Dziecko szczęścia (pdf)

Dziecko szczęścia (pdf) Dziecko szczęścia (pdf)

Anna Morawska<br />

1


Od autora<br />

Więzy krwi, zniszczona psychika – co ich jeszcze łączy? Nieustanna walka. Walka o Ŝycie.<br />

„<strong>Dziecko</strong> <strong>szczęścia</strong>” to portret pokolenia dzieci ofiar obozów koncentracyjnych. Jest ich w<br />

Polsce... ? setka. Trudno przebadać genetycznie wszystkie dzieci pokrzywdzone przez<br />

historię, dlatego źródła naukowe milczą na ten temat. Wszystkie dzieci ofiar faszystowskich<br />

Niemiec mają uszkodzony układ nerwowy. Aby przebadać je genetycznie tylko pod tym<br />

kątem trzeba przebadać kilkanaście segmentów genów. A przebadanie tylko jednego kosztuje<br />

około tysiąca złotych. Narodowy Fundusz Zdrowia refunduje niektóre badania. Akurat te,<br />

które mogłyby rozwiać historyczne wątpliwości – nie refunduje. Niektórzy lekarze od lat<br />

próbują poznać tajemnicę pokolenia drugiej generacji, ale schodów jest tak wiele, Ŝe Ŝadnemu<br />

z nich nie udało się dotrzeć na szczyt najwyŜszej wieŜy na świecie, która nazywa się prawdą.<br />

O procesach...<br />

O zadośćuczynieniu finansowym kombatantom... i o zarobkach ich dzieci...<br />

„<strong>Dziecko</strong> <strong>szczęścia</strong>” to wielogodzinne rozmowy, którym nadałam taką formę, by jak<br />

najwierniej odzwierciedlić świat zewnętrzny i wewnętrzny moich bohaterów. To rodzice i ich<br />

dzieci. Więźniowie i ofiary. „<strong>Dziecko</strong> <strong>szczęścia</strong>” to powrót do historii, której ci, którzy ją<br />

przeŜyli, nie potrafią wymazać z pamięci. Ona powraca codziennie jak zjawa - na jawie i we<br />

śnie. Kilkadziesiąt lat po zakończeniu drugiej wojny światowej więźniowie obozów<br />

koncentracyjnych nie przestali być numerami, nie przestali meldować się po niemiecku. Ci<br />

ludzie wciąŜ pamiętają imiona, nazwiska, daty – nie roczne, a dzienne, czują zapach palonych<br />

ciał, co noc śnią im się twarze ofiar i katów, słońce i wolność widziane podczas transportu<br />

przez szczeliny w pociągu towarowym. Po latach juŜ tylko pojedyncze klatki filmu, który<br />

wyreŜyserowało Ŝycie obozowe, kręcą się w kółko w świadomości bohaterów.<br />

Ale to nie jest ksiąŜka o więźniach obozów koncentracyjnych. Takich napisano juŜ wiele. To<br />

nieustająca rozmowa z ludźmi i o ludziach, której końca nie ma. Historia nie postawiła<br />

jeszcze kropki nad „i”. Poprzez doświadczenia rodziców moŜemy lepiej zrozumieć Ŝycie ich<br />

dzieci. Poprzez przyczyny - skutki. „<strong>Dziecko</strong> <strong>szczęścia</strong>” ma pokazać obraz pokolenia drugiej<br />

generacji, które niewątpliwie istnieje.<br />

* * *<br />

Cały dochód z tej ksiąŜki chciałabym przeznaczyć dla dzieci ofiar obozów koncentracyjnych.<br />

Skoro ani państwo polskie, ani tym bardziej niemieckie nie chcą im pomóc. Pieniądze są im<br />

potrzebne na rehabilitację, lekarstwa, badania (nierefundowane przez Narodowy Fundusz<br />

Zdrowia) i – tak zwyczajnie – na godne Ŝycie.<br />

2


JERZY SKRZYPEK<br />

MUSIK IN AUSCHWITZ<br />

Im Lager Auschwitz war ich zwar (Byłem wprawdzie w obozie Auschwitz)<br />

ho-la-ria ho-la-rio<br />

auf einen Monat, Tag und Jahr (kaŜdego miesiąca, dnia i roku)<br />

ho-la-ria ho-la-rio<br />

Doch denk ich frohgemut und gern (myślałem z rodością i chętnie)<br />

an meine Lieben in der Fern (o mojej ukochanej, ktora jest gdzieś daleko)<br />

Tak nam kazali śpiewać. Dzień w dzień, rano i wieczorem. Jak szliśmy i wracaliśmy z pracy,<br />

grała orkiestra. Kapo krzyczał: - Links und links (lewa, lewa), a nasze drewniane buty stukały<br />

do rytmu.<br />

W orkiestrze grali więźniowie, którzy pracowali w kuchni. Zawsze musieli wstawać<br />

najwcześniej. Mieszkali na bloku 25. Musieli przygotować dla nas kawę . Palono zboŜe i<br />

zalewano wodą. Dwóch czy trzech więźniów pilnowało, Ŝeby kotły stały na ogniu, bo nie<br />

było łatwo zagotować 300 czy 400 litrów wody. Potem przelewali to do 50-litrowych<br />

termosów i taką „kawę zboŜową” podawali nam na śniadanie. A dokładniej dostawaliśmy ją<br />

od sztubowego na bloku.<br />

O piątej rano w całym obozie rozbrzmiewał „bączek”. Dzwonił tak głośno, Ŝe nie sposób było<br />

się nie obudzić. Biegło się do niby-łazienki. Zimną wodą czasem moŜna było ochlapać sobie<br />

twarz. „Kawa zboŜowa” i pędem na apel.<br />

W Auschwitz było 30 bloków. KaŜdy blok ustawiał się w rzędach po dziesięciu więźniów.<br />

Tak było im najłatwiej nas policzyć. KaŜdy Blockführer meldował Raportführerowi<br />

Gerhardowi Palitzschowi (podoficerowi SS), ilu ma u siebie więźniów. Palitzsch szedł do<br />

komendanta obozu i wołał: - Heil Hitler! Melduję, Ŝe w KL-Auschwitz wszystko jest w<br />

porządku. Ten mu odpowiadał: - Weiter machen!, a więc „rób swoje”.<br />

- Wszystkie komanda, zbiórka! Ustawialiśmy się w grupach zgodnie zadaniami, które<br />

wykonywaliśmy, np. razem stali stolarze, razem elektrycy itd. KaŜda setka więźniów miała<br />

swojego kapo, a kapo miał jeszcze swoich pomocników, ze dwóch trzech bandziorów z<br />

czarnymi albo zielonymi winklami, którzy nas pilnowali, Ŝebyśmy maszerowali równym<br />

krokiem. Słyszymy komendę: - Alle Komandos singen!, czyli śpiewać! I wszyscy:<br />

An jedem Monat in der Früh (KaŜdy miesiąc od samego rana)<br />

ho-la-ria ho-la-rio<br />

beginnt des tages Last und Müh (przynosi codzienny cięŜar i trud)<br />

ho-la-ria ho-la-rio<br />

Ob Arbeitsdienst, ob Sport uns zwingt (czy zmusza się nas do pracy, czy do sportu)<br />

doch stets ein frohes Lied erklingt (tak mimo to rozbrzmiewa ta wesoła piosenka)<br />

– Lauter! – „głośniej” krzyczał kapo. Do pracy szliśmy piątkami. To było cyniczne Ŝycie.<br />

3


TO NIE KURORT<br />

Jesień 1940 roku. Jechaliśmy wagonem bydlęcym w siną dal. Nie wiadomo dokąd i po co.<br />

Byliśmy zamknięci, stłoczeni i całą drogę musieliśmy stać. Nie moŜna było ani usiąść, ani się<br />

połoŜyć. Było strasznie ciasno. Pociąg raz się zatrzymał. Na dworze było szaro. Noc juŜ<br />

minęła, a dzień jeszcze nie nastał. Mój przyjaciel Zygmunt powiedział: - Jesteśmy w<br />

Katowicach, a Roman dodał: - W takim razie jedziemy do Auschwitz. Pociąg ruszył.<br />

I znów się zatrzymał: „Raus!”. Wszyscy wysiedli. Rzuciłem okiem w prawo i w lewo.<br />

Naliczyłem około 150 osób. Mogłem się pomylić, bo nie przyjrzałem się dobrze. Kiedy tylko<br />

ktoś kręcił głową, esesman od razu bił w twarz. - Głowa do góry i równym krokiem marsz! –<br />

usłyszeliśmy rozkaz. Przyszliśmy do tzw. obozu macierzystego, stanęliśmy pod bramą<br />

„Arbeit macht frei”. Tam juŜ czekał na nas esesman. Poczułem „dicke Luft”. Nastała tak<br />

cięŜka atmosfera, Ŝe nie sposób tego opisać. Schutzhaftlagerführer (komendant ochrony<br />

obozu) Fritzsch patrzył na nas długo i w końcu się odezwał: - Tak panowie, to nie jest kurort.<br />

Tutaj się pracuje. KaŜdy z was przyjechał do Auschwitz, bo jest świnią, brudną świnią, która<br />

nie chce pracować dla Trzeciej Rzeszy i naszego ukochanego Führera. Zrozumiałem w<br />

momentalnie, Ŝe Auschwitz moŜe być ostatnią stacją, na której wysiadłem w Ŝyciu. - No tak,<br />

później moŜemy się poznać. Na prawo patrz, równym krokiem marsz! – dodał<br />

Politischeabteilungsführer (polityczny oddziałowy komendant) Grabner. Zerknąłem jeszcze<br />

ukradkiem na pociąg stojący w oddali i... przeszedłem na stronę, z której praca czyniąca<br />

wolnym wyglądała nieco inaczej.<br />

Poszliśmy prosto do łaźni. Musieliśmy oddać nasze ubrania, w zamian dostaliśmy „pasiaki”.<br />

Oprócz tego kaŜdy z nas otrzymał kawałek szaro-zielonego mydła, na którym były<br />

wytłoczone trzy litery RIF. Nie wiem, co to znaczyło, ale ktoś kiedyś powiedział mi, Ŝe to<br />

Rein Judische Fet, czyli świeŜy Ŝydowski tłuszcz. Nigdy się nie biłem, chociaŜ było wiele<br />

okazji i powodów, tak tego dowcipnisia wziąłem za kark i rzuciłem nim o ścianę.<br />

Jak się umyliśmy, przyszedł tłumacz, więzień, który miał listę i zaczął wyczytywać nasze<br />

nazwiska: - Jerzy Skrzypek, od dziś, zapamiętaj do końca Ŝycia, jesteś numer 5869. Na<br />

kawałeczku materiału musiałem atramentem napisać „5869” i przyszyć sobie do „marynarki”,<br />

a drugi kawałek materiału z numerem takŜe do spodni.<br />

Kazali nam pójść na blok 25. W korytarzu czekał na nas więzień, który trzymał w jednej ręce<br />

puszkę z atramentem, a w drugiej kawałek drewnianej deski z wbitym gwoździem. I<br />

wytatuował mi mój numer. Tak głęboko wbił tgwoźdź, Ŝe myślałem, Ŝe oszaleję z bólu. Ropa<br />

zaczęła mi się zbierać wokół rany. Dzięki Bogu dostałem kawałek materiału, którym mogłem<br />

owinąć rękę. Miałem szczęście, bo po pięciu, czy sześciu dniach rana się zagoiła.<br />

Tak minął pierwszy dzień tak zwanej kwarantanny. Nie wiedzieliśmy, co powinniśmy robić.<br />

Tu iść, czy gdzie indziej? Tam jest zabronione, tu „uwaŜaj!”. Byliśmy przegrani. Poszliśmy<br />

na blok 10. To jest na samym końcu obozu, zaraz obok bloku 11 i podwórza, gdzie Palitzsch<br />

rozstrzelał wielu więźniów. Podczas podróŜy nie dostaliśmy nic do jedzenia. Przez pierwsze<br />

trzy dni teŜ nic. W końcu przyszedł do nas Stubenältester (starszy sztubowy) Jupp. Był<br />

strasznie gruby. Usiadł na łóŜku i zaczął z wielkiej miski wsuwać twaroŜek. Ta miska była<br />

wielkości hełmu. Zjadł wszyściuteńko sam. A my siedzieliśmy w kącie ma podłodze i<br />

patrzeliśmy na niego jak dzikie psy, kiedy poŜerał spokojnie swój twaroŜek. KaŜdy z nas miał<br />

4


pusty Ŝołądek. I nagle przyszedł ten prosiak i zaczął wsuwać przy nas wielką łychą<br />

świeŜuteńki twaroŜek.<br />

WIĘŹNIOWIE FUNKCYJNI<br />

Jupp był Niemcem. Trafił do Auschwitz w pierwszym transporcie z Sachsenhausen. Miał<br />

numer 30 i zielony winkiel. Ludzie z tego transportu otrzymali róŜne funkcje: Stubeältester,<br />

Blockältester, Küchenkapo, Effektenkammerkapo (zbierał wszystkie rzeczy od więźniów),<br />

Lagerkapo (Karol) i Lagerältester – najstarszy więzień w obozie - numer 1. Ten nie miał<br />

winkla tylko kawałek materiału z numerem 1, nazywał się Bruno. Nie miałem z nim nigdy do<br />

czynienia. Dzięki Bogu! Ale Karol to był dopiero idiota. Biegał po obozie z pałą i kiedy go<br />

ktoś omijał, po prostu ni stąd ni zowąd go lał. Jak przyszedłem do obozu, to była jeszcze<br />

jedna nowa funkcja – Krankenmann. Kapo, który pracował w szpitalu. To był morderca.<br />

Potrafił zabić jednym ciosem. Bił zawsze po nerkach i wątrobie. Nikt nie jest w stanie<br />

policzyć, ilu więźniów wykończył. Stubeältester nadzorował swoją sztubę, Blockältester<br />

nadzorował wszystkie sztuby.<br />

Więźniowie funkcyjni to byli kryminaliści. Przyjaźnili się. Jeden poszedł do kuchni i mówi:<br />

„Toni, daj mi coś do jedzenia” i dostawał kawałek kiełbasy. Znajomości. Dostawali zupę jako<br />

pierwsi - z góry, z tłuszczem, a my dostawaliśmy samą wodę z dołu. Dostawaliśmy pół litra<br />

ciepłej wody, nazywaliśmy to Wassersuppe. Funkcyjni mieli wszystko, co chcieli. Mogli<br />

sobie wszystko zorganizować, począwszy do mąki po alkohol. Blockältester Bischoff często<br />

był pijany. Siedział w pokoju u Blockführera i pili razem schnapsa. Ja teŜ byłem ciągle<br />

pijany, ale z głodu.<br />

Kapo był panem Ŝycia i śmierci. Zabił kijem dwóch czy trzech więźniów, bo nie mieli juŜ siły<br />

pracować. A jak przyszedł Komandoführer, czyli dowódca, i zapytał, co się stało, to kapo<br />

mówił: - To był śmierdzący leń. Jak mu powiedziałem, Ŝeby się ruszał, to powiedział do mnie:<br />

Du deutsche Schweine! Panie komendancie, czy ja jestem niemiecką świnią? Kapo nie bał się<br />

niczego i nikogo.<br />

Jak esesman zobaczył więźnia, który próbował uciec z komanda, z pracy, to spuszczał psy z<br />

łańcucha. Głupiemu warchlakowi wydawało się, Ŝe juŜ jest wolny, bo siedzi w krzakach.<br />

Wrócił jednak szybko do obozu w pysku esesmańskich wilczurów. Powieszono go przy<br />

kuchni. Na piersi miał tabliczkę: „Hurra, hurra, ich bin wieder da” („Hurra, hurra, znów<br />

jestem z powrotem”). A esesman dostał w nagrodę pięć dni urlopu.<br />

SZKOŁA PRZETRWANIA<br />

Trzeciego dnia zostaliśmy wysłani do pracy. Musieliśmy biegać z taczkami i przewozić muł z<br />

jednego miejsca na drugie. Nikt tego nie potrzebował, a my musieliśmy szybkim krokiem<br />

zasuwać z taczkami. Do tego była jeszcze beznadziejna pogoda. Cały czas padało. Nikogo to<br />

nie obchodziło. Gdyby ktoś poprosił o nowe, suche ubranie, byłaby to ostatnia prośba w jego<br />

Ŝyciu. W spodniach mieliśmy jedną kieszeń na kawałek papieru toaletowego. Ale po co?<br />

Jelita mieliśmy puste.<br />

To jak długo i ile dni w tygodniu pracowaliśmy zaleŜało od roku i kto akurat był dyŜurnym.<br />

Kadra kierownicza SS ustalała między sobą, kto dzisiaj będzie odbierał raport, kto jakie<br />

5


komando obejmuje, kto ilu i do jakiej pracy potrzebuje. Na teren obozu nie wolno było<br />

nikomu wejść bez zgody Palitzscha albo Fritzscha (ten był odpowiedzialny za porządek).<br />

Więźniowie z Leichenträgrekomando przenosili trupy do krematorium. Po porannym apelu<br />

codziennie kilka trupów z bloków się wywoziło. Ludzie umierali z przemęczenia, na zawał<br />

serca. Byli tacy, co w nocy się budzili i pędem biegli do drutów. Nie wytrzymywali. Wtedy<br />

na chwilę wyłączano w obozie prąd i zabierano trupy, które więźniowie z<br />

Leichenträgrekomando rozbierali. Ubrania szły do prania, a nagie zwłoki wrzucali na<br />

drabiniastą furmankę i przewozili do krematorium. Wszystko musiało być policzone – ci,<br />

którzy leŜą w komorze, przed piecem i ci, których w tej chwili się palą.<br />

Bałem się krematorium. Trupy na furmankę tylko raz wrzucałem. Przez przypadek.<br />

Przechytrzyłem samego siebie. Stasiek, fryzjer i sztubowy, pozwolił mi zostać w obozie, bo<br />

słabo się czułem. Poszedłem z wiadrem do umywalni po wodę i w tym momencie jak zjawa<br />

wyrósł koło mnie esesman: - Was machst Du denn da? Co tu robisz? Mówię, Ŝe jestem<br />

Stubedienst, Ŝe sprzątam. Kazał mi zostawić wiadro i pójść za nim. Więc poszedłem. Co<br />

miałem mu powiedzieć, Ŝe nie chcę? śe nie mogę? śe źle się czuję? Okazało się, Ŝe w<br />

Leichenträgerkomando brakowało dwóch osób, Ŝeby trupy załadować na furmankę. To była<br />

dla mnie waŜna nauczka: nie zostawaj nigdy w obozie, idź zawsze na komando, czyli do<br />

pracy.<br />

WAśNA LEKCJA<br />

Cały obóz miał około czterdziestu hektarów. KaŜdy, kto tam mieszkał, musiał mieć świetną<br />

orientację w terenie. Któregoś dnia spotkałem kolegę: - Cześć Mandolina, na miłość boską, co<br />

ty tu robisz? Kiedy przyjechałeś do Auschwitz?<br />

Podczas wojny naleŜałem do zrzeszenia „Longusa”. Rozdawałem z kolegami gazety na ulicy,<br />

które sami produkowaliśmy domowymi sposobami. Pewnego pięknego dnia nasz kolega<br />

Hipek, który do tej pory nam pomagał, zdradził nas Gestapo. Nie wiedzieliśmy, Ŝe jego ojciec<br />

był volksdeutschem. Cała nasza grupa została złapana – siedemnaście osób. Przewieziono nas<br />

do więzienia na Pawiaku. Przesłuchania były na Szucha. Pamiętam, Ŝe na ścianie wisiał<br />

wielki obraz Führera Adolfa Hitlera, a na wieszaku wisiał esesmański płaszcz i pejcz.<br />

Pierwsze przesłuchanie nie było zbyt cięŜkie. Odpowiedź na pytanie, skąd miałem w domu<br />

gazety, wymyśliłem na poczekaniu - znalazłem je na ulicy. - Kłamco, podły oszuście! -<br />

dostałem kilka razy w twarz.<br />

Drugie przesłuchanie było jednym z najgorszych przeŜyć w moim Ŝyciu. Przy stole siedziało<br />

dwóch męŜczyzn naprzeciwko siebie. Chcieli wiedzieć wszystko o tych, którzy działali w<br />

naszej organizacji. Ciągłe baty: - Kto? Nazwisko? Gdzie mieszka? Pytania były tłumaczone na<br />

język polski. Tłumacz pochodził ze Śląska. - Nic nie wiem, a gazety znalazłem na ulicy.<br />

Dostałem w pysk. - Kto był jeszcze z tobą? - Nic nie wiem, a gazety znalazłem na ulicy I znów<br />

baty pejczem, a potem poprawili ciosem w kark kolbą karabinu. To był stary polski karabin.<br />

Nie miałem siły, Ŝeby wyjść stamtąd na własnych nogach. Jakiś dwóch męŜczyzn zaniosło<br />

mnie do więziennej cięŜarówki.<br />

Miałem jedno wyjście – udawać idiotę. W przeciwnym razie od razu trafiłbym do lasu na<br />

Palmiry koło Warszawy i zostałbym rozstrzelany. Wiedziałem o tym. Mówiłem w kółko<br />

„gazety znalazłem na ulicy” i w twarz. Skończyły się przesłuchania, zamknięto protokół i po<br />

czterech miesiącach spędzonych na Pawiaku, znalazłem się w transporcie do Auschwitz.<br />

6


Pierwsze dni, tygodnie, miesiące zniosłem bez większych problemów i stałem się w końcu<br />

starym więźniem, a nie rekrutem. Nauczyłem się, co mogę robić, a czego mi nie wolno. W<br />

obozowe Ŝycie wprowadził mnie mój kolega Jurek Orłowski z Warszawy, który juŜ od dawna<br />

był w Auschwitz: - Jurek, po pierwsze nie moŜesz pić wody z kranu. MoŜesz w niej umyć tylko<br />

ręce czy twarz, ale nie wolno ci jej pić. śadnych pytań. Po drugie raz w tygodniu dostajemy<br />

pół litra Wassersuppe. Często moŜna w niej znaleźć pół brudnego ziemniaka. Nie wolno ci<br />

tego jeść. Wiem, Ŝe przykro ci to słyszeć, ale od tego brudnego ziemniaka moŜesz dostać<br />

durchfall (rozwolnienia). Kiedy ta trucizna trafi do obiegu krwi, umrzesz. Wtedy nie masz<br />

szansy przeŜyć. Ale jeśli jesteś bardzo głodny, masz do pęciu dni szansę, Ŝeby sobie coś<br />

zorganizować. To była najwaŜniejsza lekcja w moim Ŝyciu.<br />

- Jurek, gdzie pracujesz? – zapytał mnie Jurek Orłowski. - Biegam z taczkami u<br />

Krankenmanna. – Muszę ci coś innego zorganizować. - Jeśli masz jakąś robotę pod dachem,<br />

to kaŜda inna będzie lepsza. Po trzech, czy czterech dniach dostałem wiadomość, Ŝe jest<br />

wolne miejsce w Betonkolonne. Robiło się tam przewaŜnie rury, ale teŜ kafle chodnikowe. W<br />

końcu trafiłem na dobre komando. Przestałem bać się kapo, bo to był normalny człowiek.<br />

Zupełnie inny niŜ Krankenmann, który miał taką siłę w łokciu, Ŝe potrafił zabić jednym<br />

ciosem. W naszym jego komando było stu więźniów. Nie waŜne czy leŜących, a więc<br />

martwych, czy jeszcze stojących, ale musiało być sto sztuk. Wielu ludzi umierało podczas<br />

pracy. CięŜkiej pracy, której nikt nie potrzebował. Ale trzeba było cały czas biegać z taczką,<br />

praktycznie nie otrzymując przy tym jedzenia.<br />

W obozie była Kantyna, czyli sklep, z którego mogli korzystać więźniowie. Ale skąd wziąć<br />

pieniądze? Polak z Generalnej Guberni nie dostawał pieniędzy. Nie było takiej moŜliwości.<br />

Marki mógł przysłać Niemiec z terenu Rzeszy. Trzeba było napisać podanie do Reichbanku,<br />

Ŝe chce się wysłać danemu więźniowi 20 czy maksymalnie 40 marek. Bank musiał wyrazić<br />

zgodę, Ŝeby niemieckie, wspaniałe marki wysłać do Guberni. Niemcy, którzy siedzieli w<br />

Auschwitz, a było ich niewielu, to przewaŜnie mordercy. Przychodziły pieniądze dla więźnia<br />

numer taki i taki, o nazwisku takim i takim. Tylko ten, kto miał pieniądze na „koncie”, mógł<br />

raz w tygodniu zrobić zakupy. W Kantynie obozowi bogacze kupowali papierosy tzw.<br />

„zorki”, kiszone buraki, zupę kminkową, rozkładające się śledzie, ale taka atrakcja często<br />

kończyła się w krematorium. Więzień pieniędzy nie widział na oczy. Przy wejściu do<br />

Kantyny stał więzień, który sprawdzał, czy więzień np. 112500 ma na swoim „koncie”<br />

jeszcze jakieś marki. Jak przyjechaliśmy do Auschwitz, to zabrano nam wszystko. Mieliśmy<br />

tylko „pasiaki” i czasem kawałek papieru toaletowego. W Auschwitz pod koniec ’43 r. co<br />

niektórzy dostawali kupony i w nagrodę za swoją nieuczciwość czy okrucieństwo mogli pójść<br />

do PUF-u, czyli do obozowego burdelu.<br />

„MAMA, PAPU”<br />

W komando DAW pracowałem jako elektryk. Od rana do wieczora. Mieliśmy teŜ nocne<br />

zmiany, bo w obozie światło musiało palić się całą dobę. Naszym zadaniem było wymienianie<br />

spalonych Ŝarówek.<br />

Któregoś dnia mój kapo mówi do mnie: - Ty długi, choć no tu. Idź sprawdzić Ŝarówki w<br />

obozie. Jego twarz... jest juŜ niewyraźna. Wyraźnie widzę tylko jedną - małego chłopca, który<br />

stał za drutami w Birkenau.<br />

7


Obozy były poprzedzielane drutami kolczastymi - Judenlager, Cigonelager, Meksyk,<br />

Birkenau dla męŜczyzn, dla kobiet. A druty były pod napięciem. Miałem wózek dziecięcy, a<br />

w nim narzędzia: śrubokręt, cęgi, obcęgi itp. Wspinałem się po słupowłazach i waliłem<br />

młotkiem w drewniany słup. Jak lampa się nadal paliła, szedłem do następnej. Jeśli zgasła,<br />

wkręcałem nową Ŝarówkę.<br />

Któregoś dnia wdrapałem się na słup, wykręcam Ŝarówkę i słyszę cichy pomruk: „Pan,<br />

pan...”. Patrzę na dół, nikogo nie ma. Znów słyszę tylko juŜ głośniej: „Pan, pan, papu!”. Co<br />

widzę? Po stronie Birkenau idzie w stronę mojego wózka, a przy tym prosto na druty, trzy-,<br />

czteroletni chłopiec. - Uciekaj, odejdź, idź stąd! – zatrzymał się na szczęście. Wrzeszczałem<br />

na niego i schodziłem czym prędzej z tego słupa. Gdyby to był inny dzień... Zwykle miałem<br />

w wózku kartofel, czy brukiew, a nawet pajdę chleba. Dałbym mu. Ale akurat nie miałem nic.<br />

Chłopiec w końcu odszedł. Wołał: „Mama, papu, mama...”. Do dziś słyszę ten głos.<br />

Bezsilny pchałem mój wózek i poszedłem prosto do kapo. Powiedziałem, Ŝe nigdy więcej nie<br />

będę wymieniać Ŝarówek. Zacząłem pracować w stolarni, teŜ na komando DAW.<br />

Pierwszego dnia podszedł do mnie kapo i pyta mnie: - Kim jesteś z zawodu? – Stolarzem -<br />

odpowiedziałem. – W takim razie idź na halę 1 do kapo Roberta. Więc poszedłem. Kazali mi<br />

ciąć deski. Sympatyczna fabryka. Mieliśmy ciepło, bo na środku hali stał duŜy piec.<br />

Piekliśmy w nim ziemniaki. Nabijałem ziemniaka na drut i piekłem w ogniu. Ziemniaki w<br />

mundurku naturalnie. I potem je wymieniałem na inne rzeczy. Piec oczywiście nie słuŜył do<br />

smaŜenia ziemniaków. Układaliśmy przy nim świeŜo wyszlifowane i pomalowane deski,<br />

które schły całą noc. W baraku numer 3 naprawialiśmy narty, a w 1 i 2 budowaliśmy domy<br />

dla Ŝołnierzy Wehrmachtu, które były wysyłane do Rosji.<br />

Niedaleko od DAW było komando Kanada, symbol faszystowskiego bogactwa. Segregowano<br />

tam poŜydowskie rzeczy. Niemcy okradali ludzi, którzy przyjechali do obozu. Więźniowie z<br />

Kutscherakomado przewozili łupy do Kanady - złote zęby, biŜuterię, buty, spodnie, dobre<br />

alkohole, holenderskie sery, sardynki, czy zwykłe kanapki, które ludzie brali do pociągu na<br />

drogę. Lagerführer nie wiedział, co robić z tym chlebem. I w końcu wymyślił. Kazał z niego<br />

gotować zupę. Ten rarytas dostawaliśmy co piątek. W przepysznej zupie chlebowej znalazłem<br />

kiedyś damski zegarek.<br />

W ’42 roku esesmani zrobili rewizję osobistą wszystkim więźniom pracującym na DAW.<br />

Macali nas wszędzie. Sprawdzali, czy czegoś nie przemycamy do obozu. Za kawałek ołówka<br />

w kieszeni dostawało się kilka razy w mordę i kijem w grzbiet.<br />

Mój przyjaciel Genek Vetulani pracował w Bauhof, gdzie zwoŜono materiały budowlane.<br />

Jego ojciec był profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zdradzony Gestapo wraz z<br />

synem Eugeniuszem trafił do więzienia w Krakowie. Potem do Auschwitz. Po dwóch<br />

miesiącach profesor Vetulani zachorował i nagle zmarł. Rano na apelu Genek zameldował: -<br />

Panie Blockältester, to mój ojciec. Mogę go zanieść do krematorium? - Tak, moŜesz. Twój<br />

numer? To było pierwsze krematorium w Auschwitz. - Jurek, nawet nie płakałem –<br />

powiedział mi później Genek. - Nie miałem siły, Ŝeby płakać.<br />

Z ludzi tylko popiół zostawał. Jedyny ślad potwierdzający ich egzystencję. Kiedy wiał wiatr<br />

od Birkenau w naszą stronę do Auschwitz, moŜna było zwariować. Nigdy bym nie pomyślał,<br />

Ŝe palone ludzkie ciało moŜe tak śmierdzieć. I te kawałki popiołu w powietrzu...<br />

8


CICHA, ŚWIĘTA NOC<br />

Grudzień ’42 roku - tuŜ przed BoŜym Narodzenie. Któryś z esesmanów wydał rozkaz:<br />

wykąpać więźniów! Około północy kazano nam wyjść przed blok na golasa. Za oknem mróz<br />

minus dwadzieścia stopni, moŜe więcej. Śnieg pod nogami przygrywał nam: chrup, chrup,<br />

chrup... Wchodzę do umywalni. W odległości około pół metra od siebie stoją dwa taborety.<br />

Trzeba było na nie wejść i stać w rozkroku. Pfleger, czyli sanitariusz, miał przed sobą kubeł<br />

wody zmieszanej z lizolem. I zabiera się za odkaŜanie. Patykiem owiniętym kawałkiem<br />

szmaty szorował mi krocze, nam wszystkim. Paliło jak cholera. Czułem, Ŝe pewna część<br />

mojego ciała zaraz mi odpadnie. A on miał niezwykły ubaw.<br />

Znów nas wygonili na mróz. Poleli nas raz zimną wodą, raz gorącą. Para. Nic nie widać.<br />

Słychać tylko: - Raus! Schneller! Szybciej! Otworzyła się brama między pierwszym a drugim<br />

blokiem i wszyscy gdzieś biegną. Przede mną na wyciągniecie ręki nagle ktoś się zatrzymuje,<br />

chwyta za serce i juŜ go nie ma. Ludzie padali jak muchy.<br />

Wielkanoc, czy BoŜe Narodzenie - to były tragiczne dni. Pamiętam dokładnie 24 grudnia ’42<br />

roku. Więźniowie opowiadali, co przed wojną stało u nich na stole: „U mnie zawsze były<br />

pyszne ryby”, „A moja mama sama robiła kiełbasy”, „U mojej ciotki nigdy nie zabrakło na<br />

stole sernika”. Tylko słychać było jak nosy chlupią. Nie dostaliśmy od Świętego Mikołaja<br />

Ŝadnego prezentu. śeby chociaŜ zupa była bardziej gęsta. śeby chociaŜ dali kawałeczek sera<br />

albo kiełbasy. Nie, nic.<br />

Byłem wtedy na bloku 18A. Kiedy zgaszono światło, ktoś po cichutku zaczął śpiewać:<br />

„Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem wesoła nowina...”. Co chwilę kolejny głos dołączał<br />

aŜ zrobiło się za głośno. Przyszedł Palitzsch, zapalił światło, wydarł się świątecznie: „Alles<br />

raus!” i wszystkich wypędził na dwór. Staliśmy na mrozie w kalesonach. Kto zdąŜył, w biegu<br />

chwycił pasiastą kurtkę. Ustawiliśmy się w rzędach po dziesięciu. Kara musiała być karą. Po<br />

chwili dołączyli do nas więźniowie ze wszystkich pozostałych bloków.<br />

To była piękna noc. Niebo czyste, rozświetlone gwiazdami chyba prosto z Betlejem. Przy<br />

obozowej kuchni lśniała choinka. – Śpiewać! – wydarł się Palitzsch. - Stille Nacht Heillige<br />

Nacht... - Lauter! Głośniej! – krzyczał Palitzsch. A Lagerkapo Karol przyglądał się, który<br />

blok za cicho śpiewa. Pierwszego lepszego więźnia bił kijem po głowie. I tak ta nasza „Cicha<br />

i święta noc” trwała około trzech godzin. Staliśmy prawie po kolana w śniegu. W końcu<br />

usłyszeliśmy od Palitzscha długo wyczekiwaną komendę: - Do bloków marsz! Po tej<br />

obozowej Wigilii przed kaŜdym blokiem leŜały trupy.<br />

CEBION<br />

Przy moim komando DAW kobiety pracowały na polu. Dzieliła nas droga. Dzieliły nas<br />

druty. Dzielili nas esesmani i kapowie. Któregoś grudniowego dnia w ’42 roku podszedł do<br />

mnie Genek Vetuleni: - Jurek, pracujesz w DAW. Codziennie spotykasz kobiety, które idą do<br />

pracy. Podrzuć im małą paczuszkę, którą dostaniesz w szpitalu od Piotra. Piotr jest tam<br />

portierem. Musisz tylko uwaŜać, której to dać. Jedna będzie mieć przewiązaną na głowie<br />

chustkę i co chwilę będzie ją sobie poprawiać. To będzie dla ciebie sygnał. Dostaliśmy<br />

wiadomość, Ŝe jedna z kobiet właśnie urodziła dziecko. Była bardzo słaba. Musieliśmy jej<br />

pomóc.<br />

9


W paczuszce był cebion, czyli witamina C, taki beŜowy proszek. Podrzuciłem go kobiecie,<br />

która dała mi umówiony znak. Drugi raz teŜ mi się udało, a przy trzeciej próbie przyłapała<br />

mnie esesmanka. ZauwaŜyła, kiedy przerzucałem paczuszkę. - Ty podły psie! – zaczęła mnie<br />

bić pejczem po głowie, plecach i potem uderzyła mnie ręką w twarz z taką siła, Ŝe zrobiłem<br />

piruet i padłem. Zaczęła mnie kopać i krzyczeć: - Wstawaj świnio! - znów uderzyła mnie w<br />

twarz. -Numer? – Więzień Polak numer 5869, melduje się posłusznie. Zanotowała.<br />

Myślałem, Ŝe mi się upiekło, a tu po kilku dniach, moŜe po tygodniu, Blockältester Bischoff<br />

zaczepił mnie: - Ty długi, zostajesz dziś w obozie, nie idziesz do pracy. Zostałem przy wejściu<br />

do bramy „Arbeit macht frei”, a ze mną około 10 czy 14 męŜczyzn. Podszedł do nas<br />

Raportführer Palitzsch i woła: - W lewo zwrot, równym krokiem marsz, kierunek – blok 11!<br />

Zacząłem drŜeć z przeraŜenia. Zrozumiałem, Ŝe to juŜ koniec.<br />

Blok 11 – słynny blok śmierci. Zaprowadzili nas do piwnicy, do celi. Było zupełnie ciemno,<br />

Ŝadnego krzesła. Siedziałem na podłodze kilka dni. Nie wiedziałem, czy jest dzień czy noc. W<br />

końcu przyszedł po mnie pisarz blokowy Janusz Pilecki: - Jurek, chodź do Schreibstube (do<br />

kancelarii). Zmierzyłem go wzrokiem i momentalnie uświadomiłem sobie, Ŝe przecieŜ tam<br />

siedzi morderca Grabner. Potem po kilku minutach stanąłem przed Palitzschem: - Ty polska<br />

świnio! Dlaczego tak stary więzień robi takie głupoty? Milczałem. – Dwa lata karnej<br />

kompanii – dodał Grabner. Dzięki Bogu dostałem karę. Lepsze dwa lata karnej kompanii niŜ<br />

rozstrzelanie. Przesiedziałem jeszcze kilka dni w piwnicy i trafiłem na blok 12.<br />

To był blok po przeciwnej stronie obozu. A tam znów ceremonia i nowe ciuchy.<br />

Rzeczywiście, naprawdę nowe pasiaki. Nie waŜne czy spodnie były do łydek, czy za szerokie.<br />

Później się wymienialiśmy. Byliśmy tam jeszcze około dwóch dni i gruchnęła wiadomość, Ŝe<br />

pakują nas w transport. Około 1000 osób.<br />

JAK PRZEśYĆ?<br />

W obozie zawsze uciekałem. Starałem się robić wszystko, Ŝeby jak najrzadziej spotykać na<br />

mojej drodze esesmanów. Przez przypadek nie zdejmę czapki, nie spojrzę na lewo czy prawo<br />

i dostanę w pysk kijem, bo ręki by nie chciał sobie pobrudzić. Jednym ciosem mógłby mi<br />

złamać czaszkę, wybić zęby.<br />

Nie tylko esesmani nas wykańczali, równieŜ choroby. Czasem najzwyklejsze, jak bolący ząb.<br />

Szło się do szpitala. Jeden więzień trzymał za głowę, a drugi wyrywał ząb starymi<br />

kombinerkami. TakŜe bardzo duŜo ludzi zmarło z powodu rozwolnienia, na które w obozowej<br />

gwarze z niemieckiego mówiliśmy durchfall. Brudny ziemniak i juŜ po zabawie.<br />

Więźniowie rosyjscy wynaleźli „nóŜ” - ostrzyło się o jakiś kamień łyŜkę aluminiową. Takim<br />

noŜem kroiło się ziemniaka w cienkie plasterki i kładło na chleb. Kanapkę posypywało się<br />

solą, ale tylko odrobinę, Ŝeby wystarczyła na dłuŜej, bo był to jeden z najdroŜszych artykułów<br />

w obozie. Jak się miało sól, to się ją zawijało w kawałek szmatki i nosiło zawsze przy sobie.<br />

Chleb z ziemniakiem i solą miał zatrzymać rozwolnienie. A najdroŜszym artykułem był<br />

cebion – cudowny lek na wszystko. W Auschwitz miał wartość brylantu. Więźniowie<br />

organizowali witaminę C od ludzi mieszkających przy obozie. Jak się dostało durchfall, to<br />

człowiek ratował się, czym tylko się dało i co kto podpowiedział.<br />

Po środku kaŜdej sztuby w Auschwitz stał kamienny piec, którego pilnował jakiś więzień.<br />

śeby móc coś upiec, musiałem mieć od niego pozwolenie. - Słuchaj Antek, mam cztery<br />

10


kartofle. Mogę je sobie upiec? Zwykle się zgadzał, ale szybko dodawał: - Dobra, ale dwa dla<br />

mnie. No i co? Musiał się człowiek zgodzić. Jak się juŜ upiekło te ziemniaki, a raczej spaliło,<br />

to się je jadło, bo podobno pomagały na rozwolnienie. Jadło się teŜ spalone drzewo.<br />

PrzewaŜnie jednak nie pomagało.<br />

MELDUJĘ SIĘ POSŁUSZNIE<br />

Ostatnia noc w Auschwitz na bloku12 w końcu minęła. - Wstawać! Wszyscy opuścić blok!<br />

Ustawić się piątkami – obudził nas esesman. Mieliśmy czekać za kuchnią na rozkazy. Po<br />

drodze minęliśmy komando, gdzie obierało się ziemniaki. Stał tam wielki stół, a na nim leŜało<br />

duŜo chleba i serków topionych. Chleb był pokrojony. Wszystko to widzieliśmy po drodze.<br />

Wsiedliśmy do wagonu towarowego. W kaŜdym wagonie było 50 więźniów – 25 po prawej<br />

stronie i 25 po lewej, a po środku siedziało dwóch esesmanów. Jedziemy i jedziemy. Wacek<br />

pyta mnie: - Jurek, czy to przypadkiem nie jest Flossenbürg? Spójrz na prawo.<br />

Dworzec kolejowy był poniŜej, a obóz nieco wyŜej. Szliśmy przez miasto ulicą Dali-dali.<br />

ZbliŜamy się do bramy. Poraził mnie widok znajomej twarzy: - Wacek, przecieŜ to Fritzsch,<br />

mój BoŜe! Nie do wiary, Schutzhaftlagerführer Fritzsch we własnej osobie. Przeszliśmy przez<br />

bramę „Arbeit macht frei”. Po lewej stronie widzę kamienie. Wszędzie wielkie kamienie.<br />

Przyjechaliśmy z nieba do piekła - pomyślałem.<br />

Na środku placu stał Fritzsch. Trzymał ręce w kieszeni: - Och tak, transport z Auschwitz -<br />

zawołał. Więźniowie coś szepczą między sobą. - Spokój, kaŜdy, kto miał juŜ okazję mnie<br />

poznać, wystąp! Niektórzy zrobili krok w przód, a ja stałem jak słup soli sparaliŜowany ze<br />

strachu. Fritzsch szedł wzdłuŜ szeregu i zaczął nas liczyć. Przechodzi koło mnie. Patrzę w<br />

ziemię. Zatrzymał się. - Ty długi, juŜ mnie zapomniałeś? Co odpowiedzieć? W głowie mętlik:<br />

- Nie panie Schutzhaftlagerführer. Melduję się posłusznie! Przepraszam, jestem zmęczony po<br />

podróŜy z Auschwitz. Wystąpiłem z szeregu. - Wszyscy na prawo patrz, kierunek – kuchnia,<br />

marsz! – rozbijał się o kamienie głos Fritzscha.<br />

Mieliśmy nadzieję, Ŝe jako starzy znajomi Fritzscha dostaniemy coś do jedzenia, chociaŜ<br />

jakąś zupę. Poszliśmy za kuchnię, gdzie stał stół. Czekała nas wyjątkowa niespodzianka.<br />

Musieliśmy przenieść ten stół przed nasze baraki, a następnie kaŜdy z nas dostał dwadzieścia<br />

pięć batów na gołą dupę. Stary znajomy Fritzsch... I tak staliśmy z gołymi tyłkami aŜ kaŜdy z<br />

nas otrzymał swoją premię, po czym nadzy maszerowaliśmy na rewir, czyli do szpitala.<br />

Spodnie niosłem w ręku, nie miałem siły ich załoŜyć. Tam czekał juŜ na nas zniecierpliwiony<br />

sztubowy z drewnianym kijem obwiniętym szmatą i wiaderkiem z jakimś płynem do<br />

dezynfekcji. To chyba był lizol. Szorował nam tym genitalia.<br />

Wróciliśmy z powrotem przed baraki. - Jak się wam podoba? – pyta Fritzsch. - Wszystko w<br />

porządku, panie oficerze! – odpowiadamy. - Głośnie, głośnie, na Boga! Co jest? Moi starzy<br />

znajomi z Auschwitz nie mają siły? Wydarliśmy się co sił w płucach: -Wszystko w porządku,<br />

panie oficerze!<br />

Pierwszy dzień moŜna było jeszcze wytrzymać, ale drugiego dnia znów dostaliśmy baty na<br />

goły tyłek. Trzeciego dnia myślałem, Ŝe zwariuję. Czekamy na trzecią serię, a wśród nas kręci<br />

się Erik, pedał. Macał nas po stłuczonych pośladkach. Taki był zadowolony, Ŝe sprawia nam<br />

ból. A jeszcze większą miał frajdę, kiedy znów zaczął nas bić. Musieliśmy sami liczyć do<br />

11


dwudziestu pięciu. Jeśli ktoś stracił przytomność, zrzucano go ze stołu, a gdy oprzytomniał,<br />

musiał liczyć od początku.<br />

- Do bloku 13, odmaszerować! We Flossenbürgu stoją cztery baraki. W kaŜdym po dwustu<br />

pięćdziesięciu więźniów. Na tyłach obozu - krematorium. Spaliśmy na betonowej podłodze.<br />

Dostaliśmy trochę słomy do podziału. To była wcześniej pewnie stajnia dla koni.<br />

PRACA CZYNI WOLNYM<br />

Kamieniołomy... Nosiliśmy na plecach gigantyczne kamienie z bazaltu, które rozcinały nam<br />

skórę na plecach. Jak się któryś więzień ugiął pod cięŜarem i upadł, esesman wybuchał<br />

śmiechem i kazał mu biegać z trzydziesto, czy czterdziestokilogramowym kamieniem hin und<br />

zurück, tam i z powrotem. Uczyliśmy się szybko sztuki upadania, kiedy zabrakło nam siły.<br />

Jakby się upadło na lewo, a na prawym ramieniu miało się bazalt, to śmierć na miejscu.<br />

Trzeba było upaść na kamień. Nigdy na odwrót. To był majstersztyk. Do tego mika między<br />

kamieniami. Jest to materiał izolacyjny szkodliwy dla ludzkiego organizmu. Błyszczała jak<br />

ziarna wspaniałej brazylijskiej kawy. Tak teŜ ją nazywaliśmy. Mika to w obozowej gwarze<br />

kawa.<br />

Kiedy wieczorem wracaliśmy do obozu, okazywało się, Ŝe to nie koniec pracy. Czekał na nas<br />

jeszcze wielki dwukilogramowy młot, którym musieliśmy rozbijać kamienie na drobne<br />

części. Holendrzy - biedni ludzie – powiedzieli: - Nie będziemy pracować. Chroni nas<br />

konwencja genewska. Więźniowie nie muszą pracować. NajwyŜej mogą to robić jako<br />

ochotnicy i to nie dłuŜej niŜ 8 godzin dziennie. Esesmani tak ich zlali, Ŝe następnego dnia,<br />

płacząc, w podskokach zasuwali do roboty. To była tragedia. Zmuszano nas do pracy w<br />

kamieniołomach po dwanaście godzin dziennie. Bez jedzenia. Jeden Włoch powiedział<br />

kiedyś: - Nie ma jedzenia, nie ma pracy. Zabrali go. Nigdy więcej go nie widziałem.<br />

RÓśOWI<br />

W pracy wykańczały nas kamienie, a w obozie - homoseksualiści. Było kilku Niemców,<br />

którzy masowo gwałcili, kiedy tylko mieli taką fantazję. Po prostu podchodzili do kogoś i<br />

mówili: -Zostajesz dziś na bloku! Protestujesz: - Ale dlaczego? Idę do pracy! Krótka piłka: -<br />

Nie ma mowy, zostajesz! Hulaj dusza, piekła nie ma! Cały barak pusty. Pamiętam Piotrusia.<br />

Został zgwałcony na stole w kuchni. Przy więźniach. Niestety widziałem to na własne oczy.<br />

Skuliłem się w kącie. Zamknąłem oczy. Zatkałem uszy. Nic nie pomogło. Jeden, drugi,<br />

trzeci... gwałcili go masowo, a potem wyrzucili na glebę. Piotruś nie wytrzymał tego.<br />

Podniósł się z ziemi i poszedł prosto na druty. Kilka wstrząsów. Mgła przed oczami i koniec.<br />

Więźniowie z róŜowymi winklami nie bali się nikogo. Ten kapo i ten esesman to koledzy z<br />

jednej ulicy. Razem grali w piłkę przed wojną. Tylko jeden został mordercą i złodziejem, a<br />

drugi esesmanem, czyli teŜ mordercą i złodziejem. Dobrze się rozumieli. Kiedy podczas pracy<br />

szliśmy się załatwić, niektórzy esesmani macali chłopców po pośladkach, a potem jednym<br />

szybkim ruchem wpychali do dwumetrowego rowu z kupami. Wielu tak skończyło gówniane<br />

Ŝycie.<br />

POMOCNIK ELEKTRYKA<br />

Nie mogłem wytrzymać we Flossenbürgu. Pewnego dnia na apel przyszło dwóch grubasów<br />

cywilów w towarzystwie wyŜszych oficerów SS. Mieli czarne usta, bo Ŝuli tytoń. Po chwili<br />

12


jeden z nich wypluł ten tytoń i wydarł się: - Jest wśród was elektryk? Podnieść rękę! Wacek<br />

Rudnicki (kolega z Warszawy) stał koło mnie. Pytam go, co robimy: - Chodź Jurek, to na<br />

pewno jakaś dobra robota w fabryce, chodź! - Ale przecieŜ nie jestem elektrykiem. - Nie gadaj<br />

głupot. Naprawiałeś kiedyś w domu bezpiecznik? - Oczywiście. Grubas w myśliwskim<br />

kapeluszu podszedł do mnie i pyta: - Jesteś elektrykiem? - Nie, jestem pomocnikiem elektryka,<br />

szanowny panie. Spojrzał na mnie, spojrzał na Wacka. Podaliśmy mu nasze numery.<br />

Dwa czy trzy dni później, kiedy juŜ zapomnieliśmy o tej rozmowie, podszedł do nas dobrze<br />

nam znany homoseksualista Erik i zawołał przepitym głosem: - Blok 19, stać spokojnie!<br />

KaŜdy z was, kogo wyczytam, niech wystąpi. Wyczytał około trzystu więźniów - wielu<br />

Polaków (w tym mnie i Wacka), kilku śydów, Rosjan i Francuzów. Siedmiuset więźniów<br />

zostało we Flossenbürgu.<br />

Staliśmy w szeregu. KaŜdy z nas dostał kawałek starego chleba i mały, okrągły serek.<br />

PoŜarliśmy to w sekundę i poszliśmy ulicą Dali-dali prosto do pociągu towarowego, który juŜ<br />

na nas czekał. Stłoczeni w kilku wagonach jechaliśmy przed siebie. Nikt z nas nie wiedział<br />

dokąd. Nie wolno było usiąść. Z resztą nie było jak w takim tłoku. Nagle pociąg stanął. Drzwi<br />

się otworzyły i przez moment zobaczyłem wolność. Ludzi jadących na rowerze i<br />

spacerowiczów. Pociąg ruszył, a wolność została gdzieś w oddali. Przez szczeliny w deskach<br />

wdzierały się promienie słońca. Nie dla nas piękna pogoda. To było lato ’43 roku. Słychać<br />

alarm przeciwlotniczy i świst spadających bomb. Uśmiechnąłem się pod nosem na myśl, Ŝe<br />

Niemcy oberwali. Ale szybko mina mi zrzedła. PrzecieŜ te bomby mogą spaść prosto na nas.<br />

ZŁOTE CZASY<br />

Dworzec kolejowy Dachau. Wysiadamy. Było tak gorąco, Ŝe nie mogłem wytrzymać.<br />

Zdjąłem moją więzienną „marynarkę” i przewiesiłem sobie przez rękę – niczym dŜentelmen,<br />

który idzie na spacer. Musieliśmy przemaszerować przez całe miasto, Ŝeby dojść do obozu. A<br />

ludzie patrzyli na nas z pogardą. Stanęliśmy przed bramą, gdzie czekał na nas esesman z<br />

administracji obozowej.<br />

Arbeitseinsatzführer (przydzielał grupy ludzi do danej pracy) dostał dokument od<br />

Transportführera. Przeliczył nas. Esesman otworzył bramę i wmaszerowaliśmy do obozu.<br />

Poszliśmy na prawo i stanęliśmy obok kuchni. Czekaliśmy bezczynnie przez dwie godziny.<br />

W końcu przyszedł do nas Janek Domagała i pyta po polsku: - Chłopcy, skąd przyjechaliście?<br />

Jedni mówią, Ŝe z Auschwitz, inni, Ŝe z Flossenbürga. Ale właściwie mogliśmy wszyscy<br />

powiedzieć, Ŝe z Auschwitz, bo mieliśmy numery z Auschwitz. We Flossenbürgu nie<br />

dostaliśmy nowych. - UwaŜajcie, Dachau jest innym obozem niŜ wszystkie pozostałe. Po<br />

prostu uwaŜajcie i nie róbcie Ŝadnych głupot. Janek Domagała był obozowym pisarzem. Znał<br />

wiele języków. MoŜna powiedzieć, Ŝe był „Mädchen für alles”. Mógł robić wszystko. Znał<br />

wszystkich esesmanów. Kiedy któryś poprosił go, Ŝeby zawołał Franza, wiedział, kto to Franz<br />

i gdzie go znaleźć. Dachau był obozem dla więźniów politycznych. Kiedy przyszedł więzień z<br />

zielonym albo czarnym winklem, Janek Domagała przy najbliŜszej okazji wyrzucał go do<br />

Mauthausen albo Buchenwaldu.<br />

Kierunek – łaźnia. Bardzo dobrze znaliśmy tę komendę z Auschwitz. Z prysznica nie płynęła<br />

woda tylko cyklon B. Kazimierz wszedł do łazienki jako pierwszy i zauwaŜył, Ŝe na sitku od<br />

prysznica wisi kropelka wody. Wrócił po nas i przekazał dobrą wiadomość. Potem niczym<br />

bohater odkręcił kurek i naprawdę – popłynęła woda. Natychmiast się rozebraliśmy. Nie<br />

myłem się przez rok. Moje ciało... musiałem strasznie śmierdzieć. Nie miałem jak się<br />

13


wykąpać. Absolutnie Ŝadnej szansy. Kazimierz odkręcił drugi kurek i z rur popłynęła ciepła<br />

woda. Mój BoŜe, cóŜ za radość, co za szczęście. Ciepła woda! Nie mieliśmy mydła, ale to nic.<br />

Jeden z więźniów całkiem goły wybiegł na plac i przyniósł garść piachu. Kazimierz zrobił to<br />

samo i wyszorował mi plecy. Potem ja pobiegłem po piasek i teŜ umyłem mu plecy. Później<br />

dostałem od niemieckiego więźnia kawałeczek prawdziwego mydła. Dałem mu w zamian<br />

kawałek chleba. Pobiegłem do Kazimierza: - Chodź, idziemy do łazienki, mam prawdziwe<br />

mydło! - Skąd? - NiewaŜne skąd, chodź! Mogliśmy codziennie korzystać z łazienki. Nie<br />

mogliśmy tylko zuŜywać za duŜo wody. To było niesamowite. W końcu mogłem spokojnie<br />

umyć się w ciepłej wodzie i miałem prawdziwe mydło. Dostaliśmy nową czystą bieliznę.<br />

Starą musieliśmy oddać.<br />

Z Auschwitz wyjechałem z bloku 12 i przez przypadek w Dachau znalazłem się teŜ na bloku<br />

12. Dostałem szafkę, w której była szczotka do butów, talerz, miska i widelec. Nie wierzę -<br />

łóŜko przygotowane specjalnie dla mnie. A na nim komplet pościelowy i to jaki,<br />

trzyczęściowy – poduszka, kołdra i prześcieradło. Wyciągnąłem się jak hrabia, pachnący, w<br />

czystej pościeli. Myślałem, Ŝe oszaleję z radości Wacek leŜał koło mnie na łóŜku i płakał. A<br />

ja zakochałem się w łazience. Co najmniej dwa razy w tygodniu biegałem pod prysznic.<br />

Wszystko co udało mi się zorganizować, wymieniałem na bloku 4 na mydło. To było surowo<br />

zabronione, ale mydło było waŜniejsze niŜ zasady.<br />

ZUPA Z KLUSKAMI<br />

Pierwszego dnia mieliśmy kwarantannę w kurorcie, który nazywał się Dachau. Przez trzy dni<br />

nic nie robiłem. Mówiliśmy z kolegami: „goldene Zeit in Dachau” – złote czasy. A to dzięki<br />

komisji Międzynarodowego Czerwonego KrzyŜa w Genewie, która w obozie patrzyła<br />

wszystkim na ręce.<br />

Spacerowałem drogą wzdłuŜ baraków i spotkałem esesmana, który pyta mnie: - Hey Langer,<br />

wo gascht na? - 49215 melduje się posłusznie, przepraszam, ale nie zrozumiałem - Nie<br />

rozumiesz? Was schafe ma? - Nie rozumiem, panie sztubowy. - Da bleibste ma tusa i kom<br />

scho na! Stoję zamurowany i nie wiem, co robić. Wacek szedł koło mnie: - Jurek, co się z<br />

tobą dzieje? - Nic nie rozumiem, on mówił w jakimś obcym języku! - Co ty gadasz? On mówił<br />

przecieŜ po niemiecku. Pomyśl, jesteś w Bawarii.<br />

Sztubowy zapisał coś na kartce i mówi: - Chodź ze mną! Poszliśmy do kuchni. To była piękna<br />

kuchnia. Wyglądała jak laboratorium. Dostaliśmy dla sztuby trzy pięćdziesięciolitrowe kotły.<br />

Próbowałem wywąchać, co w nich jest. Pachniało ładnie, ale nie mogłem podnieść pokrywki,<br />

bo była przykręcona czterema śrubkami, Ŝeby nic się nie wylało. - Sztuba 3, jedzenie<br />

przyniesione! Ustawiłem się w kolejce. Ciekawość mnie zŜerała, co jest w kotle. Sztubowy<br />

napełnił mi miskę. Myślałem, Ŝe oszaleję. Zanurzyłem drewnianą łyŜkę i stała pionowo – tyle<br />

makaronu było w mojej zupie.<br />

Zjadłem wszystko w pośpiechu, bo co w Ŝołądku to juŜ moje, i wybiegłem na dwór. Pytam<br />

kolegi: - Jadłeś juŜ obiad? - Nie, jeszcze nie. - Biegnij szybko do sztuby! Spotkaliśmy się<br />

później i mówi do mnie: - Jurek, chyba wzięliśmy zły kocioł. To na pewno był obiad dla<br />

esesmanów. Myśleliśmy, Ŝe to była tylko pomyłka, ale później jeszcze przez dwie niedziele<br />

dostawaliśmy taką zupę. Później znów dostawiliśmy tylko pływający w wodzie kawałek<br />

marchewki, buraka, czy jakiegoś innego warzywa – bez soli. A sól była dla nas bardzo waŜna.<br />

14


DOKTOR RASCHER<br />

To był wrzesień ’43 roku. Poszedłem z Kazimierzem do łazienki i pierwszy raz drzwi były<br />

zamknięte. Przed wejściem stał męŜczyzna ubrany w mundur Luftwaffe. Przyjrzał nam się<br />

dokładnie i powiedział do Waltera Neffa: - Niech ten wysoki podejdzie. Kazimierz teŜ był<br />

wysoki. Miał 185 centymetrów wzrostu, więc obaj się zameldowaliśmy. Zapisał nasze<br />

numery. Myślałem, Ŝe to koniec przygody. Zastanawialiśmy się tylko, co tu robi Luftwaffe.<br />

Kilka dni później, kiedy juŜ zapomnieliśmy o tym dziwnym zajściu w łazience, spotkaliśmy<br />

się w szpitalu. Przyszedł pisarz blokowy i mówi do mnie: - Ty długi, zostajesz dziś na<br />

rewirze. Nie idziesz do pracy .- Ale dlaczego? – O nic nie pytaj. Tu masz kartkę i idź z nią do<br />

Waltera Neffa. To był starszy pielęgniarz. Poszedłem do niego. Przebadał mnie i tak juŜ kazał<br />

zostać u siebie na bloku. Protestowałem, bo byłem zdrowy i chciałem iść do pracy.<br />

Pracowałem w małym komando. Rozładowywaliśmy i załadowywaliśmy do pociągu<br />

materiały budowlane, a potem przewoziliśmy je na wózkach do obozu. - Zamknij pysk! – tyle<br />

miał mi do powiedzenia Walter Neff.<br />

Znów przyszedł ten sam męŜczyzna juŜ nie w mundurze Luftwaffe. To był doktor Rascher.<br />

Zbadał mi płuca i serce. Coś zapisał na kartce i wyszedł. Trzeciego dnia przyszedł Walter<br />

Neff w cywilnym stroju. Na początku był więźniem, a później został asystentem doktora<br />

Raschera.- Rozbieraj się! - kazał mi załoŜyć nadmuchaną kamizelkę i skórzaną czapkę.<br />

Zastanawiałem się, co on chce ze mną zrobić. Zaprowadził mnie do pokoju obok. Był trochę<br />

większy, a na środku stał mały basen. Neff w końcu się odezwał: - Właź! Pokazał głową na<br />

basen. Wszedłem i po chwili zacząłem trząść się z zimna. Neff przyniósł wielkie wiadro pełne<br />

lodu i wrzucił do wody. Zaczęła strasznie boleć mnie głowa. Kolejne wiadro lodu. Drętwieją<br />

mięśnie. Znów lód. Czuję igły w całym ciele. Kolejne wiadro. Wrzeszczę z bólu. Oni jeszcze<br />

głośniej i nic więcej nie wiem. Zacząłem zamarzać. Straciłem przytomność. Nie wiem, ile<br />

stopni miała woda. Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny.<br />

Kiedy się obudziłem, zobaczyłem, Ŝe całe moje ciało jest pokryte czerwonymi plamkami, w<br />

środku których była czarna kropka. To wyglądało jak rana po ukąszeniu. Najwięcej takich<br />

plam miałem na nogach i klatce piersiowej. Podejrzewam, Ŝe mi coś wstrzykiwali. Rascher to<br />

wszystko opisywał w swoim notesie. W jego pokoju w szafie za szklanymi drzwiami stała<br />

maszyna do pisania. Pewnego dnia chwilę przed apelem przyszedł do mnie więzień, który<br />

sprzątał na rewirze, i mówi do mnie: - Jesteś dzieckiem <strong>szczęścia</strong>. Dał mi miskę pełną zupy: -<br />

Jak zjesz, schowaj talerz pod łóŜko, nikomu o tym nie mów i czekaj aŜ tu wrócę. Zrozumiałeś?<br />

Nic nie rozumiałem! Ja „dzieckiem <strong>szczęścia</strong>”? Następnego dnia z samego rana przyniósł mi<br />

śniadanie i tak było jeszcze przez kilka dni.<br />

Porządkowy na rewirze był Jugosłowianinem. Któregoś dnia pyta mnie: - Ty, dziecko<br />

<strong>szczęścia</strong>, jak mogę ci pomóc? - Czego mogę potrzebować? Chciałby stąd uciec!. Nie chcę tu<br />

być ani chwili dłuŜej. - Spróbuję ci pomóc. Dał mi dwa kawałki chleba posmarowane<br />

margaryną (masła nie widziałem na oczy nigdy w Ŝadnym obozie). Po dwóch czy trzech<br />

dniach odwiedził mnie Janek Domagała (pisarz obozowy): - Jak mogę ci pomóc? - Zabierz<br />

mnie z rewiru! Niczego bardziej nie pragnę jak po prostu stąd uciec! - Co chciałbyś robić? -<br />

Wszystko mi jedno, tylko zabierz mnie stąd! To był cud. Dostałem zwolnienie, bo doktor<br />

Rascher wyjechał słuŜbowo do Berlina. Nic dodać, nic ująć – dziecko <strong>szczęścia</strong>.<br />

15


MESSERSCHMITT<br />

Wróciłem na blok 12. Janek Domagała zapytał mnie, czy chciałbym pracować w fabryce. -<br />

Jasne! – nie zastanawiałem się ani chwili, bo w fabryce przecieŜ jest dach nad głową, nie<br />

moknie się na deszczu, jest ciepło. - U Messerschmitta potrzebują pięćdziesiąt osób do pracy.<br />

Zapisał mnie na listę i pojechałem ostatnim pociągiem z Dachau do pobliskiego Augsburga, a<br />

potem do Haunstetten. Trafiłem na komando Messerschmitt 410. Wmontowywałem części<br />

radiowe do stalowej płyty, która oddzielała jednego pilota od drugiego. W mojej hali 2A<br />

składaliśmy trzydzieści dziewięć samolotów. Robota taśmowa. To było zewnętrzne komando<br />

Dachau.<br />

Byłem zadowolony. Dziesięć godzin pracy, a nie dwanaście, a potem powrót na pieszo z<br />

Haunstetten do Augsburga. Współpracowałem z Ziutkiem Śniadym (łodzianinem). Jak<br />

szybciej zrobiliśmy swoją robotę, to jeden pilnował, a drugi spał albo w samolocie albo pod<br />

samolotem. I tak na zmianę. Trzeba było jednak uwaŜać i być niesamowicie<br />

skoncentrowanym podczas kaŜdej czynności. Jeśli popełni się błąd, kara będzie surowa.<br />

Kiedy źle się wkręci śrubkę do radioodbiornika, czy do anteny, czeka kaŜdego kara śmierci,<br />

bo będzie to potraktowane jako sabotaŜ. Szesnastu męŜczyzn zostało na moich oczach za to<br />

powieszonych – Rosjan, Holendrów i Polaków. To było lato ’44 roku.<br />

Jak wszedłem pierwszy raz do fabryki Messerschmitta, pomyślałem: „O rany, te nasze łosie i<br />

karasie to wszystko jest nic”. Niemcy produkowali odrzutowce turbinowe, bez śmigieł. Coś<br />

fenomenalnego. Najpierw się przeraziłem, Ŝe juŜ po nas, skoro oni mają taki sprzęt, ale potem<br />

się pocieszyłem. Dowiedziałem się, Ŝe taki samolot mógł lecieć nie dłuŜej niŜ dwadzieścia<br />

minut, bo duŜo palił<br />

Pierwszy pech, jaki mnie spotkał u Messerschmitta, to bombardowanie. Za placem, na którym<br />

stały samoloty, były okopy głębokie na około półtora metra. Jak był alarm, przebiegaliśmy<br />

przez plac i wskakiwaliśmy do rowów. Biegło się co sił w nogach i tchu w płucach. Klucze<br />

amerykańskich samolotów latały w kształcie litery „V”. Kilkadziesiąt, setki samolotów i<br />

sypiące się z nich tysiące bomb. PrzeŜyłem kilka takich nalotów. Gdybym tylko mógł,<br />

wbiłbym się w ziemię jak glizda. Straszny bulgot, bo te bomby nie spadały gdzieś obok,<br />

daleko, tylko dokładnie nam na głowy. Pomyślałem sobie: „BoŜe kochany, przeŜyłem<br />

Raschera, przeŜyłem Auschwitz, Flossenbürg, Dachau, to teraz ci kowboye muszą nas<br />

utłuc!”. No i utłukli. Padło około siedmiuset więźniów. U Messerschmitta pracowało ponad<br />

dwa tysiące więźniów.<br />

Zostaliśmy podzieleni na małe komanda i porozsyłani. Sto osób pojechało do Gablingen, w<br />

tym ja. Tam była duŜa Ŝwirownia. Ale Messerschmitt potrzebował nas do pracy i wróciliśmy<br />

z powrotem pociągiem towarowym. Znów alarm przeciwlotniczy, ale to juŜ Ŝadna nowość.<br />

Wróciliśmy do fabryki i nic nie zastaliśmy. Wszystko zburzone i spalone. Stały tylko<br />

murowane kominy i ostał się drut kolczasty. Więc poszedłem z trzydziestoma innymi<br />

więźniami do Kempten. Pracowałem tam około miesiąca. Tym razem jako ślusarz. Mieliśmy<br />

wtedy nocne zmiany, Ŝeby więcej samolotów wyprodukować. Nie było tam zbyt wielu<br />

straŜników i pamiętam, Ŝe którejś nocy ktoś uciekł. Nie wiem, czy został później złapany.<br />

Po wojnie firma Messerschmitt oświadczyła, Ŝe otrzymam za pracę u nich wynagrodzenie w<br />

wysokości pięciu tysięcy marek. Sami mnie wycenili i do dziś tych pieniędzy nie widziałem<br />

na oczy.<br />

16


ZNÓW W DACHAU<br />

Podobnie jak inni więźniowie, którzy przeŜyli bombardowanie u Messerschmitta, wróciłem<br />

do Dachau. Znów przemaszerowaliśmy do obozu przez całe miasto. Ludzie rzucali w nas<br />

ogryzkami z jabłek. Nie spodziewali się pewnie, Ŝe będziemy je podnosić z ziemi i zjadać. Po<br />

chwili zaczęli rzucać w nas kamieniami.<br />

Nie dostawałem jedzenia, bo nie pracowałem w Ŝadnym komando. Ani kawałeczka chleba.<br />

Rano dostawaliśmy tylko „kawę zboŜową” albo zupę z samej wody. Jeśli ktoś miał szczęście,<br />

bo kto pierwszy ten lepszy. Czasem sztubowy wylewał kawę po prostu na ziemię. Raz<br />

dziennie dostawaliśmy coś do jedzenia. I „coś” to jest chyba najlepsze określenie.<br />

Trafiłem na blok 20. JuŜ nigdy nie przechodziłem obok obozowej kancelarii ani obok rewiru.<br />

Któregoś dnia dowiedziałem się, Ŝe Rascher nie wróci do Dachau. To była najwspanialsza<br />

wiadomość, jaką mogłem usłyszeć, ale cały czas nie byłem pewien, czy na koniec nie<br />

spotkam gdzieś Waltera Neffa, który sobie zapisze, Ŝe nadal Ŝyję. Bałem się, Ŝe moŜe mnie<br />

wywołać: - 49215, gdzie on jest? Po apelu moŜna było biegać po całym obozie, a ja<br />

siedziałem w kącie jak zbity pies. Myłem okna albo podłogę i byłem szczęśliwy, Ŝe nie muszę<br />

wychodzić z bloku.<br />

Henryk, student architektury z Bydgoszczy, dostał polecenie, Ŝeby zorganizować trzydziestu<br />

murarzy. Koledzy mi pomogli i zacząłem w końcu pracować. Budowaliśmy dwupiętrowy<br />

dom. Dla kogo? Widziałem go. To była komiczna sytuacja. Od czasu do czasu przechodził<br />

koło nas pewien męŜczyzna. Miał cztery gwoździe w kołnierzu. Pułkownik Waffen-SS. Dał<br />

naszemu kapo łapówkę – nie schnapsa, a półtora kilograma chleba, Ŝebyśmy szybciej<br />

pracowali. - Henryk, co się dzieje? – Ten Niemiec nie gdzie mieszkać. Anglicy zburzyli mu<br />

dom. - Ale on – wysoki oficer SS – dał ci chleb dla więźniów, dla wrogów Trzeciej Rzeszy! -<br />

TeŜ się nad tym zastanawiam. Boję się, bo wiem, Ŝe i ten co dał i ten co wziął, będą ukarani. -<br />

A oficer się nie boi? - Nie, zostawił po prostu tą paczkę i powiedział, Ŝe to dla nas. - I gdzie<br />

poszedł? - Odjechał natychmiast swoim mercedesem. Zjedliśmy szybko chleb.<br />

CięŜką pracą wybudowaliśmy pięć dwupiętrowych domów. Targaliśmy worki z cementem,<br />

biegaliśmy z szuflami, sprzątaliśmy, kładliśmy dach. Stałem się nikomu nieznanym mistrzem<br />

od wszystkiego. I tak od czasu do czasu dostawaliśmy dodatkową porcję chleba. Innym razem<br />

wiadro wodnistej marmolady. Nawet kawałek jakieś kiełbasy. Normalnie bym tego nie tknął,<br />

ale wtedy jadłem wszystko, co tylko było czyste. To był początek jesieni ’44 roku. JuŜ<br />

wiedzieliśmy, Ŝe Niemcy przegrali wojnę. Pod koniec września ’44 roku Amerykanie<br />

zbombardowali okolice Dachau. Zburzyli takŜe domy, które dopiero co zdąŜyliśmy<br />

wybudować.<br />

LUCKY<br />

LeŜałem na łące, a bomby spadały tuŜ obok nas. Potem pomaszerowaliśmy wszyscy z<br />

powrotem do obozu. Pracowałem w królikarni przy administracji obozowej. W Dachau nastał<br />

trudny czas. Dostawaliśmy juŜ tylko gotowaną wodę, czasami teŜ sto gram chleba, ale<br />

niedopieczonego. To było często jeszcze surowe ciasto. Smakowało jak glina.<br />

Wszędzie miałem wszy – w koszuli, spodniach, w łóŜku. Rozgniatałem je mechanicznie na<br />

podłodze pod moimi drewnianymi butami. Sytuacja sanitarna była katastrofalna. Nie<br />

17


mieliśmy moŜliwości ani zorganizowania mydła ani zmienienia ubrań. MoŜna było pójść do<br />

łazienki, ale nie było juŜ wody.<br />

Nastała zima. Pierwszego dnia sprzątaliśmy w mieście śnieg – pięciu więźniów i jeden<br />

esesman. Później praktycznie nie było juŜ esesmanów, bo wysłano ich na front. Większość<br />

niemieckich kapo teŜ poszła walczyć. Pilnowała nas mała grupa Ŝołnierzy Waffen SS.<br />

Przyszła wiosna. Wróciłem do królikarni. W końcu zaczął się kwiecień. KaŜdy szukał dla<br />

siebie kawałka miejsca. Zbyt wiele osób wróciło z podobozów. W kaŜdym baraku, który<br />

przygotowano dla pięćdziesięciu więźniów, spało osiemdziesięciu, czy dziewięćdziesięciu.<br />

Na dwóch zsuniętych łóŜkach spało czterech męŜczyzn. Nikt nie wiedział, co się z nami<br />

stanie. Od czasu do czasu wybuchały afery przez nieporozumienia między „starszyzną”<br />

obozową a więźniami funkcyjnymi, bo nie było co jeść. Pewnego dnia zauwaŜyliśmy, Ŝe<br />

amerykańskie albo brytyjskie samoloty latają niziutko nad Bawarią. Niektóre mkną moŜe sto<br />

metrów nad ziemią. Wartownicy strzelali. Bałem się. Poszedłem na blok. Po takim dniu<br />

miałem dość. Było mi juŜ wszystko jedno. Szkoda, Ŝe po czterech latach, nie mam juŜ siły.<br />

„Nie rób głupstw!” – podpowiadał mi głos rozsądku.<br />

Słyszę poruszenie w obozie. Co się dzieje? JuŜ mnie to nie interesuje. Wszystko mi jedno.<br />

Znów jakiś hałas. Wyszedłem na drogę i widzę ludzi, którzy biegną pędem na plac apelowy. -<br />

Co się dzieje? – pytam. - Wolność, idioto! - Jaka znów wolność? - Amerykanie tu są. -<br />

Człowieku, nie chrzań głupot. Ale zainteresowałem się sytuacją. Podszedłem do bramy<br />

„Arbeit macht frei”. Stoi dwóch Amerykanów. Jeden Ŝuł gumę i miał pistolet przyczepiony<br />

do paska od spodni. Zawołał mnie: - Hey you, come on! Podszedłem i zapytałem po<br />

niemiecku, co chce. Pokazał na moją „marynarkę”, na której miałem naszytą literę „P”: –<br />

„What’s that? - I’m Polish. - Yuo are Polish? God damm! Przytulił mnie. Poprosiłem o<br />

papierosa. Dał mi całą paczkę. Coś niesamowitego. Paczka papierosów była w obozie<br />

niespotykanym skarbem. Za dwa papierosy moŜna było dostać kawał chleba. Nigdy nie<br />

zapomnę nazwy tych papierosów. To były „Lucky”. Po chwili wyjął z kieszeni tabliczkę<br />

czekolady i zapytał, czy wiem, co to jest. Przytaknąłem. Od razu chciałem ją zjeść, ale była za<br />

twarda jak na moje zęby. Taki prezent dostałem 29 kwietnia ’45 roku.<br />

Dachau – trzydzieści tysięcy wolnych ludzi w zawszonych pasiakach.. Amerykanie wjechali<br />

jeepem do obozu. Oszaleliśmy z radości. OkrąŜyliśmy auto i słabymi rękami w przypływie<br />

nieziemskiej energii podnieśli je do góry, krzycząc: „Hurra!”. Amerykanie zaczęli przeklinać.<br />

W końcu postawiliśmy ich na ziemi. Stałem jak słup soli. - Co robimy? Jurek, to<br />

niewiarygodne! Jesteśmy wolni! – podszedł do mnie Kazimierz, uścisnął i ucałował<br />

Naradziłem się z kolegami i ustaliliśmy, Ŝe musimy zniknąć z obozu. Amerykanie nam jednak<br />

nie pozwolili. Co by mogło się stać, gdyby trzydzieści tysięcy więźniów wkroczyło do<br />

pobliskiego miasta? Byliśmy głodni i wściekli na Niemców, chcieliśmy zemsty. Amerykanie<br />

prosili, Ŝeby wszyscy zostali w obozie: - Zaczekajcie, zaraz przywieziemy jedzenie. Sytuacja<br />

była naprawdę niebezpieczna.<br />

Następnego dnia rzeczywiście przyjechała cięŜarówka pełna „jedzenia”. Garść proszku,<br />

trochę wody, pięć minut gotowania i juŜ jest pół wiadra Ŝarcia. Na własne oczy widziałem<br />

Rosjanina, który siedział na schodach, i jadł bez opamiętania. Pytam go: - Dlaczego tyle<br />

Ŝresz? – Bo jestem głodny! - Ale dlaczego tak duŜo? Potem widziałem, jak spadł ze schodów,<br />

zwijając się z bólu. Jego Ŝołądek nie wytrzymał całego wiadra zupy. Ktoś wtedy powiedział: -<br />

Zmarł, trudno, ale przynajmniej się najadł. Zjadłem dwie miski zupy. Bałem się zjeść więcej.<br />

Ale przede wszystkim bałem się wszy, bo przez nie wybuchła epidemia tyfusu.<br />

18


NIEBO<br />

Postanowiłem z Kazimierzem i Mietkiem uciec z obozu. Obojętnie dokąd, byle jak najdalej,<br />

bo atmosfera była niezwykle napięta. Uszliśmy około dziesięciu kilometrów i cały czas się<br />

baliśmy. Czego? śe Hitlerjugend moŜe nas zabić. Pierwszej nocy spaliśmy w biurze NSDAP.<br />

Kolejnego dnia na komendzie policji. Tam dostaliśmy herbatę i bułkę maślaną z metką.<br />

Zapytałem policjanta, czy ta kiełbasa jest czysta. Spojrzał na mnie jak na wariata. Po chwili<br />

odpowiedział, Ŝe to szwabska metka. Po dwóch czy trzech dniach zacząłem drŜeć. Dostałem<br />

gorączki. Mietek i Kazimierz wzięli mnie pod pachy i wyszli ze mną na ulicę. Byliśmy w<br />

jakiejś małej miejscowości na południu Niemiec. Mieliśmy szczęście, bo akurat przejeŜdŜali<br />

Francuzi. Kazimierz ich zatrzymał. Mieliśmy na sobie „pasiaki”. Francuzi pytają: - Qu’est-ce<br />

que c’est? - Jesteśmy więźniami z Dachau. Zabrali nas do najbliŜszego szpitala, który był w<br />

odległości około dwudziestu kilometrów.<br />

W końcu znalazłem się w łóŜku i straciłem przytomność. Nie wiem po jakim czasie się<br />

obudziłem. Spojrzałem na lewo. Cudowny widok. Jak na jakimś obrazie - łąką tak zielona,<br />

jakby ktoś szczaw wycisnął, a na niej Ŝółte i białe kwiaty. I ten spokój. Obróciłem głowę na<br />

prawo. Nachylał się nade mną anioł. Spojrzałem na twarz siostry i znów na łąkę. Pomyślałem<br />

sobie: „Tu nie jest tak źle”. Myślałem, Ŝe jestem u świętego Piotra. To były pierwsze dni maja<br />

’45 roku.<br />

KRZYSZTOF SKRZYPEK<br />

JAK OJCIEC<br />

Nadpobudliwość, bezsenność i problemy ze wzrokiem – to „odziedziczyłem” po ojcu. Moje<br />

lewe oko praktycznie nie funkcjonuje. W szkłach róŜnica między prawym a lewym moŜe być<br />

maksymalnie trzy dioptrie. Moje prawe szkoło ma minus dziewięć dioptrii, a lewe - minus<br />

dwanaście. Jednak wadę wzroku mam znacznie większą. Prawe oko - minus dwanaście, a<br />

lewe ponad minus dwadzieścia. Lewe oko jest nieskorygowane. Od dziecka nosiłem okulary,<br />

a Ŝe byłem Ŝywym dzieckiem, ciągle je tłukłem. Dostawałem receptę na okulary, ale te szkła,<br />

które mi proponowano, nie nadawały się do mojej wady. Rodzice ciągle musieli<br />

kombinowanie pieniądze na okulary dla Krzysia. Dzięki taty przyjaciołom dostawałem albo<br />

pieniądze albo okulary od ludzi dobrej woli z Niemiec.<br />

Do dziś mam problem ze spaniem. W nocy słucham radia, oglądam telewizję albo idę na<br />

spacer. Jestem wiecznie wycieńczony. Poranki są dramatyczne. ZauwaŜyłem, Ŝe cierpię na<br />

bezsenność juŜ w czwartej klasie szkoły podstawowej. Zacząłem się leczyć. AŜ się<br />

uzaleŜniłem od prochów nasennych. W końcu przestałem brać to świństwo, więc problem się<br />

pogłębił. Całą noc leŜałem w łóŜku i wpatrywałem się w sufit tak długo aŜ z wycieńczenia<br />

19


nad ranem zasypiałem. Praktycznie w ogóle nie spałem, bo codziennie o czwartej rano budził<br />

mnie ojciec. Choć nie robił tego umyślnie.<br />

Do dwudziestego pierwszego roku Ŝycia spałem z nim w jednym pokoju. W nocy spadał z<br />

łóŜka, bo uciekał przed Gestapo. Krzyczał przez sen. A o czwartej nad ranem wstawał do<br />

roboty i wybierał się na komando. Co miałem robić? TeŜ musiałem wstać skoro świt, chociaŜ<br />

do szkoły szedłem na ósmą. Czasem tata wybiegał przed nasz blok i obserwował krople rosy<br />

na drucie kolczastym, oczywiście tylko on je widział. Doprowadziłem się do takiego stanu, Ŝe<br />

juŜ świtało, a ja ani na chwilę nie zmruŜyłem oka. Znów wróciłem do prochów. Zacząłem<br />

brać coraz mocniejsze środki nasenne. Trwało to wiele lat.<br />

Nie wymachuję rękoma. Potrafię usiedzieć w jednym miejscu. To efekt mojej cięŜkiej pracy<br />

nad sobą. Ćwiczę Qigong, polegający na zbieraniu energii, chodzę na psychoterapię,<br />

medytuję. Jak popracuję uczciwie, są tego efekty. Ale jeśli sobie odpuszczę z lenistwa, noc z<br />

głowy.<br />

Miałem spaprane dzieciństwo i okres dojrzewania, czyli połowę mojego Ŝycia. Wszystko, co<br />

się wydarzyło dwadzieścia lat temu , miało bardzo mocny wpływ na całą moją postawę, mój<br />

charakter i to, co się do dzisiaj ze mną dzieje.<br />

DZIECIŃSTWO<br />

Mój ojciec jest bardzo ciepłym człowiekiem, chronił mnie jak tylko potrafił, ale między nami<br />

była przepaść. On Ŝył w swoim świecie. Pamiętam pierwsze zaciekawienie jego tatuaŜem na<br />

ręku. Kiedy dziecko widzi coś nowego, zaczyna się tym interesować, a on to bagatelizował i<br />

opowiadał mi jakieś głupoty. Raz w Ŝyciu byłem w obozie i nigdy więcej tam się nie pojawię.<br />

Miałem wtedy sześć lat. Byłem z rodzicami na wycieczce w Stuthofie. Zobaczyłem kominy i<br />

pytam taty, co to. Powiedział mi, Ŝe to takie duŜe piece, w których palono... w których<br />

palono, Ŝeby ludziom było ciepło.<br />

Moja dociekliwość sprawiła, Ŝe z czasem ojciec zaczął mi opowiadać wszystko. Ze<br />

szczegółami. W pewnym momencie wpadłem w obłęd. Wszystko co robiłem, tata<br />

porównywał do Ŝycia w obozie. Będąc małym dzieckiem, bardzo długo się moczyłem. Nie<br />

byłem za to bity, ale ojciec zawsze mi powtarzał, Ŝe gdyby jemu zdarzyło się coś takiego w<br />

obozie, spotkałaby go za to surowa kara. Dwadzieścia pięć batów na goły tyłek. I ja to sobie<br />

wyobraŜałem. Widziałem wszystko tak dokładnie, jakbym tam był razem z nim.<br />

JuŜ jako kilkuletni chłopiec zrozumiałem, Ŝe moja rodzina nie jest normalna. Styl ubierania,<br />

zachowania, jedzenia i notoryczny pośpiech. Szybciej jedz, szybciej się ubieraj. Nie moŜna<br />

marnować czasu. Dokładnie. Punktualnie. To mnie do dzisiaj męczy. Nie potrafię czegoś<br />

zrobić wolno. Muszę to raz dwa skończyć. Ale przede wszystkim micha! Zawsze musiał być<br />

w domu chleb. Jak nie było, wybuchała awantura. Nie rozmawiałem z ojcem o Pendereckim,<br />

czy Szopenie. Nie waŜne, co mi się przytrafiło w szkole. NajwaŜniejsze było, Ŝe jestem<br />

zdrowy, mam ciepłe spodnie, gacie, czapkę i buty nieprzemoknięte. Patriotyzm, lojalność,<br />

partnerstwo, koleŜeństwo – najwaŜniejsze cechy człowieka wbijał mi ojciec do głowy.<br />

Opowiadał, Ŝe kromką chleba podzielił się z kimś, kto spał na pryczy obok niego. Ja teŜ<br />

zawsze dzieliłem się wszystkim, co miałem. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, gdy kogoś<br />

odwiedziłem, a on mnie niczym nie poczęstował. Kto by do nas nie przyszedł, dostałby michę<br />

zupy, czy cokolwiek innego, co było akurat w domu.<br />

20


Od trzeciego roku Ŝycia opiekowała się mną siostra Asunta. U sióstr... (jakie wezwanie?<br />

Klasztor na Mokotowie) spędzałem całe dnie. Malowałem, bawiłem się, chodziłem z nimi na<br />

spacery, jedliśmy wspólnie obiad, a potem siostra Asunta odprowadzała mnie do domu (lub<br />

odbierali mnie rodzice). Pamiętam BoŜe Narodzenie ’62 roku. Miałem wtedy cztery lata.<br />

DuŜe pomieszczenie, duŜo ludzi w czarnych sutannach, duŜo cukierków, duŜo uśmiechów,<br />

specyficzny zapach kadzidła i sam moment siedzenia na kolanach u kardynała Stefana<br />

Wyszyńskiego. Była w tym jakaś magia.<br />

Zanim trafiłem do sióstr, chodziłem do przedszkola. Jedna scena bardzo mocno utkwiła mi w<br />

pamięci. Stałem nago z innymi dzieciakami pod prysznicem. Pamiętam, Ŝe było mi zimno.<br />

Przyjechał mój ojciec i dostał szału, jak mnie zobaczył. Zrobił awanturę. Zawinął mnie w<br />

swój płaszcz i zabrał do domu. Tata w Auschwitz dostał dwa lata karnej kompani za pomoc<br />

dziecku, a dokładniej kobiecie, która je właśnie urodziła. Ojciec kocha dzieci. Pamiętam, jak<br />

je zaczepiał na ulicy i dawał cukierki, czy pieniądze. Kiedyś zobaczył biednego chłopca, ale<br />

akurat nic nie miał przy sobie. Wyjął z garnituru swoją białą, wyprasowaną chustkę do nosa i<br />

dał dzieciakowi. Taki człowiek...<br />

Często chodziliśmy do klubu oświęcimskiego. Byliśmy wielką rodziną. Dostawałem ciągle a<br />

to ciasteczko od ciotek, a to chlebek z miodzikiem, a to czekoladkę od wujcia, bo Krzysio jest<br />

przecieŜ głodny. A Krzysio wyglądał jak pączek. To byli tacy ludzie. „Byli”, bo większość z<br />

nich juŜ nie Ŝyje, a ja ich takich pamiętam. Nic nie było waŜne poza jedzeniem i wolną<br />

Polską.<br />

Ojciec niesamowicie dba o swój wygląd. To w końcu człowiek sprzed wojny, dŜentelmen. Do<br />

dzisiaj czyści buty tak, Ŝe mucha nie siada. Pamiętam, jak kiedyś pokłócił się z matką i w<br />

zemście wyczyścił jej po jednym bucie z kaŜdej pary. Biedna, cały dzień szorować buty, Ŝe<br />

prawy nie róŜnił się od lewego.<br />

Rodzice mieszkają razem, ale nie mają najlepszego kontaktu. Zawsze był rozdźwięk między<br />

nimi. Matka nigdy nie chciała słuchać opowieści ojca. Sama przeŜyła obóz pracy. Straciła<br />

całą rodzinę przed i podczas wojny. A kiedy ten koszmar się skończył, chciała jak najszybciej<br />

o nim zapomnieć. Gdyby się wzajemnie nakręcali, to mogłaby być tragedia. Jedno i drugie<br />

pogubiło się w Ŝyciu przez wojnę, ich drogi kiedyś się zeszły i tak zostało. Wzajemnie się<br />

sobą opiekują. Nie twierdzę, Ŝe są wzorowym małŜeństwem, czy Ŝe kiedykolwiek się kochali,<br />

ale na pewno ojciec matki by nigdy nie skrzywdził. Wręcz przeciwnie. Gdyby było jej zimno,<br />

na pewno by ją przykrył. Nie raz się nią opiekował, kiedy była chora. I odwrotnie.<br />

Dla ojca trzeba innej cierpliwości, innej wiedzy, innego poziomu, innego ciepła i bez<br />

gwarancji, Ŝe akurat tego w danym momencie oczekiwał. To człowiek ze złamaną psychiką.<br />

Zrobili to Niemcy – najpierw Gestapo na Pawiaku, a później w obozie esesmani i kapowie.<br />

Idąc dalej, zasadne jest pytanie, czy ludzi zniszczeni w obozie powinni mieć dzieci? Zasadne<br />

w tym momencie jest kolejne pytanie, czy warto było rozpoczynać wojnę? Gdyby nie druga<br />

wojna światowa, wszystko wyglądałoby inaczej.<br />

DACHAUOWSKI PAS<br />

W szkole podstawowej ciągle tłukłem się z dzieciakami. Nie byłem akceptowany. Dzieci są<br />

bardzo radykalne. Nosiłem okulary i to juŜ był pretekst, Ŝeby mnie wyzywać i śmiać się ze<br />

mnie. Waliłem za to na oślep. Cokolwiek miałem w ręku waliłem, biłem, tłukłem, ale w Ŝyciu<br />

nie uderzyłem nikogo ot tak, bo miałem ochotę. Nie ma we mnie takich odruchów. Mimo Ŝe<br />

21


nie raz się bardzo denerwuję. Wewnątrz mnie jest wielka agresja, ale to jest taka agresja<br />

energetyczna. Wkurzę się i w głowie sobie wyobraŜam, co bym komuś najchętniej zrobił –<br />

zagryzł, ręce powyrywał, ale to jest wszystko. Nie mam takiego odruchu, Ŝeby łapać za pałę,<br />

tłuc i krzywdzić.<br />

Ojciec teŜ mnie nie bił. Raz tylko mnie stłukł, bo ukradłem w sklepie kawę. Miałem wtedy<br />

chyba dziesięć lat. Wysłał mnie po kawę, a ja chciałem na tym zarobić. Najwidoczniej nie<br />

chciał mi dać na coś pieniędzy i tak w tym głupim chłopięcym móŜdŜku wykombinowałem,<br />

Ŝe jak mu przyniosę kawę, którą ukradnę, to on będzie miał kawę, a ja pieniądze. Proste. I<br />

mnie złapali. Musiałem sam się połoŜyć w takiej pozie, jak się więźniowie kładli na kozie, bo<br />

w obozie teŜ kaŜdy sam musiał się połoŜyć do bicia, i ojciec sprał mnie swoim dachauowskim<br />

pasem. Więcej się darłem niŜ mnie to bolało, a tata po tym był chory przez kilka dni.<br />

Nauka szła mi cięŜko. Ojciec miał wielu przyjaciół i poprosił naszą sąsiadkę, Ŝeby nade mną<br />

popracowała. Bardzo mi pomagała. Dzięki niej nie zdarzyła mi się nigdy Ŝadna powaŜniejsza<br />

wpadka. Choć nie ukrywam, Ŝe miałem problem z koncentracją. Zawsze Ŝyłem w swoim<br />

świecie. Horrorem były dla mnie klasówki. Trzy, cztery dni po sprawdzianie mogłem<br />

odpowiadać z dowolnego materiału, ale jak miałem napisać klasówkę, od razu pojawiał się u<br />

mnie problem z koncentracją, z odgrzebaniem myśli. Ja to wszystko umiałem tylko mój mózg<br />

w trochę inny sposób przetwarzał wiedzę. Raz była próba odesłania mnie do szkoły<br />

specjalnej: „Ma słaby wzrok, jest nadpobudliwy, co będzie się tutaj ze zdrowym organem<br />

młodzieŜy socjalistycznej zadawał. Będzie tylko statystyki psuł”. Ale nikt w mojej rodzinie<br />

się na to nie zgodził, a zwłaszcza ja. Nie czułem się nienormalny, inny, Ŝeby chodzić do<br />

szkoły specjalnej. MoŜe tam byłoby mi łatwiej, ale sobie tego nie wyobraŜałem.<br />

Cały czas byłem pod czyjąś kontrolą. Jeden z moich nauczycieli był kolegą ojca z obozu.<br />

Poznali się po numerach na ręku. Jak narozrabiałem w szkole, zanim doszedłem do domu,<br />

rodzice juŜ wszystko wiedzieli. Ciągle się martwili, Ŝe źle widzę i coś mi się stanie, Ŝe jestem<br />

nadpobudliwy i kogoś pobiję, przez co będą mieć powaŜne problemy.<br />

Kiedyś zrobiłem do szkoły referat na temat obozu koncentracyjnego Dachau i doświadczeń<br />

prowadzonych na ludziach. Kilka moich koleŜanek wyszło z klasy, kiedy zacząłem<br />

pokazywać zdjęcia. Sam na sobie zrobiłem wtedy wraŜenie. Przeczytałem bardzo duŜo<br />

ksiąŜek o obozach koncentracyjnych. Wtedy historia ta stała się moją pasją, ale słuchając<br />

codziennie w domu o Auschwitz, Flossenbürgu i Dachau, pasja dość szybko przerodziła się w<br />

zniechęcenie.<br />

Któregoś dnia ojciec wdał się ze mną w dyskusję o piątej rano. Wstałem i powiedziałem, Ŝe<br />

dłuŜej nie wytrzymam. Nie mogę. JuŜ nie chcę. Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat. Bardzo<br />

szybko się oŜeniłem. Wprowadziłem się z Ŝoną do teściów, ale to była niestety pomyłka.<br />

DłuŜej się rozwodziłem niŜ trwało moje małŜeństwo. Mieszkałem tam przez pięćdziesiąt dni.<br />

Wyprowadziłem się od Elki w lutym. Miałem bardzo zły okres w Ŝyciu i oczywiście<br />

wróciłem do ojca.<br />

Od dziecka uciekałem w rysowanie. W kreskach i cieniach tkwił mój świat. Na początku<br />

fascynowały mnie linijki i ekierki, a potem coraz bardziej oddawałem się wyobraźni. W<br />

trzeciej klasie szkoły podstawowej miałem swoją wystawę. Skończyłem liceum plastyczne, a<br />

następnie Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Przy moim charakterze, temperamencie,<br />

przy problemie z koncentracją i nadpobudliwością, innych studiów bym nie skończył.<br />

Akademia dała mi szansę - swoim klimatem i ludzkim obliczem. Całe pięć lat wykładowcy<br />

22


szli mi na rękę. Niektóre przedmioty zaliczałem indywidualnie. Kłopot miałem np. z historią<br />

sztuki. Ale ostatecznie studia skończyłem z wyróŜnieniem dziekana oraz nagrodą ministra<br />

kultury i sztuki. Byłem na staŜu we Wiedniu.<br />

Rodzice zawsze byli zadowoleni, kiedy praca nie wymagała ode mnie wysiłku fizycznego.<br />

Bali się, Ŝe coś mi się w oku odklei i oślepnę na dobre. Ostatnio, gdy zmieniałem okulary,<br />

padło pytanie, ile mam lat. JuŜ nic nie powinno mi się stać, ale nigdy gwarancji nie ma. Jak<br />

ktoś się urodził z „krzywą ręką”, to zawsze znajdzie sobie sposób na trzymanie widelca, czy<br />

picie kawy. Ja teŜ swoją drogę znalazłem. MoŜe się to wydać zabawne, ale z taką wadą<br />

wzroku jestem grafikiem, choć takiego plakatu, jakiego uczono mnie w PRL-u, juŜ nie ma.<br />

Więc robię bardzo róŜne rzeczy. Często przygotowuję tylko szkic i zlecam go do wykreślenia,<br />

bo ślęczenie przed komputerem nie jest dla mnie. Rynek jest cięŜki, ale jakoś daję sobie radę,<br />

choć nie ukrywam, Ŝe nie jest to łatwy kawałek chleba. Po ojcu odziedziczyłem chęć Ŝycia i<br />

niezwykłą siłę na ciągłą walkę z przeciwnościami.<br />

SKOJARZENIA<br />

Zawsze byłem konfliktowy i nadpobudliwy. Z tego powodu miałem bardzo duŜo kłopotów.<br />

Rozpadło mi się kilka związków. Jestem po rozwodzie. Z drugą Ŝoną teŜ mam problemy.<br />

Dlaczego? MoŜe odpowiedź na to pytanie jest banalna, a moŜe ze strachu nie umiem na nie<br />

odpowiedzieć. Pewnie powód tkwi we mnie. Ile lat moŜna być tym nadpobudliwym,<br />

nieujarzmionym, skonfliktowanym człowiekiem? Pracuję nad sobą. To nie jest tak, Ŝe tylko<br />

mówię i nic w tym kierunku nie robię, ale nie jest łatwo się zmienić. Jeśli ktoś mi mówi, Ŝe<br />

coś jest Ŝółte, a ja widzę, Ŝe jest fioletowe, to przecieŜ wiem, co widzę. Ale kiedy druga,<br />

trzecia, czwarta osoba mówi mi, Ŝe coś jest Ŝółte, a ja cały czas widzę, Ŝe fioletowe, to<br />

przychodzi chwila refleksji, czy na pewno mam rację. Ta chwila po latach właśnie u mnie<br />

nastała. Zawsze mi się wydawało, Ŝe mam rację, a teraz juŜ nie jestem tego pewien.<br />

Pięćdziesiąty rok Ŝycia był dla mnie tak odległy, Ŝe w swojej naiwności myślałem, Ŝe nigdy<br />

nie nastąpi. Mój światopogląd bardzo się zmienił przez ostatnie lata. Niektóre rzeczy, które<br />

mnie kiedyś irytowały, teraz są mi obojętne. Dostawałem szału, gdy coś się zepsuło albo Ŝe<br />

nie mogę czegoś kupić. A teraz - jak czegoś nie ma to trudno. Mam się całe Ŝycie<br />

denerwować, Ŝe czajnik się spalił? To się spalił. Mam garnek i tyle. A kiedyś by mnie szlak<br />

trafił. Przy całym chaosie panującym we mnie do tego jestem upierdliwy. AŜ do bólu. Jak coś<br />

zacząłem, muszę szybko skończyć. Tak mnie wychowano.<br />

Niesamowite, Ŝe praktycznie nigdy nie byłem w obozie, a jednak doświadczenia ojca<br />

przewijają się przez całe moje Ŝycie. Jak ojciec mówił o pajdzie chleba, to do dzisiaj sobie tę<br />

pajdę wyobraŜam. Za kaŜdym razem inaczej, bo to nie była taka zwykła pajda. Ten chleb był<br />

inny. Jak jem marmoladę, to myślę, czy to właśnie taka marmolada była, jak opowiadał ojciec<br />

- ta z brukwi?<br />

BoŜe Narodzenie w naszym domu zawsze było ponure. Ojciec nienawidzi świeczek, bo w<br />

święta siedział przy świeczce z kolegami na bloku. Nostalgia za wolnością i rodziną kojarzy<br />

mu się ze świeczką. Jego opowieść o obozach jest ciekawa, jak się jej wysłucha raz, ale jak<br />

się tego słucha codziennie, przez całe Ŝycie, od dziecka, moŜna zwariować.<br />

Pasiaki kojarzą mi się jednoznacznie. Jak kogoś widzę w pasiakach w telewizji, czy na ulicy<br />

(mam na myśli konkretną kolorystykę i proporcję pasków do siebie), od razu widzę obóz<br />

koncentracyjny, co pociąga za sobą kolejne skojarzenia. Drut kolczasty, śmierć, kapo, bicie,<br />

23


głód... Nigdy w Ŝyciu nie kupiłem sobie koszuli w paski. Nie znoszę, gdy moja Ŝona ubiera<br />

cokolwiek w paski. Wie o tym i na szczęście tego juŜ nie robi.<br />

Biały fartuch teŜ mi się bardzo źle kojarzy, bo w opowieściach ojca doktor Rascher go nosił.<br />

PrzeŜywałem dramat, gdy w liceum plastycznym kazano mi chodzić na zajęcia w białym<br />

fartuchu. Walczyłem z tym, jak tylko mogłem. Nie nosiłem – nosiłem. RóŜnie.<br />

Kilka razy w Ŝyciu trafiłem do szpitala, gdzie specyficzny zapach zawsze rozbudzał moją<br />

wyobraźnię. Ojciec opowiadał mi o strasznym smrodzie, który docierał do niego z Birkenau.<br />

Zapach palonego ludzkiego ciała. Nigdy nie potrafiłem go sobie do końca wyobrazić. Dlatego<br />

w szpitalu zawsze męczyły mnie myśli, czy to ten sam smród?<br />

Nigdy nie akceptowałem kawałów o obozach koncentracyjnych. Chamstwo na poziomie – ilu<br />

śydów zmieści się w popielniczce, nigdy mnie nie bawiło. A wręcz przeciwnie. Dowcipy<br />

tego rodzaju zawsze budziły we mnie agresję.<br />

Próbuję z ojcem rozmawiać o polityce, sztuce, czy moim Ŝyciu. Po piętnastu, dwudziestu<br />

minutach nawet nie wiem kiedy budzimy się w Dachau, albo jesteśmy w drodze do<br />

Flossenbürga, albo właśnie nas wyzwalają, albo aresztują. Moja Ŝona BoŜena złości się na<br />

nas, co juŜ jesteście w Auschwitz? Gdy Ŝyli ojca koledzy, moŜe był nieco mniej ekspansywny<br />

w stosunku do mnie. Jak były jego imieniny, czy rocznica wyzwolenia Dachau (powodów do<br />

spotkań było zawsze mnóstwo), wtedy innego tematu niŜ „obóz” nie było:<br />

- Pamiętasz 13 maja ‘43 r.?<br />

- Co ty chrzanisz, to było w ’44.<br />

- Genek, nie gadaj głupstw. To było w ’43, bo wtedy było to, to i to.<br />

- No tak. Ale nie, bo przecieŜ...<br />

I tak potrafili debatować do białego rana.<br />

Wuja Genia – przyjaciel ojca zawsze dąŜył do tego, Ŝeby wszystko, co było w zasięgu stu<br />

kilometrów do kupienia, stało u niego na stole. Kawałek kotlecika, trochę marcheweczki,<br />

kilka plasterków cytrynki, resztki jakieś szwedzkiej pasty kawiorowej, kawałek Ŝółtego serka,<br />

trochę białego, plastereczek szyneczki, gotowana kapustka. – Broń BoŜe brukiew albo<br />

marmoladka. O nie, nie. Myśmy się juŜ tego w Ŝyciu najedli – mówił wuja.<br />

ODPOWIEDZIALNOŚĆ<br />

Moje Ŝycie podzieliłbym na pięć etapów. Pierwszy – brak świadomości. Drugi –<br />

zainteresowanie tematyką obozową. Trzeci – fascynacja. Czwarty – zniechęcenie. Piąty –<br />

świadomość, Ŝe ktoś musi ponieść odpowiedzialność za ludzką krzywdę. Wszystkie rozdziały<br />

są juŜ zamknięte. Poza ostatnim.<br />

KaŜdy dzieciak chwalił się swoim ojcem. Jednego był kierowcą autobusu, drugiego –<br />

muzykiem, a ja mogłem pochwalić się tylko tym, Ŝe mój ojciec był w obozie. Więc zacząłem<br />

wertować wszystko, co było do przeczytania na ten temat. Z czasem odczułem przesyt.<br />

Chciałem o wszystkim zapomnieć. Jedni chcieli przeŜyć wojnę, inni obóz, a ja całe Ŝycie<br />

chciałem być normalny. Nie chciałem się alienować od społeczeństwa. Nie chciałem być tym,<br />

który z jakiegokolwiek powodu jest inny, gorszy, naznaczony. Nigdy nie zabiegałem o<br />

przywileje. Jestem takim człowiekiem, który chciał wiele rzeczy zrobić samodzielnie. Zawsze<br />

uwaŜałem, Ŝe sobie dam radę. Oczywiście miałem chwile zwątpienia, lata gorsze i lepsze, ale<br />

nigdy nie robiłem z tego tragedii.<br />

24


Z perspektywy czasu jednego jestem pewien. Moje Ŝycie wyglądałoby inaczej, gdybym nie<br />

miał uszkodzonego układu nerwowego i wzroku – jak większość poobozowych dzieci, czyli<br />

tak zwanej drugiej generacji. Gdybym nie miał trudnego dzieciństwa u boku człowieka ze<br />

złamaną psychiką, wszystko potoczyłoby się inaczej. Jestem tego pewien, bo jest we mnie<br />

duŜo kreatywności. Rzeźby, obrazy, szkice, scenografie, targi, najróŜniejsze projekty – czego<br />

ja w Ŝyciu nie robiłem? Dla mojej Ŝony, która jest instruktorem jeździectwa, nauczyłem się<br />

nawet jeździć konno. Ale niestety kiedyś miałem wypadek. Spadłem z konia. Co dla<br />

okularnika jest najbardziej niebezpieczne w takiej sytuacji? Nie to, Ŝe upadł, jeśli nic<br />

powaŜnego mu się nie stało. Najgorsze jest to, jak upadnie i okulary polecą w jedną stronę, a<br />

on w drugą. Wtedy jest się po prostu jak dziecko pozostawione samotnie w ciemności. Gdzie<br />

koń, gdzie samochód, gdzie okulary, gdzie ja jestem? To jest najgorsze. Nie sposób zliczyć,<br />

ile razy się na siebie wściekałem, bo zmęczony połoŜyłem wieczorem gdzieś okulary i<br />

poszedłem spać, a rano po omacku poruszałem się po mieszkaniu i obmacywałem szafki,<br />

podłogę, ubrania... A nuŜ gdzieś je wyczuję.<br />

JeŜeli ktoś kogoś skrzywdził, to konsekwencję powinien ponieść do końca. Niemcy mogli<br />

przyjechać do Polski w ’39 roku na wycieczkę turystyczną. Zamiast autobusu, czy pociągu,<br />

wybrali jednak czołgi. Oczekuję tylko jednego. śeby ci, co narozrabiali, mieli tego<br />

świadomość i zamknęli historię na poziomie człowieczym.<br />

25


JERZY KOWALEWSKI<br />

TRZY MIESIĄCE<br />

„Arbeit macht frei” – coraz wyraźniej widzę ten napis na bramie. Blisko pięciuset więźniów z<br />

mojego transportu zbliŜa się do obozu zagłady. Pilnują nas esesmani. Psy ujadają. Krok za<br />

krokiem, metr za metrem mija. Przy wejściu wita nas SS-Sturmbannführer Rudolf Häss: -<br />

Znacie niemiecki? Musicie znać, Ŝeby zrozumieć, co znaczy Arbeit macht frei. Tylko praca<br />

uczyni was wolnymi. JuŜ niedługo. Za trzy miesiące. Na pewno nie dłuŜej. A potem do<br />

krematorium.<br />

Wykąpano nas, tzn. polano zimną wodą. Dostaliśmy wygniecione „pasiaki”. Obozowe<br />

ubranie składało się z koszuli, spodni, podkoszulki, kalesonów i czapki, a takŜe drewnianych<br />

butów, tzw. holenderek. Strasznie niewygodne. Co potem? Straciliśmy swoją toŜsamość.<br />

Przestałem być Jerzym Kowalewskim, a stałem się numerem 31119. Musiałem go przyszyć<br />

do kurtki na wysokości serca i na prawej nogawce „pasiaków”. Miałem szczęście, Ŝe nie<br />

wytatuowali mi numeru na ręce. TatuaŜe w Auschwitz były od grudnia ’42 roku. Mnie wtedy<br />

juŜ tam nie było.<br />

Pierwszy numer od jedynki do trzydzieści mieli Niemcy: kapowie, funkcjonariusze<br />

administracji itp. Bruno Brodniewicz był więźniem numer 1. To Niemiec o polskim<br />

nazwisku, który został starszym obozu. Numer 31 dostał pierwszy Polak. Jak tylko ubrało się<br />

swoje „pasiaki”, Niemcy robili zdjęcia wszystkim więźniom – am fast, z lewej strony i z<br />

prawej. Oprócz numeru dostaliśmy teŜ winkiel w kształcie trójkąta. Ja miałem czerwony. Po<br />

jego kolorze rozpoznawało się rodzaj więźnia. Czerwony winkiel mieli więźniowie<br />

polityczni, zielony - kryminaliści, czarny – ASO (ci, którzy uchylali się od pracy), róŜowy –<br />

homoseksualiści, niebieski – emigranci, fioletowy – badacze Pisma Św. śydzi mieli czerwony<br />

trójkąt z Ŝółtą gwiazdą Dawida. Niemcy nie mieli na winklu Ŝadnej litery. Litera pierwsza –<br />

Polska to jest P, Francja - F, Rosja - R, Włochy - I itd. „Kogutki” to ci, którzy pracowali w<br />

fabrykach, czy u rolnika i przyszli do obozu za karę na jakiś czas, np. pół roku. Mieli biały<br />

strój. Nie mieli winkla, mieli inną numerację niŜ obozowa.<br />

Kwarantanna! – usłyszeliśmy od esesmana. - To jest wasz czas, Ŝeby nauczyć się tu Ŝyć. Nie<br />

będzie trwać długo. Musieliśmy w mig pojąć regulamin obozowy i nauczyć się języka<br />

niemieckiego. Musiałem znać po niemiecku mój numer, wiedzieć, jak powitać jednego czy<br />

drugiego esesmana. Kiedy przechodził koło mnie, musiałem zdjąć czapkę, stanąć w<br />

odległości pięciu metrów od niego i oczy zwrócić w jego stronę. Jeśli przeszedł, mogłem iść<br />

dalej. Gdy mnie jednak zawołał, musiałem do niego podbiec i się zameldować: „Schutz<br />

(zatrzymany) Heftling (więzień) Pole (Polak) Numer 31119, melde zur Stelle (melduje się na<br />

miejscu)”. Wydawał rozkazy, ale najczęściej dawał w papę. Musiałem wiedzieć, jak mam<br />

śpiewać, jak pracować, kiedy czapkę zdejmować.<br />

Musiałem nauczyć się obozowej gwary. Co to jest organizacja, muzułmanin, chochla, deka,<br />

scheisse, durchfall, tyfus, nachschlag (dodatkowa porcja jedzenia). Jeśli w kotle została zupa,<br />

niektórzy, ci „lepsi” mogli dostać nachschlag. Jak się więzień zbuntował, to zamiast<br />

nachschlag, dostawał metalową łyŜką w twarz.<br />

Śniadanie dostawaliśmy na bloku, do pracy przywoŜono nam „obiady”, a wieczorem znów na<br />

bloku czasem mogliśmy napić się kawy czy herbaty. Czasami dostawaliśmy marmoladę z<br />

marchwi lub brukwi. Na dachu kuchni obozowej były napisane frazy po niemiecku, jak mamy<br />

26


się zachowywać. Trzeba było się ich nauczyć na pamięć. Pamiętam np.: „Ehrlichkeit<br />

(uczciwość), Fleißigkeit (pracowitość), Sauberkeit (czystość), alles für Liebe die Vaterland<br />

(wszystko dla kochanej ojczyzny)“. Jak się tego nie umiało, to się dostawało w najlepszym<br />

wypadku w pysk, najczęściej zabijali.<br />

O, WOJNA...<br />

Miałem 17 lat, gdy wybuchła wojna. W ’39 roku zdałem maturę w Szwajcarii i pod koniec<br />

lipca przyjechałem do Polski na wakacje. Mama zabrała mnie do Orłowa. Wróciliśmy do<br />

Warszawy i... wojna. Zmobilizowano ojca i mamę. Zostałem w domu sam ze słuŜącą. Nie<br />

wiedziałem, co robić.<br />

Spotkałem kolegów z Gimnazjum im. Władysława Girzyckiego. Stwierdziliśmy, Ŝe nie<br />

będziemy kopać rowów przeciwczołgowych, kiedy ojczyzna w potrzebie. Pojechaliśmy do<br />

Brześcia. Spotkaliśmy majora Niepokulczyckiego (znajomego moich rodziców) i się<br />

zameldowaliśmy, Ŝe chcemy walczyć. Ten nas odesłał do generał Franciszka Kleberga.<br />

I znów w podróŜ. Jechaliśmy pociągiem i autostopem, łącznie z końmi, i na piechotę szliśmy.<br />

Z Brześcia nad Bugiem do Kobrynia, z Kobrynia do Drochiczyna Poleskiego, z Drochiczyna<br />

Poleskiego do Janowa, z Janowa do Pińska, z Pińska do Łunińca. 17 września dotarliśmy do<br />

granicy. Kleeberg jak nas zobaczył, powiedział: - Dzieciaki, wam nie do oflagu, ani do<br />

stalagu tylko do domu idźcie! A my swoje: - Chcemy walczyć!<br />

Rosjanie zaczęli właśnie zajmować tereny wschodnie, więc się wycofujemy przez Pinę,<br />

Muchawiec, Kanał Królewski, Serokomle, Adamowice, Wolę Gułowską, na Włodawę.<br />

Walczyłem w 50 Dywizji Piechoty pod Wolą Gułowską. Tam - starcie z Niemcami. Na<br />

pierwszym postoju dowódcy zwolnili nas, młodych i kazali iść do domu. Wróciłem z<br />

kolegami do Brześcia, gdzie wpadliśmy w szpony NKWD. Pod koniec października zamknęli<br />

nas w twierdzy brzeskiej. 11 listopada zapadła decyzja, Ŝeby przewieźć nas na stację<br />

kolejową Brześć i przetransportować w głąb Rosji. Na stacji w Brześciu nad Bugiem udało<br />

nam się uciec. Wskoczyliśmy do pierwszego lepszego pociągu. Budzimy się. Białystok. I tak<br />

przez zieloną granicę, czyli Zaremby Kościene, dotarliśmy z powrotem do Warszawy.<br />

Wbiegam do domu. Szyby powybijane. Nikogo nie ma. Została tylko słuŜąca, która mi<br />

podpowiedziała, Ŝe u nas nadal mieszka pan pułkownik Mieczysław Dobrzański (przyjaciel<br />

rodziców). Zdziwiłem się, Ŝe nie jest na froncie i od razu poszedłem go zapytać dlaczego: -<br />

Dostałem rozkaz, aby zostać w Warszawie. Działam w ruchu oporu. Chcesz mi pomóc? –<br />

Oczywiście! – ani chwili się nie zastanawiałem nad odpowiedzią.<br />

3 grudnia podpułkownik Dobrzański zabrał mnie do generała Karcz-Tokarzewskiego.<br />

ZłoŜyłem przysięgę w jednym domów przy ul. Kruczej. Dostałem kryptonim ZOM, czyli<br />

Zakład Oczyszczania Miasta. Z czego? Z tych, którzy współpracowali z Niemcami.<br />

Leszek Dobrząński, Tadek Piórczyński, Jan Kowalewicz-Kowalewski, Kazimierz Piątkowski,<br />

Mieczysław Piniński, Ksawery Lissowski i wielu innych – wszyscy pracowaliśmy na<br />

śurawiej 24A, oficjalnie w firmie Akta. Wchodziło się przez bramę. Po prawej stronie na<br />

parterze było biuro, a po lewej urzędował pułkownik Dobrzański. To była siedziba naszej<br />

konspiracji. Punkt kontaktowy – paszteciarnia pani Marii Chęcińskiej przy ul. Mokotowskiej<br />

naprzeciwko Alei RóŜ.<br />

27


Codziennie składaliśmy raporty. Mówiliśmy, Ŝe byliśmy w takim a takim miejscu, co<br />

widzieliśmy i Ŝe wydaje nam się, Ŝe ten, czy ta współpracują z Niemcami. Nie waŜne czy z<br />

GESTAPO, z SD, czy z Wehrmachtem. Któregoś dnia dostaliśmy rozkaz, aby sprawdzić<br />

pewnego lekarza, który mieszkał przy ul. Wilanowskiej. Od samego rana obserwowaliśmy<br />

jego mieszkanie. Jest samochód, więc pewnie siedzi w domu. Jak wychodził, to szliśmy za<br />

nim jak cień. Oczywiście robiliśmy tzw. „sztafetę”, a nie wszyscy na raz. Sprawdzaliśmy, z<br />

kim się spotyka, z kim rozmawia itd. Tak wykrywaliśmy zdrajców.<br />

Mieszkałem naprzeciwko Gimnazjum Batorego, gdzie swoją siedzibę miały „Parasol” i<br />

„Zośka”. Współpracowałem z nimi. Dostarczałem korespondencję, biuletyny, przewaŜnie<br />

Biuletyn Informacyjny.<br />

Mama wróciła do Warszawy juŜ w grudniu ’39 roku, a ojciec został na froncie. Dostał rozkaz<br />

z Ministerstwa Spraw Wojskowych, aby przewieźć tajne dokumenty do Francji. Dotarł do<br />

ParyŜa, przekazał dokumenty naszym oficerom sztabowym i został przydzielony do obozu<br />

Cotquidone. Był szefem zaopatrzenia drugiej Brygady Czołgów w II Korpusie u gen.<br />

Andersa. Mama słuŜyła w Ŝeńskim Oddziale Związku Strzeleckiego na froncie wschodnim<br />

(Lwów, Stanisławów). Przez Samborg, przez zieloną granicę wróciła do Warszawy, do<br />

Generalnej Guberni.<br />

Jest 21 kwietnia ’41 roku. Wróciłem do domu przed 21, chwilę przed godziną policyjną. Wita<br />

mnie roztrzęsiona mama: - Jurek, twój kolega był przed chwilą. Mówił, Ŝebyś nie nocował<br />

dzisiaj w domu. - Dlaczego? - Prawdopodobnie będą aresztowania. – Nigdzie się nie<br />

wybieram. O trzeciej w nocy budzi mnie mama: - Słyszę GESTAPO! Na pewno idą mnie<br />

aresztować. – A skąd mama wie, Ŝe nie idą po mamę? – Aresztują mnie za działalność w<br />

konspiracji. – TeŜ działam w konspiracji. – Tyś zwariował!<br />

Wszystko, co mieliśmy wartościowego, schowaliśmy do kominka. Nagle łomotanie do drzwi.<br />

Pytam: – Kto tam? – Dozorca. Uchyliłem drzwi. Ułamek sekundy i juŜ na środku pokoju<br />

gościnnego stoi pięciu esesmanów. Zaczęli plondrować pokoje. Tak przez dwie godziny. Nic<br />

nie znaleźli. Darli mordę nie z tego świata. Mama była przygotowana, Ŝe ją zabiorą. Jeden z<br />

esesmanów wyjmuje kartkę. Czyta. Nic nie mówi. Po chwili pyta: - Kto to jest Jerzy<br />

Kowalewski? – Ja. - Ubierać się!<br />

Mieszkaliśmy na trzecim piętrze na Rozbrat. Schodzimy po schodach. Na podwórzu czeka na<br />

nas łazik i dwóch esesmanów z karabinami maszynowymi. Jedziemy. Przez kraty widzę, Ŝe<br />

skręcają w prawo do KsiąŜęcej. JuŜ Plac Trzech KrzyŜy. Jak pojadą w lewo, to trafię na<br />

Szucha, jak w prawo - to na Pawiak. Skręcili w prawo.<br />

Pawiak. Otworzyli drzwi: - Raus! Esesmański but powędrował prosto w mój brzuch.<br />

Wylądowałem twarzą na bramie. Zaczęli coś krzyczeć i lać mnie pałami. Nieprzytomnego<br />

zaprowadzili do administracji. Spisali moje dane.<br />

Prowadzą mnie gdzieś po schodach. Otwierają drzwi. Oddział siódmy w podziemiach.<br />

Wchodzę i widzę oficerów, z którymi współpracowałem. Nie miałem juŜ Ŝadnych<br />

wątpliwości, czemu mnie aresztowali. Całą noc ustalaliśmy wspólną wersję zeznań. Rano po<br />

goleniu wpakowali nas wszystkich razem na oddział piąty. To, Ŝe mogliśmy ustalić zeznania,<br />

zawdzięczamy „organizacji pawiakowskiej”, czyli ludziom, którzy działali w konspiracji.<br />

28


Kazano nam chodzić na tak zwany „spacer”. Musieliśmy czołgać się po gorącym ŜuŜlu.<br />

Ubrania popalone. Na klatce piersiowej same rany. Jeśli ktoś nie mógł tego wytrzymać, dostał<br />

pejczem raz, czy drugi i juŜ tylko potulnie leŜał twarzą do ziemi.<br />

24 kwietnia ’41 roku. Z samego rana esesmani pakują mnie i kilkunastu innych więźniów do<br />

budy i wiozą nas na Szucha. Samochód staje na podwórzu. Wyrzucają nas i pakują do<br />

podziemi w siedzibie GESTAPO. Siedzimy w tak zwanym „tramwaju”. To była taka<br />

poczekalnia, która rozmieszczeniem miejsc, przypominała tramwaj. Czekam na<br />

przesłuchanie. Przede mną weszła młoda dziewczyna. Z sali dobiega jeden wielki wrzask.<br />

Wynieśli ją zmasakrowaną. Esesman wyczytuje moje nazwisko. Odpowiadam: - Ich bin hier.<br />

Prowadzi mnie na pierwsze piętro do pokoju 111. Wszedłem. Po środku od siedzą - esesman,<br />

oficer, po prawej tłumacz w cywilnym ubraniu. Zapytano mnie o nazwisko i tyle. Dostałem<br />

pałką raz, drugi. Usłyszałem: to dopiero początek. Trzeciego uderzenia juŜ nie pamiętam.<br />

Wynieśli mnie w kocu. Obudziłem się w szpitalu. Wybili mi wszystkie zęby.<br />

Kolejne przesłuchanie. Pierwsze piętro, pokój 111. Wchodzę. Siedzi oficer, obok dolmecher,<br />

czyli tłumacz. Znałem niemiecki, ale się nie przyznałem. Na przywitanie oficer wyjmuje<br />

pistolet, pejcz i kastety na rękę. Układa to na biurku. Słyszę komendę: siadaj! Usiadłem i<br />

zaczynają się pytania: czy znam tego, czy znam tamtego, czy działam w konspiracji? Udaję<br />

idiotę. Tak trzeba, bo jak bym się przyznał, to by mnie od razu zabili. A jak bym kogoś<br />

wsypał, to i jego, i mnie by zabili. Musiałem być silny, kłamać i jeszcze raz kłamać. Ciągle<br />

mnie pytali o pułkownika Dobrzańskiego, który był szefem wywiadu i kontrwywiadu ZWZ<br />

AK. To była wielka szycha. Esesman pyta: - Jakie raporty mu dostarczaliście? – Nie wiem, o<br />

co chodzi. Nie znam Ŝadnego pana Dobrzańskiego. Pracuję w biurze jako goniec. Nie znam<br />

zbyt duŜo ludzi ode mnie z pracy. – Ty polska świnio! Zaraz cię nauczę, kto to Dobrzański.<br />

Ze szpitala zabierali mnie na przesłuchanie i z powrotem do szpitala na Pawiaku. Tak w<br />

kółko. Czternaście razy. Męczyli mnie od 8 rano do 16. Na Pawiaku zajmowali się mną<br />

doktor Zygmunt Śliwicki i Felicjan Loth, teŜ więźniowie. To był maj. Ciągle traciłem<br />

przytomność. Nie mogłem nic pić, nic jeść.<br />

W maju, kiedy byłem jeszcze w szpitalu, doktor Śliwicki skontaktował mnie z kapitanem<br />

Piątkowskim, który działał ze mną w konspiracji. Opowiedział mi, jak został aresztowany. Na<br />

Placu Teatralnym spotkał się z panem Jerzym Uchmańskim. Po rozmowie podeszło do niego<br />

Gestapo w cywilu. Tak trafił na Pawiak. Po wysłuchaniu jego historii postanowiłem wysłać<br />

gryps do naszej organizacji, Ŝeby sprawdzono, kim jest pan Uchmański. Dowiedziałem się po<br />

wojnie, Ŝe pracował w Gestapo i w naszej organizacji. Dowództwo ZWZ AK wydało na<br />

niego wyrok śmierci. Rozkaz wykonania wyroku otrzymał „Szary”. To był koniec ’41 roku.<br />

Uchmański mieszkał na Rozbrat 6 mieszkania 12. Pojawił się późnym popołudniem. „Szary”<br />

nie wytrzymał i zamiast w klatce schodowej, zastrzelił go w bramie. Rozległ się straszny huk.<br />

Zaczął uciekać przez Rozbrat w stronę ulicy Fabrycznej, gdzie mieścił się komsariat<br />

granatowej policji. Przekupki zaczęły krzyczeć bandyta. Zabili go Ŝołnierze Luft Waffe,<br />

którzy akurat przechadzali się wzdłuŜ ulicy Fabrycznej.<br />

Na izbie chorych leŜeli koło mnie: prof. Stefan Esmanowski, prof. Jędrzej Czerniak, gen.<br />

Szpakowski i mój przyjaciel ze szkoły Stanisław Marchal. Jezu, jaki on był połamany.<br />

Któregoś dnia adiutant go zabrał i został rozstrzelany, ale nie wiem gdzie. Pozostałych trzech<br />

moich przyjaciół, którzy leŜeli ze mną na izbie chorych, zostało rozstrzelanych na Palmirach.<br />

29


Trochę wydobrzałem i znów zacząłem aktywnie działać w ruchu oporu. Przez dentystkę Zofię<br />

Grzybowską przekazywaliśmy grypsy. - Jurek, idź do warsztatów. My cię polecimy. Pójdziesz<br />

do krawców – powiedział któregoś dnia doktor Śliwicki, u którego pracowałem później na<br />

izbie chorych jako porządkowy. Zacząłem szyć dla esesmanów mundury. Bruno<br />

Wojnarowski i Felicjan Fariaszewski nauczyli mnie przenicowywać spodnie i pikować klapy.<br />

A Nadzieja Worobiew pracowała w kuchni szpitalnej, ale nie była więźniarką. Codziennie<br />

przychodziła na Pawiak. Przekazywaliśmy przez nią wiadomości. To była koleŜanka mojej<br />

mamy. Zawsze mi coś przynosiła do jedzenia. Pracowałem, więc mogłem dostawać paczki.<br />

17 kwietnia 1942 roku zjadłem obiad. Przychodzi esesman i ni stąd ni zowąd znalazłem się w<br />

transporcie do Auschwitz. Kilkadziesiąt wozów policyjnych przewiozło nas na dworzec<br />

główny wówczas przy ulicy Towarowej. Tam juŜ czekały wagony bydlęce. W całym<br />

transporcie było nas czterystu osiemdziesięciu. Do mojego wagonu wpakowali około<br />

osiemdziesiąt osób. Zamknęli nas i pociąg ruszył.<br />

W nocy pociąg stanął. Nie wiem czemu. Ciemno wszędzie, nic nie widać. Słyszę, Ŝe ktoś<br />

gwiŜdŜe: „Jeszcze Polska nie zginęła” i szybkie kroki esesmanów. Milknie gwizd. Pociąg<br />

znów ruszył.<br />

WANDA<br />

Auschwitz. Blok 18A. Godzina czwarta rano – pobudka. „Śniadanie”: kawa albo miętowa<br />

herbata. Od piątej juŜ byliśmy w pracy, z której wracaliśmy o dwudziestej drugiej. W samo<br />

południe był „obiad” – zupa, czyli przegotowana woda. Nazywaliśmy to Wassersuppe. Po<br />

pracy dostawaliśmy kilogram chleba na czterech i pięć gram margaryny. Podczas rozdawania<br />

porcji kapo zawsze nas okradał. Margaryny zwykle nie widzieliśmy na oczy. Jedzenie w<br />

obozie? Zabawne, jak się samemu czegoś nie zorganizowało, to było dramatycznie. Raz w<br />

tygodniu gotowano nam białą zupę. Po wyzwoleniu, jak byłem jeszcze w szpitalu, jeden z<br />

amerykańskich oficerów zapytał mnie: - Wiesz z czego ta zupa była? – Nie. – Z kości. Mieliło<br />

się kości ludzkie i zalewało gorącą wodą. Do dziś pamiętam lekko słodkawy smak tej zupy.<br />

Na początku ’41 roku Heinrich Himmler wydał zarządzenie, Ŝeby wybudować Birkenau<br />

(Brzezinkę) na 100 tysięcy więźniów i zakłady gumy syntetycznej (Buna Werke) i.G.<br />

Farbenindustrie w Monowicach.<br />

Z Auschwitz jeździliśmy pociągiem do wioski Dwory. Tam byliśmy dzieleni na grupy.<br />

Pracowałem w komando 113. Budowaliśmy drogę przez Wioskę Dwory do Monowic. Moim<br />

kapo był niemiecki więzień z czarnym winklem – Affe Thünn, czyli małpa z długimi rękami -<br />

tak go nazywaliśmy. Był mały i miał długie ręce. Nasze komanda składało się z więźniów<br />

polskich i francuskich śydów. Dostaliśmy łopaty i kilofy. Siedemnaście godzin przerzucania<br />

ziemi, kopania dołów. Trzeba było mieć oczy dookoła głowy. Kiedy szedł esesman, to się<br />

pracowało, a jak esesman przeszedł, to się odpoczywało. Tak samo z kapo. Strasznie się<br />

ryzykowało, bo jak kogoś przyłapano na odpoczynku, zabijano na miejscu.<br />

Jak pracowałem i chciałem pójść do ubikacji... Ubikacji? To była deska, dół i nic więcej przy<br />

szosie. Na załatwienie się mieliśmy minutę. Gdy trwało to dłuŜej, esesman kopał więźnia,<br />

który wpadał wprost do głębokiego rowu z odchodami i do widzenia. Zawsze patrzył na<br />

zegarek, ile siedzę.<br />

30


Na obiady chodziliśmy do Monowic. Na zupę z wody. Po godzinie wracaliśmy z powrotem<br />

do pracy. Oprócz budowy drogi Affe Thünn kazał mi myć naczynia po „obiedzie” po<br />

wszystkich więźniach. Dostawaliśmy tylko ciepłą wodę, ale Ordnung muss sein, więc miski<br />

trzeba było umyć. Gdzie? W pierwszej lepszej studni. Poszedłem z esesmanem do jakiejś<br />

zagrody. Myję naczynia w zimnej wodzie. W wiosce Dwory. Jakaś młoda dziewczyna do<br />

mnie podeszła. Uśmiechnęła się i mówi: - Niech pan chwilę zaczeka. Przyniosę ciepłą wodę.<br />

Ta jest niedobra do mycia naczyń. Tak poznałem Wandę, która bardzo duŜo mi pomogła i<br />

moim kolegom w obozie.<br />

Wrzesień 1940 roku. Rotmistrz Witold Pilecki (w obozie Tomasz Serafiński) został wysłany<br />

do Auschwitz, by stworzyć ruch oporu. Z powierzonej mu misji szybko się wywiązał.<br />

Zbieraliśmy wszystkie informacje: kto i w którym transporcie przyjechał, kto został<br />

zastrzelony, który esesman zabijał najwięcej osób. Np. pisaliśmy, Ŝe Raportführer Gerhard<br />

Palitzsch codziennie zabija 50-ciu więźniów pistoletem pneumatycznym na bloku 11, tzw.<br />

„bloku śmierci”.<br />

Dokumentowaliśmy obozowe Ŝycie. Szmulewski pracował jako miernik. Któregoś dnia dostał<br />

od majstra, który z nim pracował, aparat fotograficzny w chlebie. JuŜ wiedział, co ma z nim<br />

zrobić. Ukrył aparat pod pasiakiem i pracował jakby nigdy nic. Kiedy nikt nie patrzył, robił<br />

zdjęcia (moŜna je zobaczyć w muzeum w Oświęcimiu). Po pracy oddawał ten chleb z<br />

aparatem majstrowi. Ktoś inny potem te zdjęcia wywołał, a ktoś inny wyniósł je z obozu.<br />

Ruch oporu działał nie tylko wewnątrz, ale teŜ na zewnątrz obozu. Wszystkie informacje<br />

przekazywaliśmy Polakom, mieszkającym w okolicy Auschwitz. W ’43 r. ruch oporu wysłał<br />

zdjęcia i telegram do Churchilla i Roosevelta z prośbą o zbombardowanie linii kolejowej, bo<br />

całe transporty szły prosto do gazu. Odpowiedź była krótka: nie moŜemy w tej chwili tego<br />

zrobić.<br />

Dwory, Brzeszcze, Rajsko, Babice, Budy, Broszkowice, Pławy, HarmęŜe i inne – mieszkańcy<br />

tych wiosek bardzo nam pomagali. Właśnie dzięki takim ludziom jak Wanda obozowa<br />

konspiracja była moŜliwa. Ona dawała mi jedzenie, powiadomiła rodziców, Ŝe jestem w<br />

Auschwitz, przekazywała korespondencję od i do więźniów itd. Kiedyś jak myłem u niej<br />

miski, przyniosła mi kakao. Ciepłe kakao. Nigdy nie zapomnę tego smaku. Przekupiła<br />

esesmana, Ŝebym mógł z nią rozmawiać. Pewnego dnia została zdekonspirowana i<br />

aresztowana. Gestapo wsadzało swoje wtyczki do obozu. Przesłuchiwał ją Untersturmführer<br />

Grabner. CóŜ to był za bandyta. Później trafiła na blok 11 - blok śmierci. Kiedy była na<br />

wolności, siedziałem w obozie, a gdy juŜ przetransportowano mnie do Gross Rosen, Wanda<br />

poszła do Birkenau.<br />

Ruchowi oporu udało się uratować wielu ludzi między innymi włoskiego śyda - Luigi Sagi.<br />

Szedł razem z ojcem do gazu. Jego ojciec miał 10 dolarów w złocie i podszedł do esesmana.<br />

Mówił świetnie po niemiecku: - Wiem, Ŝe muszę iść do gazu, ale niech pan ratuje mojego<br />

syna. I dał mu łapówkę. Luigi nie poszedł do gazu. Skierowano go do Sonderkomando.<br />

Zajmował się paleniem trupów. W Sonderkomando moŜna było pracować tylko trzy miesiące.<br />

Potem dostawało się zastrzyk z fenolu i szło do gazu. Wiedzieliśmy o tym, więc<br />

postanowiliśmy go stamtąd wyciągnąć. Udało nam się znaleźć mu pracę w Auschwitz 1, czyli<br />

Stammlagrze. PrzeŜył. Zmarł w 2002 r. w Rzymie.<br />

Co było najtragiczniejsze? Kiedy pracowałem przy budowie Strassebau Kerling, drogi<br />

prowadzącej do Birkenau, widziałem jak rozdzielano matki i dzieci. To była tak zwana<br />

selekcja. Krzyki tych matek i dzieci były najtragiczniejsze. To mnie doprowadzało do<br />

31


szaleństwa. Patrzyłem i nic nie mogłem zrobić. Ta przeraŜająca niemoc. Wiedziałem, Ŝe one<br />

nie idą pod prysznic. Wiedziałem, Ŝe za moment z sitek popłynie cyklon B, a nie woda. To<br />

było najtragiczniejsze. Z kilkuletnich dzieci Niemcy zrobili wrogów Trzeciej Rzeszy.<br />

Pewnego dnia zraŜono mnie tyfusem. Po chorobie zacząłem pracowałem jako elektryk.<br />

Wszystkiego nauczyli mnie koledzy, bo zielonego pojęcia nie miałem o kablach i prądzie.<br />

Wiedziałem, Ŝe jest plus i minus. Nic poza tym. Ze Strassebau Kerling ciągnąłem drut<br />

kolczasty – budowaliśmy płot. Budowaliśmy teŜ baraki. Drewniane były dla męŜczyzn, a<br />

ceglane - dla kobiet. Wybudowaliśmy teŜ cztery krematoria w Birkenau i cztery komory<br />

gazowe w Auschwitz.<br />

CHCĘ śYĆ<br />

Aby przeŜyć, nie wolno było pracować na powietrzu. Gdy esesman pytał, jakim się jest<br />

fachowcem, kaŜdy coś wymyślał, a to, Ŝe jest elektrykiem, inny - krawcem. Nigdy w Ŝyciu<br />

tego nie robił, ale trzeba było się ratować. Pod dachem się nie mokło, nie marzło. To była<br />

szansa, Ŝeby przeŜyć. Mieliśmy jedno ubranie, jedne buty. Praca pod gołym niebem to<br />

właśnie Arbeit macht frei. Nie dłuŜej niŜ trzy miesiące.<br />

Człowiek działał jak robot. Jak go postawią, to stoi. Jak kaŜą mu robić, to robi. Trzeba było<br />

uwaŜać na kaŜdym kroku, Ŝeby się nie podpaść. Z czasem wiedzieliśmy juŜ, który esesman<br />

jak uderza pałką, który kapo bije mocniej, a który słabiej. Jak tylko łokieć esesmana dotknął<br />

szczęki, trzeba było paść jeszcze przed uderzenie. Padając, amortyzowało się uderzenie.<br />

Musieliśmy nauczyć się przewracać i od razu wstawać, jak wańka wstańka. Bo jak się nie<br />

wstało, skopał człowieka na śmierć. Wymagało to niesamowitego refleksu i przede wszystkim<br />

siły.<br />

Mieliśmy szósty zmysł. Trzeba było kierować się instynktem. Jakiś wewnętrzny głos mówił<br />

nam, co mamy robić. Ale ten głos słyszało się dopiero po wielu miesiącach spędzonych w<br />

obozie. Dochodziło czasem do absurdalnych sytuacji. Kiedyś zajrzałem koledze głęboko w<br />

oczy i wiedziałem, Ŝe umrze. Pytano mnie: - Jurek, co ty widzisz? – W jego oczach są takie<br />

kułeczka, jakbym go widział na przestrzał.<br />

KaŜdy z nas przede wszystkim chciał Ŝyć. To było najwaŜniejsze, ale nie za wszelką cenę.<br />

Chcę Ŝyć, ale nie sprzedam się Niemcom. Kiedy w ’39 roku złoŜyłem przysięgę i wstąpiłem<br />

do ruchu oporu, wiedziałem, do czego się zobowiązuję i co moŜe mnie czekać. Wiedziałem,<br />

Ŝe mogę być torturowany, a nawet zabity. Ale wiedziałem teŜ, po co to robię. Tworzyliśmy<br />

jedną wielką obozową rodzinę. Musieliśmy sobie pomagać w znalezieniu pracy pod dachem,<br />

jak ktoś był chory, trzeba było zorganizować lekarstwo itp. Nie wolno było się poddać. Tych,<br />

którzy stracili chęć Ŝycia, którym nie chciało się juŜ chodzić do pracy, którzy nic nie robili,<br />

nazywaliśmy „muzułmanami”.<br />

Trzeba było mieć w obozie duŜo przyjaciół, którzy zawsze pomogą. Trzeba było uwaŜnie<br />

wszystko obserwować. ZagroŜenie dla nas stanowił kaŜdy. Np. blokowi bardzo często byli<br />

homoseksualistami. To byli przewaŜnie niemieccy więźniowie-kryminaliści. Upatrzył sobie<br />

młodego człowieka, wieczorem miał miłość, a rano go zabił, Ŝeby nie było świadka.<br />

Kiedy Niemcy zauwaŜyli w ewidencji, Ŝe więzień Ŝyje dłuŜej niŜ trzy miesiące, przekazywali<br />

go do innego obozu. Fachowców trzymali do roboty, a ci, którzy byli niepotrzebni, jechali do<br />

innego obozu.<br />

32


Jeszcze jedno - nie wolno było się rozczulać. Byliśmy bardzo młodzi. Chcieliśmy mieć mamę<br />

przy sobie, Ŝeby nas pogłaskała, przytuliła. Nie wolno było myśleć o rodzinie. To była<br />

nieludzka walka z samym sobą. Dlaczego? Bo jak się zaczynało myśleć, człowiek się<br />

rozklejał i wtedy brakło mu siły na przetrwanie.<br />

Nie było łatwo nauczyć się reguł obozowych. Człowiek jest tylko człowiekiem. Którejś<br />

niedzieli przez obóz przechodził esesman. Wszyscy na baczność i zdejmują czapki. Nawet na<br />

nas nie spojrzał. Rzucił mi pod nogi papierosa. Podniosłem go, gdy mnie minął. Wtedy się<br />

odwrócił. Zawołał mnie i dał mi w papę: - Ty polska świnio! Chcesz palić niemieckiego<br />

papierosa? Spisał mój numer. Na wieczornym apelu wywołują mój numer. Dostałem cztery<br />

noce Stehbunkra na bloku 11. To takie małe murowane pomieszczenie, do którego się<br />

wchodzi i stoi całą noc. Obok mnie stało jeszcze trzech więźniów. Smród, wilgoć, ciasnota i<br />

wycieńczenie – coś strasznego. Po takiej nocy szedłem do pracy, a potem z powrotem do<br />

Stehbunkra. Pracowałem wtedy na Strassebau Kerlin przy budowie drogi do Brzezinki.<br />

Nikt nie wie dokładnie, ile osób było w Auschwitz. TuŜ po wyzwoleniu Rudolf Häss i<br />

profesor Zen zeznali, Ŝe przez obóz przeszły cztery miliony więźniów. W Heflingsbüche,<br />

czyli ksiąŜce, do której wpisywano dane więźnia, jkiedy był przyjmowany do obozu, numery<br />

są od 1 do 405000. Niemcy są bardzo dokładni, ale więźniowie z transportów, którzy szli<br />

bezpośrednio do gazu, nie byli rejestrowani. Wiele dokumentów – listy przewozowe z<br />

Deutschereichbahn, gdzie były nazwiska więźniów, zostały zniszczone. Pod koniec ’44 roku<br />

Niemcy zaczęli ewakuować więźniów z Auschwitz w głąb Niemiec, bo uciekali przed<br />

Rosjanami. „Pasiasta” armia ruszyła pieszo do innych obozów. To była tzw. „droga śmierci”.<br />

Masa ludzi zginęła. W obozie zostali chorzy i dzieci. Wiem, Ŝe został równieŜ mój kolega<br />

Adam Kuryłowicz. Schował się pod trupami. Tak się uratował.<br />

ZASTRZYK<br />

To był maj ’42 roku. Budowałem drogę w Monowicach. Wyładowywaliśmy z pociągu<br />

materiały budowlane. Z samego rana spadła mi rura na brzuch. Cały dzień przeleŜałem na<br />

trawie, zwijając się z bólu. Wieczorem koledzy zanieśli mnie do obozu. Trafiłem na blok 28,<br />

czyli do szpitala. Dostałem zastrzyk i przeniesiono mnie na blok 20, gdzie Niemcy prowadzili<br />

eksperymenty pseudomedyczne. Od polskich pflegerów, czyli pielęgniarzy, dowiedziałem się,<br />

Ŝe zaraŜono mnie tyfusem. To był właśnie jeden z robionych na więźniach eksperymentów.<br />

Przez dziesięć dni walczyłem o Ŝycie. Miałem czterdzieści stopni gorączki. Koledzy<br />

powiedzieli mi, Ŝebym nie łykał Ŝadnych tabletek, które mi dają lekarze-esesmani. Niemcy<br />

robili róŜne lekarstwa i sprawdzali na młodych więźniach, jak na nie reagują. Szukali nowych<br />

super-lekarstw dla swoich Ŝołnierzy walczących na froncie. Wszystko, co mi podawali,<br />

brałem pod język i kiedy lekarz sobie poszedł, wypluwałem.<br />

Po dwóch tygodniach przyszedł do mnie kolega z ruchu oporu i mówi: - Jurek musisz z tego<br />

bloku uciekać, bo cały idzie do gazu. Przyjaciele pomogli mi dostać się na blok 25. Przez<br />

pewien czas pracowałem jeszcze przy budowie drogi do Birkenau. Potem byłem elektrykiem.<br />

Ale cały czas mój numer widniał w ewidencji na bloku „tyfusowym”, więc musiałem uciekać.<br />

Na początku czerwca ’42 roku przed obozową kuchnią spotkał się Palitzsch z komendantem<br />

obozu Gross Rosen – Antonem Thumanem. Wybierali ludzi krzepkich i zdolnych do pracy.<br />

Koledzy uratowali mi Ŝycie, bo wpakowali mnie do tego transportu. Na drogę dostałem<br />

sympatol na serce i glukozę, a od Wandy 20 marek. Dwa dni czekaliśmy między blokami w<br />

drewnianym baraku na „podróŜ” do Gross Rosen. Niektórzy mówili, Ŝe mamy duŜo <strong>szczęścia</strong>,<br />

33


o jedziemy do obozu pracy. Nic nie wiedziałem o Gross Rosen. Okazało się, Ŝe to są<br />

kamieniołomy.<br />

DUśE RÓśE – GROSS ROSEN<br />

Wysiedliśmy na stacji Gross Rosen. Lato w pełni ’42 roku. Pięciuset więźniów. Musieliśmy<br />

przejść przez całe miasto, Ŝeby dojść do obozu. Mieszkańcy krzyczeli: - Bandyci! Dobrze<br />

wam tak! Wystraszeni w końcu dotarliśmy pod bramę. Obóz w porównaniu do Auschwitz –<br />

malutki. Wejście było prowizoryczne. Ale panorama - piękna. Dookoła nas Sudety. Gross<br />

Rosen z lotu ptaka musiał wyglądać jak wielkie schody. Baraki dzieliła główna ulica, a kaŜdy<br />

jeden stał trochę niŜej niŜ poprzedni.<br />

Zaczęła się dobrze znana mi juŜ kwarantanna. Najpierw kąpiel. Niedaleko od bloków, na<br />

górce stała beczka - cztery metry na trzy, głęboka na metr. W beczce była woda i lizol, czyli<br />

płyn do dezynfekcji. Myliśmy się dziesiątkami. Wszyscy w tej samej wodzie. Nad nami stał<br />

esesman. Jak się nie zanurzyło głowy, dostawało się pałką w łeb. Potem było golenie. Jeden z<br />

najstarszych więźniów trzymał patyk z przymocowaną do niego Ŝyletką. Pokroił nam głowy.<br />

Dopiero później w obozach były maszynki. Wszystkich ogolono normalnie, a Rosjanom<br />

zostawiono tak zwaną „wszawą drogę” – przez całą głowę po środku taki wygolony pas.<br />

Śmialiśmy się z nich, Ŝe to droga dla wszy. W Gross Rosen stałem się numerem 2751.<br />

Dostałem po kimś „nowe pasiaki” i drewniane buty.<br />

KAMIENIOŁOMY<br />

Z naszego transportu wybrano fachowców, czyli stolarzy, ślusarzy itd. Poszli na blok 8.<br />

Jednak większość z nas – w tym ja – nie była Ŝadnym fachowcem, więc Niemcy kazali nam<br />

nauczyć się obróbki kamienia, a konkretnie granitu. Trafiliśmy na blok 7 tak zwanych<br />

Steinmetzerów.<br />

Dzień po przyjeździe do Gross Rossen z samego rana poszliśmy do kamieniołomów. Setka<br />

ludzi. Dostaliśmy szpicak i młot. Kamieniarz zwykle uŜywa młotka drewnianego, a my<br />

dostaliśmy Ŝelazny. Majstrami byli Niemcy. Uczyli nas, co i jak mamy robić. Moim zadaniem<br />

było wyrównanie kamienia. Po pierwszym dniu spuchła mi ręką, bo poobijałem ją tym<br />

wielkim młotem, a tu nie ma zmiłuj, kaŜą robić dalej. Pył z granitu jest bardzo szkodliwy, rani<br />

płuca. Zacząłem pluć krwią. W kamieniołomach wytrzymałem około tygodnia. Adolf Frytz<br />

(więzień numer 3) pomógł mi zmienić pracę. Zająłem się obsługą dźwigu, chociaŜ w ogóle<br />

się na tym nie znałem. Ja swoje a wajchy swoje. Miałem przestawiać wózki z kamieniami.<br />

Zupełnie mi to nie szło.<br />

Któregoś dnia w sierpniu ’42 roku spotkałem kolegę Bogdana Lebidę (numer 229). Bogdan<br />

był elektrykiem. Pyta mnie: - Jak ci tam w tym dźwigu? – Fatalnie, nie znam się na tym.<br />

Proszę, zabierz mnie do siebie. Interweniował w mojej sprawie u swojego kapo. To był<br />

więzień polityczny numer 53, Willi Michalsky, Niemiec z Wrocławia. Trochę mówił po<br />

polsku. Do obozu trafił za lewicowe poglądy. Stracił trzech synów na froncie.<br />

Następnego dnia juŜ zakładałem instalację w esesmańskich barakach. Wierciliśmy dziury,<br />

ciągnęliśmy kable, kładliśmy rurki, zakładaliśmy gniazdka, kontakty itd. Część z nas robiła<br />

płot. Koledzy ciągnęli drut kolczasty przez cały obóz. Kiedyś jeden więzień powiesił na<br />

płocie noŜyce do cięcia drutu. Skończył pracę i zapomniał ich zabrać ze sobą. Znalazł je<br />

34


esesman. Stwierdził, Ŝe zrobiliśmy to specjalnie, Ŝeby uciec. Wszyscy dostaliśmy dwadzieścia<br />

pięć batów na goły tyłek, łącznie z kapem.<br />

Jako elektryk miałem szansę zorganizować coś do jedzenia, np. gdy wymieniałem Ŝarówki.<br />

Gdy jedna się przepaliła, szedłem do sztuby do esesmanów i mówiłem, Ŝe spaliły się dwie.<br />

Nie sprawdzali tego. Dostawałem dwie Ŝarówki. Jedną wymieniałem, a drugą dawałem<br />

blokowemu. W zamian otrzymywałem ćwiartkę chleba. Jak miałem coś do jedzenia, to<br />

musiałem się podzielić. Wszystko jedno czy koło mnie stał Polak, Rosjanin, śyd, czy<br />

Francuz. To był w obozie obowiązek: pomagać jeden drugiemu, dlatego garstka z nas<br />

przeŜyła.<br />

PARATYFUS<br />

Grudniowy wieczór ’42 roku. Wróciłem po pracy na blok i wycieńczony padłem na łóŜko.<br />

Dostałem dreszcze, wysoką temperaturę. Koledzy zanieśli mnie na rewir do doktora<br />

Kazimierza Hałgasa. Przebadał mnie i nie miał wątpliwości: – Tyfus. – Jak to? JuŜ miałem<br />

tyfus w Auschwitz. – Czyli paratyfus.<br />

Znów miałem wielkie szczęście. W obozie nie było lekarstw, a jednak Ŝyję. Dzięki doktorowi<br />

Kazimierzowi Hałgasowi i Adolfowi Frytzowi. Doktor, podobnie jak ja, do Gross Rosen trafił<br />

z Auschwitz. Dawał mi lekarstwa, które Frytz kradł w Führerheimie, czyli w domu oficerów.<br />

Adolf do obozu trafił juŜ w ’33 roku. To więzień numer 3, niemiecki komunista. Był<br />

kelnerem u esesmanów. Zbierał tłuszcz z zupy i gotował mi z tego rosół. Niezwykły<br />

człowiek. Nie tylko mnie uratował. Uratował wielu moich kolegów.<br />

SZCZĘŚCIE<br />

Wiosną ’43 roku bandziora Obersturmführera Antona Thumanna zastąpił (imię) Endsberger.<br />

Wtedy dostałem pracę w Unterführerheimie, czyli tam gdzie mieszkali podoficerowie. Po pół<br />

roku przeniesiono mnie do Führerheimu, do domu oficerów. Byłem kalifaktorem, czyli, jak<br />

się mówiło w obozie, „Mädchen für alles” (dziewczynka do wszystkiego). Sprzątałem, słałem<br />

łóŜka, zmywałem naczynia, prałem, czyścił mundury itd. Pamiętam jak ze spaceru wrócił<br />

esesman i rzucił mi pod nogi mokre buty. Wrzasnął tylko: - In fünf Minuten polier auf<br />

Hochglanz! I zrób tu mu „Hochglanz” w pięć minut. – To jest Hochglanz? Ty świnio! Jak mi<br />

przyrŜnął tymi butami, to myślałem, Ŝe juŜ nie wstanę. Cztery lata i osiem dni. W ciągłym<br />

strachu.<br />

Jestem pewien, Ŝe przez cały czas ktoś nade mną czuwał. Kiedy byłem w szpitalu chory na<br />

paratyfus, dostałem sweter z jakiegoś tworzywa. Nie wiem z czego był zrobiony, ale na<br />

pewno nie z wełny. Później na bloku dostałem drugi raz taki sam sweter, bo nie<br />

powiedziałem, Ŝe juŜ jeden mam. Poszedłem na apel i jak idiota stanąłem w pierwszym<br />

rzędzie. Ten sweter miał dekolt w kształcie trójkąta. ZałoŜyłem oba, bo było mi strasznie<br />

zimno. Jeden w jedną stronę, a drugi w drugą. Przez to nie miałem pod szyją wycięcia, tylko<br />

widać było, Ŝe mam drugi sweter pod spodem. Na taki głupi pomysł wpadłem! Przechodził<br />

obok mnie esesman i od razu zauwaŜył, Ŝe mam dwa swetry: - Ukradłeś! Zapisał mój numer.<br />

Rano na apelu wzywają mnie do komendanta obozu. Idę. Po głowie krąŜą mi myśli: karna<br />

kompania, czy zatłuką mnie na miejscu? Wchodzę. Na krześle siedzi komendant obozu<br />

Obersturmführer Thumann, a na poręczy – Raportführer Eschner. Obok nich stoi tłumacz -<br />

Doliński. Melduję się: - Schutz Heftling Pole Numer 2751, melde zu Stelle. – Ukradłeś sweter!<br />

35


– To nieprawda, panie komendancie. Jeden sweter dostałem na rewirze, gdy chorowałem na<br />

paratyfus, a drugi, jak wróciłem po chorobie na blok. - Ist das Wahrheit? Czy to prawda? –<br />

Ja, natürlich, Herr Obersturmführer. Cisza. Patrzy na mnie przeraźliwym wzrokiem. W<br />

końcu wykrztusił z siebie: - Znikaj mi z oczu! Raus! Nie dostałem Ŝadnej kary. Moim koledzy<br />

nie chcieli w to uwierzyć.<br />

Jestem dzieckiem <strong>szczęścia</strong>. To był rok ’43. W obozie rządził juŜ Endsberger. Na wojnie<br />

stracił nogę i miał protezę. Mieszkał z Ŝoną. Któregoś dnia sprzątam korytarz. Woła mnie<br />

Endsberger. Przeraziłem się, Ŝe coś nabroiłem. Wchodzę do jego pokoju, a on zasłania okna i<br />

karze mi zamknąć za sobą drzwi. Stół elegancko nakryty, czysty biały talerz i srebrne łyŜki.<br />

Na środku stoi waza z zupą. Nie mogłem od niej oderwać wzroku. W końcu odezwała się<br />

Ŝona Endsbergera: - Niech pan siada, na pewno jest pan głodny. Nalała mi zupę. Nie<br />

wiedziałem, co powinienem zrobić. Wygrał głód. Usiadłem i łapczywie opróŜniłem talerz.<br />

Zaraz potem drugi. Na szczęście w porę odezwał się we mnie zdrowy rozsądek. - Chcesz<br />

jeszcze? – Danke schön. Podziękowałem. Miałem skurczony Ŝołądek. Gdybym zjadł więcej,<br />

mógłbym skończyć w krematorium.<br />

- Schowaj to. Później zjesz. Pani Endsberger dała mi jeszcze chleb posmarowany margaryną z<br />

plasterkiem koniny. JuŜ chciałem wychodzić, ale zatrzymał mnie Endsberger: - Pamiętaj, nie<br />

byłeś u nas, nic nie widziałeś, nic nie dostałeś. - Tak jest, panie komendancie! To było w<br />

południe. Po pracy poszedłem na apel wieczorny. Na placu stoją tysiące ludzi. Przyszli pijani<br />

oficerowie, z nimi komendant Endsberger. Raportführer melduje mu, Ŝe wszystko jest w<br />

porządku, stan obozu taki i taki. Jeden z oficerów wyszedł na środek placu i rzucił więźniom<br />

pod nogi papierosy „Bregawa” i ”Drawa”. Niektórzy się na nie rzucili. Endsberger wyjął<br />

pistolet i zastrzelił pięciu więźniów. Ten sam Endsberger, który kilka godzin wcześniej<br />

nakarmił mnie. Nie rozumiem mentalności Niemców. Jednemu dał chleb, a drugiego zatłukł.<br />

Nie wiadomo po co, dlaczego, nic nie wiadomo.<br />

W Führerheimie oprócz mnie pracował jeszcze Tadeusz Grzyb i dwóch Niemców, z których<br />

jeden miał czarny, a drugi róŜowy winkiel. W pokojach oficerów było radio. Więźniom nie<br />

wolno było go słuchać, ale jak sprzątałem, nudziło mi się i zawsze grało po cichu. Wszystko<br />

wiedziałem, co się dzieje w świecie. Pod koniec ’43 r. pracujący ze mną Niemiec<br />

podkablował mnie do Endsbergera. Powiedział komendantowi, Ŝe słucham radia. Za to<br />

groziło rozstrzelanie. Wyrzucono z Führerheimu nie tylko mnie, ale i jego. Kazano nam kłaść<br />

kanalizację. Po dwóch tygodniach, w styczniu ’44 roku znalazłem się w transporcie do<br />

Dachau.<br />

DACHAU<br />

Dachau – piękne miasto niedaleko Monachium. Obóz koncentracyjny znajdował się na jego<br />

północnych obrzeŜach. Z lotu ptaka tworzył niemal idealny prostokąt. Tu nie tylko druty<br />

kolczaste słuŜyły Niemcom, słuŜyła im równieŜ sama natura. Klimat w Dachau był<br />

wyjątkowo wrogi więźniom. Liczne torfowiska i bliskość Alp powodowały niebezpieczną dla<br />

zdrowia wilgotność powietrza. Lato było nieprzewidywalne. Albo skrajne upały, albo<br />

przeszywające zimno. Wiosna i jesień to dla obozu miesiące śmierci. Ciągłe opady zabijały<br />

steki, tysiące więźniów pracujących pod gołym niebem. Wygłodniali, w pasiastym mundurze<br />

padali twarzą w rozmiękła glebę. JuŜ nigdy więcej nie zobaczyli tych pięknych bawarskich<br />

wschodów i zachodów słońca.<br />

36


W Dachau pracowałem na gigantycznej plantacji gladioli (mieczyków) u Göringa. Ścinaliśmy<br />

liście, wieźliśmy je do prasowalni i suszarni. Z tego był sok bogaty w cebion, czyli w<br />

witaminę C. Naszym kapo był Polak, Władek Rybak, wielki patriota ze Śląska. Bardzo nam<br />

pomagał. Działał w ruchu oporu.<br />

Jesienią ’44 r. trafiłem do Transportkommando. Zajmowałem się przewoŜeniem Ŝywności,<br />

mebli, czy leków do szpitala dla esesmanów. Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie,<br />

zmieniłem pracę, bo nie mogłem juŜ dostawać paczek z Ŝywnością. Zacząłem pracować w<br />

kuchni. Pewnego dnia eseman nie dał mi margaryny, która miała być do zupy mlecznej.<br />

Pytam: – Co pan robi? A ten rzucił się na mnie z pałą. Tak mi przyłoŜył w rękę, do dziś mam<br />

sztywny palec.<br />

Trafiłem do szpitala. Kości miałem połamane w kilku miejscach. To był czas, kiedy nie<br />

wolno juŜ było bezkarnie bić więźniów. Lekarz z rewiru opowiedział oficerowi, co mi się<br />

przydarzyło. Esesmana wysłano za karę na front, a ja trzy tygodnie chodziłem z ręką na<br />

temblaku i nic nie robiłem. Byłem na tzw. „szonungu”, czyli zwolnieniu. To był październik<br />

’44 roku. Do Dachau przyjechał Arbeitsdienstführer Schwartz. Poznałem go w Gross Rosen,<br />

gdy pracowałem jako kalifaktor w Unterführerheimie. Poszedłem do niego, zameldowałem<br />

się i poprosiłem o pracę. – Co chcesz robić? – pyta mnie. - Chcę pracować tam, gdzie będę<br />

miał co jeść. Tak trafiłem na SS-rewir, czyli do szpitala dla esesmanów. Przeniosłem się na<br />

blok 9 - do pielęgniarzy i lekarzy.<br />

RUCH OPORU<br />

Niemcy opanowali Belgię i Holandię. Pojmali wtedy wiele młodych pielęgniarek, które<br />

wysyłali na front, Ŝeby słuŜyły niemieckim Ŝołnierzom. Denis Denutte i Marie Cleer z Belgii<br />

oraz Mini Penders z Holandii z frontu trafiły prosto do Dachau. W szpitalu dla esesmanów<br />

bardzo pręŜnie działał ruch oporu. Współpracowały z nami właśnie belgijskie i holenderskie<br />

pielęgniarki. Specjalnie nie zamykały apteczki. Dzięki nim Józef Sowiński, Longin Literacki i<br />

ja mogliśmy kraść esesmańskie lekarstwa - przewaŜnie sympatol na serce i glukozę.<br />

Przemycaliśmy je do obozu, gdzie ludzie umierali na tyfus. Udało nam się uratować inŜyniera<br />

Adama Starkiewicza i wielu innych więźniów.<br />

Pod koniec wojny w Dachau szalała epidemia tyfusu. Z głodu zaczęła mi się zbierać wodą<br />

pod kolanem. Sprzątałem w SS-rewirze i uderzyłem się o krzesło. Poczułem poraŜający ból.<br />

Upadłem i zobaczyłem wielką plamę na moich pasiastych spodniach. Wyciekła woda z krwią<br />

i została rana.<br />

Trafiłem najgorzej jak mogłem. Na blok 5. Wpadłem w szpony doktora Raschera, który<br />

prowadził eksperymenty pseudomedyczne. Robił mi opatrunki z flegmonu, czyli ropowicy.<br />

Tak nas leczył, Ŝe ludziom łamały się kości, zbierała się ropa i gniło ciało. Mnie pomogli<br />

koledzy, szczególnie doktor Ali Czarkowski, którzy, jak tylko Rascher gdzieś wyszedł,<br />

wymywali mi to świństwo z rany. Mimo to do dziś mam wielką bliznę na nodze.<br />

WYZWOLENIE<br />

W marcu skrócono nam czas pracy, a potem juŜ w ogóle się nie pracowało. Do obozu<br />

macierzystego wróciły wszystkie komanda zewnętrzne. Ludzie umierali z głodu. Trupy leŜały<br />

wszędzie. Dachau przygotowany na sześć, maksymalnie osiem tysięcy więźniów, musiał<br />

pomieścić ponad trzydzieści tysięcy. Nie waŜne czy leŜących, czy stojących. WaŜne, Ŝeby<br />

37


yli na terenie obozu. Ludzie spali w barakach, łaźniach, kuchni, wszędzie, gdzie był wolny<br />

kawałek ziemi i dach nad głową. Hitlerowców juŜ nic nie interesowało. Kazali nam pilnować<br />

porządku. Mieliśmy sześciogodzinne dyŜury. Po dwóch więźniów na zmianę. Siedziało się na<br />

wielkim krześle i obserwowało wejście do obozu, a takŜe bloki.<br />

Bramę „Arbeit macht frei” Niemcy zamknęli na dobre. Nie było juŜ rewiru, bo szpitalem stał<br />

się cały obóz. Dwóch katów - głód i tyfus – co minutę zabijało ludzkie szkielety. Głos w<br />

dyskusji zabrał jeszcze jeden kat. Himmler wydał zarządzenie, Ŝe „nikt z więźniów nie moŜe<br />

Ŝywy dostać się do rąk nieprzyjaciela”. SS-Wiking miało nas zniszczyć. Stefan Wolnik<br />

pracował u komendanta i zobaczył ten dokument na biurku. Schował go do spodni i przyniósł<br />

nam do obozu. KaŜdy więzień jak mantrę powtarzał to zdanie. Wiatr tańczył między barakami<br />

i szydził: „nikt, nikt, nikt, Ŝywy, Ŝywy, Ŝywy, nie dostanie się, marzyciele, w ręce, ręce,<br />

aliantów”. Ale nie chcieliśmy się poddać. Stefan przekazał rozkaz Himmlera majorowi<br />

Leonowi Kaniaziołódzkiemu, jednemu z adiutantów marszałka Piłsudkiego, a ten z kolei<br />

oddał dokument znajomemu oficerowi SS, który dostarczył go generałowi Patonowi. Nie<br />

wiem, jak to zrobił. KaŜdy blok, kaŜda narodowość, kaŜdy więzień myślał, co zrobić, Ŝeby<br />

przetrwać planowaną zagładę. Niektórzy kopali na bloku dziury w ziemi, Ŝeby mięć się gdzie<br />

ukryć. Wierzyliśmy, Ŝe wszystkich nas nie zniszczą. Ale kto przeŜyje?<br />

Zaczęły się bombardowania. Gdy Amerykanie zrzucali całe serie bomb na lotnisko w<br />

Monachium, w Dachau chodziły nam prycze. W nocy było zupełnie jasno jak za dnia.<br />

Patrzyłem w niebo i miałem wraŜenie, Ŝe to gwiazdy, które mogę złapać, wyciągając po nie<br />

rękę.<br />

Niedziela, 29 kwietnia 1945 roku. Zmieniłem kolegę i rozpocząłem przypadający mi dyŜur o<br />

godzinie 12. Usiadłem na stołku na końcu baraków. Tysiące bomb sypało się z nieba. Cały<br />

czas latały samoloty obserwacyjne. Straszny hałas. Na głównej drodze nie było Ŝywej duszy.<br />

Plac apelowy pusty. Brama zamknięta. Godzina szesnasta. Patrzę w niebo i nie mogę się<br />

nadziwić, Ŝe te bomby spadają na wyciągnięcie ręki, a jednak Ŝadna w nas nie trafiła. Myślę<br />

sobie: na razie. Godzina siedemnasta. Strzały coraz rzadsze. CięŜkie powietrze. Serce zaczęło<br />

mi walić, jakby wyczuło, Ŝe coś się dzieje. Ale co? Biała flaga. Niemcy się poddają! Ktoś<br />

biegnie przez plac apelowy w kierunku bramy. Pada strzał. Pada więzień. Na dziesięć minut<br />

przed wyzwoleniem Dachau. Przecieram oczy i nie wierzę, w to, co widzę. Nie, to<br />

niemoŜliwe. A jednak. Z wieŜy naroŜnej z podniesionymi rękoma i białą flagą wyszła cała<br />

załoga SS. Niedługo później na placu apelowym stali teŜ Amerykanie. Tej radości nie da się<br />

opisać. Starszy obozu krzyczał: „Alles in die Baracke!”. Nikt go nie słuchał. Wszyscy biegli<br />

w naszych oswobodzicieli. Amerykanie otworzyli bramę, która czyniła wolnym. Bez pracy.<br />

ADAM KOWALEWSKI<br />

PORAśENIE<br />

Diplegia spastica – urodziłem się z mózgowym poraŜeniem dziecięcym, z obustronnym<br />

poraŜeniem i niedowładem kurczowym rąk, a przede wszystkim nóg. Nie rozwijałem się<br />

prawidłowo. Mózgowe poraŜenie dziecięce to niesprawność ruchowa spowodowana<br />

uszkodzeniem układu nerwowego.<br />

Jako kilku miesięczne dziecko trafiłem do kliniki „OMEGA” w Warszawie. Zbadał mnie<br />

przyjaciel mojego taty doktor Loth i wszystko stało się jasne. Diagnoza - mózgowe poraŜenie<br />

38


dziecięce. To był szok dla rodziców, bo przy porodzie otrzymałem dziesięć punktów.<br />

Lekarze-ortopedzi wydali na mnie wyrok – trzeba operować. Rodzice nie zgodzili się na to.<br />

Taty ciągle nie było w domu. Był pilotem wycieczek zagranicznych. Mama poświęciła dla<br />

mnie wszystko - rzuciła pracę i studia. Od piątego roku Ŝycia byłem rehabilitowany od rana<br />

do wieczora. To były ćwiczenia w wodzie, rozciąganie więzadeł Achillesa i przywodzicieli.<br />

DuŜo pływałem, chodziłem na hipoterapię, czyli rehabilitację poprzez jazdę konną. Uczyłem<br />

się utrzymać równowagę, co przychodziło mi bardzo trudno. Z czasem nauczyłem się<br />

chodzić, choć pierwsze kroki stawiałem duŜo później niŜ moi rówieśnicy.<br />

Do piętnastego roku Ŝycia zdarzały mi się ataki padaczkowe. W nocy budziłem się z powodu<br />

nagłych skurczów mięśni wstrząsających nagle całym moim ciałem. Niestety takie pobudki<br />

zdarzają mi się do dziś.<br />

W szkole podstawowej miałem straszne problemy. Nauczyciele nie mieli pojęcia o tym, co to<br />

jest mózgowe poraŜenie dziecięce i jak postępować z dzieckiem niepełnosprawnym. W latach<br />

osiemdziesiątych nie było klas integracyjnych.<br />

Chodziłem w butach ortopedycznych, które były strasznie niewygodne. Miałem trudności z<br />

poruszaniem się. Po schodach wspinałem się bokiem, trzymając się kurczowo poręczy.<br />

Inaczej nie potrafiłem. Zawsze wchodziłem ostatni do klasy.<br />

Mama, w obawie o moje bezpieczeństwo, przychodziła na kaŜdą przerwę. Któregoś dniach<br />

niestety się spóźniła. Wszyscy ustawili się po przerwie przed klasą – dziewczynki po lewej,<br />

chłopcy po prawej. Wchodziłem juŜ do sali, a mój kolega chciał koniecznie wejść przede<br />

mną, lekko mnie popchnął i wylądowałem w szpitalu z rozbitą głową.<br />

Miałem trudności z pisaniem. Nie nadąŜałem wszystkiego zanotować. Nie zdałem z klasy<br />

czwartej do piątej przez matematykę. Mama wystąpiła o nauczanie indywidualne. Dyrektor na<br />

początku nie chciał się na to zgodzić, bo uznał, Ŝe nie poruszam się na wózku inwalidzkim,<br />

nie jestem na stałe przykuty do łóŜka, a więc mogę chodzić na zajęcia z innymi dziećmi.<br />

Dopiero pomogło oświadczenie lekarskie. Nauczyciele przychodzili do mnie do domu.<br />

Średnia moich ocen od razu się podniosła. Ukończyłem ósmą klasę szkoły podstawowej (to<br />

był rok 1988, wtedy tata prowadził Marsz śywych w Oświęcimiu) i nie wiadomo było, co<br />

dalej.<br />

Niepełnosprawne dziecko, które kończy szkołę podstawową jest kwalifikowane do dalszego<br />

nauczania. O tym decydowała Poradnia Wychowczo-Zawodowa (teraz Poradnia<br />

Psychgologiczno-Pedagogiczna). Zrobiono mi badanie na iloraz inteligencji (skalą Wekslera).<br />

Miałem słaby wynik w bloku arytmetycznym. Nigdy nie byłem orłem z matematyki, ale jak<br />

się później okazało podstawy potrafiłem opanować. ZaniŜono mi iloraz inteligencji, bo nikt<br />

nie chciał się zająć osobą niepełnosprawną. Próbowano mnie odsunąć na margines Ŝycia<br />

społecznego. Pani psycholog po badaniach powiedziała mamie, Ŝe nic ze mnie nie będzie, Ŝe<br />

moja dalsza edukacja jest bezcelowa i Ŝe kwalifikuję się ewentualnie do szkoły specjalnej.<br />

Dobiła mamę stwierdzeniem, Ŝe nie nadaję się nawet do roznoszenia gazet, bo nie będę<br />

potrafił ich przeliczyć.<br />

Tragiczna była teŜ wizyta w Wojewódzkiej Poradni Dla Dzieci i MłodzieŜy w Warszawie.<br />

Kierownikiem był wówczas pan Wiesław Sokoluk. Zajmował się trudną młodzieŜą.<br />

Powiedział, Ŝe absolutnie do niczego się nie nadaję i Ŝe wątpi, abym z takimi wynikami badań<br />

skończył nawet szkołę specjalną. Po interwencji mamy pan Sokoluk - w uzgodnieniu z<br />

39


adającą mnie panią psycholog - wyraził zgodę, Ŝeby przyjąć mnie do liceum, ale...<br />

ekonomicznego. Skierowano mnie do Zespołu Szkół Ekonomicznych do klasy o profilu<br />

admnistracyjno-biurowym, gdzie oprócz matematyki, fizyki i chemii, była jeszcze<br />

bankowość, rachunkowość, arytmetyka itp.<br />

Sokoluk specjalnie to zrobił, Ŝeby mnie upokorzyć. To było jasne, Ŝe w takiej szkole nie<br />

miałem Ŝadnych szans, Ŝeby się utrzymać. Dostawałem prawie same dwóje. Tak się<br />

zniechęciłem do nauki, Ŝe zamiast chodzić na lekcje, przesiadywałem godzinami na sali<br />

gimnastycznej. Tylko pani od niemieckiego powiedziała mamie, Ŝe mam talent, którego nie<br />

wolno zmarnować i Ŝeby rozwijała moje zdolności językowe. To był zmarnowany rok.<br />

Jak się skończył ten koszmar, mama zapisała mnie do Naczelnej Organizacji Technicznej,<br />

Ŝebym się nie nudził w domu. Skończyłem tam kurs komputerowy. Oprócz tego uczyłem się<br />

języka angielskiego.<br />

Upadł komunizm, nastały lata dziewięćdziesiąte i zaczęły powstawać prywatne szkoły.<br />

Zapaliło się dla mnie światełko nadziei, Ŝe będę mógł pójść do liceum. Musiałem tylko<br />

ponownie zrobić badania na iloraz inteligencji. Mama poszła do WyŜszej Szkoły Pedagogiki<br />

Specjalnej (teraz jest to akademia) i zauwaŜyła na liście wykładowców nazwisko pani doktor<br />

Łazanek, która równieŜ pracowała w Poradni Wychowawczo-Zawodowej. Była to moja<br />

rehabilitantka podczas obozu w Szwajcarii. Mama umówiła nas na spotkanie. Tym razem test<br />

wyglądał zupełnie inaczej. Był podzielony na 3 części i trwał dwa dni (a poprzednio męczyli<br />

mnie przez 8 godzin bez przerwy!). Na kaŜdą część egzaminacyjną miałem 3 godziny - z<br />

przerwami, które pozwoliły mi się odpręŜyć, mogłem się napić, czy coś zjeść. I wypadłem<br />

pozytywnie. Iloraz inteligencji – w normie. Miałem nieco gorsze wyniki tylko w bloku<br />

przedmiotów ścisłych (zaburzenia myślenia arytmetyczno-logicznego). A wystarczyło trochę<br />

ze mną poćwiczyć...<br />

Do liceum dostałem się bez problemu. Skończyłem Społeczne Liceum numer 35 w<br />

Warszawie, klasę o profilu ogólnym z rozszerzonym językiem hiszpańskim. Nauczycieli<br />

miałem cudownych. Zaprzyjaźniłem się z moim wychowawcą, który uczył mnie matematyki i<br />

fizyki. Do dziś mam z nim kontakt. W szkole miałem moŜliwość chodzenia na tzw.<br />

„douczki”, czyli płatne zajęcia po lekcjach. Dodatkowo uczyłem się matematyki, fizyki,<br />

chemii. I udało się. Maturę zdałem z trzech języków: polskiego, angielskiego i hiszpańskiego.<br />

Skończyłem studia na Akademii Pedagogiki Specjalnej w 2002 r. z wynikiem dobrym. Moja<br />

katedra nazywała się oligofrenopedagogika, a teraz zmieniono nazwę na nauczanie<br />

niesprawnych intelektualnie. Chciałem napisać pracę magisterską o dzieciach z zespołem<br />

downa. Interesowałem się tym przypadkiem – jak ten zespół powstaje, jakie są powikłania itd.<br />

Po konsultacji z promotorem napisałem jednak pracę, którą zatytułowałem: „Nauczanie dzieci<br />

z mózgowym poraŜeniem dziecięcym w świetle analiz teoretyczno-empirycznych oraz<br />

własnych doznań”. „Człowiek rodzący się z jednostką chorobową taką, jaką jest mózgowe<br />

poraŜenie dziecięce, musi być otoczony szczególną opieką, troską, gdyŜ tej chorobie mogą<br />

współtowarzyszyć inne choroby” – to jedno z moich „magisterskich” przemyśleń.<br />

Niestety nie pracuję w zawodzie. Chciałem uczyć dzieci niepełnosprawne, bo najlepiej je<br />

rozumiem. Jednak po moich studiach Ministerstwo Edukacji oznajmiło - „nie mamy<br />

pieniędzy na etaty w szkołach specjalnych”. Tym sposobem pozostał mi tylko wolontariat.<br />

Koło mojego domu jest szkoła specjalna. Poszedłem na rozmowę z panią dyrektor.<br />

Powiedziała mi, Ŝe u niej jako palacz pracuje człowiek po Akademii Sztuk Pięknych. Ci,<br />

40


którzy idą na emeryturę, nadal pracują jako wolontariusze. Ci, którzy idą na renty, zwalniają<br />

godziny, które dostają nauczyciele juŜ w tej szkole pracujący. „Nie mogę nikogo więcej<br />

przyjąć, bo nie mam pieniędzy na wypłaty” – usłyszałem od pani dyrektor.<br />

Lekarze, oświata i ZUS – to były moje największe poraŜki Ŝyciowe. Stanąłem przed komisją<br />

w ZUS-ie i mówię, Ŝe w tej chwili moim podstawowym problemem jest padaczka<br />

lekkooporna, która objawia się nagłymi, nieprzewidywalnymi drgawki. A oni zaczęli się<br />

śmiać: „Pan ma padaczkę? Nie widać!”. Nie przyznano mi stopnia inwalidzkiego.<br />

Dowiedziałem się, Ŝe mogę śmiało pracować z padaczką. Chyba za duŜo osiągnąłem jak na<br />

osobę niepełnosprawną, więc w mniemaniu ZUS-u przestałem nią być.<br />

Nie jestem w stanie stanąć na stołku, nie wejdę na drabinę, mam trudności z chodzeniem po<br />

schodach. Jak jest poręcz, to zwykle sobie poradzę. Mimo to ruchowo jestem dość sprany, ale<br />

mam pewne powikłania natury neurologicznej. Wszystko zaleŜy od dnia – nie ode mnie.<br />

Po wielomiesięcznym rozsyłaniu CV w końcu znalazłem pracę w biurze podróŜy Holiday<br />

Travel. Moi rodzice dobrze znają „ojca dyrektora” – tak nazywam mojego szefa (byłego<br />

dyrektora „Orbisu”). Bardzo się lubimy. Nie pracuję duŜo, bo dziennie od dwóch do trzech<br />

godzin. Tak więc i moje zarobki nie są imponujące. Nadal mieszkam z rodzicami, którzy się<br />

mną opiekują. Niestety pewne rzeczy robię wolniej niŜ koleŜanki z biura. Na komputerze<br />

przez cztery czy sześć godzin piszę tyle, ile one w dwie godziny. Ale za to nigdy nie zdarzyło<br />

mi się pomylić serii i numeru paszportu, czy innych danych klienta, podczas wpisywania do<br />

komputera. Jakie są moje zalety? Bardzo dobrze znam język angielski, hiszpański i niemiecki.<br />

Rozumiem włoski. Ostatnio nauczyłem się dodatkowo języka francuskiego, słuchając<br />

muzyki. Swobodnie juŜ rozmawiam przez telefon z kolegami taty z Francji.<br />

Szefowi się nie odmawia. Jak są paczki do dźwigania, to muszę pomóc, bo jestem jedynym<br />

męŜczyzną w biurze. A niestety szybko się męczę. Odkąd zacząłem pracować, często w nocy<br />

rzucam się na łóŜku. Myślę, Ŝe to od stresu. Bardzo się cieszę, Ŝe mam pracę, ale niestety mój<br />

organizm buntuje się przeciwko mnie.<br />

Psychologia sportu - to mnie fascynuje. Chciałbym skończyć te studia i powiązać je z moją<br />

największą miłością. MoŜe to niewiarygodnie zabrzmi, ale jestem instruktorem tenisa<br />

ziemnego. Tata nauczył mnie grać, a mama ostatnio spełniła moje największe marzenie. Uczę<br />

dwójkę dzieci - siedmioletniego Pawła i dwunastoletnią Ulę. Między nimi jest zbyt duŜa<br />

róŜnica wieku. Paweł jest niezwykle sprawny i do tego w idealnym wieku, Ŝeby rozpocząć<br />

grę w tenisa. Chce być mistrzem. A ja chcę wyszkolić polskiego Rogera Federera. Muszę<br />

tylko znaleźć mu rówieśnika, Ŝeby miał z kim rywalizować. Mama obiecała, Ŝe mi pomoŜe<br />

kogoś poszukać. Ale tak naprawdę to ja muszę jej pomóc. Muszę jej pomóc wygrać tę<br />

najtrudniejszą walkę w Ŝyciu. Z rakiem.<br />

41


ANNA BYSTRZYCKA (z domu KOWALEWSKA)<br />

ALBO - ALBO<br />

Codziennie się z nią spotykam i mówię albo ona, albo ja. Dzisiaj ona jest górą, jutro ja.<br />

Któregoś dnia zaczęłam z nią rozmawiać – słuchaj maleńka, jesteś wredna, ale jak mi nie<br />

pomoŜesz, to ja ci tym bardziej nie pomogę. Jak będziesz mi rzucać kłody pod nogi, to będę<br />

cię niszczyć, nie poddam się, będziemy ostro walczyć. Musimy się dogadać. Jak mi ustąpisz,<br />

to ja ci moŜe trochę teŜ ustąpię. Dasz mi pochodzić, to jakoś ci się odwdzięczę. Ta dyskusja<br />

trwa cały dzień. Nie mogę rano ruszyć nogą. O nie, dziś to ty mi ustąpisz, bo ja muszę<br />

chodzić. Nie wiem na ile mi starczy sił, ale postanowiłam sobie, Ŝe będę chodzić. A ta wredna<br />

cały czas mi przeszkadza. Na imię jej sklerosis multipleks.<br />

To schorzenie do dziś nie jest medycznie wyjaśnione. Sklerosis multipleks jest chorobą<br />

neurologiczną, która u kaŜdego ma inny przebieg. Są pewne symptomy wspólne, ale mój<br />

przypadek nie potwierdził reguły. Nie miałam ani oczopląsu, ani podwójnego widzenia.<br />

Jedyna wspólna cecha to niedowład lewej nogi.<br />

Skończyłam Akademię Wychowania Fizycznego. Byłam trenerem pływania. Od czasu do<br />

czasu pomagałam znajomym, którzy trenowali młodych piłkarzy. Któregoś dnia kolega<br />

poprosił mnie, Ŝebym go zastąpiła i poprowadziła trening młodzików. Na boisku trawiastym<br />

ćwiczyła akurat pierwsza liga, więc nam przypadło boisko betonowe. Przeprowadziłam<br />

trening. Potem chłopcy rozpoczęli mecz sparingowy. PoniewaŜ druŜyna przeciwna strzeliła<br />

dwa gole, moi chłopcy zaczęli ze wszystkich sił dąŜyć do rewanŜu. Zaczęła się prawdziwa<br />

walka.<br />

Byłam osobą szczupłą, niewysoką, ubraną na sportowo - podobnie do chłopców. W pewnym<br />

momencie potraktowali mnie jak zawodnika z druŜyny przeciwnej. Ktoś zrobił mi „nakładkę”<br />

na kolano, wgniótł w beton i do tego uderzyłam głową o ziemię. Chłopiec, który miał 180<br />

centymetrów wzrostu i blisko 90 kilo Ŝywej wagi wyskoczył w górę i sympatycznie się na<br />

mnie stoczył. Tak się robi „nakładkę”, tak się likwiduje przeciwnika. Na szczęście nie<br />

zemdlałam. Nie miałam czasu, Ŝeby pojechać do lekarza. Byłam zachwycona, Ŝe w ogóle<br />

wstałam. Zmroziłam nogę aerozolem, który zadziałał jak środek przeciwbólowy, i<br />

wytrzymałam do końca meczu.<br />

Następnego dnia wzięłam środek przeciw bólowy i poszłam na trening. Terminy nas gonią.<br />

Dzieciaki czekają. Nie moŜna ich zawieść. Pojechaliśmy na zawody. Wtedy czułam się<br />

jeszcze względnie dobrze. Wróciłam z zawodów i pojechałam odpocząć na działkę.<br />

Wieczorem zauwaŜyłam, Ŝe coś niepokojącego zaczyna się ze mną dziać.<br />

Przestałam panować nad lewą stopą. Zaczęła mi po prostu opadać. Musiałam „rzucić”<br />

biodrem w górę, Ŝeby nie dać się sprowokować własnej nodze, Ŝeby się nie przewrócić.<br />

Musiałam zmienić ruch ciała. To było trudne. Miałam wówczas czterdzieści siedem lat.<br />

Niezbędny był lekarz. Poszłam do ortopedy. Pan profesor był bardzo sympatyczny.<br />

Wspaniały człowiek, bardzo dobry fachowiec, wielu sportowców postawił na nogi. Ale moja<br />

rozmowa z nim trwała 10 minut. – Proszę panią, to jest choroba neurologiczna, to jest<br />

poraŜenie nerwu. – Wspaniale i co dalej panie profesorze? – Mogę pani zrobić tylko jedną<br />

rzecz. – Cudownie, a co? – Mogę pani to podwiązać. – Bardzo pan jest miły. Wie pan co,<br />

Ŝyczę panu duŜo sukcesów w Ŝyciu i pracy zawodowej, ale chyba jednak panu podziękuję na<br />

razie za tę przysługę. Wróciłam do domu. Byłam wściekła. Podwiązanie stopy oznacza jej<br />

42


całkowite unieruchomienie. Jak małe, zbuntowane, wściekłe dziecko zaczęłam pracować nad<br />

nogą, Ŝeby tylko uniknąć podwiązania. Trzy miesiące non stop ćwiczyłam. I proszę spojrzeć –<br />

ruszam nią. Wypracowałam kaŜdy ruch ciała od nowa.<br />

STUTHOF<br />

Urodziłam się z obniŜony układem immunologicznym, czyli odpornościowym. Nad poprawą<br />

złych wyników badań, moja mama pracowała niemal całe Ŝycie. Do tego dochodziła alergia,<br />

astma itd. Jak byłam dzieckiem, lekarze zabronili mi pływać. W wodzie są siarczany, jest<br />

chlorowana i się na pewno udusisz - mówili. Potraktowałam wszystkich bardzo powaŜnie.<br />

Miałam intal w aerozolu , berotek teŜ w aerozolu. Przed wejściem do wody brałam jeden albo<br />

drugi lek. Dzień dobry Panie BoŜe, albo ty mnie, albo powalczymy. I tak się zaczęło. Nie<br />

wiem jak to moŜliwe, ale przestawiłam swój organizm i nie dusiłam się. Zaczęłam z wodą<br />

współpracować. Wszelkie trudności mobilizują mnie do wysiłku. Jeden krok do przodu, pół<br />

kroku do przodu, ale idziemy dalej.<br />

Jak miałam czternaście lat, pojechałam z mamą do sanatorium do Krynicy Morskiej.<br />

Nieopodal jest Sztutowo, a dawniej obóz Stuthof. Byłam tam trzy tygodnie. Codziennie<br />

wstawałam o godzinie czwartek rano, tak jak mój tata, i biegłam do obozu koncentracyjnego.<br />

Paranoja! Biegłam wzdłuŜ torów, którymi przyjeŜdŜały transporty. Cały Stuthof przebiegałam<br />

wzdłuŜ i wszerz. UwaŜałam to za mój obowiązek, by zrozumieć, co przeŜył mój tata,<br />

dlaczego jest taki, jaki jest. Ojciec dostał się do obozu mając zaledwie szesnaście lat. Został<br />

zniszczony psychicznie. Ciągle musiał się bać o swoje Ŝycie. Ta trauma siedzi teŜ gdzieś<br />

głęboko we mnie.<br />

Obozowe doświadczenia mojego ojca dały mi w Ŝyciu bardzo duŜo – siłę, nadzieję i<br />

konsekwencję w walce o Ŝycie. Chorobę traktuję jak wroga, którego naleŜy pokonać.<br />

Jednocześnie mając świadomość, Ŝe czasem muszę z nią współpracować. Bardzo duŜo<br />

zawdzięczam mojemu ojcu. Od niego nauczyłam się walczyć o kaŜdy dzień Ŝycia. Dopóki<br />

starczy sił.<br />

SKLEROSIS MULTIPLEKS<br />

Rok po wypadku trafiłam na oddział neurologiczny, który badał równieŜ sklerosis multipleks.<br />

Zrobiono mi punkcję. Pobrano mi za duŜo płynu mózgowo rdzeniowy, który długo się<br />

regeneruje. Przez to nie leŜałam jak inni pacjenci przez trzy tygodnie tylko dwa miesiące.<br />

Upał był straszny, a ja leŜałam w łóŜku jak kłoda, ale nie było innego wyjścia. Chciałam Ŝyć,<br />

chciałam znowu zacząć chodzić. Rezonans magnetyczny wykazał „około” sklerosis<br />

multipleks.<br />

Chorzy na sklerotikus multipleks leŜą w łóŜku, mają mrowienie, czy drętwienie kończyn,<br />

oczopląs, zawirowania itd. Mnie nic z tych rzeczy nie dolegało. Byłam nietypowym<br />

przypadkiem. Tym bardziej, Ŝe objawy mojej choroby momentami przypominały stan<br />

powylewowy.<br />

Gdybym miała zrobione badania genetyczne, byłoby duŜo łatwiej ustalić przyczynę mojej<br />

choroby. Ale takie badania w Polsce nie są refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, a<br />

mnie po prostu na nie nie stać. W organizmie człowieka jest kilka, czy kilkanaście segmentów<br />

DNA odpowiedzialnych za układ nerwowy. śeby tylko je przepadać, musiałabym zamieszkać<br />

pod chmurką. Przebadanie jednego segmentu kosztuje około tysiąca złotych.<br />

43


Walka trwa. Wylądowałam na wózku inwalidzkim. Zaczęła się chemia. Byłam leczona<br />

mitoksantronem. To cytostatyk, który stosuje się w leczeniu na przykład białaczki. Co trzy<br />

miesiące musiałam się zgłaszać do szpitala na tak zwane wlewy, czyli podanie do Ŝyły<br />

mitoksantronu. Okazało się, Ŝe w głowie zrobił mi się stan zapalny i mam zaatakowane<br />

komórki czuciowe w białej substancji. Problem miałam głównie z nogami. Zniszczone<br />

komórki nerwowe niestety nie regenerują się, dlatego jedyną szansą dla mnie było „obejście”,<br />

czyli poszukanie nowej drogi dla impulsu nerwowego, który uruchomi na przykład palec od<br />

nogi. Określony ruch trzeba wykonać dziesięć tysięcy razy, Ŝeby mózg go zakodował. Po<br />

dziesięciu tysiącach podniesienia stopy jest nadzieja, Ŝe ten ruch centrala zapamięta. Mnie to<br />

się udało. Działa tylko i wyłącznie rehabilitacja.<br />

(NIE)ZWYKŁY DZIEŃ<br />

U chorych na sklerosis multipleks układ odpornościowy atakuje sam siebie. Od dziecka<br />

często się przeziębiałam. Widocznie mój układ nerwowy był najsłabszy, dlatego najbardziej<br />

ucierpiał w starciu z SM. śycie w ciągłym stresie, ciągłe problemy - to obniŜa barierę<br />

immunologiczną. Chcąc coś zrobić, człowiek nie moŜe zrobić nic. Chcą wyjaśnić swój<br />

przypadek, nie mogę tego zrobić, bo musiałabym zamieszkać pod chmurką, Ŝeby zrobić<br />

wszystkie badania. Czuję się jak w takim zaklętym kręgu, z którego chcę wyjść, a nie mogę.<br />

Mogę się tylko rzucać jak ryba w sieci. Widzę jakąś moŜliwość, ale okazuje się, Ŝe tej<br />

moŜliwości znowu nie ma. Chcę coś zrobić, popchnąć do przodu i nic. Sobie nie pomogę, ale<br />

moŜe pomogę innym. MoŜe jednak coś się uda wyjaśnić. I znowu nie. Znowu bariera. Znów<br />

walenie głową w mur. I znów szukanie od nowa. Szukanie ludzi, którzy mogą pomóc.<br />

Szukanie kontaktów, selekcja. I znów nic. I znów wszystkie wysiłki na marne. To jest trauma,<br />

która ciągnie się w nieskończoność – jak to bieganie do Stuthofu i z powrotem. Biegam, chcę<br />

coś wyjaśnić i wracam do punktu wyjścia. Ciągła, przygniatająca niemoc i niewiedza.<br />

Wstaję o szóstej rano, a niejednokrotnie wcześniej. Jadę na wózku do łazienki. Zamykam<br />

drzwi. Załatwiam się i myję. Wszystkie ćwiczenia muszę wykonywać przy pustym pęcherzu,<br />

bo inaczej nie mogę efektywnie nic zrobić. Kiedy moi najbliŜsi jeszcze śpią, ja juŜ ćwiczę w<br />

łazience. Wracam do sypialni. Trzymając się kredensu czy parapetu chodzę krokiem<br />

odstawno-dostawny i staram się w miarę moŜliwości podnosić nogi. To trwa codziennie od<br />

wielu, wielu lat. Nie ćwiczę cały dzień bez przerwy, bo nie wolno mi się przemęczać.<br />

Gumowe piłki, ring, szarfy elastyczne – wszystkie te przybory rehabilitacyjne staram się<br />

zamienić na zwykłe czynności domowe. Jestem w stanie zmyć naczynia, ale Ŝeby wstać<br />

muszę się oprzeć o zlew. Ta lodówka z premedytacją jest taka wysoka. śeby się do niej<br />

dostać, muszę wstać, a Ŝeby stanąć, to jeszcze muszę złapać równowagę. Z reguły rano, czyli<br />

w godzinach, kiedy jestem najbardziej sprawna, jestem w stanie przy tej lodówce stać. To są<br />

takie ćwiczenia regularne i proste. To teŜ jest rehabilitacja. Któregoś dnia obrałam kilka<br />

kilogramów ziemniaków. MąŜ wrócił z pracy i myślał, Ŝe zgłupiałam. Zaczęły mi<br />

szwankować ręce - to był najlepszy i najprostszy sposób rehabilitacji palców.<br />

Muszę dbać o układ trawienny, wydalniczy, oddechowy. Dbając o wszystko moŜna<br />

zwariować. Musiałam na zasadzie prób i błędów na własnej skórze dokonać selekcji. A Ŝeby<br />

to zrobić, musiałam się dokształcić, stać się swoim własnym lekarzem. Zrozumiałam, Ŝe<br />

jeŜeli nie pomogę sobie sama, to nikt mi nie pomoŜe. To jest ciągła walka z przeciwnościami,<br />

które przynosi kaŜdy dzień. Uregulowałam sobie sen. Zasypiam około godziny 20. Zawsze<br />

śpię od 20 do 24, bo w tych godzinach sen jest najzdrowszy. A jak się w nocy obudzę i nie<br />

44


chce mi się juŜ spać, to czytam ksiąŜkę, ćwiczę, piję wodę mineralną niegazowaną. To jest<br />

katorga. Cały dzień muszę myśleć o tym, Ŝe muszę iść o określonej godzinie do łazienki, Ŝe<br />

muszę dbać o pęcherz, Ŝe idąc do łazienki muszę zrobić sto ćwiczeń związanych z pęcherzem<br />

i zwieraczami, Ŝeby lekarze nie mogli powiedzieć: pani moŜe juŜ tylko się połoŜyć, bo ma<br />

pani całkowity objaw sklerosis multipleks. Nie, nie pozwolę im postawić kropki nad „i”. Ale<br />

Ŝeby do tego nie doszło, muszę od samego rana przez cały dzień sparingować się z chorobą.<br />

Chcę Ŝyć! Dla mojego syna, rodziny, chcę chodzić, chcę normalnie funkcjonować. Dlatego<br />

tak świetnie rozumiem walkę o Ŝycie mojego ojca, którą kaŜdego dnia toczył w obozie<br />

koncentracyjnym.<br />

WALKA TRWA<br />

W Polsce bardzo długo uwaŜano, Ŝe jeŜeli ma się wypadek prawej ręki, czy prawej nogi, to<br />

trzeba rehabilitować przeciwną, Ŝe rusza się jedną stroną, a działa przeciwna. Amerykanie<br />

stwierdzili, Ŝe naleŜy trenować tą chorą stronę do maksimum moŜliwości. Połączyłam obie<br />

rehabilitacje. Chwytałam się wszystkiego, czego mogłam. Znalazłam taką informację, Ŝe<br />

mózg potrzebuje określonych substancji naturalnych – jest to specjalna dieta: ryby, mało<br />

cukru, duŜo ruchu, rehabilitacji, świeŜego powietrza i wyciąg z rekina tasmańskiego.<br />

Dowiedziałam się, Ŝe przyczyną sklerosis multipleks jest równieŜ nieszczelność bariery krewmózg,<br />

czyli naczyń krwionośnych. One są podobno przepuszczalne. W związku z tym<br />

zaczęłam ratować się rutinoskorbinem, dlatego, Ŝe on działa uszczelniająco. Podobnie jak<br />

lecytyna. Zrezygnowałam ze słodyczy, z cukru, zaczęłam czyścić układ krwionośny.<br />

Bardzo pomogli mi moi rehabilitanci. Dawali mi wskazówki. Udało mi się namówić młodą<br />

rehabilitantkę, Ŝeby cały program rehabilitacji specjalnie dla mnie przestawiała. WyjeŜdŜałam<br />

z bloku. Wózek stał przy wejściu do klatki schodowej, a ja wstawałam z wózka i przy poręczy<br />

chodziła w tą i z powrotem. Jak juŜ byłam zmęczona, rehabilitantka przyprowadzała mi<br />

wózek, Ŝebym mogła odpocząć. Później zaczęłyśmy chodzić za rękę po chodniku. Kiedy<br />

popsuła się pogoda, zaczęłyśmy ćwiczyć w domu. Wychodziłyśmy na klatkę schodową,<br />

szłam do schodów i z powrotem. Teraz wychodzę sama. WyjeŜdŜam wózkiem, odstawiam go<br />

na bok, a Ŝe ręce mam jeszcze sprawne, trzymam się poręczy i ćwiczę na schodach. Spadnę –<br />

trudno. Nie stać mnie na rehabilitację przez cały rok, która powinna się odbywać minimum<br />

trzy razy w tygodniu po półtorej godziny. Stać mnie było tylko na instruktaŜ.<br />

Mogłabym pójść do fryzjera, Ŝeby pomalować włosy, ale nie, muszę to zrobić sama, tylko<br />

dlatego, Ŝeby ruszyć ręce i kark. Znajduje sobie mnóstwo takich czynności. Codziennie<br />

sprawdzam, które mięśnie mam słabsze i co muszę wzmocnić. Jak mi zdiagnozowano<br />

sklerosis multipleks, dowiedziałam się, Ŝe organizm ludzkim ma czucie głębokie i płytkie.<br />

Poprosiłam rehabilitanta o zdiagnozowanie mnie. Mam i czucie głębokie i płytkie, choć słabe.<br />

Moja rehabilitacja teŜ często polega na wizualizacji. Chodzi o zakodowanie w głowie<br />

określonych ruchów. Bardzo mi to pomaga. Jestem bardzo z tej metody zadowolona.<br />

Chciałabym wrócić do pływania. Kiedy byłam w Konstancinie na rehabilitacji, okazało się, Ŝe<br />

wskoczyłam do basenu i... spotkała mnie przykra niespodzianka. Lewa noga załamała mi się<br />

w stawie biodrowym. Prawa noga była w stanie mnie utrzymać, a lewa ciągnęła mnie w dół.<br />

Wypływam na głęboką wodę i połowa ciała ciągnie mnie jak kotwica w dół. W pierwszej<br />

chwili myślałam, Ŝe pójdę na dno. Nabrałam powietrza, zanurzyłam się pod wodą i<br />

wybroniłam się prawą stroną. Wypłynęłam na powierzchnię i przekręciłam się na prawy bok.<br />

Płynęłam prawą stroną. PołoŜyłam lewą nogę na prawej, Ŝeby mi nie przeszkadzała i<br />

45


oniłam się prawą częścią ciała. Udało mi się, ale przetoczyłam się na plecy. I tu mnie<br />

spotkała następna niespodzianka. Utrzymałam prawą nogę, ale lewa znów pociągnęła mnie na<br />

dno. Przedostałam się na płytką wodę i zaczęłam posiłkować się rehabilitacją. Po 45 minutach<br />

ćwiczeń w wodzie nad lewą stroną postanowiłam przepłynąć basen. Mój tata przeŜył obóz<br />

koncentracyjny, a mnie woda pokona? O nie! Wstąpiła we mnie niezwykła energia,<br />

niesamowicie się zmobilizowałam. PrzeŜegnałam się i ruszyłam. Strasznie cięŜko mi szło.<br />

Rehabilitant chciał po mnie wskoczyć do wody, ale powiedziałam mu, Ŝe byłam trenerem<br />

pływania i na pewno sobie poradzę, a jak nie to juŜ po mnie, Ŝeby nawet nie próbował mnie<br />

ratować. Ale szedł przy mnie cały czas. Obserwował kaŜde moje zanurzenie ręki. To było<br />

ponad moją wyobraźnię. Przepłynęłam cały basen i z powrotem. Ale kiedy wracałam, nie<br />

miałam juŜ siły. Ściągało mnie tak nieludzko do dołu. Nie wiem, na czym to polegało, ale<br />

wygenerowałam z siebie takie pokłady nie tyle energii co wiary, Ŝe dopłynęłam. To jest<br />

ponad logikę. Ta noga była bezwładna, nie panowałam nad nią i nie liczyło się to, Ŝe byłam<br />

trenerem pływania. PrzecieŜ momentami się topiłam, ale się nie dałam. Mówiłam sobie przez<br />

cały czas – nie dopłynę, to się utopię. Trudno, to znaczy, Ŝe jestem do niczego. Nie bałam się.<br />

OBÓZ KONCENTRACYJNY<br />

Któregoś dnia, szukając ratunku, poszłam do neurochirurga. Powiedział mi, Ŝe ma matkę od<br />

lat chorą na sklerosis multipleks i nie moŜe jej pomóc. Pamiętam te słowa: „JeŜeli pani<br />

jakikolwiek neurolog powie, Ŝe się zna na sklerosis multipleks, to będzie zwykłym kłamcą.<br />

Niech pani robi to, co jest pani potrzebne. Oczywiście niech pani się leczy, ale niech pani nie<br />

liczy na cuda i musi się pani nauczyć słuchać swojego organizmu. Nie potrafię pani pomóc.<br />

Jak będzie pani miała dolegliwości neurochirurgiczne, to zapraszam. Jeśli będzie miała pani<br />

w rodzinie kogoś z nowotworem mózgu, podejmuję się operacji”. Tego ostatniego zdania<br />

nigdy nie zapomnę.<br />

Mój syn Alek grał w druŜynie piłki ręcznej, był wysportowany. Zaczęły się problemy ze<br />

snem. Znajomi mówili mi – nic się nie martw, to typowe dla chłopców w okresie<br />

dojrzewania. Ale Alek zaczął teŜ narzekać na napadowe bóle głowy. LeŜę w szpitalu, mam<br />

zabiegi nitoksantronu, a tu mój syn ma takie dolegliwości. Opowiedziałam o nim mojej<br />

lekarce. Kazała mi go natychmiast przyprowadzić na oddział. Zrobiła mu badania<br />

neurologiczne i nic. Wynika, Ŝe jest zdrowy. Ale bóle głowy i zaburzenia widzenia są. Więc<br />

skierowała go na rezonans magnetyczny. Wyszłam ze szpitala i pojechaliśmy prosto do<br />

prywatnego gabinetu, Ŝeby nie czekać pół roku w kolejce na badanie. Odbieram rezonans i<br />

wszystko jasne. Nowotwór dwa razy większy od szyszynki. W opisie były podane wymiary.<br />

Sprawdzałam ten rezonans sama pod jedną lampą, drugą, trzecią. To przecieŜ niemoŜliwe.<br />

Dzwonię do mojej lekarki. Słyszy mój głos. Pyta: - Co pani jest? – Nic, tylko takie a takie są<br />

wyniki rezonansu mojego syna. – Ale on jest niepełnoletni. Musi pani poszukać onkologa w<br />

Centrum Zdrowia Dziecka.<br />

Długo nie mogła zasnąć. W końcu zmęczenie mnie zmogło. Przyśniła mi się moja kuzynka<br />

Ewa, która mieszka w Sztokholmie. Jej syn Daniel miał 6 lat, kiedy zaczęło mu się kręcić w<br />

głowie. Tracił równowagę. W Instytucie Karolińskim zdiagnozowano nowotwór mózgu.<br />

Lekarz przedstawił kuzynce sytuację. Miała wybór – wyrazić zgodę na operację, która nie<br />

musiała przynieść poprawy lub liczyć na cud. Ewa podpisała zgodę. Była teŜ druga kobieta,<br />

która miała dziecko w tym samym wieku teŜ z nowotworem mózgu. Ona nie podpisała zgody.<br />

Danielowi wycięto guz. Lekarze powiedzieli, Ŝe jak przeŜyje dwa i pół roku, to będzie juŜ<br />

wszystko w porządku. Po dwóch i pół roku – tak jak powiedzieli – guz zaczął odrastać.<br />

Pojechała do szpitala i spotkała tam tę samą kobietę. Okazało się, Ŝe guz u jej synka się<br />

46


wchłonął, a jej Daniel ma nawrót w tym samym miejscu. Guz zaczął się rozrastać. Lekarze<br />

juŜ nie chcieli operować. Mały miał odflegmianie, zaczął mieć wytrzeszcz oczu. Dwa lata<br />

trwała codzienna walka o jego Ŝycie.<br />

Teraz ja dowiaduję się, Ŝe mój syn ma nowotwór mózgu. I te same dylematy – operować, czy<br />

nie? Jaką mam podjąć decyzję? Nikt za mnie jej nie podejmie. Po rozmowie z Ewą<br />

pojechałam z Alkiem do Instytutu Karolińskiego w Sztokholmie. Lekarz powiedział, Ŝe u<br />

Alka w mózgu zbiera się płyn i Ŝe trzeba załoŜyć sączek. Trudno sobie wyobrazić<br />

szesnastoletniego chłopca z sączkiem w głowie. A jak go ktoś popchnie i rozbije głowę?<br />

Dzwonię do znajomego neurochirurga i tłumaczę mu jak wygląda sytuacja. Powiedział, Ŝe<br />

będzie operował, ale natychmiast, bo czas w takiej sytuacji odgrywa ogromną rolę. Tamten<br />

sączek, ten czas... Przyjechaliśmy do szpitala o ósmej rano – ja, syn i mąŜ. Rozmawiam z<br />

lekarzem. Syn siedzi koło drzwi. MąŜ równieŜ. Pan doktor mówi, Ŝe trzeba w głowie<br />

wywiercić otwór, znaleźć dojście, ale po drodze są takie, takie i takie niebezpieczeństwa.<br />

MoŜe dojść do paraliŜu, a nawet śmierci. Alek nie wytrzymał. Uciekł. Mówię do męŜa: goń<br />

go! PoŜegnałam się i wyjeŜdŜam na wózku. Wróciliśmy do domu. Syn mówi, Ŝe nie chce być<br />

operowany.<br />

Nie mogę w nocy spać. Nie wiem, co mam robić. Następnego dnia znów jadę do tego lekarza.<br />

Tłumaczy mi wszystko od początku. Powiedział, Ŝe przed operacją musi syna przebadać.<br />

Operację wyznaczył na 20 czerwca. Lekarz mówi – niech pani decyduje, syn – nie chce<br />

operacji, mąŜ mówi – decyduj. Świetnie. Jedna noc nieprzespana, druga, trzecia. Mam termin<br />

operacji. Badania wykazały, Ŝe nowotwór cały czas pracuje. Którejś nocy doznałam olśnienia:<br />

„Jeśli będzie miała pani w rodzinie kogoś z nowotworem mózgu, podejmuję się operacji”.<br />

Trzymam w ręku telefon. Czekam na godzinę ósmą, jak na zbawienie. Dzwonię do pana<br />

doktora – rezygnuję z terminu operacji. To była desperacja totalna. Dowiedziałam się, gdzie<br />

pracuje ten neurochirurg. Pakujemy się z męŜem i synem do samochodu. Jedziemy do<br />

szpitala. – O jednak przyjechała pani do mnie. – Cieszę się, Ŝe mnie pan poznał. – Co<br />

słychać? I zaczynamy Ŝartować. Alek z męŜem czekają na korytarzu. – Widzi pan, jak to<br />

dziwnie się składa. Przywiozłam panu prezent. – Co? Przywiozła mi pani nowotwór? – Ŝartuje<br />

lekarz. – No pewnie i to jaki!? On znów myśli, Ŝe ja Ŝartuję. – PowaŜnie? – Tak. – Kogo? –<br />

Syna. Widzę jak mu rzędnie mina. JuŜ mu nie było do Ŝartów. – To co? Zgodnie z umową<br />

będzie go pan operował? Cisza. Nie wierzy. – Gdzie go pani ma? – Za drzwiami. Będzie go<br />

pan operował, czy nie? – Obiecałem pani, to będę.<br />

Alek został w szpitalu. Zrobił mu wszystkie badania i kazał zaczekać, Ŝeby zobaczyć, czy<br />

nowotwór będzie narastać. Jedno, drugie, trzecie badanie – nie rośnie. Lekarz mówi –<br />

moŜemy zaczekać. Nie wytrzymałam – nie będziemy czekać! To była decyzja, od której juŜ<br />

nie widziałam odwrotu. Na osiem osób operowany wtedy przez pana doktora – jeden mój<br />

Alek Ŝyje. Po operacji miał niedowład nóg. Ćwiczył non stop. Całe Ŝycie widział matkę na<br />

wózku walczącą z chorobą, walczącą z przeciwnościami i zrobił dokładnie to samo. Chodził<br />

na kulach, teraz juŜ ich nie potrzebuje. Zdał maturę, poszedł na studia, zrobił prawo jazdy. I<br />

chce Ŝyć.<br />

To psychika kieruje naszym organizmem. MoŜna być zmutowany pokoleniem drugiej<br />

generacji, ale człowiek jest w stanie wszystko przewalczyć, jeśli ma silną psychikę i<br />

otaczający go zespół pozytywnych impulsów. Zmorą XX wieku były obozy koncentracyjne, a<br />

XXI wieku są nieuleczalne choroby. Co zrobić, Ŝeby przeŜyć? Co zrobić, Ŝeby Ŝyć normalnie,<br />

świadomie, spokojnie? Obóz koncentracyjne – to draństwo ludzkie, mnie dotyka draństwo<br />

choroby. Choroba to taki drań, który człowieka niszczy i nie pozwala mu normalnie Ŝyć.<br />

47


Ciągła walka z wrogiem, który jest podstępny, bezwzględny, nieobliczalny. Nie wiadomo, jak<br />

z nim walczyć, bo jest silniejszy od nas, ma większą władzę. Ale trzeba szukać sposobu.<br />

Podstawą teŜ jest wiara, Ŝe moŜe być lepiej, Ŝe moŜna wyzdrowieć, Ŝe moŜna przeŜyć swój<br />

własny obóz koncentracyjny.<br />

48

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!