HMP 87_Helstar
Nowy numer (No. 87) e-Magazynu Heavy Metal Pages to 60 wywiadów i ponad 150 recenzji; 208 stron, które na pewno zadowolą każdego maniaka tradycyjnych odmian heavy metalu. Wiele interesujących informacji i ciekawostek do przeczytania w wywiadach, między innymi z Helstar, Metal Church, Voivod, Primal Fear, U.D.O., Enforcer, Virgin Steele, Night Legion, Chirs Boltendahl's Steelhammer, Burning Witches, Scream Maker, Anthem, Tresspass, Siren, Millennium, Hammerhead, Tailgunner, Roadwolf, Killer, Wings Of Steel, Armagh, Kingdom Of Tyrants, Atlantean Kodex, Darklon, Megaton Sword, Smoulder, Spirit Adrift, Iron Curtain, Century, Animalize, MDXX, Rebellion, Elvenking, Scala Mercalli, Crimson Dawn, Altar Of Oblivion, Evile, Livin' Evile, Sintage, Ray Alder, Sacred Outcry, Epitaph, Pyramaze, Subterfuge, Lips Of Ashes, Slade, Rapid, Medevil, Hellwitch i inne. Zachęcamy do czytania!
Nowy numer (No. 87) e-Magazynu Heavy Metal Pages to 60 wywiadów i ponad 150 recenzji; 208 stron, które na pewno zadowolą każdego maniaka tradycyjnych odmian heavy metalu. Wiele interesujących informacji i ciekawostek do przeczytania w wywiadach, między innymi z Helstar, Metal Church, Voivod, Primal Fear, U.D.O., Enforcer, Virgin Steele, Night Legion, Chirs Boltendahl's Steelhammer, Burning Witches, Scream Maker, Anthem, Tresspass, Siren, Millennium, Hammerhead, Tailgunner, Roadwolf, Killer, Wings Of Steel, Armagh, Kingdom Of Tyrants, Atlantean Kodex, Darklon, Megaton Sword, Smoulder, Spirit Adrift, Iron Curtain, Century, Animalize, MDXX, Rebellion, Elvenking, Scala Mercalli, Crimson Dawn, Altar Of Oblivion, Evile, Livin' Evile, Sintage, Ray Alder, Sacred Outcry, Epitaph, Pyramaze, Subterfuge, Lips Of Ashes, Slade, Rapid, Medevil, Hellwitch i inne. Zachęcamy do czytania!
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
Spis tresci
84 Gatekeeper
85 Century
86 Animalize
88 MDXX
90 Dyspläcer
91 DethOps
92 Frenzy
94 Rebellion
96 Elvenking
98 Scala Mercalli
102 Crimson Dawn
104 Hemopolis
106 Altar Of Oblivion
110 Livin’ Evil
112 Sintage
114 Children of Raptile
117 Leathürbitch
118 Evile
120 Demolize
122 Hellwitch
124 Speedwhore
125 Rapid
126 Medevil
128 Hellcrash
Foto: Łukasz Ragnus
3 Spis treści
4 Helstar
10 Metal Church
12 Voivod
16 Primal Fear
19 U.D.O.
22 Enforcer
24 Virgin Steele
26 Night Legion
28 Chris Boltendahl’s
Steelhammer
30 Burning Witches
32 Scream Maker
38 Anthem
40 Trespass
42 Siren
46 Millennium
48 Hammerhead
52 Tailgunner
54 Roadwolf
56 Killer
58 Wardress
61 Wings Of Steel
64 Armagh
66 Kingdom Of
Tyrants
68 Atlantean Kodex
69 Darklon
70 Megaton Sword
72 Smoulder
75 Spirit Adrift
78 Emissary
80 Iron Curtain
82 Unto Others
131 Ray Alder
132 Sacred Outcry
136 Pyramaze
140 Epitaph
143 Epitaph
146 Subterfuge
149 Lips Of Ashes
152 Paul Gilbert
154 Slade
158 Metalowiec
Gawędziarz
160 Live From The
Crime Scene
166 Zelazna Klasyka
167 The Music Of Erich
Zann
168 Decibels` Storm
198 Old, Classic,
Forgotten...
3
HMP: Cześć James, to wielka przyjemność
móc ciebie poznać. Powiedz mi, gdzie teraz
jesteś? W Teksasie?
James Rivera: Cześć, tak, jestem w Teksasie.
Na zewnątrz czeka na mnie mój koń. To czarny
koń z czerwonymi oczami. Jest gotowy, żeby
zabrać mnie do McDonald' s na śniadanie.
W takim razie, która jest u ciebie teraz godzina?
Przeklęte lata 90.
Przeprowadzanie wywiadu z Jamesem Riverą to wyjątkowe przeżycie. Po
pierwsze musi zjawić się w umówionym czasie, co wcale nie jest takie oczywiste.
Ale jak już uda ci się go dorwać, to masz najlepszego rozmówcę, jakiego możesz
sobie wyobrazić. Wygadanego, otwartego i bardzo zabawnego. Wywiad z nim bardziej
przypomina spotkanie na piwie z dawno niewidzianym kumplem, który chce
ci powiedzieć co u niego działo się przez ostatnie 40 lat. Naprawdę świetnie się z
nim ubawiłem. Mówi bardzo dużo, co chwilę żartuje, zmienia głos, kogoś naśladuje.
Wszystko to dodatkowo podlane wampirycznym klimatem, który powoduje, że
cieszysz się, że Twoją szyję dzieli od Jamesa tysiące kilometrów światłowodu. Co
prawda po zabawie, przychodzi ciężka robota, bo ten potok słów trzeba spisać i
uporządkować. Jak już ci się uda to zrobić to z tego chaosu wyłania się obraz
niesamowitej postaci - refleksyjnej, z dużym dystansem do siebie, ale jednocześnie
znającej swoją wartość i doceniającej rolę legendy metalu, którą niewątpliwie jest.
Twoje wrażenia z tego koncertu?
Cóż, po tych wszystkich latach koncertowania
w całej Europie udało nam się dotrzeć po raz
pierwszy do Warszawy. Było po prostu niesamowicie,
tłum był pełen euforii. W pierwszym
rzędzie widziałem, jak dorośli mężczyźni płaczą
ze szczęścia. Dlatego daliśmy z siebie
wszystko i zagraliśmy tak jak należy. Wiem, że
minęło dużo czasu, ale w końcu dotarliśmy i
mogliśmy zaprezentować się polskim fanom.
na tej robocie. Nigdy nie byłem w trasie z kimś
takim. Prawdę mówiąc, kazał mi wstawać każdego
ranka punktualnie. Mówił: "Możesz pić,
ile chcesz i robić cokolwiek chcesz. Ale autobus jest o
8:00. Nie o 8:01, nie 8:02, tylko o 8:00". Bardzo
dobrze wspominam tę trasę.
Tak, jak już mówiłeś, nie jest to Wasz pierwszy
raz w Polsce. Graliście w 2011 razem z
Vicious Rumors. Co ciekawe to zespół, w
którym również się udzielałeś. Wygląda na
to, że wspieracie się wzajemnie.
O Boże, tak. Wiesz, zdarzały nam się kłótnie,
tak jak każdemu kto gra w zespole. Nie ma co
jednak tego roztrząsać i lepiej sobie nawzajem
wybaczyć. Zapomnieć o tym, co nas wtedy
złościło i pójść do przodu. Zrobiłem wiele
świetnych rzeczy z Vicious Rumors. Odbyliśmy
dwie europejskie trasy, zjeździliśmy Amerykę
i pojechaliśmy do Japonii. Myślę, że dziś
Geoff Thorpe prawdopodobnie powiedziałby
- "Hej, gdyby nie James, klasyczne Vicious Rumors
nigdy by się nie odrodziło". I tak się stało. Tego
właśnie potrzebowali - odrodzenia. Wiadomo,
nikt nigdy nie będzie, taki jak Carl Albert i
wszyscy o tym wiedzieliśmy. Wtedy jednak
brzmieliśmy najbliżej tego, czego oczekiwali
fani. Cóż, było oczywiste, że płyta, którą z
nimi nagrałem (Warball - przyp. red.), była
tym, czego zespół potrzebował. A teraz spójrz
na nich. Mają Ronny'ego Munroe i są silniejsi
niż kiedykolwiek. I wiesz, jak kiedyś spotkałem
Geoffa to mnie przytulił i powiedział, że
nigdy nie zapomni tego co wtedy od siebie
wniosłem.
Prawie 13:00
...więc dla wampirów jest środek dnia,
zwłaszcza w Teksasie.
Tak, dokładnie. Ale spokojnie, mój pokój jest
cały zaciemniony. Światło słoneczne nie dociera,
więc nic mi nie jest. Możemy rozmawiać.
Ok, w takim razie zaczynając naszą rozmowę,
muszę zapytać o wasz niedawny koncert
w Warszawie. Sam niestety nie mogłem być,
ale słyszałem, że był bardzo udany. Jakie są
Foto: Max Petac
To znaczy, wiesz, grałem w innym miejscu,
które było przy granicy Niemiec…
…w Szczecinie.
Tak dokładnie. Helstar grał wtedy trasę z Vicious
Rumours, ale teraz byliśmy w samej
stolicy Polski, do cholery. Nasz tour manager
był Polakiem i to było super. O mój Boże,
Bart Gabriel, bo tak się nazywa, jest niesamowitym
facetem. Trochę przerażającym, bo zachowuje
się jak wojskowy. Jest też managerem
zespołu swojej żony (oczywiście chodzi o Crystal
Viper Marty Gabriel - przyp. red.) i zna się
Odnoszę wrażenie, że Helstar funkcjonuje w
ramach jakieś heavy metalowej komuny
(śmiech) Ty często udzielasz się w innych
zespołach, kiedy potrzebna jest pomoc. Ale
tak samo was wspierają znajomi muzycy.
Czy tak jest też w przypadku Alex Erhardt,
który zastąpił Mike'a Lewis'a na ostatnich
koncertach?
Cóż, wiesz jest perkusistą The Scourge, czyli
zespołu Garricka i Andrew. Są trzyosobowym
zespołem, więc całe The Scourge dołączyło
do Helstar. Co jest trochę dziwne, nieprawdaż?
Rozumiem, że to tylko zmiana na tę trasę?
Dokładnie. Mike, po prostu nie mógł pojechać
z powodu swojej pracy. Dostał awans i nie pozwolono
mu wziąć urlopu na dłuższy czas. Dopiero
w przyszłym roku, będzie mógł koncertować.
Jedzie z nami do Ameryki Południowej
i nie tylko. Cały czas jest pełnoprawnym
członkiem zespołu.
Na przestrzeni lat udzielałeś się w wielu
4
HELSTAR
zespołach i różnych projektach. Ja naliczyłem
około 20. Co z tobą nie tak, masz jakąś
nadiruchliwość?
Mam dużo siły, ponieważ piję najlepszą krew.
Zawszę czaję się przy siłowniach i sklepach ze
zdrową żywnością. Nigdy nie poluję przy
McDonald's, bo tam można trafić na złą krew.
Czy to są raczej koleżeńskie przysługi, czy to
po prostu biznesowe zlecenia?
Wiesz co, tutaj w Houston, jestem uważany za
ikonę metalu. Jestem tu właściwie bohaterem i
jestem z tego bardzo dumny. Nie prosiłem o
ten tytuł, ale większość ludzi w Houston,
którzy słuchają heavy metalu, znają Jamesa
Riverę. Nazywają mnie ambasadorem heavy
metalu w tym mieście, co jest niesamowite.
Jestem trochę jak Ozzy, z tą różnicą, że nie
sram jeszcze w spodnie. (James naśladuję głos
Ozziego): "Sharon, cholera jasna, znowu się obsrałem!".
W każdym razie dużo osób chce ze mną
grać, właśnie dlatego że uważają mnie za ambasadora
heavy metalu w Teksasie. Nawet pomimo
istnienia Pantery. Tylko wiesz, ja akurat
nie uważam ich muzyki za prawdziwy
heavy metal. To oni zaczęli ten cały nu metal
z tekstami typu "Pierdol się i ssij mojego fiuta".
Przykro mi, ale po prostu taka jest szczera prawda.
Nie przepadam zbytnio za ich muzyką.
To nie było to co uważam, za prawdziwy
heavy metal, jak Judas Priest czy Iron Maiden…
… wiesz, oni też grali power metal w latach
80.…
… Tak grali i powinni byli przy tym zostać. W
tym czasie otwierali nasz show z Anthrax i
byli zabójczy. Nie wiem co Phila tak wkurzyło,
że nagle wyskoczył w bokserskich spodenkach,
wytatuował się i zaczął śpiewać "Nienawidzę
mojej matki, nienawidzę twojej…" (tu James
się śmieje i naśladuję głos Anselmo). Ale
poza sceną to bardzo miły facet, jeden z najmilszych,
jakich kiedykolwiek spotkałem.
"Kurwa, kocham cię, Rivera. Kocham Helstar,
wiesz?" Pewnego razu wpadliśmy na siebie w
windzie, a on mnie przytulił i tak zaczął mówić.
Osiągnęli na pewno sukces i zrobili to dobrze.
Niech ich Bóg błogosławi.
Widać, że ewidentne żyjesz heavy metalem,
ale czy możesz z niego żyć i utrzymywać się?
Nie, skądże, mam inną pracę w sprzedaży.
Foto: Helsatar
Pracuję dla firmy, która
sprzedaje pakiety badań ultrasonograficznych
w celu
zapobiegania udarom i tętniakom.
Większość moich
klientów to kościoły, głównie
katolickie. (w tym momencie
James robi krótki
stand up, w którym odgrywa
scenę jak wciska tomograf
Helstar ojcu Jimowi).
W każdym razie to poważna
sprawa i ratujemy ludziom
życie. Chociaż wampir
powinien je odbierać.
W sumie zamiast kierować
ludzi na badania jako
wampir mógłbyś uczynić
ich nieśmiertelnymi.
Dokładnie, spędź ze mną
chwilę a nie będziesz musiał
martwić się chorobami.
Jakie są wybory? Ty masz
dwa. Idź do lekarza i daj się
leczyć, albo pozwól mi się
ugryźć.
W jakich projektach udzielasz
się obecnie, w które
najmocniej się angażujesz?
Podczas pandemii ja i Larry
nudziliśmy się, więc razem
piliśmy i dyskutowaliśmy.
Ponieważ nic innego
Foto: Helsatar
nie można było robić. Zaczęliśmy
rozmawiać o tym, że ostatnio jest
bardzo dużo tribute bandów, szczególnie w
naszym mieście. I już jest przesyt takich zespołów,
cały czas tłuką to samo: Iron Maiden
i Judas Priest. Co prawda sam miałem tego
typu zespół - Sabbath Judas Sabbath. Jednak
to było akurat coś ciekawego i unikatowego,
ponieważ skupialiśmy się na środkowym okresie
Black Sabbath, ponieważ Dio jest moim
największym bohaterem. To się przyjęło,
poszło w świat i graliśmy dużo koncertów.
Wracając jednak do tematu, w pewnym momencie
za dużo było takich zespołów. Już nie
chciałem więcej robić typowego heavy metalowego
tribute bandu, bo to zaczęło być
nudne, bo wszyscy to robili. Wobec tego, ja i
Larry spotkaliśmy się i rozmawialiśmy, co możemy
zrobić innego, czego nikt do tej pory nie
robił. Cóż, musieliśmy spojrzeć głęboko w nasze
serca i zobaczyć co tam jest. Pasja do muzyki.
Ja jestem wielkim fanem new wave, dark
wave, rzeczy typu The Cure…
…ma to sens, naprawdę pasuje do wampirycznych
klimatów...
Tak, dokładnie. Wpadliśmy, więc na ten projekt
i nazwaliśmy go James Rivera's Metalwave.
Nagraliśmy więc Depeche Mode, The
Cure, Psychedelic Furs, The Fixx i tym podobne
rzeczy. Nie zebraliśmy nawet zespołu, a
już zaczęliśmy nagrywać piosenki. Dotarło to
do Massacre Records, którzy zapytali co to
jest, czy to na serio. Mówimy z Larrym, że
nie, to bardziej żart. O oni mówią, że musimy
to wydać. Znaleźliśmy więc odpowiednich
członków, aby zespół był kompletny. Każdemu
z osobna powiedziałem, że muszą tak
samo kochać te zespoły jak metal, bo inaczej
nie będą pasować do tej koncepcji. I potoczyło
się tak, że wydajemy album, który ukaże się
28 lipca. Myślę, że w Europie powinien być
bardzo dobrze przyjęty, to będzie naprawdę
mocna rzecz. Poza wspomnianymi zespołami
nagraliśmy jeszcze Bauhaus, Tears for Fears,
Peter Gabriel, The Cult…
…o tak, bardzo pasujesz jako wokalista do
The Cult…
Widzę, że czujesz o co chodzi. Myślę, że
będziesz zachwycony tym albumem. Zrobiliśmy
jeszcze "Pet Cematary". Naprawdę to będzie
bardzo mroczna i mocna rzecz.
W porządku, brzmi super, ale to cały czas
cudza twórczość. Nie myślisz o stworzeniu
własnej muzyki tego typu?
Właściwie to kilka osób zwróciło się do mnie
HELSTAR 5
6
z tym tematem i myślę, że prawdopodobnie
założę gotycki zespół metalowy i będę w niego
zaangażowany na sto procent. Oczywiście tak
samo jak w Helstar. Ogólnie w dzisiejszych
czasach nie możesz przetrwać tylko z jednym
zespole. Na przykład Larry ma swój latynoski
zespołów Santa Oscuridad, w którym teksty
są po hiszpańsku…
…Latynoski zespół? Ale czy to nadal metal?
O tak, o mój Boże, poczekaj, aż ich usłyszysz.
Są po prostu niesamowici. Poza tym Andrew,
Garrick i Alex mają The Scourge. To taki
thrash z Bay Area, ale z melodyjnym śpiewem,
ponieważ Andrew jest wspaniałym wokalistą.
Mike też ma inny zespół, który jest trochę w
klimatach Slipknot i tym podobnych. Jak
więc widzisz mamy dużo zajęć, do tego jeszcze
dochodzi normalna praca i rodzina. Nie jestem
gwiazdą rocka i nie mogę skupić się tylko na
muzyki. Niestety taka jest rzeczywistość. Pewnie
gdybym mieszkał w Europie byłoby to
możliwe, ale nie w USA.
Dotknąłeś ciekawego tematu, bo byłem
przekonany, że jest na odwrót. Że to właśnie
USA daje możliwość przeżycia nawet w takiej
niszy jak heavy metal. W końcu to jeden
ogromny kraj, wystarczy się zapakować się w
vana i zawsze znajdzie się kogoś kto będzie
ciebie chciał słuchać.
Nie stary, tak nie jest. Musiałbym być w trasie
8 miesięcy w roku. Wiesz, gdybym przeprowadził
się do Europy, po prostu zajmowałbym
się muzyką, ponieważ znalazłbym zespół. Jest
mnóstwo zespołów, które byłyby zachwycone,
że James Rivera mieszka teraz w Europie.
Mógłbym grać koncerty na lewo i prawo i nie
musiałbym się martwić o pracę. I to właśnie
chciałbym robić, po to jestem na ziemi, żeby
zbawiać ludzi muzyką. Ponieważ tego głosu
nie dał mi diabeł tylko Bóg i to on zrobił ze
mnie wampira. Wiesz, nadal się dogadujemy.
"Jezusie, choć człowieku, zagrajmy w karty i napijmy
się wina!".
Czyli znasz Boga i prawdopodobnie przeprowadzisz
się do Europy, dobrze wiedzieć. Wydajesz
się być sympatycznym gościem, ale
HELSTAR
jak odnajdujesz się w tak szalonym i dynamicznym
środowisku? Czy zachowujesz
pogodę ducha i ze wszystkim dobrze się dogadujesz
czy raczej jest to stresujące i
prowadzi do konfliktów?
Wiesz, co jest naprawdę dziwne w Helstar? -
Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi na świecie.
Kochamy się. Widzę zespoły na trasach, które
nienawidzą się nawzajem i muszą mieć osobne
busy. - "Nie mogę nawet spać obok tego kolesia,
facet, nienawidzę go, wiesz." - To w takim razie,
dlaczego jesteście razem? To nie ma sensu. My
jesteśmy rodziną. Na przykład wczoraj wieczorem
zjedliśmy rodzinną kolację, mieliśmy
meksykańskie jedzenie i mnóstwo margerity.
Przytulaliśmy się, płakaliśmy i śmialiśmy się, a
potem poszliśmy razem do baru. Znam się z
Larrym od 40 lat. Gdyby cokolwiek mu się
stało to pewnie bym umarł. A Andrew, Garrick
i Mikey są jak rodzeństwo, jak nasi synowie.
Po prostu się kochamy. Wiesz, czasami
się nie zgadzamy, na przykład o teksty piosenek
lub tytuły, bo chłopaki uważają, że jest
za długi i zbyt skomplikowany. Ale to są drobnostki
i działa to na korzyść zespołu, ponieważ
pilnujemy się nawzajem. Na przykład
ostatnio oglądałem film "Egzorcysta papieża"
Foto: Helsatar
(ang. The Pope's Exorcist) i na tyle mnie zainspirował,
że zaproponowałem tytuł na nową
płytę: "The Devil You Made, Is The Evil In
Us". Byłem przekonany, że to mocna propozycja,
ale Larry i Andrew powiedzieli, że to jest
za długie. Trochę się posprzeczaliśmy, po
czym Larry obejrzał ten film. Zadzwonił do
mnie następnego dnia i zapytał co sądzę o tytule
"Bring Me The Priest!". Po prostu spadłem
z krzesła i pomyślałem, że to jest to!
Wyobraź sobie okładkę naszej płyty, na której
"Scully", czyli czaszka będąca częścią naszych
okładek, wbija wampirze zęby w szyję księdza,
na którego twarzy maluje się ekstaza. To będzie
zabójcze!
Skoro już wspomniałeś, że nad czymś pracujecie,
to czy możesz rozwinąć temat?
Tak, pracuję teraz właśnie nad kawałkiem
"The Devil You Made, Is The Evil In Us".
Na płytę tytuł okazał się za długi, ale jako tytuł
jednej z piosenek jest odpowiedni. Dużo
więcej szczegółów nie mogę teraz powiedzieć,
ale to będzie zabójczy album. Przygotujcie się
na bardzo wysokie wokale, jakich do tej pory
nie słyszeliście jeszcze w Helstar.
W takim razie, kiedy będzie gotowa nowa
płyta?
Postaramy się wydać ją przed Halloween.
No tak, to jest odpowiednia data. James,
powiedz, jak oceniasz z perspektywy czasu
historie Helstar? Czy to jest historia wielkiego
pecha i niewykorzystanego potencjału?
Do 1989 roku nagraliście cztery wspaniałe
albumu. Wasze opus magnum to "Nosferatu".
A potem wszystko siadło. Zostaliście
bez kontraktu i nikt nie chciał was wydać.
Powiedz, co się stało, że tak wyszło?
Tak, zespól spadł wprost do piekła. Rzecz w
tym, że w Ameryce lata 90. kręciły się wokół
grunge'u i wszystko się zmieniło. Wszyscy
znowu wracali do heroiny i zostali bandą pierdolonych
brudasów. I ta muzyka... Wtedy
mogłeś pisać okropną muzykę i nikogo to nie
obchodziło, bo tego chcieli ludzie. Im bardziej
było to okropne, tym większe miałeś szanse na
podpisanie kontraktu. Kiedy byłeś takim zespołem
jak my, to byłeś zbyt idealny. Wytwórnia
mówiła "nie chcemy tego gówna, chcemy,
żebyś brzmiał jakbyś miał kutasa w ustach". (tu
James wydaje bełkotliwe dźwięki nawiązującej
do grunge'owej maniery wokalnej. Określenie
"kutas w ustach" często pojawiał się w kontekście
muzyki z lat 90. - przyp. red.). Niestety,
tak wtedy było. Dopiero pod koniec lat
90. pojawili się Iced Earth i Hammerfall i
wszystko zaczęło się na nowo. Heavy metal
wrócił silniejszy niż kiedykolwiek. I trwa to
dalej - Iron Maiden, Judas Priest, Kiss czy
Scorpions, są nawet więksi niż w latach 80.
Cierpiałem przez tą całą gównianą muzykę,
ale nie wbiłem sobie igły w ramię, nie założyłem
flanelowej koszuli i nie włożyłem kutasa
do ust. Przeczekaliśmy to wszystko i teraz mamy
nasz czas.
Zdecydowanie coś w tym jest co mówisz.
Pamiętam, że w 1997 roku planowano zrobić
koncert Kiss w Warszawie. Sprzedano 300
biletów i koncert został odwołany. W 2019
zagrali olbrzymi koncert w Krakowie z tłumem
ludzi. Gdzie ci ludzie byli w latach 90.?
Cóż, powiem Ci przyjacielu - to w większości
są dzieciaki. A starsi ludzie? Zawsze to w nich
było, ale z czasem przygasło. Ale w pewnym
momencie przebudzili się i powiedzieli "Stary,
chcę znów usłyszeć prawdziwą muzykę. Nienawidzę
tego gówna". Natomiast dzieciaki dostały lekcję
od Judas Priest czy UFO, czym różni się
dobra muzyka od gówna. Na przykład Alanis
Morissette - Boże, ta dziewczyna była straszna,
taka Stevie Nicks (Fleetwood Mac -
przyp. red.) muzycznie rozjeżdża ją walcem.
To było okropne, lata 90. były pełne śmieci.
Muzycznie to była po prostu banda głupich
ludzi. Cieszę się, że połowa z nich nie żyje.
Przykro mi to mówić, ale taka jest prawda.
No tak, ale w tych okropnych latach 90. jednak
udało wam się nagrać płytę - "Multiples
of Black". Dla mnie ma fajny klimat, cały
czas czuć tam lata 80., tylko tym razem
bardziej crossover. Jednak nie zyskała uznania
u starych fanów i nie zdobyła nowych.
Czy chcieliście, żeby ta płyta tak brzmiała?
Czy był to jakiś kompromis z Waszej strony?
W tamtym czasie, nasz gitarzysta Aaron
Garza bardzo lubił Panterę i Sepulturę. Dlatego
ta płyta ma w sobie dużo groove. Nazywam
to groove metalem. Może wciąż tam było
trochę lat 80., ponieważ moje wokale były
bardziej melodyjne niż agresywne, ale było w
tym dużo rytmu. Nadal brzmiało to jak
Helstar, ponieważ James wciąż tam śpiewał i
uderzał wysokimi tonami.
Oczywiście nie można tego porównywać, do
waszych albumów z lat 80.. To zupełnie coś
innego niż "Nosferatu", ale myślę, że krytyka
tego albumu była zbyt surowa.
Tak było, ale to produkcja go zabiła. Czasami
sobie myślę, co by było, gdyby wziąć kilka z
tych piosenek i nagrać je ponownie. Na przykład
"Good Day to Die", "No Second Chance
(In the Angry City)". Myślę, że ludzie byliby
zadowoleni, gdybyśmy nagrali je ponownie.
Jest tam kilka piosenek, które po prostu są dobre
i szkoda, że marnieją. To tylko taka myśl.
Wiesz co jest takie dziwne? Jesteś jedną z
nielicznych osób, które kiedykolwiek spotkałem,
które powiedziały, że lubią ten album.
Jakby mi to nie przeszkadzało, produkcja jest
do bani.
Żeby zakończyć temat lat 90., porozmawiajmy
o odejściu Larry'ego. Co się stało? Rozczarowanie?
Odszedł, zanim jeszcze nagraliśmy "Multiples
of Black". Po prostu zmęczył go biznes muzyczny.
Wiesz, przeszliśmy przez piekło po
"Nosferatu". Teraz ta płyta jest uważana za
najlepszą w naszej historii i jako heavy metalowy
klasyk. Przez wszystkich fanów. Ale w
1989 roku? Nikomu się nie podobała. Nie
byliśmy Queensryche, nie byliśmy Metalliką.
Byliśmy gdzieś pomiędzy, a ludzie po prostu
odwrócili się do nas plecami. Mówili: "O co im
chodzi? Dlaczego oni muszą pisać te wszystkie riffy?
Co to za operowe gówno". To było zbyt skomplikowane
i Metal Blade powiedziało nam, że
nie ma pojęcia co z tym można zrobić. Teraz
wiele osób z tamtym czasów mówi, że "Nosferatu"
to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek
zrobiliśmy. Tak, wiem o tym, ale gdzie byliście
30 lat temu? Kiedy Was potrzebowaliśmy,
upiliśmy się z żałości i zostaliśmy wyrzuceni z
wytwórni. Larry był wtedy bardzo sfrustrowany
i nie winię go za to. Wrócił do szkoły i
dostał wspaniałą pracę i nadal pracuje w tej
Foto: Helsatar
Foto: Sandra Olivia Soliz
samej firmie. Zarabia zabójcze pieniądze. Tak,
mnóstwo pieniędzy. I wiesz co? On na to zasługuje.
A teraz 30 lat później dalej jesteśmy
razem. Działa to w tej sposób: "Dostałem urlop,
zróbmy to. Napiszmy album, pojedźmy w trasę". I
daje z siebie wszystko. Znowu jesteśmy na sto
procent razem. Nie poddamy się, dopóki obaj
nie umrzemy. Albo jeden z nas umrze pierwsze,
co będzie smutne. Ale będziemy to robić,
dopóki możemy. Wciąż mamy w sobie
siłę, żeby pisać muzykę, a piosenki wychodzą
lepsze i mocniejsze niż kiedykolwiek. Po prostu
nie możemy przestać.
Musiało nastąpić nowe stulecie, żebyście
znowu zaczęli nagrywać w miarę regularnie.
Wtedy udało wam się z sukcesem unowocześnić
wasze klasyczne granie. Czy odczuliście
powrót popularności klasycznego metalu
w pierwszej dekadzie XXI? Czy znowu
zaczęło być dobrze?
Tak, XXI wiek był dla nas dużym krokiem
naprzód. Dzięki naszemu spotkaniu w 2006
wróciliśmy na właściwe sobie miejsce. Potem
wydaliśmy album "The King of Hell", który
był bardzo dobrze przyjęty. Potem zrobiliśmy
"Glory Of Chaos". Staliśmy się naprawdę
ciężcy, bardziej thrashowi, w porównaniu z
tym, co wcześniej robiliśmy. Zrobiłem nawet
trochę black metalowe wokale, ponieważ
uwielbiam Cradle of Filth i tym podobne klimaty.
No tak, nie ma się co dziwić. Kolejny wampiryczny
zespół. Trudno nie zauważyć, że
trochę interesujesz się wampirami. Skąd u
Ciebie takie zainteresowania?
To dosyć skomplikowane. Jestem chory na
bielactwo, oznacza to, że nie mam pigmentu w
skórze. Zaczęło się od jednego miejsca, a
potem było coraz gorzej i gorzej. Jeśli spojrzysz,
moje ręce są całkowicie białe. Ale jeśli
spojrzysz na mój prawdziwy kolor skóry to jest
brązowy, bo jestem Meksykaninem. Moje całe
ręce, wszystko, moja twarz jest teraz zupełnie
biała. Jeśli wyjdę na słońce, moja skóra pali
się, bo nie ma żadnej ochrony. Dlatego cała ta
sprawa z wampirami ma sens, bo nie mogę
wyjść na słońce. Jeżeli jakiś znajomy zaprasza
mnie na grilla 4 lipca, to myślę sobie: "Żartujesz
sobie ze mnie? Nie mogę iść. Co z tobą nie tak?".
Dlatego ludzie zastanawiają się czy naprawdę
jestem wampirem. Ukrywam się przed słońcem
i ubieram się na czarno. Wszystko, co
posiadam, jest czarne. Nawet moja bielizna
jest czarna. I moje skarpetki. To wszystko pasuje
do siebie i w sumie odpowiada mi. Ludzie
mają mnie za wampira i nawet nazywają hrabią
Rivera.
Byłeś kiedyś w Transylwanii?
Tylko raz i byłem dosyć rozczarowany. To nie
było to, jak czego oczekiwałem. Spodziewałem
się więcej. Wiesz Rumunia to piękny kraj
i czułem się jak w domu. To było trochę dziwne,
bo mnie nie rozumieli, a ja nie chciałem
tłumaczyć, dlaczego tak bardzo fascynował
mnie ich kraj i Transylwania. Myślę, że ludzi z
Transylwanii drażnią też skojarzenia z wampiryzmem.
Czują się urażeni. To są po prostu
normalnymi ludźmi, i nie chcą, żeby turyści
myśleli, że wszędzie czają się tam krwiopijcy.
Wiedziałem o tym przed wyjazdem i nie
wspominałem zbyt wiele o Draculi, wampirach
i takich tam.
Zapraszam do pozostałych krajów Europy
Środkowej. Od Rumunii przez Węgry, Słowację,
Czechy aż do Polski zajdziesz wiele
klimatycznych miejsc, jak ze starych filmów
grozy. Historia naszych krajów bardzo mocno
się przenika. Nawet królem Polski był
Stefan Batory, wuj niesławnej Elżbiety.
HELSTAR 7
Naprawdę? Kawałek "Blood Lust" z "Vampiro"
jest właśnie o niej. Wiesz co? I dlatego czuję,
że należę do tej części świata. Mógłbym tam
mieszkać.
Skoro już zacząłeś mówić o "Vampiro", to
mam pytanie o "Clad in Black". Dlaczego
wydaliście to w tej formie? Czy była potrzeba
wznawiania Vampiro, które było wydane
raptem 4 lata wcześniej?
Chodziło o to, że czuliśmy, że "Vampiro" nie
miał odpowiedniej promocji i musi zostać
wysłuchany na całym świecie jeszcze raz, we
właściwy sposób. Wiesz właściciel wytwórni
EMP, David Ellefson to mój dobry przyjaciel.
Ale facet, który dla niego pracował, nie wykonywał
właściwej swojej pracy i nie dbał o
nas należycie. Ale czego się spodziewać, jeżeli
jego ulubionym zespołem jest Korn. W każdym
razie, do diabła, nienawidzę tego człowieka
bardziej niż czegokolwiek na świecie, ale
to moja sprawa. Kiedy wydaliśmy "Vampiro",
pomyślałem po prostu, że to doskonały album
i szkoda, że tak słabo był promowany. Ludzie
nazywają ten album "Nosferatu 2", ponieważ
jest jeszcze lepszy.
To jest właśnie moje następne pytanie. Czy
możemy potraktować "Vampiro", jako niezależny
album czy powinniśmy go rozpatrywać
w kontekście "Nosferatu", jako…
…"Nosferatu 2". Właściwie moglibyśmy nazwać
ten album "Nosferatu 2", ale nie chcieliśmy
tego robić, bo to byłoby tandetne. Larry
powiedział, że nie chce tego robić. A potem on
powiedział "Vampiro". Bardzo mi się to spodobało
i nawet zacząłem się tak siebie nazywać.
Vampiro, nikt już nie nazywa mnie Jamesem.
Tak, jestem Wampirem i już przyległ
do mnie ten wizerunek. Kiedy wydaliśmy ten
album, przed pierwszym koncertem pojawiłem
się z kłami. Nawet nie powiedziałem o tym
zespołowi. A oni powiedzieli: "Stary, co robisz?".
Dzieciaki się śmiały - mówiąc dzieciaki mam
na myśli Garrick'a i Andrew. Powiedziałem
zaufaj mi. A potem poszliśmy
i podczas otwierającej
piosenki tłum oszalał.
Urodziłem się na nowo, powróciłem
z martwych. Taka
jest prawda. To fajna historia,
jeśli się nad tym zastanowić.
Żyli w latach 80.,
lata 90. ich zabiły, a potem
James wrócił z martwych,
jako wampir. Na koniec
dnia to wszystko ma sens.
Dlatego w "Houston Chronicle",
dużej gazecie z naszego
miasta, pojawił się o
mnie trzystronicowy artykuł:
"Wrócił z martwych".
Lubię żyć tym wizerunkiem.
Podoba mi się, kiedy
ludzie myślą, że jestem prawdziwym
wampirem. Takim,
który nie zaszkodzi
Tobie i twoim dzieciom.
Bylebyście byli dla mnie
mili i nie zapraszali mnie
na grilla 4 lipca. W przeciwnym
razie ugryzę się w
dupę.
Ok, będziemy powoli kończyć,
ale chcę cię jeszcze
zapytać, jak oceniasz obecny
stan heavy metalu?
Powiedziałbym, że teraz
Foto: Helsatar
jest u szczytu, że znowu
rośnie. Jest tak duży, jak nigdy dotąd. Wszystko
dzięki dzieciakom, które się w to angażują.
Słyszą, że jest to muzyka, której warto słuchać…
Jest dużo młodych ludzi, którzy mogliby być
twoimi dziećmi a nawet wnukami i z powodzeniem
grają muzykę czerpiącą garściami
z lat 80. Czy to sztuczne naśladownictwo
czy prawdziwa twórczość?
Chwalmy Pana! Niech
robią tak dalej, ale
muszą dawać z siebie
wszystko. Nie możesz
tworzyć heavy metalu
będąc połowicznym
muzykiem. Musisz być
dobrym muzykiem i
tego czasami właśnie
ludzie nie rozumieją.
Ponieważ są to klasyczne,
operowe wpływy.
Jeśli nie masz takich
umiejętności i talentu,
nie myśl nawet o graniu
heavy metalu, bo po
prostu nie możesz. Musisz
się sporo napracować,
żeby tworzyć tę
muzykę we właściwy
sposób. Wiesz o tym
równie dobrze jak ja.
Jestem na tej scenie odkąd
to się zaczęło. I
tak, brałem lekcje opery.
Zrobiłem wszystko,
co musiałem zrobić,
aby nauczyć się poprawnie
śpiewać i uderzać
w te nuty, jak śpiewać
w tej tonacji, jak to
robić. Jeżeli tak robisz
Foto: Helsatar
to super, rób to dalej, a kiedyś będziesz a
moim miejscu.
Helstar jest oryginalnym zespołem o
unikalnym charakterze. Dlatego mam pytanie
czy coś jeszcze jest do odkrycia w heavy
metalu?
O tak, zawsze jest miejsce na rozwój. Pokaże
to następna płyta Helstar, która zabierze was
wszystkich na nowy poziom, na którym nigdy
jeszcze nie byliście. Wszyscy będziecie wniebowzięci.
Ta muzyka zawsze będzie ewoluować.
Mimo, że jest wielu ludzi, którzy utknęli
w latach 80. i chcą, żeby Helstar znowu nagrali
"Burning Star". Ale my tego nie zrobimy,
nie myślimy już w ten sposób. To było 40 lat
temu. Teraz napiszemy, jak się czujemy. Chcemy
zadowolić fanów, ale przede wszystkim
sami musimy być szczęśliwi. Chcemy brzmieć
jak Helstar ale chcemy robić też nowe rzeczy.
Właściwie nawet myślimy o nagraniu całej
nowej płyty w tonacji E. To sprawi, że będę
śpiewał wyżej niż kiedykolwiek. Nagraliśmy
już jedną piosenkę w tej tonacji, czyli "Black
Wings of Solitude". To dowodzi, że mogę śpiewać
w ten sposób, jeśli naprawdę chcę. Na nowej
płycie pokażemy wszystkim, że jeszcze jest
dużo do zrobienia w heavy metalu.
W takim razie nie mogę się już doczekać.
Bardzo dziękuję za wywiad i mam nadzieję,
że do zobaczenia wkrótce w Polsce.
O tak, na pewno. Jak będzie trasa promująca
nowy album nie ominiemy Polski. Mam nadzieję,
że spotkamy się osobiście, ponieważ
Twoja szyja wygląda bardzo smakowicie.
Grzegorz Putkiewicz
8
HELSTAR
HMP: Witaj Kurdt dzięki, że znalazłeś czas
na wywiad.
Kurdt Vanderhoff: Witaj, proszę bardzo dla
mnie to też przyjemność.
Gratuluje nowej płyty, jest naprawdę świetna!
Wielkie dzięki to bardzo milo usłyszeć coś takiego.
Myślę, że to jest płyta, która powinna ukazać
się zaraz po "The Dark"...
O wow to super!
Powiedz, proszę, z jakim odzewem spotkałeś
się ze strony fanów i prasy?
Jest dużo lepiej, niż myślałem, po zmianie wokalisty
kiedy mieliśmy ich już czterech, nadal
mamy wiernych fanów, którzy przychodzą na
nasze koncerty. To jest naprawdę świetne, nie
możemy być bardziej szczęśliwi. Koncerty,
które graliśmy tu w USA, były super tak, że
jestem w szoku.
Nie powinieneś, bo album jest naprawdę
świetny. Muszę być szczery z tobą, kiedy
Mike odszedł parę lat temu, myślałem, że to
koniec Metal Church, ponieważ bardzo trudno
jest zastąpić kogoś takiego jak Mike czy
Dave.
Tak masz rację.
Wywiad z Papieżem
Jest tylko jedna religia i
jeden kościół, a jest nim
Metal. Jeżeli chcecie się
dowiedzieć więcej o nowej
płycie oraz historii
Metalowego Kościoła koniecznie
przeczytajcie wywiad
z Ojcem Założycielem,
czyli Kurdtem Vanderhoffem
we własnej
osobie.
Bardzo trudno jest znaleźć nowego wokalistę,
którego zaakceptują fani i jeśli dobrze
pamiętam, powiedziałeś w jakimś wywiadzie,
że nie szukasz kogoś podobnego do
Mike'a...
Tak rzeczywiście nie chcieliśmy drugiego Mike'a.
Zdecydowaliśmy się kontynuować i zacząć
pisać nowy rozdział.
Ale znalazłeś klona Davida Wayne'a...
Nie do końca. (śmiech) On może wykonywać
utwory Dave'a, ale Mike'a też. On wykonywał
wcześniej utwory Davida, także zna jego repertuar
bardzo dobrze.
Foto: Joe Schaeller
Wydaje mi się, że wróciliście do korzeni, ponieważ
nowy materiał jest dużo cięższy i
przypomina pierwsze dwa albumy.
Tak zgadza sie kiedy znaleźliśmy Marka i zaczęliśmy
z nim pracować, wiedzieliśmy, że
wniesie więcej agresji, więcej thrashu, dlatego
poszliśmy w tym kierunku i to jest świetne, bo
nie graliśmy tak od dawna i właśnie rozpoczynamy
nowy rozdział.
Jak znalazłeś Marka? Widziałeś wcześniej
Ross the Boss, w którym śpiewał czy ktoś ci
go polecił?
On był przyjacielem Steve'a i on go polecił.
Nie szukaliśmy nikogo na skalę międzynarodową
raczej lokalnie, chcieliśmy znaleźć kogoś,
kto byłby na miejscu i pasował do naszej
koncepcji.
Jak się czujesz jako legenda po ponad czterdziestu
latach grania, widzisz jakieś zespoły,
które mogłyby w przyszłości zastąpić Metal
Church, Testament czy Slayer, bo szczerze
mówiąc, ja nie widzę nikogo takiego.
Myślę, że jest bardzo dużo problemów wśród
młodych ludzi teraz. Myślę, że oni nie mają
tych samych wzorców, które my mieliśmy.
Wiele dzieciaków teraz jest pod wpływem rapu
i hip-hopu. Nie mają w sobie tego ognia i
tych umiejętności, które my mieliśmy przy
tworzeniu muzyki. Na pewno jest wiele zespołów,
które może są i dobre, ale ja ich nie słyszałem.
Myślę, że najbardziej chodzi tu o kulturę,
w jakiej się wychowali, zupełnie innej od
naszej.
Jakie były twoje wzorce przed rozpoczęciem
przygody z muzyką?
Kiedy byłem bardzo młody, zaczynałem od
The Beatles. Kiedy miałem 12 lat zaczynałem
od perkusji, potem przeszedłem na bas i następnie
na gitarę. Ja zacząłem bardzo wcześnie,
byłem pod wpływem lat 60., potem były lata
70. Ale największy wpływ mieli na mnie gitarzyści,
jak Ted Nugent czy Alex Lifeson, ale
także Richie Blackmore i Jimmy Page. Ale
największy wpływ na mnie miał Alex Lifeson.
Jakbyś określił swoją muzykę, bo jak dla
mnie jestecie z tych nielicznych zespołów jak
np. Mercyful Fate, gdzie nie da się jednoznacznie
określić gatunku, jaki wykonujecie,
chociaż nie lubię szufladek. Jesteście za lekcy
na thrash i za ciężcy na power metal...
(śmiech!)
Jak dla mnie wasza muzyka to Church Metal!
(śmiech!)
Wykonujecie bardzo unikalną muzykę...
Wiem, o co ci chodzi, myślę, że jesteśmy ze
starej szkoły heavy metalu, może z jakimiś
wpływami, ale to chyba cały czas heavy metal.
Jesteśmy melodyjni, mamy mnóstwo zmian
dynamiki, cały czas zasuwamy do przodu 100
mil na godzinę. Nawet jeżeli będzie to ciężkie
i mocne to musi być muzykalne, jak to tylko
możliwe to jest dla mnie bardzo ważne. Wykonujemy
heavy metal tylko może w innym
aspekcie.
Pewnie dlatego jesteście popularni i szanowani
zarówno wśród fanów thrash jak i death
metalu czy heavy metalu...
O, to jest wspaniale powiedziane, dlatego zawsze
pracujemy na respekt i zainteresowanie
fanów, to jest cudowne i bardzo satysfakcjonujące.
Po wydaniu pierwszej płyty w 1983 roku
mięliście 3 lata przerwy dlaczego?
Było to spowodowane całym tym przemysłem
muzycznym, podpisanie nowego kontraktu,
problemy personalne w zespole itd.
Pytam, bo w roku 1986 po wydaniu "The
Dark" byliście bardzo popularnym zespołem,
jak Metallica czy Slayer...
Tak zgadza się.
Jak myślisz, czy gdybyś ty i Dawid Wayne
pozostali w zespole bylibyście teraz na tym
samym poziomie, co wyżej wymienione zespoły?
Myślę, że gdybyśmy pozostali w tym składzie
10
METAL CHURCH
może pozwoliłoby to nam związać się z wielkimi
wytwórniami, jak Metallica czy Slayer, ale
niestety mieliśmy zmiany i nie przetrwaliśmy
w takim składzie. Jeżeli byśmy cofneli się do
przeszłości to, tak może bylibyśmy dużym zespołem,
ale teraz można tylko spekulować. Ja
zostawiając zespół, miałem cały czas wpływ na
produkcję i pisałem utwory, gdyż uważałem,
że jest to mój zespół. Natomiast z Dawidem
problemy dotyczyły alkoholu i narkotyków,
ale teraz myślę, że późniejszy skład był stabilny
i miało to wpływ na to gdzie teraz się znajdujemy.
Nie ma co teraz wracać do przeszłości.
Cieszę się z tego, co osiągnęliśmy, tym
bardziej że możemy w pełni kontrolować naszą
karierę.
Czyli można powiedzieć, że Metal Church
to twoje dziecko. Jesteś jak Dave Mustaine
w Megadeth lub Jeff Waters w Annihilator...
Tak zgadza się, to ja założyłem kapelę, nawet
przed pierwszym składem ten pomysł już kiełkował
w mojej głowie, tak że absolutnie się z
tobą zgadzam.
Prawdopodobnie najlepszy okres dla Metal
Church to były pierwsze dwa albumy...
Tak zgadzam się.
Później była przerwa i dołączył Mike, z którym
wydaliście trzy krążki. Mój ulubiony to
"Changing in the Balance".
O to super, mój też!
Następnie zawiesiliście działalność na jakiś
czas i znowu dołączył Dave, by być później
zmienionym przez Ronny Munroe.
Tak, na razie się wszystko zgadza.
To nie był najlepszy okres dla Metal
Church. Może muzycznie nie było źle, ale
jeżeli chodzi o wokal Ronny'ego, był taki trochę
nijaki i fani nie do końca go zaakceptowali.
Dave i Mike byli bardzo charyzmatycznymi
wokalistami Dave jak "hittman"
natomiast Mike jak "silent killer"...
(śmiech) Dobre, ale można tak powiedzieć,
zgadzam się.
Powiedz czy kiedy Mike zmarł, myślałeś, że
to koniec Metal Church?
Tak było przez kilka miesięcy, myślałem wtedy,
że to już koniec. Obydwaj oryginalni wokaliści
odeszli od nas na zawsze, tak że zastanawiałem
się co robić, ale jeszcze kiedy był
Mike, zacząłem pisać materiał na nowy album,
tak że zaczęliśmy rozmawiać o nowym
wokaliście i postanowiliśmy zobaczyć, co z
tego wyniknie.
Jesteś głównym kompozytorem w zespole.
Tak zgadza się.
Powiedz, jak tworzysz materiał, pytam, ponieważ
albumy z Davem czy Markiem są
bardzo ciężkie, agresywne, natomiast z
Mickiem bardziej rockowe i progresywne.
Czy piszesz utwory pod wokalistę, czy nie
bierzesz tego pod uwagę?
Styl śpiewania Marka jest bardzo agresywny i
w tę stronę też chcemy podążać. Chociaż kilka
utworów było napisanych jeszcze kiedy Mike
był z nami. Ale tak, można tak powiedzieć, że
pisze pod styl śpiewania.
Mam do ciebie pytanie, które zawsze chciałem
ci zadać. Jeżeli będzie zbyt personalne,
Foto: Giovanni Cionci
możesz nie odpowiadać...
(śmiech) Dawaj!
Jednym z moich ulubionych utworów jest
"Ton of Bricks" napisany przez Dave'a. Parę
lat temu kiedy graliście w Glasgow, zapytałem
Mike'a, dlaczego nie wykonujecie tego
utworu na żywo, powiedział, że to był to
utwór napisany przez Dave'a, a że ty masz
do niego żal, dlatego nie chcesz go wykonywać.
Czy to się zmieniło, bo widziałem na
waszym koncercie z Francji, że znowu go gracie
z Markiem...
To nie tak do końca. Pamiętaj, że Mark śpiewa
utwory Dave'a bardzo dobrze. Kiedy Mike
był w zespole, graliśmy jakieś stare kawałki,
ale przede wszystkim chcieliśmy, żeby to były
utwory z okresu Mike'a. Mark ma inny styl
śpiewania i w niektórych utworach Dave'a nie
czuł się komfortowo. Mike za to był bardziej
krzykliwy. Dlatego teraz kiedy jest z nami
Mark, zmieniliśmy set listę na stare kawałki
plus te z nowej płyty.
Dave i Mark sposobem śpiewania przypominają
mi trochę Steve'a Souzę z Exodus...
W stu procentach się zgadzam.
Jak nawiązaliście współpracę z Rat Pack Records?
Hmm... jak to było, chyba Ronny znał właściciela
wytwórni i nas skontaktowali. Zadzwoniliśmy
do niego i tak się zaczęło. Żyjemy w
idealnej symbiozie, wykonują bardzo dobrą
pracę, szczególnie jeśli chodzi o nasza ostatnią
produkcję, tak że jest super.
Planujecie jakieś koncerty w Europie czy
UK?
W UK na razie nie, ale w pierwszym tygodniu
sierpnia gramy na Alcatrazz w Belgii i na Jailbreaker
w Danii.
Czyli na razie tylko festiwale...
Tak, ale wracamy w październiku z paroma
koncertami, będą też festiwale.
Chciałbym cię spytać jeszcze o jednego
wokalistę, który śpiewał w Metal Church, a
jest jednym z muzyków mojej ulubionej kapeli,
mam na myśli Griffin, wiesz, o kogo
chodzi?
A Willy McKay...
Tak o niego, dlaczego nigdy z nim nic nie
nagraliście?
Zespół dopiero wtedy wystartował, on jest
świetnym wokalistą. Chciał śpiewać swoje
utwory, które pisał, my chcieliśmy swoje, później
była przeprowadzka do Waszyngtonu i
tak to się potoczyło.
A on nie był później znowu w zespole przed
przyjściem Ronniego?
Nie definitywnie nie, spotkałem się z nim kiedyś
w San Francisco, ale to wszystko.
Masz już jakieś pomysły na nową płytę?
Jeszcze nie do końca, chociaż ludzie chcą kontynuacji
w związku ze świetnym przyjęciem
nowej płyty.
Mark został zaakceptowany, tak że nie ma
się co dziwić, myślę, że będzie to współpraca
na dobrych kilka lat.
Tak, definitywnie, też tak sądzę.
Który okres dla ciebie w Metal Church był
dla ciebie najlepszy z Dave'em, Mikiem czy
za drugiej kadencji Mike'a?
Definitywnie z Dave'em, byliśmy wtedy młodzi
pełni ognia i entuzjazmu, tak to był najlepszy
okres.
Dlaczego Mike zostawił zespół na prawie 20
lat?
Jak my wszyscy, z powodów osobistych, finansowych
to nie był dobry czas dla muzyki.
OK Kurdt dziękuje ci bardzo za poświęcony
czas, jakieś ostatnie słowo na koniec dla
naszych czytelników?
Do Polski przyjeżdżamy w październiku, tak
że do zobaczenia na koncertach, my damy z
siebie wszystko. Tobie też dziękuje za wywiad
i miłego dnia...
Tobie też!
Erich Zann
METAL CHURCH 11
HMP: Witaj Michael dzięki, że znalazłeś
czas na wywiad po naszych porannych problemach
z łącznością.
Michel "Away" Langevin: Witaj, nie ma sprawy,
akurat miałem czas pomiędzy dwoma następnymi
wywiadami. Poniedziałek jest jedynym
dniem kiedy udzielam wywiadów cały
dzień, także proszę bardzo.
Jeszcze raz dzięki. Opowiedz, jak było w Polsce,
tym bardziej że miałem okazje usłyszeć
wasza nową płytę i muszę ci powiedzieć, że
jest rewelacyjna, wykonaliście świetną pracę.
Dziękuję bardzo, byliśmy na Mystic Festival
i graliśmy koncert przed ogromną publicznością,
było to super doświadczenie.
Jeżeli się nie mylę to, teraz jesteście w Niemczech...
Kosmiczne opowieści
Co ja mogę napisać we wstępie jeżeli chodzi o VoiVod, już chyba wszystko
o nich napisano przez ostatnie czterdzieści lat. Wydali właśnie płytę, z tej
okazji odświeżając stare numery, co wyszło im rewelacyjnie. Jeżeli chcecie dowiedzieć
się więcej o tym wydawnictwie i nie tylko koniecznie przeczytajcie poniższy
wywiad, gdyż Michael okazał się wspaniałym rozmówcą. Zapraszam.
wszystkie nasze składy z Erikiem i Jasonem
również.
Jak dla mnie te utwory nie różnią się, może
trochę aranżacyjnie od starszych wersji, ale
na pewno jest tu lepsza produkcja i mają bardziej
kosmiczny klimat, jeżeli wiesz, co mam
na myśli. Pomimo tego słuchając tej płyty,
cały czas słyszę lata 80. i 90., czy to był zamierzony
proces?
Nie. Nie myśleliśmy w ten sposób, bardziej
chcieliśmy odświeżyć utwory, które bardzo
rzadko wykonujemy na koncertach. A które
moglibyśmy zagrać z Jasonem ("Rebel Robot")
czy Erikiem ("Rise"), dało nam to możliwość
odświeżyć naszą setlistę i wykonywać ją na
żywo. W zeszłym miesiącu graliśmy w USA na
Florydzie i Jason do nas dołączył, a niedługo
będziemy grali na Hellfest, gdzie dołączy do
Jeżeli dobrze pamiętam, w twoim zamierzeniu
miało być siedem części, ale z różnych
powodów, jak wypadek Erica czy śmierć
Piggiego, nigdy nie doszło to do skutku,
pomimo że nagraliście demo w 2001 roku, ale
nie zostało ono nigdy wydane. Czy macie jakieś
plany na wydanie tego materiału w przyszłości?
Tak rzeczywiście nagraliśmy demo z siódmą
częścią w roku 2000, ale następnie zawiesiliśmy
działalność. Nagrania pochodzą z lat 1999
- 2000. Prawdopodobnie nigdy nie nagramy
tego albumu, ale ja cały czas mam to demo i
mam nadzieję, że może w przyszłości ujrzy
światło dzienne. Tak naprawdę mamy wszystko
zmiksowane, bas, gitary, wokal Erica i tak
byłaby to ostatnia część, która tekstowo nawiązywałaby
do wszystkich wcześniejszych
części.
Nie myślałeś nigdy o nagraniu albumu, coś
na kształt space opery z dwoma wokalistami
Erickiem i Snakem? Mamy już projekty jak
The Three Tenors to teraz byłoby The Two
Tenors...
Wiesz aktualnie w utworze "Rise" z "Morgoth
Tales", Eric i Snake śpiewają razem, będziemy
chcieli to powtórzyć na Hellfest.
Jak się czujesz po czterdziestu latach grania?
Prawdopodobnie nigdy nie myślałeś, że
wydasz taki album jak "Morgoth Tales" na
czterdziestą rocznicę istnienia VoiVod?
Czuje się świetnie z dwóch powodów. Znaleźliśmy
się teraz w bardzo dobrym momencie
naszej kariery, jesteśmy teraz bardziej popularni
niż kiedykolwiek wcześniej, dużo młodych
ludzi przychodzi na nasze koncerty i to jest
świetne. Fizycznie również czuje się bardzo
dobrze.
Fakt, wyglądasz świetnie...
(śmiech) Dzięki, graliśmy we Francji z Testament,
właśnie wtedy miałem sześćdziesiąte
urodziny. Chłopaki z Testament przynieśli na
scenę tort i to było super. Mam teraz 60 lat i
ciągle mogę grac thrash metal. To było gdzieś
w 1998 roku, mięliśmy wtedy przerwę, bo Eric
był w szpitalu po wypadku w Niemczech, a ja
byłem na koncercie Whitesnake w Montrealu.
Widziałem wtedy Tommy'ego Aldridge'a,
który grał na perkusji. Oglądałem go,
jak grał przez 90 minut i pomyślałem sobie, że
jeżeli chcę być kiedyś tak jak on, muszę zacząć
dbać o siebie. Przestałem więc palić, zacząłem
się zdrowo odżywiać i teraz czuje się
świetnie, tak że myślę, iż jeszcze wiele lat przede
mną. Nie wiem, jak będzie z koncertami,
ale myślę, że płyty mogę nagrywać jeszcze bardzo
długo.
Tak jesteśmy w Berlinie, wszyscy gdzieś poszli,
tylko ja zostałem w pokoju hotelowym, bo
mam zaplanowanych dziesięć wywiadów na
dzisiaj, jak już mówiłem jest to mój jedyny
dzień kiedy jestem wolny, w pozostałe dni gramy
lub podróżujemy.
Utwory, które nagraliście na nową płytę, są z
lat 1983-2003, czyli jak by nie patrzeć, jest to
czas kiedy w zespole był Piggi plus jeden nowy
utwór. Mam rację?
Tak mamy nowy utwór "Morgoth Tales", który
reprezentuje VoiVod w 2023 roku, pozostałe
kawałki chcieliśmy, żeby reprezentowały
nas Eric Forest.
Foto: Gaelle Beri
Wracając do przeszłości nowy album jest
oparty na sadze VoiVoda, która ma miejsce
na planecie Morgoth...
Tak zgadza się...
Jesteście legendarnym zespołem, do którego
wpływu odwołują się muzycy z wielkich
zespołów, jak Metallica, Nirvana czy Tool.
Jesteście znani zarówno w środowisku metalowym
jak i progresywnym. Jak myślisz,
dlaczego nigdy nie osiągnęliście takiego statusu
jak wyżej wymienione zespoły?
Też tego nie rozumiem, ale myślę, że gramy
dziwną muzykę, która nie jest dla wszystkich,
nie wszyscy rozumieją VoiVod, kiedy zrozumieją
to stają się fanatykami VoiVoda. Ludzie,
którzy przychodzą na nasze koncerty, są
świetni, nadal nie jest ich dużo, ale wróciliśmy
teraz do grania w klubach. Mamy teraz świetny
moment, ale nie mamy wielkiego mainstreamu,
jak np. Gorija. Dalej jesteśmy zespołem
podziemnym, ale bardzo szanowanym
przez fanów, dziennikarzy i przemysł muzyczny,
tak że dalej mamy świetną pozycję, ale
nie jesteśmy oczywiście tak bogaci jak oni.
Mam takie pytanie kiedy wydacie drugą
część "D-V-O-D-1"?
12
VOIVOD
O mój Boże, myślę że jeżeli będzie część druga,
będzie zawierać lata z Erikiem Forestem
oraz ostatni album. Myślimy teraz o wydaniu
box setu z okresu kiedy grał z nami Eric Forest,
gdyż albumy jak "Phobos", "Negatron",
"Kronik" nie zostały poprawnie wydane na winylu
oraz oczywiście live album jako ostatnia
płyta. Nie wiem, jak będzie z DVD, bo nie ma
teraz na DVD koniunktury, chociaż mam
mnóstwo materiałów i zdjęć z tamtego okresu,
może będzie to dołączone jako bonus do powyższego
wydania.
Wiesz Michael, słucham muzyki od ponad
czterdziestu lat, mam bardzo dużą kolekcję
płyt i tylko dwa razy słyszałem zespoły, które
wydały materiał brzmiący podobnie do
VoiVod. Jednym z nich jest zespół Erica
Foresta...
Masz na mysli E-Force...
Tak, jest świetny, brzmi jak VoiVod z czasów
"Negatron" i "Phobos", czemu zresztą
nie można się dziwić, natomiast drugi z nich
to Holy Moses i ich płyta "The New Machine
From Lichtenstein"...
Jaka jest ta druga płyta?
Album Holy Moses "The New Machine
From Lichtenstein", nawet jeśli sprawdzisz
ich video clip promujący tę płytę to, też jest
trochę "voivodowaty". Jak dla mnie jest to coś
pomiędzy "Killing Technology" i "Dimmension...".
O to muszę to posłuchać. Spotkałem Sabine
kilka razy ostatnio na Rock Hard Festival. Jutro
gramy w Hamburgu i Sabina też tam będzie
to, muszę ją o to spytać, tym bardziej że
ona ma dużą naszywkę Voivoda na kurtce na
plecach. (śmiech)
Dlaczego ci o tym wszystkim mówię, ponieważ
jak dla mnie tzw. Wielka Czwórka w
Kanadzie to VoiVod, Sacrifice, Annihilator i
Razor...
Tak rzeczywiście, wszyscy tak mówią...
I żeby być uczciwym, słyszałem wiele nowych
zespołów z Kanady i nie tylko, i nie
widzę absolutnie nikogo, kto mógłby was
zastąpić w przyszłości. Jak myślisz, dlaczego
tak się dzieje, czy muzyka w latach 80. była
bardziej świeża, nowa, a może muzycy mieli
Foto: Voivod
Foto: Francis Perron
bardziej oryginalne pomysły?
Jak dla mnie jeżeli chodzi o Kanadę, dołączyłbym
jeszcze dwa zespoły, Exciter i Anvil,
które miały wielki wpływ na VoiVod. Mamy
też bardzo dużo technicznych grup jak Gorguts,
Kataklysm, Cryptopsy, ale wracając do
lat 80. jeśli dobrze pamiętam był jeszcze jeden
kultowy band Slaughter!
Tak zgadza sie wydali płytę "Strappado"...
Ale jeżeli chodzi o mnie to, pochodzę ze starej
szkoły Exciter, Anvil i Rush.
Piggy był bardzo ważną postacią w historii
VoiVoda, był legendą, razem z tobą był odpowiedzialny
w największej części za kompozycje.
Osobiście podzieliłbym VoiVod na
cztery etapy, z Piggy, z Erikiem, z Jasonem i
z Chewy. Wasze ostatnie dokonania z Chewy
w składzie są wprost rewelacyjnie, dobrze
przyjęte zarówno przez fanów jak i przez
prasę. Jak myślisz, czy Chewy osiągnął w
VoiVod ten sam status co Piggy?
Oooo ciężkie pytanie. Obydwaj są geniuszami,
świetnymi kompozytorami, mają inne style.
Chewy gra bardzo techniczny metal, Piggy
grał boogie metal, był wielkim fanem Jimmy'
ego Page'a czy Jimmy'ego Hendrixa, tak że
są inni, ale mają tego samego ducha. Snake
zawsze mówi, że to Piggy przysłał do nas
Chewy'go. Tak że jest to cały czas stuprocentowy
VoiVod, ale teraz my skręciliśmy w stronę
jazz fusion metal i wróciliśmy do bardziej
progresywnego grania. Chewy jest fanem
wszystkich okresów VoiVoda, zarówno tych
starych, jak i z Erikiem czy Jasonem, ale on
przyniósł ze sobą nowy styl do VoiVod. I ja
się bardzo dobrze z tym czuje, gdyż uczyłem
się grać na takich muzykach, jak Terry Bozzio
od Franka Zappy, Christianie Vanderze z
Magmy czy Robercie Wyattcie z Soft Machine,
tak że pomimo iż jestem punkowym i
heavymetalowym perkusistą to, rock progresywny
jest ze mną cały czas, a to wszystko
składa się w stu procentach na muzykę
VoiVod. Tak że Snake i ja wnosimy progres,
natomiast Chewy i Rocky to w stu procentach
metal, ale wszyscy jesteśmy muzykami lubiącymi
eksperymentować.
Tak więc myślę, że twoimi największymi
inspiracjami byly Rush, Led Zeppeli, AC/
DC czy Pink Floyd...
Tak masz racje, jeszcze w latach 70. słuchałem
kapele, które można nazwać metalowymi, ale
wtedy jeszcze nie były jak Alice Cooper,
Deep Purple czy Black Sabbath. Później,
kiedy byłem w liceum, odkryłem punk rocka,
czyli Sex Pistols, The Damned, The Stranglers,
ale pomimo tego słuchałem dużo rocka
progresywnego, gdyż był bardzo popularny w
Quebec. Tak naprawdę metal odkryłem kiedy
usłyszałem w roku 1980 Judas Priest i ich
"British Steel" oraz "Ace Of Spades" Motorhead,
ale najważniejszy dla mnie był pierwszy
album Iron Maiden, który jest nadal moim
ulubionym metalowym albumem. Tak że w
gruncie rzeczy wychowałem się na punku i
New Wave Of British Heavy Metal.
Więc co się stało, że zaczęliście grac tak
agresywną muzykę? "War and Pain" i
"Rrröööaaarrr" to bardzo agresywne albumy,
taka mieszanka punka z thrashem...
To jest zabawne, stało się to bardzo szybko,
pomimo że nie było wtedy internetu, ludzie
wymieniali się wtedy kasetami, demówkami,
jak Metallica z Mustainem czy Raven i
VOIVOD
13
Tank, jeszcze przed wydaniem ich pierwszych
albumów. Wszystko posuwało się naprzód
bardzo szybko, pomimo braku internetu, dzięki
ludziom, którzy między sobą informowali
się o różnych kapelach i wymieniali się demówkami
Destruction, Slayer, Possessed,
Sepultura, wszystko szło bardzo do przodu.
W międzyczasie scena punkowa dostała także
przyspieszenia zaczęły powstawać kapele, jak
C.O.C. czy D.R.I. Tak że wszystko potoczyło
się bardzo szybko, a z biegiem lat muzyka zaczęła
się stawać coraz bardziej agresywna. Myślę,
że dwa zespoły zmieniły wszystko, Venom
i Discharge. Kiedy słuchasz tych kapel, coś
popycha cię do grania szybciej i ciężej. W międzyczasie
eksplodował thrash metal, a my
zaczę-liśmy pisać album "War...", tak że kiedy
zaczęliśmy nagrywać "War...", chcieliśmy grac
tak szybko jak to tylko możliwe. Znaleźliśmy
się w idealnym miejscu i czasie, zaczęliśmy odbywać
trasy międzynarodowe z Kreatorem
czy Possessed, to było bardzo ekscytujące,
dużo fanów przychodziło do klubów na koncerty,
panowała atmosfera wszechobecnego
buntu. To było dla nas jako dwudziestolatków
bardzo ekscytujące. Mieliśmy też dużo szczęścia,
podpisaliśmy umowę z Metal Blade, która
miała już w tym okresie ugruntowana pozycję,
chociażby przez wydawanie kompilacji
"Metal Massacre". Naprawdę mięliśmy dużo
szczęścia, które w pewien sposób trwa do dzisiaj,
gramy wiele koncertów, jak ostatnio z
Testament czy na Mystic Festival, gdzie
przychodzi mnóstwo fanów, nawet sale w
mniejszych klubach dla 2-3 tys. fanów są wypełnione
po brzegi. Czasami dzielimy scenę z
kapelami, z którymi graliśmy w latach 80. i
często dyskutujemy i zastanawiamy się, jak to
się dzieje, że wciąż jesteśmy popularni, nawet
może bardziej niż kiedyś. Może też, dlatego że
wiele zespołów thrash metalowych porusza
temat niszczenia naszej planety, a w obecnych
czasach jest to jeszcze bardziej istotne i fani
się z tym integrują?
Wiele zespołów z lat 80. i 90. może nie te,
które powracają po dwudziestu-trzydziestu
latach i nagrywają kapitalne pyty, zaczęło
grać bardziej komercyjnie, nastawiając się
Foto: Voivod
bardziej na sprzedaż niż oczekiwania fanów.
VoiVod natomiast zawsze nagrywał takie
płyty, jakie chciał, nigdy nie wiedzieliśmy, co
dostaniemy, raz to był "Angel Rat", raz
"Negatron", za każdym razem coś innego, ale
zawsze bardzo dobrego. Jak myślisz, dlaczego
tak się dzieje?
My zawsze chcemy nagrywać muzykę, którą
będziemy chcieli też wykonywać na żywo, tak
że nagrywamy to, co chcemy grać na koncertach.
Tak że czasami jest to zupełnie coś innego
od tego, co jest aktualnie na topie. Kiedy
wyszedł "Angel Rat" wszyscy słuchali Nirvany,
Pearl Jam, Soundgarden, wszyscy byli
zafascynowani grunge i nikt nie zwracał uwagi
na coś innego. Teraz wiele lat później kiedy
ludzie to zrozumieli, zaczęli czcić te stare albumy,
chociaż zajęło im to, może i dwadzieścia-trzydzieści
lat. Chcemy grać muzykę, którą
chcielibyśmy grać. Otworzyliśmy drzwi dla
wielu innych kapel, jak np. Fear Factory,
Messhugah, Gojira. Wszyscy oni są bardziej
popularni od nas. My po prostu chcemy eksperymentować.
Mamy to szczęście, że ludzie
to kochają, dlatego możemy eksperymentować
jeszcze bardziej i wiemy, że idziemy w dobrym
kierunku. Prawdopodobnie nowy album będzie
jeszcze bardziej odjechany. Zaczniemy go
pisać w październiku, chociaż właściwie to już
zaczęliśmy, podczas obecnej trasy.
Festiwal. Rocky pisał go razem z nami, gdyż
Chewy był zbyt zajęty, uczy jazzu w collegu. I
myślę, że Rocky będzie brał także czynny
udział w pisaniu materiału na nową płytę.
Mam do ciebie pytanie niedotyczące muzyki.
Jesteś bardzo wszechstronnym artystą, twoje
grafiki są rewelacyjne i kompletnie odjechane.
Dlaczego twoja książka "Words
Away" została wydana tylko w języku niemieckim?
Oh jeśli ktoś będzie chciał nabyć wersję angielską,
może zrobić to przez moją stronę, która
teraz jest w budowie. Książki będę wysyłać
pod koniec czerwca ze względu na trasę, każda
będzie przeze mnie podpisana i osobiście wysłana.
Wersja niemiecka jest wyprzedana, była
jeszcze wersja francuska, natomiast wersji angielskiej
pozostało mi jakieś 300 kopii.
Czy myślałeś kiedyś o stworzeniu komiksu
opartego na sadze VoiVoda?
Ja mam jakieś komiksy dostępne, także na
mojej stronie, nazywa się to "Tales From The
Net". Są to wszystkie małe historie, które kolekcjonuje
od lat i zawarłem je w jednej dużej
kompilacji, jest to bardzo podobne do komiksu.
Tak że jest to też do kupienia na mojej
stronie.
Czy masz jeszcze kontakt z Blacky'iem?
Nie, od dłuższego czasu nie mam już z nim
kontaktu. Nawet nie wiem, gdzie jest teraz i co
robi. Nie jest już częścią Voivod i nie był też
zaproszony przy nagraniach na "Morgoth Tales",
tylko Jason i Eric.
Wiesz, dlaczego pytam cię o Blacky'ego?
Nie mam pojęcia.
Pytam, bo ponieważ jestem wielkim fanem
VoiVoda i zamówiłem ostatnio dwie płyty.
Jedna to "Periscope" ("Nothingface" demo) i
druga to "Avelanche" ("Angel Rat" demo),
obie zostały wydane przez wytwornie
Blacky'ego, Minemine Records. Wiesz coś o
tym?
Tak, ale VoiVod nie został zaproszony do tego,
nie braliśmy w tym udziału i nie mamy z
tego żadnych pieniędzy. Tak że są to bootlegi,
piraty. (śmiech)
Ostatnie pytanie. Jaka jest reakcja fanów na
nowy materiał, pytam, bo gdy kupowałem
limitowany do 300 sztuk czerwony winyl, z
wasze strony wyprzedał się w ciągu jednego
dnia...
To jest kompletnie zwariowane, wszystko się
wyprzedało w ciągu kilku godzin. Ludzie są
bardzo podekscytowani, otrzymujemy wiele
pozytywnych reakcji, mamy też bardzo dużo
nowych młodych fanów.
Michael, dziękuje ci bardzo za poświęcony
czas, było bardzo interesująco, słowo na koniec...
Dla mnie też było zajmująco, zadałeś bardzo
ciekawe pytania. Pozdrowienia dla polskich fanów
VoiVod!
Erich Zann
14
VOIVOD
Będzie podobny do ostatniego?
Szczerze mówiąc to, nie wiem, mamy na razie
tylko jeden utwór i jakieś zarysy pozostałych
utworów. Napisaliśmy jeden utwór na Mystic
Czerwony alert
Sztuka jest zdrową przeciwwagą dla niepokojów dręczących ludzi pogrążonych
we współczesnym chaosie dezinformacji oraz prawdziwych zagrożeń.
Ludzie koniecznie muszą uczyć się ze sobą pokojowo komunikować i doceniać
ponadczasowe wartości, które pozwalają z optymizmem spoglądać w przyszłość.
A gdy to okazuje się w danym momencie zbyt trudne, w ostateczności można
odciąć się od zewnętrznych problemów i zatopić w dobrej muzyce. Z okazji premiery
Primal Fear "Code Red" porozmawialiśmy o poglądach na temat kondycji
współczesnego świata ze znakomitym wokalistą Ralfem Scheepersem.
powody do radości i spędzają miło czas, ale
nie zmienia to faktu, że na świecie panują
krytyczne warunki. Nasze oświadczenie
brzmi: nie zgadzamy się na wiele rzeczy,
które dzieją się w tej chwili na świecie.
W utworze "Cancel Culture" śpiewasz:
"nastała era kultury kasowania/ nastał kres
demokracji" (w wolnym tłumaczeniu ze słuchu).
Co jest przyczyną, a co efektem? Kultura
kasowania kładzie kres demokracji, czy
przeciwnie - koniec demokracji pociąga za
sobą kulturę kasowania?
Jest to ze sobą wzajemnie powiązane. Obserwuję
czasami dziwne dyskusje sprowadzające
Twoja główna siła" (w wolnym tłumaczeniu
ze słuchu).
No widzisz. Czasami trzeba o całym złu zapomnieć,
włączyć sobie ulubioną nutę, odciąć
się od zewnętrznych utrapień i pomyśleć
pozytywnie o przyszłości. My w Primal Fear
nigdy nie poddajemy się złym wibracjom i
nie tracimy pomyślnych widoków na przyszłość.
W przeciwnym razie już dawno by
nas nie było. Rzucilibyśmy wszystko w cholerę,
a przecież nigdy tego nie robimy.
Czy udało Ci się przekonać moją umierającą
królową, żeby uciekła sekretną ścieżką?
O co pytasz? Nie kojarzę.
Dziesięć lat temu zaśpiewałeś utwór "My
Dying Queen" zespołu Ibridoma w duecie z
Chrisem Bartolaccim. Piszę o nim książkę,
więc pozostajemy w kontakcie. Chris prosił,
żebym pozdrowił Ciebie w jego imieniu.
W tekście wspomnianego utworu podałeś
królowej pomocną dłoń, żeby wraz z Tobą
uciekła przed mordercami sekretną ścieżką.
Udało jej się?
Dziękuję. Pozdrów Chrisa ode mnie. Współpraca
z Ibridomą była dla mnie zaszczytem.
Natomiast to nie ja wyciągałem rękę do królowej,
tylko kompozytor. Ja tylko śpiewałem.
Nie pamiętam już szczegółów. Niemal za
każdym razem, gdy goszczę na płycie innego
zespołu, ktoś inny pisze śpiewany przeze
mnie utwór. Czasami trochę pomagam, ale w
zdecydowanej większości przypadków ludzie
proszą mnie o wykonanie już gotowego kawałka.
Co do królowej, zabrałem ją na stronę,
ale nie mam pojęcia, co stało się później.
HMP: Według notki prasowej dołączonej
do "Code Red", Matt Sinner uważa, że teraz
nie są właściwe czasy na śpiewanie o
rock'n'rollu, dziewczynach i drinkach. O
czym, Twoim zdaniem, powinno się obecnie
śpiewać?
Ralfem Scheepers: W całej historii ludzkość
mierzyła się z wyzwaniami, ale teraz żyjemy
w warunkach krytycznych. Dostrzegamy, że
nie zawsze wokół nas dzieje się dobrze. Wielu
ludzi nie potrafi ze sobą rozmawiać. Niektórzy
oceniają wszystko w czarno-białych
kolorach i albo w pełni akceptują drugą osobę,
albo usiłują ją skasować. Naszym zdaniem,
taka postawa nie zmierza w pozytywnym
kierunku. Jeśli ludzie się nie zmienią i
nie zaczną się wzajemnie szanować, przyszłość
może okazać się bardzo trudna. Środki
masowego przekazu usiłują przekonać nas,
że wszystko jest czarno-białe i że nie ma niczego
pomiędzy. Tymczasem musimy uczyć
się akceptować, że ludzie posiadają najróżniejsze
opinie na wszelakie tematy. Niemal
wszystkie utwory na "Code Red" napisaliśmy
w okresie inwazji zbrojnej Rosji na
Ukrainę. Dlaczego zawsze na świecie muszą
toczyć się jakieś wojny? Dlaczego nie możemy
żyć we wzajemnym pokoju? Skoro na
naszym kontynencie wybuchła wojna, nie ma
co celebrować. Oczywiście, nadal żyją na
świecie dobrzy ludzie, którzy mają własne
16 PRIMAL FEAR
Foto: Alex Kuehr
się do argumentu, że jeśli niewielu ludzi głosuje
w jakimś referendum, nie odzwierciedla
ono woli demokratycznego społeczeństwa.
Ze względu na czyhające niebezpieczeństwa
musimy jednak patrzeć na problem znacznie
głębiej. Primal Fear nigdy nie był i nie chce
stać się zespołem zaangażowanym politycznie.
W ramach naszej twórczości zaledwie
sygnalizujemy problemy, które widzimy na
horyzoncie. Stąd wziął się tytuł "Code Red".
Z drugiej strony, na "Code Red" pojawiają
się mimo wszystko czysto imprezowe hiciory,
np. "Play a Song", gdzie słyszymy
propozycję: "Nie myśl o przyszłości, po prostu
graj utwór, ponieważ w muzyce tkwi
W tym samym numerze, "My Dying
Queen", śpiewałeś: "Zawsze po okresie
pokoju nastaje burza". Czy uważasz, że
dzisiaj żyjemy w bardziej burzliwych czasach,
niż w poprzedniej dekadzie?
Niestety, w jeszcze bardziej burzliwych. Żywię
jednak nadzieję, że ludzie zaczną się lepiej
dogadywać i wieść spokojniejsze życie.
Czasami biorę udział w dyskusjach internetowych,
ale wychodzi mi na zdrowie, gdy
bardziej skupiam się na życiu rzeczywistym
niż wirtualnym. Polecam wszystkim, żeby
wyłączyli urządzenia i porozmawiali ze sobą
na żywo.
W poprzednim wywiadzie dla naszego periodyku
(HMP 77, str. 46) mówiłeś głównie o
albumie "Metal Commando" (2020). Po nim
ukazało się EP "I Will Be Gone" (2021) oraz
LP "Code Red" (2023). Opowiesz mi o "I
Will Be Gone"?
Postanowiliśmy oddzielnie wydać kilka
utworów Primal Fear. Matt Sinner zaproponował,
żebym wykonał balladę "I Will Be
Gone" w duecie z żeńskim głosem. Zaprosiliśmy
Tarję Turunen, spodobał jej się utwór,
zaśpiewała go, a następnie przygotowaliśmy
wideoklip. Następnie nie mogliśmy koncertować,
więc spędzaliśmy czas w studiu, tworząc
nowy materiał. Muzycy zazwyczaj lubią
znajdować sobie pożyteczne zajęcie wbrew
złym okolicznościom. Zebraliśmy wiele ciekawych
pomysłów.
Dlaczego zaprosiliście Tarję?
A dlaczego by nie (śmiech)? Uznaliśmy, że
perfekcyjnie pasuje do charakteru utworu.
Najpierw zapytaliśmy, czy ona w ogóle byłaby
zainteresowana. Ucieszyliśmy się, że odpowiedziała
twierdząco. Znamy się z Tarją,
nie osobiście, ale ze sceny, od wielu lat. Pierwszy
wspólny koncert Primal Fear oraz
Nightwish, jeszcze z nią za mikrofonem,
odbył się w Polsce (mógł to być np. Mystic
Festival 2005 - przyp. red.). Od tamtego czasu
utrzymujemy znajomość.
Na EP "I Will Be Gone" znalazł się jeden
premierowy utwór, pt. "Vote of No Confidence".
Wcześniej myśleliśmy o nim jako o B-side, a
nigdy nie wydajemy kawałków z kategorii B-
song, bo pod szyldem Primal Fear nie chcemy
publikować żadnego materiału niższej
jakości. Doszliśmy jednak do wniosku, że jest
wystarczająco udany, żeby umieścić go na
EP. Zawiera ciekawą melodię i posiada fajny
nastrój.
Dlaczego "Vote of No Confidence" nie
wszedł na "Code Red"?
Ponieważ powstał dość dawno, około 2016
lub 2017 roku. Mamy zbyt wiele nowych kawałków,
które nie załapały się na "Code
Red". Nawet nie dlatego, że są takie czy owakie,
tylko dlatego, że taka została podjęta
decyzja. Niewykluczone, że przyjdzie na nie
odpowiedni czas w przyszłości.
Ile niewydanych, ale wartych wydania
Foto: Primal Fear
Foto: Primal Fear
utworów posiadacie?
Straciliśmy rachubę, bo piszemy nieustannie.
Myślimy już o następcy "Code Red". Sęk w
tym, że kawałki muszą być nie tylko dobre,
ale też powinny pasować do klimatu całej
płyty. Czasami zdarza nam się odlecieć w
zbyt odległe rejony. Wtedy odkładamy nawet
najbardziej interesujące pomysły.
Jak przebiegały prace nad "Code Red"?
Zawsze nagrywamy wszystkie instrumenty,
włącznie z perkusją, w prawdziwym studiu, z
wykorzystaniem wysokiej klasy pluginów.
Gitary, bas i wokal na "Code Red" zrobiliśmy
w moim studiu. Komponowanie uznajemy za
część procesu produkcji.
Kiedy rozmawiasz o "Code Red" z innymi
osobami, które cechy płyty są wymieniane
jako najsilniejsze?
Cóż, czasami ludzie wskazują na konstelację
utworów. Sposób, w jaki pojedyncze kawałki
tworzą wzajemnie powiązaną grupę, czyni
poszczególne albumy Primal Fear wyjątkowymi.
Obecnie jest to tym bardziej interesujące,
że komponuje u nas aż sześć osób,
czyli wszyscy kreatywnie się angażujemy.
Każdemu z nas mocno zależy na artystycznym
postępie. Nigdy nie wiem, czy mój
pomysł się sprawdzi, dopóki nie usłyszę całego
gotowego albumu. Zdarza mi się utracić
zdolność do oceny efektów własnej pracy,
gdy zbyt długo siedzę nad tymi samymi fragmentami.
Słucham czegoś milion razy i sam
już nie wiem, którą wersję zostawić. Nie szukam
lepszej, bo to i tak jest subiektywne, a
nie da się zmienić gustu słuchaczy - czasami
trafię, innym razem nie. Zależy mi, żeby wybrać
tą właściwą wersję danego fragmentu.
Nigdy nie wstawiłbym na album czegoś, z
czego nie jestem w pełni zadowolony ale dopiero
po zakończeniu produkcji czuję się w
pełni usatysfakcjonowani z ostatecznej formy
i postaci "Code Red". Płyta jest zróżnicowana,
zawiera coś ciekawego dla każdego
słuchacza. Cieszymy się pozytywnymi reakcjami
ze strony prasy, więc nie możemy doczekać
się na premierę, przewidzianą na 1
września 2023 roku.
Zanim ona nastąpi, ukaże się singiel "Deep
in the Night". Jaki przekaz próbowaliście na
nim zawrzeć?
"Deep in the Night" to desperacki utwór
miłosny. Dotyczy przejawów zazdrości w fałszywej
relacji. Myślę, że wielu ludzi na całym
świecie spotkało się z toksycznymi emocjami
w swoim życiu. Oprócz śpiewania, gram również
na gitarze, ale wyłącznie na potrzeby
komponowania, bo nie nabyłem techniki niezbędnej
do nagrywania własnych partii gitar.
To ja napisałem główny riff "Deep in the
Night".
Jaka logika stoi za uznaniem Ciebie na Metal
Archives za wokalistę na "Code Red",
ale za "głównego oraz wspierającego wokalistę"
na poprzednich krążkach Primal
Fear?
Żadna. Zaśpiewałem sto procent partii wokalnych
na "Code Red", więc teraz nawet
bardziej pasowałoby do mnie określenie zarówno
głównego, jak i wspierającego wokalisty.
Nie należy przejmować się informacjami
zamieszczonymi na Metal Archives.
Po tych wszystkich latach spędzonych w
Primal Fear, widzisz jeszcze jakąś przestrzeń
do dalszego rozwoju, czy osiągnęliś-
PRIMAL FEAR 17
cie już perfekcję?
Gdybyśmy myśleli, że nie mamy nic więcej
do zaoferowania, zatrzymalibyśmy się w
miejscu. Jesteśmy ambitnymi muzykami z
nieposkromionym głodem podejmowania
nowych wyzwań. Następnym krokiem będzie
dla nas wyruszenie w trasę koncertową, po
której znów zabierzemy się za nagrywanie.
Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek osiągnęli
poziom, po którym nie dałoby się dokonać
niczego większego. Niebawem rozpoczniemy
przygotowania do trasy, co w naszym wieku
jest wymagające. Nie mieliśmy okazji do promowania
na żywo "Metal Commando", więc
z pewnością dodamy do setlisty utwory pochodzące
również z tej płyty. Oczywiście,
najnowsze kawałki też zagramy. We wrześniu
czeka nas sześć show w Niemczech oraz
dwa w Szwajcarii. Później lecimy do Ameryki
Południowej, a w przyszłym roku do Japonii.
Ponadto negocjujemy szczegóły następnej
du-żej trasy.
Jakie posiadasz wspomnienia z wcześniejszych
pobytów w Japonii?
Zawsze świetnie się czuję w Japonii. Bardzo
smakuje mi tamtejsza kuchnia. Japończycy
są wyjątkowi, niezwykle przyjaźni i kulturalni.
Podczas koncertów wszyscy albo stoją w
milczeniu, albo niesamowicie głośno wiwatują.
Pomiędzy każdym utworem krzyczą na
maksa, a gdy gramy, milkną i pilnie słuchają.
Imponuje mi, z jakim szacunkiem i dyscypliną
podchodzą do wykonawców.
Które utwory z "Metal Commando" oraz z
"Code Red" wejdą do Waszej setlisty?
Do naszej setlisty wszedł już kawałek "Hear
Me Calling" (2020). Możliwe, że wybierzemy
"I Am Alive" (2020) oraz "Another Hero"
(2023). Dopiero o tym porozmawiamy w
salce prób. Zobaczymy, jak wypadnie "Deep
in the Night" (2023), czy też "Cancel Culture"
(2023). Potrzebujemy postawić na szybkie
numery, ale dopiero okaże się, jak będzie
wyglądać nasza nowa setlista.
Możecie zmieniać setlistę z wieczoru na
wieczór, zwłaszcza gdy występujecie kilka
razy pod rząd w tym samym regionie.
Oczywiście, czemu nie? Przekonamy się podczas
prób, czy jakaś para utworów sprawdzi
się do cyklicznej rotacji. Istnieje mnóstwo
opcji.
Jesteś bardzo aktywny i zajęty zawodowo.
Co zainspirowało Cię do stworzenia całkiem
nowego zespołu o nazwie Baron
Carta?
Ja nie stworzyłem Baron Carta. Znajomi Jonathan
Bacon (gitara) i "Morten Gade
Sorensen" (perkusja, ex-Anubis Gate) mieli
własny projekt muzyczny, do którego w
pewnym momencie mnie zaprosili. Można
powiedzieć, że Baron Carta jest zespołem o
stałym składzie, chociaż nigdy nie zagraliśmy
żadnego koncertu. Wydaliśmy trzy EP: "In a
Concrete Room" (2021), "Step into the
Plague" (2021) oraz "Shards of Black"
(2022). Moja rola ograniczyła się do zaśpiewania
tego, co Jonathan mi pokazał.
Może w przyszłości uaktywnię się u nich
twórczo. Uwielbiam surową energię i bardzo
ciężkie brzmienie kawałków Baron Carta.
Oprócz wymienionych aktywności, prowadzisz
własną firmę. Według oficjalnej
strony internetowej, zajmujesz się m.in.
rozwojem mikrofonów we współpracy z Mr.
H. Breyer (HORCH GbR). Przyznam, że
pozytywnie zaskoczyła mnie ta informacja.
Muszę zaktualizować stronę, ponieważ jest
to stara informacja. Najpierw on pracował
nad mikrofonami, a później ja je testowałem.
Jest właścicielem marki, która zapewnia
potężne nagłośnienie wyjątkowo wysokiego
zakresu dźwięków. W ciągu ostatniego roku
nie mieliśmy okazji wspólnie podziałać, ale
pozostajemy w kontakcie i niewykluczone, że
w przyszłości znów się w to zaangażuję. Natomiast
w ramach prowadzonej przeze mnie
firmy oferuję lekcje śpiewu. Można wpaść do
mojego studia i nagrać wokal. Pomagam przy
układaniu harmonii, pokazuję jak śpiewać w
studiu, miksuję płyty. Ostatnio wyprodukowałem
LP Immortalizer "Born for Metal"
(2023), czyli solowy projekt Kanadyjczyka
podpisującego się Dave D.R. Nie ograniczam
się do wymienionego zakresu świadczenia
usług. Jeśli ktoś potrzebuje mojej pomocy
lub chce skorzystać z nabytej przeze
mnie ekspertyzy, śmiało może się do mnie
zwrócić, a ja postaram się uczynić najlepsze,
co w mojej mocy.
A zatem przykładasz szczególną wagę do
wysokich rejestrów. Z którego swojego
screamu jesteś najbardziej dumny? Posiadasz
taki, który zawsze najchętniej wykonujesz
na żywo?
Sprecyzuję: przykładam wagę do wysokich i
głośnych wokali. Wskazałbym na "Metal Is
Forever" z albumu "Devil's Ground" (2004).
Tamten scream należy do jednego z najwspanialszych
momentów w całej mojej karierze.
Gdy śpiewam go na żywo, czasami mi
wychodzi, a czasami nie (śmiech). Nie zrozum
mnie opacznie: każdemu wokaliście
zdarzają się lepsze i gorsze dni. Dbam o zachowanie
wysokiej formy, sporo ćwiczę,
używam narzędzi do treningu głosu - swoją
drogą, polecam je wszystkim pół godziny
przed każdym koncertem - i cieszę się, że po
tych wszystkich latach nadal potrafię wykonać
"Metal Is Forever".
Sam O'Black
Foto: Alex Kuehr
18 PRIMAL FEAR
W restauracji posprzątane, czas na udko z krokodyla
Udo Dirkschneider w wieku 71 lat utrzymuje bardzo wysoką aktywność
zawodową. Co chwila wydaje nowe albumy, a każdy z nich znacznie różni się od
pozostałych. Ostatnio wywijał mopem w teledysku do własnej wersji ponadczasowego
przeboju Queen "We Will Rock", a już w sierpniu 2023 zaatakuje ze zdwojoną
agresją na wzór amerykańskiego futbolu. O źródłach i przyczynach owej
agresji, połączeniu sił z kolegą o czterdziestoletnim stażu w Accept, a przede
wszystkim o najnowszym albumie U.D.O. porozmawialiśmy z perkusistą formacji,
Svenem Dirkschneiderem.
HMP: Jak się macie?
Sven Dirkschneider: Wszyscy w zespole
U.D.O. mają się obecnie dobrze. Nie możemy
narzekać. W tej chwili cieszymy się trzytygodniową
przerwą w koncertowaniu. Następny
festiwal z naszym udziałem odbędzie się dnia
21 lipca 2023 roku, więc przed nami jeszcze
dwa tygodnie, żeby nabrać sił. Wkrótce spotkamy
się ponownie i znów rozpętamy szał na
scenie.
W poprzednim wywiadzie udzielonym przez
Ciebie dla naszego pisma (HMP 80, str. 146)
powiedziałeś, że tak długo, jak Twój ojciec
śpiewa w U.D.O., styl granej przez Was
muzyki będzie przypominał Accept. Czy
patrząc na całą dyskografię U.D.O., uznałbyś,
że Wasz nowy album "Touchdown" w
największym stopniu oddala się od acceptowskiego
stylu?
Nie wszystkie utwory na "Touchdown" oddaliły
się od klimatów Accept, ale część z nich z
pewnością tak. Na płycie odcisnęła się atmosfera
wokół zespołu, jaka panowała w okresie
jej tworzenia. Nie brzmi bardzo old school'
owo, choć niektóre utwory posiadają tradycyjnie
heavy metalowy charakter. Jednak,
mówiąc szczerze, kompletnie się tym nie przejmujemy.
Głos mojego ojca tak czy owak zawsze
będzie się kojarzyć się z Accept. Nie
ulega i nie powinno ulegać to wątpliwości. Nie
zamierzam jednak wdawać się w bardziej
szczegółowe porównania, dlatego że jesteśmy
zadowoleni, że udało nam się stworzyć nowy
materiał właśnie pod szyldem U.D.O., który
nie stanowi sequelu ani "Steelfactory" (2018),
ani "Game Over" (2021), tylko wyznacza
świeży kierunek. Nie podchodzimy do sprawy
Śmiało eksperymentowaliście na "Touchdown",
m.in. z elementami muzyki klasycznej
oraz neoklasycznej. Choćby w utworze tytułowym
słyszymy partię skrzypiec, po której
gracie neoklasyczny metal.
Od dawna uwielbiamy łączyć muzykę klasyczną
z metalową. Gdzieś ta klasyka zawsze się
u nas przewijała. Tym razem nasz gitarzysta
Dee Dammers pokazał nam nagranie demo z
tym neoklasycznym wymiataniem, które idealnie
pasowało do partii skrzypiec w pierwotnej
wersji utworu tytułowego, więc połączyliśmy
jedno z drugim. Zaskakujemy tym samym
wprowadzeniem nowego tematu muzycznego
w samej końcówce płyty, co dodatkowo podkreśla
jej dynamikę.
Które utwory z "Touchdown" najchętniej
grałbyś na żywo?
Nie mogę się doczekać zobaczenia, jak tłum
wspólnie śpiewa pierwszą melodię "Forever
Free". Z pewnością ciekawym wyzwaniem będzie
dla nas wykonywanie utworu tytułowego,
bo pędzi z zawrotną prędkością i posiada
skomplikowane struktury. Wymienię również
"Fight for the Right" - sam nie wiem kiedy, ale
ukaże się on jako kolejny singiel.
Czyli mimo, że w 2020 roku strasznie tęskniliście
za życiem w drodze, przerwa i tak jest
Wam teraz potrzebna?
Za nami wiele występów. W zeszłym roku spędziliśmy
dwa i pół miesiąca w europejskiej trasie,
a następnie wybraliśmy się do Ameryki Południowej,
Japonii oraz do Australii. Nie zliczę,
w ilu festiwalach wzięliśmy ostatnio
udział. Obecnie siedzimy w domach nie dlatego,
że nam się odechciało, tylko dlatego, że
akurat nie jesteśmy zabukowani na żadnym
festiwalu. To nie jest tak, że wspólnie postanowiliśmy
zrobić sobie wakacje. Każdy z nas
czeka na następne show.
Zaletą tej sytuacji jest to, że spędzacie przynajmniej
część gorącego lata wraz z rodzinami.
Zdecydowanie. Też fajnie posiedzieć jakiś czas
w domu wraz z wszystkimi najbliższymi nam
osobami, zwłaszcza, że niedawno zostałem
ojcem i opiekuję się małym dzieckiem. Życie
muzyków wymaga bardzo częstych wyjazdów,
ale sami świadomie zdecydowaliśmy się na taki
a nie inny tryb życia. Ładujemy swoje wewnętrzne
baterie przed kolejną akcją.
Foto: Martin Hausler
na zasadzie: "w przeszłości zdało to egzamin, więc
zróbmy to samo ponownie". Oferujemy słuchaczom
nowe doznania muzyczne. Chcemy,
żeby ludzie oczekiwali zróżnicowania od
U.D.O. Mój ojciec sypie mnóstwem pomysłów
i z łatwością wymyśla rozmaite linie wokalne.
"Touchdown" wyróżnia się zwiększoną
dawką agresji, a zarazem większą progresją.
Pracując nad nową płytą podejmowaliśmy wyzwania,
a jednocześnie świetnie się bawiliśmy.
Zwróciłeś uwagę, że "Touchdown" wyróżnia
się zwiększoną dawką agresji oraz progresji.
Podejrzewam, że może się to wiązać z coraz
śmielszym udziałem kompozycyjnym ze strony
nowych członków zespołu.
Oczywiście, młodzi muzycy odgrywają swoją
rolę w procesie komponowania. Ja i gitarzysta
Dee Dammers, jesteśmy prawie w tym samym
wieku (odpowiednio roczniki 1993 i
1992, przyp. red.). Andrey nie skonćzył jeszcze
czterdziestki (rocznik 1983, przyp. red.).
Słychać, że wywodzimy się z nieco innych
środowisk muzycznych niż siedemdziesięciojednoletni
Udo, ale nie ma między nami żadnych
tarć. Jeśli mój ojciec wyjdzie z kabiny
przeznaczonej do rejestracji wokali i powie, że
coś brzmi super, oczywiście chętnie to gramy,
ale jeśli mu się nie spodoba, porzucamy pomysł
i zajmujemy się innym. Robiłem wraz z
nim pre-produkcję wokali na całym albumie, a
także wspólnie pisaliśmy liryki. Zauważyłem i
doceniam, że pomimo świadomości ograniczeń
wynikających ze swojego wieku, Udo nie
obawia się próbować nowych rozwiązań. Nie-
U.D.O.
19
20
mniej jednak, finalna wersja albumu stanowi
przede wszystkim efekt trudności, przez jakie
przechodziliśmy w życiu w ciągu ostatnich lat.
Po pierwsze, musieliśmy zawiesić całą działalność
koncertową i brak kontaktu z publicznością
wprawił nas w ponure nastroje.
Później, w 2021 roku, powódź zalała mi cały
dom. Ciężko było mi się uporać ze szkodami.
Doszło do większej katastrofy naturalnej?
Zalało zachodni obszar Niemiec. Lokalne
organizacje rządowe nie wydały oficjalnego
ostrzeżenia, ponieważ nikt nie spodziewał się,
że powódź dotrze aż tak daleko. Woda wypełniła
piwnicę oraz parter mojego domu. Gdy
się do niego wprowadzałem, sam wykonałem
cały remont. Podczas powodzi tym dotkliwiej
odczuwałem, jak niemal wszystko ulega kompletnemu
zniszczeniu. W mojej okolicy nie
było aż tak źle, jak w innych częściach Niemiec,
gdzie woda porywała całe domy. Po
jakimś czasie mogliśmy się ponownie wprowadzić,
ale doprowadzenie domu do wcześniejszego
stanu, w tym wyremontowanie systemu
ogrzewania, zajęło mi ponad rok.
Czy ktoś zmarł?
Nie pochłonęło żadnych ofiar śmiertelnych
ani w mojej rodzinie, ani wśród sąsiadów, jednak
ludzie w mojej miejscowości tej nocy
ginęli. Zdarzało się, że ktoś nie mógł wydostać
się z piwnicy, gdyż z desperacją usiłował wydobyć
cenne przedmioty na zewnątrz lub rozpaczliwie
odpompowywał z piwnicy wodę, aż
było za późno na ucieczkę.
Straciłeś sprzęt muzyczny?
Przepadło całe moje studio. Kompletowałem
je przez sześć miesięcy, dopóki uznałem, że
doskonale nadaje się do nagrywania świetnie
brzmiącej muzyki. Planowałem zrobić tam
preprodukcję perkusji i zdalnie pracować w
nim nad brzmieniem innych muzyków
U.D.O. Nagle wszystko trafił szlag. Chciałbym
zbudować nowe studio, ale żeby sytuacja
się nie powtórzyła, zlokalizowałbym je gdzie
indziej. Poziom wody zwiększa się z roku na
rok, nikt nie wie, czy nie dojdzie aby w przyszłości
do kolejnej powodzi, więc rozglądam
się za bardziej odpornym na zalanie miejscem.
U.D.O.
Foto: Martin Hausler
Nawet mój strych wiązałby się z nadmiernym
ryzykiem, gdyż dowolnie mała ilość wody
zniszczyłaby mi perkusję. Poza tym, za ścianą
mam sąsiadów, którzy oszaleliby, gdybym
dzień w dzień głośno tłukł w gary. Zacząłem
odczuwać lęk przed powodzią. Na domiar złego,
doszło do wojny na Ukrainie, gdzie mieszkał
nasz rosyjski gitarzysta Andrey Smirnov.
Znalazł się w samym centrum zawieruchy.
Słuch o nim zaginął na kilka miesięcy.
Nikt z nas nie wiedział, co się z nim dzieje,
więc zawiesiliśmy proces komponowania. Niesamowicie
cieszyliśmy się, gdy w pewnym momencie
zaczęliśmy otrzymywać od niego wiadomości
potwierdzające, że jest cały i zdrowy.
Późnej tak szczęśliwie się złożyło, że otrzymał
szansę opuszczenia Ukrainy wraz z rodziną.
Wraz z naszym producentem, Martinem
Pfeiffer'em, pojechałem specjalnie pod polsko-ukraińską
granicę, żeby osobiście ich odebrać
i bezpiecznie dotrzeć wraz z nimi do Niemiec.
Andrey powiedział mi, że przebył niebezpieczną
drogę przez kanał. Teraz próbuje
odbudować całe swoje życie na nowo. Bardzo
chciałem pomóc, bo gdy obserwowałem tamtejsze
wydarzenia, czułem się zdewastowany.
Łamie mi sercę na samą myśl, że inwazja rosyjska
na Ukrainę nadal trwa. Zespół U.D.O.
posiada zażyłą rolecję z rosyjskimi oraz
ukraińskimi fanami. Wielokrotnie objeżdżaliśmy
z koncertami oba kraje. Nie wiemy, kiedy
tam powrócimy. Najgłupsze w każdej wojnie
jest to, że cierpią niewinni ludzie. Bardzo
nam przykro z powodu wszystkich, którzy
ponoszą konsekwencje poczynań jednego gościa,
który usiłuje przebić głową mur. Brak
słów.
Fatalna sprawa przydarzyła się również
Waszemu byłemu basiście. Jak zapamiętałeś
moment, gdy dnia 4 września 2022 roku Tilen
Hudrap posypał się podczas Waszego monachijskiego
koncertu?
Stała się rzecz niepojęta. Nie zanosiło się na
żaden wypadek. Próby przed trasą przebiegały
bez zakłóceń. Możliwe, że czasami czuł się
zmęczony. Zdarzało mu się narzekać na ból
głowy, ale nic więcej się z nim nie działo.
Zdaje się, że podczas drugiego występu trasy,
tuż przed rozpoczęciem ostatniego utworu,
Tilen spojrzał na mnie w szczególny sposób.
Zauważyłem, że doszło do czegoś złego. Udał
się za scenę, a ja uznałem, że lekko go zamroczyło,
usiądzie na pięć minut, wypije butelkę
wody i tyle. Okazało się jednak, że znalazł się
w poważnym stanie. Karetka odwiozła go do
szpitala, a my dokończyliśmy show w
czwórkę. Chodziło o tylko jeden kawałek, który
już zaczęliśmy grać. Dopiero po występie
dowiedzieliśmy się, że Tilen trafił na kilka dni
do szpitala. Koniecznie potrzebowaliśmy kontynuować
trasę, dlatego że wcześniej mieliśmy
niższe przychody z uwagi na całkowity brak
koncertów, a kwestie logistyczne były już zorganizowane
i opłacone. Oczywiście rozumieliśmy,
że Tilen potrzebuje dojść do siebie,
więc życzyliśmy mu zdrowia i daliśmy mu
czas. Sam podjął decyzję, że opuszcza zespół
U.D.O. Wtedy zaproponowaliśmy Peterowi
Baltesowi, żeby do nas dołączył. Zgodził się i
doskonale wpasował.
Jak Tilen czuje się obecnie?
Mam nadzieję, że daliśmy mu najlepsze
wsparcie, jakie mogliśmy. Pozostawaliśmy z
nim oraz z jego rodziną w codziennym kontakcie.
Zdawał się stopniowo dochodzić do
coraz lepszego samopoczucia. Najważniejszy
dla niego był powrót do domu, więc zorganizowaliśmy
mu odpowiedni transport. Widziałem,
że ostatnio zagrał na basie podczas kilku
koncertów Doro.
Według oficjalnego oświadczenia, bezpośrednią
przyczyną wypadku był stres. Jak
bardzo stresujące jest granie w zespole
U.D.O.?
Stres rozumiany w kontekście wydarzeń na
świecie w ciągu ostatnich kilku lat. Jesteśmy
muzykami zarabiającymi na życie poprzez występowanie
na scenie. Na początku 2020 roku
w mgnieniu oka straciliśmy źródło dochodu
oraz główną motywację wszelkich naszych
działań. Uwielbiamy grać koncerty, a nagle
musieliśmy wszystkie odwołać. A ponieważ
nie mieliśmy sensownej alternatywy, wiązało
się to ze sporym stresem. Natomiast atmosfera
wewnątrz zespołu na ogół jest super wyluzowana.
Jasne, że życie w drodze wiąże się ze
stresem. Znaczną część roku podróżujemy
wieloma samolotami i autobusami, nie zawsze
śpimy w hotelach (nie wspominając o willach),
musimy grać żeby związać koniec z końcem.
Wykonujemy pracę przynoszącą mnóstwo radości
i satysfakcji, ale okupioną ciężkim wysiłkiem.
Gdzie zagraliście pierwszy koncert z Peterem
jako stałym członkiem zespołu U.D.O.?
Podczas trasy Japonia/ Australia, a mianowicie
w Australii. Zadzwoniliśmy do niego w pewną
kwietniową niedzielę, w środę już leciał do
Australii, a w międzyczasie uczył się całego
setu. Peter przez czterdzieści lat grał w
Accept, ale nigdy nie wykonywał na żywo solowych
utworów U.D.O. Szanujemy, że się
podjął. Później polecieliśmy z nim do Ameryki
Południowej, gdzie usiedliśmy i na spokojnie
przedyskutowaliśmy jego stały angaż. Nie widzieliśmy
już opcji powrotu Tilena, a Peter
chciał grać w U.D.O.
Z dostępnych mi źródeł wynika, że Peter
wspierał wcześniej okazjonalnie Udo.
Nie, nigdy o tym nie słyszałem, a przynajmniej
nie za czasów mojego bębnienia w zespole
U.D.O. Nie było mnie przy czymś takim
(Peter Baltes grał na solowym albumie Udo
Dirkschneider "My Way", 2022, na albumie
powstałym we współpracy U.D.O. z orkiestrą
wojskową "We Are 1", 2020, oraz na EP
Dirkschneider & The Old Gang "Arising",
2021, przyp. red.)
Jak porównałbyś dzielenie sekcji rytmicznej z
Peterem Baltesem oraz z Tilenem Hudrapem?
Nie porównywałbym ich wcale. Nie widzę takiej
potrzeby. Obu wysoko cenię. Są fantastycznymi
muzykami i ludźmi. Uwielbiam grać z
oboma. Przez pierwsze półtorej tygodnia
wspólnej trasy nieustannie ćwiczyliśmy, ale
poza tym współpraca z Peterem od razu układała
się bezproblemowo.
Z technicznego punktu widzenia, potrzebowałeś
coś zmienić w swoich partiach perkusyjnych,
żeby dograć się z Peterem?
Niczego nie potrzebowałem zmieniać. Peter
jest profesjonalistą. Doskonale harmonizuje
swój bas z moją perkusją. Dokładnie to samo
mogę powiedzieć o Tilenie, a także o ich poprzedniku
Fitty'm Wienholdzie. Wzajemnie
zaskakiwaliśmy i rozumieliśmy się na poziomie
muzycznym. Podczas ostatniej trasy skoncentrowaliśmy
się, żeby prawidłowo zagrać i
ukończyć wszystkie występy bez zarzutu, dlatego
że Peter uczył się w locie. Obecnie zamierzamy
rozwijać współpracę. Spodziewam
się, że będzie coraz fajniej.
Udo wspominał, że Peter jest świetnym
wokalistą. Czy miałeś okazję przekonać się,
jak śpiewa?
Owszem. Peter śpiewa w tle. Dawniej śpiewał
sporo kawałków Accept, zwłaszcza ballady.
Posiada wspaniałą barwę i doskonale wie, jak
używać głos. Chętnie go słucham, gdy podczas
koncertów podchodzi do mikrofonu. Kiedy
śpiewał kawałki Accept w ramach projektu
Dirkschneider, nie trzeba mu było niczego
tłumaczyć. W U.D.O. sytuacja wygląda nieco
inaczej. Siadamy i podejmujemy decyzję, kto
co zaśpiewa - nasze głosy mniej lub bardziej
pasują w zależności od rodzaju harmonii. W
każdym razie, mogę potwierdzić, że Peter jest
znakomitym wokalistą. Fajnie będzie próbować
różnych aranżacji na żywo. Wyjdzie przekozacko.
W kwietniu bieżącego roku Udo dzielił
funkcję wokalisty jeszcze z kimś innym: w
Ameryce Południowej kowerował Accept
oraz Judas Priest w duecie z Timem Ripperem
Owensem. Grałeś tam na perkusji?
Nie. Myślę, że doszło do tego podczas imprezy
zwanej "Metal Singers". Podróżowali we
dwóch w towarzystwie lokalnych instrumentalistów.
Następnym razem zawitamy do tych
samych miejsc z pełnym zespołem U.D.O., a
może - kto wie - z projektem Dirkschneider.
Istnieje też możliwość połączenia obu podejść.
Zobaczymy.
A jak wyglądają Twoje ostatnie aktywności
muzyczne poza formacją U.D.O.?
Hałasuję trochę ze znajomymi. Podsyłamy sobie
wzajemnie pliki. Najbardziej koncentruję
się jednak na U.D.O. Właśnie promujemy
"Touchdown", który ukaże się 25 sierpnia
2023. Pojawiamy się na festiwalach, planujemy
kolejną europejską trasę, potem polecimy
do Stanów Zjednoczonych, a w przyszłym
roku do Ameryki Południowej. Wiele się dzieje.
W pewnym momencie wejdziemy do studia,
żeby skomponować nowy materiał. Nie
mam zbyt wiele czasu, żeby oglądać się na
boki.
Dopytam więc jeszcze o tytuł "Touchdown".
Termin zaczerpnęliście z amerykańskiego
futbolu. Jak bardzo interesujesz się tą dyscypliną
sportu?
Powiedzmy, że coraz bardziej. Obecnie w
Niemczech dyscyplina rośnie w siłę. Widać
różnicę w porównaniu do okresu jeszcze
Foto: Martin Hausler
sprzed kilku lat. Mecze są promowane w mediach
społecznościowych i można je oglądać w
telewizji. Kiedyś gadałem z ojcem o przypadkowych
tematach. W pewnym momencie powiedział,
że ogląda sobie w telewizji amerykański
futbol. Zdziwiłem się, bo nigdy tego nie
robił. Wdaliśmy się w dyskusję, wyjaśniałem
mu zasady gry, bo sam nieco bardziej się orientowałem,
itd. Zdaje się, że podczas oczekiwana
na lot w Sao Paulo, w hali odlotów pokazywano
na ekranie mecz i wpadł nam w
ucho wykrzykiwany przez komentatora termin
"Touchdown". Udo stwierdził, że słowo idealnie
nadaje się na tytuł płyty. Zapytał: "czemu
nie nazwać tak całego albumu? Brzmi perfekcyjnie!".
W części przypominamy drużynę sportową,
kiedy wychodzimy ramię w ramię na scenę,
żeby dać czadu, wzajemnie się dopingujemy,
staramy się zawładnąć publicznością oraz
wywołać ekscytujące emocje. Futbol amerykański
jest agresywny, a my gramy agresywną
muzykę. Wyobrażamy sobie, że obie sytuacje
łączy podobna ekscytacja. Oni chcą wygrać z
przeciwnikami, zaś my z sercami fanów. Nasz
longplay nie stanowi konceptu, więc nie ma
problemu, żeby tytuł tematycznie nawiązywał
tylko do jednego kawałka. Przy okazji -
wpierw chcieliśmy użyć nazwy jednego z
utworów, ale żadna nie wydawała nam się
odpowiednia. Dopiero później skomponowaliśmy
numer "Touchdown". Nie przypominam
sobie, żebyśmy kiedykolwiek wcześniej napisali
utwór zaczynając od określenia jego nazwy.
Co ma z tym wspólnego krokodyl?
Cologne Crocodiles to niemiecki klub futbolu
amerykańskiego. Skontaktowaliśmy się z
nimi w celu zrobienia sesji zdjęciowej. Chcieliśmy
założyć odpowiednie stroje. Chętnie
nawiązali z nami współpracę.
Dlaczego piłka na okładce "Touchdown"
uderza w dno Oceanu?
To nie dno Oceanu. Fotograf zaproponował,
że tak będzie fajnie wyglądać. Powinniśmy
ukazać na dole trawnik boiska, a wokół piłki
rozpryskującą się dla ochłody wodę.
Sam O'Black
PS:
Dnia 18 listopada 2022 roku ukazała się kompilacja
U.D.O. "Legacy", zawierająca przekrojowy
zestaw wybranych przebojów
U.D.O., a także cztery premierowe utwory:
"Wilder Life", "What a Hell of a Night",
"Falling Angels" oraz "Dust And Rust". Ciekawe,
skąd wzięły się te cztery dotąd niepublikowane
numery?
AFM Records wymyśliło publikację tej kompilacji.
W zasadzie, nie znalazły się na niej
cztery nowe utwory, ponieważ ukazały się one
już dawniej na japońskich wydaniach wcześniejszych
płyt U.D.O. Zazwyczaj szykujemy
specjalne edycje na rynek japoński, a na nich
pojawiają się rozmaite dodatki. Nikt w Europie
wcześniej ich nie miał, chyba że kupił sobie
takie kolekcjonerskie wydawnictwo.
"Wilder Life" pojawił się na "Game Over"
(2021), "What a Hell of a Night" na "Steelfactory"
(2018), "Fallen Angels" na "Decadent"
(2015), zaś "Dust And Rust" na "Steelhammer"
(2013).
U.D.O. 21
Nie gramy według żadnych pieprzonych zasad
Czy to się komuś podoba czy nie, olbrzymi wpływ Enforcer na współczesną
scenę metalową jest niezaprzeczalny. Zainspirował setki, jeżeli nie tysiące
dzieciaków, żeby sięgnęły po instrumenty i zaczęły grać swoją własną wersję
klasycznego heavy metalu. Mózgiem, sercem i duszą zespołu jest niewątpliwie
Olof Wikstrand, z którym miałem przyjemność porozmawiać, między innymi o
ich nowym albumie. Może to zabrzmi trochę pretensjonalnie, ale rozmawiając z
nim czuć, że ma się do czynienia z prawdziwym artystą. Trochę wycofanym i
zamkniętym ale bardzo świadomym twórcą. Ma swoją własną wizję, za którą będzie
podążał, bez względu na to co mówią i myślą inni.
HMP: Masz niespełna 40 lat. Czy to odpowiedni
wiek na to, żeby być nostalgiczny?
Nie jesteś jeszcze na to za młody?
Olof Wikstrand: Myślę, że każdy może być w
jakiś sposób nostalgiczny. Mam wrażenie, że
całe życie byłem nostalgiczny i że jest to uczucie,
z którym każdy może się utożsamić.
W ramach promocji płyty stworzyliście
wirtualny pokój na poddaszu, który ma przenieść
gościa w klimat lat 80. Czy w jakimś
stopniu ten pokój jest inspirowany twoim
własnym pokojem z dzieciństwa?
No cóż, jest to raczej wyobrażenie grafika
komputerowego ale zdecydowaliśmy, że wiele
rzeczy, które się tam znalazły były inspirowane
naszym dzieciństwem, jak plakaty zespołów,
płyty czy plakaty filmowe. Takie rzeczy,
które towarzyszyły nam podczas dorastania.
Jest też deskorolka. Jeździsz lub jeździłeś na
desce?
Osobiście nie jeździłem, ale chłopacy z zespołu
jeżdżą.
wydaje mi się, żeby to było ważne dla takiego
zespołu jak my, który wydawał już sześć
albumów. Nie mamy presji, żeby wydawać
album co roku, ponieważ mamy już ich sporo
i myślę, że to byłoby trochę za dużo dla fanów.
Zamiast tego wolimy nagrać coś co trzy, cztery
lata i spędzić ten czas na koncertowaniu i
skupić się na sobie i robić cokolwiek chcemy.
Nie chcemy się znużyć nagrywaniem, ponieważ
chcemy to robić przez całe nasze życie.
Jak najdłużej, aż się zestarzejemy. I wiesz, nie
chcę przytłaczać fanów zbyt dużą liczbą albumów.
Lepiej wydawać rzadziej dopracowane
płyty niż często średnie. Tak nasze piosenki
będą bardziej docenione. Dlatego myślę, że
trzy-cztery lata to odpowiedni czas między
albumami. W międzyczasie zawsze możemy
wydać parę singli. Tak jak zrobiliśmy to teraz.
Pierwszy singiel został wydany dwa lata temu,
a kolejny jakieś półtora roku temu. Rozłożyliśmy
to trochę w czasie, ale ostatecznie album
wszystko spina w jedną całość.
Chciałbym zapytać o nowego basistę. Czy
mógłbyś w kilku słowach powiedzieć, co się
stało i co stoi za tą zmianą?
Tak, nasz poprzedni basista odszedł w 2020r.
Po prostu nie był już zmotywowany. Myślę, że
spowodowała to pandemia, ponieważ wszyscy
w tym czasie zaczęliśmy wątpić w sens istnienia
zespołu. Na nowo nadał priorytety w
swoim życiu i ja to szanuję. On zaczął studiować
inne rzeczy i interesować się innymi
rzeczami. Nie winię go o to, ale musiał odejść
bo był coraz mniej zmotywowany. Zaczęliśmy
więc nagrywać ten album, jako trio. Skończyliśmy,
jako kwartet ponieważ znaleźliśmy
Gartha. Jonas, nasz perkusista, mieszka w
Austin i grał w zespole Scorpion Child, gdzie
grał też Garth. Więc to było naturalne. Było
kilku gości w Europie, których braliśmy pod
uwagę, ale żaden nie był dostępny. Pomyśleliśmy,
że naprawdę nie ma to znaczenia, czy
mamy amerykańskiego czy europejskiego basistę.
Ostatecznie gramy na całym świecie i to
nie tylko w Europie. Wzięliśmy więc najlepszego
basistę, niezależnie od tego, gdzie mieszka.
Jest po prostu niesamowity. To najlepszy
basista, jakiego kiedykolwiek słyszałem.
No dobrze to za czym ta nostalgia? Za muzyką?
To dosyć osobiste uczucie i oczywiście każdy
może odczuwać nostalgię za różnymi rzeczami.
Ja jednak nie odczuwam nostalgii za muzyką
ani za niczym innym. W moim przypadku
bardziej chodzi o refleksję nad upływem
czasu. Wiesz, patrzysz wstecz na rzeczy, które
kiedyś były czymś innym niż są teraz. Patrzysz
jak upływ czasu wpływa na zmianę, na
zniszczenie wszystkiego co jest wokół.
Foto: Enforcer
Przejdźmy teraz do waszego albumu, który
wyszedł dwa tygodnie temu. Jesteście zadowoleni
z albumu?
Jestem bardzo zadowolony. Kiedy został wydany
poświęciłem trochę czasu i przesłuchałem
go po raz pierwszy od ponad pół roku. Nie
słuchałem go odkąd go skończyliśmy. Mam
więc trochę perspektywy i jestem bardzo zadowolony
z prawie wszystkich piosenek. Myślę,
że to niesamowity album i osiągnęliśmy to do
czego dążyliśmy.
Jakie są pierwsze opinie fanów i sceny? Patrząc
na wasz profil na FB, nie znalazłem
chyba żadnego negatywnego głosu.
Owszem, opinie są bardzo pozytywne. Zrobiliśmy
ten album razem z fanami dla fanów.
Fani znowu musieli trochę poczekać. Ostatnio
wydajecie albumy co cztery lata. Czy to
jest optymalny okres twórczy?
Tak myślę. To znaczy, szczerze mówiąc, nie
Jak, z perspektywy czasu, oceniasz wasz
poprzedni album "Zenith" w kontekście
"Nostalgia"? Fani mieli o nim różne opinie.
Czy "Nostalgia" jest kontynuacją stylu
obranego na "Zenith"?
Jestem naprawdę dumny z "Zenith" i kiedy go
słucham, szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego
ludzie robili z jego powodu taką aferę.
Nie sądzę, żeby znacznie odbiegał od naszego
styl. To cały czas heavy metal w stylu Judas
Priest, Dio i tym podobnym. To są nasze
główne inspiracje, które zawsze miały na nas
wpływ. Wiesz, Scorpions, Europe, Judas
Priest, Dio. Jest tam też cięższy materiał w
stylu Iron Maiden czy Black Sabbath. To
jest klasyczny heavy metal. Nie ma w tym nic
dziwnego, ale rozumiem, że niektórym ludziom
trudno jest to zrozumieć. W przypadku
zespołów takich jak my, ludzie mają swoje
własne wyobrażenie jak powinny takie zespoły
brzmieć. Ale to jest ich wyobrażenie, nie nasze
i nie jest prawdziwe. "Zenith" jest o wiele bardziej
zróżnicowany niż "Death by Fire" czy
"From Beyond". Jest bardziej podobny do naszych
dwóch pierwszych albumów, które wcale
nie są tak szybkie za jakie uważają je ludzie.
22
ENFORCER
Po prostu trochę zwolniliście.
Dokładnie, niektóre utwory były wolniejsze
dla zbudowania kontrastu, tak jak robiliśmy to
już w przypadku "Diamonds", gdzie mieliśmy
zarówno szybkie, jak i wolne kawałki. Ale
wydaje się, że ludzie zapomnieli o to tym, że
kiedyś już to robiliśmy. Ludzie myślą, że powinniśmy
być jakimś nieustępliwym zespołem
speed metalowym, który cały czas gra 200 mil
na godzinę. Ale szczerze mówiąc, nigdy tak nie
było. Niektórzy ludzie, wyrobili sobie o nas
określoną opinię i zbudowali nierealne oczekiwania.
To jest fałszywy obraz. Oczywiście
każdy może mieć takie zdanie jakie chce, ale
dla mnie "Zenith" nie jest żadnym dziwnym
albumem. Być może zrobiliśmy wtedy głupio,
że jako pierwszy na płycie zamieściliśmy kawałek,
który przypomina stadionowy rock. Jedyny
stadionowy utwór, który mamy na albumie,
umieściliśmy na pierwszym miejscu i wydaliśmy
go jako pierwszy singiel, który wkurwił
i zniechęcił wiele osób. Oczekiwali czegoś
naprawdę szybkiego. Chcieliśmy po prostu odwrócić
sytuację i sprawić, żeby ludzie byli zaskoczeni.
Wyszło jednak naprawdę źle. Zamiast
docenić ten album ludzie ocenili go
przez pryzmat rozczarowania pierwszą wydaną
piosenką. To niefortunne, ponieważ to
świetna płyta.
Czy właśnie dlatego w przypadku "Nostalgia",
jako pierwszy single wybraliście "Coming
Alive"?
Tak, dokładnie.
Czy w takim razie należy potraktować to
jako kompromis z waszej strony? Ukłon w
kierunku fanów niezadowolonych z poprzedniej
płyty?
Nie, to żaden kompromis. Problem z "Zenith"
polegał na tym, że jest to złożony album. Ma
dużo epickich piosenek, dużo partii instrumentalnych,
jest naprawdę bardzo zróżnicowany.
Żadna z piosenek nie jest taka sama.
Trudny album w odbiorze, ponieważ został
stworzony, aby być dużym albumem, który cały
czas nabiera wartości. Przy nowym albumie
jednak pomyślałem, że jest rok 2023, ludzie
słuchają muzyki online. Ludzie nie przejmują
się epickimi i wolnymi piosenkami i nie sięgają
głębiej bo tak naprawdę nie słuchają albumów,
tylko pojedyncze piosenki. Dlatego strategia
przy nowym albumie polegała na stworzeniu
piosenek, które mogłyby funkcjonować samodzielnie.
I dlatego jako pierwszy wydaliśmy
intensywny banger, czyli właśnie "Coming
Alive".
Natomiast drugi singiel jest diametralnie
inny. Ludzie słuchając utworu "Nostalgia"
mogą czuć się zdezorientowani…
Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby być zdezorientowany.
Na przykład jeżeli słuchasz
"Stained Class" Judas Priest, to masz tam zarówno
"Exciter", jak i "Beyond the Realms of
Death". I czy jest w tym coś niezrozumiałego?
Tak samo w przypadku "Heaven and Hell" -
jest "Die Young", jest też "Lonely Is the Word".
Mam na myśli albumy, które uwielbiam i w
ogóle nie widzę problemu z używaniem skrajnych
emocji. Zestawienie takich przeciwieństw
jest wielką zaletą tych albumów. Myślę też, że
jest to coś, czego inne zespoły nie odważą się
zrobić, ale mam to w dupie. Ja po prostu chcę
tworzyć muzykę, którą ostatecznie będzie mi
się podobać. Z drugiej strony, reakcję na utwór
"Nostalgia" są głównie pozytywne. Spodziewałem
się znacznie gorszych i postanowiłem,
że nie będę czytać żadnych komentarzy. Ale
okazało, że 95% komentarzy było pozytywnych
lub bardzo pozytywnych. Słyszeliśmy od
ludzi, że ta piosenka zmieniła ich życie i tak
dalej. Niektórzy jednak rozumieją nasze pomysły
i nie są zawzięci i uparci jak paru pozerów.
Oczywiście zróżnicowanie na płycie jest
bardzo ważne. Chodziło mi bardziej o samą
kompozycję, która jest dosyć nietypowa. To
niezwykła piosenka, ale przyznasz, że nie
mieści się w ramach nawet szeroko pojętej
muzyki rockowej. Może to tylko moja osobista
opinia, ale słyszę tu duży wpływ Abby.
Czy ten zespół jest w jakimś stopniu Twoją
inspiracją?
Wiesz co, lubię Abbę ale to nie o niej myślałem
pisząc ten kawałek. Bardziej myślałem o
Boston (w sumie jak teraz to mówisz, coś w
tym jest - przyp. red.) Albo "Night Comes
Down" Judas Priest, jeżeli mówimy o metalowym
uniwersum. Ale ogólnie rzecz biorąc, bardziej
inspirowałem się muzyką klasyczną. To o
Foto: Enforcer
wiele bardziej przypomina muzykę barokową,
Vivaldi'ego czy coś w tym stylu.
Według mnie jest to taki szczególny rodzaj
melodyki. Nie wiem jak to określić dokładnie,
ale moim zdanie tylko Szwed jest w
stanie napisać taki utwór.
Chciałem uchwycić klimat, który byłby naprawdę
melancholijny, że słuchając go poczujesz
udrękę. Zależało mi, żeby stworzyć najbardziej
emocjonalna piosenkę jak to możliwe.
I myślę, że nam się to udało. Dziewczyny Jonathana
powiedziała, że jej syn nie może słuchać
tej piosenki, ponieważ czuje się bardzo
smutny. Wtedy wiedziałem, że trafiłem we
właściwe miejsce. Ktoś naprawdę coś czuje słuchając
tej piosenki. I o to w końcu ma cho-dzić
w muzyce. Wiesz, nie chodzi o próbę sprostania
pewnym standardom, które stworzyła jakaś
głupia metalowa społeczność określająca,
co możesz, a czego nie możesz robić w 2023
roku. To pieprzeni pozerzy. To o co chodzi w
muzyce, to tworzenie emocji i pośredniczenie
w emocjach.
Kolejny nietypowy utwór to "Keep The
Flame Alive". Możesz coś więcej o nim
powiedzieć? Czy to jest zapowiedź kierunku,
w którym zespół pójdzie w przyszłości? W
bardziej progresywne klimaty?
Wszyscy w zespole lubimy muzykę progresywną.
Wszyscy lubimy po prostu muzykę. Ja
nie wstydzę się powiedzieć, że moje muzyczne
inspiracje biorą ze wszystkiego, co tylko możesz
sobie wyobrazić. Inspiruje mnie nawet
muzyka, której nie lubię. Jeżeli uda mi się
wychwycić w muzyce coś, co mi się nie podoba
ale jest naprawdę dobre, przetwarzam to i
robię z tego coś co mi się podoba. To jest
prawdziwa kreatywność. Nie gramy według
żadnych pieprzonych zasad.
Czy uważasz, że ten konkretny utwór jest
przykładem tego, że w heavy metalu jest
jeszcze coś do odkrycia?
Chcę rozwijać cały gatunek. Moim celem jest
nie brzmieć tak, jak kiedyś brzmiały zespoły.
Moim celem jest inspirowanie się zespołami,
które lubię, żeby tworzyć coś nowego. Czasami
robię to celowo, a czasami to wychodzi
nieświadomie. Najgorsza rzecz, której nienawidzę
w muzyce, to czego nienawidzę w metalowej
społeczności, to jest to, że ludzie są tak
zamknięci w pewnych ramach. Sami zamykają
się pudłach i nakładają sobie ograniczenia. Ludzie
mówią: "Och, jeśli zamierzasz grać heavy
metal, to tak musi być. Musisz mieć podwójny bęben
basowy. Możesz robić to ale tego już nie możesz
robić". Jeżeli tak myślisz, to zniszczysz ten gatunek,
ponieważ rezultatem tej mentalności
będzie najbardziej płaska i nudna muzyka,
jaką kiedykolwiek usłyszysz.
Z drugiej strony nagrywacie tak zajebiste,
typowe bangery, jak "Metal Supremacia". To
że jest po hiszpańsku dodaje mu jeszcze klimatu.
Nie pierwszy raz nagrywacie po hiszpańsku.
Czy to wasz hołd dla fanów z
Ameryki Południowej?
Tak, to hołd dla fanów z Ameryki Południowej,
ale również zabawa. Angielski nie jest
moim pierwszym językiem jak i hiszpański.
Myślę, że to niesamowite móc używać obu
języków, a szczególnie wtedy, kiedy mogę to
zrobić w ramach heavy metalu. To jest kontynent,
na którym heavy metal naprawdę żyje.
ENFORCER 23
Foto: Enforcer
Jak ważny zatem dla was jest rynek południowo
- amerykański? Czy heavy metal ma
tam duży potencjał?
Może nie jest tak ważny pod względem sprzedaży
płyt, ale jest ważny pod względem
wspierania tego, co robimy. Ludzie tam szaleją
na punkcie naszych koncertów i traktują nas z
szacunkiem, jakiego nie zaznaliśmy w Europie.
Naprawdę coś tam znaczymy. Myślę, że w
Europie ludzie patrzą na nas jak na klaunów,
nie traktują tego co robimy poważnie. W Europie
ludzie utknęli w latach 90. i uważają, że
metalowy zespół powinien mieć podwójną
stopę i biegać po scenie w szortach i głupiej
fryzurze. W Ameryce Południowej doceniają
nas za to kim jesteśmy. Jesteśmy naprawdę
związani z tą publicznością. Nie ma dla nich
żadnej różnicy między Enforcer, Saxon,
WASP czy Iron Maiden. Traktują nas tak
samo, po prostu jak heavy metalowy zespół.
Rozmawialiśmy o tym, że ludzie mają
potrzebę zamykania się w pewnej konwencji,
wkładania muzyki do odpowiednich pudełek.
Zapytam Ciebie więc, jako jednego z ojców
chrzestnymi NWOTHM. Jak oceniasz
rozwój tego nurtu? Czy idzie w dobrym
kierunku?
Czasami idzie w górę, a czasami idzie w dół. Z
jednej strony jestem dumny, że jesteśmy częścią
tego od początku, ale z drugiej strony
trochę mi smutno, gdy widzę, jak to się rozwija.
Scena jest coraz bardziej ograniczona i
mniej kreatywna. Myślę, że kiedy zaczynaliśmy
to wszystkie te zespoły były na swój
sposób wyjątkowe. Każdy był inny i miał bardzo
silne wyobrażenie o swojej własnej tożsamości.
Było dla nas ważne, żebyśmy nie robili
tego samego. Oczywiście mogłeś się czymś inspirować,
ale nie kopiowałeś. Potem nadeszła
ogromna fala zespołów, które my zainspirowaliśmy,
co jest niesamowite i naprawdę
mi schlebia. Ale wiele zespołów, które zyskały
popularność miały podejście w stylu: "Ok,
słucham "Screaming for Vengeance" Judas Priest, to
po prostu to skopiuję". Właśnie tak widzę teraz
ten ruch, że jest wiele zespołów, które kopiują
jeden do jednego. Bez żadnej refleksji, kreatywności
i tożsamości. Oczywiście są też bardzo
dobre zespoły, które są ponad to. Bardzo podoba
mi się ostatni album Night Demon oraz
najnowszy album Ambush. Jest kilka innych
zespołów, które lubię i bardzo cenię. Czyli
dzieje się też coś dobrego i niektórzy ludzie
cały czas rozwijają swoje umiejętności pisania
piosenek. Mam więc nadzieję, że ten ruch będzie
mógł rosnąć z nami i z innymi zespołami.
Nie wiem czy kojarzysz film albo książkę
"Pachnidło"?
Tak, kojarzę.
To historia perfumiarza - mordercy, który
mordował kobiety i pozyskiwał z nich zapachy,
żeby przygotować najpiękniejsze perfumy
na świecie. Kojarzy mi się to z Waszym
podejściem do muzyki, (oczywiście poza mordowaniem).
Czy można powiedzieć, ze
wyciągacie esencję z poszczególnych stylów
grania, zespołów i łączące to w swoją własną
miksturę?
Myślę, że tak właśnie jest. Inspiruje mnie każdy
gatunek muzyki. Od muzyki klasycznej,
muzyki jazzowej, muzyki fusion po muzykę
pop z lat 80. i 90. Znam death metal, ekstremalny
metal, black metal, po prostu wszystko.
Inspiruje mnie wszystko czego słucham i
ma to wpływ na naszą muzykę.
Mimo klasycznych wzorców jesteście zespołem
idealnym na dzisiejsze czasy. Słuchacze
słuchają głównie muzyki przez internet i szybko
się nudzą. Potrzebują ciągłej stymulacji.
Wasze płyty to sama esencja, pigułka heavy
metalu. Czy myślisz, że to jest wasz klucz
do sukcesu?
Być może. Albo po prostu naszym kluczem do
sukcesu są świetne piosenki i chyba o to w tym
wszystkim powinno chodzić.
Myślę, że to jest najlepsza konkluzja do
zakończenia naszej rozmowy. Właśnie o to
chodzi w muzyce, żeby pisać najlepsze utwory
jakie tylko można. Bardzo dziękuję i do
zobaczenia wkrótce w Polsce.
Również bardzo dziękuję, Miłego wieczoru.
Grzegorz Putkiewicz
HMP: Cześć David. Zacznijmy od pytania
banalnego, będącego jednak dobrym wstępem
do rozmowy. Jak Ci się żyje.
David DeFeis: U mnie wszystko gra. A u
Ciebie?
Też. Zatem pozwolisz, że przejdziemy dalej
i pogadamy trochę o nowym wydawnictwie
Virgin Steele. Zatytułowanym "The Passion
of Dyonysus". Tytułowy Dionizos to jeden z
bogów greckiego panteonu. Dlaczego akurat
jemu zdecydowałeś się poświęcić ten krążek?
Dionizos to przede wszystkim bóg płodności i
wina oraz wszystkich radości, jakie wiążą się
ze spożywaniem tego trunku. Był on jednym z
tych bogów, którzy przynosili ludzkości pokój,
radość oraz ukojenie. Niestety, wypił o jeden
łyk za dużo i został zamordowany (śmiech).
W swoim życiu trochę wycierpiał. Dlaczego?
Otóż dlatego, że oprócz boskiej natury, miał w
sobie spory pierwiastek ludzki.
Czy to jest ta dwoistość, wokół której kręci
się cała koncepcyjna strona tego albumu.
Dokładnie! Głównie chciałem się tu skupić na
dwoistej naturze Dionizosa. Jak już wspomniałem,
był on po części bogiem, po części
człowiekiem. W jego historii odnajdziemy
koncepcje odrodzenia się na nowo. Warto też
nadmienić, iż był on bogiem odpuszczającym
ludzkości wszelkie przewinienia. Bez tego ciężko
się ludziom żyje. Patrząc na różne religie
owo odpuszczenie często przyjmowało formę
różnych morderczych rytuałów. W opozycji
do nich stoi natomiast Dionizos i jego całkowicie
pokojowe nastawienie.
Na okładce albumu widzimy człowieka na
krzyżu. Krzyż oczywiście pojawia się także
w pewnych interpretacjach mitu o Dionizosie,
niemniej jednak w naszej kulturze jednoznacznie
jest on kojarzony z chrześcijaństwem.
Według najbardziej rozpowszechnionej wersji
tego mitu, Dionizos został rozerwany na kawałki
przez tytanów, którzy zjedli wszystkie
części jego ciała oprócz serca. Zeus uratował
jego serce, dzięki czemu był on w stanie powrócić
do świata żywych. Są też wersje mówiące,
że został on powieszony na drzewie.
Prawdą jest, że istnieje pewien amulet zwany
Orpheos Bakkikos, który rzeczywiście przedstawia
ukrzyżowaną postać mężczyzny, która
jest przedstawiona jest jako Dionizos. Pojawił
się on na długo przed Jezusem. Jeśli prześledzić
ogólnie całą mitologię z różnych stron
świata i różnych okresów, to wychodzi na to,
że Jezus jest którymś tam z kolei bogiem rzekomo
skazanym na krzyż. W jego historii nie
ma nic oryginalnego, dlatego nie warto sobie
nim głowy zawracać (śmiech).
24
ENFORCER
lić ten jeden moment, w którym wszystko ma
ręce i nogi. To w dużej mierze przez ten tekst,
"The Ritual of Descent" tak bardzo się wydłużył.
Oparcie konceptu o historie Dionizosa i
wszystkie rozkminy filozoficzne z nią związane,
to pomysł, który zrodził się w Twojej
głowie zanim przystąpiłeś do komponowania,
czy miało to miejsce już podczas tworzenia
muzyki.
Początkowo nie miałem konkretnego zamysłu
odnośnie warstwy tekstowej tego krążka. Po
prostu zasiadłem do pianina. Zacząłem, jak to
zwykle bywa od plumkania bez ładu i składu.
Z czasem zaczęło nabierać to kształtu i pojawiały
się pierwsze szkice utworów, a nawet gotowe
motywy, które, możesz usłyszeć na albumie.
Cały czas jednak nie miałem pomysłu na
teksty. Z tym Dionizosem doznałem takiego
nagłego olśnienia. Po prostu można powiedzieć,
że pomysł na ten koncept spadł mi po
prostu z nieba. Wpłynął on w znaczny sposób
na rozbudowanie komponowanych numerów i
nadał im konkretnego klimatu. Czasami dopiero
tekst wpływa na ostateczne środki, jakich
używam podczas tworzenia danego numeru.
Cały ten proces chyba zajął ci pewien dość
spory kawałek czasu, czyż nie?
Ciężko w sumie powiedzieć, gdyż nie tworzyłem
tego jednym ciągiem od początku do końca.
W międzyczasie pisałem także inne rzeczy.
Można powiedzieć, że podzieliłem to na pewne
cykle. Czasami coś porzucałem, później
do tego wracałem, potem znowu na jakiś czas
odpuszczałem i tak w kółko. Był to bardzo
szarpany proces podzielony na kilka miesięcy.
Nie jest to dla mnie nic nic nowego, bo często
zdarzało mi się pracować w ten sposób.
W studio za to poszło chyba jednym ciągiem.
Dokładnie. Tym razem starałem się jakoś bardzo
pracy w studio nie udziwniać. Wszystko
poszło w miarę sprawnie.
Słuchając partii klawiszowych. Mam nieodparte
wrażenie, że sporo w nich nawiązań do
muzyki klasycznej.
Racja! Jestem wielkim fanem muzyki klasycznej.
Co prawda nie mam tak, że jak słyszę
jakiś riff, to mam w głowie coś w stylu "słyszałem
to już u Chopina", nie mniej jednak muzyka
klasyczna gdzieś tam zawsze w moim życiu była
obecna i myślę, że nawet podświadomie
zdarza mi się z niej czerpać inspirację.
Bóg z pierwiastkiem ludzkim
David DeFeis na nowej płycie Virgin Steel zabiera nas w pełną przygód
podróż z greckim bogiem wina. Podróż nie tylko liryczną, ale również opatrzoną
wyśmienitymi kompozycjami przepełnionymi wyszukanymi układankami dźwiękowymi.
Skąd taki wybór? O tym opowie nam sam zainteresowany.
Zostawmy może te klawisze i porozmawiajmy
o gitarowych partiach. Wrażenie zrobiła
na mnie solówka z "The Getsemane Effect".
Wiem, o czym mówisz. Tworzenie tego kawałka
zacząłem od tego charakterystycznego riffu.
Potem wymyśliłem tytuł, a następnie napisałem
tekst. Solówka, o której mówisz, powstała
na samym końcu i jest czymś w rodzaju wisienki
na torcie. W pewnym momencie pisania,
stanąłem na rozdrożu. Chciałem bardzo
go rozbudować i miałem kilka opcji do wyboru.
Właściwie mogłem tam dodać wszystko.
Na przykład jakąś kosmiczną partię klawiszy.
Mogłem tam też wsadzić jakieś sample. Mogłem
go nieco zwolnić, albo wręcz przeciwnie,
maksymalnie przyspieszyć. W pewnym momencie
powiedziałem w głowie sam do siebie:
"David, na tym albumie olej te wszystkie harmonie
wokalne, które były na poprzednich płytach". Odpowiedziałem
sobie "ok", choć wymagało to przestawienia
paru rzeczy w moim mózgu. Nie
mniej jednak podjąłem to wyzwanie.
Przepiękny wstęp do "You'll Never See the
Sun Again" naprawdę chwyta za serce.
Taki właśnie był jego cel. Zacząłem tworzyć
ten numer od partii klawiszy. Potem sam właściwie
nie wiem skąd, przyszedł mi do głowy
ten dziwny riff. Gdy powstała wersja finalna,
sam byłem pod ogromnym wrażeniem. To było
dla mnie coś, jak odkrywanie nowych terytoriów.
Słychać z jednaj strony wspomniane
już wpływy
muzyki klasycznej,
z drugiej
zaś jest tam pewna
innowacyjność.
Te wszystkie
klocki tworzą
mocną
zwartą oraz doskonale
zaprojektowaną
konstrukcję.
Najdłuższym
numerem jest
jednak "The
Ritual of Descent".
Tu dopiero
miałeś
pole do popisu.
Jest coś w tym,
co mówisz.
Właściwie jak
większość numerów.
Potem
dodałem te
wszystkie elementy
tworzące
dodatkowe
napięcie. Kiedy
doszło do pracy
nad tekstem,
okazało się, że
proces ten mi
się bardzo dłuży.
Z drugiej
strony jednak,
sam nie bardzo
umiałem ostatecznie
zakończyć
ten tekst.
Nie bardzo potrafiłem
ustrze-
Foto: Virgin Steele
"The Passion of Dyonysus" to album trwający
około godziny i dwudziestu minut.
Uważasz, że w dzisiejszych czasach, gdzie
ludzie robią dosłownie wszystko, łącznie z
słuchaniem muzyki w biegu, nagrywanie takich
kolosów jest dobrym pomysłem?
Jeżeli ktoś naprawdę kocha i rozumie muzykę,
zdaje sobie sprawę, że jej właściwy odbiór wymaga
skupienia. Wiem, że dziś spora ilość ludzi
traktuję muzykę jedynie jako tło do różnych
codziennych czynności. W tym miejscu
mogę mówić jedynie za siebie, jednak kiedy ja
obcuję z muzyką, chce żeby mnie całkowicie
pochłonęła i przeniosła w inne wymiary. Dla
mnie im album jest dłuższy, tym lepiej. Ale to
tylko moje odczucia i rozumiem, że ktoś może
mieć całkiem przeciwne zdanie. Kiedy słucham
kilkunastominutowego numeru, a na
jego końcu mam wrażenie, że minęły zaledwie
trzy minuty. Wtedy wiem, że to jest świetny
numer.
Pasji Ci nie brakuje. Potrafisz wyobrazić
sobie swoje życie bez tworzenia muzyki?
Szczerze mówiąc, nie. Kim niby miałbym być
wtedy? Gwiazdą filmów dla dorosłych?
(śmiech).
Bartek Kuczak
VIRGIN STEELE 25
W końcu wszyscy podążamy śladami Maiden, Priest i Helloween
Stu Marshall przede wszystkim to filar i podpora świetnie radzącej sobie
ekipie Death Dealer. Niemniej wspiera również inne projekty jak Saint Lucifer,
Blasted to Static, Empires of Eden, Arkenstone i Night Legion. Z tym ostatnim
właśnie nagrał i wydał druga płytę "Fight Or Fall", która moim zdaniem może swobodnie
stanąć w szranki z każdym wydawnictwem wspomnianego Death Dealer.
Także jak ktoś uwielbia heavy/power w tradycyjnej odsłonie, ale we współczesnej
oprawie, to koniecznie powinien zainteresować się Night Legion. Zanim jednak to
zrobicie, zapraszam do rozmowy ze Stu Marshallem.
HMP: Już za debiutu jedni porównywali was
do amerykańskiego power metalu inni do
euro-pejskiego. A wy jak uważacie, do
którego z power metalu wam bliżej?
Stu Marshall: To jest świetne pytanie!
Chciałbym powiedzieć, że oba, ale czuję, że
mamy w sobie agresję amerykańskiego power
metalu, jak zespoły takie jak Vicious Rumors,
Liege Lord i Manowar, ale także pewne
epickie aspekty klasycznego europejskiego
power metalu. W końcu wszyscy podążamy
śladami Maiden, Priest i Helloween.
ulubionych utworów ostatnich pięciu lat.
W waszej muzyce sporo jest też tradycyjnego
heavy metalu. W recenzji "Fight Or
Fall" napisałem, że najbardziej wyraźne są
wpływy Judas Priest, tego z ostatnich lat, ale
też odnajdziemy Iron Maiden czy też Dio.
Myślę, że w tej kwestii się bardzo nie pomyliłem?
W ogóle się nie mylisz! To bogowie, którzy
wskazali nam drogę. Każde porównanie do
tych zespołów jest dowodem na to, że dobrze
gramy heavy metal. W ogóle nie jestem strażnikiem
metalu, ale tak, uhonorujmy legendy
Sumując. Napisałem o muzyce z "Fight Or
Fall", że może kojarzyć się z dokonaniami
takich zespołów jak Death Dealer, Cage z
pewną domieszką twórczości HammerFall
czy Primal Fear. Do tego odnajdziemy też
pewne echa klasycznego heavy metalu typu
Judas Priest, Iron Maiden czy też Dio. Czy
zgodzisz się z moim opisem?
Zgadzam się co do Death Dealer, ponieważ
jestem głównym autorem muzyki, więc absolutnie
istnieje pewne porównanie. Ale tak, klasyczny
i mroczny metal jest naszym celem - naszą
misją jest tworzenie metalu, który kochamy
słuchać. Primal Fear to zespół, z którym
jestem blisko jako fan, przyjaźnię się też z Ralfem
Scheepersem, który śpiewał na moim solowym
albumie ("Empires of Eden"), ale to
świetny zespół, który przetrwał próbę czasu.
Czasami wyzwaniem jest też nie powtarzać
tego, co zrobili bogowie, jak Maiden czy Priest
- to cienka granica, gdzie jako autor możesz
zacząć się powtarzać, a na tym albumie ciężko
pracowałem, by zajrzeć w głąb siebie i odkryć,
jaka muzyka powinna się pojawić.
W wywiadzie, który udzieliłeś nam przy okazji
wydania debiutu, opowiedziałeś nam, że
muzyka powstała przy współpracy wszystkich
muzyków. Czy w wypadku "Fight Or
Fall" było podobnie?
Tak, zawsze wolę współpracować z innymi.
Ten album został w większości napisany przeze
mnie i naszego głównego wokalistę Louie
Gorgievskiego, ale reszta zespołu też miała
swój wkład. Nasz perkusista jest jednym z najlepszych
perkusistów "rockowych" na tej planecie!
Tak więc Clay T wnosi dla nas bardzo
mocny kręgosłup w średnim tempie i prawdziwe
wyczucie perkusji, którego brakuje w wielu
power metalowych kapelach. Niektórzy z
chłopaków wnieśli swoje pomysły do aranżacji
i wszyscy przedyskutowaliśmy kolejność albumu,
co jest bardzo ważne dla mnie jako słuchacza.
To jedyna zmiana, jaką mamy jako
artyści, aby zabrać cię w podróż przez utwory
w zamierzonej kolejności.
Jak w ogóle podchodzicie do kwestii europejskiego
power metalu, a szczególnie do jego
najbardziej melodyjnych odmian, takich jak
Sonata Arctica, Rhapsody, czy teraz bardzo
modnych Beast in Black i Battle Beast. Mieliście
kiedykolwiek do takiej muzyki negatywne
odczucia, a może wręcz wzbudzała w
was agresywne reakcje?
Chociaż uwielbiam moc zespołów takich jak
Beast in Black, są jednym z moich ulubionych
nowych zespołów, nie mogę znieść EDM
(jedno z określeń elektronicznej muzyki tanecznej
- przyp. red.) i "tanecznych" elementów,
które niektóre zespoły wprowadzają do tej
muzyki. Tak, mają do tego prawo, ale osobiście
nie znoszę słuchać degradacji metalu. Sonata
i Rhapsody wciąż miały dla mnie moc i
epickie brzmienie. Ale żeby było jasne, "Blind
and Frozen" Battle Beast to jeden z moich
Foto: Peter Stanton
przeszłości najlepiej jak potrafimy - tak się
czuję, kiedy piszę. Nasz wokalista jest również
niesamowity i podobny do Bruce'a Dickinsona
i Dio, więc to również przyczynia się do
tego, co dostarczamy.
Czy był to szybki procesy, jak w wypadku
pisania materiału na debiut, czy tym razem
mieliście więcej czasu na napisanie i dopieszczenie
poszczególnych utworów?
Powstawanie materiału na "Fight or Fall" był
długim, trzyletnim procesem. Ale nie chcieliśmy
się spieszyć. Covid uderzył we wszystkich
i zamknął wszystkie trasy koncertowe, więc
mieliśmy dodatkowy czas na dopracowanie
utworów, a także podjęliśmy silną decyzję, aby
uczynić ten album stosunkowo krótkim, składającym
się z dziewięciu utworów - mieliśmy
15 utworów i wybraliśmy tylko najlepsze kawałki.
Klasyczne albumy Sabbath, Priest i
Maiden, które uwielbiam, miały tylko osiem
lub dziewięć utworów. Uwielbiam ten format.
Znajdź najlepsze z najlepszych i zaprezentuj je
naszym słuchaczom. Powiem, że był to bardzo
przyjemny proces, chłopaki z zespołu są jednymi
z moich najlepszych przyjaciół, dlatego
właśnie założyłem Night Legion.
Wydaje się, że pomysłów na dobre riffy i
solówki nigdy ci nie zabraknie. Jednak przy
"Fight Or Fall" dołączył do was drugi gitarzysta
Col Higginson. Czy Col miał jakiś
wpływ na riffy oraz solówki i czy pomógł
przy pisaniu materiału na nowy album? Na
jakie jego umiejętności według ciebie powinniśmy
zwrócić uwagę?
Tak, Col jest naszą tajną bronią. Jestem jego
przyjacielem od prawie 30 lat. Jest znakomitym
wokalistą i świetnym gitarzystą. Napisał
utwór "The Enemy", który ma wyraźny klimat
i naprawdę dobrze sprawdziła się na albumie.
Ale zdecydowanie zwróć uwagę na jego rewelacyjny
wokal, facet jest bestią i wspaniałym
człowiekiem.
Nowym wokalistą został wspomniany już
Louie Gorgievski. Moim zdaniem sprawdził
się na płycie rewelacyjnie. Co się stało z Vo
26
NIGHT LEGION
Simpsonem i jak doszło do zmiany wokalistów?
Dziękuję, pracowałem z Louie od lat przy różnych
projektach i jest on prawdziwym profesjonalistą,
świetnym wokalistą i autorem tekstów.
Będę tutaj szczery, było kilka trudnych
momentów z odejściem Vo z zespołu, czasami
może być trudno z ludźmi. Ma swój własny
zespół poza Night Legion i myślę, że wpływ
Covid i jego skupienie się na innym zespole
spowolniły postęp w pisaniu naszego materiału,
który wpłynął na nas i trwał od 18 miesięcy
do dwóch lat. To świetny facet i życzę mu
jak najlepiej. Mieliśmy dużo zabawy podczas
wspólnej pracy i wiem, że odniesie sukces w
tym, co robi.
Muzyka Night Legion w zasadzie wciąga od
razu i zmusza do headbangingu, jednak teksty
traktujecie dość poważnie. Czy fani nie
skarżą się na taki kontrast miedzy muzyka a
tekstami?
Nie widziałem żadnych skarg na teksty. Podoba
mi się, że Louie jest przemyślanym tekściarzem
i jego przesłania są zróżnicowane i
potężne. Jeśli cofniemy się wstecz, nawet jeśli
Dio śpiewał o tematach fantasy, jego teksty
miały patos i znaczenie, były dość poważnymi
przesłaniami. Ostatecznie robimy to, co robimy
i jesteśmy z tego dumni - jako kompozytor
jestem winien każdemu, kto słucha muzyki,
bycie z nią szczerym i uważam, że wokalista
musi zawsze wierzyć w słowa, które śpiewa - to
bardzo ważne.
Bardzo podoba mi się jak zespoły heavy metalowe
sięgają po znaczące tytuły literackie
albo inspirują się wybitnymi filmami. Taka
postawa nie jest obca tobie i twoim zespołom.
Tym razem na tapetę wzięliście jedną z
przygód Sherlocka Holmesa zawartej w
opowiadaniu "The Hounds of Baskerville"
Sir Arthura Conana Doyle'a...
Tak! Uwielbiam horrory Hammera z lat 50. i
60. Pewnego popołudnia oglądałem film "Pies
Baskerville'ów" i będąc wielkim fanem Petera
Cushinga poczułem ducha, by stworzyć epic
metalową pieśń o tej historii. Partie orkiestrowe
w utworze sięgają około 60 części... Inspiracja
może uderzyć w każdej chwili i to jest
świetny przykład. W rzeczywistości nazwałem
zespół Death Dealer po obejrzeniu serii filmów
"Underworld" wiele lat temu. Główny
bohater użył terminu "death dealer" i to natychmiast
wywołało inspirację.
"The Hounds of Baskerville" ustawia od razu
odbiór całego albumu. Kawałek jest szybki,
nośny, ze świetnymi riffami i solami, jest też
zwolnienie w stylu Ironow. No i wokal Louie
ciągną kawałek do przodu. Tym samy zapowiada
nam, że do końca krążka czeka nas,
niezły wpierdol...
Dzięki wielkie! Tak, czuliśmy, że to świetny
otwieracz albumu, ale także... nieoczekiwany,
prawda? Ma progresywne elementy w całym
utworze i orkiestrową sekcję środkową, która,
moim zdaniem, prowadzi słuchacza ścieżką
epickiego mroku.
Na "Fight Or Fall" nie ma wypełniaczy.
Każdy utwór jest świetnie napisany i może
się podobać. Jednak moimi faworytami są:
utwór tytułowy, który rozpozna się intrem
niczym w Ironach, lecz bardzo szybko przechodzi
w power metalowy hymn. "Harvest of
Sin" nie dość, że zaczyna się jak jakiś
Foto: Mike G
kawałek Dio to ma znakomity refren. No i
"The Hand of Death" najbardziej złożony na
płycie, a zarazem bardzo epicki i klimatyczny.
Z pewnością otrzymałeś feedback od
fanów i krytyków, które z utworów są najczęściej
wymieniane jako te najlepsze? Czy
możesz zdradzić, które kawałki są twoimi faworytami?
Odniosę się do mojego komentarza na temat
wybierania tylko najlepszych kompozycji i
czasami pozostawiania innych utworów poza
albumem. Nie jest łatwo odrzucić coś, nad
czym ciężko się pracowało, ale to wymaga założenia
czapki producenta zamiast faceta z
zespołu i tekściarza. "Hand of Death" jest dla
mnie bardzo wyjątkowy i tak, to ostatni utwór
na albumie i nie bez powodu. Chciałem, aby ta
mroczna i powolna moc była ostatnim tomem
tego, co dostarczyliśmy na ten album. Jestem
również pod silnym wpływem Candlemass i
oczywiście Black Sabbath.
Night Legion gra w sposób oldschoolowy,
ale brzmienie macie współczesne i nie chodzi
mi groove metal czy nu metal, ale o taką
kwestię, że nagrywacie z wykorzystaniem
współczesnej technologii, dzięki czemu wasz
power metal brzmi potężnie. Mnie bardzo
pasuje takie brzmienie...
Doceniam twój komentarz. Trudno nam to
stwierdzić, ponieważ jesteśmy w tym jako tacy,
ale zdecydowanie odzwierciedlamy i szanujemy
duchy naszej metalowej przeszłości jako
takie. Ten album został zmiksowany i zmasterowany
przez Chrisa Themelco, który jest
wschodzącą gwiazdą metalowej produkcji.
Chcieliśmy, aby ten album brzmiał organicznie
i prawdziwie, z dużą ilością gitary basowej
(Glenn wykonał świetną robotę), a gdy
podkręcisz głośność, chciałem, abyś usłyszał
różne rzeczy w utworach, różne charaktery i
dźwięki. Moim zdaniem było to charakterystyczne
dla albumów Maiden i Priest z lat 80.
Uzyskać takie brzmienie nie jest dla was niczym
trudnym. Z tego co wiem, posiadasz
własne studio i już przy kilku produkcjach już
pracowałeś, dzięki czemu masz już spore doświadczenie,
ale chyba dziedzina nagrywania
muzyki to chyba tzw. niekończąca się historia?
Masz rację! To prawdziwa królicza nora, która
nigdy się nie kończy. Myślę, że najważniejszą
rzeczą nie jest patrzenie na technologię lub
wtyczki do nagrywania, ale faktyczne pisanie
utworów. Reszta zajmie się sama. Możemy
dać się wciągnąć w najnowsze techniki i innowacje,
ale jako autor wiem, że ważne jest, aby
skupić się również na doświadczeniu słuchacza.
Na poprzednim albumie udzielało się kilku
gości, tym razem jest tylko Mike LePond.
Mieliście pomysł na zaproszenie tylko jednego
gościa? Co w ogóle myślisz na temat
zapraszania znanych muzyków w czasie sesji
nagraniowych? Umiejętności muzyków Night
Legion są niesamowite i w zasadzie nie
widzę problemu, aby zagrali każdy pomysł,
który są w stanie wymyślić...
Dla mnie było luksusem mieć gościnnie na
debiucie moich idoli, Pete Lesperance jest z
niesamowitego kanadyjskiego zespołu AOR o
nazwie Harem Scarem i wszyscy znają Rossa
the Bossa z Manowar, a także z mojego zespołu
z USA Death Dealer. Ale ponieważ już
to zrobiliśmy, nie czuliśmy, że jest to potrzebne
również na nowym albumie. Mike Le-
Pond także gra na basie w Death Dealer i jest
moim bliskim przyjacielem, więc był zdecydowany,
aby nam pomóc i jaki niesamowity dał
występ! Myślę, że dobrze jest mieć znanych i
zaangażowanych muzyków, to podnosi poziom
albumu i sprawia, że pracujemy ciężej,
aby za nimi nadążyć!
Współpracujesz z Death Dealer. Ostatnio
impet promocji tego zespołu trochę wyhamował,
ale zdaje się, dzięki temu znalazłeś czas
na nagranie i wyprodukowanie nowego albumu
Night Legion...
Dokładnie! Minęło trochę czasu od ostatniego
albumu Death Dealer, ale dobra wiadomość
jest taka, że mamy już w pełni zmiksowany i
zmasterowany następny album. Jesteśmy w
trakcie rozmów z dwiema dużymi europejskimi
wytwórniami i mamy nadzieję, że uda nam
się wydać kilka nowych utworów. Opóźniliśmy
wydanie albumu, ponieważ wierzymy, że
jest to bardzo wyjątkowy album i musi zostać
wydany we właściwy sposób.
Współpracujesz również z Arkenstone i innymi
formacjami, jak znajdujesz czas na prowadzenie
tych wszystkich przedsięwzięć, a
w dodatku masz też czas na pracę w studio z
NIGHT LEGION
27
innymi artystami...
Tak, zawsze pracuję! Trzeba jakoś opłacić
rachunki, nie? Ale uwielbiam pisać muzykę i
to nigdy się dla mnie nie kończy, więc mam
blisko 100 utworów w folderze, do którego
wracam i który zawsze ewoluuje. Starannie
planuję swój czas i myślę, że kluczem jest zawsze
ciężka praca nad tym, co się kocha.
Współtworzyłeś Dungeon i Empires of Eden
są to formacje lekko zapomniane, czy jest
szansa, aby przypomnieć (wydać reedycje)
płyty tych zespołów?
Tak, byłem założycielem Empires of Eden,
ale żeby być uczciwym, dołączyłem do Dungeon
dopiero po jego rozpoczęciu działalności.
Empires of Eden był tak naprawdę solowym
albumem Stu Marshalla, na którym napisałem,
zagrałem i wyprodukowałem wszystko,
ale zatrudniłem wokalistów takich jak Udo
Dirkschneider, Rob Rock, Ralf Scheepers
itd. Szczerze mówiąc, nie ma żadnej wiadomości
z prośbą o ich reedycję, ale być może w
przyszłym roku wydam kolejny album Stu
Marshalla Empires of Eden!
Do promocji pierwszego albumu Night Legion
wykorzystałeś wspólną trasę z Death
Dealer. Czy tym razem Night Legion będzie
promowało nową muzykę, grając trasę?
Prowadzimy teraz rozmowy z promotorami,
ale pojawia się ta sama smutna historia o kosztach.
Pochodzimy z Australii... To mała fortuna,
ale nie tracimy nadziei.
Jak zmieniła się australijska scena power
metalu i klasycznego heavy metalu po pandemii?
Jak jest jej aktualny stan?
Jest bardzo mocna... Mamy tu kilka świetnych
zespołów jak na tak mały kraj. Scena thrash i
deathmetalowa jest największa, ale zespoły takie
jak Black Majesty, Vanishing Point i Silent
Knight wciąż są aktywne.
Mam wrażenie, że to, co dzieje się w Night
Legion jest mocno zależne od tego, jakie ma
plany Death Dealer. Czy jak znowu ruszy
ten amerykańska power metalowy potwór to
wszystko inne zostanie odsunięte na drugi
plan, czy masz konkretny harmonogram, aby
zająć się wszystkimi swoimi projektami i się
jego trzymasz?
Jesteś bardzo spostrzegawczy. Tak, naturalnie
staralibyśmy się połączyć te dwie trasy koncertowe
na całym świecie. W tej chwili, ponieważ
jesteśmy w trakcie rozmów z wytwórnią,
nie mam pewności co do harmonogramu, ale
jest to coś, co bardzo uważnie obserwujemy.
Oba zespoły będą miały moją uwagę... To moja
super moc.
Sześć lat czekania na płytę to długo, masz
pomysł, aby na kolejną płytę Night Legion
tak długo nie czekać?
Co nie?! Zgadzam się, że to zdecydowanie za
długo... Dobre wieści są takie, że mamy napisanych
sześć utworów na następcę "Fight or
Fall", Massacre Records byli dla nas bardzo
dobrzy i mamy nadzieję, że będziemy z nimi
dalej współpracować. Mam już plany na następny
album i czuję, że będzie mroczniejszy,
cięższy i nieco bardziej doomowy.
Michał Mazur
Tłumaczenie: Szymon Paczkowski
HMP: Na początek muszę zapytać, skąd w
ogóle pojawił się pomysł na taki projekt, jak
Chris Boltendahl's Steelhammer?
Chris Boltendahl: Band ten powstał w dość
zabawnych okolicznościach. Na samym początku
miałem pomysł, by przywrócić do życia
formację X-Wild. Razem z basistą tej formacji,
a obecnie grającym w Grave Digger - Jensem
Beckerem podjęliśmy pewne próby, by zrealizować
ten cel. Dobrą okazją ku temu był niewątpliwie
fakt, że wszystkie trzy płyty tej formacji
zostały wznowione przez Rock of Angels
Records. Sytuacja była wręcz wymarzona,
bo Jensa mam praktycznie cały czas pod
ręką. Sam Jens był natomiast do tego pomysłu
nastawiony dość sceptycznie. Niekoniecznie
miał ochotę przekonywać dawnych członków
X-Wild, by się w to przedsięwzięcie zaangażowali.
Powiedziałem mu, że nie widzę żadnego
problemu. Ja mogę śpiewać, Tobias Kersting
wyraził chęć grania na gitarze, Ty zagrasz na
basie, a perkusistę znajdziemy. Potrzebujemy
właściwie tylko jednego członka oryginalnego
składu (czy to w ogóle można nazwać reaktywacją?
- przyp. red). Ze strony Jensa ciągle
padały jednak różne mniej lub bardziej sensowne
wymówki. Gość ewidentnie nie miał
ochoty się w to bawić. Pomyślałem wtedy, że
ok. Nie będę nikogo do niczego zmuszał na
siłę. Tobias jednak, w przeciwieństwie do Jensa
już się na to trochę napalił, więc najlepszym
rozwiązaniem sytuacji będzie stworzenie nowego
projektu. Tak właśnie powstał Chris
Boltendahl's Steelhammer.
Przypuszczam zatem, że Tobias miał duży
Foto: Jens Howorka
wpływ na ostateczny kształt albumu.
Dokładnie. Całość materiału została napisana
w dużej mierze przeze mnie oraz właśnie Tobiasa.
Patrick Schneider (perkusja) i Lars
Klose (bas) też coś od siebie wnieśli. Współpraca
całego naszego teamu układała się wręcz
idealnie, co miało pozytywny wpływ na tempo
i postęp całego procesu.
Podobno pierwotnie chciałeś nagrać, coś co
przypominało by zaginiony album Grave
Digger sprzed lat.
Mniej więcej tak. Na samym początku naszym
założeniem było stworzenie czegoś, co brzmiałoby
jak wczesny Grave Digger. Ostatnio pod
tym szyldem wydajemy więcej epickich rzeczy,
więc stwierdziłem, że fajnie byłoby wrócić do
korzeni, a konkretnie pierwszych czterech
płyt. Gdy zaczęliśmy te numery pisać, zaczęło
iść to w nieco inną stronę, niż chcieliśmy.
Pierwszym napisanym numerem był "The
Hammer that Kills". On w sumie w nasze założenie
się wpasowywał. Jednak im dalej żeśmy
w to brnęli, tym bardziej mijaliśmy się z
pierwotnym celem. Koniec końców wyszedł
nam album, który jest zdecydowanie bliższy
współczesnemu power metalowi, niż true metalowi
sprzed trzech dekad.
Poza power metalem, doszukuję się także
sporo progresywnych momentów.
Dokładnie. Zespół ten składa się z czterech
muzyków, spośród których każdy ma trochę
inny gust muzyczny, a co za tym idzie, inne
rzeczy go inspirują. Próbowaliśmy te elementy
jakoś poskładać w sensowną całość i chyba
nam to wyszło.
Jak przystało na niemiecki power metalowy
band, nie stronicie od melodii. Moim faworytem
jest kawałek "Beyond the Black Soul".
Myślę, że ten numer nieco odstaje od reszty
albumu. Jest on też drugim singlem promującym
płytę. W mojej opinii, doskonale oddaje
on nasz styl. Jak wspomniałeś, jest bardzo melodyjny,
jednocześnie dość ciężki, zawiera
także naprawdę fajną solówkę. Przyznam ci
się, że to jeden z tych kawałków, które naprawdę
napełniają mnie dumą.
Nie stronisz też od mroku. Mam tu na myśli
początek "Gods of Steel".
28
NIGHT LEGION
Skoro już wspomniałeś o Grave Digger, to
tego lata trochę koncertujecie. Nie będzie Ci
to przeszkadzać w promocji Chris Boltendahl's
Steelhammer?
Skądże. Oba te projekty żyją swoim własnym
życiem i nie wchodzą sobie w drogę. Oczywiście
Grave Digger zawsze pozostanie moim
priorytetem.
Jezus w ramonesce
Chris nam tu ostatnio szaleje. W przerwie pracy nad kolejną produkcją
Grave Digger postanowił poszukać sobie odskoczni. Zaskakujący może być fakt,
że projekt pod nazwą Chris Boltendahl's Steelhammer miał pierwotnie być
zupełnie innym przedsięwzięciem. Czym konkretnie? Tego dowiecie się z wywiadu
poniżej.
Spisałem tytuły wszystkich numerów, jakie
planowałem zamieścić na albumie. Przedyskutowałem
temat z Tobim, opisałem mu swoją
wizję tego numeru i razem stwierdziliśmy, że
przyda się w tym miejscu trochę mrocznej i
niepokojącej atmosfery. Kiedy przedstawił mi
ten riff, byłem naprawdę zachwycony.
"Iron Christ" to dość ciekawa koncepcja.
Skąd pomysł na tak osobliwy tytuł?
W mojej wyobraźni pojawił się Jezus ubrany w
typowo metalowe ciuchy. Zobaczyłem go, jak
wisi na krzyżu odziany w ramoneskę itp. Myślę,
że gdyby żył dzisiaj, byłby prawdziwym
rockendrolowcem. Gość się zawzięcie modlił,
ale to, co wyczyniają metalowi wokaliści na
scenie, również w pewnym sensie jest modlitwą.
Popatrz na przykład na Roba Halforda,
popatrz… hmmm… na mnie (śmiech), popatrz
na któregokolwiek metalowego krzykacza.
To co wyprawiamy, to nic innego jak modlitwa.
Sam kawałek zaczyna się czymś, co przypomina
kościelny chór. "lalalala" (śmiech)
(Chris naśladuje chór kościelny - przyp. red.)
Przypuszczam, że nie chcesz być jednak postrzegany,
jako artysta zaangażowany politycznie.
Nie. Ten numer to tylko taki wyjątek potwierdzający
regułę.
Sięgnąłeś jednak po cover zespołu bardzo
kojarzonego z polityką, mianowicie Midnight
Oil. Nagrałeś cover ich nieśmiertelnego
"Beds are Burning"? Jesteś fanem tej
kapeli, czy tak jak większość, lubisz ten jeden
konkretny utwór?
Jestem naprawdę wielkim fanem Midnight
Oil. Kiedy byłem młodszy, zdarzało mi się
Zamierzasz ciągnąć Steelhammer w przyszłości,
czy to tylko tak jednopłytowa odskocznia?
Myślę, że nie poprzestaniemy na tym jednym
krążku. Mam nawet parę pomysłów, które
można zrealizować pod tym szyldem. Następnym
moim krokiem będzie jednak kolejna
produkcja Grave Digger. Niedługo bierzemy
się za pisanie, a w okolicach stycznia pewnie
wejdziemy do studia. Mogę teraz ja zadać Ci
pytanie?
Jasne!
Jaki jest ulubiony zespół Chrisa Boltendahla?
(pokazuje logo na koszulce - przyp.
red.)
Czyżby to był Van Halen.
Tak! Brawo!
Wizja Jezusa jako rockendrolowca to coś
dość oryginalnego.
O to właśnie chodzi! Czasami człowiekowi do
głowy przychodzą naprawdę szalone koncepcje.
Na tym między innymi polega bycie artystą.
W sumie masz rację. Wiesz, w końcu Jezus
nosił długie włosy.
Tak! W dżinsach i skórze byłoby mu naprawdę
do twarzy (śmiech). Wyglądałby niczym
prawdziwy oldschoolowy metalowiec!
Starałeś się zawrzeć jakieś przesłanie w
swoich tekstach?
Nie. Te teksty nie mają kompletnie żadnego
przesłania i doszukiwanie się go na siłę mija
się z jakimkolwiek celem. To są typowe heavy
metalowe historyjki opakowane w odpowiednią
oprawę muzyczną. Nie znajdziesz tu też
typowych konceptów, po które często sięgam
w Grave Digger. Tu jest tylko metal!
W tytule albumu "Reborn in Flames" chyba
jednak jakiś przekaz ukryłeś.
W sumie zaskoczę Cię chyba, ale ten tytuł ma
trochę polityczny kontekst. Czasem zdarza mi
się wieczorem oglądać telewizję. Codziennie
karmi się nas złymi wiadomościami. To wojna
na Ukrainie i różne inne konflikty zbrojne na
świecie, to śmiertelne wypadki, to skorumpowani
politycy i tak w kółko. Wierzę, jednak, że
ci wszyscy uciśnieni zwykli szarzy ludzie pewnego
dnia powstaną. Stąd się wziął pomysł
na ten tytuł.
Foto: Jens Howorka
chodzić na dyskotekę, a tam ten numer po
prostu królował. Do dziś jest to jeden z mioich
ulubionych kawałków, przy których można się
wytańczyć. Co ciekawe, tekst "Beds are Burning"
jest ciągle aktualny. Popatrz na wszystkie
te klimatyczne zmiany zachodzące na
świecie. To właśnie jeden z powodów, dla których
sięgnąłem po ten cover. Drugim jest to,
że jak już wspomniałem, naprawdę lubię tę
piosenkę.
"Reborn in Flames" ukazał się pod szyldem
wytwórni Rock Of Angels Records, tej
samej, która wydaje obecnie Grave Digger.
Rozważałeś w ogóle inną opcję?
Nie. Jestem w pełni zadowolony z całej naszej
kooperacji. Na pewno wydadzą też kolejny
longplay Grave Digger.
Który album najbardziej lubisz?
Wielokrotnie widziałem ich na żywo z Davidem
Lee Rothem. Było to aż osiem razy.
Ciężko mi wybrać najlepszy album. Lubię
wszystkie nagrane z Davidem.
Ja pewnie w tym momencie w Twoich oczach
wyjdę na heretyka, ale zdecydowanie preferuję
okres, gdy wokalistą tej kapeli był Sammy
Hagar. Jeśli chodzi o albumy nagrane z
Davidem, to wracam tylko czasem do debiutu
zatytułowanego po prostu Van Halen.
Nie widziałem ich nigdy na żywo w tym
składzie, dlatego pewnie mam do niego
mniejszy sentyment. Natomiast płyty nagrali
całkiem niezłe.
Bartek Kuczak
CHRIS BOLTENDAHL'S STEELHAMMER 29
HMP: W zeszłym tygodniu występowałaś
na Monsters Of Rock Cruise 2023. Wróciłaś
już do domu, czy utkwiłaś w mrocznej wieży?
Laura Guldemond: (śmiech) Świetnie bawiliśmy
się na Monsters Of Rock Cruise i
chcielibyśmy, aby impreza trwała jak najdłużej,
ale jesteśmy już z powrotem w Szwajcarii.
Szykujemy się na release show w piątek, w
miejscowości Pratteln.
W Waszej rozpisce widzę nie jeden, a trzy
specjalne koncerty promujące "The Dark
Nauczycielkę zamknąć w wieży, dewiantów
wypuścić na wolność
Wokalistka Laura Guldemond udzieliła
nam wywiadu w związku z premierą
najnowszej płyty Burning
Witches pt. "The Dark Tower". Niejedna
odpowiedź zdumiała mnie,
dlatego podczas transkrypcji postarałem
się zachować najbardziej osobliwe
momenty. Zachęcam do czytania
wszystkich otwartych na świat fanów
heavy metalu.
W jakim dokładnie składzie wychodzicie
teraz na scenę? Pytam, dlatego że jakiś czas
temu gitarzystka Larissa Ernst wzięła urlop
macierzyński.
Larissa jest w ciąży. Przyjdzie nas zobaczyć.
Możliwe, że dołączy na kilka numerów, ale to
się dopiero okaże.
Wspomaga Was na żywo Courtney Cox z
The Iron Maidens. Jak Wam się razem gra?
Fajnie. Courntey to dobra gitarzystka. Dajemy
czadu.
A zatem, ile numerów zagracie w piątek?
Sprawdzę: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć,
"och, tu znów moja zwykła twarz". Tym razem wyszło
super. Poza tym, fajnie nam się współpracowało
z profesjonalnymi aktorami w utworze
tytułowym. Wcielili się w rolę sługi Lady Elisabeth
Bathory, czyli pierwszej znanej w historii
seryjnej morderczyni. Trochę sobie na
nich pozwalała, aż w końcu ich pozabijała.
Umarli, po czym zamknięto ją w wieży
(śmiech).
Jaką rolę w tym utworze odgrywa wspomniane
na samym początku liryków wyciągnięcie
karty diabła?
Chodzi o dokonywanie wyborów. W tym
przypadku, nikt nawet nie podejrzewał, że w u
tworzonej przez siebie szkole dla wysoko sytuowanych
kobiet, Lady Elisabeth Bathory
będzie torturować zarudnione sługi, ponieważ
cieszyła się znakomitą opinią w środowisku.
Skutecznie przekonywała postronnych do
przyjęcia zmyślonych powodów śmierci.
Uchodziło jej to na sucho, ale tylko do momentu,
gdy wyznaczyła sobie za cel dzieci
swoich uczennic. W końcu zamknięto ją w
wieży.
Czyli nie wszystko złote, co się świeci. Czy
uważasz "The Dark Tower" za jeden z Waszych
najbardziej urozmaiconych albumów?
Nie, bo dawniej nagrywaliśmy bardziej urozmaicone
krążki, a ja już wcześniej zmieniałam
dynamikę podczas śpiewania. W tym przypadku
też mieliśmy różnorodne pomysły, ale to
ciężar brzmienia oraz mroczna atmosfera najbardziej
wyróżnia "The Dark Tower".
Tower": w Belgii, w Szwajcarii oraz w
Niemczech. Nie nalegałaś na swoją Holandię?
Belgia znajduje się bardzo blisko, niemiecki
Oberhausen też, więc nie widziałam konieczności
dodawania na siłę koncertu w Holandii.
Zainteresowani z łatwością mogą dojechać.
Niderlandy wydają się bardziej zorientowane
na symfoniczny metal niż na tradycyjny
heavy?
Wolałabym tak nie uogólniać. Uczestniczyłam
w koncertach heavy metalowych w Holandii i
myślę, że dalibyśmy tu radę. W zeszłym roku
graliśmy w Rotterdamie i nie mogliśmy narzekać
na frekwencję. Obecnie bardziej stawiamy
na festiwale.
Foto: Burning Witches
siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście,
dwanaście, trzynaście, czternaście, piętnaście!
Domyślam się, że niektóre są starsze, a niektóre
nowsze?
Tak.
Nakręciliście niesamowite wideoklipy do
najnowszej płyty "The Dark Tower". Czy
mogłabyś mi trochę więcej o nich opowiedzieć?
Dreamfilm Factory pomogło nam w realizacji
teledysków do utworu tytułowego oraz
"Unlease the Beast". Jestem szczególnie zadowolona
z ustawienia świateł. Jako dziewczyna
zawsze bardzo przejmuję się oświetleniem, bo
zależy mi, aby dobrze wyglądać, a z byle jakim
oglądałabym efekt końcowy z zażenowaniem:
Okej, jednak zauważyłem, że mamy tutaj
jedną optymistyczną i podnoszącą na duchu
balladę: "Tomorrow". Sporo na albumie również
rock'n'rolla, a z drugiej strony pojawia
się wręcz thrashowa młócka. Obok mroku z
płyty bije również odrobina światła. Bywa
przerażająco, ale bywa również przebojowo.
W "Tomorrow" życzę wszystkiego, co najlepsze
mojemu znajomemu, który nie czuje się we
własnym domu oraz w tym świecie na właściwym
miejscu. Odrzuca panujący system społeczny.
Myślę, że wielu ludzi może z tym opisem
się zidentyfikować. Radzę, żeby się nie
poddawać, bo jutro nastanie lepszy dzień.
Jednak to Romana jest główną kompozytorką?
Romana przynosi podstawowe struktury
utworów, rozbudowywane następnie przez
każdego muzyka Burning Witches. Ja piszę
liryki oraz większość linii melodycznych. Pozostali
jammują wspólnie w sali prób.
Ostateczny kształt naszej muzyki jest więc
efektem wspólnych starań. O ile wiem, Romana
i Larissa współpracowały zdalnie. Ja nie
mieszkam w Szwajcarii, więc zazwyczaj komunikuję
się z zespołem za pośrednictwem aplikacji
WhatsApp. Przedstawiam Romanie
własne pomysły i pytam ją o opinię. Komponuję
w zaciszu domowym, ale nagrywam już w
studiu. Wspaniale jest się spotkać z dziewczynami
i działać na żywo. Łatwo się dogadujemy
podczas sesji nagrań, dlatego że każda z nas
przychodzi przygotowana z już przemyślanymi
rozwiązaniami. Nie jestem pewna, na ile
komfortowe byłoby dla mnie pisanie utworu
od nowa w ich obecności, bez zatapiania się w
mój indywidualny stan skupienia.
"Tomorrow" znacznie różni się klimatem od
pozostałych utworów z nowej płyty. Czy
30
BURNING WITCHES
pracując nad "Tomorrow" podzielałaś nastrój
Romany?
"Tomorrow" to ballada z wyjątkowo pozytywną
atmosferą w refrenie, ale też ze znaczną dozą
melancholii. Napisałam ją o konkretnym facecie,
którego znam od dziecka. Niepokoją mnie
jego egzystencjalne rozterki, ponieważ kierowany
nimi wylądował na ulicy. Nie czuje się
dobrze otoczony czterema ścianami. Miewa
myśli samobójcze. Pewnej nocy wdał się w bójkę
i przysłał mi zdjęcia swojej pobitej twarzy.
Och, dotąd myślałem, że bezdomność jest
oznaką sabotażowania rynku pracy przez
kapitalistów. W Holandii tym ciężej przetrwać
na ulicy, że policja nie pozwala bezdomnym
zmróżyć oka. Policjanci wolą natarczywie
budzić śpiącego niż pozwolić mu nabrać
sił na walkę o byt kolejnego dnia.
Mój znajomy dostał możliwość przespania się
jednego dnia w schronisku, ale nie więcej. Holenderskim
bezdomnym odmawia się prawa do
snu, więc musiał znaleźć ukryte miejsce. Uważam
go za szczególną osobę, dlatego że nie
chodzi mu o brak kasy na wynajem pokoju,
lecz przede wszystkim o nieodpartą pokusę
ucieczki od czterech ścian. Analogicznie, wielu
ludzi nie zgadza się na zamknięcie w klatce
narzuconego systemu społecznego.
W kawałku "Tomorrow" używasz zwrotu
"you" oraz "your" aż dziesięć razy, zaś w
"Unleash The Beast" dokładnie pięć razy.
Czy w obu przypadkach zwracasz się do tej
samej osoby?
Te teksty są wyrazem swobodnego przepływu
rzeki myśli, nie zaś formą celowego zwracania
się do drugiej osoby liczby pojedynczej.
"Unleash The Beast" również opowiada o Elisabeth
Bathory. Dorastała w niezwykle dziwnej
społeczności. Jeśli ktoś popełnił zbrodnię
i został skazany, mógł trafić na zorganizowane
tortury. Wobec tego, znęcanie się nad innymi
nie wynikało wyłącznie z choroby umysłowej,
ale było elementem świadomej organizacji grupy
ludzi. Możliwe, że tortury były ulubionym
hobby Elisabeth Bathory. Niektóre spośród
krążących o niej historii są prawdziwe, inne
zmyślone. Podobno nie mogła ona przetrwać
bez torturowania kogoś dłużej niż dwa tygodnie,
miała więc setki ofiar. Inne źródła
wskazują jednak, że tych ofiar nie było aż tak
wiele - maksymalnie osiemdziesiąt. Nie zamierzam
jej bronić, bo nie była normalna, ale
doprowadziły ją do tego okoliczności, w jakich
dorastała. Dostrzegam w niej analogię do
osób, które czują się wypalone zawodowo i
uciekają od przytłaczającego kieratu w coś, co
nie do końca jest dla nich zdrowe lub co wcale
nie przynosi korzystnych skutków. Znów wyrażam
antysystemowy pogląd.
Natknąłem się wczoraj na raport, w którym
UNESCO ostrzega przed rosnącą liczbą
przypadków naruszania wolności artystycznej
na świecie. Coraz więcej artystów trafia
do więzienia, a niektórzy są zabijani z powodu
nader odważnych kreacji. Organizacja
naliczyła się aż 1200 naruszeń wolności artystycznej
w 2021 roku, od cenzury po osobisty
atak. Aż 39 artystów straciło życie a 119 trafiło
za kratki. Jak odniosłabyś się do tego
problemu?
Zastanawiające. Od stuleci artyści borykają się
z prześladowaniami. Toczą się konflikty o wolność
słowa oraz o wolność opinii. Zawsze sytuacja
wyglądała tragicznie. Oczywiście, publikowanie
takich raportów stwarza nadzieję na
ekspozycję problemu oraz na próbę mierzenia
się z nim. Zastanawiam się, czy wzrost ataków
nie wynika aby z mniejszej anonimowości w
dzisiejszych czasach. Być może obecnie łatwiej
rozchodzi się informacja, że ktoś zajmuje się
sztuką, ze względu na bezprecedensowe
rozpowszechnienie się dostępu do mediów
społecznościowych. Ja tam nie wiem, tak tylko
przypuszczam. Natomiast inna sprawa, że w
Szwajcarii cieszymy się wolnością, a przecież
bardzo długo walczyliśmy o zrównanie praw
kobiet i mężczyzn. W Holandii też jest pod
tym względem dobrze. Social media stosują
skandaliczną cenzurę, która jednak wyrządza
nieporównanie mniejszą szkodę od tej wskazanej
w przywołanym przez Ciebie raporcie.
Zdarzają się ponadto niepotrzebne kłótnie pomiędzy
użytkownikami Internetu na płaszczyźnie
wolności wypowiedzi.
Twoje liryki są często dramatyczne, przewijają
się w nich teatralne koncepty, ale sama
muzyka brzmi tradycyjnie heavy metalowo.
Czy tęsknisz za symfoniczno - powerowym
stylem Twojego poprzedniego zespołu, Shadowrise?
Nie tęsknię za Shadowrise, ale lubię zaśpiewać
czasami coś innego, nawet jazz.
Jak powinniśmy rozumieć fakt, że jesteś nie
tylko wokalistką, ale też wokalnym coachem?
Udzielam lekcji śpiewu. Jeśli ktoś potrzebuje
wsparcia w nauce, chętnie pomagam.
Czyli jesteś nauczycielką śpiewu. W jaki
sposób wykształciłaś własny styl?
Próbowałam śpiewać utwory, które mi się
podobały. Zaczęłam od metalu lat osiemdziesiątych.
W.A.S.P. oraz Within Temptation
były jednymi z moich pierwszych ulubionych
zespołów. Posiadałam kompilację z pojedynczymi
numerami m.in. Slayera i Pantery. W
tamtych czasach rockowe i metalowe teledyski
ukazywały się jeszcze na kanale MTV. W okolicy
mojego zamieszkania do dziś funkcjonuje
ten sam sklep z płytami, dzięki któremu odkryłam
mnóstwo rock'n'roll-owej i metalowej
muzyki. Nie stroniłam również od wygładzonego,
słodkiego gothic metalu. Niemniej jednak,
nie śpiewałam niczego spośród wymienionych,
bo gothic był zbyt słodki jak na mój
głos, zaś W.A.S.P. zbyt szorstki. Pierwszym
utworem, który wykonałam na poważnie, był
Europe "The Final Countdown" (1986). Nie
wyszło mi, ale próbowałam. W międzyczasie
zapragnęłam zostać gitarzystką, ale ostatecznie
nie zapisałam się na lekcje gitary, tylko
śpiewu. Następnie udzielałam się w dwóch
chórach i wykonywałam rozmaite kowery w
przypadkowych konfiguracjach personalnych.
Lubię słuchać, jak śpiewasz, ponieważ doskonale
łączysz grozę z chwytliwością.
Miło mi to usłyszeć.
A co myślisz o sekcji rytmicznej w Waszym
utworze "World on Fire", która do złudzenia
przypomina partię Judas Priest "Judas
Rising" (2005)?
Ja nie zauważyłam podobieństwa, dopóki inni
ludzie mi o nim nie powiedzieli. Może dlatego,
że linia melodyczna wokalu jest inna, a zapożyczenie
dotyczy rytmu instrumentów. Zazwyczaj
podczas słuchania muzyki w największym
stopniu koncentruję się na melodiach.
Czułam klimat Judas Priest, ale sama nie dostrzegłam,
że chodzi dokładnie o "Judas Rising".
W ogóle przyznam, że utknęłam przy
tym numerze i koleżanki z zespołu zaproponowały
mi pomysły na moją część.
Czy grasz w jakieś gry komputerowe?
Owszem, gram. Mam PlayStation.
Pytam dlatego, że akurat w Twojej miejscowości,
Zoetermeer, mieści się największe
na świecie interaktywne muzeum gier komputerowych
(National Videogame Museum).
Można tam pograć w setki gier z lat
osiemdziesiątych. Zaciekawiło mnie to. Próbowałaś?
Zainspirowało Cię coś szczególnego?
O proszę. Mieszkałam przez jakiś czas w
Zoetermeer, ale nigdy tam nie zajrzałam. Nie
znałam tego miejsca. Fajnie wiedzieć, że w
ogóle istnieje.
Opowiedziałaś mi już co nieco o swoich
inspiracjach z XX wieku, więc dopytam jeszcze,
która kapela, powstała już w nowym
Millenium, wywiera na Tobie największe
wrażenie? Co wybrałabyś, gdybyś miała
zaśpiewać przeróbkę utworu napisanego w
dwudziestym pierwszym wieku?
(Laura bardzo długo zastanawia się, robi bezcenne
miny, nuci i szuka tytułu jednego
utworu Rhapsody) Kojarzysz to? Rhapsody
"Emerald Sword" (1998). Lubię DragonForce,
zwłaszcza melodię "Through The Fire And
Flames" (2005). Podoba mi się utwór tytułowy
Judas Priest "Firepower" (2018).
A zatem, Burning Witches jest jedynym
wspaniałym zespołem powstałym w dwudziestym
pierwszym wieku.
Wow, usłyszeć coś takiego to wielka sprawa.
Jeśli tak myślisz, dziękuję.
Właśnie, że tak nie myślę. Uważam za to, że
wiele dobrego mija zarówno osoby słuchające
wyłącznie muzyki z zamierzchłej przeszłości,
jak i tych, którzy interesują się wyłącznie nowościami.
Gdy ktoś mówi mi, że lubi wyłącznie
kapele z poprzedniej epoki, odpowiadam:
a co powiesz np. na Burning Witches?
W naszej muzyce jest sporo old-schoolowych
elementów. Mam nadzieję, że fani heavy metalu
lat osiemdziesiątych oraz początku lat
dziewięćdziesiątych odnajdują na naszych płytach
ciekawą muzykę.
Przyszłość tradycyjnego heavy metalu należy
do Was.
Sam O'Black
BURNING WITCHES 31
O wartościach, których w codziennym biegu nie dostrzegamy
Zaledwie pięć numerów temu ukazał się na łamach Heavy Metal Pages
bardzo obszerny wywiad z gitarzystą Scream Maker, Michałem Wroną. Bardzo
zależało mi, żeby moja wymiana zdań z nim na temat nowego albumu "Land of
Fire" również wniosła do HMP coś nowego. Na szczęście okazało się, że Michał
nie lubi się powtarzać. Podzielił się z nami niezwykle dojrzałymi przemyśleniami
o kondycji współczesnego świata, a także z pasją wypowiedział się o ambitnych
wyzwaniach, jakie intensywnie podejmuje jego zespół.
odpowiedzi na pytania dotyczące m.in. gitarowej
charakterystyki muzyki Scream
Maker. W jaki sposób Twoje podejście do
gry na gitarze różni się na "Land of Fire" w
porównaniu do "BloodKing" (2022)? Czy
wyznaczyłeś sobie inne założenia? Jak bardzo
zależało Ci, żeby zrobić coś nowego, a
jak bardzo na zachowaniu wypracowanej
stylistyki ku zadowoleniu fanów?
Ten album jak żaden poprzedni, miał konkretne
założenia od samego początku i konsekwentnie
starałem się pilnować ich realizacji.
Płyta miała być krótsza niż poprzednik,
numery bardziej melodyjne i bardziej zwarte
tylko dlatego, że ktoś tego oczekuje. Takie
postawienie sprawy jest uczciwe, i myślę, że
wiarygodne. Być może gdybyśmy żyli wyłącznie
z muzyki, to kalkulowałbym jaki układ
nut sprzeda się najbardziej i bym np. ajronował
bądź helloweenował bez umiaru. Na
szczęście nie muszę się nad tym zastanawiać.
Co dobrego mógłbyś powiedzieć o Waszym
nowym gitarzyście Bartoszu Ziółkowskim?
Gra już z nami ze dwa lata, to zdolny i bardzo
charakterny chłopak, fajnie wypada na
koncertach, które, jak mi się wydaje, uwielbia.
Ma też swój własny zespół, w którym gra
bardziej nowoczesny metal w tzw. dropie.
Poza tym uczy grać na gitarze i na próbach
regularnie podgrywa nam wszystkie "riffy",
które są obecnie na czasie, i które musi umieć
pod kątem uczniów. Mimo że pije zazwyczaj
piwo 0%, to czasem coś mu się tu pomyli i
wtedy mamy w busie prawdziwego wodzireja
(śmiech). My wszyscy, tak na co dzień, nie
mamy w zespole jakichś bardzo towarzyskich
relacji, w zasadzie tylko pierwszy skład
Scream Maker dużo razem imprezował, no,
ale wtedy przez ścianę z salą prób mieliśmy
hurtownię piwa. To były lata temu. Mamy
swoje kobiety, rodziny, czasem już dzieci,
obowiązki zawodowe, różne kręgi znajomych,
inne zainteresowania itd. W sumie to
najczęściej z wokalistą chodzimy na piwo.
Reasumując, Bartosz z zadań, które u nas
ma, wywiązuje się w sposób optymalny. Na
żywo naprawdę dobrze mi się z nim gra. Muszę
też wspomnieć o pozytywnym, choć może
i zabawnym, wpływie Bartka na zespół:
bardzo dużo ćwiczy na siłowni, regularnie
potem ściąga tiszerty na koncertach i my,
żeby nie wyglądać przy nim jak jakieś spasione
knury i pasibrzuchy, też ambitnie wzięliśmy
się za siebie, zwłaszcza Sebastian, który
łapę ma już prawie jak goście z Manowar
(śmiech).
HMP: Cześć Michale. Super, że znów możemy
przeprowadzić z Tobą wywiad na temat
nowej płyty Scream Maker. Jak się
miewacie? Wszyscy w zespole w najlepszej
formie mentalnej i fizycznej? Czy lato 2023
to dla Was okres pełen nowych i ciekawych
wrażeń?
Michał Wrona: Cześć, u nas wszystko ok.
Pierwszy raz wydajemy płytę w wakacje, ale
to wcale nie znaczy, że nastroje są wakacyjne.
Jesteśmy teraz skoncentrowani na medialnej
promocji "Land Of Fire", która potrwa
kilka następnych tygodni. Trochę też
gramy na żywo, ale być może w sierpniu złapiemy
kilka dni urlopu, bo koncertowo jesień
i zima dla zespołu zapowiadają się pracowicie.
W jakich okolicznościach przylgnął do Ciebie
pseudonim Ajronmajk?
Nie trzeba tu Sherlocka. Od dziecka uwielbiałem
Iron Maiden. Musiałbyś zobaczyć
mój pokój z podstawówki i szkoły średniej,
żeby to w pełni zrozumieć. Kumple z klasy
tak do mnie mówili; potem, gdy założyliśmy
Scream Maker, koledzy z zespołu też spontanicznie
zaczęli tak do mnie mówić. Nasz
pierwszy pałker Marek czasem tytułował
mnie wręcz "Alkomajkiem". Stare, dobre
czasy.
W poprzednim wywiadzie (HMP 82, str.
36, przyp.red.) udzieliłeś wyczerpujących
Foto: Scream Maker
tj. pozbawione niepotrzebnej "waty", refreny
naprawdę nośne, gitary, zwłaszcza te tzw.
melodyjkowe, mocniej niż zazwyczaj wyeksponowane.
"Land of Fire" to bardzo gitarowy
i komercyjny, ale w dobrym znaczeniu
tego słowa, album. Nie robimy tu rewolucji.
Sam nazwałbym to ewolucją, bo kompozycje,
zwłaszcza ich aranżacje, są ciekawsze,
bardziej treściwe i takie… "przyjemne" - to
ostatnie słowo chyba najlepiej oddaje ten album.
Płyta jest inna niż jej poprzedniczka, a
słuchacze ocenią, czy się podoba. Co do ostatniego
pytania, nigdy nie patrzymy na oczekiwania
fanów i staramy się robić coś, co w
stu pięćdziesięciu procentach zadowoli nas.
Potem to się może podobać innym albo nie.
Też nie zamierzamy stać w miejscu i nagrywać
kolejne wariacje "Liberty" (2013), "Black
Fever" (2016) czy "Mirror Mirror" (2022)
W jaki sposób, słuchając "Land of Fire", można
odgadnąć, kiedy słyszymy Cię, a kiedy
Bartosza?
Wiesz, muzykę do zespołu przynoszę ja i
realnie wszystkie nasze płyty zawierają numery
"made by Wrona & Stodolak". To nie
żaden wymuszony monopol, tak po prostu
jest, i to mimo regularnych zachęt do komponowania
dla kolegów na początku prac
nad każdą kolejną płytą. Bartek, póki co,
sam uważa, że jego numery nie pasują do klasycznego
metalu i stylu Scream Maker i
przyjmuję to do wiadomości. Jak masz już
muzycznie własny numer, to naturalnie
chcesz go też sam nagrać, chcesz mieć nad
nim stuprocentową kontrolę, bo wiesz, jak
on ma zabrzmieć, słowem: chcesz, żeby to,
co ci siedzi w głowie, w tym przypadku gitarowo,
później było na płycie i to z najmniejszymi
detalami. Dlatego od pierwszej długogrającej
płyty sam nagrywam wszystkie ślady
gitar. Tu też, z uwagi na to, że tym razem rejestrowałem
całość gitar w domu na tzw. suchych
impulsach, które później reampowaliśmy
w studio, to po ludzku tak jest zwyczajnie
wygodniej, bo np. na tej płycie jest gigantyczna
wręcz ilość gitar i masa było przy tym
dłubaniny: nagrywanie, kasowanie, analizowanie,
sprawdzanie, znowu nagrywanie, poprawianie
itd. Niektóre nowe numery mają
aż po kilkadziesiąt śladów gitar, różnych
32
SCREAM MAKER
nakładek, harmonii i detali, dosłownie cała
pajęczyna, którą na kilkunastu kartkach A4
miałem dokładnie rozpisaną jak jakiś szalony
naukowiec, co i jak i gdzie, i po prostu przez
to, że sam to robiłem, uniknęliśmy organizacyjnego
chaosu i sprawnie to poszło. Dodatkowo,
w przypadku gitar rytmicznych w muzyce
metalowej, uważam podobnie jak np.
James Hetfield, że jeśli jedna "łapa" je nagrywa,
to lepiej to potem brzmi w miksie całości.
To serio nie wynika z żadnego ego, ale z tego,
że komponując dany numer, aranżując tam
gitary i często dosyć złożone harmonie to "w
środku" słyszę dokładnie, co to ma być, jak to
osiągnąć, jak to ma brzmieć docelowo na płycie,
jaką techniką ma być zagrane itp. itd.
Trochę jakbyś sterował jachtem, a bardziej
nawet gotował zupę. Kolektywne działanie
czy nawet przyprawianie razem tej zupy po
prostu nie działa.
Zaciekawiła mnie również postać gitarzystki
Ady Kaczanowskiej. Często bywa tak,
że obecność płci przeciwnej w naszym
życiu, choćby chwilowa, pozwala nam spojrzeć
na rozmaite sprawy z innej perspektywy.
Czy istnieje choćby jedna konkretna
rzecz, której nauczyliście się od Ady? Czy
jej zaangażowanie wpłynęło w jakikolwiek
sposób na zawartość "BloodKing" lub "Land
of Fire"?
Obecność płci pięknej w naszym życiu często
wręcz wywala je do góry nogami, ale tu kompletnie
abstrahuję od pytania. Ada nie miała
wkładu w te płyty, bo materiał na "Blood
Kinga" powstał na długo przed jej dołączeniem
a prace nad "Land of Fire" ruszyły pół
roku po jej odejściu. Wspominam jej dwa
lata w zespole bardzo sympatycznie, choć
przez pandemię nie pograliśmy aż tyle na
żywo. Szczerze uważam, że opanowanie materiału
Scream Maker na gitarze nie jest
proste, a ona umiała go zagrać, zawsze też
była bardzo uśmiechnięta, wprowadzała dobrą
energię i wydaje mi się, że byliśmy przy
niej po ludzku łagodniejsi, co miało dużo
plusów. Bardzo lubiła grać na żywo. Czego
nas nauczyła? Ogłady i opanowania w relacjach
zespołowych np. na próbach - przy kulturalnej,
miłej dziewczynie jednak ciężko
rozmawiać "po męsku" z kolegami a w przeszłości
bywało różnie. Po jej odejściu nie
Foto: Scream Maker
mam już z nią kontaktu, ale
w międzyczasie sam też wyprowadziłem
się na dobre z
Warszawy. Fajnie byłoby
gdyby kiedyś gościnnie zagrała
z nami jakiś numer,
chętnie powspominałbym z
nią przy piwku stare czasy.
Pozdrawiam ją jeśli to czyta i
życzę wszystkiego najlepszego,
i prywatnie i zawodowo.
Siedem lat temu, w utworze
rozpoczynającym album
"Back Against the World"
(2016), pytaliście: "Can you
see the fire?" Teraz zaś
wskazujecie: oto "Land of
Fire". Co konkretnie płonie
w tytule Waszej nowej płyty
i jak to się ma do mediów
sprzedających ujednolicone
poglądy, przed którymi Sebastian
Stodolak ostrzega
od co najmniej siedmiu lat?
Pytam o relację pomiędzy
tytułem Waszej nowej płyty
a znaczeniem liryków kawałka
"Can You See The
Fire?" w odnowionym przez
upływ czasu kontekście.
Teksty w Scream Maker to
od samego początku działka
Sebastiana. Wyraża w nich Foto: Scream Maker
w stu procentach siebie, więc
myślę, że warto zapytać, co on miał w głowie,
choć podejrzewam, że odpowie, żeby każdy
sam sobie je zinterpretował. Moja interpretacja
jest taka: płonie cały świat. Obecnie dosłownie,
bo mamy skok temperaturowy i
masę pożarów, ale też metaforycznie płonie
od lat, bo jeśli popatrzysz na te wszystkie
kryzysy, wojny, konflikty w skali makro i
mikro, czy coraz bardziej powszechne,
przepraszam za słowo, ale schamienie i znieczulicę
zwyczajnych ludzi, to ciężko nie odnieść
wrażenia, że jako ludzkość zmierzamy
konsekwentnie ku zagładzie. Sam nie jestem
tu optymistą. Ludzie w swojej masie, i tu
media nie są bez winy, stają się niestety coraz
głupsi, coraz bardziej okrutni, egoistyczni i
podatni na manipulację. Poziom edukacji,
mimo wzrostu dobrobytu i dostępu do technologii,
jest paradoksalnie coraz niższy. Mamy
wszechobecny relatywizm moralny, a
bezwstydna głupota czy ignorancja, które w
czasach mojego dzieciństwa siedziały wstydliwie
w szafie, dziś brawurowo galopują i
tych zakłopotanych, zdezorientowanych,
normalnych ludzi próbują wręcz rozstawiać
po kątach. Konsekwentnie porzucane są fundamenty
naszej cywilizacji, takie jak etyka,
religia, rodzina itd. - a ten tzw. nowy wspaniały
świat nie ofiaruje tu w zamian nic poza
hedonizmem, samozadowoleniem, problemami
ze zdrowiem psychicznym, pobłażaniem
dla głupców i bezwstydników - chyba nawet
już na debiucie mamy o tym numer.
Na końcu utworu tytułowego zastosowaliście
ciekawy zabieg, bo przy pomocy tylko
jednego dźwięku, który sam w sobie jest
niewyszukany, udało Wam się wnieść nowy
wymiar do całej kompozycji. Wyjaśnij, proszę,
jaką rolę odgrywa ostatni dźwięk
utworu tytułowego w zrozumieniu jego
przesłania.
Przynosząc tę kompozycję, zasugerowałem
Sebastianowi frazę refrenu gdzie "serce w
środku płonie" i to płonie dosłownie, bo inspiracją
do powstania tego numeru było tragiczne
wydarzenie. Byłem świadkiem jak
starsza kobieta, denerwująca się w dodatku
nie jej własnymi problemami, nagle dostaje
zawału serca i niestety mimo szybkiej reanimacji
lekarzy umiera. Naprawdę wstrząśnięty
wróciłem do domu i tak z miejsca powstała
praktycznie cała muzyka. Bardzo rzadko
tak mam, bo zazwyczaj każdy numer, zanim
pokażę kolegom, tworzę dość długo, czasem i
miesiącami - po sto razy coś tam w nim dłubię,
zmieniam struktury i różne detale. Potem
zresztą i tak wykłócamy się niemiłosier-
SCREAM MAKER 33
nie, głównie z wokalistą, aż w końcu wszystko
zabrzmi, jak powinno. Całe to muzykowanie
dla mnie jest trochę jak układanie
kostki Rubika: wierzę, że w każdym utworze
istnieje tylko jedno najlepsze ustawienie
klocków, czy to w strukturze kompozycji, czy
w tzw. sinusoidzie melodii refrenu, czy jakiejś
niepozornej harmonii, czy zagrywce.
Kompozytor musi je odkryć, żeby numer był
finalnie dobry, a nie prawie dobry. I szczerze
uwielbiam do tego punktu dochodzić, często
po całej masie błędów, nieprzespanych nocach
przy zielonej herbacie, masie symulacji
innych alternatywnych rozwiązań, które musisz
sprawdzić, musisz nagrać, potem jednak
dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich skasować,
żeby się dowiedzieć lub upewnić, że
wygra to najlepsze coś. Dla mnie ten proces
"tworzenia" czy malowania dźwiękiem autentycznych
emocji to najwspanialsza rzecz w
całym byciu w zespole i jedna z najfajniejszych
rzeczy w życiu. Tu konieczny jest też
czas, żeby dany numer złapał oddech i realnie
pokazał albo swój potencjał, albo swoje
dziadostwo. Bo zazwyczaj najpierw dosłownie
faszerujesz dany numer wszystkim na zasadzie
"popatrzcie ile umiem, i jak super
umiem i ile tu zmieszczę wszystkiego". Sam
się w tym niebezpiecznie wręcz nakręcam, a
potem redukuję tę całą przearanżowaną, przerażającą
kakofonię aż w końcu, i to nie zawsze,
wyłania się z tego muzyka. Dlatego na
każdy album robimy średnio po trzydzieści
kompletnie nowych numerów i od pewnego
momentu już tylko to wszystko redukujemy.
Najpierw wypadają te mniej pasujące klimatem,
potem w tych, co zostaną, eliminujemy
nadmiar dźwięków, czy jakichś zbędnych
rozwiązań bądź tzw. muzycznej waty, aż to
finalnie staje się smaczne, spójne i treściwe.
Wracając do tytułowego kawałka z tej nowej
płyty, bo trochę odjechałem: ten numer był
gotowy w godzinę. Później zmieniliśmy w
nim tylko parę detali pod kątem lepszej ekspozycji
wokali. Od początku wiedziałem też,
że musi on muzycznie obrazować pogarszający
się nagle stan zdrowia, prowadzący w finale
do zawału serca, i że aranżacyjnie musi
skończyć się tym zwiastującym śmierć, urwanym
sygnałem z EKG, który dodaliśmy już w
postprodukcji. Klimat tego numeru muzycznie
przypomina mi trochę dokonania niedocenianej
grupy Metal Church, a riff, który
go otwiera, to dosłownie pierwszy riff, jaki
ułożyłem w życiu. Miałem wtedy szesnaście
lat, co swoją drogą pokazuje, jak długo potrafią
fermentować pomysły.
Tytuły dwóch pierwszych utworów z Waszej
nowej płyty: "Perpetual Burning" oraz
opatrzony teledyskiem "Can't Stop the
Rain" stoją wobec siebie w opozycji. Aż
chciałoby się zapytać: to jaką w końcu
pogodę życzylibyście sobie, aby dominowała
za oknem?
Sam wiesz, że to zależy. Na plaży musi być
słońce, ale już jak żeglujesz to, żeby to było
"True" to musi być wiatr i chmury, a nawet
deszcz. Mieszkam w pobliżu lasu i bardzo
lubię i srogie zimy i ten mroczny okres jesieni
gdy mogę z żoną oglądać np. "Twin Peaks"
Foto: Scream Maker
przy czymś rozgrzewającym. Także generalnie
nie ma ze mną problemów - może tylko
roztopy po zimie są męczące. A poważniej,
nie ma tu opozycji: "Perpetual..." zaczyna całą
tę płytę, mamy ogień i to duży i dlatego
jako drugi numer na albumie jest zapobiegawczo
ten z deszczem tak, że logicznie to się
klei i, jak mówił As w "Hydrozagadce", jest
zgodne z przepisami BHP. A jeszcze bardziej
poważnie to życzyłbym sobie, choć wiem, że
to niezbyt heavy metalowe - tego rodzaju pogody,
że życzliwi, pełni empatii, ludzie doceniają
się nawzajem, autentycznie kochają,
szanują i wspierają. Brzmi naiwnie i wkurzająco,
zwłaszcza dla młodych, znerwicowanych
ludzi, ale to powinna być istota człowieczeństwa,
bo świat, w którym jesteś zamknięty
w złych emocjach, np. czekasz na
czyjś błąd czy nieszczęście albo wręcz komuś
szkodzisz to dehumanizacja tej planety i deprecjacja
ciebie jako jakiegoś smutnego, zakompleksionego
stworka. Nas naprawdę jako
ludzkość stać na więcej. Udało mi się poznać
mojego idola Dave'a Mustaine'a, on jest
właśnie teraz takim pogodnym, poukładanym
gościem, choć też trochę mu zajęło dojście
do tego punktu. Dobra energia, wielkoduszność,
spokój ducha, pozytywne nastawienie,
szacunek dla swojego czasu tu na ziemi.
Niektórym pomaga religia, innym trudne
doświadczenia życiowe bądź zmiana toksycznego
środowiska. Każdy musi tu znaleźć
swoją drogę sam.
Wydaje mi się jednak, że ciekawsza dychotomia
występuje pomiędzy przesłaniem
pary utworów: "A Nail in the Head" oraz
"Way to the Moon". Jakie nadzieje wiążecie
z przyszłością naszego świata?
Sam nie wiążę zbyt dużych. Jeśli dochodzi do
takich sytuacji, że mocarstwa atomowe w
ostatnich stu latach regularnie grożą bronią
jądrową, a wręcz już jej użyły i to na finiszu
dwóch najbardziej okropnych wojen światowych
w historii tej planety, to znaczy, że
niewiele się uczymy jako ludzkość i w perspektywie,
nie wiem, czy za sto, czy dwieście
lat, możemy skończyć jak dinozaury, tyle że
wbrew nim, na własne życzenie. Oby nie.
"Nail" to prawdziwy przecinak, bardzo dynamiczna
rzecz, w której interesująca jest
zwłaszcza końcówka, gdzie wprowadziliśmy
wariację podstawy wokalnej "normalnego"
refrenu. Na etapie aranżacji tego numeru
sam musiałem stoczyć prawdziwą wojnę, żeby
tu perkusja zwrotek była dokładnie tak
ostra, bo koledzy chcieli trochę zredukować
werbel i stopę, co być może byłoby bardziej
eleganckie i przyjemne. Pewno mieli rację co
do zasady, ale ten konkretny numer straciłby
całą moc i to szczególne "coś", bo, jak sam
możesz zauważyć, jest tu bardzo duża arytmia
dynamiki całości, przy czym dokładnie
taki był pomysł na ten numer. Kawałek
"Way to the Moon" bardzo lubię, bo paradoksalnie
daje on trochę nadziei, no ale naturalnie
pod warunkiem, że trzeba stąd uciekać i
to daleko. W nim wprowadziliśmy w środku,
po ostrzejszej metalowej części, eteryczny,
spokojny fragment: wyobraź sobie, że nagle
wychodzisz w skafandrze z rakiety w nieskończony
kosmos, a widok dosłownie zapiera
ci dech; doznajesz wówczas chwili takiej,
nie wiem, zadumy czy spokoju ducha;
zaczynasz łapać pewne rzeczy, których w codziennym
biegu, w dynamicznym życiu, nie
masz szansy dostrzec. Tak przynajmniej
chciałem to oddać dźwiękami. Pierwotnie
"Way to the Moon" był tytułem nowej płyty,
nawet w tym kierunku szły pierwsze projekty
okładki, ale uznaliśmy, że tytuł "Land of
Fire" jest bardziej heavy. Eksploracja kosmosu
to fascynująca rzecz, ludzie potrafią mieć
gigantyczny i twórczy potencjał i żal, że
głównie przez przysłowiowych polityków i
bankierów często cała para idzie w gwizdek.
Kontrastu nie zastosowaliście w samym tytule
płyty - wybraliście jednak ogień, a nie
deszcz lub cokolwiek innego. Osobiście ma
to dla mnie szalenie istotne znaczenie, ponieważ
od 2016 roku mieszkam na Islandii, o
której mówi się "Land of Fire and Ice". Prawie
nie zdarza się, żeby na Islandii zagrał
zagraniczny zespół heavy metalowy, mimo
że wiele zespołów chciałoby. Ostatnio zespół
Unto Others z Portland w stanie Oregon
wystąpił w Reykjaviku, ale w tym celu
musiał przeznaczyć sporo czasu, żeby wygooglować
odpowiednie miejsce, czyli klub
muzyczny Gaukurinn. Czy miałbyś ochotę
zatrzymać się kiedyś w drodze pomiędzy
34
SCREAM MAKER
Foto: Scream Maker
Europą i Ameryką Północną i zagrać koncert
dla islandzkiej społeczności metalowej,
np. wraz z lokalnymi kapelami Power
Paladin lub Dimma?
Tak w ogóle, "Fire and Ice" (1992) to niezła
płyta Yngwiego Malmsteena, nagrana, co
nie każdy może wie, w całości analogowo.
Szczerze ją polecam, jeśli ktoś nie zna. To
byłby przywilej zagrać w Islandii. Gdybyśmy
dostali propozycję, bez problemu byśmy tam
polecieli nawet i na małą trasę. Nigdy tam
nie byłem, ale jestem zachwycony tym, co
mogłem obejrzeć w programach przyrodniczych.
Taka ciekawostka przy okazji: przez
długie lata moja fotka tła w profilu na Facebooku
przedstawiała nieprawdopodobne
zdjęcie erupcji wulkanu właśnie z Islandii.
Wykonał je, o ile pamiętam, Albert Jacobsson.
Można je pewnie odnaleźć w internecie.
Jeśli on nie obrabiał go komputerowo i po
prostu udokumentował co zobaczył, to naprawdę
nie mam pytań.
Na globusie z okładki "Land of Fire" nie widzę
Chin. Jak doszło do tego, że działalność
koncertowa Scream Maker kojarzy się niektórym
fanom z objeżdżaniem Chin wzdłuż i
wszerz?
Chiny za mgłą na okładce, to fakt - ten obraz
malowała moja żona i zapytam o ten detal.
W tym roku mieliśmy propozycję kolejnej
trasy, ale po tej całej pandemii postanowiliśmy
jeszcze poczekać. Faktycznie możemy
kojarzyć się w Polsce z tym krajem, bo graliśmy
tam już sześć tras konsekwentnie przez
sześć lat, w kilkudziesięciu w sumie miastach.
Sam mam bardzo dobre wspomnienia. Fajnie
byłoby tam wrócić, choć podejrzewam, że
ostatnie zmiany społeczne bardzo zmieniły
Chiny. Być może trasa zimą albo wczesną
wiosną to byłby rozsądny pomysł, bo wczoraj
np. w Pekinie, jak gdzieś czytałem, padł kolejny
szalony rekord temperatury. Wyobraź
sobie teraz ile, przy tej morderczej wilgotności
powietrza, trzeba tam wypić dziennie tego
ich słabego piwa, żeby się nie odwodnić i
przeżyć.
Podobno Sebastian uczył się kiedyś języka
chińskiego, a może nadal się uczy. Czy Ty,
Michale, również próbowałeś zmierzyć się
z językiem chińskim? Gdybyś mógł wybrać
tylko jeden utwór Scream Maker do opracowania
jego chińskojęzycznej wersji, który
by to był i dlaczego akurat on?
Uczył się i chyba odpuścił, ale to piekielnie
trudny język. Ja w Chinach, poza grzecznościowymi
zwrotami, opanowałem podstawy
niezbędne do udanej trasy koncertowej tj.
"piwo", "wino", "whisky", "głośniej gitara" itd.
(śmiech). Co do kawałka po chińsku to myślę,
że numer "Scream Maker" (2022) mógłby
ciekawie, choć pewno zabawnie, wypaść. Na
którejś trasie w Chinach Sebastian śpiewał
"Far Away" (2016) po chińsku. Nasz tour
manager dokonał tłumaczenia. Chyba nawet
można zobaczyć takie wykonanie z jakiegoś
festiwalu w Internecie. Generalnie nie jestem
wielkim fanem śpiewania heavy metalu nie
po angielsku, choć nie wiem, może to jakieś
moje głupie uprzedzenie. Roman Kostrzewski
był bardzo wiarygodny po polsku w Kacie,
Grzesiek Kupczyk w Turbo i ja w ciemno
ich kupowałem, słuchałem np. płyty "Bastard"
(1992) i serio te teksty wchodziły jak
w masło. To generalnie bardziej chyba kwestia
jakości tekstu i talentu tekściarza niż samego
języka. My mamy tylko jeden numer
po polsku, w dodatku o poważnej rzeczy, tj.
utwór "Cisza" (2013), z którym wiąże się jednak
dosyć zaskakująca i zabawna historia,
którą zdradził mi niedawno Kazon, gdy graliśmy
z Nocnym Kochankiem i Turbo w
Chorzowie, ale nie chcę o tym mówić, bo publicznie
to może jednak zostać źle odebrane
(śmiech). Tak przy okazji, skoro już o tych
tekstach: zauważyłem, że niektórzy ludzie
mają spore problemy z interpretacją czegoś
SCREAM MAKER 35
takiego jak, jakby nie było, proste rockowe
teksty. Tekst trzeciego singla z "Land of
Fire", czyli "Everybody Needs Illussion", to
przecież jasny komunikat, że żyjemy sobie tu
wygodnie, nowocześnie, w iluzorycznym super
świecie pozbawionym przesądów, zabobonów
czy religii, gdzie świeci nam słonko i
jest nam super fajnie i wszystko wiemy najlepiej,
ale realnie jest to bardzo kruche życie
i "jak trwoga to do Boga", którego wtedy, gdy
robi się u nas naprawdę źle, to szybko odnajdzie
nawet i zaprzysięgły sceptyk, ateista czy
agnostyk. Zresztą tekst został napisany przez
osobę wierzącą i w dodatku do numeru powstał
klip, żeby to zobrazować. Natomiast obserwuję
ze sporym zdziwieniem, że dla niektórych
znajomych to jest "postępowy" tekst o
odrzuceniu religii, wiary czy czymś takim, co
jest przecież kompletną bzdurą. Sam w dodatku
też jestem osobą wierzącą i religia to
fundament mojego życia. To przypomina
historię sprzed lat, gdy nakręciliśmy "Wanna
Be a Star" (2013) i sporo ludzi podobno potraktowało
tekst dosłownie, nie dostrzegając,
że to cyniczna satyra na rolę i zakłamaną
pozę "wielkiej gwiazdy".
Czy do realizacji płyty "Land of Fire" zaprosiliście
gości z zewnątrz zespołu? Pytam,
bo odniosłem wrażenie, że początek
"Zombies" został zaśpiewany nietypowym
dla Was głosem.
To śpiewa Sebastian. Bardzo fajnie wyszło.
Myślę, że się ucieszy, jak mu powiem o tym
pytaniu, bo to pokazuje jego potencjalne możliwości
do kreowania zaskakujących wokali,
ich ciekawych barw i rejestrów. Na płycie nie
ma gości, zarówno jeśli chodzi o instrumentalistów,
jak i innych wokalistów. "Zombies"
to mój chyba ulubiony numer z "Land of
Fire", bo świadczy o naszym rozwoju. To
utwór w średnim tempie, w dodatku z tym
intrem, przez co może jest mniej radiowy, ale
i tak byłem bardzo zaskoczony, gdy wytwórnia
pominęła go w swoich sugestiach na pierwsze
trzy klipy promujące tę płytę.
Jak duże wsparcie i w których aspektach
funkcjonowania Scream Maker otrzymujecie
ze strony Frontiers Records? Jakie plany
wiążecie razem na przyszłość?
Współpraca z Frontiers Records to dla nas
wspaniała sprawa. To bardzo duża firma, pełna
zawodowców i ja pokornie ufam, że wiedzą,
co robią, bo sam nie znam się kompletnie
na sprzedawaniu czy promowaniu mojej
muzyki, nie słucham też radia, nie śledzę żadnych
serwisów, statystyk, trendów i kompletnie
nie trafiam, co masowo się może
spodobać a co nie. Na płycie "Back Against
the World" mieliśmy np. taki numer "Far
Away", dla mnie to był wtedy mega hit, murowany
przebój skrojony wręcz pod listy
przebojów i masowego fana hard'n'heavy w
całej galaktyce, a ledwo kto go zna. Nawet
Antyradio wtedy wybrało z tej płyty inny kawałek
do puszczania, co też było dla mnie
szokiem. Reasumując, zdaję się na zawodowców.
Frontiers mają odrębne działy na osobne
kontynenty do promocji swoich zespołów.
Dla mnie to spełnienie marzeń, że np. w Japonii,
Szwecji czy w Argentynie jakiś młodszy,
czy starszy fan muzyki metalowej może
sobie odkryć taki band jak Scream Maker z
Foto: Scream Maker
Polski i poznać jego muzykę. Dla mnie to inna
fizyka. Nasze dwa pierwsze klipy promujące
"Land of Fire" po miesiącu mają po siedemdziesiąt/osiemdziesiąt
tysięcy odsłon.
Kanały promocji Frontiers wydają się nieograniczone.
Przekłada się to też na wzrost
popularności poprzednich płyt, których zawsze
było mi żal, bo na świecie ledwie przemknęły
a w samej Polsce, jeśli nie jesteś zagraniczną
gwiazdą, to nie masz przecież aż tak
dużego rynku na takie retro granie, i to jeszcze
po angielsku. My jesteśmy proste chłopaki.
Mamy radochę, że gramy i tworzymy
dla siebie. Ale naprawdę fajnie jest móc
skutecznie dostarczać tę własną, autorską
muzykę ludziom, którzy mają podobny gust
i podobną wrażliwość muzyczną, ludziom,
do których nigdy byśmy bez Frontiers nie
dotarli, a których w skali planety jednak, jak
się okazuje, trochę jest. Co do wspólnej przyszłości,
nie wiem, co przyniesie życie. Tworzenie
całych płyt od etapu komponowania
przez aranżowanie, nagrywanie i produkowanie,
zabiera bardzo dużo energii, takiej
dosłownie życiowej. "Porody" okazują się coraz
trudniejsze, bo coraz mocniej się przy
nich czasem ze sobą "ścinamy", ale my naprawdę
staramy się nagrywać coraz lepsze i
ciekawsze płyty. Poprzeczka nieustannie
idzie do góry. Jeśli na nowy album nie będziemy
mieli dobrego muzycznie, ale przy
tym różnego od "Land of Fire" materiału, to
nie będziemy wchodzić do studia, bo po co.
Podobnie, jeśli nie dostarczymy, z perspektywy
wytwórni, dobrego w kategoriach rynkowych
materiału, to być może po wydaniu
"BloodKinga" i "Land of Fire" nam podziękują
i postawią na tych, którzy bardziej im
się podobają, i na których więcej i szybciej
zarobią. Muzyka w naszych czasach to przede
wszystkim biznes i nie mam z tym problemu.
Problem miałbym jedynie z tworzeniem
muzyki wbrew sobie, bo aż takim "zawodowcem"
nie jestem. Teraz jestem z kolegami
w dużej wytwórni. Mamy profesjonalną
promocję, przyznany budżet na nagrania, na
klipy itd., ale gdyby tego wszystkiego nie było,
to i tak dalej bym komponował i nagrywał,
bo to moja autentyczna, życiowa pasja i
bardzo fajne hobby po jednak normalnej zawodowej
pracy. Sam nie marzyłem, że nagram
w życiu aż pięć krążków, ani że skomponuję
tyle różnych numerów. Jeśli mam nagrać
kolejny album, na pewno nie będzie to
recycling tego, co już wydaliśmy, tylko autonomiczna
płyta, która pokaże, że zespół nie
stoi w miejscu, ma na siebie znowu jakiś pomysł
i że potrafi przy tym zachować też swój
styl, swoje korzenie. A czy to będzie wycieczka
w krainę naparzania, technicznego "progresywnego"
popisywania się czy może jeszcze
bardziej melodyjnego grania, tego teraz
nie wiem. Bardzo lubię maksymalnie różne
rodzaje metalu i nie tylko metalu, byle tylko
muzyka posiadała fajne melodie i dobre
wokale. Te dwie rzeczy to jest klucz tak naprawdę,
bo reszta to tylko potęga aranżacji:
jakbym puścił Ci pierwszą minutę "End of the
World" (2022) z "BloodKinga" w alternatywnej
wersji a la "Black Magic" Slayera
(1983), to pewno byłbyś w szoku, że to ten
sam numer, ale my serio robimy takie testy,
zanim coś ostatecznie wejdzie na płytę. Poza
tym nie jestem w zespole sam, bo to nie mój
solowy projekt, także to wszystko wyjdzie jak
zawsze naturalnie. Razem z kolegami siądziemy
i porozmawiamy. Póki co cieszę się nową
płytą. Po wakacjach będziemy na koncertach
promować ten album do końca roku i jak
ktoś chce nas posłuchać na żywo, zachęcam
do śledzenia fanpejdża, bo tam są aktualizowane
na bieżąco daty koncertów.
Bardzo Wam dziękuję za świetną muzykę
oraz za odpowiedzi na pytania.
Wielkie dzięki za miłe słowa i sorry, że się
tyle rozgadałem, ale to Twoja wina, bo pytania
naprawdę były ciekawe. Słuchajcie głośno
heavy metalu i bawcie się fajnie, nie tylko
w wakacje. Stay heavy!
Sam O'Black
36 SCREAM MAKER
Pozytywne uczucia wciąż płoną, choć serce złamane
Anthem, Loudness i Earthshaker tworzą tzw. "wielką trójkę japońskiego
heavy metalu". Nawet jeśli Ziemia jest okrągła, my i tak uważamy ich za pionierów
gatunku na wschodnim krańcu świata. A ponieważ nie często goszczą oni na
łamach Heavy Metal Pages, korzystamy z okazji premiery nowego albumu
Anthem pt. "Crimson & Jet Black" do wypytania o najbardziej podstawowe aspekty
ich historii i działalności. Na pytania odpowiada jedyny oryginalny muzyk
grający w Anthem od początku - basista Naoto Shibata, w którego dorobku znajdują
się również trzy albumy studyjne Loudness.
HMP: Ohayo. Czy ludzie nadal nazywają
Cię Magnum?
Naoto Shibata: Rzadko jestem nazywany
Magnum. Gdy zakładaliśmy zespół, nasz ówczesny
gitarzysta wymyślił, żeby ubarwić wizerunek
każdego muzyka pseudonimem. Brzmiało
głupio, więc bardzo szybko przestawiłem
się na prawdziwe imię "Naoto".
Według definicji britannica.com, hymn
(Anthem) to kompozycja z angielskimi słowami,
która rozwinęła się w kościele anglikańskim
jako forma muzyczna analogiczna
do rzymskokatolickiego motetu z łacińskimi
słowami. Współcześnie hymny kojarzą się z
Powszechnie wiadomo również, że nazwę
swojego zespołu zaczerpnąłeś z utworu Rush
"Anthem" (1974). Jak skomentowałbyś najbardziej
kontrowersyjny w kontekście naszej
dzisiejszej rozmowy wers występujący w ich
lirykach "Anthem": "Well, I know they've
always told you / selfishness was wrong / yet
it was for me, not you / that I came to write
this song" (w wolnym tłumaczeniu: "Cóż,
wiem że mówią Ci / egoizm jest zły / ale to
dla siebie, a nie dla Ciebie / zabrałem się na
komponowanie tego utworu".
Byliśmy tylko bandą niegrzecznych dzieciaków,
kiedy zdecydowaliśmy się na tę nazwę.
Myślałem, że tekst jest o esencji życia. Nie do
W innym wywiadzie powiedziałeś niedawno:
"Ważną rzeczą dla mnie jest skupienie się na
stylu, który początkowo chcę i wyobrażam
sobie". Takie podejście nie jest powszechne
wśród metalowych muzyków. Najczęściej
europejskie i amerykańskie zespoły nie nakładają
ram na swoją twórczość, a raczej pozwalają
ponieść się własnej wyobraźni. Jak
to jest w Waszym przypadku? Czy naprawdę
Anthem zawsze zaczyna każdy projekt
od ustalenia wstępnej wizji całości?
Za każdym razem, gdy kończę album, czuję się
usatysfakcjonowany, ale jednocześnie czuję, że
czegoś jeszcze brakuje. Nie dlatego, że jestem
perfekcjonistą, lecz dlatego, że mój twórczy
apetyt nie został w pełni zaspokojony. Nie
chcę wiecznie pozostawać w tym samym miejscu.
Wrażliwość muzyczna zmienia się wraz z
upływem czasu, prawda? Coś, co dla mnie pozostaje
stałe, to pragnienie wyrażania się w
metalowy sposób, żeby czuć coraz większą satysfakcję.
Nie wiem, czy moje podejście jest
wyjątkowe, czy nie, ale nie ograniczam własnej
kreatywności żadnymi ramami.
Według profilu Anthem na Metal Archives,
"Anthem jest uważany za jeden z najwcześniejszych
pionierskich zespołów japońskiego
heavy metalu, obok Loudness i Earthshaker".
Wszystkie te trzy zespoły wydały ogromną
liczbę albumów, których możemy słuchać w
dowolnym momencie, ale ponieważ japońska
kultura należy do szczególnie kontekstowych,
czy mógłbyś wyjaśnić, co sprawia, że
Anthem, Loudness i Earthshaker są zespołami
jedynymi w swoim rodzaju?
Trudno mi obiektywnie ocenić, co dokładnie
jest w nas wyjątkowe. Wymienione zespoły
posiadają swoje własne cechy i wydaje mi się,
że nasze cele są zupełnie inne. Prawdopodobnie
wszystkie realizują swoją muzykę bez podążania
za żadnymi trendami.
melodiami, którymi narodowe reprezentacje
rozpoczynają mecze piłki nożnej i które dzieci
śpiewają, gdy kończą rok szkolny, by cieszyć
się wakacjami. A Ty jak postrzegasz słowo
"hymn" w kontekście innym niż nazwa Twojego
zespołu?
Obraz jest silnie związany z muzyką. Moim
zdaniem, hymn to "reprezentowanie czegoś"
lub "symbolizowanie czegoś". Gdy słyszę słowo
Anthem, natychmiast widzę obraz "czegoś
bardzo świętego". Do tego stopnia zafascynowałem
się owymi obrazami, że wybrałem nazwę
"Anthem" z nieskrywanym pragnieniem,
by stworzyć zespół wyjątkowy i symbolizujący
coś szczególnego.
Foto: Anthem
końca rozumiałem o co chodzi w lirykach, ale
uważałem, że są fajne i głębokie. Inaczej niż
obecnie, niewielu ludzi w Japonii wiedziało, co
oznacza "Anthem". Ja nauczyłem się tego słowa
dzięki Rush i Deep Purple. Ceniłem oba
zespoły, a znaczenie tego słowa pasowało do
naszych uczuć, więc je przyjęliśmy. Nic więcej,
nic mniej. To słowo po prostu mnie poruszyło.
Dawniej zwykliście nadawać albumom i
utworom angielskie tytuły, ale w lirykach
mieszaliście angielski z japońskim. Wychodziło
tak przypadkowo czy celowo? Jak wiele
namysłu Wasi wokaliści wkładali w decydowanie,
kiedy lepiej pasuje język angielski, a
kiedy japoński?
Ponieważ moje pokolenie znało muzykę rockową
z USA oraz z Europy, angielski był dla
nas czymś naturalnym. Jednocześnie interesowałem
się muzyką japońską, więc japońskie
teksty też były dla mnie ważne. Używałem
angielski do wzbogacania dźwięku i rytmu, a
japoński do nadawania tekstom szczegółowego
znaczenia i ekspresji. Wszyscy wokaliści, z
którymi pracowałem, rozumieli to. Ponieważ
zawsze rozmawialiśmy o melodiach i rytmie
słów, myślę, że musieli zrozumieć, dlaczego
niektóre części były po angielsku, a inne po
japońsku.
Już pierwszy longplay Anthem z 1985 roku
został wydany w Europie przez Roadrunner
Records. Czy myślałeś o tym jako o ekscytującej
okazji do wejścia na rynek globalny,
czy była to tylko zwykła umowa dystrybucyjna?
Oczywiście byłem szczęśliwy, ale wtedy nie
rozumiałem, co to oznacza. Nigdy nawet nie
myślałem o wejściu na rynek międzynarodowy.
Gdybyśmy mieli wtedy Internet, lepiej
zorientowałbym się w sytuacji. W każdym razie,
nie mogliśmy otrzymywać wiadomości z
zagranicy w czasie rzeczywistym, więc po prostu
tworzyliśmy muzykę i koncertowaliśmy
dzień po dniu, aby przetrwać.
W pierwszym okresie istnienia Anthem wydawaliście
nowy album każdego roku. Jak
bardzo okazało się to dla Was obciążające?
38
ANTHEM
Ponieważ przez okres pierwszych trzech albumów
zawsze jeździliśmy od miasta do miasta,
nagrywałem pomysły na dyktafon w hotelu,
a po powrocie do Tokio składaliśmy je w
utwory. Byłem niesamowicie zajęty i na pewno
było ciężko, ale myślałem, że to jest coś, z
czym muszę sobie poradzić. Moje podejście
nie zmieniło się, ale z czasem zaczęliśmy poświęcać
więcej czasu na komponowanie.
Z których wczesnych albumów Anthem jesteś
najbardziej dumny i dlaczego?
Wskazałbym na "Bound to Break" (1987) i
"Gypsy Ways" (1988), jeśli mówimy o wczesnych
albumach. Na "Bound to Break" nie
chodzi tylko o moc i prędkość, ale bardziej o
brytyjski hard rock, który uważam za jeden z
moich korzeni. "Gypsy Ways" miał zaś inne
korzenie, był bardziej melodyjny. Oba te albumy
wymagały ciężkiej pracy, ale dzięki temu
oba są imponujące.
Foto: Anthem
Foto: Anthem
Anthem zniknął ze sceny w roku 1992. Niektóre
amerykańskie zespoły oskarżają grunge
o odebranie im szans na początku lat dziewięćdziesiątych.
W Polsce wyglądało to
inaczej, ponieważ w 1989 roku nastąpiła w
Polsce zmiana ustroju, a wraz z nią zmiana
społecznych priorytetów. W konsekwencji
niektóre zespoły rockowe rozpadły się, a buntownicza
muzyka straciła swoje wcześniejsze
znaczenie dla masowych odbiorców. Jak
to wyglądało w Japonii? Czy większe spustoszenie
wywołał u Was ruch visual kei od
grunge'u?
Kierunek, w jakim zmierza kraj i sposób, w
jaki narody dają upust swojej energii, zawsze
mają ze sobą silny związek. Można to wywnioskować
z historii. Obecnie ludzie mają o
wiele więcej możliwości spędzania wolnego
czasu niż w latach 60.-80. Mogą wyrażać siebie
na wiele innych sposób, niż tylko muzyka
i filmy. Ale każda muzyka, od klasycznej po
współczesną, posiada dobre i złe strony.
Oczywiście nie można oddzielić biznesu od
trendów, ale w każdej epoce niektóre pozostają,
a niektóre odchodzą. Generalnie można
powiedzieć, że borykaliśmy się ze złymi doświadczeniami
w latach 90. z powodu ówczesnych
trendów (śmiech). Ale nawet takie złe
doświadczenia pomogły nam dorosnąć. Wyciągnęliśmy
z nich wnioski i dlatego nadal
możemy trzymać się tego, co robimy, zacieśniając
więzi z innymi heavy metalowymi muzykami.
Podczas gdy Anthem nie istniał, nagrałeś z
Loudness jedną oficjalną koncertówkę "Loud
'n' Raw" (1995) oraz trzy longplaye studyjne:
"Ghetto Machine" (1997), "Dragon" (1998) i
"Engine" (1999). Jakie są twoje najcenniejsze
wspomnienia z gry w Loudness?
Mogłem tam skoncentrować się na graniu bez
myślenia o jutrzejszym harmonogramie lub
przyszłorocznym trendzie. Stymulowało mnie
granie ze świetnymi muzykami, takimi jak gitarzysta
Akira Takasaki.
W swojej karierze grałeś ze świetnymi instrumentalistami,
jak również z wybitnymi
wokalistami. Zwłaszcza jeden z nich należy
do ścisłej czołówki śpiewaków wszech czasów.
Czytałem gdzieś, że współpracę z
Grahamem Bonnetem uważasz za jedno z
najszczęśliwszych doświadczeń w historii
Anthem.
Powiedziałbym, że jest to najszczęśliwsze doświadczenie
w mojej osobistej historii, ale niekoniecznie
w historii Anthem. Śpiew Grahama
w Rainbow, MSG i Alcatrazz (zwłaszcza
na drugim albumie) to mój ideał. On jest moim
bohaterem.
Które wydarzenia wskazałbyś jako najważniejsze
w historii Anthem po wznowieniu
działalności w 2000 roku?
Mam wiele wspomnień, ale prawdopodobnie
najważniejsze okazało się skompletowanie w
2014 roku do dziś utrzymującego się składu.
Po kilku koncertach zacząłem myśleć "OK,
idźmy tak daleko, jak to tylko możliwe z tym składem
i wykorzystajmy każdą możliwość!".
Co zainspirowało Was do ponownego nagrania
swoich najlepszych utworów na "Nucleus"
(2019) i kowerów na "Explosive Studio
Jam" (2020)?
Celem "Nucleus" było wprowadzenie nas na
scenę międzynarodową. "Studio Jam" to zaś
jam nagrany z Grahamem, kiedy przyjechał
do Japonii. Chcieliśmy się z nim tylko przywitać
a skończyło się na jamie.
Wasza dyskografia składa się z niezliczonej
liczby krążków. Co nowi fani Anthem powinni
wiedzieć, kiedy podejmują decyzję,
czego posłuchać w jakiej kolejności?
To, co robimy, jest spójne, więc można zacząć
od dowolnej płyty. Ale prawdopodobnie najlepsze
są te z obecnym składem, czyli: Akio
Shimizu (gitara), Yukio Morikawa (wokal),
Isamu Tamaru (perkusja). Zawsze najbardziej
cieszę się z najnowszego albumu i również
tym razem szczerze go polecam.
"Myślę, że "Domestic Booty" (1992) posiada
bardzo podobny styl do obecnej muzyki
Anthem" - to również Twoje słowa. Czy dobrze
rozumiem, że na "Crimson & Jet Black"
(2023) zrobiliście dwa kroki w tył, by zrobić
trzy kroki wprzód?
Ponieważ przechodziliśmy ostatnio przez
ciężkie czasy, odpowiem, że to było jak osiem
kroków do tyłu i dwanaście do przodu
(śmiech).
Tytuł "Crimson & Jet Black" zupełnie z niczym
mi się nie kojarzy. Dlaczego jest podwójny?
"Crimson" reprezentuje pozytywne uczucia
płonące w nas, a "Jet Black" reprezentuje
nasze złamane serce. Nowy album zawiera
wszystko pomiędzy karmazynem a czernią.
Niesamowicie brzmią najszybsze i najbardziej
dzikie momenty "Crimson & Jet Black".
Jakie jest źródło tej Waszej energii?
ANTHEM
39
Od jakiegoś czasu myślałem o większym wyeksponowaniu
metalowych elementów zespołu.
W tym sensie jest to owoc mojej walki o stworzenie
idealistycznej muzyki metalowej bez
żadnych kompromisów.
Jednak moim ulubionym utworem z nowej
płyty jest utrzymany w średnim tempie
"Roaring Vortex".
O proszę, to również jeden z moich ulubionych
utworów. W pogoni za obrazem w mojej
głowie, jego napisanie i nagranie zajęło najwięcej
czasu. Wersja na albumie była trzecią.
Czy użyliście enki lub innych tradycyjnych
japońskich motywów na "Crimson & Jet
Black"?
Nigdy nie robiłem tego świadomie, ale ponieważ
jestem Japończykiem, lokalne motywy
mogły na mnie wpłynąć.
W składzie Anthem zawsze był tylko jeden
gitarzysta, jednak w moim odczuciu harmonie
w utworach takich jak "Void Ark" wymagają
podwójnego ataku gitarowego. Czy
rozważałeś zaproszenie specjalnych gości do
udziału w sesji nagraniowej "Crimson & Jet
Black"?
Foto: Anthem
Nigdy o tym nie myślałem. Nie sądzę, by wielu
gitarzystów mogło współpracować z Akio,
bo to on jest najlepszy. Najbardziej interesujące
jest demonstrowanie umiejętności wszystkich
stałych muzyków na żywo.
Dlaczego podczas ponownego nagrywania
starszych kompozycji zmieniliście nazwę
starego numeru "Wayfaring Man" na "Mystic
Echoes", a "On And On" na "Danger
Flight" (oba wieńczą zawartość "Crimson &
Jet Black" - przyp. red.)?
To proste. Zmieniłem każdą część, w tym klawisze
na początku, co oznacza, że są to nowe
utwory. Koniecznie musiałem więc zmienić
ich tytuł.
Co najmniej dwa teledyski towarzyszą najnowszemu
albumowi: "Wheels Of Fire" i
"Snake Eyes". Oglądając je zastanawiam się,
jak ważne było dla Ciebie wybranie optymalnego
ustawienia świateł?
Oczywiście ustawienie świateł jest bardzo
ważne. W stu procentach zaufaliśmy profesjonalistom.
Teledysk do "Wheels of Fire" został
nakręcony podczas moich nagrań wokalnych.
Po prostu zagraliśmy go z pełną mocą w
kilku sytuacjach, a nasza ekipa kamerowała
zgodnie z ustalonymi planami. Teledysk do
"Snake Eyes" został nakręcony na koncercie zaraz
po zakończonej sesji w studiu. Dodaliśmy
do niego kilka specjalnych akcentów. Myślę,
że udało nam się uchwycić koncertową ekscytację.
Czy w najbliższym czasie da radę zobaczyć
Anthem gdzieś w Europie?
Niestety nie uda nam się dotrzeć do Europy w
tym roku, ale w przyszłym roku będziemy
chcieli zagrać wiele koncertów w Europie.
Sam O'Black
HMP: Puk puk. Jesteś zajęty obchodami
koronacji króla Karola III, czy dasz się zaprosić
na rozmowę o Trespass?
Mark Sutcliffe: Kocham historię, więc interesują
mnie takie wydarzenia, lecz nie jestem
stronnikiem rodziny królewskiej! Jasne,
że opowiem Ci o Trespass, ale korespondencyjnie.
(…) A zatem jakie wydarzenia z historii
Trespass z ostatnich pięciu lat, czyli po wydaniu
"Footprints in the Rock" (2018), okazały
się dla Ciebie najbardziej ekscytujące?
Zagraliśmy kilka fajnych koncertów i otrzymaliśmy
pozytywne recenzje. Cieszę się, że w
2014 roku wróciliśmy na scenę.
Pod koniec 2020 roku zapowiadaliście "Wolf
at the Door" na 2021 rok. Dlaczego przełożyliście
premierę aż o dwa lata?
Zmagałem się z problemami rodzinnymi, ale
nie przestawałem komponować następnych
utworów.
Jak wyglądały ostatnie roszady personalne
w składzie Trespass?
W zasadzie musiałem stworzyć nowy zespół
na potrzeby "Footprints in the Rock". Perkusista
Jason Roberts i gitarzysta Joe Fawcett
okazali się fantastycznymi kandydatami
i znakomicie spisali się w nowych rolach.
Znam Jasona od lat, a o Joe również wiedziałem
nieco wcześniej. Dla mnie obaj są lokalsami.
Danny Biggin pomógł nam na basie
i wykonał inżynierkę "Footprints in the
Rock", ale później zajął się kompletnie innymi
sprawami. Dopiero Wil Wilmot (basista
i wokalista) zjednoczył zespół. Mamy obecnie
stabilny skład. Doskonale się dogadujemy.
Okładkę "Wolf at the Door" wykonał Mark
Wilkinson, a "wilk" w języku polskim
oznacza "wolf". Jak głęboko zapoznaliście
go z Waszą wizją, zanim przystąpił do
swojego zadania?
Mark jest geniuszem. Poznaliśmy się, kiedy
pewien pub w moim mieście, zwany Kings
Head, zmienił właściciela. Nowy gospodarz
umieścił wewnątrz obraz przedstawiający saksońskiego
króla. Nie wiedziałem wtedy, kto
go namalował, ani nie znałem Marka. Po
prostu spodobało mi się i natychmiast pomyślałem:
"okładka albumu!" Później przedstawiono
nas sobie, on wysłuchał albumu i porozmawialiśmy
o moich pomysłach oraz o tekstach.
Nawiązaliśmy stały kontakt. Wkrótce
Mark zaczął projektować okładkę. Po kilku
wstępnych szkicach narodził się zielony
40
ANTHEM
Tarnina wbiła mi się w głowę
Według miejskiej legendy Mark Sutcliffe zmienił się nie do poznania, gdy
podczas zabawy w żywopłocie tarnina wbiła mu się w głowę. Na szczęście wypadek
okazał się niegroźny, a kto wie, czy nie wzmógł jego artystycznej wrażliwości.
Na pewno nie będzie przegięciem, gdy przyjmiemy, że kilkadziesiąt lat później
incydent ten zainspirował żywą legendę NWOBHM Trespass do nagrania utworu
promującego jej nowy album pt. "Wolf at the Door". Z liderem, wokalistą i gitarzystą
formacji chciałem spotkać się osobiście w hotelu londyńskiej dzielnicy Pimlico,
poleciałem tam nawet samolotem, ale Mark Sutcliffe wybrał korespondencyjną
formę wywiadu.
wilk!
Kto lub co kojarzy Ci się najbardziej z tym
wilkiem?
To dość osobista opowieść. Nie spałem w
nocy i rozmyślałem o tym, że sytuacja, w której
się znajdowałem, zmierzała donikąd, lecz
nie mogłem nic z tym zrobić. Wilk wzywa do
ucieczki zanim będzie za późno. Jestem pewien,
że wiele osób może się z tym identyfikować.
Podejrzewam, że różni słuchacze będą mieć
różne ulubione utwory z "Wolf at the Door",
ponieważ cały album jest pełen unikalnych
melodii. Mnie najbardziej podobają się te
atmosferyczne numery: "Force Of Nature",
"Other Worlds", "Back To The Woods" i
"Unsinkable". Wolałeś zachować je dla odbiorców
całej płyty, zamiast wyodrębniać je
na single?
Cieszę się, że podobają Ci się te utwory. Niektórzy
mogą uznać album "Wolf at the
Door" za zróżnicowany, ale dla mnie całość
można określić jednym słowem: Trespass!
Wasz nowy album nosi tytuł "Wolf At The
Door", a od Jima Morrisona wiemy, że tytułowe
drzwi mogą mieć symboliczne znaczenie.
Pamiętasz te przedmetalowe czasy, gdy
brytyjscy muzycy wielbili amerykańską muzykę?
Zastanawiam się, czy na początku
ery NWOBHM brytyjscy tradycjonaliści
mogli wyobrażać sobie amerykański rock jako
wilka u brytyjskich drzwi?
No cóż, Amerykanie czasami przywłaszczają
sobie brytyjskie innowacje artystyczne i obnoszą
się z nimi. To Lars Ulrich i James
Hetfield byli w 1980 roku fanami Trespass!
(tylko, że akurat Lars Ulrich mówi o sobie
"100% Dannish citizen" - przyp. red.).
Jak to możliwe, że Trespass nazywał się na
początku Track IV?
Na tym przykładzie widać, jak bardzo byliśmy
zieloni. Mój brat Paweł wielbił Genesis.
Nazwa wzięła się od ich albumu o tej nazwie.
Dobrze, że chociaż od początku mieliśmy w
setliście autorskie utwory. Nasz pierwszy
koncert i pierwszy w historii występ na żywo
Track IV odbył się 11 marca 1979 roku!
Trespass wydał co najmniej trzy albumy
kompilacyjne: "The Works" (1992), "The
Works II" (2000) i "One of These Days: The
Trespass Anthology" (2004). Który z nich
najlepiej reprezentuje wczesną twórczość
Trespass?
Dlaczego wybrałeś utwór "Blackthorn" na
teledysk promocyjny? Czy ma to coś wspólnego
z faktem, że tytułowa tarnina jest
uważana za najbardziej złowrogą roślinę w
mitologii celtyckiej? Jeśli tak, to dlaczego
nosicie hełmy wikingów tylko na niektórych
zdjęciach, a na teledysku już nie?
Dotąd nie wiedziałem o celtyckim powiązaniu.
Dzięki za poinformowanie mnie. "Blackthorn"
również jest osobistym kawałkiem. W
dzieciństwie, bawiąc się w żywopłocie, w skórę
głowy wbiła mi się tarnina. Mój brat Paul
żartował, że po tym wydarzeniu już nigdy nie
byłem taki sam. Odtąd gdy coś mnie zafascynuje,
trudno się do mnie w ogóle zbliżyć. Jeśli
chodzi o hełmy Wikingów, to przerobiłem
na nie kilka plastikowych hełmów z daszkami,
ponieważ uczestniczyliśmy w koncerie
sylwestrowym z motywem wikingów. Zagraliśmy
tam covery, m.in. Black Sabbath "War
Pigs" (1990) i Led Zeppelin "Immigrant
Song" (1970)!
Apropos, Blackthorne to także nazwa twojego
kowerbandu. Co kowerujecie i dlaczego
do nazwy tego zespołu dodajecie ekstra
literę "e"?
Po prostu dla odróżnienia. To tylko taka zabawa.
Kowerujemy Deep Purple, Rainbow,
Thin Lizzy, itp.
Foto: Joseph Fairs
A o co chodzi z makietą samolotu prezentowaną
w zapowiedzi wideoklipu "Daggers
Drawn"?
"Daggers Drawn" opowiada o ewidentnej
skłonności ludzi do wynajdowania coraz bardziej
okrutnych sposobów zabijania się nawzajem:
od zaostrzonego kija i rozbitego kamienia
aż po głowicę nuklearną.
Czy celowo użyłeś tego samego grove'u na
początku "Force Of Nature" co Ritchie
Blackmore na początku Rainbow "Stargazer"
(1976)?
Odpowiem tylko tyle, że Rainbow "Rising"
to niesamowity album, a "Stargazer" to fenomenalny
utwór. Ritchie Blackmore jest
dla mnie bohaterem i ogromną inspiracją.
Prawdopodobnie antologia.
Co byś powiedział lub doradził Metallice
w hipotetycznej sytuacji, gdyby zabrali się
za "More Garage INC" (pstryczek w Saxon
zamierzony) z uwzględnieniem "One of
these Days" (1980)?
James Hetfield powiedział mi, że "One of
these Days" znalazło się na krótkiej liście numerów
do wykonania na "Garage Inc."
(1998). Zdecydowanie chciałbym usłyszeć
ich wersję.
Sam O'Black
TRESPASS 41
tych pierwszych latach Siren był cover bandem
grającym kawałki Priest, UFO, Accept,
Maiden itp. Graliśmy w lokalnych klubach,
barach i na imprezach. Minęły jakieś dwa lata,
zanim zaczęliśmy pisać i włączać niektóre z
naszych własnych utworów do setlisty tych
lokalnych występów.
Stara fala nowej fali tradycyjnego heavy metalu
W latach 80. nie mieli szczęścia, ale stali się zespołem kultowym. Powrót
przed kilku laty zaakcentowali dwoma premierowymi albumami, z których najnowszy
"A Mercenary's Fate" łączy przeszłość i współczesność, będąc najbardziej
dojrzałym albumem w dyskografii Siren. -To najmocniejsza i najbardziej spójna
muzyka, jaką kiedykolwiek stworzyliśmy - podkreślają muzycy i trudno się z tą
opinią nie zgodzić, bowiem zespół w żadnym razie nie odcina się od lat 80., ale
nie brzmi przy tym archaicznie, odróżniając się tym samym od wielu wypalonych
weteranów.
HMP: Cztery albumy dla zespołu o takim
stażu, nawet jeśli zanotował 25-letnią przerwę,
to niezbyt wiele. Biorąc jednak pod uwagę
fakt, że Siren był w latach 80. zespołem
praktycznie nieznanym w waszej ojczyźnie,
to i tak zakrawa na cud, że zdołaliście wydać
w tym czasie aż dwa albumy?
Siren: Nasze debiutanckie demo, siedmiocalowy
singiel "Metro-Mercenary" został wydany
w 1984 roku. Po kilku kolejnych kasetach
demo, nasz pierwszy album "No Place
Like Home" ukazał się w 1986 roku. "Financial
Suicide" został wydany w 1989 roku,
albumu. Następnie wydaliśmy "Back from
the Dead" w 2020 roku, a w ubiegłym album
"A Mercenary's Fate". Tak więc w ciągu ostatnich
czterech lat byliśmy dość zajęci wydaniem
dwóch pełnych albumów oraz EP-ki. Jesteśmy
bardzo wdzięczni za możliwość ponownego
wspólnego tworzenia muzyki i cieszymy
się, że nasze nowe utwory spotkały się z
tak pozytywnym przyjęciem.
W roku 1981, kiedy zakładaliście zespół, byliście
pewnie pełni entuzjazmu i optymizmu
co do jego dalszych losów, tym bardziej, że
Brandon, jak na amerykańskie realia, nie jest
jakąś metropolią, ale pewnie funkcjonowały
w niej wtedy jakieś nieźle zaopatrzone sklepy
płytowe, oferujące również wydawnictwa
importowane z Europy, czy też musieliście
wyprawiać się po nie gdzieś dalej, na przykład
do Tampy?
Siren: Wszyscy kupowaliśmy mnóstwo płyt
tak szybko, jak tylko mogliśmy. Niektóre sklepy
z płytami znajdowały się w Brandon, a inne
w Tampie, która jest tylko kilka minut jazdy
od nas. Często chodziliśmy do Asylum Records
w Tampie. Jeden z jego pracowników
był wielkim fanem rocka i wybierał nowe płyty
metalowe, o których mogliśmy nie wiedzieć.
Robił własnego pomysłu znaki i umieszczał je
tuż nad albumami, opisując muzykę. To tam
po raz pierwszy usłyszeliśmy Accept i kupiliśmy
album "I'm A Rebel", który był przełomem
dla wielu z nas jako fanów heavy metalu.
Natomiast w Brandon był mały, ale fantastyczny
niezależny sklep muzyczny o
nazwie Melody Records. Właściciel był super
fajnym facetem i niesamowicie wspierał
lokalną scenę muzyczną. W każdej chwili można
było tam znaleźć grupę lokalnych metalowców
i członków zespołów, którzy odkrywali
i kupowali najnowsze amerykańskie i zagraniczne
wydawnictwa. To był magiczny
czas.
więc mieliśmy całkiem niezłą passę z dwoma
LP w ciągu trzech lat, zanim w 1990 roku zawiesiliśmy
naszą działalność na czas nieokreślony.
Nasze nieoczekiwane ponowne spotkanie
miało miejsce w 2018 roku, kiedy wystąpiliśmy
na festiwalu Keep It True. To również
oznaczało nasz powrót do nagrywania.
Ogromny pakiet antologii "Up from the
Depths" zawierał cztery utwory, które zostały
nagrane tylko na potrzeby tego podwójnego
42 SIREN
Foto: Siren
na waszych oczach heavy metal nie tylko
powstawał, ale też z każdym tygodniem i
miesiącem rósł w siłę?
Siren: Kiedy Siren powstał w 1981 roku, byliśmy
młodzi, bardzo podekscytowani i entuzjastyczni.
Mieliśmy marzenia, aby stać się
wielkimi, tak jak nasi bohaterowie. Kochaliśmy
muzykę, która wtedy wychodziła: Accept,
Priest, Maiden, Ozzy, Riot, Def Leppard.
To była najlepsza muzyka w historii. W
Pytam o to nie bez powodu, bowiem wasze
brzmienie i stylistyka sugerują, że byliście
już w połowie lat 80. zespołem poszukującym,
nie takim typowo metalowym - pod
czyim wpływem wtedy byliście, jakie grupy
zainspirowały was do pójścia w takim właśnie
kierunku?
Siren: Byliśmy pod wpływem wszystkich
głównych zespołów hardrockowych i heavymetalowych
tamtych czasów: Priest, Scorpions,
Accept, Riot, UFO, Maiden, Black
Sabbath, Ozzy. Zespoły NWOBHM i klasyczne
zespoły heavymetalowe. Wydaje mi się,
że w pewnym momencie nasza setlista zawierała
około 15 utworów Judas Priest i całe
mnóstwo utworów Accept i Iron Maiden.
Granie tych wszystkich klasycznych już utworów
legend metalu dzień w dzień jest absolutnie
tym, co ukształtowało brzmienie Siren,
gdy zaczęliśmy pisać i wykonywać nasze oryginalne
kompozycje.
Stany Zjednoczone są nietypowe pod wieloma
względami i kwestia muzycznych gustów
nie jest tu żadnym wyjątkiem. Mieliście więc
na początku lat 80. prawdziwy boom heavymetalowy,
wiele zespołów sprzedawało milionowe
nakłady płyt, po czym upodobania
masowej publiczności poszły w innym kierunku,
przy metalu pozostali tylko nieliczni.
To dlatego doczekaliście się debiutanckiego
albumu "No Place Like Home" dopiero w
siódmym roku istnienia zespołu?
Siren: "No Place Like Home" został wydany
w 1986 roku, czyli zaledwie dwa lata po ukazaniu
się naszego debiutanckiego singla "Metro-Mercenary",
więc sprawy potoczyły się
dla nas dość szybko. Chociaż był to piąty rok
istnienia zespołu, były to tylko dwa lata w
składzie nagrywającym ten album. Masz jednak
rację co do rynku amerykańskiego. Jest
on bardzo podatny na trendy, a gusta często
się zmieniają. Jednak wielu z nas pozostało
fanami metalu od samego początku.
Paradoksem jest to, że wydała go niemiecka
wytwórnia Semaphore/Flametrader. Aż trudno
w to uwierzyć, bo mieliście wtedy w
USA dziesiątki, jak nie setki, niezależnych
firm parających się metalem, od większych
typu Metal Blade do bardzo niszowych -
naprawdę żadna nie była zainteresowana
waszym materiałem, demo "Dead Of Night"
zostało docenione tylko w Europie?
Siren: To prawda i szczerze mówiąc, nie wiemy
dlaczego tak było. Z jakiegoś powodu amerykańskie
wytwórnie po prostu nie chciały stać
za Siren. Nie dlatego, że nie próbowaliśmy nawiązać
tych kontaktów. Czuliśmy, że dema
"Iron Coffins" i "Dead Of Night" zawierały
świetne utwory, które z pewnością nadawały
się na album. Mieliśmy też mnóstwo innych
utworów. Była garstka amerykańskich wytwórni,
które wykazały pewne zainteresowanie, ale
umowy, które oferowały, po prostu nie miały
sensu finansowego. Niektóre z nich chciały
nawet, abyśmy zapłacili za całą produkcję.
Ostatecznie Flametrader zaoferował nam najlepszą
ofertę, a ponadto była to szansa na podróż
do Niemiec i spotkanie się twarzą w
twarz z naszymi fanami i przyjaciółmi. Pojechaliśmy
więc do Niemiec.
Dobre recenzje czy opinie fanów cieszą, ale
wtedy podstawą, nawet dla niezależnego zespołu,
była sprzedaż płyt, a pod tym względem
"No Place Like Home" nie była sukcesem
- to dlatego zatytułowaliście drugi album
"Financial Suicide"?
Siren: Kto powiedział, że "No Place Like Home"
nie odniosło sukcesu? Z tego, co nam powiedziano,
jest to kultowy klasyk. (Kultowość
to jedno, miałem jednak na myśli sukces komerccyjny
- red.). Czasami sukcesu nie mierzy
się w dolarach lub euro. Wielu purystów Siren
wciąż uważa ten album za nasz najlepszy. Z
pewnością był on instrumentalną częścią
naszej historii i doprowadził nas do miejsca, w
którym jesteśmy teraz, nawet jeśli nie podpalił
świata. Właściwie mieliśmy utwór o nazwie
"Financial Suicide", który nigdy nie znalazł
się na albumie, ale wciąż lubiliśmy ten tytuł.
Wszyscy w zespole dosłownie zaryzykowali
wszystko, co mieli, aby wrócić do Niemiec po
raz kolejny, aby nagrać jedne z najlepszych
utworów, które napisaliśmy do tego momentu.
Jak mówi refren tej niewydanej piosenki:
"For the rest of us it's do or die,
Sometimes when you play the game
You have to let it ride
If you lose, you have to pay the piper"
Financial Suicide
Tę płytę również wypuściła niemiecka wytwórnia,
tym razem Aaarrg Records - można
powiedzieć, że zadomowiliście się wtedy w
Europie na dobre, skoro właśnie tu było zainteresowanie
waszą muzyką?
Siren: Tak, Doug sporo przebywał w Niemczech
na początku lat 90. W 1990 roku był
tam przez sześć miesięcy, a także podczas
kilku krótszych wizyt. Siren miał sporą bazę
fanów w Europie, a większość z nich mieszkała
w Niemczech. W 1990 roku Doug pracował
nad preprodukcją trzeciego albumu Siren w
składzie, który w całości znajdował się w Europie.
Skład ten był następujący: niemiecki gitarzysta
Frank Fricke, grecki gitarzysta Georgie
Symbos, belgijski basista Johan Susant
i niemiecki perkusista Jörg Michael. Niektóre
z tych nazwisk są znane z innych zespołów,
takich jak Living Death, Holy Moses, Target,
Mekong Delta i Rage. Trzeci album miał
nosić tytuł "Take It".
To wszystko jednak nie wystarczało, zespół
nie przetrwał, bo czasy dla takiej muzyki nie
były już zbyt sprzyjające i w roku 1990 było
już właściwie po wszystkim - uznaliście, że
10 lat walki z przeciwnościami w zupełności
wystarczy?
Doug Lee: Nie! Nigdy się nie poddałem.
Foto: Siren
Nigdy nie miałem dosyć. Zawsze będę walczył
z przeciwnościami losu. Kiedy jedne drzwi się
zamykały, otwierały się kolejne. Jeszcze bardziej
radykalną formą metalu zajmowałem się
w latach 90. w Mekong Delta. Kiedy nie byłem
w Niemczech, byłem na Florydzie, próbując
ułożyć puzzle Siren z powrotem. Przebrnąłem
przez ponad trzydziestu muzyków, próbując
znaleźć odpowiednią chemię, która
przywróciłaby Siren do świata metalu. Trwało
to znacznie dłużej niż mogłem sobie wyobrazić.
Sytuacji nie ułatwiał też chyba fakt, że istniały
wtedy inne zespoły o nazwie Siren,
choćby ten z wokalistką Kristin Massey,
znany z LP "All Is Forgiven". Akurat oni
rychło zmienili nazwę Red Siren, ale wam już
w niczym to nie pomogło?
Siren: Za każdym razem, gdy istnieją zespoły
o identycznych lub podobnych nazwach,
może to powodować zamieszanie wśród fanów.
Jak na ironię, ten drugi Siren również
pochodził z Florydy, ale najwyraźniej nie był
świadomy naszego istnienia, mimo że istniał
od lat. Ich album "All Is Forgiven" ukazał się
w 1989 roku, czyli trzy lata po naszym debiucie
i w tym samym roku co nasz album "Financial
Suicide". Mieliśmy prawo do używania
tej nazwy, ponieważ wcześniej wydaliśmy
nasz materiał i posiadaliśmy do niego prawa
autorskie, więc musieli zmienić nazwę. To powiedziawszy,
Red Siren był dobrym zespołem
z solidnym albumem. Podobnie było w przypadku
Slayera i S.A. Slayer, którzy musieli
zmienić nazwę po otrzymaniu nakazu zaprzestania
działalności od prawników Metal Blade.
Jak to mówią w filmie "Nieśmiertelny" - może
być tylko jeden! I oto jesteśmy, teraz ponad 30
lat później, wciąż tworząc muzykę i będąc w
stanie rozmawiać z niesamowitymi magazynami,
takimi jak HMP!
Niewielu fanów wie jednak o tym, że po drugim
albumie i rozpadzie oryginalnego składu
Siren Doug Lee stworzył jego kolejną odsłonę,
werbując niemieckich muzyków, ale
ten etap nie trwał długo, skończyło się tylko
na nagraniach demo i zespół nieodwołalnie
zakończył działalność?
Siren: Niestety naszej wytwórni nie spodobały
się sesje przedprodukcyjne do trzeciego
albumu Siren. Właściwie to im się podobał,
ale powiedzieli, że nie wiedzą jak go sprzedać.
Powiedzieli: "Nie wiemy, w jakim pudełku to
umieścić". Technicznie rzecz biorąc, Siren
nigdy oficjalnie nie zakończył działalności. Po
prostu zeszliśmy głębiej do podziemia. Było
kilka falstartów i składów, które nie wypaliły.
Założenie zespołu i utrzymanie go razem nie
jest łatwe. Dodatkowo, w miarę upływu życia,
wiele dzieje się z nami jako jednostkami. Jest
to jednak dobry materiał do pisania kawałków.
Mamy jeszcze wiele utworów do napisania!
Jesteśmy razem w obecnym składzie od
sześciu lat i wydaliśmy to, co uważamy za
naszą najlepszą muzykę w historii.
Nie straciliście jednak kontaktu z muzyką,
choćby Doug na blisko dekadę zakotwiczył w
SIREN 43
Mekong Delta. A jak doszło do tego, że w
roku 2016 reaktywowaliście Siren?
Siren: To naprawdę niesamowita historia. Na
szczęście wszystko to zostało uchwycone w
filmie dokumentalnym zatytułowanym "I'm
Too Old for This Sh*t! A Heavy Metal
Fairy Tale", który śledził naszą podróż do
przygotowań i występu na Keep It True w
2018 roku. Wszystko zaczęło się pod koniec
2016 roku. Siren nie był wtedy razem od 26
lat! Przypadkiem, wiele osób skontaktowało
się z naszym perkusistą, Edem Abornem, na
Facebooku, zadając pytania dotyczące Siren.
Wszystkie te wiadomości miały miejsce w
ciągu zaledwie miesiąca i pochodziły od różnych
fanów z całego świata. To było dość dziwne.
Ed jest programistą, więc pisze bardzo
szybko. Zamiast odpowiadać każdemu z osobna,
napisał krótką historię wczesnych lat zespołu,
dodał kilka zdjęć i stworzył e-booka,
który wysłał do każdego, kto się do niego
odezwał. To właśnie podczas tego procesu ponownie
połączył się z naszym wokalistą, Dougiem
Lee, który od jakiegoś czasu nie mieszkał
w okolicy Brandon. Gdy Ed i Doug odnowili
swoją przyjaźń, wiadomość dotarła do
super fana Siren, Franka "Headbangera"
Hirnschala w Niemczech, który zwrócił się do
promotora Keep It True, Olivera Weinsheimera,
aby poprosił Siren o ponowne zjednoczenie
i występ. To właśnie wprawiło wszystko
w ruch. Przygotowując się do Keep It True
tak dobrze się bawiliśmy tworząc muzykę, że
postanowiliśmy nagrać nowe utwory do antologii
"Up from the Depths". A po naszym
niesamowitym doświadczeniu podczas występów
w Niemczech, zdecydowaliśmy się kontynuować
i nagrać kolejny album z nowym
materiałem.
Ważne jest to, że wróciliście w dawnym, niemal
kompletnym składzie, bo większość z
was grała w Siren już w latach 80. Wnoszę z
tego, że wciąż mieliście kontakt i zachowaliście
przyjacielskie relacje, co też było ważnym
aspektem tej reaktywacji?
Siren: To prawda. Wielu z oryginalnych
członków Siren nadal mieszka w rejonie Tampa
Bay na Florydzie i pozostało przyjaciółmi
przez lata. Kiedy pojawiła się szansa na ponowne
zjednoczenie, bardzo ważne było dla
nas zebranie składu jak najbardziej zbliżonego
do składu założycielskiego Siren i nagrywającego
w latach 80., co udało nam się osiągnąć.
Gitarzysta Hal Dunn był członkiem-założycielem
zespołu w 1981 roku, podobnie jak
perkusista Ed Aborn. Wokalista Doug Lee
dołączył do zespołu w ciągu zaledwie kilku
miesięcy po jego utworzeniu i jest wokalistą w
każdym utworze, jaki Siren kiedykolwiek nagrał.
Jego unikalne brzmienie i styl są dużą
częścią naszego brzmienia. Basista Gregg Culbertson
pojawia się zarówno na demo "Dead
of Night", jak i na debiutanckim albumie "No
Place Like Home". Obecny gitarzysta Todd
Grubbs, choć nie był w przeszłości członkiem
Siren, był bliskim przyjacielem i członkiem
zespołu Atomic Opera z Halem w latach 80.
Był jak rodzina.
Foto: Siren
Kolejnym przełomowym momentem był chyba
występ na festiwalu Keep It True w roku
2018. To wtedy tak do końca przekonaliście
się, że fani na was czekali i powrót miał sens?
Siren: Jeśli obejrzysz film dokumentalny o
naszym nieoczekiwanym zjeździe i przygotowaniach
do występu na Keep It True, z pewnością
zobaczysz, że nie mieliśmy pojęcia, że
gdziekolwiek pozostali nasi fani! Podczas rozmowy
z promotorem festiwalu, Oliverem, nasz
perkusista Ed zapytał go, czy ktokolwiek w
ogóle rozpozna Siren. Zapewnił nas, że tak i
że wiele osób będzie szczęśliwych mogąc nas
zobaczyć. Nie mieliśmy pojęcia, jak bardzo
okaże się to prawdą. To było jedno z najbardziej
niezapomnianych doświadczeń w naszym
życiu. To było dosłownie spełnienie
marzeń dla nas, a także dla niektórych fanów,
którzy nigdy nie myśleli, że będą mieli okazję
nas zobaczyć. Całe to wydarzenie było czymś,
czego nigdy nie moglibyśmy sobie wyobrazić.
Po kilkumiesięcznych przygotowaniach i nagraniu
kilku nowych utworów na potrzeby
antologii, nie chcieliśmy po prostu zazakończyć
wszystkiego i pójść swoją drogą. Ponowne
wspólne tworzenie muzyki sprawiało nam wiele
frajdy, więc postanowiliśmy to kontynuować.
Wydanie kompilacji "Up From The Depths -
Early Anthology & More" ucieszyło waszych
zwolenników, ale dla was ważniejszy
był ten premierowy materiał "Back From The
Dead", pokazujący, że wasz powrót jest
poważną sprawą, nie tylko odcinaniem kuponów
od przeszłości?
Siren: Dziękujemy. Tak, po naszych doświadczeniach
z Keep It True, kiedy zdecydowaliśmy
się kontynuować tworzenie muzyki, bardzo
poważnie chcieliśmy pokazać, że wciąż
mamy ogień i zdolność do tworzenia atrakcyjnych
utworów. "Back From The Dead" to
solidny materiał i absolutnie dobry album powrotny
po ponad 30 latach przerwy. Pozostał
wierny naszym wpływom, ale także zaktualizował
nasze brzmienie. Z naszym nowym albumem,
"A Mercenary's Fate", czujemy, że w
końcu pokazaliśmy na co nas stać. To najmocniejsza
i najbardziej spójna muzyka, jaką kiedykolwiek
stworzyliśmy.
Okładka tego albumu dobitnie sugeruje, że to
kontynuacja tego, co zapoczątkowaliście
jeszcze w latach 80., na demo "Dead Of
Night" - ten kosiarz stał się waszą maskotką,
znakiem rozpoznawczym, a Yannick
Bouchard rozwija jego postać na kolejnych
wydawnictwach?
Siren: Łał! Naprawdę odrobiłeś pracę domową!
To prawda. Okładka dema "Dead Of
Night" przedstawia naszego wokalistę, Douga
Lee, trzymającego nad głową ostrze S z logo
Siren. Kiedy tworzyliśmy antologię "Up from
the Depths", zleciliśmy stworzenie okładki fenomenalnemu
kanadyjskiemu artyście, Yannickowi
Bouchardowi. Obraz na tej okładce
przedstawia odzianą w skórzaną kurtkę postać
trzymającą ostrze S w górze, krzyczącą z oceanu
na zabytkowej łodzi podwodnej. Był to
ukłon w stronę naszych okładek demo "Iron
Coffins" i "Dead of Night". Ta maskotka to
tak naprawdę sam Metro Mercenary, który
nieprzypadkowo bardzo przypomina młodego
Douga Lee. W "Back from the Dead" postanowiliśmy
kontynuować ten motyw i pozwolić
Metro pojawić się ponownie. Ta okładka, podobnie
jak "A Mercenary's Fate", również została
namalowana przez Yannicka.
"Back From The Dead" - tytuł wyjaśnia
wszystko, nie ma żadnych niedomówień. Z
kolei w kwestiach muzycznych odnoszę
wrażenie, że zależało wam na podkreśleniu
ciągłości z dawnymi dokonaniami Siren, ale
przy jednoczesnym pokazaniu, że nie ugrzęźliście
w schematach, że zdajecie sobie sprawę,
iż od dawna mamy już XXI wiek?
Siren: Zgadza się. Chociaż na albumie znajduje
się utwór zatytułowany "Back from the
Dead", miał on również na celu uznanie faktu,
że Siren, jako zespół, powrócił. Staraliśmy się
zachować ciągłość między naszą muzyką z lat
80., a tym, co tworzymy teraz. Muzyka jest
zdecydowanie w tym samym, tradycyjnym
stylu melodyjnego metalu naszych bohaterów,
którzy zainspirowali nas do grania w tamtych
czasach. A pełne nastawienia i unikalne
brzmienie Douga są absolutnie nicią, która
łączy każdy fragment naszego katalogu - od
debiutanckiego singla w 1984 roku po dzisiejsze
"A Mercenary's Fate".
Minusem było to, że wydaliście ten powrotny
album na początku pandemii, wiosną 2020
roku. Data premiery była już ustalona wcześniej
i nie można było jej przełożyć, czy po
tylu latach przerwy nie chcieliście już czekać
nie wiadomo ile, podjęliście więc decyzję:
płyta gotowa, wydajemy?
44
SIREN
Siren: Ciężko pracowaliśmy nad płytą "Back
from the Dead", która miała ukazać się w
kwietniu 2020 roku, zbiegając się w czasie z
edycją festiwalu Keep It True. Nikt z nas nie
mógł sobie wyobrazić szaleństwa, które miało
się wydarzyć w odpowiedzi na pandemię. Tego
lata mieliśmy również wystąpić na festiwalu
Headbanger's Open Air, który oczywiście
musiał zostać odwołany. Zdecydowaliśmy się
wydać album, aby przynajmniej ludzie mogli
usłyszeć to,co stworzyliśmy. W tym momencie
nie chodzi o zarabianie pieniędzy. Prawda jest
taka, że wszystko to - nagrywanie, podróże itp.
- kosztuje nas mnóstwo pieniędzy z naszych
własnych kieszeni. Nagrodą dla nas jest po
prostu fakt, że żyjemy i świetnie się bawimy
jako zespół.
Nie możemy pominąć, akcentującego wasze
40-lecie, wspomnianego już, filmu "I'm Too
Old for This Sh*t! A Heavy Metal Fairy
Tale". Zakręciła wam się w oku łezka, kiedy
obejrzeliście go po raz pierwszy?
Siren: Wierzcie lub nie, ale naprawdę poruszył
nas wszystkich emocjonalnie, gdy zobaczyliśmy
go po raz pierwszy. To było dziwne.
To było tak, jakbyśmy oglądali innych ludzi, a
nie siebie. Więc wszyscy poczuliśmy te emocje
kibicowania nam jako zespołowi i uczucie
triumfu, gdy widzisz, jak nasze marzenia stają
się na ekranie rzeczywistością. Film naprawdę
wpłynął na wiele osób. Tak wielu komentowało
lub pisało do nas, mówiąc nam, jak mocno
odnoszą się do naszego doświadczenia.
Film nie jest o zespole Siren. Chodzi o obserwowanie
pięciu facetów w średnim wieku, którzy
mają szansę spełnić marzenie, które pojawiło
się znikąd. Szczerze mówiąc, nie wiedzieliśmy,
jak nam pójdzie. Czy uda nam się wystąpić
i jakoś się nie skompromitować? Tak jak
w filmie, nie mieliśmy pojęcia, jak to się potoczy.
Na szczęście ostatecznie była to historia
triumfu, a nie tragedii. Twórcy filmu, Nathan
Mowery i Chris Jericho, wykonali świetną robotę,
znajdując sedno historii w setkach godzin
materiału filmowego, który został zarejestrowany
w ciągu tych miesięcy.
Dożyliśmy dziwnych czasów: w mediach
królują zbrodnie i przemoc, a na okładce nie
można użyć słowa shit, trzeba "zneutralizować"
je konturem gitary. Nie uważasz, że
ta polityczna poprawność, przy jednoczesnej
dwulicowości, nie ma większego sensu?
Siren: Zdecydowanie nie jesteśmy fanami politycznej
poprawności, to pewne! Wiele z tego,
co dzieje się w dzisiejszym świecie, jest po prostu
śmieszne. Ale jeśli chodzi o tytuł dokumentu,
nie staraliśmy się być ostrzy, używając
barwnego języka itp. To producent filmu,
Chris Jericho, wymyślił ten tytuł, a my
wszyscy uznaliśmy, że idealnie pasuje do tego,
jak często wypowiadaliśmy to zdanie w ciągu
tych miesięcy.
"A Mercenary's Fate" na tle waszych poprzednich
albumów wydaje mi się wydawnictwem
przełomowym, do tego najbardziej
udanym jako całość. Sami też czujecie, że to
wasz najlepszy i najbardziej dojrzały materiał?
Siren: Dziękujemy bardzo. Tak, absolutnie
wierzymy, że "A Mercenary's Fate" zawiera jedne
z najlepszych utworów, jakie Siren kiedykolwiek
wydał. Jesteśmy znowu razem i piszemy
od sześciu lat. Podczas gdy nadal słychać
nasze wpływy, takie jak Priest, Accept, Ozzy,
Saxon i inne, utwory nadal mają nasze charakterystyczne
brzmienie. Zdecydowanie dojrzeliśmy
i rozwinęliśmy się jako autorzy piosenek
i naprawdę zjednoczyliśmy się w ciągu ostatnich
kilku lat, pracując razem jako zespół nad
pomysłami na piosenki, nagrywaniem i miksowaniem.
Czyli czasem jest tak, że musi przyjść na coś
pora, bo wcale nie jest powiedziane, że w roku
1992 udałoby się wam nagrać tak udaną
płytę?
Siren: Masz rację. Wydaje się, że na wszystko
jest czas i miejsce. Nie moglibyśmy stworzyć
tego albumu na początku lat 90. Jestem pewien,
że stworzylibyśmy dobry album, ale to,
co stworzyliśmy na "A Mercenary's Fate", jest
produktem naszych obecnych umiejętności i
doświadczeń, które rosły przez ostatnie 30 lat.
Ponownie, jesteśmy bardzo dumni z tego, co
stworzyliśmy, zwłaszcza teraz, gdy przekroczyliśmy
40 lat istnienia zespołu.
To zarazem jakby zatoczenie koła, powrót do
czasów debiutanckiego singla "Metro- Mercenary",
zaakcentowany w utworze tytułowym,
takie porozumiewawcze mrugnięcie do
starszych fanów?
Siren: Absolutnie! Nasz perkusista, Ed
Foto: Michael Honninger
Foto: Michael Honninger
Aborn, napisał tekst do oryginalnego "Metro-
Mercenary", a także napisał tekst i większość
muzyki do tytułowego utworu "A Mercenary's
Fate". Oryginalna piosenka była bardzo podobna
do "Killers" Iron Maiden i opowiadała o
mordercy grasującym nocą po ulicach miasta.
Teraz, gdy jesteśmy starsi i bardziej zastanawiamy
się nad tekstem, chciał nadać tej historii
lepsze zakończenie i dać głównemu bohaterowi
szansę na odkupienie. W "A Mercenary's
Fate" dowiadujemy się, że główny bohater był
tak naprawdę zabójcą dla przestępczego podziemia,
ale stał się zbyt potężny i szefowie
mafii nakazali jego egzekucję. Zostaje stracony
i trafia do piekła, ale ma szansę na odkupienie.
Wraca do świata, by szukać zemsty na szumowinach,
takich jak handlarze żywym towarem
itp. Mówiąc o mrugnięciach okiem do
fanów oryginału, podczas pisania tego utworu
Ed włączył główny riff z oryginalnego "Metro-
Mercenary" w mostku utworu, aby naprawdę
spuentować muzykę Siren z tych czterech dekad.
Ponadto na płycie CD i wydaniach cyfrowych
znajduje się udramatyzowany instrumental
zatytułowany "Prologue to Redemption",
który rzuca więcej światła na całą historię,
w tym scenę egzekucji, którą można zobaczyć
na okładce albumu.
SIREN 45
Liczycie jednocześnie, że ten album przyciągnie
też uwagę nowej, młodej publiczności,
w czym pewnie zamierzacie mu pomóc,
grając i promując go jak tylko się da?
Siren: Tak, bylibyśmy zachwyceni, gdyby
młodsza publiczność odkryła nasz nowy album
i cieszyła się nim. Wraz z rosnącym ruchem
NWOTHM, z pewnością nadszedł na to
odpowiedni czas. Jest cała grupa młodych ludzi,
którzy są zainspirowani tym stylem muzycznym,
tak jak my byliśmy w latach 70. i 80.
Lubimy myśleć o sobie jako o części starej fali
nowej fali tradycyjnego heavy metalu.
(śmiech) Szczerze mówiąc, jesteśmy po prostu
wdzięczni, że ktokolwiek poświęca chwilę na
słuchanie naszej muzyki - młodzi czy starzy.
Jesteście pewnie bardziej niż podekscytowani,
bo to powrót udany pod każdym względem,
a dla was też satysfakcja, że zdołaliście
pokazać, iż Siren nie był tylko jednym z wielu
zespołów lat 80., tylko wtedy nie mógł pokazać
w pełni na co go stać, co udało się
dopiero po latach?
Siren: Jesteśmy absolutnie zdumieni, że jesteśmy
znowu razem 40 lat po tym, jak
zaczęliśmy. Nigdy nie spodziewaliśmy się drugiej
szansy, ale to było niesamowite doświadczenie.
Sam fakt, że film dokumentalny "I'm
Too Old for This Sh*t! A Heavy Metal Fairy
Tale" i świadomość, że setki tysięcy ludzi
obejrzało naszą historię jest oszałamiająca. Co
więcej, prawie codziennie słyszymy, jak inspirująca
była nasza historia dla innych ludzi.
Jesteśmy po prostu niesamowicie wdzięczni za
to, że w ciągu ostatnich pięciu lat wydarzyły
Foto: Mario Lang
się te wszystkie niesamowite rzeczy. Daliśmy z
siebie wszystko i ciężko pracowaliśmy, by tworzyć
muzykę, z której możemy być dumni.
Kiedy otrzymujemy świetną recenzję lub ludzie
mówią nam, jak bardzo podoba im się nowy
materiał, to marzenie spełnia się na nowo.
Niedawno ukazało się nakładem waszego
obecnego wydawcy FHM Records obszerne
wznowienie "Financial Suicide". Mam rozumieć,
że "No Place Like Home" będzie kolejny,
bo nigdy nie straciliście praw do tych
materiałów, albo odzyskaliście je niedawno,
dzięki czemu te albumy mogą być znowu
dostępne na LP i CD?
Siren: Szczerze mówiąc, nie jesteśmy do końca
pewni, jaka będzie dalsza ścieżka dla jakichkolwiek
reedycji "No Place Like Home" -
zwłaszcza, że został on włączony jako część
naszej antologii "Up from the Depths" w
2018 roku. Ale nasi dobrzy przyjaciele Frank
i Holger z FHM Records wydają niesamowite
produkty, więc jeśli coś zostanie wydane, możesz
być pewien, że będzie to zestaw najwyższej
jakości. Bardzo dziękujemy wszystkim w
HMP za umożliwienie nam spędzenia czasu z
waszymi czytelnikami. Nigdy nie mieliśmy
okazji odwiedzić waszego niesamowitego
kraju, ale chcielibyśmy to kiedyś zrobić i usłyszeć
was wszystkich. Utworzyliśmy specjalny
link dla waszych czytelników, aby mogli obejrzeć
film dokumentalny za darmo na stronie
www.TooOldForThisMovie.com/HMP.
Ponadto nasze profile społecznościowe, muzykę,
płyty, koszulki i wszystko inne, co dotyczy
Siren, można znaleźć na stronie www.Siren-
Band.us. Stay heavy and keep the flame burning!
Wojciech Chamryk, Szymon Paczkowski i
Szymon Tryk
HMP: Po reaktywacji w roku 2015 w szybkim
tempie przygotowaliście dwa albumy "Awakening"
i "A New World", do tego wydaliście
nieopublikowany w latach 80. "Caught In A
Warzone". Wychodzi na to, że pandemia nieco
was przyhamowała, ale nie zdołała zatrzymać,
czego efektem jest najnowszy,
świetny album "The Sign Of Evil"?
Mark Duffy: Fakt, pandemia nas spowolniła.
Mieliśmy zamiar nagrać nowe utwory na kolejny
album i nawet mieliśmy zarezerwowane
studio, ale lockdown położył temu kres. Nie
widzieliśmy się przez siedem miesięcy.
Te wszystkie zawirowania miały też wpływ
na skład Millennium, bowiem w ciągu ostatnich
kilkunastu miesięcy zmienili się wszyscy
towarzyszący ci muzycy - odpuścili granie,
bądź, tak jak choćby Kenny Nicholson czy
Will Philpot, skoncentrowali się na swoich
innych zespołach?
Trzech członków Millennium grało również
w innym zespole, a kiedy wróciliśmy po lockdownie,
pojawiły się pewne problemy, które
myślałem, że uda nam się rozwiązać, ale tak
się nie stało. Postanowili więc odejść i skoncentrować
się na swoich innych projektach.
To też jakiś znak czasów i według mnie niezbyt
pozytywny, że z różnych względów, w
tym finansowych, muzycy grają teraz równocześnie
w kilku zespołach czy projektach -
kiedyś było to nie do pomyślenia, a na pewno
nie występowało na taką skalę?
Myślę, że jest mniej okazji do ciągłego grania
na żywo, ponieważ jest ograniczona ilość miejsc,
w których można grać, więc teraz ludzie
grają w więcej niż jednym zespole, aby móc
występować częściej na żywo.
Zmiany na taką skalę są czymś ryzykownym,
czy przeciwnie, dają zespołowi zastrzyk
świeżej krwi?
Myślę, że nowi członkowie zespołu dali mu
zastrzyk świeżej krwi i entuzjazmu, czego
Millennium właśnie potrzebowało.
Wolisz więc grać z młodszymi muzykami, bo
nawet jeśli nie są już młodzieniaszkami, to
nie są jeszcze wypaleni, nie mają określonych
nawyków, wciąż chcą coś osiągnąć, udowodnić
sobie i innym?
Tak, młodsi muzycy mają pragnienie, by coś
osiągnąć, występować, nagrywać albumy i dostawać
szanse. Mają też dobrą prezencję sceniczną
i są bardziej aktywni na scenie.
Wydaje mi się, że "The Sign Of Evil" jest
właśnie efektem takiego właśnie podejścia:
to nic, że w roku 1984 wydaliśmy album i w
kręgach najbardziej oddanych fanów
NWOBHM cieszy się on opinią kultowej
płyty, a po powrocie również pokazaliśmy, na
co nas stać, trzeba to wszystko przebić,
ponownie potwierdzić potencjał Millennium
- tak właśnie myślałeś, pracując nad tą
płytą?
Myślę, że nowy album pokazuje na co nas
stać. Dla mnie to nasz najlepszy album. Nie
by-łem zadowolony z ostatniego albumu "A
New World". Myślę, że za bardzo spieszyliśmy
się z jego wydaniem, a mój wokal mógłby
być lepszy. Miks tamtego albumu nie był
odpowiedni. Nowy album to miejsce, w którym
chcemy być jako zespół. Myślę, że na
"The Sign Of Evil" miks doskonale uchwycił
utwory i otrzymujemy świetne recenzje.
46
SIREN
Wiąże się to z jakimś stresem, obawami, czy
uda się sprostać wyzwaniu, szczególnie, że
nikt nie jest robotem, każdemu zdarzają się
dni, kiedy wena nie dopisuje i trudno o nowe,
dobre pomysły. Co robisz w takiej sytuacji?
Odkładasz dany tekst czy utwór, by wrócić
do niego po jakimś czasie?
Myślę, że kiedy masz album, który został dobrze
przyjęty, starasz się mu dorównać lub poprawić
go na następnym, więc może to powodować
pewien stres. Czasami kawałek może
powstać szybko, a innym razem może to zająć
trochę czasu i zostanie odłożona na bok, by
wrócić do niego innym razem.
Znam muzyków twierdzących, że z myślą o
nowym albumie przygotowują zwykle znacznie
więcej utworów niż ich potrzebują, po
czym wybierają te najlepsze. Jak wygląda to
u was: podobnie, czy mając 10 dobrych, zróżnicowanych
i wartych publikacji numerów,
przestajecie tworzyć kolejne, koncentrując się
ich na jak najlepszym dopracowaniu, żeby
efekt końcowy był jak najlepszy?
Napisaliśmy więcej utworów, ale nie zostały
one przećwiczone z nowym składem, więc zdecydowaliśmy
się napisać dwa nowe utwory z
nowym składem i wykorzystać je na albumie.
Niewykluczone, że wykorzystamy niektóre kawałki
pozostałe z tego albumu i umieścimy je
na następnej płycie.
Nie dostrzegam na "The Sign Of Evil" tak
zwanych wypełniaczy, a to w dzisiejszych
czasach sztuka nie lada. Do tego brzmicie na
tej płycie stylowo, ale nie archaicznie - takie
było założenie, żeby kontynuować to, co zacząłeś
wiele lat temu, ale bez posmaku retro?
Tak, chcemy zachować część naszego starego
stylu, nie brzmiąc zbyt przestarzale, ale także
nadając naszym utworom bardziej aktualny
charakter. Jeśli napiszemy kompozycję i przećwiczymy
ją, oraz jeśli poczujemy, że nie jest
wystarczająco mocna, zostawimy ją i będziemy
pracować nad kolejną.
Wciąż lubujecie się w dość długich, jak na
metalowe standardy, dopracowanych aranżacyjnie,
wielowątkowych kompozycjach - to
wasz swoisty znak rozpoznawczy, a do tego
swego rodzaju echa tego, że dorastałeś w
czasach rozkwitu hard i progresywnego
rocka?
Kiedy pracujemy nad utworem, patrzymy na
aranżację i przez większość czasu mamy poczucie,
jak długi powinien być utwór, ile powinien
mieć zwrotek, refrenów, solówek gitarowych
itp. Jeśli kompozycja wydaje się zbyt
długa, skracamy ją. Jeśli utwór jest długi, musi
mieć dobry feeling i nie może stać się nudny
pod jego koniec.
Bez zahamowań i
z nowym entuzjazmem
Mark Duffy to jeden z współtwórców nurtu NWOBHM, znany nie tylko
z Millennium, ale też z Toranaga, by wymienić tylko te najpopularniejsze zespoły.
Po licznych perturbacjach Millennium wróciło do pełnej aktywności w roku 2015,
a teraz, po niemal całkowitej zmianie składu, wydało kolejny album "The Sign Of
Evil", który na pewno nie rozczaruje ani fanów zespołu, ani też klasycznego, brytyjskiego
metalu.
Mamy teraz naprawdę dziwne czasy, gdzie z
powodu przesytu wszystkim ludzie, nawet
fani danego gatunku czy muzyki w ogóle, nie
mogą skupić się na jej słuchaniu; czynią to
fragmentarycznie, ciągle przeskakując z
utworu na utwór - uważasz, że szybkie tempo
życia i brak czasu może być usprawiedliwieniem
dla czegoś takiego? My oczywiście należymy
do innego pokolenia, bo piosenki w
radiu nie dało się przewinąć (śmiech), ale czy
ci młodzi ludzie czasem czegoś nie tracą?
Tak, myślę, że tracą poczucie albumu. Pomijając
niektóre utwory, mogą również przegapić
temat przewodni albumu. Niektóre utwory
mogą wymagać czasu, aby się do nich przyzwyczaić,
aż naprawdę je docenisz i polubisz.
Wydaje mi się, że najlepszą metodą walki z
taki podejściem jest nagrywanie długich,
dobrych utworów - choćby "Thy Kingdom
Come", bo taki delikwent zasłucha się, zapomni
o klikaniu na coś innego - może warto
to opatentować? (śmiech)
Może to działać w obie strony, jeśli jest to
dobra i długa kompozycja, która musi utrzymać
ich uwagę, w przeciwnym razie ją pominą.
Jeśli masz chwytliwą, krótką piosenkę, mogą
wysłuchać jej całej, a nawet odtworzyć ja ponownie!
Wielu reżyserów podkreśla, że to życie układa
najlepsze scenariusze; z tekstami jest podobnie,
stąd choćby na waszej najnowszej
płycie "Virus" oraz wiele innych odniesień do
rzeczywistości?
"Virus" to tylko moja opinia na temat tego, co
działo się w tamtym czasie. Napisałem go w
drugim tygodniu lockdownu. Miałem
kilka negatywnych opinii
na temat tekstów, ale
zbadałem wiele z tego, co
się wydarzyło i co naprawdę
się dzieje. Jeśli poszukasz
w odpowiednich
miejscach, możesz znaleźć
odpowiedzi!
Okładka "The Sign Of
Evil" ma dodatkowo podkreślać
wymowę tytułu i
mroczny charakter tego albumu,
dlatego jest prosta,
ale bardzo jednoznaczna w
wymowie?
Okładkę albumu wymyśliła
wytwórnia płytowa. Pomyśleliśmy,
że wygląda trochę retro,
co nam się podobało, a
także, że będzie dobrze wyglądać
na koszulce!
Od lat współpracujesz z grecką
No Remorse Records - brytyjskie wytwórnie
nie są już zainteresowane takim
zespołami jak Millennium, szczególnie premierowymi
materiałami, których nie można
reklamować określeniami "kultowy", klasyczny",
etc.?
Tak, No Remorse jest dla nas świetne. Dobrze
jest mieć wytwórnię, która chce wydawać
nasze albumy. Niektóre brytyjskie wytwórnie
wolą koncentrować się na młodszych zespołach!
Po Brexicie jesteście też w znacznie trudniejszej
sytuacji jako zespół koncertowy. Jak
widzisz to wszystko w dalszej perspektywie?
Świadomość faktu, że droga, choćby na niemieckie
festiwale, bardzo wam się wydłużyła,
jest frustrująca?
Niestety Brexit to naprawdę zła sprawa dla
zespołów, czego się nie spodziewaliśmy. Trasy
koncertowe stały się znacznie trudniejsze i
droższe. Jest też więcej wiz, o które trzeba się
ubiegać i granic, przez które trzeba przejść.
Masz również karnet, za który musisz zapłacić
i gdzie musisz wyszczególnić wszystko, co
masz, sprzęt, towary itp. Jeśli coś się nie
zmieni, wiele zespołów nie będzie w stanie
koncertować w Europie.
Trudno było świętować 40-lecie w sytuacji,
gdy okresy aktywności Millennium przeplatały
się z czasem funkcjonowania pod inną
nazwą czy długą przerwą, ale nie da się
pominąć milczeniem tego, że powstaliście w
1982 roku. Płytą "The Sign Of Evil" potwierdziłeś,
że w żadnym razie nie czujesz się
jeszcze weteranem, a co dalej? Skoro muzycy
znacznie starsi od ciebie są wciąż aktywni
również nie widzisz przeciwwskazań do tego,
by nadal tworzyć i wydawać kolejne albumy,
jeśli tylko zdrowie na to pozwoli?
Zamierzamy kontynuować naszą działalność
tak długo, jak to możliwe, uwielbiamy występować
na żywo, pisać i nagrywać albumy. To
wspaniałe, gdy ludzie doceniają to, co robimy!
Wojciech Chamryk, Szymon Paczkowski i
Szymon Tryk
EXUL 47
Nie znam albumu Saracen, o którym wspomniałeś,
więc oczywiście nie można go uznać za
wpływ, chociaż jestem teraz ciekawy, aby go
usłyszeć.
...czy gatunek ludzki kiedykolwiek się nauczy?
Hammerhead to ekipa związana na stałe z nurtem NWOBHM. Zdają
sobie sprawę, że ich czas powoli przemija, ale starają się wykorzystać go w miarę
ich możliwości. Podchodzą do sprawy jak najpoważniej, starając się przygotować
swoim fanom produkt najwyższej jakości, pod względem muzycznym, jak i lirycznym.
Myślę, że "Lords of the Sun" to jak najbardziej robota dla największych
fanów brytyjskiego hard 'n' heavy. Po prostu musicie sięgnąć po ten album...
HMP: Jeżeli dobrze zrozumiałem koncepcja
"Lords of the Sun" skupia się nad historią
kilku starożytnych bitew, w tym o oblężeniu
Tyru, ale przede wszystkim nad problemem,
jak łatwo religie (i nie tylko) mogą zmanipulować
zwykłego człowieka, który idzie walczyć
w imię wyimaginowanych idei, przeważnie
ginąc dla satysfakcji, władzy i niepohamowanej
chciwości szaleńca, któremu
wydaje się, że jest ponad wszystko i wszystkich.
Niestety ta kwestia jest ciągle aktualna
dla przykładu współczesna wojna Rosyjsko-
Ukraińska... Kto zainicjował ten pomysł?
Czy staraliście się skonfrontować z go z
opracowaniami naukowymi lub popularnonaukowymi?
Buzz Elliot: Steve Archer, basista Hammerhead,
przyniósł pomysł na "Lords of the Sun".
Czytając o takich wydarzeniach jak oblężenie
Tyru, zainspirował się do napisania utworu
opartego na tym, jak to musi być dla żołnierzy,
którzy są zaciągnięci do walki w takich
bitwach. Steve i ja pracowaliśmy nad tym pomysłem
przez długi czas, zanim został on
przedstawiony zespołowi i po prostu ewoluował.
Ostatecznie skończył się na długości jednej
strony albumu winylowego. Nie powiedziałbym,
że jakiekolwiek naukowe koncepcje
odegrały jakąkolwiek rolę w konstrukcji tej
kompozycji, ale zdajemy sobie sprawę, że kiedy
piszesz o wydarzeniach historycznych, takich
jak to, ważne jest, aby starać się zachować
zgodność z faktami, jeśli to możliwe, ale jednocześnie
uważam, że nie ma ścisłych zasad
w pisaniu utworów, dlatego użycie odrobiny
wyobraźni i fantazji jest całkowicie dopuszczalne,
masz artystyczną licencję na robienie
wszystkiego, co chcesz. Zaczęliśmy pisać tę
kompozycję na długo przed rosyjską inwazją
na Ukrainę, ale niestety obecna sytuacja
pokazuje, że to wciąż może się zdarzyć, trudności
i śmierć tysięcy ludzi, i po co? Wola jednego
obłąkanego egoistycznego szaleńca i
wielu ludzi na tyle oszukanych, by podążać za
nim i spełniać jego życzenia. Pomyślałbym, że
w dzisiejszych czasach, takich jak ten, a także
biorąc pod uwagę korzyści płynące z mądrości
płynącej z błędów przeszłości, że będziemy
żyć w świecie, który minęło całe to szaleństwo,
a jednak teraz zadaję sobie pytanie; "czy gatunek
ludzki kiedykolwiek się nauczy?"… Niestety
jakoś w to wątpię.
Czy treść pozostałych nagrań również łączy
się z pomysłem głównego utworu?
Początkowo nie było zamiaru łączenia wszystkich
utworów razem (jak w przypadku albumu
koncepcyjnego), ale czysty przypadek sprawił,
że wszystkie utwory są oparte lub inspirowane
tematami wojny, bitew i walki, więc ostatecznie
istnieje ciągłość między wszystkimi
utworami na albumie, choć niezamierzona.
W pewnym momencie słuchając "Lords of
the Sun" przypomniały mi się albumy "Argus"
Wishbone Ash i "Heroes, Saints And
Fools" Saracen...
Pierwszym kawałkiem, który Brian Hodgson
i ja zagraliśmy razem podczas naszego pierwszego
spotkania w latach 70., był "Errors of
My Ways" Wishbone Ash, to świetny utwór z
ich pierwszego albumu, podwójne brzmienie
gitary tego zespołu i ich styl pisania utworów
zawsze miały wpływ zarówno na Briana, jak i
na mnie. Ale tak jak Wishbone Ash mają tendencję
do czystych i klarownych brzmień gitarowych,
obaj jesteśmy również pod silnym
wpływem wczesnego Black Sabbath, więc nasze
wynikowe brzmienie jako zespołu jest rodzajem
mieszanki tych dwóch szkół myślenia.
Suitę "Lords of the Sun" uzupełniają trzy
kompozycje, które są zdecydowanie nakierowane
na dynamiczne NWOBHM. Każdy z
nich ma świetne riffy, wpadające w ucho melodie
i ma zadatki na przeboje. Mnie najbardziej
odpowiada otwierający album
"Waiting for the Daisies"...
Po napisaniu i nagraniu najpierw epickiego
utworu tytułowego zdecydowaliśmy się spróbować
wypełnić resztę albumu krótszymi
utworami o szybszych tempach. Chociaż moja
kompozycja "Crimson Tide" stała się dłuższa,
niż pierwotnie zamierzałem z powodu dodania
ponurej sekcji w połowie tempa na końcu,
która powstała po dłuższym namyśle. Steve
Archer przyszedł do mnie z "Waiting for the
Daisies" prawie ukończonym, wprowadzono w
nim tylko niewielkie zmiany w jego oryginalnych
aranżacjach. Naprawdę podobał mi się
pomysł wykorzystania prostej, przyziemnej
czynności koszenia trawy jako metafory niekończącej
się bitwy lub wojny. Gdybyśmy nadal
żyli w świecie, w którym single były wydawane
w celu promowania albumu, myślę, że
"Waiting for the Daisies" być może z "Cry As
I Fall" na stronie B byłby tym, który ładnie
pasowałby do mojej starej szafy grającej
Wurlitzer.
We wspomnianym wywiadzie twierdziłeś, że
"Lords of the Sun" będzie wypełniał pierwszą
stronę longplay'a, ale wydaje się, że coś wam
nie wyszło. Za bardzo poszaleliście ze suitą i
jest za długa, aby zmieściła się na jednej
stronie winylu. Musieliście dokonać innego
podziału nagrań...
Podczas planowania zawsze myślimy w kategoriach
winylu i dlatego jesteśmy świadomi, że
zalecany maksymalny czas trwania w tym formacie
to 22 minuty na stronę, więc gdy utwór
"Lords of the Sun" ewoluował podczas procesu
pisania, staraliśmy się zaprojektować rzeczy
tak, aby idealnie pasowały do jednej strony
albumu winylowego. Nie byliśmy pewni, czy
będzie to strona pierwsza, czy druga, dopóki
nie napisaliśmy i nie ukończyliśmy reszty materiału.
Skończyło się na około 24 minutach,
co wciąż jest możliwe do ściśnięcia na stronie
winylu, choć po przekroczeniu zalecanego limitu
zaczyna wpływać na jakość dźwięku.
Mogliśmy przyciąć utwór, aby pasował, ale
okazało się również, że "Lords of the Sun"
Foto: Mark Regan
48
HAMMERHEAD
składa się z dwóch oddzielnych, charakterystycznych
sekcji (z dwiema częściami do
każdej sekcji). To otworzyło możliwość podzielenia
utworu na dwie strony, rozważaliśmy
zrobienie tego jak "Wish You Were
Here" Pink Floyd, gdzie część pierwsza pojawia
się na początku albumu, a część druga
kończy album, myślę, że to mogłoby zadziałać,
ale kiedy wszystko było gotowe, zdecydowaliśmy,
że "Waiting for the Daisies" będzie
idealnym otwieraczem albumu. Od tego momentu
przyglądaliśmy się różnym opcjom co
do kolejności, ale gdy już mieliśmy "...Daisies"
na swoim miejscu jako otwieracz albumu, reszta
utworów po prostu znalazła swoje miejsca i
dopasowała się do dostępnego czasu bez żadnych
problemów. Kolejność, na którą się zdecydowaliśmy,
zadziałała i po prostu poczuliśmy
się usatysfakcjonowani.
Ogólnie pisanie materiału na album "Lords
of the Sun" zajęło wam sporo czasu. Jaki
macie teraz system pisania utworów? Jest to
ten sam system, co na początku waszej kariery,
czy też zmienia się on od okoliczności?
Krótkie streszczenie naszego zwykłego procesu
pisania muzyki w dzisiejszych czasach jest
takie, że Steve przedstawia mi swoje pomysły,
pracujemy razem nad aranżacją, ja tworzę
wstępne demo na własną rękę, to trafia do
zespołu, aby mogli usłyszeć nasze intencje, w
końcu spotykamy się, aby wypróbować wszystkie
pomysły na własne uszy. Przez cały ten
proces materiał może być poprawiany lub
zmieniany przez każdego członka zespołu a na
końcu wszyscy, oby, zgadzamy się, co jest najlepsze
dla utworu i ustalamy ostateczną wersję.
Steve'a Archera sklasyfikowałbym jako
dominującego autora większości tego albumu,
a ja prawdopodobnie spędziłem więcej czasu
niż ktokolwiek inny, pracując nad aranżacjami,
ale wszystko tak naprawdę nie doszłoby
do skutku, dopóki nie zaangażował się cały
zespół. Każdy odegrał swoją rolę w tworzeniu
utworów w takim stopniu, że Steve i ja
czuliśmy, że jest to uzasadnione i słuszne, aby
docenić wszystkich w pisaniu tego albumu. To
wszystko znacznie różni się od tego, jak było
na początku. Wtedy zwykle Steve Archer i
Brian Hodgson pracowali razem, wtedy napisałem
tylko kilka kawałków i kilka dodatkowych
sekcji do istniejących kompozycji.
Foto: Burning Starr
Foto: Hammerhead
Album narywaliście w Linden Studio w towarzystwie
waszego producenta Guy'a Forrester'a.
Jak tym razem przebiegała sesja nagraniowa?
Dla mnie kluczowy był powrót do Guya Forrestera,
jako producenta, którego zadaniem
jest sprawić, byśmy brzmieli tak dobrze, jak to
tylko możliwe, i mówiąc wprost, to właśnie
robi, nie tylko uchwycił nasze brzmienie, ale
także je wzmocnił. Praca w studiu Guya zawsze
jest świetną zabawą, a on naprawdę wie,
co robi. Jeśli wyjaśnię mu jakiś pomysł, automatycznie
nadaje na tej samej długości fali; na
przykład, dodanie efektu flangera do całego
miksu w sekcji tytułowego utworu z naszego
albumu "The Sin Eater". Przypuszczam, że
można powiedzieć, że tylko kopiowałem, jak
Ritchie Blackmore mógł to zaaranżować,
Rainbow i Deep Purple regularnie używali tej
sztuczki, ale efekt końcowy brzmi dla mnie
niesamowicie. Kiedy wyjaśniłem Guyowi, co
miałem w głowie, sprawił, że wszystko wydarzyło
się w ciągu kilku minut dokładnie tak,
jak to sobie wyobrażałem. Sesje do tego albumu
nie obyły się bez problemów, w rzeczywistości
pierwsze próby, które podjęliśmy przy
nagrywaniu tytułowego utworu "Lords of the
Sun" zakończyły się odrzuceniem, co kosztowało
zespół około 600 funtów. Z tego powodu
upewniliśmy się, że jesteśmy w pełni przygotowani
do podjęcia się tego zadania. Kiedy wróciliśmy
do studia, aby spróbować ponownie,
mieliśmy nawet próbną sesję nagraniową na
tydzień przed planowanym wejściem do studia
Guya. Nagrania te zostały wykonane w ośrodku
prób i nagrań "Osbourne's" należącym do
naszego dobrego przyjaciela Paula Sharpa.
Myśleliśmy, że wyszły całkiem nieźle, więc zasugerowałem
High Roller Records, że być
może te nagrania mogłyby zostać dodane do
ostatecznego pakietu jako materiał bonusowy
do głównego albumu. Spodobał im się ten pomysł,
ale musieli przesłuchać te nagrania. Gdy
tylko usłyszeli te nagrania, zgodzili się je dołączyć,
więc każdy, kto kupi wersję CD, może
również usłyszeć próby, a także gotowy produkt.
Wydaje mi się, że nie należycie do ludzi,
którzy dysponują nieograniczonymi środkami
finansowymi, każdy ruch dotyczący kapeli,
a który wymaga finansów, musicie dokładnie
przemyśleć i zaplanować?
Żadna wytwórnia płytowa nie płaci za czas
spędzony w studiu, więc staram się dbać o
finanse zespołu i staram się, aby zespół sam się
opłacał, abyśmy nie musieli indywidualnie
przeznaczać własnych funduszy na nagrywanie
itp. Z natury jestem bardzo oszczędny,
więc mam nadzieję, że nic nigdy się nie zmarnuje,
dlatego byłem dość zdenerwowany, że
straciliśmy 600 funtów na naszą pierwszą próbę
nagrania utworu "Lords of the Sun"! Jeśli
byłoby to konieczne, a nie było innego wyjścia,
użyłbym własnych funduszy, aby zapłacić
za czas spędzony w studiu, takie jest moje
zaangażowanie w zespół. W przeszłości osobiście
zapłaciłem wymagane opłaty za trzykrotne
pojawienie się na okładce CD Prog
Magazine, którego nakład wynosi około 20
000 sprzedanych egzemplarzy. Moim zdaniem,
było warto, aby zespół dotarł do szerszej
publiczności. Utwory, które się tam pojawiły
to "Psilocybin", "The Sin Eater" i "Feel I'm
Falling". Każdy z utworów, które przesłałem,
przekroczył zalecany czas trwania do umieszczenia
na płycie CD, więc wymagana była
dodatkowa opłata, aby to się stało. Nie żałuję,
że zaaranżowałem się w to lub zapłaciłem za
to, ponieważ włączenie "Psilocybin" na darmową
płytę Prog Magazine miało duży wpływ
na moje życie. To długa historia, ale ostatecznie
doprowadziła mnie do tego, że najpierw
zostałem poproszony o zostanie DJ-em w amerykańskiej
internetowej stacji radiowej o nazwie
Deep Nuggets w 2018 roku. Ostatecznie
doprowadziło to do tego, że zostałem poproszony
o dołączenie do zespołu Progzilla Radio
w Wielkiej Brytanii. Nic z tego nie wydarzyłoby
się bez "Psilocybin" na tej płycie. Moja
codzienna rutyna przez ostatnie pięć lat zawsze
obejmuje przygotowywanie materiałów
do moich audycji radiowych, które są głównie
oparte na scenie prog, dlatego moja decyzja o
przesłaniu tego utworu miała wpływ na mój
codzienny styl życia.
To wasze zdyscyplinowanie dotyczy się również
pisania muzyki. Wyczuwam, że bardziej
wam zależy na dobrze napisanych utworach,
w których nie ma miejsca na fuszerkę...
Jestem prawie pewien, że wiele zespołów
działa w ten sam sposób, że podczas procesu
pisania, jeśli coś nie spełnia określonego standardu,
zostaną wprowadzone zmiany lub jeśli
po prostu nie będą działać, zostaną całkowicie
usunięte. Czasami słuchasz czegoś, nad czym
pracujesz i zdajesz sobie sprawę, że albo dzieje
się za dużo, albo potrzebujesz czegoś dodatkowego.
W żadnym wypadku nie jesteśmy
doskonali i w przeszłości popełnialiśmy błędy,
zwłaszcza na tych bardzo wczesnych demach.
Wiele z tego, co było tam nie tak, można było
łatwo naprawić, ćwicząc więcej, dokładnie dostrajając,
bardziej koncentrując się, ponownie
nagrywając coś, jeśli nie jest w porządku, ale
zespół był młody i nieco naiwny w zakresie
technik studyjnych. Myślę, że można spokojnie
powiedzieć, że przez lata wszyscy uczyliśmy
się na naszych błędach i staraliśmy się grać
lepiej.
Jak zawsze w waszym wypadku świetnie
pracują gitary. Jak możesz opisać twoją
współpracę z Brianem Hodgsonem?
Dziękuję, że to powiedziałeś. Cieszę się, że
podoba ci się brzmienie naszej gry na gitarach.
Zarówno Brian, jak i ja mamy duże doświadczenie
w uzyskiwaniu najlepszych dźwięków z
naszego sprzętu. Zawsze lubiłem współpracować
z Brianem; oprócz tego, że jest świetnym
i dość wyjątkowym muzykiem, jest także
HAMMERHEAD 49
bardzo dowcipnym facetem i fajnie się z nim
spędza czas. Są chwile, kiedy mamy podobne
brzmienie i technikę, na przykład kiedy gramy
"I'll be Back", ale możemy się też bardzo od
siebie różnić, kiedy Steve Archer i ja planujemy
aranżację nowego utworu, wiemy, które
części będą pasować do Briana, a które do
mnie. Gra Briana ma tendencję do bycia wolniejszą,
uduchowioną i bardzo emocjonalną,
porównywalną do sposobu, w jaki grają Paul
Kossoff lub Dave Gilmour, podczas gdy ja
mam tendencję do grania szybszych partii i
wykorzystywania innych nietypowych skal w
tym, co gram. Uważam, że skale bliskowschodnie
są szczególnie atrakcyjne, zwłaszcza
gdy są połączone z bardziej tradycyjnymi
skalami bluesowymi. Utwory takie jak "Kashmir"
Led Zeppelin i "Gates of Babylon" Rainbow
to dla mnie wzorce. Części utworu "The
Sin Eater" zostały napisane z myślą o tym, a
także są tego dowody na całym nowym albumie,
jeśli się go posłucha, zwłaszcza w utworze
tytułowym.
Jacy gitarzyści was inspirowali? Którego z
nich chciałbyś zaprosić, aby zagrał którąś z
partii solowych na albumie Hammerhead?
Jest kilku gitarzystów, którzy mnie zainspirowali.
We wczesnych dniach, kiedy uczyłem
się grać, Rory Gallagher odegrał kluczową
rolę w zainspirowaniu mnie do grania w bluesowo-rockowym
stylu, a także w nauce korzystania
z wąskiego gardła. Starałem się również
naśladować sposób gry Micka Ronsona
(współpracował z Davidem Bowie w latach
1970-1973 - przyp. red.), zwłaszcza przy
użyciu pedału Cry Baby, aby nadać grze więcej
ekspresji. Na przykład solówka na końcu
"Moonage Daydream" Davida Bowiego na albumie
"Ziggy Stardust" brzmi dla mnie jak
czysta magia. Zawsze kochałem Led Zeppelin
od najmłodszych lat, więc nauka naśladowania
stylu Jimmy'ego Page'a wydawała się przychodzić
mi dość łatwo. Gramy mnóstwo kawałków
Zeppelinów w moim zespole coverowym
Slagbank, co jest świetną zabawą. Uwielbiałem
też improwizowany sposób grania
Tony'ego McPhee z The Groundhogs i wykorzystuję
to również jako źródło wpływu, ale
prawdopodobnie największy wpływ na to, co
staram się osiągnąć w dzisiejszych czasach, ma
nadal Ritchie Blackmore. Był jedną z pierwszych
osób, które słyszałem, łącząc te
bliskowschodnie skale ze swoją zachodnią muzyką
rockową i uważam, że to uzależnia. Deep
Purple był moim ulubionym zespołem w moich
nastoletnich latach. Ale każdy, kto mnie
zna, wie również o mojej miłości do prog
rocka, nie tylko starych klasycznych rzeczy,
ale także szerokiej gamy obecnych zespołów
na całym świecie, które wciąż tworzą zdumiewające
dźwięki i niesamowitą muzykę.
Uważam, że ta scena jest bardzo inspirująca
nawet teraz, a The Von Hertzen Brothers z
Finlandii, Wobbler i Arabs in Aspic z Norwegii
to tylko kilka z moich ulubionych obecnych
zespołów. Gdybym mógł poprosić kogokolwiek
(żywego lub martwego) o solówkę do
nowego utworu Hammerhead, poprosiłbym
Jimiego Hendrixa, co bardzo ucieszyłoby
Briana, zwłaszcza że mógłby pójść do baru,
podczas gdy Jimi wykonałby całą robotę! Nawiasem
mówiąc, posiadam wzmacniacz lampowy
Gibson Mercury z 1964 roku, na którym
grał Jimi Hendrix! Należał on kiedyś do niejakiego
Jimmy'ego Henshawa, który był jednym
z gitarzystów zespołu VIP z Carlisle, a
na jednym z ich koncertów w Londynie w latach
60., Chas Chandler przyprowadził Jimiego
do klubu, w którym rezydowali i zapytał,
czy mógłby z nimi pojammować. Jimi się
zgodził i użył wzmacniacza, który teraz posiadam.
Jest cały rozdział dokumentujący to
wszystko wraz ze zdjęciem mojego wzmacniacza
w książce zatytułowanej "Jimi Hendrix -
50 Years On - The Truth" autorstwa Roda
Harroda.
Mam wrażenie, że na "Lords of the Sun" jest
zdecydowanie więcej klawiszy niż zazwyczaj,
choć trudno o stwierdzenie, że jakoś
specjalnie narzucają się słuchaczowi...
Masz rację, podczas tworzenia tego albumu
użyto więcej dźwięków klawiszy niż zwykle i
gdyby to zależało ode mnie, byłoby ich więcej
we wszystkich utworach, a także byłyby
bardziej dominujące w miksie i może nawet w
niektórych partiach wiodących, ale jest to coś,
z czym reszta zespołu się nie zgadza, więc
mam tendencję do dodawania przypadkowych
partii tu i tam, aby stworzyć odrobinę atmosfery
tam, gdzie jest to potrzebne. Chciałbym
mieć możliwość nieco bardziej wyluzować z
kilkoma solówkami klawiszowymi itp. Uwielbiam
eksperymentować z syntezatorami i tworzyć
dziwne dźwięki, na przykład w środkowej
części mojego utworu "Psilocybin". Świetnie się
bawiłem, tworząc to.
Na CD znalazły się bonusy. Wśród nich są
nagrania wykonane "na żywo". Nie wiem,
czy dobrze to zauważyłem, ale na tych występach
Hammerhead brzmi zdecydowanie
mocniej?
Foto: Dave McManus
Utwory bonusowe zostały nagrane na żywo w
studiu, a nie przed publicznością, "Waiting for
the Daisies", "Faithful Heart" i "Crimson Tide"
zostały (jak wspomniałem wcześniej) nagrane
jako próba, aby przygotować się do głównej
sesji nagraniowej, którą mieliśmy zarezerwowaną
w studiu Guya Forrestera tydzień
później. Jak wiele zespołów, kiedy gramy na
żywo, jest głośniej i nieco bardziej ostro,
możesz się wyluzować i trochę poeksperymentować,
zwłaszcza jeśli improwizujemy sekcję
utworu. Wzmacniacze są tak głośne, że kontrolowane
sprzężenia harmoniczne przychodzą
dość łatwo. Wydaje się, że stało się to
dla nas znakiem rozpoznawczym, kiedy gramy
na żywo w dzisiejszych czasach. Uważam, że
nasze najlepsze nagranie na żywo powstało,
gdy pojawiliśmy się na Brofest w Newcastle
kilka lat temu. Nagrałem je profesjonalnie
przy pulpicie dźwiękowym, set trwał dokładnie
45 minut, więc byłoby idealne jako album
na żywo na winylu, jeśli kiedykolwiek
będziemy mieli szansę wydać go w ten sposób.
Co powiesz o dwóch pozostałych utworach
bonusowych, "Tears like Rain (for LJ)" i "Cry
As I Fall (Bitter Harvest)"? Czemu nie są
częścią integralną z podstawowym materiałem
"Lords of the Sun"?
"Tears Like Rain" został pierwotnie nagrany na
album "The Sin Eater", ale w tamtym czasie
zdecydowaliśmy się go nie używać. Napisał go
Steve Archer i byliśmy ciekawi, aby spróbować
czegoś innego niż to, co zwykle robimy,
więc Steven Woods i ja po prostu usiedliśmy
w studiu i zagraliśmy to bez prądu, aby
zobaczyć, jak to zabrzmi. W odniesieniu do
"Cry as I Fall" zawsze byłem sfrustrowany, że
po tych wszystkich latach nie mieliśmy przyzwoitego
nagrania studyjnego. Więc zasugerowałem
chłopakom, że pod koniec sesji nagraniowej,
gdy cały sprzęt jest na miejscu, zajmie
to tylko kilka minut, aby przebić się przez
kawałek i nagrać go. Nie wszyscy byli tak przejęci,
ale dla mnie to wiele znaczyło, więc poszliśmy
naprzód i nagraliśmy ją przed spakowaniem
sprzętu. Cieszę się, że to zrobiliśmy,
ponieważ moim zdaniem wyszło całkiem
nieźle. Te dwa utwory tak naprawdę nie mają
żadnego związku z materiałem, który miał
znaleźć się na albumie "Lords of the Sun" i są
po prostu materiałem bonusowym do samego
albumu. Istnieje szansa, że "Lords of the Sun"
może być naszym ostatnim albumem, więc jest
to kolejny powód, dla którego dołączono
dodatkowe utwory. Wszystko, co kiedykolwiek
zrobiliśmy, jest teraz dostępne, a od czer-
50
HAMMERHEAD
wca 2023r. wszystko jest też dostępne na
Spotify i dzięki Paulowi Sharpowi za pomoc
w załatwieniu tego dla nas.
Mam dobre i bardzo ciepłe odczucia odnośnie
"Lords of the Sun", a jak inni dziennikarze i
fani oceniają wasz najnowszy album?
Staraliśmy się, aby ten album był tak dobry,
jak to tylko możliwe i jesteśmy zadowoleni z
rezultatów, które osiągnęliśmy. Nie minęło
dużo czasu od jego wydania, więc w tej chwili
nie widziałem żadnych recenzji na jego temat,
ale trzymam kciuki, że zostanie pozytywnie
odebrany.
Kto tym razem jest autorem okładki do
"Lords of the Sun"? Czy jej przekaz współgra
z treścią wszystkich tekstów, czy tylko
nawiązuje do treści głównego nagrania?
Projekt okładki został wykonany przez Alexa
von Weidinga, który stworzył również okładkę
naszego albumu "The Sin Eater". Współpracuje
on z High Roller Records, obrazy z
przodu i z tyłu zostały zainspirowane tylko
tekstami i motywami tytułowego utworu.
Uważamy, że Alex wykonał bardzo dobrą robotę,
okładka wygląda świetnie i naprawdę się
wyróżnia, jego wybór kolorów był idealny.
Na okładkę powróciło logo z albumu "The
Sin Eater", to znaczy coś konkretnego czy to
tylko zabieg artystyczny?
Alex von Weiding również zaprojektował go
dla nas i pozostawiliśmy jemu i High Roller
Records decyzję o tym, jak powinien wyglądać
nowy album. Tradycyjnie zawsze używaliśmy
prostych, dużych białych liter na
czarnym tle, co jest bardzo proste, ale naprawdę
się wyróżnia, ale myślę, że projekt Alexa
wygląda świetnie i bardziej pasuje do tego projektu
okładki albumu.
W sprawie koncertowania nic się nie zmieni?
Nadal jesteście nastawieni na granie lokalnych
koncertów, ewentualnie na występy w
czasie dużych festiwali?
Lokalne koncerty są dla nas najlepszym
sposobem na generowanie funduszy bez żadnego
ryzyka. Nasz koncert z okazji premiery
albumu w zeszłym tygodniu w naszym rodzinnym
mieście został wyprzedany. Festiwale są
dla nas najbardziej idealnymi koncertami, gdy
gramy z dala od domu, ponieważ istnieje duża
szansa, że będziesz miał tłum, który będzie cię
oglądał. Zawsze zdobywamy nowych fanów,
gdy gramy tego typu koncerty, ale w przeciwieństwie
do tego, koncertowanie w mniejszych
rockowych miejscach w całym kraju
zawsze okazywało się dla nas ryzykowne.
Nawet w ostatnich latach wydaje mi się, że po
prostu nie jesteśmy na tyle znani, by przyciągnąć
większe tłumy, gdy gramy z dala od
domu. Zawsze chciałem móc pojechać w trasę
z dobrze znanym zespołem, to byłby dobry
sposób, by zupełnie nowa publiczność zobaczyła,
jacy jesteśmy na żywo, ale taka okazja
nigdy się nie nadarzyła i nie wiedziałbym, jak
coś takiego zorganizować.
Myślę, że wasi fani już czekają na wasze
kolejne nowe nagrania, ale znając wasz styl
pracy to, raczej będzie o trudno. A może da
się coś przyspieszyć?
W obecnej sytuacji nie mam pojęcia, co
przyniesie zespołowi przyszłość. Gdy tylko
skończyliśmy koncert inaugurujący album,
Brian już mówił o wycofaniu się z grania (chociaż
mówi to od 2009 roku), więc nigdy nie
wiem, czy żartuje, czy nie, ale dał swój kapelusz
koncertowy komuś z tłumu i powiedział,
że nie będzie go więcej potrzebował, a
potem sprzedał mi swoją kolumnę głośnikową
4 x 12. Więc może tym razem mówi to na serio?
Michał Mazur
Tłumaczenie: Szymon Paczkowski
co zawsze chciałem robić. Stara szkoła power
metalu jest kluczową częścią naszych wpływów
i w pewnym sensie filtrujemy ją przez
brzmienie brytyjskiego metalu, z naciskiem na
thrash.
Nie postrzegam nas jednak jako NWOTHM
Brytyjczycy z Tailgunner podchodzą do muzyki podobnie, jak Enforcer na
ostatnich swoich płytach, czy też kapele typu Roadwolf. Oprócz oldschoolu i tradycyjnego
heavy metalu mocno podkreślają melodie. Czy ta tendencja przyjmie
się szerzej na scenie współczesnego tradycyjnego heavy metalu? Pewnie wkrótce
się przekonamy. Tymczasem powinniście zapoznać się z ich EP-ką "Crashdive" i
albumem "Guns For Hire", bo po prostu są to całkiem niezłe wydawnictwa i zwyczajnie
warto je znać.
Są też bardziej współczesne akcenty znane,
chociażby z takiego HamerFall. Jakie zespoły
i artyści mieli jeszcze wpływ na waszą
muzykę?
Kilka osób zwróciło uwagę na King Diamond,
szczególnie na album "Abigail". Zespół
na tym albumie to jeden z najwspanialszych
zestawów muzyków, jaki kiedykolwiek powstał,
jest doskonały. Uwielbiamy też Megadeth,
mniej znane zespoły jak Demon i Warlord.
Z jednej strony możemy czerpać z Rainbow
"Rising", a z drugiej z Bathory.
HMP: Według kanału NWOTHM Albums
wasza EP-ka "Crashdive" znalazła się
wśród najlepszych wydawnictw roku 2022.
Czy czujecie się częścią nurtu NWOT
HM?
Thomas Hewson: To naprawdę fajna scena, a
my inspirujemy się garstką tych zespołów.
Myślę, że teraz jest najlepszy czas dla metalu
od wczesnych lat 90.! Oczywiście to, co robimy,
można określić jako oldschoolowe, choć
nigdy nie był to świadomy wybór, po prostu
tak powinien brzmieć metal! Nie postrzegam
nas jednak jako NWOTHM, z tego prostego
powodu, że choć czerpiemy z lat 70. i 80., nie
jesteśmy w tym tak purystyczni - nie staramy
się brzmieć jak demo z 1985 roku. Uwielbiam
zespoły, które to robią, ale jeśli chcemy podążać
dalej ścieżkami power metalu i thrashu,
mamy swobodę, by to robić.
Tak ogólnie wasze podejście do heavy metalu
bardzo przypomina mi ostatnie płyt Enforcer
lub dokonania kapel typu Roadwolf. Słowem
mocno kładziecie nacisk na melodie. Jak
myślisz, czy wraz z wymienionymi zespołami
stworzycie nowy odłam współczesnej oldschoolowej
sceny heavymetalowej? Jest
szansa, że pociągniecie za sobą innych muzyków
i kapele?
Zobaczmy! Melodia jest dla mnie najważniejsza.
Uwielbiam grać szybko, uwielbiam grać
technicznie, ale jeśli nie możesz podnieść pięści
w powietrze i śpiewać razem z nami, to czas
przestać pisać!
Jednak podstawą waszej muzyki to dokonania
Iron Maiden i innych kapel NWOB
HM. Czy tradycja w waszym wypadku
odgrywa jakąś rolę?
Z pewnością wiele czerpiemy z ruchu NWO
BHM. Mamy to we krwi! Jest tak szeroki
zakres dźwięków w zespołach z tamtej ery, że
jest to jak pierwotna zupa całego metalu na
Foto: Tailgunner
następne dwadzieścia i więcej lat. Postawa
DIY wielu z tych zespołów jest również bardzo
ważna, nie czekaj na pomocną dłoń, zrób
to sam i nie przyjmuj odmowy!
Niemniej wasze inspiracje są bardziej skomplikowane,
bowiem w waszej muzyce można
usłyszeć też oldschoolowy europejski metal
w stylu formacji Helloween, Running Wild...
Helloween był dla mnie momentem, genezą,
dzięki której założyłem zespół. Kiedy usłyszałem
ich pierwsze trzy albumy, a wkrótce
potem trafiłem na trasę Pumpkins United,
wiedziałem, że muszę założyć Tailgunner.
Kocham ich tak bardzo, ponieważ byli kluczem
do zrozumienia, że można pisać w różnych
stylach w ramach tego samego zespołu,
Obecnie gracie w okrojonym składzie, bez
drugiego gitarzysty Patrick van der Völleringa.
Pytam się o niego w kontekście utworów,
które znamy z EP-ki, a ponownie znalazły się
na "Guns For Hire". Nagraliście je powtórnie
czy są to te same nagrania z udziałem
Patricka?
To te same nagrania. Album został wytłoczony
na winylu w zeszłym roku, taka jest natura
realizacji takich rzeczy, więc po prostu nie
było czasu ani możliwości, aby zrobić coś takiego.
W ogóle zamierzacie w najbliższej przyszłości
współpracować z drugim gitarzystą?
Absolutnie, atak dwóch głównych gitar jest
istotną częścią naszego heavy metalu!
Wasze nagrania oprócz melodii wyróżniają
się tempami, które są szybkie albo bardzo
szybkie...
Jesteśmy coraz szybsi! Ten zastrzyk adrenaliny
jest zawsze zabójczy na żywo, a granie
kolejnych numerów z setlisty z karkołomną
prędkością dodaje tylko więcej energii
Niemniej oprócz powyższych składowych,
to w waszych kompozycjach sporo się dzieje,
oczywiście nie jest to progresywny metal, ale
zawsze przemycacie coś ciekawego. Choć o
takim "Rebirth" można mówić już o jako
bardziej rozbudowanej kompozycji...
"Rebirth" to zdecydowanie nasz najbardziej
power metalowy utwór na albumie. Pochodzi
z zupełnie innego punktu widzenia, ponieważ
to ja stałem za pozostałymi dziewięcioma
utworami, a ten pochodzi od Craiga. Chciałem
epickiego utworu na zamknięcie albumu,
a on przyniósł to jako w pełni uformowane
demo i po prostu rozwaliło nam to głowy! Te
techniczne zagrywki to coś, co również uwielbiamy,
popychanie siebie do sprawdzania jak
daleko możemy się posunąć, jak w ogóle techniczni
możemy być, dlatego nie uważam, że
przynależymy do NWOTHM. Wiązanie tego
rodzaju riffów z refrenami w stylu power metal
jest naprawdę fajną rzeczą do zabawy.
Kiedyś wystarczył jedno "fabularne" wideo,
ewentualne wspomagane drugim tzw. lyricvideo.
Obecnie coraz częściej zespoły heavy
metalowe wypuszczają dwa-cztery single
cyfrowe i dopiero album. Jest to pomysł ściągnięty
z rynku muzyki popularnej. Czy ten
pomysł sprawdza się w przypadku zespołów
takich jak Tailgunner?
Kręcenie teledysków to naprawdę ciężka praca,
ale nie możemy udawać, że nie kochamy
52
TAILGUNNER
ich robić. Do czasu wydania albumu będziemy
mieli na koncie cztery teledyski. Jako zupełnie
nowy zespół, możliwość ich wydania naprawdę
pomogła nam zbudować pozycję i dać
fanom coś więcej niż tylko sam utwór. To
kolejny sposób na pokazanie ludziom, o co
dokładnie nam chodzi i jakie wrażenia będą
mieli podczas koncertu. Sam zmontowałem
teledysk do "Crashdive", który nakręciliśmy na
naszym pierwszym wyprzedanym koncercie w
Liverpoolu. Istnieliśmy zaledwie od trzech
miesięcy i była to najbardziej surrealistyczna,
fajna noc dla nas jako zespołu, naprawdę cieszę
się, że udało nam się to uchwycić.
Na pochwałę zasługuje gitarzysta Zach
Salvini, który zachwyca świetnymi riffami i
solówkami oraz Craig Cairns ze swoimi
świetnymi wokalami. Niemniej gitary i
wokal nie zabrzmiałyby tak dobrze, gdyby
nie sekcja rytmiczna w postaci basisty, czyli
twojej osoby Tom i perkusisty Sama Caldwella.
Jednak my fani jesteśmy tak skonstruowani,
że pierwsze, na co zawracamy
uwagę to wokal i gitary...
Oczywiście! Wszyscy wiedzą, że są to dwie
osoby, na które naprawdę zwraca się uwagę.
Uwielbiam tę rolę jako basista, możesz robić
milion fajnych rzeczy pod powierzchnią i
nawet jeśli niektórzy nie zwracają na to uwagi,
nie zdają sobie sprawy, jak bardzo przyczyniasz
się do brzmienia, pozwalając innym
wykonywać swoją pracę. Poza tym nie muszę
grać trudnych riffów gitarowych, które oddaję
innym!
Od jakiegoś czasu Craig Cairns współpracuje
z Induction, nie widzicie w tym jakiejś
groźby dla dobrego funkcjonowania
Tailgunner?
Zupełnie nie. Craig został poproszony o zaśpiewanie
w Induction około roku po tym, jak
zaczęliśmy razem pracować, a on jest profesjonalnym
wokalistą, więc zawsze go wspieraliśmy,
co również daje mu wystarczająco dużo
czasu. Ma kilka projektów, czy to sesyjnych,
czy innych, ale Tailgunner to jest jego zespół.
Mamy też zupełnie inne brzmienie, więc to
nie jest tak, że bezpośrednio ze sobą konkurujemy.
Niesamowicie jest widzieć, jak daje czadu
w innych projektach! Induction będzie
koncertować z zastępcą, podczas gdy my będziemy
mieć własną trasę w październiku, ale
to naprawdę wszystko.
Przy okazji produkcji EP-ki współpracowaliście
z Olof'em Wikstrand'em, czy przy debiutanckim
albumie kontynuowaliście tę
współpracę? Jak oceniacie pracę Olofa?
Tak! EP-ka i album zostały nagrane jednocześnie,
połowa albumu to EP-ka. To dlatego,
że kiedy nagrywaliśmy płytę, nie planowaliśmy
wydawać EP-ki, ale kiedy podpisaliśmy
umowę, uzgodniono, że powinniśmy ją wydać,
aby wykorzystać emocje związane z zespołem
pod koniec ubiegłego roku i kontynuować ich
budowanie przed wydaniem albumu! Nagraliśmy
i wyprodukowaliśmy płytę sami, zamiast
pracować z Olofem osobiście, i wysłaliśmy
muzykę do niego w Szwecji, aby ją zmontował.
Wykonał zabójczą robotę, tak jak o tym
byliśmy przekonani!
Wzorem heavymetalowych herosów wy też
macie swoją maskotkę, jego ksywka to
Warhead. Jaka jest geneza tej postaci?
Pisząc materiał na ten album, chciałem mieć w
utworze postać tytułową, tak jak Judas Priest
mają wartownika. Warhead jest ucieleśnieniem
heavy metalu, nieubłaganą maszyną,
której nie można zabić, nie można zatrzymać,
bez względu na wszystko! Wspaniale było
mieć go w pobliżu podczas pracy nad tym albumem
i singlami, zobaczmy, jak długo się tu
utrzyma!
Jak dla mnie posiadanie takiej maskotki to
same plusy. Przede wszystkim to znak towarowy,
który bardzo ułatwia rozpoznawalność
wśród tłumu, no i można takiego gościa
zatrudnić do każdej roli, którą wymaga album...
Z pewnością ma już całkiem niezłe CV...
Warhead kojarzy mi się z plakatami do filmów
grozy i grafiką z komiksów. Jesteście
Foto: Tailgunner
zwolennikami horrorów i komiksów?
Tak, dokładnie taki niesie klimat. To było coś,
co naprawdę mi się podobało, już wtedy, gdy
zaczynałem opracowywać skład zespołu. Połączenie
stylów horroru z lat 50. i kina klasy B z
lat 80. i dokładnie to znalazło się na albumie
dzięki zabójczym projektom Sadist Art Designs.
Kiedy się z nimi skontaktowałem,
powiedzieli, że uwielbiają "Crashdive", więc to
był świetny początek. Oprawa graficzna jest
kluczowa dla naszego stylu muzycznego,
zwłaszcza na debiutanckim albumie, a ona
dostarczyła towar!
Bardzo dużo koncertujecie, czy występy na
żywo to wasz żywioł?
W stu procentach. Granie na żywo jest tym, o
co chodzi w byciu zespołem, sercem heavy
metalu. Nie ma nic lepszego na świecie niż
usłyszenie swojego intro i świadomość, że
zaraz wejdziesz na szczyt. Jesteśmy dumni z
naszych występów na żywo, chcemy być tak
intensywni, jak to tylko możliwe, prawdopodobnie
wykraczając poza typowy występ dla
naszego stylu. Naprawdę uwielbiam Airbourne
i bardzo ich cenię za występy na żywo, taki
jest nasz cel - pure fucking armageddon!
Niedługo czeka was trasa koncertowa, ale
także występy na festiwalach Wildfire Festival
i Keep It True-Rising III. Z czego ten
ostatni wydaje się najbardziej ekscytujący.
Tak, w chwili odpowiadania na te pytania do
Wildfire pozostał nieco ponad tydzień. To
naprawdę świetny, mały festiwal w Wielkiej
Brytanii, znany z tego, że wyznacza trendy
swoimi bookingami. Skontaktowali się z nami
bardzo wcześnie po tym, jak założyliśmy
zespół, praktycznie od razu i dali nam świetne
miejsce w zeszłym roku, wiara w nas nie
zostanie zapomniana. Zostać poproszonym o
powrót w tym roku jako headliner to zaszczyt
i będzie to pierwszy raz, kiedy zagramy debiutancki
album w całości, więc te show będzie
bardzo wyjątkowe! Zaproszenie na Keep it
True jest niesamowite, już jakiś czas temu mówiłem,
że to mój festiwal marzeń. To prawdziwy
znak, że zostaliśmy poproszeni o zagranie,
z kilkoma niesamowitymi, legendarnymi muzykami
na liście, nie możemy się doczekać,
aby przywieźć nasz występ do Würzburga!
Będziecie też grali koncert przed KK's Priest
& Paul Dio'Anno, co też wydaje się jak
spełnienie marzeń...
Kiedy dostaliśmy maila z informacją, że sam
KK słyszał nasz zespół i poprosił, abyśmy
otworzyli jego pierwszy koncert, to było dla
nas po prostu szalone. Iron Maiden i Judas
Priest to dwa największe zespoły heavymetalowe
w historii, nie możemy się doczekać, aby
zapalić lont w noc brytyjskiej stali!
Jeden z recenzentów opisał was jako: "Największe
objawienie brytyjskiego metalu od
półtorej dekady". Jesteście gotowi podjąć to
wyzwanie, aby przekuć je w stal i prawdę?
To pochodnia, którą z dumą niesiemy, a d-
opiero zaczynamy! Debiutancki album już
wkrótce, zobaczmy dokąd, zaprowadzi nas ta
droga!
Michał Mazur
Tłumaczenie: Szymon Tryk
TAILGUNNER 53
odkrywają młodą muzykę. Heavy metal
zawsze tam był. Kiedy w późnych latach 80.
stał się tak wielki dzięki fenomenowi MTV,
potrzebował pewnego rodzaju lekarstwa i wrócił
do podziemia, skąd pierwotnie pochodził,
aby pozostać tam przez prawie ostatnie dwie i
pół dekady. Może nadszedł czas, aby ponownie
wyjść na zewnątrz?
Wychowałem się na tej muzyce i będę się jej trzymał
do samego końca!
Nowa scena tradycyjnego heavy metalu ciągle się rozrasta. Ilość tych zespołów
może przytłoczyć. No i coraz trudniej zdecydować się komu powinno się
dopingować. Przynajmniej ja zaczynam mieć taki problem. W dodatku wszystkie
te formacje lepiej czy gorzej, próbują wypaść jak najciekawiej i oryginalnie. Ostatnio
pojawiły się formacje, które oprócz tradycji stawiają na wyjątkową melodyjność.
Do nich można zaliczyć Roadwolf. Niedawno wydali nowy album "Midnight
Lightning", co było bezpośrednią przyczyną poniższej rozmowy, do przeczytania
której zapraszam bez większych ceregieli...
HMP: Materiał na wasz debiutancki album
"Unchain the Wolf" pisaliście przez kilka lat
i w różnych składach. Czym różniło się pisanie
nowych utworów na "Midnight Lightning",
oprócz tego, że musieliście napisać je
szybciej? Jaki mieliście pomysł na to, aby
utrzymać świeżość i wiarygodność swojej
muzyki?
Franz Bauer: Niektóre pomysły na utwory
były od kilku lat już w naszych głowach lub
ukryte w "Laboratorium Frankensteina", jak je
nazywamy. Na przykład "Don't Deliver Us
From Evil" był w zasadzie gotowym utworem i
Udało się wam przygotować dziesięć naprawdę
bardzo dobrze zrobionych i chwytliwych
kawałków. Jednak płyta zaczyna się dynamicznym
i dość szybkim heavymetalowy utworem
"On The Run" zagranym w tradycyjny
sposób, który mocno zachęca fanów do zapoznania
się z zawartością całości "Midnight
Lightning"...
Dziękujemy. To był nasz cel. Album, na którym
chcesz usłyszeć każdy kawałek i słuchać
go na okrągło. Kiedy Valentin wymyślił "On
the Run", bardzo szybko stało się jasne, że jest
to ten utwór, który rozpocznie album. Ten
utwór chwyta za gardło i nie puszcza aż do samego
końca "Isolated Hearts".
Natomiast następny kawałek, tytułowy
"Midnight Lightning" przechodzi do średnich
temp, a także charakteryzuje się tym, że słychać
inspiracje zespołami grającymi bardziej
melodyjny heavy metal typu Scorpions czy
Ratt. Natomiast w szybszym "Sons Of The
Golden Horde" odnajdziemy wpływy znane
z Iron Maiden. Czy te nawiązania były
świadome, czy raczej powstały w drodze
przypadku?
To zawsze pojawia się przez przypadek. Nigdy
nie piszemy kawałka, którego celem jest brzmienie
jak ten czy inny zespół. To mieszanka
wszystkich wpływów, które są głęboko w nas,
całej muzyki, którą sami wchłonęliśmy. Jasne,
że każdy utwór, gdy już nabierze kształtu, daje
ci pewien nastrój, ale nigdy tego nie uwzględniamy.
54
był częścią naszej setlisty przez ostatnie kilka
lat. Pisanie kompozycji to dla nas ciągły proces,
wciąż jesteśmy zespołem typu "spotykamy
się dwa razy w tygodniu" w naszej sali prób,
gdzie jammujemy, zbieramy pomysły, riffy, teksty,
a nawet po prostu rzucamy tytuły utworów
na środek pokoju. Nasze inspiracje pochodzą
głównie z muzyki (czasami także z innych
gatunków!), książek, filmów akcji i horrorów
oraz wrażeń z codziennego życia.
ROADWOLF
Foto: Izaquiel Tomé
Pozostaliście przy melodyjnym oldscholowym
heavy metalu rodem z lat 80., klasycznych
riffach i wyśmienitych gitarowych solówkach.
W waszych utworach łatwo odnaleźć
inspiracje tradycyjnym heavy metalem,
wymieńmy chociażby Iron Maiden, Saxon,
Accept, ale także w tym bardziej melodyjnym
stylu Scorpions, Krokus czy Ratt. Taka
muzyka siedzi w waszych sercach, czy też
jest to kwestia mody?
To muzyka, która jest wyryta w naszych sercach.
Każdy z nas kocha tę muzykę i również
dlatego pisanie kawałków jest "łatwe". To porozumienie
bez słów, ponieważ wszyscy mówimy
tym samym językiem. Nie można tworzyć
szczerej muzyki tylko z pobudek modowych.
Kiedy ten zespół zaczynał, nie było czegoś takiego
jak "classic metal fashion". Roadwolf zawsze
stara się, aby ich "wewnętrzni fani" żyli i
byli szczęśliwi! Każdy członek zespołu kocha
ten styl i brzmienie. Chodzi o miłość do muzyki.
Ale nie zaprzeczycie, że coraz częściej pojawiają
się zespoły, które nie tylko odkrywają
tradycyjny heavy metal, ale także jego bardziej
przebojowe oblicze? Myślicie, że może
być to moda (w tym dobrym sensie), która
wkręci większą ilość zespołów i fanów?
Scena z roku na rok staje się coraz większa.
Jest więcej młodych fanów, którzy odkrywają
starą muzykę i więcej starych fanów, którzy
Pytam się, bo w innych kompozycjach, dla
przykładu wolniejszej "Don't Deliver Us
From Evil" czy szybszej "Savage Child" te
odniesienia jak są, to są dużo bardziej dyskretne.
Jak to odczytać? Rozwijacie się jako
kompozytorzy? Jesteście bardziej świadomi,
jak chcecie grać swój heavy metal?
Oczywiście rozwijamy się również jako autorzy
muzyki, ale jak już powiedziałem, to po
prostu do nas przychodzi. Chcemy grać heavy
metal jak Roadwolf. Jasne, że mamy inspiracje,
ale czasami wydaje się, że szukanie porównań
jest niepotrzebne. Chcemy być Roadwolf
i grać najlepszy heavy metal, jaki znamy, który
daje energię i dobrą zabawę. Nie wiem, czy w
1982 roku ktoś tam siedział i myślał, że "Maiden
brzmią tak bardzo jak Wishbone Ash" albo, że
ich wokalista śpiewa pod Iana Gillana. Ludzie
po prostu cieszyli się muzyką i o to w tym
wszystkim chodzi.
Album kończycie rockową balladą "Isolated
Hearts". Kiedyś to był standard i każdy
heavy metalowy album z lat 80. musiał mieć
swoją balladę. To kolejny wasz ukłon do tej
starej epoki?
Tak naprawdę nie ma to nic wspólnego z tym,
że kiedyś tak było. Od jakiegoś czasu chcieliśmy
spróbować napisać własną balladę, ale
wcześniej nam to nie wychodziło. Na tej płycie
znaleźliśmy inspirację i z pomocą naszego
przyjaciela Haralda Gneista, który grał na
pianinie w tym utworze, byliśmy w stanie zaaranżować
naszą pierwszą prawdziwą balladę.
Mam predyspozycje do emocjonalnego śpiewania,
więc pomyśleliśmy, że możemy wykorzystać
ten talent w "Isolated Hearts". Nie robimy
nic dla kalkulacji, hołdu czy czegokolwiek
innego. Robimy to, bo to kochamy i głęboko
w to wierzymy. Jesteśmy Roadwolf i gramy
naszą muzykę.
Skąd wzięło się u was zainteresowanie tradycyjnym
heavy metalem? Kto was nim zaraził?
Wychowałem się na tej muzyce i będę się jej
trzymał do samego końca! Pozostali odkryli
ten rodzaj muzyki we wczesnych latach młodzieńczych.
Czy uważacie, że jesteście częścią nurtu,
który nazywają NWOTHM?
Być może tak. Ale kiedy ten zespół zaczynał
to, termin NWOTHM tak naprawdę nie istniał
ani nie został ustanowiony. Roadwolf zawsze
chciał grać heavy metal. To nasza pasja.
Spora część muzyków tej sceny, oprócz tego,
że uwielbia grać i tworzyć tradycyjny heavy
metal rodem z 80. to fascynuje się filmami,
komiksami, sztuką, a nawet samochodami
czy modą z tamtego okresu. Też tak macie?
Cała estetyka tej dekady jest czymś, co ma
ogromny wpływ na zespół. To jest coś, do czego
dorastaliśmy.
Sadząc po reakcji na wasze albumy "Unchain
the Wolf" i "Midnight Lightning" to zainteresowanie
wami ciągle rośnie. Jak sadzicie,
czy któryś z zespołów aktualnie grający tradycyjny
heavy metal ma szanse stać się tak
popularny jak ich wielcy idole?
Jest bardzo niewiele zespołów, które zyskują
dużą popularność. Nawet jeśli scena się rozwija,
to wciąż jest to głęboki underground. Tak
długo, jak media i wielki przemysł nie zainteresują
się bardziej, zespołom takim jak my
lub bardziej uznanym zespołom będzie bardzo
trudno stać się tak dużymi, jak nasi idole z
tamtych czasów.
Wasze płyty "Unchain the Wolf" i "Midnight
Lightning" ukazały się we wszystkich
formach, kaseta, winyl i płyta CD. To jest
ważne dla was, aby wasi fani mogli nabyć
swój ulubiony nośnik? Czy to jest w ogóle
opłacalne? Które nośniki aktualnie najlepiej
się sprzedają?
Było i jest dla nas bardzo ważne, aby fani mogli
kupować różne nośniki. Z "Unchain the
Wolf" było tak, że CD i winyl były sobie równe.
Tym razem widzimy, że CD coraz bardziej
traci na popularności. Tak więc w przypadku
"Midnight Lightning" widzimy, że w tej chwili
winyl sprzedaje się znacznie lepiej. Kaseta to
raczej rzecz dla kolekcjonerów/fanów i jest
bardzo limitowana.
Jesteście kolekcjonerami? Na jakich nośnikach
najchętniej zbieracie muzykę?
Wszyscy lubimy kolekcjonować heavymetalowe
media, głównie winyle i płyty CD, ale także
koszulki naszych ulubionych zespołów!
Foto: homas Gobauer
Zdaje się, że utwory z "Unchain the Wolf"
nie za bardzo ograliście na koncertach. Jak
myślicie, czy teraz, wraz z ukazaniem się albumu
"Midnight Lightning" macie większą
szansę na granie koncertów i ogrywanie
materiału? Macie w planach jakieś trasy?
Wydanie "Unchain..." w samym środku pandemii
sprawiło, że naprawdę trudno było grać
na żywo. Tym razem zagramy kilka koncertów
latem i jesienią i już planujemy występy na rok
2024.
Na video wybraliście "On The Run". Przekaz
jego jest prosty. Valentin wpina się we
wzmacniacz i jazda!
O, tak. Podłączyć się do wzmacniacza i jazda!
W ten sposób chcieliśmy zaprosić ludzi do naszego
domu i wspólnie zaszaleć. Wideo zostało
zrobione w naszej sali prób. Jest to miejsce,
w którym Roadwolf wykuwa stal.
Na drugie video wybraliście "Supernatural",
tym razem to tzw. lyric video, kawałek wolny,
ale nadal dynamiczny i heavymetalowy.
Wybraliście go jako reprezentant waszego
drugiego muzycznego
oblicza?
Prosta odpowiedź. Bardzo
lubimy ten utwór i
uważamy, że jest bardzo
chwytliwy. Pomyśleliśmy
więc, że może słuchacze
czują to samo.
Ostatnio jeden z szefów
wytworni zwrócił mi
uwagę, że w heavy metalu
coraz większą rolę odgrywają
cyfrowe single, co
do niedawna było domeną
muzyki popularnej. Czy w
wypadku Roadwolf macie
podobne odczucia?
Hmm... Może to kwestia tego,
że starsze pokolenie również
odkryło dla siebie cyfrowy
streaming. Wcześniej
wszystko było na CD, więc
zawsze kupowało się cały
album. Teraz dzięki streamom i listom odtwarzania
gatunków jest to również kwestia
singli/ pojedynczych utworów.
Gdy rozmawialiśmy w czasie promocji
"Unchain the Wolf" wspominaliście, że już
pracujecie nad materiałem na kolejny album.
Czy teraz jest podobnie? Piszecie już utwory
na swoją trzecią płytę?
Mówiliśmy o tym już wcześniej. Pisanie kawałków
to dla nas ciągły proces i tak, mamy
już kilka nowych pomysłów.
Michał Mazur
Tłumaczenie: Szymon Paczkowski
ROADWOLF 55
Nie, nie jestem za stary...
Killer zagrał w zeszłym roku w Polsce, ale innych pozytywnych wieści z
obozu belgijskiego zespołu nie można było uświadczyć. Dlatego z wielką radością
przyjąłem info, że z początkiem bieżącego roku Belgowie wydadzą swój kolejny
nowy album "Hellfire". Nie mam pojęcia, czy ten fakt jakoś zelektryfikował środowisko,
wszak co chwila mamy do czynienia z całą masą nowości. Mam jednak
nadzieję, że kilka wiarusów się ożywiło tak jak ja. Jakby nie było warto pamiętać
o starych kapelach. A że stary metalowiec jak wino im starszy, tym lepszy opowie
wam sam lider Killera, Paul Van Camp.
Falckenbacha oraz jego wytwórni Mausoleum
Records? Myślę, że mimo wszystko była
to firma ważna dla klasycznego heavy metalu...
Alfie był moim osobistym przyjacielem i wcale
nie byliśmy tak źle traktowani przez Mausoleum.
Niektóre plotki i zła reputacja nie są do
końca prawdziwe. Mausoleum wykonało kawał
dobrej roboty dla wielu zespołów, które
nie istniałyby bez ich wsparcia.
dwa boxy ze wszystkimi waszymi płytami.
Podejrzewam, że już wtedy były plany co do
wydania waszej nowej płyty studyjnej, ale
przyszedł covid i pandemia...
Tak, rzeczywiście oprócz dwóch boxów otrzymaliśmy
propozycję nowej umowy na zupełnie
nowy album. Podczas lockdownu miałem dużo
czasu na komponowanie utworów i nagrywanie
ich w moim domowym studiu wraz z
moim perkusistą Ivanem. On nagrał perkusję
i zrobił miks w swoim domowym studiu.
No i najważniejsze pytanie. Nie mieliście
wtedy dosyć? Nie pomyśleliście, że jesteście
za starzy na to wszystko i najlepiej rzucić
granie w cholerę? Prawie dwie dekady, a wam
rzucano tylko kłody pod nogi i przez ten czas
wydaliście jedynie jedną płytę...
Nie, nie jestem za stary, muzyka sprawia, że
wciąż czuję się jak 25-latek. A po tych wszystkich
latach gram nawet lepiej, mój głos jest
lepszy, mam więcej doświadczenia itd. W moim
przypadku wiek jest tylko czymś pozytywnym.
Oczywiście mogę nagle zachorować lub
zostać kaleką, ryzyko jest znacznie większe,
gdy jesteś starszy. Ale w takim przypadku poradzę
sobie z taką sytuacją, jeśli to nastąpi. A
fakt, że w ostatnich latach wydaliśmy tylko jeden
album, nie oznacza, że nie byliśmy zajęci
graniem wielu koncertów z Killerem czy jednym
z moich innych zespołów.
Powiem wam, że bardzo się ucieszyłem, gdy
usłyszałem, że będzie wasza nowa płyta. Od
wydania w Polsce w latach 80. waszego krążka
"Shock Wave" mam do was wielki sentyment.
"Hellfire" ukazał się w styczniu i z
pewnością otrzymaliście feedback. Jakie jest
zainteresowanie waszą nową płytą?
O ile czytałem recenzje, wszystkie były bardzo
pozytywne. Jest to dość wszechstronny album,
co oznacza, że niektórzy ludzie lubią bardziej
melodyjne utwory, podczas gdy inni są bardziej
fanami ciężkich, szybkich kawałków. W
ramach promocji nowego albumu odbyliśmy
trasę koncertową składającą się z czternastu
klubowych występów. Zagraliśmy wiele utworów
z albumu na żywo, a ludzie zareagowali na
nie bardzo entuzjastycznie.
56
HMP: Gdy w latach 2000. zaczęliście wydawać
albumy - "Broken Silence" (2003) i "Immortal"
(2005) - pomyślałem sobie, że uda się
wam wrócić na scenę przynajmniej w wymiarze
europejskim. Niestety na następny album
musieliśmy czekać aż 10 lat. Co się
wtedy stało? Co poszło nie tak?
Paul Van Camp: W rzeczywistości zagraliśmy
wiele lokalnych koncertów i kilka większych
festiwali, takich jak GMM (Graspop
Metal Meeting - przyp. red.) i Alcatraz, ale w
tamtym okresie zmagaliśmy się również z kilkoma
zmianami w składzie. Mieliśmy też sporo
pracy z naszym drugim zespołem, Blackjack
(klasyczny rockowy i metalowy cover
band), więc czasami mieliśmy inne priorytety.
W roku 2015 wydaliście płytę "Monsters of
Rock", ale po niedługim czasie - niecały rok -
niespodziewanie umiera Alfie Falckenbach
szef Mausoleum Records i wszystko znowu
wam się sypie...
Tak, to było zdecydowanie złe dla promocji tego
albumu.
Zostańmy na chwilę przy Mausoleum.
Biznesowo z pewnością nie była to wzorcowa
firma, szczególnie w latach 80., ale prowadzenie
interesu w show bussinesie nie jest
nigdy łatwe. Jak ogólnie oceniasz osobę
KILLER
Foto: Killer
Słyszałeś może jakieś plotki, aby ktoś interesował
się katalogiem Mausoleum? Moim
zdaniem fajnie byłoby, aby repertuar tej wytwórni
był cały czas dostępny...
Słyszałem kilka plotek, ale nic konkretnego.
W każdym razie nasz katalog Killer z Mausoleum
został ponownie wydany w dwóch
boxach po cztery płyty przez naszą nową wytwórnię
Cherry Red Records/ HNR z Wielkiej
Brytanii. Więcej informacji jest na naszej
stronie www.4-killer.be w zakładce "Discography".
Jesteśmy z tego zadowoleni.
Trochę czasu wam zeszło, aby znaleźć wytwórnię,
która byłaby zainteresowana wydawaniem
waszej muzyki. Okazała się nią
właśnie firma Hear No Evil Recordings, która
na początku skupiła się na przypomnieniu
waszej dyskografii, wydając wspomniane
Mnie bardzo ucieszyło, że muzycznie wróciliście
do swoich korzeni, nawet przy "Cuts
Me Like A Knife" zacząłem przeglądać wasze
pierwsze płyty, czy przypadkiem nie jest
to odświeżony jakiś wasz stary kawałek...
"Cuts Me Like A Knife" jest w rzeczywistości
specjalnym utworem i nie miał znaleźć się na
albumie, ale ostatecznie dodaliśmy go w ostatniej
chwili. Kompozycja jest inspirowana i dedykowana
jednemu z moich ulubionych gitarzystów
Frankowi Marino.
Udowodniliście też, że mimo stosowania
starej reguły możecie ciągle brzmieć świeżo.
Świadczy o tych, chociażby utwór "Rat
Race", który chyba jest też tym najlepszym
na płycie...
Ty może lubisz "Rat Race", ale niektórzy mają
odmienne zdanie na temat tego utworu, bo
jest dla nich za ciężki i ze zbyt surowymi wokalami.
Wszystko zależy od twojego gustu,
oczywiście. Jako muzyk jest to niemożliwe, by
zadowolić wszystkich. Doszedłem do tego
wniosku po latach doświadczenia.
Większość "Hellfire" wypełniają dynamiczne
kompozycje i powiem szczerze, że na ich tle
dość dziwie słucha się jedynej ballady "In A
Dream Within A Dream"...
Podobne wyjaśnienie, co powyżej, odnośnie
"In A Dream Within A Dream". Wiele osób
twierdzi, że to najlepszy utwór na albumie.
Niektórzy twierdzą nawet, że to najlepsza
piosenka, jaką Killer kiedykolwiek stworzył.
Inni pytają, po co robicie balladę? Ballada nie
jest stworzona dla Killera. Trudno jest poradzić
sobie z krytykami, którzy mówią, gdy robimy
coś innego lub wyjątkowego, po co to robicie,
przecież to nie jest Killer. Z kolei kiedy
robimy to samo, inni krytycy narzekają, że
Killer jest zawsze taki sam, bez elementu zaskoczenia.
Uważam, że to niesprawiedliwe!
Płyta jest bardzo długa, trwa ponad godzinę,
rozumiem, że przez tak długi czas mogłeś
przygotować wiele kompozycji, jednak ja
skłaniam się do ostatniej mody, że album powinien
mieć od ośmiu do dziesięciu utworów
i trwać czterdzieści minut, albo czterdzieści
parę minut...
Tak, masz rację... Ale mieliśmy tak wiele
utworów, że odrzucenie niektórych z nich nie
było łatwą decyzją. Przyszłe nasze albumy nie
będą tak długie.
Wasza płyta ma podtytuł "& The Best Of
Killer" związany jest on z drugim dyskiem,
gdzie umieściliście wybór kompozycji z całej
waszej kariery. Jest ich szesnaście, a płyta
trwa grubo ponad godzinę. Dla mnie przede
wszystkim jest dowodem, że z muzyką z
"Hellfire" wróciliście do swoich korzeni...
Tak, w rzeczywistości planowaliśmy ponownie
nagrać wiele naszych starych, klasycznych
utworów z początków Killer w aktualnym i
najnowszym składzie. Powinno to zostać wydane
na zupełnie osobnym albumie. Jednak z
powodu pandemii tak się nie stało i wytwórnia
zdecydowała się wydać dodatkową płytę CD
ze zremasterowanymi wersjami i wydać ją razem
z nowym albumem "Hellfire".
Ta kompilacja pokazuje także, jak świetną
muzykę tworzycie od samego początku, że w
swoim dorobku macie bardzo solidne fundamenty
i niezapomniane hity, jak chociażby
"Shock Waves" i "Kleptomania"...
Tak, rzeczywiście, a "Shock Waves" i "Kleptomania"
wciąż są w naszej setliście.
Ciekawostka tej części są na nowo nagrane
utwory "Backshooter", "Secret Love" i "Blinded".
Czy są to te wspomniane utwory, które
planowaliście odświeżyć z nowym składem?
W rzeczywistości są to próby demo do reedycji
kompilacji najlepszych piosenek, który normalnie
powinniśmy stworzyć, jak wyjaśniłem
to wcześniej. Więc umieściliśmy je na dodatkowym
dysku nowego albumu jako niespodziankę.
Obecnie na rynku jest cała masa kapel grających
tradycyjny heavy metal. Jak myślisz,
czy w tym całym tłoku jest miejsce dla Killera?
Macie jeszcze siłę i chęci, aby wywalczyć
swoje miejsce?
Tak, oczywiście, zawsze jest miejsce dla tradycyjnego
heavymetalowego zespołu. Wciąż stoimy
wysoko na festiwalach i mamy dobrą, solidną
reputację. Powinieneś usłyszeć ten tłum
śpiewający nasze kawałki razem z nami. Czasami
znają teksty lepiej niż ja. (śmiech). I nawet
wielu młodych i nowych fanów nas lubi.
Może znają nas dzięki swoim rodzicom, starszym
braciom lub siostrom... W każdym razie
bardzo zachęcające jest widzieć i czuć tę pozytywną
atmosferę wśród starych i nowych fanów.
Jak radzicie sobie z promocją? Młodzi muzycy
mają opanowaną obsługę różnych portali
społecznościowych w internecie i bardzo
sprawnie z tego korzystają. Macie też takie
umiejętności, czy ktoś wam w tym pomaga?
Jak w ogóle radzicie sobie ze współczesnym
światem?
Nie jestem nerdem, ale uczyłem się w liceum,
Foto: Killer
więc radzę sobie z większością współczesnych
sieci społecznościowych i oczywiście mamy
kilka pomocnych dłoni, jeśli zajdzie taka potrzeba.
W promocji bardzo ważne są również koncerty,
jednak aktualnie nie jest to łatwa sprawa
do zorganizowania. Jak sobie radzicie w tej
kwestii?
W Belgii jesteśmy jednym z najbardziej znanych
lokalnych zespołów metalowych, więc z
taką reputacją i historią nie jest trudno o występy
na żywo. Na scenie międzynarodowej
jest to trudniejsze, ale można do nas łatwo
dotrzeć za pośrednictwem Facebooka, strony
internetowej, wytwórni płytowej itp... To sprawia,
że świat jest mniejszy niż kiedykolwiek
wcześniej. W ciągu ostatnich kilku lat graliśmy
na festiwalach w USA, Szwecji, Niemczech,
Polsce, Portugalii, Hiszpanii, Włoszech, Austrii,
Francji...
W zeszłym roku swoją nową płytę "Stainless"
po wielu latach milczenia wydał Steelover.
Chyba wasi starzy znajomi z belgijskiej
sceny. Ich płyta "Glove Me" również
była wydana w latach 80. w Polsce. Starzy
fani o tych płytach pamiętają i prawdopodobnie
dzięki temu Steelover wystąpił na tegorocznym
polskim festiwalu Black Silesia
Open Air. Może wasz promotor wykaże się i
w przyszłym roku w Polsce zobaczymy
Killer?
W zeszłym roku graliśmy na festiwalu w Polsce
i było świetnie (było to w Goleniowie w
maju 2022r. - przyp. red.). Więc oczywiście
mam nadzieję przyjechać do Polski ponownie.
Możesz zasugerować promotorowi Black Silesia,
żeby się ze mną skontaktował. Na razie
nie mamy agencji bookingowej ani promotora,
wszystko robię sam.
Jak to było w latach 80. trzymaliście się
blisko z innymi zespołami jak Ostrogoth,
Crossfire, Steelover, Scavenger, Warhead,
Lion Pride czy Danger? Co pamiętasz z tamtego
czasu? Czy było coś w tamtych czasach,
co teraz nie ma szans na powtórzenie?
Lata 80. to były zupełnie inne czasy, wszystko
było nowe dla nas i dla innych zespołów, o
których wspomniałeś. Byliśmy pionierami
gatunku. To był wspaniały czas, ale nie powiem,
że był lepszy. Była mniejsza konkurencja,
ponieważ w świecie metalu było tylko kilka
zespołów. Teraz jest tysiące kapel metalowych,
które jedzą mały kawałek tego samego
tortu. To sprawia, że wszystkim formacjom
jest trudno. Z wyjątkiem największych zespołów,
takich jak Iron Maiden i Metallica. Oni
zawsze będą grać na wyższym poziomie, ale
dziś świat jest mniejszy dzięki komputerom i
mediom społecznościowym.
Podejrzewam, że ten cały czas, gdy mieliście
wolne to, do szuflady napisałeś materiału na
jeszcze dwa - trzy albumy. Jest szansa, że
wraz z Hear No Evil Recordings wykorzystacie
to i teraz regularnie i w niedługich odstępach
czasowych będziecie wydawać kolejne
studyjne albumy?
Rzeczywiście mam wiele gotowego materiału.
Mam też utwory na drugi solowy album pod
moim rodzinnym nazwiskiem Van Camp.
Mój pierwszy solowy album pochodzi z 1987
roku, więc nadchodzi część druga!
Michał Mazur
Tłumaczenie: Szymon Paczkowski
KILLER
57
Podczas gdy my gramy, motocykliści robią dym
Wardress należy do tych niemieckich zespołów heavy metalowych, które
wydawniczo uaktywniły się dopiero niedawno, choć powstały czterdzieści lat
temu. Pionierzy czy nie, pamiętają i chętnie wspominają stare, dobre dzieje. Wokalista
Erich Eysn szczodrze i nierzadko dowcipnie dzieli się swoimi opowieściami,
a także prezentuje najnowszy album formacji pt. "Metal 'til the End". Na końcu
rozmowy wyjawia również własne metalowe marzenia.
Jak ważny jest dla Ciebie heavy metal, kiedyś
i dziś?
Aby naprawdę opisać mój związek z heavy
metalem, chciałbym cofnąć się trochę w czasie.
To było na szkolnej imprezie, kiedy po raz
pierwszy w życiu usłyszałem Rainbow Ritchiego
Blackmore'a "Long live Rock'n'Roll"
(1978). Miałem wtedy 13 lat. Chociaż ten
utwór oczywiście nie zalicza się do heavy metalu,
lecz do hard rocka, jest on kwintesencją
potężnej energii, porywających melodii i muzycznego
mistrzostwa. Natychmiast i całkowicie
zawrócił mi w głowie. Koniecznie musiałem
zdobyć cały album, jak również wszystkie
trudnych latach. Wciąż kupowałem albumy i
chodziłem na koncerty, na przykład Saxon i
Motörhead, podczas gdy w wielu innych krajach
heavy metal był klinicznie martwy. Dochodzę
do wniosku, że gdy właściwa piosenka
raz znajdzie odpowiednie ucho, sprawy same
potoczą się swoim torem. Jeśli jesteś osobą z
takim uchem, heavy metal nieuchronnie stanie
się ścieżką dźwiękową Twojego życia... i
wiem, że inni członkowie Wardress mieli podobne
doświadczenia. Nawiasem mówiąc, to
dlatego Wardress nie sili się na tworzenie
"oldschoolowego metalu". Nasze utwory nie
mogłyby brzmieć inaczej, bo wynikają z naszych
długoletnich fascynacji.
Jakie są Twoje najlepsze wspomnienia z
okresu 1984-1986?
Mamy mnóstwo niesamowitych wspomnień.
Byliśmy młodzi, czuliśmy się wolni, pełni
energii i całkowicie beztroscy. Naprawdę
uwielbialiśmy być częścią tego nowego ruchu
muzycznego zwanego heavy metalem, całej tej
zabawy i imprezowania z naszymi przyjaciółmi.
Dobrze pamiętam mój pierwszy samochód,
który przywoził (lub nie) gitarzystę
Gora i mnie do naszej sali prób. Pomyśl tylko
o wszystkich fantastycznych debiutanckich albumach,
które ukazywały się niemal co tydzień:
Crimson Glory, Omen, Heir Apparent,
Malice, Liege Lord, Armored Saint,
Queensryche, Leatherwolf, Fifth Angel, Fates
Warning, Exodus i wiele innych. To był
niewiarygodnie kreatywny okres. Nigdy nie
zapomnę koncertu pierwszego składu Wardress
w 1984 roku na corocznym spotkaniu
klubu motocyklowego, w dużym namiocie
piwnym na leśnej polanie u stóp Szwabskich
Alp. Wszyscy tam dużo pili, naprawdę mam
na myśli dużo. Niespodziewanie musieliśmy
przerwać nasz występ z powodu "konkursu cycków",
jak go nazwano. Po tym, jak dziewczyny
zeszły ze sceny, pozwolono nam kontynuować
występ. Wtedy kilku chłopaków wpadło
na pomysł, by wjechać motocyklami do namiotu
i jeździć w kółko bezpośrednio przed
sceną. Wkrótce inni poszli za ich przykładem
i w końcu cały namiot był pełen ryczących
motocykli, nawet głośniejniejszych od nas.
Rozpętał się bałagan złożony z brudu i z trawy,
które koła zmieliły z ziemi i wypluły na
scenę. Jak dowiedzieliśmy się po koncercie od
prezesa motocyklistów, żadne z tych działań
nie było nieprzyjazne. Wręcz przeciwnie,
absolutnie podobała im się nasza muzyka. W
ten sposób okazali uznanie dla Wardress.
HMP: Jak tam Wardress w 2023 roku?
Erich Eysn: Obecnie sprawy Wardress mają
się bardzo dobrze, w szczególności, gdy spojrzymy
wstecz na ostatnie nieszczęsne lata.
Pod koniec 2019 roku rozpoczęliśmy naszą
"Eternal War Tour", ale w tym przypadku
"wieczność" sięgnęła tylko lutego 2020 roku,
kiedy to nadchodzące "środki" nas znokautowały.
W ten sposób straciliśmy dwa lata, podobnie
jak wiele innych zespołów. Nasz gitarzysta
Gor szybko wpadł na nowe pomysły i
riffy, a ja sam nawet zainspirowałem się tym
okresem, tworząc nowe i nieco mroczniejsze
niż zwykle teksty. Postanowiliśmy więc wykorzystać
wolny od koncertów czas na napisanie
i nagranie nowych utworów na drugi album.
Rezultat pokazał, że mieliśmy rację: album
"Metal 'Til The End" spotkał się z fantastycznymi
reakcjami w internetowych fanzinach
ze średnią oceną ponad 8 na 10 punktów.
Zdecydowanie większość recenzji i prawie
wszystkie komentarze fanów mogę opisać
jedynie jako entuzjastyczne. Osobiście jestem
więcej niż zadowolony, bo tylko w ciągu ostatnich
dwóch tygodni uczestniczyłem w koncertach
Heathen, Overkill, W.A.S.P. i legendarnym
Keep It True Festival z Halloween,
Leatherwolf, Fifth Angel, Vicious Rumors,
itd. Jak mi tego brakowało!
Foto: Wardress
pozostałe tego zespołu. Następnie wciągnąłem
się w Judas Priest, Black Sabbath, Motörhead,
a nieco później także w Iron Maiden,
Saxon oraz Angel Witch. Potem zacząłem regularnie
chodzić na koncerty, gdzie spotykałem
się z innymi fanatykami. Wkrótce okazało
się, że śpiewam w zespole. Oczywiście mój
kontakt ze sceną heavy metalową nie był ciągle
taki sam przez ostatnie dekady. Na początku
lat dziewięćdziesiątych wychowałem dwójkę
dzieci, co zebrało swoje żniwo, które
szczęśliwie spłaciłem. Ale nawet w tym okresie
intensywność mojego oddania heavy metalowi
nie spadła. Przeciwnie, byłem dumny z bycia
częścią niemieckiej społeczności fanów, która
pomogła muzyce metalowej przetrwać w tych
Jak porównałbyś proces powstawania Waszych
dwóch płyt: "Dress For War" (2019)
oraz "Metal 'til The End"?
Większość utworów na "Dress For War" napisaliśmy
we wczesnych latach osiemdziesiątych!
Jak wyjaśniłem w odpowiedzi na poprzednie
pytanie, byliśmy młodzi, dzicy i głupi.
Dziś jesteśmy starzy, dzicy i głupi, a "Metal
'Til The End" wydaje się być cięższy i bardziej
złożony niż "Dress For War". Niemniej
jednak, albumy oczywiście nie różnią się całkowicie
od siebie. Kiedy słuchasz utworów takich
jak "Dark Lord" czy "Metal League" z pierwszego
albumu, znajdziesz tego samego ducha
i te same typowe znaki firmowe Wardress, co
w tytułowym utworze z drugiego albumu.
Właśnie dotarliśmy do kolejnego etapu naszego
muzycznego rozwoju. Krótko mówiąc, oba
albumy to czysty wardressowski metal. Ale
tym razem pisanie przebiegało inaczej. Oczy-
58 WARDRESS
wiście już wcześniej korzystaliśmy z cyfrowej
wymiany danych, ale nie w takim stopniu, w
jakim byliśmy do tego zmuszeni na przełomie
2020 i 2021 roku. Mogliśmy się spotykać tylko
w ograniczonym zakresie. Rozwiązaniem
okazała się praca nad poszczególnymi etapami
w parach. Gor i ja spotykaliśmy się czasami
w moim prywatnym salonie. Wiele rzeczy
wymienialiśmy cyfrowo. Wstępną produkcję
zrobiliśmy w domu Gora, aby sprawdzić, jak
wszystko może na końcu zabrzmieć. "Motorlust"
był w zasadzie szkicem (riffy, groove)
napisanym przez gitarzystę Kimona i perkusistę
Andy'ego. Przesłali mu demo, a następnie
Gor sfinalizował utwór z Kimonem. Napisał
melodie wokalne w oparciu o mój tekst.
W rezultacie powstało prawie gotowe demo do
późniejszej obróbki studyjnej. Inne kawałki
robiliśmy w innych konstelacjach. Nigdy nie
konstruujemy kompozycji na białej tablicy.
Pisanie odbywa się niemal naturalnie. Nasze
uczucia decydują, czego utwór potrzebuje w
danym momencie, nawet gdy używamy nietypowych
sygnatur czasowych lub zmian rytmu.
Na przykład "The Serpent's Kiss" utrzymaliśmy
w metrum 15/16, a zupełnie inaczej brzmiałby
w metrum 4/4. Tytułowy utwór albumu posiada
mroczny, mistyczny nastrój, który wzmaga
się aż do punktu kulminacyjnego, zanim przejdzie
do następnej i ostatniej zwrotki. Aby to
osiągnąć, musieliśmy zwolnić tempo, zachowując
jednocześnie naturalny flow utworu.
Riff "Berserk" ma dodatek przeskakujący z 2/4
do 4/4. Granie go bez tego dodatku brzmiałoby
pospolicie i nie tak interesująco. Używamy
wszystkiego, by zintensyfikować dynamikę,
mroczny nastrój lub agresję - zawsze w
ramach potrzeby. Jesteśmy przekonani, że nasze
nowe wspólne wysiłki z Rolfem Munkesem
w studiach Empire nad nowym albumem
doprowadziły do jeszcze lepszego rezultatu niż
w przypadku debiutu. Tym razem weszliśmy
do studia z jasnym planem i pomysłami na
brzmienie, a producentem był sam Gor. Jak
wspomniałem wcześniej, zrobił on pre-produkcję
w oparciu o wkład wszystkich członków
Wardpress, zanim weszliśmy do Empire Studios.
Praca z Rolfem polegała na oszlifowaniu
już bardzo dobrze brzmiących demówek. Można
usłyszeć wynikającą z tego poprawę, jeśli
porówna się brzmienie nowego albumu z brzmieniem
debiutu. Poza tym, świetnie się bawiliśmy,
wszystko okazało się dobrze przygotowane,
a profesjonalizm Rolfa sprawił, że nagrywanie
przebiegło bardzo sprawnie. Praca z
Rolfem zawsze przypomina wakacje.
Wasz najnowszy album "Metal 'Til The
End" reprezentuje ciemnoniebieska okładka z
gitarą i krzyżem. Zadedykowałeś płytę
zmarłemu przyjacielowi. Czy mógłbyś nam o
tym opowiedzieć?
Tekst utworu "Metal 'til the End" posiada kilka
bardzo osobistych aspektów. Po pierwsze, refren
wspomina naszych przyjaciół, którzy niestety
już nie żyją, a którzy dosłownie do końca
kochali metal. Jeden z nich, Stefan "Gähle"
Kächele, zmarł w 2021 roku. Znałem go od
dzieciństwa i dopóki jeszcze to wytrzymywał,
przed jego śmiercią, wciąż spotykaliśmy się,
słuchając muzyki metalowej. Wcześniej uczestniczyliśmy
razem w niezliczonej ilości koncertów
i festiwali. Na przykład, jako że był
wielkim fanem Nevermore, pojechaliśmy na
ich jeden koncert w legendarnym "Zeche" w
Bochum, który później zespół wydał na DVD.
Czuł się również największym fanem Iron
Maiden i kolekcjonował wszystko, co tylko
mógł zdobyć, rozmaite nagrania oraz wszelkiego
rodzaju gadżety. Czy to w pracy, czy prywatnie,
zawsze miał na głowie starą, wybieloną
słońcem czapkę Iron Maiden. Cieszył się
jak dziecko, gdy pewnego razu podarowałem
mu na urodziny "Eddie's Archive Box"...
Osobiście wykuł zarówno miecz, jak i topór,
którym wymachuję w naszym teledysku do
"Dark Lord". Krótko mówiąc, Stefan był moim
stalowym bratem i dlatego zadedykowałem
mu ten utwór. W lirykach chciałem wyrazić
moje własne, bardzo silne i trwające całe życie
przywiązanie do muzyki heavy metalowej. Ponieważ
wszyscy członkowie Wardress czują
Foto: Wardress
podobnie i jest to fajny slogan, zdecydowaliśmy
się użyć tego tytułu piosenki również
jako tytułu albumu. Mamy nadzieję, że spotka
się z dobrym przyjęciem innych fanów metalu.
Dlaczego ponownie nagraliście kawałki
"Wardress" i "Metal Melodies"?
"Metal Melodies", jak również "Wardress",
zostały napisane w pierwszej połowie lat
osiemdziesiątych. Utwory te łączą w sobie
główne znaki firmowe, które pozostają typowe
dla Wardress do dnia dzisiejszego: mocny i
szorstki metal połączony z melodyjnymi, czasem
nawet hymnicznymi liniami zarówno
gitary, jak i głosu. Z lekką wariacją jednego
tytułu, można by również krótko powiedzieć
"Metal And Melodies", ponieważ o to właśnie
chodzi w utworach Wardress. Z drugiej strony
"Wardress" to hymn zespołu, na zawsze
nieodzowny w każdej naszej setliście. Po wydaniu
naszego pierwszego albumu wpadliśmy
na kilka nowych pomysłów, jak moglibyśmy
osiągnąć jeszcze mocniejsze brzmienie. Rezultatem
są wersje "80's-Re-Mix" tych i innych
starych utworów, a także, ogólnie rzecz biorąc,
nasze świadome podejście do tego, jak przygotować
się do kolejnej wizyty w studiu oraz
jakie mieć przyszłe oczekiwania dotyczące
brzmienia. Kiedy po powrocie do studia mogliśmy
usłyszeć, jak doskonale te nasze "stare"
utwory w ich zremiksowanych wersjach pasują
do nowych utworów, byliśmy powaleni. Koniecznie
chcieliśmy zademonstrować ten efekt
naszym fanom i dlatego zdecydowaliśmy, że
na nowym albumie znajdą się co najmniej dwa
ze starych kawałków w podrasowanych wersjach.
Jak dobrze bawiliście się podczas pracy nad
teledyskami do "Metal 'Til The End", "Berserk",
"Wardress" i "Metal League"?
Oczywiście, zawsze dobrze się bawimy podczas
kręcenia teledysków. A najzabawniejsze
rzeczy to te, których się wcześniej nie spodziewaliśmy
i nawet nie uważaliśmy ich za
zabawne w momentach, w których się zadziały...
Podczas nagrywania wstępu "Prelude To
War" na pierwszy album, nasz perkusista Andy
nie czuł się do końca zadowolony z brzmienia
werbla, który jego zdaniem nie był wystarczająco
jasny. Zrobiliśmy wiele prób z różnymi
mikrofonami i różnymi pozycjami mikrofonów.
W końcu udało się znaleźć rozwiązanie:
nagranie odbyło się w pustym przedpokoju
studyjnych toalet. Idealnie! Można to zobaczyć
w nieoficjalnej wersji wideo "Wardress -
Prelude To War/Wardress" na moim kanale
YouTube "Erich Eysn". Ale proszę, nie myślcie
sobie teraz, że mamy coś do toalet! W rzeczywistości
największą frajdę podczas kręcenia
wideoklipu "Metal League" mieliśmy... znowu
w toalecie. To nie wymaga dalszego opisu, po
prostu obejrzyjcie to na naszym kanale You
Tube "Wardress Metal Online". Natomiast
zdjęcia do "Berserk" odbyły się zeszłej zimy.
Przed rozpoczęciem zdjęć zadbaliśmy o wszystko:
odpowiednią lokalizację, oświetlenie,
mgłę... ale zapomnieliśmy o ogrzewaniu. W
starej hali przemysłowej panował siarczysty
mróz. Postanowiliśmy więc założyć kurtki na
czas zdjęć. Dopiero później, podczas przeglą-
WARDRESS 59
dania ścieżek wideo, zdaliśmy sobie sprawę, że
ten niezamierzony "dress code" idealnie pasował
zarówno do scenerii, jak i do samego
utworu. Najciekawszy incydent miał miejsce
podczas kręcenia "Metal 'Til The End". Rano
czułem się osłabiony. Ale ponieważ, oczywiście,
lokalizacja i ekipa zdjęciowa zostały zamówione
dużo wcześniej i wszyscy byli gotowi,
nie chciałem odwoływać zdjęć, więc zignorowałem
to. Podczas jazdy samochodem, jak i w
trakcie całej sesji, moje samopoczucie pogarszało
się z minuty na minutę. Po powrocie do
domu byłem naprawdę oszołomiony. Dzień
później okazało się, że już wcześniej przeziębiłem
się. Zadzwoniłem do pozostałych chłopaków
i powiedziałem im o tym. I rzeczywiście,
gitarzysta Gor też się przeziębił. Jak na
twardziela przystało, wykorzystał kolejne dni
na przycięcie pędów. Pewnego dnia zadzwonił
do mnie, mówiąc, że znalazł ten moment na
jednym z nagrań wideo, kiedy przeziębienie
najprawdopodobniej przeniósło się ze mnie na
niego. Możecie obejrzeć ten moment na You
Tube w wersji "Wardress - Metal Til The End"
na naszym kanale "Wardress Metal Official"
w minucie 4:37.
Foto: Wardress
Dlaczego Ozzy Osbourne "Mr Crowley"
(1980) jest dla Ciebie tak wyjątkowym utworem,
że to właśnie go skowerowaliście na
nowym albumie?
Krótka odpowiedź brzmi: po prostu kochamy
Ozzy'ego Osbourne'a i Randy'ego Rhoadsa,
a w szczególności ten numer. Po raz pierwszy
widziałem Ozzy'ego w latach osiemdziesiątych
jako support Whitesnake. Ku mojemu
zdumieniu wszedł na scenę całkowicie łysy.
Później dowiedziałem się, że miało to związek
z tym, że niedługo wcześniej odgryzł głowę
nietoperzowi. Jednak gdy oglądałem go ponownie
na Monsters of Rock w 1984 roku, jego
włosy już urosły... Ostatni raz widziałem go z
Black Sabbath w 2014 roku - to było spełnienie
marzeń. Kupiłem również bilet na jeden z
jego solowych koncertów w 2019 roku, który
był wielokrotnie przekładany aż do bieżącego
roku, a teraz, ku mojemu największemu żalowi,
został ostatecznie odwołany. Życzę mu
wszystkiego najlepszego w przyszłości. "Mr.
Crowley" jest częścią naszego setu na żywo już
od kilku lat. Od czasu do czasu koverujemy
również Iron Maiden "Prowler" (1980). Jednak
na potrzeby albumu, "Mr. Crowley" został,
jak to mówimy, nieco "przycięty". Środkowa
część została zaaranżowana z dwuczęściowymi
gitarami zamiast klawiszy. Nasza wersja
wydaje się nieco cięższa, a mój głos dodaje
utworowi więcej agresji. Inaczej niż w oryginalnym
utworze, intro składa się nie tylko z
klawiszy, tutaj granych przez Bernda Pfeffera,
ale ta linię melodyczną mocno wzmocnił
Mirco na basie. Pojawia się też miły hołd dla
Ozzy'ego w tekście. Oczywiście nie zmieniliśmy
solówek Randy'ego Rhoadsa, bo to
byłaby zbrodnia.
Czasami Twój wokal Ericha Eysna przypomina
mi Simonna Iffa z Arkham Witch.
Inspirowałeś się nim?
Znam i bardzo cenię Arkham Witch jako
młodszy zespół, który z całego serca przyczynia
się do rozwoju dzisiejszej sceny doom metalowej.
Naprawdę chciałbym dzielić z nimi
jedną scenę. Jednakże, zgodnie z początkiem
mojej "metalowej socjalizacji" już w późnych
latach siedemdziesiątych, moje główne inspiracje
sięgają daleko wstecz. Oczywiście zawsze
kochałem i nadal kocham wszystkich bohaterów
takich jak Rob Halford, Ronnie James
Dio, Bruce Dickinson, Eric Adams czy
Geoff Tate, ale tak naprawdę bardziej inspirowali
mnie ci, którzy wnieśli pewien chłód do
muzyki hardrockowej i metalowej, np. Phil
Lynott, John Bush, Jess Cox oraz potężny
Paul Di'Anno. Przy okazji, moim zdaniem
najfajniejszym i jednym z najbardziej niedocenionych
albumów w historii hard'n'heavy
rocka jest Thin Lizzy "Chinatown" (1980).
"Motorlust" idealnie pasowałoby do LP
Exciter "Speed Thrash Burn" (2008), "Wardress"
powinien zaśpiewać Harry Conklin z
Jag Panzer, a "Serpent Kiss" Blaze Bayley.
Co sądzisz o tych porównaniach?
Naprawdę masz zabawne pomysły. A skoro
już o tym mowa, to muszę przyznać, że masz
rację, "Motorlust" naprawdę ma podobny nastrój
do g. Ale, uwierz mi, kiedy po raz pierwszy
usłyszałem riffy "Motorlust", od razu przed
oczami stanął mi stary teledysk Motörhead
"Killed By Death" (1984). Pamiętacie, ten z
Lemmym wyjeżdżającym z własnego grobu na
motocyklu. To oczywiste, że kierowałem się
tym skojarzeniem podczas szukania tytułu i
pisania tekstu. "MotorLust" naprawdę jest hołdem
dla Lemmy'ego i jego gangu. Moim zdaniem
Harry Conklin i Ronnie Munroe to
obecnie najlepsi wokaliści metalowi na tym
świecie. Słuchałem Harry'ego śpiewającego na
żywo z Jag Panzer, Satan's Host i Titan
Force. Gdyby udało Ci się sprawić, że Harry
Conklin z którymś z tych zespołów wydałby
cover jakiegokolwiek utworu Wardress, z pewnością
byłbym winien Tobie i jemu więcej
niż jedno piwo. Najzabawniejszym skojarzeniem
jest to z Blaze'em Bayleyem, ponieważ
dzielisz je z tak wieloma osobami. W prawie
co drugiej recenzji "Metal 'Til The End" mogłem
przeczytać, że mój głos brzmi bardzo
podobnie do głosu Blaze'a. Nigdy wcześniej
tak nie myślałem, ale nawet szef naszej wytwórni
MDD Records & Black Sunset, Markus,
powiedział mi to samo. Ponieważ jestem
fanem Blaze'a i odwiedzałem jego klubowe
koncerty, kiedy tylko było to możliwe, absolutnie
mi to nie przeszkadza. Nie miałbym
więc nic przeciwko zaśpiewaniu z nim "The
Serpent's Kiss" w duecie.
Sam O'Black
Foto: Wardress
60
WARDRESS
HMP: Zacznijmy od tego, kto lub co was
ukształtowało jako muzyków? Co słuchaliście,
jakich artystów, jakich płyt? Na jakie
koncerty chodziliście, których gitarzystów i
wokalistów podpatrywaliście?
Leo Unnermark: Dorastałem w domu, gdzie
muzyka zawsze była obecna. Moi rodzice
puszczali płyty winylowe takich zespołów i
artystów jak John Mayall and the Bluesbreakers,
BB King, Joe Bonamassa, Joe Satriani,
The Scorpions, Thin Lizzy itp. Miało
to na mnie ogromny wpływ w późniejszych latach,
kiedy zacząłem zagłębiać się w takie zespoły
jak Free, Deep Purple, Whitesnake,
Van Halen i wiele innych. Niektóre z albumów,
które często przewijały się w tym czasie
to: "Black Rose" Thin Lizzy, "Love Hunter"
Whitesnake, "Van Halen 1" Van Halen,
"Burn" Deep Purple, "The Last in Line" Dio,
"Heart Attack" Krokus, "M.S.G" Michael
Schenker Group, "Mean Streak" Y&T. Uderzyły
mnie głosy takich wokalistów jak Paul
Rodgers, David Coverdale, Ronnie James
Dio, Steve Lee, Robin McAuley, Jeff Scott
Soto i Terry Ilous. Urodziłem się w Sztokholmie
w Szwecji, ale wychowałem się na wyspie
Gotlandia, położonej na południowy wschód
od Szwecji kontynentalnej na Morzu Bałtyckim.
Do miasta nie przyjeżdżały żadne wielkie
zespoły, więc większość czasu spędzałem
na lokalnych imprezach rockowych i oglądaniu
kaset VHS i DVD moich ulubionych artystów.
Jeden z moich ulubionych koncertów został
nagrany w Monachium w 1977 roku przez
zespół Rainbow.
Parker Halub: Moja muzyczna podróż rozpoczęła
się w wieku ośmiu lat, kiedy odkryłem
kawałek "Separate Ways" zespołu Journey.
Odkąd pamiętam, zawsze fascynowała mnie
gitara. Po próbie nauki gry na pianinie, w wieku
10 lat zacząłem brać lekcje i grać na gitarze.
Mniej więcej w tym czasie zacząłem również
odkrywać zespoły takie jak Metallica, Iron
Maiden, Europe, The Scorpions itp. i od tego
czasu moje muzyczne zainteresowania rozkwitły.
Niektóre z moich ulubionych utworów
w tamtym czasie (i do dziś) to takie klasyki jak
"Frontiers" Journey, "Ride the Lightning"
Metalliki, "Europe" Europe, "Powerslave"
Iron Maiden, "Blackout" The Scorpions,
"The Song Remains the Same (Live as Madison
Square Garden)" Led Zeppelin,
"Lightning to the Nations" Diamond Head,
"Tooth and Nail" Dokken, "Pyromania" Def
Leppard i wiele innych. Pierwszymi dużymi
koncertami, które widziałem w wieku 14 lat
były Mötley Crüe, Alice Cooper, Diamond
Muzyka jest formą komunikacji
Za Wings of Steel stoją, bardzo utalentowany wokalista Leo Unnermark
i równie niezwykły gitarzysta Parker Halub. Połączenie ich indywidualnych stylów
i energii wygenerowało niezwykłą muzykę. Wywodzi się ona z tradycyjnego
heavy metalu, lecz przeplatana jest białym mocarnym bluesem, co buduje niesamowite
wrażenie i niezwykły ogólny efekt. Czy taka wizja heavy metalu zostanie
zaakceptowana przez szerszą publiczność, na tę chwilę trudno powiedzieć.
Niemniej moim zdaniem warto dać szanse tej formacji, czyli Wings of Steel i ich
debiutanckiemu pełnemu albumowi "Gates of Twilight". Jednak zanim sięgniecie
po płytę, przeczytajcie to, co mieli do powiedzenia liderzy tej formacji.
Foto: Wings Of Steel
Head, Iron Maiden, Megadeth i Black Sabbath.
Zawsze inspirowali mnie gitarzyści, którzy
grali w moich ulubionych zespołach. Jimmy
Page, Michael Schenker, John Norum,
Neal Schon, George Lynch, Steve Murrary i
Adrian Smith, Toni Iommi i Brian Tatler to
tylko niektórzy z moich ulubionych gitarzystów.
Z wiekiem odkryłem innych niesamowitych
gitarzystów, takich jak John Sykes, Al Di
Meola, Gary Moore, Ritchie Blackmoore,
Uli Jon Roth, Doug Aldrige, Rowan Robertson,
Jason Becker, Estas Tonne, Guthrie
Govan, Tony Macalpine, Marty Friedman,
Bob Kulick, Dave Meniketti, Vivian Campbell,
Steve Clark, Zakk Wylde, Ulf Lagestam
i wielu innych.
Czy ty Parker możesz wymienić swoich
dwóch gitarowych mistrzów i czy mógłbyś
uzasadnić, dlaczego właśnie ich wybrałeś...
Parker Halub: Trudno jest mi wybrać, ponieważ
istnieją dziesiątki wpływów i inspiracji,
które ukształtowały mój dzisiejszy styl. Jednak
chyba wybiorę Johna Sykesa i Estasa Tonnego
(gitarzysta pochodzenia ukraińskiego,
określany jako "współczesny trubadur" - przyp.
red.). Sykesa, bo koleś jest wszechstronny. W
każdej dziedzinie kopie tyłki; unikalny i rozpoznawalny
styl, frazowanie, ton, ekspresja,
gra rytmiczna, muzykalność, pisanie utworów,
showmanship i ma doskonały głos. Był siłą napędową
najlepszych epok Tygers of Pan
Tang, Thin Lizzy i Whitesnake. Jego zespół
Blue Murder jest jednym z moich absolutnie
ulubionych. Jego gra na gitarze i muzyka miały
duży wpływ na mnie i mój własny styl muzyczny.
Jeśli chodzi o Tonnego, nie jest to jeden
z moich oczywistych wpływów, ale ten facet
jest absolutnie niesamowity. Chociaż mój styl
muzyczny bardzo się od niego różni, wybrałem
go, ponieważ jego styl gry jest bardzo wyraźnym
ucieleśnieniem twórczej pasji i ekspresji,
która jest podstawą muzyki. Gra prosto z
serca. Uwielbiam też hiszpański/klasyczny styl
gry na gitarze (co słychać w naszych utworach
"Stormchild" czy "Khamsin Riders"), a jego gra
jest w dużej mierze inspirowana tymi stylami.)
O to samo chciałbym prosić cię Leo, wymień
dwóch swoich ulubionych wokalistów i opowiedz,
dlaczego są to dla ciebie najlepsi śpiewacy?
Leo Unnermark: Gdybym miał wybrać
dwóch wokalistów, którzy byli dla mnie najbardziej
inspirujący i mieli wpływ na moją głęboką
miłość do muzyki, wybrałbym Ronniego
Jamesa Dio i Paula Rodgersa. Dio, bo to był
człowiek, który mógł kształtować swój głos w
dowolny sposób, który mówił i śpiewał z duszy,
który zainspirował setki tysięcy ludzi i
który napisał fantastyczne kompozycje z tekstami,
które opowiadały historie, jakich nikt
inny nie był i nie jest w stanie opowiedzieć w
świecie hard rocka/heavy metalu od tamtej pory.
To, co naprawdę wpłynęło na mnie w Dio,
to opowiadanie historii i sposób, w jaki pisał
teksty. Wolę pisać w sposób, w którym każdy
może wziąć udział w historii i namalować ją na
swój własny sposób. Jest wielu wspaniałych gawędziarzy,
ale w gatunku hard rock/heavy metal
to Dio rozpalił pochodnię. A Paul Rodgers
był dla mnie wokalistą, który dokonał przejścia
od bluesa do hard rocka. Są inne zespoły,
które to zrobiły, na przykład Led Zeppelin.
Paul Rodgers ma głos, który musiał zostać zanurzony
w benzynie bluesa i zapalony iskrą
ciężkiego rocka. Paul Rodgers jest głosem stojącym
za takimi zespołami jak Free, Bad
WINGS OF STEEL 61
Company i przecudnym The Firm, który był
efektem współpracy Paula Rodgersa i Jimmy'
ego Page'a z Tonym Franklinem na basie i
Chrisem Sladem na perkusji.
Twoja gra Parker jest niesamowita, aż trudno
uwierzyć, że to ogólnie jesteś debiutantem...
Parker Halub: Dziękuję. Gram od prawie 11
lat (zacząłem w wieku 10 lat i mam obecnie 21
lat). Wciąż jest wiele rzeczy, których muszę się
nauczyć i obszarów mojej gry, w których
chciałbym się doskonalić, ale to zawsze będzie
częścią piękna gry na gitarze. To powiedziawszy,
niezależnie od tego, gdzie są moje umiejętności
muzyczne, zawsze gram z serca.
Głos Leo najbardziej kojarzy mi się z Geoffem
Tate'em, ale także z Midnightem czy
Dio, generalnie twój głos to bardzo duży atut
Wings Of Steel...
Leo Unnermark: Dziękuję, to porównanie
pojawia się tak często, że tym razem postaram
się odnieść do niego nieco szerzej. Część dotycząca
Dio ma sens, ponieważ spędziłem dużo
czasu, ciesząc się jego podejściem do muzyki.
Jednak ze wszystkich zespołów z połowy i
końca lat 80., których słuchałem jako nastolatek,
tak naprawdę znam tylko jedną lub dwie
kompozycje z Geoffem Tate i Queensryche.
Po prostu nie pojawili się tak naturalnie na
moim radarze i nie miałem żadnej z ich płyt w
okresie dorastania. Pamiętam, jak miałem około
17 lat i starałem się być w stanie śpiewać takie
rzeczy jak Judas Priest czy Krokus. Aby
osiągnąć te wyżyny, musiałem wypróbować
różne doznania w moim głosie, które pozwoliły
mi śpiewać w wyższym rejestrze bez powodowania
zauważalnych uszkodzeń głosu. Zgaduję,
że Geoff Tate przychodzi wam na myśl,
ponieważ mam podejście "czystego głosu" z
dużą ilością dodatkowych emocji na wokalu
(tak samo jak on), a także być może anatomia
mojego ciała, która nadaje nam wszystkim unikalne
brzmienie naszego głosu. Inne częste porównania
(prawdopodobnie z podobnego powodu)
obejmują zespoły takie jak Crimson
Glory, Helloween, TNT, a nawet Bruce'a
Dickinsona. Każdy muzyk prawdopodobnie
(miejmy nadzieję) powie ci, że chce być sobą,
w przeciwnym razie, jaki to ma sens, wszyscy
gralibyśmy w cover i tribute bandach. Co
więcej, myślę, że jako artysta zawsze będziesz
porównywany do innych, którzy osiągnęli
wyróżniający się punkt w swojej karierze, w
którym można znaleźć pewne podobieństwa.
Myślę, że najlepszym sposobem na spojrzenie
na to jest potraktowanie tego jako komplementu,
ponieważ wszyscy są świetnymi wokalistami.
Wings of Steel to połączenie naszych
indywidualnych stylów i energii. Wokale
są rzeczywiście jednym z najbardziej zauważalnych
aspektów tożsamości zespołu.
Foto: Wings Of Steel
W jakich okolicznościach nawiązaliście
współpracę? Co przekonało was, że warto ze
sobą współpracować?
Wings Of Steel: Spotkaliśmy się w 2019 roku
podczas studiów muzycznych w Los Angeles i
wszystko od razu nabrało rozpędu. Mieliśmy
podobne inspiracje i wpływy, a nasze pisanie
kompozycji wydawało się, naprawdę dobrze
uzupełniać. Mentalność "wszystko albo nic"
dzielona między nami oboma sprawiła, że pokonaliśmy
wszelkie przeszkody i od tamtej pory
kontynuujemy naszą pasję. Oprócz wszystkich
muzycznych i kreatywnych aspektów,
które czynią nas siłą, którą jesteśmy oraz rzeczą,
która zrobiła największą różnicę, jest fakt,
że jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi i
łatwo się ze sobą dogadujemy.
Dlaczego pozostaliście przy duecie?
Wings Of Steel: Kiedy masz coś, co działa tak
dobrze we wszystkich aspektach twojej wizji,
wydaje się, że nie ma potrzeby tego zmieniać.
Pomiędzy pisaniem i produkcją muzyki, kierowaniem
kreatywnymi przedsięwzięciami i robieniem
wszystkich rzeczy związanych z biznesem
i promocją, zdaliśmy sobie sprawę, jakie
mamy szczęście, że mamy tak świetną równowagę
między nami dwoma. Jesteśmy otwarci
na zapraszanie ludzi do współpracy w pewnych
obszarach, ale fundamentem zespołu
będzie nadal nasza dwójka, abyśmy mogli zachować
integralność naszego brzmienia i wizji.
Wasza podstawa muzyczna to mieszanka
US heavy/power metalu w stylu Crimson
Glory i Queensryche z klasycznym heavy
metalem podobnym do Iron Maiden czy
Black Sabbath z ery Dio...
Wings Of Steel: Ciężko jest nam powiedzieć,
jaki jest styl naszej muzyki, ponieważ istnieje
wiele wpływów i inspiracji, które wpływają na
naszą muzykę. Rzeczywiście kochamy Iron
Maiden i Black Sabbath ery Dio i mamy silne
zakorzenienie w klasycznym heavy metalu.
Otrzymujemy wiele porównań do wielu świetnych
zespołów i to dla nas zaszczyt, że cieszymy
się takim samym szacunkiem jak ci tytani.
Kompozycje utrzymane w tym stylu, wyróżniają
się różnorodnością, złożonością, pomysłowością,
po prostu wkładacie w nie dużo
serca, wyobraźni, talentu i umiejętności...
Wings Of Steel: Dziękujemy. Zawsze piszemy
to, co jest dla nas inspirujące w danym momencie
i nie nakładamy żadnych ograniczeń
ani oczekiwań na rodzaj muzyki, którą chcemy
napisać. Chodzi o pasję, a wszystkie aspekty
utworów są sposobem na jej wyrażenie.
Drugą waszą muzyczną twarzą jest potężny
blues-rock, coś w rodzaj mieszanki wczesnego
Whitesnake z jego późniejszym wcieleniem,
tym glam-metalowym. Oczywiście
mo-żna dorzucić do tego Led Zeppelin czy
też Kingdom Come. Wiadomo blues to fundament
hard rocka i heavy metalu, jednak
skąd u was uwielbienie do takiej muzyki?
Wings Of Steel: W swej istocie, blues pochodzi
z miejsca, które ma niewiele wspólnego z
techniką czy muzykalnością, ale wszystko z
sercem i duszą. Muzyka bez duszy jest jak
kwiat bez kolorów. W każdym utworze muzycznym,
który piszemy, tłumaczymy to, czego
same słowa nie mogą powiedzieć. Nosimy tego
ducha ze sobą zarówno w muzyce, jak i w naszym
codziennym życiu. Kiedy połączysz dobrą
muzykalność i różnorodność utworów i
nastrojów z duchem bluesa, otrzymasz rodzaj
muzyki, która przetrwa próbę czasu i sprawi,
że włosy staną ci dęba. Muzyka jest formą
komunikacji, która pozwala nam wyrażać i łączyć
się z innymi ludźmi w głębszy i głębszy
sposób. Biorąc to wszystko pod uwagę, było
nieuniknione, że nasze inspiracje i podobieństwa
do tych zespołów będą widoczne w naszej
muzyce.
Słuchając waszych utworów "Garden of
Eden", "Lady of the Lost" czy "Leather And
Lace" przypomniały mi się opinie o Greta
Van Fleet, że zasługują na swoją pozycję, bo
jako nieliczni młodzi muzycy potrafią odtworzyć
klimat z czasów Led Zeppelin. Jesteście
ciekawi, co by ludzie odpowiedzialni
za promocję Greta Van Fleet powiedzieli po
przesłuchaniu waszych kawałków i czy byliby
gotowi w wypromowaniu was tak, jak to
zrobili z Greta Van Fleet?
Wings Of Steel: Mamy taką nadzieję! Wierzymy
w naszą muzykę i mamy silne podejrzenie,
że ci ludzie prędzej czy później się do niej
przekonają. Mamy wielki szacunek dla zespołów
takich jak Greta Van Fleet, ponieważ
czujemy, że tworzą coś nowego ze swoim brzmieniem,
a nie tylko je powielają.
Mimo wszystko zderzenie waszego US heavy/power
metalu z potężnym blues-rockiem
wywołuje pewien dysonans. Musiałem przesłuchać
album kilka razy, aby się do tego
efektu przyzwyczaić. Co z tym fantem macie
zamiar zrobić? Z jednej strony to pewna oryginalność,
z drugiej strony może spowodować
zniechęcenie fanów wobec waszej muzy-
62
WINGS OF STEEL
ki...
Wings Of Steel: Wierzymy, że jest to lepsza
rzecz niż zła. Wierzymy w autentyczność i jest
to po prostu manifestacja naszego stylu. Duża
dynamika w kompozycjach była powszechna
dla wielu zespołów w tamtych czasach, a obecnie
nie jest już tak powszechna (Led Zeppelin,
Rainbow, Thin Lizzy, itp.). Dodatkowo różnych
ludzi przyciągają różne utwory z naszego
katalogu i z tej perspektywy jesteśmy w stanie
dotrzeć do szerszej publiczności. Koniec końców,
choć możemy eksplorować wiele stylów i
klimatów w naszym brzmieniu, to wszystko
jest Wings of Steel.
Jak powstawała muzyka do "Garden of
Eden"? Ile czasu potrzebowaliście, aby wymyśleć
muzykę, zaaranżować ją, dopasować
teksty i linie melodyczne? Dopracowaliście
się jakiegoś schematu, który ułatwi pracę nad
muzyką w przyszłości?
Wings Of Steel: Chcieliśmy napisać coś naprawdę
powolnego z ciężkim bluesowym klimatem,
który pozwoliłby Leo wykorzystać
niższy zakres jego głosu. Napisanie i nagranie
tego kawałka zajęło około tygodnia. Jeśli chodzi
o pisanie utworów, to nie mamy jakiejś
ustalonej metody. Zaczynamy od pomysłu,
który miał jeden z nas, niezależnie od tego,
czy był to riff, melodia, sekcja, groove, atmosfera,
inspiracja, a kawałek od tego momentu w
zasadzie rozwija się sam. Indywidualnie (i kolektywnie)
wymyślamy pomysły przez cały
czas, więc zawsze mamy z czego czerpać, gdy
decydujemy się napisać więcej muzyki.
Album brzmi znakomicie! Czysty soczysty
dźwięk i to bardzo selektywny, choć muzykę
gracie ciężko. To brzmienie osiągnęliście sami
czy ktoś wam pomagał?
Wings Of Steel: Jeśli chodzi o produkcję,
nadzorowaliśmy cały proces od początku do
końca. Gitary i bas zostały nagrane przez Parkera,
a wokale na albumie zostały nagrane
przez Leo, a wszystko to w domowym studiu
zespołu. Perkusja została nagrana przez Mike'a
Mayhema w innym lokalnym studiu nagraniowym.
Wraz z naszym inżynierem miksu/masteringu
Damienem Rainaudem udało
nam się uzyskać brzmienie, do którego dążyliśmy.
Ostatecznie jesteśmy bardzo zadowoleni
z brzmienia albumu (jak i EP-ki).
"Garden of Eden" brzmi, jakby nagrywał go
kompletny zespół, jakby tworzyło go kilka
muzycznych indywidualności. Czy wszystko
faktycznie nagraliście we dwójkę, czy też
pomagali wam goście i muzycy sesyjni?
Wings Of Steel: Wszystko poza perkusją zostało
nagrane przez nas. Celem jest zawsze
tworzenie muzyki, która przekłada się tak
dobrze, jak to możliwe na scenariusz na żywo,
a po zagraniu utworu na żywo z przyjemnością
stwierdzamy, że tak jest. Przy tak dużej
kreatywności muzycznej płynącej w twoich
żyłach, wspaniale jest móc tworzyć utwory,
które wyróżniają się same w sobie, ale wszystkie
mają wspólne brzmienie zespołu. Mamy
jasną wizję tego, czego chcemy w naszym brzmieniu
i wprowadzamy to w życie, wykorzystując
nasze najlepsze umiejętności.
Album jest na rynku od jakiegoś czasu, jakie
opinie docierają do was od krytyków i fanów?
Wings Of Steel: Ogólnie rzecz biorąc, opinie
były niezwykle pozytywne. Niektórzy wolą jedne
utwory od drugich i wyrażają swoje obawy,
że utwory są zbyt różne. Co zabawne, jest
to również jedna z rzeczy, za które wielu nas
chwali. Z naszego punktu widzenia każdy ma
swój gust i nie widzimy powodu, dla którego
mielibyśmy unikać pewnej dynamiki w
naszym brzmieniu. Raczej decydujemy się na
eksplorowanie tego wszystkiego i włączanie
tego, gdy nadal ewoluujemy jako twórcy,
muzycy, ludzie i miłośnicy muzyki hard rockowej
i heavy metalowej. Uważamy, że sprzedalibyśmy
się za nisko, gdybyśmy zdecydowali
się ograniczyć do jednego konkretnego stylu/
rodzaju rocka; jest już wiele zespołów, które
właśnie to robią. Chcemy dostarczyć muzyczną
podróż, która wywodzi się z fundamentów
hard rocka oraz heavy metalu, a która
pasuje do wielu kieszeni. Wolność wyboru w
kreatywności jest dla nas bardzo ważna i wierzymy,
że to nieograniczone podejście jest sposobem,
w jaki najlepsza muzyka została napisana
i nadal będzie pisana.
Jakby nie oceniać "Garden of Eden" i pierwszego
naturalnego zaciekawienia to czeka
was cała masa pracy. Przede wszystkim, żeby
pchnąć kapele do przodu, musicie znaleźć
odpowiednich muzyków, którzy uzupełni
potrzebny skład. Podjęliście może jakieś kroki
w tej kwestii? A może pozostaniecie projektem
studyjnym? Aktualny rynek pozwala
na całkiem niezłą egzystencję takich kapel...
Wings Of Steel: Chociaż muzyka jest pisana
przez nas, Parkera i Leo, Wings of Steel jest
w rzeczywistości zespołem. Kiedy wychodzimy
na scenę, to razem z muzykami, którzy pasują
do zespołu zarówno pod względem muzycznym,
osobistym, jak i technicznym. Staramy
się dostarczać wrażenia na żywo, które oddają
sprawiedliwość muzyce i pozostawiają każdego
fana pragnącego więcej. Ten dźwięk jest
zbyt duży, by grały go tylko dwie osoby, zasługuje
na świetny zespół. Dzięki świetnej muzyce
i świetnemu składowi zyskujesz jeszcze
większą publiczność, z którą możesz się tym
wszystkim podzielić, a w końcu o to właśnie
chodzi. Nasz obecny skład obejmuje perkusistę
Mike'a Mayhema, gitarzystę Stefana Johna-Baileta
i basistę Johnny'ego Shankela.
Jak większość młodych kapel wystawiliście
swoją płytę na kanale NWOTHM Full Albums.
Czy czujecie się częścią nurtu NWO
THM?
Wings Of Steel: Tak, czujemy się częścią
NWOTHM. Jeśli spojrzeć na to, czym jest
"tradycyjny heavy metal", to obejmuje on szeroką
gamę inspiracji, od bluesa po neoklasykę.
W tym samym sensie obejmujemy szerokie
spektrum utworów, które w mniejszym lub
większym stopniu wywodzą się z korzeni
heavy metalu. I jesteśmy rzeczywiście częścią
nowej fali zespołów poświęcających się pisaniu
dobrej jakości muzyki.
Jak w ogóle w waszym wypadku sprawdziło
się wykorzystanie tego kanału do promocji?
Z jakich jeszcze nowych środków proponowanych
przez współczesne media chcecie
wykorzystać do promocji Wings Of Steel?
Wings Of Steel: Cieszymy się, że możemy
być częścią kanału, który pomaga promować
undergroundowe zespoły muzyki metalowej.
Nie ma kanału, który robiłby to lepiej i z większym
szacunkiem dla artystów i ich fanów.
YouTube i Facebook okazały się dla nas dwiema
najkorzystniejszymi platformami, jeśli chodzi
o zdobywanie fanów i komunikację z nimi.
Inne platformy, takie jak Bandcamp i Instagram,
również okazały się kluczowe w dotarciu
do naszych fanów. Mieliśmy również występy
w radiu i wiele świetnych recenzji, które
nadal pomagają nam rozpowszechniać informacje.
Do tej pory zagraliśmy tylko dwa koncerty
na żywo, więc świat cyfrowy był dla nas
punktem zerowym, jeśli chodzi o rozwój naszej
bazy fanów. Ale jak tylko nadarzy się
okazja, zamierzamy wyruszyć w długą trasę
koncertową i zagrać na żywo dla naszych fanów
na całym świecie.
Działacie na własny rachunek. Nigdy nie
myśleliście, aby podjąć współpracę z jakąś
wytwórnią?
Wings Of Steel: Jesteśmy naszą własną wytwórnią.
Po otrzymaniu kilku ofert kontraktów
i poznaniu działalności zespołu od podszewki
uważamy, że jest mało prawdopodobne,
abyśmy współpracowali z wytwórnią, chyba
że nasze wymagania zostaną spełnione. Z
pewnością nadal istnieją pewne korzyści ze
współpracy z wytwórnią, ale jeśli nie otrzymamy
doskonałej oferty, będziemy nadal działać
niezależnie, ponieważ do tej pory odnosiliśmy
wiele sukcesów.
Przeważnie materiał na pierwszy krążek powstaje
przez dłuższy czas. Teraz w krótszym
czasie będziecie musieli przygotować nowy i
premierowy program. Czujecie się na siłach
podjąć się tego wyzwania? Może macie już
pierwsze pomysły?
Wings Of Steel: Materiał na EP-kę był gromadzony
przez dłuższy czas, podczas gdy materiał
na pełny album został napisany (i nagrany
w większości) w niecałe 10 tygodni. Czujemy
się komfortowo, pracując z lub bez deadline'u,
więc tak, czujemy, że jesteśmy w stanie
sprostać wyzwaniu. Koncepcja czasu wydaje
się wyskakiwać przez okno, kiedy siadamy do
pisania muzyki; niektóre utwory mogą być
gotowe już po dniu lub dwóch, podczas gdy
inne powstają nieco dłużej. Ale niezależnie od
tego, ile mamy czasu, zawsze będziemy dostarczać
najlepszą muzykę, jaką możemy. Jesteśmy
bardzo podekscytowani możliwością pisania
kolejnych materiałów, ponieważ muzyka
jest fundamentem tego zespołu. Ciągle wpadamy
na nowe pomysły, niektóre sami, a niektóre
razem. Kiedy siadamy z jakimkolwiek
pomysłem, który wybieramy do pracy, utwór
materializuje się na swój własny sposób i to
prawie tak, jakby kompozycja pisała się sama.
Mamy nadzieję, że w przyszłym roku rozpoczniemy
proces pisania trzeciego albumu.
Michal Mazur
Tłumaczenie: Szymon Paczkowski &
Szymon Tryk
WINGS OF STEEL
63
Armagh kiedyś takie miało; dopiero przy tej
płycie zaczęło to jakoś wychodzić.
HMP: Mam wrażenie, że mimo świetnych
recenzji i generalnie dobrego odbioru "Serpent
Storm" przeszła w ubiegłym roku bez większego
echa. Pewnie więc tym bardziej cieszy
was to, że dzięki Dying Victims Productions
ten album zyska teraz szansę szerszej promocji,
dotrze też do większej liczby fanów na
całym świecie?
Galin: Cześć. Czy ja wiem, czy bez większego
echa, jednak w porównaniu z poprzednim albumem,
którego promocja przypadła na czas
pandemii, nie było aż tak źle. Przede wszystkim
cieszy nas, że udało się nawiązać współpracę
z Florianem, to w porządku facet.
Dla was jest to wciąż coś świeżego, wywołującego
emocje czy trochę już one opadły,
Prawdziwy metal i pałac w ruinie
- Armagh powstało z fascynacji starą szkołą heavy, speed, thrash, black
metalu - deklaruje Jakub "Galin" Galiński i trudno się z tymi słowami nie zgodzić.
Na najnowszym albumie warszawskiej formacji na plan pierwszy wysunęły się te
bardziej tradycyjne elementy, dzięki czemu "Serpent Storm" jest jeszcze ciekawszy
w warstwie muzycznej, oferując przy tym dużą dozę agresji. Nic więc dziwnego, że
tegoroczne wznowienie tej płyty firmuje Dying Victims Productions, dzięki czemu
Armagh ma szanse wypłynąć na szersze wody, na co bez dwóch zdań zasługuje.
Foto: Piotr Franaszczuk
Za młodu woleliście grać ostrzej - z wiekiem
człowiek jednak łagodnieje, stąd ten powrót
do klasyki, do brzmień i patentów charakterystycznych
dla przełomu lat 70. i 80., kiedy
to tradycyjny heavy metal w jego najbardziej
klasycznej postaci dopiero się tworzył?
Dalej lubimy grać ostro. Robienie tego cały
czas jest po prostu nudne. Nie rozumiem, po
co tak generalizować. W mojej opinii to, co
nazywasz "tradycyjnym heavy metalem" jest
pod wieloma względami o wiele bardziej "ekstremalne",
niż w większości przypadków kuriozalne
darcie ryja do jazgotu, co w żadnym
wypadku nie ujmuje temu drugiemu bycia fajnym,
na swój sposób.
Pamiętam te czasy i nawet u nas, w zacofanym
i coraz biedniejszym PRL-u, ostra muzyka
z każdym kolejnym rokiem była coraz
popularniejsza, głównie dzięki audycjom
radiowym, bo kulejącą, rodzimą fonografię
było wtedy co najwyżej stać na wydanie singli
UFO i Whitesnake, co i tak było wielkim
wydarzeniem. Do tego w naszej prasie fachowej
jeszcze w roku 1980 pisano o "odradzaniu
się i nawrocie popularności hard
rocka", podając jako przykłady Iron Maiden
czy Saxon. A jak podchodzi do tych formatywnych
czasów metalu młode pokolenie, czyli
wy? Macie do nich sentyment, gloryfikujecie
je w jakikolwiek sposób, czy ta cała otoczka,
krajowa czy zachodnia, nie ma dla was żadnego
znaczenia, liczy się bowiem tylko muzyka?
Często jak rozmawiamy z ludźmi, którzy pamiętają
te czasy, to tworzy się nić porozumienia.
Myślę, że w środowisku związanym z tą
muzyką bezsensownym jest postrzeganie innych
ludzi przez pryzmat wieku, bo i tak każdy
tego mentalnego 15-latka w sobie gdzieś
tam ma. Żyjemy tutaj, to wynosi się z domu,
może dopaść w szkołach, na podwórkach.
Trzeba być kompletnie zamkniętym na świat,
żeby wychowując się w Polsce nie podłapać
czegoś, co stanowi o polskiej kulturze, a heavy
metal jest u nas akurat mocno zakorzeniony.
Kto lub co zainspirowało więc was najbardziej
do czegoś, co internetowa encyklopedia
heavy metalu określa jako black i heavy metal?
Bo są one oczywiście słyszalne w waszej
muzyce, ale sporo w niej również odniesień
do klasycznego hard rocka z pierwszej połowy
lat 70., a dłuższe, trwające często ponad
pięć minut utwory budzą też skojarzenia z
bardziej epickimi/retrorockowymi formami?
Armagh powstało z fascynacji starą szkołą
heavy, speed, thrash, black metalu. Wpływy
pierwszego i ostatniego były w naszym odczuciu
najmocniejsze w tym, co graliśmy na początku,
tak więc to opisywaliśmy.
bo ten materiał ma przecież kilka lat, a firmujący
go skład też należy już do przeszłości?
Obecnie jesteśmy na etapie wdrażania Atom
Smashera, naszego nowego perkusisty, więc
siłą rzeczy, odkrywamy stare numery na nowo.
Nowi muzycy interpretują je na swój sposób,
ja sam wiele rzeczy gram trochę inaczej niż na
nagraniach.
W tym kontekście od razu nasuwa się pytanie
o wasze dalsze poczynania, gdyż zakładam,
że zawartość nowego albumu to wypadkowa
muzycznych fascynacji całego tworzącego
go składu - ten nowy również ma ciągoty
do preferowania hard 'n' heavy starej szkoły?
Nowy skład to w większości moi wieloletni
kumple. Z Tomaszem wspólnie tworzyliśmy
Bestiality, jest jednym z ojców założycieli
First Wave Only. Z Wiktorem, oprócz
współpracy wydawniczej, przy organizacji wielu
koncertów i projektowaniu różnych grafik,
robimy od wielu lat projekt pod nazwą Fukkin'
Vengeance, w którym on śpiewa, a ja
gram na gitarze. Albert jest świeżą krwią w
towarzystwie, do tej pory obracał się w bardziej
ekstremalnych stylistykach, ale podobnie
jak reszta z nas wychował się na dobrych rzeczach,
między innymi Black Sabbath, Judas
Priest. Preferowanie hard 'n' heavy, w naszym
przypadku to nigdy nie wiem, jak się odnieść
do takich pytań, bo my lubimy dużo różnych
rzeczy, zarówno słuchać, jak i grać.
Jak doszło do tego, że tradycyjny metal wysunął
się waszej muzyce na plan pierwszy,
detronizując te bardziej ekstremalne elementy?
Przede wszystkim jest to zasługa wokali, dla
mnie to był cel od samego początku, żeby
Fani muzycznej ekstremy mogą zarzucić
wam, że łagodniejecie, etc., ale z drugiej strony
po "Serpent Storm" mogą sięgnąć ci słuchacze,
dla których black był czymś nie do
zaakceptowania, tak więc coś za coś?
Trudno się z tobą nie zgodzić.
Dostrzegam tu jednak pewną rozbieżność,
bowiem z jednej strony chętnie cofacie się w
przeszłość, jednak z drugiej nie szanujecie
zabytków, nawet jeśli chodzi o socrealistyczny
Pałac Kultury i Nauki - skąd pomysł,
64
ARMAGH
żeby na okładce "Serpent Storm" przedstawić
go w takiej właśnie formie? (śmiech)
Pałac w ruinie pierwotnie miał trafić na
okładkę splita kilku warszawskich kapel, który
chciałem wydać, ale straciłem zainteresowanie
tym przedsięwzięciem. Pomysł powrócił przy
okazji "Serpent Storm", mocno rezonując z
warstwą liryczną płyty i moją koncepcją
Satanic City, jakim to widzę Warszawę z jej
tempem życia oraz bezwzględnością, kontrastującymi
z atmosferą niektórych "wycinków"
tego miasta, gdzie czas jakby staje w miejscu,
a przestymulowanie, nadmierne bodźce wydają
się nie istnieć. Niestety, takich miejsc jest
już coraz mniej, nowoczesnych blokowisk za
to przybywa.
Roman Kostrzewski odszedł w lutym ubiegłego
roku. Te nawiązania do "Ostatniego
taboru" Kata w "Into The Fumes Of Deutero-Steel"
pojawiły się jeszcze za jego życia,
czy też wpadłeś na ten pomysł już po jego
śmierci?
Te tabory to mi się dośpiewały któregoś razu
"same" na jakiejś próbie i tak już zostało. Zaczęliśmy
grać ten numer na krótko przed United
Arts Festiwal w Gdańsku, między innymi
przed Katem właśnie.
Nigdy nie korciło was, żeby postawić na polskojęzyczne
teksty, adresujecie muzykę
Armagh do szerszego grona słuchaczy, gdzie
angielski jest językiem międzynarodowym?
Teksty naszych pierwszych kawałków były po
polsku. Zdecydowaliśmy się na przetłumaczenie
ich z myślą, że do pierwotnych wersji wrócimy
po latach, jeśli przetrwają próbę czasu.
Adresujemy naszą muzykę przede wszystkim
do każdego, kto chce jej słuchać.
Zastanawiam się tylko czy to w obecnych
czasach jest absolutnie konieczne skoro choćby
wasi kumple z wytwórni Sexmag wydali
w jej barwach MLP "Sex Metal" z polskimi
tekstami - może nasz język byłby czymś ciekawym
dla fanów ze świata, tak jak my słuchamy
często zespołów węgierskich, hiszpańskich
czy japońskich, nie mając pojęcia o
czym traktują ich teksty?
Myślę, że sam odpowiedziałeś sobie na to pytanie.
Ta płyta brzmi bardzo stylowo, nie cierpi na
to, co określam czasem "cyfrowym syndromem",
który jest problemem wielu obecnych
zespołów - nagrywaliście na taśmę, czy też
cyfrowo, ale starając się zabrzmieć jak najbardziej
organicznie?
Wiem o co chodzi z tym cyfrowym syndromem,
uciekamy od tego jak najdalej. Nagrywaliśmy
i produkowaliśmy tę płytę sami, podobnie
jak wiele innych, które ją poprzedziły i
pewnie nastąpią. To, że ona tak brzmi, to
masa różnych składowych, między innymi
efekt doświadczenia nabytego przy niezliczonych
sesjach nagraniowych, większej świadomości,
wielu nieprzespanych nocy.
Skoro "Serpent Storm" nagraliście na przełomie
2021/2022, po czym latem ubiegłego roku,
już po premierze albumu, firmujący go
skład stał się wspomnieniem, zakładam, że
w tym nowym pracujecie już nad nowym materiałem?
Owszem, równolegle obok ogrywania dotychczasowego
materiału aranżujemy nowe kawałki.
Są szanse, że ukaże się on również nakładem
Dying Victims Productions, może jeszcze w
tym roku, żeby podtrzymać dobrą passę
Armagh?
Myślę, że szanse na to są niemałe.
Wojciech Chamryk
Muzycznie wciąż mamy wiele do powiedzenia
Fani US metalu niewątpliwie już nazwę Kingdom Of Tyrants wpisali do
swoich notatników, inni z pewnością już zakupili ich debiutancki album "Architects
Of Power". Nie dziwię się, bo ich muzyka jest ekscytująca, ale jak może być
inaczej, gdy za formacją stoją starzy wyjadacze z Meliah Rage i Steel Assassin.
Jeżeli jeszcze nie słyszeliście zespołu i ich płyty, zróbcie to, ale wcześniej sięgnijcie
po poniższy wywiad z gitarzystą Kevinem Curranem.
inaczej niż Steel Assassin i Meliah Rage,
chcieliśmy stworzyć coś świeżego i nowego, co
nie byłoby porównywane do tych zespołów.
Foto: Sonia Ferreira
Czy zgodzisz się, że waszymi inspiracjami
są m.in. takie zespoły: Metal Church, Armored
Saint, Vicious Rumors, Megadeth, a
także Accept, Judas Priest czy Iron Maiden.
Może byś coś dodał?
Zgadzam się absolutnie. Wszyscy pochodzimy
z różnych środowisk. Mooney i ja kochamy
europejski metal, taki jak Accept i Helloween,
a także wszystkie wpływy NWOBHM.
Angel Witch, Tygers of Pan Tang itd. Stu po
prostu kocha metal. Uwielbia o nim rozmawiać,
słuchać go... Jest pod wpływem Maiden
i Priest, a także thrashu. Jest też wielkim fanem
nowego melodyjnego metalu, takiego jak
Ghost. Mike Munro jest fanatykiem Saxon,
w sumie wszyscy jesteśmy, ale może Mike
szczególnie. Dave jest głównie pod wpływem
thrash i progresu. Kansas i ELP, Armored
Saint i Slayer. Najważniejsze jest to, że
wszyscy mamy tak różne zainteresowania, ale
każde z nich przyczynia się do naszego podświadomego
procesu twórczego.
Niemniej wasza muzyka, co najwyżej jest
zakorzeniona w dawnym tradycyjnym heavy
metalu, a dzięki swojemu doświadczeniu i talentom
tworzycie własna oryginalną muzykę...
Tak, zdecydowanie powiedziałbym, że jesteśmy
dobrze zakorzenieni w tradycyjnym heavy
metalu i wszyscy uważamy, że tradycyjny metal
jest nadal aktualny, ale nie jesteśmy też
zbyt starzy, by wiedzieć, że doświadczenie
życiowe może wnieść świeże pomysły do starego
stylu. Muzycznie wciąż mamy wiele do
powiedzenia.
W jaki sposób pracowaliście nad materiałem
na "Architects Of Power"?
W bardzo kooperatywny sposób. Mieliśmy
bardzo kreatywne sesje twórcze, podczas których
wymienialiśmy się ideami i pomysłami,
świetnie się przy tym bawiąc. Zwykle miałem
pomysły na teksty i albo miałem już pomysł
na to, jak powinny wyglądać riffy i muzyka,
albo dzieliłem się nimi z Mooneyem, aby
uzyskać świeże spojrzenie. Razem stworzyliśmy
fundamenty dla wszystkich dziewięciu
kompozycji, a następnie sprowadziliśmy
Munro, aby dodał swój własny, unikalny
stempel do kawałków. To był bardzo płodny
czas.
HMP: Jak w ogóle do tego doszło, że zdołaliście
skrzyknąć się właśnie w takim składzie?
Kevin Curran: Oba zespoły przyjaźnią się od
lat 80. Wszyscy byliśmy w kontakcie, spotykaliśmy
się i okazjonalnie tworzyliśmy razem
muzykę. Kilka lat temu Mike Mooney, Mike
Munro, Stu i ja zagraliśmy koncert w hołdzie
Saxon i to zapoczątkowało plan na to, co mogliśmy
wspólnie zrobić, więc kiedy wpadłem
na pomysł zupełnie nowego, oryginalnego projektu,
wiedziałem, kogo chcę zwerbować. Ponadto
na YouTube jest świetny "mini-dokument"
zatytułowany "A Boston Metal Story"
- opowiada on całą historię tego projektu, jak
wszyscy doprowadziliśmy go do skutku, z
punktów widzenia każdego z nas.
Kingdom Of Tyrants gra typowy US heavy/
power metal, ale co ma grać, jak jej muzycy
tworzyli lub tworzą Meliah Rage i Steel
Assassin?
Wszyscy kochamy muzykę i wszyscy lubimy
też wiele różnych stylów muzycznych. Ja i Dave
gramy w zespole opartym na bluesie, a
Mooney i Dave przez kilka lat grali hard rockowe
covery. Wszystko to działo się, gdy Stu
wciąż był aktywny w Meliah Rage i Bad Karma,
a Munro wciąż śpiewał. Wiedzieliśmy, że
połączenie stylów Meliah Rage i Steel Assassin
zaowocuje czymś innym. Nie wiedzieliśmy
dokładnie, jak się połączą, ale chcieliśmy się
tego dowiedzieć. Spotkaliśmy się pod koniec
2021 roku, aby zobaczyć, jaka jest chemia.
Okazało się, że od razu się dogadaliśmy. Jednym
z naszych głównych celów było brzmieć
Czy doświadczenia z Meliah Rage i Steel
Assassin miały jednak jakiś wpływ na muzykę
Kingdom Of Tyrants?
Zdecydowanie. To wszystko, co dzieje się teraz
oraz kilka dekad życia, które minęły od powstania
tych zespołów. Kumulacja doświadczeń
związanych z graniem metalu przez większość
naszej muzycznej kariery również pomogła
w stworzeniu nowych utworów. Ale tak jak
powiedzieliśmy wcześniej, chcieliśmy wyjść
poza granice tych dwóch obozów.
Czego nie mogliście zrobić w Meliah Rage i
Steel Assassin, a możecie swobodnie zrobić
w Kingdom Of Tyrants? Jest coś specjalnego,
co wyróżnia Kingdom Of Tyrants?
Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek były jakieś
restrykcyjne w Meliah Rage lub Steel
Assassin, ale ten zespół powstał jako grupa
przyjaciół, którzy znają się od dłuższego czasu
i jest dużo swobody i poczucia komfortu w
byciu w sali prób z ludźmi, których już znasz.
To usuwa wszelką presję. Wchodząc do zespołu
wiedzieliśmy, na co stać każdego z muzyków,
a także znaliśmy ich nastawienie i etykę
pracy. To z pewnością coś wyjątkowego.
Ponadto, mamy dodatkowe poczucie wolności,
w którym nie jesteśmy ograniczeni do stylów
żadnego z zespołów. Możemy pisać nowe
teksty i riffy, które są niezależne od tego, co
robiliśmy w przeszłości.
Dbacie, aby wasze utwory trafiły do słuchacza
w sposób bezpośredni, dlatego mają one
moc, świetne riffy, znakomite melodie, ale
także staracie się, aby zaintrygować budową
utworu, aranżacjami, czy innymi ciekawymi
zagrywkami. Wasza muzyka ma być szczera,
ale nie nudna...
Dziękuję za miłe słowa. Czasami podczas pisania
nowych utworów Mike Munro śpiewał
coś nieoczekiwanego. Wszyscy patrzyliśmy na
siebie i automatycznie zdawaliśmy sobie sprawę,
że genialne pomysły pojawiają się organicznie.
Przyjmowaliśmy nieoczekiwane i podążaliśmy
tym kursem. Nigdy nie było żadnego
prawdziwego planu na stworzenie określonego
rodzaju nagrania, te utwory są po prostu reprezentacją
tego, gdzie byliśmy w danym momencie
naszego życia.
Bardzo ciekawie jest w kompozycjach
"Architects Of Power" i "Ghosts Of Industry",
mają one bardziej rozbudowana formę,
z wieloma tematami muzycznymi, kontrastami
oraz zmianami temp, są bogato zaaran-
66
KINGDOM OF TYRANTS
żowane, niekiedy epatujące techniką (przede
wszystkim "Ghosts Of Industry"). Czy można
mówić, że wasza muzyka ma wiele twarzy,
a jedną z nich jest progresywny metal?
Ze wszystkimi naszymi różnymi wpływami, w
naszej muzyce są zdecydowanie pewne progresywne
aspekty, które również całkowicie przyjęliśmy.
Jak już wspomniałem, wszyscy mamy
tak interesujące muzyczne historie, że nie może
to nie wyjść na jaw podczas pisania muzyki,
a fakt, że można to docenić, sprawia, że jest
to jeszcze bardziej satysfakcjonujące.
Czy zgodzisz się, że Mike'a Munro na
"Architects Of Power" zaśpiewał najlepiej w
całej swojej karierze?
Całkowicie się z tym zgadzam. Był taki moment,
w którym Mike wszedł do kabiny, aby
wykonać swój pierwszy wokal, a reszta z nas
siedziała w pokoju kontrolnym i była absolutnie
zdumiona. Moc, którą potrafi wydobyć,
była zadziwiająca. I to samo mówiło wielu naszych
muzycznych kolegów i przyjaciół, więc
tak, zgadzam się z tym stwierdzeniem.
Należy też pochwalić duet gitarzystów Steel
Assassin, czyli ciebie i Michaela Mooney'a.
Wykonaliście na "Architects Of Power" niesamowitą
robotę...
Między Mike'iem a mną jest chemia, która
była doskonalona przez lata i stale ewoluuje,
co z pewnością jest widoczne na albumie.
Tworzymy razem muzykę od ponad czterdziestu
lat w taki czy inny sposób, a więź, którą
stworzyliśmy zarówno muzycznie, jak i osobiście,
jest widoczna za każdym razem, gdy
wchodzimy na scenę! Staliśmy się rodziną i jak
w każdej rodzinie, są dobre i złe chwile, ale to
doświadczenie wyniesione z tamtych czasów i
obecna historia przelewa się przez nas, szczególnie
na nowej płycie. Jeszcze raz bardzo
dziękuję za tę uwagę i komentarz!
"Masque Of Red Death" (Maska Czerwonego
Moru) kojarzy mi się z opowiadaniem
Edgara Allana Poe oraz z filmem o tym samym
tytule opartym na tym opowiadaniu.
Jesteście zwolennikami mrocznych opowieści
Poe, czy raczej jego filmowych adaptacji?
Czy w ten sposób próbujecie rozliczyć się z
okresem pandemii?
Najciekawsze jest to, że pandemia nie miała
żadnego wpływu na tę kompozycję. Po prostu
mam głęboki szacunek dla twórczości Poego,
a pomysł, by ta historia stała się metalowym
kawałkiem, był w moim notatniku już od kilku
lat.
Ogólnie, o czym są wasze teksty i co chcecie
w nich przekazać w swoim fanom?
Jest w nich dużo mitologii i historii. Głównie
staramy się przekazać poczucie narracji historii
oraz poczucie władzy. Są to teksty, które
płynnie i tematycznie wplatają się w gitarowe
riffy. Nigdy tak naprawdę nie pisaliśmy o "szybkich
samochodach" czy "szybkich kobietach",
jest wystarczająco dużo zespołów, które to
robią i robią to prawdopodobnie o wiele lepiej
niż my, więc jest to po prostu naturalna nisza,
którą znaleźliśmy i myślę, że będziemy się jej
trzymać!
Na video wybraliście "Ghosts of Industry",
dlaczego właśnie ten utwór? Uważacie go za
najbardziej reprezentatywny dla płyty?
Wręcz przeciwnie. Czuliśmy, że jest to być
może najbardziej odmienny kawałek na całej
płycie, a jednocześnie taki, który być może
najlepiej nadaje się do wizualnej prezentacji w
połączeniu z dźwiękiem. Czuliśmy, że historia
drugiej rewolucji przemysłowej to bardzo silny
koncept. Im bardziej rozwijaliśmy utwór, tym
silniej czuliśmy, że ta historia staje się namacalna.
To był naturalny wybór do stworzenia
teledysku.
Nie zdziwię się jak "Architects Of Power" w
najbliższym czasie stanie się małą sensacją.
Myślę, że to płyta jest skazana na sukces.
Macie podobne odczucia?
Miło to słyszeć. Dziękujemy! Jesteśmy optymistycznie
nastawieni, co do losów "Architects
Of Power". Część materiału jest bardzo
chwytliwa z melodiami i haczykami, które
utkwią w umysłach metalowców na całym
świecie! Kiedy nagrywaliśmy ten album, przyszedł
moment, kiedy wszyscy wiedzieliśmy, że
tworzymy coś wyjątkowego i szczerze mówiąc,
jesteśmy bardzo dumni z końcowego produktu.
Naszą jedyną nadzieją jest to, że inni usłyszą
w tych utworach to samo co my, to byłby
wtedy metal!
Nie ma co ukrywać macie swoje lata, a wokół
was jest pełno młodych zespołów grających
różne odmiany tradycyjnego heavy metalu,
myślicie, że zdołacie zdobyć miejsce dla
Kingdom Of Tyrants na tej scenie?
Czujemy się bardzo swobodnie w tym, co robimy.
Obecnie nie odczuwamy żadnej presji
czy stresu związanego z zespołem. Po prostu
cieszymy się tym i obserwujemy, co przyniesie
przyszłość. Nie ma podręcznika dla tego rodzaju
rzeczy, jeśli muzyka jest wystarczająco
dobra, to będą jej słuchać. Piękno tego projektu
polega na tym, że nie ma presji ze strony
nikogo, więc jakiekolwiek "miejsce na scenie"
będziemy mogli osiągnąć, będzie piękne.
Niemniej obecnie nie jest łatwo promować
takie zespoły jak wasz. Macie może jakiś
sposób na to, aby trafić do jak najszerszej publiczności
i odbiorców?
Chociaż nie mamy ustalonego schematu działania,
badamy wszystkie możliwości promowania
zespołu. Wszyscy jesteśmy aktywni w mediach
społecznościowych, a także mamy przyjaciół
i współpracowników, którzy kooperują z
nami i pomagają nam dotrzeć do właściwej
publiczności, a także być może do kilku osób
spoza naszej typowej bazy fanów. Będziemy
nadal szukać nowych sposobów na rozpowszechnienie
naszego materiału. Myślimy o
tym, że może artykuł na okładkę twojego autorstwa
naprawdę sprawiłby, że znaleźlibyśmy
się na właściwej mapie! (śmiech)
Ewentualny sukces "Architects Of Power"
nakręci was do następnych działań z Kingdom
Of Tyrants? A może nie czekacie na
rezultaty i już teraz pracujecie nad kolejnym
albumem zespołu?
Tak bardzo podobało nam się nagrywanie
"Architects Of Power", że rozmawiamy o napisaniu
kolejnego, nowego materiału. Zobaczymy,
jak sprawy się potoczą w nadchodzących
miesiącach, jesteśmy pełni optymizmu.
A co z Meliah Rage i Steel Assassin. Doczekamy
się coś nowego od tych zespołów?
Steel Assassin swoją ostatnią płytę "WWII:
Metal of Honor" wydał w 2012 roku, a
Meliah Rage "Idol Hands" w 2018 roku...
Trudno przewidzieć, co może się wydarzyć z
każdym z tych zespołów, ale jak lubimy mawiać,
nigdy nie mów nigdy!
Michał Mazur
Tłumaczenie: Szymon Paczkowski
KINGDOM OF TYRANTS 67
służyły te budynki? Jest to oczywiście opowieść
fikcyjna…
Staramy się przenieść was do innego świata
Atlantean Kodex wystąpił niedawno u nas w ramach Helicon Metal Festival
III jako gwiazda główna. Organizatorzy festiwalu wiedzieli co robią. Bawarski
kwintet bowiem w kręgach fanów epickiego metalu jest nie tyle lubiany, co
wręcz czczony. Styl muzyczny, zwany przez samych muzyków "metalem regresywnym",
został już dostatecznie zdefiniowany w branżowej prasie. Ja chciałbym
jeszcze dowiedzieć się co ukształtowało wokalistę Markusa Beckera. Jego interpretacja
epickich pieśni jest bowiem kompletnie inna niż w np. Manowar, a dużo
bliższa Morrisowi Ingramowi z Solstice.
HMP: Czy z tym stylem można przebić się
w USA? Mam wrażenie, że on jest tak europejski,
że tamtejsi fani mogą was nie zrozumieć.
Tak daleko bym się nie posunął. Mamy tam
całkiem spore grono fanów, ktoś próbuje nas
nawet ściągnąć na festiwal - nie będę na razie
zdradzać szczegółów kto to taki. Z czym się
zgodzę to fakt, że jesteśmy powiązani w stu
procentach z europejskimi mitami - Europejczykom
łatwiej zatem wczuć się w nasz klimat,
bo uczyli się w szkołach podstawowych o
mitach, które my po swojemu interpretujemy.
Biblijne olbrzymy twórcami anatolijskiej
cywilizacji rolniczej…
Tak. Celowo zmieszałem tą opowieść z mitem
o Nefilim. Nie chcę aby ludzie twierdzili, iż
giganci istnieli naprawdę i przemierzali Bliski
Wschód przed tysiącami lat. To nie jest lekcja
historii - to byłoby w przypadku tekstu metalowego
nudne.
Jak często spotykasz ludzi, którzy z uporem
maniaka przypominają Ci, że przecież giganci
nie istnieli naprawdę?
Często. Dlatego powtarzam, że nasze teksty są
w większości literacką fikcją. Mogą jednak zainteresować
kogoś do głębszego zainteresowania
się historią, zastanowienia się co tu jest
prawdą. W pierwszej kolejności chodzi jednak
o to byś wgłębiając się w nasz album uciekł na
chwilę od tego świata.
Zdarzyło ci się, że im głębiej badałeś jakieś
zamierzchłe zagadnienie lub wydarzenie historyczne,
to tym bardziej rozczarowujący,
zwykli, prozaiczni wydawali ci się ludzie,
którzy je tworzyli lub byli jego uczestnikami?
Zdarza się. To ma wiele wspólnego z dorastaniem
i utratą złudzeń co do dawnych młodzieńczych
fascynacji. Najpierw w życiu docierasz
przecież do wydawnictw popularnych,
powieści historycznych, mitów, a dopiero
potem sięgasz po podręczniki. I magia znika.
Zostaje tylko nostalgia za dzieciństwem - i
stąd wziął się pomysł na Atlantean Kodex,
który polega na tym, aby opowieści z dzieciństwa
uczynić ponownie fascynującymi.
Wspomniałeś Howarda, i to dobrze - on też
mieszał historię z fikcją i tak stworzył swoją
wersję Piktów. Pełnego melancholii plemienia,
które wyparte zostało z powrotem na dzikie
wzgórza w starciu z cywilizacją.
68
Manuel Trummer: To pasuje lepiej do historii,
które tworzymy. Nie jesteśmy tak barbarzyńscy
jak Ironsword czy Wrathblade.
Stanowimy inny fundament epickiego metalu,
nostalgiczny, eskapistyczny, melancholijny,
emanujący smutkiem i zatraceniem. Eric
Adams jest dla mnie jednym w najlepszych
wokalistów wszechczasów, ale jego styl niezbyt
pasowałby do atmosfery, którą staramy
się wytworzyć. My staramy się przenieść was
do innego świata, spowodować byście śnili.
Jestem również fanem brytyjskiego folk rocka
z lat 60. i 70., gdzie również śpiewano tak czysto
jak robi to Marcus. Wspomniany przez
ciebie Solstice i ich płyta "New Darg Age" też
należy do moich ulubionych, również z powodu
czystego, melancholijnego wokalu. Cały
nasz styl został zatem wcześniej obmyślony i
podporządkowany jednemu celowi.
ATLANTEAN KODEX
Foto: Rexor
Na ostatniej płycie "Curse of Empire" mamy
znanych już z waszych wcześniejszych płyt
Piktów, ale i mit o Nefilim, Ormian, Gutejów
z Zagros. Bazowanie na mitach bliskowschodnich
jest dość nietypowe dla epic metalu.
Ta cześć świata fascynuje mnie od bardzo dawna.
To kolebka cywilizacji, nie da się napisać
historii naszego świata bez gór Zagros, Anatolii,
Mezopotamii. Cały album "Curse of
Empire" traktuje o wzroście i upadku cywilizacji.
Utwór "People of the Moon" zaczyna się od
opisu stanu barbarzyństwa, w którym posłużyłem
się Piktami, ale nie w wersji historycznej,
tylko howardowskiej, fikcyjnej, dzięki
czemu mogłem umieścić ich jeszcze w środkowej
epoce kamienia, w mezolicie. I pozwolić
przemierzać całą Europę i polować nocą - stad
tytułowe "księżycowe plemię". "Lion of Chaldea"
przechodzi już w czasy późniejsze, do
początków neolitu i słynnej świątyni megalitycznej
w Göbekli Tepe. Fascynuje mnie to, iż te
budowle mają już 12 000 lat. Kim byli jej
twórcy, którzy pojawili się jak dyby znikąd?
Kim byli rzeźbiarze, którzy wyryli figury ludzi
szakali, węży i innych drapieżników, do czego
Mam teraz pytanie do utworów z poprzedniej
płyty - "The White Goddess". Utwór
"Enthroned in Clouds and Fire" bazuje na
przepowiedniach lokalnego bawarskiego wieszcza
Matthäusa Langa. Jego wizje dotyczyły
I wojny światowej, jednak gdy pierwszy
raz czytałem tekst myślałem, że mówi o
upadku współczesnej Europy. Myślisz, że
cześć jego przepowiedni można by tak zinterpretować?
Tolkien używał często słowa "zdolność adaptacji".
On nie chciał aby jego trylogia była metaforą
Europy, ale dopuszczał, aby jego dzieła
można było adoptować do różnych życiowych
sytuacji. Podobnie jest z tekstami Atlantean
Kodex. Gdy pisałem ten utwór to miałem to
głęboko wryte w głowie. Przepowiednie Mühlhiasla
- bo taki pseudonim nosił Lang, były
najprawdopodobniej spisane przez jakiegoś
katolickiego księdza na krótko przed I wojną
światową jako pamflet antykomunistyczny i
antysocjalistyczny. Nie o przesłanie mi jednak
chodziło. Podobał mi się ich mroczy wydźwięk.
Tytuł naszego utworu nawiązuje na
przykład do wojny nuklearnej, więc nie ma
wiele wspólnego z przepowiednią z przed I
wojny światowej. Dwa tygodnie temu w rosyjskiej
TV mówiono o możliwości zbombardowania
nuklearnego polskich miast, więc jak
najbardziej można by odnieść ten utwór do
czasów współczesnych.
Przejdźmy do "Twelve Stars and an Azure
Kawałek tortu na surowo
Obecny wokalista Omen nazywa się Nikos Antonogiannakis i pochodzi z
Krety. Zapowiada, że następny album Omen znajduje się w zaawansowanej fazie
przygotowań, a stylistycznie zespół powróci do swych korzeni. W międzyczasie
Nikos zaśpiewał na drugim albumie Darklon pt. "The Redeemer", który pomimo
powstania w Grecji można zaklasyfikować do US power metalu.
Gown". Wierzysz w europejską tożsamość?
Tak, wierzę że istnieją wartości, które podzielasz
ty i ja. Indywidualizm, tolerancja wywodząca
się z epoki oświecenia, oparta też na
filozofii reckiej i prawie rzymskim. Tak są kluczowe
pojęcia, które trzymają nas razem. Europejska
demokracja jest też takim elementem,
i co by tu nie mówić jest nim również
chrześcijaństwo.
No właśnie zacząłem liczyć te fundamenty i
jednego mi brakowało...
(śmiech) …A twoja koszulka Impaled Nazarene
nie ma tu nic do rzeczy. Działalność kościoła
nie była częstokroć chwalebna, ale chodzi
o zachowanie wiedzy z przeszłości, o dorobek
antyku, i rozniesienie go na Europę, której
duża część nigdy nie znajdowała się w granicach
Rzymu. Możesz powiedzieć o kościele
co się podoba, ale jego roli w utworzeniu tożsamości
europejskiej nie można przekreślić.
Goglota, Akropol, Kapitol. To bez wątpienia
trzy wzgórza, na których zbudowano Europę.
Czy ona jest zagrożona? Często powtarzasz,
że największym, dla niej wrogiem są media
społecznościowe?
Wina mediów antyspołecznych jest tu ogromna.
Oni robią pieniądze na dzieleniu ludzi. Im
więcej zasieją chaosu, nienawiści, braku zrozumienia,
im więcej ludzie będą na siebie bluzgać,
tym lepiej dla nich. Algorytmy wspierają
te awantury z powodu lajków, wielkie koncerty
destabilizują w ten sposób debatę i tym samym
demokrację. Nawet poważne wydawało
by się agencje medialne biorą w tym udział i
karmią maszynerię. Nikt nie moderuje sekcji
komentarzy. Każdy powinien mieć obowiązek
trzymania porządku na profilach FB. Nie jestem
zwolennikiem regulowania wszystkiego,
ale tutaj musi panować porządek, aby wykluczyć
internetowa nienawiść.
Można zabronić bycia anonimem.
Dokładnie, ale to się sprawdzi u nas, a pamiętaj
że w reżimach autorytarnych czy totalitarnych,
w karach arabskich czy ChRL ruchy
opozycyjne mogą głosić swoje poglądy tylko
dzięki anonimowości... Internet może być też
pro-demokratyczny, zbyt wielu ludzi używa go
jednak w celach niszczycielskich. Internet to
nie narzędzie dla głupków. Jeśli do tego nie
kontrolujesz swoich emocji to doprowadzi cię
do jeszcze gorszego stanu.
HMP: Jak Ci się mieszka na Krecie?
Nikos: Kreta to wspaniałe miejsce. Możesz
dostać się ze szczytu góry na plażę w ciągu
pół godziny.
Kreta jest czasami nazywana "małym kontynentem".
Jak opisałbyś specyfikę heavy
metalowej sceny na Krecie?
Kiedyś była o wiele bardziej aktywna, niemniej
fajnie, że ostatnio kilka młodych grup
zaczęło się pojawiać.
Ostatnio występowaliście na fetiwalu
Open the Gates. Czy jest to największa
metalowa impreza na Krecie?
Open the Gates wymiata, ale odbywa się na
Cyprze. Na Krecie od 2002 roku mamy Chania
Rock Festival i jest to zdecydowanie największy
festiwal w naszej okolicy. Poza nim,
w tym roku odbędzie się druga edycja Rethymno
Rocks - ciekawe, jak to się potoczy.
Dlaczego muzyka Darklon jest tak surowa?
Prosta sprawa. Naprawdę kochamy surowość
w naszej muzyce. Kochamy barbarzyńskość,
ale z dużą ilością melodii. Usuwamy niepotrzebne
rzeczy z naszej muzyki, aby słuchacz
mógł poczuć się, jakby zespół występował
przed nim.
Co nowego wnosi Darklon do epickiego
heavy metalu? Jak chcielibyście, aby Darklon
został rozpoznany i zapamiętany przez
fanów?
To trudne pytanie. Przejmujemy się wyłącznie
pisaniem jak najlepszej muzyki i przekazywaniem
jej metalowemu światu. Jeśli
chodzi o uznanie, to fani decydują, który kawałek
tortu Darklon otrzyma. Mam nadzieję,
że dadzą nam dużą porcję.
Pochodzący z Seattle artysta Jerry Chris
Van Dyke został niedawno skazany na 18
miesięcy więzienia w zawieszeniu za reklamowanie
swojej sztuki jako rdzennie amerykańskiej.
Może powinniśmy bardziej
uważać z terminem US metal? Czy Twoim
zdaniem ten termin jest nadużywany?
Nie lubię nadawać muzyce etykietek. Niestety
trzeba to robić, aby słuchacze wiedzieli,
czego będą słuchać. Posługujemy się terminem
US power metal, oddając szacunek ojcom
gatunku. Nic więcej, nic mniej.
W jednej z recenzji ktoś porównał Darklon
do Judas Priest i Halforda. Co myślisz o
tym porównaniu? Zupełnie nie słyszę podobieństwa.
Całkowicie się z Tobą zgadzam. Nawet nie
zbliżamy się do potężnego Judas Priest.
Czy przyjąłeś inne podejście do pisania tekstów
i śpiewania na "The Redeemer" w porównaniu
do pracy Twojego poprzednika w
Darklon, Nicka Protonotariosa?
Nie porównywałbym mojego stylu ze stylem
Nicka. Teksty idą zupełnie inną ścieżką.
Jakub "Ostry" Ostromecki
Foto: Elena Vasilaki
DARKLON
69
Foto: Darklon
W jakich okolicznościach nagraliście teledysk
do tytułowego utworu Darklon "The
Redeemer"?
Chcieliśmy wyjaśnić światu, że jesteśmy
zespołem "live". Surowość i nic więcej.
Jak powinniśmy interpretować okładkę
Waszego albumu "The Redeemer"?
Uwielbiamy sposób, w jaki malował Frank
Frazetta, więc chcieliśmy do niego nawiązać.
Na okładce można zobaczyć "Odkupiciela",
który od teraz prawdopodobnie będzie twarzą
Darklona.
Kenny Powell powiedział dla naszego magazynu
(HMP 84, str. 12 - przyp. red.): "Po
tym, jak Kevin opuścił zespół, nie byłem
pewny co robić z wokalistą. Nikos skontaktował
się ze mną i powiedział: "Jestem
twoim zbawcą". Pomyślałem sobie: "No, na
pewno". Nie znałem go, ani nie słyszałem
jak śpiewa. Moja odpowiedź brzmiała:
"Jeśli tak, to wsiadaj do samolotu i pokaż,
co potrafisz. Odebrałem go późno z lotniska,
a gdy obudziłem się następnego
ranka, był w moim studio i rozgrzewał się.
Byłem tak zdumiony, że włosy stanęły mi
dęba. To był facet, którego szukałem od
końca ery J.D.Kimballa!" Jak to wyglądało
z Twojej perspektywy?
Kenny powiedział wszystko! Tak to dokładnie
było. Zobaczyłem na Facebooku, że
Kevin opuścił zespół i natychmiast powiedziałem
sobie: "A co mi tam, nie mam nic do
stracenia. Idę na całość". Reszta jest historią.
Jak dobrze dogadujesz się z Kennym Powellem?
Świetnie. Dużo rozmawiamy przez telefon,
piszemy sms-y, itp. Ja, Kenny, Reece i Justin
jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi.
Ile koncertów zagrałeś z Omen? Jak ekscytujące
były te doświadczenia?
Nie jestem pewien dokładnej liczby, ale
zagraliśmy wiele koncertów. W październiku
znów będziemy w trasie, ponownie przez
ponad miesiąc. To niesamowite śpiewać z
zespołem, którego kochało się od małego. Za
każdym razem panuje wesoła atmosfera.
Graliśmy już w Chile, Brazylii, Argentynie,
Norwegii, Szwecji i w Polsce.
Czy brałeś udział w pisaniu singla "Alive /
Evil Seductress" (2018)?
Oczywiście. Napisałem linie wokalne i teksty.
Właściwie zaczęliśmy pisać "Alive" drugiego
dnia podczas pierwszego spotkania.
Czy pracujecie nad nowym albumem długogrającym
Omen? Jeśli tak, to jak bardzo
będzie się on różnił od poprzednich albumów
Omen?
Ukończyliśmy wersje demo. Nowy album
zabrzmi inaczej od poprzednich. Zamierzamy
pracować z Billem Metoyerem, producentem
pierwszych trzech płyt Omen, więc
powracamy do korzeni.
Co jeszcze planujesz robić w przyszłości?
Uwielbiam koncertować. Szczerze mówiąc,
nie bardzo lubię spędzać czas w studiu,
więc... trasy, trasy, trasy...
Sam O'Black
HMP: Simon, mówiłeś nam ostatnio, że
wczesny Manowar ma na Ciebie wielki
wpływ. Mam wrażenie, że na drugiej płycie
Megaton Sword tych inspiracji Manowar
jest dużo więcej. Mam na myśli zarówno
sam tytuł płyty, jak i utwory, takie jak choćby
"The Raving Light od Day".
Simon the Sorcerer: Jeśli chodzi o naszą nową