22.08.2015 Views

FRONDA

testament - Fronda

testament - Fronda

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

PISMO POŚWIĘCONE<strong>FRONDA</strong>Nr 27/28Rok 2002 od narodzenia Chrystusa


PISMO POŚWION<strong>FRONDA</strong>Nr 27/28ZESPÓŁWaldemar Bieniak, Nikodem Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska,Marek Jan Chodakiewicz, Paweł Filipiak, Piotr Frączyk-Smoczyński, Mariusz Gajda,Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Marek Horodniczy, Robert Jankowski,Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan ZielińskiPROJEKT OKŁADKIPaweł SaramowiczOPRACOWANIE GRAFICZNEJan ZielińskiZamieszczone w tym numerze zdjęcia Pawia Kuli i wiersze Wojciecha Wenclapochodzą z przygotowywanego do druku albumu „W Matami",który ukaże się jesienią 2002 roku nakładem Wydawnictwa Bernardinum.ADRES REDAKCJI00-355 Warszawaul. Tamka 45tel. (022) 828-13-79fax (022) 826-34-92www.fronda.plfronda@fronda.pl© Fronda Sp. z o.o.DRUKApostolicum, 05-091 Ząbki, ul. Wilcza 8SPRZEDAŻ HURTOWAGrupa MATRAS, tel.: (022) 631 94 31, 631 94 32, 631 94 33PODZIĘKOWANIAPiotr Cywiński, Adrian Fijewski, Tadeusz Grzesik, ks. Zenon Hanas SAC,Jarosław Mytych. Marek Różycki, Sławomir Sokołowski, Artur ZawiszaRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.ISSN 1231-6474


S P I S R Z E C Z YANDRIEJ TARKOWSKIModlitwa Stalkera 7ESTERA LOBKOWICZKto umrze za demoliberalizm? 8SONIA SZOSTAKIEWICZŻołnierze przyszłości 11MAJER KRASZAN KRASZEWSKIsms-y 13STEPHAN OLSCHOVSKYRękopis znaleziony w meczecieczyli drugie odczytanie Koranu 16ERNST WEISSKOPFJezus w tradycji sufickiej(Mała antologia tekstów sufickich o Jezusie) 36CU LAM MASI NAAMANStary Culam umarł 47RAZAAK VARAKAT ULLAMoje przebudzenie 52AS LAN CHANOdnalezione źródło 59Tl EMIR MACHMIEDOWCo słyszał Armstrong na Księżycu,czyli apologetyka dla maluczkich 63JESIEN-2002


Niemcy w MatamiKorzenne państwo rosło pod powierzchniąktórą nam przyszło mozolnie odkrywaćostrzami szpadli - szumiały nade mnącysterskie lipy i wiatr przysypywałściany okopu lecz wbrew jego woliwkrótce pod ziemią się cicho rozdzwoniłpierwszy eksponat z metalu: dwie częścirdzawej i mocno zniszczonej uprzężypatrz jak kołyszą się szyjki butelek0 kształtach prawie już dzisiaj nie znanychmarmur z wyrytym nazwiskiem Max Roemerrękojeść noża do ryb zapomnianymedal z profilem cesarza Wilhelmakiedy nareszcie zaczyna się ściemniaćprzerywam pracę i łupem się karmięjakbym chciał wskrzesić podziemną Matarnię1 myślę o tych co ciągle mieszkająw odciskach palców na skutych zastawachw węglu którego nie sposób ogarnąćpłomieniem - myślę o wszystkich tych śladachprzy domu czując jak gorzkie są walkina szpadle z niemym zastępem osiadłychgłęboko cieni: bez słów i bez ognianiosą zwycięzcom świadectwo ich końcaMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


WieczórGorzkie słońce skrywa się za mur kościołanad ceglaną wieżą już gęstnieje karminciepły blask zalega na surowych polachbiednej ziemi niebo powierza swe barwyw drzewnych kolumnadach słychać dźwięk potyczkipną się łuki walcząc z potężnym ciężaremzaraz runą stropy by zakryć nas wszystkichmrokiem i szemrzącym w jego gruzach wiatremco przed chwilą było ci ofiarowaneo ziemio - purpura z domieszką fioletu -uśnie pod powłoką z ciemności aż ranekbez żalu to zwróci spragnionemu niebuwschody i zachody wpisane w kołowrótktóry się przetacza z nieustannym blichtremwszechświat romansuje ze światem dość dziwnie:jak para wciąż sobie śląca ten sam listMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


* * *Łuszczy się dawne metrum pękają rymynad czarną strugą płaczu pod drzewem żywotalecz wszystko ma swój czas i swoją poręw kruchym ciemieniu śpiewa anioł harmoniiTy Panie podnosisz mnie kiedy upadami żywą wodą struchlałe oczy obmywaszbardziej cierpliwy niż światło w zamkniętej celijesteś ze mną gdy wstaję i kładę się do snui nie ma nic ponad Tobą na świecie nic nie mai nie ma większej miłości niż Twoje kochaniedoprawdy nie ma nic nad to i nic się nie zmienia:ta sama ścieżka za grobem i taki sam kamieńMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


Nowy RokCo się stało powiedz co się z nami stałow styczniu nad torami podmiejskiej kolejkiw szpitalu pełnym głośnych oddechówwiatr narzędzia wiatru pod siermiężnym niebemjak żagle rozdarte w koleinach światłanie wiem: nie pojmuję skąd wziął się ów cieńcień albo światło - ciosy wiatru - nie wiemtyle mdłych obietnic godziny spędzonena żmudnym różańcu w kuchni pod wieszakiemwspólny los: Golgota która nie ma końcalecz czy ma początek w naszych trzewiach - powiedzco się z nami stało tego dnia pod wieczórgdy na szybach gasły niewyraźne smugii od okna niósł się płacz po stracie dzieckapokłon żywych rzeczy dla umarłych ciałlament piasku w skrzynce zagadka istnieniawróć: kto nas prowadził na to miejsce kaźnigdzie pomiędzy dwoje raźno wkracza trzecieby się ofiarować samotnemu Boguwięc skosił nas wiatr i miecz przeniknął nasze twarzeo Panie jak wielka jest Twoja miłośćnie daje się pojąć udręczonym sercem1997/98Matarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


Dzwony nad MatarniaKs.Władysławowi SzulistowiCisza zmierzch się kładzie na koronach drzewszumi ogród pną się wieżyce kościołałaski Twojej Boże nie uniesie szeptwobec Twego blasku bezradne są słowaniczym ptaki żerdzią krzyża porażonesamoloty schodzą nisko jest październikpłonie cmentarz i wrze niebo rozognionenad głowami wiernychMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


* * *Na skraju lasu ruchome konturyślad twojej głowy na moim ramieniużycie którego nie sposób powtórzyćmodli się za nas w Ogrójcu pod ziemiąludzie z kwiatami wychodzą do krzyżabocian na starą dzwonnicę powracato co się w lichych szkieletach odzywabędzie nas niosło aż zniesie ze światazwietrzeją wonie wygasną adresyznikną gdzieś wielkie elegie i listyśmierć swoją miarę zagubi na wiekiw hierarchii zdarzeń i prawd oczywistychspłowieją noty w paszportach i księgachnic nie zostanie prócz naszej marnościciało się z piaskiem i wodą wymiesza:lekka zaprawa na mur z naszych kościMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


Corpus ChristiZatoki potu zimne wonie perfumbujne dekolty w sukniach atłasowychzmięte koszule przetkane bawełnąpstre marynarki i nakrycia głowyflauszowe płaszcze kurtki bez podszewkispinki do włosów i srebrne łańcuszkiw małej kaplicy która ledwo mieścistłoczone ciała aniołów i ludzikości śpiewają i słyszy je Pan Bógchoć oddzielone są rzeczy tej ziemiod rzeczy wiecznych - stukanie różańcówchowanych w ciszy do torby z pieniędzmigrzebieniem kluczem rachunkiem z piekarnii zapomnianym biletem na pociągzaraz wikary i trzej ministrancizmęczone Ciało do grobu zaniosąna planie krzyża wzniesiono świątynięwięc tam tkwi głowa gdzie jest prezbiteriumławki to żebra - przez drzwi w ścianie tylnejprzechodzą stopy - ramiona się mieszcząw bocznych ołtarzach - stoimy tu wszyscyz wielkopiątkową modlitwą na ustachwdychając zapach zatęchłej kostnicyjak chrząstki w Ciele zmarłego ChrystusaMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


W MatamiW porze chłonnego po zimie powietrzawieczorem stoisz na schodach wysokichprzed tobą kościół a nad nim obłokiwędrują sycąc rysunek przedmieściagrą czasu z prawej plebania i drzewajuż wykrzywione historią w szkle okienczerwone światło po lewej na drodzemała się postać powoli przemieszczaw stronę zburzonej cegielni któż zliczywszystkich co tutaj mieszkali wciąż milczyo nich powietrze i ziemia sprzed latwięc kto opisze ich życie a żylizachłannie barwni jak przestrzeń tej chwiliktóra w ogromny składała się światMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


Verbum CrucisPłynęła krew płynęła wodawiem: nie wyrażę tego w słowachprzemówcie za mnie słodkie gwoździeczułym językiem długim postemktóry pochyla nasze tchnienienad Bożą męką nad cierpieniemniewysłowione chleb i winociało zbrukane ziemską ślinąz którego zamiast mdłej goryczyrodzi się źródło wszelkich przyczynw otwartych ranach więzy blaskuśpiew wiekuistych onomastówwypływa świat z przebitych dłoni:przystań nad rzeką dom obłokibryły kościołów śmiech i ucztasen przed podróżą noc poślubnasączy się oddech z rannych stóppamięć zawodna wsiąka w mułofiarowany czas dojrzewapod skórą świata w grzesznych trzewiachwoda i krew od boku płynieBóg nas ożywia swoim SynemMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


* * *Liście przyklejone do szybw tę deszczową niedzielę gdzieś na końcu świataw domu czerpiącym siłyz przestawionego piecao dziewiątej byliśmy na mszya teraz czekam na was w opuszczonym pokojuwpatrzony w pusty ekrangodzinę przed kolacjąmodlitwa bez słów: dzień świętylitania mrozu za oknem w kolorze "ble ble"z dziecięcego słownika - więc jednakdajesz mi znaki miłościo Panie mój i Bożemiłosierny Baranku Boży na wilgotnej ziemiskąd to poczucie mocyw sercu - niezasłużonechwała PanuOn kocha moją chorą duszę:jeszcze byłem ścierwem lecz jużmnie napełnił miłościąMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


* * *Z domu do kaplicy a potem na cmentarzjest nas troje: astry grzęzną w twoich dłoniachspacerowy wózek dźwiga słodki ciężarprzy studni gromadzą się dawne imionawięc czas nas doścignął - nie ma szans by przeżyćtę lekcję wieczności inaczej niż z nimirząd pustych słoików nad przepaścią brzęczymałe oratorium dla świętej Cecyliimały tren - modlitwa wykuta na pamięćwiatr splata nas z sobą jak kostki różańcawieczny odpoczynek racz nam dać Paniea światłość wiekuista niechaj w nas wzrastaMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


PsalmWielki Boże łąki chłoną Twoje światłorok po roku wiosną wzbiera marmur trawydeszcz ozdabia witraż rzeki i nie gasnąw prezbiterium atmosfery jasne gwiazdywirydarze miast dźwigają ludzkie stopychłód o zmierzchu się układa w leśnych nawachbiją dzwony namiętności i zgryzotypsalm osiada na ranliwych kruchych wargachcichym świstem hołd oddaje Ci powietrzeledwie słychać przepływ krwi w aortach stworzeńnie śmiem pytać Cię bo wiem już czym jest szczęście:w prochu korzyć się przed Tobą dobry BożeMatarnia 2001zdjęcie: Paweł Kulawiersz: Wojciech Wencel


Polskie Wydawnictwo EncyklopedyczneENCYKLOPEDIA „BIAŁYCH PLAM"Jest to pierwsza tego typu encyklopedia w Polsce. Dzięki niej w jednymmiejscu znajdą Państwo wiedzę z wielu dziedzin.Mówimy o faktach, o których inni wolą milczeć. Informujemy o wydarzeniachnieobecnych w świadomości społecznej. Każdy tom zawiera autorskiehasła dotyczące spraw nieznanych, przemilczanych, świadomie lub przypadkowozafałszowanych.Ceny tomów I i II po 36 zł; tom III, IV, Vpo 38 zł; tom VI, VII po 39 zł; VIII tom-40 złW przypadku przedpłaty na encyklopedię udzielamy 15% rabatu.Do września 2002 ukazało się osiem z kilkunastu zaplanowanych tomów. Rocznie wydawane są trzy -cztery tomy, każdy po 320 stron, szyty, w twardej skóropodobnej oprawie.A oto niektóre z haseł Encyklopedii „Białych Plam"aborcja, agitatorzy stalinowscy w Polsce, agresja ZSRR na Polskę, AIDS, Akcja Wisła,alchemia, anarchizm, aniołowie, antychryst, antyklerykalizm, antykoncepcja, antykościół,antypolonizm, antysemityzm, antysowieckie powstania, Auschwitz, „autorytety",awangarda, Balcerowicza plan, Bank Światowy, Bastylia, Batorego Fundacja, Berman Jakub,Belzebub, bezpieka, biblia szatana, biurokracja, bolszewizm, Całun Turyński, cenzura, cnota,cuda, cywilizacje pozaziemskie, czarownice, czary, CzeKa, czerwony terror, czystkistalinowskie, demony, deportacje, dogmat, dyktatura proletariatu, eutanazja, fakt prasowy,feminizm, Franco Francisco, globalizm, gruba kreska, Halloween, Harry Potter, herezja,holocaust, inkwizycja, inżynieria społeczna, Jedwabne, KL-Warschau, komunizm,koncentracyjne obozy, KOR, krucjaty, lewica, liberalizm, masoneria, naród, nazizm,neoliberalizm, New Age, nihilizm, NKWD, okultyzm, oświecenie, pacyfizm, PinochetAugusto Ugarte, podatki, pornografia, postmodernizm, prawda, prawo naturalne,psychologia tłumu, rasizm, rewolucja francuska, rock, satanizm, scjentolodzy, sekty, SobórWatykański II, socjalizm, syjonizm, średniowiecze, Świadkowie Jehowy, terroryzm, tradycja,trockizm, Unia Europejska, UPA, utopia, zimna wojna, Żeleński-Boy TadeuszDemokracjaJacek BartyzelCena 14 złPolecamy również inne ciekawe pozycje:Fenomen EuropyKs. CzesławStanisław Bartnikcena 25 złNaukaw kulturzePiotr Jaroszyńskicena 25 złObóz zagłady w centrumWarszawy.KL-Warschau.Maria Trzcińskacena 23 złIdea PolskościKs. CzesławStanisław Bartnikcena 19 złPersonalizmczy Socjalizm?Henryk Kiereścena 16 złAdres i konto wydawnictwa: Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne s.c,26-606 Radom, ul. Wiejska 21, teL/fax (0 48) 366 56 23,384 66 66e-mail: pQtwen@PP>wen.pl, www. poIwen.plNumer konta: PKO BP J70 w Radomiu, nr rachunku 45-10204317-122281060


MARIUSZ WODZICKIObrazki z podróży70E.L.Euroislam 75SAMUEL BRACŁAWSKIIslamski dżihad przeciw krzyżowcom 77MOHAMMED ATTATestament 92CHRISTIAN DE CHRECETestament 94BLAISE PASCALRóżnica między Chrystusem a Mahometem 96TOMASZ P. TERLIKOWSKIWyznawcy Czarnego Allaha 98STANISŁAW CHYCZYŃSKICedry nad Cedronem 114Usta Weroniki 114Wieloimiennemu 115Bajka (Markowi Skwarnickiemu) 115Lub ból 116TADEUSZ DĄBROWSKIEpitafium dla Tomka Sztajnborna 117Trójkąt 118* * * (Jestem ograniczony do siebie...) 119MIŁOSZ KAMIŃSKIList pierwszy do Prozerpiny 120Iluminacja 121* * * (Miesiąc po wyborach...) 122Modus moriendi 123JANUSZ KOTAŃSKIParadisus borealis 124* * * (piłem wodę Lethe...) 1254<strong>FRONDA</strong> 27/28


Zdjęcie Lwów czerwiec 1941 125* * * (na kim...) 126* * * (jak to będzie) 126WOJCIECH KU DY BAMiasta 127„On będzie miasto" 128Studnia 129Źródło 130MICHAŁ KL1ZMAZ pamiętniczka czeladnika podejrzeń 132JAROSŁAW MOSERParadoksy wiary 138NATALIA BUDZYŃSKAŁaska depresji 150NELSON RODRICO PEREIRALenin Guevara I, papież resentymentu 158MARCIN BĄKRycerz, szatan i śmierć 168MAGDA SOBOLEWSKAHarry, grabarz smoków 176JOSEPH PEARCEPrawdziwy mit. Katolicyzm „Władcy Pierścieni" 190• IMPRIMATURFILIP MEMCHESI ty zostaniesz talibem 202PIOTR M. KOSMALAHistoriozofia pod sztandarem Proroka 213ALEKSANDERKOPIŃSKIPrzeciw pokusie abstrakcji 218JESIEŃ-20025


WOJCIECH WENCELNiby okręty 228TADEUSZ DĄBROWSKICzternaście pytań do Czesława Miłosza 234ADAM LUBICZMiłosz, Stendhal i małpy 238MAREK KONOPKOUcieczka z Ziemi Ulro 250TADEUSZ DĄBROWSKIMoment mizoginiczny 256MICHAŁ DYLEWSKISeks analny i klopsiki 266KASZA 1 ŚRUBOKRĘT 290TOMASZ P. TERLIKOWSKITeologiczne usprawiedliwienie samobójstwau Ignacego Sołowieckiego 302MICHAŁ KURKIEWICZNie tak miało być, przyjaciele 312DIABEŁList otwarty do Wojciecha Wencla 332ANDRIEJ TARKOWSKIModlitwa Aleksandra 334Poczta 335Noty o autorach 344Fundusz Frondy 3476<strong>FRONDA</strong> 27/28


ANDRIEJ TARKOWSKIModlitwa StalkeraNiech się spełni to, co jest sądzone.Niech oni uwierzą.1 niech się pośmieją ze swoich namiętności.Bo przecież to, co oni nazywają namiętnościami,to w rzeczy samej nie jest energią duchową,lecz tylko konfliktemmiędzy duszą a światem zewnętrznym.A przede wszystkim niech uwierzą w siebie.I staną się bezradni jak dzieci,ponieważ słabość jest wielkością, a siła marnością...Rodząc się ludzie są słabi i wątli,Twardymi i sztywnymi czyni ich śmierć.Rodząc się trawy i drzewa są miękkie i łamliwe,Uschniętymi i mizernymi czyni je śmierć.Twarde i sztywne prowadzi do śmierci,Giętkie i słabe wiedzie do życia.Silna armia nie zwycięży,Wielkie drzewo ugnie się.Twardość i sztywność są niższe.Giętkość i słabość są wyższeJESIEŃ-20027


KTO UMRZE ZADEMLIBERALIZMESTERALOBKOWICZAtak terrorystyczny 11 września 2001 roku na World Trade Center zostałprzez wielu nazwany początkiem nowej fazy w konflikcie dwóch cywilizacji.Abstrahując od prawdziwości tego twierdzenia, warto zapytać się: o jakie cywilizacjetu chodzi? Historycy raczej są zgodni, że w centrum każdej cywilizacjiznajduje się religia. Z jednej strony mielibyśmy więc do czynienia z cywilizacjąislamską, z drugiej zaś... no właśnie, czy rzeczywiście z cywilizacjąchrześcijańską?Gdyby terroryści islamscy jako swego głównego wroga traktowali chrześcijaństwo,to bardziej prawdopodobne jest, że kierowane przez nich samolotyuderzyłyby w Bazylikę św. Piotra. Tymczasem wieżowce WTC w NowymJorku były raczej symbolami kultury demoliberalnej niż chrześcijańskiej.Islam, w którym nie ma rozdziału między sferą sacrum i profanum, międzytym, co religijne, a tym, co polityczne, przestał traktować chrześcijaństwo jakoswego głównego konkurenta, ponieważ Kościół w XX wieku, zwłaszcza8<strong>FRONDA</strong> 27/28


po Soborze Watykańskim II, zaczął przejawiać coraz mniejsze zainteresowaniefunkcjonowaniem w świecie polityki. Na czołowego przeciwnika wyrósłnatomiast system demoliberalny, który coraz częściej przestaje ograniczaćsię tylko do sfery politycznej, a zaczyna wkraczać w rejony religii i etyki,przejawiając uroszczenia teologiczne. Przykładem takiej działalności możebyć legalizowanie w coraz większej liczbie państw zachodnich aborcji, eutanazjiczy związków homoseksualnych.Jan Paweł II często mówi w tym kontekście, że w świecie toczy się wojnamiędzy cywilizacją śmierci i cywilizacją miłości. Podczas pielgrzymki do Polskipapież powiedział: „naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bezprzyszłości, a państwo, które uzurpuje sobie prawo do zabijania dzieci w łoniematek, staje się państwem barbarzyńskim." Jeśli słowa Jana Pawła II potraktowaćpoważnie, to okazuje się, że przyszłość należy do państw islamskich,a krajami barbarzyńskimi są zachodnie demokracje. Nie jestprzypadkiem, że na różnych konferencjach międzynarodowych organizowanychpod patronatem ONZ z jednej strony w obronie nienaruszalności życiaod momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci stawały tylko wszystkie krajemuzułmańskie i Watykan, a z drugiej reszta świata. Konflikt między cywilizacjąśmierci a cywilizacją miłości nie jest więc równoznaczny ze starciemcywilizacji islamskiej z chrześcijańską.Czy zresztą można dzisiaj mówić w ogóle o cywilizacji chrześcijańskiej?Owszem, cywilizacja zachodnia ufundowana została na Dekalogu i Kazaniuna Górze, ale wydaje się, że od dawna zatraca już świadomość własnych korzenii coraz bardziej oddala się od swojego pierwotnego wzorca. Dziś mamyraczej do czynienia z cywilizacją postchrześcijańską, w której wszystkie podstawowewartości chrześcijańskie uległy sekularyzacji i doczekały się swoichlaickich podróbek, np. miłość zastąpiona została przez tolerancję.O żywotności danej cywilizacji decyduje to, czy znajdą się ludzie, którzysą gotowi oddać za nią życie. Starożytny Rzym upadł nie dlatego, że skruszyłasię jego potęga polityczna czy militarna, ale dlatego, że upadła motywacjado obrony jego mieszkańców. Dzisiaj widać, że w krajach muzułmańskich sąmiliony ludzi, którzy deklarują, iż są w stanie oddać życie za Allaha. Za cogotowi są oddać życie ludzie w krajach zachodnich?Oriana Fallaci napisała, że stawką w wojnie cywilizacji między światemzachodnim a islamskim jest to, by mogła się pieprzyć z kim chce i kiedy chce.JESIEŃ-20029


Czy znajdą się ludzie gotowi umierać za to? Kto odda życie za wolny ryneki liberalizm?Pytanie to wcale nie jest takie bezzasadne. Wojna w Wietnamie zostałaprzegrana przez Amerykę nie na polach bitew, lecz przed ekranami telewizorów.W pewnym momencie większość obywateli USA doszła bowiem downiosku, że nie warto oddawać życia american boys w imię takiej abstrakcji jakwolność. Doszło więc do kapitulacji przed totalitarnym reżimem. W 1993roku amerykański kontyngent zbrojny wycofał się z Somalii po tym, jak telewizjaCNN pokazała miejscowych Murzynów masakrujących ciało jednegoz zabitych marines. Wstrząśnięta tymi obrazami amerykańska opinia publicznazaczęła domagać się ewakuowania wszystkich swoich wojsk z Somalii.Waszyngton, nauczony tym doświadczeniem, przeprowadzał akcje zbrojnew Afganistanie przy użyciu wysoko rozwiniętych technik wojskowych, kolosalnieograniczających możliwość utraty życia przez żołnierzy, zaś tam,gdzie potrzeba było „mięsa armatniego", załatwiano to rękoma tubylcówz Sojuszu Północnego.Co się jednak stanie, gdy z czasem terroryści (niekoniecznie Al-Kaida i niekonieczniew tym pokoleniu) użyją chemicznej, biologicznej, a nawet nuklearnej,a ostrze swych ataków wymierzą nie w wojskowych, lecz w masy niewinnychcywili? Czy przyzwyczajeni do wygody, luksusu i komfortu, ludzieZachodu zgodzą się na znoszenie wyrzeczeń, na „pot, krew i łzy", czy też raczejw imię „świętego spokoju" wymuszą na swych przywódcach ustąpienie,byle nie narażać się na odwet fanatyków?Być może od odpowiedzi na to pytanie zależy w dużej mierze los zachodniejcywilizacji. Reakcje po 11 września pozwalają przypuszczać, że w większymstopniu gotowa jest dziś do poświęceń Ameryka niż Europa.ESTERA LOBKOWICZ10<strong>FRONDA</strong> 27/28


ŻOŁNIERZEPRZYSZŁOŚCISONIASZ OSTAKI EW I CZGeneral Reinhard, były szef kontyngentu NATO w Bośni, powiedział w ubiegłymroku w wywiadzie dla tygodnika Der Spiegel, że współczesne konflikty wymuszajązmianę profilu działań wojennych i w przyszłości typ żołnierza-wojownika będziemusiał ustąpić miejsca żołnierzowi-negocjatorowi, administratorowi, planiście...Żołnierzy nowego typu ujrzał świat właśnie w Bośni - w lipcu 1995 rokuw Srebrenicy. Tej muzułmańskiej enklawie, otoczonej przez wojska serbskie,gwarancji bezpieczeństwa udzieliła ONZ, a z jej ramienia opiekę chroniącym sięw Srebrenicy Bośniakom zapewnić mieli żołnierze holenderscy. Kiedy do granicenklawy zbliżyła się armia generała Mladicia, Holendrzy nie stanęli w obroniepowierzonych sobie cywili (jak postąpiliby żołnierze starego typu - wojownicy),lecz rozpoczęli z Serbami negocjacje (jak przystało na nowy typ żołnierza). Wynegocjowali,że nic złego im się nie stanie - sami natomiast przekazali Serbomwszystkich bezbronnych bośniackich cywili (których sami wcześniej rozbroili)i asystowali przy dokonanej na nich czystce etnicznej. Holendrzy osobiście załadowalimuzułmanów do podstawionych przez żołnierzy serbskich ciężarówek,które zawiozły ich na miejsce zbiorowej kaźni. Siepacze generała Mladicia wymordowalitego dnia 7000 osób. Holendrzy oddali Serbom wszystką broń, zarównoswoją, jak i bośniacką. Następnie udali się do Zagrzebia i całą noc spędziliw tamtejszej dyskotece. Nakręcony przez BBC film dokumentalny pokazuje,jak świetnie się bawią do samego rana, bez śladu jakichkolwiek dylematów moralnych,nie zaprzątając sobie głowy jakimiś ludźmi ze Srebrenicy.Często w ostatnich latach pisze się o „modelu holenderskim", dopuszczającymlegalność nie tylko aborcji, lecz również eutanazji, narkotyków czy tzw. małżeństwhomoseksualnych. Były premier Holandii Ruud Lubbers jest przekonany,że wkrótce cała Europa pójdzie drogą wytyczoną przez jego kraj.Owi żołnierze ze Srebrenicy są modelowym wręcz przykładem „holenderskiegoeksperymentu" - przedstawicielami pierwszego pokolenia wychowanegoJESIEŃ-200211


na totalnym przyzwoleniu na wspomniane wyżej praktyki. Wynikiem tego jestbrak szacunku dla ludzkiego życia i dla zaciąganych wobec innych zobowiązań,zanik głębszej refleksji nad skutkami swych wyborów oraz nad dobrem i złem.Pamiętam jak w szkole podstawowej opowiadano nam o niemieckich żołnierzach,obsługujących za dnia komory gazowe w obozach koncentracyjnych,a wieczorami wzruszających się przy słuchaniu muzyki Wagnera czy Liszta. Czyktoś kiedyś będzie opowiadał o Holendrach, którzy zamiast bronić powierzonychim bezbronnych cywili, pomogli w ich ludobójstwie, by potem bez opamiętaniabawić się tańcząc przy muzyce Britney Spears i Kylie Minogue?Jeżeli sprawdzą się prognozy generała Reinharda i Ruuda Lubbersa, być możejuż wkrótce naszego bezpieczeństwa będą strzec właśnie o n i - żołnierzeprzyszłości.SONIA SZOSTAKIEWICZ


MAJER KRASZAN KRASZEWSKIsms-y@zakochani powariowalizaroili powietrze sms-amiduszno mi love!@cierpiszale nie wiesz, dlaczegoharry potter i władca pierścieni już zaliczenijest lepiejale nadal nie wiesz, dlaczego.@kryzys męskiej tożsamości?i bardzo dobrze!ja też mam prawoogolić sobie nogi.@czy kiedy rozum zasypiapodchodzi do Ciebie kolejny spec od reklamy?raczej odwrotniegdy on podchodzi, rozum zapada w sen.@korupcja w polityce?jest OK!teraz wreszcie nie musimy uczestniczyć w wyborachkażdy może sobie kupić radnego, posła, senatora@przedstawiciele narodu wybranegoprzestraszeni antysemickimi napisami na murach?i bardzo dobrze!wreszcie ktoś dostrzega zdaniepolskiej dzieciarniJESIEŃ-200213


@liczne zarzuty stawiane Bogu?jasne! wielu w Niego wierzyniewielu Mu uwierzyło@pupa dziecka uwolniona od klapsa?i bardzo dobrze!wreszcie zwyrodniali rodzice pod czujnym okiemobywateli tego kraju@konsumeryzm jako najpopularniejsza forma miłosierdzia?logiczne!jesz, pijesz, palisz, jedziesz daleko a przy okazji dajesz ludziomnowe miejsca pracy@dzieci oddawane homoseksualistom na wychowanie?i bardzo dobrze!niewinne stworzenia ofiarowane bogom obywatelskiej demokracjiodpowiednia cena za uspokojenie naszego sumienia@nadzieja oparta na postępie technicznym?oczywiste!smaczna woda do kupienia w nocnym sklepielub do pobrania za darmochę z miejskiej studnipradziadek nie uwierzy, gdy mu opowiem@astrologia jako jedna z dziedzin nauki?w końcu!konstelacja gwiazd i planet powiewszystko o Twoich grzechachprokuratorowi@medal chwali dwiema stronamimiecz razi dwoma ostrzamioczywiste!jednak Twoja tele-wizja ma płaski ekran14<strong>FRONDA</strong> 27/28


@człowiek - to brzmi dumniebanalne!ale kto ukradł jabłkaz proboszczowego sadu?@jutro zostanie wywalczone prawodo aborcji i eutanazjii bardzo dobrze!wreszcie poczuję się jak pionierna Dzikim Zachodzie@pies najlepszym przyjacielem człowieka?oczywiste!pies nie patrzy wilkiem@kapitalizm i socjalizmpogodzone w murach unii europejskiej?i bardzo dobrze!jagnię zamieszkało obok wilka a żona nie zna swego mężaJESIEŃ-200215


Jeśli rolę Koranu w islamie przyrównać do roli Chrystusaw chrześcijaństwie, to odkrycia z Sanaa mogą wywołaćw świecie muzułmańskim trzęsienie podobne dotego, jakie powstałoby w świecie chrześcijańskim, gdybyodkryto grób Jezusa z Jego ciałem w środku.RĘKOPISZNALEZIONYW MECZECIEczyli drugieodczytanieKoranuSTEPHANOLSCHOVSKYW 1972 roku podczas remontu Wielkiego Meczetu w stolicy Jemenu - Sanaa- robotnicy budowlani natknęli się na poddaszu na zamurowane pomieszczenie,w którym odnaleziono wielką ilość starych manuskryptów. Powiązanew węzełki rękopisy zapakowano do dwudziestu parcianych workówi upchano pod wiodącymi na górę schodami minaretów. Na znalezisko zwróci!uwagę dopiero po dłuższym czasie Qadhi Ismail al-Akwa, szef jemeńskiegourzędu do spraw zabytków. W 1973 roku zainteresował tym odkryciemniemieckich naukowców, którzy po pierwszych oględzinach stwierdzili, żemanuskrypty są najprawdopodobniej wczesnymi kodyfikacjami Koranu, pochodzącymiz IX, VIII, a nawet VII wieku - a więc z tych kluczowych stuleci,w których formował się islam.Głównym problemem badaczy religii muzułmańskiej jest brak źródeł pochodzącychwłaśnie z VII-VIII stulecia. W swojej pisanej przed dwudziestulaty biografii Mahometa jeden z najwybitniejszych znawców islamu na świecie,prof. Michael Cook wzdychał: „Wspaniale byłoby odnaleźć jaskinię pełnąIg <strong>FRONDA</strong> 27/28


dokumentów lub zapisków współczesnych Mahometowi, lecz czegoś takiegonie mamy i pewnie nigdy nie będziemy mieli". Kreśląc te słowa Cook nieprzypuszczał zapewne, że jego westchnienia zostaną tak szybko wysłuchane,zaś doniosłość znaleziska w sanaańskim meczecie porównać będzie możnaz najważniejszymi XX-wiecznymi odkryciami rękopisów - gnostyckich papirusóww Nag Hammadi (w Egipcie) i esseńskich zwojów z Qumran (w Izraelu). Być może nawet znaczenie manuskryptów odnalezionych w Jemeniebędzie jeszcze większe - ponieważ to, co się w nich znajduje, podważa ortodoksyjnątradycję na temat pochodzenia Koranu obowiązującą w całym świecieislamu.Naukowcy czy bluźniercy?W 1981 roku jako pierwszy badacz do rękopisów z Sanaa dopuszczony zostałniemiecki profesor Gerd Riidiger Puin z Uniwersytetu Kraju Saary w Saarbrucken,wybitny specjalista w dziedzinie kaligrafii arabskiej i paleografiiKoranu. Już po wstępnej analizie stwierdził on, że ma do czynienia z bezcennymzjawiskiem. Zwrócił uwagę m.in. na pojawiające się w manuskryptachniekonwencjonalne iluminacje wersetów, częste odmienności od kanonicznegotekstu, rzadko występujący wczesny typ pisma arabskiego - tzw. hijaziczy też niespotykane często odmiany ortografii. Wiele z rękopisów okazałosię też palimpsestami, tzn. zawierały wersje ajatów koranicznych napisane nawersjach wcześniejszych, częściowo usuniętych lub wyblakłych. Po tych badaniachprofesor Puin nie ma wątpliwości, że tekst Koranu ewoluował w czasie,nie powstał zaś w całości za jednym razem. Już samo to stwierdzenie jestw islamie zamachem na świętość, ponieważ muzułmanie wierzą, że Koranjest słowem w całości objawionym przez Boga Mahometowi i nigdy nie podlegałżadnym zmianom czy ewolucjom.W swoich dyskusjach z chrześcijanami przedstawiciele islamu z jednejstrony nie pozwalają na żadną krytyczną lekturę Koranu, z drugiej zaś zachęcajądo jak najbardziej krytycznych studiów nad Biblią, która - jak utrzymują- została zafałszowana przez żydów i chrześcijan.Wróćmy jednak do odkryć. Na początku lat 80-tych trwało w Sanaa sortowanie,czyszczenie i restaurowanie odnalezionych fragmentów pism. Władzomjemeńskim nie zależało jednak - jak twierdzi prof. Puin - na dogłębnejJESIEŃ-200217


analizie krytycznej oraz interpretacji owych wersetów, lecz raczej na zbadaniuornamentyki zapisów i estetyki pisma. Tylko dwóch naukowców - opróczwspomnianego już Puina także profesor Hans-Caspar Graf von Bothmer, równieżz uniwersytetu w Saarsbriicken - otrzymało zezwolenie na bliższe zaznajomieniesię ze znaleziskami. O wynikach swoich badań informowali jedyniena łamach specjalistycznych czasopism naukowych, bojąc się, że upublicznienieefektów ich pracy w wysokonakładowych mediach spowodowałoby cofnięciezezwolenia ze strony władz jemeńskich.W 1997 roku profesor von Bothmer zakończył dokumentowanie odkrytychzbiorów i wywiózł do Niemiec 35.000 mikrofilmów. Od tej pory w InstytucieBadań Koranicznych na Uniwersytecie w Saarsbriicken rozpoczęłysię poważne prace naukowe nad znalezionymi tekstami.Profesor Andrew Rippin z Uniwersytetu w Calgary uważa, że manuskryptyz Sanaa staną się przełomem w badaniach nad islamem. Jego zdaniem,odnaleziony materiał jest na tyle duży i reprezentatywny, że teza, iżKoran powstawał w dłuższym okresie czasowym i ewoluował pod wpływemróżnych źródeł, stanie się nie do obalenia. Kłopot polega na tym, że dla miliardamuzułmanów na całym świecie takie twierdzenie jest bluźnierstwem.O tym zaś, jak traktuje islam traktuje bluźnierców, przekonał się chociażbySalman Rushdie, ukrywający się od 1989 roku przed wydanym na niego wyrokiemśmierci.Żeby przekonać się, dlaczego odkrycia z Sanaa mogą mieć dalekosiężneimplikacje dla samego islamu, musimy najpierw poznać jego naukę na tematKoranu.Koran jak ChrystusKoran jest uważany przez muzułmanów nie za dzieło Mahometa, lecz objawienieAllaha przekazane ludziom za pośrednictwem Proroka. Owo samoobjawiającesię Słowo Boga jest jedyne, doskonałe, niezmienne, ostatecznieskończone. Wyznawcy islamu wierzą, że ich święta księga nigdy nie była poprawianai nie ewoluowała w czasie.Profesor Stephen Humphreys z Uniwersytetu w Santa Barbara uważa, żehistoryzacja Koranu spowoduje delegalizację całego wspólnego doświadczeniaspołeczności islamskiej, którą powołał do istnienia i kształtował właśnie18<strong>FRONDA</strong> 27/28


Koran. Według niego, jeśli okaże się, żeświęta księga muzułmanów nie jest niezmiennymSłowem Boga, lecz tylko podlegającymewolucji historycznym świadectwemepoki, wówczas czternaściewieków islamskiej historii okaże siębezsensowne.Wydana w 1981 roku „Encyklopediaislamu" stwierdza, że roli Koranu w mahometanizmienie da się porównać do roli Biblii w chrześcijaństwie. Jest onaznacznie donioślejsza i jeśli na miejscu byłyby jakieś porównania, to należałobypowiedzieć, że Koran dla islamu jest tym samym, kim Chrystus dlachrześcijaństwa. Tak jak Chrystus był Słowem, które stało się ciałem, tak Koranjest Słowem Boga, które stało się tekstem. Analfabetyzm Mahometa pełnitą samą rolę, co dziewictwo Maryi - podkreśla objawiony charakter Słowa.Forma i treść Koranu są jakby odpowiednikiem ciała Chrystusa. Dlategoteż największym grzechem dla muzułmanów jest właśnie podważanie autorytetuKoranu, o czym przekonał się nie tylko Salman Rushdie, lecz równieżNadżib Mahfouz, egipski pisarz, laureat literackiej Nagrody Nobla, któryw 1994 roku został pchnięty nożem, gdyż napisał powieść, której kompozycjaprzypominała Koran, lecz treść została uznana za heretycką.Za bluźnierców uważani są także ci naukowcy, którzy próbują badać Koran,wykorzystując osiągnięcia hermeneutyki, metody krytycznej czy historycznejinterpretacji tekstów. Takie podejście do świętej księgi jest w świecieislamskim równoznaczne z profanacją i świętokradztwem, ponieważ niedopuszczalnejest zgłębianie myśli Boga przez historyczną i spekulatywną myślczłowieka.O ile Nowy Testament, zwłaszcza od początku XX wieku, stał się obiektemintensywnych badań metodami historyczno-krytycznymi, wśród którychwymienić można Formgeschichte (historię form), Redaktionsgeschichte (historięredakcji) czy Wirkungsgeschichte (historię efektów) - i wyszedł z tegoegzaminu zwycięsko, tzn. jego historyczna wiarygodność nie została podważona,a przesłanie chrześcijańskie nie uległo na skutek tych badań reinterpretacji,o tyle Koran nie został jeszcze poważnie poddany takiej próbie.Trudno powiedzieć zresztą, czy by ją wytrzymał, biorąc pod uwagę zwłaszczaJESIEŃ-200219


obowiązujące w islamie podejście do tej księgi (notabene przypominające stosunekczłonków fundamentalistycznych sekt protestanckich do Biblii).Nie bezzasadnie pyta więc Vittorio Messori: „Co stanie się z Koranem,kiedy w tym zbiorze wzniosłej poezji i głębokiego uczucia religijnego, a takżeprzepisów higienicznych do użytku nomadów na pustyni, oraz różnychniepokonalnych sprzeczności zanurzy się lancet krytyki? Kiedy - podobniejak to się dzieje od wieków i z ogromnym zaangażowaniem z Pismami chrześcijan- także wobec Pism muzułmańskich dokona się krytyczny egzamin?Od samego początku, od pierwszej sury. Chodzi o pierwszy rozdział, ten,0 którym wierzący zapewniają, że objawił się płonącymi literami na posłaniuwobec Mahometa przerażonego głosem i spojrzeniem biblijnego archaniołaGabriela.Co się stanie, kiedy muzułmanin z ludu - a nie tylko specjalista - dowiesię, ilu cytatom, nawarstwieniom, wtrąceniom z tekstów żydowskich1 z ewangelii apokryficznych został poddany Koran, który - jak stwierdzawiara - był 'słowo w słowo' podyktowany przez samego Boga?"Zdaniem niektórych specjalistów, jeśli rolę Koranu w islamie przyrównać doroli Chrystusa w chrześcijaństwie, to odkrycia z Sanaa mogą wywołać w świeciemuzułmańskim trzęsienie podobne do tego, jakie powstałoby w świeciechrześcijańskim, gdyby odkryto grób Jezusa z Jego ciałem w środku.Twarda skała czy lotny piasek?Jak już zostało powiedziane, poważne badania nad islamem są bardzo utrudnioneze względu na skąpą liczbę źródeł z pierwszego okresu tej religii. Najstarszepisane źródła na temat życia Mahometa, który zmarł w roku 632, pochodzą z IIpołowy VIII i początków IX wieku.Do najbardziej znanych należą dziełaAl-Wakidiego (zm. 823) czy IbnHiszama (zm. 833), który powołujesię na zaginione pisma Ibn Ishaka(zm. 767). Podobnie zaginęła biografiaProroka napisana przez MamaraIbn Raszida (zm. 770), cytowanaprzez autorów późniejszych.


Tak więc najstarsze pisma dotyczące życiaMahometa, jakimi dysponujemy, zostałynapisane około 200 lat po jegośmierci, a powołują się one na dzieła powstałe150 lat po zgonie Proroka. Obowiązującaw świecie islamskim historiażycia Mahometa i objawienia Koranu wywodzisię więc ze źródeł od połowy VIIIdo polowy X wieku.W porównaniu z Nowym Testamentem jest to kolosalna różnica - opowieścio życiu Chrystusa czyli Ewangelie spisane zostały przez apostołów lubich uczniów stosunkowo niedługo po śmierci Jezusa. Egzegeci przyjmują, żenajstarsze pisma chrześcijańskie - listy Św. Pawła i ewangelia św. Marka -powstały już około 20 lat po ukrzyżowaniu Chrystusa.Wiedza o Mahomecie przez ponad stulecie przekazywana była więc ustniei istnieje duże prawdopodobieństwo, że mogła ulec w tym czasie poważnymzmianom. Tym bardziej, że jeśli porówna się relacje na ten sam temat(np. okoliczności śmierci ojca Proroka - Abd Allaha), to widoczna jest wyraźnaewolucja - od niepewności do obfitości szczegółów - i tak biografowiew IX wieku wykazują się znacznie większą znajomością różnych detali niżich poprzednicy pół wieku wcześniej.Maxime Rodinson, współczesny biograf Proroka, pisze, że „nie istniejenic, co pozwalałoby nam chociażby na stwierdzenie: to i to pochodzi bezwątpienia z czasów Mahometa". Badacze tacy, jak Gaudefroy-Demombynesczy Noldeke, uważają, że powstałe dwa wieki po śmierci Mahometa hadisy(mowy Proroka) i sira (żywot Proroka) nie stanowią wystarczającego dowoduhistorycznego, ale ich odrzucenie spowodowałoby znalezienie sięw punkcie zerowym. Podobnie sądzi wspomniany już Michael Cook, którypisze wprost, że gdyby odrzucić wszelkie źródła historyczne na temat islamu,których nie jesteśmy bezwarunkowo pewni, to wówczas zamiast skalnejopoki pozostanie nam tylko lotny piasek.Profesor Stephen Humphreys twierdzi, że ze źródeł muzułmańskich da sięzrekonstruować sposób, w jaki wyznawcy Allaha na przełomie VIII i IX stuleciarozumieli narodziny swojej społeczności, nie da się jednak odtworzyć, jak te narodzinywyglądały rzeczywiście w VII wieku. Co ciekawe, badania egipskiegoJESIEŃ-200221


profesora Tahy Husseina, który w latach międzywojennych analizował przedislamskąpoezję arabską, doprowadziły go do wniosku, że większość tej literaturyzostała w rzeczywistości sfabrykowana już po pojawieniu się islamupo to, by uwiarygodnić koraniczną mitologię.Mekki nie ma na mapieNie istnieje także zbyt wiele zachowanych źródeł niemuzułmańskich z czasówwspółczesnych Mahometowi. Najstarszy zapis o jego życiu pojawia sięw ormiańskiej kronice z lat 60-tych VII wieku. Poza tym naukowcy dysponująniewielką liczbą materiałów w języku greckim i syryjskim, pochodzącychrównież z VII stulecia. Ze źródeł tych wynika, że pierwsi muzułmanie modlilisię zwróceni twarzą nie w kierunku Mekki, lecz jakiegoś miejsca położonegoznacznie dalej na północy, co wskazywałoby, że ich sanktuarium pierwotnieznajdowało się gdzie indziej. Co zastanawiające zresztą, nie mażadnych historycznych dowodów na istnienie Mekki w VII wieku. Wybitnykartograf Vidal de la Blanche, specjalista w dziedzinie wielkich szlaków handlowychstarożytności, opierając się na przedislamskich mapach świata, wykazał,że w VII stuleciu Mekka nie istniała. A przecież w tym mieście i w tymczasie - według muzułmańskiej ortodoksji - miały się dziać najważniejszerzeczy w życiu Proroka...Współczesny Mahometowi VII-wieczny kronikarz ormiański opisuje jegodziałalność zupełnie inaczej niż podaje to tradycja muzułmańska, co mazresztą dla islamu poważne implikacje doktrynalne. Otóż pisze on, że pierwotnieProrok założył społeczność obejmującą dziedziców Abrahama - potomkówIzmaela czyli Arabów oraz potomków Izaaka czyli Izraelitów - którzyrazem ruszyli na podbój Palestyny (zerwanie Izmaelitów z Żydaminastąpić miało dopiero po arabskim podboju Jerozolimy). Podobne wiadomościpodaje źródło greckie, w którym wyczytać możemy o arabskim Prorokugłoszącym żydowskiego Mesjasza i o „Żydach, którzy mieszają się z Saracenami[czyli Arabami]". O sojuszu arabsko-żydowskim wspomina teżhebrajska apokalipsa z VII stulecia.W świetle źródeł niemuzułmańskich to Jerozolima, a nie Mekka, odgrywadla wyznawców islamu pierwszoplanową rolę. Muzułmańskie biografie Mahometapodają, że planował on wysłanie ekspedycji na rzymskie terytorium22<strong>FRONDA</strong> 27/28


w Palestynie, ale śmierć Proroka przerwałate plany. Zdobycie Jerozolimy przez muzułmanównastąpiło dopiero po zgonie Mahometa,za panowania kalifa Omara. Podbójten, według źródeł niemuzułmańskich, miałcharakter religijny. Zdaniem ormiańskiegokronikarza, Prorok uzasadniał prawo Arabówdo Palestyny tym, że jako potomkowieIzmaela mają również prawo do ziemi, którąBóg obiecał Abrahamowi i jego potomstwu.Mekki nie ma w KoranieJeszcze więcej niepewności rodzi się przy studiowaniu Koranu w jego oryginalnymjęzyku - arabskim. Jest to tekst bardzo trudny nawet dla ludzi wykształconych,pełen niekonsekwencji i sprzeczności - miejscami z wersu nawers zmienia się zarówno treść historii, jak i jej styl; w tym samym zdaniuBóg występuje raz w pierwszej, raz w trzeciej osobie; te same zdarzenia opowiedzianesą w różnych wersjach; Boskie rozporządzenia są sprzeczne ze sobą;pojawiają się opuszczenia, czyniące całe partie tekstu niezrozumiałymi;pewne zwroty wyglądają na zwyczajne błędy gramatyczne.Teologowie islamscy zdają sobie sprawę z tych trudności i tłumaczą je niewspółmiernościąmiędzy Boskim posłannictwem a ludzkim odbiorcą. WedługSeyyeda Hosseina Nasra, niespójność tekstu koranicznego jest tylko pozornai wskazuje raczej na niespójność ludzkiego wnętrza. Kiedy Denise Masson,tłumaczka księgi na język francuski, próbowała zasugerować, że „niektórewersy Koranu są niejasne", została upomniana przez Najwyższą Radę Islamuwe Francji, która to Rada zabroniła jej głoszenia podobnych opinii.Co charakterystyczne, Koran nie może być traktowany jako źródło wiedzyna temat Mahometa, ponieważ ledwie wspomina o niektórych wydarzeniachz jego życia. Prorok wymieniony jest w księdze zaledwie cztery razy -lub pięć, jeśli przyjąć, że Ahmad i Mahomet to ta sama osoba. Nie pojawiasię natomiast w całym Koranie ani razu słowo Mekka. Zaledwie raz wymienionajest Bakka, o której tradycja (spisana ok. 200 lat po Mahomecie) mówi,że to wcześniejsza nazwa Mekki.JESIEŃ-2002 23


W ogóle w porównaniu z Biblią, która pełna jest zawsze konkretów, Koranoperuje raczej ogólnikami. O ile w Biblii Żydzi zawsze walczą z konkretnymiprzeciwnikami - Filistynami, Jebusytami czy Amalekitami - o tyle w Koranienaprzeciw wiernych stają zazwyczaj „niewierni", „hipokryci", „wrogowie Boga"lub „przyjaciele Szatana". Islamska księga ucieka od podawania konkretnychnazw geograficznych, grup etnicznych czy religijnych lub imion własnych.Jak twierdzi Michael Cook - „identyfikacja tego, o czym mówi Koranw kontekście mu współczesnym, jest zwykle niemożliwa bez interpretacji, która(...) zależy głównie od Tradycji". Bez tej Tradycji, polegając jedynie na Koranie,nie można nawet stwierdzić, że Mahomet pochodził z Mekki, i że w mieścietym znajdowało się główne sanktuarium. Rozwój zaś owej Tradycji,zwłaszcza jej pierwsze stulecie, giną dla badaczy w mroku dziejów.Dlatego tak wielkiego znaczenia nabierają odkrycia z Sanaa. Zawierająone bowiem najstarsze zapisy Koranu, z jakimi nie zetknęli się dotąd żadnibadacze na świecie - i podważają całkowicie obowiązującą w islamie tezęo pochodzeniu Koranu.Czy Mahomet byt mesjaszem?Zanim przejdziemy do omówienia wyników badań profesora Puina, zatrzymajmysię przez chwilę na pracach innych naukowców, którzy - nie dysponująctak obfitym materiałem badawczym -starali się już wcześniej przedstawić interesującenas kwestie w innym świetle niżortodoksja muzułmańska.Kiedy na początku XX wieku JerozolimskaSzkoła Biblijna rozpoczynała krytycznestudia nad Starym i Nowym Testamentem,kilku uczonych postanowiło podjąćpodobne badania nad tradycją islamu. Donajbardziej znanych należał jezuita o.Henri Lamers, który w 1910 roku w swejpracy „Koran a Tradycja" pisał: „Twierdzeniazawarte w świętych pismach muzułmańskiejtradycji ani nie tworzą prawa,24<strong>FRONDA</strong> 27/28


ani też nie są źródłem dalszych informacji, jak uważano do tej pory; są natomiastprzedmiotem fantastycznej ewolucji. Na bazie koranicznego tekstu hadisytworzą legendy, z zadowoleniem wymyślają imiona bohaterów wydarzeńi w ten sposób wypełniają treścią koraniczne schematy."Jako pierwszy studiami islamistycznymi wstrząsnął jednak nie katolickiduchowny (można go było podejrzewać o stronniczość), lecz świecki naukowiec,brytyjski profesor John Wansbrough, który byt jednym z prekursorówzastosowania wobec Koranu instrumentów krytyki biblijnej. Jego zdaniem,Koran ewoluował stopniowo od VII do VIII wieku - w okresie, kiedy żydowskiei chrześcijańskie sekty toczyły na Półwyspie Arabskim zażarte spory teologiczne- i zawierał w sobie ślady owych kontrowersji. Wansbrough uważał,że muzułmańska księga składa się z nakładających się na siebie logii, naznaczonychpiętnem mozaizmu i przystosowujących obraz biblijnego proroka dorealiów arabskich. Twierdził też, że opowieść o początkach Koranu oraz islamupowstała znacznie później, a następnie rzutowana była na przeszłość.W 1994 roku w czasopiśmie Jerusalem Studies in Arabie and Islam ukazał siępośmiertny tekst profesora Yehudy D. Nevo z Uniwersytetu Hebrajskiegow Jerozolimie, który zbadał pochodzące z VII i VIII wieku arabskie napisy nakamiennych tablicach na Pustyni Negev i doszedł do wniosku, że cytaty koranicznena tych inskrypcjach różnią się od tekstu kanonicznego. Podobnerozbieżności pojawiają się też na arabskich monetach z VII stulecia.Profesor Patricia Crone, historyk wczesnego islamu z Uniwersytetuw Princeton, uważa, że wytłumaczenie owych różnic w napisach przestaniestanowić problem, jeżeli tylko odrzuci się tradycyjny pogląd muzułmański napowstanie Koranu. To właśnie Patricia Crone wspólnie z Michaelem Cookiemopublikowała w 1977 roku książkę, która całkowicie zanegowała kanonicznąinterpretację dziejów wczesnego islamu. Jej tytuł „Hagaryzm. Powstanieświata islamskiego" nawiązywał do biblijnej postaci niewolnicyHagar, od potomstwa której z Abrahamem wywodzili swój ród Izmaelici czyliArabowie.Dwójka naukowców postanowiła odrzucić jako niemiarodajne źródła muzułmańskie,powstałe dwa wieki po Mahomecie - i skoncentrować się na źródłachniemuzułmańskich, lecz współczesnych Prorokowi. Po przeanalizowaniutego materiału doszli oni do wniosku, że tekst Koranu powstał później niżsię powszechnie uważa, Mekka nie była od początku głównym sanktuariumJESIEŃ200225


islamu, wyznawcy Allaha nie nazywalisiebie „muzułmanami" (termin tennie był w ogóle używany we wczesnymokresie islamu), mit hidżry (czyli emigracjiMahometa z Mekki do Medyny)pojawił się dopiero po śmierci Proroka,zaś arabskie podboje poprzedzałyinstytucjonalizację islamu.Najciekawszy w „Hagaryzmie"jest jednak wątek pierwotnych założeńdoktryny Mahometa. Otóż zdaniemautorów misja Proroka miałaswoje źródło nie w pragnieniu zapewnieniasobie ochrony przed plemieniem Kurajszytów przez sojusz z mieszkańcamiMedyny - jak utrzymuje tradycja islamska - ale w głoszeniu przezniego idei odkupienia dla Żydów. Wiele wskazuje na to, że Mahomet uważałsię za oczekiwanego przez nich odkupiciela. Z VII-wiecznych źródeł niemuzułmańskichwynika, że został zaakceptowany przez Żydów, którzy zawarlisojusz z mahometanami. Rozejście się Arabów z Izraelitami nastąpiło dopieropo zdobyciu Jerozolimy.„Hagaryzm" spotkał się na całym świecie nie tylko z atakiem teologówmuzułmańskich, co jest w pełni zrozumiałe (niedopuszczalne było dla nichzwłaszcza opieranie się na świadectwach „niewiernych" czyli źródłach ormiańskich,greckich, syryjskich i hebrajskich), spotkał się jednak równieżz krytyką wielu zachodnich uczonych. Debata, jaka rozgorzała wokół książki,pokazała stopień uzależnienia zachodnich naukowców od islamskichwpływów interpretacyjnych.Zdaniem niektórych publicystów, wpływy te wynikają nie tyle z nieodpartejsiły argumentów, co raczej z bardziej prozaicznego uzależnienia. Otóżwiele instytucji badawczych na Zachodzie, zajmujących się islamem, powstałoi rozwija się dzięki pomocy krajów muzułmańskich (np. Instytut StudiówIslamskich na Uniwersytecie w Berkeley został wybudowany za pieniądzeArabii Saudyjskiej). Większość specjalistów może prowadzić swoje badaniadzięki stypendiom, dotacjom czy grantom z państw arabskich. Publicznepodważenie przez naukowca muzułmańskiej ortodoksji - nawet z powoła-26<strong>FRONDA</strong> 27/28


niem się na źródła historyczne - oznacza narażenie się ze strony owych krajówna odmowę wizy wjazdowej, zamknięcie archiwów, wycofanie się z dotychczasowychumów itd. Grozi to paraliżem całej działalności naukowej takiegośmiałka.„zbrodnia przeciw samym sobie"W jeszcze gorszej sytuacji są naukowcy z państw muzułmańskich, którychprace stanowią wyzwanie dla tradycyjnych poglądów islamskich. Na przykładegipski teolog Abu Zaid został w 1995 roku uznany za apostatę, gdyżośmielił się zaprezentować inną od obowiązującej wykładnię Koranu.W 1996 roku Sąd Najwyższy Egiptu podtrzymał to orzeczenie i na tej podstawiewymusił rozwód Abu Zaida z jego żoną, gdyż muzułmańskim kobietomnie wolno przebywać w związku małżeńskim z „niewiernymi". Teologutrzymywał, że jest pobożnym muzułmaninem, ale rozumie posłanie Mahometaw sposób bardziej mistyczny niż islamska ortodoksja, która - jego zdaniem- zredukowała przesłanie Proroka. Nękany i zastraszany Abu Zaid,w obawie o własne życie, wyemigrował do Holandii.Za swojego patrona uważa on XIX-wiecznego myśliciela MuhammadaAbduha, który dążył do wskrzeszenia w islamskiej teologii tradycji mutazylizmu.Była to znacząca w świecie muzułmańskim szkoła interpretacji Koranu,która zanikła jednak ostatecznie w X wieku i jest uważana dziś za heretycką.Kładła ona nacisk na metaforyczne a nie literalne rozumienie tekstu.W 1936 roku egipski pisarz Ahmad Amin napisał, że „odrzucenie mutazylizmubyło największym nieszczęściem, jakie dotknęło muzułmanów; popełnilioni zbrodnię przeciw samym sobie". W tym kierunku zmierzała też refleksjakilku wybitnych teologów XX-wiecznych (m.in. Pakistańczyka FazluraRahmana czy Irańczyka Ali Dashtiego), byli oni jednak wyjątkami. ProfesorMohammad Arkoun, Algierczyk wykładający na paryskim uniwersytecie,uważa, że odejście od literalnego rozumienia Koranu z jednej strony może coprawda zdemistyfikować tekst, lecz z drugiej przez podkreślenie prawdziwościogólniejszych intuicji islamu dopomoże jego duchowemu pogłębieniu.Muzułmańscy teologowie odrzucają jednak wszelkie rewizjonistyczneteorie na temat powstania islamu oraz Koranu, uważając, że są one motywowaneideologicznie i nie mają nic wspólnego z prawdziwą nauką. IslamskiJESIEŃ-200227


apologeta Parvez Manzur pisze wprost o „wybuchupsychopatycznego wandalizmu" i „dyskursienagiej siły".Trzeba przyznać, że muzułmanie mają już doświadczenieobcowania ze zideologizowanąpseudo-nauką wymierzoną w islam. Wystarczywspomnieć prace sowieckich orientalistów, np.Tołstowa czy Morozowa, który potrafił utrzymywać,że Mahomet i pierwsi kalifowie nie istnielirealnie, lecz byli tylko figurami symbolicznymi.Nie sposób jednak na podobnej płaszczyźnietraktować dociekań zachodnich naukowców, którzy odkryli, że Koran maswoją historię, tak jak wszystkie inne pisma. Patricia Crone mówi, że nie zamierzanikomu odbierać jego wiary. Problem polega tylko na tym, że to, coona przedstawia jako naukowo udowodnione, kłóci się z islamskim wyznaniemwiary.Wszystko wskazuje na to, że jeszcze większe zamieszanie może wywołaćwkrótce ogłoszenie przez profesora Puina wyników jego badań. Żeby lepiejzrozumieć ich znaczenie, warto zatrzymać się chwilę przy islamskiej tradycjidotyczącej powstania (a właściwie - jak utrzymują muzułmanie - objawienia)Koranu.cocktail różnych tekstów'Zgodnie z islamską tradycją Mahomet otrzymywał od Allaha, za pośrednictwemArchanioła Gabriela, objawienia, które słowo w słowo zachowywał w pamięci.Przekazywał je swoim towarzyszom, a ci przechowywali je w stanie nienaruszonym„na liściach palmowych, płaskich kamieniach i w sercachludzkich". Wkrótce po śmierci Proroka (zmarłego, przypomnijmy, w 632 roku),za panowania trzeciego kalifa Usmana (644-656) Koran został spisany i od tegoczasu obowiązuje jedyna i niezmienna kanoniczna formuła świętej księgi.Trzy najstarsze egzemplarze Koranu, jakie istnieją dziś na świecie, znajdująsię w Muzeum Topkapi w Stambule, w Bibliotece w Taszkiencie orazw British Library w Londynie. Tymczasem w meczecie w Sanaa odnalezionowiele manuskryptów Koranu starszych od najstarszych znanych do tej pory.28<strong>FRONDA</strong> 27/28


Te najbardziej unikalne pochodzą z VII wieku. Napisane zostały rzadką odmianąarabskiego pisma z Hijaz, a więc z okolic, z których pochodzić miałMahomet.Do tej pory niemal wszyscy badacze islamu przyjmowali jako oczywistośćmuzułmańską wersję powstania i pochodzenia Koranu - również dlatego, żezbyt mało było źródeł historycznych, na których można się było oprzeć.Wszystko wskazuje na to, że jemeńskie odkrycia, znane na razie wąskiemugronu fachowców, zmienią to powszechne nastawienie.Ocena profesora Puina, który najlepiej poznał manuskrypty z Sanaa, jestdruzgocąca dla obowiązującej w islamie tradycji. Otóż z jego badań wynika,że Koran stanowi swego rodzaju cocktail różnych tekstów, z których najstarszepowstały nawet sto lat przed Mahometem. Jemeńskie odkrycia przecząteż muzułmańskiej tezie, że od czasu kodyfikacji dokonanej za czasów kalifaUsmana treść Koranu nie podlegała zmianom. W tym kontekście Puin cytujezdanie Hajjaja bin Jusufa, panującego w Iraku w latach 694-714, który byłdumny z tego, że dodał do Koranu ponad tysiąc alifów (alif to pierwsza literaarabskiego alfabetu). Profesor Allen Jones z Uniwersytetu w Oxfordzieuważa, że Hajjaj miał znacznie większy wpływ na ostateczny kształt Koranuniż kolegium redaktorskie powołane wcześniej przez kalifa Usmana.Co ciekawe, w 1991 roku profesor James Bellamy z Uniwersytetu Michiganna łamach Journal oj the American Oriental Society - nie znając odkryć z Sanaa,lecz opierając się innych źródłach - zamieścił wykaz tych fragmentów Koranu,które jego zdaniem uległy zmianie, co przez muzułmanów nie może byćodbierane inaczej niż jak poprawianie Pana Boga.O tym, że do Koranu wkradły się tekstyprzedislamskie, pisał wcześniejrównież profesor Cook, podającprzykład zamieszczonej w Surze12 opowieści o Józefie i żoniePutyfara. Otóż jest ona zupełnieniezrozumiała bez znajomościtradycji żydowskiej.W Koranie jest opis jak żona Putyfarazaprasza na ucztę swoje przyjaciółki,każdej z nich daje nóż, a kiedyJES1EŃ-200229


zjawia się Józef, wszystkie one kaleczą sobie ręce. Ten dziwny opis nabierasensu dopiero po zaznajomieniu się z postbiblijną legendą żydowską, któraopowiada, że kobiety kroiły owoce i plotkowały, a kiedy wszedł Józef, zapatrzonew niego, nie przestawały kroić owoców i niechcący się pokaleczyły.Zdaniem profesora Cooka na materiale koranicznym bardzo mocno odcisnęłosię piętno tradycji judaistycznej. Koresponduje to z opiniami wielu teologówżydowskich, którzy na przestrzeni wieków uważali islam za judaistycznąherezję, czy też z sądami niektórych religioznawców określającychislam jako „judaizm dla gojów".Podróż z Raju do PiekłaRównie spektakularne i w wielu punktach zbieżne z dociekaniami PatriciiCrone i Michaela Cooka są wyniki badań francuskiego mnicha br. BrunoBonnet-Eymarda, teologa specjalizującego się w studiach porównawczychchrześcijaństwa, judaizmu i islamu, a zarazem językoznawcy biegle władającegohebrajskim, aramejskim, greką, łaciną i arabskim. Rozpoczął on monumentalnedzieło przekładu Koranu na język francuski wraz z dokładnymopracowaniem krytycznym. Do tej pory przetłumaczył i opatrzył komentarzamipierwszych pięć sur Koranu, co zajęło około 1000 stron w trzech tomach.Przeprowadzona przez niego egzegeza dowodzi, że „alfabet zastosowanyw Koranie jest czystym i prostym przekształceniem alfabetuhebrajskiego w arabski". Modlitwę otwierającą świętą księgę muzułmanówbr. Bonnet-Eymard identyfikuje jako starą modlitwę żydowską o subtelnymzabarwieniu antytrynitarnym.30<strong>FRONDA</strong> 27/28


W świetle badań francuskiego egzegety, początki islamu jawią się zupełnieinaczej niż w muzułmańskiej teologii. W VII stuleciu Półwysep Arabskibył miejscem teologicznych konfliktów pomiędzy chrześcijanami a wyznawcamijudaizmu, zarówno w ich ortodoksyjnych nurtach, jak też heretyckich.W odróżnieniu od współczesnego judaizmu ówcześni Żydzi aktywnie poszukiwalikonwertytów wśród innych narodów. Z Arabami umieli znaleźćwspólny język, gdyż łączyło ich wspólne pochodzenie od Abrahama i zawarteprzez tego patriarchę przymierze z Bogiem. Znakiem owego przymierzabyło obrzezanie, któremu jako pierwszy z potomków „ojca wiary" poddał sięnie Izaak, lecz Izmael - syn Abrahama i niewolnicy Hagar. Abraham i jegosyn Izmael nie byli ani Żydami, ani chrześcijanami, lecz pierwszymi „doskonałymi"(po hebrajsku: slm, po arabsku: aslim - według br. Bonnet-Eymardaod tego właśnie słowa, a nie od „poddania się" wywodzi się nazwa islam).Autor Koranu, zgorszony starciami między chrześcijanami a Żydami, zacząłwzywać do „doskonałości", jaka była udziałem Abrahama i Izmaela. Wedługniego interpretacja Tory przez Żydów oraz Ewangelii przez chrześcijan byłybłędne i wprowadzały tylko podziały między Narody Księgi. Br. Bonnet-Eymardpisze: „Zamiarem autora Koranu nie było stworzenie trzeciej religii, lecz obaleniedwóch poprzednich - żydowskiej i chrześcijańskiej - poprzez przywrócenietego, co w jego mniemaniu było jedyną 'tradycją' (giblat), czyli prawdziwymdziedzictwem Abrahama".Odbudować prawdziwą religię Abrahama można przez powrót do Jerozolimyczyli miejsca, w którym stoi dom owego patriarchy. Właśnie w kontekściepowrotu do domu Abrahama (który, jak mówi tradycja, znajdował się w ruinachŚwiątyni Jerozolimskiej) pojawia się słowo Bakka. Tą właśnie nazwę, jakpamiętamy, muzułmanie uważają za stare określenie Mekki, która w Koranienie występuje. Zdaniem br. Bonnet-Eymarda, słowo to odnosi się raczej do„doliny Baka", znajdującej się na zachód od Jerozolimy. W ogóle lektura Koranunie daje nam żadnego pojęcia o położeniu i układzie Mekki, natomiast dostarczawiele szczegółowych informacji o Jerozolimie jako kolebce przymierzazawartego przez Boga z Abrahamem i Izmaelem. Na przykład w Surze 2 występujesłowo as-safa (po hebrajsku: ha-sophim, po grecku: skopos) oznaczające„wartownię" - tak nazywało się wzgórze połączone z Górą Oliwną.Sura 4, gdy mówi o „wejściu do ogrodów", gdzie „płyną podziemne rzeki",nie używa figur literackich, lecz wiernie opisuje system nawadniania ówczesnejJESIEŃ-200231


Jerozolimy. Otóż obszar położony na północny zachódod murów miasta był nazywany Ogrodami. Poaramejsku mówiono na nie: Pordesaya, po grecku:Phordesa, po hebrajsku: Pordesaya. Wszystkie te słowaoznaczały „raj". W tym właśnie miejscu zbudowanopodziemny ciąg zbiorników, które pełniły rolę systemuirygacyjnego. W tej samej Surze 4 aż siedem razypojawia się słowo jahannam, na określenie „dolinygniewu", w której płonie ogień wiecznego potępienia.Otóż słowo to po hebrajsku brzmi gehenna i jestnazwą doliny położonej na południe od Jerozolimyi graniczącej na zachodzie z doliną Baka. Gehennapełniła rolę jerozolimskiego wysypiska śmieci - byłoto opustoszałe miejsce, w którym nieustannie płonąłogień spalający nieczystości wywożone z miasta. Br.Bonnet-Eymard zauważa, że podróżując przez miejscaopisane w Surze 4 - z Ogrodów Pordesaya do DolinyGehenna - nie odbywamy wcale zaświatowej podróży z „raju" do „piekła",lecz poruszamy się w okolicach Jerozolimy.Francuski egzegeta pisze też o kamiennej świątyni zwanej Kaba. Wedługmuzułmanów chodzi o ich główne sanktuarium znajdujące się w Mekce. Samosłowo Kaba jest tłumaczone na dwa sposoby: albo jako sześcienna świątynia(w formie kostki - po grecku: kubos), albo jako dziewica. Brat Bruno zidentyfikowałdwa istniejące w VII wieku sanktuaria w kształcie sześcianu -pierwsze znajdowało się w Petrze, drugie zaś u wrót Jerozolimy i poświęconebyło Najświętszej Maryi Pannie.Br. Bonnet-Eymard ma przed sobą jeszcze wiele pracy - zostało mudo przetłumaczenia i skomentowania jeszcze ponad sto sur, ale wynikijego dotychczasowych badań już teraz stanowią przełom w naukach islamistycznych.Kanon czy stenogram?Na podstawie analizy sanaańskich manuskryptów profesor Puin tłumaczy, dlaczegoKoran pełen jest niekonsekwencji i sprzeczności. Otóż w swej pierwotnej32<strong>FRONDA</strong> 27/28


wersji zapis koraniczny w języku arabskim, w którym brakuje samogłoseki znaków diakrytycznych, mógł być rozumiany w pełni jedynie przez tych,którzy dobrze rozumieli tradycję ustną. Powstał więc nie tyle jako tekst kanoniczny,lecz raczej jako pomoc czy przewodnik dla tych, którzy znali tekstna pamięć. Był więc czymś w rodzaju stenogramu. To tłumaczyłoby, dlaczegotak wiele sur zaczyna się od tajemniczych kombinacji arabskich liter, niezrozumiałychzupełnie dla współczesnych komentatorów. Z czasem jednakodczytanie Koranu stało się niejasne, gdyż - w miarę upływu czasu i rozprzestrzenianiasię islamu - malała liczba osób znających tradycję oralną. Następowaławięc standaryzacja tekstu, która - zdaniem Puina - zakończyła sięostatecznie w IX a nie w VII stuleciu.Inna teza niemieckiego profesora, nie do przyjęciadla muzułmanów, kwestionuje panujące powszechnieprzekonanie, że Koran napisany zostałw najczystszym języku arabskim. Jego badaniawykazały, że w księdze znalazło się wiele wyrażeńobcego pochodzenia. Samo słowo Koran Puin wywodzinie tak, jak w obowiązującej wersji muzułmańskiejod arabskiego określenia oznaczającego„recytację", lecz od aramejskiego odpowiednikasłowa „lekcjonarz". Uściślając, że lekcjonarz byłzbiorem fragmentów Pisma Świętego, przeznaczonychdo czytania podczas liturgii i przedstawiającychw skróconej wersji historię biblijną,Puin zwraca uwagę, że Koran w dużej mierze stanowirównież skrót biblijnych dziejów Adama i Ewy, Noego, Abrahama,Mojżesza, Dawida, Salomona i Jezusa.Co ciekawe, podobna teza pojawiła się już w badaniach nad islamem.W swej pracy „Ocena islamu" z 1957 roku dominikanin o. Thery, publikującypod pseudonimem Hanna Zakarias, po porównaniu świętej księgi muzułmanówz hebrajską Biblią i rabinackimi midraszami, doszedł do wniosku, żeKoran to „Biblia dostosowana do mentalności Arabów" oraz uzupełnionao pisma nazwane przez niego „Aktami islamu".Konkluzja profesora Puina po zbadaniu sanaańskich manuskryptów jestjednoznaczna: „Prawie jedna piąta Koranu musi zostać odczytana na nowo!"JESIEŃ-200233


Enerdowski zecer jako islamski teologNiemiecki naukowiec obawia się, że jego bluźniercza teza o tym, że Koranbyi zmieniany i rewidowany, ściągnie na niego akty przemocy ze strony muzułmańskichaktywistów. Obecnie pracuje on nad książką, w której opublikujewyniki swoich badań. Boi się jednak, że publikacja może rozpętać piekło.Ze wstępnych sondaży wynika, że kilka prestiżowych wydawnictwuniwersyteckich odmówiło druku podobnych treści, bojąc się zamachów islamskichfundamentalistów.Jako ostrzeżenie można traktować list niejakiego Abula Kasima do YemenTimes z listopada 2000 roku, zatytułowany „Konspiracja przeciw islamowi".Autor nie ma wątpliwości, że działalność profesora Puina nie ma charakterunaukowego, lecz chodzi mu o zniszczenie islamu. Abul Kasim apeluje do jemeńskichwładz, aby nie udostępniały znalezisk żadnym naukowcom, a jeślirękopisy z Wielkiego Meczetu okażą się niekanoniczne, to należy je niezwłoczniespalić. Władze Jemenu zakazały już naukowcom dostępu do manuskryptów.Badań jednak nie da się zahamować, gdyż istnieją mikrofilmy.Jeśli odkrycia profesora Puina zostaną przez muzułmanów potraktowanejako wypowiedzenie wojny religijnej, będzie to zasługą również niektórychpolityków zachodnich, takich jak np.przewodniczący niemieckiego BundestaguWolfgang Thierse z SPD,który w grudniu 2001 roku powiedział,że Europejczycy powinni zająćsię ucywilizowaniem islamu zgodniez tradycją oświeceniową i stworzyćna swoich uniwersytetach nową islamskąteologię, inną od obowiązującejw Arabii Saudyjskiej, Iranie czySudanie, opartą za to na tolerancjii pluralizmie. Jak zauważył jedenz komentatorów: „Trudno sobie wyobrazić,żeby wyznawcy islamu (...)przyjęli z entuzjazmem ideę, aby były zecer, a potem historyk literatury NRDWolfgang Thierse interpretował dla nich na nowo Koran."34<strong>FRONDA</strong> 27/28


Być może do uszu działacza SPD doszły wieści o badaniach profesora Puinai od razu w jego głowie powstał śmiały plan przeorientowania całej myślimuzułmańskiej. Jednak zaangażowanie się polityki po stronie teologii i tow z góry określonym celu może spowodować tylko to, że wyniki badań nadKoranem nie zostaną w świecie islamskim odebrane jako rezultat rzeczywistychdociekań naukowych, lecz jako instrument ideologicznego nacisku.RS.STEPHAN OLSCHOVSKY(TŁUMACZYŁ: NORBERT JANKOWSKI)Chętni, którzy chcą zaznajomić się z wynikami badań profesora Puina, mogą je znaleźć na stronachinternetowych Uniwersytetu w Saarsbriicken:http://idw-online.de/public/pmid-16522/zeige_pm.htmlhttp://www.uni-saarland.de/verwalt/presse/campus/1999/3/20-UdS_neues_zentrum.htmlhttp://www.uni-saarland.de/verwalt/presse/campus/!999/4/10-Koran.htmlJESIEŃ-200235


Ortodoksyjna eschatologia muzułmańska przewidujedla Jezusa kluczową rolę pod koniec dziejów. Wówczasto pojawi się Antychryst (Ad-Dadżdżał), który udawałbędzie mesjasza, ale pokonany zostanie właśnie przezChrystusa.JEZUSW TRADYCJISUFICKIEJERNSTWEISSKOPFOd samego początku islam traktowany był przez chrześcijan jako herezja.Świadczą o tym chociażby mowy św. Jana Damasceńskiego, który wychowywałsię w środowisku muzułmańskim i służył nawet na dworze kalifów abbasydzkichw Damaszku. Z czasem jednak mahometanizm, na skutek swegobujnego i trwałego rozwoju, urósł w oczach chrześcijan do rangi wielkiej religiimonoteistycznej.W świętej księdze muzułmanów - Koranie - pojawiają się postaci znanetakże z Biblii - Adam, Abraham, Noe, Józef, Mojżesz, Dawid, Salomon. Pojawiasię także Jezus syn Maryi (ha Ibn Marjam). Nie jest on traktowanyw islamie jako Syn Boży i Druga Osoba Trójcy Świętej, ale jakojeden z największych proroków, ostatni przed Mahometemwysłannik Boga. Jego rola, według muzułmanów,polegała nie na tym, że przyniósł nowe prawo, lecz natym, że pokazał ludziom duchową drogę (tanka).Koran podkreśla, że narodziny Jezusa odbyły się w sposóbnadprzyrodzony z dziewicy Maryi i „ducha Bożego" (ruh36<strong>FRONDA</strong> 27/28


Allah) - co ciekawe, w tym punkcie islam jestbliższy ortodoksji katolickiej niż niektóre nurtyprotestantyzmu (Sura 4: „Zaiste mesjasz Jezus,syn Maryi, jest wysłannikiem Boga, a także słowo,które wypowiedział do Maryi oraz duchJego"; Sura 21: „I w nią, która była czysta,tchnęliśmy naszego ducha, czyniąc ją i jejsyna znakiem dla światów"). Koranużywa też na określenie Jezusa słowa „mesjasz" (masih), a w Surze5 opisuje dokonane przez Niego cuda.Islam głosi absolutną transcendencję Boga. „Allah jest niedostępny",mówi muzułmańskie wyznanie wiary. Między Bogiem a człowiekiemnie może zaistnieć komunia, możliwe jest tylko posłuszeństwo.Wydawać by się mogło, że w tak pojmowanej religii niema miejsca na mistykę, a jednak istnieje w islamie nurt, który zakładaosiągnięcie bardziej osobistego zbliżenia do Boga. Jest nim sufizm.Na niektórych etapach sufickiej ścieżki inicjacyjnej, prowadzącej do doskonalszegopoznania Boga, osoba Chrystusa odgrywa ważną rolę.Mistrzowie suficcy wierzą, że Jezus osiągnął pełnięczłowieczeństwa - stan ludzkiej doskonałości, poprzezzjednoczenie z Bóstwem. Traktują Chrystusawręcz jako teofanię Bożych atrybutów Stworzycielai Wskrzesiciela. Podkreślają, że jego drogabyła drogą samowyrzeczeniai ofiary oraz zalecająswoim uczniom naśladowanieGo w ascezie, unikaniu ceremonii i zrywaniuprzywiązań do dóbr doczesnych. Jezus osiągnąłdoskonały stan duchowego ubóstwa ifaąr), kiedymógł powiedzieć: „nie mam nic prócz Boga".Ortodoksyjna eschatologia muzułmańska przewidujedla Jezusa kluczową rolę pod koniec dziejów.Wówczas to pojawi się Antychryst (Ad-Dadżdżal),który udawał będzie mesjasza, ale pokonanyzostanie właśnie przez Chrystusa. WedługJESIEŃ-200237


tradycji nastąpi to gdzieś na pograniczu palestyńsko-syryjskim,być może w pobliżu Meggido - miejscowości znanej równieżpod nazwą Armagedon.Chrześcijan, którzy szukają w innych religiach„ziaren prawdy" uderzy pewna zbieżność eschatologicznychoczekiwań trzech wielkich religii monoteistycznych,odwołujących się do dziedzictwa Abrahama. WyznawcyChrystusa czekają na Jego ponowne przyjście, Żydzi naobiecanego Mesjasza, zaś muzułmanie na Jezusa. Być możebędzie tak, że gdy rzeczywiście dokona się Paruzja, wówczas nastąpi nie tylkonawrócenie Żydów - co zapowiadał św. Paweł w Liście do Rzymian - leczrównież nawrócenie muzułmanów.ERNST WEISSKOPFPowyższy tekst oraz poniższa antologia powstały napodstawie książki Javada Nurbakhsha „Jesus in the Eyesof the Sufis", Khaniqahi-Nimatullahi Publications,London 1983.MAŁA ANTOLOGIA TEKSTÓWSUFICKICH O JEZUSIEJezus i AntychrystTeraz, odkrywszy prawdę o Jezusie i Antychryściei powiedziawszy o cechujących ich podobieństwachi różnicach, należy zauważyć, żepodobieństwa są powierzchowne, a różnice -fundamentalne. Patrząc na to, co zewnętrzne,widzimy, że obydwu nazywają mesjaszami, obydwaj posiadająosły, obydwaj żyją i obydwaj wskrzeszają martwych.Ale Jezusa nazywają mesjaszem jako wysłańca niebios, gdyż pielgrzymuje onw niebiosach. Antychryst zaś nazywany jest mesjaszem, ponieważ przemierzaziemię, ze wschodu na zachód. Jezusa wydały niebiosa, Antychrysta - ziemia.38<strong>FRONDA</strong> 27/28


Jezus obdarzony jest duchowym wzrokiem i to, co widzi swoim duchem,przekazuje innym: duchowy wzrok zawdzięcza wypowiedzianym w dzieciństwiesłowom: „Zaiste ja - poddany Bogu"; a przekaz owej duchowej wizjiodbywa się w jego przypadku za pośrednictwemwłaściwości uzdrawiania „ślepych i trędowatych",podczas gdy Antychryst pozostajeślepy i oślepia innych, gdyż przedstawia Prawdęjako kłamstwo i kłamstwo jako Prawdę.Jezus, wskrzeszając w cudowny sposób martwych, stwarzapodatną glebę dla wiary, podczas kiedy Antychryst wskrzeszamartwych, żeby zademonstrować swoją władzę i skłonić człowiekado apostazji.Pojawienie się na ziemi Antychrysta stanowi ugruntowaniena niej ucisku i zepsucia, zaś z zejściem Jezusa z niebiosnadchodzi królestwo równości i sprawiedliwości.Wiedzcie, iż wszystko w obszarze form jest odbiciem obszaruducha, i wszystko, co obecne w obszarach formy i ducha,ma swoje odzwierciedlenie w człowieku.Tak więc „jezusowość" w was to wasz duch, gdyż powiedzianejest o Jezusie: „Tchnęliśmy Duch Nasz w niego [w łonoMarii]" (Tachrim, 12), a o was zostało powiedziane:„Tchnąłem Ducha Mego w niego [w Adama]"(Chidżr, 29). Jezus wskrzesza martwych tak samo,jak duch ożywia martwą błonę.Jezus miał matkę, podczas gdy jego ojcem byłoBoskie Tchnienie; dokładnie w ten sam sposóbduch (każdego człowieka) pochodzi po linii matkiod żywiołów natury, a po ojcowskiej - od Tchnienia.Jezus jest wywyższony, i duch tak samo, Jezus to Słowo,i duch też, na co wskazuje wyrażenie „duch z rozkazu Pana mego"(Ezra [Nocne wniebowstąpienie], 85). Jezus jeździł na ośle - podobnieduch, który osiodła ciało.Antychryst przejawia się w was jako wasze rozkazujące „ja". Antychryst- jednooki, podobnie i wasze „ja", które postrzega wyłącznieto, co światowe i pozostające ślepe na to, co nadprzyrodzone. Wszystko,JESIEŃ-200239


co Antychryst ofiarowuje jako niebiosa, naprawdę okazuje się jedynie gehenną,i to, co on pokazuje jako piekło, w rzeczywistości jest rajem. W dodatkuego przedstawia przyjemności i namiętności zmysłowe jakorajskie, chociaż w istocie są one piekielne, a duchowe posłuszeństwoi służbę - jako piekielne, chociaż w istocie są one niebiańskie.Antychryst siedzi na ośle, i wasze ego posiada zwierzęce cechy.Jezus, mimo że przebywał w świecie podobnie jak Antychryst,to po zakończeniu swego pobytu został w tajemniczysposób wzięty do nieba, podczas gdy Antychryst wtrąconyw głąb ziemi. Wpierw posłany będzie Antychryst, żeby roznosićrozkład i obrzydliwość po całej ziemi i otwierać drogę zepsuciu,uzurpując sobie boskość. Następnie posłany zostanie Jezus,ogłaszając swoje oddanie Bogu i jemu będzie dana władza. Przyczyniwszysię do strącenia Antychrysta, on przystąpi do ustanowienia królestwarozkwitu, sprawiedliwości i równości. Za jakiś czas opuści on ten świat,i wtedy będzie już bliski Dzień Sądu Ostatecznego.Podobnie relacje pomiędzy duchem a ego wyglądająw świecie natury ludzkiej. Jednak duch wyniesionyjest na niebiosa serca, podczasgdy Antychryst ego uwięzionyzostaje w ziemiludzkiej kondycji.Człowiek potrzebujekilku lat, żebyosiągnąć poziompełnego rozwoju.Wpierw Antychrystego wydostaje sięz zapętleń dzieciństwa, dosiada osłazwierzęcych cech, kierując się naprzód, realizujetkwiącą w nich skłonność do tego, aby nieść światu zniszczenie,uzurpując dla siebie boskość w formule: „Czy nie widziałeś tego, któryuczynił swoim bogiem namiętność?" (Dżatijach [Pokłony], 23) i doprowadzającdo gehenny chciwości i pożądania, nadając im oblicze rajskich zdobyczy,a zarazem rzucając kalumnie na raj wierności i czci jak na coś z piekła40<strong>FRONDA</strong> 27/28


odem. On poniża tych, którzy wierzą w godne uwielbienia, anielskie cechy.Robi to rękoma odstępców od wiary - szatańskich, godnych potępienia właściwości,pobudzając śmiercionośne siły natury ludzkiej do tego momentu,aż nagle nie dająca się opisać miłość nie zacznie się rozpościeraćz firmamentu Jezusowej duchowości, poruszającsię na majestatycznych skrzydłach Gabriela PosłusznegoPrawu, zaczynając lot w wyniesionych niebiosachi zstępując w świat natury ludzkiej.Rozsądek, który został w tyle,spogląda na swoje unoszące się strzemię,Podczas gdy Miłość kieruje się naprzód,zająwszy jego miejsceJezus uśmierca Antychrysta ego, odrąbując mu głowę - jego naturę materialną,i ustanawia władzę sprawiedliwości i duchowej równości w świecieczłowieka, niszcząc świnię chciwości, rozbijając krzyż natury zmysłoweji rozcinając więzy namiętności.Razi Marmuzat-i asadi dar mazmuzat-i daudiNadżmod-Din Razi (zm. 1256) - jeden z największych mistrzów sufickich,uczeń „mistrza mistrzów" Nadżmod-Dina Kubra, w swym dzieleMersad al-ibad opisał etapy sufickiej drogi duchowej.Jezus i wskrzeszenie stosu kościGłupiec spotkał Jezusa i opowiedział mu o stosie kości, które ujrzałw głębokim wąwozie. Poprosił, by nauczyć go Boskiego Imienia, wypowiadanegow trakcie wskrzeszania martwych, „abym mógł uczynić dobro, przywracającżycie tym kościom".Jezus nakazał mu milczeć i powiedział, że nie dokonujesię tego w ten sposób, poprzez proste wypowiadaniesłów, lecz za pośrednictwem samegotchnienia. Godność zaś tego, który mocen jest uczynić podobnie, przejawiasię w tym, że „tchnienie jego powinno być czystsze niż padający deszcz,JESIEŃ-200241


i zwiewniejsze niż anioł. Wiele żywotów musi minąć na oczyszczenietchnienia, by pojawił się człowiek godny tego, by powierzonomu skarb niebios. Czy jeśli dano by ci laskę Mojżesza, to przemieniłobyto twoją rękę w cudotwórczą dłoń Mojżesza?"- No dobrze, jeśli niemożliwe jest, żebym miał taką władzę -nalegał głupiec - dlaczego by samemu nie wznieść Bożego Imienianad tymi kośćmi?Jezus zwrócił się do Boga, poprosiwszy o odwrócenie owegoczłowieka od tego, co sprawia, że bardziej troszczy sięo wskrzeszenie stosu kości niż o przygotowanie do tajemnicywłasnej śmierci. „Zamiast tego, żeby szukać wyzwoleniadla swojej cierpiącej duszy, on przejmuje się tym, cowłaściwie pozostaje mu obce!" - zdumiewał się Jezus.Pan odrzekł: „Niech będzie wiadome, że ten, kto zasiewaplewy w tym świecie, nie zobaczy różanego ogrodu w przyszłym.Róże odwrócą się cierniami w ręce jego, a pomoc, którą proponuje,jest pomocą żmii. Złoczyńca sam spożywa jad żmijowy, a robiwrażenie, że podaje ci napój szlachetny. Uciekaj od niego jak oddżumy, gdyż jego słowa i czyny nie są bardziej płodne od wierzby."Im bardziej głupiec był uparty, tym jaśniej Jezus uświadamiałsobie, że tamten nie odstąpi od niego. Żadne napominania go nieodstraszały. Im więcej głupcowi dajesz rad, tym z większym uporemjest on przekonany, że starają się go z zawiści sprowadzić na manowce.Wreszcie Jezus ustąpił i przystał na prośbę młodzieńca, żeby wznieść BożeImię nad martwymi kośćmi.I Wszechmogący rozkazał, żeby dla tego prostaka kości te ułożyły się z powrotemi znów przyjęły formę owej żywej istoty, której szkieletem niegdyś były.I stało się, że stworzeniem tym okazał się przerażający lew, który błyskawiczniepodniósł się i jednym uderzeniem swojej potężnej łapy roztrzaskałprostakowi głowę, tak że stał się widoczny mózg, który wypadł jak orzech zeskorupy, i wywaliło się to coś niedużego, co miał w głowie.Jezus, zdumiawszy się, zapytał lwa, dlaczego zabił tego człowieka.Lew odpowiedział wprost: „Naprzykrzał się tobie".Jezus zapytał, czemu lew nie połknął swojej zdobyczy.Tamten odrzekł: „Nie moja to dola, nie mój chleb powszedni".42<strong>FRONDA</strong> 27/28


0 Władco wszystkiego,czego potrzebujemy na tym świecie,uwolnij nas od krnąbrności1 od wszystkich tych sporów i waśni.Ty nam podajesz żywność,lecz jako pułapkę,Wyjaw nam wszystko,jakie ono naprawdę jest!Lew powiedział do Jezusa: „Ta zdobycz - nie dla mojego spożycia. Jeślimiałbym prawo do wyboru doli na tym świecie, to wciąż byłbym żywy. Jeśliniepokoiłbym się o martwych, to upodobniłbym się do osła, który, dotarłszydo czystego źródła, zamiast pić z niego, wchodzi doń i moczy się. Kiedyżycie wieczne staje przed tobą, tak jak to jest, kiedy spotykasz się z prorokiem,to tylko bałwan zachowuje się równie głupio, podczas gdy wodażycia jest mu dostępna.Zamiast tego, by troszczyć się o swoje marne ciało, należy modlić sięo nauczenie się prawdziwego życia w rękach tego, dzięki któremuspełnia się Boży nakaz „Stań się!".Rumi MasnewiMewlana Dżellaloddin Rumi (zm. 1273) - wielki mistrz suficki i wybitnypoeta, autor m.in. dzieła Diwan-i szams poświęconego duchowejformacji adeptów sufizmu.Jezus-biedakJest powiedziane, że kiedy biedacy zostaną wezwani na Sąd Ostateczny,zniweczeniu ulegnie to, co są dłużni Panu, gdyż stworzył On ich jako ubogich,i nie mogli oni Jemu należycie służyć. Wtedy zostanie wezwany Jezus,ten, który przybył na świat bez grosza i opuścił go także bez grosza, gdyż tojemu przyjdzie być sędzią tych ludzi.Ansari Tafsir-i irfani...JESIEŃ-200243


Hodża Abdullah Ansari (zm. 1088) - mistrz suficki a zarazem autorytetprawa sunnickiego, autor 10-tomowego dzieła poświęconego egzegezieKoranu oraz zbioru modlitw używanych przez wieki przez muzułmanów.Wersety AttaraKiedy Bóg zasłoniłulatniającą się z Jezusowego tchnienia miłość,świat napełnił się namiętnościami.Attar Mosibat-nameJeśli choćby na chwilę uwolnisz sięz tego więzienia, które otacza ciebie -to upodobnisz się do Jezusa,nieprześcignionego w swym braku przywiązaniado świata.Attar DiwanOczyść mnie, Panie,z tej duszy obrzydliwej,żebym mógł dostąpić wiekuistej czystości,podobnie jak Jezus.Attar DiwanJeśliby Jezus nie był Słowem Bożym,Czy byłby uznany za „Ducha Absolutnego"?Attar llachi-namePod stopą Jezusa woda stała się gruntemi konająca ziemia ożyła,wdychając jego czyste tchnienie.Attar Mosibat-nameSkoro możesz zaufać Jezusowi,czemu pozostajesz w przyjaźni z osłem?44<strong>FRONDA</strong> 27/28


Skoro żyć jesteś zdolnyw świętej jedności z Chrystusem,czemu pozostajesz w związku z pożądliwością oślą?Attar llachi-nameWątpliwości zostaw AntychrystowiI wejdź w przyjaźń z „Jezusem Ducha".Attar DiwanFaridod-Din Attar (zm. 1221) - jeden z najbardziej znanych i płodnychsufickich poetów perskich, autor klasycznego dzieła Mantek at-tair oraz żywotówbohaterów muzułmańskich.Inne wybrane strofyJezus twojego sercajest już prawie martwy z wyczerpaniaa ty wciąż trwasz jeszcze w przywiązaniudo karmienia tej oślej cielesności.Saadi Kasa'idOddech Jezusa - po prostu subtelnośćtwych rubinowych warg.Woda żywa - jedynie namiastkasłodyczy twoich ust.Hafiz DiwanWiedz, iż władze świata to Antychryst,A w Jezusie ujrzyj miłość,Przyłączając się do gromady Jezusa,Będziesz mógł poderżnąćwładcy świata gardło.JESIEŃ-2002Sanai Diwan45


Trzeba być podobnym do Jezusa, syna Marii,i podążać ścieżką otwartości,żeby ogarnąć znaczenie i istotę rozdziałówi wersów Ewangelii.Sanai DiwanPopatrz, popatrz,wyznawco Mahometa,na wyznawcę Chrystusa.Uwolnij swój umysłodprzesądu,odzapalczywości,gwałtownej i pustej.W czymże się przejawia twoja wyjątkowość?Będąc naśladowcą Mahometa,uzurpujesz sobie prawdziwość wiary,Wyznawcę Chrystusa zwiesz „niewiernym"gdyż on podąża za Jezusem,nie bacząc na to,iż obaj - prorocy,i obaj - pomocnicyjeden dla drugiego.Skądże bierze sięta głupia nienawiśćdochrześcijan?Nasser Hosrow (1004-1078)TŁUMACZENIE: MICHAŁ GOLDWASER46<strong>FRONDA</strong> 27/28


Razem ze swoimi kompanami podpalałem wioski, czasamimordowałem nieuzbrojonych ludzi albo zmuszałemich do przyjęcia islamu. Pewnego razu podpaliliśmywioskę i zaczęliśmy podpalać także uciekającychz niej ludzi, żeby ich zabić. Nagle podbiegła do nas starakobieta z dzieckiem na rękach. Rzuciła dzieckou moich nóg i płacząc zawołała: „Zabijcie go! Wasza religianaucza zabijać i wasz Bóg jest zadowolony tylkowtedy, kiedy się zabija."STARY GULAMUMARŁGULAM MASI NAAMANUrodziłem się w 1930 roku w mieście Dżammu na północy Indii. Byłem najmłodszymspośród pięciu braci w rodzinie muzułmańskiej z wyższych sfer. Mój ojciecsłużył jako oficer w indyjskiej armii. Przestrzegał reguł islamu, lecz skłaniał się kumistyce i wewnętrznemu poznaniu Boga. Dlatego był członkiem sekty sufich.JESIEŃ-200247


Kiedy miałem pięć lat, przeprowadziliśmy siędo starożytnego miasta Zaffarwal w Pendżabie,nieopodal granicy stanu Dżammu i Kaszmiru.Dyrektor szkoły, do której uczęszczałem,też był sufi, ale niektórzy uczniowiemojej klasy byli chrześcijanami.W naszym mieście była wspólnotachrześcijańska. Posługę pełnił w niej pastor,a zarazem były muzułmanin Ibrahim. Jeszczebędąc dzieckiem zrobiło na mnie olbrzymiewrażenie oddanie w służbie pewnej kobiety--ewangeliczki: ona nieustannie świadczyła ludziom o Chrystusie i Jego miłości.Zrozumiałem, że wiara była dla niej czymś najważniejszym w życiu. Kiedymiałem dziewięć lat, wróciłem do Dżammu, żeby kontynuować naukęw szkole średniej. Tam była zupełnie inna atmosfera niż w Zaffarwalu, dlategoże nauczyciele w większości byli hindusami. W szkole uczyłem się nieźle,lecz gdy miałem trzynaście lat, nauka mi się w końcu znudziła. Uciekłemz domu, żeby zasilić szeregi indyjskiej floty wojenno-powietrznej, która walczyłana froncie birmańskim.Okres powojenny był dla mnie bardzo trudny. Jeszcze będąc chłopcem,sympatyzowałem z ruchem na rzecz narodowej niepodległości. Teraz wielupodejrzewało, że jestem członkiem jakiejś organizacji powstańczej. Moja sytuacjawe flocie wojenno-powietrznej stała się trudna i w maju 1947 rokupodałem się do dymisji. Wróciłem do matki i braci - nieco wcześniej umarłojciec. W Dżammu z bólem stwierdziłem, że sporo się zmieniło. Wraz zezbliżaniem się ogłoszenia niepodległości cały kraj został ogarnięty niepokojem.Pomiędzy muzułmanami z jednej strony, a hindusami i sikhami z drugiejwynikały poważne konflikty. Nastroje wzajemnej wrogości nasilały sięi w meczetach Pendżabu wypowiedziano świętą wojnę (dżihad). Ja także musiałemprzystąpić do walki z ramienia bractwa muzułmańskiego w mieścieDżammu, ponieważ byłem członkiem ruchu na rzecz wyzwolenia Kaszmiru.Żołnierzem okazałem się mężnym i gorliwym. Teraz ze wstydem przypominamsobie, jak razem ze swoimi kompanami podpalałem wioski, czasamimordowałem nieuzbrojonych ludzi albo zmuszałem ich do przyjęcia islamu.Niekiedy miałem wyrzuty sumienia, zwłaszcza, gdy przypominałem sobie48<strong>FRONDA</strong> 27/28


przypadek gwałtu żołnierza na pewnej dziewczynie-hindusce. Coraz bardziejupadałem na duchu, dlatego że wyrosłem w pomyślnym i dobrym świecie,w którym prości ludzie kochali się nawzajem, i w którym miałem wszystko,czego potrzebowałem.W pewnej wiosce spotkałem dwójkę chrześcijan w średnim wieku i zapytałemich: „Dlaczego nie chcecie stać się muzułmanami?". Oni nie odpowiedzieli,lecz dwunastoletnia dziewczynka, która była z nimi, zawołała: „Niemożemy tego uczynić!". „Dlatego zapłacicie za to!" - powiedziałem. „Tak -odpowiedziała ona - ale Ten, w którego wierzymy rzekł: A oto Ja jestemz wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata' (Mt 28,20)". Potem całatrójka uklękła i odmówiła modlitwę, przyzywając imię Jezusa Chrystusa.Kiedy stanęli przede mną po zakończeniu modlitwy, powiedziałem: „Wybaczciemi to, co uczyniłem". I usłyszałem odpowiedź: „Wybaczamy tobie w imięJezusa". Poczułem, że powinienem był nie tylko ich nie ruszać, lecz równieżdać im część z tych rzeczy, które odebraliśmy innym.Pewnego razu podpaliliśmy wioskę i zaczęliśmy podpalać także uciekającychz niej ludzi, żeby ich zabić. Nagle podbiegła do nas stara kobieta z dzieckiemna rękach. Rzuciła dziecko u moich nóg i płacząc zawołała: „Zabijciego! Wasza religia naucza zabijać i wasz Bóg jest zadowolony tylko wtedy, kiedysię zabija. Lecz nie zapominajcie: Boga nigdy nie usatysfakcjonuje zniszczenieJego stworzenia."Popatrzyłem na przerażone, leżące u moich stóp, płaczące dziecko. W tymmomencie jakbym skamieniał. Nie mogłem wypowiedzieć ani słowa. Poczułemodrazę do tego, co do tej pory robiłem. „Proszę zabrać dziecko - rzekłemcicho. - Przysięgam Bogu, że tymi rękoma, moimirękoma nikogo nigdy więcej z powodu religiinie zabiję." I wtedy wreszcie pojąłem, jakimjestem grzesznikiem. Zapytałem samegosiebie: jak Bóg może mi wybaczyć, skoro zamordowałemtylu niewinnych ludzi? Ogarnęłomnie wielkie przerażenie. Cała moja wiaraw islam, w jego praktykowanie została u swychkorzeni wyrwana - poczułem się agnostykiem.Podałem się do dymisji w wojskach ruchu narzecz wyzwolenia Kaszmiru. Pozwolono miJESIEN-200249


odejść, ale tylko pod warunkiem, że odejdę niewywołując hałasu i dochowam tajemnicy dotyczącejprzyczyny mojej dymisji. Ale dokądmiałem iść i co miałem robić dalej? Chciałemsię pomodlić, lecz nagle ogarnął mnie lęk: jakto by było, gdybym teraz stanął przed wielkimi sprawiedliwym Bogiem? Kiedy mówiłem moimbraciom i przyjaciołom, że straciłem wiaręw islam, oni nie mogli mi w żaden sposób pomóc.Z niepokojem w sercu zdecydowałem sięopuścić matkę i braci.Któregoś wieczoru przyjechałem na stację kolejową Kamolia. Poczułemw swoim sercu pragnienie Boga, pragnienie nie do przezwyciężenia i nie mogącesię ziścić. O północy, przebywając w dworcowej poczekalni, odkryłemw modlitwie swoje serce: „O Boże, pomóż mi: pragnę poznać Ciebie!"W trakcie modlitwy usłyszałem jakby głos: „wystarczy ci mojej łaski". Gdydotarły do mnie te słowa, z mojej duszy spadł cały ciężar tęsknoty i smutku.Kiedy powtórzyłem te słowa ponownie i za chwilę jeszcze raz, wszedł jedenz pracowników dworca i usłyszał mnie. Okazało się, że jest chrześcijaninemi zrozumiawszy, co mówiłem, wyjaśnił mi, iż po raz pierwszy słowa te wypowiedziałapostoł Paweł (2 Kor 12, 9).Niedaleko stamtąd znajdowała się chrześcijańska wioska. Postanowiłempojechać do niej, żeby odnaleźć pastora wspólnoty i powiedzieć mu, że pragnęzostać chrześcijaninem. Pastor ten wysłał mnie z listem do miasta Godżru.Było to miasto odlegle 45 kilometrów od tej wioski. Był tam położonyznany ośrodek Kościoła anglikańskiego, którego kierownikiem był Anglik.Gdy tam przyjechałem - był piękny, słoneczny dzień - opowiedziałem mu0 sobie, dodając, że miałem żonę, która niespodziewanie zmarła. To była nieprawda.Tym niemniej okazał mi on wiele ciepła i zaproponował pozostaniena kilka tygodni u nich w ośrodku, żebym mógł ostatecznie utwierdzić sięw swoim zamiarze, a oni mogli się przekonać o mojej szczerości.Ulokowano mnie w małym pokoju z łóżkiem, i zacząłem systematyczniezgłębiać wiarę chrześcijańską. Nocny stróż o imieniu Buta Massi stał sięw tym zgłębianiu moim przyjacielem i pomocnikiem. Jego wiara była żywa1 prostoduszna. Codziennie czytaliśmy razem Ewangelie i modliliśmy się.5Q <strong>FRONDA</strong> 27/28


Pewnego razu wieczorem, kiedy Anglik siedział przed snem na łóżku, przypomniałemmu o mojej wcześniejszej opowieści dotyczącej śmierci żonyi zdecydowanie dodałem: „To była nieprawda. A teraz, poznawszy Pana, chcę,żebyś znał prawdę." Moje przyznanie się poruszyło go i razem podziękowaliśmyBogu za dokonaną przez Niego przemianę w moim sercu.Niedługo potem w Godżru po raz pierwszy odbył się zjazd chrześcijan.Kazania bardzo mi pomogły, lecz najważniejszy był moment, kiedy wstałemprzed wielkim zgromadzeniem ludzi, dałem świadectwo o swojej wierzew Jezusa Chrystusa i przyjąłem chrzest. Do tej pory znano mnie jako GulamaRasula, „Sługę Proroka" (Mahometa), lecz wtedy stałem się GulamemMasi, „Sługą Chrystusa".Wkrótce po tym przyjechali do mnie moi bracia. Powiadomili mnie0 ciężkiej chorobie matki i zawieźli do domu. Tak naprawdę nie była chora,natomiast bardzo się zmartwiła, że zostałem chrześcijaninem. Bracia zaprosilido naszego domu mułłów, żeby przekonali mnie, lecz nie byli w staniepodważyć mojej wiary. Oburzając się i grożąc pod moim adresem, opuściliwreszcie dom. Wtedy moi braci pobili mnie. Na kilka dni zamknęli w pokoju,nie dając mi nic do jedzenia. Ale wiara mnie podtrzymała. Moja wytrwałośćw cierpieniu zdumiała ich. Kiedy wyrazili swój podziw z powodu przemiany,jaka dokonała się w moim charakterze, rzekłem: „Teraz jestemnowym człowiekiem. Stary Gulam umarł. Dlatego zachowuję się inaczej1 mam inny stosunek do życia." Rozumiałem, że znajduję się w niebezpieczeństwie,ale przypomniałem sobie słowa Sundara Singa, wielkiego chrześcijaninaz Pendżabu: „Umrzeć dla Chrystusa jest łatwo; lecz żyć dla Niegotrudno. Żeby umrzeć dla Chrystusa potrzeba godziny, może dwóch, ale żebyżyć dla Niego, trzeba umierać każdego dnia."GULAM MASI NAAMAN(PAKISTAN)TŁUMACZYŁ: FMJESIEŃ-200251


Chełpliwe opowieści moich kolegów studentów0 atrakcjach, którymi zapełniali wolny czas, odrzucałymnie. Cały „urok" miał polegać na tym, żeby jaknajdłużej wylegiwać się w łóżku, a potem oddawać pijaństwui rozpuście. W poniedziałek szli na uczelnięjeszcze nie wytrzeźwiawszy. Ich samopoczucie byłowówczas gorzej niż paskudne i, rzecz jasna, o chęci donauki mowy być nie mogło. Śledząc ich tryb życia, myślałem:to nie jest życie, to jego karykatura. A jednak1 moje życie w ostateczności nie było lepsze. Dlatego,że nie wiedziałem, jak mam żyć, żeby odczuwać satysfakcjęi sens własnej egzystencji.MOJEPRZEBUDZENIERAZZAK V A R A K A T ULLAMoi rodzice byli indyjskimi muzułmanami, którzy mieszkali na wyspie Mauritius,leżącej na Oceanie Indyjskim, i surowo przestrzegali reguł islamu. Nauczyłemsię czytać i pisać w języku urdu i dość wcześnie zacząłem lekturę52<strong>FRONDA</strong> 27/28


Koranu, mimo że niczego z niej nie rozumiałem. Kiedy nadszedł właściwyczas, wstąpiłem do muzułmańskiej szkoły, w której szczególną wagę przywiązywanodo historii, kultury i nauczania religii islamu. Oddawałem sięstarannie rytuałom religijnym, lecz stopniowo zacząłem wątpić w ich sens.Nauczano mnie, że wyłączne przestrzeganie tych obrzędów wystarczy, by dostąpićraju. Ale nigdy nie byłem pewien, czy zasłużę na Bożą miłość, czy teżsprowadzę na siebie Jego gniew. Ani modlitwa, ani post, ani lektura Koranunie dawały tej pociechy, którą poszukiwała moja dusza. Postanowiłem zagłębićsię w ukrytą za tradycjami samą istotę islamu. Jedynym środkiem doosiągnięcia tego celu był Koran i zacząłem czytać jego francuski przekład.Wszyscy muzułmanie wierzą, że dowód na Boże pochodzenie Koranu zawierasię w jego pięknie. Czułem to piękno, kiedy słuchałem profesjonalnegoczytania księgi w radio albo w meczecie. Ale gdy rozpocząłem lekturęfrancuskiego przekładu Koranu, jego naga treść zaskoczyła mnie i zawiodła.Odniosłem wrażenie, że są to same powtórzenia i groźby. A trzydziesta trzeciasura jeszcze bardziej zachwiała moją wiarę. Opisuje ona, jak Mahomet,na mocy jakiegoś osobliwego objawienia, poślubia żonę swojego przybranegosyna Saida, mając w tym samym czasie dziewięć żon. Wydawało się, żeistnieją dla niego jakieś inne normy moralne niż dla całej ludzkości.Kiedy rozmyślałem nad podobnymi fragmentami Koranu, miałem szesnaścielat. Doprowadziło mnie to do tego, że przez wiele miesięcy znajdowałemsię w stanie zwątpienia i ciężkich duchowych udręczeń. Uznawałempiękno arabskiego Koranu, lecz było to za mało, by udowodnić jego Boże pochodzenie.Myślałem o triumfalnym rozprzestrzenianiu się islamu w niektórychkrajach świata - bez wątpienia Allah był z nimi! Ale inne światopoglądyi ideologie także rozprzestrzeniały się po kuli ziemskiej z nie mniejszymsukcesem i szybkością. To moje wewnętrzne rozdarcie pogłębiło się na tyle,że z czasem przestałem przestrzegać postu i modlić się, z wyjątkiem piątkowychmodłów, do których nakłaniał mnie ojciec.Kilka miesięcy później siedziałem obok ojca w meczecie i zastanawiałemsię nad kwestią, czy istnieje raj i piekło, i czy w ogóle istnieje życie pozagrobowe?Czy nasze życie skończy się tak, jak gaśnie świeczka? Wtedy pomyślałemsobie, że z pewnością lepszym sposobem służby Bogu jest służba ludziom. Jużprzedtem podjąłem decyzję, że zostanę lekarzem. Wyobrażałem sobie, żeczymś najbardziej szlachetnym jest niesienie ulgi w cierpieniu innych. TakJESIEŃ-200253


więc w tamtym momencie postanowiłem poświęcić temu swoją przyszłość.W konsekwencji pojąłem, że taka praca wymaga ogromnego osobistego samowyrzeczenia,że nie da się jej pogodzić z egoizmem i chciwością, którą dostrzegałemnie tylko u innych, ale i w samym sobie. Myśli o przyszłości budziływ mojej duszy trwogę: czy będę w życiu nieudacznikiem czy osiągnę sukces?Czy będę kiedykolwiek kimś więcej niż przeciętniakiem? Poza tym cierpiałemz powodu kompleksu niższości, który nasilał się na skutek tego, że się jąkałem.Dlatego też bardzo gorliwie przykładałem się do nauki - z jednej strony, żebyzadowolić samego siebie, z drugiej zaś - żeby pokazać, iż jestem lepszy od resztyklasy. Myślałem, że jeśli dostanę wyższą ocenę na egzaminie, to osiągnę celswoich dążeń. Ale nawet osiągając ów cel, nie przeżywałem tej satysfakcji i entuzjazmu,którego oczekiwałem. To samo dotyczy egzaminów w ostatniej klasie.Wówczas zacząłem myśleć, że stanę się szczęśliwy, jeśli udam się do dalekieji bajecznej Brytanii. Wybiorę się tam na studia na uniwersytet, zdobędęmnóstwo pieniędzy i sam sobie będę panem.W 1963 roku porzuciłem rodzinny dom i chociaż ciężko mi było rozstawaćsię z rodzicami, pełen byłem oczekiwań i pragnienia czegoś nowego. Jednakzimna, deszczowa pogoda, trudności związane z szukaniem mieszkaniai niezwykłość otoczenia doprowadziły do tego, że entuzjazm spowodowanypobytem w nowym kraju szybko minął. W tak trudnych okolicznościach niewiedziałem dokąd się zwrócić. Razem z setkami innych studentów chodziłemna wykłady, które odbywały się w ogromnych salach. Wszystko wydawało siętakie bezosobowe. Zawsze byłem sam. Czułem się potwornie samotny wśródhałaśliwego i zabieganego tłumu studentów. Szukałem przyjaciół i prawdziwejprzyjaźni, lecz napotykałem jedynie na uprzejmość. To wszystko podziałałona mnie tak przygniatająco, iż postanowiłem pójść do dziekana i zakomunikowaćmu, że chcę przerwać studia. Ten poradził mi, żebym nie54<strong>FRONDA</strong> 27/28


podejmował tak pochopnej decyzji i wyjaśnił, że pierwszy rok na wydziale lekarskimjest zawsze najtrudniejszy. Tak więc kontynuowałem studia, lecz pytanieo to, czy znajdę jakiś wewnętrzny spokój, cały czas mnie nurtowało.A może szczęście jest tylko pustym marzeniem? - zastanawiałem się.Któregoś dnia rano, pozostając jeszcze w takim stanie przygnębienia,przy wejściu do audytorium poznałem studenta, który nazywał się Jim Swanny.Potem często się z nim spotykałem, prowadziliśmy długie dyskusje na tematypolityczne i dotyczące innych kwestii. Spokój i pewność siebie, którecechowały jego stosunek do życia, zrobiły na mnie wrażenie. Ale najważniejszabyła dla niego wiara w Boga. Inni studenci zadowalali się wyłącznie czasemwolnym. Ich chełpliwe opowieści o atrakcjach, którymi ten czas zapełniali,odrzucały mnie. Cały „urok" miał polegać na tym, żeby jak najdłużejwylegiwać się w łóżku, a potem oddawać pijaństwu i rozpuście. W poniedziałekszli na uczelnię jeszcze nie wytrzeźwiawszy. Ich samopoczucie byłowówczas gorzej niż paskudne i, rzecz jasna, o chęci do nauki mowy być niemogło. Śledząc ich tryb życia, myślałem: to nie jest życie, to jego karykatura.A jednak i moje życie w ostateczności nie było lepsze. Dlatego, że nie wiedziałem,jak mam żyć, żeby odczuwać satysfakcję i sens własnej egzystencji.Pewnego razu Jim zapoznał mnie z młodymi ludźmi ze swojego kościoła.Znów byłem zaskoczony, jaka panowała wśród nich radosna atmosfera, i naile wyróżniali się oni na tle reszty młodzieży. Kiedy powiedziałem o tym jednemuz tych ludzi, odpowiedział mi, że różnica leży w tym, iż oni mają JezusaChrystusa. On jest ich Zbawicielem i Panem. Co ten człowiek chciał miprzez to powiedzieć, tego wtedy nie pojmowałem. Nie pojmowałem też czegośinnego, a mianowicie, że ci rozumni ludzie mogą naprawdę wierzyć, żesam Bóg, podobny do człowieka, ma syna - Jezusa Chrystusa. Tym niemniejogarniała mnie coraz większa chęć zgłębiania wiary chrześcijańskiej. Jim podarowałmi w prezencie stary angielski przekład Nowego Testamentu, leczdawny język był dla mnie trudny i niezrozumiały. Tak więc, przeczytawszykilka rozdziałów, przerwałem tą lekturę.W maju 1965 roku wybrałem się na sobotnie spotkanie organizowaneprzez grupę wierzących studentów uniwersytetu. Co wówczas proklamowali,tego już nie pamiętam. Zapamiętałem tylko, że tam wpadła w moje ręcemała broszurka pod tytułem „Istota chrześcijaństwa". Kiedy wróciłem do domu,zacząłem ją czytać.JESIEŃ-200255


Autor broszury wyjaśniał, że ludzkość sprzeciwia się Bogu i ten sprzeciwoddala ją od Boga do takiego stopnia, że sama ona dla swojego usprawiedliwieniaprzed Nim nic nie może wskórać. Dlatego nasz stosunek do Bogaopiera się nie na miłości, lecz na prawie. Pojednać nas ze sobą na siłę Bóg niechce. Wręcz odwrotnie, pragnie On, abyśmy nie byli marionetkami, lecz stalisię Jego dziećmi. Jednak Bóg nie może lekceważyć też naszego oporui machnąć na nas ręką. Nie może tak uczynić, gdyż nas kocha. Ten dylematBóg rozwiązał w sposób, który wydawał się czymś niewyobrażalnym, lecz zarazembył jedynym wyjściem: On sam przybył na ziemię do ludzi pod postaciąJezusa z Nazaretu. On stał się zwykłym człowiekiem, lecz to co robił niebyło zwyczajne. On dobrowolnie wziął na siebie nasz grzech i został straconyprzez ukrzyżowanie, tak jak postępowano wówczas ze zbrodniarzami. Następnaważna rzecz to fakt, iż oskarżono Go bezpodstawnie. Przez to, że zostałoskarżony właśnie On - On odkupił nasze winy i konsekwencje naszegonieposłuszeństwa. W ten sposób Bóg pokazał nam - i tego na przestrzenidziejów ludzkości nie da się z niczym porównać - na ile potężna jest Jego miłośćdo nas, i jaki jest Jego wyrok wobec grzechu. W osobie Jezusa Bóg proponujenam przebaczenie i wzywa nas do pojednania się z Nim. „Tak więc -kontynuuje autor broszury - jak odpowiecie na taką miłość? Zastanówcie sięnad tym, jakbyście się czuli, gdyby taka wasza miłość i troska przyjmowanabyła z obojętnością?"Zacząłem przypominać sobie ostatnie lata swojego życia i pojąłem, żeBóg kocha mnie i prowadzi. W trudnych chwilach wysłuchiwał On moichmodlitw, lecz kiedy kłopoty mijały, zapominałem o Nim. Przypomniałem sobieo moim „sprzeciwie" wobec Jezusa Chrystusa. Przypomniałem sobie, jakktóregoś razu naigrywając się z Wieczerzy Pańskiej - byłem wtedy niewierzący- przyjąłem eucharystyczne chleb i wino. Ale nie zważając na to wszystko,Bóg miłował mnie nadal i troszczył się o mnie. Nie mogłem więc postąpićinaczej, jak upaść na kolana i modlić się do Niego o przebaczenie.Po tej bezsennej nocy poszedłem do kościoła, dlatego że była to akurat niedziela.Po drodze myślałem o tym, jak rodzice odbiorą taki wstyd, jakim będziedla całej rodziny moje nawrócenie. Czy mogę im coś takiego uczynić, skoro ichtak kocham? Co będzie z moimi studiami, przecież utrzymuję się z pieniędzyrodziców? Moi wierzący przyjaciele radzili mi, abym oddał wszystkie swojetroski Panu, a On da mi siły. Lecz nie mieli oni najmniejszego pojęcia o moich56<strong>FRONDA</strong> 27/28


kłopotach. Stopniowo zacząłem doświadczać, co znaczy wierzyć w Boga. I doświadczającJego miłości w Jezusie Chrystusie, przestałem się bać mówićo tym innym ludziom. Wkrótce wszyscy moi ziomkowie mieszkający w Glasgowdowiedzieli się o moim nawróceniu na chrześcijaństwo. Sam miałem wtedywiele pytań odnośnie swojej nowej wiary: o wiarygodność Nowego Testamentu,o Jezusa Chrystusa jako Syna Bożego, o Jego śmierć, o Trójcę Świętąi wiele innych. Pragnąłem znaleźć dowód, że nawrócenie na chrześcijaństwoma sens, że gra jest warta świeczki. To moje poszukiwanie świadczy, że wiaraw Jezusa Chrystusa w żaden sposób nie jest równoznaczna z intelektualną stagnacją.Starałem się ją wszechstronnie przeanalizować i stwierdzić, jak się maona do codzienneji rzeczywistości.Stałem się chrześcijaninem, dlatego że w Chrystusie odkryła się przedemną Boża miłość. To, czego doświadczam od tamtej pory, przewyższawszystkie moje oczekiwania i pomysły. W Bogu mam teraz Ojca, który mniemiłuje i troszczy się o mnie. Ta miłość była nie tylko centralną zasadą nauczaniaChrystusa, lecz znajdowała swój wyraz w praktycznym stosunku doludzi, nawet tak niegodnych jak Zacheusz (Łk 19) czy Samarytanka Q 4).Chciałem jeszcze rozeznać wolę Bożą co do mojego życia i dzięki Jego miłościwemubłogosławieństwu starać się ją wypełnić. Modlę się nie tylko, żebyprosić Boga o jakąś konkretną rzecz, lecz przede wszystkim, żeby doświadczaćcudownej relacji z Nim, która mnie odświeża, odnawia i umacnia.Dzięki temu, że Bóg miłuje mnie i przyjmuje takim, jaki jestem, łatwiej mio samoakceptację. W ten sposób doświadczyłem, na ile cudowne jest odkrywaniesamego siebie. Nie znałem wielu moich talentów i zdolności. Terazstały się one dla mnie czymś oczywistym i przynoszą owoce. Po kompleksieniższości nie zostało śladu, a i jąkanie się jest prawie niezauważalne.JESIEŃ-2002 57


Nawrócenie stało się dla mnie absolutnym przebudzeniem - i w sensieduchowym, i emocjonalnym,i intelektualnym. Zyskałem prawdziwych,szczerych i troskliwych przyjaciół. Wcześniej, będąc w towarzystwie Europejczykówi Afrykańczyków, wstydziłem się swojej rasy i koloru skóry, leczw tej chwili przebywając z osobami wierzącymi jakiejkolwiek rasy, czuję siępełnowartościowym człowiekiem. Ten cud relacji opartej na chrześcijaństwiewydawał mi się czymś tak niepojętym, że wciąż szukałem, gdzie ukryte jestjego źródło. Odpowiedź znalazłem w Liście do Efezjan: „Ale teraz w ChrystusieJezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy przezkrew Chrystusa. On bowiem jest naszym pokojem" (Ef 2, 11). Za każdym razem,kiedy spotykam szczerze wierzącego człowieka, od razu czuję z nim jedność,niezależnie od rasy lub poziomu wykształcenia.Prowadzony i kierowany przez Chrystusa, stopniowo doświadczam życiaw całym jego bogactwie. Odkryłem tajemnicę szczęścia i mam pewność, iż wiekuistamiłość naszego Boga wszechmogącego będzie z nami i w chwilach radości,i w chwilach strapienia. Obecnie rozpatruję i sukces, i porażkę w świetle Jego bezgranicznejmiłości. Nie martwię się swoją przyszłością. Wręcz przeciwnie, radosneoczekiwanie żyje we mnie, i to nadaje życiu cudowną bezpośredniość i urok.RAZZAK VARAKAT ULLA(MAURITIUS)TŁUMACZYŁ: FM58<strong>FRONDA</strong> 27/28


Strach, jaki wywoływało u muzułmanów czytanie Biblii,wydawał mi się dziwny. Dlatego postanowiłemzająć się Biblią poważnie i szczerze, i poprosiłem Bogawszechmogącego, aby mi w tym pomógł. Czytałem jąz zaufaniem, jak dziecko, i w trakcie lektury Biblia zaczęłaoddziaływać na moją duszę. Z pomocą DuchaŚwiętego wszystkie moje dowody przeciwko wierzechrześcijańskiej znikły.ODNALEZIONEŹRÓDŁOASLAMCHANUrodziłem się w mieście Gudżarat w Pakistanie w szanowanej rodzinie muzułmańskiej.Mój ojciec posiadał sporo ziemi, nasza rodzina zajmowała wysokąpozycję społeczną. Byłem jedynym synem i dlatego ojciec dosłownie obsypałmnie wszystkim, co jawi się pod względem materialnym najlepsze. Dałmi najlepsze - według swoich wyobrażeń - wykształcenie i wynajął bardzouczonego mułłę, żeby nauczał mnie doktryny islamu i innych spokrewnionychtematycznie dyscyplin. Był on oddanym muzułmaninem i chciał, żebympojął piękno jego religii i rozprzestrzeniał jej zasady.Kiedy skończyłem szkołę podstawową na wsi, ojciec został urzędnikiempaństwowym w Radżastanie, w północno-zachodnich Indiach. Poszedłem dochrześcijańskiej szkoły średniej, gdzie nauczano Biblii nie tylko uczniówchrześcijańskich, lecz i muzułmańskich. To było wbrew mojemu dotychczasowemuwychowaniu, dlatego nie bacząc na poważne uwagi dyrektora szkoły,zdecydowanie uchylałem się od nauki Biblii. Oprócz tego, szczyciłem siębardzo pozycją społeczną mojej rodziny i nie miałem ochoty interesować sięchrześcijanami, a ich religia nie pociągała mnie. W tamtym czasie wydawałoJESIEŃ-200259


mi się, że Anglicy chcą po prostu zmusić naszych ludzi, wtedyżyjących w całkowitej nędzy, do przyjęcia angielskiego stylu życiai angielskiej religii.Zdarzyło się wówczas, że pewien niedawno nawrócony z islamuchrześcijanin jeździł po miastach Radżastanu. Przyjechałteż do naszego miasta. Miejscowi chrześcijanie zorganizowalikilka zgromadzeń, w trakcie których składał on świadectwoswojego nawrócenia. Byliśmy z ojcem na tych spotkaniach. Ojciec zadał temuczłowiekowi kilka podchwytliwych pytań i wydawało mi się, że tamtemunie udało się na nie przekonująco odpowiedzieć. To jeszcze bardziej umocniłomoją niechęć wobec chrześcijan i ich religii. Nie dawałem im spokoju i,gdzie tylko mogłem, starałem się urazić i upokorzyć chrześcijańskich duchownychi kaznodziejów.W tamtym okresie pewna liczba członków sekty Aria Samadż - hinduskiegoruchu samoobronny - działała na rzecz powrotu do hinduskiej wiarygrupy maików czyli hindusów, którzy kiedyś przeszli na islam. Ich organizacjanazywała się shuddhi, co oznacza oczyszczenie przez powrót do dawnejwiary hinduskiej. Uważałem za sprawę honoru zahamować rozwój tego ruchu,więc od razu zgłosiłem się na ochotnika do walki przeciw Aria Samadż.Dla moich przeciwników stałem się najgorszym wrogiem i szkodzili mi oni,jak tylko mogli. Zdarzyło się, że zakradli się do baraku, w którym spałem,i strącili dach. Przeżyłem to ciężko i kilka dni musiałem przeleżeć w pościeli.Nienawiść do innych religii zawładnęła mną jeszcze bardziej, walczyłemprzeciwko Aria Samadż z całych sił.Wszystko to uczyniło mnie zagorzałym obrońcą islamu. Stałem się znany.Zaproszono mnie na religijną konferencję w Menpuri w stanie Uttar Pradeszw Indiach. Imprezę zorganizowali członkowie Aria Samadż i zaprosilina nią czołowych przedstawicieli wszystkich religii. Konferencja zainspirowałamnie bardzo do studiów nad innymi wyznaniami. Zaopatrzyłem się wewszelkiego rodzaju literaturę duchową, głównie po to, żeby podważyć te wyznaniai udowodnić przewagę religii, którą odziedziczyłem. Literatura hinduskanie ugasiła mojego duchowego pragnienia, lecz Biblia dosłownie przykułamoją uwagę.Pewnego razu ojciec zastał mnie, jak czytałem Biblię, co wywołało w nimoburzenie. Zabronił mi ją czytać. Czułem, że boi się, iż lektura Biblii może60<strong>FRONDA</strong> 27/28


zaowocować moim nawróceniem na chrześcijaństwo. Niewierzyłem w to, lecz strach, jaki wywoływało u muzułmanówczytanie Biblii, wydawał mi się dziwny. Dlatego postanowiłemzająć się Biblią poważnie i szczerze, i poprosiłem Bogawszechmogącego, aby mi w tym pomógł. Czytałem ją z zaufaniem,jak dziecko, i w trakcie lektury Biblia zaczęła oddziaływaćna moją duszę. Z pomocą Ducha Świętego wszystkie mojedowody przeciwko wierze chrześcijańskiej znikły.Podczas czytania Biblii stopniowo zaczęły się przede mną odsłaniać tajemnicechrześcijańskiej wiary i doszedłem do wniosku, że moja znajomośćchrześcijaństwa rozmija się z tym, co twierdzi ojciec. Odkryłem, że Biblia tojedyna książka, która proponuje prawdziwe zbawienie, i że właśnie w niej zawierasię jedyne świadectwo miłości, jaką Bóg obdarza ludzkość. Biblia jawiłami się ukrytym skarbem, który ratuje człowieka od przekleństwa grzechui daje mu życie wieczne w Jezusie Chrystusie. „Jeżeli więc ktoś pozostajew Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystkostało się nowe" (2 Kor 5, 17).Teraz stało się dla mnie jasne, że zbawienie to dar Boży. Dążenie, aby „zapracować"na zbawienie dobrymi uczynkami, jest zadaniem niewykonalnym.Słowa apostoła Pawła służą jako przestroga przeciw takiemu fałszywemuwyobrażeniu: „Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele,nie mieszka dobro (...) Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię tozło, którego nie chcę. (...) Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała,[co wiedzie ku] tej śmierci?" (Rz 7, 18a.19.24a); „wszyscy bowiem zgrzeszylii pozbawieni są chwały Bożej" (Rz 3, 23).Doszedłem do wniosku, że nikt nie może zbawić się o własnych siłach.Nawet Koran naucza, że cała ludzkość jest grzeszna, i że jedyny człowiek bezgrzechu - to nasz Pan Jezus Chrystus. Nasz Pan zapytał ówczesnych krytyków:„Kto z was udowodni Mi grzech? Jeżeli prawdę mówię, dlaczego Mi niewierzycie?" 0 8, 46). Dlatego byłem pewny, że tylko Chrystus jest niewinny,i Jego niewinność - to niewinność Boga.Czytanie Koranu po tym odkryciu nie miało dla mnie sensu, gdyż niczegoistotnego nie mógłbym już w nim znaleźć. Znalazłem Boże źródło, któreoczyszcza grzesznika z obrzydliwości i daje mu życie wieczne. To odkrycieuradowało mnie i zarazem zasmuciło. Byłem strapiony, kiedy myślałemJESIEŃ-2002gl


o tym, że muszę zerwać z dziedziczoną od przodków wiarą, w którą zapuściłemgłębokie korzenie. Ale byłem szczęśliwy z powodu tego, że znalazłemswojego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Spędzałem bardzo dużo czasu na modlitwiei czytaniu Biblii, żeby poznać Boga jeszcze bliżej.Któregoś razu, otworzywszy Biblię, przeczytałem w Ewangelii wedługświętego Mateusza słowa naszego Pana: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzyutrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię" (Mt 11, 28). Przez te słowasam Pan napełnił mnie pokojem i pocieszeniem. Jakiś czas potem wybrałemsię do pewnego duchownego i poprosiłem go, żeby mnie ochrzcił. Wypytałmnie o wszystko i wkrótce potem przyjąłem chrzest.ASLAM CHAN(PAKISTAN)TŁUMACZYŁ: FM62<strong>FRONDA</strong> 27/28


„O Allah! - westchnąt Armstrong. - Znalazłem cię niena Ziemi, lecz na Księżycu."Co słyszałArmstrongna Księżycu,czyli apologetyka dla maluczkichTIEMIRMACHMIEDOWCzęsto zarzuca, się islamowi, że zasklepił się w skorupieprzeszłości i nie konfrontuje się z teraźniejszością. Krytycyreligii muzułmańskiej podnoszą też fakt, że wielemilionów wyznawców Allaha jest słabo wykształconychlub wręcz niepiśmiennych i w związku z tym zadowalająsię oni najprostszym przekazem teologicznym. Tymczasemw krajach Azji Środkowej, byłych republikachsowieckich, można w ostatnich latach natknąć się nawiele islamskich broszur i wydań religijnych, które zadająkłam owym stereotypowym wyobrażeniom. Wydawnictwate rozpowszechniane są w masowych nakładach,a ich treść świadczy o tym, że religia mahometańskanie pozostaje obojętna na znaki czasu.Najciekawszym rodzajem owej literatury wydaje się apologetyka - czylipróba udowodnienia dzisiejszemu człowiekowi, poddanemu wpływomateizacji i sekularyzacji, że Allah istnieje naprawdę, że Mahomet był jegoprorokiem, a Koran jest rzeczywiście świętą księgą. Poniżej chciałbym zaprezentowaćkilka argumentów apologetycznych, używanych przez naszych duchowychpisarzy, nie odwołujących się bezpośrednio do tradycji islamskiej,JESIEŃ'200263


lecz raczej do bezpośrednich doświadczeń i faktów świata współczesnego(potwierdzających muzułmańskie objawienie).Argument pierwszy - energetyka KoranuPodczas Islamskiego Kongresu Medycznego USA, który odbył się w sierpniu1984 roku w Missouri, mieszkający w Ameryce uczony muzułmański Ahmadal-Kadi przedstawił wyniki swoich badań. Postanowił on mianowicie zbadaćwpływ Koranu na ludzką psychikę. Zebrał grupę ochotników, z których niktnie znał ani Koranu, ani języka arabskiego - i przez rok urządzałim seanse słuchania na głos Koranu. Okazało się, że 97procent badanych pozbyło się stresów, a specjalna aparaturarejestrowała pozytywne zmiany zachodzące w organizmie.Argument drugi - podpis pszczółWe wrześniu 1982 roku w wiosce Karakui w Turcji pszczołyz tamtejszej pasieki ułożyły plastry miodu w ulu w kształciearabskiego słowa „Allah". Fotografia owego zjawiska obiegłacały świat muzułmański. Pszczelarz wyznał, że pszczoły zachowywałysię tego dnia dziwnie i nie chciały go puścić do ula, tak że musiałkilka razy okadzać je dymem, by w końcu ustąpiły. Nie jest przypadkiem, żejedna z sur Koranu nosi tytuł „Pszczoły".Argument trzeci - głos sercaPrzeglądając atlas anatomiczny i przypatrując się uważnie budowie ludzkiegoserca, możemy w górnej jego części dostrzec splot włókien mięśniowych,który układa się w starannie wykaligrafowany napis arabski „Allah". Takwięc ile razy uderza ludzkie serce, tyle razy powtarzane jest imię Allaha.Argument czwarty - ogon rybyAmerykański uczony J.R Normand zwrócił uwagę na jedną z egzotycznychryb wyłowionych w Zanzibarze. Miała ona wielki welonowaty ogon, na któ-64<strong>FRONDA</strong> 27/28


ym fantazyjne wzory układały się w coś w rodzaju pisma arabskiego. Przybliższym zbadaniu okazało się, że na ogonie ryby znajdują się ni mniej, niwięcej, tylko następujące słowa: la ilaha Ula Llah (nie ma bóstwa prócz Allaha)i szanu Allah (chwała Allahowi).Argument piąty - autorytet komputeraAmerykański uczony Michael Hart opublikowałksiążkę „100 największych ludzi w historii świata".Kolejności owej setki postanowił nie ustalać sam arbitralnie,lecz posłużyć się komputerem. Wprowadziłdo niego dane o wielkich prorokach, mężach stanu,politykach, założycielach religii i innych znaczącychosobach - o ich celach, przedsięwzięciach, sukcesach,porażkach i wpływie na ludzkość. Przez kilka miesięcywprowadzano dane do komputera, aż w końcuurządzenie udzieliło odpowiedzi: Mahomet.Koledzy Harta, niezadowoleni z tych wyników, powtórzyli eksperymentkilkakrotnie, zmieniając nieco konfigurację danych, za każdym razem jednakodpowiedź była taka sama: Mahomet.Argument szósty - głos na KsiężycuAmerykański kosmonauta Neil Armstrong w lutym 1983 roku przyjechał doEgiptu, gdzie uczestniczył w konferencji prasowej. Kiedy zza okna dobiegł nawołującywiernych do modłów głos muezzina, siedzący za prezydialnym stołemArmstrong pobladł, wstał i zapytał: „Co to za muzyka?" Zdziwionej publicznościkosmonauta oświadczył, że jest to ten sam głos, który słyszał, kiedy jakopierwszy człowiek w dziejach chodził po powierzchni Księżyca. „O Allah! -westchnął Armstrong. - Znalazłem cię nie na Ziemi, lecz na Księżycu."W świecie islamskim słowa, jakie usłyszał Armstrong na Księżycu, stały sięznane dzięki pewnemu syryjskiemu współpracownikowi NASA, który wykradłz USA taśmy z nagraniami rozmów amerykańskich kosmonautów - i rozpowszechniłich treść. Interesujący wydaje się dialog trzech kosmonautów - EdwinaAldrina, Neila Armstronga i Michaela Collinsa - w dniu 20 lipca 1969 roku:JESIEŃ-200265


Aldrin: „Widzimy jakiś przedmiot, podobny dootwartej księgi..."Armstrong: „Podobny do dwóch obrączek, a jeszczebardziej do otwartej księgi."Collins: „Zmieniłem położenie sekstansa. Terazwidać wyraźnie, że jest to forma księgi."Glos z Ziemi: „Co wy opowiadacie? Skąd na Księżycumiałaby się wziąć księga?"Następnego dnia księga znikła. W słuchawkachkosmonautów pojawiły się za to ostre dźwięki przypominającesyreny wozów strażackich.Collins: „Ziemia! Słyszycie mnie?! Wyłączcie tensygnał, bo inaczej ogłuchnę..."Ziemia: „Ten dźwięk nie idzie z Ziemi, ale gdzieśz zewnątrz. Jesteście pewni, że nie ma tam żadnegostatku oprócz waszego?"Armstrong: „A teraz zaczęła się jakaś muzyka.Ziemia, wyłączycie tą muzykę, czy nie?"Ziemia: „U nas wszystko działa sprawnie. Dźwiękimuzyki idą od was."Na taśmie wykradzionej przez Syryjczyka z NASAsłychać wyraźnie słowa, jakie usłyszeli kosmonauci:la ilaha Ula Llah (nie ma bóstwa prócz Allaha).Argument siódmy - odkrycia medycyny22 i 23 listopada 1984 roku dwie kanadyjskie gazetyThe Globe and Mail oraz The Gazette opublikowały wiadomość,że już w Koranie i hadisach opisany został dokładniemechanizm życia płodowego, który ginekolodzyodkryli dopiero w czasach współczesnych. DrMoore z Uniwersytetu w Toronto uważa, że w świętejksiędze islamu z VII wieku znalazły się informacjeo charakterze naukowym, w pełni potwierdzoneprzez ostatnie badania naukowe.66<strong>FRONDA</strong> 27/28


Sura 39 mówi: „On stworzył nas w łonach naszych matek, stworzenie postworzeniu, w trzech stadiach ciemności". Współczesna anatomia wskazuje,że płód ludzki rozwija się pod ochroną trzech warstw: jamą brzuszną, ściankąmacicy i błoną wewnątrzmaciczną.Wersety Koranu opisują też wygląd płodu, który najpierw wygląda jak„przyssana pijawka", a następnie przekształca się w coś na kształt „nadgryzionegomięsa". Na robionych 1400 lat po Koranie zdjęciach USG możnazobaczyć, że na początku płód swym wyglądem przypominający pijawkętrwa niczym przyssany przy ściance macicy; w późniejszymokresie (po 28 dniach) pojawia się na nim charakterystycznyślad podobny do paciorków nanizanych na nitkę, którychukład przypomina odciśnięte zęby dorosłego człowieka.W jednym z hadisów możemy przeczytać, że Allah posyłaswojego anioła, który w 42 dniu od poczęcia obdarza płódzmysłami i pyta Najwyższego, czy ma to być chłopiec, czydziewczynka. Dr Moore zauważa, że na 42 dzień od poczęciapojawiają się zaczątki przyszłych oczu i uszu płodu; od tegomomentu można określić też pleć nienarodzonego dziecka.Ponieważ wyniki powyższych badań mogły ujrzeć światłodzienne jedynie dzięki najnowszym osiągnięciom naukowym- a znane były już w Koranie - oznacza to, że informacjezawarte w owej księdze musiały pochodzić ze źródłaprzewyższającego swą wiedzą stan ludzkich umysłów.Warto też dodać, że Koran mówi wyraźnie, iż człowiekstworzony został z gliny. Obecnie naukowcy z MassachusettsInstitute Technology i z uniwersytetów: stanowegow Kalifornii oraz w Liege (Belgia) i Glasgow(Szkocja) przychylają się do teorii, że życie powstałowłaśnie z gliny, a właściwie z jej podstawowego składnika- krzemu.Argument ósmy - diagram sury 112Najlepiej będzie, jak oddamy głos studentowi uniwersytetu ankarskiego JusufowiKerkuklu: „Przeprowadziłem doświadczenie z surą 112 Koranu. NajpierwJESIEŃ-2002 67


obliczyłem liczbę liter występujących w surze. Okazało się, że na surę składa się47 liter, ale liczba liter pojawiających się w niej wynosi 13, gdyż niektóre się powtarzają.Owe 13 liter, w zależności od ich ułożenia w surze, wypisałem na liniipionowej, zaś na linii poziomej - zgodnie z Koranem: od prawej do lewejstrony - wypisałem cyfry określające, ile razy te litery się powtórzyły. Powstałswoisty wykres. Tam, gdzie stykały się litery i odpowiadające im cyfry, powstałypunkty przecięcia. Połączyłem owe punkty linią i aż westchnąłem z zachwytu.Na utworzonym w ten sposób diagramie widniało arabskie słowo Allah."Argument dziewiąty - Ewangelia BarnabyWśród ksiąg apokryficznych Nowego Testamentu znajduje się tzw. Ewangeliawedług Barnaby. Według tradycji chrześcijańskiej, jej autor był jednymz pierwszych wyznawców Chrystusa, uczniem św. Pawła Apostoła. Do dziśzachowały się tylko dwa egzemplarze Ewangelii Barnaby - jedna w BritishMuseum w Londynie, druga w Bibliotece Kongresu w Waszyngtonie. Jak piszeMuhammad Sobir, „z jakichś powodów w obydwu tych miejscach EwangeliaBarnaby strzeżona była w największym sekrecie przed ludźmi, niczymjakaś tajemnica wojskowa. Odkryć ową 'tajemnicę' zdołał dopiero muzułmańskigenerał. Pakistańskiemu generałowi Abdurahimowi, pracującemuw Stanach Zjednoczonych jako attache wojskowy, udało się potajemnie sfotografowaćcałą Ewangelię na mikrofilmie i wywieźć ją do Pakistanu."Dzieło zostało wydane przez jedno z pakistańskich wydawnictw. Jezusprzedstawiony jest w nim jako prorok, ale nie syn Boży. Nazywa siebie zbawicielemposłanym tylko do synów Izraela i zapowiada przyjście Mahometa,który pojawi się na arabskich pustyniach. Nic więc dziwnego, że chrześcijanieuznają Księgę Barnaby za apokryf.Argument dziesiąty - dowód KantaJeden z największych nowożytnych filozofów zachodnich Immanuel Kant wieleswoich prac napisał pod wpływem myślicieli muzułmańskich: al-Ghazaliegoi Muhiddina Arabiego. Zastanawiające jest, że na dyplomie Kanta odnalezionopo jego śmierci zdanie, napisane ręką filozofa, w języku arabskim: Bi-ismi Allahiar-Rahmani ar-Rahim (w imię Boga Miłosiernego, Litościwego).68<strong>FRONDA</strong> 27/28


PodsumowanieW krajach Azji Środkowej ukazują się książki złożone tylko i wyłącznie z tegorodzaju świadectw potęgi Allaha i prawdziwości islamu. Ramo Azimowa,tłumaczka z jednej z takich prac z języka uzbeckiego na rosyjski, napisała:„Przystępując do przekładu, byłam nastawiona krytycznie, przypuszczając,że jest to literatura z serii masowych wydań propagandowych, i dlatego napewno wiele w niej wyolbrzymiono lub wręcz wymyślono. Jednakże podczaspracy nad nią, zmuszona byłam przeczytać wiele pozycji z literatury naukoweji filozoficznej, również podręczniki, zaglądnąć do encyklopedii, słowników,porozmawiać ze specjalistami i - oczywiście - zaznajomić się z księgąnad księgami czyli Koranem (...) Uzyskana z rozlicznych źródeł informacjapomogła mi nie tylko zrozumieć sens niektórych zjawisk, opisanych w książce,lecz również potwierdzić ich prawdziwość i wiarygodność. (...) Przeczytajcietą broszurę i jeśli postawi was ona w obliczu nowych pytań, to zadumajciesię nad nimi - być może to one pomogą wam wybrać prawidłową drogężycia. Uczyć się nigdy nie jest za późno."TIEMIR MACH Ml EDO WTŁUMACZYŁA: ZOFIA KASPRZAKTytut pochodzi od redakcji. Jednocześnie „Fronda" zastrzega, że nie ponosi żadnej odpowiedzialnościza prawdziwość i wiarygodność informacji przytaczanych w powyższym tekście przez TiemiraMachmiedowa.JESIEŃ-2002 69


W Egipcie po raz pierwszy skonstatowaliśmy, że głośnikmoże służyć jako narzędzie tortur.OBRAZKI Z PODROŻYMARIUSZWODZICKIDominującym elementem krajobrazu w Żdejde jest meczet. Opasanyczterema wysokimi minaretami wyglądem przypomina stadion. W Syrii jestto jedyny meczet o czterech minaretach. Tak twierdzą przechodnie na ulicy,którzy, nawiasem mówiąc, w większości są chrześcijanami. Żdejde jest bowiem dzielnicą chrześcijańską miasta Aleppo. Poznajemy to po kościołach,których w Żdejde naliczyliśmy siedemnaście. Pomiędzy pięcioma z nich rozpostarłsię wspomniany meczet.Wybudowano go niedawno, podobno za pieniądze rządu Kuwejtu. Spotkanyna ulicy student mówi, że przychodzi tu co piątek „połowa" muzułmańskiegoAleppo, mimo że dookoła mieszkają chrześcijanie.Z podobnymi obrazkami stykamy się wszędzie na Bliskim Wschodzie.Podczas pierwszej naszej podróży, do Egiptu, odwiedzamy między innymiLuksor i Asuan. W obu tych miastach mieszka dużo Koptów.W trakcie kolejnych spacerów po koptyjskiej dzielnicy Luksoru zauważamy,że powietrze w okolicy nieustannie przeszywane jest jękliwymi zawodzeniami.Po jakimś czasie odkrywamy ich źródło: dźwięk o porażającym słuchnatężeniu wydobywa się z głośników na jednym z domów mieszkalnych. Dużopóźniej dowiadujemy się, że głośniki zainstalowane zostały przez muzułmanów,którzy transmitują przez nie „na cały regulator" koraniczne zawodzenia.W Egipcie po raz pierwszy skonstatowaliśmy, że głośnik może służyćjako narzędzie tortur.'70<strong>FRONDA</strong> 27/28


Przypomniało mi to o pewnym zjawisku, z którym zetknąłem się w młodości,kiedy to w końcu lat 70-tych byłem studentem Uniwersytetu Moskiewskiegow ówczesnym ZSRS. W każdym pokoju akademika, w którymzostałem zakwaterowany, zainstalowane było „radio", z którego nieustanniewydobywał się dźwięk. Radia bowiem nie można było wyłączyć. Programrównież był tylko jeden. Jedyną rzeczą, jaką można było regulować, było natężeniedźwięku. Nawet tej możliwości pozbawieni są mieszkańcy dzielnicykoptyjskiej Luksoru i innych miejscowości Egiptu. 2W Asuanie z kolei natrafiamy na następujący obraz. Za miastem Koptowiebudują katedrę. W mieście mieszka ich wielu, a istniejące kościoły sąmałe. Kiedy wizytujemy to miejsce w grudniu 1998 roku, katedra jest już naukończeniu. Nasz wzrok przykuwa widok meczetu wznoszonego jakąś niewidzialnądłonią w najbliższym sąsiedztwie koptyjskiej świątyni. Sprawia onwrażenie, jakby starał się zepchnąć i opleść bryłę kościoła. Pustego terenudokoła dużo, znajdujemy się wszakże za miastem. Potęguje to tylko dziwnośćsytuacji. Od spotykanych w mieście Koptów dowiadujemy się, że budowęmeczetu finansuje rząd, podczas gdy kościół wznoszony jest w całościz ich własnych funduszy.Meczetów w Asuanie muzułmanie mają, tak jak w Aleppo, bardzo wiele.Dlaczego więc w tym właśnie miejscu, tak blisko kościoła? Odpowiedź poznamypóźniej, podczas kolejnych podróży po Syrii, Jordanii, Libanie i Turcji,z których jedna zaprowadzi nas do dzielnicy Aleppo, Zdejde.Kiedy odwiedzamy Bejrut w roku 2000, nie mamy już takich pytań widząc,jak grupa muzułmanów strzeże placu położonego tuż obok katedrymaronitów. Ogromne plansze na ogrodzeniu informują, że powstanie tustrzelisty meczet. Odbudowywana po zniszczeniach ostatniej wojny katedraznajduje się w samym centrum Bejrutu. Większość ruin została już usuniętaz centrum, które było terenem zaciętych walk; potęguje to tylko wrażeniepustki dokoła. Tym bardziej więc wydaje się niedorzeczne, że przyszły meczetma powstać tuż obok głównego kościoła maronitów. 3JESIEŃ-200271


Czy rzeczywiście niedorzeczne?Zanim spróbuję dać na to pytanie odpowiedź, przenieśmy się jeszcze doIstambułu. Wkrótce po zdobyciu miasta przez Turków w 1453 roku, patriarchatprawosławny Konstantynopola przeniesiony został z Kościoła MądrościBożej, zamienionego przez najeźdźców na meczet, do położonej z dala odcentrum dzielnicy Fanar. Nową siedzibą patriarchy został skromny kościółśw. Jerzego. Pełni tę funkcję do dziś.Do początku lat 20-tych niedawno zakończonego stulecia był Fanar tądzielnicą stolicy nowo powstałego imperium osmańskiego, którą zamieszkiwaliGrecy. Po wojnie grecko-tureckiej na początku lat 20-tych, zakończonejdla Greków katastrofą, ci ostatni opuścili Istambuł. Dzisiaj Fanar zamieszkałyjest przez Turków sprowadzonych z głębi Azji Mniejszej. Nie wiem, czyprzypisać to tylko przypadkowi, lecz spotykamy tam wyznawców islamu gorliwościąprzewyższających większość mieszkańców wielomilionowegoIstambułu.Turystów w tureckiej stolicy jest wielu o każdej porze roku. Nie wiem, iluz nich odwiedza Fanar. Podejrzewam, że bardzo niewielu. 4Podczas naszychdwóch wizyt nie widzimy ani jednego. Widzimy za to co innego. Siedziba patriarchyKonstantynopola otoczona jest wieżami obwieszonymi girlandamigłośników. Widok dobrze nam znajomy. Okna i ściany rezydencji patriarchysprawiają wrażenie jakby zrobione były z materiałów dźwiękoszczelnych. Całośćwywołuje smutne skojarzenie: Kościół w stanie oblężenia. Jakże odmiennyto obraz od Placu św. Piotra w Rzymie. Mimo woli nasuwa się myśl, że takwłaśnie wygląda „dialog" islamu z chrześcijaństwem.Powróćmy do meczetu z Bejrutu. Jeszcze go nie ma, zostanie dopiero wzniesiony.Pewnych rzeczy możemy się wszakże domyślać: fundusze na jego budowęwyłoży zapewne Arabia Saudyjska lub Kuwejt, meczetz pewnością przewyższy katedrę maronitów, a z głośnikówna minaretach - owych „wieżach strażniczych"islamu - płynąć będą nie milknące, zdeformowaneprzez swoją głośność zawodzenia.<strong>FRONDA</strong> 27/28


W krajach, które odwiedzamypodczas naszych kilku podróży, odbywasię to według tego samego wzorca,i dla „wiernych" wszędzie musi to byćnaprawdę „krzepiący" widok. Dla nasjest to widok pouczający. Po przestudiowaniuwielu książek o islamie opublikowanychna Zachodzie, nic mniebowiem nie przygotowało na spotkaniez jego codziennymi przejawamiw krajach, gdzie dominuje. Podkreślamto ostatnie słowo: jedną z immanentnychcech islamu jest to, że dominuje.Ma to wpisane niejako w swe imię: islam znaczy podporządkowanie.W tym miejscu, paradoksalnie, wypada mi przyznać rację apologetom islamu,którzy od lat nieustannie skarżą się w zachodnich mediach na nieprawidłowyobraz islamu w oczach społeczeństw zachodnich, przypisując takistan rzeczy, słusznie, dezinformacji uprawianej przez te właśnie media.Apologetów ma islam w krajach zachodnich wielu, i to bynajmniej nietylko muzułmanów. Można ich znaleźć dzisiaj najczęściej wśród profesorówuniwersytetów (arabistów, „ekspertów" od islamu i Bliskiego Wschodu), publicystów,polityków i protestanckich pastorów. Należą do ich grona równieżwpływowe postaci z kręgów katolickich. Peroncel-Hugoz w swej książce„Tratwa Mahometa" obdarza ich pogardliwymmianem „muzułmanówzawodowych": korzystają z budżetówpropagandowych większości krajów arabskichz upodobaniem biorąc udział w przyjęciach,stypendiach, konferencjach, ucztach,sympozjach i seminariach. (...)Większość z nich, tym niemniej, kiedy mówilub pisze o islamie, świecie muzułmańskimczy Arabach, poczuwa się do przyjęciapostawy, w której przerost szacunku,świadome pominięcia lub, co gorsza, defor-Jl-SIEŃ-200273


macje albo serwilizm, zaszkodziły prawdzie, naukowości i, szczególnie, wzajemnemuzrozumieniu miedzy muzułmanami i nie-muzułmanami.W powyższych słowach za najdotkliwsze odczuwam wyrażenie „świadomepominięcia lub, co gorsza, deformacje".MARIUSZ WODZICKIPRZYPISY:1 Peroncel-Hugoz, wieloletni korespondent Le Monde w Kairze w swojej książce „Tratwa Mahometa"(La radeau de Mahomet, Paris 1983) podaje, że jest to zjawisko we współczesnym Egipcie nagminne.2 Pomijając drobną różnicę, że w jednym przypadku transmituje się koraniczne zawodzenia, podczasgdy w drugim byt to program pierwszy Radia Moskwa, powyższe skojarzenie wskazuje napewne pokrewieństwo pomiędzy „realnym" islamem (który należy odróżnić od iluzji, jakie podsuwajązachodniej publiczności muzułmańscy i rodzimi apologeci) a realnym socjalizmem.Przed naszą pierwszą z kilku podróży na Bliski Wschód obraz islamu, jaki w sobie nosiliśmy, bylczymś nie do końca jasnym, lecz z pewnością pozytywnym. Dlatego na odkrycie, że w odróżnieniuod chrześcijaństwa islam jest rodzajem „totalitaryzmu", byliśmy zupełnie nieprzygotowani.Na uderzające podobieństwo młodego bolszewizmu do islamu zwróci! uwagę w roku 1920 BertrandRussell („bolszewizm to islam bez Boga"). W jakże innych czasach żyjemy. Dziś celne porównaniaRussella informują nas o islamie, nie o bolszewizmie!3 Podobnie postępowali komuniści w ZSRS. Na przykład w latach 70-tych w Kijowie wzniesionoolbrzymi tytanowy monument (Mat' Rodina), który umiejscowiony został na wzgórzu obokklasztornego kompleksu Ławry Peczorskiej, a jego wysokość była wyższa od najwyższej z kopułŁawry (przyp. red.).4 Trudno im się zresztą dziwić, skoro nawet najlepsze zachodnie przewodniki po Turcji poprzestająna podaniu adresu patriarchatu.


EUROISLAMW Europie żyje obecnie ok. 25 min muzułmanów. Nie licząc Albanii (gdzie stanowią70 proc. ludności) oraz Bośni i Hercegowiny (44 proc), najwięcej jest ichwe Francji - 4 min (ok. 5 proc. mieszkańców), Niemczech - 2,5 min (2,5 proc.)i Wielkiej Brytanii - 1 min (1,5 proc). Poza tym we Włoszech mieszka 700 tys.mahometan, w Holandii - 450 tys., w Hiszpanii - 350 tys., w Szwecji - 300 tys.,w Belgii - 260 tys., w Danii - 120 tys. Wielu wyznawców Allaha żyje też w USA- ok. 5 min, w Australii - 500 tys. czy w Argentynie - 500 tys.Europę pokrywa również gęsta sieć organizacji islamskich, np. we Francjidziała ich około 3000, zaś w Wielkiej Brytanii - 1000. W samym tylkoLondynie ukazuje się ponad 50 dzienników w języku arabskim.Coraz większa liczba rdzennych Europejczyków przyjmuje religię mahometańską.Na przykład co roku w Wielkiej Brytanii przybywa 30 tys. wyznawcówAllaha, zaś ubywa 23 tys. wiernych Kościoła katolickiego. We Francji jużponad 50 tys. katolików odeszło od swojej wiary do islamu. W Belgii co rokuokoło 200 obywateli tego kraju przyjmuje religię Mahometa. W Rzymie każdegoroku wyrzeka się katolicyzmu i przechodzi na islam około 70 osób. DoJESIEŃ-200275


najbardziej znanych postaci na świecie, które stały się muzułmanami, należąm.in.: amerykański bokser Casius Clay (Muhammad Ali), brytyjski piosen-Ićłirz Cat Stevens (Yusuf Islam), francuski filozof Roger Garaudy czy rosyjskiksiądz prawosławny a zarazem deputowany do Dumy Państwowej WiaczesławPołosin.„Niepokoi mnie wzrost liczby muzułmańskich imigrantów we Francji.Wciąż powstają nowe meczety, podczas gdy z braku księży milczą dzwony naszychkościołów" - za tę wypowiedź Brigitte Bardot została skazana w czerwcu2000 roku na 30 tys. franków grzywny. Sąd w Paryżu uznał, że podżegałado nienawiści rasowej.„Bądźmy świadomi wyższości naszej cywilizacji nad kulturą islamu. Wierzę,że Zachód będzie nadal podbijał narody, tak jak podbił komunizm, choćbyoznaczało to konfrontację z cywilizacją islamu, która utknęła w punkciesprzed 1400 lat" - powiedział 25 września 2001 roku w Berlinie premierWłoch Silvio Berlusconi i ściągnął na siebie krytykę niemal wszystkich europejskichmediów i większości intelektualistów Starego Kontynentu. Pod ichnaciskiem szef włoskiego rządu musiał wycofać się z niefortunnej wypowiedzii przeprosić publicznie wyznawców islamu.E.L.76<strong>FRONDA</strong> 27/28


W rozumieniu prawa muzułmańskiego świat dzieli sięna dwie sfery: dar af Islam (dom islamu - tereny pozostającepod kontrolą muzułmańską) i dar al Harab(dom niewiernych, czyli wszystkie pozostałe ziemie).Jednak - jak wskazuje Tomasz Włodek - cafa ziemianależy do Allaha, więc rejony, w których żyją niemuzułmanie,pozostają w ich władzy nielegalnie i tylkoczasowo. Cdy nadejdzie pora, zostaną im odebrane(...) Wcześniej czy później tereny niewiernych zostanąpodbite i poddane władzy ich prawowitych właścicieliczyli muzułmanów.ISLAMSKI DŻIHADPRZECIWKRZYŻOWCOMSAMUELBRACŁAWSKINiemuzułmanie są niniejszym uznani za kaprów (niewiernych), opierających się wysiłkomszerzenia wiary, nawracania i krzewienia islamu w Afryce. Islam wszelako usprawiedliwiawalkę z ludźmi tych kategorii oraz ich zabijanie bez jakiegokolwiek wahania- tak obowiązek walki z chrześcijanami w Afryce formułuje słynna fatwa.ogłoszona 27 kwietnia 1993 roku przez Religijną Konferencję Muzułmanóww Al-Ubajd w Sudanie, 27 kwietnia 1993 roku. Jeszcze mocniej ten obowiązekwalki z chrześcijanami określa fatwa wydana przez szyickich „PartyzantówSzariatu" - Żydzi i chrześcijanie nie mają czego szukać w Iraku i Arabii i nie mająprawa się tam rządzić. Ich obecność stanowi zagrożenie, a ich krew można przelewaćbezkarnie. Jednym słowem każdy muzułmanin musi dążyć do tego, aby ich upokorzyći przepędzić. I nie można ukrywać, że wskazania te są realizowane obecnieJESIEŃ-200277


przez wielu muzułmanów, nie tylko w Afryce, lecz również Azji (a można sięspodziewać, że będą realizowane w Europie). Jest to tym bardziej oczywiste,że fatwa z Sudanu zawiera również stosowne potępienie tych wyznawców islamu,którzy nie przyjmują do wiadomości obowiązku walki z niewiernymi:Muzułmanie, którzy (...) powątpiewają w dżihad lub starają się kwestionować, że islamgo usprawiedliwia, są niniejszym uznani za „hipokrytów". Przestają być muzułmanamii stają się „apostatami" wiary islamskiej, oni również zostaną skazani nawieczny ogień w piekle.'Tolerancja po sudańskuOficjalne dane są uspokajające. 73 proc. z prawie 29 milionów Sudańczykówto muzułmanie, prawie 17 proc. - animiści, a około 8 proc. - chrześcijanie różnychwyznań. W państwie tym obowiązuje obecnie szariat (religijne prawomuzułmańskie), jednak „religie księgi" - czyli chrześcijaństwo i judaizm - sątolerowane i mają prawo do ograniczonej (ale jednak) działalności religijnej.Tyle prawna i statystyczna teoria. Fakty są jednak inne. Taktyka islamskichfundamentalistów w rządzie jest jasna. (...) Długoterminowy plan zakłada całkowitąislamizację Sudanu przez wykorzenienie z kraju wszystkich chrześcijan, zwłaszczaz południa, gdzie stanowią większość - ostrzegał w wywiadzie dla włoskiegodziennika Awenire kombonianin o. Efrem Tresoldi jeszcze w 1995 roku.Aby zrealizować ten dalekosiężny plan stosuje się różne środki. W lipcu1995 roku grupa islamskich bojówkarzy podpaliła kościół katolicki w Chartumie.Była to zemsta za udzielenie przez abp Gabriela Zubeira Wako święceńkapłańskich kilku Sudańczykom. W grudniu 1996 roku państwowa policja sudańskazrównała z ziemią buldożerami ośrodek parafialny w Chartumie.W jego skład poza plebanią wchodziły również szkoła, ośrodek medycznyi punkt pomocy dla chrześcijańskich uchodźców. Oficjalnym uzasadnieniemzniszczenia własności kościelnej była konieczność budowy właśnie w tymmiejscu nowych dróg. Niespełna miesiąc później oficerowie sudańskiej armiiwystępując w imieniu rządu zdemolowali pomieszczenia katolickich szkółpodstawowych i zawodowych w Chartumie i Omdurmanie. Część personelu(w tym zakonnicy kombonianie) została aresztowana (burzenie szkół powtórzyłosię w maju 1999 roku - w Chartumie zniszczono kolejne szkoły). W lipcu1997 roku siły rządowe zburzyły trzy świątynie Kościoła Episkopalnego78<strong>FRONDA</strong> 27/28


w Thoura. - Akcją dowodził kapitan policji - opowiadał agencji CWN miejscowypastor Bulus Idris Tia. Następny rok rozpoczął się od karabinowego i moździerzowegoataku na Klub Katolicki w stolicy Sudanu. Lipiec 1998 roku przyniósłinformację o skazaniu na śmierć Mekki Kuku - sudańskiegomuzułmanina, który zdecydował się przyjąć chrzest (za odstępstwo od islamuprawo Sudanu karze śmiercią). W październiku tego roku rząd w Chartumieoskarżył dwóch księży katolickich o podłożenie bomby. Po długotrwałych torturachks. Hilary Borna i ks. Lino Sebit przyznali się do winy. Groziła im karaśmierci przez ukrzyżowanie. Jednak w grudniu 1999 roku władze sudańskieZwłoki Titosa Karantzalisa, prawosławnego metropolity Nubii zamordowanego w Sudanie w 2000 r.zdecydowały się ich ułaskawić i wypuścić na wolność. Księża odmówili, domagającsię uniewinnienia i oczyszczenia z bezpodstawnych zarzutów. Siedemmiesięcy wcześniej władze sudańskie wypędziły na pustynię, mieszkającychw prowizorycznych miasteczku nieopodal Chartumu, chrześcijan. W marcu tegoroku grupy muzułmanów zaczęły atakować sudańskich prawosławnychudających się do cerkwi oraz na wystawę biblijną (zraniono 7 osób). Nikt nieponiósł konsekwencji. Rok 2000 rozpoczął się od zamachu na pracownikówewangelickiej organizacji „Norwegian Church Aid". W jego wyniku zginęłydwie osoby a sześć zostało rannych. W połowie tego roku zamordowano prawosławnegometropolitę Nubii Titosa Karantzalisa. Według oficjalnej wersjiJESIEŃ-200279


mord nie miał podłoża politycznego, ale nieoficjalnie mówiło się wówczas, żeprawosławny hierarcha zginął, ponieważ wypowiadał się przeciwko traktowaniuprzez muzułmanów chrześcijańskich dzieci jako niewolników.Poza tymi spektakularnymi wydarzeniami w Sudanie cały czas trwa fizycznai moralna eksterminacja chrześcijan. Dzieci i młodzież (a nierzadkorównież młode mężatki) z południowej, chrześcijańskiej części Sudanu, sąporywane i sprzedawane jako niewolnicy muzułmanom z Północy. Taki losspotkał 27-letnią kobietę, która wraz z 4-letnią córką została porwana przezAraba, a następnie przez siedem dni prowadzona na linach do jego domu.W drodze została wielokrotnie zgwałcona. Jej 4-letnia córka, która zbyt mocnozwiązana jechała na koniu, w efekciezostała sparaliżowana. Kobietamogła opowiedzieć swoją historię tylkodlatego, że jej mąż zdobył 100 dolarówniezbędnych dla jej wykupienia.Taki los spotkał w ciągu trzech pierwszychmiesięcy 1998 roku ponad 3 tysiącechłopców i dziewcząt w wieku od 6 do 15lat - alarmował na łamach magazynuFides bp Max Gassis z diecezji El Obeid.- Dziewczęta są traktowane jako konkubinyi regularnie gwałcone przez żołnierzy.Chłopcy często trafiają do wojskowych„Odpoczynek" matki i jej kilkuletniej córki porwanych przezArabów. Północny Sudan 1998 r.obozów, gdzie przechodzą indoktrynację islamskąi są szkoleni dla świętej wojnyz chrześcijaństwem. Większość z tych dzieci nigdy nie wraca do domu. Tylkoniewielki procent z nich, dzięki pieniądzom przekazywanym przez zajmującychsię wykupywaniem niewolników trynitarzy, może powrócić do domu.Wiele z 12-, 13-letnich dziewczynek wraca już jednak w ciąży - opowiada biskup.Szósty filar islamu?Sudańska wrogość do chrześcijan, podobnie jak treść obu przywołanych powyżejfatw, ma swoje źródła w konflikcie politycznym między światem zachodnim(symbolizowanym przez chrześcijaństwo) a fundamentalizmem islamskim. -80<strong>FRONDA</strong> 27/28


Religia jest tu wykorzystywana tylko jako maska dla znacznie bardziej przyziemnych interesów- wyjaśnia o. Enzo Bettini, superior misji komboniańskiej w Sudanie. Tesłowa są w pewnym sensie potwierdzeniem przekonania wielu badaczy współczesnegoislamu (choćby Bassama Tibhiego), że konflikt między cywilizacją zachodniąa muzułmańską jest w istocie konfliktem politycznym, wynikającymwyłącznie z nachalnej polityzacji pokojowego w istocie natury islamu.Początki walczących ruchów fundamentalistycznych sięgają roku 1928.To wtedy Hasan al-Banna założył Stowarzyszenie Braci Muzułmańskich. Początkowogrupa ta głosiła tylko konieczność powrotu do źródeł islamu: Koranui Sunny. Z czasem jednak al-Banna zaczął wypracowywać koncepcję koniecznościwalki ze wszystkimi niewiernymi (nie tylko nie-muzułmanami,ale również wszystkimi nie podzielającymi przekonań Braci Muzułmańskich).Ostatecznie al-Banna sformułował również postulat dżihadu - świętejwojny przeciwko cywilizacji niewiernych. 2Postulat ten rozwinął i nadał mu współczesną formę Sajjid Kutba (egipskiurzędnik oświatowy). W komentarzu do Koranu zatytułowanym „Zilal"Kutba formułuje żądanie walki o nowy kształt islamu (dżihad). Rozpoczynaćsię ona powinna od walki wewnętrznej poszczególnych muzułmanów zeswoimi słabościami, jednak jej zwieńczeniem powinna być walka (równieżzbrojna) w obronie wartości i stanu posiadania islamu. Dżihad w tej interpretacjijest świętym obowiązkiem wszystkich muzułmanów (według niektórychinterpretacji staje się wręcz szóstym filarem islamu). Każdy z nichstaje się „świętym wojownikiem" - mudżahedinem, zdobywającym słowemlub przemocą nowych wyznawców dla Allaha. 3Kolejni komentatorzy Kutby wyprowadzili z jego przekonań obowiązeknie tylko nawracania niewiernych, ale również tworzenia państwa, którew całości kierowałoby się w życiu prawem religijnym - szarłatem. Ten celmiał (i ma) ich zdaniem uświęcać wszystkie środki, nawet mordowanie niewiernych(w tym chrześcijan, należących do „zepsutej" cywilizacji Zachodu).Stąd hasłem wyznawców takich idei stało się zmodyfikowane muzułmańskiewyznanie wiary: Allah jest naszym Bogiem, Prorok jest naszym przywódcą, Koranjest naszą Konstytucją, dżihad naszą drogą, śmierć w imię Boga naszym pragnieniem. 4Obowiązek walki z niewiernymi stał się dla wyznawców fundamentalistycznejwersji islamu tak ważny, że przesłania nawet fundamentalne różnicehistoryczne między sunnicką a szyicką wersją tej religii. Ajatollach Cho-JESIEŃ-200281


meini w swoich przemówieniach postulował nawet natychmiastowe zjednoczenieobu wersji islamu. I chociaż do tego nie doszło, fundamentaliści obunurtów współpracują ramię w ramię w niszczeniu starego świata i budowaniunowego opartego na Koranie.Chrześcijanie są jednak prześladowani również w krajach, w których oficjalnie(co nie znaczy w rzeczywistości) fundamentalizm jest prześladowany.Bliskowschodni sojusznik USATo kraj, będący na pierwszym miejscu listy najgorszych prześladowców chrześcijan -tak o Arabii Saudyjskiej mówi Terry Madison, szef amerykańskiej organizacji„Open Doors" zajmującej się pomocą prześladowanym chrześcijanom naświecie. W kraju, w którym znajdują się najświętsze miejsca islamu: Mekkai Medyna, chrześcijanie są maleńką grupą (3,7% wszystkich obywateli) skła-Dionie chłopca torturowanego w więzieniu za ..prywatny kult". Arabia Saudyjska, styczeń 2002 r.dającą się w zasadzie wyłącznie z obcokrajowców (głównie Filipińczyków).Jednak nawet tak niewielka grupka jest przez władze bezwzględnie prześladowana.Chrześcijanie nie tylko nie mają prawa do własnych kaplic, ale nawetdo jakichkolwiek publicznych nabożeństw. Ścigani są nawet ci wierzący,którzy uczestniczą w niewielkich nabożeństwach w mieszkaniach prywatnych.Za takie przestępstwo zostało aresztowanych w styczniu 2000 roku 17chrześcijan, w tym pięcioro dzieci (w wieku od 3 do 12 lat). Zakazane jest82<strong>FRONDA</strong> 27/28


ównież posiadanie Pisma Świętego, a nawet noszenie na szyi krzyżyka. Jakakolwiekpraca misyjna kończy się zawsze wyrokiem śmierci, podobnie jakkonwersja z islamu na inną religię.Jednak życie można stracić za znacznie „drobniejsze" przestępstwa.Dwóch filipińskich chrześcijan zostało ściętych za modlitwę i czytanie Bibliiw saudyjskim więzieniu. Chrześcijanie aresztowani za publiczne wyrażanieswojej wiary są zwykle przez strażników więziennych poddawani okrutnymtorturom. Tak było w przypadku trzech etiopskich chrześcijan, którzy zostaliaresztowani przez rząd saudyjski za prywatny kult chrześcijański. Przedekstradycją byli długo torturowani - donosi list wystosowany przez InternationalChristian Concern. Byli powieszeni za ręce na łańcuchach, każdy z nich byłchłostany po 80 razy mocnym metalowym kablem, a także wielokrotnie bity i kopany- precyzuje list. Tortury miały miejsce 28 stycznia 2002 roku w więzieniu deportacyjnymw Jeddah.Niestety, nie był to przypadek odosobniony. W poprzednich latach wielokrotniepublikowaliśmy raporty poświęcone torturowaniu chrześcijan - mówi StevenSnyder, twórca International Christian Concern. Snyder dodaje również, żeStany Zjednoczone zbyt łagodnie traktują Arabię Saudyjską: Traktujemy Arabięw szczególny sposób z powodu pieniędzy, jakie ma ona w naszych bankach, z powoduropy, oraz z powodu stabilizującej pozycji, jaką kraj ten sprawuje na BliskimWschodzie, i dlatego nie robimy nic, by powstrzymać ich religijną nietolerancję. Niemożna milczeć o terroryzmie wobec tych chrześcijan, których jedyną winą był fakt, żepraktykowali swoją własną wiarę przez modlitwę w swoich własnych domach.Wszystkie te niezwykle surowe restrykcje uzasadniane są religijnie. ProrokMahomet krótko przed swoją śmiercią miał powiedzieć swoim towarzyszom,że na całym Półwyspie Arabskim ma być tylko jedna religia - islam.Argument ten nie znajduje potwierdzenia w dokumentach, ani tekstach spisanych,jest jednak szeroko wykorzystywany do uzasadnienia prześladowaniachrześcijan w Arabii Saudyjskiej.Nieco lepsza, choć też daleka od doskonałości, jest sytuacja chrześcijanw Jemenie. Chrześcijanie mają prawo do uczestnictwa w nabożeństwach,jednak jakakolwiek praca misyjna (zalicza się do niej nawet świadectwo własnejwiary, jakim jest krzyżyk na szyi) jest surowo zakazana i karana śmiercią.Na taki wyrok został skazany Somalijczyk, który w styczniu 2000 rokuzostał chrześcijaninem.JESIEŃ-200283


Niestety, w Jemenie coraz częściej zdarzają się również brutalne ataki naludzi wyznających Chrystusa. W lipcu 1998 roku muzułmanie zamordowalitrzy siostry Misjonarki Miłości.Mieczem lub podatkiemTe prześladowania chrześcijan w krajach oficjalnie odżegnujących się od fundamentalizmupokazują, że islam wbrew zapewnieniom licznych badaczyi wielbicieli tolerancyjnej tradycji cywilizacji muzułmańskiej wcale nie jest wolnyod przemocy w imię religii. Pojęcie dżihadu (spopularyzowane i jednocześniezwulgaryzowane przez Benjamina R. Barbera w pracy „Dżihad kontraMcŚwiat") - czyli religijnego wysiłku i religijnej walki o zdobywanie nowychziem i nowych wyznawców dla Allaha - jest przecież obecne w islamie od samychpoczątków jego istnienia w Koranie i Tradycji. A kiedy miną święte miesiące,wtedy zabijajcie bałwochwalców, tam gdzie ich znajdziecie; chwytajcie ich, oblegajciei przygotowujcie dla nich wszelkie zasadzki! - precyzuje Koran (Sura IX, 5).I nie dotyczy to tylko bałwochwalców, ale również wyznawców religii Księgi(judaizmu i chrześcijaństewa), choć ci ostatni mogą się jakoś obronić i niemuszą być bezwarunkowo pozbawieni życia. Zwalczajcie tych, którzy nie wierząw Boga i w dzień ostatni, którzy nie zakazują tego, co zakazał Bóg i Jego posłaniec, i niepoddają się religii prawdy - spośród tych, którym została dana Księga - dopóki nie zapłacąoni daniny własną ręką i nie zostaną upokorzeni (Sura IX, 29). Tak często przywoływanaprzez obrońców islamu wielowiekowa tolerancja wobec chrześcijan i żydówoparta była, jak widać, na czysto ekonomicznym rachunku zysków i strat,a nie na zasadzie miłości do bliźniego, nawet gdy myśli on inaczej niż my. Kiedykraj niewiernych jest zdobywany przez władcę muzułmańskiego, jego mieszkańcy majądo wyboru trzy możliwości: 1) przyjęcie islamu, dzięki czemu staną się pełnoprawnymiobywatelami państwa islamskiego; 2) płacenie podatku (dżizjah), dzięki czemu uzyskająochronę i status obywateli drugiej kategorii (zimmis), pod warunkiem, że nie są bałwochwalcami;3) śmierć przez ścięcie dla tych, którzy nie zapłacą podatku. 5Nie możnarównież zapominać, że owa ochrona dla płacących podatki wyznawców „religiiksięgi" mogła być w każdej chwili wypowiedziana bez podania przyczyn.Koraniczne uzasadnienie ma również obowiązek walki z państwami niewiernych.Zwalczajcie ich, aż nie będzie już buntu i religia w całości już należeć będziedo Boga (Sura VIII, 39). Za tą walkę zaś, jak przypomina islamska tradycja84<strong>FRONDA</strong> 27/28


(sunna), czeka wszystkich wojowników wielka, nieskończona nagroda w niebie.Ochrona granic islamu przez jeden dzień jest więcej warta niż cały świat i wszystko,co w nim jest... Ogień pieklą nie będzie dotykał nawet stóp tego, który pokryty jestkurzem walki na drodze Pana... Bycie zabitym na drodze Pana zakrywa wszystkie grzechy,a nawet zamazuje długi... Kiedy Twój imam zakazuje Ci iść do walki - Twoim obowiązkiemjest iść walczyć, a dopiero potem słuchać imama...Oczywiście te i wiele innych cytatów może podlegać różnorodnym interpretacjom.Można w nich widzieć na przykład, ubrane w metaforykę właściwądla bojowniczych ludów arabskich, wezwanie do ciągłej pracy nad sobąi do walki z własnymi słabościami 6 , trudno jednak nie przyznać również, żetakie słowa mogą być (i często są) rozumiane dosłownie jako wezwanie dowalki zbrojnej ze wszystkimi wrogami islamu. Dodatkowo taką interpretacjęwymienionych powyżej wersetów wzmacnia typowe dla islamu postrzeganieBoga wyłącznie jako zwycięzcy. 7Moluki w ogniuNa początku 2002 roku dobiegł końca najkrwawszy konflikt muzułmańsko--chrześcijański w Indonezji. Przedstawiciele zantagonizowanych społecznościz indonezyjskiego archipelagu Moluków (dawnych Wysp Korzennych)podpisali porozumienie pokojów*, mające położyć kres trwającym od trzechlat walkom.Przed trzema laty miejscowi muzułmanie proklamowali świętą wojnę islamu(dżihad) przeciwko chrześcijanom na Molukach, tworząc też liczącą1900 ludzi Armię Dżihadu (Laskar Dżihad), dokonującą masakr na wyspach.Indonezyjska armia zapowiadała rozbrojenie tych sił, jednakże okazały sięone nieuchwytne. Islamiści nocą podpływali do protestanckich wsi na wyspach,mordując ich mieszkańców i znikając bez śladu. Akcje te z kolei wywoływałynatychmiastowy odwet miejscowych chrześcijan.W niepokojach na wyspach - jakim początek dał spór protestanckiegokierowcy z muzułmańskim chłopcem w 1999 roku - zginęło ponad pięć tysięcyludzi, a pół miliona miejscowych protestantów opuściło archipelag.Wojna ta była możliwa dzięki stałemu finansowaniu muzułmańskich terrorystówzwalczających chrześcijan przez fundamentalistyczne organizacje islamskie.Sfinansowały one założenie „obozu szkoleniowego" pod BandungiemJESIEŃ-200285


na Jawie, gdzie zgromadzono ponad 10 tysięcy ochotników, gotowych do podjęciaakcji odwetowych wobec „niewiernych" na Wyspach Korzennych. Częśćoddziałów dżihadu rozbroiła indonezyjska armia, jednak wielu zbiegło z Jawyi zaczęło szkolić się na jednej z wysp archipelagu Moluki.Ataki na indonezyjskich chrześcijan nie były jednak specyfiką tylko Moluków.W 1999 roku np. kilkuset działaczy islamskich zaatakowało katolickidom opieki w Dżakarcie. Napastnicy wrzucili ładunki zapalające na terenośrodka Dulos we wschodniej części miasta. W momencie ataku znajdowałosię tam około pięciuset bezdomnych i pensjonariuszy centrum rehabilitacyjnegodla narkomanów. Ludzie uciekali w panice. Zginęła co najmniej jednaosoba. Zniszczony przez islamistów budynek misji znajduje się półtora kilometraod koszar; wojsko nie interweniowało jednak, by powstrzymać napad.Takie akcje nie są odosobnione-. Według danych Stowarzyszenia KościołówIndonezji, w ciągu tylko dwóch lat (1997-99) w całym kraju islamiści zaatakowalii zniszczyli około 415 kościołów.A wszystko to, mimo iż indonezyjska konstytucja gwarantuje swobodęwyznania, a także jednakowe traktowanie wszystkich religii.Po Konstantynopolu - Rzym?Dżihad (niezależnie od tego, jak jest on pojmowany, a trzeba mieć świadomość,że jedyną grupą, która przyznaje, że ma on być wyłącznie doskonaleniemmoralnym jest Ahmadijja) ma trwać wiecznie. W rozumieniu prawamuzułmańskiego świat dzieli się bowiem na dwie sfery: dar al Islam (dom islamu- tereny pozostające pod kontrolą muzułmańską) i dar al Harab (domniewiernych, czyli wszystkie pozostałe ziemie). Jednak - jak wskazuje TomaszWłodek - cala ziemia należy do Allaha, więc rejony, w których żyją niemuzułmanie,pozostają w ich władzy nielegalnie i tylko czasowo. Gdy nadejdzie pora, zostaną imodebrane (...) Wcześniej czy później tereny niewiernych zostaną podbite i poddane władzyich prawowitych właścicieli czyli muzułmanów."Wojna ta ma trwać aż do końca świata, i nie można liczyć na jakieś trwałeustalenie religijnego status quo. Dopuszczalne jest jedynie czasowe przerwaniewalki, ale i ono nie może trwać dłużej niż zawieszenie broni podpisaneprzez proroka z mieszkańcami Mekki. Pokój może więc trwać najwyżej10 lat, 10 miesięcy i 10 dni 9 .86<strong>FRONDA</strong> 27/28


Być może rację mają więc ci chrześcijanie, którzy, jak arcybiskup IzmiruGiuseppe Bernardini, obawiają się podboju Europy przez muzułmanów.Katolicki dom opieki w Dżakarcie po ataku islamskich fundamentalistów, 1999 r.Świat islamu zaczyna dominować w Europie dzięki pieniądzom pochodzącym ze sprzedażyropy naftowej. Petrodolary są wykorzystywane w celu zintegrowania społeczeństwmuzułmańskich w krajach europejskich. To dobrze przygotowany program rekonkwisty- napisał w liście do II Synodu Biskupów Europy abp Bernardini.Hierarcha przytoczył w liście także słowa jednego z przywódców muzułmańskich,który miał mu powiedzieć: Dzięki waszym demokratycznym przepisompodbijemy was. Dzięki waszemu prawu do wołności rełigijnej zdominujemy was. Możnawierzyć lub nie, ale dominacja już się rozpoczęła. Aby znaleźć podobne muzułmańskieopinie, nie trzeba się zresztą odwoływać do niezidentyfikowanychrozmówców abp Bernardiniego. Wystarczy uważnie czytać prasę. 14 września1998 roku szejk Omar Bakri w wywiadzie dla włoskiej gazety La Repubblicaostrzegł: Po Konstantynopolu przyjdzie kolej na Rzym. Żaden muzułmanin niema wątpliwości, że Italia ulegnie islamizacji, a sztandar islamu powiewać będzie nadkopułą św. Piotra.' 0Podobne obawy formułuje również Samuel Huntington.Europa była w przeszłości biała i juedochrześcijańska. Przyszłość będzie jednak inna."JESIEŃ-200287


Pełzająca islamizacja EuropyTen marsz islamskich mudżahedinów w kierunku Europy można zaobserwowaćjuż obecnie. We Francji islam już w tej chwili jest drugą co do ilości wyznawcówreligią. Podobnie jest w Belgii, Niemczech czy w Wielkiej Brytanii.Na razie jest to związane tylko z imigracją, ale być może już niebawem równieżzlaicyzowani biali Europejczycy zaczną w poszukiwaniu duchowychwrażeń zostawać muzułmanami. W Stanach Zjednoczonych jest to już procesniemal powszechny (trochę spowolnił go atak z 11 września).Muzułmanie są (a przynajmniej byli do momentu ataku na World TradeCenter) jedną z najdynamiczniej rozwijających się wspólnot religijnychw Stanach Zjednoczonych (w zależności od źródeł szacuje się ich liczbę na5 do 7 milionów). Wbrew powszechnym stereotypom nie należą do niej tylkoemigranci z biednych krajówazjatyckich. Prawie połowa amerykańskichwyznawców islamu to bowiemAfroamerykanie urodzeniw rodzinach od wieków osiadłychw Stanach (przystępują oni zwykledo tzw. Czarnych Muzułmanów -wśród których prawie 30 procentwiernych to ludzie nawróceniw więzieniach, albo do Narodu Islamu- sekty łączącej w swoich naukachwierzenia Świadków Jehowyi Koranu). Jednak coraz częściej naTrudno dziś jednoznacznie wskazać autorów tragedii i i września islam przechodzą Latynosi (tylkow oficjalnym Zrzeszeniu Latynoamerykańskich Muzułmanów jest ich zarejestrowanychponad 30 tysięcy), a nawet Żydzi (przed niespełna rokiem powstałruch określający się jako „Żydzi dla Allaha").Największe wspólnoty latynoskich muzułmanów znajdują się w NowymJorku, Chicago oraz w Południowej Kalifornii (są to zresztą w ogóle miejscazamieszkałe przez największą ilość muzułmanów). To właśnie w tych miastachznajduje się największa liczba miniaturowych meczetów, szkółek piątkowychoraz wyższych uczelni islamskich.88<strong>FRONDA</strong> 27/28


Oczywiście na razie młode wspólnoty islamskie nie próbują narzucać swojegoprawa innym, ale można przypuszczać, że kiedy staną się religijną większością,bez wątpienia zaczną to robić. I nie ma co liczyć na ewolucję islamuw religię miłości, pokoju i tolerancji, bo to nie leży w jego naturze, a wspaniałepokojowe i mistyczne nurty tej religii są zdecydowanie heretyckie.Nowa krucjataKonieczne jest więc podjęcie konfrontacji z dynamicznie rozwijającym sięi coraz częściej wypierającym chrześcijan z tradycyjnie im przypisywanychregionów świata islamem. Oczywiście musi to być walka opierająca się naPawiowym wskazaniu „zło dobrem zwyciężaj" (różne mogą być sposoby tejwalki - katechizacja, ewangelizacja, świadectwo itd.). Niemniej musi to byćwalka, a nie tylko powtarzane jak mantra wzywanie do dialogu i zrozumie-Bazylika Sw. Piotra. Watykan. Tu wkrótce ma znajdować się meczet.nia inności. I nie ma się co zasłaniać chrześcijańskim pacyfizmem, nie pozwalającymsię bronić, a nakazującym nadstawić drugi policzek, bowiem naukaKościoła w tej sprawie jest precyzyjna. Jan Paweł II mówi jasno: SąJESIEŃ-200289


sytuacje, w których wojna zbrojna jest złem nieuniknionym, od którego w tragicznychokolicznościach nie mogą się uchylić również chrześcijanie. Lecz także w takich sytuacjachobowiązuje chrześcijański nakaz miłości wroga, miłosierdzia: Ten, kto umarł nakrzyżu za swoich oprawców, przemienia każdego wroga w brata, który ma prawo domojej miłości nawet wtedy, gdy bronię się przed jego atakiem.' 2Bez tej walki o Chrystusa i Jego Kościół (troskę o tolerancję, równouprawnienie,demokrację czy liberalizm można spokojnie pozostawić innym, to nie sąnajważniejsze sprawy) - może się okazać, że za kilkadziesiąt lat chrześcijaństwozniknie z Afryki Południowej czy Europy Zachodniej, tak jak przed wiekamizniknęło z Afryki Północnej. I będzie to, niestety, nasz grzech zaniedbania.Konieczne jest więc to, o czym tak często mówią fundamentaliści islamscy- nowa krucjata chrześcijaństwa. Krucjata miłości i przebaczenia, w którejcentrum, jak sama nazwa wskazuje, jest Chrystusowy Krzyż.Prawdziwą krucjatę, jak zawsze, musimy jednak zacząć od siebie i swoichrodzin. Siła islamu tkwi od dawna w słabości, letniości, niezdecydowaniui braku miłości chrześcijan. Jak długo będzie nam obojętny los naszychbraci z krajów muzułmańskich, jak długo zamiast o Jezusie Chrystusie, o Jegomiłości i Krzyżu, będziemy mówić o tolerancji, dialogu i wartościach Zachodu- tak długo chrześcijaństwo będzie skazane na porażkę. Bowiem to niecywilizacja Zachodu, nie liberalizm, ale Jezus Chrystus jest naszą siłą i to Jegomusimy głosić muzułmanom.I właśnie na takim odważnym głoszeniu, w porę i nie w porę, Dobrej Nowinyoraz na obronie chrześcijan w krajach arabskich powinna polegać nowakrucjata.SAMUEL BRACŁAWSKIPRZYPISY:1 Cyt. za: Yosscf Bodansky, „Osama bin Laden. Człowiek, który wypowiedział wojnę Ameryce",tłum. M. Mastalerz, M. Mazan, Warszawa 2001, s. 96-97, 189.2 H. Tibi, „Fundamentalizm religijny", tłum. J. Danecki, Warszawa 1997, s. 76.3 J. Wronecka, „Podstawy filozoficzne fundamentalizmu Sajjida Kutba", w: „W poszukiwaniuprawdziwej wiary. Współczesne ruchu odnowy religijnej w krajach pozaeuropejskich", red. A.Mrozek-Dumanowska, Warszawa 1995, 43-44.4 J. Danecki, „Podstawowe wiadomości o islamie", t. II. Warszawa 1998, s. 129.5 „Jihad. A Dictionary of Islam", London 1895, p.243-248.6 Por. Seyyed Hossein Nasr, „The Spiritual Significance of Jihad", w: „Al-Serat", vo. IX, No. 1.7 Szerzej w: „Zdrowa konkurencja religii. Z kard. Karlem Lehmannem, przewodniczącym niemieckiegoepiskopatu rozmawia Marek Zając", „Tygodnik Powszechny", nr. 5 (2743), s. 1.8 T. Włodek, „Czego nie powiedział Mufti Arabii Saudyjskiej", „W drodze" 12 (340), s. 37.90<strong>FRONDA</strong> 27/28


9 J. Holówka, „Wojna święta czy sprawiedliwa", „Rzeczpospolita", 2001.11.2410 cyt. za: J. Moskwa, „Kościół a islam", „Rzeczpospolita", 2001.09.19.11 S. R Huntington „Zderzenie cywilizacji", tłum. H. Janowska, Warszawa 2000, s. 303.12 Jan Pawet II, „Kulturalna wspólnota kontynentu nie jest zrozumiała bez chrześcijańskiego orędzia.Nieszpory Europejskie na Heldenplatz, Wiedeń, 10 września 1983 rok", cyt. za: „Islam w oczachKościoła i nauczaniu Jana Pawła II (1965-1996)", opr. E. Sakowicz, Warszawa 1997, s. 108.JESIEŃ-200291


TESTAMENTMOHAMMEDATTAW imię Boga, najbardziej miłościwego i litościwego. W imię Boga, w moje imięi mojej rodziny. Modlę się do Ciebie, Boże, byś odpuścił mi grzechy i pozwoliłwysławiać Cię na wszelkie sposoby.Pamiętaj walkę Proroka... przeciw niewiernym, gdy jął budować państwo islamskie...Pamiętaj, że tej nocy czeka cię wiele wyzwań. Musisz jednak stawić im czołoi zrozumieć to w stu procentach.Bądź posłuszny Bogu i Jego posłańcowi, nie walcz ze sobą tam, gdzie cię toosłabi. Bądź mocny, a Bóg stanie przy tych, którzy są mocni.Oczyść serce ze wszystkich ziemskich spraw. Czas zabawy i zepsucia minął.Nadszedł czas sądu. Musimy wykorzystać tych kilka godzin, by prosić Bogao przebaczenie. Musisz być przeświadczony, że zostało ci tylko kilka godzin życia.Potem zacznie się życie szczęśliwe, wieczny raj. Bądź optymistyczny. Prorokzawsze nastawiony był optymistycznie.Każdy nienawidzi śmierci, boi się jej. Ale tylko wierni - ci, którzy wiedząo życiu po śmierci i o nagrodzie po śmierci - będą tymi, którzy śmierci szukają.Sprawdź wszystkie swoje rzeczy - torbę, ubrania, noże, testament, dowodytożsamości, paszport, wszystkie papiery. Nim wyjdziesz, sprawdź, czy jesteś92 <strong>FRONDA</strong> 27/28


ezpieczny... Upewnij się, że nikt cię nie śledzi... Upewnij się, że jesteś czysty,że masz czyste ubrania, również buty.Poranną modlitwę spróbuj zmówić z otwartym sercem. Nie wychodź, pókinie umyłeś się do modlitwy. Módl się bezustannie.Kiedy wsiądziesz do samolotu: Boże otwórz przede mną wszystkie drzwi.Boże, który spełniasz modlitwy i odpowiadasz tym, którzy proszą, błagam Cięo pomoc. Proszę o przebaczenie. Proszę, byś oświedił moją drogę. Proszę, byśuniósł brzemię, które czuję.Boże, ufam Tobie. Oddaję się w Twoje ręce. Proszę Cię, abyś prowadził mnieświatłem Twojej wiary, które rozjaśniło cały świat i całą ciemność na tej ziemi,aż mnie do siebie przyjmiesz. Gdy to się stanie, osiągnę swój ostateczny cel.Testament Mohammada Atty zostat napisany przed porwaniem przez jego komando 11 września2001 roku boeinga 757 lecącego z Bostonu do Los Angeles i skierowaniem samolotu napółnocną wieżę World Trade Center w Nowym Jorku. Testament znajdował się w bagażach Atty,które na skutek pomyłki personelu lotniska pozostały w Bostonie.JESIEŃ-200293


TESTAMENTCHRISTIAN DE CHRECEGdyby miało się zdarzyć pewnego dnia - a mogło to być już dzisiaj - że stanęsię ofiarą terroryzmu, który zdaje się zagrażać teraz wszystkim cudzoziemcomAlgierii, chciałbym, aby moja wspólnota, mój Kościół, moja rodzina,pamiętali że moje życie zostało oddane Bogu i temu krajowi, abywiedzieli, iż Jedynemu Panu wszelkiego życia moje brutalne odejście nie byłoobce. Chciałbym, aby modlili się za mnie: bo jakże mogłem zostać uznanyza godnego złożenia takiej ofiary? Chciałbym, aby potrafili połączyć mojąśmierć z wieloma innymi, równie okrutnymi, którym pozwala się zapaśćw obojętność anonimowości. Moje życie nie ma większej wartości niż jakiekolwiekinne, ani też mniejszej. W każdym razie nie posiada niewinnościdzieciństwa. Żyłem długo, aby wiedzieć, że mam swój udział w złu, które,niestety, zdaje się przeważać na świecie, i nawet w tym, które uderzy wemnie na oślep. Chciałbym, gdy przyjdzie ten czas, mieć na tyle jasny umysł,aby móc błagać o przebaczenie Boga i bliźnich, i jednocześnie przebaczyćz całego serca temu, który ugodzi we mnie.Nie mógłbym pragnąć takiej śmierci. Wydaje mi się ważne, aby tooświadczyć. Nie widzę w gruncie rzeczy, jak mógłbym się cieszyć, gdyby naród,który kocham, był oskarżony bez zastanowienia o morderstwo na mnie.Byłoby to zbyt wysoką ceną za to, co być może zostanie nazwane „łaską męczeństwa",aby płacił ją Algierczyk, kimkolwiek może on być, szczególnie jeślipowie on, że działa w wierności temu, co sam uważa za islam. Znam pogardę,w jakiej może pogrążyć Algierczyków, wszystkich bez wyjątku. Znamtakże te karykatury islamu, które forsują pewien rodzaj idealizmu. Zbyt łatwojest uspokoić swoje sumienie, stawiając znak równości miedzy religiąa ideologią skrajnych fundamentalistów. Dla mnie, Algieria i islam to dwieróżne rzeczy. To ciało i dusza. Głosiłem to, jak sądzę, dość często, w świetletego i świadomości tego, co od islamu otrzymałem, znajdując w nim tak częstoten najprawdziwszy wątek Ewangelii, właśnie tu w Algierii z szacunkiemwierzących muzułmanów. Moja śmierć, oczywiście, pozornie utwierdzi tych,którzy pospiesznie osądzili mnie jako naiwnego czy idealistę - „niech teraznam powie, co o tym myśli!", Ale muszą oni wiedzieć, że moja dociekliwa94<strong>FRONDA</strong> 27/28


ciekawość będzie już wówczas zaspokojona. Oto co będę w stanie wtedy zrobić,jeśli Bóg pozwoli: zanurzę swe spojrzenie w spojrzeniu Ojca, aby przyglądaćsię z Nim Jego islamskim dzieciom, wszystkim w blasku chwały Chrystusa,owocu Jego Męki, napełnionym Darem Ducha, którego tajemnąradością będzie zawsze tworzenie wspólnoty, ukazywanie podobieństw i cieszeniesię różnicami.Za życie oddane, całkowicie moje i całkowicie ich, dziękuję Bogu, który -wydaje się - pragnął go w całości ze względu na RADOŚĆ ze wszystkiegoi pomimo wszystko. W tym PODZIĘKOWANIU, które składam za całe mojeżycie zapewniam, że włączam Was, przyjaciele wczoraj i dzisiaj, i Was moiprzyjaciele z tego miejsca; także moją matkę i ojca, siostry i braci i ich rodziny- moje stokrotnie obiecywane podziękowania! A także Ciebie, przyjacielumojej ostatniej chwili, który nie będziesz wiedział co czynisz, tak, równieżdla Ciebie jest to DZIĘKUJĘ i to A-DIEU, które poleca Cię temu Bogu,w którego twarzy widzę Ciebie. By dane nam było spotkać się, jak dobrymłotrom w raju, jeśli tak spodoba się Bogu, Ojcu nas obu...Amen!Testament ojca Christiana de Chrege, francuskiego trapisty, został napisany w noc sylwestrowąz 31 grudnia 1993 na 1 stycznia 1994, ponad dwa lata przed zamordowaniem zakonnika przezislamskich fundamentalistów w Algierii.JESIEŃ-200295


óżnica międzyChrystusema MahometemBLAISEPASCALMahomet - nie przepowiadany;Chrystus - przepowiedziany.Mahomet - zabijając, Chrystus- pozwalając zabijać swoich.Mahomet - zabraniając czytać,apostołowie - nakazując czytać.Wreszcie sprzeczność idzie takdaleko, że o ile Mahomet obrał tędrogę, aby po ludzku zwyciężyć,Chrystus obrał tę drogę, aby poludzku zginąć. I zamiast wnioskować,iż skoro Mahomet zwyciężył,mógł zwyciężyć i Chrystus, trzebapowiedzieć, iż skoro Mahometzwyciężył, Chrystus musiał zginąć.Każdy człowiek może zrobićto, co zrobił Mahomet, nie uczyniłbowiem cudów, nie był przepowiedziany;żaden człowiek niemoże uczynić tego, co uczyniłChrystus.Za: „Myśli" [402-403], tłumaczył: TadeuszŻeleński (Boy), wydanie VIII, PAX Warszawa1989.96<strong>FRONDA</strong> 27/28


WYZNAWCYCZARNEGOALLAHATOMASZ PIOTR TERLIKOWSKIAmeryka i jej naród, do którego należycie i Wy, staje twarzą w twarz z boską destrukcją.Pytanie jest tylko jedno, czy może jej uniknąć? W Świętym Koranie, w VII Surze,wersecie 34, jest napisane: „Każdy naród ma wyznaczony czas. Kiedy przyjdzie ich termin,to oni nie potrafią go ani opóźnić, ani też przesunąć go naprzód, choćby o jednągodzinę". Jeśli każdy naród ma swój czas, to ma go również Ameryka - takim niezwyklemocnym proroctwem rozpoczynał jedno ze swych kazań, wygłoszone9 czerwca 1996 roku w meczecie Maryam w Chicago, Louis Farrakhan,lider najbardziej znanego afroamerykańskiego ruchu muzułmańskiego98<strong>FRONDA</strong> 27/28


Naród Islamu. Gdy proroctwo to zdawało się spełniać, po 11 września 2001roku, Farrakhan obwieścił: Allah posłużył się tą tragedią, mając nadzieję, że podniesieona ten wielki naród do Niego (...) Tragedia może przerodzić się w triumf, rozpocząćduchowe odrodzenie tego wielkiego narodu - tłumaczył. To odrodzenieoznacza zaś, według niego, ostateczne przyjęcie przez wszystkich Amerykanów(? - nie bardzo tylko wiadomo, jak mieliby to zrobić biali, którzy w myśldoktryny Farrakhana, są jedynie potencjalnymi ludźmi) wielkiej prawdy islamu,której pełnym wyrazicielem i nosicielem jest Naród Islamu - zaskakującasekta w łonie współczesnego mahometanizmu.Człowiek, który nauczał, że jest AllanemPierwsze wspólnoty Narodu Islamu powstały w latach trzydziestych XX wieku.Ich początki wiążą się z przybyciem do czarnego getta w Detroit Wallace'aDodda Farda. Przedstawił się on ubogim i często niepiśmiennym Murzynomjako wędrowny handlarz, który przybył do nich z okolic Mekki, aby uszczęśliwićich wspaniałymi materiałami krawieckimi pochodzącymi z Arabii. WkrótceFard zaczął się również przedstawiać jako nauczyciel islamu, który możepomóc ubogim mieszkańcom Detroit, przekazując im prawdęobjawioną zawartą w arabskiej wersji Koranu(wszystko wkazuje na to, że sam Fard nie znał arabskiego,bo jego nauki ani z Koranem, ani tym bardziejz islamem nie miały nic wspólnego). Początkowoprawdy te dotyczyły głównie kwestiiżywieniowych. Fard nauczał na przykład, żeziemniaki i oczyszczony ryż to pokarmy nieczyste,które powodują choroby i ostatecznieśmierć. Z czasem jednak nowy nauczycielzaczął podważać chrześcijańską wiarę swoichsłuchaczy (posługując się do tego celunagrywanymi wówczas przez świadków Jehowyaudycjami radiowymi oraz rozpowszechnianąprzez nich literaturą). To właśnie od świadkówWallace D. Fard przejął przekonanie, że od roku1914 rozpoczęło się duchowe zmartwychwstanie99


(inaczej jednak niż oni uznawał, że dotyczy ono tylkoCzarnych, i że oznacza zerwanie z dominacją białychw Stanach Zjednoczonych). Duchowe odrodzenieAfroamerykanów miało dokonać się poprzez przyjęcieprzez nich jedynej prawdziwej religii - islamu przekazywanegoi interpretowanego przez Farda 1 .W rzeczywistości doktryna Farda niewiele miaławspólnego z którymkolwiek z nurtów islamu. Była ona raczej swobodnąkompilacją wątków gnostyckich i nauczania świadkówJehowy. Jego nauki przekazywane były ustnie,tylko wtajemniczonym, wyrażającym zgodę na całkowitątajemnicę. Ostatecznie wyznawcy nowej religiiprzyjmowali nowe imiona.Kariera Farda została przerwana w 1932 roku, pozagadkowej ofierze z człowieka, którą złożyło dwóchczłonków Narodu Islamu z Detroit. Amerykańska policja aresztowała wtedynie tylko osoby bezpośrednio związane z rytualnym mordem, ale równieżFarda, którego podejrzewała o inspirowanie zbrodni. Podejrzenia te nie znalazłypotwierdzenia w faktach i w maju 1933 roku został on zwolniony z więzienia.Wolność trwała krótko. Tym razem Fard został aresztowany w Chicago.Po ponownym zwolnieniu w lipcu 1934 roku - zniknął. Zdaniemwyznawców Narodu Islamu owo zniknięcie spowodowane było wniebowstąpieniemich przywódcy i zajęciem przez niego miejsca Boga. Prawda byłabardziej prozaiczna: znękany aresztowaniami, eks-więzień San Quentin,Wallace Dodd Ford (bo tak w istocie nazywał się pochodzący z Nowej Zelandii,prawdopodobnie biały założyciel nowego wyznania) zdecydował się opuścićswoich wyznawców i powrócić do Nowej Zelandii (po drodze odwiedzającw Portland swoją żonę i dzieci) 2 .Prorok Pana FardaPorzucenie nowego ruchu przez założyciela nie przerwało jednak jego dynamicznegorozwoju. Wszystko dzięki temu, że na jego czele stanął Elijah Poole(Elijah Muhammad), który nadał nowemu ruchowi jednoznacznie rasistowskii nie mający nic wspólnego z klasycznym islamem charakter 3 .100<strong>FRONDA</strong> 27/28


W przeciwieństwie do niejasnej przeszłości Farda, historia życia jego„proroka" jest dość dobrze znana. Elijah Poole urodził się w 1897 roku w rodzinierobotnika na jednej z plantacji na południu Stanów Zjednoczonych.Jak sam wspomina, jego dzieciństwo upłynęło w cieniu działalności Ku KluxKlanu. Już w 1912 roku biali radykałowie zlinczowali kolegę Poole'a - AlbertaHamiltona: - To zmieniło moje życie. Wracając z jego pogrzebu cały czas płakałem.Wtedy postanowiłem, że znajdę sposób, by pomścić jego i mój lud - wspominałtamten dzień Elijah Poole 4 .Spory wpływ na kształtowanie się poglądów młodego Poole'a miał jegodziadek. To on snując opowieści o „czarnym ludzie wybranym" pochodzącymod zaginionych plemion izraelskich i opowiadając o ostatnim proroku Eliaszu,miał wyzwolić w Elijahu (czyli właśnie Eliaszu) świadomość jakiegoś szczególnego,związanego z jego imieniem, Bożego wybrania. Poczucie owego wybraniaostatecznie ugruntował dopiero Fard, który uświadomił swojemu młodemuwspółpracownikowi, że jest on ostatnim prorokiem - ostatniego Boga Allaha. 5Zanim jednak doszło do odkrycia przez Elijaha Poole'a swojego szczególnegopowołania, poświęcił się on odkrywaniu uroków życia - ożenił się, spłodziłdzieci i sporo pił. Zmienił się dopiero w latach 30-tych, gdy spotkał Farda.Mistrz wprowadził go w świat tajemnej religii Narodu Islamu i nadał noweimię - Elijah Muhammad - Eliasz Mahomet. Po zniknięciu Farda Poole przejąłkierownictwo w ruchu i stale podróżując głosił Bogaw ludzkiej postaci - Pana Farda. Od tego momentu jegożycie zaczyna spowijać aura tajemniczości, skutecznieprzez niego podtrzymywana i rozwiewana jedynie dziękidokumentom FBI i CIA 6 .Nauki Poole'a dotyczyły nie tylko spraw religijnych.Głosił on rychły upadek Ameryki, jego początkiupatrując w II wojnie światowej, w której dobrzy Azjaci Qapończycy) zwalczajądemonicznych białych. W odpowiedzi na te „proroctwa" - w 1942 rokuFBI aresztowała Poole'a i jego syna Emmanuela wraz z innymi czarnymiseparacjonistami. Na wolność Elijah wyszedł dopiero w 1946 roku. Rok późniejdo ruchu przystąpił Malcolm Little, pod wpływem którego Naród Islamustał się fenomenem ogólnoamerykańskim 7 .Malcolm Little „nawrócił się" na islam w więzieniu w Norfolk (Massachussets).Przystępując do ruchu porzucił swoje stare (niewolnicze - wedługJESIEŃ-2002 101


Narodu Islamu) nazwisko i zaczął nazywać się Malcolmem X (co miało symbolizowaćnieznane pochodzenie jego przodków). Po opuszczeniu więzienia(gdzie wytrwale uczył się i studiował) szybko stał się jednym z czołowych liderówNarodu Islamu, a z czasem głównym rzecznikiem ruchu w mediach.W latach 60-tych Naród Islamu, a przede wszystkim jego lider Elijah Muhammad,zaczął przeżywać poważny kryzys. W styczniu 1960 roku jednaz sekretarek „proroka Eliasza" urodziła jego pierwsze nieślubne dziecko(ostatecznie było ich trzynaścioro) 8 . Gdy dowiedział się o tym Malcolm X,natychmiast udał się do swojego przełożonego i zażądał wyjaśnień. Odpowiedź„proroka" była prosta. - Jestem Dawidem. Kiedy czytałeś, jak Dawid zdobyłkobietę innego mężczyzny - to była moja historia. Kiedy czytałeś o Noem, który sięupijał - to mowa była o mnie. Kiedy czytasz o Locie, który współżył z własnymi córkami- to mowa jest o mnie. Ja jestem pełen tych rzeczy"*.Tego typu wyjaśnienia nie zadowoliły Malcolma, który odłączył się od NaroduIslamu i założył własną organizację religijną (Muslim Mosąue Inc). ElijahMuhammad potraktował to jako zdradę. - Nie będzie onwspominany w historii pod swoim imieniem Malcolma, ale podimieniem tych, którzy kiedyś w przeszłości zdradzili Mahometa- ostrzegał Poole 10 . Wkrótce, po pielgrzymce Malcolmado Mekki, nowa organizacja islamska zerwała całkowiciekontakty z Nation of Islam, stającsię klasyczną, ortodoksyjnąorganizacją czarnych sunnickich muzułmanów (jako takanie będzie ona opisywana w dalszej części tego tekstu).W akcie zemsty 21 lutego 1965 roku członkowieNarodu Islamu zamordowaliMalcolma. Ten mord, podobniejak zabójstwa innych odstępców od „jedynie prawdziwejwersji islamu", nie przeszkodziły jednak dalszemu rozpadowiorganizacji Poole'a. Przerwał go dopiero, pośmierci „proroka", jego następca Louis Farrakhan, wielkireformator systemu wierzeń Narodu Islamu.Farrakhan po śmierci Elijaha w 1975 roku musiał stoczyć walkę o sukcesjęz synem zmarłego - Wallacem Muhammadem. Ostatecznie ten drugi,wykształcony w Kairze, został ortodoksyjnym sunnitą i porzucił założoną102<strong>FRONDA</strong> 27/28


przez ojca organizację zakładając własną - Amerykańską Misję Muzułmańską.Większość wyznawców jego ojca podążyła za nim, jednakczęść wraz z Louisem Farrakhanem pozostała przy dawnychwierzeniach."Uzurpator czy reformatorLouis Eugene Walcott (bo tak naprawdę nazywał się Farrakhan)urodził się 11 maja 1933 roku w Nowym Jorku. Jego ojciec porzuciłrodzinę jeszcze przed jego urodzeniem. Wkrótce poporodzie matka przeniosła się z nim i jego dwoma braćmido Bostonu. To właśnie w tym mieście w 1955 rokuMalcolm X formalnie wprowadził młodego Louisa doNarodu Islamu (Walcott zmienił wtedy nazwisko na X).Bardzo szybko, dzięki wstawiennictwu Malcolma, LouisX stał się liderem Bostońskiej Świątyni i redaktoremislamskiej gazety Muhammad speaks, a z czasem głównymrzecznikiem prasowym ruchu. Kiedy jednakw latach 60-tych Malcolm zaczął wyraźnie odcinaćsię od Elijaha Muhammada - Farrakhansprzeciwił się temu. Pisał wówczas: Tylko ci, którzychcą iść do pieklą, mogą naśladować Malcolma(...) Człowiek taki jak Malcolm jest źródłem śmierci. 12Po śmierci Elijaha Muhammada i objęciu przywódctwa w ruchu przez jegosyna Wallace'a, Louis początkowo podporządkował się nowemuzwierzchnictwu. Jednak po dwóch latach radykalnych zmian w dogmatyceruchu (Wallace, który zmienił imię na Warith, zaczął upodabniać doktrynęswego ruchu do ortodoksyjnego islamu) i odcinaniu się od dziedzictwa Elijaha- Farrakhan postanowił działać i reaktywował Naród Islamu.Pierwsze lata działalności minęły Farrakhanowi na odnowieniu dawnychstref wpływu. Jednak już w latach 80-tych zajął się przede wszystkim walkąz białymi o prawa czarnych. Z czasem stał się najbardziej znanym „bojownikiem"czarnego rasizmu. Dlatego właśnie jemu udało się zorganizować słynny„marsz miliona czarnych mężczyzn". Ta sfera jego działalności nie jestjednak przedmiotem niniejszego tekstu.JESIEŃ-2002 -J03


Chociaż Farrakhan występował przede wszystkim jako obrońca tradycji NaroduIslamu, to jednak również on wprowadził do dogmatyki organizacji licznezmiany. Stał się niejako reformatorem „pierwotnej doktryny Narodu Islamu".Doktryna pierwotnaDoktryna Nation of Islam przeczy podstawowym naukom islamu, które zakładają kulti uznanie Jedynego Boga - zwraca uwagę anonimowy autor artykułu The Nationof Islam or Nation of Kufi. - Wyznawcy Narodu Islamu wierzą zaś, że Allah jestw istocie osobą ludzką o imieniu Fard Muhammad, która pojawiła się na ziemi w łipcu1930 roku".Wszystkie modlitwy powinny być kierowane tylko do Pana Farda: Powinniśmyprosić Allaha o opiekę i wierzyć w Niego (Allaha w Osobie Pana Farda, któremunależy się chwała i modlitwa) i pokładać w nim nadzieję."Z perspektywy bogactwa islamu zmiana ta nie jest szczególnie szokująca,bowiem w to, że Bóg - Allah może wcielić się w człowieka, wierzą naprzykład szyiccy alewici, uznający, że Bóg w pełni przebywał (przebywa?)w Alim, zięciu proroka Mahometa. 15Doktryna Boga wyznawana przez Nation of Islam podlegała jednak znaczniegłębszym przemianom. Elijah Muhammad zaczął bowiem głosić, że Bóg1Q4 <strong>FRONDA</strong> 27/28


powstał (został stworzony sam przez siebie z pojedynczego atomu) 78 trylionówlat temu. Ów Bóg nie miał wszakże nic wspólnego z tym, co teiści zazwyczaj rozumiejąpod tym terminem. Zdaniem wyznawców Nation of Islam, ten Bóg byłpo prostu Czarnym Mężczyzną. 16Czarny Bóg (tak samo zresztą, jak wszyscy bogowie)nie był jednak wieczny i w momencie, w którym powstał i stworzył świat- umarł. Me istnieje Żyjący Bóg, który był tym Stwórcą Wszechświata, ale On wytworzyłinnych Bogów i Jego moce trwają w Nich." I ci bogowie nie są wieczni czy nawet nieśmiertelni.Co 25 tysięcy lat odchodzą, a ich miejsce zajmują inni.Ontycznie więc bogowie (bóg) Nation of Islam nie mają nic wspólnegoz Bogiem Islamu. Są oni tylko bożkami, czy też dokładniej: są tylko ludźmi,którzy osiągnęli jakiś stopień doskonałości. Bóg najwyższy natomiast - Allah- jest tylko pewną personifikacją Rasy Czarnej, będącej swoistą rasą panów.Nad wieloma bogami istnieje jednak Jeden Bóg, któremu na tym etapiehistorii należy się szczególna cześć. Tym Bogiem przewyższającym innychbogów jest, według Elijaha Muhammada, Pan Fard. Fard to imię znaczące niezależneJedno, Jedno, które jest częścią pomniejszych bogów (allahów). To jest Imię,które obecnie znaczy Jedynego, któremu musimy się podporządkować."*Wyznawcy Nation of Islam odrzucają również wiarę islamu w to, że Mahometbył ostatnim prorokiem. Ich zdaniem ostatnim prorokiem jest Elijah(Eliasz) Muhammad. Stąd modyfikują oni islamskie wyznanie wiary mówiącJESIEŃ-2002 105


zamiast: „Allah jest jedynym Bogiem, a Mahomet jego prorokiem" - „MasterFard jest jedynym Bogiem, a Elijah Muhammad jego prorokiem".W odróżnieniu od ortodoksyjnego islamu - Nation of Islam nie uznajeponadnarodowego i ponadrasowego braterstwa między wszystkimi muzułmanami.Kiedyś drzwi islamu były otwarte dła wszystkich, którzy akceptują jegoprawdę. Jednak obecnie jest to trudne. Teraz drzwi tej religii będą zamknięte przed rasąbiałą, która nieustannie prześladowała islam (...) prześladowała i zabijała prorokówi wyznawców"' 9- przypomina swoim wyznawcom Elijah Muhammad.Ta doktrynalna nierówność białych i czarnych ma swoje źródła w swoistejantropologii Elijaha Muhammada. Rasa biała nie jest równa z rasą czarną, bowiemrasa biała nie została stworzona przez Boga Prawości... Biali zostali skonstruowaniprzez Jakuba - czarnego człowieka, pochodzącego od Stwórcy. Jakub - ojciec106<strong>FRONDA</strong> 27/28


nieprawości skonstruował białych, rasę demonów - wrogów czarnych na Ziemi. 20W innym miejscu tę samą tezę Muhammad wyraża jeszcze krócej: Rasa białanie jest i nigdy nie będzie wybranym ludem Allaha. Oni są wybranym ludem ich ojcaJakuba, szatana. 2 'Ujmując rzecz prościej - czarni są ludem stworzonym przez Boga, bializaś są wynikiem genetycznych modyfikacji, które 6 tysięcy lat temu przeprowadziłczarny człowiek Jakub (w efekcie stał się demonem). Zgromadził on59 999 poddanych, których król Mekki wygnał na wyspę Patmos. Tam Jakubkrzyżował ze sobą jasnoskórych Murzynów, a zrodzone z nich dzieci albo zabijał,jeśli były czarne, albo pozwalał im dorosnąć, jeśli były jasne. W tensposób po 200 latach przetrwali na Patmos tylko ludzie brązowi, po następnych200 wyspę zamieszkiwali tylko żółci i czerwoni. Po 600 latach panowaniaJakub miał na Patmos już tylko samych białych. Wtedy zdecydowali sięoni porzucić wyspę i powrócić do Mekki. Jednak już po pół roku spory i waśniemiędzy czarnymi i białymi doprowadziły do wypędzenia tych drugichz Mekki do Europy. W ten sposób zaczęła się ich licząca 6 tysięcy lat historia,która dobiega obecnie końca. 22Historia świata białych to, według Elijaha Muhammada, przede wszystkimdzieje stopniowego zniewalania czarnych. Głównym narzędziem zniewoleniamiało zaś być chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo jest fałszywe po pierwsze dlatego,że jest religią, która uczyniła Was niewolnikami - wyjaśniał czarnymMuhammad. - Po drugie przez swoją doktrynę nadstawiania drugiego policzka uczyniławas niezdolnymi do samoobrony w godzinie niebezpieczeństwa. Po trzecie zaś przekonałaWas, że sprawiedliwości trzeba szukać dopiero na tamtym świecie, w iluzorycznymniebie. 13Prawdziwe niebo istnieje zaś tylko na ziemi. Wszelkie nauczanieo nieśmiertelności jest próbą zniewolenia umysłu - uzupełniał „prorok". Mema życia poza ziemią. Nie ma sprawiedliwości w słodkim bye bye! Nieśmiertelność jestteraz, tutaj!" Niebo i piekło są kondycją życia. To nie są miejsca. Szatan (czyli biali)czyni piekło pośród Was, a Bóg, Wcielony Allah, Pan Fard Muhammad, któremu należysię chwała i cześć na zawsze, czyni niebo między mną a Wami. 25Ostatecznie więc celem przyjęcia czarnego islamu nie jest jakieś pozaświatowezbawienie (jak to jest w ortodoksyjnych nurtach tej religii), aleuwolnienie się od kłamstwa chrześcijaństwa, zniszczenie białej judeochrześcijańskiejcywilizacji i ustanowienie nowego bezklasowego państwa „tylkodla czarnych". Czarni i ich Bóg, który jest Stwórcą Wszechświata, zdecydowaliJESIEŃ-2002107


0 usunięciu sprawców kłopotów z planety Ziemi, ponieważ nie ma innej drogi do zbudowaniapokoju. 2bTo zniszczenie białych już powinno się dokonać (jego początkidostrzega zaś Muhammad w postępującej brutalizacji życia społecznego,upadku edukacji, niezadowoleniu społecznym, wrogości wobec Amerykiczy w spadku wartości dolara), ale jest odwlekane, by jak najwięcej czarnychmogło się nawrócić i przystąpić do Narodu Islamu. To odwlekanie - ostrzegaElijah - nie będzie jednak trwać wiecznie i już niebawem (ani on, ani jegonastępca Louis Farrakhan nie precyzują, co znaczy owo „niebawem") naAmerykę i Europę spadną niespotykane kataklizmy. Uratują się z nich zaśtylko czarni członkowie Narodu Islamu, którzy wyznali wiarę w Pana Farda1 przyjęli nowe muzułmańskie imię.W tej chwili, mimo że wszystkie Pisma Elijaha Muhammada nadal uważanesą za objawione i wiarygodne, wiele z wątków przedstawionej powyżejnauki zostało złagodzonych czy wręcz pominiętych.Doktryna zreformowanaSchizma grupy Malcolma X, a później syna Elijaha Muhammada oraz ich powrótdo w miarę ortodoksyjnych wersji sunnickiego islamu, przyczyniły się dostopniowej zmiany dogmatyki odnowionego przez Farrakhana Narodu Islamu.Najbardziej widoczną zmianą jest wyrzeczenie się niezwykle bluźnierczegodla ortodoksyjnych muzułmanów zmodyfikowanego wyznania wiary: „niema Boga oprócz Pana Farda, który jest Allahem, a czcigodny Elijah Muhammadjest jego prorokiem". Obecnie Farrakhan bez większych problemówpodpisuje się pod klasycznym wyznaniem wiary islamu - nie ma Boga poza Allahem,a Mahomet jest jego prorokiem.Oznacza to zatem stopniową zmianę heretyckiego (z punktu widzenia islamu)uznawania Farda za wcielonego Boga (czy nawet za Boga po prostu).Choć z niejasnych i zmiennych w czasie kazań i pism niewiele można wywnioskować,to jednak wydaje się, że stopniowo coraz częściej Farrakhan odrzucatezę o boskości Farda, a koncentruje się wyłącznie na uznaniu go zaMahdiego - powracającego, by zbawić lud muzułmański ostatniego szyickiegoimama (nie mającego jednak nic wspólnego z Boskością) 27 .Wiele wskazuje na to, że Naród Islamu pod nowym przywództwem zaczynaskłaniać się w kierunku klasycznego monoteizmu. Farrakhan zrezygnował108<strong>FRONDA</strong> 27/28


z mówienia o „wielu bogach", nie czyni odniesień do ich śmierci i narodzin,a czasem nawet określa Boga jako Stwórcę Wszechświata (trzeba pamiętać, żeElijah Muhammad uważał, iż pierwszy stwórca zmarł zaraz po stworzeniu).Jedyną pozostałością dawnego pseudoteizmu jest ciągłe przypominanie, żeBóg sam stworzył się przed wiekami z atomu życia.Znacznie trudniej jest jednak rozstać się Farrakhanowi z przekonaniemo szczególnej, prorockiej pozycji Elijaha Muhammada. W większości swoichkazań nowy lider Narodu Islamu opisuje swojego poprzednika jako Mesjaszai ostatniego z proroków, głoszącego przyjście Mahdiego Farda. To zaś stawiaJESIEŃ-2002 109


Farrakhana i jego grupę zdecydowanie poza granicami ortodoksyjnego islamu,który za ostatniego proroka uznaje Mahometa. 28Złagodzony został również stosunek do białych. Coraz częściej Farrakhanprzyznaje, że biali również mogą dostąpić jakiejś formy zbawienia (nadalrozumiane jest ono wyłącznie w kategoriach ziemskich), o ile całkowiciepodporządkują się czarnym. Farrakhan pomija w swym nauczaniu tezę, iżbiali i czarni pochodzą od różnych bogów (czarni od Allaha, biali od demonaJakuba). Zamiast tego zaczął głosić, że biali są potencjalnymi ludźmi... jeszczenie osiągnęli stanu człowieczeństwa. 19Mimo tych zmian (wcale nie małych),i mimo przyjmowania Farrakhana przezlicznych muzułmańskich liderów BliskiegoWschodu, większość uczonych islamskichnie uznaje Narodu Islamu zagrupę muzułmańską. Każdy kto należy doNarodu Islamu nie jest, ipso facto, muzułmaninem,ale niewierzącym - precyzuje fatwaprzeciw Narodowi Islamu wydana przez Włoskie Stowarzyszenie Muzułmańskie.- Każde małżeństwo między członkiem „Narodu Isłamu" a muzułmaninem jestnieważne, a jeśli ktoś chce po wstąpieniu do tej organizacji powrócić do islamu, musiodbyć pokutę i odbyć rekonwersję. Jeśli był żonaty, musi wziąć śłub ponownie. Podobniejeśłi odbył pielgrzymkę do Mekki - to powinien to zrobić jeszcze raz. 30Znacznie mniej radykalni są afroamerykasńscy muzułmanie sunniccy. Ichzdaniem należy doceniać starania Farrakhana i wspierać go w jego drodze doortodoksji. - Naród Islamu zaczął wysyłać wyraźne sygnały, że zbliża się do sunnickiegorozumienia islamu. Jego wyznawcy zaczęli obchodzić jummah (wspólną piątkowąmodlitwę). Przestali też głosić, że Ford Muhammad jest Ałlahem. I nie uważająwszystkich białych za diabłów - tłumaczy podstawy nowych stosunków międzysunnitami a Narodem Islamu szejch Abd'allah Latif Ali, starszy wspólnotyAdmirał Family Circle. 31Wielu innych liderów Czarnych Muzułmanów jestjednak sceptycznie nastawionych do tej przemiany Narodu Islamu. Farrakhanzapowiada przyjęcie nauki islamu od bardzo dawna. Odbył hadżdż (pielgrzymkę doMekki) w 1985 roku. Teraz mamy rok 2001, a on wciąż powtarza od 25 lat to samo- jesteśmy na drodze do zaakceptowania islamu" - wyjaśnia imam Al-Hajj TalibAbdur Rashid, lider duchowy Mosąue of Islamie Brotherhood inc. 32110<strong>FRONDA</strong> 27/28


Czarni muzułmanie zdobywają światOstatecznie jednak wszyscy czarni muzułmanie przyznają, że mimo różnicreligijnych z Farrakhanem i jego grupą łączy ich niechęć do białych, wspólnotadoświadczeń i traktowanie islamu jako najlepszego sposobu budowaniaczarnej tożsamości rasowej. Dla nas, czarnych, islam jest sposobem odróżniania sięod białego społeczeństwa, jest manifestacją odrębności i dumy z bycia czarnym - wyjaśniaszejch Abd'allah Latif Ali. Islam staje się dla nich zatem sposobemwalki z białym, w przeważającej części czerpiącym światopogląd z tak lubinaczej rozumianej tradycji judeochrześcijańskiej, społeczeństwem. Walkata, mimo iż obecnie prowadzona innym językiem niż za czasów Elijaha Muhammada,nadal ma na celu stworzenie świata bez białych i bez chrześcijaństwa,świata rządzonego przez oddanych „wodzowi" (liderowi Narodu Islamu)świetnie wyszkolonych czarnych radykałów.Zanim jednak taki świat nastanie, konieczne jest wygranie przez NaródIslamu bitwy o dusze czarnych chrześcijan. I jak na razie w bitwie tej zwyciężająwyznawcy Farrakhana. Dynamika wzrostu ich wspólnoty jest bowiemtak wielka, że według badań statystycznych, w 2020 roku muzułmanie stanąsię dominującą grupą wyznaniową w czarnych częściach miasta. 33To zaś mo-JESIEŃ-2002111


że oznaczać, biorąc pod uwagę wojowniczość teologiczną Narodu Islamu, że„święta wojna" przeciw niewiernym (a w tym wypadku również białym)przeniesie się w samo centrum amerykańskich miast. I być może wtedy spełnisię sen „proroka" Elijaha Muhammada, wieszczącego koniec Amerykii powstanie Stanów Zjednoczonych bez białych.TOMASZ PIOTR TERLIKOWSKIPRZYPISY:1 E. Perment, Louis Farrakhan and the Nation of Islam. Part One, „Corner stone" vol. 26, issue111 (1991), p. 10-16.2 Tamże.3 D. Pipes, How Elijah Muhammad Won, „Commentary Magazine" June 20004 J. Rieder, Preaching the Apocalipse, „New York Times" 23 January 2000.5 Tamże6 D. Pipes, dz.cyt.7 E. Perment, dz. cyt., part one.8 D. Pipes, dz.cyt.9 Malcolm X, Autobiography, p. 299.10 Elijah Muhammad, The Fali of America, XLIX, 18-20.11 D. Pipes, Louis Farrakhan Is Not a Muslim, The Washington Post, July 2, 1984.12 Louis X, „Boston Minister Tells of Malcolm-Muhammad's Biggest Hypocrite", Muhammad speaks,Dec. 4, pp. 11-14.13 „Nida'ul Islam", issue 23, April May 199814 Elijah Muhammad, Message to the Black Man, VI, 71).15 Por. St. Guliński, Alewizm i bektaszyzm, Kraków 1999 orazj. Shindeldecker, Turkish Alevis Today,www.alevibektasi.com/xalevisl.html. Ten ostatni wręcz jako jedną z prawd wiary alewickiejpodaje następujące zdanie: „Ali jest manifestacją Boga".16 E. Muhammad, „Our Saviour Has Arrived, Newport News 1969, p. 39-41.17 tamże, p. 97.18 Tamie, s. 56-57.19 Message, V, 61.20 Our Saviour, p. 9021 Message, V, 62.112<strong>FRONDA</strong> 27/28


22 E. Pement, Louis Farrakhan and the Nation of Islam. Part Two, „Corner stone" vol. 26, issue112 (1991), p. 32-36.23 Elijah Muhammad, The Fali of America I, 17.24 Tamże I, 20.25 Tamże XLIV, 10.26 Elijah Muhammad, Our Saviour, p. 13.27 E. Pement, dz.cyt. part two.28 Tamże.29 Philadelphia Inąuirer, 3/18/200030 Fatwa against Nation of Islam.31 www.interfaithcenter.org/noiweb/latif-12.html32 www.interfaithcenter.org/noiweb/Talib-10.html33 D. Pipes, How Elijah..., „Commentary Magazine" June 2000.JESIEŃ-2002 113


STANISŁAW CHYCZYŃSKICedry nad CedronemTeraz pachnie cedr, kiedyś była mirra.Kopia obrazu moknie w rzeki biegu,gdzieś w tle majaczy sławy gorzki miraż -może go połknie światła drugi biegun?W wodach Cedronu moczę nogi obie -jeszcze się boję wartkich głębin kultu,ale szum cedrów wciąga wzruszeń obiegw Jego królestwo - najpiękniejszą z kultur.Usta Weronikibyły wilgotne rozpęknięte wpółkrój miały prosty warga obok wargigdy zaciśnięte to nie było szparkichoć były przecież rozpęknięte wpółbyła w nich miłość do utraty tchuskryta tęsknota co ustala Bóstwaposzły w niepamięć Weroniki ustamuszla czerwona rozpęknięta wpół114<strong>FRONDA</strong> 27/28


Wieloimiennemużądasz miłości więc będziesz miał miłośćjak piasek drobną i jak kamień twardą -z niemocy serca dobywana siłąchropawa niczym Nazarethu hard rockofiary żądasz więc będziesz miał owocz kostkami w środku juchą nadziewany -melodia grana zimną dzwonu głowąodstrasza w nocy niewiasty i pannymodlitwy czekasz będziesz miał modlitwęzdrowaśki z drewna na drut naciągnięte -pasyjki w lipie krzywo cięte brzytwąświątki ludowe koślawe i pięknenadzieję dajesz więc daj mi tę cnotębym śmiało wziął się z aniołem za bary -Syn Boży zrosił krwią swoją i potemnarzędzie tortur symbol naszej wiary!Bajka (Markowi Skwarnickiemu)Że niby ojciec nieba je chowałna swoje znaki chmurzysk pogróżkirychło wysyła stary Jehowagdy idą mali w nocy po gruszkiLecz kiedy wielcy jadą na zbójapo ciężką forsę nie drży listowiena zwiastun burzy Umie nas bujaćten święty spokój - srebrny lis to wie!IF.SIF.Ń-2002115


LubbólŻyćko ty moje losie marnyjakże cię kochać sercem wielkim?sypiesz mi w oczy piachem czarnymalbo pod nogi rzucasz belkiŻyćko ty moje Pani Nędzo(hubo nad korą jednej z półkul!)jesteś jak strzyga która pędzącsmyrga na oślep: radość lub bólSTANISŁAW CHYCZYŃSKI116<strong>FRONDA</strong> 27/28


TADEUSZ DĄBROWSKIEpitafium dla Tomka Sztajnborna*PlatonowiPewnego dnia Tomek wyszedł z domu iwrócił po pięciu miesiącach, a już miałemna końcu języka wiersz o jego śmierci.Nigdy się nie dowie o mojej władzy nadjego życiem. Odszedł, łaził gdzieś, łaził popiekłach, by wreszcie wrócić, zupełnie jakŁazarz. Po powrocie zapytał zwykłym głosem:Co u Ciebie, pewnie cały czas piszesz idrukujesz?, na co ja mu: Nie kokietuj, to Tyzaistniałeś w wysokonakładowej prasie,telewizji i radiu. W jednej chwili pojąłem,że moje milczenie nieopatrznie wezwałoTomka z wieczności do świata i wiersza.Tak.* Tomasz Sztajnborn wyszedł z akademika WyższejSzkoły Morskiej dnia 14. 06. 2001 r. i zaginął.Pięciomiesięczne poszukiwania nie odniosły skutku.2. 12. 2001 r. szczęśliwie powrócił do domu. Nadalnie wiadomo, co się z nim działo.JEMBŃ-2002117


TrójkątChciałem jej kupić na Boże Narodzeniekrólika, żywego, miniaturowego.Kolega ostrzegał: to ryzykowne, bo kiedyzerwiecie, królik stanie się pustym, aczkolwieknatrętnie żywym, znakiem, czystą - tutaj naginamrzeczywistość do wiersza - formą. Na wszelki wypadekkupiłem żółwia. Miałem problemy zwyborem, i wciąż nie wiem, co zadecydowało,że akurat Ten bez znaków szczególnych, taksamo jak nie wiem, co zadecydowało,że akurat Agnieszka. (Od razu mnie pokochał.)Gdy się poznali, byli zażenowani, oboje,Agnieszka moim asekuranctwem, żółw- podobnie.118<strong>FRONDA</strong> 27/28


Jestem ograniczony do siebie, ciebie i dotego wiersza, w którym od zawsze żyliśmy, ateraz znajdziemy dom i pracę, spłodzimydzieci, które będą bawiły się w przestrzeniwyznaczonej tym wierszem, w nim będziemy takżerobić sobie różne świństewka i przyjemności,on będzie się rozciągał i kurczył w zależnościod naszych aktualnych potrzeb i możliwości,w nim będę pisał kolejne wiersze, a więc żadnychspecjalnych perspektyw, w końcówce tego wierszado nieba pójdziemy, jeżeli nie zawiedzieprzenośnia.TADEUSZ DĄBROWSKIJF.S!F.Ń-2002119


MIŁOSZ KAMIŃSKIList pierwszy do ProzerpinyJechaliśmy autobusem a płatki śniegu wirowały wokół,mówiłaś że obraz w telewizorze nagle się rozmazałI nie wiem czy to było w lutym czy już w listopadzie,twoje rysy niepewne gdy zaczyna się przyszłośćMarce i wrześnie przychodziły po mnie, bezszelestne, zawszeodkrywałem wtedy ile w żyłach jest księżyca, ile przemilczeniaNazywałem po imieniu chłód, którego nie znałem, budowałem istnienie,lipce i sierpnie, łagodność oczekiwania na sennym lotniskuz widokiem na lśniące ławice samolotów, powrócisz Prozerpino,nim upadnie cesarstwo, zanurzę się w prowincjach twoich znaczeńPijąc alkohol twego ciała, podróż do ciebie to dopiero czerwiec,spienione fale pożądania choć to było w maju i pachniałaśrzeką, wspominam i nawołuję, czy tak bardzo pragnę miłości,że myślami jestem już po drugiej stronie?List którego nie napiszę, niewiarygodny w myślach, doprawdy niewielezostanie po nas gdy godziny zakreślą się lekko jak wyrokI wszystkie wieże rozdzwonią się, tak stracimy grudzień,ale jeszcze nie teraz, wciąż jesteśmy chorzy, korytarzami latprzechodzimy do siebie, o krok się mijamy, bez słowa, zupełnie120<strong>FRONDA</strong> 27/28


IluminacjaCiszę znad starych wierszy i ciszę tych wierszytobie z nocą posyłam królowo jakiej nie zna HelladaZamiast kwiatów słodkich i pełnych słodyczyściętych łodyg z pól pachnących młodym zmierzchemGdzie Wergiliusz prowadzał swą pieśń wysokączęsto milcząc gdy nieznośne słowa paliły językSkąd patrzyłem na okręty płynące przeciw dumnej Troido najdalszych granic wątpliwości a może poezjiO tak! Podziwiałem rzemiosło żeglarskie które daje pewnośćobecności wielkich bóstw w pianie morskich zdarzeńLecz widząc konkwistadorów i klęskę wieczną jak Armadaoraz wieki niepotrzebnych chwil co tworzą żadne stuleciaWiem że innych czasów nie będzie a w ogrodziejuż czeka róża świtu Zetnij i zobacz Rosę na palcachIESIKŃ-2002121


* * *Miesiąc po wyborach twarze politykówwciąż uśmiechają się z podartych plakatówNie pamiętam czy głosowaliśmy na tę wczesną jesieńktóra zanosi się deszczem w sklepieniach kościPewnie byliśmy daleko w górach miłosnego smutkugdzie wszystko przychodzi bardziej niepostrzeżenieKiedy noc rozlewa się w pełnię lub gwiazdę nieznanąwszystko tam jest obce jakby zgasło wczorajTylko potem dziwisz się że zabrakło oddechui szliśmy nie wiedząc drogą umarłychMiesiąc po wyborach zatopieni w starym mieściespoglądamy na siebie w lustro spraw odległychNieważne plakaty przywołują zwycięstwa i klęskiale nas obchodzi wojna z naszym przeznaczeniemKtóre jak muszla z podróży do morskich wybrzeżyzostaje na zawsze równo odmierzając pragnieniaWidzę to wszystko ukryte na dnie twoich oczui wiem że ty również już dzielisz przez dwojeWiedząc że śnieg zaraz spadnie wróci samotnośći stanie zegar który przywoływał zimę122<strong>FRONDA</strong> 27/28


Modus moriendiDokąd mnie wiozą puste tramwaje nocyprzez miasto w którym śpisz rozlegleCo przepowiadają zmienne linie szczęściai czy się sprawdzą niejasne podróże?Jakby nożem rozcinając arterie złego snużegnając się z kościołem słodkich przeczućWybrzeżami parków jak lasów baśniowychw których tak łatwo i lekko stracić głowęPo mostach niepewnie zawisłych w ciemnościnad łożem wiernej rzeki co woła po cichuZbliżam się do śmierci to jest pętli życiaMIŁOSZ KAMIŃSKIJF.SIEN'2002123


JANUSZ KOTAŃSKIParadisus borealiswieloryby grenlandzkieotwierają paszczeuzbrojone w ogromnefiszbinowe sitanurkują bardzo głębokokarmiąc się planktonema gdy są już sytew płytkie zatoki płynąby spać na mieliznachpękają lodywtedy czas nadchodzina radosne godyskoki nad falamipodwodne koncertyzabawy zapomnianejtrzody Posejdona124 <strong>FRONDA</strong> 27/28


* * *piłem wodę Lethewe śniena jawiepiłem wodę Letheusta mam jeszcze mokremówię co pamiętamkrew zdradę hańbęmartwych bohaterówna nic zabiegisprytnych Lotofagówpiłem wodę letejskączystą przeźroczystąZdjęcie Lwów czerwiec 1941to właśnie japierwsza z lewejw kwiecistej chustcestoję nadokaleczonym ciałem mężaz otwartymi ustamigardłem zgniłymod łezJESIEŃ-2002125


* * *na kimsię oprzećna atolu umarłychstarym papieżuzmęczonej żonie* * *jak to będziegdy się spotkamyjuż obmyci z grzechówczy pamięć zmartwychwstaniecała z ciałemczy cząstkowawyczyszczonajak tafla jeziorapo burzyJANUSZ KOTAŃSKI126<strong>FRONDA</strong> 27/28


WOJCIECH KUDYBAMiastaNigdy ich nie maKiedy są potrzebneMapy okazują się puste, długie pasma drógBiegną zupełnie obce, nie kończą się domem,Jest noc, znaki wskazują wyłącznie na siebie,Wciąż trzeba jechać,Żadnego kurhanu.Być może jednak w miejscu, gdzie wąż dotyka się zioła,Gdzie świeci lampa Akermanu i słychać ciągnące żurawieNa wysokie mury okryte czerwienią wstępuje późne złotoI wieża ponawia wołanie do otwartych dolin. Być może wciążWznosi się Jerozolima i można odwiedzić Neapol, być możeUda się zobaczyć rynek.Naprawdę trudno to wytłumaczyć: pozbawieni potrzebnych zmysłów,Pchani jedynie niezrozumiałą potrzebą całości,Wciąż próbujemy szukać niewidzialnych murów, przeczuwamy flanki,Za zasłoną ciemności odgadujemy obecność logicznego planuUlic i placów, spodziewamy się bulwarów i parków, mamy nadziejęNa hejnał i ruchome święta, wierzymy w istnienie świątyni.Wciąż na zewnątrz.Wciąż na zewnątrz.JESIEŃ-2002127


„On będzie miasto"W końcu staje się miastem - cierpliwie na wzgórzuOtoczony mgłą znaków, bezkształtem proporcówStara się powstrzymać chaos, zmusza do rozróżnień:Już z daleka zaznacza przewagę kierunków pionowych,Gotyk okolic, porządek wież, przedsionków,Proste reguły naw, nadrzecznych promenad i sklepień.Gdyby chciał, mógłby zapewne stać się też ogrodemZamkniętym od strony zmierzchu, otwartym w głąb domu,Rodzajem wieczornej rozmowy i żwirową ścieżką, gdyby chciałMógłby stać się rzeką lub zamkiem ze zwodzonym mostem.Jest naszym miastem. Na dziedzińcuUjęty w kamienne trakty, powiązany mostkamiStrumień coś mówi, na powrót ktoś opowiada tę historięI można stać się częścią nowiny, rodzajem przesłania,Które powoli przesuwa się w cieniuPod wiatr.Niektórzy sądzą, że tak naprawdę, jest zupełnie prosty.Jeśli stoi się akurat na skarpie, widać, jak wyznacza drogi:Ze wszystkich stron biegną w pośpiechu, unoszą,Dokądkolwiek byśmy poszli, jest zawsze u kresu,Gdziekolwiek byśmy się udali - będzie.128<strong>FRONDA</strong> 27/28


StudniaNa środku rynku, pod wierzbąZnamienny początek - cembrowina studni,Kręgi, jeden po drugim, ku samej istocieDługi łańcuch zakończony wiadrem,Głębokie dzwony i czerwcowy zapachŁagodnych łąk.Nienaruszona.Zbliżaliśmy się ostrożnie, kamiennymi schodami,W poprzek skarpy, ścieżkami pełnymi winniczków,Od strony rzeki, przesmykiem znanym tylko nam,Wtajemniczonym.Przez zarośla i dzikie bzy, między płotemI rowem melioracyjnym, poza zasięgiem domów,Zawsze twarzą do rynku,Wciąż do niej.Bezwiednie.Napełniona.Widzialne centrum - nazbyt oczywiste,By mogło być przedmiotem zwątpienia.Złote znaki porostów, szlachetnyKarbunkuł mchu, błyskawicePodziemnego lustra nie mogły nie przyciągaćNaszych wypraw, mrocznych śpiewów, rytuałów;Zwalczaliśmy wszelkie przeszkody, spiętrzone pokrzywy,Składaliśmy ofiary, zaklinali deszcze,Byleby trwała.Nawet, jeśli byliśmy gdzie indziej, onaWciąż tam była:Sama w sobie,Zupełnie osobna.JESIEŃ-2002129


ŹródłoW końcu staje się miastem - cierpliwie na wzgórzuOtoczony mgłą znaków, bezkształtem proporcówStara się powstrzymać chaos, zmusza do rozróżnień:Już z daleka zaznacza przewagę kierunków pionowych,Gotyk okolic, porządek wież, przedsionków,Proste reguły naw, nadrzecznych promenad i sklepień.Gdyby chciał, mógłby zapewne stać się też ogrodemZamkniętym od strony zmierzchu, otwartym w głąb domu,Rodzajem wieczornej rozmowy i żwirową ścieżką, gdyby chciałMógłby stać się rzeką lub zamkiem ze zwodzonym mostem.Jest naszym miastem. Na dziedzińcuUjęty w kamienne trakty, powiązany mostkamiStrumień coś mówi, na powrót ktoś opowiada tę historięI można stać się częścią nowiny, rodzajem przesłania,Które powoli przesuwa się w cieniuPod wiatr.Niektórzy sądzą, że tak naprawdę, jest zupełnie prosty.Jeśli stoi się akurat na skarpie, widać, jak wyznacza drogi:Ze wszystkich stron biegną w pośpiechu, unoszą,Dokądkolwiek byśmy poszli, jest zawsze u kresu,Gdziekolwiek byśmy się udali - będzie.130<strong>FRONDA</strong> 27/28


www.ksiegarnia.fronda.pl


Bramkarz drużyny FC Oran - Albert Camus powiedziałkiedyś: „Wszystko, co wiem o moralności, zawdzięczamfutbolowi".Z paiętniczkaczeladnika podejrzeńMICHAŁK L 1 Z M AMój kochany pamiętniczku! Czy pamiętasz dzień, w którym straciłem wiarę?Stało sic to wkrótce po tym, gdy pochwycony do „siódmego nieba" obserwowałemw niemym podziwie, jak wyrzucona do przodu łysa, błyszcząca w słońcu,ciemna glaca nabitego jak buldog Bena Johnsona styka sic z wirtualnąścianą stu metrów, a błyskawicznie obracające się w dolnym rogu ekranu cyferkikończą swój taniec, by zatrzymać się na magicznej liczbie 8,86.Wkrótce potem sprawę w swoje ręce przejęli mistrzowie podejrzeń, którzyodczarowali mój dziecinny świat. Za odmitologizowywanie wyobrażeńwzięli się farmakolodzy z laboratorium ant\dopingowego, którzy ogłosili,że Johnson nafaszerowany byt sterydami anabolicznymi. Tak legia w gruzachmoja młodzieńcza wiara. Poczułem się zdradzony jak pruski feldfebel,który w 1918 roku na froncie wschodnim dowiedział się, że jakiś siodlarzsprzedał go Hntencie i podpisał kapitulację w imieniu całych Niemiec.132<strong>FRONDA</strong> 27/28


A przecież był to niemal cały mój świat. Wiedziałem, że królem strzelcówpierwszych mistrzostw świata w 1930 roku został z 8 bramkami argentyńskinapastnik Guilermo Stabile, że podczas olimpiady w Rzymie w 1960 roku sędziowieskrzywdzili naszego boksera Tadeusza Walaska, który w finałowejwalce roznosił na ringu Rosjanina, a mimo to przegrał stosunkiem głosów2:3, że powtarzająca się w różnych publikacjach biała plama przy złotym medaluolimpijskim dla Polski przeznaczona była dla Janusza Pawłowskiego,wybranego najpierw Sportowcem XXX-Lecia PRL, a następnie skazanego zaszpiegostwo na rzecz Ameryki nie tylko na dożywocie, lecz również na zapomnieniew historii sportu. Wiedziałem o tym wszystkim, chociaż urodziłemsię długo po wielu z owych wydarzeń. Mało tego, że wszystko to wiedziałem- pielęgnowałem to w sobie, skrupulatnie zapamiętując składy zwycięskichdrużyn, nazwiska strzelców bramek, a nawet minuty, w których zdobywanogole. Potrafiliśmy, mój drogi, na podwórku z kolegami licytować się swojąwiedzą na temat osiągnięć Pelego, Garrinchy, Eusebio czy di Stefano, chociażw życiu nie oglądaliśmy meczów z ich udziałem.I oto nagle wszystko stało się nieważne. Na żaden sportowy sukces, żadenrekord świata, żaden nieprawdopodobny wynik nie spoglądam już odtamtej pory bez podejrzliwości, że może się kryć za tym jakieś koksowanie,dawanie w żyłę, wąchanie lub inne tego typu wspomaganie.Moja utrata wiary zbiega się z jakąś ogólną desakralizacją sportu. A przecieżgdy pod koniec XIX wieku w masońskiej Francji wskrzeszano sztuczniepo piętnastu wiekach ideę Igrzysk Olimpijskich, miały być one czymś w rodzajuliturgii nowej religii, oddającej hołd ludzkiemu ciału, tak bardzo zaniedbanemui pogardzanemu - jak mówiono - przez chrześcijaństwo. To przecieżwłaśnie na skutek żądań Kościoła (w tym św. Ambrożego) cesarzzlikwidował w 393 roku igrzyska olimpijskie. Chrześcijaństwo okazało sięjednak niezdolne do zapobiegania konfliktom i utrwalania pokoju. Sport zdawałsię obiecywać więcej: krwawe wojny miały zostać wyeliminowane przezszlachetne współzawodnictwo. Tak było przecież w dobie antyku, gdy naczas igrzysk w Olimpii następowało zawieszenie broni między greckimi państwami-miastami.Wiek XX obnażył złudzenie owej idei. Sport nie złagodziłwcale obyczajów. Igrzyska w latach 1916, 1940 i 1944 nie odbyły się z powodudwóch największych i najbardziej krwawych wojen w dziejach ludzkości.Także wiele dzisiejszych imprez sportowych zamieniłoby się w krwawą jatkęJESIEŃ-2002133


między kibicami przeciwnych obozów, gdyby nie specjalne oddziały wojskai policji, w każdej chwili gotowe wkroczyć - i wkraczające - do akcji. Kult ciałazamienił się w jego instrumentalizację i eksploatację. Całe sztaby naukowcówoddały swe usługi hodowli przyszłych championów, na których testuje sięnajnowsze osiągnięcia chemii i biologii.Sport miał zastąpić wojnę, a wyrodził się tak samo jak wojna. Tak jak niema już pojedynków szlachetnych rycerzy i metafizyki rapieru, a jest bezdusznychrzęst żelaza i rozkaz bezwzględnej eksterminacji, tak samo nie ma już tejkrainy fair play, gdzie liczyło się „nie zwycięstwo, lecz uczestnictwo", a jest żądzasukcesu za każdą cenę, bez oglądania się na czystość reguł i piękno gry.Już w 1945 roku George Orwell pisał, że sport „łączy się z nienawiścią, zazdrością,samochwalstwem, łamaniem wszelkich prawideł gry oraz z sadystycznąprzyjemnością towarzyszącą obserwowaniu aktów przemocy: innymi słowy jestto wojna minus strzelanie". Orwell uważał, że fenomen sportu jako zjawiska masowegojest efektem powstania nowoczesnych nacjonalizmów, których wyróżnikiemjest „zwyczaj identyfikowania się z wielkimi strukturami siły i postrzeganiewszystkiego w kategoriach prestiżu połączonego ze współzawodnictwem". Mówiło sporcie, że „jego cechą charakterystyczną nie jest wszakże zachowanie zawodników,tylko postawa widzów: idąc dalej - postawa całych narodów".A jednak jedno wydarzenie, mój drogi pamiętniczku, wraca do mnie i męczymnie nieraz niczym nostalgia za średniowiecznymi turniejami rycerskimi.134<strong>FRONDA</strong> 27/28


DOWÓD NA ISTNIENIE BOGAOpowieść o cudownej węgierskiejModlitwa pastora anglikańskiego Jeremy'ego„jedenastce" Gusz-tava Sebesa należy bowiemFletchera w dniu 20 czerwca 2002 roku:„Okaż swą moc Panie i spraw, by Brazyliado tego samego gatunku, nie wygrała z nami... Podnieś swą rękę, o Panie,co legendy o Królu Arturzei Rycerzach Okrągłego Stołu.Przez cztery lata niezwyciężonai zneutralizuj skuteczność strzelecką Ronaldoi Rivaldo... 0 Panie Wszechmogący, pozwólnam strzelić bramkę w ostatniej minucie domadawęgierska argrywki,aby cały świat poznał, że Ty jesteś na­roznosiła w proch szym Bogiem i dzięki Tobie możemy zatriumfowaći pył największe futbolowepotęgi globu. Do annałów nad naszymi przeciwnikami. Pozwól namzagrać w finale - nawet jeśli jest to niedzielaświatowego sportu weszły i nikt wtedy nie pójdzie do kościoła."„mecze stulecia", podczasModlitwy zostały wysłuchane - Angliaktórych Wunderteam upokorzyłprzegrała z Brazylią 1:2.dumny Albion, wygry­wając z Anglikami 6:3 naWembley i 7:1 na Nepstadionie.Niestety, wspaniałapassa przerwana zostaław najważniejszym spotkaniu,podczas MistrzostwŚwiata w Szwajcarii, w finałowymmeczu z RFN.Ów finał był dla Węgrówtragedią narodową na miaręMohacza (1526) czyTrianonu (1920), nic więc dziwnego, że do spisu swych największych klęskdopisali: Berno (1954).A może tak uporczywie wracam do tego wydarzenia, ponieważ to wówczastak naprawdę odbył się pogrzeb sportu? Koniec romantycznej epoki polotui finezji; początek zapuszczania solidnej maszynerii żelaznej taktykii zimnego wyrachowania. Rycerze króla Artura na swych rączych rumakachrozjechani stalowymi gąsienicami niemieckich czołgów.A przecież nic nie zapowiadało tragedii, mój kochany pamiętniczku. Po9 minutach faworyci prowadzili 2:0 z Niemcami, z którymi wcześniej w eli-JESIEŃ-2002135


minacjach gładko wygrali 8:3. A jednak ostatecznie przegrali finał 2:3. NaWęgrzech powstała obszerna literatura przedmiotu, tłumacząca przyczynyklęski. Podano już kilkadziesiąt powodów, a temat jest roztrząsany w mediachpublicznych do dnia dzisiejszego.Komentatorzy zwracali uwagę, że wyrachowani Niemcy specjalnie „podłożylisię" w eliminacjach, żeby w późniejszych meczach natknąć się na słabszychprzeciwników, podczas gdy Węgrzy, którzy każdy mecz „musieli" wygrywać,trafili na aktualnych wicemistrzów i mistrzów świata: Brazylijczykówi Urugwajczyków. Stoczyli z nimi dwa mordercze pojedynki (w tym jedenz dogrywką), które wygrali po 4:2. Do finału przystąpili znacznie bardziej wycieńczeniod silnych kondycyjnie Niemców.Wiele o podejściu węgierskich zawodników do piłki mówią wspomnieniakapitana ich „jedenastki" Jozsefa Bozsika: „Lubiliśmy futbol. Przypominamsobie, że kiedyś po południu mieliśmy międzypaństwowe spotkanie, a przedpołudniem na wyspie Małgorzaty - mieszkaliśmy w Grand Hotelu - graliśmysobie na trawie. To była gra na całego. Lorant złamał sobie palec u nogi, jadostałem takie kopnięcie, że przy każdym stąpnięciu myślałem, że zemdlejęz bólu. Kiedy zobaczył to Gusztav Sebes, zmierzył nas spojrzeniem od stópdo głów i oświadczył: 'Mnie nie interesuje, co wy robicie. Po południu będągrać wszyscy, no i musicie wygrać.' Grał Lorant, no i ja - i wygraliśmy.Puskas i Kocsis byli znani z tego na początku lat 50-tych, że na jakimśplacyku, gdzie grały dzieci, zdejmowali z siebie marynarki i grali z nimi... Kopalipiłkę wszędzie tam, gdzie się dało..."Węgierski dziennikarz sportowy Robert Zsolt wspominał, jak kiedyś węgierscypiłkarze „w nocy około jedenastej zatrzymali w pobliżu ciężarówkę -który szofer by się nie zatrzymał na słowa Puskasa - i przy świetle reflektorówkopali na jezdni i na chodniku piłkę przez prawie półtorej godziny. Możegraliby do rana, gdyby ktoś nie zawiadomił ich kierownictwa."Za wszystkim tym kryła się czysta radość, przypisywana zazwyczajpierwszej miłości. Jakże kontrastują te opisy z relacjami o dzisiejszych piłkarzach,realizujących z żelazną dyscypliną założenia taktyczne selekcjonerów,nastawionych wyłącznie na uzyskanie korzystnego wyniku, bez oglądania sięna styl i piękno.Mój kochany pamiętniczku, myślę sobie, że sport przestał być religią, bokapłani zamieniali się w urzędników. Nie mam już, jak w dzieciństwie, po-136<strong>FRONDA</strong> 27/28


czucia, że uczestniczę w misteriach. Czuję się, jakbym obserwował ludziprzy pracy. Stadion przestał być dla mnie świątynią, a stał się biurem, warsztatem,polem.Bramkarz drużyny FC Oran - Albert Camus powiedział kiedyś: „Wszystko,co wiem o moralności, zawdzięczam futbolowi". A jednak nie powstałow XX wieku ani jedno wielkie dzieło sztuki o sporcie. Kiepska to religia, mójdrogi pamiętniczku, która nie znalazła sobie wielkich apologetów.MICHAŁ KLIZMAJESIEŃ-2002137


Bóg w niedostrzegalny sposób wyznacza granice wpływudemonów na ludzi, aby zawsze mieli oni wolnośćwyboru i przezwyciężania pokus.PARADOKSYWIARYJAROSŁAW MOSERiByłem kiedyś buddystą. Był to ważny rozdział mojego życia. Zanim zainteresowałemsię buddyzmem, podzielałem poglądy egzystencjalistów - dostrzegałemwszędzie absurd istnienia, całkowity relatywizm i niezdolność ludzi do tworzeniaautentycznych więzi. Buddyzm pomógł mi otworzyć się na duchowy wymiarrzeczywistości. Dziś jestem chrześcijaninem. Wcześniej byłem buddystą zafascynowanymchrześcijaństwem; teraz jestem chrześcijaninem szanującym buddyzm.Ten wewnętrzny przełom nie dokonał się z powodu odkrycia większej filozoficznejgłębi w chrześcijaństwie, czy też błędów w nauce buddyjskiej. Poprostu spotkałem Chrystusa, czy raczej On wyszedł mi na spotkanie - nie w sposóbfizyczny i namacalny, ale bardzo osobisty i dla mnie wyraźny. Poczułem wtedy,że to On czuwał nad całym moim życiem, On też przyprowadził mnie dobuddyzmu, aby w ten sposób przygotować mnie na nasze spotkanie. Przedziwnebywają drogi, którymi Bóg prowadzi człowieka do spotkania ze sobą...Wyruszając w drogę za Chrystusem musiałem jednak uporać się z pewnymibuddyjskimi koncepcjami, które wydawały się nie do pogodzenia z chrze-138<strong>FRONDA</strong> 27/28


ścijaństwem. Prawda jestjedna, nie może być dwóchwykluczających się prawd,podobnie jak jedno jestświatło słońca. Lecz kiedypromień słonecznego światłaprzepuścimy przez pryzmat- rozszczepi się na siedemkolorów tęczy. Myślę,że różne religie są różnymikolorami tego samego światła prawdy rozszczepionego w pryzmacie ludzkiejnatury, uwarunkowanej miejscem i czasem, środowiskiem naturalnym i tradycjąkulturową, odmiennościami w sferze języka, gramatyki, a nawet logiki.Jedną z takich buddyjskich koncepcji, które nie dadzą się pogodzić z chrześcijaństwem,jest krytyka idei Iśwary - stwórcy i władcy świata. W tradycji duchowościindyjskiej idea ta była dobrze znana i legła u podstaw tak wpływowychnurtów współczesnego hinduizmu, jak wisznuizm czy siwaizm.W jednym z dialogów Buddy, nie należącym co prawda do Kanonu, ale utrzymanymcałkowicie w duchu nauki buddyjskiej, znajdujemy wyliczenie i omówieniepięciu logicznych paradoksów wiary w Iśwarę, czyli Boga. Warto wymienićje w tym miejscu, a następnie rozważyć możliwość ich odparcia.1. Paradoks stworzeniaJeśli stwórcą świata jest Bóg, to stwarzając świat albo działał w jakimś celu,albo też bez celu. Jeśli działał w jakimś celu, którego nie mógł zrealizowaćw inny sposób, to znaczy, że nie jest doskonały, skoro sam sobie nie wystarczałi czuł potrzebę stworzenia świata. Jeśli zaś stworzył świat bez celu, tojest tym bardziej niedoskonały, gdyż stwarzając dla próżnej rozrywki tak wielecierpiących istot, postąpił jak nieodpowiedzialne dziecko albo szaleniec.2. Paradoks złaJeśli Bóg jest jedynym stwórcą świata, to stworzył także zło i cierpienie. Jeślinatomiast zło i cierpienie nie jest Jego dziełem, lecz pochodzi od demonówlub ludzi, to Bóg nie jest wszechmocny, a zatem nie ma sensu czczenieGo i służenie Mu.JESIEŃ-2002 139


3. Paradoks łaskiJeśli Bóg jest wszechmocny, to może zsyłać swoje łaski dowolnie i bez ograniczeń,a więc także ludziom występnym, a nie zsyłać ich ludziom cnotliwym,a to zaprzecza Jego sprawiedliwości. Jeśli zaś udziela łask jedynie szlachetnym,to nie jest wszechmocny - jest ograniczony ludzkimi grzechamii ograniczeniami.4. Paradoks zbawieniaJeśli to Bóg zbawia i potępia ludzi, a zarazem jest wszechmocny, to znaczy,że może zbawić grzesznika i potępić sprawiedliwego. Jeśli zaś nie może tegodokonać, a zbawienie i potępienie jest wyłącznie konsekwencją ludzkich czynów,to Bóg nie jest wszechmocny, albowiem nie może odebrać sprawiedliwemujego nagrody, a grzesznikowi - kary.5. Paradoks atrybutówJeśli zaś wszelkie przymioty Boga, jak twierdzą teiści, przekraczają ludzką wyobraźnięi nie powinniśmy przypisywać Mu żadnych ludzkich cech, to dlaczegomielibyśmy przypisywać Mu atrybuty stwórcy i władcy świata, będące wszak jedynieprzeniesieniem w zaświaty ograniczonych ziemskich wyobrażeń.Czyż nie logiczne? Jeśli jednak przyjrzymy się powyższym paradoksomw świetle nauki chrześcijańskiej, to znajdziemy w nich słabe strony.IIOtóż za paradoksem stworzenia kryją się dwa założenia. Po pierwsze, iż tworzenieczegokolwiek jest wyrazem braku i nie może być wyrazem nadmiaru,co oczywiście nie musi być prawdą. Po drugie, iż świat jest niedoskonały,gdyż istnieje w nim realne zło będące konieczną przyczyną cierpienia. Paradoksten przestałby więc istnieć jedynie pod warunkiem, że świat byłby doskonały,czyli wolny od cierpienia. A przecież zgodnie z praktykowaną nagruncie buddyzmu tantrycznego „wizją wszechogarniającej doskonałości"świat jest doskonały, jest „magicznym ornamentem pierwotnej świadomości".Jedyną jego „niedoskonałością" jest istnienie czujących istot, które ulegajązłudzeniom tworzonym przez swoją nieoświeconą wyobraźnię, a w kon-140<strong>FRONDA</strong> 27/28


sekwencji niepotrzebnie cierpią. Rodzi się pytanie: dlaczego Bóg stworzyłistoty ulegające złudzeniom i wrażliwe na cierpienie? Chrześcijańska odpowiedźmoże być następująca: człowiek, aby być pełnym obrazem Boga, musibyć wolny, zaś aby nie obrócić swej wolności przeciwko sobie samemu, musiposiadać wrażliwość na cierpienie. Bez człowieka posiadającego wolną wolęświat nie byłby doskonałym autoportretem Boga, gdyż stworzenie świata„z niczego" rozumiem jako stworzenie go z niczego, co nie byłoby wzorowanena Jedynym Istniejącym. Dlatego nazywam świat autoportretemBoga - zarówno świat dla nas niewidzialny (nazywanyniebem, złożony z czystych duchów, a stanowiący mistycznąświątynię Boga), jak i widzialny (nazywany ziemią,a stanowiący dziedziniec owej mistycznej świątyni). Takwięc bez człowieka wyposażonego w wolną wolę świat niebyłby autoportretem Boga. Zaś wolny człowiek bez wrażliwościna cierpienie byłby zagrożeniem dla siebie samegoi reszty świata. Dlatego też ludzka wrażliwość na cierpienie jest równiedoskonalą jak całe stworzenie, a jej nie mniej doskonałym uzupełnieniemjest rozum pozwalający człowiekowi wyciągać wnioski z cierpieniapowstającego zarówno pod wpływem nadużywania, jak i nie używania wolnejwoli, a także panować nad swoimi czynami, słowami i pragnieniami. Jeśliczłowiek nie panuje sam nad sobą, to zapanują nad nim ludzie zamykającgo w więzieniu lub w szpitalu psychiatrycznym. Jeśli zaś człowiek nie panującynad swoimi czynami, słowami i pragnieniami żyje daleko od ludzi, to zapanująnad nim namiętności i nałogi, a nad nimi z kolei zapanują choroby,które odbiorą mu moc siania zniszczenia.Dlaczego jednak Bóg naraża człowieka na wieczne potępienie, stwarzającgo istotą wolną, a jednocześnie omylną? Na to odpowiedzieć można tak: JeśliBóg jest rzeczywiście wszechwiedzący i sprawiedliwy, to osądza życieczłowieka, mierząc jego odpowiedzialność miarą jego świadomości; zgodniez tym, co człowiek mógł uczynić, a czego uczynić nie mógł ze względu naswoje ludzkie ograniczenia - nie tylko brak wszechwiedzy, ale i wszechmocy.Gdyby Bóg karał nas za nie udzielenie pomocy bliźniemu, o którym nigdyw życiu nie słyszeliśmy, byłby niesprawiedliwy. Podobnie, gdyby karał nas zazło wyrządzone komuś nieświadomie, z braku wiedzy, bez intencji skrzywdzeniago, a raczej z powodu lekkomyślności tamtej osoby.JESIEŃ-2002 |41


Czy jednak Bóg nie zaciąga wobec nas swoistegodługu, polegającego na tym, że stwarzającnas bez pytania nas, czy chcemy istnieć, narażanas jednocześnie na niebezpieczeństwowiecznego potępienia. Czyż Bóg nie powinien w jakiś sposób spłacić tego długu?Wydaje się, że na to pytanie są dwie możliwe odpowiedzi: albo że długten spłacił wydając na mękę i śmierć swojego Jednorodzonego Syna, którywziął na siebie winy nas wszystkich, albo że w piekle nie ma wiecznego potępienia,a jest ono jedynie najcięższą formą czyśćca, z którego wcześniej czypóźniej wszystkie dusze przechodzą do nieba. Która z tych możliwości wydajemi się bardziej prawdopodobna? Wydaje się, że druga. Bo nawet odkupieńczaofiara Chrystusa nie jest darem, który może być nam dany wbrew naszejwoli, a nasza wola bez wszechwiedzy, która wszak nie jest nam dana, nie jestnigdy całkowicie wolna. Czy przyjmujemy, czy odrzucamy dar Odkupienia,w obu przypadkach robimy to jako niewolnicy własnej niewiedzy. Myślę jednocześnie,że Bóg w rzeczywistości ofiarowuje nam swoją wszechwiedzęi wszechmoc, a to w osobie zmartwychwstałego i zawsze żywego Chrystusa -i na ile potrafimy poddać się Jego przewodnictwu, stworzyć z Nim żywą więźposłuszeństwa w miłości, na tyle w naszym życiu działa Boża wszechwiedzai wszechmoc; wtedy, kiedy jest to potrzebne i pożyteczne dla nas lub dla naszychbliźnich. Nie musimy mieć wszechmocy i wszechwiedzy na co dzień -wystarczy, że Jezus może nam ich użyczyć w każdej chwili, podobnie jakuzdolnił Piotra do chodzenia po wodach jeziora.Wracając zaś do kwestii piekła uważam, że skoro nasza wola z powodubraku wszechwiedzy nie jest nigdy do końca wolna, toteż jakiekolwiek złeuczynki spełniamy, spełniamy je zawsze w niewiedzy. Nie byłoby sprawiedliwe,gdybyśmy nie ponosili żadnych konsekwencji czynionego zła. Lecz nie142<strong>FRONDA</strong> 27/28


wydaje się też sprawiedliwe, abyśmy za skończoną ilość zła czynionego zawszew mniejszej czy większej niewiedzy, mieli ponosić nieskończoną karęw postaci wiecznego potępienia. W tym miejscu zbliżam się w swoim rozumowaniudo buddyjskiej koncepcji piekła. Czy oznacza to, że moim zdaniemchrześcijańska nauka o piekle jako czymś różnym od czyśćca nie jest trafnai nie zgadza się z najgłębszym pojęciem Bożej sprawiedliwości? Jeśli przyjrzymysię ewangelicznym naukom na temat cierpień piekielnych spotykającychduszę grzesznika po śmierci jego ciała, to znajdziemy też przypowieśćo dłużniku, który nie wyjdzie z więzienia dopóki nie odda ostatniego grosza.Oznacza to, że kiedy wreszcie spłaci dług do ostatniego grosza - będzie wolny.Przypowieść tę teologowie przeszłości uznali za opis czyśćca, ale po wieluwiekach. Wydaje się, że nie ma w Ewangeliach bezpośrednich podstaw dotwierdzenia, iż miejsce „ciemności, płaczu i zgrzytania zębami" jest różne odmiejsca, o którym Jezus mówi, że nie wyjdzie z niego dłużnik zanim nie oddacałego długu co do grosza. A jednak, jeśli przyjrzeć się uważnie, to znajdziemyjeden wyjątek. Bardzo ważny.Otóż pewnego dnia Jezus powiedział, żewszystkie grzechy będą przebaczone, nawetgrzech przeciwko Synowi Bożemu - jedyniegrzech przeciwko Duchowi Świętemu nie'będziewybaczony. Co to oznacza? Otóż jeśli człowiekjest wolny tak za życia jak i po śmierci, to stając pośmierci przed obliczem Stwórcy, opromieniony Jegowszechwiedzą, może zobaczyć wszystkie swojegrzechy tak, jak widzi je Bóg. Jeśli nadal - posiadającten wielki wgląd - jest wolny, to może albo poprosićBoga o wybaczenie oddając się całkowicieJego Miłosierdziu, albo uznać, że grzechy jego są tak wielkie, iż w świetlesprawiedliwości nie zasługują na wybaczenie. To w istocie pyszne przedłożenieperspektywy sprawiedliwości nad perspektywę miłosierdzia, wybaczającegowiny wbrew sprawiedliwości, oznacza, moim zdaniem, grzech przeciwkoDuchowi Świętemu. Dusza zdaje się wtedy mówić: Nie wolno Ci, Ojcze,wybaczyć mi tych grzechów, gdyż są one większe ponad wszystko. „Ponadwszystko" oznacza w istocie „ponad Twoją miłość". Niedowierzanie miłosierdziukochającego Ojca, który gotowy jest wybaczyć najcięższe nawetJESIEŃ-2002 143


zbrodnie w obliczu szczerej skruchy serca swego umiłowanego dziecka, todług, którego nie sposób spłacić. W wielu mistycznych dziełach chrześcijańskichspotkać możemy wzmianki o złości demonów, które podkreślały mocBożej sprawiedliwości, a zaprzeczały z całych sił mocy Bożego miłosierdzia.W jednej z takich ksiąg, zatytułowanej „Prawdziwe życie w Bogu" i spisanejprzez Vassulę Ryden, znaleźć można stwierdzenie, iż nauka o reinkarnacjijest „doktryną demonów". Rozumiem to tak, że nauka o konieczności ponoszeniawszystkich konsekwencji swoich uczynków w następnym życiu z żelaznąlogiką bezwzględnej sprawiedliwości jest zaprzeczeniem prawdy o Bożymmiłosierdziu, które przewyższa Bożą sprawiedliwość. Tak więcodrzucając miłosierdzie i skazując się bezlitosnym wyrokiem na ogień piekielny,tracimy Boga na zawsze - a to jest istota wiecznego potępienia.W „Dialogu" św. Katarzyny Sieneńskiej znajdujemy słowa Boga, który mówi,iż w rzeczywistości dusze, przedkładając własny osąd nad Jego miłosierdzie,same rzucają się w ogień wiecznego potępienia.111W odniesieniu do paradoksu zła, kwestionującego wszechmoc Boga, możemypowiedzieć, że nawet istnienie demonów nie uszczupla Bożej wszechmocyi ma uzasadnienie nie uszczuplające doskonałości stworzonego świata. Otóżzgodnie z tradycją i wieloma chrześcijańskimi źródłami mistycznymi, pierwszymistworzeniami Boga byli bezcieleśni aniołowie stanowiący żywe niebo -mistyczną świątynię, w której chwała Boża zajaśniała pełnią swego blasku.Były to duchy jak człowiek wolne, lecz posiadające znacznie większą wiedzęi moc niż człowiek potrafi to sobie wyobrazić. Bóg udzielił im czterech objawień.Po pierwsze, iż jest ich Stwórcą. Po drugie, iż zamierza także stworzyćludzi - istoty wolne i rozumne, lecz cielesne, przeznaczone do życia i działaniaw świecie materialnym. Po trzecie, iż zamierza sam zniżyć się do ludzkiejpostaci, aby otworzyć ludzkości drogę do wiecznego zjednoczenia z Nim samym.Aby zaś mógł narodzić się w ciele, potrzebuje idealnie czystego naczyniawypełnionego pełnią Jego łask, w którym dokona się misterium połączenianatury boskiej z ludzką; a naczyniem tym, najdoskonalszym ze stworzeń,zamierza uczynić kobietę imieniem Maryja, której przeznaczeniem będzie zostaćkrólową nieba i ziemi - wszystkich aniołów i ludzi. Pozostawił aniołom|44 <strong>FRONDA</strong> 27/28


wybór, czy chcą pomagać Mu w realizacjitego planu, czy też nie.Dwie trzecie aniołów przyjęły z radościąmisję realizacji tego planu.Lecz trzecia ich część uznała zaniesprawiedliwe wywyższenie ponadnich istoty ludzkiej, na dodatekkobiety, i zbuntowały się przeciwkoBogu. Upadły z wysokościnieba na dno otchłani, którą stworzyłaich pycha. Zaś miejsca, którepo nich pozostały, przeznaczył Bógdla ludzkich dusz. Upadłe anioły,które stały się demonami, postanowiłyzniweczyć plan Boga. Onjednak wiedział, że tak się staniei wyznaczył demonom, choć o tymnie wiedziały, ważną funkcję w realizacji Jego planu. One to, poprzez pokusy,przy pomocy których usiłują odwodzić ludzi od świętości, aby nie zajęli ichmiejsc w niebie, w rzeczywistości hartują cnoty ludzkich dusz, albowiem ludzieuświęcają się poprzez stawianie oporu pokusom. Bóg w niedostrzegalnysposób wyznacza granice wpływu demonów na ludzi, aby zawsze mieli oniwolność wyboru i przezwyciężania pokus. Zaś ludziom, którzy poddając siępokusom czynią wiele zła, zawsze daje szansę nawrócenia, czyniąc ich takżeswoim narzędziem do doskonalenia cierpliwości, pokory i miłości w sercachludzi, którzy z nimi obcują i są przez nich ranieni. „Nie bójcie się tych, którzyzabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą - mówi Jezus. - Strzeżcie się raczejtych, którzy i duszę, i ciało mogą doprowadzić do ognia wiecznego" - zasprawą grzechów, do których nas skłonią. Ale przestrzega też: „Nie wyrywajciechwastów, które rosną pośród zboża, albowiem przez nieuwagę możecieteż zniszczyć zboże". A ci, którzy zachowują czystość serca, i tak nie będą zbrukaniprzez grzesznych, wręcz przeciwnie - obcując z nimi udoskonalać będąswoje cnoty, albowiem „nie to czyni człowieka nieczystym co z zewnątrz w niegowchodzi, ale to co wychodzi z człowieka czyni go nieczystym". A zatem to,co postrzegamy jako zło w świecie - choroby, starość, utratę najbliższych,JESIEŃ-2002 145


majątku i znaczenia w oczach ludzi - jest w istocie sposobnością doskonalenianieśmiertelnej duszy, która przeznaczona jest do wiecznego szczęściaw niebie. Paradoks zła jest więc paradoksem pozornym - dotykające nas cierpienianie są same w sobie złem, a raczej błogosławieństwem. Ojciec zaś czuwa,aby ciężary, które na nas nakłada, nie przekraczały nigdy naszych sił.IVParadoks łaski, a jeszcze bardziej paradoks zbawienia, zawiera ukryte założenieco do natury zbawienia. Paradoksy te sugerują mianowicie, że zbawienie,zdaniem teistów, oznacza rodzaj wymiany handlowej - człowiek szlachetnyza swoje dobre czyny „nabywa" prawo do korzystania przez całą wiecznośćz jakichś niebiańskich dóbr. Tymczasem chrześcijańskie pojmowanie zbawieniawykracza poza tą „prawno-handlową" perspektywę. Zbawienie należy raczejpostrzegać w perspektywie miłości. Bóg jest miłością - wszechmocną,wszechwiedzącą, niestworzoną i nieśmiertelną. Oko widzi światło, ucho słyszydźwięki, skóra odczuwa ciepło i twardość. Lecz Bóg jest niewidzialny,niesłyszalny i niedotykalny, chociaż jest wszechobecny. Może się pojawić naszymoczom, może przemówić do naszych uszu, może dotknąć naszej skóry- wszak jest wszechmogący, nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych. Alew swej naturze jest przede wszystkim miłością, której nie widać, nie słychać,ani dotknąć nie można. Miłość bowiem odczuwamy w naszej duszy. I co więcej- odczuwamy ją nie wtedy kiedy przez kogoś jesteśmy kochani, ale kiedysami kogoś kochamy. Miłość wypełnia nas wówczas wielką radością. Radośćta wzmaga się jeszcze, kiedy ukochana osoba odwzajemnia nasze uczucie.Natomiast odrzucona - zamienia się w rozpacz. Jest tak w przypadku miłoścido człowieka. W przypadku miłości do Boga nie musimy bać się odrzucenia,gdyż On jest samą miłością. Co więcej, Bóg nie prosi nas o dobre uczynki,które mógłby wynagrodzić, ale o naszą miłość do Niego. Największe„przykazanie" głosi: będziesz miłował Pana, Boga swego. Kiedy kochamy i jesteśmykochani, znika największe cierpienie, jakim jest poczucie samotności.Najbardziej samotny czuje się człowiek otoczony wieloma ludźmi, którychnie kocha i którzy jego nie kochają. Człowiek kochający i kochany nie czujesię samotny nawet na środku pustyni. Oczywiście im bardziej kochamy Bogabędąc na ziemi, tym bardziej czujemy się samotni nie mogąc widzieć Go,146<strong>FRONDA</strong> 27/28


„Chrześcijaństwo ma Ewangelie, które zawierają opowieść o pokłoniemędrców ze Wschodu. To bardzo tajemnicza opowieśćsymboliczna. Cóż bowiem oznacza poddanie się doświadczeniaduchowego i mądrości religii Wschodu, czego upostaciowaniemsą mędrcy, Dzieciątku z groty betlejemskiej? Znaczenie tego, żeChrystus jest jedynym kochającym człowieka - monos filantropos- możemy dopiero zrozumieć na tle tej opowieści. Budda niekochał człowieka. On współczuł człowiekowi. Tylko Chrystus kochaczłowieka."Jerzy Nowosielski „Moj Chrystus"słyszeć i czuć, jak możliwe jest to w niebie. Lecz jest to błogosławiona,uświęcająca i pełna radości samotność, przypominająca oczekiwanie na ukochanąosobę na godzinę przed umówionym spotkaniem. Tę godzinę osładzanam obecność bliźnich i świadomość, że największą troską naszego ukochanegoOjca jest to, aby nie zgubili oni drogi i wszyscy razem doszli do Jegodomu. Ta świadomość powoduje, że dzieląc Jego troskę pomagamy naszymbraciom i siostrom odnaleźć zagubioną drogę i iść nią coraz dalej. W ten sposóbkochamy bliźniego jak siebie samego, lecz nie ze względu na siebie, aleze względu na Ojca. Wyznam, iż kochałem kiedyś dwie kobiety jednocześniei nie chciałem zranić ani utracić żadnej z nich. Przez wiele dni i nocy dręczyłamnie niemożność rozwiązania tego problemu. Kiedy zacząłem prosić Boga,aby pomógł mi znaleźć wyjście z tej sytuacji, usłyszałem w duszy słowa:Kochaj je dla Mnie, nie dla siebie. Długo nie mogłem zrozumieć, co to znaczy.Dzisiaj rozumiem. Kochanie ludzi dla Boga, a nie dla siebie jest trudne,dopóki miłości do Boga nie dajemy w sercu pierwszeństwa przed miłością dojakiegokolwiek człowieka. Jezus powiedział: „Kto kocha ojca lub matkę bardziejniż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niżMnie, nie jest Mnie godzien." Gdy miłości do Boga damy w sercu pierwszeństwoprzed miłością do ludzi, łatwo nam będzie kochać ludzi, nawet naszychJF.SIEŃ-2002147


nieprzyjaciół, którzy sprawiają nam wiele bólu. Albowiem nie kochamy ichpo to, aby cokolwiek od nich uzyskać, ale dlatego, że oni także kochani sąprzez Ojca. Zbawienie zaś oznacza ostateczne przekroczenie barier dzielącychnas od Ojca, który kocha nas od chwili, kiedy postanowił nas stworzyć,a Jego miłość jest nieograniczona i wszystko z niej pochodzi, aby ostateczniedo niej wrócić. Jeśli nie nauczymy się miłości na ziemi, jeśli nie otwieramynaszego serca na miłość, pomimo bólu, jaki bywa z tym związany, nie będziemypotrafili zbliżyć się do Boga w niebie. Bo tam zbliżamy się do Niego natyle, na ile potrafimy kochać. I nie jest to kwestia uczynków, słów i myśli. Niejest to kwestia sprawiedliwości. Nawet największe grzechy mogą zostaćzmazane przez miłość. A z drugiej strony nawet najszlachetniejsze czynyspełniane bez miłości są jedynie stratą czasu, bo „gdybym nawet rozdał najałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bymnie miał, nic bym nie zyskał".VPozostaje jeszcze ostatni paradoks - atrybutów. Ma on jednak sens wtedyi tylko wtedy, gdy mówimy o Bogu filozofów, który sam o sobie nic nie mówi,którego obraz sami sobie tworzymy mocą własnej wyobraźni skażonejtak wieloma złudzeniami wynikającymi z braku wszechwiedzy. Historia narodużydowskiego jest jednak historią stopniowego objawiania się samegoBoga - poprzez wstrząsające teofanie, niewytłumaczalne wydarzenia i obietnice,które spełniały się słowo po słowie. Jahwe objawił się jako Bóg Przymierza- najpierw zawartego z jednym człowiekiem, Abrahamem; potemz całym Wybranym Narodem, obiecanym potomstwem Abrahama, u stópgóry Synaj; a wreszcie, poprzez Jezusa Chrystusa, z całą ludzkością i z każdymczłowiekiem z osobna. On też sam objawił swoje atrybuty w taki sposóbi w takiej kolejności, w jakiej uznał za stosowne. Abrahamowi powiedział:„Jam jest Bóg Wszechmogący". Mojżeszowi powiedział: „Jestem,Który Jestem". Dawał się też poznać jako „Bóg wielki i groźny" (Pwp 7,21)dla wrogów; „Bóg zazdrosny" (Wj 34,14) o cześć oddawaną bogom fałszywym;ale też jako „Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskęi wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia, przebaczający niegodziwość,niewierność, grzech" (Wj 34, 6-7). Objawiał się stopniowo, jak-148<strong>FRONDA</strong> 27/28


y przygotowywał ludzi na odkrywanie kolejnych Jego przymiotów. „Uznajw sercu - powiedział do Izraelitów wędrujących po pustyni - że jak wychowujeczłowiek swego syna, tak Pan, Bóg twój, wychowuje ciebie" (Pwp 8,5).Dopiero Jezus Chrystus dał światu pełne objawienie jako Jednorodzony SynOjca. Bóg chrześcijan nie jest Bogiem filozofów. Jest Bogiem żywym, którysam wyciągnął rękę do człowieka.VIRozważanie przedstawionych paradoksów, podobnie jak wielu innych punktównauki buddyjskiej, może być dla chrześcijanina bardzo wzbogacające.Stojąc w obliczu naprawdę przemyślanych argumentów i koncepcji buddyjskich,zmuszony jest dokładnie przemyśleć własne poglądy i znaleźć właściwąodpowiedź. W ten sposób staje się coraz bardziej świadomym i spokojnymuczniem Chrystusa. A jest to, uważam, wystarczający powód dopoznawania buddyjskich nauk i praktyk. Są one także potężną intelektualnąinspiracją - a czasem wyzwaniem - dla osób niewierzących. Właściwie każdymoże odnieść korzyść z poznawania i zgłębiania Dharmy Buddy, może pozatymi, którzy zechcą sobie z jej znajomości uczynić tytuł do chwały i zamiastpomagać czującym istotom, wywyższać się nad nie.JAROSŁAW MOSERJESIEŃ'2002149


Depresja to cierpienie totalne i nie do opisania. Cierpikażdy skrawek duszy; dusza boli tak, że nie da się wytrzymać.Człowiek jest zamknięty w cierpieniu, świat nazewnątrz jest tak oddalony, że kompletnie nierzeczywisty.Jakby był tysiące kilometrów dalej, bez żadnejwspólnej drogi. Niemożliwe jest się z nim skontaktować.Przede wszystkim dlatego, że jest wrogi, ale też jeststraszny i obcy, całkowicie obcy. To nie jest mój świat, onnie jest dla mnie. Dla mnie lepiej byłoby nie istnieć.ŁASKADEPRESJINATALIABUDZYŃSKAW Pierwszej Księdze Samuela czytamy, że króla Saula „opuścił duch Pański,a opętał go duch zły, zesłany przez Pana". Bóg bowiem ma władzę nad demonemi jest pierwszą przyczyną wszelkiego działania. Egzegeci mówią, żeSaul cierpiał na jakiś rodzaj choroby psychicznej, a nawet - konkretnie - namelancholię. Słudzy Saula pomyśleli, że ulżyłoby królowi, gdyby słuchał muzykigranej przez kogoś na cytrze. W ten sposób przyprowadzono do SaulaDawida, który już wtedy był namaszczony przez Samuela i działał pod wpływemDucha Pańskiego. Dawid został ukochanym giermkiem króla, „a kiedyzły duch zesłany przez Boga napadał na Saula, brał Dawid cytrę i grał. WtedySaul doznawał ulgi, czuł się lepiej, a zły duch odstępował od niego" (lSm16, 23). Psalmy nic nie straciły ze swej mocy, także dziś są potężnymi egzor-150<strong>FRONDA</strong> 27/28


cyzmami. Kiedy modlimy się psalmami, zly duch ucieka. „Śpiew i muzykapomagają zwalczyć melancholię" - mawiał rabbi Nachman z Bracławia.Cierpiałam nieludzkoKiedy miałam 15 lat, pojechałamna wycieczkę szkolną,całkiem fajną. Noce spędzaliśmywcale nie napaleniu papierosów ani piciupiwa czy oddawaniu sięnieprzyzwoitym zabawom.Wywoływaliśmy duchy. Początkowow ogóle nie wierzyłamw te talerzyki i głosypodobno słyszane przezwszystkich, dopóki w tymniedowiarstwie nie zobaczyłam czegoś - zjawy? ducha? na pewno jakiejśobecności. Do dziś na wspomnienie tej chwili cierpnie mi skóra. Ale stało się,otworzyłam drzwi czemuś, co chętnie przez nie weszło i już nie dawało mispokoju. Wtedy oczywiście nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale teraz widzęwyraźnie, że demon czeka, wystarczą mu lekko uchylone drzwi, wślizgnie sięod razu i cierpliwie będzie czekać na odpowiedni moment, aby zaatakować.Pan Bóg ma jednak władzę nad nim i dlatego mogę teraz o tym pisać.Po paru nieprzespanych ze strachu nocach, wszystko się pozornie uspokoiło.Choć tak naprawdę przespanej i spokojnej nocy już nie miałam, ale dowielu rzeczy można się przyzwyczaić.Nadszedł jednak czas, że noce pozostały bezsenne całkowicie i pełne lęku.Zachorowałam na depresję.Myśl o samobójstwie nie opuszczała mnie ani na chwilę. Nawet w okresachdobrego samopoczucia byłam pewna, że popełnię samobójstwo. Wyznaczyłamsobie datę i to pomagało mi żyć. Przez parę lat względnego spokojudemon nie spał: wsączał mi do serca przekonanie, że jestem nikim. Zenikt mnie nie kocha, i że nigdy mnie nie pokocha. Moim jedynym marzeniembyło umrzeć, a i to pod warunkiem, że po śmierci nic mnie nie czeka. ObyJESIEŃ-2002 1 51


po śmierci nie było nic, pustka, cisza, ciemność, nic. Żadnego Boga, żadnegoświatła w tunelu, żadnej miłości, żadnego życia po śmierci. Tylko wytchnienie,nicość. Rozmyślałam o sposobach popełnienia samobójstwa,uwielbiałam wyobrażać sobie, jak rozpruwam sobie żyły - to mnie uspokajało.Gdy nadchodziła jesień, zaczynałam płakać i bać się. Bałam się wyjść naulicę, spotkać człowieka, jechać autobusem i widzieć dookoła te wszystkietwarze. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą i co ode mnie chcą, noco? Chcą mnie zniszczyć.Leczyłam się psychiatrycznie od 19 roku życia, dostawałam przeróżne leki,ale niewiele mi pomagały. Mogę wręcz powiedzieć, że moja depresja z roku narok była coraz większa. Jestem osobą towarzyską, ale w czasie choroby izolowałamsię od ludzi kompletnie. Wyłączałam telefon, nie wychodziłam z domu,a to wszystko ze strachu przed każdym człowiekiem. Kiedy jechałam autobusem,wydawało mi się, że wszyscy tłoczą się koło mnie specjalnie, siedziałamwręcz skulona z zakrytą twarzą i miałam ochotę wyć ze strachu. Cierpiałamnieludzko.Depresja to jest cierpienie za całą ludzkość, za cały świat. To cierpienietotalne i nie do opisania. Cierpi każdy skrawek duszy; dusza boli tak, że nieda się wytrzymać. Człowiek jest zamknięty w cierpieniu, świat na zewnątrzjest tak oddalony, że kompletnie nierzeczywisty. Jakby był tysiące kilometrówdalej, bez żadnej wspólnej drogi. Niemożliwe jest się z nim skontaktować.Przede wszystkim dlatego, że jest wrogi, ale też jest straszny i obcy, całkowicieobcy. To nie jest mój świat, on nie jest dla mnie. Dla mnie lepiejbyłoby nie istnieć.Zwróciłam się przeciwkosobie. Czułam do siebiestraszną nienawiść. Kaleczyłamsię i nie czułam bólu.Cięłam żyletką dłoniei patrzyłam, jak płynie krew- robiłam to nie w jakimśszale, ale całkiem spokojniei trzeźwo. Potrafiłam rozmawiaćz kimś na przykładna jakiejś imprezie, ajedno-152<strong>FRONDA</strong> 27/28


cześnie dźgać się w rękę schowanymi w rękawie nożyczkami. Brałam wtedydużo leków psychotropowych, które wieczorami zapijałam wódką i popalałamhaszyszem. Przedawkowałam parę razy po to, by przespać dzień. Po płukaniużołądka leki wydzielali mi rodzice i patrzyli, jak połykam. Gdy tylkoznów nabrali do mnie zaufania, zaczęłam tabletki zbierać i chować, aby znówje kiedyś połknąć w wielkiej ilości. Ze złości na ojca, który przeszukał mójpokój i zabrał „zbiory", rzuciłam w niego niebezpiecznym przedmiotem.Przy tym całym piekle, jakie czułam w duszy, potrafiłam świetnie udawać.Pewnie tylko parę najbliższych osób z mojego otoczenia widziało, że coś sięze mną dzieje.W tym najgorszym okresie miałam dobrego psychiatrę, dobrego w tymsensie, że się o mnie troszczył. Myślał jednak, że kiedy ustabilizuję moje życieemocjonalne, cała depresja minie. Chodziło w skrócie o to, by spotkaćprawdziwą szczęśliwą miłość.Stało się. Skończyłam studia i zakochałam się ze wzajemnością. Wyprowadziłamsię z Poznania i zamieszkaliśmy z moim chłopakiem w Warszawie. Zaczęłasię jesień. Tomek wychodziłdo studia nagrywaćpłytę, a ja chwytałam za nóżi stojąc przed lustrem nacinałamskórę na szyi. Tomekprzychodził, a ja go nie rozpoznawałam.Dostawałamataków lęku, a on tylko sięmodlił. Bardzo mnie te modlitwywkurzały. Nie zastanawiałomnie to, dlaczegotak się dzieje, po prostu myślałam,że jestem anarchistką i to całe mówienie o Bogu i wieszanie krzyży naścianach to zwykła przesada. Tomek miał znajomego zakonnika w Warszawie,ale kiedy on do nas przychodził, ja natychmiast wychodziłam z domu. Ale pewnegodnia stało się coś dziwnego. Byłam sama i nagle strasznie zaczęłam siębać, to był tak silny lęk, że naprawdę, ale to naprawdę bałam się, że stracę rozumcałkowicie, albo zrobię sobie krzywdę totalną. Nie było wtedy telefonówkomórkowych, nie mogłam zadzwonić po Tomka. Zadzwoniłam więc do tegoJESIEŃ'2002 153


zakonnika, to był jakiś przedziwny odruch, ale wiedziałam, że on może mi pomóc,że Bóg, miłość, jakieś dobro... Ale kiedy czekałam, aż ktoś go przywoła dotelefonu, zaczęłam wbrew sobie tak strasznie krzyczeć, wyć, dosłownie wyć i...odłożyłam słuchawkę. Wbrew sobie. Kto zwyciężył, jak nie demon?Po tym wydarzeniu naprawdę wystraszyłam się i zaczęłam myśleć o Bogu,że On może mnie wyratować. I tak się stało, teraz jestem o tym przekonana,choć nie odbyło się to w jakiś spektakularny sposób.Postanowiliśmy wziąć ślub kościelny. Czekało mnie trudne zadanie: po wielulatach przystąpić do sakramentu pokuty. Mogę powiedzieć, że od tego czasu jestemzdrowa. Depresja nigdynie wróciła, nie wiem też, coto nieprzespana noc i nie potrafiłabymsię skaleczyć. Nigdywięcej nie cierpiałam jużw taki sposób. Trzymam sięKościoła ze wszystkich sił, bodemon wciąż usiłuje mniestraszyć. Nadal, gdy tylkospotka mnie jakieś niepowodzenie,wsącza mi w sercepierwsze kłamstwo, że niktmnie nie kocha, że moje życie jest pomyłką i nigdy nie powinnam się urodzić. Nadalsą chwile, gdy pragnę nicości po śmierci, a nawet modlę się do Boga o śmierć.Kiedy czytam o cierpieniach i chorobie Sary Kane, czy dowiaduję się o czyimś samobójstwie,rozumiem to doskonale, ale najgorsze jest to, że jawi mi się to jakoatrakcyjne. Teraz już wiem, że to jest walka duchowa. Gdybym nie miała stałegokontaktu z sakramentami i Słowem Bożym, szybko znów bym w to wpadła.Jestem pewna, że demon bardzo upodobał sobie depresję, aby zniszczyćczłowieka. Po pierwsze - wsącza w jego serce pierwszą wątpliwość: nikt cięnie kocha czyli Bóg cię nie kocha. Twoje życie nie ma sensu, jesteś sam. Demonowibardzo zależy, żeby przekonać człowieka, że wszystko, co go w życiuspotkało było złe, i że nic dobrego już go nigdy nie spotka. Po drugie -pragnie on unicestwić człowieka jego własnymi rękami. Ja wpuściłam demonado swojego życia przez praktyki okultystyczne. Nie zawsze dzieje się tow sposób tak oczywisty.154 <strong>FRONDA</strong> 27/28


Potrzeba przebaczeniaWspółczesna psychiatria nie różnicuje depresji na endogenną (czyli bez przyczyny)i przyczynową (będącą wynikiem jakiegoś wydarzenia). Uważa się, żenie ma depresji bez przyczyny. Najczęściej powód leży w odległym dzieciństwiei jest nim głęboka rana wewnętrzna. Najdotkliwsze zranienia, które dająo sobie znać przez całe dorosłe życie, zadają rodzice. Brak przebaczenia sprawia,że człowiek cierpi, a zamknięcie serca na tą jedną osobę powoduje, że niepotrafi kochać nikogo, takżesamego siebie. Psychiatriai psychologia mówi wieleo potrzebie przebaczeniaw terapii, ale dla mnie jestpewne, że bez Boga prawdziweprzebaczenie największemuwrogowi jest niemożliwe.Największym wrogiemnie jest ten, kto cię prześladujeteraz, ale ten, kto cięzranił, gdy byłeś najbardziejniewinny. Nawet, jeśli zrobił to zupełnie niechcący i nieświadomie. Dla demonaz kolei brak przebaczenia jest doskonałą pożywką. Leki przeciwdepresyjnesą świetne, ale nigdy same z niej nie wyleczą. Mogą ją zaleczyć, ale depresjawraca i wróci na pewno, jeśli będzie się polegać tylko na farmakologii. Potrzebnejest przebaczenie, a to proces długi i bez Boga niemożliwy.Nie przebaczając nieustannie sądzimy, a grzech ten sprowadza na nasśmierć. W rzeczywistości słuchamy demona. Dopuszczając do takich cierpieńBóg przewraca życie człowieka do góry nogami i pyta: „I co teraz? Czyjest Bóg?". Rabbi Joszua z Bełza mówił: „Kiedy dotyka nas cierpienie, musiciewiedzieć, że Bóg wystawia was na próbę, aby zobaczyć, jak je przyjmujecie.Jeśli znosicie je ze spokojem, powtarzając słowa Nachuma Gamzo: To teżwyjdzie na dobre, wasza słabość ustąpi. Nie będzie już więcej powodu, by wystawiaćwas na próbę i wtedy przekonacie się, że cierpienie było naprawdędla waszego dobra." Natomiast rabbi z Łęcznej mawiał: „Bóg chce nam daćnowe życie. I właśnie w tym celu posyła nam nauczycieli, aby nas poprawia-JESIEŃ-2002 155


li, nauczali i oddziaływali na nas. Jeśli to nie wystarcza, zsyła nam cierpienia,dokładnie tak, jak czyni ojciec, który poddaje swojego syna bolesnej operacji,ponieważ jest to jedyny sposób, żeby go uzdrowić. Czasami jednak wydajenam się, że nie jesteśmy w stanie znieść tych cierpień, choć mamy świadomośćtego, że są one jedynie wyrazem miłości Bożej."Melancholia według św. Jana od KrzyżaPan Bóg ma swoje plany wobec każdego człowieka i daje doświadczenie depresjinie bez celu. Chrześcijanin ma dobrze - dla niego depresja może byćłaską. Niezwykle pomocne są przeżycia św. Jana od Krzyża. Psychiatra powiedziałby,że z punktu widzenia psychopatologicznego święty ów cierpiałna depresję. Swoje mroki duchowe nazwał „nocą ciemną" i opisał w dzielepod takim właśnie tytułem. Wyjaśnia tam, że Pan Bóg daje doświadczenie„nocy ciemnej" po to, by w ten sposób oczyszczona dusza mogła doskonalejzjednoczyć się z Nim. Otóż tym bolesnym doświadczeniom strasznej nocy,umierania duszy, zstępowania za życia do czyśćca musi się poddać każdy, ktochce dojść do rozkoszy zjednoczenia z Bogiem. „Noc ciemną" św. Jana odKrzyża można nazwać przewodnikiem po depresji, ale przede wszystkim poradnikiemduchowym dla cierpiących.Poniższe zdania brzmią jak z podręcznika od psychiatrii i niczym się nieróżnią od opisów depresji profesora Kępińskiego:„Ból i smutek duszy powiększa się na skutek osamotnienia i opuszczeniajakie ogarniają ją wśród tej nocy. Nie znajduje się również pociechy ni oparciaw żadnej nauce i w żadnym kierowniku duchowym. Choćby się jej bowiemudowadniało dla jej pociechy, że wielkie dobra spłyną na nią z tychudręczeń, nic jej nie przekona. Będąc głęboko zanurzona i pogrążona w swejnicości i nędzy, ma przeświadczenie, że inni, nie wiedząc jaka ona jest w rzeczywistości,mówią jej tylko słowa te dla pociechy." „Dusza popada w takiezamroczenie i w taką niepamięć o wszystkim, że czas upływa, a ona nie zdajesobie sprawy, co czyniła, myślała, co czyni lub ma czynić. I nie może, choćbychciała, przywołać uwagi do tych spraw." Człowiek cierpi tak strasznie, że„śmierć byłaby ulgą i wyzwoleniem". Ciężar udręki w tym stanie powoduje,że człowiek czuje się jak najdalej od jakiejkolwiek łaski i sądzi, że wszystkojest już stracone. Czuje się osamotniony i wzgardzony przez wszystkich,156<strong>FRONDA</strong> 27/28


a szczególnie przez przyjaciół (co Dawid wyraża w słowach: „Oddaliłeś odemnie moich znajomych, uczyniłeś mnie dla nich ohydnym" [Ps 88,9]). Najgorszecierpienie przysparza myśl nieustannie wmawiana przez nieprzyjaciela,że „Bóg mnie nie kocha", ponieważ na Jego miłość nie zasługuję. Mówi0 tym prorok Dawid: „Moje posłanie jest między zmarłymi, tak jak zabitych,którzy leżą w grobie, o których już nie pamiętasz, którzy wypadli z Twojej ręki.Umieściłeś mię w dole głębokim, w ciemnościach, w przepaści" (Ps 88,6 -7). Według św. Jana dusza taka odczuwa wręcz męki piekielne, które pochodząz przekonania, że jest pozbawiona Boga, że On ją karze i że jest przezNiego odrzucona i tak już zostanie na zawsze. Trudno się w takim stanie modlić:„nie jest ten czas sposobny do rozmowy z Bogiem", więc, jak woła Jeremiasz,trzeba „położyć prochu w usta swe; może jest nadzieja".Dusza jest zanurzona w tak głębokiej i gęstej ciemności, że czuje się „całkowiciezmiażdżona i obalona na twarz. Widok jej własnej nędzy jest dla niejjakby okrutną śmiercią duchową". Czuje się jak Jonasz połknięty przez jakiegośpotwora. W rzeczywistości potwór istnieje i to w każdej chwili: „Czujebowiem w sobie jakby jakiegoś nieprzyjaciela, który chociaż uspokojony1 uśpiony, może w każdej chwili zbudzić się i wszcząć z nią walkę".Ale Dawid mówi: „ Noc jak dzień zajaśnieje" (Ps 139, 12). Człowiek bowiemmusi wejść w grób ciemnej śmierci, aby potem mógł dojść do zmartwychwstania.Św. Jan od Krzyża pisze: „to zmaganie się i ta walka są bardzogłębokie, albowiem i pokój, do którego mają doprowadzić, ma być równieżbardzo głęboki. Ból duszy jest wewnętrzny i przenikliwy, gdyż miłość, którąma ona osiągnąć, ma być również najgłębsza i najczystsza." O tą miłość prosiłDawid: „Stwórz, o Boże we mnie serce czyste" (Ps 51, 12).NATALIA BUDZYŃSKAJESIEŃ-2002157


Saramago mówi w imieniu Saramago, broni interesówSaramago, usprawiedliwia i podziwia Saramago, jegoidee, pretensje i frustracje. Saramago to prorok pesymizmu,pogardy i resentymentu.Lenin Guevara I,papież resentymentuNELSON RODRICO PEREIRAW swoim opublikowanym w „Gazecie Wyborczej" (2-3.03.2002) artykuleArtur Domosławski dzieli się z nami doświadczeniem mistycznym, którestało się jego udziałem: oto dziennikarz ten rozpoznał w portugalskim pisarzuJose Saramago bliźniaczego brata papieża Jana Pawła II. Domosławskinie ma już wątpliwości: Saramago jest chrześcijańskim prorokiem. Skutkiemtego autentycznego „oświecenia" autor tekstu - czytając portugalskiego pisarza- nie potrafi już uwolnić się od obsesyjnego wręcz uczucia, że ma otodo czynienia z encyklikami, listami apostolskimi czy homiliami papieskimi.J Jg <strong>FRONDA</strong> 27/28


Z rozbrajającą szczerością Domosławski wprowadza czytelnika w przeżywaniez nim własnego odkrycia. I dla kogoś, kto wytrzyma do końca artykułu,wszystko zaczyna nabierać sensu. Jak w transie, gotowi jesteśmy ogłosićprawdziwą tożsamość Saramago: „Tak oto z zatwardziałego komucha narodziłsię chrześcijański prorok" - wołamy z Domosławskim.Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do wasw owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami.(Mt 7,15)Wojtyła bisJuż od dawna przestał dziwić chyba kogokolwiek kompletny brak krytycyzmu,który zachodni intelektualiści przejawiają w ocenie komunizmui wszystkich jego lewicujących i lewackich pochodnych. Odnosi się w końcuwrażenie, że jest to po prostu symptom chronicznej niedojrzałości, która -podobnie jak ma to miejsce u nastolatków - ustawicznie filtruje rzeczywistośći nawet wobec niepodważalnych faktów widzi to i wierzy w to, co chceuznać jako wiarygodne - z punktu widzenia własnych doraźnych korzyścii bronionych przez siebie egocentrycznych pozycji.Niezrozumiałe jest jednak to, jak Polak może odczuwać jakikolwiek pociągwobec ideologii lewicy - a szczególnie tych, które rodowodem swoim sięgająfundamentalistycznych pozycji marksizmu i leninizmu, totalitarnych i obciążonychhipokryzją - tak, jak ma to miejsce w wypadku Saramago właśnie.Warto zastanowić się, jakim krajem byłaby dzisiaj Portugalia, gdyby Saramagoi partii, której zawsze bronił z pozycji ideologa nr 1, udało się utrzymaćprzy władzy.„Rewolucja Goździków" z 1974 roku była reakcją na nieudolność reżimupost-salazarystów, który nie radził sobie nie tylko z problemami wewnętrznymi,ale przede wszystkim nie umiał sprostać naciskom zewnętrznym zestrony Europy, mocno upojonej iluzjami mającymi swe źródło po lewej stronie.Głównym elementem tych nacisków było bezwarunkowe poparcie dlaafrykańskich ruchów wyzwoleńczych. Jednocześnie z hipokryzją milczanoo tym, o co rzeczywiście w tej grze chodziło: ruchy wyzwoleńcze portugal-JESIEŃ-2002159


skich kolonii w Afryce - jedne uzbrojone i popierane organizacyjnie i materialnieprzez Związek Sowiecki, Kubę i blok komunistyczny, inne przez StanyZjednoczone - służyły po prostu interesom obu potęg, te zaś dążyły jedyniedo odsunięcia Portugalczyków od ich bogatych w diamenty, ropę i innesurowce naturalne zamorskich prowincji. To za te bogactwa płacić przyszłoAngolańczykom cenę prawdziwego piekła wojny, która trwa tam jeszcze dodziś od czasu tak wymarzonej niepodległości. Nie o dobro Afrykańczykówchodziło, ono nigdy nie miało znaczenia. A Portugalia toczyła w Afryce bójze Związkiem Sowieckim i Stanami Zjednoczonymi, nie będąc w stanieutrzymać na dłuższą metę własnego projektu społeczeństwa wielonarodowościowegoi wielokulturowego, który przez wiele wieków do tego stopniazbliżył Portugalczyków i mieszkańców Afryki, że były w Portugalii głosy zaprzeniesieniem stolicy kraju do Luandy.Saramago z bezgraniczną hipokryzją przedstawia swoją wizję Portugalii,która uniezależnić się powinna od Europy i wyjść na spotkanie ludom Afrykii Brazylii - w kierunku „kulturowego zbliżenia ludów Półwyspu Iberyjskiegoi ludów z drugiego brzegu Atlantyku" (powieść „Kamienna Tratwa").Oto jak po całych latach przewrotnej roboty tego towarzysza i innych wasaliKremla działających na rzecz zniszczenia tak żmudnie wypracowywanegona przestrzeni wieków autentycznie pokojowego współistnienia Portugalczykówi Afrykańczyków „prorok" Domosławskiego wyśpiewuje miłosne ody kuchwale afrykańskich tubylców... Owa miłość portugalskich komunistów doAfryki jest powszechnie znana - wyraziła się w zdradzie i własnego kraju,i Czarnego Lądu, w zadawanych cierpieniach, w nienawiści i śmierci. Taki byłpo prostu owoc upojenia towarzyszącego każdemu pocałunkowi składanemuna ustach sowieckich dygnitarzy.160<strong>FRONDA</strong> 27/28


Tekst Domosławskiego pełny jest uczuć - to zrozumiałe: sentymentalizmjest przecież jednym z charakterystycznych rysów myśli lewicy...Sentymentalizmem tym ociekają wręcz długie wiersze wielostronicowegoartykułu. W pewnym momencie Domosławski wspomina okres, kiedy toSaramago był wicedyrektorem dziennika Didrio de Noticias. I wzruszamy sięczytając o tym, jak to skutkiem odrzucenia przez rewolucję portugalską radykalizmukomunistów Saramago stracił swoją posadę w dzienniku - naszczęście dla siebie, mógł bowiem oddać się w końcu pisaniu książek. Nicpoza tym. Pięknie. Czytający nie potrzebuje wiedzieć, że wcześniej - wkrótcepo objęciu posady w dzienniku - Saramago wyrzucił stamtąd większośćpracowników. Była to czystka przeprowadzona z determinacją godną metodsowieckich. Saramago był w tym bezlitosny: prześladował, upokarzał, eliminowałi usuwał sprzed oczu tych wszystkich, którzy w jakikolwiek sposóbprzeszkadzali w realizacji rewolucyjnego projektu (właśnie trwał w Portugaliiokres nazywany dzisiaj „PREC" - Processo Revolucionario Em Curso, tj.Proces Rewolucyjny Trwa, hasło rzucone przez komunistów). Nie ma cooczekiwać także, żeby Domosławski pamiętał, iż portugalscy komuniściJESIEŃ-2002161


z rządu Vasco Goncalvesa otwarcie głosili, że - podobniejak w bohaterskich czasach Rewolucji Październikowej,mimo stanowionej przez siebiemniejszości - przyjdzie im przeprowadzić w Portugaliidrugą rewolucję. Chodziło im o założeniena ojczystej ziemi komunistycznego raju i mniejszao to, jeśli większość rodaków nie rozumiała naczym polegało owo szczęście, które Saramago i towarzyszepragnęli ofiarować narodowi. Jednakwtedy milcząca dotąd większość - miast odkrywaćkorzyści tego importowanego od Sowietów raju -ruszyła do dzieła: w całym kraju grupy chłopskierozpoczęły ataki na siedziby partii komunistycznej.I do dnia dzisiejszego „prorok" nie może wybaczyćPortugalii, że odrzuciła komunistyczneszczęście - żyje na wulkanicznej, podobnej do pustyni,wyspie Lanzarote, pozbawionej żywej roślinnościz powodu ciągłej podwyższonej temperaturyziemi. Skazany na wygnanie z własnej woli,na ziemi niczym jego własny obraz i podobieństwo:wyspa prawie niezamieszkana, gdzie panujebezustanne lato, miejsce spędzania urlopów i ferii,o jałowej glebie pochodzącej z wymiotówczynnego wulkanu.Dla Domosławskiego „prorok" Saramago jestbliźniaczym bratem Jana Pawła II. Porównanie niejest pozbawione sensu. Ale jako negatyw. Podczasgdy Karol Wojtyła przebywa w Rzymie, aby zbliżyć się do problemów każdegoczłowieka zamieszkującego nasz świat i głosić orędzie przebaczenia, odpowiedzialnościi miłosierdzia, „prorok" z Lanzarote zatruwa duszę każdego,kto zechce go słuchać, swoim pesymizmem i pogardą przelewającymi sięz tego pełnego resentymentów serca egocentryka. Saramago mówi w imieniuSaramago, broni interesów Saramago, usprawiedliwia i podziwia Saramago,jego idee, pretensje i frustracje. Saramago to prorok pesymizmu, pogardyi resentymentu. Wojtyła to prorok nadziei.162<strong>FRONDA</strong> 27/28


I cóż z tego, że nie lubi on McDonalds'a i CocaColi? Saramago to wieczny nastolatek - nadąsany,nieposłuszny, zbuntowany - motywowanyjedynie nienawiścią i pogardą. Nastolatek jak całalewica, pyszałkowaty jak ona, rozwiedziony z życiem,z ludźmi, ze słabościami, radościami, smutkamibliźnich - jak lewica. Tak, on przemawia doludów. Ale postrzega je jako masy, materię do modelowaniai pouczania, niezbędne narzędzia rewolucji.Saramago wie jak oskarżać i dzielić, Jan PawełII buduje mosty pomiędzy ludźmi, otwieradrzwi dla nadziei i przeciera szlaki dialogu.Ramallah to AuschwitzI Jan Paweł II, i Saramago udali się niedawno doIzraela. Papież Wojtyła pozostawił po sobie śladyszacunku i miłości - wobec wszystkich mieszkańcówtej ziemi. Przerwał celebrowanie Eucharystiipodczas śpiewu muezzina. Jego obecność była wezwaniemdo pojednania, do pokojowego współistnienia.A cóż uczynił Saramago podczas wizytyw Ziemi Świętej pod koniec marca bieżącego roku?Dolał oliwy do ognia płonącego w Palestynie.Jak to można było przewidzieć, „bliźniaczy bratJana Pawła II" okazał się raczej bliźniaczym bratemLenina, Stalina, Fidela i Guevary. Bratem towarzyszyz Organizacji Wyzwolenia Palestyny, ideologiem rewolucji antyamerykańskieji antysyjonistycznej, która zjednoczyła w XX wieku OWP,grupy Baader-Meinhof, IRA, ETA, Czerwone Brygady, Carlosa, Abu Nidala,Związek Sowiecki, Koreę Północną, Kubę i cały blok komunistyczny - prorokówpokoju...Saramago porównał blokadę Izraelitów założoną na palestyńskie miastoRamallah do Auschwitz i Buchenwaldu. „To, co dzieje się w Palestynie, jestzbrodnią, którą porównać można tylko z Auschwitz i z Buchenwaldem. NawetJESIEŃ-2002163


iorąc pod uwagę różnice w przestrzeni i w czasie, to ta sama sprawa", powiedziałSaramago po swojej wizycie na Cisjordanii.„Z punktu widzenia armii izraelskiej całe Ramallah to więzienie, a wy,Palestyńczycy jesteście skazani, jesteście więźniami", oświadczył po spotkaniuz Arafatem.W odpowiedzi na uwagę pewnego dziennikarza, że nie ma tu przecież komórgazowych, odpowiedział: „Nie ma ich jeszcze, ale to nie znaczy, że nigdynie będzie komór gazowych".Oświadczenia te były powodem ostrej reakcji niechęci ze strony wszystkichugrupowań izraelskich. Ocaleni z holokaustu, intelektualiści, środowiskaopozycyjne wobec rządu izraelskiego, a nawet ci, którzy krytykowaliostro politykę Sharona wobec Palestyńczyków - wszyscy potępili wystąpieniaSaramago, uznając je za wyraz złej woli i antysemityzmu.Dyrektor Ośrodka Simona Wiesenthala, Efraim Zuroff, określił oświadczeniaSaramago jako „porównania absurdalne, będące jasnym dowodem, iżświetność w dziedzinie literatury nie stanowi żadnej gwarancji dla kompetencjihistorycznej".Avner Shalev, przewodniczący Yad Vashem w Izraelu, stwierdził, iż wypowiedziSaramago są „jednowymiarowe, pełne fałszu i uproszczeń". Takżepisarze izraelscy, w większości krytyczni wobec polityki Ariela Sharona wobecPalestyńczyków, byli oburzeni oświadczeniami Saramago.Amos Oz, jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy izraelskich,obruszył się na autora „Eseju o ślepocie": „Jose Saramago daje dowód straszliwejślepoty moralnej. Kto nie jest w stanie odróżnić różnych stopni zła, pracujena jego rzecz" - oskarżył noblistę Oz w wypowiedzi dla izraelskiegodziennika Yediot Ahronot.Także społeczeństwo izraelskie nie pozostawiło bez komentarza deklaracjiSaramago: już nazajutrz ludzie zaczęli zwracać książki jego autorstwa,a księgarze usuwali je z wystaw. Przedtem powieść „Wszystkie imiona" (pohebrajsku Kol HaShemot) stała na czele listy najlepiej sprzedawanych w tymkraju.Źródła Ministerstwa Spraw Zagranicznych Izraela stwierdzają, że „porównaniekondycji Palestyńczyków do warunków, w jakich żyli więźniowieżydowscy w obozach śmierci typu Auschwitz, jest absurdalne i dowodziignorancji i głupoty".164<strong>FRONDA</strong> 27/28


„Sześć milionów Żydów uśmierconychprzez nazistów podczas drugiejwojny światowej nie występowałoprzedtem przeciw hitlerowskimNiemcom; zostali oni wysłani do komórgazowych tylko dlatego, że byliŻydami" - powiedział rzecznik prasowyMSZ, Emanuel Najshon.Naczelny Rabin Żydów Aszkenazyjskich,Israel Meir Lau, dał wyrazswojemu oburzeniu na fakt, iż Saramagomógł porównać sytuację w Ramallahdo obozów koncentracyjnychi ubolewał, że pisarz i laureat Nagrody Nobla, który - jak się wyraził - dźwigabrzemię odpowiedzialności za formowanie przyszłych pokoleń czytelników,mógł wypowiedzieć „tak bezczelne kłamstwo" i ujawnić tak głębokąnieznajomość tego, czym były hitlerowskie obozy śmierci.Meir Lau, który przeżył obóz w Auschwitz, zaliczył Saramago w poczet„ignorantów" i zwrócił się do Komitetu Nagrody Nobla, by uczynił to samo.Tak to popis głupoty „proroka" zmusił Portugalczyków do połknięciajeszcze jednej gorzkiej pigułki wstydu. No, za wyjątkiem grona pseudo-elityintelektualistów i dziennikarzy lewicy - grupy tych, którzy wzdychają zadawnymi, dobrymi czasami, kiedy to z Moskwy świeciła im gwiazda rewolucji,oraz stadka pożytecznych idiotów, usatysfakcjonowanych powierzchownąoceną rzeczywistości, którą zaoferować są w stanie ideologie lewicy, choćbypodczas karnawału w Porto Alegre. W katolickim dzienniku Didrio doMinho redaktor SiMo Couto oskarżył Saramago o podjudzanie jednych ludówprzeciw drugim za pomocą akcji „terroryzmu słownego", przy poparciulobby marksistowskiego w Akademii Szwedzkiej. W swoim komentarzu dowydarzenia Couto zwraca się do pisarza portugalskiego z prośbą, by miał odwagęzamilknąć i nie ruszać się wreszcie z Lanzarote, gdyż „im dalej będzieon od nas, tym mieć będziemy więcej pokoju i dobrej literatury".Może bogowie usłyszą SiMo Couto i wyspa Lanzarote zapadnie się niczymAtlantyda lub odpłynie w dal wodami zapomnienia, jak w powieści„Kamienna Tratwa".JESIEŃ-2002 165


Modny i płaskiKiedy Komitet Noblowski ogłosił Saramago swoim laureatem w 1998 roku,L'Osservatore Romano uznało tę nominację za „ideologicznie stronniczą". Wedługwatykańskiego dziennika, Saramago „z ideologicznego punktu widzeniapozostaje nieuleczalnym komunistą". Jest to jedna z trafniejszych ocen pisarza,który nadal gra główne skrzypce wśród „betonu" portugalskiej partii komunistycznej,nie przestającej krytykować pierestrojkę, Gorbaczowa i tychwszystkich, którzy mają czelność sugerować konieczność jakichkolwiek reformw partii. Podczas kongresu w 2000 roku partia ta - gdzie ramię w ramięobok autorytarnego i niebywale zarozumiałego przywódcy Alvaro Cunhalamaszeruje zawsze Jose Saramago - broniła stalinowskich doktryni potwierdzała aktualność klasycznych zasad marksizmu-leninizmu. W dokumenciestreszczającym tezy kongresu czytamy na przykład, iż „życie nie potwierdziłoani 'śmierci komunizmu' ani 'nieuniknionego schyłku' partii komunistycznych".Zaiste komiczna wydaje się także definicja komunizmuprzyjęta przez kongres. Według niej jest to: „system otwarty, będący odwrotnościązarówno dogmatyzacji, jak i oportunistycznej rewizji zasad i idei".Wydawnictwo Caminho (Droga), gdzie ukazywały się zawsze kolejne dziełaSaramago oraz wszystkie oficjalne publikacje partii, odmówiło niedawno wydaniaksiążki swojego dysydenta Carlosa Brito, w której zawarta była po prostusugestia, by zacząć dyskutować w końcu nad tymi wszystkimi kwestiami,które partia uparcie przemilcza. Szef wydawnictwa, Zeferino Coelho, przyznał,że decyzję podjęto z „przyczyn politycznych", razoes politicas.Czesław Miłosz powiedział o dziele Saramago tak: „Znam jego twórczość,ale bardzo jej nie lubię, wręcz nie znoszę. To pisanie jest modne i dowcipne,ale dowcipy są płaskie". Właśnie - płaskie.„Papież" Lenin Guevara I jest modny jak prezerwatywy o smaku owocowymi piersi z silikonu, jak (naga) sztuka Katarzyny Kozyry, jak cynizm i egocentryzm,jak nieodpowiedzialność... i jak McDonald's i Coca Cola.Jan Paweł II odciśnie wieczny ślad w historii dziejów. Będzie ona pamiętałajego czas - jego wigor i odwagę, bronienie prawdy nawet gdy jest niewygodna,upór w przypominaniu bezwarunkowej konieczności przebaczania,miłosierdzia i pojednania w życiu każdego człowieka, obronę życia oraz prawnajsłabszych i najbardziej bezbronnych. Pozostanie o nim pamięć jako o mę-166<strong>FRONDA</strong> 27/28


drcu i autentycznym mistyku, który głęboko wpłynął na naszą epokę. Historiabędzie mówiła o czasie „przed i po" Papieżu Polaku. A po Saramago niepozostanie żaden ślad w dziejach ludzkości. Aby go sobie przypomnieć, trzebabędzie mówić o komunistycznym pisarzu, który w okresie pontyfikatu JanaPawła II otrzymał Nagrodę Nobla za swoje płaskie dowcipy.NELSON RODRICO PEREIRAJESIEŃ-2002 167


Podczas Powstania Bokserów w Chinach dziesiątki tysięcyludzi szczerze wierzyło, że dzięki ćwiczeniu kung fuosiągnęli niezwykłą perfekcję w opanowaniu własnegociała. Sądzili, że są odporni na kule „białych diabłów".Okazało się, że nie tylko kule, ale także bagnety pruskichgrenadierów i pałasze brytyjskich dragonów robią z ichciałami dokładnie to samo co z resztą śmiertelników.Rycerz, szatani śmierćMARCINBĄKWe „Frondzie" (25/26) poruszona została w dwóch tekstach problematykazagrożeń, jakie niesie dla duszy uprawianie dalekowschodnich sztuk walki.Oba artykuły zawierały cenne spostrzeżenia i bardzo osobiste relacje doty-jgg <strong>FRONDA</strong> 27/28


czące demonicznego dręczenia, jakiemu może być poddawany adept podążający„drogą wojownika". W obu przypadkach zabrakło mi jednak jeszcze jednegoelementu, który pragnąłbym uzupełnić, aby czytelnicy otrzymali możliwiepełny obraz prezentowanej problematyki.Bóstwa i duchy walkiNawoływania do ostrożności przy trenowaniu sztuk walki daje się słyszeć zestrony Kościoła już od dość dawna. Tyczy się to jednak głównie adeptów tychwalk, które wywodzą się z Dalekiego Wschodu, względnie Indii (kalari payat).Bardzo słabo znany jest laikowi problem sztuk walki z naszego kontynentuoraz duchowej atmosfery, w jakiej były praktykowane. Warto wiedzieć,że określenie, jakim w literaturze zachodniej określa się potocznie walkiazjatyckie czyli martial arts, pochodzi z łaciny i oznaczało kiedyś wszystkieumiejętności bojowe, których wynalazcą i pierwszym mistrzem był rzymskibóg wojny - Mars. Grecy i Rzymianie, którzy traktowali swoje wyszkoleniebojowe jak najbardziej serio, poświęcali siebie i wojenne ćwiczenia bóstwomzwiązanym z walką. Ćwicząc zapasy i pankration oddawali się - Herkulesowi,boks - Polideukesowi, strzelectwo - Apollonowi, strategię - boginiom mądrości:Atenie i Minerwie. Do tego dochodziły jeszcze bóstwa tajemne, zapewniającepanowanie nad zwierzętami i żywiołami przyrody, których przychylnośćstarały się zjednać sekretne bractwa wojowników, takie jak choćbyprawdziwi komandosi antycznego świata, członkowie spartańskiej kryptei,oddający cześć wilkopodobnym bóstwom. Barbarzyńskie królestwa Celtówi Germanów miały swoich wojowników, szkolonych do tego by wpadaliw szał bojowy. Wierzono, że w berserkera wstępował demon dający siłę bestii.Chrześcijaństwo jako religia państwowa stanęło przed nie lada problemem.Jak przygotowywać chrześcijan, którzy powinni zajmować się wojaczką?Pod zewnętrznym sztafażem chrześcijańskim pozostały dość silne reliktydawnego przygotowywania pogańskich wojowników. Sam zajmuję się tradycyjnymeuropejskim fechtunkiem i co jakiś czas natrafiam na takie pozostałości.Pierwsza sprawa to oczywiście elementy magii w heraldyce. Zwierzętaherbowe występujące na tarczach i klejnotach ruszających do boju rycerzyprzywoływały na myśl ich pogańskich przodków, berserkerów, którzy przed bitwąprzywoływali duchy walki związane z drapieżnikami. Niedźwiedź, wilk,JESIEŃ-2002 169


lew, orzeł, sokół i wiele innych ewidentnie odwołująsię do świata pierwotnej magii. Jeszczebardziej widoczne związki z magią daje się dostrzec,jeśli przeanalizujemy dawne technikiwojenne i ich nazwy. Część z nich będzie nawiązywaćdo nazw zwierząt. I tak dla przykładu- w średniowiecznej włoskiej szkole fechtunkudługim mieczem istniała postawazwana posta di falcone, postawa sokoła. Szermierzstaje frontem do przeciwnika i unosioburącz miecz nad głowę, sztych kierującw niebo. Postawa ta ewidentnie nawiązuje dosokoła, groźnego drapieżcy, który znienackai błyskawicznie atakuje swoją ofiarę z góry.Była to postawa mająca na celu zapanowaniepsychiczne nad przeciwnikiem. Podniesieniemiecza odsłania nas na atak, lecz wzrok wbityw przeciwnika ma go zdominować i uczynićniezdolnym do prawidłowej reakcji. Albo zaatakujechaotycznie, albo spanikowany nie odpowieprawidłowo na nasz atak. Wszystkojedno jak się zachowa - ważne, że udało namsię zdobyć nad nim przewagę natury duchowej.Pytanie tylko: jakiemu duchowi to zawdzięczamy?Hiszpańska metafizyka walkiNajbardziej niesamowita była pod względemprzygotowywania do walki szkoła hiszpańska.Najstarszy traktat pochodzący z PółwyspuIberyjskiego to podręcznik szermierki Ponsade Perpignan i Pedra de Torre. Wiek XVI toczasy intensywnego rozwoju hiszpańskiegostylu walki i jego rozprzestrzeniania się w in-170<strong>FRONDA</strong> 27/28


nych częściach Europy. Nauczycielifechtunku z Hiszpanii można byłospotkać w Niderlandach, Niemczech,Skandynawii, a nawet w Rzeczpospolitej.Oczywiście, nie każdy mógł łatwodostąpić zaszczytu otrzymanialekcji od znanych mistrzów. Popierwsze, w grę wchodziła kwestiaceny - za naukę trzeba było płacići to sporo. Po drugie, sztuka walkibyła uważana za sztukę sekretną,w większym nawet stopniu niż innekunszty zawodowe, takie jak złotnictwoczy murarstwo. Jej poprawneopanowanie było par excelance sprawążycia i śmierci. Za przykład może posłużyćprolog do traktatu Fiore deiLiberi Flos Duellatorum z 1410 roku,którego autor wyraża nadzieję, żesztuka opisana przez niego nie zostanienigdy rozpowszechniona pomiędzyludźmi „których Bóg stworzyłjak bezrozumne bydlęta, do dźwigania ciężarów". Jednak mistrzowiehiszpańscy przywiązywali do swojego kunsztu jeszcze większą wagę. Były toczasy renesansu, okres odchodzenia warstw wykształconych od chrześcijaństwai intensywnych poszukiwań w sferze nauk ezoterycznych. Szukano inspiracjiw modnych w owym czasie prądach myślowych. Z jednej strony mieliśmyfascynację naukami ścisłymi, co przekładało się na próby wykorzystaniado walki wiedzy z dziedziny mechaniki i matematyki, a przede wszystkimgeometrii. W związku z tym hiszpański styl fechtunku wyróżniał się spośródinnych wyjątkowymi postawami oraz sposobem poruszania. Pozycje rąki nóg, położenie całego ciała oraz przemieszczanie się po planszy były ściślepodporządkowane zasadom geometrii. Nie był to jednak jedyny wpływ renesansowegopostrzegania rzeczywistości. Od starożytności liczbom, figuromgeometrycznym oraz ich wzajemnym stosunkom przypisywano właściwościJESIEŃ-2002171


magiczne (boskie lub demoniczne). Poczesne miejsce zajmowała numerologiaw systemie pitagorejczyków - zajmowały się nią w tej czy innej postaci liczneszkoły gnostyków. Modne w XVI wieku prądy ezoteryczne nie ominęły też hiszpańskichszkół fechtunku. Poszczególnym postawom i ruchom szermierczymstarano się nadać głębszy sens, opierając się na przesłankach filozoficznychi ezoterycznych. A wszystko to, podobnie jak w orientalnych systemach treningowych,miało jeden cel. Zapanować w stopniu nieosiągalnym dla zwykłegośmiertelnika nad własnym ciałem i umysłem, a także zdobyć panowanie nadprzeciwnikiem. Bo taki jest w gruncie rzeczy ostateczny cel, dla jakiego powstaływszelkie sztuki walki. Możemy je podziwiać, możemy ćwiczyć (sam trenujętradycyjny fechtunek), ale nie możemy zapominać do czego zostały stworzone.Japońska katana czy hiszpański rapier to dzieło geniuszu technologicznegodawnych mieczników a zarazem przedmiot dostarczający silnych wrażeń estetycznych.Ale jego podstawowa funkcja nie polegała na cieszeniu oka, lecz naprzecinaniu ciała i kości, rozrywaniu tkanek, dziurawieniu zbroi i przebijaniupłuc. Broń biała służyła do walki, do obrony swojego i odbierania cudzego życia.Dla potencjalnego klienta warsztatu mieczniczego i metra szermierki najważniejszymkryterium była skuteczność. I właśnie długofalowa weryfikacja napolach bitew i pojedynków doprowadziła w końcu do zaniku szkoły hiszpańskiej.Okazało się, że mistrzowie francuscy, nauczający przede wszystkim szybkości,refleksu i skutecznych technik byli lepsi od Hiszpanów, z całą ich metafizykąwalki. Dzisiejsza szermierka sportowa wywodzi się właśnie z francuskiegostylu władania bronią, który okazał się najskuteczniejszy.Klęska ezoteryków walkiPodobnie w nauczaniu walki wręcz, czy to będzie kungfu, czy jujitsu, czy pankration,chodzi o łamanie kości, duszenie i zabijanie. Cała otoczka filozoficznanie ukryje tego prostego faktu. Podstawowym kryterium przydatności konkretnychsystemów bojowych jest ich skuteczność w walce. Przez długi czas w świeciemartial arts panowało przekonanie, że zwycięża nie styl, ale człowiek. Krążyłypowtarzane z ust do ust legendy o dawnych mistrzach, ascetycznychmnichach, którzy żywiąc się korzonkami i wodą jeszcze w wieku stu lat byliw stanie pokonać młodych i tryskających energią przeciwników. Przełom nastąpiłkilkanaście lat temu podczas pierwszych turniejów Vale Tudo. To pochodzą-172<strong>FRONDA</strong> 27/28


ce z języka portugalskiego wyrażenie oznaczadosłownie „bez ograniczeń". W turniejachVale Tudo, zainicjowanych przez zawodnikównowoczesnego systemu walkizwanego brazylijskim ju jitsu, mogli się konfrontowaćprzedstawiciele wszystkich istniejącychsztuk i sportów walki. Dla reprezentantówszkół tradycyjnego karate, czy kung fukonfrontacja ta okazała się bardzo bolesna.Legły w gruzach wszystkie mity o niezwyciężonychmistrzach zdolnych skupić tajemnicząenergię Ki w małym palcu i zabić przeciwnikasamym spojrzeniem. Najskuteczniejszeokazały się systemy kładące nacisk na pokonanieprzeciwnika, a nie na rozwijanie „mistycznej"otoczki sztuki walki. Zdecydowanepierwszeństwo osiągnęli zawodnicy wspomnianegosystemu brazylijskiego ju jitsu,którzy wzbogacili pierwotną sztukę z Japonii0 mnóstwo elementów zachodnich zapasów1 boksu, a także własnych pomysłów. W walcezawodników stosujących głównie chwytyz „uderzaczami" górą byli ci pierwsi. W systemachuderzających boks zachodni okazałsię skuteczniejszy od tradycyjnego karate. Nalicznych filmach z gatunku kung fu częstomożna obejrzeć konfrontację pomiędzy dwomazawodnikami. Pierwszy reprezentuje nowoczesnysystem walki, np. kickboxing, trenującena sali z przyrządami i walczy zesparingpartnerami; drugi jako adept tradycyjnegosystemu pod okiem starego mistrzapoznaje prawa rządzące wszechświatem,medytuje w pozycji zen o wschodzie słońca,wykonuje skomplikowane, magiczne wręczJESIEŃ-2002 173


formy walki z cieniem i pali trociczki przed posążkiem Buddy (trociczki są niezbędnymelementem!). W pojedynku zwycięsko walczy rzecz jasna ten „tradycyjny"adept, z łatwością prezentując wyższość siły ducha nad materią. TurniejeVale Tudo cokolwiek brutalnie udowodniły, że w rzeczywistości jestdokładnie odwrotnie. Żadne trociczki nie zastąpią worka treningowego.Ciekawie na temat „mistycyzmu" w sztukach walki wypowiada się KarolMatuszczak, IV dan w Aikido, jeden z pierwszych Polaków, którzy uprawialitą sztukę, a od kilku lat mistrz brazylijskiego jujitsu i gorący propagator nowoczesnychform walki wręcz. Według niego wszystkie mistyczne systemynie niosą tego, co obiecują swoim adeptom. Na początku uczniowi mówi siędość mgliście o wielkiej doskonałości duchowej, jaką będzie mógł osiągnąćkiedyś w przyszłości. Następnie trening techniczny przeplatany jest małozrozumiałymi dla Europejczyków ćwiczeniami oddechowymi i medytacjami.Co jakiś czas z, dajmy na to, Japonii przyjeżdża wielki sensej, który poza pokazaniemkilku sztuczek technicznych udziela wykładu o „kanałach energetycznych",„płatkach śniegu na wirującej kuli", „trzcinie poddającej się wichrowi",„energii kosmicznej przenikającej cały Wszechświat" (użyj Mocy,Lukę!). Może i brzmi to interesująco, ale spróbujcie „użyć Mocy", gdy stanieprzed wami stukilogramowy zawodnik drużyny rugby. Według mistrza Matuszczakatajemnicza otoczka towarzysząca nauczaniu niektórych sztuk walkijest w większej części lipą. Służy ona przede wszystkim celom komercyjnym,by towar, jakim są lekcje walki wręcz, dało się sprzedać poszukującymludziom za korzystniejszą cenę.PodsumowanieNie jestem demonologiem, nie czuję się na siłach, by oceniać, jak wiele zagrożeńze strony szatana niesie ze sobą uprawianie sztuk walki. W tekstachzamieszczonych we „Frondzie" ukazały się wyznania ludzi, którzy pod wpływemuprawiania sztuk walki zostali zniewoleni przez moce demoniczne.Z drugiej strony bardzo wiele czynności może ułatwiać takie zniewolenie.Piłka nożna, kręgle, praca po 16 godzin na dobę, łowienie ryb. Wszystko cozaczyna zakłócać nasz kontakt z Bogiem. Sądzę, że specyfiką sztuk walki jestto, iż takie zagrożenie może zrodzić się przy samym podjęciu decyzji o ćwiczeniumartial arts. W końcu walka to przemoc, chęć zapanowania nad dru-174<strong>FRONDA</strong> 27/28


gim człowiekiem, a Chrystus uczył miłować bliźniego. Przedstawiciele niektórychreligii, jak kwakrzy czy świadkowie Jehowy, konsekwentnie odrzucająwszelkie formy walki, nawet sportowej. Jak pogodzić jednak ich postawęze słowami św. Pawła z Drugiego Listu do Tymoteusza, który jako pozytywnyprzykład podawał uczciwie walczącego zapaśnika?Z umiejętnością walki jest podobnie jak z narzędziem - młotek to pożytecznyprzyrząd domowy, ale można przy jego pomocy zabić. Od naszej decyzjizależy, jak użyjemy naszych pięści. Sądzę, że jeśli demon zwodzi ludziuprawiających martial arts, to oszustwo polega w dużej mierze na tym, że niedaje wcale takich mocy, jakie adepci chcieliby osiągnąć. Tragicznym przykłademkompletnego zwiedzenia było tzw. Powstanie Bokserów w Chinach.Dziesiątki tysięcy ludzi szczerze wierzyło, że dzięki ćwiczeniu kung fu osiągnęliniezwykłą perfekcję w opanowaniu własnego ciała. Sądzili, że są odpornina kule „białych diabłów". Okazało się, że nie tylko kule, ale także bagnetypruskich grenadierów i pałasze brytyjskich dragonów robią z ich ciałamidokładnie to samo co z resztą śmiertelników. To jest chyba najlepsze kryterium,by ocenić ile „Mocy" jest w tajemnych sztukach walki.MARCIN BĄKJESIEŃ-2002175


W świecie czarodziejów, choć może się to wydać absurdalne,brak transcendencji. Nawet duchy są tak beznadziejniematerialne, że mogą zostać spłukane wodąz klozetu do pobliskiego jeziora.H A R R Ygrabarz smokówMAGDASOBOLEWSKASmok Beowulfa, jeśli poddać go uczciwej krytyce, powinien być obwinianynie za to, że jest smokiem w ogóle, ale raczej, że jest w niewystarczającymstopniu smokiem - niewątpliwym, rasowym smokiem z baśni rodem.J.R.R. Tolkien'Owa „wewnętrzna spójność rzeczywistości" jest tym trudniejszado osiągnięcia, im mniej podobne są obrazy i przekształcenia pierwotnegomateriału do faktycznego kształtu Świata Pierwotnego. „Rzeczywistość"tego rodzaju łatwiej jest stworzyć z bardziej „trzeźwego" budulca.Dlatego aż nazbyt często fantastyka nie zostaje w pełni rozwinięta; jejwykorzystanie bywa lekkomyślne, na wpół żartobliwe albo służące jedyniedekoracji - nie wykracza poza poziom „fantazyjności."J.R.R. Tolkien 2176<strong>FRONDA</strong> 27/28


Do ukrytych słabości lepiej przyznać się od razu. Otóż jestem wielbicielkąbaśni, mitów i fantastycznych opowieści, zagorzałą czytelniczką Tolkienai CS. Lewisa (to coś jak przyznanie się do nałogu). Dlatego też z radością zabierałamsię do czytania „Harry'ego Pottera". Nareszcie ktoś znów piszeksiążki, które lubię! Przeczytałam pierwszy tom i stwierdziłam, że to całkiemniezła zabawa, potem pochłonęłam drugi (rzeczywiście wciąga), a ostatniotrochę z obowiązku przebrnęłam przez tom trzeci i czwarty. I co? Zabawarzeczywiście jest, ale po lekturze został pewien niesmak. Byłam na „Harry'ego"po prostu - zła. Zła, że dałam się nabrać. Zła, że „Potter" jest tylkotym, czym jest. A czym jest? Raczej nie okultystyczno-ezoterycznym podręcznikiemmagii i New Age, jak chcą przeciwnicy, chociaż niebezpieczeństworozbudzenia takich zainteresowań oczywiście istnieje, ale też nie spadkobiercąnajlepszych tradycji baśni (w tym Tolkiena i Lewisa), jak trąbiąwielbiciele. Jest na pewno dziełem bardzo zdolnej, a nawet błyskotliwej pisarki,czyli warsztatowo świetnie napisaną książką. Jest też niebywałym sukcesemkomercyjnym i marketingowym. Skąd więc ten niesmak?Tu leży smok pogrzebanyCzy ktokolwiek pamięta jeszcze scenę z „Hobbita", w której Bilbo Bagginspo raz pierwszy spotyka smoka? Przypomnijmy sobie tego spoczywającegona górze skarbów potwora, pokrytego łuską, zionącego ogniem, tak straszliwego,że jego obecność paraliżowała biednego Bilba nawet wtedy, gdy smokspał. Powspominajmy: „Oto leży tu olbrzymi, czerwonozłocisty smok, pogrążonyw głębokim śnie; z paszczy i z nozdrzy dobywa się pomruk i kłęby dymu,lecz podczas snu ogień potwora ledwie tli się w jego wnętrznościach" 3 .Kiedy Bilbo, oczarowany widokiem złota i ogarnięty pożądliwością, chwyciłzłoty puchar, „Smaug poruszył jednym skrzydłem i wysunął jeden pazur,a chrapliwy pomruk zabrzmiał innym tonem" 4 . Ten, kto czytał, już wie,o czym mówię, kto nie czytał, musi uwierzyć na słowo, że scena to niezwykleprzekonująca i - mimo lekkiego, prawie ironicznego stylu „Hobbita" -mająca swój „ciężar gatunkowy". Spotykamy się w niej bowiem nie tylko zeSmaugiem, ale także ze smokiem jako takim, owym mitycznym, legendarnymstworzeniem, które - by użyć słów Tolkiena - „długo gotowało się w kotleopowieści" 5 . Wraz z nim docierają do nas echa dawnych legend - o Fafni-JF.SIF.Ń-2002177


ze, o smoku Beowulfa - i znajdujemy się od razu w pełnym cieni i zamglonychświateł świecie mitu, nawet jeśli przedtem nigdy nie mieliśmy do czynieniaze smokami. To wszystko, co składa się na „smokowatość" smoka -jego odwieczność, pożądanie bogactw, niegodziwość, siła, przebiegłość - bijez tego opisu z taką siłą, że nie tylko nie wątpimy, iż smok Bilba jest prawdziwy,ale wręcz mamy pewność, że żadne inne stworzenie nie mogłoby gozastąpić.A teraz Harry. On też spotyka się ze smokiem, a nawet z czterema naraz.„Za ogrodzeniem z grubych bali miotały się, stając dęba, cztery dorosłe, olbrzymie,przerażające smoki. Ryczały, parskały i ziały strumieniami ogniaz szeroko rozwartych, groźnie uzębionych paszczy, kołyszących się na końcudługich szyj jakieś 50 stóp nad ziemią" 6 . Zapowiada się nieźle, ale zaraz dowiadujemysię, że „Co najmniej trzydziestu czarodziejów - z siedmiu lubośmiu na jednego smoka - próbowało opanować rozwścieczone bestie, ciągnącza łańcuchy przymocowane do grubych skórzanych obroży zaciśniętychwokół szyj i nóg gadów" 7 . Smoki są tu po prostu czymś w rodzaju bykówprzywiezionych na korridę; uczestnicy Turnieju Trójmagicznego mają sięz nimi zmierzyć następnego dnia. Powiedzmy sobie szczerze - smoki Harry'egopod względem marketingowym biją biednego Smauga na głowę. Prezentująsię lepiej, mają przewagę liczebną, a może i siłową. A jednak... Skojarzeniez korridą albo z grą komputerową nasuwa się nieubłaganie. Czterysmoki miotające się za ogrodzeniem jakoś niewiele mają wspólnego z tą odwiecznązłośliwością, zimną chciwością, płomieniem grozy i mityczną siłą,jaką spotykamy w osobie Smauga. Są zaledwie zwierzętami cyrkowymi, przeszkodąna wyższym poziomie gry.I tu właśnie leży smok pogrzebany. Pogrzebany w przenośni - bo sprawasmoków wydaje mi się symptomatyczna dla całej twórczości J. K. Rowling,a także dosłownie - bo smok pozbawiony mitycznej wielkości to martwysmok.CadżeciarstwoChyba nie ma człowieka, który nie zetknął się jeszcze z gadżetami związanymiz książkami i filmem o Harrym Potterze. Oczywiście, to zjawisko towarzyszywszystkim „hitom dla dzieci" - przeminęły dinozaury, nadszedł czas178<strong>FRONDA</strong> 27/28


Gdzieś na ziemi niczyjej przyjdzie ci stoczyć bój o przyszłość świata.Głód, zmęczenie, hordy goblinów, albo wściekłe wilkołaki to wszystko stanie siędla ciebie przyjemnym wspomnieniem, kiedy wreszcie pojawi się...a ty musisz go kropnąćGra łqczy w sobie elementy gier typu Role Playing, Horror i klasycznej strzelanki„Niezły odjazd" - SUICIDAL TIME (03/2002)„Smok to gra dla koneserów, bestseller pierwszej połowy marca" - DIABOLIC GAMER (03/2002)


na latające miotły. W powieściach o Potterze jest jednak coś, co tę gadżeciarskąmanię usprawiedliwia. I to właśnie między innymi wyjaśnił nam przykładze smokami. Świat czarodziejów J.K. Rowling jest światem gadżetów -fantastycznych przedmiotów, zwierząt i stworów, które nie żyją własnym życiem,a są jedynie czymś w rodzaju „efektów specjalnych". Co nie znaczy, żepomysłom pani Rowling brak polotu czy oryginalności. Ale fantastyka w jejwydaniu jest zaledwie dekoracją podnoszącą poziom adrenaliny u czytelnika,wywołującą rozbawienie lub strach. Autorka raz po raz sięga do „kotła opowieści"i wyciąga z niego a to jakiegoś smoka (czemu by nie cztery na raz?),a to jednorożca (przywiązanego do drzewa i niepokojąco podobnego do zabawki„My Little Pony"), a to trolla (w dodatku usmarkanego), niczym kolejnyegzotyczny kwiatek do kożucha.Temu pomniejszeniu, strywializowaniu podlega również sama magia -będąca przecież naczelną cechą świata czarodziejów - w baśniach traktowanazawsze z powagą a nawet z obawą. Zamiana jeża w poduszeczkę do szpilekczy wyczarowanie komuś czterotonowego języka to dobre dowcipyi w nich rzeczywiście pani Rowling jest świetna. Ale tak potraktowana magiatraci moc i staje się tylko bronią w grze komputerowej, kolejnym gadżetem,może dość trudnym w obsłudze, ale bardzo przydatnym w życiu. Bo tylkotaka magia pociąga współczesnego człowieka.Bohater na miarę naszych czasówWszyscy powtarzają zgodnie, że Harry Potter nareszcie spełnił marzeniadzieci i dorosłych o współczesnym bohaterze baśni, bo jest „taki jak każdyzwykły, dzisiejszy chłopiec" w przeciwieństwie choćby do przestarzałych bo-180<strong>FRONDA</strong> 27/28


haterów Lewisa. Pomińmy kwestię bycia czarodziejem, bo to w oczywistysposób odróżnia Harry'ego od każdego współczesnego dziecka. Ale czy rzeczywiściepoza tym Harry jest taki jak wszyscy? Harry jest szlachetny doszpiku kości (drobne pokusy tylko to potwierdzają), jest wspaniałym, lojalnymprzyjacielem, ma wrodzony talent do ąuidditcha (taki Adam Małysz namiotle), posiada niezwykłą jak na swój wiek moc (raz po raz pokonuje złegoVoldemorta), cieszy się sympatią i szacunkiem wszystkich pozytywnych bohaterów(na czele z super-dobrym czarodziejem Albusem Dumbledorem), zanic ma sławę i majątek i w ogóle - uwaga, to najważniejsza cecha Harry'ego- jest COOV. Jest zatem kimś, z kim niezwykle łatwo utożsamić nie się tylkoprzeciętnemu nastolatkowi, ale także jego rodzicom. I to nie ze względu nauderzające podobieństwo, ale wręcz przeciwnie - dlatego, że Harry jest pozbawionybraków i niedoskonałości, jakie widzimy u siebie. Kto z nas niemarzy o tym, by być wybitnym w jakiejś dziedzinie, cieszyć szacunkiem najbardziejszanowanej osoby w swoim otoczeniu, okazać się (choćby z pozoru)człowiekiem, dla którego nie istnieją niskie pobudki? I wreszcie - a to znównajważniejsze - kto z nas nie chciałby być COOL? Harry Potter nie jest jednymz nas - jest po prostu ucieleśnieniem współczesnych marzeń. I jeszczejedno: Harry jest pokrzywdzony przez los i niewinnie prześladowany,a z kimś takim bardzo łatwo nam się utożsamić. We własnym mniemaniu jesteśmybowiem najczęściej tak samo niewinni jak Potter i wciąż dzieje sięnam niezasłużona krzywda.Niewinni czarodziejeI tu dochodzimy do kolejnego problemu - wyrzutów sumienia. To, że nie maich Harry, jest zrozumiałe - on po prostu nie ma się czego wstydzić. Ale w całejhistorii nie spotykamy nikogo dręczonego poważnymi wyrzutami sumienia.Źli są już tak przeżarci złem (i to od najmłodszych lat, jak szkolny kolegaPottera, Draco Malfoy), że nigdy niczego nie żałują, a wręcz upajają sięzłem. To kolejne znamię współczesności „Pottera": dawniej ludzie stawali postronie zła z różnych powodów - chciwości, chęci zemsty, doznanej krzywdy- dziś mamy „urodzonych morderców" i nikt się im nie dziwi. Jedynym „nawróconym"zwolennikiem złego Voldemorta jest Snape, ale ten antypatycznynauczyciel zachował tyle złośliwości i sadyzmu, że podobnie jak Harry częstoJESIFN-2002 181


wątpimy w prawdziwość jego nawrócenia. W każdym razie o jego wyrzutachsumienia nic nie wiemy. Ale zaraz - jest przecież Barty Crouch, urzędnik MinisterstwaMagii, który wiele głupot w życiu narobił. Tak, dręczą go wyrzutysumienia, tylko że niewiele z nich wynika, bo poddano go tak silnym czarom,a właściwie torturom, że można go właściwie uznać za wariata.A zatem opowiedzenie się po stronie zła nie wymaga żadnego uzasadnienia.Trudno o bardziej papierową postać niż Draco Malfoy, demoniczny chłopiec,który nie zmienia się ani na jotę przez całe cztery tomy powieści: całyczas tak samo złośliwy, pyszny, głupi, tchórzliwy i co tam jeszcze chcecie -aha, lizus, chciwy i na pewno nie COOLl Tak jak Harry jest uosobieniem naszychmarzeń, tak Malfoy jest ich przeciwieństwem. Autorka chyba celowopozbawiła go wszelkich cech „ludzkich" (w romantyczno-wzniosłym znaczeniutego słowa), żeby komuś nie przyszło do głowy identyfikować się z tymodrażającym typem. Prawda jednak jest taka, że w rzeczywistości czasem zachowujemysię jak Draco Malfoy, mamy potem okropne wyrzuty sumieniai... no właśnie, z książek pani Rowling nie dowiemy się, co dalej. Jesteśmystraceni, nie ma dla nas żadnej nadziei odkupienia (a przecież nawet odrażającyGollum z „Władcy Pierścieni" nie był jej pozbawiony!), bo źli są źli i tyle,a ze Snape'a nikt chyba nie chciałby brać przykładu.Rany znikają, odrastają kościZło w powieściach o Harrym Potterze w ogóle jest dość dziwnie przedstawione;ulega, podobnie jak magia, osłabieniu i strywializowaniu. Jest jak złow grze komputerowej, od którego można się uwolnić jednym kliknięciem.Widać to doskonale na przykładzie przemocy. Przemoc? W „Harrym Potterze?"- odezwą się oburzone głosy. Owszem, jest prawie niezauważalna, a todzięki pani Pomphrey, pielęgniarce, która skutecznie usuwa zranienia, złamania,a także skutki nieumiejętnie rzuconych czarów. Jak można się przejmować,że ktoś został pobity czy nawet spetryfikowany (zamieniony w głaz),skoro na wszystko mamy odpowiednie eliksiry i zaklęcia? Ale to tylko najlżejszyprzejaw owej „słabości" zła. Otóż zło nie ma możliwości zranić naszychdobrych bohaterów nie tylko fizycznie, ale i psychicznie czy duchowo.Oczywiście, o poważnej pokusie przejścia na stronę zła mowy być nie może,bo role są, jak się już przekonaliśmy, przydzielone raz na zawsze. Ale nawet182<strong>FRONDA</strong> 27/28


Wydawało ci się że juz po wszystkim, ale w nie dość dokładnie rozrąbanymsmoku pozostawiłeś początek prawdziwego koszmaru- musisz posprzgtać...„Okazuje się, że nie wszystkie smoczki sq dla dzieci..." - SUICIDAL TIME (05/2002)„Na poczgtku pomyślałem, że SMOK odcina kupony, ale to rzeczywiście flaki.Walka z wielkg tłustą bestig, która nie uznaje żadnych zasad " - MORTAL LIFE (05/2002)


jeśli ktoś doświadczy! zła na własnej skórze, pozostaje nietknięty (jedynymwyjątkiem jest blizna Harry'ego i związane z nią wspomnienia, ale przecieżbez nich nie byłoby opowieści). Czy powinniśmy się spodziewać, że długotrwałeopętanie zmieni w jakiś sposób życie czy psychikę dziewczynki, którabyła mu poddana? Że jej rodzice będą ten fakt przeżywać? Nic podobnego!A czy fakt, że ukochane zwierzątko okazuje się złym czarodziejem,zdrajcą i w ogóle ohydnym typem, spowoduje szok u jego właściciela? Oczywiścienie! Ron nadspodziewanie szybko otrząśnie się po stracie szczurka(teraz rodzice może kupią mu sowę) i nie będzie zbyt zaszokowany faktem,że przez wiele lat on i jego bracia hodowali „obcego". Dwukrotnie zdrajcamiokazują się nauczyciele, którym wraz z Harrym, Hermioną i Ronem ufaliśmybez zastrzeżeń, ale nie powoduje to żadnych urazów w ich - ani naszych -młodzieńczych sercach. Bohaterowie nie stają się z powodu takich doświadczeńani odrobinę bardziej nieufni, podejrzliwi czy niepewni. Bo w świecieczarodziejów wszystko się może zdarzyć i nic nie powinno nas dziwić.Deus ex machinaTo ostatnie ostrzeżenie kierujemy do tych czytelników, którzy, wychowani nadobrej powieści detektywistycznej, próbują o własnych siłach rozwiązać zagadki,jakie piętrzy przed nimi autorka. Niektóre są rzeczywiście dziecinnieproste (dlaczego gburowaty Krum przesiaduje w bibliotece, która jest żywiołemHermiony? Kto zaprosił Hermionę na bal? Kim okaże się piękność w błę-184<strong>FRONDA</strong> 27/28


kitnej sukni pojawiająca się na balu w towarzystwie Kruma?) i ich rozwiązanianie są żadnym zaskoczeniem. Za to głównej zagadki nie sposób rozwiązać,i to nie dlatego, że brak nam inteligencji, ale dlatego, że rozwiązanie możekryć się dosłownie wszędzie. Magia bowiem jest użytecznym narzędziemnie tylko dla czarodziejów, ale i dla samej autorki. Otóż w świecie „Pottera"ktoś, kogo nie sposób zobaczyć (bo jest niewidzialny), rozpoznać (bo nazywasię tak samo jak ktoś inny), ani podejrzewać o cokolwiek (bo podobno nie żyje),może być równocześnie sprawcą całego zła i sobowtórem bohatera, co doktórego przez całą książkę nie mieliśmy żadnych podejrzeń. To niezwykle prosterozwiązanie posiada jednak zasadniczą wadę: czytelnik (w każdym raziemyślący czytelnik) czuje się zwyczajnie zrobiony w konia. Tyle śladów, podejrzeń,sugestii, tyle starań, żeby wyśledzić zamysł rządzący światem, i wszystkona próżno: stwórca wolał objawić się nam jako Deus ex machina.„Twój ojciec żyje w tobie" 8To zdanie usłyszał Harry od Albusa Dumbledore'a, największego dobrego czarodziejanaszych czasów, kiedy rozmawiał z nim o swoim zmarłym ojcu. Niełudź się, Harry, że twój ojciec żyje gdzieś w zaświatach. Możesz go zobaczyćw zaczarowanym lustrze, na ruchomej fotografii lub w postaci cienia (a raczej„echa") wyłaniającego się z różdżki tego, kto go zabił, ale po śmierci raczej sięnie spotkacie. Bo w świecie czarodziejów, choć może się to wydać absurdalne,brak transcendencji. Nawet duchy są tak beznadziejnie materialne, że mogązostać spłukane wodą z klozetu do pobliskiego jeziora. Nie ma też transcendentnego(wobec powieściowego świata) dobra i zła. Siła Voldemorta jestuzależniona od siły jego cielesnej powłoki, a choć potrafi on zawładnąć, jakszatan, ciałami innych stworzeń i czerpać z nich siły do życia, to śmierć fizycznazniszczyłaby go całkowicie - przecież i on jest tylko zwyrodniałym chłopcem,dawnym uczniem Hogwartu. W świecie „Harry'ego Pottera" nie czekanas też spotkanie z dobrem „innym", „obcym", większym i wspanialszym odnas. Bo w świecie Pottera obowiązują wartości współczesnego świata: napierwszym miejscu przyjaźń (między czarodziejami - Harrym, Hermionąi Ronem, między narodami - Anglikami, Bułgarami i Francuzami, ale też międzyprzedstawicielami różnych ras a może gatunków - ludzi, pół-olbrzymówi wilkołaków), potem bycie COOL (tak jak Bill z kucykiem i kolczykami,JESIEŃ-2002 185


a przeciwnie niż Percy, Naczelny Prefekt i nudziarz), następnie tolerancja(wobec mugoli - ale tylko tych, którzy są COOL), dalej miłość rodzicielska (wświecie pozbawionym transcendencji wartość, obok przyjaźni, najwznioślejsza:bo cóż może być bardziej wzniosłego niż matka oddająca życie, żeby ocalićdziecko?), potem patriotyzm (jest COOL, bo przydaje się w rywalizacji o PucharDomów, tak jak na naszej Olimpiadzie), następnie wygląd i sprawnośćfizyczna (lepiej być szczupłym, uroczo rozczochranym mistrzem ąuidditcha niżopasłym, ulizanym wielbicielem telewizora i frytek), wreszcie uczciwość (alenie w drobiazgach, bo to nie pozwala być COOL) a na końcu zapobiegliwość,czyli umiejętność zarządzania, cecha tak lubiana przez Anglików już w czasachpana Defoe. W świecie czarodziejów nie istnieje też najwyższe dobrow postaci najwyższej sprawiedliwości; nie ma wyższej władzy niż MinisterstwoMagii, tak samo podatne na korupcję, niekompetencję i biurokrację jaknasze mugolskie ministerstwa. Bo nie oszukujmy się - i tu wreszcie docieramydo grobu smoka - świat Pottera to nie świat baśni, w którym rządzą sprawiedliwośći miłosierdzie, ale nasz kochany współczesny świat, trochę „doprawiony"efektami gier komputerowych. I jeżeli tak wspaniale trafia w gustaczytelników, to właśnie dlatego, że dzisiejszy człowiek tak naprawdę fascynujesię tylko tym co, zna najlepiej, czyli sobą, i nie lubi tracić czasu na coś innego,nieznanego (np. smoki). Jeśli nie przegląda się akurat w krzywymzwierciadle (choć i w Harrym Potterze znajdziemy satyry co niemiara), tochętnie przeczyta o tym, jaki chciałby być. A chciałby być mieć wiecznie „naścielat", siedzieć w szkole i być pozbawionym choć części odpowiedzialnościza swoje życie (przecież nauczyciele, zwłaszcza tak świetni jak Dubledore,i tak wiedzą lepiej). Kiedyś uczniowie marzyli o innym świecie, gdzie ich młodocianywiek nie przeszkadzał im ponosić konsekwencji swojego (często186<strong>FRONDA</strong> 27/28


Wtaśnie opowiadałeś swojemu dziecku o dawnych bojach, gdy podstarzały jużgiermek przyniósł ci wiadomość o innym potomstwie.Nadpalony pergamin mówił o pożarach i masakrach, jakich dokonuje potomstwoBooldoka. Deszcze raz spojrzałeś na syna i wyszedłeś szepcząc...„Jedynym defektem gry jest to, że postacie w drużyniemajq średniowieczne preferencje seksualne"-SUICIDAL TIME (07/2002)„Zarówno grafika, jak i dźwięk na najwyższym poziomie,kilka razy sprawdzałem, czy nie poplamiło mi koszulki"- DIABOLIC GAMER (07/2002)


łędnego) postępowania (jak choćby w „Srebrnym krześle" Lewisa), dziś marząjuż tylko o fajniejszej, czarodziejskiej szkole. I, wstyd powiedzieć, o tymsamym marzą ich rodzice. Nie oszukujmy się zatem, Harry Potter to tylkoBridget Jones w przebraniu (a jeśli napiła się eliksiru wielosokowego, to naprawdętrudno będzie ją rozpoznać).Radość utraconaNa koniec wróćmy jeszcze raz do Tolkiena. W eseju „O baśni" napisał on: „tragediajest odpowiednią formą dramatu, jego najwyższą funkcją, natomiastz baśnią jest wręcz przeciwnie. Ponieważ wydaje się, że nie posiadamy słowana wyrażenie tego przeciwnego bieguna, nazwę go eukatastrophe.... Znamieniemdobrej baśni, jej wyższej czy też pełniejszej odmiany, jest to, że bezwzględu na to, jak fantastyczne zawiera wydarzenia, jak dzikie czy przerażająceopisuje przygody, potrafi w chwili niespodziewanego „zwrotu", wywołać zarównou dziecka, jak i u dorosłego słuchacza wstrzymanie oddechu, silniejszeuderzenie serca, podniesienie na duchu bliskie (lub w istocie nie pozbawione)łez" 9 .1 tak wreszcie, na grobie smoka, odkrywamy to, co w „Harrym Potterze"sprawia nam największy zawód. Nawet jeśli książki J. K. Rowling są miejscamiwzruszające, nawet jeśli kończą się dobrze (choć nie można tego w pełnipowiedzieć o żadnej, a zwłaszcza o czwartej części sagi), to nie znajdziemyw nich największej wartości baśni, o której pisał Tolkien: tego pocieszenia, eukatastrophe,„przelotnego mgnienia Radości, Radości poza murami świata,188<strong>FRONDA</strong> 27/28


przeszywającej jak smutek" 10 . Tego, co sprawia, że chcemy czytać znaną sobiehistorię wiele razy, bo za każdym razem znajdujemy w niej odblask prawdy, doktórej najbardziej tęskni serce człowieka: śmierć została zwyciężona, istniejeradość i szczęście, którego nic nie zdoła zaćmić ani zniszczyć! Tego właśniebrak w świecie czarodziejów, nad którym niepodzielnie panuje śmierć. Powtórzmyraz jeszcze: świat „Harry'ego Pottera" jest tylko przekształconym,przyozdobionym obrazem otaczającego nas świata i nie niesie w sobie tego, conajważniejsze: „dalekiego odblasku czy też echa evangelium w realnym świecie",„nagłego przebłysku ukrytej rzeczywistości czyli prawdy"."MAGDA SOBOLEWSKAPrzypisy:1 J.R.R. Tolkien, „Monsters and Critics", przet. Magda Sobolewska. (Nie wykorzystałamistniejących przekładów esejów Tolkiena wydanych przez Wyd. Zysk i S-ka ze względu na ichdużą rozbieżność z oryginałem).2 J.R.R. Tolkien, „On Fairy Stories", tamże, przeł. Magda Sobolewska3 J.R.R. Tolkien „Hobbit, czyli tam i z powrotem", przeł. Maria Skibniewska, Warszawa „Iskry"1960, s. 2634 Tamże, s. 2655 J.R.R. Tolkien „On Fairy Stories", przeł. Magda Sobolewska6 J.K. Rowling „Harry Potter i czara ognia", przeł. Andrzej Polkowski, Media Rodzina, s. 3437 Tamże, s. 3448 J.K. Rowling „Harry Potter i więzień Azkabanu", przeł. Andrzej Polkowski, Media Rodzina, s. 4439 J.R.R. Tolkien, „On Fairy Stories", przeł. Magda Sobolewska10 Tamże11 TamżeJESIEŃ-2002 189


Tolkien przekonywał, że mity są najlepszym sposobemna przenoszenie prawd, które w przeciwnym wypadkunie mogłyby być wyrażone. Pochodzimy od Bogai jest pewnym, że mity opowiadane przez nas, choć zawierająbłędy, odbijają cząstkę prawdziwego światła,wiecznej bożej prawdy. Mity mogą zwodzić, z drugiejstrony może niepewnie, ale prowadzą do prawdziwegoportu, podczas gdy materialistyczny „postęp" wiedziejedynie w kierunku otchłani i panowania zła.PRAWDZIWYMITKatolicyzm „Władcy Pierścieni"JOSEPHPEARCE„Władca Pierścieni" Tolkiena został określony jako „największa książka XXwieku" w kilku ważniejszych ankietach przeprowadzonych w ostatnich latach.W ankiecie zorganizowanej wspólnie przez dużą księgarską sieć dystrybucyjnąoraz publiczną telewizję wśród ponad 25 tysięcy brytyjskich czytelnikówmit stworzony przez Tokiena triumfował nad konkurencją. Jedna piątaludzi biorących udział w ankiecie stawiała „Władcę Pierścieni" na pierwszymmiejscu. Ten niekwestionowany zwycięzca zdobył 1200 głosów więcej od następnejksiążki - „1984" Orwella. Podobna ankieta przeprowadzona przezlondyński Daily Telegraph potwierdziła dominację Tolkiena, który został190<strong>FRONDA</strong> 27/28


okrzyknięty największym autorem XX wieku wyprzedzając George'a Orwellai Evelyn Waugh - odpowiednio na drugim i trzecim miejscu. Wyniki ankiety50 tysięcy członków Folio Society dały jeszcze bardziej oszałamiającydowód literackiej pozycji „Władcy Pierścieni". Folio Society poprosiło swychczłonków o podanie nazw ulubionych książek wszechczasów. Tolkienowskimit zatriumfował po raz wtóry. Otrzymał 3270 głosów. „Duma i uprzedzenie"Jane Austen była druga z wynikiem 3212 głosów, a trzecie miejsce przypadło„Davidowi Copperfieldowi" Karola Dickensa (3070 głosów).Sukces Tolkiena przez wielu literackich „ekspertów" został powitanyz gniewem i pogardą. Pisarz Howard Jacobson zareagował pogardliwą niechęciązbywając Tolkiena określeniem „dla dzieci... lub dla opóźnionychw rozwoju". Jego zdaniem ankieta pokazała jedynie „bezsens nauki czytania.(...) Kolejny czarny dzień dla brytyjskiej kultury". Susan Jeffreys, piszącaw Sunday Times, określiła „Władcę Pierścieni" jako „straszny wytwór" (a horribleartifact) oraz dodała: „to przygnębiające (...), że głosy oddane na najlepsząksiążkę XX wieku pochodzą od ludzi szukających ucieczki w nieistniejącymświecie". Podobnie dla Griff Rhys Jones, która wystąpiła w programieBBC Bookworm (Mól książkowy), literatura Tolkiena nie jest głębsza niż „pociechyi zwyczaje dzieciństwa". Literacki dodatek do The Times określił wynikiankiety jako „przerażające", a autor w The Guardian narzekał, że „WładcaPierścieni" to, „pod każdym względem, jedna z najgorszych książek kiedykolwieknapisanych".Prawdopodobnie najbardziej gorzką reakcję na sukces Tolkiena wyraziłafeministyczna pisarka Germaine Greer, znana jako autorka bestsellera - poradnika„wyzwolenia" kobiet - „Kobieta Eunuch" (The Female Eunuch). Greernarzeka, że sukces „Władcy Pierścieni" jest koszmarem, który stał się rzeczywistością:„Jako 57-letnia oraz długoletnia nauczycielka języka angielskiegospodziewałam się, że ta właśnie lista książek XX wieku zaszokuje mnie. Takteż się stało. Odkąd pojawiłam się na uniwersytecie w Cambridge jako studentkaw 1964 roku i napotkałam tam stadko dorosłych kobiet ubranychw puszyste sweterki, ściskających pluszowe misie i paplających w podnieceniuo hobbitach, zawsze było dla mnie koszmarem, że Tolkien mógłby staćsię najbardziej wpływowym pisarzem XX wieku. Ten zły sen stał się rzeczywistością.Na początku listy, w chwale bycia książką stulecia, znajdujemy'Władcę Pierścieni'."JESIEŃ-2002191


Rzadko która książka była przyczyną takich kontrowersji, rzadko kiedyjad krytyków uwydatnił w takich rozmiarach kulturową schizmę między literackimiiluminatami a poglądami czytelników.Mistrzowie dekonstrukcjiJest godnym uwagi, że większość samozwańczych „ekspertów" wśród znawcówliteratury, którzy ustawili się w kolejce aby szydzić pogardliwie z „WładcyPierścieni", to otwarci adwokaci kulturowej dekonstrukcji i moralnego relatywizmu.Większość z nich potraktowałaby oświadczenia KościołaCała atrakcyjność „Władcy Pierścieni" kryje się w tym. że jestto dzieło z gruntu rasistowskie. Świat Tolkiena jest zaludnionyistotami różniącymi się od siebie jaskrawo językiem,wyglądem, zachowaniem. Jest to wizja, którejnie powstydziłby się Hitler.The Sydney Morniiuj He/a/dkatolickiego z tą samą pogardą, z jaką odnoszą się do Tolkiena. W każdymrazie, jeśli sekularystyczne uprzedzenia krytyków Tolkiena miałyby spowodowaću chrześcijan brak refleksji, nie powinny im zasłaniać zasług dzieł Tolkiena.Mimo wszystko wróg naszego wroga niekoniecznie musi być naszymprzyjacielem.Niektórzy chrześcijanie pozostają podejrzliwi wobec „Władcy Pierścieni".Widzą wewnątrz jego mitologicznego świata wątki neopogańskie czy wręcz satanistyczne.Czy można ufać czemukolwiek traktującemu o czarownikach, elfach,czarach i magii? Oczywiście, w czasie światowego sukcesu książek o HarrymPotterze wielu chrześcijan obawia się wpływu, jaki może wywierać\g2 <strong>FRONDA</strong> 27/28


literatura fantasy na ich dzieci. Czy te lęki są usprawiedliwione? Czy chrześcijańscyrodzice powinni zabraniać swoim dzieciom czytania tych książek?W przypadku „Władcy Pierścieni" odpowiedź brzmi zdecydowanie - nie.Wręcz przeciwnie, utwory Tolkiena powinny być nawet wskazane do czytaniaw każdej chrześcijańskiej rodzinie. Powinny znaleźć swoje miejsce obok „Opowieściz Nami" CS. Lewisa (wielkiego przyjaciela Tolkiena) czy też bajek George'aMacdonalda jako nieodzowna część chrześcijańskiego dzieciństwa.Jest zastanawiające, że ci sami chrześcijanie, którzy wyrażają swoje podejrzeniawobec Tolkiena, nie mają nic przeciwko, gdy ich dzieci stykają sięz wiedźmami i magią w opowieściach CS. Lewisa. Wyraźnie, ci z naturyostrożni rodzice, są nieświadomi głębokiego chrystianizmu, którym podszytesą tolkienowskie mity. Prawdę mówiąc (a „prawda" jest tutaj najbardziejadekwatnym słowem), moc Chrystusa przemawia potężniej a z drugiej stronysubtelniej w tolkienowskim Sródziemiu niż w Narni Lewisa.Głęboko chrześcijański świat przyrodzony i nadprzyrodzony w dziełach Tolkienamoże być wyjaśniony przez użycie trzystopniowego podejścia. Po pierwsze,oglądając Tolkiena jako człowieka, powinniśmy odkryć duszę chrześcijańskiegomistyka. Po drugie, studiując tolkienowską filozofię mitu, powinniśmyzrozumieć teologiczną bazę jego własnego mitologicznego świata. I po trzecie,patrząc na sam mit opisany w „Silmarillion" i „Władcy Pierścieni", powinniśmydojrzeć, że pisanie Tolkiena wykracza poza zwykłe fantasy w najwyższe rejonymetafizyki. Jak najdalszy od eskapistycznej fantastyki, „Władca Pierścieni" możebyć przedstawiony jako teologiczny thriller.Tolkien jako człowiekAby zrozumieć Tolkiena jako człowieka, albo lepiej - Tolkiena jako człowiekana tle mitu zawartego we „Władcy Pierścieni" należałoby zacząć od tego,jak on sam widział siebie. Szczególnie pomocnym wydaje się sposób, w jakion sam siebie odbierał w powiązaniu ze swoimi dziełami. W liście napisanymkrótko po opublikowaniu „Władcy Pierścieni" Tolkien pisze, że „tylkoAnioł Stróż lub zaprawdę sam Bóg mógłby rozwikłać prawdziwy związekmiędzy życiem a dziełem autora". Pomimo to (i odrzuciwszy pseudo-freudowskiebajdurzenia tzw. psychologów) Tolkien wyznał, że istnieją różne „skaleznaczenia" w biograficznych faktach z życia autora. Następnie podzielił teJESIEŃ-2002193


okoliczności własnego życia na trzy odrębne kategorie, a mianowicie na: nieznaczące,bardziej znaczące oraz szczególnie znaczące.„Istnieją nieznaczące fakty (szczególnie bliskie biografom i piszącymo pisarzach) takie jak: pijaństwo, bicie żon czy podobne skrzywienia. Naszczęście nie zdarza mi się być winnym tych właśnie grzechów. A nawet jeślibytak było, to nie powinienem zakładać, że artystyczne dzieło pochodzize słabości, która te grzechy stworzyła, ale z całkowicie innych i nie skażonychrejonów mojej istoty. Dzisiejsi 'badacze' informują mnie, że Beethovenoszukiwał swych wydawców i w obrzydliwy sposób traktował swojego siostrzeńca,ale nie sądzę, żeby miało to jakikolwiek związek z jego muzyką."Tolkien wierzył, że oprócz powyższych istnieją bardziej znaczące fakty,które mają pewien związek z dziełami autora. W tej kategorii umieszczałswój zawód filologa na uniwersytecie oxfordzkim. To wpłynęło na jego „zamiłowaniedo języków", które stanowiło „niezaprzeczalnie wielki składnik'Władcy Pierścieni'". Jednak nawet to było wciąż podległe bardziej ważkimczynnikom:„A jest kilka faktów, które choć ujęte dosyć lakonicznie, są szczególnieważne. Na przykład to, że urodziłem się w 1892 roku i żyłem przez pierwszelata w 'Shire', w erze przedmechanicznej. Lub, co jeszcze bardziej znaczące,to że jestem chrześcijaninem (co można odczytać z moich opowieści)a ściślej rzymskim katolikiem".W ten sposób, powołując się na własną „skalę ważności" Tolkiena, jego katolickawiara miała najważniejszy lub najbardziej znaczący wpływ na pisanie„Władcy Pierścieni". Jest zatem czymś nie tylko fałszywym, ale wręcz szczególnieprzewrotnym patrzenie na pisarstwo Tolkiena inaczej niż na specyficznie194 <strong>FRONDA</strong> 27/28


chrześcijański mit. Dlatego też wiedząc, jak samo słowo „mit" jest źle rozumiane,powinniśmy przejść do omówienia tolkienowskiego pojęcia mitu.Filozofia mituRozwój pojmowania mitu przez Tolkiena pochodzi bezpośrednio z jegochrześcijańskiej wiary. Tak naprawdę niezrozumienie Tolkiena wypływa właśniez niezrozumienia jego podejścia do mitów, których istota i znaczenie niezostały uchwycone przez jego krytyków. Właśnie to niezrozumienie przez literaturoznawcówleży u podstaw ich braku docenienia prac Tolkiena. Dlawiększości dzisiejszych krytyków mit jest po prostu innym określeniemkłamstwa lub fałszu, czymś co jest z gruntu nieprawdziwe. Dla Tolkiena mitma wprost przeciwne znaczenie. Jest jedynym sposobem, aby pewne transcendentalneprawdy mogły być wyrażone w zrozumiałej formie. Ten paradoksalnypunkt widzenia miał głęboki i decydujący wpływ na CS. Lewisa,ułatwiając mu konwersję na chrześcijaństwo.Kiedy Lewis i Tolkien spotkali się po raz pierwszy, Lewis zaczynał dostrzegaćniewystarczalność agnostycyzmu, w który z czasem popadł odrzuciwszyprzedtem wszelkie pozostałości chrześcijaństwa z dzieciństwa. Latem1929 roku wyrzekł się agnostycyzmu i zaczął przyznawać się do bycia teistą,wierząc w istnienie Boga, lecz odrzucając prawdy chrześcijaństwa. Takie byłojego stanowisko, kiedy we wrześniu 1931 roku prowadził dyskusję z Tolkienemi ich wspólnym znajomym - Hugo Dysonem. Miała ona wywrzeć rewolucyjnywpływ na jego życie. Po kolacji trzej panowie udali się na spaceri dyskutowali o naturze i funkcji mitów. Lewis wyjaśnił, że czuje moc mitów,ale w końcu są one nieprawdą. Jak wyraził to dokładnie, mity są „kłamstwamia zatem są bezwartościowe, nawet jeśli są posrebrzane".„Nie - odparł Tolkien. - Nie są kłamstwami".Tolkien przekonywał, że wręcz odwrotnie, mity są najlepszym sposobemna przenoszenie prawd, które w przeciwnym wypadku nie mogłyby być wyrażone.Pochodzimy od Boga i jest pewnym, że mity opowiadane przez nas,choć zawierają błędy, odbijają cząstkę prawdziwego światła, wiecznej bożejprawdy. Mity mogą zwodzić, z drugiej strony może niepewnie, ale prowadządo prawdziwego portu, podczas gdy materialistyczny „postęp" wiedzie jedyniew kierunku otchłani i panowania zła.JESIEŃ'2002195


Pojmując mit w ten sposób Tolkien i Dyson wyrazili swoje przekonanie,że historia Chrystusa była po prostu prawdziwym mitem - mitem, który jestpodobny do innych, lecz który naprawdę się zdarzył. Podczas gdy pogańskiemity ukazywały fragmenty wiecznej prawdy słowami poetów, prawdziwy Mitchrześcijaństwa ukazał całą prawdę przez samo Słowo. Poeci pogańskiej starożytnościopowiadali swe legendy za pomocą słów, lecz Bóg, wszechmocnyPoeta, opowiedział prawdziwą legendę za pomocą faktów - wplatając w swąopowieść czyny prawdziwych ludzi działających w historii.Argumenty Tolkiena wywarły niezatarty wpływ na Lewisa. Budowla niewiaryległa w gruzach i położone zostały fundamenty jego chrześcijaństwa.Dwanaście dni później Lewis pisał do przyjaciela, że „właśnie przeszedł odwiary w Boga do wiary w Chrystusa - w chrześcijaństwo... Mój długi wieczornyspacer z Dysonem i Tolkienem miał z tym wiele wspólnego." To interesujące,wręcz zdumiewające, że bez J.R.R. Tolkiena mogłoby nie być CS.Lewisa, przynajmniej nie takiego CS. Lewisa, który jest znany i kochany nacałym świecie jako wielki chrześcijański apologeta i autor wzniosłych chrześcijańskichmitów, takich jak „Lew, Czarownica i stara szafa".Integralną wobec tolkienowskiego pojmowania mitu była wiara w twórczośćjako symbol bożego obrazu w człowieku. Bóg, jako Stwórca, przekazałdar tworzenia ludziom, stworzeniom stworzonym na Jego własny obraz. TylkoBóg mógł stworzyć w pierwotnym sensie, tzn. tworząc coś z niczego.Człowiek natomiast może tworzyć poprzez przekształcanie materii Stworzeniaw dzieła piękna. Muzyka, sztuki plastyczne i literatura są aktami tworzeniawyrażającymi boską naturę w człowieku. W ten sposób człowiek uczestniczyw stwórczej mocy Boga. Ta wzniosła wizja znalazła swój wyraz nastronach otwierających „Silmarillion", zagadkowe i nieukończone dzieło budująceteologiczne i filozoficzne podstawy, na których oparta jest mitologicznastruktura „Władcy Pierścieni".Mit w „Silmarillion"„Silmarillion" odkrywa głęboką przeszłość Sródziemia, świata stworzonegoprzez Tolkiena, a cały szereg legend opowiedzianych na jego stronicach przyczyniłsię do ukształtowania rozległego źródła mitów, z którego powstał„Władca Pierścieni". W rzeczy samej, opus magnum Tolkiena nie mogłoby na-|Qg <strong>FRONDA</strong> 27/28


odzić się, gdyby nie świat stworzony po raz pierwszy w „Silmarillionie".Najważniejszą częścią „Silmarillionu" jest obraz Stworzenia Sródziemiaprzez Jedynego. Ten mit Stworzenia jest prawdopodobnie najbardziej znaczącymi najpiękniejszym ze wszystkich dzieł Tolkiena. Sięga on do samych źródełtwórczej wizji Tolkiena, jak też wiele mówi o nim samym. Gdzieś napierwszych stronicach „Silmarillionu" można znaleźć zarówno człowiekastojącego za mitem, jak też mit stojący za człowiekiem.Mitem stojącym za Tolkienem był oczywiście katolicyzm, „prawdziwymit". Dlatego jest mało zaskakujące, że wersja stworzenia u Tolkiena w „Silmarillion"wykazuje znaczące podobieństwo do historii stworzenia świataw Księdze Rodzaju. Na początku był Eru, Jedyny, który „powołał do życiaAinurów, Istoty Święte, zrodzone z Jego myśli. Ci byli z Nim wcześniej, niżpowstało wszystko inne." Bóg, Jedyny „rozmawiał z nimi i poddawał im tematymuzyczne". Potem pozwolił Świętym Istotom lub Archaniołom wziąćudział w Jego stwórczych darach, objawiając ich rolę w akcie Stworzenia:„Chcę, abyście z tego tematu, który wam objawiłem, rozwinęli Wielką Muzykę,a ponieważ natchnąłem was Niezniszczalnym Płomieniem, możecie,jeśli chcecie, wzbogacić temat własnymi myślami i pomysłami". W ten sposóbArchaniołowie rozwinęli Boże Stworzenie jako Symfonię Jego Chwały:„...z przeplatających się i nieustannie zmiennych melodii wzbiły się harmonijnedźwięki i popłynęły poza zasięg słuchu w głębie i wysokości (...) Muzykai echa Muzyki rozległy się w Pustce, aż przestała być pustką."Do kosmicznej symfonii stworzenia wkradł się dysonans, gdy jeden z Archaniołówzdecydował się odgrywać własne wątki melodii na przekór woliKompozytora. Zamiast być instrumentem w Wielkiej Muzyce, ZbuntowanyArchanioł skomponował swoje własne tematy wprowadzając dysonans. Tadysharmonia była początkiem zła. Jeszcze raz mit Tolkiena powtarza „prawdziwymit" chrześcijaństwa z alegoryczną precyzją. Zbuntowany Archaniołzostał nazwany Melkorem, później znanym jako Morgoth, i jest oczywistymJESIEŃ-2002197


odpowiednikiem Lucyfera, znanego również jako Szatan. Melkor jest opisanyprzez Tolkiena jako „największy z Ainurów", tak jak Lucyfer był największymz archaniołów. Podobnie jak Lucyfer, Melkor jest podstawowym źródłemgrzechu pychy, zdeterminowanym aby poniżyć ludzkość dla swychwłasnych złośliwych celów. Melkor pragnął „nagiąć do swojej woli elfów i ludzi",zazdrosny o dary, które Bóg im obiecał; i „chciał mieć poddanych i sługi,być czczony jako władca i panować nad wolą innych istot".Alegoria staje się jeszcze bardziej przejrzysta, kiedy Tolkien opisuje walkęmiędzy Melkorem i Manwe, który jest wyraźnie odpowiednikiem ArchaniołaMichała. „Rozgorzał spór i sprzymierzeni z Manwem Valarowie tym razemzmusili Melkora do odwrotu; wycofał się wówczas w inne strefy Świata,gdzie mógł robić, co zechciał."Porównanie Melkora z Lucyferem jest jeszcze bardziej widoczne, kiedyTolkien wyjaśnia, że imię Melkor znaczy „Ten, Co Powstaje z Mocą". „Leczutracił to imię: Noldorowie, którzy pośród elfów najwięcej ucierpieli od jegozłości, nie chcieli go wymawiać i mówili o nim Morgoth, czyli Czarny NieprzyjacielŚwiata." Podobnie Lucyfer, najjaśniejszy ze wszystkich aniołów,znaczy „Przynoszący Światło", podczas gdy Szatan, tak jak Morgoth znaczy„Nieprzyjaciel". Zamiar Tolkiena, jako chrześcijanina i filologa, aby utożsamićMelkora z Lucyferem, jest więc dosyć jasny.Biorąc inspirację, bez wątpienia, z Księgi Izajasza (14,11-12: „Do Szeolustrącony twój przepych i dźwięk twoich harf. Robactwo jest twoim posłaniem,robactwo też twoim przykryciem. Jakże to spadłeś z niebios, Jaśniejący,Synu Jutrzenki?") Tolkien mówi o Melkorze:198<strong>FRONDA</strong> 27/28


„Był wielki, lecz przez pychę zaczął gardzić wszystkim poza sobą, aż stałsię duchem niszczycielskim i bezlitosnym. Rozum przemienił w przebiegłość,aby znieprawić i naginać do własnej woli każdego, kto mógł mu byćużyteczny, aż stał się bezwstydnym kłamcą. Początkowo łaknął Światła, ależe nie mógł go posiąść na swoją wyłączną własność, zstąpił przez ogieńi gniew w straszny żar i niżej jeszcze w Ciemność. Ciemności też używał najczęściejdo szerzenia na Ziemi zła i grozy, tak że wszystkie żywe stworzeniemusiało drżeć z lęku."Pomijając wpływy z Pisma Świętego, widoczne są również zapożyczeniaz teologii św. Augustyna. Zło, symbolizowane przez ciemność, nie ma wartościsamej w sobie, a jest jedynie negacją dobra, symbolizowanego przezświatłość.Krótko po opisie Melkora, Tolkien przedstawia Saurona - Czarnego Nieprzyjacielaz „Władcy Pierścieni". Sauron jest opisany jako „duch" o „największejmocy" wśród sług Melkora: „Z biegiem wieków stał się wszakże jakgdyby cieniem Morgotha i widmem jego przewrotności, idąc w ślad za nimtą samą zgubną ścieżką ku Pustce."Złe moce we „Władcy Pierścieni" są zatem bezpośrednimi potomkami tolkienowskiegoSzatana, co czyni mało prawdopodobną lub wręcz niemożliwąkażdą, oprócz chrześcijańskiej, interpretację tej książki. Katolicka teologia,otwarcie obecna w „Silmarillionie" a podskórnie we „Władcy Pierścieni", jestwszechobecna w obu, ożywiając opowieści w sposób niewidzialny, ale pewny.Odtworzenie jednościOkazałość mitologicznej wizji Tolkiena wyklucza wyczerpującą ocenę jejchrześcijańskiej mistyki i teologii w tak krótkim eseju. W nieprzeniknionymmroku Czarnego Władcy i jego okrutnych sług, upiorów pierścienia, czujemyobiektywną obecność Zła. Sauron i jego słudzy stawiają nas wobec gorszącego,odpychającego realnego braku dobra. W swojej koncepcji potęgi złaTolkien odkrywa przed czytelnikiem tą metafizyczną czarną dziurą w o wielebardziej niepokojących obrazach niż Milton w słynnej wizji Szatana jako„widzialnej ciemności".Z drugiej strony Tolkien równie mocno przedstawia dobro. W dobrotliwościi łagodności hobbitów widzimy uwielbienie pokory. W ich niechęci doJESIEŃ'2002 199


„Władca Pierścieni" to oczywiście dziełofundamentalnie religijne i katolickie.///S/I/ folkicnn do !. Roberta Murrayn (2 grudnia 1953 r.)bohaterstwa widzimy odwagę uszlachetnioną przez skromność. W nieśmiertelnościelfów i wywołanych przez nią smutku i melancholijnej mądrości możemyodnaleźć myśl, że śmiertelność człowieka jest darem bożym. Darem,który kończy jego wygnanie w tej ziemskiej „dolinie łez" i poprzez śmierćumożliwia mu osiągnięcie mistycznej komunii z Bogiem poza czasem.Gandalf to archetypiczna prefiguracja potężnego proroka lub patriarchy, wizjonera,który zachowuje wizję Królestwa ponad zwykłym ludzkim rozumieniem.Czasami jest wręcz podobny do Chrystusa. Oddaje swoje życie za przyjaciół,a wynikiem jego tajemniczego „zmartwychwstania" jest przemienienie.Przed ofiarną „śmiercią" jest on Gandalfem Szarym. Po „zmartwychwstaniu"pojawia się jako Gandalf Biały, wyposażony w większe moce i głębszą mądrość.Aragorn jako prawowity król, chociaż banita, przywołuje iskierki nadzieina odtworzenie sprawiedliwie nadanej, tzn. katolickiej władzy. Osoba Aragornaucieleśnia arturiańskie czy jakobickie tęsknoty: romantyczne pragnienieo „Powrocie Króla" po wiekach wygnania. „Pęknięty miecz", symbol królewskościAragorna, jest przekuty w namaszczonym czasie. Silna pamiątkapo legendzie Excalibura i jego związku z chrześcijaństwem.Należy podkreślić, że rola ludzi we „Władcy Pierścieni" jest odbiciem ichboskiej, choć upadłej natury. Można znaleźć ich wśród sług Nieprzyjaciela,zwykle zwabionych podstępem na ścieżki zła, lecz zawsze zdolnych do skruchy,a tym samym do odpokutowania. Boromir, który reprezentuje człowiekaw Drużynie Pierścienia, ulega pokusie użycia Pierścienia, czyli sil zła,w naiwnej wierze, że można go wykorzystać jako potężną broń przeciwkoSauronowi. W końcu uznaje błąd użycia zła przeciwko złu. Umiera bohaterskooddając swe życie za przyjaciół w duchu skruchy.200<strong>FRONDA</strong> 27/28


„Władca Pierścienia" jest wzniosłą mistyczną Drogą Pasyjną. NiesieniePierścienia, symbolu grzechu, jest jak niesienie Krzyża. Mitologiczna Wyprawato istna Via Dolowsa. Przeciwnicy twórczości Tolkiena, jak również wieluz jego wielbicieli, nie uchwyciło tej ostatecznej prawdy tkwiącej w sercu jegomitu. Niestety, ślepi na teologię pozostaną ślepymi na to, co najpiękniejszewe „Władcy Pierścieni". Warto przypomnieć zdanie Chestertona, że jakbardzo by się nie starał o uwypuklenie sedna opowiadania, i tak znajdą siętacy, którzy znajdą coś innego. Często okazuje się, że powołując się na CS.Lewisa, sumienny ateista, letni neopoganin lub agnostyk nie czytają go zbytdokładnie. Wędrując uważniej przez świat Tolkiena zanurzą się w światprawd, których wcześniej nie zauważali. Jeśli dojdą wraz z Drużyną Pierścieniaaż do głębi Mordoru i dalej, mogą nawet dostrzec, że owe pasjonująceprawdy wskazują na tę najbardziej pasjonującą ze wszystkich. W końcu mogąnawet zrozumieć, że Wyprawa jest w rzeczywistości Pielgrzymką.JOSEPH PEARCEPRZEDRUK ZA: „CATHOLIC WORLD REPORT" 12/2001TŁUMACZYŁ: HUBERT CZAPLICKIWSZYSTKIE CYTATY Z „SILMARILLIONU" POCHODZĄ Z POLSKIEGO WYDANIACZYTELNIKA Z 1990 ROKU W TŁUMACZENIU MARII SKIBNIEWSKIEJJESIEŃ-2002201


(Post)modernistyczne wychowanie możespowodować, że wizerunek wielowiekowejtradycji napotka na jajogłową,bierną agresję. Agresja ta wyraża sięnajczęściej w ironicznych, szyderczych -a przede wszystkim chamskich - uwagach i komentarzach.Do akcji mogą też wkroczyć szerokie masy,i wtedy wszystko zostanie zagłuszone przez gromki rechotobżerającego się popcornem, pospolitego, swojskiegoćwoka.I ty zostaniesztalibemFILIPMEMCHESNie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków.Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić.Ewangelia według św. Mateusza 5, 17-18Me bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójciesię raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.Ewangelia wedtug św. Mateusza 10, 28Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimyChrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwemdla pogan, (...).Pierwszy list do Koryntian 1, 22-23Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością.Pierwszy list Św. Jana Apostola 4, 8202<strong>FRONDA</strong> 27/28


1. Karierę zrobili na przestrzeni ostatnich kilku lat. Zasłynęli jako wandale zabytkówklasy zerowej - gigantycznych posągów Buddy w dolinie Bamjanu.Szczególnie głośno zrobiło się o nich po zamachach na WTC i Pentagon.W efekcie, wraz z Usamą ibn Ladinem, stali się głównym obiektem ataku propagandowegopolityków i mediów „wolnego świata". Nie tylko zresztą propagandowego.Prezydent USA wypowiedział im po prostu wojnę. Urośli do rangisymbolu. Zawrotną karierę robi używanie ich nazwy jako epitetu wobecludzi, których poglądy i postawy wydają się być obciążone fanatyzmem,zwłaszcza takim, który karmi się treściami religiancko-moralizatorskimi.2. Talibowie są też czarnymi charakterami kolejnego filmu irańskiego reżysera,Mohsena Makhmalbafa. Obraz nakręcony został jeszcze przed atakamina Nowy Jork i Waszyngton, jednak na Zachodzie „po 11 września" odbieranyjest w adekwatnym do zaistniałej sytuacji międzynarodowej kontekście.Nafas, młoda Afganka mieszka od dziecka w Kanadzie. Z zawodu jest dziennikarkązajmującą się zjawiskiem „dyskryminacji kobiet". Właśnie dostałalist z ojczystego kraju od swojej - okaleczonej przed laty w rezultacie wybuchuminy - pogrążonej w rozpaczy siostry. Zbliża się ostatni w drugim tysiącleciudzień całkowitego zaćmienia Słońca. Nafas dowiaduje się, iż siostrazamierza w tym dniu popełnić samobójstwo. Dziennikarka rusza więc w rodzinnestrony, aby nie dopuścić do tragedii. Przygody zaczynają się od irańsko-afgańskiegopogranicza, skąd główna bohaterka udaje się w kierunku tytułowegoKandaharu. Sytuacje, jakich od tej pory doświadcza, stanowiłyzapewne dla reżysera pretekst do tego, aby filmowi nadać charakter paradokumentu.Makhmalbaf pokazuje więc krwawe żniwo ciągnącej się latamiwojny oraz marną kondycję społeczeństwa rządzonego przez bezwzględnychteokratów. I coś jeszcze, z czym ty, zachodni widzu, masz już kłopot. Rozwiejmywszelkie wątpliwości, widzem tym jestem również i ja.3. Owszem, głód, nędza, choroby, przemoc, śmierć budzą w człowieku Zachodu- ukształtowane na przestrzeni dwóch tysiącleci, obce mentalnościazjatyckiej - autentyczne współczucie dla cierpienia bliźniego. I OK. Inaczejsprawa się ma ze zrozumieniem przez Amerykanina, Francuza czy Polakaafgańskiej specyfiki kulturowo-obyczajowej. Tutaj wrażliwość zachodnia zdajesię na nic. Nie pomoże nawet snobistyczna - a więc skłaniająca do tematuJESIEŃ-2002203


podchodzić z demonstracyjnym namaszczeniem - fascynacja irańską kinematografią.(Post) modernistyczne wychowanie może natomiast spowodować, żewizerunek wielowiekowej tradycji napotka na jajogłową, bierną agresję. Agresjata wyraża się najczęściej w ironicznych, szyderczych - a przede wszystkimchamskich - uwagach i komentarzach. Do akcji mogą też wkroczyć szerokiemasy, i wtedy wszystko zostanie zagłuszone przez gromki rechot obżerającegosię popcornem, pospolitego, swojskiego ćwoka. Trzeba jeszcze wziąć poduwagę fakt, że reżyser zaangażował do filmu naturszczyków. A ci grają sugestywniei przekonująco. Po prostu są prawdziwi. Jak więc zareagujesz, przedstawicieluzachodniej, czyli „wyższej", cywilizacji, na widok rozmaitych egzotycznychsekwencji? Co sobie pomyślisz, kiedy na ekranie pojawi sięmężczyzna, stanowczo oznajmiający, że przez to, iż którakolwiek z jego żonbędzie miała odsłoniętą publicznie twarz, on może utracić swój honor?4. Irański twórca nie kryje własnego stosunku do zasadi zachowań, jakie znamionują oddane tradycji społeczeństwo.Przedmiotem wyrażającym w obrazie kwintesencjęzła jest burka - zasłona, na noszenie którejskazane są afgańskie kobiety. Nafas - imię to w rodzimymjęzyku bohaterki oznacza „oddech" - równieżpoddaje się surowym dyrektywom talibów. „Pamiętajmy- podkreśla w jednej ze swych wypowiedzi reżyser- że burka, która całkowicie pokrywa ciało afgańskiejkobiety, nie pozwala oddychać i jest symbolem zniewolenia". Problem tenma jednak wymiar nie tylko lokalny. Ograniczenie kobiecego oddechu przezburkę jest w istocie konfliktem „równouprawnienia płci" z „przeżytkami patriarchatu",starciem pragnienia wolności z systemem, który ją tłamsi. Alechodzi tu zarazem o coś więcej - o konfrontację „życia" ze „śmiercią".5. W latach 20-tych minionego wieku jurysta o zmyśle obserwacji i przenikliwościumysłu antropologa, Carl Schmitt przestrzegał, aby politycznego rozróżnienia„przyjaciel-wróg" nie mylić z moralnym rozróżnieniem „dobro-zło", bowiemw polityce nie każdy przyjaciel musi być moralnie dobry, i nie każdywróg - moralnie zły. Zlaicyzowana zachodnia percepcja rzeczywistości skażonajest wieloma bajkami, w których występują dobrzy „my" i źli „oni". Jedną204<strong>FRONDA</strong> 27/28


z takich bajek pozostaje uproszczona wersja krótkiej pracy Ericha Fromma„Wojna w człowieku". Fromm wskazuje na dwie, wzajemnie zwalczające się,tendencje, które charakteryzują naturę ludzką: „nekrofilię" (w tym wypadkutermin ten oznacza coś dużo więcej aniżeli perwersję seksualną) oraz „biofilię".W skrócie - czyli tak, jak życzą sobie propagandziści „społeczeństwaotwartego", a może nawet jego wrogowie, tyle że prawdziwi - „nekrofilia" jestuwielbieniem porządku i dyscypliny oraz autorytarnym przywiązaniem do tego,co minione, „biofilia" zaś - samorealizacją, spontanicznością, demokratycznymwybieraniem przyszłości. Talibowie, czyli „oni" są więc „nekrofilami".Buntująca się przeciwko noszeniu burki Nafas, a wraz z nią „my", to oczywiście„biofile". Proces medialnej stygmatyzacji - obsadzania pozycji w międzycywilizacyjnejwojnie, dobiega końca. Lecz przecież rzeczywistość pozostajewielce złożona - wczorajszy śmiertelny wróg Iran to dzisiaj sojusznik w ramach„koalicji antyterrorystycznej" - a bajkopisarze po obu stronach barykadysą wobec niej bezradni. Czy potrafisz udowodnić, że jest inaczej?6. Makhmalbaf demaskuje słabość talibańskiej cywilizacji.To cywilizacja religijnego regresu, wyrażającegosię w nieustannym, faryzejskim powracaniu do Prawa,które rzekomo ma zbawić upadłą ludzkość. W obrębietak pesymistycznej - lecz nie depresyjnej (społeczeństwutradycyjnemu nowoczesne przypadłości pozostająnieznane) - cywilizacji - w filmie nawet piękna pieśńorszaku weselnego brzmi żałobnie - głęboko tkwi przekonanieo skłonności człowieka do grzechu, do sprzeciwianiasię Porządkowi ustanowionemu przez Stwórcę. Grzech może się teżprzejawiać w niezgodzie na własną naturę, na konsekwencje społeczne, jakiewynikają z bycia kobietą lub mężczyzną. Z tej perspektywy widać potrzebęodgórnej, nakazowej rytualizacji tego, kim się jest - konieczność egzorcyzmowaniawszystkich obszarów życia. I to być może głównie dlatego mężczyźnimuszą nosić długie brody, a kobiety - burki, co w tym drugim przypadkusłuży również zasłanianiu kobiecej twarzy przed pożądliwymspojrzeniem obcego mężczyzny. Prawo staje się jednak absurdem. Nafas poznajeczarnoskórego Amerykanina, który niegdyś przybył do Afganistanuw poszukiwaniu Boga. Wziął udział w wojnie z Sowietami. Sowieci po latachJESIEŃ-2002 205


zostali przegnani, lecz wojna trwa nadal, tym razem wszystkich ze wszystkimi.Krew leje się strumieniami. Amerykanin odkrył więc Boga w pochylaniusię nad cierpieniem bliźniego. Wykorzystuje podstawową wiedzę medycznąniosąc - na tyle, na ile potrafi - pomoc chorym i rannym. Jednak to nie wystarczy.Amerykanin poszukuje Boga dalej. Przestrzega także talibańskichnakazów, choć nie jest ich zwolennikiem. Brodę, czyli - jak sam ją określa -„burkę dla mężczyzny"... codziennie sobie przykleja. Prawo można ominąći oszukać. Dla człowieka Zachodu to koronny argument przeciwko Prawu.Ale czy to samo możesz uczynić z Bogiem?7. W 1996 roku, na łamach jednego z francuskich czasopism,Makhmalbaf wyraził taką oto nadzieję: „Myślę,że renesans, który kilka wieków temu przeorał Europę,dotrze w końcu do nas, na Wschód". Ale Europa zdążyłajuż odczuć skutki działania, antycypującej renesansi późniejsze rewolucje, Ockhamowskiej brzytwy. Skoronie można „mnożyć bytów ponad miarę", to przezostatnie pięć stuleci wyrugowywano ze zbiorowej świadomościkolejno: Kościół, religię, Boga. Świadczą o tympewne miejsca: Wandea, Kołyma, Auschwitz, kliniki aborcyjne. Kiedy niedawnowojska afgańskiego Sojuszu Północnego zdobyły Kabul, stacje telewizyjnena całym świecie pokazywały, jak do miasta tego dotarła zachodnia,„renesansowa" rewolucja przeciwko wschodniemu, talibańskiemu „średniowieczu":mężczyźni golili sobie brody, a kobiety zrzucały swoje burki. A więctam się akurat marzenie irańskiego reżysera ziściło. Nie wiadomo tylko jeszcze,czy duch rewolucji obejmie cały Afganistan.8. Zachodni „biofile" złożą niebawem Afgańczykom oferty (po) nowoczesnychrozwiązań społecznych. Jeśli Afgańczycy jakieś z tych wynalazkówprzyjmą, to autorytet starców może się okazać zbytecznym anachronizmem,a międzypokoleniowe więzi zostaną zerwane. Tymczasem garstka zawistnychzachodnich „nekrofilów" już coś przebąkuje o inwazji „cywilizacjiśmierci" na Afganistan (straszą przede wszystkim rozbiciem rodziny). DoKandaharu zaś przyjadą zadowoleni z siebie holenderscy inżynierowie dusz,aby zareklamować swoje osiągnięcia w dziedzinie kulturowo-obyczajowych206<strong>FRONDA</strong> 27/28


innowacji, na przykład - to nie dowcip - ustawowe, moralne i psychologicznezrównanie „profesji" kurwy z innymi profesjami, chociażby z profesją pielęgniarki.Sytuacja położenia afgańskich kobiet może się wtedy naprawdęzmienić. Mam do ciebie, dumny członku zachodniej wspólnoty cywilizacyjnej,jeszcze tylko jedno pytanie: czy będą to zmiany na lepsze?FILIP MEMCHESP.S. Filmu pod tytułem „Amsterdam", Mohsen Makhmalbaf na razie nie nakręcił.„KANDAHAR", REŻ. MOHSEN MAKHMALBAF, IRAN-FRANCJA, 2001APPENDIX:INasza cywilizacja:Dwie stalowo szklane wieże, migające cyferki, migające ekraniki, Mickjagger - artysta,Petelicki - generał, Pieńkowska - dziennikarka, B-52, A-130, Kwaśniewski - prezydent,Glemp - prymas, ... - Polak, otyłość - 30 %, rak - 40 %, alergia - 50 %, produkt krajowybrutto, rozwój, technologie, integracja, strategia na rzecz integracji, stały zrównoważonywzrost, krawaty, garnitury, samochody, klimatyzacja, zmiany klimatyczne, pomochumanitarna, analitycy badający zdjęcia i zegarek bin Ladena na zdjęciach.JESIEŃ'2002207


Ich cywilizacja:Wojownik wśród skal, rada badająca święte księgi, proroctwa, starszyzna plemienna, namiot,proste prawdy, wiara, broń, krew, honor, zlo, nienawiść, ofiara, dobro, śmierć, życie.„Kronika Kontrasa'', „Obywatel", nr 1 (5) 2002 r.IITalleyrand zauważył kiedyś, że ludzie obdarzeni zostali mową, aby móc ukryć swojemyśli. Hipokryzja, dodał, zmienia tylko z pokolenia na pokolenie sposoby swego przejawianiasię: pozostała jednak tą samą hipokryzją - przed 1789 rokiem i po roku 1815roku, w czasach Świętego Przymierza.To, z czym mamy obecnie do czynienia, to wahanie Waszyngtonu, Londynu, etc,aby nazwać zaistniałą sytuację wojną, być może po prostu trzecią wojną światową. Zawsze,począwszy od 1945 roku, Ameryka przygotowywała i formowała imperium jakoniemal automatyczne dopełnienie tych podbojów gospodarczych, które niosły zesobą w konsekwencji pewną ideologię: czy nazwiemy ją liberalizmem, otwartym społeczeństwem,wolnym rynkiem, końcem historii czy - w istocie - globalizmem. Taideologia, tak jak każda inna ideologia, wywołuje obawy, wrogość, ruchy sprzeciwu.Nie ma w tym nic zaskakującego, poza tym, iż Ameryka - inaczej niż na przykładCesarstwo Rzymskie - nie chce przyznać się do swych imperialnych apetytów, aleuporczywie twierdzi, że wszelkie jej działania podejmowane są w interesie ludzkości,ponieważ jest demokratyczna, stoi na straży „praw człowieka" (jeszcze jeden slogano wymiennym znaczeniu) oraz walczy z „terroryzmem". Kluczowym słowem jest tutajterroryzm, bowiem Waszyngton nie pozwala nigdy nazwać swojej politykiterroryzmem, natomiast dzieli (divida et impera) świat na dwa obozy: anielski,który niesie wolność wszystkim ludom, a z drugiej strony - diabelski, którywciąż prowokuje przywódców dobrej, humanitarnej połowy ludzkości. W tensposób obecnie prowadzone działania nie są nazwane wojną (nawet gdy chodzio regularną przecież wojnę w Afganistanie), ale stają się „operacją policyjną",208 <strong>FRONDA</strong> 27/28


„oczyszczaniem", w końcu nawet krucjatą. Druga strona tego konfliktu twierdziz kolei, że przez ponad sto lat cierpiała z powodu imperialistycznej polityki Zachodui że ów „imperializm" doprowadził ostatnio (w Afryce, Ameryce Łacińskiej, na BliskimWschodzie, a w szczególności w stosunkach między Izraelem a Palestyńczykami) doekscesów, których dłużej tolerować nie sposób. Nadszedł już czas, aby nauczyć wreszcie„imperialistów" rozumu...Oto są dwie, równie fałszywie zdefiniowane pozycje, które ukrywają nader zróżnicowanehistoryczne „zaszłości" i aktualne interesy. Obie strony powstrzymują się odnazwania zaistniałej sytuacji wojną, a tymczasem ataki z obu stron się zaostrzają: 11września w Nowym Jorku, potem naloty dywanowe na Afganistan. Nie wypowiedzianawojna globalna jest jednak faktem i byłoby naiwnością oczekiwać, że zostanie onazredukowana wkrótce do „klasycznej wojny" i w końcu „klasycznego pokoju".Thomas Molnar, „Los imperium", „Arcana", nr 6 (42) 2001 r.IIIGlobalnej kultury jeszcze więc nie ma, w każdym razie do Afganistanu nie dotarła.„Ciemny" Afgan w niej nie uczestniczy. Ale choć niektórym „światłym" Amerykanomczy Europejczykom w głowie to się nie mieści, nie jest człowiekiem akulturalnym.Uczestniczy w kulturze innej, islamskiej. I w swej ciemnocie chce w tej islamskiej kulturzepozostać. Czy możemy mu my - kulturalni ludzie Zachodu - na taki prymitywizmpozwolić?Cóż, zwycięskie wojny albo pokojowe sojusze i pakty wieczystej przyjaźni częstokroćprzynosiły rozmaite rewolucje kulturalne i implantacje kultur nowych na gruzachstarych, zakazywanych, niszczonych czy co najmniej wydrwiwanych. Pamiętacie budowęproletariackiej Nowej Huty opodal klerykalnego Krakowa? Wiecie coś o urządzeniuślicznego skweru i alejek spacerowych na naddnieprzańskim wzgórzu w Kijowie,gdzie do lat sześćdziesiątych stała tysiącletnia cerkiew Dziesiatynna? (...)Porównanie Amerykanów z Sowietami uważacie za zbyt zjadliwe? Rzecz w tym, żetak bywało w historii, jeśli nie zawsze, to przynajmniej najczęściej. Implantacja kulturJESIEŃ-2002 209


nowych trwa długo i rozwija się w rytmie pokoleń. Niszczenie kultur starych idzie szybciej- to załatwia się rozkazem, groźbą lub rozdawnictwem żywności czy leków. (...)Wprowadzenie nowej wiary wymaga najpierw odebrania religii starej, więc zaczynasię od ateizacji, wprowadzenie nowej kultury wymaga przekreślenia kultury starej,czyli po prostu - schamienia. (...)To brzydkie pojęcie stanowi niestety kontekst dla malowniczo opisywanych scen odrzucaniaprzez niektóre Afganki „chusty islamskiej", jak za przykładem nieznającej zupełnieobyczaju islamskiego prasy zachodniej piszą nasi niektórzy publicyści. Warto możeprzypomnieć, że Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz i paru innych pisarzy polskich używałow tym miejscu słowa „czarczaf", będącego starodawnym, bodaj szesnastowiecznym, zapożyczeniemod Tatarów... Otóż czarczaf jest zakrywającym część twarzy i szyję strojem,zalecanym islamskiej kobiecie, gdy wychodzi na ulicę czy pokazuje się publicznie.Zdjęcie czarczafu jest w tej kulturze daleko posuniętym negliżem, jeśli niewręcz obnażeniem się. Przyjmuję do wiadomości, że bez czarczafu chcą po ulicach Kabuluchodzić odważne emancypantki. Sądzę, że mają takie prawo. Faktem jest jednak,że przed nimi tak po tych ulicach chodziły tylko dziwki. Przechodzień nie wie więc,z kim ma do czynienia - ewidentny jest tylko fakt odrzucenia kulturowego nakazuprzyzwoitości stroju. W ostatnich tygodniach dezorientacja jest jeszcze głębsza - obokemancypantek i dziwek chodzą po ulicach w negliżu jeszcze inne kobiety: te, którechcą zaznaczyć swą proamerykańskość. Goła twarz kobiety to znamię aprobaty politycznegoprzełomu, jaki miał miejsce, to czerwony krawat w Warszawie sprzed latpięćdziesięciu... I tak tworzy się okropny, bardzo szkodliwy dla przyszłości Afganistanuzlepek pojęć: emancypantka - kolaborantka - dziwka. Biedne te prawdziwe emancypantki...Zachodnia i polska prasa mówi o odrzuceniu czarczafu wyłącznie w kategoriachwyzwolenia. Gdyby wyzwolicielami byli na przykład Hotentoci, wyzwalaliby nasze kobietyz biustonoszy i z majtek... Ciuch inny, ale sens kulturowy ten sam. Schamieniejest zawsze wyzwoleniem - z kultury.Czy o to w Afganistanie chodzi przybyszom zza oceanu? Deklarują, że nie, że idzietylko o terroryzm, akceptują nawet Talibów, którzy wyrażą poparcie dla nowych władz(od razu przypominają się nasi „księża patrioci"). Atmosfera, która rodzi się w Afganistaniei wokół niego, zaprzecza tym amerykańskim deklaracjom. Mogę niby być muzułmaninem,nie mogę być fundamentalistą. Od którego miejsca zaczyna się fundamentalizm,decydować będzie nierozumiejący mojej wiary Amerykanin albo mój rodak- amerykański kolaborant. Nie mogę temu wierzyć.210<strong>FRONDA</strong> 27/28


Nie jest to sytuacja zdrowa. Afgański muzułmanin nie zaufa tak określającemuwarunki „swobód religijnych" Amerykaninowi. Więcej: odkryje, już odkrywa, żeostrzegający go przed Ameryką Talibowie mieli bardzo dużo racji. Ameryka, która pojawiłasię w Afganistanie, okazuje się dla islamu nieprzyjazna. To wróg afgańskiej tożsamościreligijnej, w tym regionie świata bez porównania ważniejszej niż tożsamośćetniczna czy narodowa. Trzy miesiące temu deklaracje, że wrogiem Ameryki nie sąmuzułmanie, a tylko wyrosły wśród nich terroryzm, mogły jeszcze wydawać się tui ówdzie wiarygodne. Dziś jest to znacznie trudniejsze. Jeszcze trochę, a bin Ladenurośnie do rozmiaru wodza islamu. Może uda się go zabić, ale nie rozwiąże to jednakkwestii do końca: stanie się męczennikiem dżihadu.Bohdan Cywiński, „Dżihad mocny jak gwóźdź", „Rzeczpospolita", 28 grudnia 2001 r.IVDla wielkich cywilizacji zagrożenie płynie od wewnątrz, zagrożenia z zewnątrz sąwtórne. Dla nas zagrożenie zewnętrzne przyjdzie z Azji. Rzymianie mawiali: chceszpokoju, szykuj się do wojny. Fakt, że jesteśmy dziś moralnie słabi, musi zachęcać innychdo ekspansji. Uderza się na słabego i trudno się temu nawet dziwić. (...)Sołżenicyn powiedział, że w świecie Zachodu widać zmierzch odwagi. Zachód stałsię tchórzliwy - to jedna z przyczyn kryzysu. Drugą jest dominujący dziś pogląd na naturęludzką. Odeszło się od wielkiej prawdy chrześcijańskiej, że natura ta jest skażonagrzechem pierworodnym, a więc że tkwi w niej pierwiastkowa skłonność do zła.„Zmierzch odwagi Zachodu!", Bogusław Wolniewiczw rozmowie z Pawłem Toboła-Pertkiewiczem, „Najwyższy Czas!", 4-11 maja 2002 r.VJest pani chyba jedyną kobiecą gwiazdą lat 60-tych, która nie tylko przetrwałana firmamencie, ale ciągle ma coś nowego do powiedzenia w muzyce. Czemużadnej innej to się nie udało?Może powychodziły za mąż i wiodą spokojne, szczęśliwe życie? Ja też mogłabymmieć męża, sześcioro dzieci i nikt już by o mnie nie słyszał. Nigdy jednak nie pojawiłosię to jako coś realnego, po prostu musiałam robić to, co robiłam. Jednym z osią-JESIEŃ-2002 21 1


gnieć lat 60-tych jest, że młode kobiety są dziś zupełnie inne, nie muszą cierpieć z powoduidiotyzmów, które nas ograniczały. Tragiczna historia Nico [sławnej w latach 60-tych aktorki i wokalistki, której Mariannę poświęciła piosenkę na swej najnowszej płycie]teraz by się z pewnością nie wydarzyła. Po pierwsze, nieślubne dziecko nie jest jużniczym wyjątkowym, a w owych czasach jeszcze było. Nico była dzieckiem pozamałżeńskimi sama miała nieślubne dziecko. Krzywda, jaką jej wyrządzono, zainspirowałamnie do napisania „Song for Nico".„Wierna muzyce", Mariannę Faithfull w rozmowie z Markiem Garzteckim, „Rzeczpospolita"(„TeleRzeczpospolita"), 15 marca 2002 r.VIEwa była kuszona dlatego, że to ona reprezentowała religijną zasadę ludzkiej naturyi cios zadany tej właśnie zasadzie zranił i zatruł całego człowieka. Kiedy organ najbardziejwyczulony, najwrażliwszy na komunię z Bogiem jest u człowieka uszkodzony, całareszta psuje się automatycznie. (...) To, co najbardziej decydujące o ludzkim przeznaczeniu,realizuje się w czynniku z istoty swej religijnym - i to właśnie w kobiecieludzkość dostępuje eucharystycznej komunii ze złem i w niej również - pszenicznymkłosie - ziszcza się obietnica zbawienia: „Kobieta zetrze ci głowę" (Rdz 3, 15). Kobietazrodzi Zbawiciela. (...)Kobieta która zajmuje miejsce mężczyzny, nie wnosi żadnej nowej wartości, przeciwnie,zatraca zmysł własnej kobiecości i intuicję swego powołania.Paul Evdokimov, „Kobieta i zbawienie świata", „W drodze" Poznań 1991 r.212<strong>FRONDA</strong> 27/28


Nowi władcy po pewnym czasie ulegająsłabościom, przynależnym stronnictwutronu. Tworząc nowy system, stają się jegoofiarą. Ich wzajemne relacje, oparte dotądna autorytecie, honorze i religii, zmieniają sięw finansowe układy. System staje się coraz słabszy, a postępującaerozja przenosi się z kręgów władzy na lud,gotów już do rewolucji. Próby reform systemowych oddalajątylko nieuchronny upadek. Podczas gdy filozofowieZachodu widzą ratunek w rozumie czy tradycji, IbnChaldun nie ma wątpliwości: „Ten świat jest zbyt płytkii bałamutny. Jego koniec to śmierć i zniszczenie."Historiozofiapod sztandaremProrokaPIOTR M . KOSMALANawiązując do współczesnych im czasów, wielcy myśliciele polityczni opisaliuniwersalne procesy, którymi - w ich mniemaniu - rządzi się świat i ludzkość.Dzięki temu można czytać pisma Arystotelesa lub Hobbesa nie tylkojako dzieła ponadczasowe, ale także jako historyczne objaśnienie zasad rządzącychczy to polityką greckich miast, czy to społeczeństwem europejskim,nękanym przez wojny religijne.JESIEŃ-2002213


Specyficzny charakter kultury europejskiej zdominował niemal całkowicieogólnoświatową myśl polityczną i filozofię. Najoryginalniejsze osobowościspoza Europy, mimo wybitnego potencjału twórczego, pozostały znanenielicznym zaledwie specjalistom akademickim.Tak właśnie stało się z arabskim filozofem Ibn Chaldunem (a właściwieWlim ad-Dinem Abd ar-Rahmanem ibn Muhammadem ibn Muhammademibn Brahimem ibn abd-Rahmane ibn Chaldunem). Europejski czytelnik odkryłjego twórczość dopiero pod koniec XIX stulecia - „odkryty" niemalprzypadkiem arabski pisarz szybko trafił do kanonów myśli politycznej, a jegohistoriozoficzne teorie śmiało uplasowały go obok tak wybitnych twórcówjak Oswald Spengler czy Francis Parker Yockey.Jest to tym ciekawsze, iż Ibn Chaldun żył na przełomie... XIV i XV stulecia(w latach 1332-1406). Był politykiem i historykiem arabskim, piastującymwysokie godności przy władcach afrykańskich krajów arabskich i przyemirze Grenady.Wychowywał się na tuniskim dworze, gdzie otrzymał gruntowne wykształceniemuzułmańskie. Szybko wstąpił do administracji państwowej, zostającsekretarzem sułtana - gdy jednak okazało się, iż rządząca w Tunisie dynastiajest słaba, chętnie ofiarował swe usługi władcom Maroka, którzytymczasem zajęli stolicę sułtanatu. Dzięki temu posunięciu mógł znaleźć się- mimo stosunkowo młodego wieku (22 lata!) - w radzie uczonych (ulemów).Kolejne spiski, w których czynny udział brał także Ibn Chaldun, przyniosłyzmianę władzy. Ponieważ nowy układ nie do końca mu odpowiadał, zdecydowałsię na przeprowadzkę do królestwa Grenady, którego władca był jegoprzyjacielem. Na miejscu powierzono mu odpowiedzialne zadania214<strong>FRONDA</strong> 27/28


polityczne, prowadził między innymi układy z Piotrem II Sprawiedliwym,królem kastylijskim. Dyplomatyczne sukcesy stały się dla Ibn Chalduna źródłemzaszczytów, lecz choć obdarzono go w Grenadzie olbrzymim majątkiem,po krótkim okresie zdecydował się na kolejną przeprowadzkę.Wrócił do Tunisu, gdzie rozpoczął... nowe intrygi. Początkowo zostałna dworze szambelanem, ale wkrótce musiał salwować się ucieczką, podburzającw międzyczasie plemiona berberyjskie. Następnie - z rozkazu nowego dobroczyńcy,wezyra Maroka - musiał pacyfikować tych samych koczowników...Praktyczne doświadczenie polityczne i duża wiedza historyczna skłoniłyIbn Chalduna ku pracy naukowej. Dobrze znał świat dworskich spisków i dyplomacji,bliski był mu również świat koczowniczych plemion arabskich -wszystko to dostarczało bogatych materiałów do studiów. Ibn Chaldun postanowiłuporządkować swe doświadczenia i obserwacje w usystematyzowanepoglądy, ustalając pewne prawidłowości zjawisk społecznych i politycznych.W ten sposób powstało jego monumentalne dzieło „Historiapowszechna" (Kitab al-Ibar), stanowiące opis dziejów Arabów i Persów. Odtej pory Ibn Chaldun zyskał sławę nie tylko zręcznego polityka, ale przedewszystkim wybitnego naukowca. I choć jego dalsze życie pozostało niespokojne(to on pertraktował z mongolskim wodzem Timurem Wielkim, gdyten oblegał Damaszek), to jednak do historii przeszedł jako pisarz a nie dyplomata.Ibn Chaldun był twórcą teorii cyklów historycznych, tłumaczącej warunkipowstawania i upadku państw oraz wskazującej na determinację przemianspołecznych przez czynniki naturalne. W dotychczasowym dorobku myśliJESIEŃ-2002215


arabskiej i europejskiej brakowało systematyzacji zjawisk zachodzącychw społeczeństwie, która wyjaśniałaby kolejne wydarzenia historyczne. PoprzedzającyIbn Chalduna historycy popełniali błąd przyjmując, iż relacjemiędzy narodami i rasami zależą od epoki historycznej i zmieniają się wrazz upływem czasu. Tymczasem dla niego „przyszłość przypominała przeszłośćbardziej niż jedna kropla wody przypomina drugą". Historia stawała się zrozumiałastopniowo. Powtarzały się jej poszczególne elementy, poruszaneprzez te same bodźce - ludzką żądzę i agresję, potrzebę współdziałania i solidarnośćgrupową, autorytet władzy i korupcję. Dla myśli Ibn Chalduna nadercharakterystyczny był nacisk na poczucie owej grupowej solidarności,którą nazywał asabija (od arabskiego określenia powinowactwa) i którą stawiałwyżej niż rodzinne więzi. Odpowiednia asabija umożliwiała wielkie reformyspołeczne, rewolucje religijne i zmiany dynastyczne - paradoksalnie,sukces współdziałania prowadził do rozbicia solidarności grupowej. Początkiowej solidarności Ibn Chaldun umiejscawiał w najmniejszych wspólnotach,we wsiach i na pustyni. Częściowa izolacja tamtejszych ludzi gwarantowałaich czystość i szlachetność, a przywództwo osiągało się tam dziękiodwadze, pomysłowości i realnemu autorytetowi. Trudności życia zmuszaływ pewnej chwili do walki o największą stawkę. Otoczenie przybysza z prowincjitworzyło grupę, która zdolna była atakować pozycje dynastii panującej,a nawet usunąć ją, gdy ta stawała się słabsza.W teorii Ibn Chalduna dużą rolę odgrywała religia, oczywiście muzułmańska.Islam znajdował się w centrum jego przemyśleń, a on sam wewszystkich działaniach ludzkich dostrzegał świadomą boską sprawczość.216<strong>FRONDA</strong> 27/28


W dodatku religia pozwalała na trwalsze zbudowanie wspólnoty, która kiedyśmogła podjąć starania o najwyższe ziemskie cele: „Zapał religijny zacierawspółzawodnictwo i wzajemną nienawiść wśród ludzi, którzy są solidarni,koncentrując ich na prawdzie. A kiedy już raz oczy ich skupią się nasłusznej sprawie, nic ich nie może powstrzymać. Albowiem jedność spojrzeniai jedność przedmiotu są u nich jednakowe. I są oni gotowi za to umrzeć."A przede wszystkim zwyciężyć.W opisie Ibn Chalduna nowi władcy także oczywiście po pewnym czasieulegali słabościom, przynależnym stronnictwu tronu. Tworząc nowy system,stawali się jego ofiarą. Nawet ich wzajemne relacje, dotąd opierające się naautorytecie, honorze i religii, zmieniały się w finansowe układy. System stawałsię coraz słabszy, a postępująca erozja przenosiła się z kręgów władzy nalud, gotów już do rewolucji. Próby reform systemowych zaledwie oddalałynieuchronny upadek. Podczas gdy filozofowie Zachodu widzieli ratunekw rozumie czy też tradycji, Ibn Chaldun nie miał wątpliwości: „Ten świat jestzbyt płytki i bałamutny. Jego koniec to śmierć i zniszczenie." Cywilizacjai kultura powstają, ponieważ dążą do ekspansji i dominacji. Kiedy osiągnąswój cel, giną. I nic tego nie może zmienić.PIOTR M. KOSMALAJÓZEF BIELAWSKI „IBN CHALDUN", WIEDZA POWSZECHNA(SERIA „MYŚLI & LUDZIE"), WARSZAWA 2000.HASSAN ALI JAMSHEER„IBN CHALDUN. MUCjADDIMA' - HISTORIA - HISTORIOZOFIA",WYDAWNICTWO IBIDEM (SERIA „ŚWIAT ARABSKI - ŚWIAT ISLAMU"), ŁÓDŹ 1998JESIEŃ-2002 217


Cóż jednak ma zrobić młody warszawiakdzisiaj, kiedy jedyną pamiątką po trzeciejczęści przedwojennej ludności jegomiasta jest chwiejna, wznosząca się i opadającalinia ulicy Jana Pawła II, odtwarzającakształt nieusuniętego gruzu po zabudowaniach getta,na którym zbudowano nowe północno-zachodnieśródmieście?Przeciwpokusie abstrakcjiALEKSANDERKOPIŃSKILata 90-te były w naszym kraju czasem wielkiej pokusy antysemityzmu, takdla politycznej i intelektualnej prawicy, jak i dla ogółu zwykłych ludzi.I wbrew potocznej opinii, mówiącej, że młodzi Polacy od tradycyjnych narodowychfobii są już uwolnieni, pokusa ta właśnie ich przede wszystkim dotknęła.Działał tutaj zapewne szczególnego rodzaju mechanizm obronny, ja-218<strong>FRONDA</strong> 27/28


kiemu sprzyja młodzieńcza skłonność do przekory i prowokacji, a który w odpowiedzina natarczywe insynuacje każe przyznawać: - Owszem, tak, jestemwielbłądem. Jednak chyba istotniejsze nawet od (jakże licznych w minionejdekadzie) prób zastępowania w zbiorowej pamięci obrazu „Polski bohaterskiej"- „historią narodowej hańby" okazywały się same osoby propagatorówowego tzw. „antypolonizmu". Dla pokolenia pierwszego NZS-u, Ruchu MłodejPolski oraz ich młodszych kolegów, którzy świadomie przeżyli dopieroprzełom 1989 roku, dość szokująca była obserwacja, że oto dawni opozycjoniści,a dziś „neo-ugodowcy", obrońcy „grubej kreski" i przeciwnicy dekomunizacjiogłaszają „ludźmi honoru" przywódców dopiero co obalonego reżimui wspólnie z jego dyspozycyjnymi literatami wysuwają pod adresem reszty naroduoskarżenia o „zoologiczny antysemityzm", lansują retorykę bicia sięw piersi i wyznawania (rzeczywistych bądź też urojonych) win z odległejprzeszłości. O ile mi wiadomo - choć jako osoba niegustująca w prasie określającejsię jako „nasza", nie jestem tu w pełni kompetentny - w publicznymdyskursie nie pojawiło się określenie „żydoliberalizm" na wzór przedwojennej„żydokomuny". A jednak grunt pod nie został solidnie przygotowany,a skojarzenie dawnej „lewicy laickiej" z „międzynarodowym lobby żydowskim"utrwalone, i to - jak sądzę - nie przez publicystów skrajnej prawicy,lecz właśnie przez środowiska postępowe, podejrzliwie zaglądające w sumienia„biednych Polaków", bezradnie„patrzących na getto", i ich antykomunistycznychwnuków.W tej nowej konstelacji „historycznegokompromisu" antysemityzmstawał się dla ludzi młodychpokusą mocniejszej niż pryncypialnyantykomunizm odpowiedzi narozmywanie granic dzielących ofiaryi ich katów z UB i SB, na niwelowaniemoralnych, „solidarnościowych" fundamentów Trzeciej Rzeczypospolitejprzez polityków - „cyników" na lewicy i „nieudolnych agentomanów" na prawicy.Wśród pikietujących 1-majowe pochody ci, co zamiast happeningów LigiRepublikańskiej, parodiujących patos minionej epoki, i skandowania hasełw rodzaju: „SLD-KGB", wybierali prosty okrzyk: „Żydzi, cała Polska was sięJESIEŃ-2002219


wstydzi!" - robili nieporównanie większe wrażenie na demonstrującym swąbutę Millerowskim betonie, który dopiero w takich momentach zaczynał czućsię trochę nieswojo. Pokusa antysemityzmu bywała więc pokusą populizmu,utylitarnego potraktowania wznoszonych haseł politycznych, zaś pragnieniesiły - odreagowaniem bezsilności prawicy (był to więc splot iście Nietzscheański,jeśli ideę Wille zur Macht traktować jako echo wątłości i choroby autora).Nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednym zjawisku, które niewątpliwiewpłynęło na powstanie owej pokusy antysemityzmu. Mam tu na myśli przywracaniedobrego imienia przedwojennej endecji i narodowo-katolickiemuwątkowi polskiej tradycji intelektualnej po latach propagandowych i szkalującychujęć pseudo-historycznych. Powrót do „szkoły Dmowskiego" musiał byćdla ludzi młodych doświadczeniem szczególnym, łączył się bowiem nierzadkoz powrotem do własnych korzeni, poznawaniem dziejów rodziny, wielogodzinnymirozmowami z dziadkiem czy też jego przyjaciółmi z lat 30-tych i 40-tych.Ten osobisty wymiar odkrywania szczątków Atlantydy, zatopionej przez XXwiecznetotalizmy, naturalnie sprzyjał rodzeniu się poczucia wspólnoty i identyfikacjize stronnictwem przodków. W młodych oczach endecki wątek naszejhistorii nabierał tym bardziej „prawdziwie polskiego" charakteru, że w czasachstalinizmu został on potępiony dużo bardziej jednoznacznie niż choćby tradycjaPPS-owska, z której retoryki komuniści czerpali pełnymi garściami. Zerwaniepokoleniowej ciągłości „ruchu narodowego" w wyniku wojennej i powojennejhekatomby latami utrwalała PRL-owska historiografia, konsekwentnie220<strong>FRONDA</strong> 27/28


prezentując ten obóz polityczny jako prekursorski względem hitleryzmu bądźteż nieudolnie go naśladujący - a więc w jakiś sposób współodpowiedzialny zaZagładę. Recepcja tradycji przedwojennego nacjonalizmu - zarówno w jego demokratycznym,jak i radykalnym wydaniu - nie miała w latach 90-tych charakterufascynacji otwarcie głoszonym antysemityzmem, nie sądzę też by zawierałatakie ukryte przesłanie (ze względów oczywistych pomijam tutaj niszowepisemka różnych kryminalnych subkultur, animowanych zresztą często przezbyłych działaczy „nurtu patriotycznego" PZPR). Znowu bowiem to ideowei środowiskowe powiązania (post) komunistycznych i liberalnych pogromcówendecji prowokowały powstawanie skrajnych wizji „trzech pokoleń «GazetyWyborczej»", na które składać się miała nieliczna i społecznie wyalienowanasowiecka agentura czasów II RE powojenna ekipa Bieruta i Bermana oraz wywodzącasię z KOR-u redakcja najpopularniejszego w kraju dziennika.Trudno przypuszczać, by współczesne pokolenie niepodległej Polski miałojakąś szczególną skłonność do ulegania pokusie antysemityzmu. W przeciwieństwiedo swoich ojców nie miało ono jednak zbyt wielu okazji zetknięciasię z żywą społecznością polskich Żydów (jeśli uznać, że przed rokiem '68 byłoto łatwiejsze niż dzisiaj, czyli że nie zmuszano wówczas do emigracji jedyniebeneficjentów „epoki błędów i wypaczeń") ani z wolną od takiej czy innejideologii informacją na ich temat. I być może właśnie ten brak realnego doświadczeniaspotkania z drugim, tak bardzo od nas różnym, człowiekiem stanowinajbardziej podatny grunt dla przedziwnego zjawiska, jakim jest antysemityzmw kraju, w którym Żydów prawie nie ma. Pokusa antysemityzmubyłaby więc pokusą teoretycznej abstrakcji w czasach, gdy - jak głoszą przebraniw naukowe szaty prorocy ponowoczesnej demokracji - „wiek ideologii"i odyseja historii Zachodu dobiegły już końca. Pokusa antysemityzmu - jakopokusa utopii, która na nieznaną osobiście i mocno zmitologizowaną społecznośćprzenosi bezsilny sprzeciw wobec opcji politycznej triumfującej po 1989roku w walce ekonomicznej i wyborczej, a także w walce o ludzką pamięć?Antysemityzm - jako relikt zamierzchłego języka walki politycznej; trup, którywypłynął na wierzch niby szczątki jakiegoś zatopionego dawno wraku...JESIEŃ-2002 221


Abstrakcja, zgodnie ze swym późnołacińskim źródłosłowem (abstractio =uprowadzenie), porywa ludzki umysł. Widać to wyraźnie we fragmencie okupacyjnegoPamiętnika Andrzeja Trzebińskiego: „dziwna była ta niedziela, jerzyz.fagórski] opowiadał o podszewce spraw świata: o masoneriach, o białychi czarnych magiach, o jezuitach, świat nabywał jakiegoś wspaniałego, mocnegosensu, sprawa getta przybierała charakter sakralny, charakter krwawej, obrzędowejofiary, składanej bogom starogermańskim, Wotanom..." Namiętnymczytelnikom Ezoterycznych źródeł nazizmu Marka Tabora dobrze znana jestta fascynacja, z jaką intelektualiści „otwarci na wymiar metafizyczny" udająsię na poszukiwania „głębokich", „duchowych" korzeni XX-wiecznych zbrodni.Zarazem przytoczony powyżej zapis, pochodzący z 19 sierpnia 1942 roku,gdy w Warszawie od blisko miesiąca trwała już „wielka akcja przesiedleńcza",w trakcie której 300 tysięcy Żydów wywieziono do obozu w Treblince i tamzagazowano - jest dowodem, że podobne abstrakcyjne wywody w gruncie rzeczyraczej niszczą nasz kontakt z rzeczywistością niż pomagają ją lepiej zrozumieć.Uwodząca gnosis okazuje się przyprawioną szczyptą sensacji fantastyką.Najskuteczniejszym lekarstwem na abstrakcję musi więc być - konkret.Dla Wacława Bojarskiego, przyjaciela Trzebińskiego, z którym razem tworzyli„Sztukę i Naród", konspiracyjne pismo literackie, po dziś dzień odsądzane odczci i wiary przez rozmaitych tropicieli „świadomości zmistyfikowanej" - takimoczyszczającym konkretem był widok getta płonącego w trakcie Powstania1943 roku. Domy „dzielnicy zamkniętej" oglądane z placu Krasińskich„wyglądały jak wyludnione. [...] Na którymś z wyższych pięter, złamany przezpół, z długimi ciemnymi włosami omiatającymi mur domu, przewieszonyprzez parapet okienny widniał trup kobiety. Śmierć musiała ją dopaść wyglądającą,a może strzelającą z tego właśnie okna. Spojrzałam bokiem na Wacka.222<strong>FRONDA</strong> 27/28


Twarz miał ściągniętą w trudnym do określenia grymasie. [...] Tuż obok murówwalczącego skrawka Miasta szeroko rozłożyło się «wesołe miasteczko*. Kipiałtu i przelewał się tłumek warszawskiego lumpenproletariatu. Wacek wodziłoczami po otaczających nas obrazach i coś syczał. «Bydło... bydło...bydło...»". W świetle zacytowanego wspomnienia żony redaktora „SiN-u",Natalii Bojarskiej (które o tyle domaga się ostrożności, że powstało na zamówienieśrodowiska paxowskiego, pragnącego może choć trochę zrehabilitowaćsię po moczarowskich flirtach, w trzy dekady po wojnie, a więc i po słynnym,pisanym na gorąco, Campo di Fiori Miłosza, gdzie haniebna karuzela się kręci i -jak pisał Artur Sandauer - nic na to nie pomoże określanie zebranego wokółniej tłumu jako „mętów"), namacalne doświadczenie ludzkiej tragedii mogłobyć dla narodowców pokolenia wojennego nie mniej silnym niż katolicyzm antidotumna młodzieńcze ciągoty abstrakcyjnego radykalizmu.Cóż jednak ma zrobić młody warszawiak dzisiaj, kiedy jedyną pamiątkąpo trzeciej części przedwojennej ludności jego miasta jest chwiejna, wznoszącasię i opadająca linia ulicy Jana Pawła II, odtwarzająca kształt nieusuniętegogruzu po zabudowaniach getta, na którym zbudowano nowe północno--zachodnie śródmieście?O naszej duchowej formacji, to znaczy odporności na niektóre pokusyi większej skłonności ku dobru, decyduje niejednokrotnie to, jakie książki mamyw domu. Ten niby banalny, najzwyczajniejszy w świecie fakt ma wpływ nato, jakie treści i obrazy karmią nasz umysł i wyobraźnię wtedy, gdy są one najbardziejchłonne, a gdy z bibliotek się jeszcze nie korzysta. I właśnie z tego „wychowawczego"względu wielka (w każdym sensie) i niestety droga praca BarbaryEngelking i Jacka Leociaka Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącymmieście powinna znaleźć się w naszym domowym księgozbiorze. Jest to bowiemJESIEŃ-2002223


książka prezentująca wojenne losy Żydów ich własnym głosem (poprzez niezliczonecytaty i odwołania do najrozmaitszych dokumentów i świadectw) i z ichpunktu widzenia, zarazem jednak niemająca żadnego innego celu poza rzetelnąi rzeczową relacją. Napisano ją naprawdę w poetyce przewodnika, stylem „przeźroczystym",sprawozdawczym, ukrywającym stosunek autorów do omawianychosób i zdarzeń, dzięki czemu akt lektury - na tyle, na ile to w ogóle możliwe- staje się naszym osobistym spotkaniem ze społecznością, która przed60 laty stopniowo znikała z ulic stolicy. Unikając egzaltacji i patosu, nie narzucającwłasnych ocen, autorzy dążą do możliwie wiernego ukazania stanu świadomościludzi skazanych na Zagładę i oczekujących na nią, którzy zarazemprzez długi czas nie mogli i chyba również nie chcieli uwierzyć w przerażającąkonsekwencję nazistów, w nieuchronnie zbliżający się cel ich działań. W „ostatecznerozwiązanie kwestii żydowskiej" - bo po takiej lekturze nie sposób wątpićw faktyczność Endlósung, a zachodnioeuropejski rewizjonizm holocaustutrudno uznać za cokolwiek innego niż kolejną fantastyczną konstrukcję miłośnikówabstrakcji.To dążenie do obiektywizmu w przedstawianiu spraw, o jakich przecieżnie sposób mówić beznamiętnie, potęguje wrażenie, które może nieco pretensjonalnie- bo inaczej nie umiem - nazwałbym słuchaniem niemego krzyku.Słuchanie w całkowitym milczeniu. Nic więcej.I podobnie o samym Przewodniku mówić wiele też jest właściwie trudno.(A może się nie powinno?) Grono historyków zapewne z pożytkiem dyskutowaćbędzie szczegóły faktografii i trafność ujęć syntetycznych. Zapewne pod-224 <strong>FRONDA</strong> 27/28


kreśli odwagę autorów, którzy nie zawahali się napisać o ciemnych kartachgetta - takich jak działalność osławionej „Trzynastki", przez PRL-owskich„popularyzatorów" historii, z właściwym im wyczuciem proporcji, ochrzczonejmianem „żydowskiego Gestapo", czy też dwuznaczna rola Judenratu, doostatniej chwili współpracującego z Niemcami w organizowaniu życiai śmierci warszawskich Żydów. W poczet autorskich zasług trzeba też będziezaliczyć przywrócenie autentycznego obrazu sceny politycznej getta, którejnie organizowały ani kategorie demokratyczne, takie jak „prawica", „lewica"i „centrum", ani też rewolucyjne zmagania „obozu postępu" z „reakcją" - jakoże najistotniejszym wyznacznikiem jej podziałów była kwestia o wielemniej ideologiczna, za to wręcz zasadnicza dla żydowskiej tożsamości: stosunekdo państwa polskiego. Po jednej stronie sytuował się więc socjalistycznyBund, którego działacze razem z PPS walczyli w fabrykach i na forumprzedwojennego parlamentu o prawa robotników i mniejszości narodowychi który uważał się za integralną część Polski Podziemnej; po drugiej zaś -optujące za emigracją do Palestyny i budową samodzielnego Erec łsrael organizacjesyjonistyczne o najrozmaitszych odcieniach. Natomiast wpływy PPRbyły niewielkie, choć przyznać trzeba, że była to jedyna partia konspiracyjnadziałająca i po żydowskiej, i po „aryjskiej" stronie murów. Wreszcie, wartozwrócić uwagę na wciąż nie dość znaną historię KL Warschau, którego więźniowie(obcojęzyczni Żydzi z krajów Europy Zachodniej) porządkowali terenbyłej „dzielnicy zamkniętej", opustoszałej już i zburzonej w czasie tłumieniaPowstania w getcie - pod zaplanowany w tym miejscu przez Niemcówogromny park. Do rangi symbolu, podkreślającego pokrewieństwo XX-wiecznychtotalizmów i ciągłość ich terroru w Polsce, urastają jednak dalsze losymuranowskiego obozu, popularnie zwanego „Gęsiówką": wyzwolony na początkusierpnia 1944 roku przez żołnierzy powstańczego batalionu „Zośka",został on po wojnie restytuowany i istniał aż do roku 1958, a nowa władzawykorzystywała jego więźniów (kryminalnych i politycznych) m.in. do budowyplacu Defilad przed Pałacem Kultury.Jednak dzisiaj, gdy pamięć o kaźni milionów ludzi jest coraz częściej modelowanazgodnie z aktualnymi zapotrzebowaniami wielkiej (czy może właśniemałej?) polityki, Przewodnik zyskuje inną jeszcze niż historiograficznawartość. Ta książka, przedstawiająca - nazwijmy to - koszmar, jest dla mniejasną odpowiedzią na pytanie, jak przedrzeć się przez gąszcz zadawnionychJESIEŃ2002225


krzywd i urazów, których my, współcześni, nie jesteśmy winni, a które wciążdzielą Żydów i Polaków. Jest ona także przykładem, jak mówiąc całą prawdęo Shoah i najróżniejszych ludzkich postawach wobec owych wydarzeń, uniknąćtworzenia nowych uprzedzeń między naszymi narodami - a przecieżwłaśnie taki jest (pewnie niezamierzony, ale najtrwalszy) efekt nachalnej,świeckiej moralistyki, uprawianej przez tych intelektualistów, którzy chętnieoddają swe pióra na służbę chwilowych ideologii. Przewodnik po nieistniejącymmieście pozwala temu miastu i jego mieszkańcom zaistnieć, choćby w chwilizaczytania, w naszym umyśle i wyobraźni. Oraz sercu.Czytając skrupulatne opisy sytuacji w poszczególnych „dziedzinach" życiaspołecznego, gospodarczego i kulturalnego warszawskiej „dzielnicy zamkniętej",po raz pierwszy w sposób zupełnie oczywisty uświadomiłem sobie choćbyto, że wobec ogromu potrzeb i codziennych ofiar mieszkańcy getta, całkowicieodcięci od - i tak obojętnego na ich los - świata, rzeczywiście mieliprawo uznawać polskie wsparcie za śladowe albo wręcz skąpe. „W ostatnichtygodniach zużyliśmy dużo amunicji - pisał w marcu 1943 roku w dramatycznymliście do Komendy Głównej Armii Krajowej Mordechaj Anielewicz, komendantŻydowskiej Organizacji Bojowej i rówieśnik „pokolenia Kolumbów",po otrzymaniu od AK transportu broni. - Teraz na 1 maszynę przypada 10 nabojów.Jest to stan katastrofalny. Przydzielenie maszyn bez amunicji robi wrażeniecynicznego naigrawania się z naszego losu i potwierdza przypuszczenie,że jad antysemityzmu trawi nadal koła rządzące Polską." To nic, że podaneprzez niego liczby do złudzenia przypominają stan uzbrojenia powstańcówwarszawskich w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku. Oskarżenie zawartew tym wzywaniu czy raczej kategorycznym żądaniu pomocy zapewne nie jestsprawiedliwe wobec niedysponujących przecież wielkimi możliwościamiwładz Polski Podziemnej, dobrze jednak oddaje tragizm sytuacji, w jakiej w latachwojny znaleźli się Żydzi, i poczucie osamotnienia ofiar Shoah. Podobnaświadomość obojętności świata - a" zwłaszcza angielskich i amerykańskichaliantów Rzeczypospolitej - wobec Zagłady popchnęła przebywającego w LondynieSzmula Zygielbojma, przedstawiciela Bundu w emigracyjnej Radzie Narodowej,do desperackiego kroku, jakim było jego samobójstwo w maju 1943roku. To samo wreszcie osamotnienie stało się natchnieniem dla poetów warszawskiegogetta; z niego wyrosły duma i patos wiersza Władysława Szlengla,„kronikarza tonących", o śmierci Janusza Korczaka:226<strong>FRONDA</strong> 27/28


Czy słyszycie sąsiedzi zza murka,Co na śmierć naszą patrzycie przez kratę?Janusz Korczak umarł, abyśmyMieli także swe Westerpłatte.Czy słyszymy? Musimy usłyszeć, by ocalić pamięć i prawdę o naszychniedawnych w końcu sąsiadach przed zgiełkiem ideologii i ekonomicznymiinteresami, które zamieniają tragedię w pretekst do szantażu i odbierają namszansę oraz prawo do spoglądania w twarze umarłych, wpychając międzyszeregi „biernych uczestników" zbrodni.Książka jako lekarstwo na abstrakcję: na pokusę antysemityzmu, na polityczną„religię holocaustu" i na jej lustrzane odbicie - rewizjonistyczny negacjonizm?Jeśli tylko pomaga nam usłyszeć ten krzyk z przeszłości i odpowiadaćnań słowami Mickiewiczowskiego Składu zasad: „Izraelowi, bratustarszemu, uszanowanie, braterstwo, pomoc na drodze ku jego dobru wiecznemui doczesnemu. Równe we wszystkim prawo"...ALEKSANDER KOPIŃSKIBARBARA ENCELKINC, JACEK LEOCIAK,„GETTO WARSZAWSKIE. PRZEWODNIK PO NIEISTNIEJĄCYM MIEŚCIE",WYD. IFIS PAN, WARSZAWA 2001JESIEŃ-2002227


Z kilku wersów daje się wyłowić tylkojeden obraz poetycki, dobrze zresztąznany z historii literatury. Porównanie„niby okręty" zaspokoić ma roszczeniawyobraźni. Sęk w tym, że Miłosz odartyze zmysłowego oglądu rzeczy jest płytki jak staw. Postawie zaś okręty pływać nie mogą.NIBYOKRĘTYWOJCIECHWENCELKiedy poezja stara się być jednocześnie filozofią, teologią, logiką czy historiografią,gubi cały swój majestat i przestaje podlegać kryteriom sztuki.Może oczywiście rywalizować z pracami naukowymi, a nawet osiągać na tympolu pewne sukcesy, ale nie jest już poezją. Wszystko zależy od języka i środków,którymi posługuje się twórca. Zdanie: „W XX wieku ludzie odwrócilisię od sacrum i stali się materialistami, przez co utracili pierwotny kontaktz rzeczywistością" można zapisać albo dosłownie, albo poprzez obraz poetycki,jak choćby w Ziemi jałowej Thomasa Stearnsa Eliota: „NierzeczywisteMiasto,/ Pod mgłą brunatną zimowego świtu/ Tłum płynął Mostem Londyń-228<strong>FRONDA</strong> 27/28


skim, tak wielu -/ Nie przypuszczałem, śmierć wzięła tak wielu". Autorpierwszego rozwiązania powtarza jedynie ustalenia socjologów i historykówreligii; autor drugiego odwołuje się do wyobraźni, nadaje swojej wypowiedziwyszukany rytm i dzięki nawiązaniu do Boskiej Komedii konfrontuje własnąwizję współczesności ze średniowieczną eschatologią. Jego poemat jest doskonałymmateriałem do analiz. Adepci różnych dziedzin wiedzy poświęcilimu już dziesiątki opracowań i wciąż piszą następne. Jednak przekaz tego tekstudaje się odczytać jedynie pośrednio - poprzez ciągi obrazów, metafory,niespokojny rytm. To właśnie czyni Ziemię jałową dziełem sztuki.Nowej książki poetyckiej Czesława Miłosza interpretować w ten sposóbnie trzeba. Jej przekaz - sformułowany językiem wykładu - leży na srebrnejtacy niczym obrane i wyczyszczone z pestek jabłko. Zdumiewające, że Drugaprzestrzeń ukazała się bezpośrednio po nasyconym zmysłowym konkretemzbiorze To. Zaledwie dwa lata dzielą zatem najwybitniejszy tom w powojennejtwórczości poety od książki żenująco słabej, fałszywej, płytkiej myślowoi nieudanej artystycznie. Wydaje się, że Miłosz uwierzył, iż jego prywatne doznaniai przemyślenia mają wartość samoistną; dlatego zdecydował się opublikowaćje w formie zapisków, które z wierszami łączy jedynie mechanicznypodział na wersy. Zamiast kolejnej porcji poezji otrzymaliśmy dzieło groteskowe,smutną karykaturę autora, kwintesencję jego poetyckich słabości.Nowy język„Nie może jednak mowa być obrazem/1 niczym więcej. Wabi jąod wieków/ Rozkołysanie rymu, sen, melodia./ Bezbronną mijasuchy, ostry świat" - pisał przyszły noblista w ogłoszonymw 1957 roku Traktacie poetyckim, który wbrew tej sugestii pełenjest kunsztownych iluminacji, metafor i rymów. Po lekturze Drugiej przestrzeniciśnie się na usta parafraza cytowanego fragmentu: „Nie może jednak mowabyć wykładem/1 niczym więcej. Kusi ją od wieków/ pozór mądrości, dyskurs,filozofia./ Nadętą mija suchy, ostry świat"Gdybyż chodziło tylko o uchybienia w sztuce poetyckiej, jak erotycznybanał w tekście Piękna nieznajoma: „Różowobrunatne tarcze twoich piersi",albo o błędy gramatyczne, jak ten z pierwszej części utworu Ksiądz Seweryn:„Są dni, kiedy ludzie jak bal marionetek/ Wydają się tańczyć na skraju nico-JESIEŃ-2002229


ści" (bal raczej nie tańczy, to marionetki tańczą na balu). Nędza nowej książkiMiłosza wynika jednak nie z pojedynczych potknięć, lecz z obranej przezautora metody twórczej, która ma zrewolucjonizować styl refleksji religijnejw Polsce. Poeta - jak pisze Marian Stalą - „dąży do stworzenia języka, którym- w przeciwieństwie do »wydrążonego« języka oficjalnej teologii, jakrównież dekadencji, w jakiej pogrążył się język poezji - można byłoby mówić0 »sprawach pierwszych«". W miejsce formuł katechizmu i świętego Tomasza,owych „misternych pałaców, które wznieśli teologowie", Miłosz proponujeprzeraźliwie ogólne terminy, jak tytułowa „druga przestrzeń", banalnepytania retoryczne: „A my, czy wiemy, do czego jesteśmy przeznaczeni?"1 myśli z najczystszego tombaku: „Człowieczeństwo oznacza zupełną obcośćpośród galaktyk". „»Wydrążonemu« językowi oficjalnej teologii" przeciwstawiaświadomość „wydrążonych ludzi": „Nieszczęście było według mnie karąza moje istnienie".Już w drugim tekście tomu autor daje upust swemu egotyzmowi: „Nieprędko,bo dopiero pod dziewięćdziesiątkę, otworzyły się/ drzwi we mniei wszedłem w klarownośćporanka.// Czułem, jak oddalająsię ode mnie, jeden podrugim,/ niby okręty, moje wcześniejszeżywoty razem z ich udręką".Z kilku wersów daje się wyłowić tylko jedenobraz poetycki, dobrze zresztą znany z historii literatury. Porównanie „nibyokręty" zaspokoić ma roszczenia wyobraźni. Sęk w tym, że Miłosz odarty zezmysłowego oglądu rzeczy jest płytki jak staw. Po stawie zaś okręty pływaćnie mogą.Podstawowy błąd poety polega na przyjęciu postawy retora, wykładowcy,który wdzięczy się do audytorium. „Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma byćpierwsze.// A tym jest pojęcie prawdy. [...]" - wyjaśnia swoje motywacje napoczątku Traktatu teologicznego. Otóż to: nie prawda, lecz „pojęcie prawdy"jest prawdziwym przedmiotem jego zainteresowania. Stąd wszechobecnyw książce styl mędrkowania, teoretyzowania - substytutów szukania mądrości.Tak jakby rzeczywistość miała wrócić do naszej mowy dzięki abstrakcyjnympojęciom, a nie ilustracjom trwałej obecności Boga w świecie, do którychprzyzwyczaili nas wielcy poeci przeszłości.230<strong>FRONDA</strong> 27/28


Skąd zło?W swoich pseudoteologicznych wędrówkach Miłosz wykazujenaiwność godną mistrzów gatunku: Swedenborga, Jakuba Boehmei Oskara Miłosza. „Całe życie próbowałem odpowiedzieć napytanie: skąd zło?/ Niemożliwe, żeby ludzie tak cierpieli, kiedyBóg jest na niebie i koło mnie" - oto jego główny problem, który jak echo powracaw kolejnych tekstach. Zło jest dla niego nie - jak w klasycznej filozofiichrześcijańskiej - brakiem dobra, ale - podobnie jak dla Mariana Zdziechowskiego- obiektywnym bytem, który nie pozwala przyjąć perspektywy BożejOpatrzności. Myśl, że Stwórca dopuszcza działanie zła dla dobra wspólnego,Miłosz kwituje zdaniem: „Jeżeli Bóg jest wszechmocny, może na to pozwalać,/tylko jeżeli założymy, że dobry nie jest" (interpunkcja oryginalna). Obca jest mumądrość krzyża nadająca wyższy sens ziemskiemu cierpieniu. „Ktokolwiekuważa za normalny porządek rzeczy,/ w którym silni triumfują, słabi giną, a życiekończy się śmiercią,/ godzi się na diabelskie panowanie" - przekonuje, odsuwającw cień postać zbawiającego Chrystusa. Jest jednym z tych mieszkańcówwspółczesnej „ziemi jałowej", o których Paweł Lisicki pisze: „Jeśli wydarzasię nieszczęście - trzęsienie ziemi, wybuch epidemii, katastrofa lotnicza - niewidzimy w nim wezwania do pokuty. Raczej krzyczymy: Panie, jak mogłeś!".Podobnie naiwnie traktuje Miłosz rzeczywistość wiary. Jedyną alternatywądla „spokoju wiary", czyli „samozadowolenia", jest dla niego „wędrowanie poobrzeżach herezji", choć między tymi postawami rozciąga się przepaść żywej duchowości.Wyrażona obok pogarda dla „szczebiotania o słodkim dzieciątku Jezusna sianku", które w katolicyzmie zastępuje rzekomo refleksję dogmatyczną,wskazuje jednak, że poeta rozumie „samozadowolenie" jako szacunek dla tajemnicyi pokładanie ufności w Bogu. Biada średniowiecznym i renesansowym malarzomNarodzin, którzy dostrzegli w stajence mistyczne centrum świata!Bal maskowyNajwięcej miejsca w Drugiej przestrzeni zajmują osobiste wyznania.Dowiadujemy się z nich, że Miłosz natrafił na trudnościw praktykowaniu wiary z powodu swoich współwyznawców, żenie jest i nie chce być posiadaczem prawdy, że nigdy nie sprzy-JESIEŃ-2002 231


mierzał się z tymi wrogami Oświecenia, którzy słyszą diabła przemawiającegojęzykiem liberalizmu i tolerancji dla wszelkich innowierców, że wyśmiewaligo za Swedenborgi i inne ambaje, ponieważ wykraczał poza przepisy literackiejmody, wreszcie że religia przestała być dla niego narodowymobrzędem, a kryzys religijny w szkole pozbawił go bezpieczeństwa wiary„Polaków-katolików". Umówmy się: nie są to „rzeczy naprawdę poważne",o których poeta chciałby rozmawiać „ani za świętobliwie, ani zanadto świecko".Być może przejmują się nimi krakowscy dworzanie Miłosza, ale chybatylko oni. Uporczywe powracanie do tych wątków w poezji i publicystyce jestraczej dowodem nazbyt wygórowanego mniemania o sobie. Jak w tym kontekścierozumieć słowa poety: „Pomyślał, że kiedyś musi napisać traktat/teologiczny, żeby okupić swój grzech/ samolubnej pychy"?Jeśli ma rację ksiądz Adam Boniecki, sugerujący na skrzydełku książki, że„Traktat teologiczny należy do nielicznych wyznań wiary-niewiary oczyszczonychz obłudy", to wyłącznie w tym sensie, że Miłosz swojej obłudy nieukrywa. Precyzja, z którą opisuje swe kolejne maski, jest jedynym z jaśniejszychpunktów tomu: „Niektórym wydawało się, że jestem z nimi,/ Dawaliwięc wiarę moim przebraniom"; „Tak naprawdę to chciałem siły i sławy, i kobiet./Więc zacząłem fabrykować w sobie uczucia miłości i poświęcenia";„Błyskotki przesłaniały także moją nędzę./ Źle znosiłem zliszajone ściany,brud, śmietniska,/ Brzydotę, która jakby woła o nieszczęście./ Ale to byłodane. [•••]" (ostatni cytat pochodzi z wiersza adresowanego do ZbigniewaHerberta; w wydaniu książkowym autor zamienił imię „Patryk" - pseudonimHerberta - na bardziej enigmatyczne „Patrice").Przyszli barbarzyńcyBodaj przez przypadek znalazły się w Drugiej przestrzeni utwory Koleżanka,Wiek nowy, Oczy i ostatnie frazy „Ja". Są to bowiem wiersze,a tych w książce Miłosza programowo brakuje. Zapewne powstałyzbyt późno, by zmieścić się w zbiorze To, do któregoformalnie i treściowo należą. W nowym otoczeniu stanowią jaskrawy kontrastdla rozpisanych na wersy fragmentów prozy, z których najważniejsze to Traktatteologiczny, esej Czeladnik (z niezrozumiałych względów nazwany przez autoraw przypisach „poematem"), napisany w poetyce Adama Michnika (jedno zda-232<strong>FRONDA</strong> 27/28


nie własne, dwa długie cytaty) szkic o Iwaszkiewiczu i utrzymana w stylu MikołajaGogola nowela Lokator. W tej ostatniej czytamy: „Pewna starsza pani,w trudnościach finansowych, bo państwo, które wypłacało jej dotychczas emeryturę,upadło, odnajęła pokój oficerowi, w randze, zdaje się, kapitana./ Był toduży Rosjanin, bardzo grzeczny, ale najzupełniej małomówny". Fabuła rozwijasię interesująco. Niestety, narrator szybko przechodzi do rekonstrukcji życiawewnętrznego bohatera: „Jest prawdopodobne, że rozpamiętywał zło, to znaczycierpienie zadawane ludziom przez ludzi./ Jak też zło, za które jest sięwspółodpowiedzialnym, i jaki jest wtedy obowiązek człowieka, skoro wie, że taki,nie inny, jest porządek świata./ Jeżeli powiedzieć »nie«, znaczy to samo, coprzekląć dzień swego narodzenia". I znowu jesteśmy w kręgu pseudoteologii.Niby nic nowego, proza jak proza, choć musi nas zastanowić, ilu słów i wersówpotrzebuje Miłosz do wyrażenia swej banalnej refleksji.Ale brak redakcji tekstu, który spowodował tę dłużyznę, jest niczym wobecminoderii Traktatu teologicznego: „Takiego traktatu młody człowiek nie napisze./Nie myślę jednak, że dyktuje go strach śmierci./ Jest to, po wielu próbach, poprostu dziękczynienie,/ a także pożegnanie dekadencji,/ w jaką popadł poetyckijęzyk mego wieku". Pożegnanie dekadencji? Gdyby takim językiem miała posługiwaćsię poezja XXI wieku, osobiście opowiadam się za dekadencją. Od nowychutworów Miłosza zdecydowanie wolę wiersze Rafała Wojaczka i MarcinaŚwietlickiego. Któż obroni nas przed wieszczem, kiedy ich zabraknie?WOJCIECHWENCELCZESŁAW MIŁOSZ, DRUGA PRZESTRZEŃ,WYDAWNICTWO ZNAK, KRAKÓW 2002JESIEŃ.2002 233


CZTERNAŚCIE PYTAŃDOCZESŁAWA MIŁOSZA(na marginesach Traktatu teologicznego)TADEUSZDĄBROWSKIZdaniem Mariana Stali, Traktat teologiczny zmusza do zadania kluczowychteologicznych pytań we własnym imieniu, jak to ma czynić bohater Miłosza.W kilku jednak miejscach, w dodatku dość istotnych, pojawia się w Traktacieliczba mnoga - „my" - co oznacza, że wolno nam (równie wirtualnym, domniemanym,aczkolwiek innym zupełnie nam) zapytywać o wiarę nie tylkosamych siebie, ale również Twórcę, który w strukturę swojego tekstu zechciałnas wpisać, nie troszcząc się o to, czy taki profil „współwyznawcy" komukolwiekz nas odpowiada.Bohater wiersza jest zawsze „człowiekiem tekstowym", fikcyjną postaciąw służbie konkretnej wypowiedzi lirycznej - zauważy ktoś - i nie wolnoobarczać poety odpowiedzialnością za jego słowa. To stwierdzenie bliskiejest prawdy, chociaż potraktowane jako naczelna zasada postępowaniaz dziełem literackim może doprowadzić do absurdu, który polegałby na tym,że nie poddaje się osądowi treści przez utwór przenoszonych, traktując je jakopodrzędne względem prymarnych „parametrów" estetycznych. Autonomiapodmiotu mówiącego jest w przypadku Traktatu dalece wątpliwa; zdarzałomi się bowiem słyszeć podobne tezy z ust samego Autora.Czytając poświęcone Mu recenzje i eseje z ostatnich kilku lat, odnoszę wrażenie,że powstał w Polsce literackiej kościół Czesława Miłosza, lansujący takzwany intelektualny katolicyzm ufundowany na zwątpieniu. Na skrzydełkuobwoluty Drugiej przestrzeni ks. Adam Boniecki tak definiuje „prawdziwość" lirycznychwyznań Miłosza: „Miłosz nie dba o to, jak go osądzą bliźni, czy gozrozumieją, czy się zbudują, czy zgorszą" - trudno zrozumieć stwierdzenieksiędza, zwłaszcza że odnosi się ono do poety występującego w roli teologa.To, co dla ks. Bonieckiego jest autentyzmem, mnie jawi się jako obłuda. Rzucamzatem w przestrzeń czternaście pytań, tak do Czesława Miłosza skierowa-234<strong>FRONDA</strong> 27/28


nych, jak do każdego, kto obcuje z Jego wierszem, czternaście pytań dwudziestodwulatkado Dziewięćdziesięciolatka i „o" Dziewięćdziesięciolatku.Takiego traktatu młody człowieknie napisze.Nie sądzę jednak, że dyktuje go strachśmierci.1. Co podyktowało napisanie Traktatuteologicznego?Raz, wjeżdżając na obwodnicę,skąd jedno pasmoprowadzi do San Francisco, drugiedo Sacramento,Pomyślał, że kiedyś musi napisać traktatteologiczny, żeby odkupić swój grzechsamolubnej pychy.2. Skoro pomysł i potrzeba napisaniaTraktatu narodziły się już dawno, nazmetaforyzowanym rozstaju dróg,z których jedna prowadziła do SanFrancisco, a druga do Sacramento, dlaczegoPoeta zwlekał z owym zadośćuczynieniemza grzech samolubnej pychy?Czy z wyrachowania, typowegodla późno nawracających się członkówKościoła (tych, co wpisują „odejścia"swoje i „powroty", bunty i pojednaniaw ramy ziemskiego porządku czasowego,w egotyczny plan własnego życia)?3. Skąd przeświadczenie, że poezjamoże być substytutem modlitwy, żemoże posiadać walor przebłagalny?Zwłaszcza, gdy przybiera formę traktatui ma być z założenia w pierwszymrzędzie poezją.Nie jestem i nie chcę być posiadaczemprawdy.4. Nie kłóci się aby to stwierdzeniez następującą dalej identyfikacjąspokoju wiary z samozadowoleniem:„W sam raz dla mnie wędrowanie poobrzeżach herezji/ Żeby uniknąć tego,co nazywają spokojem wiary,/ A co jestJESIEŃ-2002 235


po prostu samozadowoleniem"? Wydajesię przecież, że znalazł Pan Prawdęi jest nią negacja spokoju wiary -stanu ducha, któremu jest Pan daleki.Miotam się i przewracam w łożu mojegostylu,szukając kiedy będzie mi wygodnie,ani za świętobliwie, ani zanadto świecko.5. Czy osobista wygoda jest najważniejszymatrybutem wypowiadaniasię o rzeczach najistotniejszych?Choć i dla siwych teologów to trochę zadużo,więc zamykają księgę, powołując sięna niewystarczalność ludzkiego języka.Nie jest to jednak dostateczny powód,żeby szczebiotać o słodkim dzieciątkuJezus na sianku.6. Nie jest prawdziwą sztuką mówićo słodkim dzieciątku Jezus na siankubez szczebiotu?I katolicyzm, czyż nie lepiej zostawić gow spokoju?Żeby zachowany był rytuał kropieniaświęconą wodąi obchodzenia świąt, i odprowadzaniaumarłychna szanowane cmentarze.7. Rytuał kropienia wodą święconąmoże być żywy, podobnie jak odprowadzanieumarłych na szanowanecmentarze, czy nie?Wszystko co biega, pełza, lata i umiera,jest argumentemprzeciwko boskości człowieka.8. Na czym by polegała wyższośćczłowieka nad resztą istot, gdyby żabapotrafiła wybaczyć bocianowi?Aż zrozumiałem, że pisał szyfrem i że takajest zasada poezji,dystans między tym, co się wiei tym, co się wyjawia.9. W wierszu jest się lepszym czygorszym niż w życiu? A jeśli gorszym,to czy poeta nie powinien się czuć odpowiedzialnyza czytelnika?236<strong>FRONDA</strong> 27/28


Tak czy inaczej, anioł wielkiej pięknościi siły zwrócił się przeciwkoniepojętej Jedności, ponieważ powiedział„Ja",co oznaczało odłączenie.(...) Nie ma większej skazy na dziele rąkBoga, który powiedział „Tak",niż śmierć, czyli „Nie", cień rzuconyprzez wolę oddzielnego istnienia.10. Na jakiej zasadzie dochodzi doutożsamienia indywidualizmu z grzechem?Wszak zlo nie jest skazą nadziele Boga; nowy Adam nie po toumarł, by naprawić błąd Ojca, alebłąd wolnego człowieka.Chrześcijaństwo niech nie udaje, że jestprzyjazne światu,skoro widzi w nim grzech pożądania,czyli uniwersalnej Woli (...)11. W jaki sposób chrześcijaństwomoże być nieprzyjazne światu, z któregouczy się i Boga, i siebie?Człowieczeństwo oznacza zupełną obcośćpośród galaktyk.12. Czyż galaktyki nie czułyby się samotniebez ciekawych oczu człowieka?Ja też jednego dnia wierzę, drugiegonie wierzę.13. Widoczna jest w Traktacie niechęćdo dogmatyzmu teologicznego. Aleczy nie jest tak, iż pisząc poezję o religii,tworzy się, chcąc nie chcąc, teologięz nową aksjomatyką? Rozumiem -chodzi o inny język, ale cóż po prostymjęzyku, skoro dogmat dogmatempozostaje, nawet jeżeli się uprywatnia.14. Traktat teologiczny to trochę takaWielka improwizacja z subtelniej zarysowanympunktem kulminacyjnymi mniej jednoznaczną pointą. Ile jestkokieterii a ile nieświadomości w pokazywaniu,jak doskonale religia nadajesię do pisania wierszy?TADEUSZ DĄBROWSKIJES1EŃ 2002237


Czesław Miłosz wiele razy podejmował próbęopisania kondycji duchowej „człowiekawspółczesnego", zawsze jednak portret tendo złudzenia przypominał... jego samego naaktualnym etapie swej niepowstrzymanej ewolucji.Miłosz, Stendhali małpyADAMLUBICZ- Czy ktoś zna pana Pounda- Ja znam- Czy poezja którą Pan czytał była dobra- Myślę że to co czytałem było w porządku- Czy fakt że miał manię wielkościi dobre zdanie o sobiejest czymś szczególnie nienormałnym?- Nie w wypadku poety-A on jest jednym z najwybitniejszychpoetów- TakTadeusz Różewicz, Jestem niktNie należy mieć litości - trzeba być brutalnym w prawdomównościStanisław Brzozowski, Pamiętnik (121 1911)„Wszyscy naraz mówią o Stendhalu" - tak latem 1943 roku 21-letni AndrzejTrzebiński pisał w swoim Pamiętniku o literackich fascynacjach okupacyjnejWarszawy. I zaraz potem młody redaktor „Sztuki i Narodu" skrupulatnie odnotowuje,że jego starszy kolega z organizacji podziemnej i krytyk literacki,Włodzimierz Pietrzak, nosi przy sobie francuski oryginał Czerwonego i czarne-238<strong>FRONDA</strong> 27/28


go, a Zofia Nałkowska i Alfred Łaszowski wspominają powieść Henri Beyle'aw rozmowach. Natomiast Czesław Miłosz „w jakimś liście czy dedykacjiuważa Sorela za swojego sobowtóra" - zapisuje Trzebiński informację wyraźniepochodzącą z drugiej ręki. Z górą trzydzieści lat później Miłosz tłumaczyćbędzie znajomemu badaczowi w prywatnym liście (ogłoszonym drukiemjako esej Strefa chroniona), że redaktor „SiN-u" nie miał na myśli twórcysyndykalizmu, znanego filozofa i socjologa, Georgesa Sorela, lecz chodziłomu o bohatera najsłynniejszej książki Stendhala, Juliana Sorela. „Wcale gonie chwaliłem, przeciwnie, przedstawiałem jako pierwowzór Nadczłowieka"- podkreśla przy tym Miłosz wymowę swego wojennego szkicu Legenda woli,prezentowanego w trakcie konspiracyjnych odczytów, zwanych „koncertami".Także redaktor ubiegłorocznej, najpełniejszej dotąd edycji dziennikaTrzebińskiego, Paweł Rodak, w przypisie do cytowanego fragmentu stwierdza,że „jest mało prawdopodobne, aby Czesław Miłosz uważał wtedy JulianaSorela [...] za swojego sobowtóra". Uwadze i Miłosza, i Rodaka zdaje sięjednak umykać fakt, że młody krytyk cytował jedynie obiegową opinię krążącązapewne wśród słuchaczy „koncertów", przeważnie studiujących na taj-JESIEŃ 2002239


nych kompletach, którzy tak właśnie wystąpienie Miłosza odczytywali. Czybyła to więc jedynie komedia pomyłek, czy też w istocie coś jednak jest narzeczy, a stosunek autora Legendy woli do Stendhala i jego powieściowego porte-parolewyglądał inaczej niż po latach sugeruje to nam poeta? I dlaczego taniewinna przecież i zupełnie marginesowa uwaga prowokuje do komentarzynie tylko, co zrozumiałe, samego jej bohatera, ale i postronnych badaczy?Odpowiedź na to ostatnie pytanie wydaje się stosunkowo najprostsza: JulianSorel, ów domniemany sobowtór Miłosza, jest bowiem postacią odrażającą.Jeszcze jako młodzieniec z żądzy awansu społecznego postanawia udawaćpobożnisia, żeby wkupić się w łaski proboszcza i z jego pomocą wystartować dokariery duchownej, jedynej dostępnej plebejuszom za czasów burbońskiej restauracji.Ten nadzwyczajnie zdolny, lecz „źle urodzony" chłopski syn jest - jakpisze autor Legendy woli - „wypełniony całkowicie ambicją", która „zastępuje muwszystkie uczucia". Dlatego też całą akcję tej na wskroś indywidualistycznej powieści,jaką jest Czerwone i czarne, wypełnia „walka Sorela ze społeczeństwem,a raczej [...] z obrazem tego społeczeństwa". Epoka porewolucyjna i ponapoleońskato we Francji moment triumfu pierwotnego, drapieżnego kapitalizmu,a najsłynniejszy Stendhalowski bohater jest według Miłosza ucieleśnieniempewnego typu ludzkiego, charakterystycznego właśnie dla takich momentówtransformacji gospodarczej czy wręcz cywilizacyjnej. Julian Sorel to „mocnyczłowiek, pełen głuchej urazy do społeczeństwa za doznane krzywdy, owładniętypragnieniem potęgi i władzy, wolą odegrania się za wszelką cenę przy pomocyprawych i nieprawych środków". To Schelerowski „człowiek resentymentu",dla którego fundamentalnym doświadczeniem jest „porównywanie własnychzalet, nie mających zastosowania, z zaletami, często mniejszymi, możnych tegoświata". Ta frustracja, w ustrojach kastowych stłumiona albo ograniczona doczłonków własnej warstwy, staje się szczególnie niebezpieczna tam, gdzie „panujezasada równości wobec najwyższej władzy, władzy pieniądza", wówczasbowiem „głucha uraza rozlewa się na ogół społeczeństwa".240<strong>FRONDA</strong> 27/28


Tymczasem mimo że oblicze Juliana Sorela na pierwszy rzut oka wydaje siędosyć ponure, Miłosz słusznie zauważa, że „cała sympatia Stendhala i całasympatia czytelnika są jednak po stronie bohatera", ponieważ reprezentuje on„typ wyższy, bogatszy, doskonalszy" od społeczeństwa, w którym żyje i na któregoszczycie pragnie się znaleźć. Świadomie uprawiając dewocję i w sposóbwyrachowany naśladując powszechnie przyjęte kanony zachowania (a więcuprawiając jakąś meta-hipokryzję), Sorel nie tylko wynosi siebie ponad ogół,pozornie działający tak samo, lecz - co tutaj najistotniejsze - nieświadomiei mechanicznie. On stawia swoje nagie „ja" ponad wszelkimi możliwymi jegostanami i właściwościami, które okazują się jedynie przypadłościami, nie sięgającymijego najgłębszej istoty. Człowiek godny tego miana jest bowiemw pojęciu Sorela „podmiotem, który przybiera kolejno różne własności, aletrwa niezależnie, obok nich" - mówi autor Legendy woli. „Jest poza dobremi ziem, poza prawdą i kłamstwem. Jedyna może rzecz godna i cenna to patrzećjasno na siebie i na innych, nie łudzić się." Wartością pozostaje tu samo życiejedynie i własna (tytułowa) wola, dzięki której winniśmy tak kierować wydarzeniamii manipulować otoczeniem, by zapewnić sobie maksimum szczęścia.„Julian Sorel jest alter ego Stendhala i jest wyposażony w zalety, które zadecydowałyo życiowym niepowodzeniu autora" - stwierdza wreszcie Miłosz.Dzieląc ze swym bohaterem to samo morderczo krytyczne spojrzeniena społeczne realia „arcykatolickiej" monarchii, autor Czerwonego i czarnegonie mógł zakończyć swej powieści „happy end'em" - jak robił to współczesnymu Balzac w Komedii ludzkiej, dystansując się od „zimnych drani" Rastignacai Vautrina i pozwalając im osiągać najwyższe zaszczyty. „Julian w walce zespołeczeństwem ginie, bo nie umie utrzymać się w roli chłodnego i wyrachowanegogracza." Tą porażką, odrzuceniem na zimno zaplanowanej i konsekwentnierealizowanej kościelnej kariery Sorel - niemal biblijnie „gorący" -jeszcze raz, już ostatecznie udowadnia swoją moralną przewagę nad biernym,konformistycznym, „letnim" tłumem.JESIEŃ-2002 241


Jak wynika z okupacyjnego eseju Miłosza, Henri Beyle'a łączyła z Sorelemprzede wszystkim pogarda dla sytego i bezmyślnego burgeois, i dodajmyod razu, że było to uczucie odwzajemnione, a jego dzieła podpisywane pseudonimemStendhal nie zostały docenione przez współczesnych. „Jedenz drugorzędnych krytyków francuskich, oceniając Balzaca, Stendhala, Flaubertaz punktu widzenia dydaktyczno-moralnego, doszedł do wniosku, że sąto «źli nauczyciele»" - czytamy w Legendzie woli. I choć Miłosz zaznacza swójdystans do tak upraszczającego ujmowania zadań literatury, to zarazemstwierdza, że „sąd maluczkich, przeciętnych - którym tak gardził znakomitypisarz - trafia często w sedno przez swoją krzywdzącą lapidarność". Ten samkrytyk pisze mianowicie, że Stendhal „uczynił ze swojego «ja» centrum świata.Jego megalomania przybierała formę nienawiści, bo ludzie naturalnie niedorastali do tego, aby mierzyć go własną miarą". Zdaniem polskiego poetypoczucie własnej wyjątkowości nie było jednak w przypadku autora Pustelniparmeńskiej li tylko złudzeniem: „był rzeczywiście człowiekiem wyższym.Rzadka przenikliwość sądu, brak jakiegokolwiek podlegania modom literackim,wstręt do szarlatanerii współczesnych mu romantyków, chłodny, analitycznyumysł". Według Miłosza znamienna jest również „sprawa odstępstwanarodowego Stendhala", który „uważał siebie za Mediolańczyka z ducha, nieFrancuza", i to zacieranie śladów własnej tożsamości „dowodzi, ile wysiłkuwkładał w wyłączenie siebie spod kompetencji opinii, jak troskliwie wybierałuprzywilejowane miejsce, miejsce na boku". To właśnie niechęć do rodzimegokołtuństwa kierowała więc życzliwość Henri Beyle'a ku Włochom,gdzie spędził wiele lat, m.in. służąc w dyplomacji.„Być cudzoziemcem we własnym kraju, być, mimo wszystko, cudzoziemcemw przybranej ojczyźnie - to móc w każdej chwili powiedzieć, że trybunałtutejszej opinii nie jest właściwy, to wywinąć się przy pomocy formalnegowybiegu, nie mówiąc sędziom w oczy, że uważa się ich za zbyt małychi zbyt nieinteligentnych." W tej uwadze Miłosza trudno nie dostrzec sarka-<strong>FRONDA</strong> 27/28


zmu. I właśnie dlatego zdanie to jaskrawo kontrastuje z resztą portretu Stendhala,który bez wielkiego ryzyka nazwać można szkicem do autoportretusamego Miłosza. Racjonalista, z ducha oświeceniowiec, w poezji przedkładającydyskurs nad neoromantyczne uniesienie „dwudziestoletnich poetówWarszawy" - Baczyńskiego, Gajcego i wielu mniej zdolnych przedstawicieli„pokolenia Kolumbów", którzy szczelnie zapełniali sale w trakcie jego odczytów.Miłosz niezrozumiany, przez rodaków-„Lechitów" - tak w kraju, jak i naemigracji - oceniany fałszywymi, „nacjonalistycznymi" kryteriami, więc niejakozmuszony mnożyć niezliczone eseistyczne autokomentarze do własnychwierszy i poematów oraz światopoglądowych wolt - oto punkt dojścia tejtwórczości, który dzisiaj konstatujemy śledząc półki każdej poważnej księgarniw Polsce, a który przyszły profesor w Berkeley dla siebie zaprojektował(czy może wyprorokował) przed blisko sześćdziesięciu laty.O tym, że do ważnych rysów charakteru - i twórczości - Miłosza należydążenie do posiadania w każdej kwestii oryginalnego, za wszelką cenę osobnegostanowiska i poglądu - sugerował przyjacielowi Jerzy Andrzejewskiw ich korespondencyjnej dyskusji, jaką prowadzili latem roku 1942 (opublikowanej,podobnie jak szkic o Stendhalu, w Legendach nowoczesności). „Twój intelektualizm,czy jak Ty to nazywasz postawa obserwatora - robi na mnie nierazwrażenie niepokoju człowieka, który biegając po zatłoczonym meblamipokoju nie może sobie znaleźć miejsca do siedzenia, rozumując, że żadne niezasługuje na zaufanie" - pisał Andrzejewski w swym ostatnim liście-eseju,wcześniej zaś przestrzegał przyjaciela przed niebezpieczeństwem „zatarciaobrazu prawdy obiektywnej" i postawienia na jej miejscu „poszukującegoi nienasyconego własnego ja". Swoją drogą, nie byłoby chyba rzeczą zbyt trudnąprzedstawić całą drogę twórczą Miłosza, z jej wszystkimi zakrętami i zapętleniami,właśnie jako niepowstrzymany pęd ku stanowiskom co raz to nowym,lecz nieodmiennie osobnym i za wszelką cenę konfrontacyjnymwzględem domniemanego status quo w życiu intelektualnym Polski, Europy,JESIEŃ-2002243


a od pewnego momentu - świata. Poczynając od Legend nowoczesności, przyszłynoblista wiele razy podejmował próbę opisania kondycji duchowej „człowiekawspółczesnego", zawsze jednak portret ten do złudzenia przypominał... jegosamego na aktualnym etapie swej niepowstrzymanej ewolucji. Miłoszowyeveryman kultury Zachodu, raz skazany na marksizm, to znowuż wbrew masowejlaicyzacji wstępujący na drogi Ducha; środkowoeuropejski pojałtańskirozbitek czy polski emigrant - mimo tak wielu pozornie różnorodnych wcieleń,bohater tej eseistyki bez wątpienia szkicowany jest na własny obraz i podobieństwoautora w Zniewolonym umyśle i w Rodzinnej Europie, w Ziemi Ulroi w Roku myśliwego, a wreszcie w Życiu na wyspach, Zaraz po wojnie i w Wyprawiew dwudziestolecie. I doprawdy trudno odmówić celności Zbigniewowi Herbertowi,kiedy w wierszu Chodasiewicz, piekielnie złośliwej i „po brzozowsku"okrutnej satyrze na Miłosza (cokolwiek by dziś o tym utworze nie mówiłaWdowa po poecie), pisze: „Na początku i na końcu jego sztuki jest zdziwienie/ że urodził się że zaistniał Chodasiewicz pod gwiazdami".Jeśli już poruszyliśmy tę zakazaną w dobrym towarzystwie strunę, wartozauważyć, że zjadliwa uwaga Miłosza o wygodnej sytuacji Stendhala jako emigrantajako żywo przypomina inny fragment zacytowanego wierszowanegopamfletu Herberta: „Emigracja jako forma egzystencji rzecz ciekawa / bezprzyjaciół i bez krewnych pod namiotem / żyć bez sankcji obowiązków każdy244 <strong>FRONDA</strong> 27/28


przyzna / że na barkach ciąży nam ojczyzna / mroczne dzieje atawizmy rozpacz/ znacznie lepiej w lustrach żyć bez trwogi". Byłby więc Miłosz, deklarującyniejednokrotnie, że tak naprawdę to jest Litwinem, jedynie piszącym popolsku, a wszelkie wątpliwości emigracji pod własnym adresem (dawali imwyraz m.in. Zofia Hertz, Melchior Wańkowicz, Sergiusz Piasecki i WiktorTrościanko) kwitujący formułą uniwersyteckiego kolegi i zagorzałego stalinisty,Henryka Dembińskiego, o polskiej anima naturaliter endeciana - byłby więcten Miłosz (jak sam się po wielekroć przyznaje, skrajny egotysta, umykając odpospolitych ocen gotów nawet się „wynarodowić") nowym Stendhalem, któremuw przeciwieństwie jednak do Henri Beyle'a udało się wieloletnim głaskaniempod włos zdobyć uznanie i szacunek rodaków, zostać bez mala nowymwieszczem, zestawianym dziś nierzadko z Mickiewiczem?...Skoro jednak Julian Sorel jest porte-parole autora Czerwonego i czarnego,a oblicze Stendhala wyłaniające się z Legendy woli przypomina samego Miłosza,to czy - jak każą prawa algebry - istnieją jakieś silne więzi łączące polskiegopoetę z literackim alter ego Henri Beyle'a? Mówiąc najprościej: czyStendhal, Sorel i Miłosz - to jedno?„Różne okoliczności złożyły się na to, że jako uczniowie wyższych klas zamiastdo kaplicy szkolnej chodziliśmy w niektórych miesiącach do kościołaśw. Jerzego. Był to kościół uczęszczany przez tak zwane dobre towarzystwo. Powyjściu z niego odbywała się defilada na deptaku. Oficerowie salutowali, mecenasowiei doktorzy rozdzielali ukłony, kobiety pokazywałyswoje uśmiechy, futra i kapelusze. Posuwając się w tymtłumie albo stojąc na skwerku, byłem naładowany nienawiściąaż do pęknięcia. Człowiek, moim zdaniem, coś znaczyłtylko przez swoją namiętność - do przyrody, myślistwa czyliteratury, byle wkładał w to całego siebie. Ale to były małpy.Jakiż ich sens? Po co istnieją? Wzbijałem się na jakąś boską wysokośći trwałem nad nimi jak nad preparatem. [...] Czyli traktowałem ich jak rzeczy.[...] Udział w obrzędach razem z małpami poniżał mnie. Religia jest rzecząświętą, jak to może być, żeby ich Bóg był jednocześnie moim Bogiem?"Szlachetne oburzenie płytkością konwenansu, który niweczy świętośćchrześcijańskich obrzędów, a transcendencją posługuje się do umacnianiahierarchii i społecznego prestiżu - to początek samodzielnej drogi młodegobuntownika, ateisty, burzyciela zastanego ładu. Nienawiść do „małp" toJESIEŃ-2002 245


także początek podstępnych zmagań Juliusza Sorela z zakłamanym społeczeństwemfrancuskiej prowincji. Przytoczony fragment to jednak nie jego rozmyślania,lecz... wspomnienie Czesława Miłosza z okresu nauki w wileńskimgimnazjum (pochodzące z tomu Rodzinna Europa). Czyżby więc rzeczywiściepisząc Legendę woli i przedstawiając ten esej na konspiracyjnym „koncercie",Czesław Miłosz „uważał Sorela za swojego sobowtóra"? „Zupełnie możliwe,ale w sensie głęboko autoironicznym" - odpowiadał na pytanie o słusznośćsupozycji Andrzeja Trzebińskiego sam zainteresowany (w cytowanym już nawstępie liście-szkicu Strefa chroniona). Mówienie o ironii wydaje się tu jednakraczej rodzajem zasłony dymnej i przywodzi na myśl aforystyczną uwagę JerzegoNarbutta z jego Dywagacji gombrowiczowskich: „ironia nie daje dystansu- ona go prymitywnie małpuje". To ostatnie słowo przestaje być zresztą wyłącznieobelgą, sugeruje raczej jakieś dość bliskie związki z owymi „małpami",wobec których w młodości Miłosz (i Sorel), jak sam pisze, nieświadom,że ulega żelaznej logice diamatu, zapałał „nienawiścią klasową".Droga bohatera Stendhalowskiej powieści nie tylko w tym jednak przypominadrogę autora Legendy woli. W wojennych listach-esejach wymienianychprzez Miłosza z Andrzejewskim odnajdujemy trop innej jeszcze sprawy,mogącej skłaniać poetę do utożsamiania się z Julianem Sorelem. Autor Legendnowoczesności, wywołany przez przyjaciela do tablicy, porusza tam w bardzoosobisty sposób zagadnienie wiary w Boga. Miłosz odwołuje się do poznanychw trakcie solidnej szkolnej katechezy pism wielkich mistykówi nauczycieli duchowości chrześcijańskiej, którzy od schyłku średniowieczaczęsto podejmowali zagadnienie acedii, „nocy ducha" czy wreszcie melancholii,wskazując jak wierni winni radzić sobie z doświadczeniem oschłościuczuć religijnych. „Kościół nakazuje w podobnym wypadku praktykowaći modlić się o światło wiary, nauczając, że za czynnością przychodzi utrwaleniesię przekonania i ów stan, w którym rzeczy początkowo trudne do ogarnięciastają się proste i oczywiste. [...] Tak uczy Kościół i gdybym czynić246<strong>FRONDA</strong> 27/28


mógł, tak jak rozumiem, poddałbym się temu rygorowi.Wyznaję, że były okresy w moim życiu,gdy tak postępowałem. W tej chwili nie zdobyłbymsię zapewne na to. Dlaczego! Jest to wstydliwośći ostrożność, którą analizować można tylko w drodzewyznań i samoobserwacji. Otóż odczuwam lęk zarównoprzed sztucznością narzucania sobie podobnych stanów,jak i przed samym stanem, tak trudnym do określenia i nazwania.Lęk przed sztucznością równa się obawie popadnięciaw fałsz. Widziałem ludzi, którzy walczyli heroicznie ze swoimsceptycyzmem [...] Mówię: znałem ludzi; chociaż mógłbym powiedzieć:znałem siebie. Ale ta walka z pychą była naznaczona wszystkimiatrybutami pychy. Coś faryzejskiego przeglądało poprzez te wysiłki, aby podczasgdy miliony żyją w ciemnocie niewiary, okazać się dość pokornymi przez to dość godnym uzyskania prawdy. Zauważyłem w tym obolałość ambicji,chęć wyniesienia się przez posiadanie wiedzy."Miłosz opisuje więc swoje doświadczenie nieudanejpróby dojścia do wiary „metodą liturgiczną", datujące sięzapewne na drugą połowę lat 30-tych, kiedy to utrzymywałkontakty ze środowiskami inteligencji katolickiej, bywałna rekolekcjach w podwarszawskich Laskach (którychascetyczna atmosfera, jak wspomina, wywoływaław nim „dziką żądzę wódki i befsztyków") i poznawał współczesną myśl neotomistyczną.Trudno nie dostrzec, że na antypodach tej katolickiej „metodologii"wiary, która zawiodła autora Legendy woli, sytuuje się jej skrajne wypaczenieczy wręcz karykatura, jaką jest wyrachowana bigoteria niedoszłegoksiędza, Juliana Sorela. W obu przypadkach mamy do czynienia z zewnętrznympodporządkowaniem się normom moralnym i rytuałom spełnianymprzez ludzi wierzących; różnica jest niedostrzegalna i polega wyłącznie na intencji- pokorze bądź chytrości - z jaką spełniane są uczynki. I podobnie jakw przypadku bohatera Czerwonego i czarnego, który porzuca walkę o dotarciena szczyty hierarchii społecznej, poddając swą nienawistną pasję - namiętnościzmysłów, tak również Miłosz przyznaje się do porażki z własną bujnąnaturą, której nie zdołał przeanielić. Wyznanie to do wiadomości publicznejpodane zostało jednak dopiero w roku 1996, kiedy pisarz opublikował tomJESIEŃ-2002247


Legendy nowoczesności, opatrzony podtytułem: Eseje okupacyjne; Listy-eseje JerzegoAndrzejewskiego i Czesława Miłosza. Z górą pół wieku upłynęło więc od korespondencyjnejdyskusji z przyjacielem i tyle samo już czasu Miłosz prowadziłliteracką grę - by posłużyć się jego własnym sformułowaniem -„przypływów i odpływów" swojego katolicyzmu.Stendhalowski porte-parołe wyposażony był w zalety które zadecydowałyo życiowym niepowodzeniu autora Pustelni parmeńskiej - czytaliśmy w Legendziewołi. Czyżby więc sam Czesław Miłosz - w przeciwieństwie do obu swoicheseistycznych alter ego: Henri Beyle'a i głównej postaci jego najsłynniejszejpowieści - zdołał „utrzymać się w roli chłodnego i wyrachowanego gracza"?Wiele nieszczęść wynikło z mojej wiary w Boga,Która była częścią moich wyobrażeń o wspaniałości człowieka. [...]A ja? Czy miałem być gorszy? Czy musiałem patrzeć na siebiejak na istotę podrzędną?Niestety, znajdowałem w sobie tylko apetytydominującego samca, energicznego płemnika.Tak naprawdę to chciałem siły i sławy, i kobiet. [...]W każdym razie w sam raz dla mnie byłaby filozofia sceptyczna.Nie przypisująca żadnych wyższych zalet człowiekowiAni stworzonemu przez ludzkość Bogu.Wtedy byłbym w zgodzie z moją naturą.A ja powtarzam: „Wierzę w Boga" i wiem,że nie ma na to żadnych usprawiedliwień.Kiedy rozmyślam dzisiaj nad okupacyjnym esejem, gdzie w figurze utożsamienianarratora ze Stendhalem i Julianem Sorelem zapowiedziana została dużaczęść późniejszej twórczości Miłosza, a zaraz potem czytam (cytowany powyżej)wiersz Wbrew naturze, jeden z wielu, którymi zasłużona oficyna Znak -z uporem i konsekwencją publikująca wszystko, co napisze noblista, jak sardoniczniepodśmiewał się Herbert - zapowiada w prasie literackiej jego nowy tomik(Druga przestrzeń), to doprawdy trudno mi uwierzyć w ową ironię, za pomocąktórej uczeni egzegeci będą z pewnością ten utwór tłumaczyć. Trudno miteż zapomnieć rzadkiej trzeźwości słowa Kisiela o Miłoszowych „pociechach",„podporach religijnych, mistycyzmach": „To poetycko-językowy kostium, ma-248<strong>FRONDA</strong> 27/28


ska duszy - trzeba przecież coś robić na tym świecie, «pan się religijnie bałamuci,pan to przecież jutro zrzuci»". I trudno mi wreszcie wyjść z podziwu dla wielkiegopisarza, który swą wytrwałą pracą sprawił, że dziś te znienawidzone wileńskie„małpy" (przez Historię przemienione w międzyczasie z oficerówi dziedziczek w te wszystkie „ciotki kulturalne" i takichże wujków, zaludniającychintelektualne salony III RP) prześcigają się w zachwytach nad każdym jegosłowem. Ponowoczesny kołtun na kolanach czyta Traktat teologiczny, rozwodzącsię i rozpływając nad głębią myśli i bogactwem odniesień, tak jak gdyby niezauważał, że jest to tylko żenująca i bezładna sterta różnych nieukończonychi niedomyślanych ścinków, jakich każdy pisarz (i krawiec) ma pełne szuflady,a wpisywanie jej przez autora w kontekst swych największych dzieł -Traktatu moralnego i Traktatu poetyckiego - to szczyt tupetu. I właśnie owo corazbardziej drażniące tupeciarstwo pozwala mieć nadzieję, że wkrótce całata poetycko-religijna hucpa znajdzie swój kres, a na dźwięk słów „nasz noblista"na ustach nowego pokolenia badaczy i krytyków literatury zacznie się wreszciepojawiać kąśliwy uśmieszek rodem z Herbertowych strof Do Czesława Miłosza:Aniołowie schodzą z niebaAllelujakiedy stawiaswoje pochylerozrzedzone w błękicieliteryADAM LUBICZJESIEŃ-2002 249


Swedenborg opisywał, że podczas teologicznejdyskusji, która miała miejsce w niebie,nawrócił na swoją wiarę Lutra, ale już Kalwinanie udało mu się przekonać do zrezygnowaniaz tezy o predestynacji.UCIECZKAZ ZIEMIULROMAREKKONOPKONajbardziej znanym utworem Czesława Miłosza o charakterze teologicznymnie jest bynajmniej opublikowany niedawno traktat, opatrzony takim właśnieprzymiotnikiem, lecz wydana w 1977 roku Ziemia Ulro. Tytułowe określenieodnosi się do współczesnej cywilizacji naukowo-technicznej, opartejna paradygmacie kartezjańsko-newtonowskim. W mitologii Williama Bla-250<strong>FRONDA</strong> 27/28


ke'a, od którego Miłosz zapożyczył ową nazwę, Ulro oznacza krainę duchowychcierpień, dominium szatana imieniem Urizen, jednym słowem: piekło.Mieszkańcom Ziemi Ulro świat jawi się jako twór absurdalny, wynik ślepegoprzypadku, w którym człowiek jest tylko czymś na podobieństwo „bańki mydlanej,istoty, w której wszystko poza stanami przyjemności fizycznej albobólu jest złudzeniem". W owej krainie metafizycznej nieważności odwołaniesię do kategorii prawdy, dobra czy piękna wzbudzić może jedynie kpinę lubszyderstwo. Dla polskiego noblisty Ziemia Ulro jest metaforycznym opisemkondycji duchowej dzisiejszego świata.Podobna krytyka współczesnej cywilizacji nie była obca wielu XX-wiecznymmyślicielom, reprezentującym zresztą różne kierunki ideowe, takim jak np.Mikołaj Bierdiajew, Thomas S. Eliot, Julius Evola, Rene Guenon, Bela Hamvasczy Fritjof Capra. Różnica między nimi polegała na tym, jakie remediumproponowali pogrążonej w duchowym kryzysie ludzkości. Otóż CzesławMiłosz zachęca, by pójść drogą takich myślicieli, jak EmanuelSwedenborg, William Blake i Oskar W. Miłosz.Przyjrzyjmy się bliżej pierwszej z tych postaci - szwedzkiemu wizjonerowi,którego twórczością fascynowali się m.in. Immanuel Kant, Johann WolfgangGoethe, Honore Balzak, Charles Baudelaire, Ralph Waldo Emerson,Allan Edgar Poe, August Strindberg, Henry James, a także wspomniani jużBlake i Oskar Miłosz. Ponieważ ostatni dwaj, sportretowani przez Miłosza,wiele zawdzięczali Swedenborgowi, wydaje się, że to właśnie jego myśl mapodstawowe znaczenie dla zrozumienia przesłania Ziemi Ulro.Droga duchowa Emanuela Swedenborga (1688-1772) jest idealnym wzorcemdla przesyconego racjonalizmem i materializmem człowieka Zachodu,który nagle odkrywa nieznany mu świat nadprzyrodzony. Był on typowymXVIII-wiecznym intelektualistą, władającym biegle wieloma językami, wybitnymuczonym i wynalazcą, autorem około 150 prac naukowych (m.in. czterotomowegotraktatu anatomicznego pt. Mózg, znacznie wyprzedzającego swojąepokę), osobą aktywną w życiu publicznym jako senator i nadzorca przemysługórniczego w Szwecji. Nagle w wieku lat 56 zafascynował się istnieniem świataniewidzialnego i przez ostatnie ćwierćwiecze swego życia napisał ogromnąliczbę prac religijnych, opartych na swych osobistych doznaniach.Początki owych doznań mają swoje źródło w pewnej formie medytacji, jakąSwedenborg praktykował od dzieciństwa. Zawierała ona elementy odprężeniaJESIEŃ-2002 251


i silnej koncentracji. Zaczęła przynosić jednak niespodziewane efekty po tym,jak szwedzki uczony już w wieku średnim zainteresował się mediumizmemi zaczął przeprowadzać seanse spirytystyczne. Jego sukcesy w wywoływaniu duchówsprawiły, że Artur Conan Doyle nazwał go „pierwszym i największym zewspółczesnych mediów".Historię swoich kontaktów z duchami wizjoner opisał szczegółowow swoim wielotomowym Dzienniku snów oraz w liczącym 2300 stron Dziennikuduchowym. Pierwsze spotkanie miało miejsce w Londynie. Pewnej nocy, poprzejedzeniu się, Swedenborga ogarnął nagle mrok, ujrzał gady pełzające popodłodze, a następnie zobaczył siedzącego w kącie pokoju człowieczka, którypowiedział mu tylko - „Nie jedz za dużo" - i rozpłynął się w ciemnościach.Początkowo uczony przestraszył się owej zjawy, ale uwierzył, że reprezentowałaona dobro, ponieważ udzieliła mu rady moralnie słusznej. „Tej samejnocy - pisze dalej - ten sam człowiek ukazał mi się znowu, ale teraz nie przestraszyłemsię. Następnie powiedział mi, że jest Panem Bogiem, Stworzycielemświata i Odkupicielem, i że mnie wybrał, aby wyjaśnić ludziom duchowysens Pisma Świętego, i że on sam pouczy mnie, co mam pisać na tentemat; tej samej nocy otworzyły się dla mnie - tak że mogłem uświadomićsobie dokładnie ich rzeczywistość - światy duchów, nieba i piekła... NastępniePan otwierał, bardzo często codziennie, moje cielesne oczy, tak żew środku dnia mogłem mieć wgląd w tamten świat i w stanie pełnego czuwaniarozmawiać z aniołami i duchami."Swedenborg opisywał swoje kontakty z Chrystusem, aniołami, diabłamioraz duszami takich zmarłych, jak m.in. Mojżesz, św. Piotr, papieże czy królowie.Podczas teologicznej dyskusji, która - jak opisywał - miała miejscew niebie, nawrócił na swoją wiarę Lutra, ale już Kalwina nie udało mu sięprzekonać do zrezygnowania z tezy o predestynacji. Ów „Stworzyciel światai Odkupiciel" zabrał również Swedenborga na wszystkie pięć pozostałychplanet Układu Słonecznego.Dlaczego na pięć, a nie na osiem? Otóż w XVIII wieku astronomowie nieodkryli jeszcze Uranu, Neptuna i Plutona, tak więc Swedenborg musiał zadowolićsię wizytami jedynie na Merkurym, Wenus, Marsie, Jowiszu i Saturnie.Pozostawił nam za to w swoich opasłych dziełach szczegółowy opisowych planet, których mieszkańcy są w większości człekopodobni i czczą JezusaChrystusa, który od czasu do czasu ich odwiedza.252<strong>FRONDA</strong> 27/28


Na Merkurym kobiety są bardzopiękne, ale za to niskie. Rekompensująto sobie więc noszeniem czepkówz lnu. Mężczyźni natomiast chodząw obcisłych, błękitnych szatach. Wenusjanie dzieją się na dwie rasy:łagodnych karłów i okrutnych olbrzymów. Marsjanie z kolei żywią się owocami,a ubrania robią z kory drzew. Aha - byłbym zapomniał: dolną część twarzymają ciemniejszą od górnej. Naj sympatyczniej jest na Jowiszu: nie ma tamwojen, jest ciepło, ludzie mają jedynie przepaski na biodrach. Jest tylko jednaniedogodność: nie chodzą na nogach, lecz czołgają się na rękach. Na Saturnienatomiast mieszkańcy, którzy żywią się tylko owocami i nasionami, osiągająwzrost siedmioletnich dzieci ziemskich i mówią nie ustami, lecz brzuchem.Swedenborg pozostawił po sobie również opisy sfer niewidzialnych, doktórych człowiek trafia po śmierci. Są one zadziwiająco ziemskie - są tammiasta, ogrody, parki, dziedzińce, domy i sypialnie dla „aniołów" z wielomazmianami odzieży dla nich. Są rządy, prawa i sądy; są kościoły, w których odprawiasię nabożeństwa, a duchowni głoszą kazania i wpadają w popłoch,gdy któryś z wiernych nie zgadza się z ich naukami. Są małżeństwa, szkołyi dzieci, które rosną i uczą się różnych umiejętności. Krótko mówiąc, jest tamto samo, co na ziemi, tylko bardziej „uduchowione".Swedenborg był przekonany, że Bóg wybrał go na jedynego i nieomylnegokomentatora Pisma Świętego. Wyznaczył nawet datę powtórnego przyjściaJESIEŃ-2002253


Jezusa na ziemię na rok 1757, co miaio mu zostać objawione podczas wizjiSądu Ostatecznego. Kiedy przepowiednia nie sprawdziła się, szwedzki wizjonerogłosił, że spełniła się ona właśnie w postaci prawdy zesłanej w jego pismach.Zebrał wokół siebie grono wyznawców, którzy po jego śmierci założyliw Anglii Kościół Nowego Jeruzalem, opierający swą doktrynę na wizjachmyśliciela. Do dziś w Londynie działa Towarzystwo Swedenborga, propagującejego idee.Miłosz narzeka, że tak niewielu poszło drogą wytyczoną przez skandynawskiegoproroka. Nie tak znowu niewielu... Są przecież: L. Ron Hubbard- twórca Kościoła Scjentologicznego, Sun Myung Moon - koreański założycielglobalnej sekty, Jurij Kriwonogow i Maryna Cwigun - przywódcy WielkiegoBiałego Bractwa czy też nasz rodak Edward Mielnik - lider ufologicznego„Antrovisu". Nazwisk można mnożyć, ich wizje i recepty na szczęścieludzkości nie odbiegają wiele od pomysłów Swedenborga. Nie różni się takżepostrzeganie przez nich własnej osoby - jako jedynych prawowitych interpretatorówjedynych prawdziwych objawień.Dla Miłosza ucieczka z Ziemi Ulro nie odbywa się drogą Prawdy (tą zarezerwowałasobie „zimna prawda naukowa" - strażniczka cywilizacji technokratycznej),ratunku szuka więc on w Wyobraźni. Czy jest to jednak dobra drogai czy przewodnikami na niej mogą być gnostycy ze Swedenborgiem na czele?Abstrahując od naukowych odkryć, które ukazały nieprawdziwość objawieńszwedzkiego wizjonera, oraz od teologicznych analiz o. Seraphina Rosę^,który wykazał, iż wyobraźnia Swedenborga, poddawana praktykomokultystycznym, padła ofiarą zwiedzenia demonicznego - zatrzymajmy się,jak chce Miłosz, nie na kategorii prawdy, lecz Wyobraźni. Otóż rację ma MartinGardner, gdy pisze, że „wizje Swedenborga znacznie ustępują dzisiejszejtrzeciorzędnej literaturze science-fiction, przede wszystkim ze względu naswoją monotonię". Lektura pism skandynawskiego gnostyka jest nieustannąwalką z nudą i nie ma w sobie nic z porywającej wizji poetyckiej. Być możestanowiła jakiś urok dla ludzi XVIII i XIX wieku, nieprzywykłych do opisówhumanoidalnych kosmitów czy podróży w plan astralny, ale w czasach, kiedyMiłosz pisał swą książkę, regały księgarń ezoterycznych i fantastyczno-naukowychuginały się pod ciężarem równie tandetnej produkcji literackiej.Oddajmy jednak sprawiedliwość Swedenborgowi - nie ścigał on się w tejsamej kategorii co Philip K. Dick czy Ursula Le Guin, on startował w tej samej254<strong>FRONDA</strong> 27/28


konkurencji, co Mojżesz czy Mahomet. A że nie odniósł w niej sukcesu - trudno,za Miłoszem, nad tym rozpaczać.Być może zasługą Swedenborga, jak sugeruje polski noblista, było otwarciewyobraźni na nowe przestrzenie, ale oznaczało ono zarazem kompletnejej oderwanie od rozumności i od rzeczywistości. Można więc powtórzyć retorycznepytanie Krzysztofa Dorosza (autora chyba najbardziej wnikliwejanalizy Ziemi Ulro): „czy ąuasi-manichejski dualizm jest właściwą formąochrony przed duchową pustką naukowego światopoglądu?" Ucieczka jestgdzie indziej.MAREK KONOPKOJESIEŃ-2002 255


Jeżeli „psycholog" uwłacza psycholożce,„pedagog" pedagożce, ednokrynolog „endokrynolożce"a „ginekolog" ginekolożce,powinienem histeryzować z powodu byciapoetą, co tam poetą - mężczyzną! Od dziś chcę być poetem,od dziś się mianuję mężczyznem! Mężczyźni!któż z Was zdawał sobie dotąd sprawę, że Wasza końcówkawcale nie jest taka męska, jak mniemaliście,więcej powiem - jest żeńska, zwyczajnie babska!MomentmizoginicznyTADEUSZDĄBROWSKISiedemnastoletnią Agnieszkę Graff zdziwiło słowo na „i". Jak wspomina polatach - „nie pasowało do niej. Sugerowało pretensje do całego świata,zwłaszcza do mężczyzn, a ona chłopców lubiła, i to bardzo". W nieświadomościżyła nasza bohaterka do momentu, gdy dane jej było wyjechać na studiado Stanów; amerykańskie wzory, dyskutowane później namiętnie w groniestudentów, przepraszam - studentek, polskich z Ośrodka StudiówAmerykańskich, Gender Studies i anglistyki, ściślej z Sabiną, Kasią, Dominiką,Ewą, Gośką, Agnieszką, Joanną, Iwoną, Miską i wieloma innymi, którymautorka dedykuje swoją publikację, spowodowały, że słowo na „i" nie tylkoprzestało być wstydliwe, ale wręcz zaczęło brzmieć dumnie, z obelgi prze-256<strong>FRONDA</strong> 27/28


kształciło się w oręż do rozpruwania tych wszystkich, co słowo na „f", czyli- rozwiążmy już tę zagadkę - feminizm, jako obelgę właśnie postrzegać nakazali.Miałem dużo dobrej woli, sięgając po tę książkę, naprawdę chciałem doszukaćsię w niej tez, pod którymi mógłbym się ze spokojnym sumieniempodpisać, i nawet jeżeli natrafiałem na fragmenty, gdzie mniej mnie Graffdrażniła a bardziej przekonywała, to dalsza część wywodu z jego wysiloną,nadzwyczaj powtarzalną argumentacją, powiedziałbym typową dla amerykańskiejszkoły samodzielnego myślenia, i nade wszystko tejże argumentacjijęzyk potwierdziły mój pogląd, że feminizm, przynajmniej w jego dzisiejszejpostaci (cały czas wierzę, że można uprawiać feminizm, którego celem jestdialog), nie jest bastionem myśli wolnej, niezależnej a przez to „społecznieproduktywnej", ale formacją żerującą na celowo spłaszczonej i zobrzydzonejwirtualnej „męskości", konstytuującą się tylko poprzez negację wszystkiego,co męskie, której kartą przetargową czy przysłowiowym asem z rękawa zdajesię być pochwa, choć lepiej by tu dżoker pasował, bo w zależności od dyskutowanejkwestii może on być albo pochwą albo pochwy brakiem. Powie feministka- głodnemu chleb na myśli, a zatem wszyscy moi znajomi, w tymtakże kobiety, którym „Świat bez kobiet" wpadł w ręce, muszą być głodni,nikt bowiem nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ma do czynienia z pamiętnikiemkiepsko maskującej się erotomanki.Naprawdę miałem dużo dobrej woli rozpoczynając lekturę, rozczarowałemsię jednak. Nie chcę przez to powiedzieć, że czas spędzony z Graff uważamza stracony, przeciwnie - wiem teraz, jakich argumentów mogę się zestrony wojujących kobiet spodziewać, jaka jest ich taktyka demaskowaniamoich męskich uprzedzeń, dekonstruowania mojego szowinistycznego języka.Żeby nie szukać za daleko - cofnijmy się o dwa zdania i spróbujmy przyjrzećsię z wnikliwej feministycznej perspektywy stwierdzeniu: „Miałem dużodobrej woli, sięgając po tę książkę.". Feministka odczyta to zdanie jakojawną dyskryminację niewiast, bo po książkę mężczyzny mężczyzna po prostusięga lub nie, inaczej jest natomiast z książkami napisanymi przez kobiety.Tutaj potrzeba dobrej woli, ponieważ rozmowa z kobietą oznacza dlawiększości mężczyzn tyle, co rozmowa z odkurzaczem, pralką czy zmywarką.Otóż nic biedniejszego - do lektury takich pozycji jak „Świat bez kobiet"nie zniechęciły mnie płciowe, lecz ideologiczne siostry Agnieszki Graff, oweJESIEŃ-2002 257


zniesmaczone patriarchatem przyjaciółki z intelektualnego getta zwanego feminizmem,dla których głoszenie zwietrzałych już na Zachodzie, a w Polscenadal pachnących świeżością, postulatów wyzwolenia kobiety spod uciskufaceta-tyrana, jest nadzwyczaj często jedynym sposobem uczestniczeniaw kulturze. I nie jest to, pamiętajmy, byle jakie uczestnictwo, to jest misjamająca zbawić ród kobiecy. Zbawienie nastąpi wówczas, gdy kobieta odzyskaswoją tożsamość, można by rzec, że feministka ma budzić w kobiecie świadomośćkobiety.Więc raz jeszcze powtórzę: „Miałem dużo dobrej woli..." po kilku feministycznychsesjach naukowych, po zajęciach z teorii literatury, na którychwszystko kręciło się wokół kobiecej krzywdy, wreszcie po fakultecie „Literaturai kobiety", gdzie jako jedyny mężczyzna zupełnie niechcący utrudniałemdyskusję pani wykładowczyni ze studentkami, wyraźnie nakierowaną nakwestie nierówności płci i galopującą ku konkluzjom, iż kobiety, jeśli czująsię dobrze, muszą mieć zamknięte oczy. Feminizm pragnie oczy kobietomotworzyć, również i tym, co je, słuchając o tyranii mężczyzn (na moich męskichoczach), do granic możliwości otwierały. Skoro brak poczucia krzywdyu zdecydowanej większości kobiet jest skutkiem nieświadomości - feminizmuzyskuje status łaski poznawczej. Słuchając opowieści autorki o jej Drodzedo Kobiecości odnosi się wrażenie, że feministką zostaje się pod wpływemtajemniczej iluminacji, że można przez pół życia godzić się na rolę „ścierkido podłogi", być dumną ze swojej pozycji żony i matki, ba - wyrazić nawetod czasu do czasu pogląd z feminizmem zbieżny, by któregoś pięknego dnianajzwyczajniej doznać. Ten mentalno-duchowy przełom posiada nawet specjalnąnazwę - uwaga - „momentu feministycznego", wyrzućmy cztery literkii mamy „moment mistyczny".Graff rzetelnie odpowiada na pytanie, jak zostaje się feministką. Czytami nie mogę się nadziwić. Relacja członka sekty Moona? W najlepszym razieurywek uwspółcześnionej baśni: „Każda opowieść jest inna, a moja nie mawyraźnego początku. Nikt mnie nie indoktrynował, nie odczułam też terrorupolitycznej poprawności, o którym tyle się w Polsce słyszy. [...] Być może feminizmdopadł mnie podczas jakiejś studenckiej imprezy, gdy zagalopowałamsię w dyskusji i nikt nie miał mi tego za złe. Mogło się to stać podczaszajęć, kiedy zdziwiło mnie moje własne zdziwienie, że jest coś takiego jak historiakobiet. Bo moment feministyczny to często spotkanie z własnymi uprze-258<strong>FRONDA</strong> 27/28


dzeniami. [...] Stopniowe zarażanie trwało niecały rok - w kwietniu 1989 rokuznalazłam się w Waszyngtonie, w półmilionowym tłumie kobiet i mężczyzn,protestującym przeciw próbom ograniczenia prawa do aborcji."Zaiste w tłumie jest łatwiej, bezpieczniej, zwłaszcza, gdy jest to tłum postępowy,amerykański. Nie omieszkała autorka zaznaczyć, że w słusznej sprawiepikietowali również mężczyźni, tak jakby większości z nich zależało naprawach kobiet, nie zaś na swobodnym, nieograniczonym prawie do kobiety.W „Świecie bez kobiet", jak zresztą w całym feministycznym dyskursie,wyczuwa się wyraźną skłonność do ukazywania prawdy o rzeczywistości przezdemaskację języka. Można by rzec, że nastawiona na, mówiąc w uproszczeniu,tropienie męskich końcówek, metoda badawcza, owe dekonstrukcjonistycznepopłuczyny, są jednym z głównych „naukowych" fundamentów feminizmu,mającym cały ruch uwiarygadniać, zarówno przed samymi jego członkiniami,jak też przed mężczyzną spragnionym argumentów, dowodów zaczepionychw analitycznej metodzie. Łyżka dekonstrucji plus szklanka psychoanalizyJESIEŃ-2002259


i naukowe podstawy feminizmu gotowe. Tak, język nas zdradza, w tym kontekściezalecam autorce zastanowić się nad słowem „zarażenie" z przytoczonegoprzed chwilą cytatu. Problem języka nasyconego „patriarchalizmami" przewijasię kilkakrotnie na kartach „Świata bez kobiet" i mnożone przykłady majązilustrować upokorzenie kobiety, bo na przykład pod imieniem i nazwiskiem:Ewa Sikorska-Trela pojawia się na ekranie napis „poseł" a nie „posłanka". Jabym się pewnie wyraził „posłanka", ale patrząc na Ewę Sikorską-Trelę - posła,wcale nie odnoszę wrażenia (zapewne w przeciwieństwie do Graff), że babkanie ma nic do powiedzenia i znalazła się w tym parlamencie przypadkiem.Jeżeli „psycholog" uwłacza psycholożce, „pedagog" pedagożce, ednokrynolog„endokrynolożce" a „ginekolog" ginekolożce, powinienem histeryzować z powodubycia poetą, co tam poetą - mężczyzną! Od dziś chcę być poetem, od dziśsię mianuję mężczyznem! Mężczyźni! któż z Was zdawał sobie dotąd sprawę,że Wasza końcówka wcale nie jest taka męska, jak mniemaliście, więcej powiem- jest żeńska, zwyczajnie babska! Nawet poloniści, choć wiedzą, na ogólnie chcą wierzyć. Żyliśmy, moi drodzy, setki lat w nieświadomości, nasze260<strong>FRONDA</strong> 27/28


wspólne imię - „mężczyzna", słowo, które nas stwarza i ustanawia, nosi w sobieznamię żeńskiej dominacji, najprościej - zanim przyszliście na świat, jużbyliście pantoflarzami.Ale żarty na bok; pani Agnieszko, proszę powiedzieć kobietom, że język ichnie krzywdzi, że harmonijne, na porozumieniu i szacunku oparte życie z mężczyznąjest możliwe: ten rząd, ale ta władza, ten ustrój, ale ta państwowość,ten pieniądz, ale ta fortuna, ten żart, ale ta zabawa, ten kibel, ale ta toaleta;mnie się „kobiece" słowa nawet bardziej podobają, są jakby szlachetniejsze,pełniejsze, godniejsze, bezinteresowniejsze. Osobna uwaga należy się prezentowanejprzez Graff filozofii politycznej i społecznej, znowu silnie osadzonejwe freudyzmie. Tę część książki przeczytałem od początku do końca jako farsę,wyłączywszy „funkcję" lektury polemicznej, oddałem się zabawie i tym sposobemani się obejrzałem a dojechałem do upragnionej stacji. Nie mogę się jednakpowstrzymać przed króciutkim streszczeniem feministycznego spojrzeniana kilka ostatnich dziesięcioleci polskiej historii. W paru zdaniach i bez zbędnegokomentarza: komunizm wykastrował mężczyzn, mężczyzna był niemęski,ponieważ nie miał szans na ujawnienie swojej męskości w systemie ufundowanymna terrorze, sytuacja zmieniła się wraz z solidarnościowymprzełomem, kiedy to mężczyzna miał swoje pięć minut, by wcielić się w mitycznegopowstańca, co znowu cierpi za miliony (tym razem śpiąc przez tydzieńna styropianie), tęskniąc za kobietą, która w tym czasie siedzi w domui także tęskni za swoim bohaterem. Mężczyzna przelewa krew za wolnośći wolność tę w końcu zdobywa, ale po co?, dla samej wolności tylko?, nie - byzanieść ją swej kobiecie i otrzymać w zamian „białej róży kwiat". Odzyskawszypłeć, mężczyzna ponownie zaczyna rządzić kobietą - ale to już synteza socjo-historycznaAgnieszki Graff okresu od Okrągłego Stołu po dzień dzisiejszy.Stosunkowo dużo miejsca poświęca się w „Świecie bez kobiet" problemowiaborcji i trudno się temu dziwić, wszak feminizm bez aborcji byłby jak nowaEuropa bez euro. Myślenie proaborcyjne zahacza w jednym miejscu o przywołanemyślenie historyczne i wówczas autorka wyraża zdziwienie, jak można byłozaraz po upadku komuny tak żarliwie rozprawiać o aborcji, skoro wiele ważnychspraw domagało się rozstrzygnięcia. Zdziwienie to należy uznać zanaturalne w przypadku osoby, która losu dziecka poczętego nie rozpatrujew kategoriach etycznych. Co i rusz pojawiają się konstatacje typu: ciąża jest stanemfizjologicznym kobiety. Mając za punkt wyjścia takie przeświadczenie nieJESIEŃ-2002261


Cały błąd zwolenników usuwania ciąży,myślał, od początku polegał natym, że arbitralnie ustalili granicę. Doembriona nie stosują się prawa AmerykańskiejKonstytucji i może być legalniezabity przez lekarza. Ale starszypłód był „osobą ludzką" i miałprawa, przynajmniej przez jakiś czas.A potem zwolennicy aborcji zadecydowali,że nawet siedmiomiesięcznypłód nie jest „człowiekiem" i możebyć zabity przez dyplomowanego lekarza.A potem nowo narodzonedziecko... to właściwie jarzyna, niepotrafi skoncentrować wzroku, nic nierozumie, nie mówi - argumentowałoproaborcyjne lobby w sądzie i wygrałodzięki tezie, że noworodek jest tylkopłodem na skutek przypadkowegoprocesu usuniętym z organizmu. Ale,nawet wtedy, gdzie należało przeprowadzićostateczną granicę? Kiedydziecko po raz pierwszy się uśmiechnie?Kiedy wypowie pierwsze słowo,czy kiedy po raz pierwszy sięgnie poupatrzoną zabawkę? Legalna granicabyła bezlitośnie odpychana coraz daleji dalej. I wreszcie teraz najbardziejokrutna i arbitralna definicja: zdolnośćdo rozwiązywania zadań algebraicznych.Philip K. Dick „Przedludzie"262sposób nie dojść do wniosku, żeusunąć ciążę, choć wolę trzymaćsię własnej terminologii - zabićnienarodzone dziecko, znaczy tylesamo, co obciąć sobie paznokcie.Inny feministyczny aksjomat: kilkutygodniowyplód to nie człowieka zespół komórek; zatem wizytau ginekologa-mordercy jestrównie naganna moralnie, co...wizyta u fryzjera.Moja argumentacja jest tylkopozornie karkołomna; Graff nakilkunastu stronach przestrzega. przed utożsamianiem płoduz człowiekiem, ja pokazuję doczego prowadzi sposób myśleniaGraff, dla której człowiek jest zaledwiezbiorem żywych komórek.Rozdział zatytułowany „Znikającakobieta - czyli polskie rozmoiwy o prawie do aborcji" rozpoczynasię cytatem z jednejz idolek Graff - Betty Friedan:„Nie może być mowy ani o wolności,ani o równości, ani o pełnejludzkiej godności dla kobiettam, gdzie nie ma prawa do decydowaniao własnym ciele". A jazawsze myślałem, że decydowanieo własnym ciele (będąceprzejawem wolności) zaczyna sięna długo przed łyżeczkowaniem!Oto, co mówi inna prawdziwaamerykańska kobieta: „Za-<strong>FRONDA</strong> 27/28


płodnione jajo, zagnieżdżająca się grupa komórek jest tyleż człowiekiem, cożołądź dębem". „Trudno mi się z tym nie zgodzić" - pisze dalej Graff i w dodatkuzdaje sobie sprawę, że to stwierdzenie może kogoś ranić.Paniczna potrzeba wnikliwej lub przynajmniej łudzącej wnikliwością argumentacjizapędza autorkę w kozi róg, kiedy próbuje udowodnić, że identyfikacjapłodu z człowiekiem jest efektem szeroko zakrojonej kampanii propagandowej;otóż na przykład fotografie płodów preparuje się tak, „byodpowiadały religijnym wyobrażeniom o tajemnicy życia. [...] Kilkumiesięcznepłody sprawiają wrażenie głęboko zamyślonych, niewinnych, wrażliwychi jakby nieziemskich istot, symboli życia. Mało kto wie, iż wiele z tych ujęćto w rzeczywistości zdjęcia martwych płodów".Przytoczony fragment mógłby być pięknym wierszem antyaborcyjnymTadeusza Różewicza; jak można strzelić sobie takiego samobója? Nie widzieliśmynigdy „zamyślonych oczu" martwego Żyda z obozu koncentracyjnego,czy - żeby do Różewicza raz jeszcze nawiązać - pięknych oczu martwej, a jakżeżywej, Żydówki z 2-3 strony najnowszego zbioru poety „nożyk profesora".Czy „zamyślone oczy" martwych ludzi miałyby być argumentem przeciwkoczłowieczeństwu? Płód nie posiada osobowości - czytamy w tymsamym „eseju" - dlaczego zatem nie mordować także noworodków, przecieżosobowość ich równie wątpliwa. Płód nie czuje bólu - chwyta się brzytwyGraff, noworodka też dałoby się przy odrobinie sprytu bezboleśnie „usunąć",choćby z zaskoczenia.Na chwilę przerywam lekturę, odwracam książkę, raz jeszcze spoglądamw oczy autorce, by znaleźć w nich diabła. Patrzę, patrzę i co sobie myślę? KochamPanią, szczerze, jak każde życie, ale gdybyśmy mieli mieć dzidzię, nawetnie do końca zaplanowaną - za nic nie dałbym jej Pani usunąć. Zdaję sobiesprawę, że wychowanie nie byłoby łatwe, skoro obraz macierzyństwa,jaki próbuje Pani przedstawić, przypomina sceny z thrillera sensacyjnego. Paniw tym opisie kojarzy mi się z komandosem, przepraszam - komandoską,której zadaniem jest wyprowadzić zakładników - matkę z dziećmi (i psem)- bezpiecznie na powierzchnię: „Czasem spotykam osobę z dzieckiem w metrze.Osoba ma wózek, a dzieci jest często dwoje lub nawet troje. Do tegociężkie zakupy, a bywa, że również i pies. Dzieci albo nie potrafią jeszcze chodzićpo schodach, [...] albo rozłażą się na wszystkie strony. Proszę nie zbliżaćsię do krawędzi peronu - ostrzega osobę z dzieckiem metaliczny głos gdzieś z gó-JESIEŃ-2002 263


y. Inne osoby - te bez wózków, dzieci, zakupów i psa - dziarsko mkną w górę,natomiast osoba z wózkiem, dziećmi, zakupami i psem nie jest w staniewydostać się z metra. [...] Pomagam osobie wydostać się z podziemi".I mógłbym tak jeszcze długo cytować absurdalne tezy o prawach rodzicielskichdla gejów i lesbijek, o racji bytu dla pornografii pod warunkiem, żesłużyłaby ona „rozkoszy" nie tylko mężczyzn, ale i kobiet, czy nawet polemizowaćz ujawnioną przez Graff w osobnym rozdziale fascynacją serialem „ AllyMcBeal" i „Mcbealizmem" jako postfeminizmem, zderzać swoją prawicowośćz jej lewackością, swoje „tak" dla życia z jej „tak" dla śmierci. Ale niemiałoby to najmniejszego sensu, ponieważ i tak byśmy się nie dogadali. Nakoniec zatem jeszcze garść spostrzeżeń, chciałbym powiedzieć - rad, ale czymężczyzna ma prawo cokolwiek kobietom radzić?Do rzeczy: nie zrozumiem prądu, jakim jest feminizm, ponieważ swojeistnienie zawdzięcza on bezustannej negacji, krytycznej, czy lepiej - krytykanckiejrewizji wszystkiego, co męskie. Dialog z feminizmem nie zaistnieje,dopóki takie kwestie jak pornografia czy aborcja będą zagadnieniami dla„sprawy kobiet" kluczowymi, a to dlatego, że kwestii moralno-światopoglądowychnie sposób upolitycznić ani „upłciowić", aż ciśnie mi się na usta - bodobra nie można komuś wmówić, jak można wmówić feminizm. Gdyby skupićsię na realnych przejawach nierówności, takich jak dysproporcje w zarobkach- owocne porozumienie dałoby się nawiązać, ale przecież istnieje groźba,że wówczas feminizm jako „wyrazisty i bezkompromisowy ruchintelektualny" najzwyczajniej by umarł.Kolejna sprawa to schematyzacja męskości. Czytając Wasze książki, artykuły,słuchając Waszych wypowiedzi, mam wrażenie, że każdy mężczyzna touzależniony od pornografii despota, którego ulubioną formą towarzyskiejaktywności jest sypanie dowcipami o blondynkach. Dalej: pomieszanie wartościprowadzące do rozmaitych zapętleń i pęknięć w obrębie Waszej wizjiświata; przykład pierwszy z brzegu - narzeka feministka, że z niej głupią lalęrobią, dajmy na to, w prasie kobiecej. Najcelniejszym przykładem będzietu miesięcznik „Cosmopolitan", gdzie kobieta przedstawiana jest już nawetnie jako seksowny kociak, ale maszynka do seksu, który można uprawiać zawsze,wszędzie i ze wszystkimi. Nie podoba się Wam taki portret kobiety?Więc zabierzcie szermierki Waszych idei z tych szmaciarskich łamów. Aleproblem tkwi głębiej - pozwolę sobie na konstatację, że walczycie z własnym264<strong>FRONDA</strong> 27/28


niechcianym dzieckiem, które nie wiedzieć kiedy przyszło na świat, bowiemWasz lewacki światopogląd, Wasze skrajnie liberalne hasła prowadzą w prostejlinii do takiego modelu kobiecości, jaki lansuje bogato ilustrowana prasabrukowa. Doprawdy trudno jest czasami odróżnić numer „Cosmo" od numeru„Wysokich obcasów". I kwestia bodaj najważniejsza - język. Niekrzyczcie! Na Boga, niech Wasz język nie będzie językiem żon spiskującychprzeciwko znienawidzonym mężom. „Patriarchat, którego pazury są głębokowbite w podłogę, a może i w glebę parlamentu..." - zapewniam, że takiidiom w najnormalniejszym, najtolerancyjniejszym i najbardziej spolegliwymmężczyźnie obudzi szowinistę. Wszystkim feministkom życzę, by przynajmniejod czasu do czasu pomyślały o słowie na „f" tak, jak siedemnastoletniaAgnieszka Graff.TADEUSZ DĄBROWSKIAGNIESZKA GRAFF, „ŚWIAT BEZ KOBIET", W.A.B., WARSZAWA 2001JESIEŃ.2002 265


Podczas telewizyjnej debaty Gabriela, 17-letnia uczennica,powiedziała zwracając się do szwedzkiej ministerkultury Marity Ulvskog: „Seks analny jest dziś w mediachrównie powszechny jak jedzenie klopsików, i toTy ponosisz za to winę!"Seks analnyiklopsikiMICHAŁDYLEWSKIPornografia nie jest dziś wytwórczością pokątną, marginesem życia społecznego.Stała się istotnym elementem globalnej gospodarki i działa według jejreguł. Nie ogranicza się do zaspokajania potrzeb, do dawania towaru spragnionym- pornoprzemysł, tak jak producenci odzieży, kosmetyków lub żywności,sam kreuje rynek konsumentów. „Ciało we współczesnym świecie redukowanejest do roli przedmiotu użycia, płciowość zostaje poniżonaw osobie, a osoba zostaje poniżona w sferze płci" (ks. Bajda).2 , <strong>FRONDA</strong> 27/28


PORNO POPOLSKUNiedawno zakończony III Międzynarodowy Festiwal i Targi Erotyczne DlaDorosłych Eroticon 2002 przeszedł prawie bez echa. Nie było pikiet słuchaczyRadia Maryja, powtórki skandalu obyczajowego sprzed trzech lat, nie byłonawet specjalnie widać na warszawskich ulicach billboardów reklamującychimprezę. Targi porno stały się zwykłymi targami. Można na nich było kupićfilmy, bieliznę, różne akcesoria oraz porozbierać w rękawicach modelki lubpozlizywać z ich ciał bitą śmietanę. Można też było pomóc nowej polskiejpornogwiazdce w biciu kolejnego seksualnego rekordu.Polska pornografia filmowa to produkcje w większości amatorskie, by niepowiedzieć chałupnicze. Ich jakość odbiega od poziomu produkcji zza Oceanuczy Niemiec. Branża porno nie ma w Polsce jednak powodów do narzekań:przynosi rocznie ponad 6 milionów dolarów zysku. U nas sprzedają sięwszystkie materiały pornograficzne, nawet te, w których występują niezbytatrakcyjne panienki z widocznym cellulitis oraz zmęczeni życiem panowieo obwisłych brzuchach. Widocznie bardziej lubimy podglądać sąsiadów w sypialni(vide: popularność programów typu reality show) niż śledzić życie seksualnegwiazd porno. Nawet spece z branży potwierdzają, iż dobrze nakręconezagraniczne hity - z obsadą składającą się z przystojniaczkówo odpowiednim wyposażeniu i seksbomb o biuście nafaszerowanym solidnąporcją silikonu - cieszą się obecnie znacznie mniejszą popularnością. Polskierotoman w trzecim tysiącleciu szuka nowych podniet w filmach z bohaterkamiprzypominającymi bardziej koleżanki z pracy lub znajome żony niż PamelęAnderson czy Angelinę Jolie!Polskę odróżnia jeszcze jedna rzecz: traktowanie udziału w filmie przezwystępujących jako przygody oraz głodowe stawki. Na Zachodzie w „poważnych"wytwórniach można nieźle zarobić, u nas początkująca dziewczyna dostaje300 zł miesięcznie i 600 zł premii za każdy film. Do branży trafiają częstoprzypadkowo. Jedna z popularnych obecnie polskich pornogwiazdekprzyszła dwa lata temu na targi erotyczne, aby kupić seksowną bieliznę. Tamwypatrzył ją fotograf, który po sesji zdjęciowej stwierdził, iż dziewczyna jest„wystarczająco otwarta" i może zacząć pracę w branży. Pornogwiazdki alboznacząco milczą pytane o dom i rodziców, albo stanowczo podkreślają, że pochodząz „normalnych domów". Większość pragnęła przecież tylko zrobićJESIEŃ-2002267


„coś wyjątkowego", a przy tym zarobić, choć przeszkadza im w tym „pruderyjnai okropna Polska".DUŃSKIEKSPERYMENTW jednym z domów starców w centralnejdzielnicy Kopenhagi w sobotnie wieczoryserwowano mieszkańcom filmypornograficzne. Początkowo puszczanoje przez wewnętrzną sieć telewizyjną,później także na indywidualne zamówieniez kaset z wypożyczalni video. Kierownictwoplacówki skłoniły do takiegoposunięcia kłopoty, jakie personelowi (wwiększości kobiecemu) sprawiali pensjonariuszedotknięci demencją. Filmy porno łagodziły rzekomo agresywność zachowańu pacjentów, a po pewnym czasie powodowały obniżenie zużycia lekówuspokajających i przeciwbólowych. „Niedawno mieliśmy do czynienia z bardzoniespokojnym, wręcz agresywnym pensjonariuszem, który atakował pielęgniarki.Długo musieliśmy przekonywać odwiedzającą go żonę, aby zaspokajała potrzebymęża przy pomocy intymnego masażu. Kiedy kobieta ta dała się namówić,problemy się skończyły" - przekonuje kierowniczka domu starcówThorupgaarden, Maj-Britt Auning. Co jednak z tymi pacjentami, których żonynie chciały się zgodzić na takie pieszczoty albo z tymi, którzy są już wdowcami?Dania już dawno zliberalizowała ustawodawstwo w dziedzinie pornografii,ale raz po raz pojawiają się nowe organizacje przeciwników ekspansji materiałówobscenicznych. Jedna z nich, Dania Wolna od Porno, zaktywizowałasię właśnie po ujawnieniu nowej techniki terapeutycznej w kopenhaskimdomu starców. W oświadczeniu organizacji można było znaleźć wątpliwościdotyczące skuteczności takich praktyk: „Czy młodym agresywnym ludziomtakże należy pokazywać filmy pornograficzne, aby się wyciszyli? Uważamy,że pod względem etycznym nie do obronienia jest fakt, że instytucja powołanado opieki nad osobami starszymi namawiała je do oglądania filmów pornograficznychlub przyjmowania prostytutek - często bez wiedzy swoich najbliższych,w tym małżonków."268<strong>FRONDA</strong> 27/28


Organizacja wskazuje na znacznie bardziej odpowiednie metody przeciwdziałaniaagresywnym zachowaniom pensjonariuszy, takie jak moczenie nógw ciepłej wodzie, serdeczna rozmowa i częstsze wizyty bliskich. Kopenhaskąplacówkę krytykują również liberałowie i feministki, szczególnie za dążeniedo zaspokojenia potrzeb seksualnych wyłącznie męskich pensjonariuszy. Pytają,czy cierpiącym na demencję kobietom zapewni się takie same usługi jakmężczyznom.W domu starców Thorupgaarden zawiązują się od jakiegoś czasu - jak informujekierowniczka domu starców - „nowe przyjaźnie" i do pojedynczych pokoiwstawiane są dodatkowe łóżka. Ciekawe, co na to rodziny pensjonariuszy?PROBLEMY Z DEFINICJĄ?Dyskusja na temat pornografii trwa od lat. Dwa obozyprzerzucają się statystykami, definicjami (lub ich brakiem)i różnymi argumentami. Wiele atramentu przelano,pisząc o zjawisku pornografii, o jego korzeniach, formachi konsekwencjach.W Nowej Zelandii do niedawna o tym, czy wizerunekkobiety uznawano za pornograficzny, decydował międzyinnymi fakt, czy dało się na jej łonie odróżnić poszczególnewłosy.We Włoszech działa - pod dyrekcją pewnego księdza - organizacja hackerska.Śledzi ona witryny pornograficzne i porównuje zamieszczane tam zdjęciaz fotografiami zaginionych dzieci i kobiet. Zdobyte informacje przesyłado odpowiednich służb, a strony niszczy.Na zlecenie stacji Canal+ powstała - w ramach francuskiej kampaniiprzeciwko AIDS - seria uświadamiających filmów pornograficznych. Przedsięwzięciebyło współfinansowane przez rząd. Filmy są krótkie, ale pikantne.Do ich produkcji Canal-t zaprosił pięciu młodych reżyserów, którym na kilkukartkach papieru wręczył opis tego, co powinni przekazać telewidzom.I tak Lucile Hadzihalilović, która nigdy przedtem nie kręciła pornosa, miałazobrazować konieczność zmiany prezerwatywy w trakcie stosunku seksualnegoz kilkoma partnerkami naraz. Hadzihalilović wywiązała się z zadania,angażując zawodowe aktorki i aktorów porno. „Gazeta Wyborcza" z satysfakcjąJESIEŃ-2002 269


donosiła, że umowę między ministerstwemzdrowia a Canal+ podpisanoza kadencji prawicowego rządu AlainaJuppe!Podobno pornografia (a także prostytucja)ogranicza przestępczośćseksualną, ponieważ możliwość kupieniaczegoś zmniejsza pokusę kradzieży.Dwóch mężczyzn z Aleksandrii(Virginia) nie miało ochoty robić takich zakupów. Zostali aresztowaniw 1989 roku, gdyż planowali porwanie chłopca w wieku 12-14 lat, aby wykorzystaćgo seksualnie, molestować, a w końcu zabić podczas kręcenia takzwanego filmu snuff - bardzo brutalnego gatunku pornografii, która przedstawiamorderstwo w celu osiągnięcia przez widza przyjemności seksualnej.W konserwatywnym prawie australijskim obowiązywał do niedawna testreakcji seksualnych. Za pornograficzne uznawano te publikacje, które wzbudziłypodniecenie płciowe u co najmniej siedmiu z dwunastu mężczyzn, którymprzedstawiono odpowiednie materiały.Jedną z pierwszych nowożytnych prób zdefiniowania pornografii podjąłJohannes Dawid Schreber z Miśni. W pracy doktorskiej De libris obscenis (Oksięgach nieprzyzwoitych), którą przedłożył w 1688 roku na Uniwersyteciew Lipsku, stwierdził, że za pornograficzne uznane winny być wszelkie pisma, którychtwórca ku wyraźnie nierządnej mowie zmierza [...] lub akty wstydliwe lubieżnychludzi opisuje tak, że niewinne i delikatne uszy odstrasza.We wszelkich dyskusjach w Polsce zadziwia pewien szczegół. Koronnymargumentem przeciwników penalizacji pornografii jest wskazywanie na nieostrośćwszelkich definicji, bo jeśli czegoś nie można zdefiniować, to znaczy,że to coś nie istnieje, a więc nie można również tego zakazać. Przy czymwskazywanie na brak definicji pornografii połączone jest z powoływaniemsię na ustawodawstwo w krajach zachodnich. Jak to się jednak dzieje, że parlamentywielu europejskich krajów (np. Danii, Szwecji, Niemiec, Austrii),powszechnie uważanych za wzorce współczesnej demokracji, uczyniłyprzedmiotem ustawodawstwa coś, co nie istnieje? W każdym z tych wypadkówliberalizowano - w ciągu ostatnich dziesięcioleci - prawo dotyczące pornografii.Aby liberalizować prawo dotyczące X, nie trzeba określać X, bo X270<strong>FRONDA</strong> 27/28


ył od dawna zidentyfikowany i poddany regulacji.W czym więc problem?Sądy wielu państw nie mają kłopotu z odróżnieniemmagazynu pornograficznego od albumu z fotografiąartystyczną lub podręcznika anatomii. Zwróćmy też uwagęna to, że ustawodawcy, ograniczając dostęp młodzieżydo pornografii, uznali tym samym szkodliwość tych treścidla młodego odbiorcy. Ciekawe, że ludzie mający problemyz rozpoznaniem pornografii zazwyczaj doskonalewiedzą, czym jest pornografia dziecięca.Z reguły ci, którzy twierdzą, iż nie ma przekonywających dowodów naszkodliwość pornografii i konieczność jej zwalczania, bez kłopotu potrafiąrozpoznać zło w nazistowskich filmach antyżydowskich. Karykatura pejsatego,odrażającego Żyda źle wpływa na odbiorcę, ale widok stosunku analnegojuż nie. Organizacje homoseksualne to chluba demokratycznego społeczeństwa,ale organizacje narodowosocjalistyczne to nowotwór i demony obudzoneze snu.Inny argument zwolenników „prawa do pornografii" głosi, że jest ona takstara jak ludzkość. Faktycznie, archeolodzy znajdują w jaskiniach rysunkio treściach erotycznych, znane są obsceniczne i wulgarne napisy odkryte napompejańskich murach. W późniejszych epokach także nie brak przykładów.Zdaje się, że pornografia rzeczywiście towarzyszy ludzkości od wieków, jednaknigdy nie była tak powszechna, agresywna, drastyczna i tak łatwo dostępnadla wszystkich, także nieletnich.Zwolennicy prawa do pornografii, bardzo często powołują się na wynikibadań, które rzekomo wykazują, że legalizacja pornografii spowodowałazmniejszenie liczby przestępstw seksualnych. Pornografia jest tu traktowanajako czynnik rozładowujący napięcia i stymulujący pożycie par. Jako klasycznymprzykład takich zmian przywoływana jest Dania i okres po zalegalizowaniuw tym kraju pornografii. Ustawą z 9 czerwca 1967 roku Dania zmieniłaswój kodeks karny, wyłączając druki pornograficzne ze sfery karalności,zachowując równocześnie kary za rozpowszechnianie pornografii wśródmłodzieży do lat 16. Czy rzeczywiście spadła w tym kraju przestępczość natle seksualnym, jak twierdzi do dziś wielu badaczy i publicystów? Wniosek,że nie ma związku między ekspansją pornografii a wzrostem przestępczości,JESIEŃ-2002271


ył iluzoryczny. Udowodnił to między innymi J.H. Court w swej pracy z 1977roku pt. Pornography & Sex Cńmes. Wykazał, że rzekome badania ograniczyłysię do pobieżnego porównania policyjnych statystyk, tylko że niewiele osóbzadało sobie trud, aby dokładnie te dane przestudiować. Court, a także innybadacz - Kutschinsky - wskazali na pewną tendencję: równolegle z zalegalizowaniempornografii nastąpiła w Danii zmiana w sposobie traktowaniaprzez policję niektórych wykroczeń, które nadal w świetle prawa pozostawałyprzestępstwami seksualnymi. Do tych „przekwalifikowanych w dół"i traktowanych nieoficjalnie łagodniej przestępstw należały: prostytucja homoseksualna,kazirodztwo dokonywane przez bliskich krewnych, podglądanie,napastowanie, nieprzyzwoitość wobec kobiet i froteryzm (ocieractwo).To była główna przyczyna rzekomego spadku liczby przestępstw na tle seksualnymw Danii. Po prostu inaczej zaczęto notować je w policyjnych raportachi zestawieniach. Wzmacniało to iluzję o zmniejszeniu się przestępczościseksualnej, mimo iż liczba samych gwałtów na kobietach drastyczniew Danii wzrosła.Pornografia - zdaniem zwolenników jej legalizacji - nie pozostawia śladuw psychice konsumenta i jest tylko niewinną rozrywka, którą nie „uczy" żadnychnowych zachowań. Jeśli jest rzeczywiście tak, że to, co ludzie czytająi oglądają, nie ma na nich wpływu, to jak wytłumaczyć wielopokoleniowy rezonanswielkich dzieł literatury i sztuki, które budziły sumienia, organizowałyzbiorową świadomość i utrwalały tożsamość jednostkową i zbiorową?Dlaczego również potężne koncerny wydają corocznie miliardy dolarów nareklamę, skoro zgodnie z tym tokiem rozumowania i ona powinna być wolnaod oddziaływania na ludzi? Teza o braku wpływu pornografii na ludzką272<strong>FRONDA</strong> 27/28


świadomość i zachowania jest kuriozalna, zwłaszcza w wieku masowej komunikacji.Gdyby obrazy i dźwięki nie stymulowały ludzi do określonych zachowańnie stosowano by pewnych postaci pornografii w terapii impotencji,autoerotyzmu, oziębłości seksualnej (frigiditas) nabytej wskutek szoku. Seksuologiazakłada bowiem, że materiały pornograficzne mogą mieć korzystnywpływ na osoby dorosłe, niepewne co do swojego statusu seksualnego.Czego się boją przeciwnicy przeciwników pornografii? Prawdopodobnietego, że znajdą się pod rządami strażników moralności albo że zostanąokrzyknięci cenzorami, a przecież dziś w cenie jest pragmatyzm i przyzwoleniena permisywizm. Obawiają się także tego, że zabraniając swobody wypowiedziw jednej kwestii, uczyni się precedens do jej dalszego ograniczania,na przykład w sferze politycznej. W ten sposób jednak łatwo zostać sługą lubzakładnikiem pornobiznesu.KRZYŻOWIEC OD REAGANAH. Robert Showers - w latach1987-88 główny prokurator do sprawpornografii za prezydentury RonaldaReagana - przypomina uzasadnienia,wyroki i precedensy stosowanew amerykańskim ustawodawstwie.Twierdzi, że bardzo łatwo możnawskazać, co jest pornografią: nielegalną(pornografia dziecięca, materiałyobsceniczne, materiały szkodliwe dla nieletnich), a co legalną (erotyka, półnagość).Obsceniczność, czyli pornografia twarda, uzyskała prawną definicjęw sprawach U.S. vs Roth oraz Miller vs California w roku 1973. Głosi ona, żecoś jest obsceniczne, gdy: 1) obejmuje zachowania seksualne (ostateczne aktyseksualne, masturbacja, zniewolenie, sadyzm, zoofilia, defekacja, ekshibicjonizmgenitaliów) przedstawione w jawnie obraźliwy sposób tak, że: 2) jestto ukierunkowane na niezdrowe, anormalne, chorobliwe, wstydliwe zainteresowanieseksem; oraz 3) jako całość nie prezentuje poważnej wartości.Showers podaje też inną definicję: „Pornografia to wykorzystywanie, prostytucja,gwałt przedstawiane na zdjęciach lub oglądane w rzeczywistości.JESIEŃ2002 273


świadomość i zachowania jest kuriozalna, zwłaszcza w wieku masowej komunikacji.Gdyby obrazy i dźwięki nie stymulowały ludzi do określonych zachowańnie stosowano by pewnych postaci pornografii w terapii impotencji,autoerotyzmu, oziębłości seksualnej (frigiditas) nabytej wskutek szoku. Seksuologiazakłada bowiem, że materiały pornograficzne mogą mieć korzystnywpływ na osoby dorosłe, niepewne co do swojego statusu seksualnego.Czego się boją przeciwnicy przeciwników pornografii? Prawdopodobnietego, że znajdą się pod rządami strażników moralności albo że zostanąokrzyknięci cenzorami, a przecież dziś w cenie jest pragmatyzm i przyzwoleniena permisywizm. Obawiają się także tego, że zabraniając swobody wypowiedziw jednej kwestii, uczyni się precedens do jej dalszego ograniczania,na przykład w sferze politycznej. W ten sposób jednak łatwo zostać sługą lubzakładnikiem pornobiznesu.KRZYŻOWIEC OD REAGANAH. Robert Showers - w latach1987-88 główny prokurator do sprawpornografii za prezydentury RonaldaReagana - przypomina uzasadnienia,wyroki i precedensy stosowanew amerykańskim ustawodawstwie.Twierdzi, że bardzo łatwo możnawskazać, co jest pornografią: nielegalną(pornografia dziecięca, materiałyobsceniczne, materiały szkodliwe dla nieletnich), a co legalną (erotyka, półnagość).Obsceniczność, czyli pornografia twarda, uzyskała prawną definicjęw sprawach U.S. vs Roth oraz Miller vs California w roku 1973. Głosi ona, żecoś jest obsceniczne, gdy: 1) obejmuje zachowania seksualne (ostateczne aktyseksualne, masturbacja, zniewolenie, sadyzm, zoofilia, defekacja, ekshibicjonizmgenitaliów) przedstawione w jawnie obraźliwy sposób tak, że: 2) jestto ukierunkowane na niezdrowe, anormalne, chorobliwe, wstydliwe zainteresowanieseksem; oraz 3) jako całość nie prezentuje poważnej wartości.Showers podaje też inną definicję: „Pornografia to wykorzystywanie, prostytucja,gwałt przedstawiane na zdjęciach lub oglądane w rzeczywistości.JESIEŃ2002 273


lów, służąc jako usprawiedliwienie dla ich zachowań, towarzysząc imw uwiedzeniu ofiary oraz stanowiąc materiał do szantażowania dziecka, abyzachowało milczenie.Mit 5: Na pornografię nic nie możemy poradzić. Showers: W Ameryce całystan Utah i ponad 25 dużych miast, takich jak: Fort Lauderdale (Floryda),Modesto (Kalifornia), Covington (Kentucky), Birmingham (Alabama), Columbia(Południowa Karolina), Cincinnati (Ohio), Oklahoma City (Oklahoma),Charlotte (Północna Karolina) czy Port Wayne (Indiana) zlikwidowałoośrodki upowszechniające pornografię „twardą", egzekwując prawo lubwprowadzając dodatkowe przepisy. Pozbycie się pornografii było często skutkiemzorganizowania się grup obywateli (np. Cincinnati). Na przykład w roku1984 w Oklahoma City zamknięto ponad150 „ośrodków" upowszechniających pornografię(kluby peep show, księgarnie pornograficznedla dorosłych, kina pornograficzne).W tym czasie liczba gwałtów zmalała w mieścieo 26 proc, podczas gdy w całym stanieliczba gwałtów wzrosła o 21 proc.PRAWDA, KTÓRA WSTRZĄSNĘŁA SZWECJĄDwa lata temu w Szwecji toczyła się burzliwa dyskusjaspołeczna (także w Riksdagu - szwedzkim parlamencie)dotycząca pornografii. Wywołał ją wyemitowany w tamtejszejtelewizji film Shocking Truth ukazujący kulisy pornobiznesu.Film jest fabularyzowanym dokumentemo studentce, Lisie, deklarującej się jako feministka, którapisze esej poświęcony zagadnieniu pornografii. Początkowo- zgodnie ze wskazówkami wykładowcy - pragniezachować chłodne i naukowe spojrzenie, jednak pokolejnych spotkaniach z przedstawicielami branży porno i wywiadach, jakiez nimi przeprowadza, staje się radykalną przeciwniczką pornografii.Podczas gdy inni studenci, nie mówiąc o całym szwedzkim społeczeństwie,są obojętni wobec zjawiska pornografii, Lisa chce napisać o tym, jakfunkcjonuje ten biznes, kim są zaangażowani weń ludzie i dlaczego to robią.JESIEŃ-2002 275


W tym celu przenika do tego środowiska, rozmawia z aktorkami i aktorami,producentami filmów. Główną jej informatorką zostaje dziewczyna o imieniuCookie, która - podobnie jak wiele innych dziewczyn - ma za sobą traumatycznedoświadczenia. Jej rany nie prędko się zagoją.Cookie była molestowana psychicznie i fizycznie, a później gwałcona,także zbiorowo. Było z nią coraz gorzej, coraz bardziej obniżało się u niej poczuciewłasnej wartości. Czuła, że jest wrakiem człowieka. Ludzie, którymufała, zdradzili ją. Trafiła do pornobiznesu. Do udziału w filmach namówił jąfotograf, który potem umył ręce, mimo iż wiedział, że dziewczyny są poniżanei oszukiwane finansowo.Lisa razem ze swoim chłopakiem ogląda pornograficzne filmy hard coreusiłując znaleźć potwierdzenie słów, które usłyszała od byłych aktorek filmówporno. Po kilku scenach Lisa nie wytrzymuje: „Kobieta tak nie wygląda,gdy jest zadowolona. Ona jest nieprzytomna! Odjechała! Przemontowalito! Ona nawet nie może wstać!". Badawczy stosunek Lisy ustępuje emocjom.Pisząc kolejne strony eseju, ma coraz większe kłopoty z powściąganiem emocji,przeklina i artykułuje wprost nienawiść wobec branży porno. Wędrująculicami Sztokholmu, mówi do nas: „Przygnębia mnie pornografia w telewizji.Mówią, że jest nieszkodliwa i że nic nie możemy na nią poradzić, ale onarzeczywiście na nas wpływa i rani ludzi."27g <strong>FRONDA</strong> 27/28


NIE CHCĘ ZOSTAĆ SAMOTNĄ NICOŚCIĄ!Głównym materiałem do analizy były filmy ukazujące się w Szwecji na płatnychkodowanych kanałach telewizji kablowej, szczególnie Canal-t i TV1000. Lisa zajęła się przede wszystkim pewnym cyklem filmów pornograficznych.Aktorzy i aktorki porno opowiadali w nich o swoim dzieciństwie, „karierzew branży" i życiu prywatnym. Wszystko to było przeplatane scenamiz filmów z ich udziałem, a same „wywiady" były często przeprowadzane naplanie filmowym: aktorki udzielały ich ze spermą na twarzy lub brzuchui często masowały swoje krocza. Modelka, nazwijmy ją roboczo „nr 1",stwierdziła: „Ojczyma to podnieca, a mnie podnieca to, że on się podnieca,oglądając mnie w filmie". Modelka nr 2 na pytanie: „Co by powiedział Paniojciec, gdyby żył? Jak zareagowałby na to, że występuje Pani w filmach?" -wyznała z uśmiechem: „Mhmm... myślę, że by mnie zerżnął". Z kolei modelkanr 3 wspominała radośnie swój pierwszy raz: „Myślę, że to był prawnikmojego ojca. Ja miałam 12, a on 39-40 lat." Modelka nr 4 wyznała szczerze:„Wielka sprawa! Uwielbiam spermę! Lubię też kutasa." Nie zabrakło też modela:„Podglądałem z kolegami matkę, jak się pierdoliła z narzeczonymi,a później sama umawiała mnie ze swoimi koleżankami i różnymi dziewczynami".Były jednak między wierszami i takie wypowiedzi, które mogłybyspokojnie paść z ust osób, które dostrzegają swe poniżenie i szukają ratunku.Być może sami producenci nie zorientowali się, że ich dziewczyny zachowałysię „nieprofesjonalnie". Bo czyż zdania: „Nie lubię się oglądać w filmiepornograficznym" czy „Najbardziej boję się zostać samotną nicością" niebrzmią wymownie?ŚWIADECTWA ZEBRANE PRZEZ LISĘLisa składa częste wizyty swemu przyjacielowi, niegdyśmęskiej prostytutce i aktorowi porno. Onrównież miał przykre i bolesne doświadczenia,a dziś towarzyszy mu świadomość, że coś mu dawnotemu skradziono: „Dosyć wcześnie nauczonomnie zawsze ulegać, słuchać innych, nigdy nie mówić'nie!', uprawiać seks na różne sposoby. DzieckoJESIEŃ-2002277


łatwo wychować w ten sposób. [...] Gdy miałem cztery lata, poznałem starszegopana, który kupował mi prezenty i pozwalał prowadzić auto. Wykorzystywałmnie później przez wiele lat. Czułem się otępiały. Gdy dawał mi forsę,śmiał się i mówił: 'Chłopcy w twoim wieku potrzebują tego".Inny rozmówca także potwierdza wszystkie tezy i wyniki badań przywoływaneprzez przeciwników pornografii i badaczy dewiacji seksualnych. Najbardziejprzygnębiająca jest powtarzalność i schematyzm takich biografii. Drogawchodzenia w sidła zła okazuje się często banalna: „Kiedy miałem 18 lat, posiadałemjuż własne mieszkanie. Zanim jednak skończyłem 19 lat, spakowałemsię i uciekłem od tego wszystkiego. Stałem się bardzo autodestrukcyjnyi często się ciąłem. Poznałem dziewczynę z klubu i w mniej niż dwa tygodnieprzeszedłem pranie mózgu. Przyzwyczaiłem się do oglądania filmów porno,kobiet na wysokich obcasach i bez bielizny itp. Coś zupełnie nienormalnegostało się dla mnie normalne. Nie trwało to długo. Poszedłem dalej - zacząłemsię sprzedawać. Pracowałem jako prostytutka na ulicach Sztokholmu, w klubach,hotelach. To było moje życie. Nie bałem się niczego. Ciągle miałemśmierć za sobą albo obok siebie". Lisa wielu takich swoich rozmówców poznaław Stowarzyszeniu Molestowanych Seksualnie Mężczyzn i Chłopców.TO TYLKO STUPROCENTOWI EKSHIBICJONIŚCI...Chęć zapoznania się ze stanowiskiem producentów filmów porno zaprowawniej narkotyków, o których używanie podczas pornocastingu mógłby być po­dziła Lisę do Svena-Erika Olsena - przedsiębiorcydziałającego na dużą skalę w tej branży. Sven powitałekipę w swoim niewielkim biurze z rozbrajającymuśmiechem. Na ścianach i regałach miał dużo maskotek,a w pomieszczeniu panowała przyjemna atmosfera.Lisa od razu zrozumiała, na co ten producent „łapie"młode dziewczyny. Podczas rozmowy Sven zacząłżartować. Proponując szklaneczkę napoju, pokazał, żebutelka jest fabrycznie zakorkowana, więc nie madejrzewany. Po chwili, wrzucając do szklanki kostki lodu, stwierdził, że terazLisa nie może już mieć pewności co do zawartości drinka. Rozbawiony dodał,że pracował nad tą miksturą całą noc, a przepis dostał od mamy.278<strong>FRONDA</strong> 27/28


Lisa, nie podzielając radości swego rozmówcy, rozpoczęła wywiad: „CoPan myśli na temat wyobrażeń gwiazd porno o sobie samych? Czy skłoniłyje do tej pracy traumatyczne przeżycia? Czy normalne osoby zrobiłyby to dlapieniędzy albo dla przyjemności?". Olsen zaczął nieco obok, koncentrując sięna mężczyznach wrażliwych, potrzebujących poczucia, że kobiety ich lubią.Podkreślał, że tacy faceci nie mogą wykonywać tej pracy: „Myślę, że trzebabyć jak maszyna". Pytany o pornoaktorki odpowiedział bardziej konkretnie:„Niektóre dziewczyny rzeczywiście przeszły przez traumatyczne doświadczenia.To nie jest dobre i to wywołuje nasze opory etyczne [sic!]. Ale z drugiejstrony dlatego właśnie przyszły do nas. I dobrze, że przyszły do nas, a niedo innych [producentów], bo my rzeczywiście o nie dbamy."Niedowierzając Lisa szuka odpowiedzi na swe pytania u kolejnego producenta.To już inna klasa. Rozmówca nie siedzi w ciasnym biurze, ale pokłada się naławce w olbrzymim ogrodzie z basenem. Przemawia do nas zza czarnych okularów,ubrany w gustowne, ale dosyć ekstrawaganckie ciuchy. Zapytany o to samoco Olsen, odpowiada z lekceważeniem: „To stuprocentowi ekshibicjoniści! To niebiedni ludzie, którym matki odmawiały miłości, a ojcowie byli furiatami. Dlategonie wydaje mi się to takie niezwykle. [...] Widziałem taki obrazek: pięciu facetówsiedzi w jadalni po trzech godzinach pieprzenia. Jedzą lunch, ale zaraz wrócą dalejsię pieprzyć [śmiech]. Konserwatywne media okazują teraz największe zainteresowaniebiznesem porno. Zazwyczaj muszę błagać, żeby puścili trzydziestosekundowąreklamę takiego filmu jak Przełamując fale. Teraz dostajemy trzydzieściminut bez problemu w czasie największej oglądalności, bo wiadomości TV koncentrująsię na pornografii. Więc kto, do kurwy nędzy, jest największą kurwą?!"Przed chwilą mówił do nas Peter Aalbaek Jensen - producent tzw. kinaJESIEŃ-2002 279


ambitnego, właściciel duńskiej wytwórni Zentropa, ale także producent pornosów.Ten sam, który wyprodukował większość filmów Larsa von Triera, takichjak Europa, Idioci czy wspomniany Przełamując fale. Sam Trier w jednymz wywiadów powiedział, że gdy Jensen ma na głowie zbyt dużo produkcjikulturalnych, wysyła swego synalka, aby doglądał produkcji filmów pornograficznych.Wszak biznes jest biznes.COOKIE ODKRYWA SWOJĄ PRAWDZIWĄ TWARZLisa ponownie bierze na warsztat filmy. Złości, podczas kolejnego seansu, towarzysząłzy: „Ona [pornoaktorka - przyp. autor] jest tak samo wartościowa,jak każdy inny człowiek. Nie wolno tak podle traktować człowieka. Nikt niezasługuje na takie traktowanie. [...] Ta biedna dziewczyna jest całkiem nieobecna.Nie znam jej, ale wydaje mi się, że jest emocjonalnie znieczulona. Musiaławystępować w wielu filmach i mogą ją tak traktować, bo zbyt wiele z siebiestraciła. Teraz nikt jej nie chce, jest skończona..." Lisa milknie, po chwiliprzeraźliwe smutna i wściekła wykrztusza: „Czuję się jak dwa lata temu... nałące. Traktowali mnie, kurwa, tak jak ją! Krzyczeli: 'Zamknij mordę! Hamujeszprodukcję, a musimy zrobić dobrąscenę! Chłopaki są profesjonalistamii nie będzie bolało. Uśmiechajsię do kamery. Nie czujesz się źle,przecież lubisz mieć tam kutasa!'"Po chwili dodaje, rozwiewającwszelkie wątpliwości: „To ja jestemCookie. Nawet bliscy mi ludzienie mieli pojęcia o tym, co robiłam.Nikt. Nawet wtedy, gdy o tym starałam się mówić, nieważne zresztą,w jaki sposób. [...] Pisanie pracy dało mi nową perspektywę. O smutku wynikającymz tego, co się stało, chcę opowiedzieć innym. To przytrafiło się przecieżnie tylko mnie. [...] To tacy mężczyźni i kobiety jak ja płacą cenę, aby zaspokoićjakichś półgłówków siedzących przed telewizorem lub przeglądającychmagazyn. Nie wydaje mi się, aby ludzie mieli świadomość kosztów psychicznych,jakie musisz ponieść w czasie kręcenia filmu czy podczas sesji zdjęciowej.Jak ludzie mogliby to pojąć? Nawet fotograficy mówią: 'Mogę stwierdzić,280<strong>FRONDA</strong> 27/28


czy dana osoba jest nieszczęśliwa czy ma problemy itp. Nie chcę takich ludziw studiu.' Nonsens! Wiedzą o tym wszystkim, ale zaprzeczają. Potrzebują tychludzi, bo w przeciwnym razie nie mieliby czego sprzedawać."Niewiele osób mogło spodziewać się tak zaskakującego zakończenia filmu.Pisanie eseju było jedynie pretekstem do oprowadzenia po świecie pełnymhipokryzji i przemocy, a ukazany w nim schemat wchodzenia w światpornobiznesu okazał się częścią biografii Lisy vel Cookie, studentki jednej zesztokholmskich uczelni.SZWEDZKIE FEMINISTKI IDĄ NA WOJNĘ...Ostatnią wizytę Lisa złożyła pani minister kultury Maricie Ulvskog. Podczasspotkania pani minister lawirowała i nie chciała zająć jednoznacznego stanowiskawobec pornografii: „Będąc politykiem, nie można wpływać na pojedynczeprogramy w telewizji. I tak powinno być. Wiemy, że polityczne oddziaływaniena media ma negatywne konsekwencje. [...] Nie twierdzę, żeobecne prawo jest doskonałe. Sami wszystkiego nie ogarniemy."Napisy końcowe filmu informowały, że Lisa złożyła doniesienie do instytucjizajmującej się ładem medialnymw Szwecji, dotyczące konkretnychfilmów porno emitowanychw telewizji kablowej. Komisja niestwierdziła występowania w nichprzemocy seksualnej i stosowaniaprzymusu wobec występującychw filmie osób. Wniosek Lisy zostałodrzucony. Podczas publicznej debaty,jaka rozpętała się po nadaniu filmu dokumentalnego Shocking Truth AlexyWolf, politykom zarzucano, że latami przymykali oczy na deprawowanie społeczeństwa.Gabriela, 17-letnia uczennica, powiedziała podczas telewizyjnejdyskusji, zwracając się do pani minister: „Seks analny jest dziś w mediach równiepowszechny jak jedzenie klopsików, i to Ty ponosisz za to winę!"Pod wpływem burzy, jaką wywołał film, Marita Ulvskog wyraziła gotowośćdziałania na rzecz zmian w konstytucji ograniczających swobodę publikacjiw celu przeciwdziałania pornografii.JESIEŃ2002 281


Najbardziej zaskakujący - jak na polskie warunki, ale nie tylko - jest fakt,że film ten powstał w środowisku feministek związanych z socjaldemokracją.To właśnie szwedzka socjaldemokracja rozpoczęła nowy etap dyskusjinad dostępnością pornografii i mówi stanowczo: Nie! Shocking Truth to film,który jak brzytwa ucina niekończącą się dyskusję o wolnościach konstytucyjnych,postępie społecznym, wolnym wyborze czy „prawie do pornografii".Pokazuje tragiczną prawdę i wprowadza do dyskusji w Europie Zachodniejargumenty natury nie tylko obyczajowej, ale humanitarnej. Skoro bowiemtak chętnie Europa obnosi się ze swą wrażliwością na biedę w Trzecim Świecie,dyskryminację rasową, przestrzeganie praw człowieka, a także zwierząt,walczy z AIDS, społecznymi nierównościami, wyzwala mniejszości, wdrażamultikulturowe projekty, to co robi dla bitych i poniżanych kobiet? Co robiąinne feministki?DLA KOGO PORNOGRAFIA KOBIECA?Stosunek feministek do pornografii nie jest jednolity. Intuicja podpowiadanam, że feministki powinny być przeciw pornografii, a jeśli są jakieś jej zwolenniczki,to kieruje nimi przekora - chcą mieć odmienne zdanie od osóbprezentujących konserwatywny system wartości. Rzeczywiście, gdy posłuchamy,co oświadczyła Andrea Dworkin przed amerykańską Krajową Komisjąds. Pornografii, to odczujemy zadowolenie, że zgadliśmy. Pani Dworkinpowiedziała: „Jeśli przemoc seksualna jest dla kogoś rozrywką, to jest on całkowiciepozbawiony jakichkolwiek wartości", którą to myśl kontynuowaław 1992 roku na łamach New York Timesa: „Producenci pornografii erotyzująnierówność płci, promując gwałt, bicie, okaleczanie i zniewolenie. Świadomietworzą oni produkt, który bazuje na degradacji, poniżaniu i wykorzystywaniukobiet. Przy produkcji pornografii okaleczają je, a następnie odbiorcyużywają tego materiału pornograficznego jako wzoru, dopuszczając się słownej,jak i fizycznej agresji."Zapewne dużo podobnych opinii można usłyszeć z ust „zwykłych" polskichfeministek. Jednak gdy wnikliwe poszperamy, to natrafimy na wypowiedzizaskakujące: „Feminizm jest ruchem wolnościowym i łącząc się zeskrajną prawicą, po to by cenzurować, zdradza własne ideały" - twierdzi BarbaraLimanowska z jednej z organizacji kobiecych, a Kinga Dunin dodaje:282<strong>FRONDA</strong> 27/28


„Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby pornografia w jej obecnym kształcieznikła, ale nie chcę likwidacji wszelkiej pornografii. Bo chcę, żeby miałaszansę zaistnieć inna jej wersja - tworzona przez kobiety".Pornografia kierowana do kobiet - choć to margines produkcji - pokazujez reguły męskie akty, a także zaczerpnięte z gry wstępnej przytulanki z delikatniezasygnalizowanym stosunkiem oraz miłość lesbijską. To jednak feministkomnie wystarcza, bo i tę pornografię robią wstrętne zmaskulinizowanewytwórnie.Feministki, czerpiąc obfitymi garściami z marksizmu i psychoanalizy,chcą dokonać przełożenia perspektyw i wyzwolenia proletariatu (kobiet)spod ucisku wyzyskiwaczy (mężczyzn uzbrojonych dodatkowo w instytucjęrodziny czy też stałego związku). Plącząc się między dowartościowaniem płciżeńskiej a domaganiem się równości, feministki wprowadzają pojęcie „płcispołecznej" (gender), składającej się ze społecznie skonstruowanych ról, będącejprzeciwieństwem płci biologicznej (sex). Oskarżenia pod adresem mężczyzn,zdominowanego przez nich świata i procesów kulturotwórczych,a także poszukiwanie wolności oraz chęć zrzucenia piętna kultury i tradycjipatriarchalnego społeczeństwa zbiega się niekiedy z intensywnym zainteresowaniemfeministek homoseksualizmem!Zdroworozsądkowy sprzeciw ruchów kobiecych wobec pornografii powinienopierać się raczej na wskazaniu patologii w stałych związkach będącychJESIEŃ-2002283


jej wynikiem. Korzystanie przez mężczyzn z pornografii sprzyja niezadowoleniuz fizycznego wyglądu i seksualnego życia partnerek (żon) oraz oczekiwaniuod nich, aby zachowywały się tak, jak pornomodelki w filmach, choćkobiety wcale nie chcą być takie. Powoduje to brak satysfakcji seksualneju obojga partnerów. Ale przecież stały związek nie jest dziś żadnym modelemczy stylem życia, więc nie jest to dla feministek żaden argument. Wystarczyzajrzeć do kolorowych magazynów, nawet do tych postrzeganych jakoelitarne, pełniących rolę praktycznych poradników i nieustannieindoktrynujących kobiety. Pisma te zachęcają je do antykoncepcji farmakologicznej,perwersyjnych zachowań w sypialni i poza nią, zdrad małżeńskich,podwójnego życia, nieufności wobec sprawdzonych i usankcjonowanych mocątradycji czy wiary instytucji i form organizacji społecznej. Siłą tych pismjest po pierwsze to, iż argumentują w przewrotny sposób, odwołując się dosnobizmu i salonowych ambicji czytelniczek, po drugie zaś, że robią to, udając„najlepsze przyjaciółki", powierniczki najskrytszych tajemnic, które chcąjedynie dodać otuchy i wesprzeć w tym niesprzyjającym świecie. Kuriozumostatnich miesięcy był miesięcznik Cosmopolitan, który swym czytelniczkomproponował wypróbowanie monogamii jako coś ekstrawaganckiego i egzotycznego(!), coś, co może okazać się nieznanym dotąd afrodyzjakiem.Poszukajmy dalej. W klasycznym kinie aktorzy nigdy nie spoglądaliw obiektyw kamery. Złamanie tej zasady wywołałoby wrażenie, że to tylkoprzedstawienie dla widza i zburzyłoby iluzję celuloidowych zdarzeń. Film pornograficzny,czy takaż fotografia, zmierza jednak w przeciwnym kierunku. Nazdjęciach pokazujących stosunki płciowe modelki patrzą w obiektyw: wzdychają,uśmiechają się, puszczają całusy (nawet wtedy, gdy muszą odwrócić sięod partnerów). Mężczyźni zaś z reguły patrzą wyłącznie na partnerki i unikająspojrzeń w kierunku kamery. Tym, co rzeczywiście istotne w treści tego typuprzekazu, jest gra spojrzeń między ekranową bądź papierową kobietą a żywymmężczyzną - widzem. Kobieta ma podniecić widza i nawiązać z nim kontakt:„Robię to, bo wiem, że tam jesteś", a jeszcze prościej: „Robię to dla Ciebie",ewentualnie „Robię to z Tobą" (stymulowanie fantazjowania). Jest jasne, żeten typ pornografii jest tworzony przez mężczyzn dla mężczyzn. Ciekawe czypornografia postulowana przez Kingę Dunin odwróciłaby role i to pornomodeluwodziłby wzrokiem kobietę, udając, że robi „to" z nią. A może - ze względuna zainteresowanie „uwolnieniem" - będzie to pornografia bez mężczyzn? Mo-284<strong>FRONDA</strong> 27/28


że też z chęci wzięcia odwetu na facetach w obiegu będzie dostępna wyłączniepornografia kobieca, w której poniżany i gwałcony będzie mężczyzna?Oczywiste jest, że pornografia fałszuje prawdę na temat ludzkiej seksualności,szczególnie kobiecej natury seksualnej, że deprecjonuje „kobiecość",upowszechnia i utrwala nieprawdziwy wizerunek kobiety w społeczeństwie,że jest obrzydliwa i obsceniczna. Feministki jednak starają się sięgać głębiej:„Trudno nie dostrzec - pisze sztokholmska popołudniówka Expressen - żetwarda pornografia jest rewanżystowską odpowiedzią na rosnącą władzę kobietw społeczeństwie."Mylą się jednak szwedzkie feministki, gdy traktują ekspansję pornografiijako odpowiedź mężczyzn, rządzących przemysłem pornograficznym, na wyzwoleniekobiet. Powinny raczej widzieć w niej zagrożenie dla równouprawnienia,ale nie zemstę. Status społeczny mężczyzny (i wynikające z niegoprzywileje oraz sposób ich egzekwowania), z którym feministki tak zacieklewalczą, jest o wiele starszy niż dzieje przemysłu pornograficznego.Pisarka i producentka filmowa Lena Einhorn dostrzega w obrazach hardcore pewien szablon: „Seks oralny, potem seks waginalny, wreszcie analny,który kończy się wytryskiem nasienia na twarz kobiety. Symboliczne znaczenietej sceny jest jednoznaczne: kobieta została poniżona." I to wystarczy, jejzdaniem, żeby pornografia została zakazana.FREUD, TY SZELMO!Przemoc wobec kobiet wypływa z perwersyjnej przyjemności,często z tradycji, ale pomniejszanie przez mężczyzn znaczeniakobiet wynika tak naprawdę z ich... kompleksów - twierdzączołowe myślicielki, zajmujące się tożsamością płci. Mężczyźnirozwijają nadaktywność w różnych dziedzinach życia, abysię dowartościować. Są to - zdaniem feministek - działaniakompensacyjne, akty samopotwierdzenia i próby pozbycia siępoczucia niższości, do którego mężczyźni nie chcą się przyznać.Kobiety wcale nie mają kompleksu braku penisa, to raczejmężczyźni nie są pewni swojej męskości!Feministki rewidują freudowską tezę o anatomicznym braku w ciele kobiety.Ich zdaniem, to mężczyzna musi wierzyć, że kobieta zazdrości mu penisa.JESIEŃ.2002 285


Ta wiara jest mu niezbędna, bo dzięki niej ma pewność, że naprawdę posiadafallusa. Poprzez wmawiany kobiecie brak penisa, mężczyzna może uprzedmiotowićkobietę, żeby nią dysponować albo w kategoriach komplementarności(zaspokojenia) albo wrogości (odrzucenia na rzecz kulturalizacji).Jedna z ideolożek feministycznych, Jessica Benjamin, w książce Die Fesselnder Liebe (Kajdany miłości) z 1988 roku tak opisuje rozwój dziewczynki - malejkobiety poszukującej wolności: „Dziewczynka nie rozwija swojej tożsamościze względu na brak penisa, ale ze względu na brak różnicy wobec matki.Matka, poza podobieństwem, jest ucieleśnieniem absolutnej władzy,wobec której w procesie indywiduacji dziecko się dystansuje. Modelem wolnościod tej władzy staje się w oczach dziewczynki ojciec, dlatego identyfikacjaz nim - nie jako posiadaczem fallusa, ale jako ucieleśnieniem wolności (atakże władzy niezależnej od matki) - jest naturalnym zachowaniem u dziewczynki.Ojciec jednak z powodu kulturowo pielęgnowanej różnicy odsuwadziewczynkę od siebie, albo traktuje ją według kulturowych wzorców kobiecościjako podległą. Dziewczynka nie osiąga zatem swego celu - uwolnieniasię od matki - a jedynie uczy się poniżenia kobiecości, którą pierwotnie pojmujeaseksualnie. Ponieważ nosi w sobie odseksualizowany obraz matki, niemoże także w niej widzieć obiektu swoich pragnień. Tym obiektem staje sięojciec, który poprzez odsunięcie prowokuje w niej przyciąganie i walkęo uznanie. W tym momencie pojawia się paradoks: uzależnienie sprzęga sięz odrzuceniem." Uff... Co jeszcze proponują feministki? Na przykład „symbolicznedowartościowanie kobiecych genitaliów", które nie polega jednakna prostackim zastąpieniu fallocentryzmu waginocentryzmem. Zainteresowanychodsyłam do publikacji Helenę Cixous i Luce Irigaray.HUMANITARYZMI IDEOLOGIAZnaczna część niezideologizowanej(humanitarnej) refleksji skandynawskichfeministek jest jednakzbieżna w wielu punktach ze stanowiskiemprzeciwników pornografii,chociaż nie zawiera najważ-286<strong>FRONDA</strong> 27/28


niejszych argumentów środowisk katolickich, które zwracają uwagę na brak jakichkolwiekzwiązków emocjonalnych w pornografii, na pozbawienie relacjimiędzyludzkich miłości i odpowiedzialności, nieistnienie problemu małżeństwa,prokreacji, rodziny i wielu innych wartości. W pornografii cały bogatyświat ludzkich uczuć, pragnień, problemów „drugiego" blednie i schodzi nadalszy plan. Pornografia jest próbą odarcia człowieka z jego intymności. Jest toseks „publiczny", zimny i urzeczowiony. O groźnych skutkach pornografii mówidokument Papieskiej Komisji ds. Środków Społecznego Przekazu: „Pornografiastopniowo dławi wyczucie moralne jednostki do tego stopnia, iż czyni jąosobowo i moralnie niewrażliwą na prawa i godność innych. Podobnie jak narkotyki,pornografia powoduje uzależnienie i popycha osobę do szukania 'produktów'coraz bardziej ekscytujących i perwersyjnych. Na skutek tego procesuwzrasta prawdopodobieństwo antyspołecznych zachowań jednostki."Współczesna pornografia twarda zawiera oprócz stosunków hetero- i homoseksualnych,także: zniewolenie, pedofilię, zoofilię, tortury, oddawaniemoczu i defekację. Kreuje ona niezdrowe albo nawet antyspołeczne rodzajeaktywności seksualnej, takie jak: podglądanie, ekshibicjonizm, molestowanieJESIEŃ-2002287


seksualne, kazirodztwo, seks grupowy, gwałty, sadomasochizm, itp. Upowszechnianeza pomocą pornografii wzory zachowań hamują samokontrolę,poczucie winy i wstydu, sprzyjają także przemocy w stosunkach międzyludzkich,konsumpcyjnemu traktowaniu ludzi oraz rozwojowi postaw egoistycznychi egocentrycznych, a także rozpowszechnianiu patologii społecznych(aborcje, rozwody, itd.) i chorób wenerycznych oraz wzrostowi tolerancjiwobec zachowań uznawanych za dewiacyjne. Wzory te sprzyjają również formowaniusię wadliwego, niepełnego obrazu człowieka jedynie w wymiarzeseksualnym (homo eroticus), a także wywołują wewnętrzne napięcia i konfliktyoraz wprowadzają człowieka w stan dysonansu poznawczego.Feministki nie tylko zaczynają zgadzać się z taką oceną zjawiska, ale takżemówią o tym, że upowszechnienie oglądalności filmów pornograficznych spowodowałozmiany w zachowaniach seksualnych młodego pokolenia i wzrost,zwłaszcza wśród uczniów szkół średnich i studentów, zachowań mających znamionaseksualnej przemocy. To kolejny wielki krok szwedzkiej socjaldemokracjii feministek w kierunku przeprowadzenia antypornograficznej krucjaty.Kontakt z pornografią w młodym wieku stanowi drogę do dewiacji seksualnych.Borje Svensson z organizacji „Ratujmy dzieci" twierdzi, że w ostatnichdwóch latach wzrosła w Szwecji liczba uczniów, którzy z użyciem przemocynapastują seksualnie swoich rówieśników. Inicjacja seksualnapołączona jest często z domaganiem się specjalnych zachowań, uważanych -pod wpływem oglądanych filmów - za w pełni normalne, jak stosunki analne,które u niedoświadczonych dziewcząt wywołują często trwałe aberracjepsychiczne i szkody fizyczne. Wspólne oglądanie filmów pornograficznychna zakończenie prywatki staje się stałym elementem życia młodzieży. Czyjednak o tych diagnozach i ostrzeżeniach wiedzą polskie feministki?„...ABY ZŁO ZATRIUMFOWAŁO..."Rzeczywistymi powodami tak gorliwej i fanatycznej współcześnie obronypornografii są pieniądze, całkowite moralne ogłuszenie albo zwykła głupota.Wspomniane pieniądze są zarobione na masowym niszczeniu - psychicznymi fizycznym - ludzi bardzo młodych, często nawet dzieci. Nie ma takiego rodzajuwolności i swobód, który uzasadniałby bezkarność tego, co pokazałmiędzy innymi film Alexy Wolf. Dlatego nie powinno być miejsca w życiu288<strong>FRONDA</strong> 27/28


społecznym dla osób broniących pornografii, zwłaszcza wśród elit, które powinnywytyczać kierunki społecznego rozwoju.Entuzjaści pornografii mają swoich potężnych obrońców wśród ludzi polityki,biznesu, a nawet kultury na całym świecie. Każdy, kto z łatwością powtarzaargumenty o nieistnieniu pornografii, o braku jej definicji, o jej nieszkodliwości,powinien obejrzeć film szwedzkiej feministki. Pokazuje on to,co faktycznie kryje się za frazesami, płynącymi z ust opłacanych przez pornobiznesseksuologów, piewców liberalizmu i przedstawicieli high life'u.Obojętność wobec pornografii oznacza wzięcie odpowiedzialności za wieletragedii, rozgrywających się niekoniecznie na naszych oczach, ale często tużobok. Edmund Burkę powiedział kiedyś: „Tylko jedno jest niezbędne, aby złozatriumfowało - są to dobrzy ludzie, którzy nic nie robią."MICHAŁ DYLEWSKIRS. W tekście zostały zaprezentowane obszerne fragmenty filmu Alexy WolffShocking Truth ze względu na jego nieobecność w publicznym obiegu. W Polsceodbyła się jedna prezentacja filmu. Była to zamknięta projekcja (na zaproszenieKomisji Rodziny Sejmu RP) dla parlamentarzystów w przeddzieńgłosowania w Sejmie nad prawem antypornograficznym w 2000 roku. Od tegoczasu redakcja filmów dokumentalnych TVP nie wyraziła zainteresowaniajego emisją.JESIEŃ-2002 289


KASZA I ŚRUBOKRĘTISLAMIZM JAK BOLSZEWIZMNa pierwszy rzut oka nowy punkt widzenia islamistów różni się zasadniczood dawnego, nastawionego na zniszczenie Europy: nie trzeba jej rzucać nakolana, ani tym bardziej niszczyć - wystarczy ją sobie podporządkować.Islamiści naśladują komunistów. Prowadzą taką samą infiltrację, aleznacznie skuteczniej - jak widać na przykładzie wielu instytucji, które utworzyliw Europie. Opisując reguły ich funkcjonowania, pewien pracownik wymiarusprawiedliwości doszedł do wniosku, że islamiści są potencjalnie bardziejniebezpieczni od dawnych komunistów.Sowieci tworzyli instytucje fikcyjne, więc stosunkowo łatwo było je wykryć.Agendy islamizmu są natomiast zwykle na poły fikcyjne, na poły prawdziwe.Prawdziwa część sprawia, że trudno wykryć tę drugą, fikcyjną. Np. islamskiośrodek w Akwizgranie nie zajmuje się wyłącznie koordynowaniemdziałalności ekstremistów i przekazywaniem pieniędzy agentom. Jest takżecentrum edukacji, a tę funkcję trudno zakwestionować. W organizowanychtam konferencjach uczestniczą szanowani europejscy profesorowie i przedstawicieleKościoła, którzy bez wahania zaświadczą, że ośrodek prowadząosoby o umiarkowanych poglądach, niesłusznie podejrzewane o ekstremistyczneskłonności lub złowrogi zamiar wspierania terroryzmu.Jak niegdyś Sowieci, islamiści muszą dziś coraz bardziej polegać na instrumentachwojny ekonomicznej i dezinformacji. Przedsiębiorstwa, jakietworzą w Europie, są w większości całkowicie legalne. Prowadzą także operacjenielegalne, ale różne obszary ich działalności są zwykle starannie odseparowane,pracują w nich różni ludzie.Główny kłopot, z jakim borykają się islamiści w Europie, to podział ruchuna dwie rywalizujące orientacje. Istnieje wspomniany nurt intelektualny,ludzie, którzy nauczyli się cenić europejską cywilizację, pragną ją chronić,a nawet wzbogacać, bo wierzą, że Europa to najlepsze miejsce, gdzie mogąrozwijać się i ostatecznie zyskać szansę przejęcia kontroli.Drugi, destruktywny nurt w coraz większym stopniu odwołuje się do terroryzmu.Coraz więcej islamistów żyjących i osiedlających się w Europiezwraca się przeciwko goszczącym ich krajom. Inni, mieszkający poza Europą,marzą, by tu przyjechać i ją zniszczyć. Nie należy oczekiwać, że ich licz-290<strong>FRONDA</strong> 27/28


a zmaleje. Wielu islamistów wierzy, że Europejczycy sami kopią sobie grób,kiedy raz po raz obrażają muzułmańskie narody.Państwa rządzone przez islamistów, jak Iran i Sudan, uwzględniają obieopcje: jeśli nie uda się przejąć kontroli, na pewno poskutkuje metoda destrukcji.Reżim w Teheranie miał prawie 20 lat na zbudowanie potężnej organizacjiterrorystycznej - wszystko wskazuje na to, że największej w historii.Choć trwa zwykle w stanie uśpienia, raz obudzona może okazaćniszczycielską moc i rzucić Europę na kolana. Jest silna w USA i wielu innychczęściach świata, ale najsilniejsza jest w Europie stanowiącej najłatwiejszyi najbardziej atrakcyjny cel.Prędzej czy później przywódcy islamizmu zmuszeni będą wybrać jednąz tych strategii. Ale tak czy inaczej Europa jest w ich oczach łatwą ofiarą.Wierzą w komunistyczne motto: „Kapitaliści sami sprzedadzą nam sznur, naktórym ich powiesimy". Upadek komunizmu jest bez znaczenia. Islamiścimają esprit d'escalier i wierzą, że poradzą sobie lepiej.Redaktor kwartalnika kulturalno-politycznego „Trans Islam",lider Towarzystwa im. Ibn Chalduna, Chalid Duran, „Islam i islamiści",„Gazeta Wyborcza" 5-6.09.1998.MIŁOSIERNY MAHOMET I KRWIOŻERCZY CHRYSTUSTematem numer jeden jest oczywiście islam. Islam jako religia niosąca pokój,miłość i wszystko, co najlepsze. W zachodnich księgarniach można nabyćmnóstwo książek gloryfikujących islam i równie wiele krytykujących chrześcijaństwo.Na Międzynarodowych Targach Książki we Frankfurcie nad Menemprawdziwym bestsellerem był Koran. Gdyby sądzić po masowej propagandzie,jaką czyni się na Zachodzie islamowi, wkrótce Europejczycyporzucą Chrystusa na rzecz Mahometa, a damy z kół intelektualnych przywdziejączarczafy i posłusznie dadzą się zamknąć w domu, poddając się wolii rozkazom swych mężów.Islam został zreinterpretowany jako religia miłości i pokoju, a jego najciemniejszym,analfabetycznym wyznawcom przypisano cechy uznawane za cnotyna uniwersytetach Francji i Zachodniego Wybrzeża USA. Przeciwnicynorm religijnych nagle pokochali skrajnie normatywny islam. Wygląda na to,że dla wielu reprezentantów tego nurtu spalenie na stosie Giordana BrunaJESIEŃ-2002291


przez inkwizycję cztery wieki temu jest wciąż znacznie większą i aktualniejszązbrodnią od ataku na Twin Towers w Nowym Jorku.Guenter Grass, autor "Blaszanego bębenka", wraz z gronem prominentnychpisarzy niemieckich skupionych wokół berlińskiej Akademii Sztuki niecałymiesiąc po zamachu na World Trade Center rzucił hasło: czas wyjść z wieżyz kości słoniowej. Ostro skrytykował prezydenta Busha, mówiąc m.in.: "Nietylko skrajna interpretacja islamu, także kategorie dobra lub zła amerykańskiegoprezydenta mają fanatyczne podłoże religijne". Inny pisarz niemiecki- Botho Strauss, nazwał amerykański atak na Talibów walką zła ze złem.W podobnym duchu wypowiadają się intelektualiści francuscy. Filozof JacąuesDerrida uznał "określoną, od dawna prowadzoną politykę amerykańskąi europejską" za współodpowiedzialną za zamachy terrorystyczne.Niemiecki kompozytor Karlheinz Stockhausen powiedział dosłownie: "To, cosię stało, jest - i teraz musicie wszyscy wyprać sobie mózgi - największym dziełemsztuki, jakie kiedykolwiek powstało. To, że duch w jednym akcie może dokonaćczegoś takiego, o czym my w muzyce nie możemy nawet marzyć, że ludziećwiczą dziesięć lat jak oszaleli całkiem fanatycznie dla jednego koncertui potem umierają. To jest największe dzieło sztuki, jakie jest w ogóle możliwew kosmosie. To są ludzie niezwykle skoncentrowani na spektaklu i potem pięćtysięcy ludzi odsyłają do zmartwychwstania w jednej sekundzie. Ja tego nie potrafię.Wobec takiej wielkości jesteśmy niczym". Zabrzmiało sędziwym Marinettim,ale Christina Weiss, hamburski senator ds. kultury, wyraziła pełne zrozumieniedla kompozytora. Według niej potraktował nowojorską katastrofęz punktu widzenia estetyki, czego publiczność prawdopodobnie nie zrozumie.Notabene jej szef, burmistrz miasta, został sfilmowany podczas uroczystości kuczci ofiar z Nowego Jorku i Waszyngtonu, gdy zanosił się od śmiechu.Niemcy mają szczęście do polityków kulturalnych. Senator ds. kultury BerlinaAdrienne Goehler wyraziła radość ze zburzenia wież World Trade Center,ponieważ były dla niej symbolem fallicznym i uosabiały zniewolenie kobietyw społeczeństwie patriarchalnym, to znaczy w społeczeństwie zachodnim.Ani społeczeństwo islamskie nie jest patriarchalne dla tych myślicieli, animinarety nie kojarzą im się z symbolami fallicznymi.Krystyna Grzybowska „Amerykańska tandeta przeciw światłości islamu",„Rzeczpospolita" 27-28.10.2001.292<strong>FRONDA</strong> 27/28


REWOLUCJA DZIECI-KWIATÓWJak po 20 latach ocenia Pan rewolucję irańską, w której Pan uczestniczył?Uczestniczyłem w rewolucji, w której kwiaty zwyciężyły karabiny. Była to rewolucjapokojowa. Jej celem była wolność, niepodległość, postęp i islam jakootwarcie ducha. (...) dla młodych ludzi, dzieci tamtej rewolucji, te zasadynadal są ideałem i doświadczenie rewolucji dla nich trwa.Prezydent Iranu w latach 1979-81, obecnie uchodźca we Francji,Abolhasan Bani Sadr w rozmowie z Moniką Słowakiewicz„Reżim po kwiatach", „Gazeta Wyborcza" 12.1 1.1999.W KANDAHARZE ZNÓW TĘCZOWOPo upadku talibów do Kandaharu powróciły nie tylko telewizory, brzytwyi latawce. Na ulicach pojawili się znowu młodzi chłopcy na sprzedaż. Kandaharma długie tradycje homoseksualnej prostytucji, zwany był niegdyś homoseksualnąstolicą południowej Azji. Miejscowi mówią, że ptaki przelatującnad miastem machają tylko jednym skrzydłem, bo drugim zasłaniająkuper.Krwawe walki, jakie wynikły w 1994, kiedy dwóch watażków pożarło się0 pięknego kochanka, przyczyniły się do wzrostu popularności talibów. Kiedyw końcu nastali, wprowadzili drakońskie kary za sodomię: winni stawalipod ceglanym murem, który był następnie burzony tak, by zginęli pod rumowiskiem.Teraz wszystko jest po staremu, widok starszego brodatego mężczyznyspacerującego z gładko ogolonym młodzieńcem staje się z powrotemelementem lokalnego pejzażu.„Forum" 21.01.2002. za: „The Times"POSTTALIBANAmerykańska interwencja zniszczyła bazy terrorystyczne al-Qaidy, ale jednocześniespowodowała upadek całej struktury władzy w Afganistanie. Wojna1 chaos przyniosły anarchię, a wraz z nią rozkwit narkotykowego biznesu. Możnabyło oszacować rozmiary nieszczęścia ludzkiego, jakie spowodowały zamachyal-Qaidy 11 września w USA, obliczyć straty banków i towarzystw ubezpieczeniowych,ale nikt nie obliczy strat fizycznych, zdrowotnych i moralnych,JESIEŃ-2002 293


jakie ludzkość poniesie z powodu napływu afgańskich narkotyków. Narkotykito gorszy terroryzm, bo działa skrycie i trudniej go zwalczyć.- Nowe władze tłumaczą Afgańczykom, że talibowie cofnęli kraj do średniowiecza.Zapomniano jednak, że zanim objęli władzę, Afganistan leżał jużw gruzach, nie było widać końca wojny domowej, a 95 procent dziewcząt i 80procent chłopców nie uczęszczało do szkół. To prawda, że talibowie wprowadzilisurowe prawo i obyczaje, ale położyli kres bratobójczym walkom i anarchii,rozprawili się z przestępcami. Teraz mamy obywatelską wolność, kobietymogą zrzucać burki, ale wraz z wolnością powracają międzyetnicznewaśnie, na nowo kwitnie korupcja i szerzy się bandytyzm, powraca wielkibiznes narkotykowy - powiedział Rahmani, urzędnik afgańskiego TowarzystwaCzerwonego Półksiężyca, odpowiednika Czerwonego Krzyża.Stanisław Crzymski, Francesco Ziziola „Opium zwycięstwa",„Rzeczpospolita", 22.03.2002BARDZIEJ MAHOMETAŃSCY OD MAHOMETACzy w Koranie istnieje zapis pozwalający ukamieniować kobietę za cudzołóstwo?Nie, takiego zapisu nie ma. Za grzech cudzołóstwa Koran przewiduje karęchłosty, zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn.Jednak sąd szariacki skazał Safiyę Hussaini na ukamieniowanie. Jak tłumaczyć tę rozbieżność?To proste. Szkoły prawa muzułmańskiego już w IX wieku stwierdziły, że Bógnie miał na myśli tego, co zapisano w Koranie. Teraz skazując Safiyę, sąd nieskorzystał z nowoczesnej interpretacji prawa koranicznego, lecz właśniez klasycznej, IX-wiecznej.Kierownik Zakładu Arabistyki i Islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego,prof. Janusz Danecki w rozmowie z Michałem Poręckim„Śmierć zamiast chłosty, czyli sędzia wie lepiej",„Życie" 16-17.03.2002.294 <strong>FRONDA</strong> 27/28


ZDERZENIE CYWILIZACJIWarszawski arabista zwrócił uwagę na istotną różnicę w postrzeganiu światamiędzy ludźmi Zachodu i Arabami, która może być przyczyną nieporozumień,a wręcz braku elementarnego zrozumienia drugiej strony. Zachód uznajeza fakt to, co zostało dowiedzione, Arabowie zaś to, co zostało powiedziane.Słowo jest w świecie arabskim ważniejsze niż empiryczne dowody, stądjuż prosta droga do konfliktu. Ocenę Daneckiego potwierdza każdy dzień pobytuw którymkolwiek kraju arabskim. Byle sprzedawca czy kierowca potrafikłamać w żywe oczy, choć we własnym przekonaniu jest prawdomówny.Andrzej Talaga w recenzji książki „Arabowie" Janusza Daneckiego",„Wyznawcy słowa", „Nowe Państwo" 5/2002KOŃ TROJAŃSKI W ZIEMI ŚWIĘTEJTo nie „bracia arabscy", lecz Izrael, Rabin i Peres dali w 1993 r. szansę Palestyńczykom.Zgoda na Autonomię, powrót Arafata i jego bojowców z Tunisumiał jednak swą cenę: rozbrojenie i likwidacja wszelkich organizacji terrorystycznych,zlikwidowanie prywatnych milicji. Arafat otrzymał w tym celubroń od Izraela. Wszelkie rozszerzanie uprawnień Autonomii, problemyi spory miały być rozstrzygane za pomocą rokowań i negocjacji. Arafat wyrzekłsię uroczyście nie tylko chęci zniszczenia Izraela, ale stosowania,wspierania i tolerowania wszelkiej przemocy. Nazwano to umową „pokój zaziemię". Arafat nie tylko nic nie zlikwidował, ale natychmiast po powrociedo Gazy zajął się tworzeniem własnej siatki terrorystycznej.Już w tym samym 1993 r., w którym podpisano umowę tworzącą AutonomięPalestyńską w zamian m.in. za rezygnację OWP z likwidacji Izraela, J. Arafatw tajnym przemówieniu do południowoafrykańskich muzułmanów wyjaśnił, żejest to porozumienie podobne temu, jakie zawarł Mahomet z mieszkańcamiMekki w r. 628 - obowiązuje tylko do czasu, gdy sytuacja nie obróci się na jegokorzyść. Wyraźnie wskazał, że chodzi o krok czysto taktyczny, celu strategicznego(zniszczenia Izraela) nie przekreślający. Że jego, Arafata, umowa z Oslo bynajmniejdo niczego nie zobowiązuje i rąk w niczym nie wiąże. Jeszcze jawniej,wyjaśnił to publicznie w wywiadzie dla egipskiego pisma, w r. 2001, powszechnieuznawany na Zachodzie za palestyńskiego działacza „umiarkowanego"numer 1 Faisal al-Husseini (niedługo potem zmarł na serce, ale nie zmienia toJESIEŃ-2002 295


w niczym nastawienia „umiarkowanych")- Porozumienie z Oslo - czyli „procespokojowy", „pokój za ziemię" i całą resztę nazwał dosłownie - „koniem trojańskim",posunięciem czasowym, wstępnym krokiem ku niezmiennemu celowi:„wyzwolenia" Palestyny od rzeki Jordan do Morza Śródziemnego, czyli powstaniapaństwa arabskiego na miejsce Izraela. - Musieliśmy, z konieczności, zgodzićsię na to taktyczne posunięcie, ale posłuży ono wyłącznie do kolejnych faz zmierzającychdo wielkiego celu ostatecznego [likwidacji Izraela] - oświadczył.Jacek Kwieciński „Nigdy nie założę arafatki", „Gazeta Polska" 12.06.2002.CU1 BONO?Proszę wybaczyć, ale nie potrafię w sobie wzbudzić entuzjazmu dla prezydentaPutina. Skoro przywołujemy datę 11 września 2001 r. - jak przypuszczam,służby specjalne niektórych krajów coś wcześniej wiedziały. I nie podzieliłysię tą wiedzą z Amerykanami. Wywiad rosyjski zna doskonale regionśrodkowej Azji. Dlatego za znamienne uważam, że pierwszy telefon od możnychtego świata, jaki odebrał George W. Bush po ataku na Nowy Jork i Waszyngton,był właśnie z Kremla. Oczywiście można to interpretować inaczej.Ale mnie się nie podoba rodzaj nowej koalicji z Rosją, którą niektórzy Amerykanieuznają za ważniejszą niż sojusz z Europą.Czy oznacza to, że po 11 września najwięcej zyskała Rosja?Tak. Rosjanie znowu mogą kontrolować Afganistan, i to na amerykański koszt.Stany Zjednoczone płacą swoimi pieniędzmi za stary sowiecki sprzęt przejmowanyprzez tzw. Sojusz Północny. Nawet za byłe bazy Armii Czerwonej w republikachazjatyckich. Rosja, w imię walki z terroryzmem, może bezkarnie masakrowaćCzeczenów. Wywierać naciski na "bliską zagranicę": już nie tylko naBiałoruś, lecz i na Ukrainę, Armenię czy Azerbejdżan. Zyski Moskwy po 11września są tak znaczne, że uprawnione wydaje mi się pytanie, czy to nie pojej stronie należałoby szukać przyczyn tej rzekomej cezury w dziejach świata.Francuski politolog, specjalista w zakresie sowietologii, Alain Besanconw rozmowie z Grzegorzem Dobieckim „Zadrapanie na grzbiecie wieloryba",„Rzeczpospolita" 30.03.-1.04.2002.296<strong>FRONDA</strong> 27/28


TERYTORIUM ŁOWIECKIE ROSJIRosja jest obecnie o wiele silniejszym uczestnikiem międzynarodowej rozgrywki,niż była. Amerykanie stali się gwarantem rosyjskiej obecności na Zakaukaziu,Rosja wróciła do Afganistanu, a Ukraina została uznana za terytoriumłowieckie Rosji.(...) Problem polega także na tym, że wciąż mówimy im [Ukraińcom], żesą w Europie, a tymczasem powinniśmy im mówić, że jeżeli chcą być w Europie,to powinni coś w tym kierunku robić. I, niestety, mam wrażenie, żeprzez ostatnie dziesięć lat myśmy odegrali nie najlepszą rolę. Myśmy ich usypialikołysankami, że są kochani, a prawda jest taka, że nikt ich nie kocha,poza nami. Prawda, bezwzględna prawda jest taka, że nikogo, oprócz nas, oninie obchodzą.Zdzisław Najder w dyskusji redakcyjnej na temat stosunkówpolsko-rosyjskich, prowadzonej przez Radosława Rybińskiego„Oswajanie niedźwiedzia", „Nowe Państwo" 2/2002NALOT CIASTKOWYAmerykańskie samoloty zrzuciły w niedzielę na Afganistan tysiące ciastek,by umilić Afgańczykom obchody Aid al Fitr, święta kończącego ramadan -poinformował major Raymond Cordell z bazy lotniczej Bargam koło Kabulu.- Pomyśleliśmy, że mieszkańcy Afganistanu w końcu dużo się nacierpieli i tomoże być sposób na okazanie im naszego szacunku - powiedział Cordell.„Gazeta Wyborcza" 17.12.2001TRZECI TOTALITARYZMMyślę, że to, co uczynił prezydent George Bush było opatrznościowe. Gdytylko doszedł do władzy, natychmiast zmienił politykę swojego poprzednikai wstrzymał dotacje międzynarodowym organizacjom finansującym aborcję.Wydaje mi się także, że wyraził się przeciwko stosowanym w Meksyku i Brazyliipraktykom obowiązkowej sterylizacji kobiet po urodzeniu jednegodziecka. Zdecydował też o pomocy finansowej dla dzieł charytatywnych prowadzonychprzez Kościoły chrześcijańskie. Także przemówienie nowego ambasadoraUSA przy ONZ było obroną rodziny w tradycyjnym jej znaczeniu.JESIEŃ.2002 297


Jako wyraz zemsty, kilka dni temu USA nie zostały (...) ponownie wybranena członka Komisji Praw Człowieka przy ONZ.Z tego wszystkiego wynika, że walka trwa i że jest to walka coraz bardziejzaciekła, a my, chrześcijanie, znajdujemy się w samym jej centrum. Nie powinniśmyjednak się bać, ponieważ wiemy, że Kościół w tej walce odniesieostateczne zwycięstwo - tak było w przypadku każdego innego totalitaryzmu,który go prześladował. Nazizm już nie istnieje, a Kościół trwa dalej.Komunizm prześladował Kościół jak nikt nigdy nie czynił tego w całej historiichrześcijaństwa, a dziś ten komunizm się rozpada. Podobnie Kościół bezwątpienia zwycięży wszelkie nowe totalitaryzmy w postaci zachodniego liberalizmuitd.Francuski mnich i duszpasterz, o. Daniel Ange w rozmowiez o. Mariuszem Bigielem SJ „W obronie rodziny", „Szum z Nieba" 2/2002ZRZUTKA NA ABORTERAPodczas 2429. spotkania Rady Unii Europejskiej (30 maja 2002 r.) podjętorównież kwestię finansowania Funduszu Ludnościowego ONZ (UNFPA),który - jak wspomniano lakonicznie w tym dokumencie - przeżywa aktualnie„finansowe problemy". Przypomnę, że przyczyną tych „finansowych problemów"Funduszu Ludnościowego ONZ jest zablokowanie przez prezydentaBusha amerykańskich dotacji na tę organizację z powodu jejzaangażowania w popieranie tzw. aborcji. Okazuje się, że w Radzie Unii Europejskiejto zaangażowanie absolutnie nie przeszkadza, a nawet uważa je zagodne uznania. (...) Oprócz tego ministrowie Rady Unii Europejskiej „wezwaliwszystkie państwa, aby kontynuowały swoje poparcie dla UNFPA"(...) Pamiętać jednak należy, że same białe koszule owych „ministrów"Rady Unii Europejskiej, wykładających dla Funduszu Ludnościowego ONZworek z euro na zabijanie nienarodzonych, nie powinny przesłonić elementarnegofaktu, że owa unijna zrzutka niczym się w swej istocie nie różni odwynajęcia zwykłego gangstera na tzw. krwawą robotę. USA to widzą i nicdziwnego, że nie chcą na taką zbrodnię dawać pieniędzy. Czyżby polscy zwolennicyUE gotowi byli tę stratę finansową Funduszu Ludnościowego uzupełnić?Przecież po wstąpieniu do Unii będziemy realizować tę decyzję Ra-298<strong>FRONDA</strong> 27/28


dy Ministrów UE i Komisji Europejskiej. Pora sobie zatem postawić pytanie:czy jesteś gotowy dać chociażby złotówkę na tę zbrodnię?Marek Czachorowski „Aborcyjna aktywność Unii Europejskiej",„Nasz Dziennik" 26.06.2002.PREZERWATYWY ZAMIAST KOŁCHOZÓWKiedy za Gomułki przyjeżdżali do Polski towarzysze radzieccy lub bułgarscy,nieuchronnie stawiali pytania, które nieco ambarasowały gospodarzy. Dlaczegowieś nieskolektywizowana? Dlaczego dozwolone abstrakcyjne malarstwo?Jak może w socjalistycznym kraju istnieć katolicki uniwersytet? Gościebyli zaprogramowani jak roboty; nawet jeśli przed "wymianą poglądów"zdążyli się upić, jakiś wewnętrzny nakaz skłaniał ich do bełkotania o kołchozachi malarstwie. W dalszej fazie upojenia przyznawali cichcem, że im osobiście"wiszą" te obrazy i spółdzielnie, ale u nich, "na górze" przywiązuje siędo tego dużą wagę; wszak jesteśmy jedną wielką rodziną.Wszystko to przypomniało mi się, kiedy oglądałem niedawno kanał TVPlanetę, który jest ostatnim ratunkiem przed amerykańskimi filmami w polskichtelewizjach (recenzenci określają je skrótowo: "łubu-du", "za pięć groszy","nie warto", "strata czasu" itd.) Co innego Planetę, dają tu przyzwoiteprogramy dokumentalne. I właśnie na jeden z nich trafiłem.Otóż przyjechał do Polski autobus z młodzieżą z zachodniej Europy,z którą teraz będziemy stanowić jedną wielką rodzinę. Mieli reżysera i operatora,zespół muzyczny i wielu sympatycznych młodych ludzi płci obojga.Przywieźli też niezły zapasik pytań do młodzieży polskiej. Trzeba przyznać,że goście byli życzliwie nastawieni. Już w pierwszych sekwencjach filmu wyrażalizachwyt z powodu Warszawy tonącej w światłach, wypełnionej pubami,dyskotekami, restauracjami itd., zachwyt tym większy, iż przypuszczali,że będzie tu "jak w krajach rosyjskich". Panowie raźno zabrali się do rzeczywymieniając potem uwagi, kogo "dało się przelecieć", a kogo nie. Trzebaprzyznać, że nie poszło im najlepiej.Ale o co pytali? Z pewnością nie o kołchozy i abstrakcję. Interesowała ich- w ujęciu reżysera filmu - głównie kwestia prezerwatyw i problem wszechwładzyKościoła. Te kwestie stale łączyły się ze sobą: czy Kościół zakazujeJESIEŃ-2002299


prezerwatyw? Czy potępia seks? Dlaczego instytucja ta wtrąca się do najmilszychludzkich przyjemności? Rozmówcy polscy i tłumacze starali się udzielićodpowiedzi. Prowadzili gości do kiosków, gdzie prezerwatywy były w różnychkolorach i rozmiarach. Wyszukali jakiegoś trochę przerażonego księdzaniezbyt obytego z tematyką seksualną, pytali go, dlaczego Kościół nie zajmujesię chorymi na AIDS, skoro ta choroba jest jednym z głównych polskichproblemów, dlaczego odrzuca ich społeczeństwo. No i znowu o prezerwatywach,które wprawdzie dostępne, ale wciąż potępione. Pewien znany piosenkarztłumaczył zło dążeniem Kościoła do władzy i kontroli nad społeczeństwem.Nie był to żaden donos, bo śpiewał już o tym w swoich piosenkach.Z tego ujarzmionego kraju (jednak wypełnionego pubami, dyskotekamii panienkami "do przelecenia") goście wyjeżdżali mimo wszystko w dobrychnastrojach. A ja oglądając napis "Fin" zadawałem sobie pytanie: czyżbyw dziedzinie "wymiany doświadczeń" prezerwatywy zastąpiły kołchozy? No,niezupełnie; one są, a kołchozów już nie było.Michał Radgowski „W niewoli pytań", „Rzeczpospolita" 2.03.2002.W KRAJU TRICOLORESWe Francji rodziny chcące adoptować dziecko czekają latami, wystając po papierkiw koncesjonowanych urzędach, zbierając opinie etc. Zgodnie z „politycznąpoprawnością", pierwsze dziecko do adopcji musi być Kolorowe. Stądm.in. wyprawy Francuzów nawet na Syberię, do Rumunii i w inne miejsca,gdzie znajdują się jeszcze Białe sieroty.Bogdan Dobosz „Wątpliwości bez wątpliwości",„Najwyższy Czas!", 29.06.2002POST KOMUNISTYCZNYJan Paweł II ogłosił 14 grudnia - gdy muzułmanie kończą ramadan, a katolicywciąż obchodzą adwent - dniem postu i modlitwy w intencji trwałegoi sprawiedliwego pokoju na świecie. Trudno stwierdzić, czy wszyscy katolicywzięli sobie do serca apel papieża. Z uznaniem przyjęły go natomiast środowiska,które trudno utożsamiać z jakąkolwiek religią.300<strong>FRONDA</strong> 27/28


Na wezwanie Ojca Świętego niemal natychmiast odpowiedzieli twardogłowikomuniści włoscy z Odbudowy Komunistycznej. "Zachowując pełnąautonomię, dołączamy do tej uniwersalnej inicjatywy; my również 14 grudniabędziemy pościć" - obiecali. Oświadczenie podpisali przewodniczący OdbudowyFausto Bertinotti oraz członkowie kierownictwa partii, i to oni tegodnia mają nie ulegać przyjemnościom stołu. - Będzie to post w takiej formie,jaką zaproponował papież. Będą pościć tak jak katolicy - wyjaśnia VittorioMucci z biura prasowego Odbudowy Komunistycznej. Nie potrafił jednakpowiedzieć, od spożycia jakich produktów powstrzymają się poszczący. Modlićsię nie będą.Beata Zubowicz „Komuniści będą pościć tak jak katolicy",„Rzeczpospolita" 12.12.2001.POST MASOŃSKI?Jako wielki mistrz Wielkiej Loży Regularnej Włoch, jedynej loży masońskiejna terenie państwa włoskiego uznanej przez masońską tradycję anglosaską,i jako socjolog (taki zawód wykonuję) uważam, że inicjatywy papieża podjętew związku z ostatnimi wydarzeniami na świecie są absolutnie niezbędnei stosowne w obecnej chwili głębokiego kryzysu. Dialog międzyreligijny prowadzonyprzez papieża potwierdza tylko jego działania, którym przyświecacel - wzajemna tolerancja między wyznawcami różnych religii. Tolerancjajest zresztą zasadą, na której opiera się myśl masońska.Wielki mistrz Wielkiej Loży Regularnej Włoch,Fabio Venzi w liście do redakcji „Rzeczpospolitej" 10.01.2002.JESIEŃ-2002 301


Upadek świata jest, zdaniem Ignacego Sołowieckiego,tak głęboki, że niemożliwe staje się prowadzeniew nim życia prawdziwie chrześcijańskiego, f z powodutej bezbożności nie można zachować w niezanieczyszczonejczystości: ani mnisi - życia zakonnego, ani dziewice- życia dziewiczego. Jedyną dostępną zatem jeszczestaroobrzędowcom drogą zbawienia staje sięmęczeństwo za wiarę.Teologiczneusprawiedliwieniesamobójstwau IgnacegoSołowieckiegoTOMASZ PIOTR TERLIKOWSKINie można zrozumieć duszy rosyjskiej bez uważnego przestudiowania historiii teologii staroobrzędowców - uważa Mikołaj Bierdiajew. Znaczenie lewegoskrzydła raskołu (...) polegało na tym, że uczyniło ono myśl rosyjską wolną i odważną,niezależną i zwróconą ku rzeczom ostatecznym 1- zauważa Bierdiajew. Ta, tak wysławianaprzez wielu rosyjskich myślicieli wolność bardzo łatwo może sięprzerodzić w samowolę i fanatyzm (bolszewicki, eurazjatycki czy narodowo--prawosławny). I niestety, tu trzeba się zgodzić z Bierdiajewem, źródła takiegonadużycia idei wolności i niezależności znaleźć możemy już u samychXVII-wiecznych staroobrzędowców. To oni (a dokładniej niektórzy z nich)302<strong>FRONDA</strong> 27/28


w imię wierności tradycji, ale i duchowej niezależności, przyjęli samobójstwojako jedną z podstawowych dróg do zbawienia. Od odrzucenia własnego życiaw imię wyższej prawdy jest zaś już tylko krok do odrzucenia prawa do życiainnych w imię wyższej prawdy. Stąd być może tak wielkie zainteresowaniestaroobrzędowcami wśród XIX- i XX-wiecznych rosyjskich bolszewików.Wszystkie chrześcijańskie wyznania zgodnym głosem odrzucają samobójstwo,nawet jako metodę walki z niesprawiedliwymi prześladowaniamichrześcijan. Katechizm Kościoła Katolickiego wyraźnie potępiając samobójstwoprzypomina, że poważna obawa przed próbą, cierpieniem lub torturami możezmniejszyć odpowiedzialność samobójcy 2 . Nie oznacza to jednak, że śmierć samobójczamoże być popierana jako forma walki z prześladowaniami. Odebraniesobie życia nie może być więc nawet w szczególnych przypadkach protestuprzeciw prześladowaniom zrównywane z przyjętym dobrowolnie (ale z rąkinnych) męczeństwem - jak to ma miejsce na przykład w buddyzmie. Istniejąjednak chrześcijańskie wspólnoty, dla których ten ostateczny wyrok Kościołakatolickiego (a także prawosławnego) jest dyskusyjny. Rosyjscy staroobrzędowcyna przykład w XVII wieku burzliwie dyskutowali nad tymproblemem, próbując nawet znaleźć teologiczne uzasadnienia dla grupowychi publicznych samobójstw (ich uzasadnieniem praktycznym była zawszeobawa przed atakiem sił carskich zwalczających staroobrzędowcówi torturujących ich po pojmaniu). W efekcie powstały nawet całe grupy (sekty)propagujące samospalenie lub wieszanie się jako drogę do zbawienia. Dusicieleuważali wręcz, że samobójstwo za wiarę jest miłe Bogu, a zbawionymoże być tylko ten, kto zginął za wiarę 3 . Nieco inne uzasadnienie prawa (czywręcz obowiązku) samozagłady przedstawili samospaleńcy (samozżigatiele),którzy postulowali zbiorowe samobójstwo całej gminy, gdy osiągnie ona duchowąi moralną doskonałość 4 . Ojcem duchowym i teologicznym wszystkichtych staroobrzędowych koncepcji moralnego i duchowego usprawiedliwieniasamobójstwa był diakon Ignacy Sołowiecki (znany wśród staroobrzędowcówrównież jako Ignacy Pomorzanin).Celem niniejszego artykułu jest przedstawienie jego poglądów na religijneusprawiedliwienie samobójstwa oraz polemik, jakie wywołały te poglądy.Prezentacja ta oraz analiza ignacjańskich poglądów mogą być również rozumianejako próba wprowadzenia w rozumienie „rosyjskiej duszy" rozdartejmiędzy fanatyczną wiarą a nihilizmem.JESIEŃ-2002303


Żywot diakona IgnacegoO życiu ojca doktryny samospalenia jako drogi do Boga wiemy niewiele. Napewno był on mnichem słynnego monastyru sołowieckiego. W 1661 rokuprzyjął tam święcenia diakonatu. Dwa lata później był jednym z kierownikówklasztornych zakładów solnych. Już wtedy, jak wszyscy sołowieccy mnisiw tym czasie, był zaangażowany w obronę starego rytu liturgicznego i kalendarzowego.Jego podpis widnieje pod trzema pierwszymi sołowieckimiapelami do cara o obronę statroobrzędowcówi odrzucenie reform nikoniańskich. Jednocześnie jednakdiakon Ignacy związał się z klasztorną opozycjąwobec pragnącego podporządkowaćklasztor moskiewskim władzom państwowymi kościelnym archimandryty Bartłomieja.Konflikt ten doprowadził ostatecznie do porzuceniaprzez Ignacego klasztoru i pozbawienia go przez archimandrytęświęceń (tym zupełnie się buntowniczy mnich nieprzejął i do końca życia przedstawiał się jako diakon) 5 .Bezpośrednią przyczyną wyrzucenia Ignacego z monastyru była jego naukao napisie, jaki powinien znajdować się na Krzyżu Chrystusa (tzw. title).Pierwotnie na wszystkich ruskich krzyżach znajdował się napis: „Isus HristosCar' Slavy" (IHCS), jednak patriarcha Nikon nakazał jego zmianę na„Isus Nazariejanin Car Iudejskij" (INO). Zdaniem większości staroobrzędowcówbyło to heretyckim i bluźnierczym zaprzeczeniem wiecznemu królowaniuChrystusa w chwale 6 . On żyje zawsze a nie w Nazarecie, ale siedzi napełnionychwałą po prawicy Ojca w niebiesiech. A taką titlą (belką ze zreformowanymnapisem - przyp. aut.) swoją nazywacie, bogobójcy, Zbawcę Świata, zwykłym człowiekiem.(...) Ipod taką titlą, my wierni chrześcijanie podpisać się nie możemy 7 - wyjaśniastanowisko staroobrzędowe diakon Ignacy. Uznanie nowego napisu(nowej titły) oznacza również, według diakona, oderwanie się od prawdziwegoKościoła i przyłączenie się do Kościoła Antychrysta. Pisząc bowiemo Chrystusie „król żydowski" zwolennicy nowego krzyża uznają, że jest onkrólem Żydów, ale nie chrześcijan. Kto jest zatem waszym królem? Przed kim siękorzycie? Czyż nie przed Antychrystem?" - pyta retorycznie Ignacy. Na tak radykalnestanowisko nie chciał się zgodzić nowy przywódca zwolenników stare-304<strong>FRONDA</strong> 27/28


go rytu w monastyrze o. Gieroncjusz - i to za jego przyczyną Ignacy wyruszyłna 12-letnią tułaczkę po Rosji.Czas wędrówki to dla Ignacego okres ukrywania się przed poszukującymigo władzami oraz nieustannego, w ciągle nowych miejscach, głoszenia wartościstarego rytu i znaczenia prawidłowego napisu na krzyżu. To dlatego niemalw każdym miejscu, w którym przebywał diakon, pojawiały się nowewspólnoty staroobrzędowców (szczególnie wiele powstało ich na Pomorzu,stąd często określa się Ignacego mianem Pomorzanina). W czasie wędrówkistarał się on także nawiązywać kontakty z innymi liderami ruchu staroobrzędowego,m.in. z protopopem Awwakumem czy mnichem Korniłem 9 .Spokój (relatywny - oczywiście) Ignacego przerwało dopiero spaleniemonastyru sołowieckiego przez żołnierzy posłusznych patriarszemoskiewskiemu oraz wymordowanie wiernych staremu obrządkowimnichów. Dla Ignacego stało się to symbolem upadkuostatniego bastionu prawdziwej wiary i rozpoczęcia czasówAntychrysta 10 . A wszystko dlatego, że diakonprzyjmował za swoją ideę świętego Zosimy,założyciela klasztoru sołowieckiego, który wskazywałna monastyr jako na ostatnie miejsce, w którymchronione są prawdziwe chrześcijańskie zwyczaje oraz obrzędy,i które z tego powodu znajduje się pod specjalną opiekąBoga. Monastyr Sołowiecki stał się więc swoistym CzwartymRzymem - chronionym przed wszelką herezją - oraz ZiemiąŚwiętą chronioną przed atakami Złego. Upadek tego miejsca dla wielu staroobrzędowcówstał się znakiem początku końca świata 11 .Tak było i dla diakona Ignacego. Od momentu zniszczenia klasztoru radykalizujeon swoją naukę, starając się wskazywać, jak wierni chrześcijaniemają zachowywać się w obliczu zbliżającego się końca świata. Ignacy zabraniaim przede wszystkim uczestnictwa w jakichkolwiek modlitwach wrazz nikonianami. Jego zdaniem bowiem oficjalna Cerkiew jest zapowiedzianymAntychrystem. Pełny wyraz nauka ta znalazła w ostatnim dziele diakona -„Wyznaniu", które ukazało się w 1682 roku. Ignacy dochodzi w nim do wniosku,że prawdziwy chrześcijanin nie może zachować pełnej czystości w świeciecałkowicie opanowanym przez siły zła. Wyjściem nie jest już nawetucieczka na pustynię i prowadzenie tam życia mniszego. Jedynym wyjściemJESIEŃ-2002305


z tej sytuacji może stać się, zdaniem Ignacego,zbiorowa śmierć dla zbawienia duszy. Bez tak radykalnegopowierzenia się Chrystusowi zbawienienie jest już możliwe. Diakon Ignacy wybrał takąśmierć z własnej ręki, w otoczonym przez carskiewojska Monastyrze Paleostrowskim nad MorzemBiałym, 4 marca 1687 roku 12 .CzasAntychrystaDiakon Ignacy przyjmował, podobnie jak niemalwszyscy pisarze staroobrzędowi XVII wieku, iżwraz z upadkiem (popadnięciem w herezję) ostatniegoprawosławnego państwa na ziemi rozpoczęłysię czasy ostateczne, okres panowania na całejziemi Antychrysta. Już w 1654 roku Iwan Nieronoww liście do cara wyrażał przekonanie, że wprowadzoneprzez patriarchę Nikona reformy przygotowująrozpoczęcie królowania Antychrysta. Zdaniem Spirydiona Potiomkinaostateczne zwycięstwo Antychrysta miało nastąpić w 1666 roku (związane tobyło rzecz jasna ze zbiegiem ostatnich trzech liczb w roku). W tym właśnie rokustarzec Efrem Potiemkin ogłosił, że przepowiadanym Antychrystem jest patriarchaNikon. Przeciw tej koncepcji wystąpił Awwakum, który przypomniał,że zapowiadany Antychryst miał pochodzić z żydowskiego plemienia Dana,a żydowskiego pochodzenia nie można było patriarsze moskiewskiemu przypisać.Ostatecznie wielu pisarzy staroobrzędowych przyjęło, że zapowiadanymAntychrystem jest (lub ma być) car (ewentualnie car wraz z patriarchą) 13 .Diakon Ignacy głosił zupełnie inną koncepcję. Jego zdaniem zapowiadanymAntychrystem jest zreformowana przez patriarchę Nikona rosyjska Cerkiewprawosławna. Wyrzekła się ono bowiem prawdziwej wiary apostolskiejwyrażonej w pełni przez Ojców pierwszych siedmiu soborów powszechnychw liturgii oraz zwyczajach religijnych Rusi. Ignacy zarzucił zreformowanejprzez Nikona Cerkwi uleganie nowinkom łacińskim i latynizowanie (cooznaczało dla niego spychanie w otchłań herezji) zwyczajów i wiary prawosławnej.Wasza wiara nie jest już prawosławną i chrześcijańską, ale jest łacińską,306<strong>FRONDA</strong> 27/28


zymską herezją. Toteż (...) dla nas wasz Kościół nie jest prawdziwym Kościołem".Latynizacja ta miaia się posunąć tak daleko, że zdaniem diakona Ignacego,w rosyjskiej Cerkwii prawosławnej nie są już sprawowane ważne sakramenty(nawet dokonywany przez nikonian chrzest Ignacy nazywa tylko żydowskimobrzezaniem), a jego kapłaństwo utraciło jakiekolwiek znaczenie. Odpowiedzialniza taki stan Cerkwi mają być dwaj słudzy szatana - patriarcha Nikoni car Aleksiej 15 .Znakiem tego odstępstwa Cerkwi rosyjskiej ma być, zdaniem IgnacegoSołowieckiego (jak to już zostało zasygnalizowane), zmiana napisu na krzyżuChrystusa. Powrót do inskrypcji, jaka znajduje się w Piśmie Świętym,oznacza bowiem dla diakona odrzucenie Boskiej natury Jezusa Chrystusai uznanie Go wyłącznie za człowieka. Jeśli Jezus nie jest Chrystusem, jeśli dlawszelkiego stworzenia nie jest Królem chwały, ale królem żydowskim - to jest on antychrystem'6- wyjaśnia Ignacy. Napisanie „król żydowski" świadczyć ma równieżo odrzuceniu przez oficjalną Cerkiew zwierzchnictwa i opieki Chrystusa:król żydowski, a nie wasz' 7 .Uznanie oficjalnej Cerkwi prawosławnej za Antychrysta (obecne nie tylkou Ignacego Sołowieckiego) oraz odrzucenie wartości jej sakramentów doprowadziłoostatecznie do odrzucenia wartości kapłaństwa oraz do uznania,że w czasach ostatecznych Bóg odebrał prawosławnym prawo do sakramentów,w tym do sakramentu najważniejszego - Eucharystii 18 .Obraz świata, jaki wyłania się z tychprzekonań, jest jasny i prosty. Całyświat rozpada się na dwie części. Pojednej stronie są wierne Chrystusowiostatki prawosławnych staroobrzędowców, po drugiej zreformowana Cerkiewnikoniańska, Kościół łaciński i poganie będący sługami Antychrysta".Prześladowania ostatnich wiernych Chrystusowi są zaplanowanym od za-JESIEN-2002307


wsze sposobem wyłonienia wybranych, którzy przez męczeństwo mają zaświadczyćo swej przynależności do prawdziwego Kościoła 20 .Chrzest przez ogieńUpadek świata jest, zdaniem Ignacego Sołowieckiego, tak głęboki, że niemożliwestaje się prowadzenie w nim życia prawdziwie chrześcijańskiego.I z powodu tej bezbożności nie można zachować w niezanieczyszczonej czystości: animnisi - życia zakonnego, ani dziewice - życia dziewiczego". Jedyną dostępną zatemjeszcze staroobrzędowcom drogą zbawienia staje się męczeństwo za wiarę.Ignacy prosi więc oficjalną Cerkiew o szybką śmierć: Me pragniemy przy waszejwładzy życia dla siebie, ale śmierci, lepszej niż pokusa heretyckiego żywota 22 .Z czasem początkowe pragnienie rychłego męczeństwa zmienia się u niegow przekonanie, że śmierć w płomieniach jest jedyną drogą zbawienia. Oczyścićsię z brudu, jaki przylega do chrześcijan w opanowanym przez Antychrystaświecie, można jedynie przez samospalenie, przez próbę ognia. Sam Ignacy,jak to już zostało wspomniane, wraz z 2700 innymi staroobrzędowcamipodjął taką próbę 4 marca 1687 roku.Samospalenie dokonywało się zwykle, jak informują starcy pomorscy,grupowo. Wszyscy oni (...) samowolnie zbierają się w grupę, i razem mężczyźni, ko-3Qg <strong>FRONDA</strong> 27/28


iety wraz z dziećmi, i zbiorowo zamykają się w świątyni, którą otaczają słomą, trocinamii suchym chrustem, a potem własnoręcznie ją podpalają 13 . Poza ludźmi palisię również w świątyni cudowne ikony, stare księgi liturgiczne, Pismo Święte,dzieła teologiczne, szaty liturgiczne itd. - wszystko w obawie, by nie dostałysię one w ręce wyznawców oficjalnej Cerkwi i nie zostały przez nichsprofanowane (już przez samo ich używanie).Początkowo taką drogę zbawienia akceptowała większość liderów staroobrzędowstwa.Protopop Awwakum w „Księdze Homilii" sugeruje wręcz, żedobrowolne spalenie się wraz z rodziną i dziećmi, by uniknąć skalania złemświata, jest dobrym wyborem w Panu. Odpowiadając na pytanie staroobrzędowcówsyberyjskich Awwakum jeszcze wzmacnia to stanowisko i twierdziwręcz, że dobrowolne spalenie się jest jedynym pewnym sposobem ucieczkiprzed Antychrystem 24 . Jednak już dziesięć lat później wśród starców pomorskichpojawia się zdecydowany sprzeciw wobec takiej formy oczyszczeniai zbawienia.Starcy Pomorscy (Andrzej, Galagtion, Mina i Irinarch) poza odwołaniemsię do Ewangelii i Tradycji Kościoła, odrzucającej zdecydowanie samobójstwoi uważającej je za prostą drogę do potępienia, skupili się raczej naprzedstawieniu okrutnych elementów samospalenia oraz na społecznym wymiarzetego czynu. Krytycy koncepcji diakona Ignacego zwracali uwagęprzede wszystkim na fakt, iż samooczyszczenie przez samospalenie jest próbąuzyskania łatwego zbawienia. W takim przypadku nie jest już potrzebne,trudne w czasach ostatecznych, uczciwe, bogobojne życie. Wystarczy tylkow odpowiednim momencie wejść do cerkwi i dać się spalić. Wyrzekają się dobroczynnejpokuty, i odrzucają wysiłki i post (...) gęgają jedni do drugich: Jedzmyi pijmy, jutro zaś ogniem oczyścimy grzechy nasze! I słabnie cnota a pomnaża się bezprawie25 . Samospalenia pomnażają również ból i smutek w tym i tak już złymi ogarniętym przez demona świecie.* * *Ostatecznie zwycięstwo w tym sporze odnieśli przeciwnicy samospalenia.Tylko nieliczne grupy bezpopowców zachowały w swojej doktrynie przyzwoleniedla tak radykalnego środka zbawienia się i odrzucenia świata. Jak zauważaAleksander Dugin (współczesny rosyjski filozof, nacjonalista i eura-JESIEŃ2002 309


zjata) - elementy radykalnego „ruskiego buntu" eschatologicznego, któregoprzejawem bez wątpienia była doktryna Ignacego Sołowieckiego, przetrwaływ podświadomości i w myśleniu Rosjan do dnia dzisiejszego. Zostały one coprawda skierowane (przez bolszewików i rewolucjonistów wszelkiej maści)raczej w kierunku spalania innych niż siebie samego - w imię odrzucenia staregoświata 26 . Ale ten bunt przeciwko staremu światu może jeszcze, zdaniemDugina, zupełnie nieoczekiwanie powrócić 27 .TOMASZ PIOTR TERLIKOWSKIPRZYPISY:1 M. Bierdiajew, „Rosyjska idea", tłum. J.C.-S.W, Warszawa 1999, s. 19.2 KKK 22823 J. Gondowicz, „Najkrótszy słownik sekt i herezji Kościoła Wschodniego", „Literatura na świecie"4 (213) 1989, s. 143.4 Tamże, s. 157.5 N.Ju. Bubnow, O.W. Czumiczewa, „Diakon Ignatij: żizn i soczinienija", w: „Pamiatniki staroobriadczeskojpis'miennosti", Santk-Peterburg 2000, s. 11-15.6 E. Przybył, „Symbolika krzyża w polemikach staroobrzędowych 1653-1682 i jej źródła", „ZeszytyNaukowe Uniwersytetu Jagielońskiego. MCCXXXVII, Studia religiologica" z. 32, 1999,s. 210.7 „Kniga o title na kreste Hristove", w: „Pamiatniki staroobriadczeskoj pis'miennosti", Santk--Peterburg 2000, s. 47. Tekst knigi napisany został już po porzuceniu przez Ignacego klasztoru.Jednak poglądy w nim zawarte są wcześniejsze.8 Tamże, s. 51.310<strong>FRONDA</strong> 27/28


9 NJu. Bubnow, O.W. Czumiczewa, „Diakon Ignatij: żizn i soczinienija", s. 16.10 Tamże, s. 17.11 E. Przybył, „W cieniu Antychrysta. Idee staroobrzędowców w XVII wieku", Kraków 1999, s.73.12 NJu. Bubnow, O.W. Czumiczewa, „Diakon Ignatij: żizn i soczinienija", s. 36-37.13 E. Przybył, „W cieniu Antychrysta", s. 83-95.14 „lspoviedanije Ignatija Soloveckogo", w: N.S. Demkova, „Soczinienija Awakuma i publisticzeskajaliteratura rannego staroobriadczestwa", Sankt-Peterburg 1998, s. 135.15 Tamże, s. 135-136.16 „Kniga o titlie na krestie Christovie", s. 49.17 Tamże, s. 50-51.18 F.E. Mel'nikov, „Kratkaja istorija drevnieprawoslawnoj (staroobriadczeskoj) Cerkvii", Barnaul1999, s. 126.19 „Ispoviedanije", s. 137.20 E. Przybył, „W cieniu Antychrysta", s. 137.21 „Ispoviedanije", s. 137.22 Tamże, s. 139.23 Żalobnica, w: „Pamiatniki staroobriadczeskoj pis'miennosti", s. 154.24 E. Przybył, „W cieniu Antychrysta", s. 154.25 „Żałobnica", s. 160-161.26 A. Dugin, „Katechon i revolucija", „Elementy", nr 8.27 Szerzej w: T.R Terlikowski, „Eurazjatycka alternatywa", „Emaus" 5 (2002) 43, s. 14-15.JESIEŃ-2002311


Rosja lat 90-tych, a także i obecna, nie jest krajem marzeńtych pisarzy rosyjskich, którzy wcześniej rzucili rękawicęsowieckiemu totalitaryzmowi i zostali zmuszenido emigracji. Są wśród nich m.in.: AleksanderSołżenicyn, Aleksander Zinowiew, Władimir Maksimówi Władimir Bukowski.NIE TAKMIAŁO BYĆ,PRZYJACIELEMICHAŁKURKIEWICZGdy w sierpniu 1998 roku przebywałem w Moskwie, kolega, u którego sięzatrzymałem, uprzedzał mnie: „Tylko nie wymieniaj od razu wszystkich dolarów,bo je stracisz". Przez parę dni nic się nie działo. Aż tu nagle słyszęz radiowego głośnika na ścianie jakiejś kafejki na Arbacie, że zdaniem George'aSorosa rosyjski rubel „stoi za wysoko". Od tego się zaczęło: rubel spadałna łeb, na szyję, rosyjskie firmy przestały za cokolwiek płacić, budżet nie312 <strong>FRONDA</strong> 27/28


miał na wypłaty emerytur, na świecie przestali honorować karty płatnicze rosyjskichbanków, a nielicznych polskich importerów rolnych wyparła z Rosjitania, dotowana żywność z Unii Europejskiej.Najwyraźniej w Moskwie wiele osób wiedziało, że kryzys finansowy jestnieuchronny i bliski (mój przyjaciel nie zalicza się do sfer rządowych). Najwyraźniejteż wypowiedź Sorosa była katalizatorem, a nie przyczyną wybuchu.O ile wiadomo, rosyjski rząd i bank centralny przez pewien czas nie podejmowałyżadnych środków zaradczych, biernie czekając na rozwójwydarzeń. Może chodziło o to, by paru speców od kręcenia bicza z piaskumogło zarobić na przewidywanych zmianach kursów... W każdym razie o rosyjskichwładzach nie świadczy to dobrze.Znawca Jelcynowskiej Rosji Włodzimierz Marciniak określa jej systempolityczny jako powierzchowną demokratyzację przy braku demokratycznej kontroli...Współczesna Rosja przypomina raczej latynoamerykańskie systemy korporacyjne,w których kluczową rolę odgrywają nie instytucje demokratyczne, lecz klany i korupcja.'Podobnie rzecz się ma w gospodarce; nie było równego startu do kapitalizmu,a górą są ci, którzy - z błogosławieństwem partii i rządu - zaczęlirobić interesy już w drugiej połowie lat 80-tych. Tak się składa, że byli togłównie wysocy funkcjonariusze Komsomołu, z których „pracy" wyrosły potemduże firmy, np. rozrywkowe i reklamowe. 2Inny powód przewagi nomenklaturyw biznesie, to fakt, że oficjalnie w ZSRS właścicielem nieruchomościmogło być tylko państwo lub partia. Tak więc w okresie powstawania pierwszychstruktur komercyjnych najlepsze obiekty sprzedawane były wyłącznie tym firmom, którepowstawały przy udziale nomenklatury. 3Kolejną ścieżką uwłaszczenia nomenklaturybyło przekształcanie ministerstw w koncerny, najpierw państwowe,potem - przynajmniej w części - prywatyzowane. Modelowy przykład takiejmetamorfozy to przekształcanie Ministerstwa Przemysłu Gazowego ZSRS.W 1989 roku na jego miejsce utworzono Państwowy Koncern Gazowy „Gazprom",a w 1992 Rosyjską Spółkę Akcyjną „Gazprom". Wokół niej powstałasilna grupa kapitałowa, obejmująca szereg spółek-córek, banki, infrastrukturędo transportu paliwa w Rosji i poza jej granicami. W efekcie koncern przejąłcałkowitą kontrolę nad dochodami z eksportu gazu. 4Dodam tylko, że jaksię z Rosjanami rozmawia, to nie trzeba im tłumaczyć co to jest „prywatyzacjanomenklaturowa" - oni wprawdzie mówią „prywatyzacja dyrektorska",ale chodzi o to samo.JESIEŃ-2002313


Inna specyficzna cecha rosyjskiegosystemu politycznego to wysoka pozycjasłużb specjalnych. Autor monografiizagadnienia Andrzej Grajewski podkreśla,że Federalna Służba Bezpieczeństwajest jednym z nielicznych organów władzy federalnej,który zachował pionowe strukturywe wszystkich podmiotach Federacji Rosyjskiej,a jednocześnie posiada scentralizowanezarządzanie. 5Rosyjskie władze dbająo służby i, mimo początkowych wahań,wyraźnie dają do zrozumienia, że niemoże być mowy o zerwaniu ciągłości historycznej. Widać to w Moskwie naPlacu Łubiańskim, czyli tam, gdzie mieści się siedziba organów. Istotnie, stojącyniegdyś w centralnym miejscu placu pomnik twórcy Czeki Feliksa EdmundowiczaDzierżyńskiego rozwalono, ale widać, że tam kiedyś stał. Naładnym skwerku jest maleńki pagórek, wokół którego są dobrze utrzymaneklomby z kwiatami, a w jego stronę prowadzą żwirowane alejki. Tymczasemsymboliczny, naprawdę niewielki, głaz ku czci represjonowanych stoi nauboczu placu i trzeba wiedzieć, że tam jest jeśli ktoś chce go zobaczyć. Totrochę tak, jak warszawska, prawie niewidoczna tablica ku czci ofiar z MinisterstwaBezpieczeństwa Publicznego, którą niedawno odsłonięto na ścianieMinisterstwa Sprawiedliwości przy Placu na Rozdrożu...Kolejna sprawa to udział rosyjskich służb specjalnych w gospodarce. Grajewskipisze, że pieniądze zainwestowane na Zachodzie przez wywiad KGB w końculat 80-tych, powracają obecnie do Rosji, a także do innych krajów WNP bądź EuropyŚrodkowej w postaci rzekomo zachodnich inwestycji, chociaż w całości sąkontrolowane przez rosyjskie grupy kapitałowe... Uwzględniając fakt, że w latach1995-1996 wśród zachodnich inwestorów, działających w Rosji, szczegółnie aktywnebyły takie „potęgi finansowe", jak Cypr, Lichtenstein, Belize, Wyspy Dziewicze, czyWyspy Bahama można sądzić, że wielu z tych rzekomo zachodnich inwestorów miałorodzimy rodowód i zaczynało swe kariery w I Zarządzie Głównym KGB. 6Te oceny dotyczą wprawdzie Rosji Jelcynowskiej, nic jednak nie wskazujena to, by pod rządami Władimira Putina rzeczy miały iść w innym kierunku.Wypada się zgodzić z Grzegorzem Przebindą, zdaniem którego Putin chce być314 <strong>FRONDA</strong> 27/28


co prawda Europejczykiem, ale w kilku bardzo istotnych dla Rosji i świata sferach działazdecydowanie po azjatycku... Rosja potrzebuje dziś rozwoju instytucji demokratycznych,niezawisłych sądów, wolnej prasy oraz inicjatywy niezastraszonych obywateli. 7Jedno wszakże wydaje się oczywiste: z różnych powodów Rosja lat 90-tych, a także i obecna, nie jest krajem marzeń tych pisarzy rosyjskich, którzywcześniej rzucili rękawicę sowieckiemu totalitaryzmowi i zostali zmuszenido emigracji. Myślę o pisarzach najbardziej u nas znanych, przynajmniej jeszczeniedawno. Są to: Aleksander Sołżenicyn, Aleksander Zinowiew, WładimirMaksimów i Władimir Bukowski. W każdym razie ich publicystyka z lat9Q-tych pokazuje obraz Matuszki Rossiji zupełnie odmienny od tego, jaki dominujew mediach, także polskich, które zazwyczaj pokazują Rosję z perspektywyrozgrywek na Kremlu.Zinowiew, czyli jak sobie mały Alosza wyobraża AmerykęAleksander Zinowiew (1922), filozof i logik, przebywający w latach 1978-1999 na emigracji, jest najbardziej znany jako popularyzator terminu homosovieticus, który zresztą odnosił także i do siebie. Samo zjawisko opisywanojuż znacznie wcześniej, choć nie pod tą nazwą. Na przykład według MikołajaBierdiajewa pojawił się nowy typ antropologiczny, w którym nie było już cech dobroci,łagodności, pewnej nieokreśloności, charakterystycznych rysów twarzy rosyjskich.Teraz były to oblicza gładko wygolone,twarde, zaczepne, agresywne. Bez najmniejszegopodobieństwa do dawnej rosyjskiej inteligencji,która przygotowywała rewolucję. Nowytyp wywodził się z wojny, która wydałakadry bolszewickie, był militarny w tym samymstopniu, co typ faszystowski. 8Zinowiew, inteligentny krytyk RosjiStalina, Breżniewa czy Gorbaczowa, różnisię od innych pisarzy tym, że uważa, iżw Rosji zwyciężył komunizm, bo trafił tamna podatny grunt. W 1980 r. tak definiowałcharakterystyczne cechy rosyjskiego charakteru narodowego: Jest to naprzykład przez wieki opracowana umiejętność poniżania się i poniżania innych, pokoraJESIEŃ-2002315


wobec władzy, zdolność do życia w trudnych warunkach, umiejętność przystosowaniasię do cudzych poglądów, skłonność do służalczości i żądania jej od innych, łatwość przechodzeniaze stanu sentymentalnej płaczliwości w stan okrucieństwa i gniewu, skłonnośćdo chałtury i łenistwa... Ta „szeroka" i „tajemnicza" dusza rosyjska, dostateczniedobrze opisana jeszcze w przedrewolucyjnej literaturze, okazała się nad podziw wygodnadla eksperymentu komunistycznego. Jest to jedna z przyczyn, dla których komunizmprzerwał przede wszystkim w Rosji linię obronną cywilizacji. 9Temu poglądowi pisarzbył wierny i później. W grudniu 1993 roku na spotkaniu z czytelnikamiw Warszawie mówił: rewolucja w Rosji tak naprawdę niczego nie zmieniła. Ustrójszlachecki w Rosji był inny niż na Zachodzie. Szlachta rosyjska to byli urzędnicy, którympłacono - z braku czego innego - ludźmi, duszami. To była klasa rządząca. Po rewolucjiw jej miejsce przyszła druga klasa rządząca, partyjnych biurokratów. Na miejscejednego systemu powstał drugi, ale działo się wciąż to samo.'" Wtedy Zinowiewbył już związany z, przeciwnym partii władzy, narodowym kierunkiem politykirosyjskiej i publikował na łamach miesięcznika Nasz Sowremiennik.W swej pracy Zapad. Fenomen zapadnizma (1993)" Zinowiew przedstawiłmiażdżącą ocenę rosyjskiej transformacji politycznej i gospodarczej. Przedewszystkim polityczny i gospodarczy krach ZSRS to - w ocenie pisarza - efektglobalnej polityki Zachodu, a ściśle westernizacji (zapadnizacji) całej planety.Ten ostatni proces - dowodził - nie wyklucza dobrowolności ze strony kraju poddawanegowesternizacji, nawet jest pożądane, by to się właśnie tak odbyło. Zachód dążydo tego, by ofiara sama polazła mu w paszczę i jeszcze czuła wdzięczność.Aby to osiągnąć należy, dyskredytować wszystkie ważne atrybuty strukturyspołecznej kraju. Destabilizować ją. Przyczyniać się do kryzysu gospodarki, aparatupaństwowego i ideologii. Dzielić społeczeństwo na wrogie grupy, atomizować je, popieraćdowolne ruchy opozycyjne, kupować elitę intelektualną... Jednocześnie propagowaćobraz życia na Zachodzie... Okazywać pomoc gospodarczą westernizującemu się krajowido tego stopnia, by przyczynić się do zniszczenia jego własnej ekonomii.Wedle Zinowiewa, sowieccy reformatorzy nie mieli o tym pojęcia. Ich ideefixe była gospodarka rynkowa, której też nie rozumieli. Przywódcy nowej Rosjiwyobrażali ją sobie na dwa sposoby. Pierwszy to przedpotopowa forma kapitalizmui to jeszcze w przedpotopowej formie jego marksistowskiego opisu. Jeśli nawet dlaimitacji kapitalizmu przedpotopowego mogli przygotować dowolną liczbę kapitalistów,to dla wprowadzenia współczesnego kapitalizmu potrzebny jest cały proces historyczny,na który w Rosji nie ma warunków. Inne ich wyobrażenie o nowoczesnej gospo-316<strong>FRONDA</strong> 27/28


darce to jej propagandowy obraz zaczerpnięty z zachodniej ideologii. Tymczasem -podkreśla autor - trzeba odróżniać ideologiczny obraz gospodarki rynkowej i jej realność,tzn. skomplikowane struktury, zwłaszcza systemu finansowego, sporyudział państwa w gospodarce itd. Efekt tych, narzuconych z zewnątrz i przeprowadzonychbez pojęcia, reform nie mógł być dobry i oznaczał przekształcenierosyjskiej gospodarki w dodatek do gospodarki światowej, przy czym dokładnie w takiejroli, jaką jej wskażą faktyczni gospodarzeświatowego społeczeństwa.Podobnie - dowodzi Zinowiew - rzeczsię miała w dziedzinie reform politycznych.Gdy sowieccy reformatorzy burzyli system państwowościsowieckiej z zamiarem wprowadzeniana jego miejsce demokracji typu zachodniego, myślelio niej nie to, czym ona faktycznie jest, alemieli przed oczyma jej wyidealizowane wyobrażenie,jakie stworzyła dla nich zachodnia ideologia.Abstrahując od innych elementów systemu władzyzachodniego społeczeństwa, wybrali takie jego cechy,jak wielopartyjność, podział władzy, wybieralnośći wymienialność jej organów. Tę sumę jejoznak nazwali demokracją... i oświadczyli, że jestona kośćcem systemu państwowego... W rzeczywistościdemokracja nie wyczerpuje systemu państwowegozapadnizmu. Co więcej, ona w ogóle nie jest jego najważniejszym elementem...jest jedynie na powierzchni realnego systemu władzy. Autor dodaje, że naZachodzie poza strukturami parlamentarnymi istnieje cała „kuchnia władzy",którą stanowią nieformalne wpływy biurokracji, wojska, biznesu, innychlobbistów, fundacji i organizacji pozarządowych oraz niezależnych odrządu mediów. Oczywiście w Rosji też nie brakuje niejawnych powiązań władzyz biznesem, ale media nie są wolne, a organizacje pozarządowe nie majązbyt wiele do powiedzenia. Tu różnica jest zasadnicza.Interesujące jest, jak Zinowiew definiuje główną przyczynę fiaska rosyjskichreform politycznych i gospodarczych. Otóż jest nią materiał ludzki, nieprzystawalnydo takich reform. Materiał ludzki adekwatny dla zapadnizmu nazywazapadoidami, dla komunizmu - komunoidami. Charakterystyczna dlaJESIEŃ-2002 317


komunoidów jest dominacja „My" nad „Ja" i nawet hipertrofia „My". Przejawia się tow skłonności do psychologicznego kołektywizmu i kolektywistycznego obrazu życia. Dlazapadoidów charakterystyczna jest przewaga „Ja" nad „My" i nawet hipertrofia „Ja".Przejawia się w skłonności do indywidualizmu, osobistej niezależności od innych ludzi,rozwoju środków indywidualnej samoobrony, a nawet samoizolacji - pisze Zinowiew.Jako przykład cywilizacji zapadoidalnej podaje USA, komunoidalnej - Rosję. Tochyba najsłabsza część jego wywodu.Co do Zinowiewowskiej wizji recepcji zachodniego systemu politycznegoi gospodarczego w Rosji lat 90-tych, to można się zgodzić, że wiele rzeczyrobiono na zasadzie „jak sobie mały Alosza wyobraża Amerykę". Jakkolwiekistnieje coś takiego, jak charakter narodowy, to jednak ten arbitralny,deterministyczny wręcz podział społeczeństw ludzkich na komunoidów i zapadoidówjest po prostu z ducha sowiecki.Zinowiew jest konsekwentny; w 1999 roku, po atakach NATO na Serbię,zdecydował się na powrót do Rosji, argumentując, że nie chce żyć już w Europie,która zagubiła swoje wartości i stała się kolonią amerykańską.Maksimów, czyli kleptokraci wszystkich krajów łączcie się!Władimir Maksimów (1930-1995) to pisarz, dla którego głównym punktemodniesienia była Biblia i tradycja chrześcijańska. Widać to choćby w powieści„Spojrzenie w otchłań" 12 , której główny bohater, jeden z wodzów białejRosji, admirał Kołczak jest przedstawiony na podobieństwo samotnego rycerza,który wie, że czeka go klęska, ale honor nie pozwala mu uciec. Maksimówmusiał opuścić ZSRS w 1974 roku. W Paryżu założył i przez 18 lat prowadziłpismo Kontynent, przez wielu porównywany z paryską Kulturą(współpracownikami Kontynentu byli m.in. Jerzy Giedroyc i Gustaw Herling--Grudziński) W pierwszym numerze pisma redakcja deklarowała: Mówimyw imieniu całego kontynentu kultury krajów Europy Wschodniej. Za naszymi plecamirozpostarł się ogromny kontynent, gdzie panuje totalitaryzm z bezkresnym archipelagiemokrucieństwa i przemocy na całej swojej przestrzeni. I wreszcie, staramy się stworzyćwokół siebie zjednoczony kontynent wszystkich sił antytotalitaryzmu w duchowejwalce o wolność i godność Człowieka..."Warto dodać, że w 1980 roku Maksimów opublikował w swym piśmieapel „Potrzebna skrucha". Najważniejsi działacze rosyjskiej emigracji poli-318 <strong>FRONDA</strong> 27/28


tycznej, którzy go podpisali, uznali w imieniu rosyjskiej inteligencji winę sowieckiegoreżimu za zbrodnię katyńską.Znawczyni twórczości Maksimowa Katarzyna Duda 14podkreśla, że miarąkrytycyzmu pisarza wobec nowej Rosji byl tytuł jego książki - Samoistreblenije 15 "(Samounicestwienie). Maksimów następującodefiniuje grzech pierworodny nowejRosji - ona po prostu nie jest nowa,tylko neobolszewicka. Bo jak może byćinaczej, skoro prorokami demokracji są bylikandydaci na członków Politbiura, prowincjonalniwykładowcy marksizmu-leninizmu,szefowie wydziałów politycznych w wojsku,niedawni obwodowi gauleiterzy, komsomolscyzapiewajłowie i breżniewowskie downy telewizyjne.Autor dowodzi, że Rosja jeszczenigdy nie była w tak złym stanie, jak napoczątku lat 90-tych, zaś Rosjanie zatracilipoczucie tożsamości narodowej i stalisię stadnym zwierzęciem socjalnym. We wszystkich sferach życia zapanował relatywizmi nihilizm. Maksimów pisze: straszny jest człowiek epoki totalitarnej, służącyjako nosiciel radioaktywnego wirusa niszczycielskiej ideologii, ale jestem pewien, że człowiekświata posttotalitarnego, pozbawiony jakichkolwiek pojęć na temat Dobra i Zła,gotów - dla zaspokojenia swoich życiowych instynktów - popełnić dowolne przestępstwoi świętokradztwo, może być jeszcze straszniejszy dla cywilizacji judeo-chrześcijańskiej...Zdaniem pisarza powszechna demoralizacja, wręcz epidemia kradzieżyi rozpasanie biurokracji sprawia, że zasadne staje się hasło: „kleptokraciwszystkich krajów łączcie się!"Według Katarzyny Dudy, Maksimów przywiązywał ogromną wagę dozbrojnej rozprawy Jelcyna z parlamentem w roku 1993. Dlatego, że wtedy runęłahierarchia wartości, która przedtem zaczynała się jako tako prawidłowoukładać. Pisarz, jako zwolennik demokracji personalistycznej, nie mógł zaakceptowaćprzemocy - nawet w imię rzekomo „wyższych" celów.Trzeba przyznać, że w pierwszej połowie lat 90-tych pisarz prawidłowo odczytywałzmiany zachodzące w rosyjskich mediach. Teraz, po faktycznym przejęciuprzez rząd telewizji NTW i zamknięciu TV-6, wiele osób wie, jak się rzeczyJESIEŃ-2002319


mają naprawdę - wtedy nie było to takie oczywiste. Według Maksimowa, w JelcynowskiejRosji nie było wolności życia społecznego, bo jej warunkiem jest faktycznawolność mediów. Tymczasem nie może być o niej mowy skoro stacje telewizyjne,radio, a częściowo i prasa są dotowaneprzez państwo, więc - normalną koleją rzeczy -prezentują pozycje prorządowe. A jeśli tak, to nicdziwnego, że łamy gazet - jak je Maksimów nazywał- „pluralistyczno-demokratycznych" były dlaniego zamknięte i chcąc mieć kontakt z czytelnikamimusiał publikować w obcej mu ideowoPrawdzie (co wyciągnęły pisarzowi dwie lustratorki- Anna Bikont i Joanna Szczęsna - w wywiadziez Herlingiem-Grudzińskim).W rosyjskich mediach Autora gniewała jeszczeinna rzecz; faktycznie istniejąca wtedy tendencjado zmiany wszystkiego, co się dzieje w Rosji, rozbudzanienienawiści do ojczyzny, zawarte w twierdzeniach,że armia rosyjska to zaścianek, szkoła- rozsadnik obskurantyzmu, rodzina - kłoaka, a cały kraj - Czarnobyl Podobnie irytowałygo twierdzenia o Rosji rzekomo powracającej na łono cywilizacji. Nazwiskawielkich twórców - argumentował Maksimów - świadczą, że Rosja zawszedo tej cywilizacji należała, a ciągłość jej tradycji i kultury nie zostałaprzerwana nawet w czasie czystek i wielkiego terroru. Pustka ideowa przyszładopiero teraz.Pisarz był też zwolennikiem maksymalnego ograniczania inwestycji zagranicznychw gospodarce kraju i obawiał się zagranicznego zadłużenia, któremoże spowodować, że w Rosji powstanie swego rodzaju demokracja kolonialna.Maksimów podejrzewał, że Zachód (osobliwie USA) dążył do obaleniakomunizmu tylko po to, by doprowadzić do osłabienia Rosji, potem jej rozbioru,a w konsekwencji anihilacji. Temu miała służyć kreowana w zachodnichmediach psychologia rusofobii. W przeszłości Maksimów, jak wieluzresztą Rosjan, uznawał Amerykę za enklawę demokracji w jej najdoskonalszejformie i wierzył, że wolność przyjdzie właśnie z Nowego Świata. Ta perspektywazaczęła się zmieniać, gdy wyjechał na Zachód i poznał tamtejszerealia. Postawa optymistyczna ustąpiła miejsca krytycznej.320<strong>FRONDA</strong> 27/28


Sołżenicyn, czyli nadzieja tylko w OpatrznościAleksander Sołżenicyn (1918), autor „ArchipelaguGułag" (literacka Nagroda Nobla1970) pokazał światu czym był system sowieckichłagrów. Andrzej Drawicz pisał niegdyś,że znaczenie Sołżenicyna polegało nauświadomieniu wszystkim, a przede wszystkimmieszkańcom świata wolnego, czym jest w praktycewspółczesny komunizm i jakie śmiertelne niebezpieczeństwoniesie to, co określamy jako wyzwanietotalitarne.' 6 W swojej publicystyce Sołżenicynod dawna szukał dróg wyjścia Rosji z totalitaryzmu.Jego ostatnią emigracyjną propozycjądla kraju była praca „Jak odbudowaćRosję?" (1990) 17Autor przewidywał, że ZSRSi tak się szybko rozsypie, więc nie ma sensutrzymać w nim na siłę Mołdawii, republik bałtyckich, zakaukaskich i środkowoazjatyckich.Co się tyczy Kazachstanu, to - nie bez racji - podkreślał etniczniesłowiański charakter jego północnej części. Większości Ukraińców,Białorusinom i kazachstańskim Słowianom proponował wspólne państwo -Związek Rosyjski. Te pomysły zakładały nieprawomocność granic republikańskichw ZSRS i jako takie niejednokrotnie budziły sprzeciw elit oraz władzukraińskich i kazachskich. Wedle Sołżenicyna Związek Rosyjski powinien natychmiastzaprzestać wspierania zaprzyjaźnionych reżimów (takich jak Kuba,Wietnam, Etiopia, Angola, Korea Północna czy Afganistan) i europejskichkrajów bloku sowieckiego. Z wolności krajów Europy Wschodniej cieszmy się; niechsobie swobodnie żyją i kwitną, a za wszystko niech płacą według cen światowych. Dalejsugerował nacjonalizację majątku KPZS, likwidację „CzKGB" i rozgonienielwiej części biurokracji związkowej. Radził dać chłopom ziemię na własnośći stworzyć przestrzeń dla prywatnej przedsiębiorczości w ogóle, pamiętającwszakże, by kapitał zagraniczny wpuszczać ściśle wytyczonym korytem, tak aby sprawianegoprzezeń gospodarczego ożywienia nie przewyższał ani odprowadzany za granicęzysk, ani zniszczenie naszego środowiska naturalnego. Pisał, że dla kraju decydującyjest nie rozwój stolicy, lecz prowincji. Ten zaś powinny gwarantowaćJESIEN-2002321


samorządy - ziemstwa na szczeblu lokalnym, powiatowym, obwodowymi ogólnorosyjskim. Zwieńczeniem systemu państw owo-ziemskiego, zakładającegowspółdziałanie administracji rządowej z samorządami, miała być silna prezydentura.W pracy tej Sołżenicyn po części powtórzył, a po części rozwinąłswe tezy zawarte w „Liście do przywódców Związku Sowieckiego" 18 .W 1994 roku, po 20 latach emigracji, noblista wrócił do kraju. Najpierwodprawił swój triumf; w kraju wydano jego wszystkie dzieła, co było warunkiempowrotu. Wracając jechał z Syberii do Moskwy pociągiem. Na kolejnychstacjach witano go chyba nie gorzej niż w carskich czasach podróżującegoimperatora. W Moskwie Sołżenicyn dostał cotygodniową audycję w TVOstankino, którą jednak rychło zdjęto z anteny z powodu słabej oglądalności.Nie wiem, czy istniały jakieś podteksty polityczne tej decyzji, ale rzeczywiściebyły to dość nudne pogadanki, więc nie przypuszczam, by twierdzenieo słabej oglądalności było wyssane z palca.Rosja lat 90-tych rozczarowała Sołżenicyna. Najlepiej widać to w jego publicystycznejksiążce pt. „Rosja w zapaści" (1998)" Praprzyczyna zła to -zdaniem autora - niewykorzystanie okazji, jaką był nieudany pucz nomenklaturowyz sierpnia 1991 roku. Należało momentalnie rozwiązać i rozpuścić całąpartię komunistyczną; otworzyć drogę dla zakazanej przez 60 lat drobnej i bardzodrobnej przedsiębiorczości... nadać realne prawa samorządowiterytorialnemu. Dlaczego tego nie zrobiono?Bo przywódcy za pierwszy i najważniejszy krok uznalirozchwytywanie pomieszczeń i gabinetów na Kremlu... Cowięcej, orły nowej demokracji przefrunęły po prostu górąz „Prawdy", czasopisma „Kommunist" (to aluzja doszefa rządu Jegora Gajdara - przyp. MK), z komunistycznychakademii, czy zgoła z KC KPZS. Z wczorajszychpolitruków mamy nie to, że demokratów, ale najbardziejradykalnych demokratów. Reformęgospodarczą zastąpiła - zdaniem pisarza - złodziejska prywatyzacja. Nielicznicwaniacy, dysponujący małym nawet wyjściowym kapitałem, skupywali za bezcen odzdezorientowanych osób duże partie voucherów (czyli bonów prywatyzacyjnych -przyp. MK), a następnie nabywali za nie upatrzone kęsy majątku państwowego.Pomimo swoich wcześniejszych deklaracji - w 1998 roku Sołżenicynwcale nie był zachwycony tym, że Gorbaczow wypuścił Europę Środkową322<strong>FRONDA</strong> 27/28


z Układu Warszawskiego, Jelcyn w 1993 roku wypuścił Polskę do NATO, zaśRosja wbrew słowiańskim, a także i własnym, rosyjskim interesom wysiała kontyngentwojskowy w ramach sił międzynarodowych do Bośni. To linia kapitulacjiwobec Zachodu, a zwłaszcza odgrywającego szczególnie złowrogą rolę Waszyngtonu,który od początku popierał niepodległość Ukrainy. O AmeryceSołżenicyn pisze: To, co w ogromnej mierze wybacza Ukrainie (a jeszcze łatwiej republikomazjatyckim) - i wszelkie tłumienie odmiennych poglądów, i wszelkie matactwawyborcze - tego nawet w małym stopniu nie wybacza Białorusi, gwałtownie atakującnawet nieśmiałe próby jej zjednoczenia z Rosją. Konkluzja jest oczywista:Zachodowi zależy na maksymalnym osłabieniu,i tak już słabej i okrojonej, Rosji.Kolejna kwestia budząca niepokój Sołżenicyna topolityka Rosji na obszarze dawnego ZSRS. Pisarz poraz kolejny zarzuca Moskwie uznanie granic leninowsko-stalinowsko-chruszczowowskich.Przede wszystkimdlatego, że ich efekt to pozostawienie za granicami nowejRosji prawie tyle samo rosyjskiej ludności, ile utracił całyZwiązek Sowiecki podczas II wojny światowej.W świetle tego, co się stało w byłej Jugosławii,zwłaszcza w Bośni, niechęć Sołżenicyna do sowieckichgranic między republikami wydaje się nieco irracjonalna. Z drugiejjednak strony możliwe, że taka operacja byłaby pożyteczna w przypadkuCzeczenii. Sołżenicyn po wielokroć mówił, że najlepsze, co można zrobić z tąrepubliką, to przyłączyć do Kraju Stawropolskiego dawne kozackie tereny napółnoc od rzeki Terek, a z reszty Czeczenii faktycznie i formalnie się wycofać.Mimo wyraźnej niechęci do nowych granic Rosji Sołżenicyn w żadnymrazie nie proponuje odtworzenia ZSRS, bo oznaczałoby to utopienie narodu rosyjskiegow pęczniejącym świecie azjatyckim. W nas samych zaś hasło to tylko tłuminaszą własną świadomość narodową. Noblista krytykuje funkcjonowanie WspólnotyNiepodległych Państw dlatego, że obciąża ona Rosję finansowo i militarnie.Trzeźwo zauważa, że Rosja słono płaci za stabilizację w swojej strefieodpowiedzialności. Natomiast kraje WNP, które się już od niej oddzieliły psychologiczniei historycznie zwlekają z odejściem tylko dlatego, że liczą na korzyści ekonomiczneze strony Rosji... Dlatego trzeba budować nie WNP, lecz silną państwowość rosyjską- konkluduje pisarz.JESIEŃ-2002323


Sołżenicyn mocno podkreśla też, że idea eurazjatycka (którą definiuje jakopogląd, że Rosja organicznie przynależy do Azji i powinna budować swojąprzyszłość w łączności i jedności z Azją) nie jest żadnym projektem politycznymdla współczesnej Rosji - z tych samych powodów, co restauracjaZSRS. U jednych jest to zanikodwagi, zanik wiary w siłynarodu rosyjskiego, u innychukryta chęć restytucji ZSRS.Ale byłoby to wyrzeczenie siętrwającej od tysiąca lat rosyjskiejtożsamości kulturoweji spowodowałoby utonięcie topniejącegonarodu rosyjskiegow gwałtownie rosnącej masiemuzułmańskiej. Jeśli grozinam narodowa zguba, to nietutaj należy szukać ratunku. Jeśli wytrwamy, to jedynie na kamienistej drodze naszejsamoistności, całej długiej tradycji naszej państwowości, kultury i wiary prawosławnej- argumentuje.Interesujący jest stosunek Sołżenicyna wobec partii władzy. Oligarchizacjasystemu rządów postępowała w Rosji przez całe minione dziesięciolecie,ale milowym krokiem na tej drodze były wybory prezydenckie w 1996 roku,których sens formalnie sprowadzał się do alternatywy: komuniści czy niekomuniści?Zdaniem autora „Archipelagu Gułag" była to jednak alternatywapozorna, bowiem już w trakcie kampanii wyborczej wyraźnie widoczna była niepewnośćZiuganowa, lęk komunistycznej góry przed własnym zwycięstwem. Skoro zaś opozycjaułegła samounicestwieniu, to rząd umiał to docenić; komunistów zaczętowciągać w tajne negocjacje i transakcje z obozem władzy, a potem przyszła nagrodasymboliczna, istotnie nieco w stylu przypominającym ostatnią scenęz „Folwarku zwierzęcego". Doszło bowiem do zgody i pojednania komunistówi (wtedy) niekomunistów. Szczyt pojednania osiągnięty został w dzień osiemdziesiątejrocznicy przewrotu bolszewickiego. W jubileuszowej odezwie prezydenta nawet niezostały wspomniane kazamaty Czeki-GPU i łagry Gułagu, ale za to znałazlo się miejscena to, by okazać „zrozumienie i przebaczenie tym, którzy popełnili tragiczną dziejowąpomyłkę", próbując realizować na ciele Rosji swoją Wielką Doktrynę.324<strong>FRONDA</strong> 27/28


W tej farsie Sołżenicyn dostrzega przede wszystkim wielką niemoralność.Na brak moralności w życiu społecznym i politycznym był zaś pisarz zawszewyczulony. W słynnym przemówieniu, jakie wygłosił w 1978 roku w Harwardzie20zarzucił Zachodowi, że jego polityka wobec komunizmu abstrahuje odmoralności: Takie właśnie pomieszanie dobra ze złem, słusznego prawa z niesłusznym,znakomicie przygotowuje teren pod absolutny triumf absolutnego zła na świecie! Przeciwdobrze przemyślanej światowej strategii komunizmu, na pomoc Zachodowi mogąprzyjść jedynie czynniki moralne, innych nie ma; polityka kierowania się jakimikolwiekwzględami koniunkturalnymi nigdy nie zdoła stawić czoła tej tragedii.Najgorszy w dzisiejszej Rosji, zdaniem pisarza, jest nie wadliwy systempolityczny czy gospodarczy, ale wszechogarniający kryzys duchowy, bo jeślipozwolimy nadwyrężyć duszę narodu, będzie to oznaczać jego zagładę. Sołżenicynma nadzieję, że nad Rosją czuwa Opatrzność; kto w ciągu swojego życia miał jużmożność przekonać się o racji i potędze Najwyższej Mocy nad nami, uwierzy, że nawetpo tym stuleciu, które się po nas przetoczyło, Rosjanie nadal mogą mieć nadzieję.Nie została im odebrana.Bukowski, czyli rewolucja, której nie byłoWładimir Bukowski (1942), to jeden z najbardziej znanych dysydentów, kilkakrotniewięziony i przetrzymywany w szpitalach psychiatrycznych. Naemigracji przebywa od 1976 roku, kiedy to został wymieniony na wodza komunistówchilijskich Luisa Corvalana. Nie wrócił do Rosji i mieszka w Anglii.W książce „I powraca wiatr" (1978) dokładnie opisał, jak wyglądał sowieckisystem dręczenia dysydentów w szpitalach psychiatrycznych. W 1982roku wydał „Pacyfiści kontra pokój" - pamflet na zachodnią lewicę i zawodowychbojowników o pokój, manipulowanych przez Kreml. Ten problem totakże jeden z wątków dobrze udokumentowanej książki „Moskiewski proces"(1995) 21Ta ostatnia cieszyła się sporym zainteresowaniem w Polsce zewzględu na tematykę - działalność sowieckich służb specjalnych, inwazja naAfganistan, KGB-owskie źródła pierestrojki i planu politycznego zakładającego,kontrolowaną przez Kreml, transformację europejskich krajów Ostbloku.Dyskutowano zwłaszcza, popartą dokumentami, tezę Bukowskiego, że togenerał Wojciech Jaruzelski prosił w 1981 roku Kreml o wsparcie zbrojne,czemu sprzeciwiał się Breżniew.JESIEŃ-2002325


W „Moskiewskim procesie" Bukowski pisze, jak to w kwietniu 1991 rokuusiłował przekonać prodemokratycznych deputowanych do Rady NajwyższejRFSRS, by brali sprawy w swoje ręce, przejmowali władzę i organizowalidemokratyczne struktury. Po prawdzie na tym polegał cały problem: kraj gotówbył obalić reżim,ale niegotowa okazałasię nowa „elita",nowi wyrośliw czasie pierestrojki„demokraci". Ludziena ogół przypadkowi,którzy wypłynęliw czasie i w ramachpseudowyborów, kiedykażda nowa twarzwydawała się lepsza odstarych... Im w ogólenie zależało nazmianach, które mogły ich całkowicie odsunąć na bok, pozbawiając przypadkowonabytej pozycji „liderów". Autor uważa, że błędem było swego rodzaju zapatrzenierosyjskich sił prodemokratycznych na Polskę, tak jak i błędem polskiejopozycji był „Okrągły Stół" w naszym kraju (do której to tezy Bukowskiwielokrotnie powracał w wywiadach podczas promocji polskiego wydania„Moskiewskiego procesu" w 1998 roku - przyp. MK). jak i pozostali rosyjscy„liderzy" marzyli tylko o „pokoju obywatelskim", o „pertraktacjach przy okrągłymstole" z komunistycznym reżimem. (...) wyjaśniałem, że nawet w Polsce (gdzie za plecamiliderów „Solidarności" stały miliony członków ich organizacji, mających za sobądoświadczenie stanu wojennego) „okrągły stół" był jednak błędem i tylko przyhamowałruch polskiego społeczeństwa ku demokracji, że w ich warunkach „okrągły stół"tym bardziej nie będzie okrągły.Podobnie jak Sołżenicyn i Maksimów, Bukowski ocenia, że nowa Rosjaprzespała swoje pięć minut w historii, tę wielką okazję, jaką było fiasko puczunomenklaturowego w sierpniu 1991 roku i kompromitacja jego organizatorów.Nawet w centrum, gdzie osobista władza Jelcyna na samym początku nie była kwestionowana,nie zdołano opieczętować „obkomów" i „rajkomów" partii i skonfiskować jej326<strong>FRONDA</strong> 27/28


majątku. Bezwzględnie należało jak najszybciej unieszkodliwić pozostałe części składowetotalitarnego systemu, w tym również KGB z jego całą splątaną siecią agenturalną,potwornie rozrośniętą armię z jej najpotężniejszą bazą przemysłową... trzeba było razna zawsze publicznie zdyskredytować i zdemaskować socjalistyczny reżim, zrzucić goz piedestału, pokazać i udowodnić jego przestępstwa... Na samym początku można byłoi należało przeprowadzić najboleśniejsze, ale nieuniknione reformy: przede wszystkimszeroką prywatyzację własności państwowej- mieszkań, zakładów, instytucjihandlu detalicznego i hurtowego.Ten jeden krok rozszerzyłby społecznąbazę władzy Jelcyna, jednocześniewprowadzając w życie podstawową zasadęwłasności prywatnej, bez którejniemożliwe są żadne dalsze reformyrynkowe. Dlaczego wówczas tak sięnie stało? Bo wtedy Jelcyn musiałbyzerwać swój sojusz z „liberalną"częścią nomenklatury i szybkorozpisać nowe wybory. On tymczasemtasował, przekładał i znówprzetasowywał starą, biurokratycznątalię kart.Nowa Rosja przystąpiła do reformgospodarczych w 1992 roku,a przeprowadzić je miał Jegor Gajdar- odrośl usychającego drzewastarej nomenklatury (wnuk Arkadija, autora „Timura i jego drużyny"). Jegoekipa to były młode, energiczne, liberalnie myślące dzieci nomenklatury. Ale- jak zauważa Bukowski - kłopot z nimi polegał na tym, że ich wiedza w zakresieekonomii była wyłącznie książkowa, ponieważ nie zdarzyło im się żyć tak, jakżyją zwykli ludzie, czy to w socjalizmie, czy w kapitalizmie. Poza tym zawiniło teżswoiste zapatrzenie na Polskę; Rosji „terapię szokową" (tj. uwolnienie cen)zaaplikowano w zupełnie innych niż nad Wisłą warunkach. Jej efektem byłozubożenie społeczeństwa i pusty budżet. Prywatyzacja kuponowa równieżprzyniosła fiasko; bony (nominalnie warte 10 tysięcy rubli) szybko stały sięJESIEN-2002327


zwykłym, ale za to inflacjogennym, środkiem płatniczym - kilka miesięcy poemisji płacono za nie pięć razy mniej.Poza fiaskiem gospodarczym efekt polityczny Gajdarowskich eksperymentówbył fatalny; tego rodzaju reforma była bardzo na rękę komunistom: oto mimo, żenie wprowadzono ani demokracji, ani gospodarki rynkowej, obie te idee zostały dostateczniezdyskredytowane. Codo Jełcyna, to dla niego tenkrach oznaczał początek długiegocofania się. O ile wiosną1992 roku musiał się wyprzećswoich przekonań politycznych,jesienią przyszłomu poświęcić całą swoją ekipę(w tym również Gajdara),a wiosną 1993 roku już walczyło polityczne przetrwanie.Nawet szturm na Biały Domi rozpędzenie przy użyciu siłystarej Rady Najwyższej niewzmocniło jego pozycji. Nowy parlament (Duma) okazał się niewiele lepszy od poprzedniegoi od tego czasu Jelcyn stał się w istocie zakładnikiem „struktur władzy" (armii,ministerstwa spraw wewnętrznych i nowego KGB: FSK) To ważna konstatacja,bo taki był właśnie powód bajecznej kariery politycznej przedstawiciela „organów"Władimira Putina. Według Bukowskiego, struktury siłowe popierałyJelcyna do końca i nieuniknione wydawało się, że wcześniej czy później struktury siłoweprzejmą pełną władzę. W styczniu 2000 r. pisarz mówił o ówczesnym p.o.prezydenta Putinie: stoi za nim system KGB. 22Bukowski, podobnie jak Sołżenicyn, kwestionuje celowość zaangażowaniaRosji na obszarze WNP jako spadkobierczyni ZSRS. W rezultacie bowiemnie tylko okazało się, że odpowiedzialność za zbrodnie komunizmu spoczywa tylko nanarodzie rosyjskim, który sam był ofiarą tych zbrodni w stopniu wyższym niż inne narody;ale niemożliwe stało się przeprowadzenie jakiejkolwiek poważniejszej reformyogromnych sowieckich sił zbrojnych, rozrzuconych obecnie na wielkiej przestrzeni byłegoZwiązku i bardzo często wciąganych w lokalne konflikty etniczne. Czas zweryfikowałten pogląd o tyle, że armia rosyjska podlega sporym redukcjom, jed-328 <strong>FRONDA</strong> 27/28


nak faktem jest, że w pierwszej polowie lat 90-tych często odgrywała ważnąrolę - także polityczną - w krwawych nieraz waśniach narodowościowych naterenie byłego ZSRS.W jednym Bukowski różni się zasadniczo od Sołżenicyna, Zinowiewa,czy Maksimowa: nie pisze o zachodnim spisku przeciwko Rosji i nie wierzyw ten spisek, częściej raczej wspomina, jak to kremlowska wierchuszka robiław konia różnych „użytecznych idiotów" na Zachodzie. I raczej ma pretensjędo polityków zachodnich za gorbazm i jelcynomanię.Polak, Moskal - dwa bratankiTak właśnie nową Rosję widzą rosyjscy pisarze, czytani u nas niegdyś przezgenerację, którą ukształtował stan wojenny. Wszyscy ci autorzy, oprócz Bukowskiego,odczuwają wyraźny - czasem aż nadto wyraźny - żal za utraconymimperium. To można zrozumieć. Żywią przekonanie o wyjątkowościswojego kraju. To też nie jest w kulturze europejskiej rzadkością - dowodziautor „Megalomanii narodowej" Jan Stanisław Bystroń. Wszyscy, poza Bukowskim,sądzą, że Związek Sowiecki - ich, chcąc nie chcąc, ojczyzna - rozpadłsię na skutek intryg Zachodu, przede wszystkim Ameryki. Przy czymtylko Zinowiew chwilami doprowadza swój wywód na ten temat ad absurdum.Są to jednak problemy właściwe Rosji - tak samo jak na przykład kwestiapojmowania roli politycznej państwa jako funkcji jego terytorium. Jeślibyabstrahować jednak od wątków specyficznie rosyjskich, to okaże się, że przebiega zwłaszcza mechanizmy rosyjskiej transformacji są niepokojąco bliskietemu, co przeżyliśmy w minionym dziesięcioleciu nad Wisłą. Tu też na początkuopozycja ułożyła się z nomenklaturą, nikt nie niepokoił dawnego aparatuwładzy, zaś jeśli chodzi o start do nowej rzeczywistości gospodarczej, toaparat był w sposób oczywisty uprzywilejowany. Też mieliśmy, zdawało się,silnego przywódcę, który przegapił parę okazji do zrobienia czegoś sensownego.Służby specjalne wprawdzie u nas nie rządzą, jak w Rosji, ale wielewskazuje, że ich rola jest zbyt duża, podczas gdy wymiaru sprawiedliwości -zbyt słaba. Również sporo było afer gospodarczych, a namiastka powszechnejprywatyzacji, czyli program NFI poniósł pełne fiasko. Pasożytnicza biurokracjapączkuje. Z wolnością mediów, osobliwie publicznych, też bym nieprzesadzał...JFSIEŃ-2002329


Przykłady można by mnożyć. Co z tego wynika? Ano to, że my, Polacy niepowinniśmy się nadymać i puszyć patrząc na Rosjan. Opisując nasze życiepolityczne, często staramy się bowiem punktem odniesienia dla naszych analizuczynić to, co dzieje się w dojrzałych demokracjach zachodnich. Tymcza-330<strong>FRONDA</strong> 27/28


sem, aby lepiej zrozumieć zachodzące w Polsce procesy, powinniśmy raczejuważnie przyglądać się temu, co odbywa się w krajach takich, jak Ukrainaczy właśnie Rosja.MICHAŁ KURKIEWICZPRZYPISY:1 Włodzimierz Marciniak „Rozgrabione imperium. Upadek Związku Sowieckiego i powstanieFederacji Rosyjskiej", ARCANA, Kraków 2001, s.5642 ibid. S.3263 ibid. S.3354 ibid. S.3535 Andrzej Grajewski „Tarcza i miecz. Rosyjskie służby specjalne 1991-1998", Biblioteka „Więzi",Warszawa 1998, s. 3276 ibid. s.3197 „Rzeczpospolita" 22.01.2002.8 Tadeusz Klimowicz „Przewodnik po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach (1917-1996), Towarzystwo Przyjaciół Polonistyki Wrocławskiej, Wrocław 1996, s.779 Aleksander Zinowiew „Rosja i Zachód", KRĄG, Warszawa 1984, s.2610 „Rzeczpospolita" 11.12.1993.11 Aleksandr Zinowiew „Zapad. Fenomen zapadnizma", „Centrpoligraf" Moskwa 199512 Władimir Maksimów „Spojrzenie w otchłań", GRYF Warszawa 199313 Klimowicz, op.cit. s.10614 Katarzyna Duda „Wizja Rosji postkomunistycznej. Publicystyka Władimira Maksimowa",w:„Wizja człowieka i świata w myśli rosyjskiej" red. Lucjan Suchanek, Wydawnictwo UJ, Kraków199815 Władimir Maksimów „Samoistreblenije", „Gołos" Moskwa 199516 Andrzej Drawicz „Spór o Rosję', KRĄG Warszawa 1987, s. 15517 Aleksander Sołżenicyn „Jak odbudować Rosję? Refleksje na miarę moich sil", ARKA, Kraków199118 Lucjan Suchanek „Aleksander Sołżenicyn, pisarz i publicysta" UJ Kraków 199419 Aleksander Sołżenicyn „Rosja w zapaści" Bertelsmann Media, Warszawa 199920 Aleksander Sołżenicyn „Zmierzch odwagi", Oficyna Liberałów, Warszawa 198021 Władimir Bukowski „Moskiewski proces. Dysydent w archiwach Kremla", VOLUMEN Warszawa199822 „Rzeczpospolita" 29.01.2000JESIEŃ'2002 331


List otwarty do Wojciecha WenclaKolonia - Berlin, 13 majaDrogi Panie!Z niezmierną radością przyjąłem na pozór mało znaczący fragment Pańskiegoartykułu zamieszczonego w numerze 3/2002 Nowego Państwa pt. „Zycie jestgdzie indziej". To prawda, w Polsce bywam coraz rzadziej, bowiem co najmniejod 10 lat sprawy idą tam dla mnie nad podziw dobrze. Co za tym idzie, rzadkotrafiają do mnie niepokojące głosy, na temat wydarzeń, które umacniałybyw Narodzie Polskim przesłanie Tego, którego imienia nie chcę tutaj wymieniać.Kiedy jednak takie głosy pojawiają się, wszystkie skrupulatnie analizuję. Z tymwiększym zdziwieniem w Pana wybitnej, aczkolwiek niestety konserwatywnejpublicystyce, odnalazłem myśli diabelsko genialne, które zamierzałem wprowadzićw życie dopiero za kilka lat. Bo jakże nie cieszyć się, kiedy tak opiniotwórczyeseista jak Pan pisze: (...)Dlatego tak nieprzekonująco brzmią formułowane przezczęść środowisk chrześcijańskich wezwania do nasycania kultury masowej treściami ewangelicznymi.- Popkultura jest tylko środkiem ekspresji - przekonują zwolennicy tej koncepcji- i w zależności od ludzi, którzy ją tworzą, może służyć dobru albo zlu. Otóż dzisiejszakultura masowa wcale takim neutralnym środkiem nie jest, bo w całości -jako tkanka- stanowi wcielenie religijnego konsumpcjonizmu. Oczywiście można przemycać za jej pośrednictwemsłowa Chrystusa, problemem pozostaje jednak forma, w jakiej się to robi.I nie chodzi tu o służące dobrej sprawie, melodyjne utwory Arki Noego, które stanowią zazwyczajkoronny przykład masowej ewangelizacji. Nie należą one do popkultury, ale dodużo starszego nurtu pieśni dziecięcej, co wyda się oczywiste, kiedy przypomnimy sobiechoćby przedwojenną piosenkę „Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje" z dynamicznym namiarę dzisiejszej wrażłiwości refrenem „Hejże ha!".Hejże ha! Właśnie taki nastrój towarzyszy mi od przeczytania tego arcyciekawegotekstu. Błyskotliwy wywód erudyty! Nic genialniejszego nie wymyśliłbymja sam, a przecież nawet Pańska kultura wysoka nie odmawia miprzebiegłości. Dzisiaj istnieje już tylko i wyłącznie kultura masowa! Oczywiściebardzo jestem z tego rad, bo słabizna to rzadkiej wody, a i pracy włożyłemw nią niemało! Miewa jednak swoje wzloty ponad przeciętną i tutaj bywaniebezpieczna. Istnieje przecież tzw. masowa kultura wysoka i ma się332 <strong>FRONDA</strong> 27/28


niestety coraz lepiej. Właśnie ona spędza mi sen z powiek, jeżeli w moimprzypadku można mówić o śnie. Jadę teraz pociągiem szybkobieżnym na liniiKolonia - Berlin. Również w tych miastach powstają co ciekawsze jejdzieła, zwłaszcza w zakresie królowej sztuk - muzyki. Zespół To Rococo Rotnagrał np. płytę inspirowaną zwyczajnym, prostym budynkiem o klockowatejbryle. Wszystkie trzyminutowe utwory odpowiadają jednakowym pomieszczeniombudynku. Doskonała rzecz. Albo Jeff Mills - ten czarnoskóryBerlińczyk nagrał kolejną wersję muzyki do futurologicznego dzieła FritzaLanga „Metropolis". Majstersztyk! Podziwiam ich wybitne osiągnięcia i jednocześniecieszę się, że nie tworzą dzieł inspirowanych gotyckimi katedramiczy „Boską komedią". Taka sztuka mogłaby mi bardzo zaszkodzić. A tak,oczywiście - bardzo łatwo przypisać jej Piękno, również o Prawdę ociera sięaż nadto często. Najgorzej jest z Dobrem... Ale tutaj na pomoc pospieszył miPan, wskazując, że nie ma co próbować zmieniać tkanki pop-kultury wtłaczającw nią Dobro i Miłość. Cieszę się niezwykle, bo wysoka kultura masowa, jakoawangarda pop-kultury, wyzuta z dobra i miłości zacznie powoli dryfowaćw kierunku czystego estetyzmu. Prawda przestanie ją po prostu obchodzić,bo ile można tarzać się w misternie stworzonym przeze mnie świecie rozpusty,zbrodni i kłamstwa. Artyści są przecież zbyt delikatni!Moja radość jest tym większa, że kultura masowa to również komputery,telewizja (z którą bodaj miał Pan niegdyś coś wspólnego), radio, prasa kolorowa.Idąc za Pana wyborną diagnozą widzę już oczami wyobraźni niewielkiegetto kultury wysokiej, które kompletnie utraciło kontakt z rzeczywistościąoraz masową Wieżę Babel skazaną na zżeranie własnego ogona. I niciwtedy z wezwań tego starego safanduły Jana Pawła II o jakiejś nowej ewangelizacjiczy - o zgrozo - wyjątkowo błyskotliwej idei inkulturacji w obrębie kulturymasowej. Na myśl o tej ostatniej aż przechodzi mnie dreszcz, gdyż przypominamsobie ciężkie czasy zatęchłej kontrreformacji. Brrr!Tak, getto elitarne, w którym być może i ja się znajdę. Jako obserwator.Będę mógł wtedy, nie zawracając już sobie głowy niczym innym, do końcaświata odgrywać wyjątkowo przyjemną rolę wysublimowanego estety.Zawsze znajdzie Pan we mnie wiernego czytelnika.Sługa uniżonyDIABEŁJESIEŃ-2002333


MODLITWAALEKSANDRAANDRIEJTARKOWSKIBoże! Uratuj nas w tę straszliwą godzinę... Nie pozwól zginąć moim dzieciom,przyjaciołom, mojej żonie, Wiktorowi i wszystkim tym, którzy Cię kochająi wierzą w Ciebie. Uratuj i tych, którzy nie wierzą w Ciebie, bo są ślepii nie myślą o Tobie, bo jeszcze nie wiedzą, co to znaczy być tak naprawdęnieszczęśliwym; wszystkich, którzy w tej oto chwili utracili nadzieję, wiaręw przyszłość, w życie, w to, że mogą u Ciebie szukać pomocy; uratuj każdego,kto przepełniony jest strachem i poczuciem zbliżającego się końca, kimmiota strach o siebie i swych najbliższych; uratuj tych, którym nic prócz Ciebienie pozostało i dla których jesteś jedyną ucieczką, dlatego że jest to ostatnia,najstraszliwsza wojna, po której już nic nie pozostanie i nie będzie anizwyciężonych, ani zwycięzców, ani miast, ani wsi, ani trawy, ani drzew, aniwody w potokach, ani ptaków na niebie... Oddam Ci wszystko, wszystko comam, porzucę swą rodzinę, którą kocham, spalę swój dom, wyrzeknę sięMalca, stanę się niemy, do nikogo już nigdy nie odezwę się słowem, wyrzeknęsię wszystkiego, co wiąże mnie z życiem, tylko spraw, by wszystko byłotak jak przedtem, tak jak dziś rano, tak jak wczoraj, żeby nie było wojny i tegośmiertelnego, przyprawiającego o mdłości, zwierzęcego strachu, niczegotakiego! Pomóż Panie, a ja uczynię wszystko, co Ci obiecałem!...CYTAT Z FILMU „OFIAROWANIE"334<strong>FRONDA</strong> 27/28


POCZTATriumfalny pochód„holenderskiej tożsamości"?W ostatniej „Frondzie" zamieszczony zosta!bardzo ciekawy tekst Tomasza Jaworowskiego„Brunatno-różowi", traktującyo mitologicznych, subkulturowych,a w konsekwencji także i politycznych koneksjachłączących nazizm z homoseksualizmem.Tymczasem temat był jużw przeszłości na łamach naszej prasy podejmowany,między innymi w konwencjipotitical fiction. W czwartym numerze (z7 stycznia 2000 roku) nie ukazującego sięjuż niestety „Tygodnika Postnowożytnego"(dodatku do tygodnika „Nowe Państwo"),znalazła się antyutopia MaciejaPłomienia pod znamiennym tytułem„Triumfalny pochód różowej swastyki".Autor kreśli mroczną wizję EuropyXXI stulecia, kiedy to państwa StaregoKontynentu wraz z USA i Kanadą zawiązująUnię Północnoatlantycką. W 2015roku w wyniku wyborów, władzę w Uniiobejmuje Front Wyzwolenia Gejów. Swojezwycięstwo organizacja ta zawdzięczaobietnicom „rozprawienia się z wszelkimiprzeżytkami nietolerancyjnego i autorytarnegospołeczeństwa patriarchalnego".Zobojętniały na wszelkie zasadyi wartości, ponowoczesny motłoch obietnicete kupuje. Niebawem Front wprowadzarządy dyktatorskie, ewoluujące ku totalitaryzmowi,i przekształca się w NowąSpołeczną Gejowską Partię Aryjczyków(angielski skrót NSGAP chyba nie przypadkowoprzypomina skróconą nazwępewnego ugrupowania, które w latach1933-45 rządziło w Niemczech). Zaczynasię prawdziwa rewolucja kulturalna.Płomień prezentuje całą historięw formie fragmentów niedokończonejautobiografii „Nadzieja i wstyd" autorstwa„byłego harcmistrza RóżowegoSkautingu, legendarnego Waltera, którynaraził się bardziej wpływowej frakcjiNSGAP i przeszedł do podziemia". Walterwspomina między innymi: „Postanowionoprzede wszystkim wyplenić pozostałościsemickiej okupacji Europy.Chodziło o judaizm, chrześcijaństwo, islam,czyli religie oferujące swoim wyznawcomrepresyjną moralność, obcąJESIEŃ-2002 335


przecież pluralistycznemu duchowi ponowoczesności.(...) Zgodnie z takim postawieniemsprawy, w Unii zagwarantowanomiejsce dla różnych narodowości,religii i kultur. Z jednym wszakże wyjątkiem.Monoteistyczni czciciele psychopatycznego,bezwzględnego, a przedewszystkim zazdrosnego, tyrana - Jahwenie potrafili się dostosować do standardówpólnocno-atlantyckiego społeczeństwaotwartego. Do znudzenia powtarzaliswoje teorie spiskowe o szatanie,grzechu pierworodnym i podobnychbzdurach, i pozostawali odporni na największeosiągnięcia psychologii oraz naukspołecznych. (...) Żydzi i Arabowieotrzymali więc pozwolenie na pozostaniew Unii pod warunkiem wyrzeczenia sięswojej tożsamości etniczno-religijnej,zmiany imion i nazwisk oraz poddaniasię sterylizacji. Kościoły chrześcijańskieuległy podziałom. Większość ich członkówuznała Nowy Aryjsko-Gejowski Ładi dokonała postmodernistycznej reinterpretacjiPisma Świętego tak, by nie ranićuczuć homoseksualistów i innych grupsprzymierzonych z rządzącą partią.Mniejsza część, między innymi papież LeonXIV z garstką oddanych mu wiernychprzeszli do katakumb."Dzień 30 czerwca ustanowiono jakonajważniejsze święto państwowe. „Kolejnerocznice Nocy Długich Noży przypominałybowiem o męczeńskiej śmierci ErnstaRoehma, nazisty-homoseksualisty,który, gdyby nie został w 1934 roku zamordowanyprzez hetero-hitlerowców,prawdopodobnie uczyniłby z NSDAPwielkie męskie bractwo o homoerotycznymcharakterze. Ale co się odwlecze, tonie uciecze. Pod gigantycznym pomnikiemRoehma koło budynku dawnegoReichstagu w Berlinie corocznie pod koniecczerwca obchodzi się orgiastyczneDni Dumy Gejowskiej. Prym wiodą tu calerzesze ogolonych, ubranych w czarneskóry lub kurtki wojskowe oraz glany,wyposażonych w kije bejsbolowe i łańcuchy,agresywnie zachowujących się młodychnazi-gejów. To z tego środowiska rekrutowalisię pracownicy specjalnejkomórki policyjnej do zwalczania antyhomoseksualnych,semickich zabobonów."Tyle „legendarny" Walter, a ściślej MaciejPłomień.Wielokrotnie słyszymy dzisiaj, żeświat „po 11 września" jest już zupełnieinny niż przed zamachami na World TradeCenter i Pentagon. Strasząc Osamą binLadenem i Al-Khaidą można przy okazjiznacznie skuteczniej ostrzegać zachodnie,liberalne społeczeństwa przed zagrożeniami,jakie niesie rzeczywisty czy teżurojony fanatyzm religijny. Politycy majątego świadomość (po tragedii w USA,w duchu walki z religijnym fundamentalizmemutrzymane były chociażby komentarzeprominentnych działaczy SLD).Warto też zwrócić uwagę na zmiany założeńpolityki imigracyjnej państw, które336<strong>FRONDA</strong> 27/28


dotąd promowały „wielokułturowość".Wydarzenia w Nowym Jorku i Waszyngtoniestały się dla wielu polityków pretekstem,aby zrewidować swe stanowiskowobec swobodnego napływu do krajówzachodnich ludności arabskiej i muzułmańskiej.W szóstym numerze (z 9 lutego 2002roku) tygodnika „Najwyższy Czas!" opublikowanyzostał interesujący artykuł BonawenturyFalickiego „Brunatno-różowechmury?". Autor donosi o powstaniuw Kraju Tulipanów nowej partii politycznej- Leefbaar Nederland (Nadająca się doŻycia Holandia - cóż za postmodernistyczniebrzmiąca, zapewne w wolnymtłumaczeniu, nazwa). Na jej czele stoiniejaki Pim Fortuyn. W kolejnych sondażachelektorat tej partii systematyczniesię powiększa. Program LN przewidujeradykalne rozszerzenie kontroli państwanad gospodarką i innymi obszarami życiaspołecznego, taki subtelny zamordyzm.Chodzi tu między innymi o propozycjęcofnięcia prywatyzacji sektora państwowego,ponadto prawny obowiązek noszeniaprzy sobie dowodu osobistego (do tejpory nikt tego nie przestrzegał) i umożliwieniepolicji „prewencyjnego" przeszukiwaniaobywateli, a także utworzenie nowejpaństwowej (czytaj: rządowej) stacjitelewizyjnej, która miałaby nadawać cogodzinę wiadomości (cel propagandowytego ostatniego projektu wydaje się autorowiartykułu - i słusznie - ewidentny).JESIEŃ-2002Ale w tekście Falickiego na szczególnąuwagę zasługują następujące fragmenty:„(...) odnosi się wrażenie, że noweugrupowanie chce ujednolicić społeczeństwoholenderskie poprzez zaostrzenieprocedur wpuszczania obcokrajowców doHolandii oraz zwiększenie kontroli granicznej.Sam Pim Fortuyn jest znany zeswoich - w stosunku do imigrantów -'nietolerancyjnych' poglądów, które opublikowałw książce pod tytułem 'Przeciwislamizacji naszej kultury: Holenderskatożsamość jako fundament'. Jak dotąd,wypowiedzi na temat imigrantów uchodząFortuynowi na sucho, co jest zadziwiającew wielokulturowej Holandii.Prawdopodobnie Holendrzy mają kłopotz pojęciem takiej 'sprzeczności', że PimFortuyn jako afiszujący się swoim homoseksualizmempolityk też może być nietolerancyjny.Inną ciekawostką jest propozycjaLN podwyższenia kar nie tylko zazanieczyszczenie środowiska, ale także zadyskryminację. (...) Pim zachowuje sięwręcz przeciwnie niż jego polityczni konkurenci:w programach publicystycznychostentacyjnie zapala drogie cygara orazwtrąca się do rozmowy z innymi gośćmitypowymi zwrotami i tonem homoseksualisty.W takim kraju jak Holandia jest towięcej niż dobry chwyt marketingowy."Czyżby więc ponura antyutopia MaciejaPłomienia stawała się rzeczywistością?Na początek pójdzie Kraj Tulipanów,w którym już zdążono wdrożyć337


w życie wiele „postępowych" idei (chociażbylegalizacja eutanazji i „małżeństw"homoseksualnych). Nie przypadkiem doobiegu publicznego trafił termin „holenderskarewolucja kulturalna". Jakiś naszrodzimy naukowiec oznajmił z rok temuna łamach tygodnika „Wprost", że Polskanie ma wyjścia i - podobnie jak inne krajew Europie - będzie musiała się tej rewolucjipoddać.Tymczasem w nowej sytuacji ruch gejowskidojrzewa do zrzucenia maskiobrońcy „praw człowieka" i rzecznika„uciskanych mniejszości". Wracają klimatya la Ernst Roehm. I tak, nadszedł moment,aby uprzedzeniom na tle rasowymi religijnym nadać wyraźnie „postępowe",„cywilizowane", „różowe", jednym słowem„holenderskie" oblicze. W świecie„po 11 września" zabieg ten powinienpójść łatwo. Większość mieszkańców Zachoduwysoko sobie ceni zdobycze laickiejdemokracji i nie ma zbytniej ochotyprzejmować się losem „czcicieli psychopatycznego,bezwzględnego, a przedewszystkim zazdrosnego tyrana - Jahwe".Ostateczne rozwiązanie pewnej drażliwejkwestii zacznie się chyba od tych, którzyskupiają na sobie najwięcej pogardy i lęku,od jawnych wrogów, „wzbogaconej"osiągnięciami nowoczesności i ponowoczesności,„cywilizacji białego człowieka".Szczególnie, że mnożą się oni w tempie,które zeświecczone i wysoko rozwiniętenarody aryjskie przeraża.Na pierwszy ogień pójdą więc - takjak sobie tego życzy Pim Fortuyn - Arabowiei muzułmanie. Gdy z nimi będzie jużspokój, przyjdzie pora na... No właśnie,na kogo? Kto będzie następny w kolejce?Pozdrowienia dla całej redakcji:Jacek WasylukPrzemyśl[list nadesłany do redakcji przed zabójstwemPima Fortuyna]Ekologia doprowadzonado ostatecznościSzanowna Redakcjo, na wstępie chciałbympoczynić pewną uwagę. Tutaj, toznaczy do Galicji Wschodniej, „politycznapoprawność" na razie nie dotarła. Miejscowaludność nie lubi szwuli. Para migdalącychsię osobników tej samej płci naktórejś z ulic Drohobycza czy Stanisławowa,wywołałaby najprawdopodobniejkonsternację przechodniów, i mogłabysię bez przeszkód przerodzić z ich stronyw jakąś formę agresji. Nie dziwię się. Tuproblemów jest mnóstwo, ale Amsterdamu,dzięki Bogu, jeszcze nie ma.A teraz do rzeczy. Słowa te piszę w kilkadni po tym, jak w Holandii zginął znanytamtejszy polityk Pim Fortuyn. Zastrzeliłgo działacz jakiejś organizacji ekologicznej(przynajmniej takie otrzymałem dotychczasinformacje). Opinia publiczna na Zachodziezastanawia się nad motywami338<strong>FRONDA</strong> 27/28


zbrodni. Ponoć Fortuyn byt zwolennikiemhodowli zwierząt futerkowych. Czyżby tylkoto stanowiło przyczynę zabójstwa?Fortuyn nie byl żadnym prawicowymekstremistą. Po prostu jego konkurenciz establiszmentu przypięli mu etykietęgroźnego ksenofoba-populisty, by go skompromitowaćw oczach liberalnej opinii społecznej.Tymczasem był on zwykłym szwulem.Postulował wzmocnienie strukturpaństwa w celu obrony przed imigrantamizdobyczy, jakie stały się łupem holenderskichdegeneratów (zwłaszcza legalizacjahomo-związków). Może i Fortuynowi chodziłoo walkę z przestępczością i nieuctwem,a więc z plagami, których roznosicielamiw znaczącym stopniu są podobnoprzybysze z krajów arabskich i muzułmańskich.Zasadniczy konflikt miał jednak podłożenie polityczne, lecz cywilizacyjne.Kampania Fortuyna wymierzona byłaprzeciwko imigrantom, z których spora -jak na Holandię - część, hołduje zdrowemu,a więc tradycyjnemu stylowi życia,chociażby modelowi wielodzietnej rodziny.Dla kogoś, kto głośno i ostentacyjnie deklarujeswój homoseksualizm, widok rodzicówz pięciorgiem dzieci, w dodatku podążającychdo meczetu, może budzić poczucieobcości i wrogości. Mamy tu do czynieniaze starciem dwóch całkiem odmiennych cywilizacji.Fortuyn, jak wiadomo, ze swoimhomoseksualizmem afiszował się wręczprowokująco. To jednak nie był jeszcze powódzbrodni.JESIEŃ-2002W judaizmie homoseksualizm określanyjest bardzo mocnym słowem toeyah(„obrzydliwość"). W świetle religii żydowskiejprzynależy więc do kategoriinajcięższych wykroczeń przeciwko Bogu.Skoro tak, to homoseksualizm brutalniegwałci prawa przyrody, która przecież stanowidzieło Stwórcy. Konsekwentny ekologpowinien z tego faktu wyciągnąćwniosek: stosunki homoseksualne straszliwiezanieczyszczają środowisko naturalne.Dlatego rozmaite „fronty wyzwoleniagejów" są w swej istocie antyekologicznei trzeba się im przeciwstawiać.Przyszły morderca Fortuyna wykazałsię więc konsekwencją, choć zapewnetrudno pochwalać akty terroru jako takie.Tym niemniej dla dobra przyrody zostaław tym przypadku wypowiedziana wojnaszwulskiemu lobby. I być może, gdy zachodniepartie konserwatywne i chadeckiesięgną już dna, to jedyna nadzieja pozostaniew nieugiętej postawie Zielonych.ZdekonstruowaćHarrego PotteraMateusz ŻarLwówW ostatnim numerze „Frondy" blok poświęconypop-satanizmowi zawierał dwaartykuły demaskujące demonerkę dladzieci zawartą w bajkach o Pokemonachi Harrym Potterze. Oba pisane z kaznodziejskąpasją wpisywały sięw ogólno-339


światową dyskusję obrońców i przeciwnikówmłodego czarodzieja i małych potworków.Całą sprawę rozpoczęli amerykańscyprotestanci, którzy jako pierwsizaniepokoili się dziwną twórczością dladzieci. Przedstawiona we „Frondzie" liniakrytyki Pottera i Pokemonów powtarzaargumenty protestanckie. Niestety, jest toargumentacja całkowicie chybiona. I nicdziwnego, skoro prowadzona przez innowiercówkrytyka kultury współczesnejjest merytorycznie niezwykle słaba. Anglosascykaznodzieje szybko wychwytująniepokojące zjawiska i potrafią zręcznienagłośnić sprawę, ale ich diagnozy są niezwyklepowierzchowne i zazwyczaj niesięgają sedna problemu. Słabość intelektualnawynika tu zapewne z braku zaplecza,jakim dla nas jest tradycja kościelna.Pozbawiając siebie 2000 lat doświadczeniawiary i intelektu, protestanci skazalisię na błądzenie.Dlatego innowiercy mogą nam pomócodkryć pewne kwestie, ale nie ułatwiąnam ich zrozumienia. Na przykład,choć zainicjowali oni teologiczną analizęproblemu UFO, to właściwego znaczeniaproblem nabrał dopiero w rękach prawosławnych.Zanim damy się uwieść ich autorytetowi,powinniśmy także pamiętać,że dysydenci z równą pasją co New Age,magię i zabobon, piętnują „papizm".Bicie na alarm w sprawie najnowszychprodukcji dla dzieciarni, było możei słuszne, ale poziom dyskusji niski - wy-340liczanie, ile razy Harry Potter czaruje i kogoprzyzywa, demaskowanie czarodziejskiejdzieciny jako skąpca i samoluba, albopiętnowanie tego, że Pokemonynawiązują do japońskiego folkloru. Panowie,litości, łatwo wykazać, że przez takiesito nie przeszedłby ani Tolkien, ani Lewis,ani topienie marzanny. Idąc tym tropemosadzony w pogańskiej demonologiiDzień Zaduszny powinien zostać zakazany,a inkulturacja katolickiej działalnościmisyjnej potępiona. Błędnym rozumowaniemstajemy się nie tylko łatwym łupemdla przeciwników, ale również wiążemysobie sami pętlę na szyi.Zresztą o powierzchowności krytykidziecięcego pop-satanizmu najlepiejświadczy fakt, że tam gdzie on się naprawdępleni na masową skalę i przybieraformy nie akceptowalne nawet dla urnysłowościlaickiej, pozostaje nie zauważony.Chodzi mi o amerykańskie serie komiksoweadresowane do czytelnika od7 do 14 lat (nie tylko wiekowo, też umysłowo),które można kupić w Polscew każdym kiosku z codzienną prasą. Zainteresowanympolecam moją ulubioną serięo stworzeniu imieniem Lobo.Wróćmy jednak do Harrego i Pokemonów.Co z nimi jest nie tak? Moimzdaniem wszystko jest w porządku, podobniejak w porządku jest z dzieciarnią,która, jak to zwykle bywa, ma swoje ulubionebajki. Problem leży gdzie indziej.Źródłem pop-demonerki, fali baśniowej<strong>FRONDA</strong> 27/28


przemocy i innych nie akceptowalnychprzez rodziców form dziecięcej rozrywkijest kultura dorosłych. Banalnym jestspostrzeżenie, że w głowach rodziców intelektualnykogiel-mogiel jest niejednokrotniewiększy niż w umysłach ich pociech.Z moich obserwacji wynika, żeidący do Komunii świętej 9-latek maw wielu przypadkach większą wiedzę religijnąniż jego rodzice. Zresztą nie chodzitu tylko o religię. Światopogląd rodzicówjest w skali masowej uboższy niżświatopogląd dziecka. Jak to możliwe?Świat dzieci buduje szkoła, instytucjaedukacyjna, świat rodziców buduje telewizja,instytucja rozrywkowa. Tworzeniewizji świata czerpiącej ze źródeł rozrywkijest tak samo sensowne jak budowa filozofiiżycia w oparciu o doświadczenie widowiskacyrkowego.Współczesny tatuś wielbicieli Pokemonówprzypomina postacie grane przezWoody Allena, zagubiony w świecie, bełkoczącydo siebie, nie rozumiejący rzeczywistościi innych ludzi, popychany przezsprzeczne prądy, metafizyczny rozbitek.Ogólna dezorientacja maskowana jest nawiele sposobów. Od kultu młodości pokult techniki znajdziemy cały wachlarzrozmaitych metod kamuflażu, a ostateczniebezład można utopić w rozrywce.Upadek „dorosłych" wzorców światopoglądowychprowadzi do upadku strategiiwychowania. Coraz częściej rodzicewstrzymują się od przekazania dzieckujakichkolwiek prawd, aby „nie ograniczaćjego wolności". „Jak będzie dorosły, tosam wybierze" stało się mantrą wyzwolonejpedagogiki. W istocie nie jest to żadnametoda wychowawcza, tylko rezygnacjaz jakiegokolwiek wychowywania.Zresztą dziecko nigdy nie będzie mogłonic wybrać, bo bez wychowania, bez przekazaniawzorów światopoglądowych nigdynie stanie się dorosłe. Niektórzyuważają, że źródłem wyzwolonej pedagogikijest liberalizm, który każe rezygnowaćz presji wychowawczej w imię wolnościjednostki. Być może, ale masowysukces takiego podejścia bierze się stąd,że doskonale maskuje fakt, iż rodzice niemają dziecku nic wartościowego do przekazania.Synek nie ma zresztą czego wybierać,bo tatuś może wytłumaczy mu,jak funkcjonować w świecie, ale nie ukażemu żadnych sensów.Fenomen Pokemonów jest świetną ilustracjątego problemu. Oto mamy bajkę,którą przedszkolaki zaczynają darzyć mieszaninąkultu i fascynacji. Zjawisko przybieramasową skalę i odciska się z taką siłą,że przykuwa uwagę społeczną. I tu dochodzimydo sedna sprawy. Okazuje się, że Pokemonysą dla dorosłych prawie zupełnieniezrozumiale. Nie za bardzo wiadomoo co chodzi, a co ważniejsze - nie wiadomo,dlaczego dzieciarnia polubiła potworki. Postawarodziców była ambiwalentna. Jedniuznali prawo pociech do „wolnego wyboru",inni woleli prewencyjnie zakazać.JESIEŃ-2002341


W obu przypadkach trudno byłoby wskazaćjakąś głębszą strategię pedagogiczną.Pierwsi w istocie nie wiedzieli na co pozwalają,drudzy nie wiedzieli czego zabraniają.Tymczasem należy zapytać, w jakisposób niezrozumiała dla dorosłego Europejczykajapońska bajka została dopuszczonado masowego rozpowszechniania.Wydaje mi się, że telewizyjni decydencii marketingowi stratedzy nie zrozumieliz Pokemonów więcej niż przeciętny zjadaczchleba. Jednak to, że brakowało sensu,nie było żadną przeszkodą w promowaniufilmu. Jak dopuszczono do prezentacjiczegoś w gruncie rzeczy bezsensownego?To proste. Bezsensowny świat dorosłychoferuje dziecku chaos.Pokemony są świetnym przykłademtego, że dając dzieciom coś, czego saminie rozumieją, dorośli oferują dzieciombezsens, ale gdyby sprawą zająć się bardziejgruntownie, znacznie większe obszarytwórczości dla dzieci ujawniłybyswoją nędzę. Narastające w latach 90-tychzjawisko erozji tradycyjnych baśniowychwątków narracyjnych pozostało nie bezwpływu na dziecko. Popularność antybajek(np. Shreka) czy antykomiksu (wspomnianyLobo), adresowanych ni to do dorosłych,ni to do dzieci, ma tu szczególnieponure oblicze. Weźmy Shreka, któryspotkał się z entuzjastycznym przyjęciemśrednioklasowej (kiedyś powiedzielibyśmymieszczańskiej) publiczności. Rodzice,którzy radośnie rechoczą, przy niecozdezorientowanym bachorku, z kolejnychgagów rozbijających dawne bajki, powinnisię najpierw zastanowić, co mu przekazują.Czy dekonstrukcja mitu nie jest w istociepowiedzeniem: „śmiejmy się ze świata,bo jest bez sensu"?Proszę nie zrozumieć mnie źle, niemam zamiaru demonizować ani Pokemonów,ani Harrego Pottera, ani tym bardziejShreka. Uważam, że rację mają ci,którzy nie widzą w tych bajkach nic złego.Problem tkwi gdzie indziej. W kontekście,w jakim pewne treści się pojawiają.Pokemony same w sobie są nie groźne,ale jeżeli stają się dla dzieci źródłem sensów,to już jest problem. Harry Potter teżnikogo nie uwodzi, ale jeżeli spotkaniez nim będzie jedyną szansą dotknięciametafizyki, to nie najlepiej. Współczesnebajki stają się groźne dopiero wtedy, gdyw bezsensownym świecie stają się jedynymźródłem sensów.dr Krzysztof KócJaś, Małgosia i Harry PotterWejście na ekrany filmu o przygodachHarry'ego Pottera spowodowało ponownezainteresowanie małym czarodziejem.W „Przekroju" (10.02.br.) za „HarrymPotterem" ujmuje się sam wielki UmbertoEco. W podobnym tonie zabiera głos„Wprost" (24.02.br.), który piórem TomaszaRaczka odpiera zarzuty o szkodliwymwpływie „Harry'ego Pottera na wyobraź-342<strong>FRONDA</strong> 27/28


nię jego młodych czytelników. Z koleiw „Gazecie Wyborczej" (31.01.br.) HalinaBortnowska współczuje Harry'emu, ze posądzanyjest o szerzenie kultu szatana. Natomiast„Super Express" (29.01.br.) piszeo uczącej katechizmu siostrze zakonnejz Wrocławia, która wspierana przez miejscowegoksiędza uznała, że treść „Harry'egoPottera" jest antychrześcijańska.„SE" równocześnie zamieszcza odnoszącąsię do tego incydentu wypowiedź jednegoz biskupów. Jak się wydaje, gazeta przytaczają dlatego, aby dać do zrozumienia -chociaż autor tego nie mówi - że katechetkanie ma racji. A jak jest naprawdę?Pozostawię na chwilę „Harry'ego Pottera"i przypomnę inną baśń, jedną z tych,które w swoim czasie szybko znikałyz księgarskich półek. W związku z baśnią„Jaś i Małgosia", bo o nią mi chodzi, chcęzadać takie o to pytania:Czy dziewiętnastowieczna opowieśćdwóch wybitnych profesorów z Getyngi,Jakuba i Wilhelma Grimm, o zamierzającejspalić małego chłopca Czarownicy, któraw końcu sama zostaje żywcem spalonaprzez jego siostrzyczkę, mogła przyczynićsię do zaniku w niemieckim społeczeństwiewrażliwości na ludzkie cierpienie?Czy baśń o dzieciach, które po zamordowaniustarej kobiety rabują należące doniej kosztowności, mogła inspirować narodzinynazistowskiej ideologii, której wyznawcy,podobnie jak baśniowe postacieJaś i Małgosia, rabowali dorobek swychofiar, paląc je wcześniej w piecach krematoryjnych?Pytanie o rolę, jaką być może odegrałabaśń „Jaś i Małgosia" w procesie wychowawczymsporej części niemieckiegonarodu, zadaję po to, aby dowiedzieć się,jaka jest siła moralnego znaczenia i oddziaływaniamitu.Wracając do Harry'ego Pottera, niechcę tego sympatycznego skądinądchłopca, który pragnie za wszelką cenęzniszczyć panoszące się wokół niego zło,podejrzewać od razu o wszystko co najgorsze.Pomimo to interesuje mnie, czymoże on sprawić, iż jego małym zwolennikombędzie trudno kiedyś zrozumieć,iż cel nie uświęca środków? Harry Potterbroniąc dobra, stosuje bowiem metodynie odbiegające od tych, którymi posługująsię jego krzewiący zło adwersarze.Najważniejsze jednak jest co innego.Otóż nikt do tej pory nie przekonał, żedobiegający z kart sagi o Harrym Potterzeniewyobrażalny harmider, który wzniecająobecne tam gusła, nie zagłuszy - możejak nigdy dotąd potrzebnej młodym ludziom- Dobrej Nowiny.Myślę więc, że warto jeszcze raz porozmawiaćo „Harrym Potterze" - boprzepojone okrucieństwem baśnie braciGrimm, na szczęście, mało kto pamięta.Z poważaniem:Andrzej PrzybyszJESIEŃ-2002343


NOTY O AUTORACHMOHAMMED ATTA (1968-2001) jordański terrorysta, bojownik islamskiej organizacjiAl-Kaida, dowódca komanda, które 11 września 2001 roku uprowadziło i rozbiłow Nowym Jorku samolot pasażerski boeing 757.SAMUEL BRACŁAWSKI(1976) publicysta. Mieszka w Zielonce.NATALIA BUDZYŃSKA (1968) kulturoznawca. Mieszka w Poznaniu.CHRISTIAN DE CHREGE (zm. 1996) francuski trapista, zakonnik klasztoru w Tibehirinew Algierii, porwany i zamordowany przez Islamską Grupę Zbrojną.STANISŁAW CHYCZYŃSKI (1959) poeta, prozaik, absolwent filozofii UniwersytetuJagiellońskiego. W latach 1994-1997 redagował miesięcznik kulturalno-literacki NihilNovi. Opublikował pięć książek, ostatnio Caharia Mon Amour. Mieszka w Lanckoronie.TADEUSZ DĄBROWSKI (1979) poeta, student filologii polskiej na UniwersytecieGdańskim, redaktor dwumiesięcznika literackiego Topos, stypendysta Fundacji im. StanisławyFleszarowej-Muskat. Opublikował książki poetyckie: Wypieki, e-mail i mazurek.Mieszka w Gdańsku. Adres strony internetowej: www.tdabrowski.prv.plDIABEŁ zły duch, upadły anioł, odwieczny wróg Boga i człowieka, mieszka tu i ówdzie.344<strong>FRONDA</strong> 27/28


MICHAŁ DYLEWSKIPradze.(1973) antropolog współczesności. Mieszka na warszawskiejMIŁOSZ KAMIŃSKI (1978) poeta, student prawa na Uniwersytecie Wrocławskim.Publikował m.in. w Tytule, Odrze i Zeszytach Literackich. Mieszka w Jeleniej Górze.MICHAŁ KLIZMA (1969) polonista. Mieszka w Warszawie.ALEKSANDER KOPIŃSKI (1974) humanista. Mieszka w Warszawie.PIOTR M. KOSMALA (1975) politolog i publicysta, redaktor naczelny miesięcznikaNasze Młociny. Mieszka w Warszawie.JANUSZ KOTANSKI (1957) poeta, historyk, autor scenariuszy filmowych, stały współpracownikMiejsc Świętych i Christianitas. Wydał trzy tomy wierszy. Mieszka w Warszawie.MAJER KRASZAN KRASZEWSKI (1972) absolwent UKSW w Warszawie, autorksiążki Żal (1997). Ceni ciszę i naleśniki. Mieszka w Legionowie.WOJCIECH KUDYBA (1965) poeta, norwidolog, doktor nauk humanistycznychKUL. Publikuje na łamach W drodze i Homo Dei. Mieszka w Nowym Sączu.PAWEŁ KULA (1969) artysta-fotografik, fotoreporter Polskiej Agencji Prasowej, autorszaty graficznej kwartalnika Christianitas. Mieszka w Zalesiu Górnym koło Warszawy.MICHAŁ KURKIEWICZ (1964) historyk, epizodycznie dyplomata, obecnie dziennikarz.Mieszka w stołecznym Śródmieściu, na XI piętrze, z widokiem na Pałac Stalina.ADAM LUBICZ (1947) antykwariusz, warszawiak, dyletant. Mieszka na Starej Pradze.TIEMIR MACHMIEDOW (1970) działacz religijny. Mieszka w Taszkiencie.FILIP MEMCHES (1969) niegdyś psycholog, obecnie pracownik firmy komputerowej,wciąż publicysta. Redaktor miesięcznika Telewizja Niepokalanów II. Mieszka nawarszawskim Żoliborzu.JESIEŃ-2002345


STEPHAN OLSCHOVSKY (1969) publicysta specjalizujący się orientalistyce i tematycebliskowschodniej. Mieszka w Berlinie.BLAISE PASCAL (1623-1662) francuski filozof i matematyk, autor Prowincjonałek i Myśli.JOSEPH PEARCE (1954) kanadyjski powieściopisarz, biograf m.in. Soiżenicyna,Chestertona i Tolkiena. Publikuje m.in. w Catholic Herald. Mieszka w Norfolk.NELSON RODRIGO PEREIRA (1964) stały korespondent w Polsce portugalskiegoRadia Renascenca. Mieszka na warszawskich Bielanach.MAGDA SOBOLEWSKA (1968) anglistka, tłumaczka. Mieszka w Warszawie.SONIA SZOSTAKIEWICZ (1971) redaktor „Frondy". Mieszka pod Warszawą.ANDRIEJ TARKOWSKI (1932-1986) rosyjski reżyser, realizator takich filmów jakm.in. Andriej Rublow, Zwierciadło, Stalker, Nostalgia czy Ofiarowanie, laureat wielu nagródna międzynarodowych festiwalach filmowych.TOMASZ P. TERLIKOWSKI (1974) filozof, dziennikarz. Mieszka w Warszawie.ERNST WEISSKOPF (1967) krytyk literacki. Mieszka w Berlinie.WOJCIECH WENCEL (1972) poeta, eseista, laureat Nagrody im. Kościelskich. Wydałcztery tomy wierszy, ostatnio Ziemię Świętą. Po przeistoczeniu się tygodnika NowePaństwo w miesięcznik i zakończeniu kadencji Rady Programowej TVP S.A. przestałpodróżować na trasie Gdańsk-Warszawa-Gdańsk i zaszył się w rodzinnej Matami.MARIUSZ WODZICKI (1956) matematyk. Od 1988 roku profesor UniwersytetuKalifornijskiego w Berkeley. W 1995 roku wykładał w College de France. Studiowałarabski, egipski i wiedzę o cywilizacjach Bliskiego Wschodu. Mieszka w Berkeley.346 <strong>FRONDA</strong> 27/28


FUNDUSZ WYDAWNICZYDla osób zainteresowanych wsparciem Funduszu Wydawniczego FRONDYpodajemy numer konta:Stowarzyszenie Kulturalne <strong>FRONDA</strong>BPH PBK S.A. III O/W-wa 11101053-401050021825Serdecznie dziękujemyp. Bogusławowi Piwkoktóry wsparł Fundusz.Jednocześnie informujemy, że Stowarzyszenie Kulturalne <strong>FRONDA</strong>każdorazowo przesyła swoim dobroczyńcom podziękowania za wsparcie,które stanowią dowód, uprawniający do odliczenia od podatkusumy równej przekazanej na Fundusz darowiźnie.JESIEŃ-2002347


Marian ZdziechowskiW obliczu końcaWyd. III (pierwsze powojenne).Rok wyd. 1999230 s.16.00 PLNAnaliza cywilizacji, która "posadziła Boga na ławie oskarżonych".Książka przedwojennego filozofa, profesora Uniwersytetu StefanaBatorego w Wilnie, ukazuje "czerwony terror" bolszewickiej Rosjiw perspektywie religijnej. Przerażająca rzeczywistość Związku Sowieckiegozmusza autora do zastanowienia się nad pierwiastkami satanistycznymiw historii europejskiej kultury. Ku przestrodze.Marian ZdziechowskiWidmo przyszłościWydanie II (pierwsze powojenne)Rok wyd. 1999228 s.18.00 PLNOderwanie współczesnej polityki i kultury od wskazań moralnychpopycha cywilizację Zachodu ku coraz głębszemu upadkowi. Jedynymratunkiem jest - według Zdziechowskiego - rechrystianizacjaEuropy. Tę misję może podjąć Polska, jeśli stworzy uniwersalną ideę,którą przyjmą inne narody. "Mesjanistyczną" wizję autora W obliczukońca realizuje na naszych oczach Jan Paweł II, głosząc wiaręw Chrystusa na wszystkich kontynentach.Marian ZdziechowskiWęgry i dookoła WęgierRok wyd. 2001248 s.18.00 PLNMarian Zdziechowski, najwybitniejszy w dwudziestowiecznej Polsceznawca Rosji, tym razem, nie mniej kompetentnie podejmuje zagadnieniazwiązane z historią Węgier. Książka zawiera błyskotliwe, a zarazemrzetelne eseje na temat historii, kultury oraz charakteru narodowegoWęgrów. Ponadto Zdziechowski dostrzega duchowe powinowactwo,wspólny etos cywilizacyjny, a także zbieżność celóww polityce międzynarodowej Polaków i Węgrów. Idąc tym tropem,proponuje oryginalną ideę strategicznego sojuszu obu narodów.348<strong>FRONDA</strong> 27/28


Jerzy BraunKultura jutraRok wyd. 2001360 s.25.00 PLNPo raz pierwszy publikowany wybór publicystyki Jerzego Brauna -polityka, filozofa, dramaturga, poety, redaktora "Gazety Literackiej",pisma "Zet". "Kultury Jutra" oraz "Tygodnika Warszawskiego". Książkazawiera prace z zakresu krytyki kulturalnej, teologii i filozofii publikowanew latach 1932 -1948. Godna podziwu jest wszechstronnośći erudycja autora, który będąc być może ostatnim mesjanistąw polskiej kulturze XX wieku, odważnie podejmował takie zagadnieniajak obrona romantyzmu, kryzys współczesnej kultury czy misjadziejowa Polski.Mikołaj BierdiajewRosyjska ideaWyd. II poprawioneRok wyd. 1999280 s.18.00 PLNPortret duszy rosyjskiej pióra prawosławnego filozofa XX wieku, autoraNowego średniowiecza. Cel tych rozważań był bardzo ambitny:opisać nie to, co Rosjanie sami myślą o sobie, lecz to, co zamyśliło Rosji Stwórca. W rzeczywistości poznajemy jednak nie wolę Bożą,lecz koncepcje samego Bierdiajewa, który przy okazji kreśli porywającyobraz zmagań rosyjskiego ducha kilku ostatnich stuleci.Paweł LisickiPunkt oparciaRok wyd. 2000350 s.25.00 PLNNowy zbiór esejów autora książki „Nie-ludzki Bóg", w którym polemizujeon z wpływowymi myślicielami (po?)nowoczesności. Autortwórczo czerpie z filozofii starożytnej, Ojców Kościoła, a także teologówi filozofów katolickich ostatnich dwóch stuleci - kardynała HenryNewmana, Karla Adama, Romano Guardiniego, Dietricha vonHildebranda i Etienne Gilsona. Autor książki to - zdaniem CzesławaMiłosza - pierwszy od wielu lat fascynujący eseista religijny w Polsce.JESIEŃ-2002 349


Paweł LisickiJazonRok wyd. 199978 s.12.00 PLNDramaturgiczny debiut wybitnego eseisty. Tło akcji - opowiedzianejjęzykiem klasycznej tragedii - stanowią teologiczne spory międzyŻydami pobożnymi i zhellenizowanymi. Miłość, intryga i zbrodniaskrywają "drugie dno" dramatu - fundamentalne pytanie o miejscereligii w życiu człowieka oraz wyraźne aluzje do współczesnej kondycjiZachodu.John Henry NewmanO rozwoju doktryny chrześcijańskiejTłumaczenie: Jolanta W. Zielińska402 s.18.00 PLNDzieje doktryny chrześcijańskiej w pierwszych wiekach po Chrystusie.Spory, polemiki, pasjonujące starcia świętych i heretyków. Przyszłykardynał rozpoczął pisanie tej monumentalnej pracy jako anglikanin.a skończył jako katolik. Jego książka wyzwoliła myśl katolickąze statycznego pojmowania dziejów i otworzyła bramę Kościoła dlawielu poszukiwaczy „pierwotnego chrześcijaństwa".Juan Luis LordaMoralność - sztuka życiaTłumaczenie: Piotr RakRok wyd. 1999284 s.18.00 PLNKrótki, ale kompletny i uporządkowany kurs chrześcijańskiej etyki.Książka ukazuje zarazem roztropność i piękno życia moralnego,a przez to stanowi znakomitą zachętę do osobistej poprawy. Owocszczególnie żywej i bogatej refleksji chrześcijańskiej ostatnich lat, którazostała ukoronowana encykliką „Veritatis Splendor" Jana Pawła II.350 <strong>FRONDA</strong> 27/28


Karl AdamNatura KatolicyzmuTłumaczenie: Paweł LisickiRok wyd. 1999212$.16.00 PLNNiemiecki filozof i teolog, jeden z najbardziej wpływowych myślicielipierwszej połowy XX wieku, dowodzi, że zarówno doktryna, jaki obrzędy katolickie wyrastają organicznie z żywego kontaktu z Chrystusem.Dogmat o obcowaniu świętych sprawia, że chrześcijanie niesą samotni, należą bowiem do ponadczasowej rodziny odkupionychprzez Chrystusa. Ta prawda to znakomite lekarstwo na dzisiejszą chorobęwykorzenienia.Dietrich von HildebrandKoń Trojański w Mieście BogaTłumaczenie: Jerzy WocialRok wyd. 2000212s.18.00 PLNDoświadczony fenomenolog i jeden z największych współczesnychetyków, opierając się o właściwie interpretowane teksty II SoboruWatykańskiego, wskazuje nadużycia, jakich dopuszczają się modernistyczniteologowie. Ta książka, napisana już w dwa lata po zakończeniuVaticanum II, jest kluczem do zrozumienia posoborowegokryzysu w Kościele, czyli jego postępującej sekularyzacji.Dietrich von HildebrandSpustoszona winnicaTłumaczenie: Tomasz C. PszczółkowskiRok wyd. 2000132s.16.00 PLNOstatnie dzieło Dietricha von Hildebranda to jego intelektualny testament.Pisana z proroczym gniewem, żarem i bólem, książka ta jestgwałtownym protestem przeciw postępowaniu niektórych teologówi hierarchów, którzy - zdaniem autora - niweczą nadprzyrodzony charakternauki katolickiej. Autor, uważany przez Piusa XII za Doktora KościołaXX wieku, pisze wręcz o "piątej kolumnie" niszczącej Kościół.JESIEŃ-2002351


Romano CuardiniBóg. Nasz Pan Jezus Chrystus - osoba i życieTłumaczenie: Juliusz ZychowiczRok wyd. 1999538 s.38.00 PLNJedna z najważniejszych książek katolickich XX wieku: w niespiesznejmedytacji nad Ewangelią, niemiecki teolog szczegółowo rozważa życieJezusa z Nazaretu. Autor zajmował się krytycznie protestanckimibadaniami nad życiem Chrystusa, znał więc także możliwe manowcetej gałęzi wiedzy i potrafił się ich strzec. Także niekatolicy podkreślaliogromną przysługę, jaką Guardini oddał swoją książką.Jacques MaritainŁaska i człowieczeństwo JezusaTłumaczenie: Arkadiusz ZiernickiRok wyd. 2001132s.16.00 PLNCzy Jezus wiedział, że jest Bogiem? Jeden z najbardziej znanych toniistów XX wieku docieka, jak Bóg-człowiek „wzrastał w mądrości,w latach i w lasce" i jak Jego Boska „nadświadomość" coraz pełniejdocierała do Jego ludzkiego umysłu. Przykład Jezusa-jak uczy Maritain- dowodzi, że pełnię wiedzy o sobie człowiek uzyskuje przyjmującswój krzyż i niosąc go aż do końca...UFO w perspektywie chrześcijańskiejRok wyd. 200196 s.7 PLNNiewielka książka, na którą składają się cztery teksty: ojca SerafinaRose - prawosławnego mnicha, Chryzostoma z Etny - greckiego arcybiskupa,Grzegorza Kiwki i Bohdana Koroluka. Prezentują oni jedenz wielu tropów, które, być może, doprowadzą do rozwikłania tajemnicyNiezidentyfikowanych Obiektów Latających. Według autoróww Układzie Słonecznym jedynymi istotami rozumnymi są ludzie,a więc owe tajemnicze latające krążki pochodzić muszą z Ziemi. Niesą to jednak obiekty materialne. Zatem jakie?352<strong>FRONDA</strong> 27/28


Karl SternSłup ogniaTłumaczenie: Magda SobolewskaRok wyd. 1999366s.18.00 PLNŚwiadectwo amerykańskiego teologa pochodzenia żydowskiego,który nawrócił się na katolicyzm. Obszerny opis zmagań duchowychi intelektualnych ze stereotypami na temat chrześcijaństwa, głębokozakorzenionymi w pedagogice i doktrynie judaizmu. Książka adresowanado wszystkich, którzy pragną poznać bliżej świat naszych "starszychbraci w wierze".Gerard van den AardwegHomoseksualizm i nadziejaTłumaczenie: Marek SobieszczańskiRok wyd, 1998172 s.12.00 PLNHolenderski psycholog ukazuje możliwości radzenia sobie z homoseksualizmem.W oparciu o doświadczenia uzyskane w trakcie wieloletnichbadań klinicznych van den Aardweg stawia tezę że "odmienneorientacje seksualne" nic są uwarunkowane genetyczniei można je leczyć. W terapii i powracaniu do normalnych relacjiz otoczeniem bardzo ważną rolę odgrywa budzenie w pacjencie nadzieina lepsze życie - podstawowe przesłanie chrześcijaństwa.Nikodem Bończa - TomaszewskiDemokratyczna geneza nacjonalizmuRok wyd. 2001252 s.25.00 PLNCzy słusznie nacjonalizm identyfikowany jest jako ruch prawicowyo nachyleniu katolickim? Historyk młodego pokolenia odkrywa demokratyczneźródła polskiego nacjonalizmu. Ukazuje postępowe, lewicowei antyklerykalne oblicze ruchu narodowego przełomuXIX/XX wieku. Autor prezentuje ostrą krytykę mitów naszej narodoweji antynarodowej historiografii oraz rekonstruuje ideologię anty--liberalnego demokratyzmu. Książka stanowi totalną rewizję intelektualnejhistorii Polski czasów najnowszych.JESIEŃ-2002353


Eugenio ZoiliPrzed Świtem (Naczelny rabin Rzymu: dlaczego zostałem katolikiem?)Tłumaczenie: Jerzy Podgórski. Magda Sobolewska240 s.16.00 PLNDuchowy pamiętnik naczelnego rabina Rzymu z okresu II wojnyświatowej. W roku 1945 Israel Zoili przyjął chrzest w Kościele katolickim.Przybrał imię Eugenio - na cześć swego przyjaciela, papieżaPiusa XII, którego miłosierdzie i zasługi dla ratowania Żydów przedludobójstwem opisuje również w tej książce.Marek Jan ChodakiewiczNarodowe Siły Zbrojne. "Ząb" przeciw dwu wrogomWyd. II, rok wyd. 1999498 s.38.00 PLNDrugie, poszerzone wydanie biografii pułkownika Leonarda Zub-Zdanowicza.Rewizja mitów PRL-owskiej historiografii na temat postawyNSZ wobec nazistów i bolszewików. Pięćset stron rzetelniei obiektywnie opracowanych relacji z działalności bohaterskiegoprzywódcy partyzanckich oddziałów NSZ działających na Lubelszczyźniei Kielecczyźnie.Marek Jan ChodakiewiczŻydzi i Polacy 1918-1955 Współistnienie - zagłada - komunizmRok wyd. 2000732 s.42.00 PLNPierwsza praca historyczna wyczerpująco i obiektywnie opisującawspólne dzieje Żydów i Polaków w XX wieku. Autor - polski historykod lat pracujący w Stanach Zjednoczonych - szczególną uwagę poświecąwpływowi stereotypów "polskiego antysemityzmu" i "żydokomuny"na stosunki miedzy tymi społecznościami. Książka została bardzodobrze przyjęta przez recenzentów największych polskich gazet.354<strong>FRONDA</strong> 27/28


Marek WierzbickiPolacy i Żydzi w zaborze sowieckim. Stosunki polsko - żydowskiena ziemiach północno - wschodnich II Rzeczypospolitej (ZachodniaBiałoruś) pod okupacja sowiecką (1939-1941)Rok wyd. 2001360 s.25.00 PLNHistoryk młodego pokolenia Marek Wierzbicki porusza temat stanowiącytabu w peerelowskiej histriografii. Wydarzenia przedstawionew niniejszej książce przyczyniły się do wzmocnienia stereotypów „żydokomuny"i „polskiego antysemityzmu". Autor docierając do niepublikowanychdotąd źródeł, rekonstruuje obraz ówczesnych zdarzeńi stara się odpowiedzieć na pytanie o prawdziwość powyższychstereotypów.Bogdan MusiałRoztsrzelać elementy kontrewolucyjne!Brutalizacja wojny niemiecko-sowieckiej latem 1941 roku.Rok wyd. 2002352 s.25.00 PLNWpływ brutalizacji wojny niemiecko-sowieckiej na pogromy w Jedwabnem,Lwowie i Kownie. Przywykliśmy skupiać się na ideologicznychuwarunkowaniach mordów na ludności cywilnej; zakładać, żewynikały one głównie z dalekosiężnych planów Hitlera i Stalina. Tymczasemna brutalizację konfliktu wpłynęły też inne sprawy, włącznie zestosunkami między rozmaitymi grupami etnicznymi na KresachWschodnich. Książka zainteresuje wszystkich, którzy chcieliby zrozumiećjak doszło do pogromów w Jedwabnem, Lwowie i Kownie.Jacques MaritainSztuka i mądrośćRok wyd. 2001166 s.16.00 PLNCzy w erze happeningów, instalacji interaktywnych i prowokacji artystycznychmożna jeszcze odnaleźć sens sztuki? Czy takie pojęcia jakpiękno, dobro i prawda w odniesieniu do współczesnego malarstwaczy rzeźby są jeszcze zrozumiałe dla piewców Warhola i Duchampa?Najwybitniejszy filozof chrześcijański XX wieku, współtwórca personalizmuchrześcijańskiego odpowiada na te pytania twierdząco,a ponadto przedstawia własną, oryginalną koncepcję sztuki, opartąna klasycznych zasadach.JESIEŃ 2002355


Wojciech WencelZamieszkać w katedrze. Szkice o kulturze i literaturzeRok wyd. 1999248 s.18.00 PLNZbiór esejów najbardziej wyrazistego poety młodego pokolenia. Manifestyliterackie, interpretacje twórczości Eliota, Koehlera, Machejai Podsiadły, a także głośne kąśliwe polemiki. Obrona przedoświeceniowychideałów życia i sztuki. Według Macieja Urbanowskiego -kontynuacja tradycji "Sztuki i Narodu". Zdaniem krytyka "GazetyWyborczej" - klasycystyczna inkwizycja.Andrzej TrzebińskiAby podnieść różę. Szkice literackie i dramat.Rok wyd. 1999200 s.18.00 PLNPo raz pierwszy bez cenzury prezentujemy komplet szkiców literackichi filozoficznych oraz znakomity dramat-groteskę Andrzeja Trzebińskiego.Redaktor i główny teoretyk "Sztuki Narodu", najważniejszegopisma okupacyjnej Warszawy, był najzdolniejszym pisarzempokolenia "kolumbów". Gdyby przeżył wojnę, jego myśl wyznaczyłabyinny bieg polskiej kulturze XX wieku...Angelika Korszyńska-GórnyAnioł OgnistyPłyta CD35 minut24.00 PLNMistyczne wiersze Juliusza Słowackiego w etnicznej aranżacji nafujary i cymbały. Atmosfera tajemnicy, prastarej baśni, niejasnychprzeczuć i wizji... W zespole Angeliki Korszyńskiej-Górny występująm.in. Marcin Pospieszalski, Piotr Żyżelewicz i Joszko Broda.356<strong>FRONDA</strong> 27/28


Przemoc a mediaKaseta Video52 minuty25.00 PLNDokument mówiący o wpływie, jaki wywierają na dzieci oraz młodzieżsceny agresji i przemocy zawarte w filmach fabularnych i grachkomputerowych. Wybitni specjaliści z Polski i USA opisują mechanizmypsychiczne u młodych osób, które stykają się z przekazem pełnymbrutalnych treści. Sprawdzona pomoc w pracy dydaktyczneji katechetycznej.PornoKaseta Video52 minuty25.00 PLNBohaterami filmu dokumentalnego są byłe aktorki i aktorzy amerykańskichfilmów pornograficznych, oraz osoby związane z pornobiznesem.Przedstawiają oni relacje o wpływie seksbiznesu na kształtowanieich świadomości, osobowości i charakteru. Sprawdzona pomocw pracy dydaktycznej i katechetycznej.Ponadto wsprzedaży:Fronda 13/14 - 18.00 PLNFronda 17/18 - 22.00 PLNFronda 19/20 - 22.00 PLNFronda 21/22 - 22.00 PLNFronda 23/24 - 22.00 PLNFronda 25/26 - 22.00 PLNPoezje:Maria Cyranowicz, Neutralizacje- 6.00 PLNJarosław Zalesński, Wiersze i ślady - 6.00 PLNArtur Grabowski, Pojedynek (1990 - 1992) - 6.00 PLNKrzysztof Koehler, Na krańcu długiego pola i inne wiersze z lat 1988 - 1998 - 8.00 PLNT-shirt Fronda rozmiary M, L, XL, XXL - 25 PLNJESIEŃ-2002357


<strong>FRONDA</strong>znajdalszych zakątków świata przybywają gościeby w Księgarni Poświęconejzdobyć to czego zawsze szukali


W najbliższym czasie wBIBLIOTECE FRONDYukażą się :• Vittorio Messori „Śledztwo w sprawie Opus Dei"(wydanie drugie)• „Entuzjazm" - antologia publicystyki „Prosto z mostu"1935-1939• „Jedwabne - spór historyków wokół książki Jana T.Grossa" (praca zbiorowa)• „Ejszyszki - kulisy mordu" (praca zbiorowa)• Piotr Contarczyk „Polska Partia Robotnicza. Droga dowładzy 1942-1945"• Imre Molnar „Janos Esterhazy" (biografia)• Karolina Kaczmarek „Prymas Węgier JózefMindszenty. Prawda i kłamstwo"• Święty Stefan, król Węgier „Testament. List doświętego Emeryka"• Włodzimierz Sołowjow „Rosyjska idea"• Jean-Didier Lacaillon „Rodzina źródłem dobrobytu"• Keith Gilbert Chesterton „Heretycy"• Szymon Babuchowski „Sprawy życia. Sprawy śmierci"(poezje)• Jan A. Biela „Po słowie" (poezje)• Krzysztof Czacharowski „Papierówka" (poezje)• o. Seraphin Rose „Dusza po śmierci"• Jerzy Braun „Nowy świat kultury"JESIEŃ-2002 359


Islam a chrześcijaństwo. Konfrontacja czy dialogVittorio Messori, Jan Paweł II, Eugeniusz SakowiczWydawnictwo „M" 20019.90 PLNtel. (22) 828 13 79Książka jest próbą połączenia dwóch odmiennych spojrzeń na kontakty świata muzułmańskiegoz chrześcijaństwem. Jej zasadniczą część stanowią felietony Vittoria Messoriegoo islamie zamieszczone w czasopiśmie „Awenire", którym towarzyszy wybór wypowiedziJana Pawła II poświęconych islamowi, i popularnonaukowy artykuł pt. „Islam- dzieje, doktryna, fundamentalizm", autorstwa dra hab. Eugeniusza Sakowicza - teologai religioznawcy z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.Islam. Mały słownikMonika i Udo TworuschkaWydawnictwo Verbinum 19956 PLNAutorzy „Słownika" od ponad dziesięciu lat zajmują się dialogiem chrześcijan i muzułmanówi wiedzą dokładnie, jakie klisze, fałszywe sądy i uprzedzenia stoją na przeszkodzieich autentycznemu spotkaniu. W niniejszym słowniku dzielą sie z Czytelnikami swoimibogatymi doświadczeniami.360 <strong>FRONDA</strong> 26/27Księgarnia Poświęcona ul.Tamka 45; 00-355 Warszawa


www.ksiegarnia.fronda.plEtyka wielkich religii. Mały słownikMichael Klocker, Monika i Udo TworuschkaWydawnictwo Verbinum 200223 PLNPrzegląd najważniejszych różnic i zbieżności w etycznej postawie wielkich religii (judaizmu,chrześcijaństwa, islamu, buddyzmu, hinduizmu) wobec istotnych i aktualnych kwestiiwspółczesnego świata, zebranych oraz omówionych w następujących hasłach: eutanazja,gospodarka, homoseksualizm, kara śmierci, kremacja, małżeństwo/rodzina, mężczyzna/kobieta,obcy/obce religie, planowanie rodziny, pokój/wojna, poltyka, pożywienie,praca/czas wolny, sekcja zwłok, seksualność, sztuczne zapłodnienie, środowiska naturalne,transplantacja narządów/transfuzja krwi, wina/grzech, dobro/zło, własność/ubóstwo,zdrowie/choroba, zwierzęta.Za ostatnim niebem. PalestyńczycyEdward W. Said, fotografie - Jean MohrFundacja Aletheia 200248 PLNW tej niezwykłej i poruszającej książce Edward W. Said wraz z fotografikiem Jeanem Mohremstarają się ustalić, co dzisiaj znaczy być Palestyńczykiem. Nie ma dnia bez wzmianeko Palestyńczykach. Jednak przy wszystkim co o nich napisano, pozostają w rzeczywistościnieznani. Przedstawieni jako okrutni terroryści, albo wzbudzający litość uchodźcy,Palestyńczycy stali się więźniami tych obrazów.JESIEŃ-2002361ksiegarnia@fronda.pl


TalibowieAhmed RashidWydawnictwo ZNAK 200239 PLNtel. (22) 828 13 79Ahmed Rashid, dziennikarz, z pasją zajmujący się tematyką afgańską i środkowoazjatyckąod ponad dwudziestu lat, przedstawia historię reżimu talibów na tle politycznych,społecznych, religijnych i gospodarczych realiów regionu. Rysuje sylwetki tajemniczychtalibańskich przywódców, krok po kroku śledzi ich militarne podboje, komentuje politykęwewnętrzną i zagraniczną, tłumaczy specyfikę ich interpretacji islamu - wyczerpująco, azarazem przystępnie przybliżając groźny fenomen fanatycznych bojowników.Jak kochać po ślubie?Alice von HildebrandWydawnictwo W drodze 200016 PLNAlice von Hildebrand, doktor filozofii, zajmuje się problematyką miłości małżeńskiej. Jestpropagatorką pogłębionej refleksji nad rolą kobiety we współczesnym świecie, refleksjizakorzenionej w jej religijności i doświadczeniu długoletniego małżeństwa z wybitnymfilozofem Dietrichem von Hildebrandem.362<strong>FRONDA</strong> 26/27Księgarnia Poświęcona ul.Tamka 45; 00-355 Warszawa


www.ksiegarnia.fronda.plAkt małżeńskiKsawery Knotz OFMCapWydawnictwo „M"22 PLNNiniejsza publikacja posiada szczególną wartość: osadzona jest w sposób poważnyw dorobku myślowym Kościoła współczesnego, który - nie negując słabości i grzesznościczłowieka - równocześnie dystansuje się od negatywnego spojrzenia na seksualnośćczłowieka. Autor sięga do natchnionych tekstów biblijnych, zwłaszcza do koncepcji małżeństwajako obrazu przymierza Chrystusa z Kościołem.Od nałogu do miłości.Jak wyzwolić się od uzależnienia od seksui odnaleźć prawdziwe uczuciePatrick CarnesWydawnictwo Media Rodzina 200137 PLNWspółtworzący książkę erotomani (autor skorzystał z ankiet blisko tysiąca respondentów)wywodzą się często ze środowisk o wysokim prestiżu społecznym - są wśród nich lekarze,duchowni, terapeuci, politycy, ludzie biznesu, nierzadko owładnięci innymi nałogami,takimi jak alkoholizm czy hazard. Ich determinacja i szczerość oraz przenikliwość autora,lekarza i praktykującego terapeuty, sprawiły, że książka stała się wydarzeniem i odkryciemnie tylko w pracy nad uzależnieniem od seksu, lecz także nad innymi nałogami.JESIEŃ 2002 363ksiegarnia@fronda.pl


Tolkien. Człowiek i mitJoseph PearceWydawnictwo Zysk i S-ka 200125 PLNtel. (22) 828 13 79Studium biograficzne Tolkien. Człowiek i mit stanowi próbę zmierzenia sie z tajemnicąi fenomenem pisarza, prezentując najistotniejsze zdarzenia z jego życia oraz osiągnięciatwórcze. Joseph Pearce omawia szczegółowo świat śródziemia i analizuje znaczenie mituw Tolkienowskiej filozofii. Książka ta z pewnością przybliży czytelnikom sylwetkę mitotwórcyi genialnego pisarza - Johna Ronalda Reuela Tolkiena.Rozgrabione imperium. Upadek ZwiązkuSowieckiego i powstanie Federacji Rosyjskiej.Włodzimierz MarciniakWydawnictwo Arcana 2001Rozgrabione imperium. Upadek Związku Sowieckiego i powstanie Federacji Rosyjskiejpodejmuje nie opracowaną dotychczas w polskiej politologii niezwykle istotna problematykęupadku imperium sowieckiego i powstania nowego systemu w Rosji. Jest topierwsza całościowa synteza tego zagadnienia, która odwołuje się do obszernej literaturyźródłowej, a zwłaszcza mało znanego w Polsce piśmiennictwa rosyjskiego. Książkastanowi sumę wiedzy o skomplikowanych procesach dezintegracji imperium komunistycznegow Rosji.364 <strong>FRONDA</strong> 26/27Księgarnia Poświęcona ul.Tamka 45; 00-355 Warszawa


www.ksiegarnia.fronda.pllak wyjść z depresji?A/unibald MullerWydawnictwo WAM 200211.50 PLNCo to jest depresja? Jakie są jej przyczyny? Jak radzić sobie z własną depresją? Jak pomagać osobie cierpiącej na depresję i jej najbliższemu otoczeniu? Gdzie szukać wskazówelduchowych i psychologicznych? Czy bolesne doświadczenie depresji może otwożyć drogę do integralnego uzdrowienia osoby?O sumieniuJohn Henry NewmanWydawnictwo Homini 20029 PLNList do księcia Norfolk autorstwa kardynała Johna H. Newmana należy do najważniejszychwypowiedzi polemicznych w dyskusji nad kwestią sumienia. Napisany został jakogłos w sporze wokół ogłoszenia w roku 1870 dogmatu o niemylności papieża. Kontrowersjewokół tego tematu, zajmowały zarówno teologów, wiernych Kościoła, jak i osobypostronne. Ważne pytania teologiczne sformułowane w trakcie dyskusji sprzed ponad stulat w niczym nie straciły na aktualności i nadal wymagają poważnej refleksji. List Newmanajest w tej refleksji ważną pomocą.JESIEŃ-2002365ksiegarnia@fronda.pl


Rewolucja francuskaPierre CaxotteWydawnictwo Arche 200159 PLNtel. (22) 828 13 79Co zadecydowało o niespotykanej popularności pracy Caxotte'a? Wbrew obowiązującymkanonom Gaxotte zaatakował rewolucję. Z pasją odmalował małostkowość i głupotę jejprzywódców, ukazał destrukcyjny wpływ, który rewolucja wywarła na wszystkie sfery życiaspołecznego, w efekcie krępując - a nie rozszerzając - wolność jednostki. Dodajmy dotego czysto literackie walory książki: przejrzystość z jaką Gaxotte przedstawił skomplikowanyłańcuch przyczyn i skutków, plastyczność opisu dramatycznych wydarzeń, pełenemocji ton, który pozwala nie tylko zrozumieć, ale również poczuć siłę argumentówgłównych bohaterów wielkiego przewrotu.PostkomunizmJadwiga StaniszkisWydawnictwo słowo / obraz terytoria 200148 PLNKsiążka „Postkomunizm" jest pierwszą poważną próbą opisu różnorodnych mechanizmówupadku komunizmu w Polsce. Autorka nie ogranicza się jednak tylko do analizyczysto historycznej. Z równą łatwością posługuje się aparatem socjologicznym oraz ekonomicznym.Szczególnie dużo uwagi poświęca Staniszkis specyficznej dla państw blokuwschodniego grupie nomenklaturowej, która zawładnęła życiem poltyczno-gospodarczymEuropy Środkowej i Wschodniej.366<strong>FRONDA</strong> 26/27Księgarnia Poświęcona ul.Tamka 45; 00-355 Warszawa


www.ksiegarnia.fronda.plSens historiiMikołaj BierdiajewWydawnictwo Antyk 200237 PLNWedług Bierdiajewa proces historyczny polega na walce dobra z irracjonalną wolnością.Los przemienia osobę ludzką w arenę irracjonalnych sił historii. W określonych epokachswojej historii narody w szczególny sposób poddają się władzy losu i dążą do zrealizowaniajakichś określonych celów. Jednak rezultaty ich działalności są całkowicie inne od zamierzonych.Księga InkwizycjiBernard CuiWydawnictwo WAM 200248 PLNAutorem podręcznika jest Bernard Gui, opisany przez Umberto Eco w „Imieniu Róży". Tendominikański inkwizytor, historyk i biskup żył w latach ok. 1261-1331, działając w południowejFrancji. Lektura tego podręcznika to okazja, by poznać fascynującą mentalnośćludzi średniowiecza - tak różną od naszej w pojmowaniu wolności i sprawiedliwości. Totakże możliwość przyjrzenia się rozmaitym sektom tego okresu, ich wierzeniom i obyczajomoraz sposobom postępowania przeciw zarazie herezji w procesie inkwizycyjnym.JESIEŃ-2002 367ksiegarnia@fronda.pl

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!