02.10.2014 Views

recenzje - Portret

recenzje - Portret

recenzje - Portret

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

ecenzje


Redakcja:<br />

Bernadetta Darska (red. nacz.), Miłosz Babecki (sekretarz red., teatr), Tomasz Białkowski (proza),<br />

Marek Jędrasik (filozofia), Marek Parulski (filozofia), Marcin Włodarski (poezja)<br />

Współpracownicy:<br />

Joanna Chłosta-Zielonka, Maciej Gierszewski, Anna Rau<br />

Projekt i opracowanie graficzne:<br />

Przemek Tymiński<br />

Korekta:<br />

Anna Rau<br />

Wydawca:<br />

Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”<br />

Adres redakcji:<br />

Pismo „<strong>Portret</strong>”, ul. Kołobrzeska 25/14, 10-431 Olsztyn<br />

Tel. 0602-634-842, 089 534-52-74, 0694-518-136<br />

e-mail: portret@portret.org.pl; portret@free.art.pl<br />

www.portret.org.pl<br />

Numer konta:<br />

PKO BP I o/Olsztyn<br />

59 10203541 0000 5802 0065 2701<br />

Zrealizowano w ramach programu operacyjnego Promocja Czytelnictwa<br />

ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.<br />

Numer ukazuje się dzięki finansowej pomocy Samorządu Miasta Olsztyn. Pomoc przy wydaniu<br />

okazał też Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie. Serdecznie dziękujemy!<br />

Redakcja zastrzega sobie prawo skracania tekstów, zmiany<br />

tytułów oraz graficznego opracowania prac plastycznych.<br />

Materiałów nie zamówionych nie zwracamy!!!<br />

Nakład: 600 egzemplarzy<br />

ISSN 1425-8374<br />

NR INDEKSU 36794X<br />

Cena 9 zł (w tym 0% vat)<br />

Druk:<br />

Zakład Poligraficzny „Algraf ”, Biskupiec<br />

2


pis treści<br />

<strong>recenzje</strong><br />

Szkice<br />

Anna Rau, Uczucie za 3,66 zł – na żywo i z VAT-em! _ ____________________________________8<br />

Marta Więckiewicz, Drugie życie w Second Life ________________________________________14<br />

Proza<br />

Grzegorz Wróblewski, BUZZ ______________________________________________________19<br />

Jacek Wangin, Śmieszna Góra ______________________________________________________27<br />

Poezja<br />

Jakub Winiarski, Nienaruszone; szczęście; Piękno jasnych sytuacji; Wzajemność; Szron; Zima;<br />

Piosenka agnostyka; _____________________________________________________________16<br />

Małgorzata Lebda, puzzle; nie wywołuj ciała z kobiety; western ____________________________25<br />

Igor Kędzierski, ma kolczyki; badania naukowe; nie jesteśmy swoi; praźródło bytu;<br />

nic na to nie poradzę _____________________________________________________________32<br />

Szymon Szwarc, Kalectwo innego stopnia; Kręgarz; Dłużec; Szarość komory _ _________________43<br />

Rozmowa<br />

Korozja rzeczywistości. Z Ewą Berent, autorką debiutanckiej powieści „Rdza”,<br />

rozmawia Dagmara Napieraj _______________________________________________________34<br />

Filozofia<br />

Marek Parulski, Język jako polityka<br />

[Jacques Ranciere, Dzielenie postrzegalnego. Estetyka i polityka; Estetyka jako polityka] _ ________38<br />

Recenzje:<br />

Sławomir Iwasiów, Bieguny<br />

[Olga Tokarczuk, Bieguni] ________________________________________________________45<br />

Joanna Szydłowska, Przeklęta adolescencja<br />

[Rodrigo Fresán, Ogrody Kensington] _______________________________________________47<br />

Jarosław Czechowicz, O symbolicznej roli literackiego pożegnania<br />

[Aleksander Jurewicz, Dzień przed końcem świata] ______________________________________49<br />

Agata Zawiszewska, Dzieje przygód Przystupy i jej towarzysza Pana Narratora<br />

[Grażyna Plebanek, Przystupa] _ ____________________________________________________51<br />

Nina Olszewska, Ocalić od zapomnienia...<br />

[Vesna Goldsworthy, Czarnobylskie truskawki] _________________________________________54<br />

Michał Tabaczyński, Wielki ruch<br />

[Michał Sobol, Działania i chwile] __________________________________________________55<br />

4


Daria Bruszewska, Słowa o słowach<br />

[Jenny Erpenbeck, Słownik] _ ______________________________________________________57<br />

Bernadetta Żynis, Śmierć to ja sam<br />

[Jean Amery, Poza winą i karą; O starzeniu się. Podnieść na siebie rękę] _ _____________________59<br />

Aleksandra Mielniczek, Zwierzę, roślina, może nawet człowiek<br />

[Michel Faber, Bliźnięta Fahrenheit] _________________________________________________63<br />

Joanna Chłosta-Zielonka, Pisarz o pisarzu – o biografii Boya-Żeleńskiego raz jeszcze<br />

[Józef Hen, Boy-Żeleński. Błazen – wielki mąż] _ _______________________________________65<br />

Ilona Godlewska, Jak uciec, to na drzewo<br />

[Kiran Desai, Zadyma w dzikim sadzie] ______________________________________________67<br />

Szkice<br />

Miłosz Babecki, „Prawda jest daleko stąd”<br />

[Mark Barber, Legendy miejskie] ___________________________________________________69<br />

Rozmowa<br />

Ekstremalnie proste liryki. Z Ewą Furgał,<br />

debiutującą tomem poezji „Ekstremizmy”, rozmawia Nina Olszewska _______________________73<br />

Poezja<br />

Wiktoria Klera, Okna nad monopolem; Myję Polaka _ ___________________________________72<br />

Agata Chmiel, błękitna rapsodia; moce; skład map ______________________________________78<br />

Maciej Dobrzański, Należy zostać ___________________________________________________85<br />

Piotr Rowicki, mała miss; kolacja w kfc; mama _________________________________________86<br />

Proza:<br />

Arkadiusz Łuba, VIATOR (fragment powieści) _________________________________________80<br />

Recenzje:<br />

Jarosław Czechowicz, Dużo hałasu, mało smaku<br />

[Michał Zygmunt, New romantic] _ _________________________________________________88<br />

Nina Olszewska, Kiedy treść przerasta formę...<br />

[Grzegorz Kopaczewski, Huta] _ ____________________________________________________90<br />

Anita Frankowiak, Oswajanie świata<br />

[J.M. Coetzee, Młodość] __________________________________________________________92<br />

Anna Rau, Definicja zmartwychwstania<br />

[Katarzyna Leżeńska, Kamień w sercu] _______________________________________________94<br />

Urszula Bielas, Mroki (nie)spełnionych dziejów<br />

[Philip Roth, Spisek przeciwko Ameryce] _ ____________________________________________96<br />

Rafał Derda, Dziennik krytyka<br />

[Karol Maliszewski, Po debiucie] ____________________________________________________99<br />

Anna Brzezińska, Ostrożnie i porządnie<br />

[Eileen Chang, Ostrożnie, pożądanie] _______________________________________________102<br />

Joanna Chłosta-Zielonka, Antologia z Olsztyna<br />

[Przed i za. Antologia literacka, red. Alicja Bykowska-Salczyńska i Zbigniew Chojnowski] _ ______104<br />

5


Wiktoria Klera, Fiołki zamiast cierni<br />

[Bartosz Żurawiecki, Ja, czyli 66 moich miłości] _______________________________________107<br />

Dominika Kotuła, „Pod banderą snu”. Oniryzm bezpretensjonalny<br />

[Agnieszka Wolny-Hamkało, Spamy miłosne] _________________________________________109<br />

Hanna Jaxa-Rożen, Dorosnąć do dojrzałości<br />

[Monika Rakusa, 39,9] __________________________________________________________111<br />

Bernadetta Darska, Nałóg zabijania<br />

[Zenon Kruczyński, Farba znaczy krew] _ ____________________________________________114<br />

Proza:<br />

Kamil Gołaszewski, Ubezwłasnodzielnienie (passemizm) _________________________________117<br />

Poezja<br />

Milena Kubisz, Obiawienia jak dyżury; Obiawienia jak dyżury II; Obiawienia jak dyżury III;<br />

Niekomórka _ _________________________________________________________________116<br />

Jacek Uglik, To zawsze jest on; Wylogowałeś się i co dalej;<br />

Do umarłego należą wszystkie; Przesiadywał w nocnych klubach __________________________126<br />

Magdalena Łuka, 40. „głód”; 51. __________________________________________________131<br />

Rozmowa<br />

Chciałem się wreszcie wyspowiadać. Z Wojciechem Brzoską rozmawiają<br />

Joanna Rybner i Paweł Chojnowski _________________________________________________127<br />

Teatr:<br />

Heinrich Böll, Utracona cześć Katarzyny Blum,<br />

reż. Marta Ogrodzińska<br />

Urszula Pawlicka, „Jestem niewinna!” - wyznaje morderczyni Katarzyna B. ___________________133<br />

Nina Olszewska, Przewrotna siła prostoty____________________________________________135<br />

Sztuka może być narzędziem krytycznym. Z Martą Ogrodzińską, reżyserką,<br />

rozmawia Urszula Pawlicka_______________________________________________________137<br />

Recenzje:<br />

Joanna Szydłowska, Czy ocaleni?<br />

[Primo Levi, Pogrążeni i ocaleni] ___________________________________________________144<br />

Bernadetta Żynis, Zabraniam tego panu, czyli słów parę o pisaniu Erica-Emmmanuela Schmitta<br />

[Eric Emmanuel-Schmitt, Przypadek Adolfa H.] _______________________________________146<br />

Ilona Godlewska, Kąt jakich wiele?<br />

[Piotr Śliwiński, Dziki kąt] _______________________________________________________149<br />

Justyna Jaskurzyńska<br />

[Barbara Kosmowska, Diagnoza: wiejsko-miejska rozwiązłość hermaniecka] __________________151<br />

Anna Rau, Jak się śpi w racuchu? Słodko!<br />

[Jacklyn Moriarty, Mam łóżko z racuchów] ___________________________________________153<br />

Miłosz Babecki, Krzysztof Warlikowski: „Reżyser walczący o sens”<br />

[Szekspir i uzurpator. Z Krzysztofem Warlikowskim rozmawia Piotr Gruszczyński] ____________155<br />

Dominika Kotuła, „Życie gorączkowe, heroiczne, państwowe”<br />

[Władimir Sorokin, Dzień oprycznika] ______________________________________________158<br />

6


Krzysztof Gryko, Stan roślinny<br />

[Anna Podczaszy, Mniej, więcej] ___________________________________________________160<br />

Rafał Derda, Zielona skóra dojrzałego Śliwki<br />

[Krzysztof Śliwka, Dżajfa i Gibana] _________________________________________________161<br />

Nina Olszewska, PoZwałowy zwał na całej linii...<br />

[Sławomir Shuty, Ruchy] ________________________________________________________163<br />

Jakub Beczek, Narracja jest Kobietą<br />

[Manuela Gretkowska, Obywatelka] ________________________________________________165<br />

Bernadetta Darska, Homoposzukiwania w trzech odsłonach<br />

[Krzysztof Tomasik, Homobiografie; Jarosław Iwaszkiewicz, Dzienniki 1911-1955, t 1;<br />

Błażej Warkocki, Homo niewiadomo]_ ______________________________________________167<br />

Filozofia<br />

Marek Jędrasik, Świat i podmiot jako atrapy,<br />

czyli o konsekwencjach rewolucji informatycznej ______________________________________175<br />

Teatr:<br />

Anna Nowak, „Laleczką mnie zwą” _________________________________________________181<br />

Poezja:<br />

Tomasz Majzel, Spacer; Spacer II; Spacer III; Spacer IV; Ławka; Ławka II;<br />

Ławka III; Ławka IV; Spacer V; Spacer VI; Spacer VII; Spacer VIII _________________________172<br />

Marcin Łukasz Makowski, apocalypse now!;<br />

zaginiona kartka z dziennika stuttgardzkiego __________________________________________184<br />

Grzegorz Kwiatkowski, Kryjesz Ty; Referent; Sygnał I;<br />

Na wzgórzu I; Andy Warhol; Dekret ________________________________________________185<br />

Teatr:<br />

Henrik Ibsen, Hedda Gabler, reż. Andrzej Bartnikowski<br />

Miłosz Babecki, Gra, śmieszność i proza, jak przekleństwo... ______________________________189<br />

„Myślę sytuacją sceniczną, a nie samym tylko dialogiem…”<br />

Z Andrzejem Bartnikowskim, reżyserem teatralnym<br />

i dramatopisarzem, rozmawia Miłosz Babecki _________________________________________192<br />

Łatwiej jest ocenić niż zrozumieć.<br />

Z Agnieszką Grzybowską, aktorką, rozmawia Urszula Pawlicka____________________________196<br />

O „małym Tesmanku” i jego lataniu bez steru.<br />

Z Marcinem Kiszlukiem, aktorem, rozmawia Urszula Pawlicka ____________________________200<br />

Siła tkwi w słabości.<br />

Z Sebastianem Badurkiem, aktorem, rozmawia Urszula Pawlicka _ _________________________203<br />

7


szkice<br />

Anna Rau<br />

Uczucie za 3,66 zł – na żywo i z VAT-em!<br />

Na drugiej/ostatniej stronie<br />

każdej z tzw. gazet popularnych<br />

– z plotkami towarzyskimi, z<br />

nowinkami z życia „gwiazd”, z<br />

programem telewizyjnym – między<br />

zestawem płatnych tapet, dzwonków<br />

i gier do telefonów komórkowych<br />

znajdziemy szereg zdjęć kobiet<br />

i mężczyzn w różnych pozach.<br />

To dział „FLIRT NA ŻYWO”.<br />

Etymologia tego typu zabaw<br />

wywodzi się z tradycyjnych ogłoszeń<br />

matrymonialnych typu „Brunet,<br />

Koziorożec, niepalący szuka...”,<br />

nie sięga jednak tak głęboko jak<br />

cytowane ogłoszenie. Znajomość<br />

zawarta dzięki „Flirtowi...” nie<br />

aspiruje do kontynuacji, ciągłości, nie<br />

partycypuje jakiejkolwiek przyszłości.<br />

To atrapa w pełnym tego słowa<br />

znaczeniu: atrapa komunikacji,<br />

jakiegokolwiek kontaktu<br />

towarzyskiego, bodźca pożądania,<br />

wbrew nazwie nawet – flirtu. Czym<br />

bowiem może być kontakt sms-owy<br />

z całkowicie obcą osobą i czym<br />

rozmowa z kobietą/mężczyzną,<br />

wybranym na interlokutora tylko<br />

na podstawie informacji typu:<br />

„Jaka jestem? Sam się przekonaj!”...<br />

Niektórzy twierdzą, iż jest to rodzaj<br />

gry, chwilowego kaprysu, który nie<br />

stanowi, oczywiście, przyjemności<br />

darmowej: kosztuje standartowo –<br />

3,66 zł za rozmowę przez telefon<br />

stacjonarny, 2,44 – przez komórkowy,<br />

1,22 – za każdy sms. W poniższym<br />

tekście wzięto pod uwagę około<br />

sześćdziesięciu anonsów.<br />

Gazetowe Call-Panienki są<br />

atrapą tak znanych wszystkim call<br />

girls. Do tego same składają się<br />

ze zbioru atrap emocjonalnych,<br />

intelektualnych i fizycznych.<br />

Ich potrzeby – jako obiektów<br />

komunikacyjnych – są proste,<br />

co obrazuje krótkość owych<br />

komunikatów i łatwość skojarzeń<br />

semantycznych. Dziewczyny<br />

operują ogólnikami, ich wypowiedzi<br />

są zawsze krótkie, najczęściej<br />

dwuczłonowe: „jeśli spojrzysz [...], na<br />

pewno od razu pojmiesz [...]”, „mam<br />

[...] duży apetyt na…”. Ani razu nie<br />

8<br />

pada w nich słowo „seks” ani jego synonimy – całość polega<br />

wyłącznie na skojarzeniach, grach językowych i podtekstach<br />

(częstokroć bardzo dosłownych). Do tego anonsowe<br />

nimfomanki niezwykle rzadko opisują same czynności<br />

seksualne, a i to językiem żartobliwym, być może ze względu na<br />

obecność owych ogłoszeń w ogólnodostępnej prasie popularnej.<br />

Tak więc, na przykład, seks to „zaproszenie do dziupli”<br />

(Ewa), „zabawa myszką / polowanie na myszkę” (Daria),<br />

„poszukiwanie muszelek” (Daria), „fiku-miku na niesfornym<br />

koniku” (Dagmara), „zabawa w intymnego fryzjera, który ma<br />

dużą brzytwę” (Dagmara) lub „super zabawa do białego rana”.<br />

To też sugerowany sposób na nudę – „Czy tak jak ja nudzisz<br />

się czasami wieczorem? Jeśli tak, to zadzwoń...” (Dagmara),<br />

„gimnastyka” (Dagmara) oraz „szalone akrobacje, które mogłyby<br />

nam dostarczyć dużo dzikiej radości”. Teksty zawierają jednakże<br />

odniesienie do seksu oralnego – „jak smakuje moja muszelka”<br />

oraz niezwykłego – „uwielbiam robić to w nietypowych<br />

miejscach i w ciekawych pozycjach” (Psotka, Zuzia).<br />

Jak wygląda Inka, Ewa, Dagmara, Anna, Anita, Psotka,<br />

Blondyna, Inez, Daria, Monika? Ze zbiorowego portretu<br />

„Dziewczyny na telefon” wynika, iż to kobieta o wielu twarzach,<br />

niczym Światowid: jedna demoniczne pogardliwa, druga<br />

niewinnie uśmiechnięta, trzecia z rozkosznie rozchylonymi<br />

ustami, czwarta... taka, jaką klient sobie życzy oglądać. Czy<br />

rzeczywiście jest kobietą? Nie, to atrapa, przydatna lalka o<br />

gładkiej twarzy bez rysów, a za to z nieodmiennie seksownym<br />

ciałem. Owo ciało prezentuje się na dołączonych do ogłoszeń<br />

niewielkich, raczej symbolicznych niż rzeczywistych, wręcz<br />

nieprawdopodobnych zdjęciach. Dziewczyny opisują swoje<br />

„warunki” jak zwykle ogólnikowo (uznano widocznie, iż fotki są<br />

wystarczająco zachęcające) i zawsze w samych superlatywach:<br />

„ciało bywa zawsze wygłodniałe” (Blondyna), biust „jędrny” (w<br />

wersji Zyty – „jędrne cycuszki”), usta (lub usteczka) „gorące”<br />

(Blondyna), a biodra „cudowne” (Elka). Kobiety chętnie<br />

używają też określeń pieszczotliwych czy wręcz infantylnych,<br />

typu: „posiadam zręczny języczek, delikatne paluszki” (Zyta),<br />

a do tego zawierają w swoich ofertach jakiś element nęcącej<br />

tajemnicy czy niedopowiedzenia: „Chcesz wiedzieć, co<br />

jeszcze mam fajnego... – zadzwoń do mnie, odkryjesz jeszcze<br />

inne moje tajemnice!!!” (Zyta). Zabawne atrapy werbalne<br />

zastępują rzeczowe określenia narządów płciowych i tak, na<br />

przykład, żeńska wagina to „muszelka”, „dziupla” lub... „myszka<br />

komputerowa”, do tego jest waginą zanimizowaną, gdyż bywa<br />

„różowa”, „niegrzeczna”, „dzika” i „gorąca jak wulkan” (Zuzia).<br />

Równie infantylne omówienia dotyczą mężczyzn – posiadaczy<br />

„dużej kitki” i „niesfornego konika”. Należy podkreślić, że w<br />

anonsach nigdy nie występują jakiekolwiek formy wulgarne czy<br />

zwyczajowo-dosłowne.<br />

W sferze ikonograficznej każde z ogłoszeń posiada<br />

minifotkę, lecz, jak na atrapę autentycznego anonsu przystało,<br />

wiele znaków wskazuje, iż nie przystają one w nijaki sposób do<br />

rzeczywistości. Może, na przykład, niepokoić fakt, iż zdjęcia<br />

przy konkretnych tekstach zmieniają się – i to, co poprzednio<br />

deklarowała uśmiechniętymi w ciup ustami smukła blondynka,


nagle wyznaje poważna szatynka. Amanda, brunetka z<br />

warkoczem, ubrana wyłącznie w czarny, toporny biustonosz, w<br />

jednym miejscu stwierdza, iż jest „dziką, nienasyconą kocicą”,<br />

gdzie indziej znów wyznaje: „Jestem zwariowaną dziewczyną.<br />

Szukam chłopaka, z którym wesoło mogłabym spędzać<br />

długie zimowe wieczory” – ten tekst brzmi naprawdę (tylko)<br />

przyjacielsko, niemal – niewinnie. W innym miejscu z kolei<br />

te same słowa i ten sam wizerunek podpisane są imieniem<br />

Jowita. W wielu takich ujęciach kryje się pewien paradoks: im<br />

bardziej „przyzwoity” werbalnie anons, tym więcej rozebrana<br />

i śmiała poza. Jednocześnie więc ogłoszenia z WYRAŹNYM<br />

podtekstem seksualnym mają fotki wręcz wstydliwe: kobiety na<br />

nich ubrane są od stóp do głów.<br />

Po drugie, można stwierdzić, iż fotograficzne wizerunki<br />

dziewcząt na telefon stanowią przekrój typów kobiecych<br />

uznawanych stereotypowo za piękne bądź seksowne.<br />

Preferowane są (w czym nic dziwnego) oczywiście<br />

blondynki lub ogniste brunetki. Niemal wszystkie można<br />

nazwać przynajmniej urodziwymi, w tym kobiet o „kocim”,<br />

drapieżnym wyglądzie (wąskie oczy i trójkątna twarz)<br />

– jest trzy. Typ zdecydowanie romski reprezentuje jako<br />

jedyna (bardzo efektowna zresztą) Ania. Za zdecydowanie<br />

brzydką, tzn. łamiącą kanon uznawanej powszechnie urody<br />

(nieproporcjonalne rysy twarzy, wręcz defekty estetyczne),<br />

można uznać zaledwie jedną call-panienkę (ocena subiektywna).<br />

Większość z nich uśmiecha się w sposób uważany za<br />

„zmysłowy”. Naprawdę roześmiane są zaledwie trzy, dziewcząt<br />

poważnych jest kilka (np. patrząca uważnie spod oka Psotka),<br />

zaś rzeczywiście ponurą można nazwać tylko jedną – Idę (znów<br />

ocena subiektywna).<br />

Za wizerunki celowo wulgarne można uznać osiem,<br />

przykładowo Elkę, która ubrana w spodnie biodrówki z<br />

różowym paskiem, „zmysłowo” ściąga palcem jedno z ramiączek<br />

również różowego stanika. Trzeba przy tym podkreślić, iż<br />

owa „wulgarność” nie jest konkretnie dosłowna, to jedynie<br />

(znowu) subiektywne wrażenie, powstałe dzięki porównaniu z<br />

fotografiami pozostałych dziewczyn. Polega na specyficznym<br />

wygięciu ciała modelki, przesadzie w geście, czy niefortunnym<br />

wyrazie twarzy (jak np. u niejakiej Darii). Dziewcząt o<br />

sylwetce anorektycznej nie ma – może tylko Lena ubrana<br />

w czarny zabudowany komplet bielizny kwalifikowałaby<br />

się jako chorobliwie chuda. Natalia natomiast wyróżnia się<br />

oryginalnością stroju: ma romantyczną marszczoną bluzkę,<br />

tzw. chłopkę, zsuwającą się z ramion. Elwira pozuje w głęboko<br />

rozchylonym białym szlafroku (bardziej rozchełstana wersja<br />

Elwiry to Psotka).<br />

Jako że bardzo długie i rozpuszczone włosy tradycyjnie<br />

uznawane są za piękne i stanowią jeden ze stereotypowych<br />

atrybutów kobiecości, ma je aż dziesięć kobiet. Z pewnością<br />

doliczyć do nich można też dziewczęta uczesane w wysoki<br />

kok (tzw. francuski) – aż sześć, dwie z włosami związanymi w<br />

kucyk, trzy luźno podpięte i jedną z warkoczem. Zdecydowanie<br />

krótką fryzurę prezentują dwie, pozostałe są posiadaczkami tzw.<br />

włosów półdługich, w tym tylko trzy z nich mają loki, a jedna<br />

jest (jak to się kiedyś mówiło) wypomadowana na gładko. Owe<br />

preferencje wskazują na współczesny kanon mody: atrakcyjne<br />

są włosy proste, lecz puszyste.<br />

Tylko jedna ze wszystkich dziewcząt ukazuje samą głowę<br />

( Jowita), reszta prezentuje swe ciała (zresztą nienaganne)<br />

przynajmniej do połowy – w bardzo<br />

zróżnicowanym stopniu obnażenia.<br />

Tylko jedna też trzyma w dłoni<br />

z papierosa ( Judyta), a trzy –<br />

słuchawkę telefonu.<br />

Aktualne, deklarowane przez<br />

mężczyzn, preferencje estetyczne<br />

obrazuje stosunek ilości ogłoszeń<br />

z fotkami dziewczyn o włosach<br />

ciemnych, jasnych i rudych. Tak więc<br />

brunetek jest dwadzieścia, blondynek<br />

– dwadzieścia osiem, szatynek –<br />

osiem, dziewcząt rudawych – trzy,<br />

a zdecydowanie rudych – dwie.<br />

Ogólnie wizerunki często posługują<br />

się streotypem semantycznoikonicznym<br />

i na przykład<br />

dziewczyna, która przybrała imię<br />

Ines, to oczywiście ognista brunetka<br />

o południowej urodzie...<br />

Sylwetki dziewcząt w większości<br />

ukazano w różnorakich pozycjach<br />

„kuszących”: na czworakach<br />

spoczywają zaledwie dwie, w tym<br />

nietypowo Ewa – na łóżku wśród<br />

płatków róż. Leżących jest niewiele<br />

(m.in. na kanapie-„ludwiku”, czy<br />

na plaży), większość z nich stoi<br />

(najczęściej bokiem, aby lepiej<br />

prezentować figurę) z rękami na<br />

biodrach, jedna z podniesionymi za<br />

głowę ramionami (Edyta), niejaka<br />

Fiolka zaś obejmuje ramionami tułów<br />

i podnosi biust. Kilka dziewczyn<br />

siedzi – ze złączonymi kolanami<br />

na jakimś meblu (Anita), oparte o<br />

ścianę z kolanami do góry (Kamila),<br />

w sposób skrzyżny (Aga), na brzegu<br />

łóżka ( Jola), a nawet skromnie<br />

– na wprost (Dagmara). Jak już<br />

zostało powiedziane, najliczniej<br />

reprezentowana jest postawa, która<br />

najlepiej pozwala uwydatnić figurę,<br />

czyli stojąca – i oto, na przykład, z<br />

nogą odchyloną na sposób modelek<br />

stoi Natalia, nago opiera się o ścianę<br />

Klaudia i to niech one rozpoczną<br />

korowód gołych dziewczyn... Tak<br />

więc: również naga, ale z nasuniętymi<br />

na sutki przez komputer „cenzorski”<br />

dwiema gwiazdkami, z podniośle<br />

zmysłowym wyrazem twarzy stoi<br />

Ines, podobnie ukazuje się oczom<br />

czytelników Zuzia i Blondyna,<br />

naga na leżaku pręży się Ida, Jola<br />

zakrywa biust rękami, z dłońmi na<br />

łonie kusi Lena, Mariola zakrywa<br />

piersi ramieniem, a ciało – długimi<br />

włosami, goła okrywa dłonią biust<br />

9


Ola. Z opisanych pozycji widać, iż<br />

niektórzy uznaliby te zdjęcia wręcz<br />

za przyzwoite, a nawet wstydliwe,<br />

gdyż niewiele mają wspólnego z<br />

aktami znanymi z Internetu czy<br />

kolorowych tabloidów. Może do<br />

bardziej prowokujących można by<br />

zaliczyć te z wizerunkiem Luizy<br />

odchylającej dłonią gumkę majtek,<br />

Bogny podnoszącej garściami<br />

ramiączka stanika, opartą pośladkami<br />

o rurkę (!) od parasola Suzi, czy Ewy<br />

wylizującej swój palec.<br />

Ubrań, w jakie ustrojono<br />

dziewczęta do tej sesji, nie można<br />

zaliczyć do reprezentatywnych dla<br />

sezonu, nie są nawet „modne” czy<br />

„designerskie”. Większość z nich to<br />

po prostu bikini, a i tak najczęściej<br />

widać tylko sam biustonosz:<br />

zazwyczaj czarny, dalej – w kolorze<br />

różowym i wreszcie (po jednym)<br />

niebieski, granatowy, brązowy,<br />

fiołkowy, czerwony, bordowy, cielisty<br />

oraz biały. Kolejnym popularnym<br />

ubiorem, ale już mniej licznym, są<br />

tzw. topy, najczęściej bardzo krótkie<br />

(a niektóre jeszcze „urozmaicone”,<br />

jak np. ten Izy – z seksownym<br />

z dekoltem na całej długości),<br />

kilka razy jedwabne koszulki, a<br />

tylko dwa „przyzwoity”, sportowy<br />

biały t-shirt: Róża (w zestawie,<br />

co niezwykłe, z zabudowanymi<br />

czerwonymi spodenkami do<br />

biegania) oraz Dagmara. Okulary<br />

posiadają tylko dwie kobiety – w tym<br />

jedna wciela się w „rolę” seksownej<br />

nauczycielki. Dziewczyny chętnie<br />

za to prezentują się w męskich<br />

koszulach, najczęściej rozpiętych<br />

na całej długości, aby pokazać<br />

również biust (Agata, Dagmara,<br />

Kalina) lub zawiązywanych z<br />

przodu na supeł pod piersiami<br />

(dwie Natasze). Kamila na tym tle<br />

wyróżnia się elegancją: ma pełny<br />

męski strój – białą koszulę i krawat,<br />

a Ania – nawet obcisły garnitur<br />

polo. Nietypowe, bo pojedyncze,<br />

stroje to: granatowe body (Kinga),<br />

same majtki (różowe zresztą – Asia),<br />

biały stanik i majtki (Aga) oraz<br />

ubiory ewidentnie nawiązujące do<br />

tradycji kabaretowo-buduarowej<br />

(czerwono-czarny gorset i pończochy<br />

z podwiązkami – Marta, czarnoczerwony<br />

komplet z siatkowymi<br />

rajstopami – Monika, biały gorset<br />

10<br />

i pończochy samonośne – Anita). Zawinięta w sam ręcznik<br />

jest Sandra, ona też wyróżnia się jedynym w tym gronie<br />

tatuażem na ramieniu. Wielowiekowy atrybut kobiecości, czyli<br />

sukienkę, posiadają tylko Edyta (biała suknia w czarny wzór,<br />

opuszczone ramiączka), Sandra, Aneta (czerwone) i Gloria<br />

(tzw. „łączka”). Powyższa analiza ubiorów dziewczyn na telefon<br />

wskazuje na współczesne przemiany obyczajowe: nagość staje<br />

się wszechobecnym i coraz bardziej akceptowanym elementem<br />

codzienności. Wielowiekowy, stereotypowy ubiór kobiecy,<br />

fetysz, symbol i znak roli kulturowej, czyli sukienka, zanika...<br />

Tzw. „tła” seksownie wygiętych dziewcząt nie przyciągają za<br />

to uwagi widza, a nawet wręcz przeciwnie – wszystko odbywa<br />

się w znanych każdemu warunkach. Tak więc rekwizytami<br />

młodych kobiet najczęściej są: parawan, nieosłonięte okna,<br />

ściany z grafikami, zwykłe schody z marmuru, ogród, oświetlony<br />

taras, żółte jesienne drzewa, ciemnobrązowe rzeźbione – lub<br />

jasne, nowoczesne – drzwi, kilim z drzewem (jedyny akcent<br />

„artystyczny”!), basen, „czarowne” krzaki róż, krzesła ogrodowe,<br />

skały, a najczęściej białe (w pojedynczym przypadku pasiaste)<br />

ściany...<br />

Imiona dziewcząt na telefon są krótkie i powszechnie<br />

znane, typowe, niewymyślne, niekojarzące się z kontekstem<br />

agencji towarzyskiej, niemal nigdy standartowe pseudonimy<br />

czy pieszczotliwe przezwiska (wyjątkami są Blondyna i Psotka).<br />

Kobiety za to często porównują się do zwierząt o konotacji<br />

erotycznej: tak więc bywają „dziką, nienasyconą kocicą” (Ewa),<br />

„gorącą lisiczką”, czy Kotką („czasem drapieżną, a czasem<br />

słodką”...). Jola oraz Joasia odwołują się za to do odwiecznego<br />

mitu kontaktów kobiet z demonami, wręcz sięgając do postaci<br />

żydowskiej Lilith, przemożnej kusicielki, pogromczyni<br />

mężczyzn... Pierwsza z nich jest „anielską diablicą”, druga –<br />

„małym diablątkiem”. Elka nie ukrywa, iż jest dziewczyną po<br />

przejściach, zachowała jednak marzenia i pragnienia, które<br />

mają wzbudzać opiekuńczość w interlokutorze: „Nie jestem<br />

aniołkiem, ale potrafię docenić prawdziwą przyjaźń i miłość.<br />

Jeśli tak, jak mi, brakuje ci obu tych rzeczy, zadzwoń” – apeluje<br />

więc do zagubionej (może nieśmiałej?) duszy poszukującego.<br />

Na konkretnych, szybkich facetów o upodobaniach sportowych<br />

czeka Dagmara, „atrakcyjna nauczycielka gimnastyki”. Ida i Ines<br />

za to są „chętne i głodne jak stado wilków”. Koci seks to seks<br />

kuszący, wilczy – drapieżny.<br />

A oto oczekiwania call-panien wobec ewentualnych<br />

interlokutorów... Wymagania niezbyt wysokie zresztą... – gdyż<br />

(najczęściej) mężczyzna ma być po prostu „gorący”. Daria<br />

chce, aby „rozmówca pokazał jej, co potrafi”, Dagmara szuka<br />

„kochanka, który chciałby rozkochać w sobie atrakcyjną<br />

nauczycielkę gimnastyki”, Adze wystarczy, aby „głęboko<br />

spojrzał jej w oczy”, a Ani – żeby umiał „się zabawić”. I już.<br />

Nie musi mieć dobrego serca, gładkiej wymowy czy umieć<br />

gotować... Może być „przystojnym masażystą o ciepłych<br />

dłoniach” (Bogna), „spragnionym opieki i wyjątkowości” (Ines),<br />

albo z drugiej strony – takim, co chce być aktywny i „spełnić<br />

pragnienia” Kamili. Ogólnie powinien się starać, ale na pewno<br />

nie musi być „księciem z bajki, a chłopakiem, który najbardziej<br />

ceni przyjaźń (!) i chwile spędzone z ukochaną osobą...” (a<br />

przynajmniej tak deklaruje Kalina, choć na początku odważnie<br />

wyznaje, iż jest niepoprawną romantyczką). Tu wkracza głos<br />

Izy: „Przekonaj się, jeśli masz odwagę”, podkreślony szeptem<br />

Idy – „namiętnej, która szuka pieszczocha!!!”. Ida sprytnie


podpuszcza czytających jej ofertę: „Jeśli jesteś w 100%<br />

mężczyzną i szukasz niezobowiązującej przygody, to zapraszam<br />

do siebie” – a ponieważ każdy z czytelników z pewnością czuje<br />

się stuprocentowym mężczyzną, więc...<br />

Dziewczyny oczywiście pielęgnują też w sobie marzenia<br />

i – minimalnie co prawda – zdradzają w ogłoszeniach swój<br />

sposób na życie. Wiele z nich po prostu „czeka”. Elwira<br />

chce „wejść w nurty Miłości” razem ze swoim rozmówcą,<br />

gdyż „Miłość to temat rzeka” (lekko nawiązuje do powieści<br />

Mniszkówny), zaś druga Elwira, już poważniej, „szuka swojej<br />

drugiej połówki”. Aga po prostu „ma ochotę”. Bogna „nie chce<br />

dużo, pragnie jedynie dzikiej namiętności”. Elka zdradza, iż<br />

absolutnie „nie jest nimfomanką, a tylko ceni wartość fizycznej<br />

miłości” (cóż za eufemizm!). W tym miejscu można wspomnieć<br />

też o dyskretnych zapatrywaniach call-dziewczyn na sprawy<br />

seksu i własnych potrzeb. Ewa, na przykład, chce tylko dawać<br />

przyjemność swojemu rozmówcy: „Poczuj moje cudowne<br />

biodra i ognisty temperament”, druga z Ew to marzycielka,<br />

gdyż jedynie „często leży sama w łóżku i myśli o brzydkich<br />

rzeczach”. Agata też ma „duży apetyt”, Bogna „pragnie dzikiej<br />

namiętności”, Daria „uwielbia eksperymenty, ale tylko wtedy,<br />

jeśli rozmówca jest gotowy na przełamanie granic”. Edyta za<br />

to jest kwintesencją dostosowania, gdyż zadowoli zarówno<br />

poszukiwaczy krótkotrwałych przygód, jak i romantyków:<br />

„Jeśli jesteś spragniony mocnych wrażeń, nie mówię nie – jeśli<br />

chcesz stałego związku – mówię tak”. Kamila marzy „o nocy<br />

pełnej rozkoszy”, Elwira „uwielbia zabawy na sposób francuski<br />

i hiszpański. Kocha łaskotki i inne frywolne pieszczotki”, a<br />

Judyta ewidentnie przekazuje sugestię preferowanych usług:<br />

„Lubię lody i gorących chłopców”, podobnie jak Jowita, która<br />

„marzy, żeby ten, którego spotka, dał jej mocnego klapsa”.<br />

Fiolka to prawdziwa eksperymentatorka, gdyż pragnie „przeżyć<br />

TO w samochodzie i na stole, i podłodze”, do tego „jest<br />

otwarta na każdą propozycję” – gdyż to „Gorąca Fiolka bez<br />

majteczek”. Z tego typu treści aż bucha pewność, iż dziewczyna<br />

z ogłoszenia z pewnością wzbudzi natychmiastową reakcję<br />

czytających anons mężczyzn: „na pewno od razu pojmiesz,<br />

na co mam ochotę” (Aga), „jeden SMS dzieli cię od pełnej<br />

rozkoszy. Zasmakuj subtelności z odrobiną pikanterii. Mam<br />

na imię Julia i mogę być Twoja”, „Wiem, o czym myślą<br />

faceci, kiedy na mnie patrzą, i bardzo mnie to podnieca!<br />

Mogę pokazać Ci znacznie więcej, mogę doprowadzić cię do<br />

wrzenia. Wystarczy jeden telefon” (Klaudia), „Nie zapomnisz<br />

mnie do końca życia!” (Natasza). Jak widać, propozycje nie<br />

są wulgarne („subtelność z odrobiną pikanterii”). Można w<br />

nich nawet zauważyć nieudolne próby (zapewne redaktorów<br />

call-kolumny) zadowolenia każdego czytelnika... Są więc<br />

ogłoszenia całkowicie „niewinne” w treści: „Szukam chłopaka,<br />

z którym wesoło mogłabym spędzać długie zimowe<br />

wieczory” (Amanda). W innym miejscu zaś pod zdjęciem<br />

tej samej brunetki można odnaleźć ten sam tekst: „Jestem<br />

zwariowaną dziewczyną. Szukam chłopaka, z którym wesoło<br />

mogłabym...”, ale podpisany imieniem „Jowita”. Iza próbuje<br />

za to „złowić” rozmówcę-romantyka: „Jestem jak kwiat – bez<br />

wody więdnę”, a Jowita – tradycjonalistów, tzw. spokojnych,<br />

bądź też dominatorów: „Jestem uległa, posłuszna, zrobię Ci,<br />

co tylko będziesz chciał”. Dziewczyny w swoich wyznaniach<br />

lekko opisują swoich wymarzonych rozmówców. Patrycja „z<br />

województwa dolnośląskiego” oczekuje „od chłopców ciepła<br />

i nutki szaleństwa”, gdyż nade<br />

wszystko lubi zabawę. Tak Nina jak<br />

i Ola chcą „poznać pana, którego<br />

nie interesują tradycyjne zabawy,<br />

lecz szalone akrobacje dostarczające<br />

dużo dzikiej radości”. Jednym<br />

słowem seks gimnastyczny (w tym<br />

miejscu można podkreślić wagę i<br />

tradycje określenia „dziki”). Natasza<br />

to „dziewczyna z sąsiedztwa”: szuka<br />

jedynie „wesołego chłopaka, z<br />

którym mogłaby spędzić najbliższego<br />

Sylwestra”. Monika nie szuka<br />

zwyczajnego faceta, ale twardziela,<br />

bądź też dominanta; określa go jako<br />

„kogoś z charakterem”. Podobną<br />

postawę, tylko dosadniej, wypowiada<br />

Natalia: „Weź mnie! Szukam<br />

kogoś, kto będzie moim panem i<br />

władcą! Chcę być twoją posłuszną<br />

suczką”. Kwintesencja poddania i<br />

sprowadzenia osoby do przedmiotu<br />

seksualnego (czasownik „weź” – jak<br />

przedmiot) plus zanimizowanie<br />

– dziewczyna = suczka: zabawka,<br />

maskotka, krańcowo posłuszna,<br />

wierna, zależna, na smyczy. Jedno<br />

jest pewne (uwaga dla wrażliwych!)<br />

– w żadnym z anonsów nie mówi<br />

się o jakichkolwiek zachowaniach<br />

czy zabawach seksualnych<br />

uznawanych powszechnie za<br />

perwersyjne, patologiczne czy<br />

choć kontrowersyjne. Za to trzeba<br />

też wspomnieć, iż żaden chyba z<br />

czytających ogłoszenia nie łudzi się,<br />

co do możliwości jakiegokolwiek<br />

prawdopodobieństwa ogłoszeń w<br />

autentycznej kondycji dziewcząt. Jest<br />

bardzo mało prawdopodobne nawet,<br />

aby którakolwiek z nich rzeczywiście<br />

istniała.<br />

Druga wersja anonsów ma<br />

stałą formę trzech pytań-trzech<br />

odpowiedzi, z czego owe pytania są<br />

zawsze jednakowe: 1. „O sobie”, 2.<br />

„Hobby”, 3. „Lubię”. Taki zestaw<br />

prowokuje możliwość ciekawych<br />

studiów psychologicznych – może<br />

nie tyle samych dziewcząt (które<br />

istnieją tylko jako atrapy i callskarbonki<br />

do zbierania pieniędzy)<br />

– ale współczesnych oczekiwań<br />

mężczyzn. Dla wielbicieli dziewczyn<br />

z sąsiedztwa, koleżanek z podwórka<br />

jest Ania: „szczera, bezpośrednia,<br />

wierna”, dla miłośników lodowych,<br />

zakonserwowanych piękności<br />

– „zadbana i atrakcyjna” Aneta,<br />

11


dla romantyków i erotomanów –<br />

„czuła i romantyczna, tajemnicza<br />

i intrygująca” Anita, dla smakoszy<br />

– „jedyna w swoim rodzaju” Asia,<br />

dla kabareciarzy – „zwariowana<br />

dziewczyna” (Amanda). Ida jest<br />

„namiętna”, Marta „wyuzdana i<br />

rozpustna”, za to Elwira i Edyta<br />

„mają wielki temperament i mogą<br />

wiele nauczyć” – czyli coś dla<br />

wyposzczonych, ale niespecjalnie<br />

doświadczonych. Frazę „O sobie”<br />

dość często kwituje się odpowiedzią<br />

„nie lubię mówić o sobie”, albo<br />

„napisz, a sam się przekonasz!” – czyli<br />

zapowiedź przygody dla wyobraźni,<br />

a jednocześnie coś w rodzaju<br />

„nieważne, jaka jestem naprawdę –<br />

mogę być wszystkim! Ważne za to,<br />

co mogę z tobą przez telefon zrobić”.<br />

Atrapa ankiety.<br />

Najliczniejsze są dość zwyczajne,<br />

krótkie pseudo-charakterystyki. Lena<br />

jest „trochę nieśmiała, ale drapieżna”,<br />

Mariola wyznaje, iż jest „boginią<br />

rozkoszy”, marną boginią – może<br />

podobno spełnić wszystkie ukryte<br />

życzenia, ale tylko „dzięki relaksowi,<br />

masażowi i eksperymentowi”...<br />

Niektórzy prawdopodobnie<br />

uznaliby to istotnie za olimpijskie<br />

obietnice, szczególnie, iż na końcu<br />

pada deklaracja o folgowaniu i<br />

korzystaniu ze wspaniałego ciała<br />

Marioli „bez granic”. Sandra jako<br />

swoją główną cechę podkreśla, iż<br />

nie boi się niczego (co sugeruje brak<br />

zahamowań), a dwie z dziewcząt<br />

chwalą się, iż są wygimnastykowane<br />

(w pozycjach seksualnych,<br />

oczywiście) – Natasza i Psotka, ta<br />

pierwsza, prócz tego, „potrafi robić<br />

rzeczy, o jakich się nie śniło”..., gdyż<br />

dodatkowo jest „bezpruderyjna i<br />

nigdy nie ma dosyć”. Oto spełniony<br />

sen niektórych – nigdy dosyć,<br />

ale zawsze tylko na życzenie<br />

i do nasycenia. Zaspokojenie<br />

podświadomej chęci odrzucenia<br />

jakiejkolwiek odpowiedzialności za<br />

drugą osobę – z pełnią osobowości,<br />

zaskakującą wolną wolą, osobnymi<br />

potrzebami, nieprzewidywalnością i<br />

wymaganiem tolerancji... Wracając<br />

jednak do call-dziewczyn, w ich<br />

ogłoszeniach odnaleźć można<br />

więc wszystkie typy żeńskie, od<br />

swobodnych i żartobliwych: „całuśna,<br />

dzika i niezależna” (Lena), „szalona<br />

12<br />

i wszędzie mnie pełno” (Kamila), „wesoła i spontaniczna”<br />

(Magda), po „zwyczajne” – „szczera i prostolinijna” Wiki,<br />

„seksowne” jak Maja, „gorąca Czeszka”, czy Luiza, która „kocha<br />

swoje ciało i kocha robić sobie zdjęcia”. Listę dziewczyn na<br />

telefon kończy enigmatyczna, a przez to przyciągająca, „inna niż<br />

wszystkie, które znasz” (Kinga).<br />

Zainteresowania dziewczyn-atrap nie powinny zajmować<br />

zbyt dużo uwagi potencjalnego klienta, a raczej uwydatniać<br />

ich temperament, dlatego też oddają je wyjątkowo krótkie<br />

teksty. Tak więc hobby owych kobiet to: pływanie (Aneta),<br />

kwiaty (Asia), dotyk męskich dłoni, zapach i gorący oddech<br />

(Asia), lenistwo (Wiki), zakupy (Sandra), modeling (Natalia,<br />

Marta), „wszystko na literę S ;)” (Magda), gry komputerowe<br />

(Maja), jeździectwo (Lena), muzyka (Kinga), nowi znajomi,<br />

spacery, spotkania ze znajomymi, gimnastyka ( Jola) oraz<br />

sport (Iza). Ani razu nie padła nawet sugestia zainteresowania<br />

którymkolwiek z elementów kultury – filmem, grą na<br />

instrumencie czy książką... Zatem można się domyślić, iż żadna<br />

z call-panien nie musi być (tfu!) intelektualistką... Na pytanie<br />

„Lubię” dziewczęta odpowiadają w sposób dość urozmaicony,<br />

prócz jednego – niemal wszystkie, oczywiście, lubią „facetów/<br />

chłopców”, i do tego koniecznie „gorących” czy „niegrzecznych”.<br />

Prócz tego niejaka Bogna zdradza swoje konkretne podejście<br />

do życia: lubi „dobre jedzenie i samochody”, podobnie Kinga,<br />

która nie stroni od luksusu i Marta, która nie ukrywa słabości<br />

do drogich prezentów. Maja to leniuszek – chce „godzinami<br />

wylegiwać się w łóżku”, za to Ania jest miłośniczką aktywnych<br />

wieczornych igraszek: „najbardziej ceni relaks pod koniec dnia<br />

;)”, tak jak Marta, tylko że ona lubi wzajemność – koniecznie<br />

„wspólne” namiętne pieszczoty i kąpiele. Ida jest ekstremalna:<br />

„wszystko na maksa!” (zastosowanie kalki z „języka młodzieży”).<br />

Aneta oraz Joasia za to lubią bajki dla dorosłych, a Edyta<br />

zamiast opowieści – real, czyli „poznawać ciekawych ludzi”.<br />

Kamila jest bardzo niespełniona, wprost „marzy o nocy pełnej<br />

rozkoszy”, a Nina „lubi prowokować i być uwodzona”. Można<br />

przypuszczać, iż propozycja Natalii kryje usługę pocztową,<br />

czyli przesyłkę z fotkami, skoro w ofercie dziewczyna deklaruje,<br />

że „lubi robić zdjęcia i swoje chętnie też przesyła”. Kinga<br />

chce tylko „dobrej rozrywki bez zobowiązań”, podobnie<br />

Monika i Magda – „szaloną zabawę”, Lena – „imprezy”, a<br />

jeszcze mniej skomplikowana jest Sandra: „lubi tylko śmiać<br />

się do łez”. Psotka jest bardziej aktywna: „uwielbia robić to w<br />

nietypowych miejscach i w ciekawych pozycjach”, a Sandra<br />

nawet TO konkretyzuje: „uwielbia podróże i jazdę konną na<br />

nieokrzesanym rumaku” (ewidentny obraz seksualny). Sesję<br />

ulubionych czynności dziewczyn niech zakończy Sandra, która<br />

ma artystyczne zapędy i „żyje po to, by tańczyć, tańczy po to, by<br />

żyć!” – nic do ukrycia: z takiego tańca niewątpliwie można się<br />

utrzymać i żyć...<br />

W swoich wypowiedziach dziewczyny wielokroć używają<br />

emotikonów, w tym zwłaszcza znaku żartu ;). Call-panny nie<br />

tracą za to miejsca w kolumnie (co uzasadnia szczupłość owego<br />

miejsca) na jakąkolwiek formułę powitania, jedynie dwie z<br />

nich używają „cześć” (ogólnie zbyt kumpelskiego, a za mało<br />

uwodzicielskiego, na tego typu ogłoszenia).<br />

Z pewnością pomysłodawcy kolumny przeprowadzili<br />

badania potencjalnych usługobiorców pod kątem wiary w<br />

przesądy, gdyż nie może być przypadkiem, że we wszystkich<br />

zestawach ogłoszeń wspomina się tylko raz o znakach Zodiaku.


Tak więc, skoro mężczyźni nie zwracają na to żadnej uwagi,<br />

do bycia Wagą przyznaje się w całym panteonie panienek na<br />

telefon jedynie Edyta. Raz też (widocznie, aby zaspokoić i<br />

takiego ewentualnego potrzebującego) call-dziewczyna (Gloria)<br />

wypowiada się w stylu swojskim, biesiadnym, znanym z wesel<br />

i klimatów disco-polo: „Pójdziemy na sianko. Dotkniesz ciepło<br />

me kolanko. A ja cię popieszczę, aż cię ogarną dzikie dreszcze”<br />

(powinna się nazywać Maryna!).<br />

Niektóre z ogłoszeń emanują niezamierzonym komizmem:<br />

na przykład 25-letnia Klaudia wyznaje: „skończyłam właśnie<br />

studia ekonomiczne i szukam atrakcyjnej pracy w centralnej<br />

Polsce. Czy mogę coś dla Ciebie zrobić? Czekam na oferty!”.<br />

Ale w jakich umiejętnościach jest najlepsza, podkreśla<br />

jej postawa na fotce: Klaudia to modelka-blondynka, typ<br />

„wulgarny”, która trzymając komórkę przy uchu wystawia język.<br />

Podobnie zabawne zderzenie oferuje ogłoszenie Blondyny,<br />

która jest „nieśmiała, ale ma ochotę na...”, z kolei „kocica” –<br />

posiada „muszelkę” (oczywiście waginę) i jest „słodką kobietką”.<br />

Ostatnio pojawiła się również mutacja wyżej opisanego<br />

„FLIRTU NA ŻYWO” (czyli wersja dla bardziej<br />

temperamentnych) z przymiotnikiem „GORĄCY”. Ogłoszenia<br />

jednak niespecjalnie różnią się od tych „konserwatywnych”,<br />

gdyż wszystkie występujące w niej postacie mają co prawda<br />

gołe torsy, ale z miejscami „strategicznymi” zasłoniętymi<br />

różowymi kółeczkami przez tzw. cenzurę. Ta wersja flirtu<br />

pojawia się w prasie sporadycznie, a oferujących się w tej<br />

opcji dziewcząt jest zaledwie cztery: Gaba, Maria, Nastka i<br />

Patka. Imiona krótkie, w zamierzeniu „seksowne”. Wszystkie<br />

te blondynki (co warte odnotowania) prężą ukazane bokiem<br />

nagie ciała. U Gaby „ciałko” jest „jędrne jak u nastolatki”, choć<br />

podaje, iż ma dwadzieścia lat. Jednym słowem oświadcza, że<br />

jest już doświadczoną, aczkolwiek wyglądającą dość dziecinnie<br />

(dosłownie „młodziutką”), „blondyneczką”, stereotypowo<br />

piękną, czego synonimem są „długie włosy i cudowne piersi”. Jej<br />

aspiracje są nieliczne, ale za to bardzo konkretne: „szuka dobrej<br />

zabawy, a w zamian oferuje (z chęcią) namiętność i zmysłową<br />

przyjemność”. Propozycja do mężczyzn poszukujących<br />

„dojrzałych wrażeń” oraz gustujących w elegancji – dziewczynie<br />

jako ubiór służy sznur pereł zwisający między piersiami.<br />

Maria jest bardziej dosłowna i kieruje swe zmysłowe<br />

spojrzenie krowich oczu na mniej wysublimowanych,<br />

aczkolwiek w swojej wypowiedzi nawet używa metafory.<br />

Twierdzi, iż potrafi tak „pobudzić zmysły” interlokutora, że<br />

wywoła wrażenie zatrzymania czasu – a jej „gorący kwiat” da<br />

rozmówcy wielokrotną przyjemność seksualną (dosłownie<br />

„rozkosz”). Dziewczyna podkreśla też, iż oprócz tego jej ciało<br />

jest niezwykle piękne. Oczywiście na zdjęciu prezentuje je jak<br />

zwykle przypadkowa modelka: wygięta, z jednoznacznym i<br />

stereotypowym gestem seksualnym, czyli z palcem w ustach.<br />

Nastka na fotce przypomina urodą współczesną<br />

piosenkarkę kolumbijską Shakirę – jest bujna i podnosi w<br />

pełnym witalności geście ręce do góry. Jej tekst jest równie<br />

„temperamentny”: „Poczuj się ze mną jak z kochanką, a nie jak<br />

z dziewczyną do towarzystwa. Uwielbiam czuć męskie dłonie<br />

trzymające mnie za bioderka z klapsami w pośladki, lubię<br />

pieścić i być pieszczoną. Miau!”. Patka za to jest „filigranową<br />

blondyneczką o miłym usposobieniu”, jednym słowem kusi<br />

jako typ uległy, rozmowny, żartobliwy, a do rozmowy zaprasza<br />

tylko „kulturalnych Panów”. Określa się jako „delikatną<br />

kokietkę z ogromnym apetytem<br />

na erotyczne zabawy”. Perwersyjne<br />

połączenie niewinności z rozbudzoną<br />

seksualnością.<br />

Trudno mieć pewność<br />

(aczkolwiek nie można też<br />

wykluczyć) co do związków owych<br />

ogłoszeń z prostytucją na telefon. Być<br />

może dziewczyny są rzeczywiście<br />

tylko call, co podkreśla też fakt,<br />

iż (jak wielokroć jest zaznaczane)<br />

„mają zasięg ogólnopolski”, jednym<br />

słowem, nie wiadomo, skąd są i<br />

czy w ogóle możliwy jest kontakt<br />

bezpośredni. Zaledwie kilka z nich<br />

miało przy imieniu uwagę dodatkową<br />

– „województwo podlaskie” (1), „woj.<br />

lubelskie” (1), „woj. lubuskie” – jako<br />

możliwe odniesienie do miejsca<br />

zamieszkania. Czego więc atrapą<br />

jest taka komunikacja sms-owa?<br />

Odpowiedź na to pytanie wypowiada<br />

swoimi słodkimi wydętymi ustami<br />

jedna z dziewczyn, Kotka: „To<br />

najprostsze w świecie – żeby MIEĆ<br />

dziewczynę, wystarczy... To zrób to!<br />

Napisz sms... Chcesz mnie? To zrób<br />

to! Napisz sms...”. Chcieć. Mieć...<br />

– czy to uczucie, czy interes...?<br />

A dlaczego nie połączyć jednego<br />

z drugim? Opcje zresztą są dość<br />

rozległe, „Flirt na żywo” zapewnia<br />

zabawę tak mężczyznom jak i<br />

kobietom, gdyż wśród zdecydowanej<br />

większości ofert żeńskich pojawiają<br />

się też powabne propozycje od<br />

panów...<br />

Anna Rau - rocznik 1975.<br />

Magister (jeszcze) WSP w Olsztynie,<br />

niedoszła polonistka, praktykująca<br />

bibliotekarka. Wojująca krytyk.<br />

Miłośniczka literatury, entuzjastka<br />

kotów i pisarka do szuflady.<br />

13


szkice<br />

Marta Więckiewicz<br />

Drugie życie w Second Life<br />

Firma Linden Lab stworzyła<br />

i w 2003 roku udostępniła<br />

trójwymiarową przestrzeń wirtualną<br />

naśladującą rzeczywistość. Uczestnicy<br />

świata o nazwie Second Life („drugie<br />

życie”) mają do dyspozycji płatne<br />

lub darmowe konta różniące się<br />

między sobą zakresem możliwości.<br />

Użytkownik stwarza pewną postać<br />

i wchodzi do wirtualnego świata<br />

określanego też mianem gry<br />

sieciowej. Nazywanie Second Life<br />

grą spotyka się jednak ze sprzeciwem<br />

znawców zagadnienia: za bliższe<br />

prawdy uchodziłoby określenie „świat<br />

wirtualny”. Użytkowników tego<br />

świata zaś nie nazywa się graczami,<br />

a mieszkańcami. Ma to stworzyć<br />

przekonanie, iż przestrzeń wirtualna<br />

może stać się przestrzenią bliską –<br />

nawet drugim domem.<br />

Jeśli ktoś koniecznie chciałby<br />

traktować Second Life jak zwyczajną<br />

grę, musi pamiętać, że to gra,<br />

w której punkt dojścia nie jest<br />

określony. Reguły też nie są zbyt<br />

jasne. Istotą gry jest uczestnictwo,<br />

sama obecność w wirtualnym świecie,<br />

wchodzenie w interakcje z innymi<br />

graczami. Nagrodą jest zdobycie<br />

określonej pozycji w wirtualnej<br />

społeczności (z czym wiąże się<br />

poczucie sukcesu), a także satysfakcja<br />

związana z poznawaniem nowego<br />

zjawiska.<br />

Uczestnictwo w Second Life<br />

opiera się na wykonywaniu działań<br />

znanych z rzeczywistego świata:<br />

wirtualne postacie pracują, kupują<br />

nieruchomości, zakładają wirtualne<br />

firmy... Przyjęło się pojmowanie gier<br />

sieciowych czy gier komputerowych<br />

jako miejsc ucieczki przed nużącą<br />

codziennością, np. w świat fantasy.<br />

Tymczasem przebywanie w Second<br />

Life jest ucieczką w świat, który<br />

ma naśladować rzeczywistość i być<br />

jej przedłużeniem. W portalach<br />

poświęconych Second Life nawet<br />

można znaleźć ogłoszenia osób<br />

poszukujących pracy w wirtualnym<br />

świecie, a w komentarzach pod<br />

ogłoszeniami toczą się poważne<br />

dyskusje na temat wymagań<br />

14<br />

pracodawców, niezbędnych kwalifikacji oraz miejsc, w których<br />

najlepiej szukać zatrudnienia. Czy wobec tego Second Life<br />

jest ucieczką od codzienności w... codzienność? A jeśli tak, to z<br />

czego wynika jego popularność?<br />

Niemałe znaczenie ma tu machina marketingowa: w 2006<br />

roku na pierwszych stronach gazet pojawiły się informacje na<br />

temat Second Life. Środki masowego przekazu tradycyjnie<br />

dość późno zorientowały się, że w internecie narodziło się<br />

nowe zjawisko, dziennikarzy zainteresował bowiem głównie<br />

finansowy potencjał wirtualnej rzeczywistości, dlatego też<br />

przestrzeń zwróciła wtedy uwagę przedstawicieli wielu<br />

przedsiębiorstw. Second Life postanowiono wykorzystać<br />

do promowania marek oraz budowania wizerunku firm. W<br />

Second Life siedzibę otworzyło Wydawnictwo Znak.<br />

Intensywną kampanię promocyjną prowadzi operator<br />

telefonii komórkowej, firma Play. W Second Life są<br />

również obecni przedstawiciele takich mediów, jak:<br />

„Tygodnik Powszechny”, „Przekrój”, „Brief ”, Reuters, BBC,<br />

CNN. Odbywają się tu koncerty awatarów (np. Agi<br />

Zaryan, U2). Miasta takie jak Amsterdam, Monachium,<br />

Barcelona, Kraków, Poznań zapraszają do odwiedzenia swoich<br />

wirtualnych odpowiedników. W Second Life powstają siedziby<br />

uniwersytetów, prowadzone są tam debaty wyborcze. Ponieważ<br />

niewiele osób i instytucji decyduje się na tego typu działania<br />

promocyjne, nowe projekty i wydarzenia (np. pojawienie<br />

się kolejnego „polskiego” miejsca, otwarcie następnego<br />

klubu) budzą autentyczne zainteresowanie dziennikarzy i<br />

„mieszkańców” Second Life.<br />

Okazało się, że w świecie wirtualnym można całkiem<br />

nieźle zarobić. Na przykład, jedna z mieszkanek Second Life<br />

kupowała wirtualną ziemię, dzieliła ją na mniejsze działki, a<br />

następnie dzierżawiła lub sprzedawała. Zarobiła równowartość<br />

miliona dolarów. Lindeny, czyli walutę obowiązującą w Second<br />

Life, można kupić za złotówki, dolary czy euro w serwisach<br />

aukcyjnych – przestrzeń wirtualna nie jest więc tak nierealna,<br />

jak mogłoby się wydawać. Interesują się nią nawet urzędy<br />

skarbowe. Pieniądze sprawiły, że świat wirtualny wyszedł poza<br />

wyznaczone mu ramy.<br />

Internauci doskonale poradzili sobie z rozpoznaniem<br />

wirtualnego świata, jeszcze zanim jego potencjał odkryły firmy.<br />

Jedni postanowili uczyć się tu zarządzania, drudzy chcieli<br />

zarobić na projektowaniu wirtualnych przedmiotów, a jeszcze<br />

inni – po prostu miło spędzić czas. Mieszkańcy Second Life<br />

potraktowali wirtualną rzeczywistość również jako miejsce<br />

ucieczki od problemów, przestrzeń bardziej interesującą niż<br />

„real”, jako świat umożliwiający rekompensowanie sobie<br />

rzeczywistych niepowodzeń.<br />

Rozpoczęcie istnienia w Second Life wiąże się z<br />

powołaniem do życia awatara, który jest elektroniczną<br />

reprezentacją użytkownika w wirtualnym świecie. Mieszkańcy<br />

Second Life, tworząc awatary, niekiedy odwołują się do<br />

rzeczywistego obrazu siebie (na przykład idealizują swój<br />

wizerunek i przenoszą go w obręb wirtualnego świata).<br />

Użytkownicy mogą również stworzyć postać zupełnie do


nich samych niepodobną. Przyjmowanie nowej tożsamości<br />

ogólnie jest zgodne z konwencją obowiązującą w przestrzeni<br />

wirtualnej. Atrakcyjność Second Life wynika przecież między<br />

innymi z możliwości odgrywania owych ról. Oczywiście, takie<br />

„aktorstwo” jest możliwe i w świecie realnym, jednak wiąże się z<br />

takimi konsekwencjami, których żaden mieszkaniec Second Life<br />

nie musi doświadczać. Do tego gracze nie zawsze utożsamiają<br />

się z wirtualnymi tożsamościami i nie zawsze przywiązują do<br />

stworzonej przez siebie osobowości – gdyż nie muszą. Mogą<br />

tworzyć wiele postaci, przybierać kolejne maski, wcielać się w<br />

różne role: zmieniać płeć, wygląd i zachowanie. Inni mieszkańcy<br />

jednak nie przyjmują tego dobrze – ceni się wierność jednej<br />

wybranej roli i określonemu wyglądowi.<br />

Jerzy Zygmunt Szeja, autor książki Gry fabularne – nowe<br />

zjawisko kultury współczesnej, zwraca uwagę na fakt, że w<br />

przestrzeni wirtualnej człowiek ma możliwość stwarzania<br />

nieskończonej ilości światów. Może też wybrać swój świat.<br />

Podobnie jest w Second Life. Tu niewiele elementów jest<br />

narzuconych, o wiele więcej można dowolnie ukształtować.<br />

Mieszkańcy wirtualnego świata mogą realizować swoje<br />

fantazje, nadawać awatarom wygląd, który chcieliby mieć, i<br />

cechy charakteru, które chcieliby posiadać. Freud stwierdził, że<br />

fantazjowanie to czynność, której oddają się zarówno dzieci, jak<br />

i dorośli. Zauważył jednak, że wśród ludzi dojrzałych jedynie<br />

artyści mogą fantazjować bez narażania się na krytykę. Second<br />

Life pozwala dorosłym oddawać się fantazjom bezkarnie, bez<br />

ponoszenia konsekwencji społecznych (chociażby w postaci<br />

oskarżeń o niedojrzałość).<br />

Dzięki temu, że Second Life naśladuje rzeczywistość,<br />

uczestnicy mogą wcielać się w różne role społeczne,<br />

eksperymentować, sprawdzać konsekwencje zachowań.<br />

Badaczka wirtualnego świata, Sherry Turkle, jest zdania, że<br />

Second Life stanowi przestrzeń, w której dzięki eksperymentom<br />

ludzie mogą znaleźć rozwiązanie swoich problemów. Optymiści<br />

wierzą, że przebywanie w świecie wirtualnym skłania uczestników<br />

do zastanawiania się nad własną realną tożsamością. Badacze,<br />

tacy jak James Sempsey czy wspomniana już Sherry Turkle,<br />

dostrzegają terapeutyczne i edukacyjne aspekty przestrzeni<br />

wirtualnej. Pojawiają się też jednak obawy, że przebywanie w<br />

Second Life nie rozwiązuje problemów, a je pogłębia.<br />

Choć Second Life oferuje tylko codzienność w wersji<br />

wirtualnej, to jednak jest ona ulepszona jako pozbawiona<br />

realnego obciążenia, znienawidzonych przełożonych i<br />

zrzędzących krewnych. Tu można wszystko zacząć od<br />

nowa – zgodnie z planem i bez trudności znanych z<br />

rzeczywistego świata. Mieszkańcy Second Life cieszą się<br />

wolnością dokonywania wyborów, które nie obarczają tak dużą<br />

odpowiedzialnością jak w realnym świecie. Choć Second Life<br />

ofiarowuje jedynie złudzenia, mogą one rekompensować<br />

poczucie niemocy i braku wpływu na rzeczywiste otoczenie.<br />

Second Life jednych zachwyca, innych rozczarowuje,<br />

gdyż drugie życie – w przestrzeni wirtualnej – wydaje się<br />

bezsensowne. Pojawiają się głosy, że Second Life jest światem<br />

pozbawionym treści, gdzie ludzie nie wchodzą w bliższe relacje,<br />

lecz jedynie wymieniają standardowe formułki lub co najwyżej<br />

pytają o możliwość zarobienia w przestrzeni wirtualnej realnych<br />

pieniędzy. Ponadto bez aktywności oraz bez wykazywania się<br />

pomysłowością nie można tam odnieść sukcesu. Tak więc,<br />

dlaczego po prostu nie działać w „realu”?<br />

Moda na Second Life nie<br />

będzie trwać wiecznie. Może<br />

jednak dowodzić tego, o czym<br />

pisał Paul Virilio: rzeczywistość<br />

wirtualna zyskuje coraz większe<br />

znaczenie. A Second Life jest<br />

eksperymentem oswajającym ludzi z<br />

taką przestrzenią. Przyszłość pokaże,<br />

jak ważny był to eksperyment, teraz<br />

jest on raczej zapowiedzią możliwych<br />

zmian niż istotnym zjawiskiem. Być<br />

może wirtualizacja rzeczywistości,<br />

o której wspominał Virilio, okaże<br />

się kierunkiem nietrafionym, wielu<br />

bowiem internautów po rozpoznaniu<br />

Second Life uciekło z tego świata,<br />

wybierając prawdziwe życie.<br />

Marta Więckiewicz –<br />

ur. w 1981 r., absolwentka<br />

polonistyki oraz dziennikarstwa<br />

i komunikacji społecznej na<br />

Uniwersytecie Warmińsko-<br />

Mazurskim. Doktorantka. Interesuje<br />

się socjologią, psychologią i kulturą<br />

Internetu.<br />

15


poezja<br />

Jakub Winiarski, „Piosenki starego serca” (fragmenty)<br />

Są to historie ludzkie, patetycznie żałosne,<br />

Których nigdy nie opowiem.<br />

Cz. Miłosz, Historie ludzkie<br />

Zima<br />

I przypomniałem nagle wszystkie błędy,<br />

Chwile pustoty, szaleństwa zapędy,<br />

I czułem serce tak mocno rozdarte,<br />

Tak jej, i szczęścia, i nieba niewarte.<br />

A. Mickiewicz, Śniła się zima<br />

Pierdol bąka, a bąk brzdąka – mówiła moja matka.<br />

A babka dodawała: Nie pal się jak gówno w lampie.<br />

Z dzieciństwa, gdy jeszcze żyły, pamiętam, że jak z płatka<br />

Obu im szło mówienie tego, co teraz w kompie<br />

Z mozołem zapisuję, bo pamięć ledwo zipie,<br />

I tylko pewien jestem, że było też coś o cipie,<br />

O dupie i – na koniec – z mądrości mojego tatki:<br />

Jak sobie, synu, pościelisz, tak się też wyśpisz. Kwiatki<br />

To były naprawdę niezłe. Liryka, że daj Boże.<br />

Co jeszcze mam w pamięci? Przekleństwa, wódkę, noże.<br />

Więc w sumie: nic niezwykłego. U wielu naprawdę gorzej<br />

Działo się w tamtych latach. Tak myślę. No, być może<br />

I tutaj ktoś nadwrażliwy dopatrzy się patologii.<br />

A patologią wtedy były jedynie czołgi,<br />

Stojące na ulicach. Żołnierze przy koksownikach,<br />

Zacierający ręce. Świat tkwiący w ponurych wnykach.<br />

I opowieści, w których nie brakło czarnej wołgi.<br />

Na pewno nie te kobiety. Widmowe. Nierealne.<br />

Drwiące w tej chwili ze mnie, mojego niedoświadczenia.<br />

Z pośpiechu, w jakim przez lata starać się będę banalne<br />

Rozmowy toczone przez nie zobaczyć bez tego cienia.<br />

No, dalej, wleź w to gówno. Wleź w gówno po uszy,<br />

To cię mróz nie ruszy. To była ostra zima<br />

I wiem, że matka chciała dobrze rzucając mi te<br />

Głupawe powiedzonka, nic nieznaczące zdania.<br />

Robiłem wielkie oczy, wzruszałem ramionami.<br />

Wkładałem kominiarkę, szalik i stare palto.<br />

To była – nie, nie zmyślam – umowa między nami.<br />

Lecz czego dotyczyła? Choć pamięć zrobi salto,<br />

Nie dowiem się już nigdy. I tak, jak jest, zostanie:<br />

Nieodtwarzalne głosy, nieistniejące manie.<br />

Chodźmy na sanki, tato. Czy ja to powiedziałem?<br />

Zostają wątpliwości. Milczenie. Zaprzeczanie.<br />

16


poezja<br />

Wzajemność<br />

Zapiął ją krótko, od tylca. Nie było czasu na czułość.<br />

Kwiknęła. Rasowa świnka. Jej podobało się również.<br />

Krótkie dystanse, błogie dystanse, kiedy się leci w ślinę,<br />

Chwyta spocone biodra, pieści i głaszcze pośladki.<br />

Oddycha szybciej. I szybciej. Kończy niemalże z bólem.<br />

I delikatność bezradna pojawia się samoistnie.<br />

W gwałtownym spięciu. Pomiędzy. Wstydliwa i staroświecka.<br />

Widoczna w jednej odsłonie, obecna i nieobecna.<br />

I tylko, wyobraź sobie, kiedy ma paść już to słowo,<br />

Ktoś kładzie palec na ustach – i ono nigdy nie pada.<br />

I tylko, wyobraź sobie, kiedy już leżą w ciszy,<br />

Nie myślą o wzajemności. Ani w ogóle niczym.<br />

Piosenka agnostyka<br />

Ona klęczy bądź leży. On nad nią, w ekstazie<br />

Stoi, wali konia, wzdychając i jęcząc.<br />

Ta scena ma w sobie coś religijnego.<br />

Jeżeli jest gdzieś miłość, tak muszą wyglądać<br />

Jej święte obrzędy. Bez zbędnego słowa.<br />

Bez żadnego wstydu. Tylko on i ona,<br />

Jak ci tutaj: nadzy. Uchwyceni w kadrze.<br />

W reżyserowanym, zawodowym porno.<br />

Jeżeli naprawdę gdzieś zdarzyć się może<br />

Coś tak uczciwego i z równym wyczuciem<br />

Chwili, jak ten język sunący po mosznie,<br />

Kiedy on dochodzi i już niemal krzyczy,<br />

Musicie mi koniecznie opowiedzieć o tym.<br />

Wysłucham w skupieniu. Nie wiem, czy uwierzę.<br />

Lecz to nieistotne. Wysłucham szczęśliwy.<br />

Szron<br />

Dobijam na zimno. Ani jedna kropla<br />

Nie ma prawa wyciec, gdy tak cię posuwam.<br />

Ani jedna kropla potu nie ma prawa<br />

Zjawić się na skórze; dobijam na zimno.<br />

Nie będzie inaczej. Tak to zapamiętam.<br />

Ten płynny szron we krwi, to ciemne powietrze.<br />

Niczym tłok bijący ołowianym ruchem<br />

Przechodzę przez nicość; dobijam i milczę.<br />

17


poezja<br />

Piękno jasnych sytuacji<br />

Jesteś niezła, naprawdę dobra.<br />

I laska z połykiem w twoim wykonaniu<br />

Jest prawie tak bajeczna, jak rżnięcie w kakao.<br />

Powiedzmy, że to komplement. Zdrowo zapracowałaś<br />

Na niego, ruszając tyłkiem i pojękując wdzięcznie;<br />

Dodając też słone słówka, które odwzajemniałem.<br />

Początki, muszę powiedzieć, nie były romantyczne:<br />

Chciałem cię wyruchać, no i wyruchałem.<br />

Broniłaś się słabo. Bardziej dla pozorów.<br />

Wystarczyło krzyknąć, by nic się nie stało,<br />

Ale nie krzyknęłaś. Wolałaś ten teatr<br />

Z udawaniem cnotki, która jeszcze nie wie,<br />

Czy woli do buzi, czy najpierw do rączki.<br />

Chyba zresztą miałaś chęć na wszystko naraz.<br />

Nic mnie to nie dziwi: mam nosa w tych sprawach<br />

I nie powiem nigdy, żeśmy się kochali.<br />

Teraz już nie trzeba w niczym kłamać dalej.<br />

Piękno można takie, jak było, ocalić.<br />

Jakub Winiarski – urodził się<br />

w roku 1974. Opublikował książki<br />

wierszem („Przenikanie darów” –<br />

1995, „Obiektyw” – 1997) i prozą<br />

(„Loquela” – 2004, „Kronika widzeń<br />

złudnych” – 2004). Mieszka w<br />

Warszawie. Prezentowane wiersze<br />

pochodzą z książki „Piosenki starego<br />

serca” (w przygotowaniu).<br />

Nienaruszone; szczęście<br />

Po takim pieprzeniu nie wraca się do męża,<br />

Jakby się nic nie stało, jakby nienaruszone<br />

Trwały przysięgi, więzi, miłosne zaklęcia.<br />

Po takim wściekłym, obłędnym jebaniu<br />

Nie można nagle, jednym ruchem ręki<br />

Kazać wszystkiemu powrócić na miejsce.<br />

Nawet z miłością jeszcze nie tak całkiem<br />

Skończoną – w sercu, w zasadzie nietkniętą.<br />

Nie można kazać powrócić na miejsce<br />

Domowym sprzętom, filiżankom, kwiatom;<br />

Tak poruszonym, jak gdyby wiedzącym,<br />

O tym, co wcale stać się nie musiało.<br />

Nie można po tym – teraz widać – wrócić,<br />

Zwłaszcza z ustami sklejonymi spermą;<br />

Po białych nocach, z kimś tak przypadkowym,<br />

Że nie o niego chodziło na pewno,<br />

Lecz o tę wolność, doświadczenie szczęścia,<br />

O którym wcześniej myślało się tylko,<br />

Że – może w książkach, ale w życiu – nigdy.<br />

Że – może dawniej, ale dziś – za późno.<br />

EPIGRAF<br />

Wulgarność jest równie oczyszczająca jak ekstaza, pod warunkiem, że jest w niej cierpienie.<br />

Émile M. Cioran, Zmierzch myśli (przeł. A. Dwulit)<br />

18


proza<br />

Grzegorz Wróblewski<br />

BUZZ<br />

1. NADCIĄGA SZTORM:<br />

Buzz był zmęczony. Kot Buzza<br />

także. Nie odzywali się. Kot<br />

głodował, a Buzz nie miał kasy. Kasa<br />

nie trzymała się Buzza. Buzz był<br />

bezrobotnym dziennikarzem. Kot<br />

Buzza nie był samowystarczalnym<br />

kotem. Za oknami kręciły się ptaki i<br />

szczury, ale kot nie miał pojęcia, co z<br />

tym zrobić. Pozbawiony instynktów<br />

kot. Kot bezrobotnego dziennikarza.<br />

Kot fuckersa. Przestrzenna wpadka.<br />

Kot-inwalida, właściciel z żółtym<br />

paznokciem...<br />

Telefon:<br />

- Cześć, Buzz! Jest robota.<br />

- Kradzież, czy zbieranie<br />

liści?<br />

- Pojedziesz do Janne. Szybki<br />

numerek i zarobisz trzy stówy.<br />

- Czy to ta stara wiedźma,<br />

wdowa po Grubym, który dorobił się<br />

na szmuglu papierosów?<br />

- Dokładnie ta sama.<br />

- Nie stanie mi.<br />

- Nie przesadzaj. Z gorszymi<br />

ci się wcześniej zdarzało. To co,<br />

decydujesz się? – bo mam dzisiaj<br />

kilku chętnych.<br />

Buzz przejrzał się w lusterku.<br />

Rzadkie włosy. You probably couldn’t<br />

see the lights, gówniana muzyka<br />

młodzieżowa… Upadek. Początek<br />

końca. Papierosy, papierosy... Głodny<br />

kot. OK, zrobię to dla ciebie –<br />

szepnął do kota, który spał i miał go<br />

na oku. Kot nigdy nie spał. Wszystko<br />

halucynowało.<br />

Janne mieszkała w willowej<br />

dzielnicy. Domki, szpanerzy, kalorie.<br />

Tłuste, wypacykowane dzieci. Puszki<br />

po coli i lśniące, drogie jaguary.<br />

Dobrobyt! Fucking shit. Dobrobyt...<br />

Dlaczego właśnie nie ja? – wzruszył<br />

się Buzz. (Głupek, głupek, głupek!).<br />

Janne ubrana była w niemodny,<br />

fioletowy szlafrok. Włosy miała<br />

‘We were not high and clever<br />

but low and to be glad<br />

beside the water’s race<br />

and islands to explore<br />

that grass outrustled place<br />

and plan and map together<br />

and flies designed the air<br />

about the roaring flower’.<br />

Patrick Anderson<br />

ułożone w przedpotopowy kok. Szminka. Zbyt agresywna...<br />

Buzz w zapastowanych, znoszonych lakierkach.<br />

- Więc jesteś, kochasiu!<br />

- Nie wiem, co prawda, po co.<br />

- Nie wiesz, dlaczego tu jesteś? Jesteś do moich usług,<br />

frajerze! Żeby nie było tylko przypadkiem nagłej impotencji!<br />

- Zrobisz jakiegoś drinka, czy zaczynamy od razu?<br />

- Zrobię, ale jednego, bo widzę, że jesteś przegranym<br />

melancholikiem. W moim wieku nie ma już czasu na analizę<br />

tulipanów.<br />

- Dorzuć trochę lodu. Przy okazji wyleczę kaca.<br />

Janne miała papugę, a Buzz nie lubił świadków.<br />

- Mogłabyś zakryć tego wstrętnego ptaka ręcznikiem?<br />

- Daj mu trochę pomarzyć.<br />

- Samiec?<br />

- Podejrzewam, że samiec, bo ciągle się na mnie gapi...<br />

- To mnie właśnie dekoncentruje.<br />

- A myślałam, że przyślą zawodowca!<br />

- Czy mam otworzyć klatkę?<br />

- Wypij, co masz do wypicia, i ściągaj gacie.<br />

- Jesteś romantyczna.<br />

- Pamiętam transmisję z lądowania Apollo.<br />

- W takim razie od tyłu?<br />

- Nic innego na mnie nie działa.<br />

Papuga z zainteresowaniem spojrzała na Buzza. Buzz<br />

przymknął oczy. Jeszcze chwila i będzie<br />

na puszki dla kota.<br />

- Wpadniesz do mnie pojutrze?<br />

- Dobrze, ale obiecaj mi jedną rzecz.<br />

- Podwyżka? Nie ma mowy! Ściągnę sobie wtedy<br />

kolorowego...<br />

- Zlikwiduj papugę...<br />

- Przelicz forsę i zjeżdżaj!<br />

- Myślisz może, że to Gruby? Siedzi w klatce i<br />

kontroluje, kto ciebie ładuje w dupę?<br />

- Jesteś, synku, spalony...<br />

- Zmień dezodorant i ufarbuj się na granatowo,<br />

pierdolona ropucho!<br />

- Uważaj na swoje sny, mogą się niebezpiecznie<br />

rozwinąć.<br />

3 puszki dla kota. Papieros. Flaszka. Tuńczyk i prysznic.<br />

Całe szczęście, że jest nadal ciepła woda... Kot rzucił się na<br />

jedzenie.<br />

Telefon.<br />

- Mógłbyś napisać coś o ufo?<br />

- Co?<br />

19


- Byle co.<br />

- Na kiedy?<br />

- Na jutro.<br />

- Za ile?<br />

- Za 200.<br />

- OK.<br />

Ufo przyleciało o zmierzchu. Następnie zawisło nad miastem... Zawisło? Nie, lepiej będzie o zmroku.<br />

Ufo na gwiaździstym niebie! Oczywiście pomarańczowe światło. Posterunkowy złożył raport, który<br />

został następnie podstępnie zniszczony. Przełożony posterunkowego kontaktował się w tej sprawie z<br />

ministerstwem. Świadkowie domagają się szybkich wyjaśnień... Ponieważ nie było to pierwsze lądowanie<br />

w ich okolicy. A mamy tutaj, jak wiadomo, żłobek i inne młodzieżowe instytucje. Należałoby więc w<br />

końcu powiedzieć ludziom prawdę. Nawet, jeśli byłaby to prawda ponura i okrutna. Chodzi na pewno<br />

o doświadczenia z nową bronią albo o podróże w czasie. Podróże w czasie są przecież możliwe. Każdy<br />

imbecyl o tym wie! Dlaczego nie ogłoszono dotąd oficjalnego komunikatu? Ufo odleciało w kierunku<br />

oceanu. Na ziemi pozostał jednak ślad. W miejscu lądowania znaleziono kilkanaście zdechłych mrówek.<br />

Opinia publiczna domaga się... Trzeba natychmiast zwolnić z pracy posterunkowego. Wylać sukinsyna na<br />

zbity pysk. Także list protestacyjny do ministerstwa.<br />

Chyba już wszystko? Amen. 200. Kolejne 200, które dojdzie dopiero za tydzień. 200, a kot znowu się<br />

kręci. Buzz patrzy na kota. Nawet go lubi. Nic z tego nie wynika. Koty są obojętne... Papieros. Kot ma<br />

ochotę na tuńczyka albo na dupę Buzza. Z kotami nigdy nic nie wiadomo. W końcu są spokrewnione z<br />

tygrysem...<br />

Telefon.<br />

- Idioto, dlaczego ją tak chujowo potraktowałeś? Płakała nam potem do słuchawki!<br />

- Widziałeś jej fioletowy nos?<br />

- W takim razie szlaban.<br />

- Nie wygłupiaj się, mam lekki dołek.<br />

- Zastanowię się.<br />

- Mogę zejść w dół...<br />

- 250?<br />

- 280.<br />

- 260.<br />

- OK.<br />

- Polubisz papugę i przeprosisz starą...<br />

- 260 i nie dzwoń tu bez powodu.<br />

Mail: Nie wspomniałeś o straży pożarnej. Niepotrzebne też z posterunkowym. Będą się czepiać...<br />

Przesadziłeś. Musieliśmy robić korektę. W tym układzie tylko 150. Re: Fuck Off! Re:Re: OK. 100 i<br />

kwarantanna.<br />

- Kochany, wstrętny kocie. 100 i nic ponadto. Dieta!<br />

Buzz opróżnił sikacza. Wsadził głowę do pustej lodówki. Potem przeczytał w gazecie o nadciągającym<br />

sztormie.<br />

- Czy wiesz, że mamy ekonomiczne problemy? – zapytał kota.<br />

Kot nie odpowiedział. Był głodny. Sztorm. Trzęsienia ziemi. Powódź w krainie Brrrrrrr. Przejebane.<br />

Samoistne obrazy siatkówkowe…<br />

2. DECYZJA: Buzz nie miał więc wyboru. Katastrofa! Rak krtani? Łóżko w agrestach? Tak myślał<br />

oczywiście Buzz. Wersja jego krewnych, z którymi nie utrzymywał żadnych kontaktów, byłaby z pewnością<br />

jeszcze bardziej dramatyczna. Choroba układu nerwowego. Nienawiść do owadów. Samotność. No i ruina.<br />

Czy należałoby zacząć od ruiny? Od nudów... Dekadencja bierze się z nudów. Jak głoszą podręczniki. I co<br />

wmawiają szaleni psychoanalitycy.<br />

- Nudzisz się, Buzz.<br />

- Wszędzie jest tak samo, pamiętaj.<br />

- Nie odbierajcie mi przynamniej nadziei!<br />

- Urodziłeś się nudziarzem.<br />

- Wiadomo, co czeka cię za minutę.<br />

- Nudziarze nigdy się nie wyrabiają. Zawsze pozostaną uczuciowymi impotentami.<br />

- Nie potrafisz się śmiać, inna sprawa twoje parszywe zęby.<br />

20


Zwisający narząd. Zero ludzkie. Sfałszował ankietę i<br />

sprzedał kilka razy ciało. (Uda dupę uda dupę miał nadal lekko<br />

zaróżowione.) W końcu otrzymał stemple i bilet. Bał się. Bał<br />

się jak diabli (nie miał na czynsz i wpadał w alkoholowe głody,<br />

papieros za papierosem, marzenia o kurewce z ciepłych wysp)...<br />

I żal mu było kota. Czy leniwiec zainteresuje się kiedykolwiek<br />

wróblami? Czy się wreszcie usamodzielni? Pewnie przejedzie<br />

go ciężarówka... Buzz się nie sprawdził. Nawiał. W środku nocy.<br />

Zostawił jednak uchylone okno. Do końca (czego?) myślał<br />

(myślał?) o kocie... Buzz, fuckers i zero.<br />

Ogrodnik. Rzeźnik? Bardziej ogrodnik niż rzeźnik. Rzeźnik<br />

od chwastów. Specjalista od kory drzew? Piły. Siekiera... Sosny<br />

lub róże. Bez znaczenia. Mogą być sosny.<br />

Buzz. Urodzony. Biały. Lekka (w rzeczywistości duża) wada<br />

wzroku. Zna się na przycinaniu.<br />

- I co jeszcze? I co jeszcze?<br />

- Traktor? Jakieś inne urządzenia?<br />

- Kursy komputerowe?<br />

Uważać na komputery! Być konsekwentnym. Iść w stronę<br />

zalesioną. Bez gałek i przycisków.<br />

- Same tricepsy już nie wystarczą.<br />

- Jesteśmy w innej epoce.<br />

- Łopata jest także skomputeryzowana.<br />

Oto dyplom (kupiony na lewo). Jesteśmy w epoce<br />

zaniku tricepsów. Może wyjechać w każdej chwili. Żadnych<br />

zobowiązań. Jest wolny. Lotnisko. Ma brudne sumienie, ale<br />

o tym nikt nie wie. Kot! Buzz jest jednak twardzielem. Robi<br />

30 pompek. Wątroba jeszcze na chodzie. Głody. Boi się, co<br />

prawda, pająków... Nikt tego nie wie. Kot ma uchylone okno...<br />

Kumulusy. To było mu właśnie potrzebne!<br />

- Będziemy przelatywać nad zielonym piekłem.<br />

- Ekologiczna zagłada.<br />

- Tam jest dłuższa średnia życia.<br />

- Dostaniesz za friko 500.<br />

- Jak to?<br />

- Albo 700.<br />

- Nie będzie trzeba oddawać?<br />

- Palenie wzbronione w miejscach użyteczności, ale<br />

odciągnie pan sobie tłuszcz.<br />

- Kraina cyborgów.<br />

- Guzik tu, guzik tam.<br />

- A ja mam w zębie nadajnik, śledzą mnie od wschodu<br />

do zachodu...<br />

- Wielu przegrało, oczywiście życzę panu 700.<br />

- Lądujemy.<br />

- Proszę przygotować papiery.<br />

- Teraz albo nigdy!<br />

- Ja otrzymałem 650.<br />

- Ściągnąć kota!!!<br />

Północny kraj. Olbrzym. Zarośnięty. Ziemia za friko. Z<br />

papierem. Ziemia za opiekę nad ziemią. Lubią tu ludzi, którzy<br />

mają pojęcie o sosnach.<br />

- Zaopatrz się w strzelbę!<br />

- Dzikie zwierzęta?<br />

- Jeszcze gorzej...<br />

- Ufo?<br />

- Sam się, palancie, przekonasz.<br />

- Jestem więc właścicielem?<br />

- Wycięte jajca!<br />

- Co takiego?<br />

- Wynajmujesz od nas,<br />

dopóki...<br />

- Dopóki?<br />

- Usmażysz sobie łosia.<br />

Widoki. Wzgórza... Dym.<br />

Niemożliwe. A jednak. Czyżby<br />

znaki? Niepotrzebnie straszyli. O co<br />

mogło im chodzić? Lekki niepokój...<br />

Strzelba. Prawdziwy mężczyzna.<br />

Tam to było zabronione. Koledzy<br />

by go wyśmiali. Buzz z papierosem i<br />

strzelbą. Butelka w pikowanej kurtce.<br />

- Nie po to dałem dupy...<br />

- A czy umiesz rzucać<br />

nożem?<br />

- Obgryzać ludzkie kości?<br />

- Co sądzisz o wątrobie?<br />

- O ciepłej wątrobie.<br />

- Z łosia?<br />

Ściągnie do siebie kota. Jeśli ten<br />

jeszcze żyje. Nie upłynęło przecież<br />

dużo czasu. Może dał sobie radę?<br />

Instynkt! Oby tylko nie zwariował,<br />

ale koty chyba tak szybko nie<br />

wariują? Chociaż nie, to nie jest takie<br />

pewne. Wszystko może zwariować.<br />

Nawet kamień.<br />

Świeże powietrze! Na przykład<br />

kaczki, dzikie kaczki. I strzelba.<br />

Marlboro. Męskość... Naboje. Złote<br />

koncówki. Chyba nie wybuchają<br />

w dłoni? Buzz – myśliwy. Jak w<br />

młodości. Namioty, zabawa w<br />

wysmarowanych popiołem Indian.<br />

Za kilka dni napisze do znajomych.<br />

Ciekawe, czy dociera tu jakaś poczta?<br />

Listonosze?<br />

- Przyślą pierdolonego kota<br />

okrętem.<br />

- Kot o tobie zapomniał.<br />

- Kot walczy ze szczurem.<br />

- Pogłaszczę po wąsach,<br />

zaśpiewam kołysankę, będę na<br />

powrót twoją bezbronną, smakowitą<br />

myszką...<br />

- Dezerter.<br />

- Gniewasz się?<br />

- Milczę.<br />

- Trwaj.<br />

Dorobi się na dzikich kaczkach<br />

i sosnach. Spłaci długi. I znajdzie<br />

wreszcie towarzyszkę życia. Zakocha<br />

się? Kobieta! Chciałby spotkać<br />

kobietę. Kot ją na bank zaakceptuje.<br />

- A Janne? Czyżby Janne nie<br />

21


yła kobietą?<br />

- Chciałbym spotkać<br />

kobietę!!!<br />

- Nie ma kobiet, są tylko<br />

mokre, piszczące...<br />

Chata? Zamiast kartonu. Z<br />

widokiem. Chata i piec. Chyba<br />

strumień. Usnąć... Zdecydował się,<br />

niech więc przyzwyczai do siebie<br />

łóżko. Czy to będzie jego łóżko? Ile<br />

potrwa przeobrażanie się legowiska?<br />

W co? We własne łóżko? Mięśnie<br />

są łóżkiem kości. Paranoiczna myśl.<br />

Przytyć jeszcze bardziej? Trzeba<br />

więc zapolować. Tłuszcze i wątroba.<br />

Od jutra! Wszystko od jutra! Nic od<br />

teraz... Zawsze działał od jutra.<br />

- Trumna to łóżko<br />

definitywne.<br />

- Ale głupkowata<br />

konstrukcja.<br />

- Nikogo tu nie ma, więc<br />

mogę sobie pozwolić.<br />

- Ja tu jestem.<br />

- Kto?<br />

- I na tym polega problem.<br />

Nie, tak przecież nie można.<br />

To dopiero pierwsza noc. Nie tak<br />

szybko. Jeszcze nie teraz. Niech<br />

się najpierw nieco rozejrzy, niech<br />

posmakuje tutejszej wody i udusi<br />

pierwszą muchę... Wspaniałe, twarde<br />

(Buzz jest twardzielem?) legowisko.<br />

Szkoła życia w drugiej połówce.<br />

Połówka, właśnie. Ale nie ma z kim,<br />

do kogo, dla kogo... Ma nie ma ma<br />

nie ma siebie nie ma. Buzz ma w<br />

końcu, jak zawsze, nie ma siebie.<br />

Chyba usypia. Ma i nie ma ma ma<br />

ma i nie ma. Sen. Jest twardzielem.<br />

Strzelba. Do przodu, Buzz! Kaczki i<br />

sosny. Dla kota. Dla życia! Jutro się<br />

rozejrzy. (Zawsze działał od jutra...).<br />

Demony:<br />

- To będzie twoje i tamto też<br />

będzie twoje.<br />

- Jak to?<br />

- Normalnie.<br />

- Za nic?<br />

- Dostaniesz jeszcze 600.<br />

- Nie 700?<br />

- 650 i będziesz pilnował.<br />

- Jak to?<br />

- Normalnie.<br />

- Za 650?<br />

- Masz strzelbę.<br />

- Nic więcej?<br />

- Będziesz użytkował.<br />

Siedział. Obserwował i polował. A<br />

22<br />

także walczył.<br />

- Z kim?<br />

- Masz 650.<br />

- Czy to wszystko?<br />

- Lasy, wzgórza, strumienie...<br />

- Ale z kim?<br />

Niejasność. Jednak dym (a jednak). Niech słońce wszystko<br />

przejaśni...<br />

Na stojaka wszystko można. Nawet się przekimać.<br />

3. A TYMCZASEM: A tymczasem w miseczce nie było<br />

mleka. Nie mówiąc już o tuńczyku. Stało się to, co miało się<br />

stać. Natura musi się zainteresować naturą.<br />

- Gdzie podziewa się ten pacan? Może zapił?<br />

Ale dlaczego nie nalał mi mleka? Mleko, mleko, mleko,<br />

MLEEEEKOOOOOOO!!!!!!!!!!<br />

- Trrrrriiiillllllla!!!<br />

Technika otwierania lodówki? Zbyt miękkie pazury...<br />

Jeszcze nigdy nie była zastosowana. Szanować się! Honor w<br />

każdej sytuacji. Czekamy więc cierpliwie. Jesteśmy kultura.<br />

Puszysta, ale jednak kultura. Z innego, na szczęście, świata.<br />

Uchylone okno. Godziny... Traaaatrrriiiiillllliiiiirrrrta. Coś<br />

się tam znowu rusza porusza<br />

i skrada. Trrriiiiillllllaaaa. Dlaczego wróble mają tak mało<br />

atrakcyjne głowy? Gołębie są o wiele ciekawsze. Gołębie<br />

są nawet lekko podniecające. Ale chodziłoby jeszcze o coś<br />

innego. O wielką, gigantyczną głowę, o charyzmatyczny dziób.<br />

Rozmiar! Taka głowa niedawno na mnie spoglądała. Kiedy to<br />

było? W jakich okolicznościach? Widziałem głowę. Na pewno!<br />

Głowę jak słońce. Głowę mamuta... Z dziobem. Co to za głowa<br />

i do kogo należy?<br />

Dziwna powierzchnia. Cap! Co to jest? Świat jest zalepiony,<br />

śmierdzący i skomplikowany... Wracam. Puste łóżko. Goryl<br />

uciekł w nieznane. Nie wybaczę mu tego! Chuj więc z gorylem.<br />

Jest za to gorąca krew i aromaty.<br />

- Odnajdę wielką głowę.<br />

- A ja czekam...<br />

- Co to było?<br />

- Głowa.<br />

- Gdzie ty jesteś?<br />

- Czekam...<br />

- Mamucie, nadajesz na odległość?<br />

- Miły kawalerze, wiem, że niebawem, już niebawem...<br />

bądź spokojny i miłosny, już niebawem...<br />

Goryl niech zdycha. Przejarał się pewnie na śmierć.<br />

Poszukam dziobasa! Ale jutro. Dzisiaj jestem utuczony.<br />

Odnajdę głowę. I ją zeżrę. Zgaszę. Trafię! Bez obawy. Pochłonąć<br />

taką głowę, ile byłoby orgazmu i szczęścia!<br />

Ruchy gałek? Chrząknięcie. Stan chwilowego obłąkania.<br />

4. NIESTETY DECYZJA (NIESTETY): Słońce gorsze<br />

od Jupitera. Nie ma tu nic za friko. Byłeś naiwny, Buzz.<br />

Coś skrada się z dzidą albo zatrutym powietrzem. I komuś<br />

przeszkadza twoja biała dupa. Protestuję – mam różową. OK,<br />

niech będzie różowa. Wiesz doskonale, co można z niej zrobić...<br />

Jakie danie z różowego niech będzie różowy kotleta pączka i<br />

na jakie pośmiewisko i jak to się zazwyczaj kończy i jak wokół


dupy podskakują i co ją potem dziobie, jakie patyczki, szczyna<br />

etc. Naczytałeś się przecież książek o wariatach i muszlach, i<br />

o rozbójnikach, i o okrutnych cywilizacjach. O cywilizacjach!<br />

Jesteśmy więc w domu. Sosna sosna i strzelba, ten materac<br />

nigdy nie będzie twój.<br />

- Wspaniałe powietrze, wspaniałe i z dala od cywilizacji.<br />

- Jesteśmy już coraz bliżej, biała dupo.<br />

- Strzelę sobie w powietrze, na dobry początek.<br />

- Morowe powietrze. A my tu od dziada.<br />

- Sosny, więc 300 zrobi 3000 a potem 300000000,<br />

wyrobimy się. Kot będzie dumny.<br />

- Nasze koty współpracują.<br />

- Kaczka nie spadła, dziwne. Ale za to huk!!!!!! Męski<br />

huk! Zero feminizmu. Mogę hukhukhuk, mogę, ile mi się<br />

podoba. HUK! Potężny. I piard potężny. Inny niż za biurkiem.<br />

- No to zobacz!<br />

- A co to takiego, jakaś wiadomość, tutaj, w tym<br />

piardzie bezludziu sosnach?<br />

- Czytaj, biała dupizdo.<br />

- Strzała z piórkiem. Dobre sobie! I jeszcze z<br />

następującą wiadomością: „Dajemy i nie odbieramy, na razie<br />

dajemy 12 godzin na opuszczenie terenu. W przeciwnym<br />

razie – kastracja! Na nic innego dotychczas tu nie wpadliśmy.<br />

Tradycyjna kastracja pod sosną. Proszę się więc nie zastanawiać.<br />

Śmierć białym dupom! Podpisano – narada”.<br />

No i niezbyt atmosfera. Buzz zaczął się zastanawiać.<br />

Dopiero co się zjawił. Postawić się? Ma do tego jakiekolwiek<br />

podstawy? Do bojowej postawy? Trochę głupio tak od razu.<br />

Tym bardziej, że naobiecywali. A może to tylko głupi dowcip<br />

jakiegoś niewidzialnego urzędnika? Buzz swoje przeszedł.<br />

Zostawił kota. Nie jest amatorem. Dawał dupy za tuńczyka.<br />

Pisał o niestworzonych rzeczach. I jest strzelba. I świeże<br />

powietrze. Podejmie więc wyzwanie.<br />

- Czekam.<br />

- Doczekasz się.<br />

- Dostałem 650 i wiem, co to honor.<br />

- Honor to ziemia.<br />

- Do ziemi?<br />

- Za honor!<br />

Godziny upływają, a głowa i pęcherz puchną:<br />

1. Będzie z pewnością jatka. Jakieś grzyby na<br />

uspokojenie... ale nie ta pora i odmiana.<br />

2. Czy warto było wchodzić do cudzego szamba?<br />

Oni sobie grzyby, faja, nietoperze, a tu ktoś im nagle gazy,<br />

jakby czuł się ssakiem, jakimś łosiem numer jeden... Nie<br />

należy destabilizować powietrza, Buzz, na boga, z twoim<br />

doświadczeniem???<br />

3. Na pewno jest tam kilku rozsądnych gości. Mogę<br />

pisać im raporty o zatrutych strumykach albo o jeleniach, które<br />

widziały lądowanie statku. Przydam się! Wodzu, zrozum. Nie<br />

kasuj mnie przedwcześnie.<br />

4. Trzeba się więc bronić.<br />

5. Obetniemy kutasa...<br />

6. A nie pomyślałeś o innej części ciała, taki z ciebie<br />

twardziel? Za kutasa będziesz miał kutasa.<br />

7. Na patyku!<br />

8. A kot już pewnie i tak gdzieś spierdolił.<br />

9. Jeszcze nie kwiczy? No to idziem, idziem, idziem po<br />

przybysza!<br />

10. Jestem Buzz. Z kim mam przyjemność?<br />

Jadałeś warzywa czy mięsko?<br />

Mięsko wpływa na mięsko. Za dużo<br />

marchwi może także spowodować<br />

zmianę smaku. Jesteś otoczony.<br />

Rozbieraj się! Do nagula? A jak<br />

myślałeś? Natura, trzeba naturalnie.<br />

Z jałowcem. Na wypadek mięska, bo<br />

tutaj wszystko od stuleci ustalone.<br />

Smaki i gazy. Źle widocznie<br />

poinformowali. A czy to nasza<br />

broszka? Mogę nawet opisać<br />

mokasyny, dla dobra integracji. No to<br />

szybka próba, żeby stwierdzić. Twoje<br />

czoło? Niech będzie...<br />

Buzz z jałowcem. Z jagodami,<br />

bobkami, skwierczący. Teraz<br />

tylko czoło. Od czoła zależy kot,<br />

przyszłość, seks, cywilizacja... na<br />

pewno da szybko nogę. Sosny<br />

obejrzy sobie poźniej w ogrodzie<br />

zoologicznym.<br />

Czoło:<br />

„Rdzenny mieszkaniec! I jaka<br />

mądrość się z niego promieniuje!<br />

Fizyka jakby mongoloidalna, ale w<br />

sensie pochodzenia (przechodzenia<br />

przez lodowce, ale musiało wtedy<br />

piździć!). Azja to przecież wynalazek<br />

prochu/papieru, to ciemnota. Czoło<br />

znajduje się na odmiennym poziomie<br />

kultury, ale tematu lepiej nie ciągnąć<br />

ze względu na skomplikowane<br />

położenie autora hasła. Co jeszcze?<br />

Oczywiście zbieractwo, co w czasach<br />

ocieplania się globu ma olbrzymie<br />

znaczenie. Czoło to setki lat batalii.<br />

Przede wszystkim wojny plemienne.<br />

Acha, oprócz zbieractwa także<br />

kopieniactwo! Więc uchylmy czoła<br />

przed Czołem! I módlmy się, żeby<br />

polował dalej na łosia, bizony, które<br />

nie jedzą marchwi”.<br />

Taka więc moja wersja, na pewno<br />

zainteresuje w głównych ośrodkach.<br />

Jakich? „TUPI WARANI TIME”.<br />

Nie słyszałem. No to „KECZUA<br />

REVIEW” i może będzie z tego<br />

powodu jeszcze pożytek! Ile? Jak to,<br />

ile? Dla kogo? Jałowiec? OK OK<br />

OK. Turyści. Dobra reklama.<br />

- Rożne metody na ratowanie<br />

ciała.<br />

- Sprzedaż ciała.<br />

- Dzielenie ciała.<br />

- Oddasz mi swoją dłoń?<br />

- A co otrzymam w zamian?<br />

- Ocalisz stopę.<br />

23


Buzz myśli, że uda się nawiać. Odwali kilka raportów i<br />

z pewnością nawieje. Otrzyma kopalnię srebra. Dadzą mu<br />

jeszcze kijek i laskę, i słomianą czapeczkę (dziwaczeje, bo się<br />

boi, od tego łapie go marzenie o spokojnym przytułku nad<br />

oceanem).<br />

Ruchy gałek są zjawiskiem naturalnym.<br />

Komety tu nie spadają. Susza? Białka nadal aktywne.<br />

Janne nadal ma chcicę. Z niewyjaśnionych powodów.<br />

Obśliniona wagina. Wbrew naturze. Papuga może podniecić<br />

nawet ślepego nosorożca. Pieniądze stworzył kwarc.<br />

Cywilizacje (rogi zamiast fujarek) nie nadejdą. Zbawca się<br />

wycofał. Sapanie. Ziemia to bzdura. Trzeba się pierdolić.<br />

Popijać kaktusami. Do oporu. Gorzej ze snami. Boże, daj<br />

nam już tlenu! Rapid Eye Movements.<br />

5. DOPROWADZASZ MNIE DO: Nie, tak nie można,<br />

Buzz, skurwysynu, co ty z nami, ze mną oczywiście, z moją<br />

michą i pagugami, co ty sobie w tych zakiszonych fałdach...<br />

Kot przebudzony, Buzz zlany potem (i biedny/drgawka jak<br />

poprzedniego dnialata).<br />

KOT: Acha.<br />

BUZZ: No tak, kotku.<br />

KOT: Już wiem.<br />

BUZZ: Wróciłem?<br />

KOT: Zadzwoń do tej starej dupy z papugą, a swoją<br />

drogą jesteś sadystą!<br />

BUZZ: Stara ma kasę, to fakt.<br />

KOT: Stara śmierdzi, ale chodzi o tuńczyka. To również<br />

fakt.<br />

BUZZ: Potrzeba mi proszku i czegoś do picia. I<br />

papierosy. I z dala od złych snów. Tubylcy, brrrrrr... Jeżeli<br />

znowu przerwę gwałtownie fazę snu...<br />

KOT: Kukiełka!<br />

BUZZ: Budzimy się z nową świadomością. Kto został<br />

zastępcą premiera?<br />

KOT: Sadysta! Miałem zakochać się w papudze? Zjeść<br />

jej głowę? A potem ty wracasz? Brylanty ukryte w penisie,<br />

szukasz swojego jedynego przyjaciela...<br />

BUZZ: Właśnie!<br />

KOT: Koty nie komunikują się z frajerami.<br />

BUZZ: Chciałem ponaddarwinowsko, ponadpodziałowo,<br />

sny nie są za mnie odpowiedzialne.<br />

KOT: Fuck off!<br />

BUZZ: Proszek i papierosy. Zacznij w końcu polować...<br />

KOT: Miałem więc przyatakować papugę, zakochać się<br />

w tej rozgadanej, gigantycznej głowie. Śledziłem twój sen z<br />

niepokojem.<br />

BUZZ: No... ale jesteśmy ponownie w wymiarze...<br />

KOT: Biedujemy.<br />

BUZZ: I chuj z tym.<br />

KOT: Chuj z tym!<br />

BUZZ: Dawaj więc łapę, zgoda?<br />

KOT: Nie ma zgody między gatunkami. Łapa jest<br />

najeżona.<br />

BUZZ: W takim razie neutralność, tolerancja...<br />

KOT: Jeszcze nadejdzie mój dzień.<br />

BUZZ: Ja też liczę na siebie.<br />

KOT: Jutro kolej na mnie.<br />

BUZZ: Safari? Zafunduj sobie szczura, a najlepiej samicę.<br />

24<br />

Cipkę wroga.<br />

KOT: Obiecuję ci niezłą jazdę.<br />

BUZZ: Zamkną mnie po tym w<br />

wariatkowie?<br />

KOT: Wybierzemy się na planetę<br />

kotów, do moich pradziadków...<br />

BUZZ: Potrzeba proszku!<br />

KOT: Powąchaj mi pod ogonem, to<br />

dobrze robi na głody.<br />

Grzegorz Wróblewski -<br />

ur. w 1962 w Gdańsku, w latach<br />

1966–1985 mieszkał w Warszawie,<br />

od 1985 w Kopenhadze. Publikował<br />

w wielu antologiach i pismach.<br />

Wydał zbiory wierszy: „Ciamkowatość<br />

życia” (1992, 2002), „Planety” (1994),<br />

„Dolina królów” (1996), „Symbioza”<br />

(1997), „Prawo serii” (2000), „Wybór”<br />

(2003), „Pomieszczenia i ogrody”<br />

(2005), „Noc w obozie Corteza”<br />

(2007); szkice/prozę poetycką<br />

„Kopenhaga” (2000), traktat „Nowa<br />

Kolonia” (2007); wybór dramatów<br />

„Hologramy” (2006), a także wraz z<br />

Bobim Peru i Januszem Tyrpakiem<br />

płytę ‘PROJEKT1’ (Ars Mundi,<br />

2006). Publikował też książki w jęz.<br />

duńskim, a także wybór wierszy w<br />

Bośni-Hercegowinie. Tłum. również<br />

na jęz. czeski, niemiecki i słoweński.<br />

Należy do Duńskiego Związku<br />

Pisarzy. W 2007 roku w „Portrecie”<br />

ukazała się jego książka „Android<br />

i anegdota”. W tym samym roku<br />

opublikował też tom poezji „Noc w<br />

obozie Corteza” oraz traktat „Nowa<br />

kolonia”.<br />

fot. archiwum Autora


poezja<br />

Małgorzata Lebda<br />

puzzle<br />

pęcznieją znamiona na skórze rytualnie obcinamy włosy<br />

zapominamy sny trwa nauka podstawowych wierszy ciał<br />

tablicy mendelejewa<br />

stop<br />

tu jest szczelina którą wykorzystamy zbliżenie na okno sąsiadka<br />

wycina z gościa niedzielnego jana pawła drugiego kipi mleko<br />

kaleczę się o krawędzie boję się tyle okien z których można<br />

wypadać chciałbym odpocząć dobrze chodź zaprowadzę cię<br />

nad autostradę pokażę fragmenty asfalt będziemy oglądać tiry<br />

układać Nic z Czegoś<br />

nie wywołuj ciała z kobiety<br />

nie wywołuj ciała z kobiety zacznie wtedy zadawać pytania<br />

każe zabierać się do parku będziesz porównywany do pierwszej<br />

miłości pierwszego ministranta czegoś co z zasady jest Święte<br />

nie dotykaj dalej bo poleje się czas zaleje cię potok słów ona zacznie<br />

mówić zagadkami moja wiara nie przenosi ciebie – to ty przenosisz<br />

moją wiarę zapyta czy słyszysz grzmoty na horyzoncie czy to wasza<br />

burza spojrzy ci głęboko w słowa musisz nadstawić ten drugi policzek<br />

bo teraz powie ci coś o sobie ty jesteś najważniejszy<br />

potem zaprowadzi cię do kobiet które są w niej<br />

czy pomyślałeś co zrobisz<br />

kiedy zostawi was<br />

sam na sam<br />

25


western<br />

z ekranu telewizora unitra celuje w nas clint eastwood leżymy na wersalce niedziela mam za mało lat żeby<br />

rozumieć prostytutkę w początkowej scenie<br />

w ogromie sytuacji wiem tylko że mam się wstydzić<br />

tato<br />

zasypiasz zaczynam prowokować napady wyobraźni wciągnie Cię ekran tak mówił janek że wciąga biorę swoje<br />

włosy w ręce przywiązuję je do twojej koszuli z ekranu clint eastwood przystawia mi kolta do skroni pociąga<br />

za słowa po której stronie jest dobro po której tylko film<br />

pyta Złe spod wersalki<br />

zaczynasz mówić przez sen zakrywam ci usta placami żeby nas nie namierzyli indiany śpisz i nigdy ci nie powiem<br />

że dwa razy oddałam za ciebie życie<br />

tato<br />

Małgorzata Lebda –<br />

ur. w 1985 r. w<br />

Nowym Sączu. Autorka<br />

tomiku poetyckiego<br />

„Otwarta na 77 stronie”<br />

(2006), pisze, publikuje.<br />

Lubi czeskie kino.<br />

Obecnie studiuje w<br />

Krakowie, chce mieszkać<br />

w Bieszczadach.<br />

26


proza<br />

Jacek Wangin<br />

Śmieszna Góra<br />

Bezradność, nie czuł nic więcej. Zupełnie jak siedemnaście<br />

lat temu. I to przedłużające się czekanie, też było podobne.<br />

Takie chwile pamięta się aż nadto, gdy człowiek musi oddać<br />

czas i ciało w ręce fachowców. Z tamtego pobytu w szpitalu<br />

zostało jeszcze wspomnienie ostrego zapachu lizolu i blizny<br />

na brzuchu i udach. Zapamiętał też kosmate skarpety faceta z<br />

naprzeciwka, z którym znalazł się w sześcioosobowej sali.<br />

Zaczynał dzień od widoku puchatych skarpet, robionych<br />

na grubych drutach. Wełna, splątana w duże oczka, zawsze<br />

nastroszona, nigdy nie filcowała się pod naciskiem właściciela.<br />

Ryszard był przekonany, że skarpety zrobiła grubemu<br />

żona, specjalnie do szpitala, było tu wystarczająco zimno i<br />

nieprzytulnie. Ich łóżka ustawiono w poprzek sali, nogami<br />

do siebie. Ryszard wciąż skazany był na widok stóp. Gdy po<br />

nocy otwierał oczy, były na swoim miejscu, złączone i gotowe.<br />

Kiedy kładł się po wieczornym obchodzie, tkwiły równolegle<br />

i nieruchomo jak skupiacz myśli. Czasem nachodziła go<br />

refleksja, że to zapowiedź opuszczania sali nogami do przodu.<br />

Ale niepokój minął szybko, bardzo szybko. Wtedy czuł wigor<br />

odchodzącej młodości i łatwiej było gromadzić siły. Miał dla<br />

kogo żyć. Codziennie odwiedzała go żona, przychodził kolega<br />

z warsztatu, brat też bywał dwa razy w tygodniu, na wizytach<br />

dozwolonych przez administrację: w czwartek i w niedzielę.<br />

Zanikające krążenie krwi, trochę poniżej kolan, groziło<br />

amputacją obu kończyn. Na szczęście w porę zjawił się<br />

odpowiedni lekarz i przeszczepił żyły. Kosztowało to sporo<br />

zachodu, nic za darmo. Żona, korzystając z sieci przeróżnych<br />

koneksji, zdobywała kryształy górskie, bo doktor był ich<br />

kolekcjonerem. Nie obeszło się również bez kilku butelek<br />

prawdziwego koniaku, którego zdobycie graniczyło z cudem.<br />

Dodatkowo Ryszard przerzucał na żonę wstydliwy obowiązek<br />

wręczania prezentów. Sam nic nie wręczał lekarzowi, tłumacząc,<br />

że nie zna się na tym, nie wie, jak to się robi. Rodzice popełnili<br />

błąd w wychowaniu i zaniedbali ten rodzaj życiowej zaradności.<br />

Dziś boleśniej czuł, że jest tu sam. Już wie, że Kamila<br />

nie przyjdzie, nie wspomoże. Od sześciu lat chodzi swoimi<br />

ścieżkami, wzdłuż niebieskich łąk. Tam, gdzie lew spoczywa<br />

obok jagnięcia, a dziecię bawi się żmiją... Jest u Pana, gdzie<br />

deszcz nie psuje jej humoru, bo już nie pada. Czasy się zmieniły<br />

i dziś sprawy toczą się prościej. Teraz nie trzeba walczyć o<br />

górskie kryształy, a koniaki wyszły z krwioobiegu lekarskiego.<br />

Jest zwyczajnie, trzeba mieć gotówkę i dowiedzieć się, jaka<br />

kwota obowiązuje przy konkretnych zabiegach.<br />

Im bardziej Ryszard nie chciał o tym myśleć, tym<br />

mocniej myśl nie chciała się<br />

odrywać. Zalewał ją strumieniem<br />

najdziwniejszych obrazów z pamięci,<br />

ale wstyd i poniżenie wydobywały<br />

na powierzchnię teraźniejszość i<br />

dokuczały bardziej niż wypukłość<br />

ciała, która przywlokła go do szpitala<br />

w Śmiesznej Górze.<br />

Siedział pod ścianą, na<br />

plastikowym krzesełku, w miękkiej<br />

bawełnianej piżamie i we frotowym<br />

szlafroku. Kolejny raz czytał menu<br />

automatu do kawy ustawionego<br />

naprzeciwko i nie wiedział, ile mu<br />

jeszcze zostało. Przyjazne światło<br />

spływało wzdłuż jasnych ścian, a<br />

niepokój milczących pacjentów<br />

wisiał nad nim i piętnował ciszę.<br />

Jeszcze nie tak dawno opowiadał<br />

sąsiadom, że od zawsze bardzo bał<br />

się otwartego złamania i operacji<br />

wyrostka. Przeczuwał, że los zakpi z<br />

niego przy najmniejszym rutynowym<br />

zabiegu i nie obudzi się z narkozy.<br />

Dlatego na wszelki wypadek od wielu<br />

lat nie palił, zrezygnował z długich<br />

zimowych spacerów, przechodził<br />

przez jezdnię w miejscach<br />

wyznaczonych i nie przejadał się, a<br />

jednak siedział dziś w piżamie, na<br />

szpitalnym korytarzu Śmiesznej<br />

Góry.<br />

Jeszcze raz oglądał wyniki, żeby<br />

nie pisać czarnego scenariusza.<br />

Nie znał się na tym, ale przesuwał<br />

wzrokiem po skrawkach papieru<br />

i wspominał słowa siostry Marty:<br />

„krew w normie, mocz zdrowy,<br />

przynajmniej jak na faceta po<br />

sześćdziesiątce, ciśnienie jak w<br />

książce, pogratulować”. Po co zatem<br />

tu siedział? Dziś mógłby wyjść do<br />

domu, wrócić do karmienia mew<br />

czekających za kuchennym oknem.<br />

Uwielbiał biel ich piór, połyskującą<br />

w zimowym słońcu. Zachwycał<br />

się sprawnością ciał, gdy zawisły w<br />

powietrzu i błyskawicznie zmieniały<br />

27


kierunek lotu, żeby uprzedzić<br />

krewniaczkę, przechwycić wirującą<br />

skórkę, zanim wpadnie do cudzego<br />

dzioba. Był pełen podziwu dla<br />

refleksu ptaków i nieraz zastanawiało<br />

go, dlaczego mewy nie interesują<br />

się chlebem, który upadł? Tylko<br />

powietrzna żonglerka stanowiła<br />

wyzwanie, a leżące kawałki<br />

pozostawiały gołębiom i wróblom.<br />

Nie zniżały się do miejsc koczowania<br />

ptasiego motłochu.<br />

Gdzie były teraz mewy, gdy<br />

patrzył na drzwi lekarskiego<br />

gabinetu? Dlaczego ten młody<br />

doktor nie chciał rozmawiać z<br />

bratem i tak szybko go wyprosił?<br />

Brat przecież nie miał złych intencji!<br />

Przyzwyczaił się, że w PRL-u trzeba<br />

było dać lekarzowi coś na początek,<br />

profilaktycznie, żeby zwrócił uwagę<br />

na pacjenta. Przecież to był zwykły<br />

Napoleon, nic poważnego, a gdy<br />

brat wspomniał tę rozmowę, łzy<br />

natychmiast napływały mu do oczu.<br />

Może trzeba było podstawić cygara<br />

za siedemset złotych?<br />

Ryszarda przejął lęk, że może nie<br />

wrócić do swoich ptaków za oknem,<br />

że nie zobaczy ścieżek wokół bloku,<br />

po których dostojnie oprowadzał go<br />

Kruczek, sznaucer znaleziony przed<br />

dwoma laty przy drodze w lesie. A<br />

jeśli nie wróci do domu, do Kruczka?<br />

Złośliwość losu objawi się również w<br />

życiu psa, który nie miał szczęścia do<br />

ludzi. Czyżby miał stracić jedynego<br />

przyjaciela? Ryszard, pierwszy raz<br />

tego dnia, wymacał wypukłość w<br />

pachwinie. Była miękka i wydawało<br />

się, że w każdej chwili można ją<br />

schować, wrócić do domu, do gazety<br />

pozostawionej na blacie w kuchni,<br />

obok wystygłych resztek kawy.<br />

Nie pamiętał dobrze, kiedy<br />

wyczuł to pierwszy raz. Pół roku<br />

temu? Może trzy miesiące? Oglądał<br />

komedię, tak, to była komedia,<br />

zanosił się od śmiechu i wtedy<br />

zakłuło go w boku. Pozostało<br />

przez jakiś czas to kłucie, ilekroć<br />

przewracał się na bok w czasie snu.<br />

Aż pewnego dnia, podczas kąpieli,<br />

zobaczył wypukłość na skórze.<br />

Masował ją długo, w końcu zniknęła.<br />

Za jakiś czas pojawiła się znowu,<br />

podczas przeziębienia. Męczył<br />

go suchy kaszel i guz się pokazał.<br />

Później lekarz rodzinny oznajmił, że<br />

28<br />

czas żartów się skończył i bez operacji nie można tego leczyć.<br />

Teraz był pacjentem Śmiesznej Góry, okropnie to brzmiało,<br />

ale drzwi otworzyły się i w progu stanął młody jeszcze,<br />

uśmiechnięty okularnik, brunet ostrzyżony na jeża, z wesołymi<br />

oczkami.<br />

- Proszę, panie Zdanecki, porozmawiamy.<br />

Wszedł do środka i zobaczył leżankę za parawanem, jakieś<br />

dwa metry obok biurko i krzesło, a na blacie całkiem płaski<br />

monitor komputera. Lekarz siadał z niegasnącym uśmiechem i<br />

wskazywał fotelik naprzeciwko. Ryszard przysiadł niepewnie i<br />

na wszelki wypadek nie spuszczał wzroku z medyka.<br />

- To się panu przytrafiło, panie Zdanecki, dotąd prawie pan<br />

nie chorował, co?<br />

- Szczęśliwie jakoś nie za często, panie doktorze. Jestem w<br />

szpitalu drugi raz w życiu, miałem szczęście, można powiedzieć.<br />

- I pomyśleć, że tym razem to jeszcze mniej groźne niż<br />

poprzedni zabieg. Chciałoby się rzec: oby tylko takie problemy<br />

były.<br />

- Nie bardzo się na tym znam, nie mnie oceniać, czy to<br />

groźne, czy nie. Mam nadzieję, że pan doktor trochę objaśni, o<br />

co tu chodzi. Bo niby mówi pan nic groźnego, a zaraz potem, że<br />

operacja konieczna. W co tu się gra?<br />

- E tam, jaka operacja? Powtarzam: to prosty zabieg, jakich<br />

przeprowadzamy sporo w każdym kwartale.<br />

- To się tak najczęściej ciemniakom mówi, prawda? Żeby<br />

nie straszyć?<br />

- Już panu wyjaśniam. Sprawa jest banalna. To przepuklina,<br />

panie Ryszardzie. Przepuklina brzuszna, czyli nieprawidłowe<br />

uwypuklenie błony otrzewnej poza anatomiczne granice. Cała<br />

zawartość jamy brzusznej utrzymywana jest powłokami, na<br />

które składają się też mięśnie brzucha, więzadła itd. W jamie<br />

brzusznej panuje stale dodatnie ciśnienie, które wzrasta podczas<br />

kaszlu, śmiechu, przy parciu na stolec, przy oddawaniu moczu.<br />

Rozumie pan? To są sytuacje, podczas których pracują mięśnie<br />

brzucha i tak się zdarza. Doprowadza się do wzrostu ciśnienia<br />

wewnątrzbrzusznego, a pod jego wpływem, w miejscach<br />

osłabienia ścian brzucha, dochodzi do przerwania powłok i<br />

mamy przepuklinę. Ot i cała filozofia.<br />

- To po co zaraz operacja?<br />

- Operacja, skoro pan już tak chce, polega na oddzieleniu<br />

tego worka przepuklinowego od otaczających tkanek i<br />

podwiązaniu go. W tym celu wszywa się siateczkę z tworzywa<br />

sztucznego. Chory po zabiegu może wstać z łóżka już<br />

następnego dnia. Za dwa tygodnie zapomni pan o wszystkim.<br />

- Ale czy to konieczne? To znaczy, ta operacja, czy nie<br />

można jakoś inaczej? Może jakieś środki, jakieś masaże, bo ja<br />

wiem?<br />

- Nie należy czekać, panie Zdanecki. W tym wypadku czas<br />

może zadziałać na pańską niekorzyść. Jeśli nie przeprowadzimy<br />

tego zabiegu, ryzykujemy wystąpienie groźnych powikłań.<br />

Niebezpieczny stan, który nazywamy uwięźnięciem przepukliny,<br />

czyli zaciśnięcie worka przepuklinowego z zawartością,<br />

najczęściej jelitami, może spowodować przerwanie pasażu<br />

jelitowego. Potem wzdęcia i bóle brzucha. Następnie dochodzi<br />

do zaburzenia ukrwienia jelit, a później ich martwicy i będą<br />

gorsze operacje z większym ryzykiem.<br />

- Czyli nie mam wyjścia, muszę tu zostać, muszę dać się<br />

pociąć?<br />

- Dla własnego dobra, póki niczym pan nie ryzykuje, drogi


panie Ryszardzie.<br />

- Dobrze, panie doktorze, ale jak rozumiem, czeka mnie<br />

narkoza?<br />

- Tak, nie przewiduję problemów z narkozą. Serce ma pan<br />

jak dzwon, ciśnienia pogratulować, widać dba pan o siebie i tak<br />

trzymać.<br />

- Powiem wprost, panie doktorze, bardzo się boję. Stary,<br />

ciemny chłop ze mnie, boję się, że już nie zobaczę świata po tej<br />

narkozie, więc... pan rozumie, jeszcze chciałbym pożyć. Psa w<br />

domu zostawiłem, sam biedak, nie miał szczęścia do ludzi.<br />

- Spokojnie. Nie ma obaw, wszystko będzie jak trzeba.<br />

Zostanie pan z nami kilka dni, sąsiadka zajmie się psem i<br />

wróci pan do niego. A teraz proszę wracać do łóżka i czekać, i<br />

żadnych nerwów. Nie ma co budzić niezdrowych emocji.<br />

- Gdyby to było takie proste, panie doktorze... ale mnie<br />

jeszcze coś tak... niezręcznie męczy... bo pan wie... jak<br />

mówiłem... ja panu ufam... całkiem ufam, znaczy, ale mnie<br />

zależy, żeby ta operacja, czy zabieg, no, żeby to wszystko tak<br />

pomyślnie...<br />

Ryszard zaplątał się dłonią w kieszeni szlafroka i<br />

niezgrabnie mocował z kopertą, ale całą szerokością<br />

zakleszczyła się wewnątrz. W końcu wydobył ją i przesunął<br />

roztrzęsioną dłonią po blacie biurka. Lekarz spojrzał na kopertę<br />

i na Ryszarda. Otworzył usta i nie zdołał nic powiedzieć,<br />

zaskoczony widokiem drżącej dłoni pacjenta. Przemógł się<br />

jednak:<br />

- Panie Ryszardzie! Co pan?! Co pan ze mną tu wyprawia?<br />

Poważny, uczciwy człowiek i takie żarty mi pan tu stroi?<br />

- Przepraszam, panie doktorze, ale ja pokraka jestem i nie<br />

umiem tego robić, a bardzo mi zależy na pomyślności operacji,<br />

czy zabiegu, pan wybaczy staremu.<br />

- Ale skąd ten pomysł?! Kto pana namówił? Za kogo pan<br />

mnie ma?!<br />

- Przepraszam, ja nie dla obrazy, panie doktorze, bardzo<br />

proszę nie brać do siebie, to dla mojej pewności, dla spokoju,<br />

że wszystkiego dopilnowałem, że było jak trzeba. Ja inaczej nie<br />

umiem pana prosić. Wiemy wszyscy, czas ciężki dla lekarzy. Te<br />

podwyżki, to oni wiecznie obiecują, a jak jest, wiadomo. Może<br />

to trzeba inaczej jakoś, ale ja prosty chłop jestem i nie potrafię<br />

minek stroić, więc od serca, jak umiem...<br />

- I na co pan liczy, panie Rysiu? – lekarz roześmiał się<br />

sztucznie. – Że ja dla tej koperty ostrzejszy skalpel wezmę? Z<br />

innej półki? Czy że będę szczęśliwszy krojąc pana? To absurd<br />

jakiś! Niech pan zrozumie, że taki sam ze mnie fachowiec z<br />

kopertą jak bez. Proszę w tej chwili to zabrać i już iść, bo się<br />

pogniewamy! Zakładam, że pan mnie z kimś pomylił. Wolę<br />

przyjąć taką opcję i nie tracić dobrego o panu zdania. Panu nie<br />

potrzeba złych emocji, mnie tym bardziej, panie Ryszardzie! Bo<br />

ten skalpel naprawdę zadrży mi w dłoni.<br />

Ryszard spuścił głowę jak sztubak przyłapany na nieśmiałej<br />

próbie onanizmu. Usiadł kilka krzeseł od pokoju lekarskiego<br />

i nie miał siły wracać do łóżka. Zrobiło mu się szaro przed<br />

oczami i czuł piekące policzki, ręce mu drżały, po chwili pot<br />

zalał oczy. Oparł głowę o ścianę i patrzył w menu automatu<br />

ze słodyczami. Poczuł delikatne szarpnięcie za ramię i ocknął<br />

się z pustki. Z niewielkiej odległości przyglądały mu się<br />

brązowe oczy, otoczone skórą znaczoną wiekiem, utkaną z<br />

nieregularnych zmarszczek. Siostra Marta milczała i patrzyła<br />

trochę za długo, więc Ryszard sam przemówił:<br />

- Dobrze. Już dobrze, nic<br />

się nie stało.<br />

- Jak dobrze? Przecież pan<br />

wyglądasz jak przez okno w niebie!<br />

Słabo panu? Serce? Coś pan taki<br />

blady? Zaprowadzić do łóżka?<br />

- Nie, dziękuję, zostanę tu<br />

jeszcze.<br />

- Coś mi tu nie pasuje. Za<br />

dobre wyniki masz pan na takie stany.<br />

A może ten nowy powiedział panu<br />

co złego? Nie będzie operował czy<br />

jak?<br />

- Nie, nic z tych rzeczy,<br />

mówi, że wszystko dobrze.<br />

- To o co poszło? Naubliżał<br />

panu? Panie Rysiu, mnie pan możesz<br />

powiedzieć, ja niejedno widziałam<br />

tu przez trzydzieści lat. Można<br />

o mnie powiedzieć, że czyściec z<br />

nimi zaliczyłam. Tyle świństwa tu<br />

zniosłam jak mało kto.<br />

- Bo ja wiem... wygląda,<br />

że on uczciwy, a ja sam sobie<br />

naubliżałem.<br />

Ryszard wyciągnął kopertę, nieco<br />

zmiętą i pożółkłą, ale z wesołym<br />

fioletowym kwiatkiem, ozdobnikiem<br />

papeterii, widocznym w lewym rogu.<br />

- Acha! Od pana też nie<br />

wziął? Nie jest dobrze. Tak myślałam.<br />

Powiem krótko: w tej sprawie to ja<br />

akurat głupia jestem. Ale jak mnie<br />

się widzi, to on ma przechlapane i za<br />

karę go wstawili do Śmiesznej Góry.<br />

Rozumiesz pan? Ten łapiduch ma<br />

nasrane w papierach. Jest na widelcu<br />

i tak z ostrożności odmawia kopert.<br />

Choć może być, że zwyczajnie jest<br />

uczciwy. Ale nie bądźmy dziećmi:<br />

uczciwi lekarze, całkiem jak<br />

osiemnastoletnie dziewice, wyginęli.<br />

Tak... tu może być jeszcze tylko<br />

jeden powód, ale o czym ja tu?! W<br />

imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego!<br />

Nawet tak nie myślmy, panie Rysiu!<br />

- Tak nie myślmy? To znaczy, o<br />

czym nie myśleć?<br />

- Tfu! Na psa urok.<br />

- Pani Marto, gadajże pani, o co<br />

idzie!<br />

- Pamięta pan starą Pawłowską?<br />

- Pewnie... poczciwa kobieta,<br />

umarła dopiero co... będzie jakieś<br />

dwa tygodnie.<br />

- No właśnie.<br />

- Co właśnie?<br />

- Jej syn, Władek, ten starszy, co<br />

za kierowcę w pogotowiu lata, on też<br />

29


poszedł do tego doktora z kopertą i<br />

ten go odprawił. Potem Pawłowską<br />

rozkroił i po ptakach było... ledwie<br />

zaszyli i zaraz poszła do Piotra.<br />

Zjedzona była od środka... ale może<br />

ten lekarz uczciwy jednak, co?<br />

- Potrafi pani pocieszyć, pani<br />

Marto.<br />

- E tam, weź się pan w garść,<br />

panie Rysiu. Tu trzeba działać i to<br />

szybko. Nie ma co zwlekać. A jest<br />

przecież jeszcze szansa.<br />

- Niech pani nawet mnie nie<br />

namawia na tę śmieszność. Boga w<br />

sercu pani nie ma? Nawet jak tu na<br />

miejscu mam skonać, więcej do niego<br />

z kopertą nie pójdę. Brata też na<br />

śmieszność nie wyślę! Już on dostał<br />

za swoje! Lepsza śmierć niż robić<br />

sobie z gęby cholewę.<br />

- A bo to ja pana tam z tym<br />

posyłam? Mam lepszy sposób.<br />

- Jaki?<br />

- Prosty.<br />

- Pani Marto!<br />

- Nie będzie pani Marty, będzie<br />

pani Jadzia! Widzisz pan?<br />

- Jaka Jadzia?<br />

- A zwyczajna, Gadzińska, salowa<br />

Jadzia.<br />

- Niby jak?<br />

- Normalnie, sprząta jego gabinet<br />

codziennie. Dawaj pan tę kopertę.<br />

Tylko tę samą, z pocztówką w<br />

środku, żeby wiedział, że w pańskiej<br />

sprawie. Może on się boi świadków?<br />

No i w czasie wizyty zwyczajnie<br />

nie umie wziąć. Rozumiesz pan? A<br />

Jadzia jakby nigdy nic, wsadzi mu<br />

we fartuch i tyle. Z rana konował<br />

namaca, wyczuje, czy mu pasuje,<br />

pozna, że od pana... no i spokojniej<br />

zaśniesz pan na stole. Zbudzony<br />

zobaczysz lepsze życie i będzie po<br />

ptakach. Wrócisz pan do karmienia<br />

tych mew za oknem, bo zamróz<br />

idzie.<br />

***<br />

Patrzył na zakupioną paczkę<br />

papierosów i wahał się. To już<br />

nie to samo, uleczył się z nałogu<br />

po poprzedniej operacji. Nigdy<br />

nie chciało mu się tak palić, jak<br />

wówczas. Palenie było wtedy<br />

prawdziwą katorgą. Kartki na<br />

papierosy, limity, ukradkiem<br />

kupowany tytoń, przywożony gdzieś<br />

z południa i zdobywane z trudem<br />

30<br />

bibułki. Wkręcał papier w małe maszynki do domowego<br />

wyrobu papierosów. Sam nabył taką w kiosku przy kościele, u<br />

starego handlarza, którzy miał kontakt z prywaciarzami. Na<br />

szczęście nie opuszczało go oddanie żony, niech spoczywa<br />

w pokoju. Wspomagała, jak mogła. Tyle razy podpatrywała<br />

męża skręcającego papierosy, że nie sprawiało jej to żadnego<br />

trudu. Zresztą była pewna, że ma więcej cierpliwości i jej<br />

szczupłe palce gwarantowały wyższą jakość. Przynosiła<br />

domowe papierosy razem z domowymi pierogami, gołąbkami i<br />

kompotem z jabłek i gruszek, ale to nie rozwiązywało problemu.<br />

W szpitalu panował zakaz palenia, a zamiast palarni były<br />

schody, wąskie, z drewnianą poręczą, o którą wspierali się<br />

chorzy. Stali wszyscy jak widma w jednakowych szlafrokach<br />

w pionowe pasy, bez względu na wiek i płeć. Gdy wracali do<br />

swoich sal, smród tanich wietnamskich papierosów dobitnie<br />

przenikał ze szlafroków w piżamy i ciągnął się leniwie, by wraz<br />

z nimi wciskać się w szpitalną pościel, w którą kładli się powoli,<br />

zrzucając filcowe kapcie.<br />

Dziś po raz pierwszy wszedł do tutejszej palarni i nie<br />

przeszkadzał mu ciężki smród dymu połączonego z tanim<br />

odświeżaczem powietrza. Nad głową mruczał wentylator,<br />

a salowa Jadzia wbiła oczy w podłogę. Wcisnęła dłonie w<br />

kieszenie fartucha, przylegała plecami do ściany i nie odzywała<br />

się. Wyjął powoli papierosa i patrzył przez chwilę na drżący<br />

płomień zapalniczki. Czekał na słowa salowej, ale nie rwała<br />

się do relacji. Poruszyła się delikatnie i z prawej kieszeni<br />

wyciągnęła wymiętą kopertę. Nie podnosząc wzroku podała.<br />

- Powiedział, że jak jeszcze raz zrobię coś takiego, doniesie<br />

ordynatorowi.<br />

- Przepraszam, pani Jadziu, nie powinienem pani narażać,<br />

ale rozumie pani, tonący...<br />

- Co mam nie rozumieć, panie? Przecież takiego lekarza to<br />

ja nie widziałam, jak żyję. Takich to już na świecie nie ma. Inny<br />

dla świętego spokoju by wziął, żeby człowiekowi nerwów nie<br />

psuć. Jak on taki dobry, jak za sprawiedliwego chce robić, to po<br />

drodze z roboty oddałby biedakom w domu małego dziecka,<br />

na obiady. Ale człowiekowi by szansy nie odmawiał. A tak? Do<br />

czego to podobne?<br />

- Co go obchodzą moje szanse, pani Jadziu? On swojego<br />

interesu pilnuje.<br />

- Każdy ma swój interes. Podły świat, jeden drugiemu po<br />

plecach wlezie, byle swoje ugrać. Żyć się nie chce w tej dziczy,<br />

panie Zdanecki, żyć się nie chce, a robić trzeba. To już pójdę do<br />

swojego dzieła. Szyby miałam przetrzeć w drzwiach, podłogę w<br />

zabiegowym zdezynfekować, co tu po mnie? Ja na nic się panu<br />

nie przydam.<br />

- Dziękuję, wiele pani dla mnie zrobiła.<br />

- Co pan! Nic nie zrobiłam, chandra tylko została! Prostej<br />

sprawy człowiek załatwić nie może, bo jeden szlachetny się<br />

trafił, tfu, na psa buty.<br />

- Niech pani już o tym nie myśli. Było-minęło, a pani ma w<br />

niebie policzone.<br />

Ale mówił już do pleców schowanych pod błękitem<br />

fartucha. Już nie było Jadzi, Marty też nie było, ani lekarza.<br />

Została koperta w dłoni, wygnieciona, z głupawym kwiatkiem<br />

w lewym rogu, z banknotami bez wartości. Trzy razy zaciągnął<br />

się papierosem i poczuł zawrót głowy, mdłości, a smród w<br />

ustach napełnił go odrazą. Zgasił go szybko w stojącej obok<br />

popielniczce. Wyszedł z palarni i przemknął korytarzem do<br />

schodów.


W drodze do sali przemyślał sprawę ostatecznie. Nie mógł<br />

tego pozostawić biegowi wydarzeń. Postanowił uprzedzić<br />

złość losu. Sprawa była jasna, bo ile życia mu zostało, jeśli to<br />

nowotwór? Trzy miesiące? Pół roku? Przy kim ma konać? Przy<br />

Kruczku? Nawet szklanki wody mu nie poda! Ma czekać na<br />

litość w hospicjum? Czekać na wolontariusza, który oswaja<br />

własny strach przed śmiercią? A może czekać na zakonnicę,<br />

która pogłaszcze po dłoni i poczuje się spełniona w powołaniu?!<br />

Nigdy! Musi uprzedzić los, nie dać z siebie zakpić.<br />

Wyjął kopertę, a z niej pocztówkę przeznaczoną dla lekarza.<br />

Treść pasowała: „z najserdeczniejszym podziękowaniem za<br />

szlachetną pomoc. Ryszard Z.”. Tylko w miejscu na dane<br />

adresata widniało nazwisko lekarza. Zamazał je nerwowo i<br />

dokładnie, żeby nie dało się przeczytać żadnej litery. Włożył<br />

kartkę na powrót do koperty, obok gotówki, a z szuflady w<br />

szafce wyjął długopis. Na kopercie napisał drukowanymi<br />

literami: „Pani Salowa – Jadwiga Gadzińska”. Wrzucił kopertę<br />

do szuflady, a z nią długopis i szybko poszedł w kierunku windy.<br />

Nie chciał jeszcze otwierać okna, żeby nie wzbudzać<br />

podejrzeń i nie wywołać paniki przypadkowej osoby. Spojrzał<br />

w dół, a tam, na szpitalnym parkingu, pomiędzy samochodami,<br />

majestatycznie spacerowała biała mewa. Śmiesznie to<br />

wyglądało, bo dreptała niezdecydowana, trochę zaniepokojona,<br />

jakby w poszukiwaniu wyjścia z labiryntu. Ptak nie zwracał<br />

niczyjej uwagi, ale jego zachowanie wydawało się zupełnie<br />

nienaturalne. Ryszard zauważył teraz drugą mewę, która niosła<br />

w dziobie spory kawał chleba. Pierwsza podbiegła do niej i<br />

zaczęła wyrywać kromkę z dzioba towarzyszki.<br />

- Jezu – westchnął Ryszard – nawet one zeszły na ziemię.<br />

Jeszcze tydzień temu akrobatki, a dziś śmieciary – wyszeptał,<br />

wszedł na parapet i przez chwilę mocował się klamką, ale<br />

ustąpiła.<br />

fot. Ryszard Pajda<br />

Jacek Wangin -<br />

ur. w 1969 r. w Lidzbarku<br />

Warmińskim, mieszka i pracuje w<br />

Gdańsku; prozaik, absolwent filologii<br />

polskiej Uniwersytetu Gdańskiego.<br />

Publikował m.in. w „Autografie”,<br />

„Frazie”, „FA-arcie”, „Opcjach”,<br />

„Studium”, „Pograniczach”.<br />

Debiutował w 2003 roku zbiorem<br />

opowiadań „Gdy wrony zawrócą”. W<br />

2007 roku w „Portrecie” opublikował<br />

powieść „Lucka rzecz”.<br />

31


poezja<br />

igor kędzierski<br />

ma kolczyki<br />

jak opowieść<br />

o niepełnosprawnym świecie<br />

o kuli ziemskiej w protezie<br />

oplecionej pędami galaktycznego wiązu<br />

która inaczej runęłaby w kosmiczny wykop<br />

i nadziała na zardzewiałe zbrojenia<br />

których nie sprzątnął po sobie wielki budowniczy<br />

bo łeb pękał mu od taniego wińska<br />

lubię patrzeć jak kołyszą się do rytmu<br />

naszych wygłodzonych bioder<br />

coraz większym łukiem<br />

coraz szybciej<br />

i szybciej<br />

aż okręcą się wokół osi<br />

wtedy przez chwilę kosmiczny wykop mam nad głową<br />

niebo pod stopami<br />

a równowagę utrzymuję tylko dzięki centryfudze penisa<br />

badania naukowe<br />

mógłbym prowadzić badania naukowe<br />

i odkryć że Rilke był poetą niepowtarzalnym<br />

mógłbym obstawać przy platońskim dualizmie<br />

praca albo seks<br />

seks albo praca<br />

ale zamiast tego wolę odkryć<br />

powtarzalność własnej poezji<br />

albo pracować nad lepszym seksem<br />

nie jesteśmy swoi<br />

tak naprawdę nigdy<br />

nie jesteśmy swoi<br />

jesteśmy sobie<br />

tylko wypożyczeni<br />

i prędzej czy później<br />

nadchodzi zawiadomienie<br />

z żądaniem natychmiastowego<br />

zwrotu bez możliwości<br />

prolongaty<br />

32


poezja<br />

praźródło bytu<br />

współczuję<br />

platonowi heglowi heideggerowi<br />

z takim uporem<br />

szukali praźródła bytu<br />

nie wiedząc<br />

że kryje się tam<br />

gdzie nie mogli go znaleźć<br />

trzeba trzech godzin<br />

ostrego rżnięcia bez zmiany pozycji<br />

aby rozgrzane prześcieradło<br />

pod plecami spoconej kochanki<br />

wydało z siebie zapach<br />

będący alfą i omegą wszelkiego istnienia<br />

Igor Kędzierski –<br />

ur. w 1978 r. w Zielonej Górze,<br />

według sprawdzonego medium<br />

umrze w 2044 roku wskutek<br />

awarii respiratora. Często zmienia<br />

zatrudnienia, np. bylejakie na<br />

bylejakie. Nie znosi ciepłej wódki, bo<br />

przypomina mu, że jest wykształcony.<br />

Mieszka w Nowej Hucie.<br />

nic na to nie poradzę<br />

że mój kutas jest wzorcowy<br />

że różne rządowe i pozarządowe instytucje<br />

zwracają się do mnie bez przerwy<br />

z prośbą o wyrażenie zgody na<br />

przeprowadzenie badania i pomiaru<br />

mojego kutasa aby następnie zamieścić<br />

jego precyzyjną anatomiczną reprodukcję<br />

w milionach egzemplarzy podręczników szkolnych<br />

atlasów medycznych skryptów akademickich<br />

pism dla kobiet i nawet gazet działkowych<br />

nic na to nie poradzę<br />

że jestem jedynym żyjącym<br />

i stuprocentowym prototypem Polaka<br />

że w oparciu o mój genotyp<br />

zamierzają zmodyfikować kod<br />

trzech przyszłych pokoleń<br />

i że czerpię z tego tytułu<br />

szereg korzyści i przywilejów<br />

jak na przykład astronomicznie wysoka pensja<br />

willa nad morzem cztery samochody po dwa miliony każdy<br />

prywatny harem do którego kobiety<br />

zgłaszają się dobrowolnie i bezpłatnie<br />

liczne pobyty w spa własny kort tenisowy<br />

codziennie najdroższy koniak na ogrodzie<br />

który pielęgnuje dwudziestu ogrodników<br />

(którzy skądinąd też marzą o tym<br />

żebym z nimi kopulował<br />

ale ja jestem ortodoksem)<br />

nic na to nie poradzę<br />

taki się urodziłem<br />

poeci po prostu tacy są<br />

a ja jestem poetą bardzo wyjątkowym<br />

33


ozmowa<br />

Korozja<br />

Rzeczywistości<br />

Z Ewą Berent, autorką powieści „Rdza”, rozmawia Dagmara Napieraj<br />

Ewa Berent – rocznik ‘85, urodziła się, mieszka i studiuje<br />

w Warszawie. Powieść „Rdza”, która w 2008 roku ukazała się w<br />

„Portrecie”, jest jej debiutem książkowym.<br />

„Rdza” jest twoją<br />

debiutancką powieścią. Co<br />

było dla Ciebie inspiracją i jak<br />

długo nad nią pracowałaś? Jak<br />

wyglądało tworzenie powieści<br />

od strony warsztatowej?<br />

Powstanie „Rdzy“ było dla mnie<br />

samej dużym zaskoczeniem. Od<br />

zawsze coś pisałam, ale te teksty<br />

nigdy nie przekraczały objętością<br />

kilku stron. Bardzo szybko traciłam<br />

zapał i pomysł. Z „Rdzą“ zaczęło się<br />

tak samo, aż nagle uświadomiłam<br />

sobie, że mam przed sobą nie jak<br />

zazwyczaj kilka, ale kilkadziesiąt<br />

stron. Po raz pierwszy nie<br />

stworzyłam tekstu, ale rzeczywistość.<br />

Pisałam przez rok, poświęcając na to<br />

większość wolnego czasu. Sprawiało<br />

mi to ogromną przyjemność. Gorzej<br />

było potem z poprawianiem. Mam<br />

problem z kasowaniem fragmentów,<br />

nie jest mi łatwo zdystansować się do<br />

tekstu, zwłaszcza własnego.<br />

Przekornie można<br />

powiedzieć, że to jest bardzo zła<br />

książka. Chodzi mi oczywiście<br />

34<br />

fot. archiwum Autorki<br />

o to, że powieść jest przepełniona złymi emocjami. Jak<br />

można przeczytać w recenzji Jarosława Czechowicza:<br />

„powieść kipi od nagromadzonego w niej zła i różnego<br />

rodzaju nienawiści”. Skąd u ciebie ta obsesyjna<br />

fascynacja złem? Dlaczego napisałaś książkę, która<br />

nie pozostawia nadziei na lepsze jutro? Nie wierzysz w<br />

dobre zakończenia?<br />

„Rdza“ nie miała być dowodem na czające się w świecie zło,<br />

ale świadectwem pewnego rodzaju wrażliwości. Rzeczywistość<br />

w książce jest skrajnie subiektywna, można się wręcz pokusić o<br />

stwierdzenie, że istnieje wyłącznie w umyśle głównej bohaterki.<br />

W tym sensie kategorie zła i dobra przestają wystarczać do<br />

opisu wykreowanego w książce świata. Pojawiające się uczucie<br />

nienawiści jest odpowiedzią na niedające się kontrolować<br />

emocje, na pozorność relacji, na brak intensywności. Nadrzędną<br />

kategorią w całej opowieści jest rozczarowanie popychające<br />

główną bohaterkę do coraz to nowych, desperackich gestów.<br />

Świat „Rdzy“ jest nie tyle światem złym, co smutnym, za


powłoką nienawiści kryje się pozbawiona bliskości relacja z<br />

rodzicami, pełna niezrozumienia relacja z ciotką i nie mogąca<br />

rozwinąć się w nic bardziej znaczącego znajomość z wiejskimi<br />

chłopcami. Świat, który zastaje główna bohaterka, jest światem<br />

nieszczęśliwym, a przy tym tak skostniałym w tym swoim<br />

nieszczęściu, że nic nie mogłoby go z tego stanu wyrwać.<br />

Historię przedstawioną w powieści opowiada młoda<br />

dziewczyna. I tak naprawdę tylko tyle o niej wiemy,<br />

a raczej tyle możemy się domyślić. Nie wiemy, jak<br />

ma na imię, ile ma lat, jak wygląda. Dlaczego główna<br />

bohaterka powieści jest niedookreślona, w pewnym<br />

sensie bezosobowa?<br />

Dla głównej bohaterki przestrzeń, w której się znajduje,<br />

i ludzie, którzy ją otaczają, są tylko wyjściem do aktu<br />

kreacji. Bohaterka stwarza nową, nieistniejącą dla innych,<br />

rzeczywistość, buduje całościowy, skomplikowany świat.<br />

Znamy ją tylko w tym świecie i tylko jej oczami. Razem<br />

z nią obserwujemy, jak buduje kolejne formy. Jest stwórcą,<br />

który opowiada nam o akcie tworzenia. Nic dziwnego, że nie<br />

nadaje sobie imienia. Wszystko, na co patrzymy, jest nią, jest<br />

rzeczywistością, którą buduje. Przez całą książkę opisuje nam<br />

siebie. Nie potrzebuje dookreślenia. Nadanie jej jakichkolwiek<br />

cech byłoby wprowadzeniem dystansu między nią a światem,<br />

a przecież po to właśnie buduje całkiem nowy, skrajnie<br />

intensywny świat, żeby móc go poczuć całą sobą, żeby być w<br />

niego wrośnięta.<br />

Bohaterka twojej książki buntuje się przeciwko<br />

utartemu modelowi idealnej rodziny. Nie chce udawać<br />

kogoś, kim nie jest, tylko dlatego, że taki styl życia<br />

próbuje się jej narzucić. Zaczyna nienawidzić swoich<br />

rodziców i na złość im świadomie doprowadza do<br />

własnej autodestrukcji. Czy w twojej ocenie w ten<br />

sposób dąży do zupełnego uwolnienia się od rodziców,<br />

czy wręcz przeciwnie – chce zwrócić na siebie ich<br />

uwagę?<br />

Myślę, że główna bohaterka jest wystarczająco świadoma,<br />

żeby wiedzieć, że nawet gdyby zwróciła na siebie uwagę<br />

rozdziców, to, co dostanie, w żadnym stopniu nie zaspokoi jej<br />

potrzeb. Autodestrukcja, do której dąży, obejmuje zarówno ją<br />

jak i całą wykreowaną przez nią rzeczywistość. Wielokrotnie<br />

mówi, że skoro nie udało jej się osiągnąć ideału rozumianego<br />

jako pełne odczucie świata, to jedynym, co jej pozostaje,<br />

jest poszukiwanie tej jedności w najbardziej desperackim<br />

geście – zniszczeniu. To zresztą też się nie udaje. Chłopcy<br />

biją jakby od niechcenia, świat pozostaje takim, jakim był, a<br />

zamiast oczekiwanej rdzy, mającej zniszczyć ciało od środka,<br />

z rozciętej wargi płynie krew. Rodzice, ciotka, Julka, Rafał i<br />

Kacper to tylko tło prawdziwego dramatu bohaterki. Jedyną<br />

postacią, z którą bohaterka czuje jedność, jest Rita. To jej alter<br />

ego przeżywa życie miasta, życie domu i życie zamknięte w<br />

skorupie. Myślę, że to głębokie zrozumienie dla dramatu siostry<br />

jest jedynym uczuciem po części choć spełniającym pragnienie<br />

wniknięcia w otaczającą bohaterkę rzeczywistość.<br />

Czy „Rdzę” można by<br />

traktować jako powieść o<br />

dorastaniu? Czy może jest to<br />

opowieść o pozorach dorosłości,<br />

o tym, że dorosłość składa się z<br />

pewnych powtarzalnych gestów,<br />

które, jeśli chcemy, możemy<br />

powtórzyć w dowolnych<br />

konfiguracjach?<br />

Z całą pewnością, jeśli jest ktoś,<br />

kto „Rdzę“ zinterpretuje w ten<br />

sposób, to rzeczywiście będzie ona<br />

książką o dorastaniu. Zmaganie się<br />

ze światem i poszukiwanie własnego<br />

w nim miejsca przy jednoczesnym<br />

redefiniowaniu własnych potrzeb jest<br />

tym, co dla okresu dorastania bardzo<br />

charakterystyczne. Bohaterce nie<br />

pozostaje nic innego jak albo zginąć,<br />

albo dopasować się do świata, który<br />

ją otacza.<br />

Dlaczego to właśnie wieś<br />

stała się przestrzenią, w której<br />

rozgrywa się akcja powieści?<br />

Czy ta sama historia nie<br />

mogłaby wydarzyć się w mieście?<br />

Dlaczego przenosisz swoją<br />

bohaterkę z miasta na wieś?<br />

Na wsi bywa na ogół więcej<br />

kurzu niż w mieście :). Przestrzeń<br />

wsi jest mniejsza, łatwiej ją zamknąć,<br />

ma w sobie znacznie więcej<br />

elastyczności. Wiejska, piaszczysta<br />

droga to nie to samo, co warszawska<br />

Marszałkowska. Wyobrażam sobie<br />

tę historię w mieście i wierzę, że<br />

mogłaby być równie udana, choć<br />

opowiadałaby już o innych emocjach.<br />

Poza tym wieś przywodzi na myśl<br />

wakacje, inny świat, dystans do tych<br />

realiów, w ktorych żyje się na co<br />

dzień – dzięki temu rzeczywistość,<br />

którą stworzyła bohaterka, jest tym<br />

bardziej zamknięta, całościowa, bo<br />

ograniczona także przez tę zmienioną<br />

na określony czas, bardzo określoną<br />

przestrzeń. Wieś to także świat dla<br />

bohaterki nieznany, obcy, wkracza<br />

tam jako twórca, dostaje całkiem<br />

nowy wycinek rzeczywistości,<br />

ma czystą kartę i wolną rękę. W<br />

mieście, w którym mieszkała, byłoby<br />

to niemożliwie. Na koniec warto<br />

dodać, choć być może należało<br />

35


od tego zacząć, że „Rdza“ jest<br />

powieścią bardzo impresjonistyczną:<br />

nie zawsze sposób odpowiedzieć,<br />

dlaczego zdecydowało się na pewne<br />

rozwiązanie, czasem przychodzą one<br />

do głowy i już tam zostają.<br />

W Twojej powieści pojawia<br />

się też motyw wygnania<br />

i kary – oba motywy są<br />

jednak potraktowane dość<br />

dwuznacznie. Można by<br />

powiedzieć, że „zesłanie” na<br />

wieś staje się dla bohaterki<br />

wyzwaniem, możliwością<br />

sprawdzenie siebie, a sama kara<br />

– karą pozorną, bo czy nie jest<br />

tak, że bohaterka nieco się nią<br />

bawi?<br />

Powiedziałabym nawet,<br />

że nie nieco. Cała książka jest<br />

przecież zabawą. To, że jest to<br />

gra niebezpieczna i ciężka, nie<br />

zmienia faktu, iż bohaterka czerpie<br />

z niej radość podobną do tej, jaką<br />

sprawia nam budowanie z klocków.<br />

Konstruuje swoisty mechanizm pełen<br />

zapadni. To trochę jak układanie<br />

domina – kiedyś w końcu któryś<br />

klocek się przewroci pociągając<br />

za sobą następne. Bohaterka wie,<br />

do czego zmierza i robi to dość<br />

konsekwentnie. Zesłanie nie robi na<br />

niej specjalnego wrażenia – odbiera<br />

to raczej jako zachętę, popchnięcie<br />

na skraj tego, co w domu możliwe<br />

było tylko w ukryciu, wyważone.<br />

Z drugiej strony, bohaterka bardzo<br />

tej zapowiedzianej kary pragnie.<br />

Można nawet powiedzieć, że to nie<br />

rodzice ją karzą, ale ona sama siebie.<br />

Prowokuje, bez końca, prowokowała<br />

w domu, prowokuje i na wsi.<br />

Chciałaby, żeby świat wreszcie zadał<br />

jej ból, kara jest ostatnią rzeczą<br />

dającą jej nadzieję na odczuwanie.<br />

Dramat tej książki polega na tym, że<br />

wyczekiwana w napięciu kara okazuje<br />

się bardzo nijaka. To największe<br />

upokorzenie dla bohaterki. A przy<br />

okazji najsmutniejszy fragment całej<br />

opowieści.<br />

Fabuła powieści skupia się<br />

wokół losów trzech postaci<br />

– głównej bohaterki, Rafała i<br />

36<br />

Kacpra. Dwóch fizycznie zupełnie różnych od siebie<br />

chłopaków o z pozoru odmiennych charakterach i jedna<br />

dziewczyna, której wydaje się, że manipuluje nimi jak<br />

marionetkami. Między tą trójką toczy się specyficzna<br />

gra, nikt z nich nie chce okazać słabości. Ale jaki to ma<br />

sens, skoro i tak w końcu zwycięża męska solidarność?<br />

Czy kobieta w starciu z mężczyzną zawsze jest na<br />

straconej pozycji? A może ostatnia scena jest rodzajem<br />

przewrotnego zwycięstwa?<br />

Skoro bohaterka nie ma imienia, ciała ani płci, trudno<br />

mówić o zwycięstwie męskości nad kobiecością, bo tej<br />

kobiecości najzwyczajniej brakuje. Chłopcy wygrali, ale dla<br />

mnie ta wygrana stała się jakby od niechcenia, myślę, że oni<br />

nie wiedzieli nawet do końca, że uczestniczą w jakiejś grze.<br />

Bohaterka, pozornie manipulując, ciesząc się własnym sprytem i<br />

wyczuciem, przegrywa z kompletnym brakiem zainteresowania.<br />

Rafał i Kacper nie zaatakowali jej męskością, oni raczej zgnietli<br />

ją obojętnością i pozbawioną złej woli brutalnością. Myślę, że<br />

nawet tak do końca nie wiedzieli, iż w cokolwiek się z nią bawią.<br />

Zwycięstwem końcowa scena byłaby wtedy, gdyby przyniosła to,<br />

o co bohaterka walczyła. A niestety nie przyniosła.<br />

Główna bohaterka powieści w bardzo drastyczny<br />

sposób wkracza w dorosłą rzeczywistość. Zdążyła już<br />

zauważyć, że życie to nie bajka i dlatego na przekór<br />

wszystkiemu sama dąży do poniżenia i upokorzenia<br />

własnej osoby. Nie chce zostać przez życie zaskoczona.<br />

Zadając sobie świadomie ból i cierpienie próbuje<br />

przechytrzyć przeznaczenie. Jednak kto w twoim<br />

zamyśle z kogo w końcu zadrwił? Główna bohaterka z<br />

życia, czy życie z młodej, zbuntowanej dziewczyny?<br />

To zależy. Życie niewątpliwie wygrało, główna bohaterka<br />

nie zdobyła tego, czego chciała, nie udało jej się nagiąć<br />

rzeczywsitości, a chwile uniesienia i drobne zwycięstwa tylko<br />

uwypukliły dramat końcowej klęski. Tak jak są opowieści o<br />

ludziach wciągniętych w tryby historii, tak to jest opowieść o<br />

człowieku zmiażdżonym przez świat. Z drugiej strony jednak,<br />

główna bohaterka sama na tę konfrontację się zdecydowała.<br />

Miała wybór, mogła zostać w domu, mogła żyć życiem Rity.<br />

Zamiast tego rzuciła światu rękawicę. Co więcej rzuciła ją w<br />

pełni świadomie. Autodestrukcji dokonała rękami otaczającego<br />

ją świata. Mogła się zabić, zapić albo zaćpać, ale zamiast tego<br />

postanowiła we własne zniszczenie zaangażować rzeczywistość.<br />

W tym sensie to nie tylko bohaterka stała się częścią machiny<br />

otaczających ją realiów, ale te realia stały się narzędziem<br />

bohaterki.<br />

Bohaterka „Rdzy” usilnie próbuje osiągnąć<br />

doskonałość, odnaleźć swój sens istnienia poprzez<br />

odnalezienie ideału. Jednak za każdym razem, gdy<br />

do tego dąży, ponosi klęskę. Czy uważasz, że tylko<br />

taka droga jest możliwa, zawsze krok za tym, czego<br />

pragniemy, a co w ostatecznym rozrachunku i tak się<br />

nam wymyka?


Tak, myślę, że tak właśnie jest. Że na pewnym poziomie<br />

odczucie i zespolenie się ze światem jest niemożliwie, że<br />

człowiek zawsze przeżywa wstecz i w przód, że życie w tym,<br />

co jest, i czerpanie z tego pełnej satysfakcji nie jest możliwe, a<br />

przynajmniej nie dla wszystkich. Życie w świecie realnym, przy<br />

rownoczesnym życiu w tym, co projektuje umysł, prowadzi do<br />

wiecznej tęsknoty i wiecznego poszukiwania. Powstaje człowiek<br />

nieustannie czekający i tęskniący: do tego, co było, i do tego, co<br />

będzie.<br />

Co według ciebie symbolizuje tytułowa rdza? Czym<br />

ona jest w świadomości głównej bohaterki, a czym jest<br />

dla samej autorki powieści?<br />

Co poeta miał na myśli?;) Rdza dla głównej bohaterki<br />

to świadectwo osiągniętego sukcesu. Gdyby dostała się do<br />

krwi, zarażając całe ciało, bohaterka zdobyłaby wreszcie<br />

to, czego pragnie – poczucie świata, najintensywniejsze<br />

poczucie, bo będące w niej samej. Z drugiej strony, rdza, w<br />

sensie metaforycznym, jest w bohaterce od pierwszych stron<br />

powieści. Rdza w myślach i pragnieniach pcha bohaterkę do<br />

autodestrukcji, raz się dostawszy do jej umysłu zżera ją od<br />

środka. Po chwili rdzawe staje się już wszystko.<br />

Napięcie w powieści budują kontrastujące ze sobą<br />

opisy aktów seksualnych. Z jednej strony brutalny opis<br />

zbliżenia z Rafałem, z drugiej przepełniona swoistą<br />

namiętnością miłość z Julką. Dramat głównej bohaterki<br />

polega na tym, że w oczach innych ludzi skazana jest na<br />

brutalnego Rafała. Dlaczego nie obroniłaś, tak mi się<br />

wydaje, w powieści uczucia do Julki?<br />

Myślę, że odpowiedziała już<br />

Pani po części na zadane pytanie. Na<br />

pewno we wszystkim, co bohaterka<br />

robi, poszukuje ekstremalności.<br />

Chęć poczucia, wniknięcia w świat,<br />

popycha ją w coraz nowe sytuacje,<br />

im intensywniejsze są, tym większa<br />

szansa na zdobycie upragnionego<br />

ideału. Poniżenie w seksie jest częścią<br />

generalnego planu zniszczenia.<br />

Czy pisząc „Rdzę”<br />

zastanawiałaś się nad tym,<br />

do kogo ta powieść ma trafić?<br />

Komu poleciłabyś przeczytanie<br />

tej powieści i dlaczego warto po<br />

nią sięgnąć?<br />

Prawdę mówiąc, w ogóle się<br />

nad tym nie zastanawiałam. Mam<br />

nadzieję, że znajdą się czytelnicy,<br />

którym „Rdza“ się spodoba – kim oni<br />

będą, nie ma dla mnie znaczenia.<br />

Jakie są twoje literackie plany<br />

na przyszłość? Możemy się<br />

spodziewać kolejnej powieści,<br />

pracujesz nad nowym tekstem?<br />

To tajemnica :).<br />

Bo uczucie do Julki nie jest tym, czego bohaterka szuka.<br />

Wbrew pozorom relacja z Julką niczym się nie różni od relacji<br />

z ciotką, matką czy Rafałem. To, że seks jest bardziej namiętny i<br />

mniej zwierzęcy, nie zmienia faktu, że wciąż pozbawiony jest tej<br />

najgłębszej potrzeby pełnego zjednoczenia. Główna bohaterka<br />

patrzy na delikatne ciało Julki i chce je zniszczyć tak samo,<br />

jak pragnie zniszczyć samą siebie i otaczającą ją rzeczywistość.<br />

Trudno powiedzieć, czy ostatecznie w akcie czułości, czy<br />

nienawiści, odsyła Julię do domu ratując ją w ten sposób przed<br />

destrukcją. Julka jej nie rozumie, dzieląca je odległość sprawia,<br />

że ich relacja jest pusta i dla bohaterki pozbawiona znaczenia.<br />

Bohaterka „Rdzy” nie kocha się z Rafałem, tylko<br />

się z nim pieprzy. Sprowadza w ten sposób seks do<br />

zwierzęcej fizyczności, sposobu na zaspokojenie<br />

popędu. Seks jest dla niej formą zadawania bólu i<br />

cierpienia. Im bardziej jest poniżona i upokorzona,<br />

tym bardziej czuje się spełniona, bo jest bliżej dna. Jaką<br />

rolę w twoim autorskim zamyśle miała pełnić tak silnie<br />

wyeksponowana i zarazem instrumentalnie traktowana<br />

seksualność?<br />

37


filozofia<br />

Marek Parulski<br />

Język jako polityka<br />

38<br />

Panopticon został odwrócony, zminiaturyzowany i<br />

oddany do jednostkowego dysponowania<br />

Podpatrując i demaskując mechanizmy władzy<br />

jesteśmy rządzeni.<br />

Proces nowoczesnej władzy uległ całkowitej<br />

redefinicji i rekonfiguracji. Jeśli filozof opisuje<br />

w tym obszarze zaledwie jedno z przekształceń,<br />

tworzy jedynie atrapę teorii krytycznej.<br />

Istnieje zupełnie podstawowy poziom estetyzacji,<br />

na którym polityczność nie oznacza jeszcze wyboru<br />

pomiędzy pozycjami, jakościami, stosunkami -<br />

tam się dopiero wytwarza m o ż l i w e.<br />

Bądźmy jeszcze bardziej lapidarni<br />

niż Kuba Mikurda i skonstruujmy<br />

formułę przerastającą swoją<br />

wydajnością formalną i opisową jego<br />

słownik terminów myśli filozoficznej<br />

Jacquesa Ranciere’a. Już ów zgrabny i<br />

bezbłędny bryk obejmuje i wyczerpuje<br />

praktycznie wszystkie najistotniejsze<br />

elementy myślowego korpusu<br />

doktryny. Dzieło filozofa jawi się<br />

jako swoista „powieść”, która do już<br />

zawartej tam treści od siebie dopisuje<br />

jedynie „opisy przyrody”. Filozofia<br />

ta zawierałaby zatem jakiś prosty<br />

kod, którego rozwinięcie nie sprawia<br />

większego trudu średnio rozgarniętemu<br />

obywatelowi Państwa. Zaryzykujmy<br />

i wyraźmy ten kod jednym zdaniem.<br />

„Rekonfiguracja postrzegalnego, czyli<br />

całości tego wszystkiego, co poddaje<br />

się odczuciu w danym czasie, w<br />

obrębie określonego modelu kultury i<br />

>>rzeczywistości


jednoznaczną inkluzją byłoby naiwnością.<br />

A zatem rekonfigurujemy postrzegalne. Zastane modele<br />

widzialności, wyraz jakiejś „władzy”, zostają obalone w wyniku<br />

ujawnienia ich strukturalnych składowych. Cudzysłów niech<br />

będzie miarą naszej nowoczesności, która nie tylko nie<br />

personalizuje „władzy”, ale ogólniej – nie konceptualizuje jej ani<br />

nie obiektywizuje, postrzegając ją raczej jako pewien „moment”<br />

samej sfery społecznej, jej „ruchu” w ramach gospodarowania<br />

zasobami swych identyczności i różnic. Załóżmy więc, że<br />

przy zastosowaniu pewnych procedur zrekonfigurowaliśmy<br />

istotną część społecznego sensorium, ujawniając w świadomości<br />

zbiorowej te kody, powiązania i obrazy jej samej, które<br />

determinowały określony podział „ciał”, dyspozycji, aktywności,<br />

zawodów. Jak również reprodukcję takiego podziału, czyli<br />

ogólnie mówiąc „stosunki społeczne”. W akcie tak rozumianego<br />

postrzegania zostają one zniesione, gdyż postrzeganie jest tutaj<br />

performatywem społecznym, a nie wyłącznie psychologiczną<br />

aktywnością podmiotu. Rekonfiguracja wykonała ruch. Czy<br />

przebiegła całe spektrum widzialności, obnażyła całość „kuchni”<br />

społecznej? To byłby rzeczywisty kres władzy i kres sfery<br />

społecznej. Ale jest to niemożliwe, ponieważ rekonfiguracja<br />

prowadzi od postrzegalnego do innego postrzegalnego, nie<br />

wyprowadzając poza samo pojęcie. Przechodzimy więc jedynie<br />

od jednych stosunków społecznych do innych, od jednego<br />

modelu i stanu „władzy” do innego, z wykluczeniem czystej<br />

„perspektywy wszystkich perspektyw”. Nawet utworzenie<br />

funkcji złożonej – postrzeganie postrzegalnego – nie pozwoli<br />

się wymknąć spod działania cyklu społecznego i cyklu władzy.<br />

Funkcja ta charakteryzuje najnowszą jej postać, ponowoczesny<br />

panopticon.<br />

Wykonajmy teraz małą historyczną wycieczkę, rzut oka<br />

na genealogię nowożytnej polityczności. W społeczeństwie<br />

feudalnym, stanowym, sfera polityczna przysługiwała wyłącznie<br />

kaście najwyższej. Stanowiła jej własność. Ponieważ swymi<br />

procedurami nie obejmowała wyzutych z praw warstw<br />

społecznych, nie posługiwała się jako środkiem ani celami,<br />

ani ideami. Sprowadzała się do mistrzostwa (Baudrillard).<br />

Była częścią wewnętrznych gier klasy najwyższej. Polityka<br />

odpowiadała w tamtym czasie takim praktykom i zajęciom jak<br />

handel czy fechtunek. Stanowiła zbiór technicznych zabiegów<br />

mających na względzie określoną korzyść, wyeliminowanie<br />

konkurenta, rozszerzenie sieci powiązań i wpływów. Ale nie<br />

zmianę statusu, który był constans. Równorzędność właścicieli<br />

sfery politycznej czyniła zbędną powszechną ideologię, system<br />

rozszerzający ogólną cyrkulację statusów i interesów na całą<br />

populację. Klasyczna ocena makiawelliczności takiej polityki<br />

jest w tym kontekście całkowitym nieporozumieniem. Nie<br />

może być jeszcze mowy ani o jej cynizmie, ani o niemoralności.<br />

Moralność wkroczy do polityki w okolicy Rewolucji<br />

Francuskiej, kiedy samo pojęcie społeczeństwa rozszerzy swój<br />

zakres. Na razie, przy równej mocy politycznej podmiotów,<br />

jedynych właścicieli wiedzy, ludzi i rzeczy (własność absolutna<br />

w takim oto sensie, iż jej przedmiotem jest de facto ś w i a t ),<br />

można mówić jedynie o stosunkach sił, relacji mocy. Używane<br />

w stosunku do tej formy zbiorowości określenie „społeczeństwo”<br />

jest właściwie nadużyciem, rodzajem eufemizmu. Część<br />

populacji nie dysponuje „swoimi” ciałami i jego aktami (sen,<br />

praca, myśli, uczucia ). Obiektywny czas i przestrzeń nie istnieją<br />

jako rodzaj samoistnej relacji podmiotu do samego siebie.<br />

Podmiot taki żyje w cudzym czasie,<br />

czasie swego (kosmologicznego)<br />

właściciela. W to miejsce wkracza<br />

etyka. Jej przedmiotem nie jest wcale<br />

dobro i zło. Etyka pracuje na bardziej<br />

podstawowym gruncie: uwalnia<br />

świat od własności absolutnej. Etyka<br />

występuje tu zatem jako bardziej<br />

podstawowa polityka. Wrócimy<br />

do tego problemu w kontekście<br />

Ranciere’a estetyki jako polityki.<br />

Umoralnienie polityki można<br />

ujmować albo w kategoriach<br />

stosunków własnościowych,<br />

ich restrukturyzacji związanej z<br />

radykalną zmianą filozoficznego<br />

statusu rzeczywistości, albo jako<br />

nową „wizualizację” uniwersum<br />

społecznego. Nowy podmiot<br />

(aksjologiczny) zakrywa tę część<br />

poprzedniego systemu, która wiązała<br />

proces socjologiczny z zasadą<br />

własności absolutnej, wykluczającej<br />

„część ludzkości” z wszelkich form<br />

partycypacji „w bycie”. Nie chodziło<br />

tu zatem o zwykłą emancypację, lecz<br />

o emancypację pierwotną, po której<br />

to dopiero można w ogóle mówić<br />

o jakimś jednym społeczeństwie<br />

i jednym podmiocie, podmiocie<br />

już teraz wszystkich społecznych<br />

desygnatów. Dopóki „część<br />

społeczeństwa” objęta była procesem<br />

filozoficznej wręcz deprywacji, nie<br />

mogła być punktem odniesienia,<br />

nawet w sensie czysto językowym<br />

(najgłębszy poziom deprywacji)<br />

dla różnych społecznych jakości<br />

i treści. Do momentu, gdy cały<br />

język był własnością jednej warstwy<br />

społecznej, a więc również gdy cała<br />

sfera publiczna była taką własnością,<br />

pewne problemy społeczne nie tylko<br />

nie mogły, ale nawet nie musiały być<br />

wyartykułowane. Fakt najgłębszego<br />

wewnętrznego kolonializmu<br />

własnego każdego społeczeństwa<br />

znajdował swoje bezpieczne miejsce<br />

poza sferą ówczesnych pojęć w<br />

przyszłości ustanawiając jeden<br />

z przedmiotów nowej polityki.<br />

Długo się będzie jednakże jeszcze<br />

przepoczwarzał, dając efekt<br />

„deprywacji innych” (kolonizacja).<br />

Wpuszczenie przez elity do własnych<br />

wewnętrznych obiegów społecznych<br />

kategorii moralnych pozwoli<br />

rozkwitnąć epoce cynizmu w polityce.<br />

Wcześniej nie istniały ku temu<br />

39


językowe potrzeby i możliwości.<br />

Zuniwersalizowanie suwerena<br />

społecznego za pomocą moralnego<br />

podmiotu stworzy konieczność<br />

ochrony jego identyczności przed<br />

machiawellizmem zasady istnienia.<br />

Retoryka moralna wchłonie<br />

niewspółmierność społecznych celów<br />

i środków. Żadne społeczeństwo, pod<br />

groźbą utraty własnej koherencji,<br />

nie zechce przyjąć do wiadomości<br />

realnej ceny swej równowagi i<br />

dobrobytu, którą muszą zapłacić<br />

inni, inne społeczeństwa. W tym<br />

newralgicznym miejscu, w którym<br />

zachodzi funkcjonalnej wręcz natury<br />

potrzeba społecznej niewiedzy<br />

co do zasady swego istnienia,<br />

występuje większość głównych<br />

problemów związanych z estetyzacją<br />

rzeczywistości. Postrzegalne i jego<br />

pracę także w nim odnajdziemy.<br />

W Ranciere’owskiej hierarchii<br />

ważności i ogólności tak zwany<br />

etyczny reżim sztuki zajmuje<br />

pośledniejszą pozycję niż reżim<br />

estetyczny. W pewnym stopniu<br />

padł on ofiarą uogólnienia, jakiemu<br />

poddana została kategoria estetyzacji.<br />

Ranciere dobrze wie, iż gatunkowa<br />

autonomiczność sztuki jest kwestią<br />

umowną. Czerpiąc z Marksa musiał<br />

się dowiedzieć, że wszystkie praktyki<br />

społeczne można wywieść z jednego<br />

pnia, pracy ludzkiej, prowadzącej do<br />

zmiany i bazy, i nadbudowy. Dlatego<br />

wbrew jego własnej deklaracji<br />

możemy mu przypisać status filozofa<br />

w ogóle, a nie tylko filozofa sztuki.<br />

Współczesna filozofia sztuki nie<br />

mniej niż współczesna socjologia czy<br />

choćby historia, awansowała do rangi<br />

metanauki, czyli faktycznie po prostu<br />

jest filozofią. Stopień tej identyfikacji<br />

zależy jednak od celu, jaki chce<br />

się osiągnąć. Jest to też problem<br />

jednoznaczności (bądź nie) adresata<br />

swej myśli. Ranciere, być może, nie<br />

umie w jednym językowym geście<br />

zawrzeć dwóch ruchów: ogólności<br />

i szczegółowości. Nie pomaga mu<br />

co prawda sama materia rzeczy. Jeśli<br />

sztukę czyni się częścią procedury<br />

rekonfiguracji postrzegalnego,<br />

to uzyskuje ona ogólność<br />

likwidującą jej dotychczasową<br />

naiwną tożsamość. Trzeba być<br />

jednak konsekwentnym, trzeba<br />

być do końca filozofem i dostrzec,<br />

40<br />

iż podobny proces uogólnienia dotyczy również innych<br />

reżimów (raczej rzeczywistości niż sztuki). Tymczasem reżim<br />

etyczny wiąże Francuz z obrazem w następujący sposób.<br />

„Musi on określić, jak sposób istnienia obrazów dotyczy<br />

ethos, czyli sposobu istnienia jednostek i zbiorowości. Pytanie<br />

to uniemożliwia „sztuce” jako takiej uzyskanie niezależnej<br />

tożsamości”. Zdanie to jest o wiele bardziej wielopiętrowe<br />

niż ta jego wykładnia, mówiąca o cenzorskich zapędach etyki<br />

wobec sztuki. Tradycyjna interpretacja tego Platońskiego<br />

akcentu zamazuje jego istotną treść, w której jest mowa o...<br />

rekonfiguracji postrzegalnego. Ranciere spokojnie pozwala<br />

ingerować jednemu z bardziej stereotypowych, wysłużonych<br />

odczytań w ogólność własnego pojęcia estetyzacji. To nie tylko<br />

nie pozwoli tej teorii opisywać natury tego, co można by nazwać<br />

„głęboką luką estetyczną rzeczywistości społecznej”, a zatem<br />

wymagającą „pierwotnej estetyzacji” (wspominałem o jednej z<br />

nich przy okazji analizy społeczeństwa feudalnego), ale uczyni<br />

ją równie bezradną wobec stricte politycznych płaszczyzn<br />

estetyzacji, występujących na przykład we współczesnym<br />

społeczeństwie globalnym. Ranciere zresztą nie docenia<br />

„szybkości” systemu, który zamienił miejscami podstawowe<br />

pozycje procesu władzy. Postprzestrzenne reguły gry redefiniują<br />

i zmieniają status obserwacji i obserwatora, czyniąc z<br />

rekonfiguracji postrzegalnego nowy rodzaj podporządkowania.<br />

Ranciere’owskie pojęcia uczestniczą (bez wiedzy filozofa?!)<br />

w ponowoczesnym przeorientowaniu trybów władzy. Rozum<br />

pragmatyczny i społeczeństwo spektaklu ustanawiają nowe<br />

relacje władzy, w której wszystkie wektory zostają odwrócone.<br />

Wszelkie akty demistyfikacji władzy pełnią rolę aktów władzy<br />

jako takich. Mamy do czynienia z postheglowską dialektyką<br />

nie posiłkującą się tezą i antytezą. Występuje tutaj wyłącznie<br />

synteza. Figura Heglowskiego Pana uległa odwróceniu. Władza<br />

realizuje się poprzez przewagę jednostki nad systemem,<br />

którą zapewnia informacyjny dostęp do wszystkich danych<br />

systemu. System przenicowuje się dokonując nie rewolucji, lecz<br />

reasumpcji w nowym modelu „fizycznym”, w którym informacja<br />

ma przewagę nad materią. Informacja uzyskuje status<br />

ideologii pierwszej. Upowszechnienie aspektu operacyjnomanipulacyjnego<br />

rzeczywistości (informacja, symulacja) czyni z<br />

rekonfiguracji postrzegalnego zwykłe modi rządzenia.<br />

Inne konsekwencje niesie ze sobą teoria Ranciere’a w<br />

kontekście „głębokiej luki estetycznej”. Pewnego rodzaju<br />

spirala, jaką zakłada ciągła rekonfiguracja postrzegalnego,<br />

musiałaby prędzej czy później doprowadzić do krytycznego<br />

punktu, w którym wystąpiłoby szczytowe napięcie immanencji<br />

rzeczywistości. Nastąpiłaby destrukcja funkcjonalnej<br />

„rozciągłości” systemu. A bez niej ani rzeczywistość społeczna,<br />

ani psychologiczna, nie są możliwe do pomyślenia. Reżim<br />

etyczny (nie tyle obrazów, co rzeczywistości samej) gwarantuje<br />

odpowiedni poziom heterogeniczności procesu, jakim jest życie<br />

społeczne w ogólności, w skład którego wchodzi świadomość<br />

jednostkowa jako jeden z podzbiorów postrzegalnego. Już samo<br />

pojęcie społeczeństwa musi być uznane za kategorię należącą<br />

do obu tych reżimów równocześnie: etycznego i estetycznego.<br />

Była o tym mowa przy okazji opisu przejścia od „społeczeństwa”<br />

feudalnego do obywatelskiego. Gdyby tak nie było, sensorium,<br />

lub inaczej Ranciere’owskie sensible – wszystko to, co może i<br />

musi zostać zobaczone, usłyszane, wypowiedziane, zrobione,<br />

pomyślane, odczute (celowo rozszerzam w tym miejscu


zakres znaczeniowy oryginalnego terminu filozofa poza ramy<br />

każdego ideologicznego jednokierunkowego a priori – chodzi<br />

o ideologiczność samego m o ż e ) – objawiłoby niczym<br />

nieograniczoną modalność swego m u s i. Każdy społeczny i<br />

podmiotowy cel, stan i akt uzyskuje wówczas pełną modalną<br />

przejrzystość względem c a ł e g o sensorium. Wszelkiego<br />

rodzaju przeciwieństwa utraciłyby swoje odrębne pozycje,<br />

a także modus operandi i procedendi. Wspólnota, ale także<br />

jednostka, byłyby d a n e s o b i e w całkowitej równoległości<br />

i równorzędności poszczególnych segmentów zmysłowego<br />

continuum. Bieguny Państwo/Obóz Koncentracyjny, Handel/<br />

Eksterminacja, Rozkosz/Cierpienie i tym podobne uległyby<br />

zatarciu, otwierając swoje zakresy dla bezpośredniej,<br />

funkcjonalnej polityczności. Stąd prawdopodobnie „ucieczka”<br />

Ranciere’a od ogólności sensible i postrzegalnego w reżimy<br />

s z t u k i i estetykę jako politykę. Polityczność, owszem,<br />

zostaje uogólniona, ale do pewnej granicy. W konsekwencji<br />

otrzymujemy dwie formy filozoficznej bezradności teorii.<br />

Pierwsza dotyczy rozwiniętego społeczeństwa informacyjnego,<br />

druga totalitaryzmów. Wyżej była mowa o uwikłaniu<br />

rekonfiguracji postrzegalnego w ponowoczesny model<br />

władzy oraz o groźbie pozostawienia poza jakąkolwiek<br />

formą estetyzacji całych połaci społecznego sensorium.<br />

Nie stałoby się tak, gdyby nie zbytnia ostrożność filozofa,<br />

lękającego się być może przekroczenia ram dozwolonego<br />

społecznie dyskursu. Jego kanoniczne kategorie mogą być<br />

filozoficznie skuteczne, o ile właściwie skonceptualizuje się<br />

relację pomiędzy sensorium a postrzegalnym. Dostaniemy<br />

precyzyjny opis praktyk zarówno rozwiniętych demokracji jak<br />

i ustrojów skrajnie totalitarnych. Te pierwsze instrumentalizują<br />

i instytucjonalizują otwarty dostęp do postrzegalnego,<br />

redukując tym samym sensorium do zakładanego minimum.<br />

Te drugie – odwrotnie, by ograniczyć do minimum zakres<br />

postrzegalnego, technicznie i socjotechnicznie wykorzystują<br />

pełne sensorium. Ich instytucjonalny aparat wchłania je całe jako<br />

swój operacyjny potencjał. Wspólnym formalnym punktem<br />

wyjścia dla obu systemów jest pokrywanie się zakresów<br />

sensorium i postrzegalnego. Rozchodzą się one w momencie<br />

instrumentalnego wyboru. Jego determinacje stanowią<br />

szczegółową problematykę w stosunku do ogólności samego<br />

podziału.<br />

Jednej z przyczyn niezupełności Ranciere’owskiej filozofii<br />

upatrywałbym w sposobie, w jaki określa ona relację między<br />

Sztuką a Katastrofą. Adwokat myśli filozofa, Mark Robson,<br />

wtóruje temu daltonizmowi w następujących słowach:<br />

„Katastrofa wpisana w pojęcie estetyzacji, związane z kategorią<br />

nowoczesności, jest zbyt ograniczona w sposobie wyjaśniania,<br />

czym jest to, co estetyczne”. W innym zaś miejscu stwierdza:<br />

„A jednak w danym świecie nie wszystkie założenia są<br />

możliwe. Lub przynajmniej nie wszystkie założenia mogą być<br />

odczute wewnątrz określonego podziału zmysłowości (division<br />

of the sensorium)”. Nie trzeba dużej kultury logicznej, by<br />

dostrzec tu sprzeczność. W obszar jej działania niefrasobliwie<br />

wkracza sam Francuz, wygłaszając tezę o „przedstawialności<br />

Holocaustu” i nie zastanawiając się chyba głębiej nad naturą<br />

tej przedstawialności i jej pracą z wykorzystaniem wszystkich<br />

kategorii, w jakie ujmujemy rzeczywistość. Nie wyłączając<br />

Czasu. „Zastąpienie porządku czasu (jako formy podziału na<br />

to, co możliwe i niemożliwe), który określa, co nie jest możliwe,<br />

topografią r e-dystrybucji tego, co<br />

możliwe, i wielością linii czasowości,<br />

było moją myślą przewodnią”. Sens<br />

temu zdaniu nadaje odniesienie<br />

do Schillerowskiej „obietnicy<br />

emancypacji i niewyalienowanego<br />

życia”, zagłuszając sens inny,<br />

poważniejszy, bardziej elementarny:<br />

wszelkie zdania języka „danego<br />

świata wewnątrz określonego<br />

podziału zmysłowości” są wyrazem<br />

formuły estetycznej najogólniej<br />

rozumianej. Perspektywa<br />

emancypacji, istotna sama w sobie,<br />

nie daje pełnego obrazu i znaczenia<br />

procesu estetyzacji, jakim de facto<br />

i w całości jest sam język. Co<br />

dla naszej nowoczesności może<br />

oznaczać właśnie nowy przedmiot<br />

polityki – język (języki) jako politykę,<br />

w ciągłym ruchu redystrybucji<br />

i renegocjowania jego (ich)<br />

„własności”, właściwości i form.<br />

Ranciere nie jest filozofem języka,<br />

w każdym razie explicite się do tego<br />

nie przyznaje. Chyba nawet, o ile mi<br />

wiadomo, nie zajmuje go refleksja<br />

nad możliwymi relacjami między<br />

sensible a językiem. Gdy tymczasem<br />

wzajemna wymiana zakresów<br />

pojęciowych pomiędzy tymi<br />

zjawiskami wydaje się prawie sama<br />

narzucać. Sensorium można śmiało<br />

umieścić w historycznym ciągu<br />

zmian rozumienia, czym jest język,<br />

w całej dwudziestowiecznej refleksji<br />

nad językiem. „Zwrot lingwistyczny”,<br />

„zwrot hermeneutyczny”,<br />

„zwrot komunikacyjny”, „zwrot<br />

pragmatyczny” znaczyły drogę<br />

odchodzenia od platonizujących<br />

konceptualizacji języka, obarczonych<br />

błędami abstrakcjonizmu,<br />

redukcjonizmu, realizmu czy<br />

idealizmu. Sensorium można by<br />

lokalizować wręcz na szpicy tych<br />

przemian jako najmniej platonizującą<br />

koncepcję. Jest w stanie zdystansować<br />

w tym względzie nawet „gry<br />

argumentacyjne nieograniczonej<br />

dynamicznej wspólnoty”, teorię<br />

dyskursów, praktyki kulturowe,<br />

czy postmodernistyczne „gry<br />

znakowo-symboliczne”. Wszystkie<br />

te propozycje naznaczone są jakimś<br />

rodzajem niejawnego, wtórnego<br />

platonizmu. To, że Ranciere nie<br />

komunikuje nam wprost tego<br />

wymiaru swojego głównego pojęcia,<br />

41


mogłoby jedynie pozytywnie<br />

zaświadczać antyplatonizujący<br />

charakter jego teorii. Brak<br />

konsekwencji w zastosowaniach<br />

natomiast stanowi argument<br />

naruszający pewność powyższego<br />

stwierdzenia.<br />

Nie pojawia się takie uogólnienie,<br />

w którym możliwe byłoby do<br />

przeprowadzenia poszerzenie kanonu<br />

„sztuk”, na przykład, o: matematykę,<br />

cybernetykę, technologię cyfrową.<br />

Zyskiem tej operacji stałoby się<br />

zlokalizowanie nowego obszaru<br />

procesu ideologicznego (sieciowe<br />

systemy bez „inteligentnego<br />

centrum”, w których lokalne,<br />

węzłowe „zachowania” definiują<br />

nową przestrzeń polityczną;<br />

„cielesność” cyborgiczna cywilizacji<br />

technologicznej). Konsekwencje<br />

tego filozoficznego zaniechania<br />

są poważne. Nawet sensorium,<br />

nie odniesione metodologicznie<br />

do „aktualnej cielesności”<br />

uprawiającej „technologiczne gry<br />

językowe” zbiorowości, może się<br />

okazać „wtórnym platonizmem”<br />

historycznego modelu kulturowego,<br />

choć w stosunku do wcześniejszych<br />

ujęć praktyk językowych wspólnoty<br />

wydawały się krokiem naprzód.<br />

Ogólność Ranciere’owskiej<br />

estetyki i polityki byłaby wówczas<br />

ogólnością historyczną, platonizującą<br />

(„zapominającą”) rzeczywisty<br />

charakter aktualnych gier i praktyk<br />

społecznych. Postrzegalne nałożone<br />

jako operacja na niewłaściwy<br />

przedmiot, na nieaktualne „ciało<br />

społeczne”, zdemaskuje jeden z<br />

modeli kultury i władzy przeszłości.<br />

W nośnej Ranciere’owskiej formule –<br />

estetyka jako polityka – polityczność<br />

zyskuje ethos, estetyka – praxis w<br />

ramach obustronnej równoważnej<br />

inkluzji. Ta cyrkulacja i wzajemna<br />

wymiana wartości zostanie<br />

zaprzepaszczona, gdy dokona się w<br />

jałowym obiegu.<br />

Jacques Ranciere,<br />

Dzielenie postrzegalnego. Estetyka i polityka,<br />

tłum. Maciej Kropiwnicki,<br />

Jan Sowa,<br />

Wyd. korporacja ha!art.,<br />

Kraków 2008 ;<br />

Estetyka jako polityka,<br />

tłum. Julian Kutyła,<br />

Paweł Mościcki,<br />

przedmowa Artur Żmijewski,<br />

posłowie Slavoj Žižek,<br />

Wydawnictwo Krytyki Politycznej,<br />

Warszawa 2007.<br />

Marek Parulski – ur. 1952, zaczął mówić w wieku czterech<br />

lat, pisać zdania w sensie kultury po czterdziestce. Za bazę<br />

swej krytyki filozoficznej przyjął Kratylosa zasadę podważania<br />

wszelkich językowych identyczności, przejawiających zawsze<br />

płynny, iluzoryczny, tymczasowy i arbitralny charakter.<br />

Tropi niejawne, modalno-sieciowe praktyki językowokulturowe.<br />

W trakcie studiów matematycznych podał dowód<br />

metageometrycznego („iluzjonistycznego”) statusu wszelkich<br />

systemów formalnych matematyki. Inne intelektualne koneksje:<br />

Kaspar Hauser (figura filozofii na dowolnym salonie), logika<br />

sceptycka (każde skonwencjonalizowane rozumowanie jest<br />

sprzeczne), Emile Cioran (pogarda dla złudzeń zbiorowych i<br />

indywidualnych). Redaktor „<strong>Portret</strong>u”.<br />

42


poezja<br />

Szymon Szwarc<br />

Szarość komory<br />

Śniłaś mnie. Zaplątanego w firankę,<br />

jakbym stulił się w kokon i czekał<br />

na lepsze ciało nie zaś na próżnię.<br />

Ale ja nie ozdabiam się koronkami<br />

i nie chcę wkładać zamiast ubrań<br />

jaśnie wysokiego ciśnienia.<br />

K. K.<br />

Hosanna: śpię dalej. To nie firanka,<br />

raczej pajęczyna. Gdybyśmy tak wstali<br />

w tej samej konstelacji wpatrując się<br />

w ścienne żyłki, jak nam zawężają<br />

przestrzeń, wpatrując się w ten sen,<br />

jak dopełnia pokój i rozlewa się<br />

po mieście, po korze mózgowej,<br />

powstrzymuje tramwaje i telefony,<br />

gdybyśmy tak wstali, wtedy, może.<br />

Kalectwo innego stopnia<br />

I znów to niebo zawieszone<br />

na gwoździach. Każe się z sobą<br />

utożsamiać, wspólnie miesiączkować.<br />

Przecież jesteśmy rozbitkami<br />

z pacynkami zamiast mózgu,<br />

nasza krew ma smak ponadczasowy<br />

i niewiele wspólnego z winem.<br />

Trzeba spojrzeć na to z innej strony,<br />

jak w dno dziurawego wiadra.<br />

To, co może nas poruszyć,<br />

zostaje na zewnątrz, blizny<br />

po lekach, szwach, gametach.<br />

To, co w nas zostanie po wyciągnięciu<br />

fastrygi zdarzeń, złamie tkaninę<br />

światła, przepiłuje skurcz.<br />

43


Kręgi<br />

Boli mnie. Krzyż. W środku.<br />

Lata. W środku dnia.<br />

Na Mickiewicza.<br />

Noszę go. Od urodzenia.<br />

Nieświadomie upodabniam się<br />

do najwybitniejszego nosiciela.<br />

Przyjdź kręgarzu.<br />

Nastaw na odpowiednią godzinę,<br />

bo nie wiadomo,<br />

która jest.<br />

Dłużec<br />

W tej wsi jest więcej krzyży niż ludzi.<br />

Domy ustawiają się w mglisty korowód,<br />

schody prowadzą prosto w ziemię.<br />

Krzesło, na którym siedziała Łachaczowa,<br />

nie jest już przydrożną latarnią.<br />

Spróchniali marynarze rozbijają się o płoty.<br />

Okna, w których czasem się pojawia,<br />

są zabite, pomarszczone ściany pachną<br />

jak zostawiona tu przeze mnie skóra,<br />

pierwszy komplet zębów.<br />

W tej wsi jest też jezioro,<br />

i bez względu na pamięć o topielcach,<br />

i na to, ile razy chciałem w nim utonąć,<br />

przyszedłem dać mu nowe imię.<br />

Szymon Szwarc – ur. w 1986 r., student<br />

polonistyki na UMK w Toruniu, laureat konkursu<br />

im. Klemensa Janickiego w Poznaniu. Publikował.<br />

44


ecenzje<br />

Sławomir Iwasiów<br />

Bieguny<br />

Lekturę najnowszej książki Olgi Tokarczuk warto<br />

rozpocząć od peryferiów. Na jednej z ostatnich stron, gdzie<br />

moglibyśmy spodziewać się spisu treści, odnajdziemy<br />

intinerarium, czyli skróconą wersję przewodnika dla<br />

podróżnych. Od strony formalnej intinerarium jest przeważnie<br />

katalogiem zwiedzanych miejsc, ale także, jak podaje „Słownik<br />

terminów literackich”, zawiera „praktyczne zalecenia dotyczące<br />

miejsc postojów oraz ostrzeżenia przed niebezpieczeństwami<br />

i trudnościami”. W spisie dodanym do „Biegunów” autorka<br />

wymienia poszczególne „postoje”, stanowiące dość ciekawy<br />

zbiór: wszystkie są muzeami anatomii lub antropologii, gdzie<br />

można obejrzeć zakonserwowane zwłoki ludzkie (wiem, bo<br />

sprawdziłem w Wikipedii; Tokarczuk proponuje internetową<br />

encyklopedię jako podręczne źródło wiedzy...). To ważna<br />

wskazówka porządkująca lekturę – „Bieguni” są bowiem<br />

skomplikowaną wycieczką przez anatomię ciała i opowieścią o<br />

podróżowaniu w głąb struktury duszy.<br />

Zaklasyfikowanie tej książki w ścisłych ramach gatunku<br />

powieściowego byłoby nadużyciem wobec zamierzeń autorki.<br />

Powieść jest zamkniętym konstruktem; nawet jeżeli zachowuje<br />

znamiona otwartości, to zawsze musi być rozpatrywana jako<br />

całość, jednolity ciąg zdarzeń. „Bieguni” są raczej zbiorem<br />

luźnych opowiadań przeplatanych esejami z podróży i<br />

drobnymi epifaniami, które wyłaniają się z codzienności<br />

(moja ulubiona nosi tytuł „Mobilność jest realnością”; to<br />

równocześnie hasło reklamowe operatora sieci telefonów<br />

komórkowych, które narratorka widzi na rosyjskim lotnisku).<br />

Dłuższe teksty stanowią trzon książki – jest ich kilka i<br />

zazwyczaj mają skondensowaną formę nowelistyczną, niezbyt<br />

rozbudowaną fabularnie, zaczepioną na jednym wątku i kilku<br />

postaciach. Niektóre spośród tych opowieści są realistyczne<br />

(jak historia Kunickiego, którego żona zaginęła na chorwackiej<br />

wyspie Vis), inne mają fantastyczny charakter (dość mroczne<br />

partie „Podróży doktora Blaua”, anatoma zafascynowanego<br />

plastynacją zwłok). Te „większe” teksty zostały skoncentrowane<br />

wokół rozmaitych interakcji między ludźmi. Tokarczuk pisze:<br />

„Celem pielgrzymki jest inny pielgrzym”, podkreślając w ten<br />

sposób więź podróżników. Drobne utwory stanowią właściwie<br />

przerywniki i zarazem funkcjonalne dopełnienie dłuższych<br />

tekstów – objaśniają wątki poruszone w opowiadaniach.<br />

Są także lepsze, zwarte, wymagają chwili zastanowienia, a<br />

czyta się je z przyjemnością porównywalną do zaskoczenia<br />

dobrym wierszem. Tak jakby autorka mówiła nam: większe<br />

historie zawsze mają zaplecze w postaci małych, trudnych do<br />

zauważenia fenomenów rzeczywistości. Trzeba tylko umiejętnie<br />

oddzielić je od chaosu materii.<br />

Narratorka-podróżniczka przypomina jedną z opisywanych<br />

postaci – przewodniczkę wycieczek wymyślającą historie dla<br />

turystów. Tokarczuk często ujawnia przynależność do grona<br />

tych pisarzy, którzy nie upatrują w literaturze narzędzia<br />

służącego do wiernego opisu rzeczywistości. W „Biegunach”<br />

wraca do tego problemu kilkakrotnie.<br />

Wspomina często, że opisywanie<br />

może być tylko niszczeniem tego, co<br />

było przedmiotem obserwacji. Poza<br />

tym literatura jest dla niej czymś<br />

stałym, domkniętym, fizycznym,<br />

a więc podlegającym degradacji i<br />

rozpadowi – jak stare mumie, które<br />

pojawiają się w jednym z opowiadań.<br />

Ten nihilistyczny aspekt znajduje<br />

także ujście w ogólnej atmosferze<br />

„Biegunów”; często można odnieść<br />

wrażenie, że świat przedstawiony<br />

ma się ku końcowi. Tak jest w<br />

opowiadaniu „Strefa boga”, gdzie<br />

bohaterka jedzie do ojczystego kraju,<br />

aby wykonać zabieg eutanazji na<br />

prośbę starego przyjaciela. Wiemy,<br />

że nadchodzi moment graniczny,<br />

kiedy będzie musiała podjąć decyzję<br />

i, co może być zaskakujące, robi<br />

to bez wahania. Napięcie tego<br />

tekstu buduje dosłowne odliczanie:<br />

taksówkarz na lotnisku mówi<br />

„dziesięć”, bramka na lotnisku ma<br />

numer „dziewięć”, odległość z domu<br />

do pracy to „osiem” kilometrów i<br />

tak dalej. To tylko jeden z wielu<br />

przykładów ciekawych zabiegów<br />

stylistycznych, rozbudowujących<br />

topografię opowiadania. W<br />

książce czytelnik odnajdzie ich<br />

znacznie więcej, ponieważ autorka<br />

nie ogranicza sposobów narracji,<br />

dynamizuje opowieść, podkreślając<br />

tym samym złożoność świata. Często<br />

zaczyna jakiś wątek, aby zaraz go<br />

porzucić; przypomina to trochę<br />

nerwowe przesiadki z pociągu do<br />

pociągu. Dopełnieniem całości są<br />

reprodukcje starych map. To też<br />

ciekawe dopowiedzenie, bo miejsca<br />

na nich przedstawione pewnie już nie<br />

istnieją albo zmieniły swój charakter<br />

(np. mapa Jerozolimy pochodzi z<br />

1200 roku), podobnie jak zmienia<br />

charakter opisywane przeżycie. Poza<br />

tym mapa wygląda trochę jak układ<br />

nerwowy, a podróżny wodzący po niej<br />

palcem jest „impulsem nerwowym<br />

świata”.<br />

45


ecenzje<br />

Z opowiadania tytułowego<br />

dowiadujemy się, kim są bieguni: to<br />

stara sekta, ludzie wierzący, że tylko<br />

ruch może ocalić ich przed siłami<br />

zła. Więc biegną, nie przystają,<br />

kiwają się, jak stara biegunka, którą<br />

spotyka bohaterka opowiadania,<br />

Annuszka. Kobieta pod wpływem<br />

impulsu opuszcza męża, zamkniętego<br />

w sobie żołnierza, i chorego syna.<br />

Zaczyna życie na ulicy; włócząc się<br />

bez celu po Moskwie, ucieka od<br />

monotonii domowej egzystencji.<br />

Przy dworcu zawiera znajomość<br />

ze starą biegunką; ta wyjaśnia jej,<br />

że siły zła dopadają tylko ludzi<br />

trwających w bezruchu. Annuszka,<br />

pomimo przestrogi, wraca do domu,<br />

ponieważ nie potrafi zwalczyć<br />

swojego przywiązania do realnego<br />

świata. Tokarczuk wielokrotnie<br />

przywołuje ten motyw: ruch albo<br />

jego przeciwieństwo dotyczą<br />

wszystkich postaci tej książki. Ta<br />

opozycja, oparta na Platońskim<br />

dualizmie, odsłania bezustanną<br />

walkę pomiędzy uwięzieniem w<br />

ciele a wolnością duszy. Ciało jest<br />

tu także synonimem społecznych i<br />

kulturowych stereotypów, konwencji<br />

i przyzwyczajeń; ogranicza wolność<br />

duszy (Annuszka jako kobieta,<br />

żona i matka nie potrafi zerwać<br />

ze stereotypowymi modelami<br />

kulturowymi; nie zostaje biegunką,<br />

bo musi być kobietą, żoną, matką).<br />

Tokarczuk deklaruje, że<br />

najchętniej poświęca uwagę<br />

elementom egzystencji<br />

wypełniającym peryferia świata.<br />

Ciało traktuje na zasadzie dziwnego<br />

aspektu rzeczywistości – kiedy jest<br />

użytkowane przez właściciela, to nie<br />

ma w sobie nic niezwykłego, ale po<br />

śmierci przybiera postać zużytego<br />

opakowania, nabiera znamion<br />

obcości. Sposobem na ocalenie ciała<br />

jest wspomniana wyżej plastynacja<br />

zwłok – odpowiednio spreparowane<br />

tkanki zmarłego pozostają „jak<br />

żywe”. Proces plastynacji to jednak<br />

ocalenie pozorne. Filip Verheyen,<br />

naukowiec, który spreparował<br />

własną amputowaną nogę i rozebrał<br />

ją na wszystkie możliwe części,<br />

nie potrafi odpowiedzieć sobie<br />

na pytanie: „Czego szukałem?”.<br />

Zwłoki konserwuje także doktor<br />

Blau, naukowiec zafascynowany<br />

46<br />

tajemnicami anatomii. Doktor podróżuje nie tylko przez<br />

ludzkie wnętrzności, ale także zgłębia tajemnice swoich<br />

poprzedników, aby odnaleźć sens swojej pracy. Szuka w ich<br />

życiorysach i dokonaniach badawczych tego, co, jak mu się<br />

wydaje, sam zagubił. Gdy w końcu odnajduje odpowiedzi,<br />

okazuje się, że są puste – nie ma w jego pracy żadnego sensu,<br />

oprócz oczywistego pożytku dla nauki i sal muzealnych<br />

wypełnionych trupami wyglądającymi na żywe (dość upiorna<br />

perspektywa sobotniej wycieczki do muzeum...). Podobnie<br />

wygląda na tym tle powinność pisarza – ocalenie rzeczywistości<br />

to proces wykraczający ponad możliwości języka; opisywanie<br />

nie może oddać niezwykłości jednostkowego doświadczenia i<br />

nie należy od pisarzy tego oczekiwać. Realizm relacji z podróży<br />

to anachronizm, który Tokarczuk zastępuje oryginalnością<br />

przeżycia. Teksty z „Biegunów” oddają (pomimo wszystko) nie<br />

samo przeżycie, ale jego strukturę, sieć powiązań pomiędzy<br />

wydarzeniami i osobami, zwielokrotnioną zasadę przyczyny i<br />

skutku.<br />

Narracja „Biegunów”, złożona na wzór antycznego<br />

przewodnika dla wędrowców z kolejnych punktów podróży,<br />

została urozmaicona i świadomie pozbawiona linearności.<br />

Czytamy w pewnym momencie: „Bardzo by mi odpowiadało<br />

przeplatanie osnowy i wątku”. Podróż Tokarczuk odbywa się<br />

zatem nie od punktu do punktu, ale „zawsze” i „wszędzie”<br />

– poza czasem i materią. Dlatego odwołanie do Wikipedii,<br />

wątpliwej jakości źródła wiedzy, ma sens – Internet,<br />

magazynujący „żywe” informacje, nie podlega prawom<br />

czasoprzestrzeni, nie ma początku ani końca. I tak też można<br />

czytać tę książkę; zaczynać w jakimkolwiek momencie, krążyć<br />

wokół sieci biegunów – literatury i rzeczywistości, niezwykłości<br />

i codzienności, realności i fikcji. To rozgrywanie świata na wielu<br />

planach jest fascynujące, daje dużą satysfakcję czytelniczą, ale<br />

też mówi sporo o kondycji współczesnej literatury, która stoi na<br />

rozdrożu pomiędzy doświadczaniem a opisywaniem.<br />

Olga Tokarczuk,<br />

Bieguni,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2007.


ecenzje<br />

Joanna Szydłowska<br />

Przeklęta adolescencja<br />

Na niepokojąco rozedrganej, tęczowo kolorowej okładce<br />

książki odnajdujemy rysy znanych postaci. Jest John Lennon<br />

i Janis Joplin, królowa Wiktoria i sir James Matthew Barrie;<br />

jest wreszcie zarys pomnika Piotrusia Pana – zlokalizowanego<br />

realnie w Kensington Garden w Londynie. Oto więc i tytuł<br />

książki: szalonej, nieprzewidywalnej, pozornie – zupełnie<br />

impulsywnej, w rzeczywistości – starannie wyreżyserowanej,<br />

dopracowanej w każdym szczególe. Postaci, które dostąpiły<br />

zaszczytu obecności na okładce, nigdy nie miały prawa się ze<br />

sobą spotkać. Ich drażniąca współobecność sygnalizuje potencję<br />

autorskiej wyobraźni: nieustannie balansującej na granicy<br />

prawdy i fikcji, mieszającej postaci autentyczne i wymyślone,<br />

igrającej z czytelniczą pokusą szukania prawdopodobieństwa.<br />

Rodrigo Fresán – czterdziestopięcioletni, głośny ostatnio<br />

argentyński prozaik – zabiera nas w podróż niezwykłą. To<br />

podróż przez czas (wiktoriańska XIX-wieczna Anglia i<br />

ekscentryczność lat 60. XX wieku); podróż przez świat lektur<br />

i ich bohaterów; podróż do dzieciństwa – wreszcie. Oba<br />

przywołane porządki temporalne celnie ilustrują konsekwencję<br />

w realizacji autorskiego pomysłu. Wiktoriański eklektyzm,<br />

pompatyczność stylu i przeładowanie formy pomnożone<br />

o kolażowość i nieprzewidywalność improwizacyjnego<br />

kontekstu happeningów młodzieży w latach 60. są idealnie<br />

zsynchronizowane nie tylko z obłędną dynamiką okładki.<br />

Odnajdują swoje realizacje także na trzech innych poziomach:<br />

narracji, rekwizytów świata przedstawionego (w obu wymiarach<br />

czasowych), a poprzez figurę nadmiaru – na poziomie estetyki<br />

postmodernistycznej.<br />

Borgesowska Biblioteka Babel jest zresztą tylko jednym<br />

z możliwych kontekstów interpretacyjnych dzieła Fresána.<br />

Z wielką estymą i rzadko spotykaną maestrią autor porusza<br />

się w materii literackich kontekstów. Nie będzie nadużyciem<br />

stwierdzenie, że „Ogrody Kensington” są wielkim hołdem<br />

złożonym literaturze, potędze kreacji, nieposkromionej sile<br />

wyobraźni. Świadomość istnienia literackich tropów jest<br />

w tej powieści niemal manieryczna. Pełno tu cytatów, ich<br />

trawestacji, wariacji na temat. Parafrazie podlegają nie tylko<br />

teksty literackie, ale i teksty piosenek. To właśnie jest materia<br />

tej książki: olbrzymi labirynt odniesień i analogii, których sens<br />

jest w stanie odczytać prawdopodobnie niewielu. Podczas gdy<br />

biblioteka Borgesa – nota bene krajana Fresána – generowała<br />

rodzaj niepokoju, to w świecie „Ogrodów Kensington” jest<br />

już tylko nieskrępowana radość czerpania od poprzedników<br />

– metatekstowa zabawa w literaturę. Autotematyczne passusy<br />

książki są wykładem na temat materii współczesnej literatury<br />

(powieść o pisaniu powieści przez innych pisarzy). Bodaj<br />

czy nie najbardziej uniwersalne są tu stwierdzenia o tym,<br />

że niezmiennie frapującą inspiracją dla literatury są traumy<br />

podmiotu autorskiego.<br />

Figura cytatu da się rozpatrzyć także na płaszczyźnie<br />

gatunkowej. Ta proza z upodobaniem czerpie m.in. z<br />

doświadczeń biografii, powieści<br />

sensacyjnej, powieści o adolescencji,<br />

thrillera, eseju filozoficznopsychologicznego.<br />

Ale nie jest<br />

żadnym z nich do końca. Zabawa<br />

konwencją biograficzną realizuje<br />

się w materii tekstu na trzech<br />

poziomach: biografii Jamesa<br />

Matthew Barriego – autora<br />

kultowego dla pokoleń „Piotrusia<br />

Pana”, biografii narratora – fikcyjnego<br />

Petera Hooka oraz samego Rodrigo<br />

Fresána. Ten pierwszy interesuje<br />

autora „Ogrodów Kensington”<br />

nie poprzez paradygmat dojścia<br />

do prawdy życiorysu autentycznej<br />

przecież postaci, ale włącznie<br />

jako pretekst do snucia rozmaicie<br />

zorientowanych analogii. I tak:<br />

wszyscy trzej panowie są literatami.<br />

Hook, podobnie jak Barrie, jest<br />

autorem kultowej powieści dla<br />

dzieci (czytelna analogia do<br />

fenomenu „Harrego Pottera”).<br />

Obaj doświadczyli rodzicielskiego<br />

odrzucenia, a potem sieroctwa.<br />

Łączy ich ponadto trauma<br />

rywalizacji z cieniem zmarłego brata.<br />

Nieprzypadkowo analogiczna jest<br />

też proweniencja głównego bohatera<br />

ich tekstów, który jak chłopiec z<br />

Nibylandii (ale również Oskar z<br />

„Blaszanego bębenka”) nie chce<br />

dorosnąć (bohater powieści Petera<br />

Hooka ma czarodziejski rower,<br />

który umożliwia podróże w czasie).<br />

Podobieństw jest więcej, a autor<br />

czyni wszystko, by oszołomiony<br />

czytelnik nie wiedział, która<br />

historia jest wtórna wobec drugiej.<br />

Czy biografia Barriego dookreśla<br />

(tłumaczy) życiorys Hooka? Czy<br />

odwrotnie: Fresána prawda o autorze<br />

„Piotrusia Pana” wyreżyserowana<br />

została na wzór fikcyjnego<br />

narratora powieści? Prawda jest<br />

nieosiągalna, ale i zbędna – zdaje się<br />

nieco prowokacyjnie mówić autor<br />

„Ogrodów Kensington”. Fresán<br />

unieważnia prawdopodobieństwo<br />

i równie konsekwentnie broni się<br />

47


ecenzje<br />

przed jakąkolwiek jednoznacznością<br />

ocen postaci: Barrie nie jest w<br />

powieści ani świętym, ani – co łatwo<br />

byłoby wykorzystać (społecznie i<br />

marketingowo) – pedofilem. Jeszcze<br />

bardziej jest skomplikowana sprawa<br />

z Hookiem, do którego pasują także<br />

bardzo pejoratywne określenia:<br />

przestępca, narkoman, kidnaper.<br />

W pewnym sensie jest to<br />

również powieść o adolescencji,<br />

o jej zadziwiającym kulcie we<br />

współczesnych nam czasach.<br />

Fresán prowokuje nas do refleksji<br />

nad kształtem i jakością kultury<br />

masowej, która wyprodukowała<br />

nieletnich czarodziejów i bohaterów<br />

kreskówek, standaryzujących<br />

wszystko – od mody na tenisówki<br />

po gusta kulinarne. Adolescencja w<br />

„Ogrodach Kensington” ma także<br />

swój wymiar psychologicznotożsamościowy.<br />

Barrie i Hook to nie<br />

ci bohaterowie „dzieckiem podszyci”,<br />

którzy wyszli spod ręki Mistrza<br />

Gombrowicza. Miast groteski Fresán<br />

proponuje nam zupełnie poważną<br />

zadumę. Adolescencja w powieści to<br />

nie naiwny infantylizm, nie słodka<br />

rozkosz dziecięctwa, nie kiczowaty<br />

róż strojów i rekwizytów. Fresán<br />

pokazuje przestrzeń tajemnicy,<br />

czasem grozy, mrocznych sekretów,<br />

niewypowiedzianych pragnień. Autor<br />

powieści zdaje sobie sprawę, że tylko<br />

takie oblicze świata dzieciństwa ma<br />

szansę być inspirujące dla literatury.<br />

Skądinąd autotematyczne refleksje<br />

na temat pragmatyki literatury<br />

dziecięcej uznać należy za bardzo<br />

interesujące.<br />

I jeszcze słowo o narracji:<br />

dynamika i trans, szalejący potok, a<br />

miejscami meandryczne rozlewiska<br />

odniesień i kontekstów; oporna,<br />

jeśli nie poddasz się jej melodii.<br />

Pierwszoosobowa narracja Hooka<br />

to prawdziwie artystyczny popis<br />

stylizacyjno-leksykalny. Meandycznie<br />

snująca się fabuła, jak w najlepszym<br />

thrillerze mistrzowsko stopniująca<br />

napięcie, dopiero na koniec pozwala<br />

odszyfrować sytuację nadawczą.<br />

Oto autor bestselleru dla dzieci<br />

– Peter Hook porywa chłopca<br />

(Keiko Kai), który był odtwórcą<br />

głównej roli w filmie na podstawie<br />

jego powieści. Więzi go, krępuje<br />

i knebluje, serwuje mu narkotyki<br />

48<br />

i niczym demoniczny rewers pięknej Szeherezady, przez<br />

jedną noc snuje przed nim pokręconą historię swojego życia,<br />

pomnożoną o epizody skradzione z innych biografii. Narrację<br />

znaczy dygresyjność, która w połączeniu z halucynogennym<br />

jej charakterem unieważnia prawdę. Nie jest istotne, czy Hook<br />

konfabuluje z premedytacją, czy ulega fantazji pod wpływem<br />

używek. To narkotyczno-alkoholowy bełkot, somnambuliczny<br />

trans, pełnymi garściami czerpiący z wszelkiej maści tekstów<br />

(literatura, prasa, teksty piosenek, film).<br />

Rodrigo Fresán,<br />

Ogrody Kensington,<br />

przeł. Tomasz Pindel,<br />

Wyd. muchaniesiada.com.,<br />

Kraków 2007.


ecenzje<br />

Jarosław Czechowicz<br />

O symbolicznej roli<br />

literackiego pożegnania<br />

Niełatwo jest pisać o śmierci. Śmierć bowiem to temat<br />

mało wdzięczny. Ze śmiercią żadnej książce nie jest do twarzy.<br />

Jest ona czymś, z czym ludzka świadomość zawsze mierzy<br />

się nieudolnie i boleśnie. Nie sposób napisać o kimś, kogo<br />

nie ma już wśród żywych, nie ożywiając go jednocześnie we<br />

wspomnieniu. Pisząc o swoim ojcu, który odszedł zbyt nagle i<br />

zbyt nieoczekiwanie, Aleksander Jurewicz dokonuje podwójnej<br />

sztuki. Składając zmarłemu hołd, oddaje zarówno grozę jak i<br />

powagę śmierci. Jest jednocześnie na tyle wnikliwy, że pośród<br />

słów o umieraniu odkrywa nowe znaczenia pojęć związanych<br />

z trwaniem – zarówno tym rzeczywistym jak i trwaniem w<br />

pamięci. „Dzień przed końcem świata” w piękny sposób kłania<br />

się śmierci, ale jest jednocześnie wzruszającą afirmacją życia,<br />

które wyraźnie przeciwstawia się bezruchowi, bezwładowi i<br />

końcowi ostatecznemu. Ta książka to swoista spowiedź, jaką<br />

czyni autor w konfesjonale swojej własnej pamięci. Spowiedź<br />

i wspomnienie. Zatrzymanie w słowie i jednoczesny ruch. To<br />

opowieść o sile przywiązania do życia i sztuce zrozumienia, iż<br />

życie dane jest nam tylko na chwilę.<br />

Przybywając do rodzinnego domu, w którym zastaje<br />

martwego ojca, autor jednocześnie zatrzymuje czas w<br />

miejscu dlań magicznym i związanym z ciepłem familijnych<br />

wspomnień. Nie tylko sama przestrzeń domu, ale przede<br />

wszystkim pracownia ojca jest miejscem, w jakim zaczynają<br />

napierać na siebie gesty, słowa, zdarzenia i postacie z<br />

przeszłości. Trudno jest je wszystkie tam pomieścić, dlatego<br />

też obok złości i bezsilności wobec zgonu członka rodziny,<br />

pojawia się także w autorze bezradność, z powodu której nie<br />

jest on w stanie nadać wspomnieniom ich właściwego miejsca<br />

w swojej pamięci. „Przez moją pamięć przewija się, niczym<br />

w projektorze, którego mechanizm się rozstroił i kadry filmu<br />

rozbiegają się po ekranie, poszarpana fabuła dni i twarzy,<br />

głosów i ciszy, śmiechu i gorzkich westchnień, dla których w<br />

tym momencie pracownia ojca staje się za ciasna”. Po to, aby<br />

poradzić sobie z balastem napierających wspomnień, cierpiący<br />

syn musi udać się w przeszłość, przypomnieć sobie wszystko raz<br />

jeszcze od nowa i przeżyć to, po czym pochować ojca nie tyle w<br />

grobie, co w sobie samym, próbującym wciąż na nowo odpierać<br />

dokonany fakt i unikać myślenia o końcu ostatecznym.<br />

Ojciec. Dumny i wyniosły, choć jednocześnie skromny<br />

i niezbyt pewny swojej wartości. Znajdujący swoje miejsce<br />

do życia w kraju oddalonym od ojczyzny. Białorusin, dla<br />

którego Polska stała się prawdziwym domem, który Polsce<br />

postanowił oddać wszystko to, co najlepsze; dla Polski<br />

wychował swoje dzieci i Polsce dziękował za to, że przyjęła go<br />

takim, jaki był naprawdę. A przecież początki były trudne. „W<br />

niewykończonym domu dwójka dzieci i bezrobotna maszyna<br />

do szycia, więc na samym starcie w<br />

nowym polskim życiu – katastrofa”.<br />

Mimo tego dzielny krawiec,<br />

imając się różnych zajęć, poznając<br />

rozmaitych ludzi i adaptując się do<br />

warunków, w jakich przyszło mu<br />

żyć, tchnął prawdziwe życie w dom,<br />

któremu brak tego tchnienia w<br />

momencie, kiedy autor doń przybywa<br />

i wie, że ojciec nie uszyje już ani<br />

jednego stroju…<br />

„Kiedy tato wprawiał w ruch<br />

rzemienny napęd maszyny i po<br />

kilku taktach solowej uwertury, gdy<br />

cały mechanizm złapał właściwy<br />

rytm, wchodził swoim głosem, to<br />

wtedy jakby znikał sufit pracowni i<br />

otwierało się niebo”. Praca ojca była<br />

jednocześnie gwarantem stabilności<br />

w rodzinie, szumiąca maszyna<br />

Singera przynosiła kojący spokój i<br />

była świadectwem tego, że ruch daje<br />

radość, a dźwięki przezeń wydawane<br />

to niebiańska symfonia, kojąca<br />

wszystkich razem i każdego z osobna.<br />

To dźwięk kojarzony przez autora<br />

z pewnością, że mimo wszelkich<br />

niepowodzeń i wszelkich konfliktów,<br />

przestrzeń jego pracowni i cały dom<br />

będą bezpieczną przystanią, w jakiej<br />

każdy członek rodziny odnajdzie<br />

spokój.<br />

Jurewicz wspomina ojca ciepło i<br />

żartobliwie. Wydawać by się mogło,<br />

że im bliżej momentu ostatecznego<br />

z nim pożegnania podczas<br />

ceremonii pogrzebowej, tym więcej<br />

życia jest w całym kalejdoskopie<br />

zdarzeń, jaki tworzy się w umyśle<br />

osieroconego syna. I tak też jest<br />

w istocie, bo specyficzny humor, z<br />

jakim autor opisuje życie zmarłego,<br />

jest antidotum na wzmagający<br />

się ból. Chociaż jest w nim dużo<br />

zwyczajnego żalu i pretensji (jakże<br />

można tak po prostu odejść i<br />

zostawić bliskich?), porządkowanie<br />

49


ecenzje<br />

wspomnień na nowo przyniesie<br />

jednak ukojenie.<br />

Jurewicz przeżywa dzień przed<br />

swoją prywatną apokalipsą. To<br />

dzień, który da początek czemuś<br />

nowemu i nieuchronnie pożegna to,<br />

co było. Cały świat związany z ojcem<br />

nabierze teraz innych konturów,<br />

przekształci się w coś nie do końca<br />

zrozumiałego, niepokojącego i w<br />

swej nowości bolącego. Ta książka<br />

będzie próbą budowania nowego<br />

ładu na gruzach tego, co pozostało<br />

po nieżywym ojcu. Tytułowy<br />

koniec świata funkcjonuje w<br />

powieści dwojako. Mamy bowiem<br />

wyraźne wspomnienia sprzed<br />

lat, w jakich wieszczono pewien<br />

koniec ostateczny, w który ojciec<br />

nie wierzył i z którego się śmiał.<br />

Obrazy z przeszłości przecinają się<br />

w tej opowieści z przejmującym<br />

poczuciem końca bezpiecznego i<br />

stabilnego świata, w jakim ostoją<br />

były słowa, gesty i czyny tego, który<br />

leży teraz w trumnie i w swym<br />

przerażającym bezruchu wydaje się<br />

być prorokiem pustki, wobec której<br />

jest się bezsilnym.<br />

Okazuje się, że „Dzień przed<br />

końcem świata” pełni jeszcze<br />

jedną, terapeutyczną wobec autora<br />

i czytelnika funkcję. Pogrzeb ojca<br />

stanie się symbolicznym pogrzebem<br />

wspomnień, które trzeba pochować,<br />

aby umieć spojrzeć na swoje własne<br />

życie z innej perspektywy. Będzie<br />

to także pogrzeb idei i swoiste<br />

hartowanie się w nowej roli,<br />

oswajanie pustki i budowanie w niej<br />

swojego nowego „ja” – takiego, które<br />

może napisać swoją własną historię<br />

i które z rodzinnej tragedii uczyni<br />

punkt wyjścia do stawania się na<br />

nowo.<br />

Godnie pożegnał się Jurewicz<br />

ze swym ojcem. Przekonał mnie<br />

do tego, że moc słowa pisanego jest<br />

w stanie tchnąć życie tam, gdzie<br />

pozornie go nie ma. To książka o<br />

nowej tożsamości, choć o dawnych<br />

czasach. Książka o pożegnaniu, choć<br />

jednocześnie opowieść o witaniu<br />

samego siebie ponownie. Książka, w<br />

której zamyka się wieko trumny, ale<br />

otwierają drzwi do innej przyszłości<br />

– do świata, w którym autor<br />

pogodzony z odchodzeniem, będzie<br />

szedł naprzód godnie i z podniesioną<br />

50<br />

głową. Tak jak ojciec, którego już nie ma. Jak ojciec, który mimo<br />

wszystko nadal żyje na kartach tej książki – inaczej i pełniej.<br />

Można pięknie napisać o śmierci, jeśli śmierć da początek<br />

nowemu życiu. Jurewicz napisał opowieść rozpiętą między<br />

pozorną pustką tego, co minęło, a kuszącą czymś nowym<br />

przestrzenią, w jakiej trzeba umieć się odnaleźć. Przeżyjmy<br />

wraz z nim ten ostatni dzień. Dzień końca, który stanie się<br />

jednocześnie początkiem.<br />

Aleksander Jurewicz,<br />

Dzień przed końcem świata,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2008.


ecenzje<br />

Agata Zawiszewska<br />

Dzieje przygód Przystupy<br />

i jej towarzysza Pana Narratora<br />

Z punktu widzenia budowy najnowsza powieść Grażyny<br />

Plebanek „Przystupa” jest dziełem o strukturze otwartej, to<br />

znaczy, że zawsze można do niej dopisać ciąg dalszy. Powieść<br />

składa się z kilku części: „Gwiazda”, „Hyra”, „Pani Słaba”,<br />

„Baba Jojo”, „Gun”, „Przystupa”, z czego widać już na pierwszy<br />

rzut oka, że jest to powieść przede wszystkim o kobietach.<br />

Kobiety te żyją własnym życiem, następują kolejno po sobie w<br />

życiorysie emigracyjnym Przystupy jako jej pracodawczynie,<br />

nie mają zahamowań moralnych, choć każda w innej dziedzinie<br />

zasady moralności łamie, ale Przystupa ich nie piętnuje. Robi<br />

to za nią narrator. Powieść tę można uznać za realistyczną w<br />

tym sensie, że opisuje zdarzenia, które rzeczywiście mogły się<br />

zdarzyć – Plebanek zresztą składa podziękowania kobietom,<br />

które zechciały jej opowiedzieć o własnym doświadczeniu<br />

sprzątania domów polskich i obcych. Wprawdzie wrażenie<br />

realizmu złamane jest w inicjalnych i finalnych fragmentach<br />

każdego rozdziału, kiedy Przystupa po prostu opuszcza dom<br />

swojej dotychczasowej pracodawczyni i idzie, gdzie ją oczy<br />

poniosą lub autobus zawiezie – i zawsze trafia na kogoś, kto za<br />

jej usługi proponuje dach nad głową i coraz mniejszą pensję.<br />

Nie jest to zabieg sprzeczny z realistyczną metodą opisu, lecz<br />

można powiedzieć, że chodzi tu mniej o realizm powieściowy,<br />

a bardziej o realizm przygody. Uroku dodaje książce styl, lekki,<br />

niemal krotochwilny.<br />

Natychmiast po otwarciu książki uderza coś, co można<br />

trywialnie określić jako czerpanie pełnymi garściami ze<br />

skarbnicy tradycyjnych rozwiązań literackich: postaci,<br />

tematów, zdarzeń i sposobów opowiadania. Szczególnie ta<br />

ostatnia wymaga podkreślenia, albowiem już w „prologu” na<br />

pierwszy plan powieści wychodzi narrator wszechwiedzący<br />

w swej odsłonie osiemnastowiecznej – narrator-komentator,<br />

narrator-moralista, narrator uprawiający z czytelnikiem grę<br />

w ciuciubabkę, narrator raz sugerujący swoją przynależność<br />

do świata opowiadanych wydarzeń, raz podkreślający swą<br />

kreacyjną nad tym światem przewagę, narrator z upodobaniem<br />

zawłaszczający zarówno mowę swej faworyty – Przystupy, jak i<br />

pozostałych postaci: „Wiedziała, że będzie żyła sto lat. Oparta<br />

plecami o ścianę chałupy, z głową okrytą kwiecistą chustą,<br />

wysnuje historię Gwiazdy, tej niby-Madonny i Hyry, podłości<br />

się nie bojącej, i trzeciej Pani, delikatnej, co męża zabiła, i<br />

czwartej, Gun, diablicy, która wstydu nie miała. Poprawi węzeł<br />

pod brodą, przesunie językiem po bezzębnych dziąsłach i<br />

będzie memłać ich dzieje jak paciorki różańca, aż przyjdzie sen,<br />

który poniesie ją nad złem jak nad kupą gnoju. Skąd wiedziała?<br />

Trudno zgadnąć, ona niewiele mówiła, trzymała wszystko dla<br />

siebie. A zaczęło się od ucieczki. Wciąż jeszcze ją widzę, jak stoi<br />

pośrodku izby i powtarza uparcie: - Muszem jechać…” (s. 7).<br />

A ja chętnie podejmuję tę grę z narratorem, bo choć sama<br />

gadam zwykle jak najęta, to lubię bardzo posłuchać, jakie<br />

historie mają do opowiedzenia inni.<br />

Tytuły kolejnych fragmentów, np.<br />

„Początek tej historii”, „O tym,<br />

jak Przystupa spotkała w kościele<br />

Gwiazdę i jej Pana” albo „O tym,<br />

jak Przystupa wyruszyła w świat”,<br />

odsyłają do chwytów stosowanych<br />

co najmniej od Cervantesa, którego<br />

bohaterowi „z braku snu, a zbytku<br />

czytania, tak mózg wysechł, aż<br />

wreszcie rozsądek utracił” (Don<br />

Kichote, przeł. A. L. i Z. Czerny,<br />

Warszawa 1983, t. 1, s. 28).<br />

Niektóre tytuły odnoszą się do<br />

klasycznych tekstów literackich,<br />

np. tytuł rozdziału „O tym, jak<br />

Gwiazda zabłysła, a Przystupa dzięki<br />

polerowaniu sztućców stanęła na<br />

drodze awansu do wyższych sfer<br />

(chociaż takie rzeczy zdarzają się<br />

tylko w powieściach)” aktualizuje<br />

wzorzec wzorców, czyli „Pamelę”<br />

Samuela Richardsona. Innym<br />

smakowitym odwołaniem, tym razem<br />

do „Rozważnej i romantycznej”<br />

Jane Austin, jest tytuł rozdziału<br />

traktującego „O tym, że mężczyźni<br />

są jak dzieci i mają dużego, a także<br />

o rasie kobiet, które są skłonne ich o<br />

tym zapewniać, wbrew cennej radzie:<br />

‘If you cannot think of anything<br />

appropriate to say, you will please<br />

restrict your remarks to the weather’”.<br />

Jeszcze inny tytuł odsyła do świata<br />

tekstów kultury na poziomie<br />

meta, w tym wypadku do analiz<br />

produkowanych w obrębie krytyki<br />

feministycznej, jak np. rozdział<br />

ósmy „A w nim sugestia sprzed<br />

wieku, że kobiety reprezentują to, co<br />

irracjonalne (‘And women represent<br />

>>the irrational


ecenzje<br />

Przystupę, ma dziewiętnaście lat.<br />

Jest chuda, żylasta, jakby sękata” (s.<br />

9), że w ogóle „niewiele mówiła,<br />

trzymała wszystko dla siebie” (s. 7),<br />

a jeśli już się jej coś wyrwało, była<br />

to gwara. Niemniej jednak narrator,<br />

przez „uczonych w piśmie filologów”<br />

zwany auktoralnym, zmienia się<br />

niekiedy, choć niezwykle rzadko,<br />

w opowiadacza personalnego, a<br />

wtedy mamy szansę wejrzeć w<br />

myśli Przystupy lub zobaczyć<br />

świat jej oczami. Są to epizody,<br />

które trzeba wyławiać jak perełki z<br />

oceanu mowy wszechwiedzącego<br />

gaduły, np. w zdaniu z „Początku tej<br />

historii”, kiedy Przystupa „w końcu<br />

zrozumiała, że musi stąd odejść”<br />

(s. 18). W większości wypadków<br />

widzenie bohaterki zawłaszczane jest<br />

przez jej narratorskiego opiekuna,<br />

który jeszcze opatruje myślenie<br />

swojej podopiecznej komentarzami<br />

w nawiasach. Weźmy przykład z<br />

rozdziału „O tym, jak Pan wziął<br />

panią z telewizji, o piersiach i o<br />

strasznym końcu karpia”, który<br />

ujawnia moralistyczne zapędy<br />

prawdziwego bohatera tej książki,<br />

czyli narratora właśnie. W tym oto<br />

rozdziale aktualny Pan Przystupy<br />

zdradza swoją uroczą żonę, aby<br />

zapewnić żonie medialny sukces:<br />

„[...] naraz zza okna usłyszała szepty,<br />

szarpaninę, gardłowy chichot – i<br />

oto na szybie, tuż przed jej nosem<br />

rozpłaszczył się tyłek. Szeroki i<br />

gąbczasty, przykleił się do ciemnej<br />

szyby z plaśnięciem (głowa tkwiąca<br />

pod okienną ramą nie pozwalała na<br />

wgląd w personalia). W bezosobowy<br />

zad wepchnął się penis – długi,<br />

wyprężony, cienki – i przez jakiś<br />

czas słychać było dyszenie,<br />

ocieranie, jęki, sapanie, widać też<br />

było niezdarne próby dodatkowych<br />

pieszczot, jak ujmowanie żołędzi<br />

od dołu upierścienioną ręką czy<br />

podgniatanie zadu bladymi palcami,<br />

które do złudzenia przypominały<br />

‘Paluszki rybne’. [...] Widok<br />

rąk Pana, zaciskających się na<br />

wiotczejącym właśnie bezgłowym<br />

cielsku, wprawił ją w zdumienie.<br />

Z jej punktu widzenia to nie była<br />

kwestia zasad (nikt nie wyposażył<br />

jej w mieszczańską mentalność z<br />

religijnym wykazem tego, co wolno,<br />

a czego nie wolno mężowi i żonie<br />

52<br />

[...]). To była sprawa proporcji – Gwiazda miała pupę zgrabną,<br />

jędrną, o idealnym kształcie jabłka, którym ponoć Ewa skusiła<br />

Adama, by ugryzł – tymczasem wieloryb po drugiej stronie<br />

szyby…” (s. 31-32).<br />

„Wieloryb po drugiej stronie szyby” widziany jest przez<br />

Przystupę z perspektywy niższej kondygnacji zarówno w<br />

znaczeniu architektonicznym, jak i klasowym, jest więc<br />

widzeniem fragmentarycznym, „nie pozwalającym na wgląd<br />

w personalia”, co buduje wrażenie typowości wydarzeń i<br />

postaci, pretenduje niemal do uniwersalności pewnego rodzaju<br />

wiedzy o człowieku: „Z perspektywy piwnicznego okna<br />

Przystupa podziwiała paradę nóg chwiejących się na wysokich<br />

obcasach, gołych brzuchów z kolczykami lub tatuażami oraz<br />

biustów: damskich, widocznych zza prześwitów bluzek, i<br />

męskich: włochatych (starzy rockmani), nieckowatych (młodzi<br />

pieśniarze), skrytych pod bluzą (wykonawcy piosenek dla<br />

dzieci)” (s. 31). Być może narażę się na zarzut, że wszystko mi<br />

się z literaturą kojarzy, nie byłby on wszakże bezpodstawny.<br />

Otóż mamy w literaturze polskiej podobny fragment takiego<br />

bezrefleksyjnego, acz krytycznego w zamiarze narratorskim<br />

widzenia – znajduje się on w „Granicy” Zofii Nałkowskiej, a<br />

dotyczy egzystencji starej Karoliny Bogutowej, matki Justyny,<br />

co to przez Zenona Ziembiewicza skrzywdzona została. U<br />

hrabiów Tczewskich stara Bogutowa zajmowała się „kuchnią”<br />

ich życia i z tej perspektywy je oglądała: „Z okna kuchni,<br />

wychylając się na lewo, Bogutowa mogła niekiedy zobaczyć tył<br />

odjeżdżającego Rolls Royce’a z czyimś profilem i dyndającym<br />

za szybą pluszowym fetyszem, czasami ogon konia i kawałek<br />

angielskiego dyplomaty na siodle. Zaledwie tyle, nie więcej.<br />

Tak wyglądała od strony Bogutowej ta najwyższa kondygnacja<br />

bytu, któremu służyła całym swoim jestestwem” (Z. Nałkowska,<br />

Granica. PIW, Warszawa 1993, s. 36).<br />

To cząstkowe widzenie jest, tak w „Granicy”, jak i<br />

w „Przystupie”, znaczące dla literatury polskiej na jej<br />

tematologicznym poziomie, przesunięcie polega tu bowiem<br />

na odwróceniu autorskich oczu od postaci do tej pory<br />

reprezentującej najniższe warstwy społeczne, czyli „świętej<br />

kucharki” – jak zatytułowała swoją powieść Wanda Melcer, na<br />

postać „służącej”, która co najmniej od czasów „Całego życia<br />

Sabiny” Heleny Boguszewskiej pragnie wybić się na literacką<br />

niepodległość. Służąca widzi cząstkowo, wybiórczo, ale więcej<br />

niż kucharka, jej mobilność w przestrzeni domu, społeczeństwa<br />

i narodowości przewyższa znacząco mobilność osób gotujących,<br />

do których podniebienie jaśniepaństwa przywiązuje się na<br />

dłużej. Służąca widzi także życie swoich chlebodawców nie tyle<br />

„od kuchni”, co „od sypialni”, widzi zatem intymność, której<br />

spore obszary znajdują się po „ciemnej strony mocy”. Jest tu<br />

też miejsce na odwołanie się do zdolności odczuwania przez<br />

czytelniczki, utożsamiające się z doświadczeniami Przystupy,<br />

mściwej satysfakcji płynącej z podglądania kolejnych Państwa,<br />

ujawniania ich hipokryzji i śmieszności, konfrontowania<br />

ich deklaracji i postępków. Wszystkie postacie tej powieści<br />

udają i dlatego kompromitują się w oczach narratora, mają<br />

się więc i skompromitować w oczach tego, kto czyta, kto<br />

narratorowi zawierza. Ocalona została jedynie Przystupa,<br />

jest ona bowiem jedyną postacią, która niczego nie udaje. A<br />

może takiemu wrażeniu narrator ulega, bo Przystupa, która<br />

„wszystko trzymała dla siebie”, wystrychnęła na dudka także i<br />

tego ufnego w swą wszechwiedzę opowiadacza? Narrator całej


ecenzje<br />

historii nie przyjmuje przecież do wiadomości, podobnie jak<br />

wszyscy pracodawcy Przystupy, że jednak dziewczyna jakąś<br />

szkołę skończyła i po angielsku mówi z najlepszym brytyjskim<br />

akcentem. „Ale Przystupa już odchodzi, znika za rogiem Pałacu<br />

Kultury” (s. 392).<br />

Być może – chciałabym tak myśleć – pojawienie się<br />

„Przystupy” jako udanej krzyżówki romansu pikarejskiego i<br />

wczesnej powieści francuskiej czy angielskiej z przełomu XVII<br />

i XVIII wieku w stylu „Gila Blasa” Alaina René Lasage’a,<br />

„Kubusia Fatalisty i jego pana” Denisa Diderota, „Józefa<br />

Andrewsa” Henry’ego Fildinga czy też „Moll Flanders” Daniela<br />

Defoe, jest tylko kolejnym momentem w dziejach literatury,<br />

kiedy forma literacka potrafi zmierzyć się z kryzysem myśli<br />

danej epoki w jakiejś dziedzinie. Być może – chciałabym tak<br />

myśleć – forma literacka, która już raz spełniła swoje zadanie,<br />

jak to się stało w wypadku pikareski, odpowiedzi na kryzys<br />

hiszpańskiej myśli barokowej z jej fiksacją na punkcie czystości<br />

krwi i honoru, i dlatego rodzącej postać antybohatera-łotrzyka,<br />

spełni swoje zadanie także w naszych czasach, pod koniec<br />

pierwszej dekady XXI wieku w Polsce. Być może – chciałabym<br />

tak myśleć – profesjonalnie napisana „Przystupa” podważy choć<br />

odrobinę obraz Polki, która w wielu literackich wariantach<br />

występuje ciągle jeszcze, choć regularnie degradowana, jako<br />

kobieta heroiczna, kobieta karmicielka, kobieta cnotliwa, bez<br />

względu na to, czy poluje na partnera w romansie popularnym,<br />

czy wspiera swojego mężczyznę w walce o „sprawę” w<br />

powieściach z najwyższej półki – czyli „mężczyźni wszystkich<br />

krajów łączcie się” w zachwycie nad słowiańską diwą. Być<br />

może – chciałabym tak myśleć – właśnie w powieściach po<br />

prostu warsztatowo sprawnych można zawrzeć nierozstrzygalne<br />

kompleksy danego czasu: Przystupa jest panią do sprzątania, jak<br />

setki polskich kobiet, które wyjechały za chlebem, ale podczas<br />

gdy kobiety, które Przystupa „obsługuje”, to „złe kobiety były”,<br />

jej samej udaje się zachować „naturalną” niewinność serca i<br />

prostotę umysłu, wraca więc do rodzinnej wsi wewnętrznie z<br />

nią pogodzona, wiedząc, że życie na prowincji i życie w mieście,<br />

jeśli gdzieś się różni, to nie na poziomie „jakości”, lecz „stopnia”.<br />

Grażyna Plebanek,<br />

Przystupa,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.<br />

53


ecenzje<br />

Nina Olszewska<br />

Ocalić od zapomnienia...<br />

Kilka lat temu Vesna Goldsworthy<br />

dowiedziała się, że jest chora na raka.<br />

Stopień zaawansowania nowotworu<br />

i nikłe szanse na ratunek kazały<br />

jej spojrzeć na swoje życie i zadać<br />

pytanie: „Co po mnie pozostanie?”.<br />

Najwyraźniejszym śladem po niej<br />

niewątpliwie był syn, Alexander,<br />

wówczas dwuletni. Vesna doskonale<br />

zdawała sobie sprawę, że dziecko jest<br />

jeszcze za małe, by matka zdołała<br />

zachować miejsce w jego pamięci,<br />

przekazać mu swoje doświadczenia,<br />

wspomnienia, tożsamość.<br />

W przypadku tej rodziny słowo<br />

„tożsamość” nabiera wyjątkowego<br />

znaczenia, ponieważ Vesna urodziła<br />

się w Belgradzie, jako dorosła kobieta<br />

zamieszkała w Anglii, tam wyszła<br />

za mąż za rdzennego Brytyjczyka,<br />

w tej rzeczywistości urodziła i<br />

zaczęła wychowywać syna. Jej śmierć<br />

przekreśliłaby automatycznie wszelkie<br />

więzi Alexandra z Bałkanami, z<br />

korzeniami matki. W uniknięciu<br />

takiego biegu wydarzeń pomóc<br />

miało spisanie historii Vesny w<br />

„Czarnobylskich truskawkach”,<br />

jak głosi dedykacja: „książce dla<br />

Alexandra”.<br />

Ojczyzną Vesny jest Jugosławia, co<br />

stanowi dość przewrotne stwierdzenie,<br />

biorąc pod uwagę brak takiego<br />

państwa na mapie. Goldsworthy<br />

opuściła swój kraj jeszcze przed wojną,<br />

wyjechała z Jugosławii, nie z Serbii,<br />

czy jakiegokolwiek innego kraju: jej<br />

pamięć widzi podział polityczny świata<br />

nieco inaczej niż wszelkie współczesne<br />

atlasy geograficzne.<br />

Kwestia „ojczyźniana” może<br />

być traktowana wielowymiarowo<br />

w odniesieniu do tej książki. Po<br />

pierwsze, wspomniana kwestia<br />

„małej ojczyzny”, miejsca, które nie<br />

funkcjonuje już oficjalnie, nieoficjalnie<br />

jednak wciąż jest wyryte w pamięci<br />

autorki w niezmiennym kształcie. Po<br />

drugie, sprawa związku z ojczyzną.<br />

Teoretycznie bohaterka powieści to<br />

Vesna, praktycznie nie mniej ważna<br />

jest Jugosławia. To pochodzenie<br />

determinuje Goldsworthy przez całe<br />

życie. Opuszcza swój kraj fizycznie,<br />

ale duchem na zawsze w nim zostaje.<br />

Swoją narodowość i związaną z nią<br />

54<br />

odrębność odczuwa najwyraźniej w Anglii.<br />

„Czarnobylskie truskawki” nie są też powieścią poprawną<br />

politycznie: dzieciństwo w ustroju komunistycznym autorka<br />

wspomina bardzo ciepło. Przywoływane przez Vesnę akademie „ku<br />

czci”, pochody, komunistyczna propaganda towarzysza Tito to tak<br />

samo urocze i swojskie widoczki jak podwórkowy trzepak czy gra w<br />

klasy.<br />

Książka nie jest w żaden sposób uporządkowana, przede<br />

wszystkim kwestie chronologii wydarzeń traktuje się bardzo<br />

swobodnie. Autorka snuje historię swojego życia gawędziarsko,<br />

swobodnie skacząc z tematu na temat, przywołując pozornie luźne<br />

anegdoty. W zakończeniu wyjaśnia, że nie konsultowała zapisu<br />

zdarzeń z nikim ze swojej rodziny, przyjaciół, że niektóre wątki<br />

mogą być przekłamane, niedokładne. Jest to zabieg świadomy: tak<br />

działa ludzka pamięć. Tak Vesna opowiadałaby o sobie swojemu<br />

synowi, nie z kronikarską skrupulatnością, ale torem wytyczonym<br />

przez uczucia i emocje.<br />

Chociaż powieść tworzona była jako pewnego rodzaju<br />

testament, nie ma w niej ani przez moment atmosfery rozpaczy,<br />

poczucia bliskiego końca. Nie ma rozmazania, wyrzutów wobec<br />

jakiegokolwiek boga, pretensji i łez. To książka pełna ironii,<br />

zwłaszcza autoironii. Sposób prowadzenia narracji świadczy o<br />

błyskotliwej inteligencji i poczuciu humoru autorki. Na swoje<br />

najbardziej dramatyczne dni potrafi patrzeć z ukosa, bez patosu i<br />

rozczulania. O sprawach „wielkich” można pisać przecież w sposób,<br />

który bardziej je ośmiesza niż uwzniośla, na szczęście Vesna tego<br />

uniknęła.<br />

Zaskakujące jest, jak przyjemnie i lekko można czytać powieść<br />

traktującą o sprawach najważniejszych, żeby nie powiedzieć:<br />

ostatecznych. Wszystko, co może przeżyć człowiek, pełna paleta<br />

uczuć podana w sposób prosty, a przez to niezwykle przejmujący.<br />

O miłości, przyjaźni, spokoju dzieciństwa i bezmiarze zła wojny,<br />

Goldsworthy pisze jakby od niechcenia, jakby w ramach pogawędki<br />

przy herbacie. Czytelnik odnosi chwilami wrażenie, że jest<br />

obserwatorem zwykłego, leniwego popołudnia, kiedy to pewnej<br />

kobiecie jakiś zapach, może dźwięk, przypomniał jakąś historię<br />

z dzieciństwa, a za nią kolejne i kolejne, którymi dzieli się ze<br />

swoim synem. Niemal widzimy małego pół-Brytyjczyka, który z<br />

rozdziawioną buzią słucha o dalekich miejscach, widokach, które są<br />

niby takie obce, a jednak bezspornie wtopione w jego krwioobieg.<br />

Czy na 270 stronach można zmieścić historię Bałkanów, sagę<br />

pewnego rodu, opowieść o życiowej drodze jednej kobiety, jednej<br />

bardzo skomplikowanej kobiety, panoramę wielkiej miłości i równie<br />

wielkiego strachu przed zbyt szybkim końcem? Vesna Goldsworthy<br />

w „Czarnobylskich truskawkach” udowadnia, że tak. Czy o lęku<br />

przed śmiercią można pisać tak, by czytelnik dostrzegł w tym<br />

jedynie radość, nadzieję i przykazanie, by żyć tak, aby w obliczu<br />

końca móc mieć świadomość, że warto było...<br />

Vesna Goldsworthy,<br />

Czarnobylskie truskawki,<br />

przeł. Elżbieta Jasińska,<br />

Wyd. Czarne,<br />

Wołowiec 2007.


ecenzje<br />

Michał Tabaczyński<br />

Wielki ruch<br />

Michał Sobol w debiutanckim tomie odważnie otworzył<br />

przepastny worek z problemami współczesnej literatury,<br />

których nikt jednak przez te kilka lat, jakie minęły od jego<br />

wydania, nie chciał podejmować. Nic więc dziwnego, że<br />

drugi tom tego poety, zatytułowany „Działania i chwile”, jest<br />

kontynuacją debiutu. Albo: prostą konsekwencją zaniechania<br />

przez innych problemów tam przedstawionych. Zresztą, na<br />

jedno wychodzi.<br />

Najważniejszym problemem, z jakim borykały się wiersze<br />

z debiutanckich „Lamentacji”, była śmierć kultury, którą – tak<br />

jak chciał Wiesław Myśliwski – nazywać można chłopską.<br />

Problem to przepastny i arcyważny, z niego więc biorą swój<br />

początek wszystkie inne. Jeśli przypomnimy sobie jeden z<br />

wierszy tego tomu (wiersz nosi tytuł „powtórzenie”), lament<br />

nad śmiercią kultury jest w pierwszym rzędzie lamentem nad<br />

śmiercią języka z tą kulturą związanego (ergo: nad śmiercią<br />

pewnego świata i pewnej części naszych – nazwijmy to tak<br />

– hermeneutycznych zdolności); w tamtym wierszu tę stratę<br />

opisywał Sobol w oryginalnej metaforze: „włosy barwy gnoju /<br />

dziś coraz mniej / znana jest / barwa gnoju”. W nowym tomie<br />

walka z tą śmiercią, czy też walka przeciw takiemu obumieraniu<br />

kultury (przyjmuję więc, sądzę, podobnie jak Sobol, iż śmierć<br />

kultury chłopskiej jest śmiercią części kultury w ogóle, części<br />

języka, części świata w końcu, a w innej perspektywie śmiercią<br />

świata dzieciństwa Michała Sobola), toczy się nieustannie –<br />

wierszowanie tego poety jest ciągłą walką o język, taki, jakim<br />

posługiwała się chłopska cywilizacja: przylegający do rzeczy,<br />

nieskrępowany poprawnościowymi więzami, materialny, bo w<br />

swej brzmieniowej warstwie oddający jednostkowy, głos. Skoro<br />

tak jest, nie trzeba by nawet szukać wierszy noszących cechy<br />

programowych realizacji problemu. Gdyby jednak ktokolwiek<br />

zechciał, kilka takich też odnajdzie; z nich najbardziej<br />

wzruszający jest wiersz „Lampa” – po beznamiętnym i, w<br />

istocie, technicznym opisie naftowej lampy następuje taki<br />

znaczący, refleksyjny fragment:<br />

„Nabożeństwo<br />

dla szczegółu rośnie, gdy umiera więź.<br />

Posiadanie lampy łączyło się z zapomnianą<br />

dziś już troskliwością, żeby podkręcać<br />

płomień, przecierać szkiełko, nie stłuc,<br />

nie rozlać, zaopatrzyć się w zapas<br />

nafty jeszcze przed zimą”.<br />

Gdy wiersz potraktować jako ars poetica, wszystkie<br />

jego elementy puchną od sensów – by uniknąć nadmiernej<br />

trywializacji, poprzestanę na jednej tylko konkluzji: mam,<br />

niestety, takie przeczucie, że polska poezja, ta świecąca bladym<br />

światełkiem latarka, przed trwającą w niej teraz długą mroźną<br />

zimą z pewnością nie zaopatrzyła się w odpowiedni zapas nafty.<br />

Chłopska kultura, która w<br />

powszechnym mniemaniu uchodzi za<br />

anachroniczną, doprowadziła Sobola<br />

w rejony problemów najzupełniej<br />

współczesnej filozofii przyrody (i<br />

ludzkiego ciała jako jej elementu).<br />

Przy wielu zastrzeżeniach i z<br />

pewnymi oporami można nazwać tę<br />

poezję ekologiczną (kogo odrzuca<br />

lub śmieszy taki dyskursywny język,<br />

po przeczytaniu „Działań i chwil”<br />

zrozumie, jaką korzyść osiąga ten<br />

poeta dzięki zastosowaniu zarówno<br />

resztek języka chłopskiej poezji, jak i<br />

samej zasady – pisałem o tym wyżej<br />

– jej tworzenia). Problem odniesienia<br />

człowieka w jego cielesności do<br />

przyrody jest skomplikowany na<br />

tyle, aby mogła go akurat unieść taka<br />

właśnie ambitna poezja.<br />

W myśleniu o człowieku w<br />

kontekście przyrody podstawowymi<br />

kategoriami są wnętrze (ciało) i<br />

zewnętrze (przyroda) – para, która<br />

nie ustanawia żadnej dialektyki, bo<br />

raczej splątała się w nierozerwalnym<br />

uścisku: poznajemy przyrodę jako<br />

zewnętrzną w stosunku do nas<br />

samych, ale także dotykamy jej od<br />

środka, skoro nasze ciała są jej istotną<br />

częścią. Jednocześnie nasze ciało –<br />

jako przyroda – staje się dla nas obce,<br />

i zmieniamy przyrodę (oswajamy ją?),<br />

przemieniając siebie samych poprzez<br />

te zmiany, ale i zmieniamy nasze ciała<br />

niezależnie od zmian środowiska, w<br />

którym żyjemy – czyli odmieniamy<br />

je (w postaci naszych ciał) i tak. Takie<br />

ludzkie zapętlenie w przyrodę Sobol<br />

ukazuje odważnie i dramatycznie<br />

(tym bardziej dramatycznie, że często<br />

– odsłonię ważny rys jego stylistyki<br />

– beznamiętnie). Wprost, dynamiką<br />

wnętrza i zewnętrza posługuje się w<br />

krótkim wierszu „Epoche”:<br />

55


ecenzje<br />

„pasikonik usiadł na szybie w nocy przodem do nas<br />

na zewnątrz było ciemno w pokoju paliło się światło<br />

dlatego zobaczył książki jabłka na stole niedopitą herbatę”.<br />

Jest zresztą język jego poezji mechanizmem, który odwraca<br />

porządek świata, zawraca proces technicyzacji, co świetnie pokazują<br />

wiersze „Kamienie” i „Wysiedlony”. W pierwszym rozrzucone<br />

w lesie i na polach kamienie są elementem dawnego – jak pisze<br />

Sobol – nieznającego granic planowania, „nasieniem / miasta w<br />

uśpieniu oczekującym na deszcz”, chwilowo – jak trzeba to czytać<br />

– niespełnioną potencjalnością techniki i kultury, na razie (a może:<br />

znów? stale?) przegrywającą z potęgą natury. W drugim dostajemy<br />

prosty, ale sugestywny obraz zrujnowanego domu, który na powrót<br />

przejmuje natura: „Drzewo wiśniowe rośnie, jak powinno, w kuchni”.<br />

Równie sugestywne obrazy otwierają wiersz „Muzeum Techniki w<br />

Chlewiskach”:<br />

innych. Pozostający w nieustającym<br />

ruchu język skrzy się. Nie daje się<br />

pochwycić. Nie daje skatalogować.<br />

Michał Sobol,<br />

Działania i chwile,<br />

Wyd. Mamiko,<br />

Nowa Ruda 2007.<br />

„Ceglany komin zasiedliła para bocianów,<br />

Wąż syczy w zaroślach, które oplatają wielki piec,<br />

Zadomowione od lat zwierzęta przyglądają się nam,<br />

Popołudniowym turystom, chcącym zwiedzić zabytkową hutę”.<br />

Ale najpełniej ten mechanizm jest pokazany w wierszu<br />

„Wyładunki” (który jak wiele innych w tym tomie może być czytany<br />

jako utwór metapoetycki); po opisie banalnej sceny wyładunku<br />

(obojętnie: węgla, piasku, żwiru) na podwórku przychodzi taka oto<br />

zwrotka:<br />

„Dopiero gdy za zakrętem umilknie zluzowany motor,<br />

Odsłoni się oczom sylwetka kopca, prawie święta,<br />

Jajo złożone przez ptaka, który przed chwilą odfrunął,<br />

Jajo, z którego pod szuflą może coś się wykluje”.<br />

W tych zaczerpniętych z ludowej mitologii obrazach (kopiec,<br />

ptak, jajo) przegląda się klęska cywilizacji, klęska kultury i techniki,<br />

ale też człowieka, który porzucił naturę, czyli: porzucił samego<br />

siebie, a jeszcze dodatkowo – spod nich prześwituje nadzieja<br />

nieprzypadkowo skoligacona z pracą. Tom opatrzony został bowiem<br />

mottem z Hezjoda: „Tego bogowie i ludzie nie lubią, co żyje<br />

bezczynnie”. Bezczynność znaczy dla Sobola zbędność – tak było<br />

i w pierwszym tomie: „jeśli nie wiesz do czego służy jakaś rzecz<br />

/ na pewno jest ozdobą” („piosenki”). Bogowie i ludzie nie lubią<br />

tego, co bezczynne, nawet – chciałoby się dopowiedzieć – jeśli to<br />

wiersz. I takie maksymalistyczne wymagania wiersz Michała Sobola<br />

spełnia. Schowany pośród opanowanej mowy żywioł wiersza pracuje<br />

nieustannie: ciągły ruch znaczeń i słów, stylistyczna odwaga, mocny<br />

wers o skupionej wewnętrznej energii – to język tej poezji. Ciągłe<br />

działanie języka, który w tych wierszach jest zawsze nie-bezczynny<br />

(to podwójne zaprzeczenie dobrze oddaje nieoczywistość tej formy<br />

wiersza, jej skrytość) – nie służy żadnej ideologii. Służy bowiem<br />

wolności. Dzięki temu ruchliwemu językowi człowiek zamknięty w<br />

ciele i przyrodzie, odzyskuje wolność.<br />

I ten katalog nie wyczerpuje – co też świadczy o skali działań,<br />

jakie podejmują te wiersze – opisu tego tomu. Brakuje jeszcze w nim<br />

refleksji historiozoficznej (świetny wiersz „Wiek żelazny”). Brakuje<br />

w nim wierszy autobiograficznych, w których osoby głównego<br />

bohatera pączkują we wspomnieniach (w tych wierszach – „brat<br />

weterynarz i ja”, „brat hydraulik i ja” itd. – jest Sobol jeszcze bardziej<br />

niż w pozostałych podobny do Seamusa Heaneya). Brakuje pewnie i<br />

56


ecenzje<br />

Daria Bruszewska<br />

Słowa o słowach<br />

Jak pisać o książce, po przeczytaniu której zapada cisza? Jak<br />

używać słów, kiedy po lekturze wiadomo, że słowa są niepewne,<br />

zawodzą, przynoszą cierpienie? Czy potrzeba nam nowego<br />

słownika, by o „Słowniku” pisać? Jenny Erpenbeck to urodzona<br />

w Berlinie Wschodnim wschodząca gwiazda niemieckiej<br />

prozy. A może raczej – wciąż wschodząca gwiazda, ponieważ w<br />

swoim rodzinnym kraju zyskała już uznanie zarówno krytyków,<br />

jak i czytelników. W Polsce na wydanie czeka jej debiutancka<br />

„Opowieść o starym dziecku”, a tymczasem Wydawnictwo<br />

Czarne podsuwa nam w swojej serii „Inna Europa, inna<br />

literatura” pochodzący z 2005 roku „Słownik”.<br />

Niełatwo tworzy się słownik własnych pojęć. Jeszcze<br />

trudniej swój własny świat zdefiniować przez słowa. Tym<br />

bardziej, gdy jest się dzieckiem, mieszka się w mieście, w<br />

którym „prawie zawsze świeci słońce”, i w którym rosną,<br />

niczym trawa, betonowe pomniki „ku czci”, oraz gdy od<br />

początku słowa są „obciążone milczeniem jak kulą u nogi”.<br />

Bohaterka powieści na naszych oczach, na kartach książki,<br />

nie tylko dojrzewa, ale też przekonuje się, że „nie można dziś<br />

dojechać na słowach jak na szynach, zawsze tą samą drogą do<br />

tej samej rzeczy”.<br />

Świat stworzony piórem Erpenbeck, to świat totalitaryzmu,<br />

świat, w którym nie tylko słychać wystrzały z pistoletu, ale i<br />

rzeczywistość, która budzi naszą grozę z powodu względności<br />

wszystkich ważnych pojęć. Temat podjęty przez autorkę nie jest<br />

wcale nowatorski, wielu już próbowało pisać o totalitaryzmie<br />

(niektórym się to nawet udało), ale z pewnością oryginalna jest<br />

perspektywa, z której ów totalitaryzm poznajemy. Niewinne i<br />

naiwne dziecko w możliwie najprostszy sposób usiłuje sobie<br />

wytłumaczyć to, co widzi, a także to, czego zobaczyć nie może.<br />

Stara się ogarnąć swoim umysłem zarówno sytuacje widziane<br />

na ulicy, jak i te zasłyszane. Podejmuje wyzwanie zrozumienia<br />

świata, w którym słychać strzały, w którym ludzie znikają<br />

bez żadnej przyczyny, a kobietę z autobusu wyprowadza się<br />

ciągnąc za włosy. Oczywiste wydaje się, że nawet dorosłemu<br />

człowiekowi trudno to pojąć…<br />

Nie jest to książka łatwa w odbiorze i szybko znika<br />

pierwsze skojarzenie – skojarzenie z „Chłopcem w pasiastej<br />

piżamie”. Bo choć w obydwu przypadkach mamy do czynienia<br />

z dzieckiem jako podmiotem mówiącym, to jednak nietrudno<br />

odnieść wrażenie, że Jenny Erpenbeck poszła o wiele dalej w<br />

swojej „zabawie” z maskami. Autorka pozwala swojej dorosłej<br />

narratorce mówić o przeszłości w taki sposób, jakby nadal<br />

była dzieckiem. I choć narracja jest bardzo zagmatwana,<br />

pozbawiona akcji w potocznym rozumieniu tego słowa,<br />

pełna nieprzewidzianych skojarzeń, odniesień i powtórzeń,<br />

to nie mamy wątpliwości, że jest to pamiętnik tworzony<br />

z wielkim wyczuciem. Poetyckość niejednokrotnie bierze<br />

górę nad „prozatorstwem” i sięgając po tę książkę trzeba być<br />

przygotowanym na to, że niektóre zdania po prostu trzeba<br />

czytać kilkakrotnie.<br />

Bohaterka jest młodą dziewczyną<br />

tkwiąca w świecie, który dzieli się na<br />

dwa małe „podświaty” – niemalże<br />

idylliczny dom rodzinny, w którym<br />

wszystko wydaje się być takie, jakie<br />

być powinno, gdzie są rodzice, niania,<br />

gosposia, który jest odwiedzany przez<br />

wpływowych znajomych ojca oraz<br />

ten drugi, niebezpieczny, niepewny,<br />

ten, w którym nigdy nie można być<br />

samemu. Świat, w którym dochodzi<br />

do przerażających zdarzeń, w którym<br />

ludziom obcina się ręce…<br />

Symbolicznym wydaje się<br />

moment, w którym bohaterka<br />

dorasta, a ma to miejsce, gdy ojciec<br />

zabiera ją do niedostępnej dotąd<br />

krainy śniegu i tam pozwala dotknąć<br />

tego, o czym nigdy wcześniej jej<br />

nie mówił. Dziewczyna nie tylko<br />

dowiaduje się, czym w „pałacu”<br />

zajmował się jej ojciec, ale też, w<br />

jaki sposób można zmusić ludzi do<br />

„mówienia”. „Najlepsze miejsce,<br />

dzięki któremu można wydobyć<br />

prawdę, zarówno z mężczyzn, jak i z<br />

kobiet, leży między nogami” – mówi<br />

ojciec, a nasza bohaterka jest w<br />

stanie odpowiedzieć zaledwie „Aha”.<br />

Po raz kolejny dziewczyna zostaje<br />

zmuszona do przedefiniowania<br />

stworzonych uprzednio teorii, co<br />

gorsza – nowych definicji wymagają<br />

pojęcia wygenerowane przy udziale<br />

samego ojca. Okazuje się, że to<br />

otaczający ją ludzie stworzyli ten<br />

straszny, brutalny system, ona sama<br />

zaś – stała się ofiarą owego systemu,<br />

a jednak teraz już nie potrafi się z<br />

tego wyswobodzić. I kiedy staje przed<br />

decyzją, kiedy – wydaje się – ma<br />

wolny wybór, ponownie wybiera życie<br />

z tymi, którzy wykreowali ów świat<br />

zła. Znamienne wydają się słowa<br />

bohaterki: „Ojciec powiedział (..)<br />

prawdę”, i dalsze – że kocha prawdę.<br />

Jakby zupełnie nieistotnym zdawał jej<br />

się fakt, że prawda głoszona przez jej<br />

ojca nijak ma się do prawdy ogólnie<br />

przyjętej, jakby nieistotne było to, że<br />

jego czyny i poglądy pozbawiły wielu<br />

ludzi życia.<br />

57


ecenzje<br />

„Słownik” jest więc nie tylko<br />

pytaniem o wagę słów i o ich znaczenie,<br />

nie tylko pytaniem o totalitaryzm, ale<br />

też o to, w jakim stopniu można wśród<br />

totalitarnych słów zachować zdolność do<br />

samodzielnego myślenia i niepoddawania<br />

się indoktrynacji. Na ile możliwe jest<br />

wyswobodzenie się z narzucanego przez<br />

lata sposobu życia, jak bardzo odciskają<br />

się w umyśle literki wycinane do hasła<br />

„niech żyje”, jak bardzo przywiązujemy<br />

się do tego, czego nas nauczono, co nam<br />

wmówiono i co nas przerażało…<br />

To, co u Erpenbeck poraża najbardziej,<br />

to plastyczność opisu. Może się przecież<br />

wydawać, że w tak niewielkiej książce<br />

(zarówno pod względem formatu, jak i<br />

liczby stron) trudno zawrzeć tak wiele<br />

treści. A jednak. Erpenbeck jak mało<br />

kto potrafi budować napięcie i tworzyć<br />

rzeczywistość tak przerażającą, że<br />

czytelnikowi przyjdzie długo się z tej<br />

rzeczywistości wydostawać. Nie jest to<br />

książka, którą czyta się do poduszki,<br />

ale nie jest też taką, z którą trudno się<br />

rozstać… Lektura ta wrzuca na nasze<br />

barki wielki ciężar, każe zastanowić się<br />

nad własnym słownikiem i poszukiwać<br />

nowych znaczeń dla znanych przecież –<br />

mogłoby się wydawać – słów.<br />

„Słownik” jest zbiorem słów różnych.<br />

Tak to już ze słownikami bywa. Niektóre<br />

są piękne, ciepłe i radosne, inne bolesne,<br />

zimne, budzące grozę. Jedno jest pewne.<br />

Jeśli się je odpowiednio połączy, nie<br />

można obok nich przejść obojętnie. Od<br />

dzisiaj Erpenbeck jest dla mnie mistrzynią<br />

łączenia słów. Jeśli miałabym opisać<br />

„Słownik” używając trzech wyrazów,<br />

powiedziałabym: porażający, trudny i<br />

nieprzeciętny. I pozwolę sobie wyrazić<br />

nadzieję, że te słowa będą zachętą do<br />

sięgnięcia po książkę Jenny Erpenbeck.<br />

Dlaczego? Bo w moim słowniku<br />

„porażający” oznacza dzieło, które robi<br />

wrażenie i nie pozwala o sobie zapomnieć.<br />

„Trudny” to tyle, co „ambitny”, a więc<br />

zmuszający do myślenia i mobilizujący<br />

do stawiania pytań, również sobie<br />

samemu. A „nieprzeciętny”? Cóż… Niech<br />

„nieprzeciętny” oznacza „niebanalny” i…<br />

Zapomniałam… Cóż… wybaczcie…<br />

„Słowa mogą umykać”…<br />

Jenny Erpenbeck,<br />

Słownik,<br />

przeł. Renata Makarska,<br />

Wyd. Czarne,<br />

Wołowiec 2008.<br />

58


ecenzje<br />

Bernadetta Żynis<br />

Śmierć to ja sam<br />

W 2007 roku Wydawnictwa „Czytelnik” i „Homini”<br />

wydały książki mało u nas znanego i popularnego filozofa i<br />

eseisty Jeana Améry`ego. „Czytelnikowi” zawdzięczamy eseje<br />

„O starzeniu się. Bunt i rezygnacja. Podnieść na siebie rękę.<br />

Dyskurs o dobrowolnej śmierci” (pierwsze wydania, kolejno<br />

– 1968, 1976), „Homini” z kolei „Poza winą i karą”. Próby<br />

przełamania podjęte przez załamanego (pierwsze wydanie<br />

1959).<br />

Améry porusza najtrudniejsze problemy ludzkiej<br />

egzystencji, najbardziej bolesne i stosunkowo nieczęsto<br />

obecne w dyskursach filozoficznych i kulturowych. Starość,<br />

samobójstwo, choroby psychiczne pozostają wciąż jeszcze<br />

tematami tabu. Wolimy je omijać, traktując wypowiedzi<br />

dotyczące tych problemów raczej jako ciekawostkę i<br />

filozoficzny…wybryk. Spychane na margines problemy<br />

jednak nie znikają, a co gorsze najczęściej zaczynają wieść<br />

swój żywot wampiryczny – wielkich nieobecnych, choć<br />

obecnych, kładących się cieniem na naszych myślach, słowach,<br />

strachu. Dlatego ktoś, kto proponuje nam fenomenologicznohermeneutyczne<br />

dyskursy o starości, chorobie, samobójstwie,<br />

torturach, wykluczeniu, „żydostwie” (ujęłam w cudzysłów, gdyż<br />

Améry nie posługuje się terminem „Inny”, a jak będę pisać<br />

niżej, raczej o tę właśnie kategorię chodzi), ojczyźnie… wart<br />

jest naszej uwagi.<br />

Skąd te fascynacje Améry`ego? Jean Améry urodził się w<br />

roku 1912 w Austrii jako Hans Mayer, w młodości związany<br />

był z myślicielami z Koła Wiedeńskiego. W 1935 roku ustawy<br />

norymberskie wyznaczyły mu jego los, dokładniej – wymusiły<br />

na nim powiązanie żydostwa z losem, co w jego przypadku<br />

było dość problematyczne, gdyż rodzina Hansa nie była stricte<br />

żydowska, a Mayer nie był chowany ani w tradycji, ani w religii<br />

żydowskiej (jego matka była katoliczką i raczej w rytmie świąt<br />

katolickich upływało mu dzieciństwo). W roku 1943 został<br />

aresztowany po wpadce grupy, w której działał jako członek<br />

ruchu oporu i osadzony w belgijskiej twierdzy Breendonck.<br />

Tam został poddany torturom, którym poświęcił jeden z<br />

rozdziałów omawianego zbioru. Dwa lata spędził w obozach<br />

koncentracyjnych – w Auschwitz Dora-Mittelbau oraz Bergen-<br />

Belsen. W roku 1955 przybrał pseudonim Jean Améry (nowe<br />

imię i nazwisko – będące anagramem, miało pomóc mu odciąć<br />

wszelkie związki z niemieckim językiem, przez wiele lat też nie<br />

pisał w tym języku).<br />

Najczęściej spotykane odpowiedzi na źródła Améry`owskiej<br />

refleksji wskazują na związki jego twórczości z biografią.<br />

Ktoś, kto w 1976 roku wydaje – może nie pochwałę, ale zapis<br />

świadczący o głębokim zrozumieniu samobójczego gestu, a dwa<br />

lata później sam na siebie podnosi rękę, wydaje się w oczywisty<br />

sposób potwierdzać spójny związek między swym życiem a<br />

pismem. Do tego dochodzi pamięć życia w faszystowskich<br />

Niemczech, aresztowanie, tortury, obóz, los wygnańca i<br />

emigranta, kogoś wszędzie i zawsze<br />

„nie na swoim miejscu”, resentyment,<br />

jakiemu podlegał – i wszystko wydaje<br />

się oczywiste. Ale nie do końca.<br />

Wszak (na szczęście) nie wszyscy o<br />

podobnym doświadczeniu podlegli<br />

tej ostatecznej rozpaczy – własnej<br />

odmowie życia. Więcej tłumaczy<br />

sposób, w jaki swoje doświadczenie<br />

Améry interpretował, wnioski, jakie<br />

wysnuł z okrutnych, przekraczających<br />

granice rozumu wydarzeń.<br />

Zacznę od pierwszego zbioru<br />

esejów – „Poza winą i karą”. Eseje<br />

tu zawarte dotyczą zapisu tego<br />

doświadczenia, które zostało<br />

ukształtowane przez pobyt w obozie<br />

koncentracyjnym, ale w powiązaniu z<br />

tym, co do tego obozu doprowadziło<br />

i co działo się z Améry`m potem. To<br />

wnikliwe studium własnych żalów,<br />

lęków, pretensji, złości, poczucia<br />

niesprawiedliwości, chęci zemsty,<br />

precyzyjne przyglądanie się psychice<br />

torturowanego, psychice Innego,<br />

„opis istoty egzystencji ofiary” (Pwik<br />

20). 1 „…nie mogę zrobić nic więcej,<br />

tylko przedstawić swoje świadectwo”<br />

(Pwik,12) – pisze Améry. Ale<br />

myliłby się ten, kto doszukiwałby<br />

się w pismach autora tego rodzaju<br />

świadectw, jakie zostawili nam<br />

inni. Nie dowiemy się, ilu i jakich<br />

więźniów, za co przebywało w<br />

poszczególnych obozach, co i w<br />

jakiej ilości podawano do jedzenia<br />

i picia, jak przebiegał dzień<br />

powszedni, kto i jak pracował.<br />

Tego typu uwagi są szczątkowe i<br />

nie wnoszą nic nowego do wiedzy,<br />

którą już posiadamy. Jednak<br />

związki z dokumentem są, choć<br />

przebiegają na innej płaszczyźnie.<br />

Améry wyznaczył „sobie jako cel<br />

omówienie konfrontacji Auschwitz<br />

z u m y s ł e m” (Pwik, 24) i choć<br />

1 Tym skrótem odsyłam do<br />

książki: J. Améry, Poza winą i karą. Próby<br />

przełamania podjęte przez załamanego,<br />

cyfry wskazują stronę.<br />

59


ecenzje<br />

„Powstała przerywana rozważaniami<br />

osobista spowiedź” (Pwik, 20), to<br />

jest to jednocześnie dokumentarne<br />

świadectwo pobytu intelektualisty w<br />

„miniaturze państwa totalitarnego”,<br />

jakim był obóz koncentracyjny. Nie<br />

buduje Améry kontekstu politycznospołecznego<br />

i historycznego. „Mogę<br />

wyjść tylko i wyłącznie od mojej<br />

własnej sytuacji więźnia, który<br />

głodował, ale nie był zagłodzony,<br />

którego bito, ale którego jeszcze<br />

nie zabito, który miał na ciele rany,<br />

ale nie śmiertelne…” (Pwik, 38) –<br />

pisze. Tłem jest funkcjonowanie<br />

umysłu człowieka wykształconego,<br />

świadomego uczestnika europejskiej<br />

(w szczególności niemieckiej!)<br />

spuścizny kulturowej, tego, który<br />

myśli i mówi „cytatami”, którego<br />

skojarzenia biegną w stronę<br />

literatury, muzyki, malarstwa,<br />

filozofii…, którego świadomość<br />

związana jest intelektualną grą<br />

językową (dla której zresztą nie ma<br />

w Auschwitz odniesienia). Dla tak<br />

przygotowanego do życia człowieka<br />

rzeczywistość obozu stała „w<br />

nazbyt brutalnym przeciwieństwie<br />

do wszystkiego, co uważał on<br />

dotychczas za możliwe i czego<br />

w jego rozumieniu należałoby<br />

spodziewać się po człowieku” (Pwik,<br />

40). Nie zamierzam wchodzić w<br />

polemikę, czy dla np. analfabety<br />

albo mniej wykształconego obóz był<br />

doświadczeniem mniej szokującym.<br />

Po prostu nie wiem tego, ale<br />

przyjmuję do wiadomości, że tak<br />

właśnie rzecz się miała wedle jego<br />

oglądu. Przyjmuję do wiadomości,<br />

że intelektualista nie mógł<br />

wykorzystać języka, którym władał<br />

do tej pory, a nowy „nie przechodził<br />

mu przez gardło” i w ten sposób<br />

był „języka pozbawiony” („Słowo<br />

umiera wszędzie tam, gdzie jakaś<br />

rzeczywistość zawłaszcza wszystko”,<br />

Pwik, 61), że pozostawał na<br />

obrzeżach obozowej hierarchii jako<br />

najmniej przystosowany, a w każdym<br />

razie zdecydowanie mniej niż<br />

ktoś, kto posługiwał się knajackim<br />

slangiem. Przyjmuję do wiadomości<br />

te refleksje Améry`ego, choć nie<br />

wiem, co z nimi zrobić. Czy mam<br />

bardziej współczuć intelektualiście?<br />

Uznać, że jego bieda większa? Tego<br />

nie potrafię. Nie potrafię bardziej<br />

60<br />

współczuć Améry`emu niż np. bohaterowi Borowskiego czy<br />

Grzesiuka. Pisze Améry: „Jakie na przykład było w Auschwitz<br />

stanowisko człowieka intelektu wobec śmierci?” (Pwik, 51) i<br />

dalej: „Człowiek intelektu, a zwłaszcza intelektualista wyrosły<br />

na gruncie niemieckiego wykształcenia, nosi w sobie takie<br />

właśnie estetyczne wyobrażenie śmierci” (Pwik, 53) 2 . Cóż,<br />

nie sądzę, by ktokolwiek „nosił w sobie” inne niż estetyczne<br />

wyobrażenie śmierci, a to dlatego, że innego wyobrażenia<br />

po prostu nie ma. Z pewnością określają nas różne estetyki,<br />

ale nie wiem, dlaczego estetyka – „zwłaszcza intelektualisty”<br />

– miałaby w sposób bardziej dramatyczny wpływać na jego<br />

sytuację. I to jest moment w lekturze Améry`ego najmniej mnie<br />

przekonujący. Nie wiem też, czy Améry nie wprowadził w ten<br />

sposób jakiegoś sztucznego podziału (też nie umiem zrozumieć,<br />

po co to wartościowanie cierpienia). Z pewnością cierpimy<br />

różnie, mamy też różne języki do wypowiedzenia świata, który<br />

zawsze jest światem osobnym, zawsze w pewnym stopniu<br />

skazuje nas na alienację. Ale to są oczywistości. We mnie<br />

pozostał niepokój, że Améry „domaga się” więcej współczucia,<br />

łez, wstydu… za intelektualistę. A ja i jemu, i każdemu innemu<br />

więźniowi każdego totalitaryzmu, oddaję ich tyle samo, choć<br />

rozumiem, że sposób przeżywania swojego losu był w obozie<br />

różny. Bardziej zafrapowało mnie przekonanie Améry`ego,<br />

że wywalczonej wolności nie można być pewnym, że wolność<br />

(demokracja…) jest wartością zadaną, a nie tylko zdobytą. I<br />

tu naprawdę rozumiem nieufność Améry`ego, podejrzliwość i<br />

wyostrzoną czujność na wszelkie oznaki politycznych nadużyć.<br />

„Wyszliśmy z obozu obnażeni, obrabowani, spustoszeni,<br />

zdezorientowani – i jakże długo trwało, zanim od nowa<br />

nauczyliśmy się powszechnego języka wolności. Do dziś zresztą<br />

używamy go, czując się przy tym nieswojo i nie do końca<br />

wierząc w jego ważność” (Pwik, 60). To tu pozostaję bliska<br />

Améry`emu, choć moja podejrzliwość wypływa z jeszcze innych<br />

niż obozowe źródeł…<br />

Poruszające są refleksje Améry`ego dotyczące<br />

doświadczania sytuacji granicznych, na przykład tortur.<br />

Tym bardziej, że ten sposób działań nie dotyczy wyłącznie<br />

systemów totalitarnych. Mieliśmy niedawno do czynienia<br />

z informacjami o torturach więźniów w Guantanamo, w<br />

krajach byłej Jugosławii, w Ruandzie... wciąż jest wiele miejsc,<br />

w których tortury są dopuszczalnym sposobem zachowania,<br />

mimo że, jak pisze Améry: „…tortury to najstraszniejsze<br />

wydarzenie, jakie może nosić w sobie człowiek” (Pwik, 65).<br />

Analizując siebie wtedy (podczas tortur) i tych, którzy go<br />

katowali, wysnuwa wniosek następujący: „Nie ma bowiem<br />

czegoś takiego jak ‘banalność zła’…” (Pwik, 72), tym samym<br />

wchodzi w polemikę z Hannah Arendt. Dla Améry`ego zło nie<br />

może być banalne, bo konsekwencją fizycznego łamania przez<br />

drugiego (ale jak rozumiem też psychicznego i każdego innego<br />

rodzaju przemocy) jest „egzystencjalny akt eksterminacji”<br />

(Pwik, 78), a tam, gdzie mamy do czynienia z eksterminacją,<br />

tam nie ma i nie może być mowy o banalności. „Nic więcej<br />

nie da się powiedzieć. Pod względem jakościowym odczucia<br />

są tyleż nieporównywalne, co nieopisywalne. Określają granice<br />

2 „Śmierć nie nosi kryzy, nie jest też piękną ciemnowłosą<br />

kobietą imieniem Maria Casarès z Orfeusza Cocteau, lecz pustą<br />

niewiadomą”. Tak pisze w eseju o samobójstwie Améry (Os, 119).<br />

Tym skrótem odsyłam do książki: J. Améry, O starzeniu się. Bunt i<br />

rezygnacja. Podnieść na siebie rękę. Dyskurs o dobrowolnej śmierci,<br />

cyfry wskazują stronę.


ecenzje<br />

możliwości przekazu werbalnego” (Pwik, 87). I te fragmenty,<br />

które świadczą o bezradności w przekazywaniu doświadczenia,<br />

które leżało „w nazbyt brutalnym przeciwieństwie do<br />

wszystkiego, co uważał on dotychczas za możliwe i czego w<br />

jego rozumieniu należałoby spodziewać się po człowieku”<br />

(Pwik, 40), to najbardziej poruszające, ale i najbardziej<br />

optymistyczne świadectwo Améry`ego. Bo oznacza, że człowiek<br />

nie wypracował („nie dorobił się”) leksyki służącej nazywaniu<br />

tego okrucieństwa jednych przeciwko drugim, że wciąż „brakuje<br />

słów”. Oczywiście wiąże się z tym i takie niebezpieczeństwo,<br />

że to jakiś unik, sposób ominięcia odpowiedzialności – „nie ma<br />

słów”, „nie ma doświadczenia” – „nie ma problemu”. Oczywiście<br />

pisma – między innymi – Améry`ego zaprzeczają tym obawom.<br />

Nie ma słów, ale ich szukamy, nazywamy, bierzemy pod uwagę,<br />

myślimy…<br />

Jego esej o przymusie i niemożności bycia Żydem –<br />

to fascynujące studium Innego, ale nie tylko Innego w<br />

społeczeństwie, też Innego, którego mam w sobie samym:<br />

„Stajemy się ja i nie-ja” (Os, 67). To doskonała analiza tego,<br />

jak społeczeństwo określa to, kim jesteśmy. Nasze osobiste<br />

wybory są ograniczone i najczęściej nie należą do nas samych:<br />

„Po przeczytaniu ustaw norymberskich nie byłem bardziej<br />

Żydem niż pół godziny wcześniej. Rysy twarzy nie stały się<br />

bardziej śródziemnomorsko-semickie, mój system skojarzeń nie<br />

wypełnił się nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki<br />

hebrajskimi odniesieniami, świąteczna choinka nie zmieniła<br />

się magicznie w siedmioramienny świecznik. Jeśli wydany na<br />

mnie przez społeczeństwo wyrok miał jakiś wymierny sens, to<br />

jedynie taki, że od tej pory narażony byłem na śmierć” (Pwik,<br />

192). Ojczyzna, bycie człowiekiem, role, jakie spełniamy, religie,<br />

jakie wyznajemy – to zadania do wykonania na życzenie świata,<br />

który zastaliśmy. I czasem naprawdę nie można nic innego, jak<br />

tylko się poddać jego wymaganiom i trwać solidarnie z tymi,<br />

których świat tym razem postanowił nie oszczędzać.<br />

Kolejna książka przedstawia dwa dyskursy na tematy<br />

równie trudne do przemyślenia. Starość i samobójstwo. Wiele<br />

spostrzeżeń jest tu niezwykle aktualnych. Myślę nawet, że<br />

czas wyostrzył niektóre z problemów. Dla „starego” nie ma<br />

miejsca. Améry analizuje tę wielką nieobecność w różnych<br />

aspektach. I zawsze wychodzi mu jedno – że wobec starości<br />

istnieje tylko jeden sposób reagowania – represja. Jego analiza<br />

starości zdecydowanie odbiega od tego, co przedstawił<br />

Ryszard Przybylski w „Baśni zimowej”. To bardziej studium<br />

psychologiczne, antropologiczne, socjologiczne i filozoficzne.<br />

Wartością pozostaje, że jest to jednocześnie esej dekonstruujący<br />

nasze wyobrażenia dotyczące starości. Jak napisał we wstępie<br />

Améry: „Rzeczy, które się ciągle proponuje starzejącemu się, aby<br />

mógł się uporać ze swoją klęską, a nawet wynieść z niej jakieś<br />

wartości – szlachetność rezygnacji, dojrzałą mądrość, późne<br />

ukojenie – wydały mi się poniżającym oszustwem, przeciw<br />

któremu musiałem protestować każdą linijką” (Os,18).<br />

I w tym tekście powtarza się antyesencjonalne myślenie.<br />

Starość nie pojawia się w momencie naszej decyzji o poczuciu<br />

bycia starym – to społeczeństwo decyduje, kiedy nam przypisać<br />

łatkę starości, kiedy wyrzucić poza swój nawias (bo Améry<br />

nie ma wątpliwości, że starość to postępująca marginalizacja):<br />

„Nie umieramy więc od chwili, w której się urodziliśmy.<br />

Społeczeństwo najwyraźniej wyczuwa, kiedy ktoś przestaje być<br />

zdolny do nadążania za biegiem jego kultury” (Os, 10). Żyjemy<br />

w świecie, gdzie nie ma już starości,<br />

która byłaby synonimem mądrości.<br />

„Wiekowego mędrca zastąpił emeryt”<br />

(Os, 9). Jego układanie się z czasem,<br />

własnym ciałem, społeczeństwem,<br />

kulturą jest bez-nadziejne, Jak<br />

zauważa autor – „dom starców<br />

nadziei nie daje” (Os, 12) i w tym<br />

sensie doświadczenie starości jest<br />

bardziej ostateczne niż doświadczenie<br />

obozu. Améry wchodzi też w<br />

dyskusję z Freudem, Heideggerem…<br />

Życie nie może być sein zum Tode, nie<br />

jest też „dopełnieniem sensu”, gdyż<br />

„…jest ona [śmierć] niczym. Śmierć<br />

nie ratuje nam przyszłości jako<br />

wymiaru czasowego. (…) Śmierć<br />

znosi sens wszelkiej przyszłości”<br />

(Os, 36). Zmierzyć się ze starością,<br />

która otwiera wrota dla ostatecznego<br />

absurdu naszego życia – to, doprawdy,<br />

heroiczne i w tym wypadku także<br />

wielce udane przedsięwzięcie. A<br />

wyakcentowanie wieku społecznego<br />

jako „właściwego” pola problematyki<br />

starości jest bardzo celnym<br />

przesunięciem akcentu tej analizy.<br />

Kolejny rozdział dotyczy<br />

problemu samobójstw i jest – jak<br />

sądzę – dopełnieniem tego, czym<br />

w sposób „naukowy” zajmuje się<br />

suicydologia – dział psychiatrii<br />

badający samobójstwa oraz próby<br />

samobójcze. To poruszający tekst,<br />

niezwykle wnikliwy. Napisany w roku<br />

1968, został wydany w 1976. Dwa<br />

lata później Améry sam podnosi<br />

na siebie rękę. Wielu czytelników<br />

dziwiło się, że ten, który przeżył<br />

Holocaust, obóz, faszyzm, nędzę<br />

mało poczytnego intelektualisty,<br />

wybierze dobrowolną śmierć.<br />

Omawiany esej miał służyć ilustracji<br />

życiowego wyboru planowanego<br />

kilkanaście lat wcześniej. Szukano<br />

potwierdzenia, że myśli w nim<br />

zawarte są gloryfikacją samobójstwa.<br />

Tymczasem sam Améry, jakby<br />

uprzedzając zarzuty, pisze:<br />

„Występuję więc przeciw rozumowi<br />

i popieram samobójców? Dziecinny<br />

zarzut” (Os, 159). I uważnemu<br />

czytelnikowi udziela odpowiedzi.<br />

Nawet jeśli o sobie w czasie tortur<br />

nie pisze jak o bohaterze, tak samo<br />

nie może pisać o sobie w obozie,<br />

to pozostała mu jeszcze jedna, już<br />

ostatnia możliwość „dzielności”.<br />

Śmierć, którą przyjmujemy jako<br />

61


ecenzje<br />

coś nieuchronnego, pozbawia<br />

nas wolności wyboru, gdy sami<br />

wybieramy śmierć – przeciwstawiamy<br />

się temu, co nieuchronne – losowi,<br />

nawet, jeśli wynik jest w każdym<br />

z tych wyborów ten sam. „Kto<br />

musi umrzeć, znajduje się w stanie<br />

odpowiadania na pewien los, a jego<br />

reakcja polega na lęku lub dzielności.<br />

Tymczasem samobójca czy<br />

potencjalny samobójca przemawia<br />

sam. Mówi pierwszy” (Os, 148).<br />

Niewielu znajdzie dla siebie<br />

pocieszenie czy przewagę w „mówię<br />

pierwszy”, ale tych, którzy znajdują,<br />

nie trzeba leczyć z tego jak z odry<br />

(Os, 161). „Samobójca – s a me g o<br />

s i e b i e s a m o d s i e b n i a” (Os,<br />

161) – pisze Améry i choć nie ma w<br />

tym tajemnicy, jest tajemnica (Améry<br />

pisze o zagadce). Jego żydostwo<br />

wyznaczyło mu jego los (tożsamy ze<br />

śmiercią), dokładniej jego los został<br />

mu wyznaczony norymberskimi<br />

ustawami, prześladowaniami,<br />

obozami… Los, którego nie wybrał<br />

sobie sam. Nie wierzył w Boga,<br />

pozagrobowe życie, nie liczył na<br />

satysfakcję po śmierci. Zmierzył się<br />

ze swoim/nie-swoim losem w jedyny<br />

sposób, w którym mógł poczuć, że to,<br />

co robi, zależy wyłącznie od niego,<br />

odebrał sobie życie i to był ten jeden<br />

jedyny raz, kiedy czuł, że jest po<br />

prostu wolny. W naszej kulturze ten<br />

sposób myślenia nie zyskuje uznania,<br />

może więc tłumaczyć, dlaczego<br />

Améry nie cieszy się sławą, ale jego<br />

filozofia życia z pewnością jest warta<br />

uwagi.<br />

Jean Améry,<br />

Poza winą i karą. Próby przełamania<br />

podjęte przez załamanego,<br />

przeł. Ryszard Turczyn,<br />

posłowiem opatrzył Piotr Weiser,<br />

Wyd. Homini,<br />

Kraków 2007;<br />

O starzeniu się. Bunt i rezygnacja. Podnieść na siebie rękę.<br />

Dyskurs o dobrowolnej śmierci,<br />

przeł. i przedmową poprzedził Bogdan Baran,<br />

Wyd. Czytelnik, Warszawa 2007.<br />

62


Aleksandra Mielniczek<br />

Zwierzę, roślina,<br />

może nawet człowiek<br />

<strong>recenzje</strong><br />

Opowiadania Fabera z tomu „Bliźnięta Fahrenheit” są<br />

bardzo dobre. Niepokojąco dobre. Skomponowane zostały<br />

tak, by pokazać biologiczne przemiany rodzaju ludzkiego,<br />

dryfowanie ku ostatecznej formie. Czytając te niesamowite<br />

historie dowiadujemy się wielu nieprzyjemnych, a czasem wręcz<br />

paskudnych, rzeczy, którym jednak nie da się zaprzeczyć. Faber<br />

wydobywa z człowieka samą istotę, mięso istnienia, pociąg<br />

przez doczesność – jego własne ciało. Swoje zainteresowania<br />

komunikuje nam w bardzo jasny sposób. „Mięso” i „kości”<br />

to najczęściej powtarzające się słowa w tym zbiorze. Tkanki<br />

ludzkie poddawane są tu wielu pomysłowym zabiegom. Zabiegi<br />

te bywają finezyjne (jak w przypadku skomplikowanej operacji<br />

serca) lub bardzo brutalne (rozjeżdżanie, wypychanie w celach<br />

dekoracyjnych).<br />

Mówiąc o przemianach rodzaju ludzkiego nie mam<br />

oczywiście na myśli ewolucji. To by było zbyt banalne. Faber<br />

ukazuje raczej przebłyski zwierzęcej wegetacji w zwyczajnym,<br />

czasem nawet nudnym, życiu przeciętnego człowieka. Postaci,<br />

które dane mi było poznać za pośrednictwem tej książki,<br />

to osoby znajdujące się w ciągłym konflikcie z atawizmami<br />

dręczącymi ich ciała. Niektórzy radzą sobie doskonale,<br />

w sytuacji, gdy budzi się w nich zwierzę, inni natomiast<br />

przypłacają to kryzysem emocjonalnym. Dla zilustrowania tych<br />

przypadłości opiszę kilka przykładów. W każdym z nich mięso<br />

i kości to podstawowy budulec fabuły oraz siła sprawcza akcji.<br />

Ciało jako element dekoracyjny<br />

Taka myśl przewodnia przewija się przez opowiadanie<br />

„Ciało pozostanie ciałem”. Jest to wspaniały i przewrotny utwór<br />

opowiadający o pewnym wiktoriańskim bogaczu wypychającym<br />

owce, krowy, a nawet ludzi jedynie dla własnej estetycznej<br />

przyjemności oglądania ich we własnym salonie. Na końcu<br />

oczywiście sam staje się eksponatem.<br />

Ciało jako roślina poruszana spermą<br />

Opowiadanie „Wykład o kokosach” odpowiada na pytanie:<br />

„czym różni się mężczyzna od palmy?”. Oczywiście niczym.<br />

Wspaniałe i radosne przedstawienie wyczarował Faber<br />

pokazując grupę kilkudziesięciu mężczyzn, których do orgazmu<br />

doprowadza nudny jak flaki z olejem bełkot botaniczny o<br />

uprawie palmy kokosowej. Jego jedynym atutem była atrakcyjna<br />

wykładowczyni. Po raz kolejny forma okazała się bardziej<br />

atrakcyjna od treści.<br />

Ciało jako alegoria rzeczywistości<br />

Hasło to pasuje idealnie do mojego ulubionego<br />

opowiadania w tym tomie, „Oczy duszy”. Okazuje się tu, że<br />

nasze zmysły, a szczególnie właściwa higiena obchodzenia się<br />

z nimi, są niesamowicie ważnym czynnikiem wpływającym na<br />

nasze zdrowie psychiczne. Uczymy się też z tego opowiadania,<br />

po raz kolejny, ogromnej wagi drobiazgów w naszym<br />

codziennym życiu. Ot, taki widok<br />

z okna. Niby nic, a jednak zmienia<br />

wszystko.<br />

Ciało jako katalizator naszych<br />

uczuć<br />

W „Prawdziwych pływakach” i<br />

„Błahości czynu” Faber rozprawia się<br />

z czymś, co budziło moje wątpliwości<br />

już od dawna, z instynktem<br />

macierzyńskim. Pierwsze z tych<br />

opowiadań to bardzo ciekawa rzecz<br />

o narkomance nawiązującej na nowo<br />

kontakt z odebranym jej synem.<br />

Wszystko odbywa się oczywiście pod<br />

czujnym okiem kuratora. Otóż matka<br />

i dziecko wybierają się na basen, a<br />

tam, pod wpływem przykładu innych<br />

półnagich rodziców i ich pociech<br />

oraz całkiem zmysłowej przyjemności<br />

kontaktu z małym ciałkiem, odradza<br />

się w naszej bohaterce tkliwa więź<br />

łącząca ją z chłopczykiem. Jednak<br />

uczucie nie jest tu pokazane niczym<br />

jedna z tych tkliwych historii rodem<br />

z „Okruchów życia”, gdzie matka,<br />

pod wpływem wzniosłych i pięknych<br />

uczuć poświęcenia i miłości, walczy<br />

o szczęście dla swego ukochanego<br />

dziecka (też koniecznie syna). Tutaj<br />

uczucie do dziecka jest hormonalnym<br />

wstrząsem kobiecego ciała,<br />

bólem i krzykiem z głębi trzewi.<br />

Bohaterka nie jest tkliwą i kochającą<br />

matką, jest samicą zajmującą się<br />

swym potomkiem pod wpływem<br />

biologicznego przymusu, a to już<br />

zupełnie inna rzecz.<br />

Drugie z cyklu „matczynych<br />

opowiadań”, „Błahość czynu”, jest<br />

fascynującym koszmarem i nawet<br />

po lekturze nie mogłam uwierzyć,<br />

że ktoś to naprawdę opisał. Mamy<br />

tu dramat matki dręczonej przez<br />

dziecko. I nie byłoby w tym nic<br />

oryginalnego, gdyby nie fakt,<br />

że ten mały sadysta jest tylko<br />

niemowlęciem, a tortury zadawane<br />

matce są natury psychologicznej i<br />

to w bardzo wyrafinowanej formie.<br />

Sprawa wygląda następująco.<br />

63


ecenzje<br />

Kobieta wychodzi za mąż i rodzi<br />

dziecko. Mąż pracuje, zostawiając ją<br />

samą z dzieckiem. Matka nie może<br />

pogodzić się ze sprowadzeniem jej<br />

roli społecznej do bycia maszyną<br />

karmiąco-przewijającą. Pewnego<br />

dnia w trakcie przewijania dziecko<br />

(płci męskiej oczywiście) zostaje<br />

upuszczone prawie że niechcący, po<br />

czym okazuje się, że jego nóżka już nie<br />

ma połączenia z biodrem. Żyje jednak,<br />

a ojciec nic nie zauważa. Matka nadal<br />

je upuszcza, aż pewnego dnia rzuca<br />

nim o ścianę, czego skutkiem jest<br />

luźno turlająca się główka po dywanie.<br />

Niby straszna rzecz, ale opisana tak, że<br />

to tej kobiecie, nie dziecku, współczuje<br />

czytelnik. Jestem pewna, że wiele<br />

kobiet odnajdzie siebie w tej kobiecie.<br />

Społeczny przymus macierzyństwa,<br />

sposób, w jaki wychowanie jest<br />

realizowane, sprawiają, że kobieta<br />

staje się automatem zamkniętym w<br />

domowym więzieniu, które opuszcza<br />

tylko z wieczną kulą u nogi –<br />

wózkiem. Mordercze i samobójcze<br />

myśli gospodyń domowych to nie<br />

tylko temat serialu komediowego,<br />

ale rzeczywistość, dla wielu nie do<br />

zniesienia. Lektura „Błahości czynu”<br />

pod tym względem działa jak katharsis<br />

na umysł każdego, kto był sam na sam<br />

z niemowlakiem dłużej niż godzinę.<br />

Ciało jako pułapka<br />

To temat dwóch pierwszych<br />

opowiadań w tomie: „Kryjówki” i<br />

„Andy wraca”. Bohaterowie tych<br />

opowieści funkcjonują wyłącznie<br />

na poziomie fizycznym, ponieważ<br />

ich świadomość, życie wewnętrzne,<br />

uległy zakłóceniu (wyczyszczeniu)<br />

na skutek choroby psychicznej. W<br />

obu przypadkach kończy się to<br />

wykluczeniem ze społeczeństwa i<br />

poczuciem zamknięcia w ciele niczym<br />

w skorupie. Opowiadania te zawierają<br />

też bardzo interesujące przykłady<br />

zachowań ludzi na pozór zdrowych,<br />

jak to zwykle bywa w tego typu<br />

historiach.<br />

* * *<br />

Wszystkie opowiadania<br />

Fabera pasują do którejś z wyżej<br />

wymienianych grup. Wszystkie, poza<br />

tytułowymi „Bliźniętami Fahrenheit”.<br />

Opowiadanie to jest w gruncie<br />

rzeczy mitem założycielskim, barwną<br />

64<br />

charakterystyką wierzeń ludzi z całego świata zawartą w jednej<br />

prostej opowieści. Czytając ją przypomniały mi się szkolne<br />

lekcje ewolucjonizmu, mówiące o tym, że w swym rozwoju<br />

zarodkowym i płodowym człowiek powtarza całą ewolucję<br />

rodzaju ludzkiego od jednokomórkowca, poprzez ryby i gady<br />

aż do ssaków. Otóż bliźnięta przeżywają to samo na poziomie<br />

religijno-duchowym. W swym krótkim życiu przeżywają całą<br />

historię tworzenia się wierzeń ludzi. Mamy tu wszystko: kult<br />

słońca, księgę mądrości, wszelkiego rodzaju fetysze i ofiary (tu<br />

malownicza scena z dorocznym oślepianiem lisa przy wschodzie<br />

słońca). Jest oczywiście i okrutny ojciec wyganiający dzieci<br />

o wiele mówiących imionach „Tainto’lilith” i „Marko’kain”.<br />

Autor nie szczędzi nam nawet takich błyskotliwych rzeczy jak<br />

pomysł zjedzenia własnej matki, na który wpadły dzieci, czy<br />

też dyskretna obecność rdzennej ludności dalekiej północy.<br />

Kulminacją wędrówki bliźniąt jest powrót do miejsca poczęcia<br />

(co się dyskretnie czytelnikowi sugeruje), czyli chatki, której<br />

przytulne wnętrze do złudzenia przypomina wielkie matczyne<br />

łono. Cała historia, której szczegółów nie będę opisywać,<br />

przypomina stylem „Józefa i jego braci” Tomasza Manna. Po<br />

prostu jedna opowieść zawierająca w sobie wszystkie mityczne<br />

historie świata. Celem tej wspaniałej konstrukcji narracyjnej<br />

zdaje się być ukazanie mechanizmu powstawania religii i<br />

przy czytaniu ostatniej strony czytelnik może stwierdzić z<br />

ulgą, że cel został osiągnięty. Nicią łączącą to opowiadanie<br />

z pozostałymi w zbiorze są oczywiście ciało, krew i kości.<br />

W tym przypadku Faber znów ukazuje się nam jako dzielny<br />

kontynuator myśli Freuda. Psychologia, religia, socjologia to tak<br />

naprawdę znów tylko biologia. Bliźnięta dzielnie przemierzają<br />

lodowcowy krajobraz, a wokół nich śmierć i seks kształtujące<br />

ich świadomość.<br />

Wszystkie te fantastyczne opowieści nie miałyby sensu<br />

bez specyficznej narracji. Faber jak zwykle pisze o swoich<br />

bohaterach tak, jakby brał ich pomniejszonych do ręki i<br />

obserwował ze specyficzną ojcowską czułością. Nikt nie jest tu<br />

oceniany i potępiany. Wypychacz ludzkich ciał może liczyć na<br />

tak samo łaskawy opis, co szaleni onaniści, czy mężczyzna nie<br />

widzący konania dziecka. Czarnym charakterom przydarzają<br />

się różne przygody, zwykle dopada ich fatum karzące złe<br />

czyny, ale dzięki czułej narracji to im chcemy pomóc, z nimi<br />

współczujemy.<br />

Ostatnią rzeczą, już może nie tak zachwycającą w tym<br />

tomie, jest kompozycja opowiadań, sposób ich dobrania.<br />

Nieco zbyt oczywista jest wyjątkowa poprawność spod znaku<br />

wszechogarniającej tolerancji wspomożenia mniejszości. Każdy<br />

wykluczony znajdzie tu swoje miejsce. Znajdzie się opowiadanie<br />

o problemach podstarzałego geja z jego córką i murzyńskim<br />

kochankiem. Jest azyl dla dzieciobójczyni i wariatów. Nawet<br />

sfrustrowany nastolatek z króliczą wargą i swoimi fantazjami<br />

erotycznymi dostał parę stron.<br />

Trochę to wszystko zbyt oczywiste, ale i tak „Bliźnięta<br />

Fahrenheit” są najlepszą inwestycją czytelniczą minionego roku.<br />

Michel Faber,<br />

Bliźnięta Fahrenheit,<br />

przeł. Aleksandra Ambros,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


ecenzje<br />

Joanna Chłosta-Zielonka<br />

Pisarz o pisarzu<br />

– o biografii Boya-<br />

Żeleńskiego raz jeszcze<br />

Nietuzinkową osobowość Tadeusza Żeleńskiego, który<br />

jako pisarz i tłumacz literatury francuskiej przyjął przewrotnie<br />

angielski pseudonim Boy, przedstawia w biografii z podtytułem<br />

„Błazen – wielki mąż” pisarz, eseista, dramaturg i scenarzysta,<br />

równie nieprzeciętny, Józef Hen. Ta opowieść zdaje się nie mieć<br />

żadnych ram i barier. Autor, miłośnik literatury, biografistyki,<br />

rysuje właściwie historię z przełomu wieków, trwającą do<br />

początków II wojny światowej, historię polskich humanistów,<br />

literatów, intelektualistów. O dreszcz przyprawia rozległość<br />

skojarzeń literackich, zestawianie faktów pozornie odległych.<br />

Wciąga błyskotliwy komentarz do dziejów Polski jeszcze pod<br />

zaborami i tuż po wyzwoleniu. Czasem główny bohater czeka<br />

spokojnie na swój wątek, by pisarz Hen mógł dokończyć własne<br />

spostrzeżenia o czasach, ludziach, obyczajach.<br />

Trudno odmówić Henowi umiejętności gawędzenia,<br />

mało – tworzenia na poczekaniu możliwych intrygujących<br />

wątków życia Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Jakże łatwo potrafi<br />

uczynić z anegdoty, plotki, ulotnego listu ważny fakt, istotne<br />

ogniwo w toku zdarzeń. Jest też mistrzem w tworzeniu<br />

fabularnego napięcia. Bo opowiadane, kolejne etapy życia<br />

Boya mają posmak literackiej kreacji, jakby tworzonej przez<br />

wszechwiedzącego narratora. Dzieje się tak zapewne dlatego,<br />

jak pisze Józef Hen: „Bo dla życiorysu literackiego Boya jest<br />

charakterystyczne, że na nowe obszary wchodzi jakby mimo<br />

woli, przez przypadek, konieczność, albo wciągnięty przez<br />

innych, którzy dostrzegali w nim więcej niż on sam. Będziemy<br />

mogli się o tym nieraz przekonać” (s. 103).<br />

Tadeusz Boy-Żeleński, syn wybitnego kompozytora,<br />

nie zapowiadał się wcale genialnie. Przeciętnie uzdolniony,<br />

z przekory stroniący od muzyki, nie potrafiący we wczesnej<br />

młodości docenić literackich uzdolnień własnej matki,<br />

będącej pod silnym wpływem Narcyzy Żmichowskiej,<br />

wiedzie życie niespokojne, jakby tłumiąc prawdziwą energię.<br />

Niespodziewanie, chyba nawet dla samego siebie, wybiera<br />

studia medyczne, które nie mogą dać mu satysfakcji ani tym<br />

bardziej życiowego spełnienia. Świetnie o jego lekarskich<br />

zdolnościach mówi przytoczona przez Hena, raczej znana,<br />

anegdota, kiedy, wezwany jako początkujący pediatra do<br />

chorego niemowlęcia, Żeleński pyta z troską: „Może zjadła<br />

nieświeżą rybę?”. – „Panie Tadeuszu, rybę? Niemowlę?”. Pan<br />

Żeleński pomyślał i poradził: „Trzeba wezwać lekarza”.<br />

Dlatego też niejako skazany na inną profesję, cały czas<br />

praktykując jako lekarz, zaczyna pisać do kabaretu Zielony<br />

Balonik. Jego rodzinne powiązania, starsi kuzyni Kazimierz<br />

i Władysław Tetmajerowie, a przez to liczne znajomości ze<br />

światkiem kultury polskiej, zachęcają do rozwijania talentu.<br />

Niezapomnianym i niezwykle niepokojącym objawieniem<br />

jest dla młodego lekarza-dekadenta, hazardującego po<br />

nocach w karty, postać Stanisława<br />

Przybyszewskiego. Tak oto, w<br />

atmosferze galicyjskiego Krakowa,<br />

zaczyna Żeleński uprawiać satyrę,<br />

pisać teksty piosenek, tak rozbłyska<br />

jego sława.<br />

Ciekawostką opowieści Jerzego<br />

Hena jest, że nie czyni on z Boya<br />

postaci wybitnej, cały czas sugerując,<br />

że jego wybory życiowe są wynikiem<br />

układu pewnych niezależnych od<br />

niego zdarzeń. Tak też się dzieje, gdy<br />

trafiwszy do Paryża na stypendium<br />

dla młodych lekarzy, zaczyna czytać<br />

literaturę francuską, a potem ją<br />

tłumaczyć i, co najciekawsze, kilka<br />

lat później, w czasie I wojny, od<br />

października 1916 roku, wydawać<br />

niemalże własnym sumptem w<br />

Bibliotece Boya. Poprzez taką<br />

fascynację tłumacza zaczynają<br />

docierać do polskiego czytelnika<br />

Montaigne, Rabelais, Villon,<br />

Diderot, Balzac i wielu innych.<br />

„Jak dotychczas to los, przypadek<br />

przesądza o tym, jaki będzie jego<br />

wizerunek twórczy, więc i co będzie<br />

dla nas znaczyć” (s. 155) – pisze<br />

Hen o kolejnym wcieleniu Boya tym<br />

razem, jako recenzenta teatralnego<br />

krakowskiego „Ilustrowanego Kuriera<br />

Codziennego” i warszawskiego<br />

„Kuriera Porannego”.<br />

Najbardziej wyrafinowany staje<br />

się Józef Hen, gdy przedstawia<br />

dzieje kolejnych romansów Tadeusza<br />

Żeleńskiego. Ileż tam, często nie<br />

do końca znanych, oprócz faktów<br />

i prawdziwych listów, fantazji i<br />

niewątpliwie uatrakcyjniających<br />

konfabulacji, kulisów romansów:<br />

jest i Dagny Juel-Przybyszewska, i<br />

aktorki Jadwiga Mrozowska oraz<br />

Iza Leszczyńska, a także o 25 lat<br />

młodsza od niego dziennikarka,<br />

Irena Krzywicka. Jednak cały czas<br />

niezłomnie przy jego boku tkwi<br />

ta najwierniejsza – żona Zofia,<br />

65


ecenzje<br />

pierwowzór Zosi z „Wesela” Stanisława<br />

Wyspiańskiego. Jej to właśnie dedykuje<br />

pierwsze tomy wspomnianych<br />

tłumaczeń, pisząc: „Dobrej, rozumnej<br />

i miłej towarzyszce pracy Zofii<br />

Żeleńskiej…”. Jakież to lodowate i<br />

przejmująco prawdziwe.<br />

To wszystko i wiele innych<br />

przytoczeń jego życia sprawia, że<br />

trudno go polubić. Można cenić,<br />

chwalić, zachwycać się wielkością<br />

talentu, nie sposób jednak znaleźć<br />

sympatię dla tego racjonalisty, cynika, a<br />

jednocześnie bawidamka i niewiernego<br />

męża. Tytułowy „błazen” nie jest<br />

terminem wymyślonym przez autora<br />

biografii. Sam Boy w taki sposób,<br />

już w dojrzałym okresie rozkwitu<br />

recenzenckiej profesji, określa swoją<br />

intelektualną pozycję: „Nie jestem ani<br />

>>satyrykiemhumorystą


ecenzje<br />

Ilona Godlewska<br />

Jak uciec, to na drzewo<br />

„Człowiek to po prostu rozregulowana małpa” – stwierdził<br />

nie tak dawno prof. Adam Urbanek na łamach „Gazety<br />

Wyborczej”. Wybitny ewolucjonista, paleontolog i historyk<br />

nauki zauważył też, że człowiek i małpa to tak naprawdę<br />

„tylko jedno zwierzę”. Współczesnym ludziom sytuującym<br />

się wysoko ponad zwierzętami trudno przyjąć takie, rzec by<br />

można, obrazoburcze twierdzenie za prawdziwe. Zwierzęta to<br />

organizmy niższego rzędu, ludzie natomiast to istoty świadome<br />

swoich czynów, obdarzone wolną wolą itd. – zwykliśmy myśleć.<br />

Lecz co by się stało, gdyby przyjąć tezę, że jedynie życie w<br />

ścisłym związku z przyrodą i wyrzeczenie się cywilizacji<br />

może dać człowiekowi prawdziwe poczucie wolności? Kiran<br />

Desai w swej debiutanckiej książce pokusiła się właśnie o<br />

takie twierdzenie. Bohaterem „Zadymy w dzikim sadzie”, bo<br />

o tej książce mowa, indyjsko-amerykańska autorka uczyniła<br />

niejakiego Sampatha (w języku hinduskim imię to oznacza<br />

„szczęśliwy los”) – mężczyznę poszukującego sensu egzystencji<br />

na drzewie (historia opisana przez Desai nie jest wyssana z<br />

palca; inspiracją do „Zadymy w dzikim sadzie” był artykuł z<br />

indyjskiego „Times’a” o człowieku, który mieszkał na drzewie).<br />

Sampath już z chwilą przyjścia na świat naznaczony był<br />

wyjątkowością. Sąsiedzi przekonywali matkę, że został on<br />

przeznaczony do wielkości, że „zauważył go świat, wielki<br />

i tajemniczy poza granicami Szahkot”. Jego ojciec myślał<br />

nawet, że narodziny syna zbiegły się w czasie z końcem<br />

świata (porodowi towarzyszyła rzadko spotykana z Indiach<br />

potężna burza). Apokalipsa nie urzeczywistniła się jednak.<br />

Sampath wiódł ustabilizowane, wręcz nudne życie aż do<br />

momentu, kiedy podczas przygotowań do wesela córki<br />

dyrektora poczty (notabene swego pracodawcy) postanowił<br />

przebrać się w kolorowe tkaniny, a potem rozebrać do naga<br />

na oczach czekających na uroczystość gości. Wtedy chyba po<br />

raz pierwszy w życiu ten chuderlawy i znękany mężczyzna<br />

poczuł się szczęśliwy. „Być może został stworzony do życia<br />

spływającego brokatem, ułożonego w misterny wzór z drogich<br />

kamieni. Być może jego przeznaczeniem było nosić jedwabne<br />

pantofle i skinieniem przywoływać uwagę całego świata” –<br />

myślał wówczas. To absurdalne uczucie zadowolenia szybko<br />

przemieniło się jednak w żal i poczucie jeszcze większego niż<br />

do tej pory wyobcowania („Jakże nienawidził swojego życia!<br />

Było jednym wielkim pasmem niedoli. Było więzieniem,<br />

w którym został zrodzony”). Nic więc dziwnego, że z tego<br />

więzienia narzuconej mu przez rodzinę i społeczeństwo roli<br />

postanawia uciec. Na miejsce swej kryjówki i oazy wybiera<br />

intuicyjnie i, jak się okazuje, może nieprzypadkowo, drzewo.<br />

Sampath bowiem dopiero tu „po raz pierwszy zobaczył świat<br />

z absolutną wyrazistością, gdy dni wyłaniały się jak gdyby<br />

oczyszczone, z nieskazitelnej, połyskliwej czerni nocy”.<br />

Myli się jednak ten, który uważa, że to osobliwe miejsce<br />

odosobnienia przyniosło naszemu bohaterowi spokój. Wręcz<br />

przeciwnie, wówczas dopiero zaczął on budzić ludzkie<br />

zainteresowanie. Nazwany przez<br />

miejscowych „Babą” stał się niemal<br />

świętym, ponieważ ponoć poznał<br />

ludzkie tajemnice (jak się okazuje,<br />

znał jednak tylko te, o których<br />

przeczytał w listach podczas pracy<br />

na poczcie). Rodzina Sampatha<br />

początkowo niezadowolona z jego<br />

stylu życia, szybko przyzwyczaiła się<br />

do sytuacji, a nawet wykorzystała<br />

ją dla własnych korzyści: matka<br />

dzięki darom sadu wreszcie mogła<br />

rozwinąć swój kulinarny talent<br />

(niekonwencjonalne gotowanie było<br />

zawsze jej marzeniem), natomiast<br />

ojciec postanowił zarobić na całej<br />

sprawie i począł wyprzedawać<br />

firmom prawa do umieszczania<br />

reklam nieopodal drzewa „proroka”.<br />

Poczciwy Sampath nie uciekł<br />

więc daleko od społecznego<br />

zniewolenia, a pomimo to czuł się,<br />

do czasu, szczęśliwy. Pomogli mu<br />

w tym nowi, a może nawet jedyni,<br />

przyjaciele – zamieszkujące „jego” las<br />

małpy (małpy pielęgnowały włosy<br />

Sampatha, broniły go, rozbawiały).<br />

Niestety, nowa znajomość okazała<br />

się kolejną pułapką. Po pierwsze,<br />

zachowanie małp było kolejnym<br />

dowodem na to, że Sampath<br />

jest autentycznym prorokiem, co<br />

zwiększyło liczbę pielgrzymów<br />

do jego drzewa. Do drugie zaś,<br />

obeznane z ludźmi małpy bardzo<br />

szybko zaczęły sobie śmiało poczynać<br />

w mieście. Nie wystarczały już im<br />

jednak wyrywane z rąk przechodniów<br />

orzeszki. Szybko przerzuciły się na<br />

alkohol. Ponieważ okazało się, że te<br />

miłe stworzenia podobnie jak ludzie<br />

gustują w dobrych trunkach, trzeba<br />

było je z okolic miasta usunąć. I to,<br />

jak się okazało, był koniec egzystencji<br />

zarówno małp, jak i Sampatha w<br />

„dzikim sadzie”… Co się stało<br />

ze zwierzętami terroryzującymi<br />

Szahkot i samozwańczym prorokiem,<br />

dowiecie się już Państwo z lektury<br />

książki.<br />

67


ecenzje<br />

Wydana na świecie w 1998<br />

roku „Zadyma w dzikim sadzie”<br />

zyskała niemałe uznanie. Desai<br />

została uhonorowana wówczas<br />

nagrodą przyznawaną przez<br />

związek zawodowy pisarzy<br />

Society of Authors dla najlepszej<br />

powieści napisanej przez obywatela<br />

Wspólnoty Narodów, który nie<br />

ukończył 35. roku życia (Betty Trask<br />

Award). A nade wszystko zyskała<br />

czytelników, którzy, urzeczeni<br />

malowniczym językiem pisarki, z<br />

utęsknieniem czekali na jej drugą<br />

książkę (zresztą było warto, wydane<br />

w 2006 roku „Brzemię rzeczy<br />

utraconych” zostało uhonorowane<br />

Booker Prize oraz National Book<br />

Critics Circle).<br />

Dzięki wydanej właśnie w<br />

Polsce „Zadymie w dzikim sadzie”<br />

koło wielbicieli talentu indyjskoamerykańskiej<br />

pisarki z pewnością się<br />

powiększyło. Debiutancka powieść<br />

Desai to bowiem wybuchowa<br />

mieszanka humoru, talentu<br />

fabularnego i wreszcie obrazów,<br />

smaków i kolorów indyjskiej<br />

prowincji. Słowem: prawdziwa<br />

literacka „zadyma”.<br />

Kiran Desai,<br />

Zadyma w dzikim sadzie,<br />

Wyd. Znak,<br />

Kraków 2008.<br />

68


szkice<br />

Miłosz Babecki<br />

„Prawda jest daleko stąd”<br />

Bez względu na długość i szerokość geograficzną, bez<br />

względu na czas, ludzie zdradzają wyjątkowe upodobania<br />

do podważania prawdziwości wydarzeń historycznych, o<br />

których są informowani przez środki masowego przekazu,<br />

przez polityków, naukowców, czyli wszystkich tych, którzy<br />

występować by chcieli w roli autorytetów. Trudno powiedzieć<br />

skąd bierze się ów brak wiary, skąd to powątpiewanie.<br />

Zdawać by się mogło, że nieufność jest domeną społeczeństw<br />

poddawanych długotrwałym praktykom dezinformacyjnym,<br />

obywateli, którzy wskutek międzynarodowych sojuszy i<br />

porozumień, zmuszeni byli do życia w atmosferze specyficznej<br />

polityki dezinformacji i propagandy.<br />

Tak jednak nie jest. Jeśli przyjrzeć się licznym historiom<br />

przekazywanym pierwotnie wyłącznie ustnie, zauważyć można,<br />

że brak wiary w fakty, o których informowani są obywatele,<br />

jednoczy społeczeństwa demokratyczne, jak i te funkcjonujące<br />

w systemach totalitarnych. By przekonać się, jak wielka jest<br />

skala niewiary, przytoczyć można najbardziej spektakularne<br />

fakty z dziejów ludzkości. Fakty, w których prawdziwość ludzie<br />

wątpią i uważają je za instrument służący manipulacji. Oto<br />

jedne z najgłośniejszych, powtarzanych i często obecnych w<br />

prasie i mediach rzekomo prawdziwych opowieści: w 1947<br />

roku w Roswell rozbił się pojazd kosmitów, nie żaden balon<br />

meteorologiczny. Prawdy o tym strzegą faceci w czerni. Nigdy<br />

podobno nie wylądowaliśmy na Księżycu, a transmisję nadano<br />

z jaskiń odkrytych na pustyni w Nevadzie. Światem rządzić<br />

ma globalny, tajny, oczywiście, rząd, czego dowody obywatele<br />

amerykańscy odnaleźć mogą rozszyfrowując łamigłówkę,<br />

widniejącą na odwrocie banknotu jednodolarowego. Kosmici<br />

mają być wśród nas. Amerykańskie kino sugeruje nawet,<br />

iż podstawieni przez nich są niektórzy prezydenci Stanów<br />

Zjednoczonych Ameryki Północnej.<br />

W cóż jeszcze nie chcemy wierzyć lub w co żarliwie<br />

wierzyć pragniemy? Amerykanie nie wierzą w śmierć Marilyn<br />

Monroe (żyje podobno nadal), żyć ma też nadal Elvis Presley.<br />

Podobne wątpliwości budzi tajemnicza śmierć Jima Morrisona.<br />

Brytyjskie służby specjalne, w opinii Brytyjczyków, sfingowały<br />

śmierć Lady D. Powodem miał być romans z Dodim Al-<br />

Fayedem, w szczególności zaś jego wyznanie. Wskazane<br />

przykłady stanowią jednak czubek góry lodowej. Jeszcze w<br />

latach siedemdziesiątych wierzono, że Adolf Hitler żyje gdzieś<br />

w Ameryce Łacińskiej. Po 11 września 2001 roku mnożą się<br />

podobno prawdziwe informacje dotyczące tego, że niektóre<br />

z biur w budynku WTC były puste, gdyż ich pracownicy<br />

wiedząc, co się święci, postanowili wziąć jednodniowy<br />

urlop. Wystarczy? Może jeszcze garść nieprawdopodobnych<br />

opowieści? Proszę bardzo: w Himalajach bytuje Wielka Stopa,<br />

w jeziorze Loch Ness nieuchwytny stwór.<br />

Zdawałoby się, że spis treści mitów kultury popularnej<br />

jest spisem skończonym. To jednak nieprawda. Podobne<br />

historyjki dotykają niemal każdej dziedziny życia człowieka.<br />

Niezwykłą popularnością cieszą się te mające rzekomo<br />

wyjaśnić pochodzenie wirusa HIV,<br />

który miał się jakoby wydostać z<br />

tajnych rządowych, jakżeby inaczej,<br />

laboratoriów.<br />

Teoria spisku jest niezwykle<br />

popularną superstrukturą, w której<br />

upakować można dowolną treść,<br />

włącznie z tzw. fikcją polityczną<br />

i zarazić nią umysły wątpiących<br />

wyznawców, po to, by oczywiście<br />

generować milionowe zyski.<br />

Stąd tak popularne w dziedzinie<br />

audiowizualnej rozrywki produkcje<br />

w stylu „Twilight Zone”, „X-Files”,<br />

w przestrzeni słowa jeszcze<br />

drukowanego zaś projekty takie, jak<br />

niegdyś wydawane na polskim rynku<br />

czasopismo „Skandale”.<br />

Teoria spisku jest jednak tylko<br />

jedną z mutacji tego, co określa<br />

się mianem legendy miejskiej,<br />

przywodzącej na myśl raczej<br />

kadry z amerykańskich horrorów,<br />

takich jak „Friday the 13th”,<br />

niekwestionowanego hitu polskich<br />

wypożyczalni wideo w początku lat<br />

dziewięćdziesiątych. Siedzący przy<br />

ognisku skauci wysłuchują opowieści<br />

starszych kolegów czy opiekuna o<br />

seryjnych mordercach, potworach<br />

żyjących w kanalizacji miejskiej,<br />

niewyjaśnionych zaginięciach. Nagle<br />

żar ogniska gaśnie, widz zaś słyszy<br />

nieludzkie krzyki mordowanych<br />

nastolatków.<br />

Legendy miejskie synonimicznie<br />

definiowane jako makroplotki czy<br />

też współczesny miejski folklor<br />

są przedmiotem badań Marka<br />

Barbera, autora obszernego zbioru<br />

opowieści zatytułowanych po prostu<br />

„Legendy miejskie”. Wynikiem<br />

czteroletnich dociekań, poszukiwań,<br />

dokumentowania i wreszcie<br />

próby dowiedzenia prawdziwości,<br />

choćby w stopniu minimalnym,<br />

jest publikacja, która pozwala<br />

przypomnieć czytelnikowi liczne,<br />

znane z dzieciństwa opowieści<br />

oraz te, których jeszcze nie miał<br />

okazji poznać. Bogaty wybór jest<br />

jednocześnie ustrukturyzowany<br />

69


według określonego klucza. Stąd<br />

czytelnik odnajdzie legendyhorrory,<br />

opowieści wyjaśniające<br />

obecność tropikalnych zwierząt<br />

w sprzedawanych roślinach (sam<br />

pamiętam opowieści o jadowitych<br />

pająkach ukrytych w tropikalnych<br />

roślinach doniczkowych, które kupić<br />

rzekomo można było w polskich<br />

kwiaciarniach, czy też o żmijkach<br />

kryjących się w zakończeniach<br />

importowanych do naszego kraju<br />

bananów), wreszcie liczne historie z<br />

dreszczykiem dotyczące kulinariów i<br />

produktów żywnościowych obecnych<br />

na półkach sklepów spożywczych.<br />

We wstępie do „Legend<br />

miejskich” Mark Barber wskazuje<br />

nie tylko na narodziny pojęcia,<br />

analizuje także na mechanizm<br />

rozprzestrzeniania, który mimo<br />

obecności niezwykle wydajnych<br />

środków komunikowania bazuje<br />

prawie wyłącznie na przekazie<br />

ustnym. Stąd też natychmiastowe<br />

skojarzenie z pojęciem i konstrukcją<br />

mitu. Dlaczego jednak te krótkie,<br />

zawsze budzące przerażenie, lęk,<br />

obrzydzenie, niesmak historie są<br />

tak popularne? Wydaje się, że ich<br />

atrakcyjność wynika z tego, że w<br />

starciu z aparatem państwowym,<br />

z rzeczywistością, poszukujemy<br />

zawsze jakichś „onych”, którzy<br />

próbują nas oszukać. Skoro tak,<br />

nie mogąc wierzyć im i temu, co<br />

do nas mówią za pośrednictwem<br />

mediów, przekazujemy sobie jedyną<br />

i ostateczną prawdę o świecie,<br />

nie zważając na utrwalony obieg<br />

informacyjny. Stąd legendy miejskie<br />

zawierać mają w opiniach osób je<br />

rozpowszechniających, prawdę, całą<br />

prawdę i tylko prawdę. Jednocześnie,<br />

co paradoksalne, owej prawdzie<br />

przeczy sposób prezentacji. Prawie<br />

zawsze opowiadana historia<br />

przydarzyła się nie nam, tylko<br />

naszemu dobremu znajomemu,<br />

naszym bliskim. Owa relacja ma<br />

legendę uprawomocniać. Co się<br />

jednak okazuje, gdy pragniemy<br />

dotrzeć do źródła opowieści? Nasi<br />

bliscy również usłyszeli ją od kogoś,<br />

kogo znali i kto był oczywiście<br />

niezwykle wiarygodny. W ten sposób<br />

tworzymy długi łańcuch osób, które<br />

przekazując sobie „prawdę”, dodają<br />

coś od siebie. Stąd zasadne jest<br />

70<br />

pojęcie makroplotki, plotki na wielką skalę.<br />

Pragnąc prawdy, chcąc dostąpić zaszczytu wiedzy<br />

absolutnej, jednocześnie zgłaszamy pretensję do tego, by ów<br />

przekaz był czymś sensacyjnym, poruszającym, niezwykłym.<br />

Sensacyjność i niezwykłość gwarantuje historia eksploatująca<br />

te z instynktów, które odwołują się do strachu, poczucia<br />

zagrożenia, także ciekawości. Wreszcie czynnik ostatni, jakże<br />

jednak ważny zwłaszcza z perspektywy „wideologii” (ideologii<br />

wizualnej, związanej z sektorem inforozrywkowym, o którym<br />

pisze Benjamin Barber w książce „Dżihad kontra McŚwiat”),<br />

makroplotka musi być atrakcyjna, ponieważ człowiek jest<br />

istotą bawiącą się. Musi zaspokoić swe pragnienia, także, a<br />

współcześnie przede wszystkim, pragnienie rozrywki. Stąd<br />

niebywała popularność wszelkich opowieści grozy: piątków 13-<br />

tego, koszmarów z Ulic Wiązów, w Polsce zaś wilczyc.<br />

Rozważania o legendach miejskich zacząłem od zbioru<br />

tego, w co prawdopodobnie nigdy ludzkość nie będzie<br />

chciała uwierzyć, oraz tego, w co bez względu na ilość<br />

wystąpień dementujących, wierzyć będzie zawsze. Wiara lub<br />

niewiara, w zależności od tego, czego ma dotyczyć, jest czymś<br />

ponadczasowym, tak więc nie dziwi fakt, że niektóre z legend<br />

mają wielowiekowy rodowód. Przy czym ciekawe jest również<br />

to, że niczym organizmom żywym czy mikrobom właściwy jest<br />

im mechanizm adaptacyjny. Adaptują się zatem do zmiennych<br />

uwarunkowań cywilizacyjnych i kulturowych. Rycerz bez głowy<br />

być może zatem kierowcą bez głowy. Konie są wypierane przez<br />

samochody, demony tkwiące w starych domach lub starych<br />

mechanizmach umiejscowione zostać mogą w złośliwych<br />

komputerach, windach, supermarketach, na autostradach.<br />

Oprócz właściwości dyfuzyjnych charakteryzujących nie<br />

tylko legendy miejskie, lecz cały system kulturowy, właściwości<br />

adaptacyjnych, makroplotki, niczym to, co zwiemy ludową<br />

mądrością, bywają czasem instrumentem umożliwiającym<br />

przyswajanie wiedzy o świecie. Czynią tę wiedzę bardziej<br />

dostępną, bardziej zrozumiałą. Na myśl przychodzi mi legenda<br />

łącząca w sobie ostatnie dwie właściwości: adaptacyjną i<br />

dydaktyczną. Podobno w grudniu 2000 roku skazany potem<br />

na śmierć iracki dyktator Saddam Hussain nabyć miał przez<br />

podstawionych w USA kontrahentów cztery tysiące konsol<br />

video Playstation 2, by zbudować superkomputer. Działanie<br />

to miało też mieć inny skutek. Tym samym były dyktator<br />

doprowadzić miał do rozpaczy amerykańskie dzieci i ich<br />

rodziców, którzy swym pociechom nie mogli ofiarować<br />

wymarzonego prezentu gwiazdkowego. Bzdura czy milenijna<br />

legenda miejska? Historyjka pozwala jednak wskazać na kolejną<br />

z własności współczesnej mitologii rozprzestrzeniającej się<br />

w kulturze masowej. Pierwotnie nośnikiem legend miejskich<br />

był przekaz ustny, prymarnie ustny. Zmieniające się jednak<br />

uwarunkowania cywilizacyjne spowodowały, że legendy niczym<br />

wirusy rozprzestrzeniają się w systemie naczyń połączonych<br />

globalnej infostrady. Jest tak choćby w przypadku przywołanej<br />

przeze mnie legendy. Nie mniej jednak wciąż najważniejszym z<br />

nośników jest słowo wypowiedziane.<br />

Wracając jednak do zbioru legend Marka Barbera, wskazać<br />

warto na polski dodatek do jego publikacji. Mam na myśli<br />

opracowany przez Wojciecha Orlińskiego wybór legend<br />

polskich. Mowa w nich zarówno o kultowej już czarnej wołdze,<br />

wybuchu w warszawskiej Rotundzie czy śmierci Anny Jantar. Ja<br />

zaś z dzieciństwa pamiętam jeszcze historię ślubnej sukni, którą


ktoś kiedyś nabył w komisie, sukni pochodzącej jak się potem<br />

miało okazać ze splądrowanego grobu i nasączonej „trupim<br />

jadem”, od którego również podobno zmarła świeżo upieczona<br />

panna młoda.<br />

Prawdopodobnie każdy z nas słyszał niegdyś lub zwyczajnie<br />

zna historię, którą ktoś przeżył/usłyszał od znajomego, który<br />

przeżył ją na pewno. Jeśli podobną formułę usłyszymy, być<br />

może to dla nas wskazówka, że oto mamy do czynienia z<br />

legendą miejską. Będziemy jednak bezbronni wobec zagadki<br />

jej prawdziwości. Warto wobec tego przyjąć, że jak w każdej<br />

z legend, tak i w naszej skrywać się może ziarnko lub może<br />

choćby drobina prawdy.<br />

Mark Barber,<br />

Legendy miejskie,<br />

tłum. K. Berger-Kuźniar, P. Błoch,<br />

Wyd. RM,<br />

Warszawa 2007.<br />

Miłosz Babecki – sekretarz<br />

redakcji „<strong>Portret</strong>u”, adiunkt<br />

w Instytucie Dziennikarstwa<br />

i Komunikacji Społecznej<br />

Uniwersytetu Warmińsko-<br />

Mazurskiego w Olsztynie; bada<br />

wszelkie aspekty komunikacji<br />

społecznej i kulturowej. Analizuje<br />

strategie medialne funkcjonujące<br />

we współczesnej kulturze masowej,<br />

w literaturze, dramacie i teatrze<br />

najnowszym. Koncentruje się na<br />

problematyce obecności i percepcji<br />

wytworów tzw. „kultury wysokiej”<br />

w zmediatyzowanej rzeczywistości,<br />

której filarami są rozrywkowe<br />

formaty telewizyjne.<br />

71


poezja<br />

Wiktoria Klera<br />

OKNA NAD MONOPOLEM<br />

„Ty chuju, kurwa, gdzie idziesz?!”<br />

poezja szczecińskiej nocy<br />

kurwy sąsiadki poszły<br />

do pracy zostawiając mi<br />

na złość włączony budzik<br />

czerwone światło ulicy<br />

wpada do wszystkich<br />

w mym bloku okien<br />

czerwone światło<br />

znad rzeźnika<br />

dochodzi...<br />

MYJĘ POLAKA<br />

nie mogę znieść<br />

smrodu umierających z każdą chwilą<br />

w autobusach komunikacji miejskiej<br />

dlaczego nie straciłam powonienia<br />

dlaczego nie wiem<br />

w którą część głowy<br />

uderzyć się żeby<br />

je stracić<br />

dlaczego wraz z węchem<br />

smak stracić<br />

muszę<br />

Wiktoria Klera – urodzona w 1984 roku w Szczecinie,<br />

studentka ostatniego roku polonistyki na Uniwersytecie<br />

Szczecińskim. Teksty krytycznoliterackie publikowała w<br />

„Pograniczach” i w „Portrecie”.<br />

72


ozmowa<br />

Ekstremalnie proste liryki<br />

Z Ewą Furgał, debiutującą tomem poezji „Ekstremizmy”,<br />

rozmawia Nina Olszewska<br />

Czy literaturę<br />

homoerotyczną można jeszcze<br />

nazywać ekstremalną, nawet w<br />

konserwatywnej Polsce? Czy<br />

Ewa Sonnenberg, Ewa Schilling,<br />

Michał Witkowski i wielu<br />

innych twórców nie sprawiło, że<br />

twórczość „branżowa” przestała<br />

być niszowa?<br />

fot. archiwum Autorki<br />

Tomik Twoich wierszy, który ukazał się nakładem<br />

„<strong>Portret</strong>u”, nosi tytuł „Ekstremizmy”, można więc<br />

chyba powiedzieć, że Twoja twórczość określona<br />

jest mianem „ekstremalnej”. Na czym polega to<br />

ekstremum?<br />

W tej chwili ekstremalny wydaje mi się poziom intymności<br />

tych wierszy. Natomiast tytuł tomu nawiązuje do odbioru<br />

społecznego sytuacji, w której osoba nieheteroseksualna<br />

otwarcie mówi o swojej orientacji psychoseksualnej. Podobnie<br />

jest również odbierana kobieta, która otwarcie domaga się<br />

poszanowania swoich praw i aktywnie kontestuje opresywny<br />

porządek. Doświadczam tego na każdym kroku: określając<br />

się jako feministka, co dla wielu osób jest synonimem<br />

agresywnej histeryczki nienawidzącej mężczyzn, i określając<br />

się jako lesbijka, co powoduje natychmiastowy zarzut, że<br />

„obnoszę się ze swoją seksualnością”. Bardzo często spotykam<br />

się z opiniami, że moje poglądy są radykalne, a moja ocena<br />

rzeczywistości mylna i przesadzona. Jest to dla mnie dziwne<br />

i bolesne, bo haseł sprawiedliwości społecznej nigdy nie<br />

uważałam za radykalne, a realizacja prawa do wyboru nigdy nie<br />

wydawała mi się ani trochę kontrowersyjna. Jednak najbardziej<br />

deprymujące jest dla mnie wcale nie tak rzadkie zestawianie<br />

wszelkich ruchów wolnościowych z ruchami, które nawołują<br />

do nienawiści i przemocy. Pamiętam takie zdarzenie, kiedy<br />

młody mężczyzna działający w ruchu antyfaszystowskim<br />

został pobity przez neonazistę i komentarz jednej z gazet w<br />

tonie: „nam, normalnym obywatelom, nic do tego, niech się<br />

ekstremiści wybiją między sobą”. Tam właśnie padło to słowo<br />

„ekstremiści”. Pomyślałam sobie wtedy: no, ładnie, czyli tzw.<br />

normalne społeczeństwo mnie także uważa za ekstremistkę!<br />

Podsumowując, „Ekstremizmy” jako tytuł dla zbioru prostych<br />

liryków mają wydźwięk ironiczny, przynajmniej dla mnie<br />

[śmiech].<br />

Nie wiem, czy jakąkolwiek<br />

literaturę można nazwać ekstremalną.<br />

Może taką, która powstaje na bazie<br />

ekstremalnych przeżyć? Ale takie<br />

kryterium jakoś szczególnie literatury<br />

homoerotycznej nie wyróżnia.<br />

Jeśli chodzi o, eufemistycznie<br />

rzecz ujmując, ekskluzywność<br />

interesującego nas zjawiska, to nie<br />

wrzucałabym do jednego worka tzw.<br />

literatury gejowskiej i tzw. literatury<br />

lesbijskiej. Cieszę się, że wymieniłaś<br />

aż dwie kobiety, ale jednocześnie<br />

zastanawiam się, ile nazwisk<br />

piszących lesbijek jest w stanie<br />

wymienić przeciętny/-a czytelnik/-<br />

czka. Społeczna niewidzialność<br />

lesbijek dotyka także literatury,<br />

twórczość lesbijek wydaje się raczej<br />

egzotyczna niż ekstremalna. No i<br />

pozostaje jeszcze pytanie o definicję<br />

literatury homoerotycznej. Czy trzeba<br />

być osobą homoseksualną, żeby<br />

tworzyć literaturę homoerotyczną?<br />

Oczywiście cieszy mnie każdy<br />

sukces twórców otagowanych jako<br />

„branżowi”, natomiast nie zauważam<br />

jakiejś klęski urodzaju w tym<br />

względzie. Czytałam ostatnio wywiad<br />

z Kazimierzem Kutzem, który<br />

narzekał na „homoseksualizację”<br />

polskiego teatru. Myślę, że polskiej<br />

literaturze podobne zjawisko nie<br />

„grozi”.<br />

73


W jednym z wywiadów<br />

Izabela Filipiak została<br />

zapytana o to, po co<br />

lesbijkom literatura. O wielu<br />

homoerotycznych twórcach<br />

można przeczytać czy usłyszeć:<br />

„ceniony/ceniona także poza<br />

branżą”. Składając te dwie<br />

kwestie w całość: czy tak<br />

wyraźnie ukierunkowana<br />

literatura potrzebna jest<br />

bardziej „branży” czy raczej<br />

„reszcie świata” po to, by swoim<br />

poziomem i wartością nie do<br />

zakwestionowania, oswajała<br />

jednocześnie z całością zjawiska,<br />

nie tylko na gruncie sztuki?<br />

Szczerze mówiąc, nie znam<br />

żadnych homoerotycznych twórców<br />

ani twórczyń cenionych tylko<br />

przez branżę [śmiech]. Pisząc, nie<br />

zastanawiam się, czy mój wiersz<br />

potrzebny jest branży, a nawet nie<br />

zauważam, że jest to „wyraźnie<br />

ukierunkowana literatura”. Nie sądzę,<br />

aby można było uczynić tak proste<br />

przełożenie pomiędzy czytaniem<br />

literatury homoerotycznej a postawą<br />

wobec homoseksualności. Myślę,<br />

że jeśli ktoś prezentuje postawę<br />

homofobiczną, to obcowanie z<br />

twórczością osób homoseksualnych<br />

niewiele tu pomoże. Pozbywanie się<br />

uprzedzeń, refleksja nad własnym<br />

światopoglądem i zmiana postaw to<br />

znacznie bardziej skomplikowany i<br />

długotrwały proces. Fantastycznie<br />

byłoby, gdyby literatura zdolna<br />

była czynić zmianę społeczną, ale<br />

jestem przekonana, że rzetelna<br />

edukacja, np. w formie warsztatów<br />

antydyskryminacyjnych, ma tutaj<br />

o wiele większe pole do popisu i<br />

dużo większą szansę na skuteczność.<br />

Natomiast z pewnością dzięki<br />

literaturze możemy zaznaczyć swoją<br />

obecność. Szczególnie dla kobiet, w<br />

kontekście społecznej niewidzialności<br />

lesbijek, o której mówiłam wcześniej,<br />

ma to duże znaczenie.<br />

„Antologia poezji<br />

homoerotycznej”: w USA<br />

powstał już zbiór oparty na tej<br />

zasadzie, gdyby analogiczny<br />

miał się pojawić w Polsce, kogo z<br />

rodzimych twórców widziałabyś<br />

w nim?<br />

74<br />

Tutaj znowu powraca pytanie o definicję literatury<br />

homoerotycznej. Zawartość takiej antologii różniłaby się<br />

zasadniczo w zależności od tego, czy włączone zostałyby tylko<br />

utwory autorstwa osób homoseksualnych, czy też utwory<br />

zawierające, np., wątki homoerotyczne? Czy brana byłaby<br />

pod uwagę tzw. literatura przedemancypacyjna, w której nie<br />

znajdziemy informacji na temat orientacji psychoseksualnej<br />

autora/-rki? Czy decydujące są w tej mierze wątki biograficzne?<br />

Co z osobami homoseksualnymi, które w ogóle tego wątku<br />

w swojej twórczości nie podejmują albo nie eksponują? Jeśli<br />

przyjąć szeroką definicję, to podejrzewam, że z antologii<br />

zrobiłoby się niezłe tomiszcze i spore wydarzenie. Jeśli przyjąć<br />

wąską, byłaby to rzecz przydatna, acz niszowa. Wybacz, ale<br />

uchylę się od podania nazwisk. Nie mnie oceniać, który wiersz<br />

można zaliczyć do poezji homoerotycznej, a który nie pasuje<br />

do koncepcji takiego zbioru. Pozwolę sobie jednak wyrazić<br />

obawę, że znów pewnie wystąpiłaby znacząca nadreprezentacja<br />

mężczyzn. Dlatego, gdyby taki zbiór miał się pojawić w<br />

Polsce, pewnie suszyłabym głowy redaktorom/-rkom, żeby nie<br />

zapomnieli o kobietach.<br />

„Ekstremizmy” to Twój pierwszy tomik, na dodatek<br />

– tak się przynajmniej wydaje – szalenie osobisty.<br />

To swoiste połączenie osobistego „wyjścia z szafy”<br />

i poetyckiego „wyjścia z szuflady”. Czy łatwo było<br />

zdecydować się na takie uzewnętrznienie?<br />

Sama decyzja została podjęta spontanicznie, nad<br />

ewentualnymi skutkami niewiele się zastanawiałam. I<br />

teraz publikacja tych wierszy wydaje mi się totalnym<br />

ekshibicjonizmem. Bo to była taka bezpieczna dla mnie<br />

przestrzeń, w której można było się ukryć, gdzie można było<br />

uciec, gdzie nie dosięgały mnie różne nieprzyjemne rzeczy.<br />

To była też ta część mnie niedostępna dla świata, „własny<br />

pokój”, do którego wstęp miałam tylko ja i najbliższa mi osoba.<br />

Jednocześnie cieszę się, że się tak stało, bo dosyć mam już mojej<br />

pielęgnowanej przez lata zachowawczości, wiecznego uciekania<br />

przed tym, co może się zdarzyć i permanentnego wycofania.<br />

A coming out zawsze był dla mnie traumatycznym przeżyciem.<br />

Myślę, że największa w nim trudność jest taka, że nie wystarczy<br />

go dokonać raz, że ciągle pojawiają się nowe osoby i nowe<br />

sytuacje, wobec których trzeba się ujawniać od nowa. Wciąż<br />

trzeba dokonywać diagnozy, w którym momencie najlepiej<br />

to zrobić, decydować, czy powinno się powiedzieć, czy raczej<br />

nie, przewidywać reakcje, planować własną reakcję na możliwe<br />

różne reakcje, a potem jeszcze radzić sobie z tymi reakcjami,<br />

obłęd po prostu. Straciłam kilka bliskich osób po ujawnieniu<br />

się i potwornie mnie to rozczarowało. Było też parę cudownych<br />

reakcji, ale w takich przypadkach bilans nigdy nie wychodzi<br />

na zero. Dlatego zaufanie do ludzi przychodzi mi z coraz<br />

większym trudem. Ale życie w ukryciu byłoby nie do zniesienia,<br />

zdecydowanie nie polecam.<br />

Wiadomo, że w poezji wszystko jest bardzo<br />

płynne i umowne, jednak spora zbieżność pewnych<br />

faktów z Twojej biografii, przewija się w wierszach.<br />

To przypadek, zabieg literacki, czy faktycznie<br />

poezja jest dla Ciebie drogą do wyrażania własnych,


najintymniejszych nawet, uczuć, stanów, emocji,<br />

przeżyć? Czy bliższa jest Ci poezja zaangażowana,<br />

służąca jakiejś sprawie, czy raczej poetyckie starcia<br />

samej ze sobą?<br />

Najwyraźniej to nie przypadek, skoro taką zbieżność<br />

da się dostrzec. Rzeczywiście wiersz jest dla mnie zapisem<br />

emocji, zapisem tej jednej jedynej chwili, w której odczuwam<br />

w określony sposób. Dlatego zazwyczaj nie powracam do<br />

napisanego utworu, nie ingeruję w treść ani w formę, nie<br />

poprawiam go. W moim przekonaniu nawet najmniejsza<br />

zmiana spowodowałaby, że to, co napisałam, nie będzie<br />

już odzwierciedlać tego, co wtedy czułam. Jest to kwestia<br />

uczciwości wobec siebie, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że<br />

takie podejście do pisania skutkuje brakiem dbałości o warsztat.<br />

Nie traktuję poezji instrumentalnie, moje wiersze zawierają<br />

emocje, a nie tezy. Ciekawa jestem, czy Twoje pytanie o poezję<br />

zaangażowaną wynika z tego, czym się zajmuję, czy z tego,<br />

kim jestem? Bo tak się składa, że moje najintymniejsze uczucia<br />

nierozerwalnie wiążą się z moją orientacją psychoseksualną.<br />

A więc może się zdarzyć, że kiedy napiszę o tym, że bardzo<br />

chciałabym mieć dziecko, może to zostać odczytane jako<br />

zaangażowanie w walkę o prawo do wychowywania dzieci przez<br />

pary homoseksualne. I chociaż mogę się upierać, że manifestuję<br />

w moich wierszach tylko moje uczucia, to przecież „prywatne<br />

jest polityczne”, więc nie da się tego tak zupełnie rozdzielić.<br />

W dodatku wcale nie zamierzam się odżegnywać od mojej<br />

działalności społecznej, co może dodatkowo komplikować<br />

sprawę. To są już jednak kwestie interpretacyjne.<br />

Jesteś trenerką genderową, współzałożycielką<br />

nieformalnej grupy, a następnie Fundacji Przestrzeń<br />

Kobiet. Osoba tak aktywna postrzegana jest jako ktoś,<br />

kto osiągnął już bardziej zaawansowany „poziom<br />

świadomości” i teraz pomaga, delikatnie nakierowuje<br />

innych, bardziej zagubionych. Jednocześnie w Twoich<br />

wierszach pojawia się dużo strachu, bezradności. Czy te<br />

obrazy wykluczają się, czy raczej uzupełniają, tworząc<br />

właściwy portret autorki-osoby mówiącej w wierszach?<br />

W ogóle nie postrzegam mojej pracy w kategoriach<br />

„pomocy zagubionym” ani siebie jako posiadaczki jakiejś<br />

„wyższej świadomości”. Natomiast rzeczywiście prowadzę<br />

warsztaty, podczas których pracujemy z grupą na stereotypach,<br />

uprzedzeniach, własnych przekonaniach i w tym kontekście<br />

moja postawa jest bardzo ważna. Podobnie rzecz się ma,<br />

jeśli chodzi o warsztaty o charakterze wzmacniającym,<br />

empowermentowym, włączającym, podczas których służę<br />

uczestniczkom wsparciem. Ale nie posunęłabym się do<br />

stwierdzenia, że świadomość własnych praw, świadomość<br />

nierówności i motywacja do zmiany, czy aktywność<br />

obywatelska, uwalniają od wszelkich lęków i niepewności. A<br />

ponieważ nie mogę pozwolić sobie na to, aby moje strachy<br />

„wyłaziły” w pracy, przeznaczam im inną, tę intymniejszą<br />

przestrzeń, przestrzeń wiersza. Tu mogą zaistnieć w całej<br />

okazałości. Odpowiadając na Twoje pytanie, te obrazy uważam<br />

za komplementarne, ale nie jestem w stanie powiedzieć, czy<br />

tworzą „właściwy portret autorki”.<br />

Twoje wiersze mają często<br />

postać wypowiedzi skierowanej<br />

do jakiegoś konkretnego<br />

odbiorcy, nieokreślonego „ty”,<br />

stanowią jakby list, trochę<br />

przypominają zapis rozmowy.<br />

Czy pisząc mimowolnie<br />

myślisz o kimś konkretnym<br />

i to przekłada się na formę,<br />

czy raczej jest to zaplanowany<br />

zabieg poetycki, budujący<br />

intymną atmosferę tomu?<br />

Nie mógł być to zaplanowany<br />

zabieg poetycki, dlatego że wiersze<br />

z „Ekstremizmów” pochodzą z<br />

bardzo różnych okresów w moim<br />

życiu, nie mogłam więc przewidzieć,<br />

że znajdą się w jednym tomie. A<br />

jeśli faktycznie udało się zbudować<br />

intymną atmosferę tomu, znaczna w<br />

tym zasługa redaktora. Rzeczywiście,<br />

nie są to utwory z gatunku „do<br />

przypadkowego przechodnia”<br />

[śmiech]. Zazwyczaj myślę o<br />

konkretnej, bliskiej mi osobie i<br />

rzecz jasna, ma to wpływ na formę<br />

wypowiedzi. Twoja sugestia, że<br />

niektóre wiersze zbliżone są do<br />

formy listu, przypomniała mi, że<br />

bardzo dawno temu pisałam bardzo<br />

duże ilości listów i bardzo lubiłam<br />

tę formę komunikacji z bliskimi<br />

osobami. Być może ta skłonność ma<br />

wpływ także na to, co chcę przekazać<br />

za pośrednictwem poezji.<br />

Cztery wiersze spośród<br />

opublikowanych w<br />

„Ekstremizmach” tworzą pewną<br />

całość, łączą je tytuły „Pierwsza<br />

faza”, „Druga faza”, itd. O<br />

jakich fazach jest w nich mowa,<br />

kolejnych fazach czego?<br />

To są bardzo stare wiersze,<br />

sprzed siedmiu lat. Opowiadają o<br />

przełomowym momencie w moim<br />

życiu, kiedy „sytuacja niepokojącej<br />

asymilacji” stała się nie do zniesienia<br />

i znalazłam się w punkcie, w którym<br />

mogłam albo „wymknąć się oknem”<br />

albo „usamodzielnić przestrzeń” i<br />

zacząć żyć w zgodzie ze sobą. Brzmi<br />

patetycznie, ale był to właśnie wybór<br />

75


zerojedynkowy. Te wiersze mają w<br />

sobie zamierzoną pretensjonalność,<br />

to rodzaj błazeństwa maskującego<br />

rozpacz i konieczność stanięcia z<br />

problemem twarzą w twarz. Pierwsze<br />

dwie fazy oznaczają kolejne etapy<br />

procesu dojrzewania do decyzji,<br />

trzecia faza obrazuje sam jej<br />

moment, natomiast czwarta wyraża<br />

pragnienie upodmiotowienia się w<br />

nowej skórze. To był też taki czas, w<br />

którym najmocniej doświadczałam<br />

samotności, no i generalnie zanosiło<br />

się na katastrofę. Najpierw duszne,<br />

bezwietrzne lato, a potem wrzesień,<br />

w którym nadzwyczaj często radio<br />

emitowało „Epitaph”, a mądrzy<br />

ponurzy panowie wieszczyli wojnę<br />

cywilizacji. Oj, było apokaliptycznie<br />

[śmiech].<br />

„Niepokoję się niczym<br />

zwierzę przed nastaniem burzy”<br />

piszesz w wierszu „Rdza” i<br />

nie jest to Twój jedyny utwór,<br />

w którym pojawia się motyw<br />

strachu. Czy wierzysz w funkcję<br />

katharsis poezji, katharsis<br />

zarówno dla piszącego jak i dla<br />

odbiorców? Czy możliwe jest<br />

za pomocą wierszy ujawnienie<br />

i oswojenie swoich lęków i<br />

umożliwienie przejścia takiego<br />

procesu czytelnikowi?<br />

Oczywiście, że poezja może<br />

pełnić funkcję terapeutyczną,<br />

tak jak może spełniać mnóstwo<br />

innych funkcji, w zależności od<br />

naszych indywidualnych potrzeb,<br />

uwarunkowań, preferencji. Myślę,<br />

że możliwe jest zarówno oswojenie,<br />

jak i spotęgowanie swoich lęków<br />

za pomocą wierszy. Czytam sporo<br />

poezji, uwielbiam też wracać do<br />

ulubionych utworów, ale one nie<br />

zawsze działają na mnie w ten sam<br />

sposób, chociaż zdarzają się też<br />

takie, które nieodmiennie mnie<br />

przygnębiają. Uważam, że równie<br />

dobrze poezja może nie pełnić<br />

żadnej funkcji, może być kompletnie<br />

nieużyteczna. Niedobrze natomiast,<br />

gdy nie wywołuje żadnej reakcji.<br />

„Tyle lat postępu, a w kwestii<br />

rozstrzygającej rozkładamy<br />

76<br />

ręce” czytamy w wierszu „Empora”. Z Twoich wierszy<br />

można wywnioskować, że ludzie to istoty nieporadne i<br />

zagubione, zwłaszcza w sferze uczuć, a światem rządzi<br />

chaos, a nie jakieś prawa czy siły. Czy faktycznie tak<br />

postrzegasz rzeczywistość?<br />

Jest znacznie gorzej – uważam, że światem rządzi<br />

patriarchat [śmiech]. Staram się nie generalizować i<br />

uwzględniać kontekst, który może wpływać na moją ocenę<br />

rzeczywistości. Interesują mnie mechanizmy ludzkich<br />

zachowań, tworzenia się uprzedzeń, dyskryminacji,<br />

replikowania systemu kulturowej opresji, normatywności,<br />

a szczególnie heteronormatywności. To wszystko nie są<br />

obserwacje optymistyczne, ale nawet jeśli czasem wpędzają<br />

mnie w doła, tym bardziej motywuję się do działania. Jestem<br />

idealistką, która wierzy w sens pracy na rzecz społecznej<br />

zmiany. Wiem, że ludzie nie rodzą się z nienawiścią we krwi i<br />

że uprzedzeń można się pozbyć, trzeba tylko nad tym pracować,<br />

edukować, wspierać się wzajemnie. Oczywiście nie jest to<br />

do końca bezinteresowne z mojej strony, bo należę do grupy<br />

społecznej podwójnie marginalizowanej: ze względu na płeć i<br />

ze względu na orientację psychoseksualną. Jasne więc, że zależy<br />

mi bardzo, żeby wykopać dyskryminację z miejsca, w którym<br />

żyję. Co innego metapoziom i eschatologia – tu faktycznie<br />

rozkładam ręce. Nie wierzę, nawet w boginię [śmiech].<br />

Większość Twoich wierszy jest bardzo prosta w<br />

formie, jednak już, na przykład, utwór „wieje i rozwiewa<br />

mnie” ujawnia pewne skłonności do działania na<br />

poziomie słowa, języka, efektowną grę lingwistyczną.<br />

Na ile słowo w sensie formalnym jest dla Ciebie istotne<br />

przy budowaniu tekstu?<br />

To jest chyba tak, że ja do końca świadomie nie uczestniczę<br />

w budowaniu tekstu. Chcę powiedzieć, że proces nadawania<br />

formy nie jest dla mnie najważniejszy, zaryzykowałabym<br />

stwierdzenie, że w moim przypadku w ogóle się nie odbywa.<br />

Albo raczej odbywa się bez mojego udziału, dzieje się tylko<br />

i wyłącznie w wyniku zapisywania emocji, a nie mojej<br />

zaplanowanej i przemyślanej pracy nad tekstem. Tak naprawdę,<br />

nie znam się na pisaniu wierszy, staram się tylko uchwycić i<br />

zatrzymać moment, w którym odczuwam w określony sposób,<br />

moment, którego nie chcę stracić. Natomiast słowo zawsze<br />

było dla mnie bardzo ważne, nie tylko w poezji, również w<br />

codziennym posługiwaniu się językiem. Zważam na słowa,<br />

staram się je ostrożnie i świadomie dobierać, używać z<br />

premedytacją. Często mówię uczestniczkom moich warsztatów,<br />

że słowa, jakimi się posługują i jakimi się określają, mają<br />

cholernie duże znaczenie.<br />

Czy któryś z wierszy jest Ci szczególnie bliski? Jeśli<br />

tak, to który i dlaczego?<br />

Szczególny sentyment mam do utworu „pełnia”,<br />

który kończy się słowami: „w końcu / nie zależymy od /<br />

układu gwiazd / nigdy nie wiadomo / kiedy dopadnie nas<br />

/ pełnia”. Jest w tym wierszu niesamowita siła, optymizm,<br />

poczucie sprawczości. Piszę w nim o „patrzeniu przed


siebie” i „nabieraniu prędkości”. Rzadko zdarzają mi się tak<br />

empowermentowe kawałki! Poza tym zakończenie sugeruje, że<br />

najpiękniejsze momenty ciągle mogą się zdarzyć, a cały utwór<br />

nie wykazuje nawet śladu ponuractwa. Lubię sobie czasem<br />

przypomnieć, że potrafię myśleć w taki sposób. „Pełnia” ma w<br />

sobie bardzo dobrą energię i to ją wyróżnia w „Ekstremizmach”.<br />

Jak przedstawiają się Twoje plany? „Ekstremizmy”<br />

za moment w sprzedaży i co dalej?<br />

W tej chwili całkowicie pochłania mnie praca w Fundacji<br />

Przestrzeń Kobiet, którą współzakładałam w ubiegłym roku.<br />

Jeśli chodzi o poezję, nie wyznaczyłam sobie ścieżki kariery<br />

[śmiech]. Trochę też traktuję ten tomik jak „efekt dodany”,<br />

bardzo miłą niespodziankę, szczęśliwy zbieg okoliczności<br />

raczej niż rezultat wieloletnich zabiegów, dlatego trudno mi<br />

mówić o jakichkolwiek planach w tym względzie. Pewnie będę<br />

pisać dalej, bo jest to nawyk, którego trudno się pozbyć. Nie<br />

wykluczam też, że wydanie „Ekstremizmów” stanie się dla mnie<br />

ważnym bodźcem, inspiracją, punktem odniesienia. Ale w tej<br />

chwili nie jestem w stanie błysnąć żadną deklaracją. Bardzo<br />

dziękuję „<strong>Portret</strong>owi” za umożliwienie mi debiutu.<br />

Ewa Furgał – ur. w 1979 roku<br />

w Olsztynie, mieszka i pracuje w<br />

Krakowie. Związana z sektorem<br />

pozarządowym, fundraiserka,<br />

trenerka, współzałożycielka Fundacji<br />

Przestrzeń Kobiet. Autorka recenzji i<br />

felietonów, blogerka. W 2008 roku w<br />

„Portrecie” ukazał się jej debiutancki<br />

tom poezji „Ekstremizmy”.<br />

77


poezja<br />

Agata Chmiel<br />

błękitna rapsodia<br />

odchodziły nagle. światło odcinało się od gałęzi i miękko spadało na trawnik.<br />

jeszcze przez moment widziałem błąkające się w paprociach, niewiele od nich większe,<br />

Annę i Marię, przerażone zapowiedzią mgły, jej pospiesznymi narodzinami. wracajmy już do domu –<br />

mówiła Anna, układając kłębuszek twarzy na ramieniu siostry.<br />

w sukienkach jasnych jak łupiny laskowych orzechów zawsze nosiły wióry czasu, kamyki. rozrosły<br />

się prędko jak witraże bluszczu; wkrótce nie poznałbym gatunku kwiatów,<br />

który wychylił się z pączków ich dłoni –<br />

jak z pewnej odległości nie poznawałem już grudek ziemi, przeciekających przez palce<br />

kobiety, którą najwyraźniej musiałem kochać, zajętej teraz przesadzaniem roślin: ich matki.<br />

cierpliwie ocierała łodygi, przyglądała się kształtom korzeni<br />

z uwagą, z jaką, zanim się poznaliśmy, potrafiła tylko prowadzić zielnik.<br />

kiedyś myślałem, że mnie również zasuszy i rozetrze w palcach.<br />

teraz to one zacierały się w moich oczach, nie widząc, że stają się tylko pożółkłą kartką;<br />

oddalały się, jakby nie miały wyjścia. nie mogłem ich zatrzymać, wyodrębnić, wykroić z miąższu kierunku.<br />

czemu mnie zostawiały, nie wiedziałem; jeszcze przez chwilę chciałem im coś opowiedzieć:<br />

dziś w środku dnia przyśnił mi się nagle ból – i że umarłem. deszcz zbierał się w załamkach szosy. nie słuchały,<br />

zbyt się spieszyły. zbyt się spieszyły zostawać. dom nagle stał się niedostępnym zakamarkiem,<br />

schowały się tak szczelnie – przestawałem wiedzieć, czy jest za kim tęsknić:<br />

tym razem to wcale nie była zabawa.<br />

jeszcze czasem chmury przybierają kształty ich twarzy; to bardzo głupio chodzić po twarzach.<br />

nie wiem, czy kiedyś wrócą. nawet wspomnienia zaczynają się rozpływać jak pogrążone w zatoce snu ciała.<br />

tamtego ranka, kiedy mleko bez ostrzeżenia wypełzło z kubeczków i rozlało się na cały ogród,<br />

Maria po raz pierwszy opowiedziała Annie wstęp do baśni o tym, że niektóre miejsca są tylko kolorem;<br />

zupełnie jakby wiedziała.<br />

78<br />

Agata Chmiel – ur. w 1986 r. Publikowała w prasie<br />

literackiej (m.in. w „Opcjach”, „Wakacie”, „Frazie”). Laureatka<br />

konkursów poetyckich, m.in. im. H. Poświatowskiej, „O Laur<br />

Czerwonej Róży”, im. Z. Herberta.


poezja<br />

moce<br />

z trudem, plując i charcząc, pachnąc gnijącymi liśćmi,<br />

wyrzuca z siebie ducha. podłoże jest sypkie, trzeszczą nóżki chrząszczy.<br />

do warg przywierają skrawki żaru, dni są upalnie długie.<br />

w ściółce lęgną się błędne ogniki. tylko zdania są opuszczone jak domy, pisane kurzem i wilgotne.<br />

dopiero wieczorami przychodzą po nas burze, szarpią za język.<br />

pierwszy raz w życiu widzę gromy rzucane na niebo jak ziarno. kiełkuje, rośnie.<br />

z każdym grzmotem ciarki tulą się do spodów stóp; owady strachu jak niezapowiedziani goście.<br />

nawoływania pociągów, skalpeli tnących przestrzeń. mijają. potem krople, pierwsi siepacze deszczu.<br />

charcząc i rzężąc, drżąc po czubki słów, plując płomieniem – wyrzuca z siebie moc. trafiają się także<br />

muchy i opiłki żelaza. stoję obok, cierpliwie podtrzymuję opadającą głowę.<br />

trochę wiem o upiorach, któregoś ranka tak się zdarzyło, że zapomniałam się obudzić,<br />

chociaż wstawałam, chodziłam, zaklinałam, choć na czworakach wlokły się za mną plamy światła.<br />

znaki na wodzie były wyraźne, dla chcących odejść wiatr splatał się w kładki,<br />

płótna targały się w znane kształty, węzły rozplatały się – jak gdyby próbując uciec.<br />

mało brakowało, a stałabym się rodzinnym sekretem, trzymaliby mnie pod kluczem.<br />

mosiądz pod palcami puchłby lub kruszył się i pękał, zamki w drzwiach usypiałyby jak zdobyte warownie.<br />

ale kiedy, kaszląc, wyciąga ducha na światło, nie wspominam o najlepszych sposobach, o śladach<br />

rozżarzonego żelaza, o cierpkich wywarach zdań wyszeptanych po zmierzchu, dojrzewających znakach<br />

pleśni na dłoniach owoców. te wciąż są jadalne, ale móc przełknąć coś – to najmniej.<br />

nieoczekiwanie, bez ostrzeżenia, wciąż jestem. stąd wiem: dziwne rzeczy będą się dziać, nieustannie.<br />

skład map<br />

zwykle zaczyna się od niebezpiecznych zdarzeń. wiedzą o tym<br />

kreślarze, zapadnięte doliny ich oczu rozgraniczają stare i nowe państwa.<br />

drążenie skał, rzeki o ustach kotów próbujące zwinąć się w kłębek,<br />

a w ich zakolach miasta rozrysowują się jak kwiaty. bluszcz mógłby być trujący,<br />

ale to słowa całkiem innej bajki. podłużne wędrówki myszy, lemingów i ludów;<br />

nadchodzą w najmniej spodziewany wieczór, choć może powinien był nas ostrzec<br />

szmer udający wiatr, błądzenie ołówka po wielkim, śliskim jak niebo papierze.<br />

ludzie mijający nas w parku poruszają się z pośpiechem jak zwiadowcy albo uciekinierzy.<br />

mgła najpierw za odległymi drzewami, skrada się powoli, jeszcze z wyraźnym namysłem.<br />

jest hordą barbarzyńców, germańskim plemieniem o wilgotnym od moczarów spojrzeniu.<br />

między pniami błyskają światła, nie wiadomo, reflektory samochodów, czy włócznie,<br />

ale już wkrótce zostaną pochłonięte ogniska latarni. przerywamy poważną rozmowę<br />

w pół słowa. nie wiem, czy myślisz o tym samym, co ja: że jest już za późno.<br />

pachnie imbirem i goździkami, w powietrzu jest też szczypta oceanów.<br />

nabrzeża jeszcze nie zaczęły na dobre butwieć. pętla zacieśnia się, nadchodzą wyrzuty sumienia.<br />

łakomie patrzą na nas zza gałęzi, z bliska. stoimy przy lampie ulicznej, w promieniu kilkunastu kroków<br />

jednym, jedynym ogniu. dwie pieczenie.<br />

79


proza<br />

Arkadiusz Łuba<br />

VIATOR<br />

(fragment powieści)<br />

[...] Ławeczki, niezbyt liczne,<br />

usytuowane były wzdłuż nadbrzeża<br />

Alley. Wesołe podśpiewywania<br />

ptasich muzyków wprawiały<br />

wszystkich w nastrój odprężenia,<br />

nieskrępowania. Każdy, kto się tu<br />

znalazł, zapominał o kłopotach<br />

trapiących duszę. Nie było nikogo,<br />

kto mógłby odczuwać inaczej.<br />

On również zasiadł i spienione<br />

myśli, jak pianą pokryte, płynne,<br />

doskonale wyrzeźbione, niewysokie<br />

fale, przepływały. Wyjął nie nazbyt<br />

cienki, dużego formatu, zeszyt i<br />

rozpoczął notowanie. Nie wydarzyło<br />

się nic, co mógłbym umieścić.<br />

Nie w tej chwili. Dzień zdążył<br />

się już dostatecznie przebudzić.<br />

Rozbudzony. Źrebaki świtu –<br />

Lampas i Faeton – dawno mają<br />

wolne. Przeklęty. Zostawiła mnie –<br />

Jane. Może się jej coś przypomniało.<br />

Wracała. Bez słowa wytłumaczenia.<br />

Urok przygasa. To nie dawne<br />

czasy, córka słodkowodnego<br />

rybaka. Hymny i zabawy na cześć<br />

nieokiełznanej natury. Piesze<br />

wycieczki, dalekie eskapady.<br />

Poszycie leśne, namioty i wredne<br />

komary, tnące każdą obnażoną, w<br />

górę patrzącą dupę. Kochałem się,<br />

a wokoło bzykające i denerwujące<br />

owady. Krwiopijcze. Lubiące ssać.<br />

Wampiry niższego rzędu, mniej<br />

rozwinięte gatunkowo paskudy.<br />

Przemknęła ona. Wesoła. Po<br />

drugiej stronie wąskiej wodnej<br />

wstążki wdzięki swoje posadziła.<br />

Ciemnoskóra, niewysoka. Wiem, że<br />

używa przeróżnych maści przeciw<br />

swoim wypryskom na policzkach.<br />

Farbuje włosy. Kurewka Kamilla<br />

poradziła jej, by rozcieńczała. Nie<br />

wiem, jak można rozcieńczać wodę.<br />

Chyba że chodziło o farbę. Mówiła,<br />

że odrobina octu dodaje połysku,<br />

fot. archiwum Autora<br />

który może pozostać na długo. Odżywia włosy. Końcówki nie<br />

rozdwajają się tak często.<br />

Ona siedziała zamyślona, a on nadal pisał w swoim<br />

pamiętniku zdania różne, o odmiennej od siebie treści,<br />

niezdecydowane, inne. Potok myśli zapisywał. Lubił to,<br />

niemal tak samo jak interpretowanie wierszy. Systematyzował.<br />

Pogrążona, patrzyła w dal, przed siebie. Była istotą przeciętnej<br />

urody, ale niektórzy uważali, że mogłaby być przystojniejsza.<br />

Chcieli, by zrzuciła dający się zauważyć niewielki nadmiar<br />

wybornej, jakościowej szynki, mogącej zadowolić podniebienie<br />

każdego kanibala. Nikt nie przypuszczał, że próbowała, na ile<br />

sobie mogła na to pozwolić, pozbyć się zbędnych wałeczków,<br />

na których jej przecież nie zależało. Palce u delikatnych<br />

dłoni miała krótkie i dobrze wyrzeźbione. Cera nie była<br />

odbiciem bladości rodem z kości słoniowej. Opalona i miękka<br />

80


sprawiała wrażenie zdrowszej, niźli była. Do snu zawsze<br />

nakładała czarne, jedwabne rękawiczki, które dostała od swojej<br />

matki. Lubiła dotykać się przed zaśnięciem w te miejsca,<br />

które sprawiały jej wyszukaną przyjemność. Do tych celów<br />

wykorzystywała puszystość jedwabnego materiału (o ile można<br />

było powiedzieć, że był puszysty) oraz chłód, dzięki któremu<br />

dotykane i pieszczone organa powodowały, że krew szybciej<br />

krążyła. Każdy, kto wpatrywałby się uważnie, mógłby dostrzec<br />

królewskie podbicia stóp, na których zawsze znajdowały się<br />

eleganckie pantofelki, nie kolidujące nigdy i w żaden sposób z<br />

resztą ubioru. (Ale czyż mijając drugą osobę, spoglądamy na jej<br />

buty?...).<br />

Nie zaznała dotychczas prawdziwej miłości. Włoch, z<br />

którym się przespała, okazał się zwykłym alfonsem, lubiącym<br />

wyłącznie uległe partnerki. Stary, sadomasochistyczny mason,<br />

Żyd z pochodzenia. Sprawił jej pierścionek (z tombaku) z<br />

szafirem, ale i on okazał się fałszywy. Zrobił to, by ją w sobie<br />

rozkochać, zauroczyć i dostać owoc, czyniący rozkoszną tę<br />

chwilę, w której się go posiadło, a którą czuje się jeszcze długo<br />

na podniebieniu, gdy się było wystarczająco przebiegłym.<br />

W jej oczach, ciemnych, brązowych, niemal czarnych,<br />

odbijało się słońce, które zostawiało w niej swoją energię,<br />

wypełniając od środka. Wypełnienie to jakże różniło się od<br />

tego, które chętnie przeżywała i czerpała zeń to, co było<br />

najlepsze. Biustu nie powiększała jeszcze. Jej dwa przysadziste,<br />

kuliste meloniki starczały w zupełności. Praktykowała masaż.<br />

Wieczorem, stojąc przed lustrem, delikatnie i z uczuciem,<br />

wypełniającym chłodne dłonie, kształtowała już ukształtowane.<br />

Słodko uśmiechała się i wyobrażała siebie na okładkach<br />

poczytnych, ale nie wulgarnych, magazynów. Rumieniła się<br />

teraz na wspomnienie o tym, a kolor, którym pokrywały się<br />

policzki, był jak płatki róż z ogrodu jej dziadka. Jej wargi<br />

co jakiś czas wykrzywiały się. Było zatem wiadomym, że<br />

podśpiewywała sobie. Nuciła śliczną melodię w rytm tej, którą<br />

wokół śpiewali skrzydlaci śpiewacy. Uśmiechała się niemal<br />

niezauważalnie, a uśmiech jej często przypominał wtedy<br />

świeżość poranka z pełni lata.<br />

Zwiewna spódniczka stykała się na wysokości pasa lub, jeśli<br />

ktoś woli, na wysokości talii, z zapinaną na osiem drobnych<br />

guzików bluzką. Nie ukazywała więcej niż to określały przyjęte<br />

normy przyzwoitości, pomimo tego, że posiadała urocze<br />

wycięcie zwane dekoltem. Nieco powyżej lekko tkanych<br />

pończoszek było miejsce na majteczki. Bielizna zawsze była<br />

dla niej rzeczą najważniejszą. Raz się jej zdarzyło nie zmieniać<br />

swoich damskich slipeczek przez cztery dni. Odbiło się to tym,<br />

że wsiąknięty w nie zapach mocnego kwasu (a miała wtedy<br />

te specyficzne kobiece dni) nie dawał usunąć się w żaden<br />

sposób. Teraz podobne zjawiska nie miały okazji się powtórzyć.<br />

Posiadała bowiem piękne, bawełniane kompleciki, w ilości<br />

czterech czy pięciu, z których każdy zawierał, jako obszycie,<br />

wspaniałą wstążeczkę koronkową, która dodawała wszystkiemu<br />

uroku i, po obnażeniu, przyciągała wzrok. Sama sobie wszystko<br />

prasowała. Na wszystkie stroje i dodatki do garderoby zawsze<br />

zarabiała w okresie wakacji. Zajmowała się ni mniej, ni<br />

więcej jak tylko prasowaniem bielizny u wielkich państwa,<br />

mieszkających gdzieś po nadreńskich wioskach. Stąd wzięło<br />

się jej zamiłowanie do gustownego i wyszukanego ubioru,<br />

zgodnego z trendami panującej mody.<br />

Więc jednak! Rozpięła lekko najwyższy guziczek i<br />

natychmiast znać dał o sobie<br />

muślinowy stanik. Aby przyciągnąć<br />

jego uwagę (nie zapominajmy<br />

o naszym bohaterze), podniosła<br />

w górę prawą nogę i poprawiła<br />

pończoszkę. To wystarczyło. Nie<br />

odważył się patrzeć na nią zbyt<br />

długo. To, co zobaczył, chwilowo<br />

zaspokoiło jego ciekawość i żądzę<br />

patrzenia na niewieście wdzięki,<br />

musiał się powstrzymać. Było<br />

to jednak tylko zaspokojenie<br />

kilkuminutowe. Po niedługiej<br />

przerwie znów skierował swe oczy<br />

w jej kierunku. Był grzesznikiem, ale<br />

ona też nie pozostawała niewinną.<br />

Zachęcała. Skinęła głową na znak<br />

pozdrowienia, a on nie spodziewał<br />

się tego. Oddałaby wiele z tego,<br />

co posiadała, aby chociaż tylko<br />

przez jakiś niewielki nawet odcinek<br />

czasu mogła być z nim tak, jak tego<br />

chciała. Marzyła. Wiele mrocznych i<br />

radosnych momentów wirowało w jej<br />

umyśle. Nasuwały się wspomnienia<br />

o kamienistych plażach znad<br />

francuskiego oceanu. Nastrój był<br />

zbliżony. Jedyne, co odczuwała, to<br />

dający się zauważyć brak piasku,<br />

brak nadmorskiego piasku. Lekki,<br />

drobny, kremowoziarnisty pył.<br />

Zamki z fosami wypełnionymi słoną<br />

cieczą. Kraby i krewetki. Wzmożona<br />

potencja. Tak. Wypełnij mnie. Jestem<br />

gotowa, rozewrę nogi, chcę uczuć<br />

twe ciepło w sobie. Spółkujmy: pod<br />

okiem amorka, bożka grzesznych<br />

zabaw...<br />

Wówczas uniosła spódniczkę<br />

jeszcze wyżej, by on mógł zobaczyć.<br />

I wiedziała, że zobaczył to, co<br />

chciała mu pokazać. Ciemne kręcone<br />

włoski wokół łona, teraz odsłaniane<br />

delikatną dłonią, która z każdą<br />

chwilą ukazywała coraz więcej i<br />

więcej tego, co było do pokazania. A<br />

on wyobrażał sobie, że wszystko to<br />

on ukartował. Że to za jego sprawą<br />

widzi teraz obnażającą swe wdzięki<br />

istotę. W jego kroczu zachodziły<br />

przemiany. Coś sprawiało mu ucisk,<br />

ale nie uważał go za nieprzyjemny.<br />

Jego napletek zsunął się i spotęgował<br />

podrażnienie. A ona odchyliła<br />

na bok, rozpiętą z pozostałych<br />

siedmiu, bluzkę, która odkryła<br />

kuliste wypukłości. Wyciągnęła się,<br />

przez co, zdało się, stała się dłuższa,<br />

niż była w rzeczywistości. Białe,<br />

81


koronką obszyte majteczki, wrzuciła<br />

do rzeki. Materiał plisowanej<br />

spódnicy podciągnęła tam, gdzie<br />

kończyły się uda. Pogniotła się, ale<br />

podzieliła się widokiem czarnego,<br />

czystego klejnotu. Skórka drażniła<br />

go. Zdławiony okrzyk i och, poczuł<br />

zapach świeżych rybek, mączny<br />

odór. I ach, poruszył się, ręką do<br />

ust i woda, chlupot miękki, śliski,<br />

ociekający. Wsiąkało, kleiste, ciepłe,<br />

przyjemne. A Kitty Waltz, gdyż<br />

to ona zanurzyła swój środkowy<br />

palec tam, gdzie znajdował się<br />

język, teraz spocony, ślinąowiany, a<br />

następnie przesunęła wzdłuż uda ku<br />

górze i zagłębiła go tam, gdzie... O<br />

tak i tak i ach. Nie przeszkadzało.<br />

Przyszło jej na myśl, że to śliski<br />

węgorz zaplątany w wodorostach i<br />

tak i ach i mokro. Kisielowata papka<br />

wokół palca spływała w. U nóg<br />

zakwitały stokrotki – śnieżnobiałe,<br />

mocne, odważne. Uśmiech i krople<br />

wysychającej rosy. Śmiech przez<br />

łzy i ach, czy tylko tyle? Wstała, by<br />

zawiązać sznurowadło. Impuls został<br />

zarejestrowany. Skurcz wokół dziurki.<br />

Zacisnęła pośladki, rozluźniła i ach,<br />

cóż za ulga, i zamknął zeszyt, i skupił<br />

się na chcącej odejść. I nie mógł<br />

jej zatrzymać. Niezdara; i poszła i<br />

och. I wprost do nieba uleciał zeń<br />

z nieopisywanym dotychczas przez<br />

nikogo dźwięk, którego nie sposób<br />

powtórzyć. A ona już była daleko,<br />

a kamienny młody bożek miłości<br />

uśmiechał się zadziornie, a kuranty<br />

na ratuszowej wieży obwieściły<br />

światu, że kolejny z kolejnych<br />

kwadrans minął i nie będzie mógł<br />

zostać zatrzymany.<br />

To było coś, co przeżył<br />

po raz pierwszy, a czego nie<br />

będzie mu dane zapomnieć.<br />

Irytująca, dreszczwywołująca<br />

substancja. Materia z materiałem<br />

genetycznym. Wesoło oddawałby<br />

ją do odpowiednich pojemników<br />

w odpowiednim miejscu. Z drugiej<br />

strony, nie chciał i nie był do tego<br />

zupełnie przekonany, czy chce, aby<br />

po kilku latach lub dziesiątkach<br />

lat okazało się, że któryś z<br />

napotkanych młodzieńców lub<br />

miesiączkujących dziewcząt było<br />

istotą wyrosłą z nasienia, które on<br />

zasiał. Tak, chciałby mieć rodzinę,<br />

pragnął tego, ale nie w umykającym<br />

82<br />

teraz momencie. Nie czuł się na siłach do podejmowania tak<br />

olbrzymiego wysiłku, który spadłby mu wtedy na kark, zwalił na<br />

głowę. Nie sądził też, że mógłby być wiernym jednej kobiecie.<br />

Był święcie przekonany, że może być wiernym więcej niż tylko<br />

jednej. Poczuł się jak tani chłystek, nic nie warty szczyl, jak<br />

jakiś oszust, tani chłopiec do dupczenia za brudne pieniądze<br />

zasyfionych kobietek ulicy. Męska kurewka. Pomyślał o swoim<br />

wyglądzie. Wiedział, że jest przystojny i że one na niego lecą.<br />

Sam przycinał zawsze swoje baczki, które mierzyły równo<br />

dziewięć centymetrów długości i cztery centymetry szerokości<br />

i nie przekraczały tych wymiarów nigdy. Tak pasowało mu<br />

najlepiej. Lubił za to eksperymentować z włosami. Raz<br />

pozwalał im rosnąć, to znów przycinał je. One wszystkie to<br />

lubiły. Mówiły, że to go odnawia i odmładza. Ukazywał im się<br />

w różnych wydaniach i to nie było złe. One też szukały czegoś<br />

nowego, stanowiło to dla nich urozmaicenie monotonii życia<br />

i jednostajności dnia. Nic nie było przeszkodą. Można było<br />

otrzymać to, na co się miało ochotę i było to tak blisko.<br />

Martin nie brał sobie do serca dobrych rad swoich<br />

przyjaciół. O niektórych zdarzało mu się często zapominać.<br />

Zawsze uważał, że oni za dużo od niego wymagają. Że chcą,<br />

by był tylko na ich zawołanie, zawsze gotowy, że niby go<br />

chcieli sobie podporządkować. A on miał się za wielkiego<br />

indywidualistę i oryginała. Nie takim jednak był. Chętnie<br />

wykorzystywał wypowiedzi swoich dobrych i najlepszych<br />

kolegów. Wplatał je w swoje przemyślenia, a szczególnie<br />

wtedy, gdy otaczały go dziewczęta. Sam nie umiał zabłysnąć<br />

– korzystał więc z tego, co przed nim wypowiedzieli inni. Z<br />

zupełną beztroską podszywał się pod cudze zdania. Wiele<br />

razy powtarzał tym, których traktował jak dobrych kumpli, że<br />

ma swój własny świat. Na nikogo, prócz tych, na których mu<br />

zależało, nie zwracał uwagi. Kompletna ignorancja. Niektórzy<br />

wiedzieli, o co tu chodziło. Chciał być najwyżej pod każdym<br />

względem. Nie zaprzeczał, nie wzdychał. Nie miał chęci brudzić<br />

sobie rąk całym stadem maluczkich, którzy, w jego mniemaniu,<br />

nie dorastali mu do pięt. Każdy chce być lubiany i podziwiany,<br />

ale nie za taką cenę i wespół z takimi metodami. Nie pogardą,<br />

nie strachem, nie zniewoleniem. Nigdy nie był spontaniczny,<br />

o czym tak często i tak głośno mówił. Nie rozumiał innych.<br />

Ale prawdziwym problemem było to, że nie mógł rozgryźć<br />

siebie – zrobili to za niego inni, zanim się zorientował, nim się<br />

spostrzegł. Było jednak za późno na jakiekolwiek gruntowne<br />

zmiany. Nie mógł już ukryć swojej maski. On rozczulał się<br />

nad sobą. Ogłaszał światu, że jest samotny, że nikogo nie ma.<br />

Wszyscy mieli go kochać, ale być też niemalże jego poddanymi.<br />

Wtedy czułby się chyba jak właściwy człowiek na właściwym<br />

miejscu – najlepiej. Szlachcic Blackknight. Pretendent do tronu<br />

królewskiego. Obrzezany cesarz narodów. Prorok w jaśniejącej<br />

szacie. Ciało sprawiedliwe, majestatyczny majestat, doskonała<br />

niedoskonałość. Jego Wysokość Pryncypał, używający dobrego,<br />

ale nieskutecznego, płynu na pryszcze. Przebadałeś się, zrobiłeś<br />

testy na kiłę? Czas pokaże, czy pryszczyca ustąpiła miejsca<br />

hemoroidom. Żylaki? Ależ tak, w odbycie. Dlaczego? Tego<br />

nie wie nikt. Złośliwość ustalona odgórnie? Możliwe, lecz nie<br />

byłbym zbyt pewnym siebie. Traci się na tym. Niekiedy nie<br />

wiadomo, jak wiele.<br />

Cnotę stracił bardzo dawno temu. Pod prysznicem, przyłapany.<br />

Wtajemniczenie w świat roztańczonego erotyzmu<br />

zdobywał poczynając od samogwałtu. Szukał wymyślnych


sposobów na rozładowanie napięcia. Ile miał lat, gdy trzepnął<br />

sobie po raz pierwszy? Lepiej zachować to w tajemnicy.<br />

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. On dawno znajduje<br />

się na schodku o innym numerze. Zawsze był szaleńczo<br />

nadpobudliwy. Nie mógł dać sobie rady. Dawał... i to całkiem<br />

dobrze. Powodzenia też mu nigdy nie brakowało. Głupi<br />

często ma szczęście. Pani magister Pokraka Krzywonoga,<br />

pani doktor Wieżyczka Ślepooka, lekarz psychiatra<br />

Żyrafka Płaskonosa, siostra położna Eleonora Długoręka,<br />

laryngolog Aldona Niemogęba (siostra Aldony Głośnoustej),<br />

internistka Pływaczka (też z zamiłowania) Wąskopleca, Łucja<br />

Brudnostopa, Kornelia Głuchoucha, Felicja Gru bo dupa,<br />

Kurewka Słodkocipa (Wejdź-we-mnie-a-pokażę-ci-wszystkie-te-świństwa-które-chciałbyś-zo<br />

ba czyć. A-zarażęcię-przy-tym-ca<br />

łym-paskudztwem-jakie-na-mnie-żeruje<br />

– lubiła ten przydomek), Pipetka Kwadratogłowa, Anzelma<br />

Zezowzroka, Aniela Wklęsłocyca, Żagiewka Rudo włosa<br />

(panna z dzieckiem), Topielica Siwousta (zaduszona nad Alley i<br />

wrzucona w odmęty, które nie zabrały jej daleko; sprawca został<br />

ujęty), Chałka Grzyboskóra, Jawa Garboczoła, Łatwodajka<br />

Wąskoszpara, dentystka Wiertełko Dziurozębna, pieśniarka<br />

w podrzędnych barach: Skrzypaczka Szerokopalca. Do tego<br />

nadludzkiego zjawiska dołączali też chętnie panowie, jakich<br />

świat nie widział: Leon Napoleon (daleki, odległy potomek<br />

wielkiego, mocnego cesarza), Swobodny Fotelwygodny<br />

(syn miejskiego stolarza, który pierwszorzędnie partaczył),<br />

Mokrouchy Synropuchy (zaiste była to paskuda), Szklanooki<br />

Niewysoki, Gęstobrody Rozpłodowy, Muskularny Seksanalny,<br />

Łysoczoły Niewesoły (który wyłysiał przez stosowanie zbyt<br />

częstego onanizmu, tracąc siły na ewentualnie wytoczoną walkę<br />

przeciwko łysieniu), Sinojajcy Synekzdrajcy, Moczopędny<br />

Szczawżołędny (dupek, lubiący piwo), Krzepopalcy Bezfujarcy<br />

(wystarczały mu dłonie), Bylejaki Wstrojukhaki, Japończyk Jako<br />

Tako (któremu nieprzerwanie było wszystko jedno), Trędowaty<br />

Kijdoszmaty, Cienkowłosy Chcezamoczyć (ale nigdy mu żadna<br />

nie dała), Jacekzkiły Gębomiły (poczęty na schodach burdelu w<br />

Alleystone), Niezłypalec Samurajec (Chińczyk z pochodzenia),<br />

Tomek Jelonek (często zdradzany przez żonę i kochankę).<br />

Tysiąc całusów dla ciebie, wybranko mojego serca. Chcę<br />

dostąpić zaszczytu zerżnięcia ciebie. Znowu cię posiąść. Wróć<br />

do mnie, gdy mi tylko odrosną włosy. Ściąłem je, byś wiedziała,<br />

że już cię nie kocham. Ale to nie jest prawda. Każdego wieczora<br />

myślę o tobie, gdy przykrywam swoje ciało pidżamąodziane i<br />

gdy przymykam oczy. Uwielbiam ciebie, mój pączusiu ze słodką<br />

dziurką. Moja miododajna pszczółko, moja perełko mórz<br />

południowozachodnich. Rozkwitający, świeży kwiecie. Całować<br />

cię i całować bez końca. Nimfo powstająca z wodnego łoża.<br />

Łoże, łóżeczko śmierćniosące. Dziwne, że przeważnie wszyscy<br />

przychodzimy na świat na łóżkach. Miejsce zdrady i pierwszego<br />

uniesienia w ekstazach. A po śmierci obmywają nasze ciała na<br />

leżance w szpitalu lub kostnicy. Symbol rodzenia i umierania.<br />

Kozetka – alegoria wariata. Jedno dno, unicestwienie, stawanie<br />

się. Kiełkujesz, gdy muzyka gra. Błędne koło. W oddali organy.<br />

Kameralne zacisze na strychu u sąsiadów. Wyciągnąłem klamki<br />

z obu stron, by nikt nie przeszkadzał. Albo... załatwimy to<br />

szybko, nie ma czasu – na pralce w piwnicy – okrytej całunem,<br />

by lędźwie nie obijały się bezpośrednio o metal. Chwal Boga,<br />

śpiewaj chwałę Panu [...].<br />

Luther Street. Chodzisz dosyć wolno, ślimaczku. I dziesięć<br />

minut po trzynastej. Czy to możliwe?<br />

Nie ma co się zastanawiać. Wujek<br />

czas nie stoi w miejscu i nie czeka,<br />

nawet, gdybyś go o to prosił. Nie.<br />

W imię Ojca i Syna, i Ducha<br />

Świętego. Obmyć z siebie przeklęte<br />

grzechy, które leżą we wnętrzu duszy<br />

i odbijają się na sumieniu, które<br />

nigdy nie było czyste. Siebie umyję<br />

niedługo. Spowiedź nie wchodzi<br />

na razie w grę. Nie pamiętam<br />

wszystkiego dokładnie. A nie będę<br />

zmyślał lub dodawał. To nie w<br />

moim stylu. To nie jest odpowiednie<br />

pomieszczenie na strojenie sobie<br />

żartów – to wiem. Wybacz, Panie, że<br />

zgrzeszyłem [...].<br />

Przez wszystkie te lata, kiedy<br />

obcowałem z Panem Bogiem i<br />

przyjmowałem go w najświętszym<br />

sakramencie, kiedy uczestniczyłem<br />

we mszy świętej, będąc w kościele<br />

pod przymusem, nakazem, bądź też<br />

z własnej woli, ceniłem najbardziej<br />

modlitwę zwaną Litanią. Wierzyłem<br />

nieustannie i głęboko, że ma ona<br />

wielką, tajemniczą moc, że może<br />

zdziałać więcej niźli jakakolwiek<br />

inna. Zawsze mnie fascynowała.<br />

Zakończenia wersetów – przeważnie<br />

takie same, niezmienne jak nasza<br />

wiara, kierowane bezpośrednio do<br />

tego, dla kogo były przeznaczone.<br />

Niczym jednakie rymy jakiegoś<br />

pobożnego, przez Boga natchnionego<br />

wieszcza. Rozmiłowuję się w<br />

interpretowaniu. Jak byś nie napisał,<br />

zawsze będzie źle. Chcesz wychwalać<br />

cebulę ponad szczypiorek – napisz<br />

o tym, nikt nie może zabronić ci<br />

wyrażania swoich uczuć. Czyż nie<br />

tak zawsze myślałem? Ale od czasu<br />

do czasu właściwym jest uczucia<br />

swoje hamować. Nie chcę przez to<br />

powiedzieć, że nigdy nie miałyby<br />

ujrzeć światła dziennego, nie od<br />

razu zachodzi jednak potrzeba,<br />

by wszystko ujawniać. Niestety<br />

nie każdy potrafi dostrzec miarę<br />

mojego talentu, którym posługuję<br />

się przy interpretowaniu. Nie<br />

każdy wie, że ilekroć zajmuję się<br />

jakimś utworem, wkładam w to całe<br />

moje serce. Tyle zaangażowania i<br />

niezliczone poświęcenia. Nikt nigdy<br />

tak naprawdę nie będzie pewny, jak<br />

dochodziłem do wniosków, które<br />

formułowałem. Sam nie jestem tego<br />

pewny. Niekiedy musiałem nadawać<br />

83


swoim strumieniom myślowym<br />

inne kierunki, zapędzać je na nowe<br />

tory, którymi moja wyobraźnia<br />

nigdy przedtem się nie poruszała.<br />

Dochodziłem do różnych uogólnień<br />

i byłem z siebie kontent. Wszak<br />

dowolność w układaniu zdań na<br />

określony temat nie może być nam<br />

narzucona odgórnie. Nie mówmy<br />

na razie o zasadach ortograficznych<br />

i interpunkcyjnych. To nie tani<br />

zakład budowlany mojego ojca, gdzie<br />

tylko i wyłącznie on jest szefem. Na<br />

jego stanowisku wskazanym jest<br />

nawet, by umiał trzymać ludzi w<br />

ryzach. Inaczej roznieśliby mu firmę.<br />

Denerwuje mnie ta nieprzyjemna<br />

lepkość. Ocieram się i czuję się<br />

naoliwionym. Sytuacja przerosła<br />

mnie.<br />

Co nie było rzadkością... Sam<br />

nie umiał sobie pomóc. Rozwiązań<br />

wielu problemów szukał, lecz nie<br />

mógł znaleźć. Często widział wielkie<br />

oczy, którymi wpatrywał się w niego<br />

brunatny, pusty, przeraźliwy strach,<br />

który paraliżował go po czubek<br />

nosa. Miał uczucie, niby mrówki<br />

łaziły po jego ciele, jakby węże,<br />

jaszczurki, pająki, ślimaki, chrząszcze<br />

i modliszki rozrywały mu skórę,<br />

i wgryzały się w wnętrzności, które<br />

miałyby być później wyrzygane z<br />

wielkim spazmem, ze skurczami<br />

powodującymi parzący ból i<br />

wyciskającymi gorzkie łzy. Płakałby<br />

tak biedaczek nad swoją osobą i jej<br />

płytkością, z której nie potrafił się<br />

wydostać. Zawsze potrzebował lin,<br />

wiązadeł, sznurów, lian, nitek, drabin,<br />

które dopomogłyby mu podnieść się<br />

z upadku, by następnie mógł stoczyć<br />

się jeszcze niżej – do ciemnych dziur,<br />

w otchłań...<br />

Wygłaszałby w górę ulatującą<br />

melodię śpiewnej modlitwy.<br />

Wzywałby ku pomocy siły<br />

nadprzyrodzone, lecz pozytywne<br />

i niegroźne. Gdyby zdarzyło się,<br />

że spotkałby nieposkromione i<br />

nieujarzmione moce ciemności,<br />

narobiłby w portki. Dodatkowy<br />

balast ściągnąłby go nieodwołalnie<br />

– i nie byłoby już dla niego ratunku.<br />

Bałby się o swą skórę, nie chciałby, by<br />

odrosty drzew upstrzonych w ciernie,<br />

oszpeciły mu gdzieś w głębinie jego<br />

delikatną, wysoce wypieszczoną<br />

twarzyczkę. Niby odbicie źródlane.<br />

84<br />

Za tym to odbiciem szalały ziemskie pokractwa w zastępstwie<br />

słodkopachnących nimf, wyemancypowane kobiety o<br />

podstarzałych licach, upudrowane kokoty, po policzkach<br />

których ściekała gruba warstwa makijażu, tanie dziewki,<br />

sprzedajne pannice bez ojca i matki, niedorozwinięte potworki<br />

– każda z nich zafascynowana jego osobowością. Grał wielu, by<br />

się tylko przypodobać. Żadna nie mogła w pierwszym odruchu<br />

uniesienia spojrzeć na niego pełnym krytycyzmu wzrokiem.<br />

Te, które były mądrzejsze i dla których liczyła się również<br />

dusza ludzka, i charakter, odchodziły, wyrzucając sobie wielce<br />

naganną pomyłkę. Nikt nie dowie się nigdy, jak wiele z nich<br />

popełniło później samobójstwa lub zaczęło brać niebezpieczne<br />

dla zdrowia i życia używki. Ciemną nocą płakały i wspominały<br />

namiastki cudownych chwil, lekkich uniesień, udawanych<br />

orgazmów, choć bardzo chciały przeżyć z nim choć jeden<br />

prawdziwy... Zawsze kończył za wcześnie!!<br />

Tekst powstał dzięki wsparciu finansowemu Ministerstwa<br />

Kultury i Dziedzictwa Narodowego.<br />

Arkadiusz Łuba – ur. w 1977 r. w Olsztynie; studia wyższe<br />

w dziedzinie literaturoznawstwa, teatrologii i pedagogiki w<br />

Olsztynie i Zurychu; publicysta i dziennikarz; autor antologii<br />

przekładów „Ślady” (2003) oraz książki „Okno na Joyce’a<br />

(2007); publikacje m.in. w „Portrecie”, „Dekadzie Literackiej”,<br />

„Denkbilder”; liczne stypendia: miasta Olsztyn w dziedzinie<br />

kultury (2005), Fundacji Jamesa Joyce’a w Zurychu (2005,<br />

2007), Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w<br />

dziedzinie literatury (2006, 2008), Bawarskiej Kancelarii Stanu<br />

w dziedzinie dziennikarstwa (2006), Fundacji Roberta Boscha<br />

(2007); autor bloga http://jjoyce.blog.onet.pl; mieszka i pracuje<br />

w Berlinie.


poezja<br />

Maciej Dobrzański<br />

Należy zostać<br />

Kiedy zatrzymuję samochód przed przejazdem<br />

kolejowym, myślę, że jeśli nie pociąg, to Coś Innego<br />

prędzej czy później każe mi się wyprowadzić<br />

z tej Osady. I w wieku dwudziestu jeden lat zaczynam<br />

dokonywać pierwszych podsumowań, choć pozornie ani<br />

pociąg, ani Coś Innego nie błyska na horyzoncie. Jak się okazuje,<br />

byłem kiedyś młody, miałem realne marzenia, a o kobietach<br />

nie myślałem w kategoriach przysmaku. Bóg kiedyś ciągle<br />

istniał i przemawiał z dobrocią, pola i lasy zachowywały<br />

tożsamość. Jak widać wiele się zmieniło, skóra pękła,<br />

a ze szczeliny wydobywa się ciecz o nieustalonym zapachu<br />

i smaku. Chciałoby się uciec z tej dziwnej Osady, lecz wokół<br />

tylko ściany i ich zimne miasta. Naciskam na gaz. Należy więc<br />

zostać, budować domy i nowe wiaty dla coraz nowszych gości.<br />

Należy nie myśleć o wielkiej przestrzeni zza ścian, bo jeśli nie pociąg,<br />

to Coś Innego i tak prędzej czy później objawi jej kolor i strach.<br />

Maciej Dobrzański – ur. w 1986 roku w Prudniku<br />

(województwo opolskie), tam też mieszka. Jest studentem<br />

politologii w Wyższej Szkole Zarządzania i Administracji w<br />

Opolu. Pracuje jako agent ubezpieczeniowy. Wiersze pisze<br />

od ponad dwóch lat, ma na swoim koncie cztery wyróżnienia<br />

i jedno zwycięstwo w konkursach poetyckich oraz publikacje<br />

prasowe w „Tygodniku Prudnickim”, „Wspólnocie”, „Angorze”<br />

i „Akancie”.W Prudniku działa kulturalnie, należy do grup<br />

literackich tego miasta.<br />

85


poezja<br />

Piotr Rowicki<br />

mała miss<br />

niewiele pamiętam, dostaliśmy różowe sukienki<br />

pan organizator miły, miał podręcznikową erekcję<br />

cucono nas beztłuszczowym jogurtem<br />

z kiełkującym ziarnem, siostra się za mnie modliła<br />

na grochu – bo skuteczniej, a kochanemu kotu<br />

kazała pościć; o myszach nie było mowy<br />

malinka się spisała na medal<br />

za rok zajmie wyższe miejsce<br />

do volkswagena zmieściła się moja znajoma<br />

oraz jej dzieci, miały głośno dopingować<br />

ale ciągle wymiotowały – nieszlachetna postawa<br />

wynikała z zazdrości i wielkiej brzydoty<br />

z córki jestem obficie zadowolony<br />

w hotelu były firmowe mydełka<br />

prowadzący łudząco podobny do ibisza<br />

latorośl na każdym kroku pamiętała<br />

o tacie oraz przykazaniach<br />

jedno potknięcie w stroju kąpielowym<br />

może straciła wiarę? mało prawdopodobne<br />

niewiele pamiętam, zbyt lekki zarys bioder<br />

jak na ósmy rok życia, koleżanki paliły szlugi<br />

pan trzeci z lewej – głośno mnie bronił<br />

sapał a słońce zza jego głowy chamsko się gapiło<br />

w miejsce po piersiach<br />

kolacja w kfc<br />

błysk trzech świetlistych liter<br />

świat pogrążony w łonowym transie<br />

henry miller w psiej obroży jedzie na spacer<br />

dobra pani wiezie go za miasto<br />

na małym, biwakowym kocyku<br />

rasowa murzynka pokazuje włochate słońce<br />

henry spuszcza się ze smyczy i wskakuje do środka<br />

ameryki, gdzie jazz, dym i czerwone światełka<br />

gdzie broadway, bizony z domieszką azbestu<br />

i polska kurwa w biało-czerwonych butach<br />

łonowy uśmiech pracownika kuchni<br />

spazmatyczne ruchy małego palca<br />

wyganiają kurczaka kentucky za sześć osiemdziesiąt<br />

każdy powiększony<br />

wysiedzi wielkanocne pisanki<br />

jest pysznie<br />

86


poezja<br />

mama<br />

mama cały czas zaciąga żaluzje<br />

żeby po ciemku nie było widać różnicy jaka nas dzieli od forresterów<br />

najbardziej uwielbia seriale o lekarzach i księżach<br />

z sześćset dwudziestu trzech odcinków „plebanii” nie obejrzała trzech<br />

raz była na odtruciu, a dwa przespała<br />

z mody na sukces nie widziała czterdziestu sześciu<br />

ale i tak wie kto kiedy umrze, bo zawsze jest w teletygodniu<br />

mama lubi reklamy, o tej pani domu, która ma wszystko lśniące<br />

i nie musi mężowi niczego dawać prócz kolacji<br />

mamie się marzy żeby i tata był ze wszystkim na bieżąco<br />

przed zaśnięciem opowiada mu dzieje rodziny forresterów<br />

i ich imperium mody w los angeles<br />

tata zasypiając mówi: „pies ich osrał, krysia, ja wstać rano muszę”<br />

Piotr Rowicki – ur. w 1975r.<br />

Prozaik, poeta, dramaturg. Autor<br />

pięciu książek. Pracuje jako<br />

scenarzysta. Mieszka w Ostrowi<br />

Mazowieckiej.<br />

87


ecenzje<br />

Jarosław Czechowicz<br />

Dużo hałasu, mało smaku<br />

Ostatnio rzadko zdarza się<br />

wydanie tak bardzo kipiącej<br />

od gniewu i złości książki, jaką<br />

jest „New Romantic” Michała<br />

Zygmunta. Nie jestem politologiem<br />

ani socjologiem, nie będę zatem<br />

wnikał w istotę trafności sądów<br />

zawartych w tej rzekomo pierwszej<br />

w Polsce „political fiction” tak<br />

bezpardonowo atakującej rządzących<br />

i sposoby sprawowania przez nich<br />

władzy. Jestem jednak Polakiem<br />

żywo zainteresowanym tym, co<br />

się w kraju dzieje, i widzącym na<br />

co dzień absurdalność poczynań<br />

dużych chłopców, którzy bawią<br />

się w politycznej piaskownicy,<br />

zabierając sobie (i narodowi) grabki,<br />

sypią w oczy piaskiem przy wtórze<br />

wzajemnych oskarżeń i lamentów<br />

na stan piaskownicy. I będąc już tym<br />

wszystkim zmęczony, muszę napisać<br />

od razu, iż powieść Zygmunta<br />

zupełnie do mnie nie przemówiła,<br />

chociaż autor sili się na szereg,<br />

w jego mniemaniu oryginalnych,<br />

rozwiązań literackich i serwuje<br />

nam rozbuchaną, groteskową wizję<br />

tego, co wywołuje frustracje i żale<br />

bez dodatkowego nakładania nań<br />

żałosnego, ironicznego kostiumu.<br />

Dowodem tego, iż rodacy prozy<br />

tego typu z euforią nie witają, jest<br />

fakt, że pojedyncze egzemplarze<br />

książki polegują na półkach księgarń,<br />

wciśnięte pomiędzy woluminy<br />

promowane, chwytane spragnionymi<br />

wrażeń czytelniczymi dłońmi, a od<br />

czasu wydania powieści (upłynęło już<br />

trochę wody w Wiśle) nie nastąpił<br />

rewolucyjny oddźwięk. Co więcej,<br />

nie nastąpił żaden oddźwięk, elity<br />

polityczne zignorowały autora,<br />

a czytelnicy… no właśnie, mogli<br />

poczuć co najmniej zmęczenie tym,<br />

co buńczuczny twórca powypisywał<br />

w swojej książce. Zacietrzewia<br />

się bowiem Zygmunt, napina<br />

niemiłosiernie i o mało nie pęknie<br />

od tego nadęcia. Nieokiełznana<br />

gwałtowność jego prozy ujawnia<br />

88<br />

specyficzny rodzaj impulsywności autora, który zdaje się dążyć<br />

do tego, aby literacko przede wszystkim głośno potupać,<br />

pokrzyczeć i wypowiedzieć truizmy, o jakich zwyczajnie nie<br />

chce się już czytać. Dokopie rządzącym, przywali mocno<br />

biernemu społeczeństwu, ugotuje pikantny wywar z obelg,<br />

gróźb, groteskowej prześmiewczości i buntu… − a następnie<br />

spowoduje, iż wywar ów wykipi, zanim zostanie skonsumowany.<br />

Przyjrzyjmy się zatem składnikom tej dość ciężkostrawnej<br />

potrawy literackiej.<br />

Trzy odsłony, trzy akty polskiego dramatu politycznosocjologiczno-obyczajowego.<br />

Trzy uniesienia w górę pięści i<br />

trzykrotne nimi potrząsanie. Najpierw szaleńcza i brawurowa<br />

opowieść o zmasowanych atakach na kandydatów do fotela<br />

prezydenta, przeprowadzonych tuż przed rozpoczęciem<br />

wyborów. Potem całkowity gatunkowy freestyle o kolejnym<br />

buncie, tym razem narodzinach bojówek gejowskich i<br />

społecznej rewolcie wywołanej wskutek zamordowania<br />

homoseksualnego działacza. Na koniec zaś bardziej stonowana,<br />

choć chyba najsilniej oddziałująca na wyobraźnię, przypowieść<br />

o rodzącym się strachu, świadomości seksualnej i implikacjach<br />

związanych z jej zrozumieniem. To tak w zarysie, a dokładniej?<br />

We wstępie „New Romantic” poznamy zamierzenia<br />

autorskie bardzo dokładnie i szczegółowo, a są to pretensje<br />

wyrażane już wielokrotnie. Mamy więc utyskiwania na<br />

ekonomiczny spisek wielkich korporacji i na fałsz polityki nie<br />

mającej nic wspólnego z potrzebami i pragnieniami narodu<br />

polskiego. Czego się dowiemy? Ano tego, co doskonale<br />

wiemy: „Polityka dawno już przestała być służbą. Stała się<br />

wygodnym sposobem na życie ponad stan, na czerpanie nie<br />

tylko ogromnych korzyści finansowych, ale i perwersyjnej<br />

przyjemności podporządkowania sobie całego Narodu”. No<br />

tak, tylko teraz co z tym zrobić? Najlepiej politykom dokopać<br />

i zrobi to żywiołowa gromadka, w skład której wejdą: Rudi,<br />

Brygidka, Dzidzia, Igor oraz anarchiści Grzegorz i Aldona.<br />

Nie zapomnijmy o autorze – narratorze. To on będzie musiał<br />

przeprowadzić skomplikowane działanie quasi-terrorystyczne,<br />

które zaskoczy go tak samo, jak czytelnika. Bezwzględnie<br />

podporządkowany organizacji planującej zamachy, musi strzelić<br />

w łeb… No właśnie, komu? Komuś, kto na ten strzał chyba<br />

nie zasługuje. Niemniej, w szaleńczej akcji nie będzie czasu na<br />

samodzielne myślenie. Ci, którzy się jej podejmują, uderzają<br />

także w służby mające rzekomo chronić obywateli i dbać o ich<br />

dobro. A przy okazji można także dokopać policji, dlaczegóż by<br />

nie? No to Zygmunt dokopuje: „Tak, kochani, takie są nasze siły<br />

porządku, opłacane w solidarnym wysiłku z kieszeni podatnika,<br />

gardzą tymi, którzy nie chcą wpasować się w schemat schludnie<br />

ubranego pracownika hipermarketu, bo nawet nie inteligenta<br />

– o nie, inteligentów, zwłaszcza młodych, policja nienawidzi<br />

bardziej niż złodziei sklepowych”. Auć, zabolało – pytanie tylko,<br />

kogo…


ecenzje<br />

Zamachy w „New Romantic” tak, jak cała konstrukcja<br />

opowieści, mają swoje źródło w strumieniu zabawy i<br />

ośmieszenia. W końcu wypowiedź anarchisty jest także<br />

swoistym mottem autorskim w tej opowieści: „Nawet jeśli nie<br />

możemy ich powstrzymać, możemy ich upokorzyć i ośmieszyć.<br />

A śmiech, mój bracie, jest najstraszliwszą bronią, jakiej może<br />

użyć rewolucjonista”. Śmiech to gorzki i bynajmniej nie<br />

oczyszczający, albowiem autor w drugim tekście pozwoli sobie<br />

zaatakować inaczej, finezyjniej i rzekomo bardziej dynamicznie.<br />

„Bądź sobą, wybierz Westerplatte” to literacka wariacja,<br />

w której linearność zostaje zaburzona na rzecz logiki myśli i<br />

działań bohaterów obserwowanych przez przybysza z zewnątrz<br />

– holenderskiego dziennikarza. Już na wstępie Martin wysnuje<br />

tak szokującą konkluzję, jak ta: „Polacy są jak ziemniaki, nie<br />

ma w nich niczego wartościowego. Polska jest jak kartoflanka,<br />

brzydka, mdła i nudna”. W owej „kartoflandii” narodzi się<br />

bunt i świadomość kochających inaczej, a oni dokonają już<br />

szaleńczej rewolty! Martin napisze artykuły o cenzurze<br />

obyczajowej środowisk artystycznych w Polsce, o „trzebieniu”<br />

homoseksualizmu wśród nauczycieli, o powstaniu Armii<br />

Tęczowej i o męczeńskiej śmierci Trzałkowskiego, która do<br />

złudzenia przypominać będzie zdarzenia, jakie miały miejsce<br />

u kresu życia pewnego znanego polskiego księdza… O ile<br />

w „New Romantic” Zygmunt buntuje się przede wszystkim<br />

wobec układów politycznych, o tyle w „Bądź sobą, wybierz<br />

Westerplatte” zaatakuje przede wszystkim ciasne horyzonty<br />

myślowe kato-Polaków jedynej słusznej Partii Rządzącej.<br />

W gejowską rewoltę przeciw państwu zaangażuje się młody<br />

yuppie oraz żarliwy katolik, który szybko pożegna się ze swoim<br />

Bogiem. Bunt homoseksualistów będzie tutaj karykaturą buntu,<br />

natomiast zsyłka niepokornych do obozu resocjalizacji w duchu<br />

jedynej poprawnej politycznie orientacji seksualnej, jest już<br />

mało smacznym szydzeniem z piekła martyrologii wojennej.<br />

Wiem, Zygmuntowi chodzi głównie o to, by polski łzawy<br />

historyzm oraz ową rozpaczliwą martyrologię wyśmiać. Są<br />

jednak granice dobrego smaku, których autor najwidoczniej nie<br />

zna. Niemniej genialnie wprost szydzi sobie z pompatycznych<br />

wypowiedzi działaczy politycznych, a monologi stylizowane na<br />

propagandowy bełkot są niewątpliwie najmocniejszą stroną tej<br />

części książki.<br />

Traktująca o istocie strachu, świadomości dresa ogłupionego<br />

hip-hopową rąbanką i dorastaniu do zbrodni trzecia część<br />

„New Romantic” jest chyba najbardziej stonowana − wydawać<br />

by się mogło, iż autor zwyczajnie „stracił parę” i nie miał już<br />

siły, by – wcześniej wykrzyczawszy wszystkie żale i pretensje<br />

– w tak samo agresywnym tonie zakończyć. Bo jest dzieło<br />

Zygmunta chwilami zwyczajnie agresywne i w natężeniu owej<br />

agresji niepokojące. To chyba jednak lepiej, żeby autor frustracje<br />

odreagowywał w pisaniu niż podkładając bomby na wiecach<br />

partyjnych.<br />

Przyznać trzeba, że „New Romantic” szydzi i atakuje z<br />

perspektywy kogoś, kto stoi gdzieś z dala albo przynajmniej<br />

próbuje się zdystansować wobec obiektu ataku. Granica<br />

jednak zaciera się, zaś obcowanie z Zygmuntem może<br />

dostarczyć solidnego bólu głowy, zakłopotania i zażenowania<br />

nagromadzeniem elementów polskiego piekiełka.<br />

Wysokoenergetyczna książka, ale zwyczajnie niesmaczna.<br />

Michał Zygmunt,<br />

New Romantic,<br />

Wyd. korporacja ha!art,<br />

Kraków 2007.<br />

89


ecenzje<br />

Nina Olszewska<br />

Kiedy treść przerasta<br />

formę...<br />

Czasem tak w życiu bywa,<br />

że sięga człowiek po książkę,<br />

tak całkowicie po prostu, nie<br />

spodziewając się zupełnie tragedii<br />

i... przepada. Nie musi jeść, pić,<br />

spać, a jedyną potrzebą fizjologiczną<br />

staje się przymus pochłonięcia<br />

kolejnego słowa, linijki, strony.<br />

Czytelnik przestaje bać się śmierci,<br />

złamanego serca i siarczystych<br />

mrozów, jedyne, co go przeraża<br />

naprawdę, to coraz skromniejsza ilość<br />

kartek do końca. Tak, książki, które<br />

tak działają – istnieją. Czytałam<br />

„Hutę” w autobusie i nie da się<br />

ukryć, że wzrok, a razem z nim i<br />

myśli, uciekał mi w świat za oknem,<br />

porzucał litery na rzecz obserwacji<br />

współpasażerów. Czytałam „Hutę” w<br />

leniwe świąteczne popołudnia, lecz<br />

bardzo często przerywałam lekturę,<br />

żeby zrobić sobie kanapkę, spacerek,<br />

a może i przespać się trochę. Na<br />

pewno nie było to czytanie „jednym<br />

tchem”...<br />

Dobrnęłam do końca, choć<br />

nie bez trudności. Ilość stron do<br />

przeczytania malała zastraszająco<br />

wolno, ale udało się. I wtedy<br />

odkryłam, że „Huta” należy do<br />

specyficznej grupy powieści: albo<br />

przeczyta się ją całkiem do końca,<br />

albo wcale. Przeczytanie fragmentów<br />

nie ma sensu. Ta książka to<br />

układanka, którą trzeba zgłębić do<br />

ostatniej kropki, a wtedy umęczonym<br />

oczom czytelnika ukazuje się sens i<br />

przesłanie oraz nadchodzi głębokie<br />

przekonanie, że warto było...<br />

Sytuacja niemal utopijna, małe<br />

science-fiction: dwóch doktorów<br />

Uniwersytetu Śląskiego porzuca<br />

uczelnię i tworzy odrębną,<br />

komercyjną placówkę naukową,<br />

90<br />

Instytut Historyczny, a wokół niego tworzą dzielnicę artystów,<br />

naukowców, twórców. Zlokalizowane jest to elitarne cudo<br />

urbanistyczne na terenie byłej huty Baildon, w sercu Katowic.<br />

Mieszkańcy nowego osiedla to grupa społeczna, która nie<br />

musi posiadać niczego w sensie materialnym. Żyją niemal jak<br />

komuna, całkowicie pochłonięci bytem intelektualnym. To<br />

ludzie o wyższych aspiracjach i potrzebach niż reszta świata.<br />

Nieprawdopodobne.<br />

Mieszkaniec Huty nie musi mieć pralki, przecież pierze<br />

w ogólnodostępnej pralni, to dodatkowa okazja spotkania<br />

znajomych i wymiany myśli. Z tych samych powodów nie<br />

musi mieć telewizora – bo „Klan” (inteligencki wypoczynek<br />

szarych komórek) ciekawiej ogląda się w grupie, kawa smakuje<br />

bez porównania lepiej w Kawoholiku niż we własnej kuchni...<br />

Samochód to przeżytek, Huta jest na tyle mała, że wszędzie<br />

można się przespacerować, a poza Hutą przecież nic się<br />

nie liczy. Dobra materialne nie mają znaczenia, nie liczą się<br />

pieniądze – tylko indywidualizm, pomysł na życie i zawartość<br />

głowy. Indywidualizm nie oznacza jednocześnie alienacji, wręcz<br />

przeciwnie: poczucie niezwykłości i odrębności, które jednoczy,<br />

w końcu ludzie wybitni powinni wspierać się wzajemnie i<br />

trzymać się razem...<br />

W tę nierealną rzeczywistość trafia Tomasz, doktorant UŚ,<br />

przyzwyczajony do głodowej pensji uniwersyteckiej i płodzenia<br />

kolejnych nikomu niepotrzebnych publikacji. Huta i Instytut<br />

daje mu wszystko: pieniądze, przyjaciół, satysfakcjonującą pracę,<br />

kobietę (a nawet kobiety) oraz poczucie wspólnotowości. Udział<br />

w tym wielkim eksperymencie to spełnienie jego najgłębiej<br />

skrywanych marzeń i fantazji. Czy Huta to rzeczywiście<br />

szczęście? Gdzie są tak naprawdę granice eksperymentu? Czy<br />

kraina nieustających inteligenckich dysput, ciągłej wymiany<br />

myśli, może istnieć w sąsiedztwie normalnego życia, w którym<br />

rytm wyznaczają promocje w hipermarketach, a nie nowe<br />

książki?<br />

Grzegorz Kopaczewski z pewnością tę powieść sobie<br />

przemyślał przed napisaniem. Cała intryga, pomysł, zamysł<br />

robią ogromne wrażenie. Jednak zawsze w takich przypadkach<br />

jest jakieś „ale”, które całkowicie zmienia obraz rzeczy... „Huta”<br />

należy teoretycznie do literatury popularnej. Praktycznie:<br />

wywody na temat socjologii, systemu Kaspara Kuhna (który<br />

przynajmniej dla mnie jest postacią anonimową, jeśli powinno<br />

być inaczej... niechaj ktoś szybko rzuci kamieniem...) są<br />

przydługie, nudne (tak! Nie bójmy się tego słowa – nudne!) i<br />

szalenie utrudniają trzymanie się wątku.<br />

Jeśli całkowita ignorancja w dziedzinie socjologii jeszcze<br />

mnie za bardzo nie pogrążyła, ośmielę się dorzucić argument<br />

– i to argument na NIE – bardziej literacki. Kopaczewskiemu,


ecenzje<br />

delikatnie mówiąc, nieco kuleje styl. Chwilami narracja jest<br />

mało dynamiczna, ciężkawa, nawet gdy zajmuje się prostymi,<br />

„ludzkimi” sprawami. Wszystkie te cechy składają się na<br />

przykrą wypadkową – niełatwo jest dotrwać do końca.<br />

Sam pomysł książki jest rewelacyjny. Odnoszę wrażenie,<br />

że w wersji filmowej, zwłaszcza z typowo hollywoodzkimi<br />

efektami, stałby się sensacją. Na dodatek film nie byłby głupi<br />

czy płytki niosąc przesłanie społeczne. Kopaczewski poruszył<br />

i naświetlił bowiem ważną kwestię: coraz większych przepaści<br />

między warstwami społecznymi, dążenia do alienacji pewnych<br />

grup, we własnym zamyśle: uprzywilejowanych, zanikającej<br />

więzi międzyludzkiej. „Huta” jest więc niejako literaturą<br />

popularną z rdzeniem, z czymś głębszym, ważnym, wartym<br />

zainteresowania. Szkoda tylko, że jest taka „chropowata” w<br />

odbiorze, tak ciężka, żeby nie powiedzieć nieudolna, w formie.<br />

Grzegorz Kopaczewski,<br />

Huta,<br />

Wyd. Czarne,<br />

Wołowiec 2007.<br />

91


ecenzje<br />

Anita Frankowiak<br />

Oswajanie świata<br />

„Młodość” to kolejna<br />

autobiograficzna opowieść<br />

J. M. Coetzee. Można by od<br />

razu postawić tezę, że książka jest<br />

rozpamiętywaniem i poszukiwaniem<br />

tożsamości. Tak byłoby najprościej.<br />

Jednakże autobiografia podlega<br />

pewnej złożoności – opisać<br />

niewypowiedziane, omówić<br />

– niewysłowione. Klucz<br />

autobiograficzny w tej powieści<br />

sięga dalej. To nie tylko dobrze<br />

rozpoznawane przez bohateranarratora-autora<br />

(zastosuję<br />

pakt autobiograficzny Phillippa<br />

Lejeunne’a) miejsca, czyli<br />

geograficzny konkret, lecz także, a<br />

może przede wszystkim, ucieczka<br />

przed dawnym życiem, przed<br />

więzami rodzinnymi, przed<br />

afrykańskimi korzeniami. Bohater<br />

„coś w ten sposób udowadnia: to – że<br />

każdy człowiek jest wyspą, a rodzice<br />

są niepotrzebni” (s. 9).<br />

Dwudziestokilkuletni John<br />

porzuca Afrykę, nadopiekuńczą<br />

matkę i złudzenia. Chce być<br />

artystą, poetą, literatem, ale studiuje<br />

matematykę. Pracuje dorywczo,<br />

tak, by starczyło mu na opłacenie<br />

czynszu, skromne jedzenie i książki.<br />

Wieczorami dyżuruje w czytelni,<br />

w każdą środę pomaga prowadzić<br />

seminaria dla studentów pierwszego<br />

roku matematyki, w piątki omawia<br />

ze studentami wydziału teatralnego<br />

komedie Szekspira, uczy na kursach<br />

przygotowawczych, a w czasie<br />

wakacji weryfikuje dane statystyczne<br />

w urzędzie gminnym. Ilość i<br />

różnorodność zajęć nie dziwiłaby,<br />

gdyby dotyczyła człowieka, który<br />

musi zapewnić rodzinie byt. Jednakże<br />

wszystkie te obowiązki spoczywają<br />

na barkach młodego studenta,<br />

którego celem jest tak naprawdę<br />

oswajanie świata.<br />

Pierwszym etapem tego<br />

swoistego oswojenia są kobiety.<br />

Bohater wygląda dziwacznie i wciąż<br />

zastanawia się, czy mógłby podobać<br />

92<br />

się płci przeciwnej. „Jest szczupły i gibki, a jednocześnie<br />

sflaczały. Chciałby się podobać, ale wie, że nie ma szans. Brakuje<br />

mu czegoś istotnego, jakiejś wyrazistości rysów. Pozostało<br />

w nim coś z dziecka” (s. 9). Zapewne dlatego też boi się<br />

głębokich relacji. Jacquelin, Marie, Sarah to ikony kobiecości<br />

– nieodgadnione, nieakceptowane przez bohatera. Ulotności i<br />

nietrwałości tych kontaktów nie przerywa nawet ciąża Sarah.<br />

Aborcja jest normalną koleją rzeczy. John natomiast wciąż<br />

zastanawia się nad sposobem wspólnego życia z kobietą. Nie<br />

inicjował tych związków, nie chciał ich kontynuować, ale tkwi<br />

w nich, bo „nie ma dość energii”. Związek z kobietą określa<br />

mianem choroby. Ten aspekt jego życia jest więc przesądzony.<br />

Oswajanie poprzez pracę też niesie ze sobą pewne<br />

niepożądane skutki. Bohater wie, że są na świecie miejsca, w<br />

których mógłby żyć intensywnie. To Londyn, Paryż i Wiedeń.<br />

„Lecz żeby mieszkać w Paryżu, trzeba skończyć szkołę dla<br />

dzieci z wyższych sfer, z nauką francuskiego. Z kolei Wiedeń<br />

jest dla Żydów, którzy wracają, aby upomnieć się o to, co im<br />

się od urodzenia należy: pozytywizm logiczny, dodekafonię i<br />

psychoanalizę. Pozostaje więc Londyn, w którym przybysze z<br />

Południowej Afryki nie muszą nosić przy sobie dokumentów,<br />

a miejscowi mówią po angielsku” (s. 52). Wynajmuje więc<br />

kawalerkę w Londynie, odwiedza biuro rady miejskiej i<br />

wpisuje się na listę nauczycieli. Dostaje dość szybko propozycję<br />

pracy w zawodówce, lecz na szczęście odrzuca ją. Trafia do<br />

podlondyńskiej stacji rolniczej i stara się o posadę młodszego<br />

eksperymentatora. „Owszem chce pracować w Rothamsed,<br />

chce wykorzystać w praktyce znajomość matematyki, nad którą<br />

ślęczał tyle lat, ale pragnie także chodzić na wieczory poezji,<br />

poznawać pisarzy i malarzy, i romansować” (s. 55).<br />

John odkrywa, że tym, co go gubi, jest brak solidności w<br />

działaniu. „Solidność to jego pięta achillesowa. Bystrości ma<br />

dość (choć nie aż tyle, ile przypisuje mu matka, i mniej, niż<br />

sam niegdyś sobie przypisywał); ale solidny nie był nigdy.<br />

Rothamsted dałoby mu – jeśli nie solidność, a przynajmniej<br />

nie od razu – chociaż tytuł, biuro, skorupę” (s. 55). Ale on<br />

nie chce być w skorupie. Przyszedł na świat, by przeistaczać<br />

doświadczenia i przeżycia w sztukę. Zostaje więc pracownikiem<br />

IBM. „Za pośrednictwem szarego, bezdusznego IBM świat<br />

realny poddaje go próbie, a on musi się opancerzyć, żeby jej<br />

sprostać” (s. 59).<br />

Oswajanie siebie jest najtrudniejsze. Postępuje najwolniej,<br />

ale jest spektakularne. Ucieka w świat filmów. Popada w pewną<br />

regularność dorosłości. Odżywia się monotonnie, wraca późno<br />

do domu, w soboty odwiedza księgarnie, muzea, galerie, w<br />

niedzielę czyta, idzie do kina lub spaceruje. Wieczory są<br />

najtrudniejsze. „Ogarnia go wtedy poczucie osamotnienia,<br />

nad którym w pozostałe dni zwykle udaje mu się panować” (s.<br />

64). Jednakże John przezwycięża napady paniki. Ukojeniem<br />

są książki. Postanawia poświęcić się „życiu umysłowemu”.<br />

Cokolwiek znaczą te słowa.


ecenzje<br />

Bohater „Młodości” jest zawieszony pomiędzy trwaniem a<br />

marzeniem. W pewnym sensie ponosi klęskę, ale też wygrywa.<br />

Wygrywa autentyczność. Jest wolny, niezależny, otwarty<br />

na zmiany. Przyznaje się do porażek. Mówi o sprawach<br />

wstydliwych. Intymność zostaje obnażona. Wie, że nie potrafi<br />

związać się z kobietą. Poniża je i traktuje przedmiotowo.<br />

Goni swoje marzenia literackie. Poprzez słowo „czytane” i<br />

„pisane” odzyskuje wiarę w imponderabilia. Literatura nadaje<br />

prawdziwy kształt jego działaniom. Przestrzeń osobista staje się<br />

uniwersalna. Tam rozgrywa się ostateczna walka. Tam rodzi się<br />

pisarz, intelektualista, noblista.<br />

J. M. Coetzee,<br />

Młodość,<br />

tłum. Michał Kłobukowski,<br />

Wyd. Znak,<br />

Kraków 2007.<br />

93


ecenzje<br />

Anna Rau<br />

Definicja zmartwychwstania<br />

„Pudowy kamień, on na mnie<br />

stanie, ja na nim stanę, on na mnie<br />

stanie, spod niego wstanę!” – zdanie<br />

motto, które spina wszystkie wątki<br />

pewnej książki. I niech nikogo nie<br />

dziwi, że tak wielkie słowa dotyczą<br />

„zwyczajnej powieści dla kobiet”, bo<br />

wszak do takich niektórzy zaliczyliby<br />

„Kamień w sercu” Katarzyny<br />

Leżeńskiej. Tytuł książki z dwoma<br />

serduszkami-liśćmi na okładce<br />

rzeczywiście nie jest zachęcający<br />

– „Kamień w sercu” to fraza dość<br />

pospolita i lekko trąci kiczem. Ale<br />

można też szczerze powiedzieć, iż<br />

stanowi jedyny nieudany element<br />

powieści. Całość jest gładka literacko,<br />

udana kompozycyjnie, interesująca...<br />

i można do niej dopisać ładną teorię!<br />

Ale to tylko dla wymagających<br />

podłoża ideologicznego do<br />

przyjemnej i niegłupiej rozrywki.<br />

Całej reszcie niech wystarczy zdanie,<br />

iż powieść Leżeńskiej nie wywołuje<br />

uczucia ciężkości podczas lektury.<br />

Rzeczywiście, pudowy kamień<br />

jest jednym z bohaterów opisywanej<br />

książki – na równi z Daszą,<br />

Marcinem, Polą, Figą (psem) oraz<br />

innymi... Pudowy kamień, czyli los,<br />

seria przypadków-nieprzypadków,<br />

które dotykają po kolei, bezpośrednio<br />

konkretnych – pośrednio wszystkich<br />

– w jakiś sposób połączonych ze<br />

sobą osób. Każdy ma tyle-pudowy<br />

kamień, na ile jest w stanie unieść.<br />

Trudno ocenić, czy przydział jest<br />

sprawiedliwy (kto rozdziela pulę?),<br />

bo czyż ciężej jest być sparaliżowaną<br />

młodziutką dziewczyną, jej matką<br />

(z drugim dzieckiem „u piersi”), czy<br />

ojczymem tkwiącym jako filar, sługa<br />

i po prostu bliski pomiędzy obiema<br />

kobietami? Tak wygląda podstawowy<br />

łańcuch zmielonych przez żarna<br />

pudowego kamienia, a przecież<br />

młyn rozpoczął swoją pracę już<br />

dawno temu, kiedy Dasza i Marcin<br />

(główni bohaterowie powieści) byli<br />

jeszcze tylko przyjaciółmi (choć,<br />

oczywiście, jak to w podobnych<br />

94<br />

historiach bywa, nic o tym nie wiedząc, już się kochali) – w<br />

szkole średniej. Później Marcin emigrował do USA, a Dasza<br />

zaczęła prząść pospolitość życia u boku powiatowego gwiazdy<br />

teatru lalkowego, a do tego zadowolonego z siebie Casanowy.<br />

Ostatecznie kobieta dorobiła się kompleksów, córki Poli oraz<br />

psa Figi. I figi materialnej po nieuniknionym rozwodzie.<br />

W postaci Daszy Leżeńska przedstawiła całkiem niezły<br />

portret, znanej chyba każdemu, wiecznej idealistki: takiej, co to<br />

w młodości fascynowała się poezją, zwłaszcza śpiewaną, długimi<br />

rozmowami o egzystencji oraz w końcu dorosła jako zdziwiona<br />

(rozczarowana) życiem matka (zazwyczaj „zbyt wczesna”<br />

matka, trzeba zauważyć bez jakiejkolwiek złośliwości), byłażona,<br />

wieczna kochanka. Taka właśnie jest Dasza: niespełniona<br />

aktorka teatru lalkowego (nietypowy motyw), głęboko zraniona<br />

wewnętrznie kobieta, nadopiekuńcza matka dorastającej Poli.<br />

W maju 2001 (powieść ma ściśle określone ramy czasowe) –<br />

kobieta znów spotka Marcina. Marcin też jest „po przejściach”,<br />

tak osobistych – jako płatnik alimentów amerykańskiej-byłejżonie<br />

– jak i towarzyskich (jego najlepszy przyjaciel zabił się w<br />

dość podejrzanych okolicznościach, pozostawiając Marcinowi<br />

pewien kłopotliwy spadek, ku oburzeniu całej swojej rodziny).<br />

Dawni przyjaciele spotykają się na zlocie absolwentów i...<br />

lawina rusza. Oczywiście rozkwit uczuć, szybki wyjazd Daszy<br />

do kochanka do Stanów, powrót, wyjazd do Warszawy,<br />

szczęście, życie. Nie wszystko toczy się idealnie: Pola – jak to<br />

nastolatka, i to jedyna, bezstresowo wychowywana, córeczka<br />

mamusi, do tego pieszczotka niedzielnego taty – lekko<br />

przeszkadza w rodzinnej sielance. Przeprowadzka do Warszawy<br />

wywołuje pewne komplikacje organizacyjne, ale ogólnie „wstaje<br />

nowy dzień...”.<br />

Właśnie! – poszczególne etapy życia bohaterów sygnują w<br />

książce subtytuły-cytaty z poezji Stachury (co stanowi istotny<br />

motyw, ważny element i symbol życia Daszy, Poli oraz całości<br />

kontekstów): i tak pierwszą część znajomości Marcina i Daszy<br />

opisuje zdanie „Nie jest za późno” – oboje egzystują w poczuciu<br />

obojętnej beznadziei, samotni wśród rodziny i przyjaciół,<br />

spokojni i stęsknieni jednocześnie. Spełnienie ich uczuć,<br />

początkowe tęsknoty za przeszłością, potem namiętność i chęć<br />

lepszej organizacji życia podsumowuje fraza „Opadły mgły”,<br />

gdyż rzeczywiście – od czerwca do grudnia 2001 – wszystko<br />

układa się w końcu jak po sznurku: zakochani po niewielkich<br />

perturbacjach, niewielkich z punktu widzenia związku, Marcin<br />

i Dasza wypracowują wreszcie pewien kompromis w uczuciach,<br />

przestawiają mentalność rodzin oraz przyjaciół i zaczynają<br />

mieszkać razem. W styczniu 2002/maju 2003 rozpoczęły się w<br />

życiu pary „Cudne manowce”: zaczęli się docierać naprawdę,<br />

poczęli dziecko, a Pola przestała „podskakiwać”, zadowolona z<br />

nowej szkoły. Nawet były mąż/była żona oraz zmarły przyjaciel<br />

(tajemnice zza grobu oraz zazdrosna rodzina) przestali<br />

bruździć... I wreszcie w czerwcu ‘2003-grudniu ‘2004 „Pudowy


ecenzje<br />

Kamień”, czyli fatum, dał realny dowód swego istnienia. Tu<br />

można wtrącić, iż Leżeńska zastosowała w tekście pewien<br />

sprytny chwyt stylistyczny: otóż bohaterowie opowiadają<br />

swoje historie jakby z pewnej perspektywy, czyli po prostu<br />

wspominają, a przy tym używają zwrotów typu: „gdybym<br />

wiedział...”, „już wtedy coś mi mówiło...”, „nic nie wskazywało,<br />

że...” – i to rzeczywiście pobudza wyobraźnię czytelnika! Nie<br />

jest więc też zdziwiony, gdy w pewnym momencie w życiu<br />

wszystkich opisanych powyżej bohaterów (łącznie z psem)<br />

pojawia się cierpienie i to takie przez wielkie C...<br />

Dość o treści „Kamienia w sercu” – można tylko stwierdzić,<br />

że właśnie problematyka miłości i cierpienia, opisana w tak<br />

bezpretensjonalny, ale jednocześnie żywy sposób, z pewnością<br />

zainteresuje większość kobiet, które sięgną po tę powieść.<br />

Książka jest prosta, wiarygodna, a jej postacie żywe, ale i<br />

niedenerwujące swoją oczywistością. Tak jak pudowy kamień<br />

cierpienia miażdży wszystkich z plejady bohaterów powieści,<br />

tak i tytułowa definicja zmartwychwstania obejmuje ich<br />

wszystkich. Na końcu zmartwychwstaje obumarła nawałem<br />

obowiązków miłość Daszy i Marcina, zmartwychwstaje szansa<br />

na życie Poli, zmartwychwstaje nadzieja. Może to brzmi jak<br />

zdanie z kiepskiego romansu, ale cóż z tego, powieść Leżyńskiej<br />

też prawdziwie zmartwychwstaje spod pudowego kamienia<br />

stereotypu!<br />

Katarzyna Leżeńska,<br />

Kamień w sercu,<br />

Wyd. Prószyński i S-ka,<br />

Warszawa 2008.<br />

95


ecenzje<br />

Urszula Bielas<br />

Mroki<br />

(nie)spełnionych<br />

dziejów<br />

Groza fikcji literackiej przeraża<br />

najbardziej wtedy, gdy może okazać<br />

się rzeczywistością. Czy zatem<br />

„Spisek przeciwko Ameryce” Philipa<br />

Rotha ma napawać czytelników<br />

lękiem? Wielokrotny zdobywca<br />

prestiżowych nagród w dziedzinie<br />

literatury amerykańskiej (m.in.<br />

nagrody Pulitzera za powieść<br />

„Amerykańska sielanka” oraz<br />

American Academy of Art And<br />

Letters – Gold Medal in Fiction),<br />

oscylując pomiędzy faktami a fikcją<br />

literacką, tym razem proponuje<br />

dość prawdopodobny scenariusz<br />

historii Stanów Zjednoczonych lat<br />

czterdziestych ubiegłego wieku.<br />

W roku 2007 był nominowany<br />

do literackiej Nagrody Nobla i<br />

określany mianem najpoważniejszego<br />

kandydata. Powieść Rotha jest<br />

próbą odpowiedzi na pytanie,<br />

jak wyglądałaby Ameryka, gdyby<br />

zamiast demokraty Franklina Delano<br />

Roosvelta miejsce w Białym Domu<br />

zajął jego przeciwnik polityczny<br />

– republikanin Charles Augustus<br />

Lindbergh. Faszystowskie poglądy<br />

republikanina stają się podstawą<br />

do nakreślenia spisku uknutego<br />

przeciwko amerykańskiej wolności.<br />

Osoba Lindbergha w świadomości<br />

połowy społeczeństwa zaczyna<br />

jawić się jako postać bohatera, który<br />

swoimi działaniami ma jedynie<br />

na celu ochronić ojczyznę przed<br />

wojennym piekłem trawiącym<br />

Europę. Wybór jest oczywisty – jeżeli<br />

amerykański naród chce uchronić<br />

ojczyznę przed wojną, musi oddać<br />

96<br />

głos na Lindbergha. Jego spektakularna kampania, oparta na<br />

krótkich przemówieniach i widowiskowych prezentacjach<br />

umiejętności awiatora, rozbudza zachwyt w większości<br />

amerykańskich umysłów. Poza tą większością pozostaje<br />

rodzina głównego bohatera i inni Amerykanie żydowskiego<br />

pochodzenia, którzy być może nie noszą już jarmułki i nie<br />

przypominają Żydów ze Starego Świata, ale wciąż przestrzegają<br />

zasady niejedzenia wieprzowiny i z nieufnością podchodzą<br />

do faszystowskich poglądów nowego prezydenta. To właśnie<br />

dla nich mają nastąpić „złe czasy i ustawiczny lęk”, które stają<br />

się tytułami poszczególnych rozdziałów powieści. Wolna i<br />

tolerancyjna Ameryka zmienia swoje oblicze, słowa konstytucji<br />

stają się pustymi frazesami, a wartościowanie ludzi pod<br />

względem pochodzenia staje się normą.<br />

Amerykańskie realia lat czterdziestych opisywane są oczami<br />

siedmiolatka, któremu autor użycza swoje imię, nazwisko,<br />

a także tożsamość. Być może powieść należy potraktować<br />

nie tylko jako odmienną wersję dziejów USA, ale także jako<br />

alternatywną historię życia samego autora. Główny bohater,<br />

podobnie jak autor, rodzi się w roku 1933 w rodzinie żydowskiej<br />

i zamieszkuje w Newark w stanie New Jersey.<br />

Powszechnie wiadomo, że czas dorastania i dojrzewania<br />

do... nie jest łatwym okresem w życiu człowieka, ale dopiero<br />

przekraczanie granicy dzieciństwa w atmosferze napięcia<br />

i strachu staje się niezwykle trudne. Nagle w dzieciństwo<br />

głównego bohatera, siedmioletniego Phila Rotha, drastycznie<br />

ingeruje historia, która przełamuje dotychczasową beztroskę:<br />

„Lęk ciąży nad tymi wspomnieniami, ustawiczny lęk. Jasne,<br />

każde dzieciństwo ma swoje strachy, ja jednak ciekaw jestem,<br />

czy byłbym chłopcem mniej bojaźliwym, gdyby Lindbergh nie<br />

został prezydentem, albo gdybym nie narodził się jako potomek<br />

Żydów” (s. 9).<br />

W 1940 roku, w momencie wyborów prezydenckich<br />

bezpieczny świat małego Philipa Rotha ulega destrukcji. Spokój<br />

miasteczka, w którym dorasta, zostaje całkowicie zachwiany.<br />

Przestrzeń Newark, w której teraz musi odnaleźć się chłopiec,<br />

wypełniona jest napięciem i rozgoryczeniem dorosłych<br />

Amerykanów żydowskiego pochodzenia, wzburzonych<br />

politycznym ferworem. Stary kontynent pochłania wojna<br />

i nazistowska propaganda podszyta jadem nienawiści i<br />

segregacji ludzi na lepszych i gorszych. Teraz za sprawą nowego


ecenzje<br />

prezydenta taki los może czekać tak państwa Roth, jak również<br />

inne żydowskie rodziny. Dotychczas Newark jawiło się jako<br />

oaza spokoju, miejsce, gdzie rzekomo nie religia i kultura<br />

wyznaczały przynależność do środowiska, ale raczej stosunek<br />

do pracy. Mężczyźni pracujący sześćdziesiąt, czasem nawet<br />

siedemdziesiąt, godzin w tygodniu i kobiety, które nieustannie,<br />

od świtu do zmierzchu prasując, czyszcząc, gotując, dbają o<br />

mir domostwa. Średniozamożni, zasymilowani Żydzi – to oni<br />

określali społeczność zachodniej dzielnicy Newark.<br />

Za podstawę swojej tożsamości Phil przyjął obraz<br />

pracujących rodziców. Ojciec sprawujący posadę agenta<br />

ubezpieczeniowego, która przynosiła skromny dochód,<br />

i matka, która jako strażniczka domowego porządku i<br />

bezpieczeństwa dbała o to, by kołnierzyki i mankiety koszul<br />

męża były perfekcyjnie wyprasowane, a dzieci nakarmione<br />

pełnowartościowym posiłkiem: „Praca określała dla mnie nasze<br />

środowisko w stopniu znacznie większym niż religia. Nikt z<br />

sąsiadów nie nosił brody ani nie ubierał się w tradycyjnym stylu<br />

Żydów ze Starego Świata, nikt też nie nosił jarmułki, czy to w<br />

domu czy poza domem [...]” (s. 11).<br />

Zachodnio-południowe New Jersey przede wszystkim<br />

zamieszkiwali Żydzi, z tego też powodu chłopiec – w<br />

przeciwieństwie do swych przodków – nie miał poczucia<br />

wyobcowania. Świat chrześcijan – gojów – pozostawał jedynie<br />

tłem losów żydowskiej rodziny Roth. Kryzys wartości, w które<br />

dotychczas wierzyli, nastąpił w dniu sukcesu politycznego Ch.<br />

A. Lindbergha, gdy ten został prezydentem USA, pokonując<br />

F. D. Roosvelta. Ojciec Phila w oczach gojów nagle staje się<br />

„pyskatym Żydziskiem”, który powinien znać swoje miejsce<br />

i z pokorą znosić szykanowanie oraz inwigilację ze strony<br />

władz. Nadwrażliwa Bess, matka Phila, za wszelką cenę,<br />

choć z mizernym skutkiem, próbuje zachować harmonię<br />

domostwa. Dzieciństwo Phila i jego brata Sandy’ego zostaje<br />

naznaczone piętnem wojny, wkradającej się do ich domu pod<br />

postacią audycji radiowych, w których z ogromnym żarem<br />

i zacietrzewieniem komentator Walter Winchell krytykuje<br />

kolejne występki amerykańskiego rządu, uderzające w godność<br />

żydowskich braci. Poczucie rozgoryczenia i bezradności<br />

dorosłych staje się katalizatorem dla przemian w psychice<br />

młodego bohatera. Chronicznie cierpiąc na chorobę pod<br />

tytułem: „dlaczego-już-nie-może-być-tak-jak-kiedyś”,<br />

doświadcza bólu, obrzydzenia, a także fascynacji i potrzeby<br />

buntu: „To przełom w życiu dziecka, gdy łzy drugiej osoby są<br />

trudniejsze do zniesienia niż własne. [...] Zaczęło się dla mnie<br />

nowe życie. Byłem świadkiem słabości własnego ojca i moje<br />

dzieciństwo już nigdy nie miało wrócić do dawnej normy” (s.<br />

119).<br />

Termin „nowe życie” można by odnieść do wszystkich<br />

członków rodziny Rothów. „Nowe życie” równoznaczne było<br />

z buntem, sprzeciwem na otaczającą rzeczywistość. Każde<br />

z nich na swój sposób manifestowało swoje zagubienie i<br />

frustracje. Buntem Sandy’ego był ukryty pod łóżkiem szkic<br />

portretu Lindbergha, złamanie zakazu jedzenia wieprzowiny<br />

i pociąg do farmerskiego życia, a szczególnie uprawy tytoniu.<br />

Symbolem protestu kuzyna braci Roth – Alvina – została<br />

rozwalająca się co jakiś czas proteza, zastępująca mu utraconą<br />

na europejskim froncie nogę. Buntownikiem jest również<br />

mały Phil. Zakazanym owocem dla chłopca staje się świat<br />

gojów, których podpatruje w środkach komunikacji miejskiej.<br />

Chłopiec najpierw podkrada<br />

pieniądze rodzicom, a potem<br />

wraz z przyjacielem udaje się na<br />

wyprawy, podczas których śledzi<br />

tych autobusowych pasażerów,<br />

którzy nie przypominają Żydów.<br />

Te eskapady uświadomiły chłopcu,<br />

że znajduje się po drugiej stronie<br />

barykady. On jest Żydem! Jego<br />

pochodzenie potwierdzały rysy<br />

twarzy, które odziedziczył po matce,<br />

oczy, włosy – wszystko to składało<br />

się na postać żydowskiego dziecka,<br />

które dopiero teraz uświadomiło<br />

sobie istotę swojego żydostwa.<br />

„Spisek przeciwko Ameryce” to<br />

proza wielopłaszczyznowa, można<br />

zakwalifikować ją jako powieść<br />

polityczną, społeczną, ale także jako<br />

tekst o dorastaniu i doświadczaniu<br />

śmierci, erotyki, kalectwa, a także<br />

historii. Oto siedmiolatek odkrywa,<br />

że zwycięstwo Lindgbergha<br />

staje się ciemnym punktem nie<br />

tylko w dziejach rodziny Roth,<br />

ale także w historii narodu<br />

amerykańskiego. Historii, która<br />

trwa, jest teraźniejszością, nie można<br />

jej uporządkować, a tym bardziej<br />

umieścić w zamkniętym rozdziale<br />

podręcznika. Phil i jego rodzina są<br />

uczestnikami, którzy z mniejszą lub<br />

większą świadomością biorą udział<br />

w kształtującym się fragmencie<br />

dziejów Ameryki. Ich życie staje<br />

się zatem całkowicie zdominowane<br />

przez sytuację polityczną kraju.<br />

Brak pewności jutra, chaos, poczucie<br />

zagrożenia nieustannie podważają<br />

fundamenty bezpieczeństwa<br />

świata, w jakim żyje Phil:<br />

„Nieprzewidzianego, które przybrało<br />

zły obrót uczyliśmy się w szkole<br />

pod nazwą historii, przypisującej<br />

wszystkim nieprzewidzianym<br />

zdarzeniom właściwy czas i<br />

porządkującej je chronologicznie<br />

jako nieuchronne fakty. Lęk przed<br />

nieprzewidzianym jest tym, co<br />

historia ukrywa przekształcając<br />

kataklizm w epicką narrację” (s. 119).<br />

Wspomnienia siedmio-, ośmio-,<br />

dziewięciolatka przeplatane są<br />

quasi-historycznymi faktami,<br />

relacjonującymi wydarzenia na<br />

scenie politycznej, obejmując lata<br />

1940-42 tak, by czytelnik miał<br />

pełen obraz kreowanego przez<br />

autora fikcyjnego świata Stanów<br />

97


ecenzje<br />

Zjednoczonych. Polskiego czytelnika,<br />

który na co dzień nie obcuje z<br />

historią amerykańskiego narodu,<br />

może przytłaczać natłok informacji<br />

o rzeczywistych postaciach<br />

historycznych (Ch. A. Lidbergh,<br />

F. D. Roosvelt, W. Winchell, B.<br />

K.Wheeler). Nazwiska, które<br />

mogą czytelnikom niewiele mówić.<br />

Ułatwieniem jest Postscriptum,<br />

zawierające sylwetki tychże postaci<br />

z rzeczywistą chronologią wydarzeń,<br />

a także wybór dokumentów, które<br />

posłużyły Rothowi za podstawę<br />

konstruowania literackiej fikcji.<br />

„Spisek przeciwko Ameryce” staje<br />

się rozrachunkiem z nietolerancją<br />

oraz czarną wersją możliwych<br />

dziejów historii. Roth, czasem<br />

ironizując i posługując się groteską,<br />

rozprawia się z absurdalnym<br />

wartościowaniem człowieka, z<br />

trudnymi relacjami żydowskich i<br />

chrześcijańskich pokoleń. Szkoda<br />

tylko, że w powieści ci drudzy<br />

stoją gdzieś na uboczu. Pisarz za<br />

to w mistrzowski sposób opisuje<br />

przełomowe momenty w życiu<br />

rodziny Rothów; z wyczuciem,<br />

oszczędnie dobierając słowa,<br />

obrazuje rozterki zwykłych ludzi.<br />

Fragmenty te rekompensują suche<br />

quasi-historyczne relacje, przez które<br />

być może trudno będzie przebrnąć<br />

polskiemu czytelnikowi. Pozostaje<br />

pytanie, czy powieść przeraża<br />

mrokami niespełnionych dziejów?<br />

A może raczej należałoby zadać<br />

pytanie, czy rzeczywiście należy<br />

określać je niespełnionymi? Owszem,<br />

„Spisek przeciwko Ameryce” jest<br />

fikcją literacką, ale wykorzystuje<br />

schemat, który realizował się niestety<br />

wielokrotnie w rzeczywistej historii.<br />

A zatem, czy (nie)spełnione dzieje<br />

przerażają? Nie do końca jestem<br />

przekonana, czy polski czytelnik<br />

odczyta tekst w taki sam sposób, jak<br />

zrobi to czytelnik amerykański. Z<br />

pewnością zaważy na tym kwestia<br />

doświadczenia i świadomości, jaką<br />

czytelnik będzie dysponować.<br />

Philip Roth,<br />

Spisek przeciwko Ameryce,<br />

przeł. Jolanta Kozak,<br />

Wyd. Czytelnik,<br />

Warszawa 2007.<br />

98


ecenzje<br />

Rafał Derda<br />

Dziennik krytyka<br />

Pisać notkę krytyczną o książce, która ma być zbiorem<br />

tekstów krytyczno-literackich może zakrawać na paranoję,<br />

jednak wydaje mi się że „Po debiucie” jest pozycją na tyle<br />

ciekawą i być może nawet inspirującą, że nie powinna<br />

zostać zbyta milczeniem. Mało jest osób, które w żarliwy,<br />

dociekliwy i jednocześnie profesjonalny sposób próbuje<br />

opisywać i diagnozować, co w nowej polskiej poezji<br />

„piszczy”, tak więc każda pozycja zajmująca się tym<br />

tematem to książka na wagę złota. Jeżeli zaś autorem<br />

takiej książki jest Karol Maliszewski, wtedy omówienie jej<br />

staje się prawie obowiązkiem.<br />

Karol Maliszewski nazywany jest „maszyną do czytania”<br />

nie bez powodu. Chyba nikt w Polsce nie zapoznał się z<br />

tak wielką ilością powstających obecnie tekstów poetyckich,<br />

co mieszkający w Rudzie Śląskiej krytyk. Mało kto czytał<br />

też tyle tekstów przed ich publikacją. To oczytanie autora<br />

widoczne jest w „Po debiucie” na każdym kroku. Gdybym<br />

wypisał teraz nazwiska wszystkich przywołanych w tekście<br />

poetów, zajęłoby to miejsce przeznaczone w „Portrecie”<br />

na omówienie tej książki. Maliszewski nie omija nikogo,<br />

kto cokolwiek znaczy w obecnym poetyckim światku, jest<br />

skrupulatny w omawianiu silnych stron pisania danego<br />

autora i wzorem profesjonalnego pedagoga częściej<br />

chwali niż gani. Widać jednocześnie, że autor ma swoich<br />

„pupili”, ulubionych twórców, którzy układają się u niego<br />

w pewien mini-kanon, zresztą w dziewięćdziesięciu<br />

procentach podobny do mini-kanonów innych osób<br />

zajmujących się tzw. „krytyką towarzyszącą”. Z tekstów<br />

Maliszewskiego wynika, że twórcami, którzy wywarli<br />

największy wpływ na współczesną poezję, są Marcin<br />

Świetlicki i Andrzej Sosnowski. Dla każdego choć trochę<br />

interesującego się młodą liryką stwierdzenie to jawi się<br />

jako truizm, należy jednak zauważyć skrupulatność oraz<br />

konsekwencję, z jaką autor „Dziennika pozornego” szuka<br />

i znajduje potwierdzenie tej tezy w wydawanych w latach<br />

dziewięćdziesiątych oraz obecnej dekadzie tomikach.<br />

Potok nazwisk i tytułów u Maliszewskiego nie wynika<br />

z zamiłowania do rokokowych tyrad. Nie jest to również<br />

pusty erudycyjny popis. Można to raczej określić jako<br />

aptekarską dokładność w zbieraniu dowodów. Warto<br />

sięgnąć do tej publikacji, by z tymi dowodami się zapoznać.<br />

Wymieniony wyżej powód nie jest jedynym, który<br />

stanowi o wartości wydanego przez Biuro Literackie<br />

zbioru tekstów. Książka ta, mimo że posługuje się językiem<br />

krytyki literackiej, jest niezmiernie osobista. Rozpoczyna<br />

się ona refleksją na temat sensu debiutowania, tego<br />

specyficznego gestu duchowego ekshibicjonizmu. W „Po<br />

debiucie” moment ten opisany jest w<br />

następujący sposób: „Wszystko jest<br />

dobrze do momentu upublicznienia<br />

zawartości zeszytów. Potem sytuacja<br />

zaczyna się wymykać spod kontroli.<br />

Nie ma jednak innej możliwości<br />

sprawdzenia się w cudzych oczach.<br />

Nawet anonimowy poeta, działający<br />

w kulturalnym podziemiu, czeka<br />

na reakcję odbiorcy. Trzeba uchylić<br />

szufladę, żeby doszło do konfrontacji<br />

i weryfikacji. Ta decyzja może być<br />

przełomem w życiu piszącego,<br />

dobrym lub złym wstrząsem. Pamiętaj<br />

o tym, debiutancie, niefrasobliwie<br />

debiutujący” („Po debiucie” – To<br />

wszystko przez debiut).<br />

Słowa te nie brzmią zachęcająco<br />

dla osoby, która nie ma jeszcze na<br />

swoim koncie pełnowymiarowego<br />

wydawnictwa. Równie zniechęcające<br />

przesłanie ma następny tekst w<br />

wyborze – „Pokolenie obeszło go<br />

bokiem”. Przywoływane są tutaj<br />

nazwiska związane z istniejącym w<br />

latach osiemdziesiątych czasopismem<br />

„Radar”. Maliszewski wspomina<br />

o takich twórcach jak: Krzysztof<br />

Świerkosz, Gabriel Koch, Dorota<br />

Wójcik, Joanna Szczepaniak,<br />

Wojciech Izaak Strugała, Hanna<br />

Karaś. Dla ludzi z roczników<br />

osiemdziesiątych są to niewiele<br />

mówiące nazwiska. Mariusz Baryła,<br />

enfant terrible środowiska „Radaru”,<br />

któremu krytyk poświęca najwięcej<br />

miejsca w swoim tekście, wydaje<br />

tomiki poetyckie do dzisiaj, jednak<br />

jego wpływ na obecne pokolenie jest<br />

znikomy. Po raz kolejny pojawia się<br />

więc pytanie o sens debiutowania.<br />

Autor odpowiada na tę kwestię<br />

następującymi słowami: „[...] Ale siła<br />

literatury (czyli tego, co usiłujecie<br />

robić) polega na tym, że skazaniec<br />

śpiewa zza krat, a podróżnik<br />

zagubiony w buszu wyciąga się z<br />

99


ecenzje<br />

bagna za własne włosy. Dopóki<br />

możecie, dopóki macie się od czego<br />

w sobie odbić, bo coś was tam w<br />

środku boli – piszcie, odbijajcie się,<br />

latajcie wysoko! Nie po to, żeby mdły<br />

facet w okularach mógł się nad tym<br />

wymądrzać, ale żeby po prostu ocalić<br />

siebie i światło niesione przez wieki<br />

– swojego Graala” („Po debiucie” –<br />

Pokolenie obeszło go bokiem).<br />

Naiwne? Być może. Jednak<br />

w obecnej sytuacji widocznego<br />

zmniejszenia oddziaływania poezji<br />

na życie społeczne, taka na wpół<br />

romantyczna propozycja wydaje się<br />

paradoksalnie najbardziej racjonalna.<br />

Poezja wraca do punktu wyjścia,<br />

staje w „miejscu zero”, totalnie wolna<br />

od zewnętrznych paradygmatów, z<br />

tego prostego powodu, że naprawdę<br />

interesuje ona niewielką ilość osób.<br />

Maliszewski jest świadomy takiego<br />

obrotu sprawy, dlatego też może<br />

pozwolić sobie w tej książce na<br />

bardziej osobisty, momentami nawet<br />

emocjonalny ton, nie tracąc przy tym<br />

nic z rzeczowości i trafności opinii.<br />

Jest to zdecydowany plus tego zbioru.<br />

Wymieniony wyżej „Radar”<br />

stanowi ważny punkt odniesienia<br />

w przygodzie Maliszewskiego z<br />

poezją. Dzięki wspomnianemu<br />

przed chwilą bardziej osobistemu<br />

niż akademickiemu traktowaniu<br />

materii poetyckiej w „Po debiucie”<br />

czytelnik zapoznaje się z historią<br />

młodoliterackiego karnawału<br />

nieco odmienną od tej „oficjalnej”.<br />

Generalnie przyznaje się wiodącą<br />

rolę w kształtowaniu obecnego gustu<br />

literackiego poetom udzielającym się<br />

na łamach kultowego „bruLionu”,<br />

co jest niewątpliwie prawdą,<br />

spłaszcza to jednak ogląd ówczesnej<br />

sytuacji. W „Radarze”, oprócz<br />

przytoczonych wcześniej nazwisk,<br />

które obecnie nie udzielają się mocno<br />

w życiu literackim, debiutowali<br />

przecież również Marcin Sendecki<br />

(omyłkowo wydrukowany zresztą<br />

pod nazwiskiem „Sandecki”),<br />

Krzysztof Śliwka czy też Anna<br />

Piwkowska. „Radar” spełniałby<br />

więc tutaj rolę łącznika, miejsca, w<br />

którym zapomniana dziś poezja lat<br />

osiemdziesiątych płynnie przechodzi<br />

w bliższą już obecnemu czytelnikowi,<br />

obowiązującą dzisiaj estetykę. Warto<br />

rozszerzyć swą wiedzę na temat tych<br />

100<br />

ważnych przecież dla literatury wydarzeń. Podobnych<br />

przytoczonych faktów, czy też anegdot, możemy<br />

napotkać w książce Maliszewskiego więcej, i są one<br />

kolejnym argumentem na zapoznanie się z nią.<br />

Rzeczą, która mi zaimponowała jako osobie<br />

zanurzającej się od czasu do czasu w nurcie pisanej<br />

obecnie poezji i chcącej ją na swój, jakże niedoskonały,<br />

sposób opisywać, jest niezwykła aktualność omawianych<br />

w „Po debiucie” tomików i nazwisk. Oprócz osób, które<br />

muszą się znaleźć w tego typu publikacjach, czyli np.<br />

Adama Wiedemanna, Bartłomieja Majzla, Eugeniusza<br />

Tkaczyszyna-Dyckiego, czy też wymienionych już<br />

wcześniej Andrzeja Sosnowskiego oraz Marcina<br />

Świetlickiego, autor znajduje czas i miejsce, by<br />

wspomnieć lub omówić zupełnych debiutantów, osoby,<br />

które objawiły się czytelnikom w ostatnich latach,<br />

a niekiedy nawet i miesiącach. Warto zobaczyć, co<br />

Maliszewski ma do powiedzenia na temat Marty<br />

Grunwald, Ryszarda Będkowskiego, Łukasza Jarosza<br />

czy też Dariusza Adamowskiego. Warto też zachować<br />

tę książkę jako dowód trafnych, czy też chybionych,<br />

prognoz dotyczących tych właśnie poetów. Maliszewski<br />

niewątpliwie trzyma rękę na pulsie, przytaczane przez<br />

niego debiuty roku 2006 to osoby, które przez ostatnie<br />

dwa lata potwierdziły swoją obecność we współczesnej<br />

poezji i choć, z oczywistych względów, trudno<br />

prorokować, czy za lat pięć albo dziesięć będziemy<br />

jeszcze słyszeć o tych nazwiskach, to po raz kolejny<br />

wydaje się, że ten a nie inny wybór nie był przypadkowy.<br />

Notki krytyczne, które składają się na treść tej<br />

książki, przeplatane są świadectwem przejmującym,<br />

a może i nawet nieco przygnębiającym. Mowa tutaj<br />

o listach do debiutantów, które jako „Pocztówki<br />

Literackie” już od paru lat ukazują się pod redakcją<br />

Karola Maliszewskiego we wrocławskiej „Odrze”. Dużo<br />

jest w tych fragmentach słów na „nie”, odrzucenia<br />

poezji niedoskonałej, niedojrzałej, czy też zwyczajnie<br />

grafomańskiej. Fragmenty te dlatego są przejmujące i<br />

przygnębiające, ponieważ ujawniają brutalną prawdę na<br />

temat przepaści, jaka rozciąga się pomiędzy poezją jako<br />

stanem umysłu, a poezją jako gotowym do publikacji<br />

wytworem pióra. Są to fragmenty, które mogą<br />

przyprawić o drżenie każdego z młodych piszących.<br />

Odsłaniają one najgłębiej skrywany lęk młodego<br />

literata, lęk przed negatywnym osądem. Poezja mimo<br />

swojej niszowości nie jest jednak majsterkowaniem,<br />

zabawą dla wszystkich. Pisaniu wierszy nieodłącznie<br />

towarzyszy wpinanie się na Parnas, który u swego<br />

podnóża usłany jest podartymi kartkami papieru tych,<br />

którym się nie udało.<br />

Jedyną dyskusyjną sprawą, jaką możemy znaleźć w<br />

„Po debiucie” to kwestia poruszona w ostatnim tekście<br />

książki: „O nowym królestwie debiutu”. Fragment<br />

ten traktuje o publikowaniu utworów w internecie.<br />

Według Maliszewskiego, „[...] jeśli ktoś wykorzystuje<br />

Nieszufladę zgodnie z przeznaczeniem, jako potężne<br />

narzędzie, i nie traktuje krytyki swoich utworów<br />

osobiście – serwis daje mu w zasadzie nieograniczone<br />

możliwości rozwoju. Bardzo często taka praca


ecenzje<br />

przynosi owoce, pozwala pisać w sposób bardziej świadomy,<br />

co jest satysfakcjonujące zarówno dla samych piszących, jak i<br />

towarzyszących im komentatorów” („Po debiucie” – „O nowym<br />

królestwie debiutu”). Maliszewski twierdzi, że podbijanie<br />

Parnasu internetowego musi prędzej czy później przełożyć<br />

się na zdobycie Parnasu papierowego. Otóż wydaje się, że taki<br />

sposób zdobywania czytelników ma tyle samo zalet, co wad.<br />

Nie będę wchodził głębiej w ten temat, bo nie o tym traktuje to<br />

omówienie, jednakże wydaje mi się, iż zwiększona dostępność<br />

publikacji, czy to na papierze, czy też wirtualnie, prowadzi<br />

prostą drogą do pewnej inflacji słowa, co jest na dłuższą metę<br />

zjawiskiem szkodliwym. Zaznaczam, że jest to tylko moje<br />

osobiste zdanie.<br />

Podsumowując, jeżeli ktoś zajmuje się na poważnie poezją,<br />

to „Po debiucie” jest dla niego lekturą obowiązkową. Jeżeli ktoś<br />

dopiero raczkuje w rozpoznawaniu swoich poetyckich tropów i<br />

szuka swojej literackiej tożsamości, książka ta może być wielce<br />

pomocnym drogowskazem.<br />

Karol Maliszewski,<br />

Po debiucie,<br />

Wyd. Biuro Literackie,<br />

Wrocław 2008.<br />

101


ecenzje<br />

Anna Brzezińska<br />

Ostrożnie i porządnie<br />

Lata 40. XX wieku, Szanghaj<br />

pod japońską okupacją. Władzę<br />

sprawuje marionetkowy rząd<br />

Wanga Jingweia, chińskiego<br />

faszyzującego spiskowca i zdrajcy<br />

kolaborującego z Japończykami.<br />

Miasto, któremu zachodni przybysze<br />

nadali przydomek Paryża Wschodu,<br />

Królowej Orientu, ale także<br />

Azjatyckiej Prostytutki, w tym czasie<br />

przybiera oblicze najbliższe temu<br />

ostatniemu określeniu. Zbija się tu<br />

fortuny na przemycie i pokątnym<br />

handlu, ulubioną rozrywką jest<br />

hazard; miasto bawi się, podczas gdy<br />

ulice pełne są chińskich żołnierzy.<br />

Pan Yi, jeden z ministrów Wanga<br />

Jingweia, przebywa tu tymczasowo<br />

wraz z żoną. Oboje należą do tak<br />

zwanych wyższych sfer i obracają się<br />

w towarzystwie sobie podobnych,<br />

wyrachowanych i znudzonych<br />

dygnitarzy, oraz ich podstarzałych<br />

żon. Ich podstawowym zajęciem<br />

jest wielogodzinne hazardowe<br />

granie w popularnego w Chinach<br />

madżonga, a do ulubionego zwyczaju<br />

należy zapraszanie się nawzajem<br />

na kolacje każdego wieczora.<br />

Ponadto żony licytują się na ilość<br />

i jakość posiadanej biżuterii oraz<br />

przeganiają wzajemnie w kupowaniu<br />

identycznych zasłon, jakie wiszą w<br />

domu Wangów.<br />

Pani Yi od dłuższego czasu<br />

przyjaźni się z połowę od niej<br />

młodszą Jazhi, żoną handlowca,<br />

pana Mai. Razem chodzą na zakupy,<br />

grają w madżonga. Na spotkaniach<br />

z – coraz bardziej już wiekowymi<br />

– przyjaciółkami pani Yi uroda<br />

młodziutkiej Jazhi wywołuje wielkie<br />

wrażenie mimo skromnej „oprawy”:<br />

prostego stroju i braku biżuterii.<br />

Robi wrażenie zwłaszcza wśród<br />

męskiej części towarzystwa. Pani Yi<br />

z pewnością to dostrzega i być może<br />

102<br />

odczuwa pewne zagrożenie, że Jazhi mogłaby się za bardzo<br />

zbliżyć do jej męża. Jednocześnie jednak jej zamiłowanie –<br />

podobne zamiłowaniu do pięknych zasłon – do otaczania się<br />

pięknymi ludźmi, a zatem burżuazyjny zmysł estetyczny, bierze<br />

tutaj górę.<br />

Niezależnie od tego, ile kochanek jednocześnie zwykł<br />

miewać pan Yi, Jazhi wydaje się uszczęśliwiać go bardziej od<br />

pozostałych. Urok młodej, dojrzewającej kobiety widocznie<br />

dokładnie trafia w jego jaśniepański zmysł estetyczny. Gdy staje<br />

się świadkiem jej przeobrażania w kobietę, zauważa, być może<br />

z przekąsem, że na przestrzeni dwóch lat urosły jej piersi. Jazhi<br />

zaś zdaje sobie sprawę, że urok „nowości” może przeminąć, że<br />

być może Yi szybko straci zainteresowanie spotkaniami z nią<br />

i dlatego musi jak najszybciej działać – w przeciwnym razie<br />

spisek nie dojdzie do skutku. Yi zatem musi umrzeć dla dobra<br />

sprawy...<br />

Jazhi należy do patriotycznej organizacji studenckiej, Yi<br />

torturuje jej kolegów ze zrzeszenia. Organizacja obmyśla<br />

pułapkę, a Jazhi ma być przynętą. Otrzymuje fałszywą<br />

tożsamość – i od tej pory funkcjonuje jako pani Mai, żona<br />

handlowca – a dzięki temu statusowi społecznemu ma szansę<br />

wkraść się w krąg bogatych znajomych państwa Yi. Jako<br />

studentka najpewniej wzbudzałaby podejrzenia. Jeden z<br />

bogatszych studentów wypożycza dla niej stroje i wynajmuje<br />

samochód, inny gra jej męża. Jazhi sprawnie wciela się w swoją<br />

rolę, ma zresztą doświadczenie jako była, mało znana, aktorka.<br />

Organizacja w ferworze oddania sprawie dopracowuje każdy<br />

szczegół, który mógłby zdradzić Jazhi: od stroju, biżuterii i<br />

samochodu, poprzez fikcyjny życiorys – aż po jej wiarygodność<br />

w alkowie.<br />

Ponieważ jasny jest zarówno fakt, iż Jazhi będzie musiała<br />

uwieść Yi oddając mu się, jak i to, że dziewczyna nie ma w<br />

tym żadnego doświadczenia, ziomkowie studenci organizują<br />

jej „szkolenie”. Jedynym, który ma jakie-takie doświadczenie w<br />

tym zakresie, jest Liang Runsheng. To doświadczenie wątpliwe,<br />

bo wyniesione z burdelu, ale innego „nauczyciela” dla Jazhi nie<br />

ma. A ostatecznie też ona, jako rzekoma mężatka, nie może<br />

zdradzić przed Yi swojego dyletanctwa, kiedy zostaną sam<br />

na sam. Zarówno podczas „lekcji” z Liangiem, jak i w czasie<br />

późniejszych spotkań z Yi, Jazhi stara się myśleć tylko o tym,<br />

że poświęca się dla sprawy – i to daje jej niejakie oczyszczenie i<br />

względny spokój, ale w końcu dziewczyna tak czy owak zaczyna<br />

łykać silne pigułki nasenne.<br />

Kiedy nadchodzi pora wykonania zadania, Jazhi przed<br />

umówioną schadzką zwabia Yi do sklepu jubilerskiego pod<br />

pretekstem, że chce oddać do naprawy element biżuterii.<br />

Przy okazji Yi poleca jej, żeby wybrała dla siebie pierścionek


ecenzje<br />

z diamentem, który obiecał jej kupić już przy pierwszym<br />

spotkaniu, a Jazhi zgadza się na to, aby zachować wiarygodność.<br />

To, że kochanka mężczyzny o trzydzieści lat starszego i dobrze<br />

usytuowanego społecznie, a co za tym idzie – bogatego, liczy<br />

na drogie prezenty – jest dla niej oczywiste. Sklep jubilerski<br />

ma za chwilę stać się miejscem morderstwa. Jazhi, siedząc<br />

obok mężczyzny, którego czeka śmierć, próbuje wyobrazić<br />

sobie scenę, tak bliską realizacji. Dziewczyna nie wie, jak to<br />

się stanie; jej rola w spisku skończy się doprowadzeniem Yi w<br />

odpowiednie miejsce, o niczym więcej nie jest poinformowana.<br />

Czy Jazhi zada sobie pytanie, co naprawdę czuje do Yi? Czy<br />

w sklepie wydarzy się coś jeszcze? Co myślał pan Yi, gdy<br />

zbiegał po schodach prosto do swojej bezpiecznej limuzyny?<br />

Myślał, że to przyjemnie zabrać jedną z kochanek na zakupy<br />

i przyglądać się temu, jak wybiera. Że nie wolno kochanki<br />

obdarowywać za wcześnie, bo poczuje się urażona, ale w ogóle<br />

obdarować trzeba, bo to jest miłe. Myślał, że spotkało go jakieś<br />

nieokreślone szczęście. Co zatem myślał Yi po śmierci Jazhi?<br />

Myślał, że należy w domu zdjąć zasłony, bo za nimi mogłoby<br />

się schować wielu morderców. Myślał, że powinien staranniej<br />

dobierać przyjaciół. Że Jazhi chyba go kochała i że to uśmiech<br />

losu, bo była piękną kobietą. Że dobrze zrobił zamykając<br />

teren niedoszłej zbrodni i wydając polecenie wystrzelania<br />

wszystkich spiskowców. Że prawdziwy mężczyzna nie jest<br />

sentymentalny i że Jazhi by się z tym zgodziła. Myślał, że teraz<br />

w pełni posiadł Jazhi, że po śmierci należy do niego jej dusza.<br />

Zaplanował też, co powie żonie. A potem poszedł na jedno<br />

z wielu organizowanych przez nią spotkań towarzyskich dla<br />

ekipy podstarzałych, znudzonych bogaczy, z których wiecznie<br />

musiał się wymykać po uzgodnieniu kolejności wzajemnego<br />

zapraszania się na kolacje.<br />

Tak kończy się historia Jazhi i Yi, historia niebezpiecznej<br />

relacji kobiety i mężczyzny, w którą być może wkradło się<br />

uczucie. Żadno z nich nie osiąga tego, czego chciało, oboje<br />

są przegrani. Jazhi pod wpływem impulsu ratuje życie Yi, ale<br />

w ten sposób sprowadza na siebie wyrok. Yi jest uwięziony<br />

w nieudanym małżeństwie, w którym się dusi i miota, a<br />

jednocześnie jest zbyt słaby, by położyć temu kres – zbyt<br />

uzależniony od władzy i pieniędzy. Dlatego ostatecznie czeka<br />

go marazm i zgorzknienie.<br />

Chang opisując napięcia zachodzące związkach kobiety<br />

z mężczyzną posługuje się tłem okupowanego przez<br />

Japonię Szanghaju. „Ostrożnie pożądanie” ukazuje specyfikę<br />

ówczesnego społeczeństwa, jego marazm i degradację. Na tym<br />

tle rozgrywa się historia studenckiego spisku przeciwko panu<br />

Yi. Brutalny w gruncie rzeczy los młodej Jazhi zostaje opisany<br />

w sposób oszczędny, zwięzły, bez patosu. Jednocześnie Chang<br />

unika dosłowności, jej język jest pełen niedopowiedzeń, aluzji;<br />

pewne treści pozostają tu nie wyrażone explicite. Ta oszczędność<br />

języka, oszczędność w wyrażaniu treści łączy się z brakiem<br />

ingerencji autorki w odbiór noweli, jest ona całkowicie poza<br />

tekstem: relacjonuje – nie ocenia. Jednocześnie ta oszczędność<br />

momentami zmienia się w pewną papierowość, sztuczność tej<br />

relacji.<br />

W tytule mówi się o pożądaniu, którego tak naprawdę<br />

w utworze nie ma. Relacja Jazhi-Yi jest wykalkulowana i<br />

pozbawiona emocji. Jazhi działa „dla sprawy”, nie pożąda<br />

Yi, jest na niego skazana. Nie ratuje mu życia z miłości. Yi z<br />

kolei ma nad nią pewnego rodzaju władzę – zagarnął bowiem<br />

jej cielesność. Jazhi, ocalając go,<br />

działa pod wpływem impulsu. Nie<br />

jest całkowicie zdeterminowana,<br />

poświęcona „sprawie”. Wątpi w<br />

słuszność swojego postępowania,<br />

wyrzuty sumienia spędzają jej sen z<br />

powiek. Brzydzi się przemocą, boi się<br />

jej – dlatego ocala Yi. Relacja Yi do<br />

Jazhi jest czysto fizyczna, oparta nie<br />

tyle na pożądaniu, co na popędzie.<br />

Pożądanie jest zbyt „dużym”<br />

słowem na określenie pobudek<br />

szpakowatego, przysadzistego pana<br />

po pięćdziesiątce, który ma wiele<br />

kochanek, traktuje je przedmiotowo<br />

i z góry, a jednocześnie drżąc<br />

przed żoną, odczuwa strach przed<br />

ujawnieniem. Właściwą dominantą<br />

tej noweli jest nie pożądanie, lecz<br />

porządność, oczywiście fałszywa.<br />

Jazhi i Yi są uwikłani w sieć<br />

narzuconych, opresywnych norm i<br />

reguł. Ona poświęca się „sprawie”,<br />

chociaż nie do końca tego właśnie<br />

chce. On zaś żyje pod pantoflem<br />

żony, na męski szowinizm pozwalając<br />

sobie tylko w obecności zależnych od<br />

niego kochanek.<br />

Eileen Chang,<br />

Ostrożnie, pożądanie,<br />

przeł. Katarzyna Kulpa,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2008.<br />

103


ecenzje<br />

Joanna Chłosta-Zielonka<br />

Antologia z Olsztyna<br />

Redaktorzy antologii<br />

literackiej „Przed i Za”, Alicja<br />

Bykowska-Salczyńska i Zbigniew<br />

Chojnowski, zgromadzili teksty<br />

autorów rozmaitych, których łączy<br />

niezaprzeczalny fakt powiązania<br />

w sensie fizykalnym z Warmią i<br />

Mazurami. Bo są tu i wspomniani<br />

wcześniej antagoniści, są ich<br />

„satelity”, ale i zupełnie oddaleni<br />

twórcy, nie związani z żywym<br />

nurtem życia literackiego. Przeplata<br />

się też, bez wyraźnego zamysłu,<br />

proza z poezją, młodość ze starością,<br />

spektakularność i marginalność<br />

talentów. Jak to zresztą zwykle w<br />

antologiach bywa…<br />

Olsztyn słynie z podobnych<br />

wydawnictw. Już w 1949 roku<br />

Witold Kochański zebrał wiersze<br />

przedwojenne i te napisane tuż po<br />

wojnie, wydając je jako „Poezja z<br />

Warmii i Mazur”. W 1953 roku<br />

dzięki zaangażowaniu Władysława<br />

Gębika ukazała się antologia<br />

„Poezje Warmii i Mazur” oraz<br />

„Pieśni ludowe Warmii i Mazur”.<br />

W 1963 roku w opracowaniu<br />

Władysława Ogrodzińskiego<br />

ujrzała światło dzienne słynna<br />

antologia „Bursztynowym szlakiem”<br />

z podtytułem „Warmia i Mazury w<br />

prozie i poezji”. Trudno zapomnieć<br />

o dwóch antologiach lirycznych<br />

Edwarda Martuszewskiego, pierwsza<br />

z 1960, pt. „W oczach poetów<br />

Warmia i Mazury 1945-1960”, kilka<br />

lat później, w 1972, pod tym samym<br />

tytułem tylko ze zmienionymi<br />

datami: 1940-1970. Cennym<br />

wydawnictwem był też wydany w<br />

1985 roku zbiór opowiadań „Zwierza<br />

gwiazda”, przygotowany przez<br />

104<br />

Andrzeja Staniszewskiego. W 1995 roku 11 numer „Borrusssi”<br />

pt. „Antologia nowej poezji Warmii i Mazur 1980-1995”<br />

stanowił ciekawą monografię twórczości wybranego okresu.<br />

Zaś w 2000 roku SSP wydało, także pod redakcją Kazimierza<br />

Brakonieckiego i Zbigniewa Chojnowskiego, antologię literacką<br />

pt. „Szara reneta”.<br />

Jak się okazuje, wybory tekstów literackich są<br />

najdogodniejszą formą prezentacji środowiskowych poczynań.<br />

Mogą być przeglądem, konfrontacją, podsumowaniem, zarysem<br />

i czymś jeszcze bardzo podobnym. I tak właśnie najnowszy<br />

wybór traktują jego redaktorzy pisząc we wstępie: „Do pewnego<br />

stopnia naszą intencją było udokumentowanie aktualnego stanu<br />

posiadania warmińsko-mazurskiego środowiska literackiego,<br />

które prowadzi żywy dialog z Polską, Europą, światem w<br />

przestrzeni mitów, stereotypów, historii oraz podstawowych<br />

pytań już nie tylko egzystencjalnych, lecz przede wszystkim<br />

antropologicznych”. Antologia zbiera przede wszystkim<br />

najnowsze osiągnięcia autorów, fragmenty prozy, która dopiero<br />

co się ukazała, lub za chwilę wyjdzie w druku, poza tym wiersze,<br />

które także za literacki moment wejdą do szerszych zbiorów i<br />

stanowią jedynie urywek wypowiedzi wielowątkowej.<br />

W dziedzinie prozy mamy okazję przeczytać fragmenty<br />

czterech wydanych już dzisiaj powieści oraz kilku istniejących<br />

jeszcze we fragmentach. Wśród tych opublikowanych jest<br />

powieść Włodzimierza Kowalewskiego, jeszcze nienagrodzona,<br />

ale czekająca na nominację, pt. „Excentrycy”. Znakomita fabuła<br />

oparta na historii z połowy lat pięćdziesiątych, która mogła,<br />

choć nie musiała, się zdarzyć, pełna napięcia i oczekiwania<br />

na punkt kulminacyjny. Możemy też przeczytać fragment<br />

najnowszej powieści Mariusza Sieniewicza „Rebelia”, która<br />

otarła się o Paszport „Polityki” 2008, będąc futurologiczną wizją<br />

finału kultury masowej, bez miejsca na starość, ułomność i ból.<br />

Są także nagłośnione przez „Ha!art” w 2007 roku „Zęby” Joanny<br />

Wilengowskiej czy jeszcze fragmenty, a dzisiaj już dostępna<br />

całość, autorstwa Tomasza Białkowskiego pt. „Mistrzostwo<br />

Świata”. Nie sposób też nie wymienić opowiadania „Mój mały,<br />

maleńki, czy ty o tym wiesz…” Piotra Siweckiego, znakomicie<br />

dopracowanego pod względem formalnym, oddającego<br />

strumień świadomości kolejnych bohaterów-narratorów, a<br />

szczególnie celnie, wręcz feministycznie, odzwierciedlającego<br />

świadomość kobiety. Nie wiem, dlaczego zabrakło w tym<br />

zbiorze Pawła Jaszczuka i Ewy Schilling, autorów ciekawych<br />

i znanych w kraju. Czy odmówili, czy ich udział z zamysłem


ecenzje<br />

nie został uwzględniony, pozostanie<br />

tajemnicą antologistów.<br />

Ciekawie za to prezentuje się<br />

wątek warmińsko-mazurski we<br />

fragmentach prozy Bohdana Dzitki i<br />

Iwony Łazickiej-Pawlak. Intrygujący<br />

jest także fragment prozy Krzysztofa<br />

Szatrawskiego, będący wielogłosową<br />

narracją płynącą ze współczesnej<br />

codzienności i sygnalizujący nawiązanie<br />

do regionalnego tematu. Brakuje<br />

przecież w dorobku literatury po 1945<br />

roku (oprócz może „Kroniki z Mazur”<br />

Erwina Kruka) epopei polskiego<br />

pisarza, wyjaśniającej wyczerpująco i<br />

pod względem formalnym atrakcyjnie<br />

powojenną problematykę ziem Warmii<br />

i Mazur. Propozycje zamieszczone w<br />

antologii zapowiadają się niezwykle<br />

interesująco.<br />

Znajdujemy w zbiorze wiele<br />

poetyckich uogólnień odnoszących<br />

się do czasów minionych i do<br />

teraźniejszości. Wybrane wiersze<br />

są jakby próbą pokazania kondycji<br />

oczekiwań i potrzeb człowieka,<br />

formułowanych zresztą zawsze,<br />

niezależnie od czasów. Ową<br />

ponadczasowość niezwykle celnie<br />

oddaje Kazimierz Brakoniecki w liryku<br />

„Rzeczywistość”. Niedorzeczność<br />

świata zewnętrznego w konfrontacji z<br />

naszymi dążeniami zwykle pozostaje<br />

w nieuniknionym i niezawinionym<br />

przeciwieństwie. Wtóruje mu jakby<br />

Erwin Kruk, nie potępiając ani<br />

przeszłości, ani przyszłości:<br />

„Ale jeśli to był ten dzień,<br />

To jest on godny pamięci.<br />

Nawet, jeśli dopiero ma nadejść”.<br />

(„Uroki dnia”)<br />

Są też wiersze mówiące o wielkiej<br />

zmianie naszej codziennej kultury,<br />

wyrażające strach i bezradność wobec<br />

kondycji współczesnego świata. Cóż<br />

przeciwstawić bezkarności zabijania<br />

– się – („Ikariada” Alicji Bykowskiej-<br />

Salczyńskiej oraz „Z kroniki wypadków”<br />

Brakonieckiego), czy głupocie<br />

niedojrzałości oraz braku kulturowego<br />

oparcia („Cud” Bykowskiej-<br />

Salczyńskiej)?:<br />

„Młody pisze w zeszycie<br />

jeszcze tylko w zeszycie<br />

jeszcze tylko pisze<br />

zanim się upomni<br />

i podpali świat”.<br />

(„Cud”)<br />

Niezależnie, ale jednak wspólnie, poeci i poetki poszukują<br />

miłości i wsparcia najbliżej. Nie znam drugiej antologii, w<br />

której tak wiele miejsca poświęca się pozytywnym relacjom<br />

rodzinnym. Czytamy w „Kosmosie” Brakonieckiego o<br />

rozmowie ojca z synem:<br />

„Syn mówi,<br />

Żebym nie bał się śmierci,<br />

Bo on mnie kocha<br />

I sam będzie za miesiąc ojcem<br />

Cała wiara ludzi.<br />

Przed i za nami”.<br />

U Wojciecha Kassa synkowie pojawiają się w każdym<br />

skojarzeniu z życiem codziennym:<br />

„Moi synkowie<br />

Brusiu i Wojtusiu<br />

Nie dajcie sobie wmówić, że jesteście samotni<br />

Z wysokich traw wypatrujcie jaskółek<br />

Napowietrznych huśtawek<br />

Jeszcze nie tak pustych”.<br />

(„Napowietrzne huśtawki”)<br />

Erwin Kruk z kolei przygląda się z miłością swojej<br />

wnuczce Sarze, która niesie nadzieję na co dzień i pozwala<br />

swoją niewinnością pokonać zło świata:<br />

„Malutka Sara daje nam przyzwolenie,<br />

By wznosić psalm dziękczynny pod niebiosa<br />

I wychwalać ten jesienny dzień,<br />

I uśmiechać się do siebie serdecznie,<br />

By razem było nam raźniej”.<br />

(„Moja wnuczka Sara”)<br />

Jest też i gorzki płacz matki po stracie córki, słowa nie do<br />

wypowiedzenia, ból nie do opisania, poetki-matki Tamary<br />

Bołdak-Janowskiej:<br />

„Córka nie żyje. Następne słowa stawiają opór,<br />

Przez to, że nie istnieje słowo, które wskrzesza”.<br />

(„Eroica”)<br />

I jeszcze fragment wiersza Jana Pietrzyka „Ponad<br />

czasem”:<br />

„Dłonie ukochanej<br />

Matki<br />

Zawsze będą ciepłe”.<br />

Ciepło domu, znanych miejsc, zaprzyjaźnionych<br />

przestrzeni – to jeszcze jeden zauważalny motyw ukazany<br />

w antologii wierszy. Widać go szczególnie w „Kronice<br />

olsztyńskiej” Zbigniewa Chojnowskiego, ale też w wierszach<br />

Marka Barańskiego:<br />

105


ecenzje<br />

„Tamci nie podnoszą na siebie głosu<br />

mężczyzna wychodzi z wody<br />

jego synek mówi:<br />

zimno ci przytul się do mamy<br />

Ci co przychodzą na plażę przed zachodem słońca<br />

patrzą na siebie tak<br />

jakby znajdowali w sobie<br />

potwierdzenie istnienia”.<br />

(„Cisi ludzie”)<br />

Jest też kilka dowcipnych limeryków. Marek Barański pisze „Tyłeczek<br />

modelki Herzigowej”, a Piotr Piaszczyński „Hair”:<br />

„Pełno włosów<br />

Rankiem na poduszce.<br />

Pełnych smutku<br />

(bo wszystkie należą do mnie)”.<br />

(„Hair”)<br />

Autorzy zaprezentowani w antologii w większości należą do<br />

olsztyńskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i uczestniczą<br />

zwykle w literackich wydarzeniach związanych z tą instytucją. Jej historia<br />

powołania i działalności w Olsztynie wieńczy całość zbioru.<br />

Utwory, które zmieściły się w antologii „Przed i Za”, przynoszą<br />

czytelnikowi wielką satysfakcję, po pierwsze, udowadniając, jak wielkie są<br />

możliwości i talenty rodzimych pisarzy, po drugie, dając pełnię literackich<br />

przeżyć i zaspokojeń.<br />

Przed i Za.<br />

Antologia literacka,<br />

red. Alicja Bykowska-Salczyńska i Zbigniew Chojnowski,<br />

Wyd. Oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich w Olsztynie,<br />

Olsztyn 2007.<br />

106


ecenzje<br />

Wiktoria Klera<br />

Fiołki zamiast cierni<br />

„Na początku jest power”. Pierwsze zdanie książki Bartosza<br />

Żurawieckiego „Ja, czyli 66 moich miłości” otwiera wirtualny<br />

świat, którego centrum stanowi miłość rozumiana na wiele<br />

sposobów. Bohater stwarza siebie na oczach czytelnika, więc<br />

już na wstępie pojawia się wątpliwość: kto mówi? Człowiek?<br />

Avatar? W wirtualu pojęcie tożsamości traci na znaczeniu.<br />

Niebezpieczeństwo rozpłynięcia w sieci grozi zarówno<br />

kreatorowi sztucznego bytu, jak i osobie po drugiej stronie<br />

komputera. Pomimo zagrożeń, bohaterowie książki brną w<br />

ten nieskończony labirynt szukając nowych uciech. I szybko<br />

popadają w znudzenie.<br />

Książkę Żurawieckiego można podzielić na trzy części. W<br />

każdej z nich na portalu randkowym „gaydonjuan” powstaje<br />

inny bohater. Autor powołuje do życia kolejno: młodego<br />

mężczyznę (przemianowanego później na „włochatego”),<br />

czterdziestoletnią kobietę oraz pisarza-„starego oblecha”.<br />

Mogłoby się wydawać, że przygody w ten sposób dobranych<br />

postaci będą bardzo różne. Jest tak jedynie w warstwie słownej,<br />

ale samo doświadczenie, co prawda opisywane z odmiennych<br />

perspektyw, wygląda niemal tak samo. Fikcja powstająca w<br />

sieci wypiera rzeczywistość. Wielokrotnie powtarzany schemat<br />

przylega do wirtualnego człowieka; niestety jego śmierć<br />

następuje równie prędko, jak narodziny. Sposobem na nudę i<br />

monotonię życia pozostaje tu ciągła kreacja.<br />

Nie można pozostać obojętnym wobec dosłownego<br />

cytowania rozmów internetowych. Nie mam zamiaru bronić<br />

czystości językowej, warto jednak zauważyć, iż wprowadzanie<br />

takich zapożyczeń bywa ryzykowne. Pewnego dnia może się<br />

ukazać książka „napisana” jedynie za pomocą emotikonów (a<br />

i takie próby podejmuje autor). Cóż wtedy poczną badacze<br />

literatury?<br />

Forma powieści mogłaby sugerować, że akcja rozgrywa<br />

się głównie podczas czatowania. To mylne wrażenie.<br />

Wydarzenia realne, skonfrontowane z informacjami mailowymi<br />

oraz rozmowami na portalu randkowym, obnażają ich<br />

powierzchowność. Tytułowe „miłości” są osobami kolejno<br />

poznawanymi przez narratora. Zazwyczaj nie mają imion –<br />

tylko numer i nick. Następny objaw bezduszności sztucznego<br />

świata. Efekt jest przytłaczający do tego stopnia, że trudno<br />

nie zauważyć faktu, iż na miłość niehomoseksualną nie ma<br />

w powieści miejsca. Ale żaden porządek nie zostaje w ten<br />

sposób zaburzony. Tu można upatrywać oryginalności książki<br />

Żurawieckiego. Niektóre z opisanych aktów erotycznych, na<br />

przykład przygody arcybiskupa, niejednego czytelnika oburzą.<br />

Ale nie zostały opisane w charakterze sensacji, raczej jako<br />

nieodłączny element życia pewnej grupy społecznej. Ponieważ<br />

jest coraz więcej tego typu świadectw w literaturze i innych<br />

środkach przekazu, toteż „heterycy” przywykli do nich i już się<br />

nie bulwersują. Zresztą próba stworzenia kolejnej „gejowskiej<br />

epopei” mogłaby przypominać historię Daffyda Thomasa,<br />

bohatera serialu „Mała Brytania”,<br />

przywołanego w powieści. Daffyd<br />

uważa, że jest „jedynym gejem<br />

w wiosce” i nie chce wiedzieć, że<br />

wokół niego mieszka wielu innych<br />

homoseksualistów. W Polsce serial<br />

ocenzurowano, co przeczy utopijnej<br />

wizji, czyli ironicznej obserwacji, iż<br />

niejeden gej mieszka obok, a nawet<br />

– być może – geje i lesbijki stanowią<br />

większość.<br />

Historie miłosne powołanych<br />

do wirtualnego życia bohaterów<br />

można analizować osobno. To<br />

jednak zabieg mało przydatny,<br />

gdyż nawet jeśli zmienia się płeć<br />

któregoś z nich, partnerzy pozostają<br />

ci sami. Dla przykładu – „miłość<br />

nr 2”, mężczyzna o nicku Normals,<br />

pojawia się we wszystkich historiach.<br />

Znajomości wyjątkowe (ze względu<br />

na bardziej niż zwykle wyrafinowane<br />

ekscesy seksualne) zawiera się<br />

poza oficjalnymi stronami, za<br />

pośrednictwem prywatnej poczty.<br />

W tym miejscu czas na kolejną<br />

mało odkrywczą refleksję. Nawet<br />

najdziwniejsze praktyki erotyczne nie<br />

mają tak wielkiej siły oddziaływania,<br />

jak przełamywanie tabu starości<br />

w powiązaniu z seksualnością. I,<br />

oczywiście, samotności w obliczu<br />

śmierci, choć w tym przypadku<br />

Żurawiecki zdaje się uciekać od<br />

tematyki płci. Najsmutniejszym jest<br />

fakt, iż nie ma w tej książce miejsca<br />

na wątpliwości moralne. Już nie tylko<br />

w sieci, ale także w „realu”, stającym<br />

się lustrzanym odbiciem fikcji. Brzmi<br />

paradoksalnie? „Ja, czyli 66 moich<br />

miłości” uświadamia, że sieć nas<br />

wchłania, zastępując istniejący świat.<br />

Żaden (żadna) „ja” w powieści nie<br />

istnieje. To tylko twór, przybierający<br />

cechy, jakich zapragnie jego partner.<br />

Każdy i nikt zarazem.<br />

Taki porządek lektury ulega<br />

pewnemu rozbiciu. Centralną część<br />

powieści stanowią wydarzenia<br />

najmocniej odrealnione. Tym razem<br />

107


ecenzje<br />

nie za sprawą podziału świata na sieć<br />

i to, co poza nią. Przypowieściowobiblijny<br />

charakter przygód Agaty40<br />

wprowadza elementy wartościujące.<br />

Bohaterka zostaje ukrzyżowana<br />

przez swoich sąsiadów. Mąż sąsiadki<br />

mści się z powodu „zgwałconej”<br />

córki. Żona Krystyna rozładowuje<br />

swoje wyrzuty sumienia po romansie<br />

z Agatą. To „herezja heteryków”,<br />

w których świecie miłości nie ma.<br />

Egzekucję prowadzi Arcy, poznany<br />

wcześniej z zupełnie innej strony...<br />

Czterdziestoletnia graficzka<br />

przybita do krzyża, w fiołkowej<br />

koronie, po rytualnym gwałcie<br />

pluje na zgromadzonych krwią.<br />

Kobiety, zabiegające wcześniej o jej<br />

zainteresowanie, stoją pod krzyżem,<br />

niczym wampiry piją krew, ocierając<br />

czoło oprawcom. Agata przemawia<br />

słowami Konrada z III Części<br />

„Dziadów”, jej ostatnie zdanie<br />

zaczerpnięto z Mickiewiczowskiej<br />

Improwizacji. Skatowana za<br />

orientację seksualną wykrzykuje do<br />

Arcybiskupa:<br />

„- Żeś Ty nie ojcem świata, ale...”.<br />

Męczeńskie echo szybko zostaje<br />

rozwiane. Z pewnością wiele odwagi<br />

wymaga cytowanie wieszcza w<br />

takim kontekście. Szczególnie, jeżeli<br />

wcześniej w podobnej stylistyce<br />

czytamy o tym, że Alibaba „był<br />

babą”. Scena ukrzyżowania zyskuje<br />

jeszcze bardziej groteskowy charakter<br />

w zestawieniu z początkiem przygód<br />

kolejnego męskiego bohatera. W<br />

przepełnionym homofobią świecie<br />

pisarz otrzymuje kredyt na napisanie<br />

powieści gejowskiej. Aby pieniądze<br />

były przeznaczane na zamierzone<br />

cele, bank przydziela obserwatora.<br />

Chyba nie trzeba dodawać, iż<br />

wspomniany kontroler, zdeklarowany<br />

heteroseksualista z żoną i<br />

dzieckiem, w końcu ulega pokusie<br />

nowopoznanego świata.<br />

Wniosek płynący z powyższych<br />

rozważań jest od dawna oczywisty<br />

(chociaż niektórzy uznają go za<br />

kontrowersyjny). Wygląda na to,<br />

że wszyscy ludzie, świadomie bądź<br />

nie, przejawiają homoseksualne<br />

skłonności. Wirtualny świat jest pod<br />

tym względem dużo bezpieczniejszy<br />

– oczekiwania względem partnera<br />

są jasno określone i trudno o<br />

nieporozumienie. Jeżeli coś idzie<br />

108<br />

nie tak, jak powinno, zawsze można się wylogować, po czym<br />

zalogować pod innym nickiem, z nowymi preferencjami, inną<br />

twarzą, płcią. „Ja, czyli 66 moich miłości” to historia, która sama<br />

się pisze. Łańcuch przyczynowo-skutkowy nie ma prawa bytu,<br />

ponieważ sieć nie respektuje linearności zdarzeń. Świadectwem<br />

dynamiki świata przedstawionego są nawet „chwilowe braki<br />

książki” w środku oraz, przede wszystkim, na końcu powieści –<br />

gdzie milczą białe kartki.<br />

Bartosz Żurawiecki,<br />

Ja, czyli 66 moich miłości,<br />

Wyd. Sic!,<br />

Warszawa 2007.


ecenzje<br />

Dominika Kotuła<br />

„Pod banderą snu”.<br />

Oniryzm bezpretensjonalny<br />

Liryka kobieca to niewątpliwie oklepane hasło,<br />

narażone na nadinterpretacje, mniej lub bardziej<br />

podstawne zarzuty, nie zawsze upragnione powiewanie<br />

na sztandarach bojowniczek „o wolność naszą i waszą”<br />

i rozliczne nieporozumienia. To także zjawisko, które<br />

w polskiej poezji lat ostatnich rozwija się nad wyraz<br />

dobrze, wprowadzając do niej nową jakość, pobłyskując<br />

świeżo odkrytymi sensami, prezentując wyraziste typy<br />

bohaterek i przemawiając indywidualnymi, różnorodnymi<br />

głosami, splatającymi się w interesujący kolaż. Kolaż<br />

barwny, zachęcający do wniknięcia w świat współczesnych<br />

komentatorek świata, wyrazicielek niepokojów<br />

egzystencjalnych wyższego i niższego sortu. Przyziemnych<br />

radości i metafizycznych wzlotów. Wiarygodność tej<br />

polifonii odrębnych poetyk wydaje się prawdziwie<br />

intrygująca, a samoświadomość bohaterek, na tle oblicza<br />

rozbitej męskości, imponuje.<br />

Jedną z ważniejszych postaci owej lirycznej plejady<br />

jest Agnieszka Wolny-Hamkało, poetka, krytyk literacki,<br />

dziennikarka. Wydany w Krakowie tomik „Spamy<br />

miłosne” potwierdza znany już wcześniej potencjał<br />

liryczny autorki oraz oryginalność jej wizji, łączących<br />

w sobie odrealnienie świata przedstawionego, zabawę<br />

językiem, poetycki konceptualizm wysokiej próby oraz<br />

misterne sploty intelektualnych konstrukcji i intymnych<br />

wzruszeń. „Rzeczywistość jest w tych wierszach zdrapką”<br />

– określają wydawcy. Prześwitują spoza niej światy<br />

baśniowe, na jej powierzchnię wydobywają się senne<br />

widma. Już „pon.”, wiersz otwierający tomik, sprawiający<br />

wrażenie krótkiej impresji, szkicu nakreślonego lekkim<br />

ruchem ręki, wprowadza czytelnika w przestrzeń<br />

poetycką przesyconą magią, poddawaną onirycznym<br />

odkształceniom: „Krawędzią cienia / jedzie widmowy<br />

cyklista, a dworzec / płonie jak denaturat”. Jednakże<br />

poezje Agnieszki Wolny-Hamkało, w przeciwieństwie<br />

do nasuwających się na myśl przy ich lekturze baśni,<br />

nie są zanurzone w bezczasie. Wręcz przeciwnie, roi się<br />

w nich od znaków współczesnej codzienności. Wielkie<br />

miasta wraz z ich atrybutami, rekwizyty o proweniencji<br />

urbanistycznej bądź industrialnej stanowią często tło<br />

wędrówek bohaterki wierszy. Tytuł tomiku odwołuje się<br />

do znanego wszystkim użytkownikom internetowej poczty<br />

problemu, będąc jednocześnie przekorną grą z utrwaloną<br />

w języku konstrukcją słowną, jaką są „miłosne spamy” 1 .<br />

Zabieg prosty, pole interpretacji szerokie: czy poetka miała<br />

na myśli zasygnalizowanie nastroju kpiny, pojawiającego<br />

1 Tu mała dygresja o zabarwieniu delikatnie prywatnym<br />

– większość znajomych, zerkając na moją półkę z książkami odczytała<br />

tytuł jako „Spazmy…”. Widać nie jesteśmy jeszcze odarci<br />

z resztek dziewiętnastowiecznych sentymentów:).<br />

się na kartach tomiku, żartobliwie<br />

zmrużyła do czytelnika oko? Może<br />

zwróciła uwagę na niezbyt przyjazną<br />

poezji naturę współczesnego<br />

świata – niewielu w końcu waha się<br />

przed wyrzuceniem spamu, garstka<br />

odczuwa potrzebę poznania jego<br />

zawartości, wszyscy zaś pragną<br />

posiadania programu blokującego mu<br />

dostęp. Przymiotnik „miłosne” tylko<br />

komplikuje całą kwestię.<br />

Analiza tytułu daje przedsmak<br />

zawartości „Spamów...”:<br />

mieszanki hamowanej czułości<br />

z (humorystycznym czasem)<br />

dystansem, cyzelowanych<br />

obrazów rzeczywistości odbieranej<br />

nader sensualnie, żywiołowej<br />

i wyrafinowanej jednocześnie<br />

metaforyki. Bohaterka oprowadza<br />

nas po swoim świecie, wciąga w<br />

niego, komentując i dodając nowe<br />

sensy. Dojrzała kobieta postrzega<br />

rzeczywistość na wiele sposobów,<br />

często oczyma dziecka. Pojawiają się<br />

piękne frazy, jak w wierszu „fantom”:<br />

„mój syn rozkazuje armiom,<br />

które zeszły z łąk. / Kuna jest<br />

szpiegiem i złe oczy kuny / świecą<br />

w świerkach jak mokre miętusy”.<br />

Poetyka przekazu internetowego<br />

pozwala omijać rafy czułostkowości,<br />

awangardowa dyscyplina pomaga<br />

zaś w tworzeniu błyskotliwych<br />

metafor, szlifowaniu językowych<br />

smaczków („z daleka – mowa<br />

miast: szumne szaszłykarnie”).<br />

Bez dysonansów współbrzmi z<br />

tymi zabiegami naturalny kobiecy<br />

przekaz emocjonalny i zmysłowy:<br />

„lubiła śnić i było jej przyjemnie,<br />

że on nie śni. / Bezgrzesznie, choć<br />

często zakochiwała się / przez<br />

sen. Czasem nad ranem / czyniła<br />

jakąś niezrozumiałą uwagę / albo<br />

dzwoniła do kogoś, kto dawno o<br />

niej zapomniał. / Ale potem sen<br />

stygł, blaknął. Spalała go jak pączka<br />

– / tysiące kalorii snu” („sen w<br />

styczniu”). Duży jest udział zmysłów<br />

109


ecenzje<br />

w percepcji poetki: smak, dotyk, zapach<br />

czy migotanie nasyconych kolorów budują<br />

świat, którym nieustannie jest zadziwiona,<br />

oczarowana. Uważna obserwacja słońca,<br />

które czasem „sunie jak wrotka”, często<br />

sprawia, że „miękną przezrocza w<br />

oknach autobusu”, bywa „niemrawe” i „z<br />

niesmakiem wyświetla twarze” mężczyzn<br />

„z kolekcji zimowej 2006”, organizuje jej<br />

dzień. Z sennego zamieszania wyłaniają<br />

się obrazy codziennej egzystencji w<br />

roli matki i żony, „wartkie pocałunki<br />

na bezdechu”, wspomnienia wieczorów<br />

autorskich i napomknienia o pracy i<br />

wyjazdach, delikatnie maskowane plotki,<br />

niezobowiązujące relacje z małżeńskich<br />

kryzysów („czarne”). Proces oswajania<br />

nowego domu, zakorzeniania się w<br />

nieznanych miejscach. Reminiscencje<br />

z dzieciństwa. Wszystko to podane w<br />

delikatnie onirycznej tonacji, omotane<br />

siatką intertekstualnych odniesień, aluzji<br />

do świata kultury polskiej i światowej.<br />

Pojawia się Serhij Żadan („anarchy in<br />

ukr.”), Per Olom Enquista („Blanche<br />

i Mari”), poeci, z którymi Agnieszka<br />

Wolny-Hamkało styka się na co dzień.<br />

Jedynie momentami pojawiają się<br />

zgrzytliwe fragmenty, niewspółgrające<br />

z dominującą w tomiku stylistyką:<br />

„wiatrem wkurwione wiśnie” czy pociągi,<br />

którym „puszczają zwieracze”. Językowa<br />

brutalność, doskonała w drapieżnych,<br />

dusznych wierszach Marty Podgórnik,<br />

nie do końca wiarygodna wydaje<br />

się w przesiąkniętych estetyzmem i<br />

sensualizmem tekstach autorki „Spamów<br />

miłosnych”. Nietrudno jest jednak<br />

zapomnieć o drobnych potknięciach<br />

poetki w obliczu niekonwencjonalnej<br />

formy, zaskakujących metafor i<br />

oryginalnego języka. Świeżość spojrzenia<br />

Agnieszki Wolny-Hamkało, jej<br />

wyrazistość i urok skupiają czytelniczą<br />

uwagę, bawią, wzruszają, intrygują.<br />

Zgromadzone w tomiku wiersze<br />

są ciekawym zapisem świadomości<br />

kobiety obdarzonej wielką wrażliwością,<br />

gruntownym wykształceniem,<br />

niecodziennym spojrzeniem na<br />

świat i relacje międzyludzkie oraz<br />

zanurzonej głęboko w równoległych<br />

rzeczywistościach. „Spamy miłosne” -<br />

definitywnie well worth reading.<br />

Agnieszka Wolny-Hamkało,<br />

Spamy miłosne,<br />

Wyd. a 5,<br />

Kraków 2007.<br />

110


ecenzje<br />

Hanna Jaxa-Rożen<br />

Dorosnąć do dojrzałości<br />

Pisząc o książce Moniki Rakusy „39,9”, książce moim<br />

zdaniem bardzo ważnej dla współczesności, chciałabym<br />

najpierw przywołać szerszy kontekst, który tę naszą<br />

współczesność w jakimś stopniu wyznacza i definiuje.<br />

Mam na myśli fenomen Bridget Jones – zjawisko, które<br />

musi skupiać na sobie uwagę zarówno uczestników debaty<br />

feministycznej jak i badaczy szeroko pojmowanej kultury<br />

popularnej. Oto, na fali sukcesu zarówno bohaterki powieści<br />

jak i typu postaci literackiej, feminizm nie tylko został<br />

wprowadzony do kultury masowej, ale wręcz stał się jej<br />

trwałym elementem. Z jednej strony, ruch feministyczny<br />

może w tym upatrywać powodów do radości, bo być może<br />

stanowi on symptom wybijania się przez kulturę kobiecą<br />

do samodzielności oraz możliwość wypracowania przez nią<br />

własnego języka, zrozumiałego jednocześnie dla szerokiego<br />

grona odbiorczyń. Z drugiej jednak strony, można w<br />

zdarzeniu tym zobaczyć zapowiedź nieuniknionej klęski –<br />

wielki sukces komercyjny można traktować jako dowód, że<br />

uniformizująca i rozbrajająca wszelką kontestację kultura<br />

masowa i tym razem wchłonęła kolejny atrakcyjny towar.<br />

Sam feminizm zamieniono w dobrze sprzedającą się modę!<br />

Fenomen, o którym mowa, zgodnie z poetyką sukcesu<br />

uruchamia w kulturze masowej szerokie spektrum działań<br />

obejmujących nie tylko samo wydawnictwo, lecz także i<br />

towarzyszące mu akcje promocyjne, które potem zaczynają<br />

żyć swoim życiem. Kultura masowa, jeżeli sprawnie<br />

wykonany przedmiot-tekst trafi w któreś z aktualnych<br />

zapotrzebowań i dodatkowo je zintensyfikuje, z łatwością<br />

potrafi uruchomić najszerzej rozumianą modę – ubiory,<br />

gesty, język, ale też generalnie zmianę sposobu bycia,<br />

odżywiania, dbałości o ciało i pomysły na organizację<br />

życia. Tak właśnie stało się z książką Helen Fielding<br />

– wszędzie tam, gdzie dotarła książka, a potem i film<br />

nakręcony na jej podstawie, wiele kobiet w podobnym<br />

wieku ochoczo zidentyfikowało się z tytułową bohaterką,<br />

z radością odnajdując w jej losach cząstkę siebie i swoich<br />

problemów. Wypływa z tego wniosek, że Helen Fielding<br />

– oczami swojej bohaterki – zauważa zjawiska, którymi<br />

zaprzątnięte są współczesne młode kobiety. Przykładowo,<br />

że ulegają one presji (raczej w większym niż mniejszym<br />

stopniu) powszechnych znaków naszych czasów, czyli<br />

kultu młodości i terroru piękna. Rezultatem tego jest<br />

społeczeństwo skwapliwie pielęgnujące iluzję, że wszyscy<br />

są młodzi, zdrowi, piękni i bogaci (a w każdym razie żyją<br />

we względnym dostatku). Objawy starzenia się są całkowitą<br />

katastrofą – w tym odwróconym porządku bowiem stanem<br />

naturalnym jest młodość i tylko ona stanowi wartość.<br />

Nie powinno też być fizjologicznych stanów pośrednich,<br />

a symptomy ich pojawiania się to<br />

właśnie katastrofa życiowa: „Kiedy<br />

dotrze do ciebie, że się starzejesz,<br />

nie możesz już przed tą myślą uciec.<br />

Życie zaczyna nagle przypominać<br />

wakacje, kiedy to od półmetka czas<br />

przyspiesza i galopuje ku końcowi”<br />

(Helen Fielding, Dziennik Bridget<br />

Jones, przeł. Z. Naczyńska, s. 114).<br />

W tym świecie wszyscy są albo<br />

młodzi, albo martwi – nie ma<br />

procesu starzenia się, dorosłości ani<br />

tym bardziej starości. Bridget, która<br />

przekroczyła trzydziestkę, zachowuje<br />

się i myśli wciąż jak podlotek. Co<br />

więcej, nikt, ani rodzina, ani jej<br />

otoczenie, od Bridget dojrzałości<br />

nie wymaga – wręcz przeciwnie,<br />

kultywując wspomniany wyżej<br />

terror piękna i młodości, wszyscy<br />

współpracują na rzecz utrzymania<br />

owej fikcji. Oczywiście, do pewnego<br />

momentu może to funkcjonować,<br />

przychodzi jednak chwila, w której<br />

podstarzała nastolatka staje się<br />

żałosna, a jej problemy zaczynają<br />

budzić litość zamiast współczucia.<br />

W tym kontekście książka<br />

Moniki Rakusy sytuuje się<br />

dokładnie po przeciwnej stronie<br />

takiego myślenia o życiu, kobiecości<br />

i dojrzałości. Tytułowe 39,9 to<br />

magiczne „prawie” 40 lat, który to<br />

moment zwykliśmy przyjmować<br />

jako przełomowy, kończący<br />

młodość. Jednak książka jest o<br />

tyle przewrotna, że równocześnie<br />

bardzo zgrabnie wpisuje się w nurt<br />

naśladowczyń Bridget i początkowo<br />

nic nie wskazuje na kryjącą się w niej<br />

głębszą refleksję. Zgodnie ze swymi<br />

oczekiwaniami czytelniczki otwierają<br />

więc kolejny dziennik, tradycyjnie<br />

zaczynający się od noworocznych<br />

postanowień, wśród których na<br />

pierwszym miejscu jest schudnięcie,<br />

a reszta tekstu to bardziej<br />

niepozbierany, pełen niekonsekwencji<br />

111


ecenzje<br />

strumień świadomości niż rozsądny<br />

remanent dotychczasowego życia.<br />

2 stycznia też nie jest lepiej: „Staję.<br />

Zdejmuję koszulkę, a za przeciwnika<br />

mam lustro. Osąd będzie bezstronny”<br />

(s. 7). Sprawdzona formuła powraca<br />

zresztą niejednokrotnie, np. w maju,<br />

kiedy autorka z nadejściem wiosny<br />

konstatuje, że nie ma się w co<br />

rozebrać, też możemy natknąć się<br />

na taki oto zapis: „Mój ukochany<br />

dzienniczku – za żadne skarby<br />

nie zdradzę ci, ile ważę. Choć<br />

zwierzałam się z paru spraw, z<br />

pozoru bardziej intymnych” (s. 156).<br />

Tym razem jednak nasza bohaterka<br />

dodaje już refleksję wskazującą na<br />

coś, do czego Bridget zdolna bywa<br />

niezwykle rzadko – na umiejętność<br />

myślenia, dystansu i analizy:<br />

„Wszystko poddawałam jednak<br />

głębokiej, słownej obróbce. Słowa<br />

posiadają dar kamuflażu. A liczby<br />

to nagość i bezwzględny porządek<br />

czasu teraźniejszego. I dlatego,<br />

kochany dzienniczku, kochamy<br />

słowa i zdecydowanie nie lubimy<br />

liczb” (s. 156). W miarę lektury<br />

książka coraz wyraźniej zmienia<br />

swój charakter i czytając późniejsze<br />

opisy życia na diecie, przesycone<br />

poczuciem humoru i autoironią,<br />

nie mamy wątpliwości, że tym<br />

razem odchudzanie stanowi jeden z<br />

ułamków życia, a nie jego sens.<br />

To, co szczególnie zainteresowało<br />

mnie jako czytelniczkę, ma związek<br />

z poszukiwaniem własnej tożsamości<br />

i refleksja nad stosunkiem do matki.<br />

Zwłaszcza ten drugi temat z punktu<br />

widzenia krytyki feministycznej<br />

jest niezwykle istotny, bo przez<br />

wcześniejszą krytykę niedoceniany,<br />

spychany na margines i skazany na<br />

niebyt. Odzyskiwanie relacji matkacórka<br />

to jeden z ważnych postulatów<br />

feministycznej krytyki literackiej.<br />

Bohaterka-narratorka jest<br />

wychowywana w rodzinie niepełnej,<br />

przez matkę i dziadków, rodziców<br />

matki. Istotne jest to, że matka<br />

bohaterki jest osobą niepełnosprawną<br />

po przebytej chorobie Heinego<br />

Medina: „Patrząc na życie mamy<br />

z tak zwanego lotu ptaka, widzę w<br />

nim wyraźnie dwa okresy. Podczas<br />

pierwszego – idealistycznego –<br />

walczyła o uznanie jej za kobietę<br />

pełnowartościową i interesującą.<br />

112<br />

W drugim – realistycznym – odcinała kupony od<br />

własnego inwalidztwa. Niestety, ja poznałam ją dopiero<br />

w drugim” (s. 100-101). Relacji nie ułatwiał fakt, że<br />

sama bohaterka była jako dziecko wielekroć i długo<br />

hospitalizowana z powodu skrzywienia kręgosłupa.<br />

Pisała wtedy listy, na które nie otrzymywała odpowiedzi<br />

wcale, bądź nie takie, jakich oczekiwała. Żeby się<br />

zdystansować od tych wydarzeń (zapewne wciąż jeszcze<br />

bolą i wywołują cierpienie), autorka stosuje strategię<br />

narratora trzecioosobowego, co w powieści pisanej jako<br />

dziennik (narrator pierwszoosobowy) stanowi tym<br />

wyraźniejszy sygnał, powodujący u czytelnika zatrzymanie<br />

i prawdopodobnie dodatkową refleksję. „Pisała bowiem<br />

te listy do kobiety, której specjaliści podówcześni<br />

zrobili dwadzieściakilka operacji, której ciało skrócili o<br />

dziewięć centymetrów. I której rodzina, zamieniona w<br />

jeden wielki Kowalski przetrwalnik, uchowała się przed<br />

największymi w historii specjalistami od zabijania” (s. 46).<br />

Na zachwiane relacje matka-córka, swoistą zamianę ról,<br />

odwrócenie stopnia dojrzałości, wskazuje jeszcze jeden<br />

fragment powieści: „Mama miała wielkie złudzenia w<br />

kwestii miłości. Moją wiedzą na ten temat biłam ją na<br />

głowę, mając lat kilkanaście. Ona, z uporem godnym<br />

gorszej sprawy, wierzyła za każdym razem, że się uda. Że<br />

jak zainwestuje więcej i bardziej się postara, to zostanie<br />

czterdziestoletnią Julią o kulach” (s. 53).<br />

Drugi ważny temat w książce Moniki Rakusy to<br />

poszukiwanie (odkrywanie) swojej tożsamości. W<br />

przypadku bohaterki chodzi o zmaganie się ze swoim<br />

żydostwem. O pochodzeniu dowiedziała się od matki w<br />

sytuacji tragikomicznej – otóż dwie najlepsze koleżanki<br />

w prowadzonej przez zakonnice szkole, do której<br />

uczęszcza nasza bohaterka, są Żydówkami. Konieczność<br />

zidentyfikowania się z kimś dorastającej dziewczynki<br />

powoduje taki oto dialog z matką: „Wiesz, mamo, ja<br />

bym tak bardzo chciała być Żydówką! Na co ona –<br />

odpowiedziała nagle po piętnastu latach milczenia w<br />

tej sprawie: - Naprawdę chciałabyś być Żydówką? No<br />

więc jesteś nią! - Jak to… jestem?! - No tak. Żydostwo<br />

dziedziczy się po matce. Ja jestem całkowitą Żydówką,<br />

więc ty też! - ???” (s. 72). Ta wiedza owocuje w dorosłym<br />

już życiu poszukiwaniem rodzinnych korzeni i<br />

konfrontacją ze swoją przynależnością: „Dla mnie bycie<br />

Żydem to bycie inteligentem. To sobie z nich wycinam.<br />

Bycie Żydem to moja ucieczka przed pustką blokowisk<br />

i tożsamością córki inwalidki, bez ojca. Dla mnie bycie<br />

Żydem to wielki świat, który wykradam. To także świat<br />

wielkich wartości, pod które się podszywam” (s.154). To<br />

również fascynacja Holocaustem i trudna konstatacja: „[...]<br />

przekonałam się po raz kolejny, że Holocaust przesłonił<br />

mi świat. Ale dowiedziałam się, że jestem prawdopodobnie<br />

ostatnim pokoleniem, które na to choruje” (s. 130).<br />

Bohaterka książki Moniki Rakusy (może nawet ona<br />

sama?) dorasta do swojej dojrzałości stopniowo i dzieje<br />

się to na różnych płaszczyznach. Szczególne ważny – dla<br />

czytelniczki (czytelnika) o sporym doświadczeniu w<br />

pochłanianiu książek – jest dwuletni wykaz przeczytanych<br />

i nieprzeczytanych książek. Konfrontuję z własnymi<br />

lekturami, tymi przekartkowanymi i czytanymi po raz


ecenzje<br />

kolejny, do poduszki. I świetnie rozumiem np. taki oto zapis:<br />

„(…) Proust – tym razem przerwany w czwartym tomie<br />

(przerwanie można uzasadnić kryzysem wieku średniego –<br />

tkwię mniej więcej w połowie własnych poszukiwań straconego<br />

czasu)” (s. 67). W powszechnym zalewie tandety, bylejakości i<br />

wmawiania mi, że Bridget Jones to ja, z przyjemnością czytam<br />

o kobiecie, która już coś przeżyła, zrozumiała, ale wciąż zmaga<br />

się z materią życia z różnym skutkiem i wciąż ma nadzieję. „W<br />

dniu, który mógłby być, wierzę w sens każdej prostej czynności.<br />

Jem najprawdziwsze śniadanie z rodziną. [...] Odpowiadam<br />

dzieciom na ważne pytania. [...] Nie tracę energii na udawanie<br />

matki, bo jestem nią w każdym calu. [...] Doskonale zespolona<br />

z moimi czterdziestoma latami zabieram się do pracy, głęboko<br />

wierząc w jej sens. [...] Czytam dużo. Mam głód wiedzy i<br />

niespożytą ciekawość świata. [...] Spotykając antysemitę,<br />

odważnie przyznaję się do swego pochodzenia. [...] Dzień,<br />

który mógłby być, i ja to jedność. Pływam w nim jak ryba w<br />

wodzie” (s. 64-65).<br />

Mogę powiedzieć że „39,9” przeczytałam z wdzięcznością,<br />

bo niezmiernie cenne są książki – jak ta – nie tylko mądre, ale<br />

i napisane w sposób dający nadzieję na dotarcie do szerszego<br />

kręgu czytelniczek. Tym większa szkoda, że książka Rakusy<br />

nie stanie się głośno słyszalną odpowiedzią na Bridget Jones,<br />

nie przedstawi światu potrzebnej alternatywy, choćby dlatego,<br />

że napisana została w egzotycznym, polskim języku. Oby<br />

przynajmniej u nas spełniła taką rolę choć w części.<br />

Monika Rakusa,<br />

39,9,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2008.<br />

113


ecenzje<br />

Bernadetta Darska<br />

Nałóg zabijania<br />

To książka bardzo męska.<br />

O mężczyznach, którzy zabijają<br />

dla przyjemności i którzy bez<br />

zabijania nie potrafią żyć. To<br />

książka bardzo kobieca. O żonach<br />

i córkach, które w samotności<br />

czekają na mężów i ojców, które<br />

zamykają oczy, gdy widzą krew, ale<br />

jednocześnie podciągają rękawy, by<br />

zabrać się za oprawianie zwierzyny,<br />

przygotowywanie potraw, gotowanie.<br />

O kobietach wciągniętych w rytuał<br />

odprawianej co tydzień na polowaniu<br />

śmierci. To książka bardzo ludzka. O<br />

łatwości, z jaką pozbawiamy innych<br />

prawa do życia, o uprzedmiotowieniu<br />

zwierząt i banalizowaniu ich śmierci,<br />

o uodpornieniu na krew i cierpienie,<br />

o zobojętnieniu. To książka bardzo<br />

zwierzęca. Choć nie zwierzęta tutaj<br />

mówią, to jednak im oddany jest<br />

głos. Mają szansę opowiedzieć o<br />

swoim lęku, bólu, o bezsensownej<br />

śmierci. Dzięki człowiekowi historia<br />

zwierzęcia staje się opowieścią<br />

ważną, odsłaniającą postępującą<br />

dehumanizację, cywilizacyjne<br />

okrucieństwo, zabawę w życie i<br />

śmierć.<br />

Zenon Kruczyński napisał<br />

książkę szczególną. „Farba<br />

znaczy krew” nie jest zwykłym<br />

wyznaniem ani rozliczeniem się<br />

z przeszłością, choć zaliczyć ją<br />

można do nurtu konfesyjnego. Nie<br />

jest też monograficznym ujęciem<br />

myśliwstwa, choć wszechstronnie<br />

portretuje fenomen polowań. Autor<br />

nie próbuje upolityczniać hobby<br />

polegającego na zabijaniu zwierząt,<br />

choć dostrzega, że jest to często<br />

przywilej ludzi bogatych i mających<br />

władzę. Nie jest to także historia<br />

zaangażowana, choć chęć pogodzenia<br />

się ze światem zwierząt zostaje tu<br />

wyraźnie zaakcentowana. Kruczyński<br />

114<br />

porywa się na coś więcej. Z jednej strony, mamy do czynienia z<br />

opowieścią bardzo intymną, z drugiej zaś szybko uświadamiamy<br />

sobie, że w prywatności, którą poznajemy, zawiera się fatum.<br />

Bowiem podobą historię moglibyśmy usłyszeć od innych<br />

myśliwych. Etapy wtajemniczania nie różniłyby się od siebie<br />

zbyt mocno. Oswajanie ze śmiercią nastąpiłoby prędzej czy<br />

później, zwykle „prędzej”, bo u mężczyzny nie ma w tym<br />

względzie miejsca na „później”. To bardzo męskie hobby –<br />

o tym trzeba przypominać i o tym nie wolno zapomnieć.<br />

Prywatne i własne staje się więc publiczne i uniwersalne.<br />

Rytuał wejścia w świat myśliwych przez swoją typowość<br />

zostaje odarty z tajemnicy. Mężczyzna żyje więc w złudzeniu<br />

niepowtarzalności własnego losu, tak naprawdę jednak<br />

odtwarza pewien schemat postępowania.<br />

Zaczyna się już w dzieciństwie. Mały chłopiec, ośmioletni,<br />

czasami już pięcioletni, zostaje zabrany przez ojca na polowanie.<br />

To wielkie wydarzenie. Matka wyprawia męża i dziecko do lasu,<br />

by ci nawiązali ze sobą kontakt poprzez współuczestnictwo w<br />

tropieniu, namierzaniu celu, strzelaniu i dobijaniu zwierzyny.<br />

Śmierć ma ich zjednoczyć. Zabijanie ma przygotować do życia.<br />

Kruczyński bardzo mocno akcentuje dziedziczenie uprawiania<br />

myślistwa. Ojciec wtajemnicza syna, a syn musi szybko nauczyć<br />

się obojętności na śmierć. Syn zostaje też naznaczony faktem<br />

posiadania ojca-myśliwego. Znajomi i sąsiedzi uważają, że jest<br />

predystynowany do zabijania, proszą go więc o dość specyficzne<br />

przysługi. Kruczyński przejmująco opowiada o zabiciu psa i o<br />

topieniu w ubikacji kociąt.<br />

„Farba znaczy krew” to historia mężczyzny, który był<br />

przeznaczony do myśliwstwa (ojciec myśliwy) i który przez<br />

wiele lat odczuwał radość z zabijania. Książka nie jest jednak<br />

tylko opowieścią o winie, mamy tu też miejsce na nawrócenie<br />

i odkupienie. Co ciekawe, autor nie dystansuje się wobec<br />

dawnych kolegów i życia, które kiedyś było też jego udziałem.<br />

Nie ukrywa, że więzi się poluźniły, przyjaźnie nie przetrwały,<br />

nie jest to jednak powód, by on sam był tylko obserwatorem.<br />

Pamięć uczestnictwa w celebrowaniu śmierci żywych istot<br />

stanowi ranę, która nigdy do końca się nie zagoi. Kruczyński<br />

pamięta. Czasami myśli, że zapomniał, ale obrazy i emocje<br />

wracają. Jak na przykład wspomnienie serca ryby, które ciągle<br />

biło, mimo że zostało oddzielone od martwego ciała, czy<br />

wspomnienie jelenia, którego trzeba było pociąć i oddzielić<br />

męskie trofea od mięsa.


ecenzje<br />

Kruczyński nie tylko odtwarza własną drogę do zostania<br />

myśliwym i do porzucenia ostatecznie polowań. Próbuje<br />

zrozumieć – siebie sprzed lat, swojego ojca, kolegów, obecnych<br />

znajomych, którzy ciągle w tym procederze uczestniczą.<br />

By pojąć, co ludzi pcha do mordowania dla rozrywki,<br />

przeprowadza szereg rozmów. Łowczy wojewódzki Piotr<br />

Ławrynowicz zwraca uwagę na postępującą banalizację<br />

polowań. Potencjalnym myśliwym nie zależy na zrozumieniu<br />

przyrody i doświadczeniu trudu tropienia zwierzyny, chodzi<br />

tylko o łatwość i skuteczność zdobywania zabitych przez siebie<br />

zwierząt. Psychoterapeuta Wojciech Eichelberger akcentuje<br />

m.in. konieczność empatii i potwierdza rozpoznanie autora<br />

kojarzącego polowania z próbą dowartościowania męskości.<br />

Anna Dodziuk, terapeutka, interpretuje myśliwstwo w<br />

kontekście trwania w nałogu. Jednocześnie mocno zaznacza<br />

fakt, że współczesna kultura wspiera istnienie nałogów.<br />

Szczególnie poruszająca jest rozmowa z żonami myśliwych –<br />

Małgorzatą Szczygieł-Reutt i Małgorzatą Grabarczyk. Obie<br />

kobiety opowiadają o samotności i o poczuciu odrzucenia –<br />

rodzina zdaje się być zawsze na drugim miejscu po polowaniu.<br />

Kruczyński rozmawia też z mistrzynią zen, Sensei Sunyą<br />

Kjolhede, oraz z ekolożką i wegetarianką, Ruth Rosenhek.<br />

Ostatnia rozmowa zamieszczona w książce rozszerza zakres<br />

śmierci zadawanej przez ludzi zwierzętom. Bożena Montwiłł,<br />

lekarka weterynarii w Szwecji, opowiada o masowym<br />

praktykowaniu usypiania kotów i psów. Powody, którymi<br />

tłumaczą ludzie swoją decyzję skazania zwierzęcia na śmierć,<br />

są bardzo różne – choroba, zanieczyszczanie mieszkania,<br />

alergia na sierść czy nawet... wyjazd na wakacje. Świadectwo<br />

Montwiłł poraża. Zwierzęta zabijane tu są nie dla rozrywki czy<br />

przyjemności jak w trakcie polowania, ale dla własnego spokoju,<br />

z pozornej troski, z chęci uniknięcia obcowania z cierpieniem.<br />

Śmierć zamienia się tu w cywilizacyjne, ale jakże barbarzyńskie<br />

w rzeczywistości, rozwiązanie. Warto w tym miejscu przytoczyć<br />

liczby, które podaje rozmówczyni Kruczyńskiego: „[...]<br />

przeciętnie wykonywałam dwa uśpienia dziennie. Pracuję<br />

cztery dni w tygodniu, mam osiem tygodni urlopu w roku. To<br />

daje mniej więcej trzysta sześćdziesiąt uśpień rocznie. Pracuję<br />

szesnaście lat i ostrożnie licząc, uzyskujemy wynik około sześciu<br />

tysięcy zabitych zwierząt” (s. 262). Eutanazja zwierząt, tyle<br />

że nie na ich życzenie, ale mocą władzy człowieka, odsłania<br />

obecność w naszym życiu tej śmierci, którą wypieramy z<br />

pamięci, której nie chcemy dowartościować i wreszcie którą<br />

nazbyt często bagatelizujemy, mówiąc, że „to tylko zwierzę”.<br />

W książce Zenona Kruczyńskiego zwierzęta są<br />

mordowane, zabijane, ich śmierć jest zawsze zetknięciem<br />

się z ostatecznością. Zwierzę – choć przywykliśmy do tego<br />

określenia – nie zdycha, ono umiera i tak samo jak człowiek<br />

rozpaczliwie pragnie przetrwać. Człowiek, który obojętnieje na<br />

śmierć zwierząt, odsuwa się też od ludzi. Jeśli rozrywką jest dla<br />

niego cierpienie żywych stworzeń, jego człowieczeństwo staje<br />

pod znakiem zapytania. Kruczyński nie próbuje nawracać, choć<br />

znajdziemy w jego książce także refleksję na temat św. Huberta,<br />

patrona myśliwych. Autor przypomina swoje zaskoczenie, gdy<br />

odkrył, że Hubert został świętym dopiero wówczas, jak przestał<br />

polować i zabijać. „Farba znaczy krew” jest opowieścią o takich<br />

ludzkich wyborach, które pod powierzchnią honoru, męskości,<br />

odwagi, kryją śmierć, cierpienie, tchórzostwo i okrucieństwo.<br />

To trudna lekcja, bo wobec tej książki<br />

nie da się przejść obojętnie. Jej<br />

lektura fizycznie boli.<br />

Zenon Kruczyński,<br />

Farba znaczy krew,<br />

Wyd. słowo/obraz terytoria,<br />

Gdańsk 2008.<br />

115


poezja<br />

Milena Kubisz<br />

NIEKOMÓRKA<br />

OBIAWIENIA JAK DYŻURY<br />

pięć minut zanim odkryją to w tobie,<br />

twój kontur na prześcieradle, powłoka<br />

nie do zaspokojenia.<br />

OBIAWIENIA JAK DYŻURY II<br />

czarne majtki ciężki stary<br />

telefon, którym rozwaliła mu łeb<br />

rozwalony leżał na prześcieradle<br />

i te czarne majtki<br />

wyobraziła je sobie w ziemi<br />

z białymi tasiemkami.<br />

łóżko w łóżko z Fabim<br />

z Killerpilze w pasach z<br />

pianą i papierosem –<br />

historyjka Fabiego przebija się<br />

przez powolną woń moczu (gada<br />

przez cewnik):<br />

ale żadnego szarpania,<br />

skądinąd<br />

zamieniam się w grzyba i zaczynam<br />

OCIEKAĆ. A potem ZNIKAM i<br />

nie wiem co się dzieje (nic się<br />

nie dzieje) i<br />

ten który przychodzi po mnie<br />

wyjąć cewnik<br />

tyka wszystko co się rusza, Fabi<br />

się zatrzymuje, rozmywa, znika i<br />

rzeczywiście prócz mokrej koszulki<br />

po Fabim pozostają tylko tamci dwaj<br />

z Killerpilze<br />

Milena Kubisz – ur. 1981r.<br />

w Toruniu, studentka UMK<br />

w Toruniu Wydziału Chemii.<br />

Interesuje się fotografią i<br />

psychologią zwierząt (tresura).<br />

OBIAWIENIA JAK DYŻURY III<br />

wszyscy wujkowie w oknach szpitala<br />

nazywani wujkami przez dzieci z<br />

piaskownicy machające na tych wujków<br />

wujek! wujek!<br />

niech sobie krzyczą. co robią w<br />

piaskownicy? w innych<br />

okolicznościach kopałby doły,<br />

w innych wierszach kopałby groby,<br />

unik, chcą teraz uniku<br />

wspinając się na palcach.<br />

116


proza<br />

Kamil Gołaszewski<br />

Ubezwłasnodzielnienie<br />

(passemizm)<br />

Wszyscy nosimy ze sobą swoje Wolfsegg i mamy ochotę wymazać je dla własnego<br />

ocalenia, wymazać poprzez zapisanie i zgładzenie. Jednakże przez większość<br />

danego nam czasu nie mamy siły na takie wymazywanie. Być może właśnie teraz<br />

nadszedł ten moment. Jestem we właściwym wieku (…), w idealnym wieku, aby<br />

przystąpić do takiego przedsięwzięcia.<br />

Thomas Bernhard, „Wymazywanie. Rozpad”<br />

Powiedział, że gdyby mógł, gdyby się sam ze sobą zmógł,<br />

gdyby się jeszcze tym wszystkim nie zmorzył tak przepastnie,<br />

toby się w przeszłość swoją przecisnął i ją przesunął w<br />

stronę, która mu się teraz w należności, która mu się teraz w<br />

prawidłowości. Tak, teraz dopiero widzi te wszystkie błędne<br />

koła, może kółka-kółeczka, jakimi się jego życie staczało, jakimi<br />

się w robaczystości swojej toczyło, zataczając łuki skrzywień<br />

parabolicznych, wynaturalności w jego pomniejszych (ale nie<br />

pomniejszonych) patosnielogicznościach umysłkowych, tak,<br />

jego umysł nigdy nie mógł być sobą w tej zdrobniałości mu<br />

przezłośliwionej, zawsze ktoś w eufe-mistyczność (wcale boską)<br />

go musiał zakorzeniać, zawsze mu udowadniać, że jego na<br />

udowodnienia nie stać, że on swoich synaps nie ukierunkowuje<br />

na synoptyczność nieprzewidywalną, że jemu się uzbrojenie w<br />

przyczynianie się do skutków nie odcyfrowuje myślą po-lotną<br />

i skoczną. Powiedziała, że najgorsze było w tym wszystkim<br />

to, że jego niekompatybilność, ta jego nieprzystrajalność<br />

do przystawalności się z rodzinnego konsylium aprobatą<br />

spełniała; nie, nie pełnił roli wyśmiewajki wielopokoleniowej,<br />

nie, raczej pouciesznością zwyczajną się z niego tłumaczyli,<br />

raczej wśmiesznością przyrodzoną go sobie usprawiedliwiali,<br />

doprowadzali do tego, by tę z nagła przypadkowość, tę<br />

przyporodkowość jego niespodzianą (bo go w niezaplanowaniu<br />

rozpoczęli, bo go napoczęli w tej matki luce nieobfitości<br />

miesięcznej) i podzianą w stronę dziwnego, zupełnie nie<br />

do uwierzenia niedoważenia proporcji szarokomórkowych,<br />

śmiechem zamarkować i zamarkerować czarnoatramentnie.<br />

Powiedział, że nie był głupi, nie, nie wiedział tak<br />

właśnie i właściwie, co to znaczy głupim być, co to znaczy w<br />

głupkowatości się znajdować; nie, nie był głupi, tylko go to po<br />

dziecięcemu traktowanie całoletnie w taką opiniotwórczość<br />

surogatową wtrąciło, tylko to bez względu na wiek się z nim<br />

obchodzenie, jakby wiek był we względności, w relatywności,<br />

którą matka mogła regulować wedle woli, podług w marzeniach<br />

swoich zamarznięcia, mającego udowodnić jej, że czas tak<br />

naprawdę nie ma własnego zdania, że nie zdąża przed się i<br />

wprzód – jak mu się w nieżyczliwości twarz zmarszczkującej<br />

zażyczyło – że go może matka zginać-naginać, by w nim siebie<br />

nie zobaczyć, by sobie dzieckiem, by<br />

sobie nim udowodnić, że nie płynie<br />

z nurtem szarodzienności, która jest<br />

podstawowym konkstruktem tego<br />

jej przemijania w nieunikalność,<br />

przymusowego ze świata wybywania,<br />

tego w nieodwracalność wymywania.<br />

Powiedziała, że teraz się musi<br />

do rozliczeń zmusić, tak, teraz<br />

musi sobie swoją buchalteryjność<br />

odkupiającą udowodnić, musi sobie<br />

to wszystko udowodować należnie,<br />

uwodnić i przełknąć, tak, powiedział,<br />

że tak.<br />

Powiedział, że teraz, że w tym<br />

wieku, kiedy się każdy staje Krappem<br />

i się w siebie minionego wsłuchuje,<br />

siebie zaprzeszłego przesłuchujeodsłuchuje,<br />

kiedy się w rozgoryczenie<br />

lub spokojem rozgrzanie popada,<br />

musi się na sobie skupić, wkupić<br />

się musi w swoje łaski, czy na<br />

oklaski samemu sobie lustrzanie<br />

wyklepywane zasłużył, musi się teraz<br />

zdecydować. Powiedziała, że starość<br />

jest dla niego jak ość przełykowo<br />

utknięta, jak kość przesunięta, która<br />

gdzieś bocznie uwiera i każe mu<br />

rozpisywać rachunek różniczkowy<br />

samego siebie, w ciągi o sobie<br />

samym się wciągać, każe wyliczać<br />

wielopiętrowe funkcje wymierne,<br />

by sobie kary wymierzać należne<br />

i miejsca zerowe swojego życia,<br />

swojego zużycia, swojego z t y m<br />

w s z y s t k i m zżycia i przeżycia<br />

ustalać, i zrzucać je później na karb<br />

karku zmęczeniem przygiętego.<br />

Powiedział, że to właśnie teraz, że<br />

to właśnie w tym wieku, kiedy się stał<br />

117


Krappem.<br />

Powiedziała, że teraz. Powiedział,<br />

że już. Terazjuż.<br />

***<br />

Powiedział, że nie chciałby<br />

kompozycyjności jakiejś w<br />

ustaleniu, w ucukrowaniu i<br />

uleżeniu odwiecznym zaburzać i<br />

sobą zakurzać, nie chciał, by się to<br />

wszystko jakoś w niepotrzebność<br />

pokrzywioną wdało, więc od<br />

dzieciństwa, od swojego dzięcięctwa<br />

dziegciem podszytego odzacznie;<br />

tak, wszystko po kolei, bez<br />

kolein nadrożnych, wszystko<br />

po drodze, bo tak niedrogo,<br />

bo tak o bezwysiłek najłatwiej.<br />

To już przecież wieloletniość z<br />

nim dawno wyminięta, wymięta<br />

czasu przeminięciem, pakunków<br />

czasowych szczelnym zawinięciem i<br />

na półkę niepamiętania odłożeniem;<br />

powiedziała, że nie chciałby się wdać<br />

w jakieś konfabulacje histeryczne, dać<br />

historii by nie chciał na turbulencję w<br />

burzy, na burzyste jego roztrzęsienia,<br />

jego rozrzęskowania łzawe narażać,<br />

nie chciałby jej do siebie zrażać i się<br />

później sobie samemu postępkiem<br />

takim odrażać, więc będzie dbał o<br />

rzetelność, więc się będzie starał o<br />

sprawozdawczość w klarowności, w<br />

prawdy wypełnieniu.<br />

Ojciec, powiedziało, tak,<br />

ojciec. Pamięta go, by tak rzec,<br />

perspektywicznie, pamięta go z<br />

wielu perspektyw, przez wiele<br />

pryzmatów wiekowych go sobie<br />

wizualizuje, bo i małość wiekowowzrostowa<br />

go przy ojcu trzymała,<br />

bo i nastolęctwo, w wieku zwanym<br />

tu i ówdzie rębnym, naskórkowo się<br />

o ojca ocierało, a później przecież<br />

ta młodzieńczość wstępująca w<br />

wiek samospełnienień, w sutki ze<br />

strachu twardniejące brzemienna.<br />

(Powiedział, opowiedziała, że jego<br />

pamięć wypełnia się już tylko<br />

obrazami, zdjęcia ją jakieś, jakieś<br />

ją klisze co bardziej negatywne,<br />

negatywy jakieś odtwarzane w<br />

wyrywkowości i przypadkowości<br />

zupełnej mu spełniają.) Więc jeśli<br />

o ojca pierwsze przypomnienie<br />

chodzi, to jest, tak, jest taka scena,<br />

która się dla niego w świadomości,<br />

a może i w tej podświadomości<br />

intuicyjnej, znajduje, przez życie całe<br />

podpowiadającej mu serie należnych<br />

118<br />

uniknięć, przestróg odpowiednich, pozwalającej się od ojcowych<br />

powieleń, od wielości rodzinnych zachowań uwolnić; tak, jest<br />

taka scena, tak.<br />

Powiedziało, że to był jeden z tych dni, kiedy ojca w<br />

godzinkach do mdłości wymadlanych wielokrotne niewracanie,<br />

kiedy matki wyczekiwania, kiedy jego na zegary i gary na<br />

ojca czekające spojrzenia, kiedy matki nerwowe przytupy, szyi<br />

palcowe gładzenia i włosów zauszne sytuowanie, tak, to był<br />

jeden z tych dni, w których on ojca, by tak rzec wprost i na<br />

wprost prawdy, nienawidził, ale i bał się przecież w dziecięcego<br />

serca zatrzepotaniach, że ojciec gdzieś w chodu narowistości<br />

pijackiej w rów wpadł-wleciał i czeka tam na zamrożenie w<br />

poniżej zera, że ojciec gdzieś pobity-zakrwawiony, bo mu noc<br />

nocnik bandycki na głowę wylała, że ojciec gdzieś tam wcale<br />

nie w rów jakiś przypadkowy wpadł-wleciał samoistnie, ale<br />

wstąpił zdrożnie po drodze do domu w miejsce, gdzie wielość<br />

rowów wszelakich była, gdzie rowy, które ojca umożliwieniami<br />

do matki zdradzenia kusiły, tak, bał się o niego, o ojca się bał<br />

zwyczajnie, przez co nienawidził go jeszcze bardziej, jeszcze<br />

mocniej, jeszcze moczniej, gdy się budził nocami plamą<br />

podpośladkową na prześcieradle, a i sobie samemu obrzydzenie<br />

udzielał, sam siebie w o ojca strachu poczynał widzieć w<br />

nienawiści.<br />

Powiedziało, że w tym czasie, że w tamtym czasie<br />

zdarzały mu się i modlitwy o szybki powrót, o żeby nic się<br />

nie stało, o wybacz mu, tak, już w tej swojej dziecięcości,<br />

którą ojciec poczynał na nice przewracać (co wcale nie<br />

było nice), przewiercać swoimi spełnieniami pokracznymi,<br />

którą ojciec poczynał dobrowolnie (ale bez dobrej woli)<br />

przewartościowywać, zwracał się w stronę majestatu zbawczego,<br />

absolutu oczyszczającego, w sprawie ojca zwracał się do Ojca,<br />

jak mu pan katechetka (o głosie niskim i włoskach siwychczarnych<br />

górnowargowych) i pani ksiądz (o głosie miękkim,<br />

o głosie łagodnym, o głosie uświęconym i twarzy niemowlęco<br />

pupnej, o dłoniach gładkich zupełnie po damsku-kobiecemu)<br />

przykazali; tak, modlił się w wierze nadziei i miłości, że<br />

sobie ojca powrót do domu przedwczesny zapewni, że mu się<br />

Ojciec o ojca zatroszczy (powiedziało, że mieli taki dywan<br />

naścienny, nie, dywan nie, raczej makatkę z papieżem wszytym,<br />

wcerowanym między nitki i ściegi co odpowiedniejsze,<br />

wszystko to w brązowości utonowaniu, więc papież był w<br />

śniadość jakąś, w jakąś murzyńskość wstąpił niezupełną;<br />

powiedziało, że tak, że do niego się modlił, nawet nie do tego<br />

skrzyżowania metalurgicznego-jezuskowego, ale do niego),<br />

tak, się wierzyło, tak, się modliło, bo wydawało mu się, że<br />

to jest już droga jedyna, że jeśli te wszystkie cuda, które się<br />

po klasie z oooo! rozchodzącym w podziwie konstytuowały,<br />

gdy się w klasie biblijna egzegeza dokonywała, to i w jego<br />

przypadku, to i w jego wypadku tragicznym cud się prześni,<br />

się zupełnie bezproblemowo umotywuje, pocznie się i urodzi<br />

bez wcześniejszego zagrożenia poronieniem, tak, wierzył, że<br />

cud ojca z zamroczeń bełkotliwych ocuci i w domowe pielesze<br />

dokołysze.<br />

Powiedziało, że wtedy się jedno z jego pierwszych<br />

samouświadomień dokonało, może nie samo-, bo przecież<br />

faktyczność w złożoności komplikowanej się na to składała,<br />

więc nie samo-, bo go uświadomiły, by tak rzec, okoliczności<br />

splecione w niezwyczaju, tak, zrozumiał, że sobie nic nie zdoła<br />

wymodlić, że sobie oczu w naiwności nie powinien wymadlać i


zamydlać, bo jeśli już teraz, jeśli w tej przedprogowości życiowej<br />

modlitwy, które przecież z naiwności w formie najczystszej,<br />

które przecież z wiary w świętości wiekiem jego ślimatym<br />

zapewnionej, nie zyskały sobie aprobaty, nie zasłużyły sobie na<br />

uznanie, to i te późniejsze, te następne, kalibrowo już o wiele<br />

bardziej obfite, będą w klęsce kląskały, mimo klęknięć ofiarnych,<br />

mimo epifanii podniebnie wysyłanych w uprośbieniach<br />

błagalnych.<br />

Więc kiedy już się zamydlanie wielominutowe wypełniło,<br />

kiedy wydawało mu się, że dywanik nie na ścianie wisieć<br />

powinien, ale co najwyżej buty przedpokojowe sobą zachwycać<br />

i zaszczycać, to jeszcze bardziej czasorozciągliwość odczuwał,<br />

bo tak na ojca czekając, bo tak modląc się podniebnie w<br />

szeptaninach podniebiennych, wcale czasu nie przepędzał<br />

w przeminięcie, wcale go sobie, by tak rzec, nie ukracał<br />

kategorycznie i bez możliwości sprzeciwu; tak, czas mu nie<br />

mijał, czas go sobą obłapiał, czas go w napięciu, w niespokoju<br />

igiełkowo obkłuwał, uświadamiając mu, że na tym będzie<br />

polegało całe jego dzięcięctwo wieczorne i że on wcale na<br />

nim polegać nie powinien, że tak, że tak właśnie, że zawsze<br />

będzie musiał czekać, zawsze będzie musiał czekać w ust<br />

otwarciu, w serca nieukołysaniu w rytm kołysanki, którą<br />

mu matka winna według prawideł, według prawdziwości<br />

wszelkiej uspokojenie zapewniać. Powiedziało, że pewnie<br />

należało polec w uparapeceniu i ojca wypatrywać, wyczekiwać<br />

w tym swoim czekaniu jeszcze mocniej-intensywniej, ale nie,<br />

ale nie potrafił, ale nie chciał, bo, powiedziało, nie zniósłby<br />

tego, nie uniósłby tego na swoich plecach dziecięcych (już<br />

wtedy psychopatologicznych, powiedział), tego toru ruchu<br />

ojca powrotnego-krzywoliniowego, nie mógłby patrzeć jak<br />

z każdym zatoczeniem w zatoczkę autobusową przyuliczną<br />

przyspieszenie ojca staje się skutecznym opóźnieniem i w tej<br />

regresywności kinematyki ojciec opada gdzieś w odpoczęcie,<br />

w pijackie oklapnięcie, a wtedy on z matką, z żoną ojca, będą<br />

musieli w ubieranie pośpieszne, w ojca podnoszenie, w do<br />

domu z ojcem w ich ręce klamrowo ujętym i chodnikowo<br />

rozślizganym wracanie, żeby mu termodynamika nie<br />

postanowiła złożyć na ustach siniejących ostatniego pocałunku,<br />

by go nie poukładała układnie w objęciach, które by ojca<br />

przeniosły w ten stan błogi i ciepły już ostatecznie, które by<br />

ojca ułożyły na katafalku zera dla niego już absolutnego. Więc<br />

nie, więc nim okno uparapecone odpadało, więc upadało z<br />

trzaskiem szybozbitym i kazało mu innych rozwiązań, innych<br />

reakcji na ojca rekreacyjność szukać. Powiedziało, że najczęściej<br />

błąkał się podomowo w tym obłąkaniu, w tym napięciu i nie<br />

robił nic, co by się konkretnością mianowało i oczokłujnie<br />

mieniło; powiedziało, że jego działanie bezcelowość zyskiwało<br />

sobie niejako nominalnie, bez pytania, wykorzystując jego<br />

jąkania we wszelkim działaniu, afazję, na którą go skazywało,<br />

by tak rzec, zmieszanie wszelkich aspektów ojcowskości,<br />

jakie sobie wyzyskiwał w tych wcale pięknych katastrofach,<br />

w tych katarstrofach obrzękniętych, których nie mógł się<br />

pozbyć w żadnej kropelkowości mu przez matkę nagłówkowo<br />

wgłaskiwanej.<br />

I przychodził moment, kiedy się ojca przyjście dokonać<br />

musiało, tak, przychodził, jak każda z tych chwil, które swoją<br />

ostateczność muszą spełnić, przed którymi żadne uciekanie,<br />

przed którymi żadne tłumaczenia i prób wytłumaczeń<br />

podejmowanie, to była ta jedna z podstawowych ostateczności,<br />

żadna komplementarność<br />

naddatkowa, nie, to był jego<br />

podstawowy pakiet, do którego ojca<br />

do domu rozchwiane przychodzenie<br />

musiał sobie dopisać gdzieś<br />

pomiędzy narodziny, fizjologię i<br />

wreszcie tę śmierć (powiedziało, że<br />

to był jeszcze ten czas dziecięcej<br />

nieświadomości, kiedy się śmierć<br />

traktuje jak niemiecką czekoladkę,<br />

niby słodka-sklejająca, niby mdlącadławiąca,<br />

ale jej glukozowośćwęglowodorowość<br />

rozpływająca<br />

się na języku mami, nęci jakoś<br />

dziwacznie, jeszcze się wierzy, że to<br />

może być całkiem miłe, że strach<br />

wcale-a-wcale nie ma wielkich oczu,<br />

strach jest wtedy zupełnie ślepy,<br />

niemy i wartości zastraszających<br />

niemający, mniemający tylko sobie<br />

samemu, że może do szkieleciarek<br />

zmrożenia doprowadzić, to jest taka<br />

śmiertka dziecięca, jej taniec wcale<br />

nie jest tangiem białym i zimnym<br />

jak kość, a tylko jakimś pląsem<br />

łąkowym z latawcem i lizakiem w<br />

ręku). Powiedziało, że czuł gdzieś<br />

w podświadomości, gdzieś w<br />

intuicyjności, tak poza empiryzmem<br />

i racjonalizmem, tak gdzieś w tej<br />

własnej fenomenologii poznania,<br />

że ojciec się dodomnie szumnie<br />

zbliża, że ojciec już jużż allee tto<br />

nnaprawdę już jjużż idzie, że już<br />

jest przy drzwiach, że do teczki po<br />

klucze sięga, że tratratrafić próbuje.<br />

Powiedziało, w tym momencie<br />

matka najczęściej zdołała już ojca<br />

próby usłyszeć, ojca przekleństwami<br />

mroźnego powietrza nasycanie i<br />

wybiegała z mieszkania, i schody w<br />

wielostopniowości pokonywała, by<br />

ojcu drzwi jak najszybciej otworzyć,<br />

by mu sezam domowy udowodnić,<br />

który się przed nim wieczornie<br />

rozwierał, tak, biegła, pokonywała,<br />

otwierała i że, to tak na wszelki<br />

wypadek bo mi się znowu na klatce<br />

zejszczy sąsiadów pobudzi krzyczeć<br />

mi będzie a ja się nie będę przed<br />

nimi później się nie chcę wstydzić no<br />

przecież, mówiła.<br />

Tak, a później ojciec do domubloku<br />

wchodził, o ściany się ocierając,<br />

się w ściany korytarzowe wcierając,<br />

matka, już w domu-mieszkaniu,<br />

pomagała ojcu ściągnąć się do<br />

używalności, ściągnąć buty i kurtkę<br />

mrozochłonną, a ojciec wtedy w<br />

119


zamroczeniu już ostatecznym bywał,<br />

już w całkowitym nieokiełznaniu<br />

świadomości; nic nie mówił, już<br />

milczał, gdzieś sobie pijackie Ja z<br />

trzeźwym nie-Ja zestawiając, bijąc<br />

się wewnętrznie z tym wszystkim,<br />

co mu się na usta cisnęło, co<br />

mu się próbowało wycisnąć i<br />

odcisnąć na czymś jakieś piętno,<br />

które to w tym stanie jeszcze<br />

przedglątwowym gotów był w<br />

rozrzutności nieoczekiwanej<br />

rozdzielać, gotów był nim każdego<br />

w hojności rozchełstanej obdzielać.<br />

Powiedziało, że matka była już na<br />

ojca przygotowana, tak, łóżko polowe<br />

na polu kuchennym rozstawiła,<br />

by mogli, matka i ojciec, czerpać z<br />

tego korzyści obopólne; on czerpał<br />

alkohol z dna żołądkowego, by<br />

go w mowę i nieskoordynowanie<br />

przelewać, zaś ona mogła swój<br />

sen wyczerpywać do rana, by<br />

się czasem nie wziąć już teraz,<br />

bez przygotowania za ojcu ran<br />

rozdrapywanie.<br />

I matka snem się do ojca<br />

odwracała, zamykała drzwi i siebie<br />

na cztery spusty, upusty czyniąc<br />

ojcu bezkłótniowe, ale powtarzała<br />

sobie, że jutro, że z rana, że żadnego<br />

śniadania koszuli prasowania i<br />

dla ojca pracowania nie będzie, że<br />

wygarnie na niego szuflą języka<br />

wszystkie niedopowiedzenia,<br />

zagrozi-zmrozi go strachem o żony<br />

i dziecka utratę, utrze mu nozdrza<br />

smrodem, który się wedrze ciszą<br />

międzymałżeńską (powiedział, że sen<br />

skutecznie pamięć matce odbierał,<br />

otwierał się przed nią i wszystkie<br />

postanowienia wczorajsze-wieczorne<br />

chłonął, więc matka zapominała i<br />

przypominała sobie, że jej ojciec, mąż<br />

jej matki, no był taki sam przecież;<br />

taka więc karma ją miała karmić,<br />

morzyć taka mojra; przypominała i<br />

powtarzała sobie, że nie ma co oporu<br />

stawiać, bo postawić się można pod<br />

murem, a jego się przecież głową<br />

nie przebije, więc nie ma rady, więc<br />

porady na to nie ma w żadnym z<br />

tym sobie poradzeniu). Powiedziało,<br />

że on siedział w swoim pokoiku<br />

(w którym za kilkanaście lat jego<br />

babka miała śmierci oddawać życie<br />

z podnajmu), i zaraz wychodził,<br />

bo ojciec jakoś przycichał, więc<br />

on strzygł tę nienaturalną ciszę<br />

120<br />

uszami; to jednakowoż niespodziewaność z nagła, magiel ust<br />

ojca zamknięty musiał powodować zdziwienie, i on zaraz z<br />

pokoiku wychodził do przedpokoiku, który był przed ojca, już<br />

dorosłym-dojrzałym, pokojem, i stawał na jednej nodze, by<br />

tylko pod jedną stopą czuć zimno kafelkowe, stawał i zaraz<br />

potem patrzył przez palce drewnianych koralików, które za<br />

drzwi urojone robiły, na palce ojca, bo przecież chciał widzieć,<br />

co on tam w nich, co on tam w nich nimi szykuje. Tak, bo<br />

ojciec otwierał szafkę-szafeczkę, która między półkami z<br />

wielokrotnością kryształów różnokształtnych (bo matka twoja<br />

chciała), i z niej wyciągał młotek; raczej mały niewielki, raczej<br />

taki, żeby nim można gwoździki-goździki malutkie wbijać<br />

pod ważkie estetycznie i wagowo reprodukcje. Powiedziało,<br />

że ojciec jakąś ostrożność zachowywał, w jakieś zmysłów<br />

otrzeźwienie i orzeźwienie wpadał i chodził na paluszkach<br />

słonych całodniowym potem; tak, był ostrożny, jakby w obawie,<br />

że możliwą nieostrożnością zaburzy-zakurzy ciszę wnocną, ale<br />

przecież żadnej ciszy, żadnej ciszy nie, bo telewizor, bo spikerski<br />

timbre wieczorny, bo Kobra-dobra zaraz; więc nie, cisza nie.<br />

Powiedziało, że wtedy następowało coś, co na początku, tak<br />

całkowicie za pierwszym razem z trudem mógł zrozumieć,<br />

bo to było za szybkie, bo to było w niespodziewaności, która<br />

mimo że mu oczy i uszy do odbioru ponaglała, nie mogła<br />

sprostać ich przyrodzonej ułomności. On sobie dopiero po<br />

należytej liczbie repetycji ojca zrozumiał, go sobie wytłumaczył,<br />

kiedy układanka się w całość spełniła, kiedy już była jasna<br />

ostatecznym i dla percepcji statecznym ułożeniem. Powiedziało,<br />

że ojciec przynosił się podłodze w dwojakach kolan, klękał,<br />

jakby do modlitwy, jakby w stronę Mekki się ustawiając, ale jego<br />

pozycja była tylko pretekstem, tylko ułudą chwilową, która na<br />

jakimś zdjęciu w fotografię, w na niej zatrzymaniu mogłaby się<br />

prawdą pokazywać, ale nie tam, ale nie wtedy; ostrożnie rąbek<br />

dywanowy odchylał i domowymi wypiekami rumieńców na<br />

twarzy wpatrywał się w podłogę. Wpatrywał się, ale słuchał,<br />

oczy nos dłonie mu uszami, uszy mu nim, bo musiał wyłowić<br />

jakiś dźwięk, który się podpodłogowo dobywał, więc ojciec<br />

cały się membraną stawał, cały młoteczkiem i kowadełkiem<br />

jednocześnie. Powiedziało, że on nie był pewien, czy ojciec<br />

coś słyszał, może miał fantomowe bóle pragnienia, które mu<br />

kazały słyszeć to, czego nie można było; powiedziało, że ojciec<br />

wtedy ten w ręce-dłoni młotek trzymany unosił i uderzał, w<br />

podłogę uderzał, ko-walił w nią młotkiem – góradół, dółgóra.<br />

To podobno zawsze były (tak powiedziało) trzy uderzenia<br />

trzy ślady zostawiające, trzy punkty, które połączone ze sobą<br />

przypominały trójkąt odwrócony (dłoń dłoń stopy) podstawą<br />

do góry, ale powiedziało, żeby mu za bardzo nie wierzyć, bo on<br />

miał wtedy lat, zaraz, 3 i 3, więc sześć, więc tak, więc raczej nie.<br />

Ojciec krzyczał, uderzał w podłogę, ale i w niego przecież, i on<br />

wtedy zrozumiał, że on nie, że nie chce obok ojca, w ojcu, pod<br />

ojcem, ale nigdy nad (powiedziało, że może byli gdzieś tacy,<br />

gdzieś tam, którzy byli naprawdę, ale nie tu, ale nie dla niego).<br />

Powiedziało, nie chciałem w ojcu zobaczyć siebie,<br />

więc wiedziałem, że muszę się odniezależnić, że się muszę<br />

usamodzielnić, podzielić się tak, żeby część, w której był<br />

ojciec, odrzucić, jak się mięsochłap rzuca na pożar(ł cię ojciec)<br />

w psim żołądku. Ale zaraz popadł w uświadomienia (nie<br />

wierzyć mu, bo 3 i 3 daje tylko sześć), zaraz w rozjaśnienia<br />

wstąpił, że mu się to nie uda, że ojciec w nim, na i nad nim<br />

tak starotestamentowo, że tak już odwiecznie, że wina w


syna, chociaż ona nie jego i nie jemu. I zrozumiał, że nawet<br />

jeśli się usamodzielni, jeśli się odłączy, jeśli się odanszlus<br />

dokona, to i tak usamodzielnienie jego będzie się bratało<br />

(jak Kain i Abel) z ojcem ubezwłasnowolnieniem, zawsze<br />

z przypomnieniami w tle, z ojcem w lustrach, obrazach,<br />

fotografiach, folderach wycieczkowych i banknotach, dowodach<br />

na osobistość i papierach bezwartościowych, w twarzy i<br />

twarzach swoich dzieci; zawsze z ojcem, zawsze z tym (to<br />

dla literatury kanibanalizm, powiedziało, ale tak myślał, bo<br />

przecież tylko 3 i 3 miał) młotkiem i nim zaraz uderzaniem<br />

o niego, w niego; tak, zrozumiał, że od teraz i na zawsze od<br />

ojca ubezwłasnodzielnienie; że od teraz i na zawsze sam, ale z<br />

ojcem w sobie na niego czekającym, ojcem na klatce piersiowej<br />

wysiadującym, tak jak i on na niego wieczornie; więc, więc nic<br />

mu nie pomoże, i nikt-nigdy, bo pokoleniowa patogeneza już w<br />

genach zaogniona.<br />

Żadnych rozdzieleń, żadnych odwrotów, żadnych<br />

dychotomii (powiedziało wielostronnie – ojciec jest ojcem<br />

jest ojcem jest ojciec); on i ojciec, on jako ojciec i inni oni,<br />

inni oni jako ojcowie dla innych onych. Uzależnienie nie<br />

do wyswobodzenia; wyswobodzenie nie do dokonania;<br />

usamodzielnienie bez samodzielności; ubezwłasnowolnienie z<br />

wolem pełnym wolnej woli; ubezwłasnodzielnienie.<br />

***<br />

Patrzenie w lustro, na lustro-na siebie. Dochodzenie z<br />

wnioskami po rozum do głowy. Powiedziało, że często mu<br />

się przytrafiało drzwi łazienkowych niezamykanie, ot wejść,<br />

ręce-twarz umyć w przedbiegach do właściwego wyścigu. Stał<br />

akurat (tak powiedziało) przed lustrem, patrzył na siebie, twarz<br />

przybliżał i oddalał, szybko, jak najazd nerwowej kamery, jak<br />

zoom cyfrowy wiodący na spikselizowanie; taktak, powiedział,<br />

wtedy zobaczył, że mu się dostrzeglam na twej skroni pierwszy<br />

siwy wlos przytrafiło; czas go chciał w monochromatyczność,<br />

w poszerzenie zakresu poszarzenia uposażyć, i do tego<br />

okolice pierwszych zakoli, nad kołami-oponami mózgowymi,<br />

które miały odtąd zatracać dawną, ustaloną plastyczność.<br />

Powiedział, że pewnie przesadzał (się na grządkę wszystkim<br />

przewrażliwienia i przewrażenia egzaltowanego), tak, pewnie<br />

tak, bo to był wiek przeddwudziestoletni, kiedy się widzi, że<br />

nie warto widzieć, kiedy się nie chce wierzyć, że to ci minie (bo<br />

nie mija tylko wybranym, a przecież właśnie jest się wybranym;<br />

ale później dostrzega się, że choć wielu jest wezwanych, to<br />

jednakowoż mało wybranych), że to tylko tak, tylko tak na<br />

chwilę. Powiedział, że po tym się sobie przyglądaniu twarzgłowę<br />

umieścił podkranowo, kurek odkręcił i zmywał siebie z<br />

siebie; tak, i wtedy zobaczył, że ojciec stoi w drzwiach łazienki,<br />

znaczy to nie był ojciec pełnosylwetkowy, ojciec, by tak rzec, w<br />

całej okazałości pełnokraśniejący, bo on na ojca patrzył przez<br />

tę lukę pomiędzy ręką a ciała bocznością, więc widział ojca<br />

w strzępkowości wyrywkowej, ale widział. I wtedy pomyślał,<br />

że ojciec stoi naprzeciw lustra, więc twarz ma na miejscu, w<br />

którym i jego przed chwilą była, ojciec zajął jego miejsce, a<br />

on nie mógł się wyprostować, kręgosłupowo unaturalnić, bo<br />

wtedy i on zająłby miejsce, twarz jego byłaby twarzą ojca,<br />

potwierdziłby, że zajmowanie miejsca po ojcu jest mu bardzo na<br />

rękę (choć może później na barki). I byłby jeszcze ten moment,<br />

ten przed ostatecznym wyprostowaniem, w którym widziałby<br />

lustro w całkowitym ojca władaniu się znajdujące, z ojcem<br />

dumnym, z ojcem w pełni, w drugiej<br />

kwadrze, w pełnym kadrze jak na<br />

portrecie; więc nie, więc nie podniósł<br />

się wyprostował, nie mógł dopuścić<br />

do bezproblemowej wymiany ich<br />

twarzy, która zatarłaby ostatnie<br />

różnice, która by go w jeszcze<br />

większe ubezwłasnodzielnienie<br />

wtrąciła. Ojciec zaraz odszedł,<br />

wystąpił z szeregu framugi, szurając<br />

papuciami, na które też ktoś rzucił<br />

glątwę. Powiedział, że on pod tym<br />

kranem, pod tą wodą został jeszcze<br />

chwilę, wierząc jej katartycznie.<br />

***<br />

Powiedziało, że ojciec nigdy<br />

go nie uderzył; nigdy dotknął.<br />

Powiedziało, że ojciec nigdy na niego<br />

nie krzyknął; nigdy porozmawiał.<br />

Powiedziało, że ojciec nigdy go<br />

z domu nie wyrzucił-wygnał;<br />

nigdy do siebie przycerował<br />

przespacerowaniem. Powiedziało,<br />

że ojciec zawsze go usprawiedliwiał;<br />

nigdy rozumiał. Powiedziało, że<br />

ojciec wszystko mu kupował; nigdy<br />

się wkupił w jego łaski. Powiedziało,<br />

że ojciec zawsze mu pozwalał; nigdy<br />

pozwolił sobie na coś więcej.<br />

Powiedziało, że ojciec nigdy.<br />

Powiedziało, że nigdy ojciec.<br />

***<br />

Powiedział, że ojciec składał<br />

się dla niego z elementów świata,<br />

którego on nie mógł sobie<br />

przyswoić, pozwolić na to, by<br />

mu ta ojca rzeczy-oczywistość<br />

przyświecała, cała się świecą ofiarną<br />

mianowała i wskazywała drogę po<br />

latarnianemu; nie, tu nie chodziło o<br />

jakiś bunt z dziecięcości końcowej<br />

w młodzieńczość wstępującą, tu<br />

nie chodziło o wierzganie, które<br />

przyjmuje się a priori, uważając,<br />

że tak trzeba, że tak być powinno,<br />

że jeśli się przeciw rodzicielskości<br />

nie zbuntuje, że jeśli żaden<br />

sprzeciw, to naturalny po-rządek<br />

w ustaleniu ulegnie zestaleniu w<br />

stronę nieodpowiedniości, w stronę<br />

zaburzenia prawidłowego rozwoju,<br />

więc kto się nie buntuje, ten się<br />

norm każdego zdrowego człowieka<br />

unormowaniem chwalić nie może;<br />

on się nie buntował, on postępował<br />

tak, jak podpowiadała mu jego<br />

sytuacyjność w nienormalności,<br />

121


jak mu ubezwłasnodzielnienie<br />

nakazywało; to nie mógł być bunt, to<br />

było jedyne wyjście.<br />

Powiedział, że ojciec w ich<br />

rodzinie robił za, robił z siebie i<br />

robił tym sobie (bardzo) dobrze,<br />

naczołowego mędrca rodowego,<br />

autarchę pojmowalności i<br />

poznania, który ster musiał objąć i<br />

rozprowadzać wszystkich za rękę po<br />

świecie; poświecić w ciemnościach,<br />

ostrzyć zmysły otępiałe, zaropiałe<br />

oczy odskrobywać na dostrzeganie<br />

i wskazywać, i interpretować,<br />

i wyjaśniać. On sobie ojca<br />

budował, odbudowywał go sobie<br />

z tej rozsypki wieloelementowej<br />

i stworzył obraz ojca, na który<br />

musiał patrzeć z grymasem<br />

nieprzyjmowania, z niedowierzaniem<br />

twarzy wykrzywieniem, ale zaraz<br />

przypominał sobie, że nakładać<br />

trzeba maskę, że masę swojego<br />

zadowolenia i zachwycenia<br />

zwiększać, bo ojciec sprzeciwu nie<br />

znosił do zrozumienia, ojciec tego<br />

nie pojmował, jemu pojmowanie się<br />

nie mieściło, bo on zwyczajnie nie<br />

miał dla niego miejsca, więc mógł<br />

zareagować złością, której z kolei on,<br />

powiedział, nie tyle nie znosił, co nie<br />

potrafił unieść. Powiedział, że patrzył<br />

wtedy na ojca i widział te koszule<br />

odprasowane żony małżeńskości<br />

odpracowaniem, widział te krawaty<br />

z tłustymi węzełkami podszyi,<br />

widział te marynarki, jak arki<br />

męskości noszone, te spodnie<br />

ukantowione odpowiedniością i<br />

odpowiedzialnością właściciela,<br />

te teczki ociekające skóry<br />

polukrowaniem, widział te chusteczki<br />

bawełnianością lekkie wsadzane<br />

przez matkę, przez żonę jego ojca,<br />

do kieszeni spodni, żeby się czasem<br />

mąż w sytuacji kompromitującej,<br />

święty wizerunek raniącej nie znalazł,<br />

kiedy by musiał dłonią podnośne<br />

efekty oddychania podnosić palcami<br />

w siebie skalanie, w niedzieli i świąt<br />

majestatu nakazanych (które dla<br />

ojca w codzienności, w bezwyjątku<br />

tygodniowym miesięcznym rocznym<br />

są się znajdują) nieprzestrzeganie.<br />

Powiedział, że ojciec nawet<br />

ścianę wyściełał swoimi sukcesami,<br />

swoimi sukcesjami go honorującymi<br />

i usprawiedliwiającymi honorność,<br />

kiedy wkładał swoją wtyczkę do<br />

122<br />

kontaktu z ludźmi dla niego niższego sortu, z, by tak rzec,<br />

asortymentem bezdyplomowym, beztytułowym, kiedy to nie<br />

miał ojciec do uczynienia z magistrem, inżynierem, z magistrem<br />

inżynierem, z doktorem, ale nie hab., bo w pułapkę kontaktów<br />

tak wymagających, absorbujących tak ojca możliwości<br />

podliźnięcia się jeszcze nie złapał-załapał, ojciec nie wypułapił<br />

się jeszcze na wyżyny, na których musiałby wyżąć, wyrzec by<br />

się musiał tego, co łączyło go, by tak rzec, z ludem pracującym i<br />

wszystko dla niego opracowującym, żeby się nie musiał męczyć,<br />

mężczyzna nie powinien się przecież zamęczać, zwłaszcza on,<br />

ojciec, człowiek z funkcją, człowiek funkcyjny i funkcjonalny.<br />

Powiedział, że on miał nieposiadanie innego wyjścia,<br />

miał obowiązek, by na ojca nałożyć to, co zwykł (z bolesną<br />

niezwykłością) światem matki nazywać, musiał na te ojca<br />

dyplomowania i utytłania tytułami, na te ukoszulowienia<br />

uteczkowania ugarniturowania uchusteczkowania rozłożyć to,<br />

co się ojcu mezaliansem mieniło, co mu mieliło teraźniejszość<br />

(powiedział, że on, jak ojciec, też miał wiele z matką wspólnego;<br />

tyle tylko, że on do matki wszedł za pomocą ojca, a ojciec był w<br />

tej kwestii zupełnie samopodzielny z uwagą, ale też przecież, jak<br />

ojciec, z matki, żony swojej wychodził, tak on z matki wyszedł;<br />

ojciec miał przywilej wielokrotności, jemu musiała wystarczyć<br />

przedurodzeniowa i naurodzeniowa jednorazowość; i jeszcze te<br />

matki piersi się nadstawiające, z których każdy z nich korzystał<br />

zaraz po) jak mówił, tą przeszłością szczeniacką moją, tą moją<br />

nieodpowiedzialnością w głupkowatości młodzieńczej nieopierzonej.<br />

Tak, powiedział, że dla ojca matka była źródłem symetrycznego<br />

dwuwstydu; tak, bo ojciec się wstydził, no nie mógł nie mógł<br />

zrozumieć, że ta kobieta, ta matka twoja, stała się żoną moją<br />

(tak, stała się, ojciec tutaj nie miał nic do wygadania, kiedy<br />

wchodził w matkę i jej posiadanie, czyniąc z niej powiernika<br />

swoich postanowień); tak, bo ojciec wstydził się, że teraz żona<br />

się odstać w kolejce sprawę rozwiązującej nie może, że nie<br />

przeminie, się nie zużyje, że nie zniszczy, ale nie mógł się nad<br />

tym za bardzo rozwodzić, bo to by nadpsuło jego reputację,<br />

refutację zawodową społeczną towarzyską funkcjonalną<br />

rekreacyjną informacyjną dydaktyczną semantyczną<br />

grzecznościową kontaktową by zapoczątkowało, więc nie, więc<br />

się nad tym nie rozwodził. I jeśli się nie rozwodził, i jeśli nie<br />

miał innego wyjścia (oprócz zejścia) jak z żoną, przy żonie, w<br />

żonie, nad żoną trwać w zatrwożeniu brakiem możliwości do<br />

wyswobodzenia, to musiał udowadniać jej pochodzenie i już w<br />

z nim dojrzałość dojście, musiał przypominać jej, by tak rzec,<br />

proletariackość wykształcenia niesformalizowanego, jej nieobycie<br />

w byciu, jej nieokrzesanie, z którego trudno było coś wykrzesać,<br />

jej, jak mówił, pomrok nie do pomierzenia i rozświetlenia, jej<br />

instynkty jak u insekta małe, jej życie całe, którego on, ojciec,<br />

by się życiem nazwać nie odważył (powiedział, ojciec nawet nie<br />

brał pod uwagę tego, że nie-odwaga mogła być spowodowana<br />

jego strachu należnym niedoważeniem, nieodważeniem ojca do<br />

tego strachu pokonania).<br />

Powiedział, że jeśli wybrał matkę, to musiał swoją<br />

umysłowość okaleczyć do nierozpoznawalności, musiał<br />

zapomnieć o tym, co w nim ojciec przez całe dziecięctwo i<br />

wczesne nastolęctwo zasiewał na tyle obficie, by on w czasach<br />

zbiorów mógł uniknąć towarzystwa zbirów, by osłonięciem<br />

nocą nocnik bandycki (tak, ojciec bał się o to samo, tak samo<br />

jak i on przecież się przestraszał) na głowę wylewającej się<br />

przed snem najpierw gorliwego ucznia, a później pilnego


studenta (z pięcioletnim biegiem czasu stającego się stosownym<br />

tytułem) nie zastawiał; to dla niego było jak sen, który<br />

niezupełnie zatracił pamięć, bo coś mu tam świtało, miał<br />

prześwity niepamięci w pamięci zaprzeszłej i, od czasu do<br />

czasu, rzeczywistej, ale ojca gromkie na niego nagonki ciągle<br />

pamiętał i co w nich też, więc wiedział, czego unikać, przed<br />

czym pierzchać-uciekać (ale dumnie, ale szumnie, bez kości<br />

ogonowej podkuleń), by czasem planu ojca ojcu nie zrealizować.<br />

Powiedział, że poszedł więc tropem matki i poszedł do szkoły,<br />

zwanej tu i ówdzie, zawodową, ale, powiedział, ona wcale<br />

nie była zawodowa, ona była cokolwiek zawodna, zwodziła<br />

go na jakieś niewiedzenia manowce, wpędzała go w stan<br />

wcale prawej niemrawości umysłowej, z którą nie mógł sobie<br />

poradzić, której z wiekiem (trumny się nad nim z każdym<br />

dniem zamykającym) nie potrafił nie-ulec, wolał w niej po-lec<br />

i pławić się, i pływać w niej w nadziei, że żadnych nie będzie<br />

utopień, że mu ta utopia będzie trwała i będzie trwała, taka już<br />

nie do zniszczenia, nie do przerwania (powiedział, że wtedy<br />

zyskał sobie tę w rodzinie zdrobniałość, to ust zastawienie w<br />

śmiechu dławieniu, że on, że szkoła taka nie taka, no wiesz,<br />

no jak mogłeś mu na to pozwolić). I skończył tę szkołę, i<br />

ukończył, ale w żadnym wystarczaniu umiejętności, by mógł się<br />

podejmować czegokolwiek, by mógł podjąć pracę, by ją mógł<br />

do siebie zdjąć-ściągnąć, żeby mógł się w ogóle stać już takim<br />

dojrzałym, takim dorosłym, odpowiedzialnym; powiedział,<br />

że (chociaż teraz nie jest już pewien) ta szkoła zawodna<br />

zwodna zawodowa miała mu dać umiejętności jakiegoś tam<br />

młodszego pomocnika pomocnika starszego pomocnika<br />

głównego elektryka, ale te umiejętności (powiedział, że to były<br />

raczej nieumiejętności, bo o tym nie można mówić w żadnych<br />

pozytywnych kategoriach jakościowych, żadnych dodatnich<br />

wartościowaniach ilościowych) mógł wcielać jedynie w ciało<br />

figurek bożonarodzeniowych, kiedy im wydrążone brzuchy<br />

rozświetlał tymi malusieńkimi żaróweczkami z dziecięcychchłopięcych<br />

latarek, tak, bo to wszystko było dla niego małe,<br />

takie zastępcze, takie zamiast w skrajności na skraju, z którego<br />

już tylko w nic, w czerń, w zianie, w anty- spaść można.<br />

Powiedział, że jednakowoż do pracy poszedł, on już nawet<br />

nie pamięta co, gdzie i jak, bo to już teraz nie ma znaczenia, on<br />

to z siebie wyparł, nie wyparł się tego, ale pozbył zwyczajnie, bo<br />

mu pamięć o tym nie była potrzebna, może nie zbędna, ale nie<br />

niezbędna; taka, którą sankcjonuje prywatna neutralność, jakieś<br />

sito, filtr jakiś na świadomości teraźniejszej i tej interpretującej<br />

przeszłość, którego zagęszczenia, którego rozrzedzenia dla<br />

każdego w inną rozmiarowość, w inne nasycenie wstępują<br />

równolegle z wyczerpywaniem debetu w rachubie rachunku<br />

osobistego. I poszedł, ale nie zaszedł, i sięgnął, ale nie<br />

osiągnął, nie wyciągnął po zcylindrowemu czegoś, co byłoby<br />

prawdziwą niespodzianością, niespodzianką cofającą wszystko z<br />

odpowiednim refleksem i refluksem czasowym. To było jakieś,<br />

by tak rzec, stanowisko-wyrobisko w zupełnej szaraczkowości,<br />

w ambicji niedopełnieniu spełnieniem, wypełnieniem, o które<br />

przecież w tamtych czasach (powiedział, że teraz to jeszcze<br />

gorzej jest przecież) zabieganie wielokrotne, o które starania<br />

naginania uproszenia wybiegania do całkowitej utraty, do<br />

utarcia świadomości, do utarczek z sobą samym, kiedy już<br />

w tarczę nie można trafić i staje się jedynie wieszakiem na<br />

ciało, bezosobową osobą, cząstką, która nie jest nacechowana,<br />

nienazwanym przedmiotem, nazwą nieuprzedmiotowioną. On<br />

oczywiście od ojca propozycję pracy<br />

załatwienia, pracą się przez ojca dla<br />

niego załatwienia, uwzględniając<br />

w tym załatwienie jakiegoś<br />

pracownika, którego zbędność<br />

ojciec mógł uzasadnić, posadzić<br />

mógł ją w argumentację właściwą,<br />

otrzymał, tak, ojciec z każdym nie<br />

tabelę rang poszerzał, wspinał się<br />

po schodkach, już po kilka nawet<br />

przeskakiwał, już mu pomijał tę<br />

awansowatość, przy której z każdym<br />

gradacyjnym przeskokiem, z każdym<br />

ukoronowaniem błyskotliwej kariery<br />

zawodowej (????) jego synowi,<br />

wnukowi jego ojca, podnosiłaby się<br />

poprzeczka, przez którą chciałby<br />

skakać, wierząc, że może przeskoczyć<br />

samego siebie, a później i innych<br />

przecież, bo on jego, bo on syn ojca,<br />

no! komilfo!<br />

Powiedział, że on ojca propozycji<br />

pozycji wygodnej, utrwalenia w<br />

dowiecznym, w dośmiertnym<br />

ustawieniu w stronę wszystkiego<br />

ułożenia i potrzebnej z wszystkimi<br />

układności nie przyjął, bo to przecież,<br />

powiedział, byłoby w krytycznej<br />

hipokryzie kołowo wokół jego szyi<br />

oplecionej wobec tych zapracowań<br />

wieloletnich, starań, uniknięć,<br />

przesmyknięć pomiędzy potknięciami<br />

i podtykaniem pod nos (nośnych w<br />

chwilach zwątpień) pokus, po-kuszeń<br />

o zrezygnowanie, pogodzenie (z i z),<br />

zaprzestanie, na półkę odstawienie<br />

i w ogóle na dno szuflady, bo taki<br />

pesymizm już jest passe, nie w tym<br />

wieku przecież, bo trzeba by może<br />

zapomnieć jak wszyscy, to już nie<br />

wypada, bo można wypaść z tego<br />

przyporządkowania wiekowego, a<br />

potem to już tylko przedszkole dla<br />

dorosłych, więc nie, bo to już passe,<br />

bo to już passemizm jest przecież. I<br />

go to postanowienie doprowadziło<br />

do tego, że się w dziwnym znalazł<br />

siebie samego podduszaniu trwałymciągłym,<br />

w zaklinowaniu, z którego<br />

się nie mógł wyswobodzić, się<br />

odszukał-pojawił w nie do z niego<br />

wyjścia środku, bo mu środków do,<br />

by tak rzec, życia nie starczało, życia<br />

jakiegokolwiek, on powiedział, że<br />

tu jednakowoż nie chodziło tylko o<br />

środki do życia jako takiego, do tej<br />

powtarzalnej fizjologii, nie chodziłobiegło<br />

wyłącznie o perystaltykę i<br />

mechanikę wewnętrzną wnętrzności<br />

123


i zewnętrzności, nie, powiedział,<br />

to nie tylko o to, bo te środki do<br />

życia ewokowały stan środków do<br />

życia przeżywania. Powiedział, że<br />

znalazł się, chociaż wcale się nie<br />

chciał w tym odnaleźć, w jeszcze<br />

większym ubezwłasnodzielnieniu,<br />

w ograniczeniu jeszcze większym,<br />

bo z czasem, bo z jego upływaniem,<br />

bo z jego ściekowatym płynięciem<br />

kanałem losowym, jego losu<br />

losowym (którego, powiedział,<br />

wcale nie chciał wylosować), od ojca<br />

uzależniał się coraz bardziej, jeszcze<br />

mocniej (choć już nie moczniej, już<br />

nie teraz, już nie wtedy), bo ojciec<br />

matki prośby o no w ogóle trzeba<br />

mu przecież coś w ogóle coś pomóc<br />

znaczy to dziecko twoje jest się męczy<br />

przecież a ty nie co, o daj więcej bo mu<br />

kupię bo trzeba bo widzisz, spełniał<br />

bez zająknięć, bez sprzeciwów<br />

głosowych nagłosem wygłaszanych,<br />

choć może w umysłkowatości<br />

ojca wewnętrznej obecnych, się<br />

pojawiających, zwiastujących<br />

możliwość zaprzestania tych<br />

uproszeń matczynych wypełnień,<br />

tych próśb, których nie wypadało<br />

nie nie, nie usłyszeć i nie zaraz<br />

nie spełnić, podchwycić i co<br />

rychlej wcielić w ucieleśnienie, z<br />

nystagmusem nieudawanym dać<br />

im możliwość, bo krew, bo drzewo<br />

genowe rodzinne nowe, poza<br />

normalne traktowanie się wmykające<br />

i wymykające, ale wymagające<br />

pielęgnacji, podlewań, przystrzyżeń,<br />

doglądnieć, i trzeba pominąć, że<br />

ono jakieś dziwne, że krzywe, że<br />

prawie bezlistne i bezszelestnie się<br />

wiatrom poddające, trzeba się sobie<br />

samemu w uzgodnieniu pogodzić,<br />

wypogodzić się twarzowo i trwać na<br />

straży, i nie trwożyć się, problemów<br />

w rozcieńczalności sztucznie nie<br />

roztwarzać. Powiedział, że oczywiście<br />

te wszystkie wspomożenia dla siebie<br />

chorego na życiowanie wy-godne<br />

przyjmował, to była sytuacja z<br />

wyjściem zamurowanym na cztery<br />

spusty przez cztery wiatry, tak, bo<br />

to się wszystko tak szybko stawało,<br />

jeszcze przed chwilą zgoła szkoła<br />

goła w bezproblem, a tu już zaraz<br />

decyzji podejmowanie, a tu już zaraz<br />

na własnej skórze usamodzielnienie<br />

pręgami odczute i odczuwane,<br />

więc, powiedział, w tym wypadku<br />

124<br />

przesuniętym w stronę katastrofy (i znów katarstrofy płaczliwe)<br />

musiał przyjąć to ubezwłasnodzielnienie (nienienie!), musiał się<br />

wpędzić w to, przed czym uciekaniem spędzał cały czas, całe<br />

życie; musiał wrócić w ten czas, kiedy wszystko było jeszcze<br />

przedustanowione, nieustawione, do ukierunkowania możliwe<br />

(powiedział, teraz było już na to zbyt późno).<br />

Powiedział, że odwrót od ubezwłasnodzielnienia zwrócił mu<br />

go z powrotem, do ojca go znowu przypisał, na powrót spisał go<br />

ojcu na straty albo na ocalenie, które to z kolei, choć go ocalało,<br />

choć mu pozwoliło na tu i teraz, to stawiało go w sytuacji, w<br />

której stawał poza sobą, nie wychodził z siebie, a wchodził w<br />

niesiebie, był, ale przez to, że wolał nie, nie był. Powiedział,<br />

piłem wodę, która miała posmak niesmaku, to wszystko<br />

uderzało we mnie i obraźliwy ton, a ja w toń, w tę wodę, którą<br />

piłem i która wpijała się we mnie ojcem, powiedział, nie, nie<br />

wiem, nie chcę, już nie pamiętam.<br />

Powiedział, że nie. Powiedział, że to nie na teraz. Nieteraz.<br />

***<br />

Powiedział, że jego brat (tak, zapomniał, tak, nie<br />

wspomniał) miał syna przecież. On patrzył na niego, na tego<br />

syna w celu wypatrzeń pierwszych ubezwłasnodzielnienia<br />

objawów, pierwszych objawień, w których się miało okazać,<br />

że tak, że powtarzalność, że nieunikalność, patrzył, zjawień<br />

oczekiwał, w których by coś, by się coś wyjaśniło i zaraz potem<br />

uzasadniło, rację przyznało, więc patrzył, osiągając jednocześnie<br />

stan, w którym, wpisując się w rolę niezobowiązującą,<br />

pozbawioną zaciążenia w odpowiedzialność, mógł pełnić<br />

rolę niby-ojca, niby-patriarchy, mógł okazjonalnie spełniać<br />

winności wychowawcze, ale już bez winy, bo to przecież niesyn,<br />

a on nie-ojciec, więc ich porozumienie, więc ich rodzinne<br />

połączenie było naturalnego napięcia wyzbyte, to nie była<br />

oficjalna umowa sygnowana, z dystynkcją sztywnokrawatową<br />

podpisywana, tak, powiedział, to nie była umowa, to była<br />

zmowa. Powiedział, że jego brat przyjął na siebie ojca błędnik,<br />

więc błędy powtarzał; ten brat, powiedział, jego brat, to<br />

zawsze był jakiś taki słuszniejszy w posłuszności, zawsze<br />

uporządkowany i przyporządkowany, on zresztą, ten brat,<br />

już od początku wiedział, że został wybrany na dziedzica<br />

[SYN (-∞; OJCIEC) – {MATKA}], więc dziedziczyć<br />

miał po ojcu schedę, kredę brać miał i na tabliczce wszystko<br />

odponownie i odnownie (ale nie odmownie) zapisywać;<br />

to banał, powiedział, ale brat wiedział, że ma ojca historię<br />

kontynuować, nie, jednak nie kontynuować, bo tu nic nie było<br />

do kontynuowania, on miał ojca historię odtworzyć, nawet<br />

nie na nowo, ale na powrót, ojciec nie chciał krytycznych<br />

interpretacji, żadnych rimejków, żadnych kołwerów, które<br />

by mogły jego plan zaburzyć w stronę niespełnienia, tak, bo<br />

ojciec chciał rozpocząć coś od początku starego, odtworzyć dawne<br />

ideały (nacisnąć na wychowania pedały, żeby tak miękko nie było,<br />

pamiętaj, pamięta, kiedy ojciec mówił do jego brata), stary<br />

nurt na nowy przemianować. Powiedział, że kiedy brat ojca<br />

plan postępowania wcale awaryjnego począł realizować (co<br />

realistyczne było aż nadto dla jego pamięci), to jego syn, syn<br />

brata, się stopniowo od niego, ojca swojego oddalał, wydalał<br />

z tej z przyrodzonej bliskości i w jego stronę kierował, i do<br />

niego zbliżał, i jemu sobą ubliżał zupełnie bezwiednie, jeszcze<br />

bez wiedzy, ale jeszcze z wiarą, a on wiedział, że nie, że nie<br />

można, bo kiedy by się z niby w prawdziwego, bo kiedy by się


z para- w paranoicznie rzeczywistego ojca zmienił, to syn jego<br />

brata, to jego, by tak rzec wreszcie, bratanek by się w podwójne<br />

ubezwłasnodzielnienie wpędził; w z ojcem, na które nic nie<br />

mógł poradzić, i w z nim, co do którego nie dostał porady,<br />

żeby nie, żeby czasem nie próbował. Powiedział, że on sam<br />

musiał kontakty przerwać-zerwać z jego, by tak rzec znowu,<br />

bratankiem, tak, teraz był już tylko od święta i na święta, nawet<br />

nie wszystkie nakazane, nawet nie przynajmniej dwa razy<br />

do roku; powiedział, że musiał, że to z dobroci skromności<br />

czystości wiary nadziei i miłości, tak, z tego właśnie.<br />

Powiedział, że to tylko tak powiedział. Powiedziała, że to<br />

tylko tak, żeby zagłuszyć głos żony jego brata, że niby co to za<br />

wujek, i spuścić zasłonę niesłuchania na głos swojego sumienia,<br />

że taki z niego…<br />

***<br />

Powiedział, że to się zdarzyło w poniedziałek. Tak,<br />

powiedziała, że poniedziałek jest szary, bo ojciec zawsze lubił<br />

(to mama-usia) takie garnitury, w takim kolorze znaczy, więc<br />

dlaczego by nie?<br />

Powiedział, że jego poniedziałek jest czarny, może<br />

granatowy, bo w takim mu zawsze było do twarzy (to brat).<br />

Powiedziała, że tak to się wszystko kończy, kończy się końcem<br />

na końcu końca, a na końcu może być już tylko Końcówka, bo<br />

przecież nie Krapp.<br />

I jeszcze tylko:<br />

***<br />

Czy modliłem(am) się za ojca-rodziców? Czy byłem(am)<br />

im-ojcu wdzięczny(a)? A jeśli nie, a jeśli nie nie, to dlaczego,<br />

w jakich okolicznościach? Ile razy? Z kim? Czy słuchałem(am)<br />

lub rozmawiałem(am) o tych rzeczach? Tych nieorodzicowychoojcowych,<br />

ozłych-opiekielnych? Czy słuchałem(am) rodzicówojca?<br />

Czy dobrze myślałem(am) i mówiłem(am) o rodzicachojcu?<br />

A jeśli nie, to z kim? Czy oglądałem(am) bezwstydne<br />

obrazki, rysunki, filmy zakazane w moim wieku, na-w których<br />

ktoś lżył rodziców-ojca moich albo rodziców moich rodziców<br />

moich rodziców? Jak długo? Czy byłem(am) na tyle dobry(a),<br />

że zmierzyłem(am) ten czas na zegarze atomowym? Ile razy?<br />

Czy byłem(am) usłużny(a) wobec starszych (moich kolegów) z<br />

sąsiedztwa? Czy szkodziłem(am) rodzicom-ojcu na zdrowiu<br />

przez: palenie papierosów, picie alkoholu, czepianie się pojazdów,<br />

nieprzestrzeganie znaków drogowych, picie zimnych napojów,<br />

siedzenie na chodniku, spożywanie przeterminowanych produktów<br />

do spożywania, spożywanie dużej ilości cukierków, spożywanie?<br />

Ile razy? Z kim? Czy popełniłem(am) grzech nieskromny wobec<br />

rodziców-ojca sam(a) lub z innymi? Jak zachowywałem(am) się na<br />

zabawach, wczasach, wycieczce, na biwaku, w remizach, stodołach,<br />

stogach siana, sklepach z monopolem na alkohol, kinach, urzędach<br />

skarbowych, bibliotekach, fast foodach? Co czytałem(am) i jakie<br />

oglądałem(am) filmy? Czy to czasem nie było kino bangladeskie<br />

nierodzicielskie? Z kim myślałem(am) o rodzicach-ojcu? Ile razy? Z<br />

kim? Ile razy? Kogo? Czy chętnie przebaczałem(am) wyrządzoną<br />

mi przez rodziców-ojca krzywdę? A jeśli nie, to dlaczego? W jakich<br />

okolicznościach? Jak długo? Czy intensywnie i energicznie? Czy<br />

uczę się pilnie, aby w przyszłości dobrze służyć ojcu-Ojczyźnie?<br />

Czy byłem(am) wstydliwy(a) w tej mowie?<br />

luty 2008<br />

fot. archiwum Autora<br />

Kamil Gołaszewski – ur. 1990r.,<br />

mieszka w Zawierciu. Laureat<br />

ogólnopolskich konkursów literackich,<br />

m.in.: Marka Hłaski, Haliny<br />

Snopkiewicz, „Kaczego Pióra 2007”,<br />

„Lipy 2007”. Publikował w „Portalu<br />

Literackim”, „Alfred Hitchcock poleca”,<br />

„FA-arcie”, „Portrecie on line”.<br />

125


poezja<br />

Jacek Uglik<br />

to zawsze jest on<br />

bywa w kurewsko małym mieście<br />

tak małym że nie pozwala mu ono<br />

umówić się z ponętną mężatką<br />

gdzie nie spojrzy<br />

wszędzie tablica z napisem<br />

KONIEC<br />

Jacek Uglik – soczysty rocznik `76. Wciąż mieszka w lesie,<br />

wciąż nie uczestniczy w życiu literackim ojczyzny, odmawiając<br />

udziału w autorskich spotkaniach, wciąż zachwycony kobietami<br />

występnymi. Ostatnio wydał rozprawę naukową „Michała<br />

Bakunina filozofia negacji” [Aletheia 2007]. Chowa własne<br />

teksty w sieci pod adresem www.blasfemia.blog.onet.pl. W<br />

2005 roku w „Portrecie” ukazał się jego tom poezji „Jeszcze nie<br />

całkiem umarły”<br />

trudno w tym mieście<br />

mówić o knajpie na peryferiach<br />

tu wszędzie są peryferie<br />

a jak się z mężatką nie spotkać<br />

kiedy ta dzwoni do niego i mówi<br />

NIE MAM TERAZ NA SOBIE MAJTEK<br />

wylogowałeś się i co dalej?<br />

śniła mi się i nie odeszła<br />

śniła mi się kobieta<br />

z brzydką piersią<br />

wie że obrazy śnię<br />

i specjalnie każe bolącym obrazom<br />

we mnie śnić się<br />

oto ranienie ma już<br />

swoją nazwę<br />

do umarłego należą wszystkie<br />

światła nocy<br />

umarły odchodzi jak bohaterowie<br />

w kraksie samochodowej<br />

zasztyletowany<br />

z kulą w piersiach<br />

odchodzi trzymając się<br />

oswojonych obrazów<br />

ta śmierć<br />

śmierć mężczyzny jest przesądzona<br />

bo wszystko co piękne musi umrzeć<br />

przesiadywał w nocnych klubach<br />

pijał wódkę nie rozstając się z rewolwerem<br />

wiedział że na świecie jest<br />

tylko jedno ważne słowo:<br />

cipka<br />

razu pewnego wdał się w strzelaninę<br />

i świat z miejsca przestał dobrze leżeć<br />

a on wstał<br />

wstał zebrał się i wyszedł<br />

z przekonaniem że kobiety<br />

należą do zwycięzców<br />

126


Chciałem się wreszcie<br />

wyspowiadać<br />

Z Wojciechem Brzoską o tomie poezji „przez judasza”<br />

rozmawiali Joanna Rybner i Paweł Chojnowski<br />

rozmowa<br />

Bardzo często swoje wiersze konstruujesz opierając<br />

się na ironicznej prowokacji językowej, z czym<br />

zresztą jesteś już identyfikowany. Aby posłużyć się<br />

przykładem, przytoczyć wystarczy choćby tytuł: „przez<br />

judasza”, co oznaczać może, z jednej strony – obraz,<br />

rzeczywistość obserwowaną przez judasza w drzwiach,<br />

co sugerowałaby pisownia. Natomiast z drugiej<br />

strony budowa i charakter wierszy, czy całego zbioru,<br />

przywodzi na myśl raczej biblijną postać Judasza. Skąd<br />

pomysł na taką właśnie konstrukcję i jaki ma ona cel?<br />

Wszystko przez to, że właśnie przez judasza obserwowałem<br />

to, co działo się w pańskim domu przez prawie pół roku.<br />

Żyłem w ukryciu, trochę schowany... A że działy się wokół<br />

mnie rzeczy raczej niewesołe, na kogoś trzeba było zrzucić<br />

odpowiedzialność, prawda? Często złe rzeczy dzieją się „przez<br />

kogoś”, bo my raczej uważamy siebie samych za niewinnych.<br />

Pomysł na książkę, na pewien cykl, zrodził się z pierwszego<br />

wiersza, który napisałem. Nie jest to utwór, który otwiera<br />

tomik, ale z pewnością dla całej książki bardzo istotny –<br />

„modlitwa godna polecenia”. Wiersz, m.in., o zależności<br />

wobec... Po tym właśnie wierszu „pan pociągnął mnie za język,<br />

i zacząłem spowiadać się w pańskim języku”... Równoległa,<br />

metaforycznie biblijna rzeczywistość nałożyła mi się na to, co<br />

obserwowałem. Kolejne teksty zaczęły się pisać bardzo szybko,<br />

kolejne wydarzenia prowokowały do tego, żeby chwycić za<br />

długopis i pójść za ciosem, za głosem (śmiech)... A do tego<br />

jeszcze szufladki pamięci zaczęły nagle się wysuwać i podsuwać<br />

mi kolejne fakty pasujące do układanki... Cel był jeden - szczera<br />

spowiedź w nieznanym mi dotąd języku, po wielu latach<br />

błądzenia (śmiech). No i co najważniejsze – zrzucenie winy.<br />

Najnowszy tomik podzieliłeś w taki sposób,<br />

aby nasuwał skojarzenia z systematyką Starego<br />

Testamentu, nie wspominając już o konkretnych<br />

tytułach wierszy. Czy taki zabieg ma jedynie nadać<br />

fot. Anna Wiech<br />

Wojciech Brzoska – ur. w<br />

1978 r., autor książek poetyckich:<br />

„Blisko coraz dalej” (2000), „Niebo<br />

nad Sosnowcem” (2001), „Wiersze<br />

podejrzane” (2003), „Sacro casco”<br />

(2006). Współautor więziennej<br />

etiudy filmowej „Scrafitto” (2005).<br />

Publikował w wielu czasopismach i<br />

antologiach. Jego wiersze tłumaczone<br />

były na angielski, niemiecki, czeski,<br />

słowacki i słoweński. W duecie<br />

Brzoska & Mosquito przygotowuje<br />

płytę z melodeklamacjami swoich<br />

wierszy zatytułowaną „NIE-takty”.<br />

W 2008 roku w „Portrecie” ukazał się<br />

jego tom „przez judasza”.<br />

127


całości jeszcze bardziej biblijny<br />

charakter, czy może chodziło o<br />

coś innego?<br />

Kiedy piszę wiersz, czy układam<br />

tomik, nigdy nie czuję się lekarzem,<br />

który poddaje swojego pacjenta<br />

jakimśtam zabiegom. Po co zresztą<br />

miałbym to robić? Moje wiersze<br />

są permanentnie chore, ale jest im<br />

chyba z tym dobrze (śmiech). Teksty,<br />

które pisałem, zaczęły układać się<br />

w pewną całość, w pewien cykl, po<br />

prostu... Tytuły poszczególnych<br />

utworów, jak i rozdziałów książki,<br />

są konsekwencją pewnej poetyckiej<br />

historii, „fabuły”, którą chciałem<br />

opowiedzieć, albo raczej „konfabuły”,<br />

za pomocą której chciałem się<br />

wreszcie wyspowiadać...<br />

W prasie literackiej często<br />

przewijają się, przy okazji<br />

recenzji wcześniejszych<br />

tomików, stwierdzenia, że<br />

ważnym motywem w Twojej<br />

twórczości jest więzienie, co<br />

ma wynikać z zawodu, jaki<br />

wykonujesz. Czy w Twojej<br />

twórczości rzeczywiście<br />

więzienie jest tak ważnym<br />

elementem? I jaki wpływ miała<br />

praca na Twój najnowszy zbiór,<br />

ponieważ czytając go, miałem<br />

wrażenie, że i w tym wypadku<br />

nie pomijasz tego aspektu<br />

swojego życia?<br />

Nie wydaje mi się, żeby<br />

ktoś kiedyś napisał, że „ważnym<br />

motywem w mojej twórczości jest<br />

więzienie”. A jeśli tak nawet napisał,<br />

to wydaje mi się, że jest w błędzie.<br />

Praca miała z pewnością wpływ na<br />

mój najnowszy tomik, ponieważ<br />

zdarzyło mi się parę razy popełnić<br />

za kratami kilka poetyckich strof, że<br />

tak się wam przyznam w tajemnicy.<br />

Natomiast niekoniecznie te wersy<br />

nosiły w sobie brzemię uwięzienia.<br />

Owszem, jest kilka wierszy, kilka<br />

motywów, nawiązań itp. itd. Ale to<br />

przecież, w podobnie niewielkim<br />

128<br />

procentowo aspekcie, pojawiało się i we wcześniejszych<br />

książkach...<br />

Jeden z wierszy w tomiku nosi tytuł „modlitwa<br />

od święta”. Nawiązujesz w nim niewątpliwie do<br />

Święta Zmarłych oraz do tradycji czy też ceremonii<br />

odwiedzania „domów zmarłych” – jak nazwane zostały<br />

przez Ciebie groby. Co oznaczają ostatnie słowa wiersza<br />

– „albowiem w to święto ubraliśmy zmarłych w nasz<br />

płaszcz”? Czy mógłbyś pokusić się o ich interpretację?<br />

Przykro mi, ale z zasady nie interpretuję swoich wierszy...<br />

Po to je piszę, żeby zajmowali się tym inni. Nie chcę innym<br />

odbierać tej nieprzyjemności.<br />

W wierszach dopatrywać się można licznych<br />

symboli chrześcijańskich. Przemycasz je zestawiając<br />

z elementami rzeczywistości tworząc dwuznaczne<br />

konstrukcje, na przykład: „i chociaż pan bierzmował<br />

mnie w jordanie”, gdzie chodzi o imię z bierzmowania<br />

– Jordan, czy aż nadto symboliczne „trzydzieści i trzy<br />

sekundy”, a więc zderzenie wieku chrystusowego oraz<br />

czasu mierzonego podczas meczu koszykówki. Cały<br />

wiersz, z którego pochodzą cytaty, stanowi właśnie<br />

taką próbę zestawienia w formie modlitwy symboliki<br />

chrześcijańskiej z meczem koszykówki. Skąd akurat<br />

taki pomysł na formę wiersza?<br />

Koszykówka dawno temu była moja religią, stąd to wszystko<br />

(śmiech). A pomysł prosto z boiska, a dokładniej rzecz biorąc, z<br />

trumny. Ta forma jest tu kluczowa (śmiech). Koszykarze modlą<br />

się w trumnie, żeby jak najszybciej dostać podanie albo z niej<br />

uciec. Trzeba wyczuć odpowiedni moment, jak w życiu. A tak<br />

na serio – to jest chyba raczej wiersz-skarga o przeznaczeniu, w<br />

którym „bohater” przyznaje się do pewnej niedoskonałości...<br />

Czy umieszczony przez Ciebie na początku tomiku<br />

fragment wywiadu z Marcinem Świetlickim o Jezusie,<br />

któremu brakuje poczucia humoru, ma sugerować, że<br />

wiersze tam zamieszczone traktowane powinny być<br />

lekko, zabawnie, czy też prześmiewczo? Czy nie są one<br />

właśnie formą pewnej zabawy?<br />

Ten fragment niczego nie sugeruje, tym bardziej żadnej<br />

czytelniczej „powinności”. Bowiem coś takiego w ogóle<br />

nie istnieje, obowiązuje w tym względzie raczej pełna<br />

interpretacyjna dowolność. Ten cytat po prostu jest, bo mi się<br />

bardzo spodobał. I pasuje. I coś tam odzwierciedla, poniekąd. A<br />

wiersze nie są formą zabawy, jeśli już – to raczej pewnej gry.


Często oskarża się Ciebie o „podsłuchiwanie”<br />

codzienności. Czy rzeczywiście obserwacja<br />

codziennego życia inspiruje cię, pobudza do pisania?<br />

W jaki sposób przebija się ta codzienność w Twoich<br />

tekstach, jak bardzo pozwalasz jej zaistnieć, a kiedy<br />

próbujesz ją stłumić, ukryć za światem nierealnym,<br />

wymyślonym?<br />

Nie uważam się za oskarżanego o „podsłuchiwanie<br />

rzeczywistości”, to chyba raczej krytyczne stwierdzenie<br />

pewnego faktu, bez wartościowania, w jedną czy drugą<br />

stronę. A obserwacja rzeczywistości mocno dociera do moich<br />

wierszy, z pewnością tak było i jest nadal. W przez judasza ta<br />

rzeczywistość jest jednak mocno przefiltrowana przez quasibiblijny<br />

język i chyba mocniej zmetaforyzowana, bardziej<br />

zmitologizowana aniżeli w poprzednich książkach... Zazwyczaj<br />

realne, rzeczywiste wydarzenie, czy pewna obserwacja, stanowi<br />

punkt wyjścia dla wiersza... A co i dlaczego dzieje się potem?<br />

Kiedy coś tłumię, kiedy konfabuluję? Ta granica w wierszach<br />

jest przecież bardzo płynna, jak czasem dziwna jest granica<br />

pomiędzy snem a jawą...<br />

Oprócz poezji próbujesz realizować się również<br />

w innych kierunkach. Chodzi mi o krótki film<br />

zatytułowany „Scrafitto”, którego byłeś współtwórcą.<br />

Czy od tego czasu udało Ci się poszerzyć swój dorobek<br />

w tym zakresie? Wiem również, że film jest dla Ciebie<br />

bardzo cenną okazją do odwołań w poezji. Do tego w<br />

wywiadzie, którego udzieliłeś Ryszardowi Chłopkowi,<br />

zasugerowałeś, że i fotografia powoli zaczyna<br />

predestynować do tej roli.<br />

Ja w ogóle lubię łączenie poezji z innymi dziedzinami<br />

sztuki – z filmem, fotografią, muzyką... Od czasu „Scrafitto”<br />

nie popełniłem wprawdzie żadnego filmiku, przez ostatnie pół<br />

roku zajmowałem się natomiast nagrywaniem płyty, na której,<br />

w duecie Brzoska & Mosquito, melodeklamuję swoje wiersze<br />

w rytm aranżacji Mosquito Projekt. Było to bardzo ciekawe<br />

doświadczenie poetycko-muzyczne, trochę jakby wskrzeszanie<br />

często starszych tekstów i nadawanie im zupełnie nowego<br />

życia, nowej siły... Płyta NIE-takty najprawdopodobniej<br />

ukaże się pod koniec tego roku jako dodatek do jednego z<br />

czasopism literackich. Znajdzie się na niej kilkanaście utworów<br />

pochodzących z różnych moich wcześniejszych tomików...<br />

Kolejne pytanie dotyczy Boga. Zapewne już<br />

niejednokrotnie stawałeś przed tym pytaniem, dlatego<br />

nieco je skonkretyzuję. Po raz kolejny w Twoim tomiku<br />

pojawia się Bóg. Dlatego zastanawia mnie, czy jest to<br />

już pewien motyw stały w Twojej twórczości, którego<br />

możemy spodziewać się w kolejnych publikacjach? Czy<br />

mówienie o Bogu jest dla Ciebie pewnym punktem<br />

odniesienia, wokół którego konstruujesz obraz ludzi i<br />

relacji międzyludzkich? Ma to miejsce, wydaje mi się,<br />

w najnowszej książce i chyba w<br />

ten sposób kształtowałeś swoje<br />

wcześniejsze wiersze.<br />

Czy można spodziewać się Boga<br />

w moich kolejnych publikacjach?<br />

– a któż to wie? Nie traktuję tej<br />

„figury” jako czegoś stałego czy, co<br />

gorsza, „obowiązkowego”, bo to<br />

przecież poezja, sport dużo bardziej<br />

ekstremalny niż jazda figurowa na<br />

lodzie... Nie wydaje mi się natomiast,<br />

by mówienie o Bogu było dla<br />

mnie pewnym, jak to nazwałeś –<br />

„punktem odniesienia”, zdarza mi<br />

się przecież pisać wiersze o relacjach<br />

międzyludzkich samych w sobie, bez<br />

świadków...<br />

Wydaje się, że Bóg to dla<br />

Ciebie samo zło, ale z drugiej<br />

strony, to w rodzinnym domu<br />

– którego obraz konstruuje<br />

się zazwyczaj w oparciu o<br />

uczucie ciepła – spotykamy Jego<br />

relikwie: święte obrazki, i to tam<br />

– w snach, przemawia Bóg do<br />

podmiotu Twoich wierszy. Skąd<br />

taki kontrast?<br />

Bóg to samo zło? Byłoby to<br />

zbyt proste, niesprawiedliwe i w<br />

ogóle – chyba nieco absurdalne..<br />

Bóg czy też wiara bywają w moich<br />

wierszach pewnym pretekstem,<br />

pewnym tłem do pokazania relacji<br />

międzyludzkich... Bóg podobnie jak<br />

człowiek – bywa zarówno dobry, jak i<br />

zły... Ja tego Boga w moich wierszach<br />

trochę sprowadziłem na ziemię,<br />

podobnie jak zresztą wcześniej<br />

zdarzało mi się to z aniołami<br />

(śmiech). Taki Bóg wydaje mi się po<br />

prostu dużo bardziej interesujący i<br />

do takiego chyba bardziej jestem w<br />

stanie się zbliżyć... Temat Boga jest<br />

przecież mocno obecny nie tylko w<br />

naszym życiu religijnym, ale także w<br />

kulturze, w życiu rodzinnym itp. itd.,<br />

nie da się więc go pominąć... Daleki<br />

jestem jednak od wiary na klęczkach,<br />

dla mnie to zawsze jest i było jakieś<br />

poszukiwanie, błądzenie, czasem<br />

dryfowanie...<br />

129


Czy w pewien sposób nie jest<br />

ta poezja odzwierciedleniem<br />

pielgrzymki przez życie, jak<br />

najdalej od Boga, ale jednak<br />

z Nim, w oparciu o Jego<br />

postać? Spotykamy tu przecież<br />

małego chłopca na nocniku,<br />

nastolatka na boisku i człowieka<br />

dojrzałego, którego modlitwy<br />

nie są wysłuchiwane.<br />

Coś w tym jest, z pewnością...<br />

Ten Bóg, w różnych etapach życia<br />

bohatera tych wierszy, bywa w różny<br />

sposób nieobecny, a jednak on wciąż<br />

gdzieś tam się o niego ociera...<br />

Często bywa na niego zły, ale wciąż<br />

jest od niego zależny, nie może się<br />

uwolnić... A jednak mieliście rację<br />

– dużo w tych moich wierszach<br />

więzienia (śmiech).<br />

Zastanawiam się, czy<br />

podważasz tutaj sens wiary w<br />

ogóle – miłosierny Bóg, który<br />

na zgliszczach każe budować<br />

wszystko od nowa? Czy raczej<br />

traktujesz z pewnym cynizmem<br />

religijne obrzędy i dewocję?<br />

Obok Boga, a właściwie poprzez Niego, pokazujesz<br />

śmierć i miłość – których nie brak też w tomie „Sacro<br />

casco” – dlaczego miłość jest tą formą, którą znaleźć<br />

można w „erotic center”? Dlaczego, chociaż ona nie<br />

może być ucieczką, dlaczego w tę, już i tak szarą,<br />

codzienność wpisujesz obraz cmentarza?<br />

Miłość, jak najbardziej, może i nawet powinna być<br />

„ucieczką” w dobrą stronę, problem polega jednak na tym, że,<br />

jak powszechnie wiadomo, nie zawsze się „udaje”, nie zawsze<br />

bywa dobrze „rozpoznana”... Przywołana „modlitwa z trzech<br />

miast” jest chyba właśnie między innymi o tym. Podobnie z<br />

„modlitwą z tęsknoty”. Nowa „miłość” okazuje się być starym<br />

cmentarzem, odsłaniając swe nagie „kości”.<br />

I na koniec. Czego możemy spodziewać się po<br />

następnym tomiku poetyckim? Czy Trójca Boga,<br />

Miłości i Śmierci nie rozwiązała już wszystkich<br />

konfliktów, które wewnątrz Niej zachodzą?<br />

Spodziewajcie się wszystkiego najlepszego. O konkretach<br />

nic nie powiem, bo sam nic jeszcze o nich nie wiem... Być może,<br />

po pięciu książkach, pora dokonać wreszcie jakiegoś wyboru.<br />

Dziękujemy za rozmowę.<br />

W tym konkretnym wierszu,<br />

w tym konkretnym fragmencie nie<br />

doszukiwałbym się akurat ironii<br />

ani cynizmu... Ale tak w ogóle<br />

z pewnością z dużym, mówiąc<br />

delikatnie, dystansem traktuję<br />

religijne obrzędy i dewocję.<br />

Sensu wiary nigdy natomiast nie<br />

podważałem, ani nie podważam. To<br />

zresztą prywatna sprawa każdego.<br />

130


poezja<br />

Magdalena Łuka<br />

40. „głód”<br />

Wiersze muszą być dłuższe!<br />

Ten poeta, co mówi o śmierci<br />

I ja, która jem ukradkiem<br />

Bułkę suchą pod ścianą<br />

W ostatnim rzędzie<br />

- nie mogę odeprzeć wrażenia<br />

Że zjadam, co on nazywa.<br />

51.<br />

Powraca nazywanie rzeczy od początku<br />

Jak wszystkie cuda – dzieje się bez planu<br />

I nie można nic zrobić z oczami w tej chwili<br />

Nie można nawet nie chcieć się ocalić<br />

Znacznie gorsze są wykresy bilansów<br />

Bo się wszystkiego nie wyzbierało<br />

Zawczasu i teraz – ślepe ssanie w żołądku<br />

Jak wrzód, co się już nie rozrasta, ale jest<br />

Obiecujemy sobie przerażenie ciszą<br />

Przysięgamy wierności wszelkie i śmierci<br />

Na zawołanie przełykamy wszystkie<br />

„zawsze” i „nigdy” nie wiedząc jeszcze<br />

Że to od nich są niestrawności i kace<br />

I że przyjdzie je zwrócić tętniącej aorcie<br />

Świata gdzie jedynie należą<br />

Magdalena Łuka – ur. 1980 r. w Zakopanem. Jest<br />

absolwentką filologii polskiej w PAP w Słupsku i nauczycielką<br />

języka polskiego. Publikowała w „Akancie” i w „Autografie”.<br />

W kręgu jej zainteresowań literackich i inspiracji szczególne<br />

miejsce zajmuje literatura współczesna.<br />

131


poezja<br />

Heinrich Böll,<br />

Utracona cześć Katarzyny Blum,<br />

reżyseria: Marta Ogrodzińska,<br />

występują: Irena Telesz, Artur Steranko,<br />

Marcin Kiszluk,<br />

Teatr im. Stefana Jaracza, Olsztyn 2008.<br />

132


teatr<br />

Urszula Pawlicka<br />

„Jestem niewinna!” - wyznaje morderczyni<br />

Katarzyna B.<br />

„WOJNA! Dalej się nienawidzą! Mandaryna będzie<br />

zeznawać przeciwko Michałowi! Twierdzi, że... wystawił syna<br />

pedofilom!”; „Jak Isis Gee może udowodnić, że nie jest facetem?<br />

Bardzo prosto – zajść w ciążę”; „Jacyków uprawiał seks z<br />

koleżanką matki! ‘Był opętany seksem’. Biedna kobieta...”;<br />

„Kukulska wychowywała się w domu z kochankami ojca”;<br />

„Curuś w filmie z Colinem Farrellem! Wylądują w łóżku?”;<br />

„Karolak zgubił kluczyki od swojego audi A6. Musiał wracać<br />

do domu taksówką”; „Lindsay dostała pracę! Kto był tak<br />

głupi, żeby ją zatrudnić?”; „Samookaleczenie Julii z t.A.T.u!<br />

Jest po próbie samobójczej?”… „Ale kto to czyta?”- pyta<br />

Katarzyna Blum, bohaterka książki Heinricha Bólla, i po chwili<br />

odpowiada: „Wszyscy moi znajomi to czytają”…<br />

„To”, czyli prasę brukową oraz wszelkie strony internetowe,<br />

które pękają od przeładowania plotkami (powyższe cytaty<br />

pochodzą z pudelek.pl). Niemiecką gazetą, która przoduje<br />

w wygrzebywaniu śmieci i ubieraniu ich w atrakcyjne<br />

opakowanie jest „Bild”. „Utracona cześć Katarzyny Blum”<br />

jest indywidualnym rozrachunkiem autora z tym tabloidem.<br />

Akcję opowiadania sytuuje w 1974 roku. Odważnie, bez<br />

ogródek pokazuje mechanizm działania mediów. Odkrywa<br />

przed czytelnikiem prosty łańcuch- od produktu do zysku.<br />

Uprzedmiotowiony człowiek zostaje zrównany z pastą do<br />

zębów reklamowaną w telewizji czy paczką błyskawicznego<br />

ryżu stojącego na sklepowych półkach. Ofiarą może być każdy,<br />

kto jest potencjalnym źródłem sensacji. Dobrym materiałem na<br />

pierwsze strony okazała się główna bohaterka. Młoda kobieta<br />

wybrała się na niewinną potańcówkę, a w cztery dni później<br />

przeobraziła się w morderczynię. Katarzyna zostaje brutalnie<br />

zgwałcona przez media, które kreują ją na prostytutkę, ateistkę<br />

i zwolenniczkę komunizmu. Przemoc słowna wykorzystywana<br />

w 1974 roku okazuje się także legalnym przestępstwem w<br />

2008 roku. Dowodem na to jest sztuka Marty Ogrodzińskiej,<br />

w której podejmuje się nie tylko przedstawienia fabuły<br />

opowiadania Bólla, lecz także dopisania jej ciągu dalszego.<br />

Sztuka „Utracona cześć Katarzyny Blum” jest wyrazem<br />

indywidualnej interpretacji opowiadania i subiektywnej wizji<br />

przyszłości bohaterki.<br />

Heinrich Bóll na początku książki uprzedza czytelnika,<br />

że krew lać się nie będzie. Nie chodziło mu zatem o to,<br />

aby czytelnika przyciągnęły dreszcze emocji przeplatające<br />

przyjemność ze strachem, lecz o przedstawienie przerażającego<br />

sposobu na zniszczenie i upodlenie człowieka. Autor nie<br />

opisuje momentu, w którym bohaterka zabija dziennikarza<br />

Tötgesa- reżyserka natomiast pokazuje jak Katarzyna (w tej<br />

roli Irena Telesz) wymierza pistolet,.Po chwili pada strzał.<br />

W opowiadaniu nie ma wzmianki o tym, że kobieta poszła<br />

do więzienia, w sztuce jesteśmy świadkami jej wyjścia z<br />

celi, czemu towarzyszy głośny huk zatrzaskujących się krat.<br />

Pokuszę się zatem o stwierdzenie, że do sztuki Ogrodzińskiej<br />

wkradła się sensacyjność. Reżyserka pewne akty „ubiera” w<br />

metaforę, wykorzystuje rekwizyty<br />

obarczone symboliką, a wszystko po<br />

to by nadać kształt każdej myśli, by<br />

powiedzieć jak najwięcej o mediach,<br />

dziennikarzach i społeczeństwie.<br />

To sztuka o wymuszonej alienacji,<br />

wykluczeniu ze społeczeństwa i<br />

bestialskim odebraniu „życia za<br />

życia”.<br />

Na początku sztuki widzów<br />

spowija ciemność, z której po chwili<br />

wydobywa się przerażający dźwięk<br />

zatrzaskujących się drzwi do celi<br />

i dramatyczny odgłos szurających<br />

stóp, które zdają się bezwiednie i<br />

bezsilnie powłóczyć… w moją stronę.<br />

Na scenę powolnym i niepewnym<br />

krokiem wchodzi Katarzyna Blum.<br />

Pierwszych słów, jakie wypowiada,<br />

nie można zapomnieć. To słowa<br />

należące do tych, które potrafią<br />

utkwić w umyśle i brutalnie gryźć<br />

jak sumienie. „5 czerwca 2008<br />

roku”- nie trudno się domyślić, że<br />

data wypowiadana przez aktorkę to<br />

dzień spektaklu. Przyznam, że to<br />

chwyt udany. Umiejscowienie tych<br />

słów akurat w pierwszych minutach<br />

sztuki daje sygnał widzowi, że bez<br />

zdolności do empatii i współczucia<br />

nie ma po co zostawać w teatrze. W<br />

monologu aktorka maluje zimnymi<br />

barwami obraz mediów, nazywając<br />

je „współczesną awangardą”. W<br />

jej wypowiedzi kryje się ocena<br />

mediów dokonana przez reżyserkę.<br />

Wartościowanie zaobserwować<br />

można także później. Scena, w<br />

której dziennikarz i nadkomisarz<br />

ubierają Katarzynę w papierową, a<br />

raczej „gazetową” suknię, wykonaną<br />

ze stron brukowców. Jej bezwładne<br />

ciało jest znakiem nie tyle poddania<br />

się mediom, ile całkowitego<br />

pozbawienia sił witalnych, dumy<br />

133


i godności. Suknia jest symbolem<br />

stygmatyzacji. Zrobiono z bohaterki<br />

bezdusznego manekina, który<br />

pozuje do surrealistycznego obrazu.<br />

Autorami dzieła są zwykli ludzie:<br />

redaktorzy brukowców, paparazzi,<br />

czytelnicy… Wszyscy o wypaczonej<br />

moralności, pozbawieni wrażliwości<br />

i współczucia. Pragną jedynie<br />

uciszyć chwilowy głód sensacji.<br />

„Stworzyliśmy informację-spektakl,<br />

możemy ją wszędzie sprzedać. Im<br />

bardziej widowiskowa, tym więcej<br />

pieniędzy możemy zarobić” [W.<br />

Bereś i K. Burnetko, Kapuściński:<br />

nie ogarniam świata, Warszawa<br />

2007, s. 161]. Fikcyjny spektakl,<br />

który dla ofiar staje się brutalną<br />

rzeczywistością.<br />

Katarzyna Blum została<br />

drastycznie pobita słowami. Nie<br />

jest w stanie przeciwstawić się tej<br />

maszynie, która ruszyła, nim ona<br />

zdała sobie sprawę, kim był właściwie<br />

mężczyzna, który wciągnął ją w tę<br />

„grę”. To nie jest walka bohaterki z<br />

mediami, jej odebrano jakąkolwiek<br />

broń. To atak jednostronny,<br />

bestialskie wtargnięcie do jej sfery<br />

prywatnej i obnażenie z człowieczej<br />

godności. Reżyserka pokazuje<br />

kobietę w momencie jej powrotu do<br />

domu, po kilku latach spędzonych<br />

w więzieniu. Katarzyna siada w<br />

fotelu i włącza płytę gramofonową,<br />

która zdaje się czekać na nią przez<br />

trzydzieści cztery lata. W tym<br />

mieszkaniu czas stanął w miejscu.<br />

Choć obarczone przeszłością, staje<br />

się dla kobiety azylem. Przyjazne<br />

powietrze, nieskażone wirusem<br />

cynizmu i bezwzględności, daje jej<br />

tyle poczucia bezpieczeństwa, że<br />

Katarzyna ściąga perukę. Scena ta<br />

jest znakiem przełomu w jej życiu.<br />

Sztuczne, długie blond włosy są<br />

wyrazem tęsknoty za młodością,<br />

której nigdy nie doświadczyła.<br />

To pragnienie, aby tamte lata<br />

powróciły, trwały i te zmęczone,<br />

słabe, ukryte włosy znów były<br />

piękne, długie i lśniące. Peruka to<br />

także symbol ukrycia siebie, chęci<br />

bycia anonimową i pragnienia, aby<br />

odtworzyć siebie na nowo. Zdjęcie<br />

jej jest zatem dowodem, że od<br />

przeszłości nie jest w stanie uciec i co<br />

najważniejsze - nie chce tego zrobić.<br />

Znajome otoczenie przypomina<br />

jej chwile spędzone z Ludwikiem.<br />

Zaledwie dwa dni, które w jej umyśle<br />

134<br />

wyimaginowały idealną miłość. Uczucie, za które oddała część<br />

swojego życia.<br />

Sztuka Ogrodzińskiej jest retrospekcją przerywaną<br />

powrotami do teraźniejszości. Początkowo scena podzielona jest<br />

wedle dwóch czasów i sfer. Granica między nimi szybko zatraca<br />

się, czego dowodem jest wtargnięcie przeszłości do obszaru<br />

teraźniejszości oraz sfery publicznej do prywatnej. Podział<br />

przestaje obowiązywać. Życie Katarzyny Blum to publiczny<br />

produkt postawiony na sklepowych półkach. Dopóty jest hitem,<br />

dopóki jest oryginalny i kontrowersyjny. Stanie się kiczem w<br />

momencie, kiedy przeje się społeczności. Niestety, nikt nie<br />

zwróci jej szacunku, dobrego imienia, wolności i straconych lat.<br />

Reżyserka kontynuując opowiadanie Heinricha Bólla<br />

skupiła się na miłości. Katarzyna wyznaje swoje uczucie, które<br />

zdaje się nadal płonąć. Ani na moment nie wykazuje żalu z<br />

powodu zamordowania człowieka. Czy płomienna miłość<br />

spaliła w niej wyrzuty sumienia? Czyżby nienawiść pozbawiła ją<br />

skruchy?<br />

Istotną część sztuki stanowi przesłuchanie kobiety przez<br />

nadkomisarza policji kryminalnej (Marcin Kiszluk). Motyw<br />

zbyt rozwlekły, aby w pewnym momencie nie znużyć widza.<br />

Tym bardziej jeśli aktor siedzi tyłem do niego. Odczułam<br />

wyraźnie przestrzeń jaka dzieli mnie od sceny. Jeżeli lekcja<br />

empatii była w założeniu, to muszę przyznać- nieudana. Obok<br />

trzech aktorów pojawia się czwarty. Reżyserka czyni nim głosy z<br />

nagrań, dźwięki, które wydobywają się zza sceny. Odgrywają one<br />

ogromną rolę. Są synonimem podsłuchiwania i przesłuchiwania<br />

przez władze komunistyczne. Współcześnie ich rolę przejęły<br />

media, które podobnie zniekształcają fakty, a medialne nagonki<br />

tak samo ograniczają wolność człowieka jak wtedy w latach 70.<br />

Dziennikarz (w tej roli Artur Steranko) jest w stanie zniszczyć<br />

każdego równie bestialsko jak dawniej władza. Dźwięki są także<br />

wyrazem zaufania do wyobraźni i wrażliwości widza. Wiara<br />

w umiejętności odbiorcze widza przejawia się w scenach o<br />

charakterze symultanicznym. Wyobraźnię zaś może „włączyć” w<br />

momencie, kiedy aktorka maluje sobie szminką na twarzy znak<br />

zapytania i krzyż. Nasuwającą się automatycznie interpretacją<br />

jest ośmieszenie i poniżenie Katarzyny na oczach społeczności.<br />

Bóll we wstępie zaznacza: „Należy z góry prosić o<br />

wybaczenie, jeżeli chwilami mogłoby się wydawać, że niniejsza<br />

relacja jak gdyby się rozpływa: jest to bowiem nieuniknione”.<br />

Reżyserka zdaje się porządkować fabułę książki wplatając w<br />

nią własne elementy. Sceny niestety również „rozpływają się”.<br />

Zbyt wiele scen, które w zamierzeniu miały oddać brutalność<br />

i nikczemność mediów oraz pokazać przeistaczanie się<br />

prywatności w upublicznienie, sprawiła, że atmosfera stała się<br />

ciężka. Przytłaczała wielością i niezharmonizowaniem.<br />

W ostatniej scenie słyszymy huk drzwi celi. Nie wiadomo<br />

czy dźwięk oznacza, że drzwi są zamykane czy otwierane.<br />

Katarzyna wychodzi z celi, uwalniając się z węzłów mediów czy<br />

może tak naprawdę z niej nie wyszła, a jej dusza nadal tkwi w<br />

„więzieniu”? Rozmazany makijaż na pokrytej zmarszczkami<br />

twarzy, zmęczone ciało i bezsilność, która emanuje z kobiety,<br />

są dowodem na nieodwracalną utratę życia. „Spójrz na różę<br />

więdnącą/ jest zrozpaczona/ jeszcze próbuje rozbłysnąć/ jeszcze<br />

chciałaby się/ rozchylić otworzyć/ wywołać zachwyt/ ale płatki/<br />

są już jak połamane skrzydła kolibra/ coraz bardziej zamknięta<br />

w sobie/ nawet nie wspomina dawnej świetności/ opada jej<br />

głowa/ więdną usta kurczy się/ cała zajęta tylko usychaniem”<br />

[Ryszard Kapuściński]. Ta Katarzyna nie nadawała się już na<br />

pierwsze strony gazet.


teatr<br />

Nina Olszewska<br />

Przewrotna siła<br />

prostoty<br />

Do końca życia będę się wstydziła tego, że zaskoczyły mnie<br />

afisze sztuki „Utracona cześć Katarzyny Blum”. Konkretnie<br />

zdziwił mnie brak młodej aktorki w obsadzie. Przecież w<br />

literackim pierwowzorze Katarzyna miała tylko 27 lat!<br />

Pierwsze kilka minut spektaklu wystarczyło, żebym zaczęła w<br />

ciemnościach czerwienić się i pokornie bić w pierś. Nie było<br />

może młodej aktorki, ale bohaterka była młodą kobietą i basta.<br />

Zresztą, po kolei.<br />

Marta Ogrodzińska, reżyserka sztuki, odbiegła nieco od<br />

koncepcji Heinricha Bölla, autora książki. Pokazała historię<br />

młodej dziewczyny, która zupełnie przypadkiem padła ofiarą<br />

nagonki prasowej a następnie zamordowała jednego ze swoich<br />

prześladowców , z zupełnie innej perspektywy niż uczynił<br />

to niemiecki noblista. Böll zrelacjonował wydarzenia niemal<br />

kronikarsko, z ogromną dbałością o szczegóły opowieści,<br />

o precyzowanie czasu kolejnych zdarzeń, aż do punktu<br />

kulminacyjnego – strzału, który zakończył wszelkie działania.<br />

Chwilami, dla zachowania dokładności i przejrzystości<br />

jednocześnie, stosował „cofkę”, która z czasem weszła do<br />

kanonu literackich klasyków. Ogrodzińska rozwinęła tę myśl,<br />

u niej retrospekcja wystąpiła na większą skalę: punktem<br />

fot. Tomasz Radzik<br />

wyjściowym jest chwila, gdy Katarzyna po wielu latach<br />

wychodzi z więzienia. Stara, zmęczona kobieta rozpoczyna<br />

swoją opowieść, zdejmuje blond perukę i staje się znów tamtą<br />

dziewczyną, która przypadkiem wpakowała się w kłopoty.<br />

Zdjęcie peruki i częściowo stroju to tylko symbol, mała<br />

demonstracja. Nikt, bez względu na wadę wzroku i dobre<br />

chęci, nie przyznałby, że zabieg ten wystarczy, żeby kobiecie<br />

ubyło trzydzieści lat. Irenie Telesz, odtwórczyni tej roli, ubyło.<br />

To nie peruka, tylko coś w gestach, w zachowaniu, w mimice<br />

i sposobie mówienia sprawiło,<br />

że wszyscy widzownie mogliby<br />

przysiąc, iż stoi przed nimi młoda,<br />

trochę naiwna kobietka, która<br />

pod wpływem impulsu, nagłej<br />

namiętności, spędziła noc z nowo<br />

poznanym mężczyzną, jak się okazało<br />

- przestępcą i przyczyną jej kłopotów.<br />

Dzięki tej chwili i tej przemianie,<br />

zwątpiłam we wszystkie kremy<br />

przeciwzmarszczkowe i operacje<br />

plastyczne, młodość jednak kryje się<br />

gdzieś głębiej…<br />

Oprócz Telesz w przedstawieniu<br />

wystąpiło tylko dwóch aktorów:<br />

Artur Steranko w roli Dziennikarza<br />

i Marcin Kiszluk jako Policjant,<br />

również rewelacyjnych. Jako że<br />

przedstawienie wystawiane jest na<br />

Scenie Kameralnej olsztyńskiego<br />

teatru, pod względem rekwizytów<br />

też jest dosyć skromnie, a wszystkie<br />

przedmioty i dekoracje zyskują<br />

olbrzymi wyraz symboliczny.<br />

Trzy ruchome ściany stanowiące<br />

mieszkanie Katarzyny, w biegu<br />

wydarzeń odwracane tak, by<br />

widz widział, nie jak dotychczas<br />

wzorzystą tapetę, tylko białe<br />

przestrzenie, suknia z gazet, w którą<br />

w kulminacyjnej scenie ubierana jest<br />

bohaterka – pozornie niewiele, nie<br />

takie rzeczy deski teatru widziały, a<br />

jednak… Tak jak te ściany, a z nimi<br />

całe mieszkanie, tak wywracane<br />

jest całe życie Katarzyny, gwiazdy<br />

brukowców, gwiazdy z przypadku.<br />

Tak jak Policjant i Dziennikarz<br />

założyli jej niezwykłą, gazetową<br />

suknię, w której ona oddała ten jeden,<br />

śmiertelny strzał, tak media, czyniąc<br />

z niej współwinną przestępstw<br />

kochanka, robiąc z niej potwora<br />

bez zasad i hamulców, zmusiły ją<br />

do działania, które nie leżało w<br />

jej naturze, w naturze prawdziwej<br />

Katarzyny, „mniszki”. Tak uczynić<br />

mogła tylko Katarzyna Blum,<br />

kochanka zbrodniarza, oblubienica<br />

brukowców.<br />

Muzyka w przedstawieniu może<br />

być tłem, w tej sztuce jednak była<br />

135


jednym z bohaterów. Budująca<br />

nastrój, chwilami pierwszoplanowa,<br />

tak jak w chwili, gdy bohaterka<br />

ubierana jest we wspomnianą suknię.<br />

Nie pada wtedy ani jedno słowo, cały<br />

dramatyzm sytuacji wynika ze ścieżki<br />

dźwiękowej.<br />

Gdy władzę nad bohaterką<br />

przejmuje gazeta, gdy sama nie<br />

potrafi stwierdzić, co jest prawdą,<br />

a co wymysłem i bzdurą mającą<br />

przyciągnąć czytelników, gdy świat i<br />

ludzie stają się dla Katarzyny jedną<br />

wielką niewiadomą, Irena Telesz<br />

maluje znak zapytania szminką na<br />

policzku i ten gest wystarcza, by<br />

oddać beznadzieję jej położenia.<br />

Oszczędność słów i zaufanie<br />

do potęgi symboli to duży plus<br />

przedstawienia. Dbając o wierność<br />

w odtwarzaniu wzorca literackiego,<br />

można by zarzucać reżyserce<br />

przemilczenie pewnych wątków,<br />

nieścisłości, zlekceważenie spraw<br />

znaczącej rangi, jednak prawda jest<br />

taka, że uniknęła ona „przegadania”<br />

przedstawienia, skupiła się na jednej<br />

idei, jednej myśli i ją przedstawiła<br />

najlepiej.<br />

To przedstawienie jest apelem do<br />

sumień wydawców prasy brukowej,<br />

żeby szukając sensacji i walcząc o<br />

czytelników, nie uciekali w kłamstwa,<br />

pomówienia, kierowali się dobrem<br />

nie tylko własnym, ale i bohaterów artykułów. Poniekąd jest<br />

to też głos, który powinien trafić do odbiorców tego typu<br />

prasy, w końcu to oni są podstawą funkcjonowania takiego<br />

czasopiśmiennictwa, bez popytu nie byłoby podaży i odwrotnie,<br />

czysta ekonomia.<br />

Kilka dni temu na okładce jednej z rodzimych gazet<br />

brukowych zobaczyłam duży tytuł „Katarzyna Cerekwicka ma<br />

wąsy”. Może temat jest dosyć śmieszny, może informacja ta<br />

nie ma znaczenia tak naprawdę dla świata i ludzi, może zaboli<br />

piosenkarkę i zaowocuje procesem, a może zostanie całkiem<br />

zlekceważona. Może ktoś na widok tego tytułu zdecyduje się<br />

kupić gazetę, a może nie. Ile osób, które obejrzały omawiane<br />

przedstawienie, zobaczy tę okładkę? Jak się zachowają? Nie<br />

wierzę w moc sprawczą tej sztuki, nie wierzę w moc książki, na<br />

podstawie której powstała. Po informacje na temat owłosienia<br />

twarzy Katarzyny Cerekwickiej nie sięgnęłabym bez względu<br />

na to, czy „Utraconą cześć Katarzyny Blum” obejrzałam, czy nie.<br />

Z całą pewnością w sensie ideologicznym to przedstawienie nie<br />

zaowocuje przemianami społecznymi ani rewolucją na rynku<br />

wydawniczym, ale jest takim popisem kunsztu aktorskiego i<br />

doskonałego zmysłu reżyserskiego, że nie można przejść obok<br />

niej obojętnie, zobaczyć warto, zobaczyć trzeba, dla Sztuki.<br />

136<br />

fot. Tomasz Radzik


Sztuka może być<br />

narzędziem krytycznym<br />

teatr - rozmowa<br />

Z Martą Ogrodzińską, reżyserką, rozmawia Urszula Pawlicka<br />

„Utracona cześć Katarzyny Blum” Heinricha Bölla<br />

to kolejna sztuka w Twoim dorobku reżyserskim.<br />

Tym razem zdecydowałaś się przedstawić sztukę o<br />

przemocy słowa uprawianej przez prasę brukową.<br />

Co zaintrygowało Cię w tej książce, że postanowiłaś<br />

przenieść ją na deski teatru? I skąd pomysł na taki<br />

sposób jej odtworzenia?<br />

Powieść opatrzona jest podtytułem „Jak powstaje przemoc<br />

i do czego może doprowadzić”, zmusza do zastanowienia<br />

nad granicami wolności i niezależności obywatela państwa<br />

demokratycznego. I nad przemocą w ogóle. Choć rzeczywiście,<br />

ta nieoczywista, uprawiana przez media przemoc słowa<br />

wybija się na plan pierwszy. „Utracona cześć Katarzyny Blum”<br />

jest tekstem mocnym, mięsistym, zdaje się być reporterskim<br />

zapisem wydarzeń. Ciekawa byłam jak ten tekst i historia<br />

sprawdzą się w teatrze. Z pierwszego wykształcenia jestem<br />

dziennikarką – pewnie także dlatego książka Bölla tak mnie<br />

poruszyła – stawia bardzo istotne pytania o dziennikarską<br />

odpowiedzialność i konsekwencję nieodpowiedzialności. Tzw.<br />

wolne media, czwarta władza, mają na nasze życie wpływ<br />

większy niż powinny, bardziej niebezpieczny. Czytelnicy<br />

często nie zdają sobie sprawy z sieci nieoficjalnych powiązań,<br />

które decydują o tym, co i w jakim kształcie ukazuje się w<br />

gazetach. Heinrich Böll opisał sytuację Niemiec Zachodnich<br />

z połowy lat 70., która okazuje się być nadspodziewanie<br />

aktualna w dzisiejszej w Polsce. Jednocześnie nie chciałam<br />

zrobić sztuki interwencyjnej, stąd ważna była dla mnie jak<br />

najbardziej teatralna forma przedstawienia. Scenografka Ewa<br />

Kochańska i kompozytor Bartek Chajdecki zmetaforyzowali<br />

świat przedstawiony i mam nadzieję, że dzięki temu udaje<br />

nam się uciec od realistycznej publicystyki czy nachalnego<br />

psychologizowania. Z drugiej strony po premierze usłyszałam,<br />

że to bardzo „aktorski” spetakl – to zasługa Ireny Telesz,<br />

Marcina Kiszluka i Artura Steranko, którzy obdarzają<br />

prawdziwym życiem postaci, które ja tylko przeczuwałam.<br />

„Teatr jest aktywną refleksją<br />

nad samym sobą” [Novalis]. Do<br />

jakiej refleksji skłania widza<br />

Twoja sztuka?<br />

Trzeba spytać widza... Ale jeśli<br />

mam powiedzieć, na jakiej refleksji<br />

najbardziej mi zależy, to na refleksji<br />

krytycznej. Na włączeniu u widzaczytelnika<br />

mechanizmu krytycznego<br />

wobec medialnej kreacji świata,<br />

wobec bohaterów wszelkich “frontpage-stories”,<br />

żebyśmy nie pozwalali<br />

manipulować naszym sumieniem,<br />

żebyśmy nie dawali się szczuć na<br />

jednych ani mydlić oczu innym. Żeby<br />

te medialne kreacje były inspiracją do<br />

samodzielnego myślenia, a nie jedyną,<br />

obowiązującą wizją świata. Poza tym,<br />

dla mnie to ważne, widzowie po<br />

przedstawieniu często podchodzą,<br />

mają potrzebę rozmowy. Na przykład,<br />

duże wrażenie zrobiło na mnie<br />

wyznanie jednego z widzów, który<br />

graną przez Marcina Kiszluka postać<br />

Policjanta, a zwłaszcza jego monolog<br />

o „duszy podsłuchiwacza”, przeżył<br />

bardzo osobiście.<br />

Katarzyna Blum<br />

Ogrodzińskiej wychodzi z<br />

więzienia 1/2/5... czerwca<br />

2008 – data ta zmienia się<br />

w zależności od dnia, w<br />

którym grana jest sztuka.<br />

Manipulujesz sumieniem<br />

widza czy rozbudzasz uśpioną<br />

empatię? Czemu ma służyć ten<br />

zaplanowany zabieg?<br />

137


Pamiętam z jakiegoś filmu<br />

dialog: „ – Dzisiejsze gazety wyścielą<br />

jutrzejesze śmietniki. – Tak, ale<br />

odtąd już zawsze ludzie będą<br />

mogli przeczytać to, co dziś zostało<br />

opublikowane, te słowa zostaną<br />

na zawsze”. Czas, jego upływ, jest<br />

ważnym czynnikiem w naszym<br />

przedstawieniu. Zależało mi, żeby<br />

oczywiste było, że sztuka zaczyna<br />

się współcześnie, tu i teraz, dotyczy<br />

mnie, Ciebie, każdego na widowni.<br />

Pytanie zmusza do odpowiedzi,<br />

a odpowiedź angażuje. Dlatego<br />

grająca Katarzynę Irena Telesz<br />

zwraca się do widzów bezpośrednio,<br />

prawie prywatnie z pytaniem o<br />

datę. Ponieważ jej dzień dzisiejszy<br />

jest konsekwencją wydarzeń sprzed<br />

lat, do których powracamy w<br />

przedstawieniu. Katarzyna pyta<br />

kolejnego widza, czy pamięta, co<br />

robił 24 lutego 1974 roku. Nieważny<br />

dzień z przeszłości, nie zdarzyło się,<br />

żeby ktoś pamiętał. A Katarzyna<br />

pamięta go w najdrobniejszych<br />

szczegółach, bo zadecydował o<br />

całym jej życiu, tego dnia w pewnym<br />

sensie je straciła. Czy manipuluję sumieniem widza? Nie<br />

chcę nim manipulować, chcę je poruszyć. Ale może teatr z<br />

założenia jest rodzajem gry z manipulacją, a zadaniem widza jej<br />

rozszyfrowywanie...<br />

Heinrich Böll uprzedza czytelnika, że krew lać się<br />

nie będzie. Nie chodziło mu zatem o sensacyjność,<br />

prowokację, lecz o jasne ukazanie mechanizmu<br />

działania mediów. Autor nie opisuje momentu, w<br />

którym bohaterka zabija dziennikarza Tótgesa - Ty<br />

natomiast pokazujesz jak wymierza z pistoletu, który<br />

po chwili wystrzela. W książce nie ma wzmianki o<br />

tym, że Katarzyna poszła do więzienia. W Twojej<br />

sztuce jesteśmy świadkami jej wyjścia z celi, któremu<br />

towarzyszy głośny huk zatrzaskujących się krat. Można<br />

zatem pokusić się o stwierdzenie, że do Twojej sztuki<br />

sensacyjność się wkradła...<br />

Książka zbudowana jest z zeznań, dokumentów śledztwa,<br />

przecieków, gazetowych opisów. Böll w zeznaniu Katarzyny<br />

wiernie i ze szczegółami opisuje moment zabójstwa<br />

dziennikarza. Choć przez zapośredniczenie, to jednak<br />

rzeczywistość poznajemy bardzo dokładnie. Na scenie jest<br />

nawet mniej, doprowadzamy Katarzynę do momentu, w<br />

którym przystawia pistolet dziennikarzowi do głowy, ale<br />

samego zabójstwa nie pokazujemy, nie dopowiadamy. Nawet<br />

to, co słychać, to nie strzał, tylko trzy bardzo głośne uderzenia<br />

138<br />

fot. Tomasz Radzik


w maszynę do pisania – trzykropek... Staraliśmy się znaleźć<br />

możliwie wierny ekwiwalent książkowego opisu. Na scenę nie<br />

pada ani kropla krwi, choć ostatnio „krwawy teatr” jest bardzo<br />

modny, widziałam wiele przedstawień, w których krew leje sie<br />

strumieniami. Myślałam o tym, ale tak jak Böll, idąc za jego<br />

przesłaniem, uznałam za zbędne. Punktem wyjścia do myślenia<br />

o inscenizacji „Utraconej czci...” było pytanie: gdzie jest dziś<br />

“pokolenie‘68”? Kim są ówcześni działacze, rewolucjoniści,<br />

bojówkarze, członkowie RAF-u, terroryści? A co stało się z<br />

Katarzyną Blum? Urodzona w 1947 roku ma dziś 61 lat, od<br />

opisanych w powieści wydarzeń minęło ponad 30, a wieloletnie<br />

więzienie musiało odcisnąć na niej piętno. Taki punkt wyjścia<br />

wydał mi się inspirujący. Co do pobytu Katarzyny w więzieniu,<br />

Böll daje wyraźny sygnał: akcja książki zaczyna się od<br />

zgłoszenia Katarzyny na policję po dokonanym morderstwie,<br />

a kończy przytoczeniem jej zeznania z protokołu sądowego.<br />

Autor sugeruje, że Katarzyna sądzona jest za najgorsze<br />

przestępstwo, zbrodnię dokonaną z premedytacją, nie definiuje<br />

jedynie wysokości wyroku.<br />

„Należy z góry prosić o wybaczenie, jeżeli chwilami<br />

mogłoby się wydawać, że niniejsza relacja jak gdyby<br />

się rozpływa: jest to bowiem nieuniknione” – zaznacza<br />

na wstępie Böll. W Twojej sztuce również można<br />

dostrzec momenty, które „rozpływaniu” ulegają. Czy w<br />

założeniu chciałaś fabułę książki uporządkować? Czy<br />

jednak „rozpływanie się” jest nieuniknione?<br />

Taki wewnętrzny rytm dla tego przedstawienia<br />

przeczuwałam. Tekst Bölla daje szansę na połączenie wielu<br />

zabiegów. Z jednej strony, opowiada historię trzymającą w<br />

napięciu, wręcz z elemantami intrygi kryminalnej. Z drugiej,<br />

jest głęboką analizą współczesnych mechanizmów społecznych.<br />

A z trzeciej, dał nam szansę zbudowania przedstawienia,<br />

które momentami przybiera charakter trzech przeplatających<br />

się monodramów, Katarzyny, Policjanta i Dziennikarza, z<br />

których każdy jest równie ważny, każdy ma swoje racje. Nasz<br />

spektakl opiera się na założeniu, że poznajemy Katarzynę<br />

po ponad 30 latach od opisanych przez Bölla wydarzeń, jako<br />

wychodzącą z więzienia starszą kobietę. Musieliśmy pokazać<br />

wydarzenia sprzed lat i ich wpływ na całe jej życie, ale nie<br />

chciałam doprowadzać do tego przez retrospekcje. Bardziej<br />

niż na przypomnieniu faktów zależało mi na prześledzeniu<br />

wspomnień, które powoli, przez lata zamieniają się w obsesję<br />

Katarzyny. Co do „rozpływania”, o którym pisze Böll, wydaje<br />

mi się, że miał na myśli równoległość wielu zdarzeń i sieć<br />

powiązań między nimi, czasem ukrytych, wręcz niewidocznych.<br />

Pokazuje najpierw szereg pozornie niezwiązanych ze<br />

sobą wydarzeń, które w efekcie okazują się wzajemnie z<br />

siebie wynikać, wręcz napędzać. Na przykład, Quentin<br />

Tarantino stosując ten zabieg w kinie, zastępując tradycyjną,<br />

fabularną narrację, innym typem narracji, który można<br />

nazwać „korzystaniem z bazy danych”, zrewolucjonizował<br />

współczesne kino. Teatr sięgający po takie zabiegi Hans-Thies<br />

Lehmann nazywa teatrem postdramatycznym. Myślę, że ta<br />

postdramatyczność jest kontekstem, do którego można się<br />

odwołać.<br />

Sztuka angażuje w równym<br />

stopniu zmysł wzroku i słuchu.<br />

Wymaga koncentracji i<br />

skupienia. Należy obserwować<br />

wszystkich aktorów, którzy<br />

ku naszemu zdziwieniu,<br />

równocześnie wypowiadają<br />

monolog. Jest to wyraz głębokiej<br />

wiary w zaangażowanie i<br />

umiejętności odbiorcze widza?<br />

Widzowi trzeba zawierzyć.<br />

Ale jeżeli chodzi o tę scenę,<br />

szukałam sposobu na pokazanie<br />

powszechnego dziś szumu<br />

informacyjnego. Zewsząd docierają<br />

do nas bardzo ważne informacje,<br />

prawdziwe relacje, sensacyjne<br />

odkrycia, media sprawozdają,<br />

donoszą, śledzą, informują... Ale<br />

gdzieś w tym wszystkim ginie<br />

człowiek i prawda. Choć nie wiem<br />

jak usilnie staram się wsłuchać w<br />

przekaz, jak bardzo próbuję być<br />

na czasie, nadążać, orientować<br />

się, wiedzieć, od dawna nie jest<br />

to możliwe. Zawsze coś umknie,<br />

zaginie w natłoku wiadomości,<br />

zostanie zagłuszone czymś innym.<br />

Nieistotne, jak ważne jest to, co<br />

masz do przekazania, jak bardzo<br />

chcesz być usłyszana, wysłuchana,<br />

zrozumiana, koniec końców i tak<br />

coś, ktoś Cię zagłuszy. Nowszy<br />

news, bardziej sensacyjna sensacja,<br />

ciekawszy bohater na pierwszą<br />

stronę... A wczorajsza rewelacja,<br />

dzisiaj zepchnięta na przedostatnią<br />

stronę, jutro nie zmieści się w<br />

gazecie. Stąd pomysł z wzajemnie<br />

znoszącymi się monologami,<br />

stopniowo nakładającymi na siebie,<br />

a w końcu zagłuszającymi. Jest to<br />

rodzaj gry z widzem. Jako widz/<br />

odbiorca musisz zdecydować, w jaki<br />

sposób uczestniczysz w historii,<br />

wybierasz jednego bohatera i uważnie<br />

od początku do końca śledzisz „jego<br />

prawdę”, za cenę utraty pozostałych<br />

relacji, czy próbując ogarnąć całość,<br />

wszystkie wątki, godzisz się na<br />

szum zbyt wielu informacji ze<br />

zbyt wielu źródeł. Jesteś widzem,<br />

jesteś czytelnikiem, Ty decydujesz,<br />

w jaki sposób uczestniczysz w<br />

multimedialnym świecie.<br />

139


Katarzyna Blum jest osobą<br />

silną czy słabą? Zabójstwo<br />

bezwzględnego dziennikarza<br />

jest wyrazem odwagi czy<br />

bezradności? Zdarza się,<br />

że osoby, które nie potrafią<br />

poradzić sobie z nadmiarem<br />

problemów odbierają sobie<br />

życie. Czy w tym przypadku<br />

samobójstwo byłoby<br />

alternatywnym wyjściem?<br />

To ciekawe, ale Böll nawet nie<br />

sugeruje możliwości samobójstwa...<br />

Katarzyna jest silna, bo potrafi<br />

przyjąć konsekwencje swoich czynów<br />

i dokonanego wyboru. Jednocześnie,<br />

jest słaba – pozwoliła, żeby opinie<br />

innych ludzi wywarły tak znaczący<br />

wpływ na jej życie i decyzje.<br />

Została zaszczuta w imię „wolności<br />

słowa”, a zarazem stała się ofiarą<br />

obrzydliwego systemu zależności,<br />

wobec którego pojedyncza osoba jest<br />

bezradna.... Siła i słabość? W tym<br />

kontekście pojęcia te wydają mi się<br />

zbyt niejednoznaczne. Nie wiem,<br />

co wymaga większej determinacji<br />

i odwagi, zgodzić się na swój los<br />

czy z nim walczyć? Poddać się czy<br />

opierać? To są najciekawsze pytania,<br />

ale najciekawsze odpowiedzi,<br />

moim zdaniem, dajemy żyjąc, a nie<br />

dywagując... Katarzyna zdecydowała<br />

się przerwać radykalizm postaw i<br />

poglądów dziennikarza w radykalny<br />

sposób. Postawy radykalne są<br />

początkiem, nigdy końcem,<br />

problemów. Dlatego z zasady jestem<br />

wobec nich nieufna. Jednocześnie<br />

głęboko wierzę, że samobójstwo<br />

nigdy nie jest wyjściem.<br />

Katarzyna Blum po wyjściu<br />

z więzienia wraca do swojego<br />

domu, w którym czas zatrzymał<br />

się w 1974 roku. Bohaterka<br />

wspomina Ludwika, za<br />

którym nadal tęskni i pragnie<br />

się z nim spotkać. A co z<br />

wyrzutami sumienia z powodu<br />

zamordowania człowieka?<br />

Czyżby nienawiść pozbawiła ją<br />

skruchy?<br />

Ale co to znaczy „wyrzuty sumienia”? Jak, będąc sami<br />

ze sobą, okazujemy skruchę, po czym można to poznać?<br />

Zastanawiam się... I bliższe wydaje mi się dociekanie w sobie<br />

korzeni zła, pytanie „dlaczego? jak to się stało? jak mogło<br />

do tego dojść”. Brak współczucia dla dziennikarza nie jest<br />

przecież jednoznaczny z tym, że Katarzyna sobie wybaczyła.<br />

Ona nie tylko wspomina Ludwika, ale przede wszystkim,<br />

ciągle od nowa, roztrząsa fakty, które doprowadziły do<br />

morderstwa. Ludwik jest bardziej symbolem, cieniem innego,<br />

lepszego, alternatywnego życia, które przekreśliła strzelając do<br />

Wernera Toetgesa. Jednocześnie cały czas powtarza: “jestem<br />

niewinna, niewinna...“ próbując przekonać bardziej samą<br />

siebie niż widzów. Ale ja nigdy nie myślałam, że Katarzyna<br />

zabiła dziennikarza z nienawiści. Przerażająca, ale prawdziwa<br />

wydaje mi się myśl, że każdy z nas po przekroczeniu<br />

pewnych brzegowych warunków zdolny jest do morderstwa.<br />

Zastanawiam się, czy w przypadku tzw. zwykłego człowieka,<br />

bez morderczych inklinacji, poczucie niedowierzania, wręcz<br />

niewiary, że się to uczyniło, nie jest równie silne jak skrucha...<br />

W sztuce dość wyraźnie akcentujesz niewinność<br />

Katarzyny. W jednej z odsłon bohaterka bezskutecznie<br />

krzyczy, że jest niewinna - jej głos jest tłumiony przez<br />

głosy oskarżeń. Paradoksem jest to, że ci, którzy tworzą<br />

ten sensacyjny news, mają świadomość jej niewinności.<br />

Mimo to przekazują ją w ręce społeczeństwa, które<br />

bestialsko karmi się jej życiem. Jakie nieludzkie<br />

instynkty budzą się w człowieku, że dla drugiego staje<br />

się wilkiem? Czy sędzią naszego życia są ludzie?<br />

W przypadku Katarzyny bardziej przeraża mnie, że padła<br />

ofiarą bezdusznej machiny praworządnego systemu niż jakichś<br />

szczególnie nieludzkich instynktów. Zarówno Dziennikarz, jak i<br />

Policjant, robią to, za co są opłacani, w swoim mniemaniu, robią<br />

to najlepiej jak potrafią, w imię prawdy i tzw. społeczeństwa.<br />

Dziennikarz w pewnym momencie mówi do Policjanta: „Pan<br />

żyje z pieniędzy podatników, ja z pieniędzy czytelników.<br />

Utrzymują nas ci sami ludzie. I oni zasługują na prawdę”. Czyli<br />

to, co robią, robią w imię bardzo wzniosłych wartości. A czy<br />

sędziami naszego życia są ludzie? Bardzo chętnie i łatwo, nie<br />

pytając o zgodę, obsadzamy się w roli arbitrów. Bardzo nie lubię<br />

postawy osądzającej. Szczególnie, gdy łapię się na tym, że ją<br />

przyjmuję...<br />

Czy Katarzyna Blum Marty Ogrodzińskiej jest<br />

kontynuacją Katarzyny Heinricha Bölla? A może to<br />

dwie odrębne osoby, które łączy jedynie fakt brutalnego<br />

i nieludzkiego zgwałcenia przez media?<br />

Bardzo wierzę w coś takiego jak „duch tekstu” i „duch<br />

postaci”, które staram się odnaleźć, zrozumieć i oddać w<br />

inscenizacji jak najwierniej. Jeżeli biorę się za jakiś utwór, to<br />

dlatego, że robi na mnie wrażenie, przesłanie i bohaterowie<br />

wydają mi się istotni, a nie dlatego, że mam ochotę poprawić<br />

autora. Zawsze mam nadzieję, że pisarz rozpoznałby w<br />

przedstawieniu swoje dzieło i postaci. Tym razem też.<br />

140


W pewnym momencie aktorka szminką maluje<br />

sobie na twarzy znak zapytania i krzyż. Niezgrabnie,<br />

wręcz komicznie maluje sobie usta. Co chciałaś<br />

przekazać, wprowadzając ten motyw do sztuki?<br />

Na pewno jest jednym z etapów „odklejania” się Katarzyny<br />

od normalności i wytrącenia z równowagi psychicznej, ale i<br />

elementem gry z Policjantem, prowokacji, która jednak zaczyna<br />

wymykać się spod kontroli. Mogę podać kilka interpretacji<br />

tej sceny, czy opowiedzieć, jak działa na mnie, ale wolałabym<br />

tego nie robić. Moim zdaniem jest na tyle zmysłowa i<br />

niejednoznaczna, że nie chciałabym jej zagłuszyć zbyt wieloma<br />

słowami. Powstała w wyniku aktorskich improwizacji Ireny<br />

Telesz. Zrobiła na nas takie wrażenie, że została włączona<br />

do spektaklu. Wierzę, że do pewnego momentu najwięcej o<br />

bohaterach i historii wie reżyser, ale najpiękniejszy jest moment,<br />

w którym to aktorzy zaczynają o postaciach wiedzieć więcej.<br />

Właśnie wtedy pojawiają się rozwiązania nieprzewidziane,<br />

zaskakujące... Właśnie w takim momencie pojawiła się ta scena.<br />

Poza tym, fascynuje mnie jak my, kobiety, chowamy się za<br />

maskami z makijażu, fryzur, ubrań i to, czego można się o nas<br />

dowiedzieć, gdy te maski przestają idealnie przylegać...<br />

Niemal jak każda sztuka teatralna, tak i Twoja,<br />

nie jest pozbawiona symboliki. Metaforą jest peruka,<br />

suknia z gazet, a także pewne sceny i wypowiedzi.<br />

Sztuka bez drugiego dna nie jest już sztuką. Prostota<br />

przeraża czy jest zbyt banalna?<br />

Prostota nie jest banalna! Ale bardzo podoba mi się<br />

porównanie przedstawienia teatralnego do kawałka tortu, który<br />

z jednej strony będzie smakował pożeraczowi fast foodów po<br />

prostu jako tort, a wysublimowanemu smakoszowi objawi się<br />

bogactwem warstw komponowanych z subtelnych kremów,<br />

wyrazistych aromatów i dodatków, wśród ktorych wyczuje<br />

migdały, konfitury, czekoladę... Na przykład, za każdym razem,<br />

gdy oglądam scenę ze szklankami płonącego spirytusu w<br />

„Popiele i diamencie” Andrzeja Wajdy, którą wymyślił Janusz<br />

Morgenstern, mam ciarki na plecach. Przepiękna, mocna scena,<br />

bardzo prosta, a przecież genialna! Dla mnie takie metafory,<br />

gdy rzeczywistość rozwarstwia<br />

się i pozwala na wielopoziomowy<br />

odbiór, to najczystsza magia, po<br />

prostu alchemia... Może dlatego<br />

teatr realistyczny, psychologiczny w<br />

najbardziej oczywisty sposób trochę<br />

mnie ostatnio nudzi. Jednocześnie<br />

wiem, że sama muszę się jeszcze<br />

bardzo dużo nauczyć, zrozumieć,<br />

dowiedzieć... Wydaje mi się, że<br />

najwięcej się dowiaduję i uczę<br />

robiąc z uczuciem i nadzieją to, w co<br />

wierzę. A potem słuchając widzów.<br />

W sztuce zastosowałaś<br />

kompozycję klamrową.<br />

fot. Tomasz Radzik<br />

Zarówno we wstępie jak i w<br />

zakończeniu widzimy starszą kobietę, której brutalnie<br />

odebrano część życia. Słyszymy<br />

również huk zatrzaskujących<br />

się drzwi celi. Pytanie brzmi:<br />

czy dźwięk oznacza, że drzwi<br />

są zamykane czy otwierane?<br />

Katarzyna wychodzi z celi,<br />

uwalniając się z węzłów mediów<br />

czy może tak naprawdę z niej nie<br />

wyszła, a jej dusza nadal tkwi w<br />

„więzieniu”?<br />

Bardzo dziękuję, że zauważyłaś<br />

tę niejednoznaczność! Mam słabość<br />

do kompozycji klamrowych... Jest<br />

w nich coś z szekspirowskiego<br />

mechanizmu, bezlitosnego koła<br />

niezmiennie mielącego swoimi<br />

obrotami bohaterów, powracającego<br />

zawsze do punktu wyjścia, by w<br />

następnym obrocie zmiażdżyć<br />

następnych... Nie zawsze musi być<br />

tak dramatycznie, ale w przypadku<br />

„Utraconej czci... ”, niestety, może...<br />

Choć, jako niepoprawna, naiwna<br />

optymistka, wierzę, że Katarzyna<br />

jeszcze doświadczy wolności. Pod<br />

warunkiem, że sama sobie na nią<br />

pozwoli.<br />

Böll przedstawia proces<br />

upublicznienia prywatności.<br />

Sfera intymna zostaje<br />

pochłonięta przez sferę<br />

publiczną. Jakimi technikami<br />

posłużyłaś się i po jakie<br />

narzędzia sięgnęłaś, aby pokazać<br />

to zjawisko?<br />

141


ecenzje<br />

Analizą tego zjawiska zajmował<br />

się dociekliwie Guy Debord,<br />

którego „Społeczenstwo spektaklu”<br />

i „Rozważania o społeczeństwie<br />

spektaklu” towarzyszyły mi przy<br />

pisaniu adaptacji “Utraconej czci...”. I<br />

Debord, i Böll mówią o tym samym,<br />

nieodwracalnym zjawisku, wdarciu<br />

się spektaklu z jego wszystkimi<br />

mechanizmami w najintymniejsze<br />

sfery życia człowieka. Debord robi<br />

to za pomocą analizy socjologicznej<br />

i filozoficznej, Böll ubrał swoje<br />

rozważania w formę powieści. Dla<br />

mnie narzędziem do pokazania tego<br />

zjawiska jest cały ten spetakl.<br />

Bohaterka powtarza, że<br />

współcześnie „awangardą<br />

są media”. Collage faktów,<br />

wypowiedzi, słów tworzy<br />

dadaistyczną sensację. Uważasz,<br />

że obecnie malarstwo, film<br />

czy poezja nie są w stanie<br />

szokować bardziej niż media?<br />

Czy słowo „awangarda” uległo<br />

przemianowaniu?<br />

Zaryzykowałabym twierdzenie,<br />

że w dzisiejszych czasach artysta<br />

staje się w pełni artystą dopiero, gdy<br />

dostrzegą go media i usankcjonują<br />

jego status artysty. To media dziś<br />

kreują wydarzenia, gusty, bohaterów...<br />

Koronują i detronizują. Łamią tabu,<br />

przekraczają granice... Wystawiają<br />

na widok publiczny i sprzedaż dotąd<br />

niedostępne obszary intymności,<br />

żerują na wrażliwości. Przepraszam<br />

za brutalne przykłady, ale czy<br />

jakikolwiek film, książka czy obraz<br />

jest w stanie zszokować bardziej<br />

niż chociażby historia Josepha<br />

Fritzla, gwałcącego swoje dzieci i<br />

wnuki, która ostatnio przez wiele<br />

dni okupowała pierwsze strony<br />

gazet i „sprzedawała” ich wyjątkowo<br />

duże nakłady? Czy jakakolwiek<br />

multimedialna instalacja poruszy<br />

większą liczbę ludzi niż zdjęcia<br />

kolejnego zakatowanego noworodka,<br />

w których ostatnio prześcigają się<br />

gazety? To są straszne rzeczy, które<br />

kolorowa prasa zamienia w chodliwy<br />

towar. Nasze współczucie zostaje<br />

wycenione i przehandlowane za<br />

odrobinę sensacji. Nawet niedawno,<br />

w czasie piłkarskich Mistrzostw<br />

142<br />

Europy niemiecki „Bild” napędzał bezpardonową nienawiść<br />

do polskich kibiców, a polski “Fakt” do niemieckich. Dowcip<br />

polega na tym, że oba te tytuły należą do tego samego koncernu<br />

wydawniczego Axel Springer (zresztą tego samego, którego<br />

działalność krytykował Heinrich Böll), nienawiść kierowana<br />

jest w różne strony, ale napędzone nią pieniądze trafią do<br />

jednej kieszeni. Moja ciocia po premierze zauważyła, że<br />

„Utracona cześć Katarzyny Blum” opowiada o “ciemnej stronie<br />

księżyca”, o tym, jak media kreują negatywnych bohaterów, ale<br />

że jest przecież też “jasna strona księżcyca”, która jej zdaniem<br />

jest jeszcze ciemniejsza, media kreują bohaterów masowej<br />

wyobraźni, darzone powszechnym posłuchem gwiazdy, z<br />

niczego. Ten temat poruszam w innym przedstawieniu – “Patty<br />

Diphusa” na podstawie tekstu Pedro Almodovara. Patty,<br />

wykreowana przez media gwiazda porno, mówi: “kim ja jestem,<br />

że mogę narzucać zły gust i grubiaństwo? Dlaczego musiałam<br />

zamienić się w mit? Chciałam jedynie zarobić dużo pieniędzy<br />

i być szczęśliwa. Co się dzieje, że taka dziwka jak ja jest<br />

honorowana jak królowa? Wszystko jest imprezą? Wszystko<br />

jest seksem? [...] Teraz impreza to scena, na której dawne<br />

koleżanki, zamienione w mumie pozują fotografom-amatorom,<br />

aby potem mogli ci wybrać najgorsze zdjęcie i je opublikować.<br />

Kogo oni chcą oszukać?!”. Pocieszam się tym, że to właśnie<br />

sztuka może być narzędziem krytycznym.<br />

„Utracona cześć Katarzyny Blum jest pamfletem<br />

skierowanym przeciwko tej prasie [brukowej],<br />

a zarazem wyzwaniem rzuconym imiennie<br />

najpotężniejszemu jej przedstawicielowi”. Sztuka<br />

Ogrodzińskiej również jest rzuconym wyzwaniem?<br />

“Utraconą cześć Katarzyny Blum” opublikowano prawie 35<br />

lat temu. W ówczesnej Polsce to było prawie science fiction. Dziś<br />

to nasza codzienna rzeczywistość. Jak już mówiłam, będąc z<br />

pierwszego wykształcenia dziennikarką, parę lat pracowałam w<br />

tym zawodzie. Nikogo nie chcę obrażać, ale chciałabym, żeby<br />

ta historia poruszyła widzów tak jak mnie. Chciałabym, żeby<br />

dziennikarze pamiętali, co mówią ich kodeksy etyki zawodowej<br />

i że ten zawód jest zawodem szczególnej odpowiedzialności<br />

społecznej, że mają siłę i władzę, że mogą zniszczyć komuś<br />

życie albo oduczyć ludzi myślenia. Ale mogą też robić rzeczy<br />

naprawdę dobre i ważne!<br />

Autor przedstawia historię kobiety, która w ciągu<br />

czterech dni straciła szansę na normalne życie.<br />

Oskarżono ją o prostytucję, ateizm i popieranie<br />

komunizmu. Do czego dążą współczesne media? Czy<br />

praktyki dziennikarskie nie pozbawiają nas resztek<br />

człowieczeństwa?<br />

Media definiują potrzeby i je zaspokajają. A gdy brakuje<br />

potrzeb, kreują nowe. Ale jako czytelnicy nie jesteśmy<br />

bezwolni. Nie musimy sponsorować tych, którzy obrażają naszą<br />

inteligencję czy człowieczeństwo. Mam też nadzieję, że jest w<br />

nas więcej niż tylko resztki człowieczeństwa i że nie tak łatwo<br />

nam je odebrać.


Witold Bereś i Krzysztof Burnetko [w:<br />

„Kapuściński: nie ogarniam świata”] tworzą kanon<br />

zasad rzetelnego dziennikarstwa: „21 x Kapuściński”.<br />

Czytamy w nim, m.in.: „Słuchaj nie tylko tego, co<br />

ludzie mówią, ale również tego, jak to mówią i w jakim<br />

kontekście”. Jak rozumiesz te słowa w odniesieniu do<br />

sztuki?<br />

To nie Bereś i Burnetko, nawet nie Kapuściński,<br />

tworzą kanon. On istnieje. A obowiązkiem dziennikarzy<br />

jest go przestrzegać. Ci, którzy go nie przestrzegają, nie są<br />

dziennikarzami, są hienami. To mocne słowa, przepraszam. Ale<br />

pracując w tym zawodzie miałam okazję poznać i obserwować<br />

różnych ludzi przy pracy i różne sposoby uprawiania tego<br />

zawodu. Od najbardziej szlachetnych po obślizgłe. Mam bardzo<br />

osobisty stosunek do tego zawodu, wiem, jak jest ciężki, często<br />

niewdzięczny, jak ulotny. Słuchać i słyszeć, patrzeć i widzieć,<br />

zrozumieć, to wyzwanie nie tylko dla dziennikarzy, także dla<br />

czytelników.<br />

Dziennikarze w „Utraconej czci Katarzyny Blum”<br />

przypominają hieny, które zaatakują i zniszczą każdego,<br />

kto jest potencjalnym źródłem sensacji i zysku.<br />

Podsłuchiwania, przesłuchiwania i aresztowania w<br />

czasach komunistycznych są analogiczne do zachowań<br />

Tötgesa. Odważyłabyś się stwierdzić, że techniki<br />

współczesnych dziennikarzy są tak samo bezwzględne<br />

jak władzy w latach 70.?<br />

Nie wydaje mi się, żebym miała do tego prawo. Nie<br />

żyłam w tamtych latach, nie doświadczyłam ich na własnej<br />

skórze. Znam je tylko z zapośredniczonych relacji. Nie<br />

chcę formułować powierzchownej, stereotypowej, zapewne<br />

egzaltowanej wypowiedzi. To co w “Utraconej czci Katarzyny<br />

Blum” zrobiło na mnie największe wrażenie, to odwaga, z jaką<br />

Heinrich Böll stanął w obronie ludzkiej godności.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

Marta Ogrodzińska – reżyserka<br />

teatralna, absolwentka Wydziału<br />

Reżyserii warszawskiej Akademii<br />

Teatralnej. Ukończyła również<br />

Wydział Dziennikarstwa i Nauk<br />

Politycznych Uniwersytetu<br />

Warszawskiego. W czasie studiów<br />

pracowała jako asystent reżysera<br />

m.in. w Teatrze Narodowym w<br />

Warszawie („Kopciuch” Janusza<br />

Głowackiego). Debiutowała w<br />

warszawskim Teatrze Rozmaitości<br />

przedstawieniem „Patty Diphusa”<br />

Pedro Almodovara w 2004 roku.<br />

Przedstawienie powstało dzięki<br />

osobistej zgodzie Almodovara,<br />

który po raz pierwszy pozwolił<br />

na wystawienie swojego tekstu w<br />

teatrze. Monodram, w którym rolę<br />

Patty gra Ewa Kasprzyk, został<br />

zaproszony na wiele festiwali<br />

teatralnych i zdobył nagrodę na<br />

39. Wrocławskich Spotkaniach<br />

Teatrów Jednego Aktora w 2005<br />

roku. Aktualnie w repertuarze<br />

należącego do Krystyny Jandy Teatru<br />

Polonia. W TR Warszawa pracowała<br />

także w ramach projektu „Nowa<br />

dramaturgia w TR” obejmując opieką<br />

reżyserską sztuki „From Poland<br />

with love” P. Demirskiego (2004),<br />

„We are camera” F. Katera (2005),<br />

„I jak się udało” I. Welsha (2006).<br />

Do tej pory wyreżyserowała m.in.:<br />

„Marilyn i Papież” D. Kuehl-Martini<br />

(Teatr Polonia, Warszawa, 2006),<br />

„Godzinę kota” P. O. Enquista (Teatr<br />

Montownia, Warszawa, 2006),<br />

„Dulscy z o.o.” wg „Moralności pani<br />

Dulskiej” G. Zapolskiej (Teatr Polski,<br />

Warszawa, 2007), a także fabularny<br />

film krótkometrażowy wg własnego<br />

scenariusza pt. „Pomyłka” (Nagroda<br />

Przewodniczącego Ińskiego Lata<br />

Filmowego dla młodego reżysera<br />

XXXII ILF 2005; Wyróżnienie na<br />

II Festiwalu Filmu WYŻ’70 w 2006<br />

r.). W olsztyńskim teatrze pracowała<br />

nad „Bliżej” P. Marbera (2005) i<br />

„Ontologicznym dowodem na moje<br />

istnienie” J.C. Oates w ramach<br />

„Dramatu w działaniu” (2006).<br />

Olsztyn kocha, tu się urodziła i<br />

wychowała.<br />

143


ecenzje<br />

Joanna Szydłowska<br />

Czy ocaleni?<br />

W Polsce książka ta ukazała się<br />

dwadzieścia lat po swojej włoskiej<br />

edycji. Zrządzenie losu sprawiło,<br />

że jest to również limes dzielący<br />

nas od daty śmierci jej autora. W<br />

kwietniu 1987 r. – zaledwie kilka<br />

miesięcy po promocji wydawniczej<br />

– Primo Levi znaleziony został<br />

na klatce schodowej swojego<br />

mieszkania, a fakt ów łączony bywa<br />

z prawdopodobną wersją śmierci<br />

samobójczej. Ten tragiczny finis<br />

pozwala wpisać refleksję krytyczną w<br />

porządek pojedynczego życiorysu, a<br />

w sensie szerszym – w doświadczenie<br />

pokolenia ocalonych, by przywołać<br />

tylko wybory Tadeusza Borowskiego<br />

czy Jeana Améry.<br />

Finis coronat opus mawiali<br />

starożytni i w tym sensie „Pogrążeni<br />

i ocaleni” – jako ostatnie świadectwo<br />

pamięci byłego więźnia Auschwitz<br />

– nabiera charakteru szczególnego.<br />

Primo Levi świadkował prawdzie<br />

holocaustu przez całe swoje<br />

dorosłe życie. Ten piemoncki<br />

Włoch, urodzony i wychowany w<br />

zasymilowanej, nieortodoksyjnej<br />

rodzinie żydowskiej, któremu<br />

udało się – mimo zaostrzających<br />

się antysemickich restrykcji na<br />

uczelniach – kontynuować studia<br />

chemiczne, za punkt zwrotny swojej<br />

biografii uznaje pobyt w Auschwitz.<br />

Akademicki wybór preferencji<br />

intelektualnych pomógł mu przeżyć<br />

w warunkach obozu: zatrudniony<br />

został w obozowym laboratorium<br />

chemicznym (fabryka gumy<br />

należąca do IG Farbenindustrie).<br />

W rzeczywistości powojennej<br />

chemia stała się zaczynem poważnej<br />

kariery zawodowej, którą jednak ten<br />

dobrze prosperujący przedsiębiorca<br />

zdecydował się porzucić, by swoją<br />

osobą służyć prawdzie pamięci o<br />

nazistowskich zbrodniach.<br />

Do końca był wierny temu<br />

posłannictwu: uczestniczył w<br />

niezliczonych konferencjach i<br />

144<br />

spotkaniach, udzielał się jako publicysta (stała rubryka w<br />

turyńskim dzienniku „La Stampa”), służył wreszcie piórem,<br />

choć przecież nie był wykształconym literatem. Prawdę<br />

przeżytego w Auschwitz czasu zamknął w kilku zbiorach.<br />

„Czy to jest człowiek” (polskie wydanie dopiero w 1978)<br />

– pytał dramatycznie w tytule książki opublikowanej we<br />

Włoszech w 1947 r., a sformułowanie to nieodmiennie nasuwa<br />

skojarzenia z pierwowzorem tytularnym dramatu Leona<br />

Kruczkowskiego („Niemcy są ludźmi”), powstałym przecież<br />

niemal w tożsamym czasie (1948/1949). Autobiograficzny<br />

charakter miała również „La tregua” z 1963 r., zaadaptowana dla<br />

potrzeb filmu i wyreżyserowana przez Francesco Rosi (1996).<br />

I choć „momentem otwarcia” fabuły jest tu kres uwięzienia w<br />

Auschwitz (wyzwolenie obozu w styczniu 1945 r.), to tytułowy<br />

„Rozejm” symbolizuje to, co nastąpiło potem: dramatyczny<br />

wysiłek rozliczenia się z doświadczeniem obozu i tragiczną –<br />

skazaną na niepowodzenie – próbę uwolnienia się od tej traumy.<br />

Czas pokazał, że Primo Levi – tak jak inni ocaleni –<br />

wyszedł z obozu, ale mentalnie, psychicznie i tożsamościowo<br />

nie wyszedł z Zagłady. Przekleństwo pamięci zdeterminowało<br />

całe jego późniejsze życie, a pamięć krzywdy nigdy nie stępiała.<br />

„Choroba ocalałego” – jak sam Levi nazywa tę traumę – zajmuje<br />

dużo miejsca w jego piśmienniczej refleksji. To pogranicze ulgi<br />

i wstydu z jej odczuwania; radości z jutra i strachu przed nim;<br />

poczucia krzywdy i winy jednocześnie; naturalnego poniekąd<br />

witalizmu i równie naturalnej pasywności, uniemożliwiającej<br />

jakąkolwiek horyzontalność podmiotowych przedsięwzięć.<br />

Sugestywnie i przerażająco brzmią słowa na temat<br />

współuczestnictwa w winie, współodpowiedzialności za tamten<br />

chory świat, już tylko przez samą w nim obecność. Surowe<br />

słowa korespondują z tym, o czym donosił Tadeusz Borowski,<br />

ostrzegając nie-więźniów przed groźbą łatwych kategoryzacji<br />

i czytelnych, manichejskich podziałów. Ambiwalencja<br />

ocen, stopniowalność zła, gradacja ustępstw wobec systemu<br />

– pomnożone o „dobrze pojęty” egoizm i zwierzęcą chęć<br />

przetrwania to kwintesencja nie-pięknej sytuacji ontologicznej<br />

uczestnika tamtych dni. Deheroizacja, ale nie dehumanizacja –<br />

zdaje się nam jednak mówić Primo Levi.<br />

Czy tak okrutną prawdę można w ogóle przekazać innym?<br />

Czy bezmiar okrucieństwa i potworne cierpienie ofiar nie okażą<br />

się na tyle nieprawdopodobne, że wymyślone? Czy Słowo<br />

może unieść Prawdę? Kto ustala granice tego, co uznajemy<br />

za możliwe, a co zdecydowanie skażone jest grzechem fikcji?<br />

Kiedy Inne zamienia się w Niewiarygodne? Ślady tych rozterek<br />

niezmiennie odnajdujemy w dokumentarnych refleksjach<br />

autora. Primo Levi obsesyjnie powraca do kwestii dowodów:<br />

bada status świadectw, tropi mechanizm planowej eksterminacji<br />

świadków, podąża krętymi ścieżkami blaknącej pamięci o<br />

Shoah; prowokująco podważa ocalałych monopol naprawdę:<br />

„... to nie my, którzy przeżyliśmy, jesteśmy prawdziwymi


ecenzje<br />

świadkami. [...] My, którzy przeżyliśmy, stanowimy odbiegającą<br />

od normy mniejszość, a nie tylko nieliczną garstkę ocalałych;<br />

jesteśmy tymi, którzy przez sprzeniewierzenie się swoim<br />

zasadom albo dzięki zaradności bądź szczęśliwemu trafowi nie<br />

znaleźli się na samym dnie. Kto zszedł na dno, kto nie uniknął<br />

wzroku Meduzy, ten nie powrócił, by dać świadectwo, albo<br />

powrócił niemy. Jednak to tylko oni, muzułmanie, na zawsze<br />

pogrążeni, prawdziwi świadkowie, mogliby udzielić wyjaśnień,<br />

które miałyby sens ogólny. Oni stanowią regułę – my zaś<br />

wyjątek” (s. 100).<br />

Rudymentarnym zadaniem pracy jest namysł nad tym,<br />

w jakiej kondycji jest pamięć współczesnych o Zagładzie.<br />

Historiozoficzny plan tych refleksji uniwersalizuje<br />

doświadczenie eksterminacji i rodzi niepokojące pytanie o<br />

trwałość tamtego potwornego doświadczenia (na marginesie<br />

warto dodać, że Primo Levi uchylił się od analogicznego<br />

potraktowania totalitaryzmu nazistowskiego i sowieckiego,<br />

co bardzo krytycznie przyjął Gustaw Herling-Grudziński<br />

operujący w kontekście tożsamości obu reżimów figurą „brata<br />

bliźniaka”). Być może niejeden odbiorca odczyta „Pogrążonych<br />

i ocalonych” jako traktat na temat systemu, mechanizmu<br />

przemocy, strukturalizacji władzy autorytarnej. Wszak<br />

sytuację obozu definiuje się tu jako mikrokosmos systemu<br />

totalitarnego. Primo Levi pokazał system od środka; przez<br />

różne jego szczeble i subtelne niuanse hierarchii. Pokazał<br />

rozmaicie zorientowane postawy wobec Zła. Opisał wybory –<br />

pozornie mniej destrukcyjne, zwykle jednak – finalnie jeszcze<br />

bardziej deprawujące: znaczone zaprzeczeniem solidarności,<br />

wiarołomstwem, hańbą. W tym kontekście na szczególną uwagę<br />

zasługują interesująco sproblematyzowane passusy na temat<br />

ambiwalencji statusu uprzywilejowanych. W projekcji autora<br />

rzeczywistość obozu współtworzą ci, co uwodzą, i ci, którzy<br />

dają się uwieść. Jedni i drudzy skazani na zagładę, marionetki<br />

w rękach oszalałego Demiurga, okrutnie skrzywdzeni przez<br />

własną megalomanię (epizod Chaima Rumkowskiego).<br />

„Pogrążeni i ocaleni” nosi piętno eseju; to specyficzne<br />

połączenie dokumentu osobistego i traktatu moralnofilozoficznego.<br />

Nie jest to wspomnienie, a raczej refleksja<br />

na marginesie przeszłości pomnożona o odniesienia do<br />

tematycznie zorientowanych dzieł literackich i filmowych.<br />

To nie do końca zrygoryzowany intelektualnie (autor nie<br />

był wybitnym erudytą) wykład na temat filozofii historii: nie<br />

wolny od wycieczek w stronę freudyzmu i wybranych teorii<br />

antropologicznych (udana konceptualizacja doświadczenia<br />

sytuacji granicznych). Narracja jest emocjonalnie wyważona,<br />

raczej obiektywizująco chłodna niż podmiotowo rozedrgana,<br />

co uwarunkowane było założeniami perspektywy poznawczej<br />

(względny komfort temporalnego dystansu). Levi nie jest<br />

cyniczny na wzór Borowskiego, ani metafizycznie wzniosły<br />

– jak w przypadku Elie Wiesela, a mimo to skutecznie unika<br />

pokusy hagiograficznej stylizacji. Stara się przedstawić problem<br />

wieloaspektowo i szczerze: zgodnie z sumieniem, z własną<br />

pamięcią, czasem – wbrew pamięci innych źródeł. To, co tu<br />

najuczciwsze, to brak ocen. Primo Levi nie ośmiela się osądzać.<br />

Zdumiewająco konsekwentna aksjologia zakłada roztrząsanie<br />

zasadności ludzkich wyborów li tylko w kontekście etyki<br />

tamtego rozchwianego moralnie świata.<br />

Primo Levi,<br />

Pogrążeni i ocaleni,<br />

przeł. Stanisław Kasprzysiak,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2007.<br />

145


ecenzje<br />

Bernadetta Żynis<br />

Zabraniam tego panu, czyli słów<br />

parę o pisaniu Erica-Emmmanuela<br />

Schmitta<br />

Eric-Emmanuel Schmitt dał<br />

się poznać jako autor „Moich<br />

Ewangelii”, „Pana Ibrahima i<br />

kwiatów Koranu”, „Oskara i pani<br />

Róży”, „Ewangelii według Piłata”,<br />

sztuki „Małe zbrodnie małżeńskie”…<br />

Pierwszą przeczytaną przeze mnie<br />

książką tego autora był „Oskar i<br />

pani Róża” – wzruszająca opowieść<br />

o trudnej sztuce umierania – tym<br />

trudniejszej, że dotyczącej chłopca,<br />

którego nie potrafi ani zrozumieć,<br />

ani mu pomóc, nikt z najbliższego<br />

otoczenia. Później sięgałam po<br />

kolejne książki Schmitta – i z każdą<br />

było trochę gorzej. Po „Przypadku<br />

Adolfa H.” raczej zrezygnuję<br />

z lektury dzieł tego pisarza. Ta<br />

książka nie podobała mi się. O tym,<br />

dlaczego, napiszę niżej. Spokojna,<br />

że mogę być krytyczna za samym<br />

przyzwoleniem autora, który, w<br />

dołączonym do „Przypadku Adolfa<br />

H.” dzienniku, odnotował: „Jeżeli<br />

chodzi o mnie, zakończyłem projekt.<br />

To, czy się spodoba, czy nie, niewiele<br />

mnie obchodzi, nie było to moim<br />

celem”. Co prawda zaraz niżej mnie<br />

postraszył: „W moim otoczeniu<br />

ci, którzy odrzucają tę książkę, w<br />

rzeczywistości odrzucają samą jej<br />

ideę. Ich strata” (s. 475). Zaryzykuję<br />

jednak. Nie ideę odrzucając (choć<br />

trudno wskazać jednoznacznie, czy<br />

miałoby nią być przekonanie, że<br />

„Hitler jest w każdym z nas” – toż<br />

to już banalne – czy też, że naszym<br />

życiem kieruje przypadek, czy też, że<br />

kobiety są ratunkiem dla tego świata,<br />

choć nie dla głupich mężczyzn).<br />

Chciałabym raczej pokazać, że<br />

Schmitt w mistrzowski sposób<br />

(i to nie komplement) uprościł<br />

rzeczywistość (świat, człowieka,<br />

naszą psychikę…).<br />

Otóż pisarz bazuje na stawianiu<br />

„podstawowych” pytań filozoficznych<br />

(z wykształcenia jest filozofem),<br />

a odpowiedzi na nie ilustruje<br />

146<br />

odpowiednimi powiastkami. W ten sposób jego powieści,<br />

opowiadania, sztuki, stają się filozoficznymi przypowieściami,<br />

parabolami, uniwersalnym przekazem-pouczeniem na temat<br />

dobra, zła, tolerancji, cierpienia, choroby, śmierci, miłości…<br />

Każdy może wpisać w czytany tekst swoje doświadczenie,<br />

gdyż są one budowane na takim poziomie ogólności, że<br />

potrafią objąć doświadczenie „każdego”. Przyjemność czytania<br />

polega zaś także na tym, że w książkach odnajdujemy „swoje”<br />

życie, doświadczenie, myśli…, że potrafimy utożsamić się w<br />

jakimś stopniu z bohaterami. W ten sposób literatura świetnie<br />

sprawdza się też w funkcjach terapeutycznych i dydaktycznych.<br />

Schmitt właśnie takie zadania stawia uprawianej przez siebie<br />

twórczości: „moje książki mają funkcję terapeutyczną. Służą<br />

temu, by życie było lepsze, bardziej intensywne, radosne.<br />

Dla mnie celem pisania jest nie tylko tworzenie literatury,<br />

ale ubogacenie życia moich czytelników. Przecież ja sam też<br />

czytam książki, by znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie<br />

egzystencjalne pytania. [...] Piszę, by pomóc innym” 1 . Pomijam,<br />

czy autodiagnoza autora jest celna, czy też stanowi jedynie<br />

wyraz pobożnego życzenia. Z pewnością jednak coś z owych<br />

pragnień „naprawiania świata” i „natchnienia nadzieją” można<br />

by także w „Przypadku Adolfa H.” odnaleźć. Dokładniej –<br />

niektórzy z czytelników mogliby odnaleźć, jeśli im właśnie na<br />

tak pojmowanej literaturze zależy i jeśli chcą jej w taki właśnie<br />

sposób używać.<br />

„Przypadek Adolfa H.” (książka ta, ale i te wcześniejsze)<br />

nie komplikuje nazbyt rzeczywistości – ta jest wyłuszczona<br />

w sposób możliwie prosty, przejrzysty i jasny. Nic nie zakłóca<br />

odbioru. Jeśli jesteśmy zwolennikami prozy wehikularnej,<br />

„przezroczystej”, Schmitt powinien nas usatysfakcjonować.<br />

Kiedy serwuje opisy Hitlera (pełnego nazwiska używa w tych<br />

fragmentach, które dotyczą historycznej postaci), nie skąpi<br />

negatywnie wartościujących epitetów. „Kościsty wygląd, wielkie<br />

stopy i małe dłonie” (s. 10). Hitler od początku do końca<br />

prowadzony jest w taki sposób, by wzbudzić odrazę. Żadnego<br />

zrozumienia, litości, współczucia. Jest to tym bardziej dziwne, że<br />

w dzienniku odnotowującym „postępy” nad powieścią, Schmitt<br />

sprawia wrażenie pisarza, który zdaje sobie sprawę, że człowiek<br />

jest całością skomplikowaną wewnętrznie, niejednoznaczną:<br />

„Błąd, jaki popełniamy w stosunku do Hitlera, polega na tym,<br />

że traktujemy go jako wyjątkowe indywiduum, wykraczającego<br />

poza normę potwora, nieporównywalnego barbarzyńcę. [...]<br />

To mógłbyś być ty, to mógłbym być ja. Kto wie zresztą, czy<br />

jutro nie będziesz ty albo ja? Kto może uznać, że jest na zawsze<br />

impregnowany? Impregnowany na fałszywe rozumowanie,<br />

na uproszczenia, na upór albo na zło zadawane w imię tego,<br />

1 Eric-Emmanuel Schmitt w rozmowie z Małgorzatą Matuszewską.<br />

Cytat za: http://www.teatry.art.pl/!rozmowy/mialemi.htm Też<br />

w: „Gazeta Wyborcza”, 5. września 2005 r.


ecenzje<br />

co uważamy za dobro?” (s. 451). (Swoją drogą, ciekawe, czy<br />

Schmitt słyszał o wystawie Uklańskiego „Naziści”. Pewnie<br />

nie, bo nie mógłby tak autorytarnie osądzać, co myślimy o<br />

Hitlerze). W samej powieści jest konsekwentny w budowaniu<br />

jednostronnego, czarnego PR Hitlera. Nie muszę dodawać,<br />

że Adolf H. (tak nazywany jest Hitler w wersji spełnionego<br />

malarza, męża, kochanka, ojca, przyjaciela, nauczyciela,<br />

mędrca…) rysowany jest za pomocą epitetów sprzyjających<br />

pozytywnemu odbiorowi bohatera. „…jakieś nowe światło tliło<br />

się w jego źrenicach, jakiś blask bez precedensu. Wpatrywał<br />

się w tę twarz z upodobaniem, jakby sam na siebie pozował,<br />

oglądał siebie oczami przyszłości, Adolf H., wielki malarz…”<br />

(s. 13); a to wszystko w chwili, gdy „żółty płyn polewał fajans,<br />

Adolf sikał obficie, czuł się odporny na ciosy” (s. 13). Tak, już z<br />

tego fragmentu mężczyźni mogą się dowiedzieć, skąd czerpać<br />

poczucie mocy… Gwoli usprawiedliwienia trzeba dodać, że<br />

postać Adolfa H. jest rozwojowa. Zapowiada się na niezłego<br />

egoistę, bezwzględnego cynika i nihilistę. W zamiarze autora<br />

było pokazać, jak pozytywnie udaje mu się pokonać wszelkie<br />

ograniczenia, kompleksy, pułapki dziecięcej psychiki, ciemnej<br />

strony naszej jaźni (i, prawdopodobnie, przekonać odbiorcę,<br />

że taki pozytywny rozwój jest możliwy, a żadne geny nas<br />

nie determinują). Gdy Adolf H. odkrywa, iż ma „kłopoty” z<br />

kobietami (mdleje na widok ich nagości), pisze list z prośbą<br />

o pomoc do lekarza domowego. Ten natychmiast przyjeżdża,<br />

umawia Adolfa z Freudem, który w przeciągu trzech sesji<br />

leczy chłopaka z kompleksu Edypa, braku snów, lęku przed<br />

kobietami (szczególnie ich nagością), a także z pychy (w<br />

ramach zapłaty Adolf ma pomalować wychodki u Freuda).W<br />

efekcie – po przejściu prób i pułapek, jakie zastawia na nas<br />

los – Adolf objawi się jako doskonale rozwinięte indywiduum.<br />

Wszelkie wydarzenia, jakie mu zgotował los (czy raczej<br />

Schmitt), nawet jeśli są bolesne, to jakoś tak łatwo je Adolfowi<br />

wyjść z każdego doświadczenia (nawet ze świństw, jakie robi<br />

bliskim). Gdy zdradza swoją długoletnią partnerkę, to tylko po<br />

to, żeby ją bardziej potem kochać (i być kochanym). Pomilczy<br />

albo popłacze i już, już jest zintegrowany na wyższym poziomie<br />

osobowości. Wrażliwszy, mądrzejszy, piękniejszy, bardziej<br />

kochający i bardziej kochany, puentujący wydarzenia, w których<br />

bierze udział, złotymi myślami. Owa potoczystość zdarzeń<br />

dotyczy też Hitlera, którego losy biegną niby równolegle, a<br />

przecież są odległe o lata świetlne od przypadków Adolfa H.<br />

Gdy musi zrezygnować z pewnego noclegu – od razu znajduje<br />

następny (choćby pod opieką kloszarda na trawniku w miejskim<br />

parku), traci jedną pracę, przypadek zrządza, że trafia mu się<br />

następna – od osoby do osoby, od zdarzenia do zdarzenia,<br />

płynnie, wprost w ramiona II wojny światowej, że się tak<br />

wyrażę. Strudzonym zmaganiami z rzeczywistością, która może<br />

akurat nie chce się tak gładko toczyć od zdarzenia do zdarzenia<br />

i to toczyć tylko po to, by nas „uświęcić” (niekoniecznie w<br />

katolickim tego słowa znaczeniu), taka prostota ujęcia może<br />

przypaść do gustu. Ale nikomu innemu.<br />

Nieprzekonująca wydaje mi się też w ogromnym<br />

uproszczeniu przedstawiana psychologia bohaterów –<br />

zdecydowanie negatywna Hitlera i pozytywna Adolfa.<br />

Diagnozy ich osobowości są nazbyt, według mnie,<br />

schematyczne. Rewelacje typu: „Hitler lubił raczej marzyć niż<br />

być; marzyć, że coś robi, a nie robić” (s. 92), nie przekraczają<br />

takiego poziomu psychologicznej wiedzy, jaką mają dzieci<br />

w szkole podstawowej. To tak,<br />

jakby Schmitt wziął podręcznik, w<br />

którym wypisano cechy osobowości<br />

psychopatycznych i do każdej z<br />

tych cech dopisał „historyjkę”, dla<br />

pewności jeszcze werbalizując, o<br />

co mu w napisanym fragmencie<br />

chodziło. Po prostu wydaje mi się,<br />

że dziś już nie można tak pisać,<br />

nie można w ten sposób uprawiać<br />

literatury – zdążyła się przecież<br />

rozwinąć od czasu Mniszkówny.<br />

Schmitt w „Dzienniku” pisze,<br />

iż obawiał się zbyt łagodnie<br />

potraktować Hitlera, nadać mu<br />

cechy ludzkie – niepotrzebnie.<br />

I tej konsekwencji najbardziej<br />

nie rozumiem. Autor pisze, że<br />

„Hitler” drzemie w każdym z nas,<br />

a jednocześnie pozwala sobie na<br />

rysowanie dwóch zupełnie odrębnych<br />

portretów, skrajnie różnych –<br />

czarnego i białego, negującego i<br />

afirmującego. Niby wie, że w każdym<br />

z nas i anioł, i łajdak, ale w postaciach<br />

jego powieści tego nie widać, nie ma<br />

„i-i” – jest „albo-albo”.<br />

Ponieważ Hitler jest wyłącznie<br />

zły, autorowi w głowie się nie może<br />

zmieścić, że ktoś mógłby go po<br />

prostu pokochać. Dlatego Ewa<br />

Braun „zakochała się bardziej w<br />

scenie niż w osobie” (s. 347) Przy tej<br />

motywacji jej wierność i oddanie aż<br />

do samobójczej śmierci w ogóle nie<br />

wydają się przekonujące. („- Ewo,<br />

pytam, czy chcesz mnie poślubić –<br />

zakrzyknął Hitler [...]. Oczy Ewy<br />

zaszły łzami: w końcu proponował<br />

jej to, o co go prosiła setki razy i co<br />

było powodem wszystkich ich kłótni.<br />

Upadła na ziemię szlochając”, s. 431).<br />

Podobnie rzecz się ma z sekretarkami<br />

Hitlera. Nie chcą z nim być, widzą<br />

jego śmieszność, jakby autorowi<br />

myśl, iż ktokolwiek mógł uwielbiać<br />

przywódcę narodu, nie może<br />

„przejść przez pióro” (co dziwi, bo<br />

wszak i dziś nie brakuje przykładów<br />

ślepego uwielbienia. Dusza ludzka,<br />

emocjonalność i uczuciowość<br />

człowieka są doprawdy nieco bardziej<br />

skomplikowane niż to sugeruje w<br />

swych analizach autor).<br />

Ponadto Schmitt, szukając<br />

uprawdopodobnienia dla obsesji<br />

niemieckiego przywódcy, wplótł<br />

wątek hipnotyzera (uczeń i fascynat<br />

nauk Freuda, lekarz z frontu I<br />

147


ecenzje<br />

wojny światowej, leczący Hitlera<br />

z „histerycznej ślepoty”), który<br />

zahipnotyzował chorego: „Adolfie<br />

Hitlerze, Niemcy pana potrzebują.<br />

Są chore jak pan. Muszą wyzdrowieć<br />

jak pan. [...] Niech pan uwierzy w<br />

swoje przeznaczenie [...]. Niech pan<br />

odnajdzie wiarę, Adolfie Hitlerze,<br />

niech pan uwierzy w siebie. Wielkie<br />

rzeczy czekają na pana, świat do<br />

odbudowania, życie do spełnienia.<br />

Niech pan już nigdy więcej się nie<br />

waha. Niech pan już nigdy nie dozna<br />

wstrząsu pod wpływem wydarzeń.<br />

Niech pan podąża dalej swoją drogą.<br />

Bez wątpliwości. Przyszłość należy<br />

do pana. [...] Niemcy tego chcą. Jest<br />

pan to winien Niemcom” (s. 227).<br />

Hitler po przebudzeniu odzyska<br />

wzrok, choć tak naprawdę właśnie go<br />

utraci, jak to Edypami bywa.<br />

Swoje poglądy na życie autor<br />

przypisuje światu rysowanemu w<br />

powieści. I niby to oczywiste, ale<br />

książka z pewnością nie mogłaby<br />

stanowić ilustracji do tez Bachtina<br />

o wielogłosowości, polifonii i<br />

dialogiczności słowa. I dlatego<br />

jest nieznośna – przez swoją<br />

jednowymiarowość, która tylko<br />

pozornie wydaje się dwutorowością.<br />

Oczywiście pomysł, by opisać<br />

świat, w którym Hitler byłby kimś<br />

zupełnie innym, jest bardzo ciekawy<br />

i inspirujący. Podobał mi się pomysł,<br />

by sukcesy naukowe i artystyczne<br />

drugiej połowy XX wieku umieścić<br />

w Niemczech (z którego nie uciekną<br />

ni naukowcy, ani artyści, po objęciu<br />

władzy przez nazistów). To Niemiec<br />

pierwszy postawi nogę na Księżycu<br />

i Niemcy wynajdą bombę atomową.<br />

Jednak nie przypisałabym powieści<br />

Schmitta do gatunku political<br />

fiction – jeśli jest to jakaś fikcja – to<br />

psychologiczna. Jednak z naciskiem<br />

na słowo „fikcja”. Rzecz ilustruje<br />

nawet sposób konstruowania postaci<br />

kobiecych – absolutnie idealnych,<br />

stanowiących (chyba) wyraz męskich<br />

rojeń, a nie próbujących oddać<br />

meandry kobiecej psychiki. Zresztą<br />

komentarz samego autora sprawę<br />

wyjaśnia: „Jedenasta Trzydzieści.<br />

Objawienie. Kocham ją” (s. 465), [...]<br />

„Jedenasta Trzydzieści nie jest jedną<br />

osobą, lecz dwiema, dwiema, które<br />

kochałem” (s. 466).<br />

Schmitt chciał poddać refleksji istnienie przypadku i<br />

konieczności, wolności i fatum, ale w jego książce wszystkie<br />

przypadki są absolutnie konieczne – dokładnie takie, jak trzeba,<br />

i wtedy, kiedy trzeba, by Adolf H. wyrósł na dojrzałą, „głęboką”<br />

osobowość, a Hitler na potwora. Hitlerowi wszystko zdarza<br />

się jedynie po to, by rósł w przekonaniu, że stanowi pępek<br />

świata i ma misję do spełnienia, Adolfowi jedynie po to, by się<br />

uczył współczucia i „altruistycznej miłości”. I tak cały czas. Nie<br />

wątpię, że komuś może się spodobać ta gładkość narracji – mnie<br />

zdecydowanie drażniła.<br />

Drażniła mnie też stylistyka nazbyt staroświecka,<br />

egzaltowana i sentymentalna: „całując jej gorące usta, miał<br />

wrażenie, że pije ze źródła” i dalej: „Nigdy by się tego nie<br />

spodziewał. Jedenasta Trzydzieści złożyła mu dar ze swojego<br />

dziewictwa” (s. 261 i 262). Schmitt przypomina mi w stylistyce<br />

nieco Coelho. Podobne uwzniośla kicz.<br />

Do tego pisanie „złotymi myślami” – mnie to nuży – „to nie<br />

ich idee zabijają, lecz stosunek, jaki mają do tych idei: pewność”<br />

(s. 436), żeby przytoczyć tylko jedną z nich, choć na każdej<br />

stronie jest takich sentencji po kilka. Dla tych, którzy lubią<br />

złote myśli – lektura to będzie wyborna.<br />

Eric-Emmanuel Schmitt,<br />

Przypadek Adolfa H.,<br />

przeł. Ewa Wieleżyńska,<br />

Wyd. Znak,<br />

Kraków 2007.<br />

148


ecenzje<br />

Ilona Godlewska<br />

Kąt, jakich wiele?<br />

Wielu rodzimych pisarzy bawiło się już językiem.<br />

Można tu wspomnieć o Dorocie Masłowskiej, która „pisze<br />

językiem zniszczonym, powykręcanym, zwyrodniałym.<br />

Trochę takim, jakim naprawdę się mówi, tylko jeszcze<br />

gorszym”. Również ostatnia książka Michała Witkowskiego<br />

„Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” oparta jest<br />

na eksperymencie lingwistycznym. Zabieg ten zastosował<br />

też w swojej najnowszej książce Piotr Śliwiński (mowa o<br />

początkującym pisarzu, a nie znanym badaczu literatury o tym<br />

samym nazwisku).<br />

„Dziki Kąt” Śliwińskiego opowiada o grupie przyjaciół.<br />

Nie jest to jednak historia współczesnych, opartych na wątłych<br />

podstawach, znajomości. To pieśń na temat przyjaźni, które<br />

rzadko już we współczesnym świecie mają miejsce. Opartych na<br />

wspólnych zainteresowaniach i sposobach spędzania wolnego<br />

czasu. Bohaterów powieści Śliwińskiego – Świętego, Ćmagę,<br />

Nyfka, Hebla, Długiego – łączy przeszłość (poznali się w wieku<br />

szkolnym, razem szukali kurzych piór do ozdabiania cukrowych<br />

kogutków, kolektywnie zbierali złom, by zasponsorować<br />

pewnemu koledze wymarzone gołębie itd.) i teraźniejszość, do<br />

której wdziera się czas miniony (główny bohater przypomina<br />

sobie przeszłość, za punkt wyjścia przyjmując chwilę obecną).<br />

Grupę tę połączyły podobne spojrzenie na świat i pochodzenie,<br />

a zapieczętowała miłość do taniego wina i włóczęgi. Główny<br />

bohater określa ją mianem „stara wiara”. Jest to jednak wiara<br />

przeszłości, ponieważ przyjaciele „wykruszają się”. Jedni<br />

umierają, inni się żenią, jeszcze inni zapijają. Przepowiedział to<br />

zjawisko główny bohater stwierdzając: „I tak za parę lat wszyscy<br />

się rozlecą, każdy w swoją stronę”.<br />

Postaci sportretowane przez Śliwińskiego w „Dzikim Kącie”<br />

to osobowości nietuzinkowe. Wszyscy posługują się mieszanką<br />

gwar, dialektów, wulgaryzmów, potocznych zwrotów, a czasem<br />

nawet języka poetyckiego. Kreację tę zastosował pisarz nie tylko<br />

po to, by nadać postaciom rysy indywidualności, lub by książkę<br />

można było reklamować jako nowatorską w kwestii językowej,<br />

ale także by podkreślić, jak bardzo elastycznym tworzywem jest<br />

język. Zastosowany przez Śliwińskiego zabieg lingwistyczny<br />

ma jeszcze jedno znaczenie. Oddaje charakter przedstawianych<br />

w powieści bohaterów, nieokreślonych ludzi naznaczonych<br />

przez komunizm, którzy nie odnajdują się w kapitalistycznej<br />

rzeczywistości. Wydaje się, że autor „Dzikiego Kąta” nie<br />

wymyślił tego świata na swój użytek. Takie Los Menelos<br />

otacza bowiem każdego z nas w postaci polisemii, relatywizmu<br />

i transgresji. W książce Śliwińskiego przewodnikiem po tym<br />

niejednoznacznym świecie jest niejaki Święty.<br />

Święty (rówieśnik pisarza) oprowadza czytelnika po<br />

czasach swej młodości, opowiada o przyjaźni i niegdysiejszym<br />

Krakowie. Sam jest postacią co najmniej tajemniczą. Swój<br />

przydomek zyskał dzięki traktowaniu z nabożną czcią każdego<br />

kadru filmów Murnuta, Langa<br />

i Siodmaka oraz specyficznej,<br />

wypełnionej ideałami, postawie<br />

wobec świata. „Żyłem niemieckim<br />

ekspresjonizmem, gdzie trup ściele<br />

się gęsto i prawie zawsze jest ciemno,<br />

a człowiek czuje, jak z deszczem<br />

emocji wyrastają mu błoniaste<br />

skrzydła, i z Franzem Becertem<br />

nieświadomie gwiżdże ››W grocie<br />

Króla Gór‹‹” – mówi o sobie Święty.<br />

Z jednej więc strony interesuje<br />

się niedocenianymi przez szeroką<br />

publiczność obrazami, pisze słowa<br />

do piosenek zespołu jazzowego, z<br />

drugiej zaś nie może (a może nie<br />

chce?) znaleźć pracy, nie interesują<br />

go stałe związki, a filozoficznoeschatologiczne<br />

przemyślenia na<br />

temat żywota określa mianem<br />

„pierdzenie”. Główny bohater<br />

„Dzikiego Kąta” uwielbia noc („Nic<br />

tak nie rajcowało jak dreszcz pory<br />

dnia bez słońca”), a w młodości<br />

hodował ni mniej, ni więcej<br />

tylko… nietoperza („Do połowy<br />

podstawówki, gdy mieszkałem w<br />

jednym pokoju z rodzicami, nie<br />

mogłem nawet marzyć o nietoperzu.<br />

Miałem co prawda chomika, ale<br />

to nie to samo”). Przytoczona<br />

przeze mnie krótka charakterystyka<br />

Świętego pozwala zrozumieć, że<br />

nie jest to typowy bohater. Wręcz<br />

przeciwnie, to element świata,<br />

który wykreował w swojej książce<br />

Śliwiński. Bo czyż istnieje człowiek<br />

tak prosty i tak skomplikowany<br />

zarazem?<br />

„Dziki Kąt” broni się nie tylko<br />

w kwestii lingwistycznej, ale także<br />

fabularnej. Śliwiński nie tylko<br />

zgrabnie opisał perypetie przyjaciół<br />

(powieść zaczyna się od wspólnej<br />

podróży „starej wiary”, a kończy<br />

samotnym wojażem opuszczonego<br />

przez dawnych kumpli głównego<br />

bohatera), ale też nadał im cechy<br />

charakterystyczne (jeden opiekuje<br />

149


ecenzje<br />

się nietoperzem, drugi marzy o<br />

gołębiach, jeszcze inny rzeźbi).<br />

Ponadto historia Świętego i jego<br />

paczki jest naprawdę ciekawa.<br />

Wprowadzenie do prozy poezji też<br />

zasługuje na uznanie. A niektóre<br />

fragmenty (patrz fragment o polskiej<br />

odmianie subkultury punkowej) są<br />

majstersztykiem humorystycznym.<br />

Krakowski pisarz nie zagłębia się<br />

w charakterystykę postaci, nie<br />

motywuje ich działań, przedstawione<br />

przez niego problemy nie są dojrzałą<br />

analizą opisywanych zjawisk – i<br />

nie to było jego celem. Jego cel to<br />

napisanie zgrabnie skonstruowanej,<br />

nieco humorystycznej i innej niż<br />

większość powieści książki. I to mu<br />

się udało.<br />

Krytycy zarzucają autorowi<br />

brak oryginalności, jednak jest<br />

to argument dość wyświechtany.<br />

Wszakże wszystko, no, prawie<br />

wszystko, w literaturze już było.<br />

Tymczasem Śliwiński opisał<br />

niejednoznaczny świat w sposób<br />

barwny i fascynujący. Mógł przecież<br />

zaprezentować czytelnikowi kolejną<br />

mdłą książkę o istniejącej tylko w<br />

wyobraźni miłośników telenowel<br />

rzeczywistości. Tymczasem w<br />

swojej „nierealnej” powieści zawarł<br />

kilka celnych spostrzeżeń na temat<br />

autentycznego życia (człowiek z<br />

habilitacją pracujący na budowie,<br />

przypadkowe zabójstwo jednego<br />

z bohaterów). Nie jest to być<br />

może książka wybitna, ale jak na<br />

prozatorski debiut wystarczy. I to z<br />

nawiązką.<br />

Piotr Śliwiński,<br />

Dziki kąt,<br />

Wyd. Czarne,<br />

Wołowiec 2007.<br />

150


Justyna Jaskurzyńska<br />

Diagnoza: wiejsko-miejska<br />

rozwiązłość hermaniecka<br />

<strong>recenzje</strong><br />

Czy możliwe jest dziś napisanie książki o polskiej wsi<br />

tak, żeby doskonale odzwierciedlić klimat i mentalność jej<br />

mieszkańców, nie narażając się jednocześnie na krytykę ze<br />

strony miłośników folkloru? Owszem, jest to możliwe, a<br />

najnowsza książka Barbary Kosmowskiej spełnia wszelkie,<br />

niezbędne warunki.<br />

Hermańce, wioskę położoną gdzieś w Polsce, poznajemy<br />

oczami Złotowskiego, syna miejscowego kamieniarza, który<br />

w powieści pełni rolę przewodnika. Historia rozpoczyna<br />

się, gdy Złotowski jest jeszcze dzieckiem i wraz ze swoimi<br />

przyjaciółmi, Nieśmiałym Tedem i Ilonką Szczęście, podglądają<br />

przyjeżdżającego na wieś poetę, Brunona Żubra. Po jego<br />

śmierci już dorosły Złotowski postanawia pójść w ślady swego<br />

mistrza, z tą niewielką różnicą, że młody literat skłania się<br />

bardziej ku prozie. Sztuka tworzenia wielkiej powieści nie jest<br />

łatwa, więc bohater układa jej zarys w głowie, by dopiero w<br />

odpowiednim momencie przelać swoje pomysły na papier. Na<br />

co dzień jednak nie rezygnuje z pisania jako takiego i oferuje<br />

Hermańcom swoje usługi jako pisarz, lecz nie mrożących krew<br />

w żyłach kryminałów, a listów wszelakiej treści. Wkrótce jednak<br />

okazuje się, że literackiego bakcyla złapał także Nieśmiały Ted,<br />

który odtąd staje się śmiertelnym wrogiem Złotowskiego.<br />

Kosmowska wprowadza nas do Hermańców, jakbyśmy byli<br />

turystami, odwiedzającymi pobliskie jeziora i lasy. Zapoznaje<br />

nas z topografią wsi, pokazuje miejsca ciekawe i niebezpieczne.<br />

A na mapie Hermańców jest kilka strategicznych punktów<br />

wartych głębszego poznania. Jak przystało na porządną<br />

wieś, jest w niej coś dla ciała i dla ducha, choć cielesność<br />

zdecydowanie bierze górę. Spragnionych tubylców, ale i<br />

przyjezdnych, napoi Wania w barze „Malczik”. Po dodaniu<br />

sobie animuszu kilkoma głębszymi hermaniecka młodzież<br />

wyrusza na bój. Żądnych przygód, a zwłaszcza przypadkowego<br />

seksu, zaprasza Kosmowska do Doliny Majtek, gdzie miejscowe<br />

dziewczęta, ale też przyjezdne, warszawskie panny, chętnie<br />

oddają się cielesnym rozkoszom na łożach wyściełanych leśnym<br />

mchem. W poszukiwaniu spokoju umartwionej codziennymi<br />

sprawami duszy wszyscy grzeczni i wyprasowani ruszają w<br />

niedzielę do kościoła, by posłuchać Słowa Bożego w wykonaniu<br />

ks. Belki. Skoro czasem nakazy boskie nie wystarczą,<br />

ludzie z chęcią się oddają w ręce specjalisty od ziemskich<br />

problemów duszy i zgłaszają na leczenie do pobliskiej kliniki<br />

psychiatrycznej. Czasami jednak i tam trudno odnaleźć spokój,<br />

a wtedy pozostaje już tylko jedno rozwiązanie: mocna gałąź na<br />

Suchych Bagnach, które upodobali sobie samobójcy.<br />

„Hermańce” to jednak coś więcej niż opowieść o wsi – to<br />

rozprawa o życiu i problemach ludzi, którzy tam mieszkają.<br />

Kosmowska wprowadza nas do swej powieści jak do miejsca,<br />

które jest nieznane i znajome równocześnie. Nieznane, bo to<br />

niezwykła wioska pełna dziwacznych osobowości, mrocznych<br />

zakątków i zawiłych historii. I może<br />

właśnie przez tę swoją tajemniczość<br />

Hermańce stają się nam bliskie<br />

i swojskie – bo czym różni się ta<br />

osada, ta wiejska społeczność, od<br />

innych, które skrzętnie skrywają<br />

swoje tajemnice przed wzrokiem<br />

zawistnych sąsiadów czy ciekawskich<br />

turystów?<br />

Wiejskie przywiązanie do<br />

tradycji już dawno odeszło do<br />

lamusa i Kosmowska zdaje<br />

się podzielać ten pogląd, choć<br />

uwidoczniła też że Kościół pozostał<br />

wciąż ważnym elementem życia<br />

mieszkańców tej osobliwej enklawy.<br />

Autorka doskonale oddaje ducha<br />

małomiasteczkowości, w której<br />

sąsiedzi z zawiścią patrzą na nowy<br />

samochód sąsiada, wiarygodnie<br />

pokazuje też specyficzne kariery<br />

hermanieckiej młodzieży, która<br />

opuściła domowe pielesze. Nie<br />

bez znaczenia pozostaje także<br />

problem alkoholizmu i powstające<br />

na tym podłożu patologie. Okazuje<br />

się bowiem, że w przypływie<br />

procentowej euforii można zrobić<br />

interes życia i zamienić żonę na<br />

piłę elektryczną. Wszystkie te<br />

hermanieckie „wyskoki” spełniają<br />

podstawowy cel: wzbogacają<br />

charakterystykę mieszkańców wsi<br />

– i nie mam tu na myśli bohatera<br />

zbiorowego. Kosmowska wyciąga<br />

bowiem z tłumu postaci dla niej<br />

ważne, niosące sobą jakieś przesłanie,<br />

i sporządza ich profile psychologiczne<br />

niczym miejscowy psychiatra Roch<br />

zawiadujący kliniką. Prócz naszego<br />

przewodnika Złotowskiego mamy<br />

wyraźnie zakreślone postacie jego<br />

rodziców, kolegów (Teda, Kostka,<br />

Edka), czy wreszcie wiejskich kobiet,<br />

nad którymi zwłaszcza pochyla się<br />

autorka (wcale nie po to jednak,<br />

by im współczuć). Przykładowo<br />

– opisuje pewne miejsce (w tej<br />

zdominowanej przez mężczyzn<br />

151


ecenzje<br />

osadzie) dla kobiet wyzwolonych<br />

spod mężowskiego jarzma, pokazuje<br />

bowiem wdowy po alkoholikach<br />

jako silne i dobrze zorganizowane<br />

jednostki, prężnie działające w<br />

Komitecie Wdów...<br />

Niezwykłą historię Hermańców,<br />

przeplataną zadziwiającym zwrotami<br />

akcji, samobójstwami, przesyconą<br />

seksem, alkoholem, wariactwem,<br />

nie można nazwać paszkwilem<br />

na współczesną wieś. To raczej<br />

humorystyczna, ponadczasowa<br />

opowieść o zwykłych ludziach oraz<br />

o ich apatii i bezsilności, z których<br />

wyrwać ich może, na przykład,<br />

morderstwo bliskiej osoby. Wszystko<br />

w Hermańcach ma swój początek i<br />

koniec, wyznaczany przyjazdami i<br />

wyjazdami turystek. Powtarzając za<br />

raczkującym pisarzem Złotowskim:<br />

„wszystko – musi być w swoim<br />

czasie. I miłość, i czytanie, i<br />

bzykanie”. W tych kilku słowach<br />

zawiera się istota tej książki, której<br />

interpretacji może być tak wiele<br />

jak wielu jest mieszkańców w<br />

Hermańcach.<br />

Barbara Kosmowska,<br />

Hermańce,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2008.<br />

152


ecenzje<br />

Anna Rau<br />

Jak się śpi w racuchu?<br />

Słodko!<br />

Po lekturze książki „Mam łóżko z racuchów” już wiemy,<br />

iż Jacklyn Moriarty rzeczywiście udało się wysmażyć gruby,<br />

wypasiony od rodzynków, wszelakich bakalii i innych<br />

kawałków czekolady, pobudzający ślinkę czytelnika – no, po<br />

prostu pokazowy – wypiek literacki. Szczególnie, iż powieść<br />

obyczajowa w ogóle rzadko kiedy łączy w sobie tak udatnie,<br />

tak bardzo niepodobne gatunkowo, że wręcz całkowicie<br />

rozłączne, płaszczyzny pisarskie – czyli: historie o możliwości<br />

prawdopodobieństwa, realizm magiczny, galerię soczyście<br />

odtworzonych postaci, sytuacje komiczne – i przy tym nie<br />

bywa wytworem schizofrenicznym. Moriarty znakomicie udało<br />

się połączyć płynne i nierzeczywiste z realnym i stałym, byty<br />

widzialne z niewidzialnymi, wyobraźnię z opisowością, i dać<br />

czytelnikowi lekką w odbiorze jak balon (jeden w ważnych<br />

motywów powieści), sycącą i smakowitą jak tytułowy racuch,<br />

opowieść. Jednocześnie odbiorca od początku książki bywa<br />

pozytywnie zaskakiwany zwrotami akcji, a do tego może<br />

rozkosznie powoli lubować się, zdawałoby się początkowo<br />

niepasującymi do siebie, kąskami „potrawy”, czy nawet sam<br />

sobie miesić ciasto, wrzucając kolejne bakalie dla urozmaicenia<br />

smaku wielkiego racucha pod tytułem „powieść J. Moriarty”...<br />

Rodzina Zingów ma coś wspólnego ze znaną z ekranów<br />

filmowych całego świata rodziną Addamsów – delikatnie<br />

mówiąc nie jest stereotypowa. Poznajemy ją lepiej dzięki<br />

fragmentom o zastanawiającym podtytule „Urywki z ogrodowej<br />

szopy Zingów (ocalałe z pożaru fragmenty)” (swoją drogą,<br />

ciekawy zabieg stylistyczny). Czytelnik od początku zaczyna<br />

zastanawiać się: o jaki pożar chodzi, kiedy on wybuchnie, czy<br />

rodzina Zingów to szpiedzy, czy książka Moriarty rozwija<br />

wątki wokół gromady szaleńców – i tym podobne kwestie<br />

podstawowe. Wszystko zaczyna się od niepokoju Cath Murphy,<br />

nauczycielki klas drugich, wpatrującej się w przedstawicielki<br />

klanu Zing: Fancy, Marbie i Cassie. Trudno się dziwić jej<br />

podświadomej obawie, skoro „osobowość Cath spaliła się na<br />

popiół razem z ogrodową szopą Zingów”. Przeczuwa kłopoty,<br />

a gdyby jeszcze wiedziała, iż (przykładowo) Fancy myśli o<br />

fali miłości, jaką czuje do wstęgi w ręce młodej nauczycielki,<br />

Marbie rozmyśla, jak to się czasem traci osobowość podczas<br />

rozmów kwalifikacyjnych i wieczorów panieńskich, a Cassie<br />

zastanawia się, czy ojciec ją okłamał wpierając, iż alektorofobia<br />

to strach przed kurczakami... Cath ma błysk Mary Poppins w<br />

oku i jeszcze niedawno była (prawie z wzajemnością) zakochana<br />

(i bardzo, prawie-bardzo, szczęśliwa) w Warrenie Woodfordzie,<br />

„nowym” nauczycielu ze swojej szkoły. Jest rzeczywiście<br />

tak ładna i miła, jak stanowczo twierdzili jej uczniowie, nie<br />

wiedziała tylko, iż wokół niej zawiązuje się pewien spisek, a<br />

właściwie jest tuż-tuż na rozwiązaniu jak zbyt napięta lina,<br />

choć młoda kobieta niby nie jest w żaden sposób związana z<br />

rodziną Zing... Za to Listen, niestandartowa jedenastolatka,<br />

jak najbardziej powiązana z Zingami, nagle, ni stąd ni zowąd,<br />

zostaje całkowicie odsunięta przez<br />

swoje (do tej) pory najlepsze<br />

przyjaciółki. Zwyczajnie jest<br />

ignorowana towarzysko! Początkowo<br />

oczywiście podciąga się w nauce,<br />

potem próbuje dokonywać jakichś<br />

desperackich aktów uniknięcia<br />

chodzenia do szkoły, a w końcu<br />

zaczyna uprawiać magię. Jedyną jej<br />

przyjaciółką staje się przypadkowo<br />

znaleziona Księga, która „sprawi,<br />

że będziesz fruwać, uczyni cię<br />

silną, przyniesie ci zadowolenie.<br />

Co więcej, zagoi Twoje złamane<br />

serce”. Końcowy efekt Księgi jest<br />

więc Listen – i nie tylko jej – bardzo<br />

potrzebny. Dziewczynka rzuca czary<br />

bardzo dokładnie, z odpowiednimi<br />

procedurami, w ścisłej kolejności,<br />

aczkolwiek bez przekonania, bo<br />

komu potrzebne jest wydarzenie pt.<br />

„Jak sprawić, aby dwoje szczęśliwych<br />

ludzi pokłóciło się o absolutne<br />

głupstwo”, albo „Jak sprawić, aby<br />

ktoś zjadł kawałek czekoladowego<br />

tortu”... Być może kompetentne<br />

wyjaśnienie tej kwestii złożyłaby<br />

wcześniej wspomniana Marbie, która<br />

pokłóciła się o absolutne głupstwo<br />

ze swoim chłopakiem Vernonem,<br />

ale wszelkiego typu zawikłania<br />

uczuciowe kobiet klanu Zing i tak<br />

zbladły przy końcowym wybryku<br />

Magicznej Księgi, za której sprawą<br />

(?) Fancy Zing-Radcliffe odkryła,<br />

iż czuje obrzydzenie, a w chwilach<br />

dobrego humoru – obojętność, wobec<br />

swego męża... Osobiste sprawy<br />

odchodzą jednak na drugi plan<br />

wobec Sekretu Zingów, swoistej misji<br />

całej rodziny, dzięki której regularnie<br />

spotykają się w szopie nestorów<br />

rodu, gdzie odbywają poufne narady,<br />

gromadzą mnóstwo świetnej jakości<br />

sprzętu podsłuchiwawczo-śledczego<br />

oraz wielką ilość szczegółowej<br />

dokumentacji. Stopniowo czytelnik<br />

dowiaduje się, że wszystko zaczęło się<br />

na planie filmu „Niebiańskie ciasto”,<br />

gdy zaistniał pewien romans, pewne<br />

153


ecenzje<br />

nieślubne dziecko oraz w rezultacie<br />

pewne skrzywienie mentalne<br />

wszystkich zaplątanych w tę sprawę<br />

osób. Szpiegostwo czy szaleństwo?<br />

– oto pytanie, które coraz bardziej<br />

gnębi czytelnika. I skąd się wzięła<br />

Magiczna Księga? Czy Księga<br />

zapobiega dziwnej działalności<br />

Zingów, czy wspiera ich tajemnicze<br />

a bardzo podejrzane działania?<br />

Do tego lektura książki Moriarty<br />

inicjuje w czytelniku pewien,<br />

często niechciany, proces myślowy:<br />

„Hmmm... Wszak każda rodzina<br />

ma jakąś tajemnicę, najczęściej<br />

wstydliwą, bywa, iż okropną, niestety,<br />

rzadko kiedy radosną. Jacy ludzie,<br />

taka tajemnica...” I odbiorca nagle,<br />

sam nie wiedząc kiedy, zaczyna się<br />

w końcu zastanawiać nad tajemnicą<br />

swojej rodziny. Nad swoją własną,<br />

osobistą tajemnicą i ostatecznie<br />

wczytuje się w powieść J. Moriarty<br />

„coraz bardziej”, gdyż z każdą chwilą<br />

coraz bardziej odczuwa uciechę,<br />

wstyd albo obawę (w zależności<br />

od tajemnicy). Coraz łapczywiej<br />

i bardziej nerwowo odgryza kęsy<br />

racucha. Biorąc do ręki powieść,<br />

oczywiście nie wiedział, na jaki<br />

racuch trafi: taki z nadzieniem<br />

(miłe wspomnienia), oszukany (uch,<br />

zachowałem się wtedy jak świnia.<br />

Gdyby ktoś się dowiedział...),<br />

tradycyjnie jabłkowy (hehe, super<br />

było, choć warto to zachować<br />

tylko dla siebie...), czy bardziej<br />

wysublimowany – na przykład z<br />

ananasem (gdyby ktoś usłyszał, co<br />

się stało, jak ją zobaczyłem całą w<br />

tej francuskiej koronce...). Wszystko<br />

zależy już wyłącznie od jego osobistej<br />

tajemnicy... Oczywiście, w niewielu<br />

ludziach z pewnością pojawią się<br />

podobne skojarzenia. Dla większości<br />

książka autorstwa Moriarty będzie<br />

po prostu bardzo udaną powieścią<br />

obyczajową o wyjątkowo osobliwej<br />

gromadzie ludzi uwikłanych w dość<br />

trudną sytuację i epatującym z tego<br />

wszystkiego (a jakże) przyjemnym<br />

czy wręcz optymistycznym<br />

klimacikiem. I trudno doprawdy<br />

powiedzieć, co dla czytelnika może<br />

stanowić najcenniejsze pokłosie<br />

lektury powieści J. Moriarty:<br />

poznanie galerii inteligentnych<br />

bohaterów o bogatym języku i<br />

niestandartowych zachowaniach,<br />

154<br />

śledzenie intrygująco rozczłonkowanej akcji, udatne połączenie<br />

psychologii z realizmem magicznym, czy – konkretnie mówiąc<br />

– dobrze spędzony czas. Tak czy owak, warto przeczytać<br />

„Łóżko z racuchów” choćby po to, żeby dowiedzieć się, dlaczego<br />

rząd francuski wydał „Ostrzeżenie dla narodu” o treści: „Jeśli<br />

zobaczycie na niebie czarny księżyc, nie wpadajcie w panikę! To<br />

nie potwór, a jedynie worek jedwabiu”.<br />

Jacklyn Moriarty,<br />

Mam łóżko z racuchów,<br />

tłum. Elżbieta Zychowicz,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


ecenzje<br />

Miłosz Babecki<br />

Krzysztof Warlikowski:<br />

„Reżyser walczący o sens”<br />

Kiedy Artur Grabowski w opublikowanym na łamach<br />

„Teatru” artykule pyta: „po co komu dramat”, wskazuje na<br />

współczesnego odbiorcę widowiska teatralnego, czytelnika<br />

tekstu dramatycznego, który dotknięty telewizyjną skazą<br />

transparencji „pozbawiony jest zdolności wierzenia”. Dramat<br />

i teatr zaś wiary wymagają, lub może inaczej, wiara jest tym,<br />

co pozwala z odbiorcy uczynić współuczestnika wydarzeń<br />

widzianych na scenie. Telewizja wiary nie wymaga, wiara jest<br />

jej wrogiem. Telewizja stawia na pragmatykę, na działanie,<br />

czyli najczęściej daleko posuniętą zwrotność komunikatu,<br />

którą osiąga się operując telefonem komórkowym, pilotem<br />

telewizyjnym, dostępem do internetowego konta bankowego,<br />

by kupić i posiadać, i napawać się. Zaangażowanie w odbiór<br />

zerowe.<br />

W teatrze jest na szczęście inaczej, podczas lektury<br />

dramatu, czy też obcowania z historią widzianą na scenie, widz<br />

nie ma chwili wytchnienia. W jego głowie kłębią się pytania,<br />

odczuwa całą gamę emocji towarzyszących zachowaniu tych,<br />

których przeżycia współodczuwa. Dzieje się tak, gdyż teatr,<br />

inaczej niż telewizja, jest nieprzewidywalny. Komunikat<br />

telewizyjny jest niemal w stu procentach sformatowany, oparty<br />

na licencji. W nią zaś wpisane są wszelkie zachowania odbiorcy,<br />

włącznie ze śmiechem na żądanie i z przerwą, w której<br />

należy pójść do kuchni i zająć się przekąską. Formatowanie<br />

zachowań dotknęło także widzów odwiedzających kina.<br />

Teatr zatem zdaje się być ostatnim obszarem wolności. Strefą<br />

uczestnictwa w przeżywaniu. W strefie tej ważne jest także<br />

to, cytując Grabowskiego, że „[...] widz tylko w tego wierzy,<br />

kto przed nim stoi żywcem i ufa mu, bo jest bez maski i<br />

mówi do niego”. Z konstatacji owej wyprowadza Grabowski<br />

tezę, która postrzegana być może jako ostrze skierowane w<br />

teatr współczesny, który: „[...] jest o widzu, bo nie dla niego”.<br />

Ponadto warto jeszcze wspomnieć o unikalności tego, co<br />

postrzega się współcześnie za akcję, jako walor widowiska<br />

telewizyjnego, filmowego, czy teatralnego. Nie idzie tu o<br />

fajerwerki, hektolitry przelanej przez jedną postać krwi czy<br />

dziesiątki pokonanych w walce przeciwników. W teatrze<br />

podstawą akcji jest dialog człowieka z człowiekiem. „Ludzie<br />

reagują wypowiedziami na siebie, reagują sensem na obecność.<br />

Jest to specyficznie ludzki, bo wyłącznie kulturowy, sposób<br />

zachowania”.<br />

Ostatni z obszarów wolności staje się także ostatnią<br />

przestrzenią ocalonego dyskursu. Ocalonego od<br />

fragmentaryzacji, deformacji, zaburzeń, medialnych inklinacji –<br />

płaszczyzną ludzkiego porozumienia przeciwstawionego<br />

XX-wiecznej dekonstrukcji. Istnienie dramatu i teatru zdaje się<br />

być zatem, jeśli nie uzasadnione, to przynajmniej pożądane.<br />

Nie bez przyczyny tyle miejsca<br />

poświęcono dramaturgicznoscenicznej<br />

legitymizacji. Z nią<br />

bowiem wiąże się kolejne pytanie.<br />

Dyktują je liczne wciąż inscenizacje<br />

dramatów Williama Szekspira.<br />

Szekspir obecny jest Szekspirem<br />

dla ludu, Szekspirem popularnym,<br />

Szekspirem masowym. Obecny<br />

na wielu scenach polskich teatrów<br />

jest Szekspirem komediowym,<br />

tragicznym, kanonizowanym jednak<br />

i wtłaczanym w klasyczną, skostniałą<br />

formę. Na niej niezwykle chętnie<br />

stawia się dwa jaskrawe wciąż<br />

stemple: komedia, tragedia.<br />

Szekspirowskie doświadczenie<br />

każe zadać pytanie: po co komu<br />

Szekspir? Dlatego, że wycieczka<br />

szkolna musi jakoś zagospodarować<br />

wolny czas? Dlaczego…? Gdyż<br />

Szekspir jest wielki? Ot, współcześnie<br />

obecna Gombrowiczowska<br />

formuła pytajna. Pytanie owo nie<br />

doczekało się mimo to wyczerpującej<br />

odpowiedzi. Widać, że od czasu do<br />

czasu nurtuje ono, gdy pyta się o<br />

obecność tego, co w teatrze zwie się<br />

klasyką.<br />

Podobne pytanie stawia również<br />

Piotr Gruszczyński. Czyni to w<br />

książce „Szekspir i uzurpator”,<br />

której bohaterem jest Krzysztof<br />

Warlikowski, a inscenizacje<br />

szekspirowskie tworzą kontekst<br />

i prowokują do zadawania wielu<br />

wieloznacznych i kłopotliwych pytań.<br />

Gruszczyński w rzeczywistości pyta<br />

jednak o legitymizację i zasadność<br />

tego, co z tekstami szekspirowskim<br />

czyni Warlikowski.<br />

Sama konstrukcja dialogu<br />

przypomina trójwymiarowy obrazek,<br />

z którego, w zależności od ułożenia i<br />

oświetlenia, wyłaniają się różnorakie<br />

postaci i sytuacje. Podobne,<br />

różnorodne sensy i odczytania<br />

155


ecenzje<br />

wyłaniają się z lektury. Refleksja<br />

pierwsza dotyczy fundamentalnego<br />

dla jasności przekazu zbioru<br />

szekspirowskich tekstów, które, nie<br />

tylko w Polsce, na sceny teatralne<br />

przeniósł Krzysztof Warlikowski.<br />

Gruszczyński buduje kolejne z<br />

rozmów na wątkach inspirowanych<br />

praktyką reżyserską, scenografią,<br />

konkretnymi aktorskimi realizacjami.<br />

Zebrane w ten sposób odpowiedzi<br />

wskazują na to, w jaki sposób<br />

Warlikowski postrzega Szekspira,<br />

jakich poszukuje w nim sensów,<br />

wreszcie dlaczego wielokrotnie<br />

sytuuje się na granicy, o której inni<br />

mówią, że jest granicą skandalu,<br />

dobrego smaku i nie powinno się<br />

jej przekraczać. Te ciekawe i ważne<br />

dla zjawiska zwanego klasyką w<br />

teatrze odpowiedzi, refleksje, tezy<br />

być mogą niestety ukryte i pozostaną<br />

nieodczytane, czyniąc z publikacji<br />

dyskurs specjalistyczny. Jeśli tak, jego<br />

odbiorcami będą wówczas jednostki<br />

o niezwykle wysokiej kompetencji<br />

teatrologicznej: teoretycy teatru<br />

(bardziej publicyści niż krytycy),<br />

być może także niektórzy spośród<br />

praktyków – reżyserzy.<br />

Refleksja druga – wątki<br />

szekspirowskie posłużyły<br />

jako modele, dzięki którym<br />

dyskutować można na temat teatru<br />

klasycyzującego, współczesnego,<br />

ich przenikających się płaszczyzn<br />

oraz zasadności i potrzeb takich<br />

inscenizacji, które tworzy Krzysztof<br />

Warlikowski. Inscenizacji, które<br />

jawnie sprzeciwiają się temu, w<br />

jaki sposób zwykło się wystawiać<br />

Szekspira w Polsce i poza jej<br />

granicami. Warlikowski wychodzi<br />

zatem na kogoś, kogo postrzega się,<br />

jeśli nie jako burzyciela ustalonego<br />

porządku, to przynajmniej za<br />

obrazoburcę. Na epitety owe reżyser<br />

nie zasługuje, wszak jego wina polega<br />

wyłącznie na tym, że dostrzega<br />

w Szekspirze to, czego inni – nie<br />

wiadomo – dostrzegać nie chcą, czy<br />

boją się (ciekawe jest jednak, co owe<br />

blokady w ich umysłach powoduje).<br />

Jeśli postrzegać pracę reżyserską<br />

Krzysztofa Warlikowskiego w<br />

kategoriach wydumanej przez innych<br />

obrazy świętości, w takim razie<br />

specyficznym wyznaniem wiary<br />

i zarazem winy być musi pogląd<br />

156<br />

reżysera, który stwierdza: „Bo tam jest cały teatralny żywioł,<br />

świetnie napisane i skonstruowane scenariusze, atrakcyjne<br />

fabuły. To bardzo wszechstronny świat, który każdorazowo<br />

mówi o jakimś uniwersum. Jeżeli tylko nie traktuje się Szekspira<br />

jak świętego, pisarza kanonicznego, ale outsidera, to okazuje się,<br />

że nie ma bardziej wywrotowego autora w teatrze. I nikt lepiej<br />

nie nadaje się do przeprowadzenia teatru przez czas zmian”.<br />

Równie wywrotowy dla niektórych zdaje się być sam<br />

Warlikowski eksperymentujący w swych inscenizacjach z<br />

kategorią płci, czego dowodem jest reżyserowany „Makbet”:<br />

„U mnie w ››Makbecie‹‹ Wiedźmy – dzieci wojny – grały<br />

dziewczynki [...]. Jak dostały papierosy, takie sztuczne,<br />

sceniczne, które się żarzą, jak zrobiono im makijaż, włożono<br />

peruki i stroje, takie ambiwalentne kurewskie, poczułem się<br />

naprawdę nieswojo, zacząłem się zastanawiać, czy to, co robię,<br />

jest moralne”. Operowanie seksualnością, operowanie nią<br />

ponownie na granicy, której przekroczenie wiązać się będzie<br />

z lamentem moralistów, uzasadnia Warlikowski tym, co<br />

projektuje sam Szekspir. Widzimy to w szczególności wówczas,<br />

gdy Gruszczyński wskazuje na „Wieczór Trzech Króli”. W tejże<br />

inscenizacji „Viola, czyli chłopiec grający dziewczynę, wkłada<br />

chłopięcy strój [...]. Szekspir daje wyraźną odpowiedź, że tu nie<br />

chodzi o przebranie z wyrachowania”.<br />

Eksperymenty z tekstami szekspirowskimi w istocie nie<br />

niosą sobą nic eksperymentalnego. W opinii reżysera jest to<br />

wnikliwe analizowanie kontekstów ukrytych pod powierzchnią<br />

tekstu głównego, także w tekstach pobocznych. Kontekstów<br />

determinujących taką, a nie inną konstrukcję postaci. Niestety<br />

praktyka teatru elżbietańskiego, niosąca z sobą także wulgarną<br />

dosłowność, owe konteksty zatarła. Przez to właśnie wiele z<br />

tego, co dziś zarzuca się Warlikowskiemu, tłumaczyć można<br />

brakiem wyrazistości odczytań krytyków i konfrontować z<br />

żarliwym wręcz poszukiwaniem znaczeń w każdym słowie,<br />

geście, ułożeniu szaty, które zaprojektował Szekspir.<br />

Lektura tego, co wyłania się z dopowiedzi, jakich Krzysztof<br />

Warlikowski udzielił Piotrowi Gruszczyńskiemu, wskazuje<br />

na mechanizm, który (teza obarczona ryzykiem) określić<br />

można, jako specyficzny rodzaj pokrewieństwa i porozumienia.<br />

Bardziej chyba o to drugie tu idzie. Porozumienia pomiędzy<br />

dramatopisarzem i reżyserem. Dokładniej zaś pomiędzy<br />

tekstem dramatycznym a tym, który ów tekst odczytuje.<br />

Bliskość to specyficzna z wielu względów, tak oczywistych<br />

jak czas, przestrzeń, uwarunkowania kulturowe, czy może<br />

lepiej swoisty przewrót cywilizacyjny, który dokonał się w<br />

kulturze, obyczajowości, religii, postrzeganiu tradycji i jej<br />

wzorcotwórczego charakteru. Bliskość dostrzegalna, gdy<br />

poddać analizie dwie choćby wypowiedzi. Pierwsza z nich<br />

wskazuje na sposób, w jaki Szekspir postrzegał otaczający go<br />

świat, druga, gdy o otaczającej go współczesności wypowiada<br />

się Warlikowski: „Ten świat jest odpowiedzią, która wchodzi w<br />

dialog z rzeczywistością, czegoś się od niej domaga, przeciwko<br />

czemuś protestuje, coś z niej wyciąga. Nie jest to egocentryczny<br />

pomnik artystowskiej wypowiedzi, widać w nim troskę. Szekspir<br />

walczy o świat”. Czy wobec tego osią pokrewieństwa jest<br />

walka, którą każdy z nich toczy w swoich przestrzeni i czasie,<br />

wystawiane zaś teksty są pomostami, na których spotyka się<br />

wizja tego, o co ową walkę toczono? Być może. Tu kolejny<br />

raz jednak wskazać trzeba na sferę seksualności. Ona bowiem<br />

zdaje się być atrybutem walki o mentalną przemianę – tym


ecenzje<br />

razem polskiego społeczeństwa. Warlikowski definiuje to w<br />

następujący sposób: „Chciałem, żebyśmy byli narażeni na to,<br />

czego nie oglądamy na ulicy, a społeczeństwa zachodnie widzą<br />

na co dzień, na przykład – mężczyzn trzymających się za ręce,<br />

całujących się. W Polsce na taki widok ludzie by spluwali albo<br />

bili”.<br />

O specyficznym spotykaniu się Szekspira i Warlikowskiego<br />

mówić można, przyjmując za doświadczenie wymowę<br />

inscenizowanych tekstów. Można także podążać tropem<br />

interpretacyjnym, który zaznacza Piotr Gruszczyński w tytule<br />

książki. Czy wówczas Warlikowski być ma uzurpatorem? Tym,<br />

który sobie tylko rezerwuje prawo właściwego odczytania<br />

sensów ukrytych w tekstach z epoki elżbietańskiej? I czy<br />

mimo oczywistego datowania są to wyłącznie sensy, których<br />

rozszyfrowanie było możliwe wówczas? Warlikowski, nawet<br />

jeśli postrzegać go jako uzurpatora, ma na tyle reżyserską<br />

odwagę, reżyserską bezczelność, by kierować naszą uwagę na<br />

te sytuacje, które bez względu na czas i przestrzeń nie mogą<br />

zostać usprawiedliwione. Tak też się dzieje, gdy wystawiając<br />

„Makbeta”, myśli reżyser o rumuńskim dyktatorze Ceauşescu.<br />

Wówczas kolejny raz powraca myśl o refleksie pokrewieństwa.<br />

Wiemy już, że Szekspir walczył o świat, w końcu też<br />

dowiadujemy się, że: „Reżyser walczy o sens, o wypowiedź o<br />

świecie, a nie o obraz świata”.<br />

Szekspir i uzurpator.<br />

Z Krzysztofem Warlikowskim rozmawia Piotr Gruszczyński,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.<br />

157


ecenzje<br />

Dominika Kotuła<br />

„Życie gorączkowe, heroiczne,<br />

państwowe”<br />

„Któryż Rosjanin nie lubi szybkiej jazdy?”<br />

Mikołaj Gogol<br />

Władimir Georgiewicz<br />

Sorokin, pisarz i grafik, jest jednym<br />

z czołowych (obok Wiktora<br />

Pielewina i Wiktora Jerofiejewa)<br />

przedstawicieli rosyjskiego<br />

postmodernizmu oraz najbardziej<br />

znanym rosyjskim konceptualistą.<br />

Twórczość literacka, pełna<br />

artystycznych eksperymentów i<br />

swobodnie interpretująca najnowszą<br />

historię, przyniosła mu opinię<br />

skandalisty, ale i „prawdopodobnie<br />

ostatniego z długiej listy wielkich<br />

pisarzy rosyjskich”. Jego książki<br />

spotykają się w macierzystym kraju z<br />

nader żywą recepcją – bywają palone<br />

i wrzucane do makiet sedesów.<br />

Autorowi wytaczane są procesy<br />

sądowe, spotyka się z oskarżeniami<br />

o faszyzm czy szerzenie pornografii.<br />

Debiutancka powieść Sorokina,<br />

„Lód”, znalazła się w finale rosyjskiej<br />

nagrody Bookera i uznana została za<br />

bestseller, jego dzieła zaś tłumaczone<br />

są na liczne języki obce. „Dzień<br />

oprycznika”, najnowsze dzieło tego<br />

kontrowersyjnego pisarza, zasługuje<br />

na uwagę nie mniej niż jego<br />

poprzednie dokonania.<br />

Akcja powieści rozgrywa się w<br />

2027 roku. Rosja, rządzona silną<br />

ręką despotycznego monarchy,<br />

oczyszczona z „zachodniego brudu”<br />

i intelektualistów – wichrzycieli –<br />

oraz odizolowana od świata wielkim<br />

murem, przeżywa okres swoistego<br />

odrodzenia. Paszporty zostały<br />

uroczyście spalone, zagraniczni<br />

dyplomaci wydaleni. Jedynym<br />

krajem, z którym wzrastające w<br />

siłę (czy pozornie?) mocarstwo<br />

utrzymuje jakiekolwiek stosunki,<br />

są Chiny, dostawca wszelkich<br />

produktów użytku codziennego.<br />

Monarcha wprowadza w życie<br />

program wierności religii oraz<br />

zamierzchłym tradycjom. W<br />

utrzymaniu władzy pomaga mu<br />

158<br />

wskrzeszona instytucja opryczniny i to z perspektywy jednego<br />

z jej przedstawicieli właśnie oglądamy antyutopijny świat<br />

wykreowany przez Sorokina, jego futurystyczną „fantazję na<br />

motywach rosyjskich”.<br />

Opowieść o jednym dniu z życia Andrieja Daniłowicza<br />

Komiagi zaczyna się tradycyjnie – silnym kacem bohatera.<br />

Śniący o śnieżnobiałych rumakach Komiaga budzi się na<br />

dźwięk budzika. „Taka muzyka obudzi nawet umarłego” –<br />

zauważa z zadowoleniem („muzyka” to nagrania tortur z<br />

Tajnego Urzędu, świst bata i jęki). Odziedziczona po jednej<br />

z ofiar systemu służba gwarantuje nowemu panu początek<br />

dnia, o jakim przeciętny skacowany Rosjanin może jedynie<br />

pomarzyć: kąpiel, orzeźwiające napoje, masaż, pożywne<br />

śniadanie oraz modlitwę. Rozpoczyna się typowy dzień<br />

oprycznika, wypełniony morderstwami, inwigilacją, korupcją,<br />

gwałtami i używkami, z przerwami na pobożne westchnienia,<br />

kontemplowanie reżymowej sztuki oraz uniżone pokłony<br />

składane monarsze. Oprycznicy działają szybko i sprawnie,<br />

z odwieczną zręcznością i okrucieństwem służb specjalnych.<br />

Społeczeństwo posłusznie przyzwyczaja się do kolejnej formy<br />

ucisku. Jednostki niepokorne są eliminowane w pokazowy<br />

sposób. Schemat funkcjonowania państwa opartego na<br />

terrorze zdaje się być zapisany głęboko w świadomości Rosjan.<br />

Oprycznik epoki Iwana Groźnego poruszał się konno, strasząc<br />

przytroczonymi do siodła psimi głowami i miotłami. Andriej<br />

Daniłowicz posługuje się tymi samymi rekwizytami, jedynie<br />

konia zamienia na najnowszy model mercedesa. Futurystyczna<br />

powieść Sorokina, odwołująca się do literackiej tradycji<br />

romantyzmu, ukazuje Rosję zmierzającą w stronę wieków<br />

średnich i jest, jak twierdzi sam autor, odpowiedzią na jej<br />

współczesną sytuację polityczną. Ta zaś pozwala traktować<br />

mroczne wizje skandalisty zupełnie poważnie.<br />

Liczni badacze, analizując proces kształtowania się<br />

rosyjskiego ustroju, zwracali uwagę na kulturową odrębność<br />

olbrzymiego kraju oraz specyfikę świadomości jego obywateli.<br />

W swoim głośnym dziele „Zderzenie cywilizacji” politolog<br />

Samuel Huntington oddzielił Rosję zarówno od zachodniej<br />

Europy, jak od Azji, po czym wydzielił ojczyznę Sorokina jako<br />

osobny byt religijno-kulturowy, określając ją jako kraj rozdarty.<br />

Faktycznie, w żadnej innej kulturze nie można zaobserwować<br />

tak karkołomnego połączenia bezwarunkowego szacunku dla<br />

autorytetu władzy i tradycji oraz pogardy dla normatywów i<br />

nominalizmu. Skłonności do szaleństwa oraz napadów pokory<br />

i bojaźni. Głębokiej życzliwości i bezgranicznego okrucieństwa.<br />

Permanentnego chaosu i pewnej nieprzerwanej ciągłości<br />

tradycji, nawyków czy przyzwyczajeń, niepozwalających na<br />

żadne prawdziwie radykalne zmiany.


ecenzje<br />

Nikt nie oddaje tej unikatowej rzeczywistości lepiej niż<br />

sami Rosjanie. Rozpędzona trojka Gogola mknie przez<br />

karty kolejnych znakomitych powieści. Każda z nich wnosi<br />

coś nowego do obrazu intrygującego kraju, jednocześnie<br />

wpisując się w odwieczną historię zmagań pisarzy z dziejami<br />

ojczyzny, rosyjską mentalnością, narodowymi tragediami i<br />

absurdem dnia codziennego. „Dzień oprycznika” Władimira<br />

Sorokina dotyka kwestii fobii współczesnych Rosjan,<br />

pobrzmiewa w nim ton ostrzegawczy, pozbawiony jednak<br />

wszelkich znamion dydaktyzmu. Jednocześnie bawi i<br />

przeraża, momentami wzbudzając niesmak – autor nie stroni<br />

bowiem od obsceniczności. Doceniając maestrię stylistyczną<br />

pisarza (oraz pracę polskiej tłumaczki), czytelnik zanurza<br />

się w rzeczywistości, która nie jest mu obca, dostrzega pole<br />

wspólnych doświadczeń polsko-rosyjskich i ewidentne różnice<br />

w postrzeganiu świata. „Dzień oprycznika” niewątpliwie skłania<br />

ku refleksji nad specyfiką bytu naszych wschodnich sąsiadów,<br />

ich pragnień i hierarchii ważności. „Słowa i dzieła”.<br />

Władimir Sorokin,<br />

Dzień oprycznika,<br />

przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2008.<br />

159


ecenzje<br />

Krzysztof Gryko<br />

Stan roślinny<br />

Gdyby ktoś kiedyś wpadł na<br />

pomysł wydania antologii polskiej<br />

„poezji wycofanej”, to z najnowszej<br />

książki Anny Podczaszy „Mniej,<br />

więcej” mógłby czerpać do woli.<br />

W porównaniu z debiutanckim<br />

tomikiem legnickiej autorki, a<br />

nawet z jej drugą książką „Wte i<br />

nazad”, w wydanym w ubiegłym<br />

roku zbiorze poetka ledwie dotyka<br />

języka (a może go nawet nie dotyka),<br />

który się prosi przynajmniej o jakieś<br />

subtelne potrząśnięcie. Otwierający<br />

książkę wiersz „Mnóstwo” daje mi<br />

jeszcze pewną nadzieję na to, że<br />

autorka w następnych tekstach zrobi<br />

ze światem to, na co zasługuje, a<br />

więc, że wyciągnie z niego trochę<br />

metafizycznych brudów albo trochę<br />

globalnego kolorytu. Tak się jednak<br />

nie dzieje. Pojawiają się za to, w<br />

moim odczuciu, kolejne próby<br />

wyciągania wniosków z tego, co jest<br />

przedmiotem opisu. Próby chyba<br />

zbyt nieśmiałe. I kiedy weźmiemy<br />

taki „Ciężar”, to mamy przed sobą<br />

zdanie: „Że też to żyje właśnie we<br />

mnie / Z tygodnia na tydzień rośnie<br />

/ jego ciężar, jego oddalenie”. Niby<br />

pewien ogólny opis sytuacji i niby<br />

owa ogólność pobudza wyobraźnię,<br />

ale po lekturze pozostaje dość<br />

sprecyzowany niedosyt. Język,<br />

którym mówi w „Mniej, więcej”<br />

Podczaszy, jest jak stojąca na oknie<br />

doniczka, która stojąc i nikomu nie<br />

wadząc nie przeleci przez szybę i<br />

nie wbije się w ziemię. Wydaje się,<br />

że w większości tekstów tomiku,<br />

autorka zamiast wejść w tkankę opisu<br />

i pobabrać się w niej, ot choćby dla<br />

samego babrania, poprzestaje na<br />

napomknięciu o czymś w sposób tak<br />

okrojony, że trudno się do tego w<br />

jakikolwiek sposób odnieść.<br />

W sytuacji, w której wiersze same<br />

nie mogą wyjść ze swoich kokonów,<br />

pozostaje mi wspomnieć o obecnej<br />

gdzieniegdzie warstwie wulgarnej<br />

języka, która próbuje nazwać rzeczy<br />

po imieniu. Wchodzenie w gówno,<br />

160<br />

o którym traktuje tekst zatytułowany „Bez twarzy”, mogłoby<br />

być punktem wyjścia dla dalszej wycieczki w mniej lub bardziej<br />

pokrewne tematy. Jest tu wprawdzie metafora gówna jako<br />

łykania każdej kolorowej łatwizny, lecz jak na wiersz to znów<br />

trochę za mało. Uderzające zatrzymywanie się w połowie<br />

drogi, któremu towarzyszy chęć powiedzenia czegoś więcej,<br />

a może właśnie brak tej chęci. W miarę czytania tomiku<br />

Podczaszy, może właśnie dzięki obłym i trochę bezwładnym<br />

wierszom, coraz bardziej doceniam zabieg autorki polegający<br />

na wprowadzeniu roli chóru, który co jakiś czas przemawia<br />

językiem, jeśli nie bardziej poetyckim, to na pewno bardziej<br />

lirycznym od tego z pozostałych tekstów. Przez to pojawia<br />

się też pewien kontrast, który do pewnego stopnia ożywia<br />

wydźwięk całości – na to z pewnością warto zwrócić uwagę.<br />

Wycofanie jako postawa wobec świata, o którym mowa na<br />

początku, przybiera u Podczaszy różne postacie. W niektórych<br />

tekstach jest po prostu pozostaniem w blokach i co za tym<br />

idzie oznaką poetyckiej rezygnacji. W innych czytelnik może<br />

mieć większe powody do zadowolenia, bo autorka pozwala<br />

sobie na odnajdywanie świstków języka (na przykład „listeczek”<br />

czy „spleśniały jakiś syf ”), które przynajmniej wyrzucają<br />

czytelnika na drogę, gdzieś w przestrzeń. Dalsze możliwe ruchy<br />

przebijania się na drugą stronę języka i rzeczywistości zostały<br />

przez Podczaszy zablokowane.<br />

Anna Podczaszy,<br />

Mniej, więcej,<br />

Biuro Literackie,<br />

Wrocław 2007.


ecenzje<br />

Rafał Derda<br />

Zielona skóra dojrzałego Śliwki<br />

Wydana w tym roku<br />

książka Krzysztofa Śliwki<br />

jest dla mnie jedną z<br />

najbardziej oczekiwanych<br />

pozycji ostatnich miesięcy.<br />

Opublikowanym przez<br />

Wojewódzką Bibliotekę<br />

Publiczną w Poznaniu zbiorem<br />

wierszy warto zainteresować<br />

się z kilku powodów. Oto<br />

jeden z ciekawszych poetów<br />

lat dziewięćdziesiątych<br />

ujawnia się po sześciu latach<br />

ciszy oferując czytelnikom<br />

wybór utworów ze wszystkich<br />

swoich wcześniejszych<br />

tomików oraz prezentując<br />

zupełnie nowe utwory. To<br />

powód pierwszy. Wiersze<br />

Śliwki są wierszami, które<br />

zawierają w sobie większość<br />

cech charakterystycznych<br />

dla części młodej poezji<br />

poprzedniej dekady, łącznie<br />

z jej mocnymi-słabymi<br />

stronami. Czyni to z „Dżajfy<br />

i Gibany” rzecz obowiązkową<br />

dla każdego śledzącego<br />

rozwój polskiej liryki po 1989<br />

roku – oto drugi powód.<br />

Na koniec powód trzeci:<br />

wiersze ząbkowickiego poety<br />

czyta się po prostu świetnie.<br />

Mocno sfabularyzowane,<br />

napisane bardzo płynną frazą,<br />

przypominają momentami<br />

raczej wciągającą powieść<br />

kryminalną niż lirykę.<br />

Na pierwszy rzut oka<br />

wiersze Śliwki nie różnią<br />

się od utworów wielu jego<br />

rówieśników debiutujących na<br />

przełomie lat osiemdziesiątych<br />

i dziewięćdziesiątych.<br />

Mieszczą się w idiomie<br />

„chodzę, widzę, opisuję”,<br />

który wykorzystywany jest<br />

do dzisiaj przez poetów<br />

roczników sześćdziesiątych i<br />

siedemdziesiątych. W czasie<br />

twórczej eksplozji, która<br />

dotknęła polską literaturę<br />

po upadku komunizmu,<br />

utwory oparte na tym rodzaju<br />

wrażliwości szły w setki,<br />

czym więc Śliwka się wśród<br />

nich wyróżniał? Przede wszystkim, autor „Rajskiej rzeźni i innych<br />

wierszy” w ekstremalny sposób zindywidualizował podmiot liryczny<br />

swoich wierszy. Wydaje się, że jego pisanie ma głównie na celu ocalenie<br />

siebie jako osobowościowej ekstrapolacji ukrytej pod fasadą podmiotu<br />

lirycznego. Czyni to Śliwka w sposób całościowy, prawie holistyczny,<br />

zabierając na ratunkową tratwę wiersza zdarzenia, ludzi i okoliczności,<br />

w jakich te dwie wymienione kategorie bytów łączą się ze sobą i<br />

przenikają. Celem tej liryki nie jest powiedzenie czegoś o świecie,<br />

ale jak najgłębsze przeżycie po raz kolejny sytuacji egzystencjalnej<br />

zawartej w wierszu. Twórca „Dżajfy i Gibany” wydaje się stosować do<br />

zawartej wyżej strategii najpełniej i najbardziej konsekwentnie spośród<br />

wszystkich twórców swojego pokolenia, kierujących się tą samą dewizą<br />

poetycką.<br />

Przyjęta taktyka zawiera w sobie jednak pułapki i<br />

mielizny. Zastosowany nieumiejętnie idiom skutkuje tworami<br />

wierszopodobnymi, które mielą otaczającą rzeczywistość, zamiast<br />

ją opiewać. Jeżeli strategia „chodzę, widzę, opisuję” zostanie<br />

zaprezentowana nieciekawie i z warsztatowymi potknięciami, wtedy<br />

dzieje się rzecz najgorsza, a mianowicie zamiast upoetyzowania<br />

codzienności następuje strącenie przestrzeni poetyckiej w miałką strefę<br />

przyziemności. Zdarza się to niestety i śląskiemu poecie, jednakże na<br />

o wiele mniejszą skalę niż zdarzało się to innym, często niepiszącym<br />

już, jego kolegom po fachu. W jaki sposób Krzysztof Śliwka unika<br />

wspomnianych powyżej pułapek i mielizn? Z lektury „Dżajfy i Gibany”<br />

wynika, że mniej lub bardziej świadomie, wypracował sobie swoje<br />

własne receptury.<br />

Najważniejszą kwestią wydaje się tutaj treść wierszy. Podmiot<br />

liryczny takich tomików jak „Rzymska czwórka” czy też „Niepogoda dla<br />

kangura” jest żyjącym szybko flaneurem, osobą nie bojącą się nowych<br />

miejsc i przygód. Dzięki tak ciekawie zarysowanej postaci prowadzącej<br />

nas przez wiersze chłoniemy kartki książeczek Śliwki, głównie po to,<br />

by zaspokoić najbardziej podstawową potrzebę czytelnika, czyli chęć<br />

dowiedzenia się, co się dalej wydarzy. Po drugie, autor wie, w jaką<br />

formę ubrać swoje bitnikowsko-nomadyczne eksploracje. Widoczna w<br />

zawartych w „Dżajfie i Gibanie” tekstach fascynacja Kerouakiem czy<br />

też Ginsbergiem nie ogranicza się tylko do włóczęgowskiej tematyki<br />

wierszy. W każdym z tomików jest przynajmniej jeden dłuższy utwór<br />

o mocnym, deklaratywnym tonie, tak bardzo lubianym przez poetów<br />

wydawanych przez City Lights Books. Często bywa tak, że te minipoematy<br />

stanowią najjaśniejszy fragment tomiku. Jako przykład<br />

podać tutaj można wiersz „Postscriptum”, zamieszczony pierwotnie w<br />

„Rajskiej rzeźni i innych wierszach” (1993):<br />

„[...]<br />

Zanim w trakcie testów psychologicznych ujrzysz<br />

Larwy, nietoperze, akwarele Kandinskiego.<br />

Zanim ktoś nazwie cię bękartem.<br />

Zanim skorzystasz z usług schizofreniczki oferującej<br />

Swoje ciało za wykruszonego papierosa.<br />

Zanim zaciśniesz w pięści stłuczone szkło.<br />

Zanim listonosz wrzuci do skrzynki kartkę pocztową<br />

Z reprodukcją Fatamorgany Pawła Trybalskiego<br />

I wiadomość z Wiednia.<br />

Zanim Marco Hernandez odpisze na list<br />

[...] Zanim odejdą kobiety o zawiedzionych spojrzeniach.<br />

Zanim znudzą cię symfonie Mahlera, dalekobieżne pociągi,<br />

161


ecenzje<br />

Portowe nabrzeża, zamiejskie rozmowy<br />

telefoniczne, dworcowe kina<br />

Przesiąknięte uryną, płótna niderlandzkich<br />

mistrzów,<br />

Wytatuowane ramiona, transkrypcje<br />

organowe.<br />

Zanim w końcu przestaniesz pierdolić bez<br />

sensu, idź i umyj się,<br />

Bo już świta”. (s. 13-14)<br />

Widoczna na końcu ironia pojawia się<br />

również w innych utworach tego autora.<br />

Oto kolejny sposób, w jaki Śliwka unika<br />

płycizn sprozaizowanego stylu, który sobie<br />

wybrał. Puszczone do czytelnika perskie<br />

oko nadaje lekkości wierszom. To, że nie<br />

pojawia się ono przesadnie często, świadczy<br />

też o wyczuciu materii poetyckiej. Śliwka<br />

nie dąży do „fajności” za wszelką cenę, raczej<br />

filtruje zastaną rzeczywistość poprzez luźną,<br />

dystansującą się do zbyt ścisłych norm, twórczą<br />

osobowość, czego konsekwencją są dosyć<br />

ciekawe teksty. Oto przykład pochodzący z<br />

tomiku „Niepogoda dla kangura”:<br />

„Jest git. Nikt nic nie wie.<br />

Zwyczajny dzień. Nic się nie dzieje.<br />

Matka podlewa rosnące na balkonie<br />

konopie,<br />

Które posadziłem wśród innych roślin.<br />

Mówię jej,<br />

Że jak tylko wyrośnie z tego coś<br />

porządnego,<br />

To się niewąsko upalimy. Nie protestuje.<br />

Nie uderza palcem wskazującym w czoło.<br />

Myślę, że moja matka wie, w czym rzecz”.<br />

(s. 28)<br />

Poeta unika też poczucia wyczerpania<br />

omawianym idiomem przez proste odejście od<br />

niego w radykalnie inną stronę. Najbardziej<br />

uwidacznia się to w tomiku „Gambit” (1998),<br />

złożonym z dwóch równoważących się części.<br />

Pierwsza z nich to kilkustronicowy, moim<br />

zdaniem nieco za bardzo rozgadany i ciągnący<br />

w stronę prozy, epominiczny poemat. Drugą<br />

część „Gambitu” wypełniają natomiast bardzo<br />

skupione, ekstremalnie krótkie utworu w<br />

tradycji starych mistrzów poezji z Dalekiego<br />

Wschodu.<br />

„Przejaśniło się uśmiechnięty Budda<br />

Widać w tych utworach poetycką dojrzałość i świadomość<br />

przewagi obrazu i treści nad jakąkolwiek wypracowaną formą.<br />

Trzeba mieć odwagę, by odejść od sprawdzonego już przez<br />

siebie i znajomego sposobu pisania w stronę form bardziej<br />

hermetycznych i skierowanych do wewnątrz. Podane tutaj<br />

wiersze nie wydają się być jednorazowym eksperymentem,<br />

ponieważ podobny styl organizowania przestrzeni lirycznej<br />

możemy zobaczyć w najnowszych, niepublikowanych jeszcze<br />

nigdzie, wierszach, które znajdujemy pod koniec „Dżajfy i<br />

Gibany”. Ta część tego zbioru, nazwana bezpretensjonalnie<br />

„Nowe wiersze”, zawiera w sobie parę utworów, które<br />

zaciekawiają i zostają po lekturze w głowie. Najbardziej chyba<br />

godne wspomnienia są utwory „z podróży” Śliwki po Irlandii:<br />

„Noc w Derrynasaggart Mountains<br />

Siadam na werandzie, tyłem do śpiących<br />

W ogrodzie pawi. Otwieram pierwszą z brzegu książkę<br />

(miękka zielona oprawa), a tam:<br />

When we’re drunk we’re riotous<br />

When we’re sober we’re self-righteous<br />

Us Irish. Us Polish”. (s. 147)<br />

Śliwka oczywiście nie rezygnuje całkowicie ze swojej<br />

specjalności, czyli dłuższych form nawiązujących do<br />

bitnikowskich tradycji, jednakże utwory tego typu mają już<br />

zupełnie inny oddźwięk. Poeta staje się mniej buńczuczny,<br />

a bardziej liryczny. Paradoksalnie dzieje się to dzięki<br />

ograniczeniu „bycia poetą” na rzecz „bycia mężem i ojcem”.<br />

Śliwka wraca do starej formy, samsara po raz kolejny wykonuje<br />

obrót, ale podmiot liryczny nie jest już ten sam. Tak najlepiej<br />

można zdefiniować rozwój – bo, że jest o krok naprzód, nie ma<br />

wątpliwości – specyficznego pisania Krzysztofa Śliwki. By nie<br />

być gołosłownym, na koniec pragnąłbym przytoczyć fragment<br />

zamykającego ten zbiór wierszy utworu „Pittura metafisica”:<br />

„Nasz syn powoli upodabnia się do Buddy<br />

Czasami jednak przypomina cesarza Hajle Selassie,<br />

Zwycięskiego Lwa Plemienia Judy,<br />

Kiedy usypiamy go dźwiękiem pozytywek<br />

Lub suszarką do włosów, jakby to była<br />

Narodowa Orkiestra Etiopii pod batutą Boba Marleya,<br />

Albo Parada Miłości Na Rzecz Kosmicznej Jedności [...]”.<br />

(s. 151)<br />

Wagabunda staje się pater familiae, nie przestaje jednak być<br />

przy tym poetą. Nie trzeba więcej.<br />

Krzysztof Śliwka,<br />

Dżajfa i Gibana,<br />

Wyd. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum<br />

Animacji Kultury w Poznaniu,<br />

Poznań 2008.<br />

Czeka na talerz darmowej pomidorówki”.<br />

(s. 57)<br />

„Toshiro Mifune nie żyje: pęcherzyki<br />

powietrza<br />

Odrywają się od napiętych cum”. (s. 58)<br />

162


ecenzje<br />

Nina Olszewska<br />

PoZwałowy zwał na całej linii…<br />

Szalenie mnie cieszy, że „Ruchy” Shutego mam<br />

zrecenzować, a nie streścić czy opowiedzieć. Recenzja nie<br />

wymaga udzielenia odpowiedzi na kluczowe pytanie: o<br />

czym jest ta książka? Na tak postawione pytanie odnośnie<br />

tej powieści (?) nie potrafiłabym odpowiedzieć, tak jak nie<br />

umiałabym się wypowiedzieć na tematy: po co została napisana<br />

właściwie? O co w niej chodzi? Jakie niesie przesłanie i czy w<br />

ogóle…?<br />

„Zwał”, ach, „Zwał”… Czy jest ktoś, kto nie czytał<br />

„Zwału” ?! Nawet jeśli jest, to się nie przyzna, nie wypada<br />

nawet. Shuty miał jednak po „Zwale” poważny problem:<br />

jak przebić samego siebie? „Cukier w normie”, odświeżenie<br />

starych tekstów, to była forma przeczekania, wegetacji na rynku<br />

wydawniczym. Shuty niby był obecny, a jednak nie do końca.<br />

Teraz miało być inaczej. „Ruchy” to zupełnie inna konwencja,<br />

nowa jakość, ale nie do końca niestety krok w dobrą stronę.<br />

Przede wszystkim, czytanie „Ruchów” to pewien rodzaj<br />

literackiego umartwiania się. Jest do bólu nudna, a stylizacja<br />

językowa tekstu jest wręcz fizycznie męcząca. Odnoszę<br />

wrażenie, że autor, który do tej pory miał skłonności do<br />

„elementów groteski”, postanowił pograć odważniej kiczem,<br />

literackim żartem, formą, językiem… I to był błąd, bo zamiast<br />

„balansu na granicy absurdu” wyszedł czysty kicz, nic nie<br />

wnoszący, ciężki w odbiorze, pozbawiony sensu i uroku.<br />

Tytułowe ruchy to oczywiście ruchy kopulacyjne, wieczne,<br />

pierwotne, przemożne, nadające rytm życiu, kierujące losami.<br />

Niestety, nawet świeżo wypuszczony więzień po piętnastoletniej<br />

odsiadce, marzący o widoku choćby damskiej łydki, nie<br />

znajdzie niczego ciekawego, wciągającego czy inspirującego<br />

w tej quasi pornograficznej literaturze. Cielesność i erotyka w<br />

wydaniu nowohuckiego pisarza jest odrażająca, prymitywna<br />

i paradoksalnie aseksualna. Czy tak miało być? Trudno<br />

powiedzieć, trudno by było w to uwierzyć.<br />

Jeśli nie doznania erotyczne, to co mogłoby być plusem tej<br />

książki? „Ruchy” są interesujące językowo. Stylizacja skacze<br />

z wyraźnie wiejskich, ludycznych inspiracji wprost w klimaty<br />

wydumane, nienaturalne, pseudonaukowe. W pierwszej chwili<br />

jest to zjawisko nawet zabawne, ale trudno na pierwszym<br />

zaskoczeniu przejechać przestrzeń prawie trzystu stron.<br />

Naciągany folklor językowy nie przysporzy z całą pewnością<br />

„Ruchom” zwolenników, bo jest niesmaczny i nużący na dłuższą<br />

metę. Czyli znowu minus.<br />

Konstrukcja książki nieco<br />

zaskakuje. Można uznać ją za zbiór<br />

opowiadań, bo każda część, każdy<br />

rozdział, tworzy swoistą całość.<br />

Wątki pojawiają się, giną i powracają<br />

znacznie dalej, składają się na<br />

serie i historie. Wydaje mi się, że<br />

spokojnie można czytać „Ruchy” w<br />

kolejności innej niż ta podstawowa,<br />

na wyrywki, śledząc jeden wątek, na<br />

przykład „Najpiękniejsze miłosne<br />

ballady”. Jednak wymiar praktyczny<br />

takiej budowy „Ruchów” wygląda<br />

następująco: kiedy znużenie<br />

czytaniem sięga zenitu, pojawia<br />

się w czytelniku przemożna<br />

chęć przeskoczenia kilku stron,<br />

rozdziałów, „bo może w końcu coś<br />

się zacznie dziać” – tak przynajmniej<br />

wynika z moich doświadczeń.<br />

Shuty zapowiadał „Ruchy” jako<br />

powieść o miłości. Jako że autor ma<br />

u mnie po „Zwale” potężny kredyt<br />

zaufania, jestem w stanie przyjąć,<br />

że stworzył książkę prześmiewczą,<br />

antyharlequina, antyserial brazylijski,<br />

że jest to forma zabawy konwencją,<br />

że tak miało być. Prawda jest<br />

jednak taka, że nawet jeśli Shuty<br />

demonstruje tu swój sprzeciw wobec<br />

wszelkiej działalności infantylnie<br />

emocjonalnej, to ja nie jestem w<br />

stanie tego kupić. Jeśli usiłował<br />

zaszokować, to też celu nie osiągnął.<br />

Swego czasu skandal wywołało „Raz<br />

w roku w Skiroławkach” Nienackiego.<br />

Pod pewnymi względami są to<br />

książki nawet podobne: akcja<br />

umiejscowiona w małej, wiejskiej<br />

społeczności, duży ładunek<br />

seksualności bardzo bezpośrednio<br />

opisanej, jednak w tym porównaniu<br />

przegrywa Shuty.<br />

163


ecenzje<br />

Fabuła „Ruchów” umiejscowiona<br />

została w bliżej nieokreślonej wsi,<br />

miasteczku, mieście - niektórzy<br />

dopatrywać się mogą w opisanym<br />

lokalu cech rzeczywistego przybytku<br />

tego typu istniejącego w Krakowie.<br />

Brak umiejscowienia czasowego<br />

również odrealnia wydarzenia z<br />

powieści, żeby nie powiedzieć:<br />

nadaje im wymiar uniwersalny.<br />

Zwykle wymiar uniwersalny to<br />

bardzo przydatna sprawa, ułatwia<br />

odbiór treści zawartych w książce,<br />

odrywa czytelnika od analizowania<br />

okoliczności towarzyszących, a<br />

pomaga skupić się na przesłaniu, na<br />

powszechnej prawdzie… Zwykle. W<br />

„Ruchach” to zjawisko nie następuje,<br />

bowiem trudno się dopatrzyć<br />

jakiegokolwiek przesłania, sensu,<br />

treści, wartości, więc na czym tu się<br />

skupiać?<br />

Być może w tej książce objawia<br />

się geniusz przerastający nasze czasy.<br />

Może ja jej nie zrozumiałam. Może<br />

jest to powieść prześmiewcza w<br />

takim stopniu, tak przewrotnie, że<br />

aż śmieszna sama w sobie. Może<br />

to literacki żart na poziomie nie<br />

dla zwykłego pochłaniacza książek.<br />

Może Shuty czytając negatywne<br />

<strong>recenzje</strong> (czyli właściwie wszystkie)<br />

śmieje się z ciemnoty czytelników, bo<br />

wie najlepiej, ile im umknęło. Może.<br />

Z całą pewnością jednak, w moim<br />

odczuciu, nie jest to literatura godna<br />

polecenia, chociaż bardzo dobra dla<br />

osób mających kłopoty z zaśnięciem:<br />

usypia natychmiast.<br />

Sławomir Shuty,<br />

Ruchy,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2008.<br />

164


ecenzje<br />

Jakub Beczek<br />

Narracja jest Kobietą<br />

„Obywatelka”, najnowsza książka Manueli Gretkowskiej,<br />

zamyka dziennikową trylogię. Kto wie, być może powstanie<br />

kolejna pozycja, stanowiąca kontynuację autobiograficznego<br />

projektu, ale już te trzy elementy: „Polka”, „Europejka” oraz<br />

„Obywatelka” świetnie się dopełniają i konsekwentnie po sobie<br />

następują. W głębszym wymiarze obrazują etapy przejścia<br />

w ramach pewnego rodzaju tożsamościowego cyklu. W<br />

takim ujęciu Obywatelka jest trzecim, dojrzałym stadium<br />

funkcjonowania kobiety w polskiej rzeczywistości. Innymi<br />

słowy, to udoskonalona Polka, która do końca odkryła dla siebie<br />

„europejskość”.<br />

Założycielska „Polka” była dziennikiem ciąży i połogu,<br />

w którym, jak to zwykle bywa, sfery soma i psyche zostały<br />

wymieszane. Wyglądało to tak, że najpierw pojawiały się oznaki<br />

cielesności (historia soma), które były następnie upubliczniane,<br />

komentowane, poddawane zabiegom eksplikacyjnym<br />

itd. (historia psyche). Podobnie działo się z wydarzeniami<br />

zewnętrznymi, które Gretkowska przepuszczała przez<br />

subiektywny filtr, przyglądała się im, dochodząc do konkretnych<br />

wniosków na temat obserwowanego świata. Po urodzeniu<br />

dziecka najważniejsza okazała się dookolność, czyli to, co na<br />

zewnątrz ciała: zdarzenia, rozmowy, sytuacje.<br />

W „Europejce” w większym stopniu mieliśmy do czynienia<br />

z tym, co publiczne. Autorka postanowiła odpowiedzieć na<br />

pytanie, kim jest Polka we współczesnej Europie. Jaki ma status,<br />

jakie prawa jej przysługują, co ją określa, gdzie się zaczyna i<br />

gdzie kończy. Stąd już niedaleko do ostatniej książki.<br />

„Obywatelka” kontynuuje tę problematykę, z tym, że<br />

oprócz – mówiąc językiem Marksa – interpretowania świata<br />

pojawia się tu próba zmieniania rzeczywistości. Gretkowska<br />

opisuje bowiem kilkunastomiesięczny okres swojego życia,<br />

w którym postanowiła założyć Partię Kobiet. Podczas jednej<br />

z wycieczek rowerowych, oglądając polskie przydrożne<br />

kapliczki, doszła bowiem do wniosku, że wstążki z tych<br />

kapliczek przypominają prawdziwe wstążki do włosów, czyli:<br />

„Wspomnienie po obciętych warkoczach, po beztroskich latach<br />

bez męża. Kolorowe wota dla niezamężnej Panienki, do której<br />

można się modlić o powrót do panieńskich czasów. O sen<br />

spokojny, o dzień bez picia i bicia”. Z jednej strony mamy więc<br />

projekcję nowoczesnej Polki, dla której prawa kobiet stanowią<br />

niezbywalną część wolności, z drugiej „polski gnijący ochłap”.<br />

Gretkowska uświadamia nam,<br />

że w kilka lat po akcesji do struktur<br />

unijnych, w dalszym ciągu żyjemy<br />

w ramach opresyjnego patriarchatu,<br />

w którym kobiety traktuje się jak<br />

bonsai (adorowane, ale przycięte)<br />

lub jak gumową sex doll. Brak<br />

kobiecej samoświadomości, brak<br />

poczucia obywatelskości, zgoda na<br />

status quo – prowadzą do tragedii na<br />

poziomie jednostkowego życia. A<br />

przecież – przekonuje autorka – w<br />

ujęciu ogólnym Polska jest rodzaju<br />

żeńskiego, jej kobiecość pozostaje<br />

więc priorytetowa względem<br />

wszelkich uchwał i praw. Skąd w<br />

takim razie „samotne matki bez<br />

alimentów, matki przywiązane do<br />

dzieci brakiem żłobka, przedszkola,<br />

zachodzące w niechciane ciąże,<br />

pragnące dziecka i niemające za co<br />

go nakarmić”? Ano stąd, że jedne<br />

Polki są nieuświadomione, inne zaś<br />

po prostu nie wierzą w zmianę. Ale<br />

nie o byt jednostkowy tu chodzi w<br />

istocie, ale o Kobietę pojmowaną<br />

holistycznie (o podmiot prawa), o<br />

jej miejsce i rolę w społeczeństwie, o<br />

równouprawnienie, o parytety.<br />

Kolejne strony „Obywatelki”<br />

opowiadają o tym, jak doszło do<br />

założenia partii i jakie przeszkody<br />

należało pokonać, by ten polityczny<br />

twór w ogóle zaczął sprawnie<br />

funkcjonować. Z początku jest<br />

euforia, radość z odzyskanej<br />

samoświadomości. Wkrótce jednak<br />

pojawiają się: chore ambicje,<br />

sprzeniewierzenie się ideałom,<br />

widmo rozłamu. To ostatnie jest<br />

szczególnie niepokojące, gdyż<br />

jedność pozostaje dla Gretkowskiej<br />

pryncypialna. Dużą wagę przywiązuje<br />

się tu do kobiecej solidarności, do<br />

wymiaru wspólnotowego. Zamiast<br />

165


taniego sukcesu liczy się wierność<br />

zasadom. Partia Kobiet to partia idei.<br />

Jej członkowie dopiero zaczynają<br />

przygodę z wielką polityką, nie<br />

mają odpowiedniego zaplecza<br />

finansowego, struktur w terenie itp.<br />

Co i rusz pojawiają się podejrzane<br />

indywidua (np. hochsztapler Stasiek<br />

Oszust), które proponują swe<br />

usługi, analizują sondażowe słupki,<br />

przeliczają fundusze, wyliczają<br />

dochody, honoraria za czarny PR itp.<br />

Gretkowska, chcąc dotrzeć<br />

do ludzi w sposób uczciwy, wie<br />

doskonale, że osiągnięcie celu nie<br />

będzie łatwe. Najważniejsze to<br />

zmiana mentalności. Na jednym<br />

ze spotkań „mama dziewczynki<br />

o podkrążonych oczach” wciska<br />

autorce list do ministra Ziobry.<br />

Przegrała sprawę o alimenty. „On<br />

musi pomóc” – mówi, nie wierząc<br />

w sprawiedliwość, w demokrację<br />

i procedury, zdesperowana matka<br />

i żona. Zadaniem partii jest<br />

uświadomić takim kobietom, co im<br />

się należy i ile – przekonuje autorka.<br />

Działaczki PK, jak przed<br />

nimi XIX-wieczne pozytywistki,<br />

wychowują kobiety od podstaw,<br />

uczą je, jak myśleć. Autorka,<br />

odwołując się do rodzimej historii,<br />

wychodzi bowiem z założenia, że<br />

nagłe rewolucje, zrywy, powstania<br />

niczego nie zmienią. Wręcz<br />

przeciwnie – tylko zaostrzą<br />

sprawę. Wpierw należy więc<br />

poznać zasady demokracji i w ich<br />

ramach – krok po kroku – zmieniać<br />

zastaną rzeczywistość. Dlatego np.<br />

kontrowersyjny problem aborcji<br />

interesuje PK w drugiej kolejności.<br />

Podobnie jak prawa mniejszości<br />

seksualnych, adopcja dzieci przez<br />

lesbijki itd. Za ten oportunizm jest<br />

ona zresztą krytykowana przez<br />

większość radykalnych feministek.<br />

Dzień po dniu Gretkowska<br />

sporządza frontowe zapiski,<br />

notatki z pola bitwy. Pisze o<br />

przełamywaniu stereotypów i tabu,<br />

o kobiecych przyzwyczajeniach, o<br />

walce z patriarchalnym dyskursem<br />

współczesnej polityki, kultury, nauki.<br />

Jeśli chodzi o wymiar formalnotreściowy,<br />

to w pewnym sensie<br />

„Obywatelka” – co nie jest zarzutem<br />

– ufundowana została na zasadzie<br />

repetycji. Powtarzają się spotkania,<br />

166<br />

narady, zebrania, wywiady, wnioski. Ale ich ostateczny wynik<br />

bardzo często pozostaje nieprzewidywalny. To dlatego od<br />

książki tak trudno się oderwać. Czyta się ją jak – pozwolę sobie<br />

na to patriarchalne porównanie – średniowieczną opowieść o<br />

przygodach Sir Galahada – szlachetnego, niezwyciężonego w<br />

boju rycerza. Tym bardziej, że wywiedziony z tej epoki etos to w<br />

dzisiejszej polityce towar cokolwiek deficytowy.<br />

Pod koniec „Obywatelki” autorka odkrywa przed nami<br />

kulisy powstania słynnego plakatu wyborczego. W tym<br />

momencie powraca też, znany z „Polki”, dyskurs soma. Jest to<br />

bardzo ciekawe zwrócenie uwagi na to, iż cielesność pozostaje<br />

nieodłącznie związana z rolą, jaką przydziela się kobiecie.<br />

Jednak u Gretkowskiej to kobieta decyduje o tym, jakie miejsce<br />

ma zająć. Bezbronna nagość, jak u Gombrowicza, ukazuje<br />

obłudę systemu. Tak więc droga do polityki wiedzie poprzez<br />

dyskurs ciała, które z kolei konstytuuje kobiecą tożsamość. W<br />

tym przypadku ciało staje się jednak nie obiektem opresji, a<br />

bronią. Utekstowienie tego doświadczenia udowadnia z kolei,<br />

że prowadzona przez Gretkowską narracja tożsamościowa jest<br />

Kobietą.<br />

Przy okazji warto także zwrócić uwagę na przesunięcie,<br />

jakie dokonało się w ramach formacji pokoleniowej. Za komuny<br />

ważne było dla autorki hasło: „strzelaj albo emigruj”, dziś<br />

liczy się inne: „politykuj albo emigruj”. Okazuje się więc, że<br />

Gretkowska – w pewnym sensie – postanowiła pójść ścieżką,<br />

którą przed laty podążyli jej rówieśnicy – „pampersi”. Doszła<br />

bowiem do słusznego przekonania, że Polki można zmienić,<br />

ucząc je, jak należy myśleć. Aby było to skuteczne, należy<br />

dotrzeć do mediów, do polityki.<br />

Analizując konstrukcję narracji tożsamościowej, jaką w<br />

swej „Obywatelce” proponuje Manuela Gretkowska, nie trudno<br />

dostrzec, iż przedstawia ona rytuał przejścia z prywatnego w<br />

polityczne (a więc i w medialne). Utekstowieniu ulega tu już<br />

nie tylko rodzinne, osobiste, intymne, ale przede wszystkim<br />

to, co wiąże się z działalnością partyjną. Publiczne (w sensie<br />

– wystawione na ogląd) stało się więc polityczne. Takie<br />

rozwiązanie ma jednak swoje ograniczenia. Można nawet<br />

założyć, że „Obywatelka” jest tu w pewnym sensie punktem<br />

finalnym (a może i zwrotnym). Pozostaje albo kontynuować tę<br />

strategię, albo wyciągnąwszy wnioski, powrócić do budowania<br />

opowieści zawężonej do tego, co rodzinne i intymne. Nie<br />

ukrywam, że o wiele atrakcyjniejsze jest dla mnie to drugie<br />

wyjście, mimo iż trudno zgadnąć, czy wraz z klęską wyborczą<br />

(choć przecież nie polityczną) zakończył się dla pisarki proces<br />

tekstualizacji politycznego doświadczenia, którego dojrzałym<br />

owocem jest „Obywatelka”.<br />

Manuela Gretkowska,<br />

Obywatelka,<br />

Wyd. Świat Książki,<br />

Warszawa 2008.


ecenzje<br />

Bernadetta Darska<br />

Homoposzukiwania<br />

w trzech<br />

odsłonach<br />

1.<br />

W trakcie lektury „Homobiografii” Krzysztofa Tomasika<br />

na plan pierwszy wysuwa się przyjęta przez autora perspektywa<br />

badacza empatycznego, rozumiejącego, a nawet współczującego.<br />

Współczucie i współodczuwanie należy tu jednak utożsamiać<br />

ze specyficzną bezradnością – przekonaniem, że po latach<br />

konsekwentnie wymazywana jest prawda życia, ale i prawda<br />

literatury tych, którzy są bohaterami jego książki. A postaci<br />

to niebanalne. Wymieńmy więc wszystkich: Anna i Jarosław<br />

Iwaszkiewiczowie, Witold Gombrowicz, Maria Konopnicka,<br />

Antoni Sobański, Zofia Sadowska, Karol Szymanowski, Maria<br />

Komornicka, Konstanty Jeleński, Maria Rodziewiczówna,<br />

Zygmunt Mycielski, Jan Lechoń, Jerzy Zawieyski, Paweł Hertz,<br />

Maria Dąbrowska czy Jerzy Andrzejewski. Wszystkich ich<br />

łączą dwie rzeczy. Po pierwsze, mniej lub bardziej skrywane<br />

(ewentualnie prawdopodobne) skłonności homoseksualne, po<br />

drugie, fakt bycia osobowościami niebanalnymi. Dzięki temu<br />

Tomasikowi udaje się stworzyć nie tylko intrygujące portrety<br />

artystów, ale też fascynujący obraz życia intelektualnego.<br />

Na każdym z tych poziomów dochodzi do przełamania<br />

stereotypów. Wielcy okazują się często w życiu mali, osoby<br />

pozornie nijakie odsłaniają swoje intrygujące oblicze, dysputy<br />

twórców stają się często libacjami, a spodziewane rozpustne<br />

czyny miłością i przyjaźnią, porozumieniem dusz. Perspektywa<br />

detektywistycznego czytania literatury w przypadku Tomasika<br />

to strzał w dziesiątkę. Otrzymujemy bowiem biograficzne<br />

opowieści pełne pytań, wątpliwości, czynionych mimochodem<br />

wyznań. Zapiski diarystyczne artystów, z których korzysta<br />

obficie autor, zamieniają się z jednej strony w źródło ogromnej<br />

wiedzy, z drugiej zaś w księgi pozostawiające jeszcze wiele do<br />

odkrycia.<br />

Krzysztof Tomasik w szkicu wstępnym zatytułowanym<br />

„Hipokryzja szacunku” akcentuje konieczność odważnego<br />

mówienia o tym, co skłonni jesteśmy przemilczać lub<br />

przedstawiać przy pomocy eufemizmów. Ta książka to manifest<br />

– upominajacy się o wykluczonych, o innych, wreszcie o<br />

tych, których biografię odpowiednio podrasowano, by była<br />

łatwiej akceptowana publicznie.<br />

Tomasik nie tylko więc przygląda<br />

się „ukrytym” elementom biografii,<br />

ale przede wszystkim postuluje<br />

konieczność jej prawdziwości.<br />

Buduje metaforę czytelnika-dziecka<br />

strofowanego przez dorosłegoautora.<br />

W relacji tej dziecięca<br />

lektura, co oczywiste, podlega<br />

cenzurze. Autor „Homobiografii”<br />

odsłania nie tylko absurd tkwiący<br />

w tego typu zachowaniach, ale<br />

też – pośrednio – oskarża nas,<br />

czytelników, że przyzwyczailiśmy<br />

się do cenzury i do traktowania nas<br />

jak dzieci, że wygodnie jest nam<br />

czytać bez namysłu i wątpliwości, że<br />

przywykliśmy do biografii pisarskich,<br />

w stosunku do których nie trzeba<br />

zadawać pytań. Tomasik, odwołując<br />

się do Boya-Żeleńskiego, zauważa:<br />

„Nie przerobiliśmy zadanej przez<br />

niego lekcji, w Polsce biografistyka<br />

nigdy nie rozwinęła się na masową<br />

skalę, a brązownictwo jest wciąż<br />

podstawowym sposobem mówienia<br />

o wybitnych jednostkach. [...] Wciąż<br />

niezwykle chętnie wykorzystuje<br />

się zgrabną formułę „szacunku<br />

dla prywatności”, która służy<br />

do tabuizowania niewygodnych<br />

tematów. Życie prywatne jest<br />

zawsze przycięte do odpowiedniego<br />

wzoru, albo – jeśli przyciąć się<br />

nie da – całkowicie przemilczane.<br />

[...] Niewygodna jest wszelka<br />

nienormatywność, przede wszystkim<br />

homoseksualizm i wszystko, co się<br />

może z nim kojarzyć. Są książki<br />

poświęcone życiu i twórczości Marii<br />

Konopnickiej, gdzie nie pojawia się<br />

167


w ogóle nazwisko Marii Dulębianki,<br />

z którą poetka przeżyła wspólnie<br />

ponad dwadzieścia lat. W tym<br />

dyskursie samobójstwo przedstawia<br />

się jako atak serca, a AIDS staje się<br />

tętniakiem mózgu” (s. 4-5). Tomasik<br />

udowadnia, że późniejsi biografowie<br />

lub – szerzej – odbiorcy spuścizny<br />

literackiej twórców zatrzymali<br />

się na poziomie poprawności,<br />

unifikacji, a nawet przeciętności,<br />

uznając, że właśnie taka wersja<br />

będzie najkorzystniejsza. W efekcie<br />

odebrano możliwość poznawania<br />

niezwykłości, indywidualności,<br />

a nawet genialności. Autor<br />

„Homobiografii” pokazuje, że w<br />

prywatności twórców tkwi wielki<br />

potencjał nowego odczytania ich<br />

dzieł – ale nie tylko. To także<br />

przyczynek do poszerzenia naszej<br />

wiedzy na temat życia literackiego,<br />

ówczesnego społeczeństwa, czy<br />

stosowanych kamuflaży w literaturze.<br />

W efekcie od-czytywanie czy też<br />

prze-pisywanie staje się wyzwaniem i<br />

prawdziwą literacką przygodą.<br />

Co ciekawe i warte zaznaczenia,<br />

Krzysztofa Tomasika trudno<br />

oskarżyć o nadinterpretacje,<br />

choć zdarza mu się przesada<br />

w formułowaniu postulatów.<br />

Chętni, by to uczynić, znajdą<br />

się z pewnością, zwłaszcza że<br />

biograficzne śledztwo autora<br />

obejmuje twórców – tak można by<br />

chyba powiedzieć – kanonicznych.<br />

Tyle że autor korzysta z tekstów<br />

już opublikowanych – dzienników,<br />

listów, wywiadów. W pewnym sensie<br />

wydobywa na światło dzienne to,<br />

co już zostało ujawnione, tyle że<br />

świadomie zostało niedostrzeżone.<br />

Tomasik, korzystając z popularnej<br />

metafory „żyć w szafie” i „wyjść<br />

z szafy”, zauważa: „Bohaterowie<br />

mojej książki byli w szafie, bo w<br />

takich czasach przyszło im żyć,<br />

a nie zdobyli się na stworzenie<br />

alternatywy. Teraz są w szafie, bo nie<br />

pozwala się im stamtąd wyjść” (s. 7).<br />

Postulat stworzenia alternatywy jest<br />

jednak dość dyskusyjny. Owszem,<br />

opisywani pisarze nie doświadczali<br />

tak rozbudowanego życia<br />

środowiskowego jak współcześni<br />

homoseksualiści, ale wielu z nich<br />

miało za sobą to, co współcześnie<br />

określamy mianem coming outu,<br />

168<br />

nie ukrywali się. Część z nich wolała nie upubliczniać swojej<br />

orientacji, zachowując tę informację jedynie dla najbliższych.<br />

Metaforyczne powtórne zamknięcie w szafie jest ważnym<br />

dostrzeżeniem funkcjonowania praktyk dyscyplinujących w<br />

społeczeństwie. Tyle że zarzucanie opisywanym twórcom, że<br />

„nie zdobyli się na stworzenie alternatywy”, niebezpiecznie<br />

zbliża się do narzucania oczekiwanych rozwiązań, stanowi<br />

próbą unifikacji, a więc niesie w sobie potencjalnie założenie,<br />

że istnieje ktoś, kto może uznać, że „X jest homoseksualistą<br />

dobrym”, a „Y złym”, że pewne zachowania są słuszne, inne zaś<br />

nie.<br />

Książkę Tomasika czyta się faktycznie jak zaproszenie do<br />

dyskusji (taką ideę deklaruje autor we wstępie). Poszczególne<br />

eseje zachęcają do sięgnięcia po dzienniki czy listy opisywanych<br />

twórców. Inspirują także do własnych poszukiwań, do uważnego<br />

czytania i dostrzegania treści czasami tylko sygnalizowanych.<br />

Odsłaniają fascynujący świat ówczesnego życia literackiego.<br />

Wycieczka w prywatność, którą proponuje Tomasik, jest zatem<br />

także wyprawą nieoficjalną w innym znaczeniu. Oto przed<br />

czytelnikiem otwierają się drzwi do świata ludzi niezwykle<br />

inteligentnych, niebanalnych i fascynujących, a wiedza o<br />

prywatności generuje jednocześnie zaznajomienie się ze<br />

społeczeńswem. Lektura „Homobiografii” tylko zachęca<br />

do tego, by spotkanie przeciągnąć choć trochę, by pobyć w<br />

tej atmosferze nieco dłużej. Nie będzie więc z pewnością<br />

zaskoczeniem, gdy czytelnicy książki Tomasika wybiorą się<br />

do księgarń i bibliotek, a tam zaczną wypytywać o dzienniki<br />

Jarosława Iwaszkiewicza, Zygmunta Mycielskiego czy listy<br />

Konstantego Jeleńskiego.<br />

2.<br />

„Dzienniki 1911-1955” Jarosława Iwaszkiewicza to pierwszy<br />

tom planowanego trzytomowego wydania zapisków pisarza.<br />

Obejmuje on okres 44 lat, co już jest faktem imponującym.<br />

Pierwsze notatki są jeszcze stosunkowo dziecinne, niedojrzałe,<br />

pisane pod wpływem chwili. To w nich homoerotyczne<br />

skłonności Iwaszkiewicza ujawniają się, można by rzec, bez<br />

ograniczeń. Czytamy o cierpieniach, pragnieniach, o miłości<br />

– a wszystko to w dość egzaltowanym tonie. Dość szybko<br />

styl notatek ulega zmianie. Zwierzenia natury erotycznoemocjonalnej<br />

są kamuflowane, na plan pierwszy natomiast<br />

wysuwają się refleksje dotyczące pisania, codzienności,<br />

podróży, przyjaciół, lektur itp. Dzienniki Iwaszkiewicza<br />

czyta się z dużym zainteresowaniem, choć trudno oprzeć się<br />

wrażeniu, że autor bardzo mocno kontroluje i selekcjonuje<br />

to, co zapisze, a tym samym – prawdopodobnie – przekaże<br />

potomnym. Nietrudno więc zgodzić się z tezą postawioną przez<br />

Marka Radziwona na łamach „Gazety Wyborczej”: „Zapiski<br />

Iwaszkiewicza rozczarują natomiast tych, którzy spodziewają się<br />

wyczerpującego dzieła na miarę legendarnych dzienników Zofii<br />

Nałkowskiej lub Marii Dąbrowskiej”.<br />

Iwaszkiewicz niewątpliwie toczy wewnętrzną walkę<br />

pomiędzy autentycznością zapisu a kreacją, wynikającą ze<br />

świadomości, że dzienniki będą kiedyś drukowane. Czytamy:<br />

„Niebezpieczeństwo takich zapisków jak poprzedni jest to,<br />

że w moim wieku i w mojej sytuacji nie mogą one nigdy być<br />

zupełnie szczere, na dnie ich zawsze musi tkwić myśl o tym, że<br />

kiedyś będą one wywleczone na światło dzienne i drukowane”<br />

(s. 292). Zdarza mu się jednak notować coś, co temu przeczy:


„Dla mnie dziennik jest raczej chwilowym od czasu do czasu<br />

notowaniem dla siebie przeżyć i myśli. [...] i jeżeli nawet<br />

będzie kiedyś drukowany, to nigdy o tym nie myślę, nie piszę<br />

go do druku – jedynie i wyłącznie dla siebie” (s. 452). Czuje się<br />

też odpowiedzialny jako świadek epoki za to, co zapisze i co<br />

dzięki temu przetrwa. Widać to wyraźnie w jego przerażeniu<br />

na wieść o pisaniu pamiętników przez Jana Lechonia: „[...]<br />

Lechoń napełnił mnie pewnego rodzaju odrazą, jak tyle<br />

zresztą razy, i przypomniawszy sobie, co usłyszałem, że on<br />

będzie pisał pamiętniki o naszej epoce, uprzytomniłem sobie,<br />

iż pamiętniki te mogą być wypaczone przez jednostronność i<br />

dziwne spojrzenie tego człowieka na świat i na wszystkie jego<br />

zjawiska” (s. 126). Ma wątpliwości dotyczące pisania dziennika:<br />

„[...] straszno mi trochę, że ja się wziąłem do takiej pisaniny,<br />

nikomu niepotrzebnej” (s. 132). Nie przeszkadza mu to jednak<br />

porównywać swoich zapisków z pisaniem Gide’a.<br />

Dzienniki Iwaszkiewicza to także intrygujący zapis okresu<br />

wojny. Zapiskom twórcy towarzyszy specyficzna perspektywa.<br />

Z jednej strony empatia w stosunku do płonącego getta, pomoc<br />

po sasiedzku żydowskiej rodzinie, świadomość dziejącego się<br />

właśnie końca świata, kruchości życia, z drugiej zaś Stawisko<br />

zostaje sportretowane jako miejsce, którego wojna właściwie<br />

nie dotyka. Iwaszkiewiczowie mają pieniądze, nie brak im<br />

jedzenia, są blisko wydarzeń na tyle, by o nich wiedzieć, ale i<br />

dość daleko, by mieć poczucie bezpieczeństwa. Angażują się<br />

w pomoc innym, ale Stawisko stanowi prywatną opokę, coś<br />

nie do ruszenia. Iwaszkiewicz pisze: „Z opuszczonymi rękami<br />

patrzymy, jak wznoszą się bure dymy z ich domów, z ich ciał.<br />

To bardzo trudne do zrozumienia i do przeżycia. Zrozumieć<br />

tego nawet nie próbujemy, ale przeżyć to trzeba” (s. 220-221).<br />

Dowiadujemy się również o spotkaniach pisarzy, w trakcie<br />

których czytano nowe utwory i dyskutowano. Wątpliwości<br />

natury moralnej budzi prezentacja Jerzego Andrzejewskiego.<br />

Iwaszkiewicz komentuje: „Nie ostygły jeszcze popioły getta,<br />

a on już pisał na ten temat opowiadanie. Transponował<br />

tę straszną rzeczywistość w jakiś świat zorganizowany,<br />

skomponowany. To chyba nigdy nie może się udać” (s. 225).<br />

<strong>Portret</strong> Iwaszkiewicza wyłaniający się z jego zapisków to<br />

obraz człowieka świadomego swojej wartości, często znużonego<br />

codziennością, pisanie stawiającego na pierwszym miejscu.<br />

Znaczący wydaje się w tym kontekście dialog, jaki ma miejsce<br />

między pisarzem a Polą Gojawiczyńską: „- Właściwie mówiąc<br />

– powiada – ciebie nic nie obchodzi oprócz twojego pisania.<br />

Odpowiadam jej: - Czyż tak nie powinno być?” (s. 261).<br />

Pisarz wielokrotnie akcentuje swoją samotność. Czuje się<br />

nierozumiany, często krytykuje żonę za jej brak czułości, za<br />

nadmiar zainteresowania życiem codziennym, by za chwilę<br />

rozpisywać się nad tym, jak ważna jest dla niego jej obecność<br />

i jak ceni fakt, że razem idą przez życie. Biadolenie nad<br />

własnym losem notowane jest w bardzo nierównym stylu.<br />

Czasami przypomina dość żałosne i dziecinne użalanie się<br />

nas sobą. Podobnie zmienny jest jego stosunek do żony.<br />

Możemy przeczytać: „Życia nie można drugi raz wybierać, ale<br />

chyba zawsze wybrałbym małżeństwo z Hanią [...]” (s. 292).<br />

Kilka stron dalej jest już mniej sielankowo: „Zadziwiające,<br />

jak ta kobieta nawet na odległość potrafi zalać sadła za skórę,<br />

a co najważniejsze, przeszkodzić w pracy. Ona po prostu<br />

wymyśla wszelki złośliwości spokojnie i skwapliwie dlaa mnie,<br />

jakby instynktownie” (s. 298). Następnie: „I myślę także o<br />

Hani, z wielką miłością i z wielką<br />

wdzięcznością. Czymże było moje<br />

życie bez niej? Nie miałoby sensu<br />

ani treści wewnętrznej, nie miałoby<br />

bez niej znaczenia ani cierpienie ani<br />

szczęście” (s. 376).<br />

Iwaszkiewicz nie tylko<br />

rozpaczliwie analizuje własną<br />

samotność, ale jest też przekonany,<br />

że jego życie jest nazbyt zwyczajne,<br />

w przeciwieństwie do jego wnętrza.<br />

Może to nastręczać trudności<br />

ewentualnemu biografowi, który –<br />

jak pisze – „nie weźmie pod uwagę<br />

moich przeżyć, która to intensywność<br />

nadaje barwę nawet najpospolitszym<br />

przebiegom” (s. 409).<br />

Pisarz wspomina nienarodzone<br />

dziecko (Iwaszkiewiczowa w<br />

1935 roku chorowała psychicznie,<br />

wówczas miała aborcję) – „[...]<br />

najboleśniej przeze mnie w każdej<br />

chwili życia odczuwane, to które nas<br />

oddzieliło” (s. 453). Piotr Mitzner<br />

zauważa, że nie wiadomo, kto<br />

zdecydował się na usunięcie ciąży<br />

u chorej Anny, nie wiadomo też,<br />

czy powiadomiono o tym jej męża<br />

i czy sama zainteresowana o fakcie<br />

bycia w ciąży wówczas wiedziała.<br />

Tomasik natomiast w swoich<br />

„Homobiografiach” retorycznie pyta,<br />

dlaczego po nielegalnym zabiegu<br />

i skorzystaniu z dobrodziejstwa<br />

wyboru Iwaszkiewiczowie nie<br />

zaangażowali się w walkę na rzecz<br />

świadomego macierzyństwa. Z<br />

zapisków Iwaszkiewicza nie wynika<br />

wcale, by pisarz wykonaną aborcję<br />

traktował jako wybór i coś, co<br />

przyniosło małżeństwu ulgę. Skąd<br />

zatem taki postulat u Tomasika?<br />

Obok Stawiska – domu jest<br />

jeszcze Sandomierz, miejsce, w<br />

którym Iwaszkiewicz może oddawać<br />

się swojej największej miłości –<br />

literaturze. Notuje: „Tęsknię bardziej<br />

do Sandomierza niż do Stawiska” (s.<br />

509).<br />

Pod koniec tomu coraz<br />

częściej pojawiają się refleksje na<br />

temat starości. I znowu zdarza się<br />

Iwaszkiewiczowi raz dostrzegać jej<br />

uroki, innym razem nad starzeniem<br />

się ubolewać. Mimo upływu lat<br />

ton dzienników nie zmienia się.<br />

Pisarz ciągle akcentuje samotność,<br />

manifestacyjnie i patetycznie<br />

deklaruje miłość do narodu polskiego,<br />

169


pisanie stawia na pierwszym<br />

miejscu, zdaje się być ciągle w stanie<br />

„pomiędzy”. Ów stan przejawia się<br />

nie tylko w sprzecznych niekiedy<br />

deklaracjach, ale przede wszystkim<br />

w dostrzegalnych trudnościach z<br />

zachowaniem proporcji miedzy<br />

ujawnianiem prywatności a<br />

kreowaniem życia pisarza.<br />

3.<br />

Strategia przyjęta przez<br />

Krzysztofa Tomasika jest bardzo<br />

podobna do tej, jaką przyjął<br />

wcześniej Błażej Warkocki. Mam<br />

tu na myśli przywoływane w<br />

„Homo niewiadomo” opowiadanie<br />

Edgara Allana Poego „Skradziony<br />

list”. Autor zapożycza tę literacką<br />

metaforę od Izabeli Filipiak, która<br />

właśnie wokół niej organizuje<br />

swoją opowieść o życiu i twórczości<br />

Marii Komornickiej pt. „Obszary<br />

odmienności”. Można by więc<br />

powiedzieć, że mamy tu do czynienia<br />

ze specyficznym dziedziczeniem.<br />

Kiedy bowiem ma miejsce<br />

przyglądanie się temu, co zostało<br />

stabuizowane, przydatna okazuje<br />

się opowieść Poego, której puentę<br />

zawrzeć można w popularnym<br />

przysłowiu: „Pod latarnią<br />

najciemniej”.<br />

Autor książki wyjaśnia<br />

użyteczność tytułowego pojęcia:<br />

„Wydało mi się ważne i potrzebne,<br />

aby to określenie ukraść, przejąć<br />

zresygnifikować. Wydało mi się<br />

również, iż homo niewiadomo może<br />

być stosownym ekwiwalentem<br />

angielskiego queer, którego udział<br />

w tzw. queer theory polegał m.in.<br />

na przejęciu obraźliwego słowa z<br />

języka opresora i umieszczenie go w<br />

kontekście dyskursu akademickiego”<br />

(s. 9). Zaznacza, że z pojęciem<br />

tym wiąże się niejednoznaczność,<br />

potencjalność zranienia, niewiedza,<br />

wątpliwości oraz piętno i obelga.<br />

Warkocki odwołuje się do jeszcze<br />

jednego kontekstu: „Homo znaczy<br />

człowiek, w samej rzeczy. A w<br />

dzisiejszym późnonowoczesnym<br />

paradygmacie pytania o jego<br />

konstrukcję/istotę ciągle stwarzają<br />

odpowiedzi zaczynające się –<br />

w kontekście nadkruszonego<br />

nowoczesnego pozornego<br />

uniwersalizmu – od kolejnych „nie<br />

170<br />

wiadomo”. Być może zatem w istocie współczesny człowiek<br />

to homo niewiadomo? I jest to właściwa formuła dla opisania<br />

„miękkiego” ponowoczesnego podmiotu?” (s. 12). Autor<br />

sugeruje więc przesunięcie znaczenia z męskości w stronę<br />

człowieczeństwa w ogóle. I faktycznie, Odmieńcy, których<br />

opisuje, to nie tylko mężczyźni, ale też kobiety, czy ci, którzy<br />

starają się uniknąć jednoznacznej klasyfikacji płciowej (casus<br />

Marii Komornickiej, bohaterki dramatu Izabeli Filipiak).<br />

Warkocki kilka razy odwołuje się do pragnienia<br />

homospołecznego, pojęcia autorstwa Eve Kosofsky Sedgwick,<br />

oznaczającego „[...] kulturowo i historycznie uwarunkowane<br />

pragnienie odnalezienia się w kontinuum relacji między<br />

mężczyznami, które jest radykalnie przecięte przez homofobię”<br />

(s. 21). Kilka stron dalej czytamy: „Wymóg kulturowy<br />

obowiązujący mężczyzn to jednoczesny nakaz relacji<br />

homospołecznych i zakaz relacji homoseksualnych” (s. 28).<br />

Autor jest świadomy zagrożeń wynikających z takiego akurat<br />

przymusu społecznego. Bliskie relacje z mężczyznami mogą<br />

bowiem w każdej chwili być odczytane z jednej strony jako<br />

wyraz męskości, z drugiej jako przejaw zniewieścienia. Stanowią<br />

więc potencjalnie coś, co mężczyznę może dowartościować,<br />

ale i zdegradować, negatywnie naznaczyć. Relacje między<br />

mężczyznami – zdaje się twierdzić Warkocki – nieustannie<br />

oscylują między wstydem i dumą, chwałą i piętnem, w efekcie<br />

naznaczone są napięciem i potencjalną stygmatyzacją.<br />

Autor „Homo niewiadomo” przygląda się twórczości<br />

Grzegorza Musiała, Andrzeja Stasiuka i Izabeli Filipiak.<br />

Każdy, kto zna twórczość wyżej wymienionych, powinien<br />

szkice Warkockiego przeczytać, gdyż stanowią one nie tylko<br />

fascynujące interpretacje, ale też wiele wnoszą do polskich<br />

gender i queer studies. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że choć<br />

książka stanowi „zmodyfikowaną wersję” doktoratu, napisana<br />

jest językiem przykuwającym uwagę. Autor nie unika mówienia<br />

we własnym imieniu i bierze odpowiedzialność za stawiane –<br />

intrygujące, trzeba przyznać – tezy.<br />

Szczególnie wywrotowy charakter przypisać można<br />

analizom twórczości Andrzeja Stasiuka. Oto Warkocki, niczym<br />

śledczy, odkrywa w męskiej prozie autora „Murów Hebronu”<br />

nie tylko silnie wyeksponowane pragnienie homospołeczne, ale<br />

też wyraźnie zaznaczone pragnienie homoseksualne. Można<br />

więc wyróżnić trzy istotne przestrzenie, w których męskość<br />

zostaje zdegradowana, prze-pisana, pokazana INACZEJ. Po<br />

pierwsze, środowisko więzienne i homoseksualizm więzienny<br />

spod znaku tzw. cwela – sztandarowym przykładem są tutaj<br />

„Mury Hebronu”. Błażej Warkocki sytuuje cwelostwo w<br />

kontekście abiektu, a więc czegoś, co nie jest w pełni ani<br />

podmiotem, ani przedmiotem. Jest to jednak, zdaniem<br />

Kristevej, obszar podmiotowości, gdzie gromadzi się to, co<br />

nieakceptowalne społecznie: nieczystość, nikczemność, ohyda.<br />

Wzbudza zarówno wstręt, jak i fascynację. Cwel okazuje się<br />

więc nie tylko czymś wyrzuconym na margines, ale także tym,<br />

co intryguje i w jakimś sensie pociąga. Stanowi bowiem coś,<br />

co zagraża „prawdziwej” męskości. Autor zauważa, że bycie<br />

cwelem jest performatywem: „[...] każdy człowiek tamtejszej<br />

społeczności może nim zostać. Nikt nie jest z definicji<br />

wolny od zagrożenia. Moc performatywu może zmiażdżyć<br />

każdego. Logika homofobicznego dyskursu wyklucza cwela,<br />

a jednocześnie dyscyplinuje wszystkich więźniów. Kształtuje<br />

definicję męskości” (s. 107). Ciekawym spostrzeżeniem


Błażeja Warkockiego jest wskazanie, że cwelostwo dotyczy<br />

jedynie mężczyzn. Kobiety wyrzuca się poza nawias tego<br />

doświadczenia. Co więcej, one same są w jakimś sensie<br />

abiektalnym punktem odniesienia, bowiem – co wskazuje<br />

autor tekstu – cwelostwo ujawnia się zazwyczaj poprzez<br />

zniewieścienie. Po drugie, męska wyprawa – oczywiście,<br />

chodzi tu o „Białego kruka”. Błażej Warkocki dokonuje w tym<br />

miejscu niebanalnej interpretacji powieści. Wychodzi poza<br />

mit wskrzeszenia męskości, mit upadku starego męskiego<br />

świata, kieruje się natomiast w stronę napięć homoseksualnych.<br />

Proponuje więc nowe odczytanie. Wasyl Badurko, centralna<br />

postać kręgu przyjaciół, jest homoseksualistą, Innym, jest<br />

tytułowym białym krukiem. Błażej Warkocki nie tylko<br />

wskazuje na nieobecność kobiet w powieści, ale stawia<br />

także tezę, że jest to historia miłości homoseksualnej<br />

dwóch bohaterów. Przy czym po raz kolejny okazuje się, że<br />

homoseksualista to abiekt, kozioł ofiarny, ktoś, kogo należy<br />

w ostatecznym rozrachunku wykluczyć, wydalić. Po trzecie<br />

wreszcie, brak kobiet – męski świat Stasiukowych opowieści<br />

trudno posądzić o nadreprezentację kobiecych postaci.<br />

Warkocki zauważa: „To bardzo charakterystyczna cecha dla<br />

twórczości Stasiuka. Można ją streścić w formule: kobieta<br />

najbardziej jest, kiedy jej nie ma. Gdy kobieta wyraźnie „jest”<br />

w tekście, pojawiają się u Andrzeja Stasiuka opisy brutalne,<br />

naturalistyczne, a nierzadko również pornograficzne” (s. 132).<br />

Warkocki w końcowych partiach książki dostrzega także<br />

rzecz istotną z punktu widzenia tego, co stało się z literaturą<br />

etykietowaną jako homoseksualna. Pisze mianowicie:<br />

„Tu oczywiście kryje się niebezpieczeństwo. Literatura<br />

homoseksualna po wyjściu „z szafy” może trafić „do szuflady” (z<br />

etykietą „literatura gejowsko-lesbijska”). Taka konceptualizacja<br />

ma swoje wady i zalety. Z jednej strony nazywa nienazywalne,<br />

uwidacznia pewien tabuizowany typ egzystencji, a z drugie<br />

strony naraża na marginalizację” (s. 195). Obecnie coraz<br />

częściej mamy chyba do czynienia z drugą sytuacją, tyle<br />

że marginalizacja jest efektem mody. Nie zdążyliśmy jako<br />

czytelnicy prze-pracować tematu, a zmuszeni jesteśmy do<br />

odbioru spłyconego za sprawą koniunkturalnego traktowania<br />

homoseksualizmu w literaturze. Ale to już zupełnie inna<br />

historia.<br />

Krzysztof Tomasik,<br />

Homobiografie. Pisarki i pisarze<br />

polscy XIX i XX wieku,<br />

Wydawnictwo Krytyki Politycznej,<br />

Seria Publicystyczna 2,<br />

Warszawa 2008;<br />

Jarosław Iwaszkiewicz,<br />

Dzienniki 1911-1955,<br />

oprac. i przypisy: Agnieszka<br />

i Robert Papiescy,<br />

wstęp: Andrzej Gronczewski,<br />

Wyd. Czytelnik,<br />

Warszawa 2007;<br />

Błażej Warkocki,<br />

Homo niewiadomo.<br />

Polska proza wobec odmienności,<br />

Wyd. Sic!,<br />

Warszawa 2007.<br />

171


Tomasz Majzel<br />

SPACER<br />

Za rogiem czeka to<br />

Czego można się spodziewać<br />

Wszelkie braki odpowiedzi okazują się<br />

Świadomą niepamięcią<br />

Zdanie i cisza są jednym<br />

Oddechem<br />

SPACER II<br />

Domy kładą się cieniem<br />

Podobnie jak lampy samochody i ludzie<br />

To niewielka cena za to<br />

Że się jest<br />

Zauważalnym<br />

SPACER III<br />

Poszukiwania trwają powietrze otwiera<br />

Kolejne drzwi – staje się jasne<br />

Że trzeba iść jednocześnie<br />

We wszystkie cztery strony<br />

Światła<br />

SPACER IV<br />

W swej nieomylności Stworzyłeś doskonałe<br />

Wieczne i niezmienne poczucie niedoskonałości<br />

I kiedy patrzę i kiedy nie<br />

172<br />

Wszechmiobecne<br />

Tomasz Majzel – ur. w 1965<br />

roku. Debiutował na łamach<br />

„Pograniczy” w 1996 r. Laureat<br />

Ogólnopolskiego Konkursu na<br />

Opowiadanie „OKNO 2005” oraz<br />

Konkursu im. K. K. Baczyńskiego w<br />

kategorii prozy w 2006 r. W 2007<br />

wydał tom wierszy: „Fragmenty<br />

ciałości”. Wiersze i prozę publikował<br />

ponadto we „Frazie”, lokalnych<br />

antologiach, ostatnio gazecie<br />

internetowej „Feagment”.


poezja<br />

ŁAWKA<br />

Pozorna nieruchomość tej chwili<br />

Zdaje się odzwierciedlać przepaść<br />

Dzielącą dziś i wczoraj<br />

Na dwie półkule nieistniejącego<br />

Ja<br />

ŁAWKA II<br />

Za każdym z promieni kryje się myśl<br />

Pierwsza<br />

ŁAWKA III<br />

To co zwykle wydawać się może dziwne<br />

Dziś ma sens i porządek<br />

Normalność jest stanem dostrzeżenia<br />

Stanem bezgranicznej odrębności<br />

Bytu<br />

ŁAWKA IV<br />

Ta ławka zawsze jest miejscem<br />

Jednocześnie przed i po<br />

Ulga<br />

SPACER V<br />

Aktualność zawiera w sobie wiarę w to co po<br />

I brak wiary w to co przed<br />

Albo po prostu jest pretekstem<br />

Do ustanowienia siebie<br />

Sobie<br />

173


poezja<br />

SPACER VI<br />

Na poboczu nie nękane stopami<br />

Brązowe liście jakby zjednane ze śniegiem<br />

W rozpadzie<br />

SPACER VII<br />

Wszelkie dźwięki są echem<br />

Własne stopy przemawiają mi<br />

W sposób daleki od rzeczywistości<br />

Jeśli przyłożyć do tego miarę<br />

Pesymizmu<br />

SPACER VIII<br />

Każda myśl mogłaby stać się<br />

Pędzącą po zboczu góry kulą śniegową gdyby<br />

nie to że<br />

Powstaje najczęściej na pozbawionej<br />

pochyłości płaszczyźnie<br />

Porozumienia<br />

174


filozofia<br />

Marek Jędrasik<br />

Świat i podmiot<br />

jako atrapy, czyli<br />

o konsekwencjach<br />

rewolucji<br />

informatycznej<br />

„Atrapa” była początkowo rozumiana jako makieta<br />

ustawiona w pewnej rzeczywistości. W ten sposób granica<br />

pomiędzy imitacją a realnością była łatwa do uchwycenia.<br />

Jednak hitlerowcy, zafascynowani siłą propagandy politycznej,<br />

zaczęli twórczo rozwijać ideę atrapy. Wynikało to z uznania<br />

przez nich idei teatralności świata, którą, na przykład,<br />

zastosowano w mundurach SS (mam na myśli sławne trupie<br />

główki). Dzięki idei theatrum mundi, po raz pierwszy użyli<br />

atrapy kompleksowej, której przykładem może być mała<br />

stacyjka w Treblince. Naśladowała ona któryś z wielu sennych,<br />

czystych dworców: z kwiatami zwisającymi z drewnianych<br />

skrzynek i pustymi peronami. Całość imitowała nudną<br />

oczywistość codzienności, a za nią znajdowały się komory<br />

gazowe gotowe na przyjęcie nowych transportów – oczywiście<br />

ze względu na techniczną efektywność umieszczenia w nich jak<br />

największej ilości ludzi, w jak najkrótszym czasie. Same komory<br />

imitowały łaźnię, będąc jej atrapą.<br />

Wraz z powstaniem technologii informatycznej<br />

komputerów powyższa idea świata jako atrapy uległa<br />

przyspieszonemu procesowi konkretyzacji. Do tego przyczyniły<br />

się gry komputerowe, a także rozwój technologii różnych<br />

symulatorów. Można powiedzieć, że pełną prezentacją,<br />

w sposób popularny, idei realności jako atrapy był film<br />

„Matrix”, w którym cały świat ludzkiego doświadczenia<br />

został przedstawiony jako efekt symulacji komputerowych<br />

programów. Również w tym filmie istnieje wyraźna granica<br />

pomiędzy realnością a światem wirtualnym, chociaż<br />

uświadamianą tylko przez wybranych obserwatorów. Jednak,<br />

gdy przemyślimy do końca logikę rewolucji informatycznej, ona<br />

zniknie. W końcu istotą tej rewolucji jest to, że relatywizuje ona<br />

na wszelkie możliwe sposoby relacje czasowe i przestrzenne,<br />

a proces ten zaczął się wraz z odkryciem telegrafu, który<br />

relatywnie zmniejszył wszystkie odległości naszego świata.<br />

Komputery są jedynie podsumowaniem tego procesu<br />

relatywizacji relacji czasoprzestrzennych przez współczesne<br />

technologie i to one przyczyniły się do tego, że zwracamy<br />

uwagę na coraz większą liczbę sposobów współistnienia i<br />

współobecności zjawisk. W końcu posługujemy się coraz<br />

większą liczbą czasoprzestrzeni funkcjonalno-informacyjnych,<br />

komunikacyjnych, czynnościowooperacyjnych,<br />

technicznych,<br />

formalno-logicznych, cybernetycznowirtualnych,<br />

symulacyjnych i<br />

wieloma innymi. Inaczej sama ta<br />

technologia ze swej istoty wymusza<br />

przyjęcie istnienia wielości światów<br />

jako różnych czasoprzestrzeni, które<br />

definicyjnie nie dają się zredukować<br />

do jednej absolutnej czasoprzestrzeni,<br />

a to oznacza, że pomiędzy tymi<br />

światami nie ma relacji przyczynowoskutkowych,<br />

związków materialnoenergetycznych.<br />

Jeżeli istnieją, to<br />

są tak małe, że można je w sensie<br />

praktycznym pominąć. Wydaje<br />

się, iż w ten sposób znaleźliśmy<br />

się w sytuacji, kiedy słusznym jest<br />

zastosowanie zasady Ockhama, aby<br />

nie mnożyć bytów bez potrzeby,<br />

w tym przypadku – światów.<br />

Tak byłoby, gdybyśmy rozważali<br />

związki pomiędzy nimi tylko z<br />

perspektywy pojęcia materii i<br />

energii, a nie informacji, gdyż<br />

samo pojęcie informacji nabiera<br />

głębszego znaczenia filozoficznego<br />

dopiero z perspektywy wielości<br />

czasoprzestrzeni. Informacja z tej<br />

perspektywy jest niczym innym<br />

jak miarą ich porównywania –<br />

to ona umożliwia odniesienie<br />

ich w znaczeniu formalnym do<br />

świata jednego obserwatora.<br />

Gdy czasoprzestrzenie te ulegają<br />

obiektywizacji, stają się w odniesieniu<br />

do niego światami możliwymi,<br />

równoległymi. Dzięki informacji<br />

różnica pomiędzy owymi różnymi<br />

światami w sensie braku związków<br />

przyczynowo-skutkowych,<br />

materialno-energetycznych, nie staje<br />

się ostateczna, gdyż można jeszcze<br />

rozważać kontakty informatyczne<br />

pomiędzy nimi. Byłyby to związki<br />

175


czysto formalne, na poziomie<br />

językowym, a nie realnym, w<br />

sensie materialno-energetycznym.<br />

Związek ten powstawałby wtedy,<br />

gdy światy byłyby strukturalnie do<br />

siebie podobne i to jest warunkiem<br />

uznania ich za wzajemne modele<br />

symulacyjne. Dzięki temu mogą one<br />

spełniać względem siebie funkcje<br />

informatyczne. Co ciekawe, funkcje<br />

te byłyby tylko wtedy efektywnie<br />

realizowane, gdyby związków<br />

przyczynowych między nimi<br />

praktycznie nie było. Informacja,<br />

jak wcześniej mówiliśmy, byłaby<br />

wtedy łącznikiem tych wszystkich<br />

niewspółmiernych, w sensie<br />

materialnym i energetycznym,<br />

czasoprzestrzeni, które są za jej<br />

pomocą synchronizowane w<br />

pewien kompleks organizacyjnotechnologiczny,<br />

jak to możemy<br />

przedstawić w modelu<br />

socjologicznym. Kompleks<br />

taki zawsze odnosi materialne<br />

różnice i podobieństwa do różnic<br />

i podobieństw funkcjonalnych,<br />

czynnościowo-operacyjnych, jako<br />

warunku możliwości przekodowania<br />

ich na różny materiał istniejący<br />

w różnych przestrzeniach<br />

funkcjonalnych. Dzięki informacji<br />

operujemy całkowicie formalnymi<br />

tożsamościami i różnicami,<br />

określanymi w sposób standardowy<br />

za pomocą pojęcia bitu. Informacja<br />

odnosi do siebie różne przestrzenie<br />

techniczne, będąc ich wspólną<br />

miarą. Każda z tych przestrzeni jest<br />

obecnością względem siebie różnych<br />

bytów – przy pewnym przedziale<br />

czasowym jednoczesności ich<br />

trwania. Wtedy jednak nie można już<br />

zdefiniować tej obecności optycznie<br />

lub dotykowo, gdyż to obecność<br />

funkcjonalna, a więc wyznaczona<br />

potrzebami struktur czynnościowooperacyjnych<br />

pewnej techniki.<br />

Wszystko to oznacza, że nie ma w<br />

tym kontekście ostatecznych faktów,<br />

zachodzących w jakiejś ostatecznej<br />

chwili i znajdujących się całkowicie<br />

w określonym miejscu. Mamy tu<br />

raczej do czynienia z systemem<br />

synchronizacji, dzięki któremu<br />

byty są dla siebie obecne pod<br />

pewnym względem funkcjonalnym.<br />

Każdą przestrzeń techniczną<br />

można określić za pomocą pewnej<br />

176<br />

pojemności informacyjnej, czyli ilością bitów potrzebnych<br />

do całkowitego jej przekształcenia w pewien zespół innych<br />

przestrzeni, tworzących ją w sensie technologicznym.<br />

Pojemność informacyjna danej przestrzeni wyrażałaby<br />

złożoność struktur funkcjonalnych, które ją generują jako<br />

pewien model symulacyjny procesów zachodzących w innych<br />

przestrzeniach. Wyrażałaby się w tym równoważność formalnotechniczna<br />

czasoprzestrzeni z punktu widzenia nadrzędnego<br />

systemu społecznego. Jego podmioty za pomocą informacji<br />

przekształcają je wzajemnie w siebie – w ramach jednego<br />

kompleksu technologicznego. Równoważność informacyjna<br />

czasoprzestrzeni jest możliwością zbiorowego wygenerowania<br />

każdej z nich przez resztę ich zbioru, oczywiście w ramach<br />

podobieństwa formalnego. Informacja byłaby miarą ich<br />

względności, dzięki niej powyższe czasoprzestrzenie pozbywają<br />

się resztek analogii zmysłowych, co wyraża się w fakcie, iż<br />

mogą się na siebie nakładać i przenikać, będąc oczywiście<br />

czymś innym dla siebie oraz dla innych czasoprzestrzeni.<br />

Gdyby je zobiektywizować, każda z nich staje się kopią,<br />

modelem symulacyjnym, atrapą, każdego innego możliwego<br />

świata. Informacja wtedy staje się środkiem synchronizacji<br />

tych różnych czasoprzestrzeni lokalnych w czasoprzestrzeń<br />

globalną systemu, tworzonego przez pewien ich zespół – czyli,<br />

nie posiada ona żadnej metafizycznej istoty, a jedynie wyraża<br />

niewspółmierności materialno-energetyczne, przyczynowe,<br />

różnych czasoprzestrzeni, które właśnie dzięki temu mogą<br />

spełniać względem siebie funkcje informatyczne.<br />

Jedną z podstawowych cech informatyki jako technologii<br />

jest to, że jej użytkownik musi zawsze brać pod uwagę<br />

formalny aspekt realności, musi być bardziej świadomy struktur<br />

znakowych, które umożliwiają korzystanie z oprogramowania<br />

komputera. Za pomocą znaków bowiem wyodrębniamy<br />

prowizorycznie byty w celach ściśle praktycznych. Ogólnie,<br />

funkcją każdego znaku jest porównanie ze sobą bytów w<br />

pewnym określonym aspekcie. Można przyjąć, że byty,<br />

które bezpośrednio nie dadzą się porównać, ze względu na<br />

możliwości energetyczne podmiotu, mogą być porównane<br />

za pomocą znaków w innej skali czasoprzestrzennej.<br />

Niewspółmierność skal umożliwia pominięcie związków<br />

przyczynowo-skutkowych pomiędzy nimi, co gwarantuje<br />

dokładność porównań. Można w ten sposób przyjąć, że<br />

granicami języka jako systemu formalnego zawsze jest<br />

praktyczna nieokreśloność związków między nazwą, a tym,<br />

co ona nazywa. To staje się źródłem metafizycznej wolności<br />

podmiotowej, na której opiera się związek pomiędzy znakiem<br />

a desygnatem, interpretowany jako związek konwencjonalny,<br />

umowny. Gdy jednak odrzucimy metafizyczną naturę znaku,<br />

wtedy różnica pomiędzy nim a światem, rzeczywistością, ma<br />

jedynie znaczenie prowizoryczne, pragmatyczno-funkcjonalne,<br />

a nie metafizyczno-substancjalne. Użycie bytu jako znaku jest<br />

możliwe tylko wtedy, gdy pomija się, z przyczyn praktycznych<br />

jako nieistotne, związki przyczynowo-skutkowe, materialnoenergetyczne,<br />

pomiędzy nim jako znakiem a bytem przez<br />

niego nazywanym lub reprezentowanym. W ten sposób byt, w<br />

takim stopniu, w jakim ma spełniać efektywnie funkcje znaku<br />

wobec innego bytu, nie może być sprowadzony do wspólnego<br />

z nim układu miar czasoprzestrzennych. Gdy do tego dążymy,<br />

traktując znaki jako byty, a byty jako znaki, efektem jest<br />

całkowita wieloznaczność i nieokreśloność, która uniemożliwia


ealizację praktycznych funkcji informatycznych przez system<br />

bytów jako znaków. Tak więc istota funkcjonalna formalizmu<br />

sama generuje pewną nieciągłość czasoprzestrzenną ze<br />

względu na spełnianie jego funkcji informatycznych w sposób<br />

efektywny. Jednoczesność istnienia znaków względem siebie<br />

(w języku) jest zawsze różna od jednoczesności istnienia<br />

bytów przez te znaki oznaczanych w realnej czasoprzestrzeni.<br />

Jak widać z powyższych uwag, nie ma żadnej metafizycznej<br />

różnicy pomiędzy bytem a znakiem, formalizmem a<br />

treścią, materią a informacją. Każdy byt może być znakiem,<br />

informacją dla możliwego innego świata lub innej skali<br />

czasoprzestrzennej. Innego – ze względu na niewspółmierność<br />

czasoprzestrzenną, która umożliwia realizację przez pewne<br />

byty funkcji informatycznych wobec innych bytów. Oznacza<br />

to, że wszystkie te różnice są względne, w tym także różnica<br />

pomiędzy realnością a wirtualnością. Widać również, dlaczego<br />

pomiędzy światami muszą istnieć różnice czasoprzestrzenne,<br />

materialno-energetyczne, a także wzajemne podobieństwa ich<br />

struktur funkcjonalnych. Taki model rzeczywistości można<br />

nazwać kosmologią fraktalno-holograficzną, będącą efektem<br />

upodabniania się do siebie różnych części kosmosu w różnych<br />

skalach i czasoprzestrzeniach, w celu możliwości spełniania<br />

funkcji informatycznej wobec całości. Można przyjąć, że<br />

wszystkie te światy byłyby przybliżonymi, uśrednionymi<br />

obrazami całości, z dokładnością do jedności jej części będącej<br />

jej miarą. W ten sposób mamy do czynienia z rzeczywistością<br />

holograficzną, w której w każdej części całości jest zawarta<br />

dana całość, oczywiście z dokładnością wyznaczoną przez<br />

jedność powyższej części. Ona to jako miara wyznacza<br />

skalę rozdzielczości, z perspektywy której jest analizowany<br />

uśredniony obraz danego systemu. Sama ta miara w swoim<br />

modelu systemu jest niepodzielną jednością, a więc całkowicie<br />

nieuwarunkowaną, bo dla siebie ostateczną. Jako taka może<br />

być uznana za duchowy podmiot. Można przyjąć, że jego<br />

funkcjonalna tożsamość reprezentuje jedność zespołu światów<br />

w lokalnej czasoprzestrzeni.<br />

Zastanawiając się nad standardowym związkiem<br />

informatycznym pomiędzy różnymi kosmosami, czyli światami<br />

izolowanymi pod względem materialnym i energetycznym,<br />

jesteśmy zmuszeni przyjąć, że jedynymi łącznikami, kanałami<br />

komunikacyjnymi, pomiędzy tymi różnymi światami jako<br />

modelami symulacyjnymi całego ich zespołu są właśnie takie<br />

podmioty. W końcu nigdy nie wiemy, gdzie się zaczynamy i<br />

gdzie się kończymy, gdzie przebiegają granice naszej natury,<br />

jeżeli w ogóle taką metafizyczną naturę posiadamy. Nie znamy<br />

absolutnych granic pomiędzy nami a innymi istotami. Sama<br />

względność tych granic ukazuje nam również niemożliwość<br />

absolutnego rozróżnienia pomiędzy tym, co żywe, a tym, co<br />

martwe. Różne stopnie wrażliwości wskazują na możliwość<br />

istnienia różnych niewspółmiernych względem siebie<br />

wrażliwości, a więc i istot, które wzajemnie mogą być dla siebie<br />

martwą materią. Po prostu jest to skutkiem tego, że akcja i<br />

reakcja pewnych istot może przebiegać w niewspółmiernej<br />

do naszej skali czasoprzestrzennej. Taką samą względność<br />

możemy ustalić pomiędzy tym, co proste, a tym, co złożone.<br />

W końcu jedynie tylko ze względu na to, że sami jesteśmy<br />

miarą poznania naszego świata, możemy być w jego ramach<br />

całkowicie niepodzielną jednością, a zarazem najbardziej w nim<br />

złożoną istotą. Gdyby istniały inne, bardziej złożone od nas,<br />

istoty, to i tak ze względu na nasze<br />

granice poznawcze nie bylibyśmy w<br />

stanie ustalić różnic pomiędzy nimi<br />

a nami. To, co nazywamy naszym<br />

wewnętrznym życiem psychicznym,<br />

może być efektem ogromnej ilości<br />

istot żywych, wobec których w<br />

naszej lokalnej czasoprzestrzeni nie<br />

możemy określić bezpośrednich<br />

relacji. W końcu granica pomiędzy<br />

mną a innymi istotami, z tego punktu<br />

widzenia, zawsze jest funkcjonalna,<br />

techniczna, wyznaczona przez<br />

funkcje, jakie realizuje w zespole<br />

różnych rzeczywistości. Tak<br />

naprawdę, nasze tutaj i teraz ustalamy<br />

zawsze w określonym celu, w ramach<br />

pewnej socjotechnicznej, kulturowej<br />

czasoprzestrzeni. Jak widać, w tym<br />

informatycznym świecie nie ma<br />

absolutnego wnętrza lub zewnętrza<br />

podmiotu, granicy, która by określała,<br />

gdzie się on zaczyna, a gdzie się<br />

kończy. Sam podmiot w tym świecie<br />

atrap również staje się atrapą. Tak<br />

jak przedstawił to Stanisław Lem<br />

w „Solaris”, wszystkie podmioty<br />

mogą być ze sobą połączone, tworząc<br />

wzajemnie swoje emocjonalne lub<br />

intelektualne życie, swoje jedynie<br />

względnie różne wnętrza psychiczne.<br />

Podziały pomiędzy nimi byłyby z<br />

tej perspektywy czysto funkcjonalne,<br />

techniczno-wirtualne, wyznaczone<br />

miejscem i funkcjami w zespole<br />

światów równoległych lub dla siebie<br />

możliwych. Można przyjąć, że te<br />

światy w procesie wzajemnego<br />

uśredniania wzajemnych związków<br />

między sobą tworzą dla pewnych<br />

podmiotów ze swoich entropijnych<br />

pozostałości jeden zewnętrzny świat<br />

materialny, do którego odnoszą swoje<br />

duchowe wnętrza. Jest on tworzony<br />

przez ich współmierności formalnoinformatyczne,<br />

tak jak świat<br />

zewnętrzny przez niewspółmierności<br />

materialno-energetyczne. Tak więc<br />

psychika podmiotów tworzona byłaby<br />

w procesie uśrednienia kontaktów<br />

pomiędzy pewnym zespołem<br />

światów – co stanowi naturalny<br />

wniosek wynikający z odrzucenia<br />

absolutnej czasoprzestrzeni,<br />

która sugeruje dzięki wizualnym<br />

analogiom całkowitą izolację<br />

podmiotów pod względem cielesnym<br />

i psychicznym od siebie. Oznacza<br />

to, że istniejemy zawsze w wielu<br />

177


przestrzeniach spełniających różne<br />

funkcje techniczne, nie tylko na<br />

poziomie materialno-energetycznym,<br />

ale także informatycznym.<br />

Możliwości tych funkcji możemy<br />

uświadomić sobie tylko wtedy, gdy<br />

odniesiemy populację podmiotów<br />

zamieszkujących pewien świat do<br />

innych możliwych dla nich światów.<br />

W ramach tych funkcji każda z<br />

lokalnych czasoprzestrzeni, gdy jest<br />

absolutyzowana, może ograniczać<br />

w sensie intelektualnym dostęp<br />

do innych realności (właśnie ze<br />

względu na efektywność działania<br />

całej tej wspólnoty). Można to uznać<br />

za efekt zbiorowego kamuflażu,<br />

dzięki któremu zwiększa się<br />

efektywność przepływu informacji<br />

pomiędzy światami za pomocą<br />

zamieszkujących je podmiotów<br />

jako standardowych łączy. Światy<br />

równoległe spełniające względem<br />

siebie funkcje informatyczne,<br />

byłyby odnoszone do siebie, nie<br />

bezpośrednio, ale poprzez wnętrza<br />

psychiczne swoich mieszkańców.<br />

Samo te wnętrze, jak i zewnętrzność,<br />

można uznać za uśredniony efekt<br />

oddziaływania na siebie zespołu<br />

równoległych światów w ramach<br />

istnienia pewnej równowagi między<br />

nimi. Można by powiedzieć, że<br />

sfera psychiczna mieszkańców jest<br />

efektem wzajemnej komunikacji<br />

informatycznej pomiędzy różnymi<br />

światami za pomocą ich świata.<br />

Przebieg tej komunikacji byłby<br />

uzależniony od pozycji owego<br />

świata w całym ich zespole. W ten<br />

sposób odrzuca się ideę całkowicie<br />

niezależnych podmiotów, co<br />

stanowi konsekwencję zanegowania<br />

istnienia absolutnie prostych<br />

metafizycznych bytów – a takim była<br />

klasycznie rozumiana metafizyczna<br />

podmiotowość. W informatycznym<br />

paradygmacie rzeczywistości każda<br />

tożsamość, jak i różnica, jest zawsze<br />

definiowana funkcjonalnie przez<br />

kontekst odpowiedniej całości.<br />

Inaczej – nie ma ostatecznego,<br />

jedynie realnego świata. Realność<br />

czy też wirtualność jest wyznaczona<br />

przez funkcjonalną równowagę<br />

całego zespołu światów. Inne światy<br />

są realne dla mieszkańców pewnego<br />

świata w takim stopniu, w jakim<br />

przyjmiemy, że są one źródłem<br />

178<br />

ich życia psychicznego, a więc ich emocji, języka i myśli,<br />

wyobraźni, z której wynikają nowe wynalazki techniczne i<br />

koncepcje intelektualne, które przekształcają świat przez nich<br />

zamieszkiwany. Tłumaczyłoby to niewspółmierne bogactwo<br />

emocjonalno-intelektualnego życia podmiotów w stosunku do<br />

martwoty świata, w którym one funkcjonują. Odrzucona jest<br />

w ten sposób teza, że „twórczość intelektualna” wynika jedynie<br />

z wolności podmiotów, ze sfery niczym niezdeterminowanej,<br />

całkowicie niezależnej od innych bytów, a więc praktycznej,<br />

nicości. Jej istnienie jest podstawą przyjmowanej w naszej<br />

kulturze idei nieskończonego rozwoju cywilizacyjnego, którego<br />

motorem jest nauka i technika, będąca wyrazem twórczej<br />

mocy naszych myśli. Oznacza to przyjęcie istnienia procesu<br />

nieskończonego przyrostu informacji jako źródła coraz większej<br />

złożoności rozwijającego się systemu cywilizacyjnego. Na to<br />

w informatycznym świecie nie można się zgodzić. Jak słusznie<br />

twierdzili antyczni filozofowie, nic nie powstaje z nicości i nic<br />

w niej nie ginie (w tym również informacja). Z perspektywy<br />

przedstawionej tu wizji rzeczywistości można powiedzieć<br />

tylko, że jedynie owo „coś” może się przekodowywać z jednej<br />

skali do innej, z jednej czasoprzestrzeni do drugiej. Oczywiście<br />

w określonych proporcjach, które ograniczają wolność<br />

przechodzenia informacji z jednej przestrzeni do innej.<br />

W tym miejscu można przedstawić przykład socjologiczny<br />

na uzyskanie informacji przez podmiot funkcjonujący w grupie.<br />

Stopień dostępu podmiotu do informacji wynikać powinien<br />

z jego miejsca, nie tylko w pewnej wspólnocie, ale również<br />

z miejsca wspólnoty w całym ich zespole. Oznacza to, że<br />

przewaga materialna lub energetyczna podmiotu czy pewnej<br />

ich wspólnoty nad innymi podmiotami lub wspólnotami<br />

powinna być kompensowana przewagą informacyjną<br />

podmiotów słabszych. Analogicznie można założyć istnienie<br />

pewnej zasady proporcjonalności pomiędzy materią, energią<br />

a informacją, która byłaby pewną formą jej zachowywania<br />

w rzeczywistości. Podmioty uzyskiwałyby informację z<br />

dokładnością wyznaczoną ich pozycją materialno-energetyczną<br />

w środowisku zewnętrznym jako pewnym systemie zbiorowej<br />

równowagi nie tylko materialnej, energetycznej, ale również<br />

informacyjnej. Socjologiczno-psychologicznym przykładem<br />

takiej sytuacji może być każdy słabszy pod względem<br />

fizycznym osobnik kompensujący te różnice pewnego rodzaju<br />

przewagą informacyjną nad silniejszymi. Wynika to po prostu<br />

z możliwości wykorzystania różnic materialnych do funkcji<br />

formalno-informatycznych przez podmiot konkurujący z<br />

innymi. Trzeba założyć, że informacja nie powstaje bez końca<br />

z naszej nieskończonej wolności poznawczej, ale jedynie<br />

przepływa do osób w zależności od ich pozycji fizycznej<br />

do innych podmiotów. A w ostateczności od pozycji świata<br />

w ich całym ich zespole. One również w sposób aktywny,<br />

w sposób zbiorowy, kształtują środowisko najsilniejszego<br />

ze światów. Inaczej można założyć zbiorową mistyfikację,<br />

kamuflaż ukrywający przed tym, który ma przewagę nad<br />

innymi, możliwości jej wykorzystania w odpowiedni sposób,<br />

wobec słabszych. Można w oparciu o analogię socjologiczną<br />

powiedzieć, że światy wzajemnie synchronizując się ze sobą,<br />

kształtują taki świat dla podmiotów, w którym przewaga<br />

materialno-energetyczna ich świata ulega redukcji w wyniku<br />

zbiorowego ich kamuflażu. Tak więc każdy ze światów byłby<br />

efektem takiej synchronizacji, która redukuje wzajemne


óżnice materialno-energetyczne pomiędzy nimi do różnic<br />

informacyjnych. W ten sposób możemy uznać, że najsłabsi<br />

dysponują największą informacją o systemie, którą wykorzystują<br />

do kompensowania różnic materialno-energetycznych między<br />

sobą a innymi, nie tylko jednostkowo, ale i grupowo. Z tej<br />

perspektywy światy nie dążą do wzajemnego ujawnienia siebie<br />

i swej pozycji w sposób całkowity, a raczej do jej maskowania w<br />

zależności od pozycji względem innych. Stanisław Lem napisał<br />

na ten temat w „Doskonałej próżni”: „...Kosmos stanowi ekran<br />

pochłaniający wszystkich, co nie dorastają do poziomu Gry,<br />

aby w niej brać pełnoprawny udział […]. Gracze udaremnili<br />

sobie łączność semantyczną, ponieważ porozumiewają się<br />

metodami uniemożliwiającymi złamanie reguł Gry […]. Był<br />

to jeden z kanonów ustabilizowania Gry – więc i kosmogonii.<br />

Oto wyjaśnienie części zagadki Silentium Universi”. W końcu<br />

tylko dzięki minimalizowaniu bezpośrednich materialnoenergetycznych<br />

kontaktów pomiędzy sobą światy realizują<br />

efektywnie funkcje informatyczne dla utrzymania zbiorowej<br />

równowagi. Likwidują w ten sposób bezpośrednie kontakty<br />

przyczynowo-skutkowe, które prawdopodobnie prowadzą<br />

zawsze do katastrof ze względu na niewspółmierności tych<br />

światów względem siebie. Można powiedzieć, odnosząc<br />

się dalej do tematyki fantastyki naukowej, że cywilizacje<br />

kosmiczne, a więc definicyjnie wysoko rozwinięte, musiałyby<br />

posiadać mechanizmy minimalizujące negatywne skutki<br />

kontaktów z innymi cywilizacjami, które w tym modelu<br />

nie funkcjonują już w jednej czasoprzestrzeni realnej, ale w<br />

wielu czasoprzestrzeniach techniczno-cywilizacyjnych jako<br />

różnych alternatywnych kosmosach. Można przyjąć ideę<br />

tworzenia przez nie pewnych wirtualnych technologicznych<br />

czasoprzestrzeni – atrap, w których może przebiegać proces<br />

wzajemnego kontaktowania się różnych kosmicznych<br />

cywilizacji. Z tego punktu widzenia można uznać, że każdy<br />

ze światów byłby czasoprzestrzenią komunikacji wszystkich<br />

pozostałych światów, które go stworzyły. Czyli byłby dla<br />

nich atrapą, która pełni funkcję kanału komunikacyjnego,<br />

obszaru, bazy, na której odbywa się bezpieczne dla wszystkich<br />

stron spotkanie różnych światów i cywilizacji. W ten sposób<br />

można założyć, że każdy świat byłby platformą wzajemnej<br />

komunikacji różnych rzeczywistości, które dzięki jego<br />

istnieniu mogą synchronizować się ze sobą. Inaczej byłby on<br />

narzędziem wprowadzania harmonii przedustawnej pomiędzy<br />

zespołem światów bez potrzeby przyjęcia istnienia Boga<br />

Leibnitza. Komunikacja odbywałaby się w sposób standardowy,<br />

wyznaczony przez rodzaj podmiotowości mieszkańców tego<br />

świata. Dzięki tym wirtualnym atrapom kontakty i dialog<br />

pomiędzy różnymi cywilizacjami kosmicznymi nie miałyby<br />

charakteru bezpośredniego, materialno-energetycznego,<br />

przyczynowo-skutkowego.<br />

W końcu musimy uznać, że jedynym kontaktem<br />

najbardziej bezpiecznym jest kontakt informatyczny, a<br />

więc pośredni, poprzez światy symulacyjne. A także przez<br />

standardowe informatyczne łącza, którymi w tym modelu<br />

informatycznym rzeczywistości są podmioty funkcjonujące w<br />

tych światach. Zmiany w ich życiu emocjonalno-intelektualnym<br />

powodowałyby określony rozwój danego świata-atrapy i to w<br />

zależności od jego pozycji w stosunku do innych kosmosów –<br />

cywilizacji. Najpełniej można to wyrazić zastanawiając się nad<br />

strukturą czasową tego systemu światów-atrap. Względność<br />

czasu w informatyce można wyrazić<br />

najpełniej za pomocą kategorii<br />

symulacji. Dzięki niej rozróżnić<br />

możemy czas realny od czasu<br />

wirtualnego, skończonego, który jako<br />

taki jest wielokrotnie powtarzalny i<br />

jedyny dla modelu symulacyjnego,<br />

który możemy utożsamić z jednym<br />

ze światów możliwych, odnoszonych<br />

do świata realnego, w którym<br />

istnieje obserwator. Czas cykliczny<br />

jest czasem lokalnym, odniesionym<br />

do czasu globalnego, który jest<br />

linearny i zewnętrzny. Jest on<br />

ostatecznym układem czasowym<br />

dla obserwatora. Cykliczność<br />

czasu w różnych światach możliwa<br />

jest do określenia jedynie z<br />

perspektywy świata zewnętrznego.<br />

Obserwator nie może wtedy określić<br />

powtarzalności swojej historii<br />

za pomocą wewnętrznych miar<br />

czasowych świata symulacyjnego,<br />

gdyż to określić mogą jedynie miary<br />

cykli światów nadrzędnych. Każdy<br />

cykl symulacyjny można utożsamić<br />

z funkcjami realizowanymi dla<br />

hipercyklu bardziej globalnego<br />

układu, w skład którego on wchodzi.<br />

Mogą one tworzyć złożoną strukturę<br />

czasową metacykli oraz hipercykli,<br />

czyli cykli wyższego rzędu światów<br />

synchronizowanych za pomocą<br />

informacji. W ten sposób zespół<br />

światów jako modeli symulacyjnych<br />

przeszłych lub przyszłych etapów<br />

rozwoju w innych światach,<br />

można uznać za ogromny system<br />

pamięciowy. Każdy cykl rozwojowy<br />

lokalnego świata kończyłby się<br />

rekapitulacją informacyjną, będącą<br />

przekodowaniem istotnych wyników<br />

tego cyklu na poziom metacyklu.<br />

Sam proces przekodowywania można<br />

uznać za proces zapamiętywania<br />

istotnych wyników symulacji<br />

danego świata. Jest on jednocześnie<br />

procesem wymazywania pamięci,<br />

czyli zakończenia pewnej wirtualnej<br />

historii świata lokalnego. W<br />

ten sposób początek cyklu, jak<br />

i jego koniec, jest wewnątrz<br />

symulacyjnego świata pewną<br />

katastrofą informatyczną, czyli<br />

nieciągłością pewnej wewnętrznej<br />

pamięci. Ulegałaby ona destrukcji w<br />

trakcie procesu przekodowywania<br />

wyników cyklu na poziom wyższy.<br />

Ta nieciągłość informacyjna<br />

179


umożliwiałaby jednak zachowanie<br />

ciągłości materialno-energetycznej,<br />

czyli wykorzystania pewnej<br />

materii przestrzeni symulacyjnej w<br />

następnych cyklach rozwojowych.<br />

Każdy cykl dla metacyklu<br />

jest symulacją pewnej realnej<br />

historii dla obserwatorów świata<br />

nadrzędnego. Z ich perspektywy<br />

uczestnicy cykli rozwojowych<br />

światów lokalnych funkcjonują<br />

w pewnym czasie urojonym,<br />

sztucznym. Odtwarzać on może<br />

ich wcześniejsze, archaiczne etapy<br />

rozwoju historycznego szerszego<br />

cyklu, przebiegające kiedyś we<br />

względnie realnej historii metacyklu.<br />

Cykle rozwojowe lokalnych światów<br />

byłyby już etapami uproszczonymi,<br />

standardowymi w sensie ich<br />

formalizacji technicznej przez świat<br />

nadrzędny, kierowanymi przez<br />

informację zakodowaną w pewnym<br />

języku. Świat metacyklu ustalałby<br />

dzięki niej parametry wyjściowe dla<br />

podcykli, kierujące ich rozwojem<br />

technologiczno-cywilizacyjnym.<br />

Można to uznać za kształtowanie<br />

podmiotowości za pomocą<br />

całkowicie standardowego języka<br />

z perspektywy wielu możliwych<br />

języków funkcjonujących w pewnym<br />

systemie metacywilizacyjnym. Cykle<br />

symulacyjne w oparciu o dostarczone<br />

miary językowe ustalałyby miary<br />

synchronizacji zjawisk w metacyklu<br />

bez potrzeby bezpośredniego ich<br />

porównywania, we względnie realnej<br />

czasoprzestrzeni świata hipercyklu.<br />

Inaczej koszty energetyczne<br />

utrzymywania równowagi w systemie<br />

byłyby w ten sposób maksymalnie<br />

minimalizowane. Minimalizacja<br />

może być wynikiem różnicy<br />

pomiędzy skalą, w której się odbywa<br />

porównywanie, do skali uznawanej za<br />

rzeczywistą w systemie nadrzędnym.<br />

W połowie osiemnastego wieku<br />

holenderski fizyk Maupertuis ogłosił<br />

zasadę najmniejszego działania.<br />

Brzmiała ona następująco: gdy<br />

w przyrodzie zachodzi jakieś<br />

działanie, to dzieje się to zgodnie z<br />

zasadą jak najmniejszego wysiłku,<br />

najmniejszego wydatkowania energii.<br />

Można uznać, że kosmos fraktalnoinformatyczny<br />

byłby pełną realizacją<br />

powyższego postulatu. Załóżmy,<br />

że różne cykle dla hipercykli są<br />

180<br />

modelami symulacyjnymi, które odtwarzają w różnym aspekcie<br />

etapy ich wcześniejszych historii. Umożliwia to powtórną<br />

synchronizację zjawisk hipercyklu bez potrzeby odtwarzania<br />

jej w tej samej skali. Jest to podobne do równoległego<br />

przetwarzania danych w komputerze do momentu, gdy<br />

cząstkowe wyniki dają ostateczne miary w realnym czasie. Jest<br />

to zarazem proces optymalizacji rzeczywistości, która utrzymuje<br />

równowagę globalną za pomocą coraz mniejszej energii w<br />

wyniku wzajemnego upodabniania się do siebie jej różnych<br />

części jako modeli całości.<br />

Jak widać, w powyższej wizji rzeczywistości nie ma już<br />

wyróżnionego absolutnego układu czasowego, który ustalałby<br />

ostateczne relacje czasowe. Nie ma absolutnej przeszłości,<br />

teraźniejszości ani przyszłości. Nie ma absolutnego początku<br />

i końca. Każdy ze światów dla innych jest cząstką ich pamięci<br />

tworzonej przez wszystkie światy. W takiej rzeczywistości nie<br />

ma różnicy pomiędzy tym, co jest tylko zapamiętane, a tym, co<br />

jest rzeczywiste. Skończoność każdego układu synchronizacji<br />

przestrzennej i czasowej pewnego zbioru identyczności<br />

funkcjonalnych prowadzi do podważenia pojęcia jednej i<br />

jedynej rzeczywistości lub świata, uniwersalnego bytu, o<br />

którym możemy mówić jednoznacznie bez żadnych warunków<br />

wstępnych. Z perspektywy rzeczywistości informatycznej<br />

nie ma już różnicy pomiędzy kopią a oryginałem, obrazem a<br />

modelem, realnością a atrapą, na co tak wytrwale wskazywali<br />

postmoderniści walcząc z platonizmem. Jednak przy tym nie<br />

zauważali, że walczyli o realizację postulatu wyrażonego przez<br />

Sokratesa w „Teajtecie” Platona: „Przeto jeśli ktoś mówi o<br />

czymś, że ono istnieje, to powinien powiedzieć, dla kogo ono<br />

istnieje, czy ze względu na kogo, czy w stosunku do czego –<br />

istnieje albo powstaje. A żeby coś samo w sobie istniało albo się<br />

stawało, tego ani samemu mówić nie należy, ani przyjmować,<br />

kiedy ktoś drugi tak mówi”. Nie będąc tego jednak świadomi,<br />

sami byli przykładem braku różnicy pomiędzy atrapą a<br />

realnością w teatrze filozofii europejskiej, będącej jedynie, jak<br />

stwierdził Whitehead, przypisami do Platona, tego niedoszłego,<br />

ale dobrze zapowiadającego się, dramaturga.<br />

Marek Jędrasik – ur. w 1950 roku w Olsztynie, gdzie<br />

do dziś mieszka. Od wielu lat miłośnik filozofii. Szczególnie<br />

filozofii antycznej oraz buddyjskiej. Redaktor „<strong>Portret</strong>u”.


teatr<br />

Anna Nowak<br />

„Laleczką mnie zwą”<br />

Słowo „atrapa” najczęściej kojarzy się nam z imitacją<br />

jakiegoś przedmiotu (plastikowe jabłka lub prosiaki na<br />

wystawie sklepowej, plansza z namalowanym radiowozem<br />

policyjnym etc.), zapominamy zupełnie, że na co dzień<br />

korzystamy z atrap człowieka - lalek. Stanowią one od<br />

wieków istotny element nie tylko zabaw dziecięcych, ale<br />

przede wszystkim obrzędów rytualnych. Wykorzystywane<br />

w teatrze były dość długo kojarzone z „budą jarmarczną”, z<br />

widowiskami dla plebsu albo dla dzieci. Zachwycał się nimi<br />

Henryk von Kleist w „Traktacie o marionetkach”, w którym<br />

konstruując specyficzną hierarchię bytów, człowieka umieścił<br />

pomiędzy doskonałością Boga a niewinnością marionetki.<br />

Rozważał tym samym problem artysty, który niezdolny jest<br />

dorównać najprostszej lalce, przeciwstawionej pretensjonalnej<br />

sztuczności baletu. Wielu badaczy Wielkiej Reformy Teatru<br />

opowiada się za tym, że to właśnie fascynacja lalką obrzędową<br />

zainspirowała Creiga do stworzenia rewolucyjnej koncepcji<br />

aktora-nadmarionety. Od tej pory lalkę nobilitowano, uznano ją<br />

nawet za równoprawnego partnera aktora, a nieraz (jak to było<br />

np. w teatrze Kantora) za element ważniejszy od człowieka.<br />

Przykładów zastosowania lalki w teatrze współczesnym,<br />

do ukazania złożonych problemów egzystencjalnych czy<br />

metafizycznych, jest wiele.<br />

Interesujące wydają mi się szczególnie spektakle, w<br />

których wykorzystuje się równocześnie grę w żywym planie<br />

oraz animację lalką, tym bardziej, gdy taki zamysł pojawia<br />

sie przy realizacji sztuki pisanej dla teatru dramatycznego.<br />

Przedstawieniem, w którym wprowadzenie marionetki<br />

pozwoliło znacznie poszerzyć perspektywy interpretacyjne,<br />

jest „Kowal, pieniądze i gwiazdy” w reż. Bogusława Kierca<br />

z 2003 roku. W wałbrzyskiej inscenizacji zarysowany<br />

przez Szaniawskiego dramat o przypadkowości ludzkiego<br />

losu, niesłusznym oskarżeniu, moralnej krzywdzie, stał się<br />

pretekstem do refleksji nad możliwością zmiany własnego<br />

losu i poszukiwaniem porozumienia z drugim człowiekiem.<br />

Przesłanie spektaklu dobrze oddaje wypowiedź reżysera,<br />

zamieszczona w programie: „Kiedy temu, co się ludziom<br />

wydarza, brakuje uzasadnienia – los wydaje się grą o nieznanych<br />

regułach, albo – odgrywaniem bajki dla teatrzyku marionetek.<br />

Ale bajeczki bywają napisane. Gdzie jest ta bajeczka, którą<br />

gramy, gdzie jest zapisana? W gwiazdach? Wydaje się,<br />

że tak albo podobnie, pytają bohaterowie sztuki Jerzego<br />

Szaniawskiego. Przeczuwają, że o ich życiu decydują dziwne<br />

zbiegi okoliczności. Działające jak urządzenie do poruszania<br />

marionetek”. Kierc umieszczając na scenie podwojone postacie<br />

zaakcentował jeszcze mocniej rozwijaną przez Szaniawskiego<br />

metaforę „bycia kowalem własnego losu”, a także świata-teatru,<br />

w którym człowiek jest tylko marionetką. Z jednej strony<br />

reżyser pozwala postaciom animować lalki symbolizujące ich<br />

samych, a z drugiej pokazuje, że człowiek nie jest w stanie<br />

przejąć pełnej kontroli nad własnym życiem, stąd rozwijanie<br />

akcji w dwóch planach. Rozbudowując niedużą scenę z aktu<br />

III (występ wiejskich artystów) do<br />

ramy kompozycyjnej i wyznacznika<br />

świata scenicznego powstał spektakl,<br />

w którym aktorzy-bohaterowie<br />

dramatu Szaniawskiego animują lalki<br />

symbolizujące ich samych. Czynią<br />

to w w rozkładanym wozie-teatrze<br />

marionetkowym, który jest w tym<br />

przedstawieniu jedynym elementem<br />

scenograficznym. Fabuła jest tu<br />

opowiadana „od końca”, poczynając<br />

od aktu III, a skończywszy na I,<br />

co pozwala uwypuklić tragiczność<br />

losów Kowala, którego poznajemy w<br />

gorszym okresie życia, a wiadomość o<br />

pomyślnym dla bohatera rozwiązaniu<br />

zagadki zaginionych przed laty<br />

pieniędzy, nie jest w stanie nawet<br />

na chwilę poprawić mu nastroju.<br />

Przywoływane sceny z przeszłości<br />

pogłąbiają tylko nostalgię Kowala,<br />

wydają się podważać względnie<br />

pogodny nastrój, gdy są opowiadane<br />

z perspektywy przeżytej tragedii, po<br />

osiemnastu latach.<br />

Lalka w tej inscenizacji pozwala,<br />

przede wszystkim, uwypuklić<br />

problemy z nawiązaniem dialogu<br />

pomiędzy bohaterami pełniącymi<br />

odmienne role społeczne. Dzieje się<br />

tak podczas rozmów Kowala z Panią<br />

(tancerką) oraz z Jasiem (muzykiem).<br />

W pierwszym przykładzie,<br />

podwojone postacie (aktor w żywym<br />

planie i lalka) nawiązują ze sobą<br />

kontakt tylko w planie lalkowym,<br />

w tym samym czasie aktorzy<br />

stoją odwróceni do siebie niemal<br />

plecami, w odległych punktach<br />

sceny. Marionetki, ustawione bardzo<br />

blisko siebie, rozmawiają szczerze, w<br />

przeciwieństwie do ich pierwowzoruludzi,<br />

którzy nie potrafią nawet<br />

spojrzeć sobie w oczy. Podobnie<br />

będzie wyglądać rozmowa Kowala<br />

z Jasiem, tyle że nastąpi chwilowe<br />

zerwanie dystansu, gdy bohater<br />

dowie się o zdradzie żony. Bogusław<br />

Kierc ukazuje doskonale, że w świecie<br />

ludzkim, dalekim od idealnego<br />

(takiego, jaki kreuje świat teatru<br />

lalkowego), bardzo trudno jest o<br />

181


pełne otwarcie się na drugą osobę. W<br />

świecie lalek te same postacie zdają<br />

się zachowywać bardziej autentycznie<br />

niż ludzie „z krwi i kości”.<br />

Odkrywczo zainscenizowana jest<br />

także scena z aktu I, a mianowicie<br />

pożegnanie Jasia z kochanką:<br />

muzyk (aktor w żywym planie)<br />

rozmawia z Żoną Kowala (lalką).<br />

Pozwala to interpretować postać<br />

kochanki (lalki) jako istoty, która<br />

nie jest w stanie zatrzymać przy<br />

sobie Jasia (artysty, którego „coś gna,<br />

dal woła”). Gdy wysoki Jaś pochyli<br />

się, by porozmawiać z niewielką<br />

marionetką kochanki, przed naszymi<br />

oczami rysuje się scena jak z baśni<br />

o olbrzymach, którzy chcą dzielić<br />

los ludzi. Widać wyraźnie, że<br />

związek muzyka z wiejską kobietą<br />

jest niemożliwy, już nawet nie tylko<br />

dlatego, że jest ona zamężna, ale<br />

również za sprawą odmiennego<br />

statusu ontologicznego: lalka nigdy<br />

nie stanie się równa człowiekowi.<br />

Wzruszająca jest tym bardziej<br />

scena, gdy niewielka marionetka,<br />

podniesiona na dłoni Jasia, spróbuje<br />

uściskać kochanka i jedyne, co<br />

będzie mogła zrobić (będąc tak<br />

nieproporcjonalnie mniejszą), to<br />

położyć się na głowie artysty.<br />

Inaczej wykorzystują atrapę<br />

twórcy spektaklu pt. „Złamane<br />

paznokcie. Rzecz o Marlene<br />

Dietrich”. W monodramie Anny<br />

Skubik, wyreżyserowanym przez<br />

Romualda Wicza-Pokojskiego, lalkaodpowiednik<br />

Dietrich staje się nie<br />

tylko rozmówczynią bohaterki, ale<br />

również jej nauczycielką, wzorem do<br />

naśladowania.<br />

Wykorzystanie w tym spektaklu<br />

lalki pozwoliło nie tylko znaleźć<br />

ciekawą formę dla monodramu, ale<br />

również uwypukliło dość istotny<br />

element portretu psychologicznego<br />

gwiazdy. Marlene Dietrich to<br />

przede wszystkim ikona kultury,<br />

pewien trudny do osiągnięcia<br />

ideał, rozpoznawalna po niskim<br />

głosie, perfekcyjnie dopracowanym<br />

wyglądzie i wdzięku scenicznym.<br />

Niewiele wiemy już o jej problemach<br />

oraz o cenie, jaką musiała zapłacić<br />

za bycie sławną. Wizerunek<br />

wykreowany przez kulturę masową<br />

jest zredukowany do kilku rysów,<br />

tak jakby u jego podstaw stała nie<br />

złożona osobowość, istota ludzka,<br />

182<br />

która ma prawo do słabości, ale ktoś przypominający lalkę:<br />

zawsze uśmiechnięty, zadowolony i nie tracący nic ze swego<br />

uroku. W spektaklu Teatru Wiczy podejmuje się rozmowę z<br />

tym właśnie portretem, ale nie rzez rekonstrukcję biografii, ale<br />

poprzez zaakcentowanie kontarastu, który powstaje pomiędzy<br />

bohaterką monodramu młodą kobietą, marząca o karierze<br />

artystki, a starą, szmacianą lalką symbolizującą Marlene<br />

Dietrich. Zmęczona życiem Dietrich, ubrana w błyszczącą<br />

suknię, z deteminacją zdradza adeptce „wiedzy tajemnej”<br />

wszystkie sposoby na to, jak stać się ikoną kobiecości. Na liście<br />

wskazówek znajdziemy: stosowanie „zastrzyku młodości”,<br />

czyli wstrzykiwanie sobie substancji z tkanek owiec, noszenie<br />

gumowego gorsetu, przesadną artykulację wyrazu „kobieta”,<br />

medytacyjne wręcz wsłuchiwanie się w oklaski publiczności.<br />

Animując podobiznę gwiazdy bohaterka dąży do tego, by<br />

stać się taką, jak ona: na naszych oczach miksuje owcze mięso,<br />

pozuje, śpiewa piosenki Marlene, po to, by metaforycznie i<br />

dosłownie „zrosnąć się” z ikoną. W środku bowiem spektaklu<br />

oglądamy już przedziwny twór o dwóch korpusach i tylko<br />

dwóch nogach: kobietę powstałą ze złączenia kukły z<br />

ciałem aktorki (za sprawą technicznego triku polegajacego<br />

na potraktowaniu lalki jako części kostiumu). To dosłowne<br />

zinterpretowanie połączenia się z ideałem daje ciekawy efekt<br />

teatralny, bo powstały w ten sposób „mutant” obrazuje ciężar<br />

bycia gwiazdą. Przez moment bohaterka ma możliwość<br />

dzielenia losu Dietrich, staje się częścią jej „ciała”, może<br />

doświadczyć tego, czego tak pragnie. Niełatwe to zadanie<br />

być wsparciem dla Dietrich, dlatego obciążona „uczennica”<br />

zdecyduje się rozłączyć z kukłą, a wtedy okaże się, że nie jest<br />

to takie proste, wymaga fizycznego wręcz wysiłku. Prowadząca<br />

monodram podejmuje dość dramatyczną walkę z lalką, próbuje<br />

oderwać się od niej, ale animowana postać uczepiła się młodej<br />

osoby tak mocno, że stoczony bój w tańcu jest jak walka o życie.<br />

Ta niepozorna piękność jest zdolna żyć dopóty, dopóki jest<br />

wielbiona, bo tylko to daje jej siłę. A w toruńskiej inscenizacji<br />

madame zdaje się nawet nie uwierzyć we własną śmierć:<br />

lalka traci życie dopiero, gdy Anna Skubik odczyta w gazecie<br />

informacje o odejściu gwiazdy.<br />

Zaakcentowany w tym spektaklu wyniszczający proces<br />

dorównywania gwieździe, poprzez wprowadzenie lalki<br />

przypominającej madame, jest ironiczną oceną poświęcenia<br />

wszystkiego dla sławy. Ożywiony obraz Marlene to już nie<br />

tyle elektryzująca publiczność piękność widoczna zza sinego<br />

dymu papierosa, ale podniszczona atrapa kobiecości, która<br />

za wszelką cenę próbuje wskrzesić w sobie dawne piękno,<br />

strasząc tym bardziej pazernym pragnieniem bycia podziwianą.<br />

Nadanie życia postaci, która podbiła serca milionom widzów,<br />

poprzez ożywienie tandetnego przedmiotu symbolizujacego<br />

artystkę, pozwoliło pokazać nie tylko cień gwiazdy, ale także<br />

zdiagnozować dramatyczną sytuację kogoś, kto próbuje<br />

dorównać ikonie i jest w stanie zredukować swoje życie do<br />

wypełniania coraz to trudniejszych zadań. Toczący się bez<br />

przerwy dialog pomiędzy naturalnością aktorki a sztucznością<br />

lalki, pozwala ukazać też karierę gwiazdy jako coś, co ma być<br />

ekwiwalentem prawdziwego życia, atrapą świata, a staje się<br />

w ogólnej opinii bardziej atrakcyjne do naśladowania, niż<br />

doświadczanie egzystencji przez kogoś niewyróżniajacego się z<br />

tłumu.<br />

Spektaklem, który posługuje się lalką jako najważniejszym<br />

partnerem aktora, jest również „Historia pewnego samotnego


człowieka” teatru Ofer Amram z Izraela. To niezwykle<br />

ascetyczne (jeśli chodzi o formę) przedstawienie, ale<br />

równocześnie bogate w sensy, eksploatujące kilka znaczeń<br />

metafory lalki. Bez użycia słów udaje się aktorom pokazać<br />

różnorodność relacji, jakie zachodzić mogą między lalkarzem<br />

a animowanym przedmiotem. Efektem tego jest wypowiedź o<br />

ludzkiej samotności, ale i o samej istocie teatru lalkowego, bo<br />

nad całym tym dziwnym światem władzę sprawuje siedzący<br />

na scenie człowiek, Ofer Amram, reżyser spektaklu: to on jest<br />

tu kreatorem, kimś, kto (dosłownie i w przenośni) decyduje o<br />

rytmie toczących się zdarzeń.<br />

Bohater (Oleg Rodovilski) próbuje przezwyciężyć<br />

samotność i w tym celu zaczyna szukać kontaktu ze stworzoną<br />

i ożywioną przez siebie istotą. Powstała w akcie totalnego<br />

osamotnienia biała postać, przypominająca wyglądem<br />

człowieka, staje się dla niego kimś bardzo bliskim. W trakcie<br />

rozwijania się akcji pojawiają sie też inne lalki: ta będąca<br />

odpowiednikiem dziecka oraz kobiety. Powoli bohaterowi<br />

udaje się zbudować świat udający realny, w którym staje się<br />

on członkiem społeczności: dziwnej rodziny, bo złożonej z<br />

trzech lalek animowanych przez dwie osoby. Wszystko co się<br />

wydarza między nimi to szereg doświadczeń, jakie towarzyszyć<br />

mogą oswajaniu się z drugim człowiekiem, zakładaniu<br />

rodziny i określaniu swojego miejsca na ziemi. Nieistotny<br />

staje się już fakt, że ten „Eden” zbudowany jest z atrap, że<br />

wystarczy chwila dekoncentracji, a w lalkach ucichnie życie<br />

i staną się one tylko mało przydatnymi w codziennym życiu<br />

przedmiotami. Interesująco wypada w tym przedstawieniu<br />

pokazanie scen miłosnych, które odbywają się tu równocześnie<br />

pomiędzy kobietą, lalką, a mężczyzną. Ich subtelność może<br />

wzbudzać zachwyt, ale i przerażać, bo to, co widzimy, bliskie<br />

wydaje się szaleństwu. Szczególnie wtedy, gdy animująca lalkę<br />

kobieta (Remana Raz) postanawia się zbuntować, odrzuca<br />

atrapę, próbuje nawiązać porozumienie z mężczyzną i zostaje<br />

odrzucona, bo nie jest tak idealna jak przedmiot. Dalszy ciąg<br />

to dość makabryczna zemsta kobiety, która wykorzystując<br />

lalkę voodoo, zabija mężczyznę poprzez wbijanie szpilek w<br />

symbolizującą go figurkę.<br />

Mamy tu do czynienia z refleksją nad skłonnością człowieka<br />

do budowania sobie światów udających rzeczywistość, nad<br />

chęcią przezwyciężenia samotności, nawet jeśli najbliższym<br />

towarzyszem ma się okazać materia nieożywiona, niedoskonała<br />

imitacja. Poruszona zostaje tu także kwestia tego, że budowanie<br />

relacji z przedmiotem, który realistycznie odtwarza ludzkie<br />

ciało, jest dużo prostsze niż dbanie o porozumienie z kimś,<br />

kto żyje naprawdę. To dość tragiczna wizja człowieka, który<br />

woli upodabniać swoje ruchy i wygląd do przedmiotu,<br />

zamiast szukać szczęścia w kontakcie z ludźmi. Z drugiej<br />

strony wzrusza zaangażowanie emocjonalne, jakie towarzyszy<br />

nadawaniu lalce życia. Te niezwykle giętkie lalki, animowane<br />

poprzez doczepianie ich do przyszytych do ubrań guzików,<br />

zdają się imitować ruchy niemalże tancerek baletowych.<br />

Wydają się być bezcielesne, w ciągłym ruchu, gotowe dorównać<br />

albo nawet prześcignąć sprawność człowieka. Oglądając ten<br />

niezwykle zrytmizowany świat, w którym nie pada ani jedno<br />

słowo, a wypowiedziane zdaje się być wszystko, jesteśmy<br />

skłonni uwierzyć, że przedmioty te żyją, mają dusze, albo<br />

stają się przedłużeniem ciała człowieka. Poddajemy się iluzji,<br />

zapominamy o konwencjonalności figur, skupiając się wyłącznie<br />

nad tym, co się wydarza między animatorem a przedmiotem.<br />

Zarysowane przykłady<br />

ożywiania przedmiotu to tylko<br />

nieznaczny wycinek złożonej i<br />

fascynującej ontologii lalki. Zależało<br />

mi na ukazaniu rozwiązań z<br />

różnych rodzajów sceny: „Kowal,<br />

pieniądze i gwiazdy” to widowisko<br />

inspirowane dramatem, realizowane<br />

w teatrze repertuarowym, „Marlene<br />

Dietrich...” to monodram na scenie<br />

alternatywnej, a „Historia pewnego<br />

samotnego człowieka” to widowisko<br />

bez słów, powstałe z połączenia<br />

animacji lalki z teatrem ruchu. W<br />

każdej z wypowiedzi artystycznej<br />

lalka staje się ważnym bohaterem, a<br />

dla aktora towarzyszem poszukiwań<br />

twórczych, który przejmuje emocje<br />

człowieka. Nie wystarczy bowiem<br />

mechanicznie poruszać figurką,<br />

bo aktor musi przede wszystkim<br />

uwierzyć, że te kilka pałąków czy<br />

szmaciany worek mogą stać się<br />

realną postacią, że możliwe jest<br />

znalezienie kontaktu z materią<br />

nieożywioną. To z punktu widzenia<br />

psychiatrii anormalne zachowanie<br />

jest fundamentalną zasadą kierowania<br />

przedmiotem. Świadczy również<br />

o niesamowitym paradoksie sztuki<br />

teatru, w której dokonuje się niemal<br />

rytualne ożywianie materii, a<br />

sztuczność, pewna niedoskonałość<br />

formalna przedmiotu, imitującego<br />

realny byt, staje się środkiem do<br />

przekazania autentycznych odczuć.<br />

Anna Nowak – ur. w 1984 r.;<br />

studentka V roku filologii polskiej<br />

UMK; założycielka studenckiego<br />

Teatru Wróbli; z zamiłowania -<br />

recenzent teatralny.<br />

183


poezja<br />

Marcin Łukasz Makowski<br />

apocalypse now!<br />

generalnie w jakimś tam sensie jestem przeciwny<br />

efektownym pierwszym zdaniom. i w ogóle<br />

opiewaniu: kwaśnego piwa i fantazji erotycznych.<br />

neurozy i zgnilizny moralnej. seksu przed ślubem<br />

oraz strachu przed solidną robotą. nie ma to<br />

tamto. / na przekór bezdusznemu światu<br />

opiewajmy: niebieskie żyłki nadgarstków. ludzi z wartościami.<br />

witaminy i multiwitaminy. gasnące świece.<br />

orkiestry symfoniczne. konkursy chopinowskie. nowe technologie.<br />

i wreszcie - głos wołającego na przedmieściach:<br />

shema israel. słuchaj izraelu. jutro na bielanach<br />

otwiera się przepaść.<br />

zaginiona kartka z dziennika stuttgardzkiego<br />

fryderykowi franciszkowi – post mortem.<br />

sposobi się we mnie niemoc wszelaka - do ostatniego szturmu.<br />

trupem zimnym być aniżeli człowiekiem - w trupa się przemienić!<br />

tytusie tytusku gdzie jesteś? słodyczy mojego żywota w samotnej<br />

warszawie! o ponura harmonio nocy. ponure odbicie nocy i mego serca.<br />

nie sposób opisać bólu co dusze trawi. umrzeć czy żyć - jednako.<br />

(dochodzi godzina 22 30. fryderyk pije szklankę laubrum. wsuwa się pod<br />

ciepłą pierzynę. wykonuje rytmiczne ruchy poczym sięga po chustkę<br />

kładzie się i zamyka oczy. targa nim poczucie winy. z jednej strony<br />

naród walczy. miasto w płomieniu. z drugiej strony świat na coś czeka.)<br />

strach przed obłędem nie zmusi nas do zatrzymania sztandaru<br />

wyobraźni w połowie masztu - napisze andre breton 94 lata później<br />

184<br />

Marcin Łukasz Makowski – ur. w 1986 r. w Szczecinie).<br />

Debiutował tomem wierszy „Moja wielka ucieczka” (Warszawa<br />

2006). Publikował m.in. w „Pograniczach”, „Cegle”, „Studium”,<br />

„sZAFie”, „Red.”, „Kresach”, „Odrze”, „Tyglu Kultury”,<br />

„Rzeczypospolitej Kulturalnej”, „Toposie”, „Akancie”, „Frazie”.<br />

Organizuje Stargardzkie Wieczory Poetyckie. Laureat<br />

licznych konkursów ogólnopolskich (m.in. dwukrotnie,<br />

imienia Zbigniewa Dominiaka w Łodzi). Student historii na<br />

Uniwersytecie Szczecińskim.


poezja<br />

Grzegorz Kwiatkowski<br />

Kryjesz Ty<br />

Zofia urażona bo nie pozwolono jej<br />

ugotować rosołu domowej roboty<br />

Franciszek stoi w kącie<br />

nikt mu nie kazał w nim stać<br />

ale ma mocne poczucie winy<br />

(kiedyś pozwolił odejść żonie<br />

ze swoim najlepszym przyjacielem)<br />

jest wyjątkowo chłodny maj<br />

w domu starców w Gdańskiej Oliwie<br />

wybiła godzina spacerów<br />

Leonowi nie oddano z prania<br />

siateczki na włosy<br />

on nie wyjdzie na dwór przy takim wietrze<br />

(splamiłby tym honor<br />

wszystkich fryzjerów)<br />

Zofio Franciszku i Leonie<br />

jesteście jak dzieci<br />

i lubicie gry i zabawy<br />

(w zakładzie nie brakuje Wam nawet pieluch)<br />

może to będzie czerwiec a może luty<br />

i rano na oknach pojawią się gwiazdki ze szronu<br />

Leonie nie chowaj się pod kołdrą<br />

ona i tak Ciebie znajdzie<br />

mówi Franciszek<br />

i zanosi się śmiechem<br />

pałka zapałka dwa kije<br />

kto się nie schowa ten kryje<br />

pałka zapałka dwa kije<br />

kto się nie schowa ten kryje<br />

raz dwa trzy<br />

kryjesz Ty<br />

Referent<br />

spójrz jak widać po mnie<br />

że jestem referentem<br />

w spółce pana O Moli<br />

produkującej ornaty i lichtarze<br />

już jutro pokażę panu O Moli<br />

jak można być dumnym<br />

z drugiego człowieka<br />

185


poezja<br />

Sygnał I<br />

kroki listonosza<br />

dźwięk drukującego się faksu<br />

albo nagranej wiadomości<br />

dzwonek telefonu i dzwonek do drzwi<br />

był tu król Herod<br />

i zabił wszystkie dzieci<br />

w rogu czerwony rower<br />

i pluszowy miś<br />

dzieci rozsiane po kontynentach<br />

mogłabym oskarżyć je<br />

o plagiat DNA<br />

on również mógłby<br />

oskarżyć je o plagiat DNA<br />

ale jest głęboko pod ziemią i milczy<br />

wspólne wakacje w Szwajcarii<br />

latem 1998 roku:<br />

ja w mojej czarnej sukni w białe groszki<br />

obcięta na chłopaka<br />

Urszulka jeszcze ssie kciuka<br />

Dawidek trochę śpiący<br />

i mój mąż jak zwykle<br />

ubrany niegustownie<br />

spalić zdjęcie<br />

spalić rowerek i misia<br />

i zasłony które pomogła mi szyć Urszula<br />

nie jeździć na cmentarz<br />

zasłonić rolety<br />

drzwi zabić gwoździem<br />

rozebrać się do naga<br />

podejść do lustra<br />

i zobaczyć jak się postarzałam<br />

i zobaczyć jak zbrzydłam<br />

nigdy więcej nie lśnić<br />

nigdy więcej<br />

nie czekać<br />

na sygnał<br />

sygnał<br />

186


poezja<br />

Na wzgórzu I<br />

Leżę na wzgórzu gdańskiego cmentarza Srebrzysko<br />

Jest jesień więc ponad gliną na piachu rude igliwie<br />

Moje pierwsze wołanie o pomoc, mój pierwszy krzyk<br />

W dniu Matki Boskiej Nieustającej Pomocy<br />

We Frei Stadt Danzig w Polsce na Pomorzu<br />

W dniu moich narodzin 27 czerwca 1932 roku<br />

70 lat życia uwarunkowanego:<br />

Ciałem którego nie zaprojektowałam<br />

Wojną której nie wypowiedziałam<br />

I rodziną którą w tej wojnie straciłam<br />

Któryś z mych przodków musiał posiadać dar wnikliwej obserwacji:<br />

Moich bliźnich widziałam tylko w zwierzęcym świetle ich potrzeb<br />

I pewnie stąd wzięła się izolacja i osamotnienie<br />

Ostatnie urodziny obchodziłam w wynajętej kawalerce<br />

Przy dawnej Adolf Hitler Strasse w dzielnicy Langfuhr<br />

Tego dnia odebrałam sobie życie odkręcając gaz<br />

I przy okazji zabijając ukochane koty<br />

Nie ma racji Katechizm Kościoła Katolickiego kiedy mówi:<br />

Samobójcy mogą osiągnąć zbawienie jeżeli samobójstwo jest wynikiem<br />

Silnego stresu działania diabła lub depresji<br />

Andy Warhol<br />

W dzieciństwie zachorował na pląsawicę Huntingtona<br />

Nazywaną inaczej tańcem Świętego Wita<br />

Dawniej uznano by go za natchnionego<br />

Ale Andy żył w XX wieku<br />

I zamiast medium stał się media<br />

Dekret<br />

Prezydent państwa S.<br />

Po namowach tysięcy obywateli<br />

Wydał dekret<br />

Unieważniający śmierć<br />

Z dnia na dzień cmentarze zmieniono<br />

W zieleniące się parki<br />

Zaś hospicja i szpitale –<br />

W przedszkola<br />

Stojąc na rynku<br />

Jednego z miast państwa S.<br />

Przyglądamy się<br />

Twarzom mieszkańców:<br />

Nie widać na nich strachu<br />

Ani śladów po nieprzespanej nocy<br />

Na pobliskim murze<br />

Ktoś napisał :<br />

Niegroźne zachody słońca<br />

Grzegorz Kwiatkowski<br />

– rocznik ‘84. W przeszłości<br />

muzyk uliczny na terenie miasta<br />

Liverpool. Obecnie członek zespołu<br />

muezinn oraz the kinskies. Praca<br />

zawodowa: specjalista ds. Public<br />

Relations w Teatrze Wybrzeże w<br />

Gdańsku. Zamieszkały w Gdańsku.<br />

Publikował na łamach „Toposu”,<br />

„Reda”, „Studium”, „Rzeczpospolitej<br />

Kulturalnej”, „Fopa”, „Migotań<br />

Przejaśnień”, „Zeszytów Poetyckich”,<br />

elektronicznej „Odry”. Laureat kilku<br />

konkursów.<br />

187


Henrik Ibsen, Hedda Gabler,<br />

reżyseria: Andrzej Bartnikowski,<br />

występują: Agnieszka Grzybowska,<br />

Ewa Pałuska, Irena Telesz,<br />

Sebastian Badurek, Cezary Ilczyna,<br />

Marcin Kiszluk,<br />

Teatr im. Stefana Jaracza, Olsztyn 2007.<br />

188


teatr<br />

Miłosz Babecki<br />

Gra, śmieszność<br />

i proza jak<br />

przekleństwo...<br />

Ona i on, piękni, młodzi, majętni,<br />

w ekskluzywnym domu z historią,<br />

fantastycznie urządzonym. Do<br />

jakie wiodą Hedda Tesman, z domu Gabler – córka znanego<br />

generała i Jurgen Tesman – naukowiec, antropolog kultury,<br />

z perspektywami niezwykle prestiżowej pracy w charakterze<br />

fot. Tomasz Radzik<br />

tego mnóstwo drogich dodatków, a<br />

nawet służba na każde skinienie. To<br />

jeszcze nie wszystko, choć już para<br />

prezentuje się jak niedościgniony<br />

wzór z fotografii wielkonakładowego<br />

kolorowego pisma. Ona i on,<br />

w swym mniemaniu, nie żyją<br />

jednak wystawnie. Co prawda stać<br />

ich na długą podróż poślubną,<br />

w planie której najsławniejsze<br />

europejskie stolice, ale to przecież<br />

nic wyjątkowego. Tak żyją sławni i<br />

bogaci, legitymujący się rodowodami,<br />

które otwierają drzwi wszystkich<br />

salonów zaludnionych przez<br />

postaci równie dobrze sytuowane,<br />

lecz niebogate przecież. Cóż to<br />

za bogactwo? Ot, żaden luksus,<br />

zwyczajne, ustabilizowane życie,<br />

profesora na jednym z bardziej prestiżowych uniwersytetów.<br />

Bohaterowie dramatu Henrika Ibsena, choć powołani do<br />

życia jeszcze w XIX wieku, byliby znakomicie przyjmowani<br />

na współczesnych już nie salonach, rautach, lecz na jachtach,<br />

w kasynach i na przyjęciach, na których świat biznesu brata<br />

się ze światem polityki. Czy to wszystkie wątki? Na szczęście<br />

nie, ponieważ każdy wielkiego formatu życiorys, każda historia<br />

z życia pięknych i bogatych wymaga pożywki, którą muszą<br />

być mroczne, skrywane tajemnice z przeszłości. Tak jest i w<br />

Ibsenowskim dramacie. Jurgen, pochłonięty swoimi rękopisami,<br />

żurnalowy mężczyzna, nie jest świadom tajemnic, które skrywa<br />

przed nim młoda małżonka, a jest ich niemało. Flirt lub ognisty<br />

romans z najlepszym przyjacielem męża, próba zabójstwa. To<br />

tylko niektóre, dodające pikanterii całej historii, pierwiastki.<br />

Wszystko to, o czym do tej pory napisano, pozwalałoby<br />

na twierdzenie, że tak w dramacie, jak i na scenie, losy Heddy<br />

Gabler oraz Jurgena Tesmana są kolejną realizacją schematu<br />

światów bez końca, czy też niekończących się światów, które<br />

wynalazek telewizji zdefiniował jako telenowelę. Twierdzenie<br />

189


yłoby uzasadnione, gdyby pominąć sceniczną realizację tekstu<br />

Ibsena w reżyserii Andrzeja Bartnikowskiego, który wystawił<br />

Heddę Gabler na deskach Olsztyńskiego Teatru im. Stefana<br />

Jaracza.<br />

Wydobyte z kart dramatu tekstowe postaci zaczynają<br />

funkcjonować w czterech wymiarach. Liczy się nie tylko czas,<br />

ogromnie ważna jest również przestrzeń. Od niej trzeba zacząć,<br />

gdyż wyzwala wiele skojarzeń wpływających na odbiór sztuki.<br />

Andrzej Bartnikowski razem z Pawłem Walickim odchodzą<br />

od konstrukcji przestrzennej zdefiniowanej przez Ibsena w<br />

tekście pobocznym. Nagle przesunięta zostaje oś symetrii<br />

sztuki. Bohaterowie główni postrzegani być mogą nie tylko<br />

przez pryzmat ich dążeń do materialnej satysfakcji, związanej<br />

z luksusem posiadania coraz to nowych i drogich przedmiotów.<br />

Wydobyta zostaje i odkryta przed widzem ich psychologiczna<br />

głębia, pokazane namiętności, zabójcze instynkty, ale też<br />

tragizm wynikający z niemożności zaspokojenia potrzeby<br />

bliskości i porozumienia z drugim człowiekiem, który choć<br />

fot. Tomasz Radzik<br />

obcy, znienawidzony i budzący pogardę, z racji związku<br />

małżeńskiego winien być osobą najbliższą: powiernikiem i<br />

pocieszycielem.<br />

Zaproponowana przez reżysera i scenografa koncepcja<br />

przestrzeni: jasny, drewniany parkiet, na którym stoi luksusowa<br />

sofa, a wszystko to okolone „murem” białych ścian, wywołują<br />

skojarzenia ze specyficznym spektaklem, walką, grą, które<br />

toczyły się na arenach, lub w miejscach wydzielonych,<br />

wyodrębnionych z reszty otoczenia.<br />

Co jednak powoduje, że taka czy inna aktywność człowieka<br />

może być określona mianem zabawy, gry? Gra, zabawa prawie<br />

zawsze jest widowiskiem. Owa widowiskowość często stanowi<br />

jej zasadniczą cechę. Istotna jest zagadka, tajemniczość,<br />

wystawiana jednakże na widok publiczny. Obserwator, widz<br />

z każdą chwilą poznaje kolejne elementy układanki. Gra jest<br />

ponadto wydzielona, wyodrębniona z całokształtu działań<br />

człowieka. Zawsze lub prawie zawsze toczy się w ściśle<br />

określonym, wyznaczonym miejscu i czasie. Obszarem może<br />

być ring, scena czy arena cyrkowa.<br />

Gra, jeśli przez jej pryzmat interpretować spektakl w<br />

reżyserii Andrzeja Bartnikowskiego, zaczyna się i kończy<br />

na dany znak. Owym znakiem jest każdorazowo pojawienie<br />

się na scenie tytułowej bohaterki Heddy Gabler (Agnieszki<br />

Grzybowskiej). Jej obecność wprawia w ruch mechanizm,<br />

190<br />

którego sprężyna rozkręca się i<br />

wraz z samobójstwem bohaterki<br />

w ostatniej odsłonie, prowadzi do<br />

unieruchomienia mechanizmu, jego<br />

zniszczenia.<br />

Co ważne dla gry – nie może<br />

zostać ona porzucona lub, co<br />

gorsza, przerwana. Musi zakończyć<br />

się w sposób naturalny, właściwy<br />

zamkniętemu światu, będącemu<br />

jej środowiskiem. Warunkiem<br />

podstawowym jest dobrowolność.<br />

Uczestnik bowiem nie może być do<br />

niczego przymuszany. Konieczna<br />

jest również niepewność wygranej,<br />

przegranej czy samego przebiegu<br />

rozgrywki. Daje to możliwość<br />

spontanicznych, nieprzewidzianych<br />

do końca zachowań uczestników.<br />

Zachowań, które jednak muszą<br />

się mieścić w kanonie przyjętych<br />

na początku zasad. Roger<br />

Caillois wspomina jeszcze o<br />

bezproduktywności wszelkich<br />

gier. Nie prowadząc do tworzenia<br />

dóbr ani bogactw, wiodą w<br />

zasadzie do sytuacji identycznej z<br />

sytuacją wyjściową.<br />

Warto powiedzieć o kilku<br />

zastrzeżeniach, które widz winien<br />

dostrzec. Gra, którą prowadzi<br />

Hedda Gabler, ona wszak jest<br />

animatorką całej dramatycznej<br />

intrygi, jest w istocie jej grą o<br />

życie. Dlatego też niektóre z<br />

fundamentalnych prawideł gry<br />

zostały złamane. Gra wymaga, by w<br />

niej uczestniczono. Postaci sceniczne<br />

w sztuce Bartnikowskiego dzielą się<br />

na świadome rozgrywki, decydujące<br />

o jej momentach przełomowych<br />

oraz te bez jakiegokolwiek pojęcia,<br />

iż manipuluje się nimi i traktuje jak<br />

pionki, które w zależności od sytuacji<br />

można poświęcić lub zachować.<br />

Ważny jest jeszcze jeden<br />

istotny warunek: uczestnik gry<br />

tylko wówczas w pełni się w nią<br />

zaangażuje, jeśli działania, które<br />

podejmie, spotkają się z odpowiedzią<br />

przeciwnika – jego kontrdziałaniami.<br />

Naturalnym oponentem Heddy<br />

Gabler jest w dramacie Ibsena Asesor<br />

Brack. To między nimi początkowo<br />

toczy się gra, później zaś pojedynek,<br />

którego stawką jest życie głównej<br />

bohaterki. Warto postawić pytanie:<br />

dlaczego te dwie postaci grają<br />

przeciwko sobie. Wystarczy przecież<br />

zagłębić się w tekst, by dostrzec, że<br />

obydwie kierują się w życiu własnym,


egoistycznie pojmowanym dobrem,<br />

krzywdząc i wykorzystując innych.<br />

Winny przeto działać razem. Kolejny<br />

raz stwierdzić muszę, iż byłoby tak,<br />

gdyby odnosić się wyłącznie do<br />

tekstu.<br />

W reżyserii Bartnikowskiego<br />

Heddę Gabler postrzegam już nie<br />

tylko jako zimną i wyrachowaną,<br />

wredną... Co prawda jej niedowład<br />

moralny dyskwalifikują czyny i<br />

wypowiedzi. To ona gra losem Pani<br />

Elvsted, to ona w chwili śmierci<br />

ciotki Tesmana wypowiada: „(...) nie<br />

chcę patrzeć na chorobę i śmierć.<br />

Pozwól mi pozostać z daleka od<br />

takich nieprzyjemnych spraw”.<br />

To ona wreszcie wręcza dawnemu<br />

kochankowi Lövborgowi rewolwer,<br />

a gdy jasnym się staje, że Lövborg<br />

ginie od strzału nie w skroń, lecz<br />

w podbrzusze, stwierdza: „Jeszcze<br />

to! Za wszystkim, czego tylko się<br />

dotknę, snuje się śmieszność i proza.<br />

Jak przekleństwo”.<br />

Gabler ciekawie wykreowana<br />

przez Agnieszkę Grzybowską jest<br />

postacią niejednorodną. Lodowata<br />

inspiratorka intryg składających się<br />

na brutalną, w sferze psychicznej i<br />

emocjonalnej, grę pada ofiarą tego,<br />

co zapoczątkowała. Bartnikowski<br />

tę heterogeniczność eksponuje.<br />

Czyni to choćby za sprawą<br />

opracowania muzycznego. W jednej<br />

ze scen pogrążonej w półmroku<br />

Heddzie towarzyszą znamienne<br />

dla konstrukcji postaci słowa<br />

piosenki, z których wynika, że<br />

młoda kobieta jednak obsesyjnie<br />

pragnie nie towarzystwa adoratorów<br />

i pochlebców, lecz ciepła, bliskości,<br />

namiętności i przyjaźni, której<br />

żaden z mężczyzn obecnych na<br />

scenie nie może jej ofiarować.<br />

Życie pozbawione pozytywnych<br />

uczuć prowadzi do atrofii więzi<br />

społecznych, których symbolem są<br />

kolejne dwie sceny wprowadzone<br />

przez Bartnikowskiego. W pierwszej<br />

bohaterka oddaje się pieszczotom<br />

chłodną stalą rewolweru. W drugiej<br />

zaś niszczy dzieło życia Eilerta<br />

Lövborga i jego asystentki Pani<br />

Elvsted – książkę. W oryginale<br />

Gabler pali rękopis, który Elvsted<br />

nazywa dzieckiem. W reżyserii<br />

Bartnikowskiego Gabler ów rękopis<br />

„ćwiartuje” i wrzuca do czarnego<br />

worka. Symboliczny owoc pracy,<br />

w pewnej mierze także rodzącego<br />

się uczucia, zostaje zabity i pogrzebany. Rezygnacja z<br />

oczyszczającej mocy ognia zdaje się być odmawianiem Heddzie<br />

Gabler odpuszczenia win.<br />

Hołdująca poprawności obyczajowej bohaterka jest<br />

już zatem martwa za życia. Choć bardzo zadowolona, że<br />

nie znajduje się w mocy pozornego przyjaciela rodziny, w<br />

rzeczywistości szantażysty – Bracka, za sprawą szantażu<br />

obyczajowego popada w jego niewolę. Wówczas może uczynić<br />

już tylko jedno – odebrać sobie życie. Czyniąc to, bohaterka<br />

łamie prawidła, którymi rządzi się gra. Hedda Gabler porzuca<br />

ją, przerywa. Gra nie kończy się w sposób „naturalny”, właściwy<br />

zamkniętemu światu będącemu jej środowiskiem. Nie bez<br />

przyczyny wstrząśnięty Asesor Brack powtarza: „Ależ, na<br />

litość boską, tego się przecież nie robi!”. Ten aspekt działań<br />

bohaterki kolejny raz pozwala definiować ją jako postać jeśli nie<br />

tragiczną, to niejednorodną, która w mojej opinii wymyka się<br />

jednoznacznej kategoryzacji. Samobójstwo, nawet jeśli w jakiś<br />

niewytłumaczalny sposób wyrachowane, jest tu aktem rozpaczy,<br />

desperacji, beznadziejności. Gabler-Tesman odbiera sobie życie,<br />

lecz zanim zakończy się gra, trzeba jeszcze dokonać rachunku<br />

zysków i strat – podliczyć punkty, wskazać zwycięzcę.<br />

Odrętwienie, które dotyka postaci scenicznych na końcu<br />

przedstawienia, ich niemoc potęgowana tragizmem działań<br />

nieżyjącej już Heddy, na co zwraca uwagę Roger Calois,<br />

pokazuje, że wszelkie gry są bezproduktywne, nie prowadząc do<br />

wytworzenia dóbr ani bogactw, prowadzą w zasadzie do sytuacji<br />

identycznej z sytuacją początkową.<br />

Z pola widzenia znika, choć ciągle, tak jak dotychczas,<br />

będzie się go wspominać, Eilert Lövborg, w zapomnienie<br />

odchodzi Hedda Tesman. Jurgen Tesman i Pani Elvsted zajmą<br />

się odtwarzaniem dzieła Lövbroga, a Brack nadal będzie pełnił<br />

rolę „wypróbowanego przyjaciela” pana domu i może też nowej<br />

pani. Pozostaje jeszcze ciotka Julia – z właściwą sobie ironią<br />

komentować będzie poczynania Tesmana.<br />

Bezproduktywność gry być może miała wskazać na<br />

skomplikowaną naturę człowieka, istoty wielowymiarowej,<br />

unieruchomionej przez sztuczne, lecz utrwalone w historii<br />

ludzkości, wzorce zachowań, światopoglądy, które nie pozwalają<br />

na wieloaspektowe definiowanie istoty człowieczeństwa. Już w<br />

czasach antycznych wyodrębniono, jeśli tak można powiedzieć,<br />

człowieka z natury, wyłowiono go z niej, podkreślając przy<br />

tym zdolność rozumowania, tworzenia, kreowania abstraktów,<br />

czyli wskazano na jego złożoność i wewnętrzny psychofizyczny<br />

spór, który każdy człowiek toczy z samym sobą. Hedda Gabler,<br />

walcząc ze sobą, wybrała rozwiązanie ostateczne. W tym<br />

jednym momencie, w którym zdecydowała się na zerwanie gry i<br />

samobójstwo, pokazała jak bardzo jest prawdziwa.<br />

191


teatr - rozmowa<br />

„Myślę sytuacją sceniczną,<br />

a nie samym tylko dialogiem…”<br />

Z Andrzejem Bartnikowskim, reżyserem teatralnym i dramatopisarzem,<br />

rozmawia Miłosz Babecki<br />

Hedda i Jörgen<br />

Tesmanowie to<br />

przedstawiciele<br />

śmietanki<br />

towarzyskiej, ludzie<br />

ze świecznika,<br />

upostaciowienie<br />

materialnego<br />

spełnienia,<br />

bohaterowie XIXwiecznego<br />

dramatu,<br />

korespondujący z<br />

wzorcem idealnie<br />

medialnej pary.<br />

Dostrzegasz w<br />

wizerunku Heddy<br />

Gabler elementy wizerunku współczesnych gwiazd, czy<br />

to błędny trop?<br />

Czy ja wiem? Raczej chodzi o to, co te wzorce, wtłaczane<br />

przez kulturę masową, z nami robią. Jak wpływają na nasz obraz<br />

siebie. Hedda stara się być jak najdoskonalszą ikoną. Gwiazdy,<br />

poza swoim wypreparowanym wizerunkiem, mają też skrzętnie<br />

skrywaną prywatność, na którą polują żądne sensacji tabloidy.<br />

Jej natomiast prywatność nie interesuje. Zewnętrzny wizerunek,<br />

poprzez który manipuluje się postrzeganiem innych – to jest<br />

coś, co dla niej ma wartość. Tego szuka. Tym się zajmuje.<br />

Hedda jest w pewnym sensie artystką. Poświęca się całkowicie<br />

jednemu projektowi – kreowaniu siebie.<br />

Tytułowa bohaterka unieruchomiona w stopklatce<br />

w scenach z Elvsted, w scenicznym półmroku, czy<br />

częściej w świetle reflektorów, gdy znajduje się w<br />

centrum zainteresowania, sprawia Twoim zdaniem<br />

wrażenie szczęśliwej, spełnionej. Widz dostrzeże<br />

pewnie, iż bohaterka miota się, poszukuje czegoś...<br />

Czego?<br />

To szczęście jest oczywiście tylko elementem autokreacji,<br />

o której mówię. Prywatnie taka kategoria w ogóle jej nie<br />

interesuje. A czego ona szuka? Pewnie sama wiele by dała,<br />

żeby się dowiedzieć. Może tego, czym tak gardzi – spełnienia<br />

i szczęścia? Problemem Heddy jest to, że wpadła w pułapkę,<br />

192<br />

którą sama na siebie zastawiła.<br />

Wyrzekając się potrzeby bycia<br />

szczęśliwą, wyrzekła się także<br />

Lövborga – jedynego mężczyzny,<br />

który wywołuje w niej prawdziwe<br />

emocje. Angażując się ponownie w<br />

uczucie do niego, musi unicestwić<br />

siebie – taką, na jaką się wykreowała.<br />

Kiedy to sobie uświadamia,<br />

postanawia unicestwić Lövborga. Ale<br />

jego śmierć prowadzi do sytuacji, w<br />

której i jej nie pozostaje nic innego<br />

jak się zabić. To swoista kwadratura<br />

koła, będąca logiczną konsekwencją<br />

filozofii życiowej naszej bohaterki.<br />

Nie bez przyczyny Hedda<br />

Tesman otacza się drogimi<br />

przedmiotami, wpływowymi<br />

ludźmi, marzy nawet o świecie<br />

polityki. Mimo to każdy<br />

czyn opisuje, posługując się<br />

kategoriami piękna i brzydoty,<br />

z którą wiążą się choroby,<br />

śmierć. Czym są one dla kobiety<br />

odczuwającej paraliżujący lęk<br />

tylko przed skandalem?<br />

fot. Tomasz Radzik


Estetyzm to często substytut<br />

wyższych wartości, które gdzieś się<br />

zagubiły. Tak jest z naszą bohaterką.<br />

Ona wierzy tylko w religię piękna,<br />

którą sama sobie stworzyła. Jest w<br />

tym i pycha, i coś bardzo żałosnego.<br />

Co do lęków – z pewnością<br />

Hedda ma ich całkiem<br />

sporo, tylko potrafi świetnie<br />

się maskować. Jest w końcu<br />

mistrzynią pozoru. Podczas<br />

naszych prób przyjęliśmy<br />

założenie, że Hedda odczuwa<br />

lęk przed fizycznością. Na<br />

przykład wszystko, co wiąże<br />

się z seksualnością człowieka,<br />

jednocześnie fascynuje ją i<br />

odpycha. Dlatego, jeszcze<br />

przed poznaniem Tesmana,<br />

kiedy Lövborg, w którym<br />

była zakochana, próbował<br />

przekroczyć granicę fizycznego<br />

zbliżenia, poczuł wycelowaną<br />

w siebie broń. Jest w tym geście<br />

i strach przed stosunkiem<br />

fizycznym, ale jest też i coś z<br />

erotycznej perwersji – trudno<br />

przecież o bardziej falliczny symbol<br />

niż staroświecki pistolet, pięknie<br />

zdobiony, z długą lśniącą lufą...<br />

Jaka wobec tego siła napędza<br />

Heddę Gabler?<br />

Pragnienie pełnej kontroli nad<br />

sobą i innymi. Ale też uczynienia<br />

świata i ludzi bardziej „pięknymi”,<br />

to znaczy uwolnionymi spod<br />

twardej przyczynowości popędów<br />

i społecznie użytecznych wzorców<br />

zachowań (w Tesmanie, na<br />

przykład, najbardziej ją drażnią jego<br />

zapobiegliwe starania o zapewnienie<br />

im materialnego poczucia<br />

bezpieczeństwa). W pewnym<br />

sensie jest ona spadkobierczynią<br />

romantycznego egotyzmu, jej<br />

problem polega jednak na tym, że<br />

– używając sformułowania Waltera<br />

Benjamina – jest charakterem<br />

destruktywnym. Nie potrafi być<br />

twórcza, żadne jej działanie nie<br />

kończy się powołaniem do istnienia<br />

czegoś nowego. Przeciwnie –<br />

wszystko, czego się dotknie, obraca<br />

się w nicość. To nie jest nawet<br />

kwestia świadomego działania.<br />

Mam wrażenie, że Hedda sama<br />

jest niewolnicą tej ujawniającej<br />

się poprzez nią niszczycielskiej siły. Ona przecież zazdrości<br />

Thei Elvsted, że potrafiła stać się „matką” książki Lövborga,<br />

że potrafiła mu to dzieło „urodzić”. Ona sama – mimo że jak<br />

najbardziej dosłownie jest w ciąży, nie waha się ani chwili z<br />

decyzją popełnienia samobójstwa. A przecież w ten sposób<br />

zabija także i nienarodzone dziecko.<br />

W Ibsenowskim dramacie bohaterka jest lodowata,<br />

wyrachowana. Każdy jej gest i słowo są przez nią<br />

wyreżyserowane. Ty zaś wydobywasz z niej to, co<br />

gorące – ludzkie. Hedda pragnie miłości, ciepła,<br />

przyjaźni… W jednej z ostatnich scen upomina się o<br />

zainteresowanie męża. To tylko przebłysk ludzkich<br />

uczuć czy nadal strategia determinowana strachem<br />

przed utratą wpływów?<br />

Największą ofiarą Heddy Gabler jest ona sama. Stąd bierze<br />

się paradoks, że w pewnym momencie najmocniej pragnie tego,<br />

czym najbardziej się dotąd brzydziła.<br />

Porozmawiajmy o dwóch scenach. Rezygnujesz z tej,<br />

w której bohaterka pali rękopis Lövborga. Pojawiają się<br />

za to nożyce i czarny worek. Dzieje się to w kontekście<br />

rozmowy Elvsted i Lövborga. Jego rękopis, jego<br />

dziecko, pada ofiarą Heddy. Co doprowadziło do owej<br />

zmiany?<br />

Chwyt z główną bohaterką palącą w kominku rękopis<br />

i mówiącą przy tym: „Palę twoje dziecko, Theo Elvsted”,<br />

pochodzi z teatru, którego nie mam ochoty oglądać nawet jako<br />

widz, a tym bardziej reżyser. Poza tym cięcie jest czymś, co<br />

bardziej angażuje; myślę, że w ten sposób można więcej pokazać<br />

z tego, co się dzieje w bohaterce, a co ona nawet przed sobą<br />

próbuje ukryć.<br />

193<br />

fot. Tomasz Radzik


W drugiej ze scen bohaterka oddaje się pieszczotom<br />

rewolwerem. Czy to tylko kaprys chorej wyobraźni,<br />

fetysz, próba oswojenia się ze śmiercią, o której już<br />

wówczas myśli, a może wskażesz jeszcze inne tropy?<br />

Fetysz jak najbardziej. Ale dla mnie najistotniejsze w tej<br />

scenie było co innego: oto kobieta, która kontrolę nad sobą<br />

posunęła tak dalece, że odrzuciła swoją seksualność jako<br />

zbędny dodatek do woli. Kobieta, która nie ma zamiaru kochać<br />

ani szukać spełnienia w bliskości z drugim człowiekiem. I<br />

oto krótki moment, kiedy jest sama i oddaje się pokątnej<br />

kompensacji. Myślę, że jest w tym i jej wielka samotność, i<br />

niemożność wejścia w jakąkolwiek relację erotyczną z drugą<br />

osobą. W ogóle nieumiejętność bycia w relacji. Zostaje tylko<br />

bezproduktywne nastawienie na siebie jako jedyny obiekt. To<br />

żałosne i przerażające zarazem.<br />

Paradoksalne jest to, że postaci słabsze, o słabszym<br />

temperamencie, podszyte strachem czy wątpliwościami,<br />

napawają Heddę Tesman odrazą, budzą jej wściekłość.<br />

Tak jest wtedy, gdy obok niej pojawia się mąż i jego<br />

ciotka, Pani Elvsted. Tymczasem Lövborg, a w<br />

szczególności Asesor Brack, zmieniają jej sposób<br />

patrzenia na świat. Czy to jakaś odmiana strachu<br />

powoduje, że Hedda staje się wówczas przyjaźniejsza<br />

dla postaci charakterologicznie słabszych, do których<br />

uprzednio czuła niechęć?<br />

Świat ciotki i Tesmana to świat „frajerów”, którymi Hedda<br />

gardzi. Brack i Lövborg to ludzie, którzy nie boją się ryzyka<br />

przekraczania granic. To ją fascynuje, także i dlatego, że sama<br />

boi się jakiegokolwiek ryzyka. Pani Elvsted też jest osobą, która<br />

potrafiła postawić wszystko na jedną kartę. Jest w tym coś<br />

straceńczego i musi to robić wrażenie na Heddzie mimo całej<br />

jej niechęci, a z czasem i nienawiści, do konkurentki, jaką jest<br />

Thea.<br />

W dodatku dopiero szantaż Bracka powoduje, iż<br />

pierwszy raz Hedda postanawia zwrócić się do męża po<br />

imieniu…<br />

Nie zapominajmy, że jest mistrzynią w manipulacji!<br />

Kobieta, przyzwyczajona w życiu do pozycji<br />

dominującej, zostaje zdominowana. Wówczas sięga<br />

po broń i zza sceny słyszymy odgłos wystrzału. Jej<br />

decyzja, poprzedzona rozmową z Lövborgiem, to<br />

dramat jednostki czy kolejny trik, element realizowanej<br />

konsekwentnie strategii, gra? Jeśli tak, kto zwycięża i co<br />

jest nagrodą?<br />

We własnym mniemaniu – zwycięża oczywiście ona,<br />

bo przecież obroniła swój honor i potrafiła zrobić to,<br />

czemu nie podołał Lövborg – skończyć ze sobą pięknie.<br />

Ale tak naprawdę nie ma tu ani zwycięzcy ani nagrody. Bo<br />

i cóż mogłoby nią być w tym świecie ludzi pozbawionych<br />

jakiegokolwiek zakotwiczenia. Czy nagrodą dla Tesmana będzie<br />

194<br />

przywłaszczenie sobie kochanki i<br />

dzieła zmarłego przyjaciela? Albo<br />

nagrodą dla Thei – zastąpienie<br />

Heddy u boku kogoś, kto w gruncie<br />

rzeczy jest parodią jej ukochanego?<br />

Tak naprawdę wszyscy oni przegrali.<br />

Tylko dopiero teraz to do nich<br />

dotarło. I większym problemem jest<br />

dla nich ta świadomość niż sama<br />

przegrana.<br />

Naszą rozmowę<br />

zdominowała Hedda Gabler,<br />

czy raczej Hedda Tesman...<br />

Warto się przyjrzeć pozostałym<br />

postaciom. Czy zgadzasz się<br />

z tezą, iż każda z nich jest, w<br />

aspekcie moralnym, społecznym<br />

kaleką? Jeśli zgodziłbyś się z<br />

tą tezą, w czym upatrywałbyś<br />

przyczyn kalectwa?<br />

Oczywiście. To kalectwo jest<br />

produktem kultury, która ich<br />

zrodziła. Naszej współczesności<br />

oddzielającej człowieka od jego<br />

wewnętrznego świata, a przez to – i<br />

od innych. Pozbawieni jakiejkolwiek<br />

wyższej sankcji, jakiegokolwiek<br />

wykraczającego poza ramy naszego<br />

Ego punktu odniesienia, stajemy<br />

się rodzajem ślepego pasożyta,<br />

żerującego na samym sobie.<br />

Widz w sztuce jest<br />

świadkiem trzech odejść. Dwa<br />

z nich wiążą się ze śmiercią<br />

głównych osób dramatu. W<br />

Twojej opinii pozostawiły one<br />

po sobie testament, który można<br />

by wypełnić? Po Lövborgu<br />

zostają notatki, pamięć, po<br />

Heddzie Tesman…?<br />

Ona pewnie myśli, że zostanie<br />

po niej wspomnienie „pięknego<br />

czynu”. Ale przykra prawda jest taka,<br />

że wszyscy wreszcie odetchnęli z<br />

ulgą. Może jeden Brack jest boleśnie<br />

zawiedziony, bo był już bardzo bliski<br />

zdobycia tego, na czym mu tak<br />

bardzo zależało…<br />

Odchodząc od głównego<br />

tematu porozmawiajmy o<br />

modelach teatralnych. Mija<br />

powoli, bądź już minęła,


moda na obecny w dramacie<br />

i teatrze wspierający się na<br />

ulotnych, wirtualnych wątkach<br />

brutalizm. Tabloid i reportaż<br />

ustępują miejsca dyskusji na<br />

temat teatru zaangażowanego,<br />

nawet politycznego. W którym<br />

miejscu na podobnej teatralnej<br />

mapie znajduje się Andrzej<br />

Bartnikowski?<br />

Gdzieś na uboczu, myślę.<br />

Teatr zaangażowany to dla mnie<br />

kolejny bożek, który zbiera liczne<br />

hołdy, ale swym wyznawcom ma<br />

do zaoferowania mniej niżby<br />

chcieli. Mnie interesuje teatr, który<br />

stawia sobie za cel wywołanie<br />

doświadczenia wewnętrznego,<br />

przeżycia, które wskazywałoby na<br />

istnienie w naszej rzeczywistości<br />

ukrytych, niewidzialnych aspektów,<br />

ujawniających się czasami na<br />

moment, kiedy nasze doznania i<br />

nasza uwaga stają się odpowiednio<br />

intensywne. Oczywiście, teatr nie<br />

powinien uciekać przed ważnymi,<br />

trudnymi tematami. Pytanie tylko,<br />

w jakiej intencji je podejmuje. To<br />

jest pytanie o to, do czego w ogóle<br />

teatr może być współczesnemu<br />

człowiekowi potrzebny. Zaznaczam –<br />

potrzebny. Bo, na przykład, teatr jako<br />

miejsce rozrywki nie jest z pewnością<br />

czymś potrzebnym. Raczej<br />

pożądanym, a to już zupełnie co<br />

innego. Istotne więc, żeby wiedzieć,<br />

po co robi się teatr. A im więcej<br />

różnorodnych uczciwych odpowiedzi<br />

na to pytanie, tym lepiej dla teatru.<br />

Nie ma nic gorszego niż jeden<br />

obowiązujący model. Poza jednym –<br />

brakiem wizji.<br />

W jednym z artykułów<br />

Paweł Demirski atakuje<br />

reżyserów adaptujących i<br />

uwspółcześniających klasykę.<br />

Niczym zarzut stawia pytanie:<br />

„Co wynika z tej pracy myślowej<br />

reżysera, ograniczonego materią<br />

archaicznego tekstu”. Interesuje<br />

mnie, jaki jest Twój stosunek do<br />

podobnych tez i poglądów?<br />

Wynika – i to bardzo dużo. Dla mnie osobiście napięcie,<br />

jakie wytwarza się między przynależącym do innej epoki<br />

tekstem a zupełnie obcą mu materią współczesności, jest<br />

czymś bardzo interesującym. Bardziej niż gorączkowe<br />

komentowanie bieżących wydarzeń. Tekst klasyczny też je<br />

zresztą skomentuje, tylko z innej niż doraźna perspektywy.<br />

Artykuł Demirskiego jest z pewnością poważną i wartą dysputy<br />

propozycją. Tyle, że sam problem jest według mnie dość<br />

fałszywie postawiony. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć,<br />

że reżyserując współczesny dramat mam tę świadomość, iż<br />

właśnie wypracowuję sobie pewne teatralne narzędzia, które<br />

będą mi potem bardzo pomocne w otwieraniu na interesujące<br />

mnie sensy tekstu klasycznego. Z kolei obcowanie z klasykami<br />

sprawia, że będę umiał wejść ze współczesnym tekstem w<br />

dialog, zadać mu parę pytań, pokłócić się z nim, wyciągnąć z<br />

niego coś więcej niż tylko współczesny obrazek (bo jeśli tekst<br />

jest dobry, to owo „coś więcej” powinno w nim być: schowane i<br />

czekające na wydobycie).<br />

Jesteś reżyserem, także dramatopisarzem.<br />

Jako dramatopisarz potrafisz reżysersko ogarnąć<br />

tekst, dostrzec go. Stąd moje pytanie: bliżej Ci do<br />

modelu teatru reżysera, czy też do modelu teatru<br />

dramatopisarza?<br />

Nie wierzę w model teatru dramatopisarza. Kiedy sam<br />

piszę dramat, piszę go bardziej jako scenariusz. Myślę<br />

sytuacją sceniczną, a nie samym tylko dialogiem. Dramat bez<br />

potrafiącego go rozczytać, a często i – w jakimś sensie – napisać<br />

na nowo, reżysera jest tylko literaturą i wtedy jego miejsce<br />

jest w księgarni i bibliotekach, a nie w teatrze. Dramaturg,<br />

tak jak reżyser, jest jednym z ogniw w procesie, którego<br />

ukoronowaniem powinien być spektakl. Niczym więcej, ale też<br />

niczym mniej.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

Andrzej Bartnikowski – ur. w 1972 r. Studiował reżyserię<br />

dramatu w Akademii Teatralnej w Warszawie. Prowadził w<br />

Olsztynie niezależny Teatr Żywych Fotografii (1995- 1999).<br />

Jako student reżyserii uczestniczył w projekcie „Gildia”<br />

realizowany przez New World Performance Ecology z<br />

Acron w USA oraz Stowarzyszenie ,,Tratwa”. W 2003 r.<br />

zadebiutował jako dramaturg tekstem „Wolność” („Dialog”<br />

2003, nr 11; prapremiera w Teatrze im. Osterwy w Gorzowie<br />

Wielkopolskim, marzec 2004). W 2006 roku dwa jego<br />

dramaty zostały wyróżnione na konkursach dramaturgicznych:<br />

„Nieodwracalny zanik mięśni” w Krakowie oraz „Męskie/<br />

Żeńskie” w Łodzi. Był sekretarzem literackim w Teatrze<br />

im. S. Jaracza w Olsztynie, uruchomił tam nowy cykl czytań<br />

współczesnej dramaturgii „Dramat w Działaniu” - co miesiąc<br />

na Scenie Margines młodzi reżyserzy przygotowują czytania<br />

performatywne świeżych, najczęściej jeszcze nie wystawianych<br />

w Polsce, dramatów. Współtwórca Festiwalu Teatralnego<br />

„Demoludy”. Wyreżyserował „Dwoje w drodze” Peruwiańczyka<br />

Césara de Marii, „Dwadzieścia minut z aniołem” Aleksandra<br />

Wampiłowa, „Ludzie Starszych Zawodów” Daniło Priwałowa i<br />

„Heddę Gabler” Henrika Ibsena.<br />

195


teatr<br />

Łatwiej jest ocenić<br />

niż zrozumieć<br />

Z Agnieszką Grzybowską, aktorką, rozmawia Urszula Pawlicka<br />

Przyglądając się tytułowej bohaterce dostrzec<br />

można fazy jej przemiany: od Heddy Gabler, przez<br />

Heddę Tesman po Heddę. Czy te transformacje<br />

osobowości nie doprowadziły do destrukcji tożsamości?<br />

Przecież utrata własnego „ja” w konsekwencji powoduje<br />

jałowość istnienia, która jest niemal synonimem<br />

śmierci za życia. Czy czwartą fazą przemiany bohaterki<br />

musiała być koniecznie śmierć fizyczna?<br />

Nie uważam, że Hedda wyrzeka się zupełnie swojego „ja” –<br />

ona je w pewnym sensie zawęża. Wymyśla więc, że dla swojego<br />

własnego dobra je stłumi. Jak się później przekonujemy, z<br />

niekorzyścią dla siebie. Ostania faza przemiany? W co innego<br />

mogłaby się przemienić? Hedda mogłaby się stać kochanką<br />

asesora Bracka?! Wartości i zasady, w których była wychowana<br />

i w które wierzyła, nie pozwalały jej zachować się inaczej.<br />

Nie możemy też mówić o transformacji osobowości. Moim<br />

zdaniem, albo się ją ma, albo nie. Hedda na pewno była nią<br />

obdarzona. Dlatego też wybrała dosyć radykalne rozwiązanie.<br />

A dlaczego zdecydowała się na taką formę samounicestwienia?<br />

Myślę, że istotny wpływ na to miała deklarowana przez<br />

nią filozofia piękna i siły. Ibsenowska bohaterka brzydzi<br />

się starością, chorobą i śmiercią. Nie wyobraża sobie zejścia<br />

z drogi, którą sobie raz wytyczyła. Zachowuje dystans do<br />

spraw cielesnych. Nie pozwala sobie na słabość. Nawet myśl<br />

o posiadaniu dziecka i związana z tym biologiczna przemiana<br />

napawa ją wstrętem. To byłby stan, który pozbawiłby ją<br />

kontroli nad sobą, a tego nasza bohaterka nie lubi najbardziej.<br />

Ludzie, przedmioty wokół niej, relacje muszą być perfekcyjne i<br />

dostosowane do jej wyobrażeń.<br />

Jedynym powołaniem Heddy,<br />

jak sama wyznaje, jest „zanudzić<br />

się na śmierć”. Czy idąc tropem<br />

słów Lwa Tołstoja: „Brak pracy<br />

rodzi nudę, nuda – występek”,<br />

nie dochodzimy do stwierdzenia,<br />

że cel życia Heddy pośrednio<br />

łączy się z zadawaniem krzywdy<br />

innym?<br />

Nie wiem, czy Hedda swoje<br />

postępowanie rozumie jako<br />

wyrządzanie krzywdy innym.<br />

Ona po prostu toruje sobie drogę.<br />

Prawdopodobnie do śmierci ojca<br />

wiodła dosyć beztroskie życie, bawiąc<br />

się i będąc zabawianą. Obracała się<br />

wśród elitarnego towarzystwa. W<br />

jej domu nie okazywało się uczuć.<br />

Gdy rosła, uczono ją pogardzać<br />

słabością – tak została wychowana.<br />

Musiała mieć to, czego zapragnęła.<br />

Opanowała do perfekcji sztukę<br />

inteligentnego, niezauważalnego<br />

wymuszania na innych swoich żądań<br />

i zachcianek. Pytanie, czy „potwór”<br />

stworzył się sam, czy też uzyskał na<br />

to przyzwolenie – bo podobnie jak<br />

odmawiania, Heddy nie nauczono<br />

również pracy i zawsze ktoś<br />

wykonywał wszystko za nią. A ona za<br />

196<br />

fot. Jan Jakowicki


to miała dużo czasu na przemyślenia<br />

i zajmowanie się sobą. Czy bohaterka<br />

zaingerowała w związek Lövborga<br />

i pani Elvsted z braku zajęcia i<br />

nudy? Czy dlatego też zasugerowała<br />

samounicestwienie i podsunęła do<br />

tego narzędzie swojemu dawnemu<br />

„przyjacielowi”? Moim zdaniem,<br />

kierują nią inne pobudki. Z nudy<br />

i poczucia przyzwoitości mogła<br />

wyjść za Tesmana, ale od momentu<br />

wzmianki o wizycie Lövborga<br />

powraca dawne uczucie, które<br />

tak bardzo chciała zamaskować<br />

chłodem, że zaczęła walczyć sama<br />

ze sobą. Zgubiły ją jednak zazdrość i<br />

tłumione pożądanie.<br />

Jedną z cech, która łączy<br />

dramat Ibsena z dramatem<br />

antycznym, jest katharsis. Czy<br />

czujesz się współodpowiedzialna<br />

za „oczyszczenie wnętrza”<br />

widza?<br />

Aktor jest jednym z elementów<br />

spektaklu teatralnego. Odbiór<br />

widza uzależniony jest przecież od<br />

adaptacji tekstu, założeń reżysera i<br />

scenografa. Grając, nie myślę o tym,<br />

czy widownia ma szansę przeżyć<br />

katharsis. Zawsze staram się być<br />

tu i teraz, jak najbardziej w środku<br />

wydarzeń. Nie mogę być w środku<br />

i na zewnątrz zarazem. Jeśli jednak<br />

ktoś z publiczności przeżyje takie<br />

„oczyszczenie”, o którym mówimy, to<br />

będzie mi bardzo przyjemnie.<br />

Dramaty Ibsena często<br />

nawiązywały do nurtu<br />

naturalistycznego. Pisarz jednak<br />

nie był w pełni naturalistą<br />

jako zbyt mocno przekonany<br />

o moralnej odpowiedzialności<br />

jednostki za swój los. Jaką<br />

odpowiedzialność zaakcentował<br />

tworząc postać Heddy Gabler?<br />

Heddzie wydaje się, że tłumiąc<br />

uczucia i emocje, które są dla<br />

niej równoznaczne ze słabością,<br />

a kierując się umysłem i zimną<br />

kalkulacją, zachowuje kontrolę<br />

nad sobą i światem. Tylko ona<br />

jest odpowiedzialna za swój<br />

los i postępowanie. Ćwiczy się<br />

w „megakontroli”. Jej relacje z<br />

otaczającym światem muszą być<br />

również bardzo poprawne. Żadnych skandali, wypróbowane<br />

szanujące się towarzystwo. Wydaje się, że jej odpowiedzialność<br />

jest absolutna. Potrafi sobie nawet wytłumaczyć słuszność<br />

samozniszczenia Lövborga, zakładając, że ostatecznie była<br />

to jego decyzja, że miał do tego wolną wolę. Bierze także<br />

odpowiedzialność za ostatni strzał. Nie jest zalęknioną ofiarą,<br />

lecz wybiera rozwiązanie zgodne z jej życiową filozofią.<br />

„Sumienie Europy” – tak właśnie nazywany jest<br />

Henrik Ibsen, a jego dzieła odbierane są jako „utworydrogowskazy”.<br />

Jakie przesłanie niesie postać Heddy?<br />

Co Ty chciałaś przekazać widzom odgrywając jej rolę?<br />

Postawa życiowa głównej bohaterki jest ostrzeżeniem<br />

przed logicznym planowaniem uczuć, przed próbą zimnej<br />

kalkulacji naszych zachowań i relacji. Przestrogą przed<br />

tworzeniem perfekcyjnego świata, przed stawianiem piękna<br />

fizycznego i materialnego ponad duchowością. W końcu przed<br />

konsekwentnym kierowaniem się pragnieniem własnego ego<br />

przy równoczesnym odrzuceniu jakichkolwiek odruchów<br />

empatii.<br />

Ibsen w swoich dramatach chciał zawsze wyważyć<br />

argumenty za i przeciw w kontekście spraw ludzkich.<br />

Jakie argumenty przemawiają za postacią Heddy<br />

Gabler? Czy jest możliwa obrona człowieka, który<br />

postrzegany jest jako „potwór”?<br />

Kiedy na próbach czytanych rozmawialiśmy o Heddzie,<br />

wielu kolegów mówiło o niej, że jest potworem. Ja nie mogłam<br />

konstruować roli z myślą, że mam pokazać jakieś monstrum.<br />

Starałam się znaleźć powód, dlaczego Hedda zachowuje się<br />

tak, a nie inaczej. Zrozumieć, co ją ukształtowało. Jakie ma<br />

wartości, sposób myślenia, jak została wychowana, jakie są<br />

jej doświadczenia z mężczyznami. Poza tym wielokrotnie<br />

widziałam kobiety zachowujące się w ten sposób. Czy były<br />

potworami? Może nie doświadczyły nigdy miłości, może były<br />

poranione i w ataku widziały jedyny kontakt ze światem?<br />

Zawsze łatwiej jest ocenić niż zrozumieć. Myślę, że w pewien<br />

sposób Hedda była swoją własną ofiarą. Sama zamknęła się w<br />

klatce i dokonała autodestrukcji.<br />

Odgrywając rolę, aktor pozbawiony jest na chwilę<br />

własnej tożsamości. Jak się czułaś, kiedy Hedda Gabler<br />

„pożyczyła” sobie Twoje ciało i umysł?<br />

Zmęczona. Bardzo zmęczona. Napięcie i hamowanie<br />

emocji jest bardzo wypalające. Kumulowanie w sobie<br />

niezadowolenia, frustracji światem, niezgody i zazdrości, nie<br />

należą do przyjemnych, prawdę mówiąc, są mi dosyć obce.<br />

Zaobserwowałam natomiast dosyć ciekawe zjawisko, że<br />

zwracając się do ludzi nieznoszącym odmowy „heddowym”<br />

tonem, powodowałam u niektórych natychmiastową atencję i<br />

bezzwłoczne wykonanie prośby. Na szczęście tylko u niektórych.<br />

Nie zaliczam tego doświadczenia do najprzyjemniejszych…<br />

197


Największą obawą Heddy jest znalezienie się pod<br />

czyjąś mocą. Życie ma być logiczne i przewidywalne,<br />

gdyż tylko nad takim można zapanować. Czy jednak w<br />

ostateczności bohaterka nie stała się ofiarą własnego,<br />

skrajnego racjonalizmu?<br />

Naszą Heddę zawiódł racjonalizm ale z dodatkiem uczucia.<br />

W emocjach bowiem nie pomyślała o rozwiązaniu problemu<br />

z pistoletem. Gdyby nie on, może powstałaby kolejna sztuka o<br />

jeszcze bardziej zgorzkniałej Heddzie Tesman?<br />

Hedda strzeliła sobie w skroń, a nie w serce. Czy jest<br />

to dowód, że śmierć można racjonalnie zaplanować? A<br />

może symbol tego, że życie jest prozaiczne i brak w nim<br />

pierwiastków poetyckości?<br />

Tak naprawdę nie wiemy, czy Hedda strzela sobie w skroń.<br />

Wiemy, że oczekiwała tego od Lövborga – jako ideału pięknej<br />

śmierci. Chciała, by umarł, bowiem tylko w taki sposób mógł<br />

należeć już tylko do niej. Założenie patetyczne i makabryczne<br />

zarazem, więc i sama śmierć Heddy miała być obrazem<br />

wyższości nad światem prozy i brudu. Jej miłość własna była<br />

tak wielka, że zabiła miłość do drugiego człowieka.<br />

Sztuka wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwsza<br />

jest statyczna – to czas, kiedy „rządzi” racjonalizm, w<br />

drugiej zaś następuje udramatyzowanie akcji – spokój<br />

Heddy zostaje zburzony. Czy ta gradacja napięcia<br />

jest zatem odzwierciedleniem stanu emocjonalnego<br />

głównej bohaterki?<br />

Możemy przyjąć, że od pojawienia się wzmianki<br />

o Lövborgu niewzruszona fasada, jaką w swoim życiu<br />

wybudowała sobie Hedda, zaczyna się delikatnie kruszyć.<br />

Wiadomość o znajomym z przeszłości trafia na „podatny<br />

grunt” – kobietę nieszczęśliwą i znudzoną. Ibsen niesamowicie<br />

skondensował czas i miejsce dramatu. Z bohaterami spotykamy<br />

się po raz pierwszy w momencie powrotu pary młodej –<br />

państwa Tesman – z ich podróży poślubnej do nowego domu,<br />

a żegnamy następnego dnia wieczorem. Myślę, że Hedda cały<br />

czas stara się postępować racjonalnie, im bardziej jednak igra z<br />

uczuciem i rozpoczyna niebezpieczną manipulację, tym mocniej<br />

musi się kontrolować. Stawka jest coraz większa. Wszystko,<br />

w czym znajduje się element ryzyka, jest dla Ibsenowskiej<br />

bohaterki bardzo podniecające i oddalające wcześniejszą nudę.<br />

Gra po to, aby wygrać. Niestety, gra również sama ze sobą.<br />

W pewnym momencie na policzku Heddy pojawia<br />

się łza, o której „nie mówi” Ibsen. Czy Hedda Andrzeja<br />

Bartnikowskiego jest odbiciem lustrzanym Heddy<br />

Henrika Ibsena?<br />

Ibsen na szczęście nie napisał, jak grać stworzone przez<br />

siebie postaci. Gdyby zapytać o tę łzę Heddę, powiedziałaby,<br />

że coś wpadło jej do oka. Tekst, nad którym pracowaliśmy, to<br />

adaptacja sceniczna Andrzeja Bartnikowskiego. Oryginalny<br />

jest trzy razy dłuższy, z mnóstwem konwencjonalnych zwrotów<br />

i sytuacji. Andrzej zagęścił akcję i otarł z patyny ten ponad<br />

120-letni tekst. Wierzę, że z korzyścią. Nie zapominajmy<br />

198<br />

też, że każda inscenizacja jest<br />

poszukiwaniem nowych sensów i<br />

stawianiem pytań – zarówno dla<br />

reżysera, jak i dla aktora. Inaczej<br />

robilibyśmy powtarzaną na licencji<br />

tysięczną wersję musicalu. Każdy z<br />

nas jest odrębnym kosmosem i każdy<br />

z tych kosmosów musimy połączyć<br />

na scenie w procesie tworzenia.<br />

Proponuje coś aktor i reżyser. We<br />

wspomnianej przez Panią scenie,<br />

zdarzyła się taka próba, na której<br />

przed roześmianiem się, pojawiło się<br />

stłumione łkanie. Te dwie reakcje<br />

paradoksalnie angażują podobne<br />

partie mięśni i mogą być sobie<br />

bliskie. Czy ta interpretacja jest<br />

wiarygodna, mocna? Na to pytanie<br />

zawsze odpowie już sam widz.<br />

Kontrowersyjnym<br />

momentem sztuki w reżyserii<br />

Bartnikowskiego jest<br />

masturbacja Heddy pistoletem.<br />

Jak widz ma zrozumieć tę scenę?<br />

Czy źródłem namiętności i<br />

rozkoszy jest ból i cierpienie<br />

zadawane innym (przecież takie<br />

uczucia wywołuje w efekcie<br />

użyty pistolet)?<br />

Gdy zbudowaliśmy w ten<br />

sposób tę scenę, nie chodziło nam o<br />

wywołanie poruszenia u widza, lecz<br />

o ukazanie odłączenia Heddy od jej<br />

ciała. Jedna z recenzentek napisała<br />

potem zarzut, że bohaterka nie czuje<br />

przyjemności „robiąc sobie dobrze”.<br />

Bardzo mnie to rozśmieszyło. To,<br />

co skrytykowano, zostało celowo<br />

zaplanowane. Hedda nie może<br />

osiągnąć pełnej rozkoszy. Jej ciało<br />

jest zimne. Dotyk sprawia jej ból. To<br />

jedyne czucie, na jakie sobie pozwala.<br />

Hedda i Elvsted – dwie<br />

różne kobiety. W ciemności obie<br />

bohaterki stają tyłem do siebie,<br />

co parę sekund światło pada na<br />

ich sylwetki, które zmieniają<br />

swój kształt – scena ta zdaje się<br />

być wystarczającą, aby dostrzec<br />

wyraźne różnice między nimi.<br />

Ale co jeszcze zatem reżyser<br />

chciał przekazać, tworząc w<br />

inscenizacji sztuki taką scenę?<br />

Jakie zasadnicze różnice chciał<br />

wyeksponować?


Ta scena, w której dwie kobiety<br />

czekają przez całą noc na przyjście<br />

mężczyzny, na którym im obu<br />

zależy... Obie kochają. Jedna przed<br />

paru laty nie dała sobie szansy,<br />

aby wyznać uczucie, druga mu<br />

się całkowicie poświęciła. U pani<br />

Elvsted to czyste oddanie i troska o<br />

drugą osobę, u Heddy podniecenie,<br />

rywalizacja i ambicja.<br />

odbiegał od wzorców oper mydlanych, stał się codziennym<br />

tematem rozmów w szwedzkich domach. Podobno wpłynął na<br />

statystykę rozwodów… Wielu, którzy wahali się i zwlekali z<br />

decyzją, postanowiło tego dokonać. Nie wiem, czy taki wpływ<br />

może mieć grany przez nas dramat Ibsena, mam nadzieję, że<br />

nakłoni do refleksji i uczciwego spojrzenia w głąb duszy.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

„Hedda Gabler” to nie<br />

jedyna sztuka Ibsena z wątkami<br />

emancypacyjnymi. W XIX<br />

wieku siła Heddy i odwaga<br />

Elvsted rzeczywiście mogły<br />

wzbudzić wiele kontrowersji.<br />

Dziś nas to już nie dziwi…<br />

Wydaje mi się, że nadal<br />

zerwanie z życiowym partnerem,<br />

zmiana miejsca zamieszkania,<br />

rozpoczęcie życia od nowa u wielu<br />

kobiet budzi lęk i wymaga niemałej<br />

odwagi. Możliwe, że jest to bardziej<br />

akceptowane społecznie. Wielkość<br />

Ibsena, moim zdaniem, polega na<br />

umiejętności wnikliwej analizy<br />

uniwersalnych ludzkich zachowań i<br />

uczuć. Ja nazywam to operowaniem<br />

zbliżeniami. Ma się obiektywny<br />

a zarazem niesłychanie intymny<br />

obraz powołanych do istnienia<br />

przez tego norweskiego dramaturga<br />

postaci. Przecież zdrada, kłamstwo,<br />

nieodwzajemniona miłość sprawiają<br />

dziś taki sam ból jak sto czy dwieście<br />

lat temu. Wielkim entuzjastą<br />

Ibsena był Ingmar Bergman, nieraz<br />

reżyserował jego sztuki w teatrze.<br />

Przy naszej pracy nad spektaklem<br />

często rozmawialiśmy o jego<br />

filmach. Mnie bardzo fascynuje<br />

jego sposób opowiadania historii i<br />

prowadzenia aktora. Można też tu<br />

wspomnieć, że reżyser ze swoim<br />

ulubionym operatorem Svenem<br />

Nykvistem opracowali metodę<br />

filmowania przy naturalnym<br />

świetle (co przecież przy technice<br />

lat pięćdziesiątych nie było wcale<br />

takie łatwe), operowania długimi,<br />

nieraz dziesięciominutowymi,<br />

ujęciami oraz częstymi zbliżeniami.<br />

Na początku lat siedemdziesiątych<br />

Bergman postanowił zrealizować, w<br />

ten sposób, na zamówienie telewizji,<br />

„Sceny z życia małżeńskiego”. Serial<br />

okazał się być przebojem. Choć<br />

projekt: Paweł Walicki<br />

Agnieszka Grzybowska – olsztynianka. W 2001 r.<br />

uzyskała dyplom Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we<br />

Wrocławiu. Debiutowała jeszcze jako studentka u Jerzego<br />

Jarockiego w Teatrze Polskim, gdzie zagrała Sonię w „Wujaszku<br />

Wani” A. Czechowa. Od 2001 r. przez 3 sezony aktorka<br />

Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie, w którym<br />

grała, m.in. Julię w „Romeo i Julii”, Małgorzatę w „Fauście”,<br />

Klarę w „Ślubach Panieńskich”, Pannę Młodą w „Weselu”<br />

oraz Balladynę w dramacie J. Słowackiego. Od r. 2004 w<br />

zespole Teatru im. S. Jaracza w Olsztynie, gdzie do swojego<br />

repertuaru dołączyła role Soni w „Płatonowie”, Alice w „Bliżej”,<br />

Nieznajomej-diabła w „Nie-boskiej komedii”, psychiatry w<br />

„Agnes od boga” oraz Kurtyny w „Podróży do wnętrza pokoju”.<br />

Laureatka ubiegłorocznej Teatralnej Kreacji Roku za role pani<br />

Lebrun w sztuce „Napis”. Prywatnie miłośniczka żeglarstwa,<br />

fotografii, podróży „w nieznane” i niszowego kina.<br />

199


teatr - rozmowa<br />

O „małym Tesmanku”<br />

i jego lataniu bez<br />

steru<br />

Z Marcinem Kiszlukiem, aktorem, rozmawia Urszula Pawlicka<br />

Henrik Ibsen w swoich dramatach często<br />

kontrastował dwa ludzkie typy: jednostki silne i słabe.<br />

Zdecydowanie potępiał ludzi miernych, nijakich, bez<br />

„woli mocy”. Czy do nich zaliczyć można Jorgena<br />

Tesmana?<br />

Na pewno nie zaliczyłbym go do ludzi nijakich. Jest to<br />

słaba osobowość, do końca nie radząca sobie z rzeczywistością.<br />

Słabsza niż na przykład sama Hedda Gabler. Wyobraziłem<br />

to sobie tak, jakby ciocia przekazała mu ster samolotu i<br />

powiedziała: „Leć”, tylko że ona nie uprzedziła go, że skręca się<br />

w prawo i w lewo. On tak leci i nagle, gdy okazuje się, że trzeba<br />

skręcić, jest strasznie zdziwiony. Przez to nieprzygotowany na<br />

to, że życie nie jest takie łatwe i przyjemne.<br />

Widzowie oceniając relacje małżeństwa Tesmanów,<br />

na pewno podzielą się na tych, którzy będą bronić<br />

Jorgena i ganić bezwzględną Heddę oraz na tych,<br />

którzy będą współczuć Heddzie, oskarżając tym samym<br />

Tesmana o brak „troski i zaangażowania” w związek.<br />

Po której stronie Ty stanąłeś, aby móc odpowiednio<br />

wykreować swą postać?<br />

Zadaniem każdego z aktorów jest bronić swej postaci.<br />

Takie było też moje zadanie. Byłem zdecydowanie po stronie<br />

Tesmana, ponieważ inaczej w ogóle nie mógłbym podjąć<br />

pracy. Poza tym, nawet już po przeczytaniu tego dramatu,<br />

byłem stanowczo po jego stronie, ale nie dlatego, że jestem<br />

mężczyzną! Czytając, po prostu byłem przerażony tą kobietą<br />

i jej zachowaniami. Ona jest dla mnie monstrum. Oczywiście<br />

Agnieszka Grzybowska to znakomita aktorka i potrafiła<br />

obronić Heddę, co na pewno widzowie zauważyli. Ja jednak<br />

generalnie jestem po stronie Jorgena Tesmana.<br />

Pantofle – prozaiczna rzecz, która w sztuce urasta<br />

do rangi symbolu. Czy zgadzasz się z twierdzeniem,<br />

że: pantofle symbolizują „wtargnięcie” starej<br />

rzeczywistości Tesmana (związanej z „ogniskiem<br />

domowym”) do nowej (małżeństwo i „usamodzielnienie<br />

się”) i tym samym wskazują na niemoc oderwania się od<br />

„matczynego łona”?<br />

200<br />

Zgadzam się z tym<br />

stwierdzeniem. Problem tego<br />

człowieka polega właśnie na tym, że<br />

bardzo chciałby się usamodzielnić<br />

i być takim dorosłym mężczyzną,<br />

który ma żonę, dom, a teraz będzie<br />

miał gromadkę dzieci i dostanie<br />

nominacje. Wszystko będzie w<br />

porządku… Niestety, ciąży na nim<br />

to, że nie jest przygotowany do<br />

życia. Nadal jest ciocia i on nie<br />

potrafi przestać być tym „małym<br />

Tesmankiem”. Stare ranne pantofle<br />

są jak najbardziej symbolem niemocy<br />

oderwania się od ciotki, choć on<br />

naprawdę bardzo tego chce. Z drugiej<br />

strony, ciotka też ma „swoje za<br />

uszami”. Nie potrafi sama wyrzucić<br />

go z tej łódki, powiedzieć: pływaj,<br />

najwyżej się utopisz. Ona cały czas<br />

siedzi w tej łódce i wiosłuje za niego.<br />

Nagle on chce sam wiosłować i ma<br />

poważny problem…<br />

Tesman kilka razy powtarza<br />

słowa: „Skoro należysz teraz<br />

do rodziny…”. Oczekuje zatem<br />

od Heddy (absurd, że trzeba w<br />

ogóle o to prosić…), aby mówiła<br />

do jego ciotki po imieniu.<br />

Okazuje się, że ich wizja<br />

rodziny drastycznie się różni.<br />

Czy można uznać, że kolejnym<br />

problemem poruszonym<br />

przez dramatopisarza jest<br />

różnica wyznawanych wartości,<br />

dostrzegalna pomiędzy<br />

dwojgiem bohaterów?


Oczywiście, że tak. Myślę, że<br />

tak też jest w życiu, w związkach<br />

między ludźmi. Muszą dojść do<br />

jakiegoś kompromisu. Wiadomo,<br />

że ludzie, którzy łączą się ze<br />

sobą, pochodzą z różnych rodzin,<br />

środowisk, często nawet skrajnych<br />

i cała rzecz polega na tym, żeby się<br />

dogadać. Bohaterowie nie mogą<br />

dojść do kompromisu z następującej<br />

przyczyny: Hedda niczego nie<br />

dopuszcza do siebie. Myślę, że to<br />

jest dla Tesmana bardzo poważny<br />

problem, ponieważ on by tak<br />

bardzo chciał usiąść razem przy<br />

stole, aby była ciocia, Hedda i on<br />

w tych starych pantoflach. Na<br />

pewno, kiedy cioci nie ma, to tych<br />

kapci nie zakłada, robi to tylko<br />

dlatego, aby zrobić jej przyjemność.<br />

Tesman chciałby takiego ciepła<br />

rodzinnego. Myślę, że ten problem<br />

jest bardzo współczesny. Znamy<br />

wiele przypadków w życiu, kiedy<br />

to dochodzi do napięć pomiędzy<br />

matką-teściową a żoną. Mężczyzna<br />

wtedy miota się i nie wie, co robić,<br />

a chciałby, i żeby „wilk był syty, i<br />

owca cała”. Niestety, one nie potrafią<br />

dojść do porozumienia. Wbrew<br />

pozorom nie jest to banalny problem,<br />

ponieważ czasami może bardzo<br />

poważnie ciążyć na związku.<br />

Reżyser Andrzej Bartnikowski powiedział, że<br />

tworzy „teatr realizmu zagęszczonego”. Ascetyzm,<br />

jeśli idzie o rekwizyty, silne przesunięcie w kierunku<br />

środków niewerbalnych. Milczenie jako niezwykle<br />

ważny pierwiastek. Czy podobna forma nie jest zbyt<br />

ciężka dla przeciętnego widza, przyzwyczajonego do<br />

„przestrzeni rozbudowanej”?<br />

Trzeba sobie zadać jedno podstawowe pytanie: po co<br />

idziemy do teatru? W teatrze mamy różny repertuar, możemy<br />

iść na komedię, żeby się pośmiać, albo na ciężki dramat.<br />

Jeżeli ktoś nie wie, kim był Ibsen, to możne sobie tekst<br />

wcześniej przeczytać. Uważam, że dobry widz – chociaż nie<br />

chcę wartościować „zły-dobry”, gdyż szanuję każdego widza<br />

(olsztyńskiego szczególnie) – powinien spróbować wszystkiego.<br />

Obejrzeć wszystko, aby potem móc sobie powiedzieć: „Ja wolę<br />

ten realizm zagęszczony”, albo: „Wolę ten, gdzie jest mnóstwo<br />

rekwizytów i aktorzy gestykulują”. Nie wiem, czy to męczy…<br />

Na pewno nie jest to łatwy teatr, zarówno dla widza, do<br />

obejrzenia, jak i dla aktorów – do zagrania. To bardzo trudne,<br />

ponieważ, przykładowo, nie ma mebla, za którym można by się<br />

schować, nie mogę gnieść sobie czegoś w ręku i w tym samym<br />

momencie wygłaszać monolog. Nie potrafię odpowiedzieć,<br />

czy jest on za trudny dla widza… Nie jestem za tym, żebyśmy<br />

chodzili tylko na komedie. Wiem, że życie jest teraz ciężkie (w<br />

naszym kraju szczególnie) i najlepiej chodzilibyśmy się tylko<br />

pośmiać, i kompletnie się ludziom nie dziwię. Na komediach<br />

i farsach jest o wiele więcej ludzi! Ale uważam, że należy<br />

obejrzeć tego typu spektakl jak „Hedda Gabler”, żeby sobie<br />

odpowiedzieć: „Czy mi taki typ w ogóle odpowiada?”. Ciężko<br />

mi odpowiadać za widza, ponieważ nie wiem, co sobie ludzie<br />

myślą, gdy tak siedzą na widowni.<br />

fot. Jan Jakowicki<br />

201


„Odkryj ciemne zakamarki duszy kobiecej” – motyw<br />

przewodni sztuki? Przecież pojawia się w niej asesor<br />

Brack – mężczyzna, którego postawa nie jest godną<br />

naśladowania. Czy zatem hasło nie powinno brzmieć:<br />

„Odkryj ciemne zakamarki ludzkiej duszy”?<br />

Mogłoby tak brzmieć, tylko że asesor Brack jest postacią<br />

bardziej prostolinijną niż Hedda. Od początku wiadomo, o co<br />

mu chodzi i jaki ma cel: chce posiąść Heddę. A o co chodzi<br />

Heddzie? Tak naprawdę tego nie wiadomo, nie potrafimy<br />

sobie na to pytanie odpowiedzieć. Możemy się tylko domyślać,<br />

domniemywać. Stąd hasło podkreślające właśnie zakamarki<br />

duszy kobiecej. Heddy nie można dotknąć. Gdyby ona jeszcze<br />

zdradzała Tesmana, ale przecież mówi jasno do Lövborga, że<br />

ani zdrada małżeńska, ani miłość, nie wchodzą w rachubę. Ma<br />

„schizę” na punkcie dotykania, stąd pistolety generała Gablera,<br />

które zastępują jej mężczyznę lub kogoś, kto ją zaspokoi<br />

seksualnie.<br />

Dramaturgia Ibsena – „ożywcze obmycie serca”.<br />

Czy taki efekt chciał uzyskać reżyser wybierając dramat<br />

„Hedda Gabler”? Czym dla Was, aktorów, była gra w tej<br />

właśnie sztuce?<br />

Bardzo trudne pytanie… Wydaje mi się, że jest to ożywcze<br />

obmycie serca... Czytałem wiele recenzji i przeczytałem<br />

pewną, w której autor zarzucił nam, że my nie wiemy, co grać.<br />

Wiadomo, jest demokracja i każdy ma prawo do oceny. Nie<br />

mogę komuś powiedzieć, że ma mu się podobać spektakl<br />

w Teatrze Jaracza albo nie podobać. Każdy ma prawo do<br />

swojego zdania, ale jest ono subiektywne, więc ja nie godzę się<br />

ze stwierdzeniem, że my nie wiedzieliśmy, co grać, a reżyser<br />

wpuścił nas w maliny. Uważam, że nie można oceniać sztuki<br />

na zasadzie „zła-dobra”, lecz według odczuć, czy nam się taki<br />

teatr podoba i czy taka forma przedstawienia nam odpowiada,<br />

czy też nie. Nie można powiedzieć, że ktoś nie wiedział, co<br />

gra, ponieważ od początku do końca wiedzieliśmy, za co się<br />

zabieramy. Reżyser doskonale wiedział, o czym robi sztukę i<br />

konsekwentnie doprowadził ją do końca. Wszystkie zabiegi<br />

były świadome. Dla mnie jest to bardzo ważne przedstawienie.<br />

Trudne, wymagające ogromnego skupienia. Nie mamy się<br />

za czym schować. To i liczne pauzy powodują, że w środę<br />

przedstawienie może być świetne, a w czwartek już kompletnie<br />

do bani. Rzadko się grywa w spektaklu, w którym nie można<br />

wyrzucić emocji na zewnątrz. Dużo łatwiejszym środkiem<br />

aktorskim jest wyrzucenie emocji na zewnątrz niż skrywanie<br />

ich przez półtorej godziny.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

202<br />

projekt: Paweł Walicki<br />

Marcin Kiszluk – rocznik 1978,<br />

absolwent policealnego Studium<br />

Aktorskiego przy Teatrze im. S.<br />

Jaracza w Olsztynie (2000). Po<br />

dyplomie pracował w Radomiu<br />

i Kielcach. Jego role to, m.in.<br />

Jimmy Porter – „Miłość i gniew”<br />

J. Osborne’a (dyplom aktorski),<br />

Książę Kornwalii – „Król Lear” W.<br />

Szekspira, Bill – „Funny Money” R.<br />

C. Cooney’a, Władzio – „Ślub” W.<br />

Gombrowicza, Jacques – „Palec boży”<br />

M. Hollingera, Rafael – „Czasami<br />

śnieg pada w kwietniu”. Prowadzi<br />

zajęcia gońca teatralnego. Pasjonuje<br />

się sportem – jest szczególnym<br />

fanem piłki nożnej. Zna też tajniki<br />

szermierki teatralnej.


teatr - rozmowa<br />

Siła tkwi w słabości<br />

Z Sebastianem Badurkiem, aktorem, rozmawia Urszula Pawlicka<br />

Eilert Lövborg to mężczyzna<br />

o słabej kondycji psychicznej.<br />

Łatwo jest nim sterować.<br />

Niestety, manipulatorzy nie<br />

zawsze mają dobre zamiary.<br />

Bohater staje się marionetką w<br />

rękach tak Elvsted, jak i Heddy<br />

Gabler. Czy rys postaci, nie<br />

kłóci się z mitem twardego,<br />

dominującego mężczyzny?<br />

Zgadzam się z tym, że kondycja<br />

psychiczna Eilerta nie jest najlepsza,<br />

ale czy rzeczywiście tak łatwo jest<br />

nim manipulować? Tego bym nie<br />

powiedział. Problem w tym, że ma<br />

on inne priorytety w życiu. Stać go<br />

na ryzyko, dzięki temu nie rezygnuje<br />

z marzeń. Jego wewnętrzny świat jest<br />

gęsty i zróżnicowany, skala doznań<br />

niezwykle szeroka, a wrażliwość<br />

sporo powyżej przeciętnej.<br />

Oczywiście, kto wysoko lata, ten z<br />

wysoka spaść może. To jest właśnie<br />

to ryzyko, w pełni świadome. Czy<br />

może być coś bardziej męskiego niż<br />

odwaga? Czy ryzykantem można<br />

manipulować? Według mnie można<br />

próbować, ale nigdy nie wiadomo, co on zrobi. Jeśli chodzi o<br />

mit twardego mężczyzny, to w mojej głowie nie mieści się to<br />

pojęcie. Nie wiem, co ono znaczy, ponieważ zniszczyć można<br />

każdego. I na dodatek: „siła tkwi w słabości”.<br />

Lövberg prowadził dość swobodny styl życia. Jego<br />

głównym celem było zaspokajanie żądz. W efekcie<br />

przeżywał kryzys, z którego miała wydźwignąć go<br />

książka. Niestety, w momencie, gdy dzieło odnosi<br />

sukces, odzywają się w Lövbergu „głosy z przeszłości”.<br />

Ponownie upada. Czy pierwszy upadek człowieka<br />

przesądza o następnym i następnym…?<br />

Mam wrażenie, jakbyśmy czytali dwie różne książki. Tak,<br />

prowadził swobodny tryb życia, nawet bardzo, ale jego celem<br />

było odbieranie życia całym sobą. Poznanie go od podszewki.<br />

Człowiek, który się nie stoczył, nigdy nie zrozumie świata.<br />

Upadek to najprawdziwsze, co może się przydarzyć. Upadając,<br />

uczymy się najwięcej. Oczywiście trzeba umieć wyciągać<br />

wnioski. Pierwszy upadek nie przesądza o następnym, ale go nie<br />

wyklucza. Lövborg ma tendencję do upadania, ponieważ jest<br />

zapalczywy, porywczy, awangardowy... Często rzuca się w wir<br />

życia na ślepo, jak pionier. Połyka go całymi haustami, a potem<br />

wymiotuje.<br />

203<br />

fot. Jan Jakowicki


ecenzje<br />

Andrzej Bartnikowski na miejsce realizacji<br />

dramatu wybrał scenę kameralną. Czy ten wybór<br />

ma jakiekolwiek znaczenie dla odbioru sztuki? Czy<br />

widz ma poczuć się „gościem” w mieszkaniu Heddy i<br />

Tesmana?<br />

Myślę, że Andrzejowi rzeczywiście chodziło o oddanie<br />

pewnej intymności. O wprowadzenie publiczności niemal do<br />

wnętrza mieszkania Heddy i Tesmana. Wydaje mi się jednak,<br />

że chodziło bardziej o to, aby widz poczuł się nie tyle gościem,<br />

co podglądaczem, przecież w gruncie rzeczy bardzo intymnych<br />

sytuacji. Kto by obnażył swoje prywatne życie? W erze<br />

„bigbrotherów” może nie jest to tak uderzające doświadczenie.<br />

Eilert Lövberg i Hedda Gabler popełniają<br />

samobójstwo. Śmierć okazuje się jedyną<br />

ucieczką przed… No właśnie, przed czym?<br />

Ich śmierć to dowód słabości czy odwagi?<br />

A może pobudki, jakimi się kierowali, są<br />

odmienne i przez to ich samobójstwa należy<br />

rozpatrywać odrębnie?<br />

Hedda faktycznie popełnia samobójstwo, ale<br />

Eilert nie. Strzał pada przypadkowo w podbrzusze.<br />

Eilert chciał dalej żyć. Nie wiadomo oczywiście, jak<br />

długo, ale nie stchórzył. Szukał wyjścia. Zabiło go<br />

„koło fortuny”, przejechało po nim i zmiażdżyło.<br />

Nie uciekał, Hedda – tak. Ona uciekała przez całe<br />

życie. Bała się walczyć o swoje. Bała się przyznać<br />

przed samą sobą do miłości. Gdy ją straciła,<br />

nie wytrzymała. Jej subtelna, wyrafinowana gra<br />

doprowadziła do jej upadku, przed którym uciekła<br />

w samobójstwo.<br />

tu przypomnieć o tym, że patrzę z<br />

perspektywy mojej postaci. Niestety<br />

nie mam możliwości zobaczenia<br />

spektaklu. Milczenie to łącznik, który<br />

zbliża nie tylko kolejnych bohaterów,<br />

ale i poszczególne jednostki do<br />

swoich jaźni.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

fot. Jan Jakowicki<br />

Niedawno dołączyłeś do zespołu<br />

aktorskiego Teatru Jaracza. Interesuje mnie<br />

to, jak przyjąłeś propozycję zagrania postaci<br />

Eilerta Lövborga? W jaki sposób określiłbyś<br />

tę rolę, podsumował ją?<br />

Eilert to piękna postać, pełna skrajności i<br />

wyzwań. Pobudzająca wyobraźnię i dająca siłę<br />

do odkrywania. Najbardziej podoba mi się jego<br />

świadomość, która mimo swojej obszerności,<br />

nie jest w stanie zapewnić mu przetrwania.<br />

Świadomość to potężny ciężar.<br />

Istotne dla sztuki jest milczenie. Nawet<br />

zamieszaniu i krzykom, którymi kończy się<br />

dramat Ibsena, w końcu towarzyszy milczenie.<br />

Julian Tuwim powiedział: „Milczenie to tekst, który<br />

niezwykle łatwo jest błędnie zinterpretować”. Jak ty byś<br />

je zinterpretował? Jaką rolę Twoimi zdaniem odgrywa<br />

ono w reżyserii Andrzeja Bartnikowskiego?<br />

Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to myśl, że milczenie<br />

nie jest ciszą. Milczenie jest rodzajem rozmowy. Może oznaczać<br />

silne porozumienie, ale także jego absolutny brak. W naszym<br />

przedstawieniu milczenie jest jak zbliżanie się do siebie. Muszę<br />

204<br />

projekt: Paweł Walicki<br />

Sebastian Badurek – ur. w 1974<br />

r. w Mrągowie. Ukończył PWST<br />

im. L. Solskiego w Krakowie.<br />

Przedstawienia dyplomowe:<br />

„Letnicy” w reż. K. Lupy, „Kto się<br />

boi Wirginii Woolf ” w reż. J. Peszka.<br />

W latach 2000-2007 aktor Teatru<br />

im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie.<br />

Od 2007 r. pracuje w Teatrze im. S.<br />

Jaracza w Olsztynie.


W roku 2008 ukazały się:<br />

Tomasz Białkowski<br />

„Mistrzostwo Świata”<br />

„Białkowski imponuje słuchem i wrażliwością językową, świetnymi<br />

dialogami w rozmaitych tonacjach, dbałością o logikę i szczegóły”.<br />

Włodzimierz Kowalewski, „Rewia Książek”<br />

„Nie uniknę słowa brawura, pisząc o książce Tomasza<br />

Białkowskiego „Mistrzostwo Świata” – to rzeczywiście najlepsza<br />

rzecz w jego dorobku”.<br />

Paweł Dunin-Wąsowicz, „Lampa”<br />

Wojciech Brzoska<br />

„przez judasza”<br />

„Spośród dotychczasowych książek Wojciecha Brzoski „przez<br />

judasza” jest z pewnością propozycją formalnie najdoskonalszą, a<br />

treściowo najbogatszą”<br />

Jakub Winiarski, „Nieszuflada”<br />

„[...] tomik jest poruszający – porusza czułą strunę narodową,<br />

wchodzi w uświęconą koleinę i drwi sobie z niej, z otoczki jej<br />

towarzyszącej, z patosu pozbawionego podstaw, z językowych<br />

skrzepów, które zbanalizowały się do tego stopnia, że trudno<br />

podejrzewać, żeby jeszcze stała za nimi żarliwość”.<br />

Karol Maliszewski, „artPapier”


Ewa Berent<br />

„Rdza”<br />

„Debiutancka książka Ewy Berent „Rdza” jest powieścią wybitną”.<br />

Igor Stokfiszewski, „Tygodnik Powszechny”<br />

„Drgający od upału świat nieco przypomina też powieść „Weiser<br />

Dawidek” Pawła Huellego, bohaterka i jej dwu akolitów są<br />

bowiem połączeni wspólną tajemnicą i wspólnym występkiem”.<br />

Justyna Sobolewska, „Dziennik”<br />

Ewa Furgał<br />

„Ekstremizmy”<br />

„[...] można przeczytać te wiersze jak niemal tradycyjne, piękne<br />

erotyki o potrzebie bliskości.”<br />

Krzysztof Fiołek, „Lampa”<br />

„Wiersze o samotności, gdy ukojeniem jest tylko ta jedna osoba, a<br />

nie można całować się z nią na ławce w sąsiednim parku.”<br />

Sonia Śniatała, „Portal Księgarski”

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!