13.08.2023 Views

HMP 87_Helstar

Nowy numer (No. 87) e-Magazynu Heavy Metal Pages to 60 wywiadów i ponad 150 recenzji; 208 stron, które na pewno zadowolą każdego maniaka tradycyjnych odmian heavy metalu. Wiele interesujących informacji i ciekawostek do przeczytania w wywiadach, między innymi z Helstar, Metal Church, Voivod, Primal Fear, U.D.O., Enforcer, Virgin Steele, Night Legion, Chirs Boltendahl's Steelhammer, Burning Witches, Scream Maker, Anthem, Tresspass, Siren, Millennium, Hammerhead, Tailgunner, Roadwolf, Killer, Wings Of Steel, Armagh, Kingdom Of Tyrants, Atlantean Kodex, Darklon, Megaton Sword, Smoulder, Spirit Adrift, Iron Curtain, Century, Animalize, MDXX, Rebellion, Elvenking, Scala Mercalli, Crimson Dawn, Altar Of Oblivion, Evile, Livin' Evile, Sintage, Ray Alder, Sacred Outcry, Epitaph, Pyramaze, Subterfuge, Lips Of Ashes, Slade, Rapid, Medevil, Hellwitch i inne. Zachęcamy do czytania!

Nowy numer (No. 87) e-Magazynu Heavy Metal Pages to 60 wywiadów i ponad 150 recenzji; 208 stron, które na pewno zadowolą każdego maniaka tradycyjnych odmian heavy metalu. Wiele interesujących informacji i ciekawostek do przeczytania w wywiadach, między innymi z Helstar, Metal Church, Voivod, Primal Fear, U.D.O., Enforcer, Virgin Steele, Night Legion, Chirs Boltendahl's Steelhammer, Burning Witches, Scream Maker, Anthem, Tresspass, Siren, Millennium, Hammerhead, Tailgunner, Roadwolf, Killer, Wings Of Steel, Armagh, Kingdom Of Tyrants, Atlantean Kodex, Darklon, Megaton Sword, Smoulder, Spirit Adrift, Iron Curtain, Century, Animalize, MDXX, Rebellion, Elvenking, Scala Mercalli, Crimson Dawn, Altar Of Oblivion, Evile, Livin' Evile, Sintage, Ray Alder, Sacred Outcry, Epitaph, Pyramaze, Subterfuge, Lips Of Ashes, Slade, Rapid, Medevil, Hellwitch i inne. Zachęcamy do czytania!

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.



Spis tresci

84 Gatekeeper

85 Century

86 Animalize

88 MDXX

90 Dyspläcer

91 DethOps

92 Frenzy

94 Rebellion

96 Elvenking

98 Scala Mercalli

102 Crimson Dawn

104 Hemopolis

106 Altar Of Oblivion

110 Livin’ Evil

112 Sintage

114 Children of Raptile

117 Leathürbitch

118 Evile

120 Demolize

122 Hellwitch

124 Speedwhore

125 Rapid

126 Medevil

128 Hellcrash

Foto: Łukasz Ragnus

3 Spis treści

4 Helstar

10 Metal Church

12 Voivod

16 Primal Fear

19 U.D.O.

22 Enforcer

24 Virgin Steele

26 Night Legion

28 Chris Boltendahl’s

Steelhammer

30 Burning Witches

32 Scream Maker

38 Anthem

40 Trespass

42 Siren

46 Millennium

48 Hammerhead

52 Tailgunner

54 Roadwolf

56 Killer

58 Wardress

61 Wings Of Steel

64 Armagh

66 Kingdom Of

Tyrants

68 Atlantean Kodex

69 Darklon

70 Megaton Sword

72 Smoulder

75 Spirit Adrift

78 Emissary

80 Iron Curtain

82 Unto Others

131 Ray Alder

132 Sacred Outcry

136 Pyramaze

140 Epitaph

143 Epitaph

146 Subterfuge

149 Lips Of Ashes

152 Paul Gilbert

154 Slade

158 Metalowiec

Gawędziarz

160 Live From The

Crime Scene

166 Zelazna Klasyka

167 The Music Of Erich

Zann

168 Decibels` Storm

198 Old, Classic,

Forgotten...

3


HMP: Cześć James, to wielka przyjemność

móc ciebie poznać. Powiedz mi, gdzie teraz

jesteś? W Teksasie?

James Rivera: Cześć, tak, jestem w Teksasie.

Na zewnątrz czeka na mnie mój koń. To czarny

koń z czerwonymi oczami. Jest gotowy, żeby

zabrać mnie do McDonald' s na śniadanie.

W takim razie, która jest u ciebie teraz godzina?

Przeklęte lata 90.

Przeprowadzanie wywiadu z Jamesem Riverą to wyjątkowe przeżycie. Po

pierwsze musi zjawić się w umówionym czasie, co wcale nie jest takie oczywiste.

Ale jak już uda ci się go dorwać, to masz najlepszego rozmówcę, jakiego możesz

sobie wyobrazić. Wygadanego, otwartego i bardzo zabawnego. Wywiad z nim bardziej

przypomina spotkanie na piwie z dawno niewidzianym kumplem, który chce

ci powiedzieć co u niego działo się przez ostatnie 40 lat. Naprawdę świetnie się z

nim ubawiłem. Mówi bardzo dużo, co chwilę żartuje, zmienia głos, kogoś naśladuje.

Wszystko to dodatkowo podlane wampirycznym klimatem, który powoduje, że

cieszysz się, że Twoją szyję dzieli od Jamesa tysiące kilometrów światłowodu. Co

prawda po zabawie, przychodzi ciężka robota, bo ten potok słów trzeba spisać i

uporządkować. Jak już ci się uda to zrobić to z tego chaosu wyłania się obraz

niesamowitej postaci - refleksyjnej, z dużym dystansem do siebie, ale jednocześnie

znającej swoją wartość i doceniającej rolę legendy metalu, którą niewątpliwie jest.

Twoje wrażenia z tego koncertu?

Cóż, po tych wszystkich latach koncertowania

w całej Europie udało nam się dotrzeć po raz

pierwszy do Warszawy. Było po prostu niesamowicie,

tłum był pełen euforii. W pierwszym

rzędzie widziałem, jak dorośli mężczyźni płaczą

ze szczęścia. Dlatego daliśmy z siebie

wszystko i zagraliśmy tak jak należy. Wiem, że

minęło dużo czasu, ale w końcu dotarliśmy i

mogliśmy zaprezentować się polskim fanom.

na tej robocie. Nigdy nie byłem w trasie z kimś

takim. Prawdę mówiąc, kazał mi wstawać każdego

ranka punktualnie. Mówił: "Możesz pić,

ile chcesz i robić cokolwiek chcesz. Ale autobus jest o

8:00. Nie o 8:01, nie 8:02, tylko o 8:00". Bardzo

dobrze wspominam tę trasę.

Tak, jak już mówiłeś, nie jest to Wasz pierwszy

raz w Polsce. Graliście w 2011 razem z

Vicious Rumors. Co ciekawe to zespół, w

którym również się udzielałeś. Wygląda na

to, że wspieracie się wzajemnie.

O Boże, tak. Wiesz, zdarzały nam się kłótnie,

tak jak każdemu kto gra w zespole. Nie ma co

jednak tego roztrząsać i lepiej sobie nawzajem

wybaczyć. Zapomnieć o tym, co nas wtedy

złościło i pójść do przodu. Zrobiłem wiele

świetnych rzeczy z Vicious Rumors. Odbyliśmy

dwie europejskie trasy, zjeździliśmy Amerykę

i pojechaliśmy do Japonii. Myślę, że dziś

Geoff Thorpe prawdopodobnie powiedziałby

- "Hej, gdyby nie James, klasyczne Vicious Rumors

nigdy by się nie odrodziło". I tak się stało. Tego

właśnie potrzebowali - odrodzenia. Wiadomo,

nikt nigdy nie będzie, taki jak Carl Albert i

wszyscy o tym wiedzieliśmy. Wtedy jednak

brzmieliśmy najbliżej tego, czego oczekiwali

fani. Cóż, było oczywiste, że płyta, którą z

nimi nagrałem (Warball - przyp. red.), była

tym, czego zespół potrzebował. A teraz spójrz

na nich. Mają Ronny'ego Munroe i są silniejsi

niż kiedykolwiek. I wiesz, jak kiedyś spotkałem

Geoffa to mnie przytulił i powiedział, że

nigdy nie zapomni tego co wtedy od siebie

wniosłem.

Prawie 13:00

...więc dla wampirów jest środek dnia,

zwłaszcza w Teksasie.

Tak, dokładnie. Ale spokojnie, mój pokój jest

cały zaciemniony. Światło słoneczne nie dociera,

więc nic mi nie jest. Możemy rozmawiać.

Ok, w takim razie zaczynając naszą rozmowę,

muszę zapytać o wasz niedawny koncert

w Warszawie. Sam niestety nie mogłem być,

ale słyszałem, że był bardzo udany. Jakie są

Foto: Max Petac

To znaczy, wiesz, grałem w innym miejscu,

które było przy granicy Niemiec…

…w Szczecinie.

Tak dokładnie. Helstar grał wtedy trasę z Vicious

Rumours, ale teraz byliśmy w samej

stolicy Polski, do cholery. Nasz tour manager

był Polakiem i to było super. O mój Boże,

Bart Gabriel, bo tak się nazywa, jest niesamowitym

facetem. Trochę przerażającym, bo zachowuje

się jak wojskowy. Jest też managerem

zespołu swojej żony (oczywiście chodzi o Crystal

Viper Marty Gabriel - przyp. red.) i zna się

Odnoszę wrażenie, że Helstar funkcjonuje w

ramach jakieś heavy metalowej komuny

(śmiech) Ty często udzielasz się w innych

zespołach, kiedy potrzebna jest pomoc. Ale

tak samo was wspierają znajomi muzycy.

Czy tak jest też w przypadku Alex Erhardt,

który zastąpił Mike'a Lewis'a na ostatnich

koncertach?

Cóż, wiesz jest perkusistą The Scourge, czyli

zespołu Garricka i Andrew. Są trzyosobowym

zespołem, więc całe The Scourge dołączyło

do Helstar. Co jest trochę dziwne, nieprawdaż?

Rozumiem, że to tylko zmiana na tę trasę?

Dokładnie. Mike, po prostu nie mógł pojechać

z powodu swojej pracy. Dostał awans i nie pozwolono

mu wziąć urlopu na dłuższy czas. Dopiero

w przyszłym roku, będzie mógł koncertować.

Jedzie z nami do Ameryki Południowej

i nie tylko. Cały czas jest pełnoprawnym

członkiem zespołu.

Na przestrzeni lat udzielałeś się w wielu

4

HELSTAR


zespołach i różnych projektach. Ja naliczyłem

około 20. Co z tobą nie tak, masz jakąś

nadiruchliwość?

Mam dużo siły, ponieważ piję najlepszą krew.

Zawszę czaję się przy siłowniach i sklepach ze

zdrową żywnością. Nigdy nie poluję przy

McDonald's, bo tam można trafić na złą krew.

Czy to są raczej koleżeńskie przysługi, czy to

po prostu biznesowe zlecenia?

Wiesz co, tutaj w Houston, jestem uważany za

ikonę metalu. Jestem tu właściwie bohaterem i

jestem z tego bardzo dumny. Nie prosiłem o

ten tytuł, ale większość ludzi w Houston,

którzy słuchają heavy metalu, znają Jamesa

Riverę. Nazywają mnie ambasadorem heavy

metalu w tym mieście, co jest niesamowite.

Jestem trochę jak Ozzy, z tą różnicą, że nie

sram jeszcze w spodnie. (James naśladuję głos

Ozziego): "Sharon, cholera jasna, znowu się obsrałem!".

W każdym razie dużo osób chce ze mną

grać, właśnie dlatego że uważają mnie za ambasadora

heavy metalu w Teksasie. Nawet pomimo

istnienia Pantery. Tylko wiesz, ja akurat

nie uważam ich muzyki za prawdziwy

heavy metal. To oni zaczęli ten cały nu metal

z tekstami typu "Pierdol się i ssij mojego fiuta".

Przykro mi, ale po prostu taka jest szczera prawda.

Nie przepadam zbytnio za ich muzyką.

To nie było to co uważam, za prawdziwy

heavy metal, jak Judas Priest czy Iron Maiden…

… wiesz, oni też grali power metal w latach

80.…

… Tak grali i powinni byli przy tym zostać. W

tym czasie otwierali nasz show z Anthrax i

byli zabójczy. Nie wiem co Phila tak wkurzyło,

że nagle wyskoczył w bokserskich spodenkach,

wytatuował się i zaczął śpiewać "Nienawidzę

mojej matki, nienawidzę twojej…" (tu James

się śmieje i naśladuję głos Anselmo). Ale

poza sceną to bardzo miły facet, jeden z najmilszych,

jakich kiedykolwiek spotkałem.

"Kurwa, kocham cię, Rivera. Kocham Helstar,

wiesz?" Pewnego razu wpadliśmy na siebie w

windzie, a on mnie przytulił i tak zaczął mówić.

Osiągnęli na pewno sukces i zrobili to dobrze.

Niech ich Bóg błogosławi.

Widać, że ewidentne żyjesz heavy metalem,

ale czy możesz z niego żyć i utrzymywać się?

Nie, skądże, mam inną pracę w sprzedaży.

Foto: Helsatar

Pracuję dla firmy, która

sprzedaje pakiety badań ultrasonograficznych

w celu

zapobiegania udarom i tętniakom.

Większość moich

klientów to kościoły, głównie

katolickie. (w tym momencie

James robi krótki

stand up, w którym odgrywa

scenę jak wciska tomograf

Helstar ojcu Jimowi).

W każdym razie to poważna

sprawa i ratujemy ludziom

życie. Chociaż wampir

powinien je odbierać.

W sumie zamiast kierować

ludzi na badania jako

wampir mógłbyś uczynić

ich nieśmiertelnymi.

Dokładnie, spędź ze mną

chwilę a nie będziesz musiał

martwić się chorobami.

Jakie są wybory? Ty masz

dwa. Idź do lekarza i daj się

leczyć, albo pozwól mi się

ugryźć.

W jakich projektach udzielasz

się obecnie, w które

najmocniej się angażujesz?

Podczas pandemii ja i Larry

nudziliśmy się, więc razem

piliśmy i dyskutowaliśmy.

Ponieważ nic innego

Foto: Helsatar

nie można było robić. Zaczęliśmy

rozmawiać o tym, że ostatnio jest

bardzo dużo tribute bandów, szczególnie w

naszym mieście. I już jest przesyt takich zespołów,

cały czas tłuką to samo: Iron Maiden

i Judas Priest. Co prawda sam miałem tego

typu zespół - Sabbath Judas Sabbath. Jednak

to było akurat coś ciekawego i unikatowego,

ponieważ skupialiśmy się na środkowym okresie

Black Sabbath, ponieważ Dio jest moim

największym bohaterem. To się przyjęło,

poszło w świat i graliśmy dużo koncertów.

Wracając jednak do tematu, w pewnym momencie

za dużo było takich zespołów. Już nie

chciałem więcej robić typowego heavy metalowego

tribute bandu, bo to zaczęło być

nudne, bo wszyscy to robili. Wobec tego, ja i

Larry spotkaliśmy się i rozmawialiśmy, co możemy

zrobić innego, czego nikt do tej pory nie

robił. Cóż, musieliśmy spojrzeć głęboko w nasze

serca i zobaczyć co tam jest. Pasja do muzyki.

Ja jestem wielkim fanem new wave, dark

wave, rzeczy typu The Cure…

…ma to sens, naprawdę pasuje do wampirycznych

klimatów...

Tak, dokładnie. Wpadliśmy, więc na ten projekt

i nazwaliśmy go James Rivera's Metalwave.

Nagraliśmy więc Depeche Mode, The

Cure, Psychedelic Furs, The Fixx i tym podobne

rzeczy. Nie zebraliśmy nawet zespołu, a

już zaczęliśmy nagrywać piosenki. Dotarło to

do Massacre Records, którzy zapytali co to

jest, czy to na serio. Mówimy z Larrym, że

nie, to bardziej żart. O oni mówią, że musimy

to wydać. Znaleźliśmy więc odpowiednich

członków, aby zespół był kompletny. Każdemu

z osobna powiedziałem, że muszą tak

samo kochać te zespoły jak metal, bo inaczej

nie będą pasować do tej koncepcji. I potoczyło

się tak, że wydajemy album, który ukaże się

28 lipca. Myślę, że w Europie powinien być

bardzo dobrze przyjęty, to będzie naprawdę

mocna rzecz. Poza wspomnianymi zespołami

nagraliśmy jeszcze Bauhaus, Tears for Fears,

Peter Gabriel, The Cult…

…o tak, bardzo pasujesz jako wokalista do

The Cult…

Widzę, że czujesz o co chodzi. Myślę, że

będziesz zachwycony tym albumem. Zrobiliśmy

jeszcze "Pet Cematary". Naprawdę to będzie

bardzo mroczna i mocna rzecz.

W porządku, brzmi super, ale to cały czas

cudza twórczość. Nie myślisz o stworzeniu

własnej muzyki tego typu?

Właściwie to kilka osób zwróciło się do mnie

HELSTAR 5


6

z tym tematem i myślę, że prawdopodobnie

założę gotycki zespół metalowy i będę w niego

zaangażowany na sto procent. Oczywiście tak

samo jak w Helstar. Ogólnie w dzisiejszych

czasach nie możesz przetrwać tylko z jednym

zespole. Na przykład Larry ma swój latynoski

zespołów Santa Oscuridad, w którym teksty

są po hiszpańsku…

…Latynoski zespół? Ale czy to nadal metal?

O tak, o mój Boże, poczekaj, aż ich usłyszysz.

Są po prostu niesamowici. Poza tym Andrew,

Garrick i Alex mają The Scourge. To taki

thrash z Bay Area, ale z melodyjnym śpiewem,

ponieważ Andrew jest wspaniałym wokalistą.

Mike też ma inny zespół, który jest trochę w

klimatach Slipknot i tym podobnych. Jak

więc widzisz mamy dużo zajęć, do tego jeszcze

dochodzi normalna praca i rodzina. Nie jestem

gwiazdą rocka i nie mogę skupić się tylko na

muzyki. Niestety taka jest rzeczywistość. Pewnie

gdybym mieszkał w Europie byłoby to

możliwe, ale nie w USA.

Dotknąłeś ciekawego tematu, bo byłem

przekonany, że jest na odwrót. Że to właśnie

USA daje możliwość przeżycia nawet w takiej

niszy jak heavy metal. W końcu to jeden

ogromny kraj, wystarczy się zapakować się w

vana i zawsze znajdzie się kogoś kto będzie

ciebie chciał słuchać.

Nie stary, tak nie jest. Musiałbym być w trasie

8 miesięcy w roku. Wiesz, gdybym przeprowadził

się do Europy, po prostu zajmowałbym

się muzyką, ponieważ znalazłbym zespół. Jest

mnóstwo zespołów, które byłyby zachwycone,

że James Rivera mieszka teraz w Europie.

Mógłbym grać koncerty na lewo i prawo i nie

musiałbym się martwić o pracę. I to właśnie

chciałbym robić, po to jestem na ziemi, żeby

zbawiać ludzi muzyką. Ponieważ tego głosu

nie dał mi diabeł tylko Bóg i to on zrobił ze

mnie wampira. Wiesz, nadal się dogadujemy.

"Jezusie, choć człowieku, zagrajmy w karty i napijmy

się wina!".

Czyli znasz Boga i prawdopodobnie przeprowadzisz

się do Europy, dobrze wiedzieć. Wydajesz

się być sympatycznym gościem, ale

HELSTAR

jak odnajdujesz się w tak szalonym i dynamicznym

środowisku? Czy zachowujesz

pogodę ducha i ze wszystkim dobrze się dogadujesz

czy raczej jest to stresujące i

prowadzi do konfliktów?

Wiesz, co jest naprawdę dziwne w Helstar? -

Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi na świecie.

Kochamy się. Widzę zespoły na trasach, które

nienawidzą się nawzajem i muszą mieć osobne

busy. - "Nie mogę nawet spać obok tego kolesia,

facet, nienawidzę go, wiesz." - To w takim razie,

dlaczego jesteście razem? To nie ma sensu. My

jesteśmy rodziną. Na przykład wczoraj wieczorem

zjedliśmy rodzinną kolację, mieliśmy

meksykańskie jedzenie i mnóstwo margerity.

Przytulaliśmy się, płakaliśmy i śmialiśmy się, a

potem poszliśmy razem do baru. Znam się z

Larrym od 40 lat. Gdyby cokolwiek mu się

stało to pewnie bym umarł. A Andrew, Garrick

i Mikey są jak rodzeństwo, jak nasi synowie.

Po prostu się kochamy. Wiesz, czasami

się nie zgadzamy, na przykład o teksty piosenek

lub tytuły, bo chłopaki uważają, że jest

za długi i zbyt skomplikowany. Ale to są drobnostki

i działa to na korzyść zespołu, ponieważ

pilnujemy się nawzajem. Na przykład

ostatnio oglądałem film "Egzorcysta papieża"

Foto: Helsatar

(ang. The Pope's Exorcist) i na tyle mnie zainspirował,

że zaproponowałem tytuł na nową

płytę: "The Devil You Made, Is The Evil In

Us". Byłem przekonany, że to mocna propozycja,

ale Larry i Andrew powiedzieli, że to jest

za długie. Trochę się posprzeczaliśmy, po

czym Larry obejrzał ten film. Zadzwonił do

mnie następnego dnia i zapytał co sądzę o tytule

"Bring Me The Priest!". Po prostu spadłem

z krzesła i pomyślałem, że to jest to!

Wyobraź sobie okładkę naszej płyty, na której

"Scully", czyli czaszka będąca częścią naszych

okładek, wbija wampirze zęby w szyję księdza,

na którego twarzy maluje się ekstaza. To będzie

zabójcze!

Skoro już wspomniałeś, że nad czymś pracujecie,

to czy możesz rozwinąć temat?

Tak, pracuję teraz właśnie nad kawałkiem

"The Devil You Made, Is The Evil In Us".

Na płytę tytuł okazał się za długi, ale jako tytuł

jednej z piosenek jest odpowiedni. Dużo

więcej szczegółów nie mogę teraz powiedzieć,

ale to będzie zabójczy album. Przygotujcie się

na bardzo wysokie wokale, jakich do tej pory

nie słyszeliście jeszcze w Helstar.

W takim razie, kiedy będzie gotowa nowa

płyta?

Postaramy się wydać ją przed Halloween.

No tak, to jest odpowiednia data. James,

powiedz, jak oceniasz z perspektywy czasu

historie Helstar? Czy to jest historia wielkiego

pecha i niewykorzystanego potencjału?

Do 1989 roku nagraliście cztery wspaniałe

albumu. Wasze opus magnum to "Nosferatu".

A potem wszystko siadło. Zostaliście

bez kontraktu i nikt nie chciał was wydać.

Powiedz, co się stało, że tak wyszło?

Tak, zespól spadł wprost do piekła. Rzecz w

tym, że w Ameryce lata 90. kręciły się wokół

grunge'u i wszystko się zmieniło. Wszyscy

znowu wracali do heroiny i zostali bandą pierdolonych

brudasów. I ta muzyka... Wtedy

mogłeś pisać okropną muzykę i nikogo to nie

obchodziło, bo tego chcieli ludzie. Im bardziej

było to okropne, tym większe miałeś szanse na

podpisanie kontraktu. Kiedy byłeś takim zespołem

jak my, to byłeś zbyt idealny. Wytwórnia

mówiła "nie chcemy tego gówna, chcemy,

żebyś brzmiał jakbyś miał kutasa w ustach". (tu

James wydaje bełkotliwe dźwięki nawiązującej

do grunge'owej maniery wokalnej. Określenie

"kutas w ustach" często pojawiał się w kontekście

muzyki z lat 90. - przyp. red.). Niestety,

tak wtedy było. Dopiero pod koniec lat

90. pojawili się Iced Earth i Hammerfall i

wszystko zaczęło się na nowo. Heavy metal

wrócił silniejszy niż kiedykolwiek. I trwa to

dalej - Iron Maiden, Judas Priest, Kiss czy

Scorpions, są nawet więksi niż w latach 80.

Cierpiałem przez tą całą gównianą muzykę,

ale nie wbiłem sobie igły w ramię, nie założyłem

flanelowej koszuli i nie włożyłem kutasa

do ust. Przeczekaliśmy to wszystko i teraz mamy

nasz czas.

Zdecydowanie coś w tym jest co mówisz.

Pamiętam, że w 1997 roku planowano zrobić

koncert Kiss w Warszawie. Sprzedano 300

biletów i koncert został odwołany. W 2019

zagrali olbrzymi koncert w Krakowie z tłumem

ludzi. Gdzie ci ludzie byli w latach 90.?

Cóż, powiem Ci przyjacielu - to w większości

są dzieciaki. A starsi ludzie? Zawsze to w nich

było, ale z czasem przygasło. Ale w pewnym

momencie przebudzili się i powiedzieli "Stary,

chcę znów usłyszeć prawdziwą muzykę. Nienawidzę

tego gówna". Natomiast dzieciaki dostały lekcję

od Judas Priest czy UFO, czym różni się

dobra muzyka od gówna. Na przykład Alanis

Morissette - Boże, ta dziewczyna była straszna,

taka Stevie Nicks (Fleetwood Mac -

przyp. red.) muzycznie rozjeżdża ją walcem.

To było okropne, lata 90. były pełne śmieci.

Muzycznie to była po prostu banda głupich

ludzi. Cieszę się, że połowa z nich nie żyje.

Przykro mi to mówić, ale taka jest prawda.

No tak, ale w tych okropnych latach 90. jednak

udało wam się nagrać płytę - "Multiples

of Black". Dla mnie ma fajny klimat, cały

czas czuć tam lata 80., tylko tym razem

bardziej crossover. Jednak nie zyskała uznania

u starych fanów i nie zdobyła nowych.

Czy chcieliście, żeby ta płyta tak brzmiała?

Czy był to jakiś kompromis z Waszej strony?


W tamtym czasie, nasz gitarzysta Aaron

Garza bardzo lubił Panterę i Sepulturę. Dlatego

ta płyta ma w sobie dużo groove. Nazywam

to groove metalem. Może wciąż tam było

trochę lat 80., ponieważ moje wokale były

bardziej melodyjne niż agresywne, ale było w

tym dużo rytmu. Nadal brzmiało to jak

Helstar, ponieważ James wciąż tam śpiewał i

uderzał wysokimi tonami.

Oczywiście nie można tego porównywać, do

waszych albumów z lat 80.. To zupełnie coś

innego niż "Nosferatu", ale myślę, że krytyka

tego albumu była zbyt surowa.

Tak było, ale to produkcja go zabiła. Czasami

sobie myślę, co by było, gdyby wziąć kilka z

tych piosenek i nagrać je ponownie. Na przykład

"Good Day to Die", "No Second Chance

(In the Angry City)". Myślę, że ludzie byliby

zadowoleni, gdybyśmy nagrali je ponownie.

Jest tam kilka piosenek, które po prostu są dobre

i szkoda, że marnieją. To tylko taka myśl.

Wiesz co jest takie dziwne? Jesteś jedną z

nielicznych osób, które kiedykolwiek spotkałem,

które powiedziały, że lubią ten album.

Jakby mi to nie przeszkadzało, produkcja jest

do bani.

Żeby zakończyć temat lat 90., porozmawiajmy

o odejściu Larry'ego. Co się stało? Rozczarowanie?

Odszedł, zanim jeszcze nagraliśmy "Multiples

of Black". Po prostu zmęczył go biznes muzyczny.

Wiesz, przeszliśmy przez piekło po

"Nosferatu". Teraz ta płyta jest uważana za

najlepszą w naszej historii i jako heavy metalowy

klasyk. Przez wszystkich fanów. Ale w

1989 roku? Nikomu się nie podobała. Nie

byliśmy Queensryche, nie byliśmy Metalliką.

Byliśmy gdzieś pomiędzy, a ludzie po prostu

odwrócili się do nas plecami. Mówili: "O co im

chodzi? Dlaczego oni muszą pisać te wszystkie riffy?

Co to za operowe gówno". To było zbyt skomplikowane

i Metal Blade powiedziało nam, że

nie ma pojęcia co z tym można zrobić. Teraz

wiele osób z tamtym czasów mówi, że "Nosferatu"

to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek

zrobiliśmy. Tak, wiem o tym, ale gdzie byliście

30 lat temu? Kiedy Was potrzebowaliśmy,

upiliśmy się z żałości i zostaliśmy wyrzuceni z

wytwórni. Larry był wtedy bardzo sfrustrowany

i nie winię go za to. Wrócił do szkoły i

dostał wspaniałą pracę i nadal pracuje w tej

Foto: Helsatar

Foto: Sandra Olivia Soliz

samej firmie. Zarabia zabójcze pieniądze. Tak,

mnóstwo pieniędzy. I wiesz co? On na to zasługuje.

A teraz 30 lat później dalej jesteśmy

razem. Działa to w tej sposób: "Dostałem urlop,

zróbmy to. Napiszmy album, pojedźmy w trasę". I

daje z siebie wszystko. Znowu jesteśmy na sto

procent razem. Nie poddamy się, dopóki obaj

nie umrzemy. Albo jeden z nas umrze pierwsze,

co będzie smutne. Ale będziemy to robić,

dopóki możemy. Wciąż mamy w sobie

siłę, żeby pisać muzykę, a piosenki wychodzą

lepsze i mocniejsze niż kiedykolwiek. Po prostu

nie możemy przestać.

Musiało nastąpić nowe stulecie, żebyście

znowu zaczęli nagrywać w miarę regularnie.

Wtedy udało wam się z sukcesem unowocześnić

wasze klasyczne granie. Czy odczuliście

powrót popularności klasycznego metalu

w pierwszej dekadzie XXI? Czy znowu

zaczęło być dobrze?

Tak, XXI wiek był dla nas dużym krokiem

naprzód. Dzięki naszemu spotkaniu w 2006

wróciliśmy na właściwe sobie miejsce. Potem

wydaliśmy album "The King of Hell", który

był bardzo dobrze przyjęty. Potem zrobiliśmy

"Glory Of Chaos". Staliśmy się naprawdę

ciężcy, bardziej thrashowi, w porównaniu z

tym, co wcześniej robiliśmy. Zrobiłem nawet

trochę black metalowe wokale, ponieważ

uwielbiam Cradle of Filth i tym podobne klimaty.

No tak, nie ma się co dziwić. Kolejny wampiryczny

zespół. Trudno nie zauważyć, że

trochę interesujesz się wampirami. Skąd u

Ciebie takie zainteresowania?

To dosyć skomplikowane. Jestem chory na

bielactwo, oznacza to, że nie mam pigmentu w

skórze. Zaczęło się od jednego miejsca, a

potem było coraz gorzej i gorzej. Jeśli spojrzysz,

moje ręce są całkowicie białe. Ale jeśli

spojrzysz na mój prawdziwy kolor skóry to jest

brązowy, bo jestem Meksykaninem. Moje całe

ręce, wszystko, moja twarz jest teraz zupełnie

biała. Jeśli wyjdę na słońce, moja skóra pali

się, bo nie ma żadnej ochrony. Dlatego cała ta

sprawa z wampirami ma sens, bo nie mogę

wyjść na słońce. Jeżeli jakiś znajomy zaprasza

mnie na grilla 4 lipca, to myślę sobie: "Żartujesz

sobie ze mnie? Nie mogę iść. Co z tobą nie tak?".

Dlatego ludzie zastanawiają się czy naprawdę

jestem wampirem. Ukrywam się przed słońcem

i ubieram się na czarno. Wszystko, co

posiadam, jest czarne. Nawet moja bielizna

jest czarna. I moje skarpetki. To wszystko pasuje

do siebie i w sumie odpowiada mi. Ludzie

mają mnie za wampira i nawet nazywają hrabią

Rivera.

Byłeś kiedyś w Transylwanii?

Tylko raz i byłem dosyć rozczarowany. To nie

było to, jak czego oczekiwałem. Spodziewałem

się więcej. Wiesz Rumunia to piękny kraj

i czułem się jak w domu. To było trochę dziwne,

bo mnie nie rozumieli, a ja nie chciałem

tłumaczyć, dlaczego tak bardzo fascynował

mnie ich kraj i Transylwania. Myślę, że ludzi z

Transylwanii drażnią też skojarzenia z wampiryzmem.

Czują się urażeni. To są po prostu

normalnymi ludźmi, i nie chcą, żeby turyści

myśleli, że wszędzie czają się tam krwiopijcy.

Wiedziałem o tym przed wyjazdem i nie

wspominałem zbyt wiele o Draculi, wampirach

i takich tam.

Zapraszam do pozostałych krajów Europy

Środkowej. Od Rumunii przez Węgry, Słowację,

Czechy aż do Polski zajdziesz wiele

klimatycznych miejsc, jak ze starych filmów

grozy. Historia naszych krajów bardzo mocno

się przenika. Nawet królem Polski był

Stefan Batory, wuj niesławnej Elżbiety.

HELSTAR 7


Naprawdę? Kawałek "Blood Lust" z "Vampiro"

jest właśnie o niej. Wiesz co? I dlatego czuję,

że należę do tej części świata. Mógłbym tam

mieszkać.

Skoro już zacząłeś mówić o "Vampiro", to

mam pytanie o "Clad in Black". Dlaczego

wydaliście to w tej formie? Czy była potrzeba

wznawiania Vampiro, które było wydane

raptem 4 lata wcześniej?

Chodziło o to, że czuliśmy, że "Vampiro" nie

miał odpowiedniej promocji i musi zostać

wysłuchany na całym świecie jeszcze raz, we

właściwy sposób. Wiesz właściciel wytwórni

EMP, David Ellefson to mój dobry przyjaciel.

Ale facet, który dla niego pracował, nie wykonywał

właściwej swojej pracy i nie dbał o

nas należycie. Ale czego się spodziewać, jeżeli

jego ulubionym zespołem jest Korn. W każdym

razie, do diabła, nienawidzę tego człowieka

bardziej niż czegokolwiek na świecie, ale

to moja sprawa. Kiedy wydaliśmy "Vampiro",

pomyślałem po prostu, że to doskonały album

i szkoda, że tak słabo był promowany. Ludzie

nazywają ten album "Nosferatu 2", ponieważ

jest jeszcze lepszy.

To jest właśnie moje następne pytanie. Czy

możemy potraktować "Vampiro", jako niezależny

album czy powinniśmy go rozpatrywać

w kontekście "Nosferatu", jako…

…"Nosferatu 2". Właściwie moglibyśmy nazwać

ten album "Nosferatu 2", ale nie chcieliśmy

tego robić, bo to byłoby tandetne. Larry

powiedział, że nie chce tego robić. A potem on

powiedział "Vampiro". Bardzo mi się to spodobało

i nawet zacząłem się tak siebie nazywać.

Vampiro, nikt już nie nazywa mnie Jamesem.

Tak, jestem Wampirem i już przyległ

do mnie ten wizerunek. Kiedy wydaliśmy ten

album, przed pierwszym koncertem pojawiłem

się z kłami. Nawet nie powiedziałem o tym

zespołowi. A oni powiedzieli: "Stary, co robisz?".

Dzieciaki się śmiały - mówiąc dzieciaki mam

na myśli Garrick'a i Andrew. Powiedziałem

zaufaj mi. A potem poszliśmy

i podczas otwierającej

piosenki tłum oszalał.

Urodziłem się na nowo, powróciłem

z martwych. Taka

jest prawda. To fajna historia,

jeśli się nad tym zastanowić.

Żyli w latach 80.,

lata 90. ich zabiły, a potem

James wrócił z martwych,

jako wampir. Na koniec

dnia to wszystko ma sens.

Dlatego w "Houston Chronicle",

dużej gazecie z naszego

miasta, pojawił się o

mnie trzystronicowy artykuł:

"Wrócił z martwych".

Lubię żyć tym wizerunkiem.

Podoba mi się, kiedy

ludzie myślą, że jestem prawdziwym

wampirem. Takim,

który nie zaszkodzi

Tobie i twoim dzieciom.

Bylebyście byli dla mnie

mili i nie zapraszali mnie

na grilla 4 lipca. W przeciwnym

razie ugryzę się w

dupę.

Ok, będziemy powoli kończyć,

ale chcę cię jeszcze

zapytać, jak oceniasz obecny

stan heavy metalu?

Powiedziałbym, że teraz

Foto: Helsatar

jest u szczytu, że znowu

rośnie. Jest tak duży, jak nigdy dotąd. Wszystko

dzięki dzieciakom, które się w to angażują.

Słyszą, że jest to muzyka, której warto słuchać…

Jest dużo młodych ludzi, którzy mogliby być

twoimi dziećmi a nawet wnukami i z powodzeniem

grają muzykę czerpiącą garściami

z lat 80. Czy to sztuczne naśladownictwo

czy prawdziwa twórczość?

Chwalmy Pana! Niech

robią tak dalej, ale

muszą dawać z siebie

wszystko. Nie możesz

tworzyć heavy metalu

będąc połowicznym

muzykiem. Musisz być

dobrym muzykiem i

tego czasami właśnie

ludzie nie rozumieją.

Ponieważ są to klasyczne,

operowe wpływy.

Jeśli nie masz takich

umiejętności i talentu,

nie myśl nawet o graniu

heavy metalu, bo po

prostu nie możesz. Musisz

się sporo napracować,

żeby tworzyć tę

muzykę we właściwy

sposób. Wiesz o tym

równie dobrze jak ja.

Jestem na tej scenie odkąd

to się zaczęło. I

tak, brałem lekcje opery.

Zrobiłem wszystko,

co musiałem zrobić,

aby nauczyć się poprawnie

śpiewać i uderzać

w te nuty, jak śpiewać

w tej tonacji, jak to

robić. Jeżeli tak robisz

Foto: Helsatar

to super, rób to dalej, a kiedyś będziesz a

moim miejscu.

Helstar jest oryginalnym zespołem o

unikalnym charakterze. Dlatego mam pytanie

czy coś jeszcze jest do odkrycia w heavy

metalu?

O tak, zawsze jest miejsce na rozwój. Pokaże

to następna płyta Helstar, która zabierze was

wszystkich na nowy poziom, na którym nigdy

jeszcze nie byliście. Wszyscy będziecie wniebowzięci.

Ta muzyka zawsze będzie ewoluować.

Mimo, że jest wielu ludzi, którzy utknęli

w latach 80. i chcą, żeby Helstar znowu nagrali

"Burning Star". Ale my tego nie zrobimy,

nie myślimy już w ten sposób. To było 40 lat

temu. Teraz napiszemy, jak się czujemy. Chcemy

zadowolić fanów, ale przede wszystkim

sami musimy być szczęśliwi. Chcemy brzmieć

jak Helstar ale chcemy robić też nowe rzeczy.

Właściwie nawet myślimy o nagraniu całej

nowej płyty w tonacji E. To sprawi, że będę

śpiewał wyżej niż kiedykolwiek. Nagraliśmy

już jedną piosenkę w tej tonacji, czyli "Black

Wings of Solitude". To dowodzi, że mogę śpiewać

w ten sposób, jeśli naprawdę chcę. Na nowej

płycie pokażemy wszystkim, że jeszcze jest

dużo do zrobienia w heavy metalu.

W takim razie nie mogę się już doczekać.

Bardzo dziękuję za wywiad i mam nadzieję,

że do zobaczenia wkrótce w Polsce.

O tak, na pewno. Jak będzie trasa promująca

nowy album nie ominiemy Polski. Mam nadzieję,

że spotkamy się osobiście, ponieważ

Twoja szyja wygląda bardzo smakowicie.

Grzegorz Putkiewicz

8

HELSTAR



HMP: Witaj Kurdt dzięki, że znalazłeś czas

na wywiad.

Kurdt Vanderhoff: Witaj, proszę bardzo dla

mnie to też przyjemność.

Gratuluje nowej płyty, jest naprawdę świetna!

Wielkie dzięki to bardzo milo usłyszeć coś takiego.

Myślę, że to jest płyta, która powinna ukazać

się zaraz po "The Dark"...

O wow to super!

Powiedz, proszę, z jakim odzewem spotkałeś

się ze strony fanów i prasy?

Jest dużo lepiej, niż myślałem, po zmianie wokalisty

kiedy mieliśmy ich już czterech, nadal

mamy wiernych fanów, którzy przychodzą na

nasze koncerty. To jest naprawdę świetne, nie

możemy być bardziej szczęśliwi. Koncerty,

które graliśmy tu w USA, były super tak, że

jestem w szoku.

Nie powinieneś, bo album jest naprawdę

świetny. Muszę być szczery z tobą, kiedy

Mike odszedł parę lat temu, myślałem, że to

koniec Metal Church, ponieważ bardzo trudno

jest zastąpić kogoś takiego jak Mike czy

Dave.

Tak masz rację.

Wywiad z Papieżem

Jest tylko jedna religia i

jeden kościół, a jest nim

Metal. Jeżeli chcecie się

dowiedzieć więcej o nowej

płycie oraz historii

Metalowego Kościoła koniecznie

przeczytajcie wywiad

z Ojcem Założycielem,

czyli Kurdtem Vanderhoffem

we własnej

osobie.

Bardzo trudno jest znaleźć nowego wokalistę,

którego zaakceptują fani i jeśli dobrze

pamiętam, powiedziałeś w jakimś wywiadzie,

że nie szukasz kogoś podobnego do

Mike'a...

Tak rzeczywiście nie chcieliśmy drugiego Mike'a.

Zdecydowaliśmy się kontynuować i zacząć

pisać nowy rozdział.

Ale znalazłeś klona Davida Wayne'a...

Nie do końca. (śmiech) On może wykonywać

utwory Dave'a, ale Mike'a też. On wykonywał

wcześniej utwory Davida, także zna jego repertuar

bardzo dobrze.

Foto: Joe Schaeller

Wydaje mi się, że wróciliście do korzeni, ponieważ

nowy materiał jest dużo cięższy i

przypomina pierwsze dwa albumy.

Tak zgadza sie kiedy znaleźliśmy Marka i zaczęliśmy

z nim pracować, wiedzieliśmy, że

wniesie więcej agresji, więcej thrashu, dlatego

poszliśmy w tym kierunku i to jest świetne, bo

nie graliśmy tak od dawna i właśnie rozpoczynamy

nowy rozdział.

Jak znalazłeś Marka? Widziałeś wcześniej

Ross the Boss, w którym śpiewał czy ktoś ci

go polecił?

On był przyjacielem Steve'a i on go polecił.

Nie szukaliśmy nikogo na skalę międzynarodową

raczej lokalnie, chcieliśmy znaleźć kogoś,

kto byłby na miejscu i pasował do naszej

koncepcji.

Jak się czujesz jako legenda po ponad czterdziestu

latach grania, widzisz jakieś zespoły,

które mogłyby w przyszłości zastąpić Metal

Church, Testament czy Slayer, bo szczerze

mówiąc, ja nie widzę nikogo takiego.

Myślę, że jest bardzo dużo problemów wśród

młodych ludzi teraz. Myślę, że oni nie mają

tych samych wzorców, które my mieliśmy.

Wiele dzieciaków teraz jest pod wpływem rapu

i hip-hopu. Nie mają w sobie tego ognia i

tych umiejętności, które my mieliśmy przy

tworzeniu muzyki. Na pewno jest wiele zespołów,

które może są i dobre, ale ja ich nie słyszałem.

Myślę, że najbardziej chodzi tu o kulturę,

w jakiej się wychowali, zupełnie innej od

naszej.

Jakie były twoje wzorce przed rozpoczęciem

przygody z muzyką?

Kiedy byłem bardzo młody, zaczynałem od

The Beatles. Kiedy miałem 12 lat zaczynałem

od perkusji, potem przeszedłem na bas i następnie

na gitarę. Ja zacząłem bardzo wcześnie,

byłem pod wpływem lat 60., potem były lata

70. Ale największy wpływ mieli na mnie gitarzyści,

jak Ted Nugent czy Alex Lifeson, ale

także Richie Blackmore i Jimmy Page. Ale

największy wpływ na mnie miał Alex Lifeson.

Jakbyś określił swoją muzykę, bo jak dla

mnie jestecie z tych nielicznych zespołów jak

np. Mercyful Fate, gdzie nie da się jednoznacznie

określić gatunku, jaki wykonujecie,

chociaż nie lubię szufladek. Jesteście za lekcy

na thrash i za ciężcy na power metal...

(śmiech!)

Jak dla mnie wasza muzyka to Church Metal!

(śmiech!)

Wykonujecie bardzo unikalną muzykę...

Wiem, o co ci chodzi, myślę, że jesteśmy ze

starej szkoły heavy metalu, może z jakimiś

wpływami, ale to chyba cały czas heavy metal.

Jesteśmy melodyjni, mamy mnóstwo zmian

dynamiki, cały czas zasuwamy do przodu 100

mil na godzinę. Nawet jeżeli będzie to ciężkie

i mocne to musi być muzykalne, jak to tylko

możliwe to jest dla mnie bardzo ważne. Wykonujemy

heavy metal tylko może w innym

aspekcie.

Pewnie dlatego jesteście popularni i szanowani

zarówno wśród fanów thrash jak i death

metalu czy heavy metalu...

O, to jest wspaniale powiedziane, dlatego zawsze

pracujemy na respekt i zainteresowanie

fanów, to jest cudowne i bardzo satysfakcjonujące.

Po wydaniu pierwszej płyty w 1983 roku

mięliście 3 lata przerwy dlaczego?

Było to spowodowane całym tym przemysłem

muzycznym, podpisanie nowego kontraktu,

problemy personalne w zespole itd.

Pytam, bo w roku 1986 po wydaniu "The

Dark" byliście bardzo popularnym zespołem,

jak Metallica czy Slayer...

Tak zgadza się.

Jak myślisz, czy gdybyś ty i Dawid Wayne

pozostali w zespole bylibyście teraz na tym

samym poziomie, co wyżej wymienione zespoły?

Myślę, że gdybyśmy pozostali w tym składzie

10

METAL CHURCH


może pozwoliłoby to nam związać się z wielkimi

wytwórniami, jak Metallica czy Slayer, ale

niestety mieliśmy zmiany i nie przetrwaliśmy

w takim składzie. Jeżeli byśmy cofneli się do

przeszłości to, tak może bylibyśmy dużym zespołem,

ale teraz można tylko spekulować. Ja

zostawiając zespół, miałem cały czas wpływ na

produkcję i pisałem utwory, gdyż uważałem,

że jest to mój zespół. Natomiast z Dawidem

problemy dotyczyły alkoholu i narkotyków,

ale teraz myślę, że późniejszy skład był stabilny

i miało to wpływ na to gdzie teraz się znajdujemy.

Nie ma co teraz wracać do przeszłości.

Cieszę się z tego, co osiągnęliśmy, tym

bardziej że możemy w pełni kontrolować naszą

karierę.

Czyli można powiedzieć, że Metal Church

to twoje dziecko. Jesteś jak Dave Mustaine

w Megadeth lub Jeff Waters w Annihilator...

Tak zgadza się, to ja założyłem kapelę, nawet

przed pierwszym składem ten pomysł już kiełkował

w mojej głowie, tak że absolutnie się z

tobą zgadzam.

Prawdopodobnie najlepszy okres dla Metal

Church to były pierwsze dwa albumy...

Tak zgadzam się.

Później była przerwa i dołączył Mike, z którym

wydaliście trzy krążki. Mój ulubiony to

"Changing in the Balance".

O to super, mój też!

Następnie zawiesiliście działalność na jakiś

czas i znowu dołączył Dave, by być później

zmienionym przez Ronny Munroe.

Tak, na razie się wszystko zgadza.

To nie był najlepszy okres dla Metal

Church. Może muzycznie nie było źle, ale

jeżeli chodzi o wokal Ronny'ego, był taki trochę

nijaki i fani nie do końca go zaakceptowali.

Dave i Mike byli bardzo charyzmatycznymi

wokalistami Dave jak "hittman"

natomiast Mike jak "silent killer"...

(śmiech) Dobre, ale można tak powiedzieć,

zgadzam się.

Powiedz czy kiedy Mike zmarł, myślałeś, że

to koniec Metal Church?

Tak było przez kilka miesięcy, myślałem wtedy,

że to już koniec. Obydwaj oryginalni wokaliści

odeszli od nas na zawsze, tak że zastanawiałem

się co robić, ale jeszcze kiedy był

Mike, zacząłem pisać materiał na nowy album,

tak że zaczęliśmy rozmawiać o nowym

wokaliście i postanowiliśmy zobaczyć, co z

tego wyniknie.

Jesteś głównym kompozytorem w zespole.

Tak zgadza się.

Powiedz, jak tworzysz materiał, pytam, ponieważ

albumy z Davem czy Markiem są

bardzo ciężkie, agresywne, natomiast z

Mickiem bardziej rockowe i progresywne.

Czy piszesz utwory pod wokalistę, czy nie

bierzesz tego pod uwagę?

Styl śpiewania Marka jest bardzo agresywny i

w tę stronę też chcemy podążać. Chociaż kilka

utworów było napisanych jeszcze kiedy Mike

był z nami. Ale tak, można tak powiedzieć, że

pisze pod styl śpiewania.

Mam do ciebie pytanie, które zawsze chciałem

ci zadać. Jeżeli będzie zbyt personalne,

Foto: Giovanni Cionci

możesz nie odpowiadać...

(śmiech) Dawaj!

Jednym z moich ulubionych utworów jest

"Ton of Bricks" napisany przez Dave'a. Parę

lat temu kiedy graliście w Glasgow, zapytałem

Mike'a, dlaczego nie wykonujecie tego

utworu na żywo, powiedział, że to był to

utwór napisany przez Dave'a, a że ty masz

do niego żal, dlatego nie chcesz go wykonywać.

Czy to się zmieniło, bo widziałem na

waszym koncercie z Francji, że znowu go gracie

z Markiem...

To nie tak do końca. Pamiętaj, że Mark śpiewa

utwory Dave'a bardzo dobrze. Kiedy Mike

był w zespole, graliśmy jakieś stare kawałki,

ale przede wszystkim chcieliśmy, żeby to były

utwory z okresu Mike'a. Mark ma inny styl

śpiewania i w niektórych utworach Dave'a nie

czuł się komfortowo. Mike za to był bardziej

krzykliwy. Dlatego teraz kiedy jest z nami

Mark, zmieniliśmy set listę na stare kawałki

plus te z nowej płyty.

Dave i Mark sposobem śpiewania przypominają

mi trochę Steve'a Souzę z Exodus...

W stu procentach się zgadzam.

Jak nawiązaliście współpracę z Rat Pack Records?

Hmm... jak to było, chyba Ronny znał właściciela

wytwórni i nas skontaktowali. Zadzwoniliśmy

do niego i tak się zaczęło. Żyjemy w

idealnej symbiozie, wykonują bardzo dobrą

pracę, szczególnie jeśli chodzi o nasza ostatnią

produkcję, tak że jest super.

Planujecie jakieś koncerty w Europie czy

UK?

W UK na razie nie, ale w pierwszym tygodniu

sierpnia gramy na Alcatrazz w Belgii i na Jailbreaker

w Danii.

Czyli na razie tylko festiwale...

Tak, ale wracamy w październiku z paroma

koncertami, będą też festiwale.

Chciałbym cię spytać jeszcze o jednego

wokalistę, który śpiewał w Metal Church, a

jest jednym z muzyków mojej ulubionej kapeli,

mam na myśli Griffin, wiesz, o kogo

chodzi?

A Willy McKay...

Tak o niego, dlaczego nigdy z nim nic nie

nagraliście?

Zespół dopiero wtedy wystartował, on jest

świetnym wokalistą. Chciał śpiewać swoje

utwory, które pisał, my chcieliśmy swoje, później

była przeprowadzka do Waszyngtonu i

tak to się potoczyło.

A on nie był później znowu w zespole przed

przyjściem Ronniego?

Nie definitywnie nie, spotkałem się z nim kiedyś

w San Francisco, ale to wszystko.

Masz już jakieś pomysły na nową płytę?

Jeszcze nie do końca, chociaż ludzie chcą kontynuacji

w związku ze świetnym przyjęciem

nowej płyty.

Mark został zaakceptowany, tak że nie ma

się co dziwić, myślę, że będzie to współpraca

na dobrych kilka lat.

Tak, definitywnie, też tak sądzę.

Który okres dla ciebie w Metal Church był

dla ciebie najlepszy z Dave'em, Mikiem czy

za drugiej kadencji Mike'a?

Definitywnie z Dave'em, byliśmy wtedy młodzi

pełni ognia i entuzjazmu, tak to był najlepszy

okres.

Dlaczego Mike zostawił zespół na prawie 20

lat?

Jak my wszyscy, z powodów osobistych, finansowych

to nie był dobry czas dla muzyki.

OK Kurdt dziękuje ci bardzo za poświęcony

czas, jakieś ostatnie słowo na koniec dla

naszych czytelników?

Do Polski przyjeżdżamy w październiku, tak

że do zobaczenia na koncertach, my damy z

siebie wszystko. Tobie też dziękuje za wywiad

i miłego dnia...

Tobie też!

Erich Zann

METAL CHURCH 11


HMP: Witaj Michael dzięki, że znalazłeś

czas na wywiad po naszych porannych problemach

z łącznością.

Michel "Away" Langevin: Witaj, nie ma sprawy,

akurat miałem czas pomiędzy dwoma następnymi

wywiadami. Poniedziałek jest jedynym

dniem kiedy udzielam wywiadów cały

dzień, także proszę bardzo.

Jeszcze raz dzięki. Opowiedz, jak było w Polsce,

tym bardziej że miałem okazje usłyszeć

wasza nową płytę i muszę ci powiedzieć, że

jest rewelacyjna, wykonaliście świetną pracę.

Dziękuję bardzo, byliśmy na Mystic Festival

i graliśmy koncert przed ogromną publicznością,

było to super doświadczenie.

Jeżeli się nie mylę to, teraz jesteście w Niemczech...

Kosmiczne opowieści

Co ja mogę napisać we wstępie jeżeli chodzi o VoiVod, już chyba wszystko

o nich napisano przez ostatnie czterdzieści lat. Wydali właśnie płytę, z tej

okazji odświeżając stare numery, co wyszło im rewelacyjnie. Jeżeli chcecie dowiedzieć

się więcej o tym wydawnictwie i nie tylko koniecznie przeczytajcie poniższy

wywiad, gdyż Michael okazał się wspaniałym rozmówcą. Zapraszam.

wszystkie nasze składy z Erikiem i Jasonem

również.

Jak dla mnie te utwory nie różnią się, może

trochę aranżacyjnie od starszych wersji, ale

na pewno jest tu lepsza produkcja i mają bardziej

kosmiczny klimat, jeżeli wiesz, co mam

na myśli. Pomimo tego słuchając tej płyty,

cały czas słyszę lata 80. i 90., czy to był zamierzony

proces?

Nie. Nie myśleliśmy w ten sposób, bardziej

chcieliśmy odświeżyć utwory, które bardzo

rzadko wykonujemy na koncertach. A które

moglibyśmy zagrać z Jasonem ("Rebel Robot")

czy Erikiem ("Rise"), dało nam to możliwość

odświeżyć naszą setlistę i wykonywać ją na

żywo. W zeszłym miesiącu graliśmy w USA na

Florydzie i Jason do nas dołączył, a niedługo

będziemy grali na Hellfest, gdzie dołączy do

Jeżeli dobrze pamiętam, w twoim zamierzeniu

miało być siedem części, ale z różnych

powodów, jak wypadek Erica czy śmierć

Piggiego, nigdy nie doszło to do skutku,

pomimo że nagraliście demo w 2001 roku, ale

nie zostało ono nigdy wydane. Czy macie jakieś

plany na wydanie tego materiału w przyszłości?

Tak rzeczywiście nagraliśmy demo z siódmą

częścią w roku 2000, ale następnie zawiesiliśmy

działalność. Nagrania pochodzą z lat 1999

- 2000. Prawdopodobnie nigdy nie nagramy

tego albumu, ale ja cały czas mam to demo i

mam nadzieję, że może w przyszłości ujrzy

światło dzienne. Tak naprawdę mamy wszystko

zmiksowane, bas, gitary, wokal Erica i tak

byłaby to ostatnia część, która tekstowo nawiązywałaby

do wszystkich wcześniejszych

części.

Nie myślałeś nigdy o nagraniu albumu, coś

na kształt space opery z dwoma wokalistami

Erickiem i Snakem? Mamy już projekty jak

The Three Tenors to teraz byłoby The Two

Tenors...

Wiesz aktualnie w utworze "Rise" z "Morgoth

Tales", Eric i Snake śpiewają razem, będziemy

chcieli to powtórzyć na Hellfest.

Jak się czujesz po czterdziestu latach grania?

Prawdopodobnie nigdy nie myślałeś, że

wydasz taki album jak "Morgoth Tales" na

czterdziestą rocznicę istnienia VoiVod?

Czuje się świetnie z dwóch powodów. Znaleźliśmy

się teraz w bardzo dobrym momencie

naszej kariery, jesteśmy teraz bardziej popularni

niż kiedykolwiek wcześniej, dużo młodych

ludzi przychodzi na nasze koncerty i to jest

świetne. Fizycznie również czuje się bardzo

dobrze.

Fakt, wyglądasz świetnie...

(śmiech) Dzięki, graliśmy we Francji z Testament,

właśnie wtedy miałem sześćdziesiąte

urodziny. Chłopaki z Testament przynieśli na

scenę tort i to było super. Mam teraz 60 lat i

ciągle mogę grac thrash metal. To było gdzieś

w 1998 roku, mięliśmy wtedy przerwę, bo Eric

był w szpitalu po wypadku w Niemczech, a ja

byłem na koncercie Whitesnake w Montrealu.

Widziałem wtedy Tommy'ego Aldridge'a,

który grał na perkusji. Oglądałem go,

jak grał przez 90 minut i pomyślałem sobie, że

jeżeli chcę być kiedyś tak jak on, muszę zacząć

dbać o siebie. Przestałem więc palić, zacząłem

się zdrowo odżywiać i teraz czuje się

świetnie, tak że myślę, iż jeszcze wiele lat przede

mną. Nie wiem, jak będzie z koncertami,

ale myślę, że płyty mogę nagrywać jeszcze bardzo

długo.

Tak jesteśmy w Berlinie, wszyscy gdzieś poszli,

tylko ja zostałem w pokoju hotelowym, bo

mam zaplanowanych dziesięć wywiadów na

dzisiaj, jak już mówiłem jest to mój jedyny

dzień kiedy jestem wolny, w pozostałe dni gramy

lub podróżujemy.

Utwory, które nagraliście na nową płytę, są z

lat 1983-2003, czyli jak by nie patrzeć, jest to

czas kiedy w zespole był Piggi plus jeden nowy

utwór. Mam rację?

Tak mamy nowy utwór "Morgoth Tales", który

reprezentuje VoiVod w 2023 roku, pozostałe

kawałki chcieliśmy, żeby reprezentowały

nas Eric Forest.

Foto: Gaelle Beri

Wracając do przeszłości nowy album jest

oparty na sadze VoiVoda, która ma miejsce

na planecie Morgoth...

Tak zgadza się...

Jesteście legendarnym zespołem, do którego

wpływu odwołują się muzycy z wielkich

zespołów, jak Metallica, Nirvana czy Tool.

Jesteście znani zarówno w środowisku metalowym

jak i progresywnym. Jak myślisz,

dlaczego nigdy nie osiągnęliście takiego statusu

jak wyżej wymienione zespoły?

Też tego nie rozumiem, ale myślę, że gramy

dziwną muzykę, która nie jest dla wszystkich,

nie wszyscy rozumieją VoiVod, kiedy zrozumieją

to stają się fanatykami VoiVoda. Ludzie,

którzy przychodzą na nasze koncerty, są

świetni, nadal nie jest ich dużo, ale wróciliśmy

teraz do grania w klubach. Mamy teraz świetny

moment, ale nie mamy wielkiego mainstreamu,

jak np. Gorija. Dalej jesteśmy zespołem

podziemnym, ale bardzo szanowanym

przez fanów, dziennikarzy i przemysł muzyczny,

tak że dalej mamy świetną pozycję, ale

nie jesteśmy oczywiście tak bogaci jak oni.

Mam takie pytanie kiedy wydacie drugą

część "D-V-O-D-1"?

12

VOIVOD


O mój Boże, myślę że jeżeli będzie część druga,

będzie zawierać lata z Erikiem Forestem

oraz ostatni album. Myślimy teraz o wydaniu

box setu z okresu kiedy grał z nami Eric Forest,

gdyż albumy jak "Phobos", "Negatron",

"Kronik" nie zostały poprawnie wydane na winylu

oraz oczywiście live album jako ostatnia

płyta. Nie wiem, jak będzie z DVD, bo nie ma

teraz na DVD koniunktury, chociaż mam

mnóstwo materiałów i zdjęć z tamtego okresu,

może będzie to dołączone jako bonus do powyższego

wydania.

Wiesz Michael, słucham muzyki od ponad

czterdziestu lat, mam bardzo dużą kolekcję

płyt i tylko dwa razy słyszałem zespoły, które

wydały materiał brzmiący podobnie do

VoiVod. Jednym z nich jest zespół Erica

Foresta...

Masz na mysli E-Force...

Tak, jest świetny, brzmi jak VoiVod z czasów

"Negatron" i "Phobos", czemu zresztą

nie można się dziwić, natomiast drugi z nich

to Holy Moses i ich płyta "The New Machine

From Lichtenstein"...

Jaka jest ta druga płyta?

Album Holy Moses "The New Machine

From Lichtenstein", nawet jeśli sprawdzisz

ich video clip promujący tę płytę to, też jest

trochę "voivodowaty". Jak dla mnie jest to coś

pomiędzy "Killing Technology" i "Dimmension...".

O to muszę to posłuchać. Spotkałem Sabine

kilka razy ostatnio na Rock Hard Festival. Jutro

gramy w Hamburgu i Sabina też tam będzie

to, muszę ją o to spytać, tym bardziej że

ona ma dużą naszywkę Voivoda na kurtce na

plecach. (śmiech)

Dlaczego ci o tym wszystkim mówię, ponieważ

jak dla mnie tzw. Wielka Czwórka w

Kanadzie to VoiVod, Sacrifice, Annihilator i

Razor...

Tak rzeczywiście, wszyscy tak mówią...

I żeby być uczciwym, słyszałem wiele nowych

zespołów z Kanady i nie tylko, i nie

widzę absolutnie nikogo, kto mógłby was

zastąpić w przyszłości. Jak myślisz, dlaczego

tak się dzieje, czy muzyka w latach 80. była

bardziej świeża, nowa, a może muzycy mieli

Foto: Voivod

Foto: Francis Perron

bardziej oryginalne pomysły?

Jak dla mnie jeżeli chodzi o Kanadę, dołączyłbym

jeszcze dwa zespoły, Exciter i Anvil,

które miały wielki wpływ na VoiVod. Mamy

też bardzo dużo technicznych grup jak Gorguts,

Kataklysm, Cryptopsy, ale wracając do

lat 80. jeśli dobrze pamiętam był jeszcze jeden

kultowy band Slaughter!

Tak zgadza sie wydali płytę "Strappado"...

Ale jeżeli chodzi o mnie to, pochodzę ze starej

szkoły Exciter, Anvil i Rush.

Piggy był bardzo ważną postacią w historii

VoiVoda, był legendą, razem z tobą był odpowiedzialny

w największej części za kompozycje.

Osobiście podzieliłbym VoiVod na

cztery etapy, z Piggy, z Erikiem, z Jasonem i

z Chewy. Wasze ostatnie dokonania z Chewy

w składzie są wprost rewelacyjnie, dobrze

przyjęte zarówno przez fanów jak i przez

prasę. Jak myślisz, czy Chewy osiągnął w

VoiVod ten sam status co Piggy?

Oooo ciężkie pytanie. Obydwaj są geniuszami,

świetnymi kompozytorami, mają inne style.

Chewy gra bardzo techniczny metal, Piggy

grał boogie metal, był wielkim fanem Jimmy'

ego Page'a czy Jimmy'ego Hendrixa, tak że

są inni, ale mają tego samego ducha. Snake

zawsze mówi, że to Piggy przysłał do nas

Chewy'go. Tak że jest to cały czas stuprocentowy

VoiVod, ale teraz my skręciliśmy w stronę

jazz fusion metal i wróciliśmy do bardziej

progresywnego grania. Chewy jest fanem

wszystkich okresów VoiVoda, zarówno tych

starych, jak i z Erikiem czy Jasonem, ale on

przyniósł ze sobą nowy styl do VoiVod. I ja

się bardzo dobrze z tym czuje, gdyż uczyłem

się grać na takich muzykach, jak Terry Bozzio

od Franka Zappy, Christianie Vanderze z

Magmy czy Robercie Wyattcie z Soft Machine,

tak że pomimo iż jestem punkowym i

heavymetalowym perkusistą to, rock progresywny

jest ze mną cały czas, a to wszystko

składa się w stu procentach na muzykę

VoiVod. Tak że Snake i ja wnosimy progres,

natomiast Chewy i Rocky to w stu procentach

metal, ale wszyscy jesteśmy muzykami lubiącymi

eksperymentować.

Tak więc myślę, że twoimi największymi

inspiracjami byly Rush, Led Zeppeli, AC/

DC czy Pink Floyd...

Tak masz racje, jeszcze w latach 70. słuchałem

kapele, które można nazwać metalowymi, ale

wtedy jeszcze nie były jak Alice Cooper,

Deep Purple czy Black Sabbath. Później,

kiedy byłem w liceum, odkryłem punk rocka,

czyli Sex Pistols, The Damned, The Stranglers,

ale pomimo tego słuchałem dużo rocka

progresywnego, gdyż był bardzo popularny w

Quebec. Tak naprawdę metal odkryłem kiedy

usłyszałem w roku 1980 Judas Priest i ich

"British Steel" oraz "Ace Of Spades" Motorhead,

ale najważniejszy dla mnie był pierwszy

album Iron Maiden, który jest nadal moim

ulubionym metalowym albumem. Tak że w

gruncie rzeczy wychowałem się na punku i

New Wave Of British Heavy Metal.

Więc co się stało, że zaczęliście grac tak

agresywną muzykę? "War and Pain" i

"Rrröööaaarrr" to bardzo agresywne albumy,

taka mieszanka punka z thrashem...

To jest zabawne, stało się to bardzo szybko,

pomimo że nie było wtedy internetu, ludzie

wymieniali się wtedy kasetami, demówkami,

jak Metallica z Mustainem czy Raven i

VOIVOD

13


Tank, jeszcze przed wydaniem ich pierwszych

albumów. Wszystko posuwało się naprzód

bardzo szybko, pomimo braku internetu, dzięki

ludziom, którzy między sobą informowali

się o różnych kapelach i wymieniali się demówkami

Destruction, Slayer, Possessed,

Sepultura, wszystko szło bardzo do przodu.

W międzyczasie scena punkowa dostała także

przyspieszenia zaczęły powstawać kapele, jak

C.O.C. czy D.R.I. Tak że wszystko potoczyło

się bardzo szybko, a z biegiem lat muzyka zaczęła

się stawać coraz bardziej agresywna. Myślę,

że dwa zespoły zmieniły wszystko, Venom

i Discharge. Kiedy słuchasz tych kapel, coś

popycha cię do grania szybciej i ciężej. W międzyczasie

eksplodował thrash metal, a my

zaczę-liśmy pisać album "War...", tak że kiedy

zaczęliśmy nagrywać "War...", chcieliśmy grac

tak szybko jak to tylko możliwe. Znaleźliśmy

się w idealnym miejscu i czasie, zaczęliśmy odbywać

trasy międzynarodowe z Kreatorem

czy Possessed, to było bardzo ekscytujące,

dużo fanów przychodziło do klubów na koncerty,

panowała atmosfera wszechobecnego

buntu. To było dla nas jako dwudziestolatków

bardzo ekscytujące. Mieliśmy też dużo szczęścia,

podpisaliśmy umowę z Metal Blade, która

miała już w tym okresie ugruntowana pozycję,

chociażby przez wydawanie kompilacji

"Metal Massacre". Naprawdę mięliśmy dużo

szczęścia, które w pewien sposób trwa do dzisiaj,

gramy wiele koncertów, jak ostatnio z

Testament czy na Mystic Festival, gdzie

przychodzi mnóstwo fanów, nawet sale w

mniejszych klubach dla 2-3 tys. fanów są wypełnione

po brzegi. Czasami dzielimy scenę z

kapelami, z którymi graliśmy w latach 80. i

często dyskutujemy i zastanawiamy się, jak to

się dzieje, że wciąż jesteśmy popularni, nawet

może bardziej niż kiedyś. Może też, dlatego że

wiele zespołów thrash metalowych porusza

temat niszczenia naszej planety, a w obecnych

czasach jest to jeszcze bardziej istotne i fani

się z tym integrują?

Wiele zespołów z lat 80. i 90. może nie te,

które powracają po dwudziestu-trzydziestu

latach i nagrywają kapitalne pyty, zaczęło

grać bardziej komercyjnie, nastawiając się

Foto: Voivod

bardziej na sprzedaż niż oczekiwania fanów.

VoiVod natomiast zawsze nagrywał takie

płyty, jakie chciał, nigdy nie wiedzieliśmy, co

dostaniemy, raz to był "Angel Rat", raz

"Negatron", za każdym razem coś innego, ale

zawsze bardzo dobrego. Jak myślisz, dlaczego

tak się dzieje?

My zawsze chcemy nagrywać muzykę, którą

będziemy chcieli też wykonywać na żywo, tak

że nagrywamy to, co chcemy grać na koncertach.

Tak że czasami jest to zupełnie coś innego

od tego, co jest aktualnie na topie. Kiedy

wyszedł "Angel Rat" wszyscy słuchali Nirvany,

Pearl Jam, Soundgarden, wszyscy byli

zafascynowani grunge i nikt nie zwracał uwagi

na coś innego. Teraz wiele lat później kiedy

ludzie to zrozumieli, zaczęli czcić te stare albumy,

chociaż zajęło im to, może i dwadzieścia-trzydzieści

lat. Chcemy grać muzykę, którą

chcielibyśmy grać. Otworzyliśmy drzwi dla

wielu innych kapel, jak np. Fear Factory,

Messhugah, Gojira. Wszyscy oni są bardziej

popularni od nas. My po prostu chcemy eksperymentować.

Mamy to szczęście, że ludzie

to kochają, dlatego możemy eksperymentować

jeszcze bardziej i wiemy, że idziemy w dobrym

kierunku. Prawdopodobnie nowy album będzie

jeszcze bardziej odjechany. Zaczniemy go

pisać w październiku, chociaż właściwie to już

zaczęliśmy, podczas obecnej trasy.

Festiwal. Rocky pisał go razem z nami, gdyż

Chewy był zbyt zajęty, uczy jazzu w collegu. I

myślę, że Rocky będzie brał także czynny

udział w pisaniu materiału na nową płytę.

Mam do ciebie pytanie niedotyczące muzyki.

Jesteś bardzo wszechstronnym artystą, twoje

grafiki są rewelacyjne i kompletnie odjechane.

Dlaczego twoja książka "Words

Away" została wydana tylko w języku niemieckim?

Oh jeśli ktoś będzie chciał nabyć wersję angielską,

może zrobić to przez moją stronę, która

teraz jest w budowie. Książki będę wysyłać

pod koniec czerwca ze względu na trasę, każda

będzie przeze mnie podpisana i osobiście wysłana.

Wersja niemiecka jest wyprzedana, była

jeszcze wersja francuska, natomiast wersji angielskiej

pozostało mi jakieś 300 kopii.

Czy myślałeś kiedyś o stworzeniu komiksu

opartego na sadze VoiVoda?

Ja mam jakieś komiksy dostępne, także na

mojej stronie, nazywa się to "Tales From The

Net". Są to wszystkie małe historie, które kolekcjonuje

od lat i zawarłem je w jednej dużej

kompilacji, jest to bardzo podobne do komiksu.

Tak że jest to też do kupienia na mojej

stronie.

Czy masz jeszcze kontakt z Blacky'iem?

Nie, od dłuższego czasu nie mam już z nim

kontaktu. Nawet nie wiem, gdzie jest teraz i co

robi. Nie jest już częścią Voivod i nie był też

zaproszony przy nagraniach na "Morgoth Tales",

tylko Jason i Eric.

Wiesz, dlaczego pytam cię o Blacky'ego?

Nie mam pojęcia.

Pytam, bo ponieważ jestem wielkim fanem

VoiVoda i zamówiłem ostatnio dwie płyty.

Jedna to "Periscope" ("Nothingface" demo) i

druga to "Avelanche" ("Angel Rat" demo),

obie zostały wydane przez wytwornie

Blacky'ego, Minemine Records. Wiesz coś o

tym?

Tak, ale VoiVod nie został zaproszony do tego,

nie braliśmy w tym udziału i nie mamy z

tego żadnych pieniędzy. Tak że są to bootlegi,

piraty. (śmiech)

Ostatnie pytanie. Jaka jest reakcja fanów na

nowy materiał, pytam, bo gdy kupowałem

limitowany do 300 sztuk czerwony winyl, z

wasze strony wyprzedał się w ciągu jednego

dnia...

To jest kompletnie zwariowane, wszystko się

wyprzedało w ciągu kilku godzin. Ludzie są

bardzo podekscytowani, otrzymujemy wiele

pozytywnych reakcji, mamy też bardzo dużo

nowych młodych fanów.

Michael, dziękuje ci bardzo za poświęcony

czas, było bardzo interesująco, słowo na koniec...

Dla mnie też było zajmująco, zadałeś bardzo

ciekawe pytania. Pozdrowienia dla polskich fanów

VoiVod!

Erich Zann

14

VOIVOD

Będzie podobny do ostatniego?

Szczerze mówiąc to, nie wiem, mamy na razie

tylko jeden utwór i jakieś zarysy pozostałych

utworów. Napisaliśmy jeden utwór na Mystic



Czerwony alert

Sztuka jest zdrową przeciwwagą dla niepokojów dręczących ludzi pogrążonych

we współczesnym chaosie dezinformacji oraz prawdziwych zagrożeń.

Ludzie koniecznie muszą uczyć się ze sobą pokojowo komunikować i doceniać

ponadczasowe wartości, które pozwalają z optymizmem spoglądać w przyszłość.

A gdy to okazuje się w danym momencie zbyt trudne, w ostateczności można

odciąć się od zewnętrznych problemów i zatopić w dobrej muzyce. Z okazji premiery

Primal Fear "Code Red" porozmawialiśmy o poglądach na temat kondycji

współczesnego świata ze znakomitym wokalistą Ralfem Scheepersem.

powody do radości i spędzają miło czas, ale

nie zmienia to faktu, że na świecie panują

krytyczne warunki. Nasze oświadczenie

brzmi: nie zgadzamy się na wiele rzeczy,

które dzieją się w tej chwili na świecie.

W utworze "Cancel Culture" śpiewasz:

"nastała era kultury kasowania/ nastał kres

demokracji" (w wolnym tłumaczeniu ze słuchu).

Co jest przyczyną, a co efektem? Kultura

kasowania kładzie kres demokracji, czy

przeciwnie - koniec demokracji pociąga za

sobą kulturę kasowania?

Jest to ze sobą wzajemnie powiązane. Obserwuję

czasami dziwne dyskusje sprowadzające

Twoja główna siła" (w wolnym tłumaczeniu

ze słuchu).

No widzisz. Czasami trzeba o całym złu zapomnieć,

włączyć sobie ulubioną nutę, odciąć

się od zewnętrznych utrapień i pomyśleć

pozytywnie o przyszłości. My w Primal Fear

nigdy nie poddajemy się złym wibracjom i

nie tracimy pomyślnych widoków na przyszłość.

W przeciwnym razie już dawno by

nas nie było. Rzucilibyśmy wszystko w cholerę,

a przecież nigdy tego nie robimy.

Czy udało Ci się przekonać moją umierającą

królową, żeby uciekła sekretną ścieżką?

O co pytasz? Nie kojarzę.

Dziesięć lat temu zaśpiewałeś utwór "My

Dying Queen" zespołu Ibridoma w duecie z

Chrisem Bartolaccim. Piszę o nim książkę,

więc pozostajemy w kontakcie. Chris prosił,

żebym pozdrowił Ciebie w jego imieniu.

W tekście wspomnianego utworu podałeś

królowej pomocną dłoń, żeby wraz z Tobą

uciekła przed mordercami sekretną ścieżką.

Udało jej się?

Dziękuję. Pozdrów Chrisa ode mnie. Współpraca

z Ibridomą była dla mnie zaszczytem.

Natomiast to nie ja wyciągałem rękę do królowej,

tylko kompozytor. Ja tylko śpiewałem.

Nie pamiętam już szczegółów. Niemal za

każdym razem, gdy goszczę na płycie innego

zespołu, ktoś inny pisze śpiewany przeze

mnie utwór. Czasami trochę pomagam, ale w

zdecydowanej większości przypadków ludzie

proszą mnie o wykonanie już gotowego kawałka.

Co do królowej, zabrałem ją na stronę,

ale nie mam pojęcia, co stało się później.

HMP: Według notki prasowej dołączonej

do "Code Red", Matt Sinner uważa, że teraz

nie są właściwe czasy na śpiewanie o

rock'n'rollu, dziewczynach i drinkach. O

czym, Twoim zdaniem, powinno się obecnie

śpiewać?

Ralfem Scheepers: W całej historii ludzkość

mierzyła się z wyzwaniami, ale teraz żyjemy

w warunkach krytycznych. Dostrzegamy, że

nie zawsze wokół nas dzieje się dobrze. Wielu

ludzi nie potrafi ze sobą rozmawiać. Niektórzy

oceniają wszystko w czarno-białych

kolorach i albo w pełni akceptują drugą osobę,

albo usiłują ją skasować. Naszym zdaniem,

taka postawa nie zmierza w pozytywnym

kierunku. Jeśli ludzie się nie zmienią i

nie zaczną się wzajemnie szanować, przyszłość

może okazać się bardzo trudna. Środki

masowego przekazu usiłują przekonać nas,

że wszystko jest czarno-białe i że nie ma niczego

pomiędzy. Tymczasem musimy uczyć

się akceptować, że ludzie posiadają najróżniejsze

opinie na wszelakie tematy. Niemal

wszystkie utwory na "Code Red" napisaliśmy

w okresie inwazji zbrojnej Rosji na

Ukrainę. Dlaczego zawsze na świecie muszą

toczyć się jakieś wojny? Dlaczego nie możemy

żyć we wzajemnym pokoju? Skoro na

naszym kontynencie wybuchła wojna, nie ma

co celebrować. Oczywiście, nadal żyją na

świecie dobrzy ludzie, którzy mają własne

16 PRIMAL FEAR

Foto: Alex Kuehr

się do argumentu, że jeśli niewielu ludzi głosuje

w jakimś referendum, nie odzwierciedla

ono woli demokratycznego społeczeństwa.

Ze względu na czyhające niebezpieczeństwa

musimy jednak patrzeć na problem znacznie

głębiej. Primal Fear nigdy nie był i nie chce

stać się zespołem zaangażowanym politycznie.

W ramach naszej twórczości zaledwie

sygnalizujemy problemy, które widzimy na

horyzoncie. Stąd wziął się tytuł "Code Red".

Z drugiej strony, na "Code Red" pojawiają

się mimo wszystko czysto imprezowe hiciory,

np. "Play a Song", gdzie słyszymy

propozycję: "Nie myśl o przyszłości, po prostu

graj utwór, ponieważ w muzyce tkwi

W tym samym numerze, "My Dying

Queen", śpiewałeś: "Zawsze po okresie

pokoju nastaje burza". Czy uważasz, że

dzisiaj żyjemy w bardziej burzliwych czasach,

niż w poprzedniej dekadzie?

Niestety, w jeszcze bardziej burzliwych. Żywię

jednak nadzieję, że ludzie zaczną się lepiej

dogadywać i wieść spokojniejsze życie.

Czasami biorę udział w dyskusjach internetowych,

ale wychodzi mi na zdrowie, gdy

bardziej skupiam się na życiu rzeczywistym

niż wirtualnym. Polecam wszystkim, żeby

wyłączyli urządzenia i porozmawiali ze sobą

na żywo.

W poprzednim wywiadzie dla naszego periodyku

(HMP 77, str. 46) mówiłeś głównie o

albumie "Metal Commando" (2020). Po nim

ukazało się EP "I Will Be Gone" (2021) oraz

LP "Code Red" (2023). Opowiesz mi o "I


Will Be Gone"?

Postanowiliśmy oddzielnie wydać kilka

utworów Primal Fear. Matt Sinner zaproponował,

żebym wykonał balladę "I Will Be

Gone" w duecie z żeńskim głosem. Zaprosiliśmy

Tarję Turunen, spodobał jej się utwór,

zaśpiewała go, a następnie przygotowaliśmy

wideoklip. Następnie nie mogliśmy koncertować,

więc spędzaliśmy czas w studiu, tworząc

nowy materiał. Muzycy zazwyczaj lubią

znajdować sobie pożyteczne zajęcie wbrew

złym okolicznościom. Zebraliśmy wiele ciekawych

pomysłów.

Dlaczego zaprosiliście Tarję?

A dlaczego by nie (śmiech)? Uznaliśmy, że

perfekcyjnie pasuje do charakteru utworu.

Najpierw zapytaliśmy, czy ona w ogóle byłaby

zainteresowana. Ucieszyliśmy się, że odpowiedziała

twierdząco. Znamy się z Tarją,

nie osobiście, ale ze sceny, od wielu lat. Pierwszy

wspólny koncert Primal Fear oraz

Nightwish, jeszcze z nią za mikrofonem,

odbył się w Polsce (mógł to być np. Mystic

Festival 2005 - przyp. red.). Od tamtego czasu

utrzymujemy znajomość.

Na EP "I Will Be Gone" znalazł się jeden

premierowy utwór, pt. "Vote of No Confidence".

Wcześniej myśleliśmy o nim jako o B-side, a

nigdy nie wydajemy kawałków z kategorii B-

song, bo pod szyldem Primal Fear nie chcemy

publikować żadnego materiału niższej

jakości. Doszliśmy jednak do wniosku, że jest

wystarczająco udany, żeby umieścić go na

EP. Zawiera ciekawą melodię i posiada fajny

nastrój.

Dlaczego "Vote of No Confidence" nie

wszedł na "Code Red"?

Ponieważ powstał dość dawno, około 2016

lub 2017 roku. Mamy zbyt wiele nowych kawałków,

które nie załapały się na "Code

Red". Nawet nie dlatego, że są takie czy owakie,

tylko dlatego, że taka została podjęta

decyzja. Niewykluczone, że przyjdzie na nie

odpowiedni czas w przyszłości.

Ile niewydanych, ale wartych wydania

Foto: Primal Fear

Foto: Primal Fear

utworów posiadacie?

Straciliśmy rachubę, bo piszemy nieustannie.

Myślimy już o następcy "Code Red". Sęk w

tym, że kawałki muszą być nie tylko dobre,

ale też powinny pasować do klimatu całej

płyty. Czasami zdarza nam się odlecieć w

zbyt odległe rejony. Wtedy odkładamy nawet

najbardziej interesujące pomysły.

Jak przebiegały prace nad "Code Red"?

Zawsze nagrywamy wszystkie instrumenty,

włącznie z perkusją, w prawdziwym studiu, z

wykorzystaniem wysokiej klasy pluginów.

Gitary, bas i wokal na "Code Red" zrobiliśmy

w moim studiu. Komponowanie uznajemy za

część procesu produkcji.

Kiedy rozmawiasz o "Code Red" z innymi

osobami, które cechy płyty są wymieniane

jako najsilniejsze?

Cóż, czasami ludzie wskazują na konstelację

utworów. Sposób, w jaki pojedyncze kawałki

tworzą wzajemnie powiązaną grupę, czyni

poszczególne albumy Primal Fear wyjątkowymi.

Obecnie jest to tym bardziej interesujące,

że komponuje u nas aż sześć osób,

czyli wszyscy kreatywnie się angażujemy.

Każdemu z nas mocno zależy na artystycznym

postępie. Nigdy nie wiem, czy mój

pomysł się sprawdzi, dopóki nie usłyszę całego

gotowego albumu. Zdarza mi się utracić

zdolność do oceny efektów własnej pracy,

gdy zbyt długo siedzę nad tymi samymi fragmentami.

Słucham czegoś milion razy i sam

już nie wiem, którą wersję zostawić. Nie szukam

lepszej, bo to i tak jest subiektywne, a

nie da się zmienić gustu słuchaczy - czasami

trafię, innym razem nie. Zależy mi, żeby wybrać

tą właściwą wersję danego fragmentu.

Nigdy nie wstawiłbym na album czegoś, z

czego nie jestem w pełni zadowolony ale dopiero

po zakończeniu produkcji czuję się w

pełni usatysfakcjonowani z ostatecznej formy

i postaci "Code Red". Płyta jest zróżnicowana,

zawiera coś ciekawego dla każdego

słuchacza. Cieszymy się pozytywnymi reakcjami

ze strony prasy, więc nie możemy doczekać

się na premierę, przewidzianą na 1

września 2023 roku.

Zanim ona nastąpi, ukaże się singiel "Deep

in the Night". Jaki przekaz próbowaliście na

nim zawrzeć?

"Deep in the Night" to desperacki utwór

miłosny. Dotyczy przejawów zazdrości w fałszywej

relacji. Myślę, że wielu ludzi na całym

świecie spotkało się z toksycznymi emocjami

w swoim życiu. Oprócz śpiewania, gram również

na gitarze, ale wyłącznie na potrzeby

komponowania, bo nie nabyłem techniki niezbędnej

do nagrywania własnych partii gitar.

To ja napisałem główny riff "Deep in the

Night".

Jaka logika stoi za uznaniem Ciebie na Metal

Archives za wokalistę na "Code Red",

ale za "głównego oraz wspierającego wokalistę"

na poprzednich krążkach Primal

Fear?

Żadna. Zaśpiewałem sto procent partii wokalnych

na "Code Red", więc teraz nawet

bardziej pasowałoby do mnie określenie zarówno

głównego, jak i wspierającego wokalisty.

Nie należy przejmować się informacjami

zamieszczonymi na Metal Archives.

Po tych wszystkich latach spędzonych w

Primal Fear, widzisz jeszcze jakąś przestrzeń

do dalszego rozwoju, czy osiągnęliś-

PRIMAL FEAR 17


cie już perfekcję?

Gdybyśmy myśleli, że nie mamy nic więcej

do zaoferowania, zatrzymalibyśmy się w

miejscu. Jesteśmy ambitnymi muzykami z

nieposkromionym głodem podejmowania

nowych wyzwań. Następnym krokiem będzie

dla nas wyruszenie w trasę koncertową, po

której znów zabierzemy się za nagrywanie.

Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek osiągnęli

poziom, po którym nie dałoby się dokonać

niczego większego. Niebawem rozpoczniemy

przygotowania do trasy, co w naszym wieku

jest wymagające. Nie mieliśmy okazji do promowania

na żywo "Metal Commando", więc

z pewnością dodamy do setlisty utwory pochodzące

również z tej płyty. Oczywiście,

najnowsze kawałki też zagramy. We wrześniu

czeka nas sześć show w Niemczech oraz

dwa w Szwajcarii. Później lecimy do Ameryki

Południowej, a w przyszłym roku do Japonii.

Ponadto negocjujemy szczegóły następnej

du-żej trasy.

Jakie posiadasz wspomnienia z wcześniejszych

pobytów w Japonii?

Zawsze świetnie się czuję w Japonii. Bardzo

smakuje mi tamtejsza kuchnia. Japończycy

są wyjątkowi, niezwykle przyjaźni i kulturalni.

Podczas koncertów wszyscy albo stoją w

milczeniu, albo niesamowicie głośno wiwatują.

Pomiędzy każdym utworem krzyczą na

maksa, a gdy gramy, milkną i pilnie słuchają.

Imponuje mi, z jakim szacunkiem i dyscypliną

podchodzą do wykonawców.

Które utwory z "Metal Commando" oraz z

"Code Red" wejdą do Waszej setlisty?

Do naszej setlisty wszedł już kawałek "Hear

Me Calling" (2020). Możliwe, że wybierzemy

"I Am Alive" (2020) oraz "Another Hero"

(2023). Dopiero o tym porozmawiamy w

salce prób. Zobaczymy, jak wypadnie "Deep

in the Night" (2023), czy też "Cancel Culture"

(2023). Potrzebujemy postawić na szybkie

numery, ale dopiero okaże się, jak będzie

wyglądać nasza nowa setlista.

Możecie zmieniać setlistę z wieczoru na

wieczór, zwłaszcza gdy występujecie kilka

razy pod rząd w tym samym regionie.

Oczywiście, czemu nie? Przekonamy się podczas

prób, czy jakaś para utworów sprawdzi

się do cyklicznej rotacji. Istnieje mnóstwo

opcji.

Jesteś bardzo aktywny i zajęty zawodowo.

Co zainspirowało Cię do stworzenia całkiem

nowego zespołu o nazwie Baron

Carta?

Ja nie stworzyłem Baron Carta. Znajomi Jonathan

Bacon (gitara) i "Morten Gade

Sorensen" (perkusja, ex-Anubis Gate) mieli

własny projekt muzyczny, do którego w

pewnym momencie mnie zaprosili. Można

powiedzieć, że Baron Carta jest zespołem o

stałym składzie, chociaż nigdy nie zagraliśmy

żadnego koncertu. Wydaliśmy trzy EP: "In a

Concrete Room" (2021), "Step into the

Plague" (2021) oraz "Shards of Black"

(2022). Moja rola ograniczyła się do zaśpiewania

tego, co Jonathan mi pokazał.

Może w przyszłości uaktywnię się u nich

twórczo. Uwielbiam surową energię i bardzo

ciężkie brzmienie kawałków Baron Carta.

Oprócz wymienionych aktywności, prowadzisz

własną firmę. Według oficjalnej

strony internetowej, zajmujesz się m.in.

rozwojem mikrofonów we współpracy z Mr.

H. Breyer (HORCH GbR). Przyznam, że

pozytywnie zaskoczyła mnie ta informacja.

Muszę zaktualizować stronę, ponieważ jest

to stara informacja. Najpierw on pracował

nad mikrofonami, a później ja je testowałem.

Jest właścicielem marki, która zapewnia

potężne nagłośnienie wyjątkowo wysokiego

zakresu dźwięków. W ciągu ostatniego roku

nie mieliśmy okazji wspólnie podziałać, ale

pozostajemy w kontakcie i niewykluczone, że

w przyszłości znów się w to zaangażuję. Natomiast

w ramach prowadzonej przeze mnie

firmy oferuję lekcje śpiewu. Można wpaść do

mojego studia i nagrać wokal. Pomagam przy

układaniu harmonii, pokazuję jak śpiewać w

studiu, miksuję płyty. Ostatnio wyprodukowałem

LP Immortalizer "Born for Metal"

(2023), czyli solowy projekt Kanadyjczyka

podpisującego się Dave D.R. Nie ograniczam

się do wymienionego zakresu świadczenia

usług. Jeśli ktoś potrzebuje mojej pomocy

lub chce skorzystać z nabytej przeze

mnie ekspertyzy, śmiało może się do mnie

zwrócić, a ja postaram się uczynić najlepsze,

co w mojej mocy.

A zatem przykładasz szczególną wagę do

wysokich rejestrów. Z którego swojego

screamu jesteś najbardziej dumny? Posiadasz

taki, który zawsze najchętniej wykonujesz

na żywo?

Sprecyzuję: przykładam wagę do wysokich i

głośnych wokali. Wskazałbym na "Metal Is

Forever" z albumu "Devil's Ground" (2004).

Tamten scream należy do jednego z najwspanialszych

momentów w całej mojej karierze.

Gdy śpiewam go na żywo, czasami mi

wychodzi, a czasami nie (śmiech). Nie zrozum

mnie opacznie: każdemu wokaliście

zdarzają się lepsze i gorsze dni. Dbam o zachowanie

wysokiej formy, sporo ćwiczę,

używam narzędzi do treningu głosu - swoją

drogą, polecam je wszystkim pół godziny

przed każdym koncertem - i cieszę się, że po

tych wszystkich latach nadal potrafię wykonać

"Metal Is Forever".

Sam O'Black

Foto: Alex Kuehr

18 PRIMAL FEAR


W restauracji posprzątane, czas na udko z krokodyla

Udo Dirkschneider w wieku 71 lat utrzymuje bardzo wysoką aktywność

zawodową. Co chwila wydaje nowe albumy, a każdy z nich znacznie różni się od

pozostałych. Ostatnio wywijał mopem w teledysku do własnej wersji ponadczasowego

przeboju Queen "We Will Rock", a już w sierpniu 2023 zaatakuje ze zdwojoną

agresją na wzór amerykańskiego futbolu. O źródłach i przyczynach owej

agresji, połączeniu sił z kolegą o czterdziestoletnim stażu w Accept, a przede

wszystkim o najnowszym albumie U.D.O. porozmawialiśmy z perkusistą formacji,

Svenem Dirkschneiderem.

HMP: Jak się macie?

Sven Dirkschneider: Wszyscy w zespole

U.D.O. mają się obecnie dobrze. Nie możemy

narzekać. W tej chwili cieszymy się trzytygodniową

przerwą w koncertowaniu. Następny

festiwal z naszym udziałem odbędzie się dnia

21 lipca 2023 roku, więc przed nami jeszcze

dwa tygodnie, żeby nabrać sił. Wkrótce spotkamy

się ponownie i znów rozpętamy szał na

scenie.

W poprzednim wywiadzie udzielonym przez

Ciebie dla naszego pisma (HMP 80, str. 146)

powiedziałeś, że tak długo, jak Twój ojciec

śpiewa w U.D.O., styl granej przez Was

muzyki będzie przypominał Accept. Czy

patrząc na całą dyskografię U.D.O., uznałbyś,

że Wasz nowy album "Touchdown" w

największym stopniu oddala się od acceptowskiego

stylu?

Nie wszystkie utwory na "Touchdown" oddaliły

się od klimatów Accept, ale część z nich z

pewnością tak. Na płycie odcisnęła się atmosfera

wokół zespołu, jaka panowała w okresie

jej tworzenia. Nie brzmi bardzo old school'

owo, choć niektóre utwory posiadają tradycyjnie

heavy metalowy charakter. Jednak,

mówiąc szczerze, kompletnie się tym nie przejmujemy.

Głos mojego ojca tak czy owak zawsze

będzie się kojarzyć się z Accept. Nie

ulega i nie powinno ulegać to wątpliwości. Nie

zamierzam jednak wdawać się w bardziej

szczegółowe porównania, dlatego że jesteśmy

zadowoleni, że udało nam się stworzyć nowy

materiał właśnie pod szyldem U.D.O., który

nie stanowi sequelu ani "Steelfactory" (2018),

ani "Game Over" (2021), tylko wyznacza

świeży kierunek. Nie podchodzimy do sprawy

Śmiało eksperymentowaliście na "Touchdown",

m.in. z elementami muzyki klasycznej

oraz neoklasycznej. Choćby w utworze tytułowym

słyszymy partię skrzypiec, po której

gracie neoklasyczny metal.

Od dawna uwielbiamy łączyć muzykę klasyczną

z metalową. Gdzieś ta klasyka zawsze się

u nas przewijała. Tym razem nasz gitarzysta

Dee Dammers pokazał nam nagranie demo z

tym neoklasycznym wymiataniem, które idealnie

pasowało do partii skrzypiec w pierwotnej

wersji utworu tytułowego, więc połączyliśmy

jedno z drugim. Zaskakujemy tym samym

wprowadzeniem nowego tematu muzycznego

w samej końcówce płyty, co dodatkowo podkreśla

jej dynamikę.

Które utwory z "Touchdown" najchętniej

grałbyś na żywo?

Nie mogę się doczekać zobaczenia, jak tłum

wspólnie śpiewa pierwszą melodię "Forever

Free". Z pewnością ciekawym wyzwaniem będzie

dla nas wykonywanie utworu tytułowego,

bo pędzi z zawrotną prędkością i posiada

skomplikowane struktury. Wymienię również

"Fight for the Right" - sam nie wiem kiedy, ale

ukaże się on jako kolejny singiel.

Czyli mimo, że w 2020 roku strasznie tęskniliście

za życiem w drodze, przerwa i tak jest

Wam teraz potrzebna?

Za nami wiele występów. W zeszłym roku spędziliśmy

dwa i pół miesiąca w europejskiej trasie,

a następnie wybraliśmy się do Ameryki Południowej,

Japonii oraz do Australii. Nie zliczę,

w ilu festiwalach wzięliśmy ostatnio

udział. Obecnie siedzimy w domach nie dlatego,

że nam się odechciało, tylko dlatego, że

akurat nie jesteśmy zabukowani na żadnym

festiwalu. To nie jest tak, że wspólnie postanowiliśmy

zrobić sobie wakacje. Każdy z nas

czeka na następne show.

Zaletą tej sytuacji jest to, że spędzacie przynajmniej

część gorącego lata wraz z rodzinami.

Zdecydowanie. Też fajnie posiedzieć jakiś czas

w domu wraz z wszystkimi najbliższymi nam

osobami, zwłaszcza, że niedawno zostałem

ojcem i opiekuję się małym dzieckiem. Życie

muzyków wymaga bardzo częstych wyjazdów,

ale sami świadomie zdecydowaliśmy się na taki

a nie inny tryb życia. Ładujemy swoje wewnętrzne

baterie przed kolejną akcją.

Foto: Martin Hausler

na zasadzie: "w przeszłości zdało to egzamin, więc

zróbmy to samo ponownie". Oferujemy słuchaczom

nowe doznania muzyczne. Chcemy,

żeby ludzie oczekiwali zróżnicowania od

U.D.O. Mój ojciec sypie mnóstwem pomysłów

i z łatwością wymyśla rozmaite linie wokalne.

"Touchdown" wyróżnia się zwiększoną

dawką agresji, a zarazem większą progresją.

Pracując nad nową płytą podejmowaliśmy wyzwania,

a jednocześnie świetnie się bawiliśmy.

Zwróciłeś uwagę, że "Touchdown" wyróżnia

się zwiększoną dawką agresji oraz progresji.

Podejrzewam, że może się to wiązać z coraz

śmielszym udziałem kompozycyjnym ze strony

nowych członków zespołu.

Oczywiście, młodzi muzycy odgrywają swoją

rolę w procesie komponowania. Ja i gitarzysta

Dee Dammers, jesteśmy prawie w tym samym

wieku (odpowiednio roczniki 1993 i

1992, przyp. red.). Andrey nie skonćzył jeszcze

czterdziestki (rocznik 1983, przyp. red.).

Słychać, że wywodzimy się z nieco innych

środowisk muzycznych niż siedemdziesięciojednoletni

Udo, ale nie ma między nami żadnych

tarć. Jeśli mój ojciec wyjdzie z kabiny

przeznaczonej do rejestracji wokali i powie, że

coś brzmi super, oczywiście chętnie to gramy,

ale jeśli mu się nie spodoba, porzucamy pomysł

i zajmujemy się innym. Robiłem wraz z

nim pre-produkcję wokali na całym albumie, a

także wspólnie pisaliśmy liryki. Zauważyłem i

doceniam, że pomimo świadomości ograniczeń

wynikających ze swojego wieku, Udo nie

obawia się próbować nowych rozwiązań. Nie-

U.D.O.

19


20

mniej jednak, finalna wersja albumu stanowi

przede wszystkim efekt trudności, przez jakie

przechodziliśmy w życiu w ciągu ostatnich lat.

Po pierwsze, musieliśmy zawiesić całą działalność

koncertową i brak kontaktu z publicznością

wprawił nas w ponure nastroje.

Później, w 2021 roku, powódź zalała mi cały

dom. Ciężko było mi się uporać ze szkodami.

Doszło do większej katastrofy naturalnej?

Zalało zachodni obszar Niemiec. Lokalne

organizacje rządowe nie wydały oficjalnego

ostrzeżenia, ponieważ nikt nie spodziewał się,

że powódź dotrze aż tak daleko. Woda wypełniła

piwnicę oraz parter mojego domu. Gdy

się do niego wprowadzałem, sam wykonałem

cały remont. Podczas powodzi tym dotkliwiej

odczuwałem, jak niemal wszystko ulega kompletnemu

zniszczeniu. W mojej okolicy nie

było aż tak źle, jak w innych częściach Niemiec,

gdzie woda porywała całe domy. Po

jakimś czasie mogliśmy się ponownie wprowadzić,

ale doprowadzenie domu do wcześniejszego

stanu, w tym wyremontowanie systemu

ogrzewania, zajęło mi ponad rok.

Czy ktoś zmarł?

Nie pochłonęło żadnych ofiar śmiertelnych

ani w mojej rodzinie, ani wśród sąsiadów, jednak

ludzie w mojej miejscowości tej nocy

ginęli. Zdarzało się, że ktoś nie mógł wydostać

się z piwnicy, gdyż z desperacją usiłował wydobyć

cenne przedmioty na zewnątrz lub rozpaczliwie

odpompowywał z piwnicy wodę, aż

było za późno na ucieczkę.

Straciłeś sprzęt muzyczny?

Przepadło całe moje studio. Kompletowałem

je przez sześć miesięcy, dopóki uznałem, że

doskonale nadaje się do nagrywania świetnie

brzmiącej muzyki. Planowałem zrobić tam

preprodukcję perkusji i zdalnie pracować w

nim nad brzmieniem innych muzyków

U.D.O. Nagle wszystko trafił szlag. Chciałbym

zbudować nowe studio, ale żeby sytuacja

się nie powtórzyła, zlokalizowałbym je gdzie

indziej. Poziom wody zwiększa się z roku na

rok, nikt nie wie, czy nie dojdzie aby w przyszłości

do kolejnej powodzi, więc rozglądam

się za bardziej odpornym na zalanie miejscem.

U.D.O.

Foto: Martin Hausler

Nawet mój strych wiązałby się z nadmiernym

ryzykiem, gdyż dowolnie mała ilość wody

zniszczyłaby mi perkusję. Poza tym, za ścianą

mam sąsiadów, którzy oszaleliby, gdybym

dzień w dzień głośno tłukł w gary. Zacząłem

odczuwać lęk przed powodzią. Na domiar złego,

doszło do wojny na Ukrainie, gdzie mieszkał

nasz rosyjski gitarzysta Andrey Smirnov.

Znalazł się w samym centrum zawieruchy.

Słuch o nim zaginął na kilka miesięcy.

Nikt z nas nie wiedział, co się z nim dzieje,

więc zawiesiliśmy proces komponowania. Niesamowicie

cieszyliśmy się, gdy w pewnym momencie

zaczęliśmy otrzymywać od niego wiadomości

potwierdzające, że jest cały i zdrowy.

Późnej tak szczęśliwie się złożyło, że otrzymał

szansę opuszczenia Ukrainy wraz z rodziną.

Wraz z naszym producentem, Martinem

Pfeiffer'em, pojechałem specjalnie pod polsko-ukraińską

granicę, żeby osobiście ich odebrać

i bezpiecznie dotrzeć wraz z nimi do Niemiec.

Andrey powiedział mi, że przebył niebezpieczną

drogę przez kanał. Teraz próbuje

odbudować całe swoje życie na nowo. Bardzo

chciałem pomóc, bo gdy obserwowałem tamtejsze

wydarzenia, czułem się zdewastowany.

Łamie mi sercę na samą myśl, że inwazja rosyjska

na Ukrainę nadal trwa. Zespół U.D.O.

posiada zażyłą rolecję z rosyjskimi oraz

ukraińskimi fanami. Wielokrotnie objeżdżaliśmy

z koncertami oba kraje. Nie wiemy, kiedy

tam powrócimy. Najgłupsze w każdej wojnie

jest to, że cierpią niewinni ludzie. Bardzo

nam przykro z powodu wszystkich, którzy

ponoszą konsekwencje poczynań jednego gościa,

który usiłuje przebić głową mur. Brak

słów.

Fatalna sprawa przydarzyła się również

Waszemu byłemu basiście. Jak zapamiętałeś

moment, gdy dnia 4 września 2022 roku Tilen

Hudrap posypał się podczas Waszego monachijskiego

koncertu?

Stała się rzecz niepojęta. Nie zanosiło się na

żaden wypadek. Próby przed trasą przebiegały

bez zakłóceń. Możliwe, że czasami czuł się

zmęczony. Zdarzało mu się narzekać na ból

głowy, ale nic więcej się z nim nie działo.

Zdaje się, że podczas drugiego występu trasy,

tuż przed rozpoczęciem ostatniego utworu,

Tilen spojrzał na mnie w szczególny sposób.

Zauważyłem, że doszło do czegoś złego. Udał

się za scenę, a ja uznałem, że lekko go zamroczyło,

usiądzie na pięć minut, wypije butelkę

wody i tyle. Okazało się jednak, że znalazł się

w poważnym stanie. Karetka odwiozła go do

szpitala, a my dokończyliśmy show w

czwórkę. Chodziło o tylko jeden kawałek, który

już zaczęliśmy grać. Dopiero po występie

dowiedzieliśmy się, że Tilen trafił na kilka dni

do szpitala. Koniecznie potrzebowaliśmy kontynuować

trasę, dlatego że wcześniej mieliśmy

niższe przychody z uwagi na całkowity brak

koncertów, a kwestie logistyczne były już zorganizowane

i opłacone. Oczywiście rozumieliśmy,

że Tilen potrzebuje dojść do siebie,

więc życzyliśmy mu zdrowia i daliśmy mu

czas. Sam podjął decyzję, że opuszcza zespół

U.D.O. Wtedy zaproponowaliśmy Peterowi

Baltesowi, żeby do nas dołączył. Zgodził się i

doskonale wpasował.

Jak Tilen czuje się obecnie?

Mam nadzieję, że daliśmy mu najlepsze

wsparcie, jakie mogliśmy. Pozostawaliśmy z

nim oraz z jego rodziną w codziennym kontakcie.

Zdawał się stopniowo dochodzić do

coraz lepszego samopoczucia. Najważniejszy

dla niego był powrót do domu, więc zorganizowaliśmy

mu odpowiedni transport. Widziałem,

że ostatnio zagrał na basie podczas kilku

koncertów Doro.

Według oficjalnego oświadczenia, bezpośrednią

przyczyną wypadku był stres. Jak

bardzo stresujące jest granie w zespole

U.D.O.?

Stres rozumiany w kontekście wydarzeń na

świecie w ciągu ostatnich kilku lat. Jesteśmy

muzykami zarabiającymi na życie poprzez występowanie

na scenie. Na początku 2020 roku

w mgnieniu oka straciliśmy źródło dochodu

oraz główną motywację wszelkich naszych

działań. Uwielbiamy grać koncerty, a nagle

musieliśmy wszystkie odwołać. A ponieważ

nie mieliśmy sensownej alternatywy, wiązało

się to ze sporym stresem. Natomiast atmosfera

wewnątrz zespołu na ogół jest super wyluzowana.

Jasne, że życie w drodze wiąże się ze

stresem. Znaczną część roku podróżujemy

wieloma samolotami i autobusami, nie zawsze

śpimy w hotelach (nie wspominając o willach),

musimy grać żeby związać koniec z końcem.

Wykonujemy pracę przynoszącą mnóstwo radości

i satysfakcji, ale okupioną ciężkim wysiłkiem.

Gdzie zagraliście pierwszy koncert z Peterem

jako stałym członkiem zespołu U.D.O.?

Podczas trasy Japonia/ Australia, a mianowicie

w Australii. Zadzwoniliśmy do niego w pewną

kwietniową niedzielę, w środę już leciał do

Australii, a w międzyczasie uczył się całego

setu. Peter przez czterdzieści lat grał w

Accept, ale nigdy nie wykonywał na żywo solowych

utworów U.D.O. Szanujemy, że się

podjął. Później polecieliśmy z nim do Ameryki

Południowej, gdzie usiedliśmy i na spokojnie

przedyskutowaliśmy jego stały angaż. Nie widzieliśmy

już opcji powrotu Tilena, a Peter

chciał grać w U.D.O.

Z dostępnych mi źródeł wynika, że Peter

wspierał wcześniej okazjonalnie Udo.

Nie, nigdy o tym nie słyszałem, a przynajmniej

nie za czasów mojego bębnienia w zespole

U.D.O. Nie było mnie przy czymś takim

(Peter Baltes grał na solowym albumie Udo


Dirkschneider "My Way", 2022, na albumie

powstałym we współpracy U.D.O. z orkiestrą

wojskową "We Are 1", 2020, oraz na EP

Dirkschneider & The Old Gang "Arising",

2021, przyp. red.)

Jak porównałbyś dzielenie sekcji rytmicznej z

Peterem Baltesem oraz z Tilenem Hudrapem?

Nie porównywałbym ich wcale. Nie widzę takiej

potrzeby. Obu wysoko cenię. Są fantastycznymi

muzykami i ludźmi. Uwielbiam grać z

oboma. Przez pierwsze półtorej tygodnia

wspólnej trasy nieustannie ćwiczyliśmy, ale

poza tym współpraca z Peterem od razu układała

się bezproblemowo.

Z technicznego punktu widzenia, potrzebowałeś

coś zmienić w swoich partiach perkusyjnych,

żeby dograć się z Peterem?

Niczego nie potrzebowałem zmieniać. Peter

jest profesjonalistą. Doskonale harmonizuje

swój bas z moją perkusją. Dokładnie to samo

mogę powiedzieć o Tilenie, a także o ich poprzedniku

Fitty'm Wienholdzie. Wzajemnie

zaskakiwaliśmy i rozumieliśmy się na poziomie

muzycznym. Podczas ostatniej trasy skoncentrowaliśmy

się, żeby prawidłowo zagrać i

ukończyć wszystkie występy bez zarzutu, dlatego

że Peter uczył się w locie. Obecnie zamierzamy

rozwijać współpracę. Spodziewam

się, że będzie coraz fajniej.

Udo wspominał, że Peter jest świetnym

wokalistą. Czy miałeś okazję przekonać się,

jak śpiewa?

Owszem. Peter śpiewa w tle. Dawniej śpiewał

sporo kawałków Accept, zwłaszcza ballady.

Posiada wspaniałą barwę i doskonale wie, jak

używać głos. Chętnie go słucham, gdy podczas

koncertów podchodzi do mikrofonu. Kiedy

śpiewał kawałki Accept w ramach projektu

Dirkschneider, nie trzeba mu było niczego

tłumaczyć. W U.D.O. sytuacja wygląda nieco

inaczej. Siadamy i podejmujemy decyzję, kto

co zaśpiewa - nasze głosy mniej lub bardziej

pasują w zależności od rodzaju harmonii. W

każdym razie, mogę potwierdzić, że Peter jest

znakomitym wokalistą. Fajnie będzie próbować

różnych aranżacji na żywo. Wyjdzie przekozacko.

W kwietniu bieżącego roku Udo dzielił

funkcję wokalisty jeszcze z kimś innym: w

Ameryce Południowej kowerował Accept

oraz Judas Priest w duecie z Timem Ripperem

Owensem. Grałeś tam na perkusji?

Nie. Myślę, że doszło do tego podczas imprezy

zwanej "Metal Singers". Podróżowali we

dwóch w towarzystwie lokalnych instrumentalistów.

Następnym razem zawitamy do tych

samych miejsc z pełnym zespołem U.D.O., a

może - kto wie - z projektem Dirkschneider.

Istnieje też możliwość połączenia obu podejść.

Zobaczymy.

A jak wyglądają Twoje ostatnie aktywności

muzyczne poza formacją U.D.O.?

Hałasuję trochę ze znajomymi. Podsyłamy sobie

wzajemnie pliki. Najbardziej koncentruję

się jednak na U.D.O. Właśnie promujemy

"Touchdown", który ukaże się 25 sierpnia

2023. Pojawiamy się na festiwalach, planujemy

kolejną europejską trasę, potem polecimy

do Stanów Zjednoczonych, a w przyszłym

roku do Ameryki Południowej. Wiele się dzieje.

W pewnym momencie wejdziemy do studia,

żeby skomponować nowy materiał. Nie

mam zbyt wiele czasu, żeby oglądać się na

boki.

Dopytam więc jeszcze o tytuł "Touchdown".

Termin zaczerpnęliście z amerykańskiego

futbolu. Jak bardzo interesujesz się tą dyscypliną

sportu?

Powiedzmy, że coraz bardziej. Obecnie w

Niemczech dyscyplina rośnie w siłę. Widać

różnicę w porównaniu do okresu jeszcze

Foto: Martin Hausler

sprzed kilku lat. Mecze są promowane w mediach

społecznościowych i można je oglądać w

telewizji. Kiedyś gadałem z ojcem o przypadkowych

tematach. W pewnym momencie powiedział,

że ogląda sobie w telewizji amerykański

futbol. Zdziwiłem się, bo nigdy tego nie

robił. Wdaliśmy się w dyskusję, wyjaśniałem

mu zasady gry, bo sam nieco bardziej się orientowałem,

itd. Zdaje się, że podczas oczekiwana

na lot w Sao Paulo, w hali odlotów pokazywano

na ekranie mecz i wpadł nam w

ucho wykrzykiwany przez komentatora termin

"Touchdown". Udo stwierdził, że słowo idealnie

nadaje się na tytuł płyty. Zapytał: "czemu

nie nazwać tak całego albumu? Brzmi perfekcyjnie!".

W części przypominamy drużynę sportową,

kiedy wychodzimy ramię w ramię na scenę,

żeby dać czadu, wzajemnie się dopingujemy,

staramy się zawładnąć publicznością oraz

wywołać ekscytujące emocje. Futbol amerykański

jest agresywny, a my gramy agresywną

muzykę. Wyobrażamy sobie, że obie sytuacje

łączy podobna ekscytacja. Oni chcą wygrać z

przeciwnikami, zaś my z sercami fanów. Nasz

longplay nie stanowi konceptu, więc nie ma

problemu, żeby tytuł tematycznie nawiązywał

tylko do jednego kawałka. Przy okazji -

wpierw chcieliśmy użyć nazwy jednego z

utworów, ale żadna nie wydawała nam się

odpowiednia. Dopiero później skomponowaliśmy

numer "Touchdown". Nie przypominam

sobie, żebyśmy kiedykolwiek wcześniej napisali

utwór zaczynając od określenia jego nazwy.

Co ma z tym wspólnego krokodyl?

Cologne Crocodiles to niemiecki klub futbolu

amerykańskiego. Skontaktowaliśmy się z

nimi w celu zrobienia sesji zdjęciowej. Chcieliśmy

założyć odpowiednie stroje. Chętnie

nawiązali z nami współpracę.

Dlaczego piłka na okładce "Touchdown"

uderza w dno Oceanu?

To nie dno Oceanu. Fotograf zaproponował,

że tak będzie fajnie wyglądać. Powinniśmy

ukazać na dole trawnik boiska, a wokół piłki

rozpryskującą się dla ochłody wodę.

Sam O'Black

PS:

Dnia 18 listopada 2022 roku ukazała się kompilacja

U.D.O. "Legacy", zawierająca przekrojowy

zestaw wybranych przebojów

U.D.O., a także cztery premierowe utwory:

"Wilder Life", "What a Hell of a Night",

"Falling Angels" oraz "Dust And Rust". Ciekawe,

skąd wzięły się te cztery dotąd niepublikowane

numery?

AFM Records wymyśliło publikację tej kompilacji.

W zasadzie, nie znalazły się na niej

cztery nowe utwory, ponieważ ukazały się one

już dawniej na japońskich wydaniach wcześniejszych

płyt U.D.O. Zazwyczaj szykujemy

specjalne edycje na rynek japoński, a na nich

pojawiają się rozmaite dodatki. Nikt w Europie

wcześniej ich nie miał, chyba że kupił sobie

takie kolekcjonerskie wydawnictwo.

"Wilder Life" pojawił się na "Game Over"

(2021), "What a Hell of a Night" na "Steelfactory"

(2018), "Fallen Angels" na "Decadent"

(2015), zaś "Dust And Rust" na "Steelhammer"

(2013).

U.D.O. 21


Nie gramy według żadnych pieprzonych zasad

Czy to się komuś podoba czy nie, olbrzymi wpływ Enforcer na współczesną

scenę metalową jest niezaprzeczalny. Zainspirował setki, jeżeli nie tysiące

dzieciaków, żeby sięgnęły po instrumenty i zaczęły grać swoją własną wersję

klasycznego heavy metalu. Mózgiem, sercem i duszą zespołu jest niewątpliwie

Olof Wikstrand, z którym miałem przyjemność porozmawiać, między innymi o

ich nowym albumie. Może to zabrzmi trochę pretensjonalnie, ale rozmawiając z

nim czuć, że ma się do czynienia z prawdziwym artystą. Trochę wycofanym i

zamkniętym ale bardzo świadomym twórcą. Ma swoją własną wizję, za którą będzie

podążał, bez względu na to co mówią i myślą inni.

HMP: Masz niespełna 40 lat. Czy to odpowiedni

wiek na to, żeby być nostalgiczny?

Nie jesteś jeszcze na to za młody?

Olof Wikstrand: Myślę, że każdy może być w

jakiś sposób nostalgiczny. Mam wrażenie, że

całe życie byłem nostalgiczny i że jest to uczucie,

z którym każdy może się utożsamić.

W ramach promocji płyty stworzyliście

wirtualny pokój na poddaszu, który ma przenieść

gościa w klimat lat 80. Czy w jakimś

stopniu ten pokój jest inspirowany twoim

własnym pokojem z dzieciństwa?

No cóż, jest to raczej wyobrażenie grafika

komputerowego ale zdecydowaliśmy, że wiele

rzeczy, które się tam znalazły były inspirowane

naszym dzieciństwem, jak plakaty zespołów,

płyty czy plakaty filmowe. Takie rzeczy,

które towarzyszyły nam podczas dorastania.

Jest też deskorolka. Jeździsz lub jeździłeś na

desce?

Osobiście nie jeździłem, ale chłopacy z zespołu

jeżdżą.

wydaje mi się, żeby to było ważne dla takiego

zespołu jak my, który wydawał już sześć

albumów. Nie mamy presji, żeby wydawać

album co roku, ponieważ mamy już ich sporo

i myślę, że to byłoby trochę za dużo dla fanów.

Zamiast tego wolimy nagrać coś co trzy, cztery

lata i spędzić ten czas na koncertowaniu i

skupić się na sobie i robić cokolwiek chcemy.

Nie chcemy się znużyć nagrywaniem, ponieważ

chcemy to robić przez całe nasze życie.

Jak najdłużej, aż się zestarzejemy. I wiesz, nie

chcę przytłaczać fanów zbyt dużą liczbą albumów.

Lepiej wydawać rzadziej dopracowane

płyty niż często średnie. Tak nasze piosenki

będą bardziej docenione. Dlatego myślę, że

trzy-cztery lata to odpowiedni czas między

albumami. W międzyczasie zawsze możemy

wydać parę singli. Tak jak zrobiliśmy to teraz.

Pierwszy singiel został wydany dwa lata temu,

a kolejny jakieś półtora roku temu. Rozłożyliśmy

to trochę w czasie, ale ostatecznie album

wszystko spina w jedną całość.

Chciałbym zapytać o nowego basistę. Czy

mógłbyś w kilku słowach powiedzieć, co się

stało i co stoi za tą zmianą?

Tak, nasz poprzedni basista odszedł w 2020r.

Po prostu nie był już zmotywowany. Myślę, że

spowodowała to pandemia, ponieważ wszyscy

w tym czasie zaczęliśmy wątpić w sens istnienia

zespołu. Na nowo nadał priorytety w

swoim życiu i ja to szanuję. On zaczął studiować

inne rzeczy i interesować się innymi

rzeczami. Nie winię go o to, ale musiał odejść

bo był coraz mniej zmotywowany. Zaczęliśmy

więc nagrywać ten album, jako trio. Skończyliśmy,

jako kwartet ponieważ znaleźliśmy

Gartha. Jonas, nasz perkusista, mieszka w

Austin i grał w zespole Scorpion Child, gdzie

grał też Garth. Więc to było naturalne. Było

kilku gości w Europie, których braliśmy pod

uwagę, ale żaden nie był dostępny. Pomyśleliśmy,

że naprawdę nie ma to znaczenia, czy

mamy amerykańskiego czy europejskiego basistę.

Ostatecznie gramy na całym świecie i to

nie tylko w Europie. Wzięliśmy więc najlepszego

basistę, niezależnie od tego, gdzie mieszka.

Jest po prostu niesamowity. To najlepszy

basista, jakiego kiedykolwiek słyszałem.

No dobrze to za czym ta nostalgia? Za muzyką?

To dosyć osobiste uczucie i oczywiście każdy

może odczuwać nostalgię za różnymi rzeczami.

Ja jednak nie odczuwam nostalgii za muzyką

ani za niczym innym. W moim przypadku

bardziej chodzi o refleksję nad upływem

czasu. Wiesz, patrzysz wstecz na rzeczy, które

kiedyś były czymś innym niż są teraz. Patrzysz

jak upływ czasu wpływa na zmianę, na

zniszczenie wszystkiego co jest wokół.

Foto: Enforcer

Przejdźmy teraz do waszego albumu, który

wyszedł dwa tygodnie temu. Jesteście zadowoleni

z albumu?

Jestem bardzo zadowolony. Kiedy został wydany

poświęciłem trochę czasu i przesłuchałem

go po raz pierwszy od ponad pół roku. Nie

słuchałem go odkąd go skończyliśmy. Mam

więc trochę perspektywy i jestem bardzo zadowolony

z prawie wszystkich piosenek. Myślę,

że to niesamowity album i osiągnęliśmy to do

czego dążyliśmy.

Jakie są pierwsze opinie fanów i sceny? Patrząc

na wasz profil na FB, nie znalazłem

chyba żadnego negatywnego głosu.

Owszem, opinie są bardzo pozytywne. Zrobiliśmy

ten album razem z fanami dla fanów.

Fani znowu musieli trochę poczekać. Ostatnio

wydajecie albumy co cztery lata. Czy to

jest optymalny okres twórczy?

Tak myślę. To znaczy, szczerze mówiąc, nie

Jak, z perspektywy czasu, oceniasz wasz

poprzedni album "Zenith" w kontekście

"Nostalgia"? Fani mieli o nim różne opinie.

Czy "Nostalgia" jest kontynuacją stylu

obranego na "Zenith"?

Jestem naprawdę dumny z "Zenith" i kiedy go

słucham, szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego

ludzie robili z jego powodu taką aferę.

Nie sądzę, żeby znacznie odbiegał od naszego

styl. To cały czas heavy metal w stylu Judas

Priest, Dio i tym podobnym. To są nasze

główne inspiracje, które zawsze miały na nas

wpływ. Wiesz, Scorpions, Europe, Judas

Priest, Dio. Jest tam też cięższy materiał w

stylu Iron Maiden czy Black Sabbath. To

jest klasyczny heavy metal. Nie ma w tym nic

dziwnego, ale rozumiem, że niektórym ludziom

trudno jest to zrozumieć. W przypadku

zespołów takich jak my, ludzie mają swoje

własne wyobrażenie jak powinny takie zespoły

brzmieć. Ale to jest ich wyobrażenie, nie nasze

i nie jest prawdziwe. "Zenith" jest o wiele bardziej

zróżnicowany niż "Death by Fire" czy

"From Beyond". Jest bardziej podobny do naszych

dwóch pierwszych albumów, które wcale

nie są tak szybkie za jakie uważają je ludzie.

22

ENFORCER


Po prostu trochę zwolniliście.

Dokładnie, niektóre utwory były wolniejsze

dla zbudowania kontrastu, tak jak robiliśmy to

już w przypadku "Diamonds", gdzie mieliśmy

zarówno szybkie, jak i wolne kawałki. Ale

wydaje się, że ludzie zapomnieli o to tym, że

kiedyś już to robiliśmy. Ludzie myślą, że powinniśmy

być jakimś nieustępliwym zespołem

speed metalowym, który cały czas gra 200 mil

na godzinę. Ale szczerze mówiąc, nigdy tak nie

było. Niektórzy ludzie, wyrobili sobie o nas

określoną opinię i zbudowali nierealne oczekiwania.

To jest fałszywy obraz. Oczywiście

każdy może mieć takie zdanie jakie chce, ale

dla mnie "Zenith" nie jest żadnym dziwnym

albumem. Być może zrobiliśmy wtedy głupio,

że jako pierwszy na płycie zamieściliśmy kawałek,

który przypomina stadionowy rock. Jedyny

stadionowy utwór, który mamy na albumie,

umieściliśmy na pierwszym miejscu i wydaliśmy

go jako pierwszy singiel, który wkurwił

i zniechęcił wiele osób. Oczekiwali czegoś

naprawdę szybkiego. Chcieliśmy po prostu odwrócić

sytuację i sprawić, żeby ludzie byli zaskoczeni.

Wyszło jednak naprawdę źle. Zamiast

docenić ten album ludzie ocenili go

przez pryzmat rozczarowania pierwszą wydaną

piosenką. To niefortunne, ponieważ to

świetna płyta.

Czy właśnie dlatego w przypadku "Nostalgia",

jako pierwszy single wybraliście "Coming

Alive"?

Tak, dokładnie.

Czy w takim razie należy potraktować to

jako kompromis z waszej strony? Ukłon w

kierunku fanów niezadowolonych z poprzedniej

płyty?

Nie, to żaden kompromis. Problem z "Zenith"

polegał na tym, że jest to złożony album. Ma

dużo epickich piosenek, dużo partii instrumentalnych,

jest naprawdę bardzo zróżnicowany.

Żadna z piosenek nie jest taka sama.

Trudny album w odbiorze, ponieważ został

stworzony, aby być dużym albumem, który cały

czas nabiera wartości. Przy nowym albumie

jednak pomyślałem, że jest rok 2023, ludzie

słuchają muzyki online. Ludzie nie przejmują

się epickimi i wolnymi piosenkami i nie sięgają

głębiej bo tak naprawdę nie słuchają albumów,

tylko pojedyncze piosenki. Dlatego strategia

przy nowym albumie polegała na stworzeniu

piosenek, które mogłyby funkcjonować samodzielnie.

I dlatego jako pierwszy wydaliśmy

intensywny banger, czyli właśnie "Coming

Alive".

Natomiast drugi singiel jest diametralnie

inny. Ludzie słuchając utworu "Nostalgia"

mogą czuć się zdezorientowani…

Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby być zdezorientowany.

Na przykład jeżeli słuchasz

"Stained Class" Judas Priest, to masz tam zarówno

"Exciter", jak i "Beyond the Realms of

Death". I czy jest w tym coś niezrozumiałego?

Tak samo w przypadku "Heaven and Hell" -

jest "Die Young", jest też "Lonely Is the Word".

Mam na myśli albumy, które uwielbiam i w

ogóle nie widzę problemu z używaniem skrajnych

emocji. Zestawienie takich przeciwieństw

jest wielką zaletą tych albumów. Myślę też, że

jest to coś, czego inne zespoły nie odważą się

zrobić, ale mam to w dupie. Ja po prostu chcę

tworzyć muzykę, którą ostatecznie będzie mi

się podobać. Z drugiej strony, reakcję na utwór

"Nostalgia" są głównie pozytywne. Spodziewałem

się znacznie gorszych i postanowiłem,

że nie będę czytać żadnych komentarzy. Ale

okazało, że 95% komentarzy było pozytywnych

lub bardzo pozytywnych. Słyszeliśmy od

ludzi, że ta piosenka zmieniła ich życie i tak

dalej. Niektórzy jednak rozumieją nasze pomysły

i nie są zawzięci i uparci jak paru pozerów.

Oczywiście zróżnicowanie na płycie jest

bardzo ważne. Chodziło mi bardziej o samą

kompozycję, która jest dosyć nietypowa. To

niezwykła piosenka, ale przyznasz, że nie

mieści się w ramach nawet szeroko pojętej

muzyki rockowej. Może to tylko moja osobista

opinia, ale słyszę tu duży wpływ Abby.

Czy ten zespół jest w jakimś stopniu Twoją

inspiracją?

Wiesz co, lubię Abbę ale to nie o niej myślałem

pisząc ten kawałek. Bardziej myślałem o

Boston (w sumie jak teraz to mówisz, coś w

tym jest - przyp. red.) Albo "Night Comes

Down" Judas Priest, jeżeli mówimy o metalowym

uniwersum. Ale ogólnie rzecz biorąc, bardziej

inspirowałem się muzyką klasyczną. To o

Foto: Enforcer

wiele bardziej przypomina muzykę barokową,

Vivaldi'ego czy coś w tym stylu.

Według mnie jest to taki szczególny rodzaj

melodyki. Nie wiem jak to określić dokładnie,

ale moim zdanie tylko Szwed jest w

stanie napisać taki utwór.

Chciałem uchwycić klimat, który byłby naprawdę

melancholijny, że słuchając go poczujesz

udrękę. Zależało mi, żeby stworzyć najbardziej

emocjonalna piosenkę jak to możliwe.

I myślę, że nam się to udało. Dziewczyny Jonathana

powiedziała, że jej syn nie może słuchać

tej piosenki, ponieważ czuje się bardzo

smutny. Wtedy wiedziałem, że trafiłem we

właściwe miejsce. Ktoś naprawdę coś czuje słuchając

tej piosenki. I o to w końcu ma cho-dzić

w muzyce. Wiesz, nie chodzi o próbę sprostania

pewnym standardom, które stworzyła jakaś

głupia metalowa społeczność określająca,

co możesz, a czego nie możesz robić w 2023

roku. To pieprzeni pozerzy. To o co chodzi w

muzyce, to tworzenie emocji i pośredniczenie

w emocjach.

Kolejny nietypowy utwór to "Keep The

Flame Alive". Możesz coś więcej o nim

powiedzieć? Czy to jest zapowiedź kierunku,

w którym zespół pójdzie w przyszłości? W

bardziej progresywne klimaty?

Wszyscy w zespole lubimy muzykę progresywną.

Wszyscy lubimy po prostu muzykę. Ja

nie wstydzę się powiedzieć, że moje muzyczne

inspiracje biorą ze wszystkiego, co tylko możesz

sobie wyobrazić. Inspiruje mnie nawet

muzyka, której nie lubię. Jeżeli uda mi się

wychwycić w muzyce coś, co mi się nie podoba

ale jest naprawdę dobre, przetwarzam to i

robię z tego coś co mi się podoba. To jest

prawdziwa kreatywność. Nie gramy według

żadnych pieprzonych zasad.

Czy uważasz, że ten konkretny utwór jest

przykładem tego, że w heavy metalu jest

jeszcze coś do odkrycia?

Chcę rozwijać cały gatunek. Moim celem jest

nie brzmieć tak, jak kiedyś brzmiały zespoły.

Moim celem jest inspirowanie się zespołami,

które lubię, żeby tworzyć coś nowego. Czasami

robię to celowo, a czasami to wychodzi

nieświadomie. Najgorsza rzecz, której nienawidzę

w muzyce, to czego nienawidzę w metalowej

społeczności, to jest to, że ludzie są tak

zamknięci w pewnych ramach. Sami zamykają

się pudłach i nakładają sobie ograniczenia. Ludzie

mówią: "Och, jeśli zamierzasz grać heavy

metal, to tak musi być. Musisz mieć podwójny bęben

basowy. Możesz robić to ale tego już nie możesz

robić". Jeżeli tak myślisz, to zniszczysz ten gatunek,

ponieważ rezultatem tej mentalności

będzie najbardziej płaska i nudna muzyka,

jaką kiedykolwiek usłyszysz.

Z drugiej strony nagrywacie tak zajebiste,

typowe bangery, jak "Metal Supremacia". To

że jest po hiszpańsku dodaje mu jeszcze klimatu.

Nie pierwszy raz nagrywacie po hiszpańsku.

Czy to wasz hołd dla fanów z

Ameryki Południowej?

Tak, to hołd dla fanów z Ameryki Południowej,

ale również zabawa. Angielski nie jest

moim pierwszym językiem jak i hiszpański.

Myślę, że to niesamowite móc używać obu

języków, a szczególnie wtedy, kiedy mogę to

zrobić w ramach heavy metalu. To jest kontynent,

na którym heavy metal naprawdę żyje.

ENFORCER 23


Foto: Enforcer

Jak ważny zatem dla was jest rynek południowo

- amerykański? Czy heavy metal ma

tam duży potencjał?

Może nie jest tak ważny pod względem sprzedaży

płyt, ale jest ważny pod względem

wspierania tego, co robimy. Ludzie tam szaleją

na punkcie naszych koncertów i traktują nas z

szacunkiem, jakiego nie zaznaliśmy w Europie.

Naprawdę coś tam znaczymy. Myślę, że w

Europie ludzie patrzą na nas jak na klaunów,

nie traktują tego co robimy poważnie. W Europie

ludzie utknęli w latach 90. i uważają, że

metalowy zespół powinien mieć podwójną

stopę i biegać po scenie w szortach i głupiej

fryzurze. W Ameryce Południowej doceniają

nas za to kim jesteśmy. Jesteśmy naprawdę

związani z tą publicznością. Nie ma dla nich

żadnej różnicy między Enforcer, Saxon,

WASP czy Iron Maiden. Traktują nas tak

samo, po prostu jak heavy metalowy zespół.

Rozmawialiśmy o tym, że ludzie mają

potrzebę zamykania się w pewnej konwencji,

wkładania muzyki do odpowiednich pudełek.

Zapytam Ciebie więc, jako jednego z ojców

chrzestnymi NWOTHM. Jak oceniasz

rozwój tego nurtu? Czy idzie w dobrym

kierunku?

Czasami idzie w górę, a czasami idzie w dół. Z

jednej strony jestem dumny, że jesteśmy częścią

tego od początku, ale z drugiej strony

trochę mi smutno, gdy widzę, jak to się rozwija.

Scena jest coraz bardziej ograniczona i

mniej kreatywna. Myślę, że kiedy zaczynaliśmy

to wszystkie te zespoły były na swój

sposób wyjątkowe. Każdy był inny i miał bardzo

silne wyobrażenie o swojej własnej tożsamości.

Było dla nas ważne, żebyśmy nie robili

tego samego. Oczywiście mogłeś się czymś inspirować,

ale nie kopiowałeś. Potem nadeszła

ogromna fala zespołów, które my zainspirowaliśmy,

co jest niesamowite i naprawdę

mi schlebia. Ale wiele zespołów, które zyskały

popularność miały podejście w stylu: "Ok,

słucham "Screaming for Vengeance" Judas Priest, to

po prostu to skopiuję". Właśnie tak widzę teraz

ten ruch, że jest wiele zespołów, które kopiują

jeden do jednego. Bez żadnej refleksji, kreatywności

i tożsamości. Oczywiście są też bardzo

dobre zespoły, które są ponad to. Bardzo podoba

mi się ostatni album Night Demon oraz

najnowszy album Ambush. Jest kilka innych

zespołów, które lubię i bardzo cenię. Czyli

dzieje się też coś dobrego i niektórzy ludzie

cały czas rozwijają swoje umiejętności pisania

piosenek. Mam więc nadzieję, że ten ruch będzie

mógł rosnąć z nami i z innymi zespołami.

Nie wiem czy kojarzysz film albo książkę

"Pachnidło"?

Tak, kojarzę.

To historia perfumiarza - mordercy, który

mordował kobiety i pozyskiwał z nich zapachy,

żeby przygotować najpiękniejsze perfumy

na świecie. Kojarzy mi się to z Waszym

podejściem do muzyki, (oczywiście poza mordowaniem).

Czy można powiedzieć, ze

wyciągacie esencję z poszczególnych stylów

grania, zespołów i łączące to w swoją własną

miksturę?

Myślę, że tak właśnie jest. Inspiruje mnie każdy

gatunek muzyki. Od muzyki klasycznej,

muzyki jazzowej, muzyki fusion po muzykę

pop z lat 80. i 90. Znam death metal, ekstremalny

metal, black metal, po prostu wszystko.

Inspiruje mnie wszystko czego słucham i

ma to wpływ na naszą muzykę.

Mimo klasycznych wzorców jesteście zespołem

idealnym na dzisiejsze czasy. Słuchacze

słuchają głównie muzyki przez internet i szybko

się nudzą. Potrzebują ciągłej stymulacji.

Wasze płyty to sama esencja, pigułka heavy

metalu. Czy myślisz, że to jest wasz klucz

do sukcesu?

Być może. Albo po prostu naszym kluczem do

sukcesu są świetne piosenki i chyba o to w tym

wszystkim powinno chodzić.

Myślę, że to jest najlepsza konkluzja do

zakończenia naszej rozmowy. Właśnie o to

chodzi w muzyce, żeby pisać najlepsze utwory

jakie tylko można. Bardzo dziękuję i do

zobaczenia wkrótce w Polsce.

Również bardzo dziękuję, Miłego wieczoru.

Grzegorz Putkiewicz

HMP: Cześć David. Zacznijmy od pytania

banalnego, będącego jednak dobrym wstępem

do rozmowy. Jak Ci się żyje.

David DeFeis: U mnie wszystko gra. A u

Ciebie?

Też. Zatem pozwolisz, że przejdziemy dalej

i pogadamy trochę o nowym wydawnictwie

Virgin Steele. Zatytułowanym "The Passion

of Dyonysus". Tytułowy Dionizos to jeden z

bogów greckiego panteonu. Dlaczego akurat

jemu zdecydowałeś się poświęcić ten krążek?

Dionizos to przede wszystkim bóg płodności i

wina oraz wszystkich radości, jakie wiążą się

ze spożywaniem tego trunku. Był on jednym z

tych bogów, którzy przynosili ludzkości pokój,

radość oraz ukojenie. Niestety, wypił o jeden

łyk za dużo i został zamordowany (śmiech).

W swoim życiu trochę wycierpiał. Dlaczego?

Otóż dlatego, że oprócz boskiej natury, miał w

sobie spory pierwiastek ludzki.

Czy to jest ta dwoistość, wokół której kręci

się cała koncepcyjna strona tego albumu.

Dokładnie! Głównie chciałem się tu skupić na

dwoistej naturze Dionizosa. Jak już wspomniałem,

był on po części bogiem, po części

człowiekiem. W jego historii odnajdziemy

koncepcje odrodzenia się na nowo. Warto też

nadmienić, iż był on bogiem odpuszczającym

ludzkości wszelkie przewinienia. Bez tego ciężko

się ludziom żyje. Patrząc na różne religie

owo odpuszczenie często przyjmowało formę

różnych morderczych rytuałów. W opozycji

do nich stoi natomiast Dionizos i jego całkowicie

pokojowe nastawienie.

Na okładce albumu widzimy człowieka na

krzyżu. Krzyż oczywiście pojawia się także

w pewnych interpretacjach mitu o Dionizosie,

niemniej jednak w naszej kulturze jednoznacznie

jest on kojarzony z chrześcijaństwem.

Według najbardziej rozpowszechnionej wersji

tego mitu, Dionizos został rozerwany na kawałki

przez tytanów, którzy zjedli wszystkie

części jego ciała oprócz serca. Zeus uratował

jego serce, dzięki czemu był on w stanie powrócić

do świata żywych. Są też wersje mówiące,

że został on powieszony na drzewie.

Prawdą jest, że istnieje pewien amulet zwany

Orpheos Bakkikos, który rzeczywiście przedstawia

ukrzyżowaną postać mężczyzny, która

jest przedstawiona jest jako Dionizos. Pojawił

się on na długo przed Jezusem. Jeśli prześledzić

ogólnie całą mitologię z różnych stron

świata i różnych okresów, to wychodzi na to,

że Jezus jest którymś tam z kolei bogiem rzekomo

skazanym na krzyż. W jego historii nie

ma nic oryginalnego, dlatego nie warto sobie

nim głowy zawracać (śmiech).

24

ENFORCER


lić ten jeden moment, w którym wszystko ma

ręce i nogi. To w dużej mierze przez ten tekst,

"The Ritual of Descent" tak bardzo się wydłużył.

Oparcie konceptu o historie Dionizosa i

wszystkie rozkminy filozoficzne z nią związane,

to pomysł, który zrodził się w Twojej

głowie zanim przystąpiłeś do komponowania,

czy miało to miejsce już podczas tworzenia

muzyki.

Początkowo nie miałem konkretnego zamysłu

odnośnie warstwy tekstowej tego krążka. Po

prostu zasiadłem do pianina. Zacząłem, jak to

zwykle bywa od plumkania bez ładu i składu.

Z czasem zaczęło nabierać to kształtu i pojawiały

się pierwsze szkice utworów, a nawet gotowe

motywy, które, możesz usłyszeć na albumie.

Cały czas jednak nie miałem pomysłu na

teksty. Z tym Dionizosem doznałem takiego

nagłego olśnienia. Po prostu można powiedzieć,

że pomysł na ten koncept spadł mi po

prostu z nieba. Wpłynął on w znaczny sposób

na rozbudowanie komponowanych numerów i

nadał im konkretnego klimatu. Czasami dopiero

tekst wpływa na ostateczne środki, jakich

używam podczas tworzenia danego numeru.

Cały ten proces chyba zajął ci pewien dość

spory kawałek czasu, czyż nie?

Ciężko w sumie powiedzieć, gdyż nie tworzyłem

tego jednym ciągiem od początku do końca.

W międzyczasie pisałem także inne rzeczy.

Można powiedzieć, że podzieliłem to na pewne

cykle. Czasami coś porzucałem, później

do tego wracałem, potem znowu na jakiś czas

odpuszczałem i tak w kółko. Był to bardzo

szarpany proces podzielony na kilka miesięcy.

Nie jest to dla mnie nic nic nowego, bo często

zdarzało mi się pracować w ten sposób.

W studio za to poszło chyba jednym ciągiem.

Dokładnie. Tym razem starałem się jakoś bardzo

pracy w studio nie udziwniać. Wszystko

poszło w miarę sprawnie.

Słuchając partii klawiszowych. Mam nieodparte

wrażenie, że sporo w nich nawiązań do

muzyki klasycznej.

Racja! Jestem wielkim fanem muzyki klasycznej.

Co prawda nie mam tak, że jak słyszę

jakiś riff, to mam w głowie coś w stylu "słyszałem

to już u Chopina", nie mniej jednak muzyka

klasyczna gdzieś tam zawsze w moim życiu była

obecna i myślę, że nawet podświadomie

zdarza mi się z niej czerpać inspirację.

Bóg z pierwiastkiem ludzkim

David DeFeis na nowej płycie Virgin Steel zabiera nas w pełną przygód

podróż z greckim bogiem wina. Podróż nie tylko liryczną, ale również opatrzoną

wyśmienitymi kompozycjami przepełnionymi wyszukanymi układankami dźwiękowymi.

Skąd taki wybór? O tym opowie nam sam zainteresowany.

Zostawmy może te klawisze i porozmawiajmy

o gitarowych partiach. Wrażenie zrobiła

na mnie solówka z "The Getsemane Effect".

Wiem, o czym mówisz. Tworzenie tego kawałka

zacząłem od tego charakterystycznego riffu.

Potem wymyśliłem tytuł, a następnie napisałem

tekst. Solówka, o której mówisz, powstała

na samym końcu i jest czymś w rodzaju wisienki

na torcie. W pewnym momencie pisania,

stanąłem na rozdrożu. Chciałem bardzo

go rozbudować i miałem kilka opcji do wyboru.

Właściwie mogłem tam dodać wszystko.

Na przykład jakąś kosmiczną partię klawiszy.

Mogłem tam też wsadzić jakieś sample. Mogłem

go nieco zwolnić, albo wręcz przeciwnie,

maksymalnie przyspieszyć. W pewnym momencie

powiedziałem w głowie sam do siebie:

"David, na tym albumie olej te wszystkie harmonie

wokalne, które były na poprzednich płytach". Odpowiedziałem

sobie "ok", choć wymagało to przestawienia

paru rzeczy w moim mózgu. Nie

mniej jednak podjąłem to wyzwanie.

Przepiękny wstęp do "You'll Never See the

Sun Again" naprawdę chwyta za serce.

Taki właśnie był jego cel. Zacząłem tworzyć

ten numer od partii klawiszy. Potem sam właściwie

nie wiem skąd, przyszedł mi do głowy

ten dziwny riff. Gdy powstała wersja finalna,

sam byłem pod ogromnym wrażeniem. To było

dla mnie coś, jak odkrywanie nowych terytoriów.

Słychać z jednaj strony wspomniane

już wpływy

muzyki klasycznej,

z drugiej

zaś jest tam pewna

innowacyjność.

Te wszystkie

klocki tworzą

mocną

zwartą oraz doskonale

zaprojektowaną

konstrukcję.

Najdłuższym

numerem jest

jednak "The

Ritual of Descent".

Tu dopiero

miałeś

pole do popisu.

Jest coś w tym,

co mówisz.

Właściwie jak

większość numerów.

Potem

dodałem te

wszystkie elementy

tworzące

dodatkowe

napięcie. Kiedy

doszło do pracy

nad tekstem,

okazało się, że

proces ten mi

się bardzo dłuży.

Z drugiej

strony jednak,

sam nie bardzo

umiałem ostatecznie

zakończyć

ten tekst.

Nie bardzo potrafiłem

ustrze-

Foto: Virgin Steele

"The Passion of Dyonysus" to album trwający

około godziny i dwudziestu minut.

Uważasz, że w dzisiejszych czasach, gdzie

ludzie robią dosłownie wszystko, łącznie z

słuchaniem muzyki w biegu, nagrywanie takich

kolosów jest dobrym pomysłem?

Jeżeli ktoś naprawdę kocha i rozumie muzykę,

zdaje sobie sprawę, że jej właściwy odbiór wymaga

skupienia. Wiem, że dziś spora ilość ludzi

traktuję muzykę jedynie jako tło do różnych

codziennych czynności. W tym miejscu

mogę mówić jedynie za siebie, jednak kiedy ja

obcuję z muzyką, chce żeby mnie całkowicie

pochłonęła i przeniosła w inne wymiary. Dla

mnie im album jest dłuższy, tym lepiej. Ale to

tylko moje odczucia i rozumiem, że ktoś może

mieć całkiem przeciwne zdanie. Kiedy słucham

kilkunastominutowego numeru, a na

jego końcu mam wrażenie, że minęły zaledwie

trzy minuty. Wtedy wiem, że to jest świetny

numer.

Pasji Ci nie brakuje. Potrafisz wyobrazić

sobie swoje życie bez tworzenia muzyki?

Szczerze mówiąc, nie. Kim niby miałbym być

wtedy? Gwiazdą filmów dla dorosłych?

(śmiech).

Bartek Kuczak

VIRGIN STEELE 25


W końcu wszyscy podążamy śladami Maiden, Priest i Helloween

Stu Marshall przede wszystkim to filar i podpora świetnie radzącej sobie

ekipie Death Dealer. Niemniej wspiera również inne projekty jak Saint Lucifer,

Blasted to Static, Empires of Eden, Arkenstone i Night Legion. Z tym ostatnim

właśnie nagrał i wydał druga płytę "Fight Or Fall", która moim zdaniem może swobodnie

stanąć w szranki z każdym wydawnictwem wspomnianego Death Dealer.

Także jak ktoś uwielbia heavy/power w tradycyjnej odsłonie, ale we współczesnej

oprawie, to koniecznie powinien zainteresować się Night Legion. Zanim jednak to

zrobicie, zapraszam do rozmowy ze Stu Marshallem.

HMP: Już za debiutu jedni porównywali was

do amerykańskiego power metalu inni do

euro-pejskiego. A wy jak uważacie, do

którego z power metalu wam bliżej?

Stu Marshall: To jest świetne pytanie!

Chciałbym powiedzieć, że oba, ale czuję, że

mamy w sobie agresję amerykańskiego power

metalu, jak zespoły takie jak Vicious Rumors,

Liege Lord i Manowar, ale także pewne

epickie aspekty klasycznego europejskiego

power metalu. W końcu wszyscy podążamy

śladami Maiden, Priest i Helloween.

ulubionych utworów ostatnich pięciu lat.

W waszej muzyce sporo jest też tradycyjnego

heavy metalu. W recenzji "Fight Or

Fall" napisałem, że najbardziej wyraźne są

wpływy Judas Priest, tego z ostatnich lat, ale

też odnajdziemy Iron Maiden czy też Dio.

Myślę, że w tej kwestii się bardzo nie pomyliłem?

W ogóle się nie mylisz! To bogowie, którzy

wskazali nam drogę. Każde porównanie do

tych zespołów jest dowodem na to, że dobrze

gramy heavy metal. W ogóle nie jestem strażnikiem

metalu, ale tak, uhonorujmy legendy

Sumując. Napisałem o muzyce z "Fight Or

Fall", że może kojarzyć się z dokonaniami

takich zespołów jak Death Dealer, Cage z

pewną domieszką twórczości HammerFall

czy Primal Fear. Do tego odnajdziemy też

pewne echa klasycznego heavy metalu typu

Judas Priest, Iron Maiden czy też Dio. Czy

zgodzisz się z moim opisem?

Zgadzam się co do Death Dealer, ponieważ

jestem głównym autorem muzyki, więc absolutnie

istnieje pewne porównanie. Ale tak, klasyczny

i mroczny metal jest naszym celem - naszą

misją jest tworzenie metalu, który kochamy

słuchać. Primal Fear to zespół, z którym

jestem blisko jako fan, przyjaźnię się też z Ralfem

Scheepersem, który śpiewał na moim solowym

albumie ("Empires of Eden"), ale to

świetny zespół, który przetrwał próbę czasu.

Czasami wyzwaniem jest też nie powtarzać

tego, co zrobili bogowie, jak Maiden czy Priest

- to cienka granica, gdzie jako autor możesz

zacząć się powtarzać, a na tym albumie ciężko

pracowałem, by zajrzeć w głąb siebie i odkryć,

jaka muzyka powinna się pojawić.

W wywiadzie, który udzieliłeś nam przy okazji

wydania debiutu, opowiedziałeś nam, że

muzyka powstała przy współpracy wszystkich

muzyków. Czy w wypadku "Fight Or

Fall" było podobnie?

Tak, zawsze wolę współpracować z innymi.

Ten album został w większości napisany przeze

mnie i naszego głównego wokalistę Louie

Gorgievskiego, ale reszta zespołu też miała

swój wkład. Nasz perkusista jest jednym z najlepszych

perkusistów "rockowych" na tej planecie!

Tak więc Clay T wnosi dla nas bardzo

mocny kręgosłup w średnim tempie i prawdziwe

wyczucie perkusji, którego brakuje w wielu

power metalowych kapelach. Niektórzy z

chłopaków wnieśli swoje pomysły do aranżacji

i wszyscy przedyskutowaliśmy kolejność albumu,

co jest bardzo ważne dla mnie jako słuchacza.

To jedyna zmiana, jaką mamy jako

artyści, aby zabrać cię w podróż przez utwory

w zamierzonej kolejności.

Jak w ogóle podchodzicie do kwestii europejskiego

power metalu, a szczególnie do jego

najbardziej melodyjnych odmian, takich jak

Sonata Arctica, Rhapsody, czy teraz bardzo

modnych Beast in Black i Battle Beast. Mieliście

kiedykolwiek do takiej muzyki negatywne

odczucia, a może wręcz wzbudzała w

was agresywne reakcje?

Chociaż uwielbiam moc zespołów takich jak

Beast in Black, są jednym z moich ulubionych

nowych zespołów, nie mogę znieść EDM

(jedno z określeń elektronicznej muzyki tanecznej

- przyp. red.) i "tanecznych" elementów,

które niektóre zespoły wprowadzają do tej

muzyki. Tak, mają do tego prawo, ale osobiście

nie znoszę słuchać degradacji metalu. Sonata

i Rhapsody wciąż miały dla mnie moc i

epickie brzmienie. Ale żeby było jasne, "Blind

and Frozen" Battle Beast to jeden z moich

Foto: Peter Stanton

przeszłości najlepiej jak potrafimy - tak się

czuję, kiedy piszę. Nasz wokalista jest również

niesamowity i podobny do Bruce'a Dickinsona

i Dio, więc to również przyczynia się do

tego, co dostarczamy.

Czy był to szybki procesy, jak w wypadku

pisania materiału na debiut, czy tym razem

mieliście więcej czasu na napisanie i dopieszczenie

poszczególnych utworów?

Powstawanie materiału na "Fight or Fall" był

długim, trzyletnim procesem. Ale nie chcieliśmy

się spieszyć. Covid uderzył we wszystkich

i zamknął wszystkie trasy koncertowe, więc

mieliśmy dodatkowy czas na dopracowanie

utworów, a także podjęliśmy silną decyzję, aby

uczynić ten album stosunkowo krótkim, składającym

się z dziewięciu utworów - mieliśmy

15 utworów i wybraliśmy tylko najlepsze kawałki.

Klasyczne albumy Sabbath, Priest i

Maiden, które uwielbiam, miały tylko osiem

lub dziewięć utworów. Uwielbiam ten format.

Znajdź najlepsze z najlepszych i zaprezentuj je

naszym słuchaczom. Powiem, że był to bardzo

przyjemny proces, chłopaki z zespołu są jednymi

z moich najlepszych przyjaciół, dlatego

właśnie założyłem Night Legion.

Wydaje się, że pomysłów na dobre riffy i

solówki nigdy ci nie zabraknie. Jednak przy

"Fight Or Fall" dołączył do was drugi gitarzysta

Col Higginson. Czy Col miał jakiś

wpływ na riffy oraz solówki i czy pomógł

przy pisaniu materiału na nowy album? Na

jakie jego umiejętności według ciebie powinniśmy

zwrócić uwagę?

Tak, Col jest naszą tajną bronią. Jestem jego

przyjacielem od prawie 30 lat. Jest znakomitym

wokalistą i świetnym gitarzystą. Napisał

utwór "The Enemy", który ma wyraźny klimat

i naprawdę dobrze sprawdziła się na albumie.

Ale zdecydowanie zwróć uwagę na jego rewelacyjny

wokal, facet jest bestią i wspaniałym

człowiekiem.

Nowym wokalistą został wspomniany już

Louie Gorgievski. Moim zdaniem sprawdził

się na płycie rewelacyjnie. Co się stało z Vo

26

NIGHT LEGION


Simpsonem i jak doszło do zmiany wokalistów?

Dziękuję, pracowałem z Louie od lat przy różnych

projektach i jest on prawdziwym profesjonalistą,

świetnym wokalistą i autorem tekstów.

Będę tutaj szczery, było kilka trudnych

momentów z odejściem Vo z zespołu, czasami

może być trudno z ludźmi. Ma swój własny

zespół poza Night Legion i myślę, że wpływ

Covid i jego skupienie się na innym zespole

spowolniły postęp w pisaniu naszego materiału,

który wpłynął na nas i trwał od 18 miesięcy

do dwóch lat. To świetny facet i życzę mu

jak najlepiej. Mieliśmy dużo zabawy podczas

wspólnej pracy i wiem, że odniesie sukces w

tym, co robi.

Muzyka Night Legion w zasadzie wciąga od

razu i zmusza do headbangingu, jednak teksty

traktujecie dość poważnie. Czy fani nie

skarżą się na taki kontrast miedzy muzyka a

tekstami?

Nie widziałem żadnych skarg na teksty. Podoba

mi się, że Louie jest przemyślanym tekściarzem

i jego przesłania są zróżnicowane i

potężne. Jeśli cofniemy się wstecz, nawet jeśli

Dio śpiewał o tematach fantasy, jego teksty

miały patos i znaczenie, były dość poważnymi

przesłaniami. Ostatecznie robimy to, co robimy

i jesteśmy z tego dumni - jako kompozytor

jestem winien każdemu, kto słucha muzyki,

bycie z nią szczerym i uważam, że wokalista

musi zawsze wierzyć w słowa, które śpiewa - to

bardzo ważne.

Bardzo podoba mi się jak zespoły heavy metalowe

sięgają po znaczące tytuły literackie

albo inspirują się wybitnymi filmami. Taka

postawa nie jest obca tobie i twoim zespołom.

Tym razem na tapetę wzięliście jedną z

przygód Sherlocka Holmesa zawartej w

opowiadaniu "The Hounds of Baskerville"

Sir Arthura Conana Doyle'a...

Tak! Uwielbiam horrory Hammera z lat 50. i

60. Pewnego popołudnia oglądałem film "Pies

Baskerville'ów" i będąc wielkim fanem Petera

Cushinga poczułem ducha, by stworzyć epic

metalową pieśń o tej historii. Partie orkiestrowe

w utworze sięgają około 60 części... Inspiracja

może uderzyć w każdej chwili i to jest

świetny przykład. W rzeczywistości nazwałem

zespół Death Dealer po obejrzeniu serii filmów

"Underworld" wiele lat temu. Główny

bohater użył terminu "death dealer" i to natychmiast

wywołało inspirację.

"The Hounds of Baskerville" ustawia od razu

odbiór całego albumu. Kawałek jest szybki,

nośny, ze świetnymi riffami i solami, jest też

zwolnienie w stylu Ironow. No i wokal Louie

ciągną kawałek do przodu. Tym samy zapowiada

nam, że do końca krążka czeka nas,

niezły wpierdol...

Dzięki wielkie! Tak, czuliśmy, że to świetny

otwieracz albumu, ale także... nieoczekiwany,

prawda? Ma progresywne elementy w całym

utworze i orkiestrową sekcję środkową, która,

moim zdaniem, prowadzi słuchacza ścieżką

epickiego mroku.

Na "Fight Or Fall" nie ma wypełniaczy.

Każdy utwór jest świetnie napisany i może

się podobać. Jednak moimi faworytami są:

utwór tytułowy, który rozpozna się intrem

niczym w Ironach, lecz bardzo szybko przechodzi

w power metalowy hymn. "Harvest of

Sin" nie dość, że zaczyna się jak jakiś

Foto: Mike G

kawałek Dio to ma znakomity refren. No i

"The Hand of Death" najbardziej złożony na

płycie, a zarazem bardzo epicki i klimatyczny.

Z pewnością otrzymałeś feedback od

fanów i krytyków, które z utworów są najczęściej

wymieniane jako te najlepsze? Czy

możesz zdradzić, które kawałki są twoimi faworytami?

Odniosę się do mojego komentarza na temat

wybierania tylko najlepszych kompozycji i

czasami pozostawiania innych utworów poza

albumem. Nie jest łatwo odrzucić coś, nad

czym ciężko się pracowało, ale to wymaga założenia

czapki producenta zamiast faceta z

zespołu i tekściarza. "Hand of Death" jest dla

mnie bardzo wyjątkowy i tak, to ostatni utwór

na albumie i nie bez powodu. Chciałem, aby ta

mroczna i powolna moc była ostatnim tomem

tego, co dostarczyliśmy na ten album. Jestem

również pod silnym wpływem Candlemass i

oczywiście Black Sabbath.

Night Legion gra w sposób oldschoolowy,

ale brzmienie macie współczesne i nie chodzi

mi groove metal czy nu metal, ale o taką

kwestię, że nagrywacie z wykorzystaniem

współczesnej technologii, dzięki czemu wasz

power metal brzmi potężnie. Mnie bardzo

pasuje takie brzmienie...

Doceniam twój komentarz. Trudno nam to

stwierdzić, ponieważ jesteśmy w tym jako tacy,

ale zdecydowanie odzwierciedlamy i szanujemy

duchy naszej metalowej przeszłości jako

takie. Ten album został zmiksowany i zmasterowany

przez Chrisa Themelco, który jest

wschodzącą gwiazdą metalowej produkcji.

Chcieliśmy, aby ten album brzmiał organicznie

i prawdziwie, z dużą ilością gitary basowej

(Glenn wykonał świetną robotę), a gdy

podkręcisz głośność, chciałem, abyś usłyszał

różne rzeczy w utworach, różne charaktery i

dźwięki. Moim zdaniem było to charakterystyczne

dla albumów Maiden i Priest z lat 80.

Uzyskać takie brzmienie nie jest dla was niczym

trudnym. Z tego co wiem, posiadasz

własne studio i już przy kilku produkcjach już

pracowałeś, dzięki czemu masz już spore doświadczenie,

ale chyba dziedzina nagrywania

muzyki to chyba tzw. niekończąca się historia?

Masz rację! To prawdziwa królicza nora, która

nigdy się nie kończy. Myślę, że najważniejszą

rzeczą nie jest patrzenie na technologię lub

wtyczki do nagrywania, ale faktyczne pisanie

utworów. Reszta zajmie się sama. Możemy

dać się wciągnąć w najnowsze techniki i innowacje,

ale jako autor wiem, że ważne jest, aby

skupić się również na doświadczeniu słuchacza.

Na poprzednim albumie udzielało się kilku

gości, tym razem jest tylko Mike LePond.

Mieliście pomysł na zaproszenie tylko jednego

gościa? Co w ogóle myślisz na temat

zapraszania znanych muzyków w czasie sesji

nagraniowych? Umiejętności muzyków Night

Legion są niesamowite i w zasadzie nie

widzę problemu, aby zagrali każdy pomysł,

który są w stanie wymyślić...

Dla mnie było luksusem mieć gościnnie na

debiucie moich idoli, Pete Lesperance jest z

niesamowitego kanadyjskiego zespołu AOR o

nazwie Harem Scarem i wszyscy znają Rossa

the Bossa z Manowar, a także z mojego zespołu

z USA Death Dealer. Ale ponieważ już

to zrobiliśmy, nie czuliśmy, że jest to potrzebne

również na nowym albumie. Mike Le-

Pond także gra na basie w Death Dealer i jest

moim bliskim przyjacielem, więc był zdecydowany,

aby nam pomóc i jaki niesamowity dał

występ! Myślę, że dobrze jest mieć znanych i

zaangażowanych muzyków, to podnosi poziom

albumu i sprawia, że pracujemy ciężej,

aby za nimi nadążyć!

Współpracujesz z Death Dealer. Ostatnio

impet promocji tego zespołu trochę wyhamował,

ale zdaje się, dzięki temu znalazłeś czas

na nagranie i wyprodukowanie nowego albumu

Night Legion...

Dokładnie! Minęło trochę czasu od ostatniego

albumu Death Dealer, ale dobra wiadomość

jest taka, że mamy już w pełni zmiksowany i

zmasterowany następny album. Jesteśmy w

trakcie rozmów z dwiema dużymi europejskimi

wytwórniami i mamy nadzieję, że uda nam

się wydać kilka nowych utworów. Opóźniliśmy

wydanie albumu, ponieważ wierzymy, że

jest to bardzo wyjątkowy album i musi zostać

wydany we właściwy sposób.

Współpracujesz również z Arkenstone i innymi

formacjami, jak znajdujesz czas na prowadzenie

tych wszystkich przedsięwzięć, a

w dodatku masz też czas na pracę w studio z

NIGHT LEGION

27


innymi artystami...

Tak, zawsze pracuję! Trzeba jakoś opłacić

rachunki, nie? Ale uwielbiam pisać muzykę i

to nigdy się dla mnie nie kończy, więc mam

blisko 100 utworów w folderze, do którego

wracam i który zawsze ewoluuje. Starannie

planuję swój czas i myślę, że kluczem jest zawsze

ciężka praca nad tym, co się kocha.

Współtworzyłeś Dungeon i Empires of Eden

są to formacje lekko zapomniane, czy jest

szansa, aby przypomnieć (wydać reedycje)

płyty tych zespołów?

Tak, byłem założycielem Empires of Eden,

ale żeby być uczciwym, dołączyłem do Dungeon

dopiero po jego rozpoczęciu działalności.

Empires of Eden był tak naprawdę solowym

albumem Stu Marshalla, na którym napisałem,

zagrałem i wyprodukowałem wszystko,

ale zatrudniłem wokalistów takich jak Udo

Dirkschneider, Rob Rock, Ralf Scheepers

itd. Szczerze mówiąc, nie ma żadnej wiadomości

z prośbą o ich reedycję, ale być może w

przyszłym roku wydam kolejny album Stu

Marshalla Empires of Eden!

Do promocji pierwszego albumu Night Legion

wykorzystałeś wspólną trasę z Death

Dealer. Czy tym razem Night Legion będzie

promowało nową muzykę, grając trasę?

Prowadzimy teraz rozmowy z promotorami,

ale pojawia się ta sama smutna historia o kosztach.

Pochodzimy z Australii... To mała fortuna,

ale nie tracimy nadziei.

Jak zmieniła się australijska scena power

metalu i klasycznego heavy metalu po pandemii?

Jak jest jej aktualny stan?

Jest bardzo mocna... Mamy tu kilka świetnych

zespołów jak na tak mały kraj. Scena thrash i

deathmetalowa jest największa, ale zespoły takie

jak Black Majesty, Vanishing Point i Silent

Knight wciąż są aktywne.

Mam wrażenie, że to, co dzieje się w Night

Legion jest mocno zależne od tego, jakie ma

plany Death Dealer. Czy jak znowu ruszy

ten amerykańska power metalowy potwór to

wszystko inne zostanie odsunięte na drugi

plan, czy masz konkretny harmonogram, aby

zająć się wszystkimi swoimi projektami i się

jego trzymasz?

Jesteś bardzo spostrzegawczy. Tak, naturalnie

staralibyśmy się połączyć te dwie trasy koncertowe

na całym świecie. W tej chwili, ponieważ

jesteśmy w trakcie rozmów z wytwórnią,

nie mam pewności co do harmonogramu, ale

jest to coś, co bardzo uważnie obserwujemy.

Oba zespoły będą miały moją uwagę... To moja

super moc.

Sześć lat czekania na płytę to długo, masz

pomysł, aby na kolejną płytę Night Legion

tak długo nie czekać?

Co nie?! Zgadzam się, że to zdecydowanie za

długo... Dobre wieści są takie, że mamy napisanych

sześć utworów na następcę "Fight or

Fall", Massacre Records byli dla nas bardzo

dobrzy i mamy nadzieję, że będziemy z nimi

dalej współpracować. Mam już plany na następny

album i czuję, że będzie mroczniejszy,

cięższy i nieco bardziej doomowy.

Michał Mazur

Tłumaczenie: Szymon Paczkowski

HMP: Na początek muszę zapytać, skąd w

ogóle pojawił się pomysł na taki projekt, jak

Chris Boltendahl's Steelhammer?

Chris Boltendahl: Band ten powstał w dość

zabawnych okolicznościach. Na samym początku

miałem pomysł, by przywrócić do życia

formację X-Wild. Razem z basistą tej formacji,

a obecnie grającym w Grave Digger - Jensem

Beckerem podjęliśmy pewne próby, by zrealizować

ten cel. Dobrą okazją ku temu był niewątpliwie

fakt, że wszystkie trzy płyty tej formacji

zostały wznowione przez Rock of Angels

Records. Sytuacja była wręcz wymarzona,

bo Jensa mam praktycznie cały czas pod

ręką. Sam Jens był natomiast do tego pomysłu

nastawiony dość sceptycznie. Niekoniecznie

miał ochotę przekonywać dawnych członków

X-Wild, by się w to przedsięwzięcie zaangażowali.

Powiedziałem mu, że nie widzę żadnego

problemu. Ja mogę śpiewać, Tobias Kersting

wyraził chęć grania na gitarze, Ty zagrasz na

basie, a perkusistę znajdziemy. Potrzebujemy

właściwie tylko jednego członka oryginalnego

składu (czy to w ogóle można nazwać reaktywacją?

- przyp. red). Ze strony Jensa ciągle

padały jednak różne mniej lub bardziej sensowne

wymówki. Gość ewidentnie nie miał

ochoty się w to bawić. Pomyślałem wtedy, że

ok. Nie będę nikogo do niczego zmuszał na

siłę. Tobias jednak, w przeciwieństwie do Jensa

już się na to trochę napalił, więc najlepszym

rozwiązaniem sytuacji będzie stworzenie nowego

projektu. Tak właśnie powstał Chris

Boltendahl's Steelhammer.

Przypuszczam zatem, że Tobias miał duży

Foto: Jens Howorka

wpływ na ostateczny kształt albumu.

Dokładnie. Całość materiału została napisana

w dużej mierze przeze mnie oraz właśnie Tobiasa.

Patrick Schneider (perkusja) i Lars

Klose (bas) też coś od siebie wnieśli. Współpraca

całego naszego teamu układała się wręcz

idealnie, co miało pozytywny wpływ na tempo

i postęp całego procesu.

Podobno pierwotnie chciałeś nagrać, coś co

przypominało by zaginiony album Grave

Digger sprzed lat.

Mniej więcej tak. Na samym początku naszym

założeniem było stworzenie czegoś, co brzmiałoby

jak wczesny Grave Digger. Ostatnio pod

tym szyldem wydajemy więcej epickich rzeczy,

więc stwierdziłem, że fajnie byłoby wrócić do

korzeni, a konkretnie pierwszych czterech

płyt. Gdy zaczęliśmy te numery pisać, zaczęło

iść to w nieco inną stronę, niż chcieliśmy.

Pierwszym napisanym numerem był "The

Hammer that Kills". On w sumie w nasze założenie

się wpasowywał. Jednak im dalej żeśmy

w to brnęli, tym bardziej mijaliśmy się z

pierwotnym celem. Koniec końców wyszedł

nam album, który jest zdecydowanie bliższy

współczesnemu power metalowi, niż true metalowi

sprzed trzech dekad.

Poza power metalem, doszukuję się także

sporo progresywnych momentów.

Dokładnie. Zespół ten składa się z czterech

muzyków, spośród których każdy ma trochę

inny gust muzyczny, a co za tym idzie, inne

rzeczy go inspirują. Próbowaliśmy te elementy

jakoś poskładać w sensowną całość i chyba

nam to wyszło.

Jak przystało na niemiecki power metalowy

band, nie stronicie od melodii. Moim faworytem

jest kawałek "Beyond the Black Soul".

Myślę, że ten numer nieco odstaje od reszty

albumu. Jest on też drugim singlem promującym

płytę. W mojej opinii, doskonale oddaje

on nasz styl. Jak wspomniałeś, jest bardzo melodyjny,

jednocześnie dość ciężki, zawiera

także naprawdę fajną solówkę. Przyznam ci

się, że to jeden z tych kawałków, które naprawdę

napełniają mnie dumą.

Nie stronisz też od mroku. Mam tu na myśli

początek "Gods of Steel".

28

NIGHT LEGION


Skoro już wspomniałeś o Grave Digger, to

tego lata trochę koncertujecie. Nie będzie Ci

to przeszkadzać w promocji Chris Boltendahl's

Steelhammer?

Skądże. Oba te projekty żyją swoim własnym

życiem i nie wchodzą sobie w drogę. Oczywiście

Grave Digger zawsze pozostanie moim

priorytetem.

Jezus w ramonesce

Chris nam tu ostatnio szaleje. W przerwie pracy nad kolejną produkcją

Grave Digger postanowił poszukać sobie odskoczni. Zaskakujący może być fakt,

że projekt pod nazwą Chris Boltendahl's Steelhammer miał pierwotnie być

zupełnie innym przedsięwzięciem. Czym konkretnie? Tego dowiecie się z wywiadu

poniżej.

Spisałem tytuły wszystkich numerów, jakie

planowałem zamieścić na albumie. Przedyskutowałem

temat z Tobim, opisałem mu swoją

wizję tego numeru i razem stwierdziliśmy, że

przyda się w tym miejscu trochę mrocznej i

niepokojącej atmosfery. Kiedy przedstawił mi

ten riff, byłem naprawdę zachwycony.

"Iron Christ" to dość ciekawa koncepcja.

Skąd pomysł na tak osobliwy tytuł?

W mojej wyobraźni pojawił się Jezus ubrany w

typowo metalowe ciuchy. Zobaczyłem go, jak

wisi na krzyżu odziany w ramoneskę itp. Myślę,

że gdyby żył dzisiaj, byłby prawdziwym

rockendrolowcem. Gość się zawzięcie modlił,

ale to, co wyczyniają metalowi wokaliści na

scenie, również w pewnym sensie jest modlitwą.

Popatrz na przykład na Roba Halforda,

popatrz… hmmm… na mnie (śmiech), popatrz

na któregokolwiek metalowego krzykacza.

To co wyprawiamy, to nic innego jak modlitwa.

Sam kawałek zaczyna się czymś, co przypomina

kościelny chór. "lalalala" (śmiech)

(Chris naśladuje chór kościelny - przyp. red.)

Przypuszczam, że nie chcesz być jednak postrzegany,

jako artysta zaangażowany politycznie.

Nie. Ten numer to tylko taki wyjątek potwierdzający

regułę.

Sięgnąłeś jednak po cover zespołu bardzo

kojarzonego z polityką, mianowicie Midnight

Oil. Nagrałeś cover ich nieśmiertelnego

"Beds are Burning"? Jesteś fanem tej

kapeli, czy tak jak większość, lubisz ten jeden

konkretny utwór?

Jestem naprawdę wielkim fanem Midnight

Oil. Kiedy byłem młodszy, zdarzało mi się

Zamierzasz ciągnąć Steelhammer w przyszłości,

czy to tylko tak jednopłytowa odskocznia?

Myślę, że nie poprzestaniemy na tym jednym

krążku. Mam nawet parę pomysłów, które

można zrealizować pod tym szyldem. Następnym

moim krokiem będzie jednak kolejna

produkcja Grave Digger. Niedługo bierzemy

się za pisanie, a w okolicach stycznia pewnie

wejdziemy do studia. Mogę teraz ja zadać Ci

pytanie?

Jasne!

Jaki jest ulubiony zespół Chrisa Boltendahla?

(pokazuje logo na koszulce - przyp.

red.)

Czyżby to był Van Halen.

Tak! Brawo!

Wizja Jezusa jako rockendrolowca to coś

dość oryginalnego.

O to właśnie chodzi! Czasami człowiekowi do

głowy przychodzą naprawdę szalone koncepcje.

Na tym między innymi polega bycie artystą.

W sumie masz rację. Wiesz, w końcu Jezus

nosił długie włosy.

Tak! W dżinsach i skórze byłoby mu naprawdę

do twarzy (śmiech). Wyglądałby niczym

prawdziwy oldschoolowy metalowiec!

Starałeś się zawrzeć jakieś przesłanie w

swoich tekstach?

Nie. Te teksty nie mają kompletnie żadnego

przesłania i doszukiwanie się go na siłę mija

się z jakimkolwiek celem. To są typowe heavy

metalowe historyjki opakowane w odpowiednią

oprawę muzyczną. Nie znajdziesz tu też

typowych konceptów, po które często sięgam

w Grave Digger. Tu jest tylko metal!

W tytule albumu "Reborn in Flames" chyba

jednak jakiś przekaz ukryłeś.

W sumie zaskoczę Cię chyba, ale ten tytuł ma

trochę polityczny kontekst. Czasem zdarza mi

się wieczorem oglądać telewizję. Codziennie

karmi się nas złymi wiadomościami. To wojna

na Ukrainie i różne inne konflikty zbrojne na

świecie, to śmiertelne wypadki, to skorumpowani

politycy i tak w kółko. Wierzę, jednak, że

ci wszyscy uciśnieni zwykli szarzy ludzie pewnego

dnia powstaną. Stąd się wziął pomysł

na ten tytuł.

Foto: Jens Howorka

chodzić na dyskotekę, a tam ten numer po

prostu królował. Do dziś jest to jeden z mioich

ulubionych kawałków, przy których można się

wytańczyć. Co ciekawe, tekst "Beds are Burning"

jest ciągle aktualny. Popatrz na wszystkie

te klimatyczne zmiany zachodzące na

świecie. To właśnie jeden z powodów, dla których

sięgnąłem po ten cover. Drugim jest to,

że jak już wspomniałem, naprawdę lubię tę

piosenkę.

"Reborn in Flames" ukazał się pod szyldem

wytwórni Rock Of Angels Records, tej

samej, która wydaje obecnie Grave Digger.

Rozważałeś w ogóle inną opcję?

Nie. Jestem w pełni zadowolony z całej naszej

kooperacji. Na pewno wydadzą też kolejny

longplay Grave Digger.

Który album najbardziej lubisz?

Wielokrotnie widziałem ich na żywo z Davidem

Lee Rothem. Było to aż osiem razy.

Ciężko mi wybrać najlepszy album. Lubię

wszystkie nagrane z Davidem.

Ja pewnie w tym momencie w Twoich oczach

wyjdę na heretyka, ale zdecydowanie preferuję

okres, gdy wokalistą tej kapeli był Sammy

Hagar. Jeśli chodzi o albumy nagrane z

Davidem, to wracam tylko czasem do debiutu

zatytułowanego po prostu Van Halen.

Nie widziałem ich nigdy na żywo w tym

składzie, dlatego pewnie mam do niego

mniejszy sentyment. Natomiast płyty nagrali

całkiem niezłe.

Bartek Kuczak

CHRIS BOLTENDAHL'S STEELHAMMER 29


HMP: W zeszłym tygodniu występowałaś

na Monsters Of Rock Cruise 2023. Wróciłaś

już do domu, czy utkwiłaś w mrocznej wieży?

Laura Guldemond: (śmiech) Świetnie bawiliśmy

się na Monsters Of Rock Cruise i

chcielibyśmy, aby impreza trwała jak najdłużej,

ale jesteśmy już z powrotem w Szwajcarii.

Szykujemy się na release show w piątek, w

miejscowości Pratteln.

W Waszej rozpisce widzę nie jeden, a trzy

specjalne koncerty promujące "The Dark

Nauczycielkę zamknąć w wieży, dewiantów

wypuścić na wolność

Wokalistka Laura Guldemond udzieliła

nam wywiadu w związku z premierą

najnowszej płyty Burning

Witches pt. "The Dark Tower". Niejedna

odpowiedź zdumiała mnie,

dlatego podczas transkrypcji postarałem

się zachować najbardziej osobliwe

momenty. Zachęcam do czytania

wszystkich otwartych na świat fanów

heavy metalu.

W jakim dokładnie składzie wychodzicie

teraz na scenę? Pytam, dlatego że jakiś czas

temu gitarzystka Larissa Ernst wzięła urlop

macierzyński.

Larissa jest w ciąży. Przyjdzie nas zobaczyć.

Możliwe, że dołączy na kilka numerów, ale to

się dopiero okaże.

Wspomaga Was na żywo Courtney Cox z

The Iron Maidens. Jak Wam się razem gra?

Fajnie. Courntey to dobra gitarzystka. Dajemy

czadu.

A zatem, ile numerów zagracie w piątek?

Sprawdzę: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć,

"och, tu znów moja zwykła twarz". Tym razem wyszło

super. Poza tym, fajnie nam się współpracowało

z profesjonalnymi aktorami w utworze

tytułowym. Wcielili się w rolę sługi Lady Elisabeth

Bathory, czyli pierwszej znanej w historii

seryjnej morderczyni. Trochę sobie na

nich pozwalała, aż w końcu ich pozabijała.

Umarli, po czym zamknięto ją w wieży

(śmiech).

Jaką rolę w tym utworze odgrywa wspomniane

na samym początku liryków wyciągnięcie

karty diabła?

Chodzi o dokonywanie wyborów. W tym

przypadku, nikt nawet nie podejrzewał, że w u

tworzonej przez siebie szkole dla wysoko sytuowanych

kobiet, Lady Elisabeth Bathory

będzie torturować zarudnione sługi, ponieważ

cieszyła się znakomitą opinią w środowisku.

Skutecznie przekonywała postronnych do

przyjęcia zmyślonych powodów śmierci.

Uchodziło jej to na sucho, ale tylko do momentu,

gdy wyznaczyła sobie za cel dzieci

swoich uczennic. W końcu zamknięto ją w

wieży.

Czyli nie wszystko złote, co się świeci. Czy

uważasz "The Dark Tower" za jeden z Waszych

najbardziej urozmaiconych albumów?

Nie, bo dawniej nagrywaliśmy bardziej urozmaicone

krążki, a ja już wcześniej zmieniałam

dynamikę podczas śpiewania. W tym przypadku

też mieliśmy różnorodne pomysły, ale to

ciężar brzmienia oraz mroczna atmosfera najbardziej

wyróżnia "The Dark Tower".

Tower": w Belgii, w Szwajcarii oraz w

Niemczech. Nie nalegałaś na swoją Holandię?

Belgia znajduje się bardzo blisko, niemiecki

Oberhausen też, więc nie widziałam konieczności

dodawania na siłę koncertu w Holandii.

Zainteresowani z łatwością mogą dojechać.

Niderlandy wydają się bardziej zorientowane

na symfoniczny metal niż na tradycyjny

heavy?

Wolałabym tak nie uogólniać. Uczestniczyłam

w koncertach heavy metalowych w Holandii i

myślę, że dalibyśmy tu radę. W zeszłym roku

graliśmy w Rotterdamie i nie mogliśmy narzekać

na frekwencję. Obecnie bardziej stawiamy

na festiwale.

Foto: Burning Witches

siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście,

dwanaście, trzynaście, czternaście, piętnaście!

Domyślam się, że niektóre są starsze, a niektóre

nowsze?

Tak.

Nakręciliście niesamowite wideoklipy do

najnowszej płyty "The Dark Tower". Czy

mogłabyś mi trochę więcej o nich opowiedzieć?

Dreamfilm Factory pomogło nam w realizacji

teledysków do utworu tytułowego oraz

"Unlease the Beast". Jestem szczególnie zadowolona

z ustawienia świateł. Jako dziewczyna

zawsze bardzo przejmuję się oświetleniem, bo

zależy mi, aby dobrze wyglądać, a z byle jakim

oglądałabym efekt końcowy z zażenowaniem:

Okej, jednak zauważyłem, że mamy tutaj

jedną optymistyczną i podnoszącą na duchu

balladę: "Tomorrow". Sporo na albumie również

rock'n'rolla, a z drugiej strony pojawia

się wręcz thrashowa młócka. Obok mroku z

płyty bije również odrobina światła. Bywa

przerażająco, ale bywa również przebojowo.

W "Tomorrow" życzę wszystkiego, co najlepsze

mojemu znajomemu, który nie czuje się we

własnym domu oraz w tym świecie na właściwym

miejscu. Odrzuca panujący system społeczny.

Myślę, że wielu ludzi może z tym opisem

się zidentyfikować. Radzę, żeby się nie

poddawać, bo jutro nastanie lepszy dzień.

Jednak to Romana jest główną kompozytorką?

Romana przynosi podstawowe struktury

utworów, rozbudowywane następnie przez

każdego muzyka Burning Witches. Ja piszę

liryki oraz większość linii melodycznych. Pozostali

jammują wspólnie w sali prób.

Ostateczny kształt naszej muzyki jest więc

efektem wspólnych starań. O ile wiem, Romana

i Larissa współpracowały zdalnie. Ja nie

mieszkam w Szwajcarii, więc zazwyczaj komunikuję

się z zespołem za pośrednictwem aplikacji

WhatsApp. Przedstawiam Romanie

własne pomysły i pytam ją o opinię. Komponuję

w zaciszu domowym, ale nagrywam już w

studiu. Wspaniale jest się spotkać z dziewczynami

i działać na żywo. Łatwo się dogadujemy

podczas sesji nagrań, dlatego że każda z nas

przychodzi przygotowana z już przemyślanymi

rozwiązaniami. Nie jestem pewna, na ile

komfortowe byłoby dla mnie pisanie utworu

od nowa w ich obecności, bez zatapiania się w

mój indywidualny stan skupienia.

"Tomorrow" znacznie różni się klimatem od

pozostałych utworów z nowej płyty. Czy

30

BURNING WITCHES


pracując nad "Tomorrow" podzielałaś nastrój

Romany?

"Tomorrow" to ballada z wyjątkowo pozytywną

atmosferą w refrenie, ale też ze znaczną dozą

melancholii. Napisałam ją o konkretnym facecie,

którego znam od dziecka. Niepokoją mnie

jego egzystencjalne rozterki, ponieważ kierowany

nimi wylądował na ulicy. Nie czuje się

dobrze otoczony czterema ścianami. Miewa

myśli samobójcze. Pewnej nocy wdał się w bójkę

i przysłał mi zdjęcia swojej pobitej twarzy.

Och, dotąd myślałem, że bezdomność jest

oznaką sabotażowania rynku pracy przez

kapitalistów. W Holandii tym ciężej przetrwać

na ulicy, że policja nie pozwala bezdomnym

zmróżyć oka. Policjanci wolą natarczywie

budzić śpiącego niż pozwolić mu nabrać

sił na walkę o byt kolejnego dnia.

Mój znajomy dostał możliwość przespania się

jednego dnia w schronisku, ale nie więcej. Holenderskim

bezdomnym odmawia się prawa do

snu, więc musiał znaleźć ukryte miejsce. Uważam

go za szczególną osobę, dlatego że nie

chodzi mu o brak kasy na wynajem pokoju,

lecz przede wszystkim o nieodpartą pokusę

ucieczki od czterech ścian. Analogicznie, wielu

ludzi nie zgadza się na zamknięcie w klatce

narzuconego systemu społecznego.

W kawałku "Tomorrow" używasz zwrotu

"you" oraz "your" aż dziesięć razy, zaś w

"Unleash The Beast" dokładnie pięć razy.

Czy w obu przypadkach zwracasz się do tej

samej osoby?

Te teksty są wyrazem swobodnego przepływu

rzeki myśli, nie zaś formą celowego zwracania

się do drugiej osoby liczby pojedynczej.

"Unleash The Beast" również opowiada o Elisabeth

Bathory. Dorastała w niezwykle dziwnej

społeczności. Jeśli ktoś popełnił zbrodnię

i został skazany, mógł trafić na zorganizowane

tortury. Wobec tego, znęcanie się nad innymi

nie wynikało wyłącznie z choroby umysłowej,

ale było elementem świadomej organizacji grupy

ludzi. Możliwe, że tortury były ulubionym

hobby Elisabeth Bathory. Niektóre spośród

krążących o niej historii są prawdziwe, inne

zmyślone. Podobno nie mogła ona przetrwać

bez torturowania kogoś dłużej niż dwa tygodnie,

miała więc setki ofiar. Inne źródła

wskazują jednak, że tych ofiar nie było aż tak

wiele - maksymalnie osiemdziesiąt. Nie zamierzam

jej bronić, bo nie była normalna, ale

doprowadziły ją do tego okoliczności, w jakich

dorastała. Dostrzegam w niej analogię do

osób, które czują się wypalone zawodowo i

uciekają od przytłaczającego kieratu w coś, co

nie do końca jest dla nich zdrowe lub co wcale

nie przynosi korzystnych skutków. Znów wyrażam

antysystemowy pogląd.

Natknąłem się wczoraj na raport, w którym

UNESCO ostrzega przed rosnącą liczbą

przypadków naruszania wolności artystycznej

na świecie. Coraz więcej artystów trafia

do więzienia, a niektórzy są zabijani z powodu

nader odważnych kreacji. Organizacja

naliczyła się aż 1200 naruszeń wolności artystycznej

w 2021 roku, od cenzury po osobisty

atak. Aż 39 artystów straciło życie a 119 trafiło

za kratki. Jak odniosłabyś się do tego

problemu?

Zastanawiające. Od stuleci artyści borykają się

z prześladowaniami. Toczą się konflikty o wolność

słowa oraz o wolność opinii. Zawsze sytuacja

wyglądała tragicznie. Oczywiście, publikowanie

takich raportów stwarza nadzieję na

ekspozycję problemu oraz na próbę mierzenia

się z nim. Zastanawiam się, czy wzrost ataków

nie wynika aby z mniejszej anonimowości w

dzisiejszych czasach. Być może obecnie łatwiej

rozchodzi się informacja, że ktoś zajmuje się

sztuką, ze względu na bezprecedensowe

rozpowszechnienie się dostępu do mediów

społecznościowych. Ja tam nie wiem, tak tylko

przypuszczam. Natomiast inna sprawa, że w

Szwajcarii cieszymy się wolnością, a przecież

bardzo długo walczyliśmy o zrównanie praw

kobiet i mężczyzn. W Holandii też jest pod

tym względem dobrze. Social media stosują

skandaliczną cenzurę, która jednak wyrządza

nieporównanie mniejszą szkodę od tej wskazanej

w przywołanym przez Ciebie raporcie.

Zdarzają się ponadto niepotrzebne kłótnie pomiędzy

użytkownikami Internetu na płaszczyźnie

wolności wypowiedzi.

Twoje liryki są często dramatyczne, przewijają

się w nich teatralne koncepty, ale sama

muzyka brzmi tradycyjnie heavy metalowo.

Czy tęsknisz za symfoniczno - powerowym

stylem Twojego poprzedniego zespołu, Shadowrise?

Nie tęsknię za Shadowrise, ale lubię zaśpiewać

czasami coś innego, nawet jazz.

Jak powinniśmy rozumieć fakt, że jesteś nie

tylko wokalistką, ale też wokalnym coachem?

Udzielam lekcji śpiewu. Jeśli ktoś potrzebuje

wsparcia w nauce, chętnie pomagam.

Czyli jesteś nauczycielką śpiewu. W jaki

sposób wykształciłaś własny styl?

Próbowałam śpiewać utwory, które mi się

podobały. Zaczęłam od metalu lat osiemdziesiątych.

W.A.S.P. oraz Within Temptation

były jednymi z moich pierwszych ulubionych

zespołów. Posiadałam kompilację z pojedynczymi

numerami m.in. Slayera i Pantery. W

tamtych czasach rockowe i metalowe teledyski

ukazywały się jeszcze na kanale MTV. W okolicy

mojego zamieszkania do dziś funkcjonuje

ten sam sklep z płytami, dzięki któremu odkryłam

mnóstwo rock'n'roll-owej i metalowej

muzyki. Nie stroniłam również od wygładzonego,

słodkiego gothic metalu. Niemniej jednak,

nie śpiewałam niczego spośród wymienionych,

bo gothic był zbyt słodki jak na mój

głos, zaś W.A.S.P. zbyt szorstki. Pierwszym

utworem, który wykonałam na poważnie, był

Europe "The Final Countdown" (1986). Nie

wyszło mi, ale próbowałam. W międzyczasie

zapragnęłam zostać gitarzystką, ale ostatecznie

nie zapisałam się na lekcje gitary, tylko

śpiewu. Następnie udzielałam się w dwóch

chórach i wykonywałam rozmaite kowery w

przypadkowych konfiguracjach personalnych.

Lubię słuchać, jak śpiewasz, ponieważ doskonale

łączysz grozę z chwytliwością.

Miło mi to usłyszeć.

A co myślisz o sekcji rytmicznej w Waszym

utworze "World on Fire", która do złudzenia

przypomina partię Judas Priest "Judas

Rising" (2005)?

Ja nie zauważyłam podobieństwa, dopóki inni

ludzie mi o nim nie powiedzieli. Może dlatego,

że linia melodyczna wokalu jest inna, a zapożyczenie

dotyczy rytmu instrumentów. Zazwyczaj

podczas słuchania muzyki w największym

stopniu koncentruję się na melodiach.

Czułam klimat Judas Priest, ale sama nie dostrzegłam,

że chodzi dokładnie o "Judas Rising".

W ogóle przyznam, że utknęłam przy

tym numerze i koleżanki z zespołu zaproponowały

mi pomysły na moją część.

Czy grasz w jakieś gry komputerowe?

Owszem, gram. Mam PlayStation.

Pytam dlatego, że akurat w Twojej miejscowości,

Zoetermeer, mieści się największe

na świecie interaktywne muzeum gier komputerowych

(National Videogame Museum).

Można tam pograć w setki gier z lat

osiemdziesiątych. Zaciekawiło mnie to. Próbowałaś?

Zainspirowało Cię coś szczególnego?

O proszę. Mieszkałam przez jakiś czas w

Zoetermeer, ale nigdy tam nie zajrzałam. Nie

znałam tego miejsca. Fajnie wiedzieć, że w

ogóle istnieje.

Opowiedziałaś mi już co nieco o swoich

inspiracjach z XX wieku, więc dopytam jeszcze,

która kapela, powstała już w nowym

Millenium, wywiera na Tobie największe

wrażenie? Co wybrałabyś, gdybyś miała

zaśpiewać przeróbkę utworu napisanego w

dwudziestym pierwszym wieku?

(Laura bardzo długo zastanawia się, robi bezcenne

miny, nuci i szuka tytułu jednego

utworu Rhapsody) Kojarzysz to? Rhapsody

"Emerald Sword" (1998). Lubię DragonForce,

zwłaszcza melodię "Through The Fire And

Flames" (2005). Podoba mi się utwór tytułowy

Judas Priest "Firepower" (2018).

A zatem, Burning Witches jest jedynym

wspaniałym zespołem powstałym w dwudziestym

pierwszym wieku.

Wow, usłyszeć coś takiego to wielka sprawa.

Jeśli tak myślisz, dziękuję.

Właśnie, że tak nie myślę. Uważam za to, że

wiele dobrego mija zarówno osoby słuchające

wyłącznie muzyki z zamierzchłej przeszłości,

jak i tych, którzy interesują się wyłącznie nowościami.

Gdy ktoś mówi mi, że lubi wyłącznie

kapele z poprzedniej epoki, odpowiadam:

a co powiesz np. na Burning Witches?

W naszej muzyce jest sporo old-schoolowych

elementów. Mam nadzieję, że fani heavy metalu

lat osiemdziesiątych oraz początku lat

dziewięćdziesiątych odnajdują na naszych płytach

ciekawą muzykę.

Przyszłość tradycyjnego heavy metalu należy

do Was.

Sam O'Black

BURNING WITCHES 31


O wartościach, których w codziennym biegu nie dostrzegamy

Zaledwie pięć numerów temu ukazał się na łamach Heavy Metal Pages

bardzo obszerny wywiad z gitarzystą Scream Maker, Michałem Wroną. Bardzo

zależało mi, żeby moja wymiana zdań z nim na temat nowego albumu "Land of

Fire" również wniosła do HMP coś nowego. Na szczęście okazało się, że Michał

nie lubi się powtarzać. Podzielił się z nami niezwykle dojrzałymi przemyśleniami

o kondycji współczesnego świata, a także z pasją wypowiedział się o ambitnych

wyzwaniach, jakie intensywnie podejmuje jego zespół.

odpowiedzi na pytania dotyczące m.in. gitarowej

charakterystyki muzyki Scream

Maker. W jaki sposób Twoje podejście do

gry na gitarze różni się na "Land of Fire" w

porównaniu do "BloodKing" (2022)? Czy

wyznaczyłeś sobie inne założenia? Jak bardzo

zależało Ci, żeby zrobić coś nowego, a

jak bardzo na zachowaniu wypracowanej

stylistyki ku zadowoleniu fanów?

Ten album jak żaden poprzedni, miał konkretne

założenia od samego początku i konsekwentnie

starałem się pilnować ich realizacji.

Płyta miała być krótsza niż poprzednik,

numery bardziej melodyjne i bardziej zwarte

tylko dlatego, że ktoś tego oczekuje. Takie

postawienie sprawy jest uczciwe, i myślę, że

wiarygodne. Być może gdybyśmy żyli wyłącznie

z muzyki, to kalkulowałbym jaki układ

nut sprzeda się najbardziej i bym np. ajronował

bądź helloweenował bez umiaru. Na

szczęście nie muszę się nad tym zastanawiać.

Co dobrego mógłbyś powiedzieć o Waszym

nowym gitarzyście Bartoszu Ziółkowskim?

Gra już z nami ze dwa lata, to zdolny i bardzo

charakterny chłopak, fajnie wypada na

koncertach, które, jak mi się wydaje, uwielbia.

Ma też swój własny zespół, w którym gra

bardziej nowoczesny metal w tzw. dropie.

Poza tym uczy grać na gitarze i na próbach

regularnie podgrywa nam wszystkie "riffy",

które są obecnie na czasie, i które musi umieć

pod kątem uczniów. Mimo że pije zazwyczaj

piwo 0%, to czasem coś mu się tu pomyli i

wtedy mamy w busie prawdziwego wodzireja

(śmiech). My wszyscy, tak na co dzień, nie

mamy w zespole jakichś bardzo towarzyskich

relacji, w zasadzie tylko pierwszy skład

Scream Maker dużo razem imprezował, no,

ale wtedy przez ścianę z salą prób mieliśmy

hurtownię piwa. To były lata temu. Mamy

swoje kobiety, rodziny, czasem już dzieci,

obowiązki zawodowe, różne kręgi znajomych,

inne zainteresowania itd. W sumie to

najczęściej z wokalistą chodzimy na piwo.

Reasumując, Bartosz z zadań, które u nas

ma, wywiązuje się w sposób optymalny. Na

żywo naprawdę dobrze mi się z nim gra. Muszę

też wspomnieć o pozytywnym, choć może

i zabawnym, wpływie Bartka na zespół:

bardzo dużo ćwiczy na siłowni, regularnie

potem ściąga tiszerty na koncertach i my,

żeby nie wyglądać przy nim jak jakieś spasione

knury i pasibrzuchy, też ambitnie wzięliśmy

się za siebie, zwłaszcza Sebastian, który

łapę ma już prawie jak goście z Manowar

(śmiech).

HMP: Cześć Michale. Super, że znów możemy

przeprowadzić z Tobą wywiad na temat

nowej płyty Scream Maker. Jak się

miewacie? Wszyscy w zespole w najlepszej

formie mentalnej i fizycznej? Czy lato 2023

to dla Was okres pełen nowych i ciekawych

wrażeń?

Michał Wrona: Cześć, u nas wszystko ok.

Pierwszy raz wydajemy płytę w wakacje, ale

to wcale nie znaczy, że nastroje są wakacyjne.

Jesteśmy teraz skoncentrowani na medialnej

promocji "Land Of Fire", która potrwa

kilka następnych tygodni. Trochę też

gramy na żywo, ale być może w sierpniu złapiemy

kilka dni urlopu, bo koncertowo jesień

i zima dla zespołu zapowiadają się pracowicie.

W jakich okolicznościach przylgnął do Ciebie

pseudonim Ajronmajk?

Nie trzeba tu Sherlocka. Od dziecka uwielbiałem

Iron Maiden. Musiałbyś zobaczyć

mój pokój z podstawówki i szkoły średniej,

żeby to w pełni zrozumieć. Kumple z klasy

tak do mnie mówili; potem, gdy założyliśmy

Scream Maker, koledzy z zespołu też spontanicznie

zaczęli tak do mnie mówić. Nasz

pierwszy pałker Marek czasem tytułował

mnie wręcz "Alkomajkiem". Stare, dobre

czasy.

W poprzednim wywiadzie (HMP 82, str.

36, przyp.red.) udzieliłeś wyczerpujących

Foto: Scream Maker

tj. pozbawione niepotrzebnej "waty", refreny

naprawdę nośne, gitary, zwłaszcza te tzw.

melodyjkowe, mocniej niż zazwyczaj wyeksponowane.

"Land of Fire" to bardzo gitarowy

i komercyjny, ale w dobrym znaczeniu

tego słowa, album. Nie robimy tu rewolucji.

Sam nazwałbym to ewolucją, bo kompozycje,

zwłaszcza ich aranżacje, są ciekawsze,

bardziej treściwe i takie… "przyjemne" - to

ostatnie słowo chyba najlepiej oddaje ten album.

Płyta jest inna niż jej poprzedniczka, a

słuchacze ocenią, czy się podoba. Co do ostatniego

pytania, nigdy nie patrzymy na oczekiwania

fanów i staramy się robić coś, co w

stu pięćdziesięciu procentach zadowoli nas.

Potem to się może podobać innym albo nie.

Też nie zamierzamy stać w miejscu i nagrywać

kolejne wariacje "Liberty" (2013), "Black

Fever" (2016) czy "Mirror Mirror" (2022)

W jaki sposób, słuchając "Land of Fire", można

odgadnąć, kiedy słyszymy Cię, a kiedy

Bartosza?

Wiesz, muzykę do zespołu przynoszę ja i

realnie wszystkie nasze płyty zawierają numery

"made by Wrona & Stodolak". To nie

żaden wymuszony monopol, tak po prostu

jest, i to mimo regularnych zachęt do komponowania

dla kolegów na początku prac

nad każdą kolejną płytą. Bartek, póki co,

sam uważa, że jego numery nie pasują do klasycznego

metalu i stylu Scream Maker i

przyjmuję to do wiadomości. Jak masz już

muzycznie własny numer, to naturalnie

chcesz go też sam nagrać, chcesz mieć nad

nim stuprocentową kontrolę, bo wiesz, jak

on ma zabrzmieć, słowem: chcesz, żeby to,

co ci siedzi w głowie, w tym przypadku gitarowo,

później było na płycie i to z najmniejszymi

detalami. Dlatego od pierwszej długogrającej

płyty sam nagrywam wszystkie ślady

gitar. Tu też, z uwagi na to, że tym razem rejestrowałem

całość gitar w domu na tzw. suchych

impulsach, które później reampowaliśmy

w studio, to po ludzku tak jest zwyczajnie

wygodniej, bo np. na tej płycie jest gigantyczna

wręcz ilość gitar i masa było przy tym

dłubaniny: nagrywanie, kasowanie, analizowanie,

sprawdzanie, znowu nagrywanie, poprawianie

itd. Niektóre nowe numery mają

aż po kilkadziesiąt śladów gitar, różnych

32

SCREAM MAKER


nakładek, harmonii i detali, dosłownie cała

pajęczyna, którą na kilkunastu kartkach A4

miałem dokładnie rozpisaną jak jakiś szalony

naukowiec, co i jak i gdzie, i po prostu przez

to, że sam to robiłem, uniknęliśmy organizacyjnego

chaosu i sprawnie to poszło. Dodatkowo,

w przypadku gitar rytmicznych w muzyce

metalowej, uważam podobnie jak np.

James Hetfield, że jeśli jedna "łapa" je nagrywa,

to lepiej to potem brzmi w miksie całości.

To serio nie wynika z żadnego ego, ale z tego,

że komponując dany numer, aranżując tam

gitary i często dosyć złożone harmonie to "w

środku" słyszę dokładnie, co to ma być, jak to

osiągnąć, jak to ma brzmieć docelowo na płycie,

jaką techniką ma być zagrane itp. itd.

Trochę jakbyś sterował jachtem, a bardziej

nawet gotował zupę. Kolektywne działanie

czy nawet przyprawianie razem tej zupy po

prostu nie działa.

Zaciekawiła mnie również postać gitarzystki

Ady Kaczanowskiej. Często bywa tak,

że obecność płci przeciwnej w naszym

życiu, choćby chwilowa, pozwala nam spojrzeć

na rozmaite sprawy z innej perspektywy.

Czy istnieje choćby jedna konkretna

rzecz, której nauczyliście się od Ady? Czy

jej zaangażowanie wpłynęło w jakikolwiek

sposób na zawartość "BloodKing" lub "Land

of Fire"?

Obecność płci pięknej w naszym życiu często

wręcz wywala je do góry nogami, ale tu kompletnie

abstrahuję od pytania. Ada nie miała

wkładu w te płyty, bo materiał na "Blood

Kinga" powstał na długo przed jej dołączeniem

a prace nad "Land of Fire" ruszyły pół

roku po jej odejściu. Wspominam jej dwa

lata w zespole bardzo sympatycznie, choć

przez pandemię nie pograliśmy aż tyle na

żywo. Szczerze uważam, że opanowanie materiału

Scream Maker na gitarze nie jest

proste, a ona umiała go zagrać, zawsze też

była bardzo uśmiechnięta, wprowadzała dobrą

energię i wydaje mi się, że byliśmy przy

niej po ludzku łagodniejsi, co miało dużo

plusów. Bardzo lubiła grać na żywo. Czego

nas nauczyła? Ogłady i opanowania w relacjach

zespołowych np. na próbach - przy kulturalnej,

miłej dziewczynie jednak ciężko

rozmawiać "po męsku" z kolegami a w przeszłości

bywało różnie. Po jej odejściu nie

Foto: Scream Maker

mam już z nią kontaktu, ale

w międzyczasie sam też wyprowadziłem

się na dobre z

Warszawy. Fajnie byłoby

gdyby kiedyś gościnnie zagrała

z nami jakiś numer,

chętnie powspominałbym z

nią przy piwku stare czasy.

Pozdrawiam ją jeśli to czyta i

życzę wszystkiego najlepszego,

i prywatnie i zawodowo.

Siedem lat temu, w utworze

rozpoczynającym album

"Back Against the World"

(2016), pytaliście: "Can you

see the fire?" Teraz zaś

wskazujecie: oto "Land of

Fire". Co konkretnie płonie

w tytule Waszej nowej płyty

i jak to się ma do mediów

sprzedających ujednolicone

poglądy, przed którymi Sebastian

Stodolak ostrzega

od co najmniej siedmiu lat?

Pytam o relację pomiędzy

tytułem Waszej nowej płyty

a znaczeniem liryków kawałka

"Can You See The

Fire?" w odnowionym przez

upływ czasu kontekście.

Teksty w Scream Maker to

od samego początku działka

Sebastiana. Wyraża w nich Foto: Scream Maker

w stu procentach siebie, więc

myślę, że warto zapytać, co on miał w głowie,

choć podejrzewam, że odpowie, żeby każdy

sam sobie je zinterpretował. Moja interpretacja

jest taka: płonie cały świat. Obecnie dosłownie,

bo mamy skok temperaturowy i

masę pożarów, ale też metaforycznie płonie

od lat, bo jeśli popatrzysz na te wszystkie

kryzysy, wojny, konflikty w skali makro i

mikro, czy coraz bardziej powszechne,

przepraszam za słowo, ale schamienie i znieczulicę

zwyczajnych ludzi, to ciężko nie odnieść

wrażenia, że jako ludzkość zmierzamy

konsekwentnie ku zagładzie. Sam nie jestem

tu optymistą. Ludzie w swojej masie, i tu

media nie są bez winy, stają się niestety coraz

głupsi, coraz bardziej okrutni, egoistyczni i

podatni na manipulację. Poziom edukacji,

mimo wzrostu dobrobytu i dostępu do technologii,

jest paradoksalnie coraz niższy. Mamy

wszechobecny relatywizm moralny, a

bezwstydna głupota czy ignorancja, które w

czasach mojego dzieciństwa siedziały wstydliwie

w szafie, dziś brawurowo galopują i

tych zakłopotanych, zdezorientowanych,

normalnych ludzi próbują wręcz rozstawiać

po kątach. Konsekwentnie porzucane są fundamenty

naszej cywilizacji, takie jak etyka,

religia, rodzina itd. - a ten tzw. nowy wspaniały

świat nie ofiaruje tu w zamian nic poza

hedonizmem, samozadowoleniem, problemami

ze zdrowiem psychicznym, pobłażaniem

dla głupców i bezwstydników - chyba nawet

już na debiucie mamy o tym numer.

Na końcu utworu tytułowego zastosowaliście

ciekawy zabieg, bo przy pomocy tylko

jednego dźwięku, który sam w sobie jest

niewyszukany, udało Wam się wnieść nowy

wymiar do całej kompozycji. Wyjaśnij, proszę,

jaką rolę odgrywa ostatni dźwięk

utworu tytułowego w zrozumieniu jego

przesłania.

Przynosząc tę kompozycję, zasugerowałem

Sebastianowi frazę refrenu gdzie "serce w

środku płonie" i to płonie dosłownie, bo inspiracją

do powstania tego numeru było tragiczne

wydarzenie. Byłem świadkiem jak

starsza kobieta, denerwująca się w dodatku

nie jej własnymi problemami, nagle dostaje

zawału serca i niestety mimo szybkiej reanimacji

lekarzy umiera. Naprawdę wstrząśnięty

wróciłem do domu i tak z miejsca powstała

praktycznie cała muzyka. Bardzo rzadko

tak mam, bo zazwyczaj każdy numer, zanim

pokażę kolegom, tworzę dość długo, czasem i

miesiącami - po sto razy coś tam w nim dłubię,

zmieniam struktury i różne detale. Potem

zresztą i tak wykłócamy się niemiłosier-

SCREAM MAKER 33


nie, głównie z wokalistą, aż w końcu wszystko

zabrzmi, jak powinno. Całe to muzykowanie

dla mnie jest trochę jak układanie

kostki Rubika: wierzę, że w każdym utworze

istnieje tylko jedno najlepsze ustawienie

klocków, czy to w strukturze kompozycji, czy

w tzw. sinusoidzie melodii refrenu, czy jakiejś

niepozornej harmonii, czy zagrywce.

Kompozytor musi je odkryć, żeby numer był

finalnie dobry, a nie prawie dobry. I szczerze

uwielbiam do tego punktu dochodzić, często

po całej masie błędów, nieprzespanych nocach

przy zielonej herbacie, masie symulacji

innych alternatywnych rozwiązań, które musisz

sprawdzić, musisz nagrać, potem jednak

dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich skasować,

żeby się dowiedzieć lub upewnić, że

wygra to najlepsze coś. Dla mnie ten proces

"tworzenia" czy malowania dźwiękiem autentycznych

emocji to najwspanialsza rzecz w

całym byciu w zespole i jedna z najfajniejszych

rzeczy w życiu. Tu konieczny jest też

czas, żeby dany numer złapał oddech i realnie

pokazał albo swój potencjał, albo swoje

dziadostwo. Bo zazwyczaj najpierw dosłownie

faszerujesz dany numer wszystkim na zasadzie

"popatrzcie ile umiem, i jak super

umiem i ile tu zmieszczę wszystkiego". Sam

się w tym niebezpiecznie wręcz nakręcam, a

potem redukuję tę całą przearanżowaną, przerażającą

kakofonię aż w końcu, i to nie zawsze,

wyłania się z tego muzyka. Dlatego na

każdy album robimy średnio po trzydzieści

kompletnie nowych numerów i od pewnego

momentu już tylko to wszystko redukujemy.

Najpierw wypadają te mniej pasujące klimatem,

potem w tych, co zostaną, eliminujemy

nadmiar dźwięków, czy jakichś zbędnych

rozwiązań bądź tzw. muzycznej waty, aż to

finalnie staje się smaczne, spójne i treściwe.

Wracając do tytułowego kawałka z tej nowej

płyty, bo trochę odjechałem: ten numer był

gotowy w godzinę. Później zmieniliśmy w

nim tylko parę detali pod kątem lepszej ekspozycji

wokali. Od początku wiedziałem też,

że musi on muzycznie obrazować pogarszający

się nagle stan zdrowia, prowadzący w finale

do zawału serca, i że aranżacyjnie musi

skończyć się tym zwiastującym śmierć, urwanym

sygnałem z EKG, który dodaliśmy już w

postprodukcji. Klimat tego numeru muzycznie

przypomina mi trochę dokonania niedocenianej

grupy Metal Church, a riff, który

go otwiera, to dosłownie pierwszy riff, jaki

ułożyłem w życiu. Miałem wtedy szesnaście

lat, co swoją drogą pokazuje, jak długo potrafią

fermentować pomysły.

Tytuły dwóch pierwszych utworów z Waszej

nowej płyty: "Perpetual Burning" oraz

opatrzony teledyskiem "Can't Stop the

Rain" stoją wobec siebie w opozycji. Aż

chciałoby się zapytać: to jaką w końcu

pogodę życzylibyście sobie, aby dominowała

za oknem?

Sam wiesz, że to zależy. Na plaży musi być

słońce, ale już jak żeglujesz to, żeby to było

"True" to musi być wiatr i chmury, a nawet

deszcz. Mieszkam w pobliżu lasu i bardzo

lubię i srogie zimy i ten mroczny okres jesieni

gdy mogę z żoną oglądać np. "Twin Peaks"

Foto: Scream Maker

przy czymś rozgrzewającym. Także generalnie

nie ma ze mną problemów - może tylko

roztopy po zimie są męczące. A poważniej,

nie ma tu opozycji: "Perpetual..." zaczyna całą

tę płytę, mamy ogień i to duży i dlatego

jako drugi numer na albumie jest zapobiegawczo

ten z deszczem tak, że logicznie to się

klei i, jak mówił As w "Hydrozagadce", jest

zgodne z przepisami BHP. A jeszcze bardziej

poważnie to życzyłbym sobie, choć wiem, że

to niezbyt heavy metalowe - tego rodzaju pogody,

że życzliwi, pełni empatii, ludzie doceniają

się nawzajem, autentycznie kochają,

szanują i wspierają. Brzmi naiwnie i wkurzająco,

zwłaszcza dla młodych, znerwicowanych

ludzi, ale to powinna być istota człowieczeństwa,

bo świat, w którym jesteś zamknięty

w złych emocjach, np. czekasz na

czyjś błąd czy nieszczęście albo wręcz komuś

szkodzisz to dehumanizacja tej planety i deprecjacja

ciebie jako jakiegoś smutnego, zakompleksionego

stworka. Nas naprawdę jako

ludzkość stać na więcej. Udało mi się poznać

mojego idola Dave'a Mustaine'a, on jest

właśnie teraz takim pogodnym, poukładanym

gościem, choć też trochę mu zajęło dojście

do tego punktu. Dobra energia, wielkoduszność,

spokój ducha, pozytywne nastawienie,

szacunek dla swojego czasu tu na ziemi.

Niektórym pomaga religia, innym trudne

doświadczenia życiowe bądź zmiana toksycznego

środowiska. Każdy musi tu znaleźć

swoją drogę sam.

Wydaje mi się jednak, że ciekawsza dychotomia

występuje pomiędzy przesłaniem

pary utworów: "A Nail in the Head" oraz

"Way to the Moon". Jakie nadzieje wiążecie

z przyszłością naszego świata?

Sam nie wiążę zbyt dużych. Jeśli dochodzi do

takich sytuacji, że mocarstwa atomowe w

ostatnich stu latach regularnie grożą bronią

jądrową, a wręcz już jej użyły i to na finiszu

dwóch najbardziej okropnych wojen światowych

w historii tej planety, to znaczy, że

niewiele się uczymy jako ludzkość i w perspektywie,

nie wiem, czy za sto, czy dwieście

lat, możemy skończyć jak dinozaury, tyle że

wbrew nim, na własne życzenie. Oby nie.

"Nail" to prawdziwy przecinak, bardzo dynamiczna

rzecz, w której interesująca jest

zwłaszcza końcówka, gdzie wprowadziliśmy

wariację podstawy wokalnej "normalnego"

refrenu. Na etapie aranżacji tego numeru

sam musiałem stoczyć prawdziwą wojnę, żeby

tu perkusja zwrotek była dokładnie tak

ostra, bo koledzy chcieli trochę zredukować

werbel i stopę, co być może byłoby bardziej

eleganckie i przyjemne. Pewno mieli rację co

do zasady, ale ten konkretny numer straciłby

całą moc i to szczególne "coś", bo, jak sam

możesz zauważyć, jest tu bardzo duża arytmia

dynamiki całości, przy czym dokładnie

taki był pomysł na ten numer. Kawałek

"Way to the Moon" bardzo lubię, bo paradoksalnie

daje on trochę nadziei, no ale naturalnie

pod warunkiem, że trzeba stąd uciekać i

to daleko. W nim wprowadziliśmy w środku,

po ostrzejszej metalowej części, eteryczny,

spokojny fragment: wyobraź sobie, że nagle

wychodzisz w skafandrze z rakiety w nieskończony

kosmos, a widok dosłownie zapiera

ci dech; doznajesz wówczas chwili takiej,

nie wiem, zadumy czy spokoju ducha;

zaczynasz łapać pewne rzeczy, których w codziennym

biegu, w dynamicznym życiu, nie

masz szansy dostrzec. Tak przynajmniej

chciałem to oddać dźwiękami. Pierwotnie

"Way to the Moon" był tytułem nowej płyty,

nawet w tym kierunku szły pierwsze projekty

okładki, ale uznaliśmy, że tytuł "Land of

Fire" jest bardziej heavy. Eksploracja kosmosu

to fascynująca rzecz, ludzie potrafią mieć

gigantyczny i twórczy potencjał i żal, że

głównie przez przysłowiowych polityków i

bankierów często cała para idzie w gwizdek.

Kontrastu nie zastosowaliście w samym tytule

płyty - wybraliście jednak ogień, a nie

deszcz lub cokolwiek innego. Osobiście ma

to dla mnie szalenie istotne znaczenie, ponieważ

od 2016 roku mieszkam na Islandii, o

której mówi się "Land of Fire and Ice". Prawie

nie zdarza się, żeby na Islandii zagrał

zagraniczny zespół heavy metalowy, mimo

że wiele zespołów chciałoby. Ostatnio zespół

Unto Others z Portland w stanie Oregon

wystąpił w Reykjaviku, ale w tym celu

musiał przeznaczyć sporo czasu, żeby wygooglować

odpowiednie miejsce, czyli klub

muzyczny Gaukurinn. Czy miałbyś ochotę

zatrzymać się kiedyś w drodze pomiędzy

34

SCREAM MAKER


Foto: Scream Maker

Europą i Ameryką Północną i zagrać koncert

dla islandzkiej społeczności metalowej,

np. wraz z lokalnymi kapelami Power

Paladin lub Dimma?

Tak w ogóle, "Fire and Ice" (1992) to niezła

płyta Yngwiego Malmsteena, nagrana, co

nie każdy może wie, w całości analogowo.

Szczerze ją polecam, jeśli ktoś nie zna. To

byłby przywilej zagrać w Islandii. Gdybyśmy

dostali propozycję, bez problemu byśmy tam

polecieli nawet i na małą trasę. Nigdy tam

nie byłem, ale jestem zachwycony tym, co

mogłem obejrzeć w programach przyrodniczych.

Taka ciekawostka przy okazji: przez

długie lata moja fotka tła w profilu na Facebooku

przedstawiała nieprawdopodobne

zdjęcie erupcji wulkanu właśnie z Islandii.

Wykonał je, o ile pamiętam, Albert Jacobsson.

Można je pewnie odnaleźć w internecie.

Jeśli on nie obrabiał go komputerowo i po

prostu udokumentował co zobaczył, to naprawdę

nie mam pytań.

Na globusie z okładki "Land of Fire" nie widzę

Chin. Jak doszło do tego, że działalność

koncertowa Scream Maker kojarzy się niektórym

fanom z objeżdżaniem Chin wzdłuż i

wszerz?

Chiny za mgłą na okładce, to fakt - ten obraz

malowała moja żona i zapytam o ten detal.

W tym roku mieliśmy propozycję kolejnej

trasy, ale po tej całej pandemii postanowiliśmy

jeszcze poczekać. Faktycznie możemy

kojarzyć się w Polsce z tym krajem, bo graliśmy

tam już sześć tras konsekwentnie przez

sześć lat, w kilkudziesięciu w sumie miastach.

Sam mam bardzo dobre wspomnienia. Fajnie

byłoby tam wrócić, choć podejrzewam, że

ostatnie zmiany społeczne bardzo zmieniły

Chiny. Być może trasa zimą albo wczesną

wiosną to byłby rozsądny pomysł, bo wczoraj

np. w Pekinie, jak gdzieś czytałem, padł kolejny

szalony rekord temperatury. Wyobraź

sobie teraz ile, przy tej morderczej wilgotności

powietrza, trzeba tam wypić dziennie tego

ich słabego piwa, żeby się nie odwodnić i

przeżyć.

Podobno Sebastian uczył się kiedyś języka

chińskiego, a może nadal się uczy. Czy Ty,

Michale, również próbowałeś zmierzyć się

z językiem chińskim? Gdybyś mógł wybrać

tylko jeden utwór Scream Maker do opracowania

jego chińskojęzycznej wersji, który

by to był i dlaczego akurat on?

Uczył się i chyba odpuścił, ale to piekielnie

trudny język. Ja w Chinach, poza grzecznościowymi

zwrotami, opanowałem podstawy

niezbędne do udanej trasy koncertowej tj.

"piwo", "wino", "whisky", "głośniej gitara" itd.

(śmiech). Co do kawałka po chińsku to myślę,

że numer "Scream Maker" (2022) mógłby

ciekawie, choć pewno zabawnie, wypaść. Na

którejś trasie w Chinach Sebastian śpiewał

"Far Away" (2016) po chińsku. Nasz tour

manager dokonał tłumaczenia. Chyba nawet

można zobaczyć takie wykonanie z jakiegoś

festiwalu w Internecie. Generalnie nie jestem

wielkim fanem śpiewania heavy metalu nie

po angielsku, choć nie wiem, może to jakieś

moje głupie uprzedzenie. Roman Kostrzewski

był bardzo wiarygodny po polsku w Kacie,

Grzesiek Kupczyk w Turbo i ja w ciemno

ich kupowałem, słuchałem np. płyty "Bastard"

(1992) i serio te teksty wchodziły jak

w masło. To generalnie bardziej chyba kwestia

jakości tekstu i talentu tekściarza niż samego

języka. My mamy tylko jeden numer

po polsku, w dodatku o poważnej rzeczy, tj.

utwór "Cisza" (2013), z którym wiąże się jednak

dosyć zaskakująca i zabawna historia,

którą zdradził mi niedawno Kazon, gdy graliśmy

z Nocnym Kochankiem i Turbo w

Chorzowie, ale nie chcę o tym mówić, bo publicznie

to może jednak zostać źle odebrane

(śmiech). Tak przy okazji, skoro już o tych

tekstach: zauważyłem, że niektórzy ludzie

mają spore problemy z interpretacją czegoś

SCREAM MAKER 35


takiego jak, jakby nie było, proste rockowe

teksty. Tekst trzeciego singla z "Land of

Fire", czyli "Everybody Needs Illussion", to

przecież jasny komunikat, że żyjemy sobie tu

wygodnie, nowocześnie, w iluzorycznym super

świecie pozbawionym przesądów, zabobonów

czy religii, gdzie świeci nam słonko i

jest nam super fajnie i wszystko wiemy najlepiej,

ale realnie jest to bardzo kruche życie

i "jak trwoga to do Boga", którego wtedy, gdy

robi się u nas naprawdę źle, to szybko odnajdzie

nawet i zaprzysięgły sceptyk, ateista czy

agnostyk. Zresztą tekst został napisany przez

osobę wierzącą i w dodatku do numeru powstał

klip, żeby to zobrazować. Natomiast obserwuję

ze sporym zdziwieniem, że dla niektórych

znajomych to jest "postępowy" tekst o

odrzuceniu religii, wiary czy czymś takim, co

jest przecież kompletną bzdurą. Sam w dodatku

też jestem osobą wierzącą i religia to

fundament mojego życia. To przypomina

historię sprzed lat, gdy nakręciliśmy "Wanna

Be a Star" (2013) i sporo ludzi podobno potraktowało

tekst dosłownie, nie dostrzegając,

że to cyniczna satyra na rolę i zakłamaną

pozę "wielkiej gwiazdy".

Czy do realizacji płyty "Land of Fire" zaprosiliście

gości z zewnątrz zespołu? Pytam,

bo odniosłem wrażenie, że początek

"Zombies" został zaśpiewany nietypowym

dla Was głosem.

To śpiewa Sebastian. Bardzo fajnie wyszło.

Myślę, że się ucieszy, jak mu powiem o tym

pytaniu, bo to pokazuje jego potencjalne możliwości

do kreowania zaskakujących wokali,

ich ciekawych barw i rejestrów. Na płycie nie

ma gości, zarówno jeśli chodzi o instrumentalistów,

jak i innych wokalistów. "Zombies"

to mój chyba ulubiony numer z "Land of

Fire", bo świadczy o naszym rozwoju. To

utwór w średnim tempie, w dodatku z tym

intrem, przez co może jest mniej radiowy, ale

i tak byłem bardzo zaskoczony, gdy wytwórnia

pominęła go w swoich sugestiach na pierwsze

trzy klipy promujące tę płytę.

Jak duże wsparcie i w których aspektach

funkcjonowania Scream Maker otrzymujecie

ze strony Frontiers Records? Jakie plany

wiążecie razem na przyszłość?

Współpraca z Frontiers Records to dla nas

wspaniała sprawa. To bardzo duża firma, pełna

zawodowców i ja pokornie ufam, że wiedzą,

co robią, bo sam nie znam się kompletnie

na sprzedawaniu czy promowaniu mojej

muzyki, nie słucham też radia, nie śledzę żadnych

serwisów, statystyk, trendów i kompletnie

nie trafiam, co masowo się może

spodobać a co nie. Na płycie "Back Against

the World" mieliśmy np. taki numer "Far

Away", dla mnie to był wtedy mega hit, murowany

przebój skrojony wręcz pod listy

przebojów i masowego fana hard'n'heavy w

całej galaktyce, a ledwo kto go zna. Nawet

Antyradio wtedy wybrało z tej płyty inny kawałek

do puszczania, co też było dla mnie

szokiem. Reasumując, zdaję się na zawodowców.

Frontiers mają odrębne działy na osobne

kontynenty do promocji swoich zespołów.

Dla mnie to spełnienie marzeń, że np. w Japonii,

Szwecji czy w Argentynie jakiś młodszy,

czy starszy fan muzyki metalowej może

sobie odkryć taki band jak Scream Maker z

Foto: Scream Maker

Polski i poznać jego muzykę. Dla mnie to inna

fizyka. Nasze dwa pierwsze klipy promujące

"Land of Fire" po miesiącu mają po siedemdziesiąt/osiemdziesiąt

tysięcy odsłon.

Kanały promocji Frontiers wydają się nieograniczone.

Przekłada się to też na wzrost

popularności poprzednich płyt, których zawsze

było mi żal, bo na świecie ledwie przemknęły

a w samej Polsce, jeśli nie jesteś zagraniczną

gwiazdą, to nie masz przecież aż tak

dużego rynku na takie retro granie, i to jeszcze

po angielsku. My jesteśmy proste chłopaki.

Mamy radochę, że gramy i tworzymy

dla siebie. Ale naprawdę fajnie jest móc

skutecznie dostarczać tę własną, autorską

muzykę ludziom, którzy mają podobny gust

i podobną wrażliwość muzyczną, ludziom,

do których nigdy byśmy bez Frontiers nie

dotarli, a których w skali planety jednak, jak

się okazuje, trochę jest. Co do wspólnej przyszłości,

nie wiem, co przyniesie życie. Tworzenie

całych płyt od etapu komponowania

przez aranżowanie, nagrywanie i produkowanie,

zabiera bardzo dużo energii, takiej

dosłownie życiowej. "Porody" okazują się coraz

trudniejsze, bo coraz mocniej się przy

nich czasem ze sobą "ścinamy", ale my naprawdę

staramy się nagrywać coraz lepsze i

ciekawsze płyty. Poprzeczka nieustannie

idzie do góry. Jeśli na nowy album nie będziemy

mieli dobrego muzycznie, ale przy

tym różnego od "Land of Fire" materiału, to

nie będziemy wchodzić do studia, bo po co.

Podobnie, jeśli nie dostarczymy, z perspektywy

wytwórni, dobrego w kategoriach rynkowych

materiału, to być może po wydaniu

"BloodKinga" i "Land of Fire" nam podziękują

i postawią na tych, którzy bardziej im

się podobają, i na których więcej i szybciej

zarobią. Muzyka w naszych czasach to przede

wszystkim biznes i nie mam z tym problemu.

Problem miałbym jedynie z tworzeniem

muzyki wbrew sobie, bo aż takim "zawodowcem"

nie jestem. Teraz jestem z kolegami

w dużej wytwórni. Mamy profesjonalną

promocję, przyznany budżet na nagrania, na

klipy itd., ale gdyby tego wszystkiego nie było,

to i tak dalej bym komponował i nagrywał,

bo to moja autentyczna, życiowa pasja i

bardzo fajne hobby po jednak normalnej zawodowej

pracy. Sam nie marzyłem, że nagram

w życiu aż pięć krążków, ani że skomponuję

tyle różnych numerów. Jeśli mam nagrać

kolejny album, na pewno nie będzie to

recycling tego, co już wydaliśmy, tylko autonomiczna

płyta, która pokaże, że zespół nie

stoi w miejscu, ma na siebie znowu jakiś pomysł

i że potrafi przy tym zachować też swój

styl, swoje korzenie. A czy to będzie wycieczka

w krainę naparzania, technicznego "progresywnego"

popisywania się czy może jeszcze

bardziej melodyjnego grania, tego teraz

nie wiem. Bardzo lubię maksymalnie różne

rodzaje metalu i nie tylko metalu, byle tylko

muzyka posiadała fajne melodie i dobre

wokale. Te dwie rzeczy to jest klucz tak naprawdę,

bo reszta to tylko potęga aranżacji:

jakbym puścił Ci pierwszą minutę "End of the

World" (2022) z "BloodKinga" w alternatywnej

wersji a la "Black Magic" Slayera

(1983), to pewno byłbyś w szoku, że to ten

sam numer, ale my serio robimy takie testy,

zanim coś ostatecznie wejdzie na płytę. Poza

tym nie jestem w zespole sam, bo to nie mój

solowy projekt, także to wszystko wyjdzie jak

zawsze naturalnie. Razem z kolegami siądziemy

i porozmawiamy. Póki co cieszę się nową

płytą. Po wakacjach będziemy na koncertach

promować ten album do końca roku i jak

ktoś chce nas posłuchać na żywo, zachęcam

do śledzenia fanpejdża, bo tam są aktualizowane

na bieżąco daty koncertów.

Bardzo Wam dziękuję za świetną muzykę

oraz za odpowiedzi na pytania.

Wielkie dzięki za miłe słowa i sorry, że się

tyle rozgadałem, ale to Twoja wina, bo pytania

naprawdę były ciekawe. Słuchajcie głośno

heavy metalu i bawcie się fajnie, nie tylko

w wakacje. Stay heavy!

Sam O'Black

36 SCREAM MAKER



Pozytywne uczucia wciąż płoną, choć serce złamane

Anthem, Loudness i Earthshaker tworzą tzw. "wielką trójkę japońskiego

heavy metalu". Nawet jeśli Ziemia jest okrągła, my i tak uważamy ich za pionierów

gatunku na wschodnim krańcu świata. A ponieważ nie często goszczą oni na

łamach Heavy Metal Pages, korzystamy z okazji premiery nowego albumu

Anthem pt. "Crimson & Jet Black" do wypytania o najbardziej podstawowe aspekty

ich historii i działalności. Na pytania odpowiada jedyny oryginalny muzyk

grający w Anthem od początku - basista Naoto Shibata, w którego dorobku znajdują

się również trzy albumy studyjne Loudness.

HMP: Ohayo. Czy ludzie nadal nazywają

Cię Magnum?

Naoto Shibata: Rzadko jestem nazywany

Magnum. Gdy zakładaliśmy zespół, nasz ówczesny

gitarzysta wymyślił, żeby ubarwić wizerunek

każdego muzyka pseudonimem. Brzmiało

głupio, więc bardzo szybko przestawiłem

się na prawdziwe imię "Naoto".

Według definicji britannica.com, hymn

(Anthem) to kompozycja z angielskimi słowami,

która rozwinęła się w kościele anglikańskim

jako forma muzyczna analogiczna

do rzymskokatolickiego motetu z łacińskimi

słowami. Współcześnie hymny kojarzą się z

Powszechnie wiadomo również, że nazwę

swojego zespołu zaczerpnąłeś z utworu Rush

"Anthem" (1974). Jak skomentowałbyś najbardziej

kontrowersyjny w kontekście naszej

dzisiejszej rozmowy wers występujący w ich

lirykach "Anthem": "Well, I know they've

always told you / selfishness was wrong / yet

it was for me, not you / that I came to write

this song" (w wolnym tłumaczeniu: "Cóż,

wiem że mówią Ci / egoizm jest zły / ale to

dla siebie, a nie dla Ciebie / zabrałem się na

komponowanie tego utworu".

Byliśmy tylko bandą niegrzecznych dzieciaków,

kiedy zdecydowaliśmy się na tę nazwę.

Myślałem, że tekst jest o esencji życia. Nie do

W innym wywiadzie powiedziałeś niedawno:

"Ważną rzeczą dla mnie jest skupienie się na

stylu, który początkowo chcę i wyobrażam

sobie". Takie podejście nie jest powszechne

wśród metalowych muzyków. Najczęściej

europejskie i amerykańskie zespoły nie nakładają

ram na swoją twórczość, a raczej pozwalają

ponieść się własnej wyobraźni. Jak

to jest w Waszym przypadku? Czy naprawdę

Anthem zawsze zaczyna każdy projekt

od ustalenia wstępnej wizji całości?

Za każdym razem, gdy kończę album, czuję się

usatysfakcjonowany, ale jednocześnie czuję, że

czegoś jeszcze brakuje. Nie dlatego, że jestem

perfekcjonistą, lecz dlatego, że mój twórczy

apetyt nie został w pełni zaspokojony. Nie

chcę wiecznie pozostawać w tym samym miejscu.

Wrażliwość muzyczna zmienia się wraz z

upływem czasu, prawda? Coś, co dla mnie pozostaje

stałe, to pragnienie wyrażania się w

metalowy sposób, żeby czuć coraz większą satysfakcję.

Nie wiem, czy moje podejście jest

wyjątkowe, czy nie, ale nie ograniczam własnej

kreatywności żadnymi ramami.

Według profilu Anthem na Metal Archives,

"Anthem jest uważany za jeden z najwcześniejszych

pionierskich zespołów japońskiego

heavy metalu, obok Loudness i Earthshaker".

Wszystkie te trzy zespoły wydały ogromną

liczbę albumów, których możemy słuchać w

dowolnym momencie, ale ponieważ japońska

kultura należy do szczególnie kontekstowych,

czy mógłbyś wyjaśnić, co sprawia, że

Anthem, Loudness i Earthshaker są zespołami

jedynymi w swoim rodzaju?

Trudno mi obiektywnie ocenić, co dokładnie

jest w nas wyjątkowe. Wymienione zespoły

posiadają swoje własne cechy i wydaje mi się,

że nasze cele są zupełnie inne. Prawdopodobnie

wszystkie realizują swoją muzykę bez podążania

za żadnymi trendami.

melodiami, którymi narodowe reprezentacje

rozpoczynają mecze piłki nożnej i które dzieci

śpiewają, gdy kończą rok szkolny, by cieszyć

się wakacjami. A Ty jak postrzegasz słowo

"hymn" w kontekście innym niż nazwa Twojego

zespołu?

Obraz jest silnie związany z muzyką. Moim

zdaniem, hymn to "reprezentowanie czegoś"

lub "symbolizowanie czegoś". Gdy słyszę słowo

Anthem, natychmiast widzę obraz "czegoś

bardzo świętego". Do tego stopnia zafascynowałem

się owymi obrazami, że wybrałem nazwę

"Anthem" z nieskrywanym pragnieniem,

by stworzyć zespół wyjątkowy i symbolizujący

coś szczególnego.

Foto: Anthem

końca rozumiałem o co chodzi w lirykach, ale

uważałem, że są fajne i głębokie. Inaczej niż

obecnie, niewielu ludzi w Japonii wiedziało, co

oznacza "Anthem". Ja nauczyłem się tego słowa

dzięki Rush i Deep Purple. Ceniłem oba

zespoły, a znaczenie tego słowa pasowało do

naszych uczuć, więc je przyjęliśmy. Nic więcej,

nic mniej. To słowo po prostu mnie poruszyło.

Dawniej zwykliście nadawać albumom i

utworom angielskie tytuły, ale w lirykach

mieszaliście angielski z japońskim. Wychodziło

tak przypadkowo czy celowo? Jak wiele

namysłu Wasi wokaliści wkładali w decydowanie,

kiedy lepiej pasuje język angielski, a

kiedy japoński?

Ponieważ moje pokolenie znało muzykę rockową

z USA oraz z Europy, angielski był dla

nas czymś naturalnym. Jednocześnie interesowałem

się muzyką japońską, więc japońskie

teksty też były dla mnie ważne. Używałem

angielski do wzbogacania dźwięku i rytmu, a

japoński do nadawania tekstom szczegółowego

znaczenia i ekspresji. Wszyscy wokaliści, z

którymi pracowałem, rozumieli to. Ponieważ

zawsze rozmawialiśmy o melodiach i rytmie

słów, myślę, że musieli zrozumieć, dlaczego

niektóre części były po angielsku, a inne po

japońsku.

Już pierwszy longplay Anthem z 1985 roku

został wydany w Europie przez Roadrunner

Records. Czy myślałeś o tym jako o ekscytującej

okazji do wejścia na rynek globalny,

czy była to tylko zwykła umowa dystrybucyjna?

Oczywiście byłem szczęśliwy, ale wtedy nie

rozumiałem, co to oznacza. Nigdy nawet nie

myślałem o wejściu na rynek międzynarodowy.

Gdybyśmy mieli wtedy Internet, lepiej

zorientowałbym się w sytuacji. W każdym razie,

nie mogliśmy otrzymywać wiadomości z

zagranicy w czasie rzeczywistym, więc po prostu

tworzyliśmy muzykę i koncertowaliśmy

dzień po dniu, aby przetrwać.

W pierwszym okresie istnienia Anthem wydawaliście

nowy album każdego roku. Jak

bardzo okazało się to dla Was obciążające?

38

ANTHEM


Ponieważ przez okres pierwszych trzech albumów

zawsze jeździliśmy od miasta do miasta,

nagrywałem pomysły na dyktafon w hotelu,

a po powrocie do Tokio składaliśmy je w

utwory. Byłem niesamowicie zajęty i na pewno

było ciężko, ale myślałem, że to jest coś, z

czym muszę sobie poradzić. Moje podejście

nie zmieniło się, ale z czasem zaczęliśmy poświęcać

więcej czasu na komponowanie.

Z których wczesnych albumów Anthem jesteś

najbardziej dumny i dlaczego?

Wskazałbym na "Bound to Break" (1987) i

"Gypsy Ways" (1988), jeśli mówimy o wczesnych

albumach. Na "Bound to Break" nie

chodzi tylko o moc i prędkość, ale bardziej o

brytyjski hard rock, który uważam za jeden z

moich korzeni. "Gypsy Ways" miał zaś inne

korzenie, był bardziej melodyjny. Oba te albumy

wymagały ciężkiej pracy, ale dzięki temu

oba są imponujące.

Foto: Anthem

Foto: Anthem

Anthem zniknął ze sceny w roku 1992. Niektóre

amerykańskie zespoły oskarżają grunge

o odebranie im szans na początku lat dziewięćdziesiątych.

W Polsce wyglądało to

inaczej, ponieważ w 1989 roku nastąpiła w

Polsce zmiana ustroju, a wraz z nią zmiana

społecznych priorytetów. W konsekwencji

niektóre zespoły rockowe rozpadły się, a buntownicza

muzyka straciła swoje wcześniejsze

znaczenie dla masowych odbiorców. Jak

to wyglądało w Japonii? Czy większe spustoszenie

wywołał u Was ruch visual kei od

grunge'u?

Kierunek, w jakim zmierza kraj i sposób, w

jaki narody dają upust swojej energii, zawsze

mają ze sobą silny związek. Można to wywnioskować

z historii. Obecnie ludzie mają o

wiele więcej możliwości spędzania wolnego

czasu niż w latach 60.-80. Mogą wyrażać siebie

na wiele innych sposób, niż tylko muzyka

i filmy. Ale każda muzyka, od klasycznej po

współczesną, posiada dobre i złe strony.

Oczywiście nie można oddzielić biznesu od

trendów, ale w każdej epoce niektóre pozostają,

a niektóre odchodzą. Generalnie można

powiedzieć, że borykaliśmy się ze złymi doświadczeniami

w latach 90. z powodu ówczesnych

trendów (śmiech). Ale nawet takie złe

doświadczenia pomogły nam dorosnąć. Wyciągnęliśmy

z nich wnioski i dlatego nadal

możemy trzymać się tego, co robimy, zacieśniając

więzi z innymi heavy metalowymi muzykami.

Podczas gdy Anthem nie istniał, nagrałeś z

Loudness jedną oficjalną koncertówkę "Loud

'n' Raw" (1995) oraz trzy longplaye studyjne:

"Ghetto Machine" (1997), "Dragon" (1998) i

"Engine" (1999). Jakie są twoje najcenniejsze

wspomnienia z gry w Loudness?

Mogłem tam skoncentrować się na graniu bez

myślenia o jutrzejszym harmonogramie lub

przyszłorocznym trendzie. Stymulowało mnie

granie ze świetnymi muzykami, takimi jak gitarzysta

Akira Takasaki.

W swojej karierze grałeś ze świetnymi instrumentalistami,

jak również z wybitnymi

wokalistami. Zwłaszcza jeden z nich należy

do ścisłej czołówki śpiewaków wszech czasów.

Czytałem gdzieś, że współpracę z

Grahamem Bonnetem uważasz za jedno z

najszczęśliwszych doświadczeń w historii

Anthem.

Powiedziałbym, że jest to najszczęśliwsze doświadczenie

w mojej osobistej historii, ale niekoniecznie

w historii Anthem. Śpiew Grahama

w Rainbow, MSG i Alcatrazz (zwłaszcza

na drugim albumie) to mój ideał. On jest moim

bohaterem.

Które wydarzenia wskazałbyś jako najważniejsze

w historii Anthem po wznowieniu

działalności w 2000 roku?

Mam wiele wspomnień, ale prawdopodobnie

najważniejsze okazało się skompletowanie w

2014 roku do dziś utrzymującego się składu.

Po kilku koncertach zacząłem myśleć "OK,

idźmy tak daleko, jak to tylko możliwe z tym składem

i wykorzystajmy każdą możliwość!".

Co zainspirowało Was do ponownego nagrania

swoich najlepszych utworów na "Nucleus"

(2019) i kowerów na "Explosive Studio

Jam" (2020)?

Celem "Nucleus" było wprowadzenie nas na

scenę międzynarodową. "Studio Jam" to zaś

jam nagrany z Grahamem, kiedy przyjechał

do Japonii. Chcieliśmy się z nim tylko przywitać

a skończyło się na jamie.

Wasza dyskografia składa się z niezliczonej

liczby krążków. Co nowi fani Anthem powinni

wiedzieć, kiedy podejmują decyzję,

czego posłuchać w jakiej kolejności?

To, co robimy, jest spójne, więc można zacząć

od dowolnej płyty. Ale prawdopodobnie najlepsze

są te z obecnym składem, czyli: Akio

Shimizu (gitara), Yukio Morikawa (wokal),

Isamu Tamaru (perkusja). Zawsze najbardziej

cieszę się z najnowszego albumu i również

tym razem szczerze go polecam.

"Myślę, że "Domestic Booty" (1992) posiada

bardzo podobny styl do obecnej muzyki

Anthem" - to również Twoje słowa. Czy dobrze

rozumiem, że na "Crimson & Jet Black"

(2023) zrobiliście dwa kroki w tył, by zrobić

trzy kroki wprzód?

Ponieważ przechodziliśmy ostatnio przez

ciężkie czasy, odpowiem, że to było jak osiem

kroków do tyłu i dwanaście do przodu

(śmiech).

Tytuł "Crimson & Jet Black" zupełnie z niczym

mi się nie kojarzy. Dlaczego jest podwójny?

"Crimson" reprezentuje pozytywne uczucia

płonące w nas, a "Jet Black" reprezentuje

nasze złamane serce. Nowy album zawiera

wszystko pomiędzy karmazynem a czernią.

Niesamowicie brzmią najszybsze i najbardziej

dzikie momenty "Crimson & Jet Black".

Jakie jest źródło tej Waszej energii?

ANTHEM

39


Od jakiegoś czasu myślałem o większym wyeksponowaniu

metalowych elementów zespołu.

W tym sensie jest to owoc mojej walki o stworzenie

idealistycznej muzyki metalowej bez

żadnych kompromisów.

Jednak moim ulubionym utworem z nowej

płyty jest utrzymany w średnim tempie

"Roaring Vortex".

O proszę, to również jeden z moich ulubionych

utworów. W pogoni za obrazem w mojej

głowie, jego napisanie i nagranie zajęło najwięcej

czasu. Wersja na albumie była trzecią.

Czy użyliście enki lub innych tradycyjnych

japońskich motywów na "Crimson & Jet

Black"?

Nigdy nie robiłem tego świadomie, ale ponieważ

jestem Japończykiem, lokalne motywy

mogły na mnie wpłynąć.

W składzie Anthem zawsze był tylko jeden

gitarzysta, jednak w moim odczuciu harmonie

w utworach takich jak "Void Ark" wymagają

podwójnego ataku gitarowego. Czy

rozważałeś zaproszenie specjalnych gości do

udziału w sesji nagraniowej "Crimson & Jet

Black"?

Foto: Anthem

Nigdy o tym nie myślałem. Nie sądzę, by wielu

gitarzystów mogło współpracować z Akio,

bo to on jest najlepszy. Najbardziej interesujące

jest demonstrowanie umiejętności wszystkich

stałych muzyków na żywo.

Dlaczego podczas ponownego nagrywania

starszych kompozycji zmieniliście nazwę

starego numeru "Wayfaring Man" na "Mystic

Echoes", a "On And On" na "Danger

Flight" (oba wieńczą zawartość "Crimson &

Jet Black" - przyp. red.)?

To proste. Zmieniłem każdą część, w tym klawisze

na początku, co oznacza, że są to nowe

utwory. Koniecznie musiałem więc zmienić

ich tytuł.

Co najmniej dwa teledyski towarzyszą najnowszemu

albumowi: "Wheels Of Fire" i

"Snake Eyes". Oglądając je zastanawiam się,

jak ważne było dla Ciebie wybranie optymalnego

ustawienia świateł?

Oczywiście ustawienie świateł jest bardzo

ważne. W stu procentach zaufaliśmy profesjonalistom.

Teledysk do "Wheels of Fire" został

nakręcony podczas moich nagrań wokalnych.

Po prostu zagraliśmy go z pełną mocą w

kilku sytuacjach, a nasza ekipa kamerowała

zgodnie z ustalonymi planami. Teledysk do

"Snake Eyes" został nakręcony na koncercie zaraz

po zakończonej sesji w studiu. Dodaliśmy

do niego kilka specjalnych akcentów. Myślę,

że udało nam się uchwycić koncertową ekscytację.

Czy w najbliższym czasie da radę zobaczyć

Anthem gdzieś w Europie?

Niestety nie uda nam się dotrzeć do Europy w

tym roku, ale w przyszłym roku będziemy

chcieli zagrać wiele koncertów w Europie.

Sam O'Black

HMP: Puk puk. Jesteś zajęty obchodami

koronacji króla Karola III, czy dasz się zaprosić

na rozmowę o Trespass?

Mark Sutcliffe: Kocham historię, więc interesują

mnie takie wydarzenia, lecz nie jestem

stronnikiem rodziny królewskiej! Jasne,

że opowiem Ci o Trespass, ale korespondencyjnie.

(…) A zatem jakie wydarzenia z historii

Trespass z ostatnich pięciu lat, czyli po wydaniu

"Footprints in the Rock" (2018), okazały

się dla Ciebie najbardziej ekscytujące?

Zagraliśmy kilka fajnych koncertów i otrzymaliśmy

pozytywne recenzje. Cieszę się, że w

2014 roku wróciliśmy na scenę.

Pod koniec 2020 roku zapowiadaliście "Wolf

at the Door" na 2021 rok. Dlaczego przełożyliście

premierę aż o dwa lata?

Zmagałem się z problemami rodzinnymi, ale

nie przestawałem komponować następnych

utworów.

Jak wyglądały ostatnie roszady personalne

w składzie Trespass?

W zasadzie musiałem stworzyć nowy zespół

na potrzeby "Footprints in the Rock". Perkusista

Jason Roberts i gitarzysta Joe Fawcett

okazali się fantastycznymi kandydatami

i znakomicie spisali się w nowych rolach.

Znam Jasona od lat, a o Joe również wiedziałem

nieco wcześniej. Dla mnie obaj są lokalsami.

Danny Biggin pomógł nam na basie

i wykonał inżynierkę "Footprints in the

Rock", ale później zajął się kompletnie innymi

sprawami. Dopiero Wil Wilmot (basista

i wokalista) zjednoczył zespół. Mamy obecnie

stabilny skład. Doskonale się dogadujemy.

Okładkę "Wolf at the Door" wykonał Mark

Wilkinson, a "wilk" w języku polskim

oznacza "wolf". Jak głęboko zapoznaliście

go z Waszą wizją, zanim przystąpił do

swojego zadania?

Mark jest geniuszem. Poznaliśmy się, kiedy

pewien pub w moim mieście, zwany Kings

Head, zmienił właściciela. Nowy gospodarz

umieścił wewnątrz obraz przedstawiający saksońskiego

króla. Nie wiedziałem wtedy, kto

go namalował, ani nie znałem Marka. Po

prostu spodobało mi się i natychmiast pomyślałem:

"okładka albumu!" Później przedstawiono

nas sobie, on wysłuchał albumu i porozmawialiśmy

o moich pomysłach oraz o tekstach.

Nawiązaliśmy stały kontakt. Wkrótce

Mark zaczął projektować okładkę. Po kilku

wstępnych szkicach narodził się zielony

40

ANTHEM


Tarnina wbiła mi się w głowę

Według miejskiej legendy Mark Sutcliffe zmienił się nie do poznania, gdy

podczas zabawy w żywopłocie tarnina wbiła mu się w głowę. Na szczęście wypadek

okazał się niegroźny, a kto wie, czy nie wzmógł jego artystycznej wrażliwości.

Na pewno nie będzie przegięciem, gdy przyjmiemy, że kilkadziesiąt lat później

incydent ten zainspirował żywą legendę NWOBHM Trespass do nagrania utworu

promującego jej nowy album pt. "Wolf at the Door". Z liderem, wokalistą i gitarzystą

formacji chciałem spotkać się osobiście w hotelu londyńskiej dzielnicy Pimlico,

poleciałem tam nawet samolotem, ale Mark Sutcliffe wybrał korespondencyjną

formę wywiadu.

wilk!

Kto lub co kojarzy Ci się najbardziej z tym

wilkiem?

To dość osobista opowieść. Nie spałem w

nocy i rozmyślałem o tym, że sytuacja, w której

się znajdowałem, zmierzała donikąd, lecz

nie mogłem nic z tym zrobić. Wilk wzywa do

ucieczki zanim będzie za późno. Jestem pewien,

że wiele osób może się z tym identyfikować.

Podejrzewam, że różni słuchacze będą mieć

różne ulubione utwory z "Wolf at the Door",

ponieważ cały album jest pełen unikalnych

melodii. Mnie najbardziej podobają się te

atmosferyczne numery: "Force Of Nature",

"Other Worlds", "Back To The Woods" i

"Unsinkable". Wolałeś zachować je dla odbiorców

całej płyty, zamiast wyodrębniać je

na single?

Cieszę się, że podobają Ci się te utwory. Niektórzy

mogą uznać album "Wolf at the

Door" za zróżnicowany, ale dla mnie całość

można określić jednym słowem: Trespass!

Wasz nowy album nosi tytuł "Wolf At The

Door", a od Jima Morrisona wiemy, że tytułowe

drzwi mogą mieć symboliczne znaczenie.

Pamiętasz te przedmetalowe czasy, gdy

brytyjscy muzycy wielbili amerykańską muzykę?

Zastanawiam się, czy na początku

ery NWOBHM brytyjscy tradycjonaliści

mogli wyobrażać sobie amerykański rock jako

wilka u brytyjskich drzwi?

No cóż, Amerykanie czasami przywłaszczają

sobie brytyjskie innowacje artystyczne i obnoszą

się z nimi. To Lars Ulrich i James

Hetfield byli w 1980 roku fanami Trespass!

(tylko, że akurat Lars Ulrich mówi o sobie

"100% Dannish citizen" - przyp. red.).

Jak to możliwe, że Trespass nazywał się na

początku Track IV?

Na tym przykładzie widać, jak bardzo byliśmy

zieloni. Mój brat Paweł wielbił Genesis.

Nazwa wzięła się od ich albumu o tej nazwie.

Dobrze, że chociaż od początku mieliśmy w

setliście autorskie utwory. Nasz pierwszy

koncert i pierwszy w historii występ na żywo

Track IV odbył się 11 marca 1979 roku!

Trespass wydał co najmniej trzy albumy

kompilacyjne: "The Works" (1992), "The

Works II" (2000) i "One of These Days: The

Trespass Anthology" (2004). Który z nich

najlepiej reprezentuje wczesną twórczość

Trespass?

Dlaczego wybrałeś utwór "Blackthorn" na

teledysk promocyjny? Czy ma to coś wspólnego

z faktem, że tytułowa tarnina jest

uważana za najbardziej złowrogą roślinę w

mitologii celtyckiej? Jeśli tak, to dlaczego

nosicie hełmy wikingów tylko na niektórych

zdjęciach, a na teledysku już nie?

Dotąd nie wiedziałem o celtyckim powiązaniu.

Dzięki za poinformowanie mnie. "Blackthorn"

również jest osobistym kawałkiem. W

dzieciństwie, bawiąc się w żywopłocie, w skórę

głowy wbiła mi się tarnina. Mój brat Paul

żartował, że po tym wydarzeniu już nigdy nie

byłem taki sam. Odtąd gdy coś mnie zafascynuje,

trudno się do mnie w ogóle zbliżyć. Jeśli

chodzi o hełmy Wikingów, to przerobiłem

na nie kilka plastikowych hełmów z daszkami,

ponieważ uczestniczyliśmy w koncerie

sylwestrowym z motywem wikingów. Zagraliśmy

tam covery, m.in. Black Sabbath "War

Pigs" (1990) i Led Zeppelin "Immigrant

Song" (1970)!

Apropos, Blackthorne to także nazwa twojego

kowerbandu. Co kowerujecie i dlaczego

do nazwy tego zespołu dodajecie ekstra

literę "e"?

Po prostu dla odróżnienia. To tylko taka zabawa.

Kowerujemy Deep Purple, Rainbow,

Thin Lizzy, itp.

Foto: Joseph Fairs

A o co chodzi z makietą samolotu prezentowaną

w zapowiedzi wideoklipu "Daggers

Drawn"?

"Daggers Drawn" opowiada o ewidentnej

skłonności ludzi do wynajdowania coraz bardziej

okrutnych sposobów zabijania się nawzajem:

od zaostrzonego kija i rozbitego kamienia

aż po głowicę nuklearną.

Czy celowo użyłeś tego samego grove'u na

początku "Force Of Nature" co Ritchie

Blackmore na początku Rainbow "Stargazer"

(1976)?

Odpowiem tylko tyle, że Rainbow "Rising"

to niesamowity album, a "Stargazer" to fenomenalny

utwór. Ritchie Blackmore jest

dla mnie bohaterem i ogromną inspiracją.

Prawdopodobnie antologia.

Co byś powiedział lub doradził Metallice

w hipotetycznej sytuacji, gdyby zabrali się

za "More Garage INC" (pstryczek w Saxon

zamierzony) z uwzględnieniem "One of

these Days" (1980)?

James Hetfield powiedział mi, że "One of

these Days" znalazło się na krótkiej liście numerów

do wykonania na "Garage Inc."

(1998). Zdecydowanie chciałbym usłyszeć

ich wersję.

Sam O'Black

TRESPASS 41


tych pierwszych latach Siren był cover bandem

grającym kawałki Priest, UFO, Accept,

Maiden itp. Graliśmy w lokalnych klubach,

barach i na imprezach. Minęły jakieś dwa lata,

zanim zaczęliśmy pisać i włączać niektóre z

naszych własnych utworów do setlisty tych

lokalnych występów.

Stara fala nowej fali tradycyjnego heavy metalu

W latach 80. nie mieli szczęścia, ale stali się zespołem kultowym. Powrót

przed kilku laty zaakcentowali dwoma premierowymi albumami, z których najnowszy

"A Mercenary's Fate" łączy przeszłość i współczesność, będąc najbardziej

dojrzałym albumem w dyskografii Siren. -To najmocniejsza i najbardziej spójna

muzyka, jaką kiedykolwiek stworzyliśmy - podkreślają muzycy i trudno się z tą

opinią nie zgodzić, bowiem zespół w żadnym razie nie odcina się od lat 80., ale

nie brzmi przy tym archaicznie, odróżniając się tym samym od wielu wypalonych

weteranów.

HMP: Cztery albumy dla zespołu o takim

stażu, nawet jeśli zanotował 25-letnią przerwę,

to niezbyt wiele. Biorąc jednak pod uwagę

fakt, że Siren był w latach 80. zespołem

praktycznie nieznanym w waszej ojczyźnie,

to i tak zakrawa na cud, że zdołaliście wydać

w tym czasie aż dwa albumy?

Siren: Nasze debiutanckie demo, siedmiocalowy

singiel "Metro-Mercenary" został wydany

w 1984 roku. Po kilku kolejnych kasetach

demo, nasz pierwszy album "No Place

Like Home" ukazał się w 1986 roku. "Financial

Suicide" został wydany w 1989 roku,

albumu. Następnie wydaliśmy "Back from

the Dead" w 2020 roku, a w ubiegłym album

"A Mercenary's Fate". Tak więc w ciągu ostatnich

czterech lat byliśmy dość zajęci wydaniem

dwóch pełnych albumów oraz EP-ki. Jesteśmy

bardzo wdzięczni za możliwość ponownego

wspólnego tworzenia muzyki i cieszymy

się, że nasze nowe utwory spotkały się z

tak pozytywnym przyjęciem.

W roku 1981, kiedy zakładaliście zespół, byliście

pewnie pełni entuzjazmu i optymizmu

co do jego dalszych losów, tym bardziej, że

Brandon, jak na amerykańskie realia, nie jest

jakąś metropolią, ale pewnie funkcjonowały

w niej wtedy jakieś nieźle zaopatrzone sklepy

płytowe, oferujące również wydawnictwa

importowane z Europy, czy też musieliście

wyprawiać się po nie gdzieś dalej, na przykład

do Tampy?

Siren: Wszyscy kupowaliśmy mnóstwo płyt

tak szybko, jak tylko mogliśmy. Niektóre sklepy

z płytami znajdowały się w Brandon, a inne

w Tampie, która jest tylko kilka minut jazdy

od nas. Często chodziliśmy do Asylum Records

w Tampie. Jeden z jego pracowników

był wielkim fanem rocka i wybierał nowe płyty

metalowe, o których mogliśmy nie wiedzieć.

Robił własnego pomysłu znaki i umieszczał je

tuż nad albumami, opisując muzykę. To tam

po raz pierwszy usłyszeliśmy Accept i kupiliśmy

album "I'm A Rebel", który był przełomem

dla wielu z nas jako fanów heavy metalu.

Natomiast w Brandon był mały, ale fantastyczny

niezależny sklep muzyczny o

nazwie Melody Records. Właściciel był super

fajnym facetem i niesamowicie wspierał

lokalną scenę muzyczną. W każdej chwili można

było tam znaleźć grupę lokalnych metalowców

i członków zespołów, którzy odkrywali

i kupowali najnowsze amerykańskie i zagraniczne

wydawnictwa. To był magiczny

czas.

więc mieliśmy całkiem niezłą passę z dwoma

LP w ciągu trzech lat, zanim w 1990 roku zawiesiliśmy

naszą działalność na czas nieokreślony.

Nasze nieoczekiwane ponowne spotkanie

miało miejsce w 2018 roku, kiedy wystąpiliśmy

na festiwalu Keep It True. To również

oznaczało nasz powrót do nagrywania.

Ogromny pakiet antologii "Up from the

Depths" zawierał cztery utwory, które zostały

nagrane tylko na potrzeby tego podwójnego

42 SIREN

Foto: Siren

na waszych oczach heavy metal nie tylko

powstawał, ale też z każdym tygodniem i

miesiącem rósł w siłę?

Siren: Kiedy Siren powstał w 1981 roku, byliśmy

młodzi, bardzo podekscytowani i entuzjastyczni.

Mieliśmy marzenia, aby stać się

wielkimi, tak jak nasi bohaterowie. Kochaliśmy

muzykę, która wtedy wychodziła: Accept,

Priest, Maiden, Ozzy, Riot, Def Leppard.

To była najlepsza muzyka w historii. W

Pytam o to nie bez powodu, bowiem wasze

brzmienie i stylistyka sugerują, że byliście

już w połowie lat 80. zespołem poszukującym,

nie takim typowo metalowym - pod

czyim wpływem wtedy byliście, jakie grupy

zainspirowały was do pójścia w takim właśnie

kierunku?

Siren: Byliśmy pod wpływem wszystkich

głównych zespołów hardrockowych i heavymetalowych

tamtych czasów: Priest, Scorpions,

Accept, Riot, UFO, Maiden, Black

Sabbath, Ozzy. Zespoły NWOBHM i klasyczne

zespoły heavymetalowe. Wydaje mi się,

że w pewnym momencie nasza setlista zawierała

około 15 utworów Judas Priest i całe

mnóstwo utworów Accept i Iron Maiden.

Granie tych wszystkich klasycznych już utworów

legend metalu dzień w dzień jest absolutnie

tym, co ukształtowało brzmienie Siren,

gdy zaczęliśmy pisać i wykonywać nasze oryginalne

kompozycje.

Stany Zjednoczone są nietypowe pod wieloma

względami i kwestia muzycznych gustów

nie jest tu żadnym wyjątkiem. Mieliście więc

na początku lat 80. prawdziwy boom heavymetalowy,

wiele zespołów sprzedawało milionowe

nakłady płyt, po czym upodobania

masowej publiczności poszły w innym kierunku,

przy metalu pozostali tylko nieliczni.

To dlatego doczekaliście się debiutanckiego

albumu "No Place Like Home" dopiero w

siódmym roku istnienia zespołu?

Siren: "No Place Like Home" został wydany

w 1986 roku, czyli zaledwie dwa lata po ukazaniu

się naszego debiutanckiego singla "Metro-Mercenary",

więc sprawy potoczyły się

dla nas dość szybko. Chociaż był to piąty rok


istnienia zespołu, były to tylko dwa lata w

składzie nagrywającym ten album. Masz jednak

rację co do rynku amerykańskiego. Jest

on bardzo podatny na trendy, a gusta często

się zmieniają. Jednak wielu z nas pozostało

fanami metalu od samego początku.

Paradoksem jest to, że wydała go niemiecka

wytwórnia Semaphore/Flametrader. Aż trudno

w to uwierzyć, bo mieliście wtedy w

USA dziesiątki, jak nie setki, niezależnych

firm parających się metalem, od większych

typu Metal Blade do bardzo niszowych -

naprawdę żadna nie była zainteresowana

waszym materiałem, demo "Dead Of Night"

zostało docenione tylko w Europie?

Siren: To prawda i szczerze mówiąc, nie wiemy

dlaczego tak było. Z jakiegoś powodu amerykańskie

wytwórnie po prostu nie chciały stać

za Siren. Nie dlatego, że nie próbowaliśmy nawiązać

tych kontaktów. Czuliśmy, że dema

"Iron Coffins" i "Dead Of Night" zawierały

świetne utwory, które z pewnością nadawały

się na album. Mieliśmy też mnóstwo innych

utworów. Była garstka amerykańskich wytwórni,

które wykazały pewne zainteresowanie, ale

umowy, które oferowały, po prostu nie miały

sensu finansowego. Niektóre z nich chciały

nawet, abyśmy zapłacili za całą produkcję.

Ostatecznie Flametrader zaoferował nam najlepszą

ofertę, a ponadto była to szansa na podróż

do Niemiec i spotkanie się twarzą w

twarz z naszymi fanami i przyjaciółmi. Pojechaliśmy

więc do Niemiec.

Dobre recenzje czy opinie fanów cieszą, ale

wtedy podstawą, nawet dla niezależnego zespołu,

była sprzedaż płyt, a pod tym względem

"No Place Like Home" nie była sukcesem

- to dlatego zatytułowaliście drugi album

"Financial Suicide"?

Siren: Kto powiedział, że "No Place Like Home"

nie odniosło sukcesu? Z tego, co nam powiedziano,

jest to kultowy klasyk. (Kultowość

to jedno, miałem jednak na myśli sukces komerccyjny

- red.). Czasami sukcesu nie mierzy

się w dolarach lub euro. Wielu purystów Siren

wciąż uważa ten album za nasz najlepszy. Z

pewnością był on instrumentalną częścią

naszej historii i doprowadził nas do miejsca, w

którym jesteśmy teraz, nawet jeśli nie podpalił

świata. Właściwie mieliśmy utwór o nazwie

"Financial Suicide", który nigdy nie znalazł

się na albumie, ale wciąż lubiliśmy ten tytuł.

Wszyscy w zespole dosłownie zaryzykowali

wszystko, co mieli, aby wrócić do Niemiec po

raz kolejny, aby nagrać jedne z najlepszych

utworów, które napisaliśmy do tego momentu.

Jak mówi refren tej niewydanej piosenki:

"For the rest of us it's do or die,

Sometimes when you play the game

You have to let it ride

If you lose, you have to pay the piper"

Financial Suicide

Tę płytę również wypuściła niemiecka wytwórnia,

tym razem Aaarrg Records - można

powiedzieć, że zadomowiliście się wtedy w

Europie na dobre, skoro właśnie tu było zainteresowanie

waszą muzyką?

Siren: Tak, Doug sporo przebywał w Niemczech

na początku lat 90. W 1990 roku był

tam przez sześć miesięcy, a także podczas

kilku krótszych wizyt. Siren miał sporą bazę

fanów w Europie, a większość z nich mieszkała

w Niemczech. W 1990 roku Doug pracował

nad preprodukcją trzeciego albumu Siren w

składzie, który w całości znajdował się w Europie.

Skład ten był następujący: niemiecki gitarzysta

Frank Fricke, grecki gitarzysta Georgie

Symbos, belgijski basista Johan Susant

i niemiecki perkusista Jörg Michael. Niektóre

z tych nazwisk są znane z innych zespołów,

takich jak Living Death, Holy Moses, Target,

Mekong Delta i Rage. Trzeci album miał

nosić tytuł "Take It".

To wszystko jednak nie wystarczało, zespół

nie przetrwał, bo czasy dla takiej muzyki nie

były już zbyt sprzyjające i w roku 1990 było

już właściwie po wszystkim - uznaliście, że

10 lat walki z przeciwnościami w zupełności

wystarczy?

Doug Lee: Nie! Nigdy się nie poddałem.

Foto: Siren

Nigdy nie miałem dosyć. Zawsze będę walczył

z przeciwnościami losu. Kiedy jedne drzwi się

zamykały, otwierały się kolejne. Jeszcze bardziej

radykalną formą metalu zajmowałem się

w latach 90. w Mekong Delta. Kiedy nie byłem

w Niemczech, byłem na Florydzie, próbując

ułożyć puzzle Siren z powrotem. Przebrnąłem

przez ponad trzydziestu muzyków, próbując

znaleźć odpowiednią chemię, która

przywróciłaby Siren do świata metalu. Trwało

to znacznie dłużej niż mogłem sobie wyobrazić.

Sytuacji nie ułatwiał też chyba fakt, że istniały

wtedy inne zespoły o nazwie Siren,

choćby ten z wokalistką Kristin Massey,

znany z LP "All Is Forgiven". Akurat oni

rychło zmienili nazwę Red Siren, ale wam już

w niczym to nie pomogło?

Siren: Za każdym razem, gdy istnieją zespoły

o identycznych lub podobnych nazwach,

może to powodować zamieszanie wśród fanów.

Jak na ironię, ten drugi Siren również

pochodził z Florydy, ale najwyraźniej nie był

świadomy naszego istnienia, mimo że istniał

od lat. Ich album "All Is Forgiven" ukazał się

w 1989 roku, czyli trzy lata po naszym debiucie

i w tym samym roku co nasz album "Financial

Suicide". Mieliśmy prawo do używania

tej nazwy, ponieważ wcześniej wydaliśmy

nasz materiał i posiadaliśmy do niego prawa

autorskie, więc musieli zmienić nazwę. To powiedziawszy,

Red Siren był dobrym zespołem

z solidnym albumem. Podobnie było w przypadku

Slayera i S.A. Slayer, którzy musieli

zmienić nazwę po otrzymaniu nakazu zaprzestania

działalności od prawników Metal Blade.

Jak to mówią w filmie "Nieśmiertelny" - może

być tylko jeden! I oto jesteśmy, teraz ponad 30

lat później, wciąż tworząc muzykę i będąc w

stanie rozmawiać z niesamowitymi magazynami,

takimi jak HMP!

Niewielu fanów wie jednak o tym, że po drugim

albumie i rozpadzie oryginalnego składu

Siren Doug Lee stworzył jego kolejną odsłonę,

werbując niemieckich muzyków, ale

ten etap nie trwał długo, skończyło się tylko

na nagraniach demo i zespół nieodwołalnie

zakończył działalność?

Siren: Niestety naszej wytwórni nie spodobały

się sesje przedprodukcyjne do trzeciego

albumu Siren. Właściwie to im się podobał,

ale powiedzieli, że nie wiedzą jak go sprzedać.

Powiedzieli: "Nie wiemy, w jakim pudełku to

umieścić". Technicznie rzecz biorąc, Siren

nigdy oficjalnie nie zakończył działalności. Po

prostu zeszliśmy głębiej do podziemia. Było

kilka falstartów i składów, które nie wypaliły.

Założenie zespołu i utrzymanie go razem nie

jest łatwe. Dodatkowo, w miarę upływu życia,

wiele dzieje się z nami jako jednostkami. Jest

to jednak dobry materiał do pisania kawałków.

Mamy jeszcze wiele utworów do napisania!

Jesteśmy razem w obecnym składzie od

sześciu lat i wydaliśmy to, co uważamy za

naszą najlepszą muzykę w historii.

Nie straciliście jednak kontaktu z muzyką,

choćby Doug na blisko dekadę zakotwiczył w

SIREN 43


Mekong Delta. A jak doszło do tego, że w

roku 2016 reaktywowaliście Siren?

Siren: To naprawdę niesamowita historia. Na

szczęście wszystko to zostało uchwycone w

filmie dokumentalnym zatytułowanym "I'm

Too Old for This Sh*t! A Heavy Metal

Fairy Tale", który śledził naszą podróż do

przygotowań i występu na Keep It True w

2018 roku. Wszystko zaczęło się pod koniec

2016 roku. Siren nie był wtedy razem od 26

lat! Przypadkiem, wiele osób skontaktowało

się z naszym perkusistą, Edem Abornem, na

Facebooku, zadając pytania dotyczące Siren.

Wszystkie te wiadomości miały miejsce w

ciągu zaledwie miesiąca i pochodziły od różnych

fanów z całego świata. To było dość dziwne.

Ed jest programistą, więc pisze bardzo

szybko. Zamiast odpowiadać każdemu z osobna,

napisał krótką historię wczesnych lat zespołu,

dodał kilka zdjęć i stworzył e-booka,

który wysłał do każdego, kto się do niego

odezwał. To właśnie podczas tego procesu ponownie

połączył się z naszym wokalistą, Dougiem

Lee, który od jakiegoś czasu nie mieszkał

w okolicy Brandon. Gdy Ed i Doug odnowili

swoją przyjaźń, wiadomość dotarła do

super fana Siren, Franka "Headbangera"

Hirnschala w Niemczech, który zwrócił się do

promotora Keep It True, Olivera Weinsheimera,

aby poprosił Siren o ponowne zjednoczenie

i występ. To właśnie wprawiło wszystko

w ruch. Przygotowując się do Keep It True

tak dobrze się bawiliśmy tworząc muzykę, że

postanowiliśmy nagrać nowe utwory do antologii

"Up from the Depths". A po naszym

niesamowitym doświadczeniu podczas występów

w Niemczech, zdecydowaliśmy się kontynuować

i nagrać kolejny album z nowym

materiałem.

Ważne jest to, że wróciliście w dawnym, niemal

kompletnym składzie, bo większość z

was grała w Siren już w latach 80. Wnoszę z

tego, że wciąż mieliście kontakt i zachowaliście

przyjacielskie relacje, co też było ważnym

aspektem tej reaktywacji?

Siren: To prawda. Wielu z oryginalnych

członków Siren nadal mieszka w rejonie Tampa

Bay na Florydzie i pozostało przyjaciółmi

przez lata. Kiedy pojawiła się szansa na ponowne

zjednoczenie, bardzo ważne było dla

nas zebranie składu jak najbardziej zbliżonego

do składu założycielskiego Siren i nagrywającego

w latach 80., co udało nam się osiągnąć.

Gitarzysta Hal Dunn był członkiem-założycielem

zespołu w 1981 roku, podobnie jak

perkusista Ed Aborn. Wokalista Doug Lee

dołączył do zespołu w ciągu zaledwie kilku

miesięcy po jego utworzeniu i jest wokalistą w

każdym utworze, jaki Siren kiedykolwiek nagrał.

Jego unikalne brzmienie i styl są dużą

częścią naszego brzmienia. Basista Gregg Culbertson

pojawia się zarówno na demo "Dead

of Night", jak i na debiutanckim albumie "No

Place Like Home". Obecny gitarzysta Todd

Grubbs, choć nie był w przeszłości członkiem

Siren, był bliskim przyjacielem i członkiem

zespołu Atomic Opera z Halem w latach 80.

Był jak rodzina.

Foto: Siren

Kolejnym przełomowym momentem był chyba

występ na festiwalu Keep It True w roku

2018. To wtedy tak do końca przekonaliście

się, że fani na was czekali i powrót miał sens?

Siren: Jeśli obejrzysz film dokumentalny o

naszym nieoczekiwanym zjeździe i przygotowaniach

do występu na Keep It True, z pewnością

zobaczysz, że nie mieliśmy pojęcia, że

gdziekolwiek pozostali nasi fani! Podczas rozmowy

z promotorem festiwalu, Oliverem, nasz

perkusista Ed zapytał go, czy ktokolwiek w

ogóle rozpozna Siren. Zapewnił nas, że tak i

że wiele osób będzie szczęśliwych mogąc nas

zobaczyć. Nie mieliśmy pojęcia, jak bardzo

okaże się to prawdą. To było jedno z najbardziej

niezapomnianych doświadczeń w naszym

życiu. To było dosłownie spełnienie

marzeń dla nas, a także dla niektórych fanów,

którzy nigdy nie myśleli, że będą mieli okazję

nas zobaczyć. Całe to wydarzenie było czymś,

czego nigdy nie moglibyśmy sobie wyobrazić.

Po kilkumiesięcznych przygotowaniach i nagraniu

kilku nowych utworów na potrzeby

antologii, nie chcieliśmy po prostu zazakończyć

wszystkiego i pójść swoją drogą. Ponowne

wspólne tworzenie muzyki sprawiało nam wiele

frajdy, więc postanowiliśmy to kontynuować.

Wydanie kompilacji "Up From The Depths -

Early Anthology & More" ucieszyło waszych

zwolenników, ale dla was ważniejszy

był ten premierowy materiał "Back From The

Dead", pokazujący, że wasz powrót jest

poważną sprawą, nie tylko odcinaniem kuponów

od przeszłości?

Siren: Dziękujemy. Tak, po naszych doświadczeniach

z Keep It True, kiedy zdecydowaliśmy

się kontynuować tworzenie muzyki, bardzo

poważnie chcieliśmy pokazać, że wciąż

mamy ogień i zdolność do tworzenia atrakcyjnych

utworów. "Back From The Dead" to

solidny materiał i absolutnie dobry album powrotny

po ponad 30 latach przerwy. Pozostał

wierny naszym wpływom, ale także zaktualizował

nasze brzmienie. Z naszym nowym albumem,

"A Mercenary's Fate", czujemy, że w

końcu pokazaliśmy na co nas stać. To najmocniejsza

i najbardziej spójna muzyka, jaką kiedykolwiek

stworzyliśmy.

Okładka tego albumu dobitnie sugeruje, że to

kontynuacja tego, co zapoczątkowaliście

jeszcze w latach 80., na demo "Dead Of

Night" - ten kosiarz stał się waszą maskotką,

znakiem rozpoznawczym, a Yannick

Bouchard rozwija jego postać na kolejnych

wydawnictwach?

Siren: Łał! Naprawdę odrobiłeś pracę domową!

To prawda. Okładka dema "Dead Of

Night" przedstawia naszego wokalistę, Douga

Lee, trzymającego nad głową ostrze S z logo

Siren. Kiedy tworzyliśmy antologię "Up from

the Depths", zleciliśmy stworzenie okładki fenomenalnemu

kanadyjskiemu artyście, Yannickowi

Bouchardowi. Obraz na tej okładce

przedstawia odzianą w skórzaną kurtkę postać

trzymającą ostrze S w górze, krzyczącą z oceanu

na zabytkowej łodzi podwodnej. Był to

ukłon w stronę naszych okładek demo "Iron

Coffins" i "Dead of Night". Ta maskotka to

tak naprawdę sam Metro Mercenary, który

nieprzypadkowo bardzo przypomina młodego

Douga Lee. W "Back from the Dead" postanowiliśmy

kontynuować ten motyw i pozwolić

Metro pojawić się ponownie. Ta okładka, podobnie

jak "A Mercenary's Fate", również została

namalowana przez Yannicka.

"Back From The Dead" - tytuł wyjaśnia

wszystko, nie ma żadnych niedomówień. Z

kolei w kwestiach muzycznych odnoszę

wrażenie, że zależało wam na podkreśleniu

ciągłości z dawnymi dokonaniami Siren, ale

przy jednoczesnym pokazaniu, że nie ugrzęźliście

w schematach, że zdajecie sobie sprawę,

iż od dawna mamy już XXI wiek?

Siren: Zgadza się. Chociaż na albumie znajduje

się utwór zatytułowany "Back from the

Dead", miał on również na celu uznanie faktu,

że Siren, jako zespół, powrócił. Staraliśmy się

zachować ciągłość między naszą muzyką z lat

80., a tym, co tworzymy teraz. Muzyka jest

zdecydowanie w tym samym, tradycyjnym

stylu melodyjnego metalu naszych bohaterów,

którzy zainspirowali nas do grania w tamtych

czasach. A pełne nastawienia i unikalne

brzmienie Douga są absolutnie nicią, która

łączy każdy fragment naszego katalogu - od

debiutanckiego singla w 1984 roku po dzisiejsze

"A Mercenary's Fate".

Minusem było to, że wydaliście ten powrotny

album na początku pandemii, wiosną 2020

roku. Data premiery była już ustalona wcześniej

i nie można było jej przełożyć, czy po

tylu latach przerwy nie chcieliście już czekać

nie wiadomo ile, podjęliście więc decyzję:

płyta gotowa, wydajemy?

44

SIREN


Siren: Ciężko pracowaliśmy nad płytą "Back

from the Dead", która miała ukazać się w

kwietniu 2020 roku, zbiegając się w czasie z

edycją festiwalu Keep It True. Nikt z nas nie

mógł sobie wyobrazić szaleństwa, które miało

się wydarzyć w odpowiedzi na pandemię. Tego

lata mieliśmy również wystąpić na festiwalu

Headbanger's Open Air, który oczywiście

musiał zostać odwołany. Zdecydowaliśmy się

wydać album, aby przynajmniej ludzie mogli

usłyszeć to,co stworzyliśmy. W tym momencie

nie chodzi o zarabianie pieniędzy. Prawda jest

taka, że wszystko to - nagrywanie, podróże itp.

- kosztuje nas mnóstwo pieniędzy z naszych

własnych kieszeni. Nagrodą dla nas jest po

prostu fakt, że żyjemy i świetnie się bawimy

jako zespół.

Nie możemy pominąć, akcentującego wasze

40-lecie, wspomnianego już, filmu "I'm Too

Old for This Sh*t! A Heavy Metal Fairy

Tale". Zakręciła wam się w oku łezka, kiedy

obejrzeliście go po raz pierwszy?

Siren: Wierzcie lub nie, ale naprawdę poruszył

nas wszystkich emocjonalnie, gdy zobaczyliśmy

go po raz pierwszy. To było dziwne.

To było tak, jakbyśmy oglądali innych ludzi, a

nie siebie. Więc wszyscy poczuliśmy te emocje

kibicowania nam jako zespołowi i uczucie

triumfu, gdy widzisz, jak nasze marzenia stają

się na ekranie rzeczywistością. Film naprawdę

wpłynął na wiele osób. Tak wielu komentowało

lub pisało do nas, mówiąc nam, jak mocno

odnoszą się do naszego doświadczenia.

Film nie jest o zespole Siren. Chodzi o obserwowanie

pięciu facetów w średnim wieku, którzy

mają szansę spełnić marzenie, które pojawiło

się znikąd. Szczerze mówiąc, nie wiedzieliśmy,

jak nam pójdzie. Czy uda nam się wystąpić

i jakoś się nie skompromitować? Tak jak

w filmie, nie mieliśmy pojęcia, jak to się potoczy.

Na szczęście ostatecznie była to historia

triumfu, a nie tragedii. Twórcy filmu, Nathan

Mowery i Chris Jericho, wykonali świetną robotę,

znajdując sedno historii w setkach godzin

materiału filmowego, który został zarejestrowany

w ciągu tych miesięcy.

Dożyliśmy dziwnych czasów: w mediach

królują zbrodnie i przemoc, a na okładce nie

można użyć słowa shit, trzeba "zneutralizować"

je konturem gitary. Nie uważasz, że

ta polityczna poprawność, przy jednoczesnej

dwulicowości, nie ma większego sensu?

Siren: Zdecydowanie nie jesteśmy fanami politycznej

poprawności, to pewne! Wiele z tego,

co dzieje się w dzisiejszym świecie, jest po prostu

śmieszne. Ale jeśli chodzi o tytuł dokumentu,

nie staraliśmy się być ostrzy, używając

barwnego języka itp. To producent filmu,

Chris Jericho, wymyślił ten tytuł, a my

wszyscy uznaliśmy, że idealnie pasuje do tego,

jak często wypowiadaliśmy to zdanie w ciągu

tych miesięcy.

"A Mercenary's Fate" na tle waszych poprzednich

albumów wydaje mi się wydawnictwem

przełomowym, do tego najbardziej

udanym jako całość. Sami też czujecie, że to

wasz najlepszy i najbardziej dojrzały materiał?

Siren: Dziękujemy bardzo. Tak, absolutnie

wierzymy, że "A Mercenary's Fate" zawiera jedne

z najlepszych utworów, jakie Siren kiedykolwiek

wydał. Jesteśmy znowu razem i piszemy

od sześciu lat. Podczas gdy nadal słychać

nasze wpływy, takie jak Priest, Accept, Ozzy,

Saxon i inne, utwory nadal mają nasze charakterystyczne

brzmienie. Zdecydowanie dojrzeliśmy

i rozwinęliśmy się jako autorzy piosenek

i naprawdę zjednoczyliśmy się w ciągu ostatnich

kilku lat, pracując razem jako zespół nad

pomysłami na piosenki, nagrywaniem i miksowaniem.

Czyli czasem jest tak, że musi przyjść na coś

pora, bo wcale nie jest powiedziane, że w roku

1992 udałoby się wam nagrać tak udaną

płytę?

Siren: Masz rację. Wydaje się, że na wszystko

jest czas i miejsce. Nie moglibyśmy stworzyć

tego albumu na początku lat 90. Jestem pewien,

że stworzylibyśmy dobry album, ale to,

co stworzyliśmy na "A Mercenary's Fate", jest

produktem naszych obecnych umiejętności i

doświadczeń, które rosły przez ostatnie 30 lat.

Ponownie, jesteśmy bardzo dumni z tego, co

stworzyliśmy, zwłaszcza teraz, gdy przekroczyliśmy

40 lat istnienia zespołu.

To zarazem jakby zatoczenie koła, powrót do

czasów debiutanckiego singla "Metro- Mercenary",

zaakcentowany w utworze tytułowym,

takie porozumiewawcze mrugnięcie do

starszych fanów?

Siren: Absolutnie! Nasz perkusista, Ed

Foto: Michael Honninger

Foto: Michael Honninger

Aborn, napisał tekst do oryginalnego "Metro-

Mercenary", a także napisał tekst i większość

muzyki do tytułowego utworu "A Mercenary's

Fate". Oryginalna piosenka była bardzo podobna

do "Killers" Iron Maiden i opowiadała o

mordercy grasującym nocą po ulicach miasta.

Teraz, gdy jesteśmy starsi i bardziej zastanawiamy

się nad tekstem, chciał nadać tej historii

lepsze zakończenie i dać głównemu bohaterowi

szansę na odkupienie. W "A Mercenary's

Fate" dowiadujemy się, że główny bohater był

tak naprawdę zabójcą dla przestępczego podziemia,

ale stał się zbyt potężny i szefowie

mafii nakazali jego egzekucję. Zostaje stracony

i trafia do piekła, ale ma szansę na odkupienie.

Wraca do świata, by szukać zemsty na szumowinach,

takich jak handlarze żywym towarem

itp. Mówiąc o mrugnięciach okiem do

fanów oryginału, podczas pisania tego utworu

Ed włączył główny riff z oryginalnego "Metro-

Mercenary" w mostku utworu, aby naprawdę

spuentować muzykę Siren z tych czterech dekad.

Ponadto na płycie CD i wydaniach cyfrowych

znajduje się udramatyzowany instrumental

zatytułowany "Prologue to Redemption",

który rzuca więcej światła na całą historię,

w tym scenę egzekucji, którą można zobaczyć

na okładce albumu.

SIREN 45


Liczycie jednocześnie, że ten album przyciągnie

też uwagę nowej, młodej publiczności,

w czym pewnie zamierzacie mu pomóc,

grając i promując go jak tylko się da?

Siren: Tak, bylibyśmy zachwyceni, gdyby

młodsza publiczność odkryła nasz nowy album

i cieszyła się nim. Wraz z rosnącym ruchem

NWOTHM, z pewnością nadszedł na to

odpowiedni czas. Jest cała grupa młodych ludzi,

którzy są zainspirowani tym stylem muzycznym,

tak jak my byliśmy w latach 70. i 80.

Lubimy myśleć o sobie jako o części starej fali

nowej fali tradycyjnego heavy metalu.

(śmiech) Szczerze mówiąc, jesteśmy po prostu

wdzięczni, że ktokolwiek poświęca chwilę na

słuchanie naszej muzyki - młodzi czy starzy.

Jesteście pewnie bardziej niż podekscytowani,

bo to powrót udany pod każdym względem,

a dla was też satysfakcja, że zdołaliście

pokazać, iż Siren nie był tylko jednym z wielu

zespołów lat 80., tylko wtedy nie mógł pokazać

w pełni na co go stać, co udało się

dopiero po latach?

Siren: Jesteśmy absolutnie zdumieni, że jesteśmy

znowu razem 40 lat po tym, jak

zaczęliśmy. Nigdy nie spodziewaliśmy się drugiej

szansy, ale to było niesamowite doświadczenie.

Sam fakt, że film dokumentalny "I'm

Too Old for This Sh*t! A Heavy Metal Fairy

Tale" i świadomość, że setki tysięcy ludzi

obejrzało naszą historię jest oszałamiająca. Co

więcej, prawie codziennie słyszymy, jak inspirująca

była nasza historia dla innych ludzi.

Jesteśmy po prostu niesamowicie wdzięczni za

to, że w ciągu ostatnich pięciu lat wydarzyły

Foto: Mario Lang

się te wszystkie niesamowite rzeczy. Daliśmy z

siebie wszystko i ciężko pracowaliśmy, by tworzyć

muzykę, z której możemy być dumni.

Kiedy otrzymujemy świetną recenzję lub ludzie

mówią nam, jak bardzo podoba im się nowy

materiał, to marzenie spełnia się na nowo.

Niedawno ukazało się nakładem waszego

obecnego wydawcy FHM Records obszerne

wznowienie "Financial Suicide". Mam rozumieć,

że "No Place Like Home" będzie kolejny,

bo nigdy nie straciliście praw do tych

materiałów, albo odzyskaliście je niedawno,

dzięki czemu te albumy mogą być znowu

dostępne na LP i CD?

Siren: Szczerze mówiąc, nie jesteśmy do końca

pewni, jaka będzie dalsza ścieżka dla jakichkolwiek

reedycji "No Place Like Home" -

zwłaszcza, że został on włączony jako część

naszej antologii "Up from the Depths" w

2018 roku. Ale nasi dobrzy przyjaciele Frank

i Holger z FHM Records wydają niesamowite

produkty, więc jeśli coś zostanie wydane, możesz

być pewien, że będzie to zestaw najwyższej

jakości. Bardzo dziękujemy wszystkim w

HMP za umożliwienie nam spędzenia czasu z

waszymi czytelnikami. Nigdy nie mieliśmy

okazji odwiedzić waszego niesamowitego

kraju, ale chcielibyśmy to kiedyś zrobić i usłyszeć

was wszystkich. Utworzyliśmy specjalny

link dla waszych czytelników, aby mogli obejrzeć

film dokumentalny za darmo na stronie

www.TooOldForThisMovie.com/HMP.

Ponadto nasze profile społecznościowe, muzykę,

płyty, koszulki i wszystko inne, co dotyczy

Siren, można znaleźć na stronie www.Siren-

Band.us. Stay heavy and keep the flame burning!

Wojciech Chamryk, Szymon Paczkowski i

Szymon Tryk

HMP: Po reaktywacji w roku 2015 w szybkim

tempie przygotowaliście dwa albumy "Awakening"

i "A New World", do tego wydaliście

nieopublikowany w latach 80. "Caught In A

Warzone". Wychodzi na to, że pandemia nieco

was przyhamowała, ale nie zdołała zatrzymać,

czego efektem jest najnowszy,

świetny album "The Sign Of Evil"?

Mark Duffy: Fakt, pandemia nas spowolniła.

Mieliśmy zamiar nagrać nowe utwory na kolejny

album i nawet mieliśmy zarezerwowane

studio, ale lockdown położył temu kres. Nie

widzieliśmy się przez siedem miesięcy.

Te wszystkie zawirowania miały też wpływ

na skład Millennium, bowiem w ciągu ostatnich

kilkunastu miesięcy zmienili się wszyscy

towarzyszący ci muzycy - odpuścili granie,

bądź, tak jak choćby Kenny Nicholson czy

Will Philpot, skoncentrowali się na swoich

innych zespołach?

Trzech członków Millennium grało również

w innym zespole, a kiedy wróciliśmy po lockdownie,

pojawiły się pewne problemy, które

myślałem, że uda nam się rozwiązać, ale tak

się nie stało. Postanowili więc odejść i skoncentrować

się na swoich innych projektach.

To też jakiś znak czasów i według mnie niezbyt

pozytywny, że z różnych względów, w

tym finansowych, muzycy grają teraz równocześnie

w kilku zespołach czy projektach -

kiedyś było to nie do pomyślenia, a na pewno

nie występowało na taką skalę?

Myślę, że jest mniej okazji do ciągłego grania

na żywo, ponieważ jest ograniczona ilość miejsc,

w których można grać, więc teraz ludzie

grają w więcej niż jednym zespole, aby móc

występować częściej na żywo.

Zmiany na taką skalę są czymś ryzykownym,

czy przeciwnie, dają zespołowi zastrzyk

świeżej krwi?

Myślę, że nowi członkowie zespołu dali mu

zastrzyk świeżej krwi i entuzjazmu, czego

Millennium właśnie potrzebowało.

Wolisz więc grać z młodszymi muzykami, bo

nawet jeśli nie są już młodzieniaszkami, to

nie są jeszcze wypaleni, nie mają określonych

nawyków, wciąż chcą coś osiągnąć, udowodnić

sobie i innym?

Tak, młodsi muzycy mają pragnienie, by coś

osiągnąć, występować, nagrywać albumy i dostawać

szanse. Mają też dobrą prezencję sceniczną

i są bardziej aktywni na scenie.

Wydaje mi się, że "The Sign Of Evil" jest

właśnie efektem takiego właśnie podejścia:

to nic, że w roku 1984 wydaliśmy album i w

kręgach najbardziej oddanych fanów

NWOBHM cieszy się on opinią kultowej

płyty, a po powrocie również pokazaliśmy, na

co nas stać, trzeba to wszystko przebić,

ponownie potwierdzić potencjał Millennium

- tak właśnie myślałeś, pracując nad tą

płytą?

Myślę, że nowy album pokazuje na co nas

stać. Dla mnie to nasz najlepszy album. Nie

by-łem zadowolony z ostatniego albumu "A

New World". Myślę, że za bardzo spieszyliśmy

się z jego wydaniem, a mój wokal mógłby

być lepszy. Miks tamtego albumu nie był

odpowiedni. Nowy album to miejsce, w którym

chcemy być jako zespół. Myślę, że na

"The Sign Of Evil" miks doskonale uchwycił

utwory i otrzymujemy świetne recenzje.

46

SIREN


Wiąże się to z jakimś stresem, obawami, czy

uda się sprostać wyzwaniu, szczególnie, że

nikt nie jest robotem, każdemu zdarzają się

dni, kiedy wena nie dopisuje i trudno o nowe,

dobre pomysły. Co robisz w takiej sytuacji?

Odkładasz dany tekst czy utwór, by wrócić

do niego po jakimś czasie?

Myślę, że kiedy masz album, który został dobrze

przyjęty, starasz się mu dorównać lub poprawić

go na następnym, więc może to powodować

pewien stres. Czasami kawałek może

powstać szybko, a innym razem może to zająć

trochę czasu i zostanie odłożona na bok, by

wrócić do niego innym razem.

Znam muzyków twierdzących, że z myślą o

nowym albumie przygotowują zwykle znacznie

więcej utworów niż ich potrzebują, po

czym wybierają te najlepsze. Jak wygląda to

u was: podobnie, czy mając 10 dobrych, zróżnicowanych

i wartych publikacji numerów,

przestajecie tworzyć kolejne, koncentrując się

ich na jak najlepszym dopracowaniu, żeby

efekt końcowy był jak najlepszy?

Napisaliśmy więcej utworów, ale nie zostały

one przećwiczone z nowym składem, więc zdecydowaliśmy

się napisać dwa nowe utwory z

nowym składem i wykorzystać je na albumie.

Niewykluczone, że wykorzystamy niektóre kawałki

pozostałe z tego albumu i umieścimy je

na następnej płycie.

Nie dostrzegam na "The Sign Of Evil" tak

zwanych wypełniaczy, a to w dzisiejszych

czasach sztuka nie lada. Do tego brzmicie na

tej płycie stylowo, ale nie archaicznie - takie

było założenie, żeby kontynuować to, co zacząłeś

wiele lat temu, ale bez posmaku retro?

Tak, chcemy zachować część naszego starego

stylu, nie brzmiąc zbyt przestarzale, ale także

nadając naszym utworom bardziej aktualny

charakter. Jeśli napiszemy kompozycję i przećwiczymy

ją, oraz jeśli poczujemy, że nie jest

wystarczająco mocna, zostawimy ją i będziemy

pracować nad kolejną.

Wciąż lubujecie się w dość długich, jak na

metalowe standardy, dopracowanych aranżacyjnie,

wielowątkowych kompozycjach - to

wasz swoisty znak rozpoznawczy, a do tego

swego rodzaju echa tego, że dorastałeś w

czasach rozkwitu hard i progresywnego

rocka?

Kiedy pracujemy nad utworem, patrzymy na

aranżację i przez większość czasu mamy poczucie,

jak długi powinien być utwór, ile powinien

mieć zwrotek, refrenów, solówek gitarowych

itp. Jeśli kompozycja wydaje się zbyt

długa, skracamy ją. Jeśli utwór jest długi, musi

mieć dobry feeling i nie może stać się nudny

pod jego koniec.

Bez zahamowań i

z nowym entuzjazmem

Mark Duffy to jeden z współtwórców nurtu NWOBHM, znany nie tylko

z Millennium, ale też z Toranaga, by wymienić tylko te najpopularniejsze zespoły.

Po licznych perturbacjach Millennium wróciło do pełnej aktywności w roku 2015,

a teraz, po niemal całkowitej zmianie składu, wydało kolejny album "The Sign Of

Evil", który na pewno nie rozczaruje ani fanów zespołu, ani też klasycznego, brytyjskiego

metalu.

Mamy teraz naprawdę dziwne czasy, gdzie z

powodu przesytu wszystkim ludzie, nawet

fani danego gatunku czy muzyki w ogóle, nie

mogą skupić się na jej słuchaniu; czynią to

fragmentarycznie, ciągle przeskakując z

utworu na utwór - uważasz, że szybkie tempo

życia i brak czasu może być usprawiedliwieniem

dla czegoś takiego? My oczywiście należymy

do innego pokolenia, bo piosenki w

radiu nie dało się przewinąć (śmiech), ale czy

ci młodzi ludzie czasem czegoś nie tracą?

Tak, myślę, że tracą poczucie albumu. Pomijając

niektóre utwory, mogą również przegapić

temat przewodni albumu. Niektóre utwory

mogą wymagać czasu, aby się do nich przyzwyczaić,

aż naprawdę je docenisz i polubisz.

Wydaje mi się, że najlepszą metodą walki z

taki podejściem jest nagrywanie długich,

dobrych utworów - choćby "Thy Kingdom

Come", bo taki delikwent zasłucha się, zapomni

o klikaniu na coś innego - może warto

to opatentować? (śmiech)

Może to działać w obie strony, jeśli jest to

dobra i długa kompozycja, która musi utrzymać

ich uwagę, w przeciwnym razie ją pominą.

Jeśli masz chwytliwą, krótką piosenkę, mogą

wysłuchać jej całej, a nawet odtworzyć ja ponownie!

Wielu reżyserów podkreśla, że to życie układa

najlepsze scenariusze; z tekstami jest podobnie,

stąd choćby na waszej najnowszej

płycie "Virus" oraz wiele innych odniesień do

rzeczywistości?

"Virus" to tylko moja opinia na temat tego, co

działo się w tamtym czasie. Napisałem go w

drugim tygodniu lockdownu. Miałem

kilka negatywnych opinii

na temat tekstów, ale

zbadałem wiele z tego, co

się wydarzyło i co naprawdę

się dzieje. Jeśli poszukasz

w odpowiednich

miejscach, możesz znaleźć

odpowiedzi!

Okładka "The Sign Of

Evil" ma dodatkowo podkreślać

wymowę tytułu i

mroczny charakter tego albumu,

dlatego jest prosta,

ale bardzo jednoznaczna w

wymowie?

Okładkę albumu wymyśliła

wytwórnia płytowa. Pomyśleliśmy,

że wygląda trochę retro,

co nam się podobało, a

także, że będzie dobrze wyglądać

na koszulce!

Od lat współpracujesz z grecką

No Remorse Records - brytyjskie wytwórnie

nie są już zainteresowane takim

zespołami jak Millennium, szczególnie premierowymi

materiałami, których nie można

reklamować określeniami "kultowy", klasyczny",

etc.?

Tak, No Remorse jest dla nas świetne. Dobrze

jest mieć wytwórnię, która chce wydawać

nasze albumy. Niektóre brytyjskie wytwórnie

wolą koncentrować się na młodszych zespołach!

Po Brexicie jesteście też w znacznie trudniejszej

sytuacji jako zespół koncertowy. Jak

widzisz to wszystko w dalszej perspektywie?

Świadomość faktu, że droga, choćby na niemieckie

festiwale, bardzo wam się wydłużyła,

jest frustrująca?

Niestety Brexit to naprawdę zła sprawa dla

zespołów, czego się nie spodziewaliśmy. Trasy

koncertowe stały się znacznie trudniejsze i

droższe. Jest też więcej wiz, o które trzeba się

ubiegać i granic, przez które trzeba przejść.

Masz również karnet, za który musisz zapłacić

i gdzie musisz wyszczególnić wszystko, co

masz, sprzęt, towary itp. Jeśli coś się nie

zmieni, wiele zespołów nie będzie w stanie

koncertować w Europie.

Trudno było świętować 40-lecie w sytuacji,

gdy okresy aktywności Millennium przeplatały

się z czasem funkcjonowania pod inną

nazwą czy długą przerwą, ale nie da się

pominąć milczeniem tego, że powstaliście w

1982 roku. Płytą "The Sign Of Evil" potwierdziłeś,

że w żadnym razie nie czujesz się

jeszcze weteranem, a co dalej? Skoro muzycy

znacznie starsi od ciebie są wciąż aktywni

również nie widzisz przeciwwskazań do tego,

by nadal tworzyć i wydawać kolejne albumy,

jeśli tylko zdrowie na to pozwoli?

Zamierzamy kontynuować naszą działalność

tak długo, jak to możliwe, uwielbiamy występować

na żywo, pisać i nagrywać albumy. To

wspaniałe, gdy ludzie doceniają to, co robimy!

Wojciech Chamryk, Szymon Paczkowski i

Szymon Tryk

EXUL 47


Nie znam albumu Saracen, o którym wspomniałeś,

więc oczywiście nie można go uznać za

wpływ, chociaż jestem teraz ciekawy, aby go

usłyszeć.

...czy gatunek ludzki kiedykolwiek się nauczy?

Hammerhead to ekipa związana na stałe z nurtem NWOBHM. Zdają

sobie sprawę, że ich czas powoli przemija, ale starają się wykorzystać go w miarę

ich możliwości. Podchodzą do sprawy jak najpoważniej, starając się przygotować

swoim fanom produkt najwyższej jakości, pod względem muzycznym, jak i lirycznym.

Myślę, że "Lords of the Sun" to jak najbardziej robota dla największych

fanów brytyjskiego hard 'n' heavy. Po prostu musicie sięgnąć po ten album...

HMP: Jeżeli dobrze zrozumiałem koncepcja

"Lords of the Sun" skupia się nad historią

kilku starożytnych bitew, w tym o oblężeniu

Tyru, ale przede wszystkim nad problemem,

jak łatwo religie (i nie tylko) mogą zmanipulować

zwykłego człowieka, który idzie walczyć

w imię wyimaginowanych idei, przeważnie

ginąc dla satysfakcji, władzy i niepohamowanej

chciwości szaleńca, któremu

wydaje się, że jest ponad wszystko i wszystkich.

Niestety ta kwestia jest ciągle aktualna

dla przykładu współczesna wojna Rosyjsko-

Ukraińska... Kto zainicjował ten pomysł?

Czy staraliście się skonfrontować z go z

opracowaniami naukowymi lub popularnonaukowymi?

Buzz Elliot: Steve Archer, basista Hammerhead,

przyniósł pomysł na "Lords of the Sun".

Czytając o takich wydarzeniach jak oblężenie

Tyru, zainspirował się do napisania utworu

opartego na tym, jak to musi być dla żołnierzy,

którzy są zaciągnięci do walki w takich

bitwach. Steve i ja pracowaliśmy nad tym pomysłem

przez długi czas, zanim został on

przedstawiony zespołowi i po prostu ewoluował.

Ostatecznie skończył się na długości jednej

strony albumu winylowego. Nie powiedziałbym,

że jakiekolwiek naukowe koncepcje

odegrały jakąkolwiek rolę w konstrukcji tej

kompozycji, ale zdajemy sobie sprawę, że kiedy

piszesz o wydarzeniach historycznych, takich

jak to, ważne jest, aby starać się zachować

zgodność z faktami, jeśli to możliwe, ale jednocześnie

uważam, że nie ma ścisłych zasad

w pisaniu utworów, dlatego użycie odrobiny

wyobraźni i fantazji jest całkowicie dopuszczalne,

masz artystyczną licencję na robienie

wszystkiego, co chcesz. Zaczęliśmy pisać tę

kompozycję na długo przed rosyjską inwazją

na Ukrainę, ale niestety obecna sytuacja

pokazuje, że to wciąż może się zdarzyć, trudności

i śmierć tysięcy ludzi, i po co? Wola jednego

obłąkanego egoistycznego szaleńca i

wielu ludzi na tyle oszukanych, by podążać za

nim i spełniać jego życzenia. Pomyślałbym, że

w dzisiejszych czasach, takich jak ten, a także

biorąc pod uwagę korzyści płynące z mądrości

płynącej z błędów przeszłości, że będziemy

żyć w świecie, który minęło całe to szaleństwo,

a jednak teraz zadaję sobie pytanie; "czy gatunek

ludzki kiedykolwiek się nauczy?"… Niestety

jakoś w to wątpię.

Czy treść pozostałych nagrań również łączy

się z pomysłem głównego utworu?

Początkowo nie było zamiaru łączenia wszystkich

utworów razem (jak w przypadku albumu

koncepcyjnego), ale czysty przypadek sprawił,

że wszystkie utwory są oparte lub inspirowane

tematami wojny, bitew i walki, więc ostatecznie

istnieje ciągłość między wszystkimi

utworami na albumie, choć niezamierzona.

W pewnym momencie słuchając "Lords of

the Sun" przypomniały mi się albumy "Argus"

Wishbone Ash i "Heroes, Saints And

Fools" Saracen...

Pierwszym kawałkiem, który Brian Hodgson

i ja zagraliśmy razem podczas naszego pierwszego

spotkania w latach 70., był "Errors of

My Ways" Wishbone Ash, to świetny utwór z

ich pierwszego albumu, podwójne brzmienie

gitary tego zespołu i ich styl pisania utworów

zawsze miały wpływ zarówno na Briana, jak i

na mnie. Ale tak jak Wishbone Ash mają tendencję

do czystych i klarownych brzmień gitarowych,

obaj jesteśmy również pod silnym

wpływem wczesnego Black Sabbath, więc nasze

wynikowe brzmienie jako zespołu jest rodzajem

mieszanki tych dwóch szkół myślenia.

Suitę "Lords of the Sun" uzupełniają trzy

kompozycje, które są zdecydowanie nakierowane

na dynamiczne NWOBHM. Każdy z

nich ma świetne riffy, wpadające w ucho melodie

i ma zadatki na przeboje. Mnie najbardziej

odpowiada otwierający album

"Waiting for the Daisies"...

Po napisaniu i nagraniu najpierw epickiego

utworu tytułowego zdecydowaliśmy się spróbować

wypełnić resztę albumu krótszymi

utworami o szybszych tempach. Chociaż moja

kompozycja "Crimson Tide" stała się dłuższa,

niż pierwotnie zamierzałem z powodu dodania

ponurej sekcji w połowie tempa na końcu,

która powstała po dłuższym namyśle. Steve

Archer przyszedł do mnie z "Waiting for the

Daisies" prawie ukończonym, wprowadzono w

nim tylko niewielkie zmiany w jego oryginalnych

aranżacjach. Naprawdę podobał mi się

pomysł wykorzystania prostej, przyziemnej

czynności koszenia trawy jako metafory niekończącej

się bitwy lub wojny. Gdybyśmy nadal

żyli w świecie, w którym single były wydawane

w celu promowania albumu, myślę, że

"Waiting for the Daisies" być może z "Cry As

I Fall" na stronie B byłby tym, który ładnie

pasowałby do mojej starej szafy grającej

Wurlitzer.

We wspomnianym wywiadzie twierdziłeś, że

"Lords of the Sun" będzie wypełniał pierwszą

stronę longplay'a, ale wydaje się, że coś wam

nie wyszło. Za bardzo poszaleliście ze suitą i

jest za długa, aby zmieściła się na jednej

stronie winylu. Musieliście dokonać innego

podziału nagrań...

Podczas planowania zawsze myślimy w kategoriach

winylu i dlatego jesteśmy świadomi, że

zalecany maksymalny czas trwania w tym formacie

to 22 minuty na stronę, więc gdy utwór

"Lords of the Sun" ewoluował podczas procesu

pisania, staraliśmy się zaprojektować rzeczy

tak, aby idealnie pasowały do jednej strony

albumu winylowego. Nie byliśmy pewni, czy

będzie to strona pierwsza, czy druga, dopóki

nie napisaliśmy i nie ukończyliśmy reszty materiału.

Skończyło się na około 24 minutach,

co wciąż jest możliwe do ściśnięcia na stronie

winylu, choć po przekroczeniu zalecanego limitu

zaczyna wpływać na jakość dźwięku.

Mogliśmy przyciąć utwór, aby pasował, ale

okazało się również, że "Lords of the Sun"

Foto: Mark Regan

48

HAMMERHEAD


składa się z dwóch oddzielnych, charakterystycznych

sekcji (z dwiema częściami do

każdej sekcji). To otworzyło możliwość podzielenia

utworu na dwie strony, rozważaliśmy

zrobienie tego jak "Wish You Were

Here" Pink Floyd, gdzie część pierwsza pojawia

się na początku albumu, a część druga

kończy album, myślę, że to mogłoby zadziałać,

ale kiedy wszystko było gotowe, zdecydowaliśmy,

że "Waiting for the Daisies" będzie

idealnym otwieraczem albumu. Od tego momentu

przyglądaliśmy się różnym opcjom co

do kolejności, ale gdy już mieliśmy "...Daisies"

na swoim miejscu jako otwieracz albumu, reszta

utworów po prostu znalazła swoje miejsca i

dopasowała się do dostępnego czasu bez żadnych

problemów. Kolejność, na którą się zdecydowaliśmy,

zadziałała i po prostu poczuliśmy

się usatysfakcjonowani.

Ogólnie pisanie materiału na album "Lords

of the Sun" zajęło wam sporo czasu. Jaki

macie teraz system pisania utworów? Jest to

ten sam system, co na początku waszej kariery,

czy też zmienia się on od okoliczności?

Krótkie streszczenie naszego zwykłego procesu

pisania muzyki w dzisiejszych czasach jest

takie, że Steve przedstawia mi swoje pomysły,

pracujemy razem nad aranżacją, ja tworzę

wstępne demo na własną rękę, to trafia do

zespołu, aby mogli usłyszeć nasze intencje, w

końcu spotykamy się, aby wypróbować wszystkie

pomysły na własne uszy. Przez cały ten

proces materiał może być poprawiany lub

zmieniany przez każdego członka zespołu a na

końcu wszyscy, oby, zgadzamy się, co jest najlepsze

dla utworu i ustalamy ostateczną wersję.

Steve'a Archera sklasyfikowałbym jako

dominującego autora większości tego albumu,

a ja prawdopodobnie spędziłem więcej czasu

niż ktokolwiek inny, pracując nad aranżacjami,

ale wszystko tak naprawdę nie doszłoby

do skutku, dopóki nie zaangażował się cały

zespół. Każdy odegrał swoją rolę w tworzeniu

utworów w takim stopniu, że Steve i ja

czuliśmy, że jest to uzasadnione i słuszne, aby

docenić wszystkich w pisaniu tego albumu. To

wszystko znacznie różni się od tego, jak było

na początku. Wtedy zwykle Steve Archer i

Brian Hodgson pracowali razem, wtedy napisałem

tylko kilka kawałków i kilka dodatkowych

sekcji do istniejących kompozycji.

Foto: Burning Starr

Foto: Hammerhead

Album narywaliście w Linden Studio w towarzystwie

waszego producenta Guy'a Forrester'a.

Jak tym razem przebiegała sesja nagraniowa?

Dla mnie kluczowy był powrót do Guya Forrestera,

jako producenta, którego zadaniem

jest sprawić, byśmy brzmieli tak dobrze, jak to

tylko możliwe, i mówiąc wprost, to właśnie

robi, nie tylko uchwycił nasze brzmienie, ale

także je wzmocnił. Praca w studiu Guya zawsze

jest świetną zabawą, a on naprawdę wie,

co robi. Jeśli wyjaśnię mu jakiś pomysł, automatycznie

nadaje na tej samej długości fali; na

przykład, dodanie efektu flangera do całego

miksu w sekcji tytułowego utworu z naszego

albumu "The Sin Eater". Przypuszczam, że

można powiedzieć, że tylko kopiowałem, jak

Ritchie Blackmore mógł to zaaranżować,

Rainbow i Deep Purple regularnie używali tej

sztuczki, ale efekt końcowy brzmi dla mnie

niesamowicie. Kiedy wyjaśniłem Guyowi, co

miałem w głowie, sprawił, że wszystko wydarzyło

się w ciągu kilku minut dokładnie tak,

jak to sobie wyobrażałem. Sesje do tego albumu

nie obyły się bez problemów, w rzeczywistości

pierwsze próby, które podjęliśmy przy

nagrywaniu tytułowego utworu "Lords of the

Sun" zakończyły się odrzuceniem, co kosztowało

zespół około 600 funtów. Z tego powodu

upewniliśmy się, że jesteśmy w pełni przygotowani

do podjęcia się tego zadania. Kiedy wróciliśmy

do studia, aby spróbować ponownie,

mieliśmy nawet próbną sesję nagraniową na

tydzień przed planowanym wejściem do studia

Guya. Nagrania te zostały wykonane w ośrodku

prób i nagrań "Osbourne's" należącym do

naszego dobrego przyjaciela Paula Sharpa.

Myśleliśmy, że wyszły całkiem nieźle, więc zasugerowałem

High Roller Records, że być

może te nagrania mogłyby zostać dodane do

ostatecznego pakietu jako materiał bonusowy

do głównego albumu. Spodobał im się ten pomysł,

ale musieli przesłuchać te nagrania. Gdy

tylko usłyszeli te nagrania, zgodzili się je dołączyć,

więc każdy, kto kupi wersję CD, może

również usłyszeć próby, a także gotowy produkt.

Wydaje mi się, że nie należycie do ludzi,

którzy dysponują nieograniczonymi środkami

finansowymi, każdy ruch dotyczący kapeli,

a który wymaga finansów, musicie dokładnie

przemyśleć i zaplanować?

Żadna wytwórnia płytowa nie płaci za czas

spędzony w studiu, więc staram się dbać o

finanse zespołu i staram się, aby zespół sam się

opłacał, abyśmy nie musieli indywidualnie

przeznaczać własnych funduszy na nagrywanie

itp. Z natury jestem bardzo oszczędny,

więc mam nadzieję, że nic nigdy się nie zmarnuje,

dlatego byłem dość zdenerwowany, że

straciliśmy 600 funtów na naszą pierwszą próbę

nagrania utworu "Lords of the Sun"! Jeśli

byłoby to konieczne, a nie było innego wyjścia,

użyłbym własnych funduszy, aby zapłacić

za czas spędzony w studiu, takie jest moje

zaangażowanie w zespół. W przeszłości osobiście

zapłaciłem wymagane opłaty za trzykrotne

pojawienie się na okładce CD Prog

Magazine, którego nakład wynosi około 20

000 sprzedanych egzemplarzy. Moim zdaniem,

było warto, aby zespół dotarł do szerszej

publiczności. Utwory, które się tam pojawiły

to "Psilocybin", "The Sin Eater" i "Feel I'm

Falling". Każdy z utworów, które przesłałem,

przekroczył zalecany czas trwania do umieszczenia

na płycie CD, więc wymagana była

dodatkowa opłata, aby to się stało. Nie żałuję,

że zaaranżowałem się w to lub zapłaciłem za

to, ponieważ włączenie "Psilocybin" na darmową

płytę Prog Magazine miało duży wpływ

na moje życie. To długa historia, ale ostatecznie

doprowadziła mnie do tego, że najpierw

zostałem poproszony o zostanie DJ-em w amerykańskiej

internetowej stacji radiowej o nazwie

Deep Nuggets w 2018 roku. Ostatecznie

doprowadziło to do tego, że zostałem poproszony

o dołączenie do zespołu Progzilla Radio

w Wielkiej Brytanii. Nic z tego nie wydarzyłoby

się bez "Psilocybin" na tej płycie. Moja

codzienna rutyna przez ostatnie pięć lat zawsze

obejmuje przygotowywanie materiałów

do moich audycji radiowych, które są głównie

oparte na scenie prog, dlatego moja decyzja o

przesłaniu tego utworu miała wpływ na mój

codzienny styl życia.

To wasze zdyscyplinowanie dotyczy się również

pisania muzyki. Wyczuwam, że bardziej

wam zależy na dobrze napisanych utworach,

w których nie ma miejsca na fuszerkę...

Jestem prawie pewien, że wiele zespołów

działa w ten sam sposób, że podczas procesu

pisania, jeśli coś nie spełnia określonego standardu,

zostaną wprowadzone zmiany lub jeśli

po prostu nie będą działać, zostaną całkowicie

usunięte. Czasami słuchasz czegoś, nad czym

pracujesz i zdajesz sobie sprawę, że albo dzieje

się za dużo, albo potrzebujesz czegoś dodatkowego.

W żadnym wypadku nie jesteśmy

doskonali i w przeszłości popełnialiśmy błędy,

zwłaszcza na tych bardzo wczesnych demach.

Wiele z tego, co było tam nie tak, można było

łatwo naprawić, ćwicząc więcej, dokładnie dostrajając,

bardziej koncentrując się, ponownie

nagrywając coś, jeśli nie jest w porządku, ale

zespół był młody i nieco naiwny w zakresie

technik studyjnych. Myślę, że można spokojnie

powiedzieć, że przez lata wszyscy uczyliśmy

się na naszych błędach i staraliśmy się grać

lepiej.

Jak zawsze w waszym wypadku świetnie

pracują gitary. Jak możesz opisać twoją

współpracę z Brianem Hodgsonem?

Dziękuję, że to powiedziałeś. Cieszę się, że

podoba ci się brzmienie naszej gry na gitarach.

Zarówno Brian, jak i ja mamy duże doświadczenie

w uzyskiwaniu najlepszych dźwięków z

naszego sprzętu. Zawsze lubiłem współpracować

z Brianem; oprócz tego, że jest świetnym

i dość wyjątkowym muzykiem, jest także

HAMMERHEAD 49


bardzo dowcipnym facetem i fajnie się z nim

spędza czas. Są chwile, kiedy mamy podobne

brzmienie i technikę, na przykład kiedy gramy

"I'll be Back", ale możemy się też bardzo od

siebie różnić, kiedy Steve Archer i ja planujemy

aranżację nowego utworu, wiemy, które

części będą pasować do Briana, a które do

mnie. Gra Briana ma tendencję do bycia wolniejszą,

uduchowioną i bardzo emocjonalną,

porównywalną do sposobu, w jaki grają Paul

Kossoff lub Dave Gilmour, podczas gdy ja

mam tendencję do grania szybszych partii i

wykorzystywania innych nietypowych skal w

tym, co gram. Uważam, że skale bliskowschodnie

są szczególnie atrakcyjne, zwłaszcza

gdy są połączone z bardziej tradycyjnymi

skalami bluesowymi. Utwory takie jak "Kashmir"

Led Zeppelin i "Gates of Babylon" Rainbow

to dla mnie wzorce. Części utworu "The

Sin Eater" zostały napisane z myślą o tym, a

także są tego dowody na całym nowym albumie,

jeśli się go posłucha, zwłaszcza w utworze

tytułowym.

Jacy gitarzyści was inspirowali? Którego z

nich chciałbyś zaprosić, aby zagrał którąś z

partii solowych na albumie Hammerhead?

Jest kilku gitarzystów, którzy mnie zainspirowali.

We wczesnych dniach, kiedy uczyłem

się grać, Rory Gallagher odegrał kluczową

rolę w zainspirowaniu mnie do grania w bluesowo-rockowym

stylu, a także w nauce korzystania

z wąskiego gardła. Starałem się również

naśladować sposób gry Micka Ronsona

(współpracował z Davidem Bowie w latach

1970-1973 - przyp. red.), zwłaszcza przy

użyciu pedału Cry Baby, aby nadać grze więcej

ekspresji. Na przykład solówka na końcu

"Moonage Daydream" Davida Bowiego na albumie

"Ziggy Stardust" brzmi dla mnie jak

czysta magia. Zawsze kochałem Led Zeppelin

od najmłodszych lat, więc nauka naśladowania

stylu Jimmy'ego Page'a wydawała się przychodzić

mi dość łatwo. Gramy mnóstwo kawałków

Zeppelinów w moim zespole coverowym

Slagbank, co jest świetną zabawą. Uwielbiałem

też improwizowany sposób grania

Tony'ego McPhee z The Groundhogs i wykorzystuję

to również jako źródło wpływu, ale

prawdopodobnie największy wpływ na to, co

staram się osiągnąć w dzisiejszych czasach, ma

nadal Ritchie Blackmore. Był jedną z pierwszych

osób, które słyszałem, łącząc te

bliskowschodnie skale ze swoją zachodnią muzyką

rockową i uważam, że to uzależnia. Deep

Purple był moim ulubionym zespołem w moich

nastoletnich latach. Ale każdy, kto mnie

zna, wie również o mojej miłości do prog

rocka, nie tylko starych klasycznych rzeczy,

ale także szerokiej gamy obecnych zespołów

na całym świecie, które wciąż tworzą zdumiewające

dźwięki i niesamowitą muzykę.

Uważam, że ta scena jest bardzo inspirująca

nawet teraz, a The Von Hertzen Brothers z

Finlandii, Wobbler i Arabs in Aspic z Norwegii

to tylko kilka z moich ulubionych obecnych

zespołów. Gdybym mógł poprosić kogokolwiek

(żywego lub martwego) o solówkę do

nowego utworu Hammerhead, poprosiłbym

Jimiego Hendrixa, co bardzo ucieszyłoby

Briana, zwłaszcza że mógłby pójść do baru,

podczas gdy Jimi wykonałby całą robotę! Nawiasem

mówiąc, posiadam wzmacniacz lampowy

Gibson Mercury z 1964 roku, na którym

grał Jimi Hendrix! Należał on kiedyś do niejakiego

Jimmy'ego Henshawa, który był jednym

z gitarzystów zespołu VIP z Carlisle, a

na jednym z ich koncertów w Londynie w latach

60., Chas Chandler przyprowadził Jimiego

do klubu, w którym rezydowali i zapytał,

czy mógłby z nimi pojammować. Jimi się

zgodził i użył wzmacniacza, który teraz posiadam.

Jest cały rozdział dokumentujący to

wszystko wraz ze zdjęciem mojego wzmacniacza

w książce zatytułowanej "Jimi Hendrix -

50 Years On - The Truth" autorstwa Roda

Harroda.

Mam wrażenie, że na "Lords of the Sun" jest

zdecydowanie więcej klawiszy niż zazwyczaj,

choć trudno o stwierdzenie, że jakoś

specjalnie narzucają się słuchaczowi...

Masz rację, podczas tworzenia tego albumu

użyto więcej dźwięków klawiszy niż zwykle i

gdyby to zależało ode mnie, byłoby ich więcej

we wszystkich utworach, a także byłyby

bardziej dominujące w miksie i może nawet w

niektórych partiach wiodących, ale jest to coś,

z czym reszta zespołu się nie zgadza, więc

mam tendencję do dodawania przypadkowych

partii tu i tam, aby stworzyć odrobinę atmosfery

tam, gdzie jest to potrzebne. Chciałbym

mieć możliwość nieco bardziej wyluzować z

kilkoma solówkami klawiszowymi itp. Uwielbiam

eksperymentować z syntezatorami i tworzyć

dziwne dźwięki, na przykład w środkowej

części mojego utworu "Psilocybin". Świetnie się

bawiłem, tworząc to.

Na CD znalazły się bonusy. Wśród nich są

nagrania wykonane "na żywo". Nie wiem,

czy dobrze to zauważyłem, ale na tych występach

Hammerhead brzmi zdecydowanie

mocniej?

Foto: Dave McManus

Utwory bonusowe zostały nagrane na żywo w

studiu, a nie przed publicznością, "Waiting for

the Daisies", "Faithful Heart" i "Crimson Tide"

zostały (jak wspomniałem wcześniej) nagrane

jako próba, aby przygotować się do głównej

sesji nagraniowej, którą mieliśmy zarezerwowaną

w studiu Guya Forrestera tydzień

później. Jak wiele zespołów, kiedy gramy na

żywo, jest głośniej i nieco bardziej ostro,

możesz się wyluzować i trochę poeksperymentować,

zwłaszcza jeśli improwizujemy sekcję

utworu. Wzmacniacze są tak głośne, że kontrolowane

sprzężenia harmoniczne przychodzą

dość łatwo. Wydaje się, że stało się to

dla nas znakiem rozpoznawczym, kiedy gramy

na żywo w dzisiejszych czasach. Uważam, że

nasze najlepsze nagranie na żywo powstało,

gdy pojawiliśmy się na Brofest w Newcastle

kilka lat temu. Nagrałem je profesjonalnie

przy pulpicie dźwiękowym, set trwał dokładnie

45 minut, więc byłoby idealne jako album

na żywo na winylu, jeśli kiedykolwiek

będziemy mieli szansę wydać go w ten sposób.

Co powiesz o dwóch pozostałych utworach

bonusowych, "Tears like Rain (for LJ)" i "Cry

As I Fall (Bitter Harvest)"? Czemu nie są

częścią integralną z podstawowym materiałem

"Lords of the Sun"?

"Tears Like Rain" został pierwotnie nagrany na

album "The Sin Eater", ale w tamtym czasie

zdecydowaliśmy się go nie używać. Napisał go

Steve Archer i byliśmy ciekawi, aby spróbować

czegoś innego niż to, co zwykle robimy,

więc Steven Woods i ja po prostu usiedliśmy

w studiu i zagraliśmy to bez prądu, aby

zobaczyć, jak to zabrzmi. W odniesieniu do

"Cry as I Fall" zawsze byłem sfrustrowany, że

po tych wszystkich latach nie mieliśmy przyzwoitego

nagrania studyjnego. Więc zasugerowałem

chłopakom, że pod koniec sesji nagraniowej,

gdy cały sprzęt jest na miejscu, zajmie

to tylko kilka minut, aby przebić się przez

kawałek i nagrać go. Nie wszyscy byli tak przejęci,

ale dla mnie to wiele znaczyło, więc poszliśmy

naprzód i nagraliśmy ją przed spakowaniem

sprzętu. Cieszę się, że to zrobiliśmy,

ponieważ moim zdaniem wyszło całkiem

nieźle. Te dwa utwory tak naprawdę nie mają

żadnego związku z materiałem, który miał

znaleźć się na albumie "Lords of the Sun" i są

po prostu materiałem bonusowym do samego

albumu. Istnieje szansa, że "Lords of the Sun"

może być naszym ostatnim albumem, więc jest

to kolejny powód, dla którego dołączono

dodatkowe utwory. Wszystko, co kiedykolwiek

zrobiliśmy, jest teraz dostępne, a od czer-

50

HAMMERHEAD


wca 2023r. wszystko jest też dostępne na

Spotify i dzięki Paulowi Sharpowi za pomoc

w załatwieniu tego dla nas.

Mam dobre i bardzo ciepłe odczucia odnośnie

"Lords of the Sun", a jak inni dziennikarze i

fani oceniają wasz najnowszy album?

Staraliśmy się, aby ten album był tak dobry,

jak to tylko możliwe i jesteśmy zadowoleni z

rezultatów, które osiągnęliśmy. Nie minęło

dużo czasu od jego wydania, więc w tej chwili

nie widziałem żadnych recenzji na jego temat,

ale trzymam kciuki, że zostanie pozytywnie

odebrany.

Kto tym razem jest autorem okładki do

"Lords of the Sun"? Czy jej przekaz współgra

z treścią wszystkich tekstów, czy tylko

nawiązuje do treści głównego nagrania?

Projekt okładki został wykonany przez Alexa

von Weidinga, który stworzył również okładkę

naszego albumu "The Sin Eater". Współpracuje

on z High Roller Records, obrazy z

przodu i z tyłu zostały zainspirowane tylko

tekstami i motywami tytułowego utworu.

Uważamy, że Alex wykonał bardzo dobrą robotę,

okładka wygląda świetnie i naprawdę się

wyróżnia, jego wybór kolorów był idealny.

Na okładkę powróciło logo z albumu "The

Sin Eater", to znaczy coś konkretnego czy to

tylko zabieg artystyczny?

Alex von Weiding również zaprojektował go

dla nas i pozostawiliśmy jemu i High Roller

Records decyzję o tym, jak powinien wyglądać

nowy album. Tradycyjnie zawsze używaliśmy

prostych, dużych białych liter na

czarnym tle, co jest bardzo proste, ale naprawdę

się wyróżnia, ale myślę, że projekt Alexa

wygląda świetnie i bardziej pasuje do tego projektu

okładki albumu.

W sprawie koncertowania nic się nie zmieni?

Nadal jesteście nastawieni na granie lokalnych

koncertów, ewentualnie na występy w

czasie dużych festiwali?

Lokalne koncerty są dla nas najlepszym

sposobem na generowanie funduszy bez żadnego

ryzyka. Nasz koncert z okazji premiery

albumu w zeszłym tygodniu w naszym rodzinnym

mieście został wyprzedany. Festiwale są

dla nas najbardziej idealnymi koncertami, gdy

gramy z dala od domu, ponieważ istnieje duża

szansa, że będziesz miał tłum, który będzie cię

oglądał. Zawsze zdobywamy nowych fanów,

gdy gramy tego typu koncerty, ale w przeciwieństwie

do tego, koncertowanie w mniejszych

rockowych miejscach w całym kraju

zawsze okazywało się dla nas ryzykowne.

Nawet w ostatnich latach wydaje mi się, że po

prostu nie jesteśmy na tyle znani, by przyciągnąć

większe tłumy, gdy gramy z dala od

domu. Zawsze chciałem móc pojechać w trasę

z dobrze znanym zespołem, to byłby dobry

sposób, by zupełnie nowa publiczność zobaczyła,

jacy jesteśmy na żywo, ale taka okazja

nigdy się nie nadarzyła i nie wiedziałbym, jak

coś takiego zorganizować.

Myślę, że wasi fani już czekają na wasze

kolejne nowe nagrania, ale znając wasz styl

pracy to, raczej będzie o trudno. A może da

się coś przyspieszyć?

W obecnej sytuacji nie mam pojęcia, co

przyniesie zespołowi przyszłość. Gdy tylko

skończyliśmy koncert inaugurujący album,

Brian już mówił o wycofaniu się z grania (chociaż

mówi to od 2009 roku), więc nigdy nie

wiem, czy żartuje, czy nie, ale dał swój kapelusz

koncertowy komuś z tłumu i powiedział,

że nie będzie go więcej potrzebował, a

potem sprzedał mi swoją kolumnę głośnikową

4 x 12. Więc może tym razem mówi to na serio?

Michał Mazur

Tłumaczenie: Szymon Paczkowski


co zawsze chciałem robić. Stara szkoła power

metalu jest kluczową częścią naszych wpływów

i w pewnym sensie filtrujemy ją przez

brzmienie brytyjskiego metalu, z naciskiem na

thrash.

Nie postrzegam nas jednak jako NWOTHM

Brytyjczycy z Tailgunner podchodzą do muzyki podobnie, jak Enforcer na

ostatnich swoich płytach, czy też kapele typu Roadwolf. Oprócz oldschoolu i tradycyjnego

heavy metalu mocno podkreślają melodie. Czy ta tendencja przyjmie

się szerzej na scenie współczesnego tradycyjnego heavy metalu? Pewnie wkrótce

się przekonamy. Tymczasem powinniście zapoznać się z ich EP-ką "Crashdive" i

albumem "Guns For Hire", bo po prostu są to całkiem niezłe wydawnictwa i zwyczajnie

warto je znać.

Są też bardziej współczesne akcenty znane,

chociażby z takiego HamerFall. Jakie zespoły

i artyści mieli jeszcze wpływ na waszą

muzykę?

Kilka osób zwróciło uwagę na King Diamond,

szczególnie na album "Abigail". Zespół

na tym albumie to jeden z najwspanialszych

zestawów muzyków, jaki kiedykolwiek powstał,

jest doskonały. Uwielbiamy też Megadeth,

mniej znane zespoły jak Demon i Warlord.

Z jednej strony możemy czerpać z Rainbow

"Rising", a z drugiej z Bathory.

HMP: Według kanału NWOTHM Albums

wasza EP-ka "Crashdive" znalazła się

wśród najlepszych wydawnictw roku 2022.

Czy czujecie się częścią nurtu NWOT

HM?

Thomas Hewson: To naprawdę fajna scena, a

my inspirujemy się garstką tych zespołów.

Myślę, że teraz jest najlepszy czas dla metalu

od wczesnych lat 90.! Oczywiście to, co robimy,

można określić jako oldschoolowe, choć

nigdy nie był to świadomy wybór, po prostu

tak powinien brzmieć metal! Nie postrzegam

nas jednak jako NWOTHM, z tego prostego

powodu, że choć czerpiemy z lat 70. i 80., nie

jesteśmy w tym tak purystyczni - nie staramy

się brzmieć jak demo z 1985 roku. Uwielbiam

zespoły, które to robią, ale jeśli chcemy podążać

dalej ścieżkami power metalu i thrashu,

mamy swobodę, by to robić.

Tak ogólnie wasze podejście do heavy metalu

bardzo przypomina mi ostatnie płyt Enforcer

lub dokonania kapel typu Roadwolf. Słowem

mocno kładziecie nacisk na melodie. Jak

myślisz, czy wraz z wymienionymi zespołami

stworzycie nowy odłam współczesnej oldschoolowej

sceny heavymetalowej? Jest

szansa, że pociągniecie za sobą innych muzyków

i kapele?

Zobaczmy! Melodia jest dla mnie najważniejsza.

Uwielbiam grać szybko, uwielbiam grać

technicznie, ale jeśli nie możesz podnieść pięści

w powietrze i śpiewać razem z nami, to czas

przestać pisać!

Jednak podstawą waszej muzyki to dokonania

Iron Maiden i innych kapel NWOB

HM. Czy tradycja w waszym wypadku

odgrywa jakąś rolę?

Z pewnością wiele czerpiemy z ruchu NWO

BHM. Mamy to we krwi! Jest tak szeroki

zakres dźwięków w zespołach z tamtej ery, że

jest to jak pierwotna zupa całego metalu na

Foto: Tailgunner

następne dwadzieścia i więcej lat. Postawa

DIY wielu z tych zespołów jest również bardzo

ważna, nie czekaj na pomocną dłoń, zrób

to sam i nie przyjmuj odmowy!

Niemniej wasze inspiracje są bardziej skomplikowane,

bowiem w waszej muzyce można

usłyszeć też oldschoolowy europejski metal

w stylu formacji Helloween, Running Wild...

Helloween był dla mnie momentem, genezą,

dzięki której założyłem zespół. Kiedy usłyszałem

ich pierwsze trzy albumy, a wkrótce

potem trafiłem na trasę Pumpkins United,

wiedziałem, że muszę założyć Tailgunner.

Kocham ich tak bardzo, ponieważ byli kluczem

do zrozumienia, że można pisać w różnych

stylach w ramach tego samego zespołu,

Obecnie gracie w okrojonym składzie, bez

drugiego gitarzysty Patrick van der Völleringa.

Pytam się o niego w kontekście utworów,

które znamy z EP-ki, a ponownie znalazły się

na "Guns For Hire". Nagraliście je powtórnie

czy są to te same nagrania z udziałem

Patricka?

To te same nagrania. Album został wytłoczony

na winylu w zeszłym roku, taka jest natura

realizacji takich rzeczy, więc po prostu nie

było czasu ani możliwości, aby zrobić coś takiego.

W ogóle zamierzacie w najbliższej przyszłości

współpracować z drugim gitarzystą?

Absolutnie, atak dwóch głównych gitar jest

istotną częścią naszego heavy metalu!

Wasze nagrania oprócz melodii wyróżniają

się tempami, które są szybkie albo bardzo

szybkie...

Jesteśmy coraz szybsi! Ten zastrzyk adrenaliny

jest zawsze zabójczy na żywo, a granie

kolejnych numerów z setlisty z karkołomną

prędkością dodaje tylko więcej energii

Niemniej oprócz powyższych składowych,

to w waszych kompozycjach sporo się dzieje,

oczywiście nie jest to progresywny metal, ale

zawsze przemycacie coś ciekawego. Choć o

takim "Rebirth" można mówić już o jako

bardziej rozbudowanej kompozycji...

"Rebirth" to zdecydowanie nasz najbardziej

power metalowy utwór na albumie. Pochodzi

z zupełnie innego punktu widzenia, ponieważ

to ja stałem za pozostałymi dziewięcioma

utworami, a ten pochodzi od Craiga. Chciałem

epickiego utworu na zamknięcie albumu,

a on przyniósł to jako w pełni uformowane

demo i po prostu rozwaliło nam to głowy! Te

techniczne zagrywki to coś, co również uwielbiamy,

popychanie siebie do sprawdzania jak

daleko możemy się posunąć, jak w ogóle techniczni

możemy być, dlatego nie uważam, że

przynależymy do NWOTHM. Wiązanie tego

rodzaju riffów z refrenami w stylu power metal

jest naprawdę fajną rzeczą do zabawy.

Kiedyś wystarczył jedno "fabularne" wideo,

ewentualne wspomagane drugim tzw. lyricvideo.

Obecnie coraz częściej zespoły heavy

metalowe wypuszczają dwa-cztery single

cyfrowe i dopiero album. Jest to pomysł ściągnięty

z rynku muzyki popularnej. Czy ten

pomysł sprawdza się w przypadku zespołów

takich jak Tailgunner?

Kręcenie teledysków to naprawdę ciężka praca,

ale nie możemy udawać, że nie kochamy

52

TAILGUNNER


ich robić. Do czasu wydania albumu będziemy

mieli na koncie cztery teledyski. Jako zupełnie

nowy zespół, możliwość ich wydania naprawdę

pomogła nam zbudować pozycję i dać

fanom coś więcej niż tylko sam utwór. To

kolejny sposób na pokazanie ludziom, o co

dokładnie nam chodzi i jakie wrażenia będą

mieli podczas koncertu. Sam zmontowałem

teledysk do "Crashdive", który nakręciliśmy na

naszym pierwszym wyprzedanym koncercie w

Liverpoolu. Istnieliśmy zaledwie od trzech

miesięcy i była to najbardziej surrealistyczna,

fajna noc dla nas jako zespołu, naprawdę cieszę

się, że udało nam się to uchwycić.

Na pochwałę zasługuje gitarzysta Zach

Salvini, który zachwyca świetnymi riffami i

solówkami oraz Craig Cairns ze swoimi

świetnymi wokalami. Niemniej gitary i

wokal nie zabrzmiałyby tak dobrze, gdyby

nie sekcja rytmiczna w postaci basisty, czyli

twojej osoby Tom i perkusisty Sama Caldwella.

Jednak my fani jesteśmy tak skonstruowani,

że pierwsze, na co zawracamy

uwagę to wokal i gitary...

Oczywiście! Wszyscy wiedzą, że są to dwie

osoby, na które naprawdę zwraca się uwagę.

Uwielbiam tę rolę jako basista, możesz robić

milion fajnych rzeczy pod powierzchnią i

nawet jeśli niektórzy nie zwracają na to uwagi,

nie zdają sobie sprawy, jak bardzo przyczyniasz

się do brzmienia, pozwalając innym

wykonywać swoją pracę. Poza tym nie muszę

grać trudnych riffów gitarowych, które oddaję

innym!

Od jakiegoś czasu Craig Cairns współpracuje

z Induction, nie widzicie w tym jakiejś

groźby dla dobrego funkcjonowania

Tailgunner?

Zupełnie nie. Craig został poproszony o zaśpiewanie

w Induction około roku po tym, jak

zaczęliśmy razem pracować, a on jest profesjonalnym

wokalistą, więc zawsze go wspieraliśmy,

co również daje mu wystarczająco dużo

czasu. Ma kilka projektów, czy to sesyjnych,

czy innych, ale Tailgunner to jest jego zespół.

Mamy też zupełnie inne brzmienie, więc to

nie jest tak, że bezpośrednio ze sobą konkurujemy.

Niesamowicie jest widzieć, jak daje czadu

w innych projektach! Induction będzie

koncertować z zastępcą, podczas gdy my będziemy

mieć własną trasę w październiku, ale

to naprawdę wszystko.

Przy okazji produkcji EP-ki współpracowaliście

z Olof'em Wikstrand'em, czy przy debiutanckim

albumie kontynuowaliście tę

współpracę? Jak oceniacie pracę Olofa?

Tak! EP-ka i album zostały nagrane jednocześnie,

połowa albumu to EP-ka. To dlatego,

że kiedy nagrywaliśmy płytę, nie planowaliśmy

wydawać EP-ki, ale kiedy podpisaliśmy

umowę, uzgodniono, że powinniśmy ją wydać,

aby wykorzystać emocje związane z zespołem

pod koniec ubiegłego roku i kontynuować ich

budowanie przed wydaniem albumu! Nagraliśmy

i wyprodukowaliśmy płytę sami, zamiast

pracować z Olofem osobiście, i wysłaliśmy

muzykę do niego w Szwecji, aby ją zmontował.

Wykonał zabójczą robotę, tak jak o tym

byliśmy przekonani!

Wzorem heavymetalowych herosów wy też

macie swoją maskotkę, jego ksywka to

Warhead. Jaka jest geneza tej postaci?

Pisząc materiał na ten album, chciałem mieć w

utworze postać tytułową, tak jak Judas Priest

mają wartownika. Warhead jest ucieleśnieniem

heavy metalu, nieubłaganą maszyną,

której nie można zabić, nie można zatrzymać,

bez względu na wszystko! Wspaniale było

mieć go w pobliżu podczas pracy nad tym albumem

i singlami, zobaczmy, jak długo się tu

utrzyma!

Jak dla mnie posiadanie takiej maskotki to

same plusy. Przede wszystkim to znak towarowy,

który bardzo ułatwia rozpoznawalność

wśród tłumu, no i można takiego gościa

zatrudnić do każdej roli, którą wymaga album...

Z pewnością ma już całkiem niezłe CV...

Warhead kojarzy mi się z plakatami do filmów

grozy i grafiką z komiksów. Jesteście

Foto: Tailgunner

zwolennikami horrorów i komiksów?

Tak, dokładnie taki niesie klimat. To było coś,

co naprawdę mi się podobało, już wtedy, gdy

zaczynałem opracowywać skład zespołu. Połączenie

stylów horroru z lat 50. i kina klasy B z

lat 80. i dokładnie to znalazło się na albumie

dzięki zabójczym projektom Sadist Art Designs.

Kiedy się z nimi skontaktowałem,

powiedzieli, że uwielbiają "Crashdive", więc to

był świetny początek. Oprawa graficzna jest

kluczowa dla naszego stylu muzycznego,

zwłaszcza na debiutanckim albumie, a ona

dostarczyła towar!

Bardzo dużo koncertujecie, czy występy na

żywo to wasz żywioł?

W stu procentach. Granie na żywo jest tym, o

co chodzi w byciu zespołem, sercem heavy

metalu. Nie ma nic lepszego na świecie niż

usłyszenie swojego intro i świadomość, że

zaraz wejdziesz na szczyt. Jesteśmy dumni z

naszych występów na żywo, chcemy być tak

intensywni, jak to tylko możliwe, prawdopodobnie

wykraczając poza typowy występ dla

naszego stylu. Naprawdę uwielbiam Airbourne

i bardzo ich cenię za występy na żywo, taki

jest nasz cel - pure fucking armageddon!

Niedługo czeka was trasa koncertowa, ale

także występy na festiwalach Wildfire Festival

i Keep It True-Rising III. Z czego ten

ostatni wydaje się najbardziej ekscytujący.

Tak, w chwili odpowiadania na te pytania do

Wildfire pozostał nieco ponad tydzień. To

naprawdę świetny, mały festiwal w Wielkiej

Brytanii, znany z tego, że wyznacza trendy

swoimi bookingami. Skontaktowali się z nami

bardzo wcześnie po tym, jak założyliśmy

zespół, praktycznie od razu i dali nam świetne

miejsce w zeszłym roku, wiara w nas nie

zostanie zapomniana. Zostać poproszonym o

powrót w tym roku jako headliner to zaszczyt

i będzie to pierwszy raz, kiedy zagramy debiutancki

album w całości, więc te show będzie

bardzo wyjątkowe! Zaproszenie na Keep it

True jest niesamowite, już jakiś czas temu mówiłem,

że to mój festiwal marzeń. To prawdziwy

znak, że zostaliśmy poproszeni o zagranie,

z kilkoma niesamowitymi, legendarnymi muzykami

na liście, nie możemy się doczekać,

aby przywieźć nasz występ do Würzburga!

Będziecie też grali koncert przed KK's Priest

& Paul Dio'Anno, co też wydaje się jak

spełnienie marzeń...

Kiedy dostaliśmy maila z informacją, że sam

KK słyszał nasz zespół i poprosił, abyśmy

otworzyli jego pierwszy koncert, to było dla

nas po prostu szalone. Iron Maiden i Judas

Priest to dwa największe zespoły heavymetalowe

w historii, nie możemy się doczekać, aby

zapalić lont w noc brytyjskiej stali!

Jeden z recenzentów opisał was jako: "Największe

objawienie brytyjskiego metalu od

półtorej dekady". Jesteście gotowi podjąć to

wyzwanie, aby przekuć je w stal i prawdę?

To pochodnia, którą z dumą niesiemy, a d-

opiero zaczynamy! Debiutancki album już

wkrótce, zobaczmy dokąd, zaprowadzi nas ta

droga!

Michał Mazur

Tłumaczenie: Szymon Tryk

TAILGUNNER 53


odkrywają młodą muzykę. Heavy metal

zawsze tam był. Kiedy w późnych latach 80.

stał się tak wielki dzięki fenomenowi MTV,

potrzebował pewnego rodzaju lekarstwa i wrócił

do podziemia, skąd pierwotnie pochodził,

aby pozostać tam przez prawie ostatnie dwie i

pół dekady. Może nadszedł czas, aby ponownie

wyjść na zewnątrz?

Wychowałem się na tej muzyce i będę się jej trzymał

do samego końca!

Nowa scena tradycyjnego heavy metalu ciągle się rozrasta. Ilość tych zespołów

może przytłoczyć. No i coraz trudniej zdecydować się komu powinno się

dopingować. Przynajmniej ja zaczynam mieć taki problem. W dodatku wszystkie

te formacje lepiej czy gorzej, próbują wypaść jak najciekawiej i oryginalnie. Ostatnio

pojawiły się formacje, które oprócz tradycji stawiają na wyjątkową melodyjność.

Do nich można zaliczyć Roadwolf. Niedawno wydali nowy album "Midnight

Lightning", co było bezpośrednią przyczyną poniższej rozmowy, do przeczytania

której zapraszam bez większych ceregieli...

HMP: Materiał na wasz debiutancki album

"Unchain the Wolf" pisaliście przez kilka lat

i w różnych składach. Czym różniło się pisanie

nowych utworów na "Midnight Lightning",

oprócz tego, że musieliście napisać je

szybciej? Jaki mieliście pomysł na to, aby

utrzymać świeżość i wiarygodność swojej

muzyki?

Franz Bauer: Niektóre pomysły na utwory

były od kilku lat już w naszych głowach lub

ukryte w "Laboratorium Frankensteina", jak je

nazywamy. Na przykład "Don't Deliver Us

From Evil" był w zasadzie gotowym utworem i

Udało się wam przygotować dziesięć naprawdę

bardzo dobrze zrobionych i chwytliwych

kawałków. Jednak płyta zaczyna się dynamicznym

i dość szybkim heavymetalowy utworem

"On The Run" zagranym w tradycyjny

sposób, który mocno zachęca fanów do zapoznania

się z zawartością całości "Midnight

Lightning"...

Dziękujemy. To był nasz cel. Album, na którym

chcesz usłyszeć każdy kawałek i słuchać

go na okrągło. Kiedy Valentin wymyślił "On

the Run", bardzo szybko stało się jasne, że jest

to ten utwór, który rozpocznie album. Ten

utwór chwyta za gardło i nie puszcza aż do samego

końca "Isolated Hearts".

Natomiast następny kawałek, tytułowy

"Midnight Lightning" przechodzi do średnich

temp, a także charakteryzuje się tym, że słychać

inspiracje zespołami grającymi bardziej

melodyjny heavy metal typu Scorpions czy

Ratt. Natomiast w szybszym "Sons Of The

Golden Horde" odnajdziemy wpływy znane

z Iron Maiden. Czy te nawiązania były

świadome, czy raczej powstały w drodze

przypadku?

To zawsze pojawia się przez przypadek. Nigdy

nie piszemy kawałka, którego celem jest brzmienie

jak ten czy inny zespół. To mieszanka

wszystkich wpływów, które są głęboko w nas,

całej muzyki, którą sami wchłonęliśmy. Jasne,

że każdy utwór, gdy już nabierze kształtu, daje

ci pewien nastrój, ale nigdy tego nie uwzględniamy.

54

był częścią naszej setlisty przez ostatnie kilka

lat. Pisanie kompozycji to dla nas ciągły proces,

wciąż jesteśmy zespołem typu "spotykamy

się dwa razy w tygodniu" w naszej sali prób,

gdzie jammujemy, zbieramy pomysły, riffy, teksty,

a nawet po prostu rzucamy tytuły utworów

na środek pokoju. Nasze inspiracje pochodzą

głównie z muzyki (czasami także z innych

gatunków!), książek, filmów akcji i horrorów

oraz wrażeń z codziennego życia.

ROADWOLF

Foto: Izaquiel Tomé

Pozostaliście przy melodyjnym oldscholowym

heavy metalu rodem z lat 80., klasycznych

riffach i wyśmienitych gitarowych solówkach.

W waszych utworach łatwo odnaleźć

inspiracje tradycyjnym heavy metalem,

wymieńmy chociażby Iron Maiden, Saxon,

Accept, ale także w tym bardziej melodyjnym

stylu Scorpions, Krokus czy Ratt. Taka

muzyka siedzi w waszych sercach, czy też

jest to kwestia mody?

To muzyka, która jest wyryta w naszych sercach.

Każdy z nas kocha tę muzykę i również

dlatego pisanie kawałków jest "łatwe". To porozumienie

bez słów, ponieważ wszyscy mówimy

tym samym językiem. Nie można tworzyć

szczerej muzyki tylko z pobudek modowych.

Kiedy ten zespół zaczynał, nie było czegoś takiego

jak "classic metal fashion". Roadwolf zawsze

stara się, aby ich "wewnętrzni fani" żyli i

byli szczęśliwi! Każdy członek zespołu kocha

ten styl i brzmienie. Chodzi o miłość do muzyki.

Ale nie zaprzeczycie, że coraz częściej pojawiają

się zespoły, które nie tylko odkrywają

tradycyjny heavy metal, ale także jego bardziej

przebojowe oblicze? Myślicie, że może

być to moda (w tym dobrym sensie), która

wkręci większą ilość zespołów i fanów?

Scena z roku na rok staje się coraz większa.

Jest więcej młodych fanów, którzy odkrywają

starą muzykę i więcej starych fanów, którzy

Pytam się, bo w innych kompozycjach, dla

przykładu wolniejszej "Don't Deliver Us

From Evil" czy szybszej "Savage Child" te

odniesienia jak są, to są dużo bardziej dyskretne.

Jak to odczytać? Rozwijacie się jako

kompozytorzy? Jesteście bardziej świadomi,

jak chcecie grać swój heavy metal?

Oczywiście rozwijamy się również jako autorzy

muzyki, ale jak już powiedziałem, to po

prostu do nas przychodzi. Chcemy grać heavy

metal jak Roadwolf. Jasne, że mamy inspiracje,

ale czasami wydaje się, że szukanie porównań

jest niepotrzebne. Chcemy być Roadwolf

i grać najlepszy heavy metal, jaki znamy, który

daje energię i dobrą zabawę. Nie wiem, czy w

1982 roku ktoś tam siedział i myślał, że "Maiden

brzmią tak bardzo jak Wishbone Ash" albo, że

ich wokalista śpiewa pod Iana Gillana. Ludzie

po prostu cieszyli się muzyką i o to w tym

wszystkim chodzi.

Album kończycie rockową balladą "Isolated

Hearts". Kiedyś to był standard i każdy

heavy metalowy album z lat 80. musiał mieć

swoją balladę. To kolejny wasz ukłon do tej

starej epoki?

Tak naprawdę nie ma to nic wspólnego z tym,

że kiedyś tak było. Od jakiegoś czasu chcieliśmy

spróbować napisać własną balladę, ale

wcześniej nam to nie wychodziło. Na tej płycie

znaleźliśmy inspirację i z pomocą naszego

przyjaciela Haralda Gneista, który grał na

pianinie w tym utworze, byliśmy w stanie zaaranżować

naszą pierwszą prawdziwą balladę.


Mam predyspozycje do emocjonalnego śpiewania,

więc pomyśleliśmy, że możemy wykorzystać

ten talent w "Isolated Hearts". Nie robimy

nic dla kalkulacji, hołdu czy czegokolwiek

innego. Robimy to, bo to kochamy i głęboko

w to wierzymy. Jesteśmy Roadwolf i gramy

naszą muzykę.

Skąd wzięło się u was zainteresowanie tradycyjnym

heavy metalem? Kto was nim zaraził?

Wychowałem się na tej muzyce i będę się jej

trzymał do samego końca! Pozostali odkryli

ten rodzaj muzyki we wczesnych latach młodzieńczych.

Czy uważacie, że jesteście częścią nurtu,

który nazywają NWOTHM?

Być może tak. Ale kiedy ten zespół zaczynał

to, termin NWOTHM tak naprawdę nie istniał

ani nie został ustanowiony. Roadwolf zawsze

chciał grać heavy metal. To nasza pasja.

Spora część muzyków tej sceny, oprócz tego,

że uwielbia grać i tworzyć tradycyjny heavy

metal rodem z 80. to fascynuje się filmami,

komiksami, sztuką, a nawet samochodami

czy modą z tamtego okresu. Też tak macie?

Cała estetyka tej dekady jest czymś, co ma

ogromny wpływ na zespół. To jest coś, do czego

dorastaliśmy.

Sadząc po reakcji na wasze albumy "Unchain

the Wolf" i "Midnight Lightning" to zainteresowanie

wami ciągle rośnie. Jak sadzicie,

czy któryś z zespołów aktualnie grający tradycyjny

heavy metal ma szanse stać się tak

popularny jak ich wielcy idole?

Jest bardzo niewiele zespołów, które zyskują

dużą popularność. Nawet jeśli scena się rozwija,

to wciąż jest to głęboki underground. Tak

długo, jak media i wielki przemysł nie zainteresują

się bardziej, zespołom takim jak my

lub bardziej uznanym zespołom będzie bardzo

trudno stać się tak dużymi, jak nasi idole z

tamtych czasów.

Wasze płyty "Unchain the Wolf" i "Midnight

Lightning" ukazały się we wszystkich

formach, kaseta, winyl i płyta CD. To jest

ważne dla was, aby wasi fani mogli nabyć

swój ulubiony nośnik? Czy to jest w ogóle

opłacalne? Które nośniki aktualnie najlepiej

się sprzedają?

Było i jest dla nas bardzo ważne, aby fani mogli

kupować różne nośniki. Z "Unchain the

Wolf" było tak, że CD i winyl były sobie równe.

Tym razem widzimy, że CD coraz bardziej

traci na popularności. Tak więc w przypadku

"Midnight Lightning" widzimy, że w tej chwili

winyl sprzedaje się znacznie lepiej. Kaseta to

raczej rzecz dla kolekcjonerów/fanów i jest

bardzo limitowana.

Jesteście kolekcjonerami? Na jakich nośnikach

najchętniej zbieracie muzykę?

Wszyscy lubimy kolekcjonować heavymetalowe

media, głównie winyle i płyty CD, ale także

koszulki naszych ulubionych zespołów!

Foto: homas Gobauer

Zdaje się, że utwory z "Unchain the Wolf"

nie za bardzo ograliście na koncertach. Jak

myślicie, czy teraz, wraz z ukazaniem się albumu

"Midnight Lightning" macie większą

szansę na granie koncertów i ogrywanie

materiału? Macie w planach jakieś trasy?

Wydanie "Unchain..." w samym środku pandemii

sprawiło, że naprawdę trudno było grać

na żywo. Tym razem zagramy kilka koncertów

latem i jesienią i już planujemy występy na rok

2024.

Na video wybraliście "On The Run". Przekaz

jego jest prosty. Valentin wpina się we

wzmacniacz i jazda!

O, tak. Podłączyć się do wzmacniacza i jazda!

W ten sposób chcieliśmy zaprosić ludzi do naszego

domu i wspólnie zaszaleć. Wideo zostało

zrobione w naszej sali prób. Jest to miejsce,

w którym Roadwolf wykuwa stal.

Na drugie video wybraliście "Supernatural",

tym razem to tzw. lyric video, kawałek wolny,

ale nadal dynamiczny i heavymetalowy.

Wybraliście go jako reprezentant waszego

drugiego muzycznego

oblicza?

Prosta odpowiedź. Bardzo

lubimy ten utwór i

uważamy, że jest bardzo

chwytliwy. Pomyśleliśmy

więc, że może słuchacze

czują to samo.

Ostatnio jeden z szefów

wytworni zwrócił mi

uwagę, że w heavy metalu

coraz większą rolę odgrywają

cyfrowe single, co

do niedawna było domeną

muzyki popularnej. Czy w

wypadku Roadwolf macie

podobne odczucia?

Hmm... Może to kwestia tego,

że starsze pokolenie również

odkryło dla siebie cyfrowy

streaming. Wcześniej

wszystko było na CD, więc

zawsze kupowało się cały

album. Teraz dzięki streamom i listom odtwarzania

gatunków jest to również kwestia

singli/ pojedynczych utworów.

Gdy rozmawialiśmy w czasie promocji

"Unchain the Wolf" wspominaliście, że już

pracujecie nad materiałem na kolejny album.

Czy teraz jest podobnie? Piszecie już utwory

na swoją trzecią płytę?

Mówiliśmy o tym już wcześniej. Pisanie kawałków

to dla nas ciągły proces i tak, mamy

już kilka nowych pomysłów.

Michał Mazur

Tłumaczenie: Szymon Paczkowski

ROADWOLF 55


Nie, nie jestem za stary...

Killer zagrał w zeszłym roku w Polsce, ale innych pozytywnych wieści z

obozu belgijskiego zespołu nie można było uświadczyć. Dlatego z wielką radością

przyjąłem info, że z początkiem bieżącego roku Belgowie wydadzą swój kolejny

nowy album "Hellfire". Nie mam pojęcia, czy ten fakt jakoś zelektryfikował środowisko,

wszak co chwila mamy do czynienia z całą masą nowości. Mam jednak

nadzieję, że kilka wiarusów się ożywiło tak jak ja. Jakby nie było warto pamiętać

o starych kapelach. A że stary metalowiec jak wino im starszy, tym lepszy opowie

wam sam lider Killera, Paul Van Camp.

Falckenbacha oraz jego wytwórni Mausoleum

Records? Myślę, że mimo wszystko była

to firma ważna dla klasycznego heavy metalu...

Alfie był moim osobistym przyjacielem i wcale

nie byliśmy tak źle traktowani przez Mausoleum.

Niektóre plotki i zła reputacja nie są do

końca prawdziwe. Mausoleum wykonało kawał

dobrej roboty dla wielu zespołów, które

nie istniałyby bez ich wsparcia.

dwa boxy ze wszystkimi waszymi płytami.

Podejrzewam, że już wtedy były plany co do

wydania waszej nowej płyty studyjnej, ale

przyszedł covid i pandemia...

Tak, rzeczywiście oprócz dwóch boxów otrzymaliśmy

propozycję nowej umowy na zupełnie

nowy album. Podczas lockdownu miałem dużo

czasu na komponowanie utworów i nagrywanie

ich w moim domowym studiu wraz z

moim perkusistą Ivanem. On nagrał perkusję

i zrobił miks w swoim domowym studiu.

No i najważniejsze pytanie. Nie mieliście

wtedy dosyć? Nie pomyśleliście, że jesteście

za starzy na to wszystko i najlepiej rzucić

granie w cholerę? Prawie dwie dekady, a wam

rzucano tylko kłody pod nogi i przez ten czas

wydaliście jedynie jedną płytę...

Nie, nie jestem za stary, muzyka sprawia, że

wciąż czuję się jak 25-latek. A po tych wszystkich

latach gram nawet lepiej, mój głos jest

lepszy, mam więcej doświadczenia itd. W moim

przypadku wiek jest tylko czymś pozytywnym.

Oczywiście mogę nagle zachorować lub

zostać kaleką, ryzyko jest znacznie większe,

gdy jesteś starszy. Ale w takim przypadku poradzę

sobie z taką sytuacją, jeśli to nastąpi. A

fakt, że w ostatnich latach wydaliśmy tylko jeden

album, nie oznacza, że nie byliśmy zajęci

graniem wielu koncertów z Killerem czy jednym

z moich innych zespołów.

Powiem wam, że bardzo się ucieszyłem, gdy

usłyszałem, że będzie wasza nowa płyta. Od

wydania w Polsce w latach 80. waszego krążka

"Shock Wave" mam do was wielki sentyment.

"Hellfire" ukazał się w styczniu i z

pewnością otrzymaliście feedback. Jakie jest

zainteresowanie waszą nową płytą?

O ile czytałem recenzje, wszystkie były bardzo

pozytywne. Jest to dość wszechstronny album,

co oznacza, że niektórzy ludzie lubią bardziej

melodyjne utwory, podczas gdy inni są bardziej

fanami ciężkich, szybkich kawałków. W

ramach promocji nowego albumu odbyliśmy

trasę koncertową składającą się z czternastu

klubowych występów. Zagraliśmy wiele utworów

z albumu na żywo, a ludzie zareagowali na

nie bardzo entuzjastycznie.

56

HMP: Gdy w latach 2000. zaczęliście wydawać

albumy - "Broken Silence" (2003) i "Immortal"

(2005) - pomyślałem sobie, że uda się

wam wrócić na scenę przynajmniej w wymiarze

europejskim. Niestety na następny album

musieliśmy czekać aż 10 lat. Co się

wtedy stało? Co poszło nie tak?

Paul Van Camp: W rzeczywistości zagraliśmy

wiele lokalnych koncertów i kilka większych

festiwali, takich jak GMM (Graspop

Metal Meeting - przyp. red.) i Alcatraz, ale w

tamtym okresie zmagaliśmy się również z kilkoma

zmianami w składzie. Mieliśmy też sporo

pracy z naszym drugim zespołem, Blackjack

(klasyczny rockowy i metalowy cover

band), więc czasami mieliśmy inne priorytety.

W roku 2015 wydaliście płytę "Monsters of

Rock", ale po niedługim czasie - niecały rok -

niespodziewanie umiera Alfie Falckenbach

szef Mausoleum Records i wszystko znowu

wam się sypie...

Tak, to było zdecydowanie złe dla promocji tego

albumu.

Zostańmy na chwilę przy Mausoleum.

Biznesowo z pewnością nie była to wzorcowa

firma, szczególnie w latach 80., ale prowadzenie

interesu w show bussinesie nie jest

nigdy łatwe. Jak ogólnie oceniasz osobę

KILLER

Foto: Killer

Słyszałeś może jakieś plotki, aby ktoś interesował

się katalogiem Mausoleum? Moim

zdaniem fajnie byłoby, aby repertuar tej wytwórni

był cały czas dostępny...

Słyszałem kilka plotek, ale nic konkretnego.

W każdym razie nasz katalog Killer z Mausoleum

został ponownie wydany w dwóch

boxach po cztery płyty przez naszą nową wytwórnię

Cherry Red Records/ HNR z Wielkiej

Brytanii. Więcej informacji jest na naszej

stronie www.4-killer.be w zakładce "Discography".

Jesteśmy z tego zadowoleni.

Trochę czasu wam zeszło, aby znaleźć wytwórnię,

która byłaby zainteresowana wydawaniem

waszej muzyki. Okazała się nią

właśnie firma Hear No Evil Recordings, która

na początku skupiła się na przypomnieniu

waszej dyskografii, wydając wspomniane

Mnie bardzo ucieszyło, że muzycznie wróciliście

do swoich korzeni, nawet przy "Cuts

Me Like A Knife" zacząłem przeglądać wasze

pierwsze płyty, czy przypadkiem nie jest

to odświeżony jakiś wasz stary kawałek...

"Cuts Me Like A Knife" jest w rzeczywistości

specjalnym utworem i nie miał znaleźć się na

albumie, ale ostatecznie dodaliśmy go w ostatniej

chwili. Kompozycja jest inspirowana i dedykowana

jednemu z moich ulubionych gitarzystów

Frankowi Marino.

Udowodniliście też, że mimo stosowania

starej reguły możecie ciągle brzmieć świeżo.

Świadczy o tych, chociażby utwór "Rat

Race", który chyba jest też tym najlepszym

na płycie...

Ty może lubisz "Rat Race", ale niektórzy mają

odmienne zdanie na temat tego utworu, bo

jest dla nich za ciężki i ze zbyt surowymi wokalami.

Wszystko zależy od twojego gustu,

oczywiście. Jako muzyk jest to niemożliwe, by

zadowolić wszystkich. Doszedłem do tego

wniosku po latach doświadczenia.

Większość "Hellfire" wypełniają dynamiczne

kompozycje i powiem szczerze, że na ich tle


dość dziwie słucha się jedynej ballady "In A

Dream Within A Dream"...

Podobne wyjaśnienie, co powyżej, odnośnie

"In A Dream Within A Dream". Wiele osób

twierdzi, że to najlepszy utwór na albumie.

Niektórzy twierdzą nawet, że to najlepsza

piosenka, jaką Killer kiedykolwiek stworzył.

Inni pytają, po co robicie balladę? Ballada nie

jest stworzona dla Killera. Trudno jest poradzić

sobie z krytykami, którzy mówią, gdy robimy

coś innego lub wyjątkowego, po co to robicie,

przecież to nie jest Killer. Z kolei kiedy

robimy to samo, inni krytycy narzekają, że

Killer jest zawsze taki sam, bez elementu zaskoczenia.

Uważam, że to niesprawiedliwe!

Płyta jest bardzo długa, trwa ponad godzinę,

rozumiem, że przez tak długi czas mogłeś

przygotować wiele kompozycji, jednak ja

skłaniam się do ostatniej mody, że album powinien

mieć od ośmiu do dziesięciu utworów

i trwać czterdzieści minut, albo czterdzieści

parę minut...

Tak, masz rację... Ale mieliśmy tak wiele

utworów, że odrzucenie niektórych z nich nie

było łatwą decyzją. Przyszłe nasze albumy nie

będą tak długie.

Wasza płyta ma podtytuł "& The Best Of

Killer" związany jest on z drugim dyskiem,

gdzie umieściliście wybór kompozycji z całej

waszej kariery. Jest ich szesnaście, a płyta

trwa grubo ponad godzinę. Dla mnie przede

wszystkim jest dowodem, że z muzyką z

"Hellfire" wróciliście do swoich korzeni...

Tak, w rzeczywistości planowaliśmy ponownie

nagrać wiele naszych starych, klasycznych

utworów z początków Killer w aktualnym i

najnowszym składzie. Powinno to zostać wydane

na zupełnie osobnym albumie. Jednak z

powodu pandemii tak się nie stało i wytwórnia

zdecydowała się wydać dodatkową płytę CD

ze zremasterowanymi wersjami i wydać ją razem

z nowym albumem "Hellfire".

Ta kompilacja pokazuje także, jak świetną

muzykę tworzycie od samego początku, że w

swoim dorobku macie bardzo solidne fundamenty

i niezapomniane hity, jak chociażby

"Shock Waves" i "Kleptomania"...

Tak, rzeczywiście, a "Shock Waves" i "Kleptomania"

wciąż są w naszej setliście.

Ciekawostka tej części są na nowo nagrane

utwory "Backshooter", "Secret Love" i "Blinded".

Czy są to te wspomniane utwory, które

planowaliście odświeżyć z nowym składem?

W rzeczywistości są to próby demo do reedycji

kompilacji najlepszych piosenek, który normalnie

powinniśmy stworzyć, jak wyjaśniłem

to wcześniej. Więc umieściliśmy je na dodatkowym

dysku nowego albumu jako niespodziankę.

Obecnie na rynku jest cała masa kapel grających

tradycyjny heavy metal. Jak myślisz,

czy w tym całym tłoku jest miejsce dla Killera?

Macie jeszcze siłę i chęci, aby wywalczyć

swoje miejsce?

Tak, oczywiście, zawsze jest miejsce dla tradycyjnego

heavymetalowego zespołu. Wciąż stoimy

wysoko na festiwalach i mamy dobrą, solidną

reputację. Powinieneś usłyszeć ten tłum

śpiewający nasze kawałki razem z nami. Czasami

znają teksty lepiej niż ja. (śmiech). I nawet

wielu młodych i nowych fanów nas lubi.

Może znają nas dzięki swoim rodzicom, starszym

braciom lub siostrom... W każdym razie

bardzo zachęcające jest widzieć i czuć tę pozytywną

atmosferę wśród starych i nowych fanów.

Jak radzicie sobie z promocją? Młodzi muzycy

mają opanowaną obsługę różnych portali

społecznościowych w internecie i bardzo

sprawnie z tego korzystają. Macie też takie

umiejętności, czy ktoś wam w tym pomaga?

Jak w ogóle radzicie sobie ze współczesnym

światem?

Nie jestem nerdem, ale uczyłem się w liceum,

Foto: Killer

więc radzę sobie z większością współczesnych

sieci społecznościowych i oczywiście mamy

kilka pomocnych dłoni, jeśli zajdzie taka potrzeba.

W promocji bardzo ważne są również koncerty,

jednak aktualnie nie jest to łatwa sprawa

do zorganizowania. Jak sobie radzicie w tej

kwestii?

W Belgii jesteśmy jednym z najbardziej znanych

lokalnych zespołów metalowych, więc z

taką reputacją i historią nie jest trudno o występy

na żywo. Na scenie międzynarodowej

jest to trudniejsze, ale można do nas łatwo

dotrzeć za pośrednictwem Facebooka, strony

internetowej, wytwórni płytowej itp... To sprawia,

że świat jest mniejszy niż kiedykolwiek

wcześniej. W ciągu ostatnich kilku lat graliśmy

na festiwalach w USA, Szwecji, Niemczech,

Polsce, Portugalii, Hiszpanii, Włoszech, Austrii,

Francji...

W zeszłym roku swoją nową płytę "Stainless"

po wielu latach milczenia wydał Steelover.

Chyba wasi starzy znajomi z belgijskiej

sceny. Ich płyta "Glove Me" również

była wydana w latach 80. w Polsce. Starzy

fani o tych płytach pamiętają i prawdopodobnie

dzięki temu Steelover wystąpił na tegorocznym

polskim festiwalu Black Silesia

Open Air. Może wasz promotor wykaże się i

w przyszłym roku w Polsce zobaczymy

Killer?

W zeszłym roku graliśmy na festiwalu w Polsce

i było świetnie (było to w Goleniowie w

maju 2022r. - przyp. red.). Więc oczywiście

mam nadzieję przyjechać do Polski ponownie.

Możesz zasugerować promotorowi Black Silesia,

żeby się ze mną skontaktował. Na razie

nie mamy agencji bookingowej ani promotora,

wszystko robię sam.

Jak to było w latach 80. trzymaliście się

blisko z innymi zespołami jak Ostrogoth,

Crossfire, Steelover, Scavenger, Warhead,

Lion Pride czy Danger? Co pamiętasz z tamtego

czasu? Czy było coś w tamtych czasach,

co teraz nie ma szans na powtórzenie?

Lata 80. to były zupełnie inne czasy, wszystko

było nowe dla nas i dla innych zespołów, o

których wspomniałeś. Byliśmy pionierami

gatunku. To był wspaniały czas, ale nie powiem,

że był lepszy. Była mniejsza konkurencja,

ponieważ w świecie metalu było tylko kilka

zespołów. Teraz jest tysiące kapel metalowych,

które jedzą mały kawałek tego samego

tortu. To sprawia, że wszystkim formacjom

jest trudno. Z wyjątkiem największych zespołów,

takich jak Iron Maiden i Metallica. Oni

zawsze będą grać na wyższym poziomie, ale

dziś świat jest mniejszy dzięki komputerom i

mediom społecznościowym.

Podejrzewam, że ten cały czas, gdy mieliście

wolne to, do szuflady napisałeś materiału na

jeszcze dwa - trzy albumy. Jest szansa, że

wraz z Hear No Evil Recordings wykorzystacie

to i teraz regularnie i w niedługich odstępach

czasowych będziecie wydawać kolejne

studyjne albumy?

Rzeczywiście mam wiele gotowego materiału.

Mam też utwory na drugi solowy album pod

moim rodzinnym nazwiskiem Van Camp.

Mój pierwszy solowy album pochodzi z 1987

roku, więc nadchodzi część druga!

Michał Mazur

Tłumaczenie: Szymon Paczkowski

KILLER

57


Podczas gdy my gramy, motocykliści robią dym

Wardress należy do tych niemieckich zespołów heavy metalowych, które

wydawniczo uaktywniły się dopiero niedawno, choć powstały czterdzieści lat

temu. Pionierzy czy nie, pamiętają i chętnie wspominają stare, dobre dzieje. Wokalista

Erich Eysn szczodrze i nierzadko dowcipnie dzieli się swoimi opowieściami,

a także prezentuje najnowszy album formacji pt. "Metal 'til the End". Na końcu

rozmowy wyjawia również własne metalowe marzenia.

Jak ważny jest dla Ciebie heavy metal, kiedyś

i dziś?

Aby naprawdę opisać mój związek z heavy

metalem, chciałbym cofnąć się trochę w czasie.

To było na szkolnej imprezie, kiedy po raz

pierwszy w życiu usłyszałem Rainbow Ritchiego

Blackmore'a "Long live Rock'n'Roll"

(1978). Miałem wtedy 13 lat. Chociaż ten

utwór oczywiście nie zalicza się do heavy metalu,

lecz do hard rocka, jest on kwintesencją

potężnej energii, porywających melodii i muzycznego

mistrzostwa. Natychmiast i całkowicie

zawrócił mi w głowie. Koniecznie musiałem

zdobyć cały album, jak również wszystkie

trudnych latach. Wciąż kupowałem albumy i

chodziłem na koncerty, na przykład Saxon i

Motörhead, podczas gdy w wielu innych krajach

heavy metal był klinicznie martwy. Dochodzę

do wniosku, że gdy właściwa piosenka

raz znajdzie odpowiednie ucho, sprawy same

potoczą się swoim torem. Jeśli jesteś osobą z

takim uchem, heavy metal nieuchronnie stanie

się ścieżką dźwiękową Twojego życia... i

wiem, że inni członkowie Wardress mieli podobne

doświadczenia. Nawiasem mówiąc, to

dlatego Wardress nie sili się na tworzenie

"oldschoolowego metalu". Nasze utwory nie

mogłyby brzmieć inaczej, bo wynikają z naszych

długoletnich fascynacji.

Jakie są Twoje najlepsze wspomnienia z

okresu 1984-1986?

Mamy mnóstwo niesamowitych wspomnień.

Byliśmy młodzi, czuliśmy się wolni, pełni

energii i całkowicie beztroscy. Naprawdę

uwielbialiśmy być częścią tego nowego ruchu

muzycznego zwanego heavy metalem, całej tej

zabawy i imprezowania z naszymi przyjaciółmi.

Dobrze pamiętam mój pierwszy samochód,

który przywoził (lub nie) gitarzystę

Gora i mnie do naszej sali prób. Pomyśl tylko

o wszystkich fantastycznych debiutanckich albumach,

które ukazywały się niemal co tydzień:

Crimson Glory, Omen, Heir Apparent,

Malice, Liege Lord, Armored Saint,

Queensryche, Leatherwolf, Fifth Angel, Fates

Warning, Exodus i wiele innych. To był

niewiarygodnie kreatywny okres. Nigdy nie

zapomnę koncertu pierwszego składu Wardress

w 1984 roku na corocznym spotkaniu

klubu motocyklowego, w dużym namiocie

piwnym na leśnej polanie u stóp Szwabskich

Alp. Wszyscy tam dużo pili, naprawdę mam

na myśli dużo. Niespodziewanie musieliśmy

przerwać nasz występ z powodu "konkursu cycków",

jak go nazwano. Po tym, jak dziewczyny

zeszły ze sceny, pozwolono nam kontynuować

występ. Wtedy kilku chłopaków wpadło

na pomysł, by wjechać motocyklami do namiotu

i jeździć w kółko bezpośrednio przed

sceną. Wkrótce inni poszli za ich przykładem

i w końcu cały namiot był pełen ryczących

motocykli, nawet głośniejniejszych od nas.

Rozpętał się bałagan złożony z brudu i z trawy,

które koła zmieliły z ziemi i wypluły na

scenę. Jak dowiedzieliśmy się po koncercie od

prezesa motocyklistów, żadne z tych działań

nie było nieprzyjazne. Wręcz przeciwnie,

absolutnie podobała im się nasza muzyka. W

ten sposób okazali uznanie dla Wardress.

HMP: Jak tam Wardress w 2023 roku?

Erich Eysn: Obecnie sprawy Wardress mają

się bardzo dobrze, w szczególności, gdy spojrzymy

wstecz na ostatnie nieszczęsne lata.

Pod koniec 2019 roku rozpoczęliśmy naszą

"Eternal War Tour", ale w tym przypadku

"wieczność" sięgnęła tylko lutego 2020 roku,

kiedy to nadchodzące "środki" nas znokautowały.

W ten sposób straciliśmy dwa lata, podobnie

jak wiele innych zespołów. Nasz gitarzysta

Gor szybko wpadł na nowe pomysły i

riffy, a ja sam nawet zainspirowałem się tym

okresem, tworząc nowe i nieco mroczniejsze

niż zwykle teksty. Postanowiliśmy więc wykorzystać

wolny od koncertów czas na napisanie

i nagranie nowych utworów na drugi album.

Rezultat pokazał, że mieliśmy rację: album

"Metal 'Til The End" spotkał się z fantastycznymi

reakcjami w internetowych fanzinach

ze średnią oceną ponad 8 na 10 punktów.

Zdecydowanie większość recenzji i prawie

wszystkie komentarze fanów mogę opisać

jedynie jako entuzjastyczne. Osobiście jestem

więcej niż zadowolony, bo tylko w ciągu ostatnich

dwóch tygodni uczestniczyłem w koncertach

Heathen, Overkill, W.A.S.P. i legendarnym

Keep It True Festival z Halloween,

Leatherwolf, Fifth Angel, Vicious Rumors,

itd. Jak mi tego brakowało!

Foto: Wardress

pozostałe tego zespołu. Następnie wciągnąłem

się w Judas Priest, Black Sabbath, Motörhead,

a nieco później także w Iron Maiden,

Saxon oraz Angel Witch. Potem zacząłem regularnie

chodzić na koncerty, gdzie spotykałem

się z innymi fanatykami. Wkrótce okazało

się, że śpiewam w zespole. Oczywiście mój

kontakt ze sceną heavy metalową nie był ciągle

taki sam przez ostatnie dekady. Na początku

lat dziewięćdziesiątych wychowałem dwójkę

dzieci, co zebrało swoje żniwo, które

szczęśliwie spłaciłem. Ale nawet w tym okresie

intensywność mojego oddania heavy metalowi

nie spadła. Przeciwnie, byłem dumny z bycia

częścią niemieckiej społeczności fanów, która

pomogła muzyce metalowej przetrwać w tych

Jak porównałbyś proces powstawania Waszych

dwóch płyt: "Dress For War" (2019)

oraz "Metal 'til The End"?

Większość utworów na "Dress For War" napisaliśmy

we wczesnych latach osiemdziesiątych!

Jak wyjaśniłem w odpowiedzi na poprzednie

pytanie, byliśmy młodzi, dzicy i głupi.

Dziś jesteśmy starzy, dzicy i głupi, a "Metal

'Til The End" wydaje się być cięższy i bardziej

złożony niż "Dress For War". Niemniej

jednak, albumy oczywiście nie różnią się całkowicie

od siebie. Kiedy słuchasz utworów takich

jak "Dark Lord" czy "Metal League" z pierwszego

albumu, znajdziesz tego samego ducha

i te same typowe znaki firmowe Wardress, co

w tytułowym utworze z drugiego albumu.

Właśnie dotarliśmy do kolejnego etapu naszego

muzycznego rozwoju. Krótko mówiąc, oba

albumy to czysty wardressowski metal. Ale

tym razem pisanie przebiegało inaczej. Oczy-

58 WARDRESS


wiście już wcześniej korzystaliśmy z cyfrowej

wymiany danych, ale nie w takim stopniu, w

jakim byliśmy do tego zmuszeni na przełomie

2020 i 2021 roku. Mogliśmy się spotykać tylko

w ograniczonym zakresie. Rozwiązaniem

okazała się praca nad poszczególnymi etapami

w parach. Gor i ja spotykaliśmy się czasami

w moim prywatnym salonie. Wiele rzeczy

wymienialiśmy cyfrowo. Wstępną produkcję

zrobiliśmy w domu Gora, aby sprawdzić, jak

wszystko może na końcu zabrzmieć. "Motorlust"

był w zasadzie szkicem (riffy, groove)

napisanym przez gitarzystę Kimona i perkusistę

Andy'ego. Przesłali mu demo, a następnie

Gor sfinalizował utwór z Kimonem. Napisał

melodie wokalne w oparciu o mój tekst.

W rezultacie powstało prawie gotowe demo do

późniejszej obróbki studyjnej. Inne kawałki

robiliśmy w innych konstelacjach. Nigdy nie

konstruujemy kompozycji na białej tablicy.

Pisanie odbywa się niemal naturalnie. Nasze

uczucia decydują, czego utwór potrzebuje w

danym momencie, nawet gdy używamy nietypowych

sygnatur czasowych lub zmian rytmu.

Na przykład "The Serpent's Kiss" utrzymaliśmy

w metrum 15/16, a zupełnie inaczej brzmiałby

w metrum 4/4. Tytułowy utwór albumu posiada

mroczny, mistyczny nastrój, który wzmaga

się aż do punktu kulminacyjnego, zanim przejdzie

do następnej i ostatniej zwrotki. Aby to

osiągnąć, musieliśmy zwolnić tempo, zachowując

jednocześnie naturalny flow utworu.

Riff "Berserk" ma dodatek przeskakujący z 2/4

do 4/4. Granie go bez tego dodatku brzmiałoby

pospolicie i nie tak interesująco. Używamy

wszystkiego, by zintensyfikować dynamikę,

mroczny nastrój lub agresję - zawsze w

ramach potrzeby. Jesteśmy przekonani, że nasze

nowe wspólne wysiłki z Rolfem Munkesem

w studiach Empire nad nowym albumem

doprowadziły do jeszcze lepszego rezultatu niż

w przypadku debiutu. Tym razem weszliśmy

do studia z jasnym planem i pomysłami na

brzmienie, a producentem był sam Gor. Jak

wspomniałem wcześniej, zrobił on pre-produkcję

w oparciu o wkład wszystkich członków

Wardpress, zanim weszliśmy do Empire Studios.

Praca z Rolfem polegała na oszlifowaniu

już bardzo dobrze brzmiących demówek. Można

usłyszeć wynikającą z tego poprawę, jeśli

porówna się brzmienie nowego albumu z brzmieniem

debiutu. Poza tym, świetnie się bawiliśmy,

wszystko okazało się dobrze przygotowane,

a profesjonalizm Rolfa sprawił, że nagrywanie

przebiegło bardzo sprawnie. Praca z

Rolfem zawsze przypomina wakacje.

Wasz najnowszy album "Metal 'Til The

End" reprezentuje ciemnoniebieska okładka z

gitarą i krzyżem. Zadedykowałeś płytę

zmarłemu przyjacielowi. Czy mógłbyś nam o

tym opowiedzieć?

Tekst utworu "Metal 'til the End" posiada kilka

bardzo osobistych aspektów. Po pierwsze, refren

wspomina naszych przyjaciół, którzy niestety

już nie żyją, a którzy dosłownie do końca

kochali metal. Jeden z nich, Stefan "Gähle"

Kächele, zmarł w 2021 roku. Znałem go od

dzieciństwa i dopóki jeszcze to wytrzymywał,

przed jego śmiercią, wciąż spotykaliśmy się,

słuchając muzyki metalowej. Wcześniej uczestniczyliśmy

razem w niezliczonej ilości koncertów

i festiwali. Na przykład, jako że był

wielkim fanem Nevermore, pojechaliśmy na

ich jeden koncert w legendarnym "Zeche" w

Bochum, który później zespół wydał na DVD.

Czuł się również największym fanem Iron

Maiden i kolekcjonował wszystko, co tylko

mógł zdobyć, rozmaite nagrania oraz wszelkiego

rodzaju gadżety. Czy to w pracy, czy prywatnie,

zawsze miał na głowie starą, wybieloną

słońcem czapkę Iron Maiden. Cieszył się

jak dziecko, gdy pewnego razu podarowałem

mu na urodziny "Eddie's Archive Box"...

Osobiście wykuł zarówno miecz, jak i topór,

którym wymachuję w naszym teledysku do

"Dark Lord". Krótko mówiąc, Stefan był moim

stalowym bratem i dlatego zadedykowałem

mu ten utwór. W lirykach chciałem wyrazić

moje własne, bardzo silne i trwające całe życie

przywiązanie do muzyki heavy metalowej. Ponieważ

wszyscy członkowie Wardress czują

Foto: Wardress

podobnie i jest to fajny slogan, zdecydowaliśmy

się użyć tego tytułu piosenki również

jako tytułu albumu. Mamy nadzieję, że spotka

się z dobrym przyjęciem innych fanów metalu.

Dlaczego ponownie nagraliście kawałki

"Wardress" i "Metal Melodies"?

"Metal Melodies", jak również "Wardress",

zostały napisane w pierwszej połowie lat

osiemdziesiątych. Utwory te łączą w sobie

główne znaki firmowe, które pozostają typowe

dla Wardress do dnia dzisiejszego: mocny i

szorstki metal połączony z melodyjnymi, czasem

nawet hymnicznymi liniami zarówno

gitary, jak i głosu. Z lekką wariacją jednego

tytułu, można by również krótko powiedzieć

"Metal And Melodies", ponieważ o to właśnie

chodzi w utworach Wardress. Z drugiej strony

"Wardress" to hymn zespołu, na zawsze

nieodzowny w każdej naszej setliście. Po wydaniu

naszego pierwszego albumu wpadliśmy

na kilka nowych pomysłów, jak moglibyśmy

osiągnąć jeszcze mocniejsze brzmienie. Rezultatem

są wersje "80's-Re-Mix" tych i innych

starych utworów, a także, ogólnie rzecz biorąc,

nasze świadome podejście do tego, jak przygotować

się do kolejnej wizyty w studiu oraz

jakie mieć przyszłe oczekiwania dotyczące

brzmienia. Kiedy po powrocie do studia mogliśmy

usłyszeć, jak doskonale te nasze "stare"

utwory w ich zremiksowanych wersjach pasują

do nowych utworów, byliśmy powaleni. Koniecznie

chcieliśmy zademonstrować ten efekt

naszym fanom i dlatego zdecydowaliśmy, że

na nowym albumie znajdą się co najmniej dwa

ze starych kawałków w podrasowanych wersjach.

Jak dobrze bawiliście się podczas pracy nad

teledyskami do "Metal 'Til The End", "Berserk",

"Wardress" i "Metal League"?

Oczywiście, zawsze dobrze się bawimy podczas

kręcenia teledysków. A najzabawniejsze

rzeczy to te, których się wcześniej nie spodziewaliśmy

i nawet nie uważaliśmy ich za

zabawne w momentach, w których się zadziały...

Podczas nagrywania wstępu "Prelude To

War" na pierwszy album, nasz perkusista Andy

nie czuł się do końca zadowolony z brzmienia

werbla, który jego zdaniem nie był wystarczająco

jasny. Zrobiliśmy wiele prób z różnymi

mikrofonami i różnymi pozycjami mikrofonów.

W końcu udało się znaleźć rozwiązanie:

nagranie odbyło się w pustym przedpokoju

studyjnych toalet. Idealnie! Można to zobaczyć

w nieoficjalnej wersji wideo "Wardress -

Prelude To War/Wardress" na moim kanale

YouTube "Erich Eysn". Ale proszę, nie myślcie

sobie teraz, że mamy coś do toalet! W rzeczywistości

największą frajdę podczas kręcenia

wideoklipu "Metal League" mieliśmy... znowu

w toalecie. To nie wymaga dalszego opisu, po

prostu obejrzyjcie to na naszym kanale You

Tube "Wardress Metal Online". Natomiast

zdjęcia do "Berserk" odbyły się zeszłej zimy.

Przed rozpoczęciem zdjęć zadbaliśmy o wszystko:

odpowiednią lokalizację, oświetlenie,

mgłę... ale zapomnieliśmy o ogrzewaniu. W

starej hali przemysłowej panował siarczysty

mróz. Postanowiliśmy więc założyć kurtki na

czas zdjęć. Dopiero później, podczas przeglą-

WARDRESS 59


dania ścieżek wideo, zdaliśmy sobie sprawę, że

ten niezamierzony "dress code" idealnie pasował

zarówno do scenerii, jak i do samego

utworu. Najciekawszy incydent miał miejsce

podczas kręcenia "Metal 'Til The End". Rano

czułem się osłabiony. Ale ponieważ, oczywiście,

lokalizacja i ekipa zdjęciowa zostały zamówione

dużo wcześniej i wszyscy byli gotowi,

nie chciałem odwoływać zdjęć, więc zignorowałem

to. Podczas jazdy samochodem, jak i w

trakcie całej sesji, moje samopoczucie pogarszało

się z minuty na minutę. Po powrocie do

domu byłem naprawdę oszołomiony. Dzień

później okazało się, że już wcześniej przeziębiłem

się. Zadzwoniłem do pozostałych chłopaków

i powiedziałem im o tym. I rzeczywiście,

gitarzysta Gor też się przeziębił. Jak na

twardziela przystało, wykorzystał kolejne dni

na przycięcie pędów. Pewnego dnia zadzwonił

do mnie, mówiąc, że znalazł ten moment na

jednym z nagrań wideo, kiedy przeziębienie

najprawdopodobniej przeniósło się ze mnie na

niego. Możecie obejrzeć ten moment na You

Tube w wersji "Wardress - Metal Til The End"

na naszym kanale "Wardress Metal Official"

w minucie 4:37.

Foto: Wardress

Dlaczego Ozzy Osbourne "Mr Crowley"

(1980) jest dla Ciebie tak wyjątkowym utworem,

że to właśnie go skowerowaliście na

nowym albumie?

Krótka odpowiedź brzmi: po prostu kochamy

Ozzy'ego Osbourne'a i Randy'ego Rhoadsa,

a w szczególności ten numer. Po raz pierwszy

widziałem Ozzy'ego w latach osiemdziesiątych

jako support Whitesnake. Ku mojemu

zdumieniu wszedł na scenę całkowicie łysy.

Później dowiedziałem się, że miało to związek

z tym, że niedługo wcześniej odgryzł głowę

nietoperzowi. Jednak gdy oglądałem go ponownie

na Monsters of Rock w 1984 roku, jego

włosy już urosły... Ostatni raz widziałem go z

Black Sabbath w 2014 roku - to było spełnienie

marzeń. Kupiłem również bilet na jeden z

jego solowych koncertów w 2019 roku, który

był wielokrotnie przekładany aż do bieżącego

roku, a teraz, ku mojemu największemu żalowi,

został ostatecznie odwołany. Życzę mu

wszystkiego najlepszego w przyszłości. "Mr.

Crowley" jest częścią naszego setu na żywo już

od kilku lat. Od czasu do czasu koverujemy

również Iron Maiden "Prowler" (1980). Jednak

na potrzeby albumu, "Mr. Crowley" został,

jak to mówimy, nieco "przycięty". Środkowa

część została zaaranżowana z dwuczęściowymi

gitarami zamiast klawiszy. Nasza wersja

wydaje się nieco cięższa, a mój głos dodaje

utworowi więcej agresji. Inaczej niż w oryginalnym

utworze, intro składa się nie tylko z

klawiszy, tutaj granych przez Bernda Pfeffera,

ale ta linię melodyczną mocno wzmocnił

Mirco na basie. Pojawia się też miły hołd dla

Ozzy'ego w tekście. Oczywiście nie zmieniliśmy

solówek Randy'ego Rhoadsa, bo to

byłaby zbrodnia.

Czasami Twój wokal Ericha Eysna przypomina

mi Simonna Iffa z Arkham Witch.

Inspirowałeś się nim?

Znam i bardzo cenię Arkham Witch jako

młodszy zespół, który z całego serca przyczynia

się do rozwoju dzisiejszej sceny doom metalowej.

Naprawdę chciałbym dzielić z nimi

jedną scenę. Jednakże, zgodnie z początkiem

mojej "metalowej socjalizacji" już w późnych

latach siedemdziesiątych, moje główne inspiracje

sięgają daleko wstecz. Oczywiście zawsze

kochałem i nadal kocham wszystkich bohaterów

takich jak Rob Halford, Ronnie James

Dio, Bruce Dickinson, Eric Adams czy

Geoff Tate, ale tak naprawdę bardziej inspirowali

mnie ci, którzy wnieśli pewien chłód do

muzyki hardrockowej i metalowej, np. Phil

Lynott, John Bush, Jess Cox oraz potężny

Paul Di'Anno. Przy okazji, moim zdaniem

najfajniejszym i jednym z najbardziej niedocenionych

albumów w historii hard'n'heavy

rocka jest Thin Lizzy "Chinatown" (1980).

"Motorlust" idealnie pasowałoby do LP

Exciter "Speed Thrash Burn" (2008), "Wardress"

powinien zaśpiewać Harry Conklin z

Jag Panzer, a "Serpent Kiss" Blaze Bayley.

Co sądzisz o tych porównaniach?

Naprawdę masz zabawne pomysły. A skoro

już o tym mowa, to muszę przyznać, że masz

rację, "Motorlust" naprawdę ma podobny nastrój

do g. Ale, uwierz mi, kiedy po raz pierwszy

usłyszałem riffy "Motorlust", od razu przed

oczami stanął mi stary teledysk Motörhead

"Killed By Death" (1984). Pamiętacie, ten z

Lemmym wyjeżdżającym z własnego grobu na

motocyklu. To oczywiste, że kierowałem się

tym skojarzeniem podczas szukania tytułu i

pisania tekstu. "MotorLust" naprawdę jest hołdem

dla Lemmy'ego i jego gangu. Moim zdaniem

Harry Conklin i Ronnie Munroe to

obecnie najlepsi wokaliści metalowi na tym

świecie. Słuchałem Harry'ego śpiewającego na

żywo z Jag Panzer, Satan's Host i Titan

Force. Gdyby udało Ci się sprawić, że Harry

Conklin z którymś z tych zespołów wydałby

cover jakiegokolwiek utworu Wardress, z pewnością

byłbym winien Tobie i jemu więcej

niż jedno piwo. Najzabawniejszym skojarzeniem

jest to z Blaze'em Bayleyem, ponieważ

dzielisz je z tak wieloma osobami. W prawie

co drugiej recenzji "Metal 'Til The End" mogłem

przeczytać, że mój głos brzmi bardzo

podobnie do głosu Blaze'a. Nigdy wcześniej

tak nie myślałem, ale nawet szef naszej wytwórni

MDD Records & Black Sunset, Markus,

powiedział mi to samo. Ponieważ jestem

fanem Blaze'a i odwiedzałem jego klubowe

koncerty, kiedy tylko było to możliwe, absolutnie

mi to nie przeszkadza. Nie miałbym

więc nic przeciwko zaśpiewaniu z nim "The

Serpent's Kiss" w duecie.

Sam O'Black

Foto: Wardress

60

WARDRESS


HMP: Zacznijmy od tego, kto lub co was

ukształtowało jako muzyków? Co słuchaliście,

jakich artystów, jakich płyt? Na jakie

koncerty chodziliście, których gitarzystów i

wokalistów podpatrywaliście?

Leo Unnermark: Dorastałem w domu, gdzie

muzyka zawsze była obecna. Moi rodzice

puszczali płyty winylowe takich zespołów i

artystów jak John Mayall and the Bluesbreakers,

BB King, Joe Bonamassa, Joe Satriani,

The Scorpions, Thin Lizzy itp. Miało

to na mnie ogromny wpływ w późniejszych latach,

kiedy zacząłem zagłębiać się w takie zespoły

jak Free, Deep Purple, Whitesnake,

Van Halen i wiele innych. Niektóre z albumów,

które często przewijały się w tym czasie

to: "Black Rose" Thin Lizzy, "Love Hunter"

Whitesnake, "Van Halen 1" Van Halen,

"Burn" Deep Purple, "The Last in Line" Dio,

"Heart Attack" Krokus, "M.S.G" Michael

Schenker Group, "Mean Streak" Y&T. Uderzyły

mnie głosy takich wokalistów jak Paul

Rodgers, David Coverdale, Ronnie James

Dio, Steve Lee, Robin McAuley, Jeff Scott

Soto i Terry Ilous. Urodziłem się w Sztokholmie

w Szwecji, ale wychowałem się na wyspie

Gotlandia, położonej na południowy wschód

od Szwecji kontynentalnej na Morzu Bałtyckim.

Do miasta nie przyjeżdżały żadne wielkie

zespoły, więc większość czasu spędzałem

na lokalnych imprezach rockowych i oglądaniu

kaset VHS i DVD moich ulubionych artystów.

Jeden z moich ulubionych koncertów został

nagrany w Monachium w 1977 roku przez

zespół Rainbow.

Parker Halub: Moja muzyczna podróż rozpoczęła

się w wieku ośmiu lat, kiedy odkryłem

kawałek "Separate Ways" zespołu Journey.

Odkąd pamiętam, zawsze fascynowała mnie

gitara. Po próbie nauki gry na pianinie, w wieku

10 lat zacząłem brać lekcje i grać na gitarze.

Mniej więcej w tym czasie zacząłem również

odkrywać zespoły takie jak Metallica, Iron

Maiden, Europe, The Scorpions itp. i od tego

czasu moje muzyczne zainteresowania rozkwitły.

Niektóre z moich ulubionych utworów

w tamtym czasie (i do dziś) to takie klasyki jak

"Frontiers" Journey, "Ride the Lightning"

Metalliki, "Europe" Europe, "Powerslave"

Iron Maiden, "Blackout" The Scorpions,

"The Song Remains the Same (Live as Madison

Square Garden)" Led Zeppelin,

"Lightning to the Nations" Diamond Head,

"Tooth and Nail" Dokken, "Pyromania" Def

Leppard i wiele innych. Pierwszymi dużymi

koncertami, które widziałem w wieku 14 lat

były Mötley Crüe, Alice Cooper, Diamond

Muzyka jest formą komunikacji

Za Wings of Steel stoją, bardzo utalentowany wokalista Leo Unnermark

i równie niezwykły gitarzysta Parker Halub. Połączenie ich indywidualnych stylów

i energii wygenerowało niezwykłą muzykę. Wywodzi się ona z tradycyjnego

heavy metalu, lecz przeplatana jest białym mocarnym bluesem, co buduje niesamowite

wrażenie i niezwykły ogólny efekt. Czy taka wizja heavy metalu zostanie

zaakceptowana przez szerszą publiczność, na tę chwilę trudno powiedzieć.

Niemniej moim zdaniem warto dać szanse tej formacji, czyli Wings of Steel i ich

debiutanckiemu pełnemu albumowi "Gates of Twilight". Jednak zanim sięgniecie

po płytę, przeczytajcie to, co mieli do powiedzenia liderzy tej formacji.

Foto: Wings Of Steel

Head, Iron Maiden, Megadeth i Black Sabbath.

Zawsze inspirowali mnie gitarzyści, którzy

grali w moich ulubionych zespołach. Jimmy

Page, Michael Schenker, John Norum,

Neal Schon, George Lynch, Steve Murrary i

Adrian Smith, Toni Iommi i Brian Tatler to

tylko niektórzy z moich ulubionych gitarzystów.

Z wiekiem odkryłem innych niesamowitych

gitarzystów, takich jak John Sykes, Al Di

Meola, Gary Moore, Ritchie Blackmoore,

Uli Jon Roth, Doug Aldrige, Rowan Robertson,

Jason Becker, Estas Tonne, Guthrie

Govan, Tony Macalpine, Marty Friedman,

Bob Kulick, Dave Meniketti, Vivian Campbell,

Steve Clark, Zakk Wylde, Ulf Lagestam

i wielu innych.

Czy ty Parker możesz wymienić swoich

dwóch gitarowych mistrzów i czy mógłbyś

uzasadnić, dlaczego właśnie ich wybrałeś...

Parker Halub: Trudno jest mi wybrać, ponieważ

istnieją dziesiątki wpływów i inspiracji,

które ukształtowały mój dzisiejszy styl. Jednak

chyba wybiorę Johna Sykesa i Estasa Tonnego

(gitarzysta pochodzenia ukraińskiego,

określany jako "współczesny trubadur" - przyp.

red.). Sykesa, bo koleś jest wszechstronny. W

każdej dziedzinie kopie tyłki; unikalny i rozpoznawalny

styl, frazowanie, ton, ekspresja,

gra rytmiczna, muzykalność, pisanie utworów,

showmanship i ma doskonały głos. Był siłą napędową

najlepszych epok Tygers of Pan

Tang, Thin Lizzy i Whitesnake. Jego zespół

Blue Murder jest jednym z moich absolutnie

ulubionych. Jego gra na gitarze i muzyka miały

duży wpływ na mnie i mój własny styl muzyczny.

Jeśli chodzi o Tonnego, nie jest to jeden

z moich oczywistych wpływów, ale ten facet

jest absolutnie niesamowity. Chociaż mój styl

muzyczny bardzo się od niego różni, wybrałem

go, ponieważ jego styl gry jest bardzo wyraźnym

ucieleśnieniem twórczej pasji i ekspresji,

która jest podstawą muzyki. Gra prosto z

serca. Uwielbiam też hiszpański/klasyczny styl

gry na gitarze (co słychać w naszych utworach

"Stormchild" czy "Khamsin Riders"), a jego gra

jest w dużej mierze inspirowana tymi stylami.)

O to samo chciałbym prosić cię Leo, wymień

dwóch swoich ulubionych wokalistów i opowiedz,

dlaczego są to dla ciebie najlepsi śpiewacy?

Leo Unnermark: Gdybym miał wybrać

dwóch wokalistów, którzy byli dla mnie najbardziej

inspirujący i mieli wpływ na moją głęboką

miłość do muzyki, wybrałbym Ronniego

Jamesa Dio i Paula Rodgersa. Dio, bo to był

człowiek, który mógł kształtować swój głos w

dowolny sposób, który mówił i śpiewał z duszy,

który zainspirował setki tysięcy ludzi i

który napisał fantastyczne kompozycje z tekstami,

które opowiadały historie, jakich nikt

inny nie był i nie jest w stanie opowiedzieć w

świecie hard rocka/heavy metalu od tamtej pory.

To, co naprawdę wpłynęło na mnie w Dio,

to opowiadanie historii i sposób, w jaki pisał

teksty. Wolę pisać w sposób, w którym każdy

może wziąć udział w historii i namalować ją na

swój własny sposób. Jest wielu wspaniałych gawędziarzy,

ale w gatunku hard rock/heavy metal

to Dio rozpalił pochodnię. A Paul Rodgers

był dla mnie wokalistą, który dokonał przejścia

od bluesa do hard rocka. Są inne zespoły,

które to zrobiły, na przykład Led Zeppelin.

Paul Rodgers ma głos, który musiał zostać zanurzony

w benzynie bluesa i zapalony iskrą

ciężkiego rocka. Paul Rodgers jest głosem stojącym

za takimi zespołami jak Free, Bad

WINGS OF STEEL 61


Company i przecudnym The Firm, który był

efektem współpracy Paula Rodgersa i Jimmy'

ego Page'a z Tonym Franklinem na basie i

Chrisem Sladem na perkusji.

Twoja gra Parker jest niesamowita, aż trudno

uwierzyć, że to ogólnie jesteś debiutantem...

Parker Halub: Dziękuję. Gram od prawie 11

lat (zacząłem w wieku 10 lat i mam obecnie 21

lat). Wciąż jest wiele rzeczy, których muszę się

nauczyć i obszarów mojej gry, w których

chciałbym się doskonalić, ale to zawsze będzie

częścią piękna gry na gitarze. To powiedziawszy,

niezależnie od tego, gdzie są moje umiejętności

muzyczne, zawsze gram z serca.

Głos Leo najbardziej kojarzy mi się z Geoffem

Tate'em, ale także z Midnightem czy

Dio, generalnie twój głos to bardzo duży atut

Wings Of Steel...

Leo Unnermark: Dziękuję, to porównanie

pojawia się tak często, że tym razem postaram

się odnieść do niego nieco szerzej. Część dotycząca

Dio ma sens, ponieważ spędziłem dużo

czasu, ciesząc się jego podejściem do muzyki.

Jednak ze wszystkich zespołów z połowy i

końca lat 80., których słuchałem jako nastolatek,

tak naprawdę znam tylko jedną lub dwie

kompozycje z Geoffem Tate i Queensryche.

Po prostu nie pojawili się tak naturalnie na

moim radarze i nie miałem żadnej z ich płyt w

okresie dorastania. Pamiętam, jak miałem około

17 lat i starałem się być w stanie śpiewać takie

rzeczy jak Judas Priest czy Krokus. Aby

osiągnąć te wyżyny, musiałem wypróbować

różne doznania w moim głosie, które pozwoliły

mi śpiewać w wyższym rejestrze bez powodowania

zauważalnych uszkodzeń głosu. Zgaduję,

że Geoff Tate przychodzi wam na myśl,

ponieważ mam podejście "czystego głosu" z

dużą ilością dodatkowych emocji na wokalu

(tak samo jak on), a także być może anatomia

mojego ciała, która nadaje nam wszystkim unikalne

brzmienie naszego głosu. Inne częste porównania

(prawdopodobnie z podobnego powodu)

obejmują zespoły takie jak Crimson

Glory, Helloween, TNT, a nawet Bruce'a

Dickinsona. Każdy muzyk prawdopodobnie

(miejmy nadzieję) powie ci, że chce być sobą,

w przeciwnym razie, jaki to ma sens, wszyscy

gralibyśmy w cover i tribute bandach. Co

więcej, myślę, że jako artysta zawsze będziesz

porównywany do innych, którzy osiągnęli

wyróżniający się punkt w swojej karierze, w

którym można znaleźć pewne podobieństwa.

Myślę, że najlepszym sposobem na spojrzenie

na to jest potraktowanie tego jako komplementu,

ponieważ wszyscy są świetnymi wokalistami.

Wings of Steel to połączenie naszych

indywidualnych stylów i energii. Wokale

są rzeczywiście jednym z najbardziej zauważalnych

aspektów tożsamości zespołu.

Foto: Wings Of Steel

W jakich okolicznościach nawiązaliście

współpracę? Co przekonało was, że warto ze

sobą współpracować?

Wings Of Steel: Spotkaliśmy się w 2019 roku

podczas studiów muzycznych w Los Angeles i

wszystko od razu nabrało rozpędu. Mieliśmy

podobne inspiracje i wpływy, a nasze pisanie

kompozycji wydawało się, naprawdę dobrze

uzupełniać. Mentalność "wszystko albo nic"

dzielona między nami oboma sprawiła, że pokonaliśmy

wszelkie przeszkody i od tamtej pory

kontynuujemy naszą pasję. Oprócz wszystkich

muzycznych i kreatywnych aspektów,

które czynią nas siłą, którą jesteśmy oraz rzeczą,

która zrobiła największą różnicę, jest fakt,

że jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi i

łatwo się ze sobą dogadujemy.

Dlaczego pozostaliście przy duecie?

Wings Of Steel: Kiedy masz coś, co działa tak

dobrze we wszystkich aspektach twojej wizji,

wydaje się, że nie ma potrzeby tego zmieniać.

Pomiędzy pisaniem i produkcją muzyki, kierowaniem

kreatywnymi przedsięwzięciami i robieniem

wszystkich rzeczy związanych z biznesem

i promocją, zdaliśmy sobie sprawę, jakie

mamy szczęście, że mamy tak świetną równowagę

między nami dwoma. Jesteśmy otwarci

na zapraszanie ludzi do współpracy w pewnych

obszarach, ale fundamentem zespołu

będzie nadal nasza dwójka, abyśmy mogli zachować

integralność naszego brzmienia i wizji.

Wasza podstawa muzyczna to mieszanka

US heavy/power metalu w stylu Crimson

Glory i Queensryche z klasycznym heavy

metalem podobnym do Iron Maiden czy

Black Sabbath z ery Dio...

Wings Of Steel: Ciężko jest nam powiedzieć,

jaki jest styl naszej muzyki, ponieważ istnieje

wiele wpływów i inspiracji, które wpływają na

naszą muzykę. Rzeczywiście kochamy Iron

Maiden i Black Sabbath ery Dio i mamy silne

zakorzenienie w klasycznym heavy metalu.

Otrzymujemy wiele porównań do wielu świetnych

zespołów i to dla nas zaszczyt, że cieszymy

się takim samym szacunkiem jak ci tytani.

Kompozycje utrzymane w tym stylu, wyróżniają

się różnorodnością, złożonością, pomysłowością,

po prostu wkładacie w nie dużo

serca, wyobraźni, talentu i umiejętności...

Wings Of Steel: Dziękujemy. Zawsze piszemy

to, co jest dla nas inspirujące w danym momencie

i nie nakładamy żadnych ograniczeń

ani oczekiwań na rodzaj muzyki, którą chcemy

napisać. Chodzi o pasję, a wszystkie aspekty

utworów są sposobem na jej wyrażenie.

Drugą waszą muzyczną twarzą jest potężny

blues-rock, coś w rodzaj mieszanki wczesnego

Whitesnake z jego późniejszym wcieleniem,

tym glam-metalowym. Oczywiście

mo-żna dorzucić do tego Led Zeppelin czy

też Kingdom Come. Wiadomo blues to fundament

hard rocka i heavy metalu, jednak

skąd u was uwielbienie do takiej muzyki?

Wings Of Steel: W swej istocie, blues pochodzi

z miejsca, które ma niewiele wspólnego z

techniką czy muzykalnością, ale wszystko z

sercem i duszą. Muzyka bez duszy jest jak

kwiat bez kolorów. W każdym utworze muzycznym,

który piszemy, tłumaczymy to, czego

same słowa nie mogą powiedzieć. Nosimy tego

ducha ze sobą zarówno w muzyce, jak i w naszym

codziennym życiu. Kiedy połączysz dobrą

muzykalność i różnorodność utworów i

nastrojów z duchem bluesa, otrzymasz rodzaj

muzyki, która przetrwa próbę czasu i sprawi,

że włosy staną ci dęba. Muzyka jest formą

komunikacji, która pozwala nam wyrażać i łączyć

się z innymi ludźmi w głębszy i głębszy

sposób. Biorąc to wszystko pod uwagę, było

nieuniknione, że nasze inspiracje i podobieństwa

do tych zespołów będą widoczne w naszej

muzyce.

Słuchając waszych utworów "Garden of

Eden", "Lady of the Lost" czy "Leather And

Lace" przypomniały mi się opinie o Greta

Van Fleet, że zasługują na swoją pozycję, bo

jako nieliczni młodzi muzycy potrafią odtworzyć

klimat z czasów Led Zeppelin. Jesteście

ciekawi, co by ludzie odpowiedzialni

za promocję Greta Van Fleet powiedzieli po

przesłuchaniu waszych kawałków i czy byliby

gotowi w wypromowaniu was tak, jak to

zrobili z Greta Van Fleet?

Wings Of Steel: Mamy taką nadzieję! Wierzymy

w naszą muzykę i mamy silne podejrzenie,

że ci ludzie prędzej czy później się do niej

przekonają. Mamy wielki szacunek dla zespołów

takich jak Greta Van Fleet, ponieważ

czujemy, że tworzą coś nowego ze swoim brzmieniem,

a nie tylko je powielają.

Mimo wszystko zderzenie waszego US heavy/power

metalu z potężnym blues-rockiem

wywołuje pewien dysonans. Musiałem przesłuchać

album kilka razy, aby się do tego

efektu przyzwyczaić. Co z tym fantem macie

zamiar zrobić? Z jednej strony to pewna oryginalność,

z drugiej strony może spowodować

zniechęcenie fanów wobec waszej muzy-

62

WINGS OF STEEL


ki...

Wings Of Steel: Wierzymy, że jest to lepsza

rzecz niż zła. Wierzymy w autentyczność i jest

to po prostu manifestacja naszego stylu. Duża

dynamika w kompozycjach była powszechna

dla wielu zespołów w tamtych czasach, a obecnie

nie jest już tak powszechna (Led Zeppelin,

Rainbow, Thin Lizzy, itp.). Dodatkowo różnych

ludzi przyciągają różne utwory z naszego

katalogu i z tej perspektywy jesteśmy w stanie

dotrzeć do szerszej publiczności. Koniec końców,

choć możemy eksplorować wiele stylów i

klimatów w naszym brzmieniu, to wszystko

jest Wings of Steel.

Jak powstawała muzyka do "Garden of

Eden"? Ile czasu potrzebowaliście, aby wymyśleć

muzykę, zaaranżować ją, dopasować

teksty i linie melodyczne? Dopracowaliście

się jakiegoś schematu, który ułatwi pracę nad

muzyką w przyszłości?

Wings Of Steel: Chcieliśmy napisać coś naprawdę

powolnego z ciężkim bluesowym klimatem,

który pozwoliłby Leo wykorzystać

niższy zakres jego głosu. Napisanie i nagranie

tego kawałka zajęło około tygodnia. Jeśli chodzi

o pisanie utworów, to nie mamy jakiejś

ustalonej metody. Zaczynamy od pomysłu,

który miał jeden z nas, niezależnie od tego,

czy był to riff, melodia, sekcja, groove, atmosfera,

inspiracja, a kawałek od tego momentu w

zasadzie rozwija się sam. Indywidualnie (i kolektywnie)

wymyślamy pomysły przez cały

czas, więc zawsze mamy z czego czerpać, gdy

decydujemy się napisać więcej muzyki.

Album brzmi znakomicie! Czysty soczysty

dźwięk i to bardzo selektywny, choć muzykę

gracie ciężko. To brzmienie osiągnęliście sami

czy ktoś wam pomagał?

Wings Of Steel: Jeśli chodzi o produkcję,

nadzorowaliśmy cały proces od początku do

końca. Gitary i bas zostały nagrane przez Parkera,

a wokale na albumie zostały nagrane

przez Leo, a wszystko to w domowym studiu

zespołu. Perkusja została nagrana przez Mike'a

Mayhema w innym lokalnym studiu nagraniowym.

Wraz z naszym inżynierem miksu/masteringu

Damienem Rainaudem udało

nam się uzyskać brzmienie, do którego dążyliśmy.

Ostatecznie jesteśmy bardzo zadowoleni

z brzmienia albumu (jak i EP-ki).

"Garden of Eden" brzmi, jakby nagrywał go

kompletny zespół, jakby tworzyło go kilka

muzycznych indywidualności. Czy wszystko

faktycznie nagraliście we dwójkę, czy też

pomagali wam goście i muzycy sesyjni?

Wings Of Steel: Wszystko poza perkusją zostało

nagrane przez nas. Celem jest zawsze

tworzenie muzyki, która przekłada się tak

dobrze, jak to możliwe na scenariusz na żywo,

a po zagraniu utworu na żywo z przyjemnością

stwierdzamy, że tak jest. Przy tak dużej

kreatywności muzycznej płynącej w twoich

żyłach, wspaniale jest móc tworzyć utwory,

które wyróżniają się same w sobie, ale wszystkie

mają wspólne brzmienie zespołu. Mamy

jasną wizję tego, czego chcemy w naszym brzmieniu

i wprowadzamy to w życie, wykorzystując

nasze najlepsze umiejętności.

Album jest na rynku od jakiegoś czasu, jakie

opinie docierają do was od krytyków i fanów?

Wings Of Steel: Ogólnie rzecz biorąc, opinie

były niezwykle pozytywne. Niektórzy wolą jedne

utwory od drugich i wyrażają swoje obawy,

że utwory są zbyt różne. Co zabawne, jest

to również jedna z rzeczy, za które wielu nas

chwali. Z naszego punktu widzenia każdy ma

swój gust i nie widzimy powodu, dla którego

mielibyśmy unikać pewnej dynamiki w

naszym brzmieniu. Raczej decydujemy się na

eksplorowanie tego wszystkiego i włączanie

tego, gdy nadal ewoluujemy jako twórcy,

muzycy, ludzie i miłośnicy muzyki hard rockowej

i heavy metalowej. Uważamy, że sprzedalibyśmy

się za nisko, gdybyśmy zdecydowali

się ograniczyć do jednego konkretnego stylu/

rodzaju rocka; jest już wiele zespołów, które

właśnie to robią. Chcemy dostarczyć muzyczną

podróż, która wywodzi się z fundamentów

hard rocka oraz heavy metalu, a która

pasuje do wielu kieszeni. Wolność wyboru w

kreatywności jest dla nas bardzo ważna i wierzymy,

że to nieograniczone podejście jest sposobem,

w jaki najlepsza muzyka została napisana

i nadal będzie pisana.

Jakby nie oceniać "Garden of Eden" i pierwszego

naturalnego zaciekawienia to czeka

was cała masa pracy. Przede wszystkim, żeby

pchnąć kapele do przodu, musicie znaleźć

odpowiednich muzyków, którzy uzupełni

potrzebny skład. Podjęliście może jakieś kroki

w tej kwestii? A może pozostaniecie projektem

studyjnym? Aktualny rynek pozwala

na całkiem niezłą egzystencję takich kapel...

Wings Of Steel: Chociaż muzyka jest pisana

przez nas, Parkera i Leo, Wings of Steel jest

w rzeczywistości zespołem. Kiedy wychodzimy

na scenę, to razem z muzykami, którzy pasują

do zespołu zarówno pod względem muzycznym,

osobistym, jak i technicznym. Staramy

się dostarczać wrażenia na żywo, które oddają

sprawiedliwość muzyce i pozostawiają każdego

fana pragnącego więcej. Ten dźwięk jest

zbyt duży, by grały go tylko dwie osoby, zasługuje

na świetny zespół. Dzięki świetnej muzyce

i świetnemu składowi zyskujesz jeszcze

większą publiczność, z którą możesz się tym

wszystkim podzielić, a w końcu o to właśnie

chodzi. Nasz obecny skład obejmuje perkusistę

Mike'a Mayhema, gitarzystę Stefana Johna-Baileta

i basistę Johnny'ego Shankela.

Jak większość młodych kapel wystawiliście

swoją płytę na kanale NWOTHM Full Albums.

Czy czujecie się częścią nurtu NWO

THM?

Wings Of Steel: Tak, czujemy się częścią

NWOTHM. Jeśli spojrzeć na to, czym jest

"tradycyjny heavy metal", to obejmuje on szeroką

gamę inspiracji, od bluesa po neoklasykę.

W tym samym sensie obejmujemy szerokie

spektrum utworów, które w mniejszym lub

większym stopniu wywodzą się z korzeni

heavy metalu. I jesteśmy rzeczywiście częścią

nowej fali zespołów poświęcających się pisaniu

dobrej jakości muzyki.

Jak w ogóle w waszym wypadku sprawdziło

się wykorzystanie tego kanału do promocji?

Z jakich jeszcze nowych środków proponowanych

przez współczesne media chcecie

wykorzystać do promocji Wings Of Steel?

Wings Of Steel: Cieszymy się, że możemy

być częścią kanału, który pomaga promować

undergroundowe zespoły muzyki metalowej.

Nie ma kanału, który robiłby to lepiej i z większym

szacunkiem dla artystów i ich fanów.

YouTube i Facebook okazały się dla nas dwiema

najkorzystniejszymi platformami, jeśli chodzi

o zdobywanie fanów i komunikację z nimi.

Inne platformy, takie jak Bandcamp i Instagram,

również okazały się kluczowe w dotarciu

do naszych fanów. Mieliśmy również występy

w radiu i wiele świetnych recenzji, które

nadal pomagają nam rozpowszechniać informacje.

Do tej pory zagraliśmy tylko dwa koncerty

na żywo, więc świat cyfrowy był dla nas

punktem zerowym, jeśli chodzi o rozwój naszej

bazy fanów. Ale jak tylko nadarzy się

okazja, zamierzamy wyruszyć w długą trasę

koncertową i zagrać na żywo dla naszych fanów

na całym świecie.

Działacie na własny rachunek. Nigdy nie

myśleliście, aby podjąć współpracę z jakąś

wytwórnią?

Wings Of Steel: Jesteśmy naszą własną wytwórnią.

Po otrzymaniu kilku ofert kontraktów

i poznaniu działalności zespołu od podszewki

uważamy, że jest mało prawdopodobne,

abyśmy współpracowali z wytwórnią, chyba

że nasze wymagania zostaną spełnione. Z

pewnością nadal istnieją pewne korzyści ze

współpracy z wytwórnią, ale jeśli nie otrzymamy

doskonałej oferty, będziemy nadal działać

niezależnie, ponieważ do tej pory odnosiliśmy

wiele sukcesów.

Przeważnie materiał na pierwszy krążek powstaje

przez dłuższy czas. Teraz w krótszym

czasie będziecie musieli przygotować nowy i

premierowy program. Czujecie się na siłach

podjąć się tego wyzwania? Może macie już

pierwsze pomysły?

Wings Of Steel: Materiał na EP-kę był gromadzony

przez dłuższy czas, podczas gdy materiał

na pełny album został napisany (i nagrany

w większości) w niecałe 10 tygodni. Czujemy

się komfortowo, pracując z lub bez deadline'u,

więc tak, czujemy, że jesteśmy w stanie

sprostać wyzwaniu. Koncepcja czasu wydaje

się wyskakiwać przez okno, kiedy siadamy do

pisania muzyki; niektóre utwory mogą być

gotowe już po dniu lub dwóch, podczas gdy

inne powstają nieco dłużej. Ale niezależnie od

tego, ile mamy czasu, zawsze będziemy dostarczać

najlepszą muzykę, jaką możemy. Jesteśmy

bardzo podekscytowani możliwością pisania

kolejnych materiałów, ponieważ muzyka

jest fundamentem tego zespołu. Ciągle wpadamy

na nowe pomysły, niektóre sami, a niektóre

razem. Kiedy siadamy z jakimkolwiek

pomysłem, który wybieramy do pracy, utwór

materializuje się na swój własny sposób i to

prawie tak, jakby kompozycja pisała się sama.

Mamy nadzieję, że w przyszłym roku rozpoczniemy

proces pisania trzeciego albumu.

Michal Mazur

Tłumaczenie: Szymon Paczkowski &

Szymon Tryk

WINGS OF STEEL

63


Armagh kiedyś takie miało; dopiero przy tej

płycie zaczęło to jakoś wychodzić.

HMP: Mam wrażenie, że mimo świetnych

recenzji i generalnie dobrego odbioru "Serpent

Storm" przeszła w ubiegłym roku bez większego

echa. Pewnie więc tym bardziej cieszy

was to, że dzięki Dying Victims Productions

ten album zyska teraz szansę szerszej promocji,

dotrze też do większej liczby fanów na

całym świecie?

Galin: Cześć. Czy ja wiem, czy bez większego

echa, jednak w porównaniu z poprzednim albumem,

którego promocja przypadła na czas

pandemii, nie było aż tak źle. Przede wszystkim

cieszy nas, że udało się nawiązać współpracę

z Florianem, to w porządku facet.

Dla was jest to wciąż coś świeżego, wywołującego

emocje czy trochę już one opadły,

Prawdziwy metal i pałac w ruinie

- Armagh powstało z fascynacji starą szkołą heavy, speed, thrash, black

metalu - deklaruje Jakub "Galin" Galiński i trudno się z tymi słowami nie zgodzić.

Na najnowszym albumie warszawskiej formacji na plan pierwszy wysunęły się te

bardziej tradycyjne elementy, dzięki czemu "Serpent Storm" jest jeszcze ciekawszy

w warstwie muzycznej, oferując przy tym dużą dozę agresji. Nic więc dziwnego, że

tegoroczne wznowienie tej płyty firmuje Dying Victims Productions, dzięki czemu

Armagh ma szanse wypłynąć na szersze wody, na co bez dwóch zdań zasługuje.

Foto: Piotr Franaszczuk

Za młodu woleliście grać ostrzej - z wiekiem

człowiek jednak łagodnieje, stąd ten powrót

do klasyki, do brzmień i patentów charakterystycznych

dla przełomu lat 70. i 80., kiedy

to tradycyjny heavy metal w jego najbardziej

klasycznej postaci dopiero się tworzył?

Dalej lubimy grać ostro. Robienie tego cały

czas jest po prostu nudne. Nie rozumiem, po

co tak generalizować. W mojej opinii to, co

nazywasz "tradycyjnym heavy metalem" jest

pod wieloma względami o wiele bardziej "ekstremalne",

niż w większości przypadków kuriozalne

darcie ryja do jazgotu, co w żadnym

wypadku nie ujmuje temu drugiemu bycia fajnym,

na swój sposób.

Pamiętam te czasy i nawet u nas, w zacofanym

i coraz biedniejszym PRL-u, ostra muzyka

z każdym kolejnym rokiem była coraz

popularniejsza, głównie dzięki audycjom

radiowym, bo kulejącą, rodzimą fonografię

było wtedy co najwyżej stać na wydanie singli

UFO i Whitesnake, co i tak było wielkim

wydarzeniem. Do tego w naszej prasie fachowej

jeszcze w roku 1980 pisano o "odradzaniu

się i nawrocie popularności hard

rocka", podając jako przykłady Iron Maiden

czy Saxon. A jak podchodzi do tych formatywnych

czasów metalu młode pokolenie, czyli

wy? Macie do nich sentyment, gloryfikujecie

je w jakikolwiek sposób, czy ta cała otoczka,

krajowa czy zachodnia, nie ma dla was żadnego

znaczenia, liczy się bowiem tylko muzyka?

Często jak rozmawiamy z ludźmi, którzy pamiętają

te czasy, to tworzy się nić porozumienia.

Myślę, że w środowisku związanym z tą

muzyką bezsensownym jest postrzeganie innych

ludzi przez pryzmat wieku, bo i tak każdy

tego mentalnego 15-latka w sobie gdzieś

tam ma. Żyjemy tutaj, to wynosi się z domu,

może dopaść w szkołach, na podwórkach.

Trzeba być kompletnie zamkniętym na świat,

żeby wychowując się w Polsce nie podłapać

czegoś, co stanowi o polskiej kulturze, a heavy

metal jest u nas akurat mocno zakorzeniony.

Kto lub co zainspirowało więc was najbardziej

do czegoś, co internetowa encyklopedia

heavy metalu określa jako black i heavy metal?

Bo są one oczywiście słyszalne w waszej

muzyce, ale sporo w niej również odniesień

do klasycznego hard rocka z pierwszej połowy

lat 70., a dłuższe, trwające często ponad

pięć minut utwory budzą też skojarzenia z

bardziej epickimi/retrorockowymi formami?

Armagh powstało z fascynacji starą szkołą

heavy, speed, thrash, black metalu. Wpływy

pierwszego i ostatniego były w naszym odczuciu

najmocniejsze w tym, co graliśmy na początku,

tak więc to opisywaliśmy.

bo ten materiał ma przecież kilka lat, a firmujący

go skład też należy już do przeszłości?

Obecnie jesteśmy na etapie wdrażania Atom

Smashera, naszego nowego perkusisty, więc

siłą rzeczy, odkrywamy stare numery na nowo.

Nowi muzycy interpretują je na swój sposób,

ja sam wiele rzeczy gram trochę inaczej niż na

nagraniach.

W tym kontekście od razu nasuwa się pytanie

o wasze dalsze poczynania, gdyż zakładam,

że zawartość nowego albumu to wypadkowa

muzycznych fascynacji całego tworzącego

go składu - ten nowy również ma ciągoty

do preferowania hard 'n' heavy starej szkoły?

Nowy skład to w większości moi wieloletni

kumple. Z Tomaszem wspólnie tworzyliśmy

Bestiality, jest jednym z ojców założycieli

First Wave Only. Z Wiktorem, oprócz

współpracy wydawniczej, przy organizacji wielu

koncertów i projektowaniu różnych grafik,

robimy od wielu lat projekt pod nazwą Fukkin'

Vengeance, w którym on śpiewa, a ja

gram na gitarze. Albert jest świeżą krwią w

towarzystwie, do tej pory obracał się w bardziej

ekstremalnych stylistykach, ale podobnie

jak reszta z nas wychował się na dobrych rzeczach,

między innymi Black Sabbath, Judas

Priest. Preferowanie hard 'n' heavy, w naszym

przypadku to nigdy nie wiem, jak się odnieść

do takich pytań, bo my lubimy dużo różnych

rzeczy, zarówno słuchać, jak i grać.

Jak doszło do tego, że tradycyjny metal wysunął

się waszej muzyce na plan pierwszy,

detronizując te bardziej ekstremalne elementy?

Przede wszystkim jest to zasługa wokali, dla

mnie to był cel od samego początku, żeby

Fani muzycznej ekstremy mogą zarzucić

wam, że łagodniejecie, etc., ale z drugiej strony

po "Serpent Storm" mogą sięgnąć ci słuchacze,

dla których black był czymś nie do

zaakceptowania, tak więc coś za coś?

Trudno się z tobą nie zgodzić.

Dostrzegam tu jednak pewną rozbieżność,

bowiem z jednej strony chętnie cofacie się w

przeszłość, jednak z drugiej nie szanujecie

zabytków, nawet jeśli chodzi o socrealistyczny

Pałac Kultury i Nauki - skąd pomysł,

64

ARMAGH


żeby na okładce "Serpent Storm" przedstawić

go w takiej właśnie formie? (śmiech)

Pałac w ruinie pierwotnie miał trafić na

okładkę splita kilku warszawskich kapel, który

chciałem wydać, ale straciłem zainteresowanie

tym przedsięwzięciem. Pomysł powrócił przy

okazji "Serpent Storm", mocno rezonując z

warstwą liryczną płyty i moją koncepcją

Satanic City, jakim to widzę Warszawę z jej

tempem życia oraz bezwzględnością, kontrastującymi

z atmosferą niektórych "wycinków"

tego miasta, gdzie czas jakby staje w miejscu,

a przestymulowanie, nadmierne bodźce wydają

się nie istnieć. Niestety, takich miejsc jest

już coraz mniej, nowoczesnych blokowisk za

to przybywa.

Roman Kostrzewski odszedł w lutym ubiegłego

roku. Te nawiązania do "Ostatniego

taboru" Kata w "Into The Fumes Of Deutero-Steel"

pojawiły się jeszcze za jego życia,

czy też wpadłeś na ten pomysł już po jego

śmierci?

Te tabory to mi się dośpiewały któregoś razu

"same" na jakiejś próbie i tak już zostało. Zaczęliśmy

grać ten numer na krótko przed United

Arts Festiwal w Gdańsku, między innymi

przed Katem właśnie.

Nigdy nie korciło was, żeby postawić na polskojęzyczne

teksty, adresujecie muzykę

Armagh do szerszego grona słuchaczy, gdzie

angielski jest językiem międzynarodowym?

Teksty naszych pierwszych kawałków były po

polsku. Zdecydowaliśmy się na przetłumaczenie

ich z myślą, że do pierwotnych wersji wrócimy

po latach, jeśli przetrwają próbę czasu.

Adresujemy naszą muzykę przede wszystkim

do każdego, kto chce jej słuchać.

Zastanawiam się tylko czy to w obecnych

czasach jest absolutnie konieczne skoro choćby

wasi kumple z wytwórni Sexmag wydali

w jej barwach MLP "Sex Metal" z polskimi

tekstami - może nasz język byłby czymś ciekawym

dla fanów ze świata, tak jak my słuchamy

często zespołów węgierskich, hiszpańskich

czy japońskich, nie mając pojęcia o

czym traktują ich teksty?

Myślę, że sam odpowiedziałeś sobie na to pytanie.

Ta płyta brzmi bardzo stylowo, nie cierpi na

to, co określam czasem "cyfrowym syndromem",

który jest problemem wielu obecnych

zespołów - nagrywaliście na taśmę, czy też

cyfrowo, ale starając się zabrzmieć jak najbardziej

organicznie?

Wiem o co chodzi z tym cyfrowym syndromem,

uciekamy od tego jak najdalej. Nagrywaliśmy

i produkowaliśmy tę płytę sami, podobnie

jak wiele innych, które ją poprzedziły i

pewnie nastąpią. To, że ona tak brzmi, to

masa różnych składowych, między innymi

efekt doświadczenia nabytego przy niezliczonych

sesjach nagraniowych, większej świadomości,

wielu nieprzespanych nocy.

Skoro "Serpent Storm" nagraliście na przełomie

2021/2022, po czym latem ubiegłego roku,

już po premierze albumu, firmujący go

skład stał się wspomnieniem, zakładam, że

w tym nowym pracujecie już nad nowym materiałem?

Owszem, równolegle obok ogrywania dotychczasowego

materiału aranżujemy nowe kawałki.

Są szanse, że ukaże się on również nakładem

Dying Victims Productions, może jeszcze w

tym roku, żeby podtrzymać dobrą passę

Armagh?

Myślę, że szanse na to są niemałe.

Wojciech Chamryk


Muzycznie wciąż mamy wiele do powiedzenia

Fani US metalu niewątpliwie już nazwę Kingdom Of Tyrants wpisali do

swoich notatników, inni z pewnością już zakupili ich debiutancki album "Architects

Of Power". Nie dziwię się, bo ich muzyka jest ekscytująca, ale jak może być

inaczej, gdy za formacją stoją starzy wyjadacze z Meliah Rage i Steel Assassin.

Jeżeli jeszcze nie słyszeliście zespołu i ich płyty, zróbcie to, ale wcześniej sięgnijcie

po poniższy wywiad z gitarzystą Kevinem Curranem.

inaczej niż Steel Assassin i Meliah Rage,

chcieliśmy stworzyć coś świeżego i nowego, co

nie byłoby porównywane do tych zespołów.

Foto: Sonia Ferreira

Czy zgodzisz się, że waszymi inspiracjami

są m.in. takie zespoły: Metal Church, Armored

Saint, Vicious Rumors, Megadeth, a

także Accept, Judas Priest czy Iron Maiden.

Może byś coś dodał?

Zgadzam się absolutnie. Wszyscy pochodzimy

z różnych środowisk. Mooney i ja kochamy

europejski metal, taki jak Accept i Helloween,

a także wszystkie wpływy NWOBHM.

Angel Witch, Tygers of Pan Tang itd. Stu po

prostu kocha metal. Uwielbia o nim rozmawiać,

słuchać go... Jest pod wpływem Maiden

i Priest, a także thrashu. Jest też wielkim fanem

nowego melodyjnego metalu, takiego jak

Ghost. Mike Munro jest fanatykiem Saxon,

w sumie wszyscy jesteśmy, ale może Mike

szczególnie. Dave jest głównie pod wpływem

thrash i progresu. Kansas i ELP, Armored

Saint i Slayer. Najważniejsze jest to, że

wszyscy mamy tak różne zainteresowania, ale

każde z nich przyczynia się do naszego podświadomego

procesu twórczego.

Niemniej wasza muzyka, co najwyżej jest

zakorzeniona w dawnym tradycyjnym heavy

metalu, a dzięki swojemu doświadczeniu i talentom

tworzycie własna oryginalną muzykę...

Tak, zdecydowanie powiedziałbym, że jesteśmy

dobrze zakorzenieni w tradycyjnym heavy

metalu i wszyscy uważamy, że tradycyjny metal

jest nadal aktualny, ale nie jesteśmy też

zbyt starzy, by wiedzieć, że doświadczenie

życiowe może wnieść świeże pomysły do starego

stylu. Muzycznie wciąż mamy wiele do

powiedzenia.

W jaki sposób pracowaliście nad materiałem

na "Architects Of Power"?

W bardzo kooperatywny sposób. Mieliśmy

bardzo kreatywne sesje twórcze, podczas których

wymienialiśmy się ideami i pomysłami,

świetnie się przy tym bawiąc. Zwykle miałem

pomysły na teksty i albo miałem już pomysł

na to, jak powinny wyglądać riffy i muzyka,

albo dzieliłem się nimi z Mooneyem, aby

uzyskać świeże spojrzenie. Razem stworzyliśmy

fundamenty dla wszystkich dziewięciu

kompozycji, a następnie sprowadziliśmy

Munro, aby dodał swój własny, unikalny

stempel do kawałków. To był bardzo płodny

czas.

HMP: Jak w ogóle do tego doszło, że zdołaliście

skrzyknąć się właśnie w takim składzie?

Kevin Curran: Oba zespoły przyjaźnią się od

lat 80. Wszyscy byliśmy w kontakcie, spotykaliśmy

się i okazjonalnie tworzyliśmy razem

muzykę. Kilka lat temu Mike Mooney, Mike

Munro, Stu i ja zagraliśmy koncert w hołdzie

Saxon i to zapoczątkowało plan na to, co mogliśmy

wspólnie zrobić, więc kiedy wpadłem

na pomysł zupełnie nowego, oryginalnego projektu,

wiedziałem, kogo chcę zwerbować. Ponadto

na YouTube jest świetny "mini-dokument"

zatytułowany "A Boston Metal Story"

- opowiada on całą historię tego projektu, jak

wszyscy doprowadziliśmy go do skutku, z

punktów widzenia każdego z nas.

Kingdom Of Tyrants gra typowy US heavy/

power metal, ale co ma grać, jak jej muzycy

tworzyli lub tworzą Meliah Rage i Steel

Assassin?

Wszyscy kochamy muzykę i wszyscy lubimy

też wiele różnych stylów muzycznych. Ja i Dave

gramy w zespole opartym na bluesie, a

Mooney i Dave przez kilka lat grali hard rockowe

covery. Wszystko to działo się, gdy Stu

wciąż był aktywny w Meliah Rage i Bad Karma,

a Munro wciąż śpiewał. Wiedzieliśmy, że

połączenie stylów Meliah Rage i Steel Assassin

zaowocuje czymś innym. Nie wiedzieliśmy

dokładnie, jak się połączą, ale chcieliśmy się

tego dowiedzieć. Spotkaliśmy się pod koniec

2021 roku, aby zobaczyć, jaka jest chemia.

Okazało się, że od razu się dogadaliśmy. Jednym

z naszych głównych celów było brzmieć

Czy doświadczenia z Meliah Rage i Steel

Assassin miały jednak jakiś wpływ na muzykę

Kingdom Of Tyrants?

Zdecydowanie. To wszystko, co dzieje się teraz

oraz kilka dekad życia, które minęły od powstania

tych zespołów. Kumulacja doświadczeń

związanych z graniem metalu przez większość

naszej muzycznej kariery również pomogła

w stworzeniu nowych utworów. Ale tak jak

powiedzieliśmy wcześniej, chcieliśmy wyjść

poza granice tych dwóch obozów.

Czego nie mogliście zrobić w Meliah Rage i

Steel Assassin, a możecie swobodnie zrobić

w Kingdom Of Tyrants? Jest coś specjalnego,

co wyróżnia Kingdom Of Tyrants?

Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek były jakieś

restrykcyjne w Meliah Rage lub Steel

Assassin, ale ten zespół powstał jako grupa

przyjaciół, którzy znają się od dłuższego czasu

i jest dużo swobody i poczucia komfortu w

byciu w sali prób z ludźmi, których już znasz.

To usuwa wszelką presję. Wchodząc do zespołu

wiedzieliśmy, na co stać każdego z muzyków,

a także znaliśmy ich nastawienie i etykę

pracy. To z pewnością coś wyjątkowego.

Ponadto, mamy dodatkowe poczucie wolności,

w którym nie jesteśmy ograniczeni do stylów

żadnego z zespołów. Możemy pisać nowe

teksty i riffy, które są niezależne od tego, co

robiliśmy w przeszłości.

Dbacie, aby wasze utwory trafiły do słuchacza

w sposób bezpośredni, dlatego mają one

moc, świetne riffy, znakomite melodie, ale

także staracie się, aby zaintrygować budową

utworu, aranżacjami, czy innymi ciekawymi

zagrywkami. Wasza muzyka ma być szczera,

ale nie nudna...

Dziękuję za miłe słowa. Czasami podczas pisania

nowych utworów Mike Munro śpiewał

coś nieoczekiwanego. Wszyscy patrzyliśmy na

siebie i automatycznie zdawaliśmy sobie sprawę,

że genialne pomysły pojawiają się organicznie.

Przyjmowaliśmy nieoczekiwane i podążaliśmy

tym kursem. Nigdy nie było żadnego

prawdziwego planu na stworzenie określonego

rodzaju nagrania, te utwory są po prostu reprezentacją

tego, gdzie byliśmy w danym momencie

naszego życia.

Bardzo ciekawie jest w kompozycjach

"Architects Of Power" i "Ghosts Of Industry",

mają one bardziej rozbudowana formę,

z wieloma tematami muzycznymi, kontrastami

oraz zmianami temp, są bogato zaaran-

66

KINGDOM OF TYRANTS


żowane, niekiedy epatujące techniką (przede

wszystkim "Ghosts Of Industry"). Czy można

mówić, że wasza muzyka ma wiele twarzy,

a jedną z nich jest progresywny metal?

Ze wszystkimi naszymi różnymi wpływami, w

naszej muzyce są zdecydowanie pewne progresywne

aspekty, które również całkowicie przyjęliśmy.

Jak już wspomniałem, wszyscy mamy

tak interesujące muzyczne historie, że nie może

to nie wyjść na jaw podczas pisania muzyki,

a fakt, że można to docenić, sprawia, że jest

to jeszcze bardziej satysfakcjonujące.

Czy zgodzisz się, że Mike'a Munro na

"Architects Of Power" zaśpiewał najlepiej w

całej swojej karierze?

Całkowicie się z tym zgadzam. Był taki moment,

w którym Mike wszedł do kabiny, aby

wykonać swój pierwszy wokal, a reszta z nas

siedziała w pokoju kontrolnym i była absolutnie

zdumiona. Moc, którą potrafi wydobyć,

była zadziwiająca. I to samo mówiło wielu naszych

muzycznych kolegów i przyjaciół, więc

tak, zgadzam się z tym stwierdzeniem.

Należy też pochwalić duet gitarzystów Steel

Assassin, czyli ciebie i Michaela Mooney'a.

Wykonaliście na "Architects Of Power" niesamowitą

robotę...

Między Mike'iem a mną jest chemia, która

była doskonalona przez lata i stale ewoluuje,

co z pewnością jest widoczne na albumie.

Tworzymy razem muzykę od ponad czterdziestu

lat w taki czy inny sposób, a więź, którą

stworzyliśmy zarówno muzycznie, jak i osobiście,

jest widoczna za każdym razem, gdy

wchodzimy na scenę! Staliśmy się rodziną i jak

w każdej rodzinie, są dobre i złe chwile, ale to

doświadczenie wyniesione z tamtych czasów i

obecna historia przelewa się przez nas, szczególnie

na nowej płycie. Jeszcze raz bardzo

dziękuję za tę uwagę i komentarz!

"Masque Of Red Death" (Maska Czerwonego

Moru) kojarzy mi się z opowiadaniem

Edgara Allana Poe oraz z filmem o tym samym

tytule opartym na tym opowiadaniu.

Jesteście zwolennikami mrocznych opowieści

Poe, czy raczej jego filmowych adaptacji?

Czy w ten sposób próbujecie rozliczyć się z

okresem pandemii?

Najciekawsze jest to, że pandemia nie miała

żadnego wpływu na tę kompozycję. Po prostu

mam głęboki szacunek dla twórczości Poego,

a pomysł, by ta historia stała się metalowym

kawałkiem, był w moim notatniku już od kilku

lat.

Ogólnie, o czym są wasze teksty i co chcecie

w nich przekazać w swoim fanom?

Jest w nich dużo mitologii i historii. Głównie

staramy się przekazać poczucie narracji historii

oraz poczucie władzy. Są to teksty, które

płynnie i tematycznie wplatają się w gitarowe

riffy. Nigdy tak naprawdę nie pisaliśmy o "szybkich

samochodach" czy "szybkich kobietach",

jest wystarczająco dużo zespołów, które to

robią i robią to prawdopodobnie o wiele lepiej

niż my, więc jest to po prostu naturalna nisza,

którą znaleźliśmy i myślę, że będziemy się jej

trzymać!

Na video wybraliście "Ghosts of Industry",

dlaczego właśnie ten utwór? Uważacie go za

najbardziej reprezentatywny dla płyty?

Wręcz przeciwnie. Czuliśmy, że jest to być

może najbardziej odmienny kawałek na całej

płycie, a jednocześnie taki, który być może

najlepiej nadaje się do wizualnej prezentacji w

połączeniu z dźwiękiem. Czuliśmy, że historia

drugiej rewolucji przemysłowej to bardzo silny

koncept. Im bardziej rozwijaliśmy utwór, tym

silniej czuliśmy, że ta historia staje się namacalna.

To był naturalny wybór do stworzenia

teledysku.

Nie zdziwię się jak "Architects Of Power" w

najbliższym czasie stanie się małą sensacją.

Myślę, że to płyta jest skazana na sukces.

Macie podobne odczucia?

Miło to słyszeć. Dziękujemy! Jesteśmy optymistycznie

nastawieni, co do losów "Architects

Of Power". Część materiału jest bardzo

chwytliwa z melodiami i haczykami, które

utkwią w umysłach metalowców na całym

świecie! Kiedy nagrywaliśmy ten album, przyszedł

moment, kiedy wszyscy wiedzieliśmy, że

tworzymy coś wyjątkowego i szczerze mówiąc,

jesteśmy bardzo dumni z końcowego produktu.

Naszą jedyną nadzieją jest to, że inni usłyszą

w tych utworach to samo co my, to byłby

wtedy metal!

Nie ma co ukrywać macie swoje lata, a wokół

was jest pełno młodych zespołów grających

różne odmiany tradycyjnego heavy metalu,

myślicie, że zdołacie zdobyć miejsce dla

Kingdom Of Tyrants na tej scenie?

Czujemy się bardzo swobodnie w tym, co robimy.

Obecnie nie odczuwamy żadnej presji

czy stresu związanego z zespołem. Po prostu

cieszymy się tym i obserwujemy, co przyniesie

przyszłość. Nie ma podręcznika dla tego rodzaju

rzeczy, jeśli muzyka jest wystarczająco

dobra, to będą jej słuchać. Piękno tego projektu

polega na tym, że nie ma presji ze strony

nikogo, więc jakiekolwiek "miejsce na scenie"

będziemy mogli osiągnąć, będzie piękne.

Niemniej obecnie nie jest łatwo promować

takie zespoły jak wasz. Macie może jakiś

sposób na to, aby trafić do jak najszerszej publiczności

i odbiorców?

Chociaż nie mamy ustalonego schematu działania,

badamy wszystkie możliwości promowania

zespołu. Wszyscy jesteśmy aktywni w mediach

społecznościowych, a także mamy przyjaciół

i współpracowników, którzy kooperują z

nami i pomagają nam dotrzeć do właściwej

publiczności, a także być może do kilku osób

spoza naszej typowej bazy fanów. Będziemy

nadal szukać nowych sposobów na rozpowszechnienie

naszego materiału. Myślimy o

tym, że może artykuł na okładkę twojego autorstwa

naprawdę sprawiłby, że znaleźlibyśmy

się na właściwej mapie! (śmiech)

Ewentualny sukces "Architects Of Power"

nakręci was do następnych działań z Kingdom

Of Tyrants? A może nie czekacie na

rezultaty i już teraz pracujecie nad kolejnym

albumem zespołu?

Tak bardzo podobało nam się nagrywanie

"Architects Of Power", że rozmawiamy o napisaniu

kolejnego, nowego materiału. Zobaczymy,

jak sprawy się potoczą w nadchodzących

miesiącach, jesteśmy pełni optymizmu.

A co z Meliah Rage i Steel Assassin. Doczekamy

się coś nowego od tych zespołów?

Steel Assassin swoją ostatnią płytę "WWII:

Metal of Honor" wydał w 2012 roku, a

Meliah Rage "Idol Hands" w 2018 roku...

Trudno przewidzieć, co może się wydarzyć z

każdym z tych zespołów, ale jak lubimy mawiać,

nigdy nie mów nigdy!

Michał Mazur

Tłumaczenie: Szymon Paczkowski

KINGDOM OF TYRANTS 67


służyły te budynki? Jest to oczywiście opowieść

fikcyjna…

Staramy się przenieść was do innego świata

Atlantean Kodex wystąpił niedawno u nas w ramach Helicon Metal Festival

III jako gwiazda główna. Organizatorzy festiwalu wiedzieli co robią. Bawarski

kwintet bowiem w kręgach fanów epickiego metalu jest nie tyle lubiany, co

wręcz czczony. Styl muzyczny, zwany przez samych muzyków "metalem regresywnym",

został już dostatecznie zdefiniowany w branżowej prasie. Ja chciałbym

jeszcze dowiedzieć się co ukształtowało wokalistę Markusa Beckera. Jego interpretacja

epickich pieśni jest bowiem kompletnie inna niż w np. Manowar, a dużo

bliższa Morrisowi Ingramowi z Solstice.

HMP: Czy z tym stylem można przebić się

w USA? Mam wrażenie, że on jest tak europejski,

że tamtejsi fani mogą was nie zrozumieć.

Tak daleko bym się nie posunął. Mamy tam

całkiem spore grono fanów, ktoś próbuje nas

nawet ściągnąć na festiwal - nie będę na razie

zdradzać szczegółów kto to taki. Z czym się

zgodzę to fakt, że jesteśmy powiązani w stu

procentach z europejskimi mitami - Europejczykom

łatwiej zatem wczuć się w nasz klimat,

bo uczyli się w szkołach podstawowych o

mitach, które my po swojemu interpretujemy.

Biblijne olbrzymy twórcami anatolijskiej

cywilizacji rolniczej…

Tak. Celowo zmieszałem tą opowieść z mitem

o Nefilim. Nie chcę aby ludzie twierdzili, iż

giganci istnieli naprawdę i przemierzali Bliski

Wschód przed tysiącami lat. To nie jest lekcja

historii - to byłoby w przypadku tekstu metalowego

nudne.

Jak często spotykasz ludzi, którzy z uporem

maniaka przypominają Ci, że przecież giganci

nie istnieli naprawdę?

Często. Dlatego powtarzam, że nasze teksty są

w większości literacką fikcją. Mogą jednak zainteresować

kogoś do głębszego zainteresowania

się historią, zastanowienia się co tu jest

prawdą. W pierwszej kolejności chodzi jednak

o to byś wgłębiając się w nasz album uciekł na

chwilę od tego świata.

Zdarzyło ci się, że im głębiej badałeś jakieś

zamierzchłe zagadnienie lub wydarzenie historyczne,

to tym bardziej rozczarowujący,

zwykli, prozaiczni wydawali ci się ludzie,

którzy je tworzyli lub byli jego uczestnikami?

Zdarza się. To ma wiele wspólnego z dorastaniem

i utratą złudzeń co do dawnych młodzieńczych

fascynacji. Najpierw w życiu docierasz

przecież do wydawnictw popularnych,

powieści historycznych, mitów, a dopiero

potem sięgasz po podręczniki. I magia znika.

Zostaje tylko nostalgia za dzieciństwem - i

stąd wziął się pomysł na Atlantean Kodex,

który polega na tym, aby opowieści z dzieciństwa

uczynić ponownie fascynującymi.

Wspomniałeś Howarda, i to dobrze - on też

mieszał historię z fikcją i tak stworzył swoją

wersję Piktów. Pełnego melancholii plemienia,

które wyparte zostało z powrotem na dzikie

wzgórza w starciu z cywilizacją.

68

Manuel Trummer: To pasuje lepiej do historii,

które tworzymy. Nie jesteśmy tak barbarzyńscy

jak Ironsword czy Wrathblade.

Stanowimy inny fundament epickiego metalu,

nostalgiczny, eskapistyczny, melancholijny,

emanujący smutkiem i zatraceniem. Eric

Adams jest dla mnie jednym w najlepszych

wokalistów wszechczasów, ale jego styl niezbyt

pasowałby do atmosfery, którą staramy

się wytworzyć. My staramy się przenieść was

do innego świata, spowodować byście śnili.

Jestem również fanem brytyjskiego folk rocka

z lat 60. i 70., gdzie również śpiewano tak czysto

jak robi to Marcus. Wspomniany przez

ciebie Solstice i ich płyta "New Darg Age" też

należy do moich ulubionych, również z powodu

czystego, melancholijnego wokalu. Cały

nasz styl został zatem wcześniej obmyślony i

podporządkowany jednemu celowi.

ATLANTEAN KODEX

Foto: Rexor

Na ostatniej płycie "Curse of Empire" mamy

znanych już z waszych wcześniejszych płyt

Piktów, ale i mit o Nefilim, Ormian, Gutejów

z Zagros. Bazowanie na mitach bliskowschodnich

jest dość nietypowe dla epic metalu.

Ta cześć świata fascynuje mnie od bardzo dawna.

To kolebka cywilizacji, nie da się napisać

historii naszego świata bez gór Zagros, Anatolii,

Mezopotamii. Cały album "Curse of

Empire" traktuje o wzroście i upadku cywilizacji.

Utwór "People of the Moon" zaczyna się od

opisu stanu barbarzyństwa, w którym posłużyłem

się Piktami, ale nie w wersji historycznej,

tylko howardowskiej, fikcyjnej, dzięki

czemu mogłem umieścić ich jeszcze w środkowej

epoce kamienia, w mezolicie. I pozwolić

przemierzać całą Europę i polować nocą - stad

tytułowe "księżycowe plemię". "Lion of Chaldea"

przechodzi już w czasy późniejsze, do

początków neolitu i słynnej świątyni megalitycznej

w Göbekli Tepe. Fascynuje mnie to, iż te

budowle mają już 12 000 lat. Kim byli jej

twórcy, którzy pojawili się jak dyby znikąd?

Kim byli rzeźbiarze, którzy wyryli figury ludzi

szakali, węży i innych drapieżników, do czego

Mam teraz pytanie do utworów z poprzedniej

płyty - "The White Goddess". Utwór

"Enthroned in Clouds and Fire" bazuje na

przepowiedniach lokalnego bawarskiego wieszcza

Matthäusa Langa. Jego wizje dotyczyły

I wojny światowej, jednak gdy pierwszy

raz czytałem tekst myślałem, że mówi o

upadku współczesnej Europy. Myślisz, że

cześć jego przepowiedni można by tak zinterpretować?

Tolkien używał często słowa "zdolność adaptacji".

On nie chciał aby jego trylogia była metaforą

Europy, ale dopuszczał, aby jego dzieła

można było adoptować do różnych życiowych

sytuacji. Podobnie jest z tekstami Atlantean

Kodex. Gdy pisałem ten utwór to miałem to

głęboko wryte w głowie. Przepowiednie Mühlhiasla

- bo taki pseudonim nosił Lang, były

najprawdopodobniej spisane przez jakiegoś

katolickiego księdza na krótko przed I wojną

światową jako pamflet antykomunistyczny i

antysocjalistyczny. Nie o przesłanie mi jednak

chodziło. Podobał mi się ich mroczy wydźwięk.

Tytuł naszego utworu nawiązuje na

przykład do wojny nuklearnej, więc nie ma

wiele wspólnego z przepowiednią z przed I

wojny światowej. Dwa tygodnie temu w rosyjskiej

TV mówiono o możliwości zbombardowania

nuklearnego polskich miast, więc jak

najbardziej można by odnieść ten utwór do

czasów współczesnych.

Przejdźmy do "Twelve Stars and an Azure


Kawałek tortu na surowo

Obecny wokalista Omen nazywa się Nikos Antonogiannakis i pochodzi z

Krety. Zapowiada, że następny album Omen znajduje się w zaawansowanej fazie

przygotowań, a stylistycznie zespół powróci do swych korzeni. W międzyczasie

Nikos zaśpiewał na drugim albumie Darklon pt. "The Redeemer", który pomimo

powstania w Grecji można zaklasyfikować do US power metalu.

Gown". Wierzysz w europejską tożsamość?

Tak, wierzę że istnieją wartości, które podzielasz

ty i ja. Indywidualizm, tolerancja wywodząca

się z epoki oświecenia, oparta też na

filozofii reckiej i prawie rzymskim. Tak są kluczowe

pojęcia, które trzymają nas razem. Europejska

demokracja jest też takim elementem,

i co by tu nie mówić jest nim również

chrześcijaństwo.

No właśnie zacząłem liczyć te fundamenty i

jednego mi brakowało...

(śmiech) …A twoja koszulka Impaled Nazarene

nie ma tu nic do rzeczy. Działalność kościoła

nie była częstokroć chwalebna, ale chodzi

o zachowanie wiedzy z przeszłości, o dorobek

antyku, i rozniesienie go na Europę, której

duża część nigdy nie znajdowała się w granicach

Rzymu. Możesz powiedzieć o kościele

co się podoba, ale jego roli w utworzeniu tożsamości

europejskiej nie można przekreślić.

Goglota, Akropol, Kapitol. To bez wątpienia

trzy wzgórza, na których zbudowano Europę.

Czy ona jest zagrożona? Często powtarzasz,

że największym, dla niej wrogiem są media

społecznościowe?

Wina mediów antyspołecznych jest tu ogromna.

Oni robią pieniądze na dzieleniu ludzi. Im

więcej zasieją chaosu, nienawiści, braku zrozumienia,

im więcej ludzie będą na siebie bluzgać,

tym lepiej dla nich. Algorytmy wspierają

te awantury z powodu lajków, wielkie koncerty

destabilizują w ten sposób debatę i tym samym

demokrację. Nawet poważne wydawało

by się agencje medialne biorą w tym udział i

karmią maszynerię. Nikt nie moderuje sekcji

komentarzy. Każdy powinien mieć obowiązek

trzymania porządku na profilach FB. Nie jestem

zwolennikiem regulowania wszystkiego,

ale tutaj musi panować porządek, aby wykluczyć

internetowa nienawiść.

Można zabronić bycia anonimem.

Dokładnie, ale to się sprawdzi u nas, a pamiętaj

że w reżimach autorytarnych czy totalitarnych,

w karach arabskich czy ChRL ruchy

opozycyjne mogą głosić swoje poglądy tylko

dzięki anonimowości... Internet może być też

pro-demokratyczny, zbyt wielu ludzi używa go

jednak w celach niszczycielskich. Internet to

nie narzędzie dla głupków. Jeśli do tego nie

kontrolujesz swoich emocji to doprowadzi cię

do jeszcze gorszego stanu.

HMP: Jak Ci się mieszka na Krecie?

Nikos: Kreta to wspaniałe miejsce. Możesz

dostać się ze szczytu góry na plażę w ciągu

pół godziny.

Kreta jest czasami nazywana "małym kontynentem".

Jak opisałbyś specyfikę heavy

metalowej sceny na Krecie?

Kiedyś była o wiele bardziej aktywna, niemniej

fajnie, że ostatnio kilka młodych grup

zaczęło się pojawiać.

Ostatnio występowaliście na fetiwalu

Open the Gates. Czy jest to największa

metalowa impreza na Krecie?

Open the Gates wymiata, ale odbywa się na

Cyprze. Na Krecie od 2002 roku mamy Chania

Rock Festival i jest to zdecydowanie największy

festiwal w naszej okolicy. Poza nim,

w tym roku odbędzie się druga edycja Rethymno

Rocks - ciekawe, jak to się potoczy.

Dlaczego muzyka Darklon jest tak surowa?

Prosta sprawa. Naprawdę kochamy surowość

w naszej muzyce. Kochamy barbarzyńskość,

ale z dużą ilością melodii. Usuwamy niepotrzebne

rzeczy z naszej muzyki, aby słuchacz

mógł poczuć się, jakby zespół występował

przed nim.

Co nowego wnosi Darklon do epickiego

heavy metalu? Jak chcielibyście, aby Darklon

został rozpoznany i zapamiętany przez

fanów?

To trudne pytanie. Przejmujemy się wyłącznie

pisaniem jak najlepszej muzyki i przekazywaniem

jej metalowemu światu. Jeśli

chodzi o uznanie, to fani decydują, który kawałek

tortu Darklon otrzyma. Mam nadzieję,

że dadzą nam dużą porcję.

Pochodzący z Seattle artysta Jerry Chris

Van Dyke został niedawno skazany na 18

miesięcy więzienia w zawieszeniu za reklamowanie

swojej sztuki jako rdzennie amerykańskiej.

Może powinniśmy bardziej

uważać z terminem US metal? Czy Twoim

zdaniem ten termin jest nadużywany?

Nie lubię nadawać muzyce etykietek. Niestety

trzeba to robić, aby słuchacze wiedzieli,

czego będą słuchać. Posługujemy się terminem

US power metal, oddając szacunek ojcom

gatunku. Nic więcej, nic mniej.

W jednej z recenzji ktoś porównał Darklon

do Judas Priest i Halforda. Co myślisz o

tym porównaniu? Zupełnie nie słyszę podobieństwa.

Całkowicie się z Tobą zgadzam. Nawet nie

zbliżamy się do potężnego Judas Priest.

Czy przyjąłeś inne podejście do pisania tekstów

i śpiewania na "The Redeemer" w porównaniu

do pracy Twojego poprzednika w

Darklon, Nicka Protonotariosa?

Nie porównywałbym mojego stylu ze stylem

Nicka. Teksty idą zupełnie inną ścieżką.

Jakub "Ostry" Ostromecki

Foto: Elena Vasilaki

DARKLON

69


Foto: Darklon

W jakich okolicznościach nagraliście teledysk

do tytułowego utworu Darklon "The

Redeemer"?

Chcieliśmy wyjaśnić światu, że jesteśmy

zespołem "live". Surowość i nic więcej.

Jak powinniśmy interpretować okładkę

Waszego albumu "The Redeemer"?

Uwielbiamy sposób, w jaki malował Frank

Frazetta, więc chcieliśmy do niego nawiązać.

Na okładce można zobaczyć "Odkupiciela",

który od teraz prawdopodobnie będzie twarzą

Darklona.

Kenny Powell powiedział dla naszego magazynu

(HMP 84, str. 12 - przyp. red.): "Po

tym, jak Kevin opuścił zespół, nie byłem

pewny co robić z wokalistą. Nikos skontaktował

się ze mną i powiedział: "Jestem

twoim zbawcą". Pomyślałem sobie: "No, na

pewno". Nie znałem go, ani nie słyszałem

jak śpiewa. Moja odpowiedź brzmiała:

"Jeśli tak, to wsiadaj do samolotu i pokaż,

co potrafisz. Odebrałem go późno z lotniska,

a gdy obudziłem się następnego

ranka, był w moim studio i rozgrzewał się.

Byłem tak zdumiony, że włosy stanęły mi

dęba. To był facet, którego szukałem od

końca ery J.D.Kimballa!" Jak to wyglądało

z Twojej perspektywy?

Kenny powiedział wszystko! Tak to dokładnie

było. Zobaczyłem na Facebooku, że

Kevin opuścił zespół i natychmiast powiedziałem

sobie: "A co mi tam, nie mam nic do

stracenia. Idę na całość". Reszta jest historią.

Jak dobrze dogadujesz się z Kennym Powellem?

Świetnie. Dużo rozmawiamy przez telefon,

piszemy sms-y, itp. Ja, Kenny, Reece i Justin

jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi.

Ile koncertów zagrałeś z Omen? Jak ekscytujące

były te doświadczenia?

Nie jestem pewien dokładnej liczby, ale

zagraliśmy wiele koncertów. W październiku

znów będziemy w trasie, ponownie przez

ponad miesiąc. To niesamowite śpiewać z

zespołem, którego kochało się od małego. Za

każdym razem panuje wesoła atmosfera.

Graliśmy już w Chile, Brazylii, Argentynie,

Norwegii, Szwecji i w Polsce.

Czy brałeś udział w pisaniu singla "Alive /

Evil Seductress" (2018)?

Oczywiście. Napisałem linie wokalne i teksty.

Właściwie zaczęliśmy pisać "Alive" drugiego

dnia podczas pierwszego spotkania.

Czy pracujecie nad nowym albumem długogrającym

Omen? Jeśli tak, to jak bardzo

będzie się on różnił od poprzednich albumów

Omen?

Ukończyliśmy wersje demo. Nowy album

zabrzmi inaczej od poprzednich. Zamierzamy

pracować z Billem Metoyerem, producentem

pierwszych trzech płyt Omen, więc

powracamy do korzeni.

Co jeszcze planujesz robić w przyszłości?

Uwielbiam koncertować. Szczerze mówiąc,

nie bardzo lubię spędzać czas w studiu,

więc... trasy, trasy, trasy...

Sam O'Black

HMP: Simon, mówiłeś nam ostatnio, że

wczesny Manowar ma na Ciebie wielki

wpływ. Mam wrażenie, że na drugiej płycie

Megaton Sword tych inspiracji Manowar

jest dużo więcej. Mam na myśli zarówno

sam tytuł płyty, jak i utwory, takie jak choćby

"The Raving Light od Day".

Simon the Sorcerer: Jeśli chodzi o naszą nową