Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Adam Chmielowski,<br />
Szara godzina (Kardynał)<br />
olej na płótnie, 44 x 124,5<br />
1880<br />
Ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie<br />
1
SPIS TREŚCI<br />
Władza i grzech w Kościele<br />
LISTOPAD (11)<br />
4. Od redakcji<br />
cji<br />
DIAGNOZY<br />
5. Zbigniew Stawrowski<br />
Drugie oblicze miłosierdzia<br />
TEMAT MIESIĄCA<br />
16. Ks. Tomasz Węcławski<br />
„Wśród was tak nie jest”<br />
41. Trudne pytania<br />
Rozmawiają: Józef Augustyn SJ, Paweł Kozacki OP,<br />
ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski, Zbigniew Nosowski<br />
i Karol Tarnowski<br />
63. Abp Józef Życiński<br />
Pragmatyzm i łaska a w zbawczej misji Kościoła<br />
79. Ks. Grzegorz Ryś<br />
Grzech w Kościele czy grzech Kościoła?<br />
94. Henryk Pietras SJ<br />
Postrzeganie kapłaństwa<br />
105. Inspiracje<br />
PO PIELGRZYMCE<br />
106. Elżbieta Wolicka<br />
Sedno sprawy<br />
109. Jan Michalski<br />
Rozesłanie Kościoła polskiego<br />
2
TEMATY I REFLEKSJE<br />
112. Adam Lipszyc<br />
Falstaff – prawdziwy krytyk marksistowski (1)<br />
DOSKONAŁ<br />
ONAŁY SMAK ORIENTU<br />
122. Piotr Kłodkowski<br />
Supermarket et i świątynia<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
128. Jerzy Wocial<br />
Wybrani z wieczności do wieczności<br />
134. Dariusz Kowalczyk SJ<br />
Biblijne anioły, , psychoterapia i szambo<br />
140. Joanna Petry Mroczkowska<br />
Męczennicy, , problem aktualny<br />
147. Ks. Jan Kracik<br />
Negowane braterstwo na drogach historii<br />
152. Anna Baranowa<br />
Pochwała ręki<br />
SPOŁECZEŃSTWO NIEOBOJĘTNYCH<br />
158. Dorota Rogala<br />
Dzieciaki Jacka<br />
162. Rek<br />
ek<br />
ekomendacje<br />
JEDENAST<br />
STA A WIECZOREM<br />
165. Antoni Gołubiew<br />
Z notatnika a literackiego<br />
168. Summary<br />
3
OD REDAKCJI<br />
Od redakcji<br />
W średniowieczu krążyła legenda, że kiedy Konstantyn<br />
Wielki ogłaszał edykt mediolański, rozległ się głos z nieba:<br />
„W tym momencie rozlewa się trucizna w ciało Kościoła”.<br />
Uwolnienie się od tej trucizny – mówi dziś prof.<br />
Stefan Swieżawski – nastąpiło dopiero w drugiej połowie<br />
XX wieku, w trakcie Drugiego Soboru Watykańskiego. To<br />
Jan XXIII, zwołując 40 lat temu Sobór, powiedział: „Czas<br />
strząsnąć pył cesarstwa, który od czasów Konstantyna<br />
osiadł na tronie świętego Piotra”.<br />
Właśnie o tym piszą autorzy <strong>listopad</strong>owego „<strong>Znak</strong>u”:<br />
o „klątwie” Konstantyna i odwiecznej pokusie władzy i znaczenia<br />
– oraz o mozolnym zdejmowaniu owego „garbu” i powrocie<br />
do Ewangelii. Bo przecież Założyciel Kościoła „nie<br />
przyszedł po to, żeby Mu służono, ale żeby służyć”.<br />
Nie ukrywamy, że bezpośrednią inspiracją do zajęcia<br />
się problemem władzy w Kościele była tzw. sprawa poznańska:<br />
odsłonięcie zła, które zagnieździło się we wspólnocie<br />
ludzi wierzących. W sercu jednego człowieka sprawującego<br />
władzę i tych wszystkich, którzy to zło tuszowali.<br />
W numerze publikujemy również następne teksty poświęcone<br />
sierpniowej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski.<br />
Papieskie orędzie miłosierdzia odnosi się również – jesteśmy<br />
o tym przekonani – do Kościoła, który przecież „ciągle<br />
potrzebuje nawrócenia”.<br />
4
DIAGNOZY<br />
Zbigniew Stawrowski<br />
Drugie oblicze<br />
miłosierdzia<br />
W świecie, w którym nie ma ani pamięci prawdziwego<br />
domu, ani perspektywy synów obdarzonych<br />
najwyższą godnością, pozostaje jedynie miejsce<br />
dla sług takiego czy innego hodowcy świń, zaś<br />
szczytem życiowej kariery dla najbardziej ambitnych<br />
– stanie się samemu panem i właścicielem<br />
jakiegoś stada.<br />
Wtedy zastanowił się i rzekł: (...) zabiorę się i pójdę<br />
do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem<br />
przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien<br />
nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym<br />
z najemników (Łk 15, 17-19).<br />
Główne przesłanie ostatniej papieskiej pielgrzymki to poruszające<br />
słowa o Bożym Miłosierdziu, do którego docieramy i w którym<br />
uczestniczymy sami pełniąc akty miłosierdzia. Przesłanie wydaje się<br />
proste i jednoznaczne. Jest jak dobre ziarno zasiane przez siewcę,<br />
a to, czy wyda plon, czy też wydziobią je ptaki lub zagłuszą ciernie,<br />
zależeć będzie od wrażliwości serc, mocy woli i przede wszystkim<br />
jasności naszych umysłów. Każdy z nas został osobiście wezwany do<br />
refleksji, aby słowa o miłosierdziu przetłumaczyć na konkret i odnaleźć<br />
własną drogę wewnętrznej przemiany i zewnętrznego działania.<br />
Warto więc już spokojnie wczytać się w homilie z Łagiewnik, Błoń<br />
i Kalwarii, warto sięgnąć do encykliki o Bożym Miłosierdziu. Warto<br />
5
6<br />
ZBIGNIEW STAWROWSKI<br />
również przysłuchiwać się uważnie popielgrzymkowym komentarzom<br />
– także i tym, które z orędzia Jana Pawła II usiłują uczynić ideologiczną<br />
podpórkę dla niezbyt chrześcijańskich programów. Tak bowiem<br />
wygląda konkret naszego życia i w nim właśnie, a nie gdzie<br />
indziej, mamy odpowiedzieć na papieskie przesłanie.<br />
W czasie wizyty w Polsce Ojciec Święty położył nacisk przede<br />
wszystkim na miłosierdzie rozumiane jako postawa samarytańska.<br />
Mówiąc o różnych formach ubóstwa, o potrzebie wrażliwości na<br />
ludzkie nieszczęście i obowiązku udzielenia bliźnim niezbędnego<br />
wsparcia, a także beatyfikując osoby znane z troski o najuboższych<br />
i odrzuconych, akcentował to oblicze miłosierdzia, które wcześniej<br />
konsekwentnie nazywał solidarnością. Solidarność, wyrastająca z poczucia<br />
głębokiej braterskiej wspólnoty, ma być naszą odpowiedzią<br />
na każdą ludzką biedę, niezależnie od tego, czy osoby, które należy<br />
wesprzeć, same są sobie winne czy zawinili inni, czy też winien jest<br />
po prostu los. Problem winy jako przyczyny nieszczęścia, choć może<br />
okazać się ważny w perspektywie bardziej długofalowych działań,<br />
z pewnością nie jest pierwszoplanowy, gdy ktoś cierpiący pilnie oczekuje<br />
na pomocną dłoń.<br />
Oczywiście, samarytańska postawa potrzebna jest zawsze i wszędzie<br />
i nigdy jej za wiele, trudno jednak nie dostrzec pozytywnych<br />
zmian, które pod tym względem zaszły w naszym kraju. Współcześni<br />
polscy apostołowie miłosierdzia budzą dziś powszechny podziw i szacunek.<br />
Co więcej, zamiast prowadzić boje ze zwalczającymi ich działalność<br />
instytucjami państwa, jak to miało miejsce przed rokiem 1989,<br />
W przypadku zła moralnego<br />
najważniejsze okazuje się<br />
przywrócenie zerwanych<br />
więzi wspólnoty.<br />
mogą czasem liczyć nawet na ich wsparcie.<br />
Na tle wielorakich aksjologicznych sporów<br />
dzielących polskie społeczeństwo tak rozumiane<br />
miłosierdzie wyróżnia się jako niekwestionowana<br />
i powszechnie akceptowana wartość,<br />
choć zdarzają się oczywiście różnice poglądów co do właściwych<br />
form jej realizacji. Można więc powiedzieć, że dla samarytańskiej<br />
solidarności z potrzebującymi istnieje w naszym kraju zarówno sprzyjający<br />
duchowy klimat, jak i w miarę przyjazna instytucjonalna przestrzeń,<br />
toteż zakres praktykowania takiej postawy zależy przede<br />
wszystkim od przezwyciężania ociężałości naszych serc.
DIAGNOZY<br />
Istnieje jednak drugie, nie mniej ważne oblicze miłosierdzia, gdzie<br />
kwestia winy i odpowiedzialności, a tym samym i sprawiedliwości,<br />
nie może zostać pominięta. Czym innym jest bowiem zło fizyczne<br />
(choroba, nieszczęście), czym innym zaś zło moralne (wina, grzech)<br />
– inaczej też w obu przypadkach wygląda perspektywa skutecznej<br />
pomocy, której udzielić może osoba gotowa okazać miłosierdzie. Jeśli<br />
w pierwszym przypadku chodzi głównie o to, abyśmy uświadomili<br />
sobie, co wynika z oczywistego poczucia wspólnoty i solidarności<br />
z braćmi będącymi w potrzebie, o tyle w drugim – w przypadku zła<br />
moralnego, które sięga głębiej i niszczy elementarne relacje międzyludzkie<br />
– najważniejsze okazuje się przywrócenie zerwanych więzi<br />
wspólnoty. Najważniejsze i – dodajmy – znacznie bardziej trudne.<br />
To drugie oblicze miłosierdzia stanowi główny temat encykliki<br />
Dives in misericordia (DM). W centrum rozważań Jana Pawła II znajduje<br />
się tu nie przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, lecz o synu<br />
marnotrawnym: o kimś, kto zagubił się i zmarnował swoje dziedzictwo,<br />
ale zdołał się opamiętać i oto wraca skruszony do domu<br />
ojca, który przyjmuje go z radością. Opowieść ta ma charakter uniwersalny.<br />
Jest archetypem każdej sytuacji autentycznego przebaczenia<br />
i pojednania, niezależnie od tego, czy ma ono miejsce w ramach<br />
chrześcijańskiego sakramentu pokuty, czy też w zwyczajnych, „świeckich”<br />
konfliktach między ludźmi. „Ten syn – pisze Papież – (...) to<br />
poniekąd człowiek wszystkich czasów” (DM, 5).<br />
Bólem, który woła o pomoc, nie jest tu po prostu materialna nędza<br />
czy fizyczne osamotnienie syna, lecz coś o wiele ważniejszego –<br />
utracona synowska godność, zmarnowane człowieczeństwo. Kto<br />
doznaje bólu? Taki ból jest zawsze po stronie zranionej miłości! Gdy<br />
syn porzuca dom i w uciechach świata trwoni swoje dziedzictwo, to<br />
nie on zrazu cierpi, lecz jego ojciec. Nawet nieskończona dobroć<br />
i miłosierdzie ojca nie są w stanie same ugasić owego cierpienia, bowiem<br />
ból wzmaga się tym bardziej, im większa jest ojcowska miłość,<br />
im większe pragnienie odbudowania zerwanej więzi z synem. Nikt<br />
inny jak tylko zagubiony syn może okazać się miłosiernym samarytaninem,<br />
który opatrzy ojcowską ranę. Miłosierdzie ojca, aby odbudować<br />
zniszczoną wspólnotę, musi więc spotkać się z miłosierdziem<br />
syna; nie jest ono postawą jednostronną, lecz wymaga wzajemności.<br />
7
ZBIGNIEW STAWROWSKI<br />
Ks. Józef Tischner, komentując papieską encyklikę, ujął to w prostych<br />
słowach: do drzwi miłosierdzia potrzeba dwu kluczy – jeden<br />
ma w ręku ojciec, a drugi syn; z jednej strony potrzebna jest gotowość<br />
przebaczenia, z drugiej – nawrócenie 1 .<br />
W ewangelicznej opowieści drzwi od strony ojca są zawsze otwarte,<br />
dlatego też przywrócenie wspólnoty zależy w gruncie rzeczy od<br />
postawy marnotrawnego syna. Co jest tym kluczem, co jest koniecznym<br />
warunkiem urzeczywistnienia miłosierdzia, którego wypełnienie<br />
spoczywa wyłącznie w jego rękach? Jest nim przede wszystkim<br />
akt spojrzenia na siebie w prawdzie. Dopiero znalazłszy się na dnie,<br />
syn nie tylko uświadamia sobie, ile zmarnował i zaprzepaścił, lecz<br />
przede wszystkim dostrzega wreszcie swoją szczególną synowską<br />
godność, która, choć poraniona i nadwątlona jego własnymi czynami,<br />
ciągle jest w nim żywa. Kiedy już odkryje w sobie ten sam ból,<br />
który rozdziera ojcowskie serce – ból z powodu zagubionego człowieczeństwa<br />
i zerwanej więzi, nic nie będzie dla niego ważniejsze niż<br />
powrót do domu. Syn wyrusza w drogę, gotowy przyjąć na siebie<br />
wszelkie konsekwencje swojego dotychczasowego marnotrawnego<br />
życia. „Uświadamia sobie – czytamy w encyklice – że nie ma prawa<br />
do niczego więcej, jak do stanu najemnika w domu swojego ojca.<br />
Decyzja jego zostaje podjęta z całym poczuciem tego, na co zasłużył<br />
i do czego jeszcze może mieć prawo przy zachowaniu ścisłej sprawiedliwości”<br />
(DM, 5).<br />
Powracający syn nie zostaje jednak najemnikiem. Widząc jego<br />
skruchę, ojciec potwierdza jego synowską godność i przyjmuje do<br />
rodziny. Jest bowiem świadom, „że ocalone zostało zasadnicze dobro:<br />
dobro człowieczeństwa jego syna. Wprawdzie zmarnował majątek,<br />
ale człowieczeństwo ocalało” (DM, 6). W ten sposób miłosierdzie<br />
zostaje wypełnione, ból rozdarcia – ból ojca i ból syna – wygaszony,<br />
wspólnota przywrócona.<br />
W ewangelicznej przypowieści pojawia się również inna ważna<br />
postać – postać starszego syna, który najchętniej, gdyby to on dzierżył<br />
ojcowskie klucze, nikogo, kto raz porzucił dom, z powrotem by<br />
do niego nie wpuścił. Starszy syn wydaje się niewrażliwy i niemiło-<br />
8<br />
1<br />
Por.: Drogi i bezdroża miłosierdzia, Kraków 2001, s. 49.
DIAGNOZY<br />
sierny; tak jak teraz nie odczuwa radości będącej udziałem ojca, tak<br />
zapewne wcześniej nie odczuwał jego bólu. Z drugiej strony trudno<br />
odmówić mu wielu zalet: jest posłuszny, wiernie przestrzegający ojcowskich<br />
przykazań, sprawiedliwy – właśnie poczuciem, że naruszone<br />
zostają zasady, których nauczył się w domu ojca, motywuje swój<br />
sprzeciw, by w powracającym człowieku uznać swego brata. Nie<br />
pojmując, czym jest miłosierdzie, wyraźnie obawia się, że okaże się<br />
ono aktem rażącej niesprawiedliwości. Obawia się niesłusznie, bo<br />
jak tłumaczy mu ojciec: „ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje<br />
do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój<br />
był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się” (Łk 15, 31-32).<br />
Chociaż w encyklice Dives in misericordia postawa starszego brata<br />
nie jest bezpośrednio rozważana, obrazowany jego osobą delikatny<br />
problem relacji między sprawiedliwością a miłosierdziem znajduje<br />
jednoznaczną wykładnię: „Wymagane przebaczenie nie niweczy<br />
obiektywnych wymagań sprawiedliwości. (...) W żadnym<br />
miejscu orędzia ewangelicznego ani przebaczenie, ani też miłosierdzie<br />
jako jego źródło, nie oznacza pobłażliwości wobec zła, wobec<br />
zgorszenia, wobec krzywdy czy zniewagi wyrządzonej. W każdym<br />
wypadku naprawienie tego zła, naprawienie zgorszenia, wyrównanie<br />
krzywdy, zadośćuczynienie za zniewagę, jest warunkiem przebaczenia.<br />
Tak więc podstawowa struktura sprawiedliwości wkracza zawsze<br />
na obszar miłosierdzia. To ostatnie posiada jednakże moc wypełnienia<br />
sprawiedliwości nową treścią. Treść ta najprościej<br />
i najpełniej uwydatnia się w przebaczeniu. Ono bowiem ukazuje, iż<br />
poza całym procesem »wyrównawczym« czy też »rozejmowym«, który<br />
właściwy jest dla samej sprawiedliwości, dochodzi do głosu miłość,<br />
czyli afirmacja człowieka. Spełnienie zaś warunków sprawiedliwości<br />
jest nade wszystko nieodzowne, ażeby ta miłość mogła niejako odsłonić<br />
swoje oblicze” (DM, 14). Powtórzmy: miłosierdzie nie<br />
przeciwstawia się wymaganiom sprawiedliwości ani<br />
też ich nie pomija, lecz zakłada je i potwierdza.<br />
*<br />
Refleksje Jana Pawła II osnute wokół przypowieści o synu marnotrawnym<br />
jasno ukazują sens oraz konieczne warunki realizacji tego<br />
9
10<br />
ZBIGNIEW STAWROWSKI<br />
aspektu miłosierdzia, który wyraża się w przebaczeniu win i pojednaniu.<br />
W ich świetle zapytajmy wprost: czy w życiu społeczno-politycznym<br />
dzisiejszej Polski owo przebaczenie i pojednanie ma jakąkolwiek<br />
szansę stać się rzeczywistością? Nie trzeba szczególnej wyobraźni,<br />
by dostrzec, że to właśnie w tej sferze mamy do czynienia<br />
z największym „deficytem” miłosierdzia, że tu znajduje się źródło<br />
najbardziej dotkliwego bólu, który rozdziera nasz ojczysty dom i który<br />
nie może znaleźć ukojenia. Duchowy klimat, jaki panuje wokół tak<br />
rozumianego miłosierdzia, na pewno nie jest sprzyjający, zaś instytucjonalne<br />
rozwiązania – wręcz mu wrogie.<br />
Istnieje bowiem w naszym kraju ogromna rzesza ludzi, którzy<br />
cierpią nie tylko z powodu biedy, braku pracy, osamotnienia czy choroby,<br />
lecz przede wszystkim z powodu braku sprawiedliwości. Skrzywdzeni<br />
przez innych, pozbawieni nadziei na zadośćuczynienie, niosą<br />
w sobie rany podeptanej godności. Nie chodzi tu jednak wcale o powszechnie<br />
znaną niewydolność systemu sądownictwa ani też o coraz<br />
Marnotrawni synowie stali się<br />
najemnikami niszczącymi<br />
dziedzictwo, a czasem i życie<br />
swoich braci.<br />
liczniejsze przypadki naruszania sprawiedliwości<br />
przez instytucje, które mają stać na<br />
jej straży. Te wszystkie aktualne negatywne<br />
zjawiska mają o wiele głębsze źródło. Wspiera<br />
je zasada, która stała się fundamentem<br />
i aktem założycielskim III Rzeczypospolitej – zasada wystawienia<br />
sprawiedliwości na pośmiewisko.<br />
Spoglądając na dramat dzisiejszej Polski przez pryzmat przypowieści<br />
o synu marnotrawnym, musimy zauważyć, że sytuacja naszego<br />
kraju, podobnie jak i innych państw, które wloką za sobą cień<br />
totalitarnej przeszłości, jest znacznie bardziej skomplikowana, bowiem<br />
marnotrawni synowie nie tylko marnowali swoją część ojcowizny,<br />
ale, co gorsza, stali się najemnikami niszczącymi dziedzictwo,<br />
a czasem i życie swoich braci. Spustoszenia, które spowodowali, nie<br />
ulotniły się bez śladu. Są wśród nas ich świadkowie: rodziny pomordowanych,<br />
byli więźniowie, ludzie bici, okradani z własności, wyrzucani<br />
z pracy, pozbawiani możliwości nauki, studiów, zmuszani do<br />
emigracji i – co dotyczy bez wyjątku wszystkich – zatruwani od dzieciństwa<br />
kłamstwami komunistycznej propagandy. Jest żywa pamięć<br />
o latach nieprawości, są ofiary i wciąż niezagojone rany, tylko ich
DIAGNOZY<br />
sprawcy jakoś zniknęli. Nic dziwnego, że wielu skrzywdzonych ludzi<br />
niesie w sobie głębokie poczucie niesprawiedliwości. To jest ich<br />
najdotkliwszy ból i rana, która pilnie domaga się opatrzenia.<br />
Oczywiście, bywają krzywdy obiektywnie już nie do naprawienia:<br />
ich sprawcy nie żyją, nie ma też świadków, brakuje dowodów. To wszystko<br />
można by zrozumieć i z tym się pogodzić, gdyby krzywdę nazywano<br />
krzywdą, ofiarę – ofiarą, sprawcę – sprawcą, a ludzie zranieni mieli<br />
poczucie, że w ich ojczystym domu sprawiedliwość, jako niepodważalna<br />
wartość i stale obecna zasada regulująca życie wspólnoty, nie jest<br />
otwarcie lekceważona. Gdy dzieje się inaczej, do dawnego bólu dołącza<br />
się ból nowy, czasem bardziej dotkliwy. Jak można mu zaradzić?<br />
Kto ma tu być miłosiernym samarytaninem? Odpowiedź jest prosta:<br />
to na osobach odpowiedzialnych za państwo spoczywa elementarny<br />
obowiązek takiego kształtowania jego praw i instytucji, aby ich celem<br />
nie było nic innego niż właśnie sprawiedliwość. Niestety, ta prosta<br />
odpowiedź zarówno dla ojców założycieli III RP, jak i dla kolejnych<br />
rządzących Polską formacji politycznych okazała się zbyt trudna – uznano<br />
ją za nieistotną, szkodliwą i niezrozumiałą.<br />
W jaki sposób zakwestionowano potrzebę oparcia fundamentów<br />
naszego państwa na imperatywie bezwzględnego przestrzegania zasady<br />
sprawiedliwości? Otóż wielokrotnie mogliśmy usłyszeć, że sprawiedliwości<br />
nie należy dociekać zbyt rygorystycznie, bo ci, którzy<br />
się jej domagają, kierują się przede wszystkim pragnieniem zemsty.<br />
Trudno wykluczyć, że czasem bywa i tak. Ale jakie to ma znaczenie<br />
wobec obowiązku sprawiedliwej kary i naprawienia krzywd? Miarą<br />
sprawiedliwości jest przecież sam czyn oraz intencje jego sprawcy,<br />
a późniejsze odczucia ofiar nie mają tu nic do rzeczy. Jeśli nawet<br />
zdarza się, że ktoś boleśnie skrzywdzony pragnie ujrzeć cierpienia<br />
swego prześladowcy, to czy obniża to w jakikolwiek sposób wagę<br />
przestępczego czynu i usprawiedliwia krzywdziciela?<br />
Nie wszyscy jednak pokrzywdzeni żywią w swych sercach wrogie<br />
uczucia i wielu z nich z pewnością gotowych byłoby pojednać się z dawnymi<br />
krzywdzicielami. Ich wołanie o prawdę i sprawiedliwość nie ma<br />
nic wspólnego z zemstą, lecz bierze się z pragnienia posiadania ojczyzny,<br />
która byłaby miejscem autentycznej powszechnej wspólnoty. Jest<br />
wyrazem bólu rozdarcia – tego samego bólu, który przeszywał ojca cze-<br />
11
12<br />
ZBIGNIEW STAWROWSKI<br />
Miłosierdzia najbardziej<br />
może potrzebują sprawcy<br />
tych ran.<br />
kającego na powrót marnotrawnego syna. Tylko przebaczenie zagoiłoby<br />
ową ranę, ale tam, gdzie nie zostały spełnione warunki elementarnej<br />
sprawiedliwości, skrzywdzeni nie tylko nie mają szansy faktycznie przebaczyć,<br />
lecz nawet sama ich gotowość do wybaczenia wystawiona jest<br />
na ciężką, nie mającą końca próbę. Z rany, która się nie goi, wciąż rodzi<br />
się pokusa, aby na swego krzywdziciela spoglądać nie z miłością, jak na<br />
zagubionego brata, tylko z nienawiścią, jak na śmiertelnego wroga. Bowiem<br />
to nie z żądzy zemsty budzi się pragnienie<br />
sprawiedliwości, lecz odwrotnie – to raczej zdeptana<br />
nadzieja na osiągnięcie sprawiedliwego zadośćuczynienia<br />
sprzyja pojawieniu się uczucia<br />
nienawiści i pragnienia zemsty. W takiej sytuacji trzeba doprawdy wielkiej<br />
siły ducha, by nie poddać się owej pokusie.<br />
Obok tysięcy ludzi, których dawne rany zaczęłyby się goić, gdyby<br />
tylko mogli dostrzec, że ich ojczysty dom oparty został na sprawiedliwych<br />
zasadach, żyje w naszym kraju nie mniej liczne grono<br />
osób być może o wiele bardziej potrzebujących miłosierdzia. To bezpośredni<br />
i pośredni sprawcy owych ran. To ci wszyscy, którzy w różnych<br />
miejscach i na rozmaite sposoby budowali i wspierali przez lata<br />
komunistyczny system, niszcząc i krzywdząc zarówno swoich bliźnich,<br />
jak i samych siebie. Oni również – każdy na miarę swoich własnych<br />
czynów – potrzebują prawdy i sprawiedliwości, by odnaleźć<br />
powrotną drogę do domu ojca. Problem w tym, że w ogromnej większości<br />
wcale jej nie poszukują.<br />
Kiedy zastanawiamy się nad duchowym klimatem panującym dziś<br />
w naszej ojczyźnie, nic nie daje bardziej do myślenia niż to, że po upadku<br />
komunizmu nie było niemal żadnych publicznie znanych nawróceń,<br />
żadnego uznania własnych win i gotowości zadośćuczynienia. Mimo<br />
żywej pamięci świadków, mimo pracy historyków, którzy wydobywają<br />
na jaw coraz to nowe szczegóły o zbrodniach oraz większych i mniejszych<br />
nikczemnościach związanych z okresem PRL-u, ich sprawcy,<br />
a choćby tylko ich bierni współuczestnicy, robią wszystko, by zataić<br />
prawdę o przeszłości i wymazać ją ze swojej i naszej pamięci. A jeśli<br />
w obliczu niepodważalnych dowodów nie mogą już czemuś wprost<br />
zaprzeczyć, to nie widać na ich twarzach nawet cienia wstydu. Dla-
DIAGNOZY<br />
czego synowie marnotrawni nie chcą wracać do domu? Dlaczego<br />
zupełnie nie rozlega się głos tych, którzy nie tak dawno krzywdzili<br />
swych braci i dziś najgłośniej powinni wołać o pomoc? Pytaniom tym<br />
dodaje dramatyzmu fakt, że przecież wcale nie tak dawno, bo w latach<br />
rewolucji etycznej 1980-1981, przeżyliśmy w Polsce okres masowych<br />
nawróceń 2 . Dlaczego więc po roku 1989 nastał czas masowej<br />
amnezji?<br />
Możliwe są tu różne odpowiedzi. Pierwsza z nich brzmiałaby tak:<br />
brak nawróceń nie powinien dziwić, bo ci, co mieli wrócić, wrócili już<br />
wcześniej. Kto po wprowadzeniu stanu wojennego opowiedział się po<br />
stronie komunistycznego reżymu, ten ostatecznie okazał się człowiekiem<br />
pozbawionym sumienia, wybrał życie w kłamstwie, świadomie<br />
oddając się w służbę nieprawości. Nie ma zatem co liczyć na nowe<br />
nawrócenia ani na wspólny dom. Trzeba po prostu uwzględnić fakt,<br />
że w Polsce istnieją dwa radykalnie wrogie obozy, między którymi nie<br />
ma żadnej możliwości pojednania i między którymi toczyć się będzie<br />
walka aż do zwycięstwa jednego z nich. Jeśli chcemy, by nasz kraj stał<br />
na fundamencie prawdy i sprawiedliwości, musimy doprowadzić do<br />
wykluczenia z niego tych wszystkich, którzy służyli i dalej służą nieprawości.<br />
Nietrudno zauważyć, że choć taka odpowiedź w opisie społecznej<br />
rzeczywistości wydaje się w dużym stopniu prawdziwa, to jest<br />
ona jednocześnie odpowiedzią głęboko niechrześcijańską, naznaczoną<br />
widocznym piętnem manicheizmu. Przypomina niemiłosierną postawę<br />
starszego syna, który swemu zagubionemu bratu – gdyby ten<br />
2<br />
O tym właśnie, głęboko moralnym wymiarze fenomenu solidarności – wspólnoty<br />
ludzi, którzy odkryli, że tak naprawdę liczy się jedynie życie zgodne z sumieniem – pisałem<br />
niedawno: „Czas pierwszej »Solidarności« to czas masowych wręcz konwersji. Nie chodzi<br />
tu jednak o konwersje w sensie powrotu do Boga i Kościoła. To znaczy nie tylko o nie. To,<br />
co się wtedy wydarzyło, było czymś znacznie więcej. Wówczas nawracali się, całkowicie<br />
odmieniając swoje życie, zarówno ateiści, jak i przykładni katolicy. Wielu jest wśród nas<br />
takich nawróconych ateistów czy agnostyków, którzy w owym czasie podnieśli głowy, przestali<br />
się lękać i postanowiwszy żyć godnie i bez fałszywych kompromisów, wyrzucali legitymacje<br />
partyjne i inne łańcuchy zniewolenia kłamstwem. Wielu z nich wytrwało do dziś w tej<br />
decyzji, choć czasem ich obecny związek z Kościołem jest jeszcze bardziej odległy niż 20 lat<br />
temu. Ale nawracali się wówczas również bogobojni katolicy, w tym i księża, którzy dopiero<br />
dzięki wspólnocie solidarności dostrzegli, że ich serca zrobiły się ciasne i wrażliwe jedynie<br />
na sprawy prywatnego ogródka czy zakrystii, że zbyt łatwo pogodzili się z tym, by ich życiem<br />
rządziła zasada: »Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek«” (Solidarność znaczy więź,<br />
w: W. Zuziak (red.), Idea solidarności dzisiaj, Kraków 2001).<br />
13
14<br />
ZBIGNIEW STAWROWSKI<br />
jakimś trafem zechciał wrócić do domu – zamiast przebaczenia i pojednania<br />
gotów jest okazać jedynie wzgardę i zamknięte drzwi.<br />
A może to właśnie starsi bracia spowodowali, że młodsi nie wracają?<br />
Może winni są ci wszyscy, którzy z niewzruszonym poczuciem<br />
własnych zasług i nieskalanej wierności osądzają i potępiają innych,<br />
odpychając ich tym samym od ojcowskiego domu? Niezależnie, jak<br />
irytująca bywa taka postawa, to nie ona z pewnością stanowi główną<br />
przyczynę tego, że marnotrawni synowie nie spieszą się z powrotem.<br />
Ostatecznie dom jest domem ojca, a nie nadgorliwego starszego<br />
syna. Prawdziwy dylemat ludzi zagubionych polega na tym, czy<br />
pamiętają oni jeszcze, gdzie mieści się ich ojcowski dom i czy pragną<br />
do niego wrócić. Natomiast problem starszego syna jest przede wszystkim<br />
jego własnym wewnętrznym problemem, który zresztą ujawnia<br />
się w pełni dopiero wtedy, gdy nawrócony brat stoi już u drzwi.<br />
Na pewno nie sprzyjała nawróceniom sytuacja, gdy dawni funkcjonariusze<br />
komunistycznego systemu już u progu III Rzeczypospolitej<br />
zapewnili sobie materialne uprzywilejowanie w stosunku do reszty<br />
społeczeństwa. Wielu z nich, pochłoniętych bez reszty nowymi<br />
możliwościami rozrzutnego życia, nie było i wciąż nie jest gotowych<br />
do jakiejkolwiek refleksji na sobą i własną przeszłością. Trudno jednak<br />
przypuszczać, by dotyczyło to wszystkich ludzi uwikłanych w zło<br />
PRL-u. Zapewne przynajmniej niektórzy odczuli po 1989 roku cień<br />
niepokoju. Może było im głupio, że ich dotychczasowy pomysł na<br />
życie – oportunizm, cynizm, gotowość na kłamstwo dla kariery i wygody<br />
– został nazwany publicznie podłością. Może choć przez chwilę<br />
uświadomili sobie wagę utraconej godności, poczuli się z tym nieswojo<br />
i zapragnęli wrócić do domu ojca. Dlaczego zatem zatrzymali<br />
się w pół drogi? Dlaczego zachowali się tak, jakby nie było żadnego<br />
domu ojca, żadnej ojczyzny, która na nich czeka? Dlaczego uznali, że<br />
powrót wcale ich nie dowartościuje, a wyznanie win okaże się tylko<br />
dodatkowym poniżeniem, z którego nie wyniknie żadne potwierdzenie<br />
synowskiej godności ani przywrócenie na łono wspólnoty?<br />
Czy nie są za to w największym stopniu odpowiedzialni ci, którzy<br />
od początku III RP wszem i wobec głoszą, że nie ma żadnego<br />
domu ojca, że dążenie do prawdy i sprawiedliwości to tylko wyraz<br />
resentymentu słabych i przegranych, pragnących w ten sposób ze-
DIAGNOZY<br />
mścić się na tych, którym się powiodło? Co ma bowiem robić syn<br />
marnotrawny, który w ich słowa uwierzy i ostatecznie zwątpi w to,<br />
że ma jeszcze dokąd wracać? Jaka droga się przed nim otwiera?<br />
W świecie, w którym nie ma ani pamięci prawdziwego domu, ani<br />
perspektywy synów obdarzonych najwyższą godnością, pozostaje<br />
jedynie miejsce dla sług takiego czy innego hodowcy świń, zaś szczytem<br />
życiowej kariery dla najbardziej ambitnych – stanie się samemu<br />
panem i właścicielem jakiegoś stada. Z pewnością to właśnie ci ludzie,<br />
którzy – świadomie lub bezmyślnie –<br />
proponują i rozpowszechniają taką wizję Aby miłosierdzie mogło się<br />
świata, najbardziej dziś potrzebują miłosierdzia.<br />
To ich ciężką winą jest pozbawianie na-<br />
w Polsce objawić, potrzebni<br />
są świadkowie, że ojcowski<br />
dziei zarówno ofiar, jak i sprawców krzywd:<br />
dom istnieje i czeka na<br />
synów marnotrawnych.<br />
ofiar – nadziei na zabliźnienie ran, krzywdzicieli<br />
– na ponowne odkrycie godności i wolności, których warunkiem<br />
jest uznanie prawdy o sobie i o własnych czynach. To oni budują<br />
mur, który dzieli naszą ojczyznę na dwa wrogie obozy i przekreśla<br />
szanse zbudowania autentycznej wspólnoty.<br />
Aby miłosierdzie jako przebaczenie i pojednanie mogło się w Polsce<br />
objawić, potrzebni są świadkowie tego, że ojcowski dom istnieje<br />
i czeka na synów marnotrawnych z otwartymi drzwiami. Najbardziej<br />
wiarygodnym świadkiem owego przesłania jest dziś sam Ojciec Święty,<br />
żywy symbol domu ojca, domu opartego na prawdzie i sprawiedliwości,<br />
do którego każdy, nawet najbardziej zagubiony syn, jeśli odnajdzie<br />
w sobie głos sumienia i wróci skruszony i gotowy zaakceptować<br />
zasady obowiązujące w ojcowskim domu, zostanie przyjęty<br />
z radością, wywyższony i dowartościowany. W czasie ostatniej papieskiej<br />
pielgrzymki w łagiewnickim sanktuarium padły słowa, których<br />
zrozumienie i wypełnienie stanowi najważniejsze wyzwanie dla<br />
nas wszystkich – wierzących i niewierzących – ludzi dobrej woli poszukujących<br />
wspólnej ojczyzny: „Potrzeba miłosierdzia, aby wszelka<br />
niesprawiedliwość na świecie znalazła kres w blasku prawdy”.<br />
ZBIGNIEW STAWROWSKI, ur. 1958, dr, filozof polityki, pracuje<br />
w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Papieskiej Akademii Teologicznej<br />
w Krakowie. Wydał: Państwo i prawo w filozofii Hegla (1994).<br />
15
TEMAT MIESIĄCA<br />
Ks. Tomasz Węcławski<br />
„Wśród was<br />
tak nie jest”<br />
Tam, gdzie ktoś powołany do służby nie wypełnia<br />
tego powołania lub też domaga się czegoś dla<br />
siebie, choćby był wyróżniony instytucjonalną<br />
odpowiedzialnością w dziedzinie nauczania,<br />
uświęcania czy przewodzenia innym, naprawdę<br />
nie jest pierwszy – i jego instytucjonalna pozycja<br />
niczego tu nie zmienia.<br />
„Naiwna wizja nienaruszalnej jedności Kościoła i społeczeństwa<br />
rozpada się; Kościół stwarza sobie własną wolną przestrzeń, by móc<br />
bez przeszkód wykonywać swoje specyficzne zadanie duchowe. To<br />
odgraniczenie dokonuje się teraz jednakże już nie w stosunku do<br />
społeczności pogańskiej, ale w stosunku do społeczności w znacznym<br />
stopniu schrystianizowanej (przynajmniej zewnętrznie). Stąd też<br />
wykształcanie się własnych struktur Kościoła prowadzi prawie nieuchronnie<br />
do przeciwstawienia kultury chrześcijańsko-duchownej<br />
kulturze chrześcijańsko-świeckiej. Skoro Kościół nie chce być po<br />
prostu tożsamy z całą chrześcijańską społecznością, tworzy wobec<br />
niej kontrast przez to właśnie, że staje się przede wszystkim tym szczególnym<br />
obszarem, którym zawiaduje papież i jego wikariusze, biskupi<br />
i kapłani. (...) Cena, którą zapłacono za wolność Kościoła, jest<br />
(...) wysoka (...); formalne, prawno-polityczne odgraniczenie Kościoła<br />
16
TEMAT MIESIĄCA<br />
od państwa prowadzi do coraz silniejszego upodobnienia struktur<br />
kościelnych do państwowych wzorców władzy i porządku” 1 .<br />
Medard Kehl napisał to o Kościele w Europie późnośredniowiecznej<br />
– o procesach zapoczątkowanych przez Grzegorza VII, które stały<br />
się ostatecznie nieodwracalne za sprawą papieży przełomu stuleci<br />
XII i XIII. Jednakże kiedy zasygnalizowanej tu sprawie przyjrzymy<br />
się uważniej, zauważymy, że mamy do czynienia z powracającym<br />
wciąż na nowo doświadczeniem Kościoła w świecie, ukonkretnionym<br />
w tym przypadku przez sytuację duchową i polityczną późnego<br />
średniowiecza – a w szczególności przez realia walki o uwolnienie<br />
Kościoła z uzależnienia od feudalnego systemu własności i władzy.<br />
Problem jest zatem równocześnie konkretny i uniwersalny. Pojawił<br />
się wówczas bynajmniej nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni. Dlatego<br />
właśnie mutatis mutandis można opis Kehla odnieść także do<br />
tej fazy życia Kościoła, której świadkami jesteśmy dzisiaj w Polsce.<br />
Nie należy z tego jednakże wyciągać innych wniosków niż właśnie<br />
ten, że i my dzisiaj jesteśmy w ważnym, być może kluczowym, momencie<br />
naszej wspólnej historii i że jak w prawie wszystkich ważnych<br />
momentach publicznej historii Kościoła chodzi o stosunek uczniów<br />
Jezusa do władzy i jej instytucji, a w szczególności o odpowiadającą<br />
istocie Dobrej Nowiny Jezusa postać życia i instytucji Kościoła.<br />
Dzisiaj (w Polsce) musimy się z tymi kwestiami mierzyć z dwu<br />
zasadniczych przyczyn. Po pierwsze, dlatego że wciąż na nowo musi<br />
się z nimi mierzyć cały Kościół, a dzisiaj – po dokonanej w ostatnich<br />
dwu stuleciach intensywnej instytucjonalizacji i centralizacji jego<br />
działania – problemy tego rodzaju stają przed nim ostrzej niż kiedykolwiek.<br />
Po drugie, dlatego że w Polsce ostatniego dziesięciolecia<br />
sprawa ta zaostrzyła się dodatkowo przez to, iż otwierające się przed<br />
nami w odmienionej sytuacji politycznej, społecznej i cywilizacyjnej<br />
nowe obszary i możliwości działania bardzo trudno zagospodarować<br />
i wypełnić treścią inaczej, niż uciekając się do wzorów i odniesień<br />
już istniejących i wypróbowanych. Realia są jednakże takie, że<br />
w wielu sprawach uciekamy się nie tyle do wypróbowanych gdzie<br />
indziej społecznych i instytucjonalnych form życia chrześcijańskiego<br />
1<br />
Medard Kehl, Die Kirche. Eine katholische Ekklesiologie, Würzburg 1992, s. 349.<br />
17
18<br />
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
czy kościelnego, ile raczej do instytucji i wzorów postępowania istniejących<br />
w naszym bezpośrednim społecznym i kulturowym otoczeniu.<br />
Inaczej mówiąc, o kształcie instytucji i form życia społecznego<br />
tworzonych w kręgu oddziaływania Kościoła na co dzień decyduje<br />
(bardziej niż cokolwiek innego) „kultura społeczna” dzisiejszej<br />
Polski z wszystkimi jej przywarami. Zbyt łatwo przy tym uwierzyć,<br />
że chrześcijański charakter powstającym w ten sposób instytucjonalnym<br />
formom działania zapewni sam fakt, że zostają one wprzęgnięte<br />
w służbę Kościoła. Czasem jeszcze (obecnie coraz rzadziej) można<br />
też usłyszeć opinię, że polska kultura społeczna jest w swojej istocie<br />
chrześcijańska. Tak jednak nie jest, a w każdym razie nie jest bynajmniej<br />
oczywiste, że to, co stworzyliśmy, musi być chrześcijańskie,<br />
skoro pojawiło się w porządku życia Kościoła. W historii Kościoła<br />
od jej początków aż po czasy najnowsze można było się o tym przekonać<br />
już wielokrotnie. O tym, czy dialog Ewangelii z elementami<br />
kultury, które ona spotyka i ma przeniknąć, okaże się udany czy nie,<br />
decyduje siła doświadczenia ewangelicznego ludzi, którzy w tych<br />
procesach uczestniczą, i ich wierność temu doświadczeniu. Chodzi<br />
tu o doświadczenie bezpośrednie, dokonujące się najpierw w wierze<br />
i chrześcijańskiej odpowiedzialności każdego z nas – i w ten dopiero<br />
sposób z kolei społeczne. Nie mogą go zastąpić żadne instytucje, struktury<br />
społeczne, kulturowe czy cywilizacyjne.<br />
Widziana w tej perspektywie sytuacja dzisiejsza (a w szczególności<br />
dzisiejsza sytuacja Kościoła w Polsce) nie jest bynajmniej czymś<br />
niezwyczajnym. Jest kolejnym wcieleniem trudności, z którą zgromadzenie<br />
uczniów Jezusa musi się mierzyć od samego początku<br />
i wciąż na nowo. Skoro zaś tak, to warto pamiętać, że nie jesteśmy<br />
pierwsi i że mamy do czego się odwoływać – i to właśnie poza naszym<br />
dzisiejszym społecznym i cywilizacyjnym otoczeniem. Odniesieniem<br />
pierwszym i autorytetem bezwzględnym w perspektywie teologicznej<br />
pozostaje oczywiście nowotestamentowe doświadczenie<br />
i świadectwo Kościoła gromadzącego się po raz pierwszy w mocy<br />
Ducha Jezusa. Wobec konkretnego pytania o władzę i jej instytucje<br />
w Kościele (w tej postaci, w której pytanie to staje przed nami także<br />
dzisiaj) tego rodzaju fundamentalnym odniesieniem dla wszystkich<br />
pokoleń chrześcijan mogą i powinny się stać zasady postępowania,
TEMAT MIESIĄCA<br />
które przyjęło i o których zaświadczyło dla nas drugie pokolenie uczniów<br />
Jezusa. Stało się to u końca epoki obecności wśród nich<br />
bezpośrednich świadków Jego życia, czyli na przełomie lat 60. i 70.<br />
pierwszego stulecia. Mamy sięgać do tego doświadczenia nie ze względu<br />
na szczególną mądrość czy autorytet ludzi tamtego czasu, ale dlatego<br />
że Bóg Objawienia zechciał, by pierwotny Kościół stał się i pozostał<br />
nieomylnym znakiem dla Kościoła wszystkich czasów. Mówiąc<br />
ewangelicznie: dlatego że kto ich słucha, słucha Jego.<br />
Stawiam zatem na tym miejscu najpierw pytanie o te właśnie wówczas<br />
z Bożą pomocą odkryte zasady, które wspólnotom uczniów Jezusa<br />
pozwoliły i pozwalają wciąż na nowo ratować się ze zbyt daleko<br />
idącego dopasowania do „wzorów z tego świata” (por. Rz 12, 2).<br />
Zwięźle przedstawię historyczne okoliczności sformułowania i uniwersalny<br />
teologiczny sens tych zasad, a następnie spróbuję na ich tle<br />
zarysować wyłaniający się z tamtego doświadczenia i świadectwa obraz<br />
porządku powołań i wzajemnej odpowiedzialności w Kościele.<br />
„Wśród was tak nie jest” (Mk 10, 43)<br />
Warto zdać sobie sprawę z tego, jak istotna ewolucja samozrozumienia<br />
wczesnochrześcijańskich instytucji, a w ich ramach<br />
poszczególnych powołań dokonała się w II połowie I stulecia 2 . Jej ślady<br />
bardzo wyraźnie zachowały się w świadectwie nowotestamentowym.<br />
Świadectwo to – które traktujemy jako normatywne dla Kościoła<br />
wszystkich czasów – trzeba dzisiaj czytać ze świadomością, że nie<br />
wprowadza nas ono jedynie w uproszczony i ujednolicony wynik wczesnego<br />
rozwoju Kościoła, który miałby stanowić swego rodzaju twardy<br />
rdzeń przyszłego rozwoju jego instytucji. Świadectwo to wprowadza<br />
nas przede wszystkim w dynamikę możliwych problemów i wyzwań,<br />
które wspólnoty uczniów Jezusa wciąż na nowo będą napotykały w tym<br />
świecie. Nie tyle zatem daje ono gotowe rozwiązania, ile raczej zasady,<br />
którymi mamy się kierować, szukając rozwiązań.<br />
2<br />
W opisie tego przełomu odwołuję się przede wszystkim do analiz Klausa Bergera,<br />
Theologiegeschichte des Urchristentums. Theologie des Neuen Testaments, Tübingen 1995,<br />
zwłaszcza s. 634-636.<br />
19
20<br />
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
Punktem wyjścia jest słowo Jezusa wpisane przez Ewangelistów<br />
w kontekst uniwersalnego pytania o władzę (por. Mk 10; Mt 20; Łk<br />
22; J 13). W ujęciu Marka brzmi ono tak: „Jezus przywołał ich do<br />
siebie i mówi im: »Wiecie, że ci, którzy sądzą, że przewodzą narodom,<br />
podporządkowują je, a ich wielcy okazują wobec nich władzę.<br />
A wśród was tak nie jest; ale kto by chciał wśród was stać się wielkim,<br />
niech będzie waszym sługą. A kto by chciał u was być pierwszym,<br />
niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy<br />
nie przyszedł, żeby Mu służono, ale służyć i dać swoje życie na okup<br />
za wielu«” (Mk 10, 42-45). Prawie identyczny (choć niewątpliwie<br />
redakcyjnie późniejszy) tekst znajdujemy u Mateusza (por. 20, 25-<br />
28). Łukasz natomiast tekst bardzo podobny umieszcza w kontekście<br />
Ostatniej Wieczerzy – również u niego jest to odpowiedź Jezusa<br />
na spór o to, kto jest wśród uczniów największy. Jezus, którego pierwszeństwo<br />
i wielkość dla żadnego z uczniów nie ulegają wątpliwości,<br />
mówi z naciskiem: „Kto większy? Ten, kto spoczywa przy stole, czy<br />
ten, kto służy? Czy nie ten, kto spoczywa przy stole? A Ja jestem<br />
pośród was jak ten, kto służy” (por. Łk 22, 24-27).<br />
Bezpośrednim tłem tych słów jest w ujęciu Marka i Mateusza<br />
spór wywołany przez synów Zebedeusza, którzy chcą zasiadać po<br />
prawej i lewej stronie Jezusa w Jego chwale. Łukasz to pomija, bo<br />
poza kontekstem palestyńsko-syryjskim sprawa tych dwu byłaby<br />
mało czytelna. Ich żądanie, potraktowane jako przykład niezrozumienia<br />
prawdziwych zamiarów Boga w Jezusie, a także odpowiedź<br />
Jezusa wpisują się w kontekst o wiele ważniejszy. Chodzi o sens wydarzeń<br />
paschalnych. U Marka i Mateusza przywołują go w tym<br />
konkretnym przypadku zapowiedzi męki, wobec których uczniowie<br />
okazują niezrozumienie; u Łukasza jest to Ostatnia Wieczerza.<br />
Każdorazowo chodzi tu o wydobycie uczniów z błędnego mniemania<br />
o Jezusie i Jego dziele. W związku z pierwszą zapowiedzią męki<br />
Piotr zostaje surowo skarcony za niezrozumienie konieczności mesjańskiej<br />
drogi cierpienia; za drugim razem Dwunastu nie rozumie,<br />
o czym Jezus mówi i boją się Go pytać (ale sprzeczają się, kto z nich<br />
jest największy – por. Mk 9, 33nn); za trzecim – pojawia się wspomniany<br />
spór o pierwszeństwo. Wszystko to ujawnia pewną trwałą<br />
słabość wspólnoty uczniów. Słabość ta przedłuża się nie tylko na
TEMAT MIESIĄCA<br />
czas męki (przechwałki i zaparcie się Piotra, ucieczka wszystkich<br />
Dwunastu), ale także w paschalny czas Kościoła. Można powiedzieć,<br />
że w ten sposób Ewangelie krytycznie korygują fałszywe wyobrażenia<br />
zarówno o Jezusie Mesjaszu, jak też o Jego dziele i wyrastającej<br />
z niego wspólnocie. Są to najpierw wyobrażenia sprzed Paschy<br />
Jezusa (oczekiwanie triumfu Mesjasza, a nie Jego cierpienia),<br />
następnie z samego momentu Paschy – godziny Jezusa (niezrozumienie,<br />
czym ona w istocie jest) i wreszcie z czasu życia i rozwoju<br />
popaschalnych wspólnot uczniów (oczekiwanie osobistej chwały,<br />
uprzywilejowanie wybranych, zbytnie upodobnienie do innych<br />
społeczności i ich ludzkich władz).<br />
Teksty Marka i Mateusza pochodzą niewątpliwie z tego samego<br />
źródła – być może jest nim właśnie tekst Marka. Chodzi o katechetycznie<br />
zaktualizowane wprowadzenie do słowa Jezusa, które znajdujemy<br />
w ostatnim zdaniu: „Syn Człowieczy nie przyszedł, żeby Mu<br />
służono, ale służyć i dać swoje życie na okup za<br />
wielu”. Tekst ten ma charakter summarium<br />
motywów, które w nauczaniu Jezusa pojawiały<br />
się zapewne wielokrotnie i w różnych konfiguracjach.<br />
Ten sam sens znajdujemy w innym ujęciu<br />
słownym także u Łukasza. Uformowane<br />
Fundamentem porządku<br />
władzy jest oddanie życia<br />
w służbie drugim, bez<br />
oczekiwania korzyści dla<br />
siebie.<br />
i umieszczone w szerszym kontekście ostateczne redakcje wszystkich<br />
Ewangelistów zawierają nie tylko słowa i motywy pochodzące z nauczania<br />
Jezusa sprzed Jego ukrzyżowania, ale także odniesienie do<br />
realiów i doświadczeń życia paschalnej wspólnoty (wspólnot) Jego<br />
uczniów. Dochodzi to do głosu szczególnie wyraźnie u Marka, który<br />
(inaczej niż Mateusz i Łukasz) o odmienności porządku życia społecznego<br />
wśród uczniów Jezusa mówi w czasie teraźniejszym: „wśród<br />
was tak nie jest”. Inaczej mówiąc: wiecie przecież, że jesteście inni<br />
niż społeczności, którym przewodzą powszechnie znani władcy albo<br />
raczej ci, co się za władców uważają. Inność ta wynika ze związku<br />
z Jezusem i dokonanym przezeń dziełem – to On odmienił porządek<br />
władzy i pierwszeństwa, pokazując, że fundamentem jest oddanie<br />
życia w służbie drugim, bez oczekiwania korzyści (czy też szczególnych<br />
usług lub przywilejów) dla siebie. W takim oddaniu ma być naśladowany.<br />
21
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
Zwróćmy uwagę, że nie chodzi tu o naśladowanie Jezusa<br />
w męczeństwie, ale w służbie, która jest „dawaniem życia”. Takie<br />
właśnie oddanie życia w służbie dla drugich staje się „lytron anti<br />
pollon” – wykupieniem dla wielu 3 . Chodzi z całą pewnością o wykupienie<br />
z winy grzechów, obejmujące całą społeczność, której sprawa<br />
dotyczy. Chodzi jednak nie tyle o (rytualną) ofiarę za grzechy, ile<br />
raczej o radykalną miłość bliźniego i wyrastające z niej oddanie życia<br />
drugim, które oznacza – jeśli trzeba – także oddanie życia za<br />
drugich. Motyw taki jest w myśli biblijnej i okołobiblijnej szeroko<br />
obecny (por. np. Prz 10, 12; Syr 4, 3; Syr 4, 30; Syr 41, 24; Tob 12,<br />
9; a także: 1 P 4, 8 i Didache 4, 6). Takie rozumienie „dania życia na<br />
okup za wielu” wzmacnia i to, że jest ono u Marka (i Mateusza) swoistym<br />
kontrastem wobec gotowości na męczeństwo, o której mówią<br />
synowie Zebedeusza (por. Mk 10, 38-40; Mt 20, 22-23). Podobny<br />
sens mają słowa Jezusa Janowego: „Dobry Pasterz daje swoje życie<br />
za owce” i „Życie moje daję za owce” (J 10, 11.15; por. J 10, 17-<br />
18). I tu chodzi nie tyle o to, że pasterz jest dobry, skoro za owce<br />
umiera, ale o to, że jest dobry, kiedy całe życie poświęca owcom,<br />
w skrajnym wypadku ryzykując życie w ich obronie przed wilkiem 4 .<br />
Tak rozumiane oddanie życia w służbie drugich jest więc zasadą, na<br />
którą wskazują omawiane tu teksty.<br />
Silną analogię do synoptycznego sformułowania tej zasady możemy<br />
znaleźć w Ewangelii Jana. Podobnie jak u Łukasza kwestia ta<br />
pojawia się w kontekście Ostatniej Wieczerzy: „Kiedy umył ich stopy<br />
i wziął swoje szaty, i znów spoczął przy stole, powiedział im: »Pojmujecie,<br />
co dla was zrobiłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem<br />
i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja umyłem<br />
wam stopy – Pan i Nauczyciel! – i wy powinniście sobie nawzajem<br />
myć stopy. Dałem wam przykład, żebyście i wy robili, co Ja zrobiłem<br />
dla was. Amen, amen, mówię wam: Niewolnik nie jest większy od<br />
swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał. Jeśli to wiecie,<br />
jesteście szczęśliwi, skoro tak postępujecie«” (J 13, 12-17). Znajdujemy<br />
tu ten sam zasadniczy motyw: Jezus jest Panem, ale Jego pano-<br />
3<br />
Por. w związku z tym Klaus Berger, Wozu ist Jesus am kreuz gestorben, Gütersloh<br />
1998, s. 156-158.<br />
4<br />
Tamże, s. 158.<br />
22
TEMAT MIESIĄCA<br />
wanie polega na gotowości do każdej, choćby najniższej służby (taką<br />
było umywanie stóp). Zarazem gotowość ta jest znakiem dla uczniów<br />
i ma być przez nich naśladowana.<br />
Nieco wcześniej wobec tego samego rodzaju kwestii Paweł w Liście<br />
do Rzymian tak wprowadza „konstytucję” posług we wspólnocie<br />
uczniów: „A zatem proszę was, bracia, przez Boże zmiłowanie,<br />
abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako<br />
wyraz waszej rozumnej służby. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata,<br />
lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli<br />
rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co przyjemne i co dojrzałe.<br />
Mocą bowiem łaski, jaka została mi dana, mówię każdemu<br />
z was: Niech nikt nie ma o sobie wyższego mniemania, niż należy,<br />
lecz niech sądzi o sobie trzeźwo – według miary, jaką Bóg każdemu<br />
w wierze wyznaczył” (Rz 12, 1-3). „Ofiara żywa, święta, Bogu przyjemna”<br />
i tu oznacza oddanie życia nie na śmierć, ale na „rozumną<br />
służbę”. Tekst ten jest zatem co do zasadniczej idei zgodny z wspomnianą<br />
wyżej zasadą: „służyć i dać życie na okup za wielu”. Jednakże<br />
w ujęciu Pawła brak jeszcze wyraźnego sformułowania społecznych<br />
i instytucjonalnych konsekwencji takiej zasady.<br />
Wszystkie wspomniane wyżej teksty opierają się na tym samym<br />
podwójnym podstawowym przekonaniu dotyczącym Jezusa: po<br />
pierwsze, że On jest we wszystkim pierwszy, że jest Przewodnikiem,<br />
Nauczycielem i Panem, który dla uczniów ustanawia królowanie (basileia)<br />
ustanowione najpierw dla Niego przez Ojca. Królowanie to<br />
jest darem Jezusa dla nowej wspólnoty, którą ma osądzać Dwunastu<br />
i w której mimo swojej osobistej słabości wyróżniony jest Szymon<br />
Piotr (por. Łk 22, 29nn). Po drugie, że królowanie Jezusa jest czymś<br />
z zasady innym niż panowanie władców „świata tych ciemności” (por.<br />
Ef 6, 12). To, co dotyczy Jezusa, zostaje zatem przeniesione na uczniów,<br />
z zachowaniem i podkreśleniem zasady Jego autorytetu i Jego<br />
pierwszeństwa. Takie przekonanie jest dla wspólnot uczniów oczywiste<br />
od samego początku. Jednakże nie jest bynajmniej tak samo<br />
oczywiste, kto i jak reprezentuje autorytet Jezusa we wspólnocie po<br />
Jego odejściu. Warto zdać sobie sprawę z tego, jak silnie kontrastują<br />
słowa Jezusa o tym, że większy jest ten, kto spoczywa przy stole, i<br />
o tym, że On sam staje przy (każdym) takim jako ten, kto służy (por.<br />
23
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
w związku z tym również Łk 12, 37), ze znanym fragmentem Dziejów<br />
Apostolskich mówiącym o ustanowieniu Siedmiu, by uwolnili<br />
Dwunastu od „obsługiwania stołów”: „»Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy<br />
zaniedbywali słowo Boże, a obsługiwali stoły« – powiedziało<br />
Dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów. »Upatrzcie zatem, bracia,<br />
siedmiu mężów spośród siebie, cieszących się dobrą sławą, pełnych<br />
Ducha i mądrości. Im zlecimy to zadanie. My zaś oddamy się<br />
wyłącznie modlitwie i posłudze słowa«” (Dz 6, 2-4). Sprawę tę trzeba<br />
widzieć również w związku z upomnieniem Jezusa skierowanym<br />
do Dwunastu (także w kontekście sporu o pierwszeństwo): „[Jezus]<br />
pytał ich: »Coście roztrząsali w drodze?« A oni milczeli, bo w drodze<br />
rozmawiali, kto większy. I usiadłszy zwołał Dwunastu i mówi<br />
im: »Jeśli kto chce być pierwszy, niech będzie ostatni ze wszystkich<br />
i usługuje wszystkim«. A wziąwszy dziecko postawił między nimi na<br />
środku i objął je, i powiedział im: »Kto jedno z takich dzieci przyjmie<br />
w moje imię, Mnie przyjmuje. A kto Mnie przyjmie, nie Mnie<br />
przyjmuje, ale Tego, który Mnie posłał«” (Mk 9, 33-37).<br />
Tekst z Dziejów Apostolskich zachowuje oczywiście ważność<br />
w odniesieniu do służby Siedmiu (i ich następców). Znajduje on też<br />
dodatkowe potwierdzenie w zaakcentowaniu liczby „siedmiu” w drugim<br />
opisie rozmnożenia chleba – w stosunku do liczby „dwunastu”<br />
w związku z pierwszym rozmnożeniem chleba (por. Mk 8, 8.19-20) 5 .<br />
Jednakże wspomniane wyżej teksty Ewangelii pogłębiające i radykalizujące<br />
wezwanie do służby na wzór Jezusa trzeba przyjąć jako istotne<br />
uzupełnienie czy wprost krytyczną korektę postawy Dwunastu,<br />
o której mowa w Dziejach. To właśnie w ten sposób zarysowuje się<br />
i dochodzi do głosu wspomniana głęboka ewolucja w chrześcijańskim<br />
rozumieniu społecznych instytucji i hierarchii.<br />
Początki chrześcijańskich instytucji władzy<br />
Żeby w pełni ocenić historyczne i teologiczne znaczenie przytoczonych<br />
tu tekstów i zawartych w nich zasad, trzeba nieco dokład-<br />
24<br />
5<br />
Por. Klaus Berger, Theologiegeschichte..., dz. cyt., s. 159.
TEMAT MIESIĄCA<br />
niej zdać sobie sprawę z kontekstu społecznego rozwoju wspólnot<br />
uczniów Jezusa w połowie I stulecia. Wspólnoty te stają w tym czasie<br />
przed wieloma trudnymi pytaniami i wyzwaniami. Dramatyzm<br />
tych wyzwań wzmacnia jeszcze docierające do świadomości drugiego<br />
i trzeciego pokolenia uczniów przekonanie, że już niedługo zabraknie<br />
pokolenia pierwszego – bezpośrednich świadków życia Jezusa<br />
– a zatem i możliwości odwoływania się do ich autorytetu. Ponadto<br />
wszystko to dzieje się w świecie, który w zasadniczych sprawach<br />
pozostaje nieprzyjazny – chodzi przede wszystkim o wiarę w Jezusa<br />
i gromadzenie się w Jego imię. Napięcie z tym związane, potwierdzane<br />
przez krew męczenników – począwszy od Krwi samego Jezusa,<br />
która „woła głośniej niż krew Abla” (Hbr 12, 24) – wzmacniało<br />
przekonanie wielu uczniów, że sytuacja, w jakiej się znaleźli, nie może<br />
być trwała. Stosunkowo łatwo było związać to z wołaniem o przyjście<br />
Jezusa i przekonaniem, że musi ono nastąpić niebawem (por. 1<br />
P 1, 6; 5, 9-10). Z drugiej jednak strony, codzienne życie uczniów<br />
Jezusa musiało przyjmować pewne ustalone formy. W nawiązaniu<br />
do tego, co czynił sam Jezus, punktem wyjścia jest zatem gromadzenie<br />
się na braterskich ucztach i wspólne rozważanie Pism w ich<br />
odniesieniu do Jezusa, wędrówki głosicieli Dobrej Nowiny, a także<br />
(przynajmniej w pierwszych dziesięcioleciach) trzymanie się świątyni<br />
jako miejsca modlitwy i zarazem miejsca służby dla potrzebujących.<br />
Jednakże rozwój wspólnot uczniów w innych niż tradycyjny<br />
żydowsko-palestyński kontekstach społecznych i kulturowych stawiał<br />
nowe wymagania i doprowadził do pojawienia się nowych form<br />
ich życia wspólnego – jedną z najważniejszych stał się wówczas „dom”<br />
– postać lokalnej społeczności bardzo powszechna w miastach ówczesnego<br />
świata, w których szybko powstawały kolejne wspólnoty<br />
chrześcijańskie 6 . Dom jest czymś więcej niż tylko wspólnym zamieszkaniem<br />
określonego rodzinnego kręgu osób. Dom jako instytucja<br />
społeczna świata, w który wkracza wczesne chrześcijaństwo,<br />
obejmuje wielką rodzinę, wraz z współpracownikami, sługami i niewolnikami.<br />
Należą doń także osoby, o które trzeba się społecznie<br />
troszczyć (np. wdowy, a także kobiety niezamężne – dziewice). Wspól-<br />
6<br />
Tamże, s. 582-584.<br />
25
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
Postawa chrześcijańskich<br />
autorytetów, hierarchii<br />
i struktur musi mieć i ma<br />
charakter „sakramentalny”.<br />
noty chrześcijańskie przejmują tę formę życia społecznego, a wraz<br />
z nią przejmują związane z nią instytucje czy elementy hierarchii (m.in.<br />
„doglądający” = episkopos, „starszy” = presbyteros, „sługa” = diakonos).<br />
„Domy” chrześcijańskie starają się nadać tym formom społecznej<br />
struktury głębszy sens w świetle obecności Jezusa i Jego sposobu<br />
postępowania wobec różnych kategorii osób, zwłaszcza wobec<br />
najsłabszych i najbardziej potrzebujących. Oznacza to stopniowe<br />
wyłanianie się nowych postaci struktury społeczności uczniów, a tym<br />
samym pojawienie się pytania, jak w takiej społeczności ma wyglądać<br />
naśladowanie Jezusa.<br />
Pierwszą zasadą praktyczną stosowaną w tych okolicznościach<br />
wobec istniejących wokół form społeczności było „przejęcie i przewyższenie”<br />
– akceptacja instytucji społecznych (i religijnych) z kulturowego<br />
otoczenia wspólnot uczniów Jezusa dokonywała się mianowicie<br />
z ich równoczesnym przekształceniem i podniesieniem do nowej<br />
roli, odpowiadającej temu porządkowi świata, w który wprowadza<br />
Jezus 7 . Jednakże nawet jeśli postępowanie takie (zapoczątkowane już<br />
w Jerozolimie w otoczeniu świątyni: wierze w Jezusa posłuszny był<br />
tam „nawet tłum kapłanów” – por. Dz 6, 7) umożliwiło rozwój wspólnot<br />
uczniów w coraz nowych okolicznościach, to nie rozwiązało bynajmniej<br />
najistotniejszego problemu: takiego<br />
powiązania rodzących się chrześcijańskich<br />
autorytetów, hierarchii i struktur z zasadą życia<br />
ukazaną w Jezusie, żeby mogły się one<br />
obronić przed ponownym „braniem wzoru<br />
z tego świata” (por. Rz 12, 2) i popadaniem w te same słabości i przywary,<br />
które pojawiają się we wszystkich innych instytucjach i strukturach<br />
władzy. Współtwórcy porządku wspólnot chrześcijańskich patrzą<br />
na rzecz trzeźwo i dobrze zdają sobie sprawę, że nie wystarczy ani<br />
„chrystianizacja” zastanych form życia społecznego, ani samo tylko<br />
upominanie „starszych” i sprawujących władzę w tych wspólnotach<br />
(por. np. 1 P 5, 1) – choćby wspierało się ono odwołaniami do autorytetu<br />
i postawy Jezusa. Oparcie musi być silniejsze. Powstaje ono nie<br />
tylko przez odwołanie się zewnętrzne do Jezusa, ale oznacza związek<br />
26<br />
7<br />
Tamże, s. 583.
TEMAT MIESIĄCA<br />
wewnętrzny, wynikający z osobistej życiowej więzi z Nim. Oparcie takie<br />
musi też być z zasady dostępne dla wszystkich uczniów Jezusa, niezależnie<br />
od ich miejsca i funkcji w „domu”, do którego należą, czy też<br />
(później) w rosnącej lokalnej społeczności kościelnej. W terminach niezbyt<br />
adekwatnych do tamtej sytuacji – bo zbyt współczesnych – można<br />
by powiedzieć, że nie wystarczy, by oparcie to miało charakter<br />
moralny i instytucjonalny, musi ono mieć i ma charakter „sakramentalny”.<br />
Słowo o charakterze sakramentalnym rodzących się nowych form<br />
życia chrześcijańskiego pojawia się tu z pewnością przedwcześnie.<br />
O pojęciu „sakramentalności” życia chrześcijańskiego zbliżonym do<br />
współczesnego pojęcia sakramentu można mówić najwcześniej pod<br />
koniec II stulecia. Jest jednak pewna analogia, która pozwala użyć<br />
tego właśnie pojęcia i zarazem nadać mu sens szerszy i głębszy niż<br />
ten jego zawężony sens sakralno-liturgiczny, który dzisiaj zazwyczaj<br />
mamy na myśli. Analogię tę możemy dostrzec wtedy, kiedy zdajemy<br />
sobie sprawę, jak teologia nowotestamentowa rozumie związek Jezusa-Syna<br />
z każdym, kto do Niego należy, a to znaczy także: związek<br />
każdego członka wspólnoty uczniów (począwszy od „tych najmniejszych”<br />
– por. Mt 25, 40.45; Mk 9, 37) z Jezusem, Jednorodzonym<br />
(tzn. jedynym i ukochanym) Synem Boga.<br />
„Jedyny – ukochany” – Jezus-Syn i każdy,<br />
kto do Niego należy<br />
Jednym z kluczowych słów nowotestamentowego wyznania wiary<br />
jest greckie pojęcie „monogenes”. Oznacza ono „jedynego/jednorodzonego”<br />
i jednocześnie „ukochanego”. Synonimem tego słowa jest<br />
dlatego „agapetos” (ukochany). Pojęcie to ma bogatą historię starotestamentową<br />
– a na jej tle tym większe znaczenie w rozwoju wiary<br />
w Nowym Testamencie. Zwróćmy uwagę na kilka najważniejszych<br />
odniesień. Pierwszym jest historia Abrahama i tzw. ofiara Izaaka (por.<br />
Rdz 22, 2.12.16), gdzie Izaak nazywany jest w tekście hebrajskim<br />
„ben jachid” (syn jedyny = jednorodzony; dokładniej: „twój syn,<br />
twój jedyny, którego kochasz”), a w tłumaczeniu Septuaginty „ho<br />
27
28<br />
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
hyios sou ho agapetos” – „twój syn ukochany”. Podobne tłumaczenie<br />
słowa „jachid” można znaleźć także u Jeremiasza i Amosa (por. Jer<br />
6, 26; Am 8, 10). Drugim ważnym odniesieniem jest powtarzający<br />
się kilkakrotnie w Psalmach paralelizm „moje życie/moje jedyne”,<br />
gdzie hebrajskie „jachid” (tu jako „jedyne”) tłumaczone jest w Septuagincie<br />
greckim „monogenes” (por. np. Ps 22, 21; 35, 17). „Jachid”<br />
jest zatem tym, co człowiek może mieć najcenniejszego i najbardziej<br />
ukochanego. Na takim tle łatwo zrozumieć, dlaczego pojęcie<br />
to stało się jednym z kluczowych pojęć chrystologii nowo-<br />
-testamentowej.<br />
W Nowym Testamencie mamy do czynienia z dwoma powiązanymi<br />
ze sobą zjawiskami, które łączą się z tym pojęciem. Jest to najpierw<br />
zwyczaj nazywania się wzajemnie przez uczniów „umiłowanymi”.<br />
Zwrot ten pojawia się ponad trzydzieści razy w listach apostolskich<br />
– i to zarówno u Pawła, jak też w listach Piotra, Jakuba, Judy,<br />
w Liście do Hebrajczyków i zwłaszcza w Pierwszym Liście Jana. Nie<br />
powinien on być odczytywany jedynie jako naładowany uczuciem<br />
zwrot epistolarny. W większości wypadków ma on znaczenie głębsze,<br />
które zostaje objaśnione w czwartym rozdziale Pierwszego Listu<br />
Jana: ci, do których zwraca się autor Listu, są ukochani dlatego, że<br />
Bóg pierwszy ich ukochał; a skoro są tak ukochani, można od nich<br />
oczekiwać miłości wzajemnej, która czyni ich tym bardziej ukochanymi.<br />
Kluczem do wszystkiego jest miłość Boga. To, „że wysłał w świat<br />
swego jedynego (monogene = ukochanego) Syna, żebyśmy przez<br />
Niego żyli” (1 J 4, 9). Mocno i jasno: Bóg jest miłością, którą jesteśmy<br />
ukochani w Jednorodzonym/Ukochanym (Synu) – a kto nie kocha,<br />
ten nie zna Boga. Stąd wcześniej czytamy: „Patrzcie, jaką to<br />
miłość dał nam Ojciec: żebyśmy zostali nazwani dziećmi Boga – i jesteśmy”<br />
(1 J 3, 1), przy czym warunek poznania, że tak jest, stanowi<br />
poznanie Boga i Jego dzieła w Jezusie.<br />
W ten właśnie sposób obejmujące każdego, kto przez Jego miłość<br />
należy do Boga, słowo „ukochany” okazuje się równocześnie<br />
słowem wyznania wiary w objawienie Bożej miłości w Jezusie-Synu.<br />
Osoba i tajemnica Jezusa zostaje zatem wypowiedziana za pomocą<br />
tego samego pojęcia (z zachowaniem jego starotestamentowej historii<br />
i odniesień). W kręgu teologii Janowej pojawia się ono w postaci
TEMAT MIESIĄCA<br />
greckiego „monogenes” (por. J 1, 14.18; 3, 18; 1 J 4, 9), u Synoptyków<br />
natomiast w postaci „agapetos” (por. Mk 1, 11 i par.; Mt 12,<br />
18). Ta chrystologiczna interpretacja nie tylko nie zrywa z potocznym<br />
rozumieniem tego pojęcia i z możliwością zastosowania go do<br />
tego, co jedyne i ukochane dla każdego człowieka, ale przeciwnie,<br />
taką możliwość wzmacnia, nadając jej wyjątkową wagę. Dokonuje<br />
się to z zachowaniem związku „(moje) życie = (mój) jednorodzony<br />
= to, co (dla mnie) najcenniejsze”.<br />
Daje to możliwość opisania w zgromadzeniu uczniów Jezusa „sytuacji<br />
społecznej” każdego, kto do Niego należy. Istota rzeczy tkwi<br />
w możliwości (a w pewnym sensie wprost konieczności) przeniesienia<br />
na każdego człowieka zbawionego, a także na każdego wezwanego<br />
do wspólnoty Kościoła tego podstawowego określenia chrystologicznego,<br />
z którym się tu spotykamy: monogenes/agapetos – jedyny/ukochany.<br />
Ostateczne kryterium ważności osoby stanowi zatem<br />
Boży wybór, który pozwala o najmniejszym spośród<br />
uczniów tak samo jak o Jezusie powiedzieć, że jest<br />
w oczach Boga ukochany, tak jak jest ukochany jedyny Syn.<br />
Powtórzmy: najmniejszy spośród uczniów jest przez Ojca wybrany<br />
i ukochany tak jak Jezus-Syn (por. J 17, 23). Inaczej mówiąc, wielkość<br />
tego wybrania nie wynika z czyjejś pozycji w społeczności, miejsca<br />
w hierarchii, czyichś zasług czy też ludzkiej wielkości i piękna,<br />
ale tylko i jedynie stąd, że każdy jest wybrany i ukochany w Jezusie-<br />
Synu. Dlatego miarą tego wybrania jest miłość, którą jest Bóg – i nie<br />
ma nic większego: „Bóg jest miłością, a kto trwa w miłości, trwa<br />
w Bogu, a Bóg trwa w nim. Miłość Boga z nami wypełniła się w tym,<br />
że mamy śmiałość na dzień sądu, bo my jesteśmy w tym świecie tak,<br />
jak jest On” (1 J 4, 16-17). Wybranie to nie jest większe dla większych<br />
i mniejsze dla mniejszych, ale nie jest też równe czy takie samo<br />
dla wszystkich, bo dla każdego jest jego własnym wybraniem – a dla<br />
Bożej miłości każdy jest kimś innym. Ten Boży wybór nie przychodzi<br />
też do człowieka z zewnątrz, ale od wewnątrz – każdy z nas jest tak<br />
właśnie wybrany, ukochany i wezwany osobowo, jako on właśnie,<br />
to znaczy po imieniu. Kiedy więc autor Drugiego Listu Piotra przemawia<br />
do swoich adresatów jako „do tych, którzy dzięki sprawiedliwości<br />
Boga naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, otrzymali<br />
29
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
wiarę równie godną czci jak i nasza”, kiedy mówi im, że razem stają<br />
się „wspólnikami Boskiej natury”, i kiedy równocześnie sam się przedstawia<br />
jako „niewolnik i wysłannik [doulos kai apostolos] Jezusa-Mesjasza”<br />
(por. 2 P 1, 1.4), żadne z tych słów nie jest na wyrost. Nie są<br />
to ani przenośnie, ani też pobożna emfaza. Jest to dokładny wyraz<br />
prawdziwego stanu rzeczy.<br />
Jest rzeczą jasną, że z takiego stanu rzeczy nie da się wyprowadzić<br />
ani nim uzasadnić twierdzenia, że są chrześcijanie powołani do<br />
rzeczy wyższych niż te, do których powołani są inni chrześcijanie.<br />
Tym bardziej nie można twierdzić, że tylko z tytułu jego szczególnego<br />
Równość dotyczy godności,<br />
różnice natomiast –<br />
miejsca we wspólnocie<br />
i wypływającej stąd<br />
odpowiedzialności.<br />
powołania komuś należy się coś więcej niż innym,<br />
którzy takim powołaniem nie zostali wyróżnieni<br />
– i zasada ta dotyczy zarówno uznania<br />
moralnego, jak też materialnego.<br />
Nie znaczy to bynajmniej, że wszystkie powołania<br />
chrześcijańskie są sobie równe. Są bowiem<br />
różne i różnią się od siebie nawzajem w istotny sposób. Równość<br />
dotyczy godności, różnice natomiast – miejsca we wspólnocie<br />
i wypływającej stąd odpowiedzialności. Ale i o odpowiedzialności<br />
tylko w pewnym sensie można powiedzieć, że u jednych jest mniejsza,<br />
a u innych większa – a w każdym razie hierarchia odpowiedzialności<br />
nie jest bynajmniej oczywista. Jest tak dlatego, że każde powołanie<br />
– także tak zwane najmniejsze – jest Kościołowi niezbędne.<br />
W tym sensie odpowiedzialność za utratę lub niespełnienie każdego<br />
z nich jest wielka. Wzajemny związek wszystkich i poszczególnych<br />
powołań ujawnia się w każdym nowym momencie życia wspólnoty<br />
tak jak na początku, kiedy Jezus zaczął gromadzić uczniów – przy<br />
Stole, do którego zaprasza i przy którym sadza On sam – jako Nauczyciel<br />
i Pan, to znaczy: ten, który służy.<br />
Uzewnętrznienie i urzeczywistnienie w Eucharystii<br />
Gromadzenie się Kościoła, by słuchać Słowa i łamać dla siebie<br />
nawzajem chleb – to znaczy służyć „tym najmniejszym” – stanowi<br />
ujawnienie, uzewnętrznienie i urzeczywistnienie tego związku mię-<br />
30
TEMAT MIESIĄCA<br />
dzy wybraniem Jezusa a wybraniem każdego, kto należy lub ma należeć<br />
do Niego. Jest to zarazem ujawnienie i uzewnętrznienie całego<br />
porządku chrześcijańskich powołań. Sercem tego ujawnienia i źródłem<br />
możliwości urzeczywistnienia każdego z nich jest Eucharystia<br />
– Wieczerza Pańska. Jeśli łamiąc chleb i myjąc swoim uczniom nogi,<br />
Jezus poleca im czynić „to” na swoją pamiątkę – czyli postępować<br />
tak jak On – to należy tu myśleć o całej działalności Jezusa 8 . Chodzi<br />
nie tylko o Jego symboliczne gesty dokonane podczas Ostatniej<br />
Wieczerzy, gesty, które miałyby być teraz rytualnie powtarzane, lecz<br />
przede wszystkim o ofiarną postawę oddania siebie „za wielu” w posłuszeństwie<br />
woli Ojca. Nie oznacza to w żadnym razie pomniejszenia<br />
znaczenia sprawowania Eucharystii, która jest największą świętością<br />
Kościoła, ale oznacza zrozumienie, że jej świętość nie zamyka<br />
się ani w miejscu i czasie sprawowania, ani w postaciach chleba i wina,<br />
ale sięga wszędzie tam, gdzie ktoś staje się uczniem – to znaczy<br />
naśladuje Jezusa. Jest ona dziełem (ofiarą) Kościoła nie tyle dlatego,<br />
że w działaniu tworzących Kościół ludzi zostaje dodane i dopowiedziane<br />
coś, czego nie byłoby w dziele Jezusa, ile dlatego, że dzieło<br />
Jezusa tak właśnie okazuje całą swoją konkretność i zarazem uniwersalność<br />
9 .<br />
Naśladowanie dzieła Jezusa ma być dla chrześcijan postawą codzienną<br />
i wyrażać się w całej ich działalności. Tak więc z jednej strony<br />
wyraźnie widać, że wypełnione do końca dzieło życia Jezusa nie<br />
jest tylko zwykłym czynem z dawnej historii, lecz dokonało się i pozostanie<br />
„raz i na zawsze” (por. Hbr 7, 27; 10, 10) – i dlatego jest<br />
podstawą i oparciem całego chrześcijańskiego życia. Z drugiej strony<br />
w życiu Jego uczniów nie ma niczego, co by nie mogło w ten<br />
sposób stać się darem. Naśladowanie (czynienie „tego” na pamiątkę<br />
Jezusa) dotyczy całości chrześcijańskiego życia. Ma w nim być naśladowana<br />
wewnętrzna postawa Jezusa, kochająca i służebna – to ona<br />
ma być życiem chrześcijan 10 . Dlatego muszą oni żywić się tym, czym<br />
8<br />
Por. Peter Henrici, „To czyńcie na moją pamiątkę”. Ofiara Chrystusowa i ofiara wiernych,<br />
w: Eucharystia, Kolekcja „Communio” 1, Poznań-Warszawa 1986, s. 153.<br />
9<br />
Por. Hans Urs von Balthasar, Od Ostatniej Wieczerzy do ofiary Kościoła, w: Eucharystia,<br />
kolekcja „Communio” 1, Poznań-Warszawa 1986, s. 175nn.<br />
10<br />
Por. Peter Henrici, dz. cyt., s. 157n.<br />
31
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
Jezus jest – Nim samym, który daje się im jako chleb/Ciało i wino/<br />
Krew. Oczywiście nie wolno poprzestać tylko na postawie wewnętrznej.<br />
Chodzi – powtórzmy – o naśladowanie Go w całym życiowym<br />
działaniu.<br />
To właśnie wymaga żywienia się Jezusem, tak jak żywimy się chlebem.<br />
Warto w tej perspektywie przeczytać uważnie jeszcze jeden tekst,<br />
wyrastający z tego samego przełomowego doświadczenia młodego<br />
Kościoła, o którym tu mówimy. Chodzi o tzw. mowę eucharystyczną<br />
Jezusa z szóstego rozdziału Ewangelii Jana. Nazwa „mowa eucharystyczna”<br />
jest tu do pewnego stopnia myląca. Tekst ten jest bowiem<br />
„eucharystyczny” nie w tym sensie, że odnosi się do już rozwiniętej<br />
sakramentalnej praktyki Wieczerzy z chleba/Ciała i wina/Krwi<br />
Jezusa, ale w tym bardziej fundamentalnym sensie, na który staraliśmy<br />
się zwrócić uwagę w związku z utożsamieniem każdego, kto<br />
należy do Jezusa, z Nim samym jako Jedynym/Ukochanym Ojca.<br />
Mowa Jezusa (J 6, 32-58) zbudowana jest z dwu bardzo precyzyjnie<br />
paralelnych części (wiersze 32-46 i 47-58), poprzedzonych<br />
wprowadzeniem (wiersze 27-31), którego główną tezą jest: „Na tym<br />
polega dzieło Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał”,<br />
i uzupełnionych wyjaśniającą istotę rzeczy rozmową z uczniami (wiersze<br />
60-71): „Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. (...) Ty masz<br />
słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś<br />
Świętym Boga”. Istota rzeczy tkwi jednak we wspomnianej wewnętrznej<br />
paraleli mowy Jezusa 11 . W jej części pierwszej mówi On o sobie<br />
jako „chlebie, który zstąpił z nieba” – do chleba tego trzeba przyjść<br />
(w. 35. 37. 44-45); w części drugiej przedstawia siebie jako „chleb<br />
życia”, którym jest Jego ciało – trzeba się Nim żywić (w. 51. 53-<br />
58; i p o i ć Jego krwią – w. 54-56). Nie ma tu (jeszcze) mowy o wspólnym<br />
posiłku z chleba/Ciała i wina/Krwi. Jest natomiast wyłożona<br />
z niezwykłą siłą zasada przyjścia do Jezusa, zupełnej przynależności<br />
do Niego i naśladowania Go – co więcej, wewnętrznego życiowego<br />
utożsamienia się z Nim, nakarmienia się Nim i napojenia, tak by „żyć<br />
przez Niego”. Jan używa bardzo mocnego słowa „trogein”, „jeść”<br />
11<br />
Por. w związku z tym: Klaus Berger, Im Anfang war Johannes. Datierung und Theologie<br />
des vierten Evangeliums, Stuttgart 1997, s. 211-217.<br />
32
TEMAT MIESIĄCA<br />
w sensie: zjadać, paść się, pochłaniać, i – co szczególnie ważne – nie<br />
wiąże tego słowa z chlebem, ale z ciałem Jezusa, to znaczy z Nim<br />
samym. Wywołuje to sprzeciw i niezrozumienie tych, którzy do Jezusa<br />
nie chcą należeć, i wyznanie wiary Szymona Piotra w imieniu<br />
tych, którzy do Niego należą. Także tu pojawia się jednak wątpliwość:<br />
„Czy Ja was nie wybrałem dwunastu? A jeden z was jest kłamcą/oskarżycielem<br />
(diabolos)”. Kłamstwo i oskarżenie (którego dopuści<br />
się Judasz) polega na tym, że człowiek wybrany i wezwany po<br />
imieniu żywi się czymś innym, nie Jezusem, i oddaje się komuś innemu,<br />
a nie tym, którym w Jezusie trzeba usłużyć (por. J 12, 3-8 – „bo<br />
nie o biednych się martwił, ale że był złodziejem i mając sakiewkę,<br />
zabierał, co tam wrzucano”). Kogoś takiego posiłek z ręki Jezusa<br />
prowadzi w noc (por. J 13, 26-30). Jest to objawienie prawdy, które<br />
raz jeszcze wprowadza zgromadzenie uczniów w tę samą zasadę: Jezus<br />
zgadza się wydać siebie i przez to jest wsławiony, Jego uczniowie<br />
nie mogą się jako Jego uczniowie wsławić inaczej niż przez<br />
wzajemną miłość (J 13, 31-35).<br />
Jak powiedzieliśmy, ujęcie Jana nie odzwierciedla wprost praktyki<br />
eucharystycznej opartej na „słowach ustanowienia”, które znajdujemy<br />
u Synoptyków i u Pawła. Jednakże wewnętrzna logika tego<br />
ujęcia (łącznie z jego przedłużeniem w wydarzeniach Ostatniej Wieczerzy)<br />
stwarza pełniejszy teologiczny kontekst, w którym dopiero<br />
może być w pełni zrozumiana liturgiczna praktyka eucharystyczna<br />
12 . Stanie się ona najprostszym i czytelnym znakiem, dzięki któremu<br />
w jednym geście zobaczyć można związek tego, co jest z niskości,<br />
i tego, co jest z wysoka (por. J 8, 23-24), dzieła Nauczyciela<br />
i dzieła uczniów. Oznacza to jednak, że znak ten nie powinien być<br />
oddzielany (ani tym bardziej izolowany) od całości życia każdego,<br />
kto do Jezusa należy albo ma należeć – wtedy bowiem jego siła<br />
zostaje osłabiona, a sens zatarty. W świetle zarysowującej się tu teologicznej<br />
perspektywy można i trzeba to powiedzieć bardzo radykalnie:<br />
taka sakralizacja Eucharystii, która w imię ochrony zupełnej<br />
wyjątkowości (świętości) tego znaku przeszkadza w odczytaniu<br />
i osądzeniu w jego świetle każdej godziny powołania ucznia/uczniów<br />
12<br />
Tamże, s. 216-217.<br />
33
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
Jezusa, jest przeciwna samej istocie Eucharystii – w skrajnym przypadku<br />
może doprowadzić do tego rodzaju kłamstwa, na które Jezus<br />
wskazuje w historii Judasza. Nie znaczy to, żebyśmy w imię<br />
społecznego, służebnego czy charytatywnego wymiaru jakiegokolwiek<br />
powołania chrześcijańskiego mieli desakralizować Eucharystię<br />
(czy cokolwiek innego w sakramentalnym życiu Kościoła).<br />
Alternatywa „sakralizacja-desakralizacja” w stosunku do działań,<br />
ludzi i instytucji Kościoła jest zupełnie nie na miejscu, bo to, co się<br />
otwarło w Jezusie, z zasady ją przekracza. Każdy moment chrześcijańskiego<br />
życia jest sakramentalny, o ile nie jest zaprzeczeniem Jezusowi<br />
(kłamstwem). Sakrament w ścisłym sensie (jako świętość<br />
Boga włożona w ludzkie ręce) jest momentem jawności, albo lepiej:<br />
„ujawnienia w wierze” tego, czym naprawdę jest całe życie<br />
człowieka, który należy do Jezusa.<br />
„Chrześcijaninie, poznaj swoją godność”<br />
Czy z tego, co zostało tu przypomniane i powiedziane, można wydobyć<br />
bezpośrednie wskazówki albo wprost rozwiązania naszych dawnych<br />
i nowych społeczno-kościelnych trudności? Bezpośrednie wskazówki<br />
i jednoznaczne rozwiązania zapewne nie, ale światło i sąd o tym,<br />
co dotąd było i jest, i zarazem podpowiedź tego, co może być –<br />
z pewnością tak. Powtórzmy: świadectwo wiary i działania Kościoła<br />
I stulecia, do którego chrześcijanie sięgają, ilekroć stają przed nimi<br />
pytania o społeczność, którą tworzą, o jej instytucje i porządek powołań,<br />
nie daje gotowych rozwiązań, ale wskazuje zasady, którymi mamy<br />
się kierować, szukając ich. Staje się w ten sposób światłem i sądem,<br />
w duchu słów Jezusa: „sąd polega na tym, że światło przyszło na świat”<br />
(J 3, 19). Warto zauważyć, jak silnie słowa te wpisane są w ten sam<br />
kontekst teologiczny, o którym wielokrotnie już tu była mowa: „Macie<br />
się narodzić z wysoka/na nowo [anothen]. (...) Jak miałoby się to<br />
stać? (...) Ty jesteś nauczycielem Izraela i tego nie wiesz? (...) Tak Bóg<br />
ukochał świat, że dał Jednorodzonego [monogene] Syna, (...) nie żeby<br />
potępił świat, ale żeby świat został wybawiony przez Niego. Kto wierzy<br />
w Niego, nie podpada pod sąd” (por. J 3, 7. 9-10. 16-18).<br />
34
TEMAT MIESIĄCA<br />
Na czym zatem ma polegać i jak może się dokonać odrodzenie<br />
chrześcijańskiego powołania każdego z nas, a w ten sposób także całej<br />
O każdym poszczególnym<br />
powołaniu można<br />
powiedzieć, że jest wśród<br />
wszystkich innych<br />
nieprzewyższone.<br />
społeczności uczniów Jezusa – Kościoła?<br />
Odrodzenie polega na konsekwentnym poznaniu<br />
godności każdego chrześcijańskiego powołania<br />
– tej właśnie, która płynie stąd, że każdy<br />
jest wybrany i ukochany w Jezusie-Synu.<br />
Niezależnie od tego, do czego kto jest powołany,<br />
niezależnie od wielkości zadania i związanej z nim odpowiedzialności,<br />
godność każdego chrześcijańskiego powołania w każdym<br />
momencie jego urzeczywistniania jest nieporównywalna z żadną inną<br />
godnością czy wielkością tego świata – czyli nieprzewyższona.<br />
To ostatnie trzeba jednak dobrze rozumieć w świetle biblijnego<br />
pojęcia doskonałości. To, że coś uznajemy za nieprzewyższone, czyli<br />
wyższe od wszystkiego innego, w zwyczajnym przypadku wynika<br />
z otwartego lub ukrytego porównywania „nieprzewyższonego” ze<br />
wszystkim, co zostało w nim i przez nie przewyższone i zdystansowane.<br />
Tymczasem biblijne pojęcie doskonałości oparte jest nie na<br />
porównaniu, ale na nieporównywalności i zarazem wspólnocie<br />
pochodzących od Boga powołań i odpowiadających im dzieł. Dlatego,<br />
jakkolwiek może to zabrzmieć niepokojąco, o każdym poszczególnym<br />
powołaniu można powiedzieć, że jest wśród wszystkich innych<br />
nieprzewyższone, a o każdym odpowiadającym takiemu powołaniu<br />
dziele, że jest niezastąpione.<br />
Doskonałość w rozumieniu biblijnym nie polega przecież na tym,<br />
że doskonały jest bezwzględnie lepszy od wszystkich i od wszystkiego,<br />
co doskonałe nie jest, ale na tym, że ktoś jest tym właśnie, czym<br />
ma być – że jest na swoim miejscu. Doskonałość taka jest z zasady<br />
osiągalna i również z zasady przekraczalna; jest bowiem doskonałością<br />
objawiającą się w czasie: za każdym razem doskonale, ale wciąż<br />
na nowo i zawsze tak, że pozostaje nadal możliwa dalsza historia.<br />
Doskonałe jest to, co jest Bożym darem dla tej właśnie i nie innej<br />
chwili. Tak doskonały jest także człowiek – kiedy przyjmuje swoją<br />
chwilę, tak jak ją dzięki Bogu może przyjąć. Takie rozumienie Bożej<br />
i ludzkiej doskonałości bardzo zmienia naszą perspektywę. Chodzi<br />
bowiem nie tyle o zewnętrzne wymagania, które należy spełnić, ile<br />
35
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
raczej o możliwość, która została złożona jako dar we wnętrzu każdego<br />
z nas, w naszym życiu – takim, jakim ono dotąd było, jakim jest<br />
i jakim jeszcze może być. Nikt z nas nie jest z tym darem sam i nikt<br />
nie otrzymuje go tylko dla siebie. Skoro darem tym jest ta miłość,<br />
którą jest Bóg i w której każdemu z nas On sam daje udział, możemy<br />
spokojnie powiedzieć, że co otrzymuje każdy z osobna, jest dla wszystkich,<br />
a co otrzymujemy wszyscy, jest dla każdego.<br />
Wracając do pytania o pomoc w trudnościach z porządkiem kościelnych<br />
instytucji i władzy, możemy z tego, co zostało dotąd powiedziane,<br />
wyprowadzić trzy zasady bardziej szczegółowe i praktyczne. Również<br />
one nie są prostym rozwiązaniem ani instrukcją działania. Są jedynie<br />
próbą ukonkretnienia wskazań płynących z tego światła, które wydobywa<br />
się z doświadczenia początków Kościoła i które – powtórzmy –<br />
pozostaje nieomylnym znakiem dla Kościoła wszystkich czasów.<br />
Zasada pierwsza: bezwzględny szacunek dla powołania<br />
własnego i dla powołania każdego obok nas.<br />
„Chrześcijaninie, poznaj swoją godność!” – woła papież Leon, wielki<br />
następca Piotra, i słowa te pojawiają się w tym samym teologicznym<br />
kontekście, który tu rozważamy. Leon wyjaśnia je, odwołując<br />
się do przytoczonego wyżej tekstu z Drugiego Listu Piotra o uczestnictwie<br />
chrześcijanina w Boskiej naturze i dodaje: „Porzuć więc wyrodne<br />
obyczaje dawnego upodlenia i już do nich nie powracaj. Pomnij,<br />
jakiej to Głowy i jakiego Ciała jesteś członkiem. Pamiętaj, że<br />
zostałeś wydarty mocom ciemności i przeniesiony do światła i królestwa<br />
Bożego” 13 . Takie poznanie godności musi prowadzić do bezwzględnego<br />
(a nie tylko względnego) szacunku dla każdego chrześcijańskiego<br />
powołania. Są one różne, różne są wynikające z nich<br />
zadania i różna – w sensie społecznej rozległości – odpowiedzialność.<br />
Żadne nie jest zbędne. Każde jest drogą zbawienia – to znaczy wypełnienia<br />
Bożego zamiaru wobec obdarzonego nim człowieka. Dlatego<br />
też każde z nich powinno być szanowane nie mniej od innych.<br />
Doświadczenie mówi, że naprawdę szanowany jest ten, kto szanuje<br />
sam siebie. Szanować siebie to jednak nie znaczy domagać się<br />
dla siebie uznania, przywilejów czy jakichkolwiek względów na koszt<br />
36<br />
13<br />
Leon Wielki, Kazanie I o Narodzeniu Pańskim, 3; PL 193.
TEMAT MIESIĄCA<br />
drugich albo bezmyślnie zgadzać się z tym, że ktoś nam takich przywilejów<br />
udziela. W świetle tego teologicznego rozumienia powołań,<br />
które tu rozważamy, taka postawa byłaby właśnie dowodem braku<br />
prawdziwego szacunku dla własnego czy cudzego powołania. Jego<br />
godność nie wynika przecież z jego umiejscowienia w hierarchii społecznej,<br />
ale z daru Bożego, który – powtórzmy – dla każdego jest<br />
równie wielki, skoro jest nim Bóg sam. To, co ktoś potem ma mocą<br />
tego daru w całym swoim życiu czy też w tej lub innej jego chwili<br />
robić, jest względne, ale godność powołania względna nie jest.<br />
Tymczasem praktyka życia społecznego – nie tylko kościelnego<br />
i nie tylko w Polsce – jest od dawna taka, że poszczególne powołania<br />
nie są równie szanowane. Przyzwyczailiśmy się do tego tak bardzo,<br />
że nikogo nie dziwi większy społeczny szacunek dla tych, którzy mają<br />
władzę, niż dla tych, którzy wykonują tak zwane najniższe prace służebne.<br />
Powinno nas to jednak dziwić – więcej: jako chrześcijanie, nie<br />
powinniśmy tego przyjmować bez sprzeciwu – jeśli nie chcemy pozostawać<br />
w oczywistej niezgodzie ze słowem i dziełem Jezusa, którego<br />
chcemy naśladować. Życie chrześcijańskie choruje i umiera, jeśli<br />
powołania wszystkich i każdego z osobna nie są szanowane tak,<br />
jak tego chce Bóg w Jezusie Chrystusie.<br />
Wynika stąd druga, w naszej społecznej praktyce nie dość oczywista,<br />
jak dotąd, zasada: niekonkurencyjność powołań.<br />
Powołania chrześcijańskie nie muszą się dowartościowywać jedne<br />
na koszt drugich. Byłoby niezrozumieniem istoty rzeczy, gdybyśmy<br />
to, co zostało powiedziane wyżej, rozumieli jako wezwanie do niemądrego<br />
egalitaryzmu czy też tak zwanej urawniłowki we wspólnocie<br />
chrześcijańskiej. Powołania są różne i nie wolno wzywać do zacierania<br />
czy też niemądrego spłaszczania różnic między nimi. Trzeba<br />
jednak wzywać do czytelności znaków, które sobie wzajemnie<br />
w związku z nimi dajemy, do jasności wymagań, które sobie stawiamy,<br />
i do uznawania odpowiedzialności, jaką za siebie nawzajem ponosimy.<br />
Kryterium są te wskazania Jezusa, które z taką mocą i jasnością<br />
odczytały i ukazują całemu Kościołowi wspólnoty chrześcijańskie<br />
I stulecia – a w szczególności zdecydowane odrzucenie<br />
pierwszeństwa wynikającego z ludzkich zasług czy pozycji na rzecz<br />
tego, które wynika ze służby, i tego, które wynika z zapotrzebowa-<br />
37
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
nia na służbę. To ostatnie dotyczy tych, którym trzeba usłużyć tak<br />
jak Jezusowi – Panu (por. Mk 9, 36-37 i par.; Mt 25, 35-36.42-43;<br />
ale także Mt 10, 40-42; J 13, 20; 3 J 7-9). W ten sposób rysują się<br />
dwie przenikające się „hierarchie pierwszeństw” – pierwszeństwo<br />
tych, którzy służą, i tych, którym oni służą.<br />
To, co rozważyliśmy, pozwala zatem na zupełnie niekonkurencyjne<br />
rozumienie ujawniających się w ramach tych hierarchii powołań.<br />
Każde z nich jest darem dla wszystkich, ale nie wynika z tego bynajmniej,<br />
że każde mogłoby być spełniane przez każdego. Przeciwnie,<br />
wszędzie tam, gdzie pojawia się pytanie o dostępność dla kogoś (pewnej<br />
osoby czy kategorii osób) jakiegoś powołania z racji „należnych<br />
wszystkim tych samych praw”, pojawia się to samo nieporozumienie,<br />
które tkwi też w domaganiu się pewnego społecznego uprzywilejowania<br />
jedynie z racji powołania, którym ktoś został obdarzony.<br />
W tym sensie nie można się na przykład domagać dla mężczyzn<br />
prawa do wypełniania powołań kobiecych, a dla kobiet powołań<br />
męskich – podobnie jak nie należy się domagać dla tych, którzy przyjmują<br />
sakrament święceń, prawa do zastąpienia go powołaniem<br />
„świeckim”, a dla tych, którzy go nie przyjmują, prawa do wykonywania<br />
tego, co wynika z sakramentu święceń. Mówię o tym w takiej<br />
właśnie kolejności, chociaż dzisiaj mamy do czynienia raczej z oczekiwaniem<br />
czy nawet domaganiem się „ustąpienia pola” ze strony<br />
reprezentantów powołań męskich i tych, których źródłem jest przyjęcie<br />
święceń; tymczasem chodzi tu o zasadę, która obowiązuje w różnych<br />
kierunkach.<br />
Ponieważ chodzi tu jedynie o tę zasadę, pomijam na tym miejscu<br />
dyskusję nad określeniem kształtu poszczególnych powołań czy też<br />
tego, co się nazywa ich tożsamością. Jest wśród nich wiele takich,<br />
które na siebie nawzajem zachodzą, ale w perspektywie tego rozważania<br />
nie to jest istotne. Na tym miejscu istotne jest jedynie to, że<br />
skoro każde powołanie ma źródło w tej samej godności Bożego wybrania,<br />
nikt nie jest przez konkretność swojego powołania czegokolwiek<br />
pozbawiony, ale każdy wraz ze swoim osobistym powołaniem<br />
otrzymuje nierównie więcej, niż zdolny jest objąć swoim pragnieniem<br />
i wyobraźnią.<br />
38
TEMAT MIESIĄCA<br />
Zasada trzecia: i m większa odpowiedzialność za innych,<br />
tym mniej dla siebie. Dotyczy to przede wszystkim<br />
powołań do gromadzenia Kościoła, począwszy od powołania Piotrowego<br />
i powołania biskupa w lokalnym Kościele. Im bardziej do<br />
jakiegoś powołania należy troska o „wielu”, tym bardziej jest ono<br />
powołaniem do służenia sobą 14 . „Jeśli kto chce być pierwszy, niech<br />
będzie ostatni ze wszystkich i usługuje wszystkim” (Mk 9, 35) – to<br />
musi konsekwentnie znaczyć: jeśli ktoś nie chce być ostatnim<br />
i nie jest gotów usługiwać wszystkim, daje dowód, że nie chce<br />
być pierwszym (w rozumieniu słów Jezusa). Tam, gdzie ktoś powołany<br />
do służby nie wypełnia tego powołania lub też domaga się czegoś<br />
dla siebie, zanim je wypełni, albo tylko z tego tytułu, że je wypełnia<br />
(czyli robi, co do niego w Kościele należy), choćby był wyróżniony<br />
instytucjonalną odpowiedzialnością w dziedzinie nauczania,<br />
uświęcania czy przewodzenia innym, naprawdę nie jest pierwszy –<br />
i jego instytucjonalna pozycja niczego tu nie zmienia.<br />
Zasada tak sformułowana może się wydać najbardziej kontrowersyjna<br />
i trudna do przyjęcia z perspektywy istniejących, ukształtowanych<br />
i wspartych prawem władz i instytucji chrześcijańskich.<br />
Może się wydawać, że jej proste zastosowanie doprowadziłoby do<br />
anarchii, a w każdym razie do zatarcia porządku odpowiedzialności<br />
w społeczności Kościoła. Jednakże, gdybyśmy tak pomyśleli, byłoby<br />
to jeszcze jedno nieporozumienie. Kościół Boży zwołany w Jezusie<br />
Chrystusie tym najbardziej różni się od wszystkich innych ludzkich<br />
społeczności, że władza i jej instytucje nie są w nim nigdy pierwsze:<br />
„chodzi raczej o (...) taki porządek społeczności kościelnej, który –<br />
przyznając główne miejsce miłości, łasce i charyzmatom – jednocześnie<br />
ułatwiałby ich uporządkowany postęp w życiu czy to społeczności<br />
kościelnej, czy to poszczególnych ludzi, którzy do niej należą”<br />
15 .<br />
14<br />
Dlatego papież Grzegorz nazwał siebie „servus servorum Dei” – „sługą sług Bożych”,<br />
wyrażając z całą siłą łacińskiej prostoty sens podobnego sformułowania Augustyna,<br />
który mówił o sobie „episcopus servus Christi servorumque Christi” – „biskup sługa<br />
Chrystusa i sług Chrystusa”.<br />
15<br />
Jan Paweł II, Konstytucja apostolska Sacrae disciplinae leges, promulgująca Kodeks<br />
Prawa Kanonicznego, 1983.<br />
39
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />
INSTYTUT NAUK<br />
O CZŁOWIEKU<br />
W WIEDNIU<br />
ogłasza konkurs na<br />
STYPENDIUM<br />
IM. KS. JÓZEFA<br />
TISCHNERA<br />
Konkurs przeznaczony jest dla<br />
pracowników naukowych, którzy nie<br />
przekroczyli 35. roku życia, posiadają<br />
stopień doktora lub wszczęty przewód<br />
doktorski i prowadzą badania związane<br />
z problematyką proponowaną przez<br />
Instytut. Zwycięzca konkursu spędzi<br />
w Wiedniu sześć miesięcy (lipiec-grudzień<br />
2003) jako „junior visiting fellow”.<br />
Otrzyma stypendium naukowe<br />
w wysokości 7850 euro (na pokrycie<br />
kosztów podróży, mieszkania i bieżące<br />
wydatki) i będzie mógł korzystać<br />
z własnego gabinetu oraz zasobów naukowych<br />
Instytutu. Zgłoszenia przyjmowane<br />
są do 1 grudnia <strong>2002</strong>. Formularz<br />
zgłoszeniowy, zarys problematyki<br />
badań Instytutu oraz szczegółowe<br />
wymagania dotyczące rekrutacji można<br />
znaleźć na stronie www.iwm.at lub<br />
uzyskać pod adresem iwm@iwm.at<br />
Institut für die Wissenschaften<br />
vom Menschen<br />
A-1090 Wien<br />
Spittelauer Lände 3<br />
Na koniec pytanie: jak można<br />
usunąć szeroko rozpowszechnione<br />
i mocno w nas zakorzenione nieporozumienia<br />
w związku z porządkiem<br />
powołań, władzy i instytucji<br />
w Kościele? Najprostsza odpowiedź<br />
brzmi: przez szukanie prawdy<br />
i wyzbycie się lęku. Chodzi<br />
o prawdę o nas, o to, kim jesteśmy,<br />
kim już staliśmy się przez Bożą miłość<br />
i kim każdy teraz może się stać<br />
przez wzajemną służbę – a to znaczy:<br />
czym możemy być razem.<br />
Chodzi też o wyzbycie się lęku,<br />
w tym lęku przed władzą i lęku<br />
o siebie. „Lęku nie ma w miłości,<br />
ale zupełna miłość porzuca lęk,<br />
jako że lęk to udręka, a kto się lęka,<br />
nie doszedł do pełni w miłości. My<br />
kochamy, bo najpierw On ukochał<br />
nas” (por. 1 J 4, 18-19).<br />
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI, ur.<br />
1952, prof. dr hab., teolog. W latach<br />
1989-1996 rektor Arcybiskupiego<br />
Seminarium Duchownego<br />
w Poznaniu, w latach 1998-<strong>2002</strong><br />
dziekan Wydziału Teologicznego<br />
Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza<br />
w Poznaniu. Członek Międzynarodowej<br />
Komisji Teologicznej<br />
w Rzymie. Członek Zespołu<br />
„<strong>Znak</strong>u”.<br />
40
TEMAT MIESIĄCA<br />
Trudne pytania<br />
Rozmawiają: Józef Augustyn SJ,<br />
Paweł Kozacki OP, ks. Stefan<br />
Moszoro-Dąbrowski, Zbigniew<br />
Nosowski i Karol Tarnowski<br />
REDAKCJA: Ks. Węcławski kończy swą wnikliwą teologiczną analizę<br />
problemu władzy w Kościele sformułowaniem trzech zasad: zasady<br />
bezwzględnego szacunku dla każdego – w tym własnego – powołania,<br />
zasady niekonkurencyjności powołań i wreszcie zasady: im większa<br />
odpowiedzialność za innych, tym mniej dla siebie. Jak w świetle tych<br />
zasad wygląda codzienne funkcjonowanie Kościoła w Polsce?<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Odbiega od tych zasad, to jasne. Nie odważyłbym<br />
się natomiast wydać generalizującej oceny, jak bardzo odbiega.<br />
Tak postawione pytanie skazuje nas zresztą na dość jałowe<br />
rozważanie, czy jest „fatalnie”, „bardzo źle”, „źle” czy może „nie<br />
najlepiej”. Na taką dyskusję, moim zdaniem, szkoda czasu, bo doskonale<br />
wiemy, że wedle woli swego Założyciela Kościół powinien<br />
zawsze być na „szóstkę”…<br />
Natomiast warto i trzeba – również w ramach diagnozy – analizować<br />
mechanizmy sprawiające, że w Kościele nie jest tak, jak być<br />
powinno.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Ja również unikałbym ferowania generalnych<br />
ocen. Każda generalizacja może kogoś skrzywdzić.<br />
41
42<br />
DYSKUSJA<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: To racja, ale z drugiej strony<br />
po 12 latach pobytu w Polsce widzę wyraźnie, jak mocno odciska<br />
się na życiu całego społeczeństwa przeszłość komunistyczna. Bardzo<br />
wyraźnie wpływa ona także na sposób funkcjonowania władzy w Kościele.<br />
Nakłada się na to silna obecnie skłonność młodzieży do karierowiczostwa,<br />
która przenika również do struktur kościelnych. Nie<br />
dostrzegam natomiast syndromu „psa ogrodnika” w kościelnym<br />
wydaniu, polegającego na tym, że samemu się nie pracuje, a mimo<br />
to innym uniemożliwia się działalność. Jeśli ktoś ma pomysł, który<br />
burzy utarte schematy, to po początkowej nieufności z czasem znajdzie<br />
zrozumienie i wsparcie.<br />
PAWEŁ KOZACKI OP: A ja wyraźnie widzę w polskim Kościele<br />
konkurencyjność powołań, a w każdym razie to, że nie są one równo<br />
doceniane. Nie dotyczy to nauczania Kościoła, ale codziennej<br />
praktyki. Na podstawie własnego doświadczenia mogę powiedzieć,<br />
że gdy ksiądz przychodzi bez koloratki do rektoratu wyższej uczelni<br />
katolickiej albo do zakrystii kościoła, w którym go nie znają, jest<br />
traktowany zupełnie inaczej niż wtedy, gdy pojawia się w koloratce.<br />
W tej drugiej sytuacji jest obsługiwany znacznie lepiej, szybciej i milej…<br />
Inny przykład: podczas ostatniej wizyty Jana Pawła II beatyfikowano<br />
cztery osoby duchowne jako świadków miłosierdzia. Czy<br />
rzeczywiście wśród świeckich takich świadków brakowało?<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Ma Ojciec rację. Świeccy<br />
ciągle traktowani są w instytucjach kościelnych jako „katolicy drugiej<br />
kategorii”. To zdaje się Messori napisał, że jeśli chce się zachować<br />
wiarę, trzeba się trzymać z dala od tzw. środowisk kościelnych…<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Messori jest człowiekiem gruntownie<br />
wykształconym, moja mama jest osobą prostą, ale zawsze mówiła mi<br />
mniej więcej to samo: lepiej, żebyś za dużo o księżach nie wiedział;<br />
trzymaj się z dala od księży, ale blisko Pana Boga…<br />
Oczywiście, z tą generalną diagnozą, na szczęście, nie jest zgodny<br />
styl życia i działania wielu polskich księży, z ks. Karolem Wojtyłą<br />
na czele. Skądinąd warto by się kiedyś zastanowić, czy Jan Paweł II
TEMAT MIESIĄCA<br />
jako niewątpliwy, choć nie jedyny, wyjątek od reguły zgodnie z powiedzeniem<br />
regułę tę potwierdza, czy raczej stopniowo tę regułę zmienia…<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Wydaje mi się, że w Polsce<br />
nie do końca odkryliśmy powszechne powołanie do świętości –<br />
i właśnie z tego wynika nieodpowiednie traktowanie świeckich. Moi<br />
znajomi bardzo często skarżą się, że w Kościele stawia się im bardzo<br />
konkretne wymagania dotyczące życia zawodowego czy rodzinnego,<br />
ale że zapomina się przy tym o powołaniu i wymaganiach najbardziej<br />
podstawowych: dotyczących właśnie życia w świętości. Wracając<br />
do tekstu ks. Węcławskiego, mnie brakuje w nim przede wszystkim<br />
pytania o sens tej władzy, o jej misję. A misją tą jest właśnie<br />
prowadzenie do świętości.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Nie zgadzam się z tym zarzutem. Tekst wyraźnie<br />
przecież pokazuje, że sens władzy kościelnej określony jest<br />
przez trzy elementy: nauczanie, uświęcanie i przewodzenie innym.<br />
Mam inną wątpliwość. Aby móc ocenić, jak wygląda problem władzy<br />
kościelnej w dzisiejszej Polsce, trzeba zobaczyć go w odpowiednim<br />
kontekście. Ks. Węcławski za punkt odniesienia obiera niemal<br />
wyłącznie Kościół pierwszych uczniów. To jednak bardzo odległa<br />
perspektywa i nie jestem pewien, czy wystarcza ona do zrozumienia<br />
wyzwań, przed jakimi stoi nasze pokolenie. Każde pokolenie musi<br />
bowiem na własną odpowiedzialność rozwiązać dylematy zawarte<br />
w słowach Jezusa: „nie tak będzie między wami”. Pierwsi uczniowie<br />
Chrystusa w sytuacjach trudnych szukali rozwiązań po omacku i tylko<br />
opieką Ducha Świętego można wytłumaczyć to, że zdecydowali<br />
się na oderwanie się od korzeni, od Synagogi, aby otworzyć szeroko<br />
drzwi Kościoła na wszystkie narody pogańskie. To był bardzo ryzykowny<br />
krok. Rozwiązując nasze współczesne problemy, nie możemy<br />
jednak ograniczać się do wzorca, jaki nam pozostawili, bo przez te<br />
2000 lat wraz z wiernym przekazem Dobrej Nowiny utrwalało się<br />
też dziedzictwo grzechu, który szczególnie mocno zaciążył na problemie<br />
władzy. Przykład: wielka schizma rozpoczyna się od fatalnych<br />
decyzji władzy kościelnej, i to z obu stron. W naszych czasach<br />
43
DYSKUSJA<br />
z wielką uwagą powinniśmy przyglądać się sprawowaniu władzy<br />
w krajach postkomunistycznych, w Kościołach zachodnich, latynoskich,<br />
w Afryce, w Azji.<br />
Duch i struktury<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Myślę, że pewną słabością tekstu ks. Tomasza<br />
jest brak wyraźnego rozróżnienia płaszczyzny religijnej i społecznej,<br />
bez czego trudno analizować problem władzy w Kościele.<br />
Konieczność rozróżnienia tych płaszczyzn najlepiej widać na przykładzie<br />
ostatniej z trzech zasad wymienionych przez autora. Przecież<br />
nakaz: „im więcej władzy, tym mniej dla siebie”, jest zupełnie<br />
oczywisty i wcale nie kontrowersyjny z perspektywy religijnej. Każdy<br />
z nas setki razy czytał w Ewangelii, że trzeba siebie stracić, trzeba<br />
o sobie zapomnieć, umywać nogi itd. Natomiast osobną sprawą jest<br />
to, iż na płaszczyźnie społecznej instytucje chrześcijańskie, wsparte<br />
też prawem kościelnym, naśladują często negatywne wzorce władców<br />
świeckich. Tymczasem „nie tak ma być między wami”…<br />
Dotykamy tu niezwykle ważnego pytania o związek duchowości<br />
i struktur. Dyskutując o problemie władzy w Kościele, musimy jasno<br />
powiedzieć, że we wspólnocie uczniów Chrystusa pierwotna jest<br />
duchowość. Bł. papież Jan XXIII potrafił zmienić styl kierowania<br />
Kościołem, choć nie zrezygnował z zewnętrznych oznak władzy, takich<br />
jak obrzęd koronacji, tiara czy sedia gestatoria (moje pokolenie<br />
już nawet nie może pamiętać, że papieże używali takich atrybutów!).<br />
Choć Jan XXIII był noszony na tronie, potrafił jednocześnie być<br />
blisko swoich parafian z całego świata – zwano go „proboszczem<br />
świata”. A to znaczy, że w Kościele człowiek o duchowości naprawdę<br />
ewangelicznej jest w stanie przebić się przez rafy struktur quasi-<br />
-feudalnych.<br />
Rzecz jasna, żadną miarą nie chodzi mi o przeciwstawienie ducha<br />
i struktur czy pragnienie reformowania jednego wymiaru kosztem<br />
drugiego. Oczywiście należy zmieniać struktury w taki sposób,<br />
by lepiej wyrażały one ducha Ewangelii, ale trzeba pamiętać, że reformowanie<br />
samych tylko struktur kościelnych nic automatycznie<br />
44
TEMAT MIESIĄCA<br />
nie zmieni i byłoby puszczaniem pary w gwizdek. Człowiek o duchowości<br />
„feudalnej” pozostanie panem feudalnym niezależnie od<br />
tego, jak demokratyczne byłyby struktury, które by go otaczały. Niezależnie<br />
od tego, czy prawo kościelne nakaże mu powoływanie rad<br />
duszpasterskich i zasięganie opinii – on i tak sobie łatwo „poradzi”.<br />
Z dwóch rzeczy ważnych – reformy ducha i reformy struktur –<br />
ważniejsza jest zatem ta pierwsza. Reforma Kościoła to przede wszystkim<br />
metanoia, którą trzeba rozpocząć od siebie, a dopiero potem –<br />
zmiana struktur. Przemiany strukturalne mogą być co najwyżej impulsem,<br />
i to nie zawsze skutecznym, do przemiany wewnętrznej,<br />
natomiast przemiana wewnętrzna zazwyczaj owocuje nowymi dziełami,<br />
nowymi sposobami urzeczywistniania się wspólnoty Kościoła.<br />
Nowy duch wymusi bowiem – jeśli się upowszechni – również nowe<br />
struktury, same zaś struktury bez ducha byłyby atrapą.<br />
REDAKCJA: Czy jednak struktury instytucjonalne Kościoła, w szczególności<br />
Kościoła w Polsce, nie zachęcają do postaw „feudalnych”?<br />
KAROL TARNOWSKI: W moim przekonaniu sedno sprawy polega<br />
na fałszywej sakralizacji Kościoła instytucjonalnego, która dokonała<br />
się w ciągu historii. Bierze się ona z dwuznaczności samego pojęcia<br />
sacrum, które, z jednej strony, oznacza moc, a z drugiej – świętość,<br />
w szczególności świętość etyczną, która bierze swój początek ze świętości<br />
Boga. W tle migotają nam więc dwie różne koncepcje Boga:<br />
koncepcja Boga jako siły i koncepcja Boga jako miłości. Z perspektywy<br />
dwoistości sacrum Kościół jawi się w dwojaki sposób. Od strony<br />
ewangelicznej jawi się jako miejsce obecności Ducha Świętego,<br />
Ducha Chrystusa, który uzdalnia każdego człowieka do wzrostu<br />
w świętości. Poprzez to świadectwo staje się widoczny Chrystus. Ale<br />
druga strona to Kościół jako miejsce przepływu sakralnych mocy,<br />
które ucieleśniają się w sakramentach sprawowanych przez kapłanów.<br />
Stąd kapłan jawi się niejako w sposób naturalny jako bliższy<br />
Boga niż niekapłan, jakby zastępca Boga ex opere operato. Podobna<br />
dwuznaczność dotyczy pojęcia prawdy: z jednej strony to prawda<br />
objawiającego się osobowego Boga, z drugiej – prawda zawartych<br />
w Credo wyznawanych formuł. Tę sprawę zostawmy jednak dzisiaj<br />
45
46<br />
DYSKUSJA<br />
na boku. Zmierzam natomiast do tego, że skrzyżowanie tych dwuznaczności<br />
prowadzi do sakralizacji Kościoła nauczającego jako instrumentu<br />
władzy nad tym, co niesakralne.<br />
Pokusa władzy wyraża się<br />
w traktowaniu Kościoła<br />
Wiadomo, że w historii chrześcijaństwa owocowało<br />
to polityzacją Kościoła.<br />
jako instytucji zaopatrzonej<br />
w atrybuty sakralne. Dlatego myślę, że przyczyną zapomnienia<br />
o podstawowych zasadach, na które wskazuje<br />
ks. Węcławski, jest pokusa władzy. Wyraża się ona w traktowaniu<br />
Kościoła jako instytucji zaopatrzonej w atrybuty sakralne i przekonaniu,<br />
że naśladowanie Chrystusa polega na tworzeniu zasadniczo<br />
monarchicznej struktury władzy. Papież i biskupi są, mutatis mutandis,<br />
w odczuciu wielu członków Kościoła podobnie namaszczeni przez<br />
Chrystusa i uczestniczą w Jego władzy, jak w przeszłości namaszczonym<br />
władcą świeckim był król. W historii Kościoła trwa opozycja<br />
między monarchizmem a koncyliaryzmem, o której tyle pisał prof.<br />
Swieżawski. Świadczy ona o istnieniu nieuchronnego napięcia pomiędzy<br />
jedynością boskiego pośrednika, czyli Chrystusa, i Jego następcy,<br />
czyli papieża, a jedynością każdego człowieka jako obiektu<br />
miłości Chrystusa.<br />
Wracając do spraw polskich, skłonny jestem twierdzić, że nasz Kościół<br />
niesie w sobie ciężar archaicznej koncepcji władzy jako mocy sakralnej,<br />
ciężar pojęcia prawdy jako tożsamej z kościelnym nauczaniem,<br />
dalej ciężar tej szczególnej roli historycznej, jaką odgrywał Kościół<br />
w polskiej historii, i wreszcie także ciężar socjologicznej struktury społeczeństwa<br />
polskiego, zasadniczo chłopskiego, a więc konserwatywnego<br />
i raczej antyinteligenckiego. Nakłada się na to dodatkowa i bardzo<br />
specyficzna trudność polskiego Kościoła: niezwykła rola Papieża,<br />
która wydaje się potwierdzać naszą wyjątkowość. Konsekwencją tych<br />
wszystkich czynników jest zasadnicza niedialogiczność tego Kościoła:<br />
brak dialogu pomiędzy biskupami a księżmi, księżmi a świeckimi, poszczególnymi<br />
grupami świeckich itd. Nieuchronnym tego następstwem<br />
są reakcje lękowe, streszczające się w jednym: lęku przed wolnością.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Niedialogiczność wiąże się na ogół z oporami<br />
w przyznaniu się do własnych grzechów. Każdej społeczności, także<br />
hierarchii kościelnej, łatwiej przychodzi dzisiaj przyznawać się do
TEMAT MIESIĄCA<br />
błędów z bardzo odległej przeszłości. Mówić o błędach sprzed dwudziestu-dziesięciu<br />
lat jest o wiele trudniej, a wyznać błędy dzisiejsze<br />
– to już wymaga wielkiej odwagi. Nie trzeba jednak lekceważyć tych<br />
oporów. Jeśli chcemy rozwiązywać problemy, trzeba podejść do nich<br />
z szacunkiem, zwłaszcza że doświadczenia swoistej „demokratyzacji”<br />
władzy kościelnej na Zachodzie (nie zawsze najszczęśliwsze),<br />
nakazują ostrożność we wprowadzaniu reform.<br />
Demokratyzacja w Kościele?<br />
KAROL TARNOWSKI: Opór przed przyznaniem się do błędów<br />
nawet z dalekiej przeszłości jest jednak wciąż ogromny, czego dowiodły<br />
pełne powściągliwości reakcje na gest Papieża, który wezwał<br />
Kościół do rachunku sumienia. Nawet wydarzenie tak wspaniałe jak<br />
Sobór Watykański II nie przyniosło tu zasadniczego przełomu. Nie<br />
bałbym się natomiast postulatu „demokratyzacji” (samo słowo jest<br />
oczywiście nieco mylące, trzeba by znaleźć dla niego jakiś ekwiwalent).<br />
Demokratyzacja to bowiem nic innego jak właśnie uznanie dialogiczności<br />
Kościoła i równości wszystkich jego członków, co Sobór<br />
wyraził ideą Ludu Bożego.<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Lęki i opór, o których Pan<br />
mówi i które ja też wyczuwam, są jednak dość uzasadnione w czasie<br />
niesamowitych zmian, jakie przeżywamy. Przyjrzyjmy się choćby roli<br />
mediów. Informują one właściwie o wszystkim bez ograniczeń – a jakie<br />
to będzie miało skutki za lat, powiedzmy, dwadzieścia, nikt nie<br />
jest w stanie przewidzieć. Można formułować rozmaite zarzuty wobec<br />
polskiego katolicyzmu, ale ciągle mnóstwo<br />
jest ludzi uczestniczących we Mszy św.,<br />
Coraz głośniej zaczyna<br />
brzmieć głos pokolenia<br />
wielu ludzi słucha Kościoła, czyta pisma katolickie,<br />
interesuje się rozmowami na poważ-<br />
40-latków, którzy zostali<br />
wychowani na nauczaniu<br />
ne tematy religijne. Można łatwo zrozumieć<br />
i tekstach Jana Pawła II.<br />
obawy, czy w Polsce sprawy nie potoczą się<br />
w takim kierunku jak na Zachodzie, gdzie kościoły opustoszały.<br />
Obawy te są psychologicznie tym bardziej zrozumiałe, że polski Ko-<br />
47
48<br />
DYSKUSJA<br />
ściół stoi w obliczu pokoleniowej zmiany warty. Coraz głośniej zaczyna<br />
brzmieć głos pokolenia 40-latków, którzy zostali wychowani<br />
na nauczaniu i tekstach Jana Pawła II. I teraz okaże się, czy te teksty<br />
naprawdę były słuchane, rozumiane, czy wraz z nauczaniem Soboru<br />
przyniosą one owoce. Ja jestem optymistą.<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Podobnie i ja pokładam nadzieję w zmianie<br />
pokoleniowej, także w gronie Episkopatu. Po tragicznej śmierci<br />
biskupa Jana Chrapka ośmieliłem się w warszawskim KIK-u wyrazić<br />
cichą nadzieję, że skoro Pan Bóg pozwolił, by tak wcześnie<br />
odszedł ktoś tak niezwykły, to może da nam w zamian pięciu podobnych…<br />
PAWEŁ KOZACKI OP: Profesor Tarnowski mówił o niedialogiczności<br />
i lękach hierarchii. To zjawisko jak najbardziej obecne. Ale<br />
jest i druga strona. Często rozmawiam z księżmi, którzy próbują<br />
zaprosić wiernych do dialogu, do współodpowiedzialności na przykład<br />
za parafię. Na ogół spotykają się z biernością, z lękową ucieczką.<br />
Oczywiście, można to tłumaczyć oporami hierarchii przed dialogiem,<br />
co rodzi wśród świeckich zniechęcenie czy obojętność, ale<br />
jeżeli mamy szukać pozytywnego programu, to musi on zakładać<br />
obopólną formację, wzajemną pomoc w tworzeniu przestrzeni rozmowy.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Wracamy w ten sposób do tego, o czym<br />
mówił pan Nosowski: najważniejsza jest odpowiednia formacja duchowa.<br />
Stałą regułą jest to, że ludzie o głębokiej duchowości wcale<br />
nie pchają się do władzy. Wręcz odwrotnie; raczej jej unikają, ponieważ<br />
najlepiej przeczuwają pokusy i zagrożenia władzy dla życia duchowego.<br />
Aleksander Sołżenicyn powie wprost, że władza bez uznania<br />
nad sobą Siły Wyższej jest dla człowieka trucizną. Nie tylko zresztą<br />
dla człowieka, ale i dla społeczności. Stąd tak ważne jest tworzenie<br />
dobrych, sprawdzonych mechanizmów, dzięki którym do władzy<br />
w Kościele dochodziliby ludzie o najwyższym poziomie duchowości;<br />
mechanizmów pozwalających wybrać tych, na których naprawdę<br />
wskazuje Duch Boży.
TEMAT MIESIĄCA<br />
REDAKCJA: A jak te mechanizmy wyglądają obecnie? Mówiąc żartobliwie<br />
i z przesadą: czy Duch Święty w ogóle ma szanse? I czy istnieją<br />
jakieś specyficznie polskie deformacje?<br />
PAWEŁ KOZACKI OP: Każda struktura podatna jest na patologie.<br />
Nie sposób zbudować idealnych instytucji. Sposobem na radzenie<br />
sobie z ich wadami jest życie w nieustannym nawróceniu. Kościół<br />
jest z powołania wspólnotą i struktury mają znaczenie wtórne. Najważniejsze<br />
jest to, żeby wszyscy żyli duchem wspólnoty. Jeżeli zaś<br />
mówimy o patologiach w sprawowaniu władzy w Kościele, to można<br />
je opisywać jako odejście od wspólnoty. Dla mnie na przykład<br />
takim odejściem i przejawem bizantynizmu w Kościele jest sposób<br />
celebrowania przyjazdu najczcigodniejszego biskupa z prześwietnej<br />
kurii: ta cała pompa, kiczowate wierszyki itp.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Myślę, że sami biskupi się nudzą, kiedy tego<br />
słuchają...<br />
PAWEŁ KOZACKI OP: …ale niewiele robią, by te zwyczaje zmienić.<br />
Bezwład struktur jest silniejszy od mówienia o konieczności<br />
zmiany. Podobno na synodzie biskupów zaproponowano,<br />
by w Kościele zrezygnować<br />
z tytułowania pasterzy ekscelencjami i eminencjami,<br />
ale żadnych decyzji nie podjęto. Co<br />
gorsze, od dziesięciu lat obserwuję, jak moi<br />
rówieśnicy – zakonnicy czy księża diecezjalni<br />
Dawniej myślałem, że<br />
bizantynizm odejdzie wraz<br />
z pewnym pokoleniem,<br />
teraz obserwuję, że trwa<br />
w najlepsze.<br />
– z łatwością wchodzą w dworski rytuał i momentalnie do niego przywykają.<br />
Dawniej myślałem, że bizantynizm odejdzie wraz z pewnym<br />
pokoleniem, teraz obserwuję, że trwa w najlepsze.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: To prawda. Wszystkie nierozwiązane problemy<br />
w Kościele bywają przekazywane z pokolenia na pokolenie.<br />
W czasie rekolekcji w seminariach zdarza mi się wysłuchiwać obaw<br />
niektórych kleryków kończących formację: jakiego proboszcza dostanę<br />
na mojej pierwszej placówce? Dawniej trochę litowałem się<br />
nad nimi. Z czasem zacząłem się jednak zastanawiać: No tak, ale<br />
49
50<br />
DYSKUSJA<br />
skąd się wezmą ci „straszni” proboszczowie, których dzisiaj boją się<br />
klerycy, za dziesięć-dwadzieścia lat? Dziś ty się boisz, jutro ciebie się<br />
będą bali…<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: No właśnie… Pozycja proboszczów<br />
przypomina niekiedy pozycję pana na folwarku. Taki proboszcz<br />
może mieć wiele własnych świetnych inicjatyw, ale jeżeli wikary<br />
zgłasza pomysły, które wykraczają poza proboszczowskie schematy,<br />
to bywają one blokowane. Tu szukałbym pola do zmian<br />
mechanizmów. Nie powinno być tak, że proboszczem zostaje się do<br />
emerytury, a jak kogoś nie można zmienić, to przesuwa się go na<br />
lepszą parafię…<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: O ile wiem, w niektórych diecezjach faktycznie<br />
rozważa się wprowadzenie kadencyjności.<br />
KAROL TARNOWSKI: Przy obsadzie funkcji kościelnych powinno się<br />
w jakiś sposób zasięgać opinii Ludu Bożego. Prof. Swieżawski, uczestnicząc<br />
w Soborze, już wiele lat temu mówił: nie może być tak, żeby świeccy<br />
byli tylko łaskawie dopuszczonymi audytorami, powinni mieć rzeczywisty<br />
wpływ na to, co się w Kościele dokonuje. Dotyczy to również<br />
wyboru biskupów. Jeżeli tu świeccy nie zostaną w jakiejś formie upodmiotowieni,<br />
nie można będzie od nich oczekiwać aktywności także na poziomie<br />
rad parafialnych. Na ogół są to ciała całkowicie formalne, bez<br />
realnego znaczenia. Potrzebne byłoby więc coś w rodzaju centralnej rady<br />
świeckich katolików, a następnie należałoby wypracować mechanizmy<br />
dialogu między tą radą a „szarymi” rzeszami świeckich, bo inaczej się to<br />
ciało natychmiast wyabsolutyzuje i skupi na rozdzielaniu stanowisk…<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Pytanie, jak uniknąć patologii<br />
demokracji, żeby one się nie przeniosły do Kościoła, żeby nie<br />
zamienić życia kościelnego w arenę walk wyborczych czy rozmaitych<br />
lobbingów.<br />
KAROL TARNOWSKI: Pytanie jest rzeczywiście ważne, ale lęk to<br />
najgorszy doradca. Trzeba zacząć stosować demokrację i przyglądać
TEMAT MIESIĄCA<br />
się, jakie ona rodzi niebezpieczeństwa, a nie z góry dmuchać na zimne<br />
i w związku z tym hamować jej rozwój.<br />
Należałoby raczej mówić<br />
nie o demokratyzacji,<br />
a o coraz pełniejszym<br />
realizowaniu ideału kolegialności<br />
Kościoła.<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Stanowczo nie zgadzam się z tezą, że najpierw<br />
trzeba w Kościele zacząć stosować demokrację, a potem się<br />
zobaczy, co dalej. „Pięć razy pomyśl, raz napisz” – uczyła mnie pani<br />
od matematyki w liceum. Zawsze trzeba najpierw sprawę przemyśleć,<br />
a później działać, nie odwrotnie. Po to mamy dar rozumu. I nie<br />
jest to kwestia lęku, lecz roztropności.<br />
Sądzę, że demokracja jest dla Kościoła ważnym znakiem czasu, ale<br />
nie formułowałbym ogólnego postulatu demokratyzacji Kościoła. Tu<br />
trzeba stosować inny język. Po pierwsze, dlatego że w Kościele lud<br />
Boży – choć to jedno z kluczowych pojęć współczesnej eklezjologii –<br />
nie jest jednak suwerenem. Suwerenem Kościoła jest jego Pan i Założyciel.<br />
Kościół jest zatem demokratyczny i niedemokratyczny zarazem.<br />
Jako braterska wspólnota równych i wolnych osób jest w najgłębszym<br />
sensie demokratyczny. Zarazem jest jak najbardziej niedemokratyczny,<br />
bo ex definitione poddany płynącej „z góry” woli Bożej.<br />
Drugim powodem, dla którego wolę nie mówić o demokracji w Kościele,<br />
jest powszechny obecnie kryzys demokracji. Wielu ludzi jest<br />
(z bólem dodam: słusznie) rozczarowanych dzisiejszym stanem demokracji,<br />
i to nie tylko w Polsce czy w Europie<br />
Środkowowschodniej. Empiryczne doświadczenie<br />
demokracji jest odległe od jej ideału.<br />
Nieskuteczne jest zwłaszcza to, co najcenniejsze<br />
w demokracji – struktury uczestnictwa<br />
i współodpowiedzialności. W tej sytuacji demokratyzacja<br />
Kościoła mogłaby przejmować złe wzorce struktur państwowych<br />
czy samorządowych, tak jak przejmowała złe wzorce struktur<br />
monarchicznych czy feudalnych. Wiem, że nie do tego zmierzają<br />
postulaty prof. Tarnowskiego, sądzę jednak, że warto pospierać się<br />
także o stosowane pojęcia.<br />
Dlatego – przechodzę do pozytywnej prezentacji – należałoby<br />
raczej mówić nie o demokratyzacji, a o coraz pełniejszym realizowaniu<br />
ideału kolegialności Kościoła. Myślę nie tylko o kolegialności<br />
biskupów, ale o kolegialności całej wspólnoty. Kolegialność to „od-<br />
51
52<br />
DYSKUSJA<br />
powiedzialność za Kościół realizowana we wspólnocie” – powiedział<br />
Yves Congar. Nadzwyczajny Synod Biskupów obradujący w 20-lecie<br />
zakończenia Vaticanum II stwierdził: „Ponieważ Kościół jest »komunią«,<br />
na wszystkich jego szczeblach powinno mieć miejsce uczestnictwo<br />
i współodpowiedzialność” (podkreślenie moje). Kościół ma<br />
być – w myśl listu Jana Pawła II Novo millennio ineunte – „domem<br />
i szkołą komunii”. Chodzi zatem o wspólnotowe formy wyrazu odpowiedzialności<br />
wszystkich ochrzczonych za Kościół-Wspólnotę.<br />
Nad mechanizmami tak rozumianej kolegialności Kościoła warto<br />
się zastanawiać.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Co powinno znamionować biskupa? Dialogiczność,<br />
o której tu była mowa, jest jednak rzeczą wtórną. Pierwsze<br />
jest posłuszeństwo, posłuszeństwo ewangeliczne, posłuszeństwo<br />
Chrystusowi. Posłuszeństwo aż do śmierci, i t o śmierci krzyż<br />
o w e j. Z tego rodzi się posłuszeństwo ludziom. Jeżeli ktoś nie umie<br />
słuchać jako podwładny, jako syn, nie będzie zdolny słuchać jako<br />
przełożony, jako ojciec. Jeżeli ktoś nie umie być uczniem, nie będzie<br />
mistrzem, nauczycielem. Z takiego właśnie posłuszeństwa wyrasta<br />
dialog. Każdy autentyczny dialog rozpoczyna się od sztuki słuchania.<br />
Natomiast w strukturach władzy kościelnej, która nie kieruje się<br />
duchem wiary, karierę robią ci, którzy są po prostu dyspozycyjni<br />
wobec osób tę władzę sprawujących. Ona ich wynosi w górę. Nie<br />
ma to jednak wiele wspólnego z posłuszeństwem ewangelicznym.<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Ma Ojciec rację, do władzy<br />
w Kościele potrzeba kandydatów gotowych do posłuszeństwa<br />
w sensie ewangelicznym.<br />
REDAKCJA: W jaki sposób ich szukać?<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Przede wszystkim i w seminariach,<br />
i wśród świeckich trzeba prowadzić gruntowną pracę<br />
uczącą posłuszeństwa, pokory, dialogu i duchowości, bo to do niej<br />
ostatecznie rzecz się sprowadza. Trzeba też poszerzyć grono kandydatów<br />
do urzędów. Nie wiem na przykład, czy szczęśliwy jest zwy-
TEMAT MIESIĄCA<br />
czaj wybierania ordynariuszy spośród biskupów pomocniczych. Przecież<br />
do każdej z tych funkcji potrzeba innego charyzmatu.<br />
KAROL TARNOWSKI: Pojęcie posłuszeństwa jest dwuznaczne. Posłuszeństwo<br />
ewangeliczne rzeczywiście ma znaczenie fundamentalne. Czym<br />
innym jednak jest posłuszeństwo wobec struktur. Jeśli staje się ono naczelną<br />
cnotą w wychowaniu seminaryjnym, skutki tego są opłakane.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Zgadzam się. Dlatego podkreślałem: posłuszeństwo<br />
łącznie z dialogiem.<br />
KAROL TARNOWSKI: Mimo wszystko nie potrafimy w naszej rozmowie<br />
uniknąć kłopotu językowego. Bierze się on stąd, że stale poruszamy<br />
się na dwu płaszczyznach, które są nierozdzielne, ale jednak<br />
odmienne: teologicznej i instytucjonalnej. W tym sensie przyznaję<br />
rację panu Zbyszkowi, że pojęcie demokracji – w sensie<br />
dosłownym, który Pan tutaj zastosował – nie pasuje do Kościoła.<br />
Sądziłem, że w tym gronie użycie terminu „demokracja” nie będzie<br />
budzić skojarzeń z polskim sejmem… Ale jeżeli woli Pan słowo „kolegialność”<br />
– proszę bardzo! Chodzi nam o to samo, o większą wspólnotowość<br />
Kościoła. Punktem spornym między nami wydaje mi się<br />
natomiast to, że moim zdaniem nie osiągniemy tej wspólnotowości,<br />
jeżeli nie dopuścimy w Kościele do głosu opinii Ludu Bożego. Bodaj<br />
kardynał Newman pierwszy podjął ten temat i miał głęboką rację.<br />
Tymczasem od czasów Newmana niewiele się w Kościele pod tym<br />
względem zmieniło! Nie stworzono mechanizmów przepływu do<br />
hierarchii opinii świeckich.<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Jedno pytanie: których<br />
świeckich ma Pan na myśli?<br />
KAROL TARNOWSKI: To inna sprawa, ale to jest kłopot natury<br />
technicznej, a mnie chodzi o zasadę. Proszę mi nie mówić, że nie ma<br />
znaczenia, w kim świeccy widzieliby dobrego biskupa! Doświadczenie<br />
i rady świeckich mają tu kolosalne znaczenie. I wiadomo, że Jan<br />
Paweł II z takich rad korzysta!<br />
53
54<br />
DYSKUSJA<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Nikt nie mówi, że „nie ma znaczenia,<br />
w kim świeccy widzieliby dobrego biskupa”. Trzeba jedynie pamiętać,<br />
że zasięganie opinii świeckich nie zwiększa automatycznie szansy,<br />
iż wybór będzie właściwy. Spójrzmy, w jaki sposób zachowują się<br />
dziś świeccy katolicy w życiu publicznym. Kogo wybierają? Jakimi<br />
kryteriami się kierują? Czy widać w tym zbiorową mądrość?<br />
Postulat zasięgania opinii świeckich na temat kandydatów na biskupów<br />
jest słuszny, powinien zresztą dotyczyć nie tylko świeckich<br />
(upomnę się tu zwłaszcza o nieobecne w tej dyskusji zakonnice, których<br />
służba powszechnie uważana jest za powołanie „gorszej kategorii”…).<br />
Nie można jednak naiwnie zakładać, że dzięki temu automatycznie<br />
mielibyśmy lepszych biskupów i mniej sporów co do kryteriów<br />
nominacji. Sporów na pewno byłoby więcej.<br />
Co natomiast z opinią publiczną w Kościele? Pan Karol mówi, że<br />
niewiele się zmieniło od czasów kardynała Newmana. Czy „niewiele”<br />
jest odpowiednim słowem? Zmieniło się bowiem coś niesłychanie istotnego<br />
– nastąpiła zmiana w oficjalnym nauczaniu. Nawet jeśli praktyka<br />
kościelna odbiega od ideału, to dzięki Soborowi oficjalnie wiadomo,<br />
jak być powinno. To więcej niż „niewiele”… Dzisiaj Kościół w dokumentach<br />
soborowych zachęca wiernych, aby – pokornie, odważnie<br />
i kompetentnie – wypowiadali się w sprawach Kościoła. Dzięki temu<br />
mogę powiedzieć, że jako publicysta katolicki czuję się człowiekiem<br />
w pełni wolnym. Korzystam z tego prawa, jakie mi daje Kościół. Mówię<br />
i piszę, co myślę, zgodnie ze swoim chrześcijańskim sumieniem.<br />
KAROL TARNOWSKI: Owszem, był Sobór, ale nie można powiedzieć,<br />
żeby wyciągnięto u nas z niego daleko idące wnioski, choćby<br />
w postaci kontynuacji synodu, który rozpoczął w Krakowie kard.<br />
Wojtyła.<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Zgoda. Właśnie dlatego mówię o potrzebie<br />
pełniejszej realizacji idei kolegialności Kościoła.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Problem udziału świeckich w wyborze biskupów<br />
jest skomplikowany ze względu na zaszłości historyczne.<br />
Kościół przez całe wieki nie mógł się uporać z nadmiernym wpły-
TEMAT MIESIĄCA<br />
wem świeckich władców i odkąd zdobył wolność w mianowaniu biskupów,<br />
bardzo jej strzeże. Może nawet z pewną przesadą, ponieważ<br />
rzadko zasięga się opinii osób spoza kręgu duchownych. Nie<br />
bagatelizowałbym jednak trudności, jak określił to pan Tarnowski,<br />
„technicznych”. No bo niby jak zasięgać opinii świeckich? Czy miałaby<br />
to być jakaś forma publiczna, jak w przypadku ogłoszeń o nowożeńcach?<br />
Zapowiedź pierwsza, zapowiedź druga… Dopiero wtedy<br />
polityka wdarłaby się do Kościoła! Zgadzam się jednak, że poszerzenie<br />
opinii w szukaniu ludzi do sprawowania władzy leży w interesie<br />
Kościoła. Ale nadzieję pokładałbym w lepszej współpracy księży i biskupów<br />
ze świeckimi, którym dobro Kościoła naprawdę leży na sercu;<br />
często nie mniej niż samym duchownym.<br />
PAWEŁ KOZACKI OP: Mam wrażenie, że gdy mówimy o poszerzeniu<br />
konsultacji i koncyliaryzmie, to mamy na myśli wybór konkretnych<br />
osób. Tymczasem w naszym Kościele brakuje generalnej<br />
refleksji nad formacją władzy. Przekonałem się o tym, wizytując<br />
jedno ze zgromadzeń żeńskich. Na przełożone wyznaczano tam siostry<br />
naprawdę posłuszne i pełne ducha. Nie pokazano im jednak<br />
żadnego pozytywnego wzorca sprawowania władzy, nie tłumaczono<br />
im, na czym ono polega. Myślę, że podobnej formacji brakuje<br />
także proboszczom czy biskupom. A przecież nie jest powiedziane,<br />
że ktoś, kto wspaniale opiekuje się ubogimi albo jest świetnym duszpasterzem<br />
akademickim, będzie miał też talent do sprawowania<br />
władzy. Oczywiście, kto jest bardziej posłuszny i bardziej wsłuchany<br />
w Ducha Świętego, kto żyje miłością, łatwiej zrozumie, na czym<br />
polega sprawowanie władzy. Ale na pewno systematyczna refleksja<br />
czy praktyczne przygotowanie bardzo by mu w tym pomogły.<br />
W kolejce do sakry…<br />
REDAKCJA: Ks. Tomasz Halik wspomina w swej, wydanej ostatnio<br />
w Polsce, autobiografii, że kiedy po upadku terroru komunistycznego<br />
wreszcie można było mianować nowych biskupów, wysłano ich za<br />
granicę, gdzie między innymi przeszli kurs teorii zarządzania. Ale na-<br />
55
56<br />
DYSKUSJA<br />
suwa mi się inne pytanie. Rozmawiając z księżmi czy klerykami, słyszę<br />
często, że istnieje problem „przygotowywania się do władzy”, jednak<br />
w całkiem odmiennym sensie niż ten, który miał na myśli ojciec<br />
Kozacki. Chodzi o swoiste „ścieżki”, na które trzeba wejść, aby kiedyś<br />
zostać biskupem. Już klerycy dostrzegają, który z kolegów ustawia się<br />
w kolejce do sakry biskupiej. Tylko że władzę pojmuje on nie jako<br />
służbę, lecz na modłę całkowicie świecką…<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Istnieje taki problem. W każdej społeczności<br />
są ludzie, którzy szukają dla siebie najlepszych kęsków, o czym<br />
wspominał w swoim tekście ks. Węcławski. W ich opinii tym najlepszym<br />
kęskiem jest władza. I to nie wydaje mi się niczym nadzwyczajnym,<br />
zwłaszcza u ludzi młodych, którzy nie mają jeszcze głębszej<br />
Kiedy brakuje zaangażowania<br />
wspólnoty, do<br />
władzy dochodzą ludzie<br />
nieraz przypadkowi.<br />
świadomości siebie i posiadają dość niską motywację<br />
duchową i moralną. Prawdziwym problemem<br />
jest jednak coś innego: pasywność<br />
wspólnoty, która biernie przygląda się takim<br />
ludziom i ich dążeniu do „kariery”. Pasywność<br />
to jeden z głównych problemów wielu wspólnot Kościoła. W czasie<br />
rekolekcji nieraz zadaję alumnom pytanie: Dobrze, studiujesz, modlisz<br />
się, robisz to, co ci każą. Ale czym ty naprawdę żyjesz? Gdzie<br />
jest twój skarb i gdzie jest twoje serce? Jakie jest twoje zaangażowanie,<br />
twoja twórczość? Ustanawianie władzy w Kościele wymaga zaangażowania<br />
całego Kościoła, chociażby w formie modlitwy o dobrego<br />
proboszcza czy dobrego biskupa. (Zauważmy, że Papież stale<br />
prosi o modlitwę w intencji dobrego sprawowania powierzonej mu<br />
posługi). Kiedy brakuje zaangażowania wspólnoty, do władzy dochodzą<br />
ludzie nieraz przypadkowi, jak to bywa niekiedy w naszym<br />
parlamencie.<br />
REDAKCJA: Ale czy to nie brzmi przerażająco w odniesieniu do Kościoła?<br />
Przecież powiedziano: „wśród was tak nie będzie”....<br />
PAWEŁ KOZACKI OP: Ale bywa. Dziwne nie jest to, że znajdują się<br />
ludzie, którzy chcą w Kościele sięgać po władzę rozumianą w sposób<br />
świecki. Przerażające jest to, że czasami naprawdę im się to udaje.
TEMAT MIESIĄCA<br />
REDAKCJA: To znaczy, że istnieją już utarte kanały, z których tacy<br />
ludzie mogą skorzystać.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Nie przesadzajmy, takich kanałów – w moim<br />
odczuciu – nikt nie zna.<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Nie zna na początku…<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Czy karierowiczostwo w Kościele jest rzeczą<br />
przerażającą? Mnie to nie tyle przeraża, ile głęboko zasmuca.<br />
Nie przeraża, bo pamiętam, że człowiek jest istotą grzeszną, także<br />
duchowny. Wielkim problemem jest natomiast to, że Kościół nie radzi<br />
sobie z tego typu postawami.<br />
PAWEŁ KOZACKI OP: Ja myślę, że to jest bardzo wielki problem,<br />
bo gdy pojawiają się wśród współbraci takie osoby, nie wiadomo, jak<br />
wobec nich postępować. Rzadko jest to typ agresywnego, bezwzględnego<br />
karierowicza. Częściej jest to miły człowiek, który potrafi wspaniale<br />
mówić o Ewangelii, o pogłębianiu duchowości, o służbie bliźniemu,<br />
a jednocześnie wie, gdzie się pojawić, do kogo uśmiechnąć,<br />
komu przysłużyć... Troska o wspólnotę nakazywałaby stawić czoło<br />
takim nieszczerym postawom, ale z drugiej strony pojawia się niesmak:<br />
mam mu nogę podstawiać? Naprawdę bardzo trudno przeciwstawić<br />
się karierowiczom, zwłaszcza jeśli ich postawa znajduje<br />
poklask u przełożonych!<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Słyszałem kiedyś powiedzenie: mamy takich<br />
przełożonych, na jakich zasługujemy… Jest to ujęcie anegdotyczne,<br />
ale pokazuje ono, że przełożeni nie spadają z nieba, ale „rodzi”<br />
ich wspólnota.<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Nie zgadzam się z takim powiedzeniem.<br />
Ono może być prawdziwe wyłącznie w odniesieniu do wspólnoty<br />
o charakterze zakonnym, ale nie do Kościoła lokalnego, choćby w wymiarze<br />
parafii. Możliwe jest natomiast, by wspólnota parafialna do<br />
pewnego stopnia „wychowywała” proboszcza, jakiego posiada, umie-<br />
57
DYSKUSJA<br />
jętnie proponując działania, których on nie może zakwestionować,<br />
mimo że sam z siebie by ich nie podjął.<br />
Generalnie jednak z dialogiem wewnętrznym nie jest w polskim<br />
Kościele dobrze – tu zgadzam się z prof. Tarnowskim. Niewiele zmieniła<br />
reforma struktur administracyjnych. Miała ona zbliżyć biskupów<br />
do wiernych. Tak się jednak raczej nie stało. Probierzem jest tu<br />
dla mnie wielkość grup bierzmowanej młodzieży – w przeważającej<br />
większości przypadków w miastach są to nadal grupy co najmniej<br />
kilkudziesięcioosobowe, a to skutecznie utrudnia nastolatkom głębsze<br />
religijne przeżycie tego tak ważnego sakramentu.<br />
Zdarzają się też jednak miłe niespodzianki. W ubiegłym roku, po<br />
raz pierwszy w ponad 40-letniej historii warszawskiego Klubu Inteligencji<br />
Katolickiej, księża biskupi bez specjalnego zaproszenia dwukrotnie<br />
pojawili się na naszych spotkaniach. Po prostu przeczytali<br />
program i… przyszli. Raz był to bp Tadeusz Pikus, który przyszedł<br />
na spotkanie o tematyce ekumenicznej, a innym razem bp Piotr Jarecki,<br />
którego zainteresowała dyskusja na tematy społeczne.<br />
Echa „sprawy poznańskiej”<br />
REDAKCJA: Tekst ks. Węcławskiego analizuje problem władzy na poziomie<br />
teologicznym, ale wyrasta z konkretnych doświadczeń i będzie<br />
też odczytywany w konkretnym kontekście, kontekście tzw. sprawy<br />
arcybiskupa Paetza. Jako osoba zaangażowana w rozwiązanie tej sprawy,<br />
miałem bardzo silne poczucie, że część kościelnych struktur instytucjonalnych<br />
dążyła nie do wyjaśnienia sytuacji i usunięcia źródeł zła,<br />
lecz do jego zatuszowania. Jakie wnioski dla Kościoła w Polsce, dla<br />
problemów władzy w polskim Kościele płyną ze sprawy poznańskiej?<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Najważniejszy wniosek to<br />
potrzeba promowania dialogu wewnątrzkościelnego i sięgania po<br />
takie środki jak upomnienie braterskie. Jeżeli przełożony w seminarium<br />
ma dwa samochody, to klerycy powinni zwrócić mu uwagę, że<br />
to ich gorszy. Przełożeni też powinni zwracać klerykom uwagę, że<br />
prymicje to nie okazja, by kupić sobie samochód. Podobna zasada<br />
powinna obowiązywać w życiu rodzinnym czy społecznym.<br />
58
TEMAT MIESIĄCA<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Kanadyjski arcybiskup Terrence Prendergast<br />
SJ powiedział w wywiadzie dla „Życia Duchowego”, że pojawienie<br />
się na taką skalę przypadków nadużyć seksualnych w Kościele<br />
zaskoczyło wszystkich. Nikt nie był na to przygotowany. Początkowo<br />
reagowano więc w taki sam sposób, w jaki problemy te były<br />
rozwiązywane „od zawsze” w społecznościach świeckich czy też w innych<br />
wspólnotach religijnych, od protestanckich po żydowskie: ukryć<br />
wstydliwy problem za wszelką cenę. Podobne reakcje były w Polsce.<br />
Jeszcze dziś wielu myśli, że to jedyny sposób rozwiązywania tych<br />
bardzo bolesnych dla wspólnoty kościelnej sytuacji. Stopniowo sytuacja<br />
się zmienia. Przekonałem się o tym, rozmawiając z wielu wychowawcami<br />
seminaryjnymi. Symptomatyczne były także echa mojej<br />
książki Głęboko wstrząśnięci. Przedstawiłem w niej sprawę nadużyć<br />
seksualnych księży oraz sam problem formacji, nawiązując przy<br />
tym do sprawy poznańskiej, w sposób zgodny z moim rozeznaniem.<br />
Przyznam, iż obawiałem się negatywnej reakcji. Stało się wręcz odwrotnie!<br />
Prezentacja książki odbyła się w siedzibie Episkopatu. Zostałem<br />
też zaproszony do przedstawienia problematyki na zjeździe<br />
rektorów seminariów w Licheniu. Wydaje mi się, że Kościół w Polsce<br />
chce wyciągnąć wnioski z takich sytuacji jak poznańska. A jeden<br />
z wniosków dotyczy roli świeckich. To ich zaangażowanie w dużym<br />
stopniu przyczyniło się do oczyszczenia sytuacji w Poznaniu. Od tej<br />
pory trudno będzie powiedzieć, że świeccy nie mają wpływu na życie<br />
polskiego Kościoła.<br />
KAROL TARNOWSKI: Sprawa poznańska to dowód na istnienie<br />
grzechu pierworodnego, i podstawowy wniosek, jaki z niej płynie,<br />
dotyczy potrzeby nieustannego nawracania się. Próby tuszowania<br />
przypadku ewidentnego zła w Kościele wynikały – wracam do mojej<br />
wcześniejszej myśli – z fałszywego rozumienia sacrum i – co za tym<br />
idzie – fałszywego pojmowania zgorszenia. Obawiano się ujawnienia<br />
prawdy w przekonaniu, że zaszkodzi to autorytetowi Kościoła.<br />
Tymczasem troska o autorytet i świętość Kościoła nakazuje stanąć<br />
w prawdzie. Kolejna kwestia: rozumienie posłuszeństwa. Trzeba było<br />
wielkiej odwagi grupy księży poznańskich, by przeciwstawić się klimatowi<br />
zastraszenia i źle pojętego posłuszeństwa.<br />
59
DYSKUSJA<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Nie sądzę, by sprawę poznańską<br />
próbowano tuszować. Raczej liczono, że jakoś się sama rozwiąże,<br />
ważne, by dokonało się to po cichu…<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Ujawnienie jej rzeczywiście było złem koniecznym<br />
i pewną ostatecznością. Gdyby nie to, że zawiodły wszystkie<br />
inne sposoby rozwiązania problemu, ze wszech miar lepiej byłoby<br />
sprawy nie nagłaśniać. Na najważniejszą rzecz wskazał przed chwilą<br />
ks. Moszoro-Dąbrowski – znaczenie upomnienia braterskiego. Musi<br />
ono obejmować wszystkich, a nie tylko maluczkich, co więcej: ono<br />
najpierw powinno dotyczyć ludzi władzy. Żaden z apostołów nie był<br />
traktowany przez Chrystusa równie surowo jak Piotr.<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Warto tu zwrócić uwagę<br />
na upomnienia, jakich udzielał Piotrowi św. Paweł. Zastanawiam się<br />
natomiast nad wpływem przypadku poznańskiego na sposób rozwiązania<br />
tego typu sytuacji w skali Kościoła powszechnego. Myślę,<br />
że jednoznaczne stanowisko Jana Pawła II zajęte podczas spotkania<br />
z kardynałami amerykańskimi było między innymi konsekwencją<br />
sprawy arcybiskupa Paetza.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Rola Papieża jest tu nie do przecenienia. To,<br />
co powiedział w Kanadzie do młodzieży na temat nadużyć seksualnych<br />
księży, jest dowodem jego odwagi...<br />
KAROL TARNOWSKI: … i wolności wewnętrznej.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Postawa Jana Pawła II zaważyła na sposobie<br />
rozwiązania sprawy poznańskiej, a równocześnie zneutralizowała<br />
w znacznym stopniu jej możliwy destrukcyjny wpływ na autorytet<br />
polskiego Kościoła.<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Sprawy nie rozwiązano<br />
jednak do końca w duchu prawdy. Księża poznańscy są podzieleni,<br />
część do tej pory nie wierzy w zarzuty.<br />
60
TEMAT MIESIĄCA<br />
PAWEŁ KOZACKI OP: Ja patrzę na sprawę poznańską podobnie:<br />
jako na niewykorzystaną szansę Kościoła. Miałem nadzieję, że zło,<br />
jakie się wydarzyło, będzie bodźcem do głębokiego samooczyszczenia,<br />
do postawienia sobie przez Kościół wielu trudnych pytań. Zamiast<br />
tego skutecznie sprawę wyciszono.<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ: Uciszono w mediach. Ale – w moim odczuciu<br />
– z dala od mikrofonów i kamer dziennikarskich trwa poważna<br />
refleksja. Przeważyło przekonanie, że problem homoseksualizmu i pedofilii<br />
księży trzeba brać naprawdę na serio, ponieważ jest to wielkie<br />
zagrożenie dla Kościoła.<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Zgadzam się, że poważniej podjęto problem<br />
homoseksualizmu. Ale pozostaje kwestia szersza, bo „sprawa<br />
poznańska” ujawniła również takie problemy jak brak wrażliwości<br />
na krzywdę „maluczkich”, przemilczanie problemów (tak jakby to,<br />
o czym się nie mówi, nie istniało), prymat dyplomacji nad świadectwem.<br />
Te problemy nie zostały poważnie podjęte. Kościół przemawia<br />
językiem symboli i fakt, że dla arcybiskupa Paetza wyremontowano<br />
oficynę sąsiadującą z poznańską katedrą, utrudnia wielu ludziom<br />
jasną odpowiedź na pytanie, kto kogo w tej sprawie<br />
skrzywdził.<br />
Nie wiem, czy polskie struktury kościelne tuszowały tę sprawę.<br />
Wydaje mi się natomiast, że trafny jest zarzut formalizmu i zaniechania.<br />
Postępowanie arcybiskupa Paetza było od pewnego czasu tajemnicą<br />
poliszynela. Po ujawnieniu sprawy przez media rozmawiałem<br />
z dziesiątkami księży z różnych stron Polski – jedni dziękowali za<br />
moje wypowiedzi, niektórzy je krytykowali, ale zaskoczyło mnie, że<br />
prawie wszyscy (z wyjątkiem dwóch) słyszeli o tej sprawie dużo wcześniej<br />
ode mnie. Tym bardziej musieli o niej wiedzieć duchowni wyżej<br />
postawieni. Tymczasem na tym szczeblu panowało, jak się wydaje,<br />
bierne oczekiwanie, aż sprawę rozwiąże Stolica Apostolska. Z formalnego<br />
punktu widzenia wszystko było w porządku. Ale Ewangelia<br />
wymaga więcej. Każe porzucić myślenie typu „to nie moja sprawa”,<br />
zachęca do działania, nie zaś biernego oczekiwania, aż ktoś<br />
inny zajmie się trudnym problemem.<br />
61
DYSKUSJA<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Wielu ludzi w Polsce zadaje<br />
sobie dzisiaj dramatyczne pytanie, czego wymaga od nich Ewangelia,<br />
czego wymaga od nich sumienie, gdy widzą zło w Kościele.<br />
Czy odpowiedzialność za Kościół wymaga milczenia czy też przeciwnie<br />
– głośnego mówienia o złu? Stykam się z tymi trudnymi pytaniami<br />
często i trzeba, by cały Kościół sobie na nie odpowiedział.<br />
REDAKCJA: Do tych trudnych pytań będziemy na łamach „<strong>Znak</strong>u”<br />
wracać, bo w ten między innymi sposób wyraża się współodpowiedzialność<br />
świeckich za życie i dobro Kościoła. Bardzo Panom dziękuję<br />
za udział w dyskusji i szczere – czasem boleśnie szczere – wypowiedzi.<br />
Dyskusję prowadził Jarosław Gowin<br />
JÓZEF AUGUSTYN SJ, ur. 1950, rekolekcjonista, kierownik duchowy,<br />
wykładowca w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”<br />
w Krakowie, redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, autor<br />
licznych publikacji z zakresu duchowości, ostatnio wydał: Celibat. Aspekty<br />
pedagogiczne i duchowe (<strong>2002</strong>), Głęboko wstrząśnięci. Samooczyszczenie<br />
Kościoła (<strong>2002</strong>), Przewodnik po przyjaźni (<strong>2002</strong>).<br />
PAWEŁ KOZACKI OP, ur. 1965, redaktor naczelny miesięcznika<br />
„W drodze”, duszpasterz.<br />
KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI, ur. 1957, inżynier elektronik,<br />
dr teologii, były wikariusz regionalny prałatury personalnej Opus<br />
Dei w Polsce, obecnie kierownik duchowy prałatury.<br />
ZBIGNIEW NOSOWSKI, ur. 1961, publicysta, redaktor naczelny miesięcznika<br />
„Więź”, konsultor Papieskiej Rady ds. Świeckich.<br />
KAROL TARNOWSKI, ur. 1937, filozof, prof. dr hab., wykładowca<br />
PAT i UJ. Wydał m.in.: Ku absolutnej ucieczce. Bóg i wiara w filozofii<br />
Gabriela Marcela (1993), Człowiek i transcendencja (1996), Wiara i myślenie<br />
(1999), Bóg fenomenologów (2000).<br />
62
TEMAT MIESIĄCA<br />
Abp Józef Życiński<br />
Pragmatyzm i łaska<br />
w zbawczej misji<br />
Kościoła<br />
Nie istnieją proste rozwiązania, dzięki którym<br />
Kościół stawałby się automatycznie wolny od<br />
jakiejkolwiek skazy czy zmarszczki. Istnieje<br />
natomiast potrzeba codziennego zespolenia charyzmatu<br />
i urzędu, osobowości i instytucji w taki<br />
sposób, by Kościół był dla świata sakramentem.<br />
„Jak długo jestem na świecie, jestem<br />
światłością świata”. To powiedziawszy<br />
splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny,<br />
nałożył je na oczy niewidomego i rzekł do<br />
niego: „Idź, obmyj się w sadzawce<br />
Siloam”- co się tłumaczy: Posłany. On więc<br />
odszedł, obmył się i wrócił widząc.<br />
(J 9, 5-7)<br />
Realizm eklezjologiczny<br />
Szokujące jest zestawienie w tym samym fragmencie Ewangelii<br />
podniosłych słów o światłości świata i fizjologicznej śliny, zwykłego<br />
błota i cudu przywrócenia wzroku. Ewangelista Jan w maksymalnym<br />
stopniu unika komentarzy na temat tego zaskakującego skądinąd<br />
sposobu działania łaski, ograniczając się do prostego zestawienia czasowników:<br />
„odszedł, obmył się, wrócił widząc”. Trudno wyobrazić<br />
63
64<br />
ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />
sobie bardziej lakoniczny styl przy informowaniu o tak ważnych dziełach<br />
zbawczych. W innych opisach podobnych cudów prostota zdań<br />
zostaje zakłócona przez niewystarczające efekty uzdrowienia: „Zwilżył<br />
mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: »Czy widzisz co?«.<br />
A gdy przejrzał, powiedział: »Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam<br />
ich niby drzewa«. Potem znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał<br />
zupełnie” (Mk 8, 23-25).<br />
Tych wszystkich, którzy w skrytości ducha marzą o „świętym i nieskalanym”<br />
Kościele, „pozbawionym skazy czy zmarszczki lub czegoś<br />
podobnego” (Ef 5, 27), może szokować Janowy opis cudu. Dramat<br />
ludzkiego cierpienia zostaje przezwyciężony w sytuacji, gdy niewidzialne<br />
Boże moce działają w realiach naznaczonych fizjologią, błoto<br />
bynajmniej nie skłania do estetycznych uniesień, zaś „poprawka”<br />
do pierwszej wersji cudu może rodzić wiele pytań. Dlaczego Chrystus<br />
wybrał taką właśnie oprawę dla działań objawiających Jego moc<br />
zbawczą? Mógł przecież przeprowadzić cud w atmosferze modlitewnego<br />
skupienia, rezygnując z zastosowania wszelkich środków, które<br />
wywołują psychologiczne czy estetyczne opory. Zapewne mógł.<br />
Skoro jednak zastosował inne środki, to być może chciał przez to<br />
przekazać nam ważne treści dotyczące misterium Kościoła. Może<br />
chciał nas nauczyć realizmu eklezjologicznego, którego wyrazem jest<br />
to, że nie przeceniamy bliskich nam środków i form, lecz potrafimy<br />
skupić uwagę na rzeczywistości łaski, nawet wówczas gdy przychodzi<br />
ona w sposób wywołujący nasze zasadnicze sprzeciwy.<br />
Kościół pierwszych wieków długo spierał się o naturę łaski i jej<br />
współpracę z wolną wolą człowieka. Współczesne życie przesuwa<br />
zainteresowania w stronę pytania o kontekst – kulturowy, instytucjonalny,<br />
życiowy – w którym Bóg pozwala się spotykać, prowadząc<br />
swe dzieło zbawcze. Zrozumiała jest geneza tego przesunięcia. Nie<br />
można natomiast akceptować prób absolutyzowania jakiegoś jednego<br />
zespołu instytucjonalnych form, które w rankingu popularności<br />
uznano by za absolutnie najdoskonalsze. Absolutne wartości należy<br />
uznawać w Kościele tylko wówczas, gdy są wyrazem woli Bożego<br />
Absolutu. Jeśli w roli wytwórcy absolutów usiłuje występować człowiek,<br />
można wówczas mówić najwyżej o produkcji bożków na kolejny<br />
sezon. Nie wynika z tego jednak, by wszystkie względne, nie-
TEMAT MIESIĄCA<br />
Wielkie dzieła zbawcze nie<br />
mogą być zredukowane do<br />
wymiaru osiągnięć pragmatycznych.<br />
doskonałe rozwiązania instytucjonalne można było oceniać identycznie,<br />
stwarzając nieograniczone możliwości eksperymentowania.<br />
Korzystanie przez Chrystusa z błota i śliny mogłoby dziś przykuć<br />
uwagę skandalistów; nie zainteresuje ono natomiast przeciętnych<br />
odbiorców efektownych reklam, którzy cenią pragmatyzm i skuteczność.<br />
Czy Kościół dotrze dziś do nich z przekazem Ewangelii, skoro<br />
wiadomo, że Kazanie na Górze na pewno nie jest adresowane do<br />
pragmatyków ceniących sukces i efektywność działania? Gdyby Chrystus<br />
chciał założyć Kościół pragmatyków, idealne ku temu warunki<br />
zaistniały zaraz na początku Jego misji, podczas pierwszej pokusy na<br />
pustyni: „Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: »Jeśli jesteś Synem<br />
Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem«. Lecz On<br />
odparł mu: »Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz<br />
każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych«”(Mt 4, 3-4).<br />
Wiele do myślenia daje to, iż Jezus, który przemienił wodę w wino,<br />
nie chciał przemienić kamieni w chleb. Niezależnie od intencji<br />
kusiciela, mógł to być przecież najbardziej spektakularny cud w całej<br />
ziemskiej misji Zbawiciela. Można było zgromadzić na pustyni tysiące<br />
słuchaczy, jak to uczynił później, gdy rozmnożył<br />
chleb i ryby, by nakarmić głodnych.<br />
Można było przecież przyspieszyć i zmodyfikować<br />
tamten późniejszy cud za pomocą wykorzystania<br />
pustynnych kamieni. Przy odpowiednim<br />
zastosowaniu socjotechniki poruszyłoby to szerokie rzesze<br />
i przyniosło pragmatyczne następstwa, których nie sposób przecenić.<br />
Tymczasem, na przekór wskazówkom pragmatyków, Chrystus<br />
nie chce olśniewać tłumów. Celem Jego misji nie jest tworzenie nastroju<br />
Niedzieli Palmowej. Jest nim natomiast kojenie ludzkich głodów<br />
słowem pochodzącym z ust Bożych. Nie zastępujmy słowa Bożego<br />
przez spektakularny show ani nie sprowadzajmy chleba do poziomu<br />
igrzysk, bo styl ten obcy jest intencjom Boskiego Założyciela.<br />
Wielkie dzieła zbawcze nie mogą być zredukowane do wymiaru osiągnięć<br />
pragmatycznych. Konanie na Golgocie było zaprzeczeniem<br />
estetyki. Przekazana w wielkanocny poranek prawda o Zmartwychwstaniu<br />
naznaczona była taką dawką zaskoczenia, niepewności, nerwowego<br />
biegania, że na pewno nie ułatwiało to apostołom skutecz-<br />
65
ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />
nego przekazu świadectwa dotyczącego największego z wydarzeń<br />
zbawczych.<br />
Tajemnica Kościoła od czasów apostolskich przejawia się także<br />
w tym, iż jest on znakiem sprzeciwu również wobec naszych nostalgicznych<br />
wzdychań za idealnym Kościołem wolnym od zakłóceń,<br />
które irytują i bolą. Na przekór romantycznym oczekiwaniom, w realnym<br />
Kościele Chrystus dokonuje dzieł zbawczych w pejzażu między<br />
tragicznym Judaszem a drzemiącymi apostołami z Ogrójca, między<br />
uczniami zatroskanymi o pierwsze miejsca a błotnistą mieszaniną<br />
śliny i prochu ziemi. Uwzględnienie złożoności tego obrazu uczy<br />
realizmu chrześcijańskiego i chroni przed pokusą ucieczek w uproszczony<br />
eklezjologiczny pragmatyzm. Nie upoważnia natomiast do<br />
takich ucieczek od pragmatyzmu, w których tolerowane bezkrytycznie<br />
nieudolne ludzkie formy utrudniają spotkanie z Bogiem w tajemnicy<br />
Kościoła. Wśród mroków współczesnej kultury promieniejący<br />
Chrystusowym światłem Kościół ma się jawić jako lampa „która<br />
świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie<br />
w waszych sercach” (2 P 1, 19). Fizycznych parametrów tej lampy<br />
nie należy uzależniać od najnowszych osiągnięć w dziedzinie produkcji<br />
fleszów filmowych. Chowania lampy pod korzec (por. Mt 5,<br />
15) nie należy jednak również traktować jako wyrazu wyjścia poza<br />
płaski pragmatyzm, zwłaszcza jeśli wynika ono głównie z bezmyślnego<br />
ignorowania treści przekazanych przez samego Chrystusa.<br />
Rozwiązania pozorne<br />
Poszukując nowych form ewangelizacyjnej misji Kościoła, na progu<br />
mej biskupiej posługi koncentrowałem się na praktycznych działaniach,<br />
które wydawały mi się ewangeliczne i obiektywnie uzasadnione.<br />
Po pewnym czasie okazało się jednak, że rozsądniej będzie<br />
z nich zrezygnować. Dla przykładu: aby pozostać maksymalnie otwartym<br />
na potrzeby tych, którzy chcą spotkać się z biskupem, wyznaczyłem<br />
w tygodniu dwa dni przyjęć. W pierwszy dzień ustalało się<br />
z sekretarzem godzinę i temat spotkania. Strukturę drugiego dnia<br />
pozostawiłem całkowicie woli przychodzących. Mógł przyjść każdy,<br />
66
TEMAT MIESIĄCA<br />
kto miał sprawę do omówienia z biskupem, i cierpliwie czekać w kolejce<br />
na spotkanie. Po kilku latach musiałem jednak wycofać się z tej<br />
drugiej formy przyjęć. Gdy wiadomość o niej dotarła bowiem do<br />
szerszego grona odbiorców, do kolejki oczekujących zaczęły entuzjastycznie<br />
włączać się osoby, które nie miały nic konkretnego do załatwienia.<br />
Często przedstawiały mi wtedy sprawy, które bez żadnego<br />
problemu można było załatwić z proboszczem czy katechetą. Niektórzy<br />
podejmowali trud czekania po to, by potem móc powiedzieć<br />
z dumą proboszczowi: ja sobie to wszystko już załatwiłem z biskupem,<br />
proszę się nie wtrącać do naszych ustaleń.<br />
Osobny podzbiór w kręgu tych interesantów stanowiły osoby,<br />
które chciały skonsultować z pasterzem jakość swych najnowszych<br />
wierszy, przedstawić informacje o swych objawieniach prywatnych,<br />
poprosić o ocenę najnowszego modelu perpetuum mobile. Oczywiście<br />
można by wspaniałomyślnie poświęcać im czas w ramach miłości<br />
bliźniego i dzielić się własnymi uwagami na temat tworzenia poezji.<br />
Problem w tym, że liczba poetów amatorów będzie wtedy wzrastać<br />
lawinowo, natomiast czasu braknie dla tych grup, które mają<br />
rzeczywiste potrzeby duszpasterskie, lecz są na tyle subtelne, że nie<br />
chcą się z nimi narzucać; trzeba dostrzec ich dyskretną obecność i zainteresować<br />
się nimi. Nie byłby ideałem wspólnoty Kościół, w którym<br />
jedni mają nadzwyczajny dar do rozpychania się łokciami, choćby<br />
w poczekalni biskupiej, zaś inni dyskretnie milczą nawet wtedy,<br />
gdy koniecznie powinno się poznać ich problemy.<br />
Inną formą otwarcia, której celowość musiałem także w istotny<br />
sposób zrewidować, było konsultowanie szerokiej opinii przy nominacjach.<br />
Uważam, iż procedurę tę trzeba nadal stosować, by rozpoznać,<br />
kto obdarzany jest społecznym szacunkiem i cieszy się autorytetem<br />
w danym środowisku. Może to być przydatne na przykład<br />
w uwzględnianiu kandydatów do odznaczeń lub w tych nominacjach,<br />
które są przejawem prestiżu mianowanej osoby, a niekoniecznie<br />
wymagają jej skutecznych działań. Nieporozumieniem byłoby natomiast<br />
uzależnianie od statystycznej opinii środowiska takich nominacji,<br />
dla których istotna jest umiejętność nawiązywania głębokiej<br />
międzyosobowej więzi. Praktyka wykazuje bowiem, że w podobnych<br />
rankingach najpopularniejsze okazują się osoby towarzyskie, obda-<br />
67
ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />
rzone poczuciem humoru i optymizmem, programowo otwarte na<br />
podtrzymywanie grzecznościowych więzi ze środowiskiem. To jednak,<br />
że ktoś chętnie zaprasza do siebie na kawę i raczy swych gości<br />
porcją najnowszych dowcipów, ma niewielki związek z jego zdolnością<br />
do nawiązywania głębokiej długofalowej współpracy, koniecznej<br />
przy wielu odpowiedzialnych funkcjach w Kościele. W przypadku<br />
takich funkcji – może to być na przykład funkcja ojca duchownego<br />
w seminarium – towarzyska otwartość jest nieistotna, natomiast<br />
czymś podstawowym okazuje się umiejętność wnikania w głębię psychiki,<br />
rozpoznania indywidualnej, niepowtarzalnej osobowości wychowanka,<br />
poznania jego filozofii życia, a tego nie sposób sprowadzić<br />
do poziomu towarzyskiej konwersacji czy okolicznościowych<br />
dowcipów.<br />
Najlepsze wyniki uzyskiwane w badaniach ankietowych mogą<br />
więc czasem świadczyć jedynie o tym, iż ktoś ma szczególne predyspozycje<br />
do uzyskiwania najlepszych wyników w badaniach ankietowych.<br />
Nie przekładają się one jednak na obiektywne predyspozycje<br />
do tego, by mógł on pracować w nadzwyczaj subtelnej dziedzinie<br />
kształtowania sumień. Czy w tej dziedzinie można w ogóle utworzyć<br />
ranking predyspozycji korespondujący z wysoką oceną w opiniach<br />
ankietowanego środowiska? Wiąże się z tym ogólniejszy problem:<br />
w jakim stopniu można przenosić na teren Kościoła wzorce<br />
zachowań oceniane pozytywnie we współczesnych zachowaniach<br />
kulturowych i społecznych? Z jakich środków korzystać, aby głosząc<br />
Ewangelię, Kościół łączył wierność Chrystusowi z otwarciem<br />
na współczesnych adresatów, do których hic et nunc kierowane jest<br />
ponadczasowe przesłanie Ewangelii?<br />
Bez absolutyzowania formy<br />
Biorąc udział w różnych gremiach podejmujących kwestię instytucjonalnych<br />
uwarunkowań ewangelizacji, najbardziej radykalnych<br />
propozycji wysłuchałem podczas spotkania ekumenicznego, w którym<br />
ponad połowę uczestników stanowiły nowo wyświęcone przedstawicielki<br />
różnych wyznań chrześcijańskich. Byłem jedynym katoli-<br />
68
TEMAT MIESIĄCA<br />
kiem w grupie. Przez pierwsze dwa dni współuczestniczki spotkania<br />
zachowywały stylowy dystans, obserwując, czy nie będę starał się ich<br />
przekonywać do instytucjonalnych rozwiązań przyjętych w Kościele<br />
rzymskokatolickim. Gdy przekonały się, że odległy jestem od podobnych<br />
zamiarów, zaczęły szczerze mówić o problemach strukturalnych<br />
w swych wspólnotach duszpasterskich. Słuchając pełnych<br />
emocji i pasji głosów, inspirowanych autentyczną troską o przekaz<br />
Ewangelii, z początku obawiałem się, że ilustrują one jakąś walkę<br />
płci, która może funkcjonować równie sugestywnie jak niegdyś<br />
w marksizmie funkcjonowała walka klas. Po dłuższej debacie uświadomiłem<br />
sobie, że w istocie chodzi tu jednak o coś innego: o zderzenie<br />
dwóch radykalnie różnych wizji ewangelizacji. Kobiety oczekujące<br />
przez lata na święcenia przebywały w środowisku o mentalności<br />
całkowicie różnej od tej, która była właściwa przedstawicielom<br />
ich kościelnego establishmentu. Pragnęły wnieść w życie swych wspólnot<br />
świeżość odważnych rozwiązań. Tymczasem ich propozycje potraktowano<br />
jako naiwne marzenia pensjonariuszek z dobrymi intencjami.<br />
Odpowiedzią była pasja naznaczona bólem.<br />
Nie potrafię powiedzieć, czy wspólnoty anglikańskie funkcjonowałyby<br />
lepiej, gdyby zastosowano w nich wskazówki kobiet, które<br />
niedawno otrzymały święcenia kapłańskie. Czym wymierzyć tę jakość<br />
funkcjonowania wówczas, gdy te same propozycje reform instytucjonalnych<br />
wywołują zarówno entuzjazm, jak i sprzeciw wiernych?<br />
W takich przypadkach wyrazem wspólnej odpowiedzialności<br />
za głoszenie Ewangelii jest powstrzymanie się od absolutyzowania<br />
jednego z wielu możliwych środków połączone z uznaniem prawdy,<br />
iż każda z alternatywnych form ma swe ograniczenia i braki. Ostatni<br />
postulat bywa konsekwentnie naruszany w tych próbach absolutyzacji<br />
formy, w których utrzymuje się na przykład, iż wiele problemów<br />
instytucjonalnych zniknie w Kościele, jeśli tylko zgłoszenie kandydatów<br />
na biskupów uzależni się od szerokiej konsultacji społecznej,<br />
niezależnej od decyzji nuncjuszów. Jako przykład ukazujący<br />
bezpodstawność tej sugestii można wskazać choćby Bazyleę, gdzie<br />
zgłaszanie kandydatów na biskupa diecezjalnego powierzone jest tradycyjnie<br />
kompetencjom kapituły. Należy suponować, że każdy<br />
z członków kapituły podejmuje odpowiednio szeroką konsultację<br />
69
70<br />
ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />
w swym środowisku. Nie zmienia to faktu, iż odejście biskupa Vogla<br />
zgłoszonego przez kapitułę stanowiło niedawno dramat nie tylko<br />
Kościoła w Szwajcarii. Trzeba więc w duchu pokory i otwarcia na<br />
Bożą moc działającą w Kościele odchodzić od stereotypów sugerujących,<br />
iż istnieją bardzo proste metody stworzenia idealnych struktur<br />
kościelnych, tylko blokuje je spisek bliżej nieokreślonych biurokratów<br />
eklezjalnych.<br />
Podczas innego spotkania ekumenicznego ze wspólnotą chrześcijańską,<br />
której hierarchia zachowuje wysoki stopień autonomii od<br />
czasów apostolskich, dowiedziałem się, że przy wyborze najwyższych<br />
władz tejże wspólnoty biorą udział także elektorzy świeccy. Część<br />
Należy poszukiwać<br />
ogólnych zasad, które<br />
dokładniej wyrażałyby<br />
istotę misji Chrystusowego<br />
Kościoła w zmieniających<br />
się warunkach<br />
kulturowych.<br />
naszego grona przyjęła tę wiadomość z dużym<br />
zainteresowaniem, prosząc o szczegółowe informacje.<br />
Nasz rozmówca był znacznie mniej<br />
entuzjastyczny, gdy z rezerwą informował:<br />
„Cóż, wybory w Kościele stają się wtedy podobne<br />
do wyborów do parlamentu. Dużą rolę<br />
odgrywa w nich wsparcie finansowe i sojusze.<br />
W ostatnich wyborach w zasadzie nie liczyli się<br />
ci kandydaci, którzy nie mieli poparcia elektorów ze Stanów Zjednoczonych”.<br />
Piszę o tym nie po to, by straszyć wprowadzaniem do Kościoła<br />
procedur funkcjonujących w demokratycznych społeczeństwach.<br />
Chcę tylko podkreślić, iż złudzeniem jest przekonanie, że można jednoznacznie<br />
wskazać prosty zbiór pragmatycznych rozstrzygnięć, które<br />
przyniosą automatyczne rozwiązanie bolesnych zjawisk rodzących<br />
niepokój zarówno hierarchii, jak i wiernych. Należy natomiast poszukiwać<br />
ogólnych zasad, które dokładniej wyrażałyby istotę misji<br />
Chrystusowego Kościoła w zmieniających się warunkach kulturowych.<br />
W tym sensie, od strony metodologicznej, pozytywnie odbieram<br />
próbę takiej precyzacji zawartą w artykule ks. prof. Tomasza<br />
Węcławskiego.<br />
Mam wrażenie, że tylko niewielkie grono reformatorów przeciwstawia<br />
idealne struktury ze swych marzeń r e a l nym strukturom<br />
kościelnym. Znacznie więcej osób widzi ograniczenia i niedoskonałości<br />
wszelkich form instytucjonalnych, poprzestając na pyta-
TEMAT MIESIĄCA<br />
niu o to, które z tych form byłyby najbliższe ideału ukazanego w Chrystusowej<br />
wizji Kościoła.<br />
Charyzmat czy instytucja?<br />
Szybki nurt przemian kulturowych niesie mocne wyzwania dla<br />
wielu instytucji, które doświadczają krytyki większej niż kiedykolwiek.<br />
W skrajnych przypadkach przejawem tej krytyki bywa negacja<br />
bliska anarchizmowi albo romantyczna ucieczka od społeczeństwa<br />
w stylu generacji 1968. Romantyczna ucieczka od tradycji i zakwestionowanie<br />
dotychczasowych instytucji znajdują wyraz także na<br />
poziomie eklezjologii.<br />
Wśród propozycji nadzwyczaj prostego zreformowania celibatu<br />
kapłańskiego znalazłem ostatnio głos amerykańskiego księdza Josepha<br />
Girzone. Autora tego ceniłem jako pisarza, który w ciekawej<br />
konwencji literackiej ukazywał sielankowo-nostalgiczną wizję życia<br />
Jezusa. Seria jego książek przedstawiających życie Jezusa w realiach<br />
dawnej Palestyny i współczesnej Ameryki przyciągała swą poezją wielu<br />
czytelników. Najbardziej pozytywną postacią w tej serii jest, poza<br />
Jezusem, Magdalena; natomiast antyinstytucjonalna pasja autora<br />
okazała się tak wielka, że wkrótce po sukcesie literackim zrezygnował<br />
on z posługi kapłańskiej. Jego nazwisko w kontekście pozaliterackim<br />
spotkałem niedawno na łamach „The Tablet” 1 . Girzone informował,<br />
jak wiele problemów w Kościele można rozwiązać przez<br />
odejście od obecnej formy celibatu. Gdyby propozycję tę wyraził<br />
w literackiej formie, być może byłaby ona sugestywna. Kiedy natomiast<br />
literaturę podnosi się do rangi rozstrzygnięć teologicznych,<br />
wówczas trzeba w jej stronę skierować elementarny zarzut petitionis<br />
principii.<br />
Romantyczna apoteoza świata osoby, połączona z całkowitym<br />
odrzuceniem instytucji, grzeszy tymi samymi uproszczeniami co próba<br />
poszukiwania idealnych instytucji absolutyzująca czynniki względne<br />
i niedoskonałe. U podłoża obydwu tych prób leży jakaś postać ekle-<br />
1<br />
J. Girzone, Training tomorrow’s priests, ,,The Tablet”, 13 lipca <strong>2002</strong>, s. 15.<br />
71
ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />
zjologicznego pragmatyzmu, w którym usiłowano definitywnie rozwiązać<br />
trudne problemy z dziedziny współdziałania instytucji z osobowym<br />
charyzmatem. Problem w tym, jak doskonalić instytucje,<br />
akcentując równocześnie podstawową rolę osobowości kształtowanej<br />
w duchowej wspólnocie z Bogiem i z braćmi. Nie rozwiąże się<br />
tego problemu przez nostalgiczną ucieczkę od instytucji. Nie rozwiążą<br />
go również debaty kościelnych biurokratów, u których przy<br />
fascynacji jedną z wielu możliwych form instytucjonalnych ginie zarówno<br />
Chrystus, jak i człowiek. Pontyfikat Jana Pawła II ukazuje<br />
nam natomiast w sposób szczególnie wymowny, jak silne jest oddziaływanie<br />
ewangelizacyjne, w którym charyzmatyczna osobowość<br />
pojawia się w strukturach Kościoła przeżywanego także jako tajemnica<br />
i powszechny sakrament zbawienia.<br />
Kościół rozumiany jako sakrament zbawienia pozostaje w szczególny<br />
sposób znakiem Chrystusowej miłości i prawdy. W doświadczeniu<br />
jego ograniczeń i braków należy pamiętać przede wszystkim<br />
o wyzwalającym działaniu świadectwa prawdy, zgodnie ze słowami<br />
Chrystusa: „Prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Prymat świadectwa prawdy<br />
nad pragmatyką życia może lokalnie nieść perturbacje i powiększać<br />
życiowe napięcia. Jeśli jednak jest to prawda głoszona w miłości,<br />
dla postawy takiej nie widzę alternatywy. Rezygnacja z niej byłaby<br />
równocześnie zdradą Chrystusa, jedynej Prawdy uosobionej.<br />
Między świadectwem a konformizmem<br />
Przy próbach doskonalenia struktur kościelnych nie jest łatwo<br />
wskazać jedną uzasadnioną odpowiedź na pytanie: „co robić?”. Ostatecznie<br />
to w tych samych instytucjonalnych realiach działali apostaci,<br />
wielcy reformatorzy i święci. W tych samych seminariach kształtowano<br />
wielkie wrażliwe dusze i uśrednioną nijakość pozbawioną<br />
duchowej wyrazistości. Dlatego też sceptycznie patrzę na propozycje<br />
wewnątrzkościelnych reform sugerujące, że idealne rozwiązania<br />
leżą w zasięgu ręki i można je łatwo wprowadzić w życie. Akceptuję<br />
natomiast publikowane w tym numerze „<strong>Znak</strong>u” ogólne założenia<br />
propozycji ks. prof. Tomasza Węcławskiego w tym sensie, że na fun-<br />
72
TEMAT MIESIĄCA<br />
damencie eklezjologii opartej na nauczaniu II Soboru Watykańskiego<br />
trzeba nam poszukiwać bardziej szczegółowych rozwiązań, aby<br />
wyrazić tę eklezjologię w języku konkretnych sytuacji niesionych przez<br />
życie.<br />
Problem pojawia się wtedy, gdy określone sytuacje wystąpią po<br />
raz pierwszy, niosąc – mimo jednoznacznej oceny teologicznej – cały<br />
kontekst uwarunkowań psychologicznych czy kulturowych, które hic<br />
et nunc usiłują dominować nad teologią. Ksiądz Węcławski ma bezwzględnie<br />
rację, że nie wolno nam wynosić kontekstu psychologicznego<br />
nad prawdę teologii i nie wolno naszych nawyków kulturowych<br />
stawiać wyżej nad wizję kapłaństwa ukazaną w stylu Chrystusa<br />
sługi obmywającego stopy swych uczniów. Trudności wystąpią natomiast<br />
przy próbie operacyjnej konkretyzacji sensu podawanych przez<br />
niego sformułowań. Dla przykładu, w wielu konkretnych sytuacjach<br />
bałbym się definitywnie rozstrzygać, że „ktoś powołany do służby<br />
nie wypełnia tego powołania lub też domaga się czegoś dla siebie,<br />
zanim je wypełni”. Z reguły bowiem w naszym świecie zamiast alternatywy<br />
rozłącznej „wypełnia-nie wypełnia” pojawiają się sytuacje<br />
pośrednie, naznaczone w różnym stopniu ludzką niedoskonałością<br />
i wypełnianiem niedostatecznym.<br />
Przywołuję w pamięci niektóre z radykalnych postulatów amerykańskich<br />
reformatorów Kościoła wyrażane w proteście przeciw<br />
temu, że któryś z hierarchów „nie chce być ostatni i nie jest<br />
gotów usługiwać wszystkim”. Problemem zasadniczym pozostaje<br />
pytanie, jakie obiektywne kryteria uznać za wskaźniki „bycia ostatnim”<br />
i usługiwania braciom, aby wyników dyskusji nie uzależniać<br />
ostatecznie od retoryki inspirowanej polityczną poprawnością. W romantycznym<br />
dyskursie, jaki proponuje Joseph Girzone, dojdzie się<br />
do zupełnie innych wniosków niż w teologicznych argumentach inspirowanych<br />
przesłaniem Lumen gentium. Jak rozstrzygnąć konflikt,<br />
gdy pojawia się l’embarras de richesse przy określaniu kryteriów usługiwania<br />
braciom? Sygnalizowane przeze mnie trudności można i trzeba<br />
przezwyciężyć choćby przez to, że wykluczy się bezpodstawne<br />
teologicznie definitywne rozwiązania, których autorzy odwołują się<br />
retorycznie do prymatu życia nad teologią. Zgadzam się jednak, iż<br />
obok tych złożonych sytuacji istnieją także proste i jednoznaczne<br />
73
74<br />
ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />
w swej wymowie przypadki, które usprawiedliwiają zdecydowaną<br />
ocenę zawartą w artykule ks. Węcławskiego. Wymagają one wówczas<br />
podjęcia bolesnych działań, w których wierność Kościołowi<br />
ukazanemu w tajemnicy Wieczernika musi być ważniejsza od konwenansów<br />
środowiskowego savoir-vivre.<br />
Z aprobatą przyjmuję także stwierdzenie Księdza Profesora, iż<br />
świadectwo prawdy i wyzbycie się lęku stanowią bardzo ważny składnik<br />
aksjologii, którą Chrystus konsekwentnie przekazywał swym<br />
uczniom. Patrząc na zaburzenia wprowadzane do tej aksjologii, z bólem<br />
odbieram te sytuacje, w których konformizm i dyplomatyczna<br />
półprawda dominują nie dlatego, by traktowano je oficjalnie jako<br />
najwyższe wartości, lecz dlatego iż pojawiają się w uwikłaniu z wieloma<br />
innymi wartościami, które ułatwiają rozmycie ocen. Pewne<br />
negatywne doświadczenia mają charakter tak jednoznaczny, iż trzeba<br />
je w sposób czytelny zasygnalizować, by przeciwdziałać sytuacjom,<br />
w których instytucjonalne patologie deformują osobowość i sprzyjają<br />
zachowaniom odległym od aksjologii Ewangelii. Szczególnie<br />
bolesne, skutkiem oddziaływania społecznego, okazują się wszelkie<br />
zaburzenia procesów formacyjnych dokonujące się na poziomie bądź<br />
to wychowania seminaryjnego, bądź też zamkniętych grup, których<br />
styl daleko odbiega od stylu oczekiwanego od uczniów Chrystusa.<br />
Ograniczę się do dwóch przykładów, których zmodyfikowane warianty<br />
występują relatywnie często, wnosząc głębokie zakłócenia<br />
w budowanie wspólnot inspirowanych duchem Ewangelii.<br />
Na poziomie seminaryjnym chcę zasygnalizować niepokojący<br />
schemat zachowań, który określam skrótowym mianem „szofer księdza<br />
profesora”. Zarówno „szofer”, jak i „profesor” może być w tej<br />
formule zastąpiony przez przybliżone odpowiedniki. Problem wiąże<br />
się z funkcjonalnym uprzywilejowaniem kogoś z wychowanków, któremu<br />
powierza się systematyczne pełnienie funkcji niezwiązanych<br />
z istotą jego formacji, lecz wynikających z doraźnych uwarunkowań.<br />
Nie chodzi mi tutaj o sporadyczne działania, w których życzliwa<br />
pomoc pozostaje aktem miłości bliźniego. Nie chodzi również o regulaminowe<br />
rozwiązania, w których na przykład jeden z braci zakonnych<br />
opiekuje się staruszkiem profesorem. Chodzi o sytuacje,<br />
w których powierza się wychowankowi obowiązki odbierane przez
TEMAT MIESIĄCA<br />
resztę społeczności jako wyraz uprzywilejowania, a równocześnie<br />
stwarza się dwutorowość jego formacji.<br />
Przejawem przywilejów jest wtedy na przykład zwolnienie z części<br />
obowiązków spełnianych w tym samym czasie przez wspólnotę, korzystanie<br />
z odrębnej wersji regulaminu, tworzenie u wychowanka<br />
poczucia własnej wyjątkowości predysponującej go do roli człowieka<br />
szczególnego zaufania. Do tego dochodzi z reguły prywatna wersja<br />
formacji duchowej, podważająca zasady przekazywane przez przełożonych<br />
seminaryjnych. Wprowadza to głębokie rozdarcie między<br />
codzienną formacją a jej nadzwyczajną postacią prowadzoną w ramach<br />
uprzywilejowanych zajęć. Doświadczyłem wielu odmian funkcjonowania<br />
tego mechanizmu. Nie potrafię wskazać żadnego przypadku,<br />
w którym długotrwałe tolerowanie podobnej dwutorowości<br />
formacyjnej nie przyniosłoby nieodwracalnych zranień. Młody człowiek,<br />
u którego bez merytorycznego powodu utrwalono poczucie<br />
osobistej niezwykłości, albo pozostawał uzależniony do końca życia,<br />
albo rozczarowywał się boleśnie, odkrywając oznaki swej przeciętności.<br />
Zadaniem seminaryjnych wychowawców jest przeciwdziałanie<br />
podobnym mechanizmom, które nieodwracalnie kaleczą wielu<br />
wartościowych wychowanków.<br />
Inną formą patologii wprowadzanej w instytucjonalne struktury<br />
jest lobbing przybierający postać poszukiwania wyróżnionych miejsc<br />
dla rekomendowanych pupilków. Jego pokusie nie oparła się nawet<br />
Salome, żona Zebedeusza, interweniując u Jezusa w sprawie najlepszych<br />
miejsc dla jej synów – Jana i Jakuba (por. Mt 20, 20-23). Nie<br />
wiadomo, czy spełnienia tej prośby upatrywać w tym, że obaj uczniowie<br />
byli świadkami Przemienienia na górze Tabor, czy też w tym, że<br />
Jezus wyznaczył im miejsca blisko siebie w noc pojmania w Ogrójcu<br />
(por. Mt 26, 37). Salome nie była w stanie przewidzieć, że ostatecznym<br />
wynikiem jej prośby będzie Janowe miejsce na Golgocie po<br />
ukrzyżowaniu Jezusa oraz męczeńska śmierć Jakuba jako pierwszego<br />
z apostołów przez ścięcie mieczem z rozkazu Heroda Agryppy<br />
(por. Dz 12, 2). Niezależnie od ostatecznych owoców prośby dyktowanej<br />
przez logikę matczynego serca św. Marek informuje: „Gdy<br />
dziesięciu pozostałych to usłyszało, poczęli oburzać się na Jakuba<br />
i Jana” (Mk 10, 41).<br />
75
ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />
Można by dyskutować, jakie były najgłębsze motywy prośby Salome<br />
i jak wyobrażała sobie spełnienie swych oczekiwań. „Oburzenie<br />
dziesięciu” ma natomiast niewątpliwie swą współczesną kontynuację,<br />
gdy wspólnota lokalnego patriotyzmu czy więzów krwi nie<br />
ogranicza się do „platonicznych” więzi płynących z tradycji, przyjaźni<br />
lub zainteresowań, lecz znajduje wyraz w dążeniu do poszukiwania<br />
dla siebie przywilejów. Czasem u podstaw tych patologicznych<br />
ambicji leży wspólnota pochodzenia z tego samego rejonu, czasem<br />
wspólnota tej samej szkoły średniej traktowanej jako absolutnie najwyższe<br />
z możliwych osiągnięć pedagogiki, czasem wreszcie wspólnota<br />
dzielonych zagrożeń i przekonania o swej opatrznościowej roli<br />
w obliczu tych zagrożeń. Z perspektywy czasu patrzę na życiowe losy<br />
tych, którym życzliwie, choć bezpodstawnie usiłowano przypisywać<br />
funkcje „ratowników” Kościoła. W wielu przypadkach zadziałał znowu<br />
ten sam prosty mechanizm. Przekonanie o własnych nadzwyczajnych<br />
predyspozycjach owocowało po raz kolejny nieumiejętnością<br />
nawiązania zwyczajnych kontaktów, prowadziło do zamykania się<br />
w niewielkim kręgu wzajemnej adoracji, na miejsce nadprzyrodzonej<br />
motywacji wprowadzało pusty ozdobnik, koncentrując uwagę<br />
na wpływowych opiekunach przekonanych o potędze swych wpływów.<br />
Następstwem podobnych uwarunkowań jest znowu deformacja<br />
osobowości, która usiłuje się realizować nie przez osobisty kontakt<br />
z Bogiem i wspólnotą, lecz przez działania wpływowych dobrodziejów<br />
rezerwujących ekspresję dobroci do ograniczonego kręgu pupilków.<br />
Tolerowanie podobnego lobbingu pozostaje znowu w rażącej<br />
sprzeczności z zasadą „Prawda was wyzwoli”. Wspólnota Kościoła,<br />
oddająca cześć Ojcu „w Duchu i Prawdzie” (J 4, 24), winna być przykładem<br />
autentycznego istnienia przepojonego łaską, nie zaś treningiem<br />
dyplomatycznych postaw, w których cel uświęca środki. Jeśli<br />
dyplomatyczne układy są traktowane jako główny motor działań<br />
w Kościele, otrzymujemy wtedy pragmatyzm wyprany z etyki i lekceważący<br />
elementarne zasady teologii.<br />
76
TEMAT MIESIĄCA<br />
Wielka integracja<br />
Niepokój o umiejętne podejmowanie przez Kościół nowych wyzwań<br />
epoki ma swe głębokie uzasadnienie. Z jednej strony wszyscy,<br />
W pluralizmie propozycji<br />
łatwo podjąć działania<br />
pozorne, byle tylko nie<br />
stwarzać wrażenia bierności.<br />
którzy kochają Kościół, chcą profilaktycznie<br />
przeciwdziałać potencjalnym zgorszeniom.<br />
Z drugiej strony bratnie Kościoły chrześcijańskie<br />
podejmują wiele działań, które stanowią<br />
próbę odpowiedzi na kulturowe wyzwania<br />
współczesności. Może to rodzić naturalny lęk, by inercja kościelnych<br />
struktur nie prowadziła u nas do grzechu zaniedbania.<br />
W pluralizmie krzyżujących się propozycji łatwo podjąć wtedy działania<br />
pozorne, byle tylko nie stwarzać wrażenia bierności, która może<br />
kojarzyć się z samozadowoleniem. Nie zachęcając bynajmniej do tej<br />
ostatniej postawy, śmiem twierdzić, iż w chaosie obecnych przekształceń,<br />
w różnorodności nowych propozycji, szczególnie czytelnym znakiem<br />
Chrystusowej prawdy pozostają te ośrodki, w których świadectwo<br />
ewangelicznych wartości okazuje się ważniejsze od sporów<br />
inspirowanych doraźnymi uwarunkowaniami. By uzasadnić te opinię,<br />
odwołam się raz jeszcze do osobistych doświadczeń pastoralnych.<br />
W kwietniu <strong>2002</strong> roku przybyłem z wykładami do Berkeley zaproszony<br />
przez Boba Russella, który jest zarazem profesorem fizyki,<br />
dyrektorem instytutu badań interdyscyplinarnych i anglikańskim<br />
księdzem. Jego żona, Charlotte, po przyjęciu święceń kapłańskich<br />
bodajże u prezbiterianów, pełni funkcję jednego z duszpasterzy akademickich<br />
w Berkeley. W drodze z lotniska Bob poinformował mnie,<br />
że ich najstarsza córka przeszła właśnie na katolicyzm. Skończyła<br />
studia, zaczęła poważnie myśleć o małżeństwie i razem ze swym<br />
chłopcem, pochodzącym z obojętnej religijnie rodziny żydowskiej,<br />
podjęła długie dyskusje teologiczne. Szukając odpowiedzi, trafiła do<br />
uniwersyteckiego Newman Center, gdzie jeden z miejscowych jezuitów<br />
stał się powiernikiem jej rozterek. Dzięki jego pomocy, po wcześniejszej<br />
wyprawie do Rzymu i spotkaniu z Janem Pawłem II podczas<br />
środowej audiencji, podjęła ostateczną decyzję – zdecydowała<br />
się na wybór katolicyzmu jako swej wiary.<br />
77
ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />
Duch Prawdy, obiecany Kościołowi, prowadzi niezmiennie swą<br />
misję na szlakach meandrów kulturowych, wśród zawirowań rodzących<br />
napięcie i niepokój. Nasze świadectwo prawdy trzeba zespolić<br />
z Jego działaniami. Ani panika, ani pesymizm nie należały nigdy do<br />
zbioru cnót chrześcijańskich. Troska o doskonalenie instytucjonalnych<br />
struktur nie powinna nigdy niszczyć wrażliwości na działanie<br />
łaski Ducha Świętego towarzyszącej naszym wysiłkom. Nie istnieją<br />
proste rozwiązania, dzięki którym Kościół stawałby się automatycznie<br />
wolny od jakiejkolwiek skazy czy zmarszczki. Istnieje natomiast<br />
potrzeba codziennego zespolenia charyzmatu i urzędu, osobowości<br />
i instytucji w taki sposób, by Kościół był dla świata sakramentem<br />
spotkania z łaską umacniającą nadzieję i niosącą wyzwolenie, dzięki<br />
świadectwu Prawdy.<br />
W zbawczej misji Jezusa Chrystusa ujawniło się radykalne przejście<br />
od potocznych wyobrażeń o triumfującym Mesjaszu, przez szarą<br />
codzienność Nazaretu, w którym Jezus spędził większość swej ziemskiej<br />
misji, aż po ból Ogrójca i cierpienie Golgoty. W naszej wizji<br />
Kościoła konieczne jest również przejście od wyobrażeń o idealnej<br />
instytucji do realnego Kościoła, który uczestniczy w życiowych Golgotach<br />
człowieka, wnosząc łaskę Bożą w prozę codzienności inspirowanej<br />
duchem Nazaretu. Poszukiwanie idealnych struktur, w których<br />
dramat krzyża byłby jedynie historycznym wspomnieniem, nie<br />
zaś realnym składnikiem wszelkich działań zbawczych, oznaczałoby<br />
dominację prywatnej estetyki nad teologiczną wizją Kościoła. Wyrazem<br />
realizmu jest natomiast coraz głębsze odkrywanie naszej roli<br />
świadków Zmartwychwstania w kontekście zbawczym, w którym<br />
współistnieją łaska i grzech, dramat zdrady i świadectwo wierności.<br />
ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI, ur. 1948, prof. dr hab., filozof, publicysta, arcybiskup<br />
metropolita lubelski (od 1997 r.), w latach 1990-1997 ordynariusz<br />
tarnowski. Ostatnio wydał: Kuszenie Pana Cogito (2000), Bóg<br />
postmodernistów (2001), Elementarz księdza Życińskiego dla biskupa<br />
i świeckiego (<strong>2002</strong>).<br />
78
TEMAT MIESIĄCA<br />
Ks. Grzegorz Ryś<br />
Grzech w Kościele<br />
czy grzech Kościoła?<br />
Człowiek, dopuszczając się grzechu, nie decyduje<br />
jedynie o własnym losie, lecz także w jakiejś<br />
mierze determinuje moralne wybory innych<br />
ludzi, nie tylko bezpośrednio z nim związanych,<br />
ale nawet żyjących w następnych pokoleniach.<br />
Zarys problematyki<br />
Już samo postawienie tytułowego problemu można by uznać za<br />
niesłużącą niczemu ani nikomu prowokację, gdyby nie to, że stawiano<br />
go już niejednokrotnie przed nami, i bynajmniej nie bez poważnych<br />
powodów. Już Orygenes na początku III wieku opisywał K o -<br />
ściół (a nie tylko jego poszczególne członki) za pomocą biblijnej<br />
figury, jaką była nierządnica Rahab 1 . Postępował zresztą w ten sposób<br />
wprost za przykładem proroków (np. Ezechiela czy Ozeasza),<br />
którzy starotestamentalny lud Boży (znów jako całość, a nie tylko<br />
siejących w nim zgorszenie grzeszników) nierzadko określali mianem<br />
nierządnicy. Półtora wieku po Orygenesie św. Ambroży (De virginitate)<br />
przestrzegał swych współwyznawców, że ich grzech nie jest<br />
1<br />
Por. J. Auer i J. Ratzinger, Dogmatic Theology, t. VIII: The Church. The Universal<br />
Sacrament of Salvation, Washington 1993, s. 466.<br />
79
KS. GRZEGORZ RYŚ<br />
wyłącznie ich osobistym dramatem, lecz łatwo staje się raną całego<br />
Kościoła 2 . W ostatnich latach nasz problem został postawiony z nową<br />
mocą w związku ze sformułowanym przez Jana Pawła II w liście<br />
Tertio millennio adveniente wezwaniem do obejmującego zarówno<br />
przeszłość, jak i teraźniejszość Kościoła rachunku sumienia i „oczyszczenia<br />
pamięci”. Profetycznym gestom Papieża (jak choćby wstrząsającej<br />
liturgii pokutnej w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu 2000<br />
roku) towarzyszyły niekończące się dyskusje: czy można w ogóle<br />
mówić o „grzechach K o ś c ioła”? Prawda, grzesznikami okazywali<br />
się w historii jego poszczególni wierni (nawet liderzy), Kościół<br />
wszak jest święty i nie błądzi 3 . „Święty Kościół grzesznych ludzi” –<br />
zgoda, ale „Kościół grzeszny”...?<br />
Jest poza wszelką dyskusją, iż odpowiedzialność za grzech ponosi<br />
ostatecznie zawsze konkretny człowiek, osoba: „rzeczywistość winy<br />
i zasługi jest nieprzekazywalna – uczy Papież. – Grzech w znaczeniu<br />
prawdziwym i właściwym jest zawsze aktem konkretnej osoby, ponieważ<br />
jest aktem wolności poszczególnego człowieka, nie zaś aktem<br />
grupy czy wspólnoty” 4 . Z drugiej jednak strony Pismo Święte<br />
mówi w kilku miejscach o „grzechu świata” (np. J 1, 29); stwierdza<br />
nawet, że jednym z wymiarów dzieła Ducha Świętego jest „przekonać<br />
świat o grzechu” (por. J 16, 8-9). Zapewne, słowo „grzech”<br />
jest użyte w owym określeniu („grzech świata”) w sensie analogicznym,<br />
nie znaczy wszak, że „czysto abstrakcyjnym” i „mało konkretnym”.<br />
Komentując je, ks. Józef Majka przytacza słowa Franza Böckle:<br />
„Odejście od Boga staje się głębszą siłą fatalną; tak jak grzech powoduje<br />
w życiu osobistym stan, który warunkuje dalsze grzechy, tak<br />
2<br />
Zob. H. de Lubac, Medytacje o Kościele, tłum. J. Białkowska-Cichoń, Kraków 1997,<br />
s. 101.<br />
3<br />
Charakterystyczna pod tym względem jest terminologia artykułu (choć nie powstał<br />
on w związku z Jubileuszem roku 2000) ks. Józefa Majki Grzech społeczny (Colloquium<br />
Salutis, „Wrocławskie Studia Teologiczne” 17:1985, s. 211-224). Autor stosunkowo łatwo<br />
posługuje się pojęciem „grzech świata” (peccatum mundi); składają się nań: 1) społeczny<br />
zły przykład; 2) zafałszowanie wartości i norm moralnych; 3) laicyzacja, „zamykająca<br />
przed człowiekiem dostęp do łaski zbawienia”. Przechodząc jednak do opisu rzeczywistości<br />
Kościoła, ks. Majka zaznacza co prawda, iż „nie ma grzechu, który by nie<br />
zniekształcał oblicza Kościoła”, ostatecznie jednak wzbrania się przed ukuciem analogicznego<br />
terminu „grzech Kościoła”, a swoje rozważania kryje za „bezpiecznym” łacińskim<br />
śródtytułem: Peccata membrorum Ecclesiae („grzechy członków Kościoła”).<br />
4<br />
Reconciliatio et poenitentia, nr 16.<br />
80
TEMAT MIESIĄCA<br />
w historii ludzkości grzech stwarza atmosferę, przestrzeń, w której<br />
istnieje łatwość grzechu”. Tak więc – pisze dalej już od siebie polski<br />
teolog – „grzech świata jest tu rozumiany jako środowisko, warunkujące<br />
wykonywanie wolności przez człowieka i utrudniające mu powrót<br />
do Boga, stawiające go w warunkach usytuowanej wolności” 5 .<br />
W tym miejscu warto odwołać się wprost do słów Jana Pawła II zapisanych<br />
w encyklice Sollicitudo rei socialis (nr 36). Papież mówi o społecznych<br />
konsekwencjach poszczególnych grzechów indywidualnych<br />
osób: każdy z nich „wprowadza w świat uwarunkowania i przeszkody,<br />
których działanie znacznie wykracza poza aktywność i krótki bieg<br />
życia jednostki”. Tak więc człowiek, dopuszczając się grzechu, nie decyduje<br />
jedynie o własnym losie, lecz także w jakiejś mierze determinuje<br />
moralne wybory innych ludzi, nie tylko bezpośrednio z nim związanych,<br />
ale nawet żyjących w następnych pokoleniach.<br />
Dochodzimy w ten sposób do niezwykle ważnego we współczesnej<br />
teologii społecznej pojęcia „struktur grzechu”. We wspomnianej<br />
encyklice Sollicitudo rei socialis Ojciec Święty definiuje je w następujący<br />
sposób: struktury grzechu to „suma czynników negatywnych,<br />
których działanie zmierza w kierunku przeciwnym niż prawdziwe<br />
poczucie powszechnego dobra wspólnego<br />
Samo pojęcie „struktur<br />
i potrzeba popierania go. Zdaje się [ona] stwarzać<br />
– dla osób i instytucji – trudną do prze-<br />
grzechu” nie unieważnia<br />
ludzkiej odpowiedzialności.<br />
zwyciężenia przeszkodę [w dążeniu do dobra]”.<br />
Te „czynniki” – stwierdza z naciskiem w swoim komentarzu<br />
do encykliki ks. Władysław Piwowarski – nie mają charakteru psychicznego<br />
czy psychospołecznego (tzn. nie chodzi na przykład o czyjąś<br />
skłonność do zła); chodzi tu raczej o twory społeczne – instytucje<br />
(utrwalone schematy działania społecznego) i organizacje (zespoły<br />
instytucji) 6 – o (jak mówił Emmanuel Mounier) „ustalony nieład”<br />
czy pseudoporządek systemu społecznego 7 .<br />
Samo pojęcie „struktur grzechu” – powtórzmy – nie unieważnia<br />
ludzkiej odpowiedzialności; ich „grzeszność” jest wyłącznie wyni-<br />
5<br />
J. Majka, op. cit., s. 214.<br />
6<br />
W. Piwowarski, Grzechy społeczne i struktury grzechu w nauczaniu Jana Pawła II,<br />
„Studia Warmińskie” 37:2000, s. 466.<br />
7<br />
Por. A. Stanowski, Społeczne struktury grzechu, „Ethos” 3-4:1990, s. 188.<br />
81
KS. GRZEGORZ RYŚ<br />
kiem grzechów poszczególnych ludzi: tych, którzy je stworzyli; tych,<br />
którzy je umacniają (np. mnożąc służące im uzasadnienia); wreszcie<br />
tych, którzy utrudniają ich usunięcie (zamaskowany udział w złu,<br />
zmowa milczenia itp.) 8 . Papież bez cienia wahania wylicza po imieniu<br />
motywy tworzenia, a następnie petryfikowania struktur grzechu.<br />
Są nimi najczęściej: żądza zysku i nieuporządkowane pragnienie władzy.<br />
Jedno i drugie Jan Paweł II zdecydowanie kwalifikuje jako bałwochwalstwo<br />
i sprzeniewierzenie się postawie solidarności (w wymiarze<br />
świata) oraz rzeczywistości komunii/wspólnoty (w Kościele),<br />
która wyraża się także – deklarowaną nieustannie w ostatnich dekadach<br />
– zdecydowaną opcją na rzecz ubogich. Wobec takiej diagnozy<br />
nie sposób chyba nie zapytać o możliwość struktur grzechu w Kościele,<br />
tym bardziej że ich istnienie godziłoby niemal w samą jego<br />
najgłębszą naturę (czyż Kościół nie jest w swej istocie „znakiem i narzędziem<br />
wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem oraz komunii całego<br />
rodzaju ludzkiego” 9 ?).<br />
Wcześniej warto jednak przywołać jeszcze jedno rozróżnienie,<br />
wprowadzone (przynajmniej w polskiej literaturze przedmiotu) przez<br />
Adama Stanowskiego. W wykładzie wygłoszonym 12 maja 1989<br />
w Instytucie Jana Pawła II w Lublinie wyróżnił on: 1. struktury grzechu<br />
„w stanie czystym”, które „z natury swojej służą złu”, jak na<br />
przykład cenzura czy policja polityczna; oraz 2. struktury „nacechowane<br />
grzechem”, które nie mają takiego charakteru z samej swej<br />
natury, mogą go jednak nabyć i wtórnie funkcjonować przeciwnie<br />
do zamierzonego pierwotnie dobra. Te drugie są, oczywiście, o wiele<br />
powszechniejsze, choć granica między pierwszą a drugą grupą jest<br />
niejednokrotnie trudna do uchwycenia 10 . Pamiętając o owej niejednorodności<br />
grzesznych struktur, możemy przystąpić do prezentacji<br />
jednego (ale za to niewątpliwie wymownego) przykładu z historii<br />
Kościoła.<br />
82<br />
8<br />
Zob. Sollicitudo rei socialis, nr 36.<br />
9<br />
Por. KK, nr 1.<br />
10<br />
Zob. A. Stanowski, op. cit., s. 190-192.
TEMAT MIESIĄCA<br />
Państwo Kościelne<br />
Nie miejsce tu z pewnością na detaliczną prezentację dziejów<br />
Państwa Kościelnego, a zwłaszcza jego genezy. Na potrzeby naszych<br />
refleksji wystarczy jedynie powiedzieć, iż podaje się we wszystkich<br />
podręcznikach datę jego powstania (754) w bardzo niewielkim stopniu<br />
potwierdzaną przez źródła. Patrimonium, a właściwie patrimonia<br />
(gdyż było ich kilkanaście) św. Piotra sięgają swymi początkami<br />
okresu bezpośrednio pokonstantyńskiego; ich dokładny wykaz znany<br />
jest z czasów papieża Gelazego I (V w.), a następnie (już wraz z opisem<br />
struktur zarządzania, dochodów, administracji itd.) – z listów<br />
św. Grzegorza Wielkiego (590-604). Pod koniec VI stulecia papiestwo<br />
było „największym posiadaczem ziemskim w zachodniej Europie”<br />
11 . Karolingowie więc – o czym wyraźnie świadczą dokumenty –<br />
nie tyle nadawali, ile oddawali św. Piotrowi jego własność, nadszarpniętą<br />
w wyniku zawieruchy wędrówki ludów na Półwyspie Apenińskim.<br />
Proces powtórzył się znowu w wieku XI, kiedy po kryzysie<br />
papiestwa w „czarnym” X stuleciu liderzy tzw. reformy gregoriańskiej<br />
zażądali zwrotu rozgrabionych w dużej części ziem. Zmieniło<br />
się wszak wyraźnie ich przeznaczenie. W czasach Gelazego I i Grzegorza<br />
Wielkiego dochody z patrimoniów były wykorzystywane niemal<br />
w całości na cele charytatywne; papież Gelazy określał je wprost<br />
jako res pauperum; Grzegorz dzięki środkom czerpanym z bogatych<br />
włości sycylijskich zapewniał byt materialny kilku tysiącom mniszek<br />
w Rzymie. Począwszy od przełomu XI i XII wieku, „państwo” papieży<br />
miało służyć głównie umacnianiu ich własnego prestiżu i pozycji<br />
w feudalnej Europie. Zaraz w pierwszym roku swego pontyfikatu<br />
Innocenty III stwierdzał: „Patrimonium Kościoła [rzymskiego]<br />
nie służy żadnemu innemu celowi niż jego władzy i zwierzchnictwu<br />
nad Italią (...). Zamiast wydawać je w ręce obcych, pragniemy patrimonium<br />
Kościoła – dla Jego czci i zwierzchnictwa nad Italią – na<br />
zawsze zachować dla siebie” 12 .<br />
11<br />
W. Ullmann, A Short History of the Papacy in the Middle Ages, London 1972, s. 49.<br />
12<br />
Die Register Innocenz’ III, t. 1: Pontifikatsjahr 1198/99. Texte, wyd. O. Hageneder<br />
i A. Haidacher, Graz-Köln 1964, s. 126-128.<br />
83
KS. GRZEGORZ RYŚ<br />
Wraz z pierwotną funkcją straciło jednak ono także swe pierwotne<br />
(wręcz naturalne) uzasadnienie i trzeba było dopracować się nowego.<br />
Sięgnięto więc wpierw po fałszerstwo (niesławna Donacja<br />
Konstantyna sfabrykowana na Lateranie w II połowie VIII wieku 13 ).<br />
Rychło wszak okazało się, że ta „argumentacja” może działać dokładnie<br />
wbrew intencjom jej twórców (skoro cesarz „nadał” papieżowi<br />
ziemie, może je też odebrać...), sięgnięto więc po „dowody”<br />
teologiczne. Już w połowie XII wieku Gerhoh z Reichersbergu w liście<br />
skierowanym do papieża Hadriana IV dzielił się następującym<br />
wywodem logicznym: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela.<br />
Złączył ze sobą Bóg Chrystus w swojej osobie dwie władze: pierwszą<br />
– kapłańską – symbolizowała biała szata, w której poprowadzono<br />
Go przed Heroda; drugą – królewską – wyrażała szata purpurowa,<br />
w której stanął przed Piłatem. Pokazał w ten sposób, że posiadł<br />
godność wyższą nie tylko od wszelkiej władzy kapłańskiej, ale i cesarskiej”<br />
14 . Argumentacja przychodziła w samą porę: w Rzymie od<br />
z górą dziesięciu lat trwała zbrojna rewolta przeciw doczesnej władzy<br />
papieża. W walce z rzymską komuną papież (niespełna rok przed<br />
powstaniem dzieła Gerhoha) sięgnął po najbardziej drastyczne środki:<br />
w Wielkim Tygodniu (1155) obłożył miasto interdyktem, który<br />
cofnął dopiero po wydaniu przez nie czołowego ideologa powstania,<br />
Arnolda z Brescii. Zarówno Hadrian IV, jak i jego poprzednik<br />
Eugeniusz III określali zdecydowanie Arnolda jako „schizmatyka”,<br />
ponieważ podburzał lud przeciw duchownym, oskarżając ich o liczne<br />
nadużycia, w szczególności chciwość, porzucenie ewangelicznego<br />
ubóstwa i żądzę władzy. Arnold został pospiesznie spalony na sto-<br />
13<br />
W tym miejscu warto przytoczyć refleksje jednego z wielkich klasyków mediewistyki,<br />
Waltera Ullmanna: „Nigdy. Papiestwo nigdy oficjalnie nie stwierdziło, że tzw. Dekretały<br />
Pseudo-Izydora były jedynie niezwykłych rozmiarów fabrykacją; albo że Donacja<br />
Konstantyna była czystym wymysłem – takich przykładów można by zresztą przytaczać<br />
dziesiątki. Wyjaśnienie w tym przypadku może być tylko takie samo jak w przypadku<br />
milczenia wobec konieczności zganienia postępowania poprzednika: kwestie podejmowane<br />
w owych fałszerstwach należały bez wątpienia do kategorii essentialia papieskiego<br />
systemu władzy. Nie można się było ich wyrzec: wpływały one bowiem żywotnie na samą<br />
podstawę wielu fundamentalnych wprost zasad papieskich rządów” (The Papacy as an<br />
Institution of Government in the Middle Ages, w: tegoż, The Papacy and the Political Ideas<br />
in the Middle Ages, London 1976, s. 90).<br />
14<br />
Gerhoh of Reichersberg, Liber de novitatibus huius temporis, wyd. N. M. Haring,<br />
Toronto 1974, s. 95-96.<br />
84
TEMAT MIESIĄCA<br />
sie, a jego prochy wrzucone do Tybru (z obawy przed ewentualnym<br />
kultem). Okazało się, że czasami w Kościele bezpieczniej jest dopuszczać<br />
się zła, niż otwarcie o nim mówić...<br />
Wróćmy jednak do Gerhoha, gdyż jego przykład w omawianej<br />
przez nas kwestii jest podwójnie wymowny. Dwadzieścia lat wcześniej<br />
prepozyt Reichersbergu ogłosił dzieło De edificio Dei 15 , w którym<br />
w zdecydowany sposób wypowiedział się przeciw jakiemukolwiek<br />
udziałowi duchownych (przede wszystkim biskupów) we<br />
władzy doczesnej. Pisał tam między innymi:<br />
Powiedz, Pawle, co myślisz o urzędzie biskupa. Powinien-li biskup zarządzać<br />
także regaliami? Słuchajcie, co mówi: „Każdy kapłan z ludzi wzięty, dla<br />
ludzi bywa ustanawiany w tym, co należy do Boga, aby składał dary i ofiary za<br />
grzechy” (por. Hbr 5, 1). Jeśli więc w tym tylko jest ustanawiany, co należy do<br />
Boga, cóż mu do tego, co należy do urzędu królewskiego? I jeśli na to jest przeznaczony,<br />
by składał dary i ofiary za grzechy, czemuż zajmuje się zwoływaniem<br />
rycerstwa i przewodzeniem wojennych wypraw [należącym] do króla? (...) Mówi<br />
też jasno Paweł, i to nie tylko o biskupie, ale o każdym, kto podejmuje służbę<br />
Chrystusową: „nikt, kto walczy dla Boga, nie wiąże się sprawami doczesnymi”.<br />
Biskupowi na utrzymanie powinny wystarczyć – pisze już od siebie<br />
Gerhoh – dochody z dziesięcin, i to nie całe, lecz jedynie ich czwarta<br />
część. Pozostałe trzy powinien przeznaczyć odpowiednio na: utrzymanie<br />
duchownych, wsparcie potrzebujących (ubogich, wdów, sierot,<br />
pielgrzymów) i na dofinansowanie budowy kościołów w jego<br />
diecezji. Tymczasem biskupi upierają się przy regaliach, wydając w ten<br />
sposób Kościół na łaskę świeckich władców. Z konieczności też upodabniają<br />
się do nich, sięgając po nie swoje narzędzia. Tu Gerhoh<br />
uderza w ostry ton: biskup stający na czele wojska jest jak Judasz na<br />
czele kohorty; zapomina, że „broń właściwa naszej walce nie jest<br />
cielesna”, i że zgoła nie „cielesną bronią Piotr podbił Rzym”. Nie bój<br />
się, biskupie! – nawołuje pisarz: „jeśli ty opuścisz wojska, Bóg nie<br />
opuści swojego Kościoła!”.<br />
Cóż, kiedy jednak przychodzi Gerhohowi ustosunkować się do<br />
świeckiej władzy papieża, wszystkie te, z taką odwagą wypracowane<br />
15<br />
Gerhohi praepositi Reichersbergensis Opusculum de edificio Dei, wyd. E. Sackur,<br />
MGH, Libelli de lite imperatorum et pontificum saeculis XI. et XII. Conscripti, Hannover<br />
1897.<br />
85
KS. GRZEGORZ RYŚ<br />
zasady decyduje się zawiesić na kołku. Patrimonium s. Petri stanowi<br />
wyjątek. Kwestionująca je rzymska komuna, nadęta pychą, występuje<br />
„przeciw prawu i porządkowi ustanowionemu przez Boga:<br />
wszystko bowiem, co jest od Boga, jest uporządkowane (por. Rz 13,<br />
2)” 16 . Niespójność? Polityczna poprawność? Brak odwagi? A może<br />
brak wyobraźni albo wiary, że może być jeszcze inaczej?<br />
Odpowiedzi, oczywiście, nie poznamy. W każdym razie odnosiłaby<br />
się ona nie tylko do uczonego prepozyta. W lutym 1111 roku<br />
papież Paschalis II podpisał w Sutri traktat z Henrykiem V, w którym<br />
w imieniu Kościoła rezygnował ze wszystkich regaliów. „Pod<br />
groźbą interdyktu i ekskomuniki zakazał wszystkim biskupom i opatom<br />
(w czasie obecnym i na przyszłość) zajmowania owych regaliów,<br />
tzn. miast, księstw, marchii, dworów, [bicia] monety, prawa targowego<br />
(...) wraz ze wszystkim, co się z nimi łączy: rycerstwem i zamkami<br />
królestwa” 17 . W tym samym wszakże – rewolucyjnym w opinii<br />
większości mediewistów – dokumencie papież zapewnił sobie gwarancje<br />
własnego stanu posiadania: jego państwo (rzecz jasna, wraz<br />
ze wszystkimi regaliami) nie podlegało zakwestionowaniu. Regalia<br />
posiadane przez biskupów podkopywały – zdaniem papieża – ich<br />
autorytet i niezależność w stosunku do świeckich władców. W takiej<br />
samej mierze regalia należące do niego miały budować autorytet i niezależność<br />
Stolicy Piotrowej.<br />
Zapytajmy wszak o konsekwencje. Jedną z nich – już wiemy –<br />
był stos Arnolda z Brescii. Nie wszystkie przybierały tak drastyczne<br />
formy, nie znaczy to jednak, że nie wpływały w równym, a nawet<br />
w większym stopniu na losy Kościoła. Oto na przykład tekst układu<br />
pokojowego między papieżem Eugeniuszem III a Fryderykiem Barbarossą,<br />
podpisanego na przełomie 1152 i 1153 roku:<br />
Najdostojniejszy król złoży przysięgę i przyrzeka (...), iż nie zawrze pokoju<br />
ani z Rzymianami, ani z Rogerem księciem Sycylii bez uprzedniej, a nieskrępowanej<br />
zgody i woli rzymskiego Kościoła i najdostojniejszego papieża Eugeniusza<br />
lub jego następców i wraz ze swym rycerstwem uczyni wszystko, by podporządkować<br />
Rzymian władzy papieża i Kościoła rzymskiego (...). Jako pobożny<br />
16<br />
Gerhoh of Reichersberg, op. cit., s. 95.<br />
17<br />
Regestra pontificum Romanorum ab condita Ecclesiae ad annum post Christum natum<br />
MCXCVIII, t. 1: A S.Pietro ad A. MCXLIII, wyd. Ph. Jaffe, Lipsiae 1885, s. 743.<br />
86
TEMAT MIESIĄCA<br />
i szczególny obrońca świętego Kościoła rzymskiego będzie miał we czci urząd<br />
papieża. Regalia św. Piotra – te, które dziś są w posiadaniu [papieża] obroni<br />
przed [niegodziwymi] ludźmi; te zaś, które zostały utracone – przysięga odzyskać,<br />
a odzyskanych strzec. [Przyrzeka także] nie oddać cesarzowi Greków żadnego<br />
terytorium z tej strony morza; w przypadku inwazji – będzie go bronił<br />
wraz ze swoimi ludźmi (...).<br />
Najdostojniejszy papież mocą swego apostolskiego autorytetu przysięga, co<br />
też uczyni, a mianowicie, iż przybywającego [do Rzymu króla] uczci jako najdroższego<br />
syna św. Piotra i bez żadnego sprzeciwu ukoronuje go [oznaczającą]<br />
pełnię władzy koroną cesarską (...). [Przyrzeka również] nie odstąpić cesarzowi<br />
Greków żadnego terytorium z tej strony morza i że w przypadku inwazji stawi<br />
mu opór wraz z poddanymi św. Piotra (cum viribus beati Petri) 18 .<br />
I oto mamy biskupa Rzymu, który – dla dobra rzymskiego Kościoła<br />
(!) – prowadzi (rękami przyszłego cesarza i za cenę korony)<br />
wojnę ze swymi wiernymi. Dobro Kościoła zlało się z doczesnym<br />
interesem papieża; ten zaś daje się łatwo wmontować w doraźne<br />
układy i napięcia, stając się jednym z europejskich graczy politycznych.<br />
A wszystko to na długo przed XIX stuleciem, w którym pytanie<br />
o to, kim jest papież – następcą Piotra czy raczej jednym z włoskich<br />
książąt – położyło się bolesnym cieniem na losach całego Kościoła.<br />
Eugeniusz III, współsygnator cytowanego układu, nie był człowiekiem<br />
polityki. Był cystersem, jednym z uczniów św. Bernarda<br />
z Clairvaux. Kiedy zostawał biskupem Rzymu, jego mistrz w przesłanym<br />
do niego liście wyraził bez ogródek swoje wątpliwości co do<br />
sensowności jego wyboru: czy mnich może być papieżem? Jak się<br />
odnajdzie – ze swoją wrażliwością i ewangelicznymi ideałami –<br />
w skomplikowanym świecie feudalnych zależności i zgoła nieubogich<br />
środków? Jak uda mu się pozostać sobą, piastując stanowisko,<br />
na którym – by użyć jednego z najsławniejszych cytatów z Bernarda<br />
– stanie się następcą „nie tylko Piotra, ale i Konstantyna”? Czy nie<br />
zostanie skazany na niekończącą się serię kompromisów z własnym<br />
sumieniem? Na akceptację metod, o których wcześniej nawet nie<br />
chciałby myśleć?<br />
18<br />
Diplomatum regum et imperatorum Germaniae Tomus X. Pars I: Friderici I. diplomata<br />
inde ab A. MCLII. usque ad A. MCLVIII, wyd. H. Appelt, MGH, Hannover 1975, s.<br />
85-86.<br />
87
KS. GRZEGORZ RYŚ<br />
Czy to, czego opat z Clairvaux obawia się dla swego ucznia, nie<br />
jawi się jego oczom jako „struktura grzechu” (albo przynajmniej „nacechowana<br />
grzechem”)? Odpowiedź jest raczej oczywista. Owszem,<br />
każde kolejne stulecie miało w coraz boleśniejszy sposób objawiać<br />
taki jej charakter. „Nieszczęsna darowizna” – mówił o Państwie Kościelnym<br />
Dante. „Puszka Pandory” – tak w naszych czasach określił<br />
je Hans Urs von Balthasar. Cóż, kiedy jego relikty trwają po dzień<br />
dzisiejszy...<br />
Święty Kościół i societas perfecta<br />
Przykład Państwa Kościelnego jako struktury nacechowanej grzechem<br />
nie dla wszystkich zapewne jest równie oczywisty, jak na przykład<br />
inkwizycja. Być może jednak właśnie dlatego pozwala on na<br />
pełniejsze zrozumienie przytoczonej w pierwszej części rozważań<br />
Wszystkie stworzone przez<br />
człowieka struktury<br />
(także w Kościele)<br />
wymagają stale nawracającej<br />
refleksji.<br />
88<br />
definicji „struktur grzechu”, zawartej w encyklice<br />
Sollicitudo rei socialis. Jan Paweł II mówi<br />
w niej o „strukturach działających w kierunku<br />
przeciwnym niż prawdziwe poczucie<br />
dobra wspólnego” (podkr. G. R.). Otóż<br />
właśnie: „prawdziwe poczucie dobra wspólnego”<br />
absolutnie nie musi być stałe w odniesieniu do konkretnej instytucji.<br />
To, co jest dobre i użyteczne w określonym kontekście społecznym<br />
czy politycznym, nie musi wcale takie być w zmienionych<br />
okolicznościach. Patrimonium s. Petri w czasach Gelazego i Grzegorza<br />
musiało być (i było!) postrzegane inaczej niż za pontyfikatu Piusa<br />
IX. Kto wie, czy z tej konstatacji nie wynika najważniejszy postulat<br />
zawarty implicite w papieskiej definicji „struktur grzechu”: oto wszystkie<br />
stworzone przez człowieka struktury (także w Kościele) wymagają<br />
stale nawracającej refleksji, a w jej efekcie rozwoju lub korektur.<br />
Raz po raz trzeba pytać: Czy jeszcze służą swojemu celowi? Czy<br />
może raczej obróciły się już przeciw niemu? Tym bardziej że przecież<br />
nie chodzi o „dobro struktur”, tylko o „dobro wspólne”!<br />
Tu jednak musi pojawić się dodatkowa refleksja: wszak nie wszystkie<br />
struktury w Kościele mają genezę czysto ludzką. Które więc jego
TEMAT MIESIĄCA<br />
elementy podlegają reformie, a które jej nie potrzebują? A nawet nie<br />
dopuszczają (jako pochodzące od Boga)? Czy Kościół nie jest święt<br />
y ? Czy nie nazywamy go także societas perfecta (społeczność doskonała)?<br />
Czy „doskonałość” dopuszcza zmianę? Jak owo „perfecta”<br />
ma się do soborowego „semper reformanda”?<br />
Kościół jest święty. „Świętość” jest tym przymiotem Kościoła,<br />
który pojawia się jako najdawniejszy w pierwszych symbolach wiary<br />
(czasami towarzyszą mu inne przymioty, jak „apostolskość” czy „katolickość”;<br />
czasami jest jedynym atrybutem). „Wierzę w święty<br />
Kościół” – czytamy w tekście zwanym Epistola Apostolorum (ok. 160,<br />
Azja Mniejsza). „I w święty katolicki Kościół” – odnajdujemy w egipskim<br />
papirusie z Der-Balyzeth, zawierającym opis liturgii z IV wieku<br />
(ale o pokładach znacznie starszych). Podobnie w najstarszych symbolach<br />
koptyjskim i etiopskich: „Wierzę w święty Kościół katolicki<br />
apostolski; Czy wierzysz w święty katolicki Kościół?”. W Tradycji<br />
apostolskiej Hipolita Rzymskiego (ok. 215) w wyznaniu wiary pada<br />
pytanie: „Wierzysz w Ducha Świętego, święty Kościół i zmartwychwstanie<br />
ciała?”. W Explanatio Symboli św. Ambrożego (koniec IV<br />
w.) podobnie: „Wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół, odpuszczenie<br />
grzechów, zmartwychwstanie ciała”. Przykłady można by<br />
mnożyć w nieskończoność 19 .<br />
Tak samo brzmiące formuły nie tak samo wszakże przez wszystkich<br />
były rozumiane. Bez wątpienia dla wszystkich „święte” było<br />
Pismo, „święte” – kapłaństwo i pozostałe sakramenty (zwłaszcza<br />
Eucharystia). Ale jak do „świętości” Kościoła miała się „świętość”<br />
i „grzeszność” przyznających się doń ludzi? Nowacjan w imię świętości<br />
Kościoła (Oblubienica „zawsze nieskalana, nienaruszona i doskonała<br />
dziewictwem i świętością prawdy”) odmawiał w nim grzesznikom<br />
rzeczywistego członkostwa. Augustyn – odwrotnie – przypominał,<br />
iż Kościół jest siecią zagarniającą dobre i złe ryby oraz polem,<br />
na którym aż do żniwa rosną chwast i pszenica. „Świętość” bierze się<br />
z Boga: „Gdy [Kościół] udziela tego, co jest od Boga, udziela święto-<br />
19<br />
Zob. H. Denzinger i A. Schönmetzer, Enchiridion symbolorum, definitionum et<br />
declarationum de rebus fidei et morum, Freiburg 1976 (wyd. 36), nry 1-63.<br />
89
KS. GRZEGORZ RYŚ<br />
ści, nawet jeśli jest świadom swego braku świętości” 20 . Gdzieś pośrodku<br />
między Nowacjanem a Augustynem sytuował się ze swoją<br />
wizją św. Cyprian. Godząc się na rozgrzeszenie „upadłych” (ci, którzy<br />
zaparli się wiary w czasie prześladowań), tym samym nauczał, że<br />
ich słabość nie unieważnia świętości Kościoła. Z kolei jednak w sporze<br />
o ważność chrztu udzielanego przez heretyków zdawał się czynić<br />
ze świętości kapłana warunek sine qua non przekazania sakramentalnej<br />
łaski. „Nie chciał dopuścić myśli, aby Kościół mógł tolerować<br />
grzesznych duchownych. Wierni – według niego – nie mogli być wolni<br />
od skażenia grzechem tak długo, dokąd trwali we wspólnocie z grzesznym<br />
kapłanem. Poglądy Cypriana wydają się zmierzać do następującej<br />
konkluzji: Kościół jako niejednorodne ciało domaga się nieskazitelności<br />
swych biskupów i księży, aby z kolei oni, na drodze posługi<br />
sakramentalnej, mogli uświęcać pozostałych członków Kościoła” 21 .<br />
W ciągu siedemnastu stuleci, jakie dzielą nas od sformułowania tamtych<br />
stanowisk, za każdym z nich ustawił się długi ciąg kontynuatorów:<br />
teologów, biskupów, reformatorów, ortodoksyjnych i nie, kanonizowanych,<br />
spalonych, czasem rehabilitowanych; nie sposób w tej<br />
chwili dokonywać jakiejkolwiek ich prezentacji (to temat na osobny<br />
artykuł). Historia owocuje przecież ostrożną syntezą. Warto ją przedstawić<br />
w wersji zawartej w podręczniku Teologia dogmatyczna, wydanym<br />
pod wysoką redakcją obecnego prefekta Kongregacji Doktryny<br />
Wiary: „Tylko Bóg jest »święty« we właściwym znaczeniu tego<br />
słowa. Wszystko inne, poza Bogiem, co również określamy jako »święte«,<br />
otrzymuje prawo do tego tytułu jedynie przez swoją relację do<br />
świętego, wszech-świętego, trój-świętego (Iz 6, 3) Boga. »Święty«<br />
jest więc terminem wyrażającym nie jakąś wartość, lecz istotę Boga”.<br />
Konsekwentnie, „świętość” Kościoła jest najpierw świętością jego<br />
Głowy – Chrystusa, który jest stale w nim obecny, tzn. także zjednoczony<br />
(poprzez chrzest) z każdym z wiernych (dzięki temu także i oni<br />
– już w listach Pawłowych – są nazywani „świętymi”). Taka ich tożsamość<br />
staje się dla nich z kolei wezwaniem do „uświęcenia” na dro-<br />
20<br />
Contra litteras Petiliani, zob. H. de Lubac, op. cit., s. 97.<br />
21<br />
J. Pelikan, The Christian Tradition. A History of the Development of Doctrine, t. 1:<br />
The Emergence of the Catholic Tradition (100-600), Chicago-London 1971, s. 158.<br />
90
TEMAT MIESIĄCA<br />
dze składania Bogu z siebie „żywej ofiary” (kapłaństwo powszechne),<br />
a także doskonalenia życia moralnego i praktykowania miłości.<br />
Miłość i wspólnotowe przeżywanie świętych sakramentów przekształcają<br />
Kościół w communio sanctorum (wspólnotę świętych i tego, co<br />
święte 22 ). Wszystko to jednak w niczym nie unieważnia prawdy, iż<br />
„Oblubienicą bez skazy i zmarszczki” stanie się Kościół dopiero<br />
w wieczności. „Czy byłby w dalszym ciągu Kościołem Chrystusa,<br />
gdyby już teraz stał się kompletnie bezgrzeszny i nie potrzebował już<br />
dłużej cierpienia i ofiary Jezusa Chrystusa? Chrystus umarł raz jeden<br />
za grzechy nas wszystkich, [jednakże] aż do końca świata Kościół<br />
z Jego nakazu codziennie składa ofiarę nieustannej Eucharystii. Czyżby<br />
ta Ofiara miała być jedynie symbolicznym przedstawieniem? Czyż<br />
nie jest raczej nieustanną obecnością przebłagalnej ofiary Chrystusa<br />
za Jego Oblubienicę – Kościół, który wciąż potrzebuje przebłagania,<br />
gdyż jest grzeszny?” 23 .<br />
Tak zarysowane pole semantyczne „świętości” jako przymiotu<br />
Kościoła w niewielkim raczej stopniu zahacza o drugie z zasygnalizowanych<br />
wyżej pojęć, a mianowicie: societas perfecta (Kościół jako<br />
„społeczność doskonała”). I nic w tym dziwnego, gdyż „doskonałość”,<br />
o którą w owym pojęciu chodzi, bynajmniej nie oznacza kwalifikacji<br />
moralnej, lecz cechę opisywaną w języku prawa, ewentualnie<br />
filozofii społecznej.<br />
Jedną z konsekwencji wejścia Kościoła w świat rzymski (szczególnie<br />
po upadku Jerozolimy w roku 70) była poważna reinterpretacja<br />
jego (tzn. Kościoła) samorozumienia. Prawda, że przy tworzeniu<br />
w Rzymie zrębów łacińskiej terminologii teologicznej, greckie<br />
określenie Ekklesia (znane z Septuaginty, gdzie występuje ponad stukrotnie)<br />
zostało po prostu przejęte i zlatynizowane (łac. Ecclesia),<br />
a nie oddane jakimś łacińskim odpowiednikiem (np. contio czy commitia)<br />
– najwyraźniej chodziło o odróżnienie wspólnoty Kościoła od<br />
każdej innej wspólnoty politycznej. Z drugiej strony jednak samo<br />
pojęcie Kościoła zostało rychło uzupełnione o typowo rzymskie ele-<br />
22<br />
Łaciński zwrot dopuszcza obydwa znaczenia i tak też – dwojako – był wykładany:<br />
1) communio sanctorum – od sancta, czyli „rzeczy święte” (liczba poj. sanctum), np. sakramenty;<br />
oraz 2) communio sanctorum – od sancti tzn. „święci” (l. poj. sanctus).<br />
23<br />
Zob. J. Auer i J. Ratzinger, op. cit., s. 454-469.<br />
91
KS. GRZEGORZ RYŚ<br />
menty, jak struktury i prawo (ordo, lex – te terminy występują już u<br />
Tertuliana), a skrypturystyczna idea „ludu Bożego” została skomponowana<br />
z ideą rzymskiego populus. Takie – jurydyczne bardziej niż<br />
teologiczne – ujęcie Kościoła zapanowało w nim niepodzielnie (już<br />
w średniowieczu) w czasach reformy gregoriańskiej. W tym właśnie<br />
kontekście św. Tomasz z Akwinu zdecydował się użyć w odniesieniu<br />
do Kościoła pojęcia societas vel communitas perfecta. Tym samym<br />
określeniem zresztą opisywał także państwo i owa analogia stanowi<br />
klucz do właściwego zrozumienia „doskonałości”, o której mowa.<br />
Otóż państwo jest „doskonałe”, ponieważ posiada wszystkie środki<br />
potrzebne do osiągnięcia właściwych sobie celów. Podobnie i Kościół<br />
dysponuje wszystkimi koniecznymi środkami do realizacji sobie<br />
właściwego celu, tzn. prowadzenia ludzi do zbawienia. Społecznością<br />
„doskonałą” nie jest natomiast (w tymże kluczu) na przykład<br />
rodzina, ponieważ w dążeniu do swoich celów zdana jest nieustannie<br />
na pomoc zarówno państwa, jak i Kościoła. Societas perfecta oznacza<br />
więc, ni mniej, ni więcej, tylko autonomiczny, samowystarczalny,<br />
polityczno-prawny byt społeczny 24 .<br />
W tym też znaczeniu jako pierwszy z papieży użył owego określenia<br />
w stosunku do Kościoła bł. Pius IX. W jego Syllabusie, wśród<br />
błędów dotyczących „Kościoła i jego praw” (paragraf V) na pierwszym<br />
miejscu znalazła się następująca opinia: „Kościół nie jest prawdziwą<br />
i doskonałą społecznością (vera perfectaque societas), cieszącą<br />
się pełną wolnością; nie jest też w jego władzy kierować się własnymi<br />
i stałymi prawami, przekazanymi mu przez jego Boskiego Założyciela,<br />
lecz do władzy cywilnej należy określenie praw i ograniczeń<br />
Kościoła, w ramach których może [dopiero] stosować się do własnych<br />
przepisów” 25 . Oczywiście, sformułowanie ma swój tekst i kontekst,<br />
a ten ostatni stanowiły XIX-wieczne spory o miejsce Kościoła<br />
w kształtującej się – nierzadko wśród gwałtownych wstrząsów – liberalnej<br />
Europie. Dziesiątki znaków zapytania postawionych wobec<br />
dawnego modelu Kościoła, a w pamięci ciągle straszliwe prześladowanie<br />
i schizma z czasów rewolucji francuskiej. Koncepcja societas<br />
24<br />
Szerzej – zob. J. Werbick, Den Glauben Verantworten. Eine Fundamental-theologie,<br />
Freiburg-Basel-Wien 2000, s. 711-714.<br />
25<br />
H. Denzinger i A. Schönmetzer, op. cit., nr 2919.<br />
92
TEMAT MIESIĄCA<br />
perfecta miała więc bronić niezależności Kościoła i jego autonomii –<br />
najpierw przed liberalnym myśleniem, przekutym następnie na takież<br />
zasady konstytucyjne. Last but not least jej celem była także<br />
obrona Państwa Kościelnego, po raz kolejny (i jak się okazało ostateczny)<br />
zakwestionowanego przez włoską rację stanu.<br />
Niezależnie od takich obciążeń sformułowaniem societas perfecta<br />
posłużył się jeszcze kilkakrotnie w swych dokumentach papież Leon<br />
XIII (zwłaszcza w encyklice Immortale Dei z 1 <strong>listopad</strong>a 1885), a także<br />
Pius XI w liście apostolskim Divini illius magistri (z 31 grudnia<br />
1929) dotyczącym chrześcijańskich zasad edukacji. Obydwaj wszakże<br />
wyraźnie już zawężali ową „perfekcyjność” Kościoła do jemu właściwego<br />
celu. Kościół jako „wspólnota nadprzyrodzona (supernaturalis)”<br />
prowadzi swoich wiernych do zbawienia. I w tej jedynie mierze<br />
pozostaje niezależny (zwłaszcza od władzy państwowej) i „samowystarczalny”<br />
(posiada bowiem wszystkie odpowiadające własnemu<br />
celowi środki – narzędzia łaski) 26 . Że to ma się nijak na przykład do<br />
Państwa Kościelnego – nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Tym<br />
bardziej że sama eklezjologia typu societas perfecta stosunkowo krótko<br />
dominowała w oficjalnym nauczaniu Kościoła; już za pontyfikatu<br />
Piusa XII ustąpiła miejsca koncepcji Kościoła jako „Mistycznego Ciała<br />
Chrystusa” oraz wspólnoty i Ludu Bożego (Vaticanum II).<br />
Ostatecznie wszak trzeba powiedzieć, że zarówno wiara w święt<br />
y Kościół, jak i opisywanie go w kategoriach societas perfecta, nie<br />
tylko nie przeszkadza, ale – wręcz przeciwnie – zobowiązuje do odważnej<br />
refleksji nad jego strukturami. W tej mierze, w jakiej są one<br />
ludzkie, są także niedoskonałe i mogą się przekształcać w prawdziwe<br />
„struktury grzechu”. Odpowiedzialność za ich istnienie spada<br />
nie tylko na tych, którzy je stworzyli (najczęściej zresztą w dobrej<br />
wierze), ale także na tych, którzy je umacniają i podtrzymują w istnieniu<br />
(choćby bezrefleksyjnością lub milczeniem).<br />
KS. GRZEGORZ RYŚ, ur. 1964, dr hab., wykładowca na Wydziale<br />
Historii Kościoła PAT. Ostatnio wydał Celibat (<strong>2002</strong>).<br />
26<br />
Tamże, nry (odpowiednio) 3166-3172 oraz 3685.<br />
93
TEMAT MIESIĄCA<br />
Henryk Pietras SJ<br />
Postrzeganie<br />
kapłaństwa<br />
Wszystko to, czym żył Kościół przez dwa tysiąclecia,<br />
istnieje w nim nadal. Mamy wspaniałe przykłady<br />
świętości, heroizmu i prawości, a także te<br />
wszystkie zachowania, które odwiecznie podpadały<br />
pod kanony soborów i synodów.<br />
W kwietniu tego roku miałem okazję wygłosić referat na sesji<br />
zorganizowanej przez „Bobolanum” w Warszawie na temat rozwoju<br />
instytucji prezbiteratu i episkopatu w starożytnym Kościele. Jako<br />
referat historyczny mógł on wzbudzić pewne zainteresowanie ze strony<br />
specjalistów, niespodziewanie jednak rozgłosu nadała mu KAI,<br />
przedstawiając go jako sensacyjne zanegowanie kapłaństwa w pierwotnym<br />
Kościele i obwieszczenie jego zaistnienia dopiero w IV wieku,<br />
pod wpływem religii rzymskich, zwanych pogańskimi. Za tym<br />
poszła dyskusja, zorganizowana przez środowisko „<strong>Znak</strong>u”, i zaproszenie<br />
do napisania czegoś więcej na ten temat. Niewątpliwie, wymaga<br />
on ciągłej refleksji w Kościele, nie dlatego jednak by kapłaństwu<br />
przeczyć, ale by coraz głębiej uświadamiać sobie sens tej tajemnicy<br />
i daru dla Kościoła. Pamiętamy przecież, że Jan Paweł II swą<br />
książkę-wspomnienie z okazji złotego jubileuszu święceń zatytułował<br />
właśnie tak: Dar i Tajemnica.<br />
Wszelkie rozważania o kapłaństwie w Kościele należy rozpoczynać<br />
od kontemplacji kapłaństwa Jezusa Chrystusa, który w Liście do<br />
94
TEMAT MIESIĄCA<br />
Hebrajczyków został opisany jako jedyny arcykapłan, skupiający<br />
w sobie i wypełniający wszelkie znaczenia kapłaństwa starotestamentalnego.<br />
Nie chcę tu wchodzić w rozważania, czy i w jakiej mierze<br />
List ten wpisuje się w polemikę chrześcijan z Synagogą. Zapewne<br />
nie można go odrywać od czasu i miejsca powstania, jednak jego<br />
sens jest równocześnie ponadczasowy. List do Hebrajczyków pokazuje,<br />
że kapłani świątynni składali ofiary Bogu z czegoś: na przykład<br />
z baranka czy z kadzidła – i choć sensem tych ofiar było złożenie<br />
ofiary z siebie, dokonywano tego za pośrednictwem żertwy ofiarnej,<br />
różnej od osoby ofiarnika. Jezus Chrystus złożył ofiarę ze swego życia,<br />
nie posiłkując się żadną żertwą. Nie było to też samobójstwo<br />
z przyczyn religijnych: Jezus, składając ofiarę ze swojego życia, nadał<br />
sens śmierci, którą zadali Mu inni ludzie. Nie zmienił praw przyrody<br />
stworzonej przez Boga ani nie ograniczył wolności tych, którzy chcieli<br />
Go zabić. Nie wyczerpuje to jednak jeszcze tajemnicy Chrystusowego<br />
kapłaństwa. Gdyby chodziło tylko o to... Rzeczywiście, byłby to<br />
przykład najdoskonalszego kapłaństwa, na przykładzie jednak by się<br />
skończyło i w niczym nie naruszałoby sensowności „starych” ofiar.<br />
Ale Jezus Chrystus połączył ofiarę swego życia złożoną Bogu z ofiarowaniem<br />
go ludziom: umył uczniom nogi i uczynił się dla nich podstawowym<br />
pokarmem: chlebem i winem. Częściowo to rozumiemy,<br />
dostrzegając związek łączący Ostatnią Wieczerzę z ucztą paschalną.<br />
Ta ostatnia była uobecnieniem wielkich dzieł Bożych w Izraelu. Jej<br />
uczestnicy mieli świadomość, że wszystkie te dzieła ich osobiście<br />
dotyczą, w ich życiu się weryfikują i że w Kielichu Dziękczynienia,<br />
jaki wznosili na koniec uczty, nie tylko zawierała się wdzięczność za<br />
to, co Bóg uczynił przodkom, ale i za to, co czyni dla nich obecnie.<br />
W kontekście paschalnej uczty słowa Jezusa (jakkolwiek dokładnie<br />
brzmiały) o Jego utożsamieniu się ze spożywanym chlebem i winem<br />
i polecenie, by czynić TO na Jego pamiątkę, były zrozumiane (albo<br />
ostrożniej: były usłyszane) nie jako informacja o czymś, ale jako urzeczywistnienie<br />
i jako rozciągnięcie sensu tych słów na wszystkich<br />
uczestników uczty.<br />
„Czyńcie TO na moją pamiątkę”. TO – to znaczy co? Rozdzielajcie<br />
między siebie chleb i wino? Budujący aspekt społeczny, ale to za<br />
mało. Umywajcie nogi jedni drugim? Także ładnie, bo podkreśla<br />
95
96<br />
HENRYK PIETRAS SJ<br />
aspekt służby wzajemnej, ale też chyba za mało. Pamiętajcie o mojej<br />
ofierze? Powtarzajcie ten rytuał? Módlcie się razem? Zapewne wszystkie<br />
te interpretacje są jakoś uprawnione, myślę jednak, że chodzi<br />
o coś ogólniejszego, a przez to, że ogólniejsze, wcale nie mniej konkretnego.<br />
Wręcz przeciwnie: ogólniejszego, gdyż nadającego sens<br />
wszystkim możliwym cząstkowym rozumieniom Chrystusowego<br />
polecenia. Tym czymś ogólniejszym wydaje mi się sama istota Jego<br />
kapłaństwa: „Składajcie i wy swoje życie w ofierze”, a to przekłada<br />
się na szczegóły: umywania nóg, dzielenia się chlebem, pamiętania<br />
o Nim, dziękowania Bogu, wspólnej modlitwy itd. Widać to po owocach.<br />
Uczniowie Chrystusa spotykali się, by razem łamać chleb, kładli<br />
nacisk na wzajemną służbę, modlili się razem i wyraźnie nie paraliżowała<br />
ich perspektywa prześladowań i realne prawdopodobieństwo<br />
utraty życia z ręki tych, którzy uważali ich za niebezpieczną<br />
sektę. Jak kogoś, kto życie swe już ofiarował Bogu.<br />
Nie dziw więc, że Kościół kanonizował tekst przypominający<br />
chrześcijanom: „Jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić<br />
święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar” (1 P 2, 5).<br />
Chrześcijanie czuli bowiem i wierzyli, że dzięki więzi z Chrystusem<br />
są kapłanami na Jego podobieństwo, to znaczy mają władzę ofiarowania<br />
swego życia Bogu. Równocześnie jednak, jak wiemy z Dziejów<br />
Apostolskich i Listów, a także z późniejszych dokumentów, w każdej<br />
wspólnocie wybierano i ustanawiano przez nałożenie rąk biskupów,<br />
prezbiterów i diakonów. Wiemy też, że bez biskupa czy<br />
prezbitera nie mogło się odbyć spotkanie wiernych, w czasie którego<br />
uobecniano by to, co wydarzyło się w czasie Ostatniej Wieczerzy:<br />
bez nich nie mogło być Eucharystii. Wyraźnie więc to nałożenie rąk<br />
sprawiało albo wyrażało jakąś nową jakość, bez której kapłaństwo<br />
wszystkich ochrzczonych okazywało się niewystarczające czy niepełne.<br />
Pomijam to, że każda wspólnota musi mieć jakiegoś lidera, że<br />
ktoś musi za nią odpowiadać, że ktoś musiał wprowadzać katechumenów<br />
i przygotowywać ich do chrztu, że w czyimś domu te spotkania<br />
musiały się odbywać... To wszystko jest ważne, nie dotyka<br />
jednak wprost istoty kapłaństwa i relacji kapłaństwa ochrzczonych<br />
do misji biskupów/prezbiterów w Kościele. Czemuż to bez nich nie<br />
było Eucharystii? Ojcowie Kościoła nie dają nam prostej odpowie-
TEMAT MIESIĄCA<br />
dzi na to pytanie – jest to dla nich tak oczywiste, że po prostu piszą,<br />
iż tak jest i basta, podkreślając jednak, że chodzi o jedność wspólnoty<br />
Kościoła, którą jedność wokół stołu eucharystycznego wyraża<br />
i sprawia. W ten to sposób tajemnica kapłaństwa w Kościele łączy<br />
się z samą tajemnicą Kościoła. Ignacy z Antiochii, biskup prowadzony<br />
na śmierć do Rzymu około 110 roku, pisał w liście do Kościoła<br />
w Filadelfii (4): „Starajcie się uczestniczyć w jednej Eucharystii. Jedno<br />
bowiem jest ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa i jeden kielich,<br />
by nas zjednoczyć z krwią Jego, jeden ołtarz, jak też jeden biskup<br />
razem z kapłanami i diakonami, współsługami moimi”. Również św.<br />
Justyn w Apologii (I, 67) pisze o jednym przewodniczącym, który<br />
dzięki czyniąc, rozdaje obecnym Ciało i Krew Chrystusa w chlebie<br />
i winie. Jest on zatem niezastępowalny przez nikogo, kto nie został<br />
ustanowiony przez włożenie rąk.<br />
Samo nałożenie rąk jako takie jest obyczajem przejętym z tradycji<br />
Izraela i nawiązuje do Księgi Liczb (11, 16-17):<br />
Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: „Zgromadź dla mnie siedemdziesięciu mężów<br />
spośród starszych Izraela, o których wiesz, że są starszymi ludu i nadzorcami,<br />
i przyprowadź ich do Namiotu Spotkania; niech tam staną razem z tobą.<br />
Wtedy Ja zstąpię i będę z tobą mówił, wezmę z ducha, który jest w tobie, dam<br />
im, i będą razem z tobą dźwigać ciężar ludu, a ty go sam już więcej nie będziesz<br />
musiał dźwigać”.<br />
Nie ma tu mowy o jakichkolwiek funkcjach kapłańskich zarezerwowanych<br />
dla Aarona. Ważny jest również w tym kontekście wybór<br />
Jozuego: Pan wyznaczył Jozuego, „człowieka,<br />
w którym mieszka Duch”, a Mojżesz nałożył<br />
na niego ręce (por. Lb 27, 16-18). Stał<br />
się przez to jakby „drugim Mojżeszem”, z takimi<br />
samymi jak on uprawnieniami z woli<br />
Boga. Nałożenie rąk było więc przyjętym<br />
Wspólnota Kościoła gromadząca<br />
się na Eucharystii była<br />
wspólnotą kapłańską dzięki<br />
Chrystusowi i w łączności<br />
z Jego kapłaństwem.<br />
sposobem przekazania czegoś, co jest od Boga, a nie przekazaniem<br />
ludzkiej sukcesji władzy czy nauczania. Stąd też w Kościele rozumiano<br />
je jako przekazanie Ducha Świętego, a nie jakichś prawnych czy<br />
formalnych uprawnień (choć owo przekazanie Ducha niosło ze sobą<br />
również konkretne uprawnienia).<br />
97
98<br />
HENRYK PIETRAS SJ<br />
Wspólnota Kościoła gromadząca się na Eucharystii była wspólnotą<br />
kapłańską. Miała jednak świadomość tego, że nie z własnej to<br />
ma mocy ani nie z samego tylko powodu zgromadzenia się, ale dzięki<br />
Chrystusowi i jedynie w łączności z Jego kapłaństwem. Tę łączność<br />
zaś zapewniał przewodniczący, biskup czy prezbiter, który przez<br />
nałożenie rąk, a nie tylko przez wybór czy mianowanie, mógł dopełniać<br />
zgromadzenia o obecność samego Chrystusa. Tenże biskup czy<br />
prezbiter nie tylko jednak przewodniczył Eucharystii, ale i był kimś<br />
w rodzaju koordynatora i opiekuna wspólnoty. Jego odpowiedzialność<br />
za ubogich, zwłaszcza za wdowy i sieroty, łączyła się ze zbieraniem<br />
i rozdawaniem środków materialnych – w tej dziedzinie zaś<br />
bardzo łatwo o nadużycia. Stawał się on też rozjemcą w sporach<br />
między członkami wspólnoty, a i tu podejmowane decyzje nie zawsze<br />
wszystkich musiały zadowalać. Dodatkowo był również reprezentantem<br />
wspólnoty i jej głową, opinia powszechna wymagała więc<br />
od niego jak najlepszych obyczajów: uczoności ze względu na konieczność<br />
nauczania, sprawiedliwości ze względu na rozsądzanie sporów,<br />
uczciwości z uwagi na zajmowanie się pieniędzmi i innych cnót.<br />
Celibatu w pierwszych wiekach nie było, wymagano jednak od biskupów<br />
i prezbiterów, by żyli w jednym związku małżeńskim. Duchowny<br />
wdowiec nie miał więc prawa powtórnego ożenku, niemniej należy<br />
pamiętać, że nie zakazywano tego ze względu na sposób pojmowania<br />
święceń, ale z powodu takiej właśnie koncepcji małżeństwa. (Również<br />
obecnie Kościół prawosławny uznaje za sakramentalny tylko jeden<br />
związek małżeński, a każdy następny, po śmierci współmałżonka<br />
lub po rozwodzie, nie jest już traktowany jako sakramentalny i błogosławi<br />
się go rytem pokutnym). Łatwo zauważyć, że nie zawsze w praktyce<br />
tak to musiało wyglądać. Zachowane orzeczenia synodów i soborów<br />
starożytnych są świadectwem ciągłego mocowania się Kościoła<br />
z tym problemem: ogromna ich część stara się prawnie unormować<br />
postępowanie duchownych, a powtarzanie z synodu na synod tych<br />
samych przepisów świadczy o małej ich skuteczności.<br />
Do czasów Konstantyna Wielkiego i uznania przezeń w 313 roku<br />
chrześcijaństwa za religię legalną duchowni mieli do dyspozycji tyle<br />
pieniędzy, ile dostali od wiernych. (Jeśli ktoś wykazywał się skąpstwem<br />
lub złym administrowaniem ofiarowanymi środkami, pewnie
TEMAT MIESIĄCA<br />
dostawał ich mniej). Problem się zwielokrotnił, gdy cesarz zrównał<br />
biskupów Kościoła z kapłanami starych religii i nadał im takie same<br />
przywileje: zwolnienia z podatków i służby wojskowej, beneficja dla<br />
kościołów takie same jak dla świątyń pogańskich, władzę sądowniczą<br />
oficjalnie uznaną. Zaczęli się wtedy nosić wyżej. W analogii do<br />
religii tradycyjnych, również chrześcijanie zaczęli się postrzegać jako<br />
wyznawcy religii, a ich przełożeni jako kapłani – w przeciwieństwie<br />
do laików. Nikt oczywiście nie negował powszechnego kapłaństwa<br />
ochrzczonych, gdyż byłaby to herezja, coraz mniej jednak się o tym<br />
myślało i mówiło.<br />
Podział na stany w Kościele robił się coraz ostrzejszy i coraz bardziej<br />
upodobniał się do struktury rodzącego się feudalizmu. Wyraźny<br />
stawał się rozdźwięk między teorią i praktyką, to znaczy między<br />
nauką ewangeliczną – co trzeba usilnie podkreślać: zachowywaną<br />
i potwierdzaną w Kościele – a „klerykalnym” modus vivendi. Doprowadziło<br />
to w średniowieczu do reformy franciszkańskiej<br />
i dominikańskiej, przyjmowanej<br />
Największym problemem<br />
Kościoła od pierwszych<br />
z wielkimi oporami, a nawet do rewolucji<br />
wieków byli jego księża.<br />
katarskiej, bardzo radykalnej i popadającej<br />
w niebezpieczne skrajności, bez względu na to, do jakiego stopnia<br />
roszczenia katarów uznałoby się za umotywowane. Wiemy, że ta rewolucja<br />
została krwawo stłumiona, najpierw przez „krucjaty przeciwko<br />
heretykom”, a potem przez inkwizycję, już w bardziej cywilizowanej<br />
– jak na ówczesne stosunki – formie.<br />
Problem rozumienia roli i pozycji duchownych w Kościele jednak<br />
się przez to nie rozwiązał. Świadczą o tym niezliczone synody<br />
i sobory, na których starano się uregulować prowadzenie się duchownych.<br />
Jest to zdecydowanie najważniejszy temat wszystkich ich postanowień,<br />
tak że można by wręcz zaryzykować spostrzeżenie, iż<br />
największym problemem Kościoła od pierwszych wieków byli jego<br />
księża. Jedynym skutecznym sposobem radzenia sobie z tą kwestią<br />
było samooczyszczenie: mnóstwo kanonów grozi niezwłocznym przeniesieniem<br />
winnego do stanu świeckiego. O takiej karze za odstępstwo<br />
od wiary mówi na przykład Sobór Efeski (431 r.), kan. 7, oraz<br />
Sobór Konstantynopolitański III (680-681 r.), kan. 20; za negowanie<br />
czci ikon – Sobór Nicejski II (787 r.), Dekret wiary 19. Constan-<br />
99
100<br />
HENRYK PIETRAS SJ<br />
tinopolitanum IV (869-870 r.), kan. 17, 5 orzeka to samo za uporczywe<br />
uchylanie się od udziału w synodach, a kanon 23, 3 tegoż<br />
soboru – za uzurpowanie sobie prawa do dóbr innych kościołów;<br />
Lateranum I (1123 r.), kan. 3 – za udzielenie święceń bez kanonicznego<br />
wyboru kandydata; Lateranum II (1139 r.), kan. 6 – za zawarcie<br />
małżeństwa lub konkubinat; Lateranum III (1179 r.), kan. 11 –<br />
za homoseksualizm (była do wyboru pokuta w klasztorze); Lateranum<br />
IV (1215 r.), kan. 9, 3 – za wyznaczenie drugiego biskupa dla<br />
jednego miasta. Tyle tytułem przykładu.<br />
Wyłączenie ze stanu duchownego było definitywne i nie przewidywano<br />
żadnej pokuty, która mogłaby sprawić przywrócenie do sprawowania<br />
funkcji (w przeciwieństwie do ekskomuniki, z której zwalniano,<br />
gdy człowiek nią obciążony czynił pokutę). Taki zdeponowany<br />
duchowny mógł jednak nadal, bez przeszkód, uczestniczyć w życiu<br />
Kościoła jako człowiek świecki. Nie ma statystyk, które pozwoliłyby<br />
rozeznać skalę tego zjawiska, to znaczy ilu (i w jakim okresie) biskupów,<br />
prezbiterów czy diakonów składano z urzędu. Wyroki w takich<br />
wstydliwych sprawach nie przetrwały, chyba że znalazły odbicie<br />
w dokumentach synodów lub soborów. Wiemy więc, że biskup Antiochii<br />
Paweł z Samosaty został zdeponowany w 268 roku, że patriarcha<br />
Aleksandrii Dioskoros został pozbawiony urzędu na Soborze<br />
Chalcedońskim (451 r.), że w roku 869 zdjęto z urzędów wszystkich<br />
wyświęconych przez Focjusza, a w 1139 – wszystkich<br />
wyświęconych przez antypapieża Anakleta II. Było to narzędzie skuteczne,<br />
ale i niebezpieczne: używano go, gdy chciano się kogoś pozbyć.<br />
Tak na przykład patriarcha Aleksandrii zmontował synod, który<br />
pozbawił stolicy i złożył z urzędu Jana Chryzostoma (407 r.), a biskup<br />
Demetrios unieważnił święcenia Orygenesowi w 230 roku. To<br />
tylko przykłady dotyczące najwyżej postawionych, można więc przypuszczać,<br />
że – na zasadzie góry lodowej – było ich znacznie więcej na<br />
niższych szczeblach hierarchii. Z drugiej strony jednak utrzymywanie<br />
się konkubinatu księży (przy zakazie zawierania małżeństw) aż<br />
do końca średniowiecza świadczy o umiarkowanej skuteczności tych<br />
prawnych ustaleń. Wyraźnie nie wszyscy, którzy chcieli służyć Kościołowi<br />
jako biskupi, prezbiterzy czy diakoni, czuli się powołani do<br />
samotności celibatu. Złożenie z urzędu było karą przewidzianą ka-
TEMAT MIESIĄCA<br />
nonami, a – jak wiadomo – o karę nikt się nie ubiega. Z czasem coś<br />
się zmieniło. Refleksja teologiczna doprowadziła do stwierdzenia<br />
nieusuwalności święceń, a to z kolei do nieusuwalności księdza. Oczywiście,<br />
pozostała możliwość uzyskania od papieża zwolnienia z obowiązków<br />
duchownego stanu, ale w praktyce było to postrzegane jako<br />
przywilej, a nie kara (skoro trzeba o to wnosić, taki wniosek jest nieuchronny).<br />
Jak jest w dzisiejszych czasach – każdy widzi. Wszystko to, czym<br />
żył Kościół przez dwa tysiąclecia, istnieje w nim nadal. Mamy wspaniałe<br />
przykłady świętości, heroizmu i prawości, a także te wszystkie<br />
zachowania, które odwiecznie podpadały pod kanony soborów i synodów<br />
(z tym, że bicz, jakim była dla księdza groźba usunięcia, wisi<br />
nad człowiekiem w zasadzie tylko do ukończenia seminarium). Można<br />
się jednak pocieszać, że jest wręcz lepiej niż dawniej: na przykład<br />
przy okazji tak zwanego „soboru zbójeckiego” w Efezie w 449 roku<br />
zamordowano kilku biskupów, a rannych było wielu, co się już ostatnio<br />
nie zdarza. Wciąż aktualny pozostaje natomiast problem podstawowy:<br />
kapłański lud Kościoła odwiecznie potrzebuje biskupów, prezbiterów<br />
i diakonów. Istnieje mnóstwo dokumentów, które bardzo<br />
ładnie określają ich funkcje, posłannictwo i powołanie. W praktyce<br />
jednak wzajemne stosunki między tym ludem a „pasterzami” rodzą<br />
konflikty. Czego jedni od drugich mogą się spodziewać? Czego od<br />
siebie wymagać i czym nawzajem się ubogacać? Drażni, że w potocznej<br />
mowie Kościół utożsamia się z księżmi. Jakie jednak jest z tego<br />
wyjście? Czy jest do pomyślenia, by nie było żadnych skandali z udziałem<br />
duchownych?<br />
Wiele problemów współczesnego Kościoła rodziło się, w miarę<br />
jak duchownym różnych stopni przybywało kompetencji. Gdy sprawowali<br />
tylko funkcje sakramentalne, byli z tego rozliczani. Kiedy<br />
jednak dochodziły do tego coraz liczniejsze zadania administracyjne,<br />
przybywało także punktów zapalnych. Kościół się rozwijał, wspierał<br />
państwo, któremu była na rękę idea władzy pochodzącej od Boga.<br />
Na Wschodzie ucieleśniał ją chrześcijański cesarz Bizancjum, na Zachodzie<br />
zaś istniała tu pewna pustka: żaden władca nie był na tyle<br />
wielki i silny, by móc pretendować do rangi pierwszego po Bogu.<br />
U schyłku starożytności i na początku wieków średnich władzę za-<br />
101
102<br />
HENRYK PIETRAS SJ<br />
Tak zwany świat nie jest<br />
zainteresowany powszechnym<br />
kapłaństwem<br />
ochrzczonych, interesuje<br />
się natomiast tym, co<br />
robią kardynałowie,<br />
biskupi i księża.<br />
czął tam więc przejmować papież: niekoniecznie z nadmiaru ambicji<br />
– po prostu nie było konkurencji cesarskiego dworu. Po tak zwanej<br />
„donacji Pepina” oraz następnych aktach Karola Wielkiego papież<br />
objął również władzę cywilną: powstało państwo. Urzędnikami tego<br />
państwa, zwłaszcza wyższymi, zostali duchowni, książętami państwa<br />
– kardynałowie. Kariera duchownych zaczęła mieć coraz więcej<br />
wspólnego z karierą urzędniczą czy wojskową. Sobory XI, XII i XIII<br />
wieku próbują wprowadzać reformy, grożą karami biskupom, którzy<br />
wolą polowania niż odprawianie Mszy (ba!,<br />
nawet do kościoła nie za bardzo chodzą), gromią<br />
duchownych za pojedynki, zajmowanie się<br />
kupiectwem, a nawet lichwą czy też dorabianie<br />
wykonywaniem wyroków śmierci. Na niewiele<br />
się to zdało, gdyż struktura feudalnego<br />
państwa do tego prowadziła. Czy to Kościół<br />
wszedł w politykę, czy polityka weszła w Kościół?<br />
Bez względu na to, jak byśmy na to pytanie odpowiedzieli,<br />
księża byli postrzegani jako urzędnicy państwa. Trudno powiedzieć,<br />
czy można było tego uniknąć. Wszak państwo feudalne upadło, każde<br />
następne jednak starało się podporządkować sobie Kościół, tak<br />
jak udało się to cesarzowi rzymskiemu.<br />
Przypomnijmy: cesarz Konstantyn Wielki opanował Kościół, czyniąc<br />
z chrześcijaństwa jedną z religii państwowych; władza, jaką<br />
posiadał nad tymi religiami, rozciągnęła się także na Kościół. Wieki<br />
później, już w czasach najnowszych, państwa starały się – i starają<br />
– uczynić Kościół jedną ze swoich instytucji. Zauważmy, że w takich<br />
na przykład Chinach władzy nie przeszkadza Kościół jako taki,<br />
sprzeciw budzi jego chęć zależenia od biskupa Rzymu, a nie od<br />
władzy w Pekinie. Sytuacja jest więc nader złożona. Tak zwany świat<br />
nie jest w żadnym stopniu zainteresowany powszechnym kapłaństwem<br />
ochrzczonych, interesuje się natomiast tym, co robią kardynałowie,<br />
biskupi i księża. Już w 257 roku cesarz Walerian zakazał<br />
biskupom i prezbiterom wszelkiej działalności pod karą śmierci,<br />
gdyż wiedział, że bez nich i – w związku z tym – bez Eucharystii,<br />
Kościół zginie. Obecnie nie chodzi już o to, ale raczej o podporządkowanie<br />
i skłonienie do współdziałania – jednakowo dbają o to
TEMAT MIESIĄCA<br />
rządzący, jak opozycjoniści. Tak zwani zwykli ludzie też mają swoje<br />
dezyderaty co do działań duchownych i nader często można słyszeć<br />
zdania zaczynające się od słów: „księża powinni...”, „biskupi<br />
powinni...”. Rzadko zaś ktoś mówi: „my, w Kościele, powinniśmy...”.<br />
I może tu jest pies pogrzebany. A przecież jest tylko jedna,<br />
jedyna rzecz, którą może robić tylko i wyłącznie biskup/prezbiter:<br />
sprawowanie sakramentów (i to nie wszystkich!). Wszystkie inne<br />
zadania, jakie każe się spełniać biskupom/prezbiterom, mogą wykonać<br />
również świeccy.<br />
No cóż, wygodnie złożyć całą odpowiedzialność za sprawy Kościoła<br />
na barki księży; z drugiej strony wśród nich również pojawiali się<br />
ludzie ambitni, żądni wszelkiej władzy. Ponadto, jak się zdaje, wybieranie<br />
określonych ludzi do zaszczytu święceń prezbiteratu czy episkopatu<br />
dość wcześnie zaczęło mieć wymiar pozaduszpasterski – zwłaszcza tam,<br />
gdzie chodziło o obsadzenie stanowisk tak zwanymi „swoimi ludźmi”.<br />
Już święty Grzegorz z Nazjanzu narzekał, że jego przyjaciel, Bazyli Wielki,<br />
uczynił go biskupem w jakiejś zapyziałej Sasimie (372 r.) tylko po to, by<br />
nikt inny nie zajął tego stanowiska, nie przejmując się, że nowo wyświęcony<br />
nigdy tam nie pojechał. Święty Hieronim został wyświęcony na<br />
prezbitera w 378 roku w Antiochii tylko po to, by jego głos więcej ważył<br />
w konflikcie z orygenistami; zdając sobie z tego sprawę, nigdy nie<br />
podjął obowiązków „księżowskich” w żadnym kościele i do końca życia<br />
nie odprawił żadnej Mszy świętej. Praktyka ta rozpowszechniła się<br />
w Państwie Kościelnym, gdzie ważniejsi urzędnicy zostawali księżmi i biskupami<br />
dla większego prestiżu, w oderwaniu od posługi pasterskiej.<br />
W wiekach średnich doszło do tego prawodawstwo zakazujące (z różnym<br />
skutkiem) korzystania z beneficjów ludziom świeckim – liczba<br />
wyświęconych nieduszpasterzy ciągle więc rosła. W XVI wieku św. Franciszek<br />
Ksawery uważał, że można by łatwo nawrócić całe Indie, gdyby<br />
z Europy wybrali się tam niepotrzebni księża, choćby tylko ci, którzy<br />
siedzą na Sorbonie. W ten sposób klerykalizacja objęła takie dziedziny<br />
życia Kościoła, gdzie święcenia nie były i nie są potrzebne. Jak bowiem<br />
nie podlega dyskusji zasada, by na czele parafii czy diecezji stał wyświęcony<br />
przez nałożenie rąk ksiądz czy biskup, tak można powątpiewać,<br />
czy konieczne są takie uprawnienia w przypadku licznych urzędników,<br />
sekretarzy, wykładowców czy wydawców.<br />
103
104<br />
HENRYK PIETRAS SJ<br />
Najwięcej księży jest jednak duszpasterzami, a tak to już jest, że<br />
jeśli się po kimś za dużo spodziewać, wcześniej czy później sprawi<br />
zawód. Z księżmi w Kościele chyba właśnie do tego doszło, dlatego<br />
też rozczarowania się mnożą. Nie sądzę, by można się było spodziewać<br />
zmiany sytuacji na lepsze w inny sposób niż poprzez odkrywanie<br />
wielkości kapłaństwa powszechnego i wprowadzanie w życie<br />
nauki o ministerialnym, to znaczy służebnym względem tego pierwszego<br />
charakterze praw i obowiązków płynących z sakramentu święceń.<br />
Już w 1215 roku Sobór Laterański IV postanawiał: „Jak chcemy,<br />
by świeccy nie uzurpowali sobie praw duchownych, tak samo<br />
powinniśmy chcieć, aby duchowni nie przywłaszczali sobie praw<br />
świeckich” (kan. 42). Rewolucyjnych kroków nie ma sensu szukać,<br />
choćby dlatego że rewolucje mają zwyczaj wylewać dziecko z kąpielą.<br />
Są jednak pewne dobre wzory, które można naśladować. Bez odwoływania<br />
się do zagranicznych doświadczeń warto wspomnieć tak<br />
zwane parafie „komórek”, w których coraz więcej odpowiedzialności<br />
za całość parafii dzieli się pomiędzy wielu. Moim zdaniem jednak<br />
nie chodzi tylko o samą pragmatyczną stronę zagadnienia, to znaczy<br />
o to, kto za co ma odpowiadać. Idzie bowiem o samo postrzeganie<br />
kapłaństwa. Miast zastanawiać się nad kapłaństwem cudzym, co w tej<br />
chwili jest praktyką ogólną (świeccy rozprawiają o kapłaństwie księży,<br />
a księża-teologowie próbują rozważać o kapłaństwie powszechnym<br />
tych, którzy nie mają święceń), każdy musiałby się zastanowić<br />
nad swoim. Co wynika z tego, że jako ochrzczony mam udział w kapłaństwie<br />
Chrystusa, czyli w Jego samoofiarowaniu się Bogu i bliźnim?<br />
Co to znaczy, że – jako (ponadto) wyświęcony na biskupa, prezbitera<br />
czy diakona – mam udział w Chrystusowym przewodniczeniu<br />
kapłańskiej wspólnocie Kościoła? Oczywiście można to rozpisać<br />
na wiele pytań szczegółowych, które są ważne dla dokładniejszego<br />
określenia się w Kościele, kwestie powyższe jednak wydają mi się<br />
pierwszorzędne. Za kształt Kościoła odpowiadają bowiem wszyscy.<br />
KS. HENRYK PIETRAS SJ, ur. 1954, prof. dr hab., patrolog, wykładowca<br />
w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”<br />
w Krakowie, w PWT w Warszawie i w Papieskim Uniwersytecie Gregorianum<br />
w Rzymie, dyrektor Wydawnictwa WAM. Ostatnio wydał:<br />
Początki teologii Kościoła (2000).
TEMAT MIESIĄCA<br />
nspiracje<br />
Wszyscy zainteresowani tematem bieżącego numeru „<strong>Znak</strong>u”<br />
powinni sięgnąć po prace: Johna L. McKenzie<br />
Władza<br />
w Kościele<br />
(Warszawa 1972) i Johna M. Todda<br />
Problems in<br />
Authority<br />
(Baltimore 1962). Cennym uzupełnieniem tej problematyki<br />
może być lektura wprowadzeń do eklezjologii, na<br />
przykład książek: o. Louisa Bouyer Kościół Boży (Warszawa<br />
1977) czy ks. s. Henryka a Seweryniaka Święty Kościół powsze-<br />
dni (Warszawa 1996). A także starych roczników „<strong>Znak</strong><br />
<strong>Znak</strong>u”<br />
(choćby numeru 433/1991: Kościół – tryumf czy porażka?).<br />
Zawsze warto czytać teksty klasyczne: rozprawę św. . Ber-<br />
narda z Clairvaux O obyczajach i obowiązku u biskupów<br />
(Kraków<br />
1992), Henri de Lubaca Medytacje o Kościele<br />
(Kraków<br />
1997) bądź Yves’a Congara Prawdziwą i fałszywą re-<br />
formę w Kościele<br />
(Kraków 2000).<br />
W Kościele problemy z władzą pojawiały się w dalszej<br />
i bliższej przeszłości – opowiada o nich praca ks. s. Jana Kra-<br />
cika Święty Kościół grzesznych ludzi (Kraków 1998). Problemy<br />
te, niestety, wciąż dają o sobie znać – i o tym między<br />
innymi mówią książki: ks. Alfonsa J. . Skowronk<br />
owronka Z Kościo<br />
ościo-<br />
łem w trzecie tysiąclecie. Czego oczekuję od Kościoła?<br />
(Włocławek<br />
1999) i Walberta Bühlmanna Kościół powszechny<br />
(Warszawa 1992). Jako że bezpośrednią inspiracją do wydania<br />
tego numeru „<strong>Znak</strong>u” była dla nas tzw. sprawa poznańska,<br />
polecamy ważną pracę na jej temat autorstwa ks. Józefa<br />
Augustyna:<br />
Głęboko o wstrząśnięci. Samooczyszczenie Ko-<br />
ścioła (Kraków <strong>2002</strong>).<br />
Na koniec polecamy dwie książki-medytacje XX-wiecznych<br />
świadków wiary: Jeana Vanier<br />
Kochać do końca. Skan-<br />
dal umywania nóg (Kraków <strong>2002</strong>) oraz Testament<br />
Abbé<br />
Pierre’a (Kraków 1995).<br />
105
DIAGNOZY<br />
PO PIELGRZYMCE<br />
Elżbieta Wolicka<br />
106<br />
Sedno sprawy<br />
W 569 numerze „<strong>Znak</strong>u” opublikowaliśmy<br />
„popielgrzymkowy” esej ks. Tomasza Węcławskiego<br />
Powiedzcie prawdę. Mamy nadzieję, że ten<br />
tekst – napisany pod wpływem wizyty Jana<br />
Pawła II w Ojczyźnie – stanie się początkiem<br />
debaty: o Polsce, o Kościele, o nas wszystkich.<br />
Dziś pierwsze głosy na ten temat.<br />
Redakcja<br />
Esej ks. Tomasza Węcławskiego Powiedzcie prawdę jasno i precyzyjnie<br />
uderza w sedno sprawy. Trafność zwięzłej diagnozy oraz wyprowadzone<br />
z niej „zasady” („wytyczne”) można i warto, jak sądzę,<br />
potraktować jako podstawę i punkt wyjścia poważnej debaty na temat<br />
etycznych przesłanek „sytuacji, w jakiej się społecznie znaleźliśmy”.<br />
Ze swej strony mogę jedynie podzielić się osobistymi uwagami<br />
na marginesie lektury tego tekstu.<br />
Wspomniana debata musiałaby wykraczać poza mniej lub bardziej<br />
partykularne i „monologiczne” deklaracje poglądów poszczególnych<br />
środowisk i autorów, „którzy przywykli przemawiać z różnego rodzaju<br />
stolic i centrów: politycznych, kulturalnych, kościelnych, intelektualnych,<br />
telewizyjnych i prasowych”. Powinna być rzeczywistą wymianą<br />
myśli na tematy ważne dla nas wszystkich i dla każdego<br />
z osobna. Można by pomyśleć o znalezieniu jakiegoś forum oraz dobraniu<br />
gremium dla takiej wymiany, która mogłaby stać się zalążkiem „zgo-
PO PIELGRZYMCE<br />
dy społecznej” (może mógłby to być Ośrodek Myśli Politycznej? Albo<br />
Instytut Tertio Millennio lub jakaś nowa inicjatywa typu „Doświadczenie<br />
i przyszłość”?). Publikacja debaty, w takiej czy innej postaci, wydaje<br />
się sprawą drugorzędną. Chodzi „najpierw o mocny rachunek sumienia”,<br />
a następnie o wypracowanie programu społecznego w najprostszym<br />
i zarazem najszerszym znaczeniu tego słowa. Można by rzec: bagatela!<br />
Na brak opisów, diagnoz i prognoz oraz ocen bieżących wydarzeń<br />
życia społecznego w dzisiejszej Polsce, mniej lub bardziej trafnych<br />
i przenikliwych, narzekać chyba nie możemy. Rzecz w tym –<br />
jak zauważył przy innej okazji autor eseju Powiedzcie prawdę – „żeśmy<br />
się w wielu sprawach ważnych, nawet podstawowych, pogubili”.<br />
Diagnozę „fenomenu” da się zrekonstruować, pora na to, by<br />
sięgnąć do „fundamentów”. To znaczy zdać sobie sprawę, jak i dlaczego<br />
stało się z nami to, co się stało. Odwołując się do owych fundamentów,<br />
ks. Tomasz Węcławski postuluje, ni mniej, ni więcej, „zmianę<br />
myślenia” (metanoia). Nie tylko zmianę stylu publicznych wypowiedzi:<br />
z kontestacyjno-krytycznego i oskarżycielskiego na bardziej<br />
konstruktywny i optymistyczny, lecz przede wszystkim zmianę postawy<br />
i perspektywy: „potrzebna jest cała prawda o nas i o tym,<br />
co robimy – powiedziana bez obaw i do końca”.<br />
Rachunek sumienia powinien zatem obejmować te obawy i bariery,<br />
które blokują nam dostęp do prawdy o nas samych i o rzeczywistości,<br />
w jakiej się znajdujemy. Czy nie to właśnie miał na myśli<br />
Papież, powtarzając po raz kolejny swoje słynne napomnienie: „nie<br />
lękajcie się!”? I czy to samoograniczanie się w mówieniu całej prawdy<br />
nie wynika z niskiej samooceny etycznej oraz braku zaufania do<br />
etosu tych, z którymi podejmujemy rozmowę i toczymy spory? Stąd<br />
się biorą liczne przywary i ślepe zaułki publicznego dyskursu: „partyjność”<br />
myślenia, uprzedzenia i stereotypy, świadome i podświadome<br />
manipulacje usprawiedliwiane względami ideowymi, klientelizm<br />
i lobbing w taktycznych rozgrywkach o miejsce i wpływy na arenie<br />
publicznej, pragmatyzm deklaracji politycznych itp., itd. Wychodzi<br />
na to, że boimy się prawdy, bo nie dowierzamy samym sobie – i sobie<br />
nawzajem. Krępuje nas również stereotyp „poprawności politycznej”:<br />
między innymi boimy się posądzenia o to, że jesteśmy na-<br />
107
ELŻBIETA WOLICKA<br />
iwnymi „etosowcami”. Jakiekolwiek moglibyśmy przytaczać uzasadnienia<br />
takiego braku zaufania (a niektóre z nich mają swoje rzeczywiste<br />
podstawy), pozostaje faktem, że uporczywie podtrzymywana<br />
spiskowa wizja praktyki społecznej i rozgrywek politycznych, przekonanie<br />
o pozorności (umowności) reguł funkcjonowania instytucji<br />
oraz zachowań osobistości publicznych, stają się najbardziej destruktywnym<br />
czynnikiem życia wspólnego, przyczyną „strasznej choroby<br />
niewiary we własną odpowiedzialność za to, co się dzieje w życiu<br />
publicznym (także za państwo)”. A to nie wróży dobrze przyszłości<br />
z trudem budowanego systemu demokratycznego w Polsce.<br />
Warunkiem owocnej debaty jest zatem „zmiana myślenia” – taktycznego,<br />
wąsko pragmatycznego na myślenie bardziej dalekosiężne,<br />
przewidujące, całościowe, wyzwolone z partykularyzmów doraźnej<br />
gry interesów. Zasadą takiego myślenia jest również wymóg<br />
kompetencji. I tu powracamy do punktu wyjścia: dla rozeznania<br />
rzeczywistych możliwości wywierania pozytywnego i skutecznego<br />
wpływu na bieg spraw publicznych nie wystarczą „dobre intencje”<br />
(a tym bardziej opcje ideologiczne) – musi im towarzyszyć sprawiedliwa<br />
i rzetelna ocena tego, do czego posiadana wiedza, umiejętności<br />
i uzdolnienia każdego potencjalnego działacza społecznego (w tym<br />
przede wszystkim mnie samego) predysponują. Czego mogę – i powinienem<br />
– się podjąć z pełną świadomością ciążącej na mnie odpowiedzialności?<br />
Takie rozeznanie, dodajmy na koniec, musi się wspierać<br />
na etycznym fundamencie dziś już nieco zapomnianego i brzmiącego<br />
staroświecko imperatywu służby, a nie walki o władzę<br />
i przywileje. Te ostatnie mogą być nam, co najwyżej, „przydane”.<br />
ELŻBIETA WOLICKA, ur. 1937, filozof, historyk sztuki, prof. dr hab.,<br />
kierownik Katedry Teorii Sztuki i Historii Doktryn Artystycznych KUL,<br />
członek redakcji „<strong>Znak</strong>u”. Wydała m.in.: Mit – symbol rozwinięty. W kręgu<br />
platońskiej hermeneutyki mitów (1989), Mimetyka i mitologia Platona<br />
(1994), Próby filozoficzne (1997).<br />
108
DIAGNOZY<br />
PO PIELGRZYMCE<br />
Jan Michalski<br />
Rozesłanie Kościoła<br />
polskiego<br />
Tego, co się wydarzyło, nie umiem dokładnie określić. Mam wrażenie,<br />
że jestem chory – jak po wielkim wstrząsie – i wciąż dochodzę<br />
do siebie. Mam jednak jeszcze tyle przytomności umysłu, żeby owo<br />
dochodzenie do siebie uważać za początek przemian.<br />
Arcybiskup krakowski użył podobno słowa „przezroczystość”.<br />
To piękne i trafne określenie o zupełnie oczywistej treści poetyckiej.<br />
Ale żadna metafora nie wyrazi obecnie konkretu, z którym mieliśmy<br />
do czynienia. Radość emanująca z twarzy arcybiskupa tuż po odlocie<br />
papieskiego samolotu była w moich oczach ta radością, którą<br />
cieszy się Kościół na widok świadectwa świętości. Nie ma większej<br />
radości, czyż nie tak?<br />
Konkret, o którym mówię, to obecność nadprzyrodzonego. <strong>Znak</strong><br />
Bożej obecności, który przenika świat, przekracza granice czasu, przewyższa<br />
wszelkie wyobrażenia. Ten znak rozprzestrzeniał się już wcześniej.<br />
Proszę mi wybaczyć osobistą refleksję – unikam wielkich zbiorowych<br />
zgromadzeń i nigdy w nich nie uczestniczę, nie miałem też<br />
pójść na Błonia. Dwa dni przed przyjazdem Papieża modliłem się<br />
w wiejskim kościele w Ryczowie podczas święta Matki Boskiej Zielnej,<br />
które bardzo lubię. Nagle – nie pamiętam po jakich słowach ani<br />
w przypływie jakiej myśli – stało się dla mnie jasne, że niemożliwe<br />
109
110<br />
JAN MICHALSKI<br />
jest nie pójść. To był imperatyw, po którym przyszło wzruszenie.<br />
Myślę, że podobnego uczucia – a w istocie tego samego znaku – doznali<br />
o różnym czasie wszyscy, którzy udali się na spotkanie. Wskutek<br />
czego, nie przestając być „ja”, po drodze stawali się częścią „my”.<br />
Kiedy w piątkowe popołudnie wysiadłem z pociągu na stacji Borek<br />
Fałęcki, tłumy wiernych spacerowały tam i z powrotem do sanktuarium<br />
Siostry Faustyny. Uderzyła mnie pogoda i powaga pielgrzymujących.<br />
To wrażenie miało się powtórzyć wielokrotnie. Wieczorami,<br />
po pracy, chodziłem po mieście, żeby zażywać tej dziwnej łagodności.<br />
Papież jak zwykle starannie opróżnił miseczki naszych serc, do<br />
tego się przyzwyczailiśmy. Daje nam wiele, ale zawsze był wymagający<br />
i pożądliwy. Tym razem jednak zaszło coś, co zaskoczyło nas –<br />
i chyba Jego samego. Naczynia zaczęły się napełniać i przepełniać,<br />
to trwa! Ale skąd się wzięło? Wrócę jeszcze raz do chwili, w której<br />
„ja” przekształca się w „my”. Należy to wyjaśnić.<br />
Każdy, kto w życiu kochał prawdziwie, dobrze zna to uczucie.<br />
Miłości towarzyszy cierpienie. Czasami kochający człowiek ma wrażenie,<br />
że stoi za bramą śmierci, na progu wieczności. To nie tylko<br />
przejmujący lęk przed utratą kogoś bardzo bliskiego, bardzo kochanego...<br />
Wszystkiemu winna jest algebra miłości. Algebra miłości dowodzi,<br />
że związek dwojga to więcej niż dwa. Czujemy to wyraźnie,<br />
towarzysząc miłości przyjaciół, grzejąc się przy ich domowym ognisku,<br />
które wytwarza różne wartości potrzebne nam do życia. Jeśli<br />
ich związek rozpada się, odbieramy to jako katastrofę – zniszczenie<br />
źródła energii, z którego my także potajemnie korzystaliśmy i które<br />
przedstawialiśmy sobie czasem jako trzecią, duchową osobę. Osobę<br />
miłą sercu, lecz wymagającą od nas dojrzałości. Serce boli, gdy musi<br />
dorosnąć.<br />
Miałem wrażenie, ze naszemu spotkaniu z Ojcem Świętym towarzyszyło<br />
obopólne cierpienie, które jest oznaką wielkiego przywiązania<br />
i uniesienia uczuć, ale też – co znacznie ważniejsze – towarzyszyła<br />
mu algebra miłości. Pojawiła się trzecia osoba pomiędzy nami<br />
a Nim.<br />
Spodziewałem się, że Papież poruszy wątki mesjanistyczne. Wskazywało<br />
na to już samo wyniesienie Siostry Faustyny, w której zapi-
PO PIELGRZYMCE<br />
skach pojawiają się myśli o narodowym posłannictwie. Jednak to,<br />
w jaki sposób Papież zebrał i przeformułował te stałe swoje idee,<br />
zaskoczyło mnie całkowicie. To, co powiedział, jest bardzo trudne,<br />
ale wspaniałe. Dwadzieścia trzy lata temu w Warszawie wezwał Ducha<br />
Bożego, aby „odnowił oblicze tej ziemi” i wymiótł nasz lęk. Stało<br />
się. Teraz z krakowskich Błoń wezwał nas, abyśmy nieśli światu<br />
świadectwo działania Ducha Bożego. Użył najmocniejszych mistycznych<br />
metafor. Jesteśmy Bogu coś dłużni. Ojciec Święty rozsyła nas<br />
po świecie.<br />
Były nam dane szczęśliwe chwile. Czym na to zasłużyliśmy? Jesteśmy<br />
tylko malutkim ogniwem w łańcuchu pokoleń i powinniśmy<br />
teraz podać ręce przyszłym i przeszłym pokoleniom. Nasza radość<br />
musi się rozprzestrzeniać, zamieniać się w codzienną pracę. Przed<br />
Kościołem polskim staje wymagające zadanie – wziąć wiosło na ramię<br />
jak Beyzym, jak Feliński. Zbierzmy się, zastanówmy, jak im dorównać.<br />
JAN MICHALSKI, ur. 1961, krytyk sztuki, wydawca publikacji artystycznych.<br />
111
TEMATY I REFLEKSJE<br />
Adam Lipszyc<br />
Falstaff – prawdziwy<br />
krytyk marksistowski (1)<br />
Do Polski problem ewentualnych rewizji czy<br />
krytyk kanonu literatury dopiero zaczyna docierać,<br />
ale jednak jest już z nami. Krytyka feministyczna<br />
zaczyna stawiać u nas pierwsze kroki,<br />
a problem stosunku klasyków do mniejszości<br />
narodowych zaczyna nabierać znaczenia. Podejrzewam,<br />
że spora liczba czytających, przyzwoitych<br />
ludzi będzie się czuła niezręcznie w zetknięciu<br />
z tym problemem.<br />
Dany jest nam pewien interwał w czasie, potem ginie po nas<br />
ślad. Nasza jedyna szansa polega na rozciągnięciu tego interwału,<br />
zwiększeniu liczby uderzeń serca, o ile to możliwe.<br />
Walter Pater<br />
Udawać? Kłamię; nie jestem udaniem; umrzeć jest udaniem,<br />
bo tylko udaniem jest człowiek nie mający życia człowieka, ale<br />
udawać umarłego, żeby przez to ocalić życie, to nie jest udanie,<br />
to jest prawdziwy, doskonały obraz życia.<br />
Sir John Falstaff<br />
W Elegijnym podsumowaniu do książki The Western Canon Harold<br />
Bloom pisze: „To ja jestem waszym prawdziwym marksistowskim<br />
krytykiem, choć idę raczej w ślady Groucha niż Karla i za swoją<br />
dewizę uznaję wspaniałą zasadę Groucha: »Cokolwiek to jest, ja<br />
112
TEMATY I REFLEKSJE<br />
jestem przeciw!«” 1 . Kim jest ten skłonny do błazeństw, dość zachwycony<br />
sobą obywatel, który wypowiada te słowa? Czym się zajmuje,<br />
jaką drogę przeszedł, i co warte są jego dokonania? Proponuję tutaj<br />
szkic sylwetki intelektualnej Harolda Blooma, krytyka literackiego,<br />
który przynajmniej od początku lat siedemdziesiątych 2 pozostaje istotną<br />
figurą amerykańskiej Akademii. Bloom nieustannie zasypuje czytelników<br />
nowymi książkami. Powtarza się w nich bez specjalnej żenady,<br />
lecz od czasu do czasu wypuszcza na rynek coś naprawdę nowego.<br />
Zacznijmy od jednego z jego późniejszych, lecz bardzo głośnych<br />
dokonań, czyli właśnie od książki, z której pochodzą cytowane na<br />
początku słowa.<br />
The Western Canon to opasłe, niemal sześciusetstronicowe tomisko,<br />
obejmujące 23 rozdziały. Czego dotyczy? Kanonu zachodniej literatury<br />
i jego najważniejszych przedstawicieli. Po buńczucznym cytacie<br />
z Groucho Marksa czytelnik mógłby się spodziewać jakiejś poważnej<br />
rewizji kanonu. Nic z tych rzeczy. Nie ma tu w zasadzie żadnej<br />
zaskakującej figury, wszystko jak w szkole, z akcentem położonym<br />
głównie na literaturę anglojęzyczną. W pierwszej części zatytułowanej<br />
Epoka arystokratyczna 3 znajdziemy więc rozdziały poświęcone kolejno<br />
Szekspirowi, Dantemu, Chaucerowi, Cervantesowi, Montaigne’owi<br />
i Molierowi (opisanym wspólnie), Miltonowi, Samuelowi Johnsonowi<br />
(krytykowi), Goethemu. W części drugiej (Epoka demokratyczna)<br />
czytamy o wczesnym Wordsworcie i Jane Austen ( w jednym rozdziale),<br />
Whitmanie, Dickinson, Dickensie i George’u Eliocie (razem), Tołstoju<br />
i Ibsenie. Wreszcie w części trzeciej, poświęconej Epoce chaotycznej,<br />
Bloom opowiada o Freudzie, Prouście, Joysie, Woolf, Kafce, Borgesie,<br />
Nerudzie, Pessoi (trzej ostatni znów umieszczeni w jednym<br />
rozdziale), a na koniec o Becketcie. I już. Co to za książka? Czy to<br />
podręcznik historii literatury (nowożytnej)? Zbyt mało poważne, chociaż<br />
grube. Pogadanki o literaturze dla laików? Lepiej, ale na to jed-<br />
1<br />
Harold Bloom, The Western Canon, Papermac, Londyn 1995, s. 520. Dalsze odniesienia<br />
w tekście oznaczane są „WC” z numerem strony.<br />
2<br />
Pomijam tu wcześniejsze prace Blooma poświęcone poezji romantycznej, które, jak<br />
się zdaje, miały spore znaczenie dla podkopania hegemonii Nowej Krytyki.<br />
3<br />
Bloom dzieli historię literatury na epoki, których nazwy (poza specjalnie wyróżnioną,<br />
naszą epoką chaosu) zapożycza od Giambattisty Vico.<br />
113
114<br />
ADAM LIPSZYC<br />
nak troszkę przeintelektualizowane. A przede wszystkim, po co? To<br />
Bloom tłumaczy aż nazbyt często: by bronić kanonu. Przed kim? Odpowiedź<br />
też powtarzana jest tu do znudzenia: przed wszystkimi, którzy<br />
żądają rewizji lub poszerzenia kanonu, czyli przed feministkami<br />
i feministami, multikulturalistami i różnego typu krytykami lewicowymi,<br />
w tym marksistowskimi (którzy, jak już wiemy, „prawdziwymi”<br />
marksistami być nie mogą). Książka pisana jest w nastroju apokaliptycznym.<br />
W rozdziałach otwierających i zamykających The Western<br />
Canon, a także wielokrotnie we właściwych partiach książki, Bloom<br />
szkicuje obraz współczesnej akademii amerykańskiej, zgodnie z którym<br />
przypomina ona „okupowany kraj” (WC, 16), w którym pozostała<br />
już tylko nieliczna grupka ludzi stawiających opór (z Bloomem<br />
między innymi). W opisie Blooma fala żądań rewizji i poszerzenia kanonu<br />
przypomina potop, który niszczy to, co najbardziej wartościowe<br />
w zachodniej kulturze. Żądania poszerzenia kanonu irytują Blooma<br />
równie mocno jak ewentualne żądania wykluczenia z niego jakichś<br />
klasycznych dzieł. Bloom wysuwa tu argument pragmatyczny: poszerzanie<br />
kanonu o zapomniane pisarstwo kobiece czy afro-amerykańskie<br />
w praktyce oznacza spychanie naprawdę ważnych dzieł martwych<br />
białych mężczyzn na szary koniec listy lektur przeciętnego czytelnika<br />
lub całkowicie poza nią, nikt bowiem nie jest przecież w stanie przeczytać<br />
wszystkiego (por. WC, 540). Czy zatem mamy do czynienia<br />
z kolejnym konserwatywnym nudziarzem albo reakcyjnym furiatem?<br />
Czy Harold Bloom reprezentuje to samo co Alan Bloom, autor głośnego<br />
Umysłu zamkniętego? Nie za bardzo. Czas już, byśmy przeczytali<br />
dalej fragment, który cytowałem na samym początku. Przeciwko<br />
czemu występował i występuje ten „prawdziwy marksistowski krytyk”?<br />
„Byłem przeciw, kolejno, neochrześcijańskiej Nowej Krytyce<br />
T. S. Eliota i jego akademickich uczniów; dekonstrukcji Paula de Mana<br />
i jego klonów; dzisiejszym awanturom Nowej Lewicy i Starej Prawicy<br />
dotyczącym rzekomych nierówności lub jeszcze bardziej wątpliwych<br />
wartości moralnych literackiego Kanonu” (WC, 520). Jak widzimy,<br />
podsumowując z wyraźnym zadowoleniem swoją drogę nonkonformisty,<br />
Bloom bardzo starannie próbuje ulokować się poza obozami<br />
politycznymi i zdystansować się także wobec prawicowych obrońców<br />
kanonu, którzy w jego przekonaniu trzymają się bezsensownej – etycz-
TEMATY I REFLEKSJE<br />
nej – linii obrony. Pisze Bloom: „Najgłupszym sposobem obrony Zachodniego<br />
Kanonu jest utrzymywanie, że wciela on siedem śmiertelnych<br />
cnót moralnych, które rzekomo tworzą zakres naszych normatywnych<br />
wartości i demokratycznych zasad. Jest to oczywiście nieprawda”<br />
(WC, 29). Po czym następuje radosna wyliczanka niemoralności<br />
tytanów kanonu i ich dzieł. Wreszcie, by podsumować ten<br />
aspekt wysiłków Blooma, przeczytajmy jeszcze jeden fragment, w którym<br />
w sposób charakterystyczny dla tej książki zapał polemiczny łączy<br />
się z głębokim pesymizmem:<br />
Środki do zniszczenia Kanonu… są w zasięgu ręki i proces ten jest dziś dość<br />
zaawansowany. Nie interesuje mnie, jak wielokrotnie zaznaczam w tej książce,<br />
współczesna debata pomiędzy prawicowymi obrońcami Kanonu, którzy chcą<br />
go zachować ze względu na jego rzekome (i nieistniejące) wartości moralne,<br />
a akademicko-żurnalistyczną siecią, którą określam mianem Szkoły Resentymentu<br />
(chodzi tu o feminizm, lewicę, multikulturalistów itd.), a która chce obalić<br />
Kanon, by przeforsować swoje rzekome (i nieistniejące) programy zmiany społecznej<br />
(WC, 4).<br />
Jeśli kanonu nie broni się ze względu na jego wartości moralne,<br />
to jaka linia obrony pozostaje? Jaka linia obrony – by zapytać dodatkowo<br />
– potrafiłaby zachować apolityczność w naszkicowanym wyżej<br />
sporze? Bloom sądzi – a będziemy jeszcze musieli zastanowić się,<br />
czy słusznie – że byłaby to linia, która kładzie nacisk nie na etykę,<br />
lecz na estetykę, po prostu na wartość estetyczną dzieł kanonu. Pomysł<br />
ten brzmi na razie dość słabiutko, ale przyjrzyjmy się przez<br />
chwilę temu, jak Bloom próbuje go rozpracować. Jeśli wierzyć jego<br />
deklaracjom, Bloom jest obsesyjnym czytelnikiem, zakochanym w samym<br />
procesie czytania, powtarzającym nieustannie lekturę klasyków.<br />
Moralna i społeczna bezużyteczność (albo nawet szkodliwość) wielkich<br />
dzieł literackich wielce go bawi, tak że wraca do tego wątku<br />
wielokrotnie. Smakując prowokacyjny charakter swoich stwierdzeń,<br />
pisze na przykład:<br />
Nowi komisarze (czyli Szkoła Resentymentu) mówią nam, że czytanie dobrych<br />
książek jest złe dla naszego charakteru, co – jak sądzę – jest zapewne prawdą.<br />
Czytanie najlepszych pisarzy – powiedzmy Homera, Dantego, Szekspira, Tołstoja<br />
– nie uczyni nas lepszymi obywatelami. Sztuka jest doskonale bezużyteczna,<br />
jak twierdził wielki Oscar Wilde, który miał we wszystkim słuszność. Wilde<br />
uczył nas też, że wszelka zła poezja jest szczera. Gdybym miał taką władzę,<br />
115
ADAM LIPSZYC<br />
kazałbym wyryć te słowa nad bramą każdego uniwersytetu, by każdy student<br />
mógł kontemplować wielkość tej myśli (WC, 16).<br />
Po co w takim razie w ogóle czytać książki? Dla przyjemności? Nie<br />
tylko. Bloom sięga mimo wszystko po trochę bardziej pozytywne sformułowania.<br />
Zacytujmy znów dłuższy fragment:<br />
Czytanie w służbie jakiejś ideologii w moim przekonaniu w ogóle czytaniem<br />
nie jest. Przyjęcie siły estetycznej pomaga nam uczyć się, jak rozmawiać z samymi<br />
sobą i jak samych siebie znosić. Szekspir, Cervantes, Homer, Dante, Chaucer<br />
i Rabelais służą w istocie do tego, by poszerzyć nasze wzrastające, wewnętrzne<br />
ja... Wszystkim, co może dać nam Kanon Zachodu, jest właściwy sposób spożytkowywania<br />
naszej samotności, tej samotności, której ostateczną formą jest<br />
nasza konfrontacja z naszą śmiertelnością (WC, 29-30).<br />
Wygląda więc na to, że czytanie książek służy budowie nas samych,<br />
naszych samotnych jaźni. Bloom jawnie zgłasza akces do Wilde’owskiego<br />
estetyzmu i indywidualizmu. Jego zapewnienia, że oddziela<br />
kwestie moralne od estetycznych, wydają się więc czasem niezbyt skutecznym<br />
gestem maskującym. Kwestie moralne są tu raczej ignorowane,<br />
a czasem nawet jest tak, że sfera estetyczna wchłania<br />
sferę moralności i liczy się przede wszystkim prywatne zbudowanie<br />
osoby czytającego.<br />
Bloom dba o to, żeby drażnić zarówno prawicowych moralistów,<br />
jak i lewicowych rewizjonistów kanonu. Tym ostatnim obrywa się<br />
jednak znacznie bardziej, bo też – jak widzieliśmy – Bloom jest przekonany,<br />
że ich działalność przynosi katastrofalne i być może nieodwracalne<br />
skutki dla kultury czytania, a zatem i dla kultury w ogóle.<br />
Szczególną złość budzi w nim feministyczna krytyka literacka. Zapewne<br />
wywołaniu u feministów i feministek jeszcze większej irytacji<br />
służy włączenie do książki rozdziału poświęconego Orlandowi Virginii<br />
Woolf. Zabieg ten jest całkiem klasyczny: kiedy ktoś toczy spór<br />
z jakimś ruchem, dobrym i wyjątkowo wrednym posunięciem jest<br />
poinformowanie publiczności, że ojciec-założyciel lub matka-założycielka<br />
tego ruchu nie przyznałby się (nie przyznałaby się) do tych,<br />
którzy się na niego (na nią) powołują, ba, że jest wręcz po stronie<br />
owego perfidnego antagonisty. Według Blooma Woolf, która pełni<br />
rolę bóstwa w krytyce feministycznej, była w istocie estetką – jak on<br />
116
TEMATY I REFLEKSJE<br />
sam. Miłość do czytania była dla niej sprawą naczelną, tak że Bloom<br />
pozwala sobie zatytułować rozdział jej poświęcony: Feminizm jako<br />
miłość do czytania. Feministyczne rewizjonistki kanonu, które się na<br />
nią powołują, nie bardzo by się jej spodobały.<br />
Z pewnością chciałaby, by walczyły o swoje prawa, lecz nie przez dewaluację<br />
estetyczności w ich nieświętym przymierzu z akademickimi pseudomarksistami,<br />
francuskimi niby-filozofami i multikulturalistycznymi wrogami wszelkich<br />
standardów intelektualnych. Własny pokój [aluzja do sławnej książki Woolf,<br />
przyp. mój – A.L.] nie oznaczał dla niej własnego wydziału akademickiego, lecz<br />
raczej środowisko, w którym mogłyby ją naśladować, pisząc prozę… Ta ostatnia<br />
z wielkich estetów została połknięta przez bezlitosnych purytanów, dla których<br />
piękno w literaturze jest tylko jeszcze jedną wersją przemysłu kosmetycznego<br />
(WC, 439).<br />
Wygląda więc na to, że feminizm rozumiany w tym wypadku jako<br />
ruch na rzecz zapewnienia pełnego dostępu i wstępu kobiet do kultury<br />
zostaje zaakceptowany. Bloom odrzuca natomiast „purytańskie”,<br />
inkwizytorskie przepatrywanie kanonu literackiego i posługiwanie się<br />
standardami poprawności politycznej jako wzorcami wartości sztuki.<br />
To właśnie w rozdziale o Woolf Bloom najwyraźniej chyba formułuje<br />
swoje credo estety, nie pozostawiając przy tym wątpliwości, że<br />
sfera wartości estetycznych nie jest dlań po prostu autonomiczna, ale<br />
że jest dominująca, a może nawet jedyna. „Żaden inny dwudziestowieczny<br />
autor nie pokazuje nam tak wyraźnie, że nasza kultura musi<br />
z konieczności pozostać kulturą literacką, jako że brak jakiejkolwiek<br />
ideologii, która by się nie zdyskredytowała. Religia, nauka, filozofia,<br />
polityka, ruchy społeczne: czy to żywe ptaki, które trzymamy w dłoni<br />
czy też martwe, wypchane ptaki na półce? Gdy nasze idee opuszczają<br />
nas, powracamy do literatury…” (WC, 441). Jak widać, obraża się tu<br />
wszystkich, ale najwyraźniej Bloom czerpie z tego przyjemność. Z pewnością<br />
zaś wielką przyjemność sprawia mu opowiadanie o tym, co<br />
przeczytał: przez sześćset stron prowadzi nas przez klasyczne dzieła<br />
z zapałem dziecka, które odkryło właśnie coś w lesie i ciągnie tam za<br />
rękę zblazowanego dorosłego. Popatrzcie, jakie to dobre, mówi<br />
Bloom. Tylko książki nie są wypchanymi ptakami na półce.<br />
U podstaw tej publikacji leży dość skrajna myśl. Jak się zdaje, dla<br />
Blooma ludzie składają się z książek. Dzieje się tak po prostu dlatego,<br />
117
118<br />
ADAM LIPSZYC<br />
że definiuje nas nasza kultura, a nasza kultura to tyle co zachodni kanon<br />
literacki. A nurty myślowe? A wiary religijne? Jak widzieliśmy,<br />
Bloom uważa je za wypchane ptaki. Biblia, owszem, jest jedną z jego<br />
Biblia stanowi dla<br />
Blooma jeden z filarów<br />
naszej tożsamości.<br />
ulubionych książek, a także jedną z tych, które<br />
stanowią o naszej kulturze, więc i o nas samych.<br />
Ale jest to tylko (i aż) wspaniała książka napisana<br />
przez ludzi, a „Jahwe” jest postacią literacką, która<br />
ni stąd, ni zowąd stała się przedmiotem kultu. Najstarszym, jahwistycznym<br />
fragmentom Biblii poświęcona jest książka Blooma The Book<br />
of J, która jak The Western Canon pochodzi z późnego okresu twórczości<br />
Blooma. W komentarzu do „Księgi J” próbuje się tu odczytać<br />
Biblię jak powieść, a nie księgę pouczeń moralnych czy zakodowanych<br />
teologii. Wiąże się to oczywiście z dużą liczbą śmiesznych i nieśmiesznych<br />
obrazoburczych dowcipów, ale zapał i czytelnicza miłość,<br />
z jaką Bloom analizuje tę Powieść, są bez wątpienia autentyczne 4 .<br />
Biblia stanowi dla Blooma jeden z filarów naszej tożsamości.<br />
Drugim – i bodaj ważniejszym – są dzieła Szekspira. Bloom bez zahamowań<br />
oddaje się czemuś, co sam określa mianem „bardolatrii”,<br />
czyli bałwochwalczemu kultowi Szekspira. W The Western Canon<br />
Szekspir zostaje zaprezentowany jako zasadnicza siła naszej tradycji,<br />
faktyczne ź r ó d ł o nas samych. Jak należy to rozumieć? Zdaniem<br />
Blooma (a i to twierdzenie obliczone jest oczywiście na wywołanie<br />
głosów oburzenia) Szekspir po prostu nas wymyślił, stworzył nasz<br />
język samoopisu tak, że nieuchronnie powtarzamy gesty postaci z jego<br />
sztuk lub jesteśmy ich odbitkami czy kombinacjami. Co więcej,<br />
późniejsi wielcy twórcy w kanonie Zachodu musieli zmagać się z jego<br />
wpływem i próbować – zawsze bezskutecznie – przed nim umknąć.<br />
Bloom posuwa się nawet do twierdzenia, że psychologia Freuda, która<br />
przeniknęła tak głęboko do współczesnej kultury (ma tu oczywiście<br />
na myśli kulturę amerykańską), jest tak naprawdę wzięta z Szekspira.<br />
Freudowska interpretacja Szekspira jest dla Blooma absurdem,<br />
sensowniejsza – pisze – byłaby raczej szekspirowska interpretacja<br />
Freuda rozumianego jako (skądinąd wybitny) pisarz. Tej cudacznej<br />
4<br />
Por. Harold Bloom, David Rosenberg, The Book of J, Grove Weidenfeld, Nowy Jork<br />
1990. Na temat tej książki pisałem więcej w artykule Jahwistka, „Midrasz” nr 1(9)/1999.<br />
Jednym z tych dowcipów jest przekonanie Blooma, że J to kobieta.
TEMATY I REFLEKSJE<br />
operacji poświęcony jest rozdział o Freudzie. Tak czy inaczej galeria<br />
Szekspirowskich postaci, z Hamletem i Falstaffem na czele, wyznacza<br />
horyzont naszej kultury. Jedna z ostatnich książek Blooma poświęcona<br />
jest więc w całości Szekspirowi i nosi tytuł Shakespeare:<br />
The Invention of the Human, czyli „wynalezienie człowieczeństwa” 5 .<br />
Co warta jest taka estetyczna obrona kanonu zachodniej literatury?<br />
Czy jest spójna wewnętrznie, kompletna, zadowalająca? Jakie<br />
może mieć dla nas znaczenie? Bez wątpienia późne książki Blooma<br />
pisane są ze specyficznej, amerykańskiej perspektywy i mają w dużym<br />
stopniu charakter polemiczno-interwencyjny. Do Polski problem<br />
ewentualnych rewizji czy krytyk kanonu dopiero zaczyna docierać,<br />
ale jednak jest już z nami. Krytyka feministyczna zaczyna stawiać<br />
u nas pierwsze kroki, a problem stosunku klasyków do mniejszości<br />
narodowych (Żydów w szczególności) zaczyna nabierać znaczenia.<br />
Podejrzewam, że spora liczba czytających, przyzwoitych ludzi będzie<br />
się czuła niezręcznie w zetknięciu z tym problemem. Antysemityzm<br />
i męski szowinizm, które trapiły i (szczególnie ten drugi) nadal trapią<br />
kulturę polską, są z pewnością czymś brzydkim, myśli sobie taki<br />
dobry człowiek. Ale tak doczepiać się do klasyki? Czy to uchodzi?<br />
Czy się od tego nie zwariuje? Czy mamy wymienić dobrze piszącego<br />
męskiego szowinistę na źle piszącą, zapomnianą pisarkę? Jeśli ów<br />
dobry człowiek nie będzie miał sztywnego, eliotowskiego kręgosłupa,<br />
nie będzie się mógł zdecydować, co ma o tym wszystkim myśleć.<br />
Bloom zapewne oferuje jakieś wyjście z tego kłopotu, proponując<br />
całkowitą rezygnację z politycznych i etycznych kryteriów kanonu.<br />
Oczywiście feministki, marksiści i wszelkiego rodzaju postępowcy<br />
bez trudu mogą wysunąć zarzut, że jego apolityczność jest pozorna:<br />
przywiązanie do rzekomo niezaangażowanych kategorii estetycznych<br />
jest w istocie reakcyjne i przesycone fałszywą świadomością.<br />
Zarzut taki zamazuje jednak różnicę pomiędzy Wilde’owskim<br />
estetyzmem Blooma a wizją kanonu jako fundamentu moralnej kultury<br />
Zachodu, nie jest więc chyba zbyt subtelny. A jednak dobry człowiek<br />
nie będzie zapewne usatysfakcjonowany Bloomowskim – nawet<br />
estetycznym – konserwatyzmem. Czy jakiś moralny pożytek nie<br />
5<br />
Por. Harold Bloom, Shakespeare: The Invention of the Human, Fourth Estate, London<br />
1999.<br />
119
120<br />
ADAM LIPSZYC<br />
płynie mimo wszystko z rewizji kanonu? Czy sfera estetyczna cieszy<br />
się rzeczywiście tak kompletną autonomią, czy też raczej moralne<br />
draństwo autora zaczyna nam jednak od pewnego momentu psuć<br />
smak czytanej książki? To prowadzi nas do poważniejszych problemów.<br />
Co faktycznie usprawiedliwia zaliczenie tych, a nie innych autorów<br />
do kanonu? Jakie jest kryterium kanoniczności? Bloom często<br />
– z prowokacyjną infantylnością – mówi, że do kanonu należą po<br />
prostu ci dobrzy pisarze i te dobre pisarki, którzy się ostali, a ostali<br />
się, bo byli dobrzy. Infantylizm tej tezy jest oczywisty – nawet jeśli<br />
nie wierzymy ściśle w jakąś demaskatorską wizję historii kultury i nie<br />
wierzymy, że idee panujące w danej epoce są ideami klasy (czy płci)<br />
panującej, to jednak myślimy o tych wszystkich mniej lub bardziej<br />
perfidnych i poza estetycznych uwarunkowaniach, które zadecydowały<br />
o kanonizacji jakiegoś autora. Bloom ostentacyjnie ignoruje<br />
takie wyjaśnienia kanoniczności, apelując do najbardziej potocznych,<br />
nieakademickich intuicji. Jeśli ktoś zbyt długo nurzał się w spiskowych<br />
teoriach kultury i zaczęły go one męczyć – a przede wszystkim<br />
jeśli pomyślał, że jednak ten Szekspir to po prostu gość i chyba jego<br />
popularność nie ma wiele wspólnego z męską dominacją – lektura<br />
Blooma wyda mu się odświeżająca. Wątpliwości opadną go jednak<br />
chwilę po tym, jak olśniewająca swada i błyskotliwa retoryka<br />
Blooma przestaną na niego działać. Jeżeli Bloom chce nam powiedzieć,<br />
że jakiś autor znajduje się w kanonie po prostu dlatego, że jest<br />
dobry (oryginalny), to stawia nas w dość głupiej sytuacji. Po pierwsze,<br />
dlatego że nie wiemy jeszcze, co to znaczy. Po drugie, dlatego że<br />
(nawet jeśli założymy jakieś potoczne rozumienie) nie jesteśmy pewni,<br />
czy tak jest naprawdę. Po trzecie wreszcie, dlatego że zakłada się<br />
tu istnienie jakichś ponadhistorycznych wartości, a podobno człowiek<br />
miał być całkowicie tworzony przez swoją kulturę.<br />
W istocie są jeszcze co najmniej dwie możliwe odpowiedzi na<br />
pytanie, co u Blooma decyduje o kanoniczności autora. Można powiedzieć,<br />
że jako człowiek, który nie wierzy w stałe wartości i wyższość<br />
logiki nad retoryką, Bloom (podobnie jak na przykład Richard<br />
Rorty) zajmuje się retoryczną propagandą na rzecz swojej wizji<br />
kanonu i za pomocą niewątpliwych zdolności krasomówczych, wspieranych<br />
przez autentyczną miłość do klasycznych tekstów kultury
TEMATY I REFLEKSJE<br />
Zachodu, próbuje nakłonić nas, byśmy na nowo odkryli stare książki,<br />
byśmy raz jeszcze zobaczyli, jak są wielkie. Nic więcej. Z drugiej<br />
strony Bloom pisze, że kanoniczne są te książki, które albo nie przestają<br />
nas zdumiewać (jak Dante) albo przeciwnie – takie, które<br />
wydają się nieskończenie naturalne (jak dzieła Szekspira). Impresjonistyczny<br />
charakter tego kryterium jest oczywiście znów obliczony<br />
na skandal. Ale pojawia się tu rozwiązanie względne, nieuzależnione<br />
od abstrakcyjnych kategorii wartości estetycznej. Ta<br />
względność (kanoniczne jest to, co dzisiaj oddziałuje na nas w pewien<br />
sposób) odsyła nas w głąb dzieła Blooma, do jego dawniejszych,<br />
bardziej wyrafinowanych pism teoretycznych. Pod koniec<br />
The Western Canon, anonsując swoją listę proroctw dotyczących<br />
tego, którzy ze współczesnych pisarzy okażą się kanoniczni, Bloom<br />
tłumaczy się, że umieszcza na tej liście poetów Larkina i Lowella,<br />
ponieważ jest chyba jedynym krytykiem, który uważa, że się ich<br />
przecenia. Dodaje ich ze względu na prawdopodobieństwo, że większość<br />
ma rację, choć sam uważa popularność tych poetów za przelotną<br />
modę. Na koniec jednak pisze: „Lecz to nie krytycy tworzą<br />
kanony, tak samo, jak nie mogą stworzyć ich grupy ludzi przepełnionych<br />
resentymentem. Może się więc okazać, że przyszli poeci<br />
potwierdzą kanoniczność Lowella i Larkina, ponieważ odkryją, że<br />
wywierają oni na nich wpływ, przed którym nie można umknąć”<br />
(WC, 548). Kanoniczny jest ten, kto wywiera wpływ. A ów wpływ<br />
jest źródłem lęku, jak wkrótce zobaczymy, najważniejszej emocji<br />
nowego poety. Lęku, że jest się pod czyimś wpływem i że jest się<br />
już tylko odbitką wcześniejszych poetów. Nie oznacza to jednak, że<br />
abstrakcyjną, pozaczasową kategorię wartości estetycznej wymienia<br />
się tu na teorię przygodności, zgodnie z którą kanoniczne jest<br />
po prostu to, co się przyjęło. Albowiem po to, by coś się przyjęło,<br />
by poeta został przyjęty do tradycji, musi umieć stoczyć walkę z poprzednikami.<br />
Ostatecznie jednak zdolność do osiągnięcia kanoniczności<br />
nie polega na ładnych fikołkach na pustym placu, ale na predyspozycji<br />
do podjęcia tych zapasów, tego agonu z tradycją.<br />
ADAM LIPSZYC, ur. 1975, zajmuje się współczesną filozofią żydowską<br />
i myślą Harolda Blooma. Publikował w „Literaturze na Świecie”, „Midraszu”<br />
i „<strong>Znak</strong>u”.<br />
121
TEMATY I REFLEKSJE<br />
DOSKONAŁY SMAK ORIENTU<br />
Piotr Kłodkowski<br />
Supermarket<br />
i świątynia<br />
Coraz częściej jestem świadkiem niezwykłego<br />
procesu tworzenia się małych, na razie, cegiełek<br />
niechęci i ignorancji, które – dość niespodziewanie<br />
– zamieniają się stopniowo w cegiełki nienawiści.<br />
Malezja jest krajem muzułmańskim. Dla osób przybywających<br />
tutaj z Zachodu miejscowy islam wydaje się bardziej łagodny aniżeli<br />
gdzie indziej, tak jakby celowo dostosowano go do współczesnego<br />
zglobalizowanego świata. Pamięć o wspólnej historii Orientu i Europy<br />
jest tu widoczna w wielu miejscach. Meczety w słynnym mieście<br />
Malakka sąsiadują z budowlami w stylu kolonialnym, które ciągle<br />
przypominają o dawnej obecności Brytyjczyków, Holendrów i Portugalczyków.<br />
Kiedyś byli tu gubernatorami, admirałami bądź misjonarzami.<br />
Dzisiaj są turystami i biznesmenami, którzy przejeżdżają,<br />
żeby wydać albo zarobić pieniądze. Architektoniczne symbole oraz<br />
kosmopolityczna atmosfera miejsca dają człowiekowi z Europy poczucie<br />
psychicznego komfortu. Także szeroko stosowana technologia<br />
budzi zaufanie. No bo skoro wszystko jest tak bardzo nowoczesne,<br />
to i miejscowi ludzie muszą mieć podobne jak na Zachodzie<br />
nowoczesne podejście do otaczającej rzeczywistości.<br />
Jechaliśmy z Malakki do Kuala Lumpur, stolicy kraju. Podróż<br />
trwa kilka godzin, dlatego autobus zatrzymuje się zazwyczaj dwa razy<br />
122
TEMATY I REFLEKSJE<br />
na krótszy, a raz na dłuższy postój. Monotonia jazdy przy niezbyt<br />
ekscytujących pejzażach za oknem wprowadza niemal w podróżniczy<br />
letarg, w jakiś stan półjawy, kiedy to na krótki czas wszystko<br />
obojętnieje. Szczęśliwie zbliżała się pora lunchu, gdy można wreszcie<br />
rozprostować nogi i otworzyć oczy. Zatrzymaliśmy się na ogromnym<br />
parkingu, tuż przy kompleksie handlowo-gastronomicznym.<br />
Dziesiątki restauracji, fast-foodów w stylu McDonald’sa czy KFC,<br />
mnóstwo mniejszych i większych supermarketów z towarami z całego<br />
świata. W pasażach między sklepami automaty z colą, snickersami,<br />
camelami i marlboro. W podcieniach kolorowe stoliki i wygodne<br />
krzesełka. Całość jest świetnie wkomponowana w otaczającą zieleń,<br />
trochę jednak wyblakłą wskutek porażającego upału. Zmęczony<br />
podróżą klient nie cierpi jednak z powodu zdradliwych promieni<br />
orientalnego słońca, zewsząd otacza go bowiem miły chłód wszechobecnego<br />
air-conditioning, który sprawia, że nawet chodniki przed<br />
sklepami wydają się klimatyzowane. Odległość tysięcy kilometrów<br />
zostaje jakby na moment zredukowana. Doskonale znane marki zachodnich<br />
dóbr i ten sam smak cheeseburgerów z frytkami powodują,<br />
że malajska egzotyka zostaje jakby na moment oswojona. Jakoś<br />
podświadomie czujemy, że teraz to już wszędzie na świecie jesteśmy<br />
u siebie. Przynajmniej jeśli chodzi o otaczające nas przedmioty i smak<br />
uniwersalnych potraw.<br />
W grupie było nas dziesięcioro. Każdy miał odmienne gusta kulinarne<br />
i wolał próbować indywidualnie wybranych przez siebie potraw.<br />
Umówiliśmy się na spotkanie pod ogromnym drzewem banjanu,<br />
stojącym opodal parkingu. Mieliśmy godzinę na lunch i zakupy.<br />
Razem z Alim, naszym malajskim przewodnikiem, zamówiliśmy kawę.<br />
Zaczął wiać lekki wiatr, upał zelżał, nie było więc sensu przesiadywać<br />
w klimatyzowanym pomieszczeniu. Usiedliśmy w jednym z kawiarnianych<br />
ogródków. Ali mówił o swoich studiach w Stanach Zjednoczonych,<br />
opowiadał o polityce kraju oraz trochę o swojej rodzinie.<br />
Zrobiło się bardzo leniwie i relaksująco. Gorąca kawa smakowała<br />
coraz bardziej.<br />
Po chwili usłyszeliśmy podniesione głosy. Kilka osób głośno krzyczało<br />
po malajsku. Było to dość niespodziewane w porze sjesty, dlatego<br />
popatrzyłem pytająco na Alego. Ali najpierw zamilkł, potem<br />
123
124<br />
PIOTR KŁODKOWSKI<br />
pociągnął mnie za rękaw i dał znak, abym szybko za nim pobiegł. W<br />
ciągu kilku sekund byliśmy na miejscu. Sześciu czy siedmiu Malajów<br />
szarpało się z trzema białymi mężczyznami. Dopiero wtedy usłyszałem,<br />
że język malajski miesza się z dobrze znanymi mi słowami polskimi.<br />
Trzech Polaków z naszej grupy, chyba dość mocno wystraszonych,<br />
odpychało rozjuszonych napastników, którzy z kolei starali się<br />
ich za wszelką cenę zatrzymać. Sytuacja wydawała się poważna.<br />
Mający przewagę liczebną Malajowie zachowywali się jak furiaci,<br />
tyle że ta furia nie przemieniała się póki co w desperacki atak pięściami<br />
na tymczasowego przeciwnika. Polacy chcieli wyrwać się z<br />
okrążenia, nie atakowali, próbowali jedynie jakby strzepać z siebie<br />
dłonie napastników, które łapały ich za koszulę bądź nadgarstki. Ta<br />
międzynarodowa szarpanina w klimatyzowanych pomieszczeniach<br />
kompleksu handlowo-gastronomicznego w połowie drogi między<br />
Malakką i Kuala Lumpur na chwilę przybrała niemal groteskowe<br />
kształty wojny między cywilizacjami. Było to prawdziwe fizyczne starcie<br />
malajsko-polskie, orientalno-zachodnie, a nawet chrześcijańsko-<br />
-islamskie. Naturalnie nie znałem jeszcze jego przyczyny, chociaż zobaczyłem<br />
już skutki. No bo kto tak naprawdę zaczął, kto kogo obraził<br />
lub znieważył? Kto był ofiarą, a kto napastnikiem?<br />
Ali zaczął krzyczeć głośno po malajsku i angielsku. Ja zrobiłem to<br />
samo – po angielsku i po polsku. Trójjęzyczny krzyk na chwilę rozminował<br />
atmosferę. Szarpanina ustała. Malajowie popatrzyli na nas<br />
z niepokojem, Polacy z ulgą. Ali zaczął coś klarować swoim rodakom,<br />
ci zaś opowiadali mu podniesionym głosem i gestykulacją rąk<br />
o przyczynie swojego gniewu. Dopiero teraz zauważyłem, że znajdujemy<br />
się obok niewielkiego meczetu, jakby przyklejonego do ciągu<br />
sklepów i restauracji. Wejście do meczetu znajdowało się kilkanaście<br />
kroków od głównego pasażu i było jakby cofnięte w porównaniu<br />
z witrynami supermarketów i fast-foodów. Ali kiwnął ręką,<br />
oświadczając, że coś mi pokaże. Z grupą nadal wzburzonych Malajów<br />
podeszliśmy kilka kroków. Za załomem muru, który odgradzał<br />
wejście od strony pasażu, była niewielka wnęka. Znajdowało się w<br />
niej miejsce ablucji, której każdy muzułmanin dokonuje tuż przed<br />
obowiązkową modlitwą. Jak wszędzie na świecie zaopatrzone było<br />
w kurki z wodą i rury odprowadzające ścieki do kanału. Malajowie,
TEMATY I REFLEKSJE<br />
już nieco spokojniejszym głosem, opisywali gestami i słowami Alemu<br />
całe zdarzenie. Teraz dopiero zrozumiałem. Tuż przy wejściu<br />
znajdował się metalowy znaczek symbolizujący mężczyznę. Niewielka<br />
metalowa ściana, odstająca od muru, miała mniej więcej wysokość<br />
dorosłego człowieka. Do niej przymocowany był metalowy zlew,<br />
który pełnił funkcję zbiornika odprowadzającego wodę. Po obydwóch<br />
stronach znajdowały się kurki. Rzeczywiście, nieoświeconemu Europejczykowi<br />
mogło to przypominać trochę większy pisuar, naturalnie<br />
odmienny od tego, jaki używany jest na Starym Kontynencie, ale<br />
mimo wszystko budzący znajome skojarzenia. Różnice w architekturze<br />
można było jakoś sobie wyjaśnić kwestiami egzotyki. Europejscy<br />
mężczyźni, poganiani potrzebą, nie zwrócili zapewne uwagi na drobne<br />
detale, sugerujące, że owo miejsce pisuarem jednak nie jest. Nikt nie<br />
dokonywał wówczas ablucji, dlatego wszystko wydawało się takie<br />
spokojne, bezpieczne i naturalne. Poza tym byli przecież na terenie<br />
nowoczesnego kompleksu handlowego, podobnego do tysięcy innych<br />
na całym świecie, gdzie reguły postępowania wydają się przecież<br />
identyczne, niezależnie od szerokości geograficznej<br />
Na szczęście nie doszło do profanacji. Zgodnie potwierdziły to<br />
już później obydwie strony. W ostatniej chwili wychodzący z meczetu<br />
Malajowie dostrzegli Polaków, stojących w pozycji wyjątkowo<br />
uniwersalnej dla wszystkich mężczyzn na świecie. Na początku doznali<br />
zapewne szoku, później wpadli we wściekłość. Zaraz potem<br />
doszło do szarpaniny, której ostatni akt widzieliśmy już osobiście.<br />
Nikogo spośród muzułmanów nie bawiła kulturowa pomyłka.<br />
W pewnych sytuacjach bowiem poczucie humoru nie rozwiązuje problemu,<br />
wręcz przeciwnie, może stać się przyczyną konfliktu, niezrozumiałego<br />
dla osób postronnych.<br />
Godzinę później jechaliśmy autobusem w kierunku Kuala Lumpur,<br />
gdzie kilka lat temu zbudowano najwyższy budynek świata, Petronas<br />
Twin Towers. Kiedy strach i świadomość zagrożenia wreszcie<br />
minęły, trzech mężczyzn, przekrzykując się wzajemnie, opowiadało<br />
z rozbawieniem o swojej pomyłce innym osobom w grupie. Ali nie<br />
znał polskiego, ale szybko zrozumiał sens wypowiadanych słów. Czy<br />
zdają sobie sprawę, zapytał mnie, co by im groziło, gdyby muzułmanie<br />
wyszli trzydzieści sekund później z meczetu, a oni zapinaliby już<br />
125
126<br />
PIOTR KŁODKOWSKI<br />
spodnie? Nie, chyba nie, odparłem, czasami lepiej pozostać w nieświadomości.<br />
Ali ma bardzo wyrafinowane poczucie humoru, tyle że nie zawsze<br />
pokrywa się ono z naszym. Zwłaszcza jeśli chodzi o religię. W<br />
tej materii gruby nietakt – cóż z tego, że niezamierzony – wzbudza<br />
gniew, ledwie skrywany w uśmiechu późniejszych rozmów. Zresztą<br />
na temat komiczno-tragicznego incydentu nie zamieniłem z Alim już<br />
ani słowa.<br />
Jakiś czas później uświadomiłem sobie, kojarząc to jedno drobne<br />
zdarzenie z dziesiątkami innych, że coraz częściej jestem świadkiem<br />
niezwykłego procesu tworzenia się małych, na razie, cegiełek niechęci<br />
i ignorancji, które – dość niespodziewanie – zamieniają się stopniowo<br />
w cegiełki nienawiści. Zrozumiałem, że to uczucie może powstać<br />
z powodów dla nas całkowicie nieistotnych, wręcz groteskowych,<br />
o których zapomina się po kilku dniach. Jeden błahy incydent<br />
jest przecież tylko jakimś malutkim pyłkiem i w żaden sposób nie<br />
może służyć za podstawę do jakichkolwiek uogólnień. Problem jednak<br />
w tym, że kiedy owych incydentów jest już sto, potem pięćset, a<br />
następnie tysiąc, to rzecz przestaje być błaha. Nabiera rozmiarów,<br />
które okropnie dziwią ludzi spoza cywilizacji Wschodu.<br />
Sam mur złożony z malutkich cegiełek nienawiści rośnie powoli<br />
– tygodniami, miesiącami, latami, jego zaś mimowolni twórcy nie<br />
zawsze zdają sobie sprawę z jego istnienia. Publiczna zniewaga, nawet<br />
uczyniona zupełnie nieświadomie, jest bowiem w wielu krajach<br />
Wschodu czymś, co pamięta się długo – bardzo, bardzo długo. Czas<br />
niekoniecznie goi rany, poza tym nie ma go chyba zbyt wiele. Najgorsze<br />
jest to, że przychodzi moment odwetu za fakty, których interpretacje<br />
uznajemy sami za wytwór chorej wyobraźni. Gorzej, gdy<br />
skutki owych interpretacji bywają już jak najbardziej realne. Nasza<br />
ignorancja co do odmienności bliźniego ze świata Orientu może więc<br />
często okazać się niezwykle bolesna.<br />
Nigdy nie udało mi się w pełni przekazać swojego doświadczenia<br />
innym uczestnikom kolejnych wypraw na Wschód. Nie wiem, dlaczego,<br />
ale zawsze musi być ktoś, kto wyraźnie da do zrozumienia<br />
Malajom, Indusom czy Chińczykom, że pochodzi z „lepszej części
TEMATY I REFLEKSJE<br />
świata”. No bo po co przejmować się miejscowymi zwyczajami, skoro<br />
Orient jawi się jako turystyczny (a nie daj Boże i polityczny) supermarket,<br />
z którego można wybierać tylko to, co każdemu odpowiada.<br />
Człowiek „stamtąd” staje się jedynie materiałem do zdjęcia,<br />
jakimś elementem egzotycznej sceny, wręcz dodatkiem do bujnej przyrody<br />
czy zadziwiającej architektury. Na głębszą analizę tego, co odmienne,<br />
brak czasu i ochoty. Lepiej bowiem uznać egzotyczną odmienność<br />
za kolejną wersję „współczesnego zabobonu”, którego jakoby<br />
w żaden sposób nie da się racjonalnie wyjaśnić.<br />
Czasami takie postępowanie może budzić rozbawienie bądź<br />
uśmiech politowania wśród Indusów, Malajów czy Chińczyków.<br />
Częściej jednak powoduje, że kolejna dorzucona cegiełka niechęci, a<br />
później nienawiści zwiększa i tak już wysoki mur. Bowiem nawet<br />
fizyczna obecność w obcej kulturze wcale nie musi oznaczać lepszego<br />
jej poznania. Z tym jest tak jak z międzynarodową turystyką –<br />
przynosi kolosalne zyski, ale bardzo rzadko likwiduje narosłe stereotypy.<br />
A często nawet solidnie je wzmacnia.<br />
PIOTR KŁODKOWSKI, ur. 1964, dr orientalistyki. Wydał: Homo mysticus<br />
hinduizmu i islamu (1998), Jak się modlą hindusi (red. i oprac.,<br />
2000), Wojna światów. O iluzji wartości uniwersalnych (<strong>2002</strong>). Publikował<br />
we „W drodze”, „Ateneum Kapłańskim”, „<strong>Znak</strong>u”. Organizuje i<br />
prowadzi wyprawy kulturowe do krajów azjatyckich.<br />
127
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
Richard John Neuhaus,<br />
Śmierć w piątek po południu. Ostatnie słowa<br />
Jezusa z krzyża,<br />
przełożył Aleksander Gomola,<br />
W drodze, Poznań 2001, ss. 318<br />
Jerzy Wocial<br />
Wybrani z wieczności<br />
do wieczności<br />
Tematem książki jest wydarzenie, które uobecnia liturgia Wielkiego<br />
Piątku: ukrzyżowanie i śmierć Jezusa Chrystusa. Zasadnicze – a w istocie<br />
jedyne – pytanie Richarda Neuhausa dotyczy sensu tego wydarzenia.<br />
Czy jest to pytanie uprawnione? Sens zwykliśmy wiązać z językiem<br />
– z wydarzeniami o tyle, o ile są one czynami, które coś wyrażają lub<br />
o czymś powiadamiają. Cóż wyraża postać udręczonego Jezusa poza<br />
ostateczną bezsiłą wobec faktów zorganizowanych przez cudzą wolę?<br />
Przed pojmaniem, w ogrodzie Getsemani, Jezus zwraca się do Boga:<br />
„Ojcze, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty,<br />
niech się stanie!” (Mk 14, 36). Ta modlitwa wyraża podstawową rzeczywistość<br />
późniejszej drogi krzyżowej: trwogę, posłuszeństwo i zawierzenie.<br />
Posłuszeństwo Jezusa to coś więcej niż brak oporu. To wybór, akt<br />
decyzji. Krzyż – głosi zasadnicza teza Neuhausa – który mamy przed oczyma<br />
i adorujemy w liturgii Wielkiego Piątku, jest znakiem tej niepojętej jedności<br />
bezsiły i decyzji własnej, doznawania losu i aktu woli: Jezus zostaje<br />
skazany, doznaje cierpień, ostatecznie ponosi śmierć, a jednocześnie absolutną<br />
całość tego doświadczenia przyjmuje w wolności. Samo to do-<br />
128
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
świadczenie staje się więc zarazem Jego czynem. Jest ono faktem – i komunikatem,<br />
który coś wyraża i o czymś powiadamia.<br />
Richard Neuhaus skrupulatnie analizuje ostatni, przed śmiercią, czyn<br />
Jezusa – Jego wypowiedź z krzyża. Na książkę składa się zatem siedem<br />
obszernych studiów, stosownie do siedmiu zdań: „Ojcze, przebacz im,<br />
bo nie wiedzą, co czynią”; „Zaprawdę, powiadam ci: dziś będziesz ze<br />
Mną w raju”; „Niewiasto, oto syn Twój... oto Matka twoja”; „Boże mój,<br />
Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”; „Pragnę”; „Dokonało się”; „Ojcze,<br />
w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Nie jest łatwo tę książkę przedstawić.<br />
Streszczać jej niepodobna – jakże wtedy ukazać jej wartość katechetyczną<br />
i literacką? Poprzestać na rekonstrukcji części to za mało,<br />
ponieważ wszystkie jej części odsyłają do siebie wzajem. Nie jest łatwo<br />
o tej książce pisać, ponieważ autor, skupiony zupełnie na Męce Pańskiej,<br />
wprowadza jednocześnie w rzeczywistość własnej wiary, własnego<br />
doświadczenia i ducha. Pracę amerykańskiego teologa określiłem jako<br />
analizę, ale jest ona przecież w niemniejszej mierze syntezą – łączy wiedzę<br />
objawioną i świadectwa doświadczenia, narrację Starego Testamentu<br />
i dzieło Jezusa, dziedzictwo proroków i misję apostołów. Z wielką<br />
odwagą, ale i z pokorą, autor sięga do Bożych tajemnic. Nie możemy<br />
ich posiąść, zdaje się mówić Neuhaus, ponieważ mądrość Boża nie podlega<br />
władzy ani naszego pojmowania, ani naszych uzasadnień. Jednakże<br />
możemy je kontemplować i przyjmować z wiarą. Jeśli tak postępujemy,<br />
przyjmujemy postawę mądrą, ponieważ w swych tajemnicach Bóg szuka<br />
człowieka i przemawia doń.<br />
Znaczenie liturgii Wielkiego Piątku Richard Neuhaus rozważa wedle<br />
trzech pytań: Czym jest wydarzenie męki i śmierci Jezusa? Dlaczego<br />
było potrzebne? W jaki sposób dotyczy mnie, a także każdego innego<br />
człowieka w każdym czasie?<br />
Czym jest to wydarzenie? Jest rzeczywistością historyczną. W tej<br />
odpowiedzi istotne jest dla Neuhausa nie to, iż dokonało się ono w przeszłości,<br />
lecz przede wszystkim – że dokonało się w określonym czasie<br />
i w określonym miejscu. Do tej konkretności czasu i miejsca egzekucji<br />
autor próbuje dotrzeć wyobraźnią: „w tamto piątkowe popołudnie, przed<br />
dwoma tysiącami lat, na polu straceń, niedaleko wysypiska śmieci Jerozolimy”<br />
(s. 47). W innym miejscu Neuhaus przytacza fragment Pierwszego<br />
Listu świętego Jana: „To wam oznajmiamy, co było od początku,<br />
cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co<br />
patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce – bo życie objawiło się” (1 J 1,<br />
1-2). Następnie przedstawia Janowe świadectwo w zdaniach wyłącznie<br />
129
130<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
sprawozdawczych, nie po to, aby relację uwiarygodnić, lecz – by wyróżnić<br />
czas relacjonowanych faktów i ich przestrzeń: „Kiedy pewna osoba<br />
imieniem Tyberiusz była cesarzem Rzymu, pewni Żydzi w Palestynie<br />
przyłączyli się do nauczyciela i proroka zwanego Jezusem z Nazaretu.<br />
Zdruzgotani Jego śmiercią (...) spotkali Go żywego po dokonanej na<br />
Nim egzekucji i był On żywy w taki sposób, który wykluczał ponowną<br />
śmierć” (s. 185). Śmierć na Golgocie, w ów piątek, była kresem życia<br />
konkretnego człowieka. Należała do jego historii osobistej i do historii<br />
konkretnego narodu.<br />
Jako śmierć tego właśnie człowieka jest ona jednocześnie wydarzeniem<br />
pozaludzkim. Pisze święty Jan: „Na początku było Słowo, a Słowo<br />
było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko<br />
przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. (...)<br />
A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1, 1-3.14). Wypowiedź<br />
Ewangelisty odnosi się do Jezusa. To w Nim ucieleśniło się Słowo-Bóg.<br />
On sam zatem, w swoim człowieczeństwie historycznym, jest<br />
stwórczym Słowem Boga – Bogiem samym. Dlatego w Jego osobie zadano<br />
śmierć nie tylko człowiekowi imieniem Jezus – uśmiercono Boga.<br />
Jeżeli z powagą, a więc konsekwentnie, przyjmujemy Objawienie, musimy<br />
też, pisze Neuhaus, przyjąć do wiadomości, „iż w pewne piątkowe<br />
popołudnie Bóg umarł” (s. 135).<br />
Ukrzyżowanie Jezusa wykracza poza historyczność własnego czasu<br />
i miejsca nie tylko jako wydarzenie teologiczne. Z fragmentu Listu świętego<br />
Pawła do Kolosan, który przytacza Neuhaus, wydobądźmy jedno<br />
zdanie: „w Nim [w Chrystusie – J.W.] zostało wszystko stworzone”.<br />
Zauważmy: święty Jan mówi o Jezusie Chrystusie, że jest Słowem stwarzającym,<br />
a święty Paweł – że w Nim wszystko zostało stworzone. W Nim<br />
– a więc w Słowie. Wszystko – a więc także człowiek. W Chrystusie-<br />
-Słowie Bóg człowieka pomyślał i stworzył. Chrystus zatem to nie tylko<br />
„Jezus – człowiek, Żyd, syn Maryi, kobiety żyjącej w pierwszym wieku<br />
w Palestynie” (s. 224), ale człowiek w swej istotności, samo człowieczeństwo.<br />
W jakimś sensie – pisze Neuhaus – odgadł to Piłat, kiedy,<br />
wyprowadziwszy Jezusa przed tłum, powiedział: „Oto człowiek”. Jezus<br />
urzeczywistnił w sposób doskonały tę naturę, w której każdy człowiek<br />
poszczególny uczestniczy. Dlatego wolno powiedzieć, że Jego śmierć<br />
objęła cały rodzaj ludzki. Tę myśl dyskretnie, a precyzyjnie wyraża tytuł<br />
główny książki: Śmierć w piątek po południu. Ta śmierć nie potrzebuje<br />
określeń – nastąpiła raz jeden w historii świata, a zarazem jest to wszelka<br />
śmierć, jaka dotknęła człowieka kiedykolwiek.
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
W liturgii Wielkiego Piątku rozważamy zatem udrękę człowieka<br />
konkretnego i cierpienie powszechne, zamęczenie człowieka – i śmierć<br />
Boga. Rozważamy zagładę kosmiczną, której znakiem jest cisza Wielkiej<br />
Soboty.<br />
Dlaczego była ona potrzebna?<br />
To pytanie wprowadza w zasadniczy wątek książki, a zarazem w jedno<br />
z jej miejsc najtrudniejszych. Wywód Neuhausa rozumiem następująco.<br />
Pytanie sugeruje, że ukrzyżowanie Jezusa nie było prostym skutkiem<br />
biegu wydarzeń, lecz urzeczywistnieniem zamysłu. W istocie Stwórca<br />
aktem własnej woli przyjął śmierć z ręki stworzenia. Co było źródłem<br />
tego aktu?<br />
Miłość Boga do człowieka. Ta sama, która była źródłem aktu stwórczego.<br />
Miłość absolutnie nieuwarunkowana, a więc doskonale wolna,<br />
odwiecznie czynna w głębi Bożej rzeczywistości. Miłość, która jest samą<br />
istotą Boga, a jednocześnie jest całkowicie zwrócona ku umiłowanemu:<br />
Bóg chciał człowieka ze względu na samego człowieka. Raj, który Bóg<br />
dał człowiekowi za mieszkanie, nie był miejscem, lecz stanem. Był relacją<br />
osobistej więzi człowieka ze Stwórcą-źródłem życia. Człowiek, wedle<br />
Bożego zamysłu, miał w tej pełni Bożego życia uczestniczyć.<br />
Adam, nasz prarodzic, uosabia zatem nie tylko człowieka konkretnego,<br />
lecz także ludzki rodzaj. Życie, do którego został powołany i którym<br />
żył przed upadkiem, było nie tylko jemu – Adamowi – właściwe,<br />
lecz było właściwe człowiekowi. Adam żył życiem istotnym, życiem gatunkowym.<br />
Dlatego ów grzech nie tylko jego samego okaleczył, ale zranił<br />
ludzką naturę. Ten grzech pozostaje dziedzictwem całego Adamowego<br />
potomstwa.<br />
Cóż się właściwie stało? Adam, wyjaśnia Neuhaus, sięgnął – z poduszczenia<br />
szatana – po prawo określania dobra i zła, sięgnął więc po<br />
władzę, która jest uprawniona tylko wtedy, gdy jej źródłem jest mądrość<br />
absolutna. Zaiste, chciał stać się taki jak Bóg. W akcie nieposłuszeństwa<br />
wobec Stwórcy człowiek zerwał więź z Jego zamysłem, odrzucił życie,<br />
które było dlań przygotowane. Tracąc jedność z Bogiem, utracił więc<br />
również jedność z własną gatunkową naturą. Zamknął się w sobie i wyosobnił,<br />
a jego potomkowie żyją w rozproszeniu. Egocentryzm nie jest<br />
przygodną właściwością usposobienia, lecz postawą, która – jako konsekwencja<br />
czynu naszego praojca – określa i definitywnie krępuje wszelkie<br />
ludzkie życie.<br />
Aby tę konsekwencję przezwyciężyć, trzeba było Bogu za grzech<br />
Adama zadośćuczynić. Ponieważ grzech rozprzestrzenił się na cały ro-<br />
131
132<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
dzaj ludzki, zatem i zadośćuczynienie musiało cały rodzaj ludzki objąć.<br />
Postawa egocentryczna uniemożliwia człowiekowi przyjęcie roli przedstawiciela<br />
rodzaju – żaden człowiek nie może wrócić do własnej gatunkowej<br />
istoty, do własnego pojęcia, własnego miejsca w Bożym planie<br />
stworzenia, słowem, żaden człowiek nie może odbudować własnej jedności<br />
z Bogiem. W sytuacji, jaką wytworzył grzech, tylko Bóg może przyjąć<br />
rolę orędownika i przedstawiciela rodzaju ludzkiego. Przyjmuje ją<br />
Chrystus, wcielając się w życie ludzkie: jednostkowe, a jednocześnie<br />
rodzajowo powszechne. Zadośćuczynienie wymaga ofiary. Chrystus składa<br />
ją na Golgocie.<br />
Chrystusowa ofiara, zauważa Neuhaus, gorszy wielu: oto ojciec<br />
wydaje syna na śmierć, aby zaspokoić głód zemsty. Jawny to jednak<br />
przykład pojmowania Boga na podobieństwo człowieka. Ofiara – autor<br />
przytacza tu słowa kardynała Avery Dullesa – jest zewnętrznym aktem<br />
wewnętrznego hołdu, który stworzenie oddaje Bogu. Chrystus, w imieniu<br />
całego rodzaju ludzkiego, który, ulegając pokusie władzy, zerwał<br />
więź z Bogiem, w ofierze z siebie oddaje Bogu hołd. W akcie zadośćuczynienia<br />
za wszystko, co człowiek sobie przywłaszczył, Chrystus –<br />
w ogołoceniu ostatecznym – wszystko oddaje Bogu, aby rodzaj ludzki<br />
z Nim pojednać i otworzyć człowiekowi dostęp do Jego życia. To znaczy<br />
– aby człowieka zbawić. To przecież, w ścisłym sensie, znaczy zbawienie:<br />
„włączenie w życie i miłość Boga” (s. 287).<br />
Ofiara Chrystusa jest w całości dziełem Boga: nie istnieje tu żaden<br />
syn, który ulegałby presji zewnętrznego nakazu ojca, nie ma żadnej woli,<br />
która zwracałaby się ku innej woli, aby na niej uległość wymusić. Dokonuje<br />
się ona w przestrzeni całkowicie wewnątrzboskiej. Jezus Chrystus,<br />
Syn Boży, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, w rzeczywistej trwodze<br />
i rzeczywistym zmaganiu się z nią, absolutnie posłuszny Ojcu, ale<br />
też przyjmujący Jego wolę w doskonałej wolności, w mocy Ducha Świętego<br />
wypełnia powierzoną Mu misję.<br />
W jaki sposób ofiara Chrystusa dotyczy mojej historii osobistej, a także<br />
historii każdego innego „ja”? Do postawienia tego pytania autor,<br />
z dwóch powodów, prowokuje. Najpierw dlatego, że w Przedmowie,<br />
a więc w miejscu inaugurującym książkę, sam je stawia: „co to naprawdę<br />
znaczy, że Jezus umarł za nasze grzechy? (...) Co to ma wspólnego<br />
z życiem, które jest naszym udziałem, i śmiercią, która nas czeka?”<br />
(s. VIII). Po drugie dlatego, że wypowiada sądy, nad którymi niepodobna<br />
przejść do porządku. W komentarzu do opowieści o upadku czytamy:<br />
„Nie możemy obwiniać jedynie pierwszych rodziców za to fatalne
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
popołudnie w ogrodzie, bo i my tam byliśmy” (s. 14). W innym miejscu,<br />
przytacza Neuhaus słowa pieśni pasyjnej: „Czy byliście tam, kiedy<br />
krzyżowali naszego Pana? Tak, byliśmy tam, kiedy krzyżowali naszego<br />
Pana” (s. 24). A za chwilę dodaje od siebie: „Jakąż to złożoną sieć współodpowiedzialności<br />
tka nasze życie. Nie wiadomo, kto przyniósł gwoździe;<br />
jest pewne, że wbijaliśmy je ty i ja” (s. 25). Jak rozumieć zapewnienia<br />
o naszej osobistej obecności w owych miejscach i czasach? Jeżeli<br />
to metafora, zbyt jest natarczywa, by była sugestywna.<br />
Nie jest to metafora. Byliśmy tam wówczas i w tym sensie, że tamte<br />
wydarzenia rozgrywają się w naszym życiu. To my, wzorem Adama, sięgamy<br />
po władzę absolutną, to my stawiamy Boga pod sąd, przyjmując,<br />
pisze Neuhaus, rolę zarazem sędziów i wykonawców wyroku, to w naszym<br />
życiu Bóg doznaje odrzucenia i śmierci. Byliśmy tam w tym znaczenia,<br />
w jakim nadal tam jesteśmy.<br />
Zabicie Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, jest<br />
sumą wszelkiego grzechu. Przyjmując w swej ofierze śmierć z ręki stworzenia,<br />
Chrystus odkupił wszelki grzech.<br />
Czy to znaczy, że grzech został unieważniony bądź – że jego konsekwencje<br />
zostały uchylone? Nie. Relacje Boga i człowieka, podkreśla autor,<br />
są sprawą poważną, inaczej nie byłaby potrzebna misja Chrystusa. Znaczy<br />
to natomiast, że dla każdego z nas została otwarta droga do pojednania<br />
z Bogiem. W jaki sposób możemy na nią wejść?<br />
Chrystus nie tylko objął swoją ofiarą wszelki grzech, lecz przyjął<br />
również wszelkie cierpienie. Przez ludzi odrzucony i skazany na śmierć<br />
na krzyżu – znaku hańby, doświadczył również porzucenia przez Boga.<br />
Jego droga na Golgotę i agonia są sumą wszelkiego możliwego cierpienia.<br />
I jeśli czytamy w Liście świętego Pawła do Kolosan, we fragmencie<br />
odnoszącym się do Chrystusa: „Zechciał bowiem Bóg, aby w Nim zamieszkała<br />
cała Pełnia” (Kol 1, 19), wolno te słowa rozumieć również<br />
tak, że Chrystus w swojej misji ogarnął całość ludzkiego losu. Misja<br />
Chrystusa trwa i odnosi się do każdego z nas. W jeden tylko sposób<br />
możemy ją przyjąć: zjednoczyć się z Nim w Jego drodze, powierzyć Mu,<br />
w solidarności z Jego ofiarą, wszelkie nasze cierpienie. Z więzów egocentryzmu<br />
możemy zostać uwolnieni tylko wówczas, gdy, wraz z Chrystusem,<br />
przyjmiemy ogołocenie. Wypuszczamy wtedy z ręki – oddając<br />
Bogu – to, czego z największą energią bronimy: własne życie, aby otrzymać<br />
od Boga życie nowe.<br />
Do tej nowości życia w Bogu jest powołany każdy człowiek. Każdy<br />
zatem jest powołany do wieczności. Powołanie to Boży zamysł, właściwe<br />
133
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
każdemu człowiekowi telos – cel i swoista doskonałość, jakie Bóg w swoim<br />
planie stwórczym przewidział. Każdy jest więc powołany z wieczności.<br />
Neuhaus pisze jednak także o wybranych. Któż jest wybrany?<br />
Po raz pierwszy mówi tak Neuhaus o dobrym łotrze: „został wybrany<br />
z wieczności i do wieczności” (s. 51). Został wybrany po to, aby –<br />
w odruchu świadomości, który trudno nazwać wiarą – wyznać, że Jezus<br />
jest Bogiem. My, chrześcijanie, dzielimy sytuację dobrego łotra i uczestniczymy<br />
w jego misji. Jakakolwiek byłaby nasza historia, zostaliśmy<br />
wybrani, aby dziś patrząc na Jezusa, otrzymać odeń zapewnienie, iż On<br />
jest i że zbawia człowieka. Zostaliśmy wybrani również po to, aby to<br />
zapewnienie przekazywać innym.<br />
JERZY WOCIAL, ur. 1946, dr filozofii, pracownik Instytutu Filozofii<br />
UW, członek kolegium redakcyjnego „Więzi”.<br />
Dariusz Kowalczyk SJ<br />
Biblijne anioły,<br />
psychoterapia<br />
i szambo<br />
Anselm Grün,<br />
Każdy ma swego Anioła ,<br />
tłum. Katarzyna Zimmerer,<br />
Wydawnictwo <strong>Znak</strong>, Kraków 2001,<br />
ss. 160<br />
Prawie wszystkie współczesne teksty o aniołach rozpoczynają się od<br />
konstatacji, że oto przeżywamy renesans zainteresowania tymi duchowymi<br />
istotami. To prawda, ale wydaje się, że wcześniejsze zapomnienie<br />
o dobrych duchach dotyczyło nie tyle tzw. zbiorowej wyobraźni, ile raczej<br />
teologów, trochę zakompleksionych w obliczu racjonalistycznych<br />
prądów myślenia. Specjaliści od Pana Boga – szczególnie ci z obszaru<br />
języka niemieckiego – próbowali na wszelkie sposoby wykazywać, że<br />
biblijna i katechizmowa nauka o aniołach to jedynie metaforyczny sposób<br />
opisywania Bożej obecności pośród ludzi. Stąd dowcip, w którym<br />
anioł Gabriel mówi do Maryi: „Nie bój się, ja jestem tylko rodzajem<br />
literackim”. Z drugiej strony trzeba przyznać, że od początku chrześcijaństwa<br />
istniało niebezpieczeństwo popadnięcia w ezoteryczną i pełną<br />
niezdrowej egzaltacji fascynację światem niebieskich duchów. Dlatego<br />
134
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
już św. Paweł przestrzegał: „rzeczywistość należy do Chrystusa. Niechaj<br />
was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie, i przesadnej<br />
czci aniołów...” (Kol 2,17-18).<br />
W kontekście powyższych nieporozumień tym bardziej cieszy piękna<br />
i mądra książka niemieckiego benedyktyna, ojca Anselma Grüna.<br />
Autorowi obca jest zarówno scholastyczna, abstrakcyjna spekulacja na<br />
temat aniołów, jak i racjonalistyczny sceptycyzm co do ich realnego istnienia.<br />
„O aniołach – podkreśla Grün – można rozmawiać w stosowny<br />
sposób wyłącznie za pomocą obrazów. Przykład dało nam Pismo święte.<br />
Jeśli zawierzymy wyobrażeniom biblijnym, wówczas dowiemy się więcej<br />
na temat aniołów służących nam pomocą niż dzięki teologicznym<br />
spekulacjom” (s. 9). Autor proponuje nam dwadzieścia cztery rozważania<br />
odwołujące się do tyluż biblijnych historii opowiadających o anielskich<br />
interwencjach w życie ludzi: od Księgi Rodzaju i opowieści o służącej<br />
Abrahama, Hagar, do Ewangelii i aniołów ogłaszających zmartwychwstanie<br />
Jezusa oraz unoszących Łazarza do nieba.<br />
Grün jest jednak nie tylko teologiem, ale także psychologiem i terapeutą.<br />
Na biblijny świat aniołów patrzy zatem również od strony psychologii<br />
i konkretnej praktyki terapeutycznej. Autor zauważa, że jego<br />
pacjenci zbyt często koncentrują się na tym, co było negatywne w ich<br />
życiu; w pewnym sensie pielęgnują swoje lęki i rozdrapują zranienia.<br />
Dostrzeżenie i nazwanie tego, co boli, jest oczywiście ważne, ale „byłoby<br />
często dla nas lepiej – stwierdza Grün – gdybyśmy, zamiast ciągle<br />
grzebać w »bliźnie bycia niekochanym«, poszukali w naszym życiu anielskich<br />
śladów” (s. 7). Pośród różnych przykrych, a niekiedy tragicznych,<br />
doświadczeń można odnaleźć opiekuńczego anioła, który prowadzi nas<br />
do miejsc wytchnienia i ukojenia. Wiara w anioła stróża ułatwia nam<br />
wspominanie przeszłości z wdzięcznością za wszelkie dobro, jakie stało<br />
się naszym udziałem. Wówczas w innej perspektywie widzimy to, co<br />
było złem. Dlatego też autor kieruje swoją książkę między innymi do<br />
tych wszystkich, „którzy przypatrują się własnemu dzieciństwu, którzy<br />
być może pracują nad swą przeszłością przy pomocy terapii lub duchowego<br />
przewodnika, by skonfrontować się z odniesionymi urazami” (s. 8).<br />
Dodajmy, że wiara w Bożych posłańców pomaga także w przeżywaniu<br />
teraźniejszości całym sercem oraz w ufnym patrzeniu w przyszłość.<br />
Z rozważań Anselma Grüna wyłania się obraz aniołów, które towarzyszą<br />
ludziom od narodzenia aż do ich przejścia przez granicę śmierci.<br />
Anioł Gabriel zwiastuje urodzenie dziecka przez bezpłodną i starą Elżbietę<br />
oraz przez dziewicę Maryję, która nie poznała jeszcze mężczyzny.<br />
135
136<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
Jednak to nie tylko matki Jana Chrzciciela i Jezusa cieszyły się anielską<br />
asystencją przy poczęciu i narodzinach ich dzieci. Grün uważa, że oba<br />
opowiadania o zwiastowaniu z Ewangelii św. Łukasza mogą „otworzyć<br />
nam oczy na tajemnicę naszych własnych narodzin” (s. 102). Rozważając<br />
ewangeliczne historie, możemy nawiązać modlitewny kontakt z aniołem,<br />
który czuwał przy naszych narodzinach. Wówczas przestaniemy<br />
wydawać się sobie ludźmi, którzy wzięli się znikąd i zmierzają donikąd,<br />
a odkryjemy niepowtarzalną godność, jaką obdarzył nas Bóg. Ponadto<br />
narodziny oznaczają nie tylko początek życia, ale konieczność ciągłego<br />
powstawania z upadków i odradzania się: „W okresach kryzysu – pisze<br />
autor – w okresach, w których zdaje się nam, iż nie ma dla nas żadnego<br />
wyjścia, w okresach trawiącego wszystko ognia, powinniśmy rozejrzeć<br />
się wokół za archaniołem Gabrielem” (s. 103). Albo za aniołami, które<br />
– tak jak w noc betlejemską – rozjaśnią ciemną i zimną noc i obwieszczą<br />
nam radość i pokój.<br />
By wskazać na opiekuńczą rolę anioła w wychowaniu dziecka przez<br />
rodziców, Grün w oryginalny sposób interpretuje znaną i wstrząsającą<br />
opowieść o Izaaku, którego Abraham chce złożyć w ofierze. Autor zauważa,<br />
że nie brakuje rodziców, którzy poświęcają swoje dzieci na ołtarzu<br />
własnego moralizmu i chorych ambicji. Tacy rodzice mają rygorystyczne<br />
wyobrażenie Boga i temu wyobrażeniu chcą całkowicie podporządkować<br />
dzieci. Albo też mają wiele bóstw, jak pieniądz lub kariera,<br />
i składają swoje dzieci na ołtarzu tych właśnie bożków. W historii Abrahama<br />
to anioł powstrzymał rękę ojca przed złożeniem krwawej ofiary<br />
z syna. Również niektórym rodzicom – pisze benedyktyn terapeuta –<br />
potrzebny jest anioł, „który ogarnie ich ramionami, by przeszkodzić im<br />
w złożeniu ich dziecka w ofierze. Historia o Abrahamie napełnia nas<br />
nadzieją, że również i wtedy, gdy rodzice są w trakcie składania ofiary<br />
ze swych dzieci, wkroczy anioł i przywróci im rozsądek” (s. 43). Abraham<br />
zamiast swego syna Izaaka ostatecznie składa w ofierze barana.<br />
Zwierzę to jest symbolem siły. Rodzice zamiast swego dziecka powinni<br />
zatem ofiarować część swej siły, swych sukcesów i ambitnych planów.<br />
Anioł nie zawsze jest miły i łagodny wobec człowieka, czasem wręcz<br />
podejmuje z nim walkę. Tak przydarzyło się na przykład jasnowidzowi<br />
Baalamowi. Wyruszył on w drogę na swej oślicy, ale misja, jaką zamierzał<br />
spełnić, ani nie podobała się Bogu, ani nie była dobra dla samego<br />
Baalama. W pewnym momencie zagrodził mu drogę anioł z obnażonym<br />
mieczem. Problem polegał na tym, że ducha widziała tylko oślica,<br />
która w obliczu groźnego posłańca nie chciała – co zrozumiałe – iść
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
dalej. Baalam natomiast – nieświadom sytuacji – zaczął bić oślicę, chcąc<br />
zmusić ją do ruszenia naprzód. W pewnym momencie dostrzegł jednak<br />
anioła i usłyszał następujące słowa: „Czemu aż trzy razy zbiłeś swoją<br />
oślicę? Ja jestem tym, który przyszedł, aby ci bronić przejazdu, albowiem<br />
droga twoja jest dla ciebie zgubna” (Lb 22, 32). Bywa zatem tak –<br />
zauważa Grün – że rozum pcha nas ku nieszczęściu, ale – z drugiej strony<br />
– okoliczności albo po prostu jakiś instynkt wyczuwający anioła każą<br />
nam zawrócić. „Wielu z nas złości się w takich chwilach, że nie jest w stanie<br />
zrealizować swych planów. A może jednak powinniśmy w podobnych<br />
sytuacjach pomyśleć o istnieniu anioła, który zagradza nam drogę.<br />
Może (...) powinniśmy się zatrzymać i ponownie zastanowić się nad całą<br />
sprawą” – sugeruje autor (s. 53).<br />
Zupełnie innej interwencji anielskiej doświadczył prorok Eliasz. Kiedy<br />
zrezygnowany i przeświadczony o swej życiowej klęsce kładzie się pod<br />
krzakiem janowca, aby umrzeć, przychodzi do niego anioł, przynosi mu<br />
pokarm i pokazuje nowe możliwości: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa<br />
droga” (1 Krl 19, 7). Wielu z nas mogłoby rozpoznać siebie w Eliaszu.<br />
Niekiedy w chwilach załamania nagle doświadczyliśmy jakiegoś dotknięcia<br />
i przebudziliśmy się, dostrzegając, że nie wszystko stracone, że jest<br />
jakaś droga przed nami. Nie chodzi tu jednak o przyjemny spacer, lecz<br />
czterdziestodniową – jak to czytamy w historii Eliasza – wędrówkę przez<br />
pustynię. Czterdzieści jest bowiem liczbą przemiany duchowej. Anioł<br />
prowadzi Eliasza na górę Horeb, gdzie prorok spotyka Boga nie – jak<br />
się tego spodziewał – w wichrze, w trzęsieniu ziemi czy też w ogniu, ale<br />
w szmerze łagodnego powiewu. „Każdy kryzys, w jaki popadam – pisze<br />
Grün – wstrząśnie także moim wizerunkiem Boga. Wówczas przyda mi<br />
się anioł, który będzie mi towarzyszyć, gdy rozpadają się moje wyobrażenia<br />
o Bogu, anioł, który wprowadzi mnie w tajemnicę Boga zupełnie<br />
odmiennego...” (s. 90-91).<br />
Niektórzy ludzie doświadczyli pomocy ze strony osób, które pojawiły<br />
się niespodziewanie i jakby znikąd, by równie tajemniczo zniknąć<br />
z pola widzenia. W tego rodzaju przeżyciach niekiedy trudno odróżnić<br />
rzeczywistość od marzenia. Nie brak tych, którzy uważają, że w takich<br />
właśnie okolicznościach spotkali anielskiego posłańca. Coś takiego przydarzyło<br />
się św. Piotrowi. Został on wyprowadzony z więzienia przez<br />
anioła, ale kiedy mijali kolejne straże, „nie wiedział, czy to, co czyni<br />
anioł, jest rzeczywistością; zdawało mu się, że to widzenie” (Dz 12, 9).<br />
„Kiedy anioł do nas przychodzi, też często nie wiemy – pisze Grün – czy<br />
jest to sen czy jawa. Sen jednak stanowi również pewnego rodzaju real-<br />
137
138<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
ność, która ma wpływ na to, co się dzieje w rzeczywistości”. Autor zauważa,<br />
że z psychologicznego punktu widzenia anielskie doświadczenia<br />
można by umieścić w tym, co Donald Winnicott nazywa „międzyobszarem”.<br />
Otóż – zdaniem Winnicotta – u dzieci, i nie tylko u nich, istnieje<br />
świat zewnętrzny oraz wewnętrzny świat fantazji, ale także „trzeci wymiar”,<br />
stanowiący ów „międzyobszar”, w którym przenika się rzeczywistość<br />
wewnętrzna i rzeczywistość zewnętrzna. Aniołowie jako postaci<br />
„międzyobszaru” pomagają zintegrować różne obszary naszego ludzkiego<br />
doświadczenia, sen i jawę, marzenia i rzeczywistość.<br />
Nauka Kościoła o osobistych aniołach stróżach nawiązywała najczęściej<br />
do archanioła Rafała. Jest to zrozumiałe, skoro Rafała odnajdujemy<br />
w Biblii jako opiekuńczego i zaradnego towarzysza wędrówki młodego<br />
Tobiasza. Ojciec zaś Tobiasza pociesza matkę niespokojną o los syna słowami:<br />
„Nie martw się i nie lękaj o niego! Towarzyszy mu bowiem dobry<br />
anioł, więc będzie miał szczęśliwą podróż i wróci zdrowy” (Tb 5, 22).<br />
Historia rzeczywiście dobrze się kończy, a Rafał po spełnieniu swej misji<br />
wyjaśnia: „To, że byłem z wami, nie było moją zasługą, lecz było z woli<br />
Bożej. Jego uwielbiajcie przez wszystkie dni i Jemu śpiewajcie hymn” (Tb<br />
12, 18). Grün rozważa tę opowieść od strony terapeutycznej, pokazując,<br />
jak anioł „umożliwia uzdrawiające związki międzyludzkie” (s. 69). Na<br />
przykład uczy Sarę (tę, której siedmiu kolejnych mężów zmarło w noc<br />
poślubną) i Tobiasza bycia ze sobą nawzajem. Uzdrawia kobietę z jej kompleksów,<br />
a mężczyźnie pokazuje sposób, w jaki powinien się do niej zbliżyć,<br />
a tym samym wprowadza go w sztukę życia i miłości.<br />
Grün przybliża nam w ten sposób wiele innych biblijnych opowieści:<br />
o Jakubie, który we śnie ujrzał drabinę, po której aniołowie zstępowali<br />
i wstępowali do nieba, o Gedeonie wezwanym przez anioła do podjęcia<br />
wyzwoleńczej walki, o trzech młodzieńcach przechadzających się<br />
wraz z aniołem pośród ognia, o walczącym w naszym imieniu archaniele<br />
Michale, o Józefie, któremu anioł wyjaśnia to, co się zdarza wokół<br />
niego, czy też wreszcie o aniołach towarzyszących Jezusowi nie tylko<br />
przy narodzinach, ale także podczas kuszenia na pustyni, konania<br />
w Ogrójcu, a potem przy objawianiu chwały zmartwychwstania. Ostatnia<br />
historia, którą podejmuje w swej książce Anselm Grün, to opowieść<br />
o biednym Łazarzu. W Ewangelii św. Łukasza czytamy: „umarł żebrak,<br />
i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama” (16, 22). Wiara, że to właśnie<br />
aniołowie towarzyszą nam w przejściu na tamten świat, wyraża się<br />
w starodawnej pieśni: „Niech aniołowie zawiodą cię do raju”. Imię Łazarz<br />
oznacza: Bóg pomaga. Nawet, a może przede wszystkim, w chwili
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
śmierci nie pozostajemy bez pomocy. „Wtedy gdy jesteśmy bezsilni –<br />
pisze Grün – gdy wydani jesteśmy na pastwę bólu i samotności, stoi nad<br />
nami anioł. Nie będziemy sami przekraczać bram śmierci, lecz w jego<br />
towarzystwie” (s. 147).<br />
Autor przestrzega jednak przed naiwnym wyobrażeniem, iż oto każdy<br />
ma anioła stróża, który ustrzeże nas przed jakimkolwiek zagrożeniem.<br />
Właściwa wiara w anioła nie oznacza przeświadczenia o magicznej<br />
mocy duchowej istoty, która może wybawić nas z każdej trudnej<br />
sytuacji. Anioły nie posiadają przecież nieograniczonych kompetencji.<br />
Anielska pomoc polega raczej na tym, że pośród zła nigdy nie brak przestrzeni<br />
dobra, w której człowiek może się schronić. I tak na przykład –<br />
jak stwierdza Grün – „mimo wszystkich zranień dzieci mają coś w sobie,<br />
co pozwala im deptać po jadowitych gadach. Według mnie jest to<br />
anioł, który je niesie na rękach” (s. 95). Dostrzeganie śladów anioła<br />
w naszym życiu pozwala odejść od – jak to już zauważyliśmy – chorobliwego<br />
koncentrowania się na własnych urazach i klęskach i dodaje sił,<br />
aby nie ustawać w drodze ku temu, co dobre i piękne.<br />
Obok książki Każdy ma swego anioła nie sposób przejść obojętnie.<br />
Stawia ona bowiem przed każdym pytanie o jego osobisty stosunek do<br />
radosnej nowiny biblijnych opowieści o aniołach. Ponadto przynagla do<br />
nowego spojrzenia na różne wydarzenia z własnego życia. Tak było ze<br />
mną. Dzięki Grünowi przypomniałem sobie i przeżyłem na nowo następujące<br />
doświadczenie. Było upalne lato. Miałem wówczas sześć lat. Biegałem<br />
w krótkich majteczkach wokół domu. Mama prała – jak to było<br />
w tamtych czasach w zwyczaju – na podwórku, a brudną wodę wylewała<br />
wprost do dopiero co zrobionego szamba. Właściwie była to składająca<br />
się z kilku kręgów studzienka, do połowy wypełniona brudną wodą.<br />
Naprzeciwko domu rodzinnego, po drugiej stronie ulicy, mieliśmy działkę<br />
ogrodniczą. Mama powiedziała mi, abym przyniósł seler, por i koperek.<br />
Biegnąc po te dary natury, nie zauważyłem, że szambo było bez przykrywy.<br />
Wpadłem do środka. Pamiętam bardzo wyraźnie: plusk wody, zanurzenie<br />
aż do dna (poziom brudnej wody był dużo wyższy ode mnie),<br />
a potem jakaś siła, która wyrzuca mnie do góry i... przerwa w świadomości.<br />
Kiedy się ocknąłem, okazało się, że jedną rączką trzymam się<br />
włazu, który znajdował się może 80 centymetrów nad taflą wody. Spojrzałem<br />
na brudne kręgi i zacząłem krzyczeć. Usłyszał mnie chłopak mieszkający<br />
u nas na stancji. Podbiegł do szamba, chwycił mnie za rękę i wyciągnął.<br />
Przestraszona mama zaraz zaczęła mnie myć, a potem zawiozła<br />
do szpitala. Miałem tylko rozciętą głowę. Z biegiem lat coraz bardziej<br />
139
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
byłem przekonany, a dziś – po lekturze książki Grüna – nie mam wątpliwości,<br />
że to anioł stróż pośpieszył mi z pomocą, wypychając mnie z wody<br />
w szambie i pozwalając mi chwycić się mocno włazu. Biorąc pod<br />
uwagę jedynie prawa fizyki, powinienem był się utopić. Na szczęście<br />
materia i ciało to nie wszystko. Są jeszcze aniołowie, o których tak przekonywająco<br />
i prawdziwie pisze Anselm Grün.<br />
DARIUSZ KOWALCZYK SJ, ur. 1963, doktor teologii, wykładowca na<br />
Papieskim Wydziale Teologicznym, Sekcja „Bobolanum”, w Warszawie.<br />
Joanna Petry<br />
Mroczkowska<br />
Męczennicy,<br />
problem<br />
aktualny<br />
Robert Royal,<br />
The Catholic Martyrs of the<br />
Twentieth century. A Comprehensive<br />
World History,<br />
The Crossing Publishing Company,<br />
New York 2000, ss. 430<br />
W odległej prowincji Rwandy podczas niedawnego niezwykle krwawego<br />
konfliktu między Tutsi i Hutu dwaj chłopcy z katolickiej parafii<br />
dostali się w ręce żołnierzy. Kiedy ci ostatni oświadczyli, że zabiją jednego<br />
z nich, drugi ofiarował się umrzeć za niego. Na szczęście do tragedii<br />
nie doszło, gdy przybył wyższy rangą wojskowy. Gdy polski misjonarz<br />
pytał potem chłopca, dlaczego tak postąpił, usłyszał: „Przecież opowiadałeś<br />
nam kiedyś o księdzu z Polski, który oddał życie za kogoś innego”.<br />
Oto historia przytoczona przez Roberta Royala.<br />
Święci Młodziankowie, Jan Chrzciciel, Szczepan, pierwsi chrześcijanie…<br />
Męczennicy. Dziś uznajemy, że chrześcijańskim męczennikiem jest<br />
nie tylko ten, kto ponosi śmierć za wiarę, ale także człowiek, który daje<br />
świadectwo w szerszym zakresie, umiera za jakiś ważny punkt tej wiary,<br />
prawdę moralną. Chociaż poglądy na męczeństwo są stosunkowo mało<br />
kontrowersyjnym problemem teologicznym, istnieją pewne odcienie<br />
w zapatrywaniach. Ojcowie Kościoła udowadniali już, że dzieci zabite<br />
na rozkaz Heroda zginęły za Chrystusa, chociaż nie wchodził tu w ra-<br />
140
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
chubę ostatni z trzech powszechnie przyjmowanych warunków męczeństwa:<br />
dobrowolna akceptacja śmierci. Pewien „techniczny” problem stanowiło<br />
też ustalenie męczeństwa w przypadku śmierci w obronie wartości<br />
chrześcijańskich. Najszerzej rozumiał owe wartości św. Ambroży,<br />
który był zdania, że każda prawda pochodzi od Ducha Świętego. (Idąc<br />
po tej linii, św. Tomasz z Akwinu mógł uznać Jana Chrzciciela za chrześcijańskiego<br />
męczennika). Św. Cyprian uważał, że człowiek nieumęczony,<br />
ale gotowy na taką śmierć, zasługuje na nagrodę jak męczennik.<br />
Mianem chrześcijańskiego bohatera z czasem zaczęto obdarzać ascetów.<br />
Św. Atanazy nazwał św. Antoniego pustelnika męczennikiem każdego<br />
dnia. Św. Augustyn sformułowaniem non poena, sed causa kładł nacisk<br />
na przykład dobrego życia świadka Chrystusowego. Mnisi irlandzcy<br />
mówili o białym męczeństwie, umartwieniu woli; zielone męczeństwo<br />
to z kolei dobrowolne podjęcie wygnaństwa. Najwyższe jednak było<br />
„czerwone” męczeństwo krwi.<br />
Męczeństwo przez długi czas było pożądanym ideałem. Św. Antoni<br />
z Padwy wstąpił do zakonu zachęcony przykładem franciszkańskich męczenników<br />
w Maroku. Jako dziecko św. Teresa z Avili chciała w Afryce<br />
umrzeć za wiarę. Teresa z Lisieux nie kryła swego pragnienia bycia misjonarzem-męczennikiem.<br />
W liście do duchowego brata, przyszłego misjonarza,<br />
pisała: „Ponieważ Pan, jak się wydaje, nie chce mi dać innego męczeństwa<br />
jak męczeństwo miłości, mam nadzieję, że za Twoim pośrednictwem<br />
pozwoli mi zdobyć inne męczeństwo, którego oboje pragniemy”.<br />
Kanonizacja męczenników jest aktem publicznym, a zatem w pewnym<br />
sensie politycznym. Człowiek taki staje się bohaterem i – w pewnych<br />
okolicznościach – modelem do naśladowania. Heroizm jednych<br />
stanowi w trudnych chwilach wielką pomoc dla innych. Padają więc<br />
pytania: czy męczennik, kandydat do kanonizacji, był publicznym świadkiem<br />
moralnej prawdy? Czy żył miłością do Boga i bliźniego? Czy odznaczał<br />
się odwagą w obliczu śmierci?<br />
W procesach kanonizacyjnych wyróżnia się dwie kategorie. Do pierwszej<br />
zalicza się męczenników, którzy odmówili wyparcia się wiary, do<br />
drugiej – tych, którzy zostali zabici w sytuacji odium fidei ze strony wrogów<br />
nienawidzących ich przekonań religijnych. Określenie pierwszej<br />
czy drugiej okoliczności nie zawsze jest jednak proste. Do kanonizacji<br />
obok ustalenia cnót heroicznych potrzebne jest też zaistnienie kultu.<br />
Przez większą część drugiego tysiąclecia chrześcijanie mogli czuć się<br />
bezpiecznie, z wyjątkiem terenów misyjnych. Zdarzały się oczywiście<br />
przypadki prześladowań religijnych, kiedy chrześcijanie zadawali śmierć<br />
141
142<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
chrześcijanom. Tak zginęli: biskup Canterbury Thomas Becket, biskup<br />
Stanisław ze Szczepanowa, Joanna d’Arc, Thomas More. Były to jednak<br />
wyjątki. Masowe prześladowania odżyły natomiast w XX wieku wraz<br />
z ideologiami totalitarnymi. Sposoby, jakimi zadawano śmierć chrześcijanom,<br />
stały się równie spektakularne jak w starożytnym Rzymie.<br />
Na aktualność problemu wielokrotnie zwracał uwagę Jan Paweł II,<br />
który niestrudzenie dokonuje kanonizacji licznych męczenników. Ważnym<br />
akcentem były uroczystości roku jubileuszowego, gdy Papież szczególnie<br />
mocno nawiązał do roli męczenników, ludzi wcielających w życie<br />
ewangeliczne błogosławieństwa aż do bohaterskiej śmierci. Biskup<br />
Rzymu zaleca zbieranie dokumentacji dla zachowania pamięci o tych,<br />
którzy cierpieli za wiarę. W śmierci chrześcijan widzi „najbardziej przekonujący<br />
ekumenizm świętych, męczenników” (Tertio millennio adveniente).<br />
Robert Royal podjął się próby rekapitulacji katolickiej martyrologii<br />
ubiegłego krwawego stulecia, za motto przyjmując przekład wiersza<br />
Czesława Miłosza Gwiazda Piołun: „Związali drutem człowiekowi ręce<br />
/ I wyśmianego kładli w płaskie groby, / Żeby nie wzywał prawdy w testamencie<br />
/ I już na zawsze był anonimowy”.<br />
Na samym wstępie trzeba zdać sobie sprawę z prostego faktu: męczenników<br />
jest niepomiernie więcej niż postaci kanonizowanych. Najnowsza<br />
historia świadczy o tym, że nie straciły aktualności prorocze słowa<br />
Jezusa: prześladowali mnie i was będą prześladować. Książka jest więc<br />
długa i przygnębiająca. Szacuje się, że w ubiegłym wieku 170 milionów<br />
ludzi zginęło śmiercią gwałtowną, nie licząc żołnierzy poległych na polu<br />
bitwy. Mamy do czynienia z setkami tysięcy, może milionem ludzi umęczonych<br />
za wiarę. Ten ogrom strat wynika po części z tego, że chrześcijaństwo<br />
się rozrosło, liczy przecież ponad miliard ludzi. Jest też inna<br />
przyczyna wielkiej liczby ofiar w ubiegłym stuleciu – ekspansja antychrześcijańskich<br />
ideologii i reżimów totalitarnych. Występujące przeciwko<br />
uciskowi chrześcijaństwo stało się bezpośrednim, choć nierzadko<br />
kamuflowanym, celem ataków i represji.<br />
Zinwentaryzowanie męczeństwa jest bardzo trudne. Tak jak męka<br />
Chrystusowa nie zaowocowała ziemskim ukaraniem winnych tej zbrodni,<br />
tak i w dzisiejszych czasach aż nadto często sprawiedliwości nie staje<br />
się zadość. W niezliczonej liczbie przypadków męczennicy to „nieznani<br />
żołnierze wielkiej sprawy Bożej” (Tertio millennio adveniente). Oprawcy<br />
z reguły nie chcą „kreować” bohaterów. Działają podstępnie, zacierają<br />
ślady. W Ameryce Południowej istnieje specjalna kategoria ofiar,
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
ludzi usuwanych, desaparecidos, tych, którzy zniknęli bez wieści. Dodatkowy<br />
problem stanowi fakt, że trudno o tym pisać. Royal przypomina,<br />
że zabijanie jest sprawą okrutną, odrażającą. Historyk musi wyjść<br />
poza sentymentalną pobożność literatury kościelnej. Relacja może jednak<br />
zamienić się w niemal monotonną litanię kilkunastu wersji katowania<br />
niewinnych, zadawania cierpień, absolutnie, wydawałoby się, nieprzystawalnych<br />
do cywilizacyjnych ambicji XX stulecia! A nie należy<br />
przecież dopuścić do tryumfu wroga, który starał się odrzeć swoje ofiary<br />
z godności i indywidualności. Tu zło nie jest banalne i trzeba zdać<br />
sobie sprawę z poważnego niebezpieczeństwa utraty czy stępienia wrażliwości.<br />
Z drugiej strony musimy zrezygnować z pokusy odrzucenia tej<br />
kwestii dla komfortu psychicznego.<br />
Książka składa się z kilkunastu rozdziałów ukazujących w porządku<br />
zbliżonym do chronologicznego okresy szczególnych prześladowań<br />
w różnych regionach geograficznych świata. Autor poświęca sporo miejsca<br />
najbardziej wyrazistym, reprezentatywnym postaciom męczenników<br />
beatyfikowanych czy kanonizowanych. Do tych ostatnich należy rozpoczynający<br />
poczet Meksykanin Miguel Pro, ksiądz rozstrzelany w 1927<br />
roku na specjalne żądanie prezydenta Plutarco Callesa, zwanego meksykańskim<br />
Neronem. Szacuje się, że prześladowania pochłonęły w Meksyku<br />
250 do 300 tysięcy ludzi, w większości katolików. Martyrologia<br />
meksykańskiego Kościoła nie była ujawniana na skutek oportunizmu<br />
i korupcji ówczesnej prasy lokalnej i amerykańskiej. Może najwięcej dla<br />
ukazania meksykańskiej tragedii zrobiła powieść Grahama Greene’a Moc<br />
i chwała, jedno z najwybitniejszych dzieł literackich XX wieku.<br />
Największa liczba niewinnych ludzi zabitych w XX wieku to ofiary<br />
różnych krwawych form komunizmu. Za Czarną księgą komunizmu<br />
Royal powtarza przerażając dane szacunkowe: 100 milionów – z tego<br />
50 w Chinach i 25 w ZSRR. (Nazizm ma na swoim koncie następne 20<br />
milionów ofiar). Dwa kolejne rozdziały autor poświęca więc Rosji i Ukrainie.<br />
Przypomina, że miejscem wybranym do rozprawiania się z duchowieństwem<br />
(katolickim i prawosławnym) były Wyspy Sołowieckie. Ukazuje<br />
skalę dewastacji Kościoła greckokatolickiego, którego niedobitki<br />
zeszły na wiele dziesięcioleci do podziemia i dopiero niedawno mogły<br />
podjąć dzieło odbudowy.<br />
Łatwiejsze do zrekonstruowania są straty ludzkie w trzyletniej wojnie<br />
domowej w Hiszpanii. Dość wcześnie zdołano przekazać Stolicy<br />
Apostolskiej listę 7 tysięcy męczenników i stosunkowo duża liczba duchownych<br />
doczekała się beatyfikacji. Royal składa przy okazji ukłon<br />
143
144<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
Hemingwayowi, który ustami głównego bohatera Komu bije dzwon,<br />
Roberta Jordana, skądinąd sympatyka komunizmu, unaocznił czytelnikowi<br />
fakt wyszukanych okrucieństw ze strony republikanów.<br />
W części dotyczącej terroru nazistowskiego autor nieco szerzej przedstawia<br />
m.in. sylwetkę obrońcy żydowskich dzieci, francuskiego karmelity<br />
o. Jacques’a (Lucien Louis Bunel), rozsławionego filmem Louis<br />
Malle’a Au revoir les enfants, niemieckiego jezuity bł. Ruperta Mayera,<br />
niezmordowanego krytyka systemu, czy świeckiego Austriaka Franza<br />
Jaegerstaettera, który odmówił służby w hitlerowskim wojsku, dlatego<br />
że nie pozwalało mu na to chrześcijańskie sumienie. Cały następny rozdział<br />
Royal poświęca Edycie Stein.<br />
Okres powojenny za żelazną kurtyną to rozprawa z Kościołem katolickim<br />
w Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii, na Litwie.<br />
(Piękną, „godną” postawę Litwinów autor porównuje do polskiej. O polskich<br />
męczennikach mówi wcześniej szczegółowo, opisując postać<br />
o. Maksymiliana Kolbego, a później zmagania z komunizmem w PRL<br />
i śmierć ks. Popiełuszki). Osobny rozdział dotyczy Albanii, gdzie więcej<br />
osób zginęło w okresie „pokoju” niż w czasie II wojny, gdyż władze postawiły<br />
sobie za cel całkowite wyeliminowanie religii. (W 1967 roku<br />
religia została zakazana, przez co Albania stała się pierwszym oficjalnie<br />
ateistycznym państwem).<br />
Śmierć arcybiskupa Oskara Romero, zastrzelonego w czasie odprawiania<br />
Mszy świętej w marcu 1980, otwiera rozdział poświęcony męczennikom<br />
Kościoła Ameryki Łacińskiej, mordowanym przez ludzi powiązanych<br />
z kręgami wojskowymi. Duchowni i świeccy w Ameryce Środkowej<br />
i Południowej ponoszą śmierć z ręki chrześcijan za to, że walczą<br />
o sprawiedliwość, która godzi w czyjeś partykularne interesy. Pokazują<br />
w ten sposób, że są sytuacje wymagające ryzykownej solidarności.<br />
Chiny, Korea, Wietnam to następne rejony krwawych masakr i męczeństwa<br />
chrześcijan, „wrogów ludu i agentów kapitalizmu”. Doprowadzone<br />
do szczególnej perfekcji „pranie mózgu” rozpowszechnione w komunistycznej<br />
Azji wiodło dziesiątki ludzi do szaleństwa i samobójstw.<br />
W Chinach do dzisiaj tolerowana jest wyłącznie ewangelizacja ze strony<br />
Kościoła podporządkowanego rządowi. A tymczasem, jak ocenia Paul<br />
Marshall, jeden z najpoważniejszych badaczy problemu prześladowań religijnych,<br />
pod koniec XX wieku w Chinach uczestniczy regularnie w kulcie<br />
religijnym więcej osób niż we wszystkich krajach Europy Zachodniej!<br />
Reprezentatywny dla azjatyckich (ale tych bardziej humanitarnych)<br />
metod traktowania duchownych katolickich jest przykład zmarłego nie-
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
dawno kardynała François-Xavier Nguyêna Van Thuân, pochodzącego<br />
ze starej chrześcijańskiej rodziny wietnamskiej. W 1975 roku został ni<br />
stąd, ni zowąd uwięziony. Znalazł się w obozie rehabilitacyjnym, 9 lat<br />
przebywał w celi odosobnienia. Nie udało się jednak złamać jego ducha.<br />
Jeszcze w więzieniu napisał serię medytacji, uderzających głębią życia wewnętrznego.<br />
Wypuszczony w 1988 roku, w trzy lata później wydalony<br />
został z kraju. Przez kilka lat był przewodniczącym Papieskiej Rady „Iustitia<br />
et Pax” w Rzymie. Niedawno powiedział, że bardzo cierpi, kiedy<br />
media żądają od niego sensacyjnych szczegółów, aby oskarżać, demaskować,<br />
szukać zemsty. „Nie mam takiego zamiaru. Chcę przekazać posłannictwo<br />
miłości, w pokoju i prawdzie, w tonie przebaczenia i pojednania”.<br />
Książka Royala wyszła kilkanaście miesięcy przed wrześniowym atakiem<br />
na World Trade Center, nie zawiera więc bardziej systematycznej<br />
analizy eskalacji islamskiego fundamentalizmu, który – można tak twierdzić<br />
bez ryzyka – zaciąży nad historią XXI wieku. Większość muzułmańska<br />
istnieje dziś w 49 krajach świata. Najbardziej hermetyczny teren misyjny<br />
w chwili obecnej to tzw. „Okno 10-40”, kwadrat rozciągający się<br />
między 10. a 40. równoleżnikiem, od Afryki Zachodniej do Azji Wschodniej.<br />
Obszar ten zamieszkuje 1,2 miliarda wyznawców islamu, 800 milionów<br />
hinduistów i 350 milionów buddystów. Mimo ogromnych przeszkód<br />
wysiłki misyjne w coraz większym stopniu zwracają się w tym kierunku.<br />
Chrześcijanie, którzy nie mogą tam przebywać jako misjonarze, są obecni<br />
jako nauczyciele, lekarze, pielęgniarki, budowniczy.<br />
Na kontynencie azjatyckim ciągle zdarzają się ataki na chrześcijan<br />
w Indiach i Pakistanie, takie jak masakra w kościele św. Dominika w Bahawalpur<br />
w październiku ubiegłego roku. Od 1986 roku Pakistan przyjął<br />
prawo dotyczące bluźnierstwa religijnego. Prawo to głosi, że „ktokolwiek<br />
słowem, mówionym lub pisanym, przedstawieniem wizualnym<br />
albo w jakikolwiek inny sposób, sugestią, insynuacją, wprost czy pośrednio,<br />
obraża święte imię proroka Mahometa (niech dostąpi pokoju),<br />
będzie ukarany śmiercią”. Łatwo się zgodzić, że takie sformułowanie<br />
daje możliwość daleko idących represji. Na krytykę owego przepisu premier<br />
Pakistanu odpowiadał, że jest on tylko zastosowaniem islamskiego<br />
prawa szariatu. Arabia Saudyjska, Kuwejt, Katar, Oman i Emiraty Arabskie<br />
mają jeszcze bardziej surowe kodeksy. W wiadomościach ze świata<br />
na początku <strong>2002</strong> roku czytamy, że w Arabii Saudyjskiej od kilku miesięcy<br />
władze państwowe w okropnych warunkach przetrzymują kilkunastu<br />
chrześcijan oskarżonych o wyznawanie religii we własnych domach.<br />
145
146<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
I wreszcie Afryka, gdzie męczennicy giną do chwili obecnej. Alarmujące<br />
są mordy dokonywane na katolikach w Algierii. Duchowni<br />
i świeccy zabijani są w Angoli, Mozambiku, Burundi, Rwandzie, Ugandzie.<br />
Pod koniec XX wieku najgorsza sytuacja panowała według Royala<br />
w Sudanie. Fundamentalistyczny rząd w Chartumie zaplanował przymusową<br />
islamizację i rozpoczął prześladowania chrześcijan, których<br />
korzenie sięgają jeszcze pierwszych wieków. Na czarnej liście znajdują<br />
się nawet muzułmanie-niefundamentaliści. W 1985 roku świat dowiedział<br />
się o przypadku skazania na śmierć badacza islamu, który głosił, że<br />
Koran nie sankcjonuje brutalności wobec niemuzułmanów. W Sudanie<br />
dochodzi do ukrzyżowań. Powróciła praktyka zmuszania czarnych chrześcijan<br />
do pracy niewolniczej. (Sto lat wcześniej przeciw temu procederowi<br />
występował wykupujący niewolników ojciec Charles de Foucauld,<br />
któremu Royal poświęca jeden z wcześniejszych rozdziałów książki).<br />
Teraz pewne grupy chrześcijańskie stosują tę samą kontrowersyjną metodę,<br />
która zdaniem jej przeciwników w większości przypadków utwierdza<br />
korupcję. Tortury są na porządku dziennym.<br />
W ostatnich latach idea męczeństwa mogła się wydawać (w każdym<br />
razie człowiekowi „zachodniemu”) kategorią nieco archaiczną. Nagłe<br />
pojawienie się w świadomości opinii publicznej fundamentalistycznych<br />
islamskich terrorystów-samobójców marzących o męczeństwie zmusza<br />
do refleksji. Po 11 września zarysowała się m.in. kontrowersja, czy zamachowcy-samobójcy<br />
byli ludźmi odważnymi czy tchórzami (jak nazwał<br />
ich George Bush). Trzeba więc jeszcze raz podkreślić znaną prawdę,<br />
że męczennik od fanatyka różni się tym, że nie szuka śmierci. Jest<br />
gotów na śmierć, która zostaje mu zadana.<br />
Sięgając do przykładów z przeszłości, dochodzimy do wniosku, że<br />
cnota męstwa musi iść w parze ze sprawiedliwością, rozwagą i współczuciem.<br />
Św. Ambroży powiedział: „Odwaga bez sprawiedliwości jest<br />
instrumentem zła”. Podobnie rozumował Hobbes, pisząc, że zimna krew<br />
złoczyńcy czyni go jeszcze bardziej groźnym. I musimy zdać sobie sprawę,<br />
że o chrześcijańskim męczeństwie w ostatecznym rozrachunku nie<br />
stanowią hart ducha ani przeświadczenie o słuszności sprawy, ale gotowość<br />
złożenia ofiary z siebie dla miłości Boga i bliźniego. Konieczny jest<br />
też inny element, najtrudniejszy, dla wielu niepojęty. Chrześcijańskim<br />
świętym męczennikiem jest ten, kto przebacza swoim prześladowcom.<br />
JOANNA PETRY MROCZKOWSKA, dr filozofii romańskiej, krytyk<br />
literacki, tłumaczka i eseistka. Mieszka w USA.
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
Ks. Jan Kracik<br />
Negowane<br />
braterstwo na<br />
drogach historii<br />
Michał Horoszewicz,<br />
Przez dwa millenia do rzymskiej<br />
synagogi. Szkice o ewolucji<br />
postawy Kościoła katolickiego<br />
wobec Żydów i judaizmu,<br />
Wydawnictwo Uniwersytetu<br />
Kardynała Stefana Wyszyńskiego,<br />
Warszawa 2001, ss. 452<br />
Michał Horoszewicz jest człowiekiem skromnym: ta książka to, jego<br />
zdaniem, zaledwie ,,szkice”, zarys utrzymany w konwencji publicystycznej,<br />
kompilacja. Trudno mi się zgodzić z takim odautorskim określeniem<br />
charakteru tej pracy. Jej prezentację należy bowiem zacząć nie od<br />
słów: publicystyka i kompilacja, lecz erudycja i kompetencja. Oto jak<br />
procentują długie lata rzetelnego zajmowania się tematem, przy rozległych<br />
a wielojęzycznych lekturach!<br />
Niełatwo przedstawiać dwadzieścia wieków historii, w której obok<br />
wydarzeń tak ogromną rolę odegrały mniemania na ich temat, a w traktowaniu<br />
innych ludzi tak wiele znaczyły uprzedzenia, stereotypy i podejrzenia.<br />
Potoczne myślenie o tej przeszłości - do dziś podszyte emocjami!<br />
- pilnie potrzebuje wiedzy. Książka Michała Horoszewicza dostarcza<br />
jej w zakresie, jaki trudno spotkać w innych, rodzimych publikacjach.<br />
Warto przy tym dodać, że bogactwu zawartych tu treści towarzyszy<br />
wysiłek rozumienia przyczyn obecnych w Kościele wyobrażeń i postaw.<br />
Na początku była nieuchronna rywalizacja chrześcijaństwa, przyjmowanego<br />
głównie przez pogan, z macierzystym judaizmem oraz roszczenia<br />
do bycia prawdziwym Izraelem, Ludem Bożym. Wspólne pochodzenie<br />
przesłonił podstawowy konflikt doktrynalny, braterstwo obracało<br />
się we wrogość. Oskarżano się wzajemnie o odrzucenie Chrystusa lub<br />
Prawa; zarzut ślepoty na spełnienie się zapowiedzi Starego Przymierza<br />
zderzał się z oskarżeniem o mesjańską uzurpację Jezusa. Pogorszenie<br />
relacji chrześcijaństwa z judaizmem w drugiej połowie I wieku znalazło<br />
swe odbicie w powstającym wtedy Nowym Testamencie. Choć bowiem<br />
żadna jego księga nie zmierza do pomnażania nienawiści w świecie, to<br />
przekazy ewangelistów – zwłaszcza najpóźniejszy: Janowy – zawierają<br />
zdania na temat wrogów Jezusa, które posłużą w przyszłości do oskarżania<br />
Żydów, tak jakby istniała odpowiedzialność zbiorowa, a ich wina<br />
147
148<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
była dziedziczna. Psycholog Richard Lowry nazwie to ,,syndromem odrzuconego<br />
zalotnika”.<br />
Antychrześcijańskie wypowiedzi czy działania przedstawicieli Synagogi<br />
bywały potem uogólniane. Horoszewicz ukazuje ich rzeczywisty<br />
wymiar, bez lekceważenia i bez wyolbrzymiania, przywołując zarówno<br />
świadków epoki, jak i rozbieżne oceny historiografii. Ten walor książki<br />
należy ocenić wysoko, choć z konieczności łączy się to z zatrzymywaniem<br />
toku narracji gwoli dokonania przeglądu stanowisk, obejrzenia<br />
pochodu dawnych czy obecnych, gęsto cytowanych polemistów. Lektura<br />
zamienia się w studium zawiłych relacji obu religii. Służy też wyjaśnianiu<br />
okoliczności przechodzenia od teologicznego antyjudaizmu do<br />
antysemityzmu, który – jak wszelka nienawiść i rasizm – był całkowicie<br />
sprzeczny z chrześcijaństwem, a przecież w nim się zakorzeniał. ,,Kościół<br />
– pisze s. Kinga Strzelecka - nigdy tego pozytywnie nie uczył, ale<br />
pozwolił, by w jego łonie rozwijały się takie pseudotradycje, klisze teologiczne<br />
i sposób mówienia zatruwające świadomość chrześcijańską. Istnieje<br />
więc antysemityzm chrześcijański”. Z jego mrocznych mocy czerpały<br />
nowożytne odmiany antysemityzmu: polityczny, ksenofobiczny,<br />
ekonomiczny.<br />
Już od IV wieku zaczęto w Kościele sięgać po dwie metody, które<br />
Jules Isaac określił jako system poniżania i nauczanie pogardy wobec Żydów.<br />
Ich podstawą był zarzut bogobójstwa dziedzicznie obciążający cały<br />
naród (pomijano tu rolę Piłata i jego żołnierzy) i diabolizacja judaizmu –<br />
,,Synagogi Szatana”. Nowy Testament odczytywano przez antyjudaistyczne<br />
okulary, czego historycznych skutków nie jest w stanie przekreślić soborowe<br />
,,nawrócenie się” biblijnej hermeneutyki. Dopatrywanie się w<br />
nieszczęściach Żydów potwierdzenia, że cierpią wskutek ciążącego na nich<br />
przekleństwa za zamordowanie Chrystusa, można dziś zwać pseudoteologią,<br />
o ile pamięta się, że panowała ona niezwykle długo jako teologia,<br />
której tragiczne skutki rozlewały się daleko poza pisma i ambony. I o ile<br />
nie oczekuje się zbyt wiele od funkcjonującego jak koło ratunkowe stwierdzenia,<br />
że zawsze przecież byli w Kościele ludzie, którzy z motywów religijnych<br />
występowali przeciw antysemityzmowi. Horoszewicz pamięta i<br />
nie oczekuje zbyt wiele. A ,,ponad refleksję nie wolną od uników czy<br />
niedopowiedzeń przedkłada drążące rozważania zwłaszcza Démanna”.<br />
Ten zaś (ks. Paul Démann ze Zgromadzenia Matki Bożej Syjońskiej) stwierdzał<br />
prawie pół wieku temu, że po zwrocie konstantyńskim (313 r.) ,,chrześcijańska<br />
reakcja na istnienie jedynej trwałej społeczności niechrześcijańskiej<br />
wśród ludów coraz bardziej chrystianizowanych nabrała pełnej mocy
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
i odcisnęła swój znak (...) na długim średniowieczu, które jeszcze nie całkiem<br />
minęło”. To, że – począwszy od II Soboru Watykańskiego – zaczęło<br />
ono mijać, wcale jeszcze nie znaczy, iż w ciągu kilkudziesięciu lat można<br />
było nadrobić zaległości wieków.<br />
Dojrzałe w złotym wieku patrystyki (IV-V) klasyczne klisze antyjudaistyczne,<br />
współtworzone przez wielu Ojców Kościoła, długo miały obsługiwać<br />
język nauczania, liturgię, sztukę kościelną, rozmaite formy pobożności<br />
(np. pieśni kościelne), folklor. Polemiczne traktaty z V-XI wieku<br />
oskarżały łącznie: heretyków, pogan i Żydów. Jednakże – zauważają:<br />
mediewista Bernhard Blumenkranz i psychoanalityk Rodolphe Loewenstein<br />
– ,,Żydzi nie mogliby przeżyć, gdyby Kościół postępował z nimi tak,<br />
jak z heretykami i sektami chrześcijańskimi”. Cytowany tu Loewenstein<br />
podkreśla więc granicę ciemiężenia i zarazem próg tolerancji: ,,Należało<br />
w istocie prześladować Żydów, ale nie unicestwiać ich”.<br />
Źródłem przetrwania Żydów jako narodu, mimo wielowiekowych<br />
prześladowań, było ich heroiczne przywiązanie do religii. Jednak nie da<br />
się obronić anonimowej hipotezy (przytoczonej przez Autora bez wielkiego<br />
przekonania), jakoby powodem znacznie słabszego antysemityzmu<br />
w I aniżeli w II tysiącleciu było to, że Europa sprzed roku 1000<br />
była wciąż jeszcze mało chrześcijańska.<br />
Pojawienie się w XII-XIV wieku diabolizujących oskarżeń wobec<br />
lokalnych społeczności żydowskich o zatruwanie studzien, mord rytualny<br />
czy profanację Hostii wiązać należy nie z kolejną fazą chrystianizacji<br />
(głównie miast), lecz najpierw z szukaniem winnych wśród ofiar. Zbiorowej<br />
świadomości ciążyły wszak masakry dokonane na Żydach w miastach<br />
nadreńskich przez uczestników pierwszej krucjaty. Dalej: walka<br />
Kościoła z herezjami w XIII wieku sprzyjała poczuciu zagrożenia i wypatrywaniu<br />
wewnętrznych wrogów. Miejska zaś rywalizacja gospodarcza<br />
chrześcijan i Żydów skłaniała do dawania wiary straszliwym pomówieniom<br />
i czynienia z nich okrutnej broni. Nie pomagały liczne papieskie<br />
bulle broniące Żydów przed oskarżaniem ich o mord rytualny<br />
i wyrządzaniem im innych krzywd. Wieść o wytoczeniu przez Żydów<br />
krwi z chrześcijańskiego dziecka czy o profanacji Hostii uruchamiała<br />
psychozę, prowadzącą do – tym razem rzeczywistego – przelania ludzkiej<br />
krwi.<br />
Zgłębiając uwarunkowania złożonych procesów historycznych, Autor<br />
nie usiłuje wyczerpać morza. Bliskie jest mu zdanie nowojorskiego<br />
socjologa Dawida Bergera: ,,Nigdy w pełni nie zrozumiemy antysemityzmu.<br />
Głęboko zakorzeniony, złożony, nieskończenie uporczywy, wciąż<br />
149
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
zmienny, a przecież taki sam – jest zjawiskiem na przecięciu historii,<br />
socjologii, ekonomiki, politologii, religii i psychologii”. Niemniej w książce<br />
Horoszewicza brak nastawienia na rejestrowanie wyłącznie przejawów<br />
antysemityzmu. Są w niej i przykłady (mniej liczne, zgodnie z proporcjami<br />
dziejowymi) wzajemnego szacunku i dobrych relacji Żydów<br />
i chrześcijan, w tym i kościelnych dygnitarzy, głównie w VI-X wieku.<br />
W państwie Karolingów i w Anglii odbywały się pełne wzajemnej kurtuazji<br />
dysputy religijne chrześcijańsko-żydowskie. Do XI wieku Żyda<br />
od nie-Żyda odróżniała właściwie jedynie religia. Potem zaczęto wyolbrzymiać<br />
odmienności społeczno-kulturowe. W XIII wieku wierzono<br />
już, że Żydzi znają prawdę chrześcijaństwa, odrzucając ją jednak ze złej<br />
woli.<br />
Zdanie z listu Grzegorza Wielkiego (598 r.): ,,Tak jak Żydom nie<br />
powinno być wolno (...), tak też nie powinni doznawać żadnej krzywdy”<br />
– powtórzone zostało w bullach papieskich (od XII do XV wieku)<br />
aż 22 razy. Chroniąc Żydów przed fizycznym prześladowaniem, atakowały<br />
ich za zatwardziałość i utrzymywały ich niższościowy status. Ich<br />
upokorzenia miały ukazywać karę Boską za niewierność i wyrażać triumf<br />
Kościoła.<br />
Zawarte w bullach czy postanowieniach soborów restrykcje Autor<br />
niuansuje rzetelnie, na przykład: zakaz nieumiarkowanej lichwy – zatem<br />
zgoda na mniejsze odsetki; wymaganie płacenia dziesięcin od nieruchomości<br />
nabytych od chrześcijan – ale nie od budowli wzniesionych przez<br />
samych Żydów; zakaz opuszczania domów w drugiej części Wielkiego<br />
Tygodnia – ograniczenie swobód, ale i regulacja ochronna, gdyż obrzędy<br />
liturgiczne i paraliturgiczne wzmagały wrogość chrześcijan wobec Żydów.<br />
Rzecz jednak nie w zestawianiu poszczególnych głosów wrogości<br />
i życzliwości, lecz w ich bilansie, który owocował długo i gorzko. ,,Wypracowane<br />
w przeszłości mity teologiczne, w których prawda i fałsz<br />
składają się na jeden obraz, przekazały swe piętno epoce współczesnej”<br />
– pisał w roku 1961 ekumenista z Toronto Gregory Baum. Ojcowie<br />
Kościoła, kaznodzieje, a za nimi tłumy chrześcijan, od II po XX wiek,<br />
oskarżali naród żydowski o bogobójstwo. To nurt myślenia na tyle silny,<br />
że nie była go w stanie zatrzymać ani świadomość dobrowolnego charakteru<br />
śmierci Chrystusa, ani wyznawanie, że Pan cierpiał za grzechy<br />
wszystkich ludzi (przypomniał o tym na przykład Sobór Trydencki), ani<br />
indywidualnie – a nie kolektywistycznie czy dziedzicznie – pojmowana<br />
w Kościele wina.<br />
150
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
Nie za wiele mogło wynikać z potępienia fizycznej przemocy wobec<br />
Żydów, jeśli atmosferę sprzyjającą pogromom współtworzyła ambona,<br />
wydźwięk nabożeństw pasyjnych, tekst pieśni kościelnej, teatr, malarstwo<br />
czy potwierdzenie przez Stolicę Apostolską w latach 1584-1869<br />
kultu sześciu osób (z tego czterech w XIX wieku), mniemanych ofiar<br />
mordów rytualnych. Wierzono usilnie w istnienie tej i innych żydowskich<br />
zbrodni, knowań i spisków, by własnej chrześcijańskiej agresji móc<br />
przypisać charakter obronny, uznając ją za akt sprawiedliwości czy profilaktykę.<br />
Hodowanie zatrutych wyobrażeń o Żydach służyło usypianiu<br />
chrześcijańskiego sumienia. Już od IX wieku pojawiały się coraz to nowe<br />
konfiguracje żydowskiej zmowy z wrogami chrześcijan, a od XII wieku<br />
odkrywano już wszechspisek Żydów, zmierzających do unicestwienia<br />
całego chrześcijaństwa, na przykład przez zatruwanie studzien, czym<br />
usiłowano wyjaśnić wybuch dżumy w 1348 roku (zaraza nie oszczędziła<br />
również Żydów) – w Strasburgu spalono wtedy dwa tysiące Izraelitów.<br />
Potworny zbiorowy strach znajdował kozła ofiarnego. Protokoły mędrców<br />
Syjonu, opublikowane na początku XX wieku, miały stare korzenie.<br />
Spiskomania czasów najnowszych do spisków żydowskich dołączy<br />
masońskie i inne.<br />
Były w średniowieczu soborowe i papieskie nakazy segregacyjne.<br />
Nosili więc Żydzi żółte kółka na ubraniu czy spiczaste kapelusze, by<br />
zawsze byli odróżnialni. Musieli mieszkać w osobnych dzielnicach. Nie<br />
było mowy o żadnej żydowskiej służbie w domach chrześcijan (i odwrotnie).<br />
Separacja miała chronić katolicką wiarę i moralność. Ale były<br />
i getta wzniesione z woli samych Żydów – by żyć według własnych praw<br />
i zwyczajów, bezpieczniej, za murami. Były i pełne mocnych słów papieskie<br />
bulle chroniące Żydów przed krzyżowcami. A Innocenty IV bronił<br />
ich przed niesumiennymi dłużnikami, którzy przyczyniali się też przez<br />
to do wysokich odsetek. Oburzano się na lichwę, zapominając, że Żydom<br />
zakazano wielu innych zawodów. Aż do XVI wieku antyżydowskie<br />
nakazy papieskie były słabo egzekwowane w... Państwie Kościelnym,<br />
gdzie znalazła schronienie część Żydów wygnanych z Hiszpanii. Od Pawła<br />
IV do Piusa IX rzymskie getto, już przymusowe, marniało z nędzy<br />
i represji. Inkwizycja jednak nie była dla jego mieszkańców nazbyt dotkliwa.<br />
Taka jest cała książka: bez dowodzenia z góry przyjętej tezy, bez<br />
karmienia stereotypów, z dostrzeganiem wszelkiego ,,ale”, które jednak<br />
nie ma przekreślać tego, co powiedziano poprzednio. Prezentując mnóstwo<br />
wydarzeń i stanowisk, Autor nie przywdziewa togi prokuratora<br />
151
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
ani adwokata. A osąd zostawia czytającemu. I zgadza się z Konstantym<br />
Gebertem, który na pewnym sympozjum replikował katolickiemu referentowi:<br />
,,Wierzę, że nawet gdyby nie było tragedii drugiej wojny światowej,<br />
chrześcijaństwo uświadomiłoby sobie, że antysemityzm jest złem.<br />
Mam zbyt dobre mniemanie o chrześcijaństwie, aby zgadzać się z prelegentem”.<br />
KS. JAN KRACIK, ur. 1941, profesor historii Kościoła, wykładowca<br />
PAT. Ostatnio wydał Trwogi i nadzieje końca wieków (1999), Relikwie<br />
(<strong>2002</strong>).<br />
Anna Baranowa<br />
Pochwała ręki<br />
Marian Warzecha.<br />
Nowe obrazy,<br />
Galeria Starmach,<br />
kurator wystawy: Andrzej<br />
Szczepaniak<br />
Kraków, maj-czerwiec <strong>2002</strong><br />
Używam w odniesieniu do ostatnich obrazów Mariana Warzechy<br />
tytułu klasycznego już szkicu Henri Focillona Éloge de la main, mając<br />
świadomość paradoksu. Pochwała ręki?<br />
Twórczość Mariana Warzechy, członka założyciela Grupy Krakowskiej,<br />
kojarzona jest z nurtem intelektualnym awangardy. Powściągliwość<br />
jego sztuki, chłód, dystans. Antypody malarstwa w duchu romantycznego,<br />
„gorącego”, właśnie takiego, które rodzi się z potrzeby szybkiej ekspresji,<br />
znaczonej spontanicznym, automatycznym nawet gestem ręki.<br />
Marian Warzecha oczywiście wie, na czym polega takie malarstwo. W końcu<br />
lat 50. malował na rozłożonym na podłodze płótnie obrazy informel,<br />
ale wycofał się z tej powszechnej wtedy mody szybciej niż inni. Podobnie<br />
jak jego żona, Teresa Rudowicz, zaczął robić kolaże, a więc uprawiać sztukę<br />
w pewnym sensie zapośredniczoną, bo w obrazie budowanym z fragmentów<br />
wziętych z życia nigdy nie wiadomo, czy jest przedłużeniem rzeczywistości<br />
czy też tworzy rzeczywistość osobną. W pracach powstałych podczas<br />
wspólnego dwuletniego pobytu we Włoszech Marian Warzecha i Te-<br />
152
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
resa Rudowicz używali – każde z nich na swój sposób – kawałków zapisanego<br />
pergaminu z pociętych kart kupionej na rzymskim targu księgi rodu<br />
Colonna. Młodych artystów ekscytowało w jakiś sposób, że jest to stary<br />
rękopis, ale treść zapisu nie miała znaczenia. Były to – jak mówi dzisiaj<br />
Warzecha – „bzdury genealogiczne”, które swobodnie poddawali manipulacji.<br />
Jeśli pojawia się tu ślad ręki, to cudzej. Obraz kolaż układany jest<br />
z fragmentów cudzego pisma, cudzych słów, cudzych historii, tak aby<br />
pozbawić je zabarwienia emocjonalnego.<br />
Zwłaszcza u Warzechy gra ta miała intelektualne podłoże. W jego<br />
kompozycjach fragmenty rękopisu stanowią element zdyscyplinowanych,<br />
często symetrycznych struktur na równi z reliefowymi prostokątami i kwadratami.<br />
Z czasem zacznie wykorzystywać również bardziej lub mniej<br />
rozpoznawalne cytaty z historii sztuki, jak nagrobek Szafrańców z Pieskowej<br />
Skały, fragmenty barokowych rzeźb, motyw lwów z lampki chanukowej.<br />
Warzecha, łącząc elementy przynależne do różnych porządków,<br />
stawiał sobie pytanie o koherencję obrazu. Szukał uzasadnienia systematycznego<br />
i z pomocą przyszła mu matematyka. Artysta dokładnie pamięta<br />
moment, w którym uświadomił sobie, iż jego metoda może mieć wytłumaczenie<br />
w matematyce, a ściśle w teorii zbiorów znanej mu ze Wstępu<br />
do teorii mnogości i topologii Kazimierza Kuratowskiego 1 . Czytał tę książkę<br />
w młodości niemal jak kryminał, pokonując sformalizowany język wyższej<br />
matematyki. W wywiadzie z 1996 roku wspomina odkrycie, do którego<br />
doprowadziła go obserwacja własnego obrazu:<br />
Lubiłem ten kolaż, zawsze więc wisiał gdzieś na widoku. Wtedy jednak<br />
miałem wrażenie, jak gdybym zobaczył go po raz pierwszy. Począłem baczniej<br />
mu się przyglądać i uświadomiłem sobie, że mimo tego, iż składa się on z elementów<br />
o różnej proweniencji (formy geometryczne, amorficzne pismo), nie<br />
pasujących do siebie, nie tworzących spójnej całości takiej, jaką winno być dzieło<br />
sztuki – to jednak istnieje w nim jakaś forma uporządkowania, która sprawia,<br />
że wielu ludzi, także ja sam, znajduje przyjemność w jego oglądaniu. Skoro nie<br />
jest to jednak „całość” pojęta jako suma części, to jest to... i nagle doznałem<br />
olśnienia: no tak – to jest zbiór! W następnych dniach przemyśliwałem konsekwencje<br />
tego odkrycia, sięgnąłem po następne publikacje na temat teorii zbiorów,<br />
konsultowałem się ze znajomymi matematykami i w końcu zrodził się pomysł<br />
metazbioru A. Później zaś pojawiły się metazbiory następne 2 .<br />
1<br />
Pierwsze wydanie ukazało się w PWN w 1955, drugie, znacznie rozszerzone,<br />
w 1962.<br />
2<br />
Sztuka i jej okolice. Z Marianem Warzechą rozmawia Jarosław Suchan, w: Marian<br />
Warzecha. Zbiór [katalog wystawy], Starmach Gallery, Kraków, październik 1996, s. 20.<br />
153
154<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
Ciekawe, że ta sama książka Kazimierza Kuratowskiego była rewelacją<br />
dla Mieczysława Porębskiego, który w Notatniku 1962, publikowanym<br />
na bieżąco we „Współczesności”, nazwał ją najważniejszą z ówczesnych<br />
swoich lektur. I malarz, i krytyk – każdy niezależnie od siebie<br />
– dają dowód fascynacji możliwościami matematyki, nauki najbardziej<br />
konkretnej i precyzyjnej, a jednocześnie najbardziej tajemniczej. Porębski<br />
pisał: „i powoli zaczynamy zdawać sobie sprawę, że matematyka jest<br />
najprostszym zarzuceniem sieci, na jakie stać nasz umysł, jest ponawianą<br />
wciąż próbą apriorycznego przejrzenia możliwości, z których zarówno<br />
życie, jak sztuka, jak wszystkie wreszcie mitologie – wybierają tylko<br />
niektóre” 3 . Świadectwo humanistów jest bardzo wymowne, ale warto<br />
również przywołać stanowisko samych matematyków. Dla przykładu,<br />
Hugo Steinhaus we wspomnieniu o Stefanie Banachu nawiązywał do<br />
słów Verlaine’a: „»Jest tylko jedno: żarliwa gloria rzemiosła« – a matematycy<br />
wiedzą dobrze, że ich rzemiosło polega na tej samej tajemnicy,<br />
co rzemiosło poetów” 4 .<br />
Odwoływanie się do nauk matematycznych w tęsknocie za ścisłą metodą<br />
jest cechą znamienną dla wielu humanistów i artystów XX wieku.<br />
Powodów można wskazać niemało i nie tutaj miejsce, aby je roztrząsać.<br />
To szukanie pewności na obcym gruncie okazało się – jak sądzę – zbyt<br />
daleko idącą gorliwością, skoro ewolucja samych nauk ścisłych doprowadziła<br />
do podważenia klasycznych i racjonalnych teorii. Mieczysław<br />
Porębski w artykule Nauki nauk ścisłych przywołuje wnioski Wernera<br />
Heisenberga, który w pracy Physik und Philosophie porównuje język<br />
opisu, jakim posługuje się nowa fizyka, do języka potocznego i poezji.<br />
„W teoriach nieklasycznych – komentuje Porębski – ścisłe pozostają matematyczne<br />
wzory i obliczenia, interpretujący je język jest jednak i musi<br />
być »nieprecyzyjny i niesystematyczny«” 5 . Heisenberg pisze o nowym<br />
języku fizyki jak o języku poetyckiej sugestii. Spełnia on według niego<br />
swoje zadanie, gdyż „wywołuje w naszym umyśle obrazy, a jednocześnie<br />
poczucie tego, że obrazy owe związane są z rzeczywistością w sposób<br />
luźny, że wyrażają jedynie zbliżenie się do rzeczywistości” 6 .<br />
Na dobrą sprawę nikt logicznie myślący nie powinien wymagać od<br />
artysty przestrzegania ściśle określonych, sprawdzalnych reguł. Edmund<br />
3<br />
M. Porębski, Wstęp do metakrytyki, w: tegoż, Pożegnanie z krytyką, Kraków-Wrocław<br />
1983, s. 82.<br />
4<br />
Cyt. za: K. Kuratowski, Notatki do autobiografii, Warszawa 1981, s. 89.<br />
5<br />
M. Porębski, Nauki nauk ścisłych, w: tegoż, Sztuka a informacja, Kraków 1986,<br />
s. 262.<br />
6<br />
Tamże.
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
Husserl, sam szukający pewnej podstawy dla filozofii, pisał o artystach<br />
ze zrozumieniem specyfiki ich warsztatu:<br />
Codzienne doświadczenie poucza nas, że mistrzostwo, z jakim artysta włada<br />
swym materiałem, oraz zdecydowany i nierzadko pewny sąd, którym ocenia<br />
on dzieła swej sztuki, tylko wyjątkowo opierają się na teoretycznym poznaniu<br />
praw przypisujących ukierunkowanie i uporządkowanie przebiegowi czynności<br />
praktycznych, a zarazem określających wzorce wartościowania, według których<br />
należy oceniać doskonałość bądź niedoskonałość gotowych dzieł. Z reguły artysta-praktyk<br />
nie jest tym, który mógłby poinformować nas o naczelnych zasadach<br />
jego sztuki. Nie tworzy on według zasad i nie ocenia według zasad. Tworząc,<br />
postępuje za wewnętrzną aktywnością swych harmonijnie ukształtowanych<br />
sił, sądząc zaś – za subtelnie wykształconym taktem i wyczuciem<br />
artystycznym 7 .<br />
Marian Warzecha należy do tych artystów, którzy sami narzucają<br />
sobie rygory metody. Jego zamiłowanie do matematyki jest czytelne nawet<br />
dla profanów. Na jednym z obrazów stanowiącym „element 3/3” Zbioru<br />
(1968) umieścił wzór, za pomocą którego Kazimierz Kuratowski zapisał<br />
definicję podstawowego w topologii pojęcia granicy ciągu punktów<br />
8 . W niedawnej rozmowie przypomniał jeden z nurtujących go wówczas<br />
problemów: ponieważ interesował go kwadrat, postanowił<br />
spróbować wyznaczyć największy z możliwych. Ogłosił „komunikat<br />
o problemie konfiguracji układu słonecznego tak, aby środki planet wraz<br />
ze Słońcem znalazły się w jednej płaszczyźnie”. Największy możliwy do<br />
zmierzenia, ale nie do wyobrażenia kwadrat można było w teorii wykreślić<br />
na skrajnych punktach tej płaszczyzny. Stosowanie metod systemowych<br />
doprowadziło artystę do konceptualizacji i w konsekwencji do<br />
odrzucenia niemal artystycznego rzemiosła. Wolał w myślach rozwiązywać<br />
problemy, niż je potem wyjaśniać poprzez materialne realizacje.<br />
Nie były mu one potrzebne. Miał przy tym świadomość, że ten najważniejszy<br />
obraz trzeba nosić w sobie. Nie można i nie warto go odsłaniać<br />
komukolwiek.<br />
Ten posunięty do skrajności maksymalizm, połączony z minimalizmem<br />
w dziedzinie konkretnej praktyki warsztatowej, doprowadził do tego, że<br />
artysta zamilkł i wycofał się ze sceny artystycznej. Osiągnął tym samym<br />
to, że jego nazwisko należy do najbardziej enigmatycznych wśród konfra-<br />
7<br />
E. Husserl, Badania logiczne, t. I, Prolegomena do czystej logiki, przełożył J. Sidorek,<br />
Toruń 1996, s. 19.<br />
8<br />
K. Kuratowski, Wstęp do teorii mnogości i topologii, wydanie drugie zmienione,<br />
Warszawa 1962, s. 98.<br />
155
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
trów w Grupie Krakowskiej. Nie ma się zatem co dziwić, że nie jest<br />
uwzględniany w powstających ostatnio jak grzyby po deszczu słownikach<br />
sztuki polskiej. Jest to niejako nieobecność na własne życzenie. Na pocieszenie<br />
trzeba dodać, że w leksykonach tych występuje bardzo niewielu<br />
artystów Grupy Krakowskiej z jego generacji, urodzonej na krótko przed<br />
wojną. Gdy najstarsi mistrzowie już odeszli lub odchodzą (Kantor, Brzozowski,<br />
Stern...), najwyższy czas poważnie zainteresować się młodszymi,<br />
którzy dawno już przekroczyli próg wieku średniego. Zwłaszcza że potrafią<br />
oni zaskakiwać – tak jak zrobił ostatnio Marian Warzecha.<br />
W jego nowych obrazach nastąpiła zmiana tonacji – ascetyczna racjonalność<br />
została zastąpiona liryzmem i kontemplacją. Duże płótna pokryte<br />
są bielą. Wszelkie odcienie bieli, na granicy przezroczystości. Z tej transparentnej<br />
przestrzeni wyłania się rysunek – jak ślad. Wyrastają, a może<br />
właśnie znikają zarysowane drżącą ręką linie, które coś przypominają.<br />
Jakieś postaci z pogranicza sztuki i życia. Platońska anamneza? Elżbieta<br />
Wolicka w ekskluzywnie wydanym katalogu wystawy nazwała to malarstwo<br />
Opowieścią w bieli. Autorka odważyła się uczynić rzecz niemodną,<br />
napisała tekst w duchu „krytyki poetów”. A przecież gdyby nie jej – jakże<br />
udana – próba znalezienia werbalnego ekwiwalentu, można by sądzić, że<br />
słowa nie tylko są tu niepotrzebne, ale i całkowicie bezsilne. Wolicka sugeruje,<br />
iż Warzecha w swoich nowych obrazach:<br />
Dociera do „początku” własnego malarstwa – a może „sztuki obrazowania”<br />
w ogóle? Z warsztatowo perfekcyjną starannością i napiętą uwagą (...) bada<br />
„elementy” jego pozawerbalnej mowy: odcienie bieli, która rozszczepia się na<br />
widmo barw i emanuje światłem, pajęcze ślady rysowanej kreski, które z falującej,<br />
niby przejrzysta, jedwabna tkanina, powierzchni tła wydobywają kształty –<br />
hieroglificzne znaki wewnętrznych form, nie tyle „przedmiotów przedstawionych”,<br />
ile ich archetypów. Ich widzialny obrys wydaje się jakby „nie ręką uczyniony”,<br />
lecz jakimś wewnętrznym zmysłem widzenia, dotyku, a także słuchu.<br />
Mnie obrazy Warzechy wydają się doskonałym wcieleniem tej „świetlistej<br />
wymowy”, o której wspominał Apollinaire, głosząc, za Golbergiem,<br />
pochwałę linii: „Czy ten »głos światła« nie jest rysunkiem, a więc<br />
linią? Kiedy zaś światło może wyrazić się w pełni, wszystko się zabarwia.<br />
Malarstwo jest w istocie mową światła” 9 .<br />
9<br />
G. Apollinaire, Wybór pism, wybrał, wstępem i notami opatrzył A. Ważyk, Warszawa<br />
1980, s. 94. O filozofii i estetyce Golberga patrz: E. Grabska, Zmierzch i świt modernizmu<br />
albo światła i cienie pewnej przyjaźni, w: Mistrzowi Mieczysławowi Porębskiemu<br />
uczniowie, Kraków 2001, s. 121-133.<br />
156
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
Marian Warzecha w swoich najnowszych obrazach pokazuje sytuację<br />
graniczną. Jego sztukę można nazwać w pełni – zgodnie z ideałem<br />
włoskich teoretyków XVI wieku – arte del disegno. Disegno jako zamysł<br />
(disegno interno) i jako rysunek (disegno externo). Federico Zuccari, artysta<br />
i teoretyk późnego manieryzmu, tłumaczył wyższy sens disegno<br />
jako segno di Dio in noi: „piętno boskie w nas” 10 . Poprzez rysunek wewnętrzny<br />
artysta uzyskuje udział w boskości. Nie ma innego sposobu,<br />
aby przekazać piękno rysunku wewnętrznego niż pośrednictwo ręki,<br />
która nadaje mu ciało i widzialną formę. „Powiadam więc – pisze Zuccari<br />
– że rysunek zewnętrzny nie jest niczym innym niż tym, co ukazuje<br />
się zarysowane formą bez cielesnej substancji. Prosty zarys, okonturowanie,<br />
wymierzenie i postać wielkiej rzeczy wyobrażonej bądź rzeczywistej.<br />
Ten rysunek, tak ukształtowany i zarysowany linią, jest przykładem<br />
i formą idealnego obrazu” 11 .<br />
Idea disegno znalazła doskonałe wcielenie w obrazach artysty awangardowego.<br />
Marian Warzecha osiągnął w swoich białych, bliskich dematerializacji,<br />
a tak konkretnych płótnach syntezę. Połączył harmonijnie<br />
pierwiastek racjonalny i duchowy, intelekt i uczucie, spekulację<br />
umysłu i spontaniczność ręki. Dojrzałość – późna i wyjątkowa.<br />
Wypada żywić nadzieję, że wystawy w Galerii Teresy i Andrzeja Starmachów<br />
nie będą wspominać jedynie jej bywalcy. Nowe obrazy Mariana<br />
Warzechy powinny być pokazane również w innych miejscach o odpowiedniej<br />
randze.<br />
ANNA BARANOWA, ur. w 1959 w Dobromilu. Historyk sztuki i krytyk.<br />
Pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ostatnio redagowała książkę<br />
Stulecie Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka” (Universitas, Kraków<br />
2001) i była kuratorką wystawy Malarstwo materii 1955-1962.<br />
Warszawa – Lublin (Galeria Zderzak, Kraków, grudzień 2001-luty <strong>2002</strong>).<br />
10<br />
Patrz: Teoretycy, pisarze i artyści o sztuce 1500-1600, wybrał i opracował J. Białostocki,<br />
Warszawa 1985, s. 470-490; T. J. Żuchowski, Rysunek. Czy wszyscy mówimy<br />
o tym samym?, w: Disegno – rysunek u źródeł sztuki nowożytnej, red. T. J. Żuchowski<br />
i S. Dudzik, Toruń 2001, s. 9.<br />
11<br />
Teoretycy..., s. 481.<br />
157
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
połeczeństwo nieobojętnych<br />
Dorota Rogala<br />
Dzieciaki Jacka<br />
„Najczęściej słyszę, że z tych dzieci nic nie wyrośnie. Właśnie przeciwko<br />
takim opiniom się buntuję, bo wiem, że tworząc dzieciom dobre<br />
warunki rozwoju ich predyspozycji i zainteresowań, daję im szansę stać<br />
się muzykami, dziennikarzami czy aktorami, a przede wszystkim ludźmi,<br />
którzy przez życie będą iść z szacunkiem i z wyrozumiałością dla<br />
innych”.<br />
Autor tych słów, Jacek Pikuła, ma trzydzieści cztery lata. Od 13 lat<br />
pomaga dzieciom z biednych katowickich rodzin 1 . Zorganizował dla nich<br />
świetlicę i klub, stwarza im warunki do nauki. Placówkę humanitarnoopiekuńczą<br />
„Dzieciaki Jacka” założył w 1990 roku przy zborze ewangelickim<br />
w Katowicach. Nieliczna wtedy grupka jego podopiecznych mogła<br />
tam spożyć posiłek, odrobić lekcje, uczyć się angielskiego. Koncerty,<br />
imprezy, kursy i wycieczki zaczęły z czasem przyciągać coraz więcej<br />
dzieci. Trzeba było znaleźć dla nich nowe, większe miejsce.<br />
„Na ulicę Graniczną trafiliśmy, szukając takiej siedziby dla naszej<br />
placówki, która pomieściłaby wszystkich chętnych – mówi Jacek Pikuła.<br />
– Budynek podarowany przez Urząd Miasta Katowice był na początku<br />
całkowicie zdewastowany. Własnymi środkami wyremontowaliśmy<br />
go, razem z dziećmi wytapetowaliśmy, osadziliśmy okna, zrobiliśmy podłogi.<br />
Zagospodarowaliśmy 400 m² powierzchni użytkowej”. Tym sposobem<br />
przy ulicy Granicznej powstała świetlica, klub dziecięcy, hotelik<br />
dla dzieci będących ofiarami przemocy, a także stolarnia i Klub Globtrotera.<br />
„W organizowanych przez nas imprezach z okazji Świąt, Mikołaja<br />
czy Dnia Dziecka uczestniczy rocznie nawet 5000 dzieci z ubogich<br />
rodzin” – podkreśla Pikuła.<br />
1<br />
Jacek Pikuła otrzymał za swoją działalność społeczną m.in.: nagrodę Ministra Pracy<br />
i Polityki Społecznej, nagrodę Wojewody Katowickiego, Honorową Odznakę Miasta<br />
Katowice i Order Uśmiechu.<br />
158
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
20 czerwca tego roku ośrodek jednak zamknięto. Budynek należący<br />
do „Dzieciaków Jacka” został przeznaczony do rozbiórki, ponieważ w tym<br />
miejscu ma przebiegać trasa średnicowa. Decyzji nie da się już, niestety,<br />
cofnąć. Jacek Pikuła dowiedział się o planach zagospodarowania tego<br />
terenu już po zakończeniu remontu. Urząd Miasta obiecał mu więc inny<br />
dom. Ale „ten budynek przekazano o rok za późno. To zdewastowana<br />
kamienica wymagająca znowu generalnego remontu. Ja nie mam wielkich<br />
wymagań, ale chciałbym, aby dzieci, którymi się opiekuję, miały<br />
chociaż w połowie tak dobre warunki, jak sprawcy ich nieszczęść w katowickiej<br />
izbie wytrzeźwień”, mówi Pikuła.<br />
Rzecznik prasowy UM w Katowicach tłumaczy tę sytuację brakiem<br />
lokali o wymaganym przez Pikułę standardzie. „Nam też przecież bardzo<br />
zależy na funkcjonowaniu jego placówki. Gdyby przestała istnieć,<br />
byłaby to dla Katowic duża strata. Wiem, że teraz Jacek remontuje już<br />
ten nowy dom”.<br />
Tymczasem nie tak łatwo zdobyć pieniądze – narzeka szef „Dzieciaków”.<br />
Na razie trwa poszukiwanie sponsorów: rozesłał kilkaset listów<br />
z prośbą o pomoc. Nie ma jednak zbyt wielu ofiarodawców. Najczęściej<br />
pomagają mu mali, wcale nie bogaci przedsiębiorcy lub rzemieślnicy.<br />
Przekazują po tysiąc, dwa tysiące złotych. Na sto banków odpowiedział<br />
tylko jeden, a spore przedsiębiorstwo telekomunikacyjne swoją odmowę<br />
uzasadniło tym, że... dotuje jedynie duże przedsięwzięcia. Ale Jacek<br />
Pikuła ciągle jest optymistą. „W pokonywaniu tych wszystkich trudności<br />
– mówi – pomaga mi pogoda ducha i dzieci, które wnoszą w moje<br />
życie koloryt i sens”.<br />
Według katowickiego MOPS w mieście jest około 3500 dzieci, które<br />
powinny otrzymywać pomoc socjalną. Te w najgorszej sytuacji mogą<br />
korzystać z pomocy kilkunastu świetlic środowiskowych w mieście. Jedną<br />
z nich, stale współpracującą z MOPS-em, jest świetlica Pikuły, która<br />
może przyjąć osiemdziesięcioro dzieci. Zdaniem Barbary Kowalczyk,<br />
dyrektor katowickiego MOPS, placówka Jacka jest wyjątkowa: „On w jej<br />
działalność angażuje się całkowicie, poświęca temu życie, swoją postawą<br />
pokazuje, jak można pomagać ludziom. Choć może sprawiać wrażenie<br />
idealisty bujającego w obłokach, w rzeczywistości jest niesłychanie<br />
sprawnym organizatorem i menedżerem, potrafi z ruder zrobić wspaniałe<br />
rzeczy, ma wiele talentów. Jego zapał i zaangażowanie sprawiają, że<br />
zdobywa sponsorów i właściwie jest niezależny. Od władz samorządowych<br />
otrzymuje tylko niewielkie dotacje”.<br />
Oddajmy głos Jackowi Pikule: „Dostajemy niewielkie fundusze na<br />
osiemdziesięcioro dzieci, podczas gdy do świetlicy przychodzi ich zwy-<br />
159
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
kle około setki. Staram się przyjąć jak najwięcej potrzebujących, ale są<br />
oczywiście pewne ograniczenia”. Do świetlicy mogą przychodzić tylko<br />
dzieci z rodzin ubogich posiadające aktualną decyzję administracyjną<br />
wydaną przez tutejszy ośrodek, do klubu natomiast może przyjść każde<br />
dziecko potrzebujące pomocy, jeśli tylko jest miejsce. Zajęcia są tak<br />
organizowane, by dzieci nie miały czasu się nudzić ani psocić. „Sprzątają,<br />
obierają ziemniaki, tłuką kotlety, są cały czas czymś zajęte. Za<br />
swoją pracę otrzymują specjalne kupony-pieniążki, za które mogą sobie<br />
coś kupić w sklepiku. Jedna dziewczynka za to, że regularnie przez rok<br />
pomagała, »kupiła« sobie rower górski. W ośrodku panują jasne reguły<br />
– jeśli coś jest nie tak, mówię o tym głośno. Jeśli ktoś komuś coś ukradnie,<br />
co też czasem się zdarza, to nie ukrywamy tego. Teraz, ze względu<br />
na przeprowadzkę i remont, nasza działalność trochę osłabła, ale nie<br />
zamarła zupełnie. W ruinach nowej placówki raz lub dwa razy w tygodniu<br />
spotykają się z dziećmi wolontariusze. Chciałbym przyspieszyć<br />
prace remontowe i oddać dom do użytku na Boże Narodzenie. Teren jest<br />
wystarczająco duży, by – prócz ponownego uruchomienia dotychczasowej<br />
działalności, czyli świetlicy, klubu oraz hoteliku – mógł powstać<br />
tutaj jeszcze plac zabaw przystosowany dla dzieci niepełnosprawnych<br />
oraz mieszkanie dla dwóch dziewcząt, które zostały pobite i zgwałcone.<br />
Pracy jest bardzo wiele, a brakuje nam jeszcze 200 tysięcy. Przy remoncie<br />
zostało zatrudnionych dziesięciu bezrobotnych, którym przecież<br />
musimy zapłacić...”<br />
Jacek Pikuła przyjmuje każdą pomoc. Tradycją już stały się jego<br />
uliczne występy w centrum Katowic, gdzie codziennie przez trzy godziny<br />
gra na gitarze i śpiewa. Mówi, że dzięki wsparciu przechodniów może<br />
kupić dzieciom pomoce szkolne albo przygotowywać im podwieczorki.<br />
Jeśli udałoby się zebrać kwotę potrzebną na ukończenie remontu i ponownie<br />
otworzyć ośrodek, dzieciaki Jacka znowu miałyby dom.<br />
Placówka Humanitarno-Opiekuńcza „Dzieciaki Jacka”<br />
40-008 Katowice, ul. Graniczna 3<br />
(+32) 259-87-03, 0501-931-581<br />
www.dzieciakijacka.republika.pl<br />
DOROTA ROGALA, ur. 1974, absolwentka filologii polskiej UJ i dziennikarstwa<br />
PAT, pracuje w Wydawnictwie <strong>Znak</strong>.<br />
160
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
W tym miesiącu polecamy uwadze Państwa:<br />
Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży<br />
32-600 Oświęcim, ul. Legionów 11<br />
tel./fax (+33) 843-12-11, 843-21-07<br />
mdsmijbs@oswiecim.petex.pl<br />
W pół drogi między rynkiem w Oświęcimiu a bramą obozu, w szarej,<br />
zaniedbanej przestrzeni zauważyć można kilka przejrzystych, otwartych<br />
w kierunku dziedzińca-ogrodu pawilonów. To Międzynarodowy Dom Spotkań<br />
Młodzieży – jedna z tych instytucji, które złowrogą historię Auschwitz<br />
starają się przekształcić w coś owocującego dobrem.<br />
Aby to miejsce refleksji, pracy i nauki mogło powstać, potrzeba było<br />
wielu lat. Kiedy w latach 60. niemieccy ewangelicy z organizacji <strong>Znak</strong>i<br />
Pokuty zaczęli mówić o konieczności stworzenia takiego centrum właśnie<br />
w Oświęcimiu, natrafili na opór zarówno w Polsce, jak i w Niemczech: było<br />
jeszcze za wcześnie. Dopiero w 1986 roku, gdy przyszli im z pomocą byli<br />
więźniowie obozu, w ciągu pół roku udało się nie tylko sformalizować sprawę,<br />
ale i doprowadzić do końca budowę.<br />
Dziś do MDSM na kilkudniowe, a nawet kilkutygodniowe seminaria przyjeżdżają<br />
głównie Niemcy i Polacy, ale coraz częściej zaglądają tu przedstawiciele<br />
innych krajów, także młodzi Izraelczycy. Zwiedzają Auschwitz, Birkenau<br />
i wieś Monowice (gdzie kiedyś znajdowała się trzecia część obozu), a potem<br />
rozmawiają: o pokojowym rozwiązywaniu konfliktów, o mniejszościach<br />
etnicznych, o dialogu międzyreligijnym, o przyszłości Europy. Dyskusje przekształcają<br />
się w zadania: młodzi architekci opracowali kilka studyjnych projektów<br />
zagospodarowania kompletnie zrujnowanej ulicy Berka Joselewicza,<br />
wydano książkę – wspomnienia mieszkańców przedwojennego Oświęcimia,<br />
a o wernisażach, wieczorach poetyckich i meczach piłki nożnej, w których<br />
uczestniczą również mieszkańcy miasta, długo można by opowiadać.<br />
Idea różnego rodzaju domów spotkań narodziła się w Niemczech i wynika<br />
zarówno z kilkuwiekowej tradycji „Bildung”, jak i z ogromnego wysiłku<br />
duchowego, moralnego i intelektualnego, jaki to społeczeństwo podjęło<br />
po wojnie, aby rozliczyć się z nazistowską przeszłością. Dziś instytucje<br />
te znaleźć można także w Polsce, Francji, Holandii. Podejmują też<br />
zupełnie nowe zadania. W Heinrich Pesch Haus (Ludwigshafen) regularnie<br />
spotykają się młodzi dziennikarze ze Wschodu i Zachodu, aby uczyć<br />
się od siebie nawzajem zawodowego warsztatu, a w jezuickim „Theodocos”<br />
(Gliwice) spotykają się protestanci, katolicy i prawosławni, a kto wie,<br />
czy wkrótce nie dołączą do nich przedstawiciele islamu. Aktywność tych<br />
instytucji to dowód, że praca nad pamięcią może być konstruktywna.<br />
Agnieszka a Sabor<br />
161
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
ekomendacje<br />
w<br />
Gusta i guściki (Le Goût des autres) w reżyserii Agnès Jaoui<br />
to film z pozoru skromny. Ot, komedia, zwyczajna historia. Bogaty<br />
przedsiębiorca, pan Castella, jest osobnikiem nieokrzesanym i – nie<br />
ukrywajmy – niezbyt sympatycznym, a w dodatku obarczonym dość<br />
fatalnym gustem. Pewnego dnia – zmuszony przez swego współpracownika<br />
– zaczyna uczyć się angielskiego. Ma to pomóc w interesach,<br />
o czym jednak Castella nie jest przekonany. Ale to nie koniec jego<br />
kłopotów. Wieczorem żona wyciąga go do teatru, i to na sztukę Racine’a,<br />
a przecież on – jak sam podkreśla – nie lubi poezji. I nagle okazuje<br />
się, że jego nauczycielka angielskiego, Clara, jest aktorką, a jej<br />
gra przynosi niezwykłe dlań wzruszenia. Pojawia się uczucie, ale też<br />
pragnienie, by wejść w świat Clary. Castella poznaje zatem jej przyjaciół,<br />
chodzi na wernisaże, kupuje nawet współczesny obraz. Robi to,<br />
czym dawniej pogardzał. Zmienia krawat i... wyznaje swoje uczucia.<br />
Można by pomyśleć: wstrętny mieszczuch został wreszcie wyedukowany.<br />
A jednak szybko okazuje się, że nie tylko on żyje przesądami. Równie<br />
zamknięta w swoim świecie wyobrażeń jest Clara. Bo w tym filmie<br />
„gusta i guściki” oznaczają więcej, niż zwykliśmy uważać. To gust<br />
wyznacza nasze zachowania, nasze widzenie świata i postrzeganie innych<br />
ludzi, to on ogranicza nasze postępowanie. Przemianie pana Castelli<br />
towarzyszy dostrzeżenie przez innych ich własnych ograniczeń.<br />
Towarzyszy jej spostrzeżenie, że są inne gusty, że jest możliwość wyjścia<br />
poza swoje środowisko, jego sądy i przesądy. Tylko nie każdy potrafi<br />
się z nich wyzwolić.<br />
PK<br />
w Lech Janerka,<br />
a, Fiu fiu... Muzyka „z duszą”, czemu w ogóle nie<br />
przeszkadza, że została dopracowana na komputerze. Choć dużo w niej<br />
pogłosów, zapętlonych fraz i innych efektów elektronicznej obróbki<br />
dźwięku, dla wielu dźwiękowych zabaw punktem wyjścia jest tradycyj-<br />
162
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
nie gitarowy akord czy flażolet. Przede wszystkim jednak to kolejna płyta<br />
w dorobku czołowego polskiego rockmana.<br />
Utwory Janerki swoją oryginalność zawdzięczają w równym stopniu<br />
walorom muzycznym (kompozycji i pomysłowej aranżacji) co tekstom.<br />
W latach 80. recenzenci wytykali mu nawet, że uprawia „rock intelektualny”.<br />
I oto płyta Fiu Fiu… potwierdza słuszność tego „zarzutu”.<br />
W piosence Allelujaż, intonując: „Chwalmy układ za upór i trud/ Chwalmy<br />
układ scalony/ I alleluja śpiewajmy mu”, Janerka szydzi z pseudoreligii,<br />
dla której ucieleśnieniem sacrum jest „czip” (procesor komputerowy),<br />
by z kolei w innych utworach opowiadać o swym i swych bohaterów<br />
prawdziwym potykaniu się z „czarną dziurą”, która „donikąd rurą<br />
jest”. Trapią go nieoczekiwanie dość poważne pytania: „Jak to jest gdy<br />
się zobaczy/ A ja nie widzę nic”, a w innej piosence: „Musi być jakiś<br />
sens/ Poza muzyką dens i tłem”. Te osobiste poszukiwania decydują<br />
o unikatowości albumu.<br />
De<br />
w Zjazd do Chełmna z trasy Toruń-Gdańsk łatwo przeoczyć. Pierwszy<br />
drogowskaz z tą nazwą ukazuje się niemal w ostatniej chwili. Położone<br />
na dziewięciu wzgórzach, lokowane w 1233 roku, ma unikatowy,<br />
wytyczony w średniowieczu szachownicowy układ ulic, gotyckie kościoły<br />
i kamienice, renesansowy ratusz, mury obronne, klasztor... Ceglane<br />
masywy zabytków onieśmielają, płaszczyzny planów architektonicznych<br />
nakładają się wielokrotnie na siebie. Dla fotografa to miejsce gotowych<br />
kadrów, szczególnie gdy zachodzące słońce dolewa złota do starej czerwieni<br />
dachówek na krzywych domkach.<br />
Są wzmianki, że gród istniał już za Piastów, ale panna Historia obudziła<br />
się tu tak naprawdę do życia dopiero z przybyciem rycerzy teutońskich.<br />
Konrad Mazowiecki przeliczył się – potęga zakonu szybko przerosła<br />
jego własną, ale w okresie krzyżackiego panowania Chełmno zyskało<br />
dostęp do wielkich i przemiłych osiągnięć cywilizacji europejskiej.<br />
Życie na wzgórzach rozkwitało, Historia nabrała rumieńców. Pojawili<br />
się kupcy o duńskich, holenderskich i angielskich nazwiskach. Wielu<br />
z nich osiedlało się nad Wisłą. Na statkach Hanzy płynął do miasta<br />
dobrobyt.<br />
Starczało i na stroje, i na powozy, i na architekturę. Ludzie stawiali<br />
domy sobie i Panu Bogu. W XIII wieku dźwignięto z ziemi sześć gotyckich<br />
kościołów. Przez sto lat w dwóch nieodległych punktach miasta<br />
budowali swoje świątynie dominikanie i franciszkanie. Może nieraz ja-<br />
163
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
kiś nowy wozak mylił drogę i cegły zapłacone przez franciszkanów zrzucał<br />
u „konkurencji”. Więc ambaras, przeliczanie od nowa, zafrasowane<br />
drapanie się po tonsurze. W wieku XIV miasto nadal się rozwijało. Ale<br />
podjęta w 1368 roku przez zakon krzyżacki próba założenia uniwersytetu<br />
nie powiodła się. Była to już może zapowiedź zmieniającej się koniunktury.<br />
Trochę zdezorientowana Historia przycupnęła, czekając, co<br />
będzie dalej. Dalej była reformacja, wyniszczające wojny, epidemie,<br />
pustoszące przemarsze wojsk, pogłębiający się kryzys Rzeczypospolitej.<br />
W XVII wieku gotyckie kościoły zdołano jeszcze wyposażyć w bogaty<br />
barokowy wystrój. W 1692 udało się założyć uczelnię – na Akademię<br />
Chełmińską, trzydziestą pierwszą kolonię Uniwersytetu Jagiellońskiego,<br />
przyjeżdżali profesorowie z Krakowa. W roku 1779 zostali zmuszeni<br />
do opuszczenia miasta przez władze pruskie. Akademia ostatecznie<br />
zakończyła działalność w roku 1818. W starannie utrzymanym budynku<br />
mieści się dzisiaj szkoła średnia.<br />
Postarzała Historia snuje się teraz z sennymi kotami po przylegających<br />
do rynku uliczkach. Tu lepiej, bo rynek piękny, ale stare dzieje<br />
zamalowano nową farbą, i ruch, i coca-cola.<br />
Po rozebraniu zabudowań klasztornych wyniosły i smukły kościół<br />
franciszkanów stoi dziś na boisku szkolnym. Przed drzwiami wejściowymi<br />
z nieużywaną klamką chodzą latem chłopcy z ręcznikami na szyi.<br />
Wracają z kąpieliska do położonego obok budynku XVI-wiecznego gimnazjum,<br />
do którego bazylika niegdyś należała.<br />
Z kościoła podominikańskiego Pan Bóg wyprowadził się razem z meblami.<br />
Na zamalowanych białą kiedyś farbą ścianach (wnętrze „uprościli”<br />
urzędujący tam przez sto lat protestanci) są kontury i cienie, jakby<br />
w domu, z którego wyniesiono sprzęty. Zakonnicy sprzedali albo rozdali<br />
urządzenie świątyni. Pozostał główny ołtarz, ambona i przedziwne<br />
koślawe ławki. Przez jakiś czas mieszkała tu sowa. Do kościoła przyjeżdżali<br />
wtedy nie teolodzy, lecz ornitolodzy, bo żyjący w ograniczonej<br />
przestrzeni ptak był wygodnym materiałem do badań. W 1994 roku za<br />
sprawą sowy ze szczytu kolumny ołtarza runął anioł. Ale to był już czas,<br />
kiedy siła wznosząca święte figury na cokoły osłabła, a oczywista przez<br />
stulecia potrzebność niektórych wysiłków zaczęła wydawać się względna.<br />
Anioła umocowano do ściany prezbiterium, dwa metry nad ziemią.<br />
DZ<br />
164
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
Antoni Gołubiew<br />
Z notatnika<br />
literackiego<br />
JEDENASTA<br />
WIECZOREM<br />
1 <strong>listopad</strong>a 1971<br />
Nie umiemy postawić właściwie dnia Wszystkich Świętych. Widzimy<br />
go właściwie jako Święto Zmarłych, jeździ się wtedy na cmentarz,<br />
odwiedza swoich zmarłych, stawia na grobach chryzantemy i pali tysiące<br />
zniczów. Rozumie się ten dzień jako Święto Wspominków. Jako uczczenie<br />
Wielkiego Rozstania.<br />
Jest jesień, często mgła. A jeżeli słońce, to już niskie, nie grzejące. Liście<br />
szeleszczą pod nogami, konary drzew są nagie, pachnie zbutwieniem i zgnilizną.<br />
„Proch jesteś i w proch się obrócisz” – i w wyobraźni te zbutwiałe<br />
trumny, wyżarte przez piach twarze, podziemny korowód kościotrupów.<br />
Kwiaty są sztuczne, wyhodowane po cieplarniach (i sprzedawane przed<br />
cmentarzem za ciężką forsę), zwarzy je może pierwszej nocy przymrozek.<br />
Ognie nie grzeją, zwiewane przez jesienny wiatr – zostanie po nich kałuża<br />
zaschniętej parafiny. Romantyczno-makabryczny obrzęd dziadów.<br />
Oddaliśmy umarłym jakąś resztkę i chcemy mieć to z głowy. Chcemy<br />
spokojnie pójść do domu. Widzicie Pański krzyż? Nie chcecie jadła,<br />
napoju, zostawcie nas w spokoju! A kysz, a kysz!...<br />
To parodia! To nawet nie półpogańsko rozumiane święto Zaduszek,<br />
które może być dniem Wspomnienia, gdy nie ma już mojej Mamy, Papusia,<br />
Mury, cioci Jadzi, Zawieya, Zosi Morstinowej, Lecha Beynara, nie<br />
ma Janki Foxowej, nie ma naszego Gulki, który leży na drujskim mogilniku,<br />
nie ma rodziców Janki. Taki jest dzień Rozstania i Pamięci. Kiedy<br />
wołamy: kochaliśmy Was i pusto jest na świecie bez Was. I wszystkim,<br />
co nas łączy, jesteśmy z Wami, Wy zaś jesteście pośród nas. Nawet jeżeli<br />
jesteście prochem na cmentarzach.<br />
Nie odczepimy się od Was ziarnkiem soczewicy, doniczką chryzantem,<br />
zwiewanym przez wiatr płomykiem. Zawsze raziły mnie te nibyobjawy<br />
pietyzmu, jest w nich zawarte coś z „a kysz!”. Byliście z nami,<br />
tu, na ziemi, a teraz brak nam Was w naszych mieszkaniach, na spotkaniach,<br />
w zwyczajnym życiu. Nieraz mówiłem moim bliskim, że chciałbym,<br />
żeby po moim pogrzebie zebrali się jak za życia, by pogadali o zwy-<br />
165
166<br />
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
kłych sprawach dnia, pośmiali się, popili. Teraz dostrzegam, że chciałem<br />
obrzędu stypy, ale stypy bez ponuractwa, właściwie na wesoło. Wspomnienia?<br />
Moglibyście coś mojego przeczytać – o życiu, dla życia! Byłbym<br />
tam między Wami, z Wami. Może zagralibyśmy w bridża?... Lecz<br />
to jest dzień pogrzebu i dzień Zaduszek. A Wszystkich Świętych?<br />
To przede wszystkim Dzień Człowieka. Jego pełni, radości i wiary.<br />
Jego życia i miłości. To jest dzień człowieka, czyli inaczej – człowieczeństwa.<br />
Tego, co w nas jest wielkie, święte – nawet potencjalnie. Wielkość<br />
zmieszana jest w nas w praktyce z lichotą, z małością i marnością, z głupstwem<br />
i złem. Ale dziś czcimy w sobie świętość, to wszystko, co wyrywa<br />
się ze skorupy codziennego sobkostwa, przyziemności. I nawet nie to<br />
ważne, czy wierzę czy nie wierzę w Pana Boga, ale dzisiaj chcę widzieć<br />
i uznawać boskość tkwiącą w człowieku. W każdym, tym nawet najpodlejszym.<br />
Taki jest znicz, który nie może zagasnąć, jeśli nawet odejdę,<br />
który jest czymś o wiele większym niż bryłka parafiny z knotem w środku.<br />
Komuż to przynosimy dzisiaj pachnące zbutwieniem cieplarni chryzantemy?<br />
Życiu, miłości, człowiekowi? I gdzież to – na cmentarzu? Jakieś<br />
dogłębne nieporozumienie.<br />
To także dzień ludzkości. Wszystkich świętych, c a łej świętości<br />
– świętości świata. W tych, co umarli, co żyją, co jeszcze się nie narodzili.<br />
W tych, co rozpalali ogień na Początkach, i tych, co powiedzą kiedyś<br />
naszej Ziemi: żegnaj, Matko, dobra byłaś dla wszystkich nas przez<br />
tysiąclecia. Ten dzień to święto wszechludzkiej solidarności i miłości,<br />
o tym ma nam przypominać, tego uczyć. Święto Człowieka i Ludzkości<br />
– nas Wszystkich i wszystkiego, co w nas wielkie i święte. I znów – co<br />
robią te wypielęgnowane chryzantemy i gasnące pod wiatrem lub z braku<br />
stearyny znicze? To przecież jest urągowisko z jednego z największych<br />
dni w roku, który ma budzić nas, nie zaś usypiać.<br />
Bo to jest także święto Życia – przede wszystkim życia. Miliardy ludzi<br />
już pomarło, ale coś po nich żyje. My po nich i z nich żyjemy, żyje ogień,<br />
i dom, i miasta, wodociągi, fabryki, koleje, pola uprawne – żyje Cywilizacja.<br />
I żyją porywy ich ducha, ich świętości – żyje Kultura. To święto Cywilizacji<br />
i Kultury, święto Świętych, którzy nam życie zostawili. I znów: po<br />
co te chryzantemy i kolorowe znicze? To nie tak, to inaczej, inaczej!...<br />
Nieco później<br />
Napisałem tu tyle przeciw kwiatom i zniczom, przeciw całej naszej<br />
tradycji obchodzenia Święta Zmarłych, a właściwie nie myślę przeciw
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
niej występować (rozróżnienie Wszystkich Świętych i Zaduszek, mimo<br />
że te dnie mają ze sobą pewien wewnętrzny związek, to całkiem inna<br />
sprawa). Ludzie muszą odnaleźć jakąś formę wyrażania swych uczuć,<br />
a ta jest piękna: żywe kwiaty i ognie. I posiada swój długi ciąg, sięgający<br />
jeszcze czasów pogańskich. Tylko że każda forma grozi przerodzeniem<br />
się w formalizm. W obecnych chryzantemach i kolorowych szkiełkach,<br />
w tej sztampie oraz masowości zatracają się istotne treści. Trudno, jest<br />
nas niezmiernie dużo, muszą być tłumy, tłok, musi być regulująca ruch<br />
milicja (czy na ten dzień nie mogłaby odstąpić swoich funkcji jakiemuś<br />
czynnikowi społecznemu?). Ale wobec tej masowości czy nie narzuca<br />
się myśl o jakichś czynnościach także wspólnych? Może chociażby<br />
jakiś śpiew obecnych na cmentarzu, jakaś inna forma paraliturgicznego<br />
oddania hołdu i miłości. Czemu nie dzwoni od czasu do czasu dzwon<br />
cmentarnej kaplicy? Pewną trudność stanowi, że na cmentarzu są obecni<br />
wierzący i niewierzący, także przedstawiciele różnych wyznań. Ale<br />
wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy jesteśmy braćmi, zebraliśmy się tutaj<br />
w bólu albo przynajmniej z poczucia pietyzmu – bo po cóż by inaczej tu<br />
przychodzić? – więc stanowimy przez to wielką wspólnotę i chyba znalazłaby<br />
się dostępna dla każdego (tzn. nie rażąca, nie urażająca) forma,<br />
żeby dać tej wspólnocie wyraz. Byłoby to łączące, konstruktywne. Oczywiście<br />
nie należy nic takiego wymyślać, raziłoby to sztucznością i nie<br />
mogłoby chwycić, ale można i warto o tym myśleć. Może próbować<br />
szukać. Bez doktrynerstwa (nawet w dobrych intencjach), które mogłoby<br />
jątrzyć, bez zmuszania i bez nachalstwa, ale z ludzkiej miłości i solidarności.<br />
I żeby była w tym powaga, ta ujmująca ludzkie serca autentyczność.<br />
W każdym bądź razie to, co się dziś dzieje na cmentarzach,<br />
w niczym nie przypomina świętych obcowania, przebywania z naszymi<br />
zmarłymi, lecz coś w rodzaju przepychania się przy wychodzeniu z kina.<br />
W każdym razie dzisiaj na cmentarz nie pójdę, postaram się jutro,<br />
w Dzień Zaduszny.<br />
Na niektórych cmentarzach (u nas na Salwatorskim) odbywają się<br />
procesje wśród grobów, to już coś, ale jeszcze nie wszystko. Więc co?...<br />
Ot, myśli się snują w dniu dzisiejszym, to chyba zrozumiałe!...<br />
ANTONI GOŁUBIEW, ur. 1907 w Wilnie, zm. 1979, powieściopisarz<br />
i publicysta, współzałożyciel czasopisma „Żagary” (1931), redaktor<br />
„Tygodnika Powszechnego”, autor między innymi cyklu powieściowego<br />
Bolesław Chrobry (cz. I-V, 1947-1974) i medytacji Listy do przyjaciela.<br />
Gdy chcemy się modlić (1955).<br />
167
ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />
Summary<br />
The problem of authority, of the relation between spirit and establishments,<br />
is one that has caused concern in the minds of Christians<br />
since Christ’s day. His teaching, and even more so His life went to show<br />
authority in the Church to be tantamount with service. Has, however,<br />
the Roman Catholic Church not run, over the twenty centuries of its<br />
history, against that evangelic precept? How should ecclesiastical<br />
authority be structured nowadays, in an era of freedom, in a post-secular<br />
epoch? What’s the point in claiming that the Church be to greater extent<br />
democracized? In embracing these questions F. Tomasz Węcławski<br />
falls back on first Christian communities and, basing himself on their<br />
example, puts forward three principles: that of utmost respect for every<br />
calling, noncompetitiveness of callings and a tenet which says – the greater<br />
the responsibility one has for others, the less he shall get for himself.<br />
Whether or not these dictates are legitimate, how things are with regard<br />
to the problem of authority within the Polish Church, and what changes<br />
ought to be introduced in the wake of recently revealed sex abuse cases<br />
among clergy are subjects of a discussion charged by Jarosław Gowin<br />
with Józef Augustyn SI, Paweł Kozacki OP, F. Stefan Moszoro-Dąbrowski<br />
of Opus Dei, a catholic publicist Zbigniew Nosowski and a philosopher<br />
Karol Tarnowski for participants. Archbishop Józef Życiński shares<br />
thoughts on ecclesiastical authority which the many years of bishopric<br />
have made him think. F. Grzegorz Ryś reflects upon the concept of<br />
“structures of sin”, using the Church state as an instance of these. The<br />
theme part winds up with Henryk Pietras SI and his juxtaposition of the<br />
ancient versus modern understanding of priesthood.<br />
The number also brings Zbigniew Stawrowski’s considerations of<br />
the dialectics of justice and mercy and of problems that have in this<br />
connection resulted in post-communist Poland, further voices on the<br />
papal visit to Poland (this time Elżbieta Wolicka and Jan Michalski take<br />
their runs), the first part of an essay by Adam Lipszyc on a renowned<br />
American cultural critic Harold Bloom, as well as another episode of<br />
Piotr Kłodkowski’s “little pictures” from his journey across Asia, this<br />
time from Malaysia. Readers will also find book reviews, accounts of<br />
major artistic events, and a report on activities of some non-governmental<br />
groups.<br />
168
Zespol<br />
Wojciech Bonowicz, Halina Bortnowska, Tomasz Fialkowski, Tadeusz Gadacz, Stanislaw Grygiel,<br />
ks. Michal Helle r, Waclaw Hryniewicz OMI, ks. Jan Kracik, ks. Grzegorz Rys, Marek Skwarn.i.cki,<br />
Stanislaw Stomma, Wladyslaw Str6iewski, Stefan Swieiawski, ks. To masz W~clawsk i,<br />
Stefan Wilkanowicz, Jacek Wozniakowski<br />
Redakcja<br />
Olgierd Chmielewski (opracowanie graficzne), Jaroslaw Gowin (redakror naczelny), Janusz Poniewierski,<br />
Karol Tarnowski, lukasz Tischner (sekretarz redakcj i), Stefan Wilkanowicz (przewodnicz:jcy<br />
Fundacji Kulrury ChrzeScijaiiskiej ZNAK), Elibieta Wolicka, Henryk Woiniakowski, Dorora Zanko<br />
NOWE, KORZYSTNE WARUNKI PRENUMERATY <br />
Cena pojedynczego numeru - 18 zl <br />
Cena numeru w prenumeracie: <br />
kwarralnej - 16 zl, p6 lrocznej - 14 zl, rocznej - 12 zl <br />
PRENUMERATI;: moi na rozpoczqc od wybranego numeru. Cena prenumerary w 2003 roku:<br />
roczna: 144 zl; p6lroczna: 84 zl; kwarralna: 48 zl. Wplaty przyjmuje SIW <strong>Znak</strong> Sp. z 0.0., ul.<br />
Kosciuszki 37, 30-105 Krak6w, LG Petro Bank S.A. / O. Krakow 15501118-30826587.<br />
DO PRENUMERATY zacn~camy Czyrelnik6w mieszkajqcych poza Polsk'l. Rocznq prenumerat~<br />
zagranicznq mozna rozpoczqc od wybranego numeru. Koszty prenumeraty wraz z oplatq<br />
za wysylk~ lotniczq: Europa - 80 $, Ameryka Pn. i Afryka - 95 $, Ameryka Pd. i tac., Azja<br />
-115 $, Australia i Oceania -140 $. Wplary w zlotowkach (wedlug akru alnego kursu NBP)<br />
prosz~ kierowac pod adresem jw.<br />
KAZDY PRENUM ERATOR jest czlonkiem Klubu Przyjaci61 <strong>Znak</strong>u i otrzymuje zaproszenia<br />
na wszystkie spotkan ia i dyskusje organizowane przez miesi~c znik "<strong>Znak</strong>".<br />
KAZDY PRENUMERATOR dostanie w prezencie ksiqik~.<br />
PRENUM£RATA KRAJOWA I ZAGRANICZNA PROWADZONA PRZ£Z "RUCH"<br />
Cena prenumeraty w [ kwartale 2003 wynosi 48 zl. Szczegolowe informacje we wlakiwycn<br />
dla miejsca zamieszkania prenumerarora oddzialacn " RLlcn" lub w urz~dacn pocztowycn.<br />
Prenumerata zagran iczna jest 01000/0 droisza od prenumeraty krajowej i Za [ kwartal2003 r.<br />
wynosi 96 zl.<br />
adres redakcji: <br />
30-105 Krakow, ul. i:okiuszki 37, tel. (+12) 42914 10, fax (+12) 421 9814; <br />
e-mail: miesiecznik@znak.com.pl <br />
Dzial reklamy i promocji, tel.!fax: (+12) 4219724 <br />
Marcrial6w niezam6wionych ni e ods)'Jamy<br />
NakJad 2500 egz. <br />
Sklad i lamanie: Studio PM, <br />
L11. Zakopianska 2B/13, 30-418 Krakow, tel. 050390-28-13 <br />
Druk: Drukarnia Colonel, Krakow, ul. Dqbrowskiego 16
W numerze:<br />
Drugie oblicze milosierdzia, s. 14<br />
Zbigniew Stawrowslci: Zapewne przynajmniej niektor.lY odczuli po 1989<br />
roku cien niepokoju. Moze bylo im glupio, ze ich dotychczasowy pomysl<br />
na zycie - oportunizm, cynizm, gotowosc na klamstwo dla huiery i wygody<br />
- zostal nazwany publicznie podlosci'l. Moze choc przez chwil~<br />
uswiadomili sohie wag~ utraconej godnosci, poczuli si~ z tym nieswojo<br />
i zapragn«li wrocic do domu ojca. Dlaczego zatem zatrzymali si~ w pol<br />
drogi?<br />
•<br />
o<br />
"Wsr6d was tak nie jest", s. 39<br />
Ks. Tomasz Wl(clawski: 1m wi~ksza odpowiedzialnosc za innych, tym<br />
mniej dla siebie. 1m bardziej do jakiegos powoiania nalezy troska<br />
o "wielu", tym bardziej jest 0110 powolaniem do sluzenia sob'l .<br />
Kanonie Zachodu Harolda Blooma, s. 123<br />
Adam Lipszyc: 1ak si~ zdaje, dla Blooma ludzie skiadaj'l si~ z ksiCliek.<br />
Dzieje si~ tak po prostu dlatego, ze definiuje nas nasza kuitura, a l1asza<br />
kultura to tyle, co zachodni kanon literacki. A nurty myslowe? A wiary religijne?<br />
1ak widzielismy, Bloom uwaza je za wypchane ptaki.<br />
Sedno sprawy, s. 114<br />
Elibieta Wolicka: Wychodzi na to, ze boimy si~ prawdy, bo nie dowier.lamy<br />
samym sobie i sobie nawzajem. Kr~puje nas rowniez stereotyp<br />
"poprawnosci politycznej": mil(dzy innymi boimy si~ pos'ldzenia 0 to, ze<br />
jestesmy naiwnymi "etosowcami".<br />
Za miesi~c:<br />
o pocieszeniu, iakie daie sztuka <br />
ISSN 0044-488X<br />
1 1<br />
9 770044 488027<br />
ISSN 0044-488X<br />
INDEKS 383716<br />
Cena 18 zt