FRONDA
michaÅ c - Fronda
michaÅ c - Fronda
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
PISMO POŚWIĘCONE<strong>FRONDA</strong>Nr 13/14Rok 1998 od narodzenia ChrystusaRok 7506 od początku świata
<strong>FRONDA</strong>PISMO PośwnjCONi;Nr 13/14REDAKCJAGrzegorz Górny, Rafa! Smoczyński, Sonia SzostakiewiczZESPÓŁNikodem Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska, Piotr Frączyk-Smoczyński,Adam Jagielak, Estera Lobkowicz, Robert Mazurek, Karolina Prewęcka,Mariusz Sadowski, Paweł Skorowski, Marek Sieprawski,Rafa) Tichy, Wojciech Wencel, Jan ZielińskiPROJEKT OKŁADKIWojciech SobolewskiKOREKTA I REDAKCJA TECHNICZNADanuta Dubów© Copyright by Fronda 1998ADRES REDAKCJIskr. poczt. 65, 00-968 Warszawa 45tel./fax. (022) 834-20-20, e-mail: fronda@it.com.plwww.webfabrika.com.pl/frondaCzasopismo zostało wydane przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury i SztukiWYDAWCAFronda Sp. z o.o., adres i tel. — jw.OPRACOWANIE GRAFICZNEWojciech i Magda SobolewscyDRUKApostolicum, 05-091 Ząbki, ul. Wilcza 8SPRZEDAŻ HURTOWADom Księgarski Stowarzyszenia Wolnego Słowa, tel. (02) 635-92-16PODZIĘKOWANIAAgnieszka Baranek, Katarzyna i Nelson Pereira, Antoni Frączyk,Krzysztof Wencel, Anna Maria Górna, Kamila Górna,Irena PuciloRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów nie zamówionych nie odsyłamy.ISSN 1231-6474
0. SERAFIN ROSEZnaki z niebiosUFO w perspektywie chrześcijańskiej 128CHRYZOSTOM Z ETNYAlien 164BOHDAN KOROLUKKontakt 170ROBERT NOCACKIŚwiat według Ericha von Danikena 172DARIUSZ BRZÓSKA BRZÓSKIEWICZO grzechu umartwiania się 191MACIEJ STĘPIEŃCzy Kościołowi jest potrzebny rachunek sumienia? 192ALEKSANDER DUCINAbsolute Beginners 200FILIP MEMCHESAbsolutny początek, czyli koniec, jakich wiele 207MACIEJ BĄCZYK, PIOTR CZERNIAWSKI,PAWEŁ DUNIN WĄSOWICZ, FILIP ZAWADANa rocznicę odejścia Róży Anglii 216MAJER KRASZAN KRASZEWSKINatchnienie choróbsko dało 218MARCIN JAKIMOWICZ*** [wieże nad miastem];dziennik pisany mocą;*** [święty tramwaju módl się za nami];*** [nie miałem kultury ani butów] 227PAWEŁ LISICKISzantaż serca 228NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKINowy portret kata — rzecz o przemocy 2594<strong>FRONDA</strong>13/14
PAWEŁ HUELLEGłos 268WOJCIECH WENCELEcho 269ANTONIO DE OLIVEIRA SALAZARDusza Portugalii 270ROZMOWA Z PROF. MANUELEM BRAGA DE CRUZPowrót z Afryki do Europy 283ROZMOWA Z PROF. JAIME PINTOOd prawicowego państwa do zaniku prawicy 293KASZA I ŚRUBOKRĘT 301MAREK KONOPKORewolucja postmodernistyczna 308ARTUR BILSKIGladiatorzy przestali walczyć 313* IMPR1MATURADAM STEIN*Jugołgarstwo, euroamnezja, globanalizm 324MICHAŁ KLIZMA*U progu roku 1000 333JERZY BOROWCZYK'Tęsknota do wieczności 338KRZYSZTOF KOEHLER*W oku cyklonu, w perspektywie gromu "348IGOR FIGA*Vivant profesores! 352ALEKSANDER BOCIANOWSKI* Przypis 353ZIMA. 1 9985
ROBERT JAŁOWYTORQUEMADAI Świt wolności już w Europie —Płoną heretyków stosy.Myślę o nich całe noce,Ważąc ludzkie losy.Wyszarpując jasność słońcuMyśli krążą w mojej głowie.Czasem taka myśl je trąca,Że słów nie wystarcza mowie.Skwierczy w ogniu krew bluźniercza —Płonie szatan w ludzkim cieleSpopielane mroczne sercaSpopielają Złego cele.Znam odpowiedź na pytanieJak przełamać grzechu siły.Nieśmiertelność i przetrwanie...Cele które zawsze były,Zawsze blisko tuż pod ręką,Jednak skryte dla rozumu.To modlitwa jest jedynąIch nadzieją — pod całunem...IIKażda choroba lekarstwa wymagaHerezję leczyć trzeba gorącym żelazem,Okładem z chrustu — gdy to nie pomagaAż wiatr rozwieje popiół ziemskich skażeńCiągle się boję, że sił mi nie starczyTak straszne wokół Złego podstępyByć może będę za to przeklętyLecz nie przyspieszę codziennej walkiPośpiech to chaos a mnie trzeba leczyćRzezie bezmyślne — magnatów domenaTysiące posłać na Sąd OstatecznyProste — lecz skutków masakry nie maZIMA1998 7
Dodaj mi Panie sił aby wytrwaćW literze Prawa — świeckim na przekórNie robię tego dla ziemskich synekurSiły zaś tracę na możnych wędzidłaInteres ziemski chcą łączyć z niebemŻyd to czy przechrzta — widzą marranaDo mordów nawet pretekstu nie trzebaDaj Bóg — Ferdynand ich śle na kolanaMnie jednak ciężko — wciąż patrzę w przyszłośćW nocnych koszmarach widzę kraj świętyJak zarżnął Kościół i zdeptał WiaręTo sądy świeckich — wymysł przeklętyGdy już zerwano Chrystusa z krzyżaZabrakło życia w bestialskim tłumieZdeptana Wiara Nadzieja MiłośćHumanos czczony w tępym rozumieTysiące świętych w falach LoaryPreludium śmierci ducha naroduTysiące krwawo poszatkowanychPróżne łzy wasze — Nie wstanę z grobu!IIITańczy płomień świecy — rozedrgana nocPółnoc wilgoć lochu i wspomnienie snuSchody pną się w górę — na dziedzińcu stosPłomień oczyszczenia — świt ukoi bólMdłe pobłyski świata — miraż wszystkich stronProrok? Przeznaczenie? Sen z wielością barw?Nikną zimne dźwięki cichy śmierci krokRozedrgany płomień — ewolucja kar...8<strong>FRONDA</strong> 13/14
Nie ma takiej rzeczy której morze ogniaNie obróci w popiół — ogień ziemska rzecz.Lecz wiara — od Boga i modlitwa co dniaBuduje człowieka którego ni mieczNi płomień znienacka nie strawi gorącyBo choć ciało grzeszne pochłonie już stosUwolniony człowiek miłością płonącyZ Wiarą mknie ku Bogu by wypełnić losTylko grzesznik w strachu patrzy na płomienieMyśląc — Gdy już zgasną, może będę żył...Pośród ognia jednak nie przetrwa sumienieKtóre oddał w szafarz prawom ziemskich siłIVKrok za krokiem historia zatoczyła kołoMogilne podmuchy tocząc nad cmentarzemCo się w nerońskim parku poczęłoDziś dusi niewiernych — sen wygasłych marzeńCiemność zmieszana z oddechem szkarłatuWtóruje śpiewem frontalnej wzniosłościGdy iskra zabrzmi — płomień drży oddechemWiatr niesie zapach spopielonych kościHistorii koło we mgle się obracaBezbożne wnętrzności na walec nawijaPo latach mądry powie: Wciąż trwa dziejów pracaA ja? —— Spalam martwą glebę sumień w Bożą MiłośćROBERT JAŁOWY
Pasjawedług chama galicyjskiegoSpałem zwykle w łóżku oficera — syna Świętej Rusi, niosącejateizm, tego boga wojującej nicości, który przyprawiał o rozpaczksiężowskie umysły nad łacińskimi brewiarzami i prostedusze brodziastych popów, wybałuszających zdziwione oczyw kurzu prawowiernych dokumentów zbawiania ludzkościLESZEKKOZIKTrzeciego Rzymu; opętanego przez wszystkie moce piekielne w hierarchicznychszykach z apokaliptyczno-wizyjnych traktatów profesorów świętej teologii,której zbawienne mniemania zrodziła religia Hebrajczyka o syryjskim wyglądziebezbrodego młodzieńca. Serca jasnowłosych potomków chłopów w wyświechtanychsukmanach i przepasanych kożuchach, którzy przez wieki ściskaliczapki w rękach pod brodatymi podobiznami swych twarzy do obliczakudłatego Boga z kart greckich manuskryptów, wyrodziły się w pogaństwo niechrzczeńców,upojonych pieśniami ziemskich marności i wódczanym napojemszarych kolumn robotniczych.Leżałem więc wieczorami na tym żelaznym, wysokim łóżku jak niegdyśprzedstawiciel wielkiego ludu Rosji, którego płonące oczy patrzyły na mojąmatkę w pogłosach wojennego świata. Może widział w niej jedną z tych kobietze stepów, o surowym wyrazie twarzy, dużych, poczciwych oczach, jasnychwarkoczach, spiętych rogowym grzebieniem. Dzikość i piękno dziewcząt,które tańczą swe marzenia w przepastnych przestrzeniach międzyziemią a przetaczającymi się w pozornym ruchu nieba gwiazdami.Mówili dużo w swym języku bolszewików i gestykulowali przy tym,wierni swym szczerym, otwartym naturom. Ludzie pokazywali im krzyże na10<strong>FRONDA</strong>13/14
ścianach i pytali, czy wiedzą, co to jest. Kiwali tylko głowami i mówili, żeu nich także są krzyże. Na początku bano się ich — tych swojsko wyglądającychi tych, którzy nosili mongolskie fałdy tłuszczu pod oczami. Ale kiedyprzychodzili wieczorami po dziewczyny na tańce, z uśmiechniętymi, młodymitwarzami i z ogromną harmonią, częstowali wódką, ogórkami i konserwowymmięsem, rozdawali rozkrzyczanym dzieciom cukierki i cukrowaneciasteczka, wydawali się przyjacielscy z tym wyczyszczonym niemal do białościmetalowym samowarem, z którego rozlewano brązową herbatę do blaszanychkubków. Kiedy pojawiły się skargi, że depczą rogi obsianych pól, natychmiastustawiono drewniane tabliczki z ostrzeżeniami, co jeszczebardziej uczyniło ich domownikami wiejskich chat.On, wysoki i czarnowłosy, przychodził każdego dnia po piat' krużkowmoioka i przynosił rosyjskie gazety, aby uczyć moją matkę czytać i pisaćw tym języku prawie że zrozumiałej mowy, ale obcych znaków zapisu. Onazaś uczyła go swojej mowy, ale najlepiej spodobało mu się „Cholera!" oraz„Wolno w Polsce, jak kto chce". Wieczorami leżał na żelaznym łóżku z rękąopuszczoną poza krawędź i płakał, wsłuchując się w odgłosy bombardowaniana zachodniej stronie nieboskłonu. Mówił, że jeżeli przeżyje, zabierze jądo dalekiej Rosji, hen za Wołgę, gdzie deszcze rozmywają ślady ludzkichkroków na niezmierzonych ziemiach, których końca nie dojrzysz nawetz przystawioną ręką do czoła, i gdzie stoją jeszcze w siołach drewniane cerkwieze świętymi ikonami o ogromnych oczach, przenikających człowiekana przestrzał spojrzeniami w złotych tłach. I płakał dalej, choć obiecywałdziewczynie, że ona nigdy nie zatęskni do tego kraju, skąd została wziętaprzez barbarzyńcę od czerwonych komisarzy ze wschodu, gdzie przecieżsłońce wschodzi i ludzie są dobrzy i uczciwi.Ożywiał się dopiero, gdy przychodzili jego roześmiani towarzysze ze stadkiemdziewcząt, którym nogi rwały się do tańca pod kwiecistymi sukienkami.Wychodził na środek izby, że aż deski podłogi drżały od potupywania ciężkichbutów, i ciągnął niskim basem przy akompaniamencie instrumentu pieśni pełneżaru i tęsknoty. W miarę jak kapały łzy i wódka, budził się w nim bibosz rosyjskiz rozwianą kępą czarnych włosów nad wysokim czołem. — Diewoczki!Czto s wami? Tancewat' nada! I pito za młodość i życie w pulsujących tonach muzyki,w szczebiotach rozpląsanych dziewcząt z rozpromienionymi licami i radosnymzamętem w głowie.Kiedy pewnego wieczoru przyszedł rozkaz wyjazdu, ludzie żegnali ich gorącoi życzyli szczęśliwego powrotu z frontu. Nie było nawet czasu usiąśćprzed podróżą. A jednak zawrócili jeszcze z drogi w obawie, że pozostawioneZIMA 199811
nieopatrznie zapalniki mogą dostać się w ręce dzieci. Po kilku tygodniachwróciło dwóch żołnierzy, aby opowiedzieć, że tylko oni przeżyli z tego kontyngentu.Oficer, który wpatrywał się wieczorami w moją matkę, zginął jeszczew pierwszym dniu frontowych walk. Nawet nie odnaleziono jego ciała, boszczątki rozrzuciła bomba w promieniu kilkudziesięciu metrów.Moja matka pamiętała o tym mężczyźnie, który nie miał swojego grobuani pochówku z księdzem. Zawsze o zmierzchu wychodziła z szarą narzutąna ramionach przed dom, gdzie stojąc ze spokojem w oczach, po kolanaw wielkich, białych kwiatach piwonii, wpatrywała się w zachodni horyzont,mieniący się najczęściej światłem i mgłami. Zawsze przy tym kryła coś w dłoni,raz po raz rozprostowując palce i spoglądając na mały przedmiot, któryprzyciskała do lewej piersi, jakby bała się, że ktoś podpatrzy jej tajemnicę.Nie zważała na bose, wyziębione stopy w splątaniu wilgotnych roślin, ani nalodowate dłonie na ciepłych piersiach, gdy zapatrzona w niebo chwytaławiatr rozchylonymi ustami. Gdy rozjaśniały się nocne gwiazdy, a z nimi smugapoblasku, który rzucany był płomieniem lampy przez okno na jej kolorowąsukienkę, zawijała tajemniczy przedmiot w białą chusteczkę i wychodziłaz kwiatów, pochyliwszy nisko głowę z rozplatanymi włosami. Jeszcze nocą,leżąc na wznak w lnianej, szorstkiej pościeli, nuciła sobie cicho rosyjskiepieśni, przy których niegdyś tańczyły dziewczęta w koralach ze świeżo zerwanychowoców jarzębiny i w wiankach z polnych kwiatów na skrępowanychw warkocze włosach. A potem przepływały przez śpiące ciało niespokojnesny, pełne oddalonego gwaru, jakby ludzie zza wzgórz rzucali się naoślep do panicznej ucieczki, zdjęci jakimiś nieopamiętanymi przestrachami,które nakazywały pozostawiać wszystko, aby w dzikim instynkcie ratowaniażycia chronić się w zwierzęce pustkowia. W pełni dłużących się nocy,w których nagłe przebudzenia w spoconej bieliźnie rozszerzały w ciemnościachoczy krzykliwymi lękami, można było usłyszeć krzyczenie ptactwai delikatne szmery zachodniego wiatru w koronach drzew.Widywałem ją w wyobraźni w powojennym czasie, jeszcze przed akcją komunistówosiedlających wędrowne grupy cygańskie. Wracała od cygańskiegozłotnika z pierścieniami na palcach i z ciałem nie ostygłym jeszcze od leśnychtańców. Cekiny i złote monety wplecione w warkocze, mieniły się barwami wieczoruw podążającym za nią zapachu palonego jałowca. Pozłacany pas ze srebra,nabijany złotymi krążkami, podtrzymywał na biodrach długą, kolorową spódnicę.Bawiła się jak dziecko magicznymi figurkami z kości, wosku i ludzkich włosów,które chowała w fałdach spódnicy i mówiła ludziom, że jeżeli przewiąże jeczerwoną wstążeczką, to nie przydarzy się żadne zło w jej młodym życiu.12<strong>FRONDA</strong>13/14
Wiosną wypatrywała znaków cygańskich na rozstajach, zwykle skręconego powrósła,które wskazywało drogę taborom. Ściskała wtedy krzyż z wosku, oplecionywłosem i uczerniony pyłem węglowym.Ludzie z taboru koczowali pod lasem, nieopodal leśnego strumienia,z którego Cyganie czerpali wodę dla wychudzonych koni. Moją matkę polubiłpewien mistrz rzemiosł cygańskich, kotlarz nad kotlarze i biegły w swym zawodziekowal z gromadką umorusanych dzieci i żoną o ognistym temperamencie,która odkrywała przed nią sztukę samotnego tańca w leśnych ostępach.Zmęczona tańcem, uczyła dzieci czytać i pisać, albo siadała u stópstarego zaklinacza szczurów i słuchała opowieści o bitwach klanów z powoduuprowadzonej dziewczyny bądź o tajemnicy tonów, którymi można omamićnawet największe stada gryzoni. Wieczorem schodziły się do obozu przy wodopojucygańskie kobiety, rozproszone dniem po okolicy, gdzie kradły kuryi wróżyły napotkanym ludziom, strasząc ich woskowymi maszkarami, wytwarzanymiz węgla i włosia ludzkiego. Nocą stawała przy ognisku i czekała naznak z oddechem śniącego dziecka, dręczonego koszmarem.Stopy depczą płomienie w rytm instrumentu szarpanego palcami śniadegomężczyzny we fraku, palce samotne, rozpierzchnięte u ramion w powolnymwznoszeniu się. Pierś wstrzymana w gorącym półoddechu, który jątrzywnętrze tysiącem nawzajem znoszących się sił, wsłuchane w siebie spojrzenie,jak w oczekiwaniu bólu, może rozkoszy, która nagle uśmierci. Wtem tropyspitego ptaka w pyłach ognisk, muzyka wibruje wolno, zarażając dłonie kołującew rozsypanych włosach, w pulsujących blaskach — niepokój pętawzniesione oczy, przejmuje spieczone wargi, wysysające nocną wilgoć. Twarzpłonie jak w gniewie, wtem spokój, łagodne oczy marzeń, przemienność stópi dźwięków jak rozpalanie krwi, która osiada i burzy się, aż wytryśnie rozszerzeniemoczu, niczym w spazmie rozkoszy i potoczy się szałem, pienistą strugąrozpętanej muzyki pląsającego ciała — ono wiruje i miota się rozpustą gestuzbierającego strugi światła na rozwartej dłoni, i wije nad głowąbrylantowe gniazdo demonom wolności i zatracenia.Jakby przystanęła, wietrząc zmysłowy dźwięk, który oszołomi i wstrząśniejak wołanie krwi, rozniesie się po ciele i napełni, przepełni się skowytem umysłu,błogim skurczem serca, i rozogni ramiona płonącą gałęzią dziewczęcychtęsknot w kolorowych wiatrach czterech stron świata, pod niebem pływającychgwiazd. Mężczyzna przyklęka na jedno kolano, jest u jej nóg jak niemousty pieśniarzo potarganych włosach, rozdarty i snujący pieśń życia; uderza corazmocniej w struny i chłonie ją muzyką, zniewala — on, zaklinacz stóp i dusz kobiecych— a ona tańczy dla niego, dla siebie samej, dla świata, który zdziwił sięZIMA- I 99813
i zastygł przyczajony, tańczy posłuszna i dzika, rozpasana ruchem w przestrzeniachmroku, pociąga za sobą dźwięki i okręca sobą jak niewidoczne nici, abyspalić je żarem i wytańczyć nowy kokon, w którym zadrży jak dotkniętadeszczem lodu i pomknie wirowaniem w strzelistość piersi i dygot ramion nadspiętrzeniem dźwięków na skraju otchłani, gdzie wszystko runie, zapadnie siękopczykiem żaru, wypalone swym nadmiarem, rozrzutnym rozbłyskiem naszczytach uniesienia...Tamta noc stała się przełomem w moim życiu: znów zacząłem miewaćsny! Przedtem martwiłem się przed zasypianiem w łóżku rosyjskiego oficera,ponieważ wraz z zatratą świadomości zapadałem się jakby w czeluść głuchej,pustej studni, gdzie istniałem, niczym umarły, bez odrobiny światłai ruchu. Coś zmieniło się w moim życiu. Byłem znów człowiekiem, którymiewał sny.LESZEK KOZIK
PRZEMYSŁAW BORKOWSKIPODRÓŻ„Zstępując do piekieł, nie zapomnij świdra"— taki napis odnalazł na dnie swojej duszydon Alfonso Riveyra, cesarski koniuszy,wicehrabia Toledo, baron Montalban.Cztery dni i trzy noce wpatrywał się w lustro,podglądając przez oczy, jak przez okna w murze,treść tak dziwnie niegodną, przeciwną kulturzecechującej umysły tak światłe jak on.Naraz otchłań rozwarła pod nim dół na stopyi zobaczył przez palce, jakby stał na studni,ciemność cichą, syczącą jak słońce w południe,pełzające po murach kastylijskich miast.Tak rozpoczął podróże. Z góry w dół, jak świeca.Przeciekając przez kości przodków. I z powrotem.Stał się orłem, psem, wężem, na końcu kojotem,rozdzierając paznokcie, krzycząc: a a a.Potem wszystko ucichło. Potem wszystko zgasło.Świder stał się niezbędny, którym, przyznać muszę,don Alfonso Riveyra, cesarski koniuszy,dziurę w głowie wywiercił i uwolnił — duszę.DZIWYZastrzeliwszy ojca, powiesiwszy matkę,różne takie po drodze uczyniwszy hece,Józef Wielgus z wsi Dagi przycupnął za piecem,zanurzywszy się w myślach jak topielec w rzece.ZIMA- I 99815
Bo doprawdy, że bardzo i ogromnie wielce,ze wszech miar i nad wyraz niezwykłe jest życie.Tak pomyślał. Zadumał się nad tym odkryciem.Poszedł zabić karczmarza, potem zasnął w życie.Odtąd wyjść już nie umiał z podziwu nad światem.Chodził, myślał, nocami gadał coś do siebie.Stał się dobrym człowiekiem, myślał wciąż o niebie,o aniołach i świętych, i ludziach w potrzebie.A gdy rankiem wieszali go na krzywej brzozie,ujrzał śmierć, potem diabła, potem ognia morze,potem niebo, aniołów, Pana Boga w dali.— Dziw nad dziwy — pomyślał (kiedy go wieszali).JADŹKAHistoria to znów będzie nienowa, nienowa:była sobie raz Jadźka, głupia jak stołowanoga, choć od nogi jeszcze bardziej prosta.Mówiąc wprost: śmiech na sali i obraza boska.Wymyśliło raz jej się, że w polu za miedząw złotych szatach na tronach trzej królowie siedzą.Poleciała więc boso, choć to była zima,prosić ich o to dobro, co go w świecie nie ma.Poleciała poprosić, by na świecie całymludzie byli jak świerki, a myśli jak strzały,by się drogi kręciły tylko dla obrazupełniejszego zza okien karet krajobrazu.By po wsiach tak bogatych, jak się tylko dało,pełno było dzieciaków, za to prania mało.16<strong>FRONDA</strong>13/14
I by jej, głupiej Jadźce, mąż się trafił ładny,mądry, czuły, bogaty, przystojny, zaradny,by ją kochał i syna dał jej jak marzenie.Głupia Jadźka już leci. A wy co, kamienie?MIREKUciekający człowiek nazwiskiem Mirosław G.,właściciel głowy dziurawej, dymiącej nocą jak piec,nie zdołał uciec otchłani. Przepaść minęła go w półdługości ludzkiego życia. Jak kamień poleciał w dół,gubiąc przedmioty różne: twarze, miejsca i kwiaty,postać matki, głos ojca, włosy siostry, zapachyziemi mokrej od deszczu, świeżo ściętej trawy,kwitnącego jaśminu, jabłek w cieście i kawy.Nic się tutaj nie przyda. Leć, ach, leć mój sokole!Skrzydła skórą opięte, czarna pieczęć na czole.Że też nikt jej nie dostrzegł wtedy, kiedy jeszczestopy kurzu tumany wzbijały w powietrze!Że też nikt mu nie podał ręki, kiedy dłonietrawy zbawczej szukały, ślizgały się po niej.Gdy kontynent życia jak lodowiec pękał,coraz inne kry, płaty znikały w odmętach.Teraz na dnie wśród skrzydeł połamanych leży,biedny Ikar słońc czarnych, zły przykład młodzieży,która nocą, pijana, krwią pisze na murach:„Umarł Mirek, lecz żyje dusza w niebie". Akurat.PRZEMYSŁAW BORKOWSKIZIMA199817
Trwa walka o kształt ideowy III Rzeczpospolitej. Jedna zestron w tym sporze „wybiera przyszłość", a jeśli już sięgado przeszłości, to najwyżej do XIX I XX w. Abramowski,Krzywicki, Strug, Żeromski, Dąbrowska, Nałkowski — toczęsto przywoływane nazwiska, związane w dużej mierzez tzw. kwestią socjalną. Papież ukazuje jednak wizję dziejówPolski znacznie szerszą, bo sięgającą tysiąc lat wstecz,i znacznie głębszą, bo postaciami, które przywołuje,kieruje motywacja nie socjalna, lecz duchowa.PięknitysiącletniSONIASZ OSTAKI EW ICZOPIELGRZYMCE JANA PAWŁA II DO POLSKI w 1997 r. napisanowiele. Ani słowem nie wspomniano jednak, że pielgrzymkata była wielką pochwałą średniowiecza w Polsce. Właściwiewszystkie jej ważniejsze etapy związane były albo ze średniowiecznymiwydarzeniami (Zjazd w Gnieźnie, bitwa podLegnicą, fundacja Wydziału Teologicznego na Akademii Krakowskiej), alboze średniowiecznymi postaciami (Henryk Pobożny, Pierwsi Męczennicy Polscy,św. Wojciech, królowa Jadwiga, Jan z Dukli).Historia żywaPodczas pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego do Polski w 1979 r. studencirozwinęli ogromny transparent: „Trzydzieści pięć PRL — tysiąc lat chrześcijaństwaw Polsce". Napis ten dobrze oddaje jeden z rezultatów, jaki przynio-18<strong>FRONDA</strong>13/14
sła ta wizyta: Papież przywróci! Polakom pamięć historyczną. Nauka historiiw szkołach przesiąknięta była wówczas indoktrynacją: wszystkie pozytywnepostaci naszych dziejów — Jagiełło, Kopernik, Kochanowski, Chopinczy Matejko — antycypować miały PRL, natomiast negatywne jawiły się jakoprefiguracje pracowników Radia Wolna Europa. W Gnieźnie Jan Paweł IIwygłosił doniosłą homilię o jedności Europy. Zdaniem zachodnich komentatorów,którzy uważali porządek jałtański za nienaruszalny przez najbliższedekady, homilia ta była wyrazem naiwnego mesjanizmu polskiego Papieża.Dziesięć lat później historia przyznała mu rację.Podczas wizyty w Polsce w 1991 r. Ojciec Święty beatyfikowałosiemnastowiecznego franciszkanina Rafała Chylińskiego. Porównał wtedyokres, w którym żył bł. Rafał, czyli czasy saskie, właśnie z rokiem 1991. „Byłyto smutne czasy. Były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu."Ojciec Święty mówił o ówczesnej „małości, samolubstwie, interesowności,sprzedajności i wreszcie podeptaniu wspólnej sprawy". „Samoniszczącaświadomość postępowania szlacheckiego w tamtych saskichczasach" nie została przez Papieża przywołana przypadkowo. Komentarze polskiejprasy brzmiały jak wyrok: tym razem Jan Paweł II rozminął się z rzeczywistością,z problemami i nastrojami Polaków. Historia jednak znów przyznałamu rację: dwa lata później saska mentalność święciła swoje triumfy.Postaci przywoływane przez Ojca Świętego podczas jego pielgrzymekdo Polski również nigdy nie były przypadkowe. W 1979 r. Papież wielemówił o św. Stanisławie ze Szczepanowa, biskupie i męczenniku, który symbolizujew historii Polski wierność prawom boskim przedkładaną nad wiernośćwładzy świeckiej. Było to wyraźne wskazanie dla wiernych, by w konflikciemiędzy Dekalogiem a wymogami komunizmu wybierali to pierwsze.Rok później powstała Solidarność.Przywoływane przez Jana Pawła II męczeństwo ma jeszcze jeden — fundamentalnydla chrześcijaństwa — aspekt: miłość nieprzyjaciół. Już pierwszy męczennik,diakon Szczepan, modlił się przed śmiercią do Boga o wybaczenie winswoim prześladowcom. Bez tej modlitwy być może nie doszłoby do nawróceniaSzawła w drodze do Damaszku. Mało kto wie, że zabójca św. Stanisława zeSzczepanowa zmarł jako pokutnik w opinii świętości. Do dziś w miejscowościOsjak na terytorium Austrii, gdzie pochowany został na wygnaniu BolesławŚmiały, utrzymuje się lokalny kult jego osoby. Nie znamy ostatniej modlitwyks. Jerzego Popiełuszki, ale z wywiadów, jakie z jego zabójcą Grzegorzem Piotrowskimprzeprowadził w więzieniu Tadeusz Fredro-Boniecki, wynika, żemorderca kapłana przeżył głębokie oczyszczenie wewnętrzne.ZIM A19 9 819
Polonia mea esPodczas ostatniej pielgrzymki Ojciec Święty znów nawiązał do historii. Momentjest bardzo ważny: trwa walka o kształt ideowy III Rzeczpospolitej.Jedna ze stron w tym sporze nie lubi wracać do historii, powtarza: „wybierzmyprzyszłość", a jeśli już sięga do przeszłości, to najwyżej do XIX I XX w.Abramowski, Krzywicki, Strug, Żeromski, Dąbrowska, Nałkowski — to częstoprzywoływane nazwiska, związane w dużej mierze z tzw. kwestią socjalną.Papież ukazuje jednak wizję dziejów Polski znacznie szerszą, bo sięgającątysiąc lat wstecz, i znacznie głębszą, bo postaciami, które przywołuje,kieruje motywacja nie socjalna, lecz duchowa.W wykładanej współcześnie historii Polski katolicyzm jawi się najczęściejjako dodatek do walk politycznych, stref wpływów, interesów ekonomicznychczy zakulisowych gier, niekiedy też jako zapalnik fanatyzmu czyźródło zapóźnienia cywilizacyjnego. Zdaniem natomiast Jana Pawła II, katolicyzmstanowi zrąb tożsamości naszego narodu i nie da się zrozumieć Polskioraz jej dziejów bez Chrystusa.Historia często przynosi wydarzenia, które mogą być analagiczne domomentów z przeszłości. Fakt obecnej integracji naszego kraju ze strukturamizachodnioeuropejskimi po upadku systemu jałtańskiego można porównaćz niegdysiejszym przyjęciem Polski do rodziny narodów europejskich.W Gnieźnie Papież przypomniał, że Polska znalazła się w Europiedzięki chrześcijaństwu. Otworzyła się ona na chrześcijańską myśl europejską,ale i sama wniosła do tej myśli swój niepowtarzalny wkład.Nieprzypadkowo historycy „złotym wiekiem" kultury polskiej nazywająXVI stulecie, kiedy to Rzeczpospolita współtworzyła oblicze intelektualnenaszego kontynentu na równi z zachodnimi ośrodkami umysłowymi.Stanisław Hozjusz, Jan Kochanowski, Jan Łaski młodszy czy Andrzej FryczModrzewski to postaci europejskiego formatu. Największy geniusz tamtychczasów, Erazm z Rotterdamu, głosił publicznie, iż Rzeczpospolita jest krajem,który w najdoskonalszym stopniu wciela i realizuje ideały chrześcijańskie.Zwykł powtarzać: Polonia mea est. Co ciekawe, do podobnych wnioskówdoszedł kilka lat temu najwybitniejszy współczesny filozof katolicki weWłoszech — Rocco Buttiglione. W swej niedawno wydanej książce Europajako pojęcie polityczne napisał, że żadne państwo w Europie nie było bliższechrześcijańskiego ideału niż... Rzeczpospolita Jagiellońska.Jeszcze do niedawna większość historyków analizujących rodowódszesnastowiecznej polskiej myśli politycznej podkreślała zapożyczenia20<strong>FRONDA</strong> 13/14
z wzorców zagranicznych, na przykład z Węgier lub Wenecji, oraz wpływyzachodniej myśli reformacyjnej. Wiele pisano też o późniejszym oddziaływaniupolskich innowierców na myśl europejską, na przykład o wpływie kolegiumariańskiego w Rakowie na filozofię Locke'a czy Spinozy.Od niedawna jednak coraz częściej historycy przychylają się do opinii,że „polska szkoła" teorii państwa ukształtowała się w sposób oryginalny narodzimym gruncie, a jej fundamentem była myśl katolicka. Nie byłoby „złotegowieku" XVI z jego renesansem, gdyby nie było wielkiego odrodzeniaumysłowego w średniowiecznym wieku XV. Stać się to mogło jedynie dziękiodnowie Akademii Krakowskiej, gdzie oprócz nauk ścisłych, których najwybitniejszymprzedstawicielem był Mikołaj Kopernik, rozkwit przeżywałynauki społeczne. Wykrystalizowała się wówczas odrębna szkoła filozoficznaz jasno określoną myślą państwowo-prawną. Z owego kręgu bardziej znanajest jedynie postać Pawła Włodkowica, który odegrał czołową rolę podczasSoboru w Konstancji, na którym przypomniał Europie, że „wiara nie ma byćz przymusu". Jego idee rozprzestrzeniły się na Starym Kontynencie i sto latpóźniej, przejęte przez uczonych z Salamanki, wywołały sprzeciw wobecprób nawracania siłą Indian przez hiszpańskich konkwistadorów.Włodkowic nie był samoukiem kształconym na odludziu. Był reprezentantemznaczącego prądu umysłowego, którego centrum stanowiła AkademiaKrakowska, późniejszy Uniwersytet Jagielloński. Jako najbardziej znaczącychprzedstawicieli tego nurtu wymienić należy Stanisława ze Skarbimierza, Pawłaz Worczyna, Macieja z Raciąża, Mateusza z Krakowa, Wawrzyńca z Raciborza,Mikołaja Tempelfelda z Brzegu czy Jana Ostroroga. Zdaniem najwybitniejszegowspółczesnego znawcy piętnastowiecznej filozofii, StefanaSwieżawskiego, Uniwersytet Jagielloński „był jakby wylęgarnią ideału politycznego,który później Erazm z Rotterdamu uzna za swój. Polska tolerancja i federacyjnakoncepcja Rzeczpospolitej Wielu Narodów wyrosła z Uniwersytetu".Pogłębione badania nad dziełami „szkoły krakowskiej" ukazują jej własne,oryginalne oblicze. Charakteryzowały ją między innymi: prymat etyki nad polityką,odrzucenie agresji i podbojów, odrzucenie absolutyzmu poprzez związaniekróla prawem i supremację prawa w państwie oraz komplementarność dobraspołeczności z dobrem jednostki. Inspiracje tej myśli są zdecydowanie katolickie,jej zaś głównymi autorytetami byli: św. Tomasz z Akwinu, św. Augustyn,św. Brygida, Albert Wielki, Jan z Salisbury, Idzi Rzymianin, Franciszek Zabarelli,ale również Arystoteles, Platon czy Cyceron.Przez mury Uniwersytetu w XV w. przewinęło się wiele osób, które zmarływ opinii świętości, na przykład św. Jan z Kęt, bł. Stanisław Kazimierczyk,ZIMA 9 98 21
Szymon z Lipnicy, Ładysław z Gielniowa, Michał Giedroyc, Izaak Boner czyMichał z Krakowa, których imiona przywołał podczas jubileuszu sześćsetleciaWydziału Teologicznego Jan Paweł II. Jego zdaniem, byli oni żywymprzykładem połączenia posługi myślenia z czynną świętością. Warto przyjrzećsię bliżej postaciom przywoływanym przez Ojca Świętego podczasostatniej pielgrzymki i zastanowić nad aktualnością ich postaw w naszejdzisiejszej sytuacji.Człowiek klęskiŚwięty Wojciech, zwyczajnie po ludzku, był nieudacznikiem — człowiekiem,któremu nic się nie udawało. Jego życie to pasmo ciągłych porażek. Nie danemu było zbyt długo piastować godności biskupa, dwa razy wygnano go z Pragi,a w końcu został zabity na ziemiach pruskich, zanim na dobre rozpocząłdziałalność misyjną. Nie pozostawił po sobie żadnych traktatów, reguł, zakonówczy dzieł odnowicielskich. A jednak to właśnie ten „człowiek klęski" zostałpatronem nie tylko Polski, ale całej Europy Środkowej.Kluczem do zrozumienia postaci św. Wojciecha wydają się słowa Chrystusa,zanotowane w Dzienniczku bł. siostry Faustyny: „Nie za pomyślny wynik nagradzam,ale za cierpliwość i trud dla mnie podjęty". Święty Wojciech starał sięjedynie naśladować Jezusa, który podczas swego ziemskiego żywota równieżokazał się „człowiekiem klęski". Zabito go przecież w najbardziej upokarzającysposób, umierał w całkowitej samotności, opuszczony przez wszystkichuczniów. Nie zostawił po sobie pism, nie założył organizacji. Wiele wskazywałona to, że zostanie po nim pustka. A jednak rzeczywistość duchowa, zrodzonaz tej śmierci, zmieniła oblicze świata.Już na przełomie II i III w. Tertulian pisał, że krew męczenników jest nasieniemKościoła. Trzy lata po męczeńskiej śmierci Wojciecha ustanowionopierwszą metropolię Kościoła na ziemiach polskich, a wraz z nią jeszcze trzydiecezje. Chrześcijaństwo zapuściło w Polsce korzenie.W dzisiejszych czasach, kiedy wydaje się, że katolicyzm traci znaczenie,że zwycięża cywilizacja materializmu i konsumpcji, postać Wojciecha jestwskazaniem, by nie przyjmować miar tego świata i nie wpadać w pesymizm,bowiem Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba nie jest Bogiem statystyk, referendówi badań opinii publicznej. Wojciech jest wzorem biskupa, który nie kapitulujeprzed duchem tego świata, choćby miał to przypłacić ośmieszeniem,utratą twarzy w oczach innych, a nawet śmiercią. Takich biskupów —wskazuje Ojciec Święty — dzisiaj potrzeba Polsce.22<strong>FRONDA</strong>13/14
ZIMA-199823
Europa nostra estW Krakowie Jan Paweł II powiedział: „Tak jak św. Wojciech może być uważanyza patrona organizacji kościelnej w Polsce, tak św. Jadwidze słusznieprzypisać można tytuł patronki, która otwarła Polskę na chrześcijańską myśleuropejską. Jakże wymowne są dzisiaj dla nas te obydwa przykłady, kiedy polatach izolacji wracamy w pełni w zasięg znanej nam kultury Zachodu, doktórej przecież przez wieki wznosiliśmy i nasze bogactwo. Nie możemy siędziś uchylać od podjęcia wskazanego nam kierunku. Kościół w Polsce możeofiarować jednoczącej się Europie swoje przywiązanie do wiary, swój natchnionyreligijnością obyczaj, duszpasterski wysiłek biskupów i kapłanów,i zapewne wiele jeszcze innych wartości, dzięki którym Europa mogłaby stanowićorganizm pulsujący nie tylko wysokim poziomem ekonomicznym, aletakże głębią życia duchowego".Marian Zdziechowski nazywał królową Jadwigę „symbolem idei społecznościBożej (civitas Dei)", „największym wcieleniem idei stanowiącej naszedziejowe posłannictwo". Stefan Świeżawski pisał, że ofiara jej młodegożycia legła na ołtarzu, z którego wyrosła wspaniała koncepcja ideału RzeczpospolitejJagiellońskiej.Jadwiga, podobnie jak św. Wojciech, całkowicie ofiarowała się Bogu.Zrezygnowała z obiecywanego jej szczęścia małżeńskiego u boku młodziutkiegoWilhelma Habsurskiego, a przedłożyła nad niego misję włączenia Litwydo rodziny narodów chrześcijańskich. W ten sposób zniknęło ostatniepogańskie państwo w Europie, a temu wydarzeniu nie towarzyszył rozlewkrwi. (Na marginesie dodajmy, że Wilhelmowi bardziej zależało na koronieJadwigi niż na jej osobie. Gdyby ją kochał rzeczywiście, nie opluwałby jej dokońca życia, tak jak to czynił).Wszystkie opiewane przez historyków uczynki Jadwigi były wtórne wobectego podstawowego aktu oddania się Bogu. Warto jednak wspomniećo jej dziełach, nie tylko dlatego, że „wiara bez uczynków jest martwa", leczrównież dlatego, że — zdaniem Papieża — są one również dzisiaj dla nasdrogowskazami.Spośród wielu dziedzin życia, o które troszczyła się Królowa wymieńmytrzy: misję, oświatę oraz biedotę.Jadwiga zdawała sobie sprawę, że na Polsce, dzięki której dokonał sięchrzest Litwy, spoczywa szczególna odpowiedzialność za rozwój chrześcijaństwana ziemiach litewskich. Dlatego dbała szczególnie o formację misjonarzy.Ufundowała również bursę dla litewskich kleryków w Pradze, aby24<strong>FRONDA</strong>13/14
mogła kształcić się na tamtejszym uniwersytecie przyszła elita duchowieństwaWielkiego Księstwa.(W misję wschodnią zaangażowany był również inny średniowiecznyświęty, którego Jan Paweł II wyniósł podczas ostatniej pielgrzymki do Polskina ołtarze — Jan z Dukli. Także on rozpoczynał swą edukację w AkademiiKrakowskiej.)Królowa zdawała sobie też sprawę, że wiara, aby mogła przetrwać, musibyć zakorzeniona w kulturze. Muszą powstawać chrześcijańskie instytucje,szkoły, uniwersytety, aby cywilizacja miłości mogła zataczać coraz szerszekręgi. Dlatego Jadwiga zrzekła się wszystkich swoich kosztowności, byleprzywrócona została świetność Akademii Krakowskiej.Wreszcie, Jadwiga była promotorką tego, co dzisiaj nazywamy „opcją narzecz ubogich". Znane są jej liczne darowizny oraz fundacje dla najbiedniejszychmieszkańców Krakowa, którzy już za życia uważali ją za świętą.Taka jest podstawowa nauka płynąca z kanonizacji królowej — najpierwzawierzenie się Bogu, a potem misja, która może przybierać różne postaci.Po pierwsze: Kościół w Polsce, który posiada duży potencjał wiary, cierpina niedostatek duchowości misyjnej. Dla porównania: Kościół w Hiszpaniiliczy tylu samo wiernych, a jednak wysyła na misje dziesięć razy więcej osób.Oczywiście, wynika to z tradycji historycznych: to Hiszpanie chrystianizowaliwielkie obszary Ameryki Południowej czy Azji Południowo-Wschodniej,a w Argentynie czy na Filipinach do dziś mówi się po hiszpańsku. Dla Polakówzaś naturalnym terenem misyjnym mogą być dawne ziemie Rzeczpospolitej,tym bardziej że kilkadziesiąt lat sowieckiego komunizmu poczyniło tamolbrzymie spustoszenia duchowe, a księża są tak nieliczni, że nierzadko w pojedynkęmuszą obsługiwać kilkadziesiąt miejscowości.Także postaci pięciu Pierwszych Męczenników Polskich — Benedykta,Jana, Mateusza, Izaaka i Krystyna — których Jan Paweł II kanonizowałw Gorzowie Wielkopolskim, mówią o potrzebie misyjności. Los owych eremitów,którzy ściągnęli do Polski z różnych stron świata, pokazuje, że Kościółjest wspólnotą ponadnarodową, uniwersalną, a narody wzajemnie mogąubogacać się duchowo.Po drugie: powstania społeczności chrześcijańskiej, czy też (używającterminologii papieskiej) cywilizacji miłości, nie zadekretuje się odgórnieprzez jakiś akt państwowy. Musi ona powstawać w sposób naturalny, organicznie,musi zakorzeniać się w lokalnej tradycji, w sferze kultury. Bez zakładaniaróżnych instytucji — fundacji, instytutów, dzieł, redakcji, stowarzyszeń,szkół, a nawet uniwersytetów — chrześcijaństwo przestanie odgrywaćZIMA 19 9825
olę kulturotwórczą i zostanie skazane na prywatność, a z czasem — na zaniknięcie.Dlatego dziś naszą troską powinno być przesycanie ideałami ewangelicznymipublicznego wymiaru życia.Po trzecie: to, co zawsze było częścią posłannictwa Kościoła, czyli troska0 ubogich, zostało w ostatnich czasach przedstawione przez lewicową propagandęjako „wynalazek lewicy". Grzech zaniedbania w tych sprawach z pewnościąobciąża wielu ludzi Kościoła. Nie zmienia to jednak faktu, że wielkiedzieło chrystianizmu, jakim jest pomoc niesiona najbiedniejszym, z czasemzautonomizowało się, oderwało się od swojej pierwotnej rzeczywistości duchowej,a w końcu nawet obróciło się przeciwko niej. Przykład Matki Teresy— która powtarzała, że najważniejszym aspektem pomocy okazywanej ludziombiednym jest doprowadzenie ich do Chrystusa — pokazuje, że opcja narzecz ubogich może być również formą działalności misyjnej.Kiedy tu przybyłeś?Podczas ostatniej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II mówił o wierze w sposóbbardzo prosty i konkretny. We Wrocławiu zacytował pytanie uczniów do Jezusaz Ewangelii św. Jana: „Rabbi (Nauczycielu), kiedy tu przybyłeś?". I dodał:„Tak pytali ludzie szukający Jezusa po cudownym rozmnożeniu chleba. Takrównież i my pytamy Jezusa dzisiaj we Wrocławiu... A Chrystus nam odpowiada:«Przybyłem, gdy wasi przodkowie przyjmowali chrzest, za czasów MieszkaI i Bolesława Chrobrego, gdy biskupi i kapłani zaczęli sprawować na tejziemi wielką tajemnicę wiary, która gromadziła w jedno wszystkich złaknionychpokarmu dającego życie wieczne». I tak Chrystus przybył do Wrocławia przedz górą tysiącem lat, gdy tutaj rodził się Kościół, a Wrocław stał się stolicą biskupstwa,jednego z pierwszych na ziemiach piastowskich".I tak jak powiedział Bóg do Mojżesza: „Ja jestem Bóg Abrahama, Bóg Izaaka,Bóg Jakuba", jak powiedział: „Jestem Bogiem żywych, a nie umarłych"— tak mówi dziś do nas: „Ja jestem Bóg Wojciecha, Bóg Jadwigi, BógStanisława", zaś Wojciech, Jadwiga i Stanisław nie są umarli, lecz żywi i orędująza nami przed tronem Bożym. Jesteśmy bowiem — zarówno Kościół, jak1 naród — wspólnotą żyjących tutaj i tych, co odeszli, lecz nie zostawili nassamych. Zostawili nam nie tylko swą spuściznę, duchową i materialną, leczrównież są nam dostępni jako osoby, jako dusze nieśmiertelne, w świętychobcowaniu. Są tak konkretni, jak Jezus, który przyszedł do Wrocławia, jakMatka Boża, która mówiła w Licheniu: „Będę chodziła między wami, będęwas bronić, będę wam pomagać, przez was pomogę światu". Nie jesteśmy26<strong>FRONDA</strong>13/14
sami — jesteśmy częścią nadprzyrodzonej społeczności: pielgrzymującej,cierpiącej i triumfującej. Jesteśmy Mistycznym Ciałem, którego głową jestChrystus. „Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Bogabyła owa przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecznie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy;znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni; obalają nas naziemię, lecz nie giniemy... uchodzący za oszustów, a przecież prawdomówni,niby nieznani, a przecież dobrze znani, niby umierający, a oto żyjemy, jakbykarceni, lecz nie uśmiercani, jakby smutni, lecz zawsze radośni, jakby ubodzy,a jednak wzbogacający wielu, jako ci, którzy nic nie mają, a posiadająwszystko".SONIA SZOSTAKIEWICZ
Taktyka Postępu została wypracowana, jak się okazuje,przed wiekami. Dla Skargi i Śmigleckiego taktyka ich przeciwnikówjest nieustanną „walką o pokój", ciągłym straszeniemwojną wszystkich ze wszystkimi; dzięki tej taktyce —widzą to wyraźnie obaj polemiści — królestwo Postępuz wolna, lecz nieustannie się rozszerza. Wołają powiada Śmiglecki, a rozpętali wojnę.Kościół,reformaa,sKRZYSZTOF KOEHLERKĄD WIEM, że niekiedy nie wolno się cofać? Kto zapewni mnie, żecofając się — zakłamię prawdę? Kto ubezpieczy mnie i podpowie,że mój sprzeciw nie jest zbudowany na pysze? Skąd mogę wiedzieć,że Prawda jest ze mną, bo nie ma dwóch różnych prawd,więc muszę Jej bronić, ile sil i zdolności we mnie? Jak sobie poradzićz chrześcijańską miłością bliźniego i walką o prawdę?Stare pytania. Oczywiste, katechizmowe odpowiedzi, ale właśnie onewracają do mnie, kiedy czytam teksty, których nikt nie czytał chyba od dawna.1Teksty, śmiało powiedzieć można, nie-do-czytania, zwłaszcza dzisiaj.Teksty, które w jakże trudnym świetle stawiają ich autorów.Co więc chcę zrobić? Przywołać do istnienia z powodzi wieków dwie osoby,dwóch autorów tekstów najgłębiej kontrreformacyjnych: Piotra Skargę SJ28<strong>FRONDA</strong> 13/14
i Marcina Śmigleckiego SJ, i ich artykuły wymierzone w perłę „eksportową" PolskiXVI w. — nasz powód do dumy, naszą tarczę, którą często sam się zasłaniamtutaj, za oceanem, kiedy mi zarzucają tradycyjny polski antysemityzm i tradycyjnąpolską nietolerancję; perłę pereł — tolerancję religijną w Rzeczpospolitej,uroczyście ogłoszoną w 1573 r. uchwałą Konfederacji Warszawskiej.Czemu to robię? Bo zadałem te pierwsze pytania i chciałbym na nie sobieodpowiedzieć, jak mocno tylko się da: najbardziej naiwnie, najprościej, bo tochyba trzeba tłumaczyć jak najprościej. Nie robię tego, by zaszkodzić wizerunkowi,szczególnie pierwszego z autorów, Piotra Skargi. Już słyszałem takie opinie,że te tematy, które niekiedy poruszał Skarga, należałoby zostawić w spokoju,bo to był święty człowiek, i że kiedy do tych tematów się zabierzemy,ubrudzimy go, a dodatkowo jeszcze damy argumenty jego przeciwnikom; żewłaśnie te tematy, które czasami poruszał, są przeszkodą na drodze do jego procesubeatyfikacyjnego; że to są jakieś odpryski słabości na wizerunku wielkiejduszy, wspaniałomyślnej, dobrej, otwartej, ale i stanowczej zarazem. Więc lepiejby było zamilczeć i akurat za to się nie zabierać. Nie przywołuję tych opinii, bywydać świadectwo własnej intelektualnej dzielności w podejmowaniu tematów,które papa Michnik określił mianem „myślenia przeciwko sobie". Nie myślęprzeciwko sobie: nie zasępiam się boleśnie nad swoimi, czy też nie swoimi słabościami.Chcę zrozumieć Skargę, a mój spryt, czy też dzielność mnie nie obchodzą.Tutaj się trochę różnię od Michnika. Pamiętam bowiem jego bolesneczytanie, kiedyś, dawno temu, w kościele Dominikanów w Krakowie, tekstu0 antysemityzmie św. Maksymiliana Marii Kolbego. Jeżeli można myślenie i rozważanietraktować jako popis odwagi i sprawności — popis, popis po prostu —to tam byłem tego świadkiem. A ja nie chcę się popisywać. I nie chcę zrobićkrzywdy Skardze. Chcę się dowiedzieć.Jak można o tym mówić dzisiaj, kiedy proces wielkiego ekumenicznegozbliżenia otacza nas ze wszystkich stron, kształtuje naszą wrażliwość, przyciągauwagę? Jest pochwalany i zbożny, wskazując na to, że to właśnie przeciwnicySkargi i Śmigleckiego — ci, co bronili zasad tolerancji jak niepodległości — mielirację. Historyczną rację; natomiast przeciwnicy tolerancji historycznie przegrali,bo ich argumenty rozwiał wiatr. Otóż nie: żaden z argumentów ani Skargi,ani Śmigleckiego nie przestał istnieć i znaczyć przez to, że dzisiaj jesteśmyzaprogramowani na tolerancję. Bowiem ani Skarga, ani Śmiglecki nie walczyliprzeciwko tolerancji. Oni pierwsi — być może my dzisiaj możemy się tego odnich nauczyć — zorientowali się, na czym polega manipulowanie tym pojęciem.1 jak można je wykorzystać, by obezwładnić przeciwnika, wytrącając mu z rękibroń logicznej argumentacji.ZIMA199829
IHOUSTON CHRONICLE, SATURDAY, FEB. 7, 1998KOLUMNA: RELIGIACO WIEMY, A CZEGO NIE WIEMY O RAJUKiedy dziadek siedmioletniej Jessiki Biven umarł w 1996 r., dziewczynka napisała list do PanaBoga: „Proszę, dobry Boże, powiedz mojemu Dziadkowi, że tęsknię za nim". Dla Jessikinie było kwestią wątpliwości, że jej ukochany Dziadziuś jest w Niebie. Ale kiedy Jessika dorośnie,dowie się, że pojęcie Nieba i tego, kto się tam dostanie, a kto nie, jest znacznie bardziejskomplikowane. Kiedy ktoś pyta Przewielebnego Thomasa Richstattera, franciszkaninai profesora teologii, o to, jak dostać się do Nieba, jego odpowiedź jest zwykle pytaniem: „Jakijest w tej właśnie chwili procentowy stosunek tych, którzy są w Niebie, do tych, którzy sąw piekle?" — pyta. I dodaje: „To, jak odpowiesz, powie ci co nieco o tym, jak postrzegaszBoga". A co z innym czekającym nas przeznaczeniem, z piekłem? Richstatter przychyla się dopoglądu, iż jest to bardzo poręczny sposób zastraszania: miejsce, gdzie tak naprawdę nikt niedociera, lecz wystarczająco przeraźliwe, by trzymać nas w ryzach posłuszeństwa.!!!!!!!!! PRZYŁĄCZ SIĘ DO NAS !!!!!!!!!ECKANKAR: RELIGIA ŚWIATŁA I BRZMIENIA BOGA!!!Niedziela, 8 lutego, 11 00 -12 30 : Sny i wewnętrzne źródła prawdy —program dla młodzieży w wieku dziesięciu-dwunastu lat, dzieci — od dwóch do jedenastulat.ZJEDNOCZONY KOŚCIÓŁ PÓŁNOCNEGO HOUSTON obok autostrady 249Przewielebni Barbara i Gene Smith (zdjęcie).ZACHODNI HOUSTON CENTRUM CHRZEŚCIJAŃSTWANiedziela, 9°°: szkółka niedzielna.Pastorzy: Jack i Jean Pidgeon (zdjęcie).CHRZEŚCIJAŃSKA ŚWIĄTYNIA ZGROMADZENIA BOŻEGOPrzewielebny O. C. Bates — pastorPIERWSZY KOŚCIÓŁ CHRYSTUSA: SCJENTOLODZYPorządek nabożeństw (zapewniona opieka nad dziećmi):Niedziela, 11 — Msza po angielsku;30<strong>FRONDA</strong> 13/
Niedziela, 9"' — Msza po hiszpańsku;Środa, 19 00 — angielsko-hiszpańskie Spotkanie Świadectwa.Czytelnia: Pon., Wt., Czw., Piąt. 10 00 -13 i0 .UCZNIOWIE JEZUSAPOWIEDZIANO: BUDUJ MOSTY.Duchowo — Wspólnotowo — Kulturalnie.ŁASKA: SPOŁECZNY KOŚCIÓŁPrzyjdź jaki jesteś — będziesz pokochany!!!PIERWSZY ZJEDNOCZONYKOŚCIÓŁ METODYSTÓWUczniowie Przyczyniają UczniówDr Wiliam Hinson — pastor;po informacje zadzwoń: 713-652-2999.Adres: www.firstmethodist-houston.org.KATOLICKI KOŚCIÓŁ ŚW. VINCENTA A PAULOMsze codzienne: 6 4 . 12 .Sobota — spowiedź 3 4 30pm.PAPIEŻ POWIEDZIAŁ: ZAPOMNIJCIE O TYM, ALE POSZUKUJĄCYDOMAGAJĄ SIĘ PRZYZNANIA KOBIETOM PRAWA DO BYCIA KSIĘŻMIZ wzrastającą irytacją papież Jan Paweł II i watykańska organizacja pilnująca czystościdoktrynalnej pozostaje przy swoim i podkreśla, że Kościół katolicki nie ma władzy, byzezwolić kobietom być księżmi. Lecz amerykańscy teologowie katoliccy nie ustająw próbach podważenia tej spornej kwestii. Katolickie Towarzystwo Teologiczne Amerykiogłosiło po ponad rocznych studiach Pisma Świętego i Tradycji, że ma poważne wątpliwościco do kwestii nieomylności papieskiej w tych sprawach. Rada Towarzystwa Teologicznego,która składa się z ponad dziewięciuset profesorów studiów religioznawczychi teologii, podjęła uchwałę powyższej treści w listopadzie. „Dokument ten wypływaz opacznego rozumienia funkcji teologów w dzisiejszym Kościele, którzy przyznają sobieprawo sądzenia nauczania Papieża i Magisterium Kościoła" — oponuje bp John J. Myers.Biskup zachęca teologów, by nieco bardziej przejęli się modlitwą Pisma Świętego: „Panie,[ja] wierzę, dopomóż mojej niewierze". Lecz John M. Nuth, profesor teologii w JohnCarroll University w Heights, Ohio, jest przekonany, iż stanowisko Myersa to pogląd zdecydowanejmniejszości, nawet pośród członków episkopatu Kościoła katolickiego StanówZIMA199831
Zjednoczonych. „Wielu biskupów znalazło się teraz w bardzo delikatnej sytuacji po opublikowaniunaszego sprawozdania" — podsumowuje Nuth.GAZETKA PARAFIALNA, 1 lutego 1998St. Vincent de Paul Catholic ChurchZ KAZALNICYPan powiedział: „Nim cię stworzyłem w żywocie twej matki, znałem cię; nim się narodziłeś,wyznaczyłem cię". Zawsze słuchaj Starego Przyjaciela.Moi drodzy w Chrystusie Panu!Wydaje się, że wielu ludzi jest „świadomych" nauczania Pana, ale wielu z tych właśnie ludziodrzuca Jego nauczanie, kiedy sprzeciwia się ono ich życiu. Nauczanie Kościoła jest niezmienne.Opiera się ono na tym, czego uczył Pan i o czym zaświadczył. Prorocy Starego Testamentubyli w czasie swej życiowej misji dosyć nielubiani przez tych, którzy rządziliIzraelem. Tragedia, która dotyka boleśnie nasz kraj i rząd, polega na tym, że nasze dzieci,nawet te najmłodsze, poddawane są różnym zewnętrznym naciskom. Proszę Was, rodzice,przebywajcie z Waszymi dziećmi jak najwięcej i uczcie ich wartości. Nie ignorujcie Waszychdzieci; tak wiele krzywdy może im się zdarzyć, gdy pozostawicie je samym sobie.Nauczajcie dzieci o uczciwości, prawdzie i o tych ideałach, na których wzniesiona zostałanasza ojczyzna; są to te same ideały, które Kościół głosił od wieków. Może ktoś powiedzieć:to jest ostatni moment. Tak. Nie zostawiajcie tego innym, by nauczali Wasze dzieci: Wy jesteściepierwszymi i najlepszymi ich nauczycielami w sprawach wiary.GAZETKA PARAFIALNA, 8 lutego 1998St. Vincent de Paul Catholic ChurchZ KAZALNICYBóg nie żąda od was, byście odnosili sukcesy. Bóg chce od was, byście byli wierni.Przedłóżcie wasze powołanie nad karierę.Drodzy moi!Dawno minęły już dni, kiedy katolicy mogli pozostawić zadanie ewangelizacji księżom i zakonnikom.Każda ochrzczona osoba jest wezwana do specjalnego połączenia z Bogiem.Gdziekolwiek Bóg umieścił każdego z nas, tam musimy prowadzić naszą działalność misjonarską.Do każdego z nas. którzyśmy zostali wezwani, jak Izajasz, Piotr czy Paweł, także dotych, którzy zostali powołani do specjalnej służby w Kościele, do wszystkich ochrzczonych,Jezus mówi: „Nie lękaj się". Te słowa dodają odwagi, by odpowiedzieć na Jego głos. Gdyż32<strong>FRONDA</strong>13/14
to Bóg Sam osobiście nas wzywa i pozostaje razem z nami w naszej służbie. Gdyby każdyz nas czynił Jego wolę w swoim życiu, wyobraźcie sobie, jak ten świat mógłby wyglądać.Nie mam zamiaru mówić o marzeniach: każdy z Was może przyczynić się do tego, byKrólestwo Boże stało się naszą rzeczywistością. Dodaj nam odwagi i mądrości, byśmy umielipełnić Twoją wolę. Niech Was Bóg błogosławi.MONSIGNORE JAMES JAMAILIIWięc jednak toczy się walka. Toczą się zmagania. Ale co, będę wciąż o to pytał,co zakłada, co warunkuje to, że nie można się cofnąć; przyzwolić, zgodzićsię „pod pewnymi warunkami" na jakiś kompromis? Bo w końcu żyjemy— tu, na Ziemi — ziemskim życiem i prawa tego ziemskiego życiawielce się odciskają na naszych postępkach. Kto jakoś to warunkował? Ktozapewniał, że w obliczu poszukiwania Prawdy, można się mylić, błądzić,upadać, ale nie wolno rezygnować, nie wolno nie dociekać?Podjęcie dziedzictwa antyku, jego filozofii, było na samym początku. Podjęciezadania, jakiemu służyli przed wiekami Platon i Arystoteles, ten drugi możeszczególnie, którzy postawili wielkie veto sofistyce — negującej istnienie, czyteż istotność prawdy, wprowadzającej relatywizm zarówno prawd, jak i wartości.To oni właśnie — Arystoteles i Platon — postanowili wrócić do korzeni Grecjii odbudować jej podstawową teologię, czyli antropologię pierwotną, zakładającąbliskość Bóstwa, albo też wprost wywodzącą człowieka od Bóstwa. Ale tomało: teologia grecka, bo tak określa ten kierunek myślenia Werner Jaeger, 2pojawiłasię jako sprzeciw wobec relatywizmu sofistów; ale zarazem owa teologiabyła racjonalna, posługiwała się językiem dialektyki, postanowiła bowiem niebawić się w iluminacje, ale zejść do przeciwnika i zetrzeć jego racje na jego gruncie— pokonać go jego własną bronią. Zasadą więc był sprzeciw; ale zarazem jasnośćwywodu i wyzwanie, dzielność. Walka toczyła się na gruncie dyktowanymprzez przeciwnika. To był ten wzór, do którego — chwała Bogu — odwołało sięchrześcijaństwo, do którego odwołali się chrześcijanie wywodzący się z helleńskiegoświata kultury, gdzie zasadą wychowawczą stała się po wielkich podbojachAleksandra Wielkiego enkyklios paideia, czyli pewien wzorzec ustanawiającyretorykę, gramatykę i logikę absolutnymi podstawami edukacji. Stąd więc, z tejszkoły, wywodzili się Apologeci; ci, którzy używając greckiego języka i greckiejlogiki, musieli udowodnić, że chrześcijaństwo nie jest barbarzyńskim wymysłemniepiśmiennych pariasów z przedmieść; ci sami, którzy wskazując na pewnepodobieństwa myśli chrześcijańskiej z filozofią grecką, szukali w tym fakcieZIMA- 1 99833
taktycznej ochrony przed prześladowaniami. Znowu zasadą stała się obrona naterenie przeciwnika, pokonywanie go przez przekonywanie jego własnym językiem.„Niektórzy ludzie mówią, że odnaleźli prawdę; drudzy twierdzą, że niemożliwejest, aby prawda była osiągnięta; a jeszcze inni twierdzą, że jej szukają..."— charakteryzował duchową atmosferę przełomu II i III w. po Panunaszym Sekstus Empiricus. Tych pierwszych określa Sekstus Empiricus jako„następców Arystotelesa i Epikura, i stoików". I to właśnie oni tworzyli —jegozdaniem — zręby dogmatycznej budowli Kościoła w sporze rozumu oświeconegowiarą z całym światem. Czy było im łatwo? „Oni byli — pisze Werner Jaeger— z konkretnego punktu widzenia bliżej najwyższych osiągnięć greckiejkultury klasycznej z czasów, kiedy Arystoteles poszukiwał naukowego wyrażeniaswojej platońskiej wiary, która była zaszczepiona w jego sercu w latachwczesnej młodości. Oni bardziej niż ci chrześcijańscy ekstremiści, [...] którzyszli tak daleko w potępieniu cywilizacji greckiej, iż uważali, że chrześcijaństwobyło i powinno pozostać obcą, barbarzyńską wiarą i że właśnie to, iż jest zupełnieodmienne, decyduje o jego przewadze nad kulturą hellenistyczną." Nie, niebyło im łatwo. „Nie dopuszczać wykształconych, mądrych, roztropnych, bo tegotypu rzeczy uważamy za złe. Za to ktokolwiek jest ciemny, nieinteligentny,niewykształcony, ktokolwiek jest prostakiem — niech będzie zaproszony i dobrzeprzywitany. [...] Boć filozofia tego świata jest głupstwem u Boga. [...] Zamiastlogicznego wywodu, lepiej przedstawcie żywych świadków słów i cudówczynionych przez Jezusa Chrystusa" — cytuje sarkastycznie Celsus opiniewspółczesnych sobie.Gra, pasjonująca, odbywała się zresztą nie tylko pomiędzy tymi dwomagrupami. Była jeszcze w chrześcijaństwie pierwotnym cała gromada myślicieli,którzy dotarli do „religii Jezusa" od strony hellenistycznych teozofii różnegorodzaju; którzy otarli się o noeplatonizm i pitagoreizm; którzy zachwyceni filozofiąspekulatywną, nie zamierzali jej porzucić po konwersji. Gnostycy, miłośnicysylogizmów i hipotez, w których poglądach „tendencja, by uważać ideeabstrakcyjne za substancję przeważającą nad realnym istnieniem" znalazłaswoich wyznawców, i „ludzie prości", uważający, że „filozofia została wprowadzonado ludzkiego życia po to, by je zniszczyć" (Klemens Aleksandryjski) —oni wyznaczali teren, po którym poruszali się ci, którym intelektualną potyczkęze światem dyktował Chrystus, ale zwyciężać pozwalał Arystoteles. Więcnie: credo ąuia absurdum, lecz: credo ut intelligam. Ścieżka, którą w średniowieczubędzie najmocniej stąpał ten, który w sporze z prawie całym współczesnym sobie,inteligentnym światem znowu zaczął czytać Arystotelesa; walcząc o Filozofa— jak pisał — przeciwko jego arabskim komentatorom, ale i delikatnie34<strong>FRONDA</strong>13/14
spierając się ze szkołą augustiańską: św. Tomasz z Akwinu,Doktor Kościoła.W tej tradycji widziałbym odpowiedź na nurtującemnie tutaj, w Houston pytania o to, jak mam się bronići „do jakiego stopnia" mam się sprzeciwiać. Osaczonyprzez chorobę świata: pluralizm, wielo-możność; przeglądającyniedzielny dodatek religijny, gdzie swojewszechstronne duchowe usługi ofiarowuje sto pięćdziesiątpięć Kościołów, w tym tylko jeden mój, katolicki;słuchający kazań o. Jamaila, ale wyobrażający sobie,że w tym samym momencie stu pięćdziesięciuczterech pastorów i innych osób „oświeconych"mówi pewnie podobne rzeczy; czytający siostręFaustynę, która opowiada o tym, jak toumierała obok niej w sanatorium jakaśŻydówka i jak bardzo ona — siostra Faustyna — chciałaby jąochrzcić, ale że ciągle jest przy niej rodzina, nie może tego zrobić, więc namawiasiostry posługujące, by wykorzystały najlepszy moment, kiedy tylko chorabędzie sama. I niepokoi się, zza ściany, bo u umierającej ciągle są jej najbliżsi,ale wreszcie, kiedy nadchodzi agonia, rodzina rozbiega się w płaczu w poszukiwaniulekarza lub jakiejś siostry i chwilowo — trwało to moment, chwilę, sekundęnieuwagi — umierająca zostaje sama, i jedna z sióstr daje jej szybkichrzest. Zaraz potem wraca rodzina, ale jest już za późno. Żydówka zmarłaochrzczona, a siostra Faustyna widzi jej rozradowaną, piękną duszę wędrującądo Boga na wysokościach. Chrześcijańską duszę.Jak ta praca wygląda stąd? Jak ta praca wygląda z perspektywy końcaXX w.? Czy siostra Faustyna (w końcu Ona tego nie zrobiła osobiście, alemiała w tym czynie udział jako sprawczyni całej akcji) postąpiła słusznie?Działając na nieświadomej osobie, która może niczego bardziej nie wielbiła,jak swojej starotestamentowej wiary, i całe życie była jej wierna? Ale gdybytak myśleć, może Skarga powinien był siedzieć cicho? Może winien śpiewaćpieśń Jesteśmy dziećmi jednego Boga albo jakąś dawną wersję We are theworld i cieszyć się, że tak wiele jest możliwości ludzkiego zbawienia. Tentak, ten może tak, ów inaczej. Ten mówi tak, ów mu się sprzeciwia, ale cóżz tego. Wszystko jedno. Dziś u scjentystów, jutro u baptystów, za tydzieńu luteranów, potem w Kościele amerykańskim? Potem może w świątyni boginiKali? Jak powiedzieć wprost, co mnie tak bardzo dotyka: jest sto pięćdziesiątpięć Kościołów, ale tylko jeden jest mój. To znaczy: tylko jeden maZ1MA-199835
depozyt wiary. Reszta nie. Jedna jest Prawda. I dwóch prawd być nie może.Jak to mówili Arystoteles i św. Tomasz?Nie jest więc tak, że wszystko wolno. Ale dlaczego? Co daje mi prawo donie zgadzania się? Co wymusza na mnie obowiązek sprzeciwu, dyskusji, polemikii obrony? Co?IIIRzecz pierwsza: czy Skarga i Smiglecki są przeciwnikami tolerancji religijnej?Czy — jak to powiadali ich przeciwnicy — słowo ich „krwią pachnie"? Mamprzed sobą notatki z lektury trzech tekstów: ks. Skargi Proces confederaciej (wydanybez nazwiska ani miejsca druku w roku 1595) oraz Discurs na confoederacia(Kraków 1615), a także ks. Marcina Smigleckiego Absurda Synodu Toruńskiego,który mieli Ewangelicy w Toruniu R.P. 1595 Mensę Augusto i teraz do drukupodali (Kraków 1596).Tak Smiglecki, jak i Skarga zaczynają od języka praw Rzeczpospolitej.Ich teksty są reakcją na wydane drukiem uchwały Synodu Toruńskiego —zjazdu różnowierców w Toruniu.Według Smigleckiego (według Skargi jeszcze wyraźniej w innym miejscu— w Kazaniach sejmowych) zjazdu szlachty różnowierczej, delikatnie rzecz ujmując,nie da się opisać językiem ówczesnego prawa Rzeczpospolitej. Powołującsię na ustawy prawne Królestwa, ks. Marcin powiada: „Wedle prawRzeczpospolitej naszej żaden z sejmów ani zjazdów składać się nie może kromdozwolenia królewskiego albo Rzeczpospolitej; inaczej byłyby wrota do wszelkiejswawoli i buntów". Skarga, wychodząc z tego samego punktu, pyta jeszczedosadniej: czy czasem nie chcą różnowiercy, zwracając się w uchwałach synoduo specjalne przywileje, stworzyć z siebie jeszcze jednego stanu w państwie —który nie byłby ani szlachecki, ani mieszczański, tylko różnowierczy, czyli ufundowanynie na zasadzie „społecznej", ale na zasadzie wyznawczej? Na coś takiegonie chce się zgodzić, gdyż — słusznie — widzi w tym zagrożenie dla stabilizacjipaństwa, upolitycznienie kwestii wyznania i, w konsekwencji,niebezpieczeństwo wojen religijnych. Dalej. Odpowiedź na zarzut, iż przecieżkatolicy mają swoje synody biskupów, więc niezrozumiałe są ich pretensje zakazująceparalelnych synodów protestantom, również wynika z przyjętych praw:synody dotyczą stanu duchownego, odprawiają się w obrębie tego stanu. DodatkowoSmiglecki radzi przeciwnikom zajrzeć do legislatuiy Królestwa i tamdokładnie przestudiować wielowiekową pracę legislacyjną, regulującą zakrespraw i obowiązków synodów biskupich. Zarzut zaś, że był to przecież synod36<strong>FRONDA</strong> 13/14
także duchownych, odpiera w ten sposób, iż wskazuje na obecność podczas synoduosób świeckich, więc w konsekwencji triumfalnie ogłasza, że raczej nie należałobyobu tych zgromadzeń porównywać ze sobą, bo ich nie tylko prawna,ale i, że tak powiem, ontologiczna podstawa jest zupełnie inna.Ani Skarga, ani Smiglecki zresztą nie są zbyt napastliwi, choć sądzę, że niecokontrowersyjnie zabrzmią tezy tego pierwszego, odnoszące się do zagadnieniakarania różnowierców. Przypatrzmy się dokładanie rozumowaniu Skargi, bobyć może to właśnie o tych tezach mówiono, że jego mowa „krwią pachnie".W swoim wywodzie z Procesu Piotr Skarga wychodzi od tradycyjnej doktrynywyjaśniającej cele państwa, jego zadania. Te trzy cele z dawien dawna,sformułowane przez Arystotelesa, a rozwinięte w katolickiej nauce o państwieprzez św. Tomasza, są doskonale znane. Państwo więc jest po to, aby „każdyw pokoju był i przy swoim się ostawał" — bo zadaniem jego jest strzec pokojupomiędzy obywatelami i zapewniać im nienaruszalność własności; „by poddanychdo cnót i obyczajów sposobiło" — bo zapewnić ma wszechstronny rozwójswoich obywateli, przede wszystkim rozwój, że się tak wyrażę, moralny,pielęgnując pieczołowicie i zabezpieczając doskonalenie osobowej arete, virtum,cnoty; „aby ku dobru wiecznemu i zbawieniu im pomagało" — bo w chrześcijaństwiearete, czy też virtus jest cnotą zapewniającą życie wieczne. Z tego teżpowodu, na podstawie tych swoich podstawowych zasad, formujących Rzeczpospolitąjako wspólnotę ludzi doskonalących się, państwo powinno karać, wywiązującsię ze swojego powołania. Ale Skardze nie chodzi tylko o logicznośćwywodu. Uczciwie bowiem pyta on w tym momencie o inne jeszcze powodyzmuszające państwo do kar. Wymiarów uzasadniających karanie „inaczej wierzących"podaje kilka: wywodzi je z Pisma Świętego, z historii antycznej(przedstawiając w tym względzie typowy repertuar retorycznej teorii perswazjiprzez odwołanie się do egzemplów), z dawniejszych ustaw prawnych (powołującsię na Konfederację Korczyńską), z niepełności Konfederacji Warszawskiej(nie była ona podpisana przez wszystkich jej uczestników), a wreszcie, coZIMA199837
chyba najbardziej jest uderzające, powołuje się i na prawo przyrodzone. Nadtym ostatnim miejscem warto się chwilę zatrzymać. Oto bowiem, co piszeSkarga: „Bo rozum sam ukazuje, iż źle [zło] karać się ma, iż fałsz wyrzucić sięma, iż jad kłaści na stół [się] nie ma, aby się kto nie omylił a nie otruł. [...] Abowszytkie są dobre [nowe wiary], abo wszytkie złe; abo jedne złe, drugie dobre.Wszytkich za dobre żaden nie ma. Bo Aryjani mówią, iż kalwińska wiara zła;Nurek mówi, że luterska nie dobra. Luter mówi, że kalwińska przeklęta i jedendrugiego wilkiem i heretykiem zowie. Toż tedy nie wszytkie dobre. A jeślićwszytkie złe, czemu ich nie karać, czemu je cierpieć? [...] Mówić, iż kąkol takdobry jako pszenica, taką obronę mieć na jedno i drugie, [...] tego sam przyrodzonyrozum i prawo na sercach od Boga pisane nie przypuszcza..." Otóżz faktu, że błądzący nie zgadzają się pomiędzy sobą, nie da się wyciągnąć wniosku,że wszyscy oni nie mają racji (w końcu katolicy też nie zgadzają się z protestantami),ale „mówić, że kąkol tak dobry jako pszenica" rzeczywiście niemożna, i jedna tylko może paść odpowiedź na pytanie, co jest dobre, a co nie.Albo ktoś bowiem ma rację, albo jej nie ma. I jeszcze: jasne jest, że gdy cośuznajemy za truciznę, nie możemy tego trzymać w pobliżu jedzenia na jednymstole, bo czynimy krzywdę człowiekowi, którego chcemy ugościć. Więc państwo,które ma mniej więcej takie zadanie jak gospodarz zapraszający na ucztę,powinno swoich gości przed tego typu zagrożeniami chronić. Co więcej. Skargakończy swój dowód, uzasadniając, że „nie karanie" jest po prostu niczymwięcej, jak brakiem miłości, lekceważeniem jednostki ludzkiej, jej powagii podmiotowości. Gdy państwo nie wskazuje obywatelowi, karząc zło, co jestdobre, przestaje być państwem, bo rezygnuje ze swojej podstawowej misji jakowychowawcy człowieka dla jego szczęścia wiecznego. A poza tym, wzruszanieramionami w obliczu tego typu rozstrzygnięć, nie tylko jest nieuczciwei głupie, ale co więcej, efektem takiego zachowania jest, krótko mówiąc, relatywizm,a w końcu i jakaś forma ateizmu.Czy Skarga popełnia gdzieś błąd logiczny? W którym miejscu? Kiedy zastanawiasię nad istnieniem jednej obiektywnej Prawdy? Kiedy traktuje państwojako strukturę kształtującą ludzką arete, ludzką dzielność sprostaniawyzwaniu wieczności i wymaganiom życia codziennego? Przecież nie popełniabłędu. Najmniejszego. I on, i Marcin Smiglecki doskonale wiedzieli, żena tym polu świetnie porozumieją się ze swymi przeciwnikami. Zapomnieliśmyo tym, że efektem pokoju augsburskiego była wydana przez świat protestanckiniesławna ustawa cuius regio eius religio, że gra toczyła się o zwycięstwo,bo kto zwyciężał, ten nie oszczędzał swoich przeciwników; zasadabowiem była oparta na logice: jedna jest ścieżka prawdy, więc albo ja się my-38<strong>FRONDA</strong>13/14
lę, albo ty, ale jeżeli nie ja (a przecież tak), to gdy ja zdobędę siłę, to pozbawięcię mocy wpływania na innych. I Piotr Skarga, i jego odbiorcy doskonaleo tym wiedzieli. Więc spokojnie może sobie autor Procesu pozwolić naodwołanie do współczesnej historii; wszak luteranie z Saksonii wygnali kalwinistów,a kalwiniści luteranów z Palatynatu Reńskiego, a „genewczykowie"w imię tak pojmowanej logiki wiary spalili Serweta.Ale po co to mówi Skarga? No więc głównie po to, żeby powiedziećswoim przeciwnikom, że kłamią, kiedy trąbią o pokoju, bo nie chodzi imo pokój, tylko o wojnę; że wywijając flagą tolerancji, grają na zwłokę. Nowięc właśnie tymi swoimi grubymi fastrygami poglądów Skargi usypałemmu wcale pokaźny grób, niezły kurhan, spod którego nie podźwignie się dojasności. Przysypany, rozpadnie się na strzępy. Nawóz historii. Śmieć.IVOwszem, w tradycji europejskiej myśli politycznej XVI w. jest okresem, kiedyrozwija się coraz powszechniej pragmatyczny, antyarystotelesowski modelpaństwa, którego zasadą nie jest dobro wspólnoty, ale skutecznośćw utrzymywaniu się przy władzy. Pierwsi polemiści jezuiccy zwrócili uwagęna istotową zbieżność myślenia o państwie Marcina Lutra i Niccolo Machiavellego(przy dzielącym ich diametralnie stosunku do kwestii religijnych).Dzieje doktryny politycznej Lutra (koncepcja pobożnego księcia, któremudozwolone będzie użycie przemocy przeciwko „inaczej myślącym", otwierającawrota dla despotyzmu: „W polityce jego rewolucja nie dokonywała siędla ochrony wolności indywidualnej, lecz przeciwko niej" 3 ), jak i antytolerancyjnedecyzje Kalwina (spalenie Serweta) wskazują, że teoria i praktykapluralizmu oraz rozgraniczenia funkcji i celów Państwa i Kościoła docierałydo świadomości pogmatwanymi ścieżkami.Dość może przypomnieć, iż protestancka teoria boskiego pochodzeniawładzy świeckiej była niejako powrotem do średniowiecza, ale też spotkałasię ze sprzeciwem właśnie strony jezuickiej, która piórami Suereza i Bellarminaoptowała za świeckim pochodzeniem władzy królewskiej oraz za odseparowaniemKościoła od państwa.Wspierając argumenty naszych jezuitów przeciwko protestantom, dodaćmożna, że teoria zalegalizowanego oporu wobec władzy książęcej rozwijasię w koncepcjach szczególnie kalwińskich stosunkowo późno. Jak powiadaGeorge H. Sabinę w swojej pomnikowej Historii teorii politycznych:„W swoich początkowych formach kalwinizm zawierał nie tylko potępienieZIMA-1 99839
oporu, ale także pozbawiony byl jakichkolwiek wzmianekna temat liberalizmu, konstytucjonalizmu lub zasad reprezentatywnościpolitycznej. Kiedy miał wolne pole działania,rozwijał charakterystyczną teokrację, rodzajoligarchii skonstruowanej w oparciu o kler i szlachtę[...] W praktyce kalwiński rząd tradycyjne dwamiecze chrześcijańskiej tradycji ofiarowywałtylko w ręce KościołaAle jeżeli siostra Faustyna nie miała racji, chrzcząc umierającąŻydówkę; jeżeli ojciec Jamail, tutaj, w Houston nie ma prawa wzywać do nieustannejewangelizacji wszystkich ludzi i we wszystkich miejscach, w jakich naslos postawi; jeżeli Piotr Skarga nie powinien wskazywać na konieczność walkiz reformacją — to przecież św. Paweł nie powinien nosa wyściubiać poza swojenajbliższe okolice, a jeszcze wcześniej, kilkadziesiąt lat wcześniej, niejaki Szymonnie powinien pozostawiać swojej pracy i rodziny, i włóczyć się po polnychdróżkach, i przemawiać w świątyniach; a jeszcze wcześniej niejaki Jezus z Nazaretunie powinien „miecza przynosić i wojny" i niszcząco wpływać na pobożnych,zanurzonych w codziennym wykonywaniu swoich praktyk religijnych Żydów;a jeszcze wcześniej Bóg nie powinien wzywać proroków do mówieniao Nim i zaświadczania o Prawdzie; nie powinien też przede wszystkim Samstwarzać tego wszystkiego, co istnieje, z niczego; nie powinien w ogóle pozwolićzaistnieć tej pierwszej reakcji; nie powinien w ogóle dopinać tego pierwszegoogniwa, uruchamiającego otaczającą nas reakcję łańcuchową; nie powinien,stwarzając świat, jemu się objawić. Objawić się stworzeniu.Lecz skoro to uczynił, skoro go stworzył — ten świat — i objawił musię, to siostra Faustyna powinna ochrzcić umierającą Żydówkę, lejąc na jejumierające usta, oczy, głowę Wodę Życia, a Piotr Skarga nie powinien ani najotę ustępować w batalii, w której ta sama żelazna logika związków przyczynowo-skutkowychgo postawiła.Jeżeli siostra Faustyna chrzciła umierającą Żydówkę, to mówiła: „Wierzęw Boga". Odpowiadała na Jego głos, który pierwszy raz rozbrzmiał w absolutnejciszy pierwszego poranka. I gdyby na ów głos zareagowała obojętnie, wzruszającramionami lub odsuwając się, mówiąc: „Przecież i tak o wyznaniu decydujeprzypadek urodzenia i okoliczności kulturowe; jedyne co mogę zachować,to życzliwą obojętność" — gdyby tak powiedziała, to sprzeniewierzyłaby się40 <strong>FRONDA</strong>13/14
tamtej pierwszej wyczekującej ciszy. Gdyby taka była zasada — życzliwej obojętnościwobec innych — to Szawel zostałby na stare lata życzliwym dyskutantemrozentuzjazmowanych Galilejczyków, rozgrzebujących wciąż dawno minionekwestie śmierci niejakiego Jezusa, który dał się powiesić na drzewie Krzyża.Więc nie zasypałem jeszcze Piotra Skargi. Nie. Nie pogrzebałem go.Przygotujcie się, bo to dopiero początek.VIWiem, żeście zwykli mówić, że jezuitowie i mniszy niepokój rozsiewają. I obiecujecieto, że gdyby ich nie było, zgoda by między ludźmi kwitnęla. Znamy te glosy, skąd pochodzą.Rozumiemy, co to za zgodę chcecie, do której wam jezuitowie przeszkadzają.Owej właśnie, której się domagał wilk, posyłając do owiec, aby jeśli z nim pokójchcą mieć, psy wszytkie od siebie odprawiły...MarcinSmigleckiMy cośmy wzięli, przy tym zostaniem i jeszcze więcej w królewskich miastach wolnościsobie przyczynim, a wy swego się nie upominajcie. Sprawiedliwy barzo pokój jakokokoszy z końmi czynić chciały: my w żłobach waszych owies wasz wybierać przedwami będziem, a wy ani gębą, ani zębami, ani nogą nas nie ruszajcie. Raduj się z takiegopokoju katoliku...PiotrSkargaCo to jednak za karanie mógł mieć na myśli Skarga? O jakie to przelanie krwimogło mu chodzić? Czy efektem tych krwiożerczych wezwań miałyby byćwpisujące się w tradycje „typowo polskich" czy „przeprowadzanych przez Polaków"tumulty typu toruńskiego z roku 1724, czy też kieleckiego — prawiedwieście pięćdziesiąt lat później? Tym się będzie bowiem grało zawsze już, jeżelichodzi o politykę zewnętrznych mocarstw w sprawach Polski, i właśnie toprzewidział Skarga, kiedy mówił proroczo w swoich Kazaniach, że obcy będąrozgrywać nasze religijne podziały, że obcy będą zaprowadzać porządek, wymachującsztandarami tolerancji wobec wszelakiej maści dysydentów w wierze.Taki był przecież początek potopu szwedzkiego, taki był początek polityczneji militarnej infiltracji społeczeństwa Rzeczpospolitej w czasie regencjiSasów; taki też był zamiar Sowietów, rozgrywających „tradycyjny polski antysemityzm"jako kartę przetargową w czasie Procesu Norymberskiego.ZJMA- ] 99841
Co ma jednak na myśli Skarga, odwołując się do karania? Czy może myślio zdecydowanych słowach św. Tomasza z Akwinu, wskazującego na konieczność„radykalnego rozwiązania" kwestii heretyków, które miałoby siędokonywać w imię dobra duszy? Skoro karze się zabijających ciało najwyższymwymiarem kary, to jakże inaczej karać można tych, którzy zabijająrzecz zgoła dla człowieka najcenniejszą — nieśmiertelną duszę? Więc cóż,do jakiej rzezi dysydentów nawołuje Skarga, do jakich kar? Jakie bezprawne,ulicznym motłochem posługujące się siły chce obudzić? Na pal chcewsadzać? Palić? Ścinać? Inkwizycję wprowadzać?Wyjdźmy od podstaw, czyli od kontekstu, w jakim umieszczają Skargai Smiglecki swoje wystąpienia. Oto on: „Urzędów im do najwyższych dostojności[katolicy — przyp. autora] nie bronią. Sąsiedztwa z wszystkimi wdzięcznegoużywają. [...] Cóż im za niepokój? [...] Wieleż krwie ich do tego czasuprzez te czterdzieści lat katholicy wylali? A włos im z głowy nie spadł i palcana nich nie zakrzywiono". To Skarga. Smiglecki punktuje te sytuacje jeszczewyraźniej (chociaż o „zakrzywieniu palca" wspomina; uwaga, to można wykorzystać!):„Wiemy, że wam nie nowina, skoro kto na was zakrzywi palec, zarazwołać postrachy, suspicje, choć was nikt nie goni, sobie wymyślać, nas katolikispokojne spotwarzać, jakobyśmy was mieczem wygubić chcieli, choćo tym najmniej nie myślimy. Co gdybyśmy myślili, proszę was, zażbyśmy niewedług wszelakiego prawa boskiego, przyrodzonego, koronnego czynić mogli?".I Skarga raz jeszcze: „Mówią, że jestli konfederacyi nie będzie, tedy siękrew sąsiedzka rozlewać ma. A od kogóż? Katholicy jako synowie posłuszninie mają tej natury; o krzywdy do urzędu idą, do króla, mają prawa".Czy są jeszcze jakieś wątpliwości dotyczące „karania" Skargi? „Do urzęduidą, do króla, mają prawa." To wystarczy; te trzy wymiary życia społecznegow Rzeczpospolitej. I jeszcze — dodatkowo — to, o czym mówi Smiglecki, wywiedzionez prawa przyrodzonego i nadnaturalnego, zawartego w przykazaniachprzekazanych Mojżeszowi na górze Synaj. Tu jesteśmy: w Polsce,w Rzeczpospolitej, gdzie prawo jest odniesieniem każdej ze stron, nawet gdyjest to spór poddanego z Pomazańcem Bożym — z Królem. To jest Rzeczpospolitai na tym tle, w tym kontekście, wobec tego, o czym mówią Skarga i Smigleckiwarto się pokusić o rekonstrukcję taktyki ich przeciwników w tym sporze,w tym pojedynku, w tej walce o to, przy kim ostanie się zwycięstwo.42<strong>FRONDA</strong>13/14
Z pism obu polemistów w żadnym momencie nie prześwieca jakaś żądzaodwetu, jakieś pragnienie zemsty, jakieś zakusy na pozaprawne działania.Z drugiej strony widoczny jest wyraźnie heroizm intelektualny obu. Droga,którą kroczą, jak sadzę, w wyniku ciężkiej pracy ich przeciwników nad przedefiniowaniemświadomości społecznej, nie jest łatwa i raczej (jak wiadomoprzynajmniej, jeżeli chodzi o osobę Piotra Skargi) nie jest drogą popularną. Otobowiem zaczynamy obserwować charakterystyczne zasady tzw. rozumowaniaofiary, które zwycięża wokół mnie w Houston. Ofiarami są Murzyni, kobiety,Żydzi — nie wiem kto jeszcze. W Rzeczpospolitej swoją grę w tej dziedzinieprowadzili protestanci. „Wiemy, że wam nie nowina — powiada Marcin Smigleckiponad czterysta lat temu — skoro kto na was zakrzywi palec, zaraz wołaćpostrachy, suspicje, choć was nikt nie goni, sobie wymyślać..." Taktyka Postępu— jak to jest? — została wypracowana, jak się okazuje, przed wiekami.Dla obu — Skargi i Śmigleckiego — taktyka ich przeciwników jest nieustanną„walką o pokój", ciągłym straszeniem wojną wszystkich ze wszystkimi; dziękitej taktyce — widzą to wyraźnie obaj polemiści — królestwo Postępuz wolna, lecz nieustannie się rozszerza. Wołają o pokój, powiada Smiglecki,a rozpętali wojnę. Dla Skargi sprawa jest znacznie prostsza:„Póki im zęby nie urostą, poty o pokój proszą, a skoro się na moc i siłyzdobędą, wnet katoliki wszytki wymiatają, kościołyim i dochody biorą, same na wygnanie abona śmierć odsyłają. Ukażcie mi jednego postronach heretyka, któryby w swoim imieniu katolikaścierpiał"— pisze i podaje przykłady: Saksonia, Anglia (ThomasMoore!) i sąsiedzkie Prusy, gdzie „ani kapliczka nie została". Co to zapokój, z kim i na jakich zgliszczach? — pyta Smiglecki.„Aż skoro was tu nie wiem, kto rozsiał po naszej Polszczę i Litwie— wszytki niezgody, bluźnierstwa, zamieszania Rzeczpospolitej, spustoszeniachwały Bożej, zburzenia kościołów, zelżenia kapłanów, praw duchownychzłamania, dziesięcin zatrzymania, dóbr Bogu poświęconychodjęcia, despektów księżom wyrządzenie i tysiące inszych złych rzeczy donas z wami przyszło. Więc tu wam za co dziękować? Więc wam nie łajać?Więc was jako pospolity pożar krajów i narodu naszego cierpieć?Pozabijaliście nam nie na ciele, ale na duszy krew nasze, jednym rodzice,drugim syny, innym powinne, innym żony, męże, a wszytkim bracią miłąwe krwi Chrystusowej złączoną, a nie miałyby się tu wnętrzności nasze poruszać?Zelżyliście nam Boga, Chrystusa, Sakramenta, w pośmiecheście udaliceremonie kościelne, szyderstwem nazwaliście święte one i starodawneZIMA- 199843
sposoby chwały Bożej, które do nas wespół z wiarą chrześcijańską przyszły.Poobalaliście ołtarze, zelżyliście obrazy świętych, a nas ten despekt Bożyi świętych Jego ruszyć nie miał? Na ostatek powadziliście nas z bracią naszą,krew naszą przeciwko nam pobudziliście, zajątrzyliście serca jednego przeciwdrugiemu, że teraz dla tej przeklętej wiary waszej wytchnąć sobie w pokojuRzeczpospolita nie może".Więc o jaki pokój tu chodzi? O jakie warunki pokoju? O kapitulację? Zupełnieto nieznany punkt widzenia, nieznana strona konfliktu. Jakoś gładkoprzychodzi nam przełknąć ten materiał historyczny, który wspomina o reformacjiw Europie i w Polsce. Jako oczywiste przyjmujemy przede wszystkimbezprawie, jakie się w czasie przejmowania dóbr kościelnych dokonywało; jakośniezauważalnie przechodzimy do porządku dziennego nad zwykłym ludzkimbólem, który musiał towarzyszyć tego typu wydarzeniom. Ale nie dość natym. Atakowana strona katolicka, tak widzą to obaj pisarze, stawiana w świetlepodejrzeń o nieustanne pozaprawne zakusy antyróżnowiercze, miała teżswoje powody, by odwołać się do Konfederacji Warszawskiej; Smiglecki mówi,że ustawa ta to kij o dwu końcach; Skarga nie ma złudzeń: „Upominalibyśmysię im konfederacyi, ukazaliby nam ją na grzbietach i podobno na krwi naszej...".Czy to zapiekłość polemiczna? Czy to perswazja retoryczna? Rzeczw tym, że Konfederacja Warszawska, jak utrzymują obaj polemiści, zapewniałaKościołowi katolickiemu zadośćuczynienie za wszelkie szkody, które poniósłon w wyniku reformacji. Tymczasem, jak twierdzą obaj — Skarga i Smiglecki,jest to sprawa odkładana z sejmu na sejm, której mimo upływu lat nie rozwiązano.Historycznie rzecz biorąc, kwestia tzw. kompozycji była typowym patempolitycznym. Katolicy odwoływali się do zapisu o rewindykacji dóbr zabranychKościołowi katolickiemu po to, aby sprzeciwić się tzw. procesowi, czyli uchwaleniuprzepisów wykonawczych do Konfederacji Warszawskiej. Protestanci zaśdomagali się ustanowienia jako status quo sytuacji, która nastąpiła po 1573 r.Obie strony nie miały zamiaru pójść na kompromis.Odwołując się do tych faktów, zżyma się więc Smiglecki na zawarte w ustanowieniuSynodu Toruńskiego wyliczenie czterdziestu krzywd (w tym spaleniazborów!), które protestanci ponieśli ze strony katolików i konkluduje wywodyprzeciwników: „Wieliście wy kościołów naszych połupili, sprofanowali, obalili?Nie czterdzieści kościołów zburzonych krzyczy na was i pomsty woła do Boga!Jeśli w jednym biskupstwie krakowskim na sześćset spustoszonych leży...".Rzecz nie w wyliczeniu proporcji zniszczeń (tutaj można kłócić się w nieskończonośći nikt nigdy racji miał nie będzie). Kwestia do rozstrzygnięcia leży chybagdzie indziej. Dla Skargi i Smigleckiego taka zastana sytuacja w Rzeczpospo-44<strong>FRONDA</strong>-13/14
litej jest punktem wyjściowym pokoju wyznaniowego w Polsce. Status quo —wyjściowa płaszczyzna dla ciągów podejrzeń pod adresem Kościoła o chęć zniszczeniareformacji. Sądzę, że trudno było obu polemistom zaakceptować takienormy działania i myślenia: „Toć nie pokój, ale przeokrutna niesprawiedliwośći ciężkie uciśnienie" — sekunduje Śmigleckiemu Skarga. „Toć będzie pokój: cudzewrócić, każdemu przy swoim ostać, praw nikomu nie łamać, sprawiedliwościnikomu nie przeszkadzać; inaczej pokoju nie masz, ale tyraństwo i oppresyja"— dodaje. Kwestie pokoju kończy Smiglecki wyzwaniem, które wracaniejako do metafizycznej, czy też etycznej strony całego zagadnienia: „Przeklętyto pokój, gdy wszyscy przeciwko Chrystusowi i duszom swoim godzą".Mam nadzieję, że wystarczy tych argumentów, by nie wpychać PiotraSkargi i Marcina Śmigleckiego na salę sądową i kazać im się tłumaczyć z nietolerancji.Tym bardziej, że — powiem to raz jeszcze — działają oni w pojedynkę naterenie ubijanym retoryczną swadą swoich przeciwników. Bronią się, atakując,poruszając się na niesamowicie grząskim terenie „strategii podejrzeń". Otóż bowiem,jak się okazuje, obaj polemiści znajdują się w bardzo niekorzystnym miejscuobrony. Taktyka ich przeciwników spycha ich bowiem nieubłaganie na pozycje„głównych nieprzyjaciół pokoju": „Wiem, żeście zwykli mówić, żejezuitowie i mniszy niepokój rozsiewają. I obiecujecie to, że gdyby ich nie było,zgoda by między ludźmi kwitnęła. Znam te głosy, skąd pochodzą. Rozumiemy,co za zgody chcecie, do której wam jezuitowie przeszkadzają. Owej właśnie,której domagał się wilk, posyłając do owiec, aby jeśli z nim pokój chcą mieć, psywszytkie od siebie odprawiły. [...] Zwady pewnie by nie było, bo dostawszy sięraz w paznokty i zęby wilcze, gardłem by tego pokoju przypłaciły" — pisze Smiglecki.Raz więc jeszcze, w obliczu takiej sytuacji, powraca polemista do zwykłych,rozumowych, ale i zwyczajowych norm działania. Wystarczy jedynie nazwaćrzeczy po imieniu i wyciągnąć proste wnioski z faktów: „Gdy przestaniemywołać, pozwolimy na kradzież. Gdyby katolicy zgodzili się na utratę, musielibyteż pozwolić na wszystko pospolitym złodziejom". Grab zagrabione, póki czyniszto w imię pokoju, Postępu lub słusznej sprawy!Jak do tej pory, omijałem wszystkie kwestie dotyczące emocji. Otopróbowała dochodzić do głosu normalna logika, formowana nie tylko naprawie przyrodzonym, ale i na prawie stanowionym, państwowym. Bezemocji, choć — co należy uznać za szczególne osiągnięcie obu polemistów— ani przez moment nie popadają oni w ton tłumaczenia się. Ustawieniegłosu z formułującego oskarżenia na broniący się przed wmówionymiwinami jest bowiem — zdaje się — punktem docelowym taktyki ichZIMA- 1 99845
przeciwników, jak przedstawiają to obaj jezuici. Obu udaje się takiego ustawieniadyskusji uniknąć.Ale na jeszcze jeden moment chciałbym zwrócić uwagę. To, o czym rzadkoobaj mówią, pewnie nie chcąc okazywać przeciwnikom swojej słabości.Mowa o bólu, który chwilami przebija z pism Smigleckiego; bólu człowiekaoglądającego zniszczenia rodzinnego domu. Smiglecki zresztą, jak sądzę, bardziejjest emocjonalnie nastawiony do sprawy niż Skarga. Ale właśnie jegogłos w przedstawianym tu dwugłosie to dla mnie niezmiernie ważne świadectwo.Wprowadza on bowiem w najważniejszy —jak sądzę — wymiar sporu;w jego motor, napęd, oś zasadniczą. Otóż, jak mniemam, wraca Smiglecki,mówiąc poniższe słowa, do pierwszego poruszenia duszy, ostatniej i zarazemnajgłębszej płaszczyzny oporu: wiary, metafizyki, obrażenia Boga. Te wszystkiepowyższe kwestie — zmagania się z taktyką przeciwnika, szermowaniekrzywdami — blakną w obliczu świadectwa świadomości, która reformacjęodebrała jako wielkie zniszczenie. Nie tylko wiary i Kościoła w Rzeczpospolitej.Także Najjaśniejszej.„Wyście nam nie tylko dobra żadnego nie przymnożyli, ale i owszemwszystkoście dobre z Kościoła Bożego wyłupili. Rozbiliście sakramenta, że sięledwie dwa utrzymały: Chrzest i Wieczerza. Ukradliście Chrystusa z Sakramentu,nad który droższego klejnotu wierni nie mają. Ciało Pańskie odmieniliściew chleb prosty, Chrystusa w figurę, światłość w cień, wygubiliście ofiaręMszy świętej, w której się sprawuje rzetelna ona pamiątka męki Pańskiej.[...] Obaliliście ołtarz, popaliliście obrazy a niceście lepszego nam na to miejscenie postawili, wyniszczyliście kapłaństwo prawdziwe..."Wprowadziliście wojnę i zniszczenia i wołacie o pokój, broniących się nazywająctymi, którzy wprowadzają zamieszanie. „Miejcie się dobrze. A bądźcielepszymi" — pozdrawia swoich polemistów „żądny krwi" jezuita.VIIWięc to już koniec. To dzieje się prawem sukcesji po zmagających się z gnostykami,arianami, albigensami. To dzieje się prawem wewnętrznej logiki wyznania,niejako od środka, zgodnie z prawem jej wewnętrznej spoistości. To dziejesię — prawda że w wielkich bólach, przeciwnościach, zmaganiach — prawemprostej argumentacji rozumu wspierającego się wiarą.Konflikt pomiędzy „tradycjonalistami", niechętnymi wszelkim posthelleńskimnowościom, takim jak filozofia arystotelesowska, oraz „sofistami" spodznaku gnozy, zakończył się wykluczeniem jednych i drugich poza żywe ciało46<strong>FRONDA</strong>-13/14
Kościoła; ekstremiści zresztą sami pożeglowali poza Tradycję. Czy to odbywałosię łagodnie, bez łez, złorzeczeń i oskarżeń?A kto powiedział, że miało się tak odbyć? Gdzie jest napisane, w którymmiejscu, że trzeba złożyć broń przed wielobarwnością świata; uznać jego zasadyi nie wychylać się nieustannie w kierunku Prawdy, która jest jedna. Czy zrobiłemkrzywdę śp Piotrowi Skardze tym, że przywołałem jego argumenty w sporzez bardzo niewygodnym i trudnym przeciwnikiem? Czy jestem nieuczciwyi robię źle, kiedy pytam Skargi i jego tekstów, co mam robić, jak się zachowaćw świecie, teraz i tutaj, w Houston, w Krakowie, gdziekolwiek: wszędzie, gdzieznakiem rozpoznawczym jest różnorodność i zrelatywizowanie? Czy mamy ulecnowemu językowi tylko dlatego, że jest głośniejszy? Ze jest modny? Ze jest „poświęcony"wypowiedziami autorytetów? Czy należy złożyć broń i nie bronićsię? Czy należy wycofać się w imię poszanowania Innego? A co z odpowiedzialnością?Co z wewnętrzną logiką? Co z prostym działaniem rozumu, który przecieżzawsze poradzi sobie z wyartykułowaniem różnicy pomiędzy słusznościąa niesłusznością?Oczywiście zawsze można oddać Skargę w ręce jego adwersarzy, którzy coprawda pochylają się z uszanowaniem nad jego zdolnościami w używaniu retoryki,ale będą nam go ukazywać jako człowieka o podwójnej moralności, taktykazaślepionego nienawiścią i chęcią zniszczenia za wszelka cenę swoich przeciwników.Czy to uczciwe, porzucać Skargę na ich pastwę, nie upomnieć się0 niego, skoro on upominał się o nas?Czy można zostawiać w ciężkiej opresji tych, którzy nadstawiali za nas karku?Więc będziemy się bronić. I nie cofać się. Bo w cofaniu się przestajemy być sobą.KRZYSZTOF KOEHLERHouston, Texas, styczeń-luty 199812Bardzo dokładne i rzeczowo przeczyta! je Mirosław Korolko; por.: Klejnot swobodnego sumienia;Polemika wokół Konfederacji warszawskiej w latach 1573-1658, Warszawa 1974; niejeden raz czyniłto też Janusz Tazbir — żeby wspomnieć tyłko o najnowszych pisarzach. Por.: J. Tazbir, Szlachtai teologowie; Studia z dziejów polskiej kontrreformacji, Warszawa 1987.Por.: Werner Jaeger, Early Christianity and Gree paideia, Harward UP 1961. Zob.: też: W. Jaeger,Humanism and Theology, Marąuette UP Milwakuee 1943.' John Neville Figgis, From Gerson to Grotius (1414-1625), Cambridge UP 1916, s. 87.4George H. Sabinę, A History of Political Theory, New York 1961, s. 363.
BrzozowskiegoADAMK U ZW sprawie Brzozowskiego wyjątkowo haniebną rolę odegrałypartie socjalistyczne, wierzące bardziej byłemu funkcjonariuszowiochrany, niż swojemu czołowemu publicyście. Sąd partyjny zwołanyna żądanie Brzozowskiego okazał się socjalistyczną parodiąsprawiedliwości. Pomimo braku jakichkolwiek dowodów winy,sąd nie oczyścił go z zarzutów, lecz zagmatwał oczywiste fakty.4§ <strong>FRONDA</strong>I3/14
Me napiszę tego poematuprzed trzema dniami spotkałempana profesorapadał deszcznagła ulewa w Krakowiewoda płynęła ulicami czarne rzekipłynęły naszymi ustamipotem wszedłem do teatrurozmawiałem o Sprawie Stanisława Brzozowskiegoczy byłzgasło światłogdzie ja pierwszy raz spotkałem profesoraw redakcji tego miesięcznika któryjeszczechodziłem tam z wierszamiz umarłymimieszkałem wtedy w wielkim domuspotkałem na schodachnieboszczyka Franka Gilazmarłego poetę Ildefonsana ciasnym korytarzykuświętej pamięci wdowępo Stanisławie Brzozowskimktórego sprawa toczy się dalejTadeusz Różewicz, Tarcza z pajęczyny (1963)W 1898 r. Stanisław Brzozowski, dwudziestoletni prezes Bratniej PomocyUniwersytetu Warszawskiego, zdefraudował społeczne pieniądze — przeznaczyłje na leczenie ojca chorego na raka gardła. Sąd koleżeński wykluczył goza to z życia towarzyskiego na trzy lata. Wkrótce Brzozowski został aresztowanyza udział w działalności Towarzystwa Oświaty Ludowej. Podczas śledztwa,szantażowany ujawnieniem rodzinie sprawy pieniędzy Bratniaka, załamałsię i złożył kompromitujące go zeznania. Po wypuszczeniu z więzienia,mimo gróźb ujawnienia treści zeznań, odmówił współpracy z ochraną. Ciężkochory (w więzieniu nabawił się gruźlicy), wyrokiem sądu koleżeńskiego wyłączonyz życia społecznego, Brzozowski wkrótce przestał interesować tajnąpolicję carską. Podczas leczenia w sanatorium w Otwocku w 1901 r. poznałZIMA- 1 99849
Antoninę Kolberg. W liście do Rafała Bubera z lutego 1908 r. tak opisał tospotkanie: „Kiedy ją poznałem, byłem nad przepaścią całkowitej zguby moralnej:absolutnej niewiary w siebie i w ludzi. Pogardzałem sam sobą jak zżartymprzez trąd trupem. Gdyby nie ona i jej wiara we mnie — nie wydobyłbym sięnigdy". Przyczyną, dla której Brzozowski czuł się „zżartym przez trąd trupem",były złożone podczas śledztwa zeznania, będące efektem braku doświadczeniapoczątkującego konspiratora. Być może obdarzony nieprzeciętnymintelektem młody student, składając pozornie wyczerpujące wyjaśnienia,usiłował przechytrzyć agentów ochrany. Stało się jednak inaczej — to policyjniwyjadacze przechytrzyli studenta. Trudno sobie wyobrazić, by zeznaniaBrzozowskiego mogły stać się znane opinii publicznej bez wiedzy ochrany —tajnej policji carskiej, stanowiącej do dziś niedościgły wzór dla wielu tego typuinstytucji na świecie. Śmierć ojca, brak emocjonalnego kontaktu z matką(o czym Brzozowski z goryczą wspomina w Pamiętniku), infamia spowodowanasprzeniewierzeniem pieniędzy Bratniaka — były kolejnymi powodami, dlaktórych przyszły pisarz rozważał możliwość samobójstwa.Misja Antoniny KolbergW Pamiętniku Brzozowski wskazuje na jeszcze jedną przyczynę swojej „niewiaryw siebie i w ludzi": „Przeklęta rzecz niektóre wspomnienia. Podłość i jeszczeraz podłość pewnych scen. A przecież było to rozprzężenie konieczne; pamiętamfakty, ale nie zdołam ocenić krzywdy, jaką wyrządziłem sobie w tym ostatnimroku. A przecież gdym się włóczył z Mikołajewym, K..., M..., po szynkachi tych strasznych norach, które dziś przerażają we wspomnieniu, właściwie jakmaniak rozmawiałem o Buckle'ach i Draperach — jak szydził biedny Zienkowski.Niemałą ma wartość czystość fizyczna. Zachowałem ją faktycznie. Byłemz pół setki razy dla towarzystwa, po pijanemu, ze zwierzęcej ciekawości w domachrozpusty i ogrywałem tam rolę Pierrota — obserwatora — śmiesznąi ohydną". Trudno uwierzyć, że Brzozowski podczas wielokrotnych wizyt w burdelachograniczał się jedynie do voyeryzmu. Wizyty te wywarły niezatarte piętnona kształtującej się psychice późniejszego pisarza-moralisty. Opis inicjacji seksualnejbohatera Płomieni, Michała Kaniowskiego, nosi cechy autobiograficzne:„Jakaś dzika radość i strach ścisnęły mi serce. Czułem, że to zrobię. Kupię sobietę dziewczynę i będę ją miał. W tej właśnie formie skrystalizowała się we mnieta myśl. Czułem rozkosz w samym przeświadczeniu, że można kupić, mieć jakrzecz to młode, tajemnicze, kobiece ciało. Do mnie będą należały jej usta, piersi,cała drżąca, giętka postać. Jednocześnie czułem podłość tego wszystkiego".50 <strong>FRONDA</strong>-13/14
Motyw prostytucji będzie jeszcze wielokrotnie pojawia! się w twórczościBrzozowskiego. W artykule Rozproszkowanie dusz, zamieszczonym w Głosiew 1903 r., problem ten zosta! potraktowany jako jedno z najważniejszych zagadnieńmoralnych: „Prostytucja na przykład, która jest kwestią nie tylko sromotnejniewoli dziesiątków, setek, tysięcy istot, ale i trucizną rozkładającą dogłębi dusze młodzieży naszej, poznającej zazwyczaj kobietę po raz pierwszyw lupanarze — jest traktowana w sposób dziecinnie naiwny, śmieszny, ogólnikowy,zdawkowo moralny, a tymczasem jest to nie tylko przykład jednegoz tych konwencjonalnych kłamstw, którymi żyje moralność publiczna, ale i bardzopoważny czynnik w życiu moralnym całych pokoleń". Brzozowski uważał,że etyka seksualna jest jednym z podstawowych czynników kształtujących społeczeństwo.Dlatego też tak ważną rolę odgrywała dla niego rodzina, o czympisał w trzecim rozdziale Legendy Młodej Polski: „Sądzę, że rodzina robotnicza,nie zaś rodzina przypadkowa osieroconej i bezsilnej jednostki, nade wszystkozaś nie histeria płciowa, uniezależniająca życie erotyczne od rodziny, stać sięmoże podstawą przyszłości. Uważam rodzinę monogamiczną za jedno z najważniejszychzdobyczy kulturalnych. Głęboko jestem przeświadczony o prawdzietwierdzeń Sorela i Proudhona, że w historii naprawdę twórczymi stają siętylko te warstwy i grupy, które posiadają stanowczą i silną moralność płciową.Uważam etykę płciową za jedną z najbardziej zasadniczych kwestii życiowych,za punkt, który wymaga niesłychanej oględności: tak łatwo jest tu bezwiednieprzyczynić szkód nieobliczalnych".W Pamiętniku w styczniu 1911 r. Brzozowski napisał: „Gdy rodzicew 1897 r. przyjechali do Warszawy, los mój był postanowiony. Już był tylko wybórzguby i ta trwała aż do r. 1901. Gdybym nie spotkał Toni, najprawdopodobniejfizycznie bym nie żył, a może wyrósłbym na zbrodniarza i zginął w kryminale,w szpitalu wariatów". Spotkanie z Antoniną Kolberg całkowicieodmieniło jego, jak sądził, przegrane życie. W swojej powieści Sam wśród ludzi,będącej pierwszą częścią nigdy nie ukończonej Dębiny, Brzozowski tak opisujeuczucia głównego bohatera, Romana Oluckiego, zakochanego w Jadwidze Koseckiej:„Miał wrażenie, że zmieniła się natura czasu i że chwile te zaczęły płynąćczymś serdecznym ciężkie. W jednym mgnieniu wyszedł poza możliwościdotychczasowych myśli, stał się inny, samemu sobie nieznany. Miał takie wrażenie,że odtąd nie wie zupełnie nic o sobie". Opis ten niewątpliwie przedstawiauczucia samego autora. To dzięki odwzajemnionej miłości „wyszedł on pozamożliwości dotychczasowych myśli", oscylujących między szpitalempsychiatrycznym a samobójstwem. To dzięki rozmowom z Antoniną podczasspacerów po sanatoryjnym parku w Otwocku „stał się inny, samemu sobieZIMA-199851
nieznany". Miłość do niej wywarła na niego zbawienny wpływ — uruchomiłajego wolę i potencjał intelektualny. Poczucie winy nurtujące go od czasu złożeniazeznań w Cytadeli zmieniło się w poczucie obowiązku wobec ojczyzny.Dzięki Antoninie kultura polska zyskała genialnego myśliciela i moralistę formatuPascala. Gdyby nie ona, nie powstałyby Płomienie i Legenda Młodej Polski,a nazwisko „Brzozowski", zamiast w bibliotekach, figurowałoby jedynie w kartotekachochrany.Miłość Romana Oluckiego, bohatera powieści Sam wśród ludzi, to uczucienieszczęśliwe i nieodwzajemnione. W przeciwieństwie do niej, miłośćsamego Brzozowskiego okazała się odwzajemniona i przetrwała najgorszeżyciowe doświadczenia. Podczas lektury listów Brzozowskiego zdumiewanieprawdopodobny hart ducha, z jakim prowadził on samotną walkę o polskąkulturę. Borykając się z brakiem pieniędzy i koniecznością utrzymaniarodziny na obczyźnie, nieuleczalnie chory i spotwarzony absurdalnymi zarzutami,pracował niemal bez przerwy. Listy z ostatniego okresu jego życiasą świadectwem imponującej liczby lektur, a równocześnie zapisem następującychpo sobie nawrotów choroby, krwotoków, nieudanych operacji.0 sile woli Brzozowskiego świadczy list do Szalitów z maja 1908 r.,w którym reagując na opublikowanie przez Czerwony sztandar listy agentówochrany ze swoim nazwiskiem, napisał: „Jestem w tej chwili tak silny, że niemalszczęśliwy. Widzę, że mam przeciwko sobie nie tylko SD i ND, lecz1 ochranę. Wiem, co to za wróg, i wiem, że póki żyć będę, nie odbiorą mimożności myśleć, walczyć, pracować dla prawdy". Ta ogromna siła duchabrała się niewątpliwie z poczucia misji oraz głębokiej wiary, ale to dzięki poświęceniużony Brzozowski, mimo wszelkich przeciwności losu, mógł tworzyćdo ostatnich chwil, tak opisanych przez włoską szarytkę opiekującą sięchorym: „Nade wszystko uderzyła mnie pogoda (serenita) tego człowieka,który nie dbając o siebie, powtarzał: pragnę żyć dla mojej ojczyzny. Poddawałsię wszelkiej kuracji, znosił cierpienia bez skargi". Zgodnie z życzeniempisarza do jego trumny włożono fotografię Antoniny.Biesy po polskuW sprawie Brzozowskiego wyjątkowo haniebną rolę odegrały partie socjalistyczne,wierzące bardziej byłemu funkcjonariuszowi ochrany, Bakajowi, niżswojemu czołowemu publicyście. Sąd partyjny zwołany na żądanie Brzozowskiegookazał się typowo socjalistyczną parodią sprawiedliwości. Pomimobraku jakichkolwiek dowodów winy, partyjny sąd nie oczyścił Brzozow-52<strong>FRONDA</strong>-13/14
skiego z zarzutów, lecz zagmatwał oczywiste fakty. Stosunek partii socjalistycznychdo sprawy Brzozowskiego jest czymś typowym dla ugrupowań lewicowych,dotkniętych swoistą szpiegomanią. Istotną rolę w ich działaniuodgrywały porachunki pod hasłem zwalczania prowokatorów. Jednym z najbardziejznanych przykładów jest mord dokonany przez autora Katechizmurewolucjonisty Nieczajewa na studencie Iwanowie. Wydarzenie to stało siękanwą Biesów Dostojewskiego, który w genialny sposób przedstawił zbrodnicząmentalność rewolucjonistów. Sprawa Brzozowskiego jest w gruncierzeczy kolejną wersją modelowej sytuacji opisanej w Biesach. W powieści tejjedyną sympatyczną postacią wśród rewolucjonistów jest Szatow — rosyjskimesjanista wierzący, że „jedyny naród mający w sobie Boga, to naród rosyjski".Zostaje on zamordowany, ponieważ zamierza opuścić jaczejkę terrorystów,a dokonany na nim mord ma scementować biesowatą grupę. Podobieństwodo sprawy Brzozowskiego, która miała miejsce wiele lat poopublikowaniu Biesów, jest uderzające.Brzozowski przystał do socjalistów, nawiązawszy kontakty z czołowymidziałaczami PPS i Bundu. Swoje artykuły publikował na łamach pepeesowskiegoNaprzodu, w którym to piśmie w maju 1908 r. ukazał się artykułSzpieg, piętnujący go jako agenta ochrany. Zmianę stosunku polskich socjalistówdo Brzozowskiego najlepiej ilustruje zestawienie wypowiedzi pochodzącychz warszawskiego i lwowskiego Głosu. W 1903 r. Jan August Kisielewskiw panegiryku poświęconym Brzozowskiemu pisał: „Na turkusowymprogu świątnicy dziwów czuwa młody, złotogrzywy lew; któż jest, któryprzeskoczy przez jego kark". Natomiast pięć lat później we lwowskim Głosieukazał się artykuł, z którego można było się dowiedzieć, że „złotogrzywylew" jest „wstrętnym, oślizgłym kameleonem, który równocześnie umie byćszakalem chłepcącym żywą, serdeczną krew Prometejów polskiego pobojowiska".Owa zadziwiająca przemiana lwa w kameleona, będącego zarazemszakalem, była możliwa jedynie w papierowej dżungli, stworzonej przez socjalistycznychpismaków. Przyczyn, dla których lew stał się w oczach czytelnikówGłosu i Naprzodu szakalem, należy szukać w jego postawie ideowej.Stosunek socjalistów do jego winy przypomina debatę spiskowcóww Biesach przed zamordowaniem Szatowa. Cytat z powieści Dostojewskiegodokładnie pokazuje mentalność towarzyszy partyjnych autora Płomieni:„— Pamiętajcie więc, panowie, że Szatow traktuje złożenie donosu jakospełnienie obowiązku...— Lecz nikt nigdy nie widział donosu! — przerwał mu raptem Szygalewstanowczym głosem.Z [ M A • 1 9 9 853
—Ja widziałem! — zawołał Piotr Stiepanowicz. — Donos jest i to wszystkosą brednie moi panowie!— A ja... — krzyknął raptem Wirgiński — protestuję! Protestuję z całychsił! Ja bym chciał... ja bym chciał panowie... żeby, kiedy on przyjdzie,wszyscy weszli i zapytali go. Jeżeli to prawda, niech się kaja... jeśli da słowohonoru, można zostawić go w spokoju. W każdym razie niech będzie sąd!Osądźmy go! Tak nie wolno chować się i napadać z ukrycia.— Ryzykowanie na słowo honoru wspólną sprawę to szczyt głupoty!— Protestuję, protestuję! — wołał Wirgiński.— Mógłbyś pan nie krzyczeć przynajmniej. Nie posłyszymy sygnału...Szatow, panowie, był człowiekiem pełnym gniewu... Ponieważ należał bądźco bądź do naszego stowarzyszenia, może nawet wbrew woli, więc aż doostatniej chwili spodziewałem się, że można będzie wyzyskać go do wspólnejsprawy, jako człowieka pełnego gniewu. Oszczędzałem go i chroniłem,wbrew najściślejszym instrukcjom... Oszczędziłem go stokroć więcej, niż nato zasługiwał! Lecz skończyło się na tym, że zadenuncjował. Ale do diabła,my gwiżdżemy na to! Lecz niech który z was spróbuje się teraz wyśliznąć.Nikomu nie wolno porzucać sprawy! Możecie całować się z nim, jeśli wamto dogadza, nie wolno jednak na słowo honoru zdradzać sprawy ogólnej".Podobnie jak Piotr Stiepanowicz Wierchowieński w sprawie Brzozowskiegozachowywał się przywódca PPSD, Ignacy Daszyński, którego tak określiłMieczysław Sroka: „Redaktor Naprzodu zezwalający na opublikowanie artykułuSzpieg, zapewniający przyjaciół Brzozowskiego, że dowody jego winy są niezbite;grożący, że do zwołania sądu nie dojdzie, jeśli Brzozowski i jego przyjacieleodwołają się do opinii publicznej; działacz rewolucyjny wypowiadający na sądzietezę: «Lepiej jest skazać dziesięciu niewinnych, niż jednego winnego puścićwolno»; przywódca PPSD zakazujący w organie tej partii opublikowanianawet ogólnikowego Oświadczenia mężów zaufania po śmierci Brzozowskiego".W powieści Dostojewskiego wśród biesowatych członków terrorystycznejjaczejki znalazł się Wirgiński mający wątpliwości co do winy Szatowa. W sprawieBrzozowskiego podobną rolę odegrał działacz PPS i PPSD, późniejszy ministerw niepodległej Polsce — Jędrzej Moraczewski, będący mężem zaufaniaBrzozowskiego podczas procesu. Większość jednak członków i sympatykówpartii socjalistycznych przyjęło tezę o winie autora Płomieni.W Biesach spiskowcy wysyłają do domu, w którym mieszka Szatow z żonąi nowo narodzonym dzieckiem, chorążego Erkla — człowieka sympatycznego,i o miłej powierzchowności. Celem jego wizyty jest zwabienie przyszłejofiary w śmiertelną pułapkę. Szatow zostaje podstępnie zamordowany przez54<strong>FRONDA</strong>-13/14
swoich towarzyszy partyjnych. To samo omal nie spotkało Brzozowskiego,którego poglądy okazały się niezgodne z aktualną linią partii. W liście do WitoldaKlingera z kwietnia 1909 r. tak opisuje wizytę dzielnego bojowca PPSw swoim domu: „W roku 1907, na wiosnę, był u mnie jeden z przywódcówruchu socjalistycznego. Byłem zdziwiony jego wizytą i jego serdecznością,gdyż nie łączyły mnie z nim żadne stosunki bliższe, a jako jednostka był miw ogóle antypatyczny. Człowiek ten pieścił moje dziecko, nie szczędził mikomplementów, zapraszał do siebie. Dziś mam dowody niezbite, że był onu mnie z polecenia Centralnego Komitetu, aby zbadać warunki, w jakich udałobysię mnie zabić. Otóż nie idzie mi o sam zamiar, ale o ton owego człowieka,o tę jego potwornie kłamaną serdeczność". Gościem, który przyjechał donieuleczalnie chorego na gruźlicę i żyjącego w nędzy pisarza, był Witold Jodko-Narkiewicz.Pochodził on z bogatej rodziny ziemiańskiej i znany był z hulaszczegotrybu życia. W 1913 r., gdy zabrakło mu pieniędzy na pijatyki, zdefraudowałfundusze przeznaczone na działalność niepodległościową.Brzozowski co prawda nie został zastrzelony tak jak Szatow, ale nagonka partiisocjalistycznych przyczyniła się do jego przedwczesnej śmierci. Szatowz Biesów zginął, ponieważ był rosyjskim mesjanistą, natomiast Brzozowski,będący początkowo fanatycznym socjalistą, jeszcze przed zerwaniem z towarzyszamipartyjnymi stał się polskim mesjanistą.ZIMA-1998 55
Socjalistyczny krytyk Emil Haecker napisał, że powieść BrzozowskiegoPłomienie „świadczy o straszliwej po prostu rusyfikacji ducha". Jest rzeczą ciekawą,że Haecker dostrzegł zruszczenie w twórczości Brzozowskiego, natomiastnie przyszło mu do głowy, że właśnie działania polskich socjalistów wobecautora Płomieni są przykładem kompletnie zruszczonej mentalnościw wyniku przejęcia metod działania rosyjskich rewolucjonistów. Wziąwszypod uwagę rolę, jaką polskie ugrupowania socjalistyczne odegrały w moralnymi fizycznym zniszczeniu Brzozowskiego, dziwić może fakt, że przez wieluwspółczesnych autorów jest on uznawany za socjalistę. Brzozowski napisał, że„dziś, gdy znaczna część umysłów polskich pozostaje pod wpływem Marksa,gdy stał się marksizm dla wielu katechizmem w wątpliwość nie podawanym,krytyce nie podlegającym, gdy wreszcie w jego duchu i pod jego kierownictwemprzystępuje się do odrodzenia Polski, z całą siłą stwierdzić i przekonywaćnależy, że pod tym znakiem odrodzenie się nie dokona".Jeszcze do niedawna autora tych słów traktowano w Polsce jako oryginalnegoodnowiciela myśli marksistowskiej. Nie powinno to jednak specjalniedziwić, ponieważ podobne zdarzenia miały miejsce w dziejach wielokrotnie.Sytuację taką w doskonały sposób opisuje Mowa Jezusa przeciwko uczonym w Piśmiei faryzeuszom: „Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy! Bo budujeciegroby prorokom i zdobicie grobowce sprawiedliwych, i mówicie:«Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie bylibyśmy ich wspólnikamiw zabójstwie proroków». Przez to samo przyznajecie się, że jesteście potomkamitych, którzy mordowali proroków" (Mt 23, 29-32).KulturkampfSprawą Brzozowskiego — kwestia, czy był on konfidentem ochrany — zostaław przekonujący sposób wyjaśniona przez Mieczysława Srokę w aneksie doopublikowanych w 1970 r. listów Brzozowskiego. Natomiast sprawą Brzozowskiego,która toczy się nadal, jest sprawa przyszłości Polski. Brzozowskitak napisał w artykule poświęconym filozofii romantyzmu polskiego: „Sprawęsłowa może czynić tylko ten, kto wie, w czym żyje słowo, a aby to wiedzieć,trzeba to mieć w sobie. Mamy walczyć o kulturę i przyszłość Polski,przyszłość tę i kulturę stwarzać, a czyż powiedzieć o sobie możemy, że wiemy,czym ta przyszłość być ma, że mamy w sobie ducha tej przyszłej Polski?Tej Polski, jakiej chcemy, aby była? Sprawę prawdy może czynić tylko ten,kto ją ma w sobie... Bo sprawa Polski to nie sprawa konieczności lub przypadku.Polska z przypadku, «Polska z dopuszczenia Bożego» nie rozwiązuje56<strong>FRONDA</strong>- 13/14
niczego. O Polskę walczymy w sobie rękojmię bytu swojego mającą, o Polskęodrodzoną w Słowie i przez Słowo. Jej sprawę tylko można czynić". Pojęcie„Sprawy Polski odrodzonej w Słowie i poprzez Słowo" Brzozowski zaczerpnąłz pism Towiańskiego.Józef Spytkowski w swojej książce poświęconej Brzozowskiemu słuszniepodsumował, że większość prac i artykułów poświęconych Brzozowskiemuskłada się z cytatów. Dzieje się tak dlatego, że jego dynamiczna, żywa myśl jesttrudna do streszczenia. Czesław Miłosz, pisząc o nim, zauważył, że „streszczeniepoglądów jakiegoś autora prowadzi zwykle do złych skutków". Dlatego teżniniejszy artykuł jest kolejnym tekstem o Brzozowskim składającym się z cytatów.Aby zrozumieć sposób, w jaki Brzozowski rozumiał towianizm, najlepiejodwołać się do jego powieści Płomienie. W cytowanym fragmencie główny bohaterpowieści, Michał Kaniowski, rozmawia ze swoim stryjem Sewerynem.Postać ta jest jedną z najpiękniejszych kreacji literackich Brzozowskiego i nieodparciekojarzy się ze starcem Zosimą z Braci Karamazow Dostojewskiego.Stryj Seweryn tak oto wyjaśnia podstawy nauki Towiańskiego: „Trzeba każdąprawdę, poznanie przeć przez ciało; trzeba, aby była czymś dla nas istotnym,ujawniającym się w naszym działaniu. Żadna prawda poznana przez myśl lubuniesienie serca nie jest naszą i istotną, nie jest prawdą, jeśli ciało nasze niepoznało jej". W Płomieniach przedstawiona zostaje także geneza towiańszczyzny:„Mówił mi o emigracji paryskiej. Mówił o stanie dusz ludzi, którzy żyjącwśród ogłuszającego zgiełku obcego życia, czuli, że sypie się i wali na nich gradwypadków i faktów, myśli zawsze jednakowo obojętnych temu, co stanowiłotreść ich serca, ich wiary. Z dniem każdym wydawała im się bardziej utraconaPolska... Czuliśmy — mówił pan Seweryn — że jeżeli ktoś nie zdoła dać namsiły nadludzkiej, jeśli ktoś nie da nam mocy wzniesienia się ponad świat — zginiemy.Czuliśmy, że musimy dokonać cudu, wyjść poza własny rozum, pozarzeczywistość, aby przetrwać i wierzyć. Czy ty wiesz, co znaczy wiara? Dowieszsię może. Nauczy cię kiedyś życie, że można człowieka w jego wnętrzu zabićlub ocalić. Stwórz wiarę, która zdolna przetrwać mękę, a człowiek wbity na palbędzie siłaczem. Ludzie nie wiedzą, co za moc mają w duchu, jaką niezrównanąa potężną siłą rozporządza każdy z nas, byle śmiał, byłe nauczył się nie bać".Z rozmowy Seweryna z Kaniowskim wynika, że gwarantem wszelkich ludzkichdziałań jest Bóg:„— Rozumiem teraz różnicę, stryju; ty nie rozumiesz, nie uznajeszmożliwości klęski człowieka — powiedziałem.— Można odpaść od Boga — rzekł stryj Seweryn. — Długi czas niebyłem w stanie w to uwierzyć, a teraz wiem — może być smutek wieczysty.ZIMA- 1 99857
Można uwierzyć w nicość własną, w bezpłodność beznadziejną, w samotnośćnieprzerwaną — i to jest właśnie szatan: duch nieskończenie smutny".W wyniku rozmowy z Sewerynem Kaniowski oświadczył: „Nie widziałemnigdy takiej czystej, świętej miłości człowieka. Zrozumiałem wtedy, jakgłęboko zdrój czystości, świętości ludzkiej przepływał przez naszą myśl zasprawą Towiańskiego... Była to dziwna wiara. Nie byłem w stanie objąć jejwidnokręgów. Kiedy zdawało mi się, żem postawił na jej drodze trudnośćnie do przezwyciężenia, ona szla głębiej... Myślałem, że jest ta wiara jednymz najsilniejszych dzieł ducha ludzkiego. Myślałem, że może ona znieśćwszelkie pogłębienie nowoczesnej myśli. Czułem, że jestem mały i że przepływanade mną świat czysty, z którego wola mię ktoś łzami. I pytałem samsiebie, czy mógłbym wierze tej powiedzieć «tak» z głębi duszy. Czułem, żenie byłbym w stanie tego uczynić. I czułem, że jest to jakby niedojrzałość".Pisarz w przeciwieństwie do swego powieściowego porte-parole osiągnął dojrzałość,a jego wiara zniosła wszelkie pogłębienie nowoczesnej myśli, którejstał się genialnym krytykiem.Emil Haecker — autor oszczerczej recenzji Płomieni, mającej uprawdopodobnićwinę Brzozowskiego — tak pisał o konstrukcji owej powieści: „Ta nieudolnośćpowieściowego przeprowadzenia zawikłań i rozwiklań zmusza autorado chwytania się starego, spleśniałego środka przedpotopowych romansów:deus ex machina. Kaniowski ma niezliczoną liczbę stryjów i to rozsianych po całejEuropie i Azji na to, aby z każdej opresji, w jakiej bądź się znajdzie Kaniowski,zjawiać się i ratować go niespodziewanie — raz stryj Alojzy, raz stryj Seweryn,raz w Genui, gdy aresztują Kaniowskiego jako anarchistę, to znóww Syberii po nieudanej wyprawie Myszkina po Czernyszewskiego. Dobrze tomieć tylu stryjów". Haecker ma całkowitą rację, pisząc o korzyściach z posiadaniawielu stryjów; przede wszystkim dobrze jednak mieć stryja Seweryna — towianistę,który pojawia się jak deus ex machina, by ratować zagubionych na bezdrożachpolskiej myśli z intelektualnych opresji.Brzozowski trafnie przeczuwał, że walka o przyszłość Polski rozegra sięw sferze kultury. Był człowiekiem całkowicie owładniętym misją przekształceniapolskiej kultury. Tak pisał o tym w liście do Szalitów we wrześniu 1909 r.:„Nie bać się, czuć się spowinowaconym z całą energią polską od Chrobrego ażpo Wielopolskiego, a nie znać, nie widzieć, zrąbać zdechlactwo. Dajcie mi dziesięciuludzi i dziesięć lat wolnych od elementarnych trosk życia, a ja zmienięklimat umysłowy w Polsce... Będę szedł krok po kroku, systematycznie. Nie jestemjuż z żadnej partii, żadnego wyznania. Sam absolutnie za siebie. I to jesttylko jedna sprawa: zmienić klimat umysłowy w Polsce". W Pamiętniku można58<strong>FRONDA</strong> B/14
znaleźć charakterystyczne dla Brzozowskiego wyznanie: „Wreszcie moje studiumo filozoficznym znaczeniu pojęcia Boga, a raczej coś całkiem nieobjętegoprzez ten tytuł — obronę religijnego życia, atak na oportunistycznego filistra,szlachcica i żyda, Jowialskiego i Papkina. Daj się przejechać Panie — a do gruntu— po tym tałatajstwie, spłukać głupotę i miałki wrzask z polskiego życia.Nie dawać pardonu rozkochanym w sobie skrofułom. Narcyzowatości nóg wykrzywionychprzez chorobę angielską nie szczędzić. Walić z ramienia w szpetotę.Bić śmiechem. Tańczyć na pobojowisku. Sprawić stypę".Czy Brzozowski jest nadal aktualny? Czy jego Sprawa toczyć się możew dzisiejszej Polsce? Marian Zdziechowski w poświęconej Brzozowskiemupracy z 1921 r. tak oceniał sytuację Polski po uzyskaniu niepodległości: „Dziśmamy państwo, mamy instytucje, mamy sejm, ale wszystko to uległo hipnoziebarbarii pędzącej ze Wschodu; zapanowały żywioły, których «niewiedza, niechęćmyślenia, niechlujstwo kulturalne» napełniały Brzozowskiego obrzydzeniemi przerażeniem. Więcej niż kiedy ratować trzeba duszę narodu od wpływu«sentymentalistów, karierowiczów i demagogów»". Tezy zawarte w tekścieZdziechowskiego są obecnie, niestety, jak najbardziej aktualne. Można wprowadzićdo nich tylko jedną poprawkę — oprócz zagrożeń, o których pisał autorWidma przyszłości, mamy dzisiaj do czynienia z nie mniej groźną „hipnoząbarbarii" kultury masowej pędzącej do nas z Zachodu.Fakt, że przenikliwe diagnozy Brzozowskiego są nadal aktualne, potwierdzasłuszność stworzonej przez niego koncepcji kultury. Według Brzozowskiego,kultury powstałe po upadku feudalizmu to wyłącznie „kultury częściowe".W pochodzącej z 1905 r. rozprawie Kultura i życie pisał on: „Jeżeli upadły i rozwiałysię kultury odrodzenia, kultura katolicyzmu i rycerstwa hiszpańskiego,kultura dworska francuska, kultura szlachecka polska, to dlatego, że wszystkieone opierały się na złudzeniu, że reprezentują całkowitą wyzwoloną ludzkośći wszystkie opierały się na wyzwoleniu cząstkowym". Dla Brzozowskiego kulturycząstkowe skazane są na zagładę, ponieważ „kultura oparta na wyzwoleniucząstkowym ma w sobie samej warunki i czynniki swojej niestałości, rozkładui upadku". Rozpad kultur wynika z faktu, że popadają one w skostnienie: „Kulturacząstkowa żyje dotąd, póki w jej obrębie twórczość bezinteresowna jestmożliwa. Nastaje jednak taki moment, gdy coraz bardziej uwidacznia się faktograniczających konwencji... Wszelki dogmatyzm kończy i musi kończyć się samobójstwem...Kultury cząstkowe mrą na swoją cząstkowość". Upadek kulturyjest wynikiem tego, że „każda kultura cząstkowa kończy na absolutnej niemożnościwierzenia we własne wartości, normy, konwencje, na których się opierała".Kultury cząstkowe przemijają z reguły bez śladu, koniec niektórych z nich,ZIMA- 1 998 59
obdarzonych większym stopniem spójności, przebiega niekiedy inaczej: „Tamjednak, gdzie kultura była krystalizacją duchową o dobitnych i określonych zarysach,sama niewiara, samo zwątpienie dziedziczą coś z tej doskonałości. [...]Im mniej samodzielną, bogatą była sama kultura, tym bardziej jałowym, bezsilniejszym,ohydniejszym jest jej rozkład. Kultura współczesna wyzwolonegomieszczaństwa nie dosięgła nigdzie tego stopnia całkowitości, jaki wytworzyłfeudalizm lub choćby nawet oświecony absolutyzm i dworactwo. Właściwie niebyła to wcale kultura, lecz coś przejściowego. Siła jej leżała w krytycyzmie w stosunkudo kultur wcześniejszych okresów".To, że Brzozowski uważa „feudalizm, oświecony absolutyzm i dworactwo"za kultury bardziej „całkowite", nie prowadzi go bynajmniej do ich idealizacji.W powieści Sam wśród ludzi tak opisuje relikty dworskiej kultury przełomuXVIII i XIX w: „Pałac kopajgrodzki wyludniał się coraz bardziej i posępniał;snuła się po korytarzach służba zestarzała, pełna dziwacznych przyzwyczajeń;nie odnawiana liberia różnych antyków lokaj skiego rodu, dziwaczna, zbrukana,maskaradowa elegancja dwóch czy trzech niegdyś faworytek pana kasztelana...Od czasu do czasu umierał ktoś ze starych weteranów liberyjnych".Brzozowski uważał, że kulturalna tradycja polskiej szlachty jest głównąprzeszkodą w rozwoju nowoczesnej świadomości narodowej. Kultura ta jednakbudziła w nim pewien rodzaj fascynacji swą integralnością i „całkowitością".Do kultury mieszczańskiej natomiast odnosił się z pogardą i odrazą.W Kulturze i życiu pisze, że „brak godności jest cechą zasadniczą mieszczaństwa,od czasu gdy stało się ono klasą dominującą. Brak godności jest cechątego, co nazywamy naszą kulturą. Toteż nigdy zwątpienie schyłku nie było takzupełne i pozbawione nadziei. Znudzenie i znużenie jest tak wielkie, żewszelka myśl o zmartwychwstaniu byłaby nie do uwierzenia dla samychumierających. Feudalizm do dziś dnia ma swoich idealizatorów, swoich laudatorestemporis acti. Burżuazja zdaje się czuć wstręt do samej siebie".Współczesna nam kultura nosi wszelkie cechy tak przenikliwie analizowanejprzez Brzozowskiego „kultury cząstkowej". Pisarz uważał, że „w drugiej połowienaszego stulecia w życiu kulturalnym Europy zaszedł fakt słabo jeszczedostrzegany: pod hałaśliwym chaosem faktów bardziej powierzchownych zarysowałsię kryzys, jakiego ludzkość dotychczas nie przeżyła — rozkład wszelkichświatopoglądów, wszelkich wartości bezwzględnych".Przyczyn kryzysu kultury europejskiej upatrywał Brzozowski w relatywizacjiwszelkich światopoglądów, za co winił zmysł historyczny: „Wiek XX pyszniłsię swoim zmysłem historycznym, rozumieniem wszelkich kultur, smakówi dusz, rozumiemy wszystko, gdyż ze wszystkim łączy nas jakieś powinowac-60<strong>FRONDA</strong> - 13/14
two, pisał Amiel. Niebezpieczna zdolność, psychicznie mówiąc, rozumieć możnatylko to, co się ma w sobie; trzeba mieć w sobie możliwości wszelkich kultur,wszelkich światopoglądów, wszelkich wartości moralnych, aby je prawdziwiezrozumieć; inaczej są one dla nas dziwactwami, które tylko z zewnątrzopisywać można. Z chwilą wszakże, gdy się posiada w sobie możliwość kilku naraz światopoglądów, kilku na raz systematów wartości, każdy z nich staje sięjednym z możliwych, żaden nie może być uważany za bezwzględny, wszystkiestają się wytworami duszy ludzkiej, w różnych tylko powstających warunkach...Poza sobą dusza ludzka nie ma już teraz żadnego oparcia".W postmodernistycznym świecie „wszystko stało się możliwe i w samotnościswej człowiek nowoczesny pozbawiony został wszelkiej przegrody,wszelkiego muru granicznego pomiędzy tym, co jest, a tym, czego nawetbyć nie może. Samo pojęcie rzeczy niemożliwych uległo rozkładowi: w imieniuczego cośkolwiek w samej rzeczy za niemożliwe uznane by być mogło?Otwarta została droga dla wszystkich gróz i dla wszystkich postrachów.Krzewić się zaczął satanizm, okultyzm i bardziej cnotliwe, błędne formy mistycyzmu".Gdy u schyłku XX w. „wszystkie grozy i postrachy, satanizmyi okultyzm" stały się ulubionym tematem kultury masowej, trudno nie docenićgenialnej przenikliwości Brzozowskiego jako krytyka kultury.Anarcho-liberalny nacjonalista katolickiKoncepcja kultury autora Legendy Młodej Polski jest zdecydowanie krytyczna.Swoją Sprawę — walkę o przyszłość polskiej kultury — prowadził on poprzezzaciekłe ataki na współczesne mu przejawy jej degeneracji. Według StefaniiZdziechowskiej, gwałtowność, z jaką Brzozowski atakował stanowiska uznaneprzez siebie za szkodliwe, wynikała z jego „wewnętrznej zjadliwości". Stefan Żeromskiokreślił zamierzenia krytyczne Brzozowskiego jako „marzenia nahajkiskazanej na bezczynność". Sądy te są dla autora Płomieni krzywdzące. Jego pasjapolemiczna wynikała nie tyle z cech charakteru, co raczej ze świadomości stawki,o którą walczył — była nią przyszłość polskiej kultury.Większość autorów zajmujących się Brzozowskim jest zgodna w oceniejego działalności krytycznej. Wynika to z faktu, że trudno jest podważyć słusznośćataków zawartych w Legendzie Młodej Polski czy Pamiętniku. Kontrowersjebudzą natomiast próby określenia ideału, na podstawie któregoBrzozowski dokonywał swoich krytyk. Z jego twórczością związany jest szeregmitów powtarzanych przez kolejnych interpretatorów. Najczęściej przytaczanajest opinia o częstej zmianie poglądów i przechodzeniu autoraZIMA.199861
Płomieni z jednej skrajności w drugą. Według Andrzeja Kijowskiego, Brzozowski„z błędu brnął w błąd, z fanatyzmu w fanatyzm, krótkowzrocznyw lewo i w prawo, [...] dopiero teraz widać, jakich gwałtów dokonywał nalogice". Jerzy Fijaś pisze, że „Brzozowski z całą pewnością oryginalnym filozofemnie był. Jego specjalnością było reprodukowanie cudzych myśli, dobranychi przerobionych według swego widzimisię". Andrzej Stawar w swoimstudium O Brzozowskim i inne szkice stwierdza, że „szybkieparafrazowanie cudzych myśli było wynikiem zmian nastroju" autora LegendyMłodej Polski. Według Stawara, „z pism jego dowiadujemy się, co wie, cosądzi o każdej sprawie, ale trudno dowiedzieć się, czego chce, i czasemtracimy nadzieję dowiedzenia się o tym. Każdy jego pogląd z osobna zdajesię jasny — wszystkie razem tworzą chaos".Pogląd, że Brzozowski nie jest myślicielem oryginalnym, a jego spuściznato ciąg chaotycznych zapożyczeń, jest całkowicie błędny i wynika z niezrozumieniajego metody pisarskiej. Brzozowski w swoich pismach używaokreślenia „polimorfizm prawdy", zaczerpniętego z teorii ewolucji Darwina,którym fascynował się we wczesnej młodości. W ujęciu darwinowskimpolimorfizm, czyli wielopostaciowość, polega na występowaniu tego samegogatunku w różnych formach różniących się cechami morfologicznymi i fizjologicznymi.Brzozowski nie przenosił pojęcia polimorfizmu z nauk biolo-62<strong>FRONDA</strong> 13/14
gicznych do społecznych, był zagorzałym przeciwnikiem tego typu działań.„Polimorfizm prawdy" traktował raczej jako metaforę trafnie obrazującą jegometodę badania myśli ludzkiej. Metoda ta polegała na sprowadzaniu pozorniesprzecznych i różnorodnych poglądów do wspólnego mianownika.Dla tendencyjnego lub mało uważnego czytelnika pisma Brzozowskiego tozbiór nie powiązanych ze sobą zapożyczeń. Uważny czytelnik dostrzeże cośprzeciwnego — wyjątkową oryginalność i stałość poglądów autora. Rację maStefan Kołaczkowski, który napisał o Brzozowskim, że „napotykane prawdypozwalały mu utwierdzać i rozbudowywać własny system, [...] przy wszystkichksiążkach i przy każdej sposobności niezmordowanie propagował zasadniczei niezmienne tezy swojego poglądu na świat". Według Kołaczkowskiego,„własny system" Brzozowskiego skrystalizował się około 1905 r.w wyniku zainteresowania się filozofią polskiego romantyzmu. Należy zgodzićsię z redaktorem Marchołta, że rozprawa Brzozowskiego: Filozofia polskiegoromantyzmu ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia jego poglądów. Natomiastuformowanie się zasadniczych zrębów światopoglądu autora Płomienimiało miejsce znacznie wcześniej — w latach 1901-1903. Podstawa tegoświatopoglądu to „indywidualizm bezwzględny", który ukształtował się wnim już na samym początku działalności pisarskiej.Dla większości autorów piszących o Brzozowskim „indywidualizm bezwzględny"to tylko jeden z etapów jego rozwoju duchowego, w późniejszymokresie całkowicie przezwyciężony. „Indywidualizmowi bezwzględnemu"przeciwstawia się bądź późniejszą „filozofię pracy", bądź też ostatni okrestwórczości, w którym pisarz fascynował się katolicką myślą Vico i Newmana.Józef Spytkowski w swojej pracy poświęconej Brzozowskiemu potraktowałrozwój jego myśli jako stopniowe przechodzenie od indywidualizmu do socjologizmu.W podobny sposób poglądy Brzozowskiego ujął w swojej książceBogdan Suchodolski — jako przezwyciężanie „indywidualizmu bezwzględnego"w kierunku uspołecznienia. Taka interpretacja poglądów Brzozowskiegojest z gruntu błędna, ponieważ „indywidualizm bezwzględny" nie jest jednymz etapów rozwoju jego twórczości, ale światopoglądem, któremu był wiernyprzez cały czas. Brzozowski był „indywidualistą bezwzględnym", zarównow okresie gdy interesował się filozofią Nietzschego, jak i w czasie fascynacjiSorelem i Newmanem. W myśl zasady „polimorfizmu prawdy" testował onwszystkie dostępne mu systemy myślowe pod kątem zgodności z ideałem „indywidualizmubezwzględnego", a efekty tych poszukiwań są tyleż trafne, cozaskakujące. Jedynie w tym sensie możemy mówić o ewolucji ideowej autoraLegendy Młodej Polski.ZIMA-199863
Według Brzozowskiego, „hodowla własnego «ja», pogłębianie go w tymkierunku, w którym jest ono najgłębszym — już samo przez się — oto podstawowazasada indywidualizmu bezwzględnego. Wszystko, co prowadzi do takiegopogłębienia i rozwoju naszego «ja», nazwiemy dobrem i pięknem, wszystkoinne będzie nam brzydotą i grzechem". Tak pojmowany „indywidualizm bezwzględny"nie był nigdy przez Brzozowskiego przeciwstawiany uspołecznieniu.W artykule O nowej sztuce pisze on, że „indywidualizm bezwzględny nie wykluczabynajmniej społecznego życia, nie jest tego życia zaprzeczeniem, lecz przeciwnie— jego ideałem. Ideałem trudno urzeczywistnialnym? Czy trudniej odinnych? Kto ośmieli się zagadnienia te rozstrzygać w sposób stanowczy? Zresztąnieurzeczywistnienie lub urzeczywistnialność wątpliwości nie jest ostatecznym,decydującym zarzutem przeciwko ideałowi. Sprawdzianem ideału w ogólemoże być on sam, jeśli ideał jest ostateczny, a nie podporządkowany innym".Tak pojmowany ideał społeczny ma charakter liberalno-anarchistyczny.W swoim artykule poświęconym pokrewieństwu poglądów StanisławaBrzozowskiego i Aleksandra Świętochowskiego Bogdan Suchodolski zestawia„indywidualizm bezwzględny" Brzozowskiego z ideologią Świętochowskiego.Suchodolski słusznie zauważa, że poglądy obu myślicieli rozwijały się podwpływem klasyków liberalizmu angielskiego — przede wszystkim Spencerai Milla. Dla Brzozowskiego „ideałem społecznym każdego powinien być takistan społeczny, w którym on ze swoimi wszystkimi właściwościami najbujnieji najpotężniej żyć by mógł, i ścieranie się tych ideałów doprowadzić właśniemoże do takiego stanu, w którym dla wszystkich «ja» znajdzie się miejsce".Twierdzenie to wydaje się być żywcem wyjęte z klasyków liberalizmu. W takimujęciu „przyszłość społeczna stoi przed indywiduum otworem, [...] dajesię pomyśleć społeczeństwo oparte na indywidualizmie bezwzględnym". Społeczeństwotakie Brzozowski widzi jako „współżycie osobników, dla którychjedynym i ostatecznym prawem — własna wola (Wille zur Macht), przeprowadzajączasadę tę zarówno w życiu doczesnym, jak i w życiu praktycznym; społeczeństwoz jego narodowymi podstawami jako bezwzględnie wolny czynbezwzględnie wolnych duchów — oto idea obejmująca wszystkie sprzeczne,chaotyczne, krzyżujące się dążenia doby współczesnej".Dzięki zasadzie „polimorfizmu prawdy", umożliwiającej łączenie zjawisknajbardziej różnorodnych, Brzozowski dostrzegł podobieństwo ideału społecznegopolskiego romantyzmu oraz idealnego społeczeństwa, w którym panuje„indywidualizm bezwzględny". Przetestował on wszystkie dostępne mu koncepcjefilozoficzne i socjologiczne pod kątem ich zgodności z założonym przezsiebie ideałem. Żadna jednak z tych koncepcji nie spełniła oczekiwań autora Pło-64<strong>FRONDA</strong>13/14
mieni. Pomimo że niektóre z nich początkowo wydawały mu się bardzo obiecujące,po krótkim okresie fascynacji poddawane były wnikliwej falsyfikacji. Typowymprzykładem może być jego zainteresowanie marksizmem, który potembezlitośnie krytykował. Jedyną koncepcją, która spełniła pokładane w niej przezBrzozowskiego nadzieje, był katolicki światopogląd Johna H. Newmana. Pismaangielskiego konwertyty i kardynała stały się dla Brzozowskiego objawieniem.W Pamiętniku tak opisuje on swoje zetknięcie z myślą Newmana: „Niech błogosławionebędzie imię nauczyciela mego i dobroczyńcy. Prawie lękam się, że goznieważam przez to powiązanie mojej biednej duszy z jego światłością. Nieśmiem pisać więcej, nie śmiem w słowach snuć tego wątku — modlitwom jegoprzyszłość moją, duszę moją składam, ducha opiekuńczego o wstawiennictwoproszę, o rozumiejące miłosierdzie i ożywiającą siłę. Wierzę w jego istnienie,wierzę, że żyje on w błogosławionej dziedzinie potężnej budowy, wierzę w wstawiennictwo,w błogosławioną siłę modlitwy i obcowania".W pismach Newmana Brzozowskiego pociągał skrajny indywidualizm.Newman uważał, że istnieją tylko byty indywidualne, a w rozważaniacho osobie ludzkiej zawsze używał określenia „człowiek indywidualny".W swoich dziełach angielski kardynał wprowadził pojęcie „religii naturalnej",mającej charakter indywidualny i będącej efektem wewnętrznego, irracjonalnego„przeświadczenia wiary". Według Newmana, który był skrajnymsceptykiem, człowiek może zwątpić we wszystko z wyjątkiem twierdzeń, codo których prawdziwości odczuwa wewnętrzne „przeświadczenie" (assent).Spośród wielu „przeświadczeń" najważniejsze dla Newmana jest „przeświadczeniewiary". Koncepcja ta była szczególnie interesująca dla Brzozowskiegoze względu na jej zbieżność z jego własną ideą irracjonalnego„instynktu powszechnego braterstwa", mającego charakter bezpośredniejintuicji rzeczywistości.Newman, podobnie jak Brzozowski, akcentuje rolę indywidualnego sumienia.W Logice wiary pisze: „Naszym wielkim nauczycielem religii jest naszesumienie, [...] jest przewodnikiem osobistym. [...] Nie potrafię myślećżadnym innym umysłem, tylko moim, tak jak nie mogę oddychać cudzymipłucami; sumienie jest mi bliższe niż każdy inny środek poznania". Dlategoteż dla Newmana najważniejszym zadaniem jest „uzgodnienie religii świataz głosem naszego sumienia". Dla Brzozowskiego „głos sumienia" wiąże sięnie tylko z religią, ale także z formami bytu społecznego. Rozwój indywidualnościjest dla autora Płomieni możliwy tylko wówczas, gdy Newmanowska„religia naturalna" oraz „instynkt braterstwa" indywiduum znajdują oparciew kulturze będącej „krystalizacją duchową o dobitnych i określonychZIMA- 1 99865
zarysach". Rolę taką może odegrać jedynie Kościół katolicki oraz naród rozumianyjako wspólnota kulturowa.Brzozowski, który w swoich pismach z uznaniem wypowiadał się o L'ActionFrancaise i innych nurtach europejskiej prawicy narodowej, wyjątkowonegatywnie odnosił się do Narodowej Demokracji. W swojej publicystyce pisało „sztuce politycznego szalbierstwa, cuchnąco-podławej taktyce". Endecjato dla niego „stronnictwo hańby narodowej", będące „wrogiem przyszłościnarodu". Przyczyn tej antypatii należy szukać w różnicach w pojmowaniu naroduprzez Brzozowskiego oraz ideologów Narodowej Demokracji. DlaDmowskiego naród jest wartością najwyższą, samą w sobie. Brzozowski z kolei,zafascynowany mesjanizmem Towiańskiego, uważa, że każdy naród posiadawartość ogólnoludzką. Nacjonalizm Brzozowskiego różni się od nacjonalizmuendeckiego także tym, że łączy się z liberalizmem. W Legendzie MłodejPolski możemy przeczytać, że „naród zużywa jako motywy, pobudki, jako cząstkowedopełniające się tarcia te siły, które z punktu widzenia jednostki wydawałysię całościami. Naród zwycięski i rozwijający się tworzy moc, wielkąjedność prądów i wysiłków, z których każdy dążył do zniesienia całkowitegokierunków rywalizujących". Pisma Brzozowskiego są dowodem, że można byćrównocześnie anarcho-liberalnym katolickim nacjonalistą.Katolicyzm Brzozowskiego u wielu budził wątpliwości. Karol LudwikKoniński zarzucił mu zakłamanie, pisząc, że „faktycznego katolicyzmu nieznał i bodaj, że nie próbował; Newman Brzozowskiego jest jego własnympreparatem". Koniński pisze, że był to „katolicyzm maurrasowski, bez wiaryw świat nadprzyrodzony, katolicyzm czysto instytucyjny". Spowiedź Brzozowskiegoprzed śmiercią Koniński tłumaczy chęcią, „aby choć raz przedkimś szczerze się wygadać". Czy katolicyzm Brzozowskiego jest rzeczywiściepodobny do katolicyzmu twórcy LAction Francaise, Charlesa Maurrasa,który sam określał się jako „ateista-katolik"? Dla Brzozowskiego i Maurrasakatolicyzm był nośnikiem tradycji europejskiej i podstawowym czynnikiemspajającym kulturę narodową. Czy jednak rozumienie doczesnych korzyści,jakie daje społeczeństwu katolicyzm, musi iść w parze z zakłamaniem i ateizmema la Maurras? Brzozowski opisał w Pamiętniku swój kryzys wiary poprzeczytaniu O pochodzeniu Darwina. Analiza jego spuścizny literackiej pokazujewszakże, że przez cały okres twórczości charakteryzowała go żarliwawiara. Dobitnie świadczą o tym uwagi na temat religii w Głosach wśród nocyi Filozofii połskiego romantyzmu. Pamiętnik pokazuje z kolei, w jaki sposób pojmowałon wiarę w ostatnim okresie życia. Wbrew opinii Konińskiego, Brzozowskiłączy zachwyt nad doczesnymi walorami katolicyzmu z przekona-66<strong>FRONDA</strong>-13/14
niem o jego nadprzyrodzonym charakterze, pisząc w Pamiętniku: „Nie uleganajmniejszej wątpliwości, że gdyby można było — gdyby sam katolicyzm niesprzeciwiał się takiemu zakreśleniu granic — traktować katolicyzm jako wyłącznieludzkie dzieło, trzeba by było przyznać, że zawiera on sumę najgłębszych,najszerszych i najbogatszych prawd, że jest niezwalczony. Nie możebyć porównania pomiędzy nim, jako filozofią, a jakąkolwiek inną. Ale katolicyzmwystępuje nie jako filozofia, nie jako nauka nawet o nadprzyrodzonym,lecz jako nadprzyrodzony, nadludzki fakt". Dlatego też dla Brzozowskiego„każda wiara w zbawienie człowieka musi być uniwersalna. Katolicyzm jestnieuchronny. Nieuchronnym w samej idei człowieka faktem jest Kościół.Człowiek jest niezrozumiałą zagadką bez Kościoła. Życie ludzkie jest szyderstwemi igraszką, jeżeli Kościoła nie ma".ADAM KUŹ
DopełniłoęARTURCORSKCzasy nasze to mają do siebie, że nie mogą się zdobyćna twierdzenia takie, żeby ich móc nie udowadniać.Świadomość serca zamilkła w chaosie kultury, w jejsprzecznościach, a razem z tym pomniejszyła się cenaczłowieka. Już nie natura należy doń, ale on należy donatury. Umilkła w duszy muzyka tych gromów, którejedne mają władzę budzenia wielkich przeznaczeń, niezniszczalnych.Krzyż pociąga tylko synów wieczności,tylko syn wieczności poszukuje Ukrzyżowanego.gg<strong>FRONDA</strong>13/14
sTASZEK i ARTUR spotkali się po raz pierwszy bodajże w Krakowie. Pierwszymiał wówczas trzydzieści lat, drugi — dwadzieścia osiem. Na początku 98 r.Artur zaczął pracować w redakcji Życia. Miało ono opinię gazety niezależneji uchodziło za laboratorium nowej myśli. Staszek po pierwszych wizytach w redakcjinie krył rozczarowania: spodziewał się intelektualnego fermentu, a znalazł płyciznę.Tylko jedna osoba, jego zdaniem, wybijała się w Życiu ponad przeciętność. Byłto Artur. Nic dziwnego: na dzień dobry Artur oświadczył Staszkowi, że byłby szczęśliwy,gdyby był cielakiem, z którego wyprawiono buty Staszka.Artur był lewakiem, na początku lat 90. redagował pepeesowskie pisemko Naprzód.Miał też zacięcie artystowskie. Założony przez niego w 90 r. art zine pod nazwąRuch okazał się jednak efemerydą, o której słuch szybko zaginął. Jego ulubionympoetą był Staszek. Artur pisał o nim entuzjastyczne teksty, stawiając go narówni z największymi poetami, takimi jak Rimbaud czy Verlaine. Staszek był zwolennikiemhasła „sztuka dla sztuki". Pisał: „Sztuka nie ma jednego celu, jest celemsama w sobie, jest absolutem, bo jest odbiciem absolutu: DUSZY". Artur, który podchwyciłto hasło, zachwycał się na łamach Życia, twórczością Staszka, nazywając jąliteraturą „nagiej duszy", z której zdarto wszystkie maski. Głosił pochwałę „niedzialania";twierdził, że literaturze polskiej potrzebny jest „odwrót od rzeczywistości,od idei czynu, współdziałania".Dziewięćdziesiąt jeden lat później autor noty na temat Artura w EncyklopediiKatolickiej napisze o nim, że zanegował hasło „sztuka dla sztuki" oraz że byl zwolennikiemi propagatorem „czynu etycznego".Drogi Staszka i Artura rozeszły się już rok po pierwszym spotkaniu. Pierwszycoraz bardziej zaczął oddawać się „ciemnej stronie rzeczywistości", drugiego tymczasempociągnął „błask prawdy chrześcijańskiej". „Marksizm rozleciał się we mnie sampod naciskiem rosnących w duszy sił, które albo starał się zignorować, albo naprawdęnie miał o nich żadnego pojęcia" — pisał Artur trzydzieści osiem łat później.„Dłużej daleko trwało zmaganie się z pozytywizmem; ten stan walki wewnętrznej,domowej, o każdą piędź ziemi, trwał lata".Jednym z etapów tej walki było zwrócenie się przeciw wielbionej jeszcze niedawnotwórczości przyjaciela. W 1899 r. Artur Górski skrytykował manifest artystycznyStanisława Przybyszewskiego Confiteor. Me podobało mu się, że hasło „sztukadla sztuki" pozwalało traktować sztukę jako religię, a artystę jako kapłana. W tymsamym czasie — jak wspomni po latach Górski — inteligencja świecka traktowałaprawdziwych kapłanów katolickich, w ślad za ówczesnym autorytetem StanisławemBrzozowskim, jako kastę szamańską.Zanurzając się coraz bardziej w głębię chrześcijańskiego objawienia, Artur Górski,niegdysiejszy założyciel Galicyjskiej Partii Socjalistycznej, oddalał się od łewicowychZIMA- 1 99869
idei. Na początku był zwolennikiem chrześcijaństwa ponadkonfesyjnego i wzywał dowalki z „urzędowym Kościołem" oraz „półmartwymi formułami religijnymi". Z czasemjednak, kiedy przejął się ideami bohaterstwa misjonarzy, franciszkanizmu i duchowościewangełicznej, porzucił te hasła. Pod wpływem myśli kardynała Johna H. Newmanai ojca Jacka Woronieckiego, odnalazł pełnię prawdy w Kościele katolickim.W historii literatury Artur Górski zajmuje miejsce głównie jako autor opublikowanegow krakowskim Życiu cyklu artykułów pt. Młoda Polska, co dało początek nazwiecałego prądu kulturowego. Znacznie ważniejsze są jednak w jego dorobku inne pozycje,z których warto wymienić trzy: Monsalwat; Rzecz o Mickiewiczu (1908), Ku czemuPolska szła (1918) oraz Niepokój naszego czasu (1938).Zdaniem Henryka Krzeczkowskiego, Artur Górski był tym, który w literaturze polskiejnajpiękniej — obok Zygmunta Krasińskiego — wcielił w słowa chrześcijańską ideęnarodu. W książce Ku czemu Polska szła Górski pisał: „Każdy naród, jak karawana,ciągnie ku celom wspólnym, jedne niosąc wonną myrrhę, inne lotne kadzidło, ci złoto i gronostaje,tamci księgi lub święte zaśpiewy. Każdy z głębokiego morza bytu wyławia skarbyinne. Ale wszystkie te dary są skarbami duszy człowieczej, wszystkie są tylko językami,którymi duch ludzki rozmawia z bytem; a co człowieczeństwa tego jest niegodnym, toodrzuci dusza po drodze jako obłęd swój, jako obniżenie swojej części".W okresie międzywojennym Górski redagował wspólnie ze Stefanem KołaczkowskimMarchołta —jedno z najciekawszych czasopism intelektualnych II Rzeczypospolitej. Pisałwówczas również na temat komunizmu, a jego poglądy w tej kwestii zbliżone były doMariana Zdziechowskiego, którego jeszcze w 1898 r. atakował bezpardonowo za brak zachwytównad przybyszewszczyzną. Górski, podobnie jak Zdziechowski, ujmował bolszewizmz perspektywy metafizycznej. W swoich Obrachunkach pisał: „Opar krwi z piwnicczerezwyczajek i smród moralny bestializmu w człowieku rozszedł się z Rosji pocałym kosmosie, uderzył aż w gwiazdy".W tym samym 1938 r., w którym Zdziechowski wydał swój testament duchowyW obliczu końca, Górski opublikował książkę Niepokój naszego czasu. Recenzującją na łamach Paxu pt. Książka, która winna stać się programem,trzydziestoletni wówczas Stanisław Stomma chwalił ją za „nacjonalizm całkowiciechrześcijański", to znaczy nacjonalizm wyzbyty nienawiści, a w stosunku do innychnarodowości „pełen obiektywizmu, oparty na sprawiedliwości i miłości".Górski uważał, że warunkiem przemiany świata jest wewnętrzna przemianaczłowieka, który pokonuje zło duchową energią i etycznym czynem. Jego zdaniem,źródłem energii zdolnej przezwyciężyć zło jest uniwersalizm chrześcijański, któryz jednej strony jest potężną świadomością natury powszechnej, z drugiej zaś — możesię wcielać w konkretne kultury. Dlatego kryterium wartości każdej kultury jest formowanyprzez nią człowiek pokonujący zło dobrem. Może się to dokonać jedynie dzię-70<strong>FRONDA</strong>-13/14
ki łasce Jezusa Chrystusa, którego Górski nazywa nie tylko „wybawicielem od wszelkiegozla", ale również „centralnym zagadnieniem świata".Po drugiej wojnie światowej Górski współpracował z Tygodnikiem Warszawskim,a po zamknięciu tego pisma przez władze komunistyczne — z TygodnikiemPowszechnym. Zmarł w 1959 roku w Warszawie, w wieku osiemdziesięciu dziwięciulat. Poniżej drukujemy jego tekst opublikowany w latach 30. w Marchołcie.(red.)LAT TEMU tysiąc dziewięćset dwa zaszło zdarzenie, które odtąd coroku odnawia się w pamięci świata. Ukrzyżowano Nauczyciela,Mistrza małej gromadki uczniów, człowieka tak niehistorycznego,tak niedbałego o wpis na karty kronik współczesnych, że dla sensacjirzucono niedawno pytanie, czy ktoś taki istniał w ogóle; a jednakodtąd, choć tyle zmieniło się tak w dziejach świata, jak i w duszy ludzkiej,to zdarzenie pozostaje nieruchome, nieustępliwe jak widmo, na które nie mazaklęcia. Wszystko stało się naokół jak płynne; ten jeden Krzyż tkwi w morzuzmiennych zjawisk, jakby należał do innego porządku rzeczy.Krzyż ten stał się zagadnieniem dla całej ludzkości, zagadnieniem, któregoobejść nie można, bo ono wyrasta na przepaściach duszy każdego człowiekaz osobna. W każdym bowiem jest otchłań, która dzieli życie od nicości, aleręce ciągle zajęte czymś innym odciągają wzrok od jej brzegów. Tymczasemotchłań czuwa i podnosi od czasu do czasu swój głos. Dla czystej myśli, dla czystegopoznania bez dążenia i bez pragnienia, stanem naturalnym, zrozumiałymsamo przez się, jest nie stan życia, ale stan nicości. Życie na tle tego stanu, tejpierwszej przedprzyczyny rzeczy, jest zjawiskiem niewytłumaczalnym i, jakotakie, przerażającym. Drzewo kwitnące nad brzegiem przepaści bez dna. Czujemyto doskonale, że myśl, rozum, nie dają życiu oparcia. Fala nicości, smaganastrachem intelektualnym, wzmaga się wtedy w duszy, uderza i zalewa nasząświadomość z całym jej światem, który sam sobie wydaje się absurdem —i maże zawartość świata tego jak owa gąbka, o której mówi Kasandra w Orestei.Nicość jest zrozumiała jako samo utwierdzenie niebytu, nie potrzebujące dalszegooparcia ani wytłumaczenia; ale myśl skierowana ku nicości jest przerażonawięcej jeszcze sobą niż nicością. Jak powstała, jakim istnieje prawem?Ona, która absurdalnym jakimś skrętem świadomości wie to o sobie, że istniećnie powinna. To przerażenie, że się istnieje, że coś w ogóle istnieje, jest następstwembraku wszelkiego oparcia dla życia, jeżeli pytamy samej myśli o to uzasadnienie,jeżeli od niej tego oparcia oczekujemy. W jej świetle życie jest deseniemwyszytym na osnowie zniszczenia, a zniszczenie to jest nieodpartymZIMA- 1 99871
powrotem do nicości. Nicość jest tym środkowym punktem ciężkości, kuktóremu ciąży wszystko — i w ten sposób powstaje w umyśle naszym, podnosigłowę swoją ośnieżoną olbrzymi Gaurizankar irracjonalizmu. Według niego,sens ma tylko chwila bieżąca, mimo bezsensu, który całe cykle kultur ma pochłaniaćw malstromie nicości. Postawa bohaterska każdej chwili, mimo świadomościprzegranej — oto życie.Na tle tego pomrocza myśli ludzkiej — Krzyż. Wyzwanie rzucone nicości.Najgłębsze utwierdzenie bytu — miłość; miłość, która tworzy nowe poznaniei ma swoją teorię poznania. Nowa świadomość, która chce niszczyć nicośćwraz z jej logiką; nowe istnienie, które nie szuka uzasadnień, bo je wszystkienosi w sobie. Nowy wymiar czasu, który chwili daje życie wieczności, niesiew sobie ciągłość istnienia. Nowe życie, które wie nie tylko, że jest, ale i po cojest, i w nieskończoności czuje się jak u siebie w domu.Na tym to Krzyżu miłość spotkała się z nicością twarzą w twarz. Bo tenKrzyż — toż to jest właśnie Drzewo świadomości, wyciosane przez intelektualistów,przez klerków, przez Doktorów Zakonu, przez uczonych w Piśmie;drzewo, na którym, przez straszliwe nieporozumienie między świadomościąa życiem, przybito miłość, obracając ją twarzą do nicości, aby ją tanicość pochłonęła. Przybito prawdę, która sama dopiero nadaje sens i rangęwszystkim innym prawdom i wartościom. I miłość przyjęła to wyzwanie.Najtragiczniejszy to moment w dziejach świata; nie bez przyczyny oczytego świata wciąż są do niego przykute. W Ukrzyżowanym bowiem całaludzkość jest ukrzyżowana, w Jego losie ważą się jej losy.Zatrzymajmy się na chwilę pod tym Krzyżem. Nazarejczyk wisi na drzewieśmierci i wszystko przemawia przeciw niemu. Wygląda w tym położeniuna zwodziciela, fałszywego proroka, na nędzną ofiarę własnej imaginacji.Gdzież jest ta moc Jego, o której tyle mówiono? Gdzie ta pewność o synostwieBożym? Gdzie słowa, które miały mieć moc trwalszą niż niebo i ziemia? Gdziew końcu Jego uczniowie, wyznawcy? Nic i nikogo — tylko matka stoi obok i jedenuczeń, najmłodszy, prawie pacholę. Matka stoi, ma siły stać i patrzeć! LeczGo nie opuści w tej chwili męki i konania pośród szyderstw synagogi i tłumu.On to wie, Jego serce bije z sercem jej. Inni uczniowie nie mieli odwagi zajrzećtej koszmarnej rzeczywistości w oczy, grom rozczarowania oszołomił ich. Onto wie także. Mimo że z tłumu wybrał tylko Dwunastu. Nauczał wprawdziepublicznie, był siewcą, ale nie wierzył w propagandę masową. Inną obrał metodę,najmniejszemu tylko gronu objawił własną istotę. I nie tylko był ich nauczycielem,jak Protagoras, Sokrates, Plato; kochał ich jak najbliższych przyjaciół,kochał nie rozcieńczoną miłością społeczną, ale rzetelną, bezpośrednią72<strong>FRONDA</strong>-13/14
miłością indywidualną. I wiedział, dlaczego to czynił. Działał zgodnie z wielkimprawem miłości, które ułatwia poznanie, które pogłębia poznanie. Nawetw chwili, kiedy odchodzi z ziemi, kiedy przyszłość swojej misji zostawia w ichrękach, pyta o jedno: Piotrze, miłujesz mnie? Po trzykroć pyta Piotra w ten sposób.I oto jeden z tych najbliższych wyparł się go wczoraj, drugi zdradził i terazszuka sznura, a wszyscy opuścili, uszli. Zjawisko natury Chrystusowejzmusiło ludzką naturę objawić się w całej swej chwiejności, niepewności, w całymwstydzie braków swoich, jak i wyzwało zarazem w niej wszystkie mrocznei demoniczne potęgi. Jakże to wyszło odmiennie od tego, co o człowieku powiedzieliidealiści greccy! I tłum, który pięć dni temu rzucał mu liście palmowepod nogi, dziś nie wie, co myśleć o tym, lub wierzy prowokatorom. Gdzieższlachetny instynkt ludzkiej duszy?Wkoło tylko roznamiętnione, rozkrzyczane twarze. Cóż sroższego nadokrucieństwo połączone z poczuciem słuszności i zaprawione szyderstwem?Stary Zakon był umową z Jehową, był rodzajem kontraktu zawartegoprzez cały naród. Tylko Żyd był według tych pojęć człowiekiem czystym;każdy inny był, podobnie jak w islamie, nieczysty. Za bliźniego uważany byłtylko Żyd. Według rabinów nawet dobry uczynek pogan był grzechem. CałePsalmy ciągle mówią o nieprzyjacielu i jego pognębieniu. Izrael miał siępodzielić otrzymaną od Boga prawdą religijną jedynie za cenę panowanianad światem; narody miały za to służyć Izraelowi. Jezus przekreślał te pretensje,tę całą etykę samolubstwa w sprawach duszy świata. Najgroźniejszawalka w Ewangeliach toczy się w tym właśnie przedmiocie, tu był punktobrazy całego narodu: dotknięto świętego jego egoizmu. Przewrót w pojęciachbył tu zresztą w ogóle zbyt olbrzymi. Nauka nowego Nauczyciela rozdwajałanaturę ludzką, wprowadzała ideę Królestwa Bożego, która wymagałaodrodzenia się na nowo, budowała nowego człowieka, nowąrzeczywistość w duchu i w życiu. Zło i dobro podały sobie teraz ręce w atakuna Objawiciela. Ciemne siły ludzkiej duszy zawirowały wokół Krzyżakręgiem olbrzymim, upojone łatwym zwycięstwem. I w tym położeniuKrzyżowany, konając i patrząc na to, szepce słowa: „Dopełniło się!".Słowa te biją jak piorun mocy z tragicznej chmury zgonu. Zdumienieogarnia nas. Skąd ta pewność potężna, że dzieło poczęte nie zginie? Że niezmarnieje w nieporadności tej drobnej garstki wybranych? Że go nie zadepcewroga stopa zawiści, głupoty, pychy? Że świat o nim zapomnieć nie zdoła?Że do tego Krzyża przyjdzie cały? Że ten żołnierz rzymski, dziś z rabinemw przymierzu, jutro uklęknie w katakumbach przed tym samymznakiem haniebnym w miłosnym uwielbieniu?ZIMA199873
Tego nie mógł powiedzieć tylko człowiek. Taką pewność serca mógł miećjedynie Ten, kto żywił w nim nadludzką wiedzę swego światowego przeznaczenia.Kiedy ta wiedza rodzi się w Nim, jak powstaje, jak ogarnia Jego ducha —pozostanie to na zawsze tajemnicą Jego natury, niezgłębioną i niedostępną dlazwykłej wiedzy człowieka. Była to chwila najdonioślejsza, obok chwili Krzyża,kiedy Chrystus spostrzegł, że to o Nim mówi Pismo, o Nim piszą prorocy. Kiedystaje przed ludźmi, ma już pełną tego świadomość, że jest nie tylko synemczłowieczym, lecz i Synem Bożym. Ma w duszy szczęśliwość, gdyż odchodzi kuBogu, ale przynależność do ziemi napełnia Go na odwrót współczuciem; całymizerabilizm życia staje Mu wtedy przed oczyma. Z tychdwóch stanów w obszarze jednej osobowości wyrosłaidea Królestwa Bożego, gdy od Nieba zwraca się ku ziemi;ale wyrosła z drugiej strony idea odkupienia, ofiarowaniasię, gdy od ziemi zwraca się ku Bogu. Jest Onpierwszym z tych, w których duszy dopełniło się KrólestwoBoże, ale rozdzierający kontrast między stanemwłasnej duszy, między jej wzniosłością i czystością, a błędem, nędzą, złemi cierpieniem świata — ten właśnie tragiczny rozbrat rzuca mu w duszę całąniedolę ludzkości i cały kamienny ciężar jej błędów i win. Jako syn człowieczybierze na siebie wyrównanie tych przewin; bo samolubstwo, niedomóg czybrak miłości, z którego poszło wszystko, wyrównać można tylko nadmiaremmiłości, ofiarowaniem Samego Siebie. Jeżeli On, jako syn człowieczy, życiemswoim zaprzeczy wszelkiemu złu, jeśli bez winy odda Siebie na ofiarę za winycudze, wówczas w Nim i przez Niego znajdzie ludzkość drogę wyzwolenia,znajdzie i siłę do własnego odrodzenia. On jest tym, który zszedł do przepaścii dobył się z niej ku czystemu światłu Boga Stwórcy, a teraz podaje rękę pomocnąkażdemu. W tym dramacie, jaki tkwi w samej istocie Jego nauki, chodzio boską szczęśliwość duszy, zagrożonej przez przemoc zła — zła, które z wolnegojej bytu strąca ją w okowy konieczności. W walce tej wynik nie jest z górywiadomy, a straszliwa przegrana jest skutkiem słabości woli. Ale żeby przebyćdrogę od niewoli grzechu do wolności, trzeba przestać być człowiekiem tylkosamej ziemi, trzeba przetworzyć swą naturę, rozpocząć nowe życie, w którymduch objął pełną władzę nad materią, słowem — trzeba „odrodzić się". Samaz siebie nie zdoła tego dusza świata, obciążona ciężarem długowiecznych przewini zawikłana w fatalne tego następstwa. I tu między człowiekiem a żywiołemzła, które osłabia jego wolę i oddala od dróg wyzwolenia, staje ofiara Chrystusa.Kto nie zna logiki winy, ten nie pojmie logiki ofiary i odkupienia.Zbiorowa wina ludzkości pragnie i szuka oczyszczenia, bo sama go dokonać nie74<strong>FRONDA</strong>-13/14
jest zdolna; wina bowiem to poczucie znieważenia Najwyższej Miłości i tylkoświętość zdjąć może ten ciężar z duszy świata, naprostować skrzywiony porządek.Kto nie pojmuje natury zła, ten nie pojmie natury ofiary. I oto ten Przeczystyi Bezwinny, w głębi swojego współczucia znalazł swoje przeznaczenie.Zrzeknie się wszystkiego na tej ziemi, On, który był człowiekiem całej ziemi,któremu z mocy prawa należała się cała ziemia więcej niż Aleksandrowi Wielkiemuczy Cezarowi — i bezdomny, nie będzie miał gdzie głowy skłonić. Wejdziew rozszalałe kolisko zła i rzuci w glebę tego świata ziarna świadomościKrólestwa Bożego, odda tej sprawie całe Swoje życie, nie zachowując dla Siebienic. Gdyby Jego nauki nie były spisane, to samo życie Chrystusowe, ukształtowanew zdarzeniach, byłoby siłą wystarczającą, aby pchnąć ludzkość nanową drogę. Tym się On różni od filozofów, moralistów, intelektualistów, reformatorówsocjalnych. On sam jest Słowem Żywym. W przykładzie własnymstwarza źródło siły do pokonywania zła. A kiedy już rozdał duszę, rozdaje ciało.Rozdziera je niejako na ostatniej wieczerzy, nieco różnej od Platońskiej Biesiadyz podchmielonym Alcybiadesem.Pozostało zło ostatnie, śmierć, fatalna konieczność wszczepiona w skażoneciało. Gdy śmierć cielesna będzie w końcu przez Niego powalona,Królestwo Boże przejdzie po niej i dopełni się na ziemi. Inaczej mówiąc, gdybyChrystus nie przeszedł zwycięsko przez śmierć fizyczną, gdyby nie powstałz martwych w ciele doskonalszym, nie byłoby chrześcijaństwa w dzisiejszymjego znaczeniu. Byłaby to może religia podobna do buddyzmu, doislamu. Wobec jawnej śmierci Jezusa na Krzyżu grono wyznawców Jego nauki,świadków Jego życia, złożone z ludzi prostych bez środków i wpływów,nie miałoby siły do duchowego podboju ówczesnego świata, ani energii, jakąwykazali owi wyznawcy, idąc do Rzymu i ogarniając cały basen MorzaŚródziemnego, kraje o wysokiej kulturze. Taką siłę mogło im dać tylkozmartwychwstanie. W nim tkwi pierwszy fizyczny zaród nowych dziejówczłowieka na ziemi. Tu już nie słowa, nie idee, ale żywe zdarzenie wkraczaw łańcuch zjawisk świata tego. W tym zdarzeniu dokonywa się usynowienieludzkości przez Boga, proces długi, powszechnodziejowy, w tej chwili naKrzyżu przez Chrystusa zaczęty. Ale w myśli Bożej tysiąclecia są chwilą.Powracamy znów do Drzewa Krzyża. W ostatniej godzinie Bóg opuszczaUkrzyżowanego. Prawieczny, który rozmawiał z Nim w otchłaniach Jego tęsknoty,który Go umacniał na siłach do dźwigania całego globu, zostawia Gosamego w takiej chwili. „Idź sam!" Jest to najcięższe z doświadczeń i pokuszeń.Nie darmo, jakby w przeczuciu, umieszcza On w modlitwie słowa niepokojące:„I nie wódź nas na pokuszenie". Lecz duch Jego wytrzymujeZIMA199875
próbę — pozostaje niezłomny do końca. I oto rozpoczyna się konanie. Śmierćjest jakby posłuszna młodemu Nauczycielowi, jakby podlega Jego spiżowejwoli: szybko występują znamiona agonii, duch oddziera się od domu z gliny,jest już na progu, we drzwiach. Uczeń stojący pod Krzyżem słyszy ciche,ostatnie słowa Konającego: „Dopełniło się". Tylko on je zanotował, bo słyszałtylko on. Wielkie dzieło doszło swego końca.Czy w tej chwili oczy Ukrzyżowanego widziały przez mgławicę wiekówtłum katedr kamiennych wyrastających z ziemi, idące w niebo wieżyce, potężnetumy, budowane w kształcie krzyża? Czy dostrzegły swój tron w stolicyświata, której urzędnik dzisiaj ochłostać Go kazał, obdarzył spojrzeniemwzgardliwej litości, a potem skazał na śmierć przez wzgląd na własnąkarierę? Czy widziały te oczy dalekowidzące krzyż złoty, błyskający na koroniekrólów? Czy spostrzegły szereg postaci idących ku Niemu z przyszłości,aby tu u stóp Krzyża znaleźć ukojenie i moc, tych wszystkich wielkichorganizatorów, myślicieli, poetów, świętych, przetwarzających chaos świataideą Chrystusową ku upragnionej jedności? Ludzi takich jak Augustyn,Leon Wielki, Bernard z Clairveaux, Franciszek z Asyżu, Tomasz z Akwinu,Ludwik król francuski, Dante, Michał Anioł, Pascal, Mickiewicz? Czy dosłyszałten Umierający chóry śpiewów i muzyk na Jego cześć, brzmiąceprzez tysiąclecia? Jakaż w tej śmierci kornej i cichej olbrzymia potęga życia!Jak gdyby cała ziemi planeta zakwitła w tej chwili różami, a na powierzchnięoceanów i mórz spadły wieńce laurowe — przed tą jedną głowąw wieńcu cierni.Tym Krzyżem Chrystus zdobywa dla ludzkości drogę do Bóstwa z powrotem,zdobywa z powrotem dla niej Boga. Na tym polega sama naturazbawienia, najstraszniejszym bowiem stanem ducha jest utrata Boga.„Uczucie zimna za pogardzenie miłością prawdziwą — mówi o tym mistykRuisbrock — uczucie ognia za uwielbienie miłości fałszywej".Ta prawda, którą Chrystus daje z Krzyża człowiekowi, jest największąz prawd dotąd poznanych. Ale najwyższe prawdy są subiektywne. Za jej dowódsłuży indywidualność Jezusa, Jego życie, Jego doświadczenie. Kto chcewejść w tę prawdę jako własną, ten musi życie Chrystusa przeżyć osobiście;nie ma na nią na razie ściśle obiektywnego dowodu. Tym się tłumaczy personalizmchrystianizmu. A równocześnie jest w tej prawdzie jedność powszechna,jest uniwersalizm zamierzeń. Pojmiemy teraz, dlaczego Chrystus, którynie szukał chwały ani sławy, szukał jednak ludzkiej miłości. Miłość to bowiemprzez współczucie prowadzi do jasnowidzenia, prostą drogą przebywa mostnad przepaścią, która oddziela nasze jaźnie.76<strong>FRONDA</strong> B/14
Najtrudniejsze to do zrozumienia człowiekowi dzisiejszemu. Czasy naszeto mają do siebie, że nie mogą się zdobyć na twierdzenia takie, żeby ichmóc nie udowadniać. Świadomość serca zamilkła w chaosie kultury, w jejsprzecznościach, a razem z tym pomniejszyła się cena człowieka. Już nie naturanależy doń, ale on należy do natury. Umilkła w duszy muzyka tych gromów,które jedne mają władzę budzenia wielkich przeznaczeń, niezniszczalnych.Krzyż pociąga tylko synów wieczności, tylko syn wieczności poszukujeUkrzyżowanego; a w nas żyje lęk przed tą potęgą niepojętą, która domagasię od nas podziału duszy na świadomość bieżącą i świadomość wieczną; takjest — lęk przed ogromem wymagań, które burzą nasze zadomowienie sięw naturze i w kulturze, słowem — w naszym obecnym człowieczeństwie.Jak wyrzut olbrzymi majaczy nam ten Krzyż przed oczyma, bo on woław nas o nadczłowieka. Stąd ten tłum rozkrzyczany wokoło Ukrzyżowanego,stąd tyle Nikodemowej inteligencji, stąd tylu wiecznych Piłatów, którzy pytającałe życie, co to prawda — i z tym samym roztargnieniem wydają Chrystusana ukrzyżowanie z powodu lęku o własną dobrą konduitę, o renomępostępowości. Stąd też tyle ukrzyżowań Miłości wiecznej w duszach naszych,ukrzyżowań, lecz bez zmartwychwstania. I życie staje się coraz więcejjak w owym widzeniu Ruisbrocka: „Zimno woła, zimno odpowiada;ogień woła, ogień odpowiada".Nad tym to relatywizmem, płynnym jak fala wiatrem miotana, widniejeKrzyż na skale, Syn Wieczności. Po wsze czasy, aż do skończenia ziemi,budzi On i wzywa naszą wiarę, która jest pewnością w niepewności, nasząmiłość, która niczym skończonym ukoić się nie da, naszą nadzieję na trzecidzień zmartwychwstania.ARTUR CÓRSKI
GRZEGORZPYSZCZEKChoćby mia po nas przemaszerować chamski but kata,choćby wgniótł w ziemię nasze ciała, zniszczył, zgnoił,rozmazał, choćby zmienił naszą, jakże nędzną, brońw kupę złomu — to przecież dla przyszłych pokoleń będzieten nasz krzyk niezaspokojony, niezdławiony, żarliwy— pragnieniem mocnego dobra. I choćby zawieśćmiało wszystko, to jedno po nas zostanie na pewno.78<strong>FRONDA</strong>13/14
POECI CZASÓW OKUPACJI, idole mojej młodości: Trzebiński, Baczyński,Gajcy, Borowski... Jakże pięknie wyglądał ten niezwykły stopmiłości, poezji, walki i przyjaźni na tle szarej, jednowymiarowejcodzienności lat 70.! Jak przejmująco głęboka była lektura PamiętnikaTrzebińskiego w porównaniu z Iredyńskim, Stachurą i innymi!Jak magnetyzująco wręcz działały opowieści o miłości Bojarskiegoi Natalii, Gajcego i Orchidei, Borowskiego i Marii, gdy przebojem epoki byłaSztuka miłości Wisłockiej, czyli kurs socjalistycznego obłapywania! Jak denerwowałymałe rozmiary uliczki Gajcego w porównaniu z rozległą ulicą piewcyStalina — Broniewskiego! Jak irytował brak tablicy w okolicy pomnika Kopernika,upamiętniającej tragicznie zakończoną akcję Bojarskiego (nie ma jejzresztą do dziś).Poeci czasów okupacji, a wśród nich przede wszystkim grupa Sztuki i Narodu,najbardziej związana z czasem wojny, najbardziej świadoma swej niecodziennejtożsamości. Fascynacje młodości rządzą się własną logiką, częstodla samego autora wspomnień niezwykle tajemniczą i trudno uchwytną. Czybyło coś w młodzieńczej egzaltacji, czemu nie można odmówić wartości? Czyopowieść o kilku tragicznie zmarłych dwudziestoletnich poetach i szesnastunumerach ich powielaczowego pisma Sztuka i Naród jest tylko opowieściąo młodzieńczej fantazji i fasonie, czy też można odnaleźć w niej także głębsząpoezję? Spoglądam na fotografie tych niemal chłopców i pierwsze skojarzenie,które mi się nasuwa, to warszawskabiblioteka na Koszykowej,a wraz z nią właśnie ona — róża, ulubiony kwiat prowansalskich trubadurów,odwieczne godło równie odwiecznej konfraterni poetów. Różę wielbili(czego dowodem tytuły: Ranny różą Bojarskiego, Aby podnieść różę Trzebińskiego),a tu na Koszykowej bywali ponoć nader często. Okupacja była, jaktwierdzą jej kronikarze, okresem Wielkiego Czytania. Wszystko, co napisanoi wydrukowano przed wojną, a czego nie zdołano przeczytać, teraz znajdowałoswoich czytelników. Młodzież ucząca się w podziemnym szkolnictwietutaj zatapiała się w starych czasopismach i czasami jeszcze nierozciętych tomikach poezji. Przychodzili tu, by postudiować programy poetyckiejawangardy, podyskutować i poplotkować, no i oczywiście spotkaćznane później ze wspomnień Natalie, Anny, Barbary i Marie.Ta biblioteka na Koszykowej i okres Wielkiego Czytania są ważne, gdyżtak powstawało jedno z wielu ogniw podziemnego ruchu kulturalnego.ZIMA- 1 99879
Ruch kulturalny, czyli spontanicznie samoorganizujące się kręgi twórcówi odbiorców kultury, to zjawisko charakterystyczne nie tylko dla Polski, alew niej przejawiające się wyjątkowo dobitnie. Poczynając od filomatów, przezcyganerię warszawską okresu międzypowstaniowego, kółka pozytywistyczne,wędrówki w lud Judymów i Siłaczek, powojenne igraszki skamandrytówi kwadrygantów, aż po okupacyjne życie kulturalne — łatwo można zaobserwowaćkolejne pokoleniowe wcielenia tego ruchu. Różny zarówno od państwowegomecenatu, jak i od komercyjnego rynku kultury, był on w Polscez reguły wymuszany przez czynniki zewnętrzne, przez brak samostanowienianarodowego czy też przez młody wiek uczestników. Tak było równieżw czasie okupacji. Czy nie można jednak dojrzeć w tym typie organizacji życiakulturalnego samoistnej wartości?Przygotowując się do matury w końcu lat 70. i przesiadując w czytelni naKoszykowej, jakże zazdrościłem im tego ruchu. Marzyłem o ich wieczorachautorskich, na których czytano własne utwory, konfrontując je z ostrymi nierzadkogłosami dyskusyjnymi kolegów. Zazdrościłem meczy piłkarskich (najlepszympiłkarzem był poeta Wojciech Mencel; w tej samej drużynie na bramcestał Andrzej Łapicki — ulubiony przez Gajcego interpretator jego poezji).Z podziwem czytałem o teatralnej scenie eksperymentalnej, gdzie wystawionoMężczyznę w damskim kapeluszu Gałczyńskiego (przygotowywano także FerdydurkeGombrowicza oraz Wariata i zakonnicę Witkacego). O szesnastu numerachSztuki i Narodu już pisałem. Do tego jeszcze Biblioteka SiN-u, konkursyliterackie. A oprócz tego zwykła młodość — prywatki, dowcipy urządzaneprofesorom, popijawy i... pierścionek Natalii zrobiony z kuli, którą postrzelonoBojarskiego po akcji pod Kopernikiem. Wzięli ślub w szpitalu zaraz po tejakcji, a tuż przed jego śmiercią. Zawsze zastanawiało mnie, jak brutalnośćokupacji wpływała na wysubtelnienie miłosnych uczuć tych ludzi. Tak jakbynieuniknione tłumienie zwiększonego codziennego lęku wpływało na rozbudowanieuczuć w innej, bardziej intymnej sferze.Byli częścią znacznie szerszego ruchu. Przyjaźnili się z innymi pismamikulturalnymi — Dźwigarami Bratnego (to z nimi głównie grali w piłkę) czypiłsudczykowską Drogą, w której publikował Baczyński. Wobec samego Baczyńskiegobyli niesprawiedliwi (krytyczne recenzje w SiN-ie). Sami pozbawienijakichkolwiek rodzinnych i towarzyskich koneksji literackich, zazdrościlichyba trochę rówieśnikowi, który był synem znanego krytyka i którybywał u znanych pisarzy (między innymi w Stawisku Iwaszkiewicza). Mimoróżnic światopoglądowych, politycznych i społecznych, młodzi stanowilijednak spójne, kontaktujące się ze sobą środowisko. Trzebiński przyjaźnił80<strong>FRONDA</strong>'13/14
się na przykład z komunizującym Tadeuszem Borowskim (wspólnie zdawanąmaturę Borowski opisał w opowiadaniu Matura na Targowej).Jak szczerze przyjaźnili się ze sobą, nie zważając na rozbieżności ideowe,tak też gwałtownie krytykowali starszych, trzydziestoparoletnich kolegów,bez względu na ich polityczne czy ideologiczne koneksje. Dostało się tak samo,ale z reguły równie niesprawiedliwie, katolickiej Unii oraz Miłoszowi,który mienił się wtedy zwolennikiem demokracji. I jest to chyba pewną prawidłowością,że dla dwudziestolatków to właśnie trzydziestolatkowie sągłównym punktem odniesienia — i to z reguły negatywnym. Ciekawe, że chociażwiekowy już wówczas Irzykowski bywał wobec nich bezlitosny, to jednakdarzyli go dużą sympatią. „Piszcie teraz o kwiatkach — mówił. — Na pisanie0 wojnie jest teraz za wcześnie. A jeżeli chcecie dramatu, to jedźcie na corridędo Hiszpanii." Nie chcieli pisać o kwiatkach, ale coś z rad Karola Wielkiego,jak go nazywali, pozostało, bo tak dużo przecież w ich utworach róż, orchidei1 konwalii.Miejscem, gdzie często się spotykali, była polonistyka podziemnegoUniwersytetu, także część ruchu kulturalnego. Lubili swoich profesorów,między innymi Krzyżanowskiego i Szmydtową, chociaż nie stronili od robieniaim dowcipów. To właśnie do Krzyżanowskiego wydzwaniał nocą Bojarski,przedstawiając się jako Janko z Czarnkowa i żaląc się na złe traktowaniestudentów przez profesora.Atmosfera emocjonalna SiN-u była jedyna w swoim rodzaju. Miała w sobiecoś z dziewiętnastowiecznych spisków romantycznych (uczestniczyli w nich naprzykład Mickiewicz, Goszczyński, Zmichowska czy Asnyk), których rytuał byłpełen poezji (czytano tam na przykład wiersz Konarskiego, napisany na dobęprzed egzekucją). To jednak w pełni nie wyczerpywało atmosfery SiN-u. Najbardziejzbliżone do wzorców romantycznych było chyba środowisko Unii, któremuprzewodniczył Jerzy Braun (w czasie powstania znana była „republika unijna"na Powiślu, gdzie toczyło się bogate życie kulturalne z centrumw konserwatorium na Okólniku). Natomiast sinusi chcieli także prowokowaćspołeczeństwo, a nie tylko mu służyć. Bojarski miał powiedzieć, że poeta powinienbyć podobny do człowieka, który nagle wyjął penisa w towarzystwie. Tenaspekt zbliżał ich raczej do cyganerii młodopolskiej, wręcz do Zielonego Balonika.I tacy byli: trochę filomaci, trochę przybyszewszczycy.Aby jednak lepiej zrozumieć SiN, należałoby sięgnąć do wydanej w latach30. skandalizującej powieści Zbigniewa Uniłowskiego Wspólny pokój. Autoropisuje w niej, i to z licznymi odniesieniami autobiograficznymi, środowiskotwórcze tamtych lat. Jakże przygnębiająca i pełna pesymizmu jest ta wizja wy-ZIMA- 1 99881
obcowanych ze społeczeństwa inteligentów, nie znajdujących oparcia ani w elitach,do których jeszcze nie należeli, ani w innych warstwach, od których jużsię oddzielili. Było ich po prostu zwyczajnie za dużo. Marzący o karierze, umierającyna gruźlicę, stale pijani, łaknący miłości, ale i ciągle zdradzający, niechcieli zgodzić się na przedstawiony im wybór: albo być kelnerem, albo konfidentem.Chcieli być twórcami. Rodowód społeczny SiN-u był niemal taki sam,ale klimat emocjonalny grupy — zupełnie inny. Ład społeczny, który otaczałmieszkańców wspólnego pokoju na Nowiniarskiej, zawalił się. I paradoksalnie,wojna dla ludzi tego pokroju była, mimo całej swojej grozy, pewną szansą naoptymizm. I chyba dlatego właśnie Bojarski mógł pisać swe buńczuczne manifesty:„Dzisiaj wierzymy w człowieka silnego, naładowanego dynamitem możliwości,0 jakich nie śniło się historii. W człowieka, który «przychodzi na planetę, abydać świadectwo prawdzie». Wyznajemy radosną afirmację życia — tego faktucudownego, jedynego, niepowtarzalnego drugi raz w tym samym kształcie.Chcemy atmosfery bezwzględnej walki i cieszy nas radosny rytm krokówżołnierskich".W czasie wojny i po jej zakończeniu wielu nie mogło znieść tego „dynamitu",„siły" i oczywiście „kroków żołnierskich". Trudno strawna wydawałasię też programowa enuncjacja Trzebińskiego: „Stwarzanie wielkiej kulturykosztuje. Kultura rodzi się w bólu i bohaterstwie. Tego nie wiedzą ci, którzyznają kulturę od strony widowni. Po scenie, na której rozgrywa się kultura,rozrzucone są gwoździe i szkło rozbite. Każdy krok rani do krwi. To nic. Jamogę cierpieć i nie powiem nigdy, że to jest kara za cokolwiek — to jest twardośćstwarzania, to jest realizm w kulturze".Mimo tej krwi, szkła, gwoździ i bólu, Trzebiński nie traktował kulturyjako dodatku do praktyki, ale jako wartość w pełni samoistną, niezbędną.Tak powstał pomysł Ruchu Kulturowego.Jakże imponował mi Trzebiński, gdy byłem jego rówieśnikiem. Ten wysoki,zawsze źle ubrany, bezczelny wobec starszych chłopak ekscytował swym niezwykłymPamiętnikiem. Jakież to było bogactwo myśli, lektur, przeżyć, i ani sięnie spostrzegłem, jak Pamiętnik wyparł na długi czas ulubione dotychczas DziennikiGombrowicza. Jak ten niedojadający, zmarznięty, ciężko pracujący fizycznie,trzydzieści razy w półtora roku zmieniający mieszkanie, posługujący się fałszywymidokumentami chłopak mógł to napisać? A do tego dramat, powieść, liryki,publicystyka, no i Anna! Ukochanym dzieckiem Trzebińskiego miał byćponadpartyjny blok artystów i intelektualistów — Ruch Kulturowy. Choć powstał,był jednak raczej marzeniem niż faktem. Miał być bardziej przemyślanym1 zorganizowanym podsumowaniem doświadczeń spontanicznego, podziemne-82
go ruchu. Był jak ten jeden z legionów czy konfederacji zakładanych przez Mickiewiczalub Słowackiego, które niewiele zdziałały w swoim czasie, ale potężniezapłodniły przyszłość. Trzebiński w Pamiętniku pisał o bloku: „Z tymi dwudziestomaosobami trzeba puścić w ruch ogromną machinę, trzeba dopiąć potężnychzadań. Sprostać normom obiektywnym i wyzwaniom historii. Takbędzie. Wierzę".To „wierzę" było niezwykle przejmujące. Czy jednak tylko Ruch, zapoczątkowanygdzieś w bibliotece na Koszykowej, fascynował mnie w SiN-ie?Zastanawiam się i widzę jeszcze coś —złoty szczyt.Nie dość, że złoty, to jeszcze filozoficzny. Metodą ich filozofii (a od filozofiinigdy się nie odżegnywali) było właśnie docieranie na złoty szczyt. Uniwersalizm,bo tak nazywali tę doktrynę, postulował wznoszenie się ponad przeciwności;odrzucał zarówno indywidualizm, jak i kolektywizm, czysty spirytualizmi czysty materializm. Była to raczej podpórka filozoficzna dla twórczościniż precyzyjnie przemyślane poglądy. Samo jednak pojęcie szczytu jest świadectwemtego, że filozofia ta nie była tylko werbalną deklaracją. Złoty szczytbył przeciwieństwem arystotelesowskiego złotego środka. Ten ostatni, będącyod czasów starożytności synonimem wszelkiego umiaru, był dla nich przejawemczczego eklektyzmu, który nie chciał przezwyciężać przeciwieństw,lecz je zacierać. Nie chcieli być letni, chcieli być zimni albo gorący, a jednocześnienie godzili się na intelektualną łatwiznę radykalizmów. Na dojrzałą doktrynębyli za młodzi (uniwersalizmem zaraził ich jezuita o. Józef Warszawski).Uniwersalizm był raczej intelektualnym drogowskazem, jeszcze niedookreślonym,mglistym, choć obiecującym. Jego chyba najpełniejszym wyrazem artystycznymbyła znana sztuka Trzebińskiego Aby podnieść różę. Tajemniczymecz ping-ponga w hotelu Marokko, w którym brali udział to dyktator, todziewczyna lekkich obyczajów, to znów socjolog i jeszcze wielu innych, miałbyć ubraną w formę groteski rozprawą, zarówno ze społecznym indywidualizmem,jak i z kolektywizmem.Groteska była dla nich wszystkich — Trzebińskiego, Gajcego, Bojarskiego— czymś niezwykle istotnym. Deklarowali, że przyczyną tego jest otaczającaich okupacyjna rzeczywistość. Trzebiński pisał w Pamiętniku, że „konspiracyjnośćbyła w tym wszystkim czymś samodzielnym, osobliwym,wyodrębnionym. Potrafiliśmy jej poświęcić długie opowiadania i analizy. Fascynowałynas te kapitalne sytuacje, zawiłe rytuały, tajemniczy ludzie. ByłoZIMA199883
w tym zawsze coś z przedwojennych grotesek Schulza czy Gombrowicza".Witkacy, Przyboś, Gombrowicz, Schulz i cała przedwojenna awangarda literacka— to ich prawdziwa obsesja artystyczna. Dużo było w tym snobizmu,swoistej postawy neofity wchodzącego w kręgi artystyczne, który chcąc odciąćsię radykalnie od świata, w którym wcześniej wyrastał, poszukuje w sztuce tego,co najbardziej hermetyczne, ezoteryczne. Była też jednak żywa świadomośćupadku zastanego ładu społecznego i konwencji artystycznych, a wrazz nią konieczność poszukiwania nowego języka.Cóż chcieli wyrazić tym nowym językiem? O złotym szczycie już wspominałem.Pora omówić dwa inne kluczowe dla ich myślenia pojęcia: pokoleniedramatyczne i mocne dobro.Ich generacja miała być pokoleniem dramatycznym, przeciwstawionym pokoleniuwcześniejszemu — lirycznemu. Nie o gatunki literackie tu chodziło,lecz o postawę wobec rzeczywistości, której odzwierciedleniem miała być sztuka.Liryk chce stworzyć pewien dystans między rzeczywistością a odbiorcą, pozwolićtemu ostatniemu spojrzeć na świat bez przymusu oceny i deklaracji. Dlategoteż nie stara się wartościować rzeczywistości, szukać w niej dróg ku dobru,podejmować ryzyka składania propozycji. Inaczej zaś pokolenie dramatyczne.Ono pragnie „postawy bezpośredniego stosunku do rzeczywistości, postawy czucia sięw sercu tej rzeczywistości, w samym — nie-do-przeniknięcia — sercu".Artysta z tego pokolenia „musi się zetknąć z wielką historią, a to znaczy:z wielkimi cyklami walk i zmagań, z lodowatą grozą, jaka walkom towarzyszy,z ofiarą i nawet — z rozczarowaniem. [...] Będzie szukać kompozycjiwalki, operowania masami sił, dystansu pośredniości, atmosferymetafizycznej grozy zdarzeń".Dobro odnajdywane przez to pokolenie ma być nie tylko dobrem pożądanym,ma być dobrem osiąganym, a mówiąc językiem SiN-u — mocnym dobrem.Bojarski pisze w buńczucznym tekście Co po nas zostanie, że „dzielimy się na dwaobozy. W jednym wy — zmęczeni rzeczywistością, zagubieni w niej, ukrywającytwarz w dłoniach, żeby nie oglądać draństwa i walki, łajdactwa i męki. [...]Wegetujące gdzieniegdzie dobro, jeśli chce się zachować odpowiednio w skalikosmicznej, może co najwyżej cierpieć. I niszczeć, i ustępować, i usuwać się powolipoza granicę rzeczy i spraw ziemskich. [...] Postawa obozu drugiego — topostawa walki. Jedynie ona odważa się podjąć troskę o człowieka. Kontemplacja,załamanie rąk od tej troski uwalnia, rozgrzesza".A na końcu dodaje: „Choćby miał po nas przemaszerować chamski butkata, choćby wgniótł w ziemię nasze ciała, zniszczył, zgnoił, rozmazał, choćbyzmienił naszą, jakże nędzną, broń w kupę złomu — to przecież dla przyg4<strong>FRONDA</strong>-13/14
szłych pokoleń będzie ten nasz krzyk niezaspokojony, niezdławiony, żarliwy— pragnieniem mocnego dobra. I choćby zawieść miało wszystko, tojedno po nas zostanie na pewno".Całą tę tonację, całą tę frazeologię każdy, kto choć trochę orientuje sięw historii polskiej literatury, doskonale zna. Wszystko to można znaleźć w manifestachfuturystów, młodych skamandrytów (tak nie lubianych przez sinowców,wypominających im, że „poczęli się w kabarecie"),młodych kwadrygantów, żagarystów. NawetMiłosz, będący dla tej grupy uosobieniem postawylirycznej, pisał we wczesnym okresie twórczości, iż„producent dóbr artystycznych musi mieć jasnyi wyraźny cel. Tym celem powinno być urobienie takiegotypu człowieka, jaki ze względów społecznychjest w najbliższej przyszłości potrzebny. [...] Samukład i dobór słów, użycie pewnych metafor, takielub inne operowanie rytmem czy rymem — wszystko to wywiera ogromnywpływ na umysłowość odbiorcy i ryje ją głęboko, wytyczając nawet przekonaniapolityczne". Niedalekie jest to „rycie" Miłosza od „operowania masami sił"Trzebińskiego, choć ideowo byli na antypodach.Z tej pewnej wtórności, lub lepiej: zdeterminowania startu literackiegoprzez sytuację, zdawał sobie przynajmniej sprawę zaczytujący się na Koszykowejstarymi manifestami literackimi Andrzej Trzebiński. W tekście programowymPokolenie liryczne, pokolenie dramatyczne pisał wręcz: „To nie jest tak popularnyprzed wojną i tak łatwy w swojej rewolucyjności — manifest nowegougrupowania literackiego. Na manifest jest przede wszystkim — zbyt trudne.Na manifest jest za mało kapryśne i prywatne. Miałem ambicję wyrażenia tu —w tym zagmatwanym, mimo przeciwnych pozorów, szkicu — pewnej syntezy,pewnej ponadprywatności i... konieczności kulturalnej". W pełni doceniając samowiedzęautora, należy jednak powiedzieć, że był to taki właśnie manifest, tyle żepisany w sytuacji nabrzmiałej znacznie większą powagą.„Nowa poezja chce być na wskroś współczesna, a to znaczy, że próbujeodważnie zmagać się z Polską. Pragnie być poezją polityczną, ale nie tą polerowaną,do jakiej byliśmy przyzwyczajeni, nie tą, która operowała frazesamii ogólnikami, i gubiła się w gęstwinie subtelnych mitologicznych aluzji, którepodbechtywały buntujących się lokatorów uroczych, podmiejskich willi, lecztaką, która pozwoliłaby ujrzeć obywatelowi świat takim, jakim jest naprawdę,goły, bezbronny świat, z jego obłudą i szpetotą, absurdem i głupotą." To niesinowcy, to Świat nieprzedstawiony Kornhausera i Zagajewskiego, autorów pod7. [ M A • 1 9 9 885
każdym względem różnych od Bojarskiego i Trzebińskiego. Manifest literackirządzi się własnymi prawami, które trudno ominąć.Jedno z tych żelaznych praw głosi, że między postulatami manifestua praktyką literacką jego autora istnieje mniejszy lub większy, ale jednakrozziew. Tak było i w tym przypadku. Choć można odnaleźć tu niemało pierwiastkówpostulowanego dramatyzmu (na przykład w powieści TrzebińskiegoKwiaty z drzew zakazanych), to jednak cała twórczość grupy rozpinałasię między dwoma biegunami: z jednej strony liryka, często prozą, starającasię jak najsilniej spleść ze sobą motywy miłości i śmierci; z drugiej — groteskaspołeczna, która z reguły bardziej krytykowała, niż odnajdywała nowedrogi. Paradoksalnie, nie lubiany (z wzajemnością) przez nich Miłosz stałsię, zapewne wbrew sobie, twórcą w jakiejś mierze dramatycznym. Trudnozapomnieć tę przedziwną atmosferę jesieni 1980 r., kiedy zbiegły się w czasiedwa fakty: powstanie Solidarności i otrzymanie przez Miłosza NagrodyNobla. Przynajmniej pewna grupa rodzącej się Solidarności bardzo pragnęławłasnego poety i otrzymała go. Wpływ Nobla na popularyzację poezji i esejówMiłosza był ogromny, a wpływ tej Miłoszowej fali na zainteresowaniekulturą polską i kulturą w ogóle — jeszcze większy. Dla mnie, wówczasdwudziestolatka, i dla wielu moich kolegów lektura Miłosza była jednąz najpotężniejszych inicjacji intelektualnych. Inna sprawa, co żeśmy z Miłoszaodczytali, w jakim stopniu byliśmy w stanie odczytać jego intencje?0 takim oddziaływaniu sinowcy mogli tylko marzyć. I jeszcze jeden paradoks:owi gniewni poeci okupacji, jeżeli w ogóle są obecnie czytani, to jakoautorzy liryków miłosnych (trudno pochwalać ten stan rzeczy).Z Miłoszem się nie lubili, chociaż cenili niektóre jego wiersze, naprzykład Kołysankę. Nic dziwnego — wiele ich dzieliło: oni związani z KonfederacjąNarodu Piaseckiego, on — raczej lewicujący; oni z Warszawy, onz Wilna; on z rodziny o tradycjach ziemiańskich, oni raczej z kręgów plebejskich;on startował już przed wojną i odniósł sukces, dla njch wojna byłapoczątkiem. Co ważniejsze, postawę literacką sinowców Miłosz musiał uważaćza anachroniczną, dawno już przez siebie przezwyciężoną. Jego Trzy zimybyły radykalnym odejściem od jakiegokolwiek modelu poezji zaangażowanej,o której uprawianie, w pewnej mierze słusznie, podejrzewał sinowców(oczywiście zaangażowanie „młodego" Miłosza miało inne podłoże ideowe).Jednak z perspektywy kilku dziesięcioleci wszyscy oni wydają się tworzyćwspólny front kulturalny i literacki wobec współczesności, a ich spory1 animozje coraz bardziej przypominają rozumiane tylko przez specjalistówataki Goszczyńskiego na Fredrę.86<strong>FRONDA</strong>-13/14
Sprawę manifestów programowych SiN-u można byłoby potraktowaćjako przejaw młodzieńczej egzaltacji i osaczenia beznadziejną sytuacją.W tym podejściu tkwi sporo racji. Ale pewne spisane wiele lat po wojniewspomnienie z tego okresu burzy jednolitość tej koncepcji. Chodzi mi o Pamiętnikz powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego. Wyszedł on prawiew tym samym czasie co Pamiętnik Trzebińskiego, a jednoczesne czytaniedwóch tak różnych głosów jest rzeczą bardzo interesującą. Trzebiński i Białoszewskistudiowali na tej samej podziemnej polonistyce uniwersyteckiej,chodzili na podziemne koncerty i wieczory poetyckie, uwielbiali długie spaceryw towarzystwie (Trzebiński preferował Agrykolę, a Białoszewski praskiPark Skaryszewski). A jednak ich głosy są całkowicie odmienne, jakby pochodzącez innych wymiarów.Pomimo wyraźnych różnic pamiętniki w pewien sposób dopełniają się.Białoszewski pisał po wielu latach od wydarzeń, Trzebiński spisywał swe refleksjena gorąco. Białoszewski zajął się powstaniem, Trzebiński tkwił w poprzedzającympowstanie i antycypującym go podziemnym ruchu politycznymi kulturalnym. Białoszewski starał się beznamiętnie opisywaćdoświadczenia cywilnej ludności Warszawy, nie wdając się w rozważaniasensu całego przedsięwzięcia, Trzebiński zanurzony był w polemiki kulturalneswojego czasu. Obaj mieli swoje czarne mity: „faszysta" Trzebińskii „dekownik" Białoszewski.Porównanie tych dwóch pamiętników świadczy, że ukazana przez Trzebińskiegoantynomia ma pewien sens obiektywny, nie jest tylko młodzieńcząiluzją. Białoszewski musiałby być dla Trzebińskiego właśnie lirykiem,który nie szuka rozwiązań, nie tropi dróg ku dobru, lecz oddaje własne odczucierzeczywistości. Zanotujmy tylko jego oryginalne sformułowanie, zawartew myśli Trzebińskiego i wymykające się spod władzy jednoznacznegowartościowania (zobaczymy raczej to, co liryczne, i to, co dramatyczne, jakorzeczywistości dopełniające się, a nie wykluczające). Udajmy się tam,gdzie czyn i słowo zbiegły się ze sobą, czyli podpomnik Kopernika.Wielka legenda SiN-u to czterech redaktorów tego pisma, z których każdyzmarł tragicznie. Pierwszy, kompozytor Kopczyński, który w życiu kulturalnymuczestniczył już przed wojną, zmarł w obozie w Majdanku. Drugi toBojarski, który należał do pokolenia wchodzącego w życie już podczas wojny.Ten poeta i publicysta zginął wskutek ran odniesionych w czasie akcjiZIMA- 1998 87
pod pomnikiem Kopernika. Przypomnijmy: w czterechsetlecie śmierci KopernikaBojarski i dwóch innych sinowców, Gajcy i Stroiński, postanowili złożyćpod pomnikiem wieniec, aby w ten sposób podkreślić polskie pochodzenieuczonego. Był to fragment większej kampanii dotyczącej rodowoduKopernika. Niemcy podkreślali jego germańskie pochodzenie, ale już przedakcją sinowców Alek Dawidowski z Szarych Szeregów zdjął z pomnika pamiątkowątablicę wskazującą na niemieckie pochodzenieastronoma. Zawsze zastanawiałomnie, jak akcja Dawidowskiego mogła oddziaływaćna wyobraźnię sinowców. Może pomyśleli:piszemy wiersze, gdy inni narażają życie? To mogłoobligować do podjęcia jakiejś czynnej formyoporu. Ale to tylko domysły.Po śmierci Bojarskiego redaktorem został jegoprzyjaciel — Trzebiński. O życiu przyjaciela mówił:„krótki, gwałtowny pożar". Jego pożar był równie krótki i gwałtowny. Złapanyz fałszywymi dokumentami, został rozstrzelany w ulicznej egzekucji. Ostatni redaktorSiN-u, Gajcy, zginął w powstaniu.Odczuwali tę aurę śmierci. Trzebiński wyznawał: „Umrzeć. Trzecia jesień— śmierć. Tylko zrobić to mądrze, bardzo mądrze. Jeszcze teraz żyjewszystko może — ale wiem, i to takie straszne, że wolność to szansa innym,dzień wolności nie może mię zastać żywym".Stroiński w jednym ze swych liryków pisał o śmierci: „Chodzę w niejjak w płaszczu za dużym na mnie — wiejąc szerokimi rękawami i ciągnącpoły po ziemi szeleszczącej jak blacha".Bojarski mówił, że „śmierć nie jest bynajmniej zanikaniem życia, [...]ona jest tylko przekazywaniem energii życiowej komuś innemu. Śmierć naszarozpala życie w innych. Daje im świadomość, siłę i odwagę".Trzebiński, wspominając zmarłego przyjaciela: „Śmierć jest wieczorem autorskimjedynym i trudnym. Pomóż mi, umarły Przyjacielu — w ten czas. W tęsekundę niebezpieczną. Odejmij mi tremę i daj dumę uczucia".Znany psychiatra, Kazimierz Dąbrowski, pisał, że człowiek może przekraczaćw określonych sytuacjach cykl rozwojowy. A więc dziecko nie musibyć tak dziecinne, młodzieniec młodzieńczy, starzec starczy itd. Człowieknie jest w pełni determinowany przez swoje fazy rozwojowe. To właśnieowa stała obecność śmierci być może powodowała, że choć byli zwykłą,uzdolnioną młodzieżą, to jednak w decydujących chwilach porafili zdobyćsię na heroizm i genialność.88<strong>FRONDA</strong>-13/14
Sinowcom nieraz przylepiano etykietki nacjonalistów lub wręcz faszystów.W szczególności nie podobało się często używane w tym kręgu słowo„imperium" (nawet na łonie śmierci Bojarski powiedział: „Bóg powołujemnie do swego Imperium"). Używając terminologii Kazimierza Wyki, byłoto słowo-klucz całego środowiska. Trzebiński w swej piosence żołnierskiejWymarsz Uderzenia mówił: „Słowiańska ziemia miękka poniesie nas na bój —Imperium gdy powstanie, to tylko z naszej krwi!" O jakie imperium tu chodziło,bo przecież podbojów terytorialnych nie planowali? Pisano o nich, żegłodny nie myśli o skąpym posiłku, sam zaś Bojarski przedstawił dylematwspółczesnej mu Polski: „albo gubernia, albo imperium". Ale o jakie imperiumchodziło?„Upragniona niepodległość nie przyniosła wcale istotnej swobody anispodziewanej pełni życia. [...] Byliśmy, my Polacy, cząstkami tworu za słabego,aby żyć naprawdę, dość silnego jednak, aby upierać się przy życiu. PółżyciePolski nas paraliżowało".To nie Trzebiński, ale Gombrowicz. Ten pierwszy jednak zgodziłby sięz buntem przeciwko półżyciu. Marzyli o Polsce aktywnie uczestniczącejw historii, a nie tylko biernie ulegającej historycznym okolicznościom. Zresztąpojęcie „imperium" nie było ich wyłączną własnością. Już przed wojnądziałali mocarstwowcy, a tytuł jednej z ich broszur brzmiał właśnie Polskaidea imperialna. Nawet środowisko Buntu Młodych, którego redaktorem naczelnymbył Jerzy Giedroyć, wydało w latach 30. manifest programowypt. Imperium. Sinowcy zaś byli wręcz przygnieceni historią, jarzmem poprzednichpokoleń.„Byłem wczoraj z Anną w Agrikoli. Jeszcze raz pomnik Sobieskiego, wieczórrozcapierzony chmurnie w wysokich, na stokach gór rosnących drzewach.Jeszcze raz świadomość, że tu — w tym miejscu — stali ludzie z 30 r., Nabielak,Goszczyński i inni. To nie jest «sentymentalizm», jak to nazwała Anna —to tylko zaostrzona wrażliwość historyczna, pamięć historyczna".Kultura nie była dla nich jedynie dodatkiem do polityki. Na tytułowejstronie SiN-u widniał cytat z Norwida: „Artysta jako organizator wyobraźninarodowej" — i nie był to wcale propagandowy slogan, lecz poważne wyzwanie.SiN wypełniony był przede wszystkim kulturą. Jak jednak rozumieć narodowośćtej kultury? Pytamy o to, bo cytowany przez wszystkich komentatorówfragment z Pamiętnika Trzebińskiego mówi, że „pochłonie nas historia.Młodych, dwudziestoletnich chłopców. Nie będziemy Mochnackimi, Mickiewiczami,Norwidami swojej epoki. Mogliśmy być Rimbaudami. Ale odrzuciliśmyto, bo szliśmy gdzie indziej". Wydaje się, że woleli być Rimbaudami.ZIMA- 1 99889
Poeta przeklęty bardziej ich pociągał niż narodowy wieszcz, i to raczej właśniefrancuski Rimbaud niż swojski Przybyszewski. Fascynowali się awangardą,wszelkim formalnym eksperymentatorstwem. Jakże znamienna byłainformacja w jednym z numerów SiN-u o śmierci Brunona Schulza, artystyprzecież tak mało „narodowego".„Literatura pozostaje, niestety, romansem starszych, subtelnych panów,wzajemnie w sobie zakochanych i wzajemnie sobie świadczących. Odwagi!Rozbijcie to zaklęte koło, idźcie na poszukiwanie nowego natchnienia, pozwólcie,aby was ujarzmiło dziecko, szczeniak, półinteligent, zwiążcie się z ludźmiinnej kondycji." To znowu Gombrowicz; „dzieciom" na pewno by się to podobało.Historia chciała jednak inaczej. Nie stali się Rimbaudami. Brakowało teżim jakiegoś podstawowego odniesienia do tego centrum kultury narodowej, jakimjest dziedzictwo romantyczne. To prawda, że Trzebiński wzorował swójpamiętnik na pamiętniku Brzozowskiego, odwoływał się do Norwida i Mochnackiego,lecz ten brak odniesień do krytykujących naród wieszczów, brakKonradowego płaszcza jest wielce znamienny.A przecież właśnie bohater romantyczny, uwielbiany lub nienawidzonypoeta — żołnierz-kochanek, musiał być im bliski. Byli wręcz którymś z jegokolejnych wcieleń. Tomasz Burek w artykule o znaczącym tytule Z Konradóww Hioby pisał: „Śmierć Bojarskiego: pozornie niepotrzebna, poniesionaw akcji czysto demonstracyjnej, nie pozbawiona teatralnego gestu, zwykłai patetyczna zarazem. Bohaterstwo sąsiaduje tutaj z głupotą, sztubacki żartz autentycznym czynem narodowym". Od początku śmiano się z ich patosu.Irzykowski drwił z ich koncepcji sztuki dramatycznej: „Dla was, młodych,dramat to kupa trupów i kałuża krwi, a dramat to refleksja, to łza, jednałza jak w Persach Ajschylosa". Ale za punkt honoru stawiali sobiepokazanie, że nie da się heroizmu sprowadzić do pozy czy kompleksu niskiejwartości, że to wszystko może być obecne w heroicznym czynie, ale zawszejest w nim też coś więcej. Był to dla nich punkt honoru, albowiem zostaliskazani na mit heroizmu i na ten wyrok zgodzili się.Heroizm nie wiązał się dla nich tylko z militarnym czynem. Bojarskimówił, że „bohaterstwo polega nie na tym, iż nie poddajemy się przemocyw pewnych, zwłaszcza efektownych momentach, ale na tym, iż się nie poddajemyw żadnym wypadku, nigdy. Kiedy mając cały dzień zabity pracą, mającodmrożone ręce i uszy i jadąc zapchanym wariacko tramwajem — wyjmujesię naraz z kieszeni jakiś tom Szekspira, Kochanowskiego czy Tomaszaz Akwinu i zapada się w piętnastominutową lekturę, to mam wrażenie, żeto jest istotą prawdziwego dzisiejszego bohaterstwa". Na to bohaterstwo90<strong>FRONDA</strong>-13/14
zostali skazani ci normalni, zdolni chłopcy marzący o miłości, świetle i cieple.Napotkali chłód — zarówno ten fizyczny, jak i emocjonalny — i wyciągnęliz tego chłodu wnioski. Ostatni zapis w Pamiętniku Trzebińskiegobrzmi: „Pisarz, artysta musi mieć dużo samotności, aby tworzyć. Samotnościalbo chłodu. Ciepło zabija twórcę w człowieku, ostry kontur świata rozmazujesię w źrenicach".Czy dzisiaj, tu i teraz, w tej samej Warszawie, któryś z chłopców, tak jakTrzebiński, gorączkowo wertuje dziesiątki, setki intelektualnych tomów?Czy któryś z nich po dniu fizycznej pracy wpisuje do swego pamiętnika kilkarefleksji o zbawianiu świata i nadchodzącej śmierci? A może byłaby to tylkozwykła zaawansowana nerwica? To już inny problem, bo przecież pokolenieSiN-u miało być dla mojej generacjipokoleniem wychowawców.Często miałem do nich żal o to, że zmarli, że nie przetrwali, nie wychowalinas swoją poezją, artykułami, zwykłą obecnością. Byli przecież odpowiednimikandydatami na naszych mistrzów. Pokolenie starsze — Miłosza, Andrzejewskiego,wydawało nam się zbyt odległe, egzotyczne, w swych najwybitniejszychprzejawach zresztą mało znane w cenzorskiej Polsce lat 70. Sytuacjęcałkowicie zmienił dopiero Miłosz swoim Noblem. Bez niego w ogóle zostalibyśmypozbawieni mistrzów. Pokolenie młodsze od okupacyjnego było jużzbyt mocno wrośnięte w PRL. Nawet jeśli należeli do niego ludzie uczciwii myślący, to brakowało im jakiegoś oddechu historycznego. Kim byliby sinowcy,gdyby przeżyli? Czy rozwijaliby swe doktryny ideowe i programy artystyczne?W życiu ilu spośród nich dokonałby się ideowy przełom? A ilu popadłobyw zwykły oportunizm? Ilu w cynizm? A ilu w obłęd?Czy jednak naprawdę nikogo nie wychowywali? Istnieje tajemnicze, alei piękne opowiadanie Jerzego Zawieyskiego Spotkanie z Emmanuelem — opowieśćo matce i jej synu. Syn, człowiek podziemia, ginie w czasie powstania.Matka po wojnie odnajduje w ruinach miasta napisane do niej, ale niewysłanelisty. Lektura tych listów to jej ostatni, pośmiertny już kontakt z synem. Tojakby jego testament, który przemienia ją duchowo. Ze zwykłej, przewrażliwionejna punkcie syna kobiety przeistacza się w kogoś wrażliwego na głębszywymiar rzeczywistości. „Tylko miłość jest ważna, [...] tylko w niej zawierasię sens" — pisał do niej syn. Może rzeczywiście coś z atmosfery tych listówzachowało się w owych szesnastu numerach powielaczowego pisma. Bo jednojest pewne: była to także młodzieńcza fanfaronada, ale nie tylko.ZIMA- 1 99891
Historia SiN-u jest przeraźliwie polska. Lecz czy nie jest to złudzeniespowodowane zbytnim przywiązaniem do miejsc? W czasie gdy trwał „krótki,gwałtowny pożar", jakim była historia pisma, w dalekim Londynie ktośzupełnie inny kończył swoje Cztery kwartety:Wszystko będzie dobrze iWszelki ruch skończy się dobrze[•••]Kiedy języki płomieni się splotąW ukoronowany węzeł ogniaA ogień będzie różą.To samo pragnienie Absolutu. Te same odwieczne metafory — ogieńi róża. Cztery kwartety T. S. Eliota. Czterech tragicznie zmarłych redaktorówSiN-u. Czy ktoś podniesie tę różę?GRZEGORZ PYSZCZEK
Straszne spotkanieDługi korytarz przypominał grobowiec, gdzie po obustronach straszyły czarną farbą numerowane, wciśnięterównym rzędem w ściany cele, które nie wiem dlaczego,przypominały mi trumny z umarłymi ludźmi.Więźniowie dawali znać o sobie stuknięciem pokrywyEUGENIUSZŁASTOWSKIod kibla lub głuchym odgłosem drewnianych trzewików po podłodze. Byli towięźniowie karni po wyrokach.— Tutaj łatwiej się dostać, a trudniej wyjść — zauważył mój adwokat.Byłem aresztowany jako podkomisarz urzędu ziemskiego. Przed kilkomatygodniami rozmawiałem z Mikołajczykiem, ministrem rolnictwaw Warszawie. Teraz przebywałem w celi i nie wiedziałem, za co mnie trzymają.Byłem młodym człowiekiem. Miałem w kieszeni dokument: Postanowienieo tymczasowym aresztowaniu.Gdy rozmyślałem o swoich sprawach, które niepokoiły mnie corazbardziej, usłyszałem rozmowę więźnia Menera z nowo przybyłymi aresztowanymi.Jeden z nich, młody, może dziewiętnastoletni młodzieniec z dużą, jasnączupryną i niskim czołem żywo odpowiadał na pytania:— Skąd jesteś? — pytał Mener.— Mieszkałem niedaleko Suwałk.— Kogo zabiłeś?— Niemkę.— A dlaczego?— Z zemsty.— A ile ona miała lat?ZIMA- 1 99893
— Siedemdziesiąt.— A co ona tobie uczyniła?Zamyślił się, podrapał po czuprynie i po chwili smutnym głosem odpowiedział:— Ona właściwie nic mi nie zrobiła, tylko jej syn mnie dokuczał...— Kiedy ci mógł dokuczać?— W czasie okupacji.— W jaki sposób syn tej staruszki, którą zabiłeś, narażał się tobie? —wtrącił się do rozmowy więzień Erie i zbliżył się ze złością do chłopaka.— Proszę pana, trochę spokoju! — prosił Mener. — Niech młodzieniecwszystko opowie, bo opowiadanie jest jedyną naszą rozrywką w tych czterechścianach celi, przecież nie mamy książek, ani gazet, a czas dłuży się.— No tak — zgodził się Erie — tylko czasami nerwy nie wytrzymują.— Opowiadaj, chłopcze, od początku, jak było, a jak szczegółowo opowiesz,dostaniesz kawał chleba — zachęcał Mener.— Proszę, weź kromkę na początek — zaproponował inny więzień, nawolności wójt gminy.Chłopak szybko połknął tę kromkę, widać było, że był bardzo głodny.Chciałem wstać z ławy i podać kawałek wędzonej słoniny z paczki, jednak pomyślałem,że ten młody człowiek na to nie zasłużył, bo zabił staruszkę, a dostarców odnosiłem się z należną czcią. Patrzyłem z ukosa na tego młodzieńca.Pierwszy raz w życiu ujrzałem człowieka, który zabił bliźniego. Czytałemo podobnych ludziach tylko w gazetach. Gdy byłem jeszcze chłopcem na Wileńszczyźnie,myślałem o zbójach, zwłaszcza wtedy, kiedy czytałem Powrót taty.Mordercy i zbóje przynosili do mojej wyobraźni zgrozę i niepokój, tak, żeczasami ciarki przechodziły po moim ciele. W odróżnieniu od tamtych zbójów,ten młodzieniec miał normalną, jasną czuprynę, jaką noszą tysiące innychchłopców na wsi i w miastach. Miał normalny nos, ładne, czerwone wargi i małeuszy schowane w bujnych włosach. Niebieskie oczy naiwnie spuszczał nadół, gdy zamierzałem spojrzeć mu w twarz.— Gdy dowiedziałem się, że staruszka została sama na kolonii, bo synjej wyjechał do krewnych, naostrzyłem siekierę i na zapas zabrałem nóż —opowiadał zachęcony ciekawością wszystkich obecnych w celi. — O północypodszedłem pod okno i zapukałem... Młodszy mój brat stał na czatachkoło stodoły. Kazałem mu pilnować. Gdyby ktoś zbliżał się do kolonii, tomiał on zagwizdać, dając w ten sposób znak o zbliżającym się niebezpieczeństwie.Staruszka nie chciała otworzyć drzwi, lecz gdy posłyszała znajomymój głos, ucieszyła się. Szybko podeszła do drzwi i odsunęła rygle. A po-94<strong>FRONDA</strong>-13/14
nieważ była to zima, ziąb w izbie, kobieta wsunęła się z powrotem do łóżkai położyła się na poprzednim posłaniu. Ja zostawiłem siekierę i nóżw kuchni, gdzie było ciemno.— Dlaczego, Julek, o tak późnej porze nie śpisz, przecież jest głuchanoc? — zapytała wówczas staruszka.— Ot, tak sobie! — odpowiedziałem.— Ja jestem teraz po przebytej grypie, dlatego jestem słaba... Jeśli, Julek,chcesz, to sam sobie dostań z kredensu szynkę, co wczoraj mój syn kupiłw mieście... Chleb leży na stole.— Na chwilę wyjdę do kuchni — oznajmiłem. Wziąłem tam schowanąsiekierę i nóż, obejrzałem narzędzia przy świetle małej, naftowej lampki.Staruszka, jak przypuszczałem, nie przeczuwała swej śmierci, bo pytała:— Jak czują się rodzice, czy mama zdrowa, czy tata jest w domu?Ja jej już nic nie odpowiedziałem, podszedłem prosto do łóżka i zacząłemrąbać na oślep po wszystkim, co leżało na łóżku. Po pościeli, po kołdrze,prześcieradle, poduszce, po ciele...— Dosyć! — przerwał gwałtownie Erie. — Słabo mi się robi pod piersiami.— Na chwilę przerwij opowiadanie — prosił z wypiekami na twarzy, niewiadomo, od złości, czy od żalu, siedzący na ławie wójt.— Potem dokończysz — zaproponował drżącym ze wzruszenia głosemMener.Więzień opuścił głowę na dół i poczuł, że przesolił. U małego, dwunastoletniegochłopca-gwałciciela błyszczały z ciekawości oczy. Zbliżył się nieśmiałodo mordercy i szturchał go w rękę, aby dalej opowiadał o swych wyczynach.Patrzyłem teraz ponuro na młodego człowieka, na jego ręce, które trzymałyrękojeść siekiery, widziałem w wyobraźni kolonię, brata, leżącą na pościelisamotną staruszkę, która nie przeczuwając śmierci, pragnęła ugościćswego zbrodniarza.— A czy tobie, chłopcze, nie przyszła w ten tragiczny czas jakaś zbawczamyśl, aby zbrodni tej zaniechać? — zapytał głucho wójt.Po chwili namysłu więzień powiedział:— Wahałem się w myślach i nie wiedziałem, co robić — tu zmarszczyłczoło i podniósł głowę nieco wyżej. — Dwie myśli mnie przygniatały. Gdyniosłem siekierę z kuchni do sypialni staruszki, jedna myśl mówiła: „Weźsiekierę, zbliż się śmiało do łóżka, nic tobie nie grozi, kobieta jest stara,schorowana, nie będzie stawiała oporu. Kolonia pod lasem, nikt nie usłyszyjęku umierającej, przecież brat pilnuje i możesz działać zupełnie bezpiecznie.Mścij za syna, który uderzył ciebie szpicrutą".ZIMA- 199895
Druga myśl odradzała morderstwa. Gdy byłem już w sypialni, brzęczałomi w uszach: „Rzuć siekierę, przecież ona jest niewinna i nie(może odpowiadaćza czyny syna, który nic złego tobie nie uczynił oprócz uderzeniaw nerwach szpicrutą. Nawet nie został na ciele żaden ślad uderzenia. A tyzadasz długie, bolesne rany siekierą. Będzie tryskała krew. Ta staruszka jestprzecież matką syna. Ty też masz taką samą matkę, tylko młodszą... Czy dobrzebyłoby, gdyby ktoś zabijał twoją matkę, która ciebie urodziła? Rzuć siekieręna podłogę i powiedz, że byłeś w lesie, gdzie rąbałeś drzewo i późno'wracasz do domu. Oznajmij staruszce, że po drodze wstąpiłeś do jej chałupy,aby się trochę ogrzać. Rzuć siekierę, jeśli wierzysz w Boga. Ludzie twojejzbrodni nie zobaczą, a On wszystko widzi, On ci wymierzy sprawiedliwąkarę. Będziesz jęczał w piekle. Rzuć topór! Rzuć o ziemię!".Słyszałem w duszy wyraźny głos. Chwilę wahałem się i nie wiedziałem,co robić.Po chwili przemówił do mnie inny głos: „A po co ty szedłeś o północydo odległej kolonii, a po co ty ostrzyłeś tak długo siekierę, za jakie grzechymarznie na mrozie twój brat, stojąc na czatach? Takiej okazji być może nigdyjuż nie będzie, aby staruszka została sama na kolonii... Korzystaj z tegopóki czas! Pozostała ci jedna szansa zemsty. Synowi krzywdy zrobić nie możesz,on jest silny, atletycznej budowy ciała i jemu nie dasz rady, nawet wedwójkę ze swoim młodszym bratem. Korzystaj z okazji, póki jest czas! Bojutro, pojutrze i w przyszłości będzie już za późno!".Zwyciężyła w końcu ta myśl. Gdybym jeszcze raz przypomniał sobieo Bogu, nie doszłoby do tego. Ale w tej chwili, gdy podniosłem siekierę, abyzadać pierwszy cios, o Bogu zapomniałem...— A byłeś kiedy u spowiedzi? — zapytał wójt.— Nie pamiętam.W celi zrobiła się grobowa cisza.— Czy pamiętasz, gdzie zadałeś pierwszy cios? — przerwał Erie.— Po nogach — odparł na poczekaniu morderca.— Chyba staruszka wiła się w niewypowiedzianych cierpieniach? — zapytałdrżącym głosem Mener.— Czy żałujesz swego strasznego czynu? — dorzucił z boleścią wójt.— O, tak.— I co ciebie teraz czeka? — zagadnął ze złością Erie.Morderca tym razem milczał i opuścił na dół oczy.— Dożywocie albo stryczek — straszył Mener.96<strong>FRONDA</strong>-13/14
— Z takich łajdaków należy żywcem skórę zdzieracie— zapienił sięwójt. — Chociaż nie należy nam, więźniom, nikogo tu, w celi sądzić. Jednakczłowiekowi skóra cierpnie na karku, kiedy słucha o tych zbrodniczych wyczynach.Tu, w celi jesteśmy wszyscy równi pod względem cierpienia, ale niejesteśmy równi pod względem winy.Słowa zabójcy podziałały na mnie przygnębiająco. Zacząłem teraz zastanawiaćsię nad swoim losem. Cierpię podwójnie, bo przebywam wspólniez mordercą w jednej celi, być może traktowany jestem przez strażnikówwięziennych na równi z nim. To mnie dobijało do reszty.Upadałem na duchu coraz bardziej, traciłem apetyt i czasami, gdy pochylałemsię, aby coś podnieść z posadzki, ciemno robiło mi się w oczach. Gdy wypuszczanonas z celi do ubikacji i trzeba było dźwigać wypełniony kałem i moczem,cuchnący, ciężki kibel, pierwszy podrywał się morderca, aby zastąpićmnie w tej czynności.Chciałem mu się odwdzięczyć i dać kawałek kiełbasy z mojej przysłanejpaczki, jednak długo wahałem się, czy nie popełniłbym grzechu, wspomagającmordercę.— Pacierze odmawiasz? — zapytał dość posępnym tonem wójt.Morderca podniósł głowę.— Trochę umiem... — zwierzył się nieśmiało.— Zegnać się umiesz?— Umiem.— No to przeżegnaj się.— A czy muszę? — odburknął więzień.— Jak to, u nas w celi są nasze prawa, tu jednostka musi podporządkowaćsię ogółowi, tu króluje Ten — wójt wyjął głęboko schowany pod podszewkąmarynarki obrazek ze Zbawicielem i pokazał mu.— Poznajesz?— Poznaję — odparł zabójca załamanym i pokornym tym razem głosem.— No to żegnaj się! — prosił z nabożeństwem wójt.— Dajcie, panowie, spokój — radził Mener. — Na to czasu wystarczy.— Niech pan się nie wtrąca i nie przeszkadza! — odburknął Erie. — Panwójt ma rację. Czy pan ośmiela się występować przeciwko Bogu?— Ależ panowie, źle mnie rozumiecie — bronił się Mener. — Tylko...tylko...— Co tylko?— Żeby nas źle nie zrozumiała władza.ZIMA- 1 99897
— Eee — dotknął palcem swego czoła Erie. — Z panenwidać, coś teżnie jest w porządku.Mener tym razem zamilkł.— No to żegnaj się, bracie! — zaproponował znowu wójt.Morderca podniósł prawą dłoń i dotknął niskiego czoła, mówiąc jednocześnie„W imię Ojca...". Gdy przeżegnał się, wójt usiadł obok niego i przypomniał:— A pacierz?— Jaki?— Obojętnie. Jaki umiesz. Chyba ciebie matka uczyła jakiegoś pacierza.Przypomnij sobie.— Ojcze nasz.— Chwalebnie!— Jeśli czegoś zapomniałem, to może mi pan pomoże... — prosił z pokorązabójca.— Pomogę — zgodził się wójt. — A wiesz, kto uczył odmawiać ten pacierz?— Nie wiem.— Sam Jezus Chrystus.Morderca na nowo przeżegnał się i zaczął drżącym, pełnym pokory głosemwymawiać wielkie słowa:— Ojcze nasz, któryś jest w Niebie...Poruszyłem się na miejscu, odwróciłem głowę w stronę odmawiającego.Jego głos urwał się nagle w połowie modlitwy.— Bardzo dobrze — pochwalił tym razem wójt. — Powtarzaj dalszy ciągza mną.Morderca milczał.Wójt rozpoczął od nowa:— Ojcze nasz...Gdy więzień w dalszym ciągu milczał i postawił oczy w słup, wójt przesunąłsię bliżej niego. Położył dłoń na jego głowie.— Co ci jest, chłopcze? — zapytał z przestrachem.Morderca w tej chwili wybuchnął spazmatycznym, głośnym płaczem.Wszyscy przestraszyli się. Wstałem z miejsca w obawie, że za chwilę otworzydrzwi celi dyżurny oddziałowy.Widziałem teraz, ja i inni więźniowie, jak płakał człowiek, który zabił człowieka.Wyobrażałem sobie, że płacze po swej ofierze, która umarła, nie wiedzącza co. W płaczu pragnął utopić swój grzech, widziałem krople łez, którerzęsiście spływały mu po chudych policzkach. I nie wiem dlaczego, porówny-98<strong>FRONDA</strong>-13/14
walem jego łzy do kropel krwi, które sączyły się z ran zadanych jego ręką niewinnejstaruszce. A może — rozważałem w dalszym ciągu — płakał dlatego,że za późno poznał Boga. Dopiero tu, w celi zbliżył się do Niego w słowachmodlitwy. Gdyby to uczynił wcześniej, do zbrodni pewnie by nie doszło i staruszkaumarłaby śmiercią naturalną, opatrzona świętymi sakramentami.Przez chwilę w celi panowała taka cisza, że słychać było brzęk samotnejmuchy pod sufitem. Każdy siedział zatopiony w myślach. Wychudłe twarze,smętne rysy, zamyślone oczy, wpatrzone w przeciwległy brzeg ściany — otosylwetki zgarbionych więźniów, przybitych biedą codzienności.EUGENIUSZ ŁASTOWSKI
Ewagriusz z Pontu byt przekonany, że Demon Południa jestnajniebezpieczniejszym ze wszystkich demonów, gdyż człowiekzniechęcony i gnuśny nie jest w stanie stawić mu czoło.DEMONPOŁUDNIAsESTERA LOBKOWICZCENARIUSZ jest zawsze taki sam: skwarne południe, żar lejący sięz nieba, powietrze falujące z gorąca nad stepami, cisza nie zakłóconapowiewem wiatru ni szelestem liści, odrętwienie całejprzyrody, ogarniające zewsząd znużenie, melancholia i — nagle— atak dzikiego szaleństwa, gwałty, mordy, rzezie, pogromy.Oaza przerażenia na pustyni martwej nudyEugeniusz Małaczewski jedno ze swych opowiadań rozpoczyna opisem „południalipcowego jaśniejącego wokrąg na spieczonym stepie". Jedzie stłoczonyna dachu pociągu wśród rosyjskich towarzyszy, którzy „śpiewalipieśni rosyjskie, przepaściste i bezpłodne w swym smętku okrutnym jakstep, który jest w dzień miedziany od słońca, a w nocy upiornie srebrny odksiężyca". Pociąg mija Wołgę, a on wyznaje, że męczy go „nuda najrozpaczliwsza,jakiej kiedykolwiek doznałem!" Step, upał i nuda. Wówczas mamiejsce zdarzenie, którego nastrój oddaje Małaczewski, przywołując określenieBaudelaire'a: „Oaza przerażenia na pustyni martwej nudy".100<strong>FRONDA</strong>-13/14
Jedna z towarzyszek podróży krzyczy, że ją okradziono. Na dachu wybuchazamieszanie. Pobieżna rewizja ubrań i bagaży wszystkich siedzącychobok niej nie przynosi rezultatu. Prowadzący śledztwo zmieniają taktykę:pytają kobietę, na kogo rzuciłaby podejrzenie. Ta odpowiada bez wahania, żena chłopca siedzącego obok. („Był to miły chłopaczek, na wpół dziecko jeszcze,różowy, schludny i wesoły; przygrywał nam na organkach, naśladowałuniwersalnie lokomotywę odjeżdżającą ze stacji i cieszył się jazdą na dachujak osobliwą przygodą; świat był dlań jedną wielką, nowiuteńką zabawkąi tej zabawki miał pełno w szarych oczach, patrzących w ludzkie źrenice prostoi z zaufaniem serdecznym.") Chłopiec zaprzecza, ale kobieta upiera się,że to na pewno on. Któryś z sąsiadów dorzuca, że widział go upuszczającegocoś z wagonu na ziemię. „— Pod koła go wrzućcie, pod koła! — ryczałakupa ludzi dorosłych, ciągnąc przerażone dziecko ku śmierci." Potężny czerwonoarmistałapie chłopca w swoje ręce. „Kupa dorosłych mężczyzn i kobietaprzypatrywali się w zaciekłym skupieniu temu, co się działo, aż rozległsię mokry chrzęst kości i ścięgien, łamanych i rozrywanych w człowiekużywym... Wtedy zepchnięto nogami bezwładne ciało chłopięce z dachu podkoła pociągu..." Nie minęło kilka chwil, gdy kobieta znów podnosi wrzask:„Cóż ja najlepszego zrobiłam, nieszczęsna!... Pieniądze się znalazły." Okazujesię, że portmonetka obsunęła się przez dziurę w kieszeni pod podszewkę.Chwilę potem kobieta „darła się w głębi struchlałych wnętrzności potwornymwrzaskiem, niby kobieta, która rodzi", lecz jej krzyk przerwanyzostał przez chrzęst łamanego karku. Czerwonoarmista ponownie zepchniebezwładne ciało pod koła.Ruchliwe plamki światła...znak okrucieństwa świataMniej więcej w tym samym czasie w zagubionym wśród ukraińskich stepówmiasteczku Taraszcza swoje dzieciństwo spędzał kilkuletni wówczas LechBeynar. W jego pamięci rzezie i mordy tak nierozerwalnie związały sięz upałami i spiekotą, że kiedy po latach — już jako Paweł Jasienica — pisałswój Pamiętnik, zawarł w nim następujące wspomnienie: „Skurczonywewnętrznie, z zimnem na policzkach i karku, szedłem bezludnym chodnikiem,patrząc pod nogi. Przez nawisające zza płotów gałęzie drzew przesączałysię promienie słońca. I to mi już na zawsze zostało — okrągłe, ruchliweplamki światła na poziomych płytach chodników to dla mnie kolorżałoby, znak okrucieństwa świata".ZIMA- ] 998101
Powietrze... zdziczałe od żaruTatarzy, którzy przez cale stulecia grasowali po tym samym stepie, aż kilkanaścierazy — jak podają kroniki — zdobywali Drohobycz. Miasteczko to,jak wszyscy wiemy, uwiecznił na kartach swych książek Bruno Schulz. Takżei on w sennym, upalnym spokoju dostrzegał ziarno obłędu. Opis ogroduw Sklepach cynamonowych rozpoczął wręcz sielankowo, lecz zakończył zupełnieinną atmosferą — „o nieprzytomnej od żaru godzinie południa. Była tota chwila, kiedy czas, oszalały i dziki, wyłamuje się z kieratu zdarzeń i jakzbiegły włóczęga pędzi z krzykiem na przełaj przez pola. Wtedy lato, pozbawionekontroli, rośnie bez miary i rachuby na całej przestrzeni, rośnie z dzikimimpetem na wszystkich punktach, w dwójnasób, w inny jakiś wyrodnyczas, w nieznaną dymensję, w obłęd".W innym fragmencie Schulz pisze: „Powietrze nad tym rumowiskiem,zdziczałe od żaru, cięte błyskawicami lśniących much końskich, rozwścieczonychsłońcem, trzeszczało jak od nie widzianych grzechotek, podniecającdo szału". I rzeczywiście, na tym rumowisku wpada w szał Tłuja — „nawpół naga i ciemna kretynka".Straszliwa cisza w obliczu bezchmurnego dniaMałaczewski, Jasienica i Schulz to pisarze polskiego kręgu językowego. A coz twórcami ukraińskimi, którzy urodzili się, wychowali i żyli wśród stepów?Czy oni również dostrzegli coś podobnego?Rytm poezji największego ukraińskiego wieszcza narodowego, TarasaSzewczenki, wyznaczają z jednej strony smętne pieśni, melancholijne dumy,rzewne liryki, z drugiej zaś — opisy rzezi, podnoszące pogrom do rangipiękna. Dwa czołowe dzieła literatury dziewiętnastowiecznej, które w dużymstopniu kształtują świadomość narodową Ukraińców, to Kobzar TarasaSzewczenki i Taras Bulba Mikołaja Gogola. Bohater pierwszego z nich, KozakIwan Gonta morduje dwoje swoich małych dzieci tylko dlatego, że zostałyochrzczone przez jezuitów. Bohater drugiego, Taras Bulba zabija swego synaAndrzeja tylko dlatego, że ten zadał się z Polakami. Kiedy podczas potyczkipodjeżdżają do siebie, Andrzej opuszcza broń, której nie chce podnieśćna ojca, a Taras zabija bezbronnego syna.Iwan Gonta — bohater poematu Hajdamacy stanowiącego najważniejszączęść Kobzara — dowodził kozacką milicją podczas rzezi humanieckiej. Zewspomnień uczestników tamtych wydarzeń wyłania się obraz parnego, du-102<strong>FRONDA</strong>-13/14
sznego, doskwierającego lata. Jeden z obrońców Humania, Paweł Mładanowicz,tak opisuje śmierć oficera Szafrańskiego: „Ciało jego na spisy wzięte,z koszuli obdarte i nienaruszone, tak od słońca, na którym leżało, sczerniało,jakby murzynem był afrykańskim". Ten fakt potwierdzają niemal wszyscypamiętnikarze — największym pogromom i rzeziom prawie zawsze towarzyszyłogromny upał.Autor Tarasa Bulby, Mikołaj Gogol, znał te tereny bardzo dobrze, gdyżurodził się i wychował w stepowej wiosce Wielkie Soroczyńce na Połtawszczyźnie.W jego opowiadaniu Staroświeccy ziemianie znajdujemy następującewyznanie: „Pewnie wam też nieraz zdarzało się słyszeć głos wołający waspo imieniu, co ludzie prości tłumaczą w ten sposób, że jakaś dusza stęskniłasię za człowiekiem. Pamiętam, w dzieciństwie często ją słyszałem... Dzieńwówczas zazwyczaj bywał jasny i słoneczny; ani jeden liść nie drgał na drzewie,martwa cisza, nawet pasikoniki przestawały ćwierkać, ani żywego duchaw ogrodzie, lecz powiem szczerze, że gdyby najbardziej gwałtowna,burzliwa noc z całym piekłem rozpętanych żywiołów zastała mnie nagle samegowśród gęstej kniei, to mniej bym się przeląkł niż tej straszliwej ciszyw obliczu bezchmurnego dnia".Andriej Biełyj, komentując ów fragment, napisze: „Ten strach południa,kiedy ziemska wyrazistość zjawisk daje się odczuć najwyraźniej, inni nazywalipanicznym strachem. Nawet Biblia wspomina ten strach: «Panie, wybawnas od biesa południa»".Dziura w czasie, wsysająca pompa otchłaniDemon Południa był dobrze znany Ojcom Pustyni. Jego aktywność opisuje jedenz mistrzów pustelnictwa, żyjący w IV w. Ewagriusz z Pontu. Stan, jaki wywołujeDemon Południa, nazywany jest przez niego acedia, co można przetłumaczyćjako depresję lub melancholię w klinicznym znaczeniu terminu. Mnisiwschodniosłowiańscy posługiwali się określeniem unynije. Jest to szczególna postaćobsesji śmierci, która na początku wprowadza we wszystkie czynności człowiekasmutek i znużenie, z czasem przeradzające się w wybuch szału i agresji.Ponieważ pustelnicy przebywali w samotniach, z dala od innych ludzi, napadyte siłą rzeczy obracały się przeciwko nim samym i miały rys samobójczy.
Dalekie echo tych przeżyć odnaleźć można u wielkiego samotnika polskiejprozy Gustawa Herlinga-Grudzińskiego w jego Dzienniku pisanym nocą:„Przed wielu laty zdarzyło mi się spędzić w nędznym rzymskim hotelikuferragosto, kulminacyjny i świętowany przez Włochów dzień lata (15 sierpnia).Miasto było wyludnione, żar niesamowity. Leżałem nago na mokrym barłogu,zwlekałem się z niego czasem, by podstawić głowę pod kran i zajrzeć w ciemnąstudnię podwórka. Jedyny rzadki odgłos wydawała stękająca winda, gdy jakiśprzejezdny sołdat przyprowadzał na godzinę dziewczynkę z Termini. Nawetmiłość za ścianą odbywała się cicho i ospale, bez wrzasku i skrzypienia sprężyn.Nie umiem już odtworzyć rozklejonego i leniwego biegu moich myśli, alepamiętam, że pełzały tam i na powrót przez obszar minionych lat, i że byław nich wzbierająca stopniowo wściekłość (według Kierkegaarda — głównatwarz rozpaczy). Około szóstej wieczorem wyczułem coś trudnego do określenia,dziurę w czasie, wsysającą pompę otchłani. Stałem przy oknie, z odrętwieniawyrwał mnie ból w rękach zaciśniętych kurczowo na klamkach żaluzji. Zarazpotem ulice zaszumiały gwarem, miasto ożyło, w sąsiedniej kamienicy ktośśpiewał ile tchu w piersiach popularną piosenkę. W północnym dzienniku radiowympodano, że alle sei delia sera circa cztery osoby odebrały sobie życiew różnych dzielnicach Rzymu.W daremnym wysiłku przeniknięcia sekretów Dzikiego Boga taki sierpniowydzień waży więcej od literackiego «studium samobójstwa»".Czy owym „Dzikim Bogiem" nie był przypadkiem Demon Południa?Czy pustynia może znajdować się w centrum milionowego miasta? Człowiekzrozpaczony nosi pustynię w sobie. Nieprzypadkowo najcięższa próba,przez jaką musi przejść mistyk, to — zdaniem św. Jana od Krzyża — „pustyniazmysłów", czyli „noc ciemna", innymi słowy: próba rozpaczy.Wróćmy jednak do anachoretów. Dla pustelników formą samobójstwaniekoniecznie musiało być targnięcie się na swoje życie. Mogło być nią teżzniszczenie dotychczasowego sposobu życia — porzucenie wstrzemięźliwościi gwałtowne rzucenie się w wir zmysłowości i mocnych trunków. Opowieścipustelnicze pełne są tego typu przypadków.Octavio Paz pisał, że południe jest godziną rytualnego samobójstwa:„W południe na chwilę wszystko zatrzymuje się i waha; życie, tak jak i słońce,zapytuje, czy warto iść dalej".Demon Południa atakował przeważnie w porze największych upałówo najbardziej skwarnej porze dnia — stąd jego nazwa. Z czasem przyjęto traktowaćją metaforycznie i odnosić do wieku człowieka czyli „południa życialudzkiego". Tym samym acedia coraz częściej oznaczać zaczęła kryzys wieku104<strong>FRONDA</strong>-13/14
średniego, kiedy wypali! się już żar młodości, a człowiek nie pogodził sięjeszcze ze starością. Robert Musil jedno z opowiadań rozpoczął zdaniem:„Nadchodzi w życiu okres, gdy zwalnia ono wyraźnie swój bieg, jakby wahałosię, czy płynąć naprzód lub chciało zmienić kierunek". Carl Gustav Jung opisywałtakie kryzysowe momenty w życiu czterdziestolatków, którzy naglekwestionowali cały swój dorobek.Ewagriusz z Pontu był przekonany, że Demon Południa jest najniebezpieczniejszymze wszystkich demonów, gdyż człowiek zniechęcony i gnuśny nie jestw stanie stawić mu czoło. Ten mistrz pustelnictwa w subtelnym wywodzie wyróżniaaż dziewięć stopni acedii, która rozpoczyna się od nieproporcjonalnego doprzyczyny lęku przed trudnościami, jakie napotykamy na swojej drodze, prowadziprzez znużenie i niechęć do podejmowania jakiegokolwiek wysiłku, a kończysię na folgowaniu zmysłom, chęci używania wszystkiego, i z czasem — nakompletnym zatraceniu sensu życia. Refleksja demonologiczna Ojców Pustynibyła zadziwiająco zgodna: największym niebezpieczeństwem dla życia wewnętrznegojest rozpacz, owa melancholia w klinicznym znaczeniu tego słowa.Dzień... zarzucił kotwicę w oceanie wrzącego metaluZa najwybitniejszego przedstawiciela literatury rozpaczy uchodzi w naszym stuleciu— obok Samuela Becketta — Albert Camus. Jego powieść Obcy jest modelowymwręcz opisem rozwoju acedii, niemal w takich samych stadiach, w jakichkreślił ją Ewagriusz z Pontu. Jej główny bohater, Meursault, który na afrykańskiejplaży zastrzelił bez powodu Araba, tłumaczył się na sali sądowej, że „tostało się z powodu słońca". Wypowiedź ta sprawiła, że „na sali rozległy sięśmiechy", a „obrońca wzruszył ramionami". Czy możemy jednak śmiać się razemz nimi albo jak adwokat wzruszać ramionami? A może to było to samosłońce, które oświetla od wewnątrz płótna Salvadora Dali, gdzie króluje szaleństwo,perwersja i koprofagia? Może to jest to samo słońce, które praży w Historiioka Georgesa Bataille'a, oświetlając seksualne perwersje połączonez bluźnierstwem i świętokradztwem? Czy nie jest to wreszcie owo słońce upalnegopołudnia, które przerażało Gogola o wiele bardziej niż zagubienie o północyw ciemnym lesie podczas burzy?Meursault nie żartuje, gdy motyw swej zbrodni wiąże ze słońcem. Jest onoobecne od pierwszej chwili jego kontaktu z narzędziem zbrodni: „Kiedy Rajmundoddawał mi rewolwer, słońce ześlizgnęło się po nim". Dalej czytamy:„Zatrzymałem się przed pierwszym stopniem z głową tętniącą od słońca, przerażonywysiłkiem, na który trzeba się było zdobyć, by wejść na piętro, orazZIMA- 1 998105
ponownym zetknięciem z kobietami. Ale żar był tak wielki, że stać nieruchomopod oślepiającym deszczem, który spadał z nieba, także było ciężko. Zostać czypójść — na jedno wychodziło. Po chwili zawróciłem na plażę i zacząłem iśćprzed siebie". To jest opis pierwszego stanu acedii — znużenia i niechęci dopodejmowania jakiejkolwiek decyzji, która miałaby się wiązać z wysiłkiem, coprowadzi do obojętności („zostać czy pójść — na jedno wychodziło"). Dalejwszystko rozgrywa się według scenariusza naszkicowanego przez Ewagriuszaz Pontu, a Meursault schwytany zostaje w kleszcze upału: „Trwała ciągle ta samaczerwona eksplozja. Morze szumiało na piasku gwałtownym, stłumionymoddechem fal. Szedłem powoli w kierunku skał i czułem jak czoło nabrzmiewami od słońca. Cały ten żar skupił się na mnie i stawiał opór moim krokom. Zakażdym razem, kiedy czułem na twarzy jego gorący powiew, zaciskałem zęby,zwierałem pięści w kieszeniach spodni, prężyłem się cały, żeby pokonać słońcei to mroczne, walące się na mnie oszołomienie. Za każdym cięciem światła,które tryskało z piasku, ze zbielałych muszli lub odłamków szkła, kurczyły misię szczęki". W kulminacyjnym momencie upału następuje jakby, wspomnianajuż przez Herlinga-Grudzińskiego, dziura w czasie: „To było to samo słońce, tosamo światło, na tym samym piasku, który ciągnął się i tutaj. Już od dwóch godzindzień nie posuwał się naprzód, od dwóch godzin zarzucił kotwicę w oceaniewrzącego metalu". Zbliżamy się do finału, wybuch jest już przesądzony:„I właśnie wtedy wszystko się zakołysało. Morze przyniosło gorący, ciężki podmuch.Wydało mi się, że niebo pękło wzdłuż i wszerz, by lunąć ogniem. Całamoja istota sprężyła się, zacisnąłem rękę na rewolwerze".Panie, wybaw nas od Biesa Południa!Czyżby istniał tajemniczy związek szaleństwa rozpaczy z żarem godziny południowej?Klasyka amerykańskiej psychologii społecznej, która dostrzegła tenzwiązek i udokumentowała go dziesiątkami badań, używa określenia „syndromdługiego upalnego lata". Starosłowiańska tradycja ludowa, pełna opowieścio strzygach i gnomach, mówi o Południcach, które przynoszą obłęd w najbardziejskwarnej porze dnia. Pozostańmy jednak przy doświadczeniu mistrzówduchowych. Ojcowie Pustyni doświadczyli działania owej siły na sobie i opisaliją najprecyzyjniej. Nieprzypadkowo do dziś w Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej,kiedy w czasie obrzędu chrztu następuje potrójne wyrzeczenie się zła,jedno z wyrzeczeń dotyczy Demona Południa i wszystkich jego spraw. Panie, wybawnas od Biesa Południa!ESTERA LOBKOWICZ
Według Biblii Szatana, satanizm jako wyemancypowana,pragmatyczna filozofia mógłby równie dobrze nazywać się humanizmem.Nie nazywa się tak ze względu na swą nadbudowę religijną.W świetle owego twierdzenia jednak wszystkich mieniącychsię humanistami można by nazwać laickimi satanistami.Nic, co zwierzęce...cMICHAŁ C KACPRZAKZYM JEST SATANIZM w swym filozoficznym aspekcie? Najkrócejmówiąc, jest kultem doczesności, cielesności, doraźnych doznań,najczęściej natury ekstatycznej, wreszcie sukcesu materialnego.Wszystko, co nie służy wyżej wymienionym celom, jest przez satanizmpotępiane lub po prostu rugowane. Satanizm dobrze wpisujesię w materialistyczny światopogląd czasów współczesnych, w dionizyjskietendencje postmodernizmu, w ideologię sukcesu. Jako że jest permisywny i akceptujepostawę konsumpcjonistyczną, znajduje swoje potwierdzenie na gruncieliberalnego „wyścigu szczurów". A że gloryfikuje egoizm i egocentryzm,wszystkie trendy asertywistyczne, bardzo dzisiaj popularne, idealnie z nim harmonizują.Satanizm łączy więc w sobie główne tendencje współczesności, podnoszącje dodatkowo do rangi religii czy kultu. Wszystko, co przyziemne, egoistycznei cielesne, znajduje tu potwierdzenie, zostaje okraszone rytuałemmagicznym, przez co zyskuje nowy, wyższy status. Nic więc dziwnego, że ta „religiad rebours" (S. Przybyszewski, Synagoga Szatana) cieszy się dzisiaj popularnością,zwłaszcza wśród młodzieży, najbardziej chłonącej nowe trendy.Biblia Szatana powstała w USA pod koniec lat 60. Napisał ją Anton SzandorLa Vey, założyciel Kościoła Szatana. Jak dowiadujemy się ze wstępu, „po dziadkachjest [on] pochodzenia gruzińsko-rumuńsko-alzackiego, a na dodatek jegoZIMA-1 998107
abka była Cyganką". Od dzieciństwa był niespokojnym duchem; jako chłopiecprzewodził swym rówieśnikom w czasie zabaw w wojsko, szkoły średniej nieskończył, przystąpił do trupy cyrkowej, w której był pomocnikiem tresera zwierząt,grał na organach, aż wreszcie został asystentem magika. Otoczony zmysłowymświatem sceny, już wtedy, jak pisze, zaczął dostrzegać hipokryzję światamieszczańskiego: „Widywałem mężczyzn uganiających się za roznegliżowanymidziewczynami tańczącymi na zabawach odpustowych. Następnego dnia [...] obserwowałemtych samych mężczyzn, jak siedzieli pokornie w kościelnych ławachze swoimi żonami i dziećmi, prosząc Boga, aby wybaczył im i oczyścił ichz cielesnych żądz. W następną sobotę znów pojawiali się na zabawie lub w jakimśinnym miejscu uciech cielesnych. Wtedy zrozumiałem, że Kościół katolickiopiera się na hipokryzji i że ludzka zmysłowa natura wyjdzie na jaw bezwzględu na to, jak bardzo jest oczyszczona i wysmagana przez religię". W wiekudwudziestu jeden lat La Vey założył rodzinę, wstąpił na Wydział Kryminologiiw City College of San Francisco, aby potem podjąć pracę policyjnegofotografa. Tu również zetknął się z najmroczniejszymistronami życia, po raz kolejny przekonując się, że naświecie nie ma miejsca na dobro, altruizm czy idealizm:„Widziałem najbardziej krwiożercze i mrocznestrony ludzkiej natury. Ludzi zastrzelonychprzez szaleńców, zadźganych nożem przez przyjaciół;małe dzieci leżące w rynsztoku, potrąconeprzez zbiegłych z miejsca wypadku kierowców.Było to odrażające i wpędzającew depresję. Zadałem sobie pytanie: «Gdzie jestBóg?». Zacząłem nienawidzić świętoszkowategopodejścia ludzi do przemocy — zawsze mówili: (Takajest wola Boża»". Zrezygnował z tej pracy, zacząłgrać na organach w nocnych klubach i uczestniczyćw spotkaniach okultystycznych. W Noc Walpurgii w 1966 r.ogłosił założenie Kościoła Szatana. Za fundament posłużyły mu tradycjetakich satanistycznych sekt, jak Klub Ognia Piekielnego czy Złoty Świt.Kim jest Szatan dla La Veya? Jest dla niego „duchem postępu, inspiratoremwszystkich wielkich ruchów, które wniosły wkład w rozwój cywilizacjii postęp ludzkości. Jest duchem buntu wiodącego do wolności, ucieleśnieniemwszystkich herezji, które prowadzą do wyzwolenia". Taka nieortodoksyjnawizja Szatana pojawiała się już wcześniej w kulturze europejskiej,przypomina na przykład postać Blake'owskiego Orka — boga-buntownika,108<strong>FRONDA</strong>-13/14
oga-rewolucjonisty. Szatan byłby tu więc uosobieniem buntu wobec rzeczywistości,z którą nie sposób się pogodzić, a na naprawę której nie ma pomysłów.W zasadzie oznacza to porzucenie pozytywnych ideałów, jeżeli niemożna ich zrealizować, i przypomina zawołanie: „Jeżeli nie możemy ich pokonać,przyłączmy się do nich!". Przygnieciony rzeczywistością, zapewnewrażliwy człowiek kapituluje wobec potęgi mrocznej strony egzystencji. Jednocześniebrak formacji duchowej oraz odpowiedniego przygotowania teologicznego,czy choćby filozoficznego, pcha go w objęcia ciemności. Owszem,Szatan jest buntem, ale buntem niekonstruktywnym. Niezgoda sama w sobienie jest niczym złym, ale za niezgodą Szatana kryje się jedynie nicość, jegowłasna pustka. Bunt Diabła nie jest buntem w imię czegoś lepszego,ale — w imię niczego, w najlepszym razie: w imię chaosu. Przeczenie jest tudla siebie środkiem i celem zarazem, ma charakter immanentny.Zważywszy, że ideologia satanistyczna wypisuje na swych sztandarachstricte egoistyczne hasła, zakładanie wspólnoty wydaje się czymś dziwnym,a w każdym razie na pewno niekoniecznym. „Ale główny cel wspólnoty polegałna zgromadzeniu podobnie myślących osób i połączeniu ich energiiprzy przywoływaniu ciemnych sił natury, które zwane są Szatanem" — piszezałożyciel tegoż Kościoła. A sens zaś tego aktu jest taki, że wszystko, cobyło do tej pory skryte, wstydliwe, bo odzierające człowieka z jego godności,zostaje wyniesione na piedestał, mówi się o tym bez ogródek, w sposóbczęsto grubiański i wulgarny. „Żyję jak zwierzę na polu, radujące się swoimcielesnym życiem!" — brzmią słowa Inwokacji do Szatana, tekstu, który wygłaszanyjest na wstępie satanistycznego rytuału. Z zawartych w Biblii Szatanadeklaracji wynika explicite, że zgłaszając swój akces do tego kultu, człowiekprzestaje już być człowiekiem, staje się zwierzęciem, zwierzęciemgnanym instynktem, podporządkowanym materialnym potrzebom. Umysł,intelekt stanowią tu tylko narzędzie do osiągania fizjologicznego zaspokojenia— mamy tu do czynienia jedynie z „duszą zwierzęcą" (Arystoteles).„Ludzka nadbudowa", abstrahująca od materialności, zdolna do transcendowaniapoza przyziemny świat fizjologii, tworząca pojęcia prawdy i fałszu,zostaje odrzucona jako zbędna.Wróćmy jednak do samej książki. Zyskawszy dużą popularność (podobnow studenckich campusach jest bardziej popularna niż sama Biblia), książkaLa Veya stanowi zaplecze ideologiczne dionizyjsko-hedonistycznych ruchówna całym świecie, wzmacniających swój potencjał dzięki coraz nowszymrzeszom wiernych, zwłaszcza młodych, rozczarowanych hipokryzją świata dorosłych,a być może także chwiejną postawą Kościoła chrześcijańskiego.ZIMA1998109
Wreszcie — sterowanych przez media, które ukazując świat w krzywymzwierciadle, uwypuklając to, co mroczne, destrukcyjne, a pomijając lub bagatelizującto, co pozytywne i jasne, zachęcają do zejścia na drogę ciemności,poddania się Szatanowi, jeżeli rzeczywiście — a jednoznacznie wynikato z medialnych przekazów — jest on niepodzielnym władcą tego świata. Towłaśnie media, absorbując umysły, uzależniając je od iluzorycznego, fałszywegoświata, jaki kreują, wzmacniają poczucie osamotnienia, na które receptąmoże wydawać się właśnie satanizm ze swoim buntem wobec cywilizacji.Człowiek wyalienowany nie czuje się sprawcą ani kontroleremwydarzeń, nie czuje się współuczestnikiem życia społecznego. Przeciwnie— wydaje mu się, że jest na tym świecie kimś obcym, zbędnym. Od tegojuż tylko krok do całkowitej negacji istniejącego porządku. Satanizmprzychodzi tu z pomocą. Sataniście wydaje się, że wpływa na bieg wypadkówpoprzez swoje magiczne praktyki, a kontakt z mrocznymi siłami pozwalałudzić się nadzieją na kreowanie biegu rzeczy, przełamuje poczuciebezradności. Rytuały chrześcijańskie są już sublimatem, często całkowicieniezrozumiałym, transcendentne wartości zaś, do których chrześcijaństwosię odwołuje, po prostu nie są dzisiaj w cenie.Prolog książki La Veya zawiera Dziewięć Twierdzeń Satanizmu — jasnosformułowanych elementów fundamentalnych: „Szatan reprezentuje zaspokojenieżądz zamiast wstrzemięźliwości" (1), „pełnię życia zamiast duchowychmrzonek" (2), „mądrość zamiast obłudnego oszukiwania samego siebie"(3), „przychylność dla tych, którzy na to zasługują" (4), „zemstęzamiast nadstawiania drugiego policzka" (5), „odpowiedzialność w stosunkudo odpowiedzialnych" (6), afirmuje zwierzęcość w człowieku jako zwierzęcymgatunku (7), „reprezentuje wszystkie tzw. grzechy, ponieważ prowadządo [...] zadowolenia" (8), a wreszcie dowiadujemy się, że „Szatan jestnajlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek Kościół posiadał, ponieważprzez wszystkie lata dawał mu zajęcie" (9). Treść prologu, a z nim satanizmu,jak łatwo zauważyć, w znacznym stopniu jest po prostu odwróceniemtradycyjnych chrześcijańskich wartości. O ile chrześcijaństwo nakazuje litość,współczucie, wyrozumiałość, o tyle satanizm odrzuca te wartości, intronizujączemstę, wyrachowanie, bezwzględność. I o ile tradycja chrześcijańskajednoznacznie potępia grzech, niejako ex definitione, o tyle satanizmpopiera grzech jako źródło zaspokojenia. Największy kłopot pojawia sięz interpretacją dziewiątego twierdzenia. Czyżby satanistom rzeczywiście zależałona losie Kościoła chrześcijańskiego, a Szatan był w istocie przyjacielemBoga, napędzającym klientów do Kościoła?110<strong>FRONDA</strong> -13/14
Biblia Szatana, napisana językiem stylizowanym na biblijny, a w gruncie rzeczyjęzykiem grafomańskim, jest próbą krytycznego, racjonalnego i z gruntu relatywistycznegospojrzenia na chrześcijaństwo. Wspomniałem o grafomanii,więc żeby nie być gołosłownym, kilka smaczków, jakie można tam znaleźć: „O!ludzie o spleśniałych umysłach, słuchajcie mnie, wy błądzące miliony!". Lub:„Spoglądam w szklane oko waszego przerażającego Jahwe, szarpię go za brodę;wznoszę szeroki topór i rozpoławiam jego wyżartą przez robaki czaszkę!". Albo:„Wysadzam w powietrze ohydne treści filozoficznie pobielonych grobów i śmiejęsię z sardonicznym oburzeniem". Po przeczytaniu takich bredni nie pozostajenam nic innego, jak również „śmiać się z sardonicznym oburzeniem". Po rozprawieniusię z Jahwe i „wysadzeniu w powietrze ohydnych treścifilozoficznych", z którymi autor, obawiam się, nigdy nie zawarł bliższej znajomości,twórca Biblii Szatana przechodzi, jako się rzekło, do niezwykle śmiałeji równie niezwykle siermiężnej krytyki chrześcijaństwa. Zauważa on, że wartościmoralne mają charakter relatywny, nie są raz na zawsze dane i ulegająewolucji. Podobnie jest z wartościami chrześcijańskimi. To, cokiedyś miało na polu etyczno-moralnym charakter zbawienny,może dzisiaj okazać się szkodliwe. Autor wielemówi o kłamstwie, a zakładając, że w kontekście jego wypowiedziprawda ma charakter relatywny, trzeba przyjąć,że La Vey walczy tu z kłamstwem w imię prawdy pojętejna sposób pragmatyczny — innymi słowyprawdą jest to, co w danej chwili użyteczne. Chrześcijańskadogmatyka jest kłamstwem, ponieważ niesłuży dobrze współczesnemu człowiekowi. Następnienasz bohater zabiera się do krytyki miłości chrześcijańskiej.Nie należy kochać swoich wrogów — to wbrewnaturze; należy ich nienawidzić. „Musisz nienawidzić swoichwrogów z całego serca i jeśli ktoś uderzy cię w policzek,TRZAŚNIJ go w jego! Pobij go na głowę, ponieważ samoobrona jestnajwyższym prawem!" — głosi wskazówka dla satanisty. Autor dochodzi też downiosku, że „namiętność i cielesne żądze" są prawdziwym określeniem miłości.Widocznie obcy mu był grecki podział miłości na cielesną — eros, przyjacielską—filia, i duchową — agape. Nie był on zaś obcy Św. Pawłowi, który piszącHymn o miłości, myślał o agape. Ale La Vey, zgodnie ze współczesnymi tendencjamiredukcjonistycznymi, sprowadza człowieka do rangi zwierzęcia, a wśródzwierząt rzeczywiście nie ma miejsca na agape. W końcu autor neguje istnienietranscendencji i świata nadprzyrodzonego, przeciwstawiając mu doczesnośćZIMA-1 998111
i życie jako zaspokojenie. Idea Chrystusa Zbawiciela także zostaje podważona:„Powiedz swojemu sercu «Ja jestem swoim własnym zbawicielem»". Na deserautor serwuje nam Kazanie na Górze a rebours. Nie będę go streszczał, bo myślę,że każdy zna Kazanie na Górze. Niech więc odwróci każde z wymienionychtam błogosławieństw, a otrzyma mniej więcej kazanie La Veya.W książce znajdujemy ciekawą uwagę: satanizm, jako wyemancypowana,pragmatyczna filozofia, mógłby równie dobrze nazywać się humanizmem. Nienazywa się tak jednak ze względu na swą nadbudowę religijną. W świede powyższego,wszystkich mieniących się humanistami można by nazwać laickimisatanistami. Zresztą La Vey, atakując chrześcijaństwo, a nawet wszelkie formydotychczasowej religijności,występuje z pozycji ateistyi właśnie humanisty. Duchowościw tym niewiele, zgoła tyle conic. Bóg jako eksterioryzacjaludzkiej potrzeby wszechmocy,a jednocześnie jako czynnikalienujący — wszystkie te tezypojawiały się w XVIII i XIX w.,a eksplikowane były przez takichmyślicieli jak Wolter, Feuerbachczy Stirner, a w końcuNietzsche. Wszyscy oni bylimyślicielami świeckimi. Diabełz Biblii Szatana jest tak naprawdęczłowiekiem, tyle że odartymz duchowego wymiaru. W istocie na gruncie tego systemu nie ma miejscadla Demona jako bytu duchowego. To my jesteśmy demonami; o tyle, o ile jesteśmydrapieżnymi zwierzętami. A że dla La Veya jesteśmy wyłącznie takimiwłaśnie zwierzętami, nie ma wyjścia — wszystko, co nie jest diaboliczne(a w gruncie rzeczy: co nie jest zwierzęce), stanowi kłamstwo, mistyfikację,którą trzeba zniszczyć w imię wolności drapieżnika. Satanizm jest guasi-religią,bowiem cała jego magiczność i kultowość jawi się jedynie jako forma czystoświeckiej terapii psychicznej, mającej na celu wzmocnienie potencjału zwierzęcia.Pobrzmiewają tu słowa Nietzschego: „Lepszymi drapieżnikami stać się więcmają, bardziej przebiegłymi, mądrzejszymi, bardziej człowieczymi, albowiemczłowiek jest najlepszym drapieżnikiem" (Tako rzecze Zaratustra). Podobnie jakw anarchistycznych hasłach, głoszących kult silnej jednostki, będącej poza do-112<strong>FRONDA</strong>-13/14
em i złem, poza prawem, zawarte jest hasło Stirnera: „Możesz być tym, na copozwala ci twoja siła". Jak widać, grunt pod satanizm (czy humanizm — w tympunkcie nie ma większej różnicy) przygotowywali długo w zaciszach swoich pokojówfilozofowie i myśliciele. Teraz zaś to, co było elitarne, a przez swój hermetycznyjęzyk czytelne jedynie dla nielicznych, zostało spopularyzowanei w formie guasi-religijnej podbija świat.Wreszcie sprawa satanistycznego seksu. Jak łatwo się domyślić, stosuneksatanizmu do praktyk seksualnych ma charakter permisywny. Nie dziwi towcale, jeżeli zważyć, że człowiek dla satanisty jest zwierzęciem. Zwierzęta nieznają tabu, nie znają wstydu, dążą jedynie do doraźnego zaspokojenia; wszystko,co zrodzone z poczucia winy, grzechu, nie jest zwierzęce, ale ludzkie i jakotakie jest przez satarristę rugowane. Trzeba jednak zauważyć, że także na tympolu satanizm zbytnio nie odbiega od klasycznych liberalno-humanistycznychstandardów. „Możesz robię, co chcesz, ale tylko dopóty, dopóki nie gwałcisz cudzejwolności" — brzmi głos współczesnego liberała. La Vey pisze o tym tak:„Jeżeli próbujesz narzucić swpje pragnienia seksualne innym, którzy nie przyjmująz przychylnością twoich zabiegów, gwałcisz tym samym ich wolnośćseksualną. Dlatego też satanizm nie popiera gwałtu, molestowania nieletnich,kontaktów seksualnych ze zwierzętami lub jakiejkolwiek innej formy zachowaniaseksualnego, pociągającej za sobą uczestnictwo tych, którzy nie mają na toochoty lub z powodu swojej niewinności bądź naiwności są zastraszani czywprowadzani w błąd, a w rezultacie robią pewne rzeczy wbrew swej woli".A więc istnieją jednak pewne tabu, oczywiście zbieżne ze współczesnymi trendami,co dowodzi plastyczności satanizmu, a zarazem jeszcze raz uprzytamnia,jak bliski jest satanizm współczesnej ideologii liberalnej. Wszystkie zaś pozostałepraktyki, uważane dotychczas za dewiacje lub margines, znajdują nagruncie satanizmu pełne potwierdzenie, ba — aplauz. Onanista, masochistaz sadystą, fetyszysta mogą liczyć na uznanie. Na kartach Biblii Szatana znajdujemynawet zachętę do praktyk autoerotycznych — bożek Pan, rozmiłowanyw seksie onanistycznym, staje się tu jednym z głównych bohaterów. Nie wątpię,że gdy książka trafia w ręce nastolatka, to ziarno pada na podatną glebę.A cóż bardziej oddziela ludzi od siebie, jeżeli nie właśnie tego typu praktyki —rozkosz doznawana w samotności. Satanizm więc idealnie wkomponował sięw krajobraz permisywnej kultury współczesnej, która do praktyk masturbacyjnychma przyzwalające podejście. Są nawet bardzo popularni na świecie artyści,którzy na ruchach masturbacyjnych oparli całą swoją choreografię.Myślę, że w tym podejściu do człowieka, jako do zwierzęcia, tkwi zasadniczybłąd, który właśnie na polu seksualnym ujawnia się w całej swej szpetocie.ZIMA- 1998113
Otóż człowiek tak naprawdę nie jest wcale silnym drapieżnikiem, obdarzonymprzez naturę mocą i zdecydowanymi instynktami. Przeciwnie — natura gorzejwyposażyła fizjologicznie nasz gatunek niż inne ssaki. Wszystko, czym jesteśmydzisiaj, całą naszą potęgę zawdzięczamy nie instynktom, nie cielesnej sile,ale rozumowi i właśnie człowieczeństwu. Człowiek to Mengelweise(CarlSchmitt) — kaleka istota, której nie dano instynktownej umiejętności znalezieniasię w świecie. Wszystko to człowiek musi sam sobie wypracować mocąwłasnego umysłu lub przejmując sprawdzone schematy kultury. Jeżeli tego nieuczyni, niechybnie przepadnie, właśnie jako kalekie zwierzę. Nie twierdzę, żeczłowiek nie ma zwierzęcych potrzeb, ale są one niejako osłabione. Instynktseksualny nie służy mu tylko do prokreacji, ale także do zaspokajania przyjemności.Człowiek, któremu zostanie wpojone, że jest jedynie zwierzęciem, bezwskazania mu żadnych pozytywnych wartości, podporządkuje swoje życie zaspokajaniuwyłącznie cielesnych potrzeb, ograniczy swe człowieczeństwo, zredukujeje do poziomu zwierzęcego. Ale o ile zwierzę tak właśnie w naturalnysposób jest zaprogramowane i zyskuje na tym, multiplikując swój genotyp,o tyle dla człowieka oznacza to porażkę, bo dla niego paradoksalnie naturalnymstanem jest kultura. Nie przekaże genotypu, bo jego zabezpieczone przezsterylizację i antykoncepcję praktyki seksualne będą jałowe, niczego nowegonie stworzy, niczego nie wniesie, pochłonięty do granic karmieniem zwierzęciaw sobie. Człowiek jako zwierzę, i tylko zwierzę, jest całkowicie bezużyteczny,jałowy i pusty — jest martwy, martwy jako człowiek, bo żyje już tylko jakozwierzę. Jeżeli Diabeł istnieje, to tak zmodyfikowany człowiek byłby jego największymsukcesem. Bowiem diabeł „od początku był zabójcą i ojcem kłamstwa"0 8, 44). Właśnie w tym tkwi istota tej książki — ukazuje ona człowiekaw sposób fałszywy: to, co w nim fragmentaryczne, przedstawia jako całość,pomijając element duchowy i redukując go do poziomu zwierzęcia.MICHAŁ C KACPRZAKANTON SZANDOR LA VEY, Biblia Szatana,Wydawnictwo Książki Niezwykłej MANIA, Wrocław 1996.
PASTORESI KWARTALNIK POŚWICONY ORMAC KA PAŃSKINOWY OGÓLNOPOLSKI KWARTALNIK FORMACYJNYdla • księży • kleryków •misjonarzy • osób konsekrowanych• wszystkich zainteresowanych życiem Kościołai pragnących pogłębić swoją więź z BogiemNr 1 (Jesień 1998)BYĆ KSIĘDZEM — BYĆ PASTERZEM• Aby ksiądz był dla ludzi, musi siebie nawracać (KS. J. TWARDOWSKI)• Tylko doświadczenie samotnego przebywania z Bogiem da kapłanowisiłę, aby nie ulegał pokusie głoszenia samego siebie (KS. K. GRZYWOCz)• W pracy apostolskiej samemu trzeba przejść przez doświadczenie Paschy(W. GIERTYCH OP)• Rozmowa z ks. bp. Andrzejem SuskimNr 2 (Zima 1999)OJCOSTWO DUCHOWE• piszą: o. Joseph-Marie Verlinde, Józef Augustyn SJ, Andre Louf SOCist,Leon Knabit OSB, ks. Józef Naumowicz, ks. Tomasz Węclawski, Jacek Sali] OP,ks. abp Henryk Muszyński, Anna Swiderkówna, ks. Tadeusz Fedorowicz• rozmowa z ks. kard. Adamem Koztowieckim SJ i z ks. kard. Miloslavem Ylkiem• tematy: czułość i moc Boga, relacje księży z rodzicami,misja ojców duchownych, dojrzałe ojcostwoJESZCZE W 1999• Duchowość na co dzień • Być człowiekiem sumienia • Miłość i celibatpatronat: Komisja Episkopatu Polski ds. DuchowieństwaREDAKTOR NACZELNY: Józef Augustyn SJWYDAWCA: Wydawnictwo Księży MarianówO „PASTORES" pytaj w księgarniachlub zamów pismo w prenumeracie!Wydawnictwo Księży Marianów, ul. Św. Bonifacego 9,02-914 Warszawatel. (0-22) 642 50 82,651 99 70,651 90 54 (dział handlowy X>°-16 m ),fax (0-22) 651 90 55, e-mail: wkm@marianie.pol.pl
Thomas Merton przebytdrogę dokładnie odwrotnąniż Serafin Rose, który odbuddyzmu doszedł do surowegowschodniego monastycyzmu.Kiedy Mertonnagle zmarł, o. Serafin wyraził opinię o „opatrznościowejśmierci", która ustrzegłatrapistę przed jakimś nowym szaleństwem.RoseO. SerafinPROROK PRAWOSŁAWIAw AMERYCETADEUSZWYSZOMIRSKIEDNĄ z NAJWYBITNIEJSZYCH POSTACI świata prawosławnego w naszymJstuleciu bez wątpienia byl o. Serafin Rose — Amerykanin, który po długichposzukiwaniach odkrył dla siebie duchowość wschodniego chrześcijaństwa.Został mnichem i wraz z o. Hermanem, założycielem pustelniw północnej Kalifornii, odnowił najlepsze tradycje wczesnegomonastycyzmu. Propagował powrót do dziedzictwa Ojców Kościoła, lecznie przez intelektualne zgłębianie ich myśli, a naśladowanie doświadczeniaduchowego. Na teologię Ojców patrzył nie jak na pobożną archeologię, alezbiór życiowych wskazań na dzień dzisiejszy, aktualny mimo zmieniającychsię epok i upływu lat.Dostrzegał jasno zagrożenia na horyzoncie chrześcijaństwa naszych dnii ostrzegał przed nimi w sposób bezkompromisowy. Jego książki były w Sta-116<strong>FRONDA</strong>- 13/14
nach Zjednoczonych bardzo popularne wśród młodzieży. Stał się znany i cenionyw środowiskach prawosławnych w Rosji, gdzie jego prace mają kolejnewznowienia. Przez swoją spuściznę pisarską, a jeszcze bardziej — przezprzykład życia, wciąż oddziałuje na wielu ludzi w różnych krajach. Publicyścikatoliccy chętnie porównują go do Thomasa Mertona. Czy słusznie?Eugeniusz Rose, późniejszy o. Serafin, urodził się 13 sierpnia 1934 r.w San Diego w latach wielkiego kryzysu ekonomicznego. Wychowywał sięw atmosferze typowego amerykańskiego protestantyzmu. Wśród swoichprzodków miał Norwegów, Szwedów, Francuzów, Duńczyków. W szkole wyróżniałsię inteligencją, dużo czytał. Zainteresowanie wzbudzała w nimprzyroda. Można rzec — zwykły młody Amerykanin z jedną nie amerykańskącechą: zapałem do nauki języków. Wcześnie poznał hiszpański, niemieckii francuski.Ojciec był wprawdzie katolikiem, ale ze swoim Kościołem zerwał dawnoi nie wiadomo dlaczego. Matka prowadzała dzieci do najbliższego kościoła, bezwzględu czy był on luterański, baptystyczny czy metodystyczny. Eugeniusz jużw szkole interesował się Biblią. Rodzice byli zaskoczeni jego znajomościąPisma Świętego, niezwykłą nawet dla protestantów. Chrzest i konfirmacjęprzyjął w Kościele metodystów, lecz wkrótce jego zainteresowania religijneznacznie osłabły. Zajął się muzyką i hiszpańską poezją romantyczną.W 1952 r. ukończył szkołę średnią w San Diego jako najzdolniejszyuczeń. Nie miał jasnej koncepcji co do przyszłości. Jesienią tegoż roku znalazłsię w college'u. Analityczny umysł Eugeniusza pociągały kwestie filozoficzne.Bardzo wcześnie zaczęły go męczyć, jak by rzekł Dostojewski, „przeklęteproblemy", egzystencjalne pytania o sens życia, cierpienia. Jak narasowego filozofa przystało, odpowiedzi na te pytania stały się dla niego najważniejsząkwestią życia. Czytał filozofów w złudnej nadziei znalezieniaw ich pismach odpowiedzi.Chrześcijaństwo powoli traciło dla niego wszelkie znaczenie. Buntprzeciw religii, który w wieku dojrzewania nie jest czymś wyjątkowym,u Rose'a miał szczególnie ostry przebieg. Jak wielu rówieśników, za mistrzai przewodnika duchowego obrał sobie najbardziej antychrześcijańskiegowśród filozofów — Nietzschego. Łączyło go z nim poczucie melancholiii osamotnienia. Później rozpoznał w nim proroka Antychrysta.Kalifornia owego czasu przeżywała ideologiczną inwazję buddyzmu japońskiejszkoły zen, duchowy Pearl Harbor. Problematyka orientalnych religii silniepociągała młodego Rose'a. W odróżnieniu od rówieśników, którym wystarczałapopularno-naukowa wersja buddyzmu, Eugeniusz pragnął w przyszłościZIMA-1998117
poznać dogłębnie drogę Buddy w nadziei znalezienia remedium na swoje problemy.Bez odpowiedzi na pytanie o sens życia istnienie staje się nieznośną pułapką.Wówczas wydawało mu się, że buddyzm zna tę odpowiedź.Swoimi poszukiwaniami Rose był tak zmęczony, że zrodziło się w nimpragnienie unicestwienia. Nie pociągał go świat utkany z amerykańskichsnów o sukcesie. Samochód, żona, udane dzieci, dom z basenem, wszystkodo czego zwykle ludzie dążą, nie stanowiło dla niego wartości. Młody idealistaszukał mądrości w takim sensie, w jakim rozumieli to starożytni poszukiwaczePrawdy. Czuł się duchowo bezdomny.Chłonny intelektualnie, nadal uczył się języków. Teraz zabrał się do potocznegochińskiego. Po roku mówił płynnie w tym języku, zadziwiając nawetChińczyków. Wszedł w fascynujący świat chińskich ideogramów. Miałto być klucz do poznania orientalnej filozofii.Życie wewnętrzne tak pochłaniało młodego człowieka, że mówił mało,zwykle milczał. Jego sympatia z tamtych lat — Alison — potwierdza, że zwyklesłuchali muzyki lub milczeli, a jednak świetnie rozumieli się bez słów.Alison napisała: „Była w nim duchowa pustka i to go męczyło. Jego ateizmbył radykalny i całkowity, tak jak totalne będzie później jego nawrócenie".W tej postawie nihilizmu, zanegowania wszystkich wartości, kryła się równieradykalna potrzeba Boga, oparcia bytu na wyższych wartościach, co nadałobysens wszystkiemu. Inaczej świat jawi się jako chaos, w którym nic niema znaczenia, nawet bunt, wszystko jest chwilowe, złudne.Kiedy wydawało się, że nie ma znikąd ratunku, powoli i nieoczekiwanieniestrudzony poszukiwacz zaczął odnajdywać wiarę w wyższy porządek rzeczy,w transcendencję, w istnienie Innego Świata poza materialnym, wreszciew Boga. Dokonywało się to drogą najmniej oczekiwaną — nie przezlektury, dociekania intelektualne, a dzięki muzyce Bacha. Nagle istnienie InnegoŚwiata objawiło mu się z całą oczywistością. Nie jako konstrukcja intelektualna,lecz Rzeczywistość nieprzetłumaczalna na ubogi ludzki język.Jest Bóg czy Go nie ma? To najważniejszy problem dla człowieka myślącego.Nie sposób uciec przed tym dylematem. Dusza czuje, że Bóg musi istnieć,chociaż rozum usiłuje ukryć Go za fasadą modnych teorii.Rok 1955 jest bardzo ważny w biografii Rose'a. Zapisał się on wówczasjako wolny słuchacz do nowo założonej Akademii Orientalnej w San Francisco.Chodził na wykłady z religioznawstwa porównawczego i kaligrafii japońskiej.Uczelnia ta została pomyślana jako centrum filozofii orientalnej.Stawiała sobie za cel zbudowanie nowego porządku świata, zmianę paradygmatumyślenia. Były to początki potężnego dzisiaj ruchu New Age.118<strong>FRONDA</strong>-13/14
W 1956 r. Rose ukończy! naukę w college'u i dostał się w kręgi bananowejmłodzieży z miejscowych elit, gdzie żywo dyskutowało się o religii, buddyzmie,piło sporo mocnych trunków i eksperymentowało z narkotykami, które ponoćrozszerzały świadomość. W pijaństwie Rose też nie chciał być gorszy od kolegów.W Ameryce obowiązuje rywalizacja. Wszystko działo się jak w koszmarnym,narkotycznym śnie. Rose, który w tym czasie żywo interesował się lamaizmemi spirytyzmem, powie później: „Byłem w piekle".Wprawdzie buddyzm stał się sztandarową ideologią kalifornijskiej młodzieżyuniwersyteckiej, ale szukano też innych dróg duchowego rozwoju,traktując zresztą wszystkie filozofie i religie na równi. Wśród uniwersyteckichznajomych Eugeniusza było kilku prawosławnych. Jeden z nich poddałmu myśl: jeżeli specjalizujesz się w religiach orientalnych, poznaj chociażtrochę wschodnie chrześcijaństwo. Polecił mu lekturę Filokalii — wypisówz Ojców Kościoła na temat modlitwy.Początkowo jego zainteresowania prawosławiem polegały wyłączniena dostrzeganiu punktów stycznych pomiędzy wschodnim chrześcijaństwema religijną mądrością orientalną. Intrygowała go mistycznastrona chrześcijaństwa. W zestawieniu z buddyzmem, który nadal cenił,prawosławny Wschód wyraźnie zyskiwał. Wtedy jednak na prawosławie patrzyłchłodnym okiem badacza; nie odnalazł jeszcze religii serca.Duchowy przełom nastąpił nieoczekiwanie, kiedy ktoś ze znajomychzaprowadził go do prawosławnego soboru na nabożeństwo. Była to katedraw San Francisco, należąca do Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej za Granicą.Odbywało się wieczorne nabożeństwo Wielkiego Piątku. Rose zetknął sięz niezrozumiałym językiem i nieznanymi obrzędami, a mimo to ikony,śpiew, cała atmosfera cerkwi — wszystko to głęboko podziałało na jego duszę.Niczego podobnego nie przeżył w buddyjskich świątyniach. Chwile spędzonew soborze zadecydowały o całym jego dalszym życiu.Eugeniusz Rose poczuł się w cerkwi jak pielgrzym: skończyły się lata długichi żmudnych poszukiwań — przyszedł do domu Ojca. Był szczęśliwy jak pozakończeniu długiej podróży. Odtąd coraz częściej zaglądał na cerkiewne nabożeństwa.Poznawał prawosławie już nie z książek, a bezpośrednio, sercem, bojak twierdzą zgodnie Ojcowie Kościoła — „człowiek poznaje sercem".Nie oznacza to, że intelektualista zaczął kierować się w swoim życiuemocjami, łatwymi afektami. Miną dwa lata, zanim będzie mógł powiedziećstanowczo, że prawosławne chrześcijaństwo stało się jego światopoglądem.Przez pryzmat prawosławia inaczej odbierał Dostojewskiego, który terazprzemawiał do niego w sposób pełny. Doszedł do wniosku, że tylkoZIMA- 1 998119
w prawosławiu zachowana została całość wczesnochrześcijańskiej Tradycji.Przejście na prawosławie odbywało się powoli, nie było wynikiem estetycznegozachwytu nad pięknem nabożeństwa, lecz owocem filozoficznych poszukiwańi duchowej przemiany, jaka dokonała się w Eugeniuszu.Zmiana w sposobie myślenia syna stała się ciężkim przeżyciem dla matki.Oboje rodzice nie mieli pojęcia o prawosławiu. Matka nie mogła zrozumieć,„dlaczego syn został komunistą". Wszystko, co rosyjskie, zwłaszczaprawosławie, kojarzyło się jej tylko z bolszewicką Rosją. Ojciec nawet sięucieszył, że „syn przeszedł w końcu na katolicyzm". Eugeniusz o swoim odkryciuzakomunikował Alison lakonicznie: „Prawosławie jest lepsze od Bacha".Po raz ostatni spotkali się w roku 1960. Byli do siebie bardzo przywiązani,ale już wiedzieli — nie będą razem.W tym nowym stanie ducha Rose porzucił uniwersytet w Berkeley, gdziebył zatrudniony jako wykładowca. Przekreślił całą rysującą się przed nim karieręznawcy języków starożytnych Chin. Postanowił oddać się pisaniu, podzielićsię z innymi swoim doświadczeniem odnalezienia drogi do prawosławia.Rose nie miał wątpliwości: tylko wschodnie chrześcijaństwo jestpełnym objawieniem odwiecznej Prawdy, jakiej poszukiwali już myślicielestarożytni. Pomimo tego obawiał się zetknięcia z Cerkwią,z jej urzędnikami, zawodowymi prawosławnymi, dostojnymi specjalistamiod gaszenia porywów ducha. Obawiał się, czy mistyczna strona chrześcijaństwa,czyli to, co w prawosławiu najcenniejsze, nie zostanie zepchniętagdzieś na margines przez pobożną rutynę. Człowiek potrafi przecież zbrukaćwszystko, co najświętsze. Wyłącznie święci mogą być miarą ortodoksji.W przyszłości miał się zetknąć zarówno z przykładami wielkiej świętości, jaki z ludźmi, dla których bycie duchownym jest tylko sposobem zarobkowania,a żadna metafizyka ani życie duchowe nie wzbudza w nich entuzjazmu. Wydajesię, że ludzie, którzy przyszli do prawosławia z zewnątrz, bardziej je cenią,ponieważ zdają sobie sprawę, co oznacza przebywać na duchowej pustyni,tak jak smak wody docenić może tylko ten, kto odczuwał kiedyś wielkiepragnienie. Osoby wychowane w środowisku prawosławnym, przyzwyczajonedo jego form od dziecka, narażone są na pokusę patrzenia na swoją wiaręjako na pewnego rodzaju zjawisko kulturowe.Młodego filozofa ogarniało silne poczucie eschatologii. Uważał, jakpierwsi chrześcijanie, a dzisiaj staroobrzędowcy, że przyszło nam żyću schyłku czasów. Nadchodzi epoka panowania Antychrysta, jej znakiemrozpoznawczym są usiłowania stworzenia jednej, synkretycznej religii, obejmującejróżne wierzenia, w imię tolerancji i dzielenia się duchowymi bogać -120<strong>FRONDA</strong>13/14
twami. Kościół nie jest z tego świata i im wygodniej instaluje się w tej rzeczywistości,tym wyraźniej zdradza swoje ewangeliczne powołanie.Ogromne znaczenie dla dalszych losów Eugeniusza miało spotkaniez prawosławnym seminarzystą Glebem Podmoszeńskim. Wychowany w tradycyjnejkulturze rosyjskiej Podmoszeński ukończył seminarium w Jordanhill,lecz nie chciał być zwykłym duchownym parafialnym. Jego dusza potrzebowałaczegoś więcej, całkowitego poświęcenia życia Bogu. Poważniemyślał o monasterze i to on zapoznał Eugeniusza z tradycjami rosyjskiegomonastycyzmu, które stały się dlań kolejnym objawieniem.W końcu należało oficjalnie przyjąć prawosławie. Dwunastego lutego1962 r. Eugeniusz Rose został przyjęty na łono Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnejza Granicą poprzez bierzmowanie, którego udzielił mu prawosławnyPolak, ks. Mikołaj Dąbrowski.Wielkim szczęściem dla obu przyjaciół stało się spotkanie abpa Joana Maksymowicza,kontynuatora najlepszych prawosławnych tradycji ascetycznych.Po emigracji ze zrewoltowanej Rosji biskup wraz ze swoimi wiernymi odbyłdługą odyseję z Szanghaju, przez Japonię i Australię, do Kalifornii. Łączyłw sobie ascetyczny ideał prawosławia i wierność Tradycji z otwarciem się nainnych w Ameryce. Podczas gdy większość rosyjskiej emigracji dbała o zachowaniewłasnej spuścizny kulturowej, czego naturalnym elementem było prawosławie,władyka Joan nosił w sobie wizję prawosławnej misji w NowymŚwiecie. Podobnie jak wcześniej bp św. Tichon (Bieławin, późniejszy patriarchamoskiewski), był zwolennikiem, utworzenia amerykańskiego prawosławiaz angielskim jako językiem liturgicznym. Arcybiskup stał się ojcem i przewodnikiemdla wielu młodych ludzi. Synodowi sprawiał ciągłe „kłopoty":ignorował podziały jurysdykcyjne, celebrował Mszę nawet z księżmi, którzypodlegali Moskwie. Zależnie od potrzeb odprawiał ją w więzieniach i szpitalachw języku chińskim, angielskim, greckim.W Kalifornii wśród emigrantów ciągle można było znaleźć tych, którzyw Rosji związani byli z centrami życia duchowego, takimi jak PustelniaOptyńska. Szczęśliwym trafem obaj młodzi entuzjaści nie uczyli się prawosławnejTradycji od utytułowanych naukowo znawców prawosławia, leczpoznawali ją bezpośrednio od ludzi, którzy tą Tradycją żyli.Ich zamysłem, jak wszystkich niemal konwertytów, było nie tylko bierneprzechowanie Tradycji Świętych Ojców, nie tylko życie w jej nurcie, ale równieżumożliwienie poznania jej przez społeczeństwo amerykańskie, przynajmniejtę jego część, która takowe zainteresowania wykazywała. Podczas gdyRosyjska Cerkiew Prawosławna za Granicą raczej izolowała się w tamtychZIMA- 1 998121
latach od społeczeństwa, żyjąc własnym życiem, oni — wierni uczniowie władykiJoana — owiani byli duchem misyjnym.Na początku obaj przyjaciele założyli w San Francisco sklepik z literaturąreligijną. Stał się on miejscem spotkań wszystkich zaciekawionych wschodnimchrześcijaństwem. Później pojawiła się myśl drukowania własnego pisma poświęconegożyciu duchowemu. W 1964 r. ukazał się pierwszy numer TheOrthodox Word (Prawosławne Słowo). Na cale lata stało się ono ich głównym zadaniemi misją apostolską. Początki były tak trudne, że matka Eugeniusza żartowała:„Mój syn sam pisze artykuły do tego pisma, sam je drukuje, a i czytarównież sam". W rzeczywistości prawosławny periodyk w języku angielskimpowoli zdobywał sobie coraz liczniejszych zwolenników w całej Ameryce.Obaj przyjaciele założyli Bractwo św. Hermana. Eugeniusz postanowił uzupełnićswoje teologiczne wykształcenie. W 1965 r. został wyświęcony na lektora.Śmierć władyki Joana była dla nich ciosem, tym bardziej, że pod koniec życiazostała przeciw niemu rozpętana nagonka z udziałem części episkopatu.Sprawa znalazła nawet epilog w sądzie, co stało się przyczyną przedwczesnejśmierci arcybiskupa. Wkrótce jednak ci sami hierarchowie, którzy się do niejwalnie przyczynili, a nawet zwalczali pamięć o władyce, uroczyście go kanonizowali.Joan Maksymowicz, który już za życia cieszył się opinią świętego, jestdzisiaj jednym z głównych prawosławnych patronów Ameryki.Zycie w gwarnej metropolii okazało się dla obu przyjaciół nie do przyjęcia.Ideał, jaki im przyświecał, to powrót do źródeł monastycyzmu, małyerem zagubiony w leśnej głuszy, z dala od cywilizacji. Odejście od światamusi być radykalne. Nawet w środowisku rosyjskim patrzono na nich jak nanawiedzonych. Mnichem można być dla kariery, ale bez zamiaru zostaniabiskupem poświęcić się powołaniu pustelnika? Nawet bp Antoni, następcaJoana na katedrze, powiedział: „To niepoważne, dzisiaj nie ma żadnych pustelników".Pani Podmoszeńska, pobożna prawosławna Rosjanka, zagroziłasynowi, że go przeklnie, jeśli ten odważy się zostać mnichem.— Jeśli chcecie organizować prawosławną misję — doradzano — tow amerykańskim stylu, angażując w to media, najlepiej telewizję, wzoremsłynnych protestanckich kaznodziei. Lecz schować się w lesie, żeby się modlić,to dziwactwo nie na dzisiejsze czasy.Łatwiej było odrzucić zwykłą drogę służenia Cerkwi, trudniej — znaleźćw niej swoje miejsce. Dawni mnisi uciekali nie tylko od świata, także i odKościoła. Ruch monastyczny był profetycznym protestem przeciw zbyt dobrzezorganizowanemu Kościołowi.122<strong>FRONDA</strong>-13/14
Dwaj przyjaciele zaczęli w całej Kalifornii szukać kawałka ziemi na pustelnię.Znaleźli go niedaleko osady Platina, dokładnie w rocznicę śmierciwładyki Joana. Głusza bez wody, wzgórze, sosnowy las, bezludzie, skorpiony,węże — piękne miejsce dla mnichów. „Szaleńcy Boży" znaleźli dla siebieoazę. Inni członkowie bractwa na widok owego miejsca przerazili sięi zrezygnowali z młodzieńczych ideałów. Dwaj świeżo upieczeni pustelnicypoczątkowo też byli trochę przestraszeni swoją decyzją.W sierpniu 1969 r. osiedlili się na swojej górze, wybudowawszy prymitywnedrewniane pomieszczenia jak w czasach Dzikiego Zachodu. Trudnowymyślić scenariusz bardziej odległy od amerykańskich snów o sukcesie. Tobyło dobre miejsce, żeby umrzeć dla świata. Bracia nie zaprzestali pracyapostolskiej i drukowali na przestarzałych, dziewiętnastowiecznych maszynachPrawosławne Słowo. W ten sposób zachowali kontakt z ludźmi podobniemyślącymi w całych Stanach.Pierwsze lata były trudne. W prymitywnych warunkach ciężko było żyć,a cóż dopiero wydawać pismo. Jak dalece było to tylko możliwe, zbliżyli siędo wczesnego ideału monastycznego. Nie byli romantykami, fanatykamipowrotu do natury, pobożnymi hipisami. Najważniejsze było dla nichZIMA 1998123
doświadczenie duchowe; chcieli dzielić się nim z innymi, bo mnich nigdynie żyje dla siebie i dla własnego tylko zbawienia.Z leśnej pustelni dobrze było widać, co działo się we współczesnym chrześcijaństwie.Liberalizm, dotąd właściwy jedynie pewnym grupom protestanckim,po Soborze Watykańskim II zaczął bez przeszkód rozwijać się w Kościele katolickim.Okazało się, że wcale nie są od niego wolne niektóre Kościoły prawosławne.Ekumenizm, rozumiany początkowo jako pojednanie między chrześcijanami,powoli zaczął jawić się jako niebezpieczna droga do religijnego synkretyzmu.W tym względzie pouczający wydaje się przykład Thomasa Mertona,amerykańskiego intelektualisty, który po nawróceniu znalazłswoje miejsce w jednym z najsurowszych katolickich zakonów —u trapistów. Dalsza jego droga duchowa, dzięki modom panującym w Kościele,doprowadziła go do buddyzmu. W swojej ostatniej książce, Dziennikuazjatyckim, oficjalnie deklarował się jako jego wyznawca, wcale nie uważając,aby pozostawało to w sprzeczności z jego powołaniem katolickiegomnicha i kapłana. Nie był w tej postawie osamotniony, skoro indyjski jezuita,Antonio de Mello, w swoich książkach propagował buddyzm zen jakonajnowszą wersję myśli katolickiej. W Polsce jego publikacjom towarzyszyłchór zachwytów wpływowych zakonów.Thomas Merton przebył drogę dokładnie odwrotną niż Serafin Rose,który od buddyzmu doszedł do surowego wschodniego monastycyzmu. KiedyMerton nagle zmarł, o. Serafin wyraził opinię o „opatrznościowej śmierci",która ustrzegła trapistę przed jakimś nowym szaleństwem.W październiku 1970 r. Gleb i Eugeniusz zostali „postrzyżeni" na mnichówi zgodnie ze zwyczajem zmienili imiona na „Herman" i „Serafin".Przed przyjęciem habitu mieli obawy, czy nie będzie się to wiązało z utratąniezależności klasztoru. Zaraz po uroczystości weszli w konflikt z abpemAntonim, który zamyślił sobie zniszczyć erem, a obu mnichów skierować donormalnej pracy parafialnej.Bracia byli także krytycznie nastawieni do prawosławnych autorytetów teologicznych,takich jak Schmemann i Meyendorff. Dostrzegali w ich myśli wpływyZachodu. Ich zdaniem, teologowie ci, nawet jeśli cytowali Ojców Kościołai głosili potrzebę neopatrystycznej syntezy, w istocie całkowicie różnili się odOjców sposobem myślenia. Istota sporu pustelników z akademickimi teologamipozostaje do końca niejasna. Jak się zdaje, bracia z Platiny mieli za złe samouczynienie z teologii gałęzi uniwersyteckiej, podległej wszelkim prawidłomwspółczesnej wiedzy naukowej. W tym kryło się — według nich — zasadniczeodejście od myśli Ojców, dla których zawsze autentyczne teologizowanie było124<strong>FRONDA</strong>.13/14
nieodłączne od życia modlitwy i doświadczenia liturgicznego. Nie mogło byćpłodem samego intelektu, ale szukaniem odpowiedzi na pytanie „jak żyć?".Nie uniwersytet, a monaster jest najodpowiedniejszym miejscem dla studiowaniateologii. Tego rodzaju uwagi rozpowszechniane na łamach PrawosławnegoSłowa sprawiły, że prawosławne ośrodki teologiczne do dziś odnoszą sięz pewną niechęcią do dorobku o. Serafina. Teologia, która ma pomóc w zdobywaniuakademickich tytułów, dla niego była karykaturą wiedzy świeckiej.Chociaż całe chrześcijaństwo dotknięte jest modernizmem, to niektórelokalne Cerkwie prawosławne przodują w tym. Przykładem może być amerykańskaautokefalia, w której wyraźnie dąży się do stworzenia nowoczesnego,oświeconego prawosławia w amerykańskim stylu, a myślenie protestanckiełączy się ze wschodnią liturgią.„Najważniejsze — pisał o. Serafin — to żyć życiem duchowym, a nie rozprawiaćo nim." Marzycielstwo religijne jest największym niebezpieczeństwem.Jeżeli naszej wierze zabraknie elementu ascezy, nie będzie ona prawosławna.Do pustelni zaczęli zgłaszać się pierwsi Amerykanie, pragnący przyjąć prawosławie.Byli wśród nich i katolicy rozczarowani zmianami, jakie po Soborzenastąpiły w ich Kościele. Większość jednak niebawem odchodziła. Amerykańskistyl życia zbyt różnił się od tradycyjnych wymagań monastycznych.Z czasem w duchowej łączności z monasterem powstały małe duchowecentra, takie jak parafia w Etnie, mieścinie na granicy z Oregonem. Jej założyciel,Aleksy Jang, został prawosławnym duchownym. Początki jego parafiito modlitwy rodziny i sąsiadów w ogrodowej altance. Obok prawdziwychposzukiwaczy wartości duchowych przychodzili i tacy, którzy — jak ichokreśla o. Serafin — „bawili się w prawosławie". Miało im ono służyć dopodkreślenia własnej oryginalności.Pod duchowym kierownictwem o. Serafina i o. Hermana powstał równieżżeński monaster dla Amerykanek. Panie okazały się o wiele bardziejwytrzymałe na trudy ascetycznego życia od kandydatów na braci. „Postrzyżyny"pierwszych sióstr wywołały niezadowolenie bpa Antoniego („Po conam Amerykanie w Cerkwi?").Do monasteru przyjeżdżało coraz więcej pielgrzymów. Przybywali częstocałymi rodzinami, nie bacząc na trudy podróży i spartańskie warunki na miejscu.Wielu stwierdzało, że ich życie całkowicie odmieniła wizyta w monasterze.Byli wśród nich ludzie zagubieni życiowo, narkomani, poszukujący. Bracia staralisię przekazać im najlepsze tradycje rosyjskiej duchowości, doświadczeniamonasterów Optiny i Wałaamu. Mówili o świadectwie chrześcijańskiej Rosji,o nowych męczennikach, o których w Ameryce mało kto wówczas słyszał.ZIMA- 1 998125
Oprócz Prawosławnego Słowa staraniem braci zaczęły ukazywać sięanglojęzyczne książki o prawosławnych świętych. Z uwagi na tak szerokozakrojoną pracę wydawniczą o. Serafinowi udało się napisać stosunkowoniewiele. Poza artykułami są to książki: Orthodoxy and the Religion of the Futurę(Prawosławie i rełigia przyszłości) oraz The Soul after Death (Dusza po śmierci).W swoich pracach o. Serafin dawał prawosławną odpowiedź na problemyinteresujące amerykańską młodzież, a zupełnie nie podejmowane przezzawodowych teologów. Pisał o religiach orientalnych i o UFO. Samo podjęcietakich tematów wywołało uśmiechy lekceważenia u „poważnych" teologóworaz ogromne, niesłabnące do dzisiaj zainteresowanie tymi książkamiw Stanach Zjednoczonych.Mówiąc o prawosławiu, o. Serafin nie zapominał podkreślać prawosławnychtradycji Zachodu. Interesował się zwłaszcza niepodzielonym Kościołemz pierwszego tysiąclecia, kiedy chrześcijański Wschód i Zachód pozostawaływ duchowej harmonii. Zawsze uważał, że nie ma lepszej,pewniejszej drogi do jedności chrześcijan niż odkrycie przez Zachód swoichprawosławnych korzeni.Chociaż początkowo bracia obawiali się przyjęcia święceń, zmuszeni zostalido tego przez swojego biskupa w 1977 r., po siedmiu latach życia w pustelni.Do monasteru przybywało coraz więcej pielgrzymów, którzy chcieliuczestniczyć w Eucharystii. Od tej pory ojcowie mieli więcej wyjazdów dowciąż powstających małych wspólnot. Wielu pielgrzymów prosiło o chrzest.Nawet sami Ojcowie byli zdziwieni, jak wielu Amerykanów odnajduje drogędo prawosławia. Pociągał ich przykład dwóch pustelników, którzy nieorganizowali misji, lecz fascynowali innych swoją postawą.Ostatnią liturgię o. Serafin odprawił w Święto Przemienienia Pańskiegow 1982 r. Okazało się, że jest poważnie chory. Szpital, kolejne operacje, tygodniespędzone w łóżku. Zmarł 20 sierpnia 1982 r., w wieku cztedziestu o-śmiu lat. Pochowany został w monasterze w Platinie.Ojca Serafina można nazwać prorokiem chrześcijaństwa zaangażowanego,wiary wymagającej ascetycznego wysiłku. Bez modlitwy i postu nie ma chrześcijaństwa.Zdawał sobie sprawę ze słabości organizacyjnej prawosławia,zwłaszcza w Ameryce. Rozbicie na jurysdykcje osłabia świadectwo ortodoksjiwobec świata. Ale jednocześnie prawosławie jest Kościołem ciągle żywej, niezmiennejTradycji i właśnie z jej bogactwa można czerpać duchowe siły.Ta wizja chrześcijaństwa miała silny element eschatologiczny. Ojciec Rosebył przekonany, że żyjemy u schyłku czasów, kiedy rozpanoszyło się Zło i bliskiejest wielkie odstępstwo. Powoli wyłania się synkretyczna religia Antychry-126<strong>FRONDA</strong>-13/14
sta. Podzielał poglądy Sołowjowa, że większość przedstawicieli Kościołów instytucjonalnychzdradzi Chrystusa. Dlatego chrześcijanie winni być przygotowanina prześladowania i życie w warunkach katakumb. „Co zdarzyło sięwczoraj w Rosji, jutro może zdarzyć się w Ameryce" — mówił o. Serafin.Podczas gdy patriarcha, biskup czy kapłan patrzy zwykle tylko na swoje„cerkiewne podwórko", o. Serafin dawał szeroką wizję tego, co dzieje sięobecnie w całym chrześcijaństwie. Podobny mnichom egipskiej Tebaidy,głosił chrześcijaństwo surowe, wymagające, nieufne nawet wobec autorytetówkościelnych (o ile nie legitymują się one świętością życia). Jego głos zostałusłyszany nie tylko w Ameryce, gdyż wierni z łatwością rozpoznaliw nim ten sam głos niezmiennej Tradycji, jakim przemawiali św. AntoniWielki, św. Makary, św. Paisij Wieliczkowski, św. Serafin Sarowski. Gdybyśmydzisiaj mogli usłyszeć kogoś z wielkich pustelników egipskich, powiedziałbynam to samo, co mnisi z Platiny. Świadectwo o. Serafina było potężnymgłosem Kościoła stanowiącego przez swoje doświadczenie pewnydrogowskaz w świecie, w którym panuje pomieszanie pojęć, gdyż wszelkieznaki orientacyjne zostały poprzestawiane.TADEUSZ WYSZOMIRSKI
Doktor Vallee nie bez powodu zadaje pytanie, czyidea „gości z kosmosu" nie służy jako „przykrywkadla zamaskowania rzeczywistej, nieskończenie bardziejzłożonej natury technologii, która zostałazaobserwowana?". Twierdzi on, że „nie mamy do czynieniaz idącymi jedna za drugą falami inwazji z kosmosu.Mamy do czynienia z systemem kontroli".ZNAKI Z NIEBIOSUFW PERSPEKTYWIECHRZEŚCIJAŃSKIEJO. SERAFIN ROSE128<strong>FRONDA</strong> 13/14
DZIESIĘCIOLECIA PO ZAKOŃCZENIU drugiej wojny światowejstały się widownią nie tylko burzliwego rozwojuróżnych wschodnich kultów religijnych oraz ich rosnącegowpływu na Zachodzie. Ujrzały one również narodzinyi rozwój innego zjawiska, na pierwszy rzut okawydawałoby się zupełnie nie związanego z religią, leczpo bliższym zbadaniu okazującego się — podobnie jakwschodnie kulty — znakiem „ery postchrześcijańskiej" i „nowej świadomościreligijnej". Owo zjawisko to „niezidentyfikowane obiekty latające", którerzekomo miały być obserwowane niemal we wszystkich zakątkach świata odczasu, kiedy w 1947 r. zauważono pierwszy „latający talerz".Właściwe człowiekowi łatwowierność oraz zabobonność, charakterystycznedla naszych czasów nie mniej niż dla innych momentów historii, doprowadziłydo tego, że zjawisko to powiązano z „orszakiem z psychów"okrążającym kulturalny świat. Jednak zainteresowanie tym problememprzejawili również ludzie w miarę poważni i odpowiedzialni; państwoweplacówki zorganizowały odpowiednie badania, a niektórzy uczeni napisalinawet książki na ten temat. Badania te nie osiągnęły pozytywnego rezultatu,jeśli chodzi o poznanie obiektów jako rzeczywistości fizycznej. Jednakżenajnowsze teorie, wysunięte przez grupę uczonych dla wyjaśnienia owegofenomenu, wydają się być bliższe zadowalającego wyniku niż teorie wcześniejsze.Otóż najnowsze teorie doprowadzają nas do „granic rzeczywistości"(taki tytuł nosi zresztą jedna z nowszych książek naukowych na ten temat)— do granicy między rzeczywistością psychiczną a duchową, dozbadania której uczeni ci nie posiadają już naukowych instrumentów. Bogactwowiedzy zawartej w Biblii oraz w pismach Ojców Kościoła, a odnoszącejsię właśnie do tej drugiej rzeczywistości, daje chrześcijaninowi uprzywilejowanąpozycję i wyjątkową możliwość, by móc ocenić te nowe hipotezyoraz samo zjawisko UFO w ogóle.Chrześcijanin jednak mniej niż samymi fenomenami zainteresowanyjest rodzajem umysłowości, mentalnością, jaka jest z nimi związana: jak ludzienajczęściej objaśniają UFO i dlaczego? Jednym z pierwszych, którzyw taki właśnie sposób podeszli do tego zjawiska w swych pracach naukowych,był wybitny szwajcarski psycholog Carl Gustaw Jung. W swojej książcez 1959 r. zatytułowanej Latające talerze: współczesny mit o rzeczach widzianychna niebie wyjaśnia te fenomeny przede wszystkim jako zjawisko o znaczeniupsychologicznym i religijnym. I choć sam nie próbuje zgłębiać ich jako „rzeczywistościobiektywnej", niemniej prawidłowo wskazuje na tę sferę ludzkiejZIMA- I 998129
wiedzy, do której one rzeczywiście się odnoszą. Współczesne badania, chciażich punktem wyjścia była „obiektywna", a nie psychologiczna strona problemu,nieuchronnie doszły do konieczności wysunięcia „psychicznej" hipotezydla wyjaśnienia owego zjawiska.Jeżeli chcemy zająć się zjawiskiem UFO z religijnego i psychologicznegopunktu widzenia, powinniśmy przede wszystkim przemyśleć historięproblemu za pomocą tych terminów, w jakich zwykle objaśniali zjawisko„latających talerzy" ci, którzy wierzyli w ich istnienie, od czasu pierwszychobserwacji w latach 40. CO LUDZIE GOTOWI BYLI ZOBACZYĆ NA NIEBIE? Odpowiedź na to pytanie znaleźć można w krótkim przeglądzie popularnejliteratury fantastyczno-naukowej.Duch fantastyki naukowejHistorycy fantastyki naukowej zazwyczaj sytuują jej narodziny na początkuXIX stulecia. Niektórzy upatrują jej źródeł w opowiadaniach Edgara AllanaPoego, łączących w sobie realizm opisu z „tajemną" i okultystyczną treścią.Inni za pierwszego twórcę fantastyczno-naukowego uważają angielską pisarkęMary Wollstonecraft Shelley (żonę poety Percy B. Shelleya); jej Frankensteinalbo współczesny Prometeusz, wiążący fantastykę naukową z okultyzmem,stał się z czasem punktem odniesienia dla wielu dzieł tego gatunku.Typowe książki fantastyczno-naukowe pojawiły się jednak później, pod koniecXIX i na początku XX w., poczynając od Julesa Verne'a i Herberta Wellsa,aż po współczesnych autorów. Z podrzędnego gatunku literackiego, charakterystycznegodla amerykańskich „makulaturowych" wydawnictw periodycznychlat 30. i 40., fantastyka naukowa przeistoczyła się w następnych dziesięcioleciachw pełni uznany i szanowany na świecie gatunek literacki. Poza tym wieleobrazów filmowych, które osiągnęły niesłychany sukces, pokazuje, jak duch fantastykinaukowej zawładnął wyobraźnią szerokich mas. Tanie i sensacyjne filmyscience-fiction z lat 50. ustąpiły miejsca modnym i „ideowym" obrazom w rodzajuOdysei kosmicznej 2001, Gwiezdnych wojen czy Bliskich spotkań trzeciego stopnia,nie wspominając już o najpopularniejszym i najdłuższym z telewizyjnych seriali— Gwiezdnym safari.Duch fantastyki naukowej wypływa z filozofii, czy też ideologii, która częściejpozostaje w domyśle, niż jest wyrażona bezpośrednio w słowach, z którązgadzają się praktycznie wszyscy twórcy science-fiction. Filozofię tę możnaz grubsza zawrzeć w następujących stwierdzeniach:130<strong>FRONDA</strong>-13/14
1. Religia — w tradycyjnym sensie —jest nieobecna, albo traktowana powierzchownielub błędnie. Ten gatunek literacki sam w sobie jest bez wątpieniaproduktem ery „postchrześcijańskiej" (co widać już w utworach Poegoi Shelley). W fantastyce naukowej wszechświat przedstawiany jest w sposóbcałkowicie świecki, choć niekiedy z mistycznymi elementami wschodnimibądź okultystycznymi. „Bóg" jeżeli w ogóle jest wspominany, to jedynie jakonieokreślona i bezosobowa siła (na przykład „Moc" w Gwiezdnych wojnach —energia kosmiczna, posiadająca zarówno swoją dobrą, jak i złą stronę). Rosnącafascynacja współczesnego człowieka tematyką science-fiction to najlepszeświadectwo zagubienia tradycyjnych wartości religijnych.2. W centrum fantastyczno-naukowego Wszechświata (w miejscu nieobecnegoBoga) pojawia się CZŁOWIEK — zwykle nie taki, jakim jest obecnie,lecz taki, jakim „stanie się" w przyszłości, zgodnie ze współczesną mitologiąewolucji. I chociaż w bohaterach fabuł science-fiction można jeszczezobaczyć ludzi, to cały wysiłek autora skupia się na ich kontaktach z „supermanami"(„nadludźmi") różnego typu — od „wyżej rozwiniętych ras" przyszłości(a niekiedy i przeszłości) do przybyszów z innych galaktyk. Ideamożliwości istnienia „wysoko rozwiniętego" rozumnego życia na innychplanetach stała się częścią świadomości współczesnego człowieka w takwielkim stopniu, że nawet poważne rozprawy naukowe (i półnaukowe)traktują ją jako coś zrozumiałego samo przez się. Jedna z popularnych seriiksiążkowych (Erich von Daniken, Bogowie z kosmosu) przedstawia przypuszczalneświadectwa obecności w dawnych dziejach ludzkości „pozaziemskichistot", czyli „bogów", którym przypisane zostaje nagłe przebudzenierozumu w człowieku, tak trudne do wyjaśnienia na gruncie zwykłej teoriiewolucji. Poważni uczeni w Związku Sowieckim zastanawiają się nad tym,czy zniszczenie Sodomy i Gomory nastąpiło w wyniku wybuchu nuklearnego,czy „pozaziemskie" istoty już przed wiekami odwiedzały Ziemię, czy JezusChrystus był „kosmonautą" i czy dziś, być może, nie stoimy u progu„drugiego przyjścia" rozumnych istot z przestrzeni kosmicznej (patrz: ShellyOstrander, Lynn Schroeder, Psychic Discoveries Behind the Iron Curtain, BenthamBooks 1977; Wiaczesław Zajcew, Gosti iz kosmosa, Sputnik 1/1967 orazChramy i kosmiczeskije korabli, Sputnik 1/1968).Szacowni uczeni na Zachodzie tak bardzo wierzą w istnienie „pozaziemskichistot rozumnych", że już od osiemnastu lat próbują nawiązać z nimikontakt za pomocą radioteleskopów, obecnie zaś co najmniej w sześciu miejscachnaszej planety astronomowie prowadzą poszukiwania rozumnychZIMA.1998131
sygnałów z kosmosu. Z kolei współcześni „teologowie" protestanccy i katoliccy,którzy przywykli podążać za nauką, dokądkolwiek by ona prowadziła,debatują nad nowymi problemami w dziedzinie „ekzotologii" („teologii przestrzenikosmicznej"), dotyczącej możliwej natury „pozaziemskich ras" (patrz:Time z 24 kwietnia 1978 r.). Nie da się zaprzeczyć, że świat, który powołał dożycia fantastykę naukową, posiada nieodpartą siłę przyciągania nawet dla wieluuczonych mężów naszych czasów.Przyszłe „wyewolucjonowane" istoty w literaturze science-fiction niezmiennieprzedstawiane są jako te, które „przerosły" ograniczenia współczesnegoczłowieczeństwa, zwłaszcza granice „osobowości". Podobnie jak „Bóg" fantastykinaukowej, człowiek stał się do zadziwiająco bezosobowy. W książceArthura Clarka Koniec dzieciństwa nowa rasa ludzka podobna jest do dzieci, leczz twarzami pozbawionymi oznak indywidualności; są oni już przygotowani, bypoprowadzono ich przez dalsze „ewolucyjne" transformacje, żeby w końcowymrezultacie stać się bezosobowym „nadrozumem". W ogóle literatura science-fiction,w odróżnieniu od chrześcijaństwa (za to w zgodzie z niektórymiszkołami wschodniej myśli), postrzega „ewolucyjny rozwój" oraz „duchowość"jako wciąż wzrastającą depersonalizację.3. Fantaści widzą przyszłość świata i ludzkości jako „projekcje"dzisiejszych odkryć naukowych. W gruncie rzeczy jednak te „projekcje" zadziwiającoprzypominają codzienną rzeczywistość okultystycznych i otwarcie demonicznychdoświadczeń wielu wieków. Wśród cech, które posiadają „wysokorozwinięte" istoty przyszłości, znajdziemy między innymi: telepatię, umiejętnośćlewitowania, materializowania i dematerializowania, zmieniania widzialnejformy rzeczy lub stwarzania iluzorycznych scen czy istot siłą „czystej myśli",zdolność poruszania się z szybkością o wiele przewyższającą możliwościwspółczesnej techniki, opanowywania ciał mieszkańców Ziemi; a także rozwijanie„duchowej" filozofii, jaka „przewyższy wszystkie religie" i obiecuje stan,w którym „rozwinięte istoty rozumne" nie będą już więcej zależne od materii.Wszystko to są typowe chwyty i obietnice czarowników i biesów. W nowejksiążce na temat historii science-fiction zauważono, że „współczesnym aspektemfantastyki naukowej jest dążenie do wyjścia poza granice normalnego doświadczenia[...] za pośrednictwem wyobrażenia osób i zdarzeń, które pokonujągranice czasu i przestrzeni w takim sensie, w jakim je znamy". ScenariuszeGwiezdnego safari czy innych historii science-fiction, z ich futurologicznymi „naukowymi"wynalazkami, czyta się niekiedy jak urywki z żywotów dawnychświętych prawosławnych, w których opisywano działanie czarowników w czasach,gdy czarownictwo było jeszcze jednym z głównych przejawów pogańskie-132<strong>FRONDA</strong>- 13/14
go życia. W ogóle fantastyka naukowa nie jest ani za bardzo naukowa, ani futurologiczna— już prędzej cofa się ona do „mistycznych" źródeł współczesnejnauki, do nauki przedoświeceniowej, która jest znacznie bliższa okultyzmowi.Ta sama praca na temat historii science-fiction stwierdza, że „korzenie fantastykinaukowej, jak i korzenie samej nauki, tkwią w magii i mitologii". Dzisiejszebadania i eksperymenty w dziedzinie „parapsychologii" także wskazują na postępująceprzenikanie się nauki i okultyzmu — jest to wizja, z którą fantastykanaukowa znajduje się w pełnej zgodzie.Science-fiction w Związku Sowieckim (gdzie gatunek ten jest popularnytak samo jak na Zachodzie, choć rozwija się nieco inaczej) zajmuje się tymisamymi problemami, co i na Zachodzie. W ogóle tematyka „metafizyczna"w sowieckiej fantastyce naukowej (która rozwija się pod bacznym okiemcenzorów-materialistów) ewoluuje pod wpływem zachodnich autorów lubpod bezpośrednim oddziaływaniem hinduizmu, jak w przypadku pisarzaIwana Jefremowa. Czytelnik literatury science-fiction, mówiąc słowami Grebensa,„pozostaje z całkowicie chwiejną sposobnością krytycznej oceny różnicymiędzy nauką a magią, między uczonym a czarownikiem, między przyszłąrealnością a fantazją".ZIMA- 1 998133
„Fantastyka naukowa i na Wschodzie, i na Zachodzie — twierdzi tenże autor— dowodzi, podobnie jak inne aspekty współczesnej kultury, że najwyższymstopniem humanizmu jest okultyzm" (patrz: G. V. Grebens, Ivan Efremov's Theoryof Soviet Science-Fiction, Vantage Press, New York 1978).4. Fantastyka naukowa, jako gatunek futurologiczny, niemal z samej swojejnatury skłania się ku utopii; wiele powieści lub opowiadań jest w całościwypełnionych opisem doskonałych społeczeństw przyszłości, w większości pozostałychzaś autorzy mówią o „ewolucji" współczesnego społeczeństwa, prowadzącejje do czegoś wyższego, lub o spotkaniach z wyżej rozwiniętymi cywilizacjami,które przynoszą nadzieję na rozwiązanie dzisiejszych problemówi poradzenie sobie ze wszystkimi niedostatkami ludzkości. „Doskonałe istoty"z przestrzeni kosmicznej często posiadają zdolność „wszechwiedzy", zaś lądowaniastatków kosmicznych na Ziemi często zapowiadają „apokaliptyczne"zdarzenia — zazwyczaj zstąpienie życzliwych istot, które chcą kierować ludźmiw ich „ewolucyjnym doskonaleniu się".Można powiedzieć, że literatura science-fiction XX w. jest wymownym znakiemutraty chrześcijańskich wartości i chrześcijańskiego spojrzenia na świat;stała się ona potężnym środkiem rozpowszechniania niechrześcijańskiej filozofiioraz poglądów na życie i na historię, pozostając w gruncie rzeczy pod nieskrywanymlub zamaskowanym wpływem okultyzmu i wschodnich religii; w krytycznymczasie kryzysów oraz stanów przejściowych ludzkości stała się onagłówną siłą, zmuszającą do nadziei czy nawet do oczekiwania na „gości z kosmosu",którzy rozwiążą wszystkie problemy ludzkości i powiodą człowieka kunowemu „kosmicznemu" wiekowi w historii. I chociaż na pozór literaturascience-fiction nie jest religijna, lecz naukowa, to w rzeczywistości jest ona jednąz głównych form apostolstwa (w świeckiej formie) owej „nowej świadomościreligijnej", która zaleje ludzkość w miarę ustępowania chrześcijaństwa.Należy koniecznie o tym wszystkim pamiętać, gdy przystępujemy do analizowaniarzeczywistych informacji o pojawieniu się „niezidentyfikowanychobiektów latających", stanowiących zadziwiającą odpowiedź na pseudoreligijnenadzieje, jakie nagromadziły się w człowieku ery „postchrześcijańskiej".Spotkania z UFO i ich naukowe badaniaChociaż fantastyka w pewien sposób przygotowała ludzi na pojawienie sięUFO, nie możemy oczywiście przy „obiektywnej" ocenie rzeczywistości tegozjawiska opierać się na literaturze bądź na ludzkich nadziejach i pragnieniach.Zanim więc przejdziemy do kwestii, czym jest UFO naprawdę, po-134<strong>FRONDA</strong>13/14
winniśmy zapoznać się z faktami dotyczącymi natury i wiarygodności badań,które były prowadzone w tej dziedzinie. Czy rzeczywiście istnieje coś„tam", na niebie, czy też jest to wynik wypaczonego postrzegania oraz psychologicznegoi pseudoreligijnego dążenia, by „przyjmować pragnienie zarealność"?Zasługujący na zaufanie opis fenomenu UFO przedstawił francuskiuczony, który mieszka obecnie w Kalifornii — dr Jean Vallee, uchodzący zawysokiej klasy specjalistę w dziedzinie astrofizyki i cybernetyki oraz związanyod wielu już lat z naukową analizą problemu UFO. Jego świadectwojest dla nas szczególnie cenne również z tego powodu, że badał on uważniespotkania z UFO poza Stanami Zjednoczonymi, zwłaszcza we Francji,i dzięki temu może nakreślić obiektywną międzynarodową mapę rozprzestrzenianiasię tego zjawiska (patrz: UFOs in Space: Anatomy oj a Phenomenon,Balantine Books, New York 1977).Doktor Vallee uważa, że chociaż niezidentyfikowane obiekty latającebyły widywane od czasu do czasu w minionych wiekach, to ich „współczesnahistoria", jako masowego zjawiska, zaczyna się bezpośrednio po drugiejwojnie światowej. Ameryka zaczęła interesować się nimi po zaobserwowaniuich w 1947 r., jednak w Europie już wcześniej widziano kilka razy dziwne,świecące obiekty, którymi, jak się wydawało, kierowały istoty rozumne.W 1946 r., zwłaszcza w lipcu, miała miejsce cała seria spotkań z nimiw Szwecji i innych krajach Europy Północnej. Obiekty zauważone podczastej „skandynawskiej fali" brano początkowo za „meteory", potem za „rakiety"(lub „przewidzenia rakiet") czy „bomby", w końcu zaś za „powietrznestatki nowego typu", zdolne do niezwykłych manewrów na niebie i nie pozostawiająceśladów na ziemi, nawet jeżeli przypuszczano, że lądowały. Prasaeuropejska była pełna doniesień o tej fali dziwnych obserwacji, a w Szwecjimówiono o nich wszędzie; zarejestrowano około tysiąca przypadkówzaobserwowania nieznanych obiektów, lecz ani razu nie została wysuniętahipoteza o ich „pozaziemskim" czy „międzyplanetarnym" pochodzeniu.Doktor Vallee uważa, że powodem owej „fali" były istniejące, lecz nierozpoznaneobiekty, a nie jakiekolwiek wcześniejsze „słuchy o UFO" czy „oczekiwaniegości z kosmosu". W kolejnych „falach latających talerzy" dostrzegaon brak związku między wzrastającą popularnością fantastyki naukoweja szczytem aktywności UFO; wcześniej „fal latających talerzy" nie obserwowano,chociaż ogólna panika w Ameryce, jaka wybuchła po audycji radiowejOrsona Wellsa Wojna światów (według utworu Herberta George'a Wellsa),miała miejsce w 1938 r. Doktor Yallee dochodzi do wniosku, że „narodziny,ZIMA-1 998135
ozwój i rozprzestrzenienie się fenomenu UFO są zjawiskiem obiektywnym,nie zależącym od świadomego czy nieświadomego wpływu świadków orazod ich reakcji na obiekty".Pierwsze spotkanie, którego relacja stalą się własnością publiczną, miałomiejsce w Ameryce. Komiwojażer lecący własnym samolotem zauważył dziesięćdyskopodobnych przedmiotów, przypominających nieco talerze i przelatującychobok gór w stanieWaszyngton. Jego opowieśćpodchwyciły gazetyi tak zaczęła się „era latającychtalerzy". Interesującejest jednak, że nie była topierwsza tego typu obserwacjaw Ameryce: kilkaprzypadków nigdzie nieopublikowanych miałomiejsce parę miesięcywcześniej. Fala UFO przetoczyłasię także przez Węgryw czerwcu 1947 r. (zanotowanopięćdziesiątinformacji na ten temat).Wszystkich tych spotkańi obserwacji nie możnauważać jedynie za rezultathisterii. Przypadków zaobserwowaniaUFO w 1947 r.w Ameryce było szczególniewiele, zwłaszczaw czerwcu, lipcu i sierpniu.I chociaż niektóre gazetyzaczynały nieśmiało pisać o „międzyplanetarnych gościach", to jednak uczeninie traktowali tych doniesień serio — przypuszczano, że są to produkty wysokorozwiniętej ludzkiej techniki, najprawdopodobniej amerykańskiej, a byćmoże także rosyjskiej.Druga fala — w lipcu 1948 r. — przetoczyła się przez Amerykę i Francję.W USA doszło do spektakularnego nocnego spotkania, kiedy to lotnicypilotujący samolot D-3 linii lotniczych Eastern Airlines zauważyli sta-136<strong>FRONDA</strong>13/14
tek powietrzny z dwoma rzędami „iluminatorów", podobny do torpedy,otoczony błękitnym blaskiem i z ogonem pomarańczowych płomieni. Statekten wykonał gwałtowny manewr, unikając zderzenia z samolotem,i zniknął. W sierpniu tegoż roku w Sajgonie i innych rejonach Azji Południowo-Wschodniejwiele razy obserwowano na niebie „podłużne obiektypodobne do rakiet".Rok 1949 przyniósł wiadomości o dziwnych dyskach i sferach w Szwecjioraz o wielkiej liczbie spotkań z UFO w Ameryce, przy czym dwie obserwacjebyły udziałem doświadczonych badaczy-astronomów. Lata 1950-51również obfitowały w tego typu przypadki, szczególnie w USA i w Europie,jednak dopiero w roku 1952 miała miejsce pierwsza wielka międzynarodowafala UFO, które pojawiało się zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, weFrancji i w Afryce Północnej. W kulminacyjnym momencie tej fali pojawiłysię dwa sensacyjne doniesienia o zaobserwowaniu tajemniczych .obiektównad Białym Domem i nad Kapitolem w Waszyngtonie (w przestrzeni stalekontrolowanej przez radary). W sierpniu fala ogarnęła Danię, Szwecję, północneNiemcy i Polskę. Jednocześnie z Francji dotarły pierwsze informacjeo „lądowaniu" UFO i opis „maleńkich ludzików".W 1953 r. UFO nie pojawiało się falami, zanotowano jednak pewnąliczbę oddzielnych obserwacji. Najbardziej znacząca z nich miała miejscew mieście Bismarck w Północnej Dakocie, gdzie cztery tajemnicze obiektyw nocy przez trzy godziny wisiały i manewrowały w powietrzu nad stacją filtrów;oficjalny raport o tym zdarzeniu zajął kilkaset stron, łącznie z zeznaniamiwielu świadków, w tym lotników i żołnierzy.Największa międzynarodowa fala UFO, jaka w ogóle miała miejsce, przetoczyłasię przez świat w 1954 r. Francja została dosłownie zalana doniesieniamio coraz to nowych zdarzeniach — we wrześniu, październiku i listopadziepisano o dziesiątkach spotkań i obserwacji każdego dnia. Ta francuska fala jasnoukazała ludziom poważnie zajmującym się badaniem UFO pewien problem.Jak pisze Jean Vallee: „To zjawisko osiągnęło tak wielkie rozmiary, wywarłotak wstrząsające wrażenie na opinii publicznej i spowodowało takemocjonalną reakcję gazet, że apetyty uczonych zostały zgaszone na długoprzed tym, kiedy można było zorganizować poważne badania naukowe. W rezultacieżaden uczony nie chciał narażać na szwank swojej reputacji, oficjalniezajmując się tak nacechowanym emocjonalnie fenomenem; francuscy uczenizachowywali milczenie, dopóki fala nie przetoczyła się i nie zamarła".Francuska fala przyniosła ze sobą również typowe charakterystyki późniejszychspotkań z UFO: „lądowania" (z opisem określonych okoliczności),ZIMA 1998137
promienie światła wysyłane przez UFO do świadków, gaśniecie silnika w pobliżumiejsca spotkania, dziwne, maleńkie istoty w „skafandrach", traumatyczneprzeżycia świadków i ślady pozostawione także na ciele.Od 1954 r. na świecie zanotowano wiele tego typu zdarzeń, z wielkimimiędzynarodowymi falami w latach 1965, 1967 i 1972-73. Szczególnie licznei znaczące były spotkania w Ameryce Południowej.Najbardziej znane badanie UFO przeprowadzone przez organizacjepaństwowe to trwające od 1951 do 1969 r. badanie nazwane Projektem BłękitnejKsięgi, zakończone opublikowaniem tzw. Raportu Condona opracowanegoprzez zespół uczonych, któremu przewodniczył jeden z czołowych fizykówUniwersytetu Colorado. Każdy, kto z bliska obserwował pracęKomitetu Condona, mógł przekonać się, że uczeni ci nie traktowali fenomenuUFO serio, a zajmowali się głównie „opinią publiczną". Pragnęli wyjaśnićzagadkowe zjawisko tajemniczych obiektów, aby uleczyć ludzi ze strachuprzed nimi. Niektóre z grup zajmujących się „latającymi talerzami"obwiniały rząd USA, że wykorzystuje te badania jako zasłonę dymną dlaukrycia swej prawdziwej wiedzy o „rzeczywistej naturze" UFO; wszystkieświadectwa mówią jednak o tym, że badania te były przeprowadzone bardzoniedbale i nikt z uczonych nie traktował ich poważnie — zwłaszcza po tym,jak niektóre całkiem już dziwne historie o UFO zniechęciły badaczy. Pierwszydyrektor Projektu Błękitnej Księgi, kapitan Edward Ruppelt przyznał, że„gdyby siły wojenno-powietrzne postawiły sobie za cel zamącić i zagmatwaćsprawę, to nie mogłyby tego uczynić lepiej. [...] Problem starano sięzawikłać. [...] Wszystko oceniano z przyjętego już wcześniej punktu widzenia— że UFO nie istnieje" (patrz: Edward Ruppelt, Report on UnidentifiedFlying Objects, New York 1956). Raport Condona zawiera kilka stereotypowych„wyjaśnień" fenomenu UFO; jedno z nich twierdzi na przykład, że„to niezwykłe zjawisko powinno być zaliczone do kategorii prawie bezspornierzeczywistych zjawisk, które mają miejsce tak rzadko, że nie były, rzeczjasna, obserwowane nigdy przedtem, ani potem". Główny konsultant naukowyBłękitnej Księgi w ciągu niemal dwudziestu lat istnienia projektu,astronom z Uniwersytetu Północno-Zachodniego Allen Hynek otwarcie nazywato wszystko „pseudonaukowym projektem" (patrz: Allen Hynek, TheUFO Experience: A Scientific lnąuiry, New York 1977).W ciągu dwudziestu lat badań, jakiekolwiek by one były, naukowcy pracującynad Projektem Błękitnej Księgi zebrali informacje o ponad 1200dziwnych zjawiskach niebieskich, z których co czwarte pozostawało „zagadkowe"nawet po wykorzystaniu wszystkich dowolnie naciąganych „obja-138<strong>FRONDA</strong>-13/14
śnień". Wiele tysięcy innych przypadków zebrały i zbierają nadal prywatneorganizacje na całym świecie, mimo że niemal wszystkie organizacje rządowepowstrzymują się od jakiejkolwiek wzmianki na ich temat. W ZSRR poraz pierwszy poruszono publicznie tę kwestię w 1967 r., kiedy dr FeliksZigel z Moskiewskiego Instytutu Lotniczego w czasopiśmie Smiena wspomniał,że „sowieckie radary wyłapują niezidentyfikowane obiekty latająceod dwudziestu lat (patrz: Feliks Zigel, NLO: czto eto takoje?, Smiena 7/1967;oraz tegoż autora Nieopoznannyje lietajuszczije obiekty, Sowietskaja żyzń2/1968). W tym czasie w ZSRR, pod przewodnictwem ormiańskiego astronomaWiktora Ambarcumiana, odbyła się dotycząca kosmicznych cywilizacjikonferencja naukowa, podczas której padła zachęta do rozwiązywanianaukowych i technicznych problemów związanych z komunikacją z podobnymi„cywilizacjami", których istnienia nie podawano w wątpliwość. Rokpóźniej jednak temat UFO w ZSRR został zakazany. Od tej pory sowieccyuczeni o swych badaniach i hipotezach mogli opowiedzieć swoim zachodnimkolegom tylko podczas prywatnych spotkań.W Stanach Zjednoczonych problematyka UFO dla pracowników naukowychi wojskowych pozostaje nieco „poza granicami nauki"; w ostatnich latachjednak coraz więcej uczonych, zwłaszcza młodych, zaczęło odnosić siędo tej kwestii poważnie. Postanowili oni wyjaśnić ów fenomen oraz poszukaćwłaściwej metody zbadania go. Doktorzy Hynek i Vallee mówią o „niewidzialnymcollege'u" uczonych, którzy obecnie aktywnie zajmują się problememUFO, chociaż większość z nich nie życzy sobie, by ich nazwiskabyły publicznie wymieniane i kojarzone z tą tematyką.Istnieją oczywiście i tacy, którzy nadal kategorycznie zaprzeczają tymzjawiskom, objaśniając je jako branie rzeczywistych obiektów, aerostatów,samolotów itd. za UFO, nie wspominając już o szalbierstwach i psychologicznych„projekcjach". Jeden z takich naukowców, Philip Klass, znajdujeupodobanie w „demaskowaniu" UFO jako rzeczywistego zjawiska. Jego badaniaprzekonały go, że „idea cudownych statków kosmicznych z dalekichplanet jest w gruncie rzeczy czarującą bajką dla dorosłych" (patrz: PhilipKlass, UFOs Explained, New York 1974). Tacy twardogłowi badacze częściejjednak ograniczają się do przypadków, w których mają do czynienia z rzekomoautentycznym materialnym dowodem lądowania UFO (tzw. „bliskiekontakty drugiego stopnia" — będzie o nich mowa poniżej); nawet najbardziejzagorzali obrońcy istnienia UFO muszą bowiem przyznać, że takichdowodów w przypadku najbardziej przekonywających wiadomości o UFOjest bardzo mało. Jedyne, co rzeczywiście przez całe lata zmuszało uczonychZIMA-1 998139
do zajmowania się tym problemem na poważnie, to nie materialne dowodyowego fenomenu, lecz fakt, że wielu szacownych i zasługujących na zaufanieludzi widziało coś nie poddającego się objaśnieniu, co wywarło na nichniezatarte wrażenie. Doktor Hynek pisze o swoich badaniach: „Zawszemiałem takie poczucie, że rozmawiam z człowiekiem, który opisuje realnewydarzenie. Dla niego czy dla niej nie było to jedno z wielu błahych przeżyć,było ono żywe i w żadnym stopniu nie podobne do snu, było to przeżycie,do którego obserwator zazwyczaj nie był w ogóle przygotowany, ale natychmiastrozumiał, że jest to nieporównywalne z niczym zjawisko".Połączenie realności wrażeń przy spotkaniach z UFO (zwłaszcza w „bliskichkontaktach") z prawie zupełnym brakiem dowodów prowadzi downiosku, że badanie UFO ze swej natury nie jest badaniem zjawisk fizycznych,lecz analizą relacji świadków, oceną ich wiarygodności, niesprzecznościitd. Już samo to sytuuje owe badania raczej w granicach psychologii. Powinnoto również wystarczyć, by przekonać nas, że uporczyweposzukiwania „materialnych dowodów" to złe podejście do problemu.W tym kontekście wnioski Philipa Klassa, że „cudowne statki kosmiczne"to jedynie czarujące bajki dla dorosłych, nie są, być może, tak dalekie odprawdy. Zaobserwowanie UFO to jedno, zaś interpretacja, jaką ludzie nadająwłasnym (lub cudzym) obserwacjom, to zupełnie coś innego: pierwszemoże być w pełni realne, drugie natomiast jest „czarującą bajką", mitemnaszych dni.Doktor Hynek badał dużą liczbę spotkań z UFO i uczynił wiele, by wyeliminowaćspośród nich liczne naturalne, ludzkie pomyłki. Podkreśla on,że znaczna część obserwacji nie była udziałem wyznawców różnych kultów,lecz ludzi chwiejnych i niesolidnych. Wiele wiadomości przekazanych przeztego typu ludzi od razu oceniono jako nie zasługujące na zaufanie i nie weszłyone w ogóle do materiału badawczego. Najbardziej szczegółowe i wyważonerelacje pochodzą jednak od normalnych, odpowiedzialnych za swojesłowa ludzi, którzy są szczerze poruszeni lub wstrząśnięci swoimprzeżyciem i nie wiedzą, co o tym wszystkim mają sądzić. Im silniejsze przeżycie,im bliżej świadek przebywał z UFO, tym mniej jest skłonny o tymopowiadać. Kartoteka relacji o UFO to — jak się wyraził jeden z generałówamerykańskiego lotnictwa — kolekcja „nieprawdopodobnych historii, opowiedzianychprzez godnych zaufania ludzi". Zdrowy rozsądek nie pozwalanam wątpić, że za wieloma tysiącami poważnych relacji o UFO musi się rzeczywiściecoś kryć.140<strong>FRONDA</strong>- 13/14
Sześć kategorii spotkań z UFODoktor Hynek, badający tę sprawę bardziej szczegółowo niż jakikolwiekinny znany uczony, dla uproszczenia podzielił fenomeny UFO na sześć kategorii.Pierwsza — „nocne obiekty świecące" — odnosi się do zjawisk najczęściejobserwowanych i budzących najmniejsze zdziwienie. Większość takichobiektów łatwo można rozpoznać jako ciała niebieskie, meteoryty itd.Nie są one identyfikowane z UFO. Prawdziwie zagadkowe „nocne obiektyświecące" (to znaczy te, które pozostają „niezidentyfikowane") związane sąz rozumną działalnością, nie mogą być jednak rozpoznane jako zwyczajnysamolot i często widziane są przez wielu świadków, w tym policjantów, pilotówczy dyspozytorów lotniczych.Druga kategoria UFO to „dzienne dyski", które zachowują się podobniejak „nocne obiekty świecące". Są to osławione „latające talerze". Prawie wszystkieniezidentyfikowane obiekty tej kategorii mają kształt dysku, choć dopuszczalnesą różne warianty: od bardziej okrągłych do przypominających cygaro.Często wydają się one metaliczne i — zgodnie z relacjami świadków — sązdolne do nieprawdopodobnie szybkiego zatrzymania się i startu, a także charakteryzująsię niezwykłą zwrotnością (na przykład nagła zmiana kierunkulub nieruchome zawisanie), niemożliwą do osiągnięcia przez znane w naszychczasach statki powietrzne. Istnieje wiele dokumentalnych zdjęć podobnychdysków, lecz wszystkie one nie są zbyt przekonujące z powodu znacznego oddaleniaobiektów; nie wykluczone jest też hochsztaplerstwo. Podobnie jaki „nocne obiekty świecące", UFO należące do tej kategorii prawie zawsze poruszasię bezdźwięcznie; często widzi się je po dwa lub więcej jednocześnie.Trzecia kategoria to przypadki „radarowo-wizualne". Chodzi o lokalizacjęza pomocą radaru, potwierdzoną przez obserwację bezpośrednią (ponieważsam sygnał radarowy może dawać wiele fałszywych wyobrażeń). Większośćtakich zdarzeń ma miejsce w nocy, najbardziej zaś spektakularneprzypadki to obserwacje dokonane jednocześnie z kilku samolotów (niekiedyspecjalnie podniesionych w powietrze w poszukiwaniu UFO) z dostateczniebliskiej odległości. W takich wypadkach UFO zawsze manewruje szybciej odsamolotów, niekiedy jest śledzone, ale w końcu znika, rozwinąwszy niesłychanąprędkość (do 4 tysięcy mil na godzinę). Czasami, jak to bywa też w dwóchomówionych wcześniej kategoriach, obiekt jakby się dzieli i przekształcaw dwa lub więcej „zjawiska". Zdarza się i tak, że obiekty te, doskonalewidoczne przez lotników w powietrzu, w ogóle nie są rejestrowane naZIMA- I 998141
ekranach radarów. Spotkania tej kategorii, podobnie jak dwóch pierwszych,trwają od kilku minut do kilku godzin.Wiele przypadków należących do trzech pierwszych kategorii potwierdzająświadectwa dużej liczby godnych zaufania, doświadczonych i niezależnychświadków. Niemniej, jak zauważył dr Hynek, każde z tych zdarzeń mogłozajść z powodu niezwykle rzadkiego zbiegu okoliczności, a nie z powodu jakiegośnowego i nieznanego dotąd fenomenu. Kiedy jednak gromadzi sięmnóstwo dobrze udokumentowanych relacji, zgadzających się ze sobą, prawdopodobieństwotego, że są one jedynie błędną identyfikacją naturalnychobiektów, maleje niemal do zera. Jest to powód, dla którego poważni naukowcyzajmujący się problem UFO skupili obecnie swoją uwagę na zbieraniu dobrzeudokumentowanych świadectw. Analiza porównawcza wielu wiarygodnychrelacji zaczyna już ukazywać precyzyjne modele aktywności UFO.Emocjonalna reakcja osób, których kontakty z UFO można zaliczyć doopisanych wyżej trzech kategorii, to jedynie konsternacja i niezrozumienie:zobaczyli oni coś prawdziwie niewytłumaczalnego i odtąd męczy ich pragnienie,by ujrzeć to coś „choć odrobinę bliżej". Jedynie w nielicznych przypadkach— najczęściej u lotników, którzy próbowali śledzić UFO — pojawiałsię strach przy spotkaniu z obiektem, który, jak wynikało to z pozoru,kierowany był przez istoty rozumne, a swoimi technicznymi możliwościamiwyprzedzał dalece naszą współczesną technikę. Tymczasem w przypadku„bliskich kontaktów" ludzie przeżywają głębsze emocje i decydująca stajesię „psychiczna" strona fenomenu.„Bliskie spotkania pierwszego stopnia" (BS-1) to obserwacje świecącychobiektów z niedużej odległości (około 500 stóp lub mniej), przy czymświatło często jest bardzo jaskrawe i wywołuje luminescencje znajdującejsię pod nim ziemi. Gdy opisywano kształt obiektu, porównywano go zwykledo owalu, niekiedy z kopułą na górze. Ognie z kolei często bywają określanejako wirujące, zwykle przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Nierzadkoobiekty zawisają nisko nad ziemią, bezszelestnie lub z niewielkim szumem,czasami przesuwają się tuż nad samą ziemią, pokonując znaczneodległości, znikają natomiast zazwyczaj z nieprawdopodobną prędkością,nie wydając przy tym najmniejszego dźwięku i — jest to niemal reguła —unoszą się pionowo w górę. Relacji o tego typu „bliskich spotkaniach",których świadkami było jednocześnie kilka osób, jest dosyć wiele. Wewszystkich świetnie udokumentowanych przypadkach relacje świadkówzgadzają się, jak gdyby chodziło o rzeczywistą obserwację tego samegoobiektu (lub obiektów identycznych). Jest prawidłowością, że wszystkie ta-142<strong>FRONDA</strong>-13/14
kie kontakty miały miejsce nocą w bardzo oddalonych od siebie miejscach,a każde zdarzenie miało po kilku świadków (w przypadkach badanych przezdra Hynka średnio trzech lub czterech).„Bliskie spotkania pierwszego stopnia" zawsze są wstrząsające i częstoprzypominają koszmar, nigdy jednak nie zostawiają po sobie żadnych widocznychśladów; świadkowie są zazwyczaj tak wstrząśnięci tym, co zobaczyli, żezapominają zrobić zdjęcia, nawet jeśli mają pod ręką aparat. Typowe wrażenie,jakie wywołuje na świadku takie spotkanie, zostało opisane przez jednąz osób, która zobaczyła UFO w 1955 r.: „Uwierzcie mi, że jeśli ktokolwiek zobaczytaki obiekt tak blisko chociażby przez jedną minutę, to wryje się to muw pamięć aż do śmierci". Owe zetknięcia są tak niezwykłe, że często nikt niewierzy w opowiadania świadków — jest to powód, dla którego wielu mówio tym w sekrecie, po upływie całych lat, lub w ogóle milczy. Takie zdarzeniaw większym stopniu są rzeczywiste dla tych, którzy je przeżyli — dla wszystkichpozostałych są one całkowicie nieprawdopodobne.Typowy „bliski kontakt pierwszego stopnia" przeżyli w 1966 r. dwaj pomocnicyszeryfa z Portage County, w stanie Ohio. Szesnastego kwietniaokoło 5°" rano, gdy zatrzymali się obok samochodu zaparkowanego na poboczudrogi, ujrzeli w powietrzu obiekt „wielki jak dom", który opuścił sięna wysokość wierzchołków drzew. Potem przybliżał się do ludzi, świecąc corazsilniej i w miarę zbliżania się oświetlał wszystko wokół jaskrawym światłem,aż w końcu zawisł nad nimi z cichym brzęczeniem. Następnie obiektzaczął się oddalać, oni zaś podążali za nim jeszcze przez około 70 mil do granicystanu Pensylwania z szybkością 105 mil na godzinę. Dwóch innych policjantówrównież wyraźnie widziało ów obiekt, kiedy podniósł się on wyżej,a później wzbił się nagle w górę i zniknął. Wszystko działo się o świcie.Żądanie Kongresu zmusiło realizatorów Projektu Błękitnej Księgi do zbadaniatego przypadku; „wyjaśniono" go jako „zaobserwowanie planety Wenus",zaś oficerowie, którzy powiadomili o zajściu, stali się ofiarami napaścii drwin ze strony prasy— w rezultacie doprowadziło to do rozbiciarodziny jednego z nich, jego zdrowie zostało nadszarpnięte, a kariera złamana.Osobiste tragedie, podobne do tej, stały się wśród ludzi, którzy mieli„bliskie kontakty pierwszego stopnia", tak często spotykane, że należałobyje włączyć do „typowych charakterystyk" owego fenomenu.„Bliskie spotkania drugiego stopnia" (BS-2) w istocie przypominająBS-1, różnią się jednak tym, że pozostawiają po sobie niekiedy uderzającefizyczne i (lub) psychiczne ślady swej obecności. Do takich śladów należą:znaki na ziemi, spalone lub nadpalone drzewa oraz inna roślinność, wpływZIMA- 1 998143
na urządzenia elektryczne wywołujący zakłócenia czy powodujący gaśnieciesilników samochodowych, niepokój u zwierząt przejawiający się w nienormalnymzachowaniu, a także oddziaływanie na ludzi rozpoznawalne w formieczasowego paraliżu lub oniemienia, żaru, duszności i innych nieprzyjemnychuczuć, czasowej utraty ciężaru (prowadzącej niekiedy do lewitacji),nagłego uwolnienia się od cierpień i bólów, pojawienie się różnorodnychpsychicznych i fizycznych następstw, na przykład niezwykłych śladów naciele. Spotkania z UFO tego rodzaju dają największe możliwości badaniomnaukowym, gdyż poza relacjami świadków istnieją dowody rzeczowe, któremożna zbadać. W rzeczywistości jednak takich badań przeprowadzono bardzomało, po części dlatego, że same dowody były niewystarczające lubw dużej mierze — subiektywne. Opracowano katalog, w którym na dwudziestuczterech stronach zestawiono osiemset tego typu przypadków. Ani razujednak nie odnaleziono choćby jednej prawdziwej „części" UFO, pozostawionezaś na ziemi znaki okazały się tak samo zagadkowe jak tajemniczeobiekty. Najczęściej ślady po lądowaniu (kiedy UFO znajdowało się na ziemilub unosiło się bezpośrednio nad tym miejscem) to wypalone, wysuszonelub wgłębione działki w formie obrączki o średnicy 20-30 stóp i grubości1-3 stóp. Owe „obrączki" nie znikały przez wiele tygodni i miesięcy, a sąnawet udokumentowane przypadki, że przez rok lub dwa lata ziemia wewnątrzobrączki pozostawała jałowa. Chemiczne analizy pobranych próbekgruntu z tych miejsc nie pozwalają na wysnucie jakichkolwiek wnioskówo naturze owego zjawiska.„Bliskie spotkania drugiego stopnia" przytrafiają się ludziom, którzyznajdują się w nocy na opustoszałych odcinkach dróg. W wielu podobnychprzypadkach świecący obiekt ląduje nieopodal w polu lub na drodze przedsamochodem osobowym lub ciężarówką; silnik i reflektory samochoduprzestają działać, a siedzący w środku ludzie z przerażeniem patrzą na UFO,dopóki nie zniknie — najczęściej czyni to, podrywając się w górę niespodziewaniei bezdźwięcznie; potem silnik samochodu znów zaczyna pracować,niekiedy zapala się samoczynnie.Najstraszniejsze jednak kontakty z UFO to — zgodnie z relacjami —„bliskie spotkania trzeciego stopnia" (BS-3), a zwłaszcza spotkania z „istotamiożywionymi" („pasażerami" lub „humanoidami"). Pierwsza reakcjawiększości ludzi, którzy słyszą o podobnych zdarzeniach, to wizja „maleńkichzielonych ludzików", a następnie lekceważące machnięcie ręką i uznaniecałego zajścia za oszustwo lub halucynację. Jednakże sukces niedawnonakręconego w USA filmu, który nosi taki sam tytuł, jak opisywana144<strong>FRONDA</strong>13/14
wcześniej kategoria kontaktówz UFO — Bliskiespotkania trzeciego stopnia(konsultantem naukowymbył dr Hynek), a takżebadania przeprowadzoneprzez naukowców w InstytucieGallupa z 1974 r.,wskazujące, że 5 procenttych, którzy słyszelio UFO, wierzy w ich rzeczywisteistnienie, zaś 46procent wszystkich ankietowanychwierzy w rozumneżycie na innychplanetach (J. A. Hynek, J.Vallee, The Edge of Reality,Chicago 1975) —wszystkoto świadczy o coraz szybciejwzrastającej gotowościwspółczesnego człowieka,by uznać ideę realnychkontaktów z „nieludzkimrozumem". Fantastyka naukowaurodziła obrazy,„ewolucja" stworzyła filozofię, a technologia „wieku kosmicznego" zabezpieczyłamożliwość takich kontaktów.Jest to porażające, ale tego typu kontakty miały już widocznie miejscew rzeczywistości w naszych czasach, jak potwierdzają to relacje wielu godnychzaufania świadków. To z kolei oznacza, że pierwszorzędnego znaczenianabiera interpretacja — wyjaśnienie, jakie powinno być przypisane tym wydarzeniom.Czy stoi za nimi rzeczywisty kontakt z „gośćmi z kosmosu", czyteż jest to wymuszone przez „ducha czasów" objaśnienie kontaktów zupełnieinnego rodzaju? Jak zobaczymy poniżej, współcześni naukowcy badającyproblem UFO również postawili to pytanie.Doktor Hynek przyznaje się, że najchętniej zanegowałby samą możliwośćspotkań BS-3: „Otwarcie mówiąc, byłbym bardzo zadowolony, gdybydało się obejść ten problem milczeniem. I zrobiłbym to, gdybym nie naruszałZIMA 1998145
tym samym naukowej zasady sumienności". Jednakże dąży on do zachowanianaukowej obiektywności i uznaje za niemożliwe zignorowanie dobrzeudokumentowanych przypadków tego dziwnego fenomenu, poświadczonychprzez wiarygodnych świadków. Doktor Hynek wspólnie z drem Vallee skatalogowałprawie 1250 „bliskich spotkań". W 750 z nich jest mowa o lądowaniustatków, a w ponad 300 — o „humanoidach" znajdujących się w środkulub w pobliżu statku, przy czym około 100 ostatnich to przypadki potwierdzoneprzez wielu naocznych świadków.Oto jeden z takich przypadków spotkania z „humanoidami", który miałmiejsce w 1961 r. na terytorium jednego z północnych, równinnych stanówUSA. Czworo myśliwych wracało późno do domu, gdy jeden z nich dostrzegłnagle płomienisty obiekt spadający w dół. Wydało mu się, że to samolot, któryuległ awarii i upadł na drogę, pół mili od nich. Kiedy znaleźli się na miejscu„awarii", wszyscy czterej zobaczyli obiekt w kształcie podłużnego cylindra,który wbił się pod kątem prostym w ziemię na polu, zaś wokół niego stały czterypostacie przypominające ludzi (dzieliła ich odległość około 160 metrów). Poświecilireflektorami na jedną z figur, która miała około 130 centymetrów wysokościi ubrana była w coś w rodzaju białego kombinezonu; figura dała znak,by nie podchodzili. Długo nie zwlekając, myśliwi (wciąż myśleli, że to awaria samolotu)pojechali na poszukiwanie policji. Kiedy wrócili, zobaczyli tylko kilkasłabych czerwonych ogników, podobnych do świateł samochodu. Razem z policjantemwjechali na pole i podążyli za ognikami, lecz nagle spostrzegli, żeognie znikły absolutnie bez śladu. Kiedy zdenerwowany policjant odjechał, myśliwiznów zobaczyli „cylinder", który z czerwonawym połyskiem opuszczał sięz nieba. Kiedy obiekt wylądował, natychmiast obok niego pojawiły się dwie figuryi wtedy rozległ się wystrzał (żaden z myśliwych nie przyznaje się, że to onwystrzelił). Jedna z postaci, „ranna" w ramię (dało się słyszeć głuche uderzenie),odwróciła się i padła na kolana. Myśliwi w panice rzucili się do samochodui uciekli, po drodze postanowili nie opowiadać nikomu o całym zdarzeniu.Powrócili do domów z dziwnym wrażeniem, jakby w ciągu nocy zagubili jakiśodcinek czasu. Następnego dnia jednego z tych ludzi odwiedziło w pracy kilkuelegancko ubranych mężczyzn, wyglądających na „oficjalnych przedstawicieli".Zadawali mu pytania na temat wypadku (nie wspomniał o wystrzale), potemodwieźli go swoim samochodem do domu, gdzie oglądali jego odzież i obuwie,a następnie odjechali, poprosiwszy przedtem, by nikomu nie wspominał o zdarzeniu.Myśliwy przypuszczał, że byli to przedstawiciele wojskowych sił powietrznychUSA, którzy starali się ukryć jakiś nowy „tajny wynalazek", jednak ludzieci nic o sobie nie mówili, ani nie pojawili się nigdy więcej. Cala czwórka146<strong>FRONDA</strong>-13/14
yła tak przerażona swoimi przygodami, że dopiero po sześciu latach jedenz nich opowiedział o wszystkim agentowi skarbowemu.Główne wydarzenia w tej historii są typowe dla „bliskich spotkań trzeciegostopnia". Nieco inne były okoliczności słynnego „lądowania" w Kelly— maleńkim miasteczku w pobliżu Hopkinsville, w stanie Kentucky.Zdarzenie to było szczegółowo badane przez policję, wojskowe siły powietrznei niezależnych badaczy. Wieczorem i nocą 21 sierpnia 1955 r. siedmiorodorosłych i czworo dzieci z pewnego farmerskiego gospodarstwa spotkało„humanoidy". Całe zajście trwało dosyć długo; rozpoczęło się0 godzinie 7 00 , kiedy chłopiec, syn farmera, zobaczył, jak latający obiekt wylądowałna tyłach domu. Nikt mu nie uwierzył, lecz po godzinie wszyscy zobaczyli,że w kierunku domu maszeruje „maleńki człowieczek", rozsiewający„dziwny blask", z podniesionymi do góry rękoma. Dwóch mężczyznzaczęło strzelać do owej istoty, kiedy znajdowała się ona około 5 metrów oddomu; ta przewróciła się na ziemię i znikła w ciemnościach. Wkrótce potemdruga taka istota pokazała się w oknie; znów zaczęto strzelać do niej, a onaznikła. Mężczyźni wyszli na zewnątrz i zaczęli strzelać do jeszcze jednejistoty, której ręka zakończona była czymś w rodzaju szponów. Zobaczyli jąna dachu. Inna istota upadła na ziemię, kiedy trafiła w nią kula. Mężczyźniwidzieli i ostrzelali jeszcze kilka istot (być może jednak były to wciąż te sameistoty), lecz w pewnym momencie dostrzegli, że kule odbijają się od nich1 nie wyrządzają im krzywdy; sądząc po dźwięku było to podobne do strzelaniaw wiadro. Po wystrzeleniu bez jakichkolwiek skutków czterech paczeknabojów wszyscy znajdujący się w domu — jedenaście osób — śmiertelnieprzerażeni, wskoczyli do samochodu i popędzili na komisariat policjiw Hopkinsville. Policja przybyła na farmę po północy i dokładnie przeszukałacałe gospodarstwo. Znalazła wiele niezwyczajnych śladów, w tym kilkadziwnych meteorów, które spadły na farmę, jednak nie odnaleziono żadnej„istoty". Wkrótce po odjeździe policji istoty pojawiły się ponownie, budzącjeszcze większe przerażenie mieszkańców farmy.W tym przypadku „humanoidy", zgodnie z opisem, mierzyły od 100 do120 centymetrów, posiadały ogromne dłonie i oczy (bez źrenic i powiek),duże spiczaste uszy, a ich długie ręce zwisały aż do ziemi. Z jednej stronywydawało się jakby byli bez ubrania, z drugiej jednak — jakby posiadali„pancerz z niklu". Podkradali się do domu zawsze od zaciemnionej strony,natomiast nie podchodzili, kiedy na zewnątrz było włączone światło.Doktor Hynek wyznacza subtelną granicę między „bliskimi spotkaniamitrzeciego stopnia" a przypadkami „kontakterów". „Kontakterzy" staleZIMA1998147
spotykają się z ufoludkami, często przekazują w ich imieniu pseudoreligijneprzesiania o „wysoko rozwiniętych" istotach na innych planetach, które przygotowująsię, by przynieść „pokój na Ziemię". Osoby te często związane sąz religijnymi kultami UFO. Całkiem inaczej przedstawia się sprawa BS-3,które przypominają inne „bliskie spotkania"; ich uczestnikami są ludziepodobnej profesji i jednakowej wiarygodności, na których spada to w sposóbrównie nieoczekiwany, przy czym wstrząs wywołany widokiem czegoś taknieprawdopodobnego jest u wszystkich jednakowo głęboki. Opowiadają, żeufonauci, których widzieli, zbierali próbki gruntu i kamieni, wydawali się zainteresowaniludzkimi budowlami i środkami komunikacji lub naprawialiswój statek. Zgodnie z większością opisów „humanoidy" posiadają duże głowyi nieludzkie cechy twarzy (oczy mają ogromne i szeroko rozstawione lubnie mają ich wcale, nosy maleńkie lub ich brak, zamiast ust — szpara), nóżkijak patyki, brakuje im szyi; niektórzy są wzrostu dorosłego człowieka, inni,jak w Kelly, mają około metra wysokości. Niedawno zakończono kolejnyspis relacji, w którym opisano około tysiąca przypadków BS-3.Istnieje też wiele świadectw, danych przez ludzi poważnych i ze wszechmiar godnych zaufania, o tym, że zostali „porwani" przez UFO i poddawanoich „testom". Prawie wszystkie takie sprawozdania (jeśli nie liczyć „kontakterów")przekazane zostały w stanie głębokiej hipnozy; przeżycie jest takbardzo traumatyczne dla świadków, że ich świadomość nie rejestruje wydarzeńi dopiero po jakimś czasie zgłaszają się oni na seanse hipnozy, żebyotrzymać wyjaśnienie zagadkowych „dziur w czasie" związanych z ich „bliskimikontaktami", z których pamiętają tylko początek.Jeden z najbardziej znanych przypadków „porwania" miał miejsce okołopółnocy 19 września 1961 r. niedaleko Whitefield, w stanie New Hampshire.Na ten temat powstała nawet książka Johna Fullera pt. Przerwana podróż, drukowanaw skróconej wersji w czasopiśmie Look. Tej nocy Barney i Betty Hillwracali z urlopu; niespodziewanie ujrzeli zniżający się pojazd UFO, który wylądowałna drodze prosto przed ich samochodem. Podeszło do nich kilka„humanoidów" — i to jest wszystko, co zapamiętali. Dwie godziny późniejocknęli się na tej samej drodze, tyle że 35 mil dalej. Ta amnezja trwożyła ich,powodowała fizyczne i nerwowe dolegliwości, postanowili więc w końcu zasięgnąćporady u psychiatry. Podczas hipnozy oboje, niezależnie od siebie,opowiedzieli, co stało się w „utraconym czasie". Oboje twierdzili, że wziętoich na pokład „statku" i przeprowadzono na nich fizyczne badania, międzyinnymi wzięto do analizy kawałki skóry i paznokci. Puszczono ich, jak się domyślilizahipnotyzowani, ponieważ myślano, że nie będą pamiętać tego, co148<strong>FRONDA</strong>-13/14
widzieli. Opowiadając swoje przeżycia, państwo Hill reagowali w sposób takemocjonalny, jakby od nowa przeżywali cale zdarzenie.Podobny przypadek miai miejsce o godzinie 3 30 w nocy 3 grudnia 1967 r.w Ashland, w stanie Nebraska. Tamtejszy policjant zobaczył na drodze obiektz szeregiem przyćmionych świateł. Kiedy zbliżył się do niego, pojazd podniósłsię w powietrze. Policjant złożył swoim przełożonym raport o „latającym talerzu"i poszedł do domu z silnym bólem głowy, brzęczeniem w uszach i czerwonąblizną, która pojawiła mu się pod prawym uchem. Później okazało się,że w nocy stracono z nim na jakiś czas łączność, a on nie umiał powiedzieć,co w tym czasie robił. W czasie hipnozy wyznał, że podążył za UFO, któreponownie wylądowało. Ufonauci oślepili go jaskrawym światłem, a następniezabrali na pokład swojego „statku", gdzie widział pulpity kierownicze i urządzeniaprzypominające komputery (coś podobnego zaobserwował też francuskiinżynier, którego „porwano" na 18 dni). „Humanoidy", ubrane w kombinezonyz emblematem skrzydlatego węża, powiedziały policjantowi, żeprzybyły z sąsiedniej galaktyki, posiadają swoje bazy na terytorium USA i poruszająsię za pomocą „odwróconego magnetyzmu"; czasami kontaktują sięz Ziemianami, gdyż „chcą zaintrygować ludzi". Ufonauci wypuścili policjanta,ZIMA-1 998149
przykazawszy mu, by nie mówił nikomu, co zdarzyło się tej nocy 0- Vallee, TheInvisible College, New York 1975).Na pierwszy rzut oka opowieści takie wydają się nieprawdopodobne,niczym jakieś straszne halucynacje albo płody chorego umysłu. Jest ich jednakobecnie zbyt wiele, aby można było je zlekceważyć. Jeśli byłyby to spotkaniaze zwyczajnymi, ziemskimi statkami powietrznymi, wieści niebrzmiałyby szczególnie zadziwiająco. Poza tym sami psychiatrzy podkreślają,że rezultaty głębokiej hipnozy są dosyć wiarygodne; sam zahipnotyzowanyczęsto nie może odróżnić prawdziwych faktów od „wmówień" wpojonychmu do mózgu bądź przez hipnotyzera, bądź przez kogoś podczaswspomnianego „bliskiego spotkania". Jednak jeśli nawet przeżycia te nie sąw pełni „realne" (jako obiektywne zjawiska w czasie i przestrzeni), to samfakt, że tyle ich „wmówiono" tak dużej liczbie osób w ostatnich latach, musidawać do myślenia. Bez wątpienia również za przypadkami „porwań" cośmusi się skrywać. Od niedawna badacze UFO zaczęli szukać innego wyjaśnieniatych zjawisk.Podobne wydarzenia, a zwłaszcza „bliskie kontakty" z lat 70., znaczącowiążą się z „paranormalnymi" oraz okultystycznymi fenomenami. Bezpośrednioprzed spotkaniem z UFO ludzie mają albo dziwne sny, albo słyszą stukza drzwiami, za którymi nie ma nikogo, albo przychodzą do nich dziwniprzybysze (już po spotkaniu z UFO); niektórzy świadkowie otrzymują odufonautów telepatyczne wiadomości. Teraz UFO materializuje i dematerializujesię, zamiast przylatywać i odlatywać z ogromną prędkością; niekiedymają miejsce „cudowne uzdrowienia" w ich pobliżu lub w promieniach ichświatła. Jednakże „bliskie spotkania" są również brzemienne w leukemięi chorobę popromienną; często u świadków występują tragiczne zaburzeniapsychiczne: rozpad osobowości, szaleństwo, samobójstwa (J. A. Keel, UFOs:Operation Trojan Horse, New York 1970).Wzrost znaczenia „komponentu psychicznego" zmusił badaczy, by szukaćanalogii między obserwacjami UFO a fenomenami okultystycznymii próbować odnaleźć klucz do zrozumienia UFO w skutkach psychicznych,jakie wywołują takie spotkania. Wielu uczonych zwraca uwagę na podobieństwofenomenu UFO do dziewiętnastowiecznego spirytyzmu, który równieżłączył zjawiska psychiczne z dziwnymi efektami fizycznymi, lecz posługiwałsię o wiele prymitywniejszą „technologią". W latach 70. stopniowozaczęła zanikać przepaść między „normalnymi" fenomenami UFO z przeszłościa kultami UFO, co można uznać za skutek rosnącej podatności ludzitego dziesięciolecia na praktyki okultystyczne.150<strong>FRONDA</strong> - 13/14
Wyjaśnienie fenomenu UFODoktor Vallee w swojej ostatniej książce The Invisible College opowiada, co natemat UFO sądzą wybitni badacze i naukowcy. Jest on zdania, że „niemal jużprzybliżyliśmy się" do zrozumienia tego zjawiska. Zwraca uwagę, że idea„pozaziemskiego rozumnego życia" stalą się w ostatnich latach zadziwiającomodna, zarówno wśród uczonych, jak i wróżek, i jest to rezultat „wielkiegopragnienia kontaktu z wyższymi formami rozumu, które mogą wskazaćdrogę naszej nieszczęśliwej, zmęczonej, ciężko chorej planecie". Cocharakterystyczne, widzi on, że myśl o gościach z kosmosu stała się „wielkimmitem" lub też „cudowną nieprawdą naszych czasów". „Dla wielkiejliczby ludzi oczekiwanie gości z kosmosu stało się niezwyczajnie ważne" —podkreśla dr Vallee.Niemniej uważa on wiarę w ten mit za zbyt naiwną: „To wyjaśnienie zbytproste i niedostateczne dla wytłumaczenia różnorodnego zachowania ufonautówi ich kontaktów z ludźmi". Doktor Hynek zauważył, że chcąc wyjaśnićwszystkie oddziaływania UFO powinniśmy przyjąć, iż są one „fenomenem,który bez wątpienia przejawia się w oddziaływaniu fizycznym, posiada jednakrównież właściwości świata psychicznego". Doktor Vallee doszedł downiosku, że UFO „jest skonstruowane jednocześnie jako fizyczna załoga i jakoukłady psychiczne, których dokładne własności przyjdzie jeszcze ustalić".Prawdę mówiąc, teoria, że UFO to fenomen nie całkiem fizyczny, lecz pewnaodmiana zjawisk „paranormalnych" czy psychicznych, była już głoszonaprzez niektórych uczonych na początku lat 50. Ich zdanie zostało jednakpóźniej odrzucone, z jednej strony przez zwolenników kultów, upierającychsię przy „pozaziemskim" pochodzeniu UFO, z drugiej zaś strony przez oficjalneoświadczenia organów rządowych, podtrzymujące rozpowszechnioneprzekonanie, że zjawiska te to płód wyobraźni obserwatorów. Dopiero niedawnopoważni naukowcy zaczęli zgadzać się co do tego, że fenomeny UFO,chociaż posiadają pewne „fizyczne" charakterystyki, w żaden sposób nie mogąbyć jakimiś „statkami kosmicznymi", lecz bez wątpienia przynależą dosfery zjawisk parafizycznych czy okultystycznych.W istocie, dlaczego na przykład tak wiele statków UFO wylądowało naśrodku drogi? Dlaczego tak nowoczesne pojazdy potrzebują tak częstych „postojów"?Dlaczego ich załogi wciąż i wciąż (od z górą dwudziestu pięciu lat)zbierają takie mnóstwo kamieni i patyków lub „testują" tak dużą liczbę ludzi?Dlaczego to robią, jeśli rzeczywiście są, jak utrzymują to same „humanoidy",statkami zwiadowczymi? Doktor Yallee nie bez powodu zadaje pytanie, czyZIMA- 1 998 151
idea „gości z kosmosu" nie służy jako „przykrywka dla zamaskowania rzeczywistej,nieskończenie bardziej złożonej natury technologii, która została zaobserwowana?".Twierdzi on, że „nie mamy do czynienia z idącymi jedna za drugąfalami inwazji z kosmosu. Mamy do czynienia z systemem kontroli". „To,co odbywa się w czasie spotkań z UFO, można nazwać kontrolowaniem ludzkichwierzeń. [...] Z każdą nową falą UFO ich wpływ na społeczeństwo stajesię coraz wyraźniejszy. Coraz większa część młodych ludzi fascynuje się kosmosem,fenomenami psychicznymi, nowymi dziedzinami poznania. Pojawiasię coraz więcej książek i artykułów zmieniających naszą cywilizację." W innejksiążce ten sam uczony zwraca uwagę, że „możliwe jest zmusienie dużejczęści dowolnego społeczeństwa, by uwierzyła w istnienie nadprzyrodzonychras, latających talerzy, zamieszkałych światów. Wystarczy odegrać przed nimikilka dokładnie opracowanych scen, których poszczególne elementy przystajądo kultury i przesądów danego czasu i miejsca" 0- Vallee, Passport to Magonia,Chicago 1969).Ważna okoliczność, rzucająca światło na znaczenie owych „dokładnieopracowanych scen", często jest podkreślana przez wnikliwych badaczy UFO,zajmujących się zwłaszcza BS-3 i „kontakterami": wszystkie te sceny są głęboko„absurdalne" lub jest w nich tyle samo absurdalnego, co racjonalnego. Poszczególne„bliskie spotkania" posiadają swoje drobne elementy, jak naprzykład cztery placuszki, które ufonauta dał farmerowi w stanie Wisconsinw 1961 r. Jeden z placuszków został nawet poddany analizie w laboratoriumproduktów spożywczych i medycznych departamentu zdrowia, gdzie okazałosię, że jest „ziemskiego pochodzenia". Jeszcze bardziej zastanawiające jest to,że same kontakty są zadziwiająco bezmyślne, bez jakiegokolwiek celu czy zadania.Pewien psychiatra z Pensylwanii wyciągnął wniosek, że absurdalność,charakterystyczna niemal dla wszystkich spotkań z UFO, w gruncie rzeczyprzypomina sposób odbierania świata u osób zahipnotyzowanych. „Gdy ludziewytrąceni są z równowagi duchowej poważnymi problemami i sprzecznościamii wytężają umysł w poszukiwaniu sensu, wówczas, by osiągnąć psychicznąintegrację, wyjątkowo szeroko otwierają się na przekazy myśli z zewnątrz."Doktor Vallee porównuje ten odbiór z irracjonalnymi koanami mistrzów buddyzmuzen i zauważa podobieństwo między spotkaniami z UFO a okultystycznymiobrzędami inicjacji, które „otwierają poznanie" „nowego systemu symboli".Wszystko wskazuje na to, co on nazywa „następną formą religii".Oznacza to, że kontakty z UFO nie są niczym innym, jak tylko współczesnąformą okultystycznych fenomenów, istniejących już długie wieki. Ludzieodeszli od chrześcijaństwa i oczekują zbawicieli z kosmosu; właśnie152<strong>FRONDA</strong>- 13/14
dlatego fenomen ten mnoży obrazy przybyszy z innych planet oraz ich gwiezdnychstatków. Czym jednak sam w sobie jest ów fenomen? Kto i w jakimcelu zajmuje się „opracowywaniem" owych scen?Współcześni badacze znaleźli już odpowiedzi na co najwyżej dwa pierwszepytania. Jednakże z powodu swojej niekompetencji w dziedzinie zjawisk religijnychnie w pełni uświadamiają sobie znaczenie własnych odkryć. Jedenz owych naukowców, Brad Stiger, wykładowca college'u w stanie Iowa, napisałna ten temat wiele książek, a po drobiazgowym przestudiowaniu BłękitnejKsięgi (wydanej niedawno z inicjatywy wojskowo-powietrznych sił USA) doszedłdo następującego wniosku: „Mamy do czynienia z wielowymiarowymzjawiskiem parafizycznym, które w znaczącej mierze nie wykracza poza planetęZiemia". Doktor Hynek i dr Vallee, chcąc wyjaśnić fenomen UFO, wysunęlihipotezę o „związanych z Ziemią cudzoziemcach". Mówią oni o „wzajemnieprzenikających się światach" tu na Ziemi, z których to światów mogą przychodzićdo nas owi „cudzoziemcy", tak jak na przykład Poltergeist', oddziałującymaterialnie, lecz pozostający zjawiskiem niewytłumaczalnym. John Keel, któryrozpoczął badania nad UFO jako sceptyk i zdecydowanie niewierzący agnostyk,pisze: „Prawdziwa historia UFO to historia o duchach i wizjach, o straszliwychZIMA-1998153
ozstrojach umysłowych; o niewidzialnym świecie, który okrąża nas i niekiedywdziera się w nasz świat. [...] To świat iluzoryczności, [...] gdzie sama rzeczywistośćskażona jest przez nieznane siły, które mogą kierować czasem, przestrzeniąi materią fizyczną, przez siły, które niemal całkowicie niedostępne sąnaszemu poznaniu [...]. Ich właściwości i charakterystyki to w gruncie rzeczydrobne wariacje w obrębie znanych przez całe wieki fenomenów demonologii".We wstępie do ostatniego bibliograficznego spisu zjawisk UFO, przygotowanegow Bibliotece Kongresu Stanów Zjednoczonych na zamówieniewydziału naukowego sił wojskowo-powietrznych USA, możemy przeczytać,że „wiele z publikowanych obecnie w wysokonakładowej prasie relacji0 UFO jest zadziwiająco podobnych do historii demonicznych opętań czyzjawisk psychologicznych, znanych od dawna teologom i parapsychologom"(Lynn G. Catoe, UFOs and Related Subjects: An Annotated Bibliography, Washington1969). Większość specjalistów zajmujących się problemem UFO1 chcących lepiej rozpoznać badane przez siebie zjawiska coraz częściej kierujeswoją uwagę w stronę okultyzmu i demonologii.Autorzy kilku wydanych ostatnio prac naukowych o UFO, protestanci-ewangelicy,po zebraniu wszystkich dowodów na ten temat doszli downiosku, że natura UFO jest bez wątpienia demoniczna (Clifford Wilson,John John Weldon, Close Encounters..., San Diego 1978; Spiritual CounterfeitsProject Journal, Berkeley, 8/1977). Również prawosławny chrześcijanin niemoże przyjąć innego wyjaśnienia. Niektóre — a być może nawet liczne —z relacji o UFO to fałszywki lub efekt halucynacji; ale wszystkich, po zaliczeniudo owych kategorii, nie można po prostu odrzucić. Wielka liczba ludzio zdolnościach mediumicznych oraz ich spirytualnych fenomenów to zwykłeoszustwo; jednakże sam spirytyzm mediumiczny w czystej postaci bez wątpieniadaje realne „paranormalne" efekty pod wpływem demonów. FenomenyUFO tego samego pochodzenia są nie mniej realne.Historie świadków wplątanych w spotkania z UFO cechują typowe charakterystyki,właściwe dla kontaktów z demonami w dziedzinie okultystyki.Na przykład policjant z Kalifornii zaczął widzieć UFO w czerwcu 1966 r. i odtej pory widział je często, zazwyczaj w nocy. Po jednym z ich „lądowań" zobaczyłnawet razem z żoną ślady na ziemi. Tak opisuje on swój stan: „W czasie,kiedy zaczęły zdarzać się te podniecające spotkania, idea UFO zagarnęła mnąw całości i byłem przekonany, że wkrótce zdarzy się coś wielkiego. Porzuciłemcodzienne czytanie Biblii i odwróciłem się do Boga plecami. Zacząłem natomiastczytać wszystkie książki o UFO, jakie tylko udało mi się zdobyć. [...]Wiele nocy przesiedziałem w napiętym oczekiwaniu, próbując nawiązać154<strong>FRONDA</strong>-13/14
w myślach kontakt z tymi, których uważałem za istoty pozaziemskie, niemalmodląc się do nich, żeby objawili mi się i nawiązali ze mną jakikolwiek kontakt".W końcu doczekał się on „bliskiego spotkania" ze „statkiem" o średnicyokoło 25 metrów, z obracającymi się białymi, zielonymi i czerwonymi światłami.Obiekt oddalił się, pozostawiając obserwatora w oczekiwaniu na „cośjeszcze większego", jednakże nic już nie nastąpiło. UFO nie pojawiło się anirazu, rozczarowany policjant zaś popadł w alkoholizm, depresję i miał samobójczemyśli. Dopiero nawrócenie ku Chrystusowi zakończyło ten etap w jegożyciu. Ludzie, którzy weszli w rzeczywiście bliski kontakt z ufonautami,przeżywali o wiele gorsze rzeczy: owe istoty potrafiły nierzadko dosłownie„zawładnąć" nimi i próbowały zabić ich w przypadku nieposłuszeństwa (historiete opisują Wilson i Weldon). Takie zdarzenia pokazują nam, niezależnieod znaczenia fenomenu UFO w skali ogólnej, że każde „bliskie spotkanie"posiada określony cel: wprowadzenie w błąd człowieka oraz doprowadzenie,jeśli nie do następnych „kontaktów" i rozszerzenia „kultu" UFO, to przynajmniejdo osobistego zaciemnienia duszy i pełnej dezorientacji.Najbardziej zagadkowe dla większości uczonych aspekty działań UFO —zwłaszcza dziwna mieszanina charakterystycznych dla nich właściwości fizycznychi psychicznych — nie są żadnym zaskoczeniem dla uważnych czytelnikówprawosławnej lektury duchowej, a szczególnie żywotów świętych. Biesyrównież posiadają „ciała fizyczne", jednak ich „materia" jest na tylesubtelna, że mogą pozostawać dla człowieka niewidzialne, jeżeli jego duchowe„drzwi percepcji" nie są otwarte za przyzwoleniem Bożym (jak u świętych)lub bez niego (jak u czarowników i mediów). Literatura prawosławna opisujewiele przykładów pojawienia się biesów. Wiele z nichwykazuje podobieństwodo UFO: widzenia „cielesnych" istot i „dotykalnych" przedmiotów (samychdemonów oraz ich iluzorycznych tworów), które w mgnieniu oka„materializują i dematerializują się", zawsze po to, by zastraszyć ludzi i pociągnąćich ku zatraceniu. Żywoty św. Cypriana, nawróconego maga z III w. czyśw. Antoniego Wielkiego z IV w. pełne są podobnych przypadków.W żywocie św. Marcina z Tours (zm. 397 r.), spisanym przez jego uczniaSulpicjusza Sewera, można znaleźć interesujący przykład demonicznych pułapekw związku z dziwnymi zjawiskami „fizycznymi", które są identycznez „bliskimi spotkaniami" z UFO. W pobliżu monasteru św. Marcina pewienmłodzieniec, imieniem Anatol, został mnichem, jednak z powodu swojej fałszywejpokory stał się obiektem biesowskich ataków. Miał wizje, że biesiadujewspólnie z „aniołami", i — aby przekonać innych o jego świętości — owi„aniołowie" obiecali dać mu „błyszczące szaty z niebios" jako znak, że „mocZIMA- 1 998155
Boża" mieszka w tymmłodzieńcu. Pewnego razu,około północy, w pobliżujego pustelni dał sięsłyszeć tupot tańczącychnóg i jakby szmer wielugłosów. Nagle cela Anatolazajaśniała oślepiającymświatłem. Zapadła cisza.Po chwili mnisi zobaczylimłodzieńca na progu celiw swych „niebiańskich"szatach. „Przyniesionoświatło i wszyscy uważnieoglądali odzienie. Byłoono zadziwiająco miękkie,posiadało niezwykłyblask i jaskraworóżowykolor, nie można było jednakokreślić, co to za materiał.W tym czasie przyuważniejszym oglądaniuwydawało się ono odzieżąi niczym więcej." Następnegodnia duchowy ojciecAnatola wziął go za rękę, żeby zaprowadzić go do św. Marcina i rozeznać, czynie mają przypadkiem do czynienia z diabelskimi zasadzkami. Przestraszonymłodzieniec nie chciał iść, a „kiedy zmuszono go pójść wbrew jego woli,odzież znikła pod palcami tych, którzy go prowadzili". Autor owej relacji(który sam uczestniczył w tym zdarzeniu lub słyszał o nim od naocznegoświadka) mówi na końcu, że „diabeł nie był w stanie kontynuować swegopodstępu ani skrywać dalej swojej natury, kiedy miał zobaczyć go św. Marcin".„Posiadał on taką moc widzenia diabła, że rozpoznawał go pod dowolnąpostacią, jaką tamten przybierał, czy to w swoim własnym wcieleniu, czypod postacią różnego rodzaju duchowego zła, również pod postacią pogańskichbogów, a także pod postacią samego Chrystusa w królewskich szatachi koronie, promieniującego jaskrawym czerwonym światłem" (F. R. Hoare,The Western Fathers, New York 1965).156<strong>FRONDA</strong>-13/14
Oczywiście, pojawianie się dzisiejszych „latających talerzy" nieprzekracza możliwości demonicznej „techniki"; i rzeczywiście: dla zjawisktych nie ma lepszego wytłumaczenia. Rozmaite „objawienia" demoniczne,znane z pism prawosławnych, przystosowane były do ówczesnej mitologii kosmosu;podobnie jest obecnie. Opisany powyżej Anatol byłby dzisiaj po prostu„kontakterem". Także cel „niezidentyfikowanych" obiektów jest przy tychspotkaniach bardzo wyraźny: przyprawić świadków o drżenie, wywołać u nichpoczucie „tajemniczości" oraz „dać dowody" na istnienie „wyższych form rozumu"(„aniołów", jeśli ofiara w nie wierzy, lub „gości z kosmosu" dla współczesnegoczłowieka). Tym sposobem zabezpiecza się wiarę w „przesłanie",które istoty te chcą przekazać. Przesłanie to przeanalizujemy poniżej.„Porwanie" przez demony, przypominające bardzo „porwanie" przezUFO, opisane zostało w żywocie św. Nila Sorskiego, odnowiciela życia monastycznegow piętnastowiecznej Rosji. Niedługo po śmierci świętego w jegomonastyrze zamieszkał pewien ksiądz ze swoim synem. Pewnego razu,kiedy chłopiec został posłany z jakimś poruczeniem, „nagle napadł go jakiśobcy człowiek, który chwycił go i uniósł, dosłownie na skrzydłach wiatru,w nieprzebyty las, i postawił go naprzeciw okna, na środku olbrzymiej komnatyw swoim domu". Gdy ksiądz i bracia modlili się do św. Nila, aby pomógłim znaleźć chłopca, Święty „przyszedł dziecku z pomocą, stanął naprzeciwkomnaty, gdzie postawiono chłopca i uderzył laską w okiennicę,a wtedy cały budynek zatrząsł się i wszystkie duchy nieczyste upadły na ziemię".Święty rozkazał diabłu odnieść chłopca na miejsce, z którego ten goporwał, po czym stał się niewidzialny. „Diabły wyły ze złości przez dłuższyczas, a nieznajomy znów pochwycił chłopca i leciał z nim, niby wiatr [...],aż rzucił go w stóg siana i zniknął." Kiedy znaleźli go mnisi, „malec opowiedziałim wszystko, co się zdarzyło, co widział i słyszał. Od tej pory chłopiecstał się cichy i pokorny, dosłownie otępiał. Przestraszony ksiądz razem z synemopuścili pustelnię" (The Northern Thebaid, Wydawnictwo św. Hermanaz Alaski, 1975). W innym przypadku młody człowiek, porwany przez demony„po tym, jak przeklęła go matka, został na dwanaście lat niewolnikiembiesa dieduszki i mógł pojawiać się niewidzialny miedzy ludźmi, by pomagaćdiabłu kusić ich dusze" (S. Nilus, Sita Boża i niemoszcz' czełowieczeskaja,Troice-Siergijewskaja Ławra 1908).Wszystkie historie o działalności demonów były czymś normalnym w minionychwiekach. Oznaką kryzysu duchowego naszych dni jest to, że współczesnyczłowiek, przy całym swoim „oświeceniu" i „mądrości", znów zwracauwagę na takie zdarzenia, lecz nie posiada już chrześcijańskiej podstawy,ZI M A 1 9 9 8157
która pozwoliłaby mu wyjaśnić owe fenomeny. Współcześni badacze UFO,poszukując wytłumaczenia zjawiska, które stało się na tyle znaczące, że niesposób przymknąć na nie oko, przyłączyli się do dzisiejszych psychologówi próbują sformułować „jedyną teorię pola", która obejmowałaby fenomenyzarówno psychiczne, jak i fizyczne. Uczeni ci jednak reprezentują tylko sposóbpodejścia współczesnych „ludzi oświeconych" i mają nadzieję, że ich naukoweobserwacje przyniosą odpowiedzi w sferze duchowej, do której —0 czym zapominają — w ogóle nie należy podchodzić „obiektywnie", lecz jedyniez wiarą. Świat fizyczny charakteryzuje się moralną neutralnością i możebyć względnie dobrze poznany przez obiektywnego obserwatora, natomiastniewidzialny świat duchowy zawiera w sobie istoty zarówno dobre, jak1 złe, a „obiektywny" obserwator nie jest w stanie odróżnić jednych istot oddrugich, jeśli nie przyjmie objawienia, które dał człowiekowi niewidzialnyBóg. Współcześni badacze UFO stawiają jednak Boże natchnienie Biblii narówni z natchnionym przez szatana automatycznym pismem spirytystów i nieumieją odróżnić działań aniołów od pułapek diabła. Obecnie rozumieją onijuż (po długim okresie, kiedy wśród naukowców królowały materialistyczneprzesądy), że istnieje świat niefizyczny, który jest całkowicie realny, a jedenz jego przejawów dostrzegają w UFO. Jednakże dopóki podchodzą do tegoświata „naukowo", bez problemu będzie można wprowadzić ich w błąd,podobnie jak naiwnego „kontaktera". Gdy próbują określić, kto lub co kryjesię za UFO, oraz jaki może być cel owych fenomenów, skazani są na najbardziejabsurdalne przypuszczenia. Na przykład dr Vallee przyznaje, że jest całkowiciezbity z tropu i sam nie wie, czy UFO jest wynikiem neutralnych moralnie„samosterujących mechanizmów", czy przychylnego nam „uroczystegozgromadzenia mędrców" (do tej wersji skłania go mit o „pozaziemskich istotach"),czy też „straszliwych nadludzkich potworów, o których jedna tylkomyśl może doprowadzić człowieka do szaleństwa" — czyli demonów.Prawdziwej oceny zdarzeń związanych z UFO można dokonać tylko nagruncie objawienia i doświadczenia chrześcijańskiego; jest ona dostępna jedyniepokornie wierzącemu chrześcijaninowi, który ma zaufanie do owychźródeł. Oczywiście, że człowiekowi nie dano możliwości całościowego „objaśnienia"niewidzialnego świata aniołów i demonów; dano nam jednakwystarczają wiedzę chrześcijańską, żeby zrozumieć, jak owe istoty działająw naszym świecie i jak należy odpowiadać na ich działania, szczególnie —jak unikać zasadzek szatana. Badacze UFO doszli do wniosku, że badaneprzez nich zjawiska mają identyczny charakter co zjawiska, które zwykłosię nazywać „demonicznymi"; jednakże tylko chrześcijanin — zwłaszcza158<strong>FRONDA</strong>-13/14
prawosławny chrześcijanin, obeznany z komentarzami Ojców Kościoła doPisma Świętego oraz dwutysiącletnim doświadczeniem kontaktów Świętychz niewidzialnymi istotami — zdolny jest zrozumieć pełny sens poniższychwywodów.Sens pojawienia się UFONa czym więc polega sens ukazywania się UFO w naszych czasach? Dlaczegopojawiło się ono właśnie w tym momencie historii ludzkości? Na czympolega jego misja? Do jakiej przyszłości prowadzi?Po pierwsze: fenomeny UFO to zaledwie część tej porażającej lawiny„paranormalnych" zjawisk, które jeszcze niedawno wielu ludzi nazwałoby„cudami". Doktor Vallee w swej książce The Imisible College wyraża świeckipunkt widzenia tych spraw. „Obserwacje niezwykłych zdarzeń gwałtownierunęły na nas całymi tysiącami", powodując „ogólne wstrząśnięcie podstawamiprzekonań, do których ludzie przywykli", zwiększyła się zwłaszcza gotowośćrecepcji niewidzialnego. „Coś się zmieniło w świadomości człowieka;ta sama «potężna siła», oddziałująca na ród ludzki w przeszłości, znówwpływa na niego za naszych dni." Gdyby przełożyć wywody dra Vallee na językchrześcijański, brzmiałyby tak: ród ludzki spotyka się z nasiloną, nowąinwazją demonów. Opierając się na chrześcijańskich poglądach apokaliptycznych,możemy zauważyć, że siła powstrzymująca do tej pory ostatniei najstraszliwsze przejawy działań demonicznych na Ziemi już „ustąpiłamiejsca" (2Tes 2, 7); chrześcijański ogląd świata nie istnieje już jako jednacałość, a szatan „z więzienia swego zostanie zwolniony" (gdzie trzymało gobłogosławieństwo Kościoła Chrystusowego), aby „omamiał narody"(Ap 20, 7-8) i przygotował je do pokłonu Antychrystowi przy końcu czasów.Być może jeszcze nigdy od początku ery Chrystusowej diabły nie pojawiałysię tak otwarcie i powszechnie, jak obecnie. Teoria „gości z kosmosu"to tylko jedna z propozycji, która próbuje narzucić ludziom myśl, że od tejpory „wyższe istoty" wezmą na siebie przyszły los ludzkości.Po drugie: UFO to jedynie jeden z najnowszych sposobów mediumicznych,za pomocą których diabeł werbuje zwolenników swego okultystycznegoświata. Są oni przerażającym świadectwem tego, że człowiek stał się takpodatny na wpływy demoniczne, jak nigdy wcześniej w czasach chrześcijańskich.W XIX w. zwykle wystarczyło znaleźć ciemny pokój przeznaczony naseanse, by wejść w kontakt z demonami, dziś natomiast wystarczy tylkospojrzeć w niebo (co prawda, zwykle nocą). Ludzkość zagubiła wszystko, coZIMA-I998159
jej jeszcze zostało z podstaw chrześcijańskiego rozumienia świata, a terazbiernie oddaje się do dyspozycji dowolnych „sił", które mogą przybyć z nieba.Głośny film Bliskie spotkania trzeciego stopnia to wstrząsające ujawnienietego, jak bardzo zabobonny stał się współczesny człowiek, który natychmiasti bez jakichkolwiek wahań zawierza i podąża za niemal nie zmieniającymiswego wyglądu biesami, dokądkolwiek one podążają. Dwa inne odkryteniedawno „paranormalne" zjawiska pokazują, jak zuchwale demonyposługują się środkami fizycznymi (w szczególności współczesnymi urządzeniami),aby nawiązać kontakt z ludźmi. Pewien uczony z Łotwy (a w śladza nim następni) odkrył pojawienie się tajemniczych głosów na taśmie magnetofonowej,nawet jeśli zapisu dokonywano w studyjnych warunkach,przy zachowaniu absolutnej ciszy. Efekty doświadczeń przypominają rezultatyseansów mediumicznych. Obecność medium lub „atmosfera psychiczna"panująca w pokoju jakby sprzyjały temu pojawianiu się (KonstantinRaudive, Breakthrough..., New York 1971). „Ludzie z kosmosu" obdarzenimetalicznymi głosami już od dłuższego czasu korzystają z telefonów, by nawiązywaćkontakty zarówno z „kontakterami", jak i badaczami UFO. Oczywiście,prawdopodobieństwo dowcipu jest w tym wypadku olbrzymie. Jednakżew ostatnich latach głosy zmarłych, całkiem przekonywające dla tych,którzy z nimi rozmawiali, odzywały się w rozmowach telefonicznych z wielomaludźmi. Czy można wątpić, jak zapytuje opisujący te zjawiska John Keel,że „dawne demony znów maszerują pośród nas" — i to w liczbie, o jakiejnigdy przedtem nie słyszano?Po trzecie: „misja" UFO jest następująca — utorować drogę Antychrystowi.Być może on sam przybędzie z niebios, żeby bardziej upodobnić się doChrystusa (Mt 24, 30; Dz 1, 11); może tylko „goście z kosmosu" wylądują naoczach wszystkich, żeby oddać „kosmiczny pokłon" swojemu władcy; może„ogień z nieba" (Ap 13, 13) będzie tylko częścią wielkich diabelskich spektakliw czasach ostatnich. Jakkolwiek będzie, przesłanie do współczesnego człowiekabrzmi: oczekuj wyzwolenia nie ze strony chrześcijańskiego objawienia i wiaryw niewidzialnego Boga, ale ze strony przybyszów z kosmosu.To jeden ze znaków czasów ostatecznych, kiedy „ukażą się straszne zjawiskai wielkie znaki na niebie" (Łk 21, 11). Już sto lat temu bp IgnatijBrianczaninow w swojej książce O cudach i znakach (Jarosławl, 1870) zauważył„dążenie, które spotyka się we współczesnym chrześcijańskim społeczeństwie,by widzieć cuda, a nawet by dokonywać cudów. [...] Takie dążenieotwiera drogę samozakłamaniu, opartemu na egoizmie i próżności,które zamieszkują w duszy i opanowują ją". Prawdziwych cudotwórców jest160<strong>FRONDA</strong>-13/14
dziś coraz mniej, lecz ludzie „pragną cudów bardziej niż kiedykolwiek. [...]Stopniowo przybliżamy się do czasów, kiedy otworzą się możliwości dlalicznych i porażających, lecz kłamliwych cudów, mających na celu zatracenietych nieszczęsnych potomków cielesnej mądrości, którzy zostaną zwiedzenii pójdą za tymi cudami".Inny cytat z dzieła bpa Ignatija Brianczaninowa powinien szczególnie zainteresowaćbadaczy UFO: „Miejscem cudów Antychrysta będzie głównie żywiołpowietrzny, gdzie znajduje się główne władztwo szatana. Znaki będą zazwyczajoddziaływać na zmysł wzroku, oczarowując i okłamując oczy. ŚwiętyJan Teolog, rozważając w Apokalipsie wydarzenia poprzedzające koniec świata,mówi, że Antychryst będzie dokonywał wielkich znaków, «tak iż nawetkaże ogniowi zstępować z nieba na ziemię na oczach ludzi» (Ap 13, 13). Tenznak, objawiony w Piśmie jako najważniejszy znak Antychrysta, oraz jegomiejsce — powietrze — to będzie wspaniałe i straszne widowisko".Święty Symeon Nowy Teolog zauważa więc, że „modlitewny wojownikpowinien bardzo rzadko spoglądać w niebo i bać się złych duchów powietrznych,które przeprowadzają z powietrza liczne ataki. [...] Ludzie nie rozumieją,że cuda Antychrysta nie mają żadnego dobrego i rozumnego celu,żadnego konkretnego sensu, że są one obce prawdzie, przepełnione kłamstwem,że są potwornym, złowrogim, bezmyślnym oszustwem, które rośnie,żeby porazić, pogrążyć w zamęcie i zapomnieniu, zgorszyć, zachwycićuwodzicielstwem napuszonych, pustych i głupich efektów. [...] Wszystkiepojawienia się biesów mają wspólną cechę: nawet najmniejsza zwrócona nanich uwaga jest niebezpieczna; od jednej zaledwie takiej chwili uwagi, dopuszczonejchoćby bez żadnej sympatii dla zjawiska, człowiek może ulecnajbardziej szkodliwemu wrażeniu i być poddany poważnej pokusie".Tysiące „kontakterów", a także zwyczajnych świadków doświadczyło nasobie straszliwej prawdy tych słów. Tylko nielicznym udało się uratować potym, jak uzależnili się od tych kontaktów. Nawet świeccy badacze UFO uważająza swój obowiązek przestrzec ludzi przed podobnym niebezpieczeństwem.Na przykład John Keel pisze: „Żarty z UFO są tak samo nie na miejscujak żarty z czarnej magii. To zjawisko czyni swoimi ofiarami neurotyków,ludzi lekkomyślnych i niedojrzałych. Mogą dosięgnąć ich — i nieraz już dosięgały— schizofrenia paranoidalna, demonomania czy wręcz samobójstwo.Lekkomyślna ciekawość może przerodzić się w rujnujące uzależnienie. Z tegopowodu całkiem szczerze radzę rodzicom, by trzymali swoje dzieci z dalekaod tych spraw. Nauczyciele w szkołach oraz pozostali dorośli nie powinnizachęcać młodzieży do interesowania się tym tematem".ZIMA- 1 998161
W innym piśmie bp Ignatij Brianczaninow z drżeniem i niedobrymi przeczuciamiinformuje o wizji prostego rosyjskiego kowala ze wsi pod Petersburgiemw przededniu naszego wieku niewiary i rewolucji. W południe nagle zobaczyłstado biesów w ludzkiej postaci, które rozsiadły się na gałęziachpobliskiego lasu, w dziwnych ubraniach i szpiczastych czapkach, i śpiewałyz akompaniamentem niewidzialnych i dzikich instrumentów: „Nasz czas! Naszczas!" (S. Nilus, Świątynia pod spudom, Siergijew Posad 1911).My żyjemy już pod koniec tego strasznego wieku demonicznego świętai radości, kiedy operatywne „humanoidy" (jeszcze jedna z twarzy szatana)stają się widzialne dla tysięcy ludzi i opanowują dusze tych, którzy odrzuciliBożą łaskę. Fenomen UFO to znak dla prawosławnych chrześcijan, żebyz ostrożnością i trzeźwością kroczyli drogą do zbawienia, wiedząc, że mogąbyć kuszeni i gorszeni nie tylko przez fałszywe religie, lecz również przezw pełni realne z wyglądu przedmioty, które po prostu rzucają się w oczy.W pierwszych wiekach chrześcijanie z wielką ostrożnością podchodzili dozjawisk dziwnych i nowych, pamiętając o pułapkach szatana, jednak po nastąpieniu„nowej ery oświecenia" większość ludzi zaczęła odnosić się donich jedynie z ciekawością, obecnie wielu nawet goni za nimi, uważając przytym diabła za wytwór wyobraźni. Dlatego zrozumienie prawdziwej naturyUFO może być wsparciem dla prawosławnych chrześcijan, by przebudzićich do świadomego życia duchowego, do świadomego światopoglądu prawosławnego,którego nie można wywieść z dominujących w naszych czasachidei. Świadomy chrześcijanin prawosławny żyje w świecie bez wątpieniaupadłym; i w dole, na ziemi, i w górze, wśród gwiazd — zewsządjednakowo daleko jest od utraconego raju, do którego zmierzamy. Chrześcijaninjest cząstką cierpiącej ludzkości, pochodzącej od Adama, pierwszegoczłowieka; i wszyscy jednakowo potrzebujemy odkupienia, podarowanegonam bezwarunkowo przez Syna Bożego dzięki Jego zbawczej Ofierze naKrzyżu. Chrześcijanin wie, że przeznaczeniem człowieka nie jest „ewoluować"w coś „wyższego", i nie ma żadnych powodów, by wierzyć, że na innychplanetach żyją „wysoko rozwinięte" istoty; doskonale zdaje on sobiejednak sprawę, że we wszechświecie rzeczywiście istnieją oprócz niego„wyższe istoty rozumne", i że bywają one dwojakiego rodzaj. Tak więc starasię być z tymi, którzy służą Bogu (z aniołami) i unikać kontaktów z tymi,którzy wyrzekli się Boga i z zawiści oraz złości dążą do tego, by wciągnąćczłowieka w swój opłakany stan (z demonami). Chrześcijanin wie, że człowiekz powodu grzechu i słabości łatwo skłania się ku różnym błędom i wierzyw „oszukańcze bajki", obiecujące kontaktowanie się z „innymi stanami"162<strong>FRONDA</strong>13/14
lub „wyższymi istotami" bez żadnych wysiłków — de facto jako zbawieniei ucieczkę od doświadczenia życia chrześcijańskiego. Nie wierzy on też wewłasne zdolności ujawniania zasadzek szatana, toteż tym bardziej stara siębyć wierny nauczaniu Pisma i Świętych Ojców, które Chrystus i Kościół dalimu na całe życie.Taki człowiek może oprzeć się religii przyszłości — religii Antychrysta— w jakiejkolwiek formie by się ona pojawiła. Pozostali ludzie, jeśli nieuratuje ich cud Chrystusa, pójdą na zatracenie.O. SERAFIN ROSEEsejpochodzizksiążkiOrthodoxyandtheTłumaczyła: ESTERA LOBKOWICZ1Poltergeist — „duch psotnik", duch bałaganiarz, który jest niewidzialny, ale który objawia swojąmoc, wprowadzając zamęt w otoczeniu, rzucając przedmiotami, które często zmieniająw powietrzu kierunek o 90° oraz wykonują inne niewytłumaczalne ruchy. Działania tychduchów poświadczone są przez policję, sądownictwo, techników i naukowców dysponującychspecjalistycznym sprzętem. Przypadek Poltergeista we wsi Rosenheim pod Monachium udokumentowałInstytut Fizyki Maxa Plancka. Jego badacze w swoim sprawozdaniu napisalio zjawiskach, które „można było mierzyć, ale których nie można było racjonalniewytłumaczyć". Ich zdaniem, „zjawiska, chociaż złożone i nieregularne, wydają się kierowaneprzez siły inteligentne, dążące do wymykania się badaniom" — przyp. red.
W literaturze duchowej, szczególnie w żywotachświętych, można znaleźć wiele opisówfizycznego ataku demonów nachrześcijan. Jeśli Obcy naprawdębyliby uduchowionymi przybyszamiz kosmosu, a niedemonami, to z pewnościąoszczędzilibyludziomcierpień.A L I E NABP CHRYZOSTOM Z ETNYW 1984 r. naukowcy amerykańscy znaleźli na jednym z pól lodowych Antarktydynieduży kamień o wadze około dwóch kilogramów, któremu nadali nazwęALH 84 001. Miał on być, według ich teorii, pozostałością wielkiej skały,która oddzieliła się od Marsa 16 milionów lat temu po zderzeniu tej planetyz wielką asteroidą. Skała ta krążyła po orbicie okołoziemskiej, by znalazłszysię w końcu dostatecznie blisko Ziemi, runąć na jej powierzchnię 13 tysięcylat temu pod postacią meteorytu. W sierpniu 1996 r. grupa badaczy z NASAogłosiła podczas konferencji prasowej transmitowanej na bieżąco przez telewizję,że badając kamień, udało się odnaleźć dowody na istnienie mikroskopijnychorganizmów na Marsie sprzed 3,6 miliona lat. Ta rewelacja wywołałanatychmiastową reakcję dziennikarzy, którzy w charakterystyczny dla siebiesposób nadali rozgłos „odkryciu", chociaż zostało ono podane w wątpliwośćprzez wielu szacownych naukowców. Na przykład tygodnik Time pisał o raporcieNASA, że „stawia on najważniejsze pytanie dla ludzkich istot: dlaczegow ogóle istnieje życie?". Z punktu widzenia logiki odkrycie to nie miało oczywiścienic wspólnego z tym pytaniem. Podobnie zareagowały rzesze ufoentuzjastów,stwierdzając, iż konferencja zorganizowana pod auspicjami NASApotwierdza ich tezę o istnieniu istot pozaziemskich oraz o odwiecznych kontaktachtych istot z mieszkańcami Ziemi. Również i w tym wypadku istnieniekamienia ALH 84 001 nie stanowi żadnego dowodu. Kawałek marsjańskiej164<strong>FRONDA</strong>13/14
skały stawia jednak nas, prawosławnych chrześcijan, przed dyskutowanymobecnie problemem istnienia istot pozaziemskich, odwiedzin Ziemi przezObcych i porywania ludzi przez owe istoty.Pytanie, czy istnieje życie na innych planetach, nie jest, wbrew mniemaniuniektórych osób, palącą kwestią dla prawosławnych chrześcijan. Na tentemat nie wypowiada się ani Pismo Święte, ani Ojcowie Kościoła. Celemmojego tekstu nie jest rozpatrzenie bardzo „akademickiego" tematu możliwościżycia na innych planetach. Pragnę po prostu przeanalizować dowodywizyt Obcych na Ziemi, zebrane w wyróżnionej Nagrodą Pulitzera książceJohna E. Macka Porwanie; Spotkania ludzi z Obcymi, oraz poddać je oceniez perspektywy prawosławnej. Trzeba zauważyć, że autor książki, dr Mack,posiada gruntowne przygotowanie naukowe. Jest on profesorem psychiatriiw Akademii Medycznej Uniwersytetu Harvarda oraz założycielem CentrumPsychologii i Przemian Społecznych, trudno więc podać w wątpliwość jegozawodową rzetelność. Materiały zebrane przez dra Macka uzupełnione sąanalizą fizycznych dowodów każdego z opisanych zdarzeń i porównanez opisanymi wcześniej przypadkami kontaktu. Książka ta jest skarbnicą danychzebranych przez znakomitego specjalistę, co umożliwia nam przeanalizowaniekwestii „bliskich spotkań" w sposób bardziej dogłębny, niż byłoto możliwe jeszcze kilka lat temu.W 1990 r. dr Mack rozpoczął pracę z osobami, które twierdziły, że zostałyporwane przez Obcych. Z grona około stu osób, które zgłosiły się dobadań, wybrano siedemdziesiąt sześć, których relacje odpowiadały specjalniedobranym kryteriom wiarygodności. W swojej książce dr Mack zebrałwspólne dla wszystkich badanych rodzaje przeżyć związanych z porwaniami.Przeanalizujemy tutaj dwa spośród nich: szczegóły związane z samymiporwaniami oraz wpływ kontaktów z Obcymi na porwanych.Większość badanych osób przyznała, że została uprowadzona na pokładystatków kosmicznych wprost z domu bądź podczas prowadzenia samochodu.Wewnątrz statków panowała wilgoć i chłód, czasem silny zapachstęchlizny. Porywacze mieli zazwyczaj postać „wysokich bądź niskich świetlistychistot, przezroczystych, lub przynajmniej półprzezroczystych. Widywanoteż istoty gadopodobne. Najczęściej jednak widziano nieduże «zieloneludziki», humanoidy o wzroście 3-4 stóp. Porwani mieli trudnościz opisaniem płci Obcych i wyczuwali ją raczej w sposób intuicyjny".Doktor Mack zauważył, że „porwani starali się unikać patrzenia prostow oczy Obcych z powodu strachu przed zanikiem poczucia własnej osobowościi całkowitą utratą woli". Komunikacja między porywaczami i ludźmiZIMA-1 998165
odbywała się niemal zawsze w sposób telepatyczny. Obcy bardzo rzadko informowaliludzi, że pochodzą z innej planety, był to raczej „pewnik" dlawiększości porwanych. Porwani byli również przekonani, że Obcy posiadająśrodki techniczne w znaczący sposób przekraczające wszelkie znane ludziomtechnologie, chociaż i w tym przypadku obce istoty rzadko wypowiadałysię na ten temat.Niemal powszechnym doświadczeniem w czasie porwania (zwykle tę samąosobę Obcy porywali kilkakrotnie) były badania dokonywane przez porywaczyna ciałach ludzi, pozostawiające drobne skaleczenia i potłuczenia orazzawsze zakończone badaniami narządów rozrodczych. Kobiety często opisywałyprzypadki sztucznego zapłodnienia przez Obcych połączone z późniejszymusunięciem obco-ludzkich embrionów. Mężczyzn również poddawanopodobnym eksperymentom: pobierano im spermę bądź zmuszano do stosunkówseksualnych z obcymi istotami. Wraz z kolejnymi porwaniami w ludziachrozwijało się „intuicyjne" przekonanie, że niektórzy z Obcych są ichpotomstwem zrodzonym wskutek eksperymentów. Jeżeli pierwsze spotkaniaz Obcymi i badania wywoływały jedynie przerażenie i strach (choć od czasudo czasu Obcy stosowali wobec ofiar psychiczne znieczulenie za pomocą specjalnychprzyrządów „przytępiających emocje"), to w czasie kolejnych spotkańporwani osiągali w końcu „nowy poziom rozumienia zachodzących zjawisk",a poprzez częstsze kontakty z porywaczami „ich stosunek do tychistot z negatywnego stawał się pozytywny".Muszę tu ponownie podkreślić, że dane, na podstawie których dr Mackprzedstawia typowe elementy porwania przez Obcych, wykazują zadziwiającąjednolitość. Nie wpływają na nie psychologiczne i emocjonalne problemyposzczególnych pacjentów. Znamienny jest również fakt, że potłuczeniapozostawione po porwaniu nie odpowiadają typom uszkodzeń ciała znanymmedycynie jako skutki wielkiego szoku. Coś rzeczywiście musiało działać natych ludzi. Warto też wspomnieć, że relacje dwu- i trzyletnich dzieci, którenie byłyby w stanie wymyślić tak wielu szczegółów, nie różnią się właściwieniczym od opowieści osób dorosłych.Doktor Mack definiuje w swojej książce psychologiczny i duchowy wymiardoświadczenia „porwania", prezentując zmiany, jakie zaszły w osobowościachporwanych osób. Po ustąpieniu początkowego strachu, a wrazz pojawieniem się swego rodzaju zażyłości z Obcymi, następuje głębokazmiana światopoglądu porywanego człowieka, w rozumieniu siebie, innychludzi i otaczającego świata. Doktor Mack wyróżnia osiem stopni takiej przemianyosobowości:166<strong>FRONDA</strong> 13/14
1. Osoba zaczyna akceptować Obcych i przeżywa tzw. śmierć ego.2. Porwany zaczyna uznawać porywaczy za pewien rodzaj „pośrednikówmiędzy nim a pierwotnym źródłem stworzenia bądź Bogiem".3. Doświadczenie kontaktu ma dla ludzi charakter „pozaczasowyi pozaprzestrzenny", jest ono „powrotem do kosmicznego źródłabądź do Domu".4. U porwanego pojawia się przeświadczenie, że i on będzie „obcy"po powrocie na Ziemię.5. Porwani zaczynają pojmować swoje życie jako „cykle narodzini śmierci w wielkich odcinkach czasowych".6. Człowiek odczuwa „jedność świadomości z niemal nieskończonąliczbą istot i bytów".7. Pojawia się specyficzne „rozdwojenie jaźni": porwany identyfikujeswoją duszę z Obcymi, zaś swój byt jednostkowy z ograniczonym istnieniemludzkim.8. Porwane osoby twierdzą, że niejednokrotnie „znajdują się w wielumiejscach i czasach jednocześnie".Jak powinien ustosunkować się do powyższych informacji, zebranych i przeanalizowanychprzez dra Macka, prawosławny chrześcijanin? Czy są one wiarygodnym,choć zarazem dziwacznym, dowodem na to, że ludzie rzeczywiście bywająporywani przez wysoko rozwinięte istoty z innej planety, istoty tak doskonałe,że potrafiące poszerzać ludzką świadomość i przenosić ludzi na wyższy poziomduchowej egzystencji? Odpowiedź musi być negatywna. Niezależnie od tego,czy uznamy opisane przypadki za wiarygodne, czy też nie, wierzymy, że poznanieduchowe, a nie zaawansowana technologia, jest czynnikiem poszerzaniai doskonalenia świadomości człowieka. Z tego powodu od wysoko rozwiniętychistot z innych światów oczekiwalibyśmy nie demonstracji przewagi technologicznej,lecz raczej większej niż nasza wrażliwości duchowej. Nasze duchoweoświecenie i zbawienie inicjuje w nas Bóg w Trójcy Świętej, z pomocą Jego aniołówi świętych, a nie obce istoty, które pragną z nami cieleśnie współżyć i wykorzystywaćnaszą upadłą seksualność. Jako prawosławni chrześcijanie wiemy,że zbawienie osiągamy nie z pomocą pozaziemskich przybyszy, lecz dzięki temu,iż uczynieni jesteśmy na obraz i podobieństwo Boże, że możemy przemieniaćsię i dzięki łasce Boga jednoczyć z Chrystusem.Uwzględniając powyższe uwagi, musimy dojść do wniosku, że opisaneprzez dra Macka poziomy duchowej transformacji ofiar porwań posiadają wyraźnieantychrześcijański charakter. Postrzeganie życia jako cyklów narodzinZIMA 1 998167
i śmierci, identyfikacja duchowa z innymi bytami, zanik osobowości, traktowaniekosmosu jako „Domu" — wszystkie te eklektyczne i niejasne pojęcia są całkowicieprzeciwstawne chrystocentryzmowi naszej wiary i podstawowym dlachrześcijańskiego życia zasadom posłuszeństwa i dyscypliny wewnętrznej. OjcowieKościoła wielokrotnie ostrzegali przed fałszywymi naukami o reinkarnacjii wędrówce dusz. Potwierdzenie zdecydowanie antychrześcijańskiego charakteru„duchowości", jaką zaszczepia się porywanym ludziom, znajdujemyw jednej, szczególnie charakterystycznej relacji mężczyzny o imieniu Joe. Opowiedziałon, że początkowo obce istoty wydały mu się „złowieszcze" i „chytre",jednak z czasem uznał swoich porywaczy za „duchowych nauczycieli, przyjaciółi pomocników". Porwanie przez te uduchowione istoty nie skierowało gojednak na ścieżkę chrześcijańskiego poznania Boga, lecz pozwoliło mu czuć się„bardziej ludzkim". Następnie we śnie przeżył integrację męskiej i żeńskiejstrony swojej osobowości poprzez symboliczne narodziny bogini, które dokonałysię w sposób zbyt obsceniczny, by go tu przytaczać. Relacja Joe nie pozostawiacienia wątpliwości, że „transformacja" osobowości ludzi porwanychprzez przybyszy nie ma nic wspólnego z prawosławnym rozumieniem oświecenia,przemienienia i doskonalenia się człowieka w Chrystusie. Jest ona natomiastzbieżna z humanistyczną koncepcją samorozwoju człowieka, znaną namz filozofii ruchów New Age.Kim więc są w rzeczywistości owe obce istoty porywające ludzi? Trudnooprzeć się konkluzji, że są to demony lub fantomy przez nie stworzone. Popierwsze: wyglądają jak demony ze znanych z tradycji kościelnej opisów. Wydająsię istotami materialnymi, lecz jednocześnie są przezroczyste bądź świetliste,jakby niematerialne. Zgodnie z nauką Kościoła, demony są istotami duchowymi— upadłymi Aniołami. Żywią się ludzkimi namiętnościami, gdyż same sąupadłe i zepsute. Wyjaśnia to fakt, iż podczas większości porwań dochodzi doseksualnego wykorzystywania ludzi. Po drugie: zgodnie z większością relacji,podczas „badań" obce istoty zadają porwanym ból i straszą ich. W literaturzeduchowej, szczególnie w żywotach świętych, znaleźć można wiele opisów fizycznegoataku demonów na chrześcijan. Jeśli Obcy naprawdę byliby uduchowionymiprzybyszami z kosmosu, a nie demonami, to z pewnością oszczędzilibyludziom cierpień. W rzeczywistości nie chodzi im o łagodzenie fizycznegoi psychicznego bólu, lecz właśnie o zadawanie go pojmanym ofiarom. Kolejnymfaktem, który przemawia na rzecz uznania obcych istot za demony, jest uczuciestrachu i obrzydzenia towarzyszące ludziom podczas pierwszego spotkania,ustępujące dopiero po duchowym podporządkowaniu się człowieka swoim porywaczom.Są to typowe manipulacje demoniczne, znane chrześcijańskiej trady-168<strong>FRONDA</strong>- 13/14
cji. Demony dążą metodycznie do pokonania naturalnego wstrętu, jaki budziw człowieku ich bliskość i zastąpienia go uczuciem zaufania do nich. Wreszcie,jak zauważyliśmy wcześniej, duchowe efekty kontaktów z Obcymi są całkowicieantychrześcijańskie. Porwani oddalają się od uniwersalnej tradycji prawosławnegochrześcijaństwa, praktykując fałszywą, pokrewną pseudoreligijnościNew Age duchowość, przekazaną im drogą demonicznej iluzji. Ludzie ci nieznajdują się już na drodze chrześcijańskiego, teocentrycznego, wspieranego Bożąłaską doskonalenia i przemienienia osoby ludzkiej. „Nowy światopogląd" doprowadzaich do zaniku osobowości, do wiary w konieczność roztopienia sięw Prajedni, która konstytuuje pogańskie rozumienie Raju i zbawienia.Warto wspomnieć, że śp. o. Serafin Rose w swojej książce Prawosławie i religiaprzyszłości poświęcił cały rozdział analizie relacji o UFO z prawosławnejperspektywy. Analiza dokonana przez o. Serafina wydaje się miejscami powierzchownai przypomina nieco teksty protestanckich fundamentalistów,szczególnie, że materiały, którymi dysponował, pochodziły nieraz od osób poruszającychsię na pograniczu nauki i popularyzatorstwa. Mimo to udało musię w mistrzowski sposób dotrzeć do sedna tych zjawisk i sformułować wnioskiw dużej mierze zbieżne z moimi konkluzjami. Zauważył on, że wygląd obcychistot w relacjach wielu świadków pokrywa się z opisem demonów, znanymz prawosławnej literatury duchowej. Przypomniał też, że dwa opisaneprzypadki „uprowadzenia przez diabły" w Rosji w XV i XIX stuleciu do złudzeniaprzypominają dzisiejsze „porwania przez przybyszy z kosmosu".W przekonaniu o. Serafina współczesne nam przypadki „porwania przezUFO" są jedną z form opętania diabelskiego, znaną tradycji od wielu stuleci.„Współcześni ludzie, dumni ze swojego oświecenia i mądrości — pisał — ponowniestają przed doświadczeniem kontaktu z demoniczną iluzją, lecz nieposiadają już chrześcijańskiego światopoglądu, który pozwoliłby im właściwieocenić to zjawisko." Niech te słowa, pokrywające się z moimi wnioskami, posłużąnam wszystkim za wskazówkę, jaki winien być nasz stosunek do kwestii„porwania przez Obcych".ABP CHRYZOSTOM Z ETNYOrthodox Tradition, vol. XIV, N° 1Tłumaczył: ANDRZEJ FIDERKIEWICZ
Lot w kapsule skonstruowanej dzięki domniemanemuprzekazowi z planety Vega jest w rzeczywistości rytuałeminicjacyjnym.KONTAKTBOHDANKOROLUKBOGOWIE UMARLI, przywódcy zawiedli, wielkie idee zbankrutowały.Cóż pozostaje prócz oczekiwania na gości z kosmosu? Oni są nasząostatnią nadzieją. Ellie Arroway, bohaterka filmu Roberta ZemeckisaKontakt, zapytana przez swego kochanka, niedoszłego księdza — PalmeraJossa, dlaczego tak uporczywie dąży do spotkania z cywilizacją pozaziemską,odpowiada, że chce się dowiedzieć, skąd się wzięła i po co żyje. Tylko takiespotkanie jest w stanie nadać sens jej życiu. Od mieszkańców innych galaktykoczekuje ona tego, czego ludzie zawsze oczekiwali od religii.Ellie Arroway to chłodna racjonalistka, która — jak sama deklaruje —nie wierzy w Boga, ponieważ nie ma na Jego istnienie empirycznych dowodów.Jej rzekome spotkanie z pozaziemską cywilizacją odbędzie się jednakw sposób nieweryfikowalny empirycznie. Cały świat naukowy odrzuci jej relację,posługując się jej własnymi, ściśle racjonalistycznymi kryteriami. Ellieprzyzna im rację, twierdząc, że jako ludzie nauki nie mogli postąpić inaczej,a jednak pozostanie przekonana o prawdziwości swojego spotkania z kosmitami.Skłoni ją do tego osobiste doświadczenie, którego nie są w staniezakwestionować żadne naukowe autorytety. To nie wiara w UFO, to raczejwiedza o nim, ale wiedza szczególnego rodzaju, wymykająca się racjonalistycznemupoznaniu.Z religijnego punktu widzenia jest to gnoza, której centralny punkt stanowispotkanie z pozaziemskimi cywilizacjami. Lot w kapsule skonstruowanejdzięki domniemanemu przekazowi z planety Vega jest w rzeczywistości rytuałeminicjacyjnym. W kapsule umiera „stary człowiek" Ellie, a rodzi się „nowyczłowiek" — z zupełnie nową, kosmiczną świadomością.Sprawą drugorzędną jest, czy bohaterka Kontaktu padła ofiarą manipulacjimakiawelicznego naukowca (jak sugeruje zakończenie filmu), czy też170<strong>FRONDA</strong> 13/14
własnejpodświadomości(na planecie Vega spotkała„zmartwychwstałego" ojca, któryumarł, gdy miała dziewięć lat). Ważniejszywydaje się zapis stanu świadomości nie tylkojednej nieszczęśliwej kobiety, lecz całych kręgówspołecznych. Tęsknota za kontaktem z UFO staje sięcoraz powszechniejsza, zawarte zaś w filmie przesłanie,że cywilizacje pozaziemskie są szczęśliwsze i doskonalszeod naszej, brzmi wręcz jak banał.Warto przy tym zauważyć, jak — w kontekście sporu naukii wiary — Zemeckis przedstawia wyznawców „ziemskich" religii,zwłaszcza chrześcijan. Z jednej strony są to cynicy, którzyw nic nie wierzą, a udają tylko dla osobistych korzyści, z drugiejzaś — fanatycy zadający gwałt rozumności i zaprzeczający podstawowymfaktom, w skrajnych przypadkach gotowi posunąć się do masowychmordów. Zamachowiec o szklanych oczach, który wysadzaw powietrze siebie oraz wiele osób w kosmodromie, wcześniej organizowałdemonstracje przeciw kontaktom z UFO pod znakiem krzyża. Jedynysympatyczny chrześcijanin w owym filmie, nadworny kaznodziejaBilla Clintona — Palmer Joss, rozmywa sens wiary do tego stopnia, iżprzyznaje, że do Pana Boga można się dostać kosmolotem.Dokładnie ćwierć wieku wcześniej powstał film fantastyczno-naukowy,w którym kluczowym słowem był również „kontakt". W odróżnieniuod Roberta Zemeckisa, który spłycił treść powieści Carla Sagana, AndriejTarkowski nadał nową głębię powieści Solaris Stanisława Lema, wzbogacającją o wymiar metafizyczny. Jak pisał o. Aleksander Mień: „Tarkowskimówi nie o kontakcie z problematycznymi mieszkańcami innych planet lub0 przyszłości, ale o Kontakcie w najgłębszym sensie tego słowa — międzyludźmi, między człowiekiem i przyrodą, między nimi i samym Bytem... Kontaktjest konieczny. Został jednak w fatalny sposób naruszony. W istocie jestto dramat ludzkiej samotności i braku kontaktu".Jest to też dramat Ellie Arroway. Poszukuje ona wśród planet, gwiazd1 pulsarów, zamiast szukać tej miłości, która — jak pisał Dante — „poruszasłońce i gwiazdy".BOHDAN KOROLUKKontakt, rei. ROBERT ZEMECKIS, film prod. USA, 1997Tłumaczyła: SONIA SZOSTAKIEWICZ
Afryka. Murzyni powstali prawdopodobnie w wyniku eksperymentów genetycznychprzeprowadzonych przez kosmitów. Najwyraźniej rasa czarna niespodobała się Obcym i, doskonaląc ją, utworzyli ludzi białych i żółtych. 1DlaDanikena przeciwieństwem Murzyna jest Żyd, który ma naturalne predyspozycjedo uważania się za lepszego. Jednak nawet wśród Czarnych bywają narodypowołane do kontaktów z Obcymi. Tak więc 10 tysięcy lat temu Dogonowieotrzymali od kosmity o imieniu Nommo mapę orbity Syriusza B. 2Brazylia. Na jej terytorium znajduje się tajemnicze, opuszczone miasto z czasówprehistorycznych. Odkrył je w 1753 r. Portugalczyk —Jao da Silva Guimaraes.Do dziś pozostaje ono niezbadane, gdyż każda ekspedycja do tegomiejsca wracała z niczym albo ginęła w niewyjaśnionych okolicznościach.„Dlaczego żaden rząd, żadna placówka badawcza nie zleciła dotąd odszukaniatego miasta?" — przecież obecna technika satelitarna umożliwia szybkie rozwikłanietej zagadki! Jedno jest pewne: „Wiemy, że owe miasta istnieją". 3Chiny. W 1938 r. na pograniczu Chin i Tybetu odkryto 716 granitowych talerzy,na których kosmici napisali, że przylecieli na Ziemię 12 tysięcy lat temui brakuje im energii, aby stąd odlecieć. 4Dania. Traelleborg, warowny gród Wikingów, jest w rzeczywistości optycznymkompasem dla pojazdów latających. 5Eden. Biblijny opis stworzenia próbuje nieudolnym językiem starożytnychprzekazać prawdę, że Ewa powstała w probówce ze spermy Adama. Skąd sięjednak wziął Adam? Istnieje przypuszczanie, że powstał w wyniku klonowania. 6Kuszenie węża łatwo zinterpretować jako przekazanie człowiekowipewnej wiedzy przez konkurencyjne UFO. Może o tym świadczyć pewnapieczęć sumeryjska. 7To, co wiemy na pewno, to tyle, że człowiek nie powstałw procesie ewolucji. Gdyby tak było, to już elementarna logika podpowiedziałabynam, że karaluchy i skorpiony jako gatunki starsze powinnystać na wyższym poziomie cywilizacyjnym. „Gdzież są przedmioty artystycznestworzone przez skorpiony?" 8Ekwador. Pod powierzchnią tego państwa znajdują się wielokilometrowe korytarzewykute w skale. W ich wnętrzu są między innymi krzesła z tworzywasztucznego, olbrzymia liczba figurek dinozaurów oraz wiele tysięcy metalowychtabliczek pokrytych nieznanym pismem. Była tam także rzeźba matkiZIMA- 1 998173
ze skośnookim dzieckiem z hełmem motocyklowym na głowie. Daniken nieodważył się niczego sfotografować, bo bał się, że błysk światła mógłby uruchomićukrytą broń laserową. Na szczęście miejsce to jest znane Juanowi Muriczowii dzikim plemionom tubylców, którzy go strzegą. Zdaje się, że te niezwykłebudowle są dziełem żołnierzy Lucyfera, który w rzeczywistości byłdowódcą armii kosmitów, pokonanej podczas jednej z „gwiezdnych wojen"przez niejakiego Gabriela. Być może schronił się na Ziemi i wysyłał symulowanesygnały, że znajduje się na piątej planecie układu słonecznego. Zostałaona zniszczona przez zwycięzców (prawdopodobnie dokonali oni zapaleniatlenu w powietrzu i wodoru w oceanach). Tymczasem żołnierze Lucyferaukryli się na Ziemi w tunelach. Nawet największy sceptyk przyzna, że brzmito logicznie. W związku z tym sensacyjnym odkryciem należy poważnie zadaćsobie pytanie: „Czy ludzie zechcą pogodzić się z faktem, że dzieje pochodzeniaczłowieka toczyły się zupełnie inaczej niż wpajano im dotychczas jako pobożnąbajeczkę?". 9Etiopia. Król Salomon, choć Biblia to świadomie przemilcza, miał romansz królową Etiopii Makedą, której dał pojazd latający, otrzymany wcześniej odkosmitów. 10Ich wspólny syn, Bajna Lehkem, będąc w odwiedzinach u ojca,ukradł Arkę Przymierza ze znajdującym się w niej reaktorem jądrowymi wstawił na jej miejsce atrapę. „Salomon musiał utrzymać fakt kradzieżyw tajemnicy i zobowiązać kapłanów do przyozdobienia fałszywej skrzynisymbolami Arki."" W Etiopii Arkę umieszczono w mieście Aksum, które zostałozałożone przez jednego z wnuków Noego.Wielce prawdopodobne, żepo wojnie włosko-etiopskiej Arka została ukryta w lochach Watykanu. „Trzebaprzyznać, że to dość odważna spekulacja" — szczerze wyznaje Autor, ale„być może Arka Przymierza do dziś jest, dzięki faszystom, w Watykanie". 12Oczywiście tak śmiała interpretacja wydarzeń biblijnych może spotkaćsię z protestami pewnej grupy zachowawczych teologów, ale „ponieważ teolodzyzazwyczaj nie zajmują się techniką, należałoby ich wykluczyć z grupydochodzeniowej". 13Francja. W Bretanii znajdują się menhiry, megalityczne budowle z epokiprzedlodowcowej. W rzeczywistości mogły to być anteny wzmacniająceenergię kosmiczną. 14Można też przyjąć następującą hipotezę: 50 tysięcy lattemu ludzie tworzyli już cywilizację na bardzo wysokim poziomie; w wynikupodróży kosmicznych wielu z nich doświadczyło przesunięcia w czasietak, że u nich minęło dziesięć lat, a na Ziemi 40 tysięcy. Tak więc wrócili na174<strong>FRONDA</strong>-13/14
Ziemię 10 tysięcy lat temu i, aby przekazać swoją wiedzę potomnym, wznosiligigantyczne budowle i rysowali na skalach piktogramy. Być może i nasczeka to w przyszłości! „A ponieważ historia się powtarza, dowódca statkukosmicznego będzie się prawdopodobnie nazywał Noe". 15Gwatemala. Wiedza astronomiczna Majów być może spadła z Nieba. Byłoto na początku czerwca 8498 p.n.e., albo raczej 11 sierpnia 3114 p.n.e. 16Byćmoże przybysze, którzy ją przynieśli, wyruszyli z tajemniczej Planety X,która eksplodowała. 17Taką hipotezę krytykuje „pewien odłam badaczy,którzy pragną pozostać przy realiach". 18Cóż za żałosne kreatury!Indie. Bóstwa indyjskie tworzą tzw. międzynarodówkę bogów, ponieważ„ich obecność można znaleźć we wszystkich starożytnych świadectwachludzkości"."Mało który chrześcijanin wie, że w Kaszmirze znajduje się grób Chrystusa.Moglibyśmy mieć wątpliwości, ale „drewniana tablica z napisem «Zierat Youta»poświadcza, że tu się znajduje grób Jezusa". Został tam pochowany, bowiemuciekł z krzyża i schronił się na Wschodzie. 20Ów Kaszmir to bardzoszczególne miejsce: znajduje się w nim także świątynia, którą wybudował izraelskikról Salomon. „Przyleciał latającym statkiem i sam polecił wznieść tęświątynię. W Starym Testamencie Salomon określany jest zawsze jako mądry,a być może należałoby to przetłumaczyć jako uzdolniony technicznie". 21Irak. Na jego terytorium leży starożytna kraina Sumer. Już z pobieżnej analizytekstów klinowych wynika, że jej mieszkańcy mieli kontakt z inteligentnymirobotami. Z kolei po uważnej analizie mitu opisującego gwałty dokonaneprzez boga Enlila można sądzić (choć może trudno w to uwierzyć), żenie był on człowiekiem. Autor przestrzega jednak przed wyciąganiem pochopnychwniosków: „Nie odważę się na spekulacje, czy Enlil był istotą pozaziemską,czy też jej potomkiem w pierwszym pokoleniu". 22Należy też podkreślić, że na skutek błędnych metod interpretacji źródełhistorycy nie uznają pierwszych dziesięciu królów sumeryjskich, którzy panowaliprawie pół miliona lat. Być może „prakrólowie byli od czasu do czasuzapraszani przez istoty pozaziemskie na wyprawy w inne układy słoneczne".Według innej wersji, mogli oni być półkosmitami. Jest też całkiemmożliwe, że kazali balsamować swoje ciała, aby następnie przywracać je dożycia. Podobnie postępowali egipscy faraonowie. 23Z kolei w rejonie, gdzieMorze Arabskie graniczy z Babilonią, z morza miała wyłonić się ryba, którejZIMA- 1 998175
wyrosła druga głowa i zamieniła się w człowieka (czyżby mutant?). Możetrudno w to uwierzyć, ale tak mówią źródła! 24Iran. Znaleziono tutaj wizerunek boga, który tak naprawdę jest dwoma słupamiz porcelanowymi izolatorami! 25Izrael. Na jego terytorium przechowywano minireaktor jądrowy, któryznajdował się w Arce Przymierza. Z tego powodu kosmici dosyć często kontaktowalisię ze starożytnymi Izraelitami. Jednym z ich ostatnich wybrańcówbył Jeremiasz. Na prośbę kosmitów ukrył on Arkę przed Babilończykami.„Grupa istot pozaziemskich była stosunkowo nieliczna, nie angażowałasię w walki i nie pomagała żadnej z walczących stron. Z niewyjaśnionychprzyczyn grupa ta nie potrafiła sama usunąć i ukryć skrzyni z Arką Przymierza.Czy może istoty pozaziemskie obawiały się silnego promieniowania?" 26To pytanie, jak i wiele innych, pozostaje bez odpowiedzi. Według innychźródeł, kosmici dmuchali na zimne, bowiem w Jerozolimie stała tylko atrapa,a prawdziwy reaktor jądrowy został przewieziony do Etiopii. Kosmicimogli się w tym nie połapać, „bo w okresie między Mojżeszem a Jeremiaszemi Ezechielem brak jest jakichkolwiek sygnałów o obecności istot pozaziemskich.W takim razie mogły nie wiedzieć, co się stało podczas ich nieobecności"27 . Brzmi to całkiem przekonująco!Mało kto też wie, że być może Sodoma i Gomora zostały zniszczonebombami atomowymi. 28 Jako ciekawostkę można dodać, że Noe i Melchizedekpowstali w wyniku sztucznego zapłodnienia. 2 'Jemen. Stolica tego kraju, Sana, została założona tuż po potopie. Wiemytakże, że jego pierwsza władczyni, królowa Saba, była olbrzymką. 30Meksyk. Między kulturą Azteków a Indii występują uderzające podobieństwa:obie zostały założone w dusznym klimacie, w obu panował politeizm,w obydwu bóstwa są pomalowane na jaskrawe kolory i przedstawia się jew tanecznych pozach. Takie nagromadzenie podobieństw nie może być dziełemprzypadku! „Sądziłem, że być może w zamierzchłych czasach Hindusiwywędrowali na Jukatan. Dziś wiem więcej: oni nie wywędrowali, ale przelecieli.""Owi meksykańscy Hindusi to wytrwali podróżnicy, latali bowiemtakże na Bliski Wschód. 32Sztuka budowy pojazdów latających była kultywowanaprzez wiele stuleci. Jeszcze w czasie najazdu hiszpańskiego Aztekowiekorzystali ze wsparcia lotniczego.176<strong>FRONDA</strong>13/14
Kolumbia. Istnieją tu posągi „ludziopodobnych istot, które mają zęby jaku wampira". W Andach jest też tajemniczy „masyw skalny o rysach głowystarca", który jednak na kliszach fotograficznych wygląda jak „wizerunektwarzy młodzieńca"! 33Niemcy. W Kottenforst, niedaleko Bonn, stoi żelazny słup — być możedzieło kosmitów, ponieważ jest umieszczony podobno 28 metrów pod ziemiąi nie rdzewieje. 34W USA żyje emigrant z Niemiec, który choć dziś posługuje się nazwiskiemWolf+585, w rzeczywistości ma nazwisko składające się z 590 liter.Zawiera ono ukryte przesłanie, że jego przodkowie 12 tysięcy lat temu zetknęlisię z kosmitami w statkach zasilanych przez światło. 35ZIMA- 1 998177
Peru. Na płaskowyżu Nasca umieszczono znaki, którymi kapłani miejscowychplemion usiłowali zwabić promy kosmiczne. 36Aby móc przyjąć takie wytłumaczenie,należy „odejść od tej logiki, która każe pewnym osobom wyczarowywaćz kapelusza najdziwniejsze z dziwnych «naturalne wyjaśnienia»". 37Na wyspach z trzciny na jeziorze Titicaca żyło plemię Indian, któremiało czarną krew. Byli spłodzeni ze związków kosmitów z Ziemiankami.„Czy mieli wykonać określone zadania, ale o tym zapomnieli?" 38Przypominato historię Indian Hopi z Ameryki Północnej, którzy, jak wskazuje wieleposzlak, również są kosmitami. 39Polinezja. Na archipelagu Karolin, na wyspie Ponape, znajdują się ruinycentrum dawnej cywilizacji. Część „reakcyjnych" naukowców na podstawiebadań przeprowadzonych izotopem węgla C14 twierdzi, że powstały oneokoło 1400 r. n.e. Ale chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że „wyników testunie można brać poważnie, to raczej blef stosowany w sytuacji, kiedy sięnic nie wie". 40Natomiast dosyć prawdopodobna wydaje się hipoteza, żeprzodkowie dzisiejszych mieszkańców Polinezji umieli latać.Mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej nauczyli się od Obcych wykuwaćgigantyczne posągi postaci w kapeluszach. 41Republika Południowej Afryki. Odkryto w niej skamienieliny glonów(sinic) sprzed 3,5 miliardów lat. Mogli je przysłać kosmici, aby zmienić nasząatmosferę na bardziej korzystną dla życia. Nie wydaje się, aby mogły onepowstać samoistnie, nie ma na bowiem Ziemi żadnych znalezisk żywychform z tak zamierzchłych czasów. 42Rosja. Istnieją niezaprzeczalne dowody, że 8 tysięcy lat temu ktoś strzelałtutaj z broni palnej do bizonów! 43Syberia. Mieszkający tu Czuwasze mówią językiem, który wykazuje pewnepodobieństwa do języka Inków. 44Wiemy także, że meteoryt tunguski to pojazdUFO, któremu pękł reaktor jądrowy. 45Synaj. Objawiły się tutaj Mojżeszowi istoty pozaziemskie, które przekazałymu maszynę do produkcji manny z glonów. Była ona napędzana minireaktoremjądrowym. Należy podkreślić, że Autor, demaskując rzeczywisty charakterArki Przymierza, kładł szczególny nacisk na zdrowy rozsądek: „FBI,jak każda dobra służba wywiadowcza, odrzuciłoby teologiczne założenia, na178<strong>FRONDA</strong>-13/14
jakie powoływano się w śledztwie, jako sprzeczne ze zdrowymrozsądkiem". 46Turcja. W Stambule przez setki lat przechowywano mapy Antarktydy wykonanena podstawie zdjęć z pokładu satelity. 47W Anatolii znajdują się także tajemniczepodziemne miasta. „Po co, na Boga, ludzie zagrzebywali się w ziemi?Wydaje się, że ze strachu przed przeciwnikiem, ale kto mógł nim być?" 48Wielka Brytania. Znajdujące się w Anglii Stonehenge uważa się za kalendarzsłoneczny. 49Przy innej okazji Autor podaje zupełnie odmienną interpretację:przez Stonehenge nasi prymitywni przodkowie usiłowali przekazać, żekosmici mieszkają w kolistych stacjach kosmicznych. Należy podkreślić, że„w okresie od prehistorii do czasów klasycznych dominującym symbolemwiążącym się z postaciami bogów jest koło. Czy dawni mieszkańcy Ziemi domyślalisię, że niebiańskie istoty mieszkają w gigantycznych kołach?" 50Żydzi. Obecny naród żydowski powstał być może w wyniku „genetycznegopodrasowania". „Podczas czterdziestoletniej wędrówki z Egiptu Mojżesz niepozwalał — taki był rozkaz Boga — na jakiekolwiek kontakty z przedstawicielamiinnych ras." Stworzono wtedy tzw. nowe plemię. Autor, poruszając tę tematykę,zdobywa się na sporą odwagę: „Nawet jeśli nie jest to przyjemne i niepasuje do dzisiejszego sposobu myślenia — będę twierdzić, że istoty pozaziemskiewyróżniły konkretną rasę". Zwraca uwagę, że prawie co roku Żyd dostajenagrodę Nobla. „Czy inne rasy sądzą, że muszą się przed nimi bronić?" 51Z koleiaby wyhodować rasę ludzi do kolonizacji innych planet, należałoby powołaćkomisję, na czele której stanąłby znany fizjolog lord Rothschild. 52Nowe poszlaki. Uważnemu czytelnikowi natychmiast po przejrzeniu tegozestawienia musi cisnąć się do głowy wiele pytań, na przykład czy międzysinicami z RPA, a tymi z Arki Przymierza zachodzi jakiś związek? Albo czyfigura matki ze skośnookim dzieckiem w hełmie motocyklowym ma jakiśzwiązek ze znaleziskami przedziurawionych talerzy w Chinach? A jeśli tak,to jaki? Czy Watykan przekazał Amerykanom technikę budowy minireaktorówjądrowych? Przecież musiał ją znać z Arki Przymierza!Rozumujmy dalej: skoro Żydzi latali na statkach kosmicznych i zakładalimiasta w Indiach, a Hindusi w Meksyku, to według moich wyliczeńMeksykanie z pomocą kosmitów powinni założyć kolejne miasta na terenietrójkąta Czad-Burkina Faso-Ahaggar (góry).ZIMA-1 998179
Jest jeszcze jeden nowy i poważnytrop. Dotyczy on książki Quo vadis HenrykaSienkiewicza. Przeanalizujmy opiswidzenia św. Piotra:„Niebo na wschodzie przybierałojuż leciuchny odcień zielony, któryz wolna, coraz wyraźniej bramował sięu dołu barwą szafranową. Rozjaśniałasię stopniowo zieloność nieba, nasycającsię złotem. Za czym wschód zacząłróżowieć. [...] Potem słońce wychyliłosię przez przełęcz gór, ale zarazemdziwny widok uderzył w oczy Apostoła.Oto wydało mu się, ze złocisty krąg, zamiastwznosić się wyżej i wyżej, zsunąłsię ze wzgórz i toczył się po drodze.Wówczas Piotr zatrzymał sięi rzeki:— Widzisz tę jasność, która zbliżasię ku nam?— Nie widzę nic — odpowiedziałNazariusz.Lecz Piotr po chwili ozwał się,przesłoniwszy oczy dłonią:— Jakowaś postać idzie ku namw blasku słonecznym.Do ich uszu nie dochodził najmniejszyodgłos kroków. Naokół byłocicho zupełnie. Nazariusz widział tylko,że w dali drżą drzewa, jakby je ktośpotrząsał, a blask rozlewa się coraz szerzejna równinie.I począł ze zdziwieniem patrzeć naApostoła.— Rabbi! Co ci jest? — zawołałz niepokojem.A z rąk Piotra kostur podróżny wysunąłsię na ziemię, oczy patrzyły nie-<strong>FRONDA</strong>-13/14
uchomie przed siebie, usta były otwarte, w twarzy malowało się zdumienie,radość, zachwyt.Nagle rzucił się na kolana z wyciągniętymi ramionami, a z ust jego wyrwałsię okrzyk:— Chryste! Chryste!".Czy Henryk Sienkiewicz dysponował jakimiś nieznanymi nam tekstamiźródłowymi? A może sam był wysłannikiem Obcych? Nie powinniśmy baćsię stawiania takich pytań, choć burzą one naszą uporządkowaną i drobnomieszczańskąwizję świata.Dzięki tym sensacyjnym odkryciom ludzkość wkracza w nową epokę.Zbliżają się czasy, kiedy odrzucimy „religie, które wraz ze swoimi niezliczonymibogami hamują postęp". 53Liberalny katolik. Erich von Daniken, jeden z najbardziej poczytnych autorówświata, w swoich książkach wielokrotnie podkreśla, że nie stara siętworzyć żadnego systemu filozoficznego czy religijnego. „Nie mam dozaoferowania żadnej ideologii, choćby dlatego, że z całego serca nie znoszężadnych dyktatur." 54Uważa się za wolnomyśliciela, który zniszczy nasze„skostniałe światopoglądy". Bez wahania wyznaje: „Przez te wszystkie lataswoich poszukiwań zgubiłem wielu małych ziemskich bożków, choć niestraciłem tego, co nieogarnięte rozumem — Boga". Szczególną niechęciądarzy dogmaty wiary: „W kraju, w którym dążenie do współczesności jesthamowane przez religijne tabu, niejedno jeszcze pokolenie będzie musiałousuwać nieżyciowe rytuały, zwyczaje, przesądy". 55Podaje się za liberalnegokatolika. Jak sam twierdzi, został wychowany w surowym internacie katolickim.„Najważniejszym przedmiotem w szkole była religia. Musieliśmytłumaczyć Biblię z greki na łacinę, a potem na niemiecki." 56Podobno zacząłwątpić, kiedy zauważył, że Jahwe mówi o sobie w liczbie mnogiej. „Zapytałemo to naszego profesora teologii. Powiedział, że Mojżesz miał na myśliTrójcę Świętą, ale była to idiotyczna wymówka, bo Trójcę Świętą wymyślonoznacznie później, na soborach chrześcijańskich." Widać Daniken nie byłtak wierzący, jak chciałby to przedstawić, skoro sądził, że Trójcę Świętąktoś kiedyś wymyślił.Na pierwszy rzut oka wygląda on na typowego przedstawiciela naszychczasów: „oświeconego" deistę, który wierzy w bliżej nieokreśloną IstotęNajwyższą. Jest to jednak pozór, bowiem pod tą maseczką kryje się jeszczejedna postać. Daniken jest w rzeczywistości człowiekiem głębokowierzącym.ZIMA1998181
Danikenizm jako religia. Choć sławny Szwajcar tak krytycznie wyraża sięo religiach, buduje własną. Pisze: „Potrzebujemy utopii. Bez utopii świat bysię nie zmieniał". 57 1 buduje tę utopię z wielkim rozmachem. Przy innej okazjiprzyznaje: „Nie narzekam na brak fantazji". 58Trzeba przyznać, że toprawda. Niektóre jego hipotezy wprost zwalają z nóg. Na przykład TrójcęŚwiętą zastępuje Czwórcą, w której jest miejsce dla Jezusa X, MesjaszaUFO. Jego zdaniem, Chrystus może mieć jednocześnie na różnych planetachod 680 tysięcy do 3 milonów 400 tysięcy wcieleń. 55Choć usiłuje to ukryć, w rzeczywistości świetnie zdaje sobie sprawęz guast-religijnego charakteru swoich idei. W książce Kosmos i siejba, pisząco swoich teoriach, cytuje postępowego teologa Pucettiego: „Wiedza nie musibyć wcale zdobywana na drodze naukowej i rzeczywiście żadna z tzw.prawd religijnych nie ma znaczenia, jeśli jest poznawalna na tej drodze". 60W innej książce przyznaje się, że jego guast-religijne hipotezy zawierająpewną liczbę aksjomatów, które nie podlegają dyskusji: „Zgodziłbym się zewszystkimi rezultatami badań archeologii, gdyby zaakceptowała fakt, że kiedyśw życiu naszych przodków musiało dojść do odwiedzin istot pozaziemskich!Nawet jeśli nie dokopano się żadnego namacalnego świadectwa takiegozdarzenia". 61Daniken jako badacz potrafi zachować pewien specyficzny rodzaj skromności.Przyznaje: „Naukowcem nie jestem na pewno. Nie skończyłem studiów".Oraz: „Nawet sam nigdy nie określałem się mianem naukowca-amatora,żartobliwie mówiłem co najwyżej o sobie «niedzielny badacz*". 62 Jednakjako prorok Daniken uważa, że ma monopol na prawdę. Jest wrogiem naukowcówjako „przeciwników postępu", szczególnie zaś teologów, którzy są„reakcjonistami". 63Sądzi, że „uprzedzenia profesorów określa się mianemteorii". Z tego powodu uważa: „Na dobre wychodzi mi to, że nie jestem archeologiemz zawodu". Jest też przekonany, że swoje niedoskonałości umienadrobić w sposób niedostępny dla zwykłych śmiertelników: „Uważam, żemam pewną umiejętność postrzegania pozazmysłowego, ale nie jestem jasnowidzem,przynajmniej w zwykłym znaczeniu tego słowa". 64Od większości gnostyków Daniken różni się tym, że nie usiłuje przypisaćsobie jakiegoś objawienia, ale twierdzi, że Prawdę poznał racjonalnymrozumowaniem. Jego zdaniem, na Sądzie Ostatecznym będziemy rozliczaninie z miłości, ale inteligencji. Bóg powie wówczas: „Moje dzieci, dałem wamrozum po to, żebyście robiły z niego użytek. Kto z was nie miał odwagimyśleć, ten nie wejdzie do mojego Królestwa, kto nie robił użytku z rozumu,będzie potępiony". 65182<strong>FRONDA</strong>-13/14
Choć Biblia stanowi dla szwajcarskiego publicysty podstawowe źródłonatchnienia, odmawia on jej charakteru natchnionego Objawienia. Podważawiele dogmatów chrześcijańskich, ale ostrze swojej krytyki kieruje głównieprzeciwko Jezusowi. Jego zdaniem, „nowoczesne chrześcijaństwo musi zawszeliczyć się z możliwością ewentualnego odstąpienia od dziejowej roli Jezusa".„Jezus był człowiekiem bogobojnym, ale nie jednorodzonym SynemBoga. Był działaczem politycznym, ale nie Zbawicielem." Zresztą i ta bogobojnośćjest sprawą dyskusyjną: „Jezus niewątpliwie był Narcyzem, który w stosunkudo własnej osoby, mającej służyć za wzór, nie stosował moralnych imperatywów".Szwajcar zastanawia się nawet, czynie uznać Chrystusa za nienormalnego: „Psychologiamogłaby dziś dostarczyć przekonywająceargumenty". 66Liberalny katolik Daniken negujedziałanie Ducha Świętego w Kościele,nie wierzy w cuda, uważa stygmatyświętych za objaw chorobypsychicznej. Choć więc wielokrotniepisze, że nie chce wypowiadaćsię na tematy religijne, w rzeczywi •stości prowadzi frontalne natarcie r aKościół. Ma w tym swój cel. Lansjjebowiem własne Objawienie.Jak w każdej innej religii, fundamenttego Objawienia stanowi własna wizja stworzeniaświata. Otóż świat był początkowo komputerem;składał się ze 100 miliardów bitów i miał świadomość. Bóg Danikenanosi przydomek „sprytny samobójca", bowiem dokonał samoeksplozji,w wyniku której powstał Wszechświat. Odtąd każda jego cząstka to pojedynczybit, który jest zawarty w każdym człowieku, zwierzęciu, rzeczy. Kiedyśponownie staniemy się jednością. 67Z tej wizji stworzenia świata Daniken wyprowadza gnostycką koncepcję„boga w człowieku": „Wszyscy jesteśmy częścią tego potężnego czegoś.Ten jedyny Bóg nie będzie już w niepojęty sposób dobrem i złem zarazem.To w nas samych drzemią pozytywne i negatywne siły, bo wszyscy pochodzimyod czegoś, co istniało zawsze". 68Jak każda religia, danikenizm ma też własną koncepcję Zbawienia, doktórego droga wiedzie przez odnalezienie Kapsuły Czasowej. „ZnajdziemyZIMA- 1 998 183
w niej nie tylko odpowiedzi na pytanie, czym jest przeszłość, lecz równieżodpowiedzi pozwalające nam rozwiązywać przyszłe problemy. Staniemy prostona drodze wiodącej do pokoju i postępu ludzkości." 69Do czasu odkryciaKapsuły jesteśmy skazani na przypuszczenia, chyba że zostanie wyjawionaprawdziwa treść Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej. „W imieniu Ducha, któryprzenika wszystko, pozdrawiam was mieszkańcy planety Ziemia! Przygotujcieludzi na spotkanie innych form życia z kosmosu. Na dowód prawdziwościprzedstawiam wam wspaniałe zjawisko na firmamencie" — tak zdaniemDanikena miało brzmieć orędzie z Fatimy. W związku z tym pyta on: „Czypapież, który zna trzecie przesłanie z Fatimy, poinformował na jego podstawieDalaj Lamę i arcybiskupa Canterbury o przyszłości świata?". 70Jak widać, Daniken-prorok szczerze troszczy się o przyszłość świata.Przepowiada także koniec naszej Sodomy i Gomory, skalanej klerykalizmemi reakcjonizmem: „Zagłada Ziemi nastąpi jeszcze przed 2000 rokiem. Jesttylko jeden sposób rozwiązania tego problemu: natychmiastowe i rygorystyczneograniczenie liczby urodzin. Temu jednak sprzeciwiają się przywódcymałych i wielkich religii, tak jakby reprezentowali to samo lobby. Każdareligia liczy swoje owieczki, a więcej owieczek oznacza więcej władzy". 71Daniken chętnie odwołuje się do gnostyków z czasów wczesnego chrześcijaństwa,do apokryfów, zwłaszcza Księgi Henocha, do kabały i alchemii, naprzykład do Paracelsusa. Na objawienia uznane przez Kościół katolicki patrzybardzo krytycznie, za to z zachwytem odnosi się do objawień naprzykład założyciela mormonów — Josepha Smitha czy inicjatorki teozofii— Heleny Blavatsky. Choć wszystkie te tradycje są dla Danikena źródłeminspiracji, to zazwyczaj zna je tylko powierzchownie i błędnie interpretuje.Jest jednak pewna księga ezoteryczna, z którą wydaje się być dobrze obeznany.Cytuje ją często i obficie, choć nigdy dosłownie. Jest nią Biblia SzatanaAnthony'ego Sandora La Veya.Daniken a satanizm. Prześledźmy teologię Danikena i porównajmy ją z teologiąsatanizmu. Zacznijmy od tego, że Biblię Szatana i Danikena łączy bardzopodobne spojrzenie na istotę religii. Jest to „wypaczony moralny kodprzeszłości — pragmatycznie zorganizowany zbiór zasad, które w razie surowegoich przestrzegania prowadzą do naszego zniszczenia" — czytamyw dziele La Veya. Szwajcarski badacz identycznie widzi skutki rygorystycznegoprzestrzegania religii: „W kraju, w którym dążenie do współczesnościjest hamowane przez religijne tabu, niejedno jeszcze pokolenie będzie musiałousuwać nieżyciowe rytuały, zwyczaje, przesądy".184<strong>FRONDA</strong>- 13/14
Wróćmy jednak do kamienia węgielnego teologii Danikena — negacji SłowaBożego w Biblii. Pisze on: „Biblia kryje wiele tajemnic i sprzeczności".Twierdzenie to jest całkowicie zbieżne z poglądami satanistów. „Fakt, że Bibliachrześcijańska okazuje się gmatwaniną sprzeczności" — czytamy w Poszukiwany!Bóg — żywy lub martwy. Daniken rozwija tę myśl: „Fakt, że bajka o Biblii jako«Słowie Bożym» przetrwała, należy uznać za zjawisko niezwykłe i rzeczywiściegodne niezwykłej inspiracji. Graniczy to niemal ze schizofrenią". Powołujesię przy tym na autorytet jednego z postępowych teologów: „Teza, jakoby Bibliabyła w całości natchniona przez Boga, jest bezpodstawna: taki sposób myśleniaprzeczy zdrowemu rozsądkowi i w samej Biblii znajduje jednoznacznezaprzeczenia. Tylko nieoświeceni ewangeliści i niewykształcone owieczki mogąpodzielać pogląd Kościoła". 72Po zburzeniu fundamentu wiary, którym jest Objawienie, zarówno sataniści,jak i Daniken przypuszczają zdecydowany atak na dobroć Boga. Daniken pisze:„Kto albo co obsługuje we Wszechświecie pulpit sterowniczy, znajdującprzyjemność w zderzeniach gwiazd, wybuchach słońc i szaleńczym locie galaktyk?".73Tak samo rozumuje autor Biblii Szatana. Negacja dobroci Boga jest najważniejszympunktem jego teologii — próbą ucieczki od poczucia winy za własnegrzechy poprzez oskarżenie Boga. Usprawiedliwia się słowami: ty też niejesteś doskonały! „«Mój drogi, taka była wola Boska». Frazesy takie zawsze stanowiływygodny sposób wytłumaczenia jego okrucieństwa." „Dlaczego ten Bógdopuszcza do wybuchów wojen, rozlewu krwi i wylewania morza łez? Dlaczegoów sprawiedliwy Bóg pozwala mordować niewinne dzieci? Jak taki dobryi mądry Bóg może dopuszczać do tego, żeby bogaci byli coraz bogatsi, a biednicoraz biedniejsi?" 74— uzupełnia go Daniken. Czarny Papież, La Vey podsumowujeswoje rozważania słowami: „Ta potężna siła, która przenika i równoważywszechświat, jest zbyt nieosobowa, aby zajmować się szczęściem lub niedoląstworzeń z krwi i kości na tej kulce brudu, na której właśnie żyjemy".Daniken w podobny sposób zaprzecza dobroci Matki Bożej: „Nawet samaNajświętsza Panna niewiele wie o psychologii dziecka. Ileż jest pychy w jej pytaniu:«Czy kochasz mego Syna? Czy kochasz mnie?»". Ma dla niej kilka dobrychrad: „Czy jest to ciepły, matczyny sposób zwracania się do dziecka? Czy nie lepiejkierować tego rodzaju żądania do wysokiego przedstawiciela Świętej KongregacjiWiary? Czy surowość, z jaką grozi, iż jeśli nie zostanie spełniona jej wola,to mocarny Syn zniszczy ludzkość, można uznać za cechę boską?". 75W tychwątpliwościach wtóruje mu Biblia Szatana: „Nie będziemy trzęsącymi się w błaganiachsłabeuszami przed obliczem bezlitosnego Boga. Jesteśmy pełnymi dlasiebie szacunku, dumnymi ludźmi —jesteśmy satanistami!".ZIMA-1 998185
Po negacji dobroci Boga obie strony odwołują się do wielości religii naświecie, aby przekonać czytelnika, że Bóg nie istnieje, albo przynajmniej niezajmuje się światem. Ewentualnie: skoro bogów jest wielu, to żaden nie mamonopolu na prawdę, a może nawet ona nie istnieje. „Bogowie ścieżki prawejręki sprzeczali się i kłócili w ciągu całej historii Ziemi" (Biblia Szatana, prolog).Ich wyznawcy „gardzą swoimi braćmi ścieżki prawej ręki, bowiem ich respołecznegoruchu miłości, który by nie odpowiadał za wymordowanie niezliligieprzypięły sobie inne etykietkii muszą dać upustswoim animozjom" (Poszukiwany!Bóg — żywy lub martwy). Całkowicie zgadza sięz tym Daniken: „Chrześcijańscyksiążęta Kościołaprzez fanatyczne nakazywdają się w trwającą bezkońca wojnę religijną.Uparcie trzymają się swego.Wszak tylko oni są głosicielamijedynego zbawczegoSłowa Bożego." 76Przelicytowuje go CzarnyPapież: „Nie było dotądw historii żadnego wielkiegoczonej liczby ludzi; musimy przyznać, że dowodzi to najlepiej, jak bardzo ichkochali". „Jeżeli ten Bóg chce, aby mu służyli wszyscy ludzie, to dlaczego dopuszczado tego, aby na naszej maleńkiej planecie było 20 tysięcy religii i sekt,które zwalczają się krwawo w jego imieniu?" — zastanawia się Daniken.Wreszcie, aby ostatecznie zniszczyć nasz obraz Boga, obie strony sięgająpo tę samą broń — naśmiewają się z Odkupienia. „Czy obca inteligencjauzna nas za niedorozwiniętych umysłowo, bo w okrutny sposób przybiliśmynaszego boga wszechmogącego gwoździami do krzyża?" — ironizujez wszechmocy Boga Daniken. 77„Spójrzcie na krucyfiks; cóż on symbolizuje?Bladą nieudolność wiszącą na drzewie" — czytamy w Biblii Szatana.Aby zrobić miejsce dla królowania diabła, brakuje już tylko jednego elementu— zniszczenia wiary w Kościół jako Mistycznego Ciała Chrystusa.Obie strony definiują go jako przedsiębiorstwo usiłujące zbić kapitał nanaiwności wiernych. Zarówno Daniken, jak i La Vey za podstawę tego dzia-186<strong>FRONDA</strong>-13/14
tania uznają „wmawianie" wiernym grzechu pierworodnego. „Od prawiedwóch tysięcy lat chrześcijanin dostaje na drogę życia ciężar nie do zniesienia:jest on — jak mu się wmawia — «od narodzenia» obciążony grzechempierworodnym i aby się pozbyć tego balastu potrzebuje «wybawiciela»" —czytamy u Danikena. 78„Wytwarzanie poczucia winy jest przykrywką ich przebiegleskonstruowanego schematu mającego na celu zmuszenie ludzi do pokutowaniaza «grzechy»" — głosi Czarny Papież. Tymczasem w rzeczywistości„duże i małe Kościoły chrześcijańskie żyją w wiernych i z wiernych,towarzyszą prostemu człowiekowi od kołyski do trumny, dzięki zmyślnieustawionym obrzędom dla każdego etapu życia stają się «niezbędnie potrzebno),sprawują władzę i napełniają kościelne kasy" — uzupełnia go Daniken. 79Oczywiście najprostszą drogą „wciśnięcia" w duszę człowieka poczuciawiny jest nałożenie jakichś ograniczeń w sferze seksualności. Szczerze oburzato La Veya: „Szatan uosabia sprzeciw wobec wszystkich religii, któremają na celu sfrustrowanie człowieka i potępienie go za naturalne instynkty".Nie muszę chyba dodawać, że i tym razem wtóruje mu Erich von Daniken:„Czas, żeby dojrzał temat seksualnych zahamowań chrześcijan". 80Innym sposobem na zniewolenie ludzi jest spowiedź. „Uwolnienie sięod konfesjonalnych więzów nie oznacza w żadnym razie wyrzeczenia sięwiary w Boga" — uważa Daniken. 81„Spowiadanie się innemu człowiekowi,niczym się ode mnie nie różniącemu, poniża. Ludzie spowiadają się ze swoichgrzechów po to, aby oczyścić swoje sumienie — i aby móc swobodniegrzeszyć, najczęściej popełniając ten sam grzech" — czytamy w satanistycznejksiędze Poszukiwany! Bóg — żywy lub martwy.Uczciwość nakazuje dodać, że Daniken łagodnie odcina się od satanistycznychekstremistów. Co ciekawe, odpowiedzialność za dokonywaneprzez nich mordy rytualne jest skłonny zrzucić na katolików. Jego zdaniem,mówienie o śmierci krzyżowej „dziś jeszcze inspiruje młodych ludzi szukającychzbawienia [...] do mordów rytualnych, którymi pragną sobie zjednaćBoga". 82Stara się jednak znaleźć usprawiedliwienie dla postępowania „ultrasów".O ofiarach z ludzi pisze: „Ludzie zawsze i wszędzie szukali ideałów —często popełniając przy tym błędy. Także i w tym przypadku wszystko im siępoplątało: składając ofiary bogom, chcieli naśladować bogów, którzy złożyliw ofierze życie". 83Wszystkiemu jest więc winny Chrystus, bo podsunął satanistomtaki pomysł!Nawet pobieżna lektura pozwala stwierdzić, że między teologią KościołaSzatana a danikenizmem istnieje tak duże podobieństwo dogmatów, konstrukcjilogicznych, a czasami wręcz sposobów ekspresji myśli, że ich przypadkoweZIMA- 1 998187
powstanie wydaje się niemożliwe. Inspiracja Danikena ideami satanistycznymi(nieważne, czy świadoma i bezpośrednia) nie ulega wątpliwości. Czy potrafimyzrozumieć konsekwencje tego twierdzenia? Erich von Daniken to prawdziwagwiazda naszych czasów, autor kilkunastu bestsellerów sprzedanych łączniew ponad 50 milionach egzemplarzy. Aby pokazać, „jak przerósł niektórychludzi", opowiada, że ułożone na sobie dałyby wieżę wysokości miliona330 tysięcy metrów. Każdy z nich zawiera wiele elementów koncepcji La Veya!Daniken w Krzyżowym ogniu pytań cytuje czytelniczkę, która twierdzi, że jegoksiążki pogłębiły jej wiarę. Nigdy o takim przypadku nie słyszałem. Znam natomiastczłowieka, który pod ich wpływem sięgnął po lekturę Biblii Szatana.ROBERT NOGACKIBibliografia:* Czy się myliłem? Nowe wspomnienia z przyszłości, API-PRESS, Warszawa 1991.* Dzień, w którym przybyli bogowie, Wydawnictwo Prokop, Warszawa b.d.* Kosmiczne miasta w epoce kamiennej, Wydawnictwo Prokop, Warszawa 1991.* Mój świat w obrazach, Wydawnictwo Prokop, Warszawa 1995 (wcześniejsze wydania pt.: Oto mójświat).* Objawienia; Fenomeny, które wstrząsnęły światem, KAW, Warszawa 1986.* Osmy cud świata; Strategia bogów, Wydawnictwo Prokop, Warszawa b.d.* Prorok przeszłości, Wydawnictwo Prokop, Warszawa 1995.* Siadami wszechmogących, Prima, Warszawa 1995.* W krzyżowym ogniu pytań; Czy bogowie byli na ziemi?, Wydawnictwo Prokop, Warszawa 1995.* Wspomnienia z przyszłości, PIW, Warszawa 1975.* Wszyscy jesteśmy dziećmi bogów, API-PRESS, Warszawa 1991.Prorok przeszłości, s. 55. Przez prasę zachodnią przewinęło się określenie „kosmiczny rasizm"pod adresem poglądów Danikiena.' W krzyżowym ogniu pytań, s. 28.1Prorok przeszłości, s. 40-42.' Kosmos i siejba, s. 54.5ń7Kosmiczne miasta w epoce kamiennej, s. 110.Prorok przeszłości, s. 47.Mój świat w obrazach, s. 21.* Siadami wszechmogących, s. 25-26.* W krzyżowym ogniu pytań, ss. 73 i 108; Kosmos i siejba, ss. 5-19, 38-48, 127-128."' Prorok przeszłości, s. 28." Tamże, s. 34.12Tamże, s. 38. W podobny sposób „czarna reakcja" nie chciała wypuścić na światło dzienneKsięgi Henocha. Zob.: Mój świat w obrazach, s. 33.188<strong>FRONDA</strong>- 13/14
1111Prorok przeszłości, s. 10.Tamże, s. 104.|r' Tamże, s. 136-137. Choć trudno w to uwierzyć, część tych ludzi może wciąż istnieć i przenosić1(1171!iżycie na inne planety. Zob.: Czy się myliłem?, s. 65-66.Dzień, w którym przybyli bogowie, ss. 69, 72.Tamże, s. 78.Wspomnienia z przyszłości, s. 71.''' Czy się myliłem?, s. 174.21121MSiadami wszechmogących, s. 173-174.Prorok przeszłości, s. 35.Tamże, s. 99.Tamże, s. 165-176." Czy się myliłem?, s. 101. Złośliwi zwracają uwagę, że Babilonia nigdzie nie graniczyła z MorzemArabskim.y'' Wspomnienia z przyszłości, s. 37.'" Prorok przeszłości, s. 24.
" Wspomnienia z przyszłości, s. 109.^ W krzyżowym ogniu pytań, s. 30.77Prorok przeszłości, s. 111. Czy się myliłem?, s. 113.7UObjawienia, s. 152.6" Kosmos i siejba, s. 140.W krzyżowym ogniu pytań, s. 46." Tamże, ss. 35, 43.61Nie tylko oni! Daniken nie cierpi także „prawicowych ekstremistów". Dlatego, że„w rządzonych przez nich państwach władza opiera się na klikach i jest popierana przezwojsko. Istnieją tam zakazy mające charakter zachowawczy, hamujący postęp". Tamże, s. 14." Tamże, ss. 44, 65, 36.67Objawienia, s. 114.- Tamże, s. 79-82.f' 7 Kosmos i siejba, s. 139." Tamże, s. 140-141.7071W krzyżowym ogniu pytań, s. 23-24.Wszyscy jesteśmy dziećmi bogów, s. 202-203.Kosmos i siejba, s. 141." Objawienia, ss. 84, 85.71717SKosmos i siejba, s. 134.Tamże, s. 134.Objawienia, ss. 42, 46. Tamże, s. 123.7778Tamże, s. 140.Tamże, s. 97.Tamże, s. 80."° Tamże, s. 231.81Tamże, s. 242." Tamże, s. 103." Dzień, w którym przybyli bogowie, s. 141.
grzechuumartwiania sięDARIUSZ BRZOSKA BRZOSKIEWICZWstaje chłop z rana do roboty. Zdrowy jak wół, trzy jajkazjadł, herbatą z cukrem i z cytryną popił, robotę mai narzeka. Ludzie, jak on narzeka! Jaki on jest nieszczęśliwy,i to od razu. Nie rozumie, że zdrowy jest, ma cojeść i robotę. Nieee... niestety, ma od razu dół, źle. Zamiastsię cieszyć. I o co on tak się martwi? Ludzie, tragedia!Że sąsiad ma lepszy samochód, że on dzieciakowitakiego samego górskiego roweru nie kupił, że jego żonama krzywe nogi. I to tak idzie. Ta jego żona też sięmartwi, że po co się ona z taką niedojdą ożeniła, że jakbyinnego miała, to by przynajmniej jakieś życie miała.I kto to mówi? Sama ledwo chłopa znalazła, Tabaza jedna,toż zupełnie się babie, za przeproszeniem, we łbiepomieszało. Mówię Wam, tragedia. W robocie też tragedia,bo robić trzeba, bo za mało płacą, ale jakby po zasiłekstała, to by lepiej było, co? Z tego gadania to dzieciakiteż zaczęły strasznie narzekać na starych. Kompletnatragedia starszych i młodszych w schizofrenicznym wydaniu.A co powiedział Pan do swoich dzieci? Cieszciesię z najmniejszych rzeczy, powiedział. „Radujcie sięw Panu, jeszcze raz powtarzam wam, radujcie się." I tobez względu na osoby czy sytuacje, gdyż Pan i tak jestz Wami wszędzie na dobre i na złe. Dlatego tak ważnejest, abyśmy pamiętali o tym, iż istnieje również „grzechumartwiania się", grzech, który zatruwa radość życia,którą dał nam Pan. Dlatego jeszcze raz powtarzam Wam:RADUJCIE SIĘ. Czego i ja Wam serdecznie życzę.ZIMA191
Stary Testament pełen jest wypowiadanychustami prorokówwyznań w rodzaju: „nasi ojcowiezgrzeszyli", „nasi przodkowieodwrócili się od prawdziwegoBoga". Wyznania te niegodzą w istotę wiary. Podkreślającgrzeszność człowieka,służą wywyższeniu świętościBoga. Na przestrzeniwieków prorocy żydowscy,którzy wypominali niegodziwośćswoich rodaków, wynosilitym samym wielkość Boga.Czy Kościołowijest potrzebnyrachunek sumienia?MACIEJ STĘPIEŃWSWOIM TEKŚCIE POD TYTUŁEM W cudze piersi(Fronda 11/12) Paweł Lisicki z wielkąprzenikliwością pisze o nadużyciachi nadinterpretacjach, z jakimi spotykasię apel Jana Pawła II, aby u progutrzeciego tysiąclecia Kościół katolicki dokonał rachunkusumienia. Tekst ów budzi jednak pewne poczucie niedosytu. Zgadzamsię z uwagami autora, w wielu miejscach celnie demaskującymi faryzeim192PRONDA-13/14
„zawodowych przepraszaczy za Kościół", zabrakło mi natomiast pozytywnejwykładni papieskiego wezwania.Przede wszystkim kiedy Ojciec Święty mówi o rachunku sumienia całegoKościoła, należy traktować to jako wezwanie skierowane do każdegochrześcijanina, aby dokonał on wewnętrznego rozrachunku w kontekścieswojej przynależności do Kościoła i roli, jaką odgrywa jako jeden z członkówMistycznego Ciała Chrystusa. Papież pisze, że Kościół „nie może przekroczyćprogu nowego tysiąclecia, nie przynaglając swoich synów do oczyszczeniasię przez pokutę z błędów, niewierności, niekonsekwencji i zaniedbań".Na teraźniejszości apel Ojca Świętego się jednak nie kończy. Wzywa onrównież, by „Kościół [...] pełniej uświadomił sobie grzeszność swych dzieci,przywołując te momenty w historii [...], które stanowiły w istocie formęantyświadectwa i zgorszenia". Wołanie o rachunek sumienia ma więc takżewymiar historyczny. Jak to rozumieć?Odkłamać historięSprawa ta ma kilka wymiarów. Zacznijmy od pierwszego z nich: historycznego.Rzetelny rachunek sumienia pomógłby odkłamać zafałszowaną historięKościoła. Na przykład według ankiety przeprowadzonej przez Parlament Europejskiwśród studentów wszystkich krajów członkowskich Unii Europejskiej,okazało się, iż 30 procent z nich jest przekonanych, że Galileusz zostałprzez Kościół żywcem spalony na stosie. Aż 97 procent jest również pewnych,że był przed śmiercią torturowany. Niektórzy gotowi są przysiąc, że przedśmiercią rzucił w twarz swoim oprawcom z Inkwizycji: „A jednak się kręci!".Zapewne studenci owi zdziwiliby się bardzo, gdyby usłyszeli, że Galileusz anijednego dnia nie spędził w więzieniu, zmarł w wieku siedemdziesięciu ośmiulat otoczony opieką i szacunkiem papieża, zaś ostatnie słowo, jakie wyszeptałna łożu śmierci — jak podała jego córka, zakonnica — brzmiało: „Jezu!".Podobnych zakłamań, które w powszechnej świadomości funkcjonująjako pewniki, można znaleźć więcej. Rzetelny rachunek sumienia mógłbypomóc oddzielić prawdę historyczną od czarnych legend. Nie znaczy to, żew historii Kościoła nie było zła. Chodzi jednak o ukazanie go w rzeczywistychproporcjach. Rozpowszechnione obecnie stereotypy pozwalają naprzykład stawiać znak równości między Inkwizycją i Holocaustem jako synonimamizła absolutnego. Zapowiadane przez kardynała Josepha Ratzingeraotwarcie archiwów Świętego Officium pozwoliłoby na przykład na zbadanierzeczywistego charakteru Inkwizycji.Z [ M A • 1 9 9 8193
Oddajmy głos profesorowi Luigiemu Firpo, jednemu z najwybitniejszychwspółczesnych włoskich historyków średniowiecza, agnostykowi i antyklerykałowi:„Jestem pewny, że otwarcie tego archiwum, dotąd dość ograniczonetakże ze względu na wymogi organizacyjne, przyniosłoby dużąkorzyść wizerunkowi Kościoła. Dokumenty Inkwizycji zaświadczyłyby mianowicieo rzeczywistości mało znanej: przed tym trybunałem stawało więcejpospolitych przestępców, ludzi winnych czynów, które również prawonowożytne uznawałoby za godne przestępstwa, aniżeli obwinionych o przestępstwadotyczące poglądów, obrońców wolności myśli. Oszuści, którzyudawali księży, bluźniercy, autorzy pism pornograficznych, fałszerze bullii inna tego rodzaju hołota. Po udostępnieniu wszystkim uczonym tych dokumentówupadłyby inne oszczerstwa nieuzasadnionej czarnej legendy, jakaotacza Inkwizycję. Potwierdziłoby się między innymi, że jej procesy byłybardzo poprawne formalnie. Okazałoby się, że dzisiejsze Ucciardone i Rebibbia[współczesne więzienia włoskie — przyp. red.] są prawdziwymi kręgamipiekielnymi w porównaniu z osławionymi celami Inkwizycji,w których życie płynęło w rytm regulaminów surowych, ale nie nieludzkich.Był na przykład przepis, że prześcieradło i poszewki mają być zmienianedwa razy w tygodniu, jak w bardzo porządnym hotelu. Raz w miesiącu odpowiedzialnikardynałowie musieli przyjmować pojedynczo więźniów, abysię dowiedzieć, czego potrzebują. Natknąłem się na jednego więźnia pochodzącegoz Friuli, który prosił, aby dostarczono mu piwa zamiast wina. Kardynałzarządził, aby postarano się o nie, ale kiedy nie udało się znaleźć piwaw Rzymie, wytłumaczył się przed więźniem, proponując mu w zamianpieniądze, aby sobie sprowadził ulubiony napój ze swoich stron".Inny wybitny historyk współczesny, profesor Leo Moulin z Belgii, ateistaprzez wiele lat aktywny w lożach masońskich, powiedział wprost swoimkatolickim czytelnikom: „Posłuchajcie tego starego niedowiarka, który wie,co mówi: mistrzowska propaganda antychrześcijańska zdołała wytworzyću chrześcijan, zwłaszcza u katolików, złą świadomość, opanowaną niepokojem,jeśli już nie wstydem, z powodu własnej historii. Siłą stałego nacisku,od reformacji aż do naszych czasów, zdołała przekonać was, że jesteście odpowiedzialniza całe, albo prawie całe zło na świecie. Sparaliżowała was naetapie masochistycznej autokrytyki, aby zneutralizować krytykę tych, którzyzajęli wasze miejsce. [...] Pozwoliliście, aby za wszystko, nawet za kłamstwa,bezdyskusyjnie obarczali was. Nie było w historii problemu, błędu lubcierpienia, którego nie przypisaliby wam. A wy, niemal zawsze nie znającyswojej przeszłości, zaczęliście w to wierzyć, a nawet wspomagać ich w tym194<strong>FRONDA</strong>- 13/14
działaniu. Tymczasem ja (agnostyk, ale także historyk starający się być zawszeobiektywny) mówię wam, że macie przeciwstawiać się temu w imięprawdy. W rzeczywistości bowiem większość zarzutów jest nieprawdziwa.A jeśli któryś ma nawet jakieś uzasadnienie, to oczywiste jest, że w rozliczeniudwudziestu wieków chrześcijaństwa światła zdecydowanie górują nadciemnościami".Myślę więc, że nie ma powodu, aby bać się prawdy historycznej. Trzebabać się — i zwalczać — ignorancję oraz manipulację, bo to one są głównymźródłem krzywdzących stereotypów historycznych.Obrona wielkości BogaIstnieje jednak głębszy wymiar potrzeby rachunku sumienia — teologiczny.Stary Testament pełen jest wypowiadanych ustami proroków wyznań w rodzaju:„nasi ojcowie zgrzeszyli", „nasi przodkowie odwrócili się od prawdziwegoBoga". Wyznania te nie godzą w istotę wiary. Podkreślając grzesznośćczłowieka, służą wywyższeniu świętości Boga. Na przestrzeni wieków prorocyżydowscy, którzy wypominali niegodziwość swoich rodaków, wynosilitym samym wielkość Boga.Dzisiaj coraz powszechniej rozlegają się głosy obwiniające chrześcijaństwoo wszystkie nieszczęścia — od katastrofy ekologicznej po ludobójstwoŻydów. Pojawiają się twierdzenia, że w samej istocie chrześcijaństwa istniejejakaś fatalna skaza, która doprowadziła do zaistnienia owych klęsk.Rzetelny rachunek sumienia może odróżnić winy urojone od rzeczywistych,a także udowodnić, że tam, gdzie miało miejsce zło popełnione przez chrześcijan— nie było ono wynikiem ich wiary, ale raczej odstępstwa od niej.Współczesna cywilizacja, by powtórzyć za C. S. Lewisem, posadziła bowiemBoga na ławie oskarżonych. Rachunek sumienia to obrona Boga przed fałszywymioskarżeniami.Niestety, najczęściej kwestia rachunku sumienia Kościoła przedstawianajest w sposób wyrwany z ogólniejszego kontekstu. Sam w sobie rachuneksumienia jest bezwartościowy, stanowi jedynie suchy rejestr grzechów.Swoje właściwe znacznie zyskuje dopiero, gdy staje się jednym z warunkówpokuty, dodajmy: warunkiem niezbędnym. Mówienie o rachunku sumieniaw oderwaniu od pokuty, której jest on częścią, nie ma sensu.Zwróćmy uwagę, w jakim kontekście Jan Paweł II wzywa Kościół do rachunkusumienia. Czyni to w liście apostolskim Tertio Millennio Adveniente,poświęconym przygotowaniom do jubileuszu roku 2000. Papież rozwijaZIMA- 1 998195
w tym dokumencie zakorzenioną w Starym Testamencie teologię jubileuszy.Jubileusz to czas szczególnych łask Bożych. Aby jednak być gotowym naprzyjęcie tych łask, należy dokonać wewnętrznego oczyszczenia. OjciecŚwięty uważa taki akt za wręcz niezbędny.Papież unika przy tym przedstawionej przez Lisickiego pułapki — nigdynie bije się w cudze piersi, nigdy nie przeprasza za konkretną osobę, nigdynie prosi o wybaczenie w imieniu kogoś innego, nigdy nie podstawiaswojej skruchy w miejsce skruchy drugiego człowieka.Jan Paweł II pisze: „Gdy zatem zbliża się ku końcowi drugie tysiącleciechrześcijaństwa, jest rzeczą słuszną, aby Kościół w sposób bardziej świadomywziął na siebie ciężar grzechu swoich synów, pamiętając o wszystkichtych sytuacjach z przeszłości, w których oddalili się oni od ducha Chrystusai od Jego Ewangelii i zamiast dać świadectwo życia inspirowanego wartościamiwiary, ukazali światu przykłady myślenia i działania, będące w istocieźródłem antyświadectwa i zgorszenia. Kościół, choć jest święty dziękiswemu włączeniu w Chrystusa, niestrudzenie czyni pokutę: zawsze przyznajesię przed Bogiem i przed ludźmi do grzesznych swoich dzieci".W doniesieniach mediów i dyskusjach publicznych dominuje pogląd, żeKościół przyznaje się do swoich błędów i prosi o przebaczenie za swoje grzechy.Papież tymczasem mówi o grzechach i błędach dzieci Kościoła. To ważnerozróżnienie. Jak pisał cytowany przez Pawła Lisickiego kardynał CharlesJournet: „Wszystkie sprzeczności znikną, gdy tylko się zrozumie, że oczywiścieczłonkowie Kościoła grzeszą, o tyle jednak, o ile zdradzają Kościół; i żedlatego Kościół jest nie bez grzeszników, ale bez grzechu. [...] Kościół jakoosoba przyjmuje odpowiedzialność za pokutę, ale nie za grzechy". To właśniesedno papieskiego apelu: odpowiedzialność za pokutę.Weźmy następujący przykład: portugalska staruszka widzi kryzys drążącyKościół, obserwuje teologów podważających kolejne dogmaty, księżyudzielających przyzwolenia na homoseksualizm, wiernych dających powodydo zgorszenia. Ona nikogo nie osądza (jak pisze św. Paweł: „Nie możesz wymówićsię od winy, człowiecze, kimkolwiek jesteś, gdy zabierasz się do sądzenia").Po prostu boli ją, kiedy widzi to wszystko. Ból, a nie osąd, jestreakcją katolicką (jak pisze św. Paweł: „Gdy cierpi jeden członek, współcierpiąwszystkie inne członki"). Co robi więc owa staruszka? Oto spotykamyją w Fatimie, jak z daleka idzie na klęczkach do sanktuarium. Usłuchała apelupapieża (takie było też orędzie fatimskie) — przyjęła na siebie ciężargrzechu innych ludzi. Nie winę, nie odpowiedzialność za grzechy, ale właśnieich ciężar — pokutę za zło uczynione przez synów Kościoła.196<strong>FRONDA</strong> 13/
Nakaz pamięci i „efekt motyla"Lisicki ma rację, gdy pisze, że wyrażenie skruchy w imieniu kogoś innegojest uzurpacją; owszem, ktoś może stwierdzić, że inny uczynił zło, możewziąć na siebie karę za jego czyn, czyli przyjąć za niego pokutę, ale nie możezamiast niego prosić o przebaczenie. Ofiara zbrodni stałaby się wówczastowarem wymiennym, a wina osobowa zostałaby zanegowana.„Członkowie Kościoła, świeccy, klerycy, księża, biskupi i papieże, którzy niebyli posłuszni Kościołowi, są odpowiedzialni za grzechy, a nie Kościół jako osoba"— pisał wspomniany już kardynał Journet. Kościół to bezgrzeszny Chrystusi grzeszni ludzie. Ci ostatni jednak tworzą kościelne instytucje: zakony, dykasterie,kongregacje, zgromadzenia, parafie itd. Kiedy Jan Paweł II prosi o wybaczeniewin z przeszłości, to przeprasza zawsze za ten ludzki, instytucjonalny wymiarKościoła, nie za Kościół jako taki, lecz za jego organizację tworzoną przezułomnych ludzi, zauważmy, że Papież nigdy nie wyraża skruchy w imieniu innejkonkretnej osoby. Przepraszać może tylko osoba, która jest odpowiedzialnaza pojawienie się zła. Biskup Rzymu ma więc prawo przepraszać za instytucjękościelną, ponieważ jest odpowiedzialny za jej działanie. Te przeprosiny mogąobejmować także bardziej zamierzchłą przeszłość, ponieważ mocą swojegourzędu Papież nie jest tylko kimś ograniczonym czasowymi ramami swojegopontyfikatu. Takiego aktu może dokonać jednak tylko Ojciec Święty. Każdy innyczłowiek byłby uzurpatorem.Jest jeszcze jeden aspekt omawianej tu sprawy. Każdy grzech ma skutkispołeczne, nawet jeżeli trudno nam uchwycić bezpośredni związek między jegopopełnieniem a reperkusją dla zbiorowości. Doskonałym tego przykładem możebyć chociażby opisany w Księdze Jozuego epizod klęski poniesionej przezIzraelitów przy zdobywaniu miasta Aj. Każdy grzech, nawet najbardziej, wydawałobysię, „indywidualistyczny", niszczy bowiem duchową jedność wspólnoty.O tych dwóch wymiarach grzechu zdaje się przypominać również chrześcijańskanauka o dwóch rodzajach sądu po śmierci — szczegółowymi powszechnym. W kościele przepraszamy za grzechy również dwojako: w publicznymakcie pokuty („Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu i wam, braciai siostry...") oraz w indywidualnym sakramencie spowiedzi.Jesteśmy grzesznikami i nigdy nie wiemy, jaki jest nasz udział, wpływczy inspiracja w grzechu popełnianym przez innych. Oczywiście nie mogęodpowiadać za grzechy innych ludzi, ale nigdy na tym świecie nie dowiemsię, czy nie przyczyniłem się do tych grzechów. Nigdy bowiem nie wiemy,jak szerokie kręgi zataczać będzie popełnione przez nas zło. Wiem, że mojeZIMA-1 998197
zło ma udział w złu tego świata, ale nie wiem, w jakim stopniu jest onoprzeszkodą w misji Kościoła. Przypomina to opisywany przez fizyków „efektmotyla". Dlatego wezwanie do rachunku sumienia, a więc do pokuty zagrzechy członków Kościoła nie jest dla mnie tylko aktem zastępczym — dotyczytakże mojej osobistej współwiny.To, co uderza w papieskim apelu, to również nakaz pamięci. Niechlubnaprzeszłość niektórych katolików powinna stać się dla nas ostrzeżeniem i nauczkąna przyszłość przed popełnieniem podobnych błędów. „Powinna — jak napisałjeden z publicystów — uświadomić nam, że dzielimy z naszymi przodkamiupadły status grzeszników i jesteśmy podatni na te same pokusy co oni".Jeżeli nie mamy prawa do współodczuwania bólu za zło wyrządzonew przeszłości przez naszych współwyznawców, to jakie mamy prawo do odczuwaniadumy z powodu ich dobra? Pomoc okazywana w wymiarze duchowymprzebiega zresztą zawsze w dwie strony — z jednej prosimy świętycho modlitwę za nas, z drugiej zaś — dusze w czyśćcu cierpiące proszą nas0 modlitwę za siebie.Akt pokuty, zdaniem Jana Pawła II, „pomaga nam umocnić naszą wiarę,pobudza czujność i gotowość do stawienia czoła dzisiejszym pokusom1 trudnościom".Nie lękać sięOczywiście, zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że każda dobra inicjatywamoże zostać przedstawiona przez media w krzywym zwierciadle. Natychmiastzresztą pojawili się zawodowi tropiciele zła w Kościele, „kościelnejprzeszłości oczerniacze uniwersalni", którzy — by użyć sformułowaniaks. Józefa Tischnera — hołdują „hermeneutyce podejrzeń". Interesuje ichtylko ciemna strona Kościoła. Nic dziwnego, że Mary Ann Glendon alarmuje,iż apel Jana Pawła II jest zawłaszczany i wykorzystywany w celu „kupczeniatrucizną winy zbiorowej".Czy jednak powinno nas to paraliżować? Czy powinniśmy odstępować odswoich zamierzeń tylko dlatego, że media mogą je zmanipulować? Przypadkówtakiej kapitulacji w dzisiejszym Kościele mamy aż nadto. W wielu diecezjachnie powołano na przykład oficjalnych egzorcystów dlatego, że ordynariuszebali się kpin ze strony prasy — że średniowiecze, zacofanie, zabobony...Jan Paweł II z pewnością był świadomy, jakim zniekształceniom i manipulacjommoże zostać poddany jego apel. A jednak zdecydował się. O czymmoże to świadczyć?198<strong>FRONDA</strong>13/14
Ojciec Święty działa pozakontekstualnie. Nie przejmuje się tym, co sobiepomyślą i co napiszą media. Rozmija się zupełnie ze świeckimi politykami,którzy przepraszają publicznie za przodków tylko po to, by poprawić swój publicznywizerunek. Skąd bierze się owa pozakontekstualność?Otóż z urzędem papieskim związany jest charyzmat profetyczny, którysprawia, że wizja Jana Pawła II przekracza horyzonty nawet najwyższych dostojnikówKościoła. Jeżeli — zgodnie z dyktatem współczesności — spojrzymyna kwestię rachunku sumienia Kościoła fragmentarycznie, a nie zobaczymyjej jako cegiełki w wielkiej konstrukcji najpierw pokuty, a następnieprzygotowań do Jubileuszu Roku 2000, to umknie nam istota tego aktu.Jan Paweł II pisze w Tertio Millennio Acheniente, że „Jubileusz, czyli «rokłaski od Pana», jest charakterystyczną cechą działalności Jezusa, a nie tylkochronologicznym określeniem trwania tej działalności. Słowa i czyny Jezusasą wypełnieniem całej tradycji Jubileuszów, która istniała w Starym Testamencie".Jeżeli Ojciec Święty pisze, iż „dwutysięczny rok od narodzeniaChrystusa (pomijając dokładność obliczeń chronologicznych) jest prawdziwieWielkim Jubileuszem", to znaczy, że będzie to rok wylania szczególnychłask dla Kościoła, czas objawienia się szczególnej chwały Bożej. Pod jednymwszakże warunkiem — że ów Jubileusz potraktujemy nie jak gigantycznymegasylwester, ale z osobistym przejęciem, jak urodziny najdroższej namosoby. Do urodzin zawsze trzeba się wcześniej przygotować (o tym właśniemówi list Tertio Millennio Adveniente), trzeba wiedzieć, co się podoba Jubilatowi,czego oczekuje, czego pragnie.Czego pragnie? Święta Katarzyna Sieneńska po jednej ze swoich mistycznychwizji powiedziała, że kiedy Jezus wyszeptał przed śmiercią na Krzyżu „pragnę",miał na myśli właśnie nas. Pragnął nas zbawić, ponieważ nas pragnął, jakpragnie ktoś zakochany do szaleństwa. Niczego innego Jezus nie pragnie też odnas teraz: jedynie nas samych i tego, byśmy oddali Mu się z miłości, bezinteresownie,całkowicie, niepodzielnie, tak jak On oddał się za nas.Cała nasza misja i wszystkie nasze uczynki niech będą ożywiane odpowiedziąna to pragnienie.MACIEJ STĘPIEŃ
Jak kolorowo upierzeni padlinożercy szybują nad ruinamibankierzy i magnaci telewizyjni. Martwi zaklinaczetrupów. Wierzyć mitom płynącym z ekranów — to staćsię idiotą; nie wierzyć — to zwariować z samotności(wokół wierzą wszyscy).A B S OL U T EB E G I NN E R SALEKSANDERDUCINInicjowany David BowieDavid Bowie znany jest jako muzyk i aktor. Mało kto wie o tym, że należyon do organizacji inicjacyjnej, wyznającej reguły ścieżki „lewej ręki'" i telemizmu2 . Dlatego nic dziwnego, że jego piosenki, klipy i projekty estetycznezawierają w sobie tajemny wymiar.200<strong>FRONDA</strong>-13/14
Piosenka „Absolute Begginers" to typowy obraz wielowymiarowegomessage'u, w którym emocjonalność i psychologiczna estetyka zewnętrznegoplanu ukrywają jądro ezoteryczne.Podróba„Absolute Beginner" — dosłownie „absolutnie początkujący" — to zbitkasłów zawierająca w sobie całkiem logiczne antynomie. To co jawi się jakoabsolutne, niczego nie „początkuje", bo to, co ze swej istoty absolutne, niema ani początku, ani końca, nie powstaje i nie znika. I na odwrót: to co maswój początek, zasadniczo nie jest absolutne, ale wręcz przeciwnie —względne. To jest aspekt filozoficzny.Istnieje także bardziej przyziemna sprzeczność. Próby „początkowaniaod początku" przez współczesnych, ich słabowity i pozbawiony wyrazu protestprzeciw własnemu zwyrodnieniu, starzeniu się, ogłupieniu — na tlegwałtownie stygnącej cywilizacji, w której nikt już nie stawia oporu entropiii nawet nie stara się tego czynić — budzą spore wątpliwości. Dzieci —przywołajmy tu Hezjoda — rodzą się dziś ze skrońmi pokrytymi siwizną,i od kołyski usilnie zmierzają do tego, by myć samochody i otwierać rachunkiw bankach. Wszystko to są objawy końca Wieku Żelaza. 3Jakiż więc tutaj„nowy początek", w dodatku „absolutny"?Co zaś do samego Bowiego, pomijając jego artystyczną wyobraźnię i talent,nie może on chyba na poważnie pretendować do rangi alternatywy. Fascynujewłaśnie jako dekadent, zatopiony w zatrważającym narcyzmie dewiant,melancholijny, anglosaski, podstarzały zboczeniec, ale zupełnie niejako bohater lub orędownik „nowego". Nie ma w nim ani „absolutu", ani„początku"; prędzej jest w nim odrzucająca egzotyka rozkładu, aromat rozpadającegosię ciała, owiniętego w mondialistyczne gadżety.Absolute Beginner to koncepcja zaczerpnięta przez Davida Bowiego z arsenałubardzo głębokich doktryn gnostycznych. Zaowocowała ona dobrąpiosenką i dziwnym klipem.Doktryna GwiazdyAbsolutny Początek, którego nie ma i być nie może, jawi się niemniej jako ośzakazanej, heroicznej wiedzy, przekazywanej za pośrednictwem tajemnego łańcuchapokoleń. Obraz banalnej, statycznej metafizyki (na dole — zmiennewzględne, na górze — niezmienne absolutne) zmieniła osobliwa, paradoksalnaZIMA- 1 998201
wola nielicznych inicjowanych, którzy potwierdzali zawrotną, dynamiczną perspektywęz narażeniem własnego zdrowia umysłowego i życia. Istnieje coś, corozbija logiczny i religijny dualizm — istnieje Wieczny Początek, tajemniczyPromień, który jest „zasłonięty" z jednej strony, z drugiej — „odsłonięty". W jegoświetle wszystkie wielkie proporcje i odpowiedniki trzech światów tracąswój sens. Góra i dół zamieniają się miejscami, dokonuje się niemożliwy, nie dopomyślenia, akt ślubowania niebios z piekłem, antycypowany w rozważaniachgenialnego Blake'a. I to się nazywa „doktryna Gwiazdy".Telemici, następcy Francuza — Rabelais'ego i Anglika — Crowleya (odnich Bowie — sam członek bractwa OTO — zaczerpnął inspirację, tworzącswoją piosenkę), uważają, że „gwiazdą jest każdy mężczyzna i każda kobieta".Ucieleśnienie konieczności i względności, oczywisty gatunkowy nieudacznik,kończący swoją historię w pełni trywialności Światowego Banku i ŚwiatowegoRynku, szczera podróba dumnej i czystej anielskopodobnej istoty — człowiek,niesie w sobie „gwiazdę", błyszczący, lodowaty promień. Poprzez całkowitychaos obecny w jego marnej duszy bije dziwne, nieznośne, zawrotne światło.To światło Absolutnego Początku, tego, który nie może istnieć.Czarne promienieZiemia usuwa się spod nóg. Wartości tradycji zostały zdegenerowane i sprofanowanena tyle, iż niepodobna przeciwstawiać się nawet rachitycznemu nihilizmowi.Konserwatyzm i postęp to dwa oblicza jednego i tego samego procesu— degeneracji. Burzliwe dzieje pozostawiły po sobie głód, żądzę i policję.Wszystkie znaki mówią o rym, że jesteśmy nieskończenie daleko od Początku.Zarówno starego, jak i nowego. Pasjonarność 4roztrwoniona w pełni.Co mają na myśli telemici, których niepokojące idee są bardzo odległeod optymizmu New Age i emerytowanych teozofów, kiedy potwierdzająw każdym paradoksalną możliwość „Gwiazdy" — „Nowego Początku"?Oczywiście, mowa tu nie o wulgarnym „zwróceniu się", „oświeceniu",„opanowaniu prawdy" itd. Popatrzcie na tych „neofitów" wszystkich religiii kultów — zatrute spojrzenie, przebłyski błogosławionej głupoty, dziwnagestykulacja jawnie niezdrowych wewnętrznie ciał... Oni odchodzą, szarpiącsię i sycząc, i bynajmniej niczego nie opanowują i nie zaczynają.Czarny Promień telemickiej Gwiazdy ześlizguje się po innej orbicie. Onnie odbija się na zewnątrz, nie można go pochwycić zwykłymi środkami. Onumyślnie odstrasza i odpycha, przyoblekając się (prowokacyjnie) w szatyantynomizmu. Usilnie porzuca tego, który pragnie obrócić przeobrażające202<strong>FRONDA</strong>-13/14
natchnienie w system. Nie poddaje się instytucjonalizacji, ale wiecznie i absolutniemigocze swoim eonicznym rytmem na przekór woli cykli i zagęszczającejsię masie ciemnych epok. Aby przejawić się, on sam wybiera dlasiebie formy i ciała, dąży do tego, nie zważając na sens i efekt, jego wybórpozostaje pozbawiony podstaw i bez żadnego odzewu, niezależny od zasług,godności i uczynków, obojętny wobec „moralnego oblicza" i sukcesóww ćwiczeniach oddechowych.Absolutny Początek nie ma płci, wieku, zawodu, pozycji. Przecinającezasłonę na pół rozsądnego nagromadzenia atomów ostrze krystalicznegoprzebudzenia.Zdradzona alternatywaTak naprawdę mamy do czynienia z zasadniczym problemem. No futurę to nierzucone od niechcenia hasło ruchu młodzieżowego, ulegającego stopniowo,aż do dzisiejszego dnia, wyjałowieniu. Rozwinięta przez Francisa Fukuyamęteza o „końcu historii" siłą rzeczy stanowi to samo, tyle że został do niej dobranyoptymistyczny soft klucz. Wyczerpanie — podstawowe odkrycie postmoderny.Triumf symulacji — niezdrowa radość. Przebiegli drapieżcy elektronicznegołgarstwa zadają taki gwałt rzeczywistości, że zakończą swoje gierkispołeczne w towarzystwie oszalałych maszyn. Ostatecznie cała literatura fantastycznaXIX w. okazuje się obecnie technicznym banałem, a można tego,rzecz jasna, oczekiwać i w następnym stuleciu. Biorąc szczególnie pod uwagę,że większość wybitnych fantastów (od Julesa Verne'a do Lovecrafta) to członkowiewielkich organizacji ezoterycznych, aktywnie uczestniczących w nadaniucywilizacji ustalonego oblicza.Żaden fantasta ani futurolog nie wróży „Nowego Początku". Prognozy sąprzerażające: im dalej w przyszłość, tym bardziej jawi się ona jako koszmar.I człowiek zmierza ku — bynajmniej nie wybawiającemu — narcyzmowi, abysię schować w okrycia ze szmat, będących materiałem dla formuł otwarcie fałszywychi umacniających w trwodze. Jak kolorowo upierzeni padlinożercyszybują nad ruinami bankierzy i magnaci telewizyjni. Martwi zaklinacze trupów.Wierzyć mitom płynącym z ekranów — to stać się idiotą; nie wierzyć —to zwariować z samotności (wokół wierzą wszyscy). No star in sight.Gdy Nowa Lewica, poprzez modernizację (i przegląd) tradycyjnych doktrynantykapitalistycznych, podjęła się odważnej próby opracowania alternatywnejdo ustroju burżuazyjnego propozycji ideologicznej, system sowieckiodniósł się do tych prób bardzo chłodno i w sposób właściwy tępakom.ZIMA- 1 998203
Piecuchowaci aparatczycy co rusz opluwali śmiałe wysiłki nonkonformistów,pragnących wyrwać się w stronę pozytywnego projektu. Już wówczas, mającświadomość nieuchronnego upadku Sowdepii 5 , Nowa Lewica zwróciła sięw kierunku ezoteryzmu, gnostycyzmu czy innych (nieortodoksyjnychw przypadku lewicy) dyscyplin.Podobnie przebiegał rozwój Nowej Prawicy, która odrzuciwszy szowinizm,ksenofobię i leseferyzm „starej" prawicy, odkryła dla siebie wartości rewolucjii socjalizmu. Ale wszystkie te „nowe" ruchy — i prawicę, i lewicę — sowdepowscypartokraci (przyszli „demokraci" lub opozycjoniści) oskarżyli o nihilizm,a sami czym prędzej tępo zsunęli się nażartymi cielskami w lubieżną zgniliznę„reform" i zdrady narodowej. Znowu, jak tysiące razy w dziejach, prawdziwi nihiliścizarzucili nihilizm tym, którzy starają się go przezwyciężyć.Zakończenie żałosne. Bez pomocy Moskwy mądrzy i uczciwi, ale bezsilni„nowi" zostali zdławieni przez System (Deleuze, Debord — samobójstwo,w pozostałych przypadkach śmierć naturalna albo zapomnienie), lubteż wyrodzili się w „policjantów myśli" (Levy, Glucksman, Habermas itd.).Bez chorobliwego ducha ognistego powstania Moskwa, sama się staczając,wpadła w sidła Rządu Światowego.We wszystkim żadnego Początku, żadnej iluzji, żadnej szansy. W najlepszymwypadku — żywią nadzieję inteligentni pesymiści — zbliżająca się katastrofaprzejdzie gładko jak eutanazja. Co przeciw „jednowymiarowemuczłowiekowi" Marcuse'a mają wszystkie zasadniczo „demokratyczne" i „patriotyczne"siły? Podobnie jak „lud" na początku Nietzscheańskiego Zaratustryzażyczył sobie „ostatnich ludzi", tak wszystkie warstwy naszego społeczeństwaz radością zatrzymałyby się na „człowieku jednowymiarowym",który stanąłby na czele „koalicyjnego rządu".A piosenek Bowiego słuchałaby zapewne ciągnąca Heineckena „młodzież"(teraz grubo po trzydziestce).Koniec iluzjiDla Nowego Początku alternatywy nie ma. Nie ma na zewnątrz (wokół samepodroby). Nie ma wewnątrz (siły duszy wystygły). Niemniej dojrzewajągrona gniewu, zawiązują się sieci spisku — światowego spisku przeciwuprzykrzonej teraźniejszości.To spisek Gwiazdy. W każdym wieku, miejscu, stanie, czasie, w każdej sytuacji,pozie „każdy mężczyzna i każda kobieta" mogą zacząć, mogą odkryć AbsolutnyPoczątek, przeszyć siebie czarnym Promieniem nie mającym końca,204<strong>FRONDA</strong>13/14
Promieniem prześwietlającym cykle i epoki wbrew wszelkiej logice i zewnętrznejskłonności, wszelkiemu systemowi przyczynowo-skutkowemu. Dowolnyimpuls życiowy, dowolne uniesienie emocjonalne, dowolny przenikliwy stanmogą nieoczekiwanie przejść w skrajność, nabrać przesady, utracić panowanienad sobą, przekroczyć sens. Skąpstwo i szczodrość, asceza i rozpusta, zazdrośći wierność, złość i czułość, choroba i nasycenie mogą się stać Absolutnym Początkiem,strasznym, gromowym akordem Nowej Rewolucji, jedynej i niepodzielnej,prawicowej i lewicowej, zewnętrznej i wewnętrznej.Tylko nie wolno dopuścić do tego, żeby po osiągnięciu szczytu doszłodo nowego upadku. Natężenie powinno tylko wzrastać, po kulminacji musinastąpić jeszcze większa kulminacja, a kolejnym niezbędnym warunkiemjest sytuacja, gdy przegrzanie indywidualności zapala w świecie zewnętrznympłomień powstania — tego powstania, które jawi się — według Sartre'a— jako jedyna siła ocalająca człowieka przed samotnością.Absolutny Początek pozostaje niezależny od obiektywnych miar, obcemu są pojęcia „wcześnie" i „późno", „tu" i „tam". Tym lepiej: jeśli nothingmuch to offer — nothing much to take...Koniec cyklu to w ostateczności —jak powiedział Guenon — koniec iluzji.Piosenka Bowiego towarzysząca czytaniu Księgi Prawa; gorycz absyntu,który Crowley nazywał jedyną inicjacyjną substancją wśród napojów alkoholowych(„zielona bogini"); niespodziewane zanurzenie się w eroto-komatozie;wspaniały i chorobliwy fanatyzm ekstremistycznej politycznej komórki;przypadkowo rzucony cień, podobny do celtyckiego krzyża...Absolutny Początek na odległość wyciągniętej (lewej) ręki.ALEKSANDER DUCINEsej pochodzi ze zbioru Templariusze proletariatu:Nacjonal-bolszewizm i inicjacja, Arktogeja, Moskwa 1997Tłumaczył: FILIP MEMCHES;'Mowa tu o wyjątkowej gałęzi ezoteryzmu, której czołowym reprezentantem w obecnym stuleciupozostaje Aleister Crowley. Jej „lewicowość" wynika z nauczania i praktyk charakteryzującychsię zarówno na płaszczyźnie społecznej, jak i duchowej całkowitą negacją wszelkich instytucjii autorytetów. W konsekwencji ścieżka „lewej ręki" częstokroć oznacza propozycjęrozwoju poprzez transgresję, między innymi łamanie tabu w sferze seksu. Przykładem możebyć chociażby tantm-joga, uchodząca w tradycyjnych szkołach hinduizmu za herezję.Chodzi tu o stworzony przez Crowleya system „religijny", oparty na magicznych praktykachi Prawie Tclemy, a głoszący rychły zmierzch chrześcijaństwa i nadejście Ery Horusa, której„prorokiem" jest właśnie Crowley. „Kultową" pozycją w telemizmie jest Księga Prawa, którejautor to, rzecz jasna, sam „prorok".Z1 M A - I 9 9 8205
Tradycjonaliści integralni, tacy jak Dugin, dostrzegają cykliczność historii. Obecnie, ich zdaniem,żyjemy właśnie pod koniec jednego z cykli — w mrocznych „czasach ostatecznych",w Wieku Żelaza, który rzekomo zakończy się wielką katastrofą i oczyszczeniem. Będzie to preludiumdo nowego cyklu i wkroczenia w nowy Zloty Wiek.Termin zaczerpnięty z etnozofii rosyjskiego historyka Lwa Gumilowa, oznaczający predyspozycjęjednostki, narodu, a przede wszystkim etnosu do aktywności, mobilności, żywotności. Gumilowmiat ogromny wptyw na rozwój rosyjskiego eurazjatyzmu, którego głównym przedstawicielemjest dziś Dugin.Pogardliwe określenie tego, co sowieckie, obecne zarówno w publicystyce, jak i języku potocznym.Może to być na przykład synonim terminu homo sovietkus.Przypisy opracował: F. M.
Nowa Prawica jedna się w braterskim uścisku z postkomunistycznąlewicą, redaktor ultrakonserwatywnegoCriticonu Caspar von Schrenck-Notzing i goszysta do sześcianuNoam Chomsky razem dzielnie stawiają opór światowejdyktaturze demoliberalnej i kapłanom religii Holocaustu,a skinheadzi i punki w skrytości serca chętnieporzuciliby swoje animozje, aby podczas zadym tworzyćwspólny front przeciw stojącej na straży Systemu policji.ABSOLUTNYPOCZĄTEKCZYLI KONIEC JAKICH WIELE(na marginesie Absolute Beginners A. Dugina)FILIPMEMCHESKalijuga ma jeszcze przed sobą 200 tysięcy lat — dobre wieści dla adwokatów i awatarówCHAOSU, złe dla Braminów, Jahwistów, biurokratów Boga i ich pomagierów. [...]Iść poprzez CHAOS, ujeżdżać go jak tygrysa, obejmować go (nawet seksualnie) i przyjmowaćtrochę jego siakti, jego soku życia — oto Ścieżka Kalijugi. Twórczy nihilizm. Tym,którzy na nią wstąpią, obiecuje oświecenie, a nawet dostatek, część jej doczesnej mocy.Seksualność i przemoc służą jak metafory w poemacie, które działają bezpośredniona świadomość poprzez Wyobraźnię — a nadto, we właściwych warunkach, mogą sięZIMA- I 998207
dobrze rozwinąć i radować, wypełnione sensem świętości wszystkiego, od ekstazyi wina po śmieci i zwłoki.Ci, którzy ignorują ją łub postrzegają poza sobą, narażeni są na zniszczenie. Ci,którzy czczą ją jako iszta-devata lub boską jaźń, smakują Żelazny Wiek jakby byłzłotym, znając alchemię jego obecności.Hakim Bey, Instrukcje do Kalijugi, (tium. Dariusz Misiuna)Jeżeli w historii ludzkości szukalibyśmy czegoś naprawdę niezmiennego, to musiałby naszadowolić jedynie język opisujący napięcie między życiem i śmiercią, między czasemi wiecznością, między porządkiem i chaosem, prawdą i nieprawdą, sensem i bezsensem,między amor Dei i amor sui, między 1'ame ouverte i 1'ame close, między cnotąotwarcia się na wartości, które niesie wiara, nadzieja i miłość, a zamknięciem się w sobiew postaci jakiejś hybrydy czy w buncie, pomiędzy radością a rozpaczą, pomiędzy wyobcowaniemze świata a wyobcowaniem od Boga. Gdy rozdzielimy pary tych symboli i zhipostazujemyobszary napięć jako niezależne byty, to zniszczymy tę autentyczną egzystencję,której doświadczali sami twórcy powyższej symbolizacji; rozpadnie się wówczas świadomośći intelekt, zdeformujemy i zredukujemy własne człowieczeństwo albo do stanu cichejrozpaczy, albo do oportunistycznego aktywizmu, do narkomanii lub manii telewizyjnej,do hedonistycznego obłędu bądź do kurczowego trzymania się prawdy (nawet za cenęmordu), albo do cierpienia wynikającego z absurdalności życia i z godzenia się na byle jakąrozrywkę, czyli na Pascalowskie divertissement, które staje się namiastką utraconegokontaktu z rzeczywistością. Mówiąc słowami Heraklita i Platona: Zycie trzeźwe zostaniewyparte przez życie pogrążone we śnie.Erie Voegelin, Język i narkomania, (tłum. Krzysztof Mądel SJ)OPINIA O NEUTRALNYM CHARAKTERZE ROCKA Uchodzi dziś za IlOrmę,by nie rzec — za banał. Rozpowszechnianie takich sądówma, rzecz jasna, konkretny cel: uchronić rock przed atakamirozmaitej maści „zesklerocialych klerofaszystów", pomstującychna treści promowane przez kulturę masową. Doprowadzato do sporu, którego obraz najlepiej oddają w USA polityczne potyczki rzeczników„moralnej większości" ze zwolennikami niczym nie skrępowanego „prawado wolnego wyboru". Triumf oświeceniowego dyskursu i jego bezbolesneprzejście w postmodernę sprawił, że „kapłani" nowożytności (intelektualiścilub — jak woli Krzysztof Koehler — „zimne czaszki") mogą swobodnie naśmiewaćsię z chrześcijańskiej demonologii, a zarazem superpoważnie upra-208<strong>FRONDA</strong> 13/
wiać zarówno w domowym zaciszu, jak i na łamach kobiecych żurnali, wróżbiarstwo,czary i inne igraszki z Wodnikiem. I tak Adam Szostkiewicz, świetlanywzór dla „wolnych" od wszelkiego (szczególnie po średniowieczu) zabobonu„postępowych katolików", wychodzi (czy nawet wybiega) z katowickiegoSpodka po koncercie Rolling Stonesów, niczym rozentuzjazmowany, napalonynastolatek („stać się dzieckiem" — postmodernistyczna mutacja ewangelicznego„stać się jak dziecko"), i nabija się z tych wszystkich, którzy przypominająo koneksjach z satanizmem Micka Jaggera i spółki.I oto za „egzegezę" rocka zabiera się ktoś spoza układu. Aleksander Duginprzemawia językiem zupełnie niezrozumiałym dla obu stron sporu. Robito całkiem świadomie. Ten erudyta, poliglota, podróżnik znakomicie orientujesię w tak, wydawałoby się, różniących się kwestiach jak wierzenia starożytnychcywilizacji i dzisiejszy psychodeliczny rock. Dugin jest „nowy"i w związku z tym uważa, że cała ta pyskówka toczona wokół kultury masowejna „zgniłym" Zachodzie, to częstokroć kolejny przeżytek Kali Jugi — dogorywającegoWieku Żelaza. Konserwatyści i progresiści — jeden czort — sugerujerosyjski filozof. Dla Dugina to, co duchowe, „tajemne", „niewidzialne",stanowi obszar, którego istnienie i wpływ na świat materialny (a więc i kulturęprofaniczną) nie podlega dyskusji. Przekracza dotychczasowe podziałyi otwiera drogę „Absolutnemu Początkowi".O Davidzie Bowie'm Dugin wie prawdopodobnie dużo więcej niż przeciętnyfan wokalisty, podrygujący przy jego utworach po nerwowych godzinachw szkole lub znajdujący w nich ukojenie po okupionym litrami potu dniu pracy.W eseju Człowiek z sokolim dziobem, który stanowi prezentację sylwetki AleisteraCrowleya, Dugin wprost oznajmia o istnieniu kryjących się za rockiem „dziwnychmistycznych teorii", akcentuje znaczenie „niepokojących, tajemniczychosób", i wiedza ta pozostaje — jego zdaniem — w zasięgu jednostek. RollingStonesi z czasów albumu Their Satanic Majesties, reprezentanci dark wave, tacy jakPsychic TV czy Throbbing Gristle, a poza tym Jimmy Page, Sting, wreszcie samBowie — to tylko nieliczni, na których wywierało wpływ nauczanie autora KsięgiPrawa. W piątym numerze redagowanego przez Dugina periodyku Elementyznajdujemy recenzję horroru Tony'ego Scotta z 1983 r. The Hunger (w Polsce tytułnie wiedzieć czemu przetłumaczono jako Zagadka nieśmiertelności). Opróczstreszczenia filmu zawarte są tu także uwagi dotyczące jego ezoterycznychinspiracji. Okazuje się, że w mrocznej opowieści o wampirach, odebranej przezrzeszę widzów jako czysta rozrywka (sam pamiętam jak kilka razy byłem w kinie,aby z wypiekami na twarzy oglądać w akcji mój ulubiony wówczas Bauhaus,grający swój najsłynniejszy kawałek Bela Lugosi is dead), przywołane są wątki7. [ M A • I 9 9 8209
z nauczania hermetyczno-tantrycznej loży „Łańcuch Miriam". Wiele, zdaniemredakcji Elementów, wyjaśnia przynależność odtwarzającego główną rolę DavidaBowiego do okultystycznego Zakonu Świątyni Wschodu (OTO). Szostkiewiczacała ta historia zapewne by rozbawiła i przywołałaby na myśl dobrze przetrenowanew podobnych sytuacjach hasła „oszołomstwo" czy „paranoja", ale JerzyProkopiuk (którego gnostycka otwartość notabene prowadzi do sojuszu z Szostkiewiczemprzeciwko „klerofaszyzmowi") na pewno nie zlekceważyłby tej informacji.Dugin natomiast czyni z nich po prostu użytek. Esej Absolute Beginnersjest już tylko tego konsekwencją.Wskazując na crowleyowskie inspiracje w twórczości Bowiego, Duginjednocześnie podkreśla, że jeśli u progu wielkiej, oczyszczającej katastrofy,obecna jest jeszcze jakaś duchowość, to ma ona z pewnością „lewe" źródła.Ale to wcale nie przeszkadza, przyznającemu się do „prawosławnego" ezoteryzmu,Rosjaninowi. Nawiązując do przemyśleń swoich mistrzów, szczególnieJuliusa Evoli, Dugin stara się przekonać, że u schyłku Wieku Żelaza tradycyjne,„prawe" instytucje utraciły witalność („pasjonarność") i nie odgrywająjuż swej roli, można więc szukać sprzymierzeńców po „lewej" stronie. „Górai dół zamieniają się miejscami, dokonuje się [...] akt ślubowania niebios z piekłem."I oto widzimy: Nowa Prawica jedna się w braterskim uścisku z postkomunistycznąlewicą, redaktor ultrakonserwatywnego Criticonu, Casparvon Schrenck-Notzing, i goszysta do sześcianu, Noam Chomsky, razem dzielniestawiają opór światowej dyktaturze demoliberalnej i kapłanom religii Holocaustu,a skinheadzi i punki w skrytości serca chętnie porzuciliby swoje animozje(ostatecznie to bez znaczenia, czy się komuś spuści łomot za bycieŻydem czy też burżujem — zresztą jedno z drugim nierzadko idzie w parze),by w trakcie zadym tworzyć wspólny front przeciwko stojącej na straży Systemupolicji. Obie strony łączy kontestacja. Każdy z nas pewnie ma coś z kontestatora.Jeśli dany osobnik nie uległ fali japiszoństwa bądź obowiązki rodzinnenie przesłoniły mu całej reszty, to kontestator w nim łatwiej się obudzi.A ofert kanalizujących bunt jest wiele. Dugin proponuje włączenie się w ruchrewolucyjny: „jedyny i niepodzielny, prawicowy i lewicowy, zewnętrzny i wewnętrzny".Chodzi o to, by ostatecznie obalić ten parszywy Porządek (w dodatkuNowy i Światowy). Propozycja brzmi atrakcyjnie, w sam raz dla „młodzieży"(niezależnie od wieku) znudzonej filisterską monotonią. A kiedysłychać, że George Soros chce dewaluacji rubla i po miesiącu krach gospodarczyw Rosji jest faktem, to czyż huk bomb i serie z kałasznikowów w rytmiekawałka Hurricane Fighter Piane Alien Sex Fiend nie stają się jedynym wyjściemz tej sytuacji? Chciałoby się wreszcie raz na zawsze skończyć z giełdowym spi-210<strong>FRONDA</strong>-13/14
skiem i „nie dopuścić do tego, żeby po osiągnięciu szczytu doszło do nowegoupadku". Tak, potrzebna tu rewolucja, która wymiecie sprawujących od stulecirządy dusz i ciał (nie wiadomo, co lepsze), duchowych pariasów, a wszystkiebolączki skończą się i nastanie Nowy Początek, który jest już bardzo blisko,„na odległość wyciągniętej (lewej) ręki".Dugin zachwyca, bo nie gra na sentymentalną nutę, charakterystyczną dlazachodnich lewaków (i „starych", i „nowych"). Kiedy zagłębia się w ezoterykę,nie karmi pacyfistycznymi, egalitarnymi, utopijnymi bajkami, typowymidla „optymizmu New Age i emerytowanych teozofów", które są lekturąw sam raz dla naiwnych czytelniczek Cosmopolitan czy Elle. Dugin zachwyca,bo podobnie jak dzisiejsi kontestatorzy, źródeł kryzysu upatruje w czarnymcharakterze czasów postmoderny — racjonalizmie. „Piecuchowaci aparatczycy",„sowdepowscy partokraci" uosabiają racjonalizm, dalecy są od życia, którewymyka się wszelkiej logice, obca pozostaje im idea przywrócenia indoeuropejskiego,trójkastowego (zgodnie z opisami Georgesa Dumezila) społeczeństwaorganicznego, w dalszym ciągu pokładają ufność w inżynierii socjalneji mechanice. Dugin zachwyca, bo proponuje ostrą jazdę: pomieszanie dawnej,poczciwej (dla Prokopiuka) gnozy z szaleństwami rock and roiła (który w każdejpostaci nawet Prokopiukowi jawi się jako manifestacja Lucyfera).Z pewnością mamy tu do czynienia z fenomenem, któryzrodziła nie tyle schyłkowa epoka, co raczej określony krągcywilizacyjny. Pomimo reform Piotra Wielkiego i pewnychzabiegów okcydentalizacyjnych, Rosja nie doświadczyła takgwałtownych zmian jak Europa Zachodnia i Środkowa odczasów renesansu. Według prof. Wolfganga Pfeilera, Rosjęominęły między innymi: odkrycie znaczenia jednostki, reformacja religijna,recepcja idei oświeceniowych przez masy, gospodarcza ekspansja klasy średnieji wolnego chłopstwa. I być może tym faktom należy zawdzięczać„świeże", odległe od demoliberalnej „zgnilizny" spojrzenie Dugina.Przypomina mi się, jak we wrześniu 1997 r. spotkałem na warszawskiejStarówce mojego kolegę, anarchistę, propagatora crowleyowskiego ezoteryzmui religii Chaosu, twierdzącego — z charakterystycznym dla takich osobnikówładunkiem (auto) ironii — że satanizm, ze względu na operowanie (przezodwrotność) wartościami Dobra i Zła, to jedynie herezja chrześcijaństwa, podczasgdy istnieje tylko płynąca ponad wszelkimi dualizmami energia. Mój rozmówcaopowiadał o właśnie zakończonej konferencji psychologii transpersonalnej.Wspominał o gościach zagranicznych, a szczególnie ciepło wyrażał sięo wschodnich sąsiadach. Rosjanie byli, zdaniem D. M., szczególnie „mocni",ZIMA1998211
gdyż ich „pałer" nie jest skażony skutkami protestanckiego i oświeceniowegoprzewrotu cywilizacyjnego.To wszystko urzeka. Zachwyt wywołuje także estetyczna (i nie tylko)transgresja. Bowie jest OK, mimo że od lat mieści się w granicach establishmentu.Nie popadł jednak w banał, a poza tym liczy się przeszłość: glam rock,wspólne przedwzięwzięcia i przyjaźń z Iggy Popem, no i kawałek z płyty Low0 powstaniu w warszawskim getcie, który zainspirował punkowy Stiff Kittensdo zmiany nazwy na Warsaw. A Warsaw to przecież przyszłe Joy Division z legendarnymłanem Curtisem na wokalu, przy którym antyczni i średniowiecznignostycy wyglądają jak radujący się urokami „tego świata" pocieszni ekscentrycy.Bowie jest OK, ale to już nie wystarcza. Dziś, gdy w przekaziorachdominują plastikowe kukły w rodzaju Michaela Jacksona i Spice Girls, musząsprawiać przyjemność minimalistyczne projekty Philipa Glassa, takie jak Koyaanisąuatsi,oraz rozmaite przeróbki (cóż oryginalnego da się jeszcze wymyślić,skoro grunge i techno to powtórka z psychodelii?): Laibach, który pastwi się „militarnie"(określenie Leonarda Bernsteina) nad Beatlesami czy Rolling Stonesami,a ostatnio chociażby Rammstein (chłopaki z dawnej NRD, a więc obszarunie skażonego amerykanizacją i dzięki temu potomkowie ekspresjonistów1 rewolucyjnych konserwatystów z czasów Republiki Weimarskiej) postindustrialniemęczący Stripped — niegdyś hit Depeche Mode (w latach 80. modnakapela wśród niektórych postpunków).Dugin zachwyca, to wszystko zachwyca, ale... gwarancji na zbawienne skutkiwciąż nie widać. Jest tylko negacja. Atrakcyjna zawsze i wszędzie, zaspokajającagnostyckie tęsknoty, by uwolnić się od demiurgicznej rzeczywistości. Zaśetymologia słowa „zachwycać" prowadzi nas do „chwytu", mamy więc do czynieniaz chwytami żerującymi na naszej potrzebie kontestacji. Gdy wszystkieodmiany (salonowego w swej istocie) zachodniego (post) lewactwa z New Agei political correctness na czele wywołują odruchy wymiotne, areligijne japiszoństwow dalszym ciągu zalatuje nudą, a w kręgu zainteresowań nadal pozostaje ezoterykai psychedelia, wtedy zjawia się Dugin i jemu podobni. Zarzucają sieci i łowią(a więc chwytają) naiwniaków, ale w przeciwieństwie do apostołów proponująłatwe rozwiązania „na odległość wyciągniętej (lewej) ręki". Rozwiązania,które w przeszłości oznaczały najczęściej morze przelanej krwi, złodziejstwoi inne draństwa w majestacie prawa, głód, rozmaite odmiany obłędu w równymstopniu indywidualnego, co zbiorowego, i świetny interes ubijany przez garstkęcwaniaków. Tak było w roku 1789, a potem w 1917, by wymienić najbardziejcharakterystyczne i znane przykłady. Absolutny Początek jednak nie nastąpił.Próbowano też innymi, dużo łagodniejszymi środkami —już w rytm psychode-212
licznego rocka — w 1968, ale znowu się nie udało. Jedyne co osiągnięto: prezydentemUSA został gość przyznający się do przypalania gandzi (chociaż bez zaciągania),a w Holandii i Skandynawii pedalstwo stało się nieodłącznym elementemobyczajowego krajobrazu. Zaś Absolutnego Początku jak nie było, taknie ma. Skoro „wokół same podroby", a „siły duszy wystygły", to co jeszczemożna sensownego zdziałać?Dugin jest bezradny. Pozostaje mu ucieczka w „misteria Eurazji" i „metafizykęnacjonal-bolszewizmu". To będzie tradycjonalistyczne wyjście z sytuacji.Ale kto wie, może tacy jak Bowie kupią ten pomysł, który następnie zostaniepodrzucony masom na Zachodzie w postaci mody ezoterycznej, w konsekwencjidemoliberalny z ducha New Age zostanie wymieciony i w taki oto niespodziewanysposób zrealizuje się szesnastowieczny pomysł mnicha Filoteuszao Moskwie jako Trzecim Rzymie? Ale mój kolega, wielbiciel Crowleya, ma innąpropozycję: poddanie się Chaosowi jako naczelnej zasadzie rzeczywistości.Byłaby to wersja anarchistyczna (czy raczej postanarchistyczna, gdyż dawnianarchiści byli mimo wszystko poważni, dzisiejsi zaś — stale ironizują). Duginz żalem wypatrując w przeszłości Złotego Wieku, prezentuje ponury eschatologizm.Mój kolega zaś ma to głęboko w nosie i tylko zanosi się chichotem. Aleobydwaj spotkają się na balandze u Crowleya i Bowiego, a tam rozpijana jestgorzka „zielona bogini", piołunówka — „jedyna inicjacyjna substancja wśródnapojów alkoholowych". Kontestacja — jak dowodzi chociażby Erie Voegelin —jest najczęściej formą odurzania się i tutaj też pewnie coś takiego ma miejsce.Odkrycie nędzy — własnej i otaczającego świata (kogóż to ominęło?) — rodziodruchowo rozpacz — głośną lub cichą (podział umowny). W pierwszym wypadkuwywoła to potrzebę zideologizowania rozpaczy, ponieważ jej hałas niepozwala na prostą ucieczkę w sex, drugs and rock and roli. Ideologia to wyjątkowowysublimowana forma odurzenia, bo ideolog w swoim obłędnym aktywizmiesnuje namiętnie plany uszczęśliwienia ludzkości, a to sprawia, że przeżywa onzłudzenia głębokiego poczucia kontaktu z rzeczywistością. Natomiast cichą rozpacznajlepiej obśmiać, pójść na jakiś czadowy koncert, poskakać sobie, spalićjointa i o wszystkim, przynajmniej na jakiś czas, zapomnieć. Zamiast AbsolutnegoPoczątku jest koniec, jakich w historii było wiele.Z tego błędnego koła jest w stanie wyrwać człowieka już tylko naprawdęmocne doświadczenie; takie, które stało się chociażby udziałem dra EmersonaEamesa w powieści Gilberta K. Chestertona Żywy człowiek. Eames byłfilozofem, wyznawcą schopenhaueryzmu, a więc skrajnie pesymistycznej filozofii,czerpiącej inspirację z religii dalekowschodnich, głoszącej — upraszczającnieco sprawę — że życie w swej istocie jest nieustannym pasmemZIMA- 1998213
cierpień. Podczas spotkania ze studentem Innocentem Smithem doktor prezentujeswoje poglądy. Pospolita codzienność, przeciętni ludzie wzbudzająu filozofa uczucia pogardy i odrazy. Jedynie obłąkani widzą — według niego— świat z właściwej perspektywy i dlatego „próbują niszczyć rzeczy z otoczeniaalbo (o ile są myślący) samych siebie". Bóg zaś — zdaniem Eamesa —objawiłby się jedynie w sytuacji, kiedy by wszystkich uśmiercił, ale nie robitego, gdyż „sam jest martwy". Nagle student przerywa miłą pogawędkę i wyciągarewolwer. Nie chce bynajmniej zastrzelić swojego rozmówcy, a tylkoprzestraszyć, aby filozof przekonał się o absurdalności swoich teorii. Doktortraktuje całą sytuację serio. Wpada w paniczny strach, zarówno przed chorobąpsychiczną (bo ze strachu może zwariować), jak i przed samą śmiercią.Jest gotów wychwalać wszystkie stworzenia i samego Stwórcę. Eksperymentstudenta udaje się. W dalszej rozmowie Smith zwraca uwagę na jeszcze jednąkwestię. Filozofowie uwielbiają poruszać się w sferze abstrakcji. Jednymz ich ulubionych abstrakcyjnych pojęć jest Nietzscheańska „Wola Życia" i towłaśnie z niej kpi sobie student. Zwracając się do doktora, zauważa: „To, colśniło w pańskich oczach, [...] to była radość istnienia, a nie Wola Życia. Siedzącna tej przeklętej rynnie, zrozumiał pan, że mimo wszystko świat jestmiejscem pięknym i cudownym. Wiem o tym, bom to sam zrozumiał w tejsamej minucie. I ja widziałem, jak szare obłoki przechodziły w różowe. I jaujrzałem pozłacany zegar w szczelinie między budynkami. To tych rzeczy byłopanu żal opuszczać, a nie samego życia, czymkolwiek ono jest".Trudno oprzeć się wrażeniu, iż Eames to właśnie Duginowski „inteligentnypesymista", który snuje swe mętne rozważania w czterech ścianachrektorskiego gabinetu i liczy na to, że „zbliżająca się katastrofa przejdziegładko jak eutanazja". Dziś jest to rzadziej spotykany pogląd; jego ślady znajdziemyjeszcze w zblazowaniu postpunków czy grungerów, lecz na uniwersytetachi w elitarnych kawiarniach zapanowały inne klimaty. Obowiązujedyskurs przezwyciężania nihilizmu. Większość współczesnych jajogłowychnadal jednak w najlepsze praktykuje rozmaite „gnozy", co świadczy o tym, iżchyba wciąż czekają na swojego Smitha. Co zaś się tyczy Dugina, neguje onco prawda retorykę dekadencji, staje też w opozycji do postmodernizmu —filozofii „policjantów myśli", ale w wielu swych diagnozach solidaryzuje sięz „inteligentnymi pesymistami", mimo iż lekarstwo widzi w aktywizmie evoliańskiej„rewolty przeciw współczesnemu światu". Tak czy inaczej, pewniei w jego wypadku potrzebna jest jakaś przedwczesna interwencja Smitha, byzapobiec eksplozjom w bankach i supermarketach.214<strong>FRONDA</strong>-13/14
Czy jednak to wszystko wystarczy? A może i z kontestacji da się wyłuskaćjakąś cząstkę energii mogącą zasilić bardziej konstruktywne działania? Bo przecieżkontestatorzy nie biorą się znikąd. W dodatku towarzyszą ludzkości oddawna, a ich bunt ma zwykle realne przesłanki. Prorocy Starego Testamentubyli po części kontestatorami, Jezus Chrystus też. Uwagi te, jakkolwiek szokujące,nie oznaczają bynajmniej próby rehabilitacji lub reinterpretacji „teologiiwyzwolenia". Stwierdzenia w rodzaju „Jezus był pierwszym socjalistą" świadcząpo prostu o ideologicznych projekcjach wielu współczesnych wyznawcówDobrej Nowiny i są oczywiście dalekie od nauczania Kościoła.Chrześcijaństwo natomiast nie jest religią „przylizanych dupków", leczprzede wszystkim duchową ścieżką „żywych ludzi", takich jak ChestertonowskiSmith. Podążać za Chrystusem to często sprzeciwiać się, buntować, zmagać,wchodzić w konflikt — czasem z otoczeniem, kiedy indziej z samym sobą.Ale to wszystko służy nie jakimś wzniosłym ideom, lecz Bogu i konkretnym ludziom.„Po owocach ich poznacie." Zbędne, a nawet groźne i samobójcze, jestwyciąganie lewej ręki. Pozostaje pokorne przyjęcie łaski. Pozostają „i tak trwająwiara, nadzieja i miłość".FILIP MEMCHES
MACIEJ BĄCZYK, PIOTR CZERNIAWSKI,PAWEŁ DUNIN-WĄSOWICZ & FILIP ZAWADANA ROCZNICĘ ODEJŚCIA RÓŻY ANGLIIW tej pięknej Anglii, tam gdzie BeatlesiMieli swe wielkie przebojeŻył książę Karol, synek królowejKtóren chciał zostać playboyemKiedy stuknęło mu lat trzydzieściMamuśka wymogła żonęPojął on Dianę z rodu SpencerówJako tę klacz rozpłodoweI urodziła Diana następcówNa tron ten złoty WindsorówLecz Karol wyżej swe żądze stawiałNad szczęście owych bachorówKrólowa Babcia z królową matkąDługo się nad tym biedziłyChętnie by ową gorszącą storySzybko w niepamięć rzuciłyKiedy na odwal spłodził te dzieciKarol znów popadł w romanseNie ma skrupułów przed Panem BogiemZatraca królewską szansęW nieoliwione tryby rodzinyZiarenko zdrady się wkradaPoddani nie są już tacy samiGrozi monarchii zagładaW łóżku Kamili Karol się śliniI obiecuje koronęWstrętna czterdziecha o końskim zgryzieUważa się już za żonę216<strong>FRONDA</strong>- 13/14
Na złość im Diana z arabskim szejkiemMacają się w mercedesieParyż rozbłyska setką neonówToż szatan tę parę niesie!Tak dokończyła swój grzeszny żywotW tunelu w poświacie bladejRozpuście Diany stała się zadośćI szczezła razem z ArabemBóg sprawiedliwy a nierychliwyW swe ręce przejął tę sprawęZaś stary pedał o sztucznych włosachWyjęczał rzewną balladę(Co nam zostanie po tej epoceGdy wiek dwudziesty skonaRozbity wrak mercedesa DianyOraz cygaro Clintona)18 sierpnia 1998
Natchnieniechoróbsko dałoLeżałem w łóżku z założonymi na głowę rękami. Drażniłmnie wszechobecny gwar rozgorączkowanego miasta.Na szczęście teraz przebijało go tykanie trzech zegarów.Jeden wisiał na ścianie i odmierzałczas majestatycznie; drugi stał na stolikupod lampą nocną i czekał tylko na moment, kiedy rozkołyszesię falą napominającego sygnału; trzeci, tuż przyuchu, podążał za pulsem przekazywanym przez usłużnetętnice. Przez jakieś uparte choróbsko nie mogłem oddychaćnormalnie. Płuca były wyjątkowo skąpe i bezkompromisowe, a do niewygodnychobjawów dołączał się deprymujący katar, który hodowałem już odpoczątku zimy. Miałem nadzieję, że organizm samodzielnie pokona intruzów,ale moje wątpliwości rosły wraz z uświadamianiem sobie alarmującejprawdy. Ostatnio pojawiło się wiele zabójczych odmian niegroźnych dotądchorób, więc trzeba uważać nawet na głupią anginę. Jak tak dalej pójdzie, toniedługo będzie można przekroczyć tajemniczą granicę dzięki zwykłemuprzemęczeniu.MAJER KRASZAN KRASZEWSKIFlukałem, prychałem i świszczałem, kasłałem, ponieważ nie chciało misię z tym nic zrobić. Wpatrzony w sufit, który — upiększony zakurzonymipajęczynami — niesmacznie pulsował, wypełniałem sekundy niosące katorżnicząświadomość. Gdyby było tu bardziej pusto, wróciłbym do pracy.Czułem się jak sternik okrętu osadzonego na mieliźnie. Dwa i pól dniapo opuszczeniu stanowiska niespodziewanie miałem serdecznie dość własnegotowarzystwa. Biorąc pierwszy w życiu, dwutygodniowy urlop, nie bałemsię nudy. W perspektywie tej przerażająco bezsensownej roboty, w którą byłem,mimo wszystko, jednak jakoś zaangażowany, nic nie wydawało się mniejatrakcyjne. Zycie zawodowe tak mi dokuczało, że nie mam już siły o nim gadaćszczegółowo. Myśl o postawionych mi zadaniach działa na mnie tak, jak218<strong>FRONDA</strong>-13/14
na człowieka zatrutego nieświeżymi rybami wpływa samo wspomnienie tranu.Przynajmniej według większości ludzi znających sprawę, a już na pewnowedług całej mojej rodziny, zaszedłem bardzo wysoko. Stop.Przy okazji wyszło na jaw, że doskonale potrafię radzić sobie z czasem. Obserwujękażdą chwilę i odbieram wszystko, co ona przynosi ze sobą. Staram sięodkryć sens każdego daru, odszyfrować znaki, jakie niesie fala bezczynności.Nie próbuję odlatywać, nie szukam kontaktu z alternatywnymi wymiarami, niezapadam się, ani nie wgłębiam. Chcę widzieć, w najprostszym tego słowa znaczeniu.Dlatego nuda jest mi obca, dziwna, niepojęta, i dlatego przy wyborzemniejszej niewygody wolałem pozostać w pustym mieszkaniu.Usamodzielniłem się, mam pieniądze, więc rodzice usunęli się w cieńwydumanych, ratunkowych obowiązków. Siostrę wydałem za mąż za najlepszegokumpla, za co odwdzięczyła mi się, wyjeżdżając z nim na wieloletnikontrakt do zimnego kraju, gdzie wbrew pozorom jest najmniejszy przyrostnaturalny na świecie. Pozory? Dobrze prosperujący przemysł erotyczny. Możemoja rodzina znów poprawi statystyki.Chcę i ja znaleźć sobie miłą, nieskomplikowaną, empatyczną dziewczynę.Jednak mój zapał skutecznie gasi lustro, ostrzegając, że musiałbym siębardzo postarać. Paraliżująca jest również pokorna świadomość własnychwad i ułomności. Już ona bywa wystarczająco odpychająca. Nie sądzę, abymoje problemy zostały szybko rozwiązane. Tak naprawdę u ich podstaw leżągnębiące mnie od niepamiętnych czasów ataki melancholii. Wciąż mambezpodstawną nadzieję, że nie wyląduję w wariatkowie.Pierwszego dnia urlopu wydarzyło się niewiele. Wstałem z łóżka dopieropo południu, włączyłem ulubioną muzykę, przy której skakałem aż dobólu w płucach. Sąsiedzi nigdy nie pomyślą, że za ich ścianą dojrzewa samobójstwo.Koledzy z ogólniaka prześladowali mnie swoją ironiczną troską.„Czego ty słuchasz?" — pytali karcąc nieszczerym zainteresowaniem. To jużnie ta kondycja, co w czasach, kiedy w biegu na tysiąc metrów osiągałemczas poniżej trzech i pół minuty.Rozbolała mnie głowa, zarówno z głodu, jak i ze zmęczenia. Po zjedzeniuzaimpregnowanego obiadu wziąłem się do oglądania zdjęć. Większość z nichsam kiedyś wykonałem. Ta czynność dawała mi wiele radości. Fotografie przywoływałyna myśl beztroskie chwile lub młodzieńcze zmartwienia, które dziśsą tak niedorzeczne, jak walka kobiet o równouprawnienie. Odgrzebałem równieżkilka zapomnianych kaset video. Filmy na nich zarejestrowane pokazująmnie w nieco innym, bardziej oficjalnym świetle. Jakże cenne przygotowaniedo życia, które aktualnie prowadzę — kilka spotkań dyskusyjnych, ślub siostry,ZIMA1998219
chrzest Jakuba Atanazego, studniówka, wręczenie promocji i nagród maturalnych.Zupełnie inny człowiek. Kiedyś powiedziałbym — maszyna. Dziś światnie wydaje się już taki prosty.Drugiego dnia postanowiłem nadrobić zaległości. Biorąc pod uwagę dośćdługi okres kulturalnej ascezy, do której zmuszały mnie okoliczności związaneze specyfiką pracy, jaką wykonywałem, najpierw poszedłem po informatorartystyczny. Potem, zaopatrzony w praktyczną wiedzę, zapukałem do drzwiwypożyczalni filmów video, gdzie obsługa skrupulatnie sprawdziła moje daneze względu na podejrzanie długą nieobecność w tym nowoczesnym przybytkuX muzy. Wziąłem kilka tytułów, które kojarzyły się z reklamami nieobecnymijuż ani w telewizji, ani na ulicach. Najwięcej uwagi poświęciłem oczywiściefilmom nagrodzonym. Wracając do domu, nie omieszkałem zakupić sokupomidorowego oraz kilku paczek orzeszków: solonych, paprykowanych, z rodzynkami,w miodzie itd.Do końca obejrzałem chyba tylko trzy filmy. Projekcję czwartego przerwałempoirytowany i zniesmaczony; znudzony schematami i monotonnąmanipulacją. Odniosłem obrzydliwe wrażenie, że reżyserzy usilnie chcąpodlizać się, przypochlebić komuś lub czemuś. Rzeczywistym odbiorcą wysyłanychsygnałów byłaby w tym przypadku jakaś konkretna i niezmiennasiła. Również same scenariusze sugerowały dyskretne pojawienie się nowejreligii, która poprzez złożoną jej, profesjonalną ofiarę, głęboko zapadaw masową podświadomość.Z tego wszystkiego nie zawiodłem się jedynie na pistacjach.Szybko pocieszyłem się myślą, że kino to tylko jeden z wielu przejawówtwórczej działalności człowieka. Oprócz multipleksów mamy tu równieżwystawy, sale koncertowe, muzea, teatry, a w końcu nawet i ulice. Bo terazsztuka nie tylko wychodzi naprzeciw potrzebom człowieka, ale równieżz powodzeniem je tworzy. Można śmiało stwierdzić, że kreuje nowe, unowocześnionejednostki.Zupełnie przypadkiem informator artystyczny otworzyłem na stronieprezentującej współczesną scenę plastyczną. W pierwszej chwili dotarł domnie impuls ostrzegający przed pomyłką. Zdjęcie, które rzucało się w oczy,kojarzyłem bardziej z kroniką policyjną niż z przedstawieniem twórczym.Podpis wyjaśniał wszystkie wątpliwości: „Taka To a Taka prezentująca najnowszeprace". Dopiero teraz w zamazanym tle dostrzegłem kontury czarno-białychobrazów. Na pierwszy plan wysuwa się demoniczna, napiętnowanaprzesadnym grymasem bólu twarz okrutnie okaleczonej kobiety — autorkizapewne. Całość opatrzono długim komentarzem, z którego wynikało,220<strong>FRONDA</strong>13/I4
że malarka ma w zwyczaju podczas wernisaży dokonywać samookaleczeń.Społeczeństwo postawione przed najwyższym trybunałem sztuki,oskarżone o maltretowanie miłującej swobodę artystki. Według mnie, jejcierpienie było spowodowane brakiem zainteresowania.A więc mieliśmy już Człowieka-Pająka, Człowieka-Gumę, a nawet Kobietę-Kota.Wszystko widziałem. Nie wiadomo, czy potrzebowaliśmy kolejnejmaszkary. Czy oświecone elity doszły do wniosku, że powinniśmy jej doświadczyć?Oto ona: Kobieta-Siniak!Sen — najlepsze lekarstwo na zmęczenie. Bezgrzeszny odpoczynek.Tym razem skorzystałem.Nazajutrz leżałem w łóżku z założonymi za głowę rękami. Po męczącej,niespokojnej nocy zbierałem siły do walki z szaleństwem. Doskonale zdawałemsobie sprawę z banalności i pretensjonalności moich doznań, z koniecznościukrycia ich. Myśli niepohamowanie krążyły wokół ciepła przyjaźni.Tylko jedno skojarzenie z nią związane: ślubna fotografia Ewelinki i Meregostylizowana na stary, czarno-biały, przedwojenny retusz. I ta uspokajającaświadomość: oni naprawdę istnieją. Ich marzeniem jest własna kawiarnia,której nazwę znają już od kilku lat. „Melinka." Ciekawe...Dopiero pewna grubsza potrzeba fizjologiczna zerwała mnie na równenogi. Przy okazji wywaliłem wszystkie niepotrzebne osady z nosa i przełyku.Zupełnie mechanicznie wkręciłem się w kołowrót dziennych obowiązków.Doskonale dopasowany zaparzyłem kawę, zjadłem czerstwą bułkęz masłem, nieznacznie upomniany rozsypanym cukrem uczyniłem znakkrzyża i wspomniałem imię patrona, bezwiednie przejrzałem program telewizyjny.Nawyk spowodował, że sięgnąłem po elektryczną maszynkę dogolenia. Gdy moja twarz była już gładka jak przysłowiowa rękawica bokserska,stanąłem przed lustrzanymi drzwiami szafy wnękowej. Kryła ona międzyinnymi kilka garniturów, trzy pary pantofli, koszule, krawaty orazskarb rodzinny — fotografię wyraźnie przestraszonego Hitlera, stojącegow stroju kąpielowym przy boku brzemiennej brunetki. Cena naszej tajemnicywciąż rośnie.Ocknąłem się wreszcie, pozostając w pełnej gotowości do wyjścia namiasto. Jak rozbitek, który — nagle wyrzucony na brzeg przez olbrzymią falę— jakiś czas w szoku nie rozpoznaje wyzwolenia, rozgrzebując tłustypiach ruchami pływaka, świadomie zasłaniałem się rytuałem. Kolejny razpoprawiłem świetnie dopasowany krawat, grzebieniem przeczesałem doskonaleułożone włosy, zwolniłem pasek, aby za chwilę zapiąć go na tę samądziurkę. Reprezentacja. Długo to trwało, zanim do oczu napłynęły łzy.ZIMA- 1998221
Zadawałem sobie pytanie, co przesądziło o tym, że bierze mnie śmiertelnachoroba. W którym miejscu nastąpiło lawinogenne potknięcie?Z jednej strony chcę rozmawiać z ludźmi jak równy z równym i po prostuprzy nich być, a z drugiej — niemal każdy swój komunikat szyfruję stawiającw ten sposób poprzeczkę najczęściej o wiele za wysoko. Nie potrafięzniżyć się lub podnieść do poziomu, na którym prowadzona jest gra. Kontaktysą zbyt powierzchowne, bo człowiek niestety stara się sam siebiestwarzać. To tylko przemawia na moją korzyść.Ja zachowuję się jak pies moich rodziców, który musi radzić sobie bezmowy językowej. Gdy chce zwrócić uwagę, że jest głodny, a jego miska zawierajedynie kilka zabłąkanych liści, najpierw alarmuje domownikówszczekaniem, a potem, gdy ktoś na niego spojrzy, przewraca naczynie i ponownieujada. Zrozumienie tych znaków wymaga jedynie odrobiny inteligencjii dobrej woli kontaktu. Może próbuję aktywizować, wyzwalać ją?Dałem swej bezczynności jeszcze jedną szansę. Stanąłem tuż przed fotelemgotów w każdej chwili swobodnie wtulić się w jego wygodne oparcie. Pilotemwłączyłem telewizor, który jak ołtarz zajmował specjalnie wyeksponowanemiejsce. Ukazały się obrazy z wojny prowadzonej na kontynencie odległym o tysiącekilometrów od miejsca, które okupowałem. Z tej perspektywy trupy zalegającena dnie podłużnych dołów wyglądały nierealnie jak zapuszkowane, ściśnięte,dowartościowane sosem pomidorowym sardynki. Zamknąłem oczy. Jednym,wyuczonym ruchem palca zatrzasnąłem okno na świat.Pragnienie wtulenia się w domowe, ciepłe, bezpieczne zacisze zaatakowałomnie ze zwielokrotnioną siłą. Nawet przez moment nie skojarzyłemzaspokojenia tej potrzeby z własnym mieszkaniem. Pojawiło się natomiastwyraźne wspomnienie zabałaganionego, skromnego pokoiku Ewelinki,w którym koczował Mery, zwykle zajęty robieniem podejrzanych interesów.Mimo że małżeństwem byli od pół roku, nadal woleli udawać parę narzeczonych.Dzięki Bogu, dziś jestem bardziej wyrozumiały.Uciekając z mojej lodówki, zostawiłem wiadomość: „Wyszedłem o godzinie15 15 , a wrócę około godziny 17". Majer. Kto to przeczyta?". Gdy zamykałemdrzwi na cztery niezawodne zasuwy, słyszałem oskarżający jazgot budzika.Nawet nie próbowałem przypomnieć sobie, dlaczego nastawiłem go na tęwłaśnie godzinę. Przecież wcześniej ważniejsze plany wzięły w łeb.Winda osuwała się z niepokojącą prędkością. Właściwie równie dobrzemogło to być zwykłe spadanie. Na szczęście w okolicach pierwszego piętrarozpoczęła nagłe, jakby awaryjne hamowanie. Krew, która początkowo uderzyłado głowy, została wyssana przez stopy. Kabina metamorficzna.222<strong>FRONDA</strong>-13/14
Pod gołym niebem panowała płaczliwa, a jednak senna pogoda. Przestrzeńostrzegała deszczem zaskakującym ludzi w środku zimy. To wszystkozostało już kiedyś zapisane. Wydaje się, że błądzę po świecie, ale każdaścieżka została przedtem dokładnie zbadana. Moje ruchy ktoś kiedyś przewidział.Nadzieja może jednak trwać, ponieważ to nie przekreśla faktu, żejestem powołany do wolności. Nasza logika i mądrość stają się bezradnew chwili, gdy pokornie pochylamy głowy przed Nieodgadnionym. Jeśli nawetczas wybrnie z ograniczającej, prostej linii, Księga Mądrości będzie pisanarównolegle; ale ponieważ jest zanurzona w jedynym Bycie, traktujemyją jako wieczną całość. Fakt, że czasami niestety nie potrafię poradzić sobiez takimi niepojętymi darami, nie świadczy o błędach w naturze. Mówi mi0 nie odkrytym do końca bogactwie.Wybrnąłem na aleję, której zwieńczeniem był kościół, swoim kształtemprzypominający skocznię narciarską. Gdyby nie wielki krzyż, stojący naszczycie wieży, można by pomyśleć, że nasze miasto zainwestowałow sporty zimowe. Powoli zapadał zmrok i symbol męczeńskiej śmierciledwo przebijał się, zasłonięty ogołoconymi z liści koronami drzew. Po równiutkoułożonej kostce brukowej tu i ówdzie pospiesznie stukały buty zabłąkanychprzechodniów. Deszcz szybko wsiąkał w wełniane płaszcze, nieprzystosowane do długiego zatrzymywania wody.Nie czułem chłodu i wilgoci. Szedłem nieprzytomny, wcale nie zbliżającsię do moich przyjaciół. Zaskakujące wrażenie zatrzymało mnie przy jednymz drzew. Spojrzałem na zapewne również przestraszoną, masywnąroślinę inaczej niż dotąd. Kiedyś waliłem w pnie gołą,mocno zaciśniętą pięścią, znosząc w ten sposóbbólem fizycznym cierpienie czysto psychiczne. Na jakiśczas pomagało. Teraz spokojnie pomyślałem, że nie potrzebujęmikroskopu, aby stwierdzić nieodkrywalność1 nieobliczalną boskość stworzenia. Zgasłem na chwilęi spokorniałem. Struchlałem, ponieważ dotychczasowepróby określenia Boga ludzkimi kategoriami okazały się wyrazem szczególnejpychy i zadufania. Naprawdę nie brałem pod uwagę faktu, że wszystkopowstało z niczego. Próbowałem ogarnąć Kosmos. Nie wiem, jak wyobrażałemsobie świat. W jednej chwili odmienił on swoje oblicze.Mógłbym to wszystko wyjaśnić. Potrafiłbym również zbagatelizowaćswoją przeszłość. Nagłe, bolesne ukłucia w okolicy serca wcale mnie niemobilizowały. Szedłem skruszony w kierunku wieży, przystając co kilka metrówdla złapania głębszego oddechu. Moje poczucie winy było prawie doskonałe.ZIMA-1 998 223
Narzucało się pewne porównanie, które proponowało rodzaj wyzwolenia,a raczej jego namiastkę. Przed oczami wystąpił cudak w koszuli nabijanejcekinami i w czarnych spodniach, ozdobionych czerwonymi lampasami.Do skórzanych, wygodnych, delikatnych pantofelków nosił białe skarpetki.W normalnych warunkach uchodziłby za żenującego buraka. Jednak on sami grupa wynajętych dworaków stwarzali atmosferę, dzięki której dziwakuchodził za bohatera, a nawet proroka. Żaden szczególnie wytarty banał niebrzmiał w jego ustach pretensjonalnie. Tańczył pojękując. Udawał-udawał-udawał.Opiekuńczy gest kościstej dłoni, pełniącej poufną misję w okolicachgenitaliów, wywoływał na jego bladej, określonej zapadniętymi policzkamitwarzy teatralną ekstazę.Idol przyznaje się do uczucia, którym obdarzył dzieci i małpy. Doniesionomi niedawno, że przeznaczył na cele dobroczynne dość dużą kwotę. Niezdziwiłem się zbytnio, ponieważ w światku osób publicznych takie gesty należądo wzmacniającego własny wizerunek rytuału. Zaskoczyła mnie dopierowiadomość, jaką odebrałem kilka dni później. Ten sam człowiek zakupiłswojemu ulubionemu szympansowi zloty zegarek za sumę wielokrotnieprzewyższającą wcześniejszy charytatywny wydatek.Z takiego porównania nie skorzystałem. Łatwo przyszło, ponieważ co dojednego jest ogólna, jednomyślna zgoda — nienawiść nam szkodzi. W tej wyjątkowejchwili miałem za plecami popierającą mnie, wytężoną, dwutysiącletniącywilizację. Lekką ręką odepchnąłem narzucającą się pokusę uwięzieniaw myślach chorego, nieszczęśliwego człowieka. Dobicia go nawet.Łatwo poszło. Przeskoczyłem nieuważny i sprzedajny humanizm. Otooswoiłem nienawiść, która niekiedy pojawiała się, aby oddać mi niewielkąprzysługę. Tak jak teraz. Ominęła konkretną osobę, aby niespodziewanie zaatakowaćwszystko to, co ona sobą reprezentuje.Powłóczyłem nogami coraz bardziej zmęczony, oczekując adekwatnejpróby. To nie intuicja ostrzegała przed nią. Myśli były konkretną zapowiedzią,a empiria i praktyka podpowiadały ciąg dalszy. Lata kompromitującychkontaktów ze światem, którego nie widać i nie słychać. Z rzeczywistością,która czasami równie dobrze mogłaby być paranoicznym lub schizofrenicznymurojeniem. Ale mam dowody — niekiedy niespotykanie szybkie, zbawiennezmiany. Zdarzenia i przypadki nie wytrzymujące nawet określenia:„szczególny zbieg okoliczności". Ta część nie jest chorobą. Szaleństwo powodujedegradację, a ja na te krótkie chwile dotknięcia Prawdy obiecującorozkwitam. Kiedyś wydam owoce, jeśli zdołam znaleźć odpowiednią oso-224<strong>FRONDA</strong>-13/14
ę — niezwykle cierpliwe lustro. Prawda pozostaje w zasięgu wzroku, bonic nie da się ukryć przed uważnym i pokornym patrzeniem.Czasami mam złudne wrażenie, że już dalej człowiek zajść nie potrafi.Widziałem pistolet leżący na bruku niczym rękopis wiersza w stosiecodziennych gazet. Powoli podchodziłem do miejsca, które było zarezerwowanedla mnie jak stanowisko zawodnika startującego w sztafecie. Przeciwnicyoczekiwali na rezultat, zakryci kroplami brudnej, wywołującej odurzającyzapach wody. Mimochodem zauważyłem, że kurtyna, za którą oczekująsame sprawdziany, znika tym szybciej, im bardziej jestem świadomy ich nieuchronnegowystępowania. Na szczęście akceptuję je. Wkomponowały sięw mój świat bez bolesnych tarć, przykucnęły w odpowiednim miejscu.Stanąłem nad rewolwerem niczym średniowieczny rycerz, ukryty w zakonie,nad porzuconym mieczem. Podniesienie go oznaczałoby o wielemniej pokorną robotę do wykonania. Jeśli wierzę sobie, zacisnę palce naorężu, wiedząc, że obrócę go we właściwym kierunku. Odosobniona nienawiśćjest po mojej stronie; to pewne. Trzeba razić to, co ludzi mami, pochlebiaim i subtelnie zwodzi na grząskie podłoże. Człowiek pobrudzony niekonsekwencją,mający świadomość zdrady, jakiej dokonał, wstydzi się i boistanąć przed Bogiem. Ukrywa się przed Nim, a także rozpaczliwie próbujeo Nim zapomnieć. Być może powinienem użyć silniejszego przejaskrawienia.Chyba kończy się czas podawania argumentów jak na tacy, a nadchodzipora strzelania, choćby na wiwat.Pochyliłem się nad bronią niedołężnie i wbrew sobie. Na szczęście silnypodmuch wiatru ugodził mnie w plecy tak, że chcąc nie chcąc opadłemna cztery kończyny. Żadnej z nich nie potrafiłem oderwać od podłoża. Terazstanowiłem swoisty dach, pod którym znalazł schronienie durny, porzucony,zapewne trefny rewolwer.Dostatecznie upokorzony, zdałem sobie sprawę, że powinienem wrócićdo niesatysfakcjonującej, odrażającej pracy choćby dlatego, żeby przejrzećsię w znajomych ludzkich oczach. Obowiązek i ratunek.Tuż przy ścianie kościoła czerwony mercedes wykręcał skomplikowanepiruety, wznosząc ku niebu cienką i buńczuczną groźbę. Wiem, że nawet takidźwięk może stać się miły ludzkiemu uchu. Zrobiłem kilka niezdecydowanych,nieporadnych, czworonożnych kroków w kierunku środka ulicy.Dzięki temu posunięciu Mery i Ewelinka zauważyli mnie spoza zaparkowanychsamochodowych szyb. Mercedes zająknął się, przystanął na momentjak człowiek, któremu cały świat zawirował nagle przed oczami. Po chwiliZ [ M A 1 9 9 8225
jednak, w obliczu nowego zadania, hałaśliwie zademonstrował nowy przypływmocy. Niemal jedząc bruk, imponował zaskakującym, jak na tak dużywóz, przyspieszeniem.Moi przyjaciele nadciągali z olbrzymią, śmiertelną prędkością, aby nieświadomiepodać wynik meczu, który właśnie zakończyłem. Mam nadzieję,że ich hamulce są sprawne.18 kwietnia 1997MAJER KRASZAN KRASZEWSKI
Jakimowicz* * *wieże nad miastemdzwon świszczębruk dzwoninie mam nawet nazwiskanie mów elitom o Dominikunie zrozumiejątrzeba będzie byćmówi!świt mial wyssanyz mlekiem matkidziennik pisany mocąBogo — sławionaprzy — chodzidzieje się wietrznie* * *święty tramwaju módl się za namii ty gazeto teraz i w godzinęjak się czują aniołowie na brudnych ulicach?służba nie drużba...* * *nie miałem kultury ani butówwszedłemżyły umarłysumienieniekatowice, 1989-1997ZIMA- 1 998227
Historia, którą nie kierowałaby Opatrzność, byłaby jednymwielkim absurdem. Jeśli nie byłoby Opatrzności,los ludzi nie różniłby się od dziejów mrowisk czypszczelich królestw. Spory o prawdę miałyby takie samoznaczenie jak pojedynek wilczych plemion. Nie byłobyani zwyciężonych, ani pokonanych, ani dobrych,ani złych. Wierzę, że jest inaczej — że dzieje są próbą,dzięki której okazują się tajne zamysły serc.sPAWEŁ LISICKIĄ CHWILE, GDY SPOGLĄDAMY PRZED SIEBIE I PYTAMY, CO gotuje namjeszcze tajemniczy Autor historii. To momenty przełomu, kiedybieg dziejów zdaje się szukać nowego kształtu. Takim czasem jestchyba koniec XX w. Wielu nauczycieli ludzkości wierzy, że stanęliśmywobec szansy nowego początku. Można skorygować błędypopełnione przez naszych przodków i z nadzieją oczekiwać wiosny Ducha.Niestety, ta nadzieja nie jest moja. Dostrzegam wprawdzie gorliwość poszukiwań,tęsknotę za nowymi formami duchowości, rosnące zainteresowaniereligią. A jednak wszystko to razem nie potrafi przekonać mnie, iż nie znajdujemysię w okresie schyłku. Poszukiwania ludzi naszej epoki zdają mi sięprzede wszystkim poszukiwaniami estetycznymi. Kierujemy się ku temu, codostarcza nam chwilowej radości i wpadamy w łatwy entuzjazm. Nasze sądyo sprawach duchowych często są powierzchowne, zaś autorytety, do jakichsię odwołujemy — wątpliwe.Jaki będzie przyszły wiek? Zgadzam się, że zjawiska polityczne czy społecznemożna przepowiedzieć na podstawie ścisłej obserwacji faktów, ichanalizy i prawdopodobieństwa. Wszystkie takie prognozy biorą jednakw łeb, gdy w dziejach pojawia się nagła katastrofa, nowy wynalazek, przypadkowaśmierć, przysłowiowy „nos Kleopatry". Co więcej, takie przewidywaniaw gruncie rzeczy niewiele mnie obchodzą.Pragnąłbym raczej poznać, jaka duchowa zasada będzie rządzić ludzkimiczynami. Czy powszechnie żywione przeświadczenia będą odpowiadać odziedziczonympo przodkach regułom mądrości? Wydaje się to mało prawdopodobne.A skoro tak, to tym bardziej musimy się dziś zastanowić, które elementytradycji są najtrudniejsze do zrozumienia dla rzeczywistego bohateraczasów współczesnych i, zapewne, przyszłych.ZIMA- 1 998229
Odpowiedzi na te pytania szukam u tych mistrzów, którzy — jak MarianZdziechowski — mieli w sobie proroczego ducha. Słusznie pisał JanSkoczyński, że problemów poruszanych przez Zdziechowskiego nie podjętoi że w obecnej epoce warto przemyśleć je na nowo. Przyznaję też dużo racjiCzesławowi Miłoszowi, według którego Zdziechowski był jednym z ostatnichprawdziwych myślicieli religijnych, zdolnych sięgnąć w sens religii.Tym bardziej muszę zapytać się, czy podana przez niego recepta na chorobękultury zachodniej jest dzisiaj, u progu trzeciego tysiąclecia, skuteczna?W pismach polskiego myśliciela znalazłem w zarodku idee, które w rozwiniętejpostaci podbiły umysły i panują dziś w salonach intelektualnych.Mam na myśli choćby przeciwstawienie sumienia i autorytetu; rozumieniewiary jako uczucia, a nie aktu rozumowego; wagę przywiązywaną do czucianieskończoności, otwierającego człowiekowi drogę do Boga; doświadczenieabsurdalności losu ludzkiego i zakwestionowanie klasycznej wizji rządówOpatrzności nad światem. Od razu muszę zastrzec, iż nie dążę do całościowegoprzedstawienia myśli Zdziechowskiego. Wielu uczyniło to przede mnąznacznie dokładniej (szczegółowy, choć pozbawiony krytyki opis jego dziełaznajdziemy na przykład w książce Jana Krasickiego Eschatologia i mesjanizm).Nie chcę także badać rozwoju myśli Zdziechowskiego. Być może niewszystkie swoje wcześniejsze sądy podtrzymałby on pod koniec życia.Znamię Antychrysta. Największą chyba zasługą polskiegomyśliciela było rozpoznanie znaczenia komunizmu. W okresiegdy wielu intelektualistów fascynowała nowa idea, autor W obliczukońca chłodno pokazywał jej skutki. Nie potrafił usprawiedliwiaćzbrodni przyszłym dobrem ludzkości, czy też oporem sił starego porządku. Opisałze szczegółami zabójstwo rodziny cara, masowe morderstwa popełnianew zdobytych przez bolszewików miastach, cały straszny system terroru. Uczyniłjeszcze więcej. Dostrzegł w człowieku-komuniście oblicze Antychrysta. Widział,że bolszewizm ze swej zasady nie jest jedynie wypaczoną sprawiedliwościąani masowym sentymentem, ale nienawiścią do wszystkiego, co wyższe,szlachetne i dobre w tradycji. W stanie czystym, jak w okresie rządów bolszewickichw Rosji czy Hiszpanii, reżim ten musiał przede wszystkim zwracać sięprzeciw religii. Idea religijna bowiem — czego polski autor zawsze zdawał siębyć świadomy — „mieści w sobie wszystkie inne". Religia jest źródłem kultury.Stosunek człowieka do Boga jest czymś podstawowym dla naszej natury. Próbabudowy kultury czy cywilizacji bezbożnej może się powieść tylko pod jednymwarunkiem: że będzie to zarazem cywilizacja nieludzka. Stąd bolszewizm — ja-230<strong>FRONDA</strong>- 13/14
ko zdeklarowany ateizm i wrogość wobec Boga — stawał się w oczach Zdziechowskiegopodstawowym objawieniem zła metafizycznego w dziejach.Myślę, że Zdziechowski bardzo by się zdziwił, gdyby dane mu było dożyćnaszych czasów i gdyby mógł obserwować upadek komunizmu. Nie przyniosłago zbrojna krucjata. Były wprawdzie strajki, demonstracje, masowe protesty,w niektórych krajach doszło nawet do walki zbrojnej, kilkaset osób zginęło,w tym jeden dyktator. Pozostali przywódcy albo salwowali się ucieczką za granicę,albo wcześniej zapewnili sobie bezpieczeństwo. W każdym razie, jak napożegnanie z najkrwawszym reżimem w dziejach świata, ofiar było niewiele.Byliśmy raczej świadkami powolnego obumierania. Czerw czasu, który toczywielkie i wzniosłe idee, pokonał też antyideę.Czy to znaczy, że autor W obliczu końca pomylił się? Ze komunizm nie stanowiłzła metafizycznego i objawienia Antyboga? Oczywiście, Zdziechowskimiał rację, uczyniłbym tu jednak pewne zastrzeżenie. Uważam mianowicie, żekomunizm, jaki znamy z Rosji, był tylko szczególnie ostrą i zbrodniczą postaciąchoroby powszechnie toczącej Zachód. Powoli odcina ona współczesnegoczłowieka od jego wiecznego przeznaczenia i zamyka w kręgu spraw doczesnych.Unieważnia bezwarunkowe nakazy moralne i pozostawia bezbronnymwobec chwilowych wybuchów masowej histerii i rozpaczy.Upadek ustroju nie wiązał się, niestety, ze zrozumieniem, iż tylko religijna,oparta na niezmiennym prawie, cywilizacja jest godna wyboru. Obaleniekomunizmu przyjęliśmy przede wszystkim jako wyzwolenie jednostki, jakomożliwość dostępu do pełnych wystaw Babilonu. W tym sensie choroba zostałazwyciężona tylko pozornie. Zbrodniarze nie zostali ukarani. Ci, którzy tolerowalikrzywdę i współuczestniczyli w zamazywaniu rzeczywistego oblicza reżimu,cieszą się wpływami i uznaniem. Czy nie dlatego, że wybraliśmy spokóji bezpieczne przetrwanie, zamiast wymierzenia sprawiedliwości?Czas przyszły nie jawi mi się więc jako epoka zwycięstwa Ducha. Niestety,nie widzę sposobu, aby powrót idei religijnej mógł nastąpić na masowąskalę. Całe nasze życie zorganizowane jest w sposób doczesny. Język,symbole, skojarzenia, moda, gry, muzyka, reklama, dominująca retoryka —zwracają naszą uwagę ku teraźniejszości. Nasza wyobraźnia rozpięta jestmiędzy „dziś" i „jutro". Zapomnieliśmy o Niebie i piekle, o walce z mocamiciemności, o zwyciężaniu pokus i śmiertelnym niebezpieczeństwie zatracenia.Słowa te stały się w naszych uszach niejasnymi alegoriami, hasłamibez pokrycia, śladem dawnej epoki niedojrzałości.Zamiast walczyć o duszę i nadprzyrodzoną prawdę, pogrążyliśmy sięw eschatologicznym optymizmie. Bóg, o ile w ogóle w Niego wierzymy, nieZIMA-1 998231
wzbudza już świętej bojaźni i grozy. Zaiste, jesteśmy niepoprawnymi optymistami,przeświadczonymi, że wszystko będzie dobrze. Pod tym względemnie ma wielkiej różnicy między ateistami a chrześcijanami. Jedni i drudzyżywią mglistą nadzieję, że cokolwiek by ich nie spotkało po śmierci, nie możeto być bolesne. Albo wygaszenie i nicość, albo bardziej przyjemna kontynuacjalosu ziemskiego.Ten to powszechny optymizm jest, według mnie, znakiem nadchodzącegoAntychrysta. Łatwo będzie go także dostrzec w życiu naszych wspólnot religijnychi politycznych. Myślę tu choćby o przesiąkaniu idei religijnej kultem przetrwania;o podporządkowaniu prawdy celom utylitarnym, takim jak pokój, dialog,miłe odnoszenie się wzajemne czy szczęście doczesne; o niechęci dojasnego formułowania własnego roszczenia do prawdy, co jest najżywszym objawemchoroby autorytetu; o zastąpieniu miłości duchowej litościwym współczuciem;o nieustannym głoszeniu praw człowieka z pomijaniem ich zasady,czyli prawa Boga; o sprowadzeniu Absolutu do niewyraźnej idei nieskończoności;o odmówieniu Mu ingerencji w dzieje za pomocą kar i nagród.Tym, co uchroniło Zdziechowskiego od przyjęcia utopijnego optymizmu,było szczególnie głęboko doświadczane cierpienie i wrażliwe sumienie.Autor W obliczu końca rozumiał, iż skażenie bytu jest tak głębokie, żecałkowite zwycięstwo człowieka nad naturą nie będzie możliwe. ObietnicaKrólestwa Bożego na ziemi musiała być ułudą. Co jednak zrobić, jeśli owaprzyrodzona Zdziechowskiemu wrażliwość sumienia zostanie stępiona?Wydaje mi się, że polski autor nie dostrzegł tego problemu. Dlategow swoim głównym dziele Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa pominąłw ogóle analizę poglądów Dostojewskiego i Nietzschego. Problem,który ich dręczył, dla Zdziechowskiego został już dawno rozwiązany. Poprostu człowiek czuje w sumieniu, co dobre, a co złe. Brak tego czucia jestwadą moralną, i tyle. Nikt o zdrowych zmysłach nie może sądzić, że „wszystkojest dozwolone". Oto powód, dla którego Nietzsche pojawia się na kartachPesymizmu... tylko jako groźny nihilista.A przecież wielkość Nietzschego nie polegała na tym, że wzywał do przyjemnegożycia bez zasad moralnych. Wręcz przeciwnie. Niemiecki filozof byłpierwszym, który tak sugestywnie wykazał, iż obecny w myśli Zachodu, odziedziczonytakże po Kancie sposób uzasadniania moralności nie ma podstaw. Cowięcej, wyciągnął z tego konsekwencje. Dostrzegł, że oparcie moralności —Nietzsche błędnie uważał ją za dzieło chrześcijaństwa — na rozumie praktycznym,na samej woli czy wrodzonym nam rzekomo instynkcie moralnym, nieuchronnieprowadzi do arbitralności. Wartość moralna jest wówczas czymś, co232<strong>FRONDA</strong>-13/14
sami stwarzamy, a dawne zakazy i nakazy etyczne nie mogą się ostać. W stosunkudo naszej wewnętrznej, twórczej woli stanowią tylko martwe więzy. Nie dysponujemybowiem żadnym kryterium, oprócz intensywności, dzięki któremumoglibyśmy porównać dwie wole albo dwa czucia. Stąd, jeśli coś wyznacza sensmoralności, to jest to wola mocy, w ostatecznym rachunku, wola woli.Dlatego, inaczej niż Zdziechowski, uważam, że odpowiedzią na Nietzschegonie może być Kant i pochodząca od niego tradycja romantyczna, lecz jedyniemetafizyka klasyczna. Odwołuję się tu do tak różnych autorów jak Etienne Gilsoni Alasdair Maclntyre. Wierzę, że tylko namysł nad bytem, substancją, istnieniem,uporczywe kroczenie śladami mistrzów starożytnych i średniowiecznychmoże przynieść wyzwolenie. Czyli jasną świadomość racji istnienia świata, ładubytów, naszego przeznaczenia oraz nakazów prawa.Nowa świadomość. Myśl Zdziechowskiego krąży wokół problemuzła. Wprawdzie kwestia ta była obecna w refleksji zachodniejod jej początków, jednak zdaniem polskiego myślicieladoświadczenie czasów ostatnich przywołało ją na nowo.„Wielka dziejowa katastrofa u schyłku zeszłego stulecia, jej nadzieje i zawody,świetny początek i marne zakończenie, szczytne żądze zatopione w kałużachkrwi, to wszystko aż nazbyt odsłoniło komedię życia, i nie dziw, żegłębsze umysły ogarnęło poczucie nędzy istnienia" — takimi słowy autorWizji Krasińskiego opisuje powstanie nowego odczucia zła. Jest ono wedługniego owocem rewolucji francuskiej.Rewolucja stanowiła ukoronowanie Oświecenia. A więc tego okresuw dziejach, kiedy człowiek uwierzył we własną dojrzałość i moc. Nigdywcześniej z podobną siłą nie piętnowano głupoty i zacofania przodków, niewalczono z niesprawiedliwym uciskiem i fałszywymi przywilejami. Jak tosię więc stało, iż ta epoka, wielka nadziejami i zamierzeniami, skończyła sięw kałużach krwi? Ze następstwem powszechnej deklaracji praw człowiekastały się masowe morderstwa przeciwników politycznych i wreszcie terrorpaństwowy? Rozminięcie się szlachetnych uczuć i ich efektu, wzniosłegozamiaru i marnego końca, sprawiło — pisze Zdziechowski — iż co głębszeumysły pojęły na nowo skażenie natury.Na czym ta nowa świadomość dokładnie polega? Na tym, że byt i ból stanowiąjedno, a żyć i cierpieć — znaczy to samo. Zło nie jest brakiem, ale istotnymelementem natury. Zdziechowski uważał, że zasada ta była obecna w pierwotnymchrześcijaństwie, a szczególnie dobrze wyraził ją św. Jan Apostoł, którypisał, iż „świat w złu leży". Niestety, wskutek późniejszego błędu Augustyna7.1MA1998233
zapomniano o niej. Myślenie augustyńskie zapoczątkowało proces tworzenia teodycei,z których najbardziej konsekwentną było leibnizjańskie przekonanie, żenasz świat jest „najlepszym z możliwych". Każda teodycea, wskazywał polskiautor, jest z gruntu chybiona, nieprawdziwa i niemoralna.Nieprawdziwa, bowiem odbiera złu jego skandaliczny charakter, oswajaje, czyni z niego tylko gorsze dobro. I niemoralna, gdyż przechodzi do porządkudziennego nad jednostkowym cierpieniem. Nawet jedno niewinnecierpienie nie może być usprawiedliwione przez całość dziejów. Powiedzieć,że z punktu widzenia Boga jednostkowe zło stanowi część większej całości,że w jej obrębie jest dla niego miejsce, gdyż dzięki temu owa całość jest bardziejróżnorodna i bardziej piękna, to ulec zgubnemu optymizmowi.Ten optymizm — uważa Zdziechowski — odpowiedzialny jest za późniejszemyślenie oświeceniowe i rewolucje. Zaczęto wierzyć, że przezwyciężenie złajest tylko kwestią techniczną i że dla dobra ludzkości przyszłej można krzywdzićludzkość teraźniejszą. Bankructwo rewolucji zbiegło się zatem, paradoksalnie,z klęską dawnego, augustyńskiego poglądu na świat. Wtedy narodziły się nowefilozoficzne próby wyjaśnienia zła. Wiadomo było, że trzeba zerwać ze starymmodelem Augustyna. Powstało jednak pytanie, jak i czym go zastąpić. Zadanieto podjęli myśliciele romantyczni. Z jednej strony odkryli oni zło jako coś nieredukowalnego,jako radykalne zaprzeczenie dobra, siłę żywą i groźną; z drugiejzaś — starali się je zrozumieć z perspektywy chrześcijańskiej.Według Zdziechowskiego, ta nowa świadomość najpełniej ujawniła sięw III części Dziadów. Nic nie przewyższy pod względem mocy i skrajnościbuntu Konrada w Wielkiej Improwizacji. Inaczej niż niemieccy filozofowie,Mickiewicz wkłada w usta swego bohatera potępienie nie martwej, abstrakcyjnejzasady, ale żywego Boga, Osoby. Doświadczane zło świata — nie stłumione,nie oswojone — staje się wystarczającym motywem dla oskarżeniaBoga o nieczułość. Jednak w tym momencie następuje zwrot. Widząc nędzęświata i przyrodzone naturze zło, Mickiewicz pojmuje, że jedynym sposobemodpowiedzi na nie jest współudział z Bogiem w naprawie świata. Aktbuntu, który inaczej zawisłby w próżni, prowadzi ku mocy wyższej.Ostatnim słowem Mickiewicza i, wolno sądzić, Zdziechowskiego ma byćheroizm współpracy z Bogiem w naprawie świata wydanego na pastwę zła. Tymsposobem pesymizm zwraca nas ku chrześcijaństwu. Negatywna część nowegodoświadczenia polega na uznaniu zła w świecie. Pozytywna — na świadomości,że tyko współdziałanie z Bogiem pozwoli owo zło przezwyciężyć.Można więc powiedzieć za Zdziechowskim, że odczucie zła wkroczyłodo chrześcijaństwa spoza niego. Ale przyniosło zarazem religii Chrystusa od-234<strong>FRONDA</strong>-13/14
świeżającą moc. Polski autor odwołuje się tu do filozofii Schopenhauera,której przypisuje szczególne znaczenie. „Treść nauki Schopenhauera zawierałasię w uznaniu zła za pryncyp bytu, w ogłoszeniu tożsamości cierpieniai istnienia, i w szukaniu wyzwolenia od jarzma pragnień, albowiem one sąźródłem bytu i bólu." Niemiecki filozof przekazał nowe doświadczenie epoki.Byt jest tożsamy z cierpieniem — myśl ta, bliska mądrości Indii, w Europiebyła nieznana. Niemniej, jak pokazuje Zdziechowski, bez jej przyjęcia nienastąpi odrodzenie chrześcijaństwa. Stąd jego przekonanie, iż „do Chrystusaidzie się przez Nirwanę".Pożegnanie z metafizyką. Zdaniem Zdziechowskiego, nowedoświadczenie serca uniemożliwia powrót do tradycyjnegouprawiania metafizyki. Skoro Europejczycy odkryli prawdę Indii,odrzucić musieli dawną mądrość Greków i Rzymian. Noweuczucie „musiało z natury rzeczy usunąć na plan dalszy ową grecko-rzymskąkoncepcję bytu, która samowładnie panowała w teologii,a brała świat jako wyraz ładu i przez kontemplację tego ładu i piękna wznosiłasię ku twórczej Myśli Bożej". W tej sytuacji rozwiązanie problemu złaproponowane przez dawnych mistrzów chrześcijańskich, na czele ze św. Augustynem,okazało się niedostateczne, „a wobec potęgi zła pesymizmu, obnażającegogrozę tożsamości cierpienia i bytu, bezsilne".Myśl o Opatrzności, która dopuszcza niewinne cierpienie, by wyprowadzićz niego wyższe dobro, zdawała się polskiemu autorowi obrzydliwa. Z twierdzeniabiskupa Hippony, że zło to brak dobra, wywodził Zdziechowski znaczniewięcej. Wnioskował, że skoro pełnię dobra przypisujemy Bogu, to stworzonemuświatu należy przyznać brak, a brak ten oznacza nicość. Oto jak streszczałnaukę Augustyna: „Bóg jest dobrem absolutnym, świat zaś, jako miejsce grzechui cierpienia, jest złem. Jeśli tak jest, to Bóg i świat nie mogą istnieć oboksiebie, więc jedno z dwojga: albo świat jest, lecz Boga nie ma, albo Bóg jesti w takim razie trzeba zaprzeczyć istnieniu świata". Zdaniem polskiego autora,drugie rozwiązanie zostało przyjęte przez Augustyna, a potem, na mocy jegoautorytetu, narzucone myśli chrześcijańskiej. Augustyn wywyższył Boga i poniżyłczłowieka; wyniósł ład, zapomniał o złu. Czyżby?Przede wszystkim zastanówmy się, jak ten zarzut ma się do faktu, że towłaśnie autor Państwa Bożego nieustannie opiewał piękno bytu stworzonego?Nie wiem też, na czym Zdziechowski oparł przekonanie, że według Augustynajęki stworzenia są tylko dysonansem podnoszącym piękno całości.Odrzucając augustyńskie, a także w ogóle kościelne rozumienie natury zła,ZIMA-1998235
autor Pesymizmu... wskazuje między innymi na zbrodnie Iwana Groźnegoi okrucieństwo Kaliguli oraz każe współcierpieć z niewinnie prześladowanymi.Na czym polega moc tego rozumowania?Niestety, na zabiegu psychotechnicznym. Co bowiem przeciwstawia Zdziechowskiprzekonaniu Augustyna, iż rządy nad światem sprawuje Opatrzność?Obrazy. Patrząc na obrazy zła z przeszłości mamy „poczuć dreszcz przerażenia".Przemawia się tu wprost do naszych uczuć i każe czuć ohydę konkretnego zła,aby stąd wyprowadzić wniosek o tożsamości bytu i cierpienia.Ta argumentacja dzisiaj rozpowszechniła się i stanowi, nie zawsze wyrażonywprost, główny zarzut moralny wobec chrześcijańskiej nauki o Opatrzności.Czy źródłem współczesnego kryzysu religijnego nie jest chora wrażliwość?Rozum nie działa, albo raczej: jest nieustannie szantażowany emocjami. Ilekroćchce się wyrwać na wolność, ilekroć chce zadać pytania, do jakich zostałpowołany: o istotę, o cel, o przyczyny i zasady — zmusza się go do odwrotu.Mamy spojrzeć na zło i ów błysk uczucia, owa chwila, gdy bezpośrednio współodczuwamyból innego, powinien otworzyć bramy do świata dobra.Co więcej, Zdziechowski uznał, że Kościół przyjął naukę Augustyna dziękijego autorytetowi wyznawcy. Jednym słowem, interpretacja świętego Doktorazostała przyjęta nie dlatego, że była słuszna, ale na mocy jego sławy. Przyznamsię, że takie wyjaśnienie nie przekonuje mnie. Wydaje mi się, że w historiiKościoła posługiwano się tylko jedną miarą, a była nią wierność Objawieniu.Dlatego nigdy nie wahano się potępić każdej nauki, o ile tylko mogła ona zagrozićczystości wiary katolickiej. Czy nie tego uczy nas przypadek Orygenesa?Byt jest dobrem i co z tego wynika. To, że świat leżyw złym, zdaje się oznaczać, że znalazł się on w niewoli złychmocy. Stwierdzenie apostoła wcale nie przesądza jednak kwestii,skąd się owo zło wzięło i jaki jest charakter świata samw sobie. Aby odpowiedzieć na te pytania, trzeba sięgnąć do Prologu czwartejEwangelii: „Na początku było Słowo. [...] Przez nie wszystko się stało,cokolwiek się stało, a bez niego nic się nie stało". Na początku Bóg stworzyłcały świat, byty wolne i materialne, a stworzył był je z dobroci. Cokolwiekistnieje, istnieje przez Słowo, jako chciane przez Bożą mądrość. U podstawykażdego bytu leży intencja umysłowa.Chrześcijaństwo przyjęło, że świat nie powstał ani wskutek przypadkowejkatastrofy, ani jako dzieło demiurga, ani jako konieczny wypływ boskościna zewnątrz, ale jako dzieło wolnego Umysłu. Boski Logos zawiera w sobieidee poszczególnych bytów. W nim stało się wszystko, a zatem236<strong>FRONDA</strong>-13/14
wszystko, jako takie, było dobre. Boski Logos jest twórczą i jedyną zasadą natury.To w nim znajdują oparcie byty, które mają oddzielne i jednostkoweistnienie. To dzięki niemu świat nie jest jedną wielką mieszaniną i chaosem,ale ładem bytów dających się nazwać, odróżnić, porównywać i oceniać. RozumienieAugustyna zwyciężyło, bo odpowiadało przeświadczeniu, którekażdy chrześcijanin wynosił z domu rodzinnego, iż „wszystko, co Bóg stworzył,było bardzo dobre".Dlatego chrześcijanie przyjmowali mądrość największych Greków. W myśligreckiej nie ma miejsca dla nicości. Podstawowymi fenomenami, naprzykład u Arystotelesa, są byt, jego brak i materia. Brak, a nie nicość. Przekonanieto wyznacza przepaść między filozofią nowożytną i starożytną. Zasadąjest, że z nicości nic powstać nie może. To, co pierwsze, musi zatem zawieraćw sobie największą doskonałość — i myśl ta, jak trafnie pisał C. S. Lewis,powinna być uznana za podstawę filozofii starożytnej i średniowiecznej.Na naszych oczach dokonuje się wiele zmian. Na przykład z ziarna wyrastadrzewo, a z pisklęcia ptak; kamień spada; człowiek przechodzi od stanuniewiedzy do poznania. Te wszystkie ruchy, tak bardzo różne, są jednakrzeczywiste. To znaczy w każdym przypadku stan końcowy oznacza realnyprzyrost mocy, kształtu, siły, wiedzy. Skąd pochodzi ów nadmiar? Nie z niebytuani z samej rzeczy, która ulega zmianie. Musi zatem istnieć zewnętrznyczynnik, który dawni mistrzowie nazywali Pierwszym Poruszycielem.Pierwszym — gdyż nic od niego wcześniejszego być nie może. Poruszycielem,gdyż mieści w sobie całą energię, której udziela poszczególnym bytom.Oto droga, jaką starożytność i średniowiecze dochodziły do Pierwszego Aktu,Najwyższej Mądrości, tego, co najdoskonalsze. Niebyt jest jedyniedodatkiem do bytu; w naturze pojawia się jako niedostatek, ułomność.Duchowa struktura świata polega na tym, że aby w ogóle przyjąć wielośćbytów i ich wspólnotę, przyjąć też musimy zasadę jednoczącą, dzięki której niemamy do czynienia z nieskończoną liczbą niezależnych światów, ale z jednym.O ile mówimy o porządku bytów i ich wzajemnym odnoszeniu się do siebie,musimy założyć, iż istnieje coś, co z natury zgadzać się musi z każdym bytem(Tomasz z Akwinu, De veritate). Tym czymś jest duch. Inaczej stół, przy którymsiedzę, stołem jest tylko pozornie. Jeśli między mną a nim nie ma czegoś trzeciego,to świadomość musi rozrywać na strzępy wszelkie podobieństwo, zgodność,tożsamość. Ani ja sam ze sobą nie jestem w zgodzie, gdyż to, co nazywam„ja", jest tylko zbiorem pojedynczych, absolutnych momentów świadomości,płynnych pojawów i złudzeń; ani też świat, który nazywam, nie jest niczym realnym,a jedynie cieniem nietrwałym, nieokreślonym, bladym.ZIMA-1998 237
W rozumieniu większości Greków i chrześcijan, nie było miejsca dla złajako samoistnej natury. Jak pisał Pseudo-Dionizy Areopagita w Imionach Bożych:„Zło nie pochodzi od Boga, bo wtedy trzeba by powiedzieć, że Bóg niejest dobry, nie czyni dobra i nie tworzy rzeczy dobrych; nie może On przecieżraz wytwarzać tego, co dobre, kiedy indziej nie tworzyć dobra, ani teżnie tworzyć wszystkiego, co dobre". Stąd wynikało konsekwentnie, że „niema zła w naturze, ale jest złem dla natury to, co uniemożliwia jej w pełniosiągnięcie tego, co jest jej właściwe. [...] Zło jako zło nie jest ani bytem, aninie jest w bytach".Tę samą naukę powtarza Doktor Anielski: Nulla essentia est secundum semala... Malum non habet aliąuam essentiam (Summa contra Gentiles). Wszystko,co istnieje, jest dobre; złym staje się jedynie tracąc istnienie. Zło równieżnie jest upragnione samo z siebie, a jedynie jako pozorne dobro. Malum nonpotest secundum se intentum ab aliąuo (Summa theologica). Przyczyną zła możebyć tylko dobro. Omne malum fundatur in aliąuo bono et omnefalsum i aliąuo vero(Summa contra Gentiles). Wynika z tego, że w świecie nie ma czegoś, co byłobyabsolutnie złe. Wszyscy wielcy teologowie katoliccy z pewnością zgodzilibysię z Dionizym, iż „żaden byt nie jest całkowicie pozbawiony udziałuw dobru" (Imiona Boże). To tu miała źródło rozwijana później nauka o dobrui pięknie, jako o powszechnych własnościach bytu. Bóg, jak pokazywalimistrzowie średniowieczni, jest dobrem, o ile stwarza i zachowuje w istnieniubyty, oraz jest pięknem, o ile zapewnia pozostawanie naturom stworzonymwe wzajemnej harmonii i zgodności.Zasada duchowa wyjaśnia nie tylko kształt rzeczy i porządek natury, alerównież dziejów. Nie zdarza się nic, co by nie było owocem decyzji. „My bowiemnie twierdzimy, że przyczyny tzw. przypadkowe — od czego i fortuna(przypadkowa szczęśliwość) nazwę swą otrzymała — nie istnieją, ale że są oneukryte, i przypisujemy je bądź woli Boga prawdziwego, bądź któregokolwiekz duchów; podobnież i przyczyn przyrodzonych nie wyłączamy bynajmniej spodwoli Tego, który jest twórcą i sprawcą przyrody wszelkiej. A już przyczyny z wolnejwoli pochodzące albo od Boga są, albo od aniołów, albo od ludzi, albo i odzwierząt, o ile owe popędy nierozumnych istot — powodujące w nich jakieś czynystosowne ich naturze, gdy do czegoś dążą lub czegoś unikają — można nazwaćwolą. [...] W ten sposób wychodzi na to, iż nie ma innych przyczyn sprawczychwszelkich rzeczy i czynów, jeno tylko przyczyny z woli pochodzące, a więcod takiej natury, co jest duchem (tchnieniem) życia. [...] Duchem więc życia, cowszystko ożywia, i stwórcą wszystkiego ciała i wszelkiego ducha stworzonegojest Bóg, duch, oczywiście, niestworzony" (Państwo Boże).238<strong>FRONDA</strong>13/I4
Świat więc, jako stworzony, jest dobry; w złu leży przez błąd ludzkiej lubdemonicznej woli. Nawet diabły, o ile są i działają, są dobre; złym jest tylko ichwybór i skierowanie woli. Nie są złymi z natury, a jedynie z wolnego wyboru.Nie ma zła naturalnego i całe zło możemy sprowadzić do dwóch rodzajów: albospowodowanego winą, albo karą. W sensie istotnym czymś złym — pisał zabiskupem z Hippony Tomasz — jest wina: Poena opponitur bono ejus ąui punitur,ąui pw/atur ąuocumąue bono; sed culpa opponitur bono ordinis, qui est in Deum; unde directeopponitur bonitati divinae (Kara przeciwstawia się dobru ukaranego, który zostajepozbawiony pewnego dobra; lecz wina przeciwstawia się dobru porządku,który jest w Bogu, a więc bezpośrednio przeciwstawia się dobroci Bożej). Karanie jest więc złem ze swej istoty. O ile jest słuszna i należy się grzesznikowi, jestczymś dobrym. Raz, bo może przynieść poprawę. Dwa, gdyż utrzymuje świętyporządek świata. Ad ordinem autem universi pertinet etiam ordo justitiae, ąui reąuińt,ut peccatoribus poena inferatur. Et secundum hoc Deus est auctor mali, ąuod est poena,non autem mali, ąuod est culpa (Do porządku wszechświata przynależy też porządeksprawiedliwości, który wymaga, aby grzeszników spotkała kara. I zgodniez tym Bóg jest sprawcą zła, którym jest kara, nie zaś zła, którym jest wina).Nie ma miejsca na zło inne niż moralne. Kiedy spotykamy się z takimzłem jak katastrofy biologiczne czy przyrodnicze, trzeba w nich zawsze widziećefekt działania wyższych mocy duchowych. Niesprawiedliwośći krzywda, jakie mogę spotkać, muszą być albo skutkiem prywatnej winy, albokary za winę nałożoną na ludzi. Wynika z tego, że nie ma ludzi niewinnych,że wszyscy jesteśmy dziećmi gniewu. Zło, które postrzegamy, nie jestdowodem słabości boskiej, ale ludzkiej grzeszności.I tak zmagają się ze sobą wole aniołów i szatanów, ludzi wybranychi potępionych. Nic nie znajduje się jednak poza opieką boskiego Twórcy.Opatrzność czuwa nad wszystkimi bytami, posługując się nawet tymi, którestały się złe, dla wspólnego dobra, które ma zawsze pierwszeństwo. To, cosię dzieje, jest albo przez Boga chciane, albo dopuszczane.Bunt współczesny. Przeciw tej nauce protestował Zdziechowski.Nie mógł się pogodzić z myślą, że zło nie dotyka Bogai stworzonego przez Niego ładu. Ba, że Bóg, choć dobry i miłosierny,może troszczyć się bardziej o zachowanie porządku powszechnegoniż o los jednostki; albo też, że cierpienie pojedynczego człowiekamoże być z punktu widzenia zasady sprawiedliwości czymś dobrym.Doskonale go rozumiem. Czyż dobro wspólne, ogólne i uniwersalne, możemieć pierwszeństwo nad jednostkowym i prywatnym?ZIMA- 1 998239
Myślimy inaczej niż starzy mistrzowie. Dla nas zlo, które spotykamy,staje się moralnym wyrzutem przeciw porządkowi, w którym zdarzyło sięnam żyć. Jeśli wydarza się nieszczęście — trzęsienie ziemi, wybuch epidemii,katastrofa lotnicza — nie widzimy w nim wezwania do pokuty. Raczejkrzyczymy: Panie, jak mogłeś?! Myśl o Bogu, który karze ludzi, bo zasadasprawiedliwości wymaga, aby tych, którzy sobie na to zasłużyli, spotkałocierpienie, zdaje się czymś niemoralnym i nieludzkim.Na czym jednak dokładnie polega ten sprzeciw? Oczywiście, mnie teżoburza wyobrażenie, że zło jest tylko brakiem dobra. Ale dlaczego? Z góryodrzucam najczęściej spotykane odpowiedzi, w których zakłada się nową,specyficzną wrażliwość współczesnego człowieka. Wydaje mi się absurdalne,że sąd dotyczący metafizycznej istoty rzeczy miałby zależeć od czuciamoralnego pewnego pokolenia. Domagam się tu jasności. Chcę wiedzieć,czy ten pierwszy odruch serca, który sprawia, że gotów byłbym solidaryzowaćsię ze Zdziechowskim, może być oparty na prawdzie. Odpowiedzi wolnomi szukać na dwa sposoby.Po pierwsze: mogę uznać, że ani dobra, ani zła nie ma, byt bowiem jestczymś obojętnym. Jestem częścią wielkiej maszynerii kosmicznej, trybikiemewolucji gatunków, jednym z owych wyrzutków kosmicznych, jak miliardyinnych płazów, owadów, ludzi, żyraf. Byt i niebyt, dobro i zło są tylko pustymidźwiękami, w najlepszym razie gatunkową formą zapewniającą przetrwanie,w najgorszym — sztucznym dźwiękiem wymyślonym przez słabszejednostki dla poskromienia silniejszych. Jesteśmy tu poza obrębem tego, corozumne, w świecie siły i przemocy.Po drugie: mogę przyjąć, że znanego zła nie da się sprowadzić, jak chciałatego tradycja klasyczna, do uszczerbku dobra. Uznaję je wtedy za zasadęsamodzielną i aktywną. Ale czy zło może być taką zasadą? Musielibyśmyprzyjąć, że jest ono współczesne Bogu, równe mu mocą i inteligencją. Z samejistoty jednak zło jest niesamodzielne bytowo. Chcieć zła — to pragnąćniszczenia tego, co jest; nienawidzić — to pragnąć zadawać cierpienie i poniżać.Odejmijmy to, co jest, a złe pragnienie utraci przedmiot. Widać zatem,dlaczego zło nie może być samodzielną zasadą bytu. Skoro tak jedynymsposobem przyznania złu realności musi być twierdzenie, iż stworzenie zależyod dwóch czynników: tego, co świadome, posiadające wolę i rozumneoraz tego, co bezosobowe, konieczne, nieświadome i ślepe.Ku temu rozwiązaniu, idąc za Sołowjowem i Schellingiem, skłania sięZdziechowski. Wydaje się, że przyjęcie tej koncepcji pozwoli nam zdjąćz Boga odpowiedzialność.240<strong>FRONDA</strong>-13/14
Jak jednak chrześcijanin może dopuścić do siebie myśl, że Stwórcaw swym działaniu napotkał skuteczny opór? I czy takie godzenie dobra orazkonieczności jest możliwe? Wynikałoby z tego, że byt jest pewnego rodzajumieszaniną ślepej konieczności i rozumnego zamiaru. Dalej konsekwentniemusielibyśmy przyjąć, iż nigdy nie było takiej sytuacji, w której Bóg stwarzałbyz niczego. Bóg już uprzednio musiałby być w sytuacji ograniczenia.Ma On wolę, ale i świadomość jej ograniczenia; stwarza, ale nie jak chce, tylkojak musi. Jak miałby jednak poznać ograniczenie? Co może On wiedziećo przypadkowości świata, o tym, co przemijalne, skoro to jest z Nim równewiekiem? Byłby to Bóg, którego wiedza nie ma własności stwórczych, a więcBóg, któremu świat wymyka się z rąk.Nie da się pogodzić tych dwóch porządków: dobra i konieczności. Absolutnie może być częściowo wolny i częściowo wszechmocny. Wszystko albonic. Albo uczynimy z Najwyższego Boga element powszechnej konieczności,albo uczynimy wolę i wiedzę podwaliną rzeczy.Próbą ominięcia tego „albo-albo" była koncepcja Duszy Świata, którejodpadnięcie od Boga wyjaśniałoby genezę zła. Byłaby to jakaś istota pośredniamiędzy absolutem a nami. Na tyle nieboska, że jej upadek nie skaziłbyBoga; na tyle wzniosła, iż jej odwrócenie tłumaczyłoby zepsucie natury.„Świat cały, myśli i badaniu naszemu dostępny, został uwikłany w jakąśpierwotną i straszną katastrofę, że sam pryncyp jego bytu, ta substancja powszechna,którą prościej Duszą Świata nazwać, odpadła od Boga i że wrazz nią odpadliśmy i my" — pisze za Sołowjowem Zdziechowski. Jak to sięstało, że Dusza Świata odpadła od Boga? Czym ona jest? Aniołem, demonem,demiurgiem, praczłowiekiem? Kimkolwiek czy czymkolwiek by była,pytamy: czy miała wolę? Czy mogła wybierać? Niezależnie czy mówimyo Duszy Świata Sołowjowa, o Naturze w Bogu Schellinga, czy o StworzeniuSecretana, zawsze pojawić się muszą dwa pytania: jaką mocą dokonuje siębunt i jaki związek zachodzi między człowiekiem a owym przedświatowymzdarzeniem. Te dwa pytania stara się właśnie wymijać gnoza. Odkłada onazawsze akt buntu w nieskończoną przeszłość. Niemniej pytanie, kto sięzbuntował, pozostaje. Bo przecież nie przypisujemy buntu, sprzeciwu, nieposłuszeństwaślepej naturze (chyba tylko metaforycznie), ale osobie. Dlaczegowięc gnostycy wolą mówić o naturze czy Duszy? Nie chcą przyjąćowego, moim zdaniem, nieuchronnego wyboru między pojęciem świata jakoskutku wolności i konieczności. Nie chcą pogodzić się z twierdzeniem, iżzło nie dotyka Najwyższego. Przyznają złu zarazem więcej i mniej niż tradycyjnanauka chrześcijańska. Więcej, gdyż wprowadzają je w istotę Absolutu.ZIMA- I 998241
Mniej, gdyż kwestionują odpowiedzialność osoby ludzkiej za każdy grzech.Szukają drogi pośredniej, która, niezależnie od ich intencji, pomniejsza Bogai wynosi człowieka.„Wedle Sołowjowa, «przebóstwienie» to postępująca w czasie reintegracjabytu, to dokonujące się przy czynnym udziale człowieka scalenie rozproszonychw świecie potencji Duszy Świata." Wynikałoby z tego niechybnie, że bezwspółudziału człowieka byt nie zostałby zintegrowany, Dusza Świata pozostałabyuwięziona w cząstkach materii, a Bóg doznał porażki. Kiedy więc Sołowjowmówi o Duszy Świata jako o rozłączonej z Bogiem żeńskiej zasadzie bytu,a o historii jako o procesie kosmicznej reintegracji całej ludzkości, musidojść do wniosku, że Bóg obecnie, przed spełnieniem historii, znajduje sięw stanie rozpadu i dezintegracji. Akt stworzenia dokonuje się w samym Absolucie,który bez świata nie uzyskałby swej pełni.Przedwiedza i wolność. Rodzi się pytanie o wolność. Widać,że nie da się jej zachować w myśli widzącej w złu byt. Zawszedocieramy wówczas do niejasnej mieszaniny. Nie wiemy, coprzypisać decyzji człowieka, a co pochodzi od owej tajemniczejDuszy bądź Natury. Ale jak z kwestią wolności radzi sobie doktryna ortodoksyjna?Zachowuje ona wiernie albo-albo. Nauczyciele katoliccy pokazują,że wszystko poddane jest woli Najwyższego, a jednocześnie wszystko przyznająnaszemu działaniu. Zastanówmy się nad trudnościami, które wynikająz takiego postawienia sprawy.Skoro przyznajemy, iż cokolwiek się wydarza, zależy od Opatrzności, tojak możemy czynić człowieka odpowiedzialnym za własne czyny? Z jednejstrony Bóg, który jest duchem świadomym niestworzonym, musi znać z górywszystko, co się wydarzy. Bóg nie znający przyszłości Bogiem nie jest. Z drugiejjednak strony ortodoksyjne chrześcijaństwo podkreśla wagę moralnągrzechu, wolnego odwrócenia się od Boga, postępowania wbrew otrzymanejnaturze. Jak to więc jest, że cokolwiek złego czynimy, nie wymyka się to Bożejwiedzy, a jednak tylko my jesteśmy tego sprawcami?Otóż owa uprzednia wiedza Boga nie tylko odnosi się do przebiegu zdarzeń,ale również do tego, czy będą one skutkiem przyczyn wolnych i samoistnych,czy też nieświadomych i materialnych. My także mamy pewną wiedzęo przyszłości, opartą jednak na niedoskonałym wnioskowaniu i przybliżeniu.Tym bardziej jest ona pewna, im bardziej abstrakcyjna i im więcej przypadkowychczynników eliminujemy. Inaczej jest z Bogiem. Jego wiedza warunkujewolę jako wolną, a przyczyny martwe jako martwe.242<strong>FRONDA</strong>-13/14
Na tym polega owa niezwykła proporcja, która raczej może byćprzedmiotem czci i kontemplacji niż ścisłego wyrażenia. Nie potrafię sobiewyobrazić, że istnieje Mądrość, która zarazem stwarza i przydziela każdejwoli tyle mocy, ile uznaje za stosowne; która z góry wie, jak owa moc zostanieużyta; która jednak sama zła nie czyni i pozostawia stworzeniu wolność.Dzięki Bogu jestem i chcę, i co chcę, to czynię — ja, nikt inny. Dla mnie czynprzyszły jest czymś nieznanym. Nie wiem dziś, co uczynię jutro, choć ilekroćdziałam, działam prawdziwie. Dla Niego mój czyn jest czymś wiadomym,chociaż to nie On jest jego sprawcą. Aby myśleć i podejmować decyzje,muszę żyć w czasie, w przed i po; On widzi wszystko w wieczności:rzeczy przeszłe, teraźniejsze i przyszłe są przed Nim równie obecne.Bóg wie o złu, ale go nie zamierza. Jest tym, który sprawił, iż jedne byty mająwolną wolę i sprawuje nad nimi władzę w porządku wolności; inne zaś są bezwolnei nad nimi panuje przez prawa powszechne. Oba porządki przyczyn mająźródło w Bogu — porządek wolności i bytów nieożywionych. W stanieobecnym nigdy do końca tego nie przenikniemy. Gdy usiłujemy to czynić, sprowadzamyboską wiedzę do naszej. Myślimy wówczas: jeśli wie z góry, to z górysię zgadza i bierze na siebie odpowiedzialność. Na tym polega uroszczenie rozumuprzekraczającego granice. Stąd pochodzi irracjonalizm i zwątpienie.W stronę bezrozumu. W tym sensie Zdziechowski odbyłpodróż typową dla całej myśli nowożytnej Europy. Jak pisałw tekście O okrucieństwie, wiara zawsze jest gwałtem zadawanymrozumowi. W Pesymizmie... zaś: „Bóg jest. Tylko fakt istnieniaBoga to coś przekraczającego zakres myśli światem zewnętrznym zajętej,to cud. Le monde est irrationel. Dieu est un miracle".Początkowo owa cudowność Boga może być przyjęta z radością. Zamykamysię na świat, nie martwimy się roszczeniami nauki, obiektywnymi prawidłami.Co też one mogą dla nas znaczyć? Nic zgoła. Czujemy, że Bóg jest,i tyle. Niech ktoś zaprzeczy, a będziemy się śmiać. Niech przytoczy argumenty,a śmiech stanie się jeszcze bardziej głośny. U wielu chrześcijan widzimypokusę takiej postawy. Ale czyjej ostatecznym skutkiem nie musi byćrozpacz? „I w miarę lat, im dalej w życie i w świat szedłem, tym wyraźnieji boleśniej uświadamiałem sobie, że świat ten, gdy go myślą, jako całość, objąć,bezładem jest i bezrozumem, nie zaś, jak nas uczą, dziełem rozumu: niez ręki Boga on wyszedł".Z tego spętania myśl nowożytna nie może się wydostać. Wystarczy tylkozastąpić słowo „cud" „szaleństwem" i zamiast religii mamy kult buntu.ZIMA- 1998243
Być może jest w nim przeczucie nieskończoności. Ale to zdecydowanie zamało, aby dostrzec w Jezusie z Nazaretu Prawdę wcieloną.Błąd Zdziechowskiego polega na ujęciu zła jako przyczyny sprawczej. Stądmusi wypływać przeświadczenie o absurdalności świata i o Bogu, który danyjest nam jedynie jako cud. Wiara powstaje do walki z rozumem. Wiara to antypoznanie.To, co jest przedmiotem wiary, nie może być przedmiotem wiedzy.Najważniejszą nowożytną próbą znalezienia dla wiary miejsca bezpiecznegood zakusów rozumu było przedsięwzięcie Kanta. Czy jednak jego koszty niesą większe od zysków? Niezależnie od sporu, nigdy nie rozstrzygniętego, jak należytraktować „rzeczy same w sobie" — czy tylko jako fikcje, potrzebne dla całościkonstrukcji, czy jako rzeczywiste źródło i podstawę zjawisk — pozostająone dla nas nie do uchwycenia. Są w najlepszym razie postulatem doświadczenia,które może operować tylko w obrębie przestrzeni i czasu. Zjawisko staje sięprzesłoną, za którą skrywa się nieosiągalny świat rzeczy realnych.Jedynym sposobem dotarcia wyżej, poza to, co ujmowane zmysłami,staje się rozum praktyczny, nasze wewnętrzne doświadczenie wolnościi prawa moralnego. Jednakże problem podstawowy, którego Zdziechowski,broniąc Kanta, nie zauważał, zawiera się w pytaniu: jak można powiedzieć,które reguły naszego postępowania są prawdziwe? Nasze postępowanie moralnebędzie tym bardziej czyste, im mniej kierować się będziemy skłonnościami.Mamy jedynie postępować w ten sposób, aby maksyma naszej wolimogła być powszechną maksymą.Gdybym podejmował znaczącą moralnie decyzję tylko ze względu na to,że chcę się podobać Bogu, albo ze względu na to, co uważam za prawdziweszczęście, dokonałbym nieuprawnionego — zdaniem filozofa z Królewca —przejścia od porządku istnienia do porządku powinności. Według Kanta czyniędobro, bo kieruję się powszechnie obowiązującą maksymą. Wszelkamyśl o zasłudze, o szczęściu jako nagrodzie musi być — konsekwentnie —skazą na czystości mego pragnienia moralnego.Zwątpienie w zewnętrzny i poznawalny byt realny prowadzi nas do oparciasię na powinności jako najpierwotniejszym i jedynym bezpośrednio danymakcie istoty rozumnej. Powinienem, czyli mogę, czyli jestem wolny, czylijestem. Ale: dlaczego powinienem? I co powinienem? Łatwo wykazać (przykładydostarcza Maclntyre), że możemy opracować takie maksymy moralnegopostępowania, które choć ogólne, byłyby niemoralne. W istocie Kant musiodwołać się również do celowości: postępuj tak, aby człowiek nigdy nie byłinstrumentalną przyczyną, ale celem. Dobrze. Jednak jaki człowiek? Jaką mającynaturę? Skąd mam o nim wiedzieć? Kto mi to objawi?244<strong>FRONDA</strong>-13/14
Podstawą doktryny moralnej chrześcijaństwa była myśl o zasłudze. Zasługato dobry czyn, który pociąga za sobą nagrodę. Możemy ją otrzymać, gdy samijesteśmy sprawcami czynu, a nasze dzieło daje się zmierzyć, porównaći oszacować. Zasługa kryje w sobie pojęcie sprawiedliwości, a ta z kolei zakładawspólne, realne i zewnętrzne, dobro, do którego dążymy. Godzimy się przytym, że reguły uznania, na czym polega zbliżenie się do owego wspólnego dobra,nie zależą od naszego widzimisię.Zarówno wyznaczenie owego dobra, rozstrzyganie, na czym polega zasługa,a na czym wina, jest jednak dziełem rozumu. Rozum patrzy na nas nie podkątem tego, co w nas prywatne i jednostkowe, ale ze względu na nasz udziałwe wspólnej naturze i nasze odpowiadanie celowi, jaki postawiony zostałprzed każdym człowiekiem. A więc nie zgodność woli samej z sobą, lecz celjest podstawą moralności. Moralność oderwana od bytu, od tego, co realnei zewnętrzne, nie może się ostać. I nic nie pomoże tu odwoływanie się do nowejrzekomo sytuacji człowieka po rewolucji francuskiej.Czas uprzywilejowany. Zdziechowski uległ tutaj, jak sądzę,powszechnej w naszej epoce skłonności, by uzależniać sensmoralności od uprzywilejowanych wydarzeń historycznych.Upadek metafizyki sprawił, że tego, co absolutne, poszukujesię w historii. Chcemy, aby pouczyły nas nagie fakty. W ludzkim cierpieniui bólu widzimy to, co pierwotne i autentyczne. Nie wierzę jednak, by jakiekolwiekwydarzenie w dziejach samo niosło odpowiedź na pytanie o prawdę,sens istnienia, naturę obowiązku. Czy „głębsze umysły" musiały czekaćaż na rewolucję francuską, by „objawiła się im nędza istnienia"?Nędza istnienia to po prostu przekonanie o własnej przygodności. Myślęjednak, że Zdziechowski miał częściowo rację. Otóż rewolucja francuska objawiłanędzę istnienia i wywołała falę pesymizmu, ale w postaci, którą z najwyższymtrudem można uznać za chrześcijańską. Czego zabrakło? Przede wszystkimpokory. Rozum oświeceniowy, gdy patrzył na dokonane przez siebie dziełozniszczenia, zwątpił. Zwątpił jednak nie tyle w siebie, ile w byt.Doskonale widać to choćby u Schopenhauera. Według Zdziechowskiego,„absolut Schopenhauera to wola życia, która stała się w człowieku świadomościąi poznała tożsamość bytu i cierpienia". Niemiecki filozof, cytowany przezautora Pesymizmu..., pisze, iż „pryncyp bytu, jakim jest wola, wyłania z siebiewszystkie formy życia, które wydane są na pastwę cierpienia, bo żądza bytui szczęścia tkwi w ich osnowie". Podobnie pesymizm Schellinga wypływałz przeświadczenia, że skaza dotknęła samo Boże źródło świata.ZIMA1998 245
Te dwa rodzaje zwątpienia — w byt i w człowieka — mają jednak zupełnieróżne znaczenie.Dobre wątpienie. Zwątpienie w byt prowadzi do podważeniawiary w duchowy porządek świata, zamyka człowieka w nimsamym, odcina go od prawdy i dobra. Oparte jest na zaufaniuszczerości i dobroci głosu własnego wnętrza, na wyniesieniubądź poczucia obowiązku, bądź namiętnej miłości. Kochamy, czyż więc możemysię mylić? Czujemy za miliony, czyż więc możemy błądzić? Odczuwamypowinność, czy wolno nam nie słuchać? Wewnętrznie czyści i nieskalani,skażenie widzimy poza sobą. Taki jest chyba początek romantycznegoprometeizmu, obecnego w poezji Shelleya i Byrona.Zupełnie na czym innym oparte jest zwątpienie w siebie, w czystośćwłasnych uczuć, w przyrodzone nam rzekomo dobro. I to ono dopiero wydajesię być koniecznym warunkiem chrześcijaństwa. Zwątpienie w byt prowadzido przyjęcia mitu o pradawnej katastrofie; zwątpienie w siebie douznania prawdy o grzechu pierworodnym.Wskutek pewnej przypadłości człowiek obecnym w stanie nie może patrzećna stworzenie w sposób właściwy. Jest w nim śmierć i pożądanie. Niemoże on niezachwianie kontemplować bytu jako daru, cieszyć się swym istnieniembez trosk, żyć bez cierpienia. Wszystko, co ludzkie, niesie w sobiezarodek zniszczenia. Przemijają wielkie czyny i związana z nimi sława, ginąmiasta, rozpadają się cywilizacje.Jak długo potrafimy cieszyć się prostymi nawet przyjemnościami bezdodatkowej podniety? Jak długo skupiać na kontemplacji piękna, wzniosłejmuzyki, kształtów i proporcji? Być człowiekiem — znaczy być niedoskonałym.Znaczy nie tylko podziwiać, ale i pożądać. Ta domieszka egoizmu, żądzy,pychy towarzyszy nawet naszym najbardziej wewnętrznym, najbardziejszczerym uniesieniom.Nie ma takiej radości ludzkiej ani takiego szczęścia, w których nie czaiłobysię złowrogie tchnienie czasu, końca, braku. Gdzież mi, ziemskiemu człowiekowi,do tego szczęścia, o którym pisał święty Doktor Kościoła: „Szczęśliwośćpolega na tym, żeby się bez żadnej przeszkody cieszyć dobremniezmiennym, którym jest Bóg, i po wtóre, żeby ani na chwilę wątpliwości niemieć, lecz pewnym być nieomylnie, że się w tym dobru najwyższym na wiekipozostanie". Ja z najwyższym trudem zdobywam się na to, by o Bogu myślećchoćby dłuższą chwilę i, wciąż narażony na rozproszenie, trzymam się utrwalonychmodlitw przekazanych przez świętych. Wiem, że gdyby niezwykłym246<strong>FRONDA</strong>-13/14
cudem udało mi się pozbyć tej małości, która drzemie we mnie, tego pożądania,które zaprząta wyobraźnię, tego strachu, który gdzieś tam we mnie sięczai — to świat stanąłby przede mną w całym swoim pięknie. O tak, jestemledwie marnym robakiem, tym, który przeszkadza stworzeniu wytoczyć całyswój kształt i dobro, jestem granicą i skazą na przejrzystym krysztale, czerwiemtkwiącym w róży, i byłbym ostatnim, który śmie podnosić swój sprzeciwwobec Twórcy. Powtarzam z wdzięcznością słowa Keatsa:„Piękno jest prawdą, prawda pięknem" — tylko tyleMożna wiedzieć i warto wiedzieć, tu na ziemi.Ale Zdziechowski nie chciał zatrzymać się w miejscu wyznaczonymnam, śmiertelnym. Starał się przeniknąć tajemnicę zła, nie zauważając, iżnie leży to w ludzkiej mocy.Pod znakiem ofiary. Jedynym prawdziwym lekarstwem na tęchorobę jest myśl o cierpieniu jako ofierze. Oto mądrość Krzyża,która głupstwem uczyniła dociekania ludzi! Bóg mógł jednymaktem swej woli znieść grzech, mógł był nie przychodzićdo nas, a jednak — wierny Sobie — zechciał stać się człowiekiem i umrzećza nas. Był wierny Sobie, bo stworzył nas jako istoty wolne. Dlatego usunąłzło i odkupił świat, w niczym nie naruszając porządku sprawiedliwości.Wziął na Siebie nasze grzechy i zgładził je. Nie Swoje grzechy, ale nasze.Przyjął zło i wyprowadził z niego dobro; uznał cierpienie, lecz przemienił jew Ofiarę. Syn przyszedł do nas, by przez unicestwienie siebie na ołtarzu, jakimstała się Golgota, ofiarować się Ojcu. Cierpieniem zadośćuczynił zanasz grzech. Przez śmierć pojednał nas — dzieci gniewu — z Bogiem. Dopieroprzyjęcie tej wiary, współofiarowanie się, zanurzenie w Jego śmierci,daje nam oczyszczenie. Dopiero wtedy wydobywamy się z mroku pożądania,pozornej szczerości, nienasycenia uczucia, jałowej powinności.Jak jeden Adam stał się dla wszystkich przyczyną upadku, tak doskonałyPośrednik stał się dla nas powodem zbawienia. Bóg, który nic nie traci,ani nie zyskuje, uniżył się nieskończenie. Nic sobie nie zostawił, chociażmiał wszystko; będąc Królem, stał się niewolnikiem; będąc Najwyższy, uniżyłsię do postaci sługi i pozostał w tym uniżeniu do końca, cierpiąc, odczuwającból, strach, poniżenie, bo tak chciał, bo tak wybrał, bo tak dopełniłSwej miłości. Nie musiał tego czynić, a jednak... I dlatego Jego Imię będziewywyższone nad każde imię i zegna się przed Nim wszystkie kolana. On toZIMA- 1 998247
umarł za nas jako reprezentant całej ludzkości i każdy człowiek został przezto wezwany do współudziału w Jego Mistycznym Ciele i w dopełnianiu cierpieńtego Ciała. To nie znaczy, że cierpienie Chrystusa nie wystarczyło. Nie.Ale cierpienie przestało być karą, a stało się dla wiernych przywilejem.Przyjmowane i akceptowane, stało się źródłem godności.Ofiara jest istotą chrześcijaństwa. Ale jest też najstarszą i najpierwotniejsządziałalnością kultową człowieka. Oto odsłania się prawo bytu: to, cocenne, wymaga. Nim Jezus Chrystus stał się ofiarą doskonałą, ludzie wiedzielitylko niewyraźnie, jaki jest jej sens. Krew wołów i baranów, krewludzka broczyła po kamiennych stopniach ołtarzy niechrześcijańskiegoświata. Lecz nawet najbardziej okrutny i godny potępienia rytuał był zapowiedzią.Nasi przodkowie zabijali, aby mieć życie. Zwracali się do niewidzialnychbogów i na znak poddania niszczyli widzialny dar. Zabicie zwierzęciaofiarnego było zastępczym zabójstwem. Pokazujemy, że oddajemy to,co nie nasze. Zwracamy, co zostało nam dane, aby dalej mieć.Doskonała ofiara, jaką złożył z Siebie sam Pan Wszechrzeczy, była jedynymskutecznym, lekarstwem na pychę. Na ranę buntu, jaką'zadał stworzeniuSzatan i uwiedziony przez niego pierwszy człowiek. Jak Szatan wyniósłsię przez bunt, widząc źródło mocy i istnienia w sobie, czyli stworzeniu, siebiewychwalając, tak Ten, który miał wszystko, uniżył się, i będąc Bogiem,przybrał nędzną postać sługi.On to był zwierzęciem ofiarnym i kapłanem zarazem. On był Barankiembez skazy przeznaczonym na zabicie i całopalenie. Najdosłowniej: szedł jakzwierzę ofiarne na rzeź, nie cofnął się. On, Stwórca świata, podobny baranowi.Jego słabość, cierpienie, krew utoczona z ran, stały się napojem życia. Takajest jedyna odpowiedź na pytanie o zło. Nie zrzucamy winy z siebie. Nieprzyznajemy sobie fałszywej godności. Wiemy dobrze, że nie zasłużyliśmy nauleczenie. Z ufnością jednak patrzymy na Tego, który jako Jedyny mógł zetrzećnaszą winę. Dziwimy się Jego miłości i w drżeniu cieszymy się.Współczucie czy miłość. Inne to rozwiązanie kwestii zła, niżto, które za Schopenhauerem i myślą indyjską przedstawianam Zdziechowski. Zamiast do miłości, która widzi w cierpieniuwolną ofiarę złożoną Osobie Boga, woli on odwołać się dowspółczucia. To ono ma być lekarstwem na rozpacz. To ono stanowi wyraznowej świadomości człowieka Zachodu. „Przeświadczenie, że wola, jakopryncyp bytu przenikający wszystkie istoty, wiąże je węzłem braterstwa —przeświadczenie to nakazuje uznać litość dla wszystkiego, co żyje i cierpi, za248<strong>FRONDA</strong>-13/14
naczelne przykazanie etyki" — pisze Zdziechowski za Schopenhauerem.I dalej: „Miłość bowiem, która nie czerpie z litości, nie patrzy w otchłań nędzyludzkiej, a żarzy się ogniem z daleka jej przyświecającego ideału", stajesię usprawiedliwieniem gwałtu.Zdziechowski rozróżnia dwie miłości. Pierwsza oparta jest na „zasadziemetafizycznej tożsamości wszystkich istot zapełniających wszechświat".Wszystko, co odczuwa, cierpi. Miłość zatem to tylko inna nazwa litości,której pobudką jest wspólnota losu, celem zaś usunięcie cierpienia ze świata.Litować się nad wszystkim, co żyje, to nie przypisywać człowiekowi żadnychspecjalnych praw, to uczestniczyć w procesie powszechnego wyzwalaniadobra z więzienia życia, czyli cierpienia. „Im ból jest potężniejszyi szlachetniejszy, im bardziej współczuciem z tymi, co cierpią, przepełniony,tym gorętsza żądza walki ze złem, które jest jego przyczyną".Taka miłość przeciwstawiona zostaje przez Zdziechowskiego „miłości żarzącejsię ogniem ideału", która zdolna jest do zadawania bólu. Kocha bowiemsię tu nie stworzenie w jego podatności na cierpienie i nędzy, ale stworzenie jakobyt dążący do celu. Kocha się ze względu na cel — to zaś, co należy do stawaniasię, co jest przeszkodą w jego osiągnięciu, usiłuje się przezwyciężyć.Zdziechowski był jednym z pierwszych myślicieli europejskich, którzychrześcijańskie pojęcie miłości zastąpili litością buddyjską. Ta pierwsza kierujesię ku określonemu duchowemu dobru, pragnie w nim trwać i przy nimprzebywać. Chociaż w swych najdoskonalszych przejawach łączy się teżz uczuciem, okazuje się i przejawia w posłuszeństwie i wykonywaniu prawamoralnego. Jest aktem duchowym, w istocie swej dostępnym jedynie bytomumysłowym, zdolnym znać i kochać to, co poznane jako dobre.Jest też aktem osobowym. Kieruje się albo ku Osobie Boga, albo osobie bliźniego.Ku bytom, które są odrębne, samoistne i wolne. Jednak miłość chrześcijańskama na celu przede wszystkim nie ulżenie doczesnej doli człowieka, alejego obronę przed piekłem i wiecznym zatraceniem. Chrześcijanin patrzy na innychjako na osoby duchowe, które mogą stać się dziedzicami obietnicy. Z pewnościąpomaga słabszym i biednym, chce ulżyć chorym i odtrąconym. Nie tojednak jest najważniejsze. O wiele bardziej istotna jest miłość nadprzyrodzona,która skłania nas do modlitwy o nawrócenie błądzących.Współczucie natomiast zakłada równość wszelkich bytów w podatnościna cierpienie. Jak płomień powstaje po potarciu zapałki, tak litość powstajewskutek dostrzeżenia nędzy żywych stworzeń. Ci, którzy działają pod jejwpływem, nie dzielą stworzenia na rozumne i nierozumne, ale przyjmują, iżcokolwiek żyje, godne jest współczucia.ZIMA- 1 998249
Zdziechowski nie tylko przeciwstawia dwie miłości, ale też wierzy, że litośćwolna będzie od tych nadużyć, które przypisuje miłości chrześcijańskiej. Toprzecież ta ostatnia — wskazuje polski myśliciel — doprowadziła choćby do powstaniainkwizycji, prześladowań religijnych, wzajemnych morderstw. Tylko tapierwsza może oczyścić ducha Europy i odnowić chrześcijaństwo.Wątpię w to. Zgadzam się, że niekiedy umiłowanie prawdy przemieniałosię w fanatyzm, a gotowości jej obrony towarzyszyło pragnienie narzuceniareligii przemocą. Wypadki takie mogą być, sądzę, jedynie dowodemludzkiej słabości. Czy jednak Zdziechowski ma rację, gdy twierdzi, że kierowaniesię litością nigdy nie pociągnęłoby za sobą okrucieństwa?Śmiem wątpić. Myślę nawet, że zbrodnie wywołane spaczonym rozumieniemmiłości chrześcijańskiej nie mogą się równać temu, co w historii zdziałałaniekontrolowana litość. Czy to nie ona pobudzała serca rewolucjonistów weFrancji? Litość, sądzę, okazała się od końca XVIII w. najskuteczniejszym i najgroźniejszymuczuciem politycznym. Zwalniała sumienia od posłuszeństwaprawu nieporównanie skuteczniej niż chciwość, urażona duma, zuchwalstwoczy żądza zemsty. Wystarczy ujrzeć nędzę ludzką, odczuć żywe współczucie i niema już wtedy zbrodni, której nie moglibyśmy popełnić, by ulżyć doli potrzebujących.Doskonałym przykładem takiej postawy może być choćby opisywanyprzez Zdziechowskiego Richard Wagner. Z jednej strony odkrycie solidarnościz wszystkimi bytami doprowadziło go do wegetarianizmu i odrzucenia religiitolerujących zabijanie zwierząt, z drugiej — litość nad zwierzętami przywiodłago do pogardy dla ludzi, szczególnie dla rasy semickiej.Prawda niemile widziana. Dlaczego litość podbija duszeEuropejczyków? Jak to się stało, że słowa Zdziechowskiegoo wkraczającym do Europy Duchu Azji okazały się prawdziwe?Miłość chrześcijańska zakorzeniona jest w bycie. Kieruje się kuniewidzialnemu ładowi, cieszy jego pięknem, raduje objawioną w nim mocą.Miłość ta widzi w stworzeniu dzieło dobrego Boga. Chrześcijanin wie, żeto, co jest, nie może jednocześnie nie być; że każde istniejące coś ma swąpodstawę w innym bycie; że byt pierwszy, który ma podstawę w sobie, godnyjest największej miłości.Ta miłość zaczyna się od radości z najprostszych prawd — ot, choćby takich,że dziś świeci słońce, dzieci czekają na nas w domu, poranny śpiewptaków jest piękny. A potem, im bardziej szlachetnieje i oczyszcza się, tymbardziej staje się umiłowaniem najgłębszego porządku stworzenia. Widzimywówczas, iż cokolwiek jest, jest z dobroci; że piękniejsze to, co nie-250<strong>FRONDA</strong>- 13/14
zmienne i trwałe, niż to, co krótkotrwałe i ulotne; że to, co mniejsze, niejest przyczyną tego, co większe; że cokolwiek się dzieje, dzieje się za sprawąwoli, a nie konieczności; że ten, kogo słusznie nazwać możemy WładcąŚwiata, wie, chce i troszczy się; że jest jeden i — o ile zechciałby się objawić— zrobiłby to prawdziwie, pozostając wierny sobie.Zaczynamy pojmować, że człowiek sam z siebie zbawić się nie może, leczjego obecny, żałosny stan wskazuje na zewnętrznego Zbawiciela. A więc aprobatabytu i dostrzeżenie własnej nędzy wspólnie czynią miejsce dla wiary.Niestety, ta droga odkrywania religii wydaje się dziś dla wielu zamknięta.Wątpimy w te pierwsze prawdy, które były oczywiste dla pogan i któreumożliwiły im przyjęcie objawienia.Czym może być prawda objawiona, pytamy, skoro ani jej nie rozumiemy,ani nas nie przekonuje? I jak może służyć za miarę i wzorzec dla osądunaszego postępowania i myślenia? Jak to w ogóle możliwe, aby sądowi podlegałynasze pojęcia, opinie, przemyślenia, skoro prawda jest tak nieoczywista?Powoli stajemy się poganami z ducha.Bóg objawił nam tajemnicę; przyjąć ją — znaczy zaufać Mu, zamknąć sięi odrzucić — to wzgardzić Panem. Bez uznania prawdy nie może być mowyo współdziałaniu z Bogiem, a tego On od nas chce. Dlatego przez wieki Kościółzawsze podkreślał nieskończoną wagę prawdziwego wyznania. „Kościół gotówjest przebaczyć wszystko, tylko nie atak na prawdę. On wie, że jeśli człowiekupadnie, ale prawda nie dozna uszczerbku, ten upadły człowiek odnajdzie drogępowrotną. [...] Kościół przedstawia prawdę dogmatyczną jako fakt absolutny,oparty na samym sobie, zupełnie niezależny od potwierdzenia przez moralnośćczy użyteczność. Stosunek woli do dogmatu i jej odnośne działanie dlasamej Prawdy jest czymś obojętnym"— pisał w Duchu liturgii Romano Guardini.Dzisiaj jednak ogólną świadomość ogarnął sceptycyzm. Pojęcie prawdy religijnejzostało zachwiane. Nic więc dziwnego, że zaczęliśmy szukać innych,bardziej bezpośrednich źródeł sensu życia.Czucie i sumienie. Sądzę, że tak postąpił Zdziechowski. Wierzył,że odwrót od obiektywnych, ścisłych i jasnych prawd stanowićbędzie wyzwolenie. Widział w tym początek nowej epokireligijnej. Zamiast prawdy dogmatu proponował symbol,zamiast poznania umysłowego — „czucie nieskończoności". To czucie miałootwierać człowieka na Boga.Bóg zostaje tu odkryty nie jako prawdziwa i pierwsza przyczyna bytów,ale jako Ten, który stanowi zaspokojenie pragnienia serca. „Głód BogaZIMA- I 998251
w sercu człowieka, to głos Boga, który go z nędzy doczesnego więzienia wydobywai ku sobie podnosi." Ów głód, owo czucie, nie muszą odnosić się dorzeczywistości obiektywnej.Jednym z największych błędów, jakie popełnił Zdziechowski, było zrównanieowego czucia czy głodu nieskończoności po prostu z głosem sumienia:„Ogłoszenie prymatu sumienia świadczyło o wejściu nowego ducha doKościoła — tegoż samego ducha, którego głosicielem był u nas Towiański,gdy «czuciu chrześcijańskiemu)), więc temu, co Newman sumieniem nazywał,przyznawał władzę rozstrzygającą w każdej wątpliwości, a niezależnąod władz Kościoła".Otóż jest mało rzeczy równie pewnych jak to, że sumienie w ujęciuNewmana nie miało nic wspólnego z „czuciem chrześcijańskim" Towiańskiego.Sumienie według Newmana było bezwzględnym wezwaniem do wypełnianiaprawa Bożego wszczepionego w nasze serca. Było głosem obiektywnym,stałym, niezależnym od uczucia.To sumienie jest zasadą, na której opiera się autorytet Kościoła i papieża.Nie w tym sensie jednak, że ma ono „władzę rozstrzygającą w każdejwątpliwości, a niezależną od władz Kościoła". Papież i Kościół nie mogą nauczaćniczego, co sprzeciwiałoby się sumieniu, gdyż cała ich nauka moralnazawarta jest, choćby niewyraźnie, w sumieniu. Nie jest ono jednak czuciemprywatnym, głodem nieskończoności, ale odbiciem uniwersalnego prawanatury, które wszczepił nam ten sam Autor, który założył Kościół. Tu niemoże być sprzeczności. W praktyce mogą zdarzać się sytuacje konfliktu, aletylko w kwestiach szczegółowych. Sumienie, jako że nie dostarcza poznaniaogólnego, a tylko rozsądza przypadki poszczególne, może błądzić. Co się tyczynauki ogólnej, Kościół naucza zawsze tego, co jest obecne w sumieniu;jeśli więc jednostka podważa owo nauczanie ogólne, znaczy to tylko tyle, żenie rozpoznaje dobrze głosu własnego sumienia.Zagadka nieskończoności. Jeżeli chodzi o wiarę Zdziechowskiprzemieszcza punkt ciężkości z rozumu na wolę; posłuszeństwoobjawionym i zdefiniowanym dogmatom zastępuje czuciem nieskończoności.Sądzi, iż dzięki temu nastąpi przełom w historiichrześcijaństwa. Nic bardziej mylnego. Nieskończoność nie jest — co pokazujenajdokładniej Kartezjusz w swej trzeciej medytacji — w ścisłym tego słowaznaczeniu ideą. Jest raczej czymś, co idei towarzyszy. Czym?Wiecznym wybieganiem poza, wykraczaniem ku, przekraczaniem, nagłymbłyskiem. Ile bym jeszcze nie mnożył tych metafor, i jak sprawny bym252<strong>FRONDA</strong>-13/14
w tym nie był, na pewno nie dorównam tu takim mistrzom jak Emanuel Levinas— ukrywam tylko własną niemoc. Pojęcia takie są bardzo niebezpieczne;rodzą wielkie oczekiwania. U tych, którzy zaczynają się nimi bawić, budząuniesienie i entuzjazm, w istocie są jednak pseudopojęciami. Użyjmyjeszcze w tym kontekście takich słów jak wieczna rana, wybuch, dźgnięcie,a uzyskamy większe napięcie.Czucie nieskończoności jest tylko czuciem i nic realnego nie musi muodpowiadać. W gruncie rzeczy z jego posiadania może wynikać wiele rzeczy:że mamy niezaspokojone życie seksualne, że powinniśmy więcej podróżowaćlub że nie pokonaliśmy jeszcze tęsknoty wyniesionej z dzieciństwa. Cokolwiekto będzie, niewiele wyciągniemy stąd wniosków dla istnienia lubnieistnienia Boga.Oparcie religii na czuciu nieskończoności musi zakończyć się dla niej katastrofą.Czucie należy bowiem do sfery pożądania, to zaś jest z natury ślepe.I tak, co wiernie opisał Romano Guardini, wraz z utratą stałych zasad rozpoznanychprzez umysł pozostajemy z osobistym doświadczeniem wiary.Wówczas „jedynym pewnym i dającym się rozpoznać faktem nie jest jużzbiór dogmatów, który można przekazywać w tradycji, ale słuszne działanie,będące dowodem słusznego ducha". Oto moment, w którym współczesnyczłowiek — przez co rozumiem po prostu wielu ludzi wyznających wspólnepoglądy i odpowiedzialnych za myślenie innych — rozpoczyna poszukiwaniebezpośredniości. Wola wyzwoliła się już od wiedzy i zmierza ku niezapośredniczonemu,autentycznemu i pierwotnemu doświadczeniu. Ku automatycznemuwlaniu ducha, ku — ostatecznie — zniewoleniu.Nie można pominąć jeszcze jednej kwestii. Wewnętrzne doświadczenienieskończoności, w którym jednostka widzi niekiedy dążenie do dobra i prawdy,może pochodzić od złego ducha. Stąd potrzeba zewnętrznego nauczyciela,Kościoła, który wiernie interpretuje Objawienie. To jego nauka jest miarąprawdziwości wewnętrznego doświadczenia. Kościół podaje szereg kryteriów,pozwalających odróżnić działanie demoniczne od działania łaski. Dzisiaj jednakjuż samo doświadczenie czegokolwiek dziwnego, nieziemskiego, innegookreśla się jako metafizyczne. Zapomina się o zróżnicowaniu duchów, o walcez mocami zła. Byle tylko doświadczenie nieskończoności było intensywne,napełniało spokojem i błogością, dawało przyjemność i otwierało nieznaneduszy przestrzenie. Mamy spontaniczne zaufanie do naszego wnętrza. Sądzimy,że każde odczucie boskości pochodzi z dobrego źródła.Zamiana dogmatów na poczucie nieskończoności prowadzi dokładniew przeciwną stronę, niż marzył Zdziechowski. Nie do nowego chrześcijaństwa,ZIMA- 1 998253
ale do jego pospiesznej sekularyzacji. „Religia w coraz większym stopniu zwracasię ku światu, staje się beztrosko świecka." W ostatecznym rezultacie to, comiało być jedynie dowartościowaniem religii, jej ożywieniem, prowadzi do wyparciawieczności przez życie, przez to, co w nas biologiczne, zmysłowe, bezpośrednie.„Podczas gdy punkt ciężkości życia przeniósł się z Logosu do Ethosu,samo życie wydarło się poza wszelkie granice"— zauważa Guardini. Chcemy,aby religia dała dowód swej prawomocności i staramy się ją ożywić, czyli włączyćw doczesny bieg świata. Nie wystarcza nam ani kontemplowanie najwyższejprawdy, ani gorliwe dążenie do szczęścia wiecznego.Ufność w słabości. Zdziechowski miał rację, gdy mówił, iż loschrześcijaństwa zależy od podjęcia na nowo kwestii zła. Uważamjednak, że autora Pesymizmu... zwiodła wrażliwość. Polskimyśliciel, mimo wyrażania wielu krytycznych sądów choćby podadresem Fichtego czy Hegla, nie pojął w pełni radykalizmu gnostyckiego przewrotu,który dokonał się w myśli filozofów i pisarzy romantycznych. Współczucie,będąc pewnego rodzaju cnotą moralną, uniemożliwiło mu głębszewejrzenie. To bowiem, co postrzegał jako źródło odrodzenia chrześcijaństwa—a mianowicie nadejście ducha Azji, utożsamienie cierpienia z bytem— przyczyniło się do przyspieszenia sekularyzacji.Czy można ją w ogóle pokonać? Nie zamierzam zwiastować agoniichrześcijaństwa. Wielokrotnie to czyniono i proroctwa te zawsze okazywałysię chybione. Nie wiem, jakimi drogami Pan prowadzi Kościół przez historię.Patrząc po ludzku, trudno dostrzec wiele znaków nadziei na jegoodrodzenie i zrzucenie przez niego garbu doczesności.Wiem tylko, że historia, jak to powiedział Bossuet, którą nie kierowałabyOpatrzność, byłaby jednym wielkim absurdem. Jeśli nie byłoby Opatrzności,los ludzi nie różniłby się od dziejów mrowisk czy pszczelich królestw.Spory o prawdę miałyby takie samo znaczenie jak pojedynek wilczych plemion.Nie byłoby ani zwyciężonych, ani pokonanych, ani dobrych, ani złych.Wierzę, że jest inaczej — że dzieje są próbą, dzięki której okazują się tajnezamysły serc.W chwilach zwątpienia przypominam sobie naukę św. Pawła Apostoła0 Mistycznym Ciele Chrystusa, w które zostaliśmy włączeni na mocy chrztu,1 w którym trwamy dzięki wierze i sakramentom.Pijemy sobie poranną kawę, śledzimy sytuację polityczną, gramy nagiełdzie albo ledwie wiążemy koniec z końcem, martwimy się chorobą bliskichlub cieszymy z ich odwiedzin, jednocześnie zaś jesteśmy dziedzicami254<strong>FRONDA</strong>-13/14
innego Pana, sługami Boga na ziemi, z duszą i sercem zwróconymi ku Niebu,ku życiu pośmiertnemu, ku Jerozolimie Niebieskiej.Choćby więc świat przeminął, nie należę do niego. Jego wzloty i upadki,chwała i sława, są wobec Słowa jak trawa polna. I gotów jestem być takąsuchą trawą albo zwiędłym kwiatem, z którego jedynym pożytkiem jestto, iż dostarcza zapachu i dymu kadzidłu. Nie sądzę, abym zasłużył na więcej.Tych, którzy chcieliby mnie o tym przekonywać, lekceważę. Pewny swojejsłabości, ufam miłosierdziu Tego, do którego docieram przez mgłę i niewyraźnie,ale w poddaniu.PAWEŁ LISICKI
...Czuję swąd...Wystąpienie delegata Polski na I OgólnoplanetarnymZjeździe Postmodernistycznym w Jićinie w 1999 r.ALBIN VON SCIBOREKWITAM WSZYSTKIE „LIBERALNE IRONISTKI"! |nasali śmiech i długie, rzęsiste oklaski] Zanimpodzielę się doświadczeniem ze swojegokraju, chciałbym zacząć od rzeczy dla wszystkich tu zebranychoczywistych.Człowiek współczesny „odczarował" świat, zdemitologizowałrzeczywistość i znalazł się w stanie niedostępnejdla poprzednich pokoleń dojrzałości gatunkowej.Uświadomił sobie, że prawda nie istnieje, a to, cozwykło się nazywać prawdą, jest jedynie formą zniewoleniai przymusu! [burnyie apładismienty].Na skutek tego wiemy dziś, że królową nauk nie jestteologia, jak myślało średniowiecze, ani filozofia, jak sądzi-256<strong>FRONDA</strong> -13/14
ło Oświecenie, ani nawet fizyka, jak łudzono się jeszcze na początku naszegostulecia — lecz literaturoznawstwo i krytyka literacka! [Zwischenruf].Te oczywiste miary możemy przykładać do wszelkich wydarzeń naszegożycia, a osiągniemy wówczas wiedzę wyższego rodzaju, która pozwolinam wznieść się ponad wszelkie przeciwności i podziały oraz spojrzećz góry na wszystkie problemy.Zastosowanie tych miar odbywa się w moim kraju dosyć opornie, alemimo to notujemy szereg spektakularnych sukcesów. Na przykład najbardziejrozpowszechniona w tej chwili interpretacja najnowszych dziejów Polskizaczerpnięta została z literaturoznawstwa. Jako klucz do zrozumienia historiiostatniego półwiecza mojego kraju przedstawiane jest dzieło AdamaMickiewicza Konrad Wallenrod. Z tytułowym bohaterem identyfikować siędziś może blisko dwa i pół miliona moich rodaków — byłych członkówPZPR. Najbardziej zaś wallenrodyczną postacią jest bez wątpienia generałWojciech Jaruzelski.Ponieważ jednak — jak stwierdził nasz prezydent Aleksander Kwaśniewski— nie ma jednej prawdy historycznej, zaprezentujmy inne, równie uprawnionejak wallenrodyczna, sposoby interpretowania losów wymykającej sięwszelkim jednoznacznym ocenom postaci, jaką jest generał Jaruzelski.Wariant pierwszy. Z pism Andrzeja Szczypiorskiego wyłania się obrazWojciecha Jaruzelskiego jako osobowości hamletycznej, bohatera tragicznego,targanego wewnętrznymi sprzecznościami. Polski generał to kolejny duńskiksiążę. Tak jak Hamleta dręczyło pytanie „być albo nie być?" — jego męczyłaniepewność: „wejdą — nie wejdą?". Tak jak Hamlet nie mógł ścierpieć rządówKlaudiusza, który zabił mu ojca, tak Jaruzelski nie pogodził się nigdy z uzurpatoramiz Solidarności, którzy dokonali morderstwa (co prawda tylko politycznego)na jego ojcu (co prawda tylko duchowym) Edwardzie Gierku. Skończyło siętragedią księcia, którego miejsce na tronie zajął Fortynbras-Wałęsa.Wariant drugi. Jaruzelski jako Dante podejmuje wędrówkę w zaświaty.Ponieważ dojrzały człowiek współczesny wie, że opisane w Boskiej komediirejony są dziełem dewocyjnej fantazji, człowieka zaś określa jedynie spojrzeniedrugiego człowieka, uznajmy, że do piekła, czyśćca czy raju ludzie wpędzająsię nawzajem swoimi sądami o innych. Jaruzelski znajduje się w Piekle,kiedy jako przywódca komunistycznego państwa jest znienawidzonyprzez swoich obywateli. Czyściec przychodzi po roku 1989 —Jaruzelski rehabilitujesię dzięki Okrągłemu Stołowi, a prezydentura z legitymizacją Solidarnościoczyszcza go. Dziś generał przebywa w Raju, ciesząc się powszechnymi zasłużonym szacunkiem jako zbawca Ojczyzny.ZIMA- 1 998257
Wariant trzeci. Jaruzelski w młodości czytał Marksa i uwierzył w komunizm.Ale czasy ideowych komunistów już minęły, a do partii wstępowalitylko karierowicze i oportuniści. On jednak, jedyny bezkompromisowy ideowiecwśród przebiegłych pragmatyków, trwał niczym Don Kichot, któryw młodości naczytał się romansów rycerskich i pragnął walczyć ze smokami,kiedy smoków już nie było — „żywy relikt" zamierzchłej przeszłości.Walka Jaruzelskiego ze światowym imperializmem kapitalistycznym okazałasię walką z wiatrakami, upragniona zaś przez niego Sprawiedliwość Socjalistycznaokazała się — niczym piękna Dulcynea — niedosiężną chimerą.Oczywiście istnieje jeszcze wiele innych, równie uprawnionych możliwościinterpretowania postaci generała: Jaruzelski jako Yossarian, jako KilgoreTrout, jako Humbert Humbert, jako Aureliano Buendia, jako DorianGray, jako Józef K., jako Lafcadio Vluiki.Wyższy stopień wtajemniczenia to analogizacja nie z bohaterami różnychksiążek, ale z różnymi bohaterami tej samej książki. Na przykład Jaruzelski jakostarzec Zosima, jako Alosza, jako Iwan Karamazow i jako Smierdiakow. Napierwszy rzut oka dziwić może równoczesne porównanie do tak przeciwstawnychpostaci jak mnich Zosima i Smierdiakow. Nie jest ono jednak bezzasadne.Starzec Zosima to autorytet moralny, żywa wyrocznia, do której ludzie zjeżdżająpo radę z najdalszych stron. Dziś gdy największa gazeta w moim kraju mawątpliwość, jakim człowiekim był Augusto Pinochet, zwraca się jako do najwyższegoautorytetu właśnie do generała Jaruzelskiego. Z drugiej strony fanatycznepisemka ekstremistycznej prawicy piszą o nim jak o zdrajcy, mającym na rękachkrew swoich rodaków, a wiadomo, że Smierdiakow był kanalią i mordercą.Kiedy zaś ktoś zapyta mnie, która z tych masek literackich generała jestprawdziwa, odpowiem mu, żeby nie używał przy mnie tego słowa. Kiedy bowiemsłyszę słowo „prawda", czuję swąd palonych w Auschwitz ciał [brawomi oklaskom nie było końca].ALBIN VON ŚCIBOREK
Przed słynnym Emilem Rousseau dziecko - zabójca niejest żadną tajemnicą; ponieważ dziecko nie panuje nadzłem; stosując przemoc, nie ma hamulców. DopieroOświecenie uczyniło z dziecka istotę świętą i nieskażoną.Nowożytny materializm zastąpił anioły dziećmi.Nowy portret kata— rzecz o przemocyNIKODEM BOŃCZA - TOMASZEWSKIJESTEŚMY ZALEWANI PRZEZ ZŁO w takiej formie i w takim natężeniu, jakiegonie było w przeszłości" — powiedział w rozmowie z Tomaszem WołkiemGustaw Herling-Grudziński. Zdanie to odzwierciedla przekonanie wieluosób informowanych przez media o coraz to nowych, coraz bardziej wyrafinowanychzbrodniach, popełnianych przez coraz młodszych morderców.Okazuje się, że morderczy instynkt odnajdują w sobie nawet przedszkolaki. Rodzinyzamordowanych organizują kółka samopomocy, społeczeństwo walczyz przemocą: organizuje marsze, uliczne billboardy informują, że kije baseballowesłużą do grania, a nie do zabijania, zaś stacje telewizyjne prześcigają się w programachrekonstruujących co drastyczniejsze przypadki zabójstw.ZIMA- I 998259
Przemoc w historiiCzy rzeczywiście — jak twierdzi Herling-Grudziński i jak coraz powszechniejsię uważa — żyjemy w czasach, w których przemoc osiągnęła apogeum?Kiedy sięgniemy w przeszłość, zobaczymy, że społeczeństwa przednowożytneznały przemoc, o której dzisiaj nikt nie śni w najgorszych snach.W starożytności zabijanie noworodków było normalną praktyką społeczną.Spartanie, tworząc słynne urzędy oceniające przydatność niemowląt, poddaliten proceder kontroli państwa. Z najnowszych badań antropologicznychwynika, że kanibalizm był szeroko rozpowszechniony wśród społeczeństwpierwotnych. W średniowiecznych angielskich aktach sądowych większośćzabójców stanowili zwykli obywatele, których zdenerwowała na przykładnierzetelność rzemieślnika, złośliwość sąsiada czy niesubordynacja współmałżonka.Gdyby chcieć wyeliminować akty przemocy z kanonu literatury, należałobyocenzurować większość arcydzieł — od Homera, przez Szekspira, poDostojewskiego. Imć pan Jan Chryzostom Pasek opisywał spanie na trupachpro memoria dziatwie; dziś takie sceny wzbudzają grozę i stanowią clou literaturyantywojennej. Zresztą obywateli republiki szlacheckiej cechowała zapalczywośćgranicząca z brutalnością. Użycie siły na sejmiku było nagminne.Obecnie spotkania z bronią urządza tylko mafia i trudno wyobrazić sobiespotkanie samorządowców, kończące się strzelaniną. Nawet tak wychwalaneprzez humanistów Oświecenie aprobowało masowy terror i publiczneegzekucje. Przez cały wiek XIX kara cielesna była normalną praktyką sądowniczą,a przełożony mógł stosować siłę wobec podwładnych. Bicie dzieciprzez nauczycieli, wraz z ważnym urzędem pedla z rózgą, funkcjonowałow szkolnictwie jeszcze w przededniu drugiej wojny światowej.W porównaniu z przeszłością nowoczesna praktyka społeczna jest wypranaz przemocy w niespotykanym dotąd stopniu. Znosi się wyroki śmierci,a kara cielesna jest po prostu niewyobrażalna. Prowadzi się kampanieprzeciw cielesnemu karaniu dzieci przez rodziców. Czy można sobie wyobrazić,aby przełożony w pracy mógł kiedykolwiek uderzyć nas w twarz?Przemoc wyobrażonaPoczucie wszechobecności przemocy stanowi dziś bardziej część wyobrażeńzbiorowych niż praktyki społecznej. Ciągłe epatowanie agresją jest w dużejmierze wyimaginowane przez media oraz kulturę masową. Obecność prze-260<strong>FRONDA</strong>-13/14
mocy w ich repertuarze jest niewspółmiernie wielka w porównaniu z jej rzeczywistąskalą w naszym życiu.Można oczywiście zaoponować i zacząć wyliczenie na przykład ofiar kolejnychdwudziestowiecznych totalitaryzmów. Nie wiadomo jednak, jakie byłybyrozmiary masowych mordów, gdyby na przykład Mongołowie w XIII w.dysponowali lepszym uzbrojeniem. Historia przednowożytna zna też przypadkiwytrzebienia całych narodów podczas wojen, na przykład ludówkananejskich.Inny przykład to kwestia ulicznego bandytyzmu, uważanego dziś zawielki problem społeczny. Otóż w przeszłości rozmiary ulicznych rozbojówbyły niewyobrażalnie większe. Napady podczas pielgrzymek i podróży byłygłównym motywem wspomnień wędrowców jeszcze w XVIII w. Dziś trudnosobie wyobrazić parafialną pielgrzymkę do Ziemi Świętej, kończącą sięw tureckiej twierdzy, a następnie wykup porwanego proboszcza przez zatroskanychparafian. Nawet pobieżna komparatystyka historyczna ujawnia,że w przeszłości skala przemocy w życiu społecznym była nieporównywalniewiększa.Przemoc i konfesjonałHistoria przemocy w Europie to dzieje jej stopniowego hamowania. W 1215 r.odbył się w Lateranie Sobór Powszechny. Ojcowie soborowi ustalili, że powinniśmysię spowiadać co najmniej raz w roku, przed Wielkanocą. Co więcej, spowiedźnie tylko musi być indywidualna, ale spowiednik powinien uwzględnićsytuację penitenta i okoliczność popełnienia grzechu, penitent zaś musi wyjawićmotywy i zrekonstruować przebieg zdarzenia.Było to absolutne novum, wydarzenie bez precedensu. Do tej pory bowiemoceniano wyłącznie sam czyn. Księża dysponowali określoną taryfą, która przyporządkowywałaodpowiedni grzech odpowiedniej pokucie. Wystarczyło tylkodopasować dwa elementy. Podejście takie zaczerpnięte było z barbarzyńskiejtradycji prawnej. W prawie salickim, obowiązującym Franków, odpowiednieprzestępstwo podlegało proporcjonalnej karze: śmierć za śmierć, brat za brata.Prostota rodem z kodeksu Hammurabiego. Frankowie przewidywali jednakkary zastępcze, wypłacane w pieniądzach, bydle lub towarze, na przykład odśmierci mogło uratować zabójcę zapłacenie rodzinie zamordowanego odpowiedniejnawiązki. Oczywistą prostotę tego systemu przystosowano do praktykispowiedniczej. Posegregowano grzechy i pokuty, a kategorie grzeszników przejętowprost z kodeksów prawnych: wolny — niewolny, duchowny — świecki.ZIMA- 1 998261
Nowe wymagania były z początku bardzo trudne. Jak zauważył JacąuesLe Goff, spowiedź stała się aktem wspólnego wysiłku spowiednika i penitenta.Trzeba było dokonać introspekcji. Refleksja nad własną grzesznościąstała się udziałem każdego chrześcijanina. Wiele wskazuje na to, że społeczeństwobarbarzyńskie takiej refleksji było w ogóle pozbawione. Podobniejak dziś młodociani przestępcy, pytani o motyw zbrodni, nie umieją nic odpowiedzieć,tak i barbarzyńcy raczej się nad swoim postępowaniem nie zastanawiali.Ich czyny rozpatrywane były wyłącznie na płaszczyźnie społecznej.Powszechną indywidualną refleksję moralną zrodziła dopiero spowiedź.Był to pierwszy krok ku ograniczeniu przemocy jako praktyki społecznej.Przemoc i dyscyplinaNowa forma spowiedzi miała kapitalne znaczenie i legła u podstaw tego, coNiemcy nazywają dyscypliną społeczną (Sozialdisziplinierung — według Oestreicha),racjonalizacją (Rationalisierung — według Webera) czy procesem cywilizacyjnym{Zwilisationstheorie — według Eliasa). Są to różne sposoby ujęcia tegosamego zjawiska, jakim jest proces dyscyplinowania społecznego, tłumieniaafektów, hamowania popędów, wprowadzania samokontroli.Dyscyplinowanie społeczne to fenomen historii nowożytnej Europy.Czołową rolę przypisuje się w nim państwu. Zapomina się przy tym o chrześcijańskichkorzeniach tego zjawiska. Bez chrześcijańskiej refleksji moralnejdyscyplinowanie przypominałoby azjatycki zamordyzm.Bohaterem czasów współczesnych historycy uczynili jednak „państwonowożytne". Jego istotą jest przemoc, a dokładniej — jak zauważył Max Weber— monopol na jej stosowanie. Jak każdy monopolista, państwo niszczywszelką konkurencję, stopniowo ograniczając możliwość stosowania przemocy— zarówno prawną, jak i bezprawną — przez czynniki pozapaństwowe.W praktyce oznacza to walkę z rozbójnictwem i drobnym bandytyzmem, aletakże ograniczenie zemsty rodowej, samosądów i „sprawiedliwości ludowej".Stopniowo organy państwa eliminują kolejne ogniwa pozapaństwowejprzemocy. Pospolite ruszenie zastąpione zostaje przez regularną armię, zajazdyprzez policję, sędziowie ludowi przez sędziów urzędników. Teraz jużnie tylko spowiednik prosi o wyjawienie motywów zbrodni — zjawia sięrównież prokurator, by zrekonstruować jej przebieg.Ideałem państwowym stała się całkowita eliminacja przemocy z codziennejpraktyki społecznej. Państwo usuwało przemoc w cień, by poddaćją swojej kontroli.262<strong>FRONDA</strong>-13/14
Przemoc i wolnośćProces monopolizacji przemocy przez państwo wymagał pogodzenia jejz czynnikiem nierozerwalnie z nią związanym — z wolnością. Z jednej stronyprzemoc niszczy wolność, z drugiej — stoi na jej straży. W społeczeństwietradycyjnym ludzi wolnych od niewolników odróżniało to, że moglinosić broń. Było to prawo i był to obowiązek zarazem.Pozbawienie prawa do noszenia broni, na przykład chłopów czy mieszczan,oznaczało, że są to ludzie mniej wolni lub niewolni. Z tego punktuwidzenia wprowadzenie do konstytucji USA poprawki o prawie do noszeniabroni przez wszystkich obywateli oznacza uznanie ich za ludzi równychi wolnych. To nie kowbojski wybryk, to decyzja znajdująca głębokie uzasadnieniew archaicznej mentalności.W starożytnym Rzymie, wśród Germanów i innych plemion, obywatelembył ten, kto nosił broń i aktywnie występował w czasie wojen. Dezercjaoznaczała utratę wolności i przysługujących praw. Kilkanaście wiekówpóźniej tak samo rozumowała europejska szlachta, w Polsce rezygnacjaz noszenia szabli czy niestawienie się na pospolite ruszenie były równoznacznez wyrzeczeniem się szlachectwa.Nowa utopiaczyli społeczeństwo bez przemocyProces dyscyplinowania społecznego, stopniowego zawłaszczania przez państwosiły jest oceniany w tradycyjnych kategoriach jak uzurpacja. Uzurpacja,która prowadzi do zniszczenia wolności obywateli i do uczynienia wszystkichpoddanymi. Państwo posiadające monopol na przemoc, w którym wolny człowiekmusi prosić o pozwolenie na broń, przez Jana Chryzostoma Paska i jegotowarzyszy byłoby ocenione jako państwo niewolnicze.Dziś taki sposób rozumowania jest nie do pomyślenia. To, że państwojest dysponentem siły, odczuwamy jako coś naturalnego. Układ taki oczywiścieniesie za sobą pewne niedogodności, na przykład prawo w trosce o państwowymonopol siły ogranicza możliwości samoobrony, nie prowadzi tojednak do podważenia samej zasady. Sam również nie mam zamiaru jejpodważać. Uważam, że akcja policyjnej brygady antyterrorystycznej jest lepszaod zajazdu, a posiadanie kałasznikowa nie powiększy obszaru mojejwolności. Jednak zrozumienie związków między wolnością i przemocą jestniezbędne dla zrozumienia roli i miejsca tej ostatniej w społeczeństwie.ZIMA- 1 998 263
Nowoczesne państwo demokratyczne, wieńczące rozwój państwanowożytnego, nie dość, że posiada niepodważalny monopol na użycie siły, tojeszcze nadaje temu monopolowi absurdalne formy. Demokratyczna ideologiapaństwowa wytworzyła bowiem mit społeczeństwa całkowicie „wypranego"z przemocy.Jest to nowa demokratyczna utopia. Państwo roztacza wizję społeczeństwabez przemocy, jednocześnie zawłaszczając resztki „nie-upaństwowionego"gwałtu. Dobrym tego przykładem jest akcja przeciw przemocy w rodzinie. Trudnomi uwierzyć, żeby plakaty i telewizyjne reklamówki powstrzymały złego ojcaprzed maltretowaniem żony i dzieci (nawiasem mówiąc: ciekawe, dlaczegotwórcy niedawnej kampanii reklamowej przeciw przemocy w rodzinie obsadziliojca w roli kata, chociaż z badań na przykład amerykańskich wynika, że równieczęsto stroną agresywną jest kobieta?). Nie wierzą w to chyba sami autorzytych reklam. Chodzi im raczej o stworzenie atmosfery dezaprobaty społecznejwobec jakichkolwiek form stosowania przemocy w rodzinie.Nie jestem orędownikiem lania dzieciarni pasem po gołym tyłku, zamykaniaw kozie czy przywrócenia instytucji szkolnego pedla. Jednak obecnie wymierzenieklapsa zaczyna być równoznaczne z naruszeniem praw człowieka. Niebędę wnikał, czy dawanie klapsów sprzyja rozwojowi dziecka, czy też nie. Jeżelijednak rodzice nie mogą stosować siły fizycznej nawet w tak ograniczonymstopniu, to jakie mają prawo do stosowania przymusu w innych sytuacjach, naprzykład kazać dziecku chodzić do szkoły czy wpajać określone wartości?W ten sposób podważone zostaje prawo do stosowania innych środkówprzymusu przez rodziców. Ich miejsce zajmuje państwo. To ono wyznaczadziecku kuratora, zmusza do chodzenia do szkoły, wpaja światopogląd.Albo weźmy inny przykład — marsze przeciw przemocy. Już zdrowyrozsądek podpowiada, że jest to absurd. Wyobraźmy sobie demonstracjeRzymian przeciw najazdowi Gotów albo polskiej husarii przeciw oblężeniuWiednia. Logika takich marszów jest zupełnie inna. Marsz nie jest skierowanybezpośrednio przeciw przestępcom. Jest on skierowany do władz, abyte ograniczyły przestępczość. Jeżeli we wsi zaczynają płonąć stodoły, chłopiorganizują nocne warty, a wtedy biada podpalaczom... W nowoczesnympaństwie logika jest inna: całą energię poświęcamy zaalarmowaniu władz,gdyż tylko one mogą stosować siłę. Obojętność postronnych przechodniówwobec aktów przemocy bierze się nie tylko ze strachu, ale również z przeświadczenia,że stosowanie siły to sprawa państwa, a nie obywatela.Nie mam nic przeciwko społeczeństwu bez przemocy, tyle że jeżeli kiedykolwiekstanę się jego obywatelem, to jedynie w Ojczyźnie Niebieskiej.264<strong>FRONDA</strong>-13/14
W tym życiu jest to zwykła utopia, a utopie mają to do siebie, że ich budowanieprzynosi fatalne skutki.„Zbrodnia i resocjalizacja"czyli przemoc ponowoczesnaNa dążenie państwa do całkowitej monopolizacji siły nakłada się postmodernistycznasiatka pojęciowa oraz postmodernistyczne rozumienieprzemocy. Dla postmodernistów przemoc jest czynnikiem ograniczającymnieskrępowaną wolność jednostki. Gdyby jej nie było, wolność jednostki niebyłaby niczym ograniczona. Problematyka ta stała się postmodernistycznąobsesją. U jej podstaw leży relacja między prawdą a przemocą.„Prawda was zniewoli" — słynny postmodernistyczny slogan prowadziczęsto do mylnego przeświadczenia, że według postmodernistów prawdarodzi przemoc. Tymczasem głoszą oni coś zgoła odwrotnego — to przemocrodzi prawdę. Przecież prawdy w ogóle nie ma, istnieją tylko sądy o świecie,które zyskują status prawdy, jeżeli dana grupa ludzi, instytucja, państwo posiądziedość siły, by ją narzucić. Skrajnym przykładem takiego myślenia jestchociażby książka socjologa Andrzeja Zybertowicza Przemoc i poznanie,w której autor dowodzi, że teorie naukowe są dzieckiem przymusu, o ichprzyjęciu lub odrzuceniu zaś decyduje nie związek z rzeczywistością (tejw ogóle nie ma), lecz instytucjonalny przymus państwa lub społeczności naukowej.Tym samym siła staje się wyznacznikiem prawdy.Argument powyższy jest dla postmodernistów uniwersalnym „młotem naprawdę". Jednak w centrum ich refleksji leży nie tyle potępienie przemocy, ilejej ambiwalentny charakter. Z jednej strony przemoc stosowana wobec jednostkiogranicza jej wolność, z drugiej zaś — stosowana przez jednostkę, rozszerzajej wolność nieograniczenie. Państwo Knox w filmie Urodzeni mordercy znajdujądrogę do wyzwolenia od przymusu tradycyjnych instytucji rodziny, państwa, religii,poprzez prywatny, jednostkowy terror. Publiczność wstrząśnięta ListąSchindlera będzie dziwnie podniecona po seansie Pulp fiction.Co ciekawe, funkcjonariusze państwowi, jakby zakłopotani prawie całkowitąmonopolizacją przemocy, przychylnie odnoszą się do tez tych postmodernistów,którzy nie widzą różnicy między przemocą stosowaną przezbandytów a stosowaną przez państwo. Obie strony mają wszak „swojąprawdę" i używają przemocy, by jej dowieść. Czyja „prawda" jest lepsza?Żadna. Liczy się prawda „silniejsza". Silni wprowadzają swoją prawdę, przymusnazywają porządkiem, przymus słabych zaś staje się gwałtem.7. I M A • 1 9 9 8265
Jeżeli uznamy, że prawdy nie ma, urok takiej argumentacji jest nieodparty.Dlatego zamiast karać, nowoczesne państwo resocjalizuje, a władzewalczą z przemocą, liberalizując kodeks karny.Zdziecinnienie przemocyNowoczesny stosunek do przemocy kształtują więc dwa czynniki: ideologianowoczesnego państwa demokratycznego, czyli utopijna wizja społeczeństwabez przemocy, oraz postmodernizm, który popiera tę wizję, gdyż eliminacjaprzemocy instytucjonalnej doprowadzi do uwolnienia jednostki od prawdy.Mimo wyrafinowania intelektualnego takiego stanowiska, wiele zjawiskpozostaje niewytłumaczalnych. Charakterystycznym przykładem jest przemocwśród dzieci. Ilekroć nastolatki zabiją swego rówieśnika lub w przedszkolu dojdziedo jakiejś makabrycznej zbrodni, autorytety moralne oraz intelektualnerozkładają bezradnie ręce. Zrzucanie winy na sceny agresji w telewizji czyw grach komputerowych, które odbywa się przy każdej tego typu okazji, nie jestzbyt przekonywające. Dlatego „autorytety" wzywają do „zadumy"...Nic dziwnego: w kategoriach ponowoczesnych nie da się wytłumaczyćdziecięcej przemocy. Podobnego problemu nie miało średniowiecze. Bezrozumnaprzemoc dziecka była w średniowiecznych kategoriach oczywista. Przemocjest częścią życia ludzkiego od czasów Kaina i Abla. Jest cechą społeczeństwa,wszczepioną rodzajowi ludzkiemu wraz z grzechem pierworodnym. Budowaspołeczeństwa bez przemocy to budowa nowej wieży Babel.Nie znaczy to, że z przemocą nie należy walczyć. Wręcz przeciwnie:zwalczanie przemocy jest walką z grzechem. Nigdy jednak nie powstaniespołeczeństwo bez przemocy, tak jak nie powstanie społeczeństwo ludzibezgrzesznych. Dlatego średniowiecze liczyło się ze stałą obecnością przemocy,tak jak ze stałą obecnością grzechu. Dlatego powstały trwałe mechanizmyokiełznania przemocy.Świetnym tego przykładem jest złożony kod kultury rycerskiej. Twierdzenie,że służył on sakralizacji przemocy, jest absurdem (nie można sakrałizowaćgrzechu). Chodziło tylko o okiełznanie pewnego zła. W centrum owego koduleży obrzęd inicjacji, rycerskie pasowanie. Przed nim kandydat jest dzieckiem,człowiekiem niepełnym, nie odróżniającym dobra od zła, niezdolnym doprzeciwstawienia się złu. Inicjacja rycerska tworzy człowieka zdolnego do panowanianad złem. Człowieka z mieczem, który umie okiełznać przemoc.Przed słynnym Emilem Rousseau dziecko-zabójca nie jest żadną tajemnicą;ponieważ dziecko nie panuje nad złem; stosując przemoc, nie ma ha-266<strong>FRONDA</strong>-13/14
mulców. Dopiero Oświecenie uczyniło z dziecka istotę świętą i nieskażoną.Nowożytny materializm zastąpił anioły dziećmi. Dlatego dziecko—zabójcajest dziś fenomenem zupełnie niezrozumiałym, niby anioł-zabójca.Spowiednik czy kat?Współczesna myśl nie jest w stanie ogarnąć problemu przemocy. Nowoczesnepaństwo zmonopolizowało środki przymusu, lecz próbuje się ichpozbyć. Postmoderniści potępiają przemoc, o ile nie stanowi ona elementuekspresji jednostki. Społeczeństwo Zachodu, karmione utopią non violence,reaguje histerią na każdy akt przemocy.Ten ideowy zamęt nie jest niczym dziwnym. W kategoriach współczesnegomyślenia w ogóle nie ma miejsca na grzech. Dlatego też zrozumienie przemocystało się niemożliwe. Jak zatem z nią walczyć? Najlepiej według średniowiecznychreceptur. Być może na początek warto przygotować powrót kata, aleprzede wszystkim należy przygotować powrót spowiednika.NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI
PAWEŁ HUELLEGŁOSKiedy morze poliże twoją martwą stopęKiedy piasek zasypie twoje puste oczyNie będziesz się już trapić biblijnym potopemKtóry pianę stuleci aż do dzisiaj toczy.Mewy przekrzyczą szum zielonej faliI łoskot serca jaki wnet ustanieBędzie głupim złudzeniem że oddychasz dalejChociaż to będzie tylko sztuczne oddychanie.Wokół gromadka gapiów. I ratownik młodyMówiący nazbyt głośno — psia krew, nie zdążyłamStąd — bo nie z seksu przecież banalnej urodyZdążysz pomyśleć jeszcze — Jezu, to dziewczyna!Wtedy nastanie cisza. Nic co nas podniecaHańbi, plami, wywyższa lub czyni świętymiNie będzie cię dotyczyć, nic też co zalecaSztuka pogodnej śmierci nie zdołasz uczynić.Bo i po co mój drogi? Gdzież jest Charon z wiosłem?Gdzie Dionizos? Ozyrys? Persefona gniewna?Gdzież jest Chrystus którego w feretronie niosłeśDawno temu przed laty uliczką przedmieścia?Pozostanie ból ciała jak płonąca żagiewAtom już od atomu odpryska powoliI to zdumienie nieświadome nawetŻe to nie dusza cię po śmierci boli.268<strong>FRONDA</strong>-13/14
WOJCIECH WENCELECHOKiedy morze poliże twoją martwą stopę,kiedy piasek zasypie twoje puste oczy,zrozumiesz, że się koniec zamienia w począteki tańczą pośród żywych nieśmiertelne glosy.To one cię wiodły tego dnia po ciemkudo małej kaplicy na spotkanie z Panem.Niesiesz Go w swych trzewiach, a więc ciesz się, dziękuj,bo choć z prochu jesteś, to z Nim zmartwychwstaniesz.Niżej płoną świece i ksiądz niezbyt młodypustą noc po tobie litanią zaczyna;twój stały spowiednik, który wie że zdążyszprzed bramą wyszeptać: Jezus już się zbliża.Wtedy zabrzmią pieśni na chwałę stworzenia,chóralne Te Deum świętych z aniołami,wpatrzonymi w łaskę ziemskiego cierpienia,i jej moc;* doprawdy — nie jesteśmy sami.Ach, dramat układasz: „Gdzież jest Charon z wiosłem?Gdzie Dionizos? Ozyrys? Persefona gniewna?"Tu jest Chrystus, którego w feretronie niosłeś,ten sam, choć wyjęty z całunu przedmieścia!Dawno zgasł ból ciała jak zwęglona żagiew.Dusza będzie czekać na pożółkłe kości,widząc już wyraźnie, że z krzyża na zawszewraca się do domu. Do źródła miłości.* Por. S. M. Faustna Kowalska, Moje przygotowanie do Komunii Św.,w: Dzienniczek, Kraków 1983, s. 594.ZIMA-1 998269
Dyktatura profesorówAżeby lepiej nasz system zrozumieć, nie od rzeczy będzie przeprowadzić paralelęz jednej strony z ustrojami, które zazwyczaj przyrównuje się do naszego,to jest z dyktaturami lub autorytatywnymi państwami europejskimi,z drugiej zaś strony z ustrojem takim, jak parlamentaryzm angielski, będący,zdawałoby się, wyraźnym przeciwieństwem ustroju naszego państwa.Historia wykazuje, że ustrój komunistyczny jest możliwy w ramach gospodarkimało rozwiniętej, mało zróżnicowanej, i że komunizm wymaga albo silneji bezwzględnej — jak w Rosji — władzy, dzięki której będzie się mógł jeszczeprzez pewien czas utrzymać, albo tych wzniosłych cnót, dzięki którymmógł istnieć w zakonach klasztornych. Oto dlaczego można pragnąć komunizmu,ale nie można pragnąć jednocześnie komunizmu i wolności. Wolnośćw Rosji nie istnieje. Gdyby przynajmniej w jej braku los klasy robotniczej uległpoprawie, to ta utrata wolności zostałaby w jakiś sposób skompensowana. Niestetyjednak tak nie jest. Ucisk władzy, dążenie do stworzenia jednego poziomużycia dla wszystkich, brak inicjatywy i zapału w pracy — wszystko to sprawia,że wydajność gospodarstwa sowieckiego jest bardzo słaba.Nie zamierzam bynajmniej negować osiągnięć państwa sowieckiego,powstania wielkich fabryk i ogromnych budowli. Pamiętajmy jednak, że Rosjanie uznała swych długów zagranicznych, zaciągniętych przed rewolucją.Jeżeli na chwilę przyjmiemy, że jakikolwiek naród europejski zająłby podobnestanowisko, to czyż nie jest jasne, że bez zmiany ustroju mógłby on dokonaćwielkich rzeczy? Ujmując w ten sposób zagadnienie, musimy stwierdzić,że zdobycze rosyjskie są nad wyraz skromne.Prawdę mówiąc, komunizm rosyjski nie jest już dzisiaj ani ustrojempolitycznym, ani systemem gospodarczym; jest to po prostu doktryna, filozofia,etyka, religia. Za pośrednictwem swych apostołów i swych agentówrewolucyjnych dąży on do zastąpienia w całym świecie swymi koncepcjamiidei, które większość narodów cywilizowanych przejęła bezpośrednio lubpośrednio od Rzymu i chrystianizmu. Mało kto jednak uświadamia sobie,jak dalece koncepcja komunizmu jest sprzeczna z tymi ideami. Oprócz Niemieci Włoch, wyraźnie antykomunistycznych, inne państwa starają się nasprzekonać, że ich tolerancja w stosunku do wywrotowej propagandy sowieckiej— lub ich milcząca na nią zgoda — wynika jedynie z szacunku należnegoinstytucjom politycznym innych narodów.Jakkolwiek komunizm w Rosji zupełnie zbankrutował, ma on jeszczew różnych krajach wyznawców, którzy pragną go wprowadzić u siebie podZ [ M A • 1 9 9 8271
pozorem ocalenia demokracji, wolności, pokoju i sprawiedliwości społecznej.Możemy z tego wyciągnąć smutny wniosek, jak głęboko umysły niektórychludzi są pogrążone w ciemnościach, lub też jak bardzo cyniczne sąich oświadczenia.Faszyzm i narodowy socjalizm, różniące się od komunizmu zasadamiekonomicznymi i dążeniami w sferze spraw ducha, podobne są do niegoprzez swą koncepcję państwa totalnego. I dla faszyzmu i dla komunizmupartia utożsamia się z państwem, którego celom podporządkowana jestdziałalność wszystkich obywateli: ludzie istnieją tylko dla wielkości i sławypaństwa. Jeżeli państwo zawiera w sobie swój cel i swą rację bytu, to niemogą istnieć ani przepisy zewnętrzne, ograniczające jego działalność, ani jakiekolwiekprawo leżące poza nim. Prawa, które państwo określa lub nadaje,służą jedynie do osiągnięcia jego własnych celów.Ten, kto obserwuje choćby z daleka narodowy socjalizm, musi zauważyć,że pierwiastek narodowy występuje o wiele silniej niż pierwiastek socjalistyczny.Jakkolwiek narodowy socjalizm okazał wiele troski i zainteresowania dla reformspołecznych, to jak dotąd przynajmniej nie nadał im żadnego piętna ortodoksyjnegosocjalizmu. Natomiast nacjonalizm przejawia się jaskrawo w egzaltacjiuczuciowej całego narodu, świadomego swej wielkości i siły, i corazgłębiej zapuszcza korzenie, gdyż jest wynikiem najbardziej zupełnego i doskonałegodzieła zjednoczenia politycznego, jakie można sobie wyobrazić. Szkodatylko, że — na skutek zupełnie wyjątkowego stanowiska, jakie zmuszony byłzająć wewnątrz kraju — nacjonalizm ten nabrał bardzo wyraźnych cech rasizmu,który doprowadził nawet do podziału pod względem prawnym obywatelina dwie kategorie: obywateli i poddanych, co może pociągnąć za sobą bardzoniebezpieczne konsekwencje.Rzecz jasna, w krajach autorytatywnych wszelka bezpośrednia działalnośćpolityczna, lub też działalność wpływająca na kształtowanie się świadomościnarodowej, znajduje się w rękach państwa albo jest przez nie opanowana.Oświata, prasa, zebrania publiczne, organizacje sportowe czy po prosturozrywkowe, niekiedy nawet organizacje o charakterze religijnym pozostająpod ścisłą kontrolą państwa. Trudno więc przypuścić, by mogły one rozwinąćdziałalność antypaństwową. Albowiem w razie potrzeby państwo totalne niecofnie się przed gwałtem, a zgodnie z logiką swego systemu, zamiast uważaćten gwałt za zamach na prawo, uzna go za wyraz prawa wyższego.Wydaje się, że jedynie parlamentaryzm angielski jest przeciwieństwemwyżej wymienionych systemów. Przetrwał on do naszych czasów dziękitrzem warunkom: instytucji monarchii, strukturze społecznej narodu angiel-272<strong>FRONDA</strong>-13/14
skiego oraz istnieniu dwóch wielkich partii politycznych, z których każda posiadasilę i tradycję. Kiedy jednak jeden z tych warunków przestanie istnieć— a okoliczności, sprzyjające utrzymaniu się trzeciego z nich zmieniłysię bardzo w ostatnich czasach — ustrój angielski zacznie ulegać powolnym,jak się to zawsze dzieje w angielskim życiu politycznym, ale nieuchronnymprzeobrażeniom. Nie ulega wątpliwości, że naród angielski, posiadający wyjątkowepoczucie zarówno odpowiedzialności zbiorowej, jak i zbiorowego interesu,można było wyposażyć w takie swobody, jakie u innych narodów trzebabyło ograniczać lub też ściśle uzależniać od warunków. Pewne równieżjest, że przysłowiowy zdrowy rozsądek narodu angielskiego, jego spokój,wiara w siebie i swoich przywódców politycznych, uwarunkowały ową wielkąrolę, jaką odgrywa opinia publiczna w Anglii przy kierowaniu sprawamipaństwowymi. Ponieważ reakcje tej opinii są z natury rzeczy powolne, obserwatorzagraniczny musi zadać sobie pytanie, czy takie podporządkowanie sięopinii publicznej — uznając nawet wagę tego czynnika w ustroju angielskim— nie pozbawia rządów tej szybkości decyzji i działania, która jest koniecznadla żywotnych interesów wielkiego kraju, zwłaszcza gdy kraj ten odgrywanajważniejszą rolę w polityce świata.Wielkie wysiłki, do których Anglia jest zdolna, podejmowane są zazwyczajnieco za późno, co da się łatwo stwierdzić w dziedzinie administracjipublicznej, w polityce i w gospodarce. Należałoby zbadać, czy pomimoswych wspaniałych tradycji, ustrój parlamentarny nie ponosi za to pewnejodpowiedzialności. Wiemy, że parlament nie rządzi Anglią, ale czyż nieprzeszkadza on niekiedy rządzić rządowi?Być może, że powyższe sądy grzeszą pewnymi nieścisłościami. Ale jeśliustroje polityczne, które omówiliśmy, odpowiadają naszkicowanemu obrazowi,to łatwo jest stwierdzić, że nowe państwo portugalskie różni się wyraźnieod wszystkich innych państw. Można by odnaleźć w nim pewnepodobieństwo do innych ustrojów autorytatywnych, lecz nie należy wyciągaćz tego fałszywych wniosków.Struktura filozoficzna naszego systemu nie dopuszcza żadnego pomieszaniapojęć. Koncepcja ograniczania państwa przez moralność i prawow ustroju wewnętrznym, a przez traktaty i układy dobrowolnie uznanew ustroju międzynarodowym; umiar w działalności politycznej; zdrowy i nieagresywnynacjonalizm; podłoże moralne we wszystkich przejawach życiapublicznego i prywatnego; poszanowanie jednostki ludzkiej i jej dążenia dowyższych celów; pobudzanie misji kulturalnej narodu; duch i kierunek wychowawczyw instytucjach publicznych — oto cechy wyróżniające spośródZIMA- 1 998273
dyktatur wojskowych czy partyjnych, nawet przed konstytucją z 1933 r., tędyktaturę, którą chętnie nazwałbym dyktaturą rozsądku lub intelektu. Bainvillew swej książce Les Dictateurs nazwał ją „dyktaturą profesorów", stwierdzając,że dyktatura portugalska jest „najuczciwsza, najmądrzejsza, najbardziejumiarkowana w Europie, będąc jednocześnie jedną z najbardziej stanowczychi konsekwentnych w swym postępowaniu".Fragment przedmowy do książkiRewolucja pokojowa z 1939 r.Kryzys naszych czasówKiedy większość spośród was zaczynała dopiero sylabizować książki szkolne,Europa przechodziła największy kryzys umysłowy ostatnich stuleci. Wydawałosię nawet, że pewne korzystne objawy wskażą drogę uspokojeniapełnym niepewności i niepokoju umysłom z końca XIX i początku naszegostulecia. Mania filozofowania podważyła w umysłach ludzkich uznanieprawd wieczystych i zachwiała wiarę w niezaprzeczalne dogmaty. Aż nagledostrzeżono z przerażeniem, że nic nie zastąpiło tych drogowskazów, którymiludzie kierowali się w życiu.Wyparto się Boga, wiary, sprawiedliwości, moralności w imię sceptycyzmu,pragmatyzmu, epikureizmu, w imię tysiąca mętnych systematów,których pustkę z trudem dało się wypełnić. Ale negacja, indyferentyzmi zwątpienie nie mogą być źródłem czynu, a życie wszak jest czynem.Kiedy wybuchła wielka wojna, zaznaczyła się reakcja w dziedzinie umysłowej,przeprowadzono dokładną rewizję idei i zdano sobie sprawę z istniejącychspustoszeń. Niektóre zasadnicze pojęcia, na których opierała się organizacjapolityczna i społeczna, zostały zachwiane, ale jeszcze nie ostatecznie obalone;pojęcia ojczyzny, własności prywatnej, ludzkości, cnoty i wstydliwości oparłysię tej nowej inwazji. Walka zbrojna, kryzysy ekonomiczne i polityczne, przewrotysocjalne, które zniszczyły Europę i świat cały w niespotykanej dotychczasmierze, nadały nowy charakter zagadnieniom i zrodziły komunizm.Doktryna w swej istocie czysto ekonomiczna — zresztą wypróbowanajuż i nie dająca się dostosować do skomplikowanej gospodarki narodów cywilizowanych— komunizm, dostosowując się do potrzeb walki, obronyi przenikania w masy, przeistoczył się w doktrynę totalistyczną, jak się todzisiaj mówi, w integralny system życia i organizacji społecznej. Przyswoiłsobie wszystkie zboczenia umysłowe, o których mówiliśmy, i jest — niezależnieod pewnych osiągnięć materialnych — syntezą wszystkich buntów274<strong>FRONDA</strong>-13/14
materii przeciw duchowi, barbarzyństwa przeciw cywilizacji. Jest jak gdyby„wielką herezją" naszych czasów.Wiemy, że w naszym ustroju ekonomicznym i społecznym są błędy, nierówności,niesprawiedliwości, kłamstwa i sprzeczności, i że trzeba temu złu zaradzić.I dlatego staramy się pogłębić naszą rewolucję. Ale aby dotrzeć naprawdędo głębi, nie może ona zniszczyć tego, na czym musi się oprzeć; nie możezniszczyć podstawowych zasad, wyrosłych z pracy i cierpienia przeszłych pokoleń;nie może zniszczyć — że się tak wyrażę — wielkiej rzeczywistości życia społecznego.Nie możemy uznać komunizmu, gdyż dąży on do obalenia wszystkiegoi w swej furii niszczycielskiej nie odróżnia błędów od prawdy, zła od dobra,niesprawiedliwości od sprawiedliwości. Nie zważa ani na historię, ani na wiekowedoświadczenia ludzkości, ani na życie umysłowe, ani na najświętsze uczuciarodzinne, ani na cześć i wstydliwość kobiety, ani na istnienie i wielkość narodów— byleby tylko, posługując się fałszywym pojęciem ludzkości,doprowadzić do niewoli i upodlenia człowieka. Nie możemy się zgodzić, abyszkoła portugalska pozostała obojętna w tym wielkim sporze. Byłoby po prostunie do pomyślenia, by uczelnie nasze otwarcie lub skrycie, przez pewne czynylub przez zaniedbanie swych obowiązków, wspomagały wrogów naszej cywilizacji.Posuwając jak najdalej naszą tolerancję wobec różnych doktryn i poglądów,szczerze wyznajemy, że nigdy nie uznamy wolności zwracającej się przeciwnarodowi, przeciw powszechnemu dobru, przeciw rodzinie, przeciwmoralności. Dążymy do tego, by rodzina i szkoła zaszczepiły w duszach, którekształtują, wzniosłe i szlachetne uczucia, znamionujące naszą cywilizację orazgłęboką miłość Ojczyzny, równą miłości tych, którzy na przestrzeni wiekówtworzyli jej wielkość i potęgę.Fragment przemówienia wygłoszonegodo młodzieży portugalskiej 28 stycznia 1934 r.w Teatrze San CarlosIdea portugalskaPniemy się więc śmiało w górę ku odrodzeniu naszego państwa. Jeszcze razuprzytomnijmy sobie jego cel najwyższy.Ani powstanie, ani zjednoczenie Portugalii nie odbyło się w czasachwspółczesnych. Nie ukształtowała ona swego ustroju na wzór tej pogańskieji antyhumanitarnej koncepcji ubóstwienia rasy albo państwa. Portugaliaukonstytuowała się na Półwyspie Iberyjskim w ciągu XII i XIII w. w granicach,które do dziś dnia posiada. Olbrzymie posiadłości w Afryce, w Azji,ZIMA- 1 998275
w Oceanii i w Ameryce zdobyła w XV i XVI w., broniąc przed islamemcywilizację rzymsko-chrześcijańską i szerząc ją w nowo zdobytych koloniach.To zwycięstwo o kapitalnym dla ludzkości znaczeniu odnieśliśmyw okresie, gdy inne państwa europejskie pochłonięte były rozgrywkamidynastycznymi, albo też pogrążone były w schizmach i herezjach, powodującychkrwawe walki religijne.Uniwersalność idei i czynów w rozwoju kultury katolickiej i europejskiejoraz w służbie dla podniesienia moralnego i materialnego ludzkości —oto istota dziejów naszej Ojczyzny. Idea ta przyświecała nam, kiedyśmywznosili wspaniałe szańce kultury zachodniej w Mauretanii, kiedyśmy zaludnialiarchipelagi atlantyckie, kiedyśmy budowali fortece i faktorie nabrzegach Afryki, kiedyśmy torowali drogę porozumienia między narodamii kiedyśmy utworzyli i rozwinęli Brazylię. Ta uniwersalność ducha naszychdziejów przygasała co prawda w pewnych okresach naszej historii, nie zamierałajednak nigdy w duszy narodu i znów zakwitała, jak tylko warunkizewnętrzne jej to umożliwiały.Mimo błędów i chaosu myślowego, który ujawnił się w połowie XIX w,wzniosłe wartości kultury chrześcijańskiej i ogólnego postępu, stanowiąceistotę duszy portugalskiej, rozkwitły wspaniale na obu kontynentach. Potężnyentuzjazm rozpłomienił naszą pracę kolonizatorską, naszą misję cywilizacyjnąi stosunki między naszymi koloniami a metropolią. Wreszcie Dyktatura Narodowa,zwalczając u podstaw wszystkie elementy rozkładu i przywracając równowagęfinansów, która jest niezbędną podstawą dla ogólnej odbudowy,uskrzydliła ducha Portugalczyków, zapewniając nowe możliwości rozwojui chwały naszej Ojczyźnie. Przez swe dekrety, przez Nową Konstytucję, przezAkt Kolonialny, przez Statut Portugalskich Misji Katolickich i przez ReformęAdministracyjną Kolonii manifestuje się wspaniale ciągłość naszej tradycjihistorycznej i naszej misji dziejowej na lądzie i na morzach.Portugalia i jej imperium kolonialne tworzą jednolity organizm polityczny,ukształtowany w świecie na przestrzeni wieków, aby zapewnić niezależność,ekspansję i rozkwit inicjatywy gospodarczej narodowi, który pierwszyodważył się zapuścić na dalekie oceany i na nieznane lądy, aby szukać w bohaterskimwysiłku i ciężkim znoju rozszerzania zbyt ciasnych granic swej Ojczyzny.Dzisiejszym Portugalczykom przypada w udziale zachowaniei wzmocnienie więzów, łączących metropolię z Afryką i ze Wschodem, dziękizachowaniu tradycji, dzięki geniuszowi cywilizatorskiemu naszego narodu,dzięki właściwemu spożytkowaniu bogactw narodowych oraz dzięki harmonijnejwspółpracy naszego przemysłu i rolnictwa.276<strong>FRONDA</strong>-13/14
Czekamy niecierpliwie na otwarcie wystawy kolonialnej, aby unaocznićwszystkim, jaki bezmiar poświęcenia wyobraża nasza epopeja kolonialnai jak bardzo przyczyniła się ona do pokoju, do postępu gospodarczego i dorozwoju cywilizacji. Jakże mało wie się jeszcze o tym naszym gigantycznymwysiłku; jakąż zbrodnią wobec Ojczyzny byłoby nie ujawnienie tego dzieław całej jego okazałości.Dzięki zrządzeniom Opatrzności, Portugalia obejść się może bez wojen,bez najazdów na cudze ziemie, bez sięgania po cudzą własność; znajdujemysię poza rozgrywkami i rywalizacją narodów. Dla spokojnego i zrównoważonegoistnienia w przyjaznych stosunkach z innymi państwami Portugaliawspółczesna musi jedynie ożywić nowym duchem ideały i instytucje przekazanejej przez dziedzictwo wieków.Fragment przemówienia wygłoszonego 28 kwietnia 1934 r.w Pałacu Giełdy w PortoNowe PaństwoDążąc do państwa silnego, nie zamierzamy jednak tworzyć państwa totalistycznego.Państwo, które podporządkowuje idei narodu czy rasy wszystkieelementy, zasady i postulaty w dziedzinie moralności, prawa, polityki czyekonomii, przeistoczyłoby się nieuchronnie w organizację wszechpotężnąi wszechobejmującą, której zostałyby poddane wszystkie przejawy życiaindywidualnego i zbiorowego; państwo takie mogłoby zrodzić absolutyzmgorszy od absolutyzmu poprzedzającego ustroje liberalne. Państwo takiebyłoby w swej istocie pogańskie, sprzeczne z duchem naszej chrześcijańskiejcywilizacji, i doprowadziłoby prędzej czy później do takich rewolucji,jakie obalały dawne ustroje, a nawet mogłoby doprowadzić do nowychwojen religijnych, stokroć gorszych niż dawne.Konstytucja nasza, zatwierdzona przez plebiscyt, odrzuca jako niezgodne zeswoimi zasadami wszystko, co bezpośrednio lub pośrednio wypływa z koncepcjipaństwa totalistycznego. Przede wszystkim określa ona pojęcia moralnościi prawa w celu ustalenia granic suwerenności państwa; nakłada na państwoobowiązek poszanowania przyrodzonych praw jednostki oraz uznania praw rodziny,korporacji i samorządów lokalnych; zapewnia wolność i nienaruszalnośćwiary i praktyk religijnych; przyznaje rodzicom i nauczycielom prawo wychowywaniai nauczania dzieci; zabezpiecza kapitał i własność prywatną oraz zapewniaprawo do pracy w harmonii społecznej; uznaje Kościół z należącymi do niegoorganizacjami i pozostawia mu swobodę działalności duchowej.7.IMA- i 998277
Krótko mówiąc, nacjonalizm portugalski, zgodny z duchem konstytucjii z najświętszymi tradycjami narodowymi, musi wydobyć na jaw i konsekwentnierozwijać te zasady, które wraz z koncepcją państwa narodowegoi autorytatywnego składają się na istotę nowego państwa.Jedną z myśli przewodnich nowej konstytucji jest połączenie postępumaterialnego z odrodzeniem i rozwojem wartości moralnych.W ciągu pierwszych dziesięcioleci naszego wieku panował wszechwładniematerializm, który poddał politykę, administrację, wiedzę, wynalazki,szkoły, życie indywidualne i zbiorowe wszechogarniającej żądzy użyciai korzystania z dóbr doczesnych. Jeżeli nie zdołał unicestwić wpływupojęć tradycyjnie wiążących rozwój jednostki, rodziny i społeczeństwa z waloramimoralnymi i z dążeniem do celów wyższych — to nie dlatego, że niechciał ich zniszczyć albo nie starał się ich zwalczyć, przyznając wartość jedyniesprawom materialnym. Wiemy dobrze z bolesnych doświadczeń, żeów materializm rozpętał uśpione egoizmy, wzniecił pożogę walk bratobójczych,wywołał wstrząsy o niespotykanej dotąd sile, wstrząsy grożącestrąceniem ludzkości w otchłań nowego barbarzyństwa.Nowe państwo, które usiłujemy rozwinąć drogą czujnej i skrupulatnejadministracji kraju oraz drogą przeprowadzania na szeroką skalę zakrojonychrobót publicznych, dąży do uporządkowania finansów i gospodarkinarodowej, aby uzyskać równowagę budżetu i stworzyć lepsze warunki życiawszystkim klasom społecznym. Wykazaliśmy w sposób niezbity, że nawetw dziedzinie materialnej potrafimy osiągnąć znacznie lepsze rezultatyniż ci, którzy rządzili przed nami w myśl haseł czysto materialistycznych.Ale nie należy sądzić, że osiągnięcia te są jedynymi lub najważniejszymi celaminowego państwa. Istnieją jeszcze inne, którym przyznajemy znaczniewiększą wagę, gdyż od nich zależy realizacja wszystkich pozostałych dążeńnaszego państwa. Musimy dojść do właściwego zrozumienia życia ludzkiego,jego obowiązków, uczuć, aspiracji, nieodłącznych od poczucia spójnościnarodowej i związanych z ideą poświęcenia i braterstwa, wyzwalających nasostatecznie spod tyranii filozofii materialistycznej, która musi zginąć podnaporem sił rozpętanych przez nią samą. Prawda, piękno, dobro znajdują sięw życiu duchowym. Posunę się nawet jeszcze dalej: w życiu duchowymznajduje się najwyższa rękojmia ładu politycznego, równowagi społeczneji godnego swej nazwy postępu.Fragment odczytu wygłoszonego w auli Towarzystwa Geograficznegow Lizbonie 26 maja 1934 r. podczas otwarcia I Kongresu Unii Narodowej278<strong>FRONDA</strong> - 13/14
Prawdy wieczysteStaraliśmy się na nowo pokrzepić pewnością wielkich prawd dusze rozdzieranezwątpieniem i przeczeniem — znamionami naszego wieku. Nie czyniliśmyprzedmiotem naszych roztrząsań Boga ani cnoty, ojczyzny ani jej dziejów,władzy ani jej powagi, rodziny ani moralności rodzinnej, ani chwałypłynącej z pracy, ani obowiązku pracy.Gdy wiara nie jest zakłamaniem, staje się ona niewyczerpanym źródłemżycia wewnętrznego; jeżeli jednak jest ona na podobieństwo cnoty daremBoga, to nie rozumiemy, jak można gwałtem ją narzucać, ani też co za korzyśćwyniknąć może z przeciwstawiania się jej działaniu. W ciągu dziejównieraz widziano, jak rząd lub państwo celowo despotyzmem swym siałytrwogę w duszach i niszczyły w nich wszelki zalążek wiary. Zaiste, nie jestto zadanie zaszczytne. Mijają lata, naprawia się szkody, odbudowuje kościoły,odnawia służbę Bożą, ale niepodobna podnieść z upadku cnót już niepraktykowanych ani uniknąć rozpaczliwego spustoszenia, któremu uległświat ducha człowieczego.Pomijając wartość wewnętrzną prawdy religijnej, z indywidualnegoi społecznego punktu widzenia, nie ulega wątpliwości, że odczuwamy potrzebęabsolutu. Nie zamierzamy więc z niczego przypadkowego ani znikomegotworzyć na własną rękę tego, co istnieje poza i ponad nami, ani teżniewłaściwie poruczać państwu władzę ustanawiania kultu religijnego czyokreślania zasad moralności. Wychodząc z tego stanowiska, uważamy, żew dziedzinie moralności władza ma zakreślone ciasne granice. Dzięki temuuniknęliśmy błędnego, a raczej zbrodniczego ubóstwiania państwa, siły, bogactwa,techniki, piękna czy występku.W przeświadczeniu o wadze i konieczności głębszego życia duchowego,nie zamierzając dochodzić przekonań osobistych, obojętności religijnej, czyteż szczerej niewiary, uszanowaliśmy sumienie wierzących i umocniliśmypokój religijny. Nie czynimy Boga przedmiotem roztrząsań!Nie czynimy przedmiotem roztrząsań również ojczyzny, to znaczy naroduw jego całości terytorialnej i moralnej, w pełni jego niepodległości, jegopowołania dziejowego. Innym dana jest ojczyzna potężniejsza, bogatsza,może i piękniejsza. Ale ta jest naszą Ojczyzną, a nigdy jeszcze syn o sercuszlachetnym nie zapragnął być dzieckiem matki obcej. Niechaj filozofowiei historycy snują sobie marzenia o możliwości tworzenia innych skupiskludzkich, czy nawet — mając na względzie korzyści materialne — wymyślająinne kombinacje, których historia nie wytworzyła albo wytworzywszyZIMA- 1 998 279
obaliła. Dla nas, dzisiejszych Portugalczyków, mających za sobą osiem wiekówdziejów, nie ma dziś w zakresie polityki i spraw społecznych nic do rewidowania,nie ma potrzeby otwierania dyskusji na temat obszaru podległegonaszej władzy zwierzchniej i ziem powierzonych naszej pieczy. Jesteśmyzdecydowani odgrodzić się od słabych i wątpiących.Bez obawy budujemy nowy ustrój państwowy na niezniszczalnej podstawienacjonalizmu portugalskiego. Po pierwsze: bo taki nakaz najwyraźniejz dziejów naszych wynika. Po drugie: bo jest to nieoceniony czynnikpostępu i rozwoju społecznego. Po trzecie: bo jesteśmy żywym przykładem,w jaki sposób uczucie patriotyczne swym wpływem na świat służy sprawieludzkości. Powołaniem misjonarskim można by nazwać te ogarniające całyświat dążności narodu portugalskiego, do głębi ludzkie w swym uduchowieniui bezinteresowności. W żadnym razie nie mają one punktów stycznychz dzisiejszym podejrzanym internacjonalizmem, dążącym do znoszenia granic,by kosztem sąsiada własne granice rozszerzać. Nie czynimy ojczyznyprzedmiotem roztrząsaniNie czynimy władzy przedmiotem roztrząsań. Jest ona faktem, jest koniecznością;jeżeli zanika, natychmiast się odradza; gdy ją kto zwalcza, totylko po to, by ją oddać w inne ręce. Stanowi ona prawo i obowiązek: obowiązek,który, nie wykonywany, sam siebie unicestwia, prawo, którego najmocniejszymoparciem jest dobro ogółu. Jest ona również wspaniałym daremOpatrzności, gdyż bez niej nie byłoby możliwe ani życie społeczne, anicywilizacja. Przejście od dzieciństwa do wieku męskiego, od niewiedzy dopoznania, od instynktów do cnoty, od barbarzyństwa do cywilizacji — toowoce nieustannych wysiłków w walce z przyrodzonym bezwładem, touwieńczenie władzy w jej chwale. Organizacja, obrona interesów zbiorowychi uzgadnianie interesów indywidualnych, porządek, pokój, ustalaniecelów, do których osiągnięcia ma dążyć zbiorowość społeczna, przygotowywanieniezbędnych do tego środków, budzenie w społeczeństwie pędu kucoraz to lepszej przyszłości — oto dalsze jej dzieła, dalsze jej owoce.W rodzinie, w szkole, w Kościele, w fabryce, w związkach zawodowych,w koszarach, w państwie — władza nigdy nie istnieje dla siebie samej, leczdla innych; władza to nie tylko dostojeństwo, to ciężar. Jej użyteczność mierzysię tym, co dobrego zarządza i jak wiernie te jej zarządzenia są wykonywane.Ponieważ może się ona mylić, powinno być dozwolone poddawaniejej działalności ocenie, jednak mniej szkody wynika z nieprzyzwalania nakrytykę niż z dopuszczania nieposłuszeństwa. Nie czynimy władzyprzedmiotem roztrząsań!280<strong>FRONDA</strong> B/14
Nie czynimy nim i rodziny. W niej się człowiek rodzi, w niej się wychowujemłode pokolenie, w niej się kształtuje mały światek uczuć, bez któregożyć by było trudno. Gdy się rodzina rozprzęga, to i dom cały się rozpada,ognisko rodzinne gaśnie, rozluźniają się węzły pokrewieństwa i człowiekzostaje w obliczu państwa samotny, nieznany, bez łączności z kimkolwiek,moralnie zubożały więcej niż o połowę; imię nasze ginie, stajemy się numerami,życie społeczne przybiera od razu zupełnie inny charakter.Nieraz w okresie zamętu i rozpasania instynktów zdarzało się, że zanikałoprzywiązanie rodzinne i skromność, upadała władza rodzicielska, nikłoposłuszeństwo dzieci. Ale jedynie w naszych czasach się widzi, że z tego, codotąd uważano za chwilowe zbłąkanie, stworzono teorię, całą naukę, programpostępowania państwa.Natura odzyska swe prawa i społeczeństwo cywilizowane ujrzy raz jeszcze,jak dalece jego moralność, trwałość i spoistość zależą od moralności, trwałościi spoistości zespołu rodzinnego. Rodzina jest ze swej istoty kolebką życia,źródłem bogactw moralnych, bodźcem podniecającym człowieka do wysiłkuw walce o chleb powszedni. Nie czynimy rodziny przedmiotem roztrząsań!Nie czynimy przedmiotem roztrząsań także i pracy: ani prawa do niej,ani jej obowiązku. Prawa do niej — ponieważ podawanie go w wątpliwośćbyłoby równoznaczne ze skazaniem na śmierć głodową tych wszystkich,których jedynym majątkiem są silne ramiona; obowiązku — bo znaczyłobyto tyle, co zezwolenie bogatym żyć z pracy biednych. Pracą zasila się życie,praca stwarza bogactwa narodów, z pracy wynika dobrobyt ludów, więc stanowiona tytuł do czci i chwały. Zachodzą różnice stopnia jej użyteczności,rozmaita bywa jej wartość gospodarcza, ale zawsze jednaka jest jej dostojnośćmoralna.Dzięki Opatrzności praca jest dla nas koniecznością i na szczęście, choćbynas jak najdalej postęp zaprowadził, choćbyśmy jak najwięcej bogactwnagromadzili, zawsze będzie trzeba pracować, chcąc żyć. Inaczej ludzie pomarlibyz nudy w atmosferze występku. Jeżeli mimo tej konieczności, mimotego obowiązku zachodzi taka sytuacja, że jedni skazani są na bezczynność,by inni żyć mogli, znaczy to, żeśmy źle życie nasze zorganizowali, albo żenieznana jest nam tajemnica lepszej organizacji. Sprzeczne to z naturalnymrzeczy porządkiem, by praca w jakichkolwiek okolicznościach przestawałabyć czynnikiem bogacenia się i przeistaczała się w źródło nędzy.Zdarza się niekiedy, że ludzie nie rozumieją, jak zbawiennie praca ujmujew karby ich życie. Burzą się przeciw niej, chcą żyć z nagromadzonychbogactw, wyjadając jak pszczoły plastry zebranego miodu. Tłum opanowanyZIMA- 1 998281
takim szaleństwem mógłby kiedyś ogłosić prawo do próżnowania; byłoby tooddanie się w niewolę głodowi i nędzy. Nie czynimy pracy przedmiotemroztrząsań!W taki oto sposób położyliśmy fundamenty pod główne filary gmachui stworzyliśmy pokój, porządek, jedność portugalską, silne państwo, poszanowaniewładzy, uczciwą administrację; w taki oto sposób sił znów nabrałagospodarka, uczucie patriotyzmu, organizacja korporacyjna, imperium kolonialne.I można w zdumieniu zadać sobie pytanie: jakże to było możliwe?Fragment przemówienia wygłoszonego w Brodze 28 maja 1936 r.w X rocznicę przewrotu wojskowego do 80 tysięcy PortugalczykówANTONIO DE OLIVEIRA SALAZAR
ROZMOWA Z MANUELEM BRACA DE CRUZSaiazar byt antyliberałem i antydemokratą, cenił silną, autorytarnąpolitykę. Jego wizja państwa nie zmierzała przez towcale do absolutyzmu czy totalitaryzmu. Państwo miałosłużyć narodowi, choć bez wątpienia miało to być państwosilnej ręki, silnego autorytetu, nie dzielące się władzą z partiamipolitycznymi. W swym sposobie sprawowania władzykierował się wyłącznie kategorią interesu narodowego.ZIMA-1 998283
Manuel Braga de Cruz (1946) — profesor historii, wykładowca Instytutu Nauk SpołecznychUniwersytetu Lizbońskiego oraz Uniwersytetu Katolickiego w Lizbonie. Autor licznychksiążek i publikacji z historii Portugalii. Mieszka w Lizbonie.— Jakie zadania stawiała sobie Pierwsza Republika? Jakie priorytety obraław swojej polityce?— Pierwsza Republika Portugalska, proklamowana w 1910 r., charakteryzowałasię silną chęcią zmodernizowania społeczeństwa. Państwo portugalskiebyło krajem bardzo katolickim, katolicyzm portugalski był głębokokonserwatywny, samo zaś społeczeństwo było zasadniczo społeczeństwemtypu wiejskiego. Oświeceniowe elity uznały, że ten stan rzeczy trzeba zmienić.Pierwsza Republika była zatem próbą zmodernizowania narodu na siłęi wbrew jego woli. Próba ta zakończyła się porażką, a w konsekwencji wielkiejniestabilności politycznej władzę przejęli wojskowi.— Czy zechciałby Pan opisać charakter rewolucji republikańskiej, która obaliłamonarchię w Portugalii?— Rewolucja republikańska była akcją w większym stopniu skierowanąprzeciwko Kościołowi niż przeciwko monarchii. Pierwsze rozporządzeniawydane przez władzę republikańską były wymierzone właśnie przeciwkoKościołowi; wygnano zakony kościelne, przede wszystkim jezuitów, orazwywłaszczono Kościół. Został on pozbawiony jakiegokolwiek mienia, nawetsamych budynków kościelnych, które przeszły pod nadzór państwowy.W ciągu ośmiu lat większość biskupów została usunięta ze swoich diecezji,zniesione zostały też wszystkie organizacje katolickie.— Co się stało z dobrami kościelnymi?— Ich zarządzaniem zajęły się tzw. związki kultowe, będące świeckimizwiązkami powoływanymi przez państwo, które kierowały sprawami kultuw kościołach. Kiedy biskupi protestowali przeciwko wywłaszczeniu Kościoła,wówczas wielu z nich wydalono z diecezji. Państwo ingerowało w życiew seminariach, wymagało zezwoleń na publikację dokumentów biskupich.Biskupi mieli prosić wcześniej o pozwolenie na rozpowszechnianie listówduszpasterskich. Widać więc, że w okresie Pierwszej Republiki społecznośćkatolicka cierpiała jawne prześladowania. Organizacje katolickie były284<strong>FRONDA</strong>-13/14
otwarcie represjonowane. Alfonso Costa, jeden z najważniejszych premierówPierwszej Republiki, powiedział kiedyś, że jego celem było całkowitezniszczenie religii katolickiej w przeciągu dwóch pokoleń. Władze dążyływięc nie tylko do zlaicyzowania czy sekularyzacji kraju. W czasach PierwszejRepubliki religii katolickiej została wypowiedziana prawdziwa wojna.Wzbudziło to, rzecz jasna, gwałtowną reakcję katolicką. Kościół musiał sięzorganizować, by móc się bronić i wymóc na władzy przywrócenie zniesionejwolności religijnej. Dało to początek rozwojowi partii katolickieji stworzyło Salazarowi szansę dojścia do władzy. Był on jej przywódcą, ideologiem,a także deputowanym z jej ramienia. Warto wspomnieć, że rewolucjęz 1926 r., kończącą rządy Pierwszej Republiki, zorganizowała nie partiakatolicka, lecz wojskowi. Wezwali oni później kilku najważniejszychprzywódców katolickich do objęcia stanowisk w rządzie dyktatury wojskowej.Łatwiej jest nam w tej sytuacji zrozumieć, dlaczego po doświadczeniachPierwszej Republiki, będącej próbą laicyzacji portugalskiego życiapolitycznego, ustrój, który nastąpił po rewolucji 1926 r., stał się reżimemtradycjonalistycznym, konserwatywnym i prokatolickim. Reżimem, któremuwstrętny był z jednej strony jakobiński republikanizm, z drugiej zaś —pogańskie próby absolutyzacji państwa, jak w przypadku nazizmu czyfaszyzmu włoskiego.— Jaki był ideologiczny charakter ówczesnego portugalskiego republikanizmu?Co go inspirowało?— Republikanizm portugalski wywodzi się jeszcze z XIX w. Partia republikańskazostała założona w 1876 r. Była to formacja pozostająca pod silnym wpływemmasonerii, przede wszystkim francuskiej. Światopogląd republikańskimiał charakter antyreligijny, ponieważ masoneria portugalska, zarównow swojej dziewiętnastowiecznej postaci, jak i na początku XX w, była zajadleantyklerykalna i antykatolicka. Zrozumiały jest więc fakt, że główni przywódcypolityczni Pierwszej Republiki byli masonami, których celem była nie tylkozmiana ustroju politycznego, przejście od monarchii do republiki, lecztakże zdetronizowanie Kościoła. Katolicyzm był bowiem bardzo silnie zakorzenionyw społeczeństwie portugalskim, dlatego też do pierwszych działańpodjętych przez rząd republikański należało oddzielenie Kościoła od państwa.Prawo to nie było z początku niekorzystne, nie byłoby takie i później, gdybynie ingerencja państwa w życie kościelne oraz zniesienie swobód religijnych,a także próba zniszczenia Kościoła jako instytucji.ZIMA 1 998285
— Jednakże osłabienie napięcia jakobińskiego ma miejsce jeszcze w czasiePierwszej Republiki.— W latach 1917-18 mieliśmy w Portugalii okres dyktatury Sidónio Paisa,zwany „Nową Republiką". Prezydent republiki chciał wprowadzić ustrój nieparlamentarny, lecz prezydencki. Była to pierwsza w Europie próba wprowadzeniaustroju prezydenckiego, o wiele wcześniejsza niż ta podjęta przezPrimo de Riverę w Hiszpanii. Ta właśnie próba doprowadziła do ponownegonawiązania stosunków między państwem a Kościołem i zaczęła łagodzićtrwający w Portugalii konflikt. Cud w Fatimie zdarzył się właśnie wtedy, gdystarano się rozwiązywać antagonizmy między Kościołem a państwem. Państwoskłaniało się powoli do przywrócenia Kościołowi wolności. Cud zdarzyłsię na krótko przed buntem, któremu przewodził Sidónio Pais.W pierwszym momencie Kościół hierarchiczny przyjął wobec cudu bardzoostrożne stanowisko; dopiero o wiele później, bo w 1932 r., episkopat zezwoliłna kult Matki Boskiej Fatimskiej. Fatima w dużej mierze przyczyniłasię do modernizacji i rozwoju katolicyzmu portugalskiego.— W jaki sposób?— Akcja Katolicka była spadkobierczynią partii katolickiej. Wobec faktu, żew 1932 r. władzę przejął Salazar, który rok później wprowadził nową konstytucjęi rozpoczął zupełnie nowy okres w dziejach Portugalii, katolicy zorganizowanipolitycznie wokół partii katolickiej stracili rację bytu, ponieważ to właśnie jedenz ich głównych liderów sprawował funkcję szefa rządu. Dlatego też partiakatolicka została rozwiązana, a jej członkowie przenieśli się do niezależnej odpartii politycznych Akcji Katolickiej. Ta ostatnia potrzebowała do swego istnieniaprzewodnictwa duchowego, które odnalazła właśnie w Fatimie. Fatima dałasiłę społecznemu ruchowi katolickiemu, przyczyniła się w decydującym stopniudo reorganizacji Kościoła w Portugalii oraz do umocnienia „siły życiowej"portugalskich katolików. Fatima stała się stolicą katolicyzmu portugalskiego —to właśnie tam zaczęli gromadzić się biskupi. Stamtąd wysyłają orędzia do luduportugalskiego, tam też koncentruje się życie religijne narodu. Dlatego też rola,jaką odgrywa Fatima w odnowieniu życia i działalności Kościoła katolickiegow Portugalii początku lat 30., jest ogromna.— Czy po latach antyklerykalnych prześladowań Salazar próbował stworzyćKościołowi jakąś uprzywilejowaną pozycję w państwie?286<strong>FRONDA</strong>-13/14
— To, że Salazar był katolikiem, nie znaczy wcale, że ulegał jednocześnie pokusomklerykalnym. Był on raczej zwolennikiem gallikanizmu niż ultramontanizmu.Jeśli tak można powiedzieć, miał raczej nacjonalistyczną wizjęKościoła. Jako premier, Salazar, przedkładał interes państwa nad interesyKościoła. Dlatego też zainicjował słynne negocjacje w sprawie konkordatuz 1940 r. Konkordat ten ustanawiał rozdział Kościoła od państwa, był rodzajemporozumienia o wzajemnej współpracy, ale z jednoczesnym zachowaniemautonomii obu stron. Salazar nigdy by nie dopuścił do przekształceniaPortugalii w swego rodzaju państwo wyznaniowe; zawsze sprzeciwiał siękażdemu działaniu, które mogłoby zmierzać w tym kierunku. Jedyną rzeczą,na którą zezwolił, było oficjalne przyznanie, że społeczeństwo portugalskiejest w większości katolickie. Państwo jako takie trzymało się republikańskichtradycji neutralizmu i separatyzmu religijnego.— Czy pojawiały się jakieś znaczące konflikty reżimu z Kościołem?— Salazar cieszył się przez pierwsze lata reżimu poparciem licznych rzesz katolików,lecz później, a przede wszystkim po drugiej wojnie światowej, w miaręewolucji społeczeństwa portugalskiego, pojawiły się napięcia między niektórymikręgami katolickimi a reżimem. Szczególną ostrością cechował się konflikt,który wybuchł między Salazarem a biskupem Porto, drugiego co do wielkościmiasta Portugalii. Otóż w 1958 r., kiedy w kraju rosło wewnętrzne niezadowolenie,spowodowane brakiem swobód i udziału społeczeństwa w życiu politycznym,biskup Porto wystosował do Salazara słynny list otwarty, w którym wzywałgo do wyrażenia zgody na polityczne organizowanie się katolików oraz ichudział w wolnych wyborach. Salazarowi bardzo się nie spodobała postawa biskupaoraz fakt, że swą odezwę ogłosił on publicznie. Biskup został zmuszonydo opuszczenia kraju na dziesięć lat; wrócił dopiero po dymisji Salazara. Tenniezwykle silny konflikt obiegł cały świat katolicki; wielu katolików stanęło postronie biskupa, nie brakowało jednakże tych, którzy poparli wówczas premiera.Wydarzenie to podzieliło społeczność katolicką i sprawiło, że pod koniec istnieniareżimu opuściło Salazara wielu wcześniejszych sympatyków.— Międzynarodowa propaganda lewicowo-liberalna umieszcza Salazaraw tradycji politycznej faszyzmu. Czy godzi się Pan z tą definicją?— Nie był on oczywiście faszystą jak Mussolini, a już z całą pewnością niebył nazistą jak Hitler. Był przywódcą konserwatywnym, opierającym swojeZIMA- 1998287
działania na katolickiej doktrynie społecznej. Można powiedzieć, że do czasudrugiej wojny światowej cieszył się zdecydowanym poparciem większości wiejskiegoi konserwatywnego społeczeństwa portugalskiego. Problem pojawił siędopiero po drugiej wojnie światowej, kiedy to potrzeba rozwoju przemysłowegooraz modernizacji społeczeństwa zderzyła się z ustrojem tak tradycjonalistycznym,konserwatywnym i autorytarnym, jak ten stworzony przez Salazara.— Czy w tamtym czasie istniały w Portugalii organizacje narodowo - radykalne?Jaki był stosunek do nich Salazara?— W latach 30. istnieli w Portugalii sympatycy nazizmu. Sympatia ta była oczywiścierozproszona i nie miała szans na zorganizowanie się, a jednak działałruch polityczny zwany narodowym syndykalizmem, który dwukrotnie podjąłpróbę przeprowadzenia zamachu stanu. Salazar zareagował z wielką stanowczością,rozwiązując tę organizację. Co więcej, udało mu się wcielić do swojego reżimudużą część owych narodowych syndykalistów i powierzyć im zadanie tworzeniastruktur korporacyjnych. Ruchowi temu przewodniczył Rolao Preto. Byłon człowiekiem pozostającym zawsze w opozycji. Z pewnością nie był nazistą,gdyż jednocześnie sympatyzował z monarchią i konserwatyzmem. Należał raczejdo ludzi zafascynowanych samą otoczką i symboliką nazistowską; pragnąłuzupełnić reżim większą dawką charyzmy. Przewodniczył także ruchowi błękitnychkoszul, który chciał przekształcić w swego rodzaju milicję. Nie można jednakpowiedzieć, żeby był on nazistą w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Pretobył zwolennikiem tego, co nazywamy skrajną prawicą, nie zaś prawicąkonserwatywną, której przewodniczył Salazar.— Czy może Pan wymienić wzorce ideowe Salazara?— Ideologiczni mentorzy Salazara to przede wszystkim wielcy katoliccymyśliciele społeczni końca XIX i początku XX w., założyciele katolickiego ruchuspołecznego we Francji oraz członkowie Włoskiej Partii Ludowej. Niewywodzi się on z prowidencjalistycznego ultramontanizmu, a już z całą pewnościąnie jest spadkobiercą romantycznej niemieckiej tradycji politycznej —jego myśl nie nosi śladów tego typu ideologii. Drugim prądem ideologicznym,który wywarł duży wpływ na Salazara, była brytyjska myśl konserwatywna.Salazar odczuwał wielką sympatię do konserwatyzmu brytyjskiego,nie tylko dlatego, że współpracował ściśle z angielskim imperium kolonialnymi że ze strategicznego punktu widzenia interesy Portugalii i Anglii wy-288<strong>FRONDA</strong>13/14
magały wzajemnego zbliżenia. Salazar pozostawał pod wpływem pedagogiiangielskiej. Sam był za młodu wykładowcą w szkole wyznającej owe angielskiezasady. Trzecim czynnikiem, który wycisnął swoje piętno na światopoglądzieSalazara, była również głęboko konserwatywna i silnie zakorzenionaw katolicyzmie szkoła socjologiczna Frederica Depleta. Salazar cenił równieżmyśl Toqueville'a, którego często cytował w młodości.— Jak polityka salazarowska, odwołująca się wszak do społecznej nauki Kościoła,była wówczas odbierana przez świat katolicki?— Nie ulega wątpliwości, że Salazar cieszył się szacunkiem w świecie katolickim.Był uważany za człowieka dużego autorytetu przez papieży Piusa XIi Piusa XII. Mimo iż w młodości był chrześcijańskim demokratą, lideremi deputowanym z ramienia partii katolickiej, w późniejszym okresie wyrzekłsię swojej chadeckiej przeszłości, wybierając czysty autorytaryzm.— Jak można scharakteryzować oblicze ideowe Salazara?— Salazar był przede wszystkim nacjonalistą, człowiekiem przedkładającyminteres narodowy i narodową suwerenność ponad wszystkie inne interesypolityczne. Dlatego żywił szczególną niechęć do wszystkiego, co mogłobypodzielić naród. Doświadczenia demokracji Pierwszej Republiki, która zresztąbyła mało demokratyczna, okazały się szczególnie negatywne, ponieważpodzieliły społeczeństwo. Salazar był antyliberałem i antydemokratą,cenił silną, autorytarną politykę. Jego wizja państwa nie zmierzała przez towcale do absolutyzmu czy totalitaryzmu. Państwo miało służyć narodowi,choć bez wątpienia miało to być państwo silnej ręki, silnego autorytetu, niedzielące się władzą z partiami politycznymi. W swym sposobie sprawowaniawładzy kierował się wyłącznie kategorią interesu narodowego. Jednymz przejawów tej polityki była wola utrzymania ogromnej spuścizny kolonialnejPortugalii. Nie przejawiał on jednak żadnych zapędów do dalszej ekspansji.Salazar nie był, w przeciwieństwie do Mussoliniego czy Hitlera, ekspansjonistą.Głównym celem jego starań było utrzymywanie i integrowaniehistorycznego dziedzictwa przeszłości. Z tego też względu był człowiekiemsilnie związanym emocjonalnie z tradycją, historią narodu.— Czy wola zachowania kolonii tłumaczyła się jakimiś racjami strategicznymi,innymi niż tylko sentyment dyktatora?ZI M A - 1 9 9 8289
— Wrogość Salazara do komunizmu była znana. Zgodnie ze swoją strategicznąwizją świata uważał, że szukanie porozumienia między krajami niezależnymia komunizmem byłoby fatalne w skutkach. Tłumaczy to nieugiętość,z jaką odmawiał zgody na dekolonizację terytoriów zamorskich. Byłprzekonany, że w razie wojny światowej to właśnie posiadłości zamorskieodgrywałyby, ze strategicznego punktu widzenia, decydującą rolę w potwierdzeniupozycji Portugalii w świecie. Uważam, że Salazar stanął w obroniedziedzictwa kolonialnego Portugalii, gdyż wymagał tego tak rozumianyprzez niego interes narodowy.— Jaką formę ustroju społecznego próbowała stworzyć Portugalia w tamtymczasie?— Salazar był korporacjonistą wychowanym na społecznej doktrynie Kościoła.Nie planował stworzenia korporacjonizmu państwowego, myślał raczejo związkowym, jednakże faktycznie reżim ewoluował w stronę korporacjonizmumieszanego. Dyktator był na przykład bardzo zaangażowanyw sprawy socjalne, wprowadził i wzmocnił mechanizmy opieki społecznej,walczył z bezrobociem, stworzył system ubezpieczeń chorobowych itp. Społeczeństwoobywatelskie było słabe, dlatego państwo musiało przejąć nasiebie funkcję tworzenia ustroju korporacyjnego. Oznaczało to między innymi,że wolność organizacji związkowych oraz swoboda stowarzyszania sięzostały w praktyce zniesione.— Ale to chyba nie demokracja i liberałowie byli obiektem największej wrogościSalazara?— To komunizm był głównym wrogiem politycznym Salazara. Nie tylko tenwewnętrzny, portugalski, reprezentowany przez Portugalską Partię Komunistyczną,aktywną w latach 30. i pozostającą pod silnym wpływem komunizmuhiszpańskiego, ale także komunizm międzynarodowy. Najzagorzalszym przeciwnikiempolityki kolonialnej Salazara był z pewnością właśnie międzynarodowyruch komunistyczny, reprezentujący strategiczne interesy Moskwy i całegobloku wschodniego. Mimo że Salazar nie był demokratą, udało mu sięnawiązać w czasie zimnej wojny, w latach 50. i 60., współpracę z państwamidemokratycznymi w celu osłabienia, czy też zaszkodzenia strategicznym interesomkomunistycznym, zarówno wewnątrz kraju, jak i poza nim. Podczasdrugiej wojny światowej salazarowska Portugalia przyjęła, bardzo dla niej ko-290<strong>FRONDA</strong>- 13/14
zystną, stanowczą postawę neutralności. Dzięki bardzo zręcznej dyplomacjii utrzymywaniu równowagi w stosunkach zarówno z aliantami, jak i z państwamiosi, Salazarowi udało się zachować Portugalię z dala od wojny. Mimotego, w jej końcowej fazie, kiedy losy były już przesądzone i szala zwycięstwazaczęła się przechylać na korzyść aliantów, Salazar zdecydował się na udzielenieim dodatkowej pomocy, jaką było udostępnienie angielskiej i amerykańskiejmarynarce wojennej baz na Azorach. Później Salazarowi bardzo zależałona przynależności do Sojuszu Północnoatlantyckiego. W przeciwieństwie doHiszpanii, Portugalia przystąpiła do Paktu zaraz po wojnie, jako jedno z pierwszychpaństw, jako członek—założyciel. Jej natychmiastowe przyjęcie do NATOwynikało z jej ważnego położenia strategicznego. Portugalii udało się równieżpozostać w ścisłym związku z krajami zachodnimi. Sytuacja zmieniła się dopierow końcu lat 50., kiedy zaczęła powstawać Wspólnota Europejska. Salazar zacząłwówczas odczuwać trudności z utrzymaniem stosunków z EuropejskąWspólnotą Gospodarczą, dlatego też sprzymierzył się z Anglią oraz innymi krajamiEFTA w celu zachowania korzystnych międzynarodowych stosunkówgospodarczych bez jednoczesnego narażenia na szwank nacjonalistycznej filozofiireżimu, wrogiej przecież jakiejkolwiek ponadnarodowej władzy zwierzchniej.Uparcie starał się też utrzymać portugalskie terytoria zamorskie. Były todwa podstawowe powody, dla których Portugalia nie mogła przystąpić do EuropejskiejWspólnoty Gospodarczej. To spowodowało zresztą upadek reżimusalazarowskiego, ponieważ społeczeństwo portugalskie przeżywało głęboką fascynacjęEuropą. Wystarczy tylko wspomnieć, że prawie milion Portugalczykówwyemigrowało z kraju, udając się do Europy Zachodniej w poszukiwaniupracy. Jednoczesne wysiłki władzy w celu utrzymania kolonii spełzły na niczym;nadwyżki ludności kierowały się do Europy, a nie do Angoli czy Mozambiku,czego tak bardzo pragnął Salazar i jego rząd.— Mit krwiożerczego Salazara wydaje się niezwykle pożyteczny dla integracjiświadomości politycznej lewicy portugalskiej...— Po wybuchu rewolucji 1974 r. postać Salazara została poddana ostrej krytyce,w pewnym sensie wyklęta. Po prostu legitymizacja ustroju demokratycznegomusiała się dokonać kosztem krytyki i oskarżeń pod adresem Salazara. Sądzęnawet, że jeszcze dziś, kiedy demokracja jest w pełni ustabilizowanai sformalizowana, trudno jest nam zrozumieć salazaryzm. Dzieje się tak, ponieważpo rewolucji w przestrzeni opinii publicznej zaczęły dominować radykalnepoglądy, tezy partii komunistycznej oraz tezy tzw. unitarnego antyfaszyzmuZ [ M A • 1 9 9 8291
socjalistów i komunistów. To właśnie one wpłynęły i nadal wpływają na postrzeganiepoprzedniego reżimu, który, jak już wcześniej wspomniałem, nie był faszystowski,lecz głęboko tradycjonalistyczny, konserwatywny i nacjonalistyczny.Nie był to ustrój mobilizacji politycznej. Salazar nie chciał, by obywatele braliudział w polityce; ta miała być sprawowana przez rząd, a przede wszystkimprzez samego Salazara. Stosowane przez niego represje były wybiórcze, nie niepokoiłon tych, którzy nie mieszali się do polityki. Ograniczał się do zwalczaniaaktywnych przeciwników, szczególnie — chcących zmieniać konstytucję.W praktyce dotyczyło to radykałów lewicowych.— Utrzymuje się opinia, że ostateczny upadek reżimu związany był z porażkąopcji afrykańskiej, w którą Salazar zaangażował cały swój autorytet i energię?— W pewnym sensie tak. Wydarzenia 25 kwietnia 1974 r., czyli „rewolucja goździków",są konsekwencją nie tylko wojny w koloniach, lecz także potęgującejsię niemożności pogodzenia opcji afrykańskiej z opcją europejską. Reżim miałcoraz większe problemy z przystosowaniem się do zmieniającej się sytuacjiw Europie, której rządy wywierały silny nacisk zarówno na społeczeństwoportugalskie, jak i na Salazara. Szczególnie silne naciski wywierali na niegoAmerykanie, głównie za kadencji Kennedy'ego, oraz Anglicy i Niemcy. Naciskite miały skłonić Salazara do przeprowadzenia kontrolowanej dekolonizacji. Onjednak nie wyraził na to zgody, wybrał drogę skazującą go na izolację, bowiemobrona tej strategii zdecydowanie wykluczała poparcie ze strony państw zachodnich.W rezultacie reżim stawiający sobie za główny cel integrację afrykańskązostał zastąpiony po „rewolucji goździków" ustrojem dążącym do integracji europejskiej.Sądzę nawet, że właśnie ten drugi wymiar jest najważniejszą cechąprzemian dokonanych w ówczesnej Portugalii. Nie było to jedynie wkroczeniena drogę demokracji. Było to przejście do zupełnie innej przestrzeni światowej,krótko mówiąc — powrót z Afryki do Europy.— Dziękujemy za rozmowę.Rozmawiali: NELSON PEREIRA i RAFAŁ SMOCZYŃSKILizbona, czerwiec 1998Tłumaczyła: AGATA ADAMSKA
Badania opinii publicznej wskazują, że Portugalczycy sąpodzieleni w ocenie dyktatora. Jest niemal tyle samo jegozwolenników, co przeciwników.ROZMOWA Z JAIME NOGUEIRA PINTOProfesor Jaime Nogueira Pinto (1946) — historyk portugalski, wykładowcaInstytutu Nauk Społecznych i Politycznych Politechniki Lizbońskiej, autor wielu książek,między innymi A direita e as direitas. 0 fim do estado novo, E' as origens do25 deabril. założyciel i redaktor naczelny czasopism Politica i Futuro Presente. Publikowałmiędzy innymi w Wall Street Journal, Diirio de Noticias i Semanano. Mieszkaw Lizbonie.— Wśród wielu historyków panuje przekonanie, że nie można zrozumieć fenomenudyktatury Salazara w Portugalii bez wcześniejszego przeanalizowaniakryzysu demokracji portugalskiej. Salazar był bowiem reakcją na chaosZIMA-1 998 293
Pierwszej Republiki. Czy zgadza się Pan z tą opinią?— W 1910 r. Portugalia została ogłoszona republiką. Twórcy i władcy PierwszejRepubliki byli inspirowani ideologią jakobińską, rewolucyjną, nie kryliniechęci do religii katolickiej. Republika trwała szesnaście lat i zapisała sięna kartach naszej historii jako okres silnych prześladowań Kościoła, zgromadzeńzakonnych i zwyczajnych wiernych. W kraju tak głęboko religijnym,jakim była Portugalia, spowodowało to wśród wielu zwykłych ludzi bardzożywą nienawiść do ustroju demokratycznego, utożsamianego z Republiką.Nieufność wobec tego ustroju odczuwała także inna bardzo ważna grupaspołeczna — siły zbrojne. Republika zraziła do siebie armię zawodową,próbując stworzyć, niezależnie od gwardii republikańskiej, lojalny rodzajoddziałów pretoriańskich. Wywołało to bardzo silną wrogość w środowiskuwojskowym. Po trzecie: Republika, a ściślej reżim republikański, sprowadzałasię w istocie do monopolu jednej partii, partii demokratycznej, którawygrywała praktycznie wszystkie wybory. Kraj cierpiał z powodu wielkiejniestabilności politycznej, rządy upadały w wyniku wewnętrznych rozłamów,wiele gabinetów zostało obalonych przez wojskowe pucze. Żadenz nich nie przetrwał dłużej niż osiem miesięcy, co jeszcze bardziej potęgowałoogólne niezadowolenie.— W takich warunkach na scenę polityczną wkracza Antonio de Olnreira Salazar?— Tak. Kiedy 28 maja 1926 r. władzę znowu przejęli wojskowi, nie natknęli sięna żaden opór. Kraj przeżywał ostry kryzys. Salazar był wtedy profesorem uniwersyteckim,miał katolicką i konserwatywną formację. Źródłem jego ideologiibyła społeczna doktryna Kościoła; inspirowała go też myśl polityczna chrześcijańskiejdemokracji, która jednakże nie miała nic wspólnego ze współczesnąchadecją. Była to demokracja chrześcijańska w organicznym, tradycjonalnymi autorytarnym wymiarze. Salazar czerpał również wiedzę z lektur dzieł nacjonalistów,zarówno francuskich — w rodzaju Action Francaise — jak i portugalskich.Był wybitnym ekspertem w sprawach finansowych, miał tytuł profesorafinansów publicznych i był uważany za wielki autorytet w tej dziedzinie. Dlategoteż, jako że wielkim problemem państwa były wówczas kwestie finansowe,a mianowicie ogromny deficyt budżetowy, został on poproszony o objęcie urzęduministra finansów. Istotnie, Salazarowi udało się — i to w stosunkowo krótkimczasie, bo w ciągu dwóch lat — uzdrowić finanse państwa. Zyskał dzięki temuduży szacunek i w pewnym sensie stał się centralną postacią294<strong>FRONDA</strong>-13/14
w portugalskim życiu politycznym w okresie dyktatury wojskowej. Od tamtejpory było mu stosunkowo łatwo promować własny program.— Jednakże Salazar nie zadowolił się zwykłą funkcją ministra finansów.— Oczywiście. Zaczyna przedstawiać własne poglądy na to, jaki powinien byćrząd i nowy system polityczny Portugalii. Pozwala mu to uzyskać w 1932 r.stanowisko premiera, a następnie w 1933 r. przeforsować nową konstytucjęoraz stworzyć podstawy „Nowego Państwa" (Estado Novó).— Lata 20. i 30. w Europie to czas ujawniania się licznych ruchów kwestionującychsystem parlamentarny i budujących alternatywne rozwiązania ustrojowe.— Musimy wziąć pod uwagę wydarzenia, które miały miejsce w Europiew 1933 r., oraz rewolucję komunistyczną z 1917 r. Europa odczuwała silnystrach przed komunizmem. Właśnie ten silny lęk tłumaczy w pewnym stopniułatwość, z jaką udało się Mussoliniemu przejąć władzę we Włoszechi przekształcić je później w państwo faszystowskie. Jest to także jedna z przyczynprzejęcia przez Hitlera władzy w Niemczech w 1933 r. W Europie,szczególnie południowej i środkowej, działały ruchy krytykujące systemdemokratyczno-parlamentarny. Demokracja parlamentarna w Anglii, weFrancji i krajach nordyckich także przechodziła wyraźny kryzys. Dlategoreprezentowany przez salazaryzm ruch autorytarnego nacjonalizmu, czylisystem zainspirowany społeczną doktryną Kościoła i korporacjonizmem, byłzgodny z ówczesnym duchem dziejów. W 1933 r. Salazar przedstawił wizjępaństwa autorytarnego i korporacyjnego jako alternatywę dla demokracjiparlamentarnej. Rządy demokratów otwarcie lekceważyły rolę Kościoła, niebyły też w stanie przywrócić stabilizacji, której brak doprowadził Portugaliędo bardzo poważnych problemów.— Czym kierowała się dyktatura Salazara w polityce międzynarodowej?— Profesor Salazar za podstawowe zagrożenie dla Portugalii i całej cywilizacjieuropejskiej uważał komunizm. W dużym stopniu swą politykę prowadził tak,aby to zagrożenie zmniejszyć. Na przykład podczas wojny domowej w Hiszpaniibez niedomówień wspierał generała Franco i nacjonalistów. ZamierzeniemSalazara było oddalenie niebezpieczeństwa zwycięstwa komunistów w Hiszpanii.Republika hiszpańska znajdowała się od 1936 r. praktycznie w rękachZIMA-1998295
sowieckich, była całkowicie zależna od ich pomocy. W czasie drugiej wojnyświatowej Salazarowi udało się zachować neutralność Portugalii, mimo że od1943 r. wspierał aliantów, udostępniając im bazy wojskowe na Azorach.— Izolacjonizm reżimów iberyjskich był selektywny, nie dotyczył wszak militarnychsojuszów międzynarodowych.— Prawdą jest natomiast, że reżimy te zostały w czasie zimnej wojny uznaneprzez kraje Wielkich Demokracji. Portugalia z powodu swego wejścia doNATO, którego była członkiem-założycielem, Hiszpania zaś przez utrzymywaniedwustronnych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. Jak widać,w ramach zimnej wojny reżimy Półwyspu Iberyjskiego zostały w pewiensposób zintegrowane z Zachodem, co sprawiło, że nie spotykały się z wielkąwrogością z zewnątrz.— Dlaczego zatem we współczesnej Portugalii postać Salzara kreśli się niemalwyłącznie w ciemnych barwach?— Badania opinii publicznej wskazują, że Portugalczycy są podzieleni w oceniedyktatora. Jest niemal tyle samo jego zwolenników, co przeciwników.Wielu ludzi dzisiaj sądzi, że Salazar mógł po wojnie przeprowadzićdemokratyzację reżimu. Gdyby on sam wyraził taką chęć, wówczas nie miałbytrudności w uzyskaniu poparcia i wygraniu wyborów. A jednak postanowiłutrzymać reżim, który w 1945 r. z punktu widzenia Wielkich Demokracji byłegzotycznym przeżytkiem. Cóż bowiem widzimy w Europie po 1945 r.?Z jednej strony mamy Europę Wschodnią, zdominowaną przez komunizm,z drugiej — resztę Europy, którą stanowią republiki demokratyczne. Jedynereżimy państwowe, wymykające się temu podziałowi, to reżim generałaFranco w Hiszpanii oraz reżim Salazara w Portugalii. Będą one trwać praktycznieponad trzydzieści lat. Reżim Salazara utrzyma się do 1974 r., Francozaś do 1975.— Zdaje się, że niechęć do Salazara ma źródła w micie, który wykracza pozaPortugalię. Wymienia się go przecież jednym tchem z najbardziej ponurymityranami XX w. Dlaczego?— To część potężnej propagandy międzynarodowej lewicy, zresztą już dosyćstarej. Komuniści, jak i w ogóle lewica, nigdy nie przebaczyli Salazarowi fak-296<strong>FRONDA</strong>- 13/14
tu, że to właśnie pomoc portugalska była w 1936 r. rozstrzygająca dla umocnieniapozycji generała Franco na początku wojny domowej w Hiszpanii. Salazarbył istotnie podstawową przeszkodą dla dominacji komunistycznej naPółwyspie Iberyjskim w 1936 r. oraz w trakcie wojny domowej w Hiszpanii,jak też jednym z najbardziej zagorzałych wrogów komunizmu i lewicy międzynarodowej.Być może jednak nie potrafił, w miarę upływu czasu, przystosowaćswojego reżimu do zmieniającej się sytuacji. Estado Novo istniałotylko dzięki Salazarowi, jego osobistemu prestiżowi. Był on popieranyprzede wszystkim przez klasę średnią i ludność zamieszkałą na prowincji.Przez starsze pokolenia postrzegany był jako człowiek, który uzdrowiłfinanse, zaprowadził porządek, stanął w obronie Kościoła katolickiego,utrzymał Portugalię z dala od drugiej wojny światowej i który bronił terytoriówzamorskich. Cieszył się też dużym autorytetem wśród średniego pokolenia,ludzi powyżej czterdziestego roku życia, jednakże z czasem, już w latach60., jego autorytet zaczął maleć. Sądzę, że wybuch wojny w Afrycez jednej strony nadwerężył zdolności, władzę i prestiż Salazara, z drugiejstrony naraził go na wrogość na arenie międzynarodowej. Reżim Salazara,jak wszystkie reżimy silnie spersonifikowane, miał wielkie trudności z przetrwaniempo odejściu swojego twórcy i to było główną przyczyną upadkuEstado Novo.— Czy Salazar nie myślał w kategoriach sukcesji, nie przygotowywał swojego następcy,chociażby w tym zakresie, jak to próbował robić generał Franco?— Salazar — co pewnie Panów zdziwi — był człowiekiem samotnymi w pewnym stopniu wyizolowanym. Fakt, że sprawował władzę zawszesam, spowodował, że nie dopuścił on swoich następców do przejęcia własnegoetosu. W samym reżimie było wiele postaci, które mogłyby objąć sukcesję:dr Marcelo Caetano, Adriano Moreira czy Franco Nogueira. Byli to ludzieznani i szanowani w Portugalii, jednakże reżimowi bardzo trudno byłoznaleźć odpowiednią drogę sukcesji. Być może Salazar miał trudność w wyznaczeniuswego następcy. Osobiście jestem jednak przekonany, że nigdynie myślał o sukcesji władzy. Musimy starać się go zrozumieć z punktu widzeniajego postawy filozoficznej. Salazar był katolikiem, zwolennikiem augustianizmu,o dość pesymistycznej wizji natury ludzkiej. Sądzę więc, żemyślał, iż uda mu się na bieżąco zapobiegać chaosowi, lecz w momencieodejścia kontynuacja tego dzieła nie miała dla niego większego znaczenia.Myślę, że jest to najpoważniejszy zarzut, jaki można wnieść pod adresemZIMA- 1 998297
systemu, który w istocie nie miał większych szans na zachowanie ciągłości.W 1974 czy w 1978 r. kontynuowanie reżimu autorytarnego, nawet na skrajuEuropy, bez wsparcia partii politycznych, bez wpływów w środkach opiniipublicznej, było praktycznie niemożliwe.— Innym czynnikiem specyficznie portugalskim, który osłabiał dyktaturę,była kwestia licznych kolonii portugalskich.— To jest niezwykle ważne. Począwszy od 1954, szczególnie zaś od 1961 r.,pojawia się kwestia terytoriów zamorskich, to znaczy kwestia posiadłościówczesnego imperium portugalskiego. Fala dekolonizacyjna, zapoczątkowanaprzez Organizację Narodów Zjednoczonych i popierana zarówno przezZwiązek Sowiecki, jak i Stany Zjednoczone, z wielką mocą zalała Portugalię,wzbudzając wrogość potężnych ośrodków międzynarodowych w stosunkudo naszego kraju i do reżimu Salazara. Uważanie kolonii za integralnączęść terytorium portugalskiego należało do tradycji Portugalii, nawetw czasie reżimu republikańskiego. Opozycja zacznie jednak coraz bardziejodchodzić od tego stanowiska, zrozumiawszy, że był to najsłabszy punktustroju portugalskiego. Z tego właśnie powodu opozycja lewicowa staniesię zażartym wrogiem salazarowskiej polityki kolonialnej.— Czy zgadza się Pan z tezą, że nie istniała inna alternatywa dla ustroju politycznegoPortugalii w tamtej sytuacji? Z jednej strony mamy do czynieniaz silnie związanym z masonerią socjalizmem, z drugiej strony jest blok komunistycznysterowany przez Moskwę. Kolejna sprawa to absurdalność stawianiadyktatury Salzara w jednym rzędzie z nazistowskimi Niemcami czynawet faszystowskimi Włochami.— W porównaniu z wyżej wymienionymi reżimami Portugalia była niespotykaniełagodną dyktaturą. Jeśli zestawilibyśmy Estado Novo pod kątem represjiz innym reżimem tego samego typu, lub choćby z reżimem komunistycznympanującym w Europie Wschodniej, zauważylibyśmy, że liczby są zupełnie niewspółmierne.Nigdy nie zdarzyło się, by jakiegoś opozycjonistę zabito. Do czasówwojny władza działała jeszcze z niejaką surowością, nie można tego jednakporównać z pozostałymi reżimami. Jednocześnie reżim Salazara stworzyłkorzystne warunki dla rozwoju ekonomicznego. Jeśli dokonalibyśmy porównaniakrzywd poniesionych przez społeczeństwo portugalskie, to koszty dekolonizacjisą znacznie wyższe niż straty poniesione w czasie wojny w Afryce czy298<strong>FRONDA</strong>-13/14
jakiekolwiek inne straty, które miały miejsce w trakcie trwania reżimu salazarowkiego.Jeśli do rachunku krzywd dorzucimy jeszcze stan ekonomiczny państwa,to trzeba z całą mocą stwierdzić, że gospodarka portugalska dopiero teraz,po ponad dwudziestu latach, podnosi się z gruzów i zniszczeń zadanych jejprzez partię komunistyczną. W 1975 r., po upadku reżimu Salzara, bez żadnegoporozumienia ze społeczeństwem komunistyczny rząd Vasco Goncalvesaprzeprowadził nacjonalizację praktycznie wszystkich ważniejszych sektorówgospodarki. W 1975 r., a więc zaledwie dziesięć lat przed początkiem rozkładukomunizmu w Związku Sowieckim, Portugalia poszła całkowicie pod prąd tychprzemian. Straty dla gospodarki i dla społeczeństwa portugalskiego z powodunacjonalizacji z 1975 r., jak też straty, jakie poniosły kraje Afryki mówiące językiemportugalskim (w Angoli czy Mozambiku od razu wybuchły wojny domowe,które z różnym natężeniem trwają do dziś), a więc straty wynikłe z dekolonizacji,były rzeczywiście ogromne.— Zaraz po upadku reżimu w polityce portugalskiej zabrakło przedstawicielimyśli konserwatywnej — niemal od razu nad życiem publicznym zapanowałysiły lewicy, nierzadko radykalnej. Jak do tego doszło?— Skończyło się na tym, że prawica, popierająca reżim lub identyfikowanaz nim, została przez rewolucję 1974 r. praktycznie wyeliminowana z życiapublicznego. Po 25 kwietnia 1974 r. partie prawicowe zostały pozbawioneprawa działalności politycznej. Prawo to przywrócono dopiero 25 listopada1975 r. Jednak po tym wydarzeniu siły prawicowe nigdy nie odegrały już poważnejroli w polityce portugalskiej. Swoją działalność prowadziła natomiastpartia komunistyczna, niezbyt liczna, lecz posiadająca najlepszą strukturęorganizacyjną i popierana przez Międzynarodówkę Komunistyczną, ZwiązekSowiecki i wszystkie kraje bloku wschodniego. Miała ona zatem większąmożliwość działania niż inne partie. Partia socjalistyczna była ugrupowaniemnie posiadającym żadnej tradycji w lewicy portugalskiej. Została założonaw 1973 r. w Niemczech Zachodnich przez dra Mario Soaresa przy poparciuWilliego Brandta. Była to więc partia bardzo młoda. Istniała też stara jakobińska,masońska i antykatolicka tradycja republikanów, Ligi Pierwszej Republiki,która również weszła w skład partii socjalistycznej. Portugalia niemiała więc wielkiej alternatywy ideologicznej.— Czy to tylko wina „rewolucji goździków", że w Portugalia zerwała ciągłośćpolityczną?ZIMA- I 998299
— Portugalia w szybkim tempie zmieniła swoją tożsamość. Było wiele przyczyntego stanu rzeczy. O jednej z nich mówiliśmy: wyizolowany politycznieSalazar i brak sukcesji. Jednak nie mniej ważna była trauma związana z dekolonizacją.Trzeba zdać sobie sprawę z bardzo ważnej roli, jaką tradycyjniepełniły terytoria zamorskie w Portugalii. One nie były obcym ciałem, były —jak choćby Angola — przedłużeniem Portugalii. Wielki szok w 1975 r. wywołałazresztą nie tylko utrata posiadłości portugalskich w Afryce, ale teżsposób w jaki się to dokonało. Otóż zrobiły to siły polityczne bliskie ZwiązkowiSowieckiemu, w wyniku czego wygnano do Portugalii setki tysięcymieszkających i pracujących w Afryce Portugalczyków. Stąd też ten wielkihistoryczny wstrząs.— W Portugalii nadal tylko socjaliści i socjaldemokraci określają politykępaństwa. Czyżby Portugalczycy nie chcieli głosować na prawicę?— Portugalia ma prawicowych wyborców, nie ma jednak prawicowych partii.Istnieją prawicowi intelektualiści, myśliciele, publikacje, nie istnieją jednakpartie prawicowe. Jest to konsekwencja nie tylko rewolucji 25 kwietnia1974 r., ale także pewnej poprawności politycznej, która sprawia, że politycycentrum otrzymują glosy prawicy. Nie wyłoniły się również siły politycznepopierające prawicę, będące jednocześnie nacjonalistyczne czy konserwatywne.Te siły nie istnieją w ramach dzisiejszej polityki portugalskiej.— Dziękujemy za rozmowę.Rozmawiali: NELSON PEREIRA I RAFAŁ SMOCZYŃSKILizbona, czerwiec 1998Tłumaczyła: AGATA ADAMSKA
KASZA I ŚRUBOKRĘTPROROCTWOLewica odżegnała się nie tylko od kultury, ale także od socjalizmu.Przyjęła do wiadomości, że po tym, jak Wałęsa przeskoczyłprzez płot Stoczni i obalił Związek Radziecki, socjalizmsię zakończył. Lewica jest w błędzie. Socjalizm się niezakończył, idee socjalistyczne powrócą. Socjalizm jest zbytwielkim osiągnięciem ludzkiej myśli,i wyobraźni.ludzkiej uczciwościKAZIMIERZ DEJMEK w wywiadzie w ostatnim,pożegnalnym numerze Wiadomości KulturalnychPOSĄDZENIE— Czy mógłby Pan jednoznacznie określić siebie jako naprzykład sympatyka prawicy, o co Pana niektórzy posądzają?— Posądzać człowieka można najwyżej o sympatię dla lewicy.Proszę mnie o to nie posądzać.MACIEJ SŁOMCZYŃSKI w ostatnim przed śmierciąudzielonym wywiadzie ŻyciuKLASYKA PUNK ROCKADla wielu punków po dziś dzień Johnny Rotten & Co. stanowiąsymbol anarchii, buntu i... po prostu dobrej muzyki. Tesame punki idą jednak na manifestację zwolenników zabijanianienarodzonych, jakby zapominając o piosence Bodies TheSex Pistols: „Była dziewczyną z Birmingham/ Po prostu dokonałaaborcji/ [...] Miała na imię Pauline/ [...] Zachowałasię jak zwierzę/ Przynosi cholerną hańbę/ [...] Giń dzieciątko/Krzycz!" Dla Pistols zabieg „usuwania ciąży" stanowiłsymbol degeneracji zachodniego społeczeństwa.Z kolei polski zespół punk Prowokacja potępił degeneracjęspołeczeństwa polskiego. Na swym koncie miał międzyinnymi utwór Matki Zbrodniarki — oto jego fragment: „IleZIMA-1998301
dzisiaj psy szpitalne/ Będą miały pożywienia/ Pełne kosze sąodpadków/ Tych odpadków po zabiegach/ Matki zbrodniarki/wyrodne matki!"PIOTR KOSMALA. Gdzie są punki z tamtych lat. Reakcja, 21.05.1998CHAOS, LUCYFER I SWASTYKAWażną postacią europejskiego satanizmu w okresie powojennymbył „kinematograf lewej ręki", reżyser Kenneth Anger.Jego życiowym credo były słowa skierowane przez demonaAiwassa do Aleistera Crowleya: „Rób, co chcesz,odtąd to będzie prawem". Do jego najbardziej znanych filmównależą między innymi Scorpio rising (1963), Invocationof my demon brother (1969) oraz Lucifer rising (1970-1980).Bohaterami tego ostatniego filmu są więźniowie, którzy,odsiadując karę dożywocia, zaprzedają duszę diabłu i zakładajązespół rockowy Freedom Orchestra. W filmie tym wystąpiłamiędzy innymi Marianna Faithfull, wielbicielkaCrowleya i kochanka Micka Jaggera. To ona poznała lideraStonesów z Kennethem Angerem. Pod wpływem reżyseraRolling Stones nagrali trzy albumy, po których okrzykniętoich „najlepszym na świecie rockowym bandem". Był to nazistowsko-satanistycznyokres w dziejach kapeli, a ich intensywnyflirt „z Chaosem, Lucyferem i Swastyką" zaowocowałmiędzy innymi sesjami zdjęciowymi Satan slaves czyStraight satans, podczas których Brian Jones (ten, który niedługopotem utopił się pijany w swoim basenie) pozowałw czarnym mundurze oficera SS.Na podstawie: GARIK OSIPOW, Kenneth Anger—kinematograf lewej ręki. Elementy 7/1996666Nie przez przypadek w „wyborach" do parlamentu, który tydzieńtemu rozpoczął pierwszą od ośmiu lat sesję, Kim [KimDzong II, syn Kim Ir Sena — przyp. red.] startował z okręgunr 666 w Phenianie — okręgu, w którym większość wyborcówstanowi kadra oficerska.PIOTR GILLERT Wewnątrz zmurszałej twierdzy.Gazeta Wyborcza. 12 - 13.09.1998302<strong>FRONDA</strong>-13/14
KANDYDAT FEMINISTEK WALCZY Z SEKSIZMEMWsłuchajmy się uważnie w głos samego prezydenta [BillaClintona — przyp. red.]. Kiedy Lewinsky żaliła się mu, żetraktuje ją jak torbę jednorazowego użytku, używa tylko dozaspokojenia potrzeb, nie widząc w niej człowieka, ten miałuśmiechnąć się szeroko i oznajmić: — No cóż, drogie dziecko,nie codziennie świeci słońce.Przypomnijmy, to mówi prezydent, który okrzyczał siępierwszym orędownikiem praw kobiet. Polityk, który w kampaniiprezydenckiej zaprzysiągł walkę z dyskryminacją seksualną.— Za mojej prezydentury przywrócimy kobietom godnośćw miejscu pracy — grzmiał w orędziu do naroduw styczniu 1993 r. To jest ten sam człowiek, którego w imię„wyższych wartości" poparły wszystkie amerykańskie organizacjekobiece.TOMASZ WRÓBLEWSKI, Tego ci życzę Ameryko!,Życie. 19-20.09.1998JEŻOWSZCZYZNA 1998Rekord pobiła rozgłośnia telewizyjna RTL, która porównaładochodzenie przeciwko Clintonowi do stalinowskich procesówpokazowych. Wyświetlono nawet stosowny film,w którym pokazano Stalina, Wyszyńskiego, a także ich ofiary— Bucharina, Kamieniewa i innych. Imponujące skojarzenie,nie ma co. Clinton jako stary bolszewik, republikańscykongresmeni jako zbiorowy Stalin i prokurator Starr jakoWyszyński. Już miałem wrażenie, że za chwilę pokażą, jakagenci CIA, przebrani za czekistów w spiczastych czapkach,wyprowadzą Clintona do ogrodu przy Białym Domu i strzeląmu w potylicę, albo przynajmniej pognają, boso, na Alaskędo łagru.MACIEJ RYBIŃSKI, Matpa na rowerze. Rzeczpospolita, 26-27.09.1998ZOSTAŃ KURWĄSzybki numerek. To maksimum przyjemności w możliwienajkrótszym czasie. Zrobiliśmy w życiu duży krok do przodu,stwierdzając, że w szybkim seksie nie ma nic złego: człowiek,który reaguje błyskawicznie, jest w lepszej sytuacji. ZupełnieZIMA- I 998303
obcy facet podchodzi do ciebie i prawi niezwykle przekonującymgłosem: — Wiedziałem, że panią tu dziś spotkam. Wystarczytylko włączyć się do jego gry. [...] Szybki numerekz nowo poznanym mężczyzną pozwala uniknąć lęku, jakizwykle wzbudzają w nas pierwsze spotkania. Czujemy się ponim zrelaksowane i odświeżone. Mamy tylko jedno pragnienie:znów go zobaczyć i znów to zrobić. [...] takie znajomościrzadko kiedy kończą się na ślubnym kobiercu. [...] Aledlaczego nie być jedną z tych, które od razu mówią „tak"?[...] Rozstaniecie się bez żalu, a w pamięci zostanie wam tylkomiły trzyminutowy seks.LILKA FAJER. Filozofia szybkich numerków.Cosmopolitan 9/1998JEDEN NA STU— Doszukiwanie się elementów pornografii w Lolicie jestnieporozumieniem.— A pedofilii?— Zarzut pedofilii w stosunku do tej książki jest całkowiciezmyślony. Tytułowa bohaterka ma początkowo dwanaście lat,pod koniec około piętnastu. Gdzie tu problem? Po pierwsze:kobiety w ogóle nie bywają dziećmi. Dziećmi mogą być tylkochłopcy. Dziewczynka jest kobietą, podczas gdy mały chłopiecnie jest mężczyzną. To zasadnicza różnica. [...] Problem pedofiliijest wyssany z palca. Pomijam fakt, że przypisywanie przyrodziekategorii prawnych jest nieporozumieniem.— [...] Dlaczego więc Lolita budzi kontrowersje wszędzie naświecie?— [...] Dlaczego? To jest pytanie za 64 punkty. Powiem bezogródek — dlatego, że na każdych stu ludzi dziewięćdziesięciudziewięciu to idioci, którym brak nie tylko zdolności myślenia,lecz nawet najprostszej zdolności rozumienia tego, cosię do nich mówi. Rozmowa z większością ludzi przypominarozmowę z kawałkiem drewna. Dlatego, gdy ta większość cośsobie ubzdura, trudno ją przekonać, bo argumenty do niejnie trafiają.TŁUMACZ Loiity, VLADIMIRA NABOKOVA,ROBERT STILLER W WYWIADZIE Wyssane z palca.Przegląd Tygodniowy. 23.09.1 998304<strong>FRONDA</strong>-13/14
PRZECIW RELIGII HOLOCAUSTUSzumne frazesy i „wspomnienia" — nowa religia żydowska?Joseph Friedenson, człowiek, który przeżył holocaust,opowiada, dlaczego odmawia uczestniczenia w obchodachupamiętniających te prześladowania.Nie należy się dziwić, dlaczego ortodoksyjni Żydzi jakogrupa nie uczestniczą aktywnie w obchodach holocaustu.Chociaż wszyscy zgadzamy się, że o holocauście nie możnazapomnieć, nie całkiem zgadzamy się, „co" i „w jaki sposób"należy pamiętać oraz jaką lekcję powinniśmy wyciągnąć z holocaustu.Uważamy, że skupianie podczas spotkań całej uwagi napowstaniu w getcie warszawskim, czy też narzucanie tegopowstania jako centralnego symbolu żydowskiego męczeństwai bohaterstwa podczas holocaustu, jest swegorodzaju bluźnierstwem. Podczas gdy z pewnością oddajemycześć tym, którzy ofiarowali swoje życie w obronie Żydówz getta, nie możemy zaakceptować ukrytego, lecz dającegosię odczuć szkalowania honoru i godnościmilionów innych, których duch bojowy nie wyrażał sięw porywaniu za broń. Umniejsza się bohaterstwo mojegonieżyjącego już ojca, Reba Eliezera Gershona Friedensona,który oddał ostatni kęs chleba płaczącym dzieciom w getcie,ponieważ nigdy nie oddał strzału z broni. Podobniejest w przypadku Rebbetziny Cyly S., która przywitałamnie drugiego dnia w Birkenau.Gdy zająłem miejsce w kolejce i obserwowałem porządkowegowydającego porcję zupy, chciwie podniosłem miskę— dosłownie umierałem z głodu — jednakże instynktownietrzymałem ją w pewnej odległości od siebie. Nigdyprzedtem moje usta nie tknęły niekoszernego jedzenia;i chociaż byłem tak głodny, nie mogłem zmusić się dospróbowania zupy. Cyly wśliznęła się za mnie i wyszeptała:„Jedz ją! Jedz ją! To przykazanie umożliwiające przeżycie —mitzvah\" Z tymi słowami zachęty zmusiłem się do jedzenia,ponieważ miała rację.Dopiero po uwolnieniu dowiedziałem się, że ona samanigdy nie tknęła niekoszernego jedzenia podczas całegoZIMA1998305
pobytu w obozie. Czyż była mniejszym bohaterem niżMordechai Anielewicz?A co w przypadku tysięcy młodych mężczyzn i kobiet, którzy,chociaż mogli się uratować, nie rozstali się ze swoimi starszymiojcami i matkami i towarzyszyli im prosto do komórgazowych? A ci, którzy poświęcali się, aby inni mogli przeżyć?Wszyscy byli bohaterami. Tak więc, czcząc pamięć poległych,odnajdujemy ten nowy podział bohaterstwa, nagannyz punktu widzenia całej hashkafah, filozofii dotyczącej holocaustu.Wypełniając zadanie nazistówNiektórym z nas, spośród ortodoksyjnych She'eiris Hapleitah,ocalonych z Europy Wschodniej, trudno jest oddawać cześćofiarom holocaustu razem z tymi, dla których „pamiętanie"stało się nową żydowską religią, którzy stworzyli „judaizmholocaustu" mający zastąpić wszystkie inne doktryny judaizmu.Ktoś, kto deklaruje, że pamięta holocaust, lecz nie wychowujedzieci jak Żydów lub nie daje im żydowskiego wykształcenia,w rzeczywistości nie pamięta holocaustu. Cogorsza, wieńczy on dzieło, które mieli zakończyć jego twórcy— kontynuuje dzieło największych wrogów naszego narodu;jest winny współpracy z nazistami, knującymi nasze wyniszczenie,ponieważ Żyd, który nie żyje po żydowsku i którynie czyni żadnego wysiłku, aby unieśmiertelnić judaizm,wieńczy dzieło Hitlera w sferze duchowej. Płacz i krzyk „Pamiętaj!"— pamiętaj tylko i wyłącznie po to, aby pamiętać —nie robi na mnie wrażenia.Gdy inni nakłaniają nas do pamiętania, muszę postawić pytanie:w jakim celu? Jeśli ich celem jest przypominanie światuo tym, co się stało, w takim przypadku mogę iść z nimii uczestniczyć w spotkaniach upamiętniających holocaust.Lecz jeśli pamiętanie ma mieć wewnętrzny cel o żydowskimcharakterze, wtedy muszę wyłączyć się z uczestnictwa, ponieważnie mogę kontynuować programu pamięci holocaustu,który nie uwzględnia tego najżywotniejszego dla żydowskiejnieśmiertelności wezwania.306<strong>FRONDA</strong>-13/14
Patrząc za siebie... i przed siebiePatrząc za siebie na okropne cierpienia i zagładę, nie da sięopisać naszego smutku, lecz w duchowym bohaterstwie takwielu ludzi możemy odnaleźć inspirację. Nawet będąc pogrążonymw smutku, nasz wzrok zawsze wpatrzony jest w przyszłość.Żydowski program jest bogaty, wieloraki i nie pozwalapogrążać się zbyt długo w rozpaczy. Nawet po Tishah B'Avnastępuje Shabbos Nachamu, który jest symbolem nieśmiertelnościnaszego narodu, gwarantowanej obietnicą Boga.Źródłem naszego poczucia żydowskości nie jest jedyniewspólnota cierpienia doznanego podczas holocaustu. Niestety,istnieją Żydzi, którzy nie uczestniczą w „Cyklu Yom Tov"i nie zaznają radości przestrzegania mitzvah, bodźców płynącychze studiowania Tory, wewnętrznej walki wywołanej pragnieniempoprawy, drashah, tisch — te dla nich nie istnieją.Chociaż całą ich żydowskością jest holocaust, daleki jestemod tego, by odmawiać im ich jedynego źródła żydowskiej tożsamości.Jednakże dla mnie ten czarny rozdział jest jedynieczęścią czegoś znacznie większego, czegoś, co zawiera w sobiewszystko.Mówi mi się, że jednym z celów obchodów holocaustujest wzmocnienie przywiązania mas żydowskich do Izraela.Chociaż autorzy syjonizmu pragną, abyśmy uwierzyli, że jestinaczej, miłość do Ziemi może być podstawą wzbogacaniakażdego aspektu żydowskości, lecz nigdy nie zastąpi judaizmu.Rozumiem tych, których tożsamość żydowska zasadzasię jedynie na syjonizmie, lecz nie znajduję dla nich usprawiedliwienia.Nie mam zamiaru sprzedawać swojej pełneji mocnej tożsamości żydowskiej za coś tak ograniczonego,ograniczonego a więc fałszywego.Rabin JOSEPH FRIEDENSON, wydawca miesięcznika Dos Yiddishe Von,były sekretarz generalny organizacji Agudath Israel,założonej w powojennych Niemczech przez uwolnionych żydowskich uchodźców.Za: Internet: http://www.jewishworldreview.com/0798/rememberingl.html
Meksykański pisarz Carlos Fuentes — w pamiętnym styluJoanny Szczepkowskiej — proklamował wybuchpierwszej w świecie „rewolucji postmodernistycznej".RewolucjapostmodernistycznaMAREKKONOPKOPRZYJRZYJMY SIĘ tym ludziom: wycieńczeni meksykańscy wieśniacyw obdartych koszulach, starych spodniach i postrzępionych sombrerachwracają do domu po całodziennej mordędze w polu. Naprogu rozwalających się chat czekają na nich żony w siódmej albodziewiątej ciąży oraz hałastra rozwrzeszczanych dzieci. Przypatrzmysię im bliżej: zmęczone spojrzenia, pomarszczone czoła, spracowane ręce. To niesą ludzie, którzy rzucą się w pogoń za chimerami. Twardo stąpają po ziemi i znająwartość każdego peso. A jednak nadejdzie dzień, kiedy powiedzą: dość! Wtedywybuchnie rewolucja...Nie pomogą nawet opery mydlane. Meksykański magnat telewizyjnyEmilio Azcarraga zwykł powtarzać: „Lepiej używać gruczołów łzowych niżgazu łzawiącego". Ciągnące się miesiącami ckliwe seriale telewizyjne w rodzajuLos ricos tambien lloran (Bogaci też płaczą) to zastępcze życie dla milionówbiedaków, którzy nagle mogą wczuć się w losy ulubionych bohaterówi zapomnieć o rzeczywistości. Tym razem jednak zamiast śledzić o wyznaczonejporze pogmatwane dzieje Mariany, Louisa Alberta czy Isaury, chłopichwytają za broń.Wysilmy nasze umysły i zastanówmy się, pod jakimi hasłami meksykańscywieśniacy mogą wywołać powstanie? Zastanówmy się dobrze i nie odpo-308 <strong>FRONDA</strong> 13/14
wiadajmy zbyt pochopnie, chociaż, jeśli dobrze przemyśleć sprawę, odpowiedźjest prosta. To oczywiste — walczyć będą o to, by pederaści na całymświecie mogli uprawiać swoją pederastię bez ograniczeń i zahamowań. Walczyćteż będą o równouprawnienie kobiet i młodzieży na całej naszej planecie.Nie przypuszczam, by pederaści z zacięciem oddający się fistingowiw amsterdamskich gay clubes, małolaty tańczące techno na love paradesw Berlinie czy feministki organizujące akcje proaborcyjne, wiedzieli, żew meksykańskiej dżungli ktoś przelewa krew po to, by mogli spokojnieuprawiać męski seks, oddawać się narkotycznej zabawie czy przerywać niechcianeciąże.Prawdę mówiąc, wątpię też, by indiański wieśniak, którego właśnie dosięgłakula strzelca armii meksykańskiej, i który wykrwawia się, leżąc gdzieś w zaroślach,myślał w ostatnich chwilach życia o pederastach albo feministkach.A jednak... Spełniło się wielkie marzenie Michela Foucaulta... Meksykański pisarzCarlos Fuentes — w pamiętnym stylu Joanny Szczepkowskiej — proklamowałwybuch pierwszej na świecie „rewolucji postmodernistycznej".Marzenie o rewolucji spędza sen z powiek każdemu pokoleniu lewakówod 1789 r. Dla współczesnych rewolucją stał się rok 1968. Deklarowane ideebyły wówczas bardzo wzniosłe: John i Barbara Ehrenreichowie na łamachMonthly Review napisali, że celem rewolucji 1968 jest „jakościowa zmianaczłowieka". Między owymi ideami a rzeczywistymi postulatami ziała jednakprzepaść. Przywódca paryskiej rewolucji Daniel Cohn-Bendit wysunął tylkodwa konkretne żądania: zamiany stołówek studenckich na stołówki ogólnomłodzieżowe,w których posiłek powinien kosztować 1,40 franka, orazudostępnienia dla wszystkich elitarnej kawiarni Cafe Royale.By zmienić jakościowo człowieka, to stanowczo za mało. Cóż to jednak zaokazja, by już za życia móc zastygnąć w pozie wieczności! W 1968 r. objawiłysię nowe wcielenia Dantona, Robespierre'a, Desmoulinsa, Saint-Justa... Gdyfrancuski filozof Edgar Morin z zachwytem porównywał studencką okupacjęSorbony do szturmu Bastylii, niemiecki pisarz Golo Mann przestrzegał berlińskichstudentów: „Chłopcy, przestańcie się bawić w Lenina".Dziś co bardziej gorliwi admiratorzy pokolenia '68 podążają do subtropikalnejdżungli meksykańskiej, by przez moment poczuć na sobie powiewprawdziwej „rewolucji postmodernistycznej". Wielka szkoda, że „papież postmodernizmu",Michel Foucault, nie doczekał tego. Był pederastą i zmarł naAIDS w 1984 r.Kiedy wybuchła rewolucja islamska w Iranie, Foucault entuzjastycznie poparłChomeiniego. Francuski filozof, który głosił, że prawda zniewala i tylkoZIMA- 1 998309
elatywizm jest wyzwoleniem, miał nadzieję, że przebywający na wygnaniuw Paryżu Ajatollach nasiąknie ideami Sorbony na tyle, że proklamuje rewolucjępostmodernistyczną. Chomeini okazał się jednak mniej podatny na europejskieidee niż Pol Pot. Sen o rewolucji nie opuścił jednak postmodernistów. Aż wybuchłopowstanie w Chiapas.Trudno cokolwiek zarzucić precyzji myślenia przywódcy rebelii — wicekomendantaMarcosa. Zachód ma w dupie kraje Trzeciego Świata. Nie obchodzigo bieda i wyzysk w tych regionach. Akcje filantropijne służą zagłuszaniuwyrzutów sumienia i są dobrą akcją promocyjną, rzeczywistych problemówjednak nie rozwiązują. Powstanie nie ma co liczyć na poparcie światowej społeczności.Zachód ma dziś nowego proletariusza, którego trzeba wyzwalać. Poroku 1968 ruchy lewicowe w najzamożniejszych krajach porzuciły hasłaemancypacji socjalnej na rzecz emancypacji obyczajowej. Dziś nową klasą ciemiężonychi wyzyskiwanych stali się homoseksualiści i lesbijki, a także kobietyi młodzież. Powstańcy będą ginąć przy obojętności odwróconego i zajętegoswoimi sprawami bogatego świata.Wicekomendant Marcos postanawia jednak zdobyć poparcie Zachodu.Kogo obchodzi dzisiaj jedna przelana łza niewinnego dziecka, o której z takimprzejęciem pisali Dostojewski czy Camus? Kogo obchodzi los meksykańskichwieśniaków, poniżanych podczas pokoju i zabijanych w czasie powstania?Marcos widzi, że potężne i opiniotwórcze lobby stanowią dziś naZachodzie feministki i homoseksualiści. Potrafią mobilizować opinię publiczną,organizować demonstracje, wpływać na kształt ustaw. I co równieważne: przedstawiają się jako prześladowana mniejszość.Wicekomendant Marcos umie wyciągać wnioski. Wkrótce w Interneciepojawia się odezwa podpisana przez The Zapatista Army of National Liberation,w której czytamy: „Nowy podział świata wyklucza mniejszości: autochtonów,młodzież, kobiety, homoseksualistów, lesbijki, kolorowych, imigrantów, robotników,wieśniaków; większość tworząca podstawy świata wskazana jest jakomożliwa do wykorzystania i wyrzucenia po użyciu — nowy podział świata wykluczawiększości".Powstanie w Chiapas jest buntem wieśniaków. W odezwie swojego dowództwazostali oni wymienieni na samym końcu, ustępując miejsca bohaterompolitical correctness. Wniosek, jaki nasuwa się z lektury powyższegofragmentu, jest prosty: w powstaniu nie chodzi o obronę interesów meksykańskichchłopów — istnieją inne, ważniejsze mniejszości.Dyskryminowana mniejszość w tekście odezwy przemienia się jednakw dyskryminowaną większość — i oto nagle homoseksualiści i lesbijki znaj-310<strong>FRONDA</strong>-13/14
dują się w większości. Z jednejstrony daje to poczucie siiy i legitymizacji,z drugiej — prowadzi doprzyjęcia spiskowej teoriidziejów, o czym będziemowa poniżej.Specjaliści od propagandy,których zatrudni!Marcos, wiedzą, że rewolucja1968 była ruchemantyintelektualnymi odwołującym siędo emocji, dlategoodezwa Armii Zapatystówupstrzona jestsentymentalnymi zwrotamitypu: „Oddech —tak, oddech godności,kwiat — kwiat nadziei,pieśń — pieśń życia.Godność jest narodembez narodowości, tęcza,która jest również mostem,szmerem serca, dlaktórego nie ma znaczenia, jaka krew w nim płynie,buntem lekceważącym granice, zwyczaje i wojny".Kombinacja emancypacyjno-obyczajowej treści z sentymentalno-poetyckąformą okazała się strzałem w dziesiątkę. Wkrótce cały świat obiegnie zdjęciesłynnego reżysera OHviera Stone'a, który, siedząc na wierzchowcu, wymieniauścisk dłoni z jeźdźcem mającym na głowie naciągniętą czarną kominiarkęz otworem na oczy. Podpis głosi, że to Subcomendante Insurgente Marcos ze swoimamerykańskim przyjacielem, który wzywa rząd Meksyku do spełnienia żądańrewolucjonistów.Niedługo potem światowe agencje podadzą, że w miejscowości La Realidadw stanie Chiapas na zaproszenie powstańców pojawiła się Danielle Mitterand,wdowa po prezydencie Francji. Wraz z innymi feministkami z całegoświata zaapelowała o stworzenie międzynarodówki kobiecej walczącej z patriarchatem.ZIMA.1998 311
Ciekawy obrazek: z jednej strony Indianie z plemienia Chamula, stanowiącytrzon armii Marcosa, tworzą tradycyjne, patriarchalne społeczeństwoi wrodzy są wszelkiej liberalizacji w tej dziedzinie (panią Mitterand zaprosilina Międzykontynentalne Spotkanie Przeciwko Neoliberalizmowi); z drugiejstrony pod hasłami feministycznej rewolucji walczą przeciw patriarchatowii tradycyjnemu modelowi rodziny.Do meksykańskiej dżungli wciąż zjeżdżają się sympatycy lewicy z całegoświata. Wydają odezwy, w których domagają się likwidacji Banku Światowegoi Międzynarodowego Funduszu Walutowego — organów ujarzmianiauciemiężonej ludzkości przez plutokratyczną mniejszość.Swoją drogą to ciekawe, jak postmoderniści, którzy lubią naśmiewać się zespiskowej teorii dziejów, charakterystycznej podobno tylko dla skrajnej prawicy,potrafią ujawniać, do jakiego stopnia sami owładnięci są manią konspiracji.Wspomniany Ołivier Stone nakręcił film JFK, będący w gruncie rzeczy spiskowąwersją historii Stanów Zjednoczonych. Z kolei główny autorytet postmodernistóww Europie Środkowej, czeski filozof Vaclav Belohradsky, stwierdził,że upadek rządu Vaclava Klausa był wynikiem tajnego paktu Unii Europejskiej,Niemiec i Kościoła katolickiego.Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Peruwiański pisarz Mario VargasLlosa uważa, że „rewolucja postmodernistyczna" jest w gruncie rzeczyprowokacją władz meksykańskich, które manipulują powstańcami i przez wysuwaniehaseł o pederastach i feministkach próbują ośmieszyć bunt skierowanyprzeciwko oligarchom. W takim przypadku Ołivier Stone, Danielle Mitterandczy Carlos Fuentes byliby tylko „użytecznymi idiotami", którzy w swojej nieświadomościodgrywają role napisane im przez innych.A co na to meksykańscy chłopi? Przelewają krew...MAREK KONOPKO
— Bośnia — wyrwało misię, kiedy starliśmy sięz obrazem głuchychścian zniszczonych domów.— Wychodek Europy— wtrącił zarazznajomy oficer. Wszyscysię tutaj załatwiali: Rosjanie,Niemcy, Francuzi.A ci biedni ludzie babralisię w tym gównie, naweto tym nie wiedząc— roześmiał się.Zupełnie jak my w 1939.GLADIATORZYprzestali walczyćARTURBILSKIi/ szukałem wśród nich męża, który by wystawił mur i stanął w wyłomie przede mną,by bronił tej ziemi i przeszkodził mi w jej zniszczeniu, a nie znalazłem takiego.(Ez 22, 30)K[LKA DNI przed przyjazdem do Bośni miałem ciężki sen. Śniła misię biała, aluminiowa trumna niesiona na ramionach młodychludzi o jednakowo smutnych, zniecierpliwionych twarzach spowitychzmęczeniem. Wciśnięci w jednakowe, eleganckie garnituryszli równo, podnosząc w tym samym czasie prawe nogi. Trumnabyła uboga, wyglądająca jak stary, odymiony aluminiowy garnek. Zawszegdy miewam tego rodzaju sny, wiem, że na pewno coś się wydarzy.ZIMA- I 998313
Było słonecznie i gorąco, kiedy zjawiłem się w Krakowie. Typowa lipcowapogoda. Dobrze pamiętam ten dzień. Wciskałem swoje stopy w nowe wojskowebuty na dyżurce oficera dyżurnego w krakowskim 16. batalionie powietrzno-desantowym,czekając na autobusy, które mnie i kilkadziesiąt innych osóbmiał zawieść do Bośni. Dochodziła 17 00 . Wtedy na dyżurce pojawił się szczupłyporucznik z blond czupryną o rozciągniętej końskiej twarzy.— Mówiłem gówniarzom tyle razy, żeby podczas patrolu nie siedzieli napancerzu. Kurwa, przestrzegałem ich tyle razy. Nie posłuchali. Gówniarstwo!Nie posłuchali! Wiedziałem, że tak to się skończy — mówił do oficera dyżurnego,a jego głos stawał się z sekundy na sekundę coraz bardziej wypełniony bezradnąagresją. Gdy się uspokoił, wyjaśnił, że jeden z żołnierzy jego kompanii zginąłw Bośni podczas patrolu przygnieciony przez opancerzony samochódrozpoznawczy BRDM-2, który z nieznanych powodów wpadł do rowu.W tym momencie wtrąciło się krakowskie RMF, które trąbiło w swoim serwisie:„Dwudziestodwuletni kapral Mieczysław Sternik zginął, a dwóch z pozostałychtrzech członków załogi polskiego BRDM-a zostało rannych w wypadkudrogowym, który wydarzył się wczoraj około godziny 13 40w okolicachcheckpointu Z 07 w zdemilitaryzowanej strefie rozdzielającej strony bośniackiegokonfliktu — Republikę Serbską i Federację Bośni-Hercegowiny. Żołnierze należelido 3. kompanii szturmowej 16. batalionu desantowo-szturmowego,wchodzącego w skład Nordycko-Polskiej Brygady służącej w Bośni w ramachsił pokojowych IFOR (Siły Implementacyjne).W czasie rutynowego patrolu, przy świetnej pogodzie, w transporterze typuBRDM nastąpiła najprawdopodobniej blokada układu kierowniczego. Kierowcastracił panowanie nad maszyną. Pojazd znajdujący się właśnie na łagodnymłuku drogi, zjechał do rowu i przewrócił się, przygniatając dowódcę. KapralMieczysław S. zginął na miejscu. W Bośni służył zaledwie od miesiąca. Pozostałychdwóch rannych żołnierzy ewakuowano na pokładzie amerykańskiego śmigłowcado norweskiego szpitala polowego w okolicach Tuzli. Ostatni z załogantówpechowego BRDM-a wyszedł z wypadku bez szwanku".Tyle radiowy komunikat. Dwudziestodwuletni, młody chłopak zginąłw Bośni przygnieciony przez kilkutonowy wóz. W tym dniu właśnie skończyłasię jego służba i w tym samym dniu zaczęła się moja podróż do tegokraju. Stałem wstrząśnięty. A więc to jest ta błyszcząca aluminiowa trumnaz mojego snu!Wyjeżdżałem do Bośni, o której wiedziałem wtedy niewiele. Miałem zesobą stertę wycinków prasowych, kilka książek, a moją wyobraźnię jątrzyłytelewizyjne obrazy z ostrzeliwanego Sarajewa, dymiące zgliszcza spalonych314<strong>FRONDA</strong>-13/14
domów oblewane cierpieniem rzeszy uchodźców kierujących się we wszystkiestrony. [•••]Tylu ludzi, tyle cierpienia nie można zmieścić na ekraniedwudziestodwucalowego telewizora. Ja zaś patrzyłem na te obrazy oczymawidza, który, niczym w kinie, wzrusza się, kiedy żądają tego od niego i śmiejesię na zawołanie. Byłem jak wielu podobnych do mnie trzydziestolatków:ślepy na obrazy, zamknięty na ludzi. Zamknięty w kokonie własnych obrazówi czekający nie wiadomo na co. Patrzyłem, ale nic nie widziałem. [...]Poszedłem na wojnę. Z jednej strony czułem się chwalebnie. Robiłemcoś pożytecznego dla tych milionów anonimowych ludzi, których nigdy nieznałem i nie poznam. Z drugiej zaś strony lęk wzbierał we mnie coraz większy.Bo czyż nie obawia się człowiek, ofiarując drugiemu swoją osobę. Obawiasię! Obawia się odrzucenia. Ja ofiarowałem im na razie swój karabini nie byłem pewien, czy właśnie tego potrzebują najbardziej.W Slavonskim Brodzie, po kilkunastu godzinach jazdy rozklekotanym autobusem,przesiedliśmy się na jeszcze mniej wygodne tarpany. Kiedy przejeżdżaliśmyprzez amerykański most pontonowy na Sawie, pomiędzy Chorwacjąa Bośnią, jeden z oficerów stłoczonych razem ze mną w ciasnym tarpanie powiedział:— „Wjeżdżamy do piekła." Uznałem to za oczywistą przesadę, kolejnenadużycie — egzaltację najzupełniej nie pasującą do sytuacji. Bo cóż onmógł o tym wiedzieć? Cóż u diabła mógł wiedzieć o piekle w Bośni ten, którywojnę w Bośni śledził na ekranie telewizora, tak jak i ja, o ile w ogóle go wtedyinteresowała? Przypomniałem też sobie te wszystkie „piekła", którymizwykliśmy określać nasze życie rodzinne, sytuacje w pracy, charakter innych.Cóż za przerażająca deprecjacja słowa. Jeśli żyjemy tu na ziemi w tak „piekielnych"warunkach, to czegóż nam obawiać się po śmierci? [...]Zrozumiałem, jak bardzo moje współczucie dla tych ludzi tutaj byłosztuczne. Trwało zaledwie tyle, ile kilkusekundowa informacja telewizyjnawzmocniona wstrząsającym obrazem anonimowych ciał porozrzucanych na sarajewskimrynku. Było sterowane, a ja sam stałem się ofiarą manipulacji. Nieznałem bowiem prawdy. W gruncie rzeczy ta wojna nie obchodziła mnie wcale,tak jak dziesiątki, setki tysięcy i miliony innych ludzi, którzy po obejrzeniuinformacji zjadali kolację i zasypiali spokojnym snem, przerywanym czasamijakimś ponurym koszmarem — wyrzutem zbuntowanego sumienia do spółkiz podświadomością, które nie chciały się godzić na takie kompromisy. To właśnieuświadomiłem sobie na kiwającym się, kruchym, amerykańskim, pontonowymmoście łączącym dwa światy i dwie nienawiści. Uświadomiłem sobiewłasną obojętność wobec tych wszystkich okrucieństw, które wydarzyły sięZ [ M A - 1 9 9 8315
w tym sponiewieranym kraju. Tylko czy można kogoś za to potępiać? Czy możnaobarczać ludzi odpowiedzialnością za to, że świat stal się taki mały, a oni tacyobojętni wobec epatującego ich z ekranów zla i okrucieństwa. Oglądając telewizję,ma się wrażenie, że koniec świata następuje na naszych oczach. Czymożna obarczać się winą za wojnę, która gdzieś tam się toczy; nie z naszej winy,nie za nasze sprawy, nie za nasze dzieci, nie za naszą przyszłość? Właśniewtedy ukazuje się nasza małość: ciepłe kapcie, kawa i bezpieczna telewizjazwyciężają, zaspokajając w nas jednocześnie głęboką potrzebę współczucia. Aleczy możemy się winić za to właśnie, że jesteśmy tacy mali wobec nieszczęść innych,tacy nieporadni, tacy dystansujący się wobec dramatów tysięcy nieznanychludzi, ale jednocześnie tak bardzo im współczujący? [...]W końcu znaleźliśmy się na asfaltowej drodze prowadzącej do Doboju.Amerykański kapral oddał nam siarczysty salut, jakby udzielał błogosławieństwana drogę.— Bośnia — wyrwało mi się, kiedy starliśmy się z obrazem głuchychścian zniszczonych domów.— Wychodek Europy — wtrącił zaraz znajomy oficer. Wszyscy się tutaj załatwiali:Rosjanie, Niemcy, Francuzi. A ci biedni ludzie babrali się w tym gównienawet o tym nie wiedząc — roześmiał się. Zupełnie tak jak my w 1939. [...]Wyjrzałem przez okno samochodu. Zaskoczyła mnie cisza. Było w niej jednakcoś nieznośnie niepokojącego, jakieś rozdarcie, trwoga zaklęta w czerwieniejącychmurach zburzonych domów i samotnie sterczących kominów, którepięły się w górę niczym kominy pieców krematoryjnych. Jak na obrazie EdwardaMunka Krzyk, te domy i związane z nimi wszystkie wspomnienia, zjazdy rodzinne,choroby bliskich, miłość i kłótnie, wszystko, co tworzy wspomnienia,zostało zdarte z tych domów niczym skóra z żywego organizmu, powodująckrzyk murów i ludzi, który zastygł i zdaje się będzie trwał na wieki. [...]Jedziemy dalej na południe. Wokół nic się nie zmienia. Ten sam przygnębiającykrajobraz pustki... Właśnie z niewypełnionego nieskończonością wnętrzaczłowieka biorą początek wszystkie wojny. Czerpią z ludzkiego egoizmui pustki. Perpetuum mobile. Dopóki ludzie sami nie potrafią wypełnić swojegoistnienia, nadać swojemu życiu znaczenie, wszelkie rewolucje społeczne, zmianyrządów nie zaspokoją ich potrzeb i nie rozwiążą wątpliwości. [...]Widok ruin domów po obu stronach drogi utwierdza mnie w przekonaniu,że oto zjawiłem się w miejscu, gdzie nienawiść przybrała materialny wymiarw postaci sterczących kikutów domów krwawiących czerwienią, obnażonych odwybuchów cegieł, gdzie śmierć spowszedniała tak bardzo, że nikt nie zwraca już316<strong>FRONDA</strong> 13/14
uwagi na statystyki. Na ocalałych gdzieniegdzie murach ktoś namalował farbąnapisy: „Tito wróć". [...]Nadjeżdżają Amerykanie na swoich samochodach terenowych nazywanychtutaj popularnie — ze względu na charakterystyczny kształt — żółwiamininja. Na dachu jednego z nich stoi przymocowany potężny karabin maszynowy,a przy nim wsparty o kolbę i przeżuwający leniwie gumęamerykański żołnierz z ciemnymi goglami na oczach. Informujemy icho strzelaninie. Rozmawiam z nim przez kilka minut. Dowodzący kolumną samochodówkapitan zastanawia się przez chwilę, po czym mówi do żołnierzastojącego obok karabinu maszynowego:— Jeśli tylko ktoś będzie do nas strzelał, nie zastanawiaj się, wal od razu.Tamten kwituje to leniwym podniesieniem ręki i kolumna rusza. Jedziemyza nimi. Amerykanie... Odważni Jankesi. [...]Amerykanie są dzisiaj jak współcześni Rzymianie — podziwiani przezświat za swoją siłę i witalność, niskie bezrobocie i sukcesy ekonomiczne,bezkompromisowość w walce o ideały i neurotyczne filmy Woody Allenaoraz wynalezienie psychoanalizy. Idealiści wierzący w siłę jednostki.ZIMA- 1 998 317
Europa obarcza odpowiedzialnością za Europę Amerykę i jednocześnieta sama Europa oburza się na Amerykę, gdy ta usiłuje porządkować jej sprawyw porzuconej przez nią Bośni. Cóż za hipokryzja! Do Sarajewa znowuzawitał tłusty i zepsuty arcyksiążę Ferdynand, rozdający jednakowe uśmiechyi słowa otuchy ze swojego eleganckiego, błyszczącego czarnym lakieremBMW. A Gawrilo Princip czeka na rogu ulicy przy moście... Raskolnikow teżrozmyśla jak odebrać staruszce lichwiarskie pieniądze i rzucić je nędzarzomczekającym na ulicy. Współcześni Wandalowie nie zniszczyli Brukseli, wyrastającejw górę, nowej wieży Babel — architektonicznego fajerwerku tchnącegolodowatością nieboszczyka. Kto tchnie w niego życie? Może właśnieofiara z Bośni złożona na ołtarzu jednoczącej się Europy? A może dzięki tejofierze Europa się jednoczy, bo została objawiona jej wizja dalszego rozwoju.Cierpienie i ból oczyszcza i pozwala dostrzec kontury prawdy. Prawdyo Europie i o nas. Grzech wymaga ofiary, by go zmyć. Nie bądźmy więc jużwięcej przeciwko Bogu. Oddajmy mu to, czego od nas pragnie, w przeciwnymrazie rachunki zawsze będą wielokroć wyższe... „I szukałem wśródnich męża, który by wystawił mur i stanął w wyłomie przede mną, by broniłtej ziemi i przeszkodził mi w jej zniszczeniu, a nie znalazłem takiego"(Ez 22, 30)W Pule, w Chorwacji, znajduje się Arebe — szósty co do wielkości amfiteatrświata zbudowany w I w. przez cesarza Wespazjana. Walki gladiatorówoglądało tam kiedyś 23 tysiące widzów. Być może ginęli tam nawet pierwsichrześcijanie — najnędzniejsi z nędznych: Żydzi, nędzarze i niewolnicy. Ginęliz pokorą i ufnością, z modlitwą na ustach za swych oprawców, wierząc,że nie warto walczyć o ten świat. Oni walczyli o inny, dlatego nie używalimieczy. Bośnia i Hercegowina przez lata przypominała taką arenę, na którejserbscy, muzułmańscy i chorwaccy gladiatorzy mordowali się wzajemniez imieniem Boga na ustach. Boga, którego siła przeliczana była na armatnielufy, karabiny i czołgi. Bo oni wierzyli już tylko w ten świat, chociaż zdawałoim się, że to nieskończoność zagrzewa ich do walki.Przez lata widownią tych walk była cała Europa zasiadająca przed kolorowymitelewizorami ze stereofonicznym dźwiękiem, by lepiej było słychaćhuk eksplodujących bomb i kwilenie zarzynanych rodzin. Teraz ta sama Europaobserwuje zmagania z przeszłością trzech wielkich religii: katolicyzmu,prawosławia i islamu. Kościoły walczą z powojenną spuścizną wojny na Bałkanach— nienawiścią w ludzkich sercach. Z nienawiści zaś trzeba się leczyć.Jest to jednak choroba ducha, nie ciała. Czy europejscy biurokraci po-318<strong>FRONDA</strong>-13/14
trafią tę nienawiść zmierzyć, a potem zmniejszać każdego roku jak deficytbudżetowy? [...]IIW Bośni człowiek, który nie chce znać nienawiści i świadomie nie chce nienawidzić,jest zawsze kimś obcym, czymś w rodzaju wybryku natury, często męczennikiem...Ivo AndrićWojna wprawdzie zakończyła się w Bośni, ale w dalszym ciągu trwa w umysłachludzi, którzy nienawidzą się nawzajem. Dlaczego? To pytanie zadawałemsobie wielokrotnie podróżując po Bośni, oglądając zniszczenia i rozmawiającz ludźmi na temat wojny. Wielu z nich zastanawiało się również wrazze mną, jak to było możliwe. Co sprawiło, że ludzie, którzy żyli obok siebie,skoczyli sobie do gardeł jak wściekłe zwierzęta, zabijali się nawzajem jakw amoku, na rozkaz zwykłych oportunistów, którzy przeistoczyli się naglew lokalnych watażków, by pod sztandarami nacjonalizmu zaprowadzić dogrobów dziesiątki tysięcy osób. Wielu Serbów, Chorwatów i Bośniaków nierozumie tego, co się stało. Usiłują znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenietych wszystkich zbrodni, które wydarzyły się w tym kraju. Odwołują się zazwyczajdo historii, ale bezskutecznie. Daje ona bowiem tylko częściowe wytłumaczenie.Należałoby więc dojść do wniosku, że nienawiść i pamięćo krzywdach jest wieczna. Odwoływanie się do historycznych urazów i lękówto nic innego jak próba obrony przed szaleństwem. Bo cóż innego pozostanie,jeśli Słowianie zamieszkujący Bałkany dojdą do wniosku, że to wina każdegoz nich. Każdego Serba, Chorwata i Bośniaka. Ich świat się rozpadnie,a wraz z nim wszystko, co ten świat stanowiło. Iluzja pryśnie. Konsekwencjątego będzie rozpacz, przed którą wszyscy się bronią. Warunkiem pojednaniazaś jest wewnętrzny akt skruchy i przebaczenia. Żadna ze stron nie dąży anido skruchy, ani do przebaczenia. [...]To, co zobaczyłem w Bośni, to nienawiść, ale nie ograniczona tylko dopewnego momentu w trakcie przemian społecznych lub nieuniknionegoobrotu koła historii. Półwysep Bałkański ogarnięty jest oszalałą nienawiścią,która jest siłą samą w sobie i ciągnie obu przeciwników aż do grobu. Nienawiśćjest jak średniowieczna zaraza, pożerająca wszystko wokół, dopóki samanie zginie z braku ofiar. Nienawiść ta nie ma jakiejś stałej postaci, nie żyjewłasnym życiem i jest zmienna jak płomień. Zawiera też w sobie elementZ1MA1998319
samozniszczenia, właśnie jak płomień, który niknie i umiera, gdy wszystkowokół niego zostanie strawione. [...]Przypomniała mi się rozmowa z serbskim dziennikarzem w belgradzkimhotelu Metropol, Dragosem Kalajiciem, dziennikarzem pracującym dlamiejscowej gazety Duga i członkiem Instytutu Studiów Geopolitycznych.Wyglądał może na pięćdziesiąt kilka lat. Ubrany w elegancki garnitur, posługiwałsię nienagannym angielskim. W jego ocenie, Serbowie nigdy niebędą żyć razem z muzułmanami i Chorwatami. Usłyszałem pean na cześćrasy serbskiej i narodu, który jako jedyny broni europejskiej cywilizacjiprzed zmasowanym najazdem amerykańsko—żydowskim. Poczułem siężywcem przeniesiony w lata 30. nazistowskich Niemiec. Stan wiedzy jestznikomy nawet w Belgradzie, a media prawie całkowicie kontrolują belgradzcy„jastrzębie" w rodzaju Dragosa Kalajica. Dziennikarz poinformowałmnie również, że podczas nalotów NATO w 1995 r. Amerykanie zrzucili naDoboj, gdzie stacjonuje Nordycko-Polska Brygada, ładunki nuklearne. Wyjaśniłemmu, że to nieprawda, bowiem ja sam pracuję w sztabie brygady.Nie uwierzył jednak. Nie udało mi się też zaprosić go do Doboju, by przekonałsię na własne oczy, jaka jest prawda. Odmówił. [...]Kiedy dojeżdżałem do Doboju, przypomniała mi się rozmowa z pewnymserbskim emerytowanym majorem, który przez pewien czas był redaktoremnaczelnym opozycyjnego pisma. Major ów ubolewał, że nie udało musię w zaplanowanym czasie doprowadzić do czystek etnicznych.— Ale — zapewniał — będziemy to kontynuować. Będziemy — mówił —wyciągać po jednym Chorwacie i muzułmaninie aż do ostatniego. [...]Zaraz za Tesliczem, tuż przy drodze, wznosi się niewielki granitowymonument. W tym miejscu zginął kapral Mieczysław Sternik przygniecionyprzez swój niesprawny, opancerzony samochód. Przypomniało mi to mójsen. W owym momencie spiął on klamrą myśli początek i koniec mojegobośniackiego epizodu. Koszmarny sen, który spacyfikował moją wyobraźniętuż przed wyjazdem do Bośni, mógł oznaczać również wizje przyszłości tegokraju. Śniła mi się biała, aluminiowa trumna, niesiona na ramionach ludzio jednakowo smutnych, zniecierpliwionych twarzach, spowitych zmęczeniem.Wciśnięci w jednakowe eleganckie garnitury szli równo,podnosząc w tym samym czasie prawe nogi. Trumna była uboga, wyglądającajak stary, odymiony, aluminiowy garnek. Był to mój koszmar, alerównież mogła to być wizja Bośni, która może zostać złożona do grobu wrazze swoją starą tradycją wieloetnicznego współistnienia przez dobrze ubranychi odżywionych polityków, ze zniecierpliwieniem oczekujących na ko-320<strong>FRONDA</strong>- 13/14
niec tego marszu. Rzeczywiście, Bośnia jest jak Łazarz, ale niewielu chce jejzmartwychwstania. Złożona do trumny, niesiona na ramionach politykówkrąży po Europie jak widmo z mojego koszmarnego snu. [...]Kto przelewa krew człowieka, tego krew przez człowieka będzie przelana.III(Rdz 9, 6)Peter — bo takie dałem mu imię — był jedną z czterdziestu osób w Bośni,których każdego miesiąca miny czynią kalekami. Dziesięć osób ginie wskutekich wybuchu. Zycie w nim gasło, odkąd wydarzył się ten wypadek. Minaprzeciwpiechotna, na którą wszedł, odebrała mu sens jego wysiłku dopodtrzymywania swojego życia w zrujnowanej Bośni. Były też jednak i innepowody, o których wtedy jeszcze nie wiedziałem. Rodzina szybko zabrała goz miejscowego szpitala w Doboju. Nie było sensu, by tam był, skoro amputowanomu nogi. Kiedy wrócił do domu, tygodniami siedział skulony w kącieswojego pokoju, jakby obawiał się razów. Jego młoda twarz zapadła sięjeszcze bardziej, a kości policzkowe sterczały niczym kikuty zburzonych domów.Oczy stały się nieproporcjonalnie duże, wypełnione strachem i przerażeniem.Ogarniała go gorączka, to znów niewysłowiony chłód, jakby ktośpootwierał w domu wszystkie okna w środku zimy. W tej chwili minione latanabierały innego znaczenia. Po kilku tygodniach ojciec przeniósł go napiętro i posadził przy oknie, by mógł patrzeć na przejeżdżające samochodyi ludzi. Milczał. Milczał, jakby miał w sobie wielką tajemnicę, którą niechciał się z nikim dzielić.Jechałem właśnie samochodem z Doboju do Zepc, kiedy po raz kolejnyminąłem znajomą postać. Nadchodziła wiosna. Peter siedział wciśniętyw wózek inwalidzki, wygrzewając się w słońcu. Jego bezbarwna twarz niewyrażała nic: ani bólu, ani strachu, ani buntu. Był pogodzony ze swoim losem.Zawsze w tym samym miejscu pozdrawiał mnie tym samym zawszeprzyjaznym gestem, starając się wykrzywić swoją, zdaje się częściowo, sparaliżowanątwarz w zachęcającym uśmiechu. Składał jednocześnie na ustachdwa palce ściśnięte do siebie, jakby miał zamiar salutować, domagając sięw ten sposób papierosów. Siedział samotnie na poboczu drogi w swoimodrapanym wózku i usiłował żyć. Jego rodzina wyprowadzała go każdegosłonecznego dnia na ulicę. Była to jego jedyna rozrywka, kiedy mógł patrzećna innych ludzi. Być może liczył, że ktoś zatrzyma się obok niego i zamieniZIMA- I 998321
z nim choć kilka słów. Zapyta o cokolwiek. Chciał być może usłyszeć innygłos niż tylko beznamiętny, obojętny ryk silników. Zycie przecież toczyło sięobok niego, a on chciał czuć się jego częścią. My zaś pędziliśmy obok niegow naszych opancerzonych samochodach, uzbrojeni po zęby, wzniecająctumany kurzu, ogarnięci misją niesienia pokoju. On zaś przykładał dwa palcedo ust, ratując w ten sposób szczątki swojej godności. On zaś prosił poprzezten gest: „Hej, zatrzymaj się jeden z drugim choć na chwilę. Pogadajze mną. Nie musisz dawać mi papierosów, przecież nie o to chodzi. Na Boga,nie upokarzaj mnie aż tak bardzo, bym ci powiedział, że chcę twojej bliskości.Zatrzymaj się!". Jak będę wracał — odpowiedziałem mu w duchu.Bałem się jego milczącego spojrzenia i wygaszonych oczu, które, jak mi sięwtedy zdawało, pragnęły śmierci. [...]Miny to namacalna pozostałość nienawiści panującej w Bośni. Saperzyoceniają, że jest ich w tej „krainie min" około 3 milionów. Bośnia nie jest tutajodosobnionym przypadkiem. Co trzeci kraj na ziemi zanieczyszczony jest minami.Z danych ONZ wynika, że w 68 krajach leży ponad 110 milionów min.Miliony dobrze ukrytych i równie groźnych jak w dniu, w którym zostały zakopane,leżą od lat w lasach i na pustyniach, wzdłuż dróg. Do krajów najbardziejdotkniętych plagą min należą Angola, Afganistan i Kambodża. Afryka jestnajbardziej zaminowanym kontynentem — twierdzi raport amerykańskiegoDepartamentu Stanu Hidden Killers (Skrytobójcy) — obłożonym 30 milionamimin w 18 krajach. Nowe pola minowe pojawiły się w Gruzji, Armenii, Azerbejdżaniei Tadżykistanie. Organizacja Narodów Zjednoczonych szacuje, że kosztrozminowania całego świata wyniósłby 68 miliardów dolarów. [...]Tymczasem wracam do Doboju. Operacja Mine dobiegła końca. Choć raportyspływają jeszcze do sztabu brygady, wiadomo, że w obu wsiach skonfiskowanominy, broń oraz wiele setek amunicji. Kilkaset metrów przed sztabembrygady przejeżdżam znowu obok „człowieka na wózku". Tym razemzatrzymuję się, wręczając mu czerwoną paczkę marlboro. Wymieniam z nimkilka zdań bez znaczenia i odjeżdżam, pozdrawiwszy go raz jeszcze gestemuniesionej dłoni. Bośnia — na wózku chory człowiek z amputowanymi nogami.Czy kiedykolwiek nauczymy się wymieniać z nim słowa bez oskarżeń?—pomyślałem wtedy. Kilka tygodni później Peter zginął od wybuchugranatu, z którego sam wyjął zawleczkę. Dopiero wtedy, po jego śmierci, dowiedziałemsię, że należał do Tygrysów Arkana — paramilitarnej organizacji,której członkowie zajmowali się też czystkami etnicznymi w rejonie Doboju.Na pewno więc miał krew na swoich rękach. Na pewno mordował, kradł,gwałcił, kładł miny, dziesiątki min, a może i setki. Teraz dopiero uświadomi-322<strong>FRONDA</strong>-13/14
lem sobie, że ten człowiek potrzebował pomocy i rozgrzeszenia. Sam jednaknigdy o to nie poprosił. Nie zdobył się na rachunek sumienia. Zamknął sięw piekle własnych myśli, które nie pozwoliły mu żyć. Oblazły go niczym robakii zagryzły jego sumienie. A może chciał tylko z kimś porozmawiać. Możechciał wyjść do światła, tylko bał się wyznać, że jest zbrodniarzem. Niewierzył, że ktoś może mu wybaczyć. Nie wierzył w Boga.ARTUR BILSKIPS. Są to fragmenty książki Gladiatorzy przestali walczyć, która w przyszłym rokuukaże się nakładem wydawnictwa Bellona. Autor od lipca 1996 r. do stycznia1998 r. był rzecznikiem prasowym Nordycko—Polskiej Brygady SFOR stacjonującejpod auspicjami NATO w Doboju w Bośni.
Dziewczynka z Bośni, która widziała, jak żołnierze zabilijej rodziców, znalazła się w szpitalu, na oddzialepsychiatrycznym. Na pytanie psychologa, czego boi sięnajbardziej, odpowiedziała: — Ludzi...JUGOŁGARSTWOEUROAMNEZJAGLOBANALIZMSkoro nie umiemy pracować,przynajmniej umiemy się bić.Prezydent Serbii Slobodan MilośevićADAMSTEINKLUCZOWE zdanie w Biesach Dostojewskiego wypowiada nieStawrogin, nie Wierchowieński, nie Szatow, lecz postać drugoplanowa.Prokurator Lembke mówi: „Pożar jest w głowach".Biesy nazywane bywają powieścią profetyczną. To, coDostojewski opisywał jako pożar w głowie Szigalewa, wkrótcemiało się stać realnym ogniem, który strawi całą Rosję.W Ewangelii Chrystus mówi, że człowieka czyni nieczystym nie to, co przychodzido niego z zewnątrz, ale to, co wychodzi z jego wnętrza: „Z serca bowiempochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne, kra-324<strong>FRONDA</strong>-13/14
dzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa. To właśnie czyni człowieka nieczystym"(Mt 15,19-20a).Aby coś dało się zrobić — najpierw musi dać się pomyśleć.Kiedy w 1971 r. ukazał się wiersz serbskiego poety Radovana Karadżiciapt. Sarajewo, mało kto zwrócił na niego uwagę:Dopala się miasto niby grudka kadzidła,w tym dymie nasza świadomość pełza.Snują się po mieście puste ubrania ciemne,umiera kamień, wbudowany w domy...Spokój. Oddział pancernych topólwznosi się ku górze. Agresorw naszych żyłach krąży,raz człowiek, raz napowietrzny stwór.Wiem, że wszystko zapowiada jęk,co zgotuje nam czarny metal?Patrz — strach przemieniony w pająkaw swym komputerze szuka odpowiedzi.Pożar już wtedy szalał w głowie. Już wtedy pewne rzeczy dały się pomyśleć.Dwadzieścia lat później Sarajewo stało w płomieniach. Karadżić otrzymałwtedy od związku pisarzy rosyjskich literacką nagrodę imienia MichaiłaSzołochowa za humanizm i moralny wkład w literaturę.Początkiem każdego dzieła — słowo,a przed każdym działaniem — myśl.Korzeniem zamierzeń jest serce,skąd wyrastają cztery gałęzie:dobro i zło, życie i śmierć,a nad tym wszystkim język ma pełną władzę.(Syr 37, 16-18)Słowo posiada fascynującą właściwość: potrafi przyoblekać się w ciało. „Napoczątku było słowo..., a bez niego nic się nie stało, co się stało." ChorwackaZIMA1998 325
pisarka Dubravka Ugreśić w swojej książce Kultura kłamstwa śledzi kreującą(niektórzy powiedzieliby: antycypującą) moc słowa na przykładzie wojnyw byłej Jugosławii. Jednym z najpopularniejszych filmów w czasach jugo-komunizmubył obraz Do widzenia w przyszłej wojnie.Komisja ekspertów ONZ do spraw zbrodni wojennych pod przewodnictwemCherifa Bassiouni ocenia, że podczas wojny w byłej Jugosławii zostałozgwałconych około 20 tysięcy kobiet — w wieku od pięciu doosiemdziesięciu jeden lat.Ulubionym motywem jugosłowiańskiej kinematografii — pisze DubravkaUgreśić — był gwałt: „Kobiety są w filmach brutalnie gwałcone(ulubiony kadr: pierś kobiety przygnieciona owłosioną ręką mężczyzny),policzkowane (ulubiony kadr: ręka mężczyzny na twarzy kobiety), bitei maltretowane w rozmaity sposób".„Cudzoziemiec, któremu uprzednio pokazaliśmy małą retrospektywęfilmu jugosłowiańskiego, a potem dokumentalne zdjęcia przedstawiającekobiety zgwałcone w tej wojnie, będzie — tak przypuszczam — skonfundowany."Gwałty dokonywane podczas wojny potraktuje jako logiczny ciągdalszy tego, co miało miejsce w czasach pokoju (w komunistycznej Jugosławiiza gwałt groziła kara więzienia od jednego do dwóch miesięcy).Dubravka Ugreśić opowiada następującą historię: „W małym chorwackimmiasteczku Duga Res zasadzono niewielki lasek: osiemdziesiąt osiem drzewekna urodziny Tita. Dzisiaj mieszkańcy miasteczka wycięli w pień cały las.Mówią, że rozliczyli się z «ostatnimi pozostałościami komunistycznego reżimu".Ci, którzy ścinali drzewa, kiedyś je sadzili".Dekomunizacja skończyła się tylko na działaniach magicznych. Tymczasemw byłej Jugosławii nadal rządzą byli komuniści. Milośević w Serbii, Tudjmanw Chorwacji, Kućan w Słowenii to niegdysiejsi aparatczycy (czasamiktóremuś z nich wymknie się publicznie słowo „towarzysze!", wtedy szybkogryzie się w język i poprawia: „rodacy!"). Nie są oni fanatycznymi nacjonalistami,lecz raczej pragmatycznymi, tak jak kiedyś nie byli ideowymi komunistami,lecz oportunistami. To ludzie bez kręgosłupa i bez stałegosystemu moralnego, gotowi zmieniać idee w zależności od zmian koniunktury.Aby ich przepoczwarzenie się z komunistów w nacjonalistów było wiarygodnew oczach społeczeństwa, musieli uruchomić propagandową machi-326 <strong>FRONDA</strong>13/14
nę kłamstwa. Recenzja Dubravki Ugreśić z filmu Franjo Tudjman — chorwackiGeorge Washington to rejestr kłamstw, jakich w prezentacji własnej biografiidopuścił się przywódca Chorwacji. Film ten to proklamowanie „ostatniejwersji prawdy" podanej do wierzenia obywatelom.Jeden z międzynarodowych mediatorów podczas konfliktu na Bałkanach,lord Owen powiedział: „Rzeczą najbardziej zdumiewającą — potwierdzi tokażdy, kto brał udział w negocjacjach dotyczących dzisiejszej Jugosławii — jestnieprawdopodobna umiejętność posługiwania się kłamstwem, właściwa ludziomna każdym poziomie. Zdumiewające zjawisko. Ile choćby rozejmów zostałozłamanych! Ale nadal podpisywano dokumenty, z oczywistą intencją nieprzestrzeganiaich postanowień. W byłej Jugosławii nie istnieją zasady honoru,to cecha kultury tak rozpowszechniona, że nikogo już nie dziwi, gdy przekonasię, iż X lub Y jest kłamcą. Ludzie żyją tu kulturą kłamstwa".Kłamstwo zostało zalegalizowane. Politycy i dziennikarze, wychowankowiestarego systemu, dla których kłamstwo stało się sposobem na życie,teraz przedstawiają je jako czyn chwalebny. Pisarz Dobrica Ćosić, w latach1992-93 prezydent tzw. nowej Jugosławii, powiedział wprost: „Kłamstwojest formą naszego patriotyzmu i potwierdzeniem naszej wrodzonej inteligencji".Dubravka Ugreśić cytuje jedną z najbardziej wpływowych dziennikarekchorwackich, która oświadczyła publicznie: „Kiedy w grę wchodzi losojczyzny, gotowa jestem kłamać".A co na to prości ludzie? Hydraulik, który przyszedł remontować zlew autorceksiążki, powiedział: „Nam niepotrzebna prawda, nam potrzebny spokój".Kłamstwo szuka legitymizacji w autorytecie. Któż zaś może być większymautorytetem niż sam Bóg? Dlatego serbski poeta i parlamentarzysta BranoCrneević oświadcza: „Serbowie nie zabijają z nienawiści, ale z rozpaczy.Ten, kto zabija z rozpaczy, ma w sobie coś z zabójcy i z Boga, ten zaś, kto zabijaz nienawiści — z zabójcy i z diabła. Najwyższą instancją dla serbskichzbrodni jest Bóg, dla zbrodni innych — diabeł".Bywa taki sposób mówienia, który do śmierci można przyrównać, niechże się on nieznajdzie w dziedzictwie Jakuba!(Syr23,12a)ZIMA-1 998 327
Najwięcej kłamią ci, którzy najbardziej zagrzewają do mordów. Ci, którzy mordująosobiście, w pewnym momencie mają dość zakłamania. Serb Slobodan Misie,który przyznał się do zamordowania osiemdziesięciu muzułmanów, powiedziałdziennikarzom Vranskije Novine: „Mam pięćdziesiąt lat i jestem chory odtych kłamstw. Wszyscy kłamią. Powinniśmy wreszcie powiedzieć, jak było naprawdęna tej wojnie. Największym błędem jest zabić po raz pierwszy. Potemwszystko toczy się samo... Nie możecie zrozumieć, jak to jest. Wżera się tow waszą krew i mózg. Jak narkotyk. Nie możecie bez tego funkcjonować".W tej powodzi lejącego się zewsząd kłamstwa najbardziej szczerze brzmigłos profesjonalnego mordercy. Przynajmniej jeden, który mówi o sobie prawdę.Serbski wojownik Damir w wywiadzie dla Le Monde: „Mam nadzieję, że konfliktjeszcze długo potrwa. Co ja bym robił w czasach pokoju? Nic nie umiemrobić, tylko walczyć. [...] Jeśli muzułmanie znikną z tej planety, chciałbym, żebySerbowie wypowiedzieli wojnę innym państwom. W walce straciłem wszystkichprzyjaciół, moje życie jest przetrącone. Niech to tylko dalej trwa. [...] Moimjedynym zajęciem jest siać wokół siebie śmierć. Dlatego chcę, by wojna byłakontynuowana. Jeśli nastanie pokój, zlikwiduje mnie mój własny naród, żadnepaństwo nie potrzebuje szaleńców. Normalni ludzie nigdy nas nie zrozumieją,nie wiedzą, co to znaczy zabić człowieka!"Pisząc o krajach postjugosłowiańskich, Dubravka Ugreśić używa terminu„postmodernistyczna dyktatura".Największy rozgłos jako postmodernista spośród pisarzy byłej Jugosławiizdobył Milorad Pavić, autor bestselleru Chazarski słownik. Najpierw przekonywałŻydów, że Chazarowie byli Żydami, później opowiadał Chorwatom, że Chazarowieto z pewnością Chorwaci, następnie wyjaśniał Baskom, że Chazarowiemusieli być Baskami. Dzisiaj jako jeden z pisarzy w orszaku Slobodana Milośevicianie ma wątpliwości, że Chazarowie to nikt inny tylko Serbowie.Pavić jest też autorem popularnej w Serbii nowej definicji demokracji.W wywiadzie dla Yillage Yoice powiedział: „Demokracja to dym z piczki".Wszechobecność kłamstwa wiąże się w XX w. z triumfem psychiatrii.Już dzieło ojca—założyciela psychoanalizy Zygmunta Freudaoparte było na kłamstwie.<strong>FRONDA</strong> 13/14
Za początek psychoanalizy uważa się skuteczną terapię pacjentki, którejprzypadek wszedł do historii jako „przypadek Anny O.". Z odnalezionychakt przebiegu jej choroby wynika, że leczenie zakończyło się kompletnymniepowodzeniem (kobietę zamknięto w szpitalu psychiatrycznym), mimo toFreud chwalił się sukcesem odniesionym dzięki nowej metodzie.Wiedeński psychoanalityk opublikował też pracę, w której twierdził, żeprzeprowadził udaną kurację: wyleczył kokainą pacjenta uzależnionego odmorfiny. W rzeczywistości eksperyment zakończył się klęską, a pacjent(dr Ernst Fleisch) omal nie postradał zmysłów.Najbardziej rozpowszechnionym urazem psychicznym w Ameryce jest childabuse. Coraz więcej osób upiera się, że zostały jako dzieci wykorzystane seksualnieprzez rodziców, chociaż nigdy do czegoś takiego nie doszło. Powstał nawetspecjalny termin na określenie tego zjawiska: false memory syndrom, czyli syndromfałszywej pamięci. Jak pisze Dubravka Ugreśić: „Kiedy w grę wchodzą urazy,możliwości manipulacji są olbrzymie. Personalnymi urazami (które szybkostają się zbiorowymi) mogą manipulować psychoanalitycy i psychiatrzy (z powodurachunków bankowych i sukcesu zawodowego), media (z powodu rentownościi pieniędzy), przemysł wydawniczy i filmowy (z tego samego powodu),politycy (by zdyskwalifikować przeciwnika), dorosłe dzieci (by zemścić sięna rodzicach) i osobnicy dotknięci urazem (z powodu ciężko wywalczonegoprawa do osobistej traumy). Mechanizmy te są ze sobą w doskonały sposób powiązanei niełatwo stwierdzić, co jest prawdą, a co kłamstwem".Radovan Karadżić jest z zawodu psychiatrą. Bośniaccy Serbowie nosząw sobie urazy do Chorwatów i muzułmanów. Karadżić wybiera dokładnietaką samą metodę leczenia narodu-pacjenta, co jego koledzy w Ameryce.W ten sposób państwo zamienia się w dom wariatów.Dubravka Ugreśić dość miała kłamstwa. Nie chciała mieszkać w domu wariatów.Wyjechała na Zachód. Kiedy zaniosła swoją książkę o Jugosławii dojednego z wydawnictw, usłyszała pytanie: czy to jest to, czego nam trzeba?Najbardziej zdumiał ją zaimek „nam": „Dotychczas wierzyłam, że zaimekten funkcjonuje tylko w krajach rozwiniętego kolektywizmu".W innym wydawnictwie odrzucono jej książkę i poradzono, by napisałapowieść tendencyjną (bohaterami mieli być mały Serb i mały Chorwat).Poczuła, że znalazła się w świecie kompletnej fikcji.W kolejnym wydawnictwie skrytykowano ją, że pisze bez należytegowspółczucia dla ofiar wojny, podczas gdy jej kraj tonie we krwi. NajbardziejZ1MA1998 329
zdumiał ją ton moralnego oskarżenia: „Wydawało mi się, że tak naprawdęnigdzie nie wyjechałam. Język oskarżeń był tak znajomy, rodzimy. Wyjechawszy,trafiłam zatem do domu".Nowożytna cywilizacja Zachodu zbudowana jest na kłamstwie, tyle żebardziej wyrafinowanym i subtelnym niż kłamstwo w byłej Jugosławii. Mitemzałożycielskim tej cywilizacji jest rewolucja francuska, zaś metafizycznymtabu — ludobójstwo Żydów podczas drugiej wojny światowej. Dziwimysię, jak jugosłowiańscy komuniści mogli nagle stać się serbskimi(chorwackimi, słoweńskimi, muzułmańskimi) nacjonalistami, ale nie dziwinas, gdy ktoś jednocześnie chwali rewolucję francuską i potępia Holocaust.Może to być świadectwem albo nieuctwa, albo schizofrenii, gdyż pierwszyholocaust w czasach nowożytnych dokonał się właśnie za sprawą rewolucjifrancuskiej.Kiedy wieśniacy w Wandei stanęli w obronie wiary katolickiej i osobykróla, w Paryżu powstał plan eksterminacji opornych. Akcja przeprowadzonaprzez wojska rewolucyjne miała wszelkie znamiona ludobójstwa, ponieważchodziło o fizyczne wyeliminowanie przeciwnika. Generał Carier, odpowiedzialnyza operację, mówił do swoich żołnierzy: „Niech nam nie mówią0 humanitaryzmie wobec tych bestii z Wandei: wszyscy zostaną wykończeni,nie wolno zostawić przy życiu ani jednego powstańca".Generał Westermann, który spacyfikował buntowniczą prowincję, pisałw triumfalnym liście do Paryża: „Obywatele republikanie, Wandea już nieistnieje! Dzięki naszej wolnej szabli umarła wraz ze swoimi kobietami1 dziećmi. Skończyłem grzebać całe miasto w bagnach Savenay. Wykorzystującdane mi uprawnienia, dzieci rozdeptałem końmi i wymordowałem kobiety,aby nie mogły dalej płodzić bandytów. Nie żal mi ani jednego więźnia.Zniszczyłem wszystkich." W odpowiedzi władze w Paryżu gratulowały Westermannowi,że „oczyścił wolną ziemię z tej złej rasy".To było ludobójstwo. Wymordowano 120 tysięcy Wandejczyków — 15 procentpopulacji prowincji (gdyby przenieść te proporcje na obecną Francję, liczbazamordowanych wyniosłaby 8 milionów ludzi). Zabijano kobiety, by nie rodziłydalszego potomstwa. Zniszczono całkowicie 20 procent wszystkichzabudowań w Wandei, wyrżnięto całe bydło i zdewastowano uprawy rolne —wszystko po to, by ci, którzy przeżyli rzeź, umarli z głodu i nędzy.Rewolucjoniści francuscy byli nauczycielami esesmanów. Oni półtorawieku wcześniej robili z wygarbowanej skóry zamordowanych ofiar buty dlaurzędników, zaś z delikatniejszej skóry martwych kobiet — modne rękawiczki.Setki trupów przetapiali na tłuszcz i mydło. Prototypami komór ga-330<strong>FRONDA</strong>.13/14
zowych były barki rzeczne, które ładowano po brzegi związanymi więźniamii zatapiano na środku rzek.Dubravka Ugreśić żali się, że wszechobecne kłamstwo sprawia, iż obywatelepaństw postjugosłowiańskich nie odczuwają żadnego wstydu z powoduzłamania życia milionom ludzi. Tak samo nie odczuwają go obywateleFrancji hucznie świętujący kolejną rocznicę rewolucji. Jeżeli ktoś chwalirewolucję francuską, nie ma moralnego prawa krytykować faktu świętowaniaprzez Serbów pacyfikacji Srebrenicy czy zdobycia Vukovaru.W 1997 r. w serbskiej telewizji emitowano wenezuelski serial Kasandra. Kiedyw jednym z odcinków tytułowa bohaterka filmu została uwięziona, mieszkańcywsi Kućevo w Serbii wysłali list do prezydenta Wenezueli, aby uwolnił nieszczęsnąkobietę z więzienia. Wysłali też list do Watykanu, by Kasandrę uznano zaświętą, oraz do Trybunału Międzynarodowego w Hadze z żądaniem sprawiedliwegoprocesu bohaterki, tyle że nie w Wenezueli, lecz w Serbii.Ci sami mieszkańcy nie kiwnęli palcem, gdy z ich najbliższego sąsiedztwawyganiano Chorwatów, gdy mordowano muzułmanów, gdy do władzydochodził skorumpowany układ postkomunistyczny. Solidarność międzyludzkąi dojrzałość obywatelską ujawnili wtedy, gdy ich działania nie miałynic wspólnego z rzeczywistością i zawieszone były w absolutnej fikcji.Chorwacka pisarka przytacza następującą historię: „Dziewczynka z Bośni,która widziała, jak żołnierze zabili jej rodziców, znalazła się w szpitalu, naoddziale psychiatrycznym. Na pytanie psychologa, czego boi się najbardziej,odpowiedziała: — Ludzi..."W Sarajewie i Vukovarze, mimo skończonych działań wojennych, wciąż rozbrzmiewająwystrzały. To zagraniczni reżyserzy kręcą filmy o oblężeniu Sarajewai zdobyciu Vukovaru.Pewna mieszkanka Sarajewa zaprojektowała komputerową gręo oblężeniu miasta.Jednym z największych przebojów muzyki post—jugo—disco jest utwórmuzułmanina Fikreta Kujundżicia Manjaca. Manjaća to nazwa serbskiegoobozu koncentracyjnego dla muzułmanów.Wre praca nad banalizacją cierpienia.7.IMA1998 33]
„Masujemy serce zmęczonego świata, rozkręcamy je podwyższając poziomadrenaliny, ale nie możemy go poruszyć. Fotografujemy się na pierwszychstronach gazet, pojawiamy się na ekranach telewizorów, sprzedają nas na kasetachwideo niczym live—show, widowisko na żywo: i gwałty są prawdziwe,i łzy słone, i krew świeża. Czegóż to my nie robimy, żeby świat zapoznaćz naszą umiejętnością umierania. Jak bohater Grassa rozbijamy głosamiszkło. Serce świata, ten sfatygowany mieszek, rzęzi głucho jak wieloryb,który osiadł na mieliźnie. Im bardziej nasza śmierć jest prawdziwa i doskonała,tym uporczywiej świat przyjmuje ją za prowincjonalny spektakl. Imwiększe nasze nieszczęście, tym uporczywiej świat przeżywa to jako zwykłąwiejską imprezę. Im więcej nas umiera, tym bardziej jesteśmy nudni. Staliśmysię bohaterami dowcipów, wprawdzie nieżywi, ale zaszliśmy wysoko: doNew Yorkera!" (Dubravka Ugreśić).Dokąd uciekniesz przed kłamstwem, Dubravko Ugreśić? Do Niemiec? DoFrancji? Do Ameryki? Czy Clinton jest bardziej prawdomówny niż Tudjman?Czy Spiegel jest mniej zideologizowany niż Borba? Czy zamordowani w Wandeimniej znaczą niż zamordowani w Sławonii? Czy na Zachodzie kręci się mniejfilmów pokazujących gwałty na kobietach niż w byłej Jugosławii? Czy niemieccytelewidzowie z większą wrażliwością reagują na zdjęcia z wojny niż mieszkańcywsi Kućevo? Czy naprawdę myślisz, że kultura kłamstwa panuje tylkow byłej Jugosławii?A dokąd my uciekniemy?ADAM STEINDUBRAVKA UGREŚIĆ, Kultura kłamstwa,Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1998.
Europa przełomu X i XI w., jak ją przedstawia Bratkowski,przypomina opisywany przez Hobbesa „stan natury", czylitotalną wojnę wszystkich ze wszystkimi. Jak pisze autor:„Kościół jest w tej cywilizacji jedynym nosicielem pokoju".U PROGU ROKUMICHAŁ KLIZMAREDNIOWIECZE przeżywa swój renesans. W Polsce fascynacja ta macharakter zapośredniczony, głównie za sprawą historyków francuskich,takich jak na przykład Jacąues Le Goff, Reginę Pernoud,Jean Delumeau czy Georges Duby, których prace ukazują się ostatniow naszym kraju. Do nielicznych polskich wyjątków zaliczyćmożna książkę Stefana Bratkowskiego Wiosna Europy, której przedmiotemjest sytuacja naszego kontynentu w X i na początku XI w.Książka opublikowana u progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa opowiadao zdarzeniach, jakie miały miejsce w przededniu drugiego tysiąclecia.Podobnie jak przed tysiącem lat granica, jaka dzieliła Europę, przebiegała naŁabie, a Polska, tak jak i dziś, aspirowała do pełnego uczestnictwa w europejskiejrodzinie narodów. Chrzest Mieszka I zwykło się przedstawiać w naszejhistoriografii jako wynik doraźnych kalkulacji politycznych, na dodatekwymierzonych w Niemcy. Takie stanowisko jest jednak w dużym stopniurzutowaniem późniejszych poglądów na czasy wcześniejsze. Bratkowski dowodzi,że wybór Mieszka był dalekowzrocznym wyborem organizacji państwaopartej na określonej cywilizacji. Przyjęcie chrześcijaństwa nie byłow owych czasach oczywistością czy koniecznością, było decyzją o wielkimznaczeniu, na którą nie wszyscy się decydowali. Nie uczynili tego międzyinnymi Słowianie połabscy. Kto dziś pamięta o Obodrytach czy Wieletach,ZIMA- 1 998333
którzy byli wówczas postrachem tej części Europy? Ich punkt wyjścia był takisam jak Polan, a już wkrótce mieli zniknąć z mapy kontynentu. I nie zostaliwcale eksterminowani, jak chciałaby historiografia PRL-owska, leczzgermanizowani przez chrześcijański żywioł niemiecki.W Europie X w. wcale nie było oczywistością, że państwo powinno utrzymywaćsię z podatków, a nie z łupieżczych wypraw przeciw sąsiadom i zesprzedaży niewolników. Głównymi centrami handlu żywym towarem byływówczas Verdun i Praga. Święty Wojciech, biskup Pragi, został wypędzony zeswego diecezjalnego miasta właśnie dlatego, że przeciwstawiał się handlowaniuniewolnikami.Europa tamtego okresu, jak ją przedstawia Bratkowski, przypomina opisywanyprzez Hobbesa „stan natury", czyli totalną wojnę wszystkich ze wszystkimi.Zwłaszcza w świecie Franków i Germanów, gdzie obowiązywała zasadazemsty rodowej, niemal bez ustanku toczyły się prywatne wojny między feudałami.Jak pisze autor: „Kościół jest w tej cywilizacji jedynym nosicielem pokoju".Po pierwsze: wcielanie w życie benedyktyńskiej reguły ora et labora sprawiło,że klasztory stały się nie tylko ważnymi ośrodkami życia intelektualnegoi duchowego, lecz również gospodarczego, zdolnymi dać w czasie wojny ochronęokolicznym chłopom i mieszkańcom podgrodzi. Po drugie: Kościół potępiałgrabieżcze, niesprawiedliwe wojny. Po trzecie: głosił pojednanie i przebaczenie,które mogło przekreślić pragnienie zemsty.Ówczesna Europa nie otrząsnęła się jeszcze po upadku ImperiumRzymskiego. Stanowiła mozaikę drobnych, zwalczających się nawzajempaństewek, których władcy byli barbarzyńcami: albo wyznawali wierzeniapogańskie, albo przyjęli chrześcijaństwo powierzchownie. Niektórzy zresztągotowi byli porzucić Boga chrześcijan, kiedy zaczynali ponosić klęski. Takzrobili wikingowie Haralda Dobrego czy Waregowie kijowskiej księżnejOlgi. Stare wojenne bóstwa gwarantują zwycięstwa...Podczas gdy w Europie panowała niepodzielnie cywilizacja śmierci, zaklasztornymi murami rozwijała się i dojrzewała powoli cywilizacja życia.Nie była wymyślonym przez kogoś projektem, lecz konsekwencją przejęciasię Chrystusowym nakazem miłości bliźniego i życia w zgodzie z Jego nakazami.Potrzeba będzie aż kilku stuleci, by cywilizacja miłości zaczęła przenikaćdo innych sfer zbarbaryzowanego życia.„To wiara i kultura chrześcijańska integrowały przyszłe społeczeństwo, niesama władza centralna" — pisze Bratkowski. „Istnienie wspólnoty wyższej ponadlokalne interesy, dostępność jednakowej cywilizacji benedyktyńskiej w Aurillaci w Tyńcu, w Odense i Yichy, nauka lojalności i poczucia zobowiązania wo-334<strong>FRONDA</strong>-13/14
ec swego władcy — wszystko to uczyło też zapewne i zdolności rozumienia samejwspólnoty państwowej jako takiej. Myślę, że nie docenia się tej roli chrześcijaństwaw dziejach Europy. Bez niego byłaby ona niczym więcej, niż konglomeratemskłóconych i rywalizujących ze sobą, małych, lokalnych państewek,walczących wszystkie przeciwko wszystkim w prywatnych wojnach lokalnychkrólików, książątek, hrabiów, banów, kniaziów i biskupów".Z inicjatywy Kościoła narodziła się instytucja Treuga Dei — Rozejmu Bożego.Synod w Elne w 1027 r. ogłosił zakaz prowadzenia wojen od środywieczorem do poniedziałku rano. Był to pierwszy krok do zatrzymania falinienawiści. Bratkowski nie może wyjść ze zdumienia, że ta „jedna z najważniejszychinicjatyw Kościoła średniowiecza" została zupełnie pominiętaw wielu międzynarodowych encyklopediach kościelnych i w wydanej u naspięciotomowej Historii Kościoła katolickiego. Autor Wiosny Europy uważa, żeprekursorem Treuga Dei był główny bohater książki, który zgłosił podobnepropozycje na synodach akwitańskich: w 999 r. w Limoges i w 1000 r.w Poitiers.Głównym bohaterem książki jest zaś Gerbert z Aurillac, późniejszy papieżSylwester II (999-1003), którego wraz z cesarzem Ottonem III Wielkim(996-1002) Bratkowski nazywa pierwszymi twórcami wspólnej Europy.Niewątpliwie wyprzedzili oni swój czas, a ich wizja europejskiejcywilizacji chrześcijańskiej antycypowała plany późniejszych politykówi myślicieli.Gerbert z Aurillac, filozof, poeta, astronom, przyrodnik, matematyk, konstruktor,a zarazem pobożny mnich, będący największym autorytetem moralnymówczesnej epoki, pozostaje z pewnością wielkim niedocenionym w historiinaszego kontynentu. Wśród jego uczniów i wychowanków znajdujemycesarza Ottona Wielkiego, króla Francji Roberta Pobożnego, autora HistoriiFrancji — Richera, matematyka i filozofa Fulberta, który założył szkołę w Chartres— najżywszy w XI i XII w. ośrodek intelektualny w Europie, i biskupaAdalberona, który patronował szkole w Laon — najwybitniejszemu w XI stuleciucentrum studiów teologicznych. Jego przyjaciółmi byli św Wojciech —męczennik, św. Stefan — pierwszy król Węgier, Bolesław Chrobry — pierwszykról Polski czy doża wenecki Piętro Orseolo II. Sam Gerbert nie wziął się znikąd,miał swoich mentorów i mistrzów i bez przesady można stwierdzić, żestanowił wykwint wielowiekowej tradycji benedyktyńskiej, której podwalinypołożył pięć stuleci wcześniej św. Benedykt z Nursji.O tym ostatnim Bratkowski pisze, że „nie doceniamy jego naprawdęświętego optymizmu. Wszystko się wtedy, w tych strasznych czasach, zatraca,ZIMA- 1 998335
absurd świata się zwielokrotnia, jutro może być tylko gorsze niż wczoraj, a onkaże pracować, robić swoje." Z tej żarliwej modlitwy i uporczywej codziennejkrzątaniny — dla obserwatora z boku żmudnej i niewdzięcznej, lecz dla wykonującegoją błogosławionej, bo poświęconej Bogu — uformuje się duchowyi kulturowy kształt naszego kontynentu. Nieprzypadkowo w XX w. papieżPius XII nazwie Benedykta patronem Europy. O ile Bratkowski nazywa założycielazakonu benedyktynów „ojcem cywilizacji chrześcijańskiej", o tyle tytuł„ojca Europy" rezerwuje nie dla Karola Wielkiego, lecz dla Sylwestra II. Tenostatni podczas swego czteroletniego zaledwie pontyfikatu położył podwalinypod zrzucenie zależności władzy duchownej od władzy świeckiej. W owychczasach bowiem biskupi Rzymu wybierani byli nie przez duchowieństwo, leczprzez możnych tego świata. Sam Gerbert z Aurillac został głową Kościoładzięki Ottonowi III.Młody cesarz był zresztą najbliższym przyjacielem i wychowankiem „papieżapierwszego tysiąclecia". Z jednej strony był wszechstronnie wykształconymintelektualistą, namiętnym czytelnikiem Boecjusza, z drugiej — człowiekiemgłęboko religijnym, oddającym się praktykom ascetycznym, któremunieobce były stany mistyczne, z innej zaś — wytrawnym politykiem i przewidującymstrategiem. Bratkowski podkreśla jego wyjątkową „ideowość i bezinteresowność".Autor Wiosny Europy pisze, iż obaj — cesarz i papież — „będą w praktycekonsekwentnie budowali niezależne od cesarza władztwa państwowe — będąbudowali przyjaźń wzajemną między przyjaciółmi, którzy tę samodzielną władzęwykonują. Uniwersalizm Ottona III i Gerberta z Aurillac, czy raczej — Gerbertai Ottona, nie ma nic wspólnego z «imperializmem», ani rzymskim, ani niemieckim,ani jakimkolwiek innym. Nazywanie ich koncepcji planami«imperialnymi» jest nieładnym nadużywaniem słów. Nie chodziło o ImperiumRomanum. Chodziło o Imperium Romanorum, cesarstwo Rzymian. A «Rzymianami»być mieli wszyscy, gotowi się pod tymi auspicjami połączyć jako wolne, suwerennew naszym pojęciu, równe sobie państwa". W tym kontekście należyspojrzeć na takie wydarzenia, jak koronowanie władcy Węgier Stefana czy zjazdw Gnieźnie — wydarzenie w owych czasach wyjątkowe.Projekt Sylwestra II i Ottona III załamał się z powodu ich śmierci już napoczątku XI w., ale i tak pozostawili oni po sobie niemało. Dzięki Gerbertowiz Aurillac nastąpiło duchowe oraz intelektualne ożywienie wśród duchowieństwa,chrześcijaństwo zachodnie podwoiło swe domeny terytorialnei to bez użycia przemocy, zaś najmocniej religia utrwaliła się w pogańskichjeszcze niedawno państwach — na Węgrzech i w Polsce.336<strong>FRONDA</strong>- 13/14
Potomni w XI w. umieli docenić ogrom dzieła obu mężów. Na grobowcuSylwestra II w Bazylice św. Piotra w Rzymie na polecenie papieża Sergiusza IVwyryto epitafium: „Obaj oni wsławili swe czasy blaskiem swej mądrości; czassię wtedy rozweselił; występek został zdruzgotany". Być może poczucie duchowejpustki, jakiej doświadcza dzisiaj Europa Zachodnia, związane jestz odcięciem się od własnych korzeni, z kryzysem chrześcijańskiej samoświadomościi zapomnieniem o przesłaniu takich ludzi, jak Gerbert z Aurillaci Otton III.MICHAŁ KLIZMASTEFAN BRATKOWSKI, Wiosna Europy. Mnisi, królowie i wizjonerzy,Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1997.
Dusza sucha — wyjaśnia Kubiak — czyli taka, która ani sięnie oddaje snom i złudzeniom, ani nie płacze nad rzekączasu. Podzielam wiarę św. Augustyna i Rosenzweiga i samteż tęsknotą zwracam się ku wieczności.DO WIECZNOŚCIJERZYBOROWCZYK1.Księga liturgiczna zawierająca zestaw biblijnych fragmentów oraz modlitwi rozważań przeznaczonych do odmawiania i skłaniających do medytacji podczascodziennych hor, czyli ośmiu godzin kanonicznych. Tym jest brewiarzw Kościele katolickim. Nadając zbiorowi swoich szkiców tytuł Brewiarz Europejczyka,Zygmunt Kubiak zaprasza nas do rozmyślań, do samodzielnego komponowaniakanonicznej godziny, poświęconej któremuś z wątków europejskiego,a więc i polskiego dziedzictwa, wątków rzucających światło na współczesność,pozwalających scalić pokawałkowaną rzeczywistość.338 <strong>FRONDA</strong>-13/14
2.Chciałbym najpierw odwołać się do szkicu Pawła Hertza Uwagi o klasycyzmie,dotyczącego co prawda poezji, ale myślę, że z powodzeniem dającego się zastosowaćtakże do innych rodzajów pisarstwa. Za klasycyzm uważa Hertz świadomośćtego, „co się może stać, co naprawdę jest ważne i istotne". Taką świadomośćtwórca zyskuje „przystając do jakiejkolwiek ludzkiej wspólnoty, któraw swej zmienności pozostaje przecież czymś stałym, oznaczonym. Może to byćwspólnota religijna lub filozoficzna, kulturalna lub narodowa" (Gra tego świata,1997). O Kubiaku można powiedzieć, że przystąpił on do wspólnoty kulturalnejnazywanej śródziemnomorską, co — i to go szczególnie wyróżnia — jestdla niego jednoznaczne z uczestnictwem w polskiej wspólnocie narodowej.Dalej Hertz tak wykłada ponadepokową zasadę klasycyzmu, który nie jestszkołą czy literackim prądem, ale charakteryzuje stosunek pisarza do światai siebie samego: „Przyjąć świat w całej jego zawiłości, z całą jego fantastycznągmatwaniną, z całą jego nierozumną i krwawą historią, nie próbować przednim ucieczki, nie tworzyć obrazu świata we własnej wyobraźni, lecz własnąwyobraźnią go przenikać". Oto postawa, oto zasada obecna we wszystkich esejachKubiaka. Jej zręby można odnaleźć w poprzednich zbiorach jego szkiców.Raz jeszcze kreśli je w pierwszej części Brewiarza Europejczyka, w dziale zatytułowanymZnaki czasu.Zasadę przyjęcia świata takiego, jakim jest, oraz ciągłego i niezmordowanegopodejmowania prób jego przeniknięcia Kubiak wcielił w życie: „Przyzwyczajamsię do tego, by żyć w duchowej samotności, otoczonej sferą małozrozumiałą. Stopniowo uczę się traktować degenerującą się cywilizację jakocoś zewnętrznego wobec mojego życia duchowego" (szkic Brewiarz Europejczyka).Dalej autor Mitologii Greków i Rzymian zdecydowanie odrzuca „ruinyprzebrzmiałych złudzeń" i zwraca się w stronę swojej karmicielki i pocieszycielki— tradycji klasycznej: „Nie narzuca mi ona goryczy, raczej ją zakłada.Jest, jak Ewangelia, zawsze szczera, nigdy mnie nie oszukuje, nie ofiarowujeżadnych złudzeń. Jest sceptyczna w lepszym, wyższym sensie tego słowa:sceptyczna także wobec swego sceptycyzmu". Czego w pierwszym rzędzieuczy ta tradycja? Otóż nakłania do szanowania „przede wszystkim naturyludzkiej, stanowiącej główny przedmiot całej myśli greckiej i rzymskiej, natury,która w naszej epoce znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie". Jestto bowiem epoka „całkowicie zdechrystianizowana" i — nadal cytuję ze szkicu,który dal tytuł całej książce — kształtująca „zupełnie nowe pojmowaniemoralności i stosunków między bogatymi i biednymi".ZIMA- I 998339
W tym składzie zasad Kubiaka, jakim jest niewątpliwie pierwszy segmentBrewiarza, warto wyróżnić jeszcze co najmniej dwa elementy: wzorzecliteratury oraz koncepcję polszczyzny i polskości. Język polski i w ogóle polskośćw głównej roli występują w szkicach Poeta czarnoleski oraz Izolacja czysiła? W tym ostatnim eseista wyznaje: „Ilekroć los wydaje mi się zbyt ciężkido dźwigania, chronię się w moim azylu: we wspaniałości języka polskiego",a nieco dalej buduje taką opozycję: „Czy fundamentem polskości jest izolacja,czy siła? Czy indywidualność, niepowtarzalność własnej indywidualnościma polegać na izolacji, czy na sile? Czy odcinam się od świata [...] — czyinaczej: [...] przyjmuję wiele rzeczy tego świata [...], bo mnie stać, bo mogętemu sprostać, bo od tej różnorodności nie rozpadam się wewnętrznie, bomogę udźwignąć bardzo wiele rzeczywistości, bo jestem po prostu silny.Jestem silny, a więc wszystkie te elementy przetapiam w coś cudownie harmonijnego,w nowy, wyższy rodzaj harmonii, w przebogatą, niepowtarzalnąsubstancję polskości". Wzorzec języka polskiego widzi Zygmunt Kubiakw „pisarskim gospodarstwie" Jana Kochanowskiego. Czarnoleski Mistrz„znalazł rym", „znalazł miarę literatury polskiej i ton polskiej mowy". Tłumacząci parafrazując Psalmy, wznosząc „ze słów świątynię ogromną", nauczyłswoich rodaków modlić się. Wreszcie wskazał, iż polskość jest„w jasnowidzeniu i w służbie".W szkicu o Parandowskim (Pisarz połski) i w rozmowie z TomaszemFijałkowskim o Kawafisie można odnaleźć kilka ważnych elementów, pozwalającychnazwać zadania, jakie Zygmunt Kubiak stawia przed literaturą.Przypomina on nam deklarację Jana Parandowskiego: „Nie jest celem literaturydotrzymywać kroku chwili bieżącej. [...] Przeszłość, teraźniejszość,przyszłość nie są w literaturze rozgraniczone [...], płyną wspólnym i jednolitymstrumieniem". Kubiak widzi w twórczości autora Alchemii słowa przypadekpolskiego „pojmowania sztuki jako milczącej formy, jako rękodzieła,jako obiektywnego kształtu, w którym artysta ma zniknąć". W rozmowiez Fijałkowskim tłumacz Kawafisa przyznaje, iż dzieło tego nowogreckiegopoety to „przykład odnowienia mitu, odtworzenia obiektywnej wizji rzeczywistości,którą mit scala" (słowa Fijałkowskiego). Kubiak dodaje, iż po razpierwszy literaturę XX w. jako mityczną zobaczył w 1923 r. Eliot, którystwierdził wówczas, że Yeats i Joyce dokonali wielkiego odkrycia: nadali„chaosowi współczesnego życia porządek, który promienieje z dawnego mitu,mitu wiecznego — przynajmniej na naszą doczesną miarę".340<strong>FRONDA</strong>- 13/14
3.Przywoływany już Paweł Hertz w wywiadzie-rzece udzielonym BarbarzeN. Łopieńskiej (Sposób życia, 1997) nazwał Zygmunta Kubiaka tłumaczem-twórcą,a jego dokonania postawił na równi z translacjami Edwarda Porębowiczaczy Kajetana Koźmiana. „Może nie są to przekłady doskonałe —mówi Hertz o dziewiętnastowiecznych tłumaczeniach — ale to piękne polskieksiążki, nieodłączna część naszej literatury, o sile utworów oryginalnych". Niezamierzam i nie potrafię szacować poziomu przekładów Kubiaka. Powszechnajest ich wysoka ocena. Nie ulega jednak kwestii, że jego spolszczenia EneidyWergiliusza, Wyznań św Augustyna, wierszy Keatsa czy Kawafisa zyskiwałyi zyskują pochwały nie tylko za sam fakt współczesnego przybliżania „dziełwiecznych". Nie mniej istotne jest to, że Kubiak każdego tłumaczonego twórcębardzo mocno wpisuje w krwiobieg polszczyzny. Nie świadczy swoimi tłumaczeniami— jeśli wolno tak się wyrazić — tylko szlachetnych usług, alenadaje im określony kurs, umieszcza je — jak pisze Henryk Krzeczkowski (Prosteprawdy, 1996) — w „ramach zamyślonej [...] kampanii o poszerzenie,względnie wzbogacenie rodzimej wyobraźni, wrażliwości i wizji świata".Poświęcam tyle uwagi przekładom Kubiaka dlatego, że stanowią one jedenz dominujących składników Brewiarza Europejczyka. Prawie każdy szkicz tego tomu przynosi co najmniej kilka tłumaczeń. Napotkać można twórcówi dzieła z wszystkich niemal epok europejskiej kultury, dzieła, które napisanopo grecku i nowogrecku, łacińsku, włosku i angielsku. Eneida Wergiliusza, poetyckieokruchy pozostałe po Safonie, fragmenty Antologii Palatyńskiej, poezjaOwidiusza — reprezentują w trasnlatorskim dorobku Kubiaka antyk. SpośródOjców Kościoła pojawiają się tu święci Augustyn i Hieronim. I wreszcie twórcynowożytni: Byron, Keats, Rolfe (baron Corvo), Newman, Montale, Audeni najobficiej przytaczany Kawafis. Kubiak nie szczędzi miejsca na cytaty. Nierzadkoprzytacza całe przetłumaczone przez siebie utwory (równie chętniei obszernie cytuje utwory bohaterów swoich esejów, piszących w języku polskimlub przetłumaczonych przez poprzedników Kubiaka). Można traktowaćBrewiarz jako swoistą antologię poezji europejskiej od antyku po wiek XX.Antologię, a raczej właśnie brewiarz kultury śródziemnomorskiej, który dostarczamateriału do medytacji, rozmyślań.Liczne przytoczenia przekładów pozwalają nadto traktować Brewiarz Europejczykajako kolejny etap poszerzania przez Zygmunta Kubiaka polskiej„przestrzeni poetyckiej" i kulturalnej w ogóle. Aktualnie brzmią uwagi HenrykaKrzeczkowskiego wypowiedziane przed dwudziestu laty w szkicuZIMA- I 998341
Poetycka przestrzeń Zygmunta Kubiaka: „Niezwykle jasny i radykalny układ[antologii tłumaczeń Kubiaka — przyp. J- B.] wynika z koncepcji poezji jakosposobu czynnego przebywania w świecie, jako określenia swego miejscaw obu historiach, objawionej i doczesnej, i wreszcie jako świadectwa danegowłasnej postawie. Wiersze wybrane przez Zygmunta Kubiaka nie zwodząpustym słowolejstwem, nie rozczulają egocentrycznym biadoleniem, niewprawiają w deklamacyjne euforie".Każdy ze spolszczonych i przywołanych w „brewiarzowych" szkicach utworówzapala lub podtrzymuję płomień medytacji samego autora. Tak dzieje sięw części książki zatytułowanej Konfrontacje literackie. W czterech esejach Kubiakstawia naprzeciw siebie: św. Augustyna i angielskiego poetę metafizycznegoGeorge'a Herberta; Leopolda Staffa i Fryderyka Nietzschego; barona Corvoi Johna Newmana (jako wyznawców dążenia „od milczącego piękna do metafizyki",dążenia, które, zdaniem Kubiaka, dziś zaczyna powracać); Johna Keatsai Zygmunta Krasińskiego (dwojga z rzeszy romantycznych mieszkańców Rzymu);wreszcie tegoż Keatsa i polsko-łacińskiego poetę renesansowego KlemensaJanicjusza. Ostatnia konfrontacja jest wielopoziomowa. Obok zestawieńpolskich poetów z angielskim romantykiem Kubiak z niezwykłą subtelnościązderza widoki z okien: Keatsa-dziecka („Podwórze zajazdu [pod Londynem]w nocy: rżenie koni, krzyki woźniców, latarnie kołyszące się w rękach zaspanychsłużących...") i Ketasa-dwudziestopięciolatka (okna pokoju w rzymskiej kamienicy,gdzie na łożu śmierci słuchał odgłosów fontanny na Placu Hiszpańskim).Na dwa lata przed śmiercią, w 1819 r., Keats ukończył słynną Odę na urnęgrecką, którą w całości przytacza Kubiak. Ma do tego szczególne prawo. „W ciąguwielu lat poświęciłem dużo troski tłumaczeniom wierszy tego poety" — wyznaje.Ponadto finał tej ody — „«Piękno jest prawdą, prawda pięknem» — tylkotyle/ Można wiedzieć i warto wiedzieć, tu na ziemi" — przypieczętowuje przesłaniecałego cyklu Wielkich ód Keatsa, które tak brzmi wedle Kubiaka: „pięknoi smutek, i zmaganie się z tym smutkiem, przezwyciężanie go poprzez bardziejdojrzałe i głębiej współczujące ludziom piękno".4.Już lektura spisu rzeczy zamieszczonych w Brewiarzu Europejczyka pozwalazauważyć, iż dominującym doświadczeniem jego autora jest wędrowanie,pielgrzymowanie. Owocuje ono erudycyjnymi, ale i epifanijnymi relacjamiz podróży (włączonymi do części zatytułowanej Wędrówki) oraz poruszającymiZapiskami z wędrówek. Także wiele szkiców z pozostałych części książ-342<strong>FRONDA</strong>13/14
ki Kubiaka dużo zawdzięcza refleksjom i przywołaniom, które eseiście przyszłyna myśl w konkretnych miejscach. W Wędrówkach autor zabiera nas naniezwykle urozmaiconą duchową peregrynację po Grecji, Włoszech i angielskim,szekspirowskim Stradfordzie. Jednym z ważniejszych punktów tychwłóczęg pozostaje Rzym, o którym w wierszu z 1840 r. pisał ZygmuntKrasiński:To miasto wiecznym, w tych grobach jest życie,Które pod ziemią spokojnie i skrycieKrąży krwią wieków i serce spokoi...Motyw życia w grobach jest zapewne bliski intuicjom Kubiaka dotyczącymwieczności i tęsknocie do niej. Autor z równą swadą oprowadza swoichczytelników po Rzymie romantycznym (pielgrzymowali tu romantycypolscy, przede wszystkim Krasiński i Norwid, oraz angielscy) i tym z czasówWergilego, Horacego czy Owidiusza.Z rozmaitych szlaków powraca Kubiak z Zapiskami z wędrówek. Za tąz pozoru lżejszą, luźniejszą, bardziej dygresyjną formą wypowiedzi kryją sięzwięzłe szkice, w które eseista wpisał swoje najgłębsze przekonania, zdyscyplinowane,nieckliwe, a przecież szczere zwierzenia kogoś, kto od niemalsiedemdziesięciu lat doświadcza — jak sam wyznaje — „twardej przemocyczasu". Zapiski próbują także odpowiedzieć na pytanie, jak oprzeć się tejprzemocy mijających miesięcy i lat. Co ma począć dorosły i dojrzały człowiek,doświadczający opuszczenia przez dzieciństwo? „A ten gorzki smak,to brzemię dojrzałości, możemy — wedle Kubiaka — naprawdę przyjąći uznać w pełni za swoje tylko wtedy, gdy pojmiemy to wszystko jako wielkąprzemianę w dziedzinie odpowiedzialności [...]. Jak niegdyś dla nas organizowanoświat, tak my dziś mamy organizować świat dla innych. Musimysię wznieść do takiego stanu, do takiego rodzaju życia, wyższego życia —i nie ma innej rady". Okazuje się, że w polskiej i śródziemnomorskiej kulturzeistnieje „szkoła mądrości", która podpowiada, jak o tym bólu dorosłości„milczeć, a całą siłą nastawić się od razu na to, aby w takim świecie, jakijest, w takim świecie chłodno, z dużą dozą obojętności wobec spraw drugorzędnych,prestiżowych, psychologicznych, z dużą dozą obojętności, którakomuś może się nawet wydać oschłą, pilnować interesów istot, dla którychmożemy coś uczynić" (esej Pożegnanie dzieciństwa). Postawę dystansu wobecgoryczy nanoszonej przez upływ lat uzupełnił Kubiak pochwałą „cnoty obojętności"(w szkicu pod takim właśnie tytułem). I tym razem nie zapomniałZIMA 1 998343
konkretnych wzorcach pielęgnowania tej cnoty. Oto św. Franciszek udzielanam „wielkiej, niezrównanej nauki niezależności od materialnego świata,obojętności wobec świata. Obojętności nawet dosyć ironicznej. [...] stał sięposłuszny wezwaniu, które John Newman nazwie zasadą «obojętności wobecwydarzeń»".Trzymają się tego również współcześni poeci młodego pokolenia. JarosławZalesiński, autor tomików poetyckich Wiersze i zdania oraz Wiersze i ślady,w tym drugim bez skarg akceptuje gorzki obrót spraw, ale bynajmniej niepoddaje się, nie użala się:Mc już nie zostaniepowiedziane.Daremniekładę się spać, wstaję, chodzępo starym ogrodzie.Suszę łodygi chwastówi nasiona kąkolu.Na ławce słucham miłczeniasłowa. Bez słowa skargi.(Bez słowa)Kubiak przypomina w tym samym szkicu przypowieść o puszce Pandory,jako „pradawnym ostrzeżeniu przed pożądaniem ciągle nowych doświadczeń",i razem z Edwardem Morganem Forsterem wyznaje wiarę w „arystokracjęwrażliwych, uważnych i mężnych. [...] Przedstawiają oni prawdziwątradycję ludzką, jedyne trwałe zwycięstwo naszego dziwnego gatunku nadokrucieństwem i chaosem".Najbardziej uderzyła mnie jednak nauka, jaką autor Brewiarza Europejczykawyciągnął z aforyzmu Heraklita o „najmądrzejszej i najlepszej" suchej duszy:„Dusza sucha — wyjaśnia Kubiak — czyli taka, która ani się nie oddaje snom1 złudzeniom, ani nie płacze nad rzeką czasu. Podzielam wiarę św. Augustynai Rosenzweiga i sam też tęsknotą zwracam się ku wieczności". Ta „idea wychodzeniapoza czas, aby już tu, na ziemi, żyć w wieczności", wielokrotnie powracana kartach Brewiarza. Kubiak chętnie powtórzyłby za tak przez niego lubia-344<strong>FRONDA</strong>-13/14
nym Norwidem, który sugestywną i głęboką wykładnię ludzkiej kondycji zapisałw wierszu Pielgrzym: „Przecież ja aż w nieba łonie trwam" (jedenaste ogniwocyklu Vademecum). Ośmielony i zachęcony przez Zygmunta Kubiaka, traktującegogłosy poetów z rozmaitych epok jako równoprawne i brzmiącew wiecznym teraz, chcę przywołać innego współczesnego poetę, WojciechaWencla, który silnie podkreśla zanurzenie swoje i swoich bliskich we wspólnotężywych i umarłych. Oto zapis „lekcji wieczności" z brzemiennym znaczeniowoodwróceniem modlitewnej inkantacji:Z domu do kaplicy a potem na cmentarzjest nas troje: astry grzęzną w twoich dłoniachspacerowy wózek dźwiga słodki ciężarprzy studni gromadzą się dawne imionawięc czas nas doścignął — nie ma szans by przeżyćtę lekcję wieczności inaczej niż z nimirząd pustych słoików nad przepaścią brzęczymałe oratorium dla świętej Cecyliimały tren — modlitwa wykuta na pamięćwiatr splata nas z sobą jak kostki różańcawieczny odpoczynek racz nam dać Paniea światłość wiekuista niechaj w nas wzrasta(wiersz z Arcanów, 1998, z. 2.)5.Również w zamykających książkę Zygmunta Kubiaka Apokryfach znalazł sięów wątek zwrotu ku wieczności. Oto w ostatnim i najobszerniejszym utworzetego cyklu — Medytacjach Klemensa Janicjusza, poety polsko—łacińskiego —Kubiak układa dziennik jednego tygodnia z życia Janicjusza. Ciężko chorydwudziestopięcioletni (jak Keats!) Klemens kreśli na przeszło rok przedswoją śmiercią elegię o „wiecznym domu" i „prawdziwym życiu". Mowao Elegii VII — O sobie samym do potomności, w którą poeta wbudował epitafiumna własny grób, napis skrzący paradoksami i dowodzący głębi Janicjuszowychmedytacji nad wiecznością:Tu bez nadziei i trwogi spoczywamPrawdziwie żywy. Zegnaj, życie zmarłe!ZIMA 1998 345
Bohaterami innych „apokryfów" są kolejni mistrzowie autora Przestrzenidzieł wiecznych: Wergiliusz i Horacy, Lucjusz i Teodor, Dante. Pierwsze,pradawne apokryfy uzupełniały Biblię wieloma szczegółami i epizodami.Krótkie prozy Zygmunta Kubiaka oświetlają, dopełniają portrety fundatorówłacińskiej cywilizacji i promowany przez nich skład zasad i wartości.Zręcznie wykorzystując chwyt rzekomo autentycznego dziennika, listu, alboużywając zwykłej narracji, Kubiak konsekwentnie realizuje swoją koncepcjętraktowania kulturalnej spuścizny jako stale aktualnego i otwartego skarbca,z którego można czerpać w każdej chwili, na użytek konkretnej sytuacji.W Apokryfach udało mu się spleść fantazję i wiedzę, fikcję i erudycję, wyobraźnięi szczerość. W sposób naturalny potrafił rozpiąć most pomiędzy starożytnościąa polską współczesnością: „Od niejakiego [...] czasu żyję niemalzupełnie w wierszach antycznych, zwłaszcza w łacińskich wierszach Horacegoi Wergilego, i poprzez tamte frazy widzę mój świat, mój kraj. [...] dziśmojemu narodowi, różnym jego odłamom, niczego nie potrzeba aż tak bardzo,jak wzajemnego przebaczenia i pojednania. Nie wiem, jak tego dokonać.Wiem zaś, że bez tego mój naród zginie. Zaczyna mi się rysować, żetrzeba, z jakimż cierpieniem, wyjść z Troi, z dawnego świata, który namprzed dziesięcioleciami historia zniszczyła, a wszystko, co się potem działo,widzieć ostro [...], widzieć bez kłamstwa, bez żadnego kłamstwa, zwłaszczabez tego najgorszego kłamstwa, które pozwala człowiekowi mniemać, że towłaśnie on jest sprawiedliwy" (Wychodzenie z Troi).6.„Muszę przyznać, że żyję w okresie, kiedy nie mogę dawać jakichkolwiekrad, mogę tylko, w całej szczerości, mówić o tym, co osobiście wybrałem;może ktoś pójdzie w moje ślady" — wyznaje Zygmunt Kubiak w tytułowymszkicu i nie ma w tym cienia asekuranctwa. Autor Brewiarza tak komponujeswoje eseje, by ich czytelnik — jak już o tym wspominałem — poczuł się zaproszonydo medytacji, czy może raczej: został niepostrzeżenie w nie wciągnięty.Kubiak osiąga to dzięki krystalicznej polszczyźnie, dbałości o rozmaitośćform przekazu. Uprawia kilka wypracowanych przez siebie odmianeseju: rozbudowane szkice, skupione wokół zasadniczego problemu; literackiekonfrontacje twórców i dzieł z rozmaitych epok i posługujących się różnymijęzykami; niepozorne „zapiski", otwierające rozmyślania o kwestiachzasadniczych (tęsknota do wieczności, obojętność wobec świata) i nakłaniająceczytelnika do zajęcia stanowiska; relacje z wędrówek, niepostrzeżenie346<strong>FRONDA</strong>-13/14
układające mapę naszych przyszłych wycieczek wzdłuż Morza Śródziemnegoi w głąb europejskiego dziedzictwa; apokryfy odświeżające postaci z postumentówi portretów.Szczerość i prostolinijność, która bije z rozważań Zygmunta Kubiaka niepozwala czytelnikowi na obojętność wobec tematów, które porusza. Jestemteż przekonany, że skłoniła i skłoni wielu do pójścia po śladach autora BrewiarzaEuropejczyka. Kilku moich rówieśników od dawna już podąża tą drogą.JERZY BOROWCZYKZYGMUNT KUBIAK, Brewiarz Europejczyka.Wstępem poprzedził Bohdan Pociej, Biblioteka Więzi, t. 91., Warszawa 1996.
W oku cyklonu,w perspektywie gromuKRZYSZTOFKOEHLEROSTATNI TOMIK Zbigniewa Herberta nosi tytuł Epilog burzy. Jegookładkę zdobi reprodukcja Burzy Giorgione i chyba najuczciwiejbędzie opowiedzieć o tym, co widać na tym obrazie.A więc tytułowa burza jest nieco w oddali; ponad jakimiś budowlami(mury miasta poprzerastane drzewami?) na niebiewidzimy błyskawicę. Natomiast pierwszy plan jest sceną odmienną. Oto środektego, co widać, przerzyna potoczek z wysokimi brzegami. Na jego lewymbrzegu widnieje postać jakiegoś młodzieńca, barwnie odzianego, który opierasię na długim kiju (lasce, ale chyba nie pasterskiej, zważywszy na jego wyszukany,elegancki strój). Jest on zwrócony przodem do widza, ale nie patrzy nanas. Spogląda na drugi brzeg, gdzie na kępce trawy, a dokładniej: na swojej białejszacie, którą może zdjęła uprzednio, lekko przysłonięta rzadkimi listkamikrzaczka, na skraju jakiegoś zagajnika siedzi sobie postać kobieca, prawie naga,jeżeli nie liczyć lekkiej białej narzutki na ramionach. Kobieta nie jest jednaksama. Karmi dziecko. Ona spogląda na nas z lekkim zdziwieniem. Jest burza,ale to, co widać, wygląda niesamowicie statycznie i bezpiecznie. Wygląda czulei delikatnie. Kim jest ta grupa ludzi? Nie wiemy. Czy kobieta przerwała właśniekąpiel w rzece, bo obudziło się dziecko, z głodu lub przestraszone „beknięciemburzy"? Czy wyskoczyła właśnie z wody i nawet nie zdążyła się ubrać,tylko narzuciła narzutkę na ramiona i zaraz, by dziecko nie rozpędziło się zbyt-348<strong>FRONDA</strong>-13/14
nio w swoim płaczu, zaczęła je karmić? Ale kim jest ów mężczyzna? 1 czemunie on, ale my jesteśmy obiektem zainteresowania kobiety?W tle rozszalała potęga żywiołów. Na pierwszym planie Czułość.Cóż ja z tobą czułości w końcu począć mamczułości do kamieni do ptaków i ludzi[...]Psujesz wszystko zamieniasz na opakstreszczasz tragedię na romans kuchennyidei lot wysokopiennyzmieniasz w stękanie eksklamacje szlochyAlbo:To najbardziej wzruszające miejsce miasto ciałaprzez dziewięć miesięcy ślepa luneta na świataż wreszcie przybyła w ostatniej chwili straż pożarnanagłe cięciei już jest osobne skazane na miłośćprzedłużenie miłości przyjaźń i służba Conradowi krzyżyk z chlebasłowa marszałka o pieczęci państwie — mieście wszystko kołujekoło historii miażdżyzostaje on jeden wiernyzwinięty w pępek haft ciałapępek koniec warkocza(Pępek)Zdaje się mi, że zarówno ów obraz, jak i niektóre słowa w tych wstrząsającychwierszach są w ostatnim tomiku Zbigniewa Herberta najważniejsze.Przede wszystkim piękne słowo „wierność", po drugie: opowieść o narodzinachzawarta w tym wielkim pożegnaniu Wielkiego Poety i po trzecie:„czułość", która wyznacza Jego stosunek do tego, co nas otacza.Stary poeta żegna się, a żegnając się, czyni znak wybaczenia, prośby o wybaczenie,czyni czytelny znak krzyża, chociaż nie chce dławić nas czułostkowością.Nie jest to możliwe. Język Herberta — to może najbardziej zaskakujące —nacechowany jest bardzo męską, silną dykcją. Powiedziałbym nawet, że jest tojęzyk bardzo nowoczesny u naszego Starego Klasyka: żadnej patetyczności,ZIMA1998349
żadnej, tak często żenionej (także przeze mnie!) z klasycznością, wzniosłości.Bardzo broni się przed nią Herbert w wierszu Pan Cogito. Ars longa. Jego czułośćzakłada szeroko rozwarte oczy, nawet pewną oschłość serca. Jest to dobrzenam znany ton Pana Cogito. Rozpoznanie terenu, jak to zwykle bywa u Herberta,jest bolesne i celne:przygrywał do taktukwartet rodziny Wunderlichojciec Hansi — wiolonczela księgowamatka Truda — buchalteria na skrzypce i blachęsyn Rudi — wszechstronnynaturalna córka dziadka Wunderlichergo siostra Hansiegocórka Rudiegobudząca słodką grozę —przeraźliwaMaryja ChaosJednakowoż i w tym Poeta nie zmienił się do końca: właśnie takie beznamiętnerozpoznanie rzeczywistości, która jest naszym udziałem — dopiero onojest warunkiem wyznaczenia niejako dwu przestrzeni, które Herbert chce osłonićprzed „Maryją Chaos". Jedna przestrzeń to intymność indywidualnego,„pępek koniec warkocza", stygmat człowieczeństwa, a więc słabość wystawionana „miażdżenie". O tej intymności (której warunkiem ocalenia, jeśli chodzio język poezji, staje się zapewnienie Starego Poety, iż „nigdy w życiu/ nie udałomi się/ stworzyć/ przyzwoitej abstrakcji") mówi on w wielu wierszach swojegotomu. „Intymność", „czułość", a wreszcie i „ból", czy też w konsekwencji„koniec", zawsze indywidualny, poszczególny, sam jeden („jakbym okazał sięwrogiem/ rewolucji a przedtem stał bezpiecznie w słońcu/ wodza" — czytamyw zaskakującej, nowoczesnej, szokującej metaforze, podsumowującej raczej egzystencjalny,filozoficzny wiersz Koniec) — owe pojęcia wyznaczają przestrzeń,którą Poeta chce ochronić w swoim przesłaniu.Drugą przestrzenią, jasno wynikającą z pierwszej, organicznie z nią zrośniętą,jest przestrzeń etycznej dzielności, męstwa; męstwa cichego, szarego,nieznanego, ale właśnie najbardziej podstawowego warunku ocalenia. Herbertnazywa ową dzielność staroświecko „słabym światłem sumienia". To nie paradoks.„Słabym", bo wystawionym na miażdżenie; „światłem" — bo niosącym350<strong>FRONDA</strong>-13/14
jasność. Dzielność jest wszak pochodną słabości, wystawienia na sztych. Częstou Herberta staje się ona ekwiwalentem bezradności. Bezradność, ból, słabość,poniżenie, słabe światło sumienia — należy odejść od myślenia paradoksami,lecz przyjąć te słowa, zgodnie z głęboko chrześcijańską tradycją, jakodiagnozę zwycięstwa. Mówi się o tym przepięknie w wierszu Tkanina, którymPoeta kończy swoją książkę:Bór nici wąskie palce i krosna wiernościoczekiwania ciemne fluktawięc przy mnie bądź pamięci kruchaudziel swej nieskończonościSłabe światło sumienia stuk jednostajnyodmierza lata wyspy wiekiby wreszcie przenieść na brzeg niedalekiczółno i wątek osnowy i całunZaiste, ostatnia książka Mistrza jest epilogiem, a może raczej testamentemz jakże prostym (czyż nie greckim, antycznym jednak!) wskazaniem dla następców.Bo w zasadzie chodzi (w poezji, w sztuce, w życiu) o spojrzenie tej kobietykarmiącej swoje dziecko na okładce — obrazie Giorgione. Bowiem nie będzieżadnych wielkich słów. Żadnych wielkich idei. Prosta wierność wobec tychz krzyżykami z chleba, wobec miażdżonych, niemych, milknących. Najprostszetrzymanie się za ręce w obliczu zagrożenia. W zasadzie nic. Nic. Tylko trzebaocalić ten uporczywy wzrok karmiącej w oku cyklonu, w perspektywie gromu.Któż z nas jeszcze to potrafi, kiedy Jego już nie ma wśród żyjących?KRZYSZTOF KOEHLERZBIGNIEW HERBERT, Epilog burzy, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1998.
TĘ KSIĄŻKĘ trzeba koniecznie przeczytać! Pierwszy profesorpolskiej mediewistyki rozmawia niczym równy z równymz jednym z największych autorytetów współczesnej myśli historycznej.Dialog Bronisława Geremka z Georgesem Duby to nietylko rozmowa dwóch tytanów myśli o średniowieczu, to nie tylkopopis krasomówstwa, to także światopoglądowa lekcja, jakiejci dwaj europejscy intelektualiści udzielają polskim czytelnikompo upadku muru berlińskiego. Jest to dialog bogato inkrustowanyzłotymi myślami, z których — aby nie odbierać nikomu rozkoszydelektowania się tą niezwykłą lekturą — przytoczę zaledwiejeden. Profesor Geremek wyznaje: „Otóż dla mniemarksizm stanowił sposób myślenia, sposób rozumienia i wciążuważam go za przydatny, nawet teraz, gdy rozpatruję problemyspołeczeństwa współczesnego, które obserwuję i w którym żyję.Bardzo często mam to poczucie, że historia nie uczy mnie niczegoinnego oprócz sposobu pojmowania. Tylko taką naukę możnawyciągnąć — sposób rozumienia. W tym sensie marksizm niestracił na ważności" (s. 24). Dopiero w perspektywie tej wypowiedzistaje się zrozumiała zdumiewająca przenikliwość, jakąkierowała się obecna koalicja rządowa w Polsce desygnując profesorana stanowisko szefa dyplomacji. Któż lepiej porozumie sięna przykład z premierem Francji Lionelem Jospinem, którystwierdził niedawno: „Nadal wierzę w marksizm, nie jako stalinizm,ale jako sposób organizowania stosunków międzyludzkich".Vivat academia! Vivant profesores!IGOR FIGAGEORGES DUBY, BRONISŁAW GEREMEK,Wspólne pasje (rozmowę przeprowadził PHILIPPE SAINTENY),Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1995.352<strong>FRONDA</strong>-13/14
Po LEKTURZE eseju Francisa Fukuyamy Koniec historii jedynieprzypis w nim zawarty wydal mi się godny uwagi i zapamiętania.Otóż w cesarstwie bizantyjskim za czasów Justynianakonflikt między monofizytami (wierzyli, że Chrystus posiadałtylko jedną naturę) a monoteletami (wierzyli, że Chrystusposiadał dwie natury, ale jedną wolę)miał swoje odzwierciedleniew zawodach sportowych i odpowiadał rywalizacjizwolenników różnych zaprzęgów wyścigowych na hipodromiew Konstantynopolu. Szczegół może drobny, ale oddający duchaBizancjum.ALEKSANDER BOCIANOWSKIFRANCIS FUKUYAMA, Koniec historii, Zysk i S-ka, Poznań 1997.Po raz pierwszy esej ten ukazał sie na łamach The National lnterest 16/1987.ZIMA- 1 998353
BEZBOŻNE KSIĄŻKI i PISMA są dla wiary bardzo niebezpiecznebez względu, czy one wprost głoszą niewiarę, czy też tylkopo trochu zapuszczają jad obojętności religijnej, niewiary w sercai dusze czytelników.Niestety, są katolicy, którzy podobne książki kupują i czytają.— Prawda, mówi niejeden, iż ta książka głosi zasady z wiarąniezgodne, lecz to nie jest dla mnie niebezpieczne. Jestem dostatecznieumocniony w wierze. — Czy tak? O, nie darmo Voltairemówił do swych towarzyszy walczących z Kościołem: Kłamcie,moi przyjaciele, kłamcie odważnie, zawsze coś zostanie! —Prawda tych słów prędzej czy później okaże się i na tobie. Podwpływem książek bezbożnych zrazu wiara w tobie się osłabi,a potem utracisz ją zupełnie.— Ale styl tej książki, choć prawda, iż jest bezbożna, taki piękny.— A czy wypiłbyś truciznę dlatego, iż w pięknym naczyniu jąpodano? Pewnie, że nie, aby zdrowia nie stracić, nie umrzeć. A żedusza pod wpływem książek bezbożnych zamiera, to nic nieszkodzi?"** Cytat pochodzi z Książki Misyjnej oo. Redemptorystów, wyd. XVIII, Kraków1930.Jest recenzja, nie ma książki! OgłaszamyKONKURS:Do jakiej książki, wydanej w Polsce w ostatnich latach,mogą odnosić się słowa powyższej recenzji?Propozycje prosimy przesyłać pisemnie pod adresemredakcji. Listę nadesłanych tytułów opublikujemy w następnymnumerze kwartalnika, zaś wśród uczestnikówkonkursu zostaną rozlosowane nagrody książkowe.354<strong>FRONDA</strong>-13/14
Forma nowej kultury unifikuje egoizmy, nie wyprowadzaczłowieka z klatki „ja", ale wynosi z niego to, co złe, dowartościowujepychę, stawia ją przed właścicielem jakzłotego cielca i każe oddawać jej cześć.BANALIŚCI W ŚWIĄTYNINajlepszym środkiem przeciw obłąkaniuJest uroczysta pieśń. — Leczcie mózg, terazBezużyteczny,co wam kipi w czaszkach.(William Shakespeare, Burza)WOJCIECHWENCELMUZYKA ŚREDNIOWIECZA, RENESANSU i BAROKU to nie tylko potężne,niezniszczalne brzmienie, jakiego próżno szukaćw późniejszych epokach. Miserere Allegriego czy Mesjasz Haendlasą przede wszystkim owocami integralnej kultury, którejcelem było praktykowanie prawdy, czyli chwała głoszona Bogu.Istota tej relacji nie podlega zmianom. Słynne twierdzenie T. S. Eliota, że„kultura jest wcieleniem religii danego narodu", sprawdza się nawet w konfrontacjiz jawnym ateizmem. Marian Zdziechowski, komentując słowa BierdiajewaZIMA- 1 998355
o „niemożliwości neutralności religijnej oraz bezreligijności", twierdzi, że komunizm„pożąda i stwarza społeczność bezwzględnie i we wszystkich dziedzinachżycia poddaną Antychrystowi. Jest to społeczność o «charakterze kościelnymi),bo przedrzeźnia Kościół Chrystusowy we wszystkim". Nawet ateizm,jako „religia a rebours", ma więc swoje duchowe konsekwencje w kulturze, którajest miejscem uprawy, oddawania czci i pielęgnowania wartości duchowych niezależnieod ich religijnego statusu. Kultura przypomina naczynie przeznaczonedla spokojnego wzrostu prawdy, w którym mogą jednak zagnieździć się elementykłamstwa, jeśli to ono tworzy religię danej społeczności. Takie demonicznewpływy są jak długotrwały nowotwór, żerujący na żywym ciele: kultura nadalistnieje, ale w coraz bardziej wynaturzonej postaci. W epoce postbarokowej muzyka,która dotąd mówiła o rzeczywistości (jedynej, jaka istnieje, a więc opartejna Bożym ładzie), stopniowo zaczęła tracić siłę i chełpić się dysonansami.Pierwsze oznaki choroby, oczywiście jeszcze całkiem „niewinne", pojawiły sięnie we wrzaskach Beatlesów, lecz w symfoniach Beethovena. Muzyka przestałailustrować świat, skupiła się na odbijaniu ludzkich wymysłów i majaczeń; zamiastwyrażać prawdę, dowartościowała ekspresję chorego człowieka.Wcześniej niż Freud, psychoanalitycy czy postmoderniści, skierowała całą swojąuwagę na jego narcystyczne obsesje. W końcu doprowadziło ją to do zdeklarowanychinspiracji satanistycznych. I jeżeli zrodzone z prawdy dzieła Dantego,Bacha lub Haendla ożywiały nie tylko swój czas, to o dzisiejszej chorobie kultury(w stadium mocno zaawansowanym) wymownie świadczy istnienie RollingStones, Prodigy czy Marilyn Manson. Większość Europejczyków dawno już zapomniałao jednoczących pieśniach w nawach kościołów; w zamian otworzyłasię na uroki walkmanów i przyjemność zamykania oczu podczas demonicznychperegrynacji.Kultura integralna rozproszyła się w epoce Oświecenia. Popularny myślicielJurgen Habermas w eseju Modernizm — niedopełniony projekt (Odra nr 7—8/1987)przypomina koncepcję Maxa Webera, widzącego w kulturowym modernizmie„podzielenie rozumu substancjalnego, który wyrażała religia i metafizyka, natrzy autonomiczne sfery. Są to: nauka, moralność i sztuka. Uległy one zróżnicowaniu,ponieważ scalające świat koncepcje religii i metafizyki rozpadły się. [...]Pojawiają się sfery poznawczo—instrumentalnej, moralno—praktycznej i estetyczno-ekspresyjnejracjonalności; każda z nich kontrolowana przez specjalistów,którzy wydają się być w jakiś szczególny sposób bardziej logiczni niż inniludzie. W rezultacie powiększa się dystans pomiędzy kulturą ekspertów a kulturąszerszej publiczności". W XX w. zjawisko to wyraźnie się nasiliło: „W naucenastąpiła ścisła specjalizacja, moralność i sztuka zmieniły się w autonomicz-356<strong>FRONDA</strong>- 13/14
ne działki, którymi zajmują się specjaliści, i oddzieliły się od hermeneutyki codziennegoporozumiewania się". Oczywiście nie sposób brać całkiem serio komunikatówo rozpadzie „koncepcji religii" i o moralności jako domenie specjalistów,przynajmniej jeśli chodzi o absolutyzujący ton tych enuncjacji, ale niezmienia to faktu, że europejska kultura rzeczywiście straciła swą integralność,a jej znaczna część po prostu choruje na raka. Kiedy ze łzami w oczach obserwujemygórali śpiewających Ojcu Świętemu u stóp krzyża na Giewoncie, a zarazpotem (po zmianie kanału w tym samym telewizorze) dobiegają nas wynurzeniajakiegoś rockowca, aktora czy innego filozofa, nie mamy wątpliwości, żewłaśnie o tej sytuacji pisał przed półwieczem T. S. Eliot: „Dezintegrację kulturowąobserwujemy wtedy, kiedy kultury dwu warstw czy klas tak bardzo oddalająsię od siebie, że stają się w rezultacie oddzielnymi kulturami, a także wtedy,kiedy kultura wyższej warstwy rozpada się na części, z których każdareprezentuje tylko jeden przejaw kultury. [...] Myśl i praktyka religijna, filozofiai sztuka stają się oddzielnymi obszarami uprawianymi przez grupy ludzi, pomiędzyktórymi nie ma żadnych dróg porozumienia. Wrażliwość artystyczna zostałazubożona przez oddzielenie jej od wrażliwości religijnej i vice versa" (Trzy znaczeniakultury; przeł. Magda Heydel).Żyj pokazowo!Choć solą naszej kultury wciąż pozostają wartości chrześcijańskie, jej gwiazdamisą już przybysze z „innego świata". Patrząc na zachowanie tzw muzykówrockowych (często są to ludzie z poważnymi urazami psychicznymi, nie mającyżadnych talentów muzycznych), aktorów, nawet młodych poetów—banalistów,trudno nie zauważyć, że słabość dzisiejszej kultury polega na wyborzefałszywych autorytetów, które wprowadzają i ugruntowują chaos i występek.Kultura masowa nie jest oczywiście zła sama w sobie; wcale nie musi byćnośnikiem moralnego relatywizmu czy nihilizmu. Przeciwnie — może i powinnaprzewodzić trwałe wartości narodowe i kulturalne. W obecnym kształcie sytuujesię jednak na antypodach kultury ludzi żyjących w Polsce. Ulubione zajęciapism kobiecych — propagowanie rozwodów i zdrad, ostrego seksui zabójstw własnych dzieci, ekshibicjonizmu i kultu wygody — nie pokrywająsię raczej z zainteresowaniami i praktyką przeciętnej polskiej rodziny. Kulturapopularna jest więc kulturą piętnastu ideologów, którzy sterują nią zgodnie zeswoimi wyobrażeniami, nie zdając sobie sprawy, że w rzeczywistości są tylkonarzędziem w ręku „księcia tego świata". Szatan jest dziś najpotężniejszymmagnatem prasowym, inspiratorem agencji reklamowych i psychologicznychZIMA- 1 998357
wydawnictw. Działa na otwartym polu, nie kryje się, jak dawniej, za misternąsiatką podstępów. Nie musi tego robić; wychodzi i wrzeszczy: „Złam zasady!",„Żyj pokazowo!", „Pomyśl tylko o sobie!". Wrzeszczy wszędzie: w reklamachtelewizyjnych i na ulicy. „W KAŻDĄ NIEDZIELĘ WIELKA OBNIŻKA CEN.UPOMINKI DLA KUPUJĄCYCH!!!" — kusi bez żenadyz ogromnych transparentów.Chętnie pokazuje się w teledyskach,w scenerii sugerującejpiekło, wśród satanistycznejsymboliki. „Naucz się mówić:NIE!" — radzi z okładki psychologicznegopodręcznika, podającreceptę na to, jak być kanaliąi nie mieć z tego powoduwyrzutów sumienia. Codziennieepatuje nas podobnymi hasłami, zalewa dworce kasetami porno, a my stoimyjak ślepe kury i nie widzimy go. Licealiści z zaciśniętymi powiekami: „Technopozwala mi o niczym nie myśleć. Kiedy tańczę, czuję jakbym rozpływał sięw pustce". Nowi wierni nowych Kościołów — czciciele banków i hipermarketów.Młodzi antyklerykałowie, homoseksualiści na love parades w Berlinie. Biedni,bezwolni, prawie martwi. Rozszarpywani przez nicość.Wszystkie te zjawiska należą do bezpośrednich manifestacji metafizycznegozła. Ich konsekwencją jest rozpad więzi między ludźmi. Rak atakuje najpierwrozwinięte przez człowieka formy miłości; zaraz potem uderza w integralnośćosoby i rozkłada ją. Ale obok tych najbardziej zewnętrznych,osadzonych w kulturze masowej działań szatana, wciąż następują pozorniemniej groźne procesy rozkładowe na wyższym poziomie. Choć intelektualiścizostali w ostatnich latach wyraźnie zdominowani przez medialne autorytety,nadal starają się weryfikować i prowokować zmiany w kulturze. A ponieważboją się swych wyluzowanych konkurentów, z podwójną energią pragną udowodnić,że również oni potrafią żyć i tworzyć na luzie. Dlatego w całości adaptująrockowo-aktorskie wzorce, próbując podać je w nieco bardziej wyrafinowanejformie. Wpływ takich postaw na kulturę jest bardzo dotkliwy.Trzy najbardziej charakterystyczne idee, jakimi żywią się w XX w. antychrześcijańscypisarze, to przypuszczalnie wydziedziczenie, relatywizm i ironia.Otóż nie ulega wątpliwości, że w ciągu kilkunastu ostatnich lat znaczenie każdegoz tych haseł wyraźnie się zmieniło. Idea wydziedziczenia nie oznacza już358<strong>FRONDA</strong>-13/14
olesnego wygnania z domu, ale przywołuje radość z życia „bez uwiązania";w programach telewizyjnych dzieci chwalą się, że odchodzą z domu, by mieszkaćsame, bo chcą czuć się swobodnie (o małżeństwie nie mówi się tuw ogóle). Z kolei relatywizm nie wiąże się już z wahaniem i z postępowaniemw zgodzie z jakimś źle pojętym, ale jednak „dobrem"; dziś wynika z niego podniesionydo rangi nowego dogmatu obowiązek dostosowywania każdej sytuacjido własnej wygody. W telewizyjnej audycji Decyzja należy do ciebie prowadzącypyta uczestników wprost: „Co powinno się zrobić, żeby żyć lepiej... to znaczymieć więcej pieniędzy?". Wreszcie, nie ma już mowy o dawnej „postawie ironicznej",która miała przede wszystkim oczyszczać, ucząc pokory i dystansu dosamego siebie. Zastępująca ją cięta ironia odnosi się wyłącznie do prawdy, religiii poważnego tonu; przykłady są wszędzie. W ten sposób owe trzy hasła,które jeszcze niedawno brzmiały dość poczciwie, nabrały w swych dalszych rozwinięciachzłowieszczego znaczenia.Liturgia i duch karnawałuOstatnie dziesięciolecia to czas dominacji subkultur: rockowcy, aktorzy,poeci-banaliści... Kult indywidualności doprowadził do stworzenia armiiludzi wyprutych z indywidualności, a uwielbienie braku dyscypliny stało sięwłaśnie czynnikiem dyscyplinującym. Wspólnota oparta na ironii, pyszei pragnieniu sławy zamyka przed swymi uczestnikami drogę prawdy. Wystarczyim jedna wymiana spojrzeń, by porozumieć się i połączyć w akcieironii; stale odwołują się do kodu, którego efektem jest tzw. jajcarstwo. JarosławMarek Rymkiewicz nazywa ich działalność „terrorem szyderców",a nieustannemu chichotowi przeciwstawia prawdę, że „cała kultura jest fundowanana czymś poważnym: na śmierci, na krwi, na krzyżu". Źródeł tegodominującego dziś kodu należałoby szukać jeszcze w Oświeceniu, zaś jegopierwszych współczesnych śladów — w historii modernistycznych ruchówawangardowych i książkach takich prekursorów jak Gombrowicz czy Mrożek.Dzięki utrwaleniu modelu „błazna" (choć nie wydaje się, by Kołakowski,pisząc swój znany esej, przewidział zachowania dzisiejszych „błaznów")szatan znalazł bezpieczne rozwiązanie: ludzie będą odwoływać się do tegokodu, panicznie bojąc się wydobycia z narcystycznej próżni. „Jestem stary,nie dyskutuję, strzelam. Następnym razem przyślijcie tu kogoś lepszego."Zdanie powtórzone przez wszystkich staje się cudownym lusterkiem, dającympoczucie bezpieczeństwa, bowiem nic nie konserwuje indywidualnegogrzechu tak dobrze jak zbiorowa niepowaga. Można teraz swobodnieZIMA- I 998 359
wywlekać na światło dzienne swoje wnętrzności. Wcale nie trzeba epatowaćodbiorcy pornografią, wystarczy publicznie delektować się chaosem.W 1983 r. amerykański dekonstrukcjonista Vincent B. Leitch triumfalnieobwieszczał: „Przypuszcza się, że nasz uporządkowany paradygmat universum,ostatni w szeregu obrazów świata, właśnie się kończy. Wcześniejszesposoby objaśniania, odwołujące się do opatrzności bądź nauki, wywiedzionez planu boskiego lub wzbogaconego modelu przyczynowo-skutkowego,wydają się skończone. [...] Traf i przypadek są najdokładniejszymi mapami.Teksty literackie, krytyczne i wszystkie pozostałe obwieszczają nową erę.Poszczególne dziedziny wiedzy, w tym także semiotyka i hermeneutyka,podejmują rozpaczliwe, jak się wydaje, wysiłki na rzecz wprowadzenia orazochrony porządku i sensu. Cokolwiek by mówić, to nie przypadek, że ZwiązekRadziecki przewodzi badaniom semiotycznym, tak jak nie przypadkiemtradycyjna wiedza religijna jest wciąż orędowniczką hermeneutyki. Ale epokaporządku i sensu zmuszona jest stanąć twarzą w twarz z zaczynającą sięerą nieciągłości i działań wypływających z pożądania (Hermeneutyka, semiotykai dekonstrukcjonizm, Pamiętnik Literacki z. 3/1986)".Otóż ten chorobliwy nurt w kulturze to największy bluff, jaki tylko możnasobie wyobrazić. W istocie jest to nurt słaby i pusty — zasila go jedynieludzka próżność lub naiwność. Kultura kłamstwa nie posiada nic poza formą;dlatego tak uporczywie trzymają się tego kodu jego admiratorzy. Za formąchrześcijańskiej kultury zawsze coś stoi. Forma jest po to, by dodawaćblasku przeżyciu: pozwala odkrywać skalę miłości, wierności, odpowiedzialnościi wiary. Jest liturgią, łącznikiem, który ułatwia kontakt z transcendencją,a jednocześnie łamie nasz egoizm, pozwala jednoczyć się w powadze,wskazując tym samym na coś większego od nas. Forma dojrzałej kulturyspala nasze indywidualne ciągoty do skupiania się na samych sobie, wyprowadzanasz wzrok poza własne opłotki i kieruje go na Boga, na prawdę, nainnych ludzi. Z kolei forma nowej kultury unifikuje egoizmy, buduje modelczłowieka „wolnego", żyjącego wśród samych przyjemności. Zaiste, nietrzeba jej stawiać większego oporu, bo łatwo jest wyrzec się trudnego dobrana rzecz doczesnej satysfakcji „ja". Baranom idącym na rzeź po zielonej łąceteż wydaje się, że są wolne. Ta forma nie wyprowadza człowieka z klatki„ja", ale wynosi z niego to, co złe, dowartościowuje pychę, stawia ją przedwłaścicielem jak złotego cielca i każe oddawać jej cześć.Nie jest to zresztą żadna nowość. Hiszpański krytyk Antonio Blanch takdiagnozuje łuszczącą się już obecnie kulturę: „Myśl postmodernistyczna[...] ujawnia bardziej niż kiedykolwiek przedtem ciśnienie żądz i pragnień,360<strong>FRONDA</strong>- 13/14
czyniąc z tego podstawowy środek wyrazu w dziele. [...] Artyści postmoderny,akceptując całkowicie chaos, instalują się bez żenady w świecie systematycznegozwątpienia i zobojętnienia. [...] Niezależnie od tego przełomu epistemologicznego[...] zauważyć można [...] wyraźny wzrost skłonnościsolipsystycznych i narcystycznych w wielu powieściach współczesnych. Wobeczerwania więzi łączących umysł artysty ze światem obiektywnym trudnodziwić się temu zwrotowi autora ku własnemu «ja». [...] Autor pragniezwrócić uwagę na własne pisanie, interesując się nim bardziej niż innymiprzejawami rzeczywistości. [...] Artysta postmodernistyczny nie marzyo żadnym lepszym świecie: poprzestaje on na kreacji świata równoległego,gdzie z wielkim śmiechem patrzy się na obraz upadku tamtego, oficjalnegoświata. [...] Duch karnawału [...] zdaje się inspirować pisarza postmodernistycznego.Tworzy on teksty hałaśliwe, narracje i postaci groteskowe i ekstrawaganckie,i daje się wieść dynamizmom ekspresji popularnej, które goniąza tym, co spontaniczne, szokujące i arbitralne" (Kilka uwag o powieścipostmodernistycznej, Twórczość nr 5/1988).Cyceron i banaliści„Najlepszym środkiem przeciw obłąkaniu jest uroczysta pieśń..." Ale jako niej myśleć, jeśli zachowuje ona swoje znaczenie jedynie w zdrowej częścikultury? Wśród rockowców jest tylko nadętym starociem, bezwartościowymestetycznie i niezrozumiałym duchowo. Na tym terenie przestają działaćsłowa Cycerona: „Trzeci styl wymowy cechuje wzniosłość, bogactwo, siłaprzekonywania, ozdobność, w nim z pewnością tkwi największa moc. [...]Tej to wymowy rzeczą jest wpływać na umysły ludzkie i wszelkimi sposobamije poruszać. Ona już tylko wdziera się do serca, już to wkrada się niepostrzeżenie,sieje nowe myśli, wyrywa dawno zakorzenione". Dziś największamoc tkwi zupełnie gdzie indziej. „Edith Piaf, Bjórk czy JustynaSteczkowska, śpiewające o Bogu i miłości, a nie jedynie o namiętnościach,byłyby dzisiaj równie skutecznym argumentem na rzecz chrześcijaństwa, cowiele teologicznych książek, oraz równie skutecznym lekarstwem dla wieludusz" — twierdzi w ostatniej Frondzie Cezary Michalski i oczywiście ma ra-'cję. Tylko że rację ma także Teresa Kostkiewiczowa, kiedy w swej pięknejmonografii ody pisze na marginesie teorii trzech stylów Cycerona: „Trzebaw tym miejscu przypomnieć — pomijany często — fakt, iż poprzez tę zasadęprzejawiają się nie tylko wewnątrzliterackie relacje między przedmiotema kształtem wypowiedzi, ale także — przede wszystkim — pozaliterackieZIMA- 1 998361
przekonania o hierarchii ważności zjawisk i spraw ludzkiego świata. U podstawtej zasady leży więc pewien porządek aksjologiczny. Wyznacza on miejscei rangę spraw przedstawianych w utworach, a przez to określa niejakoich naturę: między biegunami zwyczajności czy powszechności oraz nieprzeciętności,wielkości, niezwykłości, wzniosłości. Owa hierarchia ważnościznajdująca wyraz w porządku aksjologicznym nie jest i nie może być przytym sprawą indywidualnych wyborów czy decyzji okazjonalnych. Jest ona —w danym momencie historycznym — dobrem wspólnym określonej zbiorowości,należy do głównych czynników ją charakteryzujących, umożliwiawzajemne zrozumienie w procesie społecznego komunikowania. Będącogólną własnością, a zarazem swoistym wymogiem dla wszystkich, możemieć swych szczególnych depozytariuszy — proroków, poetów, mówców,wodzów powołanych do jej strzeżenia, przechowywania, głoszenia, realizowaniaoraz upamiętniania w słowie dzieł i czynów, w których dochodzi najpełniejdo głosu. W takim rozumieniu również wzniosłość jest kategoriąintersubiektywną, odnoszoną do sfery zjawisk umieszczanych najwyżejw aksjologicznej hierarchii danej zbiorowości i będących przedmiotempodziwu, pochwały, uwielbienia, przede wszystkim w stosownie skomponowanychwypowiedziach słownych lub w innych ludzkich wytworach" (Odaw poezji polskiej. Dzieje gatunku, Wrocław 1996).Innymi słowy, chodzi o świadomość, że nie zwracając uwagi na formęwysławiania Boga, wchodząc do jednolitej tuby rockowych rzężeń i rezygnującz mowy podniosłej — zarzucamy aksjologiczny porządek oraz utwierdzamykulturę w jej dążności do unifikacji. Młodzieżowe piosenki na porannejMszy św. są dobre, ale nie dla wszystkich. Część wiernych modli się dziękinim pełniej, ale połowa kościoła w ogóle przestaje otwierać usta. Przyzwyczajenido tradycyjnej zasady stosowności, ludzie ci w ogóle nie wiedzą, comają robić. Podobnie dzieje się w całej kulturze. Lekarstwa nie potrzebująwyłącznie dusze słuchaczy rocka, potrzebuje go każdy z nas. Jeżeli porzucimydawne wzory i skupimy się wyłącznie na dynamicznej, rockowej ewangelizacji,zyskamy sporo, ale równie wiele stracimy. Co w żaden sposób niezmienia faktu, że chrześcijańska przemiana Justyny Steczkowskiej byłabyczymś absolutnie wspaniałym.„Ten jest rzeczywiście wymowny — twierdził Cyceron — kto potrafi powiedziećprosto o czymś zwykłym, wzniosie o wielkim, w sposób umiarkowanyo czymś pośrednim." Oczywistość tej recepty jest prawie tak samouderzająca, jak niechęć chorobliwej części naszej kultury do mowy wysokiej.Banaliści mówią jednym, niedbałym językiem — widocznie nie bywają362<strong>FRONDA</strong>/14
w kościele, nie wygłaszają mów pogrzebowych,nie rodzą im się dzieci. „Okazuje się bowiem, iżlekceważącemu czy wręcz niechętnemu stosunkowido gatunku ody towarzyszy dziś bardziejogólne zjawisko stopniowej eliminacji z naszychobyczajów językowych jednego z rejestrów mowy— podniosłej, uroczystej i pełnej majestatu,a zatem zanikania również jakiejś sfery ludzkichdoświadczeń, przeżyć i sposobów kontaktowaniasię z innymi" — pisze Teresa Kostkiewiczowa.Być może tak się dzieje, w każdym raziez banalistami dzieje się tak na pewno. Ale przecieżnie usprawiedliwia to ich żałosnej ucieczkiod rzeczywistości, od żywego języka, który tętniw kościele i w domu, kiedy składamy sobie nawzajem świąteczne życzenialub gdy chcemy sprawić komuś przyjemność pochwałą jego obiadu czy mieszkania.Poezja jest właśnie takim narzędziem: nadaje życiu ciężar i blask.Nie jest w stanie tego uczynić skostniały język banalistów — wąski, ograniczonyzaledwie do kilku doświadczeń.Pieśń życiaJak zawsze, artystyczne decyzje mają swoje konsekwencje w sferze ducha.Wybór formy pogłębia świadomość i obdarza blaskiem zwykłe rzeczy, alejest też buntem przeciwko nieuporządkowanemu istnieniu, orężem, którymoże nam pomóc w walce z demonami...Zapisek pozostawiony przez pewnego tkacza z Avili: „Ja, Krzysztof z Avili,postanowiłem dzisiaj, w dzień św. Magdaleny, ułożyć sobie w ten sposób życie,by było na chwałę Boga i Jego św. Matki, która niech mnie rozpali w służbie Bożeji sprawi, by mi zostały odpuszczone grzechy, jak były odpuszczone św. Magdalenie.A więc z dwudziestu czterech godzin doby sześć przeznaczam na spanie,jedną na słuchanie Mszy św, dalej jedną na czytanie Ewangelii i żywotówświętych przypadających na dany dzień, wreszcie jedną na moje osobiste dewocjei jedną na przechadzkę. Pozostaje jeszcze 14 godzin, które wykorzystam napracę i zdobycie środków do życia. Wszystko dla Boga i Jego Matki błogosławionej,którzy niech będą ze mną i wszystkimi moimi sprawami. Amen" (cyt. za:O. Otto Filek OCD, Święty Jan od Krzyża, mistrz w wierze, w: Święty Jan od Krzyża,Dzieła, Kraków 1998). Autorem tych słów nie jest święty ani inny wybitny sługaZIMA- 1 998 363
Kościoła, ale przeciętny rzemieślnik. Takie, wynikające z codziennego trudu religijności,postanowienia kształtowały życie rodzinne szesnastowiecznejHiszpanii. Czy jednak, wbrew Demonowi Południa, nie można ich podjąć i dzisiaj?Dyscyplina, forma, wędzidło nałożone na nasze rozgadane usta, włosiennicadla spasionego brzucha — oto tajemnica prawdziwej radości. Wstań wcześnie,zrób, co do ciebie należy, i niech ten porządek dnia będzie jak uroczystapieśń, o której pisał Shakespeare. Oczywiście, nie jest to samoistnie działającymechanizm; zmiana życia wymaga nie suchej dyscypliny, lecz Bożej łaski. Uporządkowany,napełniony godnością dzień, podobnie jak mowa podniosła, odrywanas od siebie i czyni nasze życie godniejszym i lepszym. To jest właśnie pieśńżycia, oda zrodzona w bólu, a jednak nie gubiąca piękna. To ona w ostatecznościzdecyduje o naszym losie. Dlatego nie lękajmy się otworzyć ust, by we własnymimieniu, w ciszy świątyni i stanie zawierzenia, wyraźnie i z pełną świadomościąpowtórzyć słowa hiszpańskiego tkacza.WOJCIECH WENCEL
albo z czego się dziś robi literaturę polskąKurwa,czemu prawda tak boli?(Bohdan Zadura, Bitwa pod Legnicą)— Słyszałeś, że Zadura nowy poemat napisał?— O kim?— Najwięcej jest o Foksie i Wiedemannie.— Ico?— Nieźle daje.— A o tych gościach w „Sajgonie" napisał?— Napisał.— A o tym, jak Andrzej głosował?— Też.— Myślałem, że nie napisze.— No... A napisał.— Ale teraz Andrzej mi mówił, że sam coś pisze.— O tym, jak głosował?— Nie, właśnie o tym, jak Foks zasnął w parku.— A Foks nie pisze?— No, jeszcze nie. Ale jak Andrzej napisze, to Foks pewnie teżnapisze, żeby się nie zbłaźnić.— Ty, ale Jaworski mi pokazywał ostatnio fragmenty. Niezłe.— O kim?— O tobie.— Co o mnie?!— Ze jak byłeś w Legnicy, to oni nie mogli zasnąć w pokojuobok, bo... no, wiesz...— Kurde, jak on to napisze, to ja napiszę, że on zgubił drogęw Katowicach.— Ale Zadura już coś mi mówił, że o tym pisze.— Zadura? A on tam w ogóle był?— Nie, ale Sommer był i mu opowiedział.ZIMA- 1 998365
— Kurczę, nieźle by było, żeby Baran napisał o Poznaniu...— On już to pisze. Razem z Marcinem.— Z Sendeckim? To musi być krótkie.— Słyszałem, że jakoś się wyrównuje.— A Świetlicki?— No wiesz, Świetlicki napisał, że go to wszystko wkurwia,a potem jeszcze trzy wiersze napisał z komentarzami. Podobnonastępny tomik ma być w całości o tym, że na ten temat już niebędzie pisał. „Dwudziestu pijanych zakompleksionych poetów"— napisał. Ty wiesz, że liczyłem i wyszło mi, że mógł mieć teżnas na myśli?— Co ty, to by już było przegięcie!— No, on już teraz taki Tobół napisał i tam jest wiele domyślenia.— Ale wymienia jakieś nazwiska?— Weź se, stary, kup, to zobaczysz. Co ja ci tu będę... Stary,tam są same nazwiska!— Wolę od Adama pożyczyć. On to musi mieć.— Człowieku, Adam z domu nie wychodzi.— Dlaczego? Co mu jest?— Został w Legnicy, a poza tym pisze.— O kim?— Podobno o „Warszawie pisarzy" pisze. Chociaż Zadura jużpisał o „Warszawie pisarzy". Ale wszystkiego nie napisał.— To od Majerana pożyczę.— Majeran ci nie pożyczy.— No tak.— Ty, a nie wiesz, kiedy ma być druga antologia chandlerowska?— W przyszłym roku, ale trzeba chłopaków skrzyknąć, żeby jeszczepo jednym wierszu napisać. Każdy po jednym wierszu, towyjdzie jakieś 120 stron. Potem można zrobić jakąś akcję na promocji.W ogóle — koszulki z nazwiskami, jak w Legnicy...— No, to już będzie nieźle.— A ty coś piszesz?— Teraz trochę o Wrocławiu. Wiesz, o tym, jak Pióro z Sosnowskimsię spóźnili na śniadanie, a myśmy właśnie te butelkiotwierali i Darkowi się szyjka złamała.366<strong>FRONDA</strong>- 13/14
— Kręci cię to?— No, niezły temat, nie? Jak bym jeszcze trochę popracował,to może bym to zdążył we Wrocławiu przeczytać. W ogóle terazbędę się skupiał tylko na tych tematach.— Jak Zadura.— A co z Zadurą?— No, nie wiesz? On powiedział, że do końca życia będzie pisałtakie poematy. Wszystko inne go męczy — tak powiedział.JAN BŁONNY & MARIA STAŁA
Jerozolimski historyk, Ezra Mendelsohn, stwierdziłw 1993 r., że poparcie Żydów (Jewish support) dla bolszewizmuw tragiczny sposób przyczyniło się do „rozniecenia"(fan) „ognia antysemityzmu".MIT„ŻYDOWSKIEGO BOLSZEWIZMU"JOHANNES ROCALLA VON BIEBERSTEINNASZA KONFERENCJA poświęcona jest przezwyciężaniu uprzedzeń,zwłaszcza antysemityzmu, który w swej najbardziej morderczejpostaci doprowadził do ludobójstwa na skalę przemysłową.Koszmar ten uprzytomnimy sobie z ciężkim sercemjutro w Auschwitz. W związku z tym chciałbym przypomniećbroszurę Ernsta Jungera z 1943 r., którą miano kolportować w Niemczech pozamachu na Hitlera. Określa się w niej obozy koncentracyjne jako „siedliska368<strong>FRONDA</strong>-13/14
mordu", w których poddano eksterminacji „całe narody, całe rasy, całe stany".Te „jaskinie mordu" „pozostaną w pamięci ludzi aż po najdalsze czasy" 1 .To, co się stało, jest tak straszne, że człowiek wzdraga się wewnętrznieprzed poszukiwaniem przyczyn tych zdarzeń. Myśl, pamięć o tej katastrofieludzkości jest bardzo ważna. Jednak zadaniem historyka jest nie tylko ustalanie,co się wydarzyło, ale i zadawanie trudnego pytania o przyczyny demonizowaniaŻydów, co stało się wstępem do ich zagłady. Tematem mojego referatujest stereotyp żydowskiego bolszewizmu, względnie komunizmu.Również jako członek Towarzystwa Współpracy Chrześcijańsko—Żydowskiejchciałbym na wstępie zauważyć, że będę musiał przywoływać bolesneniekiedy fakty i oceny. Jako historyk kieruję się słowami Maxa Webera,według którego niewygodne prawdy mają pierwszeństwo przedwygodnymi nieprawdami. Od lat badam przyczyny agitacji prowadzonejprzeciwko wolnomularzom (masonom) i Żydom. Moją książkę o tezie spisku,którą to tezę referowałem na seminarium badacza Holocaustu YehudyBauera na Uniwersytecie Hebrajskim, Leon Poliakov w swej Historii antysemityzmuuznał za pracę o podstawowym znaczeniu.Chciałbym krótko przypomnieć, że mój ojciec po dniu 20 lipca 1944 r.był torturowany w więzieniach Gestapo, a ja sam utrzymywałem kontaktz nieżyjącymi już uczestnikami nieudanego zamachu na Hitlera: Axelemvon dem Bussche i Rudolfem von Gersdorffem. Kiedyś, w trakcie jakiejśuroczystości rodzinnej, siedziałem obok Marii hrabiny Maltzan, któraw Berlinie, podczas wojny, z narażeniem życia ratowała swego żydowskiegomęża i innych Żydów przed zamordowaniem w Auschwitz.* * *Georg Lukacs z jednej strony określił teorię rasową jako „centralny dogmat niemieckiegofaszyzmu", z drugiej jednak — powiedział, że dla Hitlera stała się ona„ideologicznym pretekstem" do podbicia, zniewolenia i wymordowania całychnarodów. 2 Jednak nawet jeżeli Hitler w styczniu 1939 r. zagroził „rasie żydowskiej"zagładą, to nie wolno nam zadowalać się prostymi wyjaśnieniami. Uprzedzeniarasistowskie są częste; same z siebie nie stanowią wystarczającego powodudo Holocaustu. Należy się zgodzić z Horkheimerem i Adorno, że dlanazistów Żydzi byli „antyrasą", ucieleśnieniem „zasady negatywnej". 3W swym referacie chciałbym zanalizować powstanie i polityczne znaczeniemitu „żydowskiego bolszewizmu". Pełni on nie dostrzeganą często funkcjępomostu między antysemityzmem politycznym a rasizmem. W propagandzieZIMA- 1998369
nazistowskiej odegra! istotną rolę i przyczynił się do tego, że oddziaływała onarównież na kręgi nienarodowosocjalistyczne i że szerzyła zbrodniczą nienawiśćnazistów do Żydów. 4W wypadku tego mitu, któremu ulegał także Hitler, 5chodzi o pewienwariant teorii spiskowej. Ogólnie mówiąc, teorie spiskowe udzielają wyjaśnieńdemaskujących ukryte rzekomo pod powierzchnią przyczyny i zakulisowychsprawców procesów społecznych, ocenianych jako bezprawne i przeżywanychjako katastrofa. Teorie te są świadomie używanymi instrumentamiwalki politycznej, służą mobilizacji własnych zwolenników i piętnowaniuprzeciwników. Są także przekształconym w agresję wyrazem strachu, któryw warunkach kryzysu często z realnych obaw przeradza się w strach maniakalno-neurotyczny.Teorie spiskowe przypisują małym, rzekomo doskonalezorganizowanym mniejszościom diaboliczne i nadludzkie siły, które trzebabez miłosierdzia tępić.Biorąc za punkt wyjścia wypowiedzi Hitlera, że „zniszczenie marksizmuto kwestia przyszłości narodu niemieckiego", chciałbym znaleźć wyjaśnienie,dlaczego antyjudaizm mógł przekształcić się w niszczycielski antysemityzm.Zadaję przy tym pytanie, czy Hermann Goering, który w 1941 r. wydał rozkazprzygotowania „ostatecznego rozwiązania", nie wskazał przypadkiemw 1934 r., w swoich wywodach na temat „zniszczenia marksizmu i komunizmu",na lekceważony często motyw ludobójstwa.Twierdził on mianowicie, że to przede wszystkim „Żydzi byli przywódcamimarksistów i komunistów". Brutalne prześladowania Żydów usprawiedliwiałwówczas cynicznymi słowami: „Porządni Żydzi mogą podziękowaćswym towarzyszom rasowym, jeśli naród niemiecki podciąga ichwszystkich pod jeden strychulec". 6Również dla Hitlera, jak wiadomo, marksizm był „żydowski". Dla niegospiskowa teoria stanowiła prawdę wiary: „W rosyjskim bolszewizmiemusimy [...] dostrzegać próbę zdobycia przez światowe żydostwo władzynad światem". 7W przemówieniu w piwiarni Buergerbraeu w 1925 r. potwierdziłten pogląd, tak definiując swoją misję: „Walka z marksizmem orazz duchowymi nosicielami tej światowej plagi i zarazy, Żydami". 8O wypowiedziach tych trzeba przede wszystkim stwierdzić, że po pierwsze:chodzi tu o pierwotny antysemityzm polityczny, i po drugie: natrętne wyobrażeniaHitlera o spisku światowego żydostwa to urojenie. Dalej należyskonstatować, że leninizm, wcześniej określany jako bolszewizm, ze swej istotyoczywiście „żydowski" nie jest. Po „czystkach" lat 30. teza ta nawet wedługkryteriów nazistowskich wydaje się wręcz absurdalna. Stalin bowiem specjal-370<strong>FRONDA</strong>-13/14
nie kazał wymordować wielu wybitnych komunistów właśnie żydowskiegopochodzenia. Z tego powodu „czystki" te ekspert od zagadnień rosyjskichLeonard Schapiro określił jako Stalins great holocaust of the Jewish bolshewiks(„wielki stalinowski holocaust bolszewików-Żydów"). 9Tak więc „żydowski bolszewizm", ukazywany przez nazistowską propagandęi dowództwo Wehrmachtu przy rozpoczęciu „operacji Barbarossa" jakoobraz wroga, stanowił z wielu względów tezę propagandową, „straszak",jak to sformułował Arno Mayer. 0Trzeba jednak zadać pytanie, dlaczego przywoływano właśnie ten, a nieinny straszak, dlaczego powstało i utrwaliło się wyobrażenie o spisku żydowsko-bolszewickim.Chodzi tu o pytanie, określone przez jerozolimskiegohistoryka Jacoba Talmona jako drażliwe." Podobnie bowiem jak jego kolegaJacob Katz z Uniwersytetu Hebrajskiego, 1 ' doszedł on do wniosku, żedo powstania koncepcji złowrogiego światowego spisku żydowskiego przyczyniłasię „nadzwyczajna aktywność" bolszewików-Żydów. Amerykańskihistoryk Richard Pipes powiedział nawet, że przejęcie władzy przez bolszewikówpostfactum nadało tzw. Protokołom mędrców Syjonu walor proroctwa.' 3Jako dowód na to, że działalność komunistów—Żydów potępiała równieżstrona żydowska, chciałbym wskazać Podręcznik wiedzy o Żydach (Handbuchdes juedischen Wissens), w której o bolszewizmie pisze się tak: „Ostrozwalczając Kościół, propagując ateizm, zamykając i wywłaszczając synagogi,paląc pisma religijne uderza on «także w Żydów». Zatem wielu religijnychŻydów jest przeciwnikami bolszewizmu, jednak jego «przywódcami» jestwielu Żydów, którzy wystąpili ze wspólnoty religijnej. 14Antysemici stale tuszowali fakt, że w wypadku piętnowanych przez nich„żydowskich" bolszewików po pierwsze chodziło o mniejszość zarówno Żydów,jak i bolszewików, i po drugie — ci demonizowani przez nich komuniścinie prowadzili polityki żydowskiej, lecz politykę wymierzoną w żydowskąwspólnotę religijną. 15Antysemitom chodziło jedynie o demagogiczne wyzyskanieprzedstawionych w wypaczony sposób faktów. W tym celu kompilowalioszczercze „dokumentacje", spośród których najbardziej znana jest książkaHermanna Fehsta Żydzi i bołszewizm (Juden und Bolschewismus) .' 6Ponieważ jednym ze składników systemu sowieckiego był, według KarolaRadka, „wojujący ateizm", 17to w wypadku komunistów pochodzącychz rodzin żydowskich chodziło jednoznacznie o „żydowskich odstępców", 18którzy oderwali się od swojej religii i często również zostali wykluczeniz gmin żydowskich. Należący do nich biograf Trockiego, Isaac Deutscher,nazwał ich z tego powodu „nieżydowskimi Żydami" 19 .ZIMA 9 98371
Faktycznie socjaliści żydowscy, jako członkowie dyskryminowanej mniejszości,szczególnie konsekwentnie zrywali z ancien regiment, który według nichbył wrogi Żydom. Ich nieżydowscy towarzysze — o czym antysemici chętniezapominają — absolutnie dobrowolnie akceptowali ich zatem jako szermierzysocjalistycznej utopii. Fakt, że partia była zakonem spiskowców, mającym na celustworzenie idealnego państwa przyszłości, odzwierciedla się zresztą równieżw tym, że wśród komunistów było wiele małżeństw mieszanych, które przedkilkudziesięciu laty zarówno chrześcijanie, jak i Żydzi uważali za gorszące. Gdyna przykład córka współzałożyciela żydowskiego Bundu, Goldmanna, związałasię z synem katolickiej rodziny szlacheckiej, Feliksem Dzierżyńskim, 20to obojezerwali ze światem, z którego pochodzili.W swej książce Wojna Stalina z Żydami (Stalin's warwith the Jews) wydawca Jerusalem Post, Louis Rapoport,stwierdza, że „podstawy komunizmu i socjalizmu"stworzyli „ludzie pochodzenia żydowskiego".21Stwierdzenie to jest przesadne, ale wskazujena przedstawiane w wypaczonej i zdemonizowanej formie realne jądro zajmującejnas tezy o spisku.Bezspornym faktem jest, że komuniści pochodzenia żydowskiego odgrywaliistotną rolę w partiach komunistycznych w swych krajach, od Rosjipo USA. 22Niektóre z tych partii miały nawet sekcje żydowskie. Nie mogęsię tu szerzej tym zająć. Ta rola — co do tego uczeni są zgodni — po roku1917, w następstwie wojny i rewolucji, sprzyjała wytwarzaniu się „nowejpostaci antysemityzmu", jak to niedawno sformułowano w książce wydanejprzez Instytut Leo Baecka. 23Historyk Diamond skonstatował, że po 1917 r. „na całym świecie"zaczęto „utożsamiać" Żydów i komunistów. 24Również Soza Szajkowskistwierdził w 1972 r., że mówienie o „żydowskim bolszewizmie" na całymświecie stało się „głównym hasłem antysemickim" (major antisemitic slogan).25 W Polsce ukuto na to określenie „żydokomuna". 26W swej książce Dlaczego Żydzi? (Why the Jews?) dwaj Amerykanie stwierdziliw 1985 r., że przez żydowskich rewolucjonistów antysemityzm się nasiliłi że „kojarzenie" Żydów z doktrynami i przełomami rewolucyjnymi„niestety nie jest wytworem antysemickiej imaginacji". 27Jako tło rozważanego tu tematu ważny jest fakt, że wskutek pogromóww carskiej Rosji wyemigrowały na Zachód setki tysięcy Żydów, najczęściejbardzo biednych. W następstwie tego exodusu między innymi wytworzyłasię — jak to sformułował jerozolimski historyk Jonathan Frankel — zwła-372<strong>FRONDA</strong> 13/14
szcza w Londynie, Paryżu i Nowym Jorku żydowsko-socjalistyczna„subkultura". 28Fantastycznym świadectwem tej subkultury jest kartka pocztowa powstaław Paryżu w 1906 r., z napisami po francusku, niemiecku, rosyjsku, angielskui hebrajsku. Przedstawia ona Karola Marksa jako „współczesnego Mojżesza",z brodą i falującymi włosami. Stoi on na „Górze Proletariatu", trzymającw rękach dwie tablice z napisami: Manifest Komunistyczny, Kapitał 9Arnold Zweig w 1919 r. w Weltbuhne, w artykule Fala antysemityzmu nie bezdumy pisał, że to „żydowska krew" wydała „na świat socjalizm" — „od Mojżeszapo Landauera". 30Berliński lekarz Fritz Kann w 1920 r. w cieszącej się dużąpoczytnością książce wręcz euforycznie głosił wiarę w „legion żydowskich rewolucjonistów",jak Eisner, Róża Luksemburg, Toller, Landauer i Szamuely.Posunął się przy tym tak daleko, że „apostolską postać" Karola Marksa ustawiłw jednym szeregu z Mojżeszem i Chrystusem! 31Adolf Boehm w książce o ruchusyjonistycznym stwierdził, iż Marks przed wojną wywierał tak silny wpływna młodych Żydów ze wschodu, że ukuto powiedzenie: „Karol Marks to cadykz żydowskiego zaułka". 32Nic więc dziwnego, że komisarz do spraw kultury zaczasów Lenina, Łunaczarski, posunął się aż do uważania marksizmu za piątąwielką religię, sformułowaną przez Żyda. 33Badając źródła, dochodzimy do wniosku, że utożsamianie socjalizmui komunizmu z żydostwem, dokonywane na zasadzie pars pro toto, wcale niewynikało tylko z oszczerczych intencji antysemickich, ale opierało się także— z odmiennym, dodatnim znakiem! — na żydowskich entuzjastachi nieżydowskich marksistach, jak Łunaczarski.W książce o komunistach—Żydach w Polsce Schatz mógł więc napisaćw 1991 r., że ponadproporcjonalna liczba radykałów żydowskich zwracałana siebie uwagę świata, przy czym, w zależności od punktu widzenia, wychwalanoich albo przeklinano. 34W londyńskiej Jewish Chronicie z 4 maja 1919 r. pewien dziennikarzchwalił nawet bolszewizm jako „zgodny (consonant) z najlepszymi ideamiżydostwa". Wywołało to energiczny protest żydowskich notabli — w tymtakże jednego z członków rodziny Rotschildów. 35Również w Stanach Zjednoczonychżydowscy socjaliści poparli rewolucję październikową. Skłoniłoto American Jewish Committee do zwalczania rewolucyjnego nurtu wśródŻydów i do potępienia „horroru i tyranii bolszewickiego rządu". 36Ułatwione w ten sposób piętnowanie komunizmu jako „żydowskiego" zostałorozdmuchane do rozmiarów regularnej teorii o zakulisowych inspiratorachlub teorii spiskowej. W moim mniemaniu, teorie spisku należy oczywiścieZIMA- ! 948373
demaskować jako urojenia, trzeba jednak również wyłuskać z nich logikę argumentacjii zbadać, czy nie opiera się ona na realnych faktach.W antymasońskiej tezie spisku, stworzonej w reakcji na Oświecenie i rewolucjęfrancuską, chodziło w istocie o to, że wolnomularstwo, ze swymiideami humanitarnymi, ideą tolerancji religijnej i quasi-demokratycznąstrukturą wewnętrzną, przyczyniło się do integracji Żydów — wśród nich ojcówKarola Marksa i Georga Lukacsa — ze społeczeństwem mieszczańskim.Ludzie złej woli ukuli na tej podstawie, posługując się zasadą podejrzliwości,cui bono, fałszywy zarzut, że wolnomularstwo to narzędzie Żydów. 37W sztandarowej pracy o Protokołach mędrców Syjonu Norman Cohn ocenia,że „mit spisku żydowsko-komunistycznego" okazał się atrakcyjniejszy niżmit o spisku „żydowsko-masońskim". 38Ta druga teoria ukrytych inspiratorówfaktycznie wydaje się sztuczna. W pruskiej Izbie Wyższej przedstawił jąw mowie wygłoszonej w lipcu 1918 r., w obliczu grożącej klęski, niemieckiksiążę Otto zu Salm-Horstmar. Przywołał w niej widmo spisku żydowsko-masońskiego,sięgającego korzeniami XVIII w, zdemaskował „masońskiewezwania do wolności, równości i braterstwa" i, na koniec, określił —błędnie — Lenina i Trockiego zarówno jako masonów, jak i Żydów. 39Taką kontrrewolucyjną tradycję reprezentowali też prawicowi Rosjanie,jak Nikolaus Marków czy Gregor Schwartz-Bostunicz, którzy na emigracjinawiązali ścisłe kontakty z niemieckimi „narodowcami" (Voelkische) i częściowooddali się na służbę Trzeciej Rzeszy. Nikolaus Marków, który w Dumie żądał,by „co do jednego zabić" Żydów, 40w 1935 r. w swej Walce ciemnych sił(Kampf der dunklen Maechte) twierdził, że „judeomasoneria" rozpętała wojnęświatową, „aby zniszczyć swych najpotężniejszych wrogów, przede wszystkimRosję, i aby potem przejąć władzę nad narodami chrześcijańskimi". 4 'W Międzynarodowym Żydzie (Der internationale Jude), zaprezentowanym przezHenry'ego Forda w 1920 r., propaguje się nowocześniejszą wersję tezy spiskowej— cieszący się poważaniem w Ameryce wolnomularze w ogóle nie występująjako konspiratorzy. Ford oskarża natomiast Żydów, że „w przeważającejmasie są rewolucjonistami", 42„władzę bolszewików" określa zaś oszczerczo jakożydowską. Ta złośliwa, uogólniająca ocena była tym groźniejsza, że w koncepcji„żydowskiego bolszewizmu" wydawał się tkwić element oj truth („elementprawdy"), jak to sformułował pewien brytyjski historyk w 1992 r. 43Henry Ford, który wspierał finansowo Hitlera, insynuował dalej w duchuantysemickim, że sowieckie „rady" wyrosły z żydowskiej instytucji samorządowej,kahału, a pięcioramienna gwiazda sowiecka — z sześcioramiennejgwiazdy Dawida. 44374<strong>FRONDA</strong>- 13/14
W opublikowanej w 1919 r. w Berlinie, w pewnym żydowskim wydawnictwie,broszurze Panowanie Żydów nad światem! Wytwory fantazji czy rzeczywistość?(Juedische Weltherrschaft! Phantasiegebilde oder Wirklichkeit?) kierownikbiura prasowego rządu pruskiego, Hans Goslar, który zmarł w 1945 r. w oboziekoncentracyjnym Bergen—Belsen, rozprawił się, na co dotąd nie zwracanouwagi, z tezą o spisku, którą określił jako „beztreściowy i demagogicznyfrazes" i „podjudzające naród kłamstwo". 45Goslar przyznał jednak, że „panowanie"Trockiego, który jako „Żyd stał się przedstawicielem radykalnej politykiwrogości wobec szlachty i Kościoła", rozpętało „niesłychany ruch antysemicki"!46 Raczej z rezygnacją, ale słusznie stwierdził: „Jeśli jakiśpojedynczy Żyd zrobi coś złego, to zawsze się to piętnuje jako «postępek żydowski,a nie jako ludzkie zbłądzenie". 47Na koniec Goslar zauważył, że Żydzirównież w Niemczech byli „obywatelami drugiej klasy", i dodał: „Robakskręca się, kiedy się na niego nadepnie, [...] dlaczego więc Żydzi nie mielibyopierać się z żywiołową siłą?". To „nie przypadek, że rosyjsko-żydowscyapostołowie wolności znaleźli drogę również do Niemiec". 48Angielska Jewish Chronicie już 30 listopada 1917 r.wyrażała pogląd, że w osobie Trockiego pojawił się„nowy typ Żyda", występujący jako „mściciel (avenger)cierpień i upokorzeń Żydów. 49W wydawanymw Monachium piśmie Neue Juedische Monats—Heftew końcu 1918 r. pisano z triumfem, wspierając to odpowiednimi argumentami,że upadła monarchia niemiecka, „twierdza reakcji" i drugi — obok Rosji— „bastion międzynarodowego antysemityzmu"! 50Według filozofa Rudolfa Eislera, mit ten jest ucieleśnieniem „prymitywnegoświatopoglądu", zawierającego „swoistą logikę". 51Logikę tę próbowałemprześledzić na przykładzie interesującego nas tu mitu „żydowskiego bolszewizmu",który w literaturze określany jest także jako hitlerowski „dogmatżydowskiego komunizmu". 52Cechuje się ona, po pierwsze, selektywnym postrzeganiem,zdeterminowanym przez tradycyjny antyjudaizm, i po drugie:złośliwie wypaczającym, posługującym się uogólnieniami i kliszami przedstawianiemtego, co postrzegane.Do postrzeganej rzeczywistości przedostały się więc elementy starejwrogości wobec Żydów, w tym także chrześcijańskiej, przy czym szczególniewalkę komunistów z Kościołem ocenia się jako bezpośrednią kontynuacjęimputowanego Żydom antychrystianizmu.Niemało ludzi zbytnio ułatwia sobie problem tzw. Protokołów mędrcówSyjonu, które zresztą zainicjował Kongres Syjonistyczny w Bazylei w 1897 r.,ZIMA1998375
zapominając, że są one stale aktualizowane, tak że z faktami są tam wymieszaneczyste zmyślenia. Tak na przykład Alfred Rosenberg w swoim wydaniuProtokołów wskazał na wystąpienie szefa Kominternu Zinowiewa nazjeździe USPD w Halle nad Soławą w październiku 1920 r. 53W wydaniuopracowanym przez znanego antysemitę Theodora Fritscha znajduje się takainsynuacja: „Żydowscy władcy sowieccy udowodnili już przecież, z jakśmiertelną powagą traktują sprawę zniewolenia i zdławienia gojów". 54Friedrich Wichtl w broszurze Masoneria światowa, rewolucja światowai światowa republika (Weltfreimaurerei, Weltrevolution und Weltrepublik) z 1919 r.,pod której wpływem był Himmler, przypomina o żydowskich przywódcachrepublik rad w Bawarii i na Węgrzech, i pisze, że stanowią oni „potwierdzenie"tak znienawidzonych Protokołów^ Celem żydowskich bolszewików jestbowiem „podbój świata". 56Faktycznie szef Kominternu Zinowiew, któregoantysemici stale nazywali jego żydowskim nazwiskiem i który zdobył sławęjako „sternik rewolucji światowej", ogłosił 7 kwietnia 1919 r., że są już trzy„republiki sowieckie", Rosja, Węgry i Bawaria, i dodał: „Za rok cała Europabędzie komunistyczna". 57Chciałbym zwrócić uwagę na przemówienie, wygłoszone przez Goebbelsaw Norymberdze w 1935 r., 58w którym określił on bolszewizm jako „wypowiedzeniewojny kulturze przez warstwę międzynarodowych podludzi podprzywództwem Żydów". Interesujące, że Goebbels zrezygnował ze sztucznejteorii spiskowej, natomiast zaprezentował wiele jednostronnie dobranychi antysemicko zabarwionych faktów z przebiegu rewolucji w Berlinie, Budapeszciei Monachium. Było wśród nich finansowanie członków Spartakusaprzez ambasadora Rosji w Berlinie, Joffego, rozstrzelanie zakładników30 kwietnia 1919 r. na dziedzińcu monachijskiego gimnazjum Luitpolda, „naodpowiedzialność żydowskich emisariuszy sowieckich" Leviena i Levine'a,oraz „bolszewickie panowanie Żyda Beli Kuna" w Budapeszcie.Goebbels piętnował też politykę antyreligijną w Związku Sowieckim, prowadzonąprzez „Żyda Gubelmanna" (Jarosławskiego), jako kierownika „ZwiązkuWojujących Bezbożników". Informował przy tym o szczegółach prześladowańKościoła w Rosji, kiedy to zamordowano tysiące księży i zakonników.Faktycznie w okolicach marca 1923 r. na procesie pokazowym skazano naśmierć katolickiego arcybiskupa Mohylewa, Cieplaka, i jego wikariusza generalnego,Budkiewicza. Wywołało to oburzenie w świecie chrześcijańskim. 59W artykule Antybolszewizm i antysemityzm historyk Kościoła Besier wskazałw 1992 r., że bolszewizm z żydostwem identyfikowali nie tylko biskupiniemieccy i austriaccy, ale i francuscy, a zatem właściwie cały świat. 60Na-376KRONDA-13/14
stroje antybolszewickie były wśród chrześcijan tym większe, że za czasówBeli Kuna uwięziono także prymasa Węgier, a w Monachium do pałacu arcybiskupiegowtargnęli silnie uzbrojeni członkowie Czerwonej Gwardii.Otwarta wrogość wczesnego bolszewizmu wobec Kościoła pozwoliła Hitlerowiw wywiadzie udzielonym w 1935 r. przypisać nazistowskim Niemcomzakłamaną rolę „bastionu Zachodu przeciwko światowemu bolszewizmowi".61Nuncjuszowi papieskiemu w Monachium, Parcellemu, późniejszemupapieżowi, pozostał trwały uraz po tym, jak członkowie Czerwonej Gwardiiw 1919 r. przystawili mu pistolet do piersi. 62Saul Friedlaender zwrócił uwagę na istniejącą chyba nie tylko wśródwielu Niemców dominację antykomunizmu nad rasizmem, zauważając, żew SA „nienawiść do komunizmu" była „postawą o wiele bardziej rozpowszechnionąniż antysemityzm". 63Podobnie jak on, tak i Ronnie Landaustwierdził w 1992 r., że główny podział (fundamental divide) w polityce niemieckiejpowodowany był nie przez nienawiść do Żydów, lecz przez strachprzed socjalistami i nienawiść do nich. 64Angielski dziennikarz Sefton Delmerpoświadcza, że nawet ci zwolennicy nazizmu, którzy odrzucali radykalneżądania eliminacji Żydów, uspokajali się słowami: „Jedyni Żydzi, którzyucierpią, to komuniści". 65Tylko ci, którzy sowiecką dyktaturę widzą w pozytywnym świetle, będązdziwieni, że sławny żydowski historyk Simon Dubnow mówił o „strasznejwinie", którą „obciążyli się" Żydzi, angażując się w bolszewizm. 66 Żydzi-antykomuniściw opublikowanej w 1923 r. w Berlinie książce Rosja i Żydzi(Rossija i Jewreji) posunęli się aż do stwierdzenia, że: „Ponadproporcjonalnyudział hebrajskich komunistów w uciemiężeniu i zniszczeniu Rosji togrzech, który już w sobie zawiera pomstę". 67Takich wypowiedzi nie można pozostawić bez komentarza; trzeba podkreślić,że wśród żydowskich socjalistów i marksistów było bardzo wieluprzeciwników dyktatury sowieckiej, a ponadto, że wcale nie wszyscy żydowscykomuniści byli osobiście winni.Dla uniknięcia zawężonego postrzegania żydowskich rewolucjonistówchciałbym teraz wskazać na pozytywne motywy, które, według TeodoraHerzla, popychały wielu Żydów do podjęcia „działalności wywrotowej". Byłoprzecież faktem, że „świat rozbrzmiewał wrzaskiem przeciwko Żydom",a zatem był pełen antysemityzmu. 6 " Izaak Singer ukuł w związku z tym formułę:„Antysemityzm rodzi komunizm". 69Moriz Rappaport wskazał w 1919 r. w broszurze Socjalizm, rewolucjai kwestia żydowska (Sozialismus, Revolution und Judenfrage), że przyczyną, dlaZI M A - 1 9 9 8 377
której wielu Żydów stawało się socjalistami, byl pewien „czynnik wewnętrzny".70Viktor Adler posłużył się tu wielekroć przywoływanym obrazem,że Żydzi, zwracając się ku socjalizmowi, liczyli na wyzwolenie się od „losuAhaswera". Artur Koestler, który sam był komunistą, powiedział, że z socjalistycznyminternacjonalizmem Żydzi wiązali nadzieję na „pozbycie sięostatecznie piętna pochodzenia żydowskiego". 71Najwyraźniej taka też byłaprzyczyna, dla której szef „Czerwonej Orkiestry" Leopold Trepper wyznał:„Zostałem komunistą, bo jestem Żydem". 72Zajmując się kompleksem komunizmu, piętnowanego przez antysemitówjako „żydowski", i zasadniczo stąd się wywodzącym kolektywnym obarczaniemwiną wszystkich Żydów, nie wolno zapominać, że istnieją „przekonująceliterackie świadectwa" specyficznie „żydowskiej drogi dokomunizmu", jak to sformułował Jan Błoński. 73Według Alaina Finkielkrauta,wielu żydowskich socjalistów uważało się za „mandatariuszy ludzkości".71 Uważali, że są uciskani tak samo jak proletariat, 75 i w związku z tymczuli się szczególnie powołani do zlikwidowania systemu ucisku.Neue Juedische Monatshefte, które w 1917 r. sławiły „rosyjskich Żydów" jakojeden z „najważniejszych i najaktywniejszych czynników" rewolucji, informowały,że „dogmatem" żydowskiego „związku" jest zdanie, iż proletariat to„światowy Mesjasz"! 76Z kolei Arnold Zweig tak komentował sojusz żydowskichintelektualistów z partiami robotniczymi: „Zapewniamy im kierownictwoduchowe, [...] oni gwarantują bezpieczeństwo naszego życia". 77Wskutek tego sojuszu — nie „Żydów" w ogóle, ale jednak dość znacznejich grupy — na tle ruchów rewolucyjnych, wywołanych przez pierwsząwojnę światową, w których żydowscy komuniści odgrywali spektakularnąrolę polityczną, zrodziła się niezwykle wybuchowa sytuacja: chodziło o wybórdrogi w historii świata. Jak to sformułował Elie Wiesel, komunizmchciał „stworzyć tabula rasa i strącić z tronów królów i bogów". 78Wśródtych, którym w ten sposób odbierano (lub grożono odebraniem) królówi bogów, to znaczy mieszczański ustrój państwowy oraz religię, działania tewytwarzały ogromny, częściowo patologiczny strach, powodowały pojawianiesię agresywnej strategii obronnej i rodziły żądzę zemsty.Wbrew wzniosłym, pacyfistycznym ideałom, reżimu komunistycznegonie dawało się stworzyć bez krwawej walki klasowej, bez „czerwonego terroru".Zaufany człowiek Lenina, Zinowiew, podobnie jak Trocki w grudniu1918 r. obłożony klątwą przez odeskiego rabina i usunięty z gminy żydowskiej,wygłosił nawet, jak wiadomo, te niesłychane słowa: „Burżuazja możezabijać pojedynczych ludzi, ale my uśmiercamy całe klasy"! 75Tak więc, gdy,378<strong>FRONDA</strong>-13/14
jak się wyraził Louis Rapoport, „tysiące żydowskich rewolucjonistów [...]z mesjańskim zapałem" stawało przy „dźwigniach aparatu terroru", 80topodsycany w ten sposób — oczywiście niezamierzenie — antysemityzmmiał jak najbardziej realne tło.Odnosi się to także do Polski. Kiedy w 1920 r. Armia Czerwona zbliżała siędo Warszawy, w armii polskiej rozpowszechniano informację o „uznaniu przezŻydów Trockiego za nowego Mesjasza i pomazańca Bożego", a nawet ostrzeganoprzed „judeo-Polską". 81Episkopat polski w panicznym strachu uciekł się dotakiej antysemickiej insynuacji: „Rasa, w której ręku znajduje się kierownictwobolszewizmu, już w przeszłości uciskała cały świat za pomocą swych pieniędzyi banków". 82Na wielu antykomunistach nie robił żadnego wrażenia fakt, że„bolszewików żydowskiego pochodzenia [...] absolutnie nie można traktowaćjako przywódców Żydów", jak podkreślał w 1929 r. Brutzkus. 83Wielu natomiastprzekonywała argumentacja zawarta w pewnej bawarskiej ulotce z 1919 r.: „Bolszewizmto sprawa żydowska! Nie ma bolszewizmu bez Żydów". 84 Fanatycy wyprowadzaliz tego taki wniosek: „Ten, kto chce zwalczać bolszewizm, musi najpierwdobrać się do korzeni, a to są Żydzi". S5Urodzony pod Warszawą laureat literackiej nagrody Nobla Izaak Singerw swej rodzinnej sadze żydowskiej Rodzina Muszkatów włożył w usta jednejz postaci następujące słowa: „Zwrócenie się mas żydowskich ku komunizmowiwywołało dziesięciokrotnie, ba, stukrotnie silniejszy antysemityzm".81 ' Siegfried Thalheimer w biografii Dreyfusa uściślił jeszcze tę tezęo diabelskim kręgu. Stwierdził, że „narzucony" Żydom przez los sojuszz komunistami „w najwyższy sposób" im zagroził. Stara nienawiść do Żydówbyła bowiem jeszcze żywa i „poza wszystkim innym połączyła sięz wrogością wobec rewolucji". 87Spostrzeżenie Thalheimera, że zwłaszcza w Rosji sowieckiej faktycznie narzuconoten sojusz jako swego rodzaju obopólne przymierze zaczepno-obronne,jest istotne. Ponieważ przeciwnicy władzy sowieckiej przedstawiali jąoskarżycielsko jako „władzę żydowską" (żydowskaja wlast'), wielu jej przeciwnikówdokonywało krwawych pogromów Żydów, które Jewish Chronicie z 30maja 1919 r. napiętnowała jako „zagładę Żydów w Rosji" (holocaust of Jews inRussia)**! których ofiarą padło około 200 tysięcy Żydów. 8 ' W obliczu zagrożeniaegzystencji masy żydowskie, wcale nie nastawione probolszewicko, niemiały innego wyboru, niż ułożyć sobie jakoś życie z władzą sowiecką, któraogłosiła antysemityzm przestępstwem, a z Armii Czerwonej uczyniła „obrończynięŻydów". 90Wprawdzie religię żydowską zwalczała tak samo jak inne religie,ale —początkowo — popierała świecką kulturę Żydów.ZIMA- 1 998 379
Simon Wiesenthal stwierdził, że wskutek tych wydarzeń, dających sięracjonalnie wytłumaczyć, ale — co należy dodać — demonizowanych przezantysemitów, ludzie, którzy nienawidzili komunizmu, nabrali „gwałtownejawersji" do Żydów, bo uważali ich za „nosicieli idei komunistycznej". 9 ' Wieluz nich nie było dotąd antysemitami, przynajmniej nie agresywnymi.Franz Kafka tak opisywał w 1920 r. ten szczególnie złośliwy, nowy antysemityzm:„Żydowskim socjalistom i komunistom nie wybacza się niczego, topisię ich w zupie i kroi przy pieczeniu". 92Dla wielu chrześcijańskich poczciwców(Biedermann) są oni, jak to celnie sformułowano, prawdziwymi „podpalaczami"i diabolicznymi „złymi duchami". 93Jak w 1982 r. podkreślał Moishe Postonew swej Logice antysemityzmu (Logik des Antisemitismus), na takie myślenie w kategoriachspisku, zgodnie z którym zarówno komuniści, jak i kapitaliści byli „marionetkami"Żydów, „wcale nie mieli monopolu naziści". 94Przy rozpatrywaniu tego zespołu problemów nasuwa się pytanie, czynie znajdujemy tu zarówno istotnych motywów eksterminacyjnej nienawiścinazistów do Żydów, jak i — zwłaszcza — motywów ogólnie zawstydzającosłabego oporu przeciwko nazistom w tej sprawie. W mojej opinii „sojuszżydowskich pariasów z socjalistycznym ruchem robotniczym", jak tookreślił Enzo Traverso, 95 ma historyczne znaczenie.Jak ocenia Jerry Mueller w wydawanym przezAmerican Jewish Committee piśmie Commentary(1988), związek (link) Żydów z komunistami miałwielkie znaczenie (loomed large) dla XX w. 96U wielu ludzi ten stan rzeczy wywołuje niemiłeuczucia, ponieważ, po pierwsze: wskazuje na realne podstawy antysemityzmu,redukowanego niekiedy ahistorycznie do pewnego rodzaju choroby — „rasizmu",i po drugie: prawica polityczna czasem powołuje się nań w celach apologetycznych.Chciałbym tu tylko przypomnieć dyskusję o poglądach ErnstaNoltego, który antysemityzm zbyt jednostronnie sprowadza do antymarksizmu,a nawet ocenia „zagładę Żydów" jako „najradykalniejszą, a zarazem najrozpaczliwsząpostać antymarksizmu", 97i który postawił prowokacyjną tezę, że „archipelagGułag istniał wcześniej niż Auschwitz". 98W swej bardzo powierzchownej książce Koniec kłamstw (Das Ende der Luegen)Sonia Margolina, pochodząca z rosyjsko-żydowskiej rodziny komunistów,podjęła w 1992 r. coś w rodzaju próby uporania się z przeszłością środowiska,z którego się wywodziła. 99Było nieuniknione, że za zdania typu:„Żydzi byli elitą rewolucji i oni na niej zyskali", 100otrzyma aplauz takżez „niewłaściwej strony". Jeden z recenzentów, który zarzucił jej, że określe-380<strong>FRONDA</strong>-13/14
nie «Żyd-bolszewik» uzasadnia narodowosocjalistyczne ludobójstwo", 101uległ w budzący wątpliwości sposób logice nazistów, bo przecież niczym niemożna usprawiedliwić mordowania kogokolwiek, oczywiście także bolszewików,nie mówiąc już o niewinnych dzieciach, kobietach i mężczyznach.Ponieważ w ramach krótkiego referatu naturalnie nie jest możliweprzedstawienie istotnej roli żydowskich komunistów po 1917 r., którą zajmowalisię także historycy żydowscy, chciałbym tylko rzucić na nią niecoświatła, wskazując na nie znane powszechnie wzajemne powiązania.Do chwili, gdy go zamordowano w Berlinie w maju 1919 r., Leo Jogiches,sławiony przez Komintern w nekrologu jako „człowiek, który pieczętował komunizmkrwią" i „filar ruchu Spartakusa", 102był szefem organizacyjnym KomunistycznejPartii Niemiec (KPD). Przy narodzinach tej partii rolę akuszeraw rosyjskim mundurze i z rosyjskimi pieniędzmi odgrywał zaufany człowiekTrockiego, Karol Radek. Urodzony w Wilnie Jogiches, którego uważano kiedyśza „następcę tronu w socjaldemokracji rosyjskiej" (!), 103swą karierę socjalistycznązaczął zapewne w żydowskim Bundzie, który zorganizował kongreszałożycielski rosyjskiej socjaldemokracji w 1898 r. w Mińsku. 104Wraz ze swą długoletnią towarzyszką życia, Różą Luksemburg, Jogicheskierował konspiracyjnie z Niemiec Socjaldemokracją Królestwa Polskiego i Litwy,która stała się jądrem Polskiej Partii Komunistycznej. Członkiem tej partiibył także żydowski intelektualista Józef Unszlicht, który wraz z FeliksemKonem latem 1920 r. należał do czteroosobowego polskiego „marionetkowegorządu z łaski Moskwy", 105 w 1921 r. został wiceszefem Czeka, a w 1923 r.Komintern wyznaczył go na woskowego przywódcę powstania październikowegow Niemczech. 106To przedsięwzięcie, zdławione w zarodku przez Reichswehrę,było ostatnią wielką akcją Grigorija Zinowiewa jako „szefa sztabu generalnegorewolucji światowej". Podobnie jak Radek i Unszlicht, również onzostał później zamordowany przez Stalina.Powrócę teraz do naszego wiodącego tematu, do stereotypów i uprzedzeńoddziałujących razem ze stężałymi w stereotypy, niedopuszczalnymi, ryczałtowymiocenami. Z tego, że dochodziło do fatalnych uogólnień, nie wolno,moim zdaniem, wysnuwać wniosku, że fakty są tematem zakazanym. Przypomnętu, że Erich Goldhagen w 1976 r. wprowadził rozróżnienie między„antysemityzmem obiektywnym lub realistycznym" a „subiektywnym i nierealistycznym".107W naszym kontekście istotne jest to, że stereotypy, których powstawaniusprzyjały konkretne konstelacje historyczne, w pewnym sensie się usamodzielniłyi żyły dalej w głowach ludzi własnym, demonicznym życiem. Faktu,ZIMA- 1 998381
że biskupi, tacy jak Gfoellner w 1933 r. 108lub prymas Polski Hlond, który jeszczew 1936 r. w liście pasterskim oskarżał „Żydów" (jako takich), że zwalczająKościół i stanowią „awangardę ateizmu, bolszewizmu i rewolucji", 109nicjuż wówczas nie usprawiedliwiało, nawet gdyby przyjąć kryteria samych nazistów,które przecież dla nas są nie do zaakceptowania.Jezuita Gundlach zredagował w 1930 r. dla renomowanego leksykonukościelnego hasło Antysemityzm." 0Rozróżnia w nim antysemityzm „dozwolony"od „niedozwolonego", mianowicie „niechrześcijańskiego, opartego naideologii narodu (voelkisch) i polityce rasowej". Natomiast antysemityzmpaństwowo-polityczny jest dozwolony, o ile kieruje się przeciwko „faktycznieszkodliwym" wpływom i pozostaje w granicach prawa. A taką sytuacjęGundlach widział nie tylko w odniesieniu do komunizmu, ale i do tendencji„liberalno-libertyńskich".Zbrodnicza nienawiść nazistów do Żydów mogła skończyć się katastrofąShoah dlatego, że oprócz antysemityzmu opartego na kryteriach rasowo-narodowychistniał rzekomo „dozwolony" antysemityzm polityczny. Jego korzenietkwią w wydarzeniach i procesach, które Daniel Goldhagen uznał za słusznewyłączyć z rozważań. A przy tym już renomowany ekspert od spraw rosyjskichRichard Pipes stwierdził, że jedną z „najbardziej katastrofalnych" konsekwencjirewolucji październikowej było utożsamianie Żydów z bolszewizmem.'"Jerozolimski historyk, Ezra Mendelsohn, stwierdził w 1993 r., że poparcieŻydów (Jewish support) dla bolszewizmu w tragiczny sposób przyczyniło się do„rozniecenia" (fan) „ognia antysemityzmu"." 2Do tego, że w głowach ludziograniczonych marksizm i żydostwo „stapiają się ze sobą", którą to diagnozępostawił w 1930 r. Henryk Mann," 3a nawet, według Fritza Fischera, że w głowieHitlera stały się „jedną całością", 114w dużej mierze przyczyniła się, jeśli chodzio nazistów, monachijska republika rad. Alan Dulles stwierdził 10 kwietnia1920 r., że wskutek kierowniczej roli żydowskich komunistów w tej republicepowstał „silny ruch antysemicki"." 5Na koniec swych rozważań chciałbym przedstawić trzy prawie nieznaneźródła, które wspierają tę tezę w przerażający, moim zdaniem, sposób.Wiedeński krytyk Karl Kraus, który jako chłopiec przeszedł na katolicyzm,zdystansował się w 1919 r. od komunistycznego „hołdującego przemocy żydostwa"i powiedział, że byłaby to „niesłychana zgroza", gdyby „zapowiadanąrewolucję światową poprzedził światowy pogrom"." 6W powieści Julio Jurenito Ilia Erenburg w 1922 r. przedstawia Mistrzowi„proroctwo" o losie narodu żydowskiego, głoszące: „W najbliższej przyszłościdokona się uroczysta eksterminacja narodu żydowskiego. [...] Jej pro-382<strong>FRONDA</strong>-13/14
gram, oprócz tradycyjnych pogromów, przewiduje wszelkiego rodzaju nowemetody «oczyszczania krajów z elementów podejrzanych))"." 7W opublikowanej po raz pierwszy w 1924 r. w Monachium Narodowejksiędze o Hitlerze (Volksbuch vom Hitler) piętnuje się rewolucję nie tylko jako„metodę unicestwienia kultur naszej ziemi", ale i jako „gwiazdę Judy"." 8W książce tej snuje się domysły, jak należy sobie wyobrażać „rozwiązaniekwestii żydowskiej", którego domagał się Hitler. Czytamy tam dosłownie:„Wielu ludzi wyobraża sobie «tę sprawę» w postaci pogromu Żydów na niespotykanąskalę. Żydów po prostu się wymorduje"." 9Kończąc, chciałbym przypomnieć, iż żydowski historyk Ismar Elbogenpowiedział w 1944 r., że po latach 1917-1918 nienawiść do Żydów przybrałaformy nie znane od czasów Inkwizycji Hiszpańskiej. Wskazując na stereotyp„żydowskiego bolszewizmu", pisał z sarkazmem: „Tu złapano Żydaw pułapkę, Żyda jako rewolucjonistę, Żyda jako spiskowca, Żyda jako Antychrysta".120Erich Fromm w swej Anatomy of Humań Destructiveness z poczucia„skrajnego upokorzenia" Hitlera i jego kliki za rządów rad w Monachium,kiedy ważną rolę odgrywali przywódcy żydowscy, wyciągnąłwniosek, że to upokorzenie można było „zmazać tylko przez likwidacjęwszystkich tych, których Hitler uważał za odpowiedzialnych za nie". 12 'O tym, że faktycznie doszło do tych potworności, jawnie determinowanychw znacznej mierze przez motywy zemsty, zadecydowały także warunkizewnętrzne, jak światowy kryzys gospodarczy, i wydarzenia polityczne,jak porażka Hitlera w Monachium, które bezpośrednio nie miały nic wspólnegoz losem Żydów. Nie muszę chyba jednak mówić, że wyniki poszukiwaniamotywów, nie dającego się oczywiście prowadzić z dokładnością naukprzyrodniczych, w niczym nie pomniejszają winy zbrodniczego niemieckiegoreżimu nazistowskiego i jego licznych pomocników.JOHANNES ROCALLA VON BIEBERSTEINReferat wygłoszony na konferencji Przezwyciężać uprzedzenia — budzić zrozumienie!Stereotyp Żyda w Polsce i Niemczech, Kraków, 14-17 września 1997 r.Tłumaczył: W. CH.PS. Pisane z niemieckiej perspektywy twierdzenia Autora o rzekomym antysemityzmie kardynała Augusta Hlondasą uproszczone i nieprawdziwe. Chętnych, którzy chcą się zapoznać z rzeczywistymi faktami na ten temat, odsyłamydo tekstu bpa Henryka Muszyńskiego Kardynał August Hlond (1926—48) wobec Żydów, zamieszczonymw Collectanea Theologica 61 (1991), nr 3, str. 81 -87.11E. Jiinger, Der Friede, Stuttgart 1965, s. 20.G. Lukacs, Von Nietzsche bis Hitler, Frankfurt/M. 1960.' M. Horkheimer i T. W. Adorno, Dialektik der Aufkldrung, Frankfurt/M. 1969, s. 176.Z! MA • 1 9 9 8383
1h;Por.: Ch. Streit, Wojna na wschodzie, antybolszewizm i „ostateczne rozwiązanie", w: Geschichte und Gesellschaftnr 17 (1991), s. 242.Por.:Pfahl—Traughber, Der antisemitisch—antifreimaureńsche Verschwórungsmythos in der WeimarerRepublik und im NS-Staat, Wien 1993, s. 58.H. Góring, Aufbau einer Nation, Berlin 1934, tamże: Zniszczenie marksizmu i komunizmu, s. 90 — 94,cytaty: ss. 91, 90.A. Hitler, Mein Kampf, Munchen 1938, s. 751.* Cyt. za: R. Wistrich, Der antisemitische Wahn, Ismaning 1987, s. 60." Cyt. za: M. Vetter, Antisemiten und Bolschewiki, Berlin 1995, s. 329.10Zob.: A. Mayer, Der Krieg ais Kreuzzug, Reinbek 1989, s. 77." J. L. Talmon, Israel among the nations, London 1970, tamże: Żydzi pomiędzy rewolucją a kontrrewolucją,12s. 1-81, cytat: s. 2.Por.: J. Katz, jews and Freemasons in Europę 1723-1939, Cambridge/Mass. 1970, s. 227.M" J. L. Talmon, dz. cyt., s. 73; R. Pipes, Die Russische Revolution, t. 3.: Rufiland unter dem neuen Regime,Berlin 1993, s. 418.Hasło: bolszewizm, w: Philo-Lexikon, wyd. 3., poszerz, i popr., Berlin 1936, reprint: Kónigstein/Ts1982." Por.: N. Levin, The jews in the Soviet Union sińce 1917, t. 1., New York 1988, rozdz. IV: Kampania17przeciwkotradycyjnemu żydowskiemu sposobowi życia.Zob.: H. Fehst, Bolschewismus und Judentum, Berlin-Leipzig 1934.Kommunistische Internationale nr 21 (1922), s. 8." Por.: L. Baeck, Żyd, który przyłączy! się do bolszewizmu, jest odstępcą, cyt. za: E. Calebach, ToteaufUrlaub, Bonn 1995, s. 19.S. Margolina, Das Ende der Liigen, s. 100.2" Por.: G. Strobl, Die Partei Rosa Luxemburgs, Lenin und die SPD, Wiesbaden 1974, s. 128." Cyt. za przekładem niemieckim: Hammer, Sichel, Davidstern; ]udenverfolgung in der Sowjetunion,222121Berlin 1992, s. 29.W odnośnej literaturze specjalistycznej jest to bezsporne. Por. na ten temat następujące współczesneźródła: R. Kayser, Żydowski rewolucjonista, w: Neue Juedische Monatshefte, rocz. IV, z. 5.,s. 96: „Jakkolwiek przesadnie przedstawia go strona antysemicka i jakkolwiek bojaźliwie zaprzeczamu żydowska burżuazja, to jednak wielki udział Żydów w dzisiejszym ruchu rewolucyjnymjest faktem"; oraz R. Wistrich, RevoIutionary Jews from Marx to Trotsky, London 1976.Zob.: M. Liepach, Wahherhalten der jiidischen Bevólkerung in der Weimarer Republik, Tubingen1996, s. 10.S. Diamond, llerr Hitler, Dusseldorf 1985, s. 97." W: Jews, wars and communism, t. 1., New York 1972, s. XIV.2(1272!t10Por.: J. Schatz, The Generation; The rise and fali of the Jewish communists in Poland, Berkeley 1991, s. 95.D. Prager i J. Telushkin, Why the jews? The reasons for antisemitism, New York 1985, s. 60.J. Frankel, Prophecy and politics; Socialism, nationalism and the Russian Jews 1862 — 1917, Cambridge1981, s. 552.Jej reprodukcję zamieściła FAZ z 11 stycznia 1994 r., s. 25.A. Zweig, Fala antysemityzmu, w: Weltbiiehne 1919 nr 15, s. 443." F. Kahn, Die Juden ais Rasse und Kulturvolk, wyd. 3., Berlin 1922, s. 204, 183 nn.12Die Zionistische Bewegung bis zum Ende des Weltkrieges, wyd. 2. rozszerz., Tel Aviv 1935, s. 360." Por.: L. Schapiro i R Reddaway, Lenin und die Revolution, Stuttgart 1970, s. 63." J. Schatz, op. cit., s. 12.384<strong>FRONDA</strong>- 13/14
S. Kadish, Bolsheviks and British Jews, London 1992, s. 75.!" Por.: R. G. Powcrs, Not without honor; The history oj American anticommunism, New York 1995, s. 46 n.iTłNZob.: J. Rogalla von Bieberstein, Die These von der Verschwórung 1776 — 1945, Bern 1976 i Flensburg1992.N. Cohn, Die Protokolle der Weisen von Zion; Der Mythos von der jiidischen Weltverschwórung, Koln1969, s. 57.Por.: J. Rogalla von Bieberstein, op. cit., s. 135.'"' Por: W. Laqueur, Deutschland und Rujiland, Berlin 1966, s. 102." Por.: J. Rogalla von Bieberstein, op. cit., s. 143.12H. Ford, Der internationale jude, t. 1., Leipzig 1922, s. 28." S. Kadish, op. cit., s. 244." H. Ford, op. cit., ss. 142, 196." H. Goslar, juedische Weltherrschaft! Phantasiegebilde oder Wirklichkeit?, Berlin 1919, ss. 5, 32.'"' Ibidem, s. 19 n.Ibidem, s. 32.'* Ibidem, s. 24.S. Kadish, op. cit., s. 77." Neue Juedische Monatshefte, rocz. III, z. 3/5. (listopad-grudzień 1918), s. 50. W artykule: Rewolucja,sygn. M. R.R. Eisler, Handworterbuch der Philosophie, Berlin 1913, hasło: Mit.''' Por: U. Hover, Joseph Goebbels — ein nationaler Sozialist, Bonn 1992, s. 208.' 1 Zob.: A. Rosenberg, Die Protokolle der Weisen von Zion, Munchen 1923, s. 43.S!Die Zionistischen Protokolle; Das Programm der internationalen Geheimregierung, wstęp: TheodorFritsch, wyd. 15., b. r. wyd., Leipzig, s. 77.Por: F. Wichtl, Weltfreimaurerei, WeItrevolution und Weltrepublik, wyd. 12., Munchen 1936, s. 256.'"' Ibidem, s. 255.sCyt. za: R Rindl, Der internationale Kommunismus, Munchen 1961, s. 19.Przemówienie na zjeździe partii, przedrukowane w: Dokumente der Deutschen Politik, t. 3., Berlin1939, s. 3-20." Por.: H.-J. Stehle, Die Ostpolitik des Vatikans 1917-1975, Munchen 1975, s. 55."" W: Journal of Rcclesiastical History nr 43 (1992), s. 451.G. Lewy, Die katolische Kirche und das Dritte Reich, Munchen 1965, s. 227."•' Por: H.-J. Stehle, op. cit.1,1S. Freidlander, Sitą napędową była nienawiść, w: Juden und Deutsche, red. D. Wild, Spiegel — Spezial,Hamburg 1992, s. 30-40."' Por: R. Landau, The Nazi Holocaust, London 1992, s. 83.111S. Delmer, Die Deutschen und ich, Hamburg 1963, s. 156."" S. Dubnow, Mein Leben, red. E. Hurwicz, Berlin 1937, s. 224.17Rossija i Jewreji; Sbornik perwyj, I. B. Bikerman i in., Berlin 1923, reprint: Paris 1978, s. 6."* T. Herzl, Der Judenstaat, Leipzig 1896, s. 25, t. 1."" I. Singer, Die Familie Moschkat, Roman (1950), Munchen 1991 (tytuł polski: Rodzina Muszkatów)."' M. Rappaport, Sozialismus, Revolution und judenfrage, Leipzig-Wien 1919, s. 12.;|Cyt. za: K. Koenen, Arthur Kóstler, w: FAZ—Magazin z 26 listopada 1993 r., s. 69.'' L. Trepper, Die Wahrheit; Autobiographie, Munchen 1978, s. 72.:
" Zob.: A. Ruppin, Die Juden der Gegenwart, Berlin 1904, s. 260." Neue Juedische Monatshefte, rocz. I (1917), s. 430.7178A. Zweig, Die lllusion des biirgerlichen deutschen Judentums (1933); cyt. za: A. von Borries [red.],Selbstzeugnisse des deutschen Judentums 1861-1945, Frankfurt/M. 1988, s. 53.E. Wiesel, Das Testament des ermordeten jiidischen Dichters (1980), Freiburg 1991, s. 183." Cyt. za: B. Lewytzkyj, Die rote Inquisition, Frankfurt 1967, s. 35.!" L. Rapoport, Hammer, Sichel, Davidstern, Berlin 1992, s. 59.•' F. Golczewski, Polnisch-judische Beziehungen 1881-1921, Wiesbaden 1981, ss. 219, 239.Cyt. za: ibidem, s. 233-240: Kommunismus und Juden." B. Brutzkus, Gospodarcze i społeczne położenie Żydów w Rosji przed i po rewolucji, w: Archiy f. Soziałwissenschaftu Sozialpolitik nr 61 (1929), s. 319." Cyt. za: P. Ldsche, Der Bolschewismus im Urteil der deutschen Sozialdemokratie 1903 — 1920, Berlin1967, s. 257.G. Quindel-Hannover, 2. Vortrag: Bolschewismus und Judentum, 8 kwietnia 1920 r., s. 20.^ I. Singer, op. cit., s. 652 n." 7 S. Thalheimer, Macht und Gerechtigkeit; Ein Beitrag zur Geschichte des Falles Dreyfus, Munchen1958, s. 410."" Por.: K. Schlógel [red.], Russische Emigration in Deutschland 1918-1941, Berlin 1995.*" Por.: J. D. Klier, Pogroms; Anti-Jewisch violence in modern Russian History, Cambridge 1992,s. 291 nn.*" Ch. Abramsky, War, Revolution and the Jewish Dilemma, London 1975, s. 23.S. Wiesenthal, Recht, nicht Rache; Erinnerungen, Frankfurt/M. 1988, s. 260." 2 F. Kafka, Briefe 1902-1924, w: Dzieła zebrane, t. 3., Frankfurt/M. 1958, s. 275."' Por: L. Singer, Manisten im Widerstreit, Stuttgart 1979, s. 105.M. Postone, Logik des Antisemitismus, w: Merkur nr 368 (1982), s. 15.Por.: E. Traverso, Die juden und Deutschland, Berlin 1993, s. 83.J. Mueller, Komunizm, antysemityzm i Żydzi, w: Commentary nr 86, z. 2. (1988), s. 28-39; cyt. s. 28." 7 E. Nolte, Was ist burgerlich, Stuttgart 1979, s. 235.E. Nolte, Der Europdische Burgerkrieg 1917-1945, Frankfurt/M. 1987, s. 548.S. Margolina, Das Ende der Lugen; Rufśland und die Juden im zwanzigten Jahrhundert, Berlin 1992."" Ibidem, s. 106."" D. Gerson, Żyd jako bolszewik, w: Antisemitismus in Deutschland, Munchen 1995, s. 157-180; cyt.102ss. 177, 163.Zob.: Inprekor nr 13, s. 275."" Por.: R. Abraham, Rosa l.wcemburg, Oxford 1989, s. 32.Zob.: G. Sinowjew, Geschichte der Kommunistischen Partei Rufślands (Bolschewiki), Hamburg 1923, s. 52."" Por.: G. Wagner, Deutschland und der polnisch-sowjetische Krieg 1920, Wiesbaden 1979, s. 24;M. K. Dziewanowski, The communist party of Poland, wyd. 2., Cambridge 1976, s. 31."* Por.: H. A. Winkler, Von der Revolution zur Stabilisierung, Berlin 1984, s. 622.107Por.: E. Goldhagen, Światopogląd i ostateczne rozwiązanie, w: Vierteljahreshefte fur Zeitgeschichtenr 24 (1976), s. 379."" W liście pasterskim z 21 stycznia 1933 r. biskup Linzu, Gfoellner, zaatakował „zdegenerowane żydostwo"jako „twórców i apostołów socjalizmu i komunizmu, zwiastunów i pionierów bolszewizmu".Por.: F. Heer, Gottes erste Liebe; 2000 Jahre Judentum und Christentum, Munchen 1967, s. 363."" Cyt. za: A. Mayer, Der Krieg ais Kreuzzug, Reinbek 1989, s. 140."" Lexikon fur Theologie und Kirche, Freiburg 1930.386<strong>FRONDA</strong>-13/14
"' R. Pipes, Żydzi i rewolucja rosyjska, w: Polin, t. 9./1996, s. 55."' E. Mendelsohn, On modern Jewish politics, New York, Oxford 1993, s. 102."•' Por.: H. Mann, Der Hajl; Deutsche Zeitgeschichte, Berlin 1983, s. 50.Por.: F. Fischer, Hitler war kein Betriebsunfall, Munchen 1992, s. 176." s Por.: S. A. Diamond, Herr Hitler, Dusseldorf 1985, s. 41.1,6W: Fackel nr 514-518 (koniec lipca 1919), rocz. XXI, ss. 56, 66."' I. Erenburg, Die ungewóhnlichen Abenteuer des Julio Jurenito und seiner Junger, Frankfurt/M. 1990,s. 102 (tytuł polski: Niezwykle przygody Julia Jurenity i jego uczniów)."' G. Schott, Das Yolksbuch vom Hitler, wyd. 3., Munchen 1934, s. 297."' Ibidem, s. 175.120121I. Elbogen, Em Jahrhundert jiidischen Lebens (A century of Jewish life, 1944), Frankfurt/M. 1967,s. 465 n.E. Fromm, Anatomie der menslichen Destruktńitiit, Stuttgart 1974, s. 358.
Antysemityzmjest socjalizmem głupców.August Bebel, przywódca II MiędzynarodówkiKOMUNISTYCZNYANTYSEMITYZMZENONCHOCIMSKI388<strong>FRONDA</strong>-13/14
We wszystkich zakładach pracy na terenie ZSRR odbywałysię nazywane oficjalnie „spontanicznymi", w rzeczywistościdokładnie wyreżyserowane, mityngi i zebrania, na którychdemaskowano „żydowskich nacjonalistów burżuazyjnych".Niektórzy z mówców deklarowali, że sami chętnie wystąpiąw roli katów wykonujących na Żydach wyroki śmierci.W1948 R. JEAN-PAUL SARTRE napisał swe głośne Rozważanianad kwestią żydowską. 1 Twierdził w nich, że antysemityzmjest wytworem demokracji liberalnej, sposobemurzeczywistnienia przez drobnomieszczaństwo cechy posiadaczy,namiętną formą obrony dziedzicznej własnościprywatnej, mistyką renty gruntowej. Jego zdaniem, wychowanie i propagandato środki stanowczo niewystarczające, by zlikwidować antysemityzm. Aby toosiągnąć, należy zniszczyć jego źródło, jakim jest system kapitalistyczny.Sartre proponował więc jako jedyny skuteczny sposób na zlikwidowanie antysemityzmu— proletariacką rewolucję socjalistyczną.O aryjskość sowieckiej kultury. W tym samym 1948 r., kiedyksiążka Sartre'a pojawiła się w paryskich księgarniach, w ojczyźnieświatowego proletariatu rozpętała się wielka kampania antysemicka.Zaczęły ją w Moskwie dwie wielkie gazety: Prawda oraz Kulturai Zyzń, publikując serię artykułów pod hasłem walki z kosmopolityzmem.„Demaskowano w nich — wspomina Jaków Rapaport — szkodliwą działalnośćkrytyków literackich, muzycznych i teatralnych, głównie pochodzenia żydowskiego,którzy jakoby w swoich recenzjach poniewierali utwory rosyjskich pisarzy,poetów, dramaturgów i jednocześnie wysławiali utwory obce człowiekowisowieckiemu". 2Podczas zebrania Związku Pisarzy Sowieckich sekretarz tej organizacji, Sofronow,zdemaskował „antypatriotyczną grupę, wyhodowaną na zgniłych drożdżachburżuazyjnego kosmopolityzmu, dekadentyzmu i formalizmu", która„zatruwała zdrową atmosferę sztuki radzieckiej cuchnącym hurrakosmopolityzmem,estetyzmem i pańskim snobizmem". Do grupy tej należeli wyłącznie pisarzepochodzenia żydowskiego, między innymi: Juzowski, Gurewicz, Borszczagowski,Bojadżijew, Altman, Warszawski, Malugin, Chołodow, Komaszow,Surow, Subocki, Erlich, Danin, Bagricki, Swietłow, Grossman. 3ZIMA- 1 998389
Z Wielkiej Sali Konserwatorium Muzycznego w Moskwie, w której odbywałosię to posiedzenie, usunięto portret Mendelssohna, który wisiał tam odczasów carskich, kiedy jeszcze istniała Czarna Sotnia." W warunkach sowieckichzmiana portretu wiszącego na ścianie nie była gestem bez znaczenia —oznaczała zmianę priorytetów w polityce wewnętrznej. Ci, którzy to dostrzegli,nie pomylili się. Wkrótce cenzura dostała instrukcje, by „nierdzenne nazwiska"bohaterów literackich zamieniać na swojsko brzmiące. W rzeczywistości chodziłoo ich „odżydzenie". Ilja Erenburg wspominał później, że w pisanej przezniego wówczas noweli pt. Dzień drugi cenzura poleciła mu zmienić aż siedemnaścienazwisk żydowskich na „czysto" rosyjskie. 5Dymitr Szostakowicz, któryfascynował się folklorem żydowskim i pod wpływem tej fascynacji skomponowałcykl Pieśni żydowskich, Koncert skrzypcowy i Czwarty Kwartet, żalił się, że niemógł tych utworów publicznie wykonywać z powodu stanowiska władz. 6Usuwano też masowo terminy naukowe, które związane były z żydowskiminazwiskami. Na przykład cały świat medyczny zna mikroskopijne guzy nasercu jako guzki Aschoffa (od nazwiska anatomopatologa, który odkrył je i opisałw 1904 r.). Komunistyczna cenzura zabroniła używania tej nazwy i nazwała jeguzkami Tałałajewa (od nazwiska sowieckiego lekarza, który badał je w 1932 r.).Tak samo znany w chirurgii na całym świecie symptom Blomberga zastąpiony zostałw ZSRR symptomem Szczotkina. 7O prawdziwym podłożu kampanii „antykosmopolitycznej" świadczy epizodw moskiewskim Instytucie Chorób Zawodowych, gdzie zaatakowano wybitnegofizjologa, prof. Mikołaja Bernsteina za to, że jego praca Biomechanika ruchu„nosi znamiona kosmopolityzmu". W obronie uczonego stanęła jegoasystentka, która oświadczyła: „To nieporozumienie, przecież Mikołaj Aleksandrowicznie jest Żydem!". Kiedy okazało się, że Bernstein jest rzeczywiścierdzennym Rosjaninem, tyle że o obco brzmiącym nazwisku, zarzut kosmopolityzmunatychmiast upadł. 8W czasie kiedy Sartre zalecał komunizm jako jedyne skuteczne remediumna antysemityzm, w sowieckich instytucjach prowadzono antysemickie czystki,wyrzucając Żydów z pracy w ministerstwach, na uniwersytetach, w redakcjach,w instytutach. Rozwiązano wszystkie szkoły żydowskie na terenie Związku Sowieckiego.W 1948 r. na rozkaz Stalina zamordowano przewodniczącego ŻydowskiegoKomitetu Antyfaszystowskiego, jednego z najwybitniejszych aktoróww ZSRR, Solomona Michoelsa, wkrótce aresztowano niemal wszystkichczłonków tego komitetu, których rozstrzelano 12 sierpnia 1952 r. Jak twierdziJaków Rapaport, „było to unicestwienie kultury żydowskiej w ZSRR, zlikwidowanienajwybitniejszych jej przedstawicieli". 9390<strong>FRONDA</strong>-13/14
Kampania antysemicka rozszerzyła się na inne kraje komunistyczne, zwłaszczana Czechosłowację. 10Dwudziestego listopada w Pradze skazano na śmierćza udział w „spisku trockistowsko-titoistowsko-syjonistycznym" sekretarzageneralnego Czechosłowackiej Partii Komunistycznej Rudolfa Slansky'ego oraztrzynastu wysokich działaczy partyjnych, z których jedenastu było Żydami. Wieluinnych skazano na dożywocie. Jeden z nich, wiceminister spraw zagranicznych,Artur London, uwolniony podczas Praskiej Wiosny w 1968 r., wspominałpo latach, jak zachowywał się podczas przesłuchań śledczy: „Chwycił mnie zagardło i głosem trzęsącym się z nienawiści krzyczał: «Ty i twoja brudna rasa, zniszczymyją. Nie wszystko, co zrobił Hitler, było słuszne. Ale zniszczył Żydówi to było dobre. Zbyt wielu z nich udało się uniknąć komory gazowej, ale my dokończymyto, co on zaczął»"."Ofiarami czystek antysemickich padło wielu działaczy partyjnych w innychkrajach komunistycznych, na przykład Laszlo Rajk na Węgrzech czy Anna Paukerw Rumunii. Strach padł również na przywódców komunistycznych żydowskiegopochodzenia w Polsce. Jak wspomina Alicja Wetz, lewicowo nastawionaŻydówka, która wyemigrowała z Polski: „Panika ogarnęła górę partyjną, nie wyłączającJakuba Bermana czy Hilarego Minca. Neoantysemityzm, który odrodziłsię w Polsce w latach stalinowskich, płynął z dwóch źródeł: jednym było polecenieodrodzenia rasizmu, wydane odgórnie na Kremlu, by odwrócić uwagęmas od innych problemów tych czasów. Drugie źródło to zdrowa reakcja społeczeństwapolskiego na akty gwałtu, bezprawia i terroru, którego wykonawcami,z konieczności, czy też z przekonania, byli w przeważającej mierze Żydzi". 12Spostrzeżenialewicowej Żydówki potwierdza były pułkownik Ministerstwa BezpieczeństwaPublicznego, Fejgin, który wspomina, że „gdy do Polski zawitałaz Moskwy fala antysemityzmu, Berman czuł, że łatwo może stracić grunt podnogami. Był Żydem, Bierut i Gomułka — nie... Bal się straszliwie". 13Kulminacją antysemickiej kampanii był komunikat agencji TASSz 13 stycznia 1953 r. Informował on o „zdemaskowaniu terrorystycznej grupylekarzy, którzy postawili sobie za cel — drogą nieprawidłowej terapii —skrócenie życia aktywnych działaczy Związku Sowieckiego". 14Oskarżono icho uśmiercenie towarzyszy Szczerbakowa i Żdanowa oraz o spisek na życiemarszałków Wasilewskiego, Goworowa i Koniewa, generała Sztemienki i admirałaLewczenki. Wielu lekarzy była pochodzenia żydowskiego. Jak głosiłkomunikat TASS, „ustalono, że wszyscy lekarze, mordercy, potwory w ludzkimciele, którzy zdeptali święty sztandar nauki, skalali imię uczonych, bylinajemnymi agentami obcych wywiadów. Większość członków organizacji terrorystycznych(Wowsi, Kogan, Feldman, Grinstein, Etinger) była związanaZIMA1998 391
z międzynarodową żydowską organizacją burżuazyjno-nacjonalistycznąJoint, założoną przez wywiad amerykański jakoby w celu okazywania pomocymiędzynarodowej Żydom w innych państwach". 15 Była to jednocześnie zapowiedźwielkiego procesu politycznego, jaki miał się wkrótce odbyć.Jeszcze w tym samym miesiącu we Francji dziesięciu lekarzy sympatyzującychz Francuską Partią Komunistyczną wydało oświadczenie piętnujące swoichżydowskich kolegów po fachu — „morderców w białych kitlach". 16Tymczasemw prasie sowieckiej rozpętała się wściekła nagonka antysemicka. Rządowydziennik Izwiestia pisał o „zdemaskowaniu odrażającej twarzy tej brudnej syjonistycznejprasy szpiegowskiej" i „zdemoralizowanych burżuazyjnych nacjonalistachżydowskich". 17Gazeta ta oskarżyła również Żydów o zamordowaniew poprzednich latach innych przywódców komunistycznych — Kujbyszewai Menżyńskiego oraz pisarza Maksyma Gorkiego.Wybitny profesor medycyny Jaków Rapaport, którego aresztowanow związku ze „sprawą lekarzy" jako „żydowskiego nacjonalistę burżuazyjnego",wspominał, że cała prasa komunistyczna w ZSRR zamieniła się w zbiorowyorgan prasowy Czarnej Sotni, ziejący nienawiścią do Żydów. W pamięci utkwiłamu szczególnie napastliwa publicystyka Gusty Fueik, wdowy po legendarnymbohaterze komunistycznej Czechosłowacji i agencie Gestapo. Karykatury Żydówzamieszczane w satyrycznym piśmie Krokodit niczym nie różniły się odtych, jakie kilkanaście lat wcześniej drukowano w hitlerowskim Sturmerze."W tym samym czasie we wszystkich zakładach pracy na terenie ZSRRodbywały się nazywane oficjalnie „spontanicznymi", w rzeczywistości dokładniewyreżyserowane, mityngi i zebrania, na których demaskowano „żydowskichnacjonalistów burżuazyjnych". Niektórzy z mówców deklarowali, że samichętnie wystąpią w roli katów wykonujących wyroki śmierci. Wielu Żydówwówczas zamordowano, zwolniono z pracy, aresztowano lub poddawano różnorakimszykanom. 19Terror uderzał głównie w żydowską inteligencję. Wedługniekompletnych danych zginęło dwustu czterdziestu ośmiu pisarzy piszącychw języku jidisz, stu sześciu aktorów, osiemdziesięciu siedmiu malarzy i rzeźbiarzy.20Byli Żydzi, którzy uciekali z Ojczyzny Światowego Proletariatu, tak jak kilkanaścielat wcześniej ich rodacy uciekali z Trzeciej Rzeszy. Do najbardziej znanychemigrantów tamtego okresu należą między innymi Walter Krywicki,Aleksander Orłów czy Henryk Luszkow.Historycy są zgodni, że władze sowieckie szykowały się do znacznie szerzejzakrojonej rozprawy z Żydami. Potwierdzają to również wspomnienia AndriejaSacharowa, który widział artykuł wstępny organu KC KPZR — Prawdy, przygotowanydo druku specjalnie na dzień wyroku na lekarzy. W artykule tym tłuma-392<strong>FRONDA</strong> - 13/14
czono, że przymusowa deportacja Żydów, jaka miała nastąpić po procesie, jestw rzeczywistości akcją humanitarną, mającą na celu ratowanie Żydów, odpowiedzialnychza mordowanie ukochanych przywódców partii, przed słusznymgniewem ludu pracującego miast i wsi. 21Komunistyczna prowokacja miała więcna celu „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" w ZSRR przez przymusowądeportację w głąb Syberii. 22Być może miejscem przeznaczenia był ŻydowskiOkręg Autonomiczny ze stolicą w Birobidżanie, utworzony w 1928 r. w KrajuChabarowskim nad rzeką Birą — sowiecka wersja „Madagaskaru". 23Śmierć Stalina w marcu 1953 r. zapobiegła procesowi lekarzy. Nastąpił odwrótod drakońskiej polityki represji, co spowodowało, że wstrzymano planydeportacji, oskarżonych zaś oczyszczono z zarzutów.Antysemicki pakt: Gestapo — NKWD. W kwestii antysemityzmuLeopold Tyrmand wydaje się osobą kompetentną i wiarygodną.Sam pochodzenia żydowskiego, ukrywał się przez cały okresdrugiej wojny światowej — i to na terytorium hitlerowskich Niemiec.W swej książce Cywilizacja komunizmu" Tyrmand pisze: „Stalin planowałi uruchomił prześladowania Żydów o przerażającej intensywności, unikając jednocześnienapiętnowania ich jako antysemityzmu przez pokaźną liczbę Żydówna całym świecie".„Perfidia Stalina w operowaniu antysemityzmem budzi zdumienie prostotąpomysłu, głębią historycznych perspektyw oraz zimną morderczością, przewyższającąw swej precyzji toporność hitlerowskiej zagłady" — pisze Tyrmandi jako przykład wyjątkowej perfidii podaje fakty wydawania przez NKWD Żydów(nawet komunistów) w ręce Gestapo w latach 1939-1941. Tak przekazanihitlerowcom przez Sowietów zostali między innymi Margarete Buber-Neumannoraz Aleksander Weissberg-Cybulski, którzy później opisali swojeprzeżycia w książkach. 25Autor Cywilizacji komunizmu przypomina też, że wszyscy polscy oficerowieżydowskiego pochodzenia wzięci do niewoli przez Sowietów zostali na rozkazStalina zabici, natomiast oficerowie polscy żydowskiego pochodzenia wzięci doniewoli przez hitlerowców przeżyli wojnę w oflagach.Zdaniem Jakowa Rapaporta, dyskryminacja Żydów w Związku Sowieckimnie ograniczała się jedynie do wspomnianego okresu lat 1948-1953. Rozciągałasię ona również na inne lata panowania komunizmu, choć nie przejawiała sięz taką intensywnością. Za przejaw antysemityzmu uważa on fakt, że wszystkieinne narody ZSRR mogły się chlubić wybitnymi przedstawicielami swojej nacji,natomiast Żydom odebrano to prawo. Rapaport — członek KPZR, odznaczonyZIM A • 1 9 9 K393
Orderem Lenina — pisze z goryczą: „Żydzi nie mieli prawa do dumy z tychprzedstawicieli swojego narodu, którzy brali udział w walce rewolucyjnej o zasadnicząprzemianę stosunków społecznych na ziemi; to również był przejaw«żydowskiego nacjonalizmu burżuazyjnego»". 26Według Rapaporta, przejawem antysemityzmu jest przemilczanie znaczącegoudziału Żydów w budowaniu komunizmu oraz ukrywanie faktu, że Żydamibyli tacy sowieccy przywódcy, jak Trocki, Kamieniew, Zinowiew, Radek,Swierdłow czy Kaganowicz. Analogicznie więc na Węgrzech przejawem antysemityzmujest przemilczanie faktu, że czterej główni przywódcy komunistyczni,którzy rządzili tym krajem w okresie stalinowskim — Matyas Rakosi, ErnoGero, Mihaly Farkas i József Revai — byli pochodzenia żydowskiego. 27Podobniew Polsce można nazwać antysemitą kogoś, kto neguje lub przemilcza faktżydowskiego pochodzenia Bermana, Minca, Borejszy, Fejgina, Różańskiego czyBrystygierowej.Można by się z Rapaportem zgodzić w stu procentach, gdyby nie fakt, żewielu z owych dygnitarzy komunistycznych nie tylko skrzętnie przemilczało lubukrywało fakt swojego żydowskiego pochodzenia, ale nawet szczerze swojegożydostwa nienawidziło. Aby to jednak zrozumieć, należy cofnąć się do czasówOświecenia. Jak twierdzi bowiem kardynał Aaron Jean-Marie Lustiger, Żydi książę Kościoła, w XIX w. na skutek przyjęcia dziedzictwa Oświecenia wytworzyłasię nowa warstwa społeczna: „Żydzi wstydzący się swojego żydostwa". 28Stosunek żydowskich komunistów do swojego pochodzenia był tylko skutkiempewnego zapoczątkowanego już wcześniej procesu.Oświecenie — wiek filozofów i żydożerców. Wiele się dzisiajmówi o tym, że epoka Oświecenia — szerząca wiarę w postępi kult rozumu — była antyklerykalna. Mniej natomiast wiadomo,że była ona równie, a może nawet jeszcze bardziej antysemicka.Oświeceniowi filozofowie występowali przeciwko każdej religii objawionej,a przedmiotem ich drwin była zwłaszcza prawda biblijna, którą atakowali jakoobskurancki zabobon. Nic dziwnego, że ich uderzenie w pierwszym rzędzie godziłow judaizm. Święty Tomasz z Akwinu pisał, że „Żydzi są stróżami naszegodepozytu, strzegącymi ksiąg, które dają świadectwo naszej wierze". 29Uznającistnienie tej zależności, filozofowie Oświecenia atakowali judaizm, dowodząc,że jest on świadectwem wymysłów, zabobonów i kłamstw chrześcijaństwa.Wielu historyków uważa, że właśnie w Oświeceniu należy szukać źródełformowania się nowoczesnych narodów. Epoka ta powinna więc dowartościowaćtożsamość narodową Żydów. Rzecz jednak w tym, że Żydzi nie byli naro-394<strong>FRONDA</strong>-13/14
dem nowoczesnym. Byli narodem, którego racją istnienia było przymierze z Bogiem.Oświecenie, które wypracowało nowożytny model narodu i państwa, niemogło pogodzić się z religijną koncepcją Izraela. Był to więc dodatkowy powód,dla którego piewcy rozumności i postępu atakowali Żydów.Antysemickie wątki można znaleźć u wszystkich niemal wielkich filozofówOświecenia, takich jak Voltaire („jest to naród zupełnych ignorantów, któryprzez lata łączył niegodziwe skąpstwo i najbardziej oburzający przesąd z gwałtownąnienawiścią tych wszystkich narodów, które ich tolerowały") 30 , Diderot(„posiadają wszystkie wady właściwe ignoranckiemu i zabobonnemu narodowi")31czy baron d'Holbach („wrogowie rodzaju ludzkiego, [...] zawsze okazywalipogardę dla najczystszych nakazów moralnych i prawa narodów") 32 .Ponieważ filozofów tych nazywa się niekiedy „ojcami założycielami" nowożytności,a wątki antysemickie stanowią konsekwentny i logiczny element ichświatopoglądu, można uznać, że nowożytność u samych swoich źródeł zatrutazostała świeckim antysemityzmem. 33Antysemityzm ten przejęli od nich między innymi dziewiętnastowiecznifrancuscy myśliciele socjalistyczni, tacy jak Proudhon („Żydzi są aspołeczną rasą,upartą, piekielną. [...] Powinniśmy odesłać tę rasę z powrotem do Azji lubzniszczyć ją") 34 , Fourier (handel jest „źródłem wszelkiego zła", a Żydzi są „ucieleśnieniemhandlu") 35czy Toussenel (autor dziewiętnastowiecznej „biblii antysemityzmu"zatytułowanej Żydzi: królowie epoki.; Historia feudalnej finansjery),a także niemieccy idealiści, tacy jak Fichte („Żydzi domagają się «praw człowieka»,odmawiając ich nam samym — patrz prawo Talmudu! Gdybyśmy mieliudzielić im «praw obywatela*, nic by nam nie pozostawało, jak w przeciągu jednejnocy ściąć im wszystkim łby i zamienić innymi głowami, w których by niestało żadnej idei żydowskiej") 36czy Herder („ministerstwo, w którym rządziŻyd; dom, w którym Żyd trzyma klucze od kasy czy spichrza; [...] uniwersytet,w którym toleruje się Żydów [...] mogą uchodzić bezspornie za tyleż bagien pontyjskichdo osuszenia. Albowiem, zgodnie ze starym przysłowiem, «gdzieścierwo [...], tam roi się od robaków»") 37 .Od początków XIX w. nasila się proces sekularyzacji środowisk żydowskich.Skutkiem tego pojawia się nowa warstwa wyemancypowanych Żydów,którzy wychodzą z getta i znajdują się pod wpływem oświeceniowych prądówmyślowych. Doskonałym przykładem takiego zjawiska jest wybitny poeta niemieckiegoobszaru językowego Heinrich Heine — wykorzeniony Żyd, pozbawionytożsamości narodowej i religijnej. Nienawidził judaizmu i zaprzeczałswojemu żydowskiemu pochodzeniu, wygłaszał antysemickie uwagi pod adresembarona Jamesa de Rothschilda czy Ludwiga Borne oraz pisał, że są „trzyZIMA- I 998395
straszliwe plagi: bieda, ból i żydowskość" 38 . W swojej Historii Żydów Paul Johnsonstwierdza, że nienawiść do wszystkiego, co żydowskie, była wspólna wszystkimŻydom-apostatom. 39Najwyraźniej widać to na przykładzie Karola Marksa— zarazem Żyda i zapiekłego antysemity.Widmo antysemityzmu krąży nad Europą. AntysemityzmMarksa, który po raz pierwszy przejawił się z wielką gwałtownościąw stosunku do własnej matki (jak pisze Francoise Giroud —„tej dobrej żydowskiej mamy, która mówi złą niemczyzną z wtrętamiholenderskimi i która nie jest intelektualistką" 40 ), zawsze stanowił problemdla lewicowych historyków. Niemiecki historyk, Arnold Kunzli, broniłMarksa, tłumacząc, że jego antysemityzm spowodowany był odrzuceniemi znienawidzeniem go przez judaizm. 41W rzeczywistości było odwrotnie: toMarks odrzucił i znienawidził judaizm. W swojej pracy z 1844 r. zatytułowanejW kwestii żydowskiej pisał on: „Jaka jest świecka postawa żydostwa? Praktycznapotrzeba, własna korzyść. Jaki jest świecki kult Żyda? Handel. Jaki jestjego świecki bóg? Pieniądz... Pieniądz jest tym żarliwym bogiem Izraela, wobecktórego żaden inny bóg ostać się nie może. Pieniądz poniża wszystkichbogów człowieka i zamienia ich w towar. Pieniądz jest ogólną, samą w sobieukonstytuowaną wartością wszystkich rzeczy. Pozbawił on zatem cały świat —tak świat ludzi, jak i przyrodę — właściwej wartości. Pieniądz jest wyobcowanąod człowieka wartością jego pracy i jego bytu; ta obca istota ma go w swejmocy, on zaś zanosi do niej modły. Bóg żydowski stał się świeckim bogiem,stał się bogiem świata... Żydostwo stało się powszechnym współczesnym elementemantyspołecznym" . 42 Pod tymi poglądami Marksa z pewnością mógłby siępodpisać Hitler.W 1849 r. na łamach Neue Rheinische Zeitung Marks napisał, że „Żydzi z Polskisą najbardziej brudną ze wszystkich ras". 43Znane są też jego antysemickieuwagi pod adresem innych Żydów. Nie miało przy tym znaczenia, czy podzielająoni polityczne poglądy Marksa, czy się z nimi spierają — istotny był elementrasowy. Równie obcesowo wypowiadał się on o właścicielu Daily Telegraph JosephieMosesie Levy'm i o założycielu pierwszej masowej partii socjalistycznejw Niemczech Ferdinandzie Lassalle'u. O tym ostatnim pisał 7 marca 1856 r.w liście do Engelsa, że ten „Żyd ze słowiańskiego pogranicza zawsze był gotówwykorzystywać sprawy partyjne do prywatnych celów. Niesmaczne jest obserwowaniejak usiłuje się wepchnąć do arystokratycznego świata. To zatłuszczonyŻyd, zamaskowany pod warstwą brylantyny i błyszczącymi klejnotami". 44W innym liście do Engelsa 10 maja 1861 r. pisał: „A propos Lassalle'a-Łazarza.396<strong>FRONDA</strong>-13/14
Lepsius w swym wielkim dziele o Egipcie udowodnił, że wyjście Żydów z Egiptuto nic innego jak opowiedziana przez Manethona historia wyrzucenia z Egiptu«narodu trędowatych». Na czele tych trędowatych stał egipski kapłan Mojżesz.Łazarz-trędowaty jest więc archetypem Żyda, a Lassalle jest typowymtrędowatym". 45W kolejnym liście do Engelsa z 30 lipca 1862 r. Marks pisał0 Lassalle'u: „Jest teraz dla mnie całkowicie jasne, że jak wskazuje kształt jegogłowy i sposób, w jaki rosną jego włosy, pochodzi on od Murzynów, którzy przyłączylisię do ucieczki Mojżesza z Egiptu (chyba że jego matka lub babka ze stronyojca skojarzyła się z czarnuchem). To połączenie Żyda z Niemcem na murzyńskiejbazie musiało wyprodukować nadzwyczajną hybrydę". 46Paul Johnson w swej Historii Żydów twierdzi, że „osobisty antysemityzmMarksa, jakkolwiek sam w sobie nieprzyjemny, mógł nie odgrywać w dziele jegożycia większej roli niż miało to miejsce u Heinego, gdyby nie to, że był ontylko aspektem systematycznego i teoretycznego antysemityzmu, w któryMarks, w odróżnieniu od Heinego, głęboko wierzył. Jest doprawdy prawdziwestwierdzenie, że teoria komunizmu Marksa jest jedynie końcowym produktemjego teoretycznego antysemityzmu". 47W cytowanym wyżej eseju O kwestii żydowskiej Marks twierdził, że prawdziwymbogiem Żydów jest pieniądz. Jego zdaniem, emancypacja Żydów spowodowała,że wyszli oni z gett i zaczęli narzucać reszcie społeczeństwa religię pieniądza.Tak znienawidzony przez niego burżuj to nikt inny, jak tylko zepsutyprzez Żydów, czyli „zażydzony", chrześcijanin. Marks pisał, że „aby uczynić Żydaniemożliwym", należy zlikwidować „warunki" oraz „samą możliwość" takiegorodzaju aktywności pieniężnej, jaką zapewnia system kapitalistyczny. Pisałon, że „wyzwalając się od targowania i pieniądza, a tym samym od rzeczywistego1 praktycznego judaizmu, nasz wiek wyzwoli sam siebie". 48Jak twierdzi Paul Johnson, esej Marksa O kwestii żydowskiej zawiera„w zalążkowej postaci istotę jego teorii odnowy ludzkości: poprzez zmianyekonomiczne, a w szczególności poprzez zniesienie własności prywatneji jednostkowego dążenia do pieniędzy można nie tylko przekształcić relacjępomiędzy Żydem a społeczeństwem, ale wszelkie ludzkie relacje i samąludzką osobowość. Właściwa mu postać antysemityzmu stała się próbą generalnąmarksizmu jako takiego, [...] wojowniczy socjalizm, przyjęty przezMarksa w późnych latach 40., był rozszerzoną i przekształconą formą jegowcześniejszego antysemityzmu". 49Na czym polegało owo przekształcenie? Otóż — według Marksa — chociażto Żydzi odpowiedzialni byli za narzucenie światu religii pieniądza, to jednakreligia ta przestała się ograniczać tylko do nich, a rozciągnęła się na cały światZIMA- 1 998397
kapitalistyczny. Zlikwidować należy zatem całą klasę burżuazyjną, a nie tylko jejżydowski element. Teoria spisku żydowskiego przekształciła się więc w teorięświatowego spisku burżuazji. W tym kontekście zrozumiałe staje się tak częstopowtarzane przez Lenina powiedzenie przywódcy II Międzynarodówki AugustaBebla, że „antysemityzm jest socjalizmem głupców". Takim socjalizmem głupcówbył też narodowy socjalizm, zwany niekiedy nazizmem. Johnson, odtwarzająctok rozumowania Marksa i odwracając powiedzenie Bebla, dochodzi downiosku, że „socjalizm jest antysemityzmem intelektualistów". 50Bezpośrednie zainteresowanie Marksa kwestią żydowską zmniejszyło się,gdy uogólnił on swój antysemityzm w teorię kapitału. Niemniej wątki antysemickiestale powracały w jego twórczości i doszły do głosu nawet w największymjego dziele — Kapitale — w którym pisał wprost: „Kapitalista wie, żewszelkie nadające się do sprzedaży dobra, jak podle by nie wyglądały i jak brzydkoby nie pachniały, są w istocie pieniędzmi, wewnętrznie obrzezanymi Żydami".51Charakterystyczny dla antysemityzmu archetyp Żyda jako najbardziej złowieszczegoprzedstawiciela ludzkości został przez Marksa zastąpionyarchetypem kapitalisty, ale ich karykaturalne rysy pozostały te same. Archetypyte zresztą często były traktowane przez Marksa wymiennie. W artykule dla NewYork Daily Tribune z 1856 r. pisał on: „Tak więc za plecami każdego tyrana odnajdujemyŻyda, jak za papieżem jezuitę. Naprawdę marzenia uciskających byłybybez nadziei, a praktyczna możliwość wojny poza kwestią, gdyby nie było armiijezuitów duszących myśl i garstki Żydów rabujących kieszenie". 52Antysemityzm wykorzenionych Żydów. Dzieło Marksa zapłodniłowiele umysłów w Europie. Znaleźli się wśród nich także Żydzi,którzy jeszcze sto lat wcześniej z pewnością kształciliby sięw tradycji talmudycznej w szkołach rabinackich. W XIX stuleciuodwrócili się jednak z nienawiścią od wiary ojców i zaangażowali w krzewieniesocjalizmu. Dla osób takich jak Victor Adler i Otto Bauer (liderzy socjaldemokracjiaustriackiej) czy Adolf Braun i Paul Singer (przywódcy niemieckiego ruchusocjalistycznego) pogarda do wszystkiego, co żydowskie, szła w parze z afirmacjąwszystkiego, co postępowe. 53Tezę Marksa o złowieszczym związku między judaizmem a burżuazją podtrzymaławykorzeniona Żydówka i zaciekła socjalistka — Róża Luksemburg. Pisałaona, że Marks „przeniósł kwestię żydowską ze sfery religijnej i rasowej, dającjej podstawy społeczne, udowadniając, że to, co zwykle określa się jako«judaizm» i co podlega prześladowaniom, jest niczym innym, jak duchem targui szwindlu, który pojawia się w każdym społeczeństwie, gdzie rządzi wyzysk". 54398<strong>FRONDA</strong>-13/14
W odróżnieniu od Marksa Róża Luksemburg nie była antysemitką.Ignorowała ona w ogóle problem żydowski, nie uważając go za kwestię narodowączy religijną, lecz za część ogólnoświatowej problematyki emancypacjiproletariatu. Kiedy prześladowani przedstawiciele społeczności żydowskiejzabiegali o jej poparcie, zawsze odmawiała. W liście do MathileiWurm z 16 lutego 1917 r. pisała: „Dlaczego przychodzicie ze swymi partykularnymiżydowskimi zmartwieniami? Dokładnie tak samo boleję nadskrzywdzonymi Indianami czy Murzynami w Afryce... Nie znajduję w swymsercu jakiegoś specjalnego zakątka dla getta". 55To, co u Róży Luksemburg nacechowane było obojętnością, u Lenina jużprzepełnione było pasją. Jego zdaniem, Żydzi, którzy poruszali kwestię swoichpraw narodowych, stawali się automatycznie wrogami sprawy klasowej.W 1903 r. pisał, co następuje: „Idea «narodowości» żydowskiej jest zdecydowaniereakcyjna nie tylko w interpretacji swych konsekwentnych popleczników(syjonistów), ale i na ustach tych, którzy próbują łączyć ją z ideami socjaldemokracji(Bundyści). Idea narodowości żydowskiej pozostaje w sprzeczności z interesamiproletariatu żydowskiego, ponieważ pielęgnuje wśród nich — wprostlub pośrednio — ducha wrogości do asymilacji, ducha «getta»". 56Lenin był więcwrogiem idei narodowości żydowskiej w każdej postaci, uznając za wariantoptymalny dla Żydów pełną asymilację. Dziesięć lat później pisał: „Ktokolwiek,wprost lub pośrednio, wysuwa hasło «narodowej kultury» Żydów, jest (jakiekolwiekmogą być jego dobre chęci) wrogiem proletariatu, poplecznikiem staregoi kastowej pozycji Żydów, pomocnikiem rabinów i burżuazji". 57Leninowska teoria prowadziła więc do stwierdzenia, że Żyd jako takinie istnieje, lecz jest raczej wytworem określonego systemu społecznego.Wystarczy zmieść z powierzchni ziemi stary porządek, a żydostwo — a wrazz nim problem żydowski — przestaną istnieć. Żydzi zostaną po prostu wynarodowieni.Program ten poparli rewolucyjnie nastawieni i wykorzenienize swojej tradycji narodowej i religijnej Żydzi, których Paul Johnson nazywa„nieżydowskimi Żydami". 58Nie mieli oni zrozumienia dla żydowskichaspiracji narodowych i z wielką wrogością odnosili się do judaizmu. Byliwśród nich między innymi przywódcy komunistycznych rewolucji, jakie wybuchłypo I wojnie światowej: na Węgrzech Bela Kun, w Bawarii Kurt Eisner,zaś w Rosji Lew Trocki — prawa ręka Lenina.O Trockim pisze Paul Johnson, że „było coś nienaturalnego, coś bliskiegonienawiści w jego ataku na żydowskich Bundystów na kongresie londyńskiejsocjaldemokracji w Londynie w 1903 r., który to atak doprowadził doopuszczenia przez nich spotkania i w ten sposób przygotował zwycięstwoZIMA 1998399
olszewików". 59Trocki nazywał twórcę syjonizmu Theodora Herzla „bezwstydnymawanturnikiem" i „podejrzaną kreaturą". 60Kiedy był już u władzy,zawsze odmawiał spotykania się z żydowskimi delegacjami, nie przyjmującdo wiadomości ich problemów i cierpień.A cierpień było wiele. Rewolucja październikowa stanowiła w porównaniuz rewolucją lutową regres, jeśli chodzi o prawa obywatelskie Żydów.Rząd tymczasowy Kiereńskiego nadał im pełnię praw wyborczych i cywilnych,w tym prawo zrzeszania się we własnych partiach politycznych i organizacjachkulturalnych. Tymczasem już w sierpniu 1919 r. rząd bolszewickirozwiązał wszystkie żydowskie gminy religijne, skonfiskował ich mająteki zamknął synagogi. Zakazano nauki hebrajskiego i drukowania publikacjiw tym języku. Zlikwidowano socjalistyczny Bund. W kwietniu 1920 r. czekiściprzerwali Wszechrosyjski Kongres Syjonistyczny, a wszystkich jego delegatówaresztowali. Rozpoczęła się kampania antysyjonistyczna, w wynikuktórej tysiące Żydów zesłano do łagrów. Partia Syjonistyczna, która jeszczew 1917 r. była liczniejsza od bolszewickiej (miała ponad 300 tysięcy członkówi 1200 oddziałów), została oskarżona o to, że „pod przykrywką demokracjipragnie zdeprawować młodzież żydowską i wepchnąć ją w ramionakontrrewolucyjnej burżuazji w interesie anglo—francuskiego kapitalizmu".W oficjalnym oświadczeniu władz sowieckich nazwano ich poplecznikami„takich żarłocznych imperialistów, jak Poincare, Lloyd George i papież". 61W jednym ze swoich pierwszych przemówień Lenin do kategorii tzw. grupantyspołecznych podlegających eliminacji zaliczył „domokrążców", co sprawiło,że drobni kupcy żydowscy, którzy stanowili zdecydowaną większośćowej „grupy", stali się jedną z pierwszych ofiar państwowego terroru.Żydów religijnych represjonowano jako „wstecznych obskurantów", niereligijnychzaś jako „wyzyskiwaczy" i „domokrążców".„Żydo - komuna"? Jak pogodzić wiadomości o prześladowaniuŻydów przez komunistów z rozpowszechnionym w okresie międzywojennympojęciem „żydokomuny"? W jednym ze swoichtekstów Dawid Warszawski przytacza następującą anegdotę: „Porewolucji bolszewickiej główny rabin Moskwy miał rzekomo powiedziećTrockiemu: — No tak, Troccy robią rewolucje, a płacą Bronsteinowie". 62Wbrew pozorom nie jest to tylko anegdota: Lew Trocki po przyjeździe doMoskwy ani razu nie zainteresował się losami swojego ojca, Dawida Bronsteina,chłopa (czy jak go sam nazywał: kułaka) z Ukrainy, który podczas rewolucjikomunistycznej stracił cały majątek i zmarł później na tyfus.400<strong>FRONDA</strong>-13/14
W 1920 r. w rządzie bolszewickim na ogólną liczbę dwudziestu dwóchkomisarzy ludowych aż siedemnastu było Żydami. W Komisariacie Wojnyna czterdziestu trzech członków — trzydziestu trzech było Żydami. W pozostałychkomisariatach Żydzi stanowili powyżej 80 procent członków. 63Prawą ręką Lenina był wówczas Trocki. Zdaniem komunistycznego historyka,Izaaka Deutschera, rewolucja bez Trockiego nie miałaby szans powodzenia.64To właśnie ten ostatni — jak uważa Paul Johnson — „bardziej niż ktokolwiekinny był odpowiedzialny za rozpowszechnione utożsamianierewolucji z Żydami". 65Nadreprezentacja osób pochodzenia żydowskiego we władzach komunistycznychnie oznaczała wcale ochrony żydowskich interesów w Rosji sowieckiej.Wręcz przeciwnie: byli to —jak wspomnieliśmy — Żydzi wykorzenieni zeswojej tradycji narodowej, gardzący, a nawet nienawidzący własnego narodu.Dlatego nie uczynili oni żadnego gestu pomocy czy solidarności, gdy państwokomunistyczne rozpoczęło prześladowania Żydów. Z drugiej strony utożsamienieŻydów z ruchem bolszewickim spowodowało, że siły kontrrewolucyjnetraktowały wszystkich Żydów jak swoich wrogów. Z tego powodu żydowski historykD. S. Pasmanik uważał udział swoich rodaków w rewolucji komunistycznejza największe nieszczęście w historii własnego narodu. 66Dość powiedzieć,że wojska białych Rosjan, które dokonywały krwawych pogromów, na samejUkrainie wymordowały około 70 tysięcy Żydów... 67„Troccy robią rewolucje, a płacą Bronsteinowie"... W partiach komunistycznychprym wiedli „nieżydowscy Żydzi", a głowami płacili biedni, bogobojni,wierni swojej tradycji i nie interesujący się polityką Żydzi z małychmiasteczek, wiosek i gett. Wykorzenieni Żydzi, którzy wyrzekli się judaizmu,przyjęli na jego miejsce nową religię — bolszewizm. Tak swoje spotkaniez wyznawcami tej nowej wiary jeszcze przed pierwszą wojną światowąopisywał Jerzy Stempowski:„Idąc wieczorem ciemnymi ulicami miasta, spostrzegliśmy oświetloneokna, z których dochodziły głosy przypominające modlitwy. Żydzi berdyczowscybyli w znacznej części chasydami i mieli — jeśli wierzyć encyklopedii Brockhausa— 74 domy modlitwy. Gdy zbliżyliśmy się, głosy stały się wyraźniejsze.Zatrzymaliśmy się, nasłuchując. Czytano tam głośno pierwszy tom KapitałuMarksa. [...] Posiadacz jedynego egzemplarza Kapitału czytał głośno i śpiewnietekst, zatrzymując się po każdym zdaniu. Obecni prosili wówczas o wyjaśnienialub powtórne odczytanie trudniejszych zdań. [...] W miarę lektury Marks stawałsię coraz ciemniejszy, ale to nie zniechęcało ich wcale. Czytany tekst był dlanich prawdą objawioną, nie wynikającą z żadnych rzeczy znanych i przez toZIMA1998401
nie poddającą się wytłumaczeniu. Czytali sposobem wyznawców, przyswajającsobie tekst nie przez jego zrozumienie, lecz przez jego egzaltację, przez wyniesieniezawartej w nim prawdy ponad wszystkie dane i doświadczenia". 68Pojęcie „żydokomuny", które pojawiło się na skutek utożsamienia Żydówz dyktaturą bolszewicką, nie było—jak się zwykło dzisiaj uważać—jedynie wymysłemantysemitów. Na pewien czas zadomowiło się nawet w najbardziej filosemickimkraju Europy — Wielkiej Brytanii. W 1919 r. w Timesie ukazał się tekstpt. Żydzi a bolszewizm, którego autor (podpisany pseudonimem Verax) dowodził,że Żydzi w bolszewickim rządzie kierują się nie motywami klasowymi,lecz rasowymi, a ich celem jest zdobycie panowania nad światem. 69Rok późniejMorning Post opublikował listę pięćdziesięciu najwyższych rangą funkcjonariuszybolszewickich z ich pseudonimami oraz prawdziwymi nazwiskami i stwierdził,że tylko sześciu było Rosjanami, jeden Niemcem, a pozostali Żydami. 70 NawetWinston Churchill, który — jak podkreślają jego biografowie — byłgorącym filosemitą, pod wrażeniem rewolucji bolszewickiej napisał o Żydach,że „ta zadziwiająca rasa stworzyła nowy system moralności i filozofii, z któregotryska tak wiele nienawiści, jak wiele miłości tryska z chrześcijaństwa". 71W 1921 r. Morning Post zamieścił relację Victora Marsdena, obywatela brytyjskiego,który przeszedł przez sowieckie więzienia: „Kiedy zarzuciliśmy panaMarsdena pytaniami, dopytując się go, kto był odpowiedzialny za prześladowania,którym był poddany, odpowiedział jednym słowem: «Żydzi»". 72Jak zauważa współczesny znawca problemu, „Stalin wykazywał zdumiewającąumiejętność eskploatowania z jednej strony lewicowych sympatiiw środowiskach żydowskich na Zachodzie, a z drugiej strony antysemickichnastrojów w ZSRR i państwach podporządkowanych. [...] Umieszczeniew stalinowskich konstytucjach — zarówno radzieckiej z 1935 r., jak i polskiejz 1952 r. — formuły określającej antysemityzm jako przestępstwo było chytrymposunięciem propagandowym. Tego rodzaju posunięcia sprawiły międzyinnymi, że słynny pisarz Szalom Asz deklarował: «Chylę głowę przed wielkimnarodem rosyjskim za to, co uczynił dla mojego narodu». Wyodrębniającantysemityzm spośród innych odmian rasizmu i szowinizmu, konstytucje stalinowskiesprawiały wrażenie szczególnego uprzywilejowania Żydów i w ostatecznymrozrachunku podsycały antysemityzm". 73Milovan Dżilas (po drugiej wojnie światowej osoba nr 2 w komunistycznejJugosławii) wspomina swoje rozmowy toczone w czasach stalinowskichz wysokim dygnitarzem sowieckim Lesakowem. Z jednej strony Rosjanincieszył się z antysemickich czystek dokonywanych przez Stalinaw ZSRR, z drugiej — wychwalał węgierskie Biuro Polityczne KC, złożone402<strong>FRONDA</strong>-13/14
niemal w całości z osób pochodzenia żydowskiego. 74Mechanizm takiegopostępowania był prosty: całe odium nienawiści za wprowadzanie systemukomunistycznego miało paść na Żydów, na których można będzie w przyszłościzrzucić całą odpowiedzialność za „błędy i wypaczenia".Podobnie było w Polsce. Jeszcze przed wojną w KPP rej wodzili działaczekomunistyczni pochodzenia żydowskiego. Jak pisał wybitny żydowski pisarz,laureat Nagrody Nobla Isaac Bashevis Singer: „Prawie wszyscy komuniściw Warszawie byli Żydami", 75choć — należy dodać — większość Żydów dalekabyła od komunizmu. Po wojnie natomiast kluczowe stanowiska w MinisterstwieBezpieczeństwa Publicznego, MSZ, prokuraturze, sądownictwie,propagandzie obejmowali często właśnie Żydzi. Jak wspomina w swoimDzienniku Marian Brandys, „nie byli to Żydzi zasymilowani, wrośnięci w kulturępolską, upodobnieni do rdzennie polskiego otoczenia, lecz w większościŻydzi jak najbardziej odmienni od autochtonów, wywodzący się wprost z gettamałych miasteczek ukraińskich, białoruskich i litewskich. Obcy polskiejkulturze, często wychowani w nienawiści do «burżuazyjno-szlacheckiej» Polski,aroganccy i o niewyżytych kompleksach, nie zawsze dobrze mówiący popolsku". 76Nie będąc rzeczywistą reprezentacją polskiego narodu, a zawdzięczającswe funkcje jedynie łasce Moskwy, tym gorliwiej wypełniali oni jej polecenia.Tym samym rozniecali w społeczeństwie nastroje antysemickie, któreobracały się potem przeciw zupełnie niewinnym Żydom.Do podobnych wniosków doszli dwaj socjologowie z Uniwersytetu Jagiellońskiegozajmujący się tym problemem. Ich zdaniem, dejudaizacja stanowiącaskładnik polityki kadrowej i narodowościowej bolszewizmu łączyła się „z użyciemŻydów do realizowania rozmaitych operacji wyznaczonych stalinowskąpolityką. W momencie ich zakończenia niepotrzebny Żyd zasługuje na zabiciew piwnicach Czeka albo na wysłanie na pewną śmierć na Kołymie. Karol Radeki Henryk Jagoda są dobrymi przykładami dla reguły zabijania Żyda, który przestałbyć użytecznym dla Stalina". Dla działaczy komunistycznych żydowskiegopochodzenia „ich «gra o adaptację* jest w istocie «grą o przetrwanie*. Są aktywnymibudowniczymi stalinowskiego ładu i zostają, w większości, «wsadem» dostalinowskiej «maszynki do mielenia mięsa». Żydzi nie wyróżniają się tym, alez pewnością wykonują, przemyślnie i z zapałem czynności pozwalające późniejKobie [Stalinowi — przyp. red.] ukazać ich jako łotrów zasługujących na gniewi odrazę mas «ludzi sowieckich*. Żydzi, działacze partii bolszewickiej, nie umieli,jako grupa etniczna, przejawiać ani solidarności, ani zaradności samozachowawczej,ani oporu wobec stalinowskiego ludobójstwa". 77Zdaniem obu socjologów,było to wynikiem ich wykorzenienia.ZIMA- 1998403
Antysemityzm jako pierwotne stadium komunizmu. Wróćmyjednak do korzeni marksizmu -leninizmu. Leninowska teoriaimperializmu, podobnie jak marksowska teoria kapitału, miałaswoje źródło w antysemityzmie. Jej główne tezy wyłożył Leninw swojej rozprawie Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu z 1916 r.W przedmowie pisał, że podczas pracy nad tekstem w Zurychu odczuwał „pewienbrak literatury francuskiej i angielskiej i wielki brak — literatury rosyjskiej".„Jednakże główną pracę angielską o imperializmie, książkę J. A. Hobsona,wykorzystałem z całą uwagą, na jaką praca ta, według mego przekonania, zasługuje."78 We wstępie zaś pisał, że Hobson w swej książce Imperializm „dał bardzodobry i dokładny opis podstawowych ekonomicznych i politycznych cechszczególnych imperializmu". 75Zapożyczenia Lenina od Hobsona są widocznei nie podlegające dyskusji.Tymczasem książka lewicowego publicysty angielskiego z 1902 r., będącaplonem między innymi podróży do Afryki Południowej, jest od początku przesiąkniętauczuciem antysemityzmu. 80Hobson nie ukrywał swej wrogości wobecŻydów, którzy, jego zdaniem, byli prawdziwymi władcami Afryki Południowej.Uważał ich za „prawie pozbawionych moralności społecznej" i „wykorzystującychkażdą słabość, szaleństwo i wadę społeczeństwa, w którym żyją". 81W tymcelu wywołali wojnę burską, w której żołnierze brytyjscy ginęli po to, by żydowscyfinansiści mogli dojść do władzy.W książce Imperializm, która tak zainspirowała Lenina, Hobson pisał: „Tewielkie interesy — bankowość, maklerstwo, dyskontowanie rachunków, rozpisywaniepożyczek, promowanie firm — tworzą centralny ganglion międzynarodowegokapitalizmu. Połączeni najsilniejszymi więzami organizacji, zawszew najbliższym i najszybszym kontakcie między sobą, umiejscowieni w samymsercu stolicy finansów każdego państwa, kontrolowani, jeśli chodzi o Europę,głównie przez ludzi jednej i szczególnej rasy, którzy mają za sobą wiele wiekówdoświadczenia w dziedzinie finansów, zajmują unikalną pozycję pozwalającąim kontrolować politykę narodów. Nie jest możliwe żadne szybkie skierowaniekapitału bez ich zgody i bez ich udziału. Czy ktoś poważnie przypuszcza, że jakieśpaństwo europejskie zaczęłoby wielką wojnę, lub czy rozpisano by wielkąpożyczkę państwową, jeśli dom Rotszyldów i jego sprzymierzeńcy sprzeciwilibysię temu?". 82Lenin zmodyfikował teorię światowego spisku żydowskiego Hobsonaw teorię spisku imperialistycznego, ale jej założenie pozostało takie samo:wojna jest dziełem międzynarodowego kapitału, który dla poszerzenia swoichsfer wpływów posyła na śmierć niewinne ofiary.404<strong>FRONDA</strong>-13/14
Antysemici wszystkich krajów, łączcie się! Po śmierci Leninawładzę w ZSRR objął Stalin, który — co potwierdzają jego biografowie— nie znosił Żydów. Chętnie posługiwał się antysemityzmempodczas walki o władzę w latach 20. i podczas wielkich czystekw latach 30. (ofiarami tzw. rewolucji kadrowej z lat 1935-1940 padlimiędzy innymi przywódcy Komunistycznej Partii Polski pochodzenia żydowskiego).Nastroje antysemickie osiągnęły takie rozmiary, że nawet nieczułydotychczas na cierpienia Żydów Lew Trocki pytał w liście z 1926 r. NikołajaBucharina: „Czy to możliwe, że w naszej partii w Moskwie prowadzi się antysemickąagitację?". 83 Apogeum tej agitacji — o czym wspomniano już wyżej —nastąpiło w latach 1948-1953.Śmierć Stalina zakończyła „sprawę lekarzy kremlowskich"; do masowejdeportacji Żydów na Sybir nie doszło, ale nie oznaczało to końca antysemityzmuw ZSRR. Chruszczow, który objął przywództwo państwa po Stalinie, zasłynąłjako organizator procesów o „przestępstwa gospodarcze", w którychwiększość skazanych na śmierć stanowili Żydzi. Jeszcze po wojnie jako 1 sekretarzpartii na Ukrainie zajmował się zamykaniem synagog na byłych ziemiachRzeczpospolitej zagarniętych w 1939 r. przez Sowietów. Po śmierci Stalina„odżydzanie" polegało nie na eksterminacji fizycznej, lecz na planowymi systematycznym pozbawianiu Żydów prawa do tożsamości kulturowej. 84ToChruszczow zezwolił też na druk głośnego traktatu antysemickiego Judaizmbez upiększeń Trofima Kiczki — autora nazywanego „komunistycznym Rosenbergiem"(publikację wydała Akademia Nauk Ukraińskiej Republiki Radzieckiej).Jak twierdzi Paul Johnson, propaganda antysemicka za rządów Chruszczowabyła na tyle rozpowszechniona, że dochodziło nawet do wybuchówzamieszek antysemickich i podpalania synagog. 85Antysemityzm był kartą stale rozgrywaną przez sowieckich przywódców.Tadeusz A. Olszański w swojej Historii Ukrainy XX w. wspomina kilkakrotnie,że kiedy odradzała się antykomunistyczna opozycja, zaś monopol władzy sowieckiejbył zagrożony, ta ostatnia sięgała w swej propagandzie do wątkówantysemickich. 86Podobnie było w PRL — nieprzypadkowo założenie RuchuPatriotycznego Grunwald zbiegło się w czasie z powstaniem Solidarności.Bernard D. Weinryb w swej monografii o antysemityzmie w ZSRR cytujezdanie byłego kapitana Armii Czerwonej: „Antysemityzm w Związku Sowieckimjest niepohamowany do takiego stopnia, że niemożliwe jest, abyktoś, kto nigdy nie żył w tym przeklętym kraju, mógł to sobie wyobrazić". 87Antysemityzm ten rozpalił się na nowo (a raczej został rozpalony na polecenie„z góry") podczas rządów następnego przywódcy komunistycznego,ZIMA- I 998405
Leonida Breżniewa. Powodem kolejnej „kampanii antysyjonistycznej", którejrozmach porównać można z kampanią narodowych socjalistów w Niemczech,był wybuch wojny sześciodniowej w 1967 r.. Być może publicyści izraelscynieco na wyrost pisali wówczas o groźbie „drugiego Holocaustu", ale ton głośnychwypowiedzi i komentarzy prasowych, jakie lały się szerokim strumieniemz krajów zaprzyjaźnionych z Ojczyzną Światowego Proletariatu, przywodziłna myśl czasy „pierwszego Holocaustu".Z wielkiej liczby publikacji antysemickich, jakie ukazały się wtedyw ZSRR, wspomnijmy książki: Trofima Kliczki Judaizm i syjonizm oraz WładimiraBieguna Pełzająca kontrrewolucja. W tej ostatniej znajdujemy określenieBiblii jako „niedoścignionego podręcznika krwiopijstwa, hipokryzji, zdrady,perfidii i moralnej degeneracji". Zdaniem Bieguna, gangsterstwo syjonizmuwywodzi się więc wprost „ze zwojów «świętej» Tory i nakazów Talmudu". 88W 1972 r. organ prasowy ambasady sowieckiej w Paryżu przedrukował fragmentyantysemickiego pamfletu Czarnej Sotni z 1906 r. 89Z kolei w memorandumKC KPZR z 10 stycznia 1977 r. jeden z ekspertów sowieckich Walery Jemielianownazwał Amerykę krajem kontrolowanym przez spiseksyjonistyczno-masoński, na czele którego stoi —jak to określił — „GestapoBnai Brit". Zdaniem Jemielianowa, masoneria, która jest instrumentem w rękachsyjonistów, opanowała całokształt życia publicznego w USA. 90W tym samymroku pod auspicjami Akademii Nauk ZSRR ukazała się książka InternationalZionism: History and Politics. Stawiała ona znak równości międzykierownictwem największych państw kapitalistycznych a burżuazyjnym lobbyżydowskim. 91W ten sposób największy wróg komunizmu — międzynarodowykapitalizm — utożsamiony został z reprezentacją jednego narodu. Zadaniemwszystkich ruchów komunistycznych na świecie powinna więc być walkaz żydowskim zagrożeniem.Rosyjska Żydówka Inna Rywkina, autorka książki Żydzi w postsowieckiejRosji; Kim są?, pisze, że w latach 70. osoby pochodzenia żydowskiego miały zakazobejmowania stanowisk we władzach politycznych i organach ochronyporządku, zaś wstęp na wyższe uczelnie ograniczał im nieformalny numerusclausus. Stosowano wobec nich zasadę „4 razy N", tzn.: nie przyjmować, nieawansować, nie przenosić do innej pracy, nie zwalniać. To ostatnie, żeby niewywoływać niepotrzebnych skandali". 92Sowiecki antysemityzm lat 70. był tak zajadły, że zniechęcał do ZSRR nawetosoby wcześniej przychylnie nastawione do Kraju Rad. Na przykład amerykańskihistoryk Michael Cherniavsky, który był wielkim zwolennikiem komunizmu,stracił swój entuzjazm dla tego systemu, kiedy w latach 70.406 <strong>FRONDA</strong> • 13/14
podczas wizyt w Moskwie zobaczył na własne oczy antysemityzm ekipy breżniewowskiej.93Kiedy w 1987 r. —już w czasie trwaniapieriestrojki —Josif Brodski otrzymałliteracką Nagrodę Nobla, w prasie sowieckiej rozpoczęła się nagonkaprzeciw emigracyjnemu poecie i szwedzkim jurorom. Koronnym argumentemniekompetencji tych ostatnich — zdaniem publicysty Komsomolskiej PrawdyGoriełowa — był fakt, że w przeszłości przyznali oni nagrodę dwóm Żydom:Szmuelowi Josefowi Agnonowi i Issacowi Bashevisowi Singerowi. 94Kardynał Aaron Jean-Marie Lustiger dokonał zestawienia dwóch najbardziejzajadłych antysemityzmów XX w. Powiedział on, że hitleryzm „jestodrzuceniem chrześcijaństwa, nawrotem pogaństwa. Oficjalny antysemityzmsowiecki ma tę samą naturę". 95Warto dodać, że antysemityzm komunistyczny przeżył upadek ZSRRi jest nadal żywy w partii Giennadija Ziuganowa. Ułatwia to zresztą czerwonymw Rosji zawieranie sojuszów z brunatnymi. Po wybuchu bomby w moskiewskiejsynagodze Mariina Roszczą w maju 1998 r. Wiktor Iliuchin, jeden z liderówkomunistycznych, oświadczył, że zamach był logiczną konsekwencją faworyzowaniaŻydów w rosyjskim rządzie. 96Antysemityzm PRL - owski. Osobny rozdział stanowią antysemickiezajścia w PRL w latach 1967-1968. Władysław Bieńkowskitwierdził, że był to jedyny okres w historii Polski, kiedyhasło antysemityzmu zostało wypisane na państwowych sztandarach.97Podobnie uważa Paweł Śpiewak: „Szok polegał między innymi natym, że po raz pierwszy po Shoah antysemityzm stał się oficjalną politykąpaństwa". 98Ich zdaniem, antysemityzm był więc wówczas oficjalną politykąpaństwa komunistycznego.Jerzy Jedlicki pisał, że w 1968 r. nie można było rozróżnić, kto jest antysemitąudającym komunistę, a kto komunistą udającym antysemitę. 99 RafałA. Ziemkiewicz twierdzi, że w tym przypadku udawanie nie było konieczne.100 Nowożytny antysemityzm opierał się bowiem głównie naoskarżaniu Żydów o nadmierne bogactwa (ukrzyżowanie Chrystusa czyszkodzenie spójności narodów były w antysemickiej propagandzie argumentamidrugorzędnymi i służyły raczej jako jej ornament niż podstawa). Nawroga kreowano Żyda-krwiopijcę, fabrykanta, bankiera, spekulanta,oświadczającego bezwstydnie gojom: „wasze ulice, nasze kamienice". Wystarczyrzucić okiem na karykatury krwiożerczych kapitalistów, zamieszczanew czasopismach sowieckich, by bez trudu rozpoznać w nich typy naZIMA- 1 998 407
wskroś semickie. System komunistyczny, zbudowany na zanegowaniu dziesiątegoprzykazania, ze swoim sztandarowym hasłem „Grab zagrabione!",jeśli nie inspirował, to co najmniej motywował i rozgrzeszał antysemityzm.W latach 60. system w PRL nie tyle inspirował motłoch do zabierania Żydomfabryk (te komuniści zabrali Żydom już w latach 40.), ile raczej dopingował„docentów marcowych" do odsuwania od stanowisk i zaszczytów„kosmopolitycznych" naukowców.Jak pisał o 1968 r. Leopold Unger, „Żydów wyrzucano nie za poglądy, leczwyłącznie za pochodzenie", a w czystkach tych „rasistowska motywacja byłaewidentna".' 01W LWP akcji „odżydzania" szeregów patronował ówczesnyszef Sztabu Generalnego gen. Wojciech Jaruzelski. Stał on na czele specjalnejkomisji do spraw weryfikacji kadr w MON. Poza nim w komisji znaleźli się:gen. Józef Urbanowicz (były członek KPZR, komisarz łotewskiej dywizji w ArmiiCzerwonej, w 1944 r. skierowany do wojska polskiego w ZSRR, od 1954 r.obywatel PRL), gen. Teodor Kufel (absolwent wyższych kursów NKWDw Moskwie, od 1965 r. z rekomendacji Mieczysława Moczara szef kontrwywiaduwojskowego) oraz gen. Stanisław Wytyczak (szef Departamentu KadrMON). 102Komisja ta wsławiła się usuwaniem oficerów pochodzenia żydowskiegoz LWP Ci z nich, którzy wyemigrowali, zostali następnie zdegradowani.Ostatni rozkaz degradacyjny podpisany przez Jaruzelskiego pochodziłz marca 1980 r. 103Kampanię antysemicką zakończył V Zjazd PZPR w listopadzie 1968 r.Przemawiając ze zjazdowej trybuny, Wojciech Jaruzelski powiedział: „W LudowymWojsku Polskim ukształtował się klimat wrażliwości i odporności•na działalność rewizjonistyczną, jak również ofensywny stosunek do wszelkichreakcyjnych — w tym nacjonalistycznych i kosmopolityczno-syjonistycznychsił". Przykładem ofensywnego stosunku do sił kosmopolityczno-syjonistycznychmógł być chociażby agresywny referat Jaruzelskiegowygłoszony 23 marca 1968 r. w siedzibie Sztabu Generalnego. 104Walka z „syjonizmem" nad Wisłą była w latach 1967-1968 niewątpliwiewkładem PRL do wojny, jaką międzynarodowy komunizm prowadziłwówczas ze światem żydowskim. Przypomnijmy, że 9 czerwca 1967 r. odbyłosię w Moskwie spotkanie przywódców państw Układu Warszawskiego,na którym wszystkie kraje komunistyczne postanowiły zerwać stosunki dyplomatycznez Izraelem. 105 Już dziesięć dni później, przemawiając naVI Kongresie Związków Zawodowych, Wiesław Gomułka zdemaskował publicznie„działającą w Polsce piątą kolumnę izraelską". Dał również oficjalnysygnał do czystki: „Nie możemy pozostać obojętni wobec ludzi, którzy408 <strong>FRONDA</strong>- 13/14
[...] opowiadają się za agresorem, za burzycielami pokoju i za imperializmem".Tak się zaczął kolejny rozdział „hańby domowej".Wybuch nienawiści w 1968 r. nie był zresztą aktem odosobnionym, stanowiłjedynie apogeum antysemickich nastrojów, jakie panowały w częściobozu komunistycznego zarówno przed tym wydarzeniem, jak i po nim.Przykładem może być rasistowska uchwała PRL-owskiej Rady Państwaz 1958 r., która automatycznie pozbawiała obywatelstwa polskiego każdego,kto wyjeżdżał do Izraela z tzw. jednorazowym biletem podróżnym, czy teżdziałalność w latach 80. wspomnianego już Zjednoczenia PatriotycznegoGrunwald.Warto wspomnieć, że istnieją nie tylko ideowe, polityczne czy propagandowe,ale również osobowe więzi między wydarzeniami z 1968 a pogromemkieleckim z 1946 r. Posługująca się antysemityzmem „grupa partyzantów",w skład której wchodzili między innymi generałowie Moczari Korczyński czy pułkownicy Sobczyński i Janie, wywodziła się z działającychna Kielecczyźnie oddziałów komunistycznych, które miały swój udziałw pogromie kieleckim.Szefem UB w Kielcach był wówczas pułkownik Władysław Sobczyński,który latem 1944 zamordował żydowskich uciekinierów ze starachowickiegogetta, pragnących przyłączyć się do partyzantki AL. 106Tak się składa, żew czasie, gdy był szefem UB w Rzeszowie, wybuchły tam zajścia antyżydowskie,a gdy przebywał w Krakowie — doszło tam do pogromu. Podobnie byłow Kielcach. Sobczyński nie poniósł żadnych konsekwencji za to, że podległemu jednostki nie reagowały na zajścia. Co więcej, wkrótce powydarzeniach kieleckich błyskawicznie awansował, zostając nawet szefemInformacji Wojskowej KBW i WOP, czyli wywiadu. 107Prokuratura Wojewódzka w Kielcach po przeanalizowaniu 23 tomówakt śledztwa stwierdziła, że pogrom był wynikiem zaplanowanej prowokacjikomunistycznych służb specjalnych i wojska. Podobnie uważa ProkuraturaApelacyjna w Krakowie, która zakwestionowała wyniki śledztwa prowadzonegoprzez Główną Komisję Badania Zbrodni przeciwko NarodowiPolskiemu. Ta ostatnia stwierdziła bowiem, że nie można jednoznaczniestwierdzić, czy pogrom był prowokacją.Jako ciekawostkę można podać fakt, że tuż po wojnie zdominowana przez„moczarowców" Miejska Rada Narodowa w Ostrowcu Świętokrzyskim zażądałaskierowania wszystkich ostrowieckich Żydów do przymusowej pracy w kopalniach.Argumentowano to tym, że zbyt duży odsetek ludności żydowskiejzajmował się prywatnym handlem lub rzemiosłem. 108ZIMA- 1 998409
Antysemityzm anarchistów i Nowej Lewicy. Antysemityzmcharakterystyczny byi nie tylko dla komunizmu, ale również dlainnych prądów lewicowych, na przykład anarchizmu. Na poglądachliderów tego ruchu — jak pisze Daniel Grinberg — „ciążyłnegatywnie nieobcy i innym ugrupowaniom lewicy stereotyp Żyda—bankierauosobiany przez Rothschildów". 109Pisma Bakunina pełne są obraźliwychsformułowań antysemickich. W liście do Alberta Richarda z 1870 r. pisałon: „Zauważ, że wszyscy nasi wrogowie, wszyscy nasi prześladowcy są Żydami— Marks, Borkheim, Liebknecht, Jacoby, Weiss, Kuhn, Utin — należąwszyscy, z tradycji i instynktu, do tego ruchliwego i intryganckiego naroduwyzyskiwaczy i burżujów."" 0Antysemitami byli również inni przywódcyruchu anarchistycznego tamtej epoki, na przykład James Guillaume, EmileJanvion czy Paul Brousse. Charakterystyczny dla poglądów tego środowiskajest fakt, że kiedy Brousse zamieścił na łamach anarchistycznego pismaLe Revolte (nr 15 z 6 września 1879 r.) antysemicki paszkwil, redakcja nieotrzymała żadnego listu z protestami, napłynęło zaś wiele propozycji bojkotusklepów żydowskich. 1 "Lewicowy antysemityzm to nie tylko dziewiętnastowieczna przeszłość.Można go dostrzec również we współczesnych ugrupowaniach tzw. NowejLewicy. Na przykład przywódcą rewolty studenckiej na Columbia Universityw 1968 r. był Lyndon H. LaRouche junior — lider Marxist National Caucusof Labour Party Committees, którego program był mieszanką marksizmui antysemityzmu." 2Z kolei Ulrike Meinhoff podczas swego procesuoświadczyła: „Auschwitz oznacza zabicie 6 milionów Żydów i wyrzucenieich na śmietnik Europy za to, czym byli: żydowską finansjerą". 11 ' Terrorystkaużyła przy tym pogardliwego określenia Geldjuden.ZENON CHOCIMSKIPS. Ciąg dalszy dopisuje życie. Gazeta Wyborcza (9.10.1998) w artykule Komuniści jak faszyści doniosła,że komunistyczna manifestacja w Moskwie z okazji 81. rocznicy rewolucji październikowej miała charakterantysemicki. Niemal wszyscy mówcy domagali się „wypędzenia z rządu Żydów". General AleksiejMielechow odśpiewał pieśń: „Policzeni są Żydzi-oligarchowie". Bohaterem wiecu był jednak inny czerwonygenerał — Albert Makaszow, który dzień wcześniej w programie telewizyjnym (Studio TV 6) dowodził, żesłowo „Zyd" określa „krwiopijcę, wyzyskiwacza, wroga narodu". Profesor Jurij Lewada, dyrektor rosyjskiegoOBOP, w wywiadzie udzielonym „Gazecie" stwierdził, że partia komunistyczna „w znacznym stopniufunkcjonuje jako antysemicka. I nie ma na swe istnienie innego pomysłu".410<strong>FRONDA</strong>-13/14
'21I5h7BJean-Paul Sartre, Rozważania nad kwestią żydowską, Łódź 1992. W przedmowie Jerzy Lisowskizgadza się z Sartre'm, że marksizm stanowi „nieprzekraczalny horyzont intelektualny XX w".Jaków Rapaport, Sprawa lekarzy kremlowskich, Warszawa 1990, s. 19.Ibidem, s. 19-20.Ibidem, s. 21-22.Ibidem, s. 21.Dymitr Szostakowicz, Świadectwo, Warszawa 1989, s. 141.Rapaport, op. cit., s. 25.Ibidem, s. 23-24." Ibidem, s. 34.10Więcej na ten temat w: Arnold Kramer, Prisoners in Prague: Israelis in the Slansky Trial oraz W. Oschlies,Neo—Stalinist Anti-Semitism in Czechoslovakia, w: Robert Wistrich [red.], The Left Against Zion: Communism,Israel and the Middle East, London 1979." Artur London, LAveu, Paris 1968.12IIM15if>17142021112121Alicja Wetz, Refleksje pewnego życia, Instytut Literacki, Paryż 1967.Henryk Piecuch, Spotkania z Fejginem, Warszawa 1990.Prawda, 13.01.1953.Ibidem.Leopold Unger, Gorzka prawda o kłamstwie, Gazeta Wyborcza 30.04.—3.05.1993, s. 18.Izwiestia, 13.01.1953.Rapaport, op. cit., s.34.Ibidem, s. 57.Krzysztof Kąkolewski, Umańy cmentarz, Warszawa 1996.Unger, op. cit., s. 18.Benjamin Pinkus, Soviet Campaigns against jewish Nationalism and Cosmopolitanism, Soviet Jewish Affairs,IV 2, 1974; Leonard Schapiro, The Jewish Anti—Fascist Committee and Phases of Soviet Anti—SemiticPolicy during and after World War 11, w: B. Gao i G.L. Mosse [red.], Jews and Non