Dziecko szczęścia (pdf)
Dziecko szczęścia (pdf) Dziecko szczęścia (pdf)
Anna Morawska 1
- Page 2 and 3: Od autora Więzy krwi, zniszczona p
- Page 4 and 5: TO NIE KURORT Jesień 1940 roku. Je
- Page 6 and 7: komando obejmuje, kto ilu i do jaki
- Page 8 and 9: Obozy były poprzedzielane drutami
- Page 10 and 11: W paczuszce był cebion, czyli wita
- Page 12 and 13: dwudziestu pięciu. Jeśli ktoś st
- Page 14 and 15: wykąpać. Absolutnie Ŝadnej szans
- Page 16 and 17: MESSERSCHMITT Wróciłem na blok 12
- Page 18 and 19: mieliśmy moŜliwości ani zorganiz
- Page 20 and 21: nad ranem zasypiałem. Praktycznie
- Page 22 and 23: nie raz się bardzo denerwuję. Wew
- Page 24 and 25: głód... Nigdy w Ŝyciu nie kupił
- Page 26 and 27: JERZY KOWALEWSKI TRZY MIESIĄCE „
- Page 28 and 29: Codziennie składaliśmy raporty. M
- Page 30 and 31: Trochę wydobrzałem i znów zaczą
- Page 32 and 33: szaleństwa. Patrzyłem i nic nie m
- Page 34 and 35: o jedziemy do obozu pracy. Nic nie
- Page 36 and 37: - To nieprawda, panie komendancie.
- Page 38 and 39: yli na terenie obozu. Ludzie spali
- Page 40 and 41: adającą mnie panią psycholog - w
- Page 42 and 43: ANNA BYSTRZYCKA (z domu KOWALEWSKA)
- Page 44 and 45: Walka trwa. Wylądowałam na wózku
- Page 46 and 47: oniłam się prawą częścią cia
- Page 48: Ciągła walka z wrogiem, który je
Anna Morawska<br />
1
Od autora<br />
Więzy krwi, zniszczona psychika – co ich jeszcze łączy? Nieustanna walka. Walka o Ŝycie.<br />
„<strong>Dziecko</strong> <strong>szczęścia</strong>” to portret pokolenia dzieci ofiar obozów koncentracyjnych. Jest ich w<br />
Polsce... ? setka. Trudno przebadać genetycznie wszystkie dzieci pokrzywdzone przez<br />
historię, dlatego źródła naukowe milczą na ten temat. Wszystkie dzieci ofiar faszystowskich<br />
Niemiec mają uszkodzony układ nerwowy. Aby przebadać je genetycznie tylko pod tym<br />
kątem trzeba przebadać kilkanaście segmentów genów. A przebadanie tylko jednego kosztuje<br />
około tysiąca złotych. Narodowy Fundusz Zdrowia refunduje niektóre badania. Akurat te,<br />
które mogłyby rozwiać historyczne wątpliwości – nie refunduje. Niektórzy lekarze od lat<br />
próbują poznać tajemnicę pokolenia drugiej generacji, ale schodów jest tak wiele, Ŝe Ŝadnemu<br />
z nich nie udało się dotrzeć na szczyt najwyŜszej wieŜy na świecie, która nazywa się prawdą.<br />
O procesach...<br />
O zadośćuczynieniu finansowym kombatantom... i o zarobkach ich dzieci...<br />
„<strong>Dziecko</strong> <strong>szczęścia</strong>” to wielogodzinne rozmowy, którym nadałam taką formę, by jak<br />
najwierniej odzwierciedlić świat zewnętrzny i wewnętrzny moich bohaterów. To rodzice i ich<br />
dzieci. Więźniowie i ofiary. „<strong>Dziecko</strong> <strong>szczęścia</strong>” to powrót do historii, której ci, którzy ją<br />
przeŜyli, nie potrafią wymazać z pamięci. Ona powraca codziennie jak zjawa - na jawie i we<br />
śnie. Kilkadziesiąt lat po zakończeniu drugiej wojny światowej więźniowie obozów<br />
koncentracyjnych nie przestali być numerami, nie przestali meldować się po niemiecku. Ci<br />
ludzie wciąŜ pamiętają imiona, nazwiska, daty – nie roczne, a dzienne, czują zapach palonych<br />
ciał, co noc śnią im się twarze ofiar i katów, słońce i wolność widziane podczas transportu<br />
przez szczeliny w pociągu towarowym. Po latach juŜ tylko pojedyncze klatki filmu, który<br />
wyreŜyserowało Ŝycie obozowe, kręcą się w kółko w świadomości bohaterów.<br />
Ale to nie jest ksiąŜka o więźniach obozów koncentracyjnych. Takich napisano juŜ wiele. To<br />
nieustająca rozmowa z ludźmi i o ludziach, której końca nie ma. Historia nie postawiła<br />
jeszcze kropki nad „i”. Poprzez doświadczenia rodziców moŜemy lepiej zrozumieć Ŝycie ich<br />
dzieci. Poprzez przyczyny - skutki. „<strong>Dziecko</strong> <strong>szczęścia</strong>” ma pokazać obraz pokolenia drugiej<br />
generacji, które niewątpliwie istnieje.<br />
* * *<br />
Cały dochód z tej ksiąŜki chciałabym przeznaczyć dla dzieci ofiar obozów koncentracyjnych.<br />
Skoro ani państwo polskie, ani tym bardziej niemieckie nie chcą im pomóc. Pieniądze są im<br />
potrzebne na rehabilitację, lekarstwa, badania (nierefundowane przez Narodowy Fundusz<br />
Zdrowia) i – tak zwyczajnie – na godne Ŝycie.<br />
2
JERZY SKRZYPEK<br />
MUSIK IN AUSCHWITZ<br />
Im Lager Auschwitz war ich zwar (Byłem wprawdzie w obozie Auschwitz)<br />
ho-la-ria ho-la-rio<br />
auf einen Monat, Tag und Jahr (kaŜdego miesiąca, dnia i roku)<br />
ho-la-ria ho-la-rio<br />
Doch denk ich frohgemut und gern (myślałem z rodością i chętnie)<br />
an meine Lieben in der Fern (o mojej ukochanej, ktora jest gdzieś daleko)<br />
Tak nam kazali śpiewać. Dzień w dzień, rano i wieczorem. Jak szliśmy i wracaliśmy z pracy,<br />
grała orkiestra. Kapo krzyczał: - Links und links (lewa, lewa), a nasze drewniane buty stukały<br />
do rytmu.<br />
W orkiestrze grali więźniowie, którzy pracowali w kuchni. Zawsze musieli wstawać<br />
najwcześniej. Mieszkali na bloku 25. Musieli przygotować dla nas kawę . Palono zboŜe i<br />
zalewano wodą. Dwóch czy trzech więźniów pilnowało, Ŝeby kotły stały na ogniu, bo nie<br />
było łatwo zagotować 300 czy 400 litrów wody. Potem przelewali to do 50-litrowych<br />
termosów i taką „kawę zboŜową” podawali nam na śniadanie. A dokładniej dostawaliśmy ją<br />
od sztubowego na bloku.<br />
O piątej rano w całym obozie rozbrzmiewał „bączek”. Dzwonił tak głośno, Ŝe nie sposób było<br />
się nie obudzić. Biegło się do niby-łazienki. Zimną wodą czasem moŜna było ochlapać sobie<br />
twarz. „Kawa zboŜowa” i pędem na apel.<br />
W Auschwitz było 30 bloków. KaŜdy blok ustawiał się w rzędach po dziesięciu więźniów.<br />
Tak było im najłatwiej nas policzyć. KaŜdy Blockführer meldował Raportführerowi<br />
Gerhardowi Palitzschowi (podoficerowi SS), ilu ma u siebie więźniów. Palitzsch szedł do<br />
komendanta obozu i wołał: - Heil Hitler! Melduję, Ŝe w KL-Auschwitz wszystko jest w<br />
porządku. Ten mu odpowiadał: - Weiter machen!, a więc „rób swoje”.<br />
- Wszystkie komanda, zbiórka! Ustawialiśmy się w grupach zgodnie zadaniami, które<br />
wykonywaliśmy, np. razem stali stolarze, razem elektrycy itd. KaŜda setka więźniów miała<br />
swojego kapo, a kapo miał jeszcze swoich pomocników, ze dwóch trzech bandziorów z<br />
czarnymi albo zielonymi winklami, którzy nas pilnowali, Ŝebyśmy maszerowali równym<br />
krokiem. Słyszymy komendę: - Alle Komandos singen!, czyli śpiewać! I wszyscy:<br />
An jedem Monat in der Früh (KaŜdy miesiąc od samego rana)<br />
ho-la-ria ho-la-rio<br />
beginnt des tages Last und Müh (przynosi codzienny cięŜar i trud)<br />
ho-la-ria ho-la-rio<br />
Ob Arbeitsdienst, ob Sport uns zwingt (czy zmusza się nas do pracy, czy do sportu)<br />
doch stets ein frohes Lied erklingt (tak mimo to rozbrzmiewa ta wesoła piosenka)<br />
– Lauter! – „głośniej” krzyczał kapo. Do pracy szliśmy piątkami. To było cyniczne Ŝycie.<br />
3
TO NIE KURORT<br />
Jesień 1940 roku. Jechaliśmy wagonem bydlęcym w siną dal. Nie wiadomo dokąd i po co.<br />
Byliśmy zamknięci, stłoczeni i całą drogę musieliśmy stać. Nie moŜna było ani usiąść, ani się<br />
połoŜyć. Było strasznie ciasno. Pociąg raz się zatrzymał. Na dworze było szaro. Noc juŜ<br />
minęła, a dzień jeszcze nie nastał. Mój przyjaciel Zygmunt powiedział: - Jesteśmy w<br />
Katowicach, a Roman dodał: - W takim razie jedziemy do Auschwitz. Pociąg ruszył.<br />
I znów się zatrzymał: „Raus!”. Wszyscy wysiedli. Rzuciłem okiem w prawo i w lewo.<br />
Naliczyłem około 150 osób. Mogłem się pomylić, bo nie przyjrzałem się dobrze. Kiedy tylko<br />
ktoś kręcił głową, esesman od razu bił w twarz. - Głowa do góry i równym krokiem marsz! –<br />
usłyszeliśmy rozkaz. Przyszliśmy do tzw. obozu macierzystego, stanęliśmy pod bramą<br />
„Arbeit macht frei”. Tam juŜ czekał na nas esesman. Poczułem „dicke Luft”. Nastała tak<br />
cięŜka atmosfera, Ŝe nie sposób tego opisać. Schutzhaftlagerführer (komendant ochrony<br />
obozu) Fritzsch patrzył na nas długo i w końcu się odezwał: - Tak panowie, to nie jest kurort.<br />
Tutaj się pracuje. KaŜdy z was przyjechał do Auschwitz, bo jest świnią, brudną świnią, która<br />
nie chce pracować dla Trzeciej Rzeszy i naszego ukochanego Führera. Zrozumiałem w<br />
momentalnie, Ŝe Auschwitz moŜe być ostatnią stacją, na której wysiadłem w Ŝyciu. - No tak,<br />
później moŜemy się poznać. Na prawo patrz, równym krokiem marsz! – dodał<br />
Politischeabteilungsführer (polityczny oddziałowy komendant) Grabner. Zerknąłem jeszcze<br />
ukradkiem na pociąg stojący w oddali i... przeszedłem na stronę, z której praca czyniąca<br />
wolnym wyglądała nieco inaczej.<br />
Poszliśmy prosto do łaźni. Musieliśmy oddać nasze ubrania, w zamian dostaliśmy „pasiaki”.<br />
Oprócz tego kaŜdy z nas otrzymał kawałek szaro-zielonego mydła, na którym były<br />
wytłoczone trzy litery RIF. Nie wiem, co to znaczyło, ale ktoś kiedyś powiedział mi, Ŝe to<br />
Rein Judische Fet, czyli świeŜy Ŝydowski tłuszcz. Nigdy się nie biłem, chociaŜ było wiele<br />
okazji i powodów, tak tego dowcipnisia wziąłem za kark i rzuciłem nim o ścianę.<br />
Jak się umyliśmy, przyszedł tłumacz, więzień, który miał listę i zaczął wyczytywać nasze<br />
nazwiska: - Jerzy Skrzypek, od dziś, zapamiętaj do końca Ŝycia, jesteś numer 5869. Na<br />
kawałeczku materiału musiałem atramentem napisać „5869” i przyszyć sobie do „marynarki”,<br />
a drugi kawałek materiału z numerem takŜe do spodni.<br />
Kazali nam pójść na blok 25. W korytarzu czekał na nas więzień, który trzymał w jednej ręce<br />
puszkę z atramentem, a w drugiej kawałek drewnianej deski z wbitym gwoździem. I<br />
wytatuował mi mój numer. Tak głęboko wbił tgwoźdź, Ŝe myślałem, Ŝe oszaleję z bólu. Ropa<br />
zaczęła mi się zbierać wokół rany. Dzięki Bogu dostałem kawałek materiału, którym mogłem<br />
owinąć rękę. Miałem szczęście, bo po pięciu, czy sześciu dniach rana się zagoiła.<br />
Tak minął pierwszy dzień tak zwanej kwarantanny. Nie wiedzieliśmy, co powinniśmy robić.<br />
Tu iść, czy gdzie indziej? Tam jest zabronione, tu „uwaŜaj!”. Byliśmy przegrani. Poszliśmy<br />
na blok 10. To jest na samym końcu obozu, zaraz obok bloku 11 i podwórza, gdzie Palitzsch<br />
rozstrzelał wielu więźniów. Podczas podróŜy nie dostaliśmy nic do jedzenia. Przez pierwsze<br />
trzy dni teŜ nic. W końcu przyszedł do nas Stubenältester (starszy sztubowy) Jupp. Był<br />
strasznie gruby. Usiadł na łóŜku i zaczął z wielkiej miski wsuwać twaroŜek. Ta miska była<br />
wielkości hełmu. Zjadł wszyściuteńko sam. A my siedzieliśmy w kącie ma podłodze i<br />
patrzeliśmy na niego jak dzikie psy, kiedy poŜerał spokojnie swój twaroŜek. KaŜdy z nas miał<br />
4
pusty Ŝołądek. I nagle przyszedł ten prosiak i zaczął wsuwać przy nas wielką łychą<br />
świeŜuteńki twaroŜek.<br />
WIĘŹNIOWIE FUNKCYJNI<br />
Jupp był Niemcem. Trafił do Auschwitz w pierwszym transporcie z Sachsenhausen. Miał<br />
numer 30 i zielony winkiel. Ludzie z tego transportu otrzymali róŜne funkcje: Stubeältester,<br />
Blockältester, Küchenkapo, Effektenkammerkapo (zbierał wszystkie rzeczy od więźniów),<br />
Lagerkapo (Karol) i Lagerältester – najstarszy więzień w obozie - numer 1. Ten nie miał<br />
winkla tylko kawałek materiału z numerem 1, nazywał się Bruno. Nie miałem z nim nigdy do<br />
czynienia. Dzięki Bogu! Ale Karol to był dopiero idiota. Biegał po obozie z pałą i kiedy go<br />
ktoś omijał, po prostu ni stąd ni zowąd go lał. Jak przyszedłem do obozu, to była jeszcze<br />
jedna nowa funkcja – Krankenmann. Kapo, który pracował w szpitalu. To był morderca.<br />
Potrafił zabić jednym ciosem. Bił zawsze po nerkach i wątrobie. Nikt nie jest w stanie<br />
policzyć, ilu więźniów wykończył. Stubeältester nadzorował swoją sztubę, Blockältester<br />
nadzorował wszystkie sztuby.<br />
Więźniowie funkcyjni to byli kryminaliści. Przyjaźnili się. Jeden poszedł do kuchni i mówi:<br />
„Toni, daj mi coś do jedzenia” i dostawał kawałek kiełbasy. Znajomości. Dostawali zupę jako<br />
pierwsi - z góry, z tłuszczem, a my dostawaliśmy samą wodę z dołu. Dostawaliśmy pół litra<br />
ciepłej wody, nazywaliśmy to Wassersuppe. Funkcyjni mieli wszystko, co chcieli. Mogli<br />
sobie wszystko zorganizować, począwszy do mąki po alkohol. Blockältester Bischoff często<br />
był pijany. Siedział w pokoju u Blockführera i pili razem schnapsa. Ja teŜ byłem ciągle<br />
pijany, ale z głodu.<br />
Kapo był panem Ŝycia i śmierci. Zabił kijem dwóch czy trzech więźniów, bo nie mieli juŜ siły<br />
pracować. A jak przyszedł Komandoführer, czyli dowódca, i zapytał, co się stało, to kapo<br />
mówił: - To był śmierdzący leń. Jak mu powiedziałem, Ŝeby się ruszał, to powiedział do mnie:<br />
Du deutsche Schweine! Panie komendancie, czy ja jestem niemiecką świnią? Kapo nie bał się<br />
niczego i nikogo.<br />
Jak esesman zobaczył więźnia, który próbował uciec z komanda, z pracy, to spuszczał psy z<br />
łańcucha. Głupiemu warchlakowi wydawało się, Ŝe juŜ jest wolny, bo siedzi w krzakach.<br />
Wrócił jednak szybko do obozu w pysku esesmańskich wilczurów. Powieszono go przy<br />
kuchni. Na piersi miał tabliczkę: „Hurra, hurra, ich bin wieder da” („Hurra, hurra, znów<br />
jestem z powrotem”). A esesman dostał w nagrodę pięć dni urlopu.<br />
SZKOŁA PRZETRWANIA<br />
Trzeciego dnia zostaliśmy wysłani do pracy. Musieliśmy biegać z taczkami i przewozić muł z<br />
jednego miejsca na drugie. Nikt tego nie potrzebował, a my musieliśmy szybkim krokiem<br />
zasuwać z taczkami. Do tego była jeszcze beznadziejna pogoda. Cały czas padało. Nikogo to<br />
nie obchodziło. Gdyby ktoś poprosił o nowe, suche ubranie, byłaby to ostatnia prośba w jego<br />
Ŝyciu. W spodniach mieliśmy jedną kieszeń na kawałek papieru toaletowego. Ale po co?<br />
Jelita mieliśmy puste.<br />
To jak długo i ile dni w tygodniu pracowaliśmy zaleŜało od roku i kto akurat był dyŜurnym.<br />
Kadra kierownicza SS ustalała między sobą, kto dzisiaj będzie odbierał raport, kto jakie<br />
5
komando obejmuje, kto ilu i do jakiej pracy potrzebuje. Na teren obozu nie wolno było<br />
nikomu wejść bez zgody Palitzscha albo Fritzscha (ten był odpowiedzialny za porządek).<br />
Więźniowie z Leichenträgrekomando przenosili trupy do krematorium. Po porannym apelu<br />
codziennie kilka trupów z bloków się wywoziło. Ludzie umierali z przemęczenia, na zawał<br />
serca. Byli tacy, co w nocy się budzili i pędem biegli do drutów. Nie wytrzymywali. Wtedy<br />
na chwilę wyłączano w obozie prąd i zabierano trupy, które więźniowie z<br />
Leichenträgrekomando rozbierali. Ubrania szły do prania, a nagie zwłoki wrzucali na<br />
drabiniastą furmankę i przewozili do krematorium. Wszystko musiało być policzone – ci,<br />
którzy leŜą w komorze, przed piecem i ci, których w tej chwili się palą.<br />
Bałem się krematorium. Trupy na furmankę tylko raz wrzucałem. Przez przypadek.<br />
Przechytrzyłem samego siebie. Stasiek, fryzjer i sztubowy, pozwolił mi zostać w obozie, bo<br />
słabo się czułem. Poszedłem z wiadrem do umywalni po wodę i w tym momencie jak zjawa<br />
wyrósł koło mnie esesman: - Was machst Du denn da? Co tu robisz? Mówię, Ŝe jestem<br />
Stubedienst, Ŝe sprzątam. Kazał mi zostawić wiadro i pójść za nim. Więc poszedłem. Co<br />
miałem mu powiedzieć, Ŝe nie chcę? śe nie mogę? śe źle się czuję? Okazało się, Ŝe w<br />
Leichenträgerkomando brakowało dwóch osób, Ŝeby trupy załadować na furmankę. To była<br />
dla mnie waŜna nauczka: nie zostawaj nigdy w obozie, idź zawsze na komando, czyli do<br />
pracy.<br />
WAśNA LEKCJA<br />
Cały obóz miał około czterdziestu hektarów. KaŜdy, kto tam mieszkał, musiał mieć świetną<br />
orientację w terenie. Któregoś dnia spotkałem kolegę: - Cześć Mandolina, na miłość boską, co<br />
ty tu robisz? Kiedy przyjechałeś do Auschwitz?<br />
Podczas wojny naleŜałem do zrzeszenia „Longusa”. Rozdawałem z kolegami gazety na ulicy,<br />
które sami produkowaliśmy domowymi sposobami. Pewnego pięknego dnia nasz kolega<br />
Hipek, który do tej pory nam pomagał, zdradził nas Gestapo. Nie wiedzieliśmy, Ŝe jego ojciec<br />
był volksdeutschem. Cała nasza grupa została złapana – siedemnaście osób. Przewieziono nas<br />
do więzienia na Pawiaku. Przesłuchania były na Szucha. Pamiętam, Ŝe na ścianie wisiał<br />
wielki obraz Führera Adolfa Hitlera, a na wieszaku wisiał esesmański płaszcz i pejcz.<br />
Pierwsze przesłuchanie nie było zbyt cięŜkie. Odpowiedź na pytanie, skąd miałem w domu<br />
gazety, wymyśliłem na poczekaniu - znalazłem je na ulicy. - Kłamco, podły oszuście! -<br />
dostałem kilka razy w twarz.<br />
Drugie przesłuchanie było jednym z najgorszych przeŜyć w moim Ŝyciu. Przy stole siedziało<br />
dwóch męŜczyzn naprzeciwko siebie. Chcieli wiedzieć wszystko o tych, którzy działali w<br />
naszej organizacji. Ciągłe baty: - Kto? Nazwisko? Gdzie mieszka? Pytania były tłumaczone na<br />
język polski. Tłumacz pochodził ze Śląska. - Nic nie wiem, a gazety znalazłem na ulicy.<br />
Dostałem w pysk. - Kto był jeszcze z tobą? - Nic nie wiem, a gazety znalazłem na ulicy I znów<br />
baty pejczem, a potem poprawili ciosem w kark kolbą karabinu. To był stary polski karabin.<br />
Nie miałem siły, Ŝeby wyjść stamtąd na własnych nogach. Jakiś dwóch męŜczyzn zaniosło<br />
mnie do więziennej cięŜarówki.<br />
Miałem jedno wyjście – udawać idiotę. W przeciwnym razie od razu trafiłbym do lasu na<br />
Palmiry koło Warszawy i zostałbym rozstrzelany. Wiedziałem o tym. Mówiłem w kółko<br />
„gazety znalazłem na ulicy” i w twarz. Skończyły się przesłuchania, zamknięto protokół i po<br />
czterech miesiącach spędzonych na Pawiaku, znalazłem się w transporcie do Auschwitz.<br />
6
Pierwsze dni, tygodnie, miesiące zniosłem bez większych problemów i stałem się w końcu<br />
starym więźniem, a nie rekrutem. Nauczyłem się, co mogę robić, a czego mi nie wolno. W<br />
obozowe Ŝycie wprowadził mnie mój kolega Jurek Orłowski z Warszawy, który juŜ od dawna<br />
był w Auschwitz: - Jurek, po pierwsze nie moŜesz pić wody z kranu. MoŜesz w niej umyć tylko<br />
ręce czy twarz, ale nie wolno ci jej pić. śadnych pytań. Po drugie raz w tygodniu dostajemy<br />
pół litra Wassersuppe. Często moŜna w niej znaleźć pół brudnego ziemniaka. Nie wolno ci<br />
tego jeść. Wiem, Ŝe przykro ci to słyszeć, ale od tego brudnego ziemniaka moŜesz dostać<br />
durchfall (rozwolnienia). Kiedy ta trucizna trafi do obiegu krwi, umrzesz. Wtedy nie masz<br />
szansy przeŜyć. Ale jeśli jesteś bardzo głodny, masz do pęciu dni szansę, Ŝeby sobie coś<br />
zorganizować. To była najwaŜniejsza lekcja w moim Ŝyciu.<br />
- Jurek, gdzie pracujesz? – zapytał mnie Jurek Orłowski. - Biegam z taczkami u<br />
Krankenmanna. – Muszę ci coś innego zorganizować. - Jeśli masz jakąś robotę pod dachem,<br />
to kaŜda inna będzie lepsza. Po trzech, czy czterech dniach dostałem wiadomość, Ŝe jest<br />
wolne miejsce w Betonkolonne. Robiło się tam przewaŜnie rury, ale teŜ kafle chodnikowe. W<br />
końcu trafiłem na dobre komando. Przestałem bać się kapo, bo to był normalny człowiek.<br />
Zupełnie inny niŜ Krankenmann, który miał taką siłę w łokciu, Ŝe potrafił zabić jednym<br />
ciosem. W naszym jego komando było stu więźniów. Nie waŜne czy leŜących, a więc<br />
martwych, czy jeszcze stojących, ale musiało być sto sztuk. Wielu ludzi umierało podczas<br />
pracy. CięŜkiej pracy, której nikt nie potrzebował. Ale trzeba było cały czas biegać z taczką,<br />
praktycznie nie otrzymując przy tym jedzenia.<br />
W obozie była Kantyna, czyli sklep, z którego mogli korzystać więźniowie. Ale skąd wziąć<br />
pieniądze? Polak z Generalnej Guberni nie dostawał pieniędzy. Nie było takiej moŜliwości.<br />
Marki mógł przysłać Niemiec z terenu Rzeszy. Trzeba było napisać podanie do Reichbanku,<br />
Ŝe chce się wysłać danemu więźniowi 20 czy maksymalnie 40 marek. Bank musiał wyrazić<br />
zgodę, Ŝeby niemieckie, wspaniałe marki wysłać do Guberni. Niemcy, którzy siedzieli w<br />
Auschwitz, a było ich niewielu, to przewaŜnie mordercy. Przychodziły pieniądze dla więźnia<br />
numer taki i taki, o nazwisku takim i takim. Tylko ten, kto miał pieniądze na „koncie”, mógł<br />
raz w tygodniu zrobić zakupy. W Kantynie obozowi bogacze kupowali papierosy tzw.<br />
„zorki”, kiszone buraki, zupę kminkową, rozkładające się śledzie, ale taka atrakcja często<br />
kończyła się w krematorium. Więzień pieniędzy nie widział na oczy. Przy wejściu do<br />
Kantyny stał więzień, który sprawdzał, czy więzień np. 112500 ma na swoim „koncie”<br />
jeszcze jakieś marki. Jak przyjechaliśmy do Auschwitz, to zabrano nam wszystko. Mieliśmy<br />
tylko „pasiaki” i czasem kawałek papieru toaletowego. W Auschwitz pod koniec ’43 r. co<br />
niektórzy dostawali kupony i w nagrodę za swoją nieuczciwość czy okrucieństwo mogli pójść<br />
do PUF-u, czyli do obozowego burdelu.<br />
„MAMA, PAPU”<br />
W komando DAW pracowałem jako elektryk. Od rana do wieczora. Mieliśmy teŜ nocne<br />
zmiany, bo w obozie światło musiało palić się całą dobę. Naszym zadaniem było wymienianie<br />
spalonych Ŝarówek.<br />
Któregoś dnia mój kapo mówi do mnie: - Ty długi, choć no tu. Idź sprawdzić Ŝarówki w<br />
obozie. Jego twarz... jest juŜ niewyraźna. Wyraźnie widzę tylko jedną - małego chłopca, który<br />
stał za drutami w Birkenau.<br />
7
Obozy były poprzedzielane drutami kolczastymi - Judenlager, Cigonelager, Meksyk,<br />
Birkenau dla męŜczyzn, dla kobiet. A druty były pod napięciem. Miałem wózek dziecięcy, a<br />
w nim narzędzia: śrubokręt, cęgi, obcęgi itp. Wspinałem się po słupowłazach i waliłem<br />
młotkiem w drewniany słup. Jak lampa się nadal paliła, szedłem do następnej. Jeśli zgasła,<br />
wkręcałem nową Ŝarówkę.<br />
Któregoś dnia wdrapałem się na słup, wykręcam Ŝarówkę i słyszę cichy pomruk: „Pan,<br />
pan...”. Patrzę na dół, nikogo nie ma. Znów słyszę tylko juŜ głośniej: „Pan, pan, papu!”. Co<br />
widzę? Po stronie Birkenau idzie w stronę mojego wózka, a przy tym prosto na druty, trzy-,<br />
czteroletni chłopiec. - Uciekaj, odejdź, idź stąd! – zatrzymał się na szczęście. Wrzeszczałem<br />
na niego i schodziłem czym prędzej z tego słupa. Gdyby to był inny dzień... Zwykle miałem<br />
w wózku kartofel, czy brukiew, a nawet pajdę chleba. Dałbym mu. Ale akurat nie miałem nic.<br />
Chłopiec w końcu odszedł. Wołał: „Mama, papu, mama...”. Do dziś słyszę ten głos.<br />
Bezsilny pchałem mój wózek i poszedłem prosto do kapo. Powiedziałem, Ŝe nigdy więcej nie<br />
będę wymieniać Ŝarówek. Zacząłem pracować w stolarni, teŜ na komando DAW.<br />
Pierwszego dnia podszedł do mnie kapo i pyta mnie: - Kim jesteś z zawodu? – Stolarzem -<br />
odpowiedziałem. – W takim razie idź na halę 1 do kapo Roberta. Więc poszedłem. Kazali mi<br />
ciąć deski. Sympatyczna fabryka. Mieliśmy ciepło, bo na środku hali stał duŜy piec.<br />
Piekliśmy w nim ziemniaki. Nabijałem ziemniaka na drut i piekłem w ogniu. Ziemniaki w<br />
mundurku naturalnie. I potem je wymieniałem na inne rzeczy. Piec oczywiście nie słuŜył do<br />
smaŜenia ziemniaków. Układaliśmy przy nim świeŜo wyszlifowane i pomalowane deski,<br />
które schły całą noc. W baraku numer 3 naprawialiśmy narty, a w 1 i 2 budowaliśmy domy<br />
dla Ŝołnierzy Wehrmachtu, które były wysyłane do Rosji.<br />
Niedaleko od DAW było komando Kanada, symbol faszystowskiego bogactwa. Segregowano<br />
tam poŜydowskie rzeczy. Niemcy okradali ludzi, którzy przyjechali do obozu. Więźniowie z<br />
Kutscherakomado przewozili łupy do Kanady - złote zęby, biŜuterię, buty, spodnie, dobre<br />
alkohole, holenderskie sery, sardynki, czy zwykłe kanapki, które ludzie brali do pociągu na<br />
drogę. Lagerführer nie wiedział, co robić z tym chlebem. I w końcu wymyślił. Kazał z niego<br />
gotować zupę. Ten rarytas dostawaliśmy co piątek. W przepysznej zupie chlebowej znalazłem<br />
kiedyś damski zegarek.<br />
W ’42 roku esesmani zrobili rewizję osobistą wszystkim więźniom pracującym na DAW.<br />
Macali nas wszędzie. Sprawdzali, czy czegoś nie przemycamy do obozu. Za kawałek ołówka<br />
w kieszeni dostawało się kilka razy w mordę i kijem w grzbiet.<br />
Mój przyjaciel Genek Vetulani pracował w Bauhof, gdzie zwoŜono materiały budowlane.<br />
Jego ojciec był profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zdradzony Gestapo wraz z<br />
synem Eugeniuszem trafił do więzienia w Krakowie. Potem do Auschwitz. Po dwóch<br />
miesiącach profesor Vetulani zachorował i nagle zmarł. Rano na apelu Genek zameldował: -<br />
Panie Blockältester, to mój ojciec. Mogę go zanieść do krematorium? - Tak, moŜesz. Twój<br />
numer? To było pierwsze krematorium w Auschwitz. - Jurek, nawet nie płakałem –<br />
powiedział mi później Genek. - Nie miałem siły, Ŝeby płakać.<br />
Z ludzi tylko popiół zostawał. Jedyny ślad potwierdzający ich egzystencję. Kiedy wiał wiatr<br />
od Birkenau w naszą stronę do Auschwitz, moŜna było zwariować. Nigdy bym nie pomyślał,<br />
Ŝe palone ludzkie ciało moŜe tak śmierdzieć. I te kawałki popiołu w powietrzu...<br />
8
CICHA, ŚWIĘTA NOC<br />
Grudzień ’42 roku - tuŜ przed BoŜym Narodzenie. Któryś z esesmanów wydał rozkaz:<br />
wykąpać więźniów! Około północy kazano nam wyjść przed blok na golasa. Za oknem mróz<br />
minus dwadzieścia stopni, moŜe więcej. Śnieg pod nogami przygrywał nam: chrup, chrup,<br />
chrup... Wchodzę do umywalni. W odległości około pół metra od siebie stoją dwa taborety.<br />
Trzeba było na nie wejść i stać w rozkroku. Pfleger, czyli sanitariusz, miał przed sobą kubeł<br />
wody zmieszanej z lizolem. I zabiera się za odkaŜanie. Patykiem owiniętym kawałkiem<br />
szmaty szorował mi krocze, nam wszystkim. Paliło jak cholera. Czułem, Ŝe pewna część<br />
mojego ciała zaraz mi odpadnie. A on miał niezwykły ubaw.<br />
Znów nas wygonili na mróz. Poleli nas raz zimną wodą, raz gorącą. Para. Nic nie widać.<br />
Słychać tylko: - Raus! Schneller! Szybciej! Otworzyła się brama między pierwszym a drugim<br />
blokiem i wszyscy gdzieś biegną. Przede mną na wyciągniecie ręki nagle ktoś się zatrzymuje,<br />
chwyta za serce i juŜ go nie ma. Ludzie padali jak muchy.<br />
Wielkanoc, czy BoŜe Narodzenie - to były tragiczne dni. Pamiętam dokładnie 24 grudnia ’42<br />
roku. Więźniowie opowiadali, co przed wojną stało u nich na stole: „U mnie zawsze były<br />
pyszne ryby”, „A moja mama sama robiła kiełbasy”, „U mojej ciotki nigdy nie zabrakło na<br />
stole sernika”. Tylko słychać było jak nosy chlupią. Nie dostaliśmy od Świętego Mikołaja<br />
Ŝadnego prezentu. śeby chociaŜ zupa była bardziej gęsta. śeby chociaŜ dali kawałeczek sera<br />
albo kiełbasy. Nie, nic.<br />
Byłem wtedy na bloku 18A. Kiedy zgaszono światło, ktoś po cichutku zaczął śpiewać:<br />
„Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem wesoła nowina...”. Co chwilę kolejny głos dołączał<br />
aŜ zrobiło się za głośno. Przyszedł Palitzsch, zapalił światło, wydarł się świątecznie: „Alles<br />
raus!” i wszystkich wypędził na dwór. Staliśmy na mrozie w kalesonach. Kto zdąŜył, w biegu<br />
chwycił pasiastą kurtkę. Ustawiliśmy się w rzędach po dziesięciu. Kara musiała być karą. Po<br />
chwili dołączyli do nas więźniowie ze wszystkich pozostałych bloków.<br />
To była piękna noc. Niebo czyste, rozświetlone gwiazdami chyba prosto z Betlejem. Przy<br />
obozowej kuchni lśniała choinka. – Śpiewać! – wydarł się Palitzsch. - Stille Nacht Heillige<br />
Nacht... - Lauter! Głośniej! – krzyczał Palitzsch. A Lagerkapo Karol przyglądał się, który<br />
blok za cicho śpiewa. Pierwszego lepszego więźnia bił kijem po głowie. I tak ta nasza „Cicha<br />
i święta noc” trwała około trzech godzin. Staliśmy prawie po kolana w śniegu. W końcu<br />
usłyszeliśmy od Palitzscha długo wyczekiwaną komendę: - Do bloków marsz! Po tej<br />
obozowej Wigilii przed kaŜdym blokiem leŜały trupy.<br />
CEBION<br />
Przy moim komando DAW kobiety pracowały na polu. Dzieliła nas droga. Dzieliły nas<br />
druty. Dzielili nas esesmani i kapowie. Któregoś grudniowego dnia w ’42 roku podszedł do<br />
mnie Genek Vetuleni: - Jurek, pracujesz w DAW. Codziennie spotykasz kobiety, które idą do<br />
pracy. Podrzuć im małą paczuszkę, którą dostaniesz w szpitalu od Piotra. Piotr jest tam<br />
portierem. Musisz tylko uwaŜać, której to dać. Jedna będzie mieć przewiązaną na głowie<br />
chustkę i co chwilę będzie ją sobie poprawiać. To będzie dla ciebie sygnał. Dostaliśmy<br />
wiadomość, Ŝe jedna z kobiet właśnie urodziła dziecko. Była bardzo słaba. Musieliśmy jej<br />
pomóc.<br />
9
W paczuszce był cebion, czyli witamina C, taki beŜowy proszek. Podrzuciłem go kobiecie,<br />
która dała mi umówiony znak. Drugi raz teŜ mi się udało, a przy trzeciej próbie przyłapała<br />
mnie esesmanka. ZauwaŜyła, kiedy przerzucałem paczuszkę. - Ty podły psie! – zaczęła mnie<br />
bić pejczem po głowie, plecach i potem uderzyła mnie ręką w twarz z taką siła, Ŝe zrobiłem<br />
piruet i padłem. Zaczęła mnie kopać i krzyczeć: - Wstawaj świnio! - znów uderzyła mnie w<br />
twarz. -Numer? – Więzień Polak numer 5869, melduje się posłusznie. Zanotowała.<br />
Myślałem, Ŝe mi się upiekło, a tu po kilku dniach, moŜe po tygodniu, Blockältester Bischoff<br />
zaczepił mnie: - Ty długi, zostajesz dziś w obozie, nie idziesz do pracy. Zostałem przy wejściu<br />
do bramy „Arbeit macht frei”, a ze mną około 10 czy 14 męŜczyzn. Podszedł do nas<br />
Raportführer Palitzsch i woła: - W lewo zwrot, równym krokiem marsz, kierunek – blok 11!<br />
Zacząłem drŜeć z przeraŜenia. Zrozumiałem, Ŝe to juŜ koniec.<br />
Blok 11 – słynny blok śmierci. Zaprowadzili nas do piwnicy, do celi. Było zupełnie ciemno,<br />
Ŝadnego krzesła. Siedziałem na podłodze kilka dni. Nie wiedziałem, czy jest dzień czy noc. W<br />
końcu przyszedł po mnie pisarz blokowy Janusz Pilecki: - Jurek, chodź do Schreibstube (do<br />
kancelarii). Zmierzyłem go wzrokiem i momentalnie uświadomiłem sobie, Ŝe przecieŜ tam<br />
siedzi morderca Grabner. Potem po kilku minutach stanąłem przed Palitzschem: - Ty polska<br />
świnio! Dlaczego tak stary więzień robi takie głupoty? Milczałem. – Dwa lata karnej<br />
kompanii – dodał Grabner. Dzięki Bogu dostałem karę. Lepsze dwa lata karnej kompanii niŜ<br />
rozstrzelanie. Przesiedziałem jeszcze kilka dni w piwnicy i trafiłem na blok 12.<br />
To był blok po przeciwnej stronie obozu. A tam znów ceremonia i nowe ciuchy.<br />
Rzeczywiście, naprawdę nowe pasiaki. Nie waŜne czy spodnie były do łydek, czy za szerokie.<br />
Później się wymienialiśmy. Byliśmy tam jeszcze około dwóch dni i gruchnęła wiadomość, Ŝe<br />
pakują nas w transport. Około 1000 osób.<br />
JAK PRZEśYĆ?<br />
W obozie zawsze uciekałem. Starałem się robić wszystko, Ŝeby jak najrzadziej spotykać na<br />
mojej drodze esesmanów. Przez przypadek nie zdejmę czapki, nie spojrzę na lewo czy prawo<br />
i dostanę w pysk kijem, bo ręki by nie chciał sobie pobrudzić. Jednym ciosem mógłby mi<br />
złamać czaszkę, wybić zęby.<br />
Nie tylko esesmani nas wykańczali, równieŜ choroby. Czasem najzwyklejsze, jak bolący ząb.<br />
Szło się do szpitala. Jeden więzień trzymał za głowę, a drugi wyrywał ząb starymi<br />
kombinerkami. TakŜe bardzo duŜo ludzi zmarło z powodu rozwolnienia, na które w obozowej<br />
gwarze z niemieckiego mówiliśmy durchfall. Brudny ziemniak i juŜ po zabawie.<br />
Więźniowie rosyjscy wynaleźli „nóŜ” - ostrzyło się o jakiś kamień łyŜkę aluminiową. Takim<br />
noŜem kroiło się ziemniaka w cienkie plasterki i kładło na chleb. Kanapkę posypywało się<br />
solą, ale tylko odrobinę, Ŝeby wystarczyła na dłuŜej, bo był to jeden z najdroŜszych artykułów<br />
w obozie. Jak się miało sól, to się ją zawijało w kawałek szmatki i nosiło zawsze przy sobie.<br />
Chleb z ziemniakiem i solą miał zatrzymać rozwolnienie. A najdroŜszym artykułem był<br />
cebion – cudowny lek na wszystko. W Auschwitz miał wartość brylantu. Więźniowie<br />
organizowali witaminę C od ludzi mieszkających przy obozie. Jak się dostało durchfall, to<br />
człowiek ratował się, czym tylko się dało i co kto podpowiedział.<br />
Po środku kaŜdej sztuby w Auschwitz stał kamienny piec, którego pilnował jakiś więzień.<br />
śeby móc coś upiec, musiałem mieć od niego pozwolenie. - Słuchaj Antek, mam cztery<br />
10
kartofle. Mogę je sobie upiec? Zwykle się zgadzał, ale szybko dodawał: - Dobra, ale dwa dla<br />
mnie. No i co? Musiał się człowiek zgodzić. Jak się juŜ upiekło te ziemniaki, a raczej spaliło,<br />
to się je jadło, bo podobno pomagały na rozwolnienie. Jadło się teŜ spalone drzewo.<br />
PrzewaŜnie jednak nie pomagało.<br />
MELDUJĘ SIĘ POSŁUSZNIE<br />
Ostatnia noc w Auschwitz na bloku12 w końcu minęła. - Wstawać! Wszyscy opuścić blok!<br />
Ustawić się piątkami – obudził nas esesman. Mieliśmy czekać za kuchnią na rozkazy. Po<br />
drodze minęliśmy komando, gdzie obierało się ziemniaki. Stał tam wielki stół, a na nim leŜało<br />
duŜo chleba i serków topionych. Chleb był pokrojony. Wszystko to widzieliśmy po drodze.<br />
Wsiedliśmy do wagonu towarowego. W kaŜdym wagonie było 50 więźniów – 25 po prawej<br />
stronie i 25 po lewej, a po środku siedziało dwóch esesmanów. Jedziemy i jedziemy. Wacek<br />
pyta mnie: - Jurek, czy to przypadkiem nie jest Flossenbürg? Spójrz na prawo.<br />
Dworzec kolejowy był poniŜej, a obóz nieco wyŜej. Szliśmy przez miasto ulicą Dali-dali.<br />
ZbliŜamy się do bramy. Poraził mnie widok znajomej twarzy: - Wacek, przecieŜ to Fritzsch,<br />
mój BoŜe! Nie do wiary, Schutzhaftlagerführer Fritzsch we własnej osobie. Przeszliśmy przez<br />
bramę „Arbeit macht frei”. Po lewej stronie widzę kamienie. Wszędzie wielkie kamienie.<br />
Przyjechaliśmy z nieba do piekła - pomyślałem.<br />
Na środku placu stał Fritzsch. Trzymał ręce w kieszeni: - Och tak, transport z Auschwitz -<br />
zawołał. Więźniowie coś szepczą między sobą. - Spokój, kaŜdy, kto miał juŜ okazję mnie<br />
poznać, wystąp! Niektórzy zrobili krok w przód, a ja stałem jak słup soli sparaliŜowany ze<br />
strachu. Fritzsch szedł wzdłuŜ szeregu i zaczął nas liczyć. Przechodzi koło mnie. Patrzę w<br />
ziemię. Zatrzymał się. - Ty długi, juŜ mnie zapomniałeś? Co odpowiedzieć? W głowie mętlik:<br />
- Nie panie Schutzhaftlagerführer. Melduję się posłusznie! Przepraszam, jestem zmęczony po<br />
podróŜy z Auschwitz. Wystąpiłem z szeregu. - Wszyscy na prawo patrz, kierunek – kuchnia,<br />
marsz! – rozbijał się o kamienie głos Fritzscha.<br />
Mieliśmy nadzieję, Ŝe jako starzy znajomi Fritzscha dostaniemy coś do jedzenia, chociaŜ<br />
jakąś zupę. Poszliśmy za kuchnię, gdzie stał stół. Czekała nas wyjątkowa niespodzianka.<br />
Musieliśmy przenieść ten stół przed nasze baraki, a następnie kaŜdy z nas dostał dwadzieścia<br />
pięć batów na gołą dupę. Stary znajomy Fritzsch... I tak staliśmy z gołymi tyłkami aŜ kaŜdy z<br />
nas otrzymał swoją premię, po czym nadzy maszerowaliśmy na rewir, czyli do szpitala.<br />
Spodnie niosłem w ręku, nie miałem siły ich załoŜyć. Tam czekał juŜ na nas zniecierpliwiony<br />
sztubowy z drewnianym kijem obwiniętym szmatą i wiaderkiem z jakimś płynem do<br />
dezynfekcji. To chyba był lizol. Szorował nam tym genitalia.<br />
Wróciliśmy z powrotem przed baraki. - Jak się wam podoba? – pyta Fritzsch. - Wszystko w<br />
porządku, panie oficerze! – odpowiadamy. - Głośnie, głośnie, na Boga! Co jest? Moi starzy<br />
znajomi z Auschwitz nie mają siły? Wydarliśmy się co sił w płucach: -Wszystko w porządku,<br />
panie oficerze!<br />
Pierwszy dzień moŜna było jeszcze wytrzymać, ale drugiego dnia znów dostaliśmy baty na<br />
goły tyłek. Trzeciego dnia myślałem, Ŝe zwariuję. Czekamy na trzecią serię, a wśród nas kręci<br />
się Erik, pedał. Macał nas po stłuczonych pośladkach. Taki był zadowolony, Ŝe sprawia nam<br />
ból. A jeszcze większą miał frajdę, kiedy znów zaczął nas bić. Musieliśmy sami liczyć do<br />
11
dwudziestu pięciu. Jeśli ktoś stracił przytomność, zrzucano go ze stołu, a gdy oprzytomniał,<br />
musiał liczyć od początku.<br />
- Do bloku 13, odmaszerować! We Flossenbürgu stoją cztery baraki. W kaŜdym po dwustu<br />
pięćdziesięciu więźniów. Na tyłach obozu - krematorium. Spaliśmy na betonowej podłodze.<br />
Dostaliśmy trochę słomy do podziału. To była wcześniej pewnie stajnia dla koni.<br />
PRACA CZYNI WOLNYM<br />
Kamieniołomy... Nosiliśmy na plecach gigantyczne kamienie z bazaltu, które rozcinały nam<br />
skórę na plecach. Jak się któryś więzień ugiął pod cięŜarem i upadł, esesman wybuchał<br />
śmiechem i kazał mu biegać z trzydziesto, czy czterdziestokilogramowym kamieniem hin und<br />
zurück, tam i z powrotem. Uczyliśmy się szybko sztuki upadania, kiedy zabrakło nam siły.<br />
Jakby się upadło na lewo, a na prawym ramieniu miało się bazalt, to śmierć na miejscu.<br />
Trzeba było upaść na kamień. Nigdy na odwrót. To był majstersztyk. Do tego mika między<br />
kamieniami. Jest to materiał izolacyjny szkodliwy dla ludzkiego organizmu. Błyszczała jak<br />
ziarna wspaniałej brazylijskiej kawy. Tak teŜ ją nazywaliśmy. Mika to w obozowej gwarze<br />
kawa.<br />
Kiedy wieczorem wracaliśmy do obozu, okazywało się, Ŝe to nie koniec pracy. Czekał na nas<br />
jeszcze wielki dwukilogramowy młot, którym musieliśmy rozbijać kamienie na drobne<br />
części. Holendrzy - biedni ludzie – powiedzieli: - Nie będziemy pracować. Chroni nas<br />
konwencja genewska. Więźniowie nie muszą pracować. NajwyŜej mogą to robić jako<br />
ochotnicy i to nie dłuŜej niŜ 8 godzin dziennie. Esesmani tak ich zlali, Ŝe następnego dnia,<br />
płacząc, w podskokach zasuwali do roboty. To była tragedia. Zmuszano nas do pracy w<br />
kamieniołomach po dwanaście godzin dziennie. Bez jedzenia. Jeden Włoch powiedział<br />
kiedyś: - Nie ma jedzenia, nie ma pracy. Zabrali go. Nigdy więcej go nie widziałem.<br />
RÓśOWI<br />
W pracy wykańczały nas kamienie, a w obozie - homoseksualiści. Było kilku Niemców,<br />
którzy masowo gwałcili, kiedy tylko mieli taką fantazję. Po prostu podchodzili do kogoś i<br />
mówili: -Zostajesz dziś na bloku! Protestujesz: - Ale dlaczego? Idę do pracy! Krótka piłka: -<br />
Nie ma mowy, zostajesz! Hulaj dusza, piekła nie ma! Cały barak pusty. Pamiętam Piotrusia.<br />
Został zgwałcony na stole w kuchni. Przy więźniach. Niestety widziałem to na własne oczy.<br />
Skuliłem się w kącie. Zamknąłem oczy. Zatkałem uszy. Nic nie pomogło. Jeden, drugi,<br />
trzeci... gwałcili go masowo, a potem wyrzucili na glebę. Piotruś nie wytrzymał tego.<br />
Podniósł się z ziemi i poszedł prosto na druty. Kilka wstrząsów. Mgła przed oczami i koniec.<br />
Więźniowie z róŜowymi winklami nie bali się nikogo. Ten kapo i ten esesman to koledzy z<br />
jednej ulicy. Razem grali w piłkę przed wojną. Tylko jeden został mordercą i złodziejem, a<br />
drugi esesmanem, czyli teŜ mordercą i złodziejem. Dobrze się rozumieli. Kiedy podczas pracy<br />
szliśmy się załatwić, niektórzy esesmani macali chłopców po pośladkach, a potem jednym<br />
szybkim ruchem wpychali do dwumetrowego rowu z kupami. Wielu tak skończyło gówniane<br />
Ŝycie.<br />
POMOCNIK ELEKTRYKA<br />
Nie mogłem wytrzymać we Flossenbürgu. Pewnego dnia na apel przyszło dwóch grubasów<br />
cywilów w towarzystwie wyŜszych oficerów SS. Mieli czarne usta, bo Ŝuli tytoń. Po chwili<br />
12
jeden z nich wypluł ten tytoń i wydarł się: - Jest wśród was elektryk? Podnieść rękę! Wacek<br />
Rudnicki (kolega z Warszawy) stał koło mnie. Pytam go, co robimy: - Chodź Jurek, to na<br />
pewno jakaś dobra robota w fabryce, chodź! - Ale przecieŜ nie jestem elektrykiem. - Nie gadaj<br />
głupot. Naprawiałeś kiedyś w domu bezpiecznik? - Oczywiście. Grubas w myśliwskim<br />
kapeluszu podszedł do mnie i pyta: - Jesteś elektrykiem? - Nie, jestem pomocnikiem elektryka,<br />
szanowny panie. Spojrzał na mnie, spojrzał na Wacka. Podaliśmy mu nasze numery.<br />
Dwa czy trzy dni później, kiedy juŜ zapomnieliśmy o tej rozmowie, podszedł do nas dobrze<br />
nam znany homoseksualista Erik i zawołał przepitym głosem: - Blok 19, stać spokojnie!<br />
KaŜdy z was, kogo wyczytam, niech wystąpi. Wyczytał około trzystu więźniów - wielu<br />
Polaków (w tym mnie i Wacka), kilku śydów, Rosjan i Francuzów. Siedmiuset więźniów<br />
zostało we Flossenbürgu.<br />
Staliśmy w szeregu. KaŜdy z nas dostał kawałek starego chleba i mały, okrągły serek.<br />
PoŜarliśmy to w sekundę i poszliśmy ulicą Dali-dali prosto do pociągu towarowego, który juŜ<br />
na nas czekał. Stłoczeni w kilku wagonach jechaliśmy przed siebie. Nikt z nas nie wiedział<br />
dokąd. Nie wolno było usiąść. Z resztą nie było jak w takim tłoku. Nagle pociąg stanął. Drzwi<br />
się otworzyły i przez moment zobaczyłem wolność. Ludzi jadących na rowerze i<br />
spacerowiczów. Pociąg ruszył, a wolność została gdzieś w oddali. Przez szczeliny w deskach<br />
wdzierały się promienie słońca. Nie dla nas piękna pogoda. To było lato ’43 roku. Słychać<br />
alarm przeciwlotniczy i świst spadających bomb. Uśmiechnąłem się pod nosem na myśl, Ŝe<br />
Niemcy oberwali. Ale szybko mina mi zrzedła. PrzecieŜ te bomby mogą spaść prosto na nas.<br />
ZŁOTE CZASY<br />
Dworzec kolejowy Dachau. Wysiadamy. Było tak gorąco, Ŝe nie mogłem wytrzymać.<br />
Zdjąłem moją więzienną „marynarkę” i przewiesiłem sobie przez rękę – niczym dŜentelmen,<br />
który idzie na spacer. Musieliśmy przemaszerować przez całe miasto, Ŝeby dojść do obozu. A<br />
ludzie patrzyli na nas z pogardą. Stanęliśmy przed bramą, gdzie czekał na nas esesman z<br />
administracji obozowej.<br />
Arbeitseinsatzführer (przydzielał grupy ludzi do danej pracy) dostał dokument od<br />
Transportführera. Przeliczył nas. Esesman otworzył bramę i wmaszerowaliśmy do obozu.<br />
Poszliśmy na prawo i stanęliśmy obok kuchni. Czekaliśmy bezczynnie przez dwie godziny.<br />
W końcu przyszedł do nas Janek Domagała i pyta po polsku: - Chłopcy, skąd przyjechaliście?<br />
Jedni mówią, Ŝe z Auschwitz, inni, Ŝe z Flossenbürga. Ale właściwie mogliśmy wszyscy<br />
powiedzieć, Ŝe z Auschwitz, bo mieliśmy numery z Auschwitz. We Flossenbürgu nie<br />
dostaliśmy nowych. - UwaŜajcie, Dachau jest innym obozem niŜ wszystkie pozostałe. Po<br />
prostu uwaŜajcie i nie róbcie Ŝadnych głupot. Janek Domagała był obozowym pisarzem. Znał<br />
wiele języków. MoŜna powiedzieć, Ŝe był „Mädchen für alles”. Mógł robić wszystko. Znał<br />
wszystkich esesmanów. Kiedy któryś poprosił go, Ŝeby zawołał Franza, wiedział, kto to Franz<br />
i gdzie go znaleźć. Dachau był obozem dla więźniów politycznych. Kiedy przyszedł więzień z<br />
zielonym albo czarnym winklem, Janek Domagała przy najbliŜszej okazji wyrzucał go do<br />
Mauthausen albo Buchenwaldu.<br />
Kierunek – łaźnia. Bardzo dobrze znaliśmy tę komendę z Auschwitz. Z prysznica nie płynęła<br />
woda tylko cyklon B. Kazimierz wszedł do łazienki jako pierwszy i zauwaŜył, Ŝe na sitku od<br />
prysznica wisi kropelka wody. Wrócił po nas i przekazał dobrą wiadomość. Potem niczym<br />
bohater odkręcił kurek i naprawdę – popłynęła woda. Natychmiast się rozebraliśmy. Nie<br />
myłem się przez rok. Moje ciało... musiałem strasznie śmierdzieć. Nie miałem jak się<br />
13
wykąpać. Absolutnie Ŝadnej szansy. Kazimierz odkręcił drugi kurek i z rur popłynęła ciepła<br />
woda. Mój BoŜe, cóŜ za radość, co za szczęście. Ciepła woda! Nie mieliśmy mydła, ale to nic.<br />
Jeden z więźniów całkiem goły wybiegł na plac i przyniósł garść piachu. Kazimierz zrobił to<br />
samo i wyszorował mi plecy. Potem ja pobiegłem po piasek i teŜ umyłem mu plecy. Później<br />
dostałem od niemieckiego więźnia kawałeczek prawdziwego mydła. Dałem mu w zamian<br />
kawałek chleba. Pobiegłem do Kazimierza: - Chodź, idziemy do łazienki, mam prawdziwe<br />
mydło! - Skąd? - NiewaŜne skąd, chodź! Mogliśmy codziennie korzystać z łazienki. Nie<br />
mogliśmy tylko zuŜywać za duŜo wody. To było niesamowite. W końcu mogłem spokojnie<br />
umyć się w ciepłej wodzie i miałem prawdziwe mydło. Dostaliśmy nową czystą bieliznę.<br />
Starą musieliśmy oddać.<br />
Z Auschwitz wyjechałem z bloku 12 i przez przypadek w Dachau znalazłem się teŜ na bloku<br />
12. Dostałem szafkę, w której była szczotka do butów, talerz, miska i widelec. Nie wierzę -<br />
łóŜko przygotowane specjalnie dla mnie. A na nim komplet pościelowy i to jaki,<br />
trzyczęściowy – poduszka, kołdra i prześcieradło. Wyciągnąłem się jak hrabia, pachnący, w<br />
czystej pościeli. Myślałem, Ŝe oszaleję z radości Wacek leŜał koło mnie na łóŜku i płakał. A<br />
ja zakochałem się w łazience. Co najmniej dwa razy w tygodniu biegałem pod prysznic.<br />
Wszystko co udało mi się zorganizować, wymieniałem na bloku 4 na mydło. To było surowo<br />
zabronione, ale mydło było waŜniejsze niŜ zasady.<br />
ZUPA Z KLUSKAMI<br />
Pierwszego dnia mieliśmy kwarantannę w kurorcie, który nazywał się Dachau. Przez trzy dni<br />
nic nie robiłem. Mówiliśmy z kolegami: „goldene Zeit in Dachau” – złote czasy. A to dzięki<br />
komisji Międzynarodowego Czerwonego KrzyŜa w Genewie, która w obozie patrzyła<br />
wszystkim na ręce.<br />
Spacerowałem drogą wzdłuŜ baraków i spotkałem esesmana, który pyta mnie: - Hey Langer,<br />
wo gascht na? - 49215 melduje się posłusznie, przepraszam, ale nie zrozumiałem - Nie<br />
rozumiesz? Was schafe ma? - Nie rozumiem, panie sztubowy. - Da bleibste ma tusa i kom<br />
scho na! Stoję zamurowany i nie wiem, co robić. Wacek szedł koło mnie: - Jurek, co się z<br />
tobą dzieje? - Nic nie rozumiem, on mówił w jakimś obcym języku! - Co ty gadasz? On mówił<br />
przecieŜ po niemiecku. Pomyśl, jesteś w Bawarii.<br />
Sztubowy zapisał coś na kartce i mówi: - Chodź ze mną! Poszliśmy do kuchni. To była piękna<br />
kuchnia. Wyglądała jak laboratorium. Dostaliśmy dla sztuby trzy pięćdziesięciolitrowe kotły.<br />
Próbowałem wywąchać, co w nich jest. Pachniało ładnie, ale nie mogłem podnieść pokrywki,<br />
bo była przykręcona czterema śrubkami, Ŝeby nic się nie wylało. - Sztuba 3, jedzenie<br />
przyniesione! Ustawiłem się w kolejce. Ciekawość mnie zŜerała, co jest w kotle. Sztubowy<br />
napełnił mi miskę. Myślałem, Ŝe oszaleję. Zanurzyłem drewnianą łyŜkę i stała pionowo – tyle<br />
makaronu było w mojej zupie.<br />
Zjadłem wszystko w pośpiechu, bo co w Ŝołądku to juŜ moje, i wybiegłem na dwór. Pytam<br />
kolegi: - Jadłeś juŜ obiad? - Nie, jeszcze nie. - Biegnij szybko do sztuby! Spotkaliśmy się<br />
później i mówi do mnie: - Jurek, chyba wzięliśmy zły kocioł. To na pewno był obiad dla<br />
esesmanów. Myśleliśmy, Ŝe to była tylko pomyłka, ale później jeszcze przez dwie niedziele<br />
dostawaliśmy taką zupę. Później znów dostawiliśmy tylko pływający w wodzie kawałek<br />
marchewki, buraka, czy jakiegoś innego warzywa – bez soli. A sól była dla nas bardzo waŜna.<br />
14
DOKTOR RASCHER<br />
To był wrzesień ’43 roku. Poszedłem z Kazimierzem do łazienki i pierwszy raz drzwi były<br />
zamknięte. Przed wejściem stał męŜczyzna ubrany w mundur Luftwaffe. Przyjrzał nam się<br />
dokładnie i powiedział do Waltera Neffa: - Niech ten wysoki podejdzie. Kazimierz teŜ był<br />
wysoki. Miał 185 centymetrów wzrostu, więc obaj się zameldowaliśmy. Zapisał nasze<br />
numery. Myślałem, Ŝe to koniec przygody. Zastanawialiśmy się tylko, co tu robi Luftwaffe.<br />
Kilka dni później, kiedy juŜ zapomnieliśmy o tym dziwnym zajściu w łazience, spotkaliśmy<br />
się w szpitalu. Przyszedł pisarz blokowy i mówi do mnie: - Ty długi, zostajesz dziś na<br />
rewirze. Nie idziesz do pracy .- Ale dlaczego? – O nic nie pytaj. Tu masz kartkę i idź z nią do<br />
Waltera Neffa. To był starszy pielęgniarz. Poszedłem do niego. Przebadał mnie i tak juŜ kazał<br />
zostać u siebie na bloku. Protestowałem, bo byłem zdrowy i chciałem iść do pracy.<br />
Pracowałem w małym komando. Rozładowywaliśmy i załadowywaliśmy do pociągu<br />
materiały budowlane, a potem przewoziliśmy je na wózkach do obozu. - Zamknij pysk! – tyle<br />
miał mi do powiedzenia Walter Neff.<br />
Znów przyszedł ten sam męŜczyzna juŜ nie w mundurze Luftwaffe. To był doktor Rascher.<br />
Zbadał mi płuca i serce. Coś zapisał na kartce i wyszedł. Trzeciego dnia przyszedł Walter<br />
Neff w cywilnym stroju. Na początku był więźniem, a później został asystentem doktora<br />
Raschera.- Rozbieraj się! - kazał mi załoŜyć nadmuchaną kamizelkę i skórzaną czapkę.<br />
Zastanawiałem się, co on chce ze mną zrobić. Zaprowadził mnie do pokoju obok. Był trochę<br />
większy, a na środku stał mały basen. Neff w końcu się odezwał: - Właź! Pokazał głową na<br />
basen. Wszedłem i po chwili zacząłem trząść się z zimna. Neff przyniósł wielkie wiadro pełne<br />
lodu i wrzucił do wody. Zaczęła strasznie boleć mnie głowa. Kolejne wiadro lodu. Drętwieją<br />
mięśnie. Znów lód. Czuję igły w całym ciele. Kolejne wiadro. Wrzeszczę z bólu. Oni jeszcze<br />
głośniej i nic więcej nie wiem. Zacząłem zamarzać. Straciłem przytomność. Nie wiem, ile<br />
stopni miała woda. Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny.<br />
Kiedy się obudziłem, zobaczyłem, Ŝe całe moje ciało jest pokryte czerwonymi plamkami, w<br />
środku których była czarna kropka. To wyglądało jak rana po ukąszeniu. Najwięcej takich<br />
plam miałem na nogach i klatce piersiowej. Podejrzewam, Ŝe mi coś wstrzykiwali. Rascher to<br />
wszystko opisywał w swoim notesie. W jego pokoju w szafie za szklanymi drzwiami stała<br />
maszyna do pisania. Pewnego dnia chwilę przed apelem przyszedł do mnie więzień, który<br />
sprzątał na rewirze, i mówi do mnie: - Jesteś dzieckiem <strong>szczęścia</strong>. Dał mi miskę pełną zupy: -<br />
Jak zjesz, schowaj talerz pod łóŜko, nikomu o tym nie mów i czekaj aŜ tu wrócę. Zrozumiałeś?<br />
Nic nie rozumiałem! Ja „dzieckiem <strong>szczęścia</strong>”? Następnego dnia z samego rana przyniósł mi<br />
śniadanie i tak było jeszcze przez kilka dni.<br />
Porządkowy na rewirze był Jugosłowianinem. Któregoś dnia pyta mnie: - Ty, dziecko<br />
<strong>szczęścia</strong>, jak mogę ci pomóc? - Czego mogę potrzebować? Chciałby stąd uciec!. Nie chcę tu<br />
być ani chwili dłuŜej. - Spróbuję ci pomóc. Dał mi dwa kawałki chleba posmarowane<br />
margaryną (masła nie widziałem na oczy nigdy w Ŝadnym obozie). Po dwóch czy trzech<br />
dniach odwiedził mnie Janek Domagała (pisarz obozowy): - Jak mogę ci pomóc? - Zabierz<br />
mnie z rewiru! Niczego bardziej nie pragnę jak po prostu stąd uciec! - Co chciałbyś robić? -<br />
Wszystko mi jedno, tylko zabierz mnie stąd! To był cud. Dostałem zwolnienie, bo doktor<br />
Rascher wyjechał słuŜbowo do Berlina. Nic dodać, nic ująć – dziecko <strong>szczęścia</strong>.<br />
15
MESSERSCHMITT<br />
Wróciłem na blok 12. Janek Domagała zapytał mnie, czy chciałbym pracować w fabryce. -<br />
Jasne! – nie zastanawiałem się ani chwili, bo w fabryce przecieŜ jest dach nad głową, nie<br />
moknie się na deszczu, jest ciepło. - U Messerschmitta potrzebują pięćdziesiąt osób do pracy.<br />
Zapisał mnie na listę i pojechałem ostatnim pociągiem z Dachau do pobliskiego Augsburga, a<br />
potem do Haunstetten. Trafiłem na komando Messerschmitt 410. Wmontowywałem części<br />
radiowe do stalowej płyty, która oddzielała jednego pilota od drugiego. W mojej hali 2A<br />
składaliśmy trzydzieści dziewięć samolotów. Robota taśmowa. To było zewnętrzne komando<br />
Dachau.<br />
Byłem zadowolony. Dziesięć godzin pracy, a nie dwanaście, a potem powrót na pieszo z<br />
Haunstetten do Augsburga. Współpracowałem z Ziutkiem Śniadym (łodzianinem). Jak<br />
szybciej zrobiliśmy swoją robotę, to jeden pilnował, a drugi spał albo w samolocie albo pod<br />
samolotem. I tak na zmianę. Trzeba było jednak uwaŜać i być niesamowicie<br />
skoncentrowanym podczas kaŜdej czynności. Jeśli popełni się błąd, kara będzie surowa.<br />
Kiedy źle się wkręci śrubkę do radioodbiornika, czy do anteny, czeka kaŜdego kara śmierci,<br />
bo będzie to potraktowane jako sabotaŜ. Szesnastu męŜczyzn zostało na moich oczach za to<br />
powieszonych – Rosjan, Holendrów i Polaków. To było lato ’44 roku.<br />
Jak wszedłem pierwszy raz do fabryki Messerschmitta, pomyślałem: „O rany, te nasze łosie i<br />
karasie to wszystko jest nic”. Niemcy produkowali odrzutowce turbinowe, bez śmigieł. Coś<br />
fenomenalnego. Najpierw się przeraziłem, Ŝe juŜ po nas, skoro oni mają taki sprzęt, ale potem<br />
się pocieszyłem. Dowiedziałem się, Ŝe taki samolot mógł lecieć nie dłuŜej niŜ dwadzieścia<br />
minut, bo duŜo palił<br />
Pierwszy pech, jaki mnie spotkał u Messerschmitta, to bombardowanie. Za placem, na którym<br />
stały samoloty, były okopy głębokie na około półtora metra. Jak był alarm, przebiegaliśmy<br />
przez plac i wskakiwaliśmy do rowów. Biegło się co sił w nogach i tchu w płucach. Klucze<br />
amerykańskich samolotów latały w kształcie litery „V”. Kilkadziesiąt, setki samolotów i<br />
sypiące się z nich tysiące bomb. PrzeŜyłem kilka takich nalotów. Gdybym tylko mógł,<br />
wbiłbym się w ziemię jak glizda. Straszny bulgot, bo te bomby nie spadały gdzieś obok,<br />
daleko, tylko dokładnie nam na głowy. Pomyślałem sobie: „BoŜe kochany, przeŜyłem<br />
Raschera, przeŜyłem Auschwitz, Flossenbürg, Dachau, to teraz ci kowboye muszą nas<br />
utłuc!”. No i utłukli. Padło około siedmiuset więźniów. U Messerschmitta pracowało ponad<br />
dwa tysiące więźniów.<br />
Zostaliśmy podzieleni na małe komanda i porozsyłani. Sto osób pojechało do Gablingen, w<br />
tym ja. Tam była duŜa Ŝwirownia. Ale Messerschmitt potrzebował nas do pracy i wróciliśmy<br />
z powrotem pociągiem towarowym. Znów alarm przeciwlotniczy, ale to juŜ Ŝadna nowość.<br />
Wróciliśmy do fabryki i nic nie zastaliśmy. Wszystko zburzone i spalone. Stały tylko<br />
murowane kominy i ostał się drut kolczasty. Więc poszedłem z trzydziestoma innymi<br />
więźniami do Kempten. Pracowałem tam około miesiąca. Tym razem jako ślusarz. Mieliśmy<br />
wtedy nocne zmiany, Ŝeby więcej samolotów wyprodukować. Nie było tam zbyt wielu<br />
straŜników i pamiętam, Ŝe którejś nocy ktoś uciekł. Nie wiem, czy został później złapany.<br />
Po wojnie firma Messerschmitt oświadczyła, Ŝe otrzymam za pracę u nich wynagrodzenie w<br />
wysokości pięciu tysięcy marek. Sami mnie wycenili i do dziś tych pieniędzy nie widziałem<br />
na oczy.<br />
16
ZNÓW W DACHAU<br />
Podobnie jak inni więźniowie, którzy przeŜyli bombardowanie u Messerschmitta, wróciłem<br />
do Dachau. Znów przemaszerowaliśmy do obozu przez całe miasto. Ludzie rzucali w nas<br />
ogryzkami z jabłek. Nie spodziewali się pewnie, Ŝe będziemy je podnosić z ziemi i zjadać. Po<br />
chwili zaczęli rzucać w nas kamieniami.<br />
Nie dostawałem jedzenia, bo nie pracowałem w Ŝadnym komando. Ani kawałeczka chleba.<br />
Rano dostawaliśmy tylko „kawę zboŜową” albo zupę z samej wody. Jeśli ktoś miał szczęście,<br />
bo kto pierwszy ten lepszy. Czasem sztubowy wylewał kawę po prostu na ziemię. Raz<br />
dziennie dostawaliśmy coś do jedzenia. I „coś” to jest chyba najlepsze określenie.<br />
Trafiłem na blok 20. JuŜ nigdy nie przechodziłem obok obozowej kancelarii ani obok rewiru.<br />
Któregoś dnia dowiedziałem się, Ŝe Rascher nie wróci do Dachau. To była najwspanialsza<br />
wiadomość, jaką mogłem usłyszeć, ale cały czas nie byłem pewien, czy na koniec nie<br />
spotkam gdzieś Waltera Neffa, który sobie zapisze, Ŝe nadal Ŝyję. Bałem się, Ŝe moŜe mnie<br />
wywołać: - 49215, gdzie on jest? Po apelu moŜna było biegać po całym obozie, a ja<br />
siedziałem w kącie jak zbity pies. Myłem okna albo podłogę i byłem szczęśliwy, Ŝe nie muszę<br />
wychodzić z bloku.<br />
Henryk, student architektury z Bydgoszczy, dostał polecenie, Ŝeby zorganizować trzydziestu<br />
murarzy. Koledzy mi pomogli i zacząłem w końcu pracować. Budowaliśmy dwupiętrowy<br />
dom. Dla kogo? Widziałem go. To była komiczna sytuacja. Od czasu do czasu przechodził<br />
koło nas pewien męŜczyzna. Miał cztery gwoździe w kołnierzu. Pułkownik Waffen-SS. Dał<br />
naszemu kapo łapówkę – nie schnapsa, a półtora kilograma chleba, Ŝebyśmy szybciej<br />
pracowali. - Henryk, co się dzieje? – Ten Niemiec nie gdzie mieszkać. Anglicy zburzyli mu<br />
dom. - Ale on – wysoki oficer SS – dał ci chleb dla więźniów, dla wrogów Trzeciej Rzeszy! -<br />
TeŜ się nad tym zastanawiam. Boję się, bo wiem, Ŝe i ten co dał i ten co wziął, będą ukarani. -<br />
A oficer się nie boi? - Nie, zostawił po prostu tą paczkę i powiedział, Ŝe to dla nas. - I gdzie<br />
poszedł? - Odjechał natychmiast swoim mercedesem. Zjedliśmy szybko chleb.<br />
CięŜką pracą wybudowaliśmy pięć dwupiętrowych domów. Targaliśmy worki z cementem,<br />
biegaliśmy z szuflami, sprzątaliśmy, kładliśmy dach. Stałem się nikomu nieznanym mistrzem<br />
od wszystkiego. I tak od czasu do czasu dostawaliśmy dodatkową porcję chleba. Innym razem<br />
wiadro wodnistej marmolady. Nawet kawałek jakieś kiełbasy. Normalnie bym tego nie tknął,<br />
ale wtedy jadłem wszystko, co tylko było czyste. To był początek jesieni ’44 roku. JuŜ<br />
wiedzieliśmy, Ŝe Niemcy przegrali wojnę. Pod koniec września ’44 roku Amerykanie<br />
zbombardowali okolice Dachau. Zburzyli takŜe domy, które dopiero co zdąŜyliśmy<br />
wybudować.<br />
LUCKY<br />
LeŜałem na łące, a bomby spadały tuŜ obok nas. Potem pomaszerowaliśmy wszyscy z<br />
powrotem do obozu. Pracowałem w królikarni przy administracji obozowej. W Dachau nastał<br />
trudny czas. Dostawaliśmy juŜ tylko gotowaną wodę, czasami teŜ sto gram chleba, ale<br />
niedopieczonego. To było często jeszcze surowe ciasto. Smakowało jak glina.<br />
Wszędzie miałem wszy – w koszuli, spodniach, w łóŜku. Rozgniatałem je mechanicznie na<br />
podłodze pod moimi drewnianymi butami. Sytuacja sanitarna była katastrofalna. Nie<br />
17
mieliśmy moŜliwości ani zorganizowania mydła ani zmienienia ubrań. MoŜna było pójść do<br />
łazienki, ale nie było juŜ wody.<br />
Nastała zima. Pierwszego dnia sprzątaliśmy w mieście śnieg – pięciu więźniów i jeden<br />
esesman. Później praktycznie nie było juŜ esesmanów, bo wysłano ich na front. Większość<br />
niemieckich kapo teŜ poszła walczyć. Pilnowała nas mała grupa Ŝołnierzy Waffen SS.<br />
Przyszła wiosna. Wróciłem do królikarni. W końcu zaczął się kwiecień. KaŜdy szukał dla<br />
siebie kawałka miejsca. Zbyt wiele osób wróciło z podobozów. W kaŜdym baraku, który<br />
przygotowano dla pięćdziesięciu więźniów, spało osiemdziesięciu, czy dziewięćdziesięciu.<br />
Na dwóch zsuniętych łóŜkach spało czterech męŜczyzn. Nikt nie wiedział, co się z nami<br />
stanie. Od czasu do czasu wybuchały afery przez nieporozumienia między „starszyzną”<br />
obozową a więźniami funkcyjnymi, bo nie było co jeść. Pewnego dnia zauwaŜyliśmy, Ŝe<br />
amerykańskie albo brytyjskie samoloty latają niziutko nad Bawarią. Niektóre mkną moŜe sto<br />
metrów nad ziemią. Wartownicy strzelali. Bałem się. Poszedłem na blok. Po takim dniu<br />
miałem dość. Było mi juŜ wszystko jedno. Szkoda, Ŝe po czterech latach, nie mam juŜ siły.<br />
„Nie rób głupstw!” – podpowiadał mi głos rozsądku.<br />
Słyszę poruszenie w obozie. Co się dzieje? JuŜ mnie to nie interesuje. Wszystko mi jedno.<br />
Znów jakiś hałas. Wyszedłem na drogę i widzę ludzi, którzy biegną pędem na plac apelowy. -<br />
Co się dzieje? – pytam. - Wolność, idioto! - Jaka znów wolność? - Amerykanie tu są. -<br />
Człowieku, nie chrzań głupot. Ale zainteresowałem się sytuacją. Podszedłem do bramy<br />
„Arbeit macht frei”. Stoi dwóch Amerykanów. Jeden Ŝuł gumę i miał pistolet przyczepiony<br />
do paska od spodni. Zawołał mnie: - Hey you, come on! Podszedłem i zapytałem po<br />
niemiecku, co chce. Pokazał na moją „marynarkę”, na której miałem naszytą literę „P”: –<br />
„What’s that? - I’m Polish. - Yuo are Polish? God damm! Przytulił mnie. Poprosiłem o<br />
papierosa. Dał mi całą paczkę. Coś niesamowitego. Paczka papierosów była w obozie<br />
niespotykanym skarbem. Za dwa papierosy moŜna było dostać kawał chleba. Nigdy nie<br />
zapomnę nazwy tych papierosów. To były „Lucky”. Po chwili wyjął z kieszeni tabliczkę<br />
czekolady i zapytał, czy wiem, co to jest. Przytaknąłem. Od razu chciałem ją zjeść, ale była za<br />
twarda jak na moje zęby. Taki prezent dostałem 29 kwietnia ’45 roku.<br />
Dachau – trzydzieści tysięcy wolnych ludzi w zawszonych pasiakach.. Amerykanie wjechali<br />
jeepem do obozu. Oszaleliśmy z radości. OkrąŜyliśmy auto i słabymi rękami w przypływie<br />
nieziemskiej energii podnieśli je do góry, krzycząc: „Hurra!”. Amerykanie zaczęli przeklinać.<br />
W końcu postawiliśmy ich na ziemi. Stałem jak słup soli. - Co robimy? Jurek, to<br />
niewiarygodne! Jesteśmy wolni! – podszedł do mnie Kazimierz, uścisnął i ucałował<br />
Naradziłem się z kolegami i ustaliliśmy, Ŝe musimy zniknąć z obozu. Amerykanie nam jednak<br />
nie pozwolili. Co by mogło się stać, gdyby trzydzieści tysięcy więźniów wkroczyło do<br />
pobliskiego miasta? Byliśmy głodni i wściekli na Niemców, chcieliśmy zemsty. Amerykanie<br />
prosili, Ŝeby wszyscy zostali w obozie: - Zaczekajcie, zaraz przywieziemy jedzenie. Sytuacja<br />
była naprawdę niebezpieczna.<br />
Następnego dnia rzeczywiście przyjechała cięŜarówka pełna „jedzenia”. Garść proszku,<br />
trochę wody, pięć minut gotowania i juŜ jest pół wiadra Ŝarcia. Na własne oczy widziałem<br />
Rosjanina, który siedział na schodach, i jadł bez opamiętania. Pytam go: - Dlaczego tyle<br />
Ŝresz? – Bo jestem głodny! - Ale dlaczego tak duŜo? Potem widziałem, jak spadł ze schodów,<br />
zwijając się z bólu. Jego Ŝołądek nie wytrzymał całego wiadra zupy. Ktoś wtedy powiedział: -<br />
Zmarł, trudno, ale przynajmniej się najadł. Zjadłem dwie miski zupy. Bałem się zjeść więcej.<br />
Ale przede wszystkim bałem się wszy, bo przez nie wybuchła epidemia tyfusu.<br />
18
NIEBO<br />
Postanowiłem z Kazimierzem i Mietkiem uciec z obozu. Obojętnie dokąd, byle jak najdalej,<br />
bo atmosfera była niezwykle napięta. Uszliśmy około dziesięciu kilometrów i cały czas się<br />
baliśmy. Czego? śe Hitlerjugend moŜe nas zabić. Pierwszej nocy spaliśmy w biurze NSDAP.<br />
Kolejnego dnia na komendzie policji. Tam dostaliśmy herbatę i bułkę maślaną z metką.<br />
Zapytałem policjanta, czy ta kiełbasa jest czysta. Spojrzał na mnie jak na wariata. Po chwili<br />
odpowiedział, Ŝe to szwabska metka. Po dwóch czy trzech dniach zacząłem drŜeć. Dostałem<br />
gorączki. Mietek i Kazimierz wzięli mnie pod pachy i wyszli ze mną na ulicę. Byliśmy w<br />
jakiejś małej miejscowości na południu Niemiec. Mieliśmy szczęście, bo akurat przejeŜdŜali<br />
Francuzi. Kazimierz ich zatrzymał. Mieliśmy na sobie „pasiaki”. Francuzi pytają: - Qu’est-ce<br />
que c’est? - Jesteśmy więźniami z Dachau. Zabrali nas do najbliŜszego szpitala, który był w<br />
odległości około dwudziestu kilometrów.<br />
W końcu znalazłem się w łóŜku i straciłem przytomność. Nie wiem po jakim czasie się<br />
obudziłem. Spojrzałem na lewo. Cudowny widok. Jak na jakimś obrazie - łąką tak zielona,<br />
jakby ktoś szczaw wycisnął, a na niej Ŝółte i białe kwiaty. I ten spokój. Obróciłem głowę na<br />
prawo. Nachylał się nade mną anioł. Spojrzałem na twarz siostry i znów na łąkę. Pomyślałem<br />
sobie: „Tu nie jest tak źle”. Myślałem, Ŝe jestem u świętego Piotra. To były pierwsze dni maja<br />
’45 roku.<br />
KRZYSZTOF SKRZYPEK<br />
JAK OJCIEC<br />
Nadpobudliwość, bezsenność i problemy ze wzrokiem – to „odziedziczyłem” po ojcu. Moje<br />
lewe oko praktycznie nie funkcjonuje. W szkłach róŜnica między prawym a lewym moŜe być<br />
maksymalnie trzy dioptrie. Moje prawe szkoło ma minus dziewięć dioptrii, a lewe - minus<br />
dwanaście. Jednak wadę wzroku mam znacznie większą. Prawe oko - minus dwanaście, a<br />
lewe ponad minus dwadzieścia. Lewe oko jest nieskorygowane. Od dziecka nosiłem okulary,<br />
a Ŝe byłem Ŝywym dzieckiem, ciągle je tłukłem. Dostawałem receptę na okulary, ale te szkła,<br />
które mi proponowano, nie nadawały się do mojej wady. Rodzice ciągle musieli<br />
kombinowanie pieniądze na okulary dla Krzysia. Dzięki taty przyjaciołom dostawałem albo<br />
pieniądze albo okulary od ludzi dobrej woli z Niemiec.<br />
Do dziś mam problem ze spaniem. W nocy słucham radia, oglądam telewizję albo idę na<br />
spacer. Jestem wiecznie wycieńczony. Poranki są dramatyczne. ZauwaŜyłem, Ŝe cierpię na<br />
bezsenność juŜ w czwartej klasie szkoły podstawowej. Zacząłem się leczyć. AŜ się<br />
uzaleŜniłem od prochów nasennych. W końcu przestałem brać to świństwo, więc problem się<br />
pogłębił. Całą noc leŜałem w łóŜku i wpatrywałem się w sufit tak długo aŜ z wycieńczenia<br />
19
nad ranem zasypiałem. Praktycznie w ogóle nie spałem, bo codziennie o czwartej rano budził<br />
mnie ojciec. Choć nie robił tego umyślnie.<br />
Do dwudziestego pierwszego roku Ŝycia spałem z nim w jednym pokoju. W nocy spadał z<br />
łóŜka, bo uciekał przed Gestapo. Krzyczał przez sen. A o czwartej nad ranem wstawał do<br />
roboty i wybierał się na komando. Co miałem robić? TeŜ musiałem wstać skoro świt, chociaŜ<br />
do szkoły szedłem na ósmą. Czasem tata wybiegał przed nasz blok i obserwował krople rosy<br />
na drucie kolczastym, oczywiście tylko on je widział. Doprowadziłem się do takiego stanu, Ŝe<br />
juŜ świtało, a ja ani na chwilę nie zmruŜyłem oka. Znów wróciłem do prochów. Zacząłem<br />
brać coraz mocniejsze środki nasenne. Trwało to wiele lat.<br />
Nie wymachuję rękoma. Potrafię usiedzieć w jednym miejscu. To efekt mojej cięŜkiej pracy<br />
nad sobą. Ćwiczę Qigong, polegający na zbieraniu energii, chodzę na psychoterapię,<br />
medytuję. Jak popracuję uczciwie, są tego efekty. Ale jeśli sobie odpuszczę z lenistwa, noc z<br />
głowy.<br />
Miałem spaprane dzieciństwo i okres dojrzewania, czyli połowę mojego Ŝycia. Wszystko, co<br />
się wydarzyło dwadzieścia lat temu , miało bardzo mocny wpływ na całą moją postawę, mój<br />
charakter i to, co się do dzisiaj ze mną dzieje.<br />
DZIECIŃSTWO<br />
Mój ojciec jest bardzo ciepłym człowiekiem, chronił mnie jak tylko potrafił, ale między nami<br />
była przepaść. On Ŝył w swoim świecie. Pamiętam pierwsze zaciekawienie jego tatuaŜem na<br />
ręku. Kiedy dziecko widzi coś nowego, zaczyna się tym interesować, a on to bagatelizował i<br />
opowiadał mi jakieś głupoty. Raz w Ŝyciu byłem w obozie i nigdy więcej tam się nie pojawię.<br />
Miałem wtedy sześć lat. Byłem z rodzicami na wycieczce w Stuthofie. Zobaczyłem kominy i<br />
pytam taty, co to. Powiedział mi, Ŝe to takie duŜe piece, w których palono... w których<br />
palono, Ŝeby ludziom było ciepło.<br />
Moja dociekliwość sprawiła, Ŝe z czasem ojciec zaczął mi opowiadać wszystko. Ze<br />
szczegółami. W pewnym momencie wpadłem w obłęd. Wszystko co robiłem, tata<br />
porównywał do Ŝycia w obozie. Będąc małym dzieckiem, bardzo długo się moczyłem. Nie<br />
byłem za to bity, ale ojciec zawsze mi powtarzał, Ŝe gdyby jemu zdarzyło się coś takiego w<br />
obozie, spotkałaby go za to surowa kara. Dwadzieścia pięć batów na goły tyłek. I ja to sobie<br />
wyobraŜałem. Widziałem wszystko tak dokładnie, jakbym tam był razem z nim.<br />
JuŜ jako kilkuletni chłopiec zrozumiałem, Ŝe moja rodzina nie jest normalna. Styl ubierania,<br />
zachowania, jedzenia i notoryczny pośpiech. Szybciej jedz, szybciej się ubieraj. Nie moŜna<br />
marnować czasu. Dokładnie. Punktualnie. To mnie do dzisiaj męczy. Nie potrafię czegoś<br />
zrobić wolno. Muszę to raz dwa skończyć. Ale przede wszystkim micha! Zawsze musiał być<br />
w domu chleb. Jak nie było, wybuchała awantura. Nie rozmawiałem z ojcem o Pendereckim,<br />
czy Szopenie. Nie waŜne, co mi się przytrafiło w szkole. NajwaŜniejsze było, Ŝe jestem<br />
zdrowy, mam ciepłe spodnie, gacie, czapkę i buty nieprzemoknięte. Patriotyzm, lojalność,<br />
partnerstwo, koleŜeństwo – najwaŜniejsze cechy człowieka wbijał mi ojciec do głowy.<br />
Opowiadał, Ŝe kromką chleba podzielił się z kimś, kto spał na pryczy obok niego. Ja teŜ<br />
zawsze dzieliłem się wszystkim, co miałem. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, gdy kogoś<br />
odwiedziłem, a on mnie niczym nie poczęstował. Kto by do nas nie przyszedł, dostałby michę<br />
zupy, czy cokolwiek innego, co było akurat w domu.<br />
20
Od trzeciego roku Ŝycia opiekowała się mną siostra Asunta. U sióstr... (jakie wezwanie?<br />
Klasztor na Mokotowie) spędzałem całe dnie. Malowałem, bawiłem się, chodziłem z nimi na<br />
spacery, jedliśmy wspólnie obiad, a potem siostra Asunta odprowadzała mnie do domu (lub<br />
odbierali mnie rodzice). Pamiętam BoŜe Narodzenie ’62 roku. Miałem wtedy cztery lata.<br />
DuŜe pomieszczenie, duŜo ludzi w czarnych sutannach, duŜo cukierków, duŜo uśmiechów,<br />
specyficzny zapach kadzidła i sam moment siedzenia na kolanach u kardynała Stefana<br />
Wyszyńskiego. Była w tym jakaś magia.<br />
Zanim trafiłem do sióstr, chodziłem do przedszkola. Jedna scena bardzo mocno utkwiła mi w<br />
pamięci. Stałem nago z innymi dzieciakami pod prysznicem. Pamiętam, Ŝe było mi zimno.<br />
Przyjechał mój ojciec i dostał szału, jak mnie zobaczył. Zrobił awanturę. Zawinął mnie w<br />
swój płaszcz i zabrał do domu. Tata w Auschwitz dostał dwa lata karnej kompani za pomoc<br />
dziecku, a dokładniej kobiecie, która je właśnie urodziła. Ojciec kocha dzieci. Pamiętam, jak<br />
je zaczepiał na ulicy i dawał cukierki, czy pieniądze. Kiedyś zobaczył biednego chłopca, ale<br />
akurat nic nie miał przy sobie. Wyjął z garnituru swoją białą, wyprasowaną chustkę do nosa i<br />
dał dzieciakowi. Taki człowiek...<br />
Często chodziliśmy do klubu oświęcimskiego. Byliśmy wielką rodziną. Dostawałem ciągle a<br />
to ciasteczko od ciotek, a to chlebek z miodzikiem, a to czekoladkę od wujcia, bo Krzysio jest<br />
przecieŜ głodny. A Krzysio wyglądał jak pączek. To byli tacy ludzie. „Byli”, bo większość z<br />
nich juŜ nie Ŝyje, a ja ich takich pamiętam. Nic nie było waŜne poza jedzeniem i wolną<br />
Polską.<br />
Ojciec niesamowicie dba o swój wygląd. To w końcu człowiek sprzed wojny, dŜentelmen. Do<br />
dzisiaj czyści buty tak, Ŝe mucha nie siada. Pamiętam, jak kiedyś pokłócił się z matką i w<br />
zemście wyczyścił jej po jednym bucie z kaŜdej pary. Biedna, cały dzień szorować buty, Ŝe<br />
prawy nie róŜnił się od lewego.<br />
Rodzice mieszkają razem, ale nie mają najlepszego kontaktu. Zawsze był rozdźwięk między<br />
nimi. Matka nigdy nie chciała słuchać opowieści ojca. Sama przeŜyła obóz pracy. Straciła<br />
całą rodzinę przed i podczas wojny. A kiedy ten koszmar się skończył, chciała jak najszybciej<br />
o nim zapomnieć. Gdyby się wzajemnie nakręcali, to mogłaby być tragedia. Jedno i drugie<br />
pogubiło się w Ŝyciu przez wojnę, ich drogi kiedyś się zeszły i tak zostało. Wzajemnie się<br />
sobą opiekują. Nie twierdzę, Ŝe są wzorowym małŜeństwem, czy Ŝe kiedykolwiek się kochali,<br />
ale na pewno ojciec matki by nigdy nie skrzywdził. Wręcz przeciwnie. Gdyby było jej zimno,<br />
na pewno by ją przykrył. Nie raz się nią opiekował, kiedy była chora. I odwrotnie.<br />
Dla ojca trzeba innej cierpliwości, innej wiedzy, innego poziomu, innego ciepła i bez<br />
gwarancji, Ŝe akurat tego w danym momencie oczekiwał. To człowiek ze złamaną psychiką.<br />
Zrobili to Niemcy – najpierw Gestapo na Pawiaku, a później w obozie esesmani i kapowie.<br />
Idąc dalej, zasadne jest pytanie, czy ludzi zniszczeni w obozie powinni mieć dzieci? Zasadne<br />
w tym momencie jest kolejne pytanie, czy warto było rozpoczynać wojnę? Gdyby nie druga<br />
wojna światowa, wszystko wyglądałoby inaczej.<br />
DACHAUOWSKI PAS<br />
W szkole podstawowej ciągle tłukłem się z dzieciakami. Nie byłem akceptowany. Dzieci są<br />
bardzo radykalne. Nosiłem okulary i to juŜ był pretekst, Ŝeby mnie wyzywać i śmiać się ze<br />
mnie. Waliłem za to na oślep. Cokolwiek miałem w ręku waliłem, biłem, tłukłem, ale w Ŝyciu<br />
nie uderzyłem nikogo ot tak, bo miałem ochotę. Nie ma we mnie takich odruchów. Mimo Ŝe<br />
21
nie raz się bardzo denerwuję. Wewnątrz mnie jest wielka agresja, ale to jest taka agresja<br />
energetyczna. Wkurzę się i w głowie sobie wyobraŜam, co bym komuś najchętniej zrobił –<br />
zagryzł, ręce powyrywał, ale to jest wszystko. Nie mam takiego odruchu, Ŝeby łapać za pałę,<br />
tłuc i krzywdzić.<br />
Ojciec teŜ mnie nie bił. Raz tylko mnie stłukł, bo ukradłem w sklepie kawę. Miałem wtedy<br />
chyba dziesięć lat. Wysłał mnie po kawę, a ja chciałem na tym zarobić. Najwidoczniej nie<br />
chciał mi dać na coś pieniędzy i tak w tym głupim chłopięcym móŜdŜku wykombinowałem,<br />
Ŝe jak mu przyniosę kawę, którą ukradnę, to on będzie miał kawę, a ja pieniądze. Proste. I<br />
mnie złapali. Musiałem sam się połoŜyć w takiej pozie, jak się więźniowie kładli na kozie, bo<br />
w obozie teŜ kaŜdy sam musiał się połoŜyć do bicia, i ojciec sprał mnie swoim dachauowskim<br />
pasem. Więcej się darłem niŜ mnie to bolało, a tata po tym był chory przez kilka dni.<br />
Nauka szła mi cięŜko. Ojciec miał wielu przyjaciół i poprosił naszą sąsiadkę, Ŝeby nade mną<br />
popracowała. Bardzo mi pomagała. Dzięki niej nie zdarzyła mi się nigdy Ŝadna powaŜniejsza<br />
wpadka. Choć nie ukrywam, Ŝe miałem problem z koncentracją. Zawsze Ŝyłem w swoim<br />
świecie. Horrorem były dla mnie klasówki. Trzy, cztery dni po sprawdzianie mogłem<br />
odpowiadać z dowolnego materiału, ale jak miałem napisać klasówkę, od razu pojawiał się u<br />
mnie problem z koncentracją, z odgrzebaniem myśli. Ja to wszystko umiałem tylko mój mózg<br />
w trochę inny sposób przetwarzał wiedzę. Raz była próba odesłania mnie do szkoły<br />
specjalnej: „Ma słaby wzrok, jest nadpobudliwy, co będzie się tutaj ze zdrowym organem<br />
młodzieŜy socjalistycznej zadawał. Będzie tylko statystyki psuł”. Ale nikt w mojej rodzinie<br />
się na to nie zgodził, a zwłaszcza ja. Nie czułem się nienormalny, inny, Ŝeby chodzić do<br />
szkoły specjalnej. MoŜe tam byłoby mi łatwiej, ale sobie tego nie wyobraŜałem.<br />
Cały czas byłem pod czyjąś kontrolą. Jeden z moich nauczycieli był kolegą ojca z obozu.<br />
Poznali się po numerach na ręku. Jak narozrabiałem w szkole, zanim doszedłem do domu,<br />
rodzice juŜ wszystko wiedzieli. Ciągle się martwili, Ŝe źle widzę i coś mi się stanie, Ŝe jestem<br />
nadpobudliwy i kogoś pobiję, przez co będą mieć powaŜne problemy.<br />
Kiedyś zrobiłem do szkoły referat na temat obozu koncentracyjnego Dachau i doświadczeń<br />
prowadzonych na ludziach. Kilka moich koleŜanek wyszło z klasy, kiedy zacząłem<br />
pokazywać zdjęcia. Sam na sobie zrobiłem wtedy wraŜenie. Przeczytałem bardzo duŜo<br />
ksiąŜek o obozach koncentracyjnych. Wtedy historia ta stała się moją pasją, ale słuchając<br />
codziennie w domu o Auschwitz, Flossenbürgu i Dachau, pasja dość szybko przerodziła się w<br />
zniechęcenie.<br />
Któregoś dnia ojciec wdał się ze mną w dyskusję o piątej rano. Wstałem i powiedziałem, Ŝe<br />
dłuŜej nie wytrzymam. Nie mogę. JuŜ nie chcę. Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat. Bardzo<br />
szybko się oŜeniłem. Wprowadziłem się z Ŝoną do teściów, ale to była niestety pomyłka.<br />
DłuŜej się rozwodziłem niŜ trwało moje małŜeństwo. Mieszkałem tam przez pięćdziesiąt dni.<br />
Wyprowadziłem się od Elki w lutym. Miałem bardzo zły okres w Ŝyciu i oczywiście<br />
wróciłem do ojca.<br />
Od dziecka uciekałem w rysowanie. W kreskach i cieniach tkwił mój świat. Na początku<br />
fascynowały mnie linijki i ekierki, a potem coraz bardziej oddawałem się wyobraźni. W<br />
trzeciej klasie szkoły podstawowej miałem swoją wystawę. Skończyłem liceum plastyczne, a<br />
następnie Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Przy moim charakterze, temperamencie,<br />
przy problemie z koncentracją i nadpobudliwością, innych studiów bym nie skończył.<br />
Akademia dała mi szansę - swoim klimatem i ludzkim obliczem. Całe pięć lat wykładowcy<br />
22
szli mi na rękę. Niektóre przedmioty zaliczałem indywidualnie. Kłopot miałem np. z historią<br />
sztuki. Ale ostatecznie studia skończyłem z wyróŜnieniem dziekana oraz nagrodą ministra<br />
kultury i sztuki. Byłem na staŜu we Wiedniu.<br />
Rodzice zawsze byli zadowoleni, kiedy praca nie wymagała ode mnie wysiłku fizycznego.<br />
Bali się, Ŝe coś mi się w oku odklei i oślepnę na dobre. Ostatnio, gdy zmieniałem okulary,<br />
padło pytanie, ile mam lat. JuŜ nic nie powinno mi się stać, ale nigdy gwarancji nie ma. Jak<br />
ktoś się urodził z „krzywą ręką”, to zawsze znajdzie sobie sposób na trzymanie widelca, czy<br />
picie kawy. Ja teŜ swoją drogę znalazłem. MoŜe się to wydać zabawne, ale z taką wadą<br />
wzroku jestem grafikiem, choć takiego plakatu, jakiego uczono mnie w PRL-u, juŜ nie ma.<br />
Więc robię bardzo róŜne rzeczy. Często przygotowuję tylko szkic i zlecam go do wykreślenia,<br />
bo ślęczenie przed komputerem nie jest dla mnie. Rynek jest cięŜki, ale jakoś daję sobie radę,<br />
choć nie ukrywam, Ŝe nie jest to łatwy kawałek chleba. Po ojcu odziedziczyłem chęć Ŝycia i<br />
niezwykłą siłę na ciągłą walkę z przeciwnościami.<br />
SKOJARZENIA<br />
Zawsze byłem konfliktowy i nadpobudliwy. Z tego powodu miałem bardzo duŜo kłopotów.<br />
Rozpadło mi się kilka związków. Jestem po rozwodzie. Z drugą Ŝoną teŜ mam problemy.<br />
Dlaczego? MoŜe odpowiedź na to pytanie jest banalna, a moŜe ze strachu nie umiem na nie<br />
odpowiedzieć. Pewnie powód tkwi we mnie. Ile lat moŜna być tym nadpobudliwym,<br />
nieujarzmionym, skonfliktowanym człowiekiem? Pracuję nad sobą. To nie jest tak, Ŝe tylko<br />
mówię i nic w tym kierunku nie robię, ale nie jest łatwo się zmienić. Jeśli ktoś mi mówi, Ŝe<br />
coś jest Ŝółte, a ja widzę, Ŝe jest fioletowe, to przecieŜ wiem, co widzę. Ale kiedy druga,<br />
trzecia, czwarta osoba mówi mi, Ŝe coś jest Ŝółte, a ja cały czas widzę, Ŝe fioletowe, to<br />
przychodzi chwila refleksji, czy na pewno mam rację. Ta chwila po latach właśnie u mnie<br />
nastała. Zawsze mi się wydawało, Ŝe mam rację, a teraz juŜ nie jestem tego pewien.<br />
Pięćdziesiąty rok Ŝycia był dla mnie tak odległy, Ŝe w swojej naiwności myślałem, Ŝe nigdy<br />
nie nastąpi. Mój światopogląd bardzo się zmienił przez ostatnie lata. Niektóre rzeczy, które<br />
mnie kiedyś irytowały, teraz są mi obojętne. Dostawałem szału, gdy coś się zepsuło albo Ŝe<br />
nie mogę czegoś kupić. A teraz - jak czegoś nie ma to trudno. Mam się całe Ŝycie<br />
denerwować, Ŝe czajnik się spalił? To się spalił. Mam garnek i tyle. A kiedyś by mnie szlak<br />
trafił. Przy całym chaosie panującym we mnie do tego jestem upierdliwy. AŜ do bólu. Jak coś<br />
zacząłem, muszę szybko skończyć. Tak mnie wychowano.<br />
Niesamowite, Ŝe praktycznie nigdy nie byłem w obozie, a jednak doświadczenia ojca<br />
przewijają się przez całe moje Ŝycie. Jak ojciec mówił o pajdzie chleba, to do dzisiaj sobie tę<br />
pajdę wyobraŜam. Za kaŜdym razem inaczej, bo to nie była taka zwykła pajda. Ten chleb był<br />
inny. Jak jem marmoladę, to myślę, czy to właśnie taka marmolada była, jak opowiadał ojciec<br />
- ta z brukwi?<br />
BoŜe Narodzenie w naszym domu zawsze było ponure. Ojciec nienawidzi świeczek, bo w<br />
święta siedział przy świeczce z kolegami na bloku. Nostalgia za wolnością i rodziną kojarzy<br />
mu się ze świeczką. Jego opowieść o obozach jest ciekawa, jak się jej wysłucha raz, ale jak<br />
się tego słucha codziennie, przez całe Ŝycie, od dziecka, moŜna zwariować.<br />
Pasiaki kojarzą mi się jednoznacznie. Jak kogoś widzę w pasiakach w telewizji, czy na ulicy<br />
(mam na myśli konkretną kolorystykę i proporcję pasków do siebie), od razu widzę obóz<br />
koncentracyjny, co pociąga za sobą kolejne skojarzenia. Drut kolczasty, śmierć, kapo, bicie,<br />
23
głód... Nigdy w Ŝyciu nie kupiłem sobie koszuli w paski. Nie znoszę, gdy moja Ŝona ubiera<br />
cokolwiek w paski. Wie o tym i na szczęście tego juŜ nie robi.<br />
Biały fartuch teŜ mi się bardzo źle kojarzy, bo w opowieściach ojca doktor Rascher go nosił.<br />
PrzeŜywałem dramat, gdy w liceum plastycznym kazano mi chodzić na zajęcia w białym<br />
fartuchu. Walczyłem z tym, jak tylko mogłem. Nie nosiłem – nosiłem. RóŜnie.<br />
Kilka razy w Ŝyciu trafiłem do szpitala, gdzie specyficzny zapach zawsze rozbudzał moją<br />
wyobraźnię. Ojciec opowiadał mi o strasznym smrodzie, który docierał do niego z Birkenau.<br />
Zapach palonego ludzkiego ciała. Nigdy nie potrafiłem go sobie do końca wyobrazić. Dlatego<br />
w szpitalu zawsze męczyły mnie myśli, czy to ten sam smród?<br />
Nigdy nie akceptowałem kawałów o obozach koncentracyjnych. Chamstwo na poziomie – ilu<br />
śydów zmieści się w popielniczce, nigdy mnie nie bawiło. A wręcz przeciwnie. Dowcipy<br />
tego rodzaju zawsze budziły we mnie agresję.<br />
Próbuję z ojcem rozmawiać o polityce, sztuce, czy moim Ŝyciu. Po piętnastu, dwudziestu<br />
minutach nawet nie wiem kiedy budzimy się w Dachau, albo jesteśmy w drodze do<br />
Flossenbürga, albo właśnie nas wyzwalają, albo aresztują. Moja Ŝona BoŜena złości się na<br />
nas, co juŜ jesteście w Auschwitz? Gdy Ŝyli ojca koledzy, moŜe był nieco mniej ekspansywny<br />
w stosunku do mnie. Jak były jego imieniny, czy rocznica wyzwolenia Dachau (powodów do<br />
spotkań było zawsze mnóstwo), wtedy innego tematu niŜ „obóz” nie było:<br />
- Pamiętasz 13 maja ‘43 r.?<br />
- Co ty chrzanisz, to było w ’44.<br />
- Genek, nie gadaj głupstw. To było w ’43, bo wtedy było to, to i to.<br />
- No tak. Ale nie, bo przecieŜ...<br />
I tak potrafili debatować do białego rana.<br />
Wuja Genia – przyjaciel ojca zawsze dąŜył do tego, Ŝeby wszystko, co było w zasięgu stu<br />
kilometrów do kupienia, stało u niego na stole. Kawałek kotlecika, trochę marcheweczki,<br />
kilka plasterków cytrynki, resztki jakieś szwedzkiej pasty kawiorowej, kawałek Ŝółtego serka,<br />
trochę białego, plastereczek szyneczki, gotowana kapustka. – Broń BoŜe brukiew albo<br />
marmoladka. O nie, nie. Myśmy się juŜ tego w Ŝyciu najedli – mówił wuja.<br />
ODPOWIEDZIALNOŚĆ<br />
Moje Ŝycie podzieliłbym na pięć etapów. Pierwszy – brak świadomości. Drugi –<br />
zainteresowanie tematyką obozową. Trzeci – fascynacja. Czwarty – zniechęcenie. Piąty –<br />
świadomość, Ŝe ktoś musi ponieść odpowiedzialność za ludzką krzywdę. Wszystkie rozdziały<br />
są juŜ zamknięte. Poza ostatnim.<br />
KaŜdy dzieciak chwalił się swoim ojcem. Jednego był kierowcą autobusu, drugiego –<br />
muzykiem, a ja mogłem pochwalić się tylko tym, Ŝe mój ojciec był w obozie. Więc zacząłem<br />
wertować wszystko, co było do przeczytania na ten temat. Z czasem odczułem przesyt.<br />
Chciałem o wszystkim zapomnieć. Jedni chcieli przeŜyć wojnę, inni obóz, a ja całe Ŝycie<br />
chciałem być normalny. Nie chciałem się alienować od społeczeństwa. Nie chciałem być tym,<br />
który z jakiegokolwiek powodu jest inny, gorszy, naznaczony. Nigdy nie zabiegałem o<br />
przywileje. Jestem takim człowiekiem, który chciał wiele rzeczy zrobić samodzielnie. Zawsze<br />
uwaŜałem, Ŝe sobie dam radę. Oczywiście miałem chwile zwątpienia, lata gorsze i lepsze, ale<br />
nigdy nie robiłem z tego tragedii.<br />
24
Z perspektywy czasu jednego jestem pewien. Moje Ŝycie wyglądałoby inaczej, gdybym nie<br />
miał uszkodzonego układu nerwowego i wzroku – jak większość poobozowych dzieci, czyli<br />
tak zwanej drugiej generacji. Gdybym nie miał trudnego dzieciństwa u boku człowieka ze<br />
złamaną psychiką, wszystko potoczyłoby się inaczej. Jestem tego pewien, bo jest we mnie<br />
duŜo kreatywności. Rzeźby, obrazy, szkice, scenografie, targi, najróŜniejsze projekty – czego<br />
ja w Ŝyciu nie robiłem? Dla mojej Ŝony, która jest instruktorem jeździectwa, nauczyłem się<br />
nawet jeździć konno. Ale niestety kiedyś miałem wypadek. Spadłem z konia. Co dla<br />
okularnika jest najbardziej niebezpieczne w takiej sytuacji? Nie to, Ŝe upadł, jeśli nic<br />
powaŜnego mu się nie stało. Najgorsze jest to, jak upadnie i okulary polecą w jedną stronę, a<br />
on w drugą. Wtedy jest się po prostu jak dziecko pozostawione samotnie w ciemności. Gdzie<br />
koń, gdzie samochód, gdzie okulary, gdzie ja jestem? To jest najgorsze. Nie sposób zliczyć,<br />
ile razy się na siebie wściekałem, bo zmęczony połoŜyłem wieczorem gdzieś okulary i<br />
poszedłem spać, a rano po omacku poruszałem się po mieszkaniu i obmacywałem szafki,<br />
podłogę, ubrania... A nuŜ gdzieś je wyczuję.<br />
JeŜeli ktoś kogoś skrzywdził, to konsekwencję powinien ponieść do końca. Niemcy mogli<br />
przyjechać do Polski w ’39 roku na wycieczkę turystyczną. Zamiast autobusu, czy pociągu,<br />
wybrali jednak czołgi. Oczekuję tylko jednego. śeby ci, co narozrabiali, mieli tego<br />
świadomość i zamknęli historię na poziomie człowieczym.<br />
25
JERZY KOWALEWSKI<br />
TRZY MIESIĄCE<br />
„Arbeit macht frei” – coraz wyraźniej widzę ten napis na bramie. Blisko pięciuset więźniów z<br />
mojego transportu zbliŜa się do obozu zagłady. Pilnują nas esesmani. Psy ujadają. Krok za<br />
krokiem, metr za metrem mija. Przy wejściu wita nas SS-Sturmbannführer Rudolf Häss: -<br />
Znacie niemiecki? Musicie znać, Ŝeby zrozumieć, co znaczy Arbeit macht frei. Tylko praca<br />
uczyni was wolnymi. JuŜ niedługo. Za trzy miesiące. Na pewno nie dłuŜej. A potem do<br />
krematorium.<br />
Wykąpano nas, tzn. polano zimną wodą. Dostaliśmy wygniecione „pasiaki”. Obozowe<br />
ubranie składało się z koszuli, spodni, podkoszulki, kalesonów i czapki, a takŜe drewnianych<br />
butów, tzw. holenderek. Strasznie niewygodne. Co potem? Straciliśmy swoją toŜsamość.<br />
Przestałem być Jerzym Kowalewskim, a stałem się numerem 31119. Musiałem go przyszyć<br />
do kurtki na wysokości serca i na prawej nogawce „pasiaków”. Miałem szczęście, Ŝe nie<br />
wytatuowali mi numeru na ręce. TatuaŜe w Auschwitz były od grudnia ’42 roku. Mnie wtedy<br />
juŜ tam nie było.<br />
Pierwszy numer od jedynki do trzydzieści mieli Niemcy: kapowie, funkcjonariusze<br />
administracji itp. Bruno Brodniewicz był więźniem numer 1. To Niemiec o polskim<br />
nazwisku, który został starszym obozu. Numer 31 dostał pierwszy Polak. Jak tylko ubrało się<br />
swoje „pasiaki”, Niemcy robili zdjęcia wszystkim więźniom – am fast, z lewej strony i z<br />
prawej. Oprócz numeru dostaliśmy teŜ winkiel w kształcie trójkąta. Ja miałem czerwony. Po<br />
jego kolorze rozpoznawało się rodzaj więźnia. Czerwony winkiel mieli więźniowie<br />
polityczni, zielony - kryminaliści, czarny – ASO (ci, którzy uchylali się od pracy), róŜowy –<br />
homoseksualiści, niebieski – emigranci, fioletowy – badacze Pisma Św. śydzi mieli czerwony<br />
trójkąt z Ŝółtą gwiazdą Dawida. Niemcy nie mieli na winklu Ŝadnej litery. Litera pierwsza –<br />
Polska to jest P, Francja - F, Rosja - R, Włochy - I itd. „Kogutki” to ci, którzy pracowali w<br />
fabrykach, czy u rolnika i przyszli do obozu za karę na jakiś czas, np. pół roku. Mieli biały<br />
strój. Nie mieli winkla, mieli inną numerację niŜ obozowa.<br />
Kwarantanna! – usłyszeliśmy od esesmana. - To jest wasz czas, Ŝeby nauczyć się tu Ŝyć. Nie<br />
będzie trwać długo. Musieliśmy w mig pojąć regulamin obozowy i nauczyć się języka<br />
niemieckiego. Musiałem znać po niemiecku mój numer, wiedzieć, jak powitać jednego czy<br />
drugiego esesmana. Kiedy przechodził koło mnie, musiałem zdjąć czapkę, stanąć w<br />
odległości pięciu metrów od niego i oczy zwrócić w jego stronę. Jeśli przeszedł, mogłem iść<br />
dalej. Gdy mnie jednak zawołał, musiałem do niego podbiec i się zameldować: „Schutz<br />
(zatrzymany) Heftling (więzień) Pole (Polak) Numer 31119, melde zur Stelle (melduje się na<br />
miejscu)”. Wydawał rozkazy, ale najczęściej dawał w papę. Musiałem wiedzieć, jak mam<br />
śpiewać, jak pracować, kiedy czapkę zdejmować.<br />
Musiałem nauczyć się obozowej gwary. Co to jest organizacja, muzułmanin, chochla, deka,<br />
scheisse, durchfall, tyfus, nachschlag (dodatkowa porcja jedzenia). Jeśli w kotle została zupa,<br />
niektórzy, ci „lepsi” mogli dostać nachschlag. Jak się więzień zbuntował, to zamiast<br />
nachschlag, dostawał metalową łyŜką w twarz.<br />
Śniadanie dostawaliśmy na bloku, do pracy przywoŜono nam „obiady”, a wieczorem znów na<br />
bloku czasem mogliśmy napić się kawy czy herbaty. Czasami dostawaliśmy marmoladę z<br />
marchwi lub brukwi. Na dachu kuchni obozowej były napisane frazy po niemiecku, jak mamy<br />
26
się zachowywać. Trzeba było się ich nauczyć na pamięć. Pamiętam np.: „Ehrlichkeit<br />
(uczciwość), Fleißigkeit (pracowitość), Sauberkeit (czystość), alles für Liebe die Vaterland<br />
(wszystko dla kochanej ojczyzny)“. Jak się tego nie umiało, to się dostawało w najlepszym<br />
wypadku w pysk, najczęściej zabijali.<br />
O, WOJNA...<br />
Miałem 17 lat, gdy wybuchła wojna. W ’39 roku zdałem maturę w Szwajcarii i pod koniec<br />
lipca przyjechałem do Polski na wakacje. Mama zabrała mnie do Orłowa. Wróciliśmy do<br />
Warszawy i... wojna. Zmobilizowano ojca i mamę. Zostałem w domu sam ze słuŜącą. Nie<br />
wiedziałem, co robić.<br />
Spotkałem kolegów z Gimnazjum im. Władysława Girzyckiego. Stwierdziliśmy, Ŝe nie<br />
będziemy kopać rowów przeciwczołgowych, kiedy ojczyzna w potrzebie. Pojechaliśmy do<br />
Brześcia. Spotkaliśmy majora Niepokulczyckiego (znajomego moich rodziców) i się<br />
zameldowaliśmy, Ŝe chcemy walczyć. Ten nas odesłał do generał Franciszka Kleberga.<br />
I znów w podróŜ. Jechaliśmy pociągiem i autostopem, łącznie z końmi, i na piechotę szliśmy.<br />
Z Brześcia nad Bugiem do Kobrynia, z Kobrynia do Drochiczyna Poleskiego, z Drochiczyna<br />
Poleskiego do Janowa, z Janowa do Pińska, z Pińska do Łunińca. 17 września dotarliśmy do<br />
granicy. Kleeberg jak nas zobaczył, powiedział: - Dzieciaki, wam nie do oflagu, ani do<br />
stalagu tylko do domu idźcie! A my swoje: - Chcemy walczyć!<br />
Rosjanie zaczęli właśnie zajmować tereny wschodnie, więc się wycofujemy przez Pinę,<br />
Muchawiec, Kanał Królewski, Serokomle, Adamowice, Wolę Gułowską, na Włodawę.<br />
Walczyłem w 50 Dywizji Piechoty pod Wolą Gułowską. Tam - starcie z Niemcami. Na<br />
pierwszym postoju dowódcy zwolnili nas, młodych i kazali iść do domu. Wróciłem z<br />
kolegami do Brześcia, gdzie wpadliśmy w szpony NKWD. Pod koniec października zamknęli<br />
nas w twierdzy brzeskiej. 11 listopada zapadła decyzja, Ŝeby przewieźć nas na stację<br />
kolejową Brześć i przetransportować w głąb Rosji. Na stacji w Brześciu nad Bugiem udało<br />
nam się uciec. Wskoczyliśmy do pierwszego lepszego pociągu. Budzimy się. Białystok. I tak<br />
przez zieloną granicę, czyli Zaremby Kościene, dotarliśmy z powrotem do Warszawy.<br />
Wbiegam do domu. Szyby powybijane. Nikogo nie ma. Została tylko słuŜąca, która mi<br />
podpowiedziała, Ŝe u nas nadal mieszka pan pułkownik Mieczysław Dobrzański (przyjaciel<br />
rodziców). Zdziwiłem się, Ŝe nie jest na froncie i od razu poszedłem go zapytać dlaczego: -<br />
Dostałem rozkaz, aby zostać w Warszawie. Działam w ruchu oporu. Chcesz mi pomóc? –<br />
Oczywiście! – ani chwili się nie zastanawiałem nad odpowiedzią.<br />
3 grudnia podpułkownik Dobrzański zabrał mnie do generała Karcz-Tokarzewskiego.<br />
ZłoŜyłem przysięgę w jednym domów przy ul. Kruczej. Dostałem kryptonim ZOM, czyli<br />
Zakład Oczyszczania Miasta. Z czego? Z tych, którzy współpracowali z Niemcami.<br />
Leszek Dobrząński, Tadek Piórczyński, Jan Kowalewicz-Kowalewski, Kazimierz Piątkowski,<br />
Mieczysław Piniński, Ksawery Lissowski i wielu innych – wszyscy pracowaliśmy na<br />
śurawiej 24A, oficjalnie w firmie Akta. Wchodziło się przez bramę. Po prawej stronie na<br />
parterze było biuro, a po lewej urzędował pułkownik Dobrzański. To była siedziba naszej<br />
konspiracji. Punkt kontaktowy – paszteciarnia pani Marii Chęcińskiej przy ul. Mokotowskiej<br />
naprzeciwko Alei RóŜ.<br />
27
Codziennie składaliśmy raporty. Mówiliśmy, Ŝe byliśmy w takim a takim miejscu, co<br />
widzieliśmy i Ŝe wydaje nam się, Ŝe ten, czy ta współpracują z Niemcami. Nie waŜne czy z<br />
GESTAPO, z SD, czy z Wehrmachtem. Któregoś dnia dostaliśmy rozkaz, aby sprawdzić<br />
pewnego lekarza, który mieszkał przy ul. Wilanowskiej. Od samego rana obserwowaliśmy<br />
jego mieszkanie. Jest samochód, więc pewnie siedzi w domu. Jak wychodził, to szliśmy za<br />
nim jak cień. Oczywiście robiliśmy tzw. „sztafetę”, a nie wszyscy na raz. Sprawdzaliśmy, z<br />
kim się spotyka, z kim rozmawia itd. Tak wykrywaliśmy zdrajców.<br />
Mieszkałem naprzeciwko Gimnazjum Batorego, gdzie swoją siedzibę miały „Parasol” i<br />
„Zośka”. Współpracowałem z nimi. Dostarczałem korespondencję, biuletyny, przewaŜnie<br />
Biuletyn Informacyjny.<br />
Mama wróciła do Warszawy juŜ w grudniu ’39 roku, a ojciec został na froncie. Dostał rozkaz<br />
z Ministerstwa Spraw Wojskowych, aby przewieźć tajne dokumenty do Francji. Dotarł do<br />
ParyŜa, przekazał dokumenty naszym oficerom sztabowym i został przydzielony do obozu<br />
Cotquidone. Był szefem zaopatrzenia drugiej Brygady Czołgów w II Korpusie u gen.<br />
Andersa. Mama słuŜyła w Ŝeńskim Oddziale Związku Strzeleckiego na froncie wschodnim<br />
(Lwów, Stanisławów). Przez Samborg, przez zieloną granicę wróciła do Warszawy, do<br />
Generalnej Guberni.<br />
Jest 21 kwietnia ’41 roku. Wróciłem do domu przed 21, chwilę przed godziną policyjną. Wita<br />
mnie roztrzęsiona mama: - Jurek, twój kolega był przed chwilą. Mówił, Ŝebyś nie nocował<br />
dzisiaj w domu. - Dlaczego? - Prawdopodobnie będą aresztowania. – Nigdzie się nie<br />
wybieram. O trzeciej w nocy budzi mnie mama: - Słyszę GESTAPO! Na pewno idą mnie<br />
aresztować. – A skąd mama wie, Ŝe nie idą po mamę? – Aresztują mnie za działalność w<br />
konspiracji. – TeŜ działam w konspiracji. – Tyś zwariował!<br />
Wszystko, co mieliśmy wartościowego, schowaliśmy do kominka. Nagle łomotanie do drzwi.<br />
Pytam: – Kto tam? – Dozorca. Uchyliłem drzwi. Ułamek sekundy i juŜ na środku pokoju<br />
gościnnego stoi pięciu esesmanów. Zaczęli plondrować pokoje. Tak przez dwie godziny. Nic<br />
nie znaleźli. Darli mordę nie z tego świata. Mama była przygotowana, Ŝe ją zabiorą. Jeden z<br />
esesmanów wyjmuje kartkę. Czyta. Nic nie mówi. Po chwili pyta: - Kto to jest Jerzy<br />
Kowalewski? – Ja. - Ubierać się!<br />
Mieszkaliśmy na trzecim piętrze na Rozbrat. Schodzimy po schodach. Na podwórzu czeka na<br />
nas łazik i dwóch esesmanów z karabinami maszynowymi. Jedziemy. Przez kraty widzę, Ŝe<br />
skręcają w prawo do KsiąŜęcej. JuŜ Plac Trzech KrzyŜy. Jak pojadą w lewo, to trafię na<br />
Szucha, jak w prawo - to na Pawiak. Skręcili w prawo.<br />
Pawiak. Otworzyli drzwi: - Raus! Esesmański but powędrował prosto w mój brzuch.<br />
Wylądowałem twarzą na bramie. Zaczęli coś krzyczeć i lać mnie pałami. Nieprzytomnego<br />
zaprowadzili do administracji. Spisali moje dane.<br />
Prowadzą mnie gdzieś po schodach. Otwierają drzwi. Oddział siódmy w podziemiach.<br />
Wchodzę i widzę oficerów, z którymi współpracowałem. Nie miałem juŜ Ŝadnych<br />
wątpliwości, czemu mnie aresztowali. Całą noc ustalaliśmy wspólną wersję zeznań. Rano po<br />
goleniu wpakowali nas wszystkich razem na oddział piąty. To, Ŝe mogliśmy ustalić zeznania,<br />
zawdzięczamy „organizacji pawiakowskiej”, czyli ludziom, którzy działali w konspiracji.<br />
28
Kazano nam chodzić na tak zwany „spacer”. Musieliśmy czołgać się po gorącym ŜuŜlu.<br />
Ubrania popalone. Na klatce piersiowej same rany. Jeśli ktoś nie mógł tego wytrzymać, dostał<br />
pejczem raz, czy drugi i juŜ tylko potulnie leŜał twarzą do ziemi.<br />
24 kwietnia ’41 roku. Z samego rana esesmani pakują mnie i kilkunastu innych więźniów do<br />
budy i wiozą nas na Szucha. Samochód staje na podwórzu. Wyrzucają nas i pakują do<br />
podziemi w siedzibie GESTAPO. Siedzimy w tak zwanym „tramwaju”. To była taka<br />
poczekalnia, która rozmieszczeniem miejsc, przypominała tramwaj. Czekam na<br />
przesłuchanie. Przede mną weszła młoda dziewczyna. Z sali dobiega jeden wielki wrzask.<br />
Wynieśli ją zmasakrowaną. Esesman wyczytuje moje nazwisko. Odpowiadam: - Ich bin hier.<br />
Prowadzi mnie na pierwsze piętro do pokoju 111. Wszedłem. Po środku od siedzą - esesman,<br />
oficer, po prawej tłumacz w cywilnym ubraniu. Zapytano mnie o nazwisko i tyle. Dostałem<br />
pałką raz, drugi. Usłyszałem: to dopiero początek. Trzeciego uderzenia juŜ nie pamiętam.<br />
Wynieśli mnie w kocu. Obudziłem się w szpitalu. Wybili mi wszystkie zęby.<br />
Kolejne przesłuchanie. Pierwsze piętro, pokój 111. Wchodzę. Siedzi oficer, obok dolmecher,<br />
czyli tłumacz. Znałem niemiecki, ale się nie przyznałem. Na przywitanie oficer wyjmuje<br />
pistolet, pejcz i kastety na rękę. Układa to na biurku. Słyszę komendę: siadaj! Usiadłem i<br />
zaczynają się pytania: czy znam tego, czy znam tamtego, czy działam w konspiracji? Udaję<br />
idiotę. Tak trzeba, bo jak bym się przyznał, to by mnie od razu zabili. A jak bym kogoś<br />
wsypał, to i jego, i mnie by zabili. Musiałem być silny, kłamać i jeszcze raz kłamać. Ciągle<br />
mnie pytali o pułkownika Dobrzańskiego, który był szefem wywiadu i kontrwywiadu ZWZ<br />
AK. To była wielka szycha. Esesman pyta: - Jakie raporty mu dostarczaliście? – Nie wiem, o<br />
co chodzi. Nie znam Ŝadnego pana Dobrzańskiego. Pracuję w biurze jako goniec. Nie znam<br />
zbyt duŜo ludzi ode mnie z pracy. – Ty polska świnio! Zaraz cię nauczę, kto to Dobrzański.<br />
Ze szpitala zabierali mnie na przesłuchanie i z powrotem do szpitala na Pawiaku. Tak w<br />
kółko. Czternaście razy. Męczyli mnie od 8 rano do 16. Na Pawiaku zajmowali się mną<br />
doktor Zygmunt Śliwicki i Felicjan Loth, teŜ więźniowie. To był maj. Ciągle traciłem<br />
przytomność. Nie mogłem nic pić, nic jeść.<br />
W maju, kiedy byłem jeszcze w szpitalu, doktor Śliwicki skontaktował mnie z kapitanem<br />
Piątkowskim, który działał ze mną w konspiracji. Opowiedział mi, jak został aresztowany. Na<br />
Placu Teatralnym spotkał się z panem Jerzym Uchmańskim. Po rozmowie podeszło do niego<br />
Gestapo w cywilu. Tak trafił na Pawiak. Po wysłuchaniu jego historii postanowiłem wysłać<br />
gryps do naszej organizacji, Ŝeby sprawdzono, kim jest pan Uchmański. Dowiedziałem się po<br />
wojnie, Ŝe pracował w Gestapo i w naszej organizacji. Dowództwo ZWZ AK wydało na<br />
niego wyrok śmierci. Rozkaz wykonania wyroku otrzymał „Szary”. To był koniec ’41 roku.<br />
Uchmański mieszkał na Rozbrat 6 mieszkania 12. Pojawił się późnym popołudniem. „Szary”<br />
nie wytrzymał i zamiast w klatce schodowej, zastrzelił go w bramie. Rozległ się straszny huk.<br />
Zaczął uciekać przez Rozbrat w stronę ulicy Fabrycznej, gdzie mieścił się komsariat<br />
granatowej policji. Przekupki zaczęły krzyczeć bandyta. Zabili go Ŝołnierze Luft Waffe,<br />
którzy akurat przechadzali się wzdłuŜ ulicy Fabrycznej.<br />
Na izbie chorych leŜeli koło mnie: prof. Stefan Esmanowski, prof. Jędrzej Czerniak, gen.<br />
Szpakowski i mój przyjaciel ze szkoły Stanisław Marchal. Jezu, jaki on był połamany.<br />
Któregoś dnia adiutant go zabrał i został rozstrzelany, ale nie wiem gdzie. Pozostałych trzech<br />
moich przyjaciół, którzy leŜeli ze mną na izbie chorych, zostało rozstrzelanych na Palmirach.<br />
29
Trochę wydobrzałem i znów zacząłem aktywnie działać w ruchu oporu. Przez dentystkę Zofię<br />
Grzybowską przekazywaliśmy grypsy. - Jurek, idź do warsztatów. My cię polecimy. Pójdziesz<br />
do krawców – powiedział któregoś dnia doktor Śliwicki, u którego pracowałem później na<br />
izbie chorych jako porządkowy. Zacząłem szyć dla esesmanów mundury. Bruno<br />
Wojnarowski i Felicjan Fariaszewski nauczyli mnie przenicowywać spodnie i pikować klapy.<br />
A Nadzieja Worobiew pracowała w kuchni szpitalnej, ale nie była więźniarką. Codziennie<br />
przychodziła na Pawiak. Przekazywaliśmy przez nią wiadomości. To była koleŜanka mojej<br />
mamy. Zawsze mi coś przynosiła do jedzenia. Pracowałem, więc mogłem dostawać paczki.<br />
17 kwietnia 1942 roku zjadłem obiad. Przychodzi esesman i ni stąd ni zowąd znalazłem się w<br />
transporcie do Auschwitz. Kilkadziesiąt wozów policyjnych przewiozło nas na dworzec<br />
główny wówczas przy ulicy Towarowej. Tam juŜ czekały wagony bydlęce. W całym<br />
transporcie było nas czterystu osiemdziesięciu. Do mojego wagonu wpakowali około<br />
osiemdziesiąt osób. Zamknęli nas i pociąg ruszył.<br />
W nocy pociąg stanął. Nie wiem czemu. Ciemno wszędzie, nic nie widać. Słyszę, Ŝe ktoś<br />
gwiŜdŜe: „Jeszcze Polska nie zginęła” i szybkie kroki esesmanów. Milknie gwizd. Pociąg<br />
znów ruszył.<br />
WANDA<br />
Auschwitz. Blok 18A. Godzina czwarta rano – pobudka. „Śniadanie”: kawa albo miętowa<br />
herbata. Od piątej juŜ byliśmy w pracy, z której wracaliśmy o dwudziestej drugiej. W samo<br />
południe był „obiad” – zupa, czyli przegotowana woda. Nazywaliśmy to Wassersuppe. Po<br />
pracy dostawaliśmy kilogram chleba na czterech i pięć gram margaryny. Podczas rozdawania<br />
porcji kapo zawsze nas okradał. Margaryny zwykle nie widzieliśmy na oczy. Jedzenie w<br />
obozie? Zabawne, jak się samemu czegoś nie zorganizowało, to było dramatycznie. Raz w<br />
tygodniu gotowano nam białą zupę. Po wyzwoleniu, jak byłem jeszcze w szpitalu, jeden z<br />
amerykańskich oficerów zapytał mnie: - Wiesz z czego ta zupa była? – Nie. – Z kości. Mieliło<br />
się kości ludzkie i zalewało gorącą wodą. Do dziś pamiętam lekko słodkawy smak tej zupy.<br />
Na początku ’41 roku Heinrich Himmler wydał zarządzenie, Ŝeby wybudować Birkenau<br />
(Brzezinkę) na 100 tysięcy więźniów i zakłady gumy syntetycznej (Buna Werke) i.G.<br />
Farbenindustrie w Monowicach.<br />
Z Auschwitz jeździliśmy pociągiem do wioski Dwory. Tam byliśmy dzieleni na grupy.<br />
Pracowałem w komando 113. Budowaliśmy drogę przez Wioskę Dwory do Monowic. Moim<br />
kapo był niemiecki więzień z czarnym winklem – Affe Thünn, czyli małpa z długimi rękami -<br />
tak go nazywaliśmy. Był mały i miał długie ręce. Nasze komanda składało się z więźniów<br />
polskich i francuskich śydów. Dostaliśmy łopaty i kilofy. Siedemnaście godzin przerzucania<br />
ziemi, kopania dołów. Trzeba było mieć oczy dookoła głowy. Kiedy szedł esesman, to się<br />
pracowało, a jak esesman przeszedł, to się odpoczywało. Tak samo z kapo. Strasznie się<br />
ryzykowało, bo jak kogoś przyłapano na odpoczynku, zabijano na miejscu.<br />
Jak pracowałem i chciałem pójść do ubikacji... Ubikacji? To była deska, dół i nic więcej przy<br />
szosie. Na załatwienie się mieliśmy minutę. Gdy trwało to dłuŜej, esesman kopał więźnia,<br />
który wpadał wprost do głębokiego rowu z odchodami i do widzenia. Zawsze patrzył na<br />
zegarek, ile siedzę.<br />
30
Na obiady chodziliśmy do Monowic. Na zupę z wody. Po godzinie wracaliśmy z powrotem<br />
do pracy. Oprócz budowy drogi Affe Thünn kazał mi myć naczynia po „obiedzie” po<br />
wszystkich więźniach. Dostawaliśmy tylko ciepłą wodę, ale Ordnung muss sein, więc miski<br />
trzeba było umyć. Gdzie? W pierwszej lepszej studni. Poszedłem z esesmanem do jakiejś<br />
zagrody. Myję naczynia w zimnej wodzie. W wiosce Dwory. Jakaś młoda dziewczyna do<br />
mnie podeszła. Uśmiechnęła się i mówi: - Niech pan chwilę zaczeka. Przyniosę ciepłą wodę.<br />
Ta jest niedobra do mycia naczyń. Tak poznałem Wandę, która bardzo duŜo mi pomogła i<br />
moim kolegom w obozie.<br />
Wrzesień 1940 roku. Rotmistrz Witold Pilecki (w obozie Tomasz Serafiński) został wysłany<br />
do Auschwitz, by stworzyć ruch oporu. Z powierzonej mu misji szybko się wywiązał.<br />
Zbieraliśmy wszystkie informacje: kto i w którym transporcie przyjechał, kto został<br />
zastrzelony, który esesman zabijał najwięcej osób. Np. pisaliśmy, Ŝe Raportführer Gerhard<br />
Palitzsch codziennie zabija 50-ciu więźniów pistoletem pneumatycznym na bloku 11, tzw.<br />
„bloku śmierci”.<br />
Dokumentowaliśmy obozowe Ŝycie. Szmulewski pracował jako miernik. Któregoś dnia dostał<br />
od majstra, który z nim pracował, aparat fotograficzny w chlebie. JuŜ wiedział, co ma z nim<br />
zrobić. Ukrył aparat pod pasiakiem i pracował jakby nigdy nic. Kiedy nikt nie patrzył, robił<br />
zdjęcia (moŜna je zobaczyć w muzeum w Oświęcimiu). Po pracy oddawał ten chleb z<br />
aparatem majstrowi. Ktoś inny potem te zdjęcia wywołał, a ktoś inny wyniósł je z obozu.<br />
Ruch oporu działał nie tylko wewnątrz, ale teŜ na zewnątrz obozu. Wszystkie informacje<br />
przekazywaliśmy Polakom, mieszkającym w okolicy Auschwitz. W ’43 r. ruch oporu wysłał<br />
zdjęcia i telegram do Churchilla i Roosevelta z prośbą o zbombardowanie linii kolejowej, bo<br />
całe transporty szły prosto do gazu. Odpowiedź była krótka: nie moŜemy w tej chwili tego<br />
zrobić.<br />
Dwory, Brzeszcze, Rajsko, Babice, Budy, Broszkowice, Pławy, HarmęŜe i inne – mieszkańcy<br />
tych wiosek bardzo nam pomagali. Właśnie dzięki takim ludziom jak Wanda obozowa<br />
konspiracja była moŜliwa. Ona dawała mi jedzenie, powiadomiła rodziców, Ŝe jestem w<br />
Auschwitz, przekazywała korespondencję od i do więźniów itd. Kiedyś jak myłem u niej<br />
miski, przyniosła mi kakao. Ciepłe kakao. Nigdy nie zapomnę tego smaku. Przekupiła<br />
esesmana, Ŝebym mógł z nią rozmawiać. Pewnego dnia została zdekonspirowana i<br />
aresztowana. Gestapo wsadzało swoje wtyczki do obozu. Przesłuchiwał ją Untersturmführer<br />
Grabner. CóŜ to był za bandyta. Później trafiła na blok 11 - blok śmierci. Kiedy była na<br />
wolności, siedziałem w obozie, a gdy juŜ przetransportowano mnie do Gross Rosen, Wanda<br />
poszła do Birkenau.<br />
Ruchowi oporu udało się uratować wielu ludzi między innymi włoskiego śyda - Luigi Sagi.<br />
Szedł razem z ojcem do gazu. Jego ojciec miał 10 dolarów w złocie i podszedł do esesmana.<br />
Mówił świetnie po niemiecku: - Wiem, Ŝe muszę iść do gazu, ale niech pan ratuje mojego<br />
syna. I dał mu łapówkę. Luigi nie poszedł do gazu. Skierowano go do Sonderkomando.<br />
Zajmował się paleniem trupów. W Sonderkomando moŜna było pracować tylko trzy miesiące.<br />
Potem dostawało się zastrzyk z fenolu i szło do gazu. Wiedzieliśmy o tym, więc<br />
postanowiliśmy go stamtąd wyciągnąć. Udało nam się znaleźć mu pracę w Auschwitz 1, czyli<br />
Stammlagrze. PrzeŜył. Zmarł w 2002 r. w Rzymie.<br />
Co było najtragiczniejsze? Kiedy pracowałem przy budowie Strassebau Kerling, drogi<br />
prowadzącej do Birkenau, widziałem jak rozdzielano matki i dzieci. To była tak zwana<br />
selekcja. Krzyki tych matek i dzieci były najtragiczniejsze. To mnie doprowadzało do<br />
31
szaleństwa. Patrzyłem i nic nie mogłem zrobić. Ta przeraŜająca niemoc. Wiedziałem, Ŝe one<br />
nie idą pod prysznic. Wiedziałem, Ŝe za moment z sitek popłynie cyklon B, a nie woda. To<br />
było najtragiczniejsze. Z kilkuletnich dzieci Niemcy zrobili wrogów Trzeciej Rzeszy.<br />
Pewnego dnia zraŜono mnie tyfusem. Po chorobie zacząłem pracowałem jako elektryk.<br />
Wszystkiego nauczyli mnie koledzy, bo zielonego pojęcia nie miałem o kablach i prądzie.<br />
Wiedziałem, Ŝe jest plus i minus. Nic poza tym. Ze Strassebau Kerling ciągnąłem drut<br />
kolczasty – budowaliśmy płot. Budowaliśmy teŜ baraki. Drewniane były dla męŜczyzn, a<br />
ceglane - dla kobiet. Wybudowaliśmy teŜ cztery krematoria w Birkenau i cztery komory<br />
gazowe w Auschwitz.<br />
CHCĘ śYĆ<br />
Aby przeŜyć, nie wolno było pracować na powietrzu. Gdy esesman pytał, jakim się jest<br />
fachowcem, kaŜdy coś wymyślał, a to, Ŝe jest elektrykiem, inny - krawcem. Nigdy w Ŝyciu<br />
tego nie robił, ale trzeba było się ratować. Pod dachem się nie mokło, nie marzło. To była<br />
szansa, Ŝeby przeŜyć. Mieliśmy jedno ubranie, jedne buty. Praca pod gołym niebem to<br />
właśnie Arbeit macht frei. Nie dłuŜej niŜ trzy miesiące.<br />
Człowiek działał jak robot. Jak go postawią, to stoi. Jak kaŜą mu robić, to robi. Trzeba było<br />
uwaŜać na kaŜdym kroku, Ŝeby się nie podpaść. Z czasem wiedzieliśmy juŜ, który esesman<br />
jak uderza pałką, który kapo bije mocniej, a który słabiej. Jak tylko łokieć esesmana dotknął<br />
szczęki, trzeba było paść jeszcze przed uderzenie. Padając, amortyzowało się uderzenie.<br />
Musieliśmy nauczyć się przewracać i od razu wstawać, jak wańka wstańka. Bo jak się nie<br />
wstało, skopał człowieka na śmierć. Wymagało to niesamowitego refleksu i przede wszystkim<br />
siły.<br />
Mieliśmy szósty zmysł. Trzeba było kierować się instynktem. Jakiś wewnętrzny głos mówił<br />
nam, co mamy robić. Ale ten głos słyszało się dopiero po wielu miesiącach spędzonych w<br />
obozie. Dochodziło czasem do absurdalnych sytuacji. Kiedyś zajrzałem koledze głęboko w<br />
oczy i wiedziałem, Ŝe umrze. Pytano mnie: - Jurek, co ty widzisz? – W jego oczach są takie<br />
kułeczka, jakbym go widział na przestrzał.<br />
KaŜdy z nas przede wszystkim chciał Ŝyć. To było najwaŜniejsze, ale nie za wszelką cenę.<br />
Chcę Ŝyć, ale nie sprzedam się Niemcom. Kiedy w ’39 roku złoŜyłem przysięgę i wstąpiłem<br />
do ruchu oporu, wiedziałem, do czego się zobowiązuję i co moŜe mnie czekać. Wiedziałem,<br />
Ŝe mogę być torturowany, a nawet zabity. Ale wiedziałem teŜ, po co to robię. Tworzyliśmy<br />
jedną wielką obozową rodzinę. Musieliśmy sobie pomagać w znalezieniu pracy pod dachem,<br />
jak ktoś był chory, trzeba było zorganizować lekarstwo itp. Nie wolno było się poddać. Tych,<br />
którzy stracili chęć Ŝycia, którym nie chciało się juŜ chodzić do pracy, którzy nic nie robili,<br />
nazywaliśmy „muzułmanami”.<br />
Trzeba było mieć w obozie duŜo przyjaciół, którzy zawsze pomogą. Trzeba było uwaŜnie<br />
wszystko obserwować. ZagroŜenie dla nas stanowił kaŜdy. Np. blokowi bardzo często byli<br />
homoseksualistami. To byli przewaŜnie niemieccy więźniowie-kryminaliści. Upatrzył sobie<br />
młodego człowieka, wieczorem miał miłość, a rano go zabił, Ŝeby nie było świadka.<br />
Kiedy Niemcy zauwaŜyli w ewidencji, Ŝe więzień Ŝyje dłuŜej niŜ trzy miesiące, przekazywali<br />
go do innego obozu. Fachowców trzymali do roboty, a ci, którzy byli niepotrzebni, jechali do<br />
innego obozu.<br />
32
Jeszcze jedno - nie wolno było się rozczulać. Byliśmy bardzo młodzi. Chcieliśmy mieć mamę<br />
przy sobie, Ŝeby nas pogłaskała, przytuliła. Nie wolno było myśleć o rodzinie. To była<br />
nieludzka walka z samym sobą. Dlaczego? Bo jak się zaczynało myśleć, człowiek się<br />
rozklejał i wtedy brakło mu siły na przetrwanie.<br />
Nie było łatwo nauczyć się reguł obozowych. Człowiek jest tylko człowiekiem. Którejś<br />
niedzieli przez obóz przechodził esesman. Wszyscy na baczność i zdejmują czapki. Nawet na<br />
nas nie spojrzał. Rzucił mi pod nogi papierosa. Podniosłem go, gdy mnie minął. Wtedy się<br />
odwrócił. Zawołał mnie i dał mi w papę: - Ty polska świnio! Chcesz palić niemieckiego<br />
papierosa? Spisał mój numer. Na wieczornym apelu wywołują mój numer. Dostałem cztery<br />
noce Stehbunkra na bloku 11. To takie małe murowane pomieszczenie, do którego się<br />
wchodzi i stoi całą noc. Obok mnie stało jeszcze trzech więźniów. Smród, wilgoć, ciasnota i<br />
wycieńczenie – coś strasznego. Po takiej nocy szedłem do pracy, a potem z powrotem do<br />
Stehbunkra. Pracowałem wtedy na Strassebau Kerlin przy budowie drogi do Brzezinki.<br />
Nikt nie wie dokładnie, ile osób było w Auschwitz. TuŜ po wyzwoleniu Rudolf Häss i<br />
profesor Zen zeznali, Ŝe przez obóz przeszły cztery miliony więźniów. W Heflingsbüche,<br />
czyli ksiąŜce, do której wpisywano dane więźnia, jkiedy był przyjmowany do obozu, numery<br />
są od 1 do 405000. Niemcy są bardzo dokładni, ale więźniowie z transportów, którzy szli<br />
bezpośrednio do gazu, nie byli rejestrowani. Wiele dokumentów – listy przewozowe z<br />
Deutschereichbahn, gdzie były nazwiska więźniów, zostały zniszczone. Pod koniec ’44 roku<br />
Niemcy zaczęli ewakuować więźniów z Auschwitz w głąb Niemiec, bo uciekali przed<br />
Rosjanami. „Pasiasta” armia ruszyła pieszo do innych obozów. To była tzw. „droga śmierci”.<br />
Masa ludzi zginęła. W obozie zostali chorzy i dzieci. Wiem, Ŝe został równieŜ mój kolega<br />
Adam Kuryłowicz. Schował się pod trupami. Tak się uratował.<br />
ZASTRZYK<br />
To był maj ’42 roku. Budowałem drogę w Monowicach. Wyładowywaliśmy z pociągu<br />
materiały budowlane. Z samego rana spadła mi rura na brzuch. Cały dzień przeleŜałem na<br />
trawie, zwijając się z bólu. Wieczorem koledzy zanieśli mnie do obozu. Trafiłem na blok 28,<br />
czyli do szpitala. Dostałem zastrzyk i przeniesiono mnie na blok 20, gdzie Niemcy prowadzili<br />
eksperymenty pseudomedyczne. Od polskich pflegerów, czyli pielęgniarzy, dowiedziałem się,<br />
Ŝe zaraŜono mnie tyfusem. To był właśnie jeden z robionych na więźniach eksperymentów.<br />
Przez dziesięć dni walczyłem o Ŝycie. Miałem czterdzieści stopni gorączki. Koledzy<br />
powiedzieli mi, Ŝebym nie łykał Ŝadnych tabletek, które mi dają lekarze-esesmani. Niemcy<br />
robili róŜne lekarstwa i sprawdzali na młodych więźniach, jak na nie reagują. Szukali nowych<br />
super-lekarstw dla swoich Ŝołnierzy walczących na froncie. Wszystko, co mi podawali,<br />
brałem pod język i kiedy lekarz sobie poszedł, wypluwałem.<br />
Po dwóch tygodniach przyszedł do mnie kolega z ruchu oporu i mówi: - Jurek musisz z tego<br />
bloku uciekać, bo cały idzie do gazu. Przyjaciele pomogli mi dostać się na blok 25. Przez<br />
pewien czas pracowałem jeszcze przy budowie drogi do Birkenau. Potem byłem elektrykiem.<br />
Ale cały czas mój numer widniał w ewidencji na bloku „tyfusowym”, więc musiałem uciekać.<br />
Na początku czerwca ’42 roku przed obozową kuchnią spotkał się Palitzsch z komendantem<br />
obozu Gross Rosen – Antonem Thumanem. Wybierali ludzi krzepkich i zdolnych do pracy.<br />
Koledzy uratowali mi Ŝycie, bo wpakowali mnie do tego transportu. Na drogę dostałem<br />
sympatol na serce i glukozę, a od Wandy 20 marek. Dwa dni czekaliśmy między blokami w<br />
drewnianym baraku na „podróŜ” do Gross Rosen. Niektórzy mówili, Ŝe mamy duŜo <strong>szczęścia</strong>,<br />
33
o jedziemy do obozu pracy. Nic nie wiedziałem o Gross Rosen. Okazało się, Ŝe to są<br />
kamieniołomy.<br />
DUśE RÓśE – GROSS ROSEN<br />
Wysiedliśmy na stacji Gross Rosen. Lato w pełni ’42 roku. Pięciuset więźniów. Musieliśmy<br />
przejść przez całe miasto, Ŝeby dojść do obozu. Mieszkańcy krzyczeli: - Bandyci! Dobrze<br />
wam tak! Wystraszeni w końcu dotarliśmy pod bramę. Obóz w porównaniu do Auschwitz –<br />
malutki. Wejście było prowizoryczne. Ale panorama - piękna. Dookoła nas Sudety. Gross<br />
Rosen z lotu ptaka musiał wyglądać jak wielkie schody. Baraki dzieliła główna ulica, a kaŜdy<br />
jeden stał trochę niŜej niŜ poprzedni.<br />
Zaczęła się dobrze znana mi juŜ kwarantanna. Najpierw kąpiel. Niedaleko od bloków, na<br />
górce stała beczka - cztery metry na trzy, głęboka na metr. W beczce była woda i lizol, czyli<br />
płyn do dezynfekcji. Myliśmy się dziesiątkami. Wszyscy w tej samej wodzie. Nad nami stał<br />
esesman. Jak się nie zanurzyło głowy, dostawało się pałką w łeb. Potem było golenie. Jeden z<br />
najstarszych więźniów trzymał patyk z przymocowaną do niego Ŝyletką. Pokroił nam głowy.<br />
Dopiero później w obozach były maszynki. Wszystkich ogolono normalnie, a Rosjanom<br />
zostawiono tak zwaną „wszawą drogę” – przez całą głowę po środku taki wygolony pas.<br />
Śmialiśmy się z nich, Ŝe to droga dla wszy. W Gross Rosen stałem się numerem 2751.<br />
Dostałem po kimś „nowe pasiaki” i drewniane buty.<br />
KAMIENIOŁOMY<br />
Z naszego transportu wybrano fachowców, czyli stolarzy, ślusarzy itd. Poszli na blok 8.<br />
Jednak większość z nas – w tym ja – nie była Ŝadnym fachowcem, więc Niemcy kazali nam<br />
nauczyć się obróbki kamienia, a konkretnie granitu. Trafiliśmy na blok 7 tak zwanych<br />
Steinmetzerów.<br />
Dzień po przyjeździe do Gross Rossen z samego rana poszliśmy do kamieniołomów. Setka<br />
ludzi. Dostaliśmy szpicak i młot. Kamieniarz zwykle uŜywa młotka drewnianego, a my<br />
dostaliśmy Ŝelazny. Majstrami byli Niemcy. Uczyli nas, co i jak mamy robić. Moim zadaniem<br />
było wyrównanie kamienia. Po pierwszym dniu spuchła mi ręką, bo poobijałem ją tym<br />
wielkim młotem, a tu nie ma zmiłuj, kaŜą robić dalej. Pył z granitu jest bardzo szkodliwy, rani<br />
płuca. Zacząłem pluć krwią. W kamieniołomach wytrzymałem około tygodnia. Adolf Frytz<br />
(więzień numer 3) pomógł mi zmienić pracę. Zająłem się obsługą dźwigu, chociaŜ w ogóle<br />
się na tym nie znałem. Ja swoje a wajchy swoje. Miałem przestawiać wózki z kamieniami.<br />
Zupełnie mi to nie szło.<br />
Któregoś dnia w sierpniu ’42 roku spotkałem kolegę Bogdana Lebidę (numer 229). Bogdan<br />
był elektrykiem. Pyta mnie: - Jak ci tam w tym dźwigu? – Fatalnie, nie znam się na tym.<br />
Proszę, zabierz mnie do siebie. Interweniował w mojej sprawie u swojego kapo. To był<br />
więzień polityczny numer 53, Willi Michalsky, Niemiec z Wrocławia. Trochę mówił po<br />
polsku. Do obozu trafił za lewicowe poglądy. Stracił trzech synów na froncie.<br />
Następnego dnia juŜ zakładałem instalację w esesmańskich barakach. Wierciliśmy dziury,<br />
ciągnęliśmy kable, kładliśmy rurki, zakładaliśmy gniazdka, kontakty itd. Część z nas robiła<br />
płot. Koledzy ciągnęli drut kolczasty przez cały obóz. Kiedyś jeden więzień powiesił na<br />
płocie noŜyce do cięcia drutu. Skończył pracę i zapomniał ich zabrać ze sobą. Znalazł je<br />
34
esesman. Stwierdził, Ŝe zrobiliśmy to specjalnie, Ŝeby uciec. Wszyscy dostaliśmy dwadzieścia<br />
pięć batów na goły tyłek, łącznie z kapem.<br />
Jako elektryk miałem szansę zorganizować coś do jedzenia, np. gdy wymieniałem Ŝarówki.<br />
Gdy jedna się przepaliła, szedłem do sztuby do esesmanów i mówiłem, Ŝe spaliły się dwie.<br />
Nie sprawdzali tego. Dostawałem dwie Ŝarówki. Jedną wymieniałem, a drugą dawałem<br />
blokowemu. W zamian otrzymywałem ćwiartkę chleba. Jak miałem coś do jedzenia, to<br />
musiałem się podzielić. Wszystko jedno czy koło mnie stał Polak, Rosjanin, śyd, czy<br />
Francuz. To był w obozie obowiązek: pomagać jeden drugiemu, dlatego garstka z nas<br />
przeŜyła.<br />
PARATYFUS<br />
Grudniowy wieczór ’42 roku. Wróciłem po pracy na blok i wycieńczony padłem na łóŜko.<br />
Dostałem dreszcze, wysoką temperaturę. Koledzy zanieśli mnie na rewir do doktora<br />
Kazimierza Hałgasa. Przebadał mnie i nie miał wątpliwości: – Tyfus. – Jak to? JuŜ miałem<br />
tyfus w Auschwitz. – Czyli paratyfus.<br />
Znów miałem wielkie szczęście. W obozie nie było lekarstw, a jednak Ŝyję. Dzięki doktorowi<br />
Kazimierzowi Hałgasowi i Adolfowi Frytzowi. Doktor, podobnie jak ja, do Gross Rosen trafił<br />
z Auschwitz. Dawał mi lekarstwa, które Frytz kradł w Führerheimie, czyli w domu oficerów.<br />
Adolf do obozu trafił juŜ w ’33 roku. To więzień numer 3, niemiecki komunista. Był<br />
kelnerem u esesmanów. Zbierał tłuszcz z zupy i gotował mi z tego rosół. Niezwykły<br />
człowiek. Nie tylko mnie uratował. Uratował wielu moich kolegów.<br />
SZCZĘŚCIE<br />
Wiosną ’43 roku bandziora Obersturmführera Antona Thumanna zastąpił (imię) Endsberger.<br />
Wtedy dostałem pracę w Unterführerheimie, czyli tam gdzie mieszkali podoficerowie. Po pół<br />
roku przeniesiono mnie do Führerheimu, do domu oficerów. Byłem kalifaktorem, czyli, jak<br />
się mówiło w obozie, „Mädchen für alles” (dziewczynka do wszystkiego). Sprzątałem, słałem<br />
łóŜka, zmywałem naczynia, prałem, czyścił mundury itd. Pamiętam jak ze spaceru wrócił<br />
esesman i rzucił mi pod nogi mokre buty. Wrzasnął tylko: - In fünf Minuten polier auf<br />
Hochglanz! I zrób tu mu „Hochglanz” w pięć minut. – To jest Hochglanz? Ty świnio! Jak mi<br />
przyrŜnął tymi butami, to myślałem, Ŝe juŜ nie wstanę. Cztery lata i osiem dni. W ciągłym<br />
strachu.<br />
Jestem pewien, Ŝe przez cały czas ktoś nade mną czuwał. Kiedy byłem w szpitalu chory na<br />
paratyfus, dostałem sweter z jakiegoś tworzywa. Nie wiem z czego był zrobiony, ale na<br />
pewno nie z wełny. Później na bloku dostałem drugi raz taki sam sweter, bo nie<br />
powiedziałem, Ŝe juŜ jeden mam. Poszedłem na apel i jak idiota stanąłem w pierwszym<br />
rzędzie. Ten sweter miał dekolt w kształcie trójkąta. ZałoŜyłem oba, bo było mi strasznie<br />
zimno. Jeden w jedną stronę, a drugi w drugą. Przez to nie miałem pod szyją wycięcia, tylko<br />
widać było, Ŝe mam drugi sweter pod spodem. Na taki głupi pomysł wpadłem! Przechodził<br />
obok mnie esesman i od razu zauwaŜył, Ŝe mam dwa swetry: - Ukradłeś! Zapisał mój numer.<br />
Rano na apelu wzywają mnie do komendanta obozu. Idę. Po głowie krąŜą mi myśli: karna<br />
kompania, czy zatłuką mnie na miejscu? Wchodzę. Na krześle siedzi komendant obozu<br />
Obersturmführer Thumann, a na poręczy – Raportführer Eschner. Obok nich stoi tłumacz -<br />
Doliński. Melduję się: - Schutz Heftling Pole Numer 2751, melde zu Stelle. – Ukradłeś sweter!<br />
35
– To nieprawda, panie komendancie. Jeden sweter dostałem na rewirze, gdy chorowałem na<br />
paratyfus, a drugi, jak wróciłem po chorobie na blok. - Ist das Wahrheit? Czy to prawda? –<br />
Ja, natürlich, Herr Obersturmführer. Cisza. Patrzy na mnie przeraźliwym wzrokiem. W<br />
końcu wykrztusił z siebie: - Znikaj mi z oczu! Raus! Nie dostałem Ŝadnej kary. Moim koledzy<br />
nie chcieli w to uwierzyć.<br />
Jestem dzieckiem <strong>szczęścia</strong>. To był rok ’43. W obozie rządził juŜ Endsberger. Na wojnie<br />
stracił nogę i miał protezę. Mieszkał z Ŝoną. Któregoś dnia sprzątam korytarz. Woła mnie<br />
Endsberger. Przeraziłem się, Ŝe coś nabroiłem. Wchodzę do jego pokoju, a on zasłania okna i<br />
karze mi zamknąć za sobą drzwi. Stół elegancko nakryty, czysty biały talerz i srebrne łyŜki.<br />
Na środku stoi waza z zupą. Nie mogłem od niej oderwać wzroku. W końcu odezwała się<br />
Ŝona Endsbergera: - Niech pan siada, na pewno jest pan głodny. Nalała mi zupę. Nie<br />
wiedziałem, co powinienem zrobić. Wygrał głód. Usiadłem i łapczywie opróŜniłem talerz.<br />
Zaraz potem drugi. Na szczęście w porę odezwał się we mnie zdrowy rozsądek. - Chcesz<br />
jeszcze? – Danke schön. Podziękowałem. Miałem skurczony Ŝołądek. Gdybym zjadł więcej,<br />
mógłbym skończyć w krematorium.<br />
- Schowaj to. Później zjesz. Pani Endsberger dała mi jeszcze chleb posmarowany margaryną z<br />
plasterkiem koniny. JuŜ chciałem wychodzić, ale zatrzymał mnie Endsberger: - Pamiętaj, nie<br />
byłeś u nas, nic nie widziałeś, nic nie dostałeś. - Tak jest, panie komendancie! To było w<br />
południe. Po pracy poszedłem na apel wieczorny. Na placu stoją tysiące ludzi. Przyszli pijani<br />
oficerowie, z nimi komendant Endsberger. Raportführer melduje mu, Ŝe wszystko jest w<br />
porządku, stan obozu taki i taki. Jeden z oficerów wyszedł na środek placu i rzucił więźniom<br />
pod nogi papierosy „Bregawa” i ”Drawa”. Niektórzy się na nie rzucili. Endsberger wyjął<br />
pistolet i zastrzelił pięciu więźniów. Ten sam Endsberger, który kilka godzin wcześniej<br />
nakarmił mnie. Nie rozumiem mentalności Niemców. Jednemu dał chleb, a drugiego zatłukł.<br />
Nie wiadomo po co, dlaczego, nic nie wiadomo.<br />
W Führerheimie oprócz mnie pracował jeszcze Tadeusz Grzyb i dwóch Niemców, z których<br />
jeden miał czarny, a drugi róŜowy winkiel. W pokojach oficerów było radio. Więźniom nie<br />
wolno było go słuchać, ale jak sprzątałem, nudziło mi się i zawsze grało po cichu. Wszystko<br />
wiedziałem, co się dzieje w świecie. Pod koniec ’43 r. pracujący ze mną Niemiec<br />
podkablował mnie do Endsbergera. Powiedział komendantowi, Ŝe słucham radia. Za to<br />
groziło rozstrzelanie. Wyrzucono z Führerheimu nie tylko mnie, ale i jego. Kazano nam kłaść<br />
kanalizację. Po dwóch tygodniach, w styczniu ’44 roku znalazłem się w transporcie do<br />
Dachau.<br />
DACHAU<br />
Dachau – piękne miasto niedaleko Monachium. Obóz koncentracyjny znajdował się na jego<br />
północnych obrzeŜach. Z lotu ptaka tworzył niemal idealny prostokąt. Tu nie tylko druty<br />
kolczaste słuŜyły Niemcom, słuŜyła im równieŜ sama natura. Klimat w Dachau był<br />
wyjątkowo wrogi więźniom. Liczne torfowiska i bliskość Alp powodowały niebezpieczną dla<br />
zdrowia wilgotność powietrza. Lato było nieprzewidywalne. Albo skrajne upały, albo<br />
przeszywające zimno. Wiosna i jesień to dla obozu miesiące śmierci. Ciągłe opady zabijały<br />
steki, tysiące więźniów pracujących pod gołym niebem. Wygłodniali, w pasiastym mundurze<br />
padali twarzą w rozmiękła glebę. JuŜ nigdy więcej nie zobaczyli tych pięknych bawarskich<br />
wschodów i zachodów słońca.<br />
36
W Dachau pracowałem na gigantycznej plantacji gladioli (mieczyków) u Göringa. Ścinaliśmy<br />
liście, wieźliśmy je do prasowalni i suszarni. Z tego był sok bogaty w cebion, czyli w<br />
witaminę C. Naszym kapo był Polak, Władek Rybak, wielki patriota ze Śląska. Bardzo nam<br />
pomagał. Działał w ruchu oporu.<br />
Jesienią ’44 r. trafiłem do Transportkommando. Zajmowałem się przewoŜeniem Ŝywności,<br />
mebli, czy leków do szpitala dla esesmanów. Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie,<br />
zmieniłem pracę, bo nie mogłem juŜ dostawać paczek z Ŝywnością. Zacząłem pracować w<br />
kuchni. Pewnego dnia eseman nie dał mi margaryny, która miała być do zupy mlecznej.<br />
Pytam: – Co pan robi? A ten rzucił się na mnie z pałą. Tak mi przyłoŜył w rękę, do dziś mam<br />
sztywny palec.<br />
Trafiłem do szpitala. Kości miałem połamane w kilku miejscach. To był czas, kiedy nie<br />
wolno juŜ było bezkarnie bić więźniów. Lekarz z rewiru opowiedział oficerowi, co mi się<br />
przydarzyło. Esesmana wysłano za karę na front, a ja trzy tygodnie chodziłem z ręką na<br />
temblaku i nic nie robiłem. Byłem na tzw. „szonungu”, czyli zwolnieniu. To był październik<br />
’44 roku. Do Dachau przyjechał Arbeitsdienstführer Schwartz. Poznałem go w Gross Rosen,<br />
gdy pracowałem jako kalifaktor w Unterführerheimie. Poszedłem do niego, zameldowałem<br />
się i poprosiłem o pracę. – Co chcesz robić? – pyta mnie. - Chcę pracować tam, gdzie będę<br />
miał co jeść. Tak trafiłem na SS-rewir, czyli do szpitala dla esesmanów. Przeniosłem się na<br />
blok 9 - do pielęgniarzy i lekarzy.<br />
RUCH OPORU<br />
Niemcy opanowali Belgię i Holandię. Pojmali wtedy wiele młodych pielęgniarek, które<br />
wysyłali na front, Ŝeby słuŜyły niemieckim Ŝołnierzom. Denis Denutte i Marie Cleer z Belgii<br />
oraz Mini Penders z Holandii z frontu trafiły prosto do Dachau. W szpitalu dla esesmanów<br />
bardzo pręŜnie działał ruch oporu. Współpracowały z nami właśnie belgijskie i holenderskie<br />
pielęgniarki. Specjalnie nie zamykały apteczki. Dzięki nim Józef Sowiński, Longin Literacki i<br />
ja mogliśmy kraść esesmańskie lekarstwa - przewaŜnie sympatol na serce i glukozę.<br />
Przemycaliśmy je do obozu, gdzie ludzie umierali na tyfus. Udało nam się uratować inŜyniera<br />
Adama Starkiewicza i wielu innych więźniów.<br />
Pod koniec wojny w Dachau szalała epidemia tyfusu. Z głodu zaczęła mi się zbierać wodą<br />
pod kolanem. Sprzątałem w SS-rewirze i uderzyłem się o krzesło. Poczułem poraŜający ból.<br />
Upadłem i zobaczyłem wielką plamę na moich pasiastych spodniach. Wyciekła woda z krwią<br />
i została rana.<br />
Trafiłem najgorzej jak mogłem. Na blok 5. Wpadłem w szpony doktora Raschera, który<br />
prowadził eksperymenty pseudomedyczne. Robił mi opatrunki z flegmonu, czyli ropowicy.<br />
Tak nas leczył, Ŝe ludziom łamały się kości, zbierała się ropa i gniło ciało. Mnie pomogli<br />
koledzy, szczególnie doktor Ali Czarkowski, którzy, jak tylko Rascher gdzieś wyszedł,<br />
wymywali mi to świństwo z rany. Mimo to do dziś mam wielką bliznę na nodze.<br />
WYZWOLENIE<br />
W marcu skrócono nam czas pracy, a potem juŜ w ogóle się nie pracowało. Do obozu<br />
macierzystego wróciły wszystkie komanda zewnętrzne. Ludzie umierali z głodu. Trupy leŜały<br />
wszędzie. Dachau przygotowany na sześć, maksymalnie osiem tysięcy więźniów, musiał<br />
pomieścić ponad trzydzieści tysięcy. Nie waŜne czy leŜących, czy stojących. WaŜne, Ŝeby<br />
37
yli na terenie obozu. Ludzie spali w barakach, łaźniach, kuchni, wszędzie, gdzie był wolny<br />
kawałek ziemi i dach nad głową. Hitlerowców juŜ nic nie interesowało. Kazali nam pilnować<br />
porządku. Mieliśmy sześciogodzinne dyŜury. Po dwóch więźniów na zmianę. Siedziało się na<br />
wielkim krześle i obserwowało wejście do obozu, a takŜe bloki.<br />
Bramę „Arbeit macht frei” Niemcy zamknęli na dobre. Nie było juŜ rewiru, bo szpitalem stał<br />
się cały obóz. Dwóch katów - głód i tyfus – co minutę zabijało ludzkie szkielety. Głos w<br />
dyskusji zabrał jeszcze jeden kat. Himmler wydał zarządzenie, Ŝe „nikt z więźniów nie moŜe<br />
Ŝywy dostać się do rąk nieprzyjaciela”. SS-Wiking miało nas zniszczyć. Stefan Wolnik<br />
pracował u komendanta i zobaczył ten dokument na biurku. Schował go do spodni i przyniósł<br />
nam do obozu. KaŜdy więzień jak mantrę powtarzał to zdanie. Wiatr tańczył między barakami<br />
i szydził: „nikt, nikt, nikt, Ŝywy, Ŝywy, Ŝywy, nie dostanie się, marzyciele, w ręce, ręce,<br />
aliantów”. Ale nie chcieliśmy się poddać. Stefan przekazał rozkaz Himmlera majorowi<br />
Leonowi Kaniaziołódzkiemu, jednemu z adiutantów marszałka Piłsudkiego, a ten z kolei<br />
oddał dokument znajomemu oficerowi SS, który dostarczył go generałowi Patonowi. Nie<br />
wiem, jak to zrobił. KaŜdy blok, kaŜda narodowość, kaŜdy więzień myślał, co zrobić, Ŝeby<br />
przetrwać planowaną zagładę. Niektórzy kopali na bloku dziury w ziemi, Ŝeby mięć się gdzie<br />
ukryć. Wierzyliśmy, Ŝe wszystkich nas nie zniszczą. Ale kto przeŜyje?<br />
Zaczęły się bombardowania. Gdy Amerykanie zrzucali całe serie bomb na lotnisko w<br />
Monachium, w Dachau chodziły nam prycze. W nocy było zupełnie jasno jak za dnia.<br />
Patrzyłem w niebo i miałem wraŜenie, Ŝe to gwiazdy, które mogę złapać, wyciągając po nie<br />
rękę.<br />
Niedziela, 29 kwietnia 1945 roku. Zmieniłem kolegę i rozpocząłem przypadający mi dyŜur o<br />
godzinie 12. Usiadłem na stołku na końcu baraków. Tysiące bomb sypało się z nieba. Cały<br />
czas latały samoloty obserwacyjne. Straszny hałas. Na głównej drodze nie było Ŝywej duszy.<br />
Plac apelowy pusty. Brama zamknięta. Godzina szesnasta. Patrzę w niebo i nie mogę się<br />
nadziwić, Ŝe te bomby spadają na wyciągnięcie ręki, a jednak Ŝadna w nas nie trafiła. Myślę<br />
sobie: na razie. Godzina siedemnasta. Strzały coraz rzadsze. CięŜkie powietrze. Serce zaczęło<br />
mi walić, jakby wyczuło, Ŝe coś się dzieje. Ale co? Biała flaga. Niemcy się poddają! Ktoś<br />
biegnie przez plac apelowy w kierunku bramy. Pada strzał. Pada więzień. Na dziesięć minut<br />
przed wyzwoleniem Dachau. Przecieram oczy i nie wierzę, w to, co widzę. Nie, to<br />
niemoŜliwe. A jednak. Z wieŜy naroŜnej z podniesionymi rękoma i białą flagą wyszła cała<br />
załoga SS. Niedługo później na placu apelowym stali teŜ Amerykanie. Tej radości nie da się<br />
opisać. Starszy obozu krzyczał: „Alles in die Baracke!”. Nikt go nie słuchał. Wszyscy biegli<br />
w naszych oswobodzicieli. Amerykanie otworzyli bramę, która czyniła wolnym. Bez pracy.<br />
ADAM KOWALEWSKI<br />
PORAśENIE<br />
Diplegia spastica – urodziłem się z mózgowym poraŜeniem dziecięcym, z obustronnym<br />
poraŜeniem i niedowładem kurczowym rąk, a przede wszystkim nóg. Nie rozwijałem się<br />
prawidłowo. Mózgowe poraŜenie dziecięce to niesprawność ruchowa spowodowana<br />
uszkodzeniem układu nerwowego.<br />
Jako kilku miesięczne dziecko trafiłem do kliniki „OMEGA” w Warszawie. Zbadał mnie<br />
przyjaciel mojego taty doktor Loth i wszystko stało się jasne. Diagnoza - mózgowe poraŜenie<br />
38
dziecięce. To był szok dla rodziców, bo przy porodzie otrzymałem dziesięć punktów.<br />
Lekarze-ortopedzi wydali na mnie wyrok – trzeba operować. Rodzice nie zgodzili się na to.<br />
Taty ciągle nie było w domu. Był pilotem wycieczek zagranicznych. Mama poświęciła dla<br />
mnie wszystko - rzuciła pracę i studia. Od piątego roku Ŝycia byłem rehabilitowany od rana<br />
do wieczora. To były ćwiczenia w wodzie, rozciąganie więzadeł Achillesa i przywodzicieli.<br />
DuŜo pływałem, chodziłem na hipoterapię, czyli rehabilitację poprzez jazdę konną. Uczyłem<br />
się utrzymać równowagę, co przychodziło mi bardzo trudno. Z czasem nauczyłem się<br />
chodzić, choć pierwsze kroki stawiałem duŜo później niŜ moi rówieśnicy.<br />
Do piętnastego roku Ŝycia zdarzały mi się ataki padaczkowe. W nocy budziłem się z powodu<br />
nagłych skurczów mięśni wstrząsających nagle całym moim ciałem. Niestety takie pobudki<br />
zdarzają mi się do dziś.<br />
W szkole podstawowej miałem straszne problemy. Nauczyciele nie mieli pojęcia o tym, co to<br />
jest mózgowe poraŜenie dziecięce i jak postępować z dzieckiem niepełnosprawnym. W latach<br />
osiemdziesiątych nie było klas integracyjnych.<br />
Chodziłem w butach ortopedycznych, które były strasznie niewygodne. Miałem trudności z<br />
poruszaniem się. Po schodach wspinałem się bokiem, trzymając się kurczowo poręczy.<br />
Inaczej nie potrafiłem. Zawsze wchodziłem ostatni do klasy.<br />
Mama, w obawie o moje bezpieczeństwo, przychodziła na kaŜdą przerwę. Któregoś dniach<br />
niestety się spóźniła. Wszyscy ustawili się po przerwie przed klasą – dziewczynki po lewej,<br />
chłopcy po prawej. Wchodziłem juŜ do sali, a mój kolega chciał koniecznie wejść przede<br />
mną, lekko mnie popchnął i wylądowałem w szpitalu z rozbitą głową.<br />
Miałem trudności z pisaniem. Nie nadąŜałem wszystkiego zanotować. Nie zdałem z klasy<br />
czwartej do piątej przez matematykę. Mama wystąpiła o nauczanie indywidualne. Dyrektor na<br />
początku nie chciał się na to zgodzić, bo uznał, Ŝe nie poruszam się na wózku inwalidzkim,<br />
nie jestem na stałe przykuty do łóŜka, a więc mogę chodzić na zajęcia z innymi dziećmi.<br />
Dopiero pomogło oświadczenie lekarskie. Nauczyciele przychodzili do mnie do domu.<br />
Średnia moich ocen od razu się podniosła. Ukończyłem ósmą klasę szkoły podstawowej (to<br />
był rok 1988, wtedy tata prowadził Marsz śywych w Oświęcimiu) i nie wiadomo było, co<br />
dalej.<br />
Niepełnosprawne dziecko, które kończy szkołę podstawową jest kwalifikowane do dalszego<br />
nauczania. O tym decydowała Poradnia Wychowczo-Zawodowa (teraz Poradnia<br />
Psychgologiczno-Pedagogiczna). Zrobiono mi badanie na iloraz inteligencji (skalą Wekslera).<br />
Miałem słaby wynik w bloku arytmetycznym. Nigdy nie byłem orłem z matematyki, ale jak<br />
się później okazało podstawy potrafiłem opanować. ZaniŜono mi iloraz inteligencji, bo nikt<br />
nie chciał się zająć osobą niepełnosprawną. Próbowano mnie odsunąć na margines Ŝycia<br />
społecznego. Pani psycholog po badaniach powiedziała mamie, Ŝe nic ze mnie nie będzie, Ŝe<br />
moja dalsza edukacja jest bezcelowa i Ŝe kwalifikuję się ewentualnie do szkoły specjalnej.<br />
Dobiła mamę stwierdzeniem, Ŝe nie nadaję się nawet do roznoszenia gazet, bo nie będę<br />
potrafił ich przeliczyć.<br />
Tragiczna była teŜ wizyta w Wojewódzkiej Poradni Dla Dzieci i MłodzieŜy w Warszawie.<br />
Kierownikiem był wówczas pan Wiesław Sokoluk. Zajmował się trudną młodzieŜą.<br />
Powiedział, Ŝe absolutnie do niczego się nie nadaję i Ŝe wątpi, abym z takimi wynikami badań<br />
skończył nawet szkołę specjalną. Po interwencji mamy pan Sokoluk - w uzgodnieniu z<br />
39
adającą mnie panią psycholog - wyraził zgodę, Ŝeby przyjąć mnie do liceum, ale...<br />
ekonomicznego. Skierowano mnie do Zespołu Szkół Ekonomicznych do klasy o profilu<br />
admnistracyjno-biurowym, gdzie oprócz matematyki, fizyki i chemii, była jeszcze<br />
bankowość, rachunkowość, arytmetyka itp.<br />
Sokoluk specjalnie to zrobił, Ŝeby mnie upokorzyć. To było jasne, Ŝe w takiej szkole nie<br />
miałem Ŝadnych szans, Ŝeby się utrzymać. Dostawałem prawie same dwóje. Tak się<br />
zniechęciłem do nauki, Ŝe zamiast chodzić na lekcje, przesiadywałem godzinami na sali<br />
gimnastycznej. Tylko pani od niemieckiego powiedziała mamie, Ŝe mam talent, którego nie<br />
wolno zmarnować i Ŝeby rozwijała moje zdolności językowe. To był zmarnowany rok.<br />
Jak się skończył ten koszmar, mama zapisała mnie do Naczelnej Organizacji Technicznej,<br />
Ŝebym się nie nudził w domu. Skończyłem tam kurs komputerowy. Oprócz tego uczyłem się<br />
języka angielskiego.<br />
Upadł komunizm, nastały lata dziewięćdziesiąte i zaczęły powstawać prywatne szkoły.<br />
Zapaliło się dla mnie światełko nadziei, Ŝe będę mógł pójść do liceum. Musiałem tylko<br />
ponownie zrobić badania na iloraz inteligencji. Mama poszła do WyŜszej Szkoły Pedagogiki<br />
Specjalnej (teraz jest to akademia) i zauwaŜyła na liście wykładowców nazwisko pani doktor<br />
Łazanek, która równieŜ pracowała w Poradni Wychowawczo-Zawodowej. Była to moja<br />
rehabilitantka podczas obozu w Szwajcarii. Mama umówiła nas na spotkanie. Tym razem test<br />
wyglądał zupełnie inaczej. Był podzielony na 3 części i trwał dwa dni (a poprzednio męczyli<br />
mnie przez 8 godzin bez przerwy!). Na kaŜdą część egzaminacyjną miałem 3 godziny - z<br />
przerwami, które pozwoliły mi się odpręŜyć, mogłem się napić, czy coś zjeść. I wypadłem<br />
pozytywnie. Iloraz inteligencji – w normie. Miałem nieco gorsze wyniki tylko w bloku<br />
przedmiotów ścisłych (zaburzenia myślenia arytmetyczno-logicznego). A wystarczyło trochę<br />
ze mną poćwiczyć...<br />
Do liceum dostałem się bez problemu. Skończyłem Społeczne Liceum numer 35 w<br />
Warszawie, klasę o profilu ogólnym z rozszerzonym językiem hiszpańskim. Nauczycieli<br />
miałem cudownych. Zaprzyjaźniłem się z moim wychowawcą, który uczył mnie matematyki i<br />
fizyki. Do dziś mam z nim kontakt. W szkole miałem moŜliwość chodzenia na tzw.<br />
„douczki”, czyli płatne zajęcia po lekcjach. Dodatkowo uczyłem się matematyki, fizyki,<br />
chemii. I udało się. Maturę zdałem z trzech języków: polskiego, angielskiego i hiszpańskiego.<br />
Skończyłem studia na Akademii Pedagogiki Specjalnej w 2002 r. z wynikiem dobrym. Moja<br />
katedra nazywała się oligofrenopedagogika, a teraz zmieniono nazwę na nauczanie<br />
niesprawnych intelektualnie. Chciałem napisać pracę magisterską o dzieciach z zespołem<br />
downa. Interesowałem się tym przypadkiem – jak ten zespół powstaje, jakie są powikłania itd.<br />
Po konsultacji z promotorem napisałem jednak pracę, którą zatytułowałem: „Nauczanie dzieci<br />
z mózgowym poraŜeniem dziecięcym w świetle analiz teoretyczno-empirycznych oraz<br />
własnych doznań”. „Człowiek rodzący się z jednostką chorobową taką, jaką jest mózgowe<br />
poraŜenie dziecięce, musi być otoczony szczególną opieką, troską, gdyŜ tej chorobie mogą<br />
współtowarzyszyć inne choroby” – to jedno z moich „magisterskich” przemyśleń.<br />
Niestety nie pracuję w zawodzie. Chciałem uczyć dzieci niepełnosprawne, bo najlepiej je<br />
rozumiem. Jednak po moich studiach Ministerstwo Edukacji oznajmiło - „nie mamy<br />
pieniędzy na etaty w szkołach specjalnych”. Tym sposobem pozostał mi tylko wolontariat.<br />
Koło mojego domu jest szkoła specjalna. Poszedłem na rozmowę z panią dyrektor.<br />
Powiedziała mi, Ŝe u niej jako palacz pracuje człowiek po Akademii Sztuk Pięknych. Ci,<br />
40
którzy idą na emeryturę, nadal pracują jako wolontariusze. Ci, którzy idą na renty, zwalniają<br />
godziny, które dostają nauczyciele juŜ w tej szkole pracujący. „Nie mogę nikogo więcej<br />
przyjąć, bo nie mam pieniędzy na wypłaty” – usłyszałem od pani dyrektor.<br />
Lekarze, oświata i ZUS – to były moje największe poraŜki Ŝyciowe. Stanąłem przed komisją<br />
w ZUS-ie i mówię, Ŝe w tej chwili moim podstawowym problemem jest padaczka<br />
lekkooporna, która objawia się nagłymi, nieprzewidywalnymi drgawki. A oni zaczęli się<br />
śmiać: „Pan ma padaczkę? Nie widać!”. Nie przyznano mi stopnia inwalidzkiego.<br />
Dowiedziałem się, Ŝe mogę śmiało pracować z padaczką. Chyba za duŜo osiągnąłem jak na<br />
osobę niepełnosprawną, więc w mniemaniu ZUS-u przestałem nią być.<br />
Nie jestem w stanie stanąć na stołku, nie wejdę na drabinę, mam trudności z chodzeniem po<br />
schodach. Jak jest poręcz, to zwykle sobie poradzę. Mimo to ruchowo jestem dość sprany, ale<br />
mam pewne powikłania natury neurologicznej. Wszystko zaleŜy od dnia – nie ode mnie.<br />
Po wielomiesięcznym rozsyłaniu CV w końcu znalazłem pracę w biurze podróŜy Holiday<br />
Travel. Moi rodzice dobrze znają „ojca dyrektora” – tak nazywam mojego szefa (byłego<br />
dyrektora „Orbisu”). Bardzo się lubimy. Nie pracuję duŜo, bo dziennie od dwóch do trzech<br />
godzin. Tak więc i moje zarobki nie są imponujące. Nadal mieszkam z rodzicami, którzy się<br />
mną opiekują. Niestety pewne rzeczy robię wolniej niŜ koleŜanki z biura. Na komputerze<br />
przez cztery czy sześć godzin piszę tyle, ile one w dwie godziny. Ale za to nigdy nie zdarzyło<br />
mi się pomylić serii i numeru paszportu, czy innych danych klienta, podczas wpisywania do<br />
komputera. Jakie są moje zalety? Bardzo dobrze znam język angielski, hiszpański i niemiecki.<br />
Rozumiem włoski. Ostatnio nauczyłem się dodatkowo języka francuskiego, słuchając<br />
muzyki. Swobodnie juŜ rozmawiam przez telefon z kolegami taty z Francji.<br />
Szefowi się nie odmawia. Jak są paczki do dźwigania, to muszę pomóc, bo jestem jedynym<br />
męŜczyzną w biurze. A niestety szybko się męczę. Odkąd zacząłem pracować, często w nocy<br />
rzucam się na łóŜku. Myślę, Ŝe to od stresu. Bardzo się cieszę, Ŝe mam pracę, ale niestety mój<br />
organizm buntuje się przeciwko mnie.<br />
Psychologia sportu - to mnie fascynuje. Chciałbym skończyć te studia i powiązać je z moją<br />
największą miłością. MoŜe to niewiarygodnie zabrzmi, ale jestem instruktorem tenisa<br />
ziemnego. Tata nauczył mnie grać, a mama ostatnio spełniła moje największe marzenie. Uczę<br />
dwójkę dzieci - siedmioletniego Pawła i dwunastoletnią Ulę. Między nimi jest zbyt duŜa<br />
róŜnica wieku. Paweł jest niezwykle sprawny i do tego w idealnym wieku, Ŝeby rozpocząć<br />
grę w tenisa. Chce być mistrzem. A ja chcę wyszkolić polskiego Rogera Federera. Muszę<br />
tylko znaleźć mu rówieśnika, Ŝeby miał z kim rywalizować. Mama obiecała, Ŝe mi pomoŜe<br />
kogoś poszukać. Ale tak naprawdę to ja muszę jej pomóc. Muszę jej pomóc wygrać tę<br />
najtrudniejszą walkę w Ŝyciu. Z rakiem.<br />
41
ANNA BYSTRZYCKA (z domu KOWALEWSKA)<br />
ALBO - ALBO<br />
Codziennie się z nią spotykam i mówię albo ona, albo ja. Dzisiaj ona jest górą, jutro ja.<br />
Któregoś dnia zaczęłam z nią rozmawiać – słuchaj maleńka, jesteś wredna, ale jak mi nie<br />
pomoŜesz, to ja ci tym bardziej nie pomogę. Jak będziesz mi rzucać kłody pod nogi, to będę<br />
cię niszczyć, nie poddam się, będziemy ostro walczyć. Musimy się dogadać. Jak mi ustąpisz,<br />
to ja ci moŜe trochę teŜ ustąpię. Dasz mi pochodzić, to jakoś ci się odwdzięczę. Ta dyskusja<br />
trwa cały dzień. Nie mogę rano ruszyć nogą. O nie, dziś to ty mi ustąpisz, bo ja muszę<br />
chodzić. Nie wiem na ile mi starczy sił, ale postanowiłam sobie, Ŝe będę chodzić. A ta wredna<br />
cały czas mi przeszkadza. Na imię jej sklerosis multipleks.<br />
To schorzenie do dziś nie jest medycznie wyjaśnione. Sklerosis multipleks jest chorobą<br />
neurologiczną, która u kaŜdego ma inny przebieg. Są pewne symptomy wspólne, ale mój<br />
przypadek nie potwierdził reguły. Nie miałam ani oczopląsu, ani podwójnego widzenia.<br />
Jedyna wspólna cecha to niedowład lewej nogi.<br />
Skończyłam Akademię Wychowania Fizycznego. Byłam trenerem pływania. Od czasu do<br />
czasu pomagałam znajomym, którzy trenowali młodych piłkarzy. Któregoś dnia kolega<br />
poprosił mnie, Ŝebym go zastąpiła i poprowadziła trening młodzików. Na boisku trawiastym<br />
ćwiczyła akurat pierwsza liga, więc nam przypadło boisko betonowe. Przeprowadziłam<br />
trening. Potem chłopcy rozpoczęli mecz sparingowy. PoniewaŜ druŜyna przeciwna strzeliła<br />
dwa gole, moi chłopcy zaczęli ze wszystkich sił dąŜyć do rewanŜu. Zaczęła się prawdziwa<br />
walka.<br />
Byłam osobą szczupłą, niewysoką, ubraną na sportowo - podobnie do chłopców. W pewnym<br />
momencie potraktowali mnie jak zawodnika z druŜyny przeciwnej. Ktoś zrobił mi „nakładkę”<br />
na kolano, wgniótł w beton i do tego uderzyłam głową o ziemię. Chłopiec, który miał 180<br />
centymetrów wzrostu i blisko 90 kilo Ŝywej wagi wyskoczył w górę i sympatycznie się na<br />
mnie stoczył. Tak się robi „nakładkę”, tak się likwiduje przeciwnika. Na szczęście nie<br />
zemdlałam. Nie miałam czasu, Ŝeby pojechać do lekarza. Byłam zachwycona, Ŝe w ogóle<br />
wstałam. Zmroziłam nogę aerozolem, który zadziałał jak środek przeciwbólowy, i<br />
wytrzymałam do końca meczu.<br />
Następnego dnia wzięłam środek przeciw bólowy i poszłam na trening. Terminy nas gonią.<br />
Dzieciaki czekają. Nie moŜna ich zawieść. Pojechaliśmy na zawody. Wtedy czułam się<br />
jeszcze względnie dobrze. Wróciłam z zawodów i pojechałam odpocząć na działkę.<br />
Wieczorem zauwaŜyłam, Ŝe coś niepokojącego zaczyna się ze mną dziać.<br />
Przestałam panować nad lewą stopą. Zaczęła mi po prostu opadać. Musiałam „rzucić”<br />
biodrem w górę, Ŝeby nie dać się sprowokować własnej nodze, Ŝeby się nie przewrócić.<br />
Musiałam zmienić ruch ciała. To było trudne. Miałam wówczas czterdzieści siedem lat.<br />
Niezbędny był lekarz. Poszłam do ortopedy. Pan profesor był bardzo sympatyczny.<br />
Wspaniały człowiek, bardzo dobry fachowiec, wielu sportowców postawił na nogi. Ale moja<br />
rozmowa z nim trwała 10 minut. – Proszę panią, to jest choroba neurologiczna, to jest<br />
poraŜenie nerwu. – Wspaniale i co dalej panie profesorze? – Mogę pani zrobić tylko jedną<br />
rzecz. – Cudownie, a co? – Mogę pani to podwiązać. – Bardzo pan jest miły. Wie pan co,<br />
Ŝyczę panu duŜo sukcesów w Ŝyciu i pracy zawodowej, ale chyba jednak panu podziękuję na<br />
razie za tę przysługę. Wróciłam do domu. Byłam wściekła. Podwiązanie stopy oznacza jej<br />
42
całkowite unieruchomienie. Jak małe, zbuntowane, wściekłe dziecko zaczęłam pracować nad<br />
nogą, Ŝeby tylko uniknąć podwiązania. Trzy miesiące non stop ćwiczyłam. I proszę spojrzeć –<br />
ruszam nią. Wypracowałam kaŜdy ruch ciała od nowa.<br />
STUTHOF<br />
Urodziłam się z obniŜony układem immunologicznym, czyli odpornościowym. Nad poprawą<br />
złych wyników badań, moja mama pracowała niemal całe Ŝycie. Do tego dochodziła alergia,<br />
astma itd. Jak byłam dzieckiem, lekarze zabronili mi pływać. W wodzie są siarczany, jest<br />
chlorowana i się na pewno udusisz - mówili. Potraktowałam wszystkich bardzo powaŜnie.<br />
Miałam intal w aerozolu , berotek teŜ w aerozolu. Przed wejściem do wody brałam jeden albo<br />
drugi lek. Dzień dobry Panie BoŜe, albo ty mnie, albo powalczymy. I tak się zaczęło. Nie<br />
wiem jak to moŜliwe, ale przestawiłam swój organizm i nie dusiłam się. Zaczęłam z wodą<br />
współpracować. Wszelkie trudności mobilizują mnie do wysiłku. Jeden krok do przodu, pół<br />
kroku do przodu, ale idziemy dalej.<br />
Jak miałam czternaście lat, pojechałam z mamą do sanatorium do Krynicy Morskiej.<br />
Nieopodal jest Sztutowo, a dawniej obóz Stuthof. Byłam tam trzy tygodnie. Codziennie<br />
wstawałam o godzinie czwartek rano, tak jak mój tata, i biegłam do obozu koncentracyjnego.<br />
Paranoja! Biegłam wzdłuŜ torów, którymi przyjeŜdŜały transporty. Cały Stuthof przebiegałam<br />
wzdłuŜ i wszerz. UwaŜałam to za mój obowiązek, by zrozumieć, co przeŜył mój tata,<br />
dlaczego jest taki, jaki jest. Ojciec dostał się do obozu mając zaledwie szesnaście lat. Został<br />
zniszczony psychicznie. Ciągle musiał się bać o swoje Ŝycie. Ta trauma siedzi teŜ gdzieś<br />
głęboko we mnie.<br />
Obozowe doświadczenia mojego ojca dały mi w Ŝyciu bardzo duŜo – siłę, nadzieję i<br />
konsekwencję w walce o Ŝycie. Chorobę traktuję jak wroga, którego naleŜy pokonać.<br />
Jednocześnie mając świadomość, Ŝe czasem muszę z nią współpracować. Bardzo duŜo<br />
zawdzięczam mojemu ojcu. Od niego nauczyłam się walczyć o kaŜdy dzień Ŝycia. Dopóki<br />
starczy sił.<br />
SKLEROSIS MULTIPLEKS<br />
Rok po wypadku trafiłam na oddział neurologiczny, który badał równieŜ sklerosis multipleks.<br />
Zrobiono mi punkcję. Pobrano mi za duŜo płynu mózgowo rdzeniowy, który długo się<br />
regeneruje. Przez to nie leŜałam jak inni pacjenci przez trzy tygodnie tylko dwa miesiące.<br />
Upał był straszny, a ja leŜałam w łóŜku jak kłoda, ale nie było innego wyjścia. Chciałam Ŝyć,<br />
chciałam znowu zacząć chodzić. Rezonans magnetyczny wykazał „około” sklerosis<br />
multipleks.<br />
Chorzy na sklerotikus multipleks leŜą w łóŜku, mają mrowienie, czy drętwienie kończyn,<br />
oczopląs, zawirowania itd. Mnie nic z tych rzeczy nie dolegało. Byłam nietypowym<br />
przypadkiem. Tym bardziej, Ŝe objawy mojej choroby momentami przypominały stan<br />
powylewowy.<br />
Gdybym miała zrobione badania genetyczne, byłoby duŜo łatwiej ustalić przyczynę mojej<br />
choroby. Ale takie badania w Polsce nie są refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, a<br />
mnie po prostu na nie nie stać. W organizmie człowieka jest kilka, czy kilkanaście segmentów<br />
DNA odpowiedzialnych za układ nerwowy. śeby tylko je przepadać, musiałabym zamieszkać<br />
pod chmurką. Przebadanie jednego segmentu kosztuje około tysiąca złotych.<br />
43
Walka trwa. Wylądowałam na wózku inwalidzkim. Zaczęła się chemia. Byłam leczona<br />
mitoksantronem. To cytostatyk, który stosuje się w leczeniu na przykład białaczki. Co trzy<br />
miesiące musiałam się zgłaszać do szpitala na tak zwane wlewy, czyli podanie do Ŝyły<br />
mitoksantronu. Okazało się, Ŝe w głowie zrobił mi się stan zapalny i mam zaatakowane<br />
komórki czuciowe w białej substancji. Problem miałam głównie z nogami. Zniszczone<br />
komórki nerwowe niestety nie regenerują się, dlatego jedyną szansą dla mnie było „obejście”,<br />
czyli poszukanie nowej drogi dla impulsu nerwowego, który uruchomi na przykład palec od<br />
nogi. Określony ruch trzeba wykonać dziesięć tysięcy razy, Ŝeby mózg go zakodował. Po<br />
dziesięciu tysiącach podniesienia stopy jest nadzieja, Ŝe ten ruch centrala zapamięta. Mnie to<br />
się udało. Działa tylko i wyłącznie rehabilitacja.<br />
(NIE)ZWYKŁY DZIEŃ<br />
U chorych na sklerosis multipleks układ odpornościowy atakuje sam siebie. Od dziecka<br />
często się przeziębiałam. Widocznie mój układ nerwowy był najsłabszy, dlatego najbardziej<br />
ucierpiał w starciu z SM. śycie w ciągłym stresie, ciągłe problemy - to obniŜa barierę<br />
immunologiczną. Chcąc coś zrobić, człowiek nie moŜe zrobić nic. Chcą wyjaśnić swój<br />
przypadek, nie mogę tego zrobić, bo musiałabym zamieszkać pod chmurką, Ŝeby zrobić<br />
wszystkie badania. Czuję się jak w takim zaklętym kręgu, z którego chcę wyjść, a nie mogę.<br />
Mogę się tylko rzucać jak ryba w sieci. Widzę jakąś moŜliwość, ale okazuje się, Ŝe tej<br />
moŜliwości znowu nie ma. Chcę coś zrobić, popchnąć do przodu i nic. Sobie nie pomogę, ale<br />
moŜe pomogę innym. MoŜe jednak coś się uda wyjaśnić. I znowu nie. Znowu bariera. Znów<br />
walenie głową w mur. I znów szukanie od nowa. Szukanie ludzi, którzy mogą pomóc.<br />
Szukanie kontaktów, selekcja. I znów nic. I znów wszystkie wysiłki na marne. To jest trauma,<br />
która ciągnie się w nieskończoność – jak to bieganie do Stuthofu i z powrotem. Biegam, chcę<br />
coś wyjaśnić i wracam do punktu wyjścia. Ciągła, przygniatająca niemoc i niewiedza.<br />
Wstaję o szóstej rano, a niejednokrotnie wcześniej. Jadę na wózku do łazienki. Zamykam<br />
drzwi. Załatwiam się i myję. Wszystkie ćwiczenia muszę wykonywać przy pustym pęcherzu,<br />
bo inaczej nie mogę efektywnie nic zrobić. Kiedy moi najbliŜsi jeszcze śpią, ja juŜ ćwiczę w<br />
łazience. Wracam do sypialni. Trzymając się kredensu czy parapetu chodzę krokiem<br />
odstawno-dostawny i staram się w miarę moŜliwości podnosić nogi. To trwa codziennie od<br />
wielu, wielu lat. Nie ćwiczę cały dzień bez przerwy, bo nie wolno mi się przemęczać.<br />
Gumowe piłki, ring, szarfy elastyczne – wszystkie te przybory rehabilitacyjne staram się<br />
zamienić na zwykłe czynności domowe. Jestem w stanie zmyć naczynia, ale Ŝeby wstać<br />
muszę się oprzeć o zlew. Ta lodówka z premedytacją jest taka wysoka. śeby się do niej<br />
dostać, muszę wstać, a Ŝeby stanąć, to jeszcze muszę złapać równowagę. Z reguły rano, czyli<br />
w godzinach, kiedy jestem najbardziej sprawna, jestem w stanie przy tej lodówce stać. To są<br />
takie ćwiczenia regularne i proste. To teŜ jest rehabilitacja. Któregoś dnia obrałam kilka<br />
kilogramów ziemniaków. MąŜ wrócił z pracy i myślał, Ŝe zgłupiałam. Zaczęły mi<br />
szwankować ręce - to był najlepszy i najprostszy sposób rehabilitacji palców.<br />
Muszę dbać o układ trawienny, wydalniczy, oddechowy. Dbając o wszystko moŜna<br />
zwariować. Musiałam na zasadzie prób i błędów na własnej skórze dokonać selekcji. A Ŝeby<br />
to zrobić, musiałam się dokształcić, stać się swoim własnym lekarzem. Zrozumiałam, Ŝe<br />
jeŜeli nie pomogę sobie sama, to nikt mi nie pomoŜe. To jest ciągła walka z przeciwnościami,<br />
które przynosi kaŜdy dzień. Uregulowałam sobie sen. Zasypiam około godziny 20. Zawsze<br />
śpię od 20 do 24, bo w tych godzinach sen jest najzdrowszy. A jak się w nocy obudzę i nie<br />
44
chce mi się juŜ spać, to czytam ksiąŜkę, ćwiczę, piję wodę mineralną niegazowaną. To jest<br />
katorga. Cały dzień muszę myśleć o tym, Ŝe muszę iść o określonej godzinie do łazienki, Ŝe<br />
muszę dbać o pęcherz, Ŝe idąc do łazienki muszę zrobić sto ćwiczeń związanych z pęcherzem<br />
i zwieraczami, Ŝeby lekarze nie mogli powiedzieć: pani moŜe juŜ tylko się połoŜyć, bo ma<br />
pani całkowity objaw sklerosis multipleks. Nie, nie pozwolę im postawić kropki nad „i”. Ale<br />
Ŝeby do tego nie doszło, muszę od samego rana przez cały dzień sparingować się z chorobą.<br />
Chcę Ŝyć! Dla mojego syna, rodziny, chcę chodzić, chcę normalnie funkcjonować. Dlatego<br />
tak świetnie rozumiem walkę o Ŝycie mojego ojca, którą kaŜdego dnia toczył w obozie<br />
koncentracyjnym.<br />
WALKA TRWA<br />
W Polsce bardzo długo uwaŜano, Ŝe jeŜeli ma się wypadek prawej ręki, czy prawej nogi, to<br />
trzeba rehabilitować przeciwną, Ŝe rusza się jedną stroną, a działa przeciwna. Amerykanie<br />
stwierdzili, Ŝe naleŜy trenować tą chorą stronę do maksimum moŜliwości. Połączyłam obie<br />
rehabilitacje. Chwytałam się wszystkiego, czego mogłam. Znalazłam taką informację, Ŝe<br />
mózg potrzebuje określonych substancji naturalnych – jest to specjalna dieta: ryby, mało<br />
cukru, duŜo ruchu, rehabilitacji, świeŜego powietrza i wyciąg z rekina tasmańskiego.<br />
Dowiedziałam się, Ŝe przyczyną sklerosis multipleks jest równieŜ nieszczelność bariery krewmózg,<br />
czyli naczyń krwionośnych. One są podobno przepuszczalne. W związku z tym<br />
zaczęłam ratować się rutinoskorbinem, dlatego, Ŝe on działa uszczelniająco. Podobnie jak<br />
lecytyna. Zrezygnowałam ze słodyczy, z cukru, zaczęłam czyścić układ krwionośny.<br />
Bardzo pomogli mi moi rehabilitanci. Dawali mi wskazówki. Udało mi się namówić młodą<br />
rehabilitantkę, Ŝeby cały program rehabilitacji specjalnie dla mnie przestawiała. WyjeŜdŜałam<br />
z bloku. Wózek stał przy wejściu do klatki schodowej, a ja wstawałam z wózka i przy poręczy<br />
chodziła w tą i z powrotem. Jak juŜ byłam zmęczona, rehabilitantka przyprowadzała mi<br />
wózek, Ŝebym mogła odpocząć. Później zaczęłyśmy chodzić za rękę po chodniku. Kiedy<br />
popsuła się pogoda, zaczęłyśmy ćwiczyć w domu. Wychodziłyśmy na klatkę schodową,<br />
szłam do schodów i z powrotem. Teraz wychodzę sama. WyjeŜdŜam wózkiem, odstawiam go<br />
na bok, a Ŝe ręce mam jeszcze sprawne, trzymam się poręczy i ćwiczę na schodach. Spadnę –<br />
trudno. Nie stać mnie na rehabilitację przez cały rok, która powinna się odbywać minimum<br />
trzy razy w tygodniu po półtorej godziny. Stać mnie było tylko na instruktaŜ.<br />
Mogłabym pójść do fryzjera, Ŝeby pomalować włosy, ale nie, muszę to zrobić sama, tylko<br />
dlatego, Ŝeby ruszyć ręce i kark. Znajduje sobie mnóstwo takich czynności. Codziennie<br />
sprawdzam, które mięśnie mam słabsze i co muszę wzmocnić. Jak mi zdiagnozowano<br />
sklerosis multipleks, dowiedziałam się, Ŝe organizm ludzkim ma czucie głębokie i płytkie.<br />
Poprosiłam rehabilitanta o zdiagnozowanie mnie. Mam i czucie głębokie i płytkie, choć słabe.<br />
Moja rehabilitacja teŜ często polega na wizualizacji. Chodzi o zakodowanie w głowie<br />
określonych ruchów. Bardzo mi to pomaga. Jestem bardzo z tej metody zadowolona.<br />
Chciałabym wrócić do pływania. Kiedy byłam w Konstancinie na rehabilitacji, okazało się, Ŝe<br />
wskoczyłam do basenu i... spotkała mnie przykra niespodzianka. Lewa noga załamała mi się<br />
w stawie biodrowym. Prawa noga była w stanie mnie utrzymać, a lewa ciągnęła mnie w dół.<br />
Wypływam na głęboką wodę i połowa ciała ciągnie mnie jak kotwica w dół. W pierwszej<br />
chwili myślałam, Ŝe pójdę na dno. Nabrałam powietrza, zanurzyłam się pod wodą i<br />
wybroniłam się prawą stroną. Wypłynęłam na powierzchnię i przekręciłam się na prawy bok.<br />
Płynęłam prawą stroną. PołoŜyłam lewą nogę na prawej, Ŝeby mi nie przeszkadzała i<br />
45
oniłam się prawą częścią ciała. Udało mi się, ale przetoczyłam się na plecy. I tu mnie<br />
spotkała następna niespodzianka. Utrzymałam prawą nogę, ale lewa znów pociągnęła mnie na<br />
dno. Przedostałam się na płytką wodę i zaczęłam posiłkować się rehabilitacją. Po 45 minutach<br />
ćwiczeń w wodzie nad lewą stroną postanowiłam przepłynąć basen. Mój tata przeŜył obóz<br />
koncentracyjny, a mnie woda pokona? O nie! Wstąpiła we mnie niezwykła energia,<br />
niesamowicie się zmobilizowałam. PrzeŜegnałam się i ruszyłam. Strasznie cięŜko mi szło.<br />
Rehabilitant chciał po mnie wskoczyć do wody, ale powiedziałam mu, Ŝe byłam trenerem<br />
pływania i na pewno sobie poradzę, a jak nie to juŜ po mnie, Ŝeby nawet nie próbował mnie<br />
ratować. Ale szedł przy mnie cały czas. Obserwował kaŜde moje zanurzenie ręki. To było<br />
ponad moją wyobraźnię. Przepłynęłam cały basen i z powrotem. Ale kiedy wracałam, nie<br />
miałam juŜ siły. Ściągało mnie tak nieludzko do dołu. Nie wiem, na czym to polegało, ale<br />
wygenerowałam z siebie takie pokłady nie tyle energii co wiary, Ŝe dopłynęłam. To jest<br />
ponad logikę. Ta noga była bezwładna, nie panowałam nad nią i nie liczyło się to, Ŝe byłam<br />
trenerem pływania. PrzecieŜ momentami się topiłam, ale się nie dałam. Mówiłam sobie przez<br />
cały czas – nie dopłynę, to się utopię. Trudno, to znaczy, Ŝe jestem do niczego. Nie bałam się.<br />
OBÓZ KONCENTRACYJNY<br />
Któregoś dnia, szukając ratunku, poszłam do neurochirurga. Powiedział mi, Ŝe ma matkę od<br />
lat chorą na sklerosis multipleks i nie moŜe jej pomóc. Pamiętam te słowa: „JeŜeli pani<br />
jakikolwiek neurolog powie, Ŝe się zna na sklerosis multipleks, to będzie zwykłym kłamcą.<br />
Niech pani robi to, co jest pani potrzebne. Oczywiście niech pani się leczy, ale niech pani nie<br />
liczy na cuda i musi się pani nauczyć słuchać swojego organizmu. Nie potrafię pani pomóc.<br />
Jak będzie pani miała dolegliwości neurochirurgiczne, to zapraszam. Jeśli będzie miała pani<br />
w rodzinie kogoś z nowotworem mózgu, podejmuję się operacji”. Tego ostatniego zdania<br />
nigdy nie zapomnę.<br />
Mój syn Alek grał w druŜynie piłki ręcznej, był wysportowany. Zaczęły się problemy ze<br />
snem. Znajomi mówili mi – nic się nie martw, to typowe dla chłopców w okresie<br />
dojrzewania. Ale Alek zaczął teŜ narzekać na napadowe bóle głowy. LeŜę w szpitalu, mam<br />
zabiegi nitoksantronu, a tu mój syn ma takie dolegliwości. Opowiedziałam o nim mojej<br />
lekarce. Kazała mi go natychmiast przyprowadzić na oddział. Zrobiła mu badania<br />
neurologiczne i nic. Wynika, Ŝe jest zdrowy. Ale bóle głowy i zaburzenia widzenia są. Więc<br />
skierowała go na rezonans magnetyczny. Wyszłam ze szpitala i pojechaliśmy prosto do<br />
prywatnego gabinetu, Ŝeby nie czekać pół roku w kolejce na badanie. Odbieram rezonans i<br />
wszystko jasne. Nowotwór dwa razy większy od szyszynki. W opisie były podane wymiary.<br />
Sprawdzałam ten rezonans sama pod jedną lampą, drugą, trzecią. To przecieŜ niemoŜliwe.<br />
Dzwonię do mojej lekarki. Słyszy mój głos. Pyta: - Co pani jest? – Nic, tylko takie a takie są<br />
wyniki rezonansu mojego syna. – Ale on jest niepełnoletni. Musi pani poszukać onkologa w<br />
Centrum Zdrowia Dziecka.<br />
Długo nie mogła zasnąć. W końcu zmęczenie mnie zmogło. Przyśniła mi się moja kuzynka<br />
Ewa, która mieszka w Sztokholmie. Jej syn Daniel miał 6 lat, kiedy zaczęło mu się kręcić w<br />
głowie. Tracił równowagę. W Instytucie Karolińskim zdiagnozowano nowotwór mózgu.<br />
Lekarz przedstawił kuzynce sytuację. Miała wybór – wyrazić zgodę na operację, która nie<br />
musiała przynieść poprawy lub liczyć na cud. Ewa podpisała zgodę. Była teŜ druga kobieta,<br />
która miała dziecko w tym samym wieku teŜ z nowotworem mózgu. Ona nie podpisała zgody.<br />
Danielowi wycięto guz. Lekarze powiedzieli, Ŝe jak przeŜyje dwa i pół roku, to będzie juŜ<br />
wszystko w porządku. Po dwóch i pół roku – tak jak powiedzieli – guz zaczął odrastać.<br />
Pojechała do szpitala i spotkała tam tę samą kobietę. Okazało się, Ŝe guz u jej synka się<br />
46
wchłonął, a jej Daniel ma nawrót w tym samym miejscu. Guz zaczął się rozrastać. Lekarze<br />
juŜ nie chcieli operować. Mały miał odflegmianie, zaczął mieć wytrzeszcz oczu. Dwa lata<br />
trwała codzienna walka o jego Ŝycie.<br />
Teraz ja dowiaduję się, Ŝe mój syn ma nowotwór mózgu. I te same dylematy – operować, czy<br />
nie? Jaką mam podjąć decyzję? Nikt za mnie jej nie podejmie. Po rozmowie z Ewą<br />
pojechałam z Alkiem do Instytutu Karolińskiego w Sztokholmie. Lekarz powiedział, Ŝe u<br />
Alka w mózgu zbiera się płyn i Ŝe trzeba załoŜyć sączek. Trudno sobie wyobrazić<br />
szesnastoletniego chłopca z sączkiem w głowie. A jak go ktoś popchnie i rozbije głowę?<br />
Dzwonię do znajomego neurochirurga i tłumaczę mu jak wygląda sytuacja. Powiedział, Ŝe<br />
będzie operował, ale natychmiast, bo czas w takiej sytuacji odgrywa ogromną rolę. Tamten<br />
sączek, ten czas... Przyjechaliśmy do szpitala o ósmej rano – ja, syn i mąŜ. Rozmawiam z<br />
lekarzem. Syn siedzi koło drzwi. MąŜ równieŜ. Pan doktor mówi, Ŝe trzeba w głowie<br />
wywiercić otwór, znaleźć dojście, ale po drodze są takie, takie i takie niebezpieczeństwa.<br />
MoŜe dojść do paraliŜu, a nawet śmierci. Alek nie wytrzymał. Uciekł. Mówię do męŜa: goń<br />
go! PoŜegnałam się i wyjeŜdŜam na wózku. Wróciliśmy do domu. Syn mówi, Ŝe nie chce być<br />
operowany.<br />
Nie mogę w nocy spać. Nie wiem, co mam robić. Następnego dnia znów jadę do tego lekarza.<br />
Tłumaczy mi wszystko od początku. Powiedział, Ŝe przed operacją musi syna przebadać.<br />
Operację wyznaczył na 20 czerwca. Lekarz mówi – niech pani decyduje, syn – nie chce<br />
operacji, mąŜ mówi – decyduj. Świetnie. Jedna noc nieprzespana, druga, trzecia. Mam termin<br />
operacji. Badania wykazały, Ŝe nowotwór cały czas pracuje. Którejś nocy doznałam olśnienia:<br />
„Jeśli będzie miała pani w rodzinie kogoś z nowotworem mózgu, podejmuję się operacji”.<br />
Trzymam w ręku telefon. Czekam na godzinę ósmą, jak na zbawienie. Dzwonię do pana<br />
doktora – rezygnuję z terminu operacji. To była desperacja totalna. Dowiedziałam się, gdzie<br />
pracuje ten neurochirurg. Pakujemy się z męŜem i synem do samochodu. Jedziemy do<br />
szpitala. – O jednak przyjechała pani do mnie. – Cieszę się, Ŝe mnie pan poznał. – Co<br />
słychać? I zaczynamy Ŝartować. Alek z męŜem czekają na korytarzu. – Widzi pan, jak to<br />
dziwnie się składa. Przywiozłam panu prezent. – Co? Przywiozła mi pani nowotwór? – Ŝartuje<br />
lekarz. – No pewnie i to jaki!? On znów myśli, Ŝe ja Ŝartuję. – PowaŜnie? – Tak. – Kogo? –<br />
Syna. Widzę jak mu rzędnie mina. JuŜ mu nie było do Ŝartów. – To co? Zgodnie z umową<br />
będzie go pan operował? Cisza. Nie wierzy. – Gdzie go pani ma? – Za drzwiami. Będzie go<br />
pan operował, czy nie? – Obiecałem pani, to będę.<br />
Alek został w szpitalu. Zrobił mu wszystkie badania i kazał zaczekać, Ŝeby zobaczyć, czy<br />
nowotwór będzie narastać. Jedno, drugie, trzecie badanie – nie rośnie. Lekarz mówi –<br />
moŜemy zaczekać. Nie wytrzymałam – nie będziemy czekać! To była decyzja, od której juŜ<br />
nie widziałam odwrotu. Na osiem osób operowany wtedy przez pana doktora – jeden mój<br />
Alek Ŝyje. Po operacji miał niedowład nóg. Ćwiczył non stop. Całe Ŝycie widział matkę na<br />
wózku walczącą z chorobą, walczącą z przeciwnościami i zrobił dokładnie to samo. Chodził<br />
na kulach, teraz juŜ ich nie potrzebuje. Zdał maturę, poszedł na studia, zrobił prawo jazdy. I<br />
chce Ŝyć.<br />
To psychika kieruje naszym organizmem. MoŜna być zmutowany pokoleniem drugiej<br />
generacji, ale człowiek jest w stanie wszystko przewalczyć, jeśli ma silną psychikę i<br />
otaczający go zespół pozytywnych impulsów. Zmorą XX wieku były obozy koncentracyjne, a<br />
XXI wieku są nieuleczalne choroby. Co zrobić, Ŝeby przeŜyć? Co zrobić, Ŝeby Ŝyć normalnie,<br />
świadomie, spokojnie? Obóz koncentracyjne – to draństwo ludzkie, mnie dotyka draństwo<br />
choroby. Choroba to taki drań, który człowieka niszczy i nie pozwala mu normalnie Ŝyć.<br />
47
Ciągła walka z wrogiem, który jest podstępny, bezwzględny, nieobliczalny. Nie wiadomo, jak<br />
z nim walczyć, bo jest silniejszy od nas, ma większą władzę. Ale trzeba szukać sposobu.<br />
Podstawą teŜ jest wiara, Ŝe moŜe być lepiej, Ŝe moŜna wyzdrowieć, Ŝe moŜna przeŜyć swój<br />
własny obóz koncentracyjny.<br />
48