03.11.2014 Views

Nr 570, listopad 2002 - Znak

Nr 570, listopad 2002 - Znak

Nr 570, listopad 2002 - Znak

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

Adam Chmielowski,<br />

Szara godzina (Kardynał)<br />

olej na płótnie, 44 x 124,5<br />

1880<br />

Ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie<br />

1


SPIS TREŚCI<br />

Władza i grzech w Kościele<br />

LISTOPAD (11)<br />

4. Od redakcji<br />

cji<br />

DIAGNOZY<br />

5. Zbigniew Stawrowski<br />

Drugie oblicze miłosierdzia<br />

TEMAT MIESIĄCA<br />

16. Ks. Tomasz Węcławski<br />

„Wśród was tak nie jest”<br />

41. Trudne pytania<br />

Rozmawiają: Józef Augustyn SJ, Paweł Kozacki OP,<br />

ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski, Zbigniew Nosowski<br />

i Karol Tarnowski<br />

63. Abp Józef Życiński<br />

Pragmatyzm i łaska a w zbawczej misji Kościoła<br />

79. Ks. Grzegorz Ryś<br />

Grzech w Kościele czy grzech Kościoła?<br />

94. Henryk Pietras SJ<br />

Postrzeganie kapłaństwa<br />

105. Inspiracje<br />

PO PIELGRZYMCE<br />

106. Elżbieta Wolicka<br />

Sedno sprawy<br />

109. Jan Michalski<br />

Rozesłanie Kościoła polskiego<br />

2


TEMATY I REFLEKSJE<br />

112. Adam Lipszyc<br />

Falstaff – prawdziwy krytyk marksistowski (1)<br />

DOSKONAŁ<br />

ONAŁY SMAK ORIENTU<br />

122. Piotr Kłodkowski<br />

Supermarket et i świątynia<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

128. Jerzy Wocial<br />

Wybrani z wieczności do wieczności<br />

134. Dariusz Kowalczyk SJ<br />

Biblijne anioły, , psychoterapia i szambo<br />

140. Joanna Petry Mroczkowska<br />

Męczennicy, , problem aktualny<br />

147. Ks. Jan Kracik<br />

Negowane braterstwo na drogach historii<br />

152. Anna Baranowa<br />

Pochwała ręki<br />

SPOŁECZEŃSTWO NIEOBOJĘTNYCH<br />

158. Dorota Rogala<br />

Dzieciaki Jacka<br />

162. Rek<br />

ek<br />

ekomendacje<br />

JEDENAST<br />

STA A WIECZOREM<br />

165. Antoni Gołubiew<br />

Z notatnika a literackiego<br />

168. Summary<br />

3


OD REDAKCJI<br />

Od redakcji<br />

W średniowieczu krążyła legenda, że kiedy Konstantyn<br />

Wielki ogłaszał edykt mediolański, rozległ się głos z nieba:<br />

„W tym momencie rozlewa się trucizna w ciało Kościoła”.<br />

Uwolnienie się od tej trucizny – mówi dziś prof.<br />

Stefan Swieżawski – nastąpiło dopiero w drugiej połowie<br />

XX wieku, w trakcie Drugiego Soboru Watykańskiego. To<br />

Jan XXIII, zwołując 40 lat temu Sobór, powiedział: „Czas<br />

strząsnąć pył cesarstwa, który od czasów Konstantyna<br />

osiadł na tronie świętego Piotra”.<br />

Właśnie o tym piszą autorzy <strong>listopad</strong>owego „<strong>Znak</strong>u”:<br />

o „klątwie” Konstantyna i odwiecznej pokusie władzy i znaczenia<br />

– oraz o mozolnym zdejmowaniu owego „garbu” i powrocie<br />

do Ewangelii. Bo przecież Założyciel Kościoła „nie<br />

przyszedł po to, żeby Mu służono, ale żeby służyć”.<br />

Nie ukrywamy, że bezpośrednią inspiracją do zajęcia<br />

się problemem władzy w Kościele była tzw. sprawa poznańska:<br />

odsłonięcie zła, które zagnieździło się we wspólnocie<br />

ludzi wierzących. W sercu jednego człowieka sprawującego<br />

władzę i tych wszystkich, którzy to zło tuszowali.<br />

W numerze publikujemy również następne teksty poświęcone<br />

sierpniowej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski.<br />

Papieskie orędzie miłosierdzia odnosi się również – jesteśmy<br />

o tym przekonani – do Kościoła, który przecież „ciągle<br />

potrzebuje nawrócenia”.<br />

4


DIAGNOZY<br />

Zbigniew Stawrowski<br />

Drugie oblicze<br />

miłosierdzia<br />

W świecie, w którym nie ma ani pamięci prawdziwego<br />

domu, ani perspektywy synów obdarzonych<br />

najwyższą godnością, pozostaje jedynie miejsce<br />

dla sług takiego czy innego hodowcy świń, zaś<br />

szczytem życiowej kariery dla najbardziej ambitnych<br />

– stanie się samemu panem i właścicielem<br />

jakiegoś stada.<br />

Wtedy zastanowił się i rzekł: (...) zabiorę się i pójdę<br />

do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem<br />

przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien<br />

nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym<br />

z najemników (Łk 15, 17-19).<br />

Główne przesłanie ostatniej papieskiej pielgrzymki to poruszające<br />

słowa o Bożym Miłosierdziu, do którego docieramy i w którym<br />

uczestniczymy sami pełniąc akty miłosierdzia. Przesłanie wydaje się<br />

proste i jednoznaczne. Jest jak dobre ziarno zasiane przez siewcę,<br />

a to, czy wyda plon, czy też wydziobią je ptaki lub zagłuszą ciernie,<br />

zależeć będzie od wrażliwości serc, mocy woli i przede wszystkim<br />

jasności naszych umysłów. Każdy z nas został osobiście wezwany do<br />

refleksji, aby słowa o miłosierdziu przetłumaczyć na konkret i odnaleźć<br />

własną drogę wewnętrznej przemiany i zewnętrznego działania.<br />

Warto więc już spokojnie wczytać się w homilie z Łagiewnik, Błoń<br />

i Kalwarii, warto sięgnąć do encykliki o Bożym Miłosierdziu. Warto<br />

5


6<br />

ZBIGNIEW STAWROWSKI<br />

również przysłuchiwać się uważnie popielgrzymkowym komentarzom<br />

– także i tym, które z orędzia Jana Pawła II usiłują uczynić ideologiczną<br />

podpórkę dla niezbyt chrześcijańskich programów. Tak bowiem<br />

wygląda konkret naszego życia i w nim właśnie, a nie gdzie<br />

indziej, mamy odpowiedzieć na papieskie przesłanie.<br />

W czasie wizyty w Polsce Ojciec Święty położył nacisk przede<br />

wszystkim na miłosierdzie rozumiane jako postawa samarytańska.<br />

Mówiąc o różnych formach ubóstwa, o potrzebie wrażliwości na<br />

ludzkie nieszczęście i obowiązku udzielenia bliźnim niezbędnego<br />

wsparcia, a także beatyfikując osoby znane z troski o najuboższych<br />

i odrzuconych, akcentował to oblicze miłosierdzia, które wcześniej<br />

konsekwentnie nazywał solidarnością. Solidarność, wyrastająca z poczucia<br />

głębokiej braterskiej wspólnoty, ma być naszą odpowiedzią<br />

na każdą ludzką biedę, niezależnie od tego, czy osoby, które należy<br />

wesprzeć, same są sobie winne czy zawinili inni, czy też winien jest<br />

po prostu los. Problem winy jako przyczyny nieszczęścia, choć może<br />

okazać się ważny w perspektywie bardziej długofalowych działań,<br />

z pewnością nie jest pierwszoplanowy, gdy ktoś cierpiący pilnie oczekuje<br />

na pomocną dłoń.<br />

Oczywiście, samarytańska postawa potrzebna jest zawsze i wszędzie<br />

i nigdy jej za wiele, trudno jednak nie dostrzec pozytywnych<br />

zmian, które pod tym względem zaszły w naszym kraju. Współcześni<br />

polscy apostołowie miłosierdzia budzą dziś powszechny podziw i szacunek.<br />

Co więcej, zamiast prowadzić boje ze zwalczającymi ich działalność<br />

instytucjami państwa, jak to miało miejsce przed rokiem 1989,<br />

W przypadku zła moralnego<br />

najważniejsze okazuje się<br />

przywrócenie zerwanych<br />

więzi wspólnoty.<br />

mogą czasem liczyć nawet na ich wsparcie.<br />

Na tle wielorakich aksjologicznych sporów<br />

dzielących polskie społeczeństwo tak rozumiane<br />

miłosierdzie wyróżnia się jako niekwestionowana<br />

i powszechnie akceptowana wartość,<br />

choć zdarzają się oczywiście różnice poglądów co do właściwych<br />

form jej realizacji. Można więc powiedzieć, że dla samarytańskiej<br />

solidarności z potrzebującymi istnieje w naszym kraju zarówno sprzyjający<br />

duchowy klimat, jak i w miarę przyjazna instytucjonalna przestrzeń,<br />

toteż zakres praktykowania takiej postawy zależy przede<br />

wszystkim od przezwyciężania ociężałości naszych serc.


DIAGNOZY<br />

Istnieje jednak drugie, nie mniej ważne oblicze miłosierdzia, gdzie<br />

kwestia winy i odpowiedzialności, a tym samym i sprawiedliwości,<br />

nie może zostać pominięta. Czym innym jest bowiem zło fizyczne<br />

(choroba, nieszczęście), czym innym zaś zło moralne (wina, grzech)<br />

– inaczej też w obu przypadkach wygląda perspektywa skutecznej<br />

pomocy, której udzielić może osoba gotowa okazać miłosierdzie. Jeśli<br />

w pierwszym przypadku chodzi głównie o to, abyśmy uświadomili<br />

sobie, co wynika z oczywistego poczucia wspólnoty i solidarności<br />

z braćmi będącymi w potrzebie, o tyle w drugim – w przypadku zła<br />

moralnego, które sięga głębiej i niszczy elementarne relacje międzyludzkie<br />

– najważniejsze okazuje się przywrócenie zerwanych więzi<br />

wspólnoty. Najważniejsze i – dodajmy – znacznie bardziej trudne.<br />

To drugie oblicze miłosierdzia stanowi główny temat encykliki<br />

Dives in misericordia (DM). W centrum rozważań Jana Pawła II znajduje<br />

się tu nie przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, lecz o synu<br />

marnotrawnym: o kimś, kto zagubił się i zmarnował swoje dziedzictwo,<br />

ale zdołał się opamiętać i oto wraca skruszony do domu<br />

ojca, który przyjmuje go z radością. Opowieść ta ma charakter uniwersalny.<br />

Jest archetypem każdej sytuacji autentycznego przebaczenia<br />

i pojednania, niezależnie od tego, czy ma ono miejsce w ramach<br />

chrześcijańskiego sakramentu pokuty, czy też w zwyczajnych, „świeckich”<br />

konfliktach między ludźmi. „Ten syn – pisze Papież – (...) to<br />

poniekąd człowiek wszystkich czasów” (DM, 5).<br />

Bólem, który woła o pomoc, nie jest tu po prostu materialna nędza<br />

czy fizyczne osamotnienie syna, lecz coś o wiele ważniejszego –<br />

utracona synowska godność, zmarnowane człowieczeństwo. Kto<br />

doznaje bólu? Taki ból jest zawsze po stronie zranionej miłości! Gdy<br />

syn porzuca dom i w uciechach świata trwoni swoje dziedzictwo, to<br />

nie on zrazu cierpi, lecz jego ojciec. Nawet nieskończona dobroć<br />

i miłosierdzie ojca nie są w stanie same ugasić owego cierpienia, bowiem<br />

ból wzmaga się tym bardziej, im większa jest ojcowska miłość,<br />

im większe pragnienie odbudowania zerwanej więzi z synem. Nikt<br />

inny jak tylko zagubiony syn może okazać się miłosiernym samarytaninem,<br />

który opatrzy ojcowską ranę. Miłosierdzie ojca, aby odbudować<br />

zniszczoną wspólnotę, musi więc spotkać się z miłosierdziem<br />

syna; nie jest ono postawą jednostronną, lecz wymaga wzajemności.<br />

7


ZBIGNIEW STAWROWSKI<br />

Ks. Józef Tischner, komentując papieską encyklikę, ujął to w prostych<br />

słowach: do drzwi miłosierdzia potrzeba dwu kluczy – jeden<br />

ma w ręku ojciec, a drugi syn; z jednej strony potrzebna jest gotowość<br />

przebaczenia, z drugiej – nawrócenie 1 .<br />

W ewangelicznej opowieści drzwi od strony ojca są zawsze otwarte,<br />

dlatego też przywrócenie wspólnoty zależy w gruncie rzeczy od<br />

postawy marnotrawnego syna. Co jest tym kluczem, co jest koniecznym<br />

warunkiem urzeczywistnienia miłosierdzia, którego wypełnienie<br />

spoczywa wyłącznie w jego rękach? Jest nim przede wszystkim<br />

akt spojrzenia na siebie w prawdzie. Dopiero znalazłszy się na dnie,<br />

syn nie tylko uświadamia sobie, ile zmarnował i zaprzepaścił, lecz<br />

przede wszystkim dostrzega wreszcie swoją szczególną synowską<br />

godność, która, choć poraniona i nadwątlona jego własnymi czynami,<br />

ciągle jest w nim żywa. Kiedy już odkryje w sobie ten sam ból,<br />

który rozdziera ojcowskie serce – ból z powodu zagubionego człowieczeństwa<br />

i zerwanej więzi, nic nie będzie dla niego ważniejsze niż<br />

powrót do domu. Syn wyrusza w drogę, gotowy przyjąć na siebie<br />

wszelkie konsekwencje swojego dotychczasowego marnotrawnego<br />

życia. „Uświadamia sobie – czytamy w encyklice – że nie ma prawa<br />

do niczego więcej, jak do stanu najemnika w domu swojego ojca.<br />

Decyzja jego zostaje podjęta z całym poczuciem tego, na co zasłużył<br />

i do czego jeszcze może mieć prawo przy zachowaniu ścisłej sprawiedliwości”<br />

(DM, 5).<br />

Powracający syn nie zostaje jednak najemnikiem. Widząc jego<br />

skruchę, ojciec potwierdza jego synowską godność i przyjmuje do<br />

rodziny. Jest bowiem świadom, „że ocalone zostało zasadnicze dobro:<br />

dobro człowieczeństwa jego syna. Wprawdzie zmarnował majątek,<br />

ale człowieczeństwo ocalało” (DM, 6). W ten sposób miłosierdzie<br />

zostaje wypełnione, ból rozdarcia – ból ojca i ból syna – wygaszony,<br />

wspólnota przywrócona.<br />

W ewangelicznej przypowieści pojawia się również inna ważna<br />

postać – postać starszego syna, który najchętniej, gdyby to on dzierżył<br />

ojcowskie klucze, nikogo, kto raz porzucił dom, z powrotem by<br />

do niego nie wpuścił. Starszy syn wydaje się niewrażliwy i niemiło-<br />

8<br />

1<br />

Por.: Drogi i bezdroża miłosierdzia, Kraków 2001, s. 49.


DIAGNOZY<br />

sierny; tak jak teraz nie odczuwa radości będącej udziałem ojca, tak<br />

zapewne wcześniej nie odczuwał jego bólu. Z drugiej strony trudno<br />

odmówić mu wielu zalet: jest posłuszny, wiernie przestrzegający ojcowskich<br />

przykazań, sprawiedliwy – właśnie poczuciem, że naruszone<br />

zostają zasady, których nauczył się w domu ojca, motywuje swój<br />

sprzeciw, by w powracającym człowieku uznać swego brata. Nie<br />

pojmując, czym jest miłosierdzie, wyraźnie obawia się, że okaże się<br />

ono aktem rażącej niesprawiedliwości. Obawia się niesłusznie, bo<br />

jak tłumaczy mu ojciec: „ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje<br />

do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój<br />

był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się” (Łk 15, 31-32).<br />

Chociaż w encyklice Dives in misericordia postawa starszego brata<br />

nie jest bezpośrednio rozważana, obrazowany jego osobą delikatny<br />

problem relacji między sprawiedliwością a miłosierdziem znajduje<br />

jednoznaczną wykładnię: „Wymagane przebaczenie nie niweczy<br />

obiektywnych wymagań sprawiedliwości. (...) W żadnym<br />

miejscu orędzia ewangelicznego ani przebaczenie, ani też miłosierdzie<br />

jako jego źródło, nie oznacza pobłażliwości wobec zła, wobec<br />

zgorszenia, wobec krzywdy czy zniewagi wyrządzonej. W każdym<br />

wypadku naprawienie tego zła, naprawienie zgorszenia, wyrównanie<br />

krzywdy, zadośćuczynienie za zniewagę, jest warunkiem przebaczenia.<br />

Tak więc podstawowa struktura sprawiedliwości wkracza zawsze<br />

na obszar miłosierdzia. To ostatnie posiada jednakże moc wypełnienia<br />

sprawiedliwości nową treścią. Treść ta najprościej<br />

i najpełniej uwydatnia się w przebaczeniu. Ono bowiem ukazuje, iż<br />

poza całym procesem »wyrównawczym« czy też »rozejmowym«, który<br />

właściwy jest dla samej sprawiedliwości, dochodzi do głosu miłość,<br />

czyli afirmacja człowieka. Spełnienie zaś warunków sprawiedliwości<br />

jest nade wszystko nieodzowne, ażeby ta miłość mogła niejako odsłonić<br />

swoje oblicze” (DM, 14). Powtórzmy: miłosierdzie nie<br />

przeciwstawia się wymaganiom sprawiedliwości ani<br />

też ich nie pomija, lecz zakłada je i potwierdza.<br />

*<br />

Refleksje Jana Pawła II osnute wokół przypowieści o synu marnotrawnym<br />

jasno ukazują sens oraz konieczne warunki realizacji tego<br />

9


10<br />

ZBIGNIEW STAWROWSKI<br />

aspektu miłosierdzia, który wyraża się w przebaczeniu win i pojednaniu.<br />

W ich świetle zapytajmy wprost: czy w życiu społeczno-politycznym<br />

dzisiejszej Polski owo przebaczenie i pojednanie ma jakąkolwiek<br />

szansę stać się rzeczywistością? Nie trzeba szczególnej wyobraźni,<br />

by dostrzec, że to właśnie w tej sferze mamy do czynienia<br />

z największym „deficytem” miłosierdzia, że tu znajduje się źródło<br />

najbardziej dotkliwego bólu, który rozdziera nasz ojczysty dom i który<br />

nie może znaleźć ukojenia. Duchowy klimat, jaki panuje wokół tak<br />

rozumianego miłosierdzia, na pewno nie jest sprzyjający, zaś instytucjonalne<br />

rozwiązania – wręcz mu wrogie.<br />

Istnieje bowiem w naszym kraju ogromna rzesza ludzi, którzy<br />

cierpią nie tylko z powodu biedy, braku pracy, osamotnienia czy choroby,<br />

lecz przede wszystkim z powodu braku sprawiedliwości. Skrzywdzeni<br />

przez innych, pozbawieni nadziei na zadośćuczynienie, niosą<br />

w sobie rany podeptanej godności. Nie chodzi tu jednak wcale o powszechnie<br />

znaną niewydolność systemu sądownictwa ani też o coraz<br />

Marnotrawni synowie stali się<br />

najemnikami niszczącymi<br />

dziedzictwo, a czasem i życie<br />

swoich braci.<br />

liczniejsze przypadki naruszania sprawiedliwości<br />

przez instytucje, które mają stać na<br />

jej straży. Te wszystkie aktualne negatywne<br />

zjawiska mają o wiele głębsze źródło. Wspiera<br />

je zasada, która stała się fundamentem<br />

i aktem założycielskim III Rzeczypospolitej – zasada wystawienia<br />

sprawiedliwości na pośmiewisko.<br />

Spoglądając na dramat dzisiejszej Polski przez pryzmat przypowieści<br />

o synu marnotrawnym, musimy zauważyć, że sytuacja naszego<br />

kraju, podobnie jak i innych państw, które wloką za sobą cień<br />

totalitarnej przeszłości, jest znacznie bardziej skomplikowana, bowiem<br />

marnotrawni synowie nie tylko marnowali swoją część ojcowizny,<br />

ale, co gorsza, stali się najemnikami niszczącymi dziedzictwo,<br />

a czasem i życie swoich braci. Spustoszenia, które spowodowali, nie<br />

ulotniły się bez śladu. Są wśród nas ich świadkowie: rodziny pomordowanych,<br />

byli więźniowie, ludzie bici, okradani z własności, wyrzucani<br />

z pracy, pozbawiani możliwości nauki, studiów, zmuszani do<br />

emigracji i – co dotyczy bez wyjątku wszystkich – zatruwani od dzieciństwa<br />

kłamstwami komunistycznej propagandy. Jest żywa pamięć<br />

o latach nieprawości, są ofiary i wciąż niezagojone rany, tylko ich


DIAGNOZY<br />

sprawcy jakoś zniknęli. Nic dziwnego, że wielu skrzywdzonych ludzi<br />

niesie w sobie głębokie poczucie niesprawiedliwości. To jest ich<br />

najdotkliwszy ból i rana, która pilnie domaga się opatrzenia.<br />

Oczywiście, bywają krzywdy obiektywnie już nie do naprawienia:<br />

ich sprawcy nie żyją, nie ma też świadków, brakuje dowodów. To wszystko<br />

można by zrozumieć i z tym się pogodzić, gdyby krzywdę nazywano<br />

krzywdą, ofiarę – ofiarą, sprawcę – sprawcą, a ludzie zranieni mieli<br />

poczucie, że w ich ojczystym domu sprawiedliwość, jako niepodważalna<br />

wartość i stale obecna zasada regulująca życie wspólnoty, nie jest<br />

otwarcie lekceważona. Gdy dzieje się inaczej, do dawnego bólu dołącza<br />

się ból nowy, czasem bardziej dotkliwy. Jak można mu zaradzić?<br />

Kto ma tu być miłosiernym samarytaninem? Odpowiedź jest prosta:<br />

to na osobach odpowiedzialnych za państwo spoczywa elementarny<br />

obowiązek takiego kształtowania jego praw i instytucji, aby ich celem<br />

nie było nic innego niż właśnie sprawiedliwość. Niestety, ta prosta<br />

odpowiedź zarówno dla ojców założycieli III RP, jak i dla kolejnych<br />

rządzących Polską formacji politycznych okazała się zbyt trudna – uznano<br />

ją za nieistotną, szkodliwą i niezrozumiałą.<br />

W jaki sposób zakwestionowano potrzebę oparcia fundamentów<br />

naszego państwa na imperatywie bezwzględnego przestrzegania zasady<br />

sprawiedliwości? Otóż wielokrotnie mogliśmy usłyszeć, że sprawiedliwości<br />

nie należy dociekać zbyt rygorystycznie, bo ci, którzy<br />

się jej domagają, kierują się przede wszystkim pragnieniem zemsty.<br />

Trudno wykluczyć, że czasem bywa i tak. Ale jakie to ma znaczenie<br />

wobec obowiązku sprawiedliwej kary i naprawienia krzywd? Miarą<br />

sprawiedliwości jest przecież sam czyn oraz intencje jego sprawcy,<br />

a późniejsze odczucia ofiar nie mają tu nic do rzeczy. Jeśli nawet<br />

zdarza się, że ktoś boleśnie skrzywdzony pragnie ujrzeć cierpienia<br />

swego prześladowcy, to czy obniża to w jakikolwiek sposób wagę<br />

przestępczego czynu i usprawiedliwia krzywdziciela?<br />

Nie wszyscy jednak pokrzywdzeni żywią w swych sercach wrogie<br />

uczucia i wielu z nich z pewnością gotowych byłoby pojednać się z dawnymi<br />

krzywdzicielami. Ich wołanie o prawdę i sprawiedliwość nie ma<br />

nic wspólnego z zemstą, lecz bierze się z pragnienia posiadania ojczyzny,<br />

która byłaby miejscem autentycznej powszechnej wspólnoty. Jest<br />

wyrazem bólu rozdarcia – tego samego bólu, który przeszywał ojca cze-<br />

11


12<br />

ZBIGNIEW STAWROWSKI<br />

Miłosierdzia najbardziej<br />

może potrzebują sprawcy<br />

tych ran.<br />

kającego na powrót marnotrawnego syna. Tylko przebaczenie zagoiłoby<br />

ową ranę, ale tam, gdzie nie zostały spełnione warunki elementarnej<br />

sprawiedliwości, skrzywdzeni nie tylko nie mają szansy faktycznie przebaczyć,<br />

lecz nawet sama ich gotowość do wybaczenia wystawiona jest<br />

na ciężką, nie mającą końca próbę. Z rany, która się nie goi, wciąż rodzi<br />

się pokusa, aby na swego krzywdziciela spoglądać nie z miłością, jak na<br />

zagubionego brata, tylko z nienawiścią, jak na śmiertelnego wroga. Bowiem<br />

to nie z żądzy zemsty budzi się pragnienie<br />

sprawiedliwości, lecz odwrotnie – to raczej zdeptana<br />

nadzieja na osiągnięcie sprawiedliwego zadośćuczynienia<br />

sprzyja pojawieniu się uczucia<br />

nienawiści i pragnienia zemsty. W takiej sytuacji trzeba doprawdy wielkiej<br />

siły ducha, by nie poddać się owej pokusie.<br />

Obok tysięcy ludzi, których dawne rany zaczęłyby się goić, gdyby<br />

tylko mogli dostrzec, że ich ojczysty dom oparty został na sprawiedliwych<br />

zasadach, żyje w naszym kraju nie mniej liczne grono<br />

osób być może o wiele bardziej potrzebujących miłosierdzia. To bezpośredni<br />

i pośredni sprawcy owych ran. To ci wszyscy, którzy w różnych<br />

miejscach i na rozmaite sposoby budowali i wspierali przez lata<br />

komunistyczny system, niszcząc i krzywdząc zarówno swoich bliźnich,<br />

jak i samych siebie. Oni również – każdy na miarę swoich własnych<br />

czynów – potrzebują prawdy i sprawiedliwości, by odnaleźć<br />

powrotną drogę do domu ojca. Problem w tym, że w ogromnej większości<br />

wcale jej nie poszukują.<br />

Kiedy zastanawiamy się nad duchowym klimatem panującym dziś<br />

w naszej ojczyźnie, nic nie daje bardziej do myślenia niż to, że po upadku<br />

komunizmu nie było niemal żadnych publicznie znanych nawróceń,<br />

żadnego uznania własnych win i gotowości zadośćuczynienia. Mimo<br />

żywej pamięci świadków, mimo pracy historyków, którzy wydobywają<br />

na jaw coraz to nowe szczegóły o zbrodniach oraz większych i mniejszych<br />

nikczemnościach związanych z okresem PRL-u, ich sprawcy,<br />

a choćby tylko ich bierni współuczestnicy, robią wszystko, by zataić<br />

prawdę o przeszłości i wymazać ją ze swojej i naszej pamięci. A jeśli<br />

w obliczu niepodważalnych dowodów nie mogą już czemuś wprost<br />

zaprzeczyć, to nie widać na ich twarzach nawet cienia wstydu. Dla-


DIAGNOZY<br />

czego synowie marnotrawni nie chcą wracać do domu? Dlaczego<br />

zupełnie nie rozlega się głos tych, którzy nie tak dawno krzywdzili<br />

swych braci i dziś najgłośniej powinni wołać o pomoc? Pytaniom tym<br />

dodaje dramatyzmu fakt, że przecież wcale nie tak dawno, bo w latach<br />

rewolucji etycznej 1980-1981, przeżyliśmy w Polsce okres masowych<br />

nawróceń 2 . Dlaczego więc po roku 1989 nastał czas masowej<br />

amnezji?<br />

Możliwe są tu różne odpowiedzi. Pierwsza z nich brzmiałaby tak:<br />

brak nawróceń nie powinien dziwić, bo ci, co mieli wrócić, wrócili już<br />

wcześniej. Kto po wprowadzeniu stanu wojennego opowiedział się po<br />

stronie komunistycznego reżymu, ten ostatecznie okazał się człowiekiem<br />

pozbawionym sumienia, wybrał życie w kłamstwie, świadomie<br />

oddając się w służbę nieprawości. Nie ma zatem co liczyć na nowe<br />

nawrócenia ani na wspólny dom. Trzeba po prostu uwzględnić fakt,<br />

że w Polsce istnieją dwa radykalnie wrogie obozy, między którymi nie<br />

ma żadnej możliwości pojednania i między którymi toczyć się będzie<br />

walka aż do zwycięstwa jednego z nich. Jeśli chcemy, by nasz kraj stał<br />

na fundamencie prawdy i sprawiedliwości, musimy doprowadzić do<br />

wykluczenia z niego tych wszystkich, którzy służyli i dalej służą nieprawości.<br />

Nietrudno zauważyć, że choć taka odpowiedź w opisie społecznej<br />

rzeczywistości wydaje się w dużym stopniu prawdziwa, to jest<br />

ona jednocześnie odpowiedzią głęboko niechrześcijańską, naznaczoną<br />

widocznym piętnem manicheizmu. Przypomina niemiłosierną postawę<br />

starszego syna, który swemu zagubionemu bratu – gdyby ten<br />

2<br />

O tym właśnie, głęboko moralnym wymiarze fenomenu solidarności – wspólnoty<br />

ludzi, którzy odkryli, że tak naprawdę liczy się jedynie życie zgodne z sumieniem – pisałem<br />

niedawno: „Czas pierwszej »Solidarności« to czas masowych wręcz konwersji. Nie chodzi<br />

tu jednak o konwersje w sensie powrotu do Boga i Kościoła. To znaczy nie tylko o nie. To,<br />

co się wtedy wydarzyło, było czymś znacznie więcej. Wówczas nawracali się, całkowicie<br />

odmieniając swoje życie, zarówno ateiści, jak i przykładni katolicy. Wielu jest wśród nas<br />

takich nawróconych ateistów czy agnostyków, którzy w owym czasie podnieśli głowy, przestali<br />

się lękać i postanowiwszy żyć godnie i bez fałszywych kompromisów, wyrzucali legitymacje<br />

partyjne i inne łańcuchy zniewolenia kłamstwem. Wielu z nich wytrwało do dziś w tej<br />

decyzji, choć czasem ich obecny związek z Kościołem jest jeszcze bardziej odległy niż 20 lat<br />

temu. Ale nawracali się wówczas również bogobojni katolicy, w tym i księża, którzy dopiero<br />

dzięki wspólnocie solidarności dostrzegli, że ich serca zrobiły się ciasne i wrażliwe jedynie<br />

na sprawy prywatnego ogródka czy zakrystii, że zbyt łatwo pogodzili się z tym, by ich życiem<br />

rządziła zasada: »Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek«” (Solidarność znaczy więź,<br />

w: W. Zuziak (red.), Idea solidarności dzisiaj, Kraków 2001).<br />

13


14<br />

ZBIGNIEW STAWROWSKI<br />

jakimś trafem zechciał wrócić do domu – zamiast przebaczenia i pojednania<br />

gotów jest okazać jedynie wzgardę i zamknięte drzwi.<br />

A może to właśnie starsi bracia spowodowali, że młodsi nie wracają?<br />

Może winni są ci wszyscy, którzy z niewzruszonym poczuciem<br />

własnych zasług i nieskalanej wierności osądzają i potępiają innych,<br />

odpychając ich tym samym od ojcowskiego domu? Niezależnie, jak<br />

irytująca bywa taka postawa, to nie ona z pewnością stanowi główną<br />

przyczynę tego, że marnotrawni synowie nie spieszą się z powrotem.<br />

Ostatecznie dom jest domem ojca, a nie nadgorliwego starszego<br />

syna. Prawdziwy dylemat ludzi zagubionych polega na tym, czy<br />

pamiętają oni jeszcze, gdzie mieści się ich ojcowski dom i czy pragną<br />

do niego wrócić. Natomiast problem starszego syna jest przede wszystkim<br />

jego własnym wewnętrznym problemem, który zresztą ujawnia<br />

się w pełni dopiero wtedy, gdy nawrócony brat stoi już u drzwi.<br />

Na pewno nie sprzyjała nawróceniom sytuacja, gdy dawni funkcjonariusze<br />

komunistycznego systemu już u progu III Rzeczypospolitej<br />

zapewnili sobie materialne uprzywilejowanie w stosunku do reszty<br />

społeczeństwa. Wielu z nich, pochłoniętych bez reszty nowymi<br />

możliwościami rozrzutnego życia, nie było i wciąż nie jest gotowych<br />

do jakiejkolwiek refleksji na sobą i własną przeszłością. Trudno jednak<br />

przypuszczać, by dotyczyło to wszystkich ludzi uwikłanych w zło<br />

PRL-u. Zapewne przynajmniej niektórzy odczuli po 1989 roku cień<br />

niepokoju. Może było im głupio, że ich dotychczasowy pomysł na<br />

życie – oportunizm, cynizm, gotowość na kłamstwo dla kariery i wygody<br />

– został nazwany publicznie podłością. Może choć przez chwilę<br />

uświadomili sobie wagę utraconej godności, poczuli się z tym nieswojo<br />

i zapragnęli wrócić do domu ojca. Dlaczego zatem zatrzymali<br />

się w pół drogi? Dlaczego zachowali się tak, jakby nie było żadnego<br />

domu ojca, żadnej ojczyzny, która na nich czeka? Dlaczego uznali, że<br />

powrót wcale ich nie dowartościuje, a wyznanie win okaże się tylko<br />

dodatkowym poniżeniem, z którego nie wyniknie żadne potwierdzenie<br />

synowskiej godności ani przywrócenie na łono wspólnoty?<br />

Czy nie są za to w największym stopniu odpowiedzialni ci, którzy<br />

od początku III RP wszem i wobec głoszą, że nie ma żadnego<br />

domu ojca, że dążenie do prawdy i sprawiedliwości to tylko wyraz<br />

resentymentu słabych i przegranych, pragnących w ten sposób ze-


DIAGNOZY<br />

mścić się na tych, którym się powiodło? Co ma bowiem robić syn<br />

marnotrawny, który w ich słowa uwierzy i ostatecznie zwątpi w to,<br />

że ma jeszcze dokąd wracać? Jaka droga się przed nim otwiera?<br />

W świecie, w którym nie ma ani pamięci prawdziwego domu, ani<br />

perspektywy synów obdarzonych najwyższą godnością, pozostaje<br />

jedynie miejsce dla sług takiego czy innego hodowcy świń, zaś szczytem<br />

życiowej kariery dla najbardziej ambitnych – stanie się samemu<br />

panem i właścicielem jakiegoś stada. Z pewnością to właśnie ci ludzie,<br />

którzy – świadomie lub bezmyślnie –<br />

proponują i rozpowszechniają taką wizję Aby miłosierdzie mogło się<br />

świata, najbardziej dziś potrzebują miłosierdzia.<br />

To ich ciężką winą jest pozbawianie na-<br />

w Polsce objawić, potrzebni<br />

są świadkowie, że ojcowski<br />

dziei zarówno ofiar, jak i sprawców krzywd:<br />

dom istnieje i czeka na<br />

synów marnotrawnych.<br />

ofiar – nadziei na zabliźnienie ran, krzywdzicieli<br />

– na ponowne odkrycie godności i wolności, których warunkiem<br />

jest uznanie prawdy o sobie i o własnych czynach. To oni budują<br />

mur, który dzieli naszą ojczyznę na dwa wrogie obozy i przekreśla<br />

szanse zbudowania autentycznej wspólnoty.<br />

Aby miłosierdzie jako przebaczenie i pojednanie mogło się w Polsce<br />

objawić, potrzebni są świadkowie tego, że ojcowski dom istnieje<br />

i czeka na synów marnotrawnych z otwartymi drzwiami. Najbardziej<br />

wiarygodnym świadkiem owego przesłania jest dziś sam Ojciec Święty,<br />

żywy symbol domu ojca, domu opartego na prawdzie i sprawiedliwości,<br />

do którego każdy, nawet najbardziej zagubiony syn, jeśli odnajdzie<br />

w sobie głos sumienia i wróci skruszony i gotowy zaakceptować<br />

zasady obowiązujące w ojcowskim domu, zostanie przyjęty<br />

z radością, wywyższony i dowartościowany. W czasie ostatniej papieskiej<br />

pielgrzymki w łagiewnickim sanktuarium padły słowa, których<br />

zrozumienie i wypełnienie stanowi najważniejsze wyzwanie dla<br />

nas wszystkich – wierzących i niewierzących – ludzi dobrej woli poszukujących<br />

wspólnej ojczyzny: „Potrzeba miłosierdzia, aby wszelka<br />

niesprawiedliwość na świecie znalazła kres w blasku prawdy”.<br />

ZBIGNIEW STAWROWSKI, ur. 1958, dr, filozof polityki, pracuje<br />

w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Papieskiej Akademii Teologicznej<br />

w Krakowie. Wydał: Państwo i prawo w filozofii Hegla (1994).<br />

15


TEMAT MIESIĄCA<br />

Ks. Tomasz Węcławski<br />

„Wśród was<br />

tak nie jest”<br />

Tam, gdzie ktoś powołany do służby nie wypełnia<br />

tego powołania lub też domaga się czegoś dla<br />

siebie, choćby był wyróżniony instytucjonalną<br />

odpowiedzialnością w dziedzinie nauczania,<br />

uświęcania czy przewodzenia innym, naprawdę<br />

nie jest pierwszy – i jego instytucjonalna pozycja<br />

niczego tu nie zmienia.<br />

„Naiwna wizja nienaruszalnej jedności Kościoła i społeczeństwa<br />

rozpada się; Kościół stwarza sobie własną wolną przestrzeń, by móc<br />

bez przeszkód wykonywać swoje specyficzne zadanie duchowe. To<br />

odgraniczenie dokonuje się teraz jednakże już nie w stosunku do<br />

społeczności pogańskiej, ale w stosunku do społeczności w znacznym<br />

stopniu schrystianizowanej (przynajmniej zewnętrznie). Stąd też<br />

wykształcanie się własnych struktur Kościoła prowadzi prawie nieuchronnie<br />

do przeciwstawienia kultury chrześcijańsko-duchownej<br />

kulturze chrześcijańsko-świeckiej. Skoro Kościół nie chce być po<br />

prostu tożsamy z całą chrześcijańską społecznością, tworzy wobec<br />

niej kontrast przez to właśnie, że staje się przede wszystkim tym szczególnym<br />

obszarem, którym zawiaduje papież i jego wikariusze, biskupi<br />

i kapłani. (...) Cena, którą zapłacono za wolność Kościoła, jest<br />

(...) wysoka (...); formalne, prawno-polityczne odgraniczenie Kościoła<br />

16


TEMAT MIESIĄCA<br />

od państwa prowadzi do coraz silniejszego upodobnienia struktur<br />

kościelnych do państwowych wzorców władzy i porządku” 1 .<br />

Medard Kehl napisał to o Kościele w Europie późnośredniowiecznej<br />

– o procesach zapoczątkowanych przez Grzegorza VII, które stały<br />

się ostatecznie nieodwracalne za sprawą papieży przełomu stuleci<br />

XII i XIII. Jednakże kiedy zasygnalizowanej tu sprawie przyjrzymy<br />

się uważniej, zauważymy, że mamy do czynienia z powracającym<br />

wciąż na nowo doświadczeniem Kościoła w świecie, ukonkretnionym<br />

w tym przypadku przez sytuację duchową i polityczną późnego<br />

średniowiecza – a w szczególności przez realia walki o uwolnienie<br />

Kościoła z uzależnienia od feudalnego systemu własności i władzy.<br />

Problem jest zatem równocześnie konkretny i uniwersalny. Pojawił<br />

się wówczas bynajmniej nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni. Dlatego<br />

właśnie mutatis mutandis można opis Kehla odnieść także do<br />

tej fazy życia Kościoła, której świadkami jesteśmy dzisiaj w Polsce.<br />

Nie należy z tego jednakże wyciągać innych wniosków niż właśnie<br />

ten, że i my dzisiaj jesteśmy w ważnym, być może kluczowym, momencie<br />

naszej wspólnej historii i że jak w prawie wszystkich ważnych<br />

momentach publicznej historii Kościoła chodzi o stosunek uczniów<br />

Jezusa do władzy i jej instytucji, a w szczególności o odpowiadającą<br />

istocie Dobrej Nowiny Jezusa postać życia i instytucji Kościoła.<br />

Dzisiaj (w Polsce) musimy się z tymi kwestiami mierzyć z dwu<br />

zasadniczych przyczyn. Po pierwsze, dlatego że wciąż na nowo musi<br />

się z nimi mierzyć cały Kościół, a dzisiaj – po dokonanej w ostatnich<br />

dwu stuleciach intensywnej instytucjonalizacji i centralizacji jego<br />

działania – problemy tego rodzaju stają przed nim ostrzej niż kiedykolwiek.<br />

Po drugie, dlatego że w Polsce ostatniego dziesięciolecia<br />

sprawa ta zaostrzyła się dodatkowo przez to, iż otwierające się przed<br />

nami w odmienionej sytuacji politycznej, społecznej i cywilizacyjnej<br />

nowe obszary i możliwości działania bardzo trudno zagospodarować<br />

i wypełnić treścią inaczej, niż uciekając się do wzorów i odniesień<br />

już istniejących i wypróbowanych. Realia są jednakże takie, że<br />

w wielu sprawach uciekamy się nie tyle do wypróbowanych gdzie<br />

indziej społecznych i instytucjonalnych form życia chrześcijańskiego<br />

1<br />

Medard Kehl, Die Kirche. Eine katholische Ekklesiologie, Würzburg 1992, s. 349.<br />

17


18<br />

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

czy kościelnego, ile raczej do instytucji i wzorów postępowania istniejących<br />

w naszym bezpośrednim społecznym i kulturowym otoczeniu.<br />

Inaczej mówiąc, o kształcie instytucji i form życia społecznego<br />

tworzonych w kręgu oddziaływania Kościoła na co dzień decyduje<br />

(bardziej niż cokolwiek innego) „kultura społeczna” dzisiejszej<br />

Polski z wszystkimi jej przywarami. Zbyt łatwo przy tym uwierzyć,<br />

że chrześcijański charakter powstającym w ten sposób instytucjonalnym<br />

formom działania zapewni sam fakt, że zostają one wprzęgnięte<br />

w służbę Kościoła. Czasem jeszcze (obecnie coraz rzadziej) można<br />

też usłyszeć opinię, że polska kultura społeczna jest w swojej istocie<br />

chrześcijańska. Tak jednak nie jest, a w każdym razie nie jest bynajmniej<br />

oczywiste, że to, co stworzyliśmy, musi być chrześcijańskie,<br />

skoro pojawiło się w porządku życia Kościoła. W historii Kościoła<br />

od jej początków aż po czasy najnowsze można było się o tym przekonać<br />

już wielokrotnie. O tym, czy dialog Ewangelii z elementami<br />

kultury, które ona spotyka i ma przeniknąć, okaże się udany czy nie,<br />

decyduje siła doświadczenia ewangelicznego ludzi, którzy w tych<br />

procesach uczestniczą, i ich wierność temu doświadczeniu. Chodzi<br />

tu o doświadczenie bezpośrednie, dokonujące się najpierw w wierze<br />

i chrześcijańskiej odpowiedzialności każdego z nas – i w ten dopiero<br />

sposób z kolei społeczne. Nie mogą go zastąpić żadne instytucje, struktury<br />

społeczne, kulturowe czy cywilizacyjne.<br />

Widziana w tej perspektywie sytuacja dzisiejsza (a w szczególności<br />

dzisiejsza sytuacja Kościoła w Polsce) nie jest bynajmniej czymś<br />

niezwyczajnym. Jest kolejnym wcieleniem trudności, z którą zgromadzenie<br />

uczniów Jezusa musi się mierzyć od samego początku<br />

i wciąż na nowo. Skoro zaś tak, to warto pamiętać, że nie jesteśmy<br />

pierwsi i że mamy do czego się odwoływać – i to właśnie poza naszym<br />

dzisiejszym społecznym i cywilizacyjnym otoczeniem. Odniesieniem<br />

pierwszym i autorytetem bezwzględnym w perspektywie teologicznej<br />

pozostaje oczywiście nowotestamentowe doświadczenie<br />

i świadectwo Kościoła gromadzącego się po raz pierwszy w mocy<br />

Ducha Jezusa. Wobec konkretnego pytania o władzę i jej instytucje<br />

w Kościele (w tej postaci, w której pytanie to staje przed nami także<br />

dzisiaj) tego rodzaju fundamentalnym odniesieniem dla wszystkich<br />

pokoleń chrześcijan mogą i powinny się stać zasady postępowania,


TEMAT MIESIĄCA<br />

które przyjęło i o których zaświadczyło dla nas drugie pokolenie uczniów<br />

Jezusa. Stało się to u końca epoki obecności wśród nich<br />

bezpośrednich świadków Jego życia, czyli na przełomie lat 60. i 70.<br />

pierwszego stulecia. Mamy sięgać do tego doświadczenia nie ze względu<br />

na szczególną mądrość czy autorytet ludzi tamtego czasu, ale dlatego<br />

że Bóg Objawienia zechciał, by pierwotny Kościół stał się i pozostał<br />

nieomylnym znakiem dla Kościoła wszystkich czasów. Mówiąc<br />

ewangelicznie: dlatego że kto ich słucha, słucha Jego.<br />

Stawiam zatem na tym miejscu najpierw pytanie o te właśnie wówczas<br />

z Bożą pomocą odkryte zasady, które wspólnotom uczniów Jezusa<br />

pozwoliły i pozwalają wciąż na nowo ratować się ze zbyt daleko<br />

idącego dopasowania do „wzorów z tego świata” (por. Rz 12, 2).<br />

Zwięźle przedstawię historyczne okoliczności sformułowania i uniwersalny<br />

teologiczny sens tych zasad, a następnie spróbuję na ich tle<br />

zarysować wyłaniający się z tamtego doświadczenia i świadectwa obraz<br />

porządku powołań i wzajemnej odpowiedzialności w Kościele.<br />

„Wśród was tak nie jest” (Mk 10, 43)<br />

Warto zdać sobie sprawę z tego, jak istotna ewolucja samozrozumienia<br />

wczesnochrześcijańskich instytucji, a w ich ramach<br />

poszczególnych powołań dokonała się w II połowie I stulecia 2 . Jej ślady<br />

bardzo wyraźnie zachowały się w świadectwie nowotestamentowym.<br />

Świadectwo to – które traktujemy jako normatywne dla Kościoła<br />

wszystkich czasów – trzeba dzisiaj czytać ze świadomością, że nie<br />

wprowadza nas ono jedynie w uproszczony i ujednolicony wynik wczesnego<br />

rozwoju Kościoła, który miałby stanowić swego rodzaju twardy<br />

rdzeń przyszłego rozwoju jego instytucji. Świadectwo to wprowadza<br />

nas przede wszystkim w dynamikę możliwych problemów i wyzwań,<br />

które wspólnoty uczniów Jezusa wciąż na nowo będą napotykały w tym<br />

świecie. Nie tyle zatem daje ono gotowe rozwiązania, ile raczej zasady,<br />

którymi mamy się kierować, szukając rozwiązań.<br />

2<br />

W opisie tego przełomu odwołuję się przede wszystkim do analiz Klausa Bergera,<br />

Theologiegeschichte des Urchristentums. Theologie des Neuen Testaments, Tübingen 1995,<br />

zwłaszcza s. 634-636.<br />

19


20<br />

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

Punktem wyjścia jest słowo Jezusa wpisane przez Ewangelistów<br />

w kontekst uniwersalnego pytania o władzę (por. Mk 10; Mt 20; Łk<br />

22; J 13). W ujęciu Marka brzmi ono tak: „Jezus przywołał ich do<br />

siebie i mówi im: »Wiecie, że ci, którzy sądzą, że przewodzą narodom,<br />

podporządkowują je, a ich wielcy okazują wobec nich władzę.<br />

A wśród was tak nie jest; ale kto by chciał wśród was stać się wielkim,<br />

niech będzie waszym sługą. A kto by chciał u was być pierwszym,<br />

niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy<br />

nie przyszedł, żeby Mu służono, ale służyć i dać swoje życie na okup<br />

za wielu«” (Mk 10, 42-45). Prawie identyczny (choć niewątpliwie<br />

redakcyjnie późniejszy) tekst znajdujemy u Mateusza (por. 20, 25-<br />

28). Łukasz natomiast tekst bardzo podobny umieszcza w kontekście<br />

Ostatniej Wieczerzy – również u niego jest to odpowiedź Jezusa<br />

na spór o to, kto jest wśród uczniów największy. Jezus, którego pierwszeństwo<br />

i wielkość dla żadnego z uczniów nie ulegają wątpliwości,<br />

mówi z naciskiem: „Kto większy? Ten, kto spoczywa przy stole, czy<br />

ten, kto służy? Czy nie ten, kto spoczywa przy stole? A Ja jestem<br />

pośród was jak ten, kto służy” (por. Łk 22, 24-27).<br />

Bezpośrednim tłem tych słów jest w ujęciu Marka i Mateusza<br />

spór wywołany przez synów Zebedeusza, którzy chcą zasiadać po<br />

prawej i lewej stronie Jezusa w Jego chwale. Łukasz to pomija, bo<br />

poza kontekstem palestyńsko-syryjskim sprawa tych dwu byłaby<br />

mało czytelna. Ich żądanie, potraktowane jako przykład niezrozumienia<br />

prawdziwych zamiarów Boga w Jezusie, a także odpowiedź<br />

Jezusa wpisują się w kontekst o wiele ważniejszy. Chodzi o sens wydarzeń<br />

paschalnych. U Marka i Mateusza przywołują go w tym<br />

konkretnym przypadku zapowiedzi męki, wobec których uczniowie<br />

okazują niezrozumienie; u Łukasza jest to Ostatnia Wieczerza.<br />

Każdorazowo chodzi tu o wydobycie uczniów z błędnego mniemania<br />

o Jezusie i Jego dziele. W związku z pierwszą zapowiedzią męki<br />

Piotr zostaje surowo skarcony za niezrozumienie konieczności mesjańskiej<br />

drogi cierpienia; za drugim razem Dwunastu nie rozumie,<br />

o czym Jezus mówi i boją się Go pytać (ale sprzeczają się, kto z nich<br />

jest największy – por. Mk 9, 33nn); za trzecim – pojawia się wspomniany<br />

spór o pierwszeństwo. Wszystko to ujawnia pewną trwałą<br />

słabość wspólnoty uczniów. Słabość ta przedłuża się nie tylko na


TEMAT MIESIĄCA<br />

czas męki (przechwałki i zaparcie się Piotra, ucieczka wszystkich<br />

Dwunastu), ale także w paschalny czas Kościoła. Można powiedzieć,<br />

że w ten sposób Ewangelie krytycznie korygują fałszywe wyobrażenia<br />

zarówno o Jezusie Mesjaszu, jak też o Jego dziele i wyrastającej<br />

z niego wspólnocie. Są to najpierw wyobrażenia sprzed Paschy<br />

Jezusa (oczekiwanie triumfu Mesjasza, a nie Jego cierpienia),<br />

następnie z samego momentu Paschy – godziny Jezusa (niezrozumienie,<br />

czym ona w istocie jest) i wreszcie z czasu życia i rozwoju<br />

popaschalnych wspólnot uczniów (oczekiwanie osobistej chwały,<br />

uprzywilejowanie wybranych, zbytnie upodobnienie do innych<br />

społeczności i ich ludzkich władz).<br />

Teksty Marka i Mateusza pochodzą niewątpliwie z tego samego<br />

źródła – być może jest nim właśnie tekst Marka. Chodzi o katechetycznie<br />

zaktualizowane wprowadzenie do słowa Jezusa, które znajdujemy<br />

w ostatnim zdaniu: „Syn Człowieczy nie przyszedł, żeby Mu<br />

służono, ale służyć i dać swoje życie na okup za<br />

wielu”. Tekst ten ma charakter summarium<br />

motywów, które w nauczaniu Jezusa pojawiały<br />

się zapewne wielokrotnie i w różnych konfiguracjach.<br />

Ten sam sens znajdujemy w innym ujęciu<br />

słownym także u Łukasza. Uformowane<br />

Fundamentem porządku<br />

władzy jest oddanie życia<br />

w służbie drugim, bez<br />

oczekiwania korzyści dla<br />

siebie.<br />

i umieszczone w szerszym kontekście ostateczne redakcje wszystkich<br />

Ewangelistów zawierają nie tylko słowa i motywy pochodzące z nauczania<br />

Jezusa sprzed Jego ukrzyżowania, ale także odniesienie do<br />

realiów i doświadczeń życia paschalnej wspólnoty (wspólnot) Jego<br />

uczniów. Dochodzi to do głosu szczególnie wyraźnie u Marka, który<br />

(inaczej niż Mateusz i Łukasz) o odmienności porządku życia społecznego<br />

wśród uczniów Jezusa mówi w czasie teraźniejszym: „wśród<br />

was tak nie jest”. Inaczej mówiąc: wiecie przecież, że jesteście inni<br />

niż społeczności, którym przewodzą powszechnie znani władcy albo<br />

raczej ci, co się za władców uważają. Inność ta wynika ze związku<br />

z Jezusem i dokonanym przezeń dziełem – to On odmienił porządek<br />

władzy i pierwszeństwa, pokazując, że fundamentem jest oddanie<br />

życia w służbie drugim, bez oczekiwania korzyści (czy też szczególnych<br />

usług lub przywilejów) dla siebie. W takim oddaniu ma być naśladowany.<br />

21


KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

Zwróćmy uwagę, że nie chodzi tu o naśladowanie Jezusa<br />

w męczeństwie, ale w służbie, która jest „dawaniem życia”. Takie<br />

właśnie oddanie życia w służbie dla drugich staje się „lytron anti<br />

pollon” – wykupieniem dla wielu 3 . Chodzi z całą pewnością o wykupienie<br />

z winy grzechów, obejmujące całą społeczność, której sprawa<br />

dotyczy. Chodzi jednak nie tyle o (rytualną) ofiarę za grzechy, ile<br />

raczej o radykalną miłość bliźniego i wyrastające z niej oddanie życia<br />

drugim, które oznacza – jeśli trzeba – także oddanie życia za<br />

drugich. Motyw taki jest w myśli biblijnej i okołobiblijnej szeroko<br />

obecny (por. np. Prz 10, 12; Syr 4, 3; Syr 4, 30; Syr 41, 24; Tob 12,<br />

9; a także: 1 P 4, 8 i Didache 4, 6). Takie rozumienie „dania życia na<br />

okup za wielu” wzmacnia i to, że jest ono u Marka (i Mateusza) swoistym<br />

kontrastem wobec gotowości na męczeństwo, o której mówią<br />

synowie Zebedeusza (por. Mk 10, 38-40; Mt 20, 22-23). Podobny<br />

sens mają słowa Jezusa Janowego: „Dobry Pasterz daje swoje życie<br />

za owce” i „Życie moje daję za owce” (J 10, 11.15; por. J 10, 17-<br />

18). I tu chodzi nie tyle o to, że pasterz jest dobry, skoro za owce<br />

umiera, ale o to, że jest dobry, kiedy całe życie poświęca owcom,<br />

w skrajnym wypadku ryzykując życie w ich obronie przed wilkiem 4 .<br />

Tak rozumiane oddanie życia w służbie drugich jest więc zasadą, na<br />

którą wskazują omawiane tu teksty.<br />

Silną analogię do synoptycznego sformułowania tej zasady możemy<br />

znaleźć w Ewangelii Jana. Podobnie jak u Łukasza kwestia ta<br />

pojawia się w kontekście Ostatniej Wieczerzy: „Kiedy umył ich stopy<br />

i wziął swoje szaty, i znów spoczął przy stole, powiedział im: »Pojmujecie,<br />

co dla was zrobiłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem<br />

i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja umyłem<br />

wam stopy – Pan i Nauczyciel! – i wy powinniście sobie nawzajem<br />

myć stopy. Dałem wam przykład, żebyście i wy robili, co Ja zrobiłem<br />

dla was. Amen, amen, mówię wam: Niewolnik nie jest większy od<br />

swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał. Jeśli to wiecie,<br />

jesteście szczęśliwi, skoro tak postępujecie«” (J 13, 12-17). Znajdujemy<br />

tu ten sam zasadniczy motyw: Jezus jest Panem, ale Jego pano-<br />

3<br />

Por. w związku z tym Klaus Berger, Wozu ist Jesus am kreuz gestorben, Gütersloh<br />

1998, s. 156-158.<br />

4<br />

Tamże, s. 158.<br />

22


TEMAT MIESIĄCA<br />

wanie polega na gotowości do każdej, choćby najniższej służby (taką<br />

było umywanie stóp). Zarazem gotowość ta jest znakiem dla uczniów<br />

i ma być przez nich naśladowana.<br />

Nieco wcześniej wobec tego samego rodzaju kwestii Paweł w Liście<br />

do Rzymian tak wprowadza „konstytucję” posług we wspólnocie<br />

uczniów: „A zatem proszę was, bracia, przez Boże zmiłowanie,<br />

abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako<br />

wyraz waszej rozumnej służby. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata,<br />

lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli<br />

rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co przyjemne i co dojrzałe.<br />

Mocą bowiem łaski, jaka została mi dana, mówię każdemu<br />

z was: Niech nikt nie ma o sobie wyższego mniemania, niż należy,<br />

lecz niech sądzi o sobie trzeźwo – według miary, jaką Bóg każdemu<br />

w wierze wyznaczył” (Rz 12, 1-3). „Ofiara żywa, święta, Bogu przyjemna”<br />

i tu oznacza oddanie życia nie na śmierć, ale na „rozumną<br />

służbę”. Tekst ten jest zatem co do zasadniczej idei zgodny z wspomnianą<br />

wyżej zasadą: „służyć i dać życie na okup za wielu”. Jednakże<br />

w ujęciu Pawła brak jeszcze wyraźnego sformułowania społecznych<br />

i instytucjonalnych konsekwencji takiej zasady.<br />

Wszystkie wspomniane wyżej teksty opierają się na tym samym<br />

podwójnym podstawowym przekonaniu dotyczącym Jezusa: po<br />

pierwsze, że On jest we wszystkim pierwszy, że jest Przewodnikiem,<br />

Nauczycielem i Panem, który dla uczniów ustanawia królowanie (basileia)<br />

ustanowione najpierw dla Niego przez Ojca. Królowanie to<br />

jest darem Jezusa dla nowej wspólnoty, którą ma osądzać Dwunastu<br />

i w której mimo swojej osobistej słabości wyróżniony jest Szymon<br />

Piotr (por. Łk 22, 29nn). Po drugie, że królowanie Jezusa jest czymś<br />

z zasady innym niż panowanie władców „świata tych ciemności” (por.<br />

Ef 6, 12). To, co dotyczy Jezusa, zostaje zatem przeniesione na uczniów,<br />

z zachowaniem i podkreśleniem zasady Jego autorytetu i Jego<br />

pierwszeństwa. Takie przekonanie jest dla wspólnot uczniów oczywiste<br />

od samego początku. Jednakże nie jest bynajmniej tak samo<br />

oczywiste, kto i jak reprezentuje autorytet Jezusa we wspólnocie po<br />

Jego odejściu. Warto zdać sobie sprawę z tego, jak silnie kontrastują<br />

słowa Jezusa o tym, że większy jest ten, kto spoczywa przy stole, i<br />

o tym, że On sam staje przy (każdym) takim jako ten, kto służy (por.<br />

23


KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

w związku z tym również Łk 12, 37), ze znanym fragmentem Dziejów<br />

Apostolskich mówiącym o ustanowieniu Siedmiu, by uwolnili<br />

Dwunastu od „obsługiwania stołów”: „»Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy<br />

zaniedbywali słowo Boże, a obsługiwali stoły« – powiedziało<br />

Dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów. »Upatrzcie zatem, bracia,<br />

siedmiu mężów spośród siebie, cieszących się dobrą sławą, pełnych<br />

Ducha i mądrości. Im zlecimy to zadanie. My zaś oddamy się<br />

wyłącznie modlitwie i posłudze słowa«” (Dz 6, 2-4). Sprawę tę trzeba<br />

widzieć również w związku z upomnieniem Jezusa skierowanym<br />

do Dwunastu (także w kontekście sporu o pierwszeństwo): „[Jezus]<br />

pytał ich: »Coście roztrząsali w drodze?« A oni milczeli, bo w drodze<br />

rozmawiali, kto większy. I usiadłszy zwołał Dwunastu i mówi<br />

im: »Jeśli kto chce być pierwszy, niech będzie ostatni ze wszystkich<br />

i usługuje wszystkim«. A wziąwszy dziecko postawił między nimi na<br />

środku i objął je, i powiedział im: »Kto jedno z takich dzieci przyjmie<br />

w moje imię, Mnie przyjmuje. A kto Mnie przyjmie, nie Mnie<br />

przyjmuje, ale Tego, który Mnie posłał«” (Mk 9, 33-37).<br />

Tekst z Dziejów Apostolskich zachowuje oczywiście ważność<br />

w odniesieniu do służby Siedmiu (i ich następców). Znajduje on też<br />

dodatkowe potwierdzenie w zaakcentowaniu liczby „siedmiu” w drugim<br />

opisie rozmnożenia chleba – w stosunku do liczby „dwunastu”<br />

w związku z pierwszym rozmnożeniem chleba (por. Mk 8, 8.19-20) 5 .<br />

Jednakże wspomniane wyżej teksty Ewangelii pogłębiające i radykalizujące<br />

wezwanie do służby na wzór Jezusa trzeba przyjąć jako istotne<br />

uzupełnienie czy wprost krytyczną korektę postawy Dwunastu,<br />

o której mowa w Dziejach. To właśnie w ten sposób zarysowuje się<br />

i dochodzi do głosu wspomniana głęboka ewolucja w chrześcijańskim<br />

rozumieniu społecznych instytucji i hierarchii.<br />

Początki chrześcijańskich instytucji władzy<br />

Żeby w pełni ocenić historyczne i teologiczne znaczenie przytoczonych<br />

tu tekstów i zawartych w nich zasad, trzeba nieco dokład-<br />

24<br />

5<br />

Por. Klaus Berger, Theologiegeschichte..., dz. cyt., s. 159.


TEMAT MIESIĄCA<br />

niej zdać sobie sprawę z kontekstu społecznego rozwoju wspólnot<br />

uczniów Jezusa w połowie I stulecia. Wspólnoty te stają w tym czasie<br />

przed wieloma trudnymi pytaniami i wyzwaniami. Dramatyzm<br />

tych wyzwań wzmacnia jeszcze docierające do świadomości drugiego<br />

i trzeciego pokolenia uczniów przekonanie, że już niedługo zabraknie<br />

pokolenia pierwszego – bezpośrednich świadków życia Jezusa<br />

– a zatem i możliwości odwoływania się do ich autorytetu. Ponadto<br />

wszystko to dzieje się w świecie, który w zasadniczych sprawach<br />

pozostaje nieprzyjazny – chodzi przede wszystkim o wiarę w Jezusa<br />

i gromadzenie się w Jego imię. Napięcie z tym związane, potwierdzane<br />

przez krew męczenników – począwszy od Krwi samego Jezusa,<br />

która „woła głośniej niż krew Abla” (Hbr 12, 24) – wzmacniało<br />

przekonanie wielu uczniów, że sytuacja, w jakiej się znaleźli, nie może<br />

być trwała. Stosunkowo łatwo było związać to z wołaniem o przyjście<br />

Jezusa i przekonaniem, że musi ono nastąpić niebawem (por. 1<br />

P 1, 6; 5, 9-10). Z drugiej jednak strony, codzienne życie uczniów<br />

Jezusa musiało przyjmować pewne ustalone formy. W nawiązaniu<br />

do tego, co czynił sam Jezus, punktem wyjścia jest zatem gromadzenie<br />

się na braterskich ucztach i wspólne rozważanie Pism w ich<br />

odniesieniu do Jezusa, wędrówki głosicieli Dobrej Nowiny, a także<br />

(przynajmniej w pierwszych dziesięcioleciach) trzymanie się świątyni<br />

jako miejsca modlitwy i zarazem miejsca służby dla potrzebujących.<br />

Jednakże rozwój wspólnot uczniów w innych niż tradycyjny<br />

żydowsko-palestyński kontekstach społecznych i kulturowych stawiał<br />

nowe wymagania i doprowadził do pojawienia się nowych form<br />

ich życia wspólnego – jedną z najważniejszych stał się wówczas „dom”<br />

– postać lokalnej społeczności bardzo powszechna w miastach ówczesnego<br />

świata, w których szybko powstawały kolejne wspólnoty<br />

chrześcijańskie 6 . Dom jest czymś więcej niż tylko wspólnym zamieszkaniem<br />

określonego rodzinnego kręgu osób. Dom jako instytucja<br />

społeczna świata, w który wkracza wczesne chrześcijaństwo,<br />

obejmuje wielką rodzinę, wraz z współpracownikami, sługami i niewolnikami.<br />

Należą doń także osoby, o które trzeba się społecznie<br />

troszczyć (np. wdowy, a także kobiety niezamężne – dziewice). Wspól-<br />

6<br />

Tamże, s. 582-584.<br />

25


KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

Postawa chrześcijańskich<br />

autorytetów, hierarchii<br />

i struktur musi mieć i ma<br />

charakter „sakramentalny”.<br />

noty chrześcijańskie przejmują tę formę życia społecznego, a wraz<br />

z nią przejmują związane z nią instytucje czy elementy hierarchii (m.in.<br />

„doglądający” = episkopos, „starszy” = presbyteros, „sługa” = diakonos).<br />

„Domy” chrześcijańskie starają się nadać tym formom społecznej<br />

struktury głębszy sens w świetle obecności Jezusa i Jego sposobu<br />

postępowania wobec różnych kategorii osób, zwłaszcza wobec<br />

najsłabszych i najbardziej potrzebujących. Oznacza to stopniowe<br />

wyłanianie się nowych postaci struktury społeczności uczniów, a tym<br />

samym pojawienie się pytania, jak w takiej społeczności ma wyglądać<br />

naśladowanie Jezusa.<br />

Pierwszą zasadą praktyczną stosowaną w tych okolicznościach<br />

wobec istniejących wokół form społeczności było „przejęcie i przewyższenie”<br />

– akceptacja instytucji społecznych (i religijnych) z kulturowego<br />

otoczenia wspólnot uczniów Jezusa dokonywała się mianowicie<br />

z ich równoczesnym przekształceniem i podniesieniem do nowej<br />

roli, odpowiadającej temu porządkowi świata, w który wprowadza<br />

Jezus 7 . Jednakże nawet jeśli postępowanie takie (zapoczątkowane już<br />

w Jerozolimie w otoczeniu świątyni: wierze w Jezusa posłuszny był<br />

tam „nawet tłum kapłanów” – por. Dz 6, 7) umożliwiło rozwój wspólnot<br />

uczniów w coraz nowych okolicznościach, to nie rozwiązało bynajmniej<br />

najistotniejszego problemu: takiego<br />

powiązania rodzących się chrześcijańskich<br />

autorytetów, hierarchii i struktur z zasadą życia<br />

ukazaną w Jezusie, żeby mogły się one<br />

obronić przed ponownym „braniem wzoru<br />

z tego świata” (por. Rz 12, 2) i popadaniem w te same słabości i przywary,<br />

które pojawiają się we wszystkich innych instytucjach i strukturach<br />

władzy. Współtwórcy porządku wspólnot chrześcijańskich patrzą<br />

na rzecz trzeźwo i dobrze zdają sobie sprawę, że nie wystarczy ani<br />

„chrystianizacja” zastanych form życia społecznego, ani samo tylko<br />

upominanie „starszych” i sprawujących władzę w tych wspólnotach<br />

(por. np. 1 P 5, 1) – choćby wspierało się ono odwołaniami do autorytetu<br />

i postawy Jezusa. Oparcie musi być silniejsze. Powstaje ono nie<br />

tylko przez odwołanie się zewnętrzne do Jezusa, ale oznacza związek<br />

26<br />

7<br />

Tamże, s. 583.


TEMAT MIESIĄCA<br />

wewnętrzny, wynikający z osobistej życiowej więzi z Nim. Oparcie takie<br />

musi też być z zasady dostępne dla wszystkich uczniów Jezusa, niezależnie<br />

od ich miejsca i funkcji w „domu”, do którego należą, czy też<br />

(później) w rosnącej lokalnej społeczności kościelnej. W terminach niezbyt<br />

adekwatnych do tamtej sytuacji – bo zbyt współczesnych – można<br />

by powiedzieć, że nie wystarczy, by oparcie to miało charakter<br />

moralny i instytucjonalny, musi ono mieć i ma charakter „sakramentalny”.<br />

Słowo o charakterze sakramentalnym rodzących się nowych form<br />

życia chrześcijańskiego pojawia się tu z pewnością przedwcześnie.<br />

O pojęciu „sakramentalności” życia chrześcijańskiego zbliżonym do<br />

współczesnego pojęcia sakramentu można mówić najwcześniej pod<br />

koniec II stulecia. Jest jednak pewna analogia, która pozwala użyć<br />

tego właśnie pojęcia i zarazem nadać mu sens szerszy i głębszy niż<br />

ten jego zawężony sens sakralno-liturgiczny, który dzisiaj zazwyczaj<br />

mamy na myśli. Analogię tę możemy dostrzec wtedy, kiedy zdajemy<br />

sobie sprawę, jak teologia nowotestamentowa rozumie związek Jezusa-Syna<br />

z każdym, kto do Niego należy, a to znaczy także: związek<br />

każdego członka wspólnoty uczniów (począwszy od „tych najmniejszych”<br />

– por. Mt 25, 40.45; Mk 9, 37) z Jezusem, Jednorodzonym<br />

(tzn. jedynym i ukochanym) Synem Boga.<br />

„Jedyny – ukochany” – Jezus-Syn i każdy,<br />

kto do Niego należy<br />

Jednym z kluczowych słów nowotestamentowego wyznania wiary<br />

jest greckie pojęcie „monogenes”. Oznacza ono „jedynego/jednorodzonego”<br />

i jednocześnie „ukochanego”. Synonimem tego słowa jest<br />

dlatego „agapetos” (ukochany). Pojęcie to ma bogatą historię starotestamentową<br />

– a na jej tle tym większe znaczenie w rozwoju wiary<br />

w Nowym Testamencie. Zwróćmy uwagę na kilka najważniejszych<br />

odniesień. Pierwszym jest historia Abrahama i tzw. ofiara Izaaka (por.<br />

Rdz 22, 2.12.16), gdzie Izaak nazywany jest w tekście hebrajskim<br />

„ben jachid” (syn jedyny = jednorodzony; dokładniej: „twój syn,<br />

twój jedyny, którego kochasz”), a w tłumaczeniu Septuaginty „ho<br />

27


28<br />

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

hyios sou ho agapetos” – „twój syn ukochany”. Podobne tłumaczenie<br />

słowa „jachid” można znaleźć także u Jeremiasza i Amosa (por. Jer<br />

6, 26; Am 8, 10). Drugim ważnym odniesieniem jest powtarzający<br />

się kilkakrotnie w Psalmach paralelizm „moje życie/moje jedyne”,<br />

gdzie hebrajskie „jachid” (tu jako „jedyne”) tłumaczone jest w Septuagincie<br />

greckim „monogenes” (por. np. Ps 22, 21; 35, 17). „Jachid”<br />

jest zatem tym, co człowiek może mieć najcenniejszego i najbardziej<br />

ukochanego. Na takim tle łatwo zrozumieć, dlaczego pojęcie<br />

to stało się jednym z kluczowych pojęć chrystologii nowo-<br />

-testamentowej.<br />

W Nowym Testamencie mamy do czynienia z dwoma powiązanymi<br />

ze sobą zjawiskami, które łączą się z tym pojęciem. Jest to najpierw<br />

zwyczaj nazywania się wzajemnie przez uczniów „umiłowanymi”.<br />

Zwrot ten pojawia się ponad trzydzieści razy w listach apostolskich<br />

– i to zarówno u Pawła, jak też w listach Piotra, Jakuba, Judy,<br />

w Liście do Hebrajczyków i zwłaszcza w Pierwszym Liście Jana. Nie<br />

powinien on być odczytywany jedynie jako naładowany uczuciem<br />

zwrot epistolarny. W większości wypadków ma on znaczenie głębsze,<br />

które zostaje objaśnione w czwartym rozdziale Pierwszego Listu<br />

Jana: ci, do których zwraca się autor Listu, są ukochani dlatego, że<br />

Bóg pierwszy ich ukochał; a skoro są tak ukochani, można od nich<br />

oczekiwać miłości wzajemnej, która czyni ich tym bardziej ukochanymi.<br />

Kluczem do wszystkiego jest miłość Boga. To, „że wysłał w świat<br />

swego jedynego (monogene = ukochanego) Syna, żebyśmy przez<br />

Niego żyli” (1 J 4, 9). Mocno i jasno: Bóg jest miłością, którą jesteśmy<br />

ukochani w Jednorodzonym/Ukochanym (Synu) – a kto nie kocha,<br />

ten nie zna Boga. Stąd wcześniej czytamy: „Patrzcie, jaką to<br />

miłość dał nam Ojciec: żebyśmy zostali nazwani dziećmi Boga – i jesteśmy”<br />

(1 J 3, 1), przy czym warunek poznania, że tak jest, stanowi<br />

poznanie Boga i Jego dzieła w Jezusie.<br />

W ten właśnie sposób obejmujące każdego, kto przez Jego miłość<br />

należy do Boga, słowo „ukochany” okazuje się równocześnie<br />

słowem wyznania wiary w objawienie Bożej miłości w Jezusie-Synu.<br />

Osoba i tajemnica Jezusa zostaje zatem wypowiedziana za pomocą<br />

tego samego pojęcia (z zachowaniem jego starotestamentowej historii<br />

i odniesień). W kręgu teologii Janowej pojawia się ono w postaci


TEMAT MIESIĄCA<br />

greckiego „monogenes” (por. J 1, 14.18; 3, 18; 1 J 4, 9), u Synoptyków<br />

natomiast w postaci „agapetos” (por. Mk 1, 11 i par.; Mt 12,<br />

18). Ta chrystologiczna interpretacja nie tylko nie zrywa z potocznym<br />

rozumieniem tego pojęcia i z możliwością zastosowania go do<br />

tego, co jedyne i ukochane dla każdego człowieka, ale przeciwnie,<br />

taką możliwość wzmacnia, nadając jej wyjątkową wagę. Dokonuje<br />

się to z zachowaniem związku „(moje) życie = (mój) jednorodzony<br />

= to, co (dla mnie) najcenniejsze”.<br />

Daje to możliwość opisania w zgromadzeniu uczniów Jezusa „sytuacji<br />

społecznej” każdego, kto do Niego należy. Istota rzeczy tkwi<br />

w możliwości (a w pewnym sensie wprost konieczności) przeniesienia<br />

na każdego człowieka zbawionego, a także na każdego wezwanego<br />

do wspólnoty Kościoła tego podstawowego określenia chrystologicznego,<br />

z którym się tu spotykamy: monogenes/agapetos – jedyny/ukochany.<br />

Ostateczne kryterium ważności osoby stanowi zatem<br />

Boży wybór, który pozwala o najmniejszym spośród<br />

uczniów tak samo jak o Jezusie powiedzieć, że jest<br />

w oczach Boga ukochany, tak jak jest ukochany jedyny Syn.<br />

Powtórzmy: najmniejszy spośród uczniów jest przez Ojca wybrany<br />

i ukochany tak jak Jezus-Syn (por. J 17, 23). Inaczej mówiąc, wielkość<br />

tego wybrania nie wynika z czyjejś pozycji w społeczności, miejsca<br />

w hierarchii, czyichś zasług czy też ludzkiej wielkości i piękna,<br />

ale tylko i jedynie stąd, że każdy jest wybrany i ukochany w Jezusie-<br />

Synu. Dlatego miarą tego wybrania jest miłość, którą jest Bóg – i nie<br />

ma nic większego: „Bóg jest miłością, a kto trwa w miłości, trwa<br />

w Bogu, a Bóg trwa w nim. Miłość Boga z nami wypełniła się w tym,<br />

że mamy śmiałość na dzień sądu, bo my jesteśmy w tym świecie tak,<br />

jak jest On” (1 J 4, 16-17). Wybranie to nie jest większe dla większych<br />

i mniejsze dla mniejszych, ale nie jest też równe czy takie samo<br />

dla wszystkich, bo dla każdego jest jego własnym wybraniem – a dla<br />

Bożej miłości każdy jest kimś innym. Ten Boży wybór nie przychodzi<br />

też do człowieka z zewnątrz, ale od wewnątrz – każdy z nas jest tak<br />

właśnie wybrany, ukochany i wezwany osobowo, jako on właśnie,<br />

to znaczy po imieniu. Kiedy więc autor Drugiego Listu Piotra przemawia<br />

do swoich adresatów jako „do tych, którzy dzięki sprawiedliwości<br />

Boga naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, otrzymali<br />

29


KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

wiarę równie godną czci jak i nasza”, kiedy mówi im, że razem stają<br />

się „wspólnikami Boskiej natury”, i kiedy równocześnie sam się przedstawia<br />

jako „niewolnik i wysłannik [doulos kai apostolos] Jezusa-Mesjasza”<br />

(por. 2 P 1, 1.4), żadne z tych słów nie jest na wyrost. Nie są<br />

to ani przenośnie, ani też pobożna emfaza. Jest to dokładny wyraz<br />

prawdziwego stanu rzeczy.<br />

Jest rzeczą jasną, że z takiego stanu rzeczy nie da się wyprowadzić<br />

ani nim uzasadnić twierdzenia, że są chrześcijanie powołani do<br />

rzeczy wyższych niż te, do których powołani są inni chrześcijanie.<br />

Tym bardziej nie można twierdzić, że tylko z tytułu jego szczególnego<br />

Równość dotyczy godności,<br />

różnice natomiast –<br />

miejsca we wspólnocie<br />

i wypływającej stąd<br />

odpowiedzialności.<br />

powołania komuś należy się coś więcej niż innym,<br />

którzy takim powołaniem nie zostali wyróżnieni<br />

– i zasada ta dotyczy zarówno uznania<br />

moralnego, jak też materialnego.<br />

Nie znaczy to bynajmniej, że wszystkie powołania<br />

chrześcijańskie są sobie równe. Są bowiem<br />

różne i różnią się od siebie nawzajem w istotny sposób. Równość<br />

dotyczy godności, różnice natomiast – miejsca we wspólnocie<br />

i wypływającej stąd odpowiedzialności. Ale i o odpowiedzialności<br />

tylko w pewnym sensie można powiedzieć, że u jednych jest mniejsza,<br />

a u innych większa – a w każdym razie hierarchia odpowiedzialności<br />

nie jest bynajmniej oczywista. Jest tak dlatego, że każde powołanie<br />

– także tak zwane najmniejsze – jest Kościołowi niezbędne.<br />

W tym sensie odpowiedzialność za utratę lub niespełnienie każdego<br />

z nich jest wielka. Wzajemny związek wszystkich i poszczególnych<br />

powołań ujawnia się w każdym nowym momencie życia wspólnoty<br />

tak jak na początku, kiedy Jezus zaczął gromadzić uczniów – przy<br />

Stole, do którego zaprasza i przy którym sadza On sam – jako Nauczyciel<br />

i Pan, to znaczy: ten, który służy.<br />

Uzewnętrznienie i urzeczywistnienie w Eucharystii<br />

Gromadzenie się Kościoła, by słuchać Słowa i łamać dla siebie<br />

nawzajem chleb – to znaczy służyć „tym najmniejszym” – stanowi<br />

ujawnienie, uzewnętrznienie i urzeczywistnienie tego związku mię-<br />

30


TEMAT MIESIĄCA<br />

dzy wybraniem Jezusa a wybraniem każdego, kto należy lub ma należeć<br />

do Niego. Jest to zarazem ujawnienie i uzewnętrznienie całego<br />

porządku chrześcijańskich powołań. Sercem tego ujawnienia i źródłem<br />

możliwości urzeczywistnienia każdego z nich jest Eucharystia<br />

– Wieczerza Pańska. Jeśli łamiąc chleb i myjąc swoim uczniom nogi,<br />

Jezus poleca im czynić „to” na swoją pamiątkę – czyli postępować<br />

tak jak On – to należy tu myśleć o całej działalności Jezusa 8 . Chodzi<br />

nie tylko o Jego symboliczne gesty dokonane podczas Ostatniej<br />

Wieczerzy, gesty, które miałyby być teraz rytualnie powtarzane, lecz<br />

przede wszystkim o ofiarną postawę oddania siebie „za wielu” w posłuszeństwie<br />

woli Ojca. Nie oznacza to w żadnym razie pomniejszenia<br />

znaczenia sprawowania Eucharystii, która jest największą świętością<br />

Kościoła, ale oznacza zrozumienie, że jej świętość nie zamyka<br />

się ani w miejscu i czasie sprawowania, ani w postaciach chleba i wina,<br />

ale sięga wszędzie tam, gdzie ktoś staje się uczniem – to znaczy<br />

naśladuje Jezusa. Jest ona dziełem (ofiarą) Kościoła nie tyle dlatego,<br />

że w działaniu tworzących Kościół ludzi zostaje dodane i dopowiedziane<br />

coś, czego nie byłoby w dziele Jezusa, ile dlatego, że dzieło<br />

Jezusa tak właśnie okazuje całą swoją konkretność i zarazem uniwersalność<br />

9 .<br />

Naśladowanie dzieła Jezusa ma być dla chrześcijan postawą codzienną<br />

i wyrażać się w całej ich działalności. Tak więc z jednej strony<br />

wyraźnie widać, że wypełnione do końca dzieło życia Jezusa nie<br />

jest tylko zwykłym czynem z dawnej historii, lecz dokonało się i pozostanie<br />

„raz i na zawsze” (por. Hbr 7, 27; 10, 10) – i dlatego jest<br />

podstawą i oparciem całego chrześcijańskiego życia. Z drugiej strony<br />

w życiu Jego uczniów nie ma niczego, co by nie mogło w ten<br />

sposób stać się darem. Naśladowanie (czynienie „tego” na pamiątkę<br />

Jezusa) dotyczy całości chrześcijańskiego życia. Ma w nim być naśladowana<br />

wewnętrzna postawa Jezusa, kochająca i służebna – to ona<br />

ma być życiem chrześcijan 10 . Dlatego muszą oni żywić się tym, czym<br />

8<br />

Por. Peter Henrici, „To czyńcie na moją pamiątkę”. Ofiara Chrystusowa i ofiara wiernych,<br />

w: Eucharystia, Kolekcja „Communio” 1, Poznań-Warszawa 1986, s. 153.<br />

9<br />

Por. Hans Urs von Balthasar, Od Ostatniej Wieczerzy do ofiary Kościoła, w: Eucharystia,<br />

kolekcja „Communio” 1, Poznań-Warszawa 1986, s. 175nn.<br />

10<br />

Por. Peter Henrici, dz. cyt., s. 157n.<br />

31


KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

Jezus jest – Nim samym, który daje się im jako chleb/Ciało i wino/<br />

Krew. Oczywiście nie wolno poprzestać tylko na postawie wewnętrznej.<br />

Chodzi – powtórzmy – o naśladowanie Go w całym życiowym<br />

działaniu.<br />

To właśnie wymaga żywienia się Jezusem, tak jak żywimy się chlebem.<br />

Warto w tej perspektywie przeczytać uważnie jeszcze jeden tekst,<br />

wyrastający z tego samego przełomowego doświadczenia młodego<br />

Kościoła, o którym tu mówimy. Chodzi o tzw. mowę eucharystyczną<br />

Jezusa z szóstego rozdziału Ewangelii Jana. Nazwa „mowa eucharystyczna”<br />

jest tu do pewnego stopnia myląca. Tekst ten jest bowiem<br />

„eucharystyczny” nie w tym sensie, że odnosi się do już rozwiniętej<br />

sakramentalnej praktyki Wieczerzy z chleba/Ciała i wina/Krwi<br />

Jezusa, ale w tym bardziej fundamentalnym sensie, na który staraliśmy<br />

się zwrócić uwagę w związku z utożsamieniem każdego, kto<br />

należy do Jezusa, z Nim samym jako Jedynym/Ukochanym Ojca.<br />

Mowa Jezusa (J 6, 32-58) zbudowana jest z dwu bardzo precyzyjnie<br />

paralelnych części (wiersze 32-46 i 47-58), poprzedzonych<br />

wprowadzeniem (wiersze 27-31), którego główną tezą jest: „Na tym<br />

polega dzieło Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał”,<br />

i uzupełnionych wyjaśniającą istotę rzeczy rozmową z uczniami (wiersze<br />

60-71): „Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. (...) Ty masz<br />

słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś<br />

Świętym Boga”. Istota rzeczy tkwi jednak we wspomnianej wewnętrznej<br />

paraleli mowy Jezusa 11 . W jej części pierwszej mówi On o sobie<br />

jako „chlebie, który zstąpił z nieba” – do chleba tego trzeba przyjść<br />

(w. 35. 37. 44-45); w części drugiej przedstawia siebie jako „chleb<br />

życia”, którym jest Jego ciało – trzeba się Nim żywić (w. 51. 53-<br />

58; i p o i ć Jego krwią – w. 54-56). Nie ma tu (jeszcze) mowy o wspólnym<br />

posiłku z chleba/Ciała i wina/Krwi. Jest natomiast wyłożona<br />

z niezwykłą siłą zasada przyjścia do Jezusa, zupełnej przynależności<br />

do Niego i naśladowania Go – co więcej, wewnętrznego życiowego<br />

utożsamienia się z Nim, nakarmienia się Nim i napojenia, tak by „żyć<br />

przez Niego”. Jan używa bardzo mocnego słowa „trogein”, „jeść”<br />

11<br />

Por. w związku z tym: Klaus Berger, Im Anfang war Johannes. Datierung und Theologie<br />

des vierten Evangeliums, Stuttgart 1997, s. 211-217.<br />

32


TEMAT MIESIĄCA<br />

w sensie: zjadać, paść się, pochłaniać, i – co szczególnie ważne – nie<br />

wiąże tego słowa z chlebem, ale z ciałem Jezusa, to znaczy z Nim<br />

samym. Wywołuje to sprzeciw i niezrozumienie tych, którzy do Jezusa<br />

nie chcą należeć, i wyznanie wiary Szymona Piotra w imieniu<br />

tych, którzy do Niego należą. Także tu pojawia się jednak wątpliwość:<br />

„Czy Ja was nie wybrałem dwunastu? A jeden z was jest kłamcą/oskarżycielem<br />

(diabolos)”. Kłamstwo i oskarżenie (którego dopuści<br />

się Judasz) polega na tym, że człowiek wybrany i wezwany po<br />

imieniu żywi się czymś innym, nie Jezusem, i oddaje się komuś innemu,<br />

a nie tym, którym w Jezusie trzeba usłużyć (por. J 12, 3-8 – „bo<br />

nie o biednych się martwił, ale że był złodziejem i mając sakiewkę,<br />

zabierał, co tam wrzucano”). Kogoś takiego posiłek z ręki Jezusa<br />

prowadzi w noc (por. J 13, 26-30). Jest to objawienie prawdy, które<br />

raz jeszcze wprowadza zgromadzenie uczniów w tę samą zasadę: Jezus<br />

zgadza się wydać siebie i przez to jest wsławiony, Jego uczniowie<br />

nie mogą się jako Jego uczniowie wsławić inaczej niż przez<br />

wzajemną miłość (J 13, 31-35).<br />

Jak powiedzieliśmy, ujęcie Jana nie odzwierciedla wprost praktyki<br />

eucharystycznej opartej na „słowach ustanowienia”, które znajdujemy<br />

u Synoptyków i u Pawła. Jednakże wewnętrzna logika tego<br />

ujęcia (łącznie z jego przedłużeniem w wydarzeniach Ostatniej Wieczerzy)<br />

stwarza pełniejszy teologiczny kontekst, w którym dopiero<br />

może być w pełni zrozumiana liturgiczna praktyka eucharystyczna<br />

12 . Stanie się ona najprostszym i czytelnym znakiem, dzięki któremu<br />

w jednym geście zobaczyć można związek tego, co jest z niskości,<br />

i tego, co jest z wysoka (por. J 8, 23-24), dzieła Nauczyciela<br />

i dzieła uczniów. Oznacza to jednak, że znak ten nie powinien być<br />

oddzielany (ani tym bardziej izolowany) od całości życia każdego,<br />

kto do Jezusa należy albo ma należeć – wtedy bowiem jego siła<br />

zostaje osłabiona, a sens zatarty. W świetle zarysowującej się tu teologicznej<br />

perspektywy można i trzeba to powiedzieć bardzo radykalnie:<br />

taka sakralizacja Eucharystii, która w imię ochrony zupełnej<br />

wyjątkowości (świętości) tego znaku przeszkadza w odczytaniu<br />

i osądzeniu w jego świetle każdej godziny powołania ucznia/uczniów<br />

12<br />

Tamże, s. 216-217.<br />

33


KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

Jezusa, jest przeciwna samej istocie Eucharystii – w skrajnym przypadku<br />

może doprowadzić do tego rodzaju kłamstwa, na które Jezus<br />

wskazuje w historii Judasza. Nie znaczy to, żebyśmy w imię<br />

społecznego, służebnego czy charytatywnego wymiaru jakiegokolwiek<br />

powołania chrześcijańskiego mieli desakralizować Eucharystię<br />

(czy cokolwiek innego w sakramentalnym życiu Kościoła).<br />

Alternatywa „sakralizacja-desakralizacja” w stosunku do działań,<br />

ludzi i instytucji Kościoła jest zupełnie nie na miejscu, bo to, co się<br />

otwarło w Jezusie, z zasady ją przekracza. Każdy moment chrześcijańskiego<br />

życia jest sakramentalny, o ile nie jest zaprzeczeniem Jezusowi<br />

(kłamstwem). Sakrament w ścisłym sensie (jako świętość<br />

Boga włożona w ludzkie ręce) jest momentem jawności, albo lepiej:<br />

„ujawnienia w wierze” tego, czym naprawdę jest całe życie<br />

człowieka, który należy do Jezusa.<br />

„Chrześcijaninie, poznaj swoją godność”<br />

Czy z tego, co zostało tu przypomniane i powiedziane, można wydobyć<br />

bezpośrednie wskazówki albo wprost rozwiązania naszych dawnych<br />

i nowych społeczno-kościelnych trudności? Bezpośrednie wskazówki<br />

i jednoznaczne rozwiązania zapewne nie, ale światło i sąd o tym,<br />

co dotąd było i jest, i zarazem podpowiedź tego, co może być –<br />

z pewnością tak. Powtórzmy: świadectwo wiary i działania Kościoła<br />

I stulecia, do którego chrześcijanie sięgają, ilekroć stają przed nimi<br />

pytania o społeczność, którą tworzą, o jej instytucje i porządek powołań,<br />

nie daje gotowych rozwiązań, ale wskazuje zasady, którymi mamy<br />

się kierować, szukając ich. Staje się w ten sposób światłem i sądem,<br />

w duchu słów Jezusa: „sąd polega na tym, że światło przyszło na świat”<br />

(J 3, 19). Warto zauważyć, jak silnie słowa te wpisane są w ten sam<br />

kontekst teologiczny, o którym wielokrotnie już tu była mowa: „Macie<br />

się narodzić z wysoka/na nowo [anothen]. (...) Jak miałoby się to<br />

stać? (...) Ty jesteś nauczycielem Izraela i tego nie wiesz? (...) Tak Bóg<br />

ukochał świat, że dał Jednorodzonego [monogene] Syna, (...) nie żeby<br />

potępił świat, ale żeby świat został wybawiony przez Niego. Kto wierzy<br />

w Niego, nie podpada pod sąd” (por. J 3, 7. 9-10. 16-18).<br />

34


TEMAT MIESIĄCA<br />

Na czym zatem ma polegać i jak może się dokonać odrodzenie<br />

chrześcijańskiego powołania każdego z nas, a w ten sposób także całej<br />

O każdym poszczególnym<br />

powołaniu można<br />

powiedzieć, że jest wśród<br />

wszystkich innych<br />

nieprzewyższone.<br />

społeczności uczniów Jezusa – Kościoła?<br />

Odrodzenie polega na konsekwentnym poznaniu<br />

godności każdego chrześcijańskiego powołania<br />

– tej właśnie, która płynie stąd, że każdy<br />

jest wybrany i ukochany w Jezusie-Synu.<br />

Niezależnie od tego, do czego kto jest powołany,<br />

niezależnie od wielkości zadania i związanej z nim odpowiedzialności,<br />

godność każdego chrześcijańskiego powołania w każdym<br />

momencie jego urzeczywistniania jest nieporównywalna z żadną inną<br />

godnością czy wielkością tego świata – czyli nieprzewyższona.<br />

To ostatnie trzeba jednak dobrze rozumieć w świetle biblijnego<br />

pojęcia doskonałości. To, że coś uznajemy za nieprzewyższone, czyli<br />

wyższe od wszystkiego innego, w zwyczajnym przypadku wynika<br />

z otwartego lub ukrytego porównywania „nieprzewyższonego” ze<br />

wszystkim, co zostało w nim i przez nie przewyższone i zdystansowane.<br />

Tymczasem biblijne pojęcie doskonałości oparte jest nie na<br />

porównaniu, ale na nieporównywalności i zarazem wspólnocie<br />

pochodzących od Boga powołań i odpowiadających im dzieł. Dlatego,<br />

jakkolwiek może to zabrzmieć niepokojąco, o każdym poszczególnym<br />

powołaniu można powiedzieć, że jest wśród wszystkich innych<br />

nieprzewyższone, a o każdym odpowiadającym takiemu powołaniu<br />

dziele, że jest niezastąpione.<br />

Doskonałość w rozumieniu biblijnym nie polega przecież na tym,<br />

że doskonały jest bezwzględnie lepszy od wszystkich i od wszystkiego,<br />

co doskonałe nie jest, ale na tym, że ktoś jest tym właśnie, czym<br />

ma być – że jest na swoim miejscu. Doskonałość taka jest z zasady<br />

osiągalna i również z zasady przekraczalna; jest bowiem doskonałością<br />

objawiającą się w czasie: za każdym razem doskonale, ale wciąż<br />

na nowo i zawsze tak, że pozostaje nadal możliwa dalsza historia.<br />

Doskonałe jest to, co jest Bożym darem dla tej właśnie i nie innej<br />

chwili. Tak doskonały jest także człowiek – kiedy przyjmuje swoją<br />

chwilę, tak jak ją dzięki Bogu może przyjąć. Takie rozumienie Bożej<br />

i ludzkiej doskonałości bardzo zmienia naszą perspektywę. Chodzi<br />

bowiem nie tyle o zewnętrzne wymagania, które należy spełnić, ile<br />

35


KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

raczej o możliwość, która została złożona jako dar we wnętrzu każdego<br />

z nas, w naszym życiu – takim, jakim ono dotąd było, jakim jest<br />

i jakim jeszcze może być. Nikt z nas nie jest z tym darem sam i nikt<br />

nie otrzymuje go tylko dla siebie. Skoro darem tym jest ta miłość,<br />

którą jest Bóg i w której każdemu z nas On sam daje udział, możemy<br />

spokojnie powiedzieć, że co otrzymuje każdy z osobna, jest dla wszystkich,<br />

a co otrzymujemy wszyscy, jest dla każdego.<br />

Wracając do pytania o pomoc w trudnościach z porządkiem kościelnych<br />

instytucji i władzy, możemy z tego, co zostało dotąd powiedziane,<br />

wyprowadzić trzy zasady bardziej szczegółowe i praktyczne. Również<br />

one nie są prostym rozwiązaniem ani instrukcją działania. Są jedynie<br />

próbą ukonkretnienia wskazań płynących z tego światła, które wydobywa<br />

się z doświadczenia początków Kościoła i które – powtórzmy –<br />

pozostaje nieomylnym znakiem dla Kościoła wszystkich czasów.<br />

Zasada pierwsza: bezwzględny szacunek dla powołania<br />

własnego i dla powołania każdego obok nas.<br />

„Chrześcijaninie, poznaj swoją godność!” – woła papież Leon, wielki<br />

następca Piotra, i słowa te pojawiają się w tym samym teologicznym<br />

kontekście, który tu rozważamy. Leon wyjaśnia je, odwołując<br />

się do przytoczonego wyżej tekstu z Drugiego Listu Piotra o uczestnictwie<br />

chrześcijanina w Boskiej naturze i dodaje: „Porzuć więc wyrodne<br />

obyczaje dawnego upodlenia i już do nich nie powracaj. Pomnij,<br />

jakiej to Głowy i jakiego Ciała jesteś członkiem. Pamiętaj, że<br />

zostałeś wydarty mocom ciemności i przeniesiony do światła i królestwa<br />

Bożego” 13 . Takie poznanie godności musi prowadzić do bezwzględnego<br />

(a nie tylko względnego) szacunku dla każdego chrześcijańskiego<br />

powołania. Są one różne, różne są wynikające z nich<br />

zadania i różna – w sensie społecznej rozległości – odpowiedzialność.<br />

Żadne nie jest zbędne. Każde jest drogą zbawienia – to znaczy wypełnienia<br />

Bożego zamiaru wobec obdarzonego nim człowieka. Dlatego<br />

też każde z nich powinno być szanowane nie mniej od innych.<br />

Doświadczenie mówi, że naprawdę szanowany jest ten, kto szanuje<br />

sam siebie. Szanować siebie to jednak nie znaczy domagać się<br />

dla siebie uznania, przywilejów czy jakichkolwiek względów na koszt<br />

36<br />

13<br />

Leon Wielki, Kazanie I o Narodzeniu Pańskim, 3; PL 193.


TEMAT MIESIĄCA<br />

drugich albo bezmyślnie zgadzać się z tym, że ktoś nam takich przywilejów<br />

udziela. W świetle tego teologicznego rozumienia powołań,<br />

które tu rozważamy, taka postawa byłaby właśnie dowodem braku<br />

prawdziwego szacunku dla własnego czy cudzego powołania. Jego<br />

godność nie wynika przecież z jego umiejscowienia w hierarchii społecznej,<br />

ale z daru Bożego, który – powtórzmy – dla każdego jest<br />

równie wielki, skoro jest nim Bóg sam. To, co ktoś potem ma mocą<br />

tego daru w całym swoim życiu czy też w tej lub innej jego chwili<br />

robić, jest względne, ale godność powołania względna nie jest.<br />

Tymczasem praktyka życia społecznego – nie tylko kościelnego<br />

i nie tylko w Polsce – jest od dawna taka, że poszczególne powołania<br />

nie są równie szanowane. Przyzwyczailiśmy się do tego tak bardzo,<br />

że nikogo nie dziwi większy społeczny szacunek dla tych, którzy mają<br />

władzę, niż dla tych, którzy wykonują tak zwane najniższe prace służebne.<br />

Powinno nas to jednak dziwić – więcej: jako chrześcijanie, nie<br />

powinniśmy tego przyjmować bez sprzeciwu – jeśli nie chcemy pozostawać<br />

w oczywistej niezgodzie ze słowem i dziełem Jezusa, którego<br />

chcemy naśladować. Życie chrześcijańskie choruje i umiera, jeśli<br />

powołania wszystkich i każdego z osobna nie są szanowane tak,<br />

jak tego chce Bóg w Jezusie Chrystusie.<br />

Wynika stąd druga, w naszej społecznej praktyce nie dość oczywista,<br />

jak dotąd, zasada: niekonkurencyjność powołań.<br />

Powołania chrześcijańskie nie muszą się dowartościowywać jedne<br />

na koszt drugich. Byłoby niezrozumieniem istoty rzeczy, gdybyśmy<br />

to, co zostało powiedziane wyżej, rozumieli jako wezwanie do niemądrego<br />

egalitaryzmu czy też tak zwanej urawniłowki we wspólnocie<br />

chrześcijańskiej. Powołania są różne i nie wolno wzywać do zacierania<br />

czy też niemądrego spłaszczania różnic między nimi. Trzeba<br />

jednak wzywać do czytelności znaków, które sobie wzajemnie<br />

w związku z nimi dajemy, do jasności wymagań, które sobie stawiamy,<br />

i do uznawania odpowiedzialności, jaką za siebie nawzajem ponosimy.<br />

Kryterium są te wskazania Jezusa, które z taką mocą i jasnością<br />

odczytały i ukazują całemu Kościołowi wspólnoty chrześcijańskie<br />

I stulecia – a w szczególności zdecydowane odrzucenie<br />

pierwszeństwa wynikającego z ludzkich zasług czy pozycji na rzecz<br />

tego, które wynika ze służby, i tego, które wynika z zapotrzebowa-<br />

37


KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

nia na służbę. To ostatnie dotyczy tych, którym trzeba usłużyć tak<br />

jak Jezusowi – Panu (por. Mk 9, 36-37 i par.; Mt 25, 35-36.42-43;<br />

ale także Mt 10, 40-42; J 13, 20; 3 J 7-9). W ten sposób rysują się<br />

dwie przenikające się „hierarchie pierwszeństw” – pierwszeństwo<br />

tych, którzy służą, i tych, którym oni służą.<br />

To, co rozważyliśmy, pozwala zatem na zupełnie niekonkurencyjne<br />

rozumienie ujawniających się w ramach tych hierarchii powołań.<br />

Każde z nich jest darem dla wszystkich, ale nie wynika z tego bynajmniej,<br />

że każde mogłoby być spełniane przez każdego. Przeciwnie,<br />

wszędzie tam, gdzie pojawia się pytanie o dostępność dla kogoś (pewnej<br />

osoby czy kategorii osób) jakiegoś powołania z racji „należnych<br />

wszystkim tych samych praw”, pojawia się to samo nieporozumienie,<br />

które tkwi też w domaganiu się pewnego społecznego uprzywilejowania<br />

jedynie z racji powołania, którym ktoś został obdarzony.<br />

W tym sensie nie można się na przykład domagać dla mężczyzn<br />

prawa do wypełniania powołań kobiecych, a dla kobiet powołań<br />

męskich – podobnie jak nie należy się domagać dla tych, którzy przyjmują<br />

sakrament święceń, prawa do zastąpienia go powołaniem<br />

„świeckim”, a dla tych, którzy go nie przyjmują, prawa do wykonywania<br />

tego, co wynika z sakramentu święceń. Mówię o tym w takiej<br />

właśnie kolejności, chociaż dzisiaj mamy do czynienia raczej z oczekiwaniem<br />

czy nawet domaganiem się „ustąpienia pola” ze strony<br />

reprezentantów powołań męskich i tych, których źródłem jest przyjęcie<br />

święceń; tymczasem chodzi tu o zasadę, która obowiązuje w różnych<br />

kierunkach.<br />

Ponieważ chodzi tu jedynie o tę zasadę, pomijam na tym miejscu<br />

dyskusję nad określeniem kształtu poszczególnych powołań czy też<br />

tego, co się nazywa ich tożsamością. Jest wśród nich wiele takich,<br />

które na siebie nawzajem zachodzą, ale w perspektywie tego rozważania<br />

nie to jest istotne. Na tym miejscu istotne jest jedynie to, że<br />

skoro każde powołanie ma źródło w tej samej godności Bożego wybrania,<br />

nikt nie jest przez konkretność swojego powołania czegokolwiek<br />

pozbawiony, ale każdy wraz ze swoim osobistym powołaniem<br />

otrzymuje nierównie więcej, niż zdolny jest objąć swoim pragnieniem<br />

i wyobraźnią.<br />

38


TEMAT MIESIĄCA<br />

Zasada trzecia: i m większa odpowiedzialność za innych,<br />

tym mniej dla siebie. Dotyczy to przede wszystkim<br />

powołań do gromadzenia Kościoła, począwszy od powołania Piotrowego<br />

i powołania biskupa w lokalnym Kościele. Im bardziej do<br />

jakiegoś powołania należy troska o „wielu”, tym bardziej jest ono<br />

powołaniem do służenia sobą 14 . „Jeśli kto chce być pierwszy, niech<br />

będzie ostatni ze wszystkich i usługuje wszystkim” (Mk 9, 35) – to<br />

musi konsekwentnie znaczyć: jeśli ktoś nie chce być ostatnim<br />

i nie jest gotów usługiwać wszystkim, daje dowód, że nie chce<br />

być pierwszym (w rozumieniu słów Jezusa). Tam, gdzie ktoś powołany<br />

do służby nie wypełnia tego powołania lub też domaga się czegoś<br />

dla siebie, zanim je wypełni, albo tylko z tego tytułu, że je wypełnia<br />

(czyli robi, co do niego w Kościele należy), choćby był wyróżniony<br />

instytucjonalną odpowiedzialnością w dziedzinie nauczania,<br />

uświęcania czy przewodzenia innym, naprawdę nie jest pierwszy –<br />

i jego instytucjonalna pozycja niczego tu nie zmienia.<br />

Zasada tak sformułowana może się wydać najbardziej kontrowersyjna<br />

i trudna do przyjęcia z perspektywy istniejących, ukształtowanych<br />

i wspartych prawem władz i instytucji chrześcijańskich.<br />

Może się wydawać, że jej proste zastosowanie doprowadziłoby do<br />

anarchii, a w każdym razie do zatarcia porządku odpowiedzialności<br />

w społeczności Kościoła. Jednakże, gdybyśmy tak pomyśleli, byłoby<br />

to jeszcze jedno nieporozumienie. Kościół Boży zwołany w Jezusie<br />

Chrystusie tym najbardziej różni się od wszystkich innych ludzkich<br />

społeczności, że władza i jej instytucje nie są w nim nigdy pierwsze:<br />

„chodzi raczej o (...) taki porządek społeczności kościelnej, który –<br />

przyznając główne miejsce miłości, łasce i charyzmatom – jednocześnie<br />

ułatwiałby ich uporządkowany postęp w życiu czy to społeczności<br />

kościelnej, czy to poszczególnych ludzi, którzy do niej należą”<br />

15 .<br />

14<br />

Dlatego papież Grzegorz nazwał siebie „servus servorum Dei” – „sługą sług Bożych”,<br />

wyrażając z całą siłą łacińskiej prostoty sens podobnego sformułowania Augustyna,<br />

który mówił o sobie „episcopus servus Christi servorumque Christi” – „biskup sługa<br />

Chrystusa i sług Chrystusa”.<br />

15<br />

Jan Paweł II, Konstytucja apostolska Sacrae disciplinae leges, promulgująca Kodeks<br />

Prawa Kanonicznego, 1983.<br />

39


KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI<br />

INSTYTUT NAUK<br />

O CZŁOWIEKU<br />

W WIEDNIU<br />

ogłasza konkurs na<br />

STYPENDIUM<br />

IM. KS. JÓZEFA<br />

TISCHNERA<br />

Konkurs przeznaczony jest dla<br />

pracowników naukowych, którzy nie<br />

przekroczyli 35. roku życia, posiadają<br />

stopień doktora lub wszczęty przewód<br />

doktorski i prowadzą badania związane<br />

z problematyką proponowaną przez<br />

Instytut. Zwycięzca konkursu spędzi<br />

w Wiedniu sześć miesięcy (lipiec-grudzień<br />

2003) jako „junior visiting fellow”.<br />

Otrzyma stypendium naukowe<br />

w wysokości 7850 euro (na pokrycie<br />

kosztów podróży, mieszkania i bieżące<br />

wydatki) i będzie mógł korzystać<br />

z własnego gabinetu oraz zasobów naukowych<br />

Instytutu. Zgłoszenia przyjmowane<br />

są do 1 grudnia <strong>2002</strong>. Formularz<br />

zgłoszeniowy, zarys problematyki<br />

badań Instytutu oraz szczegółowe<br />

wymagania dotyczące rekrutacji można<br />

znaleźć na stronie www.iwm.at lub<br />

uzyskać pod adresem iwm@iwm.at<br />

Institut für die Wissenschaften<br />

vom Menschen<br />

A-1090 Wien<br />

Spittelauer Lände 3<br />

Na koniec pytanie: jak można<br />

usunąć szeroko rozpowszechnione<br />

i mocno w nas zakorzenione nieporozumienia<br />

w związku z porządkiem<br />

powołań, władzy i instytucji<br />

w Kościele? Najprostsza odpowiedź<br />

brzmi: przez szukanie prawdy<br />

i wyzbycie się lęku. Chodzi<br />

o prawdę o nas, o to, kim jesteśmy,<br />

kim już staliśmy się przez Bożą miłość<br />

i kim każdy teraz może się stać<br />

przez wzajemną służbę – a to znaczy:<br />

czym możemy być razem.<br />

Chodzi też o wyzbycie się lęku,<br />

w tym lęku przed władzą i lęku<br />

o siebie. „Lęku nie ma w miłości,<br />

ale zupełna miłość porzuca lęk,<br />

jako że lęk to udręka, a kto się lęka,<br />

nie doszedł do pełni w miłości. My<br />

kochamy, bo najpierw On ukochał<br />

nas” (por. 1 J 4, 18-19).<br />

KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI, ur.<br />

1952, prof. dr hab., teolog. W latach<br />

1989-1996 rektor Arcybiskupiego<br />

Seminarium Duchownego<br />

w Poznaniu, w latach 1998-<strong>2002</strong><br />

dziekan Wydziału Teologicznego<br />

Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza<br />

w Poznaniu. Członek Międzynarodowej<br />

Komisji Teologicznej<br />

w Rzymie. Członek Zespołu<br />

„<strong>Znak</strong>u”.<br />

40


TEMAT MIESIĄCA<br />

Trudne pytania<br />

Rozmawiają: Józef Augustyn SJ,<br />

Paweł Kozacki OP, ks. Stefan<br />

Moszoro-Dąbrowski, Zbigniew<br />

Nosowski i Karol Tarnowski<br />

REDAKCJA: Ks. Węcławski kończy swą wnikliwą teologiczną analizę<br />

problemu władzy w Kościele sformułowaniem trzech zasad: zasady<br />

bezwzględnego szacunku dla każdego – w tym własnego – powołania,<br />

zasady niekonkurencyjności powołań i wreszcie zasady: im większa<br />

odpowiedzialność za innych, tym mniej dla siebie. Jak w świetle tych<br />

zasad wygląda codzienne funkcjonowanie Kościoła w Polsce?<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI: Odbiega od tych zasad, to jasne. Nie odważyłbym<br />

się natomiast wydać generalizującej oceny, jak bardzo odbiega.<br />

Tak postawione pytanie skazuje nas zresztą na dość jałowe<br />

rozważanie, czy jest „fatalnie”, „bardzo źle”, „źle” czy może „nie<br />

najlepiej”. Na taką dyskusję, moim zdaniem, szkoda czasu, bo doskonale<br />

wiemy, że wedle woli swego Założyciela Kościół powinien<br />

zawsze być na „szóstkę”…<br />

Natomiast warto i trzeba – również w ramach diagnozy – analizować<br />

mechanizmy sprawiające, że w Kościele nie jest tak, jak być<br />

powinno.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Ja również unikałbym ferowania generalnych<br />

ocen. Każda generalizacja może kogoś skrzywdzić.<br />

41


42<br />

DYSKUSJA<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: To racja, ale z drugiej strony<br />

po 12 latach pobytu w Polsce widzę wyraźnie, jak mocno odciska<br />

się na życiu całego społeczeństwa przeszłość komunistyczna. Bardzo<br />

wyraźnie wpływa ona także na sposób funkcjonowania władzy w Kościele.<br />

Nakłada się na to silna obecnie skłonność młodzieży do karierowiczostwa,<br />

która przenika również do struktur kościelnych. Nie<br />

dostrzegam natomiast syndromu „psa ogrodnika” w kościelnym<br />

wydaniu, polegającego na tym, że samemu się nie pracuje, a mimo<br />

to innym uniemożliwia się działalność. Jeśli ktoś ma pomysł, który<br />

burzy utarte schematy, to po początkowej nieufności z czasem znajdzie<br />

zrozumienie i wsparcie.<br />

PAWEŁ KOZACKI OP: A ja wyraźnie widzę w polskim Kościele<br />

konkurencyjność powołań, a w każdym razie to, że nie są one równo<br />

doceniane. Nie dotyczy to nauczania Kościoła, ale codziennej<br />

praktyki. Na podstawie własnego doświadczenia mogę powiedzieć,<br />

że gdy ksiądz przychodzi bez koloratki do rektoratu wyższej uczelni<br />

katolickiej albo do zakrystii kościoła, w którym go nie znają, jest<br />

traktowany zupełnie inaczej niż wtedy, gdy pojawia się w koloratce.<br />

W tej drugiej sytuacji jest obsługiwany znacznie lepiej, szybciej i milej…<br />

Inny przykład: podczas ostatniej wizyty Jana Pawła II beatyfikowano<br />

cztery osoby duchowne jako świadków miłosierdzia. Czy<br />

rzeczywiście wśród świeckich takich świadków brakowało?<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Ma Ojciec rację. Świeccy<br />

ciągle traktowani są w instytucjach kościelnych jako „katolicy drugiej<br />

kategorii”. To zdaje się Messori napisał, że jeśli chce się zachować<br />

wiarę, trzeba się trzymać z dala od tzw. środowisk kościelnych…<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI: Messori jest człowiekiem gruntownie<br />

wykształconym, moja mama jest osobą prostą, ale zawsze mówiła mi<br />

mniej więcej to samo: lepiej, żebyś za dużo o księżach nie wiedział;<br />

trzymaj się z dala od księży, ale blisko Pana Boga…<br />

Oczywiście, z tą generalną diagnozą, na szczęście, nie jest zgodny<br />

styl życia i działania wielu polskich księży, z ks. Karolem Wojtyłą<br />

na czele. Skądinąd warto by się kiedyś zastanowić, czy Jan Paweł II


TEMAT MIESIĄCA<br />

jako niewątpliwy, choć nie jedyny, wyjątek od reguły zgodnie z powiedzeniem<br />

regułę tę potwierdza, czy raczej stopniowo tę regułę zmienia…<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Wydaje mi się, że w Polsce<br />

nie do końca odkryliśmy powszechne powołanie do świętości –<br />

i właśnie z tego wynika nieodpowiednie traktowanie świeckich. Moi<br />

znajomi bardzo często skarżą się, że w Kościele stawia się im bardzo<br />

konkretne wymagania dotyczące życia zawodowego czy rodzinnego,<br />

ale że zapomina się przy tym o powołaniu i wymaganiach najbardziej<br />

podstawowych: dotyczących właśnie życia w świętości. Wracając<br />

do tekstu ks. Węcławskiego, mnie brakuje w nim przede wszystkim<br />

pytania o sens tej władzy, o jej misję. A misją tą jest właśnie<br />

prowadzenie do świętości.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Nie zgadzam się z tym zarzutem. Tekst wyraźnie<br />

przecież pokazuje, że sens władzy kościelnej określony jest<br />

przez trzy elementy: nauczanie, uświęcanie i przewodzenie innym.<br />

Mam inną wątpliwość. Aby móc ocenić, jak wygląda problem władzy<br />

kościelnej w dzisiejszej Polsce, trzeba zobaczyć go w odpowiednim<br />

kontekście. Ks. Węcławski za punkt odniesienia obiera niemal<br />

wyłącznie Kościół pierwszych uczniów. To jednak bardzo odległa<br />

perspektywa i nie jestem pewien, czy wystarcza ona do zrozumienia<br />

wyzwań, przed jakimi stoi nasze pokolenie. Każde pokolenie musi<br />

bowiem na własną odpowiedzialność rozwiązać dylematy zawarte<br />

w słowach Jezusa: „nie tak będzie między wami”. Pierwsi uczniowie<br />

Chrystusa w sytuacjach trudnych szukali rozwiązań po omacku i tylko<br />

opieką Ducha Świętego można wytłumaczyć to, że zdecydowali<br />

się na oderwanie się od korzeni, od Synagogi, aby otworzyć szeroko<br />

drzwi Kościoła na wszystkie narody pogańskie. To był bardzo ryzykowny<br />

krok. Rozwiązując nasze współczesne problemy, nie możemy<br />

jednak ograniczać się do wzorca, jaki nam pozostawili, bo przez te<br />

2000 lat wraz z wiernym przekazem Dobrej Nowiny utrwalało się<br />

też dziedzictwo grzechu, który szczególnie mocno zaciążył na problemie<br />

władzy. Przykład: wielka schizma rozpoczyna się od fatalnych<br />

decyzji władzy kościelnej, i to z obu stron. W naszych czasach<br />

43


DYSKUSJA<br />

z wielką uwagą powinniśmy przyglądać się sprawowaniu władzy<br />

w krajach postkomunistycznych, w Kościołach zachodnich, latynoskich,<br />

w Afryce, w Azji.<br />

Duch i struktury<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI: Myślę, że pewną słabością tekstu ks. Tomasza<br />

jest brak wyraźnego rozróżnienia płaszczyzny religijnej i społecznej,<br />

bez czego trudno analizować problem władzy w Kościele.<br />

Konieczność rozróżnienia tych płaszczyzn najlepiej widać na przykładzie<br />

ostatniej z trzech zasad wymienionych przez autora. Przecież<br />

nakaz: „im więcej władzy, tym mniej dla siebie”, jest zupełnie<br />

oczywisty i wcale nie kontrowersyjny z perspektywy religijnej. Każdy<br />

z nas setki razy czytał w Ewangelii, że trzeba siebie stracić, trzeba<br />

o sobie zapomnieć, umywać nogi itd. Natomiast osobną sprawą jest<br />

to, iż na płaszczyźnie społecznej instytucje chrześcijańskie, wsparte<br />

też prawem kościelnym, naśladują często negatywne wzorce władców<br />

świeckich. Tymczasem „nie tak ma być między wami”…<br />

Dotykamy tu niezwykle ważnego pytania o związek duchowości<br />

i struktur. Dyskutując o problemie władzy w Kościele, musimy jasno<br />

powiedzieć, że we wspólnocie uczniów Chrystusa pierwotna jest<br />

duchowość. Bł. papież Jan XXIII potrafił zmienić styl kierowania<br />

Kościołem, choć nie zrezygnował z zewnętrznych oznak władzy, takich<br />

jak obrzęd koronacji, tiara czy sedia gestatoria (moje pokolenie<br />

już nawet nie może pamiętać, że papieże używali takich atrybutów!).<br />

Choć Jan XXIII był noszony na tronie, potrafił jednocześnie być<br />

blisko swoich parafian z całego świata – zwano go „proboszczem<br />

świata”. A to znaczy, że w Kościele człowiek o duchowości naprawdę<br />

ewangelicznej jest w stanie przebić się przez rafy struktur quasi-<br />

-feudalnych.<br />

Rzecz jasna, żadną miarą nie chodzi mi o przeciwstawienie ducha<br />

i struktur czy pragnienie reformowania jednego wymiaru kosztem<br />

drugiego. Oczywiście należy zmieniać struktury w taki sposób,<br />

by lepiej wyrażały one ducha Ewangelii, ale trzeba pamiętać, że reformowanie<br />

samych tylko struktur kościelnych nic automatycznie<br />

44


TEMAT MIESIĄCA<br />

nie zmieni i byłoby puszczaniem pary w gwizdek. Człowiek o duchowości<br />

„feudalnej” pozostanie panem feudalnym niezależnie od<br />

tego, jak demokratyczne byłyby struktury, które by go otaczały. Niezależnie<br />

od tego, czy prawo kościelne nakaże mu powoływanie rad<br />

duszpasterskich i zasięganie opinii – on i tak sobie łatwo „poradzi”.<br />

Z dwóch rzeczy ważnych – reformy ducha i reformy struktur –<br />

ważniejsza jest zatem ta pierwsza. Reforma Kościoła to przede wszystkim<br />

metanoia, którą trzeba rozpocząć od siebie, a dopiero potem –<br />

zmiana struktur. Przemiany strukturalne mogą być co najwyżej impulsem,<br />

i to nie zawsze skutecznym, do przemiany wewnętrznej,<br />

natomiast przemiana wewnętrzna zazwyczaj owocuje nowymi dziełami,<br />

nowymi sposobami urzeczywistniania się wspólnoty Kościoła.<br />

Nowy duch wymusi bowiem – jeśli się upowszechni – również nowe<br />

struktury, same zaś struktury bez ducha byłyby atrapą.<br />

REDAKCJA: Czy jednak struktury instytucjonalne Kościoła, w szczególności<br />

Kościoła w Polsce, nie zachęcają do postaw „feudalnych”?<br />

KAROL TARNOWSKI: W moim przekonaniu sedno sprawy polega<br />

na fałszywej sakralizacji Kościoła instytucjonalnego, która dokonała<br />

się w ciągu historii. Bierze się ona z dwuznaczności samego pojęcia<br />

sacrum, które, z jednej strony, oznacza moc, a z drugiej – świętość,<br />

w szczególności świętość etyczną, która bierze swój początek ze świętości<br />

Boga. W tle migotają nam więc dwie różne koncepcje Boga:<br />

koncepcja Boga jako siły i koncepcja Boga jako miłości. Z perspektywy<br />

dwoistości sacrum Kościół jawi się w dwojaki sposób. Od strony<br />

ewangelicznej jawi się jako miejsce obecności Ducha Świętego,<br />

Ducha Chrystusa, który uzdalnia każdego człowieka do wzrostu<br />

w świętości. Poprzez to świadectwo staje się widoczny Chrystus. Ale<br />

druga strona to Kościół jako miejsce przepływu sakralnych mocy,<br />

które ucieleśniają się w sakramentach sprawowanych przez kapłanów.<br />

Stąd kapłan jawi się niejako w sposób naturalny jako bliższy<br />

Boga niż niekapłan, jakby zastępca Boga ex opere operato. Podobna<br />

dwuznaczność dotyczy pojęcia prawdy: z jednej strony to prawda<br />

objawiającego się osobowego Boga, z drugiej – prawda zawartych<br />

w Credo wyznawanych formuł. Tę sprawę zostawmy jednak dzisiaj<br />

45


46<br />

DYSKUSJA<br />

na boku. Zmierzam natomiast do tego, że skrzyżowanie tych dwuznaczności<br />

prowadzi do sakralizacji Kościoła nauczającego jako instrumentu<br />

władzy nad tym, co niesakralne.<br />

Pokusa władzy wyraża się<br />

w traktowaniu Kościoła<br />

Wiadomo, że w historii chrześcijaństwa owocowało<br />

to polityzacją Kościoła.<br />

jako instytucji zaopatrzonej<br />

w atrybuty sakralne. Dlatego myślę, że przyczyną zapomnienia<br />

o podstawowych zasadach, na które wskazuje<br />

ks. Węcławski, jest pokusa władzy. Wyraża się ona w traktowaniu<br />

Kościoła jako instytucji zaopatrzonej w atrybuty sakralne i przekonaniu,<br />

że naśladowanie Chrystusa polega na tworzeniu zasadniczo<br />

monarchicznej struktury władzy. Papież i biskupi są, mutatis mutandis,<br />

w odczuciu wielu członków Kościoła podobnie namaszczeni przez<br />

Chrystusa i uczestniczą w Jego władzy, jak w przeszłości namaszczonym<br />

władcą świeckim był król. W historii Kościoła trwa opozycja<br />

między monarchizmem a koncyliaryzmem, o której tyle pisał prof.<br />

Swieżawski. Świadczy ona o istnieniu nieuchronnego napięcia pomiędzy<br />

jedynością boskiego pośrednika, czyli Chrystusa, i Jego następcy,<br />

czyli papieża, a jedynością każdego człowieka jako obiektu<br />

miłości Chrystusa.<br />

Wracając do spraw polskich, skłonny jestem twierdzić, że nasz Kościół<br />

niesie w sobie ciężar archaicznej koncepcji władzy jako mocy sakralnej,<br />

ciężar pojęcia prawdy jako tożsamej z kościelnym nauczaniem,<br />

dalej ciężar tej szczególnej roli historycznej, jaką odgrywał Kościół<br />

w polskiej historii, i wreszcie także ciężar socjologicznej struktury społeczeństwa<br />

polskiego, zasadniczo chłopskiego, a więc konserwatywnego<br />

i raczej antyinteligenckiego. Nakłada się na to dodatkowa i bardzo<br />

specyficzna trudność polskiego Kościoła: niezwykła rola Papieża,<br />

która wydaje się potwierdzać naszą wyjątkowość. Konsekwencją tych<br />

wszystkich czynników jest zasadnicza niedialogiczność tego Kościoła:<br />

brak dialogu pomiędzy biskupami a księżmi, księżmi a świeckimi, poszczególnymi<br />

grupami świeckich itd. Nieuchronnym tego następstwem<br />

są reakcje lękowe, streszczające się w jednym: lęku przed wolnością.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Niedialogiczność wiąże się na ogół z oporami<br />

w przyznaniu się do własnych grzechów. Każdej społeczności, także<br />

hierarchii kościelnej, łatwiej przychodzi dzisiaj przyznawać się do


TEMAT MIESIĄCA<br />

błędów z bardzo odległej przeszłości. Mówić o błędach sprzed dwudziestu-dziesięciu<br />

lat jest o wiele trudniej, a wyznać błędy dzisiejsze<br />

– to już wymaga wielkiej odwagi. Nie trzeba jednak lekceważyć tych<br />

oporów. Jeśli chcemy rozwiązywać problemy, trzeba podejść do nich<br />

z szacunkiem, zwłaszcza że doświadczenia swoistej „demokratyzacji”<br />

władzy kościelnej na Zachodzie (nie zawsze najszczęśliwsze),<br />

nakazują ostrożność we wprowadzaniu reform.<br />

Demokratyzacja w Kościele?<br />

KAROL TARNOWSKI: Opór przed przyznaniem się do błędów<br />

nawet z dalekiej przeszłości jest jednak wciąż ogromny, czego dowiodły<br />

pełne powściągliwości reakcje na gest Papieża, który wezwał<br />

Kościół do rachunku sumienia. Nawet wydarzenie tak wspaniałe jak<br />

Sobór Watykański II nie przyniosło tu zasadniczego przełomu. Nie<br />

bałbym się natomiast postulatu „demokratyzacji” (samo słowo jest<br />

oczywiście nieco mylące, trzeba by znaleźć dla niego jakiś ekwiwalent).<br />

Demokratyzacja to bowiem nic innego jak właśnie uznanie dialogiczności<br />

Kościoła i równości wszystkich jego członków, co Sobór<br />

wyraził ideą Ludu Bożego.<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Lęki i opór, o których Pan<br />

mówi i które ja też wyczuwam, są jednak dość uzasadnione w czasie<br />

niesamowitych zmian, jakie przeżywamy. Przyjrzyjmy się choćby roli<br />

mediów. Informują one właściwie o wszystkim bez ograniczeń – a jakie<br />

to będzie miało skutki za lat, powiedzmy, dwadzieścia, nikt nie<br />

jest w stanie przewidzieć. Można formułować rozmaite zarzuty wobec<br />

polskiego katolicyzmu, ale ciągle mnóstwo<br />

jest ludzi uczestniczących we Mszy św.,<br />

Coraz głośniej zaczyna<br />

brzmieć głos pokolenia<br />

wielu ludzi słucha Kościoła, czyta pisma katolickie,<br />

interesuje się rozmowami na poważ-<br />

40-latków, którzy zostali<br />

wychowani na nauczaniu<br />

ne tematy religijne. Można łatwo zrozumieć<br />

i tekstach Jana Pawła II.<br />

obawy, czy w Polsce sprawy nie potoczą się<br />

w takim kierunku jak na Zachodzie, gdzie kościoły opustoszały.<br />

Obawy te są psychologicznie tym bardziej zrozumiałe, że polski Ko-<br />

47


48<br />

DYSKUSJA<br />

ściół stoi w obliczu pokoleniowej zmiany warty. Coraz głośniej zaczyna<br />

brzmieć głos pokolenia 40-latków, którzy zostali wychowani<br />

na nauczaniu i tekstach Jana Pawła II. I teraz okaże się, czy te teksty<br />

naprawdę były słuchane, rozumiane, czy wraz z nauczaniem Soboru<br />

przyniosą one owoce. Ja jestem optymistą.<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI: Podobnie i ja pokładam nadzieję w zmianie<br />

pokoleniowej, także w gronie Episkopatu. Po tragicznej śmierci<br />

biskupa Jana Chrapka ośmieliłem się w warszawskim KIK-u wyrazić<br />

cichą nadzieję, że skoro Pan Bóg pozwolił, by tak wcześnie<br />

odszedł ktoś tak niezwykły, to może da nam w zamian pięciu podobnych…<br />

PAWEŁ KOZACKI OP: Profesor Tarnowski mówił o niedialogiczności<br />

i lękach hierarchii. To zjawisko jak najbardziej obecne. Ale<br />

jest i druga strona. Często rozmawiam z księżmi, którzy próbują<br />

zaprosić wiernych do dialogu, do współodpowiedzialności na przykład<br />

za parafię. Na ogół spotykają się z biernością, z lękową ucieczką.<br />

Oczywiście, można to tłumaczyć oporami hierarchii przed dialogiem,<br />

co rodzi wśród świeckich zniechęcenie czy obojętność, ale<br />

jeżeli mamy szukać pozytywnego programu, to musi on zakładać<br />

obopólną formację, wzajemną pomoc w tworzeniu przestrzeni rozmowy.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Wracamy w ten sposób do tego, o czym<br />

mówił pan Nosowski: najważniejsza jest odpowiednia formacja duchowa.<br />

Stałą regułą jest to, że ludzie o głębokiej duchowości wcale<br />

nie pchają się do władzy. Wręcz odwrotnie; raczej jej unikają, ponieważ<br />

najlepiej przeczuwają pokusy i zagrożenia władzy dla życia duchowego.<br />

Aleksander Sołżenicyn powie wprost, że władza bez uznania<br />

nad sobą Siły Wyższej jest dla człowieka trucizną. Nie tylko zresztą<br />

dla człowieka, ale i dla społeczności. Stąd tak ważne jest tworzenie<br />

dobrych, sprawdzonych mechanizmów, dzięki którym do władzy<br />

w Kościele dochodziliby ludzie o najwyższym poziomie duchowości;<br />

mechanizmów pozwalających wybrać tych, na których naprawdę<br />

wskazuje Duch Boży.


TEMAT MIESIĄCA<br />

REDAKCJA: A jak te mechanizmy wyglądają obecnie? Mówiąc żartobliwie<br />

i z przesadą: czy Duch Święty w ogóle ma szanse? I czy istnieją<br />

jakieś specyficznie polskie deformacje?<br />

PAWEŁ KOZACKI OP: Każda struktura podatna jest na patologie.<br />

Nie sposób zbudować idealnych instytucji. Sposobem na radzenie<br />

sobie z ich wadami jest życie w nieustannym nawróceniu. Kościół<br />

jest z powołania wspólnotą i struktury mają znaczenie wtórne. Najważniejsze<br />

jest to, żeby wszyscy żyli duchem wspólnoty. Jeżeli zaś<br />

mówimy o patologiach w sprawowaniu władzy w Kościele, to można<br />

je opisywać jako odejście od wspólnoty. Dla mnie na przykład<br />

takim odejściem i przejawem bizantynizmu w Kościele jest sposób<br />

celebrowania przyjazdu najczcigodniejszego biskupa z prześwietnej<br />

kurii: ta cała pompa, kiczowate wierszyki itp.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Myślę, że sami biskupi się nudzą, kiedy tego<br />

słuchają...<br />

PAWEŁ KOZACKI OP: …ale niewiele robią, by te zwyczaje zmienić.<br />

Bezwład struktur jest silniejszy od mówienia o konieczności<br />

zmiany. Podobno na synodzie biskupów zaproponowano,<br />

by w Kościele zrezygnować<br />

z tytułowania pasterzy ekscelencjami i eminencjami,<br />

ale żadnych decyzji nie podjęto. Co<br />

gorsze, od dziesięciu lat obserwuję, jak moi<br />

rówieśnicy – zakonnicy czy księża diecezjalni<br />

Dawniej myślałem, że<br />

bizantynizm odejdzie wraz<br />

z pewnym pokoleniem,<br />

teraz obserwuję, że trwa<br />

w najlepsze.<br />

– z łatwością wchodzą w dworski rytuał i momentalnie do niego przywykają.<br />

Dawniej myślałem, że bizantynizm odejdzie wraz z pewnym<br />

pokoleniem, teraz obserwuję, że trwa w najlepsze.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: To prawda. Wszystkie nierozwiązane problemy<br />

w Kościele bywają przekazywane z pokolenia na pokolenie.<br />

W czasie rekolekcji w seminariach zdarza mi się wysłuchiwać obaw<br />

niektórych kleryków kończących formację: jakiego proboszcza dostanę<br />

na mojej pierwszej placówce? Dawniej trochę litowałem się<br />

nad nimi. Z czasem zacząłem się jednak zastanawiać: No tak, ale<br />

49


50<br />

DYSKUSJA<br />

skąd się wezmą ci „straszni” proboszczowie, których dzisiaj boją się<br />

klerycy, za dziesięć-dwadzieścia lat? Dziś ty się boisz, jutro ciebie się<br />

będą bali…<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: No właśnie… Pozycja proboszczów<br />

przypomina niekiedy pozycję pana na folwarku. Taki proboszcz<br />

może mieć wiele własnych świetnych inicjatyw, ale jeżeli wikary<br />

zgłasza pomysły, które wykraczają poza proboszczowskie schematy,<br />

to bywają one blokowane. Tu szukałbym pola do zmian<br />

mechanizmów. Nie powinno być tak, że proboszczem zostaje się do<br />

emerytury, a jak kogoś nie można zmienić, to przesuwa się go na<br />

lepszą parafię…<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: O ile wiem, w niektórych diecezjach faktycznie<br />

rozważa się wprowadzenie kadencyjności.<br />

KAROL TARNOWSKI: Przy obsadzie funkcji kościelnych powinno się<br />

w jakiś sposób zasięgać opinii Ludu Bożego. Prof. Swieżawski, uczestnicząc<br />

w Soborze, już wiele lat temu mówił: nie może być tak, żeby świeccy<br />

byli tylko łaskawie dopuszczonymi audytorami, powinni mieć rzeczywisty<br />

wpływ na to, co się w Kościele dokonuje. Dotyczy to również<br />

wyboru biskupów. Jeżeli tu świeccy nie zostaną w jakiejś formie upodmiotowieni,<br />

nie można będzie od nich oczekiwać aktywności także na poziomie<br />

rad parafialnych. Na ogół są to ciała całkowicie formalne, bez<br />

realnego znaczenia. Potrzebne byłoby więc coś w rodzaju centralnej rady<br />

świeckich katolików, a następnie należałoby wypracować mechanizmy<br />

dialogu między tą radą a „szarymi” rzeszami świeckich, bo inaczej się to<br />

ciało natychmiast wyabsolutyzuje i skupi na rozdzielaniu stanowisk…<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Pytanie, jak uniknąć patologii<br />

demokracji, żeby one się nie przeniosły do Kościoła, żeby nie<br />

zamienić życia kościelnego w arenę walk wyborczych czy rozmaitych<br />

lobbingów.<br />

KAROL TARNOWSKI: Pytanie jest rzeczywiście ważne, ale lęk to<br />

najgorszy doradca. Trzeba zacząć stosować demokrację i przyglądać


TEMAT MIESIĄCA<br />

się, jakie ona rodzi niebezpieczeństwa, a nie z góry dmuchać na zimne<br />

i w związku z tym hamować jej rozwój.<br />

Należałoby raczej mówić<br />

nie o demokratyzacji,<br />

a o coraz pełniejszym<br />

realizowaniu ideału kolegialności<br />

Kościoła.<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI: Stanowczo nie zgadzam się z tezą, że najpierw<br />

trzeba w Kościele zacząć stosować demokrację, a potem się<br />

zobaczy, co dalej. „Pięć razy pomyśl, raz napisz” – uczyła mnie pani<br />

od matematyki w liceum. Zawsze trzeba najpierw sprawę przemyśleć,<br />

a później działać, nie odwrotnie. Po to mamy dar rozumu. I nie<br />

jest to kwestia lęku, lecz roztropności.<br />

Sądzę, że demokracja jest dla Kościoła ważnym znakiem czasu, ale<br />

nie formułowałbym ogólnego postulatu demokratyzacji Kościoła. Tu<br />

trzeba stosować inny język. Po pierwsze, dlatego że w Kościele lud<br />

Boży – choć to jedno z kluczowych pojęć współczesnej eklezjologii –<br />

nie jest jednak suwerenem. Suwerenem Kościoła jest jego Pan i Założyciel.<br />

Kościół jest zatem demokratyczny i niedemokratyczny zarazem.<br />

Jako braterska wspólnota równych i wolnych osób jest w najgłębszym<br />

sensie demokratyczny. Zarazem jest jak najbardziej niedemokratyczny,<br />

bo ex definitione poddany płynącej „z góry” woli Bożej.<br />

Drugim powodem, dla którego wolę nie mówić o demokracji w Kościele,<br />

jest powszechny obecnie kryzys demokracji. Wielu ludzi jest<br />

(z bólem dodam: słusznie) rozczarowanych dzisiejszym stanem demokracji,<br />

i to nie tylko w Polsce czy w Europie<br />

Środkowowschodniej. Empiryczne doświadczenie<br />

demokracji jest odległe od jej ideału.<br />

Nieskuteczne jest zwłaszcza to, co najcenniejsze<br />

w demokracji – struktury uczestnictwa<br />

i współodpowiedzialności. W tej sytuacji demokratyzacja<br />

Kościoła mogłaby przejmować złe wzorce struktur państwowych<br />

czy samorządowych, tak jak przejmowała złe wzorce struktur<br />

monarchicznych czy feudalnych. Wiem, że nie do tego zmierzają<br />

postulaty prof. Tarnowskiego, sądzę jednak, że warto pospierać się<br />

także o stosowane pojęcia.<br />

Dlatego – przechodzę do pozytywnej prezentacji – należałoby<br />

raczej mówić nie o demokratyzacji, a o coraz pełniejszym realizowaniu<br />

ideału kolegialności Kościoła. Myślę nie tylko o kolegialności<br />

biskupów, ale o kolegialności całej wspólnoty. Kolegialność to „od-<br />

51


52<br />

DYSKUSJA<br />

powiedzialność za Kościół realizowana we wspólnocie” – powiedział<br />

Yves Congar. Nadzwyczajny Synod Biskupów obradujący w 20-lecie<br />

zakończenia Vaticanum II stwierdził: „Ponieważ Kościół jest »komunią«,<br />

na wszystkich jego szczeblach powinno mieć miejsce uczestnictwo<br />

i współodpowiedzialność” (podkreślenie moje). Kościół ma<br />

być – w myśl listu Jana Pawła II Novo millennio ineunte – „domem<br />

i szkołą komunii”. Chodzi zatem o wspólnotowe formy wyrazu odpowiedzialności<br />

wszystkich ochrzczonych za Kościół-Wspólnotę.<br />

Nad mechanizmami tak rozumianej kolegialności Kościoła warto<br />

się zastanawiać.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Co powinno znamionować biskupa? Dialogiczność,<br />

o której tu była mowa, jest jednak rzeczą wtórną. Pierwsze<br />

jest posłuszeństwo, posłuszeństwo ewangeliczne, posłuszeństwo<br />

Chrystusowi. Posłuszeństwo aż do śmierci, i t o śmierci krzyż<br />

o w e j. Z tego rodzi się posłuszeństwo ludziom. Jeżeli ktoś nie umie<br />

słuchać jako podwładny, jako syn, nie będzie zdolny słuchać jako<br />

przełożony, jako ojciec. Jeżeli ktoś nie umie być uczniem, nie będzie<br />

mistrzem, nauczycielem. Z takiego właśnie posłuszeństwa wyrasta<br />

dialog. Każdy autentyczny dialog rozpoczyna się od sztuki słuchania.<br />

Natomiast w strukturach władzy kościelnej, która nie kieruje się<br />

duchem wiary, karierę robią ci, którzy są po prostu dyspozycyjni<br />

wobec osób tę władzę sprawujących. Ona ich wynosi w górę. Nie<br />

ma to jednak wiele wspólnego z posłuszeństwem ewangelicznym.<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Ma Ojciec rację, do władzy<br />

w Kościele potrzeba kandydatów gotowych do posłuszeństwa<br />

w sensie ewangelicznym.<br />

REDAKCJA: W jaki sposób ich szukać?<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Przede wszystkim i w seminariach,<br />

i wśród świeckich trzeba prowadzić gruntowną pracę<br />

uczącą posłuszeństwa, pokory, dialogu i duchowości, bo to do niej<br />

ostatecznie rzecz się sprowadza. Trzeba też poszerzyć grono kandydatów<br />

do urzędów. Nie wiem na przykład, czy szczęśliwy jest zwy-


TEMAT MIESIĄCA<br />

czaj wybierania ordynariuszy spośród biskupów pomocniczych. Przecież<br />

do każdej z tych funkcji potrzeba innego charyzmatu.<br />

KAROL TARNOWSKI: Pojęcie posłuszeństwa jest dwuznaczne. Posłuszeństwo<br />

ewangeliczne rzeczywiście ma znaczenie fundamentalne. Czym<br />

innym jednak jest posłuszeństwo wobec struktur. Jeśli staje się ono naczelną<br />

cnotą w wychowaniu seminaryjnym, skutki tego są opłakane.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Zgadzam się. Dlatego podkreślałem: posłuszeństwo<br />

łącznie z dialogiem.<br />

KAROL TARNOWSKI: Mimo wszystko nie potrafimy w naszej rozmowie<br />

uniknąć kłopotu językowego. Bierze się on stąd, że stale poruszamy<br />

się na dwu płaszczyznach, które są nierozdzielne, ale jednak<br />

odmienne: teologicznej i instytucjonalnej. W tym sensie przyznaję<br />

rację panu Zbyszkowi, że pojęcie demokracji – w sensie<br />

dosłownym, który Pan tutaj zastosował – nie pasuje do Kościoła.<br />

Sądziłem, że w tym gronie użycie terminu „demokracja” nie będzie<br />

budzić skojarzeń z polskim sejmem… Ale jeżeli woli Pan słowo „kolegialność”<br />

– proszę bardzo! Chodzi nam o to samo, o większą wspólnotowość<br />

Kościoła. Punktem spornym między nami wydaje mi się<br />

natomiast to, że moim zdaniem nie osiągniemy tej wspólnotowości,<br />

jeżeli nie dopuścimy w Kościele do głosu opinii Ludu Bożego. Bodaj<br />

kardynał Newman pierwszy podjął ten temat i miał głęboką rację.<br />

Tymczasem od czasów Newmana niewiele się w Kościele pod tym<br />

względem zmieniło! Nie stworzono mechanizmów przepływu do<br />

hierarchii opinii świeckich.<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Jedno pytanie: których<br />

świeckich ma Pan na myśli?<br />

KAROL TARNOWSKI: To inna sprawa, ale to jest kłopot natury<br />

technicznej, a mnie chodzi o zasadę. Proszę mi nie mówić, że nie ma<br />

znaczenia, w kim świeccy widzieliby dobrego biskupa! Doświadczenie<br />

i rady świeckich mają tu kolosalne znaczenie. I wiadomo, że Jan<br />

Paweł II z takich rad korzysta!<br />

53


54<br />

DYSKUSJA<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI: Nikt nie mówi, że „nie ma znaczenia,<br />

w kim świeccy widzieliby dobrego biskupa”. Trzeba jedynie pamiętać,<br />

że zasięganie opinii świeckich nie zwiększa automatycznie szansy,<br />

iż wybór będzie właściwy. Spójrzmy, w jaki sposób zachowują się<br />

dziś świeccy katolicy w życiu publicznym. Kogo wybierają? Jakimi<br />

kryteriami się kierują? Czy widać w tym zbiorową mądrość?<br />

Postulat zasięgania opinii świeckich na temat kandydatów na biskupów<br />

jest słuszny, powinien zresztą dotyczyć nie tylko świeckich<br />

(upomnę się tu zwłaszcza o nieobecne w tej dyskusji zakonnice, których<br />

służba powszechnie uważana jest za powołanie „gorszej kategorii”…).<br />

Nie można jednak naiwnie zakładać, że dzięki temu automatycznie<br />

mielibyśmy lepszych biskupów i mniej sporów co do kryteriów<br />

nominacji. Sporów na pewno byłoby więcej.<br />

Co natomiast z opinią publiczną w Kościele? Pan Karol mówi, że<br />

niewiele się zmieniło od czasów kardynała Newmana. Czy „niewiele”<br />

jest odpowiednim słowem? Zmieniło się bowiem coś niesłychanie istotnego<br />

– nastąpiła zmiana w oficjalnym nauczaniu. Nawet jeśli praktyka<br />

kościelna odbiega od ideału, to dzięki Soborowi oficjalnie wiadomo,<br />

jak być powinno. To więcej niż „niewiele”… Dzisiaj Kościół w dokumentach<br />

soborowych zachęca wiernych, aby – pokornie, odważnie<br />

i kompetentnie – wypowiadali się w sprawach Kościoła. Dzięki temu<br />

mogę powiedzieć, że jako publicysta katolicki czuję się człowiekiem<br />

w pełni wolnym. Korzystam z tego prawa, jakie mi daje Kościół. Mówię<br />

i piszę, co myślę, zgodnie ze swoim chrześcijańskim sumieniem.<br />

KAROL TARNOWSKI: Owszem, był Sobór, ale nie można powiedzieć,<br />

żeby wyciągnięto u nas z niego daleko idące wnioski, choćby<br />

w postaci kontynuacji synodu, który rozpoczął w Krakowie kard.<br />

Wojtyła.<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI: Zgoda. Właśnie dlatego mówię o potrzebie<br />

pełniejszej realizacji idei kolegialności Kościoła.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Problem udziału świeckich w wyborze biskupów<br />

jest skomplikowany ze względu na zaszłości historyczne.<br />

Kościół przez całe wieki nie mógł się uporać z nadmiernym wpły-


TEMAT MIESIĄCA<br />

wem świeckich władców i odkąd zdobył wolność w mianowaniu biskupów,<br />

bardzo jej strzeże. Może nawet z pewną przesadą, ponieważ<br />

rzadko zasięga się opinii osób spoza kręgu duchownych. Nie<br />

bagatelizowałbym jednak trudności, jak określił to pan Tarnowski,<br />

„technicznych”. No bo niby jak zasięgać opinii świeckich? Czy miałaby<br />

to być jakaś forma publiczna, jak w przypadku ogłoszeń o nowożeńcach?<br />

Zapowiedź pierwsza, zapowiedź druga… Dopiero wtedy<br />

polityka wdarłaby się do Kościoła! Zgadzam się jednak, że poszerzenie<br />

opinii w szukaniu ludzi do sprawowania władzy leży w interesie<br />

Kościoła. Ale nadzieję pokładałbym w lepszej współpracy księży i biskupów<br />

ze świeckimi, którym dobro Kościoła naprawdę leży na sercu;<br />

często nie mniej niż samym duchownym.<br />

PAWEŁ KOZACKI OP: Mam wrażenie, że gdy mówimy o poszerzeniu<br />

konsultacji i koncyliaryzmie, to mamy na myśli wybór konkretnych<br />

osób. Tymczasem w naszym Kościele brakuje generalnej<br />

refleksji nad formacją władzy. Przekonałem się o tym, wizytując<br />

jedno ze zgromadzeń żeńskich. Na przełożone wyznaczano tam siostry<br />

naprawdę posłuszne i pełne ducha. Nie pokazano im jednak<br />

żadnego pozytywnego wzorca sprawowania władzy, nie tłumaczono<br />

im, na czym ono polega. Myślę, że podobnej formacji brakuje<br />

także proboszczom czy biskupom. A przecież nie jest powiedziane,<br />

że ktoś, kto wspaniale opiekuje się ubogimi albo jest świetnym duszpasterzem<br />

akademickim, będzie miał też talent do sprawowania<br />

władzy. Oczywiście, kto jest bardziej posłuszny i bardziej wsłuchany<br />

w Ducha Świętego, kto żyje miłością, łatwiej zrozumie, na czym<br />

polega sprawowanie władzy. Ale na pewno systematyczna refleksja<br />

czy praktyczne przygotowanie bardzo by mu w tym pomogły.<br />

W kolejce do sakry…<br />

REDAKCJA: Ks. Tomasz Halik wspomina w swej, wydanej ostatnio<br />

w Polsce, autobiografii, że kiedy po upadku terroru komunistycznego<br />

wreszcie można było mianować nowych biskupów, wysłano ich za<br />

granicę, gdzie między innymi przeszli kurs teorii zarządzania. Ale na-<br />

55


56<br />

DYSKUSJA<br />

suwa mi się inne pytanie. Rozmawiając z księżmi czy klerykami, słyszę<br />

często, że istnieje problem „przygotowywania się do władzy”, jednak<br />

w całkiem odmiennym sensie niż ten, który miał na myśli ojciec<br />

Kozacki. Chodzi o swoiste „ścieżki”, na które trzeba wejść, aby kiedyś<br />

zostać biskupem. Już klerycy dostrzegają, który z kolegów ustawia się<br />

w kolejce do sakry biskupiej. Tylko że władzę pojmuje on nie jako<br />

służbę, lecz na modłę całkowicie świecką…<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Istnieje taki problem. W każdej społeczności<br />

są ludzie, którzy szukają dla siebie najlepszych kęsków, o czym<br />

wspominał w swoim tekście ks. Węcławski. W ich opinii tym najlepszym<br />

kęskiem jest władza. I to nie wydaje mi się niczym nadzwyczajnym,<br />

zwłaszcza u ludzi młodych, którzy nie mają jeszcze głębszej<br />

Kiedy brakuje zaangażowania<br />

wspólnoty, do<br />

władzy dochodzą ludzie<br />

nieraz przypadkowi.<br />

świadomości siebie i posiadają dość niską motywację<br />

duchową i moralną. Prawdziwym problemem<br />

jest jednak coś innego: pasywność<br />

wspólnoty, która biernie przygląda się takim<br />

ludziom i ich dążeniu do „kariery”. Pasywność<br />

to jeden z głównych problemów wielu wspólnot Kościoła. W czasie<br />

rekolekcji nieraz zadaję alumnom pytanie: Dobrze, studiujesz, modlisz<br />

się, robisz to, co ci każą. Ale czym ty naprawdę żyjesz? Gdzie<br />

jest twój skarb i gdzie jest twoje serce? Jakie jest twoje zaangażowanie,<br />

twoja twórczość? Ustanawianie władzy w Kościele wymaga zaangażowania<br />

całego Kościoła, chociażby w formie modlitwy o dobrego<br />

proboszcza czy dobrego biskupa. (Zauważmy, że Papież stale<br />

prosi o modlitwę w intencji dobrego sprawowania powierzonej mu<br />

posługi). Kiedy brakuje zaangażowania wspólnoty, do władzy dochodzą<br />

ludzie nieraz przypadkowi, jak to bywa niekiedy w naszym<br />

parlamencie.<br />

REDAKCJA: Ale czy to nie brzmi przerażająco w odniesieniu do Kościoła?<br />

Przecież powiedziano: „wśród was tak nie będzie”....<br />

PAWEŁ KOZACKI OP: Ale bywa. Dziwne nie jest to, że znajdują się<br />

ludzie, którzy chcą w Kościele sięgać po władzę rozumianą w sposób<br />

świecki. Przerażające jest to, że czasami naprawdę im się to udaje.


TEMAT MIESIĄCA<br />

REDAKCJA: To znaczy, że istnieją już utarte kanały, z których tacy<br />

ludzie mogą skorzystać.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Nie przesadzajmy, takich kanałów – w moim<br />

odczuciu – nikt nie zna.<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Nie zna na początku…<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI: Czy karierowiczostwo w Kościele jest rzeczą<br />

przerażającą? Mnie to nie tyle przeraża, ile głęboko zasmuca.<br />

Nie przeraża, bo pamiętam, że człowiek jest istotą grzeszną, także<br />

duchowny. Wielkim problemem jest natomiast to, że Kościół nie radzi<br />

sobie z tego typu postawami.<br />

PAWEŁ KOZACKI OP: Ja myślę, że to jest bardzo wielki problem,<br />

bo gdy pojawiają się wśród współbraci takie osoby, nie wiadomo, jak<br />

wobec nich postępować. Rzadko jest to typ agresywnego, bezwzględnego<br />

karierowicza. Częściej jest to miły człowiek, który potrafi wspaniale<br />

mówić o Ewangelii, o pogłębianiu duchowości, o służbie bliźniemu,<br />

a jednocześnie wie, gdzie się pojawić, do kogo uśmiechnąć,<br />

komu przysłużyć... Troska o wspólnotę nakazywałaby stawić czoło<br />

takim nieszczerym postawom, ale z drugiej strony pojawia się niesmak:<br />

mam mu nogę podstawiać? Naprawdę bardzo trudno przeciwstawić<br />

się karierowiczom, zwłaszcza jeśli ich postawa znajduje<br />

poklask u przełożonych!<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Słyszałem kiedyś powiedzenie: mamy takich<br />

przełożonych, na jakich zasługujemy… Jest to ujęcie anegdotyczne,<br />

ale pokazuje ono, że przełożeni nie spadają z nieba, ale „rodzi”<br />

ich wspólnota.<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI: Nie zgadzam się z takim powiedzeniem.<br />

Ono może być prawdziwe wyłącznie w odniesieniu do wspólnoty<br />

o charakterze zakonnym, ale nie do Kościoła lokalnego, choćby w wymiarze<br />

parafii. Możliwe jest natomiast, by wspólnota parafialna do<br />

pewnego stopnia „wychowywała” proboszcza, jakiego posiada, umie-<br />

57


DYSKUSJA<br />

jętnie proponując działania, których on nie może zakwestionować,<br />

mimo że sam z siebie by ich nie podjął.<br />

Generalnie jednak z dialogiem wewnętrznym nie jest w polskim<br />

Kościele dobrze – tu zgadzam się z prof. Tarnowskim. Niewiele zmieniła<br />

reforma struktur administracyjnych. Miała ona zbliżyć biskupów<br />

do wiernych. Tak się jednak raczej nie stało. Probierzem jest tu<br />

dla mnie wielkość grup bierzmowanej młodzieży – w przeważającej<br />

większości przypadków w miastach są to nadal grupy co najmniej<br />

kilkudziesięcioosobowe, a to skutecznie utrudnia nastolatkom głębsze<br />

religijne przeżycie tego tak ważnego sakramentu.<br />

Zdarzają się też jednak miłe niespodzianki. W ubiegłym roku, po<br />

raz pierwszy w ponad 40-letniej historii warszawskiego Klubu Inteligencji<br />

Katolickiej, księża biskupi bez specjalnego zaproszenia dwukrotnie<br />

pojawili się na naszych spotkaniach. Po prostu przeczytali<br />

program i… przyszli. Raz był to bp Tadeusz Pikus, który przyszedł<br />

na spotkanie o tematyce ekumenicznej, a innym razem bp Piotr Jarecki,<br />

którego zainteresowała dyskusja na tematy społeczne.<br />

Echa „sprawy poznańskiej”<br />

REDAKCJA: Tekst ks. Węcławskiego analizuje problem władzy na poziomie<br />

teologicznym, ale wyrasta z konkretnych doświadczeń i będzie<br />

też odczytywany w konkretnym kontekście, kontekście tzw. sprawy<br />

arcybiskupa Paetza. Jako osoba zaangażowana w rozwiązanie tej sprawy,<br />

miałem bardzo silne poczucie, że część kościelnych struktur instytucjonalnych<br />

dążyła nie do wyjaśnienia sytuacji i usunięcia źródeł zła,<br />

lecz do jego zatuszowania. Jakie wnioski dla Kościoła w Polsce, dla<br />

problemów władzy w polskim Kościele płyną ze sprawy poznańskiej?<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Najważniejszy wniosek to<br />

potrzeba promowania dialogu wewnątrzkościelnego i sięgania po<br />

takie środki jak upomnienie braterskie. Jeżeli przełożony w seminarium<br />

ma dwa samochody, to klerycy powinni zwrócić mu uwagę, że<br />

to ich gorszy. Przełożeni też powinni zwracać klerykom uwagę, że<br />

prymicje to nie okazja, by kupić sobie samochód. Podobna zasada<br />

powinna obowiązywać w życiu rodzinnym czy społecznym.<br />

58


TEMAT MIESIĄCA<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Kanadyjski arcybiskup Terrence Prendergast<br />

SJ powiedział w wywiadzie dla „Życia Duchowego”, że pojawienie<br />

się na taką skalę przypadków nadużyć seksualnych w Kościele<br />

zaskoczyło wszystkich. Nikt nie był na to przygotowany. Początkowo<br />

reagowano więc w taki sam sposób, w jaki problemy te były<br />

rozwiązywane „od zawsze” w społecznościach świeckich czy też w innych<br />

wspólnotach religijnych, od protestanckich po żydowskie: ukryć<br />

wstydliwy problem za wszelką cenę. Podobne reakcje były w Polsce.<br />

Jeszcze dziś wielu myśli, że to jedyny sposób rozwiązywania tych<br />

bardzo bolesnych dla wspólnoty kościelnej sytuacji. Stopniowo sytuacja<br />

się zmienia. Przekonałem się o tym, rozmawiając z wielu wychowawcami<br />

seminaryjnymi. Symptomatyczne były także echa mojej<br />

książki Głęboko wstrząśnięci. Przedstawiłem w niej sprawę nadużyć<br />

seksualnych księży oraz sam problem formacji, nawiązując przy<br />

tym do sprawy poznańskiej, w sposób zgodny z moim rozeznaniem.<br />

Przyznam, iż obawiałem się negatywnej reakcji. Stało się wręcz odwrotnie!<br />

Prezentacja książki odbyła się w siedzibie Episkopatu. Zostałem<br />

też zaproszony do przedstawienia problematyki na zjeździe<br />

rektorów seminariów w Licheniu. Wydaje mi się, że Kościół w Polsce<br />

chce wyciągnąć wnioski z takich sytuacji jak poznańska. A jeden<br />

z wniosków dotyczy roli świeckich. To ich zaangażowanie w dużym<br />

stopniu przyczyniło się do oczyszczenia sytuacji w Poznaniu. Od tej<br />

pory trudno będzie powiedzieć, że świeccy nie mają wpływu na życie<br />

polskiego Kościoła.<br />

KAROL TARNOWSKI: Sprawa poznańska to dowód na istnienie<br />

grzechu pierworodnego, i podstawowy wniosek, jaki z niej płynie,<br />

dotyczy potrzeby nieustannego nawracania się. Próby tuszowania<br />

przypadku ewidentnego zła w Kościele wynikały – wracam do mojej<br />

wcześniejszej myśli – z fałszywego rozumienia sacrum i – co za tym<br />

idzie – fałszywego pojmowania zgorszenia. Obawiano się ujawnienia<br />

prawdy w przekonaniu, że zaszkodzi to autorytetowi Kościoła.<br />

Tymczasem troska o autorytet i świętość Kościoła nakazuje stanąć<br />

w prawdzie. Kolejna kwestia: rozumienie posłuszeństwa. Trzeba było<br />

wielkiej odwagi grupy księży poznańskich, by przeciwstawić się klimatowi<br />

zastraszenia i źle pojętego posłuszeństwa.<br />

59


DYSKUSJA<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Nie sądzę, by sprawę poznańską<br />

próbowano tuszować. Raczej liczono, że jakoś się sama rozwiąże,<br />

ważne, by dokonało się to po cichu…<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Ujawnienie jej rzeczywiście było złem koniecznym<br />

i pewną ostatecznością. Gdyby nie to, że zawiodły wszystkie<br />

inne sposoby rozwiązania problemu, ze wszech miar lepiej byłoby<br />

sprawy nie nagłaśniać. Na najważniejszą rzecz wskazał przed chwilą<br />

ks. Moszoro-Dąbrowski – znaczenie upomnienia braterskiego. Musi<br />

ono obejmować wszystkich, a nie tylko maluczkich, co więcej: ono<br />

najpierw powinno dotyczyć ludzi władzy. Żaden z apostołów nie był<br />

traktowany przez Chrystusa równie surowo jak Piotr.<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Warto tu zwrócić uwagę<br />

na upomnienia, jakich udzielał Piotrowi św. Paweł. Zastanawiam się<br />

natomiast nad wpływem przypadku poznańskiego na sposób rozwiązania<br />

tego typu sytuacji w skali Kościoła powszechnego. Myślę,<br />

że jednoznaczne stanowisko Jana Pawła II zajęte podczas spotkania<br />

z kardynałami amerykańskimi było między innymi konsekwencją<br />

sprawy arcybiskupa Paetza.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Rola Papieża jest tu nie do przecenienia. To,<br />

co powiedział w Kanadzie do młodzieży na temat nadużyć seksualnych<br />

księży, jest dowodem jego odwagi...<br />

KAROL TARNOWSKI: … i wolności wewnętrznej.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Postawa Jana Pawła II zaważyła na sposobie<br />

rozwiązania sprawy poznańskiej, a równocześnie zneutralizowała<br />

w znacznym stopniu jej możliwy destrukcyjny wpływ na autorytet<br />

polskiego Kościoła.<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Sprawy nie rozwiązano<br />

jednak do końca w duchu prawdy. Księża poznańscy są podzieleni,<br />

część do tej pory nie wierzy w zarzuty.<br />

60


TEMAT MIESIĄCA<br />

PAWEŁ KOZACKI OP: Ja patrzę na sprawę poznańską podobnie:<br />

jako na niewykorzystaną szansę Kościoła. Miałem nadzieję, że zło,<br />

jakie się wydarzyło, będzie bodźcem do głębokiego samooczyszczenia,<br />

do postawienia sobie przez Kościół wielu trudnych pytań. Zamiast<br />

tego skutecznie sprawę wyciszono.<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ: Uciszono w mediach. Ale – w moim odczuciu<br />

– z dala od mikrofonów i kamer dziennikarskich trwa poważna<br />

refleksja. Przeważyło przekonanie, że problem homoseksualizmu i pedofilii<br />

księży trzeba brać naprawdę na serio, ponieważ jest to wielkie<br />

zagrożenie dla Kościoła.<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI: Zgadzam się, że poważniej podjęto problem<br />

homoseksualizmu. Ale pozostaje kwestia szersza, bo „sprawa<br />

poznańska” ujawniła również takie problemy jak brak wrażliwości<br />

na krzywdę „maluczkich”, przemilczanie problemów (tak jakby to,<br />

o czym się nie mówi, nie istniało), prymat dyplomacji nad świadectwem.<br />

Te problemy nie zostały poważnie podjęte. Kościół przemawia<br />

językiem symboli i fakt, że dla arcybiskupa Paetza wyremontowano<br />

oficynę sąsiadującą z poznańską katedrą, utrudnia wielu ludziom<br />

jasną odpowiedź na pytanie, kto kogo w tej sprawie<br />

skrzywdził.<br />

Nie wiem, czy polskie struktury kościelne tuszowały tę sprawę.<br />

Wydaje mi się natomiast, że trafny jest zarzut formalizmu i zaniechania.<br />

Postępowanie arcybiskupa Paetza było od pewnego czasu tajemnicą<br />

poliszynela. Po ujawnieniu sprawy przez media rozmawiałem<br />

z dziesiątkami księży z różnych stron Polski – jedni dziękowali za<br />

moje wypowiedzi, niektórzy je krytykowali, ale zaskoczyło mnie, że<br />

prawie wszyscy (z wyjątkiem dwóch) słyszeli o tej sprawie dużo wcześniej<br />

ode mnie. Tym bardziej musieli o niej wiedzieć duchowni wyżej<br />

postawieni. Tymczasem na tym szczeblu panowało, jak się wydaje,<br />

bierne oczekiwanie, aż sprawę rozwiąże Stolica Apostolska. Z formalnego<br />

punktu widzenia wszystko było w porządku. Ale Ewangelia<br />

wymaga więcej. Każe porzucić myślenie typu „to nie moja sprawa”,<br />

zachęca do działania, nie zaś biernego oczekiwania, aż ktoś<br />

inny zajmie się trudnym problemem.<br />

61


DYSKUSJA<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI: Wielu ludzi w Polsce zadaje<br />

sobie dzisiaj dramatyczne pytanie, czego wymaga od nich Ewangelia,<br />

czego wymaga od nich sumienie, gdy widzą zło w Kościele.<br />

Czy odpowiedzialność za Kościół wymaga milczenia czy też przeciwnie<br />

– głośnego mówienia o złu? Stykam się z tymi trudnymi pytaniami<br />

często i trzeba, by cały Kościół sobie na nie odpowiedział.<br />

REDAKCJA: Do tych trudnych pytań będziemy na łamach „<strong>Znak</strong>u”<br />

wracać, bo w ten między innymi sposób wyraża się współodpowiedzialność<br />

świeckich za życie i dobro Kościoła. Bardzo Panom dziękuję<br />

za udział w dyskusji i szczere – czasem boleśnie szczere – wypowiedzi.<br />

Dyskusję prowadził Jarosław Gowin<br />

JÓZEF AUGUSTYN SJ, ur. 1950, rekolekcjonista, kierownik duchowy,<br />

wykładowca w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”<br />

w Krakowie, redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, autor<br />

licznych publikacji z zakresu duchowości, ostatnio wydał: Celibat. Aspekty<br />

pedagogiczne i duchowe (<strong>2002</strong>), Głęboko wstrząśnięci. Samooczyszczenie<br />

Kościoła (<strong>2002</strong>), Przewodnik po przyjaźni (<strong>2002</strong>).<br />

PAWEŁ KOZACKI OP, ur. 1965, redaktor naczelny miesięcznika<br />

„W drodze”, duszpasterz.<br />

KS. STEFAN MOSZORO-DĄBROWSKI, ur. 1957, inżynier elektronik,<br />

dr teologii, były wikariusz regionalny prałatury personalnej Opus<br />

Dei w Polsce, obecnie kierownik duchowy prałatury.<br />

ZBIGNIEW NOSOWSKI, ur. 1961, publicysta, redaktor naczelny miesięcznika<br />

„Więź”, konsultor Papieskiej Rady ds. Świeckich.<br />

KAROL TARNOWSKI, ur. 1937, filozof, prof. dr hab., wykładowca<br />

PAT i UJ. Wydał m.in.: Ku absolutnej ucieczce. Bóg i wiara w filozofii<br />

Gabriela Marcela (1993), Człowiek i transcendencja (1996), Wiara i myślenie<br />

(1999), Bóg fenomenologów (2000).<br />

62


TEMAT MIESIĄCA<br />

Abp Józef Życiński<br />

Pragmatyzm i łaska<br />

w zbawczej misji<br />

Kościoła<br />

Nie istnieją proste rozwiązania, dzięki którym<br />

Kościół stawałby się automatycznie wolny od<br />

jakiejkolwiek skazy czy zmarszczki. Istnieje<br />

natomiast potrzeba codziennego zespolenia charyzmatu<br />

i urzędu, osobowości i instytucji w taki<br />

sposób, by Kościół był dla świata sakramentem.<br />

„Jak długo jestem na świecie, jestem<br />

światłością świata”. To powiedziawszy<br />

splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny,<br />

nałożył je na oczy niewidomego i rzekł do<br />

niego: „Idź, obmyj się w sadzawce<br />

Siloam”- co się tłumaczy: Posłany. On więc<br />

odszedł, obmył się i wrócił widząc.<br />

(J 9, 5-7)<br />

Realizm eklezjologiczny<br />

Szokujące jest zestawienie w tym samym fragmencie Ewangelii<br />

podniosłych słów o światłości świata i fizjologicznej śliny, zwykłego<br />

błota i cudu przywrócenia wzroku. Ewangelista Jan w maksymalnym<br />

stopniu unika komentarzy na temat tego zaskakującego skądinąd<br />

sposobu działania łaski, ograniczając się do prostego zestawienia czasowników:<br />

„odszedł, obmył się, wrócił widząc”. Trudno wyobrazić<br />

63


64<br />

ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />

sobie bardziej lakoniczny styl przy informowaniu o tak ważnych dziełach<br />

zbawczych. W innych opisach podobnych cudów prostota zdań<br />

zostaje zakłócona przez niewystarczające efekty uzdrowienia: „Zwilżył<br />

mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: »Czy widzisz co?«.<br />

A gdy przejrzał, powiedział: »Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam<br />

ich niby drzewa«. Potem znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał<br />

zupełnie” (Mk 8, 23-25).<br />

Tych wszystkich, którzy w skrytości ducha marzą o „świętym i nieskalanym”<br />

Kościele, „pozbawionym skazy czy zmarszczki lub czegoś<br />

podobnego” (Ef 5, 27), może szokować Janowy opis cudu. Dramat<br />

ludzkiego cierpienia zostaje przezwyciężony w sytuacji, gdy niewidzialne<br />

Boże moce działają w realiach naznaczonych fizjologią, błoto<br />

bynajmniej nie skłania do estetycznych uniesień, zaś „poprawka”<br />

do pierwszej wersji cudu może rodzić wiele pytań. Dlaczego Chrystus<br />

wybrał taką właśnie oprawę dla działań objawiających Jego moc<br />

zbawczą? Mógł przecież przeprowadzić cud w atmosferze modlitewnego<br />

skupienia, rezygnując z zastosowania wszelkich środków, które<br />

wywołują psychologiczne czy estetyczne opory. Zapewne mógł.<br />

Skoro jednak zastosował inne środki, to być może chciał przez to<br />

przekazać nam ważne treści dotyczące misterium Kościoła. Może<br />

chciał nas nauczyć realizmu eklezjologicznego, którego wyrazem jest<br />

to, że nie przeceniamy bliskich nam środków i form, lecz potrafimy<br />

skupić uwagę na rzeczywistości łaski, nawet wówczas gdy przychodzi<br />

ona w sposób wywołujący nasze zasadnicze sprzeciwy.<br />

Kościół pierwszych wieków długo spierał się o naturę łaski i jej<br />

współpracę z wolną wolą człowieka. Współczesne życie przesuwa<br />

zainteresowania w stronę pytania o kontekst – kulturowy, instytucjonalny,<br />

życiowy – w którym Bóg pozwala się spotykać, prowadząc<br />

swe dzieło zbawcze. Zrozumiała jest geneza tego przesunięcia. Nie<br />

można natomiast akceptować prób absolutyzowania jakiegoś jednego<br />

zespołu instytucjonalnych form, które w rankingu popularności<br />

uznano by za absolutnie najdoskonalsze. Absolutne wartości należy<br />

uznawać w Kościele tylko wówczas, gdy są wyrazem woli Bożego<br />

Absolutu. Jeśli w roli wytwórcy absolutów usiłuje występować człowiek,<br />

można wówczas mówić najwyżej o produkcji bożków na kolejny<br />

sezon. Nie wynika z tego jednak, by wszystkie względne, nie-


TEMAT MIESIĄCA<br />

Wielkie dzieła zbawcze nie<br />

mogą być zredukowane do<br />

wymiaru osiągnięć pragmatycznych.<br />

doskonałe rozwiązania instytucjonalne można było oceniać identycznie,<br />

stwarzając nieograniczone możliwości eksperymentowania.<br />

Korzystanie przez Chrystusa z błota i śliny mogłoby dziś przykuć<br />

uwagę skandalistów; nie zainteresuje ono natomiast przeciętnych<br />

odbiorców efektownych reklam, którzy cenią pragmatyzm i skuteczność.<br />

Czy Kościół dotrze dziś do nich z przekazem Ewangelii, skoro<br />

wiadomo, że Kazanie na Górze na pewno nie jest adresowane do<br />

pragmatyków ceniących sukces i efektywność działania? Gdyby Chrystus<br />

chciał założyć Kościół pragmatyków, idealne ku temu warunki<br />

zaistniały zaraz na początku Jego misji, podczas pierwszej pokusy na<br />

pustyni: „Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: »Jeśli jesteś Synem<br />

Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem«. Lecz On<br />

odparł mu: »Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz<br />

każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych«”(Mt 4, 3-4).<br />

Wiele do myślenia daje to, iż Jezus, który przemienił wodę w wino,<br />

nie chciał przemienić kamieni w chleb. Niezależnie od intencji<br />

kusiciela, mógł to być przecież najbardziej spektakularny cud w całej<br />

ziemskiej misji Zbawiciela. Można było zgromadzić na pustyni tysiące<br />

słuchaczy, jak to uczynił później, gdy rozmnożył<br />

chleb i ryby, by nakarmić głodnych.<br />

Można było przecież przyspieszyć i zmodyfikować<br />

tamten późniejszy cud za pomocą wykorzystania<br />

pustynnych kamieni. Przy odpowiednim<br />

zastosowaniu socjotechniki poruszyłoby to szerokie rzesze<br />

i przyniosło pragmatyczne następstwa, których nie sposób przecenić.<br />

Tymczasem, na przekór wskazówkom pragmatyków, Chrystus<br />

nie chce olśniewać tłumów. Celem Jego misji nie jest tworzenie nastroju<br />

Niedzieli Palmowej. Jest nim natomiast kojenie ludzkich głodów<br />

słowem pochodzącym z ust Bożych. Nie zastępujmy słowa Bożego<br />

przez spektakularny show ani nie sprowadzajmy chleba do poziomu<br />

igrzysk, bo styl ten obcy jest intencjom Boskiego Założyciela.<br />

Wielkie dzieła zbawcze nie mogą być zredukowane do wymiaru osiągnięć<br />

pragmatycznych. Konanie na Golgocie było zaprzeczeniem<br />

estetyki. Przekazana w wielkanocny poranek prawda o Zmartwychwstaniu<br />

naznaczona była taką dawką zaskoczenia, niepewności, nerwowego<br />

biegania, że na pewno nie ułatwiało to apostołom skutecz-<br />

65


ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />

nego przekazu świadectwa dotyczącego największego z wydarzeń<br />

zbawczych.<br />

Tajemnica Kościoła od czasów apostolskich przejawia się także<br />

w tym, iż jest on znakiem sprzeciwu również wobec naszych nostalgicznych<br />

wzdychań za idealnym Kościołem wolnym od zakłóceń,<br />

które irytują i bolą. Na przekór romantycznym oczekiwaniom, w realnym<br />

Kościele Chrystus dokonuje dzieł zbawczych w pejzażu między<br />

tragicznym Judaszem a drzemiącymi apostołami z Ogrójca, między<br />

uczniami zatroskanymi o pierwsze miejsca a błotnistą mieszaniną<br />

śliny i prochu ziemi. Uwzględnienie złożoności tego obrazu uczy<br />

realizmu chrześcijańskiego i chroni przed pokusą ucieczek w uproszczony<br />

eklezjologiczny pragmatyzm. Nie upoważnia natomiast do<br />

takich ucieczek od pragmatyzmu, w których tolerowane bezkrytycznie<br />

nieudolne ludzkie formy utrudniają spotkanie z Bogiem w tajemnicy<br />

Kościoła. Wśród mroków współczesnej kultury promieniejący<br />

Chrystusowym światłem Kościół ma się jawić jako lampa „która<br />

świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie<br />

w waszych sercach” (2 P 1, 19). Fizycznych parametrów tej lampy<br />

nie należy uzależniać od najnowszych osiągnięć w dziedzinie produkcji<br />

fleszów filmowych. Chowania lampy pod korzec (por. Mt 5,<br />

15) nie należy jednak również traktować jako wyrazu wyjścia poza<br />

płaski pragmatyzm, zwłaszcza jeśli wynika ono głównie z bezmyślnego<br />

ignorowania treści przekazanych przez samego Chrystusa.<br />

Rozwiązania pozorne<br />

Poszukując nowych form ewangelizacyjnej misji Kościoła, na progu<br />

mej biskupiej posługi koncentrowałem się na praktycznych działaniach,<br />

które wydawały mi się ewangeliczne i obiektywnie uzasadnione.<br />

Po pewnym czasie okazało się jednak, że rozsądniej będzie<br />

z nich zrezygnować. Dla przykładu: aby pozostać maksymalnie otwartym<br />

na potrzeby tych, którzy chcą spotkać się z biskupem, wyznaczyłem<br />

w tygodniu dwa dni przyjęć. W pierwszy dzień ustalało się<br />

z sekretarzem godzinę i temat spotkania. Strukturę drugiego dnia<br />

pozostawiłem całkowicie woli przychodzących. Mógł przyjść każdy,<br />

66


TEMAT MIESIĄCA<br />

kto miał sprawę do omówienia z biskupem, i cierpliwie czekać w kolejce<br />

na spotkanie. Po kilku latach musiałem jednak wycofać się z tej<br />

drugiej formy przyjęć. Gdy wiadomość o niej dotarła bowiem do<br />

szerszego grona odbiorców, do kolejki oczekujących zaczęły entuzjastycznie<br />

włączać się osoby, które nie miały nic konkretnego do załatwienia.<br />

Często przedstawiały mi wtedy sprawy, które bez żadnego<br />

problemu można było załatwić z proboszczem czy katechetą. Niektórzy<br />

podejmowali trud czekania po to, by potem móc powiedzieć<br />

z dumą proboszczowi: ja sobie to wszystko już załatwiłem z biskupem,<br />

proszę się nie wtrącać do naszych ustaleń.<br />

Osobny podzbiór w kręgu tych interesantów stanowiły osoby,<br />

które chciały skonsultować z pasterzem jakość swych najnowszych<br />

wierszy, przedstawić informacje o swych objawieniach prywatnych,<br />

poprosić o ocenę najnowszego modelu perpetuum mobile. Oczywiście<br />

można by wspaniałomyślnie poświęcać im czas w ramach miłości<br />

bliźniego i dzielić się własnymi uwagami na temat tworzenia poezji.<br />

Problem w tym, że liczba poetów amatorów będzie wtedy wzrastać<br />

lawinowo, natomiast czasu braknie dla tych grup, które mają<br />

rzeczywiste potrzeby duszpasterskie, lecz są na tyle subtelne, że nie<br />

chcą się z nimi narzucać; trzeba dostrzec ich dyskretną obecność i zainteresować<br />

się nimi. Nie byłby ideałem wspólnoty Kościół, w którym<br />

jedni mają nadzwyczajny dar do rozpychania się łokciami, choćby<br />

w poczekalni biskupiej, zaś inni dyskretnie milczą nawet wtedy,<br />

gdy koniecznie powinno się poznać ich problemy.<br />

Inną formą otwarcia, której celowość musiałem także w istotny<br />

sposób zrewidować, było konsultowanie szerokiej opinii przy nominacjach.<br />

Uważam, iż procedurę tę trzeba nadal stosować, by rozpoznać,<br />

kto obdarzany jest społecznym szacunkiem i cieszy się autorytetem<br />

w danym środowisku. Może to być przydatne na przykład<br />

w uwzględnianiu kandydatów do odznaczeń lub w tych nominacjach,<br />

które są przejawem prestiżu mianowanej osoby, a niekoniecznie<br />

wymagają jej skutecznych działań. Nieporozumieniem byłoby natomiast<br />

uzależnianie od statystycznej opinii środowiska takich nominacji,<br />

dla których istotna jest umiejętność nawiązywania głębokiej<br />

międzyosobowej więzi. Praktyka wykazuje bowiem, że w podobnych<br />

rankingach najpopularniejsze okazują się osoby towarzyskie, obda-<br />

67


ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />

rzone poczuciem humoru i optymizmem, programowo otwarte na<br />

podtrzymywanie grzecznościowych więzi ze środowiskiem. To jednak,<br />

że ktoś chętnie zaprasza do siebie na kawę i raczy swych gości<br />

porcją najnowszych dowcipów, ma niewielki związek z jego zdolnością<br />

do nawiązywania głębokiej długofalowej współpracy, koniecznej<br />

przy wielu odpowiedzialnych funkcjach w Kościele. W przypadku<br />

takich funkcji – może to być na przykład funkcja ojca duchownego<br />

w seminarium – towarzyska otwartość jest nieistotna, natomiast<br />

czymś podstawowym okazuje się umiejętność wnikania w głębię psychiki,<br />

rozpoznania indywidualnej, niepowtarzalnej osobowości wychowanka,<br />

poznania jego filozofii życia, a tego nie sposób sprowadzić<br />

do poziomu towarzyskiej konwersacji czy okolicznościowych<br />

dowcipów.<br />

Najlepsze wyniki uzyskiwane w badaniach ankietowych mogą<br />

więc czasem świadczyć jedynie o tym, iż ktoś ma szczególne predyspozycje<br />

do uzyskiwania najlepszych wyników w badaniach ankietowych.<br />

Nie przekładają się one jednak na obiektywne predyspozycje<br />

do tego, by mógł on pracować w nadzwyczaj subtelnej dziedzinie<br />

kształtowania sumień. Czy w tej dziedzinie można w ogóle utworzyć<br />

ranking predyspozycji korespondujący z wysoką oceną w opiniach<br />

ankietowanego środowiska? Wiąże się z tym ogólniejszy problem:<br />

w jakim stopniu można przenosić na teren Kościoła wzorce<br />

zachowań oceniane pozytywnie we współczesnych zachowaniach<br />

kulturowych i społecznych? Z jakich środków korzystać, aby głosząc<br />

Ewangelię, Kościół łączył wierność Chrystusowi z otwarciem<br />

na współczesnych adresatów, do których hic et nunc kierowane jest<br />

ponadczasowe przesłanie Ewangelii?<br />

Bez absolutyzowania formy<br />

Biorąc udział w różnych gremiach podejmujących kwestię instytucjonalnych<br />

uwarunkowań ewangelizacji, najbardziej radykalnych<br />

propozycji wysłuchałem podczas spotkania ekumenicznego, w którym<br />

ponad połowę uczestników stanowiły nowo wyświęcone przedstawicielki<br />

różnych wyznań chrześcijańskich. Byłem jedynym katoli-<br />

68


TEMAT MIESIĄCA<br />

kiem w grupie. Przez pierwsze dwa dni współuczestniczki spotkania<br />

zachowywały stylowy dystans, obserwując, czy nie będę starał się ich<br />

przekonywać do instytucjonalnych rozwiązań przyjętych w Kościele<br />

rzymskokatolickim. Gdy przekonały się, że odległy jestem od podobnych<br />

zamiarów, zaczęły szczerze mówić o problemach strukturalnych<br />

w swych wspólnotach duszpasterskich. Słuchając pełnych<br />

emocji i pasji głosów, inspirowanych autentyczną troską o przekaz<br />

Ewangelii, z początku obawiałem się, że ilustrują one jakąś walkę<br />

płci, która może funkcjonować równie sugestywnie jak niegdyś<br />

w marksizmie funkcjonowała walka klas. Po dłuższej debacie uświadomiłem<br />

sobie, że w istocie chodzi tu jednak o coś innego: o zderzenie<br />

dwóch radykalnie różnych wizji ewangelizacji. Kobiety oczekujące<br />

przez lata na święcenia przebywały w środowisku o mentalności<br />

całkowicie różnej od tej, która była właściwa przedstawicielom<br />

ich kościelnego establishmentu. Pragnęły wnieść w życie swych wspólnot<br />

świeżość odważnych rozwiązań. Tymczasem ich propozycje potraktowano<br />

jako naiwne marzenia pensjonariuszek z dobrymi intencjami.<br />

Odpowiedzią była pasja naznaczona bólem.<br />

Nie potrafię powiedzieć, czy wspólnoty anglikańskie funkcjonowałyby<br />

lepiej, gdyby zastosowano w nich wskazówki kobiet, które<br />

niedawno otrzymały święcenia kapłańskie. Czym wymierzyć tę jakość<br />

funkcjonowania wówczas, gdy te same propozycje reform instytucjonalnych<br />

wywołują zarówno entuzjazm, jak i sprzeciw wiernych?<br />

W takich przypadkach wyrazem wspólnej odpowiedzialności<br />

za głoszenie Ewangelii jest powstrzymanie się od absolutyzowania<br />

jednego z wielu możliwych środków połączone z uznaniem prawdy,<br />

iż każda z alternatywnych form ma swe ograniczenia i braki. Ostatni<br />

postulat bywa konsekwentnie naruszany w tych próbach absolutyzacji<br />

formy, w których utrzymuje się na przykład, iż wiele problemów<br />

instytucjonalnych zniknie w Kościele, jeśli tylko zgłoszenie kandydatów<br />

na biskupów uzależni się od szerokiej konsultacji społecznej,<br />

niezależnej od decyzji nuncjuszów. Jako przykład ukazujący<br />

bezpodstawność tej sugestii można wskazać choćby Bazyleę, gdzie<br />

zgłaszanie kandydatów na biskupa diecezjalnego powierzone jest tradycyjnie<br />

kompetencjom kapituły. Należy suponować, że każdy<br />

z członków kapituły podejmuje odpowiednio szeroką konsultację<br />

69


70<br />

ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />

w swym środowisku. Nie zmienia to faktu, iż odejście biskupa Vogla<br />

zgłoszonego przez kapitułę stanowiło niedawno dramat nie tylko<br />

Kościoła w Szwajcarii. Trzeba więc w duchu pokory i otwarcia na<br />

Bożą moc działającą w Kościele odchodzić od stereotypów sugerujących,<br />

iż istnieją bardzo proste metody stworzenia idealnych struktur<br />

kościelnych, tylko blokuje je spisek bliżej nieokreślonych biurokratów<br />

eklezjalnych.<br />

Podczas innego spotkania ekumenicznego ze wspólnotą chrześcijańską,<br />

której hierarchia zachowuje wysoki stopień autonomii od<br />

czasów apostolskich, dowiedziałem się, że przy wyborze najwyższych<br />

władz tejże wspólnoty biorą udział także elektorzy świeccy. Część<br />

Należy poszukiwać<br />

ogólnych zasad, które<br />

dokładniej wyrażałyby<br />

istotę misji Chrystusowego<br />

Kościoła w zmieniających<br />

się warunkach<br />

kulturowych.<br />

naszego grona przyjęła tę wiadomość z dużym<br />

zainteresowaniem, prosząc o szczegółowe informacje.<br />

Nasz rozmówca był znacznie mniej<br />

entuzjastyczny, gdy z rezerwą informował:<br />

„Cóż, wybory w Kościele stają się wtedy podobne<br />

do wyborów do parlamentu. Dużą rolę<br />

odgrywa w nich wsparcie finansowe i sojusze.<br />

W ostatnich wyborach w zasadzie nie liczyli się<br />

ci kandydaci, którzy nie mieli poparcia elektorów ze Stanów Zjednoczonych”.<br />

Piszę o tym nie po to, by straszyć wprowadzaniem do Kościoła<br />

procedur funkcjonujących w demokratycznych społeczeństwach.<br />

Chcę tylko podkreślić, iż złudzeniem jest przekonanie, że można jednoznacznie<br />

wskazać prosty zbiór pragmatycznych rozstrzygnięć, które<br />

przyniosą automatyczne rozwiązanie bolesnych zjawisk rodzących<br />

niepokój zarówno hierarchii, jak i wiernych. Należy natomiast poszukiwać<br />

ogólnych zasad, które dokładniej wyrażałyby istotę misji<br />

Chrystusowego Kościoła w zmieniających się warunkach kulturowych.<br />

W tym sensie, od strony metodologicznej, pozytywnie odbieram<br />

próbę takiej precyzacji zawartą w artykule ks. prof. Tomasza<br />

Węcławskiego.<br />

Mam wrażenie, że tylko niewielkie grono reformatorów przeciwstawia<br />

idealne struktury ze swych marzeń r e a l nym strukturom<br />

kościelnym. Znacznie więcej osób widzi ograniczenia i niedoskonałości<br />

wszelkich form instytucjonalnych, poprzestając na pyta-


TEMAT MIESIĄCA<br />

niu o to, które z tych form byłyby najbliższe ideału ukazanego w Chrystusowej<br />

wizji Kościoła.<br />

Charyzmat czy instytucja?<br />

Szybki nurt przemian kulturowych niesie mocne wyzwania dla<br />

wielu instytucji, które doświadczają krytyki większej niż kiedykolwiek.<br />

W skrajnych przypadkach przejawem tej krytyki bywa negacja<br />

bliska anarchizmowi albo romantyczna ucieczka od społeczeństwa<br />

w stylu generacji 1968. Romantyczna ucieczka od tradycji i zakwestionowanie<br />

dotychczasowych instytucji znajdują wyraz także na<br />

poziomie eklezjologii.<br />

Wśród propozycji nadzwyczaj prostego zreformowania celibatu<br />

kapłańskiego znalazłem ostatnio głos amerykańskiego księdza Josepha<br />

Girzone. Autora tego ceniłem jako pisarza, który w ciekawej<br />

konwencji literackiej ukazywał sielankowo-nostalgiczną wizję życia<br />

Jezusa. Seria jego książek przedstawiających życie Jezusa w realiach<br />

dawnej Palestyny i współczesnej Ameryki przyciągała swą poezją wielu<br />

czytelników. Najbardziej pozytywną postacią w tej serii jest, poza<br />

Jezusem, Magdalena; natomiast antyinstytucjonalna pasja autora<br />

okazała się tak wielka, że wkrótce po sukcesie literackim zrezygnował<br />

on z posługi kapłańskiej. Jego nazwisko w kontekście pozaliterackim<br />

spotkałem niedawno na łamach „The Tablet” 1 . Girzone informował,<br />

jak wiele problemów w Kościele można rozwiązać przez<br />

odejście od obecnej formy celibatu. Gdyby propozycję tę wyraził<br />

w literackiej formie, być może byłaby ona sugestywna. Kiedy natomiast<br />

literaturę podnosi się do rangi rozstrzygnięć teologicznych,<br />

wówczas trzeba w jej stronę skierować elementarny zarzut petitionis<br />

principii.<br />

Romantyczna apoteoza świata osoby, połączona z całkowitym<br />

odrzuceniem instytucji, grzeszy tymi samymi uproszczeniami co próba<br />

poszukiwania idealnych instytucji absolutyzująca czynniki względne<br />

i niedoskonałe. U podłoża obydwu tych prób leży jakaś postać ekle-<br />

1<br />

J. Girzone, Training tomorrow’s priests, ,,The Tablet”, 13 lipca <strong>2002</strong>, s. 15.<br />

71


ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />

zjologicznego pragmatyzmu, w którym usiłowano definitywnie rozwiązać<br />

trudne problemy z dziedziny współdziałania instytucji z osobowym<br />

charyzmatem. Problem w tym, jak doskonalić instytucje,<br />

akcentując równocześnie podstawową rolę osobowości kształtowanej<br />

w duchowej wspólnocie z Bogiem i z braćmi. Nie rozwiąże się<br />

tego problemu przez nostalgiczną ucieczkę od instytucji. Nie rozwiążą<br />

go również debaty kościelnych biurokratów, u których przy<br />

fascynacji jedną z wielu możliwych form instytucjonalnych ginie zarówno<br />

Chrystus, jak i człowiek. Pontyfikat Jana Pawła II ukazuje<br />

nam natomiast w sposób szczególnie wymowny, jak silne jest oddziaływanie<br />

ewangelizacyjne, w którym charyzmatyczna osobowość<br />

pojawia się w strukturach Kościoła przeżywanego także jako tajemnica<br />

i powszechny sakrament zbawienia.<br />

Kościół rozumiany jako sakrament zbawienia pozostaje w szczególny<br />

sposób znakiem Chrystusowej miłości i prawdy. W doświadczeniu<br />

jego ograniczeń i braków należy pamiętać przede wszystkim<br />

o wyzwalającym działaniu świadectwa prawdy, zgodnie ze słowami<br />

Chrystusa: „Prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Prymat świadectwa prawdy<br />

nad pragmatyką życia może lokalnie nieść perturbacje i powiększać<br />

życiowe napięcia. Jeśli jednak jest to prawda głoszona w miłości,<br />

dla postawy takiej nie widzę alternatywy. Rezygnacja z niej byłaby<br />

równocześnie zdradą Chrystusa, jedynej Prawdy uosobionej.<br />

Między świadectwem a konformizmem<br />

Przy próbach doskonalenia struktur kościelnych nie jest łatwo<br />

wskazać jedną uzasadnioną odpowiedź na pytanie: „co robić?”. Ostatecznie<br />

to w tych samych instytucjonalnych realiach działali apostaci,<br />

wielcy reformatorzy i święci. W tych samych seminariach kształtowano<br />

wielkie wrażliwe dusze i uśrednioną nijakość pozbawioną<br />

duchowej wyrazistości. Dlatego też sceptycznie patrzę na propozycje<br />

wewnątrzkościelnych reform sugerujące, że idealne rozwiązania<br />

leżą w zasięgu ręki i można je łatwo wprowadzić w życie. Akceptuję<br />

natomiast publikowane w tym numerze „<strong>Znak</strong>u” ogólne założenia<br />

propozycji ks. prof. Tomasza Węcławskiego w tym sensie, że na fun-<br />

72


TEMAT MIESIĄCA<br />

damencie eklezjologii opartej na nauczaniu II Soboru Watykańskiego<br />

trzeba nam poszukiwać bardziej szczegółowych rozwiązań, aby<br />

wyrazić tę eklezjologię w języku konkretnych sytuacji niesionych przez<br />

życie.<br />

Problem pojawia się wtedy, gdy określone sytuacje wystąpią po<br />

raz pierwszy, niosąc – mimo jednoznacznej oceny teologicznej – cały<br />

kontekst uwarunkowań psychologicznych czy kulturowych, które hic<br />

et nunc usiłują dominować nad teologią. Ksiądz Węcławski ma bezwzględnie<br />

rację, że nie wolno nam wynosić kontekstu psychologicznego<br />

nad prawdę teologii i nie wolno naszych nawyków kulturowych<br />

stawiać wyżej nad wizję kapłaństwa ukazaną w stylu Chrystusa<br />

sługi obmywającego stopy swych uczniów. Trudności wystąpią natomiast<br />

przy próbie operacyjnej konkretyzacji sensu podawanych przez<br />

niego sformułowań. Dla przykładu, w wielu konkretnych sytuacjach<br />

bałbym się definitywnie rozstrzygać, że „ktoś powołany do służby<br />

nie wypełnia tego powołania lub też domaga się czegoś dla siebie,<br />

zanim je wypełni”. Z reguły bowiem w naszym świecie zamiast alternatywy<br />

rozłącznej „wypełnia-nie wypełnia” pojawiają się sytuacje<br />

pośrednie, naznaczone w różnym stopniu ludzką niedoskonałością<br />

i wypełnianiem niedostatecznym.<br />

Przywołuję w pamięci niektóre z radykalnych postulatów amerykańskich<br />

reformatorów Kościoła wyrażane w proteście przeciw<br />

temu, że któryś z hierarchów „nie chce być ostatni i nie jest<br />

gotów usługiwać wszystkim”. Problemem zasadniczym pozostaje<br />

pytanie, jakie obiektywne kryteria uznać za wskaźniki „bycia ostatnim”<br />

i usługiwania braciom, aby wyników dyskusji nie uzależniać<br />

ostatecznie od retoryki inspirowanej polityczną poprawnością. W romantycznym<br />

dyskursie, jaki proponuje Joseph Girzone, dojdzie się<br />

do zupełnie innych wniosków niż w teologicznych argumentach inspirowanych<br />

przesłaniem Lumen gentium. Jak rozstrzygnąć konflikt,<br />

gdy pojawia się l’embarras de richesse przy określaniu kryteriów usługiwania<br />

braciom? Sygnalizowane przeze mnie trudności można i trzeba<br />

przezwyciężyć choćby przez to, że wykluczy się bezpodstawne<br />

teologicznie definitywne rozwiązania, których autorzy odwołują się<br />

retorycznie do prymatu życia nad teologią. Zgadzam się jednak, iż<br />

obok tych złożonych sytuacji istnieją także proste i jednoznaczne<br />

73


74<br />

ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />

w swej wymowie przypadki, które usprawiedliwiają zdecydowaną<br />

ocenę zawartą w artykule ks. Węcławskiego. Wymagają one wówczas<br />

podjęcia bolesnych działań, w których wierność Kościołowi<br />

ukazanemu w tajemnicy Wieczernika musi być ważniejsza od konwenansów<br />

środowiskowego savoir-vivre.<br />

Z aprobatą przyjmuję także stwierdzenie Księdza Profesora, iż<br />

świadectwo prawdy i wyzbycie się lęku stanowią bardzo ważny składnik<br />

aksjologii, którą Chrystus konsekwentnie przekazywał swym<br />

uczniom. Patrząc na zaburzenia wprowadzane do tej aksjologii, z bólem<br />

odbieram te sytuacje, w których konformizm i dyplomatyczna<br />

półprawda dominują nie dlatego, by traktowano je oficjalnie jako<br />

najwyższe wartości, lecz dlatego iż pojawiają się w uwikłaniu z wieloma<br />

innymi wartościami, które ułatwiają rozmycie ocen. Pewne<br />

negatywne doświadczenia mają charakter tak jednoznaczny, iż trzeba<br />

je w sposób czytelny zasygnalizować, by przeciwdziałać sytuacjom,<br />

w których instytucjonalne patologie deformują osobowość i sprzyjają<br />

zachowaniom odległym od aksjologii Ewangelii. Szczególnie<br />

bolesne, skutkiem oddziaływania społecznego, okazują się wszelkie<br />

zaburzenia procesów formacyjnych dokonujące się na poziomie bądź<br />

to wychowania seminaryjnego, bądź też zamkniętych grup, których<br />

styl daleko odbiega od stylu oczekiwanego od uczniów Chrystusa.<br />

Ograniczę się do dwóch przykładów, których zmodyfikowane warianty<br />

występują relatywnie często, wnosząc głębokie zakłócenia<br />

w budowanie wspólnot inspirowanych duchem Ewangelii.<br />

Na poziomie seminaryjnym chcę zasygnalizować niepokojący<br />

schemat zachowań, który określam skrótowym mianem „szofer księdza<br />

profesora”. Zarówno „szofer”, jak i „profesor” może być w tej<br />

formule zastąpiony przez przybliżone odpowiedniki. Problem wiąże<br />

się z funkcjonalnym uprzywilejowaniem kogoś z wychowanków, któremu<br />

powierza się systematyczne pełnienie funkcji niezwiązanych<br />

z istotą jego formacji, lecz wynikających z doraźnych uwarunkowań.<br />

Nie chodzi mi tutaj o sporadyczne działania, w których życzliwa<br />

pomoc pozostaje aktem miłości bliźniego. Nie chodzi również o regulaminowe<br />

rozwiązania, w których na przykład jeden z braci zakonnych<br />

opiekuje się staruszkiem profesorem. Chodzi o sytuacje,<br />

w których powierza się wychowankowi obowiązki odbierane przez


TEMAT MIESIĄCA<br />

resztę społeczności jako wyraz uprzywilejowania, a równocześnie<br />

stwarza się dwutorowość jego formacji.<br />

Przejawem przywilejów jest wtedy na przykład zwolnienie z części<br />

obowiązków spełnianych w tym samym czasie przez wspólnotę, korzystanie<br />

z odrębnej wersji regulaminu, tworzenie u wychowanka<br />

poczucia własnej wyjątkowości predysponującej go do roli człowieka<br />

szczególnego zaufania. Do tego dochodzi z reguły prywatna wersja<br />

formacji duchowej, podważająca zasady przekazywane przez przełożonych<br />

seminaryjnych. Wprowadza to głębokie rozdarcie między<br />

codzienną formacją a jej nadzwyczajną postacią prowadzoną w ramach<br />

uprzywilejowanych zajęć. Doświadczyłem wielu odmian funkcjonowania<br />

tego mechanizmu. Nie potrafię wskazać żadnego przypadku,<br />

w którym długotrwałe tolerowanie podobnej dwutorowości<br />

formacyjnej nie przyniosłoby nieodwracalnych zranień. Młody człowiek,<br />

u którego bez merytorycznego powodu utrwalono poczucie<br />

osobistej niezwykłości, albo pozostawał uzależniony do końca życia,<br />

albo rozczarowywał się boleśnie, odkrywając oznaki swej przeciętności.<br />

Zadaniem seminaryjnych wychowawców jest przeciwdziałanie<br />

podobnym mechanizmom, które nieodwracalnie kaleczą wielu<br />

wartościowych wychowanków.<br />

Inną formą patologii wprowadzanej w instytucjonalne struktury<br />

jest lobbing przybierający postać poszukiwania wyróżnionych miejsc<br />

dla rekomendowanych pupilków. Jego pokusie nie oparła się nawet<br />

Salome, żona Zebedeusza, interweniując u Jezusa w sprawie najlepszych<br />

miejsc dla jej synów – Jana i Jakuba (por. Mt 20, 20-23). Nie<br />

wiadomo, czy spełnienia tej prośby upatrywać w tym, że obaj uczniowie<br />

byli świadkami Przemienienia na górze Tabor, czy też w tym, że<br />

Jezus wyznaczył im miejsca blisko siebie w noc pojmania w Ogrójcu<br />

(por. Mt 26, 37). Salome nie była w stanie przewidzieć, że ostatecznym<br />

wynikiem jej prośby będzie Janowe miejsce na Golgocie po<br />

ukrzyżowaniu Jezusa oraz męczeńska śmierć Jakuba jako pierwszego<br />

z apostołów przez ścięcie mieczem z rozkazu Heroda Agryppy<br />

(por. Dz 12, 2). Niezależnie od ostatecznych owoców prośby dyktowanej<br />

przez logikę matczynego serca św. Marek informuje: „Gdy<br />

dziesięciu pozostałych to usłyszało, poczęli oburzać się na Jakuba<br />

i Jana” (Mk 10, 41).<br />

75


ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />

Można by dyskutować, jakie były najgłębsze motywy prośby Salome<br />

i jak wyobrażała sobie spełnienie swych oczekiwań. „Oburzenie<br />

dziesięciu” ma natomiast niewątpliwie swą współczesną kontynuację,<br />

gdy wspólnota lokalnego patriotyzmu czy więzów krwi nie<br />

ogranicza się do „platonicznych” więzi płynących z tradycji, przyjaźni<br />

lub zainteresowań, lecz znajduje wyraz w dążeniu do poszukiwania<br />

dla siebie przywilejów. Czasem u podstaw tych patologicznych<br />

ambicji leży wspólnota pochodzenia z tego samego rejonu, czasem<br />

wspólnota tej samej szkoły średniej traktowanej jako absolutnie najwyższe<br />

z możliwych osiągnięć pedagogiki, czasem wreszcie wspólnota<br />

dzielonych zagrożeń i przekonania o swej opatrznościowej roli<br />

w obliczu tych zagrożeń. Z perspektywy czasu patrzę na życiowe losy<br />

tych, którym życzliwie, choć bezpodstawnie usiłowano przypisywać<br />

funkcje „ratowników” Kościoła. W wielu przypadkach zadziałał znowu<br />

ten sam prosty mechanizm. Przekonanie o własnych nadzwyczajnych<br />

predyspozycjach owocowało po raz kolejny nieumiejętnością<br />

nawiązania zwyczajnych kontaktów, prowadziło do zamykania się<br />

w niewielkim kręgu wzajemnej adoracji, na miejsce nadprzyrodzonej<br />

motywacji wprowadzało pusty ozdobnik, koncentrując uwagę<br />

na wpływowych opiekunach przekonanych o potędze swych wpływów.<br />

Następstwem podobnych uwarunkowań jest znowu deformacja<br />

osobowości, która usiłuje się realizować nie przez osobisty kontakt<br />

z Bogiem i wspólnotą, lecz przez działania wpływowych dobrodziejów<br />

rezerwujących ekspresję dobroci do ograniczonego kręgu pupilków.<br />

Tolerowanie podobnego lobbingu pozostaje znowu w rażącej<br />

sprzeczności z zasadą „Prawda was wyzwoli”. Wspólnota Kościoła,<br />

oddająca cześć Ojcu „w Duchu i Prawdzie” (J 4, 24), winna być przykładem<br />

autentycznego istnienia przepojonego łaską, nie zaś treningiem<br />

dyplomatycznych postaw, w których cel uświęca środki. Jeśli<br />

dyplomatyczne układy są traktowane jako główny motor działań<br />

w Kościele, otrzymujemy wtedy pragmatyzm wyprany z etyki i lekceważący<br />

elementarne zasady teologii.<br />

76


TEMAT MIESIĄCA<br />

Wielka integracja<br />

Niepokój o umiejętne podejmowanie przez Kościół nowych wyzwań<br />

epoki ma swe głębokie uzasadnienie. Z jednej strony wszyscy,<br />

W pluralizmie propozycji<br />

łatwo podjąć działania<br />

pozorne, byle tylko nie<br />

stwarzać wrażenia bierności.<br />

którzy kochają Kościół, chcą profilaktycznie<br />

przeciwdziałać potencjalnym zgorszeniom.<br />

Z drugiej strony bratnie Kościoły chrześcijańskie<br />

podejmują wiele działań, które stanowią<br />

próbę odpowiedzi na kulturowe wyzwania<br />

współczesności. Może to rodzić naturalny lęk, by inercja kościelnych<br />

struktur nie prowadziła u nas do grzechu zaniedbania.<br />

W pluralizmie krzyżujących się propozycji łatwo podjąć wtedy działania<br />

pozorne, byle tylko nie stwarzać wrażenia bierności, która może<br />

kojarzyć się z samozadowoleniem. Nie zachęcając bynajmniej do tej<br />

ostatniej postawy, śmiem twierdzić, iż w chaosie obecnych przekształceń,<br />

w różnorodności nowych propozycji, szczególnie czytelnym znakiem<br />

Chrystusowej prawdy pozostają te ośrodki, w których świadectwo<br />

ewangelicznych wartości okazuje się ważniejsze od sporów<br />

inspirowanych doraźnymi uwarunkowaniami. By uzasadnić te opinię,<br />

odwołam się raz jeszcze do osobistych doświadczeń pastoralnych.<br />

W kwietniu <strong>2002</strong> roku przybyłem z wykładami do Berkeley zaproszony<br />

przez Boba Russella, który jest zarazem profesorem fizyki,<br />

dyrektorem instytutu badań interdyscyplinarnych i anglikańskim<br />

księdzem. Jego żona, Charlotte, po przyjęciu święceń kapłańskich<br />

bodajże u prezbiterianów, pełni funkcję jednego z duszpasterzy akademickich<br />

w Berkeley. W drodze z lotniska Bob poinformował mnie,<br />

że ich najstarsza córka przeszła właśnie na katolicyzm. Skończyła<br />

studia, zaczęła poważnie myśleć o małżeństwie i razem ze swym<br />

chłopcem, pochodzącym z obojętnej religijnie rodziny żydowskiej,<br />

podjęła długie dyskusje teologiczne. Szukając odpowiedzi, trafiła do<br />

uniwersyteckiego Newman Center, gdzie jeden z miejscowych jezuitów<br />

stał się powiernikiem jej rozterek. Dzięki jego pomocy, po wcześniejszej<br />

wyprawie do Rzymu i spotkaniu z Janem Pawłem II podczas<br />

środowej audiencji, podjęła ostateczną decyzję – zdecydowała<br />

się na wybór katolicyzmu jako swej wiary.<br />

77


ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI<br />

Duch Prawdy, obiecany Kościołowi, prowadzi niezmiennie swą<br />

misję na szlakach meandrów kulturowych, wśród zawirowań rodzących<br />

napięcie i niepokój. Nasze świadectwo prawdy trzeba zespolić<br />

z Jego działaniami. Ani panika, ani pesymizm nie należały nigdy do<br />

zbioru cnót chrześcijańskich. Troska o doskonalenie instytucjonalnych<br />

struktur nie powinna nigdy niszczyć wrażliwości na działanie<br />

łaski Ducha Świętego towarzyszącej naszym wysiłkom. Nie istnieją<br />

proste rozwiązania, dzięki którym Kościół stawałby się automatycznie<br />

wolny od jakiejkolwiek skazy czy zmarszczki. Istnieje natomiast<br />

potrzeba codziennego zespolenia charyzmatu i urzędu, osobowości<br />

i instytucji w taki sposób, by Kościół był dla świata sakramentem<br />

spotkania z łaską umacniającą nadzieję i niosącą wyzwolenie, dzięki<br />

świadectwu Prawdy.<br />

W zbawczej misji Jezusa Chrystusa ujawniło się radykalne przejście<br />

od potocznych wyobrażeń o triumfującym Mesjaszu, przez szarą<br />

codzienność Nazaretu, w którym Jezus spędził większość swej ziemskiej<br />

misji, aż po ból Ogrójca i cierpienie Golgoty. W naszej wizji<br />

Kościoła konieczne jest również przejście od wyobrażeń o idealnej<br />

instytucji do realnego Kościoła, który uczestniczy w życiowych Golgotach<br />

człowieka, wnosząc łaskę Bożą w prozę codzienności inspirowanej<br />

duchem Nazaretu. Poszukiwanie idealnych struktur, w których<br />

dramat krzyża byłby jedynie historycznym wspomnieniem, nie<br />

zaś realnym składnikiem wszelkich działań zbawczych, oznaczałoby<br />

dominację prywatnej estetyki nad teologiczną wizją Kościoła. Wyrazem<br />

realizmu jest natomiast coraz głębsze odkrywanie naszej roli<br />

świadków Zmartwychwstania w kontekście zbawczym, w którym<br />

współistnieją łaska i grzech, dramat zdrady i świadectwo wierności.<br />

ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI, ur. 1948, prof. dr hab., filozof, publicysta, arcybiskup<br />

metropolita lubelski (od 1997 r.), w latach 1990-1997 ordynariusz<br />

tarnowski. Ostatnio wydał: Kuszenie Pana Cogito (2000), Bóg<br />

postmodernistów (2001), Elementarz księdza Życińskiego dla biskupa<br />

i świeckiego (<strong>2002</strong>).<br />

78


TEMAT MIESIĄCA<br />

Ks. Grzegorz Ryś<br />

Grzech w Kościele<br />

czy grzech Kościoła?<br />

Człowiek, dopuszczając się grzechu, nie decyduje<br />

jedynie o własnym losie, lecz także w jakiejś<br />

mierze determinuje moralne wybory innych<br />

ludzi, nie tylko bezpośrednio z nim związanych,<br />

ale nawet żyjących w następnych pokoleniach.<br />

Zarys problematyki<br />

Już samo postawienie tytułowego problemu można by uznać za<br />

niesłużącą niczemu ani nikomu prowokację, gdyby nie to, że stawiano<br />

go już niejednokrotnie przed nami, i bynajmniej nie bez poważnych<br />

powodów. Już Orygenes na początku III wieku opisywał K o -<br />

ściół (a nie tylko jego poszczególne członki) za pomocą biblijnej<br />

figury, jaką była nierządnica Rahab 1 . Postępował zresztą w ten sposób<br />

wprost za przykładem proroków (np. Ezechiela czy Ozeasza),<br />

którzy starotestamentalny lud Boży (znów jako całość, a nie tylko<br />

siejących w nim zgorszenie grzeszników) nierzadko określali mianem<br />

nierządnicy. Półtora wieku po Orygenesie św. Ambroży (De virginitate)<br />

przestrzegał swych współwyznawców, że ich grzech nie jest<br />

1<br />

Por. J. Auer i J. Ratzinger, Dogmatic Theology, t. VIII: The Church. The Universal<br />

Sacrament of Salvation, Washington 1993, s. 466.<br />

79


KS. GRZEGORZ RYŚ<br />

wyłącznie ich osobistym dramatem, lecz łatwo staje się raną całego<br />

Kościoła 2 . W ostatnich latach nasz problem został postawiony z nową<br />

mocą w związku ze sformułowanym przez Jana Pawła II w liście<br />

Tertio millennio adveniente wezwaniem do obejmującego zarówno<br />

przeszłość, jak i teraźniejszość Kościoła rachunku sumienia i „oczyszczenia<br />

pamięci”. Profetycznym gestom Papieża (jak choćby wstrząsającej<br />

liturgii pokutnej w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu 2000<br />

roku) towarzyszyły niekończące się dyskusje: czy można w ogóle<br />

mówić o „grzechach K o ś c ioła”? Prawda, grzesznikami okazywali<br />

się w historii jego poszczególni wierni (nawet liderzy), Kościół<br />

wszak jest święty i nie błądzi 3 . „Święty Kościół grzesznych ludzi” –<br />

zgoda, ale „Kościół grzeszny”...?<br />

Jest poza wszelką dyskusją, iż odpowiedzialność za grzech ponosi<br />

ostatecznie zawsze konkretny człowiek, osoba: „rzeczywistość winy<br />

i zasługi jest nieprzekazywalna – uczy Papież. – Grzech w znaczeniu<br />

prawdziwym i właściwym jest zawsze aktem konkretnej osoby, ponieważ<br />

jest aktem wolności poszczególnego człowieka, nie zaś aktem<br />

grupy czy wspólnoty” 4 . Z drugiej jednak strony Pismo Święte<br />

mówi w kilku miejscach o „grzechu świata” (np. J 1, 29); stwierdza<br />

nawet, że jednym z wymiarów dzieła Ducha Świętego jest „przekonać<br />

świat o grzechu” (por. J 16, 8-9). Zapewne, słowo „grzech”<br />

jest użyte w owym określeniu („grzech świata”) w sensie analogicznym,<br />

nie znaczy wszak, że „czysto abstrakcyjnym” i „mało konkretnym”.<br />

Komentując je, ks. Józef Majka przytacza słowa Franza Böckle:<br />

„Odejście od Boga staje się głębszą siłą fatalną; tak jak grzech powoduje<br />

w życiu osobistym stan, który warunkuje dalsze grzechy, tak<br />

2<br />

Zob. H. de Lubac, Medytacje o Kościele, tłum. J. Białkowska-Cichoń, Kraków 1997,<br />

s. 101.<br />

3<br />

Charakterystyczna pod tym względem jest terminologia artykułu (choć nie powstał<br />

on w związku z Jubileuszem roku 2000) ks. Józefa Majki Grzech społeczny (Colloquium<br />

Salutis, „Wrocławskie Studia Teologiczne” 17:1985, s. 211-224). Autor stosunkowo łatwo<br />

posługuje się pojęciem „grzech świata” (peccatum mundi); składają się nań: 1) społeczny<br />

zły przykład; 2) zafałszowanie wartości i norm moralnych; 3) laicyzacja, „zamykająca<br />

przed człowiekiem dostęp do łaski zbawienia”. Przechodząc jednak do opisu rzeczywistości<br />

Kościoła, ks. Majka zaznacza co prawda, iż „nie ma grzechu, który by nie<br />

zniekształcał oblicza Kościoła”, ostatecznie jednak wzbrania się przed ukuciem analogicznego<br />

terminu „grzech Kościoła”, a swoje rozważania kryje za „bezpiecznym” łacińskim<br />

śródtytułem: Peccata membrorum Ecclesiae („grzechy członków Kościoła”).<br />

4<br />

Reconciliatio et poenitentia, nr 16.<br />

80


TEMAT MIESIĄCA<br />

w historii ludzkości grzech stwarza atmosferę, przestrzeń, w której<br />

istnieje łatwość grzechu”. Tak więc – pisze dalej już od siebie polski<br />

teolog – „grzech świata jest tu rozumiany jako środowisko, warunkujące<br />

wykonywanie wolności przez człowieka i utrudniające mu powrót<br />

do Boga, stawiające go w warunkach usytuowanej wolności” 5 .<br />

W tym miejscu warto odwołać się wprost do słów Jana Pawła II zapisanych<br />

w encyklice Sollicitudo rei socialis (nr 36). Papież mówi o społecznych<br />

konsekwencjach poszczególnych grzechów indywidualnych<br />

osób: każdy z nich „wprowadza w świat uwarunkowania i przeszkody,<br />

których działanie znacznie wykracza poza aktywność i krótki bieg<br />

życia jednostki”. Tak więc człowiek, dopuszczając się grzechu, nie decyduje<br />

jedynie o własnym losie, lecz także w jakiejś mierze determinuje<br />

moralne wybory innych ludzi, nie tylko bezpośrednio z nim związanych,<br />

ale nawet żyjących w następnych pokoleniach.<br />

Dochodzimy w ten sposób do niezwykle ważnego we współczesnej<br />

teologii społecznej pojęcia „struktur grzechu”. We wspomnianej<br />

encyklice Sollicitudo rei socialis Ojciec Święty definiuje je w następujący<br />

sposób: struktury grzechu to „suma czynników negatywnych,<br />

których działanie zmierza w kierunku przeciwnym niż prawdziwe<br />

poczucie powszechnego dobra wspólnego<br />

Samo pojęcie „struktur<br />

i potrzeba popierania go. Zdaje się [ona] stwarzać<br />

– dla osób i instytucji – trudną do prze-<br />

grzechu” nie unieważnia<br />

ludzkiej odpowiedzialności.<br />

zwyciężenia przeszkodę [w dążeniu do dobra]”.<br />

Te „czynniki” – stwierdza z naciskiem w swoim komentarzu<br />

do encykliki ks. Władysław Piwowarski – nie mają charakteru psychicznego<br />

czy psychospołecznego (tzn. nie chodzi na przykład o czyjąś<br />

skłonność do zła); chodzi tu raczej o twory społeczne – instytucje<br />

(utrwalone schematy działania społecznego) i organizacje (zespoły<br />

instytucji) 6 – o (jak mówił Emmanuel Mounier) „ustalony nieład”<br />

czy pseudoporządek systemu społecznego 7 .<br />

Samo pojęcie „struktur grzechu” – powtórzmy – nie unieważnia<br />

ludzkiej odpowiedzialności; ich „grzeszność” jest wyłącznie wyni-<br />

5<br />

J. Majka, op. cit., s. 214.<br />

6<br />

W. Piwowarski, Grzechy społeczne i struktury grzechu w nauczaniu Jana Pawła II,<br />

„Studia Warmińskie” 37:2000, s. 466.<br />

7<br />

Por. A. Stanowski, Społeczne struktury grzechu, „Ethos” 3-4:1990, s. 188.<br />

81


KS. GRZEGORZ RYŚ<br />

kiem grzechów poszczególnych ludzi: tych, którzy je stworzyli; tych,<br />

którzy je umacniają (np. mnożąc służące im uzasadnienia); wreszcie<br />

tych, którzy utrudniają ich usunięcie (zamaskowany udział w złu,<br />

zmowa milczenia itp.) 8 . Papież bez cienia wahania wylicza po imieniu<br />

motywy tworzenia, a następnie petryfikowania struktur grzechu.<br />

Są nimi najczęściej: żądza zysku i nieuporządkowane pragnienie władzy.<br />

Jedno i drugie Jan Paweł II zdecydowanie kwalifikuje jako bałwochwalstwo<br />

i sprzeniewierzenie się postawie solidarności (w wymiarze<br />

świata) oraz rzeczywistości komunii/wspólnoty (w Kościele),<br />

która wyraża się także – deklarowaną nieustannie w ostatnich dekadach<br />

– zdecydowaną opcją na rzecz ubogich. Wobec takiej diagnozy<br />

nie sposób chyba nie zapytać o możliwość struktur grzechu w Kościele,<br />

tym bardziej że ich istnienie godziłoby niemal w samą jego<br />

najgłębszą naturę (czyż Kościół nie jest w swej istocie „znakiem i narzędziem<br />

wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem oraz komunii całego<br />

rodzaju ludzkiego” 9 ?).<br />

Wcześniej warto jednak przywołać jeszcze jedno rozróżnienie,<br />

wprowadzone (przynajmniej w polskiej literaturze przedmiotu) przez<br />

Adama Stanowskiego. W wykładzie wygłoszonym 12 maja 1989<br />

w Instytucie Jana Pawła II w Lublinie wyróżnił on: 1. struktury grzechu<br />

„w stanie czystym”, które „z natury swojej służą złu”, jak na<br />

przykład cenzura czy policja polityczna; oraz 2. struktury „nacechowane<br />

grzechem”, które nie mają takiego charakteru z samej swej<br />

natury, mogą go jednak nabyć i wtórnie funkcjonować przeciwnie<br />

do zamierzonego pierwotnie dobra. Te drugie są, oczywiście, o wiele<br />

powszechniejsze, choć granica między pierwszą a drugą grupą jest<br />

niejednokrotnie trudna do uchwycenia 10 . Pamiętając o owej niejednorodności<br />

grzesznych struktur, możemy przystąpić do prezentacji<br />

jednego (ale za to niewątpliwie wymownego) przykładu z historii<br />

Kościoła.<br />

82<br />

8<br />

Zob. Sollicitudo rei socialis, nr 36.<br />

9<br />

Por. KK, nr 1.<br />

10<br />

Zob. A. Stanowski, op. cit., s. 190-192.


TEMAT MIESIĄCA<br />

Państwo Kościelne<br />

Nie miejsce tu z pewnością na detaliczną prezentację dziejów<br />

Państwa Kościelnego, a zwłaszcza jego genezy. Na potrzeby naszych<br />

refleksji wystarczy jedynie powiedzieć, iż podaje się we wszystkich<br />

podręcznikach datę jego powstania (754) w bardzo niewielkim stopniu<br />

potwierdzaną przez źródła. Patrimonium, a właściwie patrimonia<br />

(gdyż było ich kilkanaście) św. Piotra sięgają swymi początkami<br />

okresu bezpośrednio pokonstantyńskiego; ich dokładny wykaz znany<br />

jest z czasów papieża Gelazego I (V w.), a następnie (już wraz z opisem<br />

struktur zarządzania, dochodów, administracji itd.) – z listów<br />

św. Grzegorza Wielkiego (590-604). Pod koniec VI stulecia papiestwo<br />

było „największym posiadaczem ziemskim w zachodniej Europie”<br />

11 . Karolingowie więc – o czym wyraźnie świadczą dokumenty –<br />

nie tyle nadawali, ile oddawali św. Piotrowi jego własność, nadszarpniętą<br />

w wyniku zawieruchy wędrówki ludów na Półwyspie Apenińskim.<br />

Proces powtórzył się znowu w wieku XI, kiedy po kryzysie<br />

papiestwa w „czarnym” X stuleciu liderzy tzw. reformy gregoriańskiej<br />

zażądali zwrotu rozgrabionych w dużej części ziem. Zmieniło<br />

się wszak wyraźnie ich przeznaczenie. W czasach Gelazego I i Grzegorza<br />

Wielkiego dochody z patrimoniów były wykorzystywane niemal<br />

w całości na cele charytatywne; papież Gelazy określał je wprost<br />

jako res pauperum; Grzegorz dzięki środkom czerpanym z bogatych<br />

włości sycylijskich zapewniał byt materialny kilku tysiącom mniszek<br />

w Rzymie. Począwszy od przełomu XI i XII wieku, „państwo” papieży<br />

miało służyć głównie umacnianiu ich własnego prestiżu i pozycji<br />

w feudalnej Europie. Zaraz w pierwszym roku swego pontyfikatu<br />

Innocenty III stwierdzał: „Patrimonium Kościoła [rzymskiego]<br />

nie służy żadnemu innemu celowi niż jego władzy i zwierzchnictwu<br />

nad Italią (...). Zamiast wydawać je w ręce obcych, pragniemy patrimonium<br />

Kościoła – dla Jego czci i zwierzchnictwa nad Italią – na<br />

zawsze zachować dla siebie” 12 .<br />

11<br />

W. Ullmann, A Short History of the Papacy in the Middle Ages, London 1972, s. 49.<br />

12<br />

Die Register Innocenz’ III, t. 1: Pontifikatsjahr 1198/99. Texte, wyd. O. Hageneder<br />

i A. Haidacher, Graz-Köln 1964, s. 126-128.<br />

83


KS. GRZEGORZ RYŚ<br />

Wraz z pierwotną funkcją straciło jednak ono także swe pierwotne<br />

(wręcz naturalne) uzasadnienie i trzeba było dopracować się nowego.<br />

Sięgnięto więc wpierw po fałszerstwo (niesławna Donacja<br />

Konstantyna sfabrykowana na Lateranie w II połowie VIII wieku 13 ).<br />

Rychło wszak okazało się, że ta „argumentacja” może działać dokładnie<br />

wbrew intencjom jej twórców (skoro cesarz „nadał” papieżowi<br />

ziemie, może je też odebrać...), sięgnięto więc po „dowody”<br />

teologiczne. Już w połowie XII wieku Gerhoh z Reichersbergu w liście<br />

skierowanym do papieża Hadriana IV dzielił się następującym<br />

wywodem logicznym: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela.<br />

Złączył ze sobą Bóg Chrystus w swojej osobie dwie władze: pierwszą<br />

– kapłańską – symbolizowała biała szata, w której poprowadzono<br />

Go przed Heroda; drugą – królewską – wyrażała szata purpurowa,<br />

w której stanął przed Piłatem. Pokazał w ten sposób, że posiadł<br />

godność wyższą nie tylko od wszelkiej władzy kapłańskiej, ale i cesarskiej”<br />

14 . Argumentacja przychodziła w samą porę: w Rzymie od<br />

z górą dziesięciu lat trwała zbrojna rewolta przeciw doczesnej władzy<br />

papieża. W walce z rzymską komuną papież (niespełna rok przed<br />

powstaniem dzieła Gerhoha) sięgnął po najbardziej drastyczne środki:<br />

w Wielkim Tygodniu (1155) obłożył miasto interdyktem, który<br />

cofnął dopiero po wydaniu przez nie czołowego ideologa powstania,<br />

Arnolda z Brescii. Zarówno Hadrian IV, jak i jego poprzednik<br />

Eugeniusz III określali zdecydowanie Arnolda jako „schizmatyka”,<br />

ponieważ podburzał lud przeciw duchownym, oskarżając ich o liczne<br />

nadużycia, w szczególności chciwość, porzucenie ewangelicznego<br />

ubóstwa i żądzę władzy. Arnold został pospiesznie spalony na sto-<br />

13<br />

W tym miejscu warto przytoczyć refleksje jednego z wielkich klasyków mediewistyki,<br />

Waltera Ullmanna: „Nigdy. Papiestwo nigdy oficjalnie nie stwierdziło, że tzw. Dekretały<br />

Pseudo-Izydora były jedynie niezwykłych rozmiarów fabrykacją; albo że Donacja<br />

Konstantyna była czystym wymysłem – takich przykładów można by zresztą przytaczać<br />

dziesiątki. Wyjaśnienie w tym przypadku może być tylko takie samo jak w przypadku<br />

milczenia wobec konieczności zganienia postępowania poprzednika: kwestie podejmowane<br />

w owych fałszerstwach należały bez wątpienia do kategorii essentialia papieskiego<br />

systemu władzy. Nie można się było ich wyrzec: wpływały one bowiem żywotnie na samą<br />

podstawę wielu fundamentalnych wprost zasad papieskich rządów” (The Papacy as an<br />

Institution of Government in the Middle Ages, w: tegoż, The Papacy and the Political Ideas<br />

in the Middle Ages, London 1976, s. 90).<br />

14<br />

Gerhoh of Reichersberg, Liber de novitatibus huius temporis, wyd. N. M. Haring,<br />

Toronto 1974, s. 95-96.<br />

84


TEMAT MIESIĄCA<br />

sie, a jego prochy wrzucone do Tybru (z obawy przed ewentualnym<br />

kultem). Okazało się, że czasami w Kościele bezpieczniej jest dopuszczać<br />

się zła, niż otwarcie o nim mówić...<br />

Wróćmy jednak do Gerhoha, gdyż jego przykład w omawianej<br />

przez nas kwestii jest podwójnie wymowny. Dwadzieścia lat wcześniej<br />

prepozyt Reichersbergu ogłosił dzieło De edificio Dei 15 , w którym<br />

w zdecydowany sposób wypowiedział się przeciw jakiemukolwiek<br />

udziałowi duchownych (przede wszystkim biskupów) we<br />

władzy doczesnej. Pisał tam między innymi:<br />

Powiedz, Pawle, co myślisz o urzędzie biskupa. Powinien-li biskup zarządzać<br />

także regaliami? Słuchajcie, co mówi: „Każdy kapłan z ludzi wzięty, dla<br />

ludzi bywa ustanawiany w tym, co należy do Boga, aby składał dary i ofiary za<br />

grzechy” (por. Hbr 5, 1). Jeśli więc w tym tylko jest ustanawiany, co należy do<br />

Boga, cóż mu do tego, co należy do urzędu królewskiego? I jeśli na to jest przeznaczony,<br />

by składał dary i ofiary za grzechy, czemuż zajmuje się zwoływaniem<br />

rycerstwa i przewodzeniem wojennych wypraw [należącym] do króla? (...) Mówi<br />

też jasno Paweł, i to nie tylko o biskupie, ale o każdym, kto podejmuje służbę<br />

Chrystusową: „nikt, kto walczy dla Boga, nie wiąże się sprawami doczesnymi”.<br />

Biskupowi na utrzymanie powinny wystarczyć – pisze już od siebie<br />

Gerhoh – dochody z dziesięcin, i to nie całe, lecz jedynie ich czwarta<br />

część. Pozostałe trzy powinien przeznaczyć odpowiednio na: utrzymanie<br />

duchownych, wsparcie potrzebujących (ubogich, wdów, sierot,<br />

pielgrzymów) i na dofinansowanie budowy kościołów w jego<br />

diecezji. Tymczasem biskupi upierają się przy regaliach, wydając w ten<br />

sposób Kościół na łaskę świeckich władców. Z konieczności też upodabniają<br />

się do nich, sięgając po nie swoje narzędzia. Tu Gerhoh<br />

uderza w ostry ton: biskup stający na czele wojska jest jak Judasz na<br />

czele kohorty; zapomina, że „broń właściwa naszej walce nie jest<br />

cielesna”, i że zgoła nie „cielesną bronią Piotr podbił Rzym”. Nie bój<br />

się, biskupie! – nawołuje pisarz: „jeśli ty opuścisz wojska, Bóg nie<br />

opuści swojego Kościoła!”.<br />

Cóż, kiedy jednak przychodzi Gerhohowi ustosunkować się do<br />

świeckiej władzy papieża, wszystkie te, z taką odwagą wypracowane<br />

15<br />

Gerhohi praepositi Reichersbergensis Opusculum de edificio Dei, wyd. E. Sackur,<br />

MGH, Libelli de lite imperatorum et pontificum saeculis XI. et XII. Conscripti, Hannover<br />

1897.<br />

85


KS. GRZEGORZ RYŚ<br />

zasady decyduje się zawiesić na kołku. Patrimonium s. Petri stanowi<br />

wyjątek. Kwestionująca je rzymska komuna, nadęta pychą, występuje<br />

„przeciw prawu i porządkowi ustanowionemu przez Boga:<br />

wszystko bowiem, co jest od Boga, jest uporządkowane (por. Rz 13,<br />

2)” 16 . Niespójność? Polityczna poprawność? Brak odwagi? A może<br />

brak wyobraźni albo wiary, że może być jeszcze inaczej?<br />

Odpowiedzi, oczywiście, nie poznamy. W każdym razie odnosiłaby<br />

się ona nie tylko do uczonego prepozyta. W lutym 1111 roku<br />

papież Paschalis II podpisał w Sutri traktat z Henrykiem V, w którym<br />

w imieniu Kościoła rezygnował ze wszystkich regaliów. „Pod<br />

groźbą interdyktu i ekskomuniki zakazał wszystkim biskupom i opatom<br />

(w czasie obecnym i na przyszłość) zajmowania owych regaliów,<br />

tzn. miast, księstw, marchii, dworów, [bicia] monety, prawa targowego<br />

(...) wraz ze wszystkim, co się z nimi łączy: rycerstwem i zamkami<br />

królestwa” 17 . W tym samym wszakże – rewolucyjnym w opinii<br />

większości mediewistów – dokumencie papież zapewnił sobie gwarancje<br />

własnego stanu posiadania: jego państwo (rzecz jasna, wraz<br />

ze wszystkimi regaliami) nie podlegało zakwestionowaniu. Regalia<br />

posiadane przez biskupów podkopywały – zdaniem papieża – ich<br />

autorytet i niezależność w stosunku do świeckich władców. W takiej<br />

samej mierze regalia należące do niego miały budować autorytet i niezależność<br />

Stolicy Piotrowej.<br />

Zapytajmy wszak o konsekwencje. Jedną z nich – już wiemy –<br />

był stos Arnolda z Brescii. Nie wszystkie przybierały tak drastyczne<br />

formy, nie znaczy to jednak, że nie wpływały w równym, a nawet<br />

w większym stopniu na losy Kościoła. Oto na przykład tekst układu<br />

pokojowego między papieżem Eugeniuszem III a Fryderykiem Barbarossą,<br />

podpisanego na przełomie 1152 i 1153 roku:<br />

Najdostojniejszy król złoży przysięgę i przyrzeka (...), iż nie zawrze pokoju<br />

ani z Rzymianami, ani z Rogerem księciem Sycylii bez uprzedniej, a nieskrępowanej<br />

zgody i woli rzymskiego Kościoła i najdostojniejszego papieża Eugeniusza<br />

lub jego następców i wraz ze swym rycerstwem uczyni wszystko, by podporządkować<br />

Rzymian władzy papieża i Kościoła rzymskiego (...). Jako pobożny<br />

16<br />

Gerhoh of Reichersberg, op. cit., s. 95.<br />

17<br />

Regestra pontificum Romanorum ab condita Ecclesiae ad annum post Christum natum<br />

MCXCVIII, t. 1: A S.Pietro ad A. MCXLIII, wyd. Ph. Jaffe, Lipsiae 1885, s. 743.<br />

86


TEMAT MIESIĄCA<br />

i szczególny obrońca świętego Kościoła rzymskiego będzie miał we czci urząd<br />

papieża. Regalia św. Piotra – te, które dziś są w posiadaniu [papieża] obroni<br />

przed [niegodziwymi] ludźmi; te zaś, które zostały utracone – przysięga odzyskać,<br />

a odzyskanych strzec. [Przyrzeka także] nie oddać cesarzowi Greków żadnego<br />

terytorium z tej strony morza; w przypadku inwazji – będzie go bronił<br />

wraz ze swoimi ludźmi (...).<br />

Najdostojniejszy papież mocą swego apostolskiego autorytetu przysięga, co<br />

też uczyni, a mianowicie, iż przybywającego [do Rzymu króla] uczci jako najdroższego<br />

syna św. Piotra i bez żadnego sprzeciwu ukoronuje go [oznaczającą]<br />

pełnię władzy koroną cesarską (...). [Przyrzeka również] nie odstąpić cesarzowi<br />

Greków żadnego terytorium z tej strony morza i że w przypadku inwazji stawi<br />

mu opór wraz z poddanymi św. Piotra (cum viribus beati Petri) 18 .<br />

I oto mamy biskupa Rzymu, który – dla dobra rzymskiego Kościoła<br />

(!) – prowadzi (rękami przyszłego cesarza i za cenę korony)<br />

wojnę ze swymi wiernymi. Dobro Kościoła zlało się z doczesnym<br />

interesem papieża; ten zaś daje się łatwo wmontować w doraźne<br />

układy i napięcia, stając się jednym z europejskich graczy politycznych.<br />

A wszystko to na długo przed XIX stuleciem, w którym pytanie<br />

o to, kim jest papież – następcą Piotra czy raczej jednym z włoskich<br />

książąt – położyło się bolesnym cieniem na losach całego Kościoła.<br />

Eugeniusz III, współsygnator cytowanego układu, nie był człowiekiem<br />

polityki. Był cystersem, jednym z uczniów św. Bernarda<br />

z Clairvaux. Kiedy zostawał biskupem Rzymu, jego mistrz w przesłanym<br />

do niego liście wyraził bez ogródek swoje wątpliwości co do<br />

sensowności jego wyboru: czy mnich może być papieżem? Jak się<br />

odnajdzie – ze swoją wrażliwością i ewangelicznymi ideałami –<br />

w skomplikowanym świecie feudalnych zależności i zgoła nieubogich<br />

środków? Jak uda mu się pozostać sobą, piastując stanowisko,<br />

na którym – by użyć jednego z najsławniejszych cytatów z Bernarda<br />

– stanie się następcą „nie tylko Piotra, ale i Konstantyna”? Czy nie<br />

zostanie skazany na niekończącą się serię kompromisów z własnym<br />

sumieniem? Na akceptację metod, o których wcześniej nawet nie<br />

chciałby myśleć?<br />

18<br />

Diplomatum regum et imperatorum Germaniae Tomus X. Pars I: Friderici I. diplomata<br />

inde ab A. MCLII. usque ad A. MCLVIII, wyd. H. Appelt, MGH, Hannover 1975, s.<br />

85-86.<br />

87


KS. GRZEGORZ RYŚ<br />

Czy to, czego opat z Clairvaux obawia się dla swego ucznia, nie<br />

jawi się jego oczom jako „struktura grzechu” (albo przynajmniej „nacechowana<br />

grzechem”)? Odpowiedź jest raczej oczywista. Owszem,<br />

każde kolejne stulecie miało w coraz boleśniejszy sposób objawiać<br />

taki jej charakter. „Nieszczęsna darowizna” – mówił o Państwie Kościelnym<br />

Dante. „Puszka Pandory” – tak w naszych czasach określił<br />

je Hans Urs von Balthasar. Cóż, kiedy jego relikty trwają po dzień<br />

dzisiejszy...<br />

Święty Kościół i societas perfecta<br />

Przykład Państwa Kościelnego jako struktury nacechowanej grzechem<br />

nie dla wszystkich zapewne jest równie oczywisty, jak na przykład<br />

inkwizycja. Być może jednak właśnie dlatego pozwala on na<br />

pełniejsze zrozumienie przytoczonej w pierwszej części rozważań<br />

Wszystkie stworzone przez<br />

człowieka struktury<br />

(także w Kościele)<br />

wymagają stale nawracającej<br />

refleksji.<br />

88<br />

definicji „struktur grzechu”, zawartej w encyklice<br />

Sollicitudo rei socialis. Jan Paweł II mówi<br />

w niej o „strukturach działających w kierunku<br />

przeciwnym niż prawdziwe poczucie<br />

dobra wspólnego” (podkr. G. R.). Otóż<br />

właśnie: „prawdziwe poczucie dobra wspólnego”<br />

absolutnie nie musi być stałe w odniesieniu do konkretnej instytucji.<br />

To, co jest dobre i użyteczne w określonym kontekście społecznym<br />

czy politycznym, nie musi wcale takie być w zmienionych<br />

okolicznościach. Patrimonium s. Petri w czasach Gelazego i Grzegorza<br />

musiało być (i było!) postrzegane inaczej niż za pontyfikatu Piusa<br />

IX. Kto wie, czy z tej konstatacji nie wynika najważniejszy postulat<br />

zawarty implicite w papieskiej definicji „struktur grzechu”: oto wszystkie<br />

stworzone przez człowieka struktury (także w Kościele) wymagają<br />

stale nawracającej refleksji, a w jej efekcie rozwoju lub korektur.<br />

Raz po raz trzeba pytać: Czy jeszcze służą swojemu celowi? Czy<br />

może raczej obróciły się już przeciw niemu? Tym bardziej że przecież<br />

nie chodzi o „dobro struktur”, tylko o „dobro wspólne”!<br />

Tu jednak musi pojawić się dodatkowa refleksja: wszak nie wszystkie<br />

struktury w Kościele mają genezę czysto ludzką. Które więc jego


TEMAT MIESIĄCA<br />

elementy podlegają reformie, a które jej nie potrzebują? A nawet nie<br />

dopuszczają (jako pochodzące od Boga)? Czy Kościół nie jest święt<br />

y ? Czy nie nazywamy go także societas perfecta (społeczność doskonała)?<br />

Czy „doskonałość” dopuszcza zmianę? Jak owo „perfecta”<br />

ma się do soborowego „semper reformanda”?<br />

Kościół jest święty. „Świętość” jest tym przymiotem Kościoła,<br />

który pojawia się jako najdawniejszy w pierwszych symbolach wiary<br />

(czasami towarzyszą mu inne przymioty, jak „apostolskość” czy „katolickość”;<br />

czasami jest jedynym atrybutem). „Wierzę w święty<br />

Kościół” – czytamy w tekście zwanym Epistola Apostolorum (ok. 160,<br />

Azja Mniejsza). „I w święty katolicki Kościół” – odnajdujemy w egipskim<br />

papirusie z Der-Balyzeth, zawierającym opis liturgii z IV wieku<br />

(ale o pokładach znacznie starszych). Podobnie w najstarszych symbolach<br />

koptyjskim i etiopskich: „Wierzę w święty Kościół katolicki<br />

apostolski; Czy wierzysz w święty katolicki Kościół?”. W Tradycji<br />

apostolskiej Hipolita Rzymskiego (ok. 215) w wyznaniu wiary pada<br />

pytanie: „Wierzysz w Ducha Świętego, święty Kościół i zmartwychwstanie<br />

ciała?”. W Explanatio Symboli św. Ambrożego (koniec IV<br />

w.) podobnie: „Wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół, odpuszczenie<br />

grzechów, zmartwychwstanie ciała”. Przykłady można by<br />

mnożyć w nieskończoność 19 .<br />

Tak samo brzmiące formuły nie tak samo wszakże przez wszystkich<br />

były rozumiane. Bez wątpienia dla wszystkich „święte” było<br />

Pismo, „święte” – kapłaństwo i pozostałe sakramenty (zwłaszcza<br />

Eucharystia). Ale jak do „świętości” Kościoła miała się „świętość”<br />

i „grzeszność” przyznających się doń ludzi? Nowacjan w imię świętości<br />

Kościoła (Oblubienica „zawsze nieskalana, nienaruszona i doskonała<br />

dziewictwem i świętością prawdy”) odmawiał w nim grzesznikom<br />

rzeczywistego członkostwa. Augustyn – odwrotnie – przypominał,<br />

iż Kościół jest siecią zagarniającą dobre i złe ryby oraz polem,<br />

na którym aż do żniwa rosną chwast i pszenica. „Świętość” bierze się<br />

z Boga: „Gdy [Kościół] udziela tego, co jest od Boga, udziela święto-<br />

19<br />

Zob. H. Denzinger i A. Schönmetzer, Enchiridion symbolorum, definitionum et<br />

declarationum de rebus fidei et morum, Freiburg 1976 (wyd. 36), nry 1-63.<br />

89


KS. GRZEGORZ RYŚ<br />

ści, nawet jeśli jest świadom swego braku świętości” 20 . Gdzieś pośrodku<br />

między Nowacjanem a Augustynem sytuował się ze swoją<br />

wizją św. Cyprian. Godząc się na rozgrzeszenie „upadłych” (ci, którzy<br />

zaparli się wiary w czasie prześladowań), tym samym nauczał, że<br />

ich słabość nie unieważnia świętości Kościoła. Z kolei jednak w sporze<br />

o ważność chrztu udzielanego przez heretyków zdawał się czynić<br />

ze świętości kapłana warunek sine qua non przekazania sakramentalnej<br />

łaski. „Nie chciał dopuścić myśli, aby Kościół mógł tolerować<br />

grzesznych duchownych. Wierni – według niego – nie mogli być wolni<br />

od skażenia grzechem tak długo, dokąd trwali we wspólnocie z grzesznym<br />

kapłanem. Poglądy Cypriana wydają się zmierzać do następującej<br />

konkluzji: Kościół jako niejednorodne ciało domaga się nieskazitelności<br />

swych biskupów i księży, aby z kolei oni, na drodze posługi<br />

sakramentalnej, mogli uświęcać pozostałych członków Kościoła” 21 .<br />

W ciągu siedemnastu stuleci, jakie dzielą nas od sformułowania tamtych<br />

stanowisk, za każdym z nich ustawił się długi ciąg kontynuatorów:<br />

teologów, biskupów, reformatorów, ortodoksyjnych i nie, kanonizowanych,<br />

spalonych, czasem rehabilitowanych; nie sposób w tej<br />

chwili dokonywać jakiejkolwiek ich prezentacji (to temat na osobny<br />

artykuł). Historia owocuje przecież ostrożną syntezą. Warto ją przedstawić<br />

w wersji zawartej w podręczniku Teologia dogmatyczna, wydanym<br />

pod wysoką redakcją obecnego prefekta Kongregacji Doktryny<br />

Wiary: „Tylko Bóg jest »święty« we właściwym znaczeniu tego<br />

słowa. Wszystko inne, poza Bogiem, co również określamy jako »święte«,<br />

otrzymuje prawo do tego tytułu jedynie przez swoją relację do<br />

świętego, wszech-świętego, trój-świętego (Iz 6, 3) Boga. »Święty«<br />

jest więc terminem wyrażającym nie jakąś wartość, lecz istotę Boga”.<br />

Konsekwentnie, „świętość” Kościoła jest najpierw świętością jego<br />

Głowy – Chrystusa, który jest stale w nim obecny, tzn. także zjednoczony<br />

(poprzez chrzest) z każdym z wiernych (dzięki temu także i oni<br />

– już w listach Pawłowych – są nazywani „świętymi”). Taka ich tożsamość<br />

staje się dla nich z kolei wezwaniem do „uświęcenia” na dro-<br />

20<br />

Contra litteras Petiliani, zob. H. de Lubac, op. cit., s. 97.<br />

21<br />

J. Pelikan, The Christian Tradition. A History of the Development of Doctrine, t. 1:<br />

The Emergence of the Catholic Tradition (100-600), Chicago-London 1971, s. 158.<br />

90


TEMAT MIESIĄCA<br />

dze składania Bogu z siebie „żywej ofiary” (kapłaństwo powszechne),<br />

a także doskonalenia życia moralnego i praktykowania miłości.<br />

Miłość i wspólnotowe przeżywanie świętych sakramentów przekształcają<br />

Kościół w communio sanctorum (wspólnotę świętych i tego, co<br />

święte 22 ). Wszystko to jednak w niczym nie unieważnia prawdy, iż<br />

„Oblubienicą bez skazy i zmarszczki” stanie się Kościół dopiero<br />

w wieczności. „Czy byłby w dalszym ciągu Kościołem Chrystusa,<br />

gdyby już teraz stał się kompletnie bezgrzeszny i nie potrzebował już<br />

dłużej cierpienia i ofiary Jezusa Chrystusa? Chrystus umarł raz jeden<br />

za grzechy nas wszystkich, [jednakże] aż do końca świata Kościół<br />

z Jego nakazu codziennie składa ofiarę nieustannej Eucharystii. Czyżby<br />

ta Ofiara miała być jedynie symbolicznym przedstawieniem? Czyż<br />

nie jest raczej nieustanną obecnością przebłagalnej ofiary Chrystusa<br />

za Jego Oblubienicę – Kościół, który wciąż potrzebuje przebłagania,<br />

gdyż jest grzeszny?” 23 .<br />

Tak zarysowane pole semantyczne „świętości” jako przymiotu<br />

Kościoła w niewielkim raczej stopniu zahacza o drugie z zasygnalizowanych<br />

wyżej pojęć, a mianowicie: societas perfecta (Kościół jako<br />

„społeczność doskonała”). I nic w tym dziwnego, gdyż „doskonałość”,<br />

o którą w owym pojęciu chodzi, bynajmniej nie oznacza kwalifikacji<br />

moralnej, lecz cechę opisywaną w języku prawa, ewentualnie<br />

filozofii społecznej.<br />

Jedną z konsekwencji wejścia Kościoła w świat rzymski (szczególnie<br />

po upadku Jerozolimy w roku 70) była poważna reinterpretacja<br />

jego (tzn. Kościoła) samorozumienia. Prawda, że przy tworzeniu<br />

w Rzymie zrębów łacińskiej terminologii teologicznej, greckie<br />

określenie Ekklesia (znane z Septuaginty, gdzie występuje ponad stukrotnie)<br />

zostało po prostu przejęte i zlatynizowane (łac. Ecclesia),<br />

a nie oddane jakimś łacińskim odpowiednikiem (np. contio czy commitia)<br />

– najwyraźniej chodziło o odróżnienie wspólnoty Kościoła od<br />

każdej innej wspólnoty politycznej. Z drugiej strony jednak samo<br />

pojęcie Kościoła zostało rychło uzupełnione o typowo rzymskie ele-<br />

22<br />

Łaciński zwrot dopuszcza obydwa znaczenia i tak też – dwojako – był wykładany:<br />

1) communio sanctorum – od sancta, czyli „rzeczy święte” (liczba poj. sanctum), np. sakramenty;<br />

oraz 2) communio sanctorum – od sancti tzn. „święci” (l. poj. sanctus).<br />

23<br />

Zob. J. Auer i J. Ratzinger, op. cit., s. 454-469.<br />

91


KS. GRZEGORZ RYŚ<br />

menty, jak struktury i prawo (ordo, lex – te terminy występują już u<br />

Tertuliana), a skrypturystyczna idea „ludu Bożego” została skomponowana<br />

z ideą rzymskiego populus. Takie – jurydyczne bardziej niż<br />

teologiczne – ujęcie Kościoła zapanowało w nim niepodzielnie (już<br />

w średniowieczu) w czasach reformy gregoriańskiej. W tym właśnie<br />

kontekście św. Tomasz z Akwinu zdecydował się użyć w odniesieniu<br />

do Kościoła pojęcia societas vel communitas perfecta. Tym samym<br />

określeniem zresztą opisywał także państwo i owa analogia stanowi<br />

klucz do właściwego zrozumienia „doskonałości”, o której mowa.<br />

Otóż państwo jest „doskonałe”, ponieważ posiada wszystkie środki<br />

potrzebne do osiągnięcia właściwych sobie celów. Podobnie i Kościół<br />

dysponuje wszystkimi koniecznymi środkami do realizacji sobie<br />

właściwego celu, tzn. prowadzenia ludzi do zbawienia. Społecznością<br />

„doskonałą” nie jest natomiast (w tymże kluczu) na przykład<br />

rodzina, ponieważ w dążeniu do swoich celów zdana jest nieustannie<br />

na pomoc zarówno państwa, jak i Kościoła. Societas perfecta oznacza<br />

więc, ni mniej, ni więcej, tylko autonomiczny, samowystarczalny,<br />

polityczno-prawny byt społeczny 24 .<br />

W tym też znaczeniu jako pierwszy z papieży użył owego określenia<br />

w stosunku do Kościoła bł. Pius IX. W jego Syllabusie, wśród<br />

błędów dotyczących „Kościoła i jego praw” (paragraf V) na pierwszym<br />

miejscu znalazła się następująca opinia: „Kościół nie jest prawdziwą<br />

i doskonałą społecznością (vera perfectaque societas), cieszącą<br />

się pełną wolnością; nie jest też w jego władzy kierować się własnymi<br />

i stałymi prawami, przekazanymi mu przez jego Boskiego Założyciela,<br />

lecz do władzy cywilnej należy określenie praw i ograniczeń<br />

Kościoła, w ramach których może [dopiero] stosować się do własnych<br />

przepisów” 25 . Oczywiście, sformułowanie ma swój tekst i kontekst,<br />

a ten ostatni stanowiły XIX-wieczne spory o miejsce Kościoła<br />

w kształtującej się – nierzadko wśród gwałtownych wstrząsów – liberalnej<br />

Europie. Dziesiątki znaków zapytania postawionych wobec<br />

dawnego modelu Kościoła, a w pamięci ciągle straszliwe prześladowanie<br />

i schizma z czasów rewolucji francuskiej. Koncepcja societas<br />

24<br />

Szerzej – zob. J. Werbick, Den Glauben Verantworten. Eine Fundamental-theologie,<br />

Freiburg-Basel-Wien 2000, s. 711-714.<br />

25<br />

H. Denzinger i A. Schönmetzer, op. cit., nr 2919.<br />

92


TEMAT MIESIĄCA<br />

perfecta miała więc bronić niezależności Kościoła i jego autonomii –<br />

najpierw przed liberalnym myśleniem, przekutym następnie na takież<br />

zasady konstytucyjne. Last but not least jej celem była także<br />

obrona Państwa Kościelnego, po raz kolejny (i jak się okazało ostateczny)<br />

zakwestionowanego przez włoską rację stanu.<br />

Niezależnie od takich obciążeń sformułowaniem societas perfecta<br />

posłużył się jeszcze kilkakrotnie w swych dokumentach papież Leon<br />

XIII (zwłaszcza w encyklice Immortale Dei z 1 <strong>listopad</strong>a 1885), a także<br />

Pius XI w liście apostolskim Divini illius magistri (z 31 grudnia<br />

1929) dotyczącym chrześcijańskich zasad edukacji. Obydwaj wszakże<br />

wyraźnie już zawężali ową „perfekcyjność” Kościoła do jemu właściwego<br />

celu. Kościół jako „wspólnota nadprzyrodzona (supernaturalis)”<br />

prowadzi swoich wiernych do zbawienia. I w tej jedynie mierze<br />

pozostaje niezależny (zwłaszcza od władzy państwowej) i „samowystarczalny”<br />

(posiada bowiem wszystkie odpowiadające własnemu<br />

celowi środki – narzędzia łaski) 26 . Że to ma się nijak na przykład do<br />

Państwa Kościelnego – nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Tym<br />

bardziej że sama eklezjologia typu societas perfecta stosunkowo krótko<br />

dominowała w oficjalnym nauczaniu Kościoła; już za pontyfikatu<br />

Piusa XII ustąpiła miejsca koncepcji Kościoła jako „Mistycznego Ciała<br />

Chrystusa” oraz wspólnoty i Ludu Bożego (Vaticanum II).<br />

Ostatecznie wszak trzeba powiedzieć, że zarówno wiara w święt<br />

y Kościół, jak i opisywanie go w kategoriach societas perfecta, nie<br />

tylko nie przeszkadza, ale – wręcz przeciwnie – zobowiązuje do odważnej<br />

refleksji nad jego strukturami. W tej mierze, w jakiej są one<br />

ludzkie, są także niedoskonałe i mogą się przekształcać w prawdziwe<br />

„struktury grzechu”. Odpowiedzialność za ich istnienie spada<br />

nie tylko na tych, którzy je stworzyli (najczęściej zresztą w dobrej<br />

wierze), ale także na tych, którzy je umacniają i podtrzymują w istnieniu<br />

(choćby bezrefleksyjnością lub milczeniem).<br />

KS. GRZEGORZ RYŚ, ur. 1964, dr hab., wykładowca na Wydziale<br />

Historii Kościoła PAT. Ostatnio wydał Celibat (<strong>2002</strong>).<br />

26<br />

Tamże, nry (odpowiednio) 3166-3172 oraz 3685.<br />

93


TEMAT MIESIĄCA<br />

Henryk Pietras SJ<br />

Postrzeganie<br />

kapłaństwa<br />

Wszystko to, czym żył Kościół przez dwa tysiąclecia,<br />

istnieje w nim nadal. Mamy wspaniałe przykłady<br />

świętości, heroizmu i prawości, a także te<br />

wszystkie zachowania, które odwiecznie podpadały<br />

pod kanony soborów i synodów.<br />

W kwietniu tego roku miałem okazję wygłosić referat na sesji<br />

zorganizowanej przez „Bobolanum” w Warszawie na temat rozwoju<br />

instytucji prezbiteratu i episkopatu w starożytnym Kościele. Jako<br />

referat historyczny mógł on wzbudzić pewne zainteresowanie ze strony<br />

specjalistów, niespodziewanie jednak rozgłosu nadała mu KAI,<br />

przedstawiając go jako sensacyjne zanegowanie kapłaństwa w pierwotnym<br />

Kościele i obwieszczenie jego zaistnienia dopiero w IV wieku,<br />

pod wpływem religii rzymskich, zwanych pogańskimi. Za tym<br />

poszła dyskusja, zorganizowana przez środowisko „<strong>Znak</strong>u”, i zaproszenie<br />

do napisania czegoś więcej na ten temat. Niewątpliwie, wymaga<br />

on ciągłej refleksji w Kościele, nie dlatego jednak by kapłaństwu<br />

przeczyć, ale by coraz głębiej uświadamiać sobie sens tej tajemnicy<br />

i daru dla Kościoła. Pamiętamy przecież, że Jan Paweł II swą<br />

książkę-wspomnienie z okazji złotego jubileuszu święceń zatytułował<br />

właśnie tak: Dar i Tajemnica.<br />

Wszelkie rozważania o kapłaństwie w Kościele należy rozpoczynać<br />

od kontemplacji kapłaństwa Jezusa Chrystusa, który w Liście do<br />

94


TEMAT MIESIĄCA<br />

Hebrajczyków został opisany jako jedyny arcykapłan, skupiający<br />

w sobie i wypełniający wszelkie znaczenia kapłaństwa starotestamentalnego.<br />

Nie chcę tu wchodzić w rozważania, czy i w jakiej mierze<br />

List ten wpisuje się w polemikę chrześcijan z Synagogą. Zapewne<br />

nie można go odrywać od czasu i miejsca powstania, jednak jego<br />

sens jest równocześnie ponadczasowy. List do Hebrajczyków pokazuje,<br />

że kapłani świątynni składali ofiary Bogu z czegoś: na przykład<br />

z baranka czy z kadzidła – i choć sensem tych ofiar było złożenie<br />

ofiary z siebie, dokonywano tego za pośrednictwem żertwy ofiarnej,<br />

różnej od osoby ofiarnika. Jezus Chrystus złożył ofiarę ze swego życia,<br />

nie posiłkując się żadną żertwą. Nie było to też samobójstwo<br />

z przyczyn religijnych: Jezus, składając ofiarę ze swojego życia, nadał<br />

sens śmierci, którą zadali Mu inni ludzie. Nie zmienił praw przyrody<br />

stworzonej przez Boga ani nie ograniczył wolności tych, którzy chcieli<br />

Go zabić. Nie wyczerpuje to jednak jeszcze tajemnicy Chrystusowego<br />

kapłaństwa. Gdyby chodziło tylko o to... Rzeczywiście, byłby to<br />

przykład najdoskonalszego kapłaństwa, na przykładzie jednak by się<br />

skończyło i w niczym nie naruszałoby sensowności „starych” ofiar.<br />

Ale Jezus Chrystus połączył ofiarę swego życia złożoną Bogu z ofiarowaniem<br />

go ludziom: umył uczniom nogi i uczynił się dla nich podstawowym<br />

pokarmem: chlebem i winem. Częściowo to rozumiemy,<br />

dostrzegając związek łączący Ostatnią Wieczerzę z ucztą paschalną.<br />

Ta ostatnia była uobecnieniem wielkich dzieł Bożych w Izraelu. Jej<br />

uczestnicy mieli świadomość, że wszystkie te dzieła ich osobiście<br />

dotyczą, w ich życiu się weryfikują i że w Kielichu Dziękczynienia,<br />

jaki wznosili na koniec uczty, nie tylko zawierała się wdzięczność za<br />

to, co Bóg uczynił przodkom, ale i za to, co czyni dla nich obecnie.<br />

W kontekście paschalnej uczty słowa Jezusa (jakkolwiek dokładnie<br />

brzmiały) o Jego utożsamieniu się ze spożywanym chlebem i winem<br />

i polecenie, by czynić TO na Jego pamiątkę, były zrozumiane (albo<br />

ostrożniej: były usłyszane) nie jako informacja o czymś, ale jako urzeczywistnienie<br />

i jako rozciągnięcie sensu tych słów na wszystkich<br />

uczestników uczty.<br />

„Czyńcie TO na moją pamiątkę”. TO – to znaczy co? Rozdzielajcie<br />

między siebie chleb i wino? Budujący aspekt społeczny, ale to za<br />

mało. Umywajcie nogi jedni drugim? Także ładnie, bo podkreśla<br />

95


96<br />

HENRYK PIETRAS SJ<br />

aspekt służby wzajemnej, ale też chyba za mało. Pamiętajcie o mojej<br />

ofierze? Powtarzajcie ten rytuał? Módlcie się razem? Zapewne wszystkie<br />

te interpretacje są jakoś uprawnione, myślę jednak, że chodzi<br />

o coś ogólniejszego, a przez to, że ogólniejsze, wcale nie mniej konkretnego.<br />

Wręcz przeciwnie: ogólniejszego, gdyż nadającego sens<br />

wszystkim możliwym cząstkowym rozumieniom Chrystusowego<br />

polecenia. Tym czymś ogólniejszym wydaje mi się sama istota Jego<br />

kapłaństwa: „Składajcie i wy swoje życie w ofierze”, a to przekłada<br />

się na szczegóły: umywania nóg, dzielenia się chlebem, pamiętania<br />

o Nim, dziękowania Bogu, wspólnej modlitwy itd. Widać to po owocach.<br />

Uczniowie Chrystusa spotykali się, by razem łamać chleb, kładli<br />

nacisk na wzajemną służbę, modlili się razem i wyraźnie nie paraliżowała<br />

ich perspektywa prześladowań i realne prawdopodobieństwo<br />

utraty życia z ręki tych, którzy uważali ich za niebezpieczną<br />

sektę. Jak kogoś, kto życie swe już ofiarował Bogu.<br />

Nie dziw więc, że Kościół kanonizował tekst przypominający<br />

chrześcijanom: „Jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić<br />

święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar” (1 P 2, 5).<br />

Chrześcijanie czuli bowiem i wierzyli, że dzięki więzi z Chrystusem<br />

są kapłanami na Jego podobieństwo, to znaczy mają władzę ofiarowania<br />

swego życia Bogu. Równocześnie jednak, jak wiemy z Dziejów<br />

Apostolskich i Listów, a także z późniejszych dokumentów, w każdej<br />

wspólnocie wybierano i ustanawiano przez nałożenie rąk biskupów,<br />

prezbiterów i diakonów. Wiemy też, że bez biskupa czy<br />

prezbitera nie mogło się odbyć spotkanie wiernych, w czasie którego<br />

uobecniano by to, co wydarzyło się w czasie Ostatniej Wieczerzy:<br />

bez nich nie mogło być Eucharystii. Wyraźnie więc to nałożenie rąk<br />

sprawiało albo wyrażało jakąś nową jakość, bez której kapłaństwo<br />

wszystkich ochrzczonych okazywało się niewystarczające czy niepełne.<br />

Pomijam to, że każda wspólnota musi mieć jakiegoś lidera, że<br />

ktoś musi za nią odpowiadać, że ktoś musiał wprowadzać katechumenów<br />

i przygotowywać ich do chrztu, że w czyimś domu te spotkania<br />

musiały się odbywać... To wszystko jest ważne, nie dotyka<br />

jednak wprost istoty kapłaństwa i relacji kapłaństwa ochrzczonych<br />

do misji biskupów/prezbiterów w Kościele. Czemuż to bez nich nie<br />

było Eucharystii? Ojcowie Kościoła nie dają nam prostej odpowie-


TEMAT MIESIĄCA<br />

dzi na to pytanie – jest to dla nich tak oczywiste, że po prostu piszą,<br />

iż tak jest i basta, podkreślając jednak, że chodzi o jedność wspólnoty<br />

Kościoła, którą jedność wokół stołu eucharystycznego wyraża<br />

i sprawia. W ten to sposób tajemnica kapłaństwa w Kościele łączy<br />

się z samą tajemnicą Kościoła. Ignacy z Antiochii, biskup prowadzony<br />

na śmierć do Rzymu około 110 roku, pisał w liście do Kościoła<br />

w Filadelfii (4): „Starajcie się uczestniczyć w jednej Eucharystii. Jedno<br />

bowiem jest ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa i jeden kielich,<br />

by nas zjednoczyć z krwią Jego, jeden ołtarz, jak też jeden biskup<br />

razem z kapłanami i diakonami, współsługami moimi”. Również św.<br />

Justyn w Apologii (I, 67) pisze o jednym przewodniczącym, który<br />

dzięki czyniąc, rozdaje obecnym Ciało i Krew Chrystusa w chlebie<br />

i winie. Jest on zatem niezastępowalny przez nikogo, kto nie został<br />

ustanowiony przez włożenie rąk.<br />

Samo nałożenie rąk jako takie jest obyczajem przejętym z tradycji<br />

Izraela i nawiązuje do Księgi Liczb (11, 16-17):<br />

Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: „Zgromadź dla mnie siedemdziesięciu mężów<br />

spośród starszych Izraela, o których wiesz, że są starszymi ludu i nadzorcami,<br />

i przyprowadź ich do Namiotu Spotkania; niech tam staną razem z tobą.<br />

Wtedy Ja zstąpię i będę z tobą mówił, wezmę z ducha, który jest w tobie, dam<br />

im, i będą razem z tobą dźwigać ciężar ludu, a ty go sam już więcej nie będziesz<br />

musiał dźwigać”.<br />

Nie ma tu mowy o jakichkolwiek funkcjach kapłańskich zarezerwowanych<br />

dla Aarona. Ważny jest również w tym kontekście wybór<br />

Jozuego: Pan wyznaczył Jozuego, „człowieka,<br />

w którym mieszka Duch”, a Mojżesz nałożył<br />

na niego ręce (por. Lb 27, 16-18). Stał<br />

się przez to jakby „drugim Mojżeszem”, z takimi<br />

samymi jak on uprawnieniami z woli<br />

Boga. Nałożenie rąk było więc przyjętym<br />

Wspólnota Kościoła gromadząca<br />

się na Eucharystii była<br />

wspólnotą kapłańską dzięki<br />

Chrystusowi i w łączności<br />

z Jego kapłaństwem.<br />

sposobem przekazania czegoś, co jest od Boga, a nie przekazaniem<br />

ludzkiej sukcesji władzy czy nauczania. Stąd też w Kościele rozumiano<br />

je jako przekazanie Ducha Świętego, a nie jakichś prawnych czy<br />

formalnych uprawnień (choć owo przekazanie Ducha niosło ze sobą<br />

również konkretne uprawnienia).<br />

97


98<br />

HENRYK PIETRAS SJ<br />

Wspólnota Kościoła gromadząca się na Eucharystii była wspólnotą<br />

kapłańską. Miała jednak świadomość tego, że nie z własnej to<br />

ma mocy ani nie z samego tylko powodu zgromadzenia się, ale dzięki<br />

Chrystusowi i jedynie w łączności z Jego kapłaństwem. Tę łączność<br />

zaś zapewniał przewodniczący, biskup czy prezbiter, który przez<br />

nałożenie rąk, a nie tylko przez wybór czy mianowanie, mógł dopełniać<br />

zgromadzenia o obecność samego Chrystusa. Tenże biskup czy<br />

prezbiter nie tylko jednak przewodniczył Eucharystii, ale i był kimś<br />

w rodzaju koordynatora i opiekuna wspólnoty. Jego odpowiedzialność<br />

za ubogich, zwłaszcza za wdowy i sieroty, łączyła się ze zbieraniem<br />

i rozdawaniem środków materialnych – w tej dziedzinie zaś<br />

bardzo łatwo o nadużycia. Stawał się on też rozjemcą w sporach<br />

między członkami wspólnoty, a i tu podejmowane decyzje nie zawsze<br />

wszystkich musiały zadowalać. Dodatkowo był również reprezentantem<br />

wspólnoty i jej głową, opinia powszechna wymagała więc<br />

od niego jak najlepszych obyczajów: uczoności ze względu na konieczność<br />

nauczania, sprawiedliwości ze względu na rozsądzanie sporów,<br />

uczciwości z uwagi na zajmowanie się pieniędzmi i innych cnót.<br />

Celibatu w pierwszych wiekach nie było, wymagano jednak od biskupów<br />

i prezbiterów, by żyli w jednym związku małżeńskim. Duchowny<br />

wdowiec nie miał więc prawa powtórnego ożenku, niemniej należy<br />

pamiętać, że nie zakazywano tego ze względu na sposób pojmowania<br />

święceń, ale z powodu takiej właśnie koncepcji małżeństwa. (Również<br />

obecnie Kościół prawosławny uznaje za sakramentalny tylko jeden<br />

związek małżeński, a każdy następny, po śmierci współmałżonka<br />

lub po rozwodzie, nie jest już traktowany jako sakramentalny i błogosławi<br />

się go rytem pokutnym). Łatwo zauważyć, że nie zawsze w praktyce<br />

tak to musiało wyglądać. Zachowane orzeczenia synodów i soborów<br />

starożytnych są świadectwem ciągłego mocowania się Kościoła<br />

z tym problemem: ogromna ich część stara się prawnie unormować<br />

postępowanie duchownych, a powtarzanie z synodu na synod tych<br />

samych przepisów świadczy o małej ich skuteczności.<br />

Do czasów Konstantyna Wielkiego i uznania przezeń w 313 roku<br />

chrześcijaństwa za religię legalną duchowni mieli do dyspozycji tyle<br />

pieniędzy, ile dostali od wiernych. (Jeśli ktoś wykazywał się skąpstwem<br />

lub złym administrowaniem ofiarowanymi środkami, pewnie


TEMAT MIESIĄCA<br />

dostawał ich mniej). Problem się zwielokrotnił, gdy cesarz zrównał<br />

biskupów Kościoła z kapłanami starych religii i nadał im takie same<br />

przywileje: zwolnienia z podatków i służby wojskowej, beneficja dla<br />

kościołów takie same jak dla świątyń pogańskich, władzę sądowniczą<br />

oficjalnie uznaną. Zaczęli się wtedy nosić wyżej. W analogii do<br />

religii tradycyjnych, również chrześcijanie zaczęli się postrzegać jako<br />

wyznawcy religii, a ich przełożeni jako kapłani – w przeciwieństwie<br />

do laików. Nikt oczywiście nie negował powszechnego kapłaństwa<br />

ochrzczonych, gdyż byłaby to herezja, coraz mniej jednak się o tym<br />

myślało i mówiło.<br />

Podział na stany w Kościele robił się coraz ostrzejszy i coraz bardziej<br />

upodobniał się do struktury rodzącego się feudalizmu. Wyraźny<br />

stawał się rozdźwięk między teorią i praktyką, to znaczy między<br />

nauką ewangeliczną – co trzeba usilnie podkreślać: zachowywaną<br />

i potwierdzaną w Kościele – a „klerykalnym” modus vivendi. Doprowadziło<br />

to w średniowieczu do reformy franciszkańskiej<br />

i dominikańskiej, przyjmowanej<br />

Największym problemem<br />

Kościoła od pierwszych<br />

z wielkimi oporami, a nawet do rewolucji<br />

wieków byli jego księża.<br />

katarskiej, bardzo radykalnej i popadającej<br />

w niebezpieczne skrajności, bez względu na to, do jakiego stopnia<br />

roszczenia katarów uznałoby się za umotywowane. Wiemy, że ta rewolucja<br />

została krwawo stłumiona, najpierw przez „krucjaty przeciwko<br />

heretykom”, a potem przez inkwizycję, już w bardziej cywilizowanej<br />

– jak na ówczesne stosunki – formie.<br />

Problem rozumienia roli i pozycji duchownych w Kościele jednak<br />

się przez to nie rozwiązał. Świadczą o tym niezliczone synody<br />

i sobory, na których starano się uregulować prowadzenie się duchownych.<br />

Jest to zdecydowanie najważniejszy temat wszystkich ich postanowień,<br />

tak że można by wręcz zaryzykować spostrzeżenie, iż<br />

największym problemem Kościoła od pierwszych wieków byli jego<br />

księża. Jedynym skutecznym sposobem radzenia sobie z tą kwestią<br />

było samooczyszczenie: mnóstwo kanonów grozi niezwłocznym przeniesieniem<br />

winnego do stanu świeckiego. O takiej karze za odstępstwo<br />

od wiary mówi na przykład Sobór Efeski (431 r.), kan. 7, oraz<br />

Sobór Konstantynopolitański III (680-681 r.), kan. 20; za negowanie<br />

czci ikon – Sobór Nicejski II (787 r.), Dekret wiary 19. Constan-<br />

99


100<br />

HENRYK PIETRAS SJ<br />

tinopolitanum IV (869-870 r.), kan. 17, 5 orzeka to samo za uporczywe<br />

uchylanie się od udziału w synodach, a kanon 23, 3 tegoż<br />

soboru – za uzurpowanie sobie prawa do dóbr innych kościołów;<br />

Lateranum I (1123 r.), kan. 3 – za udzielenie święceń bez kanonicznego<br />

wyboru kandydata; Lateranum II (1139 r.), kan. 6 – za zawarcie<br />

małżeństwa lub konkubinat; Lateranum III (1179 r.), kan. 11 –<br />

za homoseksualizm (była do wyboru pokuta w klasztorze); Lateranum<br />

IV (1215 r.), kan. 9, 3 – za wyznaczenie drugiego biskupa dla<br />

jednego miasta. Tyle tytułem przykładu.<br />

Wyłączenie ze stanu duchownego było definitywne i nie przewidywano<br />

żadnej pokuty, która mogłaby sprawić przywrócenie do sprawowania<br />

funkcji (w przeciwieństwie do ekskomuniki, z której zwalniano,<br />

gdy człowiek nią obciążony czynił pokutę). Taki zdeponowany<br />

duchowny mógł jednak nadal, bez przeszkód, uczestniczyć w życiu<br />

Kościoła jako człowiek świecki. Nie ma statystyk, które pozwoliłyby<br />

rozeznać skalę tego zjawiska, to znaczy ilu (i w jakim okresie) biskupów,<br />

prezbiterów czy diakonów składano z urzędu. Wyroki w takich<br />

wstydliwych sprawach nie przetrwały, chyba że znalazły odbicie<br />

w dokumentach synodów lub soborów. Wiemy więc, że biskup Antiochii<br />

Paweł z Samosaty został zdeponowany w 268 roku, że patriarcha<br />

Aleksandrii Dioskoros został pozbawiony urzędu na Soborze<br />

Chalcedońskim (451 r.), że w roku 869 zdjęto z urzędów wszystkich<br />

wyświęconych przez Focjusza, a w 1139 – wszystkich<br />

wyświęconych przez antypapieża Anakleta II. Było to narzędzie skuteczne,<br />

ale i niebezpieczne: używano go, gdy chciano się kogoś pozbyć.<br />

Tak na przykład patriarcha Aleksandrii zmontował synod, który<br />

pozbawił stolicy i złożył z urzędu Jana Chryzostoma (407 r.), a biskup<br />

Demetrios unieważnił święcenia Orygenesowi w 230 roku. To<br />

tylko przykłady dotyczące najwyżej postawionych, można więc przypuszczać,<br />

że – na zasadzie góry lodowej – było ich znacznie więcej na<br />

niższych szczeblach hierarchii. Z drugiej strony jednak utrzymywanie<br />

się konkubinatu księży (przy zakazie zawierania małżeństw) aż<br />

do końca średniowiecza świadczy o umiarkowanej skuteczności tych<br />

prawnych ustaleń. Wyraźnie nie wszyscy, którzy chcieli służyć Kościołowi<br />

jako biskupi, prezbiterzy czy diakoni, czuli się powołani do<br />

samotności celibatu. Złożenie z urzędu było karą przewidzianą ka-


TEMAT MIESIĄCA<br />

nonami, a – jak wiadomo – o karę nikt się nie ubiega. Z czasem coś<br />

się zmieniło. Refleksja teologiczna doprowadziła do stwierdzenia<br />

nieusuwalności święceń, a to z kolei do nieusuwalności księdza. Oczywiście,<br />

pozostała możliwość uzyskania od papieża zwolnienia z obowiązków<br />

duchownego stanu, ale w praktyce było to postrzegane jako<br />

przywilej, a nie kara (skoro trzeba o to wnosić, taki wniosek jest nieuchronny).<br />

Jak jest w dzisiejszych czasach – każdy widzi. Wszystko to, czym<br />

żył Kościół przez dwa tysiąclecia, istnieje w nim nadal. Mamy wspaniałe<br />

przykłady świętości, heroizmu i prawości, a także te wszystkie<br />

zachowania, które odwiecznie podpadały pod kanony soborów i synodów<br />

(z tym, że bicz, jakim była dla księdza groźba usunięcia, wisi<br />

nad człowiekiem w zasadzie tylko do ukończenia seminarium). Można<br />

się jednak pocieszać, że jest wręcz lepiej niż dawniej: na przykład<br />

przy okazji tak zwanego „soboru zbójeckiego” w Efezie w 449 roku<br />

zamordowano kilku biskupów, a rannych było wielu, co się już ostatnio<br />

nie zdarza. Wciąż aktualny pozostaje natomiast problem podstawowy:<br />

kapłański lud Kościoła odwiecznie potrzebuje biskupów, prezbiterów<br />

i diakonów. Istnieje mnóstwo dokumentów, które bardzo<br />

ładnie określają ich funkcje, posłannictwo i powołanie. W praktyce<br />

jednak wzajemne stosunki między tym ludem a „pasterzami” rodzą<br />

konflikty. Czego jedni od drugich mogą się spodziewać? Czego od<br />

siebie wymagać i czym nawzajem się ubogacać? Drażni, że w potocznej<br />

mowie Kościół utożsamia się z księżmi. Jakie jednak jest z tego<br />

wyjście? Czy jest do pomyślenia, by nie było żadnych skandali z udziałem<br />

duchownych?<br />

Wiele problemów współczesnego Kościoła rodziło się, w miarę<br />

jak duchownym różnych stopni przybywało kompetencji. Gdy sprawowali<br />

tylko funkcje sakramentalne, byli z tego rozliczani. Kiedy<br />

jednak dochodziły do tego coraz liczniejsze zadania administracyjne,<br />

przybywało także punktów zapalnych. Kościół się rozwijał, wspierał<br />

państwo, któremu była na rękę idea władzy pochodzącej od Boga.<br />

Na Wschodzie ucieleśniał ją chrześcijański cesarz Bizancjum, na Zachodzie<br />

zaś istniała tu pewna pustka: żaden władca nie był na tyle<br />

wielki i silny, by móc pretendować do rangi pierwszego po Bogu.<br />

U schyłku starożytności i na początku wieków średnich władzę za-<br />

101


102<br />

HENRYK PIETRAS SJ<br />

Tak zwany świat nie jest<br />

zainteresowany powszechnym<br />

kapłaństwem<br />

ochrzczonych, interesuje<br />

się natomiast tym, co<br />

robią kardynałowie,<br />

biskupi i księża.<br />

czął tam więc przejmować papież: niekoniecznie z nadmiaru ambicji<br />

– po prostu nie było konkurencji cesarskiego dworu. Po tak zwanej<br />

„donacji Pepina” oraz następnych aktach Karola Wielkiego papież<br />

objął również władzę cywilną: powstało państwo. Urzędnikami tego<br />

państwa, zwłaszcza wyższymi, zostali duchowni, książętami państwa<br />

– kardynałowie. Kariera duchownych zaczęła mieć coraz więcej<br />

wspólnego z karierą urzędniczą czy wojskową. Sobory XI, XII i XIII<br />

wieku próbują wprowadzać reformy, grożą karami biskupom, którzy<br />

wolą polowania niż odprawianie Mszy (ba!,<br />

nawet do kościoła nie za bardzo chodzą), gromią<br />

duchownych za pojedynki, zajmowanie się<br />

kupiectwem, a nawet lichwą czy też dorabianie<br />

wykonywaniem wyroków śmierci. Na niewiele<br />

się to zdało, gdyż struktura feudalnego<br />

państwa do tego prowadziła. Czy to Kościół<br />

wszedł w politykę, czy polityka weszła w Kościół?<br />

Bez względu na to, jak byśmy na to pytanie odpowiedzieli,<br />

księża byli postrzegani jako urzędnicy państwa. Trudno powiedzieć,<br />

czy można było tego uniknąć. Wszak państwo feudalne upadło, każde<br />

następne jednak starało się podporządkować sobie Kościół, tak<br />

jak udało się to cesarzowi rzymskiemu.<br />

Przypomnijmy: cesarz Konstantyn Wielki opanował Kościół, czyniąc<br />

z chrześcijaństwa jedną z religii państwowych; władza, jaką<br />

posiadał nad tymi religiami, rozciągnęła się także na Kościół. Wieki<br />

później, już w czasach najnowszych, państwa starały się – i starają<br />

– uczynić Kościół jedną ze swoich instytucji. Zauważmy, że w takich<br />

na przykład Chinach władzy nie przeszkadza Kościół jako taki,<br />

sprzeciw budzi jego chęć zależenia od biskupa Rzymu, a nie od<br />

władzy w Pekinie. Sytuacja jest więc nader złożona. Tak zwany świat<br />

nie jest w żadnym stopniu zainteresowany powszechnym kapłaństwem<br />

ochrzczonych, interesuje się natomiast tym, co robią kardynałowie,<br />

biskupi i księża. Już w 257 roku cesarz Walerian zakazał<br />

biskupom i prezbiterom wszelkiej działalności pod karą śmierci,<br />

gdyż wiedział, że bez nich i – w związku z tym – bez Eucharystii,<br />

Kościół zginie. Obecnie nie chodzi już o to, ale raczej o podporządkowanie<br />

i skłonienie do współdziałania – jednakowo dbają o to


TEMAT MIESIĄCA<br />

rządzący, jak opozycjoniści. Tak zwani zwykli ludzie też mają swoje<br />

dezyderaty co do działań duchownych i nader często można słyszeć<br />

zdania zaczynające się od słów: „księża powinni...”, „biskupi<br />

powinni...”. Rzadko zaś ktoś mówi: „my, w Kościele, powinniśmy...”.<br />

I może tu jest pies pogrzebany. A przecież jest tylko jedna,<br />

jedyna rzecz, którą może robić tylko i wyłącznie biskup/prezbiter:<br />

sprawowanie sakramentów (i to nie wszystkich!). Wszystkie inne<br />

zadania, jakie każe się spełniać biskupom/prezbiterom, mogą wykonać<br />

również świeccy.<br />

No cóż, wygodnie złożyć całą odpowiedzialność za sprawy Kościoła<br />

na barki księży; z drugiej strony wśród nich również pojawiali się<br />

ludzie ambitni, żądni wszelkiej władzy. Ponadto, jak się zdaje, wybieranie<br />

określonych ludzi do zaszczytu święceń prezbiteratu czy episkopatu<br />

dość wcześnie zaczęło mieć wymiar pozaduszpasterski – zwłaszcza tam,<br />

gdzie chodziło o obsadzenie stanowisk tak zwanymi „swoimi ludźmi”.<br />

Już święty Grzegorz z Nazjanzu narzekał, że jego przyjaciel, Bazyli Wielki,<br />

uczynił go biskupem w jakiejś zapyziałej Sasimie (372 r.) tylko po to, by<br />

nikt inny nie zajął tego stanowiska, nie przejmując się, że nowo wyświęcony<br />

nigdy tam nie pojechał. Święty Hieronim został wyświęcony na<br />

prezbitera w 378 roku w Antiochii tylko po to, by jego głos więcej ważył<br />

w konflikcie z orygenistami; zdając sobie z tego sprawę, nigdy nie<br />

podjął obowiązków „księżowskich” w żadnym kościele i do końca życia<br />

nie odprawił żadnej Mszy świętej. Praktyka ta rozpowszechniła się<br />

w Państwie Kościelnym, gdzie ważniejsi urzędnicy zostawali księżmi i biskupami<br />

dla większego prestiżu, w oderwaniu od posługi pasterskiej.<br />

W wiekach średnich doszło do tego prawodawstwo zakazujące (z różnym<br />

skutkiem) korzystania z beneficjów ludziom świeckim – liczba<br />

wyświęconych nieduszpasterzy ciągle więc rosła. W XVI wieku św. Franciszek<br />

Ksawery uważał, że można by łatwo nawrócić całe Indie, gdyby<br />

z Europy wybrali się tam niepotrzebni księża, choćby tylko ci, którzy<br />

siedzą na Sorbonie. W ten sposób klerykalizacja objęła takie dziedziny<br />

życia Kościoła, gdzie święcenia nie były i nie są potrzebne. Jak bowiem<br />

nie podlega dyskusji zasada, by na czele parafii czy diecezji stał wyświęcony<br />

przez nałożenie rąk ksiądz czy biskup, tak można powątpiewać,<br />

czy konieczne są takie uprawnienia w przypadku licznych urzędników,<br />

sekretarzy, wykładowców czy wydawców.<br />

103


104<br />

HENRYK PIETRAS SJ<br />

Najwięcej księży jest jednak duszpasterzami, a tak to już jest, że<br />

jeśli się po kimś za dużo spodziewać, wcześniej czy później sprawi<br />

zawód. Z księżmi w Kościele chyba właśnie do tego doszło, dlatego<br />

też rozczarowania się mnożą. Nie sądzę, by można się było spodziewać<br />

zmiany sytuacji na lepsze w inny sposób niż poprzez odkrywanie<br />

wielkości kapłaństwa powszechnego i wprowadzanie w życie<br />

nauki o ministerialnym, to znaczy służebnym względem tego pierwszego<br />

charakterze praw i obowiązków płynących z sakramentu święceń.<br />

Już w 1215 roku Sobór Laterański IV postanawiał: „Jak chcemy,<br />

by świeccy nie uzurpowali sobie praw duchownych, tak samo<br />

powinniśmy chcieć, aby duchowni nie przywłaszczali sobie praw<br />

świeckich” (kan. 42). Rewolucyjnych kroków nie ma sensu szukać,<br />

choćby dlatego że rewolucje mają zwyczaj wylewać dziecko z kąpielą.<br />

Są jednak pewne dobre wzory, które można naśladować. Bez odwoływania<br />

się do zagranicznych doświadczeń warto wspomnieć tak<br />

zwane parafie „komórek”, w których coraz więcej odpowiedzialności<br />

za całość parafii dzieli się pomiędzy wielu. Moim zdaniem jednak<br />

nie chodzi tylko o samą pragmatyczną stronę zagadnienia, to znaczy<br />

o to, kto za co ma odpowiadać. Idzie bowiem o samo postrzeganie<br />

kapłaństwa. Miast zastanawiać się nad kapłaństwem cudzym, co w tej<br />

chwili jest praktyką ogólną (świeccy rozprawiają o kapłaństwie księży,<br />

a księża-teologowie próbują rozważać o kapłaństwie powszechnym<br />

tych, którzy nie mają święceń), każdy musiałby się zastanowić<br />

nad swoim. Co wynika z tego, że jako ochrzczony mam udział w kapłaństwie<br />

Chrystusa, czyli w Jego samoofiarowaniu się Bogu i bliźnim?<br />

Co to znaczy, że – jako (ponadto) wyświęcony na biskupa, prezbitera<br />

czy diakona – mam udział w Chrystusowym przewodniczeniu<br />

kapłańskiej wspólnocie Kościoła? Oczywiście można to rozpisać<br />

na wiele pytań szczegółowych, które są ważne dla dokładniejszego<br />

określenia się w Kościele, kwestie powyższe jednak wydają mi się<br />

pierwszorzędne. Za kształt Kościoła odpowiadają bowiem wszyscy.<br />

KS. HENRYK PIETRAS SJ, ur. 1954, prof. dr hab., patrolog, wykładowca<br />

w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”<br />

w Krakowie, w PWT w Warszawie i w Papieskim Uniwersytecie Gregorianum<br />

w Rzymie, dyrektor Wydawnictwa WAM. Ostatnio wydał:<br />

Początki teologii Kościoła (2000).


TEMAT MIESIĄCA<br />

nspiracje<br />

Wszyscy zainteresowani tematem bieżącego numeru „<strong>Znak</strong>u”<br />

powinni sięgnąć po prace: Johna L. McKenzie<br />

Władza<br />

w Kościele<br />

(Warszawa 1972) i Johna M. Todda<br />

Problems in<br />

Authority<br />

(Baltimore 1962). Cennym uzupełnieniem tej problematyki<br />

może być lektura wprowadzeń do eklezjologii, na<br />

przykład książek: o. Louisa Bouyer Kościół Boży (Warszawa<br />

1977) czy ks. s. Henryka a Seweryniaka Święty Kościół powsze-<br />

dni (Warszawa 1996). A także starych roczników „<strong>Znak</strong><br />

<strong>Znak</strong>u”<br />

(choćby numeru 433/1991: Kościół – tryumf czy porażka?).<br />

Zawsze warto czytać teksty klasyczne: rozprawę św. . Ber-<br />

narda z Clairvaux O obyczajach i obowiązku u biskupów<br />

(Kraków<br />

1992), Henri de Lubaca Medytacje o Kościele<br />

(Kraków<br />

1997) bądź Yves’a Congara Prawdziwą i fałszywą re-<br />

formę w Kościele<br />

(Kraków 2000).<br />

W Kościele problemy z władzą pojawiały się w dalszej<br />

i bliższej przeszłości – opowiada o nich praca ks. s. Jana Kra-<br />

cika Święty Kościół grzesznych ludzi (Kraków 1998). Problemy<br />

te, niestety, wciąż dają o sobie znać – i o tym między<br />

innymi mówią książki: ks. Alfonsa J. . Skowronk<br />

owronka Z Kościo<br />

ościo-<br />

łem w trzecie tysiąclecie. Czego oczekuję od Kościoła?<br />

(Włocławek<br />

1999) i Walberta Bühlmanna Kościół powszechny<br />

(Warszawa 1992). Jako że bezpośrednią inspiracją do wydania<br />

tego numeru „<strong>Znak</strong>u” była dla nas tzw. sprawa poznańska,<br />

polecamy ważną pracę na jej temat autorstwa ks. Józefa<br />

Augustyna:<br />

Głęboko o wstrząśnięci. Samooczyszczenie Ko-<br />

ścioła (Kraków <strong>2002</strong>).<br />

Na koniec polecamy dwie książki-medytacje XX-wiecznych<br />

świadków wiary: Jeana Vanier<br />

Kochać do końca. Skan-<br />

dal umywania nóg (Kraków <strong>2002</strong>) oraz Testament<br />

Abbé<br />

Pierre’a (Kraków 1995).<br />

105


DIAGNOZY<br />

PO PIELGRZYMCE<br />

Elżbieta Wolicka<br />

106<br />

Sedno sprawy<br />

W 569 numerze „<strong>Znak</strong>u” opublikowaliśmy<br />

„popielgrzymkowy” esej ks. Tomasza Węcławskiego<br />

Powiedzcie prawdę. Mamy nadzieję, że ten<br />

tekst – napisany pod wpływem wizyty Jana<br />

Pawła II w Ojczyźnie – stanie się początkiem<br />

debaty: o Polsce, o Kościele, o nas wszystkich.<br />

Dziś pierwsze głosy na ten temat.<br />

Redakcja<br />

Esej ks. Tomasza Węcławskiego Powiedzcie prawdę jasno i precyzyjnie<br />

uderza w sedno sprawy. Trafność zwięzłej diagnozy oraz wyprowadzone<br />

z niej „zasady” („wytyczne”) można i warto, jak sądzę,<br />

potraktować jako podstawę i punkt wyjścia poważnej debaty na temat<br />

etycznych przesłanek „sytuacji, w jakiej się społecznie znaleźliśmy”.<br />

Ze swej strony mogę jedynie podzielić się osobistymi uwagami<br />

na marginesie lektury tego tekstu.<br />

Wspomniana debata musiałaby wykraczać poza mniej lub bardziej<br />

partykularne i „monologiczne” deklaracje poglądów poszczególnych<br />

środowisk i autorów, „którzy przywykli przemawiać z różnego rodzaju<br />

stolic i centrów: politycznych, kulturalnych, kościelnych, intelektualnych,<br />

telewizyjnych i prasowych”. Powinna być rzeczywistą wymianą<br />

myśli na tematy ważne dla nas wszystkich i dla każdego<br />

z osobna. Można by pomyśleć o znalezieniu jakiegoś forum oraz dobraniu<br />

gremium dla takiej wymiany, która mogłaby stać się zalążkiem „zgo-


PO PIELGRZYMCE<br />

dy społecznej” (może mógłby to być Ośrodek Myśli Politycznej? Albo<br />

Instytut Tertio Millennio lub jakaś nowa inicjatywa typu „Doświadczenie<br />

i przyszłość”?). Publikacja debaty, w takiej czy innej postaci, wydaje<br />

się sprawą drugorzędną. Chodzi „najpierw o mocny rachunek sumienia”,<br />

a następnie o wypracowanie programu społecznego w najprostszym<br />

i zarazem najszerszym znaczeniu tego słowa. Można by rzec: bagatela!<br />

Na brak opisów, diagnoz i prognoz oraz ocen bieżących wydarzeń<br />

życia społecznego w dzisiejszej Polsce, mniej lub bardziej trafnych<br />

i przenikliwych, narzekać chyba nie możemy. Rzecz w tym –<br />

jak zauważył przy innej okazji autor eseju Powiedzcie prawdę – „żeśmy<br />

się w wielu sprawach ważnych, nawet podstawowych, pogubili”.<br />

Diagnozę „fenomenu” da się zrekonstruować, pora na to, by<br />

sięgnąć do „fundamentów”. To znaczy zdać sobie sprawę, jak i dlaczego<br />

stało się z nami to, co się stało. Odwołując się do owych fundamentów,<br />

ks. Tomasz Węcławski postuluje, ni mniej, ni więcej, „zmianę<br />

myślenia” (metanoia). Nie tylko zmianę stylu publicznych wypowiedzi:<br />

z kontestacyjno-krytycznego i oskarżycielskiego na bardziej<br />

konstruktywny i optymistyczny, lecz przede wszystkim zmianę postawy<br />

i perspektywy: „potrzebna jest cała prawda o nas i o tym,<br />

co robimy – powiedziana bez obaw i do końca”.<br />

Rachunek sumienia powinien zatem obejmować te obawy i bariery,<br />

które blokują nam dostęp do prawdy o nas samych i o rzeczywistości,<br />

w jakiej się znajdujemy. Czy nie to właśnie miał na myśli<br />

Papież, powtarzając po raz kolejny swoje słynne napomnienie: „nie<br />

lękajcie się!”? I czy to samoograniczanie się w mówieniu całej prawdy<br />

nie wynika z niskiej samooceny etycznej oraz braku zaufania do<br />

etosu tych, z którymi podejmujemy rozmowę i toczymy spory? Stąd<br />

się biorą liczne przywary i ślepe zaułki publicznego dyskursu: „partyjność”<br />

myślenia, uprzedzenia i stereotypy, świadome i podświadome<br />

manipulacje usprawiedliwiane względami ideowymi, klientelizm<br />

i lobbing w taktycznych rozgrywkach o miejsce i wpływy na arenie<br />

publicznej, pragmatyzm deklaracji politycznych itp., itd. Wychodzi<br />

na to, że boimy się prawdy, bo nie dowierzamy samym sobie – i sobie<br />

nawzajem. Krępuje nas również stereotyp „poprawności politycznej”:<br />

między innymi boimy się posądzenia o to, że jesteśmy na-<br />

107


ELŻBIETA WOLICKA<br />

iwnymi „etosowcami”. Jakiekolwiek moglibyśmy przytaczać uzasadnienia<br />

takiego braku zaufania (a niektóre z nich mają swoje rzeczywiste<br />

podstawy), pozostaje faktem, że uporczywie podtrzymywana<br />

spiskowa wizja praktyki społecznej i rozgrywek politycznych, przekonanie<br />

o pozorności (umowności) reguł funkcjonowania instytucji<br />

oraz zachowań osobistości publicznych, stają się najbardziej destruktywnym<br />

czynnikiem życia wspólnego, przyczyną „strasznej choroby<br />

niewiary we własną odpowiedzialność za to, co się dzieje w życiu<br />

publicznym (także za państwo)”. A to nie wróży dobrze przyszłości<br />

z trudem budowanego systemu demokratycznego w Polsce.<br />

Warunkiem owocnej debaty jest zatem „zmiana myślenia” – taktycznego,<br />

wąsko pragmatycznego na myślenie bardziej dalekosiężne,<br />

przewidujące, całościowe, wyzwolone z partykularyzmów doraźnej<br />

gry interesów. Zasadą takiego myślenia jest również wymóg<br />

kompetencji. I tu powracamy do punktu wyjścia: dla rozeznania<br />

rzeczywistych możliwości wywierania pozytywnego i skutecznego<br />

wpływu na bieg spraw publicznych nie wystarczą „dobre intencje”<br />

(a tym bardziej opcje ideologiczne) – musi im towarzyszyć sprawiedliwa<br />

i rzetelna ocena tego, do czego posiadana wiedza, umiejętności<br />

i uzdolnienia każdego potencjalnego działacza społecznego (w tym<br />

przede wszystkim mnie samego) predysponują. Czego mogę – i powinienem<br />

– się podjąć z pełną świadomością ciążącej na mnie odpowiedzialności?<br />

Takie rozeznanie, dodajmy na koniec, musi się wspierać<br />

na etycznym fundamencie dziś już nieco zapomnianego i brzmiącego<br />

staroświecko imperatywu służby, a nie walki o władzę<br />

i przywileje. Te ostatnie mogą być nam, co najwyżej, „przydane”.<br />

ELŻBIETA WOLICKA, ur. 1937, filozof, historyk sztuki, prof. dr hab.,<br />

kierownik Katedry Teorii Sztuki i Historii Doktryn Artystycznych KUL,<br />

członek redakcji „<strong>Znak</strong>u”. Wydała m.in.: Mit – symbol rozwinięty. W kręgu<br />

platońskiej hermeneutyki mitów (1989), Mimetyka i mitologia Platona<br />

(1994), Próby filozoficzne (1997).<br />

108


DIAGNOZY<br />

PO PIELGRZYMCE<br />

Jan Michalski<br />

Rozesłanie Kościoła<br />

polskiego<br />

Tego, co się wydarzyło, nie umiem dokładnie określić. Mam wrażenie,<br />

że jestem chory – jak po wielkim wstrząsie – i wciąż dochodzę<br />

do siebie. Mam jednak jeszcze tyle przytomności umysłu, żeby owo<br />

dochodzenie do siebie uważać za początek przemian.<br />

Arcybiskup krakowski użył podobno słowa „przezroczystość”.<br />

To piękne i trafne określenie o zupełnie oczywistej treści poetyckiej.<br />

Ale żadna metafora nie wyrazi obecnie konkretu, z którym mieliśmy<br />

do czynienia. Radość emanująca z twarzy arcybiskupa tuż po odlocie<br />

papieskiego samolotu była w moich oczach ta radością, którą<br />

cieszy się Kościół na widok świadectwa świętości. Nie ma większej<br />

radości, czyż nie tak?<br />

Konkret, o którym mówię, to obecność nadprzyrodzonego. <strong>Znak</strong><br />

Bożej obecności, który przenika świat, przekracza granice czasu, przewyższa<br />

wszelkie wyobrażenia. Ten znak rozprzestrzeniał się już wcześniej.<br />

Proszę mi wybaczyć osobistą refleksję – unikam wielkich zbiorowych<br />

zgromadzeń i nigdy w nich nie uczestniczę, nie miałem też<br />

pójść na Błonia. Dwa dni przed przyjazdem Papieża modliłem się<br />

w wiejskim kościele w Ryczowie podczas święta Matki Boskiej Zielnej,<br />

które bardzo lubię. Nagle – nie pamiętam po jakich słowach ani<br />

w przypływie jakiej myśli – stało się dla mnie jasne, że niemożliwe<br />

109


110<br />

JAN MICHALSKI<br />

jest nie pójść. To był imperatyw, po którym przyszło wzruszenie.<br />

Myślę, że podobnego uczucia – a w istocie tego samego znaku – doznali<br />

o różnym czasie wszyscy, którzy udali się na spotkanie. Wskutek<br />

czego, nie przestając być „ja”, po drodze stawali się częścią „my”.<br />

Kiedy w piątkowe popołudnie wysiadłem z pociągu na stacji Borek<br />

Fałęcki, tłumy wiernych spacerowały tam i z powrotem do sanktuarium<br />

Siostry Faustyny. Uderzyła mnie pogoda i powaga pielgrzymujących.<br />

To wrażenie miało się powtórzyć wielokrotnie. Wieczorami,<br />

po pracy, chodziłem po mieście, żeby zażywać tej dziwnej łagodności.<br />

Papież jak zwykle starannie opróżnił miseczki naszych serc, do<br />

tego się przyzwyczailiśmy. Daje nam wiele, ale zawsze był wymagający<br />

i pożądliwy. Tym razem jednak zaszło coś, co zaskoczyło nas –<br />

i chyba Jego samego. Naczynia zaczęły się napełniać i przepełniać,<br />

to trwa! Ale skąd się wzięło? Wrócę jeszcze raz do chwili, w której<br />

„ja” przekształca się w „my”. Należy to wyjaśnić.<br />

Każdy, kto w życiu kochał prawdziwie, dobrze zna to uczucie.<br />

Miłości towarzyszy cierpienie. Czasami kochający człowiek ma wrażenie,<br />

że stoi za bramą śmierci, na progu wieczności. To nie tylko<br />

przejmujący lęk przed utratą kogoś bardzo bliskiego, bardzo kochanego...<br />

Wszystkiemu winna jest algebra miłości. Algebra miłości dowodzi,<br />

że związek dwojga to więcej niż dwa. Czujemy to wyraźnie,<br />

towarzysząc miłości przyjaciół, grzejąc się przy ich domowym ognisku,<br />

które wytwarza różne wartości potrzebne nam do życia. Jeśli<br />

ich związek rozpada się, odbieramy to jako katastrofę – zniszczenie<br />

źródła energii, z którego my także potajemnie korzystaliśmy i które<br />

przedstawialiśmy sobie czasem jako trzecią, duchową osobę. Osobę<br />

miłą sercu, lecz wymagającą od nas dojrzałości. Serce boli, gdy musi<br />

dorosnąć.<br />

Miałem wrażenie, ze naszemu spotkaniu z Ojcem Świętym towarzyszyło<br />

obopólne cierpienie, które jest oznaką wielkiego przywiązania<br />

i uniesienia uczuć, ale też – co znacznie ważniejsze – towarzyszyła<br />

mu algebra miłości. Pojawiła się trzecia osoba pomiędzy nami<br />

a Nim.<br />

Spodziewałem się, że Papież poruszy wątki mesjanistyczne. Wskazywało<br />

na to już samo wyniesienie Siostry Faustyny, w której zapi-


PO PIELGRZYMCE<br />

skach pojawiają się myśli o narodowym posłannictwie. Jednak to,<br />

w jaki sposób Papież zebrał i przeformułował te stałe swoje idee,<br />

zaskoczyło mnie całkowicie. To, co powiedział, jest bardzo trudne,<br />

ale wspaniałe. Dwadzieścia trzy lata temu w Warszawie wezwał Ducha<br />

Bożego, aby „odnowił oblicze tej ziemi” i wymiótł nasz lęk. Stało<br />

się. Teraz z krakowskich Błoń wezwał nas, abyśmy nieśli światu<br />

świadectwo działania Ducha Bożego. Użył najmocniejszych mistycznych<br />

metafor. Jesteśmy Bogu coś dłużni. Ojciec Święty rozsyła nas<br />

po świecie.<br />

Były nam dane szczęśliwe chwile. Czym na to zasłużyliśmy? Jesteśmy<br />

tylko malutkim ogniwem w łańcuchu pokoleń i powinniśmy<br />

teraz podać ręce przyszłym i przeszłym pokoleniom. Nasza radość<br />

musi się rozprzestrzeniać, zamieniać się w codzienną pracę. Przed<br />

Kościołem polskim staje wymagające zadanie – wziąć wiosło na ramię<br />

jak Beyzym, jak Feliński. Zbierzmy się, zastanówmy, jak im dorównać.<br />

JAN MICHALSKI, ur. 1961, krytyk sztuki, wydawca publikacji artystycznych.<br />

111


TEMATY I REFLEKSJE<br />

Adam Lipszyc<br />

Falstaff – prawdziwy<br />

krytyk marksistowski (1)<br />

Do Polski problem ewentualnych rewizji czy<br />

krytyk kanonu literatury dopiero zaczyna docierać,<br />

ale jednak jest już z nami. Krytyka feministyczna<br />

zaczyna stawiać u nas pierwsze kroki,<br />

a problem stosunku klasyków do mniejszości<br />

narodowych zaczyna nabierać znaczenia. Podejrzewam,<br />

że spora liczba czytających, przyzwoitych<br />

ludzi będzie się czuła niezręcznie w zetknięciu<br />

z tym problemem.<br />

Dany jest nam pewien interwał w czasie, potem ginie po nas<br />

ślad. Nasza jedyna szansa polega na rozciągnięciu tego interwału,<br />

zwiększeniu liczby uderzeń serca, o ile to możliwe.<br />

Walter Pater<br />

Udawać? Kłamię; nie jestem udaniem; umrzeć jest udaniem,<br />

bo tylko udaniem jest człowiek nie mający życia człowieka, ale<br />

udawać umarłego, żeby przez to ocalić życie, to nie jest udanie,<br />

to jest prawdziwy, doskonały obraz życia.<br />

Sir John Falstaff<br />

W Elegijnym podsumowaniu do książki The Western Canon Harold<br />

Bloom pisze: „To ja jestem waszym prawdziwym marksistowskim<br />

krytykiem, choć idę raczej w ślady Groucha niż Karla i za swoją<br />

dewizę uznaję wspaniałą zasadę Groucha: »Cokolwiek to jest, ja<br />

112


TEMATY I REFLEKSJE<br />

jestem przeciw!«” 1 . Kim jest ten skłonny do błazeństw, dość zachwycony<br />

sobą obywatel, który wypowiada te słowa? Czym się zajmuje,<br />

jaką drogę przeszedł, i co warte są jego dokonania? Proponuję tutaj<br />

szkic sylwetki intelektualnej Harolda Blooma, krytyka literackiego,<br />

który przynajmniej od początku lat siedemdziesiątych 2 pozostaje istotną<br />

figurą amerykańskiej Akademii. Bloom nieustannie zasypuje czytelników<br />

nowymi książkami. Powtarza się w nich bez specjalnej żenady,<br />

lecz od czasu do czasu wypuszcza na rynek coś naprawdę nowego.<br />

Zacznijmy od jednego z jego późniejszych, lecz bardzo głośnych<br />

dokonań, czyli właśnie od książki, z której pochodzą cytowane na<br />

początku słowa.<br />

The Western Canon to opasłe, niemal sześciusetstronicowe tomisko,<br />

obejmujące 23 rozdziały. Czego dotyczy? Kanonu zachodniej literatury<br />

i jego najważniejszych przedstawicieli. Po buńczucznym cytacie<br />

z Groucho Marksa czytelnik mógłby się spodziewać jakiejś poważnej<br />

rewizji kanonu. Nic z tych rzeczy. Nie ma tu w zasadzie żadnej<br />

zaskakującej figury, wszystko jak w szkole, z akcentem położonym<br />

głównie na literaturę anglojęzyczną. W pierwszej części zatytułowanej<br />

Epoka arystokratyczna 3 znajdziemy więc rozdziały poświęcone kolejno<br />

Szekspirowi, Dantemu, Chaucerowi, Cervantesowi, Montaigne’owi<br />

i Molierowi (opisanym wspólnie), Miltonowi, Samuelowi Johnsonowi<br />

(krytykowi), Goethemu. W części drugiej (Epoka demokratyczna)<br />

czytamy o wczesnym Wordsworcie i Jane Austen ( w jednym rozdziale),<br />

Whitmanie, Dickinson, Dickensie i George’u Eliocie (razem), Tołstoju<br />

i Ibsenie. Wreszcie w części trzeciej, poświęconej Epoce chaotycznej,<br />

Bloom opowiada o Freudzie, Prouście, Joysie, Woolf, Kafce, Borgesie,<br />

Nerudzie, Pessoi (trzej ostatni znów umieszczeni w jednym<br />

rozdziale), a na koniec o Becketcie. I już. Co to za książka? Czy to<br />

podręcznik historii literatury (nowożytnej)? Zbyt mało poważne, chociaż<br />

grube. Pogadanki o literaturze dla laików? Lepiej, ale na to jed-<br />

1<br />

Harold Bloom, The Western Canon, Papermac, Londyn 1995, s. 520. Dalsze odniesienia<br />

w tekście oznaczane są „WC” z numerem strony.<br />

2<br />

Pomijam tu wcześniejsze prace Blooma poświęcone poezji romantycznej, które, jak<br />

się zdaje, miały spore znaczenie dla podkopania hegemonii Nowej Krytyki.<br />

3<br />

Bloom dzieli historię literatury na epoki, których nazwy (poza specjalnie wyróżnioną,<br />

naszą epoką chaosu) zapożycza od Giambattisty Vico.<br />

113


114<br />

ADAM LIPSZYC<br />

nak troszkę przeintelektualizowane. A przede wszystkim, po co? To<br />

Bloom tłumaczy aż nazbyt często: by bronić kanonu. Przed kim? Odpowiedź<br />

też powtarzana jest tu do znudzenia: przed wszystkimi, którzy<br />

żądają rewizji lub poszerzenia kanonu, czyli przed feministkami<br />

i feministami, multikulturalistami i różnego typu krytykami lewicowymi,<br />

w tym marksistowskimi (którzy, jak już wiemy, „prawdziwymi”<br />

marksistami być nie mogą). Książka pisana jest w nastroju apokaliptycznym.<br />

W rozdziałach otwierających i zamykających The Western<br />

Canon, a także wielokrotnie we właściwych partiach książki, Bloom<br />

szkicuje obraz współczesnej akademii amerykańskiej, zgodnie z którym<br />

przypomina ona „okupowany kraj” (WC, 16), w którym pozostała<br />

już tylko nieliczna grupka ludzi stawiających opór (z Bloomem<br />

między innymi). W opisie Blooma fala żądań rewizji i poszerzenia kanonu<br />

przypomina potop, który niszczy to, co najbardziej wartościowe<br />

w zachodniej kulturze. Żądania poszerzenia kanonu irytują Blooma<br />

równie mocno jak ewentualne żądania wykluczenia z niego jakichś<br />

klasycznych dzieł. Bloom wysuwa tu argument pragmatyczny: poszerzanie<br />

kanonu o zapomniane pisarstwo kobiece czy afro-amerykańskie<br />

w praktyce oznacza spychanie naprawdę ważnych dzieł martwych<br />

białych mężczyzn na szary koniec listy lektur przeciętnego czytelnika<br />

lub całkowicie poza nią, nikt bowiem nie jest przecież w stanie przeczytać<br />

wszystkiego (por. WC, 540). Czy zatem mamy do czynienia<br />

z kolejnym konserwatywnym nudziarzem albo reakcyjnym furiatem?<br />

Czy Harold Bloom reprezentuje to samo co Alan Bloom, autor głośnego<br />

Umysłu zamkniętego? Nie za bardzo. Czas już, byśmy przeczytali<br />

dalej fragment, który cytowałem na samym początku. Przeciwko<br />

czemu występował i występuje ten „prawdziwy marksistowski krytyk”?<br />

„Byłem przeciw, kolejno, neochrześcijańskiej Nowej Krytyce<br />

T. S. Eliota i jego akademickich uczniów; dekonstrukcji Paula de Mana<br />

i jego klonów; dzisiejszym awanturom Nowej Lewicy i Starej Prawicy<br />

dotyczącym rzekomych nierówności lub jeszcze bardziej wątpliwych<br />

wartości moralnych literackiego Kanonu” (WC, 520). Jak widzimy,<br />

podsumowując z wyraźnym zadowoleniem swoją drogę nonkonformisty,<br />

Bloom bardzo starannie próbuje ulokować się poza obozami<br />

politycznymi i zdystansować się także wobec prawicowych obrońców<br />

kanonu, którzy w jego przekonaniu trzymają się bezsensownej – etycz-


TEMATY I REFLEKSJE<br />

nej – linii obrony. Pisze Bloom: „Najgłupszym sposobem obrony Zachodniego<br />

Kanonu jest utrzymywanie, że wciela on siedem śmiertelnych<br />

cnót moralnych, które rzekomo tworzą zakres naszych normatywnych<br />

wartości i demokratycznych zasad. Jest to oczywiście nieprawda”<br />

(WC, 29). Po czym następuje radosna wyliczanka niemoralności<br />

tytanów kanonu i ich dzieł. Wreszcie, by podsumować ten<br />

aspekt wysiłków Blooma, przeczytajmy jeszcze jeden fragment, w którym<br />

w sposób charakterystyczny dla tej książki zapał polemiczny łączy<br />

się z głębokim pesymizmem:<br />

Środki do zniszczenia Kanonu… są w zasięgu ręki i proces ten jest dziś dość<br />

zaawansowany. Nie interesuje mnie, jak wielokrotnie zaznaczam w tej książce,<br />

współczesna debata pomiędzy prawicowymi obrońcami Kanonu, którzy chcą<br />

go zachować ze względu na jego rzekome (i nieistniejące) wartości moralne,<br />

a akademicko-żurnalistyczną siecią, którą określam mianem Szkoły Resentymentu<br />

(chodzi tu o feminizm, lewicę, multikulturalistów itd.), a która chce obalić<br />

Kanon, by przeforsować swoje rzekome (i nieistniejące) programy zmiany społecznej<br />

(WC, 4).<br />

Jeśli kanonu nie broni się ze względu na jego wartości moralne,<br />

to jaka linia obrony pozostaje? Jaka linia obrony – by zapytać dodatkowo<br />

– potrafiłaby zachować apolityczność w naszkicowanym wyżej<br />

sporze? Bloom sądzi – a będziemy jeszcze musieli zastanowić się,<br />

czy słusznie – że byłaby to linia, która kładzie nacisk nie na etykę,<br />

lecz na estetykę, po prostu na wartość estetyczną dzieł kanonu. Pomysł<br />

ten brzmi na razie dość słabiutko, ale przyjrzyjmy się przez<br />

chwilę temu, jak Bloom próbuje go rozpracować. Jeśli wierzyć jego<br />

deklaracjom, Bloom jest obsesyjnym czytelnikiem, zakochanym w samym<br />

procesie czytania, powtarzającym nieustannie lekturę klasyków.<br />

Moralna i społeczna bezużyteczność (albo nawet szkodliwość) wielkich<br />

dzieł literackich wielce go bawi, tak że wraca do tego wątku<br />

wielokrotnie. Smakując prowokacyjny charakter swoich stwierdzeń,<br />

pisze na przykład:<br />

Nowi komisarze (czyli Szkoła Resentymentu) mówią nam, że czytanie dobrych<br />

książek jest złe dla naszego charakteru, co – jak sądzę – jest zapewne prawdą.<br />

Czytanie najlepszych pisarzy – powiedzmy Homera, Dantego, Szekspira, Tołstoja<br />

– nie uczyni nas lepszymi obywatelami. Sztuka jest doskonale bezużyteczna,<br />

jak twierdził wielki Oscar Wilde, który miał we wszystkim słuszność. Wilde<br />

uczył nas też, że wszelka zła poezja jest szczera. Gdybym miał taką władzę,<br />

115


ADAM LIPSZYC<br />

kazałbym wyryć te słowa nad bramą każdego uniwersytetu, by każdy student<br />

mógł kontemplować wielkość tej myśli (WC, 16).<br />

Po co w takim razie w ogóle czytać książki? Dla przyjemności? Nie<br />

tylko. Bloom sięga mimo wszystko po trochę bardziej pozytywne sformułowania.<br />

Zacytujmy znów dłuższy fragment:<br />

Czytanie w służbie jakiejś ideologii w moim przekonaniu w ogóle czytaniem<br />

nie jest. Przyjęcie siły estetycznej pomaga nam uczyć się, jak rozmawiać z samymi<br />

sobą i jak samych siebie znosić. Szekspir, Cervantes, Homer, Dante, Chaucer<br />

i Rabelais służą w istocie do tego, by poszerzyć nasze wzrastające, wewnętrzne<br />

ja... Wszystkim, co może dać nam Kanon Zachodu, jest właściwy sposób spożytkowywania<br />

naszej samotności, tej samotności, której ostateczną formą jest<br />

nasza konfrontacja z naszą śmiertelnością (WC, 29-30).<br />

Wygląda więc na to, że czytanie książek służy budowie nas samych,<br />

naszych samotnych jaźni. Bloom jawnie zgłasza akces do Wilde’owskiego<br />

estetyzmu i indywidualizmu. Jego zapewnienia, że oddziela<br />

kwestie moralne od estetycznych, wydają się więc czasem niezbyt skutecznym<br />

gestem maskującym. Kwestie moralne są tu raczej ignorowane,<br />

a czasem nawet jest tak, że sfera estetyczna wchłania<br />

sferę moralności i liczy się przede wszystkim prywatne zbudowanie<br />

osoby czytającego.<br />

Bloom dba o to, żeby drażnić zarówno prawicowych moralistów,<br />

jak i lewicowych rewizjonistów kanonu. Tym ostatnim obrywa się<br />

jednak znacznie bardziej, bo też – jak widzieliśmy – Bloom jest przekonany,<br />

że ich działalność przynosi katastrofalne i być może nieodwracalne<br />

skutki dla kultury czytania, a zatem i dla kultury w ogóle.<br />

Szczególną złość budzi w nim feministyczna krytyka literacka. Zapewne<br />

wywołaniu u feministów i feministek jeszcze większej irytacji<br />

służy włączenie do książki rozdziału poświęconego Orlandowi Virginii<br />

Woolf. Zabieg ten jest całkiem klasyczny: kiedy ktoś toczy spór<br />

z jakimś ruchem, dobrym i wyjątkowo wrednym posunięciem jest<br />

poinformowanie publiczności, że ojciec-założyciel lub matka-założycielka<br />

tego ruchu nie przyznałby się (nie przyznałaby się) do tych,<br />

którzy się na niego (na nią) powołują, ba, że jest wręcz po stronie<br />

owego perfidnego antagonisty. Według Blooma Woolf, która pełni<br />

rolę bóstwa w krytyce feministycznej, była w istocie estetką – jak on<br />

116


TEMATY I REFLEKSJE<br />

sam. Miłość do czytania była dla niej sprawą naczelną, tak że Bloom<br />

pozwala sobie zatytułować rozdział jej poświęcony: Feminizm jako<br />

miłość do czytania. Feministyczne rewizjonistki kanonu, które się na<br />

nią powołują, nie bardzo by się jej spodobały.<br />

Z pewnością chciałaby, by walczyły o swoje prawa, lecz nie przez dewaluację<br />

estetyczności w ich nieświętym przymierzu z akademickimi pseudomarksistami,<br />

francuskimi niby-filozofami i multikulturalistycznymi wrogami wszelkich<br />

standardów intelektualnych. Własny pokój [aluzja do sławnej książki Woolf,<br />

przyp. mój – A.L.] nie oznaczał dla niej własnego wydziału akademickiego, lecz<br />

raczej środowisko, w którym mogłyby ją naśladować, pisząc prozę… Ta ostatnia<br />

z wielkich estetów została połknięta przez bezlitosnych purytanów, dla których<br />

piękno w literaturze jest tylko jeszcze jedną wersją przemysłu kosmetycznego<br />

(WC, 439).<br />

Wygląda więc na to, że feminizm rozumiany w tym wypadku jako<br />

ruch na rzecz zapewnienia pełnego dostępu i wstępu kobiet do kultury<br />

zostaje zaakceptowany. Bloom odrzuca natomiast „purytańskie”,<br />

inkwizytorskie przepatrywanie kanonu literackiego i posługiwanie się<br />

standardami poprawności politycznej jako wzorcami wartości sztuki.<br />

To właśnie w rozdziale o Woolf Bloom najwyraźniej chyba formułuje<br />

swoje credo estety, nie pozostawiając przy tym wątpliwości, że<br />

sfera wartości estetycznych nie jest dlań po prostu autonomiczna, ale<br />

że jest dominująca, a może nawet jedyna. „Żaden inny dwudziestowieczny<br />

autor nie pokazuje nam tak wyraźnie, że nasza kultura musi<br />

z konieczności pozostać kulturą literacką, jako że brak jakiejkolwiek<br />

ideologii, która by się nie zdyskredytowała. Religia, nauka, filozofia,<br />

polityka, ruchy społeczne: czy to żywe ptaki, które trzymamy w dłoni<br />

czy też martwe, wypchane ptaki na półce? Gdy nasze idee opuszczają<br />

nas, powracamy do literatury…” (WC, 441). Jak widać, obraża się tu<br />

wszystkich, ale najwyraźniej Bloom czerpie z tego przyjemność. Z pewnością<br />

zaś wielką przyjemność sprawia mu opowiadanie o tym, co<br />

przeczytał: przez sześćset stron prowadzi nas przez klasyczne dzieła<br />

z zapałem dziecka, które odkryło właśnie coś w lesie i ciągnie tam za<br />

rękę zblazowanego dorosłego. Popatrzcie, jakie to dobre, mówi<br />

Bloom. Tylko książki nie są wypchanymi ptakami na półce.<br />

U podstaw tej publikacji leży dość skrajna myśl. Jak się zdaje, dla<br />

Blooma ludzie składają się z książek. Dzieje się tak po prostu dlatego,<br />

117


118<br />

ADAM LIPSZYC<br />

że definiuje nas nasza kultura, a nasza kultura to tyle co zachodni kanon<br />

literacki. A nurty myślowe? A wiary religijne? Jak widzieliśmy,<br />

Bloom uważa je za wypchane ptaki. Biblia, owszem, jest jedną z jego<br />

Biblia stanowi dla<br />

Blooma jeden z filarów<br />

naszej tożsamości.<br />

ulubionych książek, a także jedną z tych, które<br />

stanowią o naszej kulturze, więc i o nas samych.<br />

Ale jest to tylko (i aż) wspaniała książka napisana<br />

przez ludzi, a „Jahwe” jest postacią literacką, która<br />

ni stąd, ni zowąd stała się przedmiotem kultu. Najstarszym, jahwistycznym<br />

fragmentom Biblii poświęcona jest książka Blooma The Book<br />

of J, która jak The Western Canon pochodzi z późnego okresu twórczości<br />

Blooma. W komentarzu do „Księgi J” próbuje się tu odczytać<br />

Biblię jak powieść, a nie księgę pouczeń moralnych czy zakodowanych<br />

teologii. Wiąże się to oczywiście z dużą liczbą śmiesznych i nieśmiesznych<br />

obrazoburczych dowcipów, ale zapał i czytelnicza miłość,<br />

z jaką Bloom analizuje tę Powieść, są bez wątpienia autentyczne 4 .<br />

Biblia stanowi dla Blooma jeden z filarów naszej tożsamości.<br />

Drugim – i bodaj ważniejszym – są dzieła Szekspira. Bloom bez zahamowań<br />

oddaje się czemuś, co sam określa mianem „bardolatrii”,<br />

czyli bałwochwalczemu kultowi Szekspira. W The Western Canon<br />

Szekspir zostaje zaprezentowany jako zasadnicza siła naszej tradycji,<br />

faktyczne ź r ó d ł o nas samych. Jak należy to rozumieć? Zdaniem<br />

Blooma (a i to twierdzenie obliczone jest oczywiście na wywołanie<br />

głosów oburzenia) Szekspir po prostu nas wymyślił, stworzył nasz<br />

język samoopisu tak, że nieuchronnie powtarzamy gesty postaci z jego<br />

sztuk lub jesteśmy ich odbitkami czy kombinacjami. Co więcej,<br />

późniejsi wielcy twórcy w kanonie Zachodu musieli zmagać się z jego<br />

wpływem i próbować – zawsze bezskutecznie – przed nim umknąć.<br />

Bloom posuwa się nawet do twierdzenia, że psychologia Freuda, która<br />

przeniknęła tak głęboko do współczesnej kultury (ma tu oczywiście<br />

na myśli kulturę amerykańską), jest tak naprawdę wzięta z Szekspira.<br />

Freudowska interpretacja Szekspira jest dla Blooma absurdem,<br />

sensowniejsza – pisze – byłaby raczej szekspirowska interpretacja<br />

Freuda rozumianego jako (skądinąd wybitny) pisarz. Tej cudacznej<br />

4<br />

Por. Harold Bloom, David Rosenberg, The Book of J, Grove Weidenfeld, Nowy Jork<br />

1990. Na temat tej książki pisałem więcej w artykule Jahwistka, „Midrasz” nr 1(9)/1999.<br />

Jednym z tych dowcipów jest przekonanie Blooma, że J to kobieta.


TEMATY I REFLEKSJE<br />

operacji poświęcony jest rozdział o Freudzie. Tak czy inaczej galeria<br />

Szekspirowskich postaci, z Hamletem i Falstaffem na czele, wyznacza<br />

horyzont naszej kultury. Jedna z ostatnich książek Blooma poświęcona<br />

jest więc w całości Szekspirowi i nosi tytuł Shakespeare:<br />

The Invention of the Human, czyli „wynalezienie człowieczeństwa” 5 .<br />

Co warta jest taka estetyczna obrona kanonu zachodniej literatury?<br />

Czy jest spójna wewnętrznie, kompletna, zadowalająca? Jakie<br />

może mieć dla nas znaczenie? Bez wątpienia późne książki Blooma<br />

pisane są ze specyficznej, amerykańskiej perspektywy i mają w dużym<br />

stopniu charakter polemiczno-interwencyjny. Do Polski problem<br />

ewentualnych rewizji czy krytyk kanonu dopiero zaczyna docierać,<br />

ale jednak jest już z nami. Krytyka feministyczna zaczyna stawiać<br />

u nas pierwsze kroki, a problem stosunku klasyków do mniejszości<br />

narodowych (Żydów w szczególności) zaczyna nabierać znaczenia.<br />

Podejrzewam, że spora liczba czytających, przyzwoitych ludzi będzie<br />

się czuła niezręcznie w zetknięciu z tym problemem. Antysemityzm<br />

i męski szowinizm, które trapiły i (szczególnie ten drugi) nadal trapią<br />

kulturę polską, są z pewnością czymś brzydkim, myśli sobie taki<br />

dobry człowiek. Ale tak doczepiać się do klasyki? Czy to uchodzi?<br />

Czy się od tego nie zwariuje? Czy mamy wymienić dobrze piszącego<br />

męskiego szowinistę na źle piszącą, zapomnianą pisarkę? Jeśli ów<br />

dobry człowiek nie będzie miał sztywnego, eliotowskiego kręgosłupa,<br />

nie będzie się mógł zdecydować, co ma o tym wszystkim myśleć.<br />

Bloom zapewne oferuje jakieś wyjście z tego kłopotu, proponując<br />

całkowitą rezygnację z politycznych i etycznych kryteriów kanonu.<br />

Oczywiście feministki, marksiści i wszelkiego rodzaju postępowcy<br />

bez trudu mogą wysunąć zarzut, że jego apolityczność jest pozorna:<br />

przywiązanie do rzekomo niezaangażowanych kategorii estetycznych<br />

jest w istocie reakcyjne i przesycone fałszywą świadomością.<br />

Zarzut taki zamazuje jednak różnicę pomiędzy Wilde’owskim<br />

estetyzmem Blooma a wizją kanonu jako fundamentu moralnej kultury<br />

Zachodu, nie jest więc chyba zbyt subtelny. A jednak dobry człowiek<br />

nie będzie zapewne usatysfakcjonowany Bloomowskim – nawet<br />

estetycznym – konserwatyzmem. Czy jakiś moralny pożytek nie<br />

5<br />

Por. Harold Bloom, Shakespeare: The Invention of the Human, Fourth Estate, London<br />

1999.<br />

119


120<br />

ADAM LIPSZYC<br />

płynie mimo wszystko z rewizji kanonu? Czy sfera estetyczna cieszy<br />

się rzeczywiście tak kompletną autonomią, czy też raczej moralne<br />

draństwo autora zaczyna nam jednak od pewnego momentu psuć<br />

smak czytanej książki? To prowadzi nas do poważniejszych problemów.<br />

Co faktycznie usprawiedliwia zaliczenie tych, a nie innych autorów<br />

do kanonu? Jakie jest kryterium kanoniczności? Bloom często<br />

– z prowokacyjną infantylnością – mówi, że do kanonu należą po<br />

prostu ci dobrzy pisarze i te dobre pisarki, którzy się ostali, a ostali<br />

się, bo byli dobrzy. Infantylizm tej tezy jest oczywisty – nawet jeśli<br />

nie wierzymy ściśle w jakąś demaskatorską wizję historii kultury i nie<br />

wierzymy, że idee panujące w danej epoce są ideami klasy (czy płci)<br />

panującej, to jednak myślimy o tych wszystkich mniej lub bardziej<br />

perfidnych i poza estetycznych uwarunkowaniach, które zadecydowały<br />

o kanonizacji jakiegoś autora. Bloom ostentacyjnie ignoruje<br />

takie wyjaśnienia kanoniczności, apelując do najbardziej potocznych,<br />

nieakademickich intuicji. Jeśli ktoś zbyt długo nurzał się w spiskowych<br />

teoriach kultury i zaczęły go one męczyć – a przede wszystkim<br />

jeśli pomyślał, że jednak ten Szekspir to po prostu gość i chyba jego<br />

popularność nie ma wiele wspólnego z męską dominacją – lektura<br />

Blooma wyda mu się odświeżająca. Wątpliwości opadną go jednak<br />

chwilę po tym, jak olśniewająca swada i błyskotliwa retoryka<br />

Blooma przestaną na niego działać. Jeżeli Bloom chce nam powiedzieć,<br />

że jakiś autor znajduje się w kanonie po prostu dlatego, że jest<br />

dobry (oryginalny), to stawia nas w dość głupiej sytuacji. Po pierwsze,<br />

dlatego że nie wiemy jeszcze, co to znaczy. Po drugie, dlatego że<br />

(nawet jeśli założymy jakieś potoczne rozumienie) nie jesteśmy pewni,<br />

czy tak jest naprawdę. Po trzecie wreszcie, dlatego że zakłada się<br />

tu istnienie jakichś ponadhistorycznych wartości, a podobno człowiek<br />

miał być całkowicie tworzony przez swoją kulturę.<br />

W istocie są jeszcze co najmniej dwie możliwe odpowiedzi na<br />

pytanie, co u Blooma decyduje o kanoniczności autora. Można powiedzieć,<br />

że jako człowiek, który nie wierzy w stałe wartości i wyższość<br />

logiki nad retoryką, Bloom (podobnie jak na przykład Richard<br />

Rorty) zajmuje się retoryczną propagandą na rzecz swojej wizji<br />

kanonu i za pomocą niewątpliwych zdolności krasomówczych, wspieranych<br />

przez autentyczną miłość do klasycznych tekstów kultury


TEMATY I REFLEKSJE<br />

Zachodu, próbuje nakłonić nas, byśmy na nowo odkryli stare książki,<br />

byśmy raz jeszcze zobaczyli, jak są wielkie. Nic więcej. Z drugiej<br />

strony Bloom pisze, że kanoniczne są te książki, które albo nie przestają<br />

nas zdumiewać (jak Dante) albo przeciwnie – takie, które<br />

wydają się nieskończenie naturalne (jak dzieła Szekspira). Impresjonistyczny<br />

charakter tego kryterium jest oczywiście znów obliczony<br />

na skandal. Ale pojawia się tu rozwiązanie względne, nieuzależnione<br />

od abstrakcyjnych kategorii wartości estetycznej. Ta<br />

względność (kanoniczne jest to, co dzisiaj oddziałuje na nas w pewien<br />

sposób) odsyła nas w głąb dzieła Blooma, do jego dawniejszych,<br />

bardziej wyrafinowanych pism teoretycznych. Pod koniec<br />

The Western Canon, anonsując swoją listę proroctw dotyczących<br />

tego, którzy ze współczesnych pisarzy okażą się kanoniczni, Bloom<br />

tłumaczy się, że umieszcza na tej liście poetów Larkina i Lowella,<br />

ponieważ jest chyba jedynym krytykiem, który uważa, że się ich<br />

przecenia. Dodaje ich ze względu na prawdopodobieństwo, że większość<br />

ma rację, choć sam uważa popularność tych poetów za przelotną<br />

modę. Na koniec jednak pisze: „Lecz to nie krytycy tworzą<br />

kanony, tak samo, jak nie mogą stworzyć ich grupy ludzi przepełnionych<br />

resentymentem. Może się więc okazać, że przyszli poeci<br />

potwierdzą kanoniczność Lowella i Larkina, ponieważ odkryją, że<br />

wywierają oni na nich wpływ, przed którym nie można umknąć”<br />

(WC, 548). Kanoniczny jest ten, kto wywiera wpływ. A ów wpływ<br />

jest źródłem lęku, jak wkrótce zobaczymy, najważniejszej emocji<br />

nowego poety. Lęku, że jest się pod czyimś wpływem i że jest się<br />

już tylko odbitką wcześniejszych poetów. Nie oznacza to jednak, że<br />

abstrakcyjną, pozaczasową kategorię wartości estetycznej wymienia<br />

się tu na teorię przygodności, zgodnie z którą kanoniczne jest<br />

po prostu to, co się przyjęło. Albowiem po to, by coś się przyjęło,<br />

by poeta został przyjęty do tradycji, musi umieć stoczyć walkę z poprzednikami.<br />

Ostatecznie jednak zdolność do osiągnięcia kanoniczności<br />

nie polega na ładnych fikołkach na pustym placu, ale na predyspozycji<br />

do podjęcia tych zapasów, tego agonu z tradycją.<br />

ADAM LIPSZYC, ur. 1975, zajmuje się współczesną filozofią żydowską<br />

i myślą Harolda Blooma. Publikował w „Literaturze na Świecie”, „Midraszu”<br />

i „<strong>Znak</strong>u”.<br />

121


TEMATY I REFLEKSJE<br />

DOSKONAŁY SMAK ORIENTU<br />

Piotr Kłodkowski<br />

Supermarket<br />

i świątynia<br />

Coraz częściej jestem świadkiem niezwykłego<br />

procesu tworzenia się małych, na razie, cegiełek<br />

niechęci i ignorancji, które – dość niespodziewanie<br />

– zamieniają się stopniowo w cegiełki nienawiści.<br />

Malezja jest krajem muzułmańskim. Dla osób przybywających<br />

tutaj z Zachodu miejscowy islam wydaje się bardziej łagodny aniżeli<br />

gdzie indziej, tak jakby celowo dostosowano go do współczesnego<br />

zglobalizowanego świata. Pamięć o wspólnej historii Orientu i Europy<br />

jest tu widoczna w wielu miejscach. Meczety w słynnym mieście<br />

Malakka sąsiadują z budowlami w stylu kolonialnym, które ciągle<br />

przypominają o dawnej obecności Brytyjczyków, Holendrów i Portugalczyków.<br />

Kiedyś byli tu gubernatorami, admirałami bądź misjonarzami.<br />

Dzisiaj są turystami i biznesmenami, którzy przejeżdżają,<br />

żeby wydać albo zarobić pieniądze. Architektoniczne symbole oraz<br />

kosmopolityczna atmosfera miejsca dają człowiekowi z Europy poczucie<br />

psychicznego komfortu. Także szeroko stosowana technologia<br />

budzi zaufanie. No bo skoro wszystko jest tak bardzo nowoczesne,<br />

to i miejscowi ludzie muszą mieć podobne jak na Zachodzie<br />

nowoczesne podejście do otaczającej rzeczywistości.<br />

Jechaliśmy z Malakki do Kuala Lumpur, stolicy kraju. Podróż<br />

trwa kilka godzin, dlatego autobus zatrzymuje się zazwyczaj dwa razy<br />

122


TEMATY I REFLEKSJE<br />

na krótszy, a raz na dłuższy postój. Monotonia jazdy przy niezbyt<br />

ekscytujących pejzażach za oknem wprowadza niemal w podróżniczy<br />

letarg, w jakiś stan półjawy, kiedy to na krótki czas wszystko<br />

obojętnieje. Szczęśliwie zbliżała się pora lunchu, gdy można wreszcie<br />

rozprostować nogi i otworzyć oczy. Zatrzymaliśmy się na ogromnym<br />

parkingu, tuż przy kompleksie handlowo-gastronomicznym.<br />

Dziesiątki restauracji, fast-foodów w stylu McDonald’sa czy KFC,<br />

mnóstwo mniejszych i większych supermarketów z towarami z całego<br />

świata. W pasażach między sklepami automaty z colą, snickersami,<br />

camelami i marlboro. W podcieniach kolorowe stoliki i wygodne<br />

krzesełka. Całość jest świetnie wkomponowana w otaczającą zieleń,<br />

trochę jednak wyblakłą wskutek porażającego upału. Zmęczony<br />

podróżą klient nie cierpi jednak z powodu zdradliwych promieni<br />

orientalnego słońca, zewsząd otacza go bowiem miły chłód wszechobecnego<br />

air-conditioning, który sprawia, że nawet chodniki przed<br />

sklepami wydają się klimatyzowane. Odległość tysięcy kilometrów<br />

zostaje jakby na moment zredukowana. Doskonale znane marki zachodnich<br />

dóbr i ten sam smak cheeseburgerów z frytkami powodują,<br />

że malajska egzotyka zostaje jakby na moment oswojona. Jakoś<br />

podświadomie czujemy, że teraz to już wszędzie na świecie jesteśmy<br />

u siebie. Przynajmniej jeśli chodzi o otaczające nas przedmioty i smak<br />

uniwersalnych potraw.<br />

W grupie było nas dziesięcioro. Każdy miał odmienne gusta kulinarne<br />

i wolał próbować indywidualnie wybranych przez siebie potraw.<br />

Umówiliśmy się na spotkanie pod ogromnym drzewem banjanu,<br />

stojącym opodal parkingu. Mieliśmy godzinę na lunch i zakupy.<br />

Razem z Alim, naszym malajskim przewodnikiem, zamówiliśmy kawę.<br />

Zaczął wiać lekki wiatr, upał zelżał, nie było więc sensu przesiadywać<br />

w klimatyzowanym pomieszczeniu. Usiedliśmy w jednym z kawiarnianych<br />

ogródków. Ali mówił o swoich studiach w Stanach Zjednoczonych,<br />

opowiadał o polityce kraju oraz trochę o swojej rodzinie.<br />

Zrobiło się bardzo leniwie i relaksująco. Gorąca kawa smakowała<br />

coraz bardziej.<br />

Po chwili usłyszeliśmy podniesione głosy. Kilka osób głośno krzyczało<br />

po malajsku. Było to dość niespodziewane w porze sjesty, dlatego<br />

popatrzyłem pytająco na Alego. Ali najpierw zamilkł, potem<br />

123


124<br />

PIOTR KŁODKOWSKI<br />

pociągnął mnie za rękaw i dał znak, abym szybko za nim pobiegł. W<br />

ciągu kilku sekund byliśmy na miejscu. Sześciu czy siedmiu Malajów<br />

szarpało się z trzema białymi mężczyznami. Dopiero wtedy usłyszałem,<br />

że język malajski miesza się z dobrze znanymi mi słowami polskimi.<br />

Trzech Polaków z naszej grupy, chyba dość mocno wystraszonych,<br />

odpychało rozjuszonych napastników, którzy z kolei starali się<br />

ich za wszelką cenę zatrzymać. Sytuacja wydawała się poważna.<br />

Mający przewagę liczebną Malajowie zachowywali się jak furiaci,<br />

tyle że ta furia nie przemieniała się póki co w desperacki atak pięściami<br />

na tymczasowego przeciwnika. Polacy chcieli wyrwać się z<br />

okrążenia, nie atakowali, próbowali jedynie jakby strzepać z siebie<br />

dłonie napastników, które łapały ich za koszulę bądź nadgarstki. Ta<br />

międzynarodowa szarpanina w klimatyzowanych pomieszczeniach<br />

kompleksu handlowo-gastronomicznego w połowie drogi między<br />

Malakką i Kuala Lumpur na chwilę przybrała niemal groteskowe<br />

kształty wojny między cywilizacjami. Było to prawdziwe fizyczne starcie<br />

malajsko-polskie, orientalno-zachodnie, a nawet chrześcijańsko-<br />

-islamskie. Naturalnie nie znałem jeszcze jego przyczyny, chociaż zobaczyłem<br />

już skutki. No bo kto tak naprawdę zaczął, kto kogo obraził<br />

lub znieważył? Kto był ofiarą, a kto napastnikiem?<br />

Ali zaczął krzyczeć głośno po malajsku i angielsku. Ja zrobiłem to<br />

samo – po angielsku i po polsku. Trójjęzyczny krzyk na chwilę rozminował<br />

atmosferę. Szarpanina ustała. Malajowie popatrzyli na nas<br />

z niepokojem, Polacy z ulgą. Ali zaczął coś klarować swoim rodakom,<br />

ci zaś opowiadali mu podniesionym głosem i gestykulacją rąk<br />

o przyczynie swojego gniewu. Dopiero teraz zauważyłem, że znajdujemy<br />

się obok niewielkiego meczetu, jakby przyklejonego do ciągu<br />

sklepów i restauracji. Wejście do meczetu znajdowało się kilkanaście<br />

kroków od głównego pasażu i było jakby cofnięte w porównaniu<br />

z witrynami supermarketów i fast-foodów. Ali kiwnął ręką,<br />

oświadczając, że coś mi pokaże. Z grupą nadal wzburzonych Malajów<br />

podeszliśmy kilka kroków. Za załomem muru, który odgradzał<br />

wejście od strony pasażu, była niewielka wnęka. Znajdowało się w<br />

niej miejsce ablucji, której każdy muzułmanin dokonuje tuż przed<br />

obowiązkową modlitwą. Jak wszędzie na świecie zaopatrzone było<br />

w kurki z wodą i rury odprowadzające ścieki do kanału. Malajowie,


TEMATY I REFLEKSJE<br />

już nieco spokojniejszym głosem, opisywali gestami i słowami Alemu<br />

całe zdarzenie. Teraz dopiero zrozumiałem. Tuż przy wejściu<br />

znajdował się metalowy znaczek symbolizujący mężczyznę. Niewielka<br />

metalowa ściana, odstająca od muru, miała mniej więcej wysokość<br />

dorosłego człowieka. Do niej przymocowany był metalowy zlew,<br />

który pełnił funkcję zbiornika odprowadzającego wodę. Po obydwóch<br />

stronach znajdowały się kurki. Rzeczywiście, nieoświeconemu Europejczykowi<br />

mogło to przypominać trochę większy pisuar, naturalnie<br />

odmienny od tego, jaki używany jest na Starym Kontynencie, ale<br />

mimo wszystko budzący znajome skojarzenia. Różnice w architekturze<br />

można było jakoś sobie wyjaśnić kwestiami egzotyki. Europejscy<br />

mężczyźni, poganiani potrzebą, nie zwrócili zapewne uwagi na drobne<br />

detale, sugerujące, że owo miejsce pisuarem jednak nie jest. Nikt nie<br />

dokonywał wówczas ablucji, dlatego wszystko wydawało się takie<br />

spokojne, bezpieczne i naturalne. Poza tym byli przecież na terenie<br />

nowoczesnego kompleksu handlowego, podobnego do tysięcy innych<br />

na całym świecie, gdzie reguły postępowania wydają się przecież<br />

identyczne, niezależnie od szerokości geograficznej<br />

Na szczęście nie doszło do profanacji. Zgodnie potwierdziły to<br />

już później obydwie strony. W ostatniej chwili wychodzący z meczetu<br />

Malajowie dostrzegli Polaków, stojących w pozycji wyjątkowo<br />

uniwersalnej dla wszystkich mężczyzn na świecie. Na początku doznali<br />

zapewne szoku, później wpadli we wściekłość. Zaraz potem<br />

doszło do szarpaniny, której ostatni akt widzieliśmy już osobiście.<br />

Nikogo spośród muzułmanów nie bawiła kulturowa pomyłka.<br />

W pewnych sytuacjach bowiem poczucie humoru nie rozwiązuje problemu,<br />

wręcz przeciwnie, może stać się przyczyną konfliktu, niezrozumiałego<br />

dla osób postronnych.<br />

Godzinę później jechaliśmy autobusem w kierunku Kuala Lumpur,<br />

gdzie kilka lat temu zbudowano najwyższy budynek świata, Petronas<br />

Twin Towers. Kiedy strach i świadomość zagrożenia wreszcie<br />

minęły, trzech mężczyzn, przekrzykując się wzajemnie, opowiadało<br />

z rozbawieniem o swojej pomyłce innym osobom w grupie. Ali nie<br />

znał polskiego, ale szybko zrozumiał sens wypowiadanych słów. Czy<br />

zdają sobie sprawę, zapytał mnie, co by im groziło, gdyby muzułmanie<br />

wyszli trzydzieści sekund później z meczetu, a oni zapinaliby już<br />

125


126<br />

PIOTR KŁODKOWSKI<br />

spodnie? Nie, chyba nie, odparłem, czasami lepiej pozostać w nieświadomości.<br />

Ali ma bardzo wyrafinowane poczucie humoru, tyle że nie zawsze<br />

pokrywa się ono z naszym. Zwłaszcza jeśli chodzi o religię. W<br />

tej materii gruby nietakt – cóż z tego, że niezamierzony – wzbudza<br />

gniew, ledwie skrywany w uśmiechu późniejszych rozmów. Zresztą<br />

na temat komiczno-tragicznego incydentu nie zamieniłem z Alim już<br />

ani słowa.<br />

Jakiś czas później uświadomiłem sobie, kojarząc to jedno drobne<br />

zdarzenie z dziesiątkami innych, że coraz częściej jestem świadkiem<br />

niezwykłego procesu tworzenia się małych, na razie, cegiełek niechęci<br />

i ignorancji, które – dość niespodziewanie – zamieniają się stopniowo<br />

w cegiełki nienawiści. Zrozumiałem, że to uczucie może powstać<br />

z powodów dla nas całkowicie nieistotnych, wręcz groteskowych,<br />

o których zapomina się po kilku dniach. Jeden błahy incydent<br />

jest przecież tylko jakimś malutkim pyłkiem i w żaden sposób nie<br />

może służyć za podstawę do jakichkolwiek uogólnień. Problem jednak<br />

w tym, że kiedy owych incydentów jest już sto, potem pięćset, a<br />

następnie tysiąc, to rzecz przestaje być błaha. Nabiera rozmiarów,<br />

które okropnie dziwią ludzi spoza cywilizacji Wschodu.<br />

Sam mur złożony z malutkich cegiełek nienawiści rośnie powoli<br />

– tygodniami, miesiącami, latami, jego zaś mimowolni twórcy nie<br />

zawsze zdają sobie sprawę z jego istnienia. Publiczna zniewaga, nawet<br />

uczyniona zupełnie nieświadomie, jest bowiem w wielu krajach<br />

Wschodu czymś, co pamięta się długo – bardzo, bardzo długo. Czas<br />

niekoniecznie goi rany, poza tym nie ma go chyba zbyt wiele. Najgorsze<br />

jest to, że przychodzi moment odwetu za fakty, których interpretacje<br />

uznajemy sami za wytwór chorej wyobraźni. Gorzej, gdy<br />

skutki owych interpretacji bywają już jak najbardziej realne. Nasza<br />

ignorancja co do odmienności bliźniego ze świata Orientu może więc<br />

często okazać się niezwykle bolesna.<br />

Nigdy nie udało mi się w pełni przekazać swojego doświadczenia<br />

innym uczestnikom kolejnych wypraw na Wschód. Nie wiem, dlaczego,<br />

ale zawsze musi być ktoś, kto wyraźnie da do zrozumienia<br />

Malajom, Indusom czy Chińczykom, że pochodzi z „lepszej części


TEMATY I REFLEKSJE<br />

świata”. No bo po co przejmować się miejscowymi zwyczajami, skoro<br />

Orient jawi się jako turystyczny (a nie daj Boże i polityczny) supermarket,<br />

z którego można wybierać tylko to, co każdemu odpowiada.<br />

Człowiek „stamtąd” staje się jedynie materiałem do zdjęcia,<br />

jakimś elementem egzotycznej sceny, wręcz dodatkiem do bujnej przyrody<br />

czy zadziwiającej architektury. Na głębszą analizę tego, co odmienne,<br />

brak czasu i ochoty. Lepiej bowiem uznać egzotyczną odmienność<br />

za kolejną wersję „współczesnego zabobonu”, którego jakoby<br />

w żaden sposób nie da się racjonalnie wyjaśnić.<br />

Czasami takie postępowanie może budzić rozbawienie bądź<br />

uśmiech politowania wśród Indusów, Malajów czy Chińczyków.<br />

Częściej jednak powoduje, że kolejna dorzucona cegiełka niechęci, a<br />

później nienawiści zwiększa i tak już wysoki mur. Bowiem nawet<br />

fizyczna obecność w obcej kulturze wcale nie musi oznaczać lepszego<br />

jej poznania. Z tym jest tak jak z międzynarodową turystyką –<br />

przynosi kolosalne zyski, ale bardzo rzadko likwiduje narosłe stereotypy.<br />

A często nawet solidnie je wzmacnia.<br />

PIOTR KŁODKOWSKI, ur. 1964, dr orientalistyki. Wydał: Homo mysticus<br />

hinduizmu i islamu (1998), Jak się modlą hindusi (red. i oprac.,<br />

2000), Wojna światów. O iluzji wartości uniwersalnych (<strong>2002</strong>). Publikował<br />

we „W drodze”, „Ateneum Kapłańskim”, „<strong>Znak</strong>u”. Organizuje i<br />

prowadzi wyprawy kulturowe do krajów azjatyckich.<br />

127


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

Richard John Neuhaus,<br />

Śmierć w piątek po południu. Ostatnie słowa<br />

Jezusa z krzyża,<br />

przełożył Aleksander Gomola,<br />

W drodze, Poznań 2001, ss. 318<br />

Jerzy Wocial<br />

Wybrani z wieczności<br />

do wieczności<br />

Tematem książki jest wydarzenie, które uobecnia liturgia Wielkiego<br />

Piątku: ukrzyżowanie i śmierć Jezusa Chrystusa. Zasadnicze – a w istocie<br />

jedyne – pytanie Richarda Neuhausa dotyczy sensu tego wydarzenia.<br />

Czy jest to pytanie uprawnione? Sens zwykliśmy wiązać z językiem<br />

– z wydarzeniami o tyle, o ile są one czynami, które coś wyrażają lub<br />

o czymś powiadamiają. Cóż wyraża postać udręczonego Jezusa poza<br />

ostateczną bezsiłą wobec faktów zorganizowanych przez cudzą wolę?<br />

Przed pojmaniem, w ogrodzie Getsemani, Jezus zwraca się do Boga:<br />

„Ojcze, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty,<br />

niech się stanie!” (Mk 14, 36). Ta modlitwa wyraża podstawową rzeczywistość<br />

późniejszej drogi krzyżowej: trwogę, posłuszeństwo i zawierzenie.<br />

Posłuszeństwo Jezusa to coś więcej niż brak oporu. To wybór, akt<br />

decyzji. Krzyż – głosi zasadnicza teza Neuhausa – który mamy przed oczyma<br />

i adorujemy w liturgii Wielkiego Piątku, jest znakiem tej niepojętej jedności<br />

bezsiły i decyzji własnej, doznawania losu i aktu woli: Jezus zostaje<br />

skazany, doznaje cierpień, ostatecznie ponosi śmierć, a jednocześnie absolutną<br />

całość tego doświadczenia przyjmuje w wolności. Samo to do-<br />

128


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

świadczenie staje się więc zarazem Jego czynem. Jest ono faktem – i komunikatem,<br />

który coś wyraża i o czymś powiadamia.<br />

Richard Neuhaus skrupulatnie analizuje ostatni, przed śmiercią, czyn<br />

Jezusa – Jego wypowiedź z krzyża. Na książkę składa się zatem siedem<br />

obszernych studiów, stosownie do siedmiu zdań: „Ojcze, przebacz im,<br />

bo nie wiedzą, co czynią”; „Zaprawdę, powiadam ci: dziś będziesz ze<br />

Mną w raju”; „Niewiasto, oto syn Twój... oto Matka twoja”; „Boże mój,<br />

Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”; „Pragnę”; „Dokonało się”; „Ojcze,<br />

w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Nie jest łatwo tę książkę przedstawić.<br />

Streszczać jej niepodobna – jakże wtedy ukazać jej wartość katechetyczną<br />

i literacką? Poprzestać na rekonstrukcji części to za mało,<br />

ponieważ wszystkie jej części odsyłają do siebie wzajem. Nie jest łatwo<br />

o tej książce pisać, ponieważ autor, skupiony zupełnie na Męce Pańskiej,<br />

wprowadza jednocześnie w rzeczywistość własnej wiary, własnego<br />

doświadczenia i ducha. Pracę amerykańskiego teologa określiłem jako<br />

analizę, ale jest ona przecież w niemniejszej mierze syntezą – łączy wiedzę<br />

objawioną i świadectwa doświadczenia, narrację Starego Testamentu<br />

i dzieło Jezusa, dziedzictwo proroków i misję apostołów. Z wielką<br />

odwagą, ale i z pokorą, autor sięga do Bożych tajemnic. Nie możemy<br />

ich posiąść, zdaje się mówić Neuhaus, ponieważ mądrość Boża nie podlega<br />

władzy ani naszego pojmowania, ani naszych uzasadnień. Jednakże<br />

możemy je kontemplować i przyjmować z wiarą. Jeśli tak postępujemy,<br />

przyjmujemy postawę mądrą, ponieważ w swych tajemnicach Bóg szuka<br />

człowieka i przemawia doń.<br />

Znaczenie liturgii Wielkiego Piątku Richard Neuhaus rozważa wedle<br />

trzech pytań: Czym jest wydarzenie męki i śmierci Jezusa? Dlaczego<br />

było potrzebne? W jaki sposób dotyczy mnie, a także każdego innego<br />

człowieka w każdym czasie?<br />

Czym jest to wydarzenie? Jest rzeczywistością historyczną. W tej<br />

odpowiedzi istotne jest dla Neuhausa nie to, iż dokonało się ono w przeszłości,<br />

lecz przede wszystkim – że dokonało się w określonym czasie<br />

i w określonym miejscu. Do tej konkretności czasu i miejsca egzekucji<br />

autor próbuje dotrzeć wyobraźnią: „w tamto piątkowe popołudnie, przed<br />

dwoma tysiącami lat, na polu straceń, niedaleko wysypiska śmieci Jerozolimy”<br />

(s. 47). W innym miejscu Neuhaus przytacza fragment Pierwszego<br />

Listu świętego Jana: „To wam oznajmiamy, co było od początku,<br />

cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co<br />

patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce – bo życie objawiło się” (1 J 1,<br />

1-2). Następnie przedstawia Janowe świadectwo w zdaniach wyłącznie<br />

129


130<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

sprawozdawczych, nie po to, aby relację uwiarygodnić, lecz – by wyróżnić<br />

czas relacjonowanych faktów i ich przestrzeń: „Kiedy pewna osoba<br />

imieniem Tyberiusz była cesarzem Rzymu, pewni Żydzi w Palestynie<br />

przyłączyli się do nauczyciela i proroka zwanego Jezusem z Nazaretu.<br />

Zdruzgotani Jego śmiercią (...) spotkali Go żywego po dokonanej na<br />

Nim egzekucji i był On żywy w taki sposób, który wykluczał ponowną<br />

śmierć” (s. 185). Śmierć na Golgocie, w ów piątek, była kresem życia<br />

konkretnego człowieka. Należała do jego historii osobistej i do historii<br />

konkretnego narodu.<br />

Jako śmierć tego właśnie człowieka jest ona jednocześnie wydarzeniem<br />

pozaludzkim. Pisze święty Jan: „Na początku było Słowo, a Słowo<br />

było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko<br />

przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. (...)<br />

A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1, 1-3.14). Wypowiedź<br />

Ewangelisty odnosi się do Jezusa. To w Nim ucieleśniło się Słowo-Bóg.<br />

On sam zatem, w swoim człowieczeństwie historycznym, jest<br />

stwórczym Słowem Boga – Bogiem samym. Dlatego w Jego osobie zadano<br />

śmierć nie tylko człowiekowi imieniem Jezus – uśmiercono Boga.<br />

Jeżeli z powagą, a więc konsekwentnie, przyjmujemy Objawienie, musimy<br />

też, pisze Neuhaus, przyjąć do wiadomości, „iż w pewne piątkowe<br />

popołudnie Bóg umarł” (s. 135).<br />

Ukrzyżowanie Jezusa wykracza poza historyczność własnego czasu<br />

i miejsca nie tylko jako wydarzenie teologiczne. Z fragmentu Listu świętego<br />

Pawła do Kolosan, który przytacza Neuhaus, wydobądźmy jedno<br />

zdanie: „w Nim [w Chrystusie – J.W.] zostało wszystko stworzone”.<br />

Zauważmy: święty Jan mówi o Jezusie Chrystusie, że jest Słowem stwarzającym,<br />

a święty Paweł – że w Nim wszystko zostało stworzone. W Nim<br />

– a więc w Słowie. Wszystko – a więc także człowiek. W Chrystusie-<br />

-Słowie Bóg człowieka pomyślał i stworzył. Chrystus zatem to nie tylko<br />

„Jezus – człowiek, Żyd, syn Maryi, kobiety żyjącej w pierwszym wieku<br />

w Palestynie” (s. 224), ale człowiek w swej istotności, samo człowieczeństwo.<br />

W jakimś sensie – pisze Neuhaus – odgadł to Piłat, kiedy,<br />

wyprowadziwszy Jezusa przed tłum, powiedział: „Oto człowiek”. Jezus<br />

urzeczywistnił w sposób doskonały tę naturę, w której każdy człowiek<br />

poszczególny uczestniczy. Dlatego wolno powiedzieć, że Jego śmierć<br />

objęła cały rodzaj ludzki. Tę myśl dyskretnie, a precyzyjnie wyraża tytuł<br />

główny książki: Śmierć w piątek po południu. Ta śmierć nie potrzebuje<br />

określeń – nastąpiła raz jeden w historii świata, a zarazem jest to wszelka<br />

śmierć, jaka dotknęła człowieka kiedykolwiek.


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

W liturgii Wielkiego Piątku rozważamy zatem udrękę człowieka<br />

konkretnego i cierpienie powszechne, zamęczenie człowieka – i śmierć<br />

Boga. Rozważamy zagładę kosmiczną, której znakiem jest cisza Wielkiej<br />

Soboty.<br />

Dlaczego była ona potrzebna?<br />

To pytanie wprowadza w zasadniczy wątek książki, a zarazem w jedno<br />

z jej miejsc najtrudniejszych. Wywód Neuhausa rozumiem następująco.<br />

Pytanie sugeruje, że ukrzyżowanie Jezusa nie było prostym skutkiem<br />

biegu wydarzeń, lecz urzeczywistnieniem zamysłu. W istocie Stwórca<br />

aktem własnej woli przyjął śmierć z ręki stworzenia. Co było źródłem<br />

tego aktu?<br />

Miłość Boga do człowieka. Ta sama, która była źródłem aktu stwórczego.<br />

Miłość absolutnie nieuwarunkowana, a więc doskonale wolna,<br />

odwiecznie czynna w głębi Bożej rzeczywistości. Miłość, która jest samą<br />

istotą Boga, a jednocześnie jest całkowicie zwrócona ku umiłowanemu:<br />

Bóg chciał człowieka ze względu na samego człowieka. Raj, który Bóg<br />

dał człowiekowi za mieszkanie, nie był miejscem, lecz stanem. Był relacją<br />

osobistej więzi człowieka ze Stwórcą-źródłem życia. Człowiek, wedle<br />

Bożego zamysłu, miał w tej pełni Bożego życia uczestniczyć.<br />

Adam, nasz prarodzic, uosabia zatem nie tylko człowieka konkretnego,<br />

lecz także ludzki rodzaj. Życie, do którego został powołany i którym<br />

żył przed upadkiem, było nie tylko jemu – Adamowi – właściwe,<br />

lecz było właściwe człowiekowi. Adam żył życiem istotnym, życiem gatunkowym.<br />

Dlatego ów grzech nie tylko jego samego okaleczył, ale zranił<br />

ludzką naturę. Ten grzech pozostaje dziedzictwem całego Adamowego<br />

potomstwa.<br />

Cóż się właściwie stało? Adam, wyjaśnia Neuhaus, sięgnął – z poduszczenia<br />

szatana – po prawo określania dobra i zła, sięgnął więc po<br />

władzę, która jest uprawniona tylko wtedy, gdy jej źródłem jest mądrość<br />

absolutna. Zaiste, chciał stać się taki jak Bóg. W akcie nieposłuszeństwa<br />

wobec Stwórcy człowiek zerwał więź z Jego zamysłem, odrzucił życie,<br />

które było dlań przygotowane. Tracąc jedność z Bogiem, utracił więc<br />

również jedność z własną gatunkową naturą. Zamknął się w sobie i wyosobnił,<br />

a jego potomkowie żyją w rozproszeniu. Egocentryzm nie jest<br />

przygodną właściwością usposobienia, lecz postawą, która – jako konsekwencja<br />

czynu naszego praojca – określa i definitywnie krępuje wszelkie<br />

ludzkie życie.<br />

Aby tę konsekwencję przezwyciężyć, trzeba było Bogu za grzech<br />

Adama zadośćuczynić. Ponieważ grzech rozprzestrzenił się na cały ro-<br />

131


132<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

dzaj ludzki, zatem i zadośćuczynienie musiało cały rodzaj ludzki objąć.<br />

Postawa egocentryczna uniemożliwia człowiekowi przyjęcie roli przedstawiciela<br />

rodzaju – żaden człowiek nie może wrócić do własnej gatunkowej<br />

istoty, do własnego pojęcia, własnego miejsca w Bożym planie<br />

stworzenia, słowem, żaden człowiek nie może odbudować własnej jedności<br />

z Bogiem. W sytuacji, jaką wytworzył grzech, tylko Bóg może przyjąć<br />

rolę orędownika i przedstawiciela rodzaju ludzkiego. Przyjmuje ją<br />

Chrystus, wcielając się w życie ludzkie: jednostkowe, a jednocześnie<br />

rodzajowo powszechne. Zadośćuczynienie wymaga ofiary. Chrystus składa<br />

ją na Golgocie.<br />

Chrystusowa ofiara, zauważa Neuhaus, gorszy wielu: oto ojciec<br />

wydaje syna na śmierć, aby zaspokoić głód zemsty. Jawny to jednak<br />

przykład pojmowania Boga na podobieństwo człowieka. Ofiara – autor<br />

przytacza tu słowa kardynała Avery Dullesa – jest zewnętrznym aktem<br />

wewnętrznego hołdu, który stworzenie oddaje Bogu. Chrystus, w imieniu<br />

całego rodzaju ludzkiego, który, ulegając pokusie władzy, zerwał<br />

więź z Bogiem, w ofierze z siebie oddaje Bogu hołd. W akcie zadośćuczynienia<br />

za wszystko, co człowiek sobie przywłaszczył, Chrystus –<br />

w ogołoceniu ostatecznym – wszystko oddaje Bogu, aby rodzaj ludzki<br />

z Nim pojednać i otworzyć człowiekowi dostęp do Jego życia. To znaczy<br />

– aby człowieka zbawić. To przecież, w ścisłym sensie, znaczy zbawienie:<br />

„włączenie w życie i miłość Boga” (s. 287).<br />

Ofiara Chrystusa jest w całości dziełem Boga: nie istnieje tu żaden<br />

syn, który ulegałby presji zewnętrznego nakazu ojca, nie ma żadnej woli,<br />

która zwracałaby się ku innej woli, aby na niej uległość wymusić. Dokonuje<br />

się ona w przestrzeni całkowicie wewnątrzboskiej. Jezus Chrystus,<br />

Syn Boży, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, w rzeczywistej trwodze<br />

i rzeczywistym zmaganiu się z nią, absolutnie posłuszny Ojcu, ale<br />

też przyjmujący Jego wolę w doskonałej wolności, w mocy Ducha Świętego<br />

wypełnia powierzoną Mu misję.<br />

W jaki sposób ofiara Chrystusa dotyczy mojej historii osobistej, a także<br />

historii każdego innego „ja”? Do postawienia tego pytania autor,<br />

z dwóch powodów, prowokuje. Najpierw dlatego, że w Przedmowie,<br />

a więc w miejscu inaugurującym książkę, sam je stawia: „co to naprawdę<br />

znaczy, że Jezus umarł za nasze grzechy? (...) Co to ma wspólnego<br />

z życiem, które jest naszym udziałem, i śmiercią, która nas czeka?”<br />

(s. VIII). Po drugie dlatego, że wypowiada sądy, nad którymi niepodobna<br />

przejść do porządku. W komentarzu do opowieści o upadku czytamy:<br />

„Nie możemy obwiniać jedynie pierwszych rodziców za to fatalne


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

popołudnie w ogrodzie, bo i my tam byliśmy” (s. 14). W innym miejscu,<br />

przytacza Neuhaus słowa pieśni pasyjnej: „Czy byliście tam, kiedy<br />

krzyżowali naszego Pana? Tak, byliśmy tam, kiedy krzyżowali naszego<br />

Pana” (s. 24). A za chwilę dodaje od siebie: „Jakąż to złożoną sieć współodpowiedzialności<br />

tka nasze życie. Nie wiadomo, kto przyniósł gwoździe;<br />

jest pewne, że wbijaliśmy je ty i ja” (s. 25). Jak rozumieć zapewnienia<br />

o naszej osobistej obecności w owych miejscach i czasach? Jeżeli<br />

to metafora, zbyt jest natarczywa, by była sugestywna.<br />

Nie jest to metafora. Byliśmy tam wówczas i w tym sensie, że tamte<br />

wydarzenia rozgrywają się w naszym życiu. To my, wzorem Adama, sięgamy<br />

po władzę absolutną, to my stawiamy Boga pod sąd, przyjmując,<br />

pisze Neuhaus, rolę zarazem sędziów i wykonawców wyroku, to w naszym<br />

życiu Bóg doznaje odrzucenia i śmierci. Byliśmy tam w tym znaczenia,<br />

w jakim nadal tam jesteśmy.<br />

Zabicie Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, jest<br />

sumą wszelkiego grzechu. Przyjmując w swej ofierze śmierć z ręki stworzenia,<br />

Chrystus odkupił wszelki grzech.<br />

Czy to znaczy, że grzech został unieważniony bądź – że jego konsekwencje<br />

zostały uchylone? Nie. Relacje Boga i człowieka, podkreśla autor,<br />

są sprawą poważną, inaczej nie byłaby potrzebna misja Chrystusa. Znaczy<br />

to natomiast, że dla każdego z nas została otwarta droga do pojednania<br />

z Bogiem. W jaki sposób możemy na nią wejść?<br />

Chrystus nie tylko objął swoją ofiarą wszelki grzech, lecz przyjął<br />

również wszelkie cierpienie. Przez ludzi odrzucony i skazany na śmierć<br />

na krzyżu – znaku hańby, doświadczył również porzucenia przez Boga.<br />

Jego droga na Golgotę i agonia są sumą wszelkiego możliwego cierpienia.<br />

I jeśli czytamy w Liście świętego Pawła do Kolosan, we fragmencie<br />

odnoszącym się do Chrystusa: „Zechciał bowiem Bóg, aby w Nim zamieszkała<br />

cała Pełnia” (Kol 1, 19), wolno te słowa rozumieć również<br />

tak, że Chrystus w swojej misji ogarnął całość ludzkiego losu. Misja<br />

Chrystusa trwa i odnosi się do każdego z nas. W jeden tylko sposób<br />

możemy ją przyjąć: zjednoczyć się z Nim w Jego drodze, powierzyć Mu,<br />

w solidarności z Jego ofiarą, wszelkie nasze cierpienie. Z więzów egocentryzmu<br />

możemy zostać uwolnieni tylko wówczas, gdy, wraz z Chrystusem,<br />

przyjmiemy ogołocenie. Wypuszczamy wtedy z ręki – oddając<br />

Bogu – to, czego z największą energią bronimy: własne życie, aby otrzymać<br />

od Boga życie nowe.<br />

Do tej nowości życia w Bogu jest powołany każdy człowiek. Każdy<br />

zatem jest powołany do wieczności. Powołanie to Boży zamysł, właściwe<br />

133


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

każdemu człowiekowi telos – cel i swoista doskonałość, jakie Bóg w swoim<br />

planie stwórczym przewidział. Każdy jest więc powołany z wieczności.<br />

Neuhaus pisze jednak także o wybranych. Któż jest wybrany?<br />

Po raz pierwszy mówi tak Neuhaus o dobrym łotrze: „został wybrany<br />

z wieczności i do wieczności” (s. 51). Został wybrany po to, aby –<br />

w odruchu świadomości, który trudno nazwać wiarą – wyznać, że Jezus<br />

jest Bogiem. My, chrześcijanie, dzielimy sytuację dobrego łotra i uczestniczymy<br />

w jego misji. Jakakolwiek byłaby nasza historia, zostaliśmy<br />

wybrani, aby dziś patrząc na Jezusa, otrzymać odeń zapewnienie, iż On<br />

jest i że zbawia człowieka. Zostaliśmy wybrani również po to, aby to<br />

zapewnienie przekazywać innym.<br />

JERZY WOCIAL, ur. 1946, dr filozofii, pracownik Instytutu Filozofii<br />

UW, członek kolegium redakcyjnego „Więzi”.<br />

Dariusz Kowalczyk SJ<br />

Biblijne anioły,<br />

psychoterapia<br />

i szambo<br />

Anselm Grün,<br />

Każdy ma swego Anioła ,<br />

tłum. Katarzyna Zimmerer,<br />

Wydawnictwo <strong>Znak</strong>, Kraków 2001,<br />

ss. 160<br />

Prawie wszystkie współczesne teksty o aniołach rozpoczynają się od<br />

konstatacji, że oto przeżywamy renesans zainteresowania tymi duchowymi<br />

istotami. To prawda, ale wydaje się, że wcześniejsze zapomnienie<br />

o dobrych duchach dotyczyło nie tyle tzw. zbiorowej wyobraźni, ile raczej<br />

teologów, trochę zakompleksionych w obliczu racjonalistycznych<br />

prądów myślenia. Specjaliści od Pana Boga – szczególnie ci z obszaru<br />

języka niemieckiego – próbowali na wszelkie sposoby wykazywać, że<br />

biblijna i katechizmowa nauka o aniołach to jedynie metaforyczny sposób<br />

opisywania Bożej obecności pośród ludzi. Stąd dowcip, w którym<br />

anioł Gabriel mówi do Maryi: „Nie bój się, ja jestem tylko rodzajem<br />

literackim”. Z drugiej strony trzeba przyznać, że od początku chrześcijaństwa<br />

istniało niebezpieczeństwo popadnięcia w ezoteryczną i pełną<br />

niezdrowej egzaltacji fascynację światem niebieskich duchów. Dlatego<br />

134


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

już św. Paweł przestrzegał: „rzeczywistość należy do Chrystusa. Niechaj<br />

was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie, i przesadnej<br />

czci aniołów...” (Kol 2,17-18).<br />

W kontekście powyższych nieporozumień tym bardziej cieszy piękna<br />

i mądra książka niemieckiego benedyktyna, ojca Anselma Grüna.<br />

Autorowi obca jest zarówno scholastyczna, abstrakcyjna spekulacja na<br />

temat aniołów, jak i racjonalistyczny sceptycyzm co do ich realnego istnienia.<br />

„O aniołach – podkreśla Grün – można rozmawiać w stosowny<br />

sposób wyłącznie za pomocą obrazów. Przykład dało nam Pismo święte.<br />

Jeśli zawierzymy wyobrażeniom biblijnym, wówczas dowiemy się więcej<br />

na temat aniołów służących nam pomocą niż dzięki teologicznym<br />

spekulacjom” (s. 9). Autor proponuje nam dwadzieścia cztery rozważania<br />

odwołujące się do tyluż biblijnych historii opowiadających o anielskich<br />

interwencjach w życie ludzi: od Księgi Rodzaju i opowieści o służącej<br />

Abrahama, Hagar, do Ewangelii i aniołów ogłaszających zmartwychwstanie<br />

Jezusa oraz unoszących Łazarza do nieba.<br />

Grün jest jednak nie tylko teologiem, ale także psychologiem i terapeutą.<br />

Na biblijny świat aniołów patrzy zatem również od strony psychologii<br />

i konkretnej praktyki terapeutycznej. Autor zauważa, że jego<br />

pacjenci zbyt często koncentrują się na tym, co było negatywne w ich<br />

życiu; w pewnym sensie pielęgnują swoje lęki i rozdrapują zranienia.<br />

Dostrzeżenie i nazwanie tego, co boli, jest oczywiście ważne, ale „byłoby<br />

często dla nas lepiej – stwierdza Grün – gdybyśmy, zamiast ciągle<br />

grzebać w »bliźnie bycia niekochanym«, poszukali w naszym życiu anielskich<br />

śladów” (s. 7). Pośród różnych przykrych, a niekiedy tragicznych,<br />

doświadczeń można odnaleźć opiekuńczego anioła, który prowadzi nas<br />

do miejsc wytchnienia i ukojenia. Wiara w anioła stróża ułatwia nam<br />

wspominanie przeszłości z wdzięcznością za wszelkie dobro, jakie stało<br />

się naszym udziałem. Wówczas w innej perspektywie widzimy to, co<br />

było złem. Dlatego też autor kieruje swoją książkę między innymi do<br />

tych wszystkich, „którzy przypatrują się własnemu dzieciństwu, którzy<br />

być może pracują nad swą przeszłością przy pomocy terapii lub duchowego<br />

przewodnika, by skonfrontować się z odniesionymi urazami” (s. 8).<br />

Dodajmy, że wiara w Bożych posłańców pomaga także w przeżywaniu<br />

teraźniejszości całym sercem oraz w ufnym patrzeniu w przyszłość.<br />

Z rozważań Anselma Grüna wyłania się obraz aniołów, które towarzyszą<br />

ludziom od narodzenia aż do ich przejścia przez granicę śmierci.<br />

Anioł Gabriel zwiastuje urodzenie dziecka przez bezpłodną i starą Elżbietę<br />

oraz przez dziewicę Maryję, która nie poznała jeszcze mężczyzny.<br />

135


136<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

Jednak to nie tylko matki Jana Chrzciciela i Jezusa cieszyły się anielską<br />

asystencją przy poczęciu i narodzinach ich dzieci. Grün uważa, że oba<br />

opowiadania o zwiastowaniu z Ewangelii św. Łukasza mogą „otworzyć<br />

nam oczy na tajemnicę naszych własnych narodzin” (s. 102). Rozważając<br />

ewangeliczne historie, możemy nawiązać modlitewny kontakt z aniołem,<br />

który czuwał przy naszych narodzinach. Wówczas przestaniemy<br />

wydawać się sobie ludźmi, którzy wzięli się znikąd i zmierzają donikąd,<br />

a odkryjemy niepowtarzalną godność, jaką obdarzył nas Bóg. Ponadto<br />

narodziny oznaczają nie tylko początek życia, ale konieczność ciągłego<br />

powstawania z upadków i odradzania się: „W okresach kryzysu – pisze<br />

autor – w okresach, w których zdaje się nam, iż nie ma dla nas żadnego<br />

wyjścia, w okresach trawiącego wszystko ognia, powinniśmy rozejrzeć<br />

się wokół za archaniołem Gabrielem” (s. 103). Albo za aniołami, które<br />

– tak jak w noc betlejemską – rozjaśnią ciemną i zimną noc i obwieszczą<br />

nam radość i pokój.<br />

By wskazać na opiekuńczą rolę anioła w wychowaniu dziecka przez<br />

rodziców, Grün w oryginalny sposób interpretuje znaną i wstrząsającą<br />

opowieść o Izaaku, którego Abraham chce złożyć w ofierze. Autor zauważa,<br />

że nie brakuje rodziców, którzy poświęcają swoje dzieci na ołtarzu<br />

własnego moralizmu i chorych ambicji. Tacy rodzice mają rygorystyczne<br />

wyobrażenie Boga i temu wyobrażeniu chcą całkowicie podporządkować<br />

dzieci. Albo też mają wiele bóstw, jak pieniądz lub kariera,<br />

i składają swoje dzieci na ołtarzu tych właśnie bożków. W historii Abrahama<br />

to anioł powstrzymał rękę ojca przed złożeniem krwawej ofiary<br />

z syna. Również niektórym rodzicom – pisze benedyktyn terapeuta –<br />

potrzebny jest anioł, „który ogarnie ich ramionami, by przeszkodzić im<br />

w złożeniu ich dziecka w ofierze. Historia o Abrahamie napełnia nas<br />

nadzieją, że również i wtedy, gdy rodzice są w trakcie składania ofiary<br />

ze swych dzieci, wkroczy anioł i przywróci im rozsądek” (s. 43). Abraham<br />

zamiast swego syna Izaaka ostatecznie składa w ofierze barana.<br />

Zwierzę to jest symbolem siły. Rodzice zamiast swego dziecka powinni<br />

zatem ofiarować część swej siły, swych sukcesów i ambitnych planów.<br />

Anioł nie zawsze jest miły i łagodny wobec człowieka, czasem wręcz<br />

podejmuje z nim walkę. Tak przydarzyło się na przykład jasnowidzowi<br />

Baalamowi. Wyruszył on w drogę na swej oślicy, ale misja, jaką zamierzał<br />

spełnić, ani nie podobała się Bogu, ani nie była dobra dla samego<br />

Baalama. W pewnym momencie zagrodził mu drogę anioł z obnażonym<br />

mieczem. Problem polegał na tym, że ducha widziała tylko oślica,<br />

która w obliczu groźnego posłańca nie chciała – co zrozumiałe – iść


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

dalej. Baalam natomiast – nieświadom sytuacji – zaczął bić oślicę, chcąc<br />

zmusić ją do ruszenia naprzód. W pewnym momencie dostrzegł jednak<br />

anioła i usłyszał następujące słowa: „Czemu aż trzy razy zbiłeś swoją<br />

oślicę? Ja jestem tym, który przyszedł, aby ci bronić przejazdu, albowiem<br />

droga twoja jest dla ciebie zgubna” (Lb 22, 32). Bywa zatem tak –<br />

zauważa Grün – że rozum pcha nas ku nieszczęściu, ale – z drugiej strony<br />

– okoliczności albo po prostu jakiś instynkt wyczuwający anioła każą<br />

nam zawrócić. „Wielu z nas złości się w takich chwilach, że nie jest w stanie<br />

zrealizować swych planów. A może jednak powinniśmy w podobnych<br />

sytuacjach pomyśleć o istnieniu anioła, który zagradza nam drogę.<br />

Może (...) powinniśmy się zatrzymać i ponownie zastanowić się nad całą<br />

sprawą” – sugeruje autor (s. 53).<br />

Zupełnie innej interwencji anielskiej doświadczył prorok Eliasz. Kiedy<br />

zrezygnowany i przeświadczony o swej życiowej klęsce kładzie się pod<br />

krzakiem janowca, aby umrzeć, przychodzi do niego anioł, przynosi mu<br />

pokarm i pokazuje nowe możliwości: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa<br />

droga” (1 Krl 19, 7). Wielu z nas mogłoby rozpoznać siebie w Eliaszu.<br />

Niekiedy w chwilach załamania nagle doświadczyliśmy jakiegoś dotknięcia<br />

i przebudziliśmy się, dostrzegając, że nie wszystko stracone, że jest<br />

jakaś droga przed nami. Nie chodzi tu jednak o przyjemny spacer, lecz<br />

czterdziestodniową – jak to czytamy w historii Eliasza – wędrówkę przez<br />

pustynię. Czterdzieści jest bowiem liczbą przemiany duchowej. Anioł<br />

prowadzi Eliasza na górę Horeb, gdzie prorok spotyka Boga nie – jak<br />

się tego spodziewał – w wichrze, w trzęsieniu ziemi czy też w ogniu, ale<br />

w szmerze łagodnego powiewu. „Każdy kryzys, w jaki popadam – pisze<br />

Grün – wstrząśnie także moim wizerunkiem Boga. Wówczas przyda mi<br />

się anioł, który będzie mi towarzyszyć, gdy rozpadają się moje wyobrażenia<br />

o Bogu, anioł, który wprowadzi mnie w tajemnicę Boga zupełnie<br />

odmiennego...” (s. 90-91).<br />

Niektórzy ludzie doświadczyli pomocy ze strony osób, które pojawiły<br />

się niespodziewanie i jakby znikąd, by równie tajemniczo zniknąć<br />

z pola widzenia. W tego rodzaju przeżyciach niekiedy trudno odróżnić<br />

rzeczywistość od marzenia. Nie brak tych, którzy uważają, że w takich<br />

właśnie okolicznościach spotkali anielskiego posłańca. Coś takiego przydarzyło<br />

się św. Piotrowi. Został on wyprowadzony z więzienia przez<br />

anioła, ale kiedy mijali kolejne straże, „nie wiedział, czy to, co czyni<br />

anioł, jest rzeczywistością; zdawało mu się, że to widzenie” (Dz 12, 9).<br />

„Kiedy anioł do nas przychodzi, też często nie wiemy – pisze Grün – czy<br />

jest to sen czy jawa. Sen jednak stanowi również pewnego rodzaju real-<br />

137


138<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

ność, która ma wpływ na to, co się dzieje w rzeczywistości”. Autor zauważa,<br />

że z psychologicznego punktu widzenia anielskie doświadczenia<br />

można by umieścić w tym, co Donald Winnicott nazywa „międzyobszarem”.<br />

Otóż – zdaniem Winnicotta – u dzieci, i nie tylko u nich, istnieje<br />

świat zewnętrzny oraz wewnętrzny świat fantazji, ale także „trzeci wymiar”,<br />

stanowiący ów „międzyobszar”, w którym przenika się rzeczywistość<br />

wewnętrzna i rzeczywistość zewnętrzna. Aniołowie jako postaci<br />

„międzyobszaru” pomagają zintegrować różne obszary naszego ludzkiego<br />

doświadczenia, sen i jawę, marzenia i rzeczywistość.<br />

Nauka Kościoła o osobistych aniołach stróżach nawiązywała najczęściej<br />

do archanioła Rafała. Jest to zrozumiałe, skoro Rafała odnajdujemy<br />

w Biblii jako opiekuńczego i zaradnego towarzysza wędrówki młodego<br />

Tobiasza. Ojciec zaś Tobiasza pociesza matkę niespokojną o los syna słowami:<br />

„Nie martw się i nie lękaj o niego! Towarzyszy mu bowiem dobry<br />

anioł, więc będzie miał szczęśliwą podróż i wróci zdrowy” (Tb 5, 22).<br />

Historia rzeczywiście dobrze się kończy, a Rafał po spełnieniu swej misji<br />

wyjaśnia: „To, że byłem z wami, nie było moją zasługą, lecz było z woli<br />

Bożej. Jego uwielbiajcie przez wszystkie dni i Jemu śpiewajcie hymn” (Tb<br />

12, 18). Grün rozważa tę opowieść od strony terapeutycznej, pokazując,<br />

jak anioł „umożliwia uzdrawiające związki międzyludzkie” (s. 69). Na<br />

przykład uczy Sarę (tę, której siedmiu kolejnych mężów zmarło w noc<br />

poślubną) i Tobiasza bycia ze sobą nawzajem. Uzdrawia kobietę z jej kompleksów,<br />

a mężczyźnie pokazuje sposób, w jaki powinien się do niej zbliżyć,<br />

a tym samym wprowadza go w sztukę życia i miłości.<br />

Grün przybliża nam w ten sposób wiele innych biblijnych opowieści:<br />

o Jakubie, który we śnie ujrzał drabinę, po której aniołowie zstępowali<br />

i wstępowali do nieba, o Gedeonie wezwanym przez anioła do podjęcia<br />

wyzwoleńczej walki, o trzech młodzieńcach przechadzających się<br />

wraz z aniołem pośród ognia, o walczącym w naszym imieniu archaniele<br />

Michale, o Józefie, któremu anioł wyjaśnia to, co się zdarza wokół<br />

niego, czy też wreszcie o aniołach towarzyszących Jezusowi nie tylko<br />

przy narodzinach, ale także podczas kuszenia na pustyni, konania<br />

w Ogrójcu, a potem przy objawianiu chwały zmartwychwstania. Ostatnia<br />

historia, którą podejmuje w swej książce Anselm Grün, to opowieść<br />

o biednym Łazarzu. W Ewangelii św. Łukasza czytamy: „umarł żebrak,<br />

i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama” (16, 22). Wiara, że to właśnie<br />

aniołowie towarzyszą nam w przejściu na tamten świat, wyraża się<br />

w starodawnej pieśni: „Niech aniołowie zawiodą cię do raju”. Imię Łazarz<br />

oznacza: Bóg pomaga. Nawet, a może przede wszystkim, w chwili


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

śmierci nie pozostajemy bez pomocy. „Wtedy gdy jesteśmy bezsilni –<br />

pisze Grün – gdy wydani jesteśmy na pastwę bólu i samotności, stoi nad<br />

nami anioł. Nie będziemy sami przekraczać bram śmierci, lecz w jego<br />

towarzystwie” (s. 147).<br />

Autor przestrzega jednak przed naiwnym wyobrażeniem, iż oto każdy<br />

ma anioła stróża, który ustrzeże nas przed jakimkolwiek zagrożeniem.<br />

Właściwa wiara w anioła nie oznacza przeświadczenia o magicznej<br />

mocy duchowej istoty, która może wybawić nas z każdej trudnej<br />

sytuacji. Anioły nie posiadają przecież nieograniczonych kompetencji.<br />

Anielska pomoc polega raczej na tym, że pośród zła nigdy nie brak przestrzeni<br />

dobra, w której człowiek może się schronić. I tak na przykład –<br />

jak stwierdza Grün – „mimo wszystkich zranień dzieci mają coś w sobie,<br />

co pozwala im deptać po jadowitych gadach. Według mnie jest to<br />

anioł, który je niesie na rękach” (s. 95). Dostrzeganie śladów anioła<br />

w naszym życiu pozwala odejść od – jak to już zauważyliśmy – chorobliwego<br />

koncentrowania się na własnych urazach i klęskach i dodaje sił,<br />

aby nie ustawać w drodze ku temu, co dobre i piękne.<br />

Obok książki Każdy ma swego anioła nie sposób przejść obojętnie.<br />

Stawia ona bowiem przed każdym pytanie o jego osobisty stosunek do<br />

radosnej nowiny biblijnych opowieści o aniołach. Ponadto przynagla do<br />

nowego spojrzenia na różne wydarzenia z własnego życia. Tak było ze<br />

mną. Dzięki Grünowi przypomniałem sobie i przeżyłem na nowo następujące<br />

doświadczenie. Było upalne lato. Miałem wówczas sześć lat. Biegałem<br />

w krótkich majteczkach wokół domu. Mama prała – jak to było<br />

w tamtych czasach w zwyczaju – na podwórku, a brudną wodę wylewała<br />

wprost do dopiero co zrobionego szamba. Właściwie była to składająca<br />

się z kilku kręgów studzienka, do połowy wypełniona brudną wodą.<br />

Naprzeciwko domu rodzinnego, po drugiej stronie ulicy, mieliśmy działkę<br />

ogrodniczą. Mama powiedziała mi, abym przyniósł seler, por i koperek.<br />

Biegnąc po te dary natury, nie zauważyłem, że szambo było bez przykrywy.<br />

Wpadłem do środka. Pamiętam bardzo wyraźnie: plusk wody, zanurzenie<br />

aż do dna (poziom brudnej wody był dużo wyższy ode mnie),<br />

a potem jakaś siła, która wyrzuca mnie do góry i... przerwa w świadomości.<br />

Kiedy się ocknąłem, okazało się, że jedną rączką trzymam się<br />

włazu, który znajdował się może 80 centymetrów nad taflą wody. Spojrzałem<br />

na brudne kręgi i zacząłem krzyczeć. Usłyszał mnie chłopak mieszkający<br />

u nas na stancji. Podbiegł do szamba, chwycił mnie za rękę i wyciągnął.<br />

Przestraszona mama zaraz zaczęła mnie myć, a potem zawiozła<br />

do szpitala. Miałem tylko rozciętą głowę. Z biegiem lat coraz bardziej<br />

139


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

byłem przekonany, a dziś – po lekturze książki Grüna – nie mam wątpliwości,<br />

że to anioł stróż pośpieszył mi z pomocą, wypychając mnie z wody<br />

w szambie i pozwalając mi chwycić się mocno włazu. Biorąc pod<br />

uwagę jedynie prawa fizyki, powinienem był się utopić. Na szczęście<br />

materia i ciało to nie wszystko. Są jeszcze aniołowie, o których tak przekonywająco<br />

i prawdziwie pisze Anselm Grün.<br />

DARIUSZ KOWALCZYK SJ, ur. 1963, doktor teologii, wykładowca na<br />

Papieskim Wydziale Teologicznym, Sekcja „Bobolanum”, w Warszawie.<br />

Joanna Petry<br />

Mroczkowska<br />

Męczennicy,<br />

problem<br />

aktualny<br />

Robert Royal,<br />

The Catholic Martyrs of the<br />

Twentieth century. A Comprehensive<br />

World History,<br />

The Crossing Publishing Company,<br />

New York 2000, ss. 430<br />

W odległej prowincji Rwandy podczas niedawnego niezwykle krwawego<br />

konfliktu między Tutsi i Hutu dwaj chłopcy z katolickiej parafii<br />

dostali się w ręce żołnierzy. Kiedy ci ostatni oświadczyli, że zabiją jednego<br />

z nich, drugi ofiarował się umrzeć za niego. Na szczęście do tragedii<br />

nie doszło, gdy przybył wyższy rangą wojskowy. Gdy polski misjonarz<br />

pytał potem chłopca, dlaczego tak postąpił, usłyszał: „Przecież opowiadałeś<br />

nam kiedyś o księdzu z Polski, który oddał życie za kogoś innego”.<br />

Oto historia przytoczona przez Roberta Royala.<br />

Święci Młodziankowie, Jan Chrzciciel, Szczepan, pierwsi chrześcijanie…<br />

Męczennicy. Dziś uznajemy, że chrześcijańskim męczennikiem jest<br />

nie tylko ten, kto ponosi śmierć za wiarę, ale także człowiek, który daje<br />

świadectwo w szerszym zakresie, umiera za jakiś ważny punkt tej wiary,<br />

prawdę moralną. Chociaż poglądy na męczeństwo są stosunkowo mało<br />

kontrowersyjnym problemem teologicznym, istnieją pewne odcienie<br />

w zapatrywaniach. Ojcowie Kościoła udowadniali już, że dzieci zabite<br />

na rozkaz Heroda zginęły za Chrystusa, chociaż nie wchodził tu w ra-<br />

140


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

chubę ostatni z trzech powszechnie przyjmowanych warunków męczeństwa:<br />

dobrowolna akceptacja śmierci. Pewien „techniczny” problem stanowiło<br />

też ustalenie męczeństwa w przypadku śmierci w obronie wartości<br />

chrześcijańskich. Najszerzej rozumiał owe wartości św. Ambroży,<br />

który był zdania, że każda prawda pochodzi od Ducha Świętego. (Idąc<br />

po tej linii, św. Tomasz z Akwinu mógł uznać Jana Chrzciciela za chrześcijańskiego<br />

męczennika). Św. Cyprian uważał, że człowiek nieumęczony,<br />

ale gotowy na taką śmierć, zasługuje na nagrodę jak męczennik.<br />

Mianem chrześcijańskiego bohatera z czasem zaczęto obdarzać ascetów.<br />

Św. Atanazy nazwał św. Antoniego pustelnika męczennikiem każdego<br />

dnia. Św. Augustyn sformułowaniem non poena, sed causa kładł nacisk<br />

na przykład dobrego życia świadka Chrystusowego. Mnisi irlandzcy<br />

mówili o białym męczeństwie, umartwieniu woli; zielone męczeństwo<br />

to z kolei dobrowolne podjęcie wygnaństwa. Najwyższe jednak było<br />

„czerwone” męczeństwo krwi.<br />

Męczeństwo przez długi czas było pożądanym ideałem. Św. Antoni<br />

z Padwy wstąpił do zakonu zachęcony przykładem franciszkańskich męczenników<br />

w Maroku. Jako dziecko św. Teresa z Avili chciała w Afryce<br />

umrzeć za wiarę. Teresa z Lisieux nie kryła swego pragnienia bycia misjonarzem-męczennikiem.<br />

W liście do duchowego brata, przyszłego misjonarza,<br />

pisała: „Ponieważ Pan, jak się wydaje, nie chce mi dać innego męczeństwa<br />

jak męczeństwo miłości, mam nadzieję, że za Twoim pośrednictwem<br />

pozwoli mi zdobyć inne męczeństwo, którego oboje pragniemy”.<br />

Kanonizacja męczenników jest aktem publicznym, a zatem w pewnym<br />

sensie politycznym. Człowiek taki staje się bohaterem i – w pewnych<br />

okolicznościach – modelem do naśladowania. Heroizm jednych<br />

stanowi w trudnych chwilach wielką pomoc dla innych. Padają więc<br />

pytania: czy męczennik, kandydat do kanonizacji, był publicznym świadkiem<br />

moralnej prawdy? Czy żył miłością do Boga i bliźniego? Czy odznaczał<br />

się odwagą w obliczu śmierci?<br />

W procesach kanonizacyjnych wyróżnia się dwie kategorie. Do pierwszej<br />

zalicza się męczenników, którzy odmówili wyparcia się wiary, do<br />

drugiej – tych, którzy zostali zabici w sytuacji odium fidei ze strony wrogów<br />

nienawidzących ich przekonań religijnych. Określenie pierwszej<br />

czy drugiej okoliczności nie zawsze jest jednak proste. Do kanonizacji<br />

obok ustalenia cnót heroicznych potrzebne jest też zaistnienie kultu.<br />

Przez większą część drugiego tysiąclecia chrześcijanie mogli czuć się<br />

bezpiecznie, z wyjątkiem terenów misyjnych. Zdarzały się oczywiście<br />

przypadki prześladowań religijnych, kiedy chrześcijanie zadawali śmierć<br />

141


142<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

chrześcijanom. Tak zginęli: biskup Canterbury Thomas Becket, biskup<br />

Stanisław ze Szczepanowa, Joanna d’Arc, Thomas More. Były to jednak<br />

wyjątki. Masowe prześladowania odżyły natomiast w XX wieku wraz<br />

z ideologiami totalitarnymi. Sposoby, jakimi zadawano śmierć chrześcijanom,<br />

stały się równie spektakularne jak w starożytnym Rzymie.<br />

Na aktualność problemu wielokrotnie zwracał uwagę Jan Paweł II,<br />

który niestrudzenie dokonuje kanonizacji licznych męczenników. Ważnym<br />

akcentem były uroczystości roku jubileuszowego, gdy Papież szczególnie<br />

mocno nawiązał do roli męczenników, ludzi wcielających w życie<br />

ewangeliczne błogosławieństwa aż do bohaterskiej śmierci. Biskup<br />

Rzymu zaleca zbieranie dokumentacji dla zachowania pamięci o tych,<br />

którzy cierpieli za wiarę. W śmierci chrześcijan widzi „najbardziej przekonujący<br />

ekumenizm świętych, męczenników” (Tertio millennio adveniente).<br />

Robert Royal podjął się próby rekapitulacji katolickiej martyrologii<br />

ubiegłego krwawego stulecia, za motto przyjmując przekład wiersza<br />

Czesława Miłosza Gwiazda Piołun: „Związali drutem człowiekowi ręce<br />

/ I wyśmianego kładli w płaskie groby, / Żeby nie wzywał prawdy w testamencie<br />

/ I już na zawsze był anonimowy”.<br />

Na samym wstępie trzeba zdać sobie sprawę z prostego faktu: męczenników<br />

jest niepomiernie więcej niż postaci kanonizowanych. Najnowsza<br />

historia świadczy o tym, że nie straciły aktualności prorocze słowa<br />

Jezusa: prześladowali mnie i was będą prześladować. Książka jest więc<br />

długa i przygnębiająca. Szacuje się, że w ubiegłym wieku 170 milionów<br />

ludzi zginęło śmiercią gwałtowną, nie licząc żołnierzy poległych na polu<br />

bitwy. Mamy do czynienia z setkami tysięcy, może milionem ludzi umęczonych<br />

za wiarę. Ten ogrom strat wynika po części z tego, że chrześcijaństwo<br />

się rozrosło, liczy przecież ponad miliard ludzi. Jest też inna<br />

przyczyna wielkiej liczby ofiar w ubiegłym stuleciu – ekspansja antychrześcijańskich<br />

ideologii i reżimów totalitarnych. Występujące przeciwko<br />

uciskowi chrześcijaństwo stało się bezpośrednim, choć nierzadko<br />

kamuflowanym, celem ataków i represji.<br />

Zinwentaryzowanie męczeństwa jest bardzo trudne. Tak jak męka<br />

Chrystusowa nie zaowocowała ziemskim ukaraniem winnych tej zbrodni,<br />

tak i w dzisiejszych czasach aż nadto często sprawiedliwości nie staje<br />

się zadość. W niezliczonej liczbie przypadków męczennicy to „nieznani<br />

żołnierze wielkiej sprawy Bożej” (Tertio millennio adveniente). Oprawcy<br />

z reguły nie chcą „kreować” bohaterów. Działają podstępnie, zacierają<br />

ślady. W Ameryce Południowej istnieje specjalna kategoria ofiar,


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

ludzi usuwanych, desaparecidos, tych, którzy zniknęli bez wieści. Dodatkowy<br />

problem stanowi fakt, że trudno o tym pisać. Royal przypomina,<br />

że zabijanie jest sprawą okrutną, odrażającą. Historyk musi wyjść<br />

poza sentymentalną pobożność literatury kościelnej. Relacja może jednak<br />

zamienić się w niemal monotonną litanię kilkunastu wersji katowania<br />

niewinnych, zadawania cierpień, absolutnie, wydawałoby się, nieprzystawalnych<br />

do cywilizacyjnych ambicji XX stulecia! A nie należy<br />

przecież dopuścić do tryumfu wroga, który starał się odrzeć swoje ofiary<br />

z godności i indywidualności. Tu zło nie jest banalne i trzeba zdać<br />

sobie sprawę z poważnego niebezpieczeństwa utraty czy stępienia wrażliwości.<br />

Z drugiej strony musimy zrezygnować z pokusy odrzucenia tej<br />

kwestii dla komfortu psychicznego.<br />

Książka składa się z kilkunastu rozdziałów ukazujących w porządku<br />

zbliżonym do chronologicznego okresy szczególnych prześladowań<br />

w różnych regionach geograficznych świata. Autor poświęca sporo miejsca<br />

najbardziej wyrazistym, reprezentatywnym postaciom męczenników<br />

beatyfikowanych czy kanonizowanych. Do tych ostatnich należy rozpoczynający<br />

poczet Meksykanin Miguel Pro, ksiądz rozstrzelany w 1927<br />

roku na specjalne żądanie prezydenta Plutarco Callesa, zwanego meksykańskim<br />

Neronem. Szacuje się, że prześladowania pochłonęły w Meksyku<br />

250 do 300 tysięcy ludzi, w większości katolików. Martyrologia<br />

meksykańskiego Kościoła nie była ujawniana na skutek oportunizmu<br />

i korupcji ówczesnej prasy lokalnej i amerykańskiej. Może najwięcej dla<br />

ukazania meksykańskiej tragedii zrobiła powieść Grahama Greene’a Moc<br />

i chwała, jedno z najwybitniejszych dzieł literackich XX wieku.<br />

Największa liczba niewinnych ludzi zabitych w XX wieku to ofiary<br />

różnych krwawych form komunizmu. Za Czarną księgą komunizmu<br />

Royal powtarza przerażając dane szacunkowe: 100 milionów – z tego<br />

50 w Chinach i 25 w ZSRR. (Nazizm ma na swoim koncie następne 20<br />

milionów ofiar). Dwa kolejne rozdziały autor poświęca więc Rosji i Ukrainie.<br />

Przypomina, że miejscem wybranym do rozprawiania się z duchowieństwem<br />

(katolickim i prawosławnym) były Wyspy Sołowieckie. Ukazuje<br />

skalę dewastacji Kościoła greckokatolickiego, którego niedobitki<br />

zeszły na wiele dziesięcioleci do podziemia i dopiero niedawno mogły<br />

podjąć dzieło odbudowy.<br />

Łatwiejsze do zrekonstruowania są straty ludzkie w trzyletniej wojnie<br />

domowej w Hiszpanii. Dość wcześnie zdołano przekazać Stolicy<br />

Apostolskiej listę 7 tysięcy męczenników i stosunkowo duża liczba duchownych<br />

doczekała się beatyfikacji. Royal składa przy okazji ukłon<br />

143


144<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

Hemingwayowi, który ustami głównego bohatera Komu bije dzwon,<br />

Roberta Jordana, skądinąd sympatyka komunizmu, unaocznił czytelnikowi<br />

fakt wyszukanych okrucieństw ze strony republikanów.<br />

W części dotyczącej terroru nazistowskiego autor nieco szerzej przedstawia<br />

m.in. sylwetkę obrońcy żydowskich dzieci, francuskiego karmelity<br />

o. Jacques’a (Lucien Louis Bunel), rozsławionego filmem Louis<br />

Malle’a Au revoir les enfants, niemieckiego jezuity bł. Ruperta Mayera,<br />

niezmordowanego krytyka systemu, czy świeckiego Austriaka Franza<br />

Jaegerstaettera, który odmówił służby w hitlerowskim wojsku, dlatego<br />

że nie pozwalało mu na to chrześcijańskie sumienie. Cały następny rozdział<br />

Royal poświęca Edycie Stein.<br />

Okres powojenny za żelazną kurtyną to rozprawa z Kościołem katolickim<br />

w Czechosłowacji, na Węgrzech, w Bułgarii, Rumunii, na Litwie.<br />

(Piękną, „godną” postawę Litwinów autor porównuje do polskiej. O polskich<br />

męczennikach mówi wcześniej szczegółowo, opisując postać<br />

o. Maksymiliana Kolbego, a później zmagania z komunizmem w PRL<br />

i śmierć ks. Popiełuszki). Osobny rozdział dotyczy Albanii, gdzie więcej<br />

osób zginęło w okresie „pokoju” niż w czasie II wojny, gdyż władze postawiły<br />

sobie za cel całkowite wyeliminowanie religii. (W 1967 roku<br />

religia została zakazana, przez co Albania stała się pierwszym oficjalnie<br />

ateistycznym państwem).<br />

Śmierć arcybiskupa Oskara Romero, zastrzelonego w czasie odprawiania<br />

Mszy świętej w marcu 1980, otwiera rozdział poświęcony męczennikom<br />

Kościoła Ameryki Łacińskiej, mordowanym przez ludzi powiązanych<br />

z kręgami wojskowymi. Duchowni i świeccy w Ameryce Środkowej<br />

i Południowej ponoszą śmierć z ręki chrześcijan za to, że walczą<br />

o sprawiedliwość, która godzi w czyjeś partykularne interesy. Pokazują<br />

w ten sposób, że są sytuacje wymagające ryzykownej solidarności.<br />

Chiny, Korea, Wietnam to następne rejony krwawych masakr i męczeństwa<br />

chrześcijan, „wrogów ludu i agentów kapitalizmu”. Doprowadzone<br />

do szczególnej perfekcji „pranie mózgu” rozpowszechnione w komunistycznej<br />

Azji wiodło dziesiątki ludzi do szaleństwa i samobójstw.<br />

W Chinach do dzisiaj tolerowana jest wyłącznie ewangelizacja ze strony<br />

Kościoła podporządkowanego rządowi. A tymczasem, jak ocenia Paul<br />

Marshall, jeden z najpoważniejszych badaczy problemu prześladowań religijnych,<br />

pod koniec XX wieku w Chinach uczestniczy regularnie w kulcie<br />

religijnym więcej osób niż we wszystkich krajach Europy Zachodniej!<br />

Reprezentatywny dla azjatyckich (ale tych bardziej humanitarnych)<br />

metod traktowania duchownych katolickich jest przykład zmarłego nie-


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

dawno kardynała François-Xavier Nguyêna Van Thuân, pochodzącego<br />

ze starej chrześcijańskiej rodziny wietnamskiej. W 1975 roku został ni<br />

stąd, ni zowąd uwięziony. Znalazł się w obozie rehabilitacyjnym, 9 lat<br />

przebywał w celi odosobnienia. Nie udało się jednak złamać jego ducha.<br />

Jeszcze w więzieniu napisał serię medytacji, uderzających głębią życia wewnętrznego.<br />

Wypuszczony w 1988 roku, w trzy lata później wydalony<br />

został z kraju. Przez kilka lat był przewodniczącym Papieskiej Rady „Iustitia<br />

et Pax” w Rzymie. Niedawno powiedział, że bardzo cierpi, kiedy<br />

media żądają od niego sensacyjnych szczegółów, aby oskarżać, demaskować,<br />

szukać zemsty. „Nie mam takiego zamiaru. Chcę przekazać posłannictwo<br />

miłości, w pokoju i prawdzie, w tonie przebaczenia i pojednania”.<br />

Książka Royala wyszła kilkanaście miesięcy przed wrześniowym atakiem<br />

na World Trade Center, nie zawiera więc bardziej systematycznej<br />

analizy eskalacji islamskiego fundamentalizmu, który – można tak twierdzić<br />

bez ryzyka – zaciąży nad historią XXI wieku. Większość muzułmańska<br />

istnieje dziś w 49 krajach świata. Najbardziej hermetyczny teren misyjny<br />

w chwili obecnej to tzw. „Okno 10-40”, kwadrat rozciągający się<br />

między 10. a 40. równoleżnikiem, od Afryki Zachodniej do Azji Wschodniej.<br />

Obszar ten zamieszkuje 1,2 miliarda wyznawców islamu, 800 milionów<br />

hinduistów i 350 milionów buddystów. Mimo ogromnych przeszkód<br />

wysiłki misyjne w coraz większym stopniu zwracają się w tym kierunku.<br />

Chrześcijanie, którzy nie mogą tam przebywać jako misjonarze, są obecni<br />

jako nauczyciele, lekarze, pielęgniarki, budowniczy.<br />

Na kontynencie azjatyckim ciągle zdarzają się ataki na chrześcijan<br />

w Indiach i Pakistanie, takie jak masakra w kościele św. Dominika w Bahawalpur<br />

w październiku ubiegłego roku. Od 1986 roku Pakistan przyjął<br />

prawo dotyczące bluźnierstwa religijnego. Prawo to głosi, że „ktokolwiek<br />

słowem, mówionym lub pisanym, przedstawieniem wizualnym<br />

albo w jakikolwiek inny sposób, sugestią, insynuacją, wprost czy pośrednio,<br />

obraża święte imię proroka Mahometa (niech dostąpi pokoju),<br />

będzie ukarany śmiercią”. Łatwo się zgodzić, że takie sformułowanie<br />

daje możliwość daleko idących represji. Na krytykę owego przepisu premier<br />

Pakistanu odpowiadał, że jest on tylko zastosowaniem islamskiego<br />

prawa szariatu. Arabia Saudyjska, Kuwejt, Katar, Oman i Emiraty Arabskie<br />

mają jeszcze bardziej surowe kodeksy. W wiadomościach ze świata<br />

na początku <strong>2002</strong> roku czytamy, że w Arabii Saudyjskiej od kilku miesięcy<br />

władze państwowe w okropnych warunkach przetrzymują kilkunastu<br />

chrześcijan oskarżonych o wyznawanie religii we własnych domach.<br />

145


146<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

I wreszcie Afryka, gdzie męczennicy giną do chwili obecnej. Alarmujące<br />

są mordy dokonywane na katolikach w Algierii. Duchowni<br />

i świeccy zabijani są w Angoli, Mozambiku, Burundi, Rwandzie, Ugandzie.<br />

Pod koniec XX wieku najgorsza sytuacja panowała według Royala<br />

w Sudanie. Fundamentalistyczny rząd w Chartumie zaplanował przymusową<br />

islamizację i rozpoczął prześladowania chrześcijan, których<br />

korzenie sięgają jeszcze pierwszych wieków. Na czarnej liście znajdują<br />

się nawet muzułmanie-niefundamentaliści. W 1985 roku świat dowiedział<br />

się o przypadku skazania na śmierć badacza islamu, który głosił, że<br />

Koran nie sankcjonuje brutalności wobec niemuzułmanów. W Sudanie<br />

dochodzi do ukrzyżowań. Powróciła praktyka zmuszania czarnych chrześcijan<br />

do pracy niewolniczej. (Sto lat wcześniej przeciw temu procederowi<br />

występował wykupujący niewolników ojciec Charles de Foucauld,<br />

któremu Royal poświęca jeden z wcześniejszych rozdziałów książki).<br />

Teraz pewne grupy chrześcijańskie stosują tę samą kontrowersyjną metodę,<br />

która zdaniem jej przeciwników w większości przypadków utwierdza<br />

korupcję. Tortury są na porządku dziennym.<br />

W ostatnich latach idea męczeństwa mogła się wydawać (w każdym<br />

razie człowiekowi „zachodniemu”) kategorią nieco archaiczną. Nagłe<br />

pojawienie się w świadomości opinii publicznej fundamentalistycznych<br />

islamskich terrorystów-samobójców marzących o męczeństwie zmusza<br />

do refleksji. Po 11 września zarysowała się m.in. kontrowersja, czy zamachowcy-samobójcy<br />

byli ludźmi odważnymi czy tchórzami (jak nazwał<br />

ich George Bush). Trzeba więc jeszcze raz podkreślić znaną prawdę,<br />

że męczennik od fanatyka różni się tym, że nie szuka śmierci. Jest<br />

gotów na śmierć, która zostaje mu zadana.<br />

Sięgając do przykładów z przeszłości, dochodzimy do wniosku, że<br />

cnota męstwa musi iść w parze ze sprawiedliwością, rozwagą i współczuciem.<br />

Św. Ambroży powiedział: „Odwaga bez sprawiedliwości jest<br />

instrumentem zła”. Podobnie rozumował Hobbes, pisząc, że zimna krew<br />

złoczyńcy czyni go jeszcze bardziej groźnym. I musimy zdać sobie sprawę,<br />

że o chrześcijańskim męczeństwie w ostatecznym rozrachunku nie<br />

stanowią hart ducha ani przeświadczenie o słuszności sprawy, ale gotowość<br />

złożenia ofiary z siebie dla miłości Boga i bliźniego. Konieczny jest<br />

też inny element, najtrudniejszy, dla wielu niepojęty. Chrześcijańskim<br />

świętym męczennikiem jest ten, kto przebacza swoim prześladowcom.<br />

JOANNA PETRY MROCZKOWSKA, dr filozofii romańskiej, krytyk<br />

literacki, tłumaczka i eseistka. Mieszka w USA.


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

Ks. Jan Kracik<br />

Negowane<br />

braterstwo na<br />

drogach historii<br />

Michał Horoszewicz,<br />

Przez dwa millenia do rzymskiej<br />

synagogi. Szkice o ewolucji<br />

postawy Kościoła katolickiego<br />

wobec Żydów i judaizmu,<br />

Wydawnictwo Uniwersytetu<br />

Kardynała Stefana Wyszyńskiego,<br />

Warszawa 2001, ss. 452<br />

Michał Horoszewicz jest człowiekiem skromnym: ta książka to, jego<br />

zdaniem, zaledwie ,,szkice”, zarys utrzymany w konwencji publicystycznej,<br />

kompilacja. Trudno mi się zgodzić z takim odautorskim określeniem<br />

charakteru tej pracy. Jej prezentację należy bowiem zacząć nie od<br />

słów: publicystyka i kompilacja, lecz erudycja i kompetencja. Oto jak<br />

procentują długie lata rzetelnego zajmowania się tematem, przy rozległych<br />

a wielojęzycznych lekturach!<br />

Niełatwo przedstawiać dwadzieścia wieków historii, w której obok<br />

wydarzeń tak ogromną rolę odegrały mniemania na ich temat, a w traktowaniu<br />

innych ludzi tak wiele znaczyły uprzedzenia, stereotypy i podejrzenia.<br />

Potoczne myślenie o tej przeszłości - do dziś podszyte emocjami!<br />

- pilnie potrzebuje wiedzy. Książka Michała Horoszewicza dostarcza<br />

jej w zakresie, jaki trudno spotkać w innych, rodzimych publikacjach.<br />

Warto przy tym dodać, że bogactwu zawartych tu treści towarzyszy<br />

wysiłek rozumienia przyczyn obecnych w Kościele wyobrażeń i postaw.<br />

Na początku była nieuchronna rywalizacja chrześcijaństwa, przyjmowanego<br />

głównie przez pogan, z macierzystym judaizmem oraz roszczenia<br />

do bycia prawdziwym Izraelem, Ludem Bożym. Wspólne pochodzenie<br />

przesłonił podstawowy konflikt doktrynalny, braterstwo obracało<br />

się we wrogość. Oskarżano się wzajemnie o odrzucenie Chrystusa lub<br />

Prawa; zarzut ślepoty na spełnienie się zapowiedzi Starego Przymierza<br />

zderzał się z oskarżeniem o mesjańską uzurpację Jezusa. Pogorszenie<br />

relacji chrześcijaństwa z judaizmem w drugiej połowie I wieku znalazło<br />

swe odbicie w powstającym wtedy Nowym Testamencie. Choć bowiem<br />

żadna jego księga nie zmierza do pomnażania nienawiści w świecie, to<br />

przekazy ewangelistów – zwłaszcza najpóźniejszy: Janowy – zawierają<br />

zdania na temat wrogów Jezusa, które posłużą w przyszłości do oskarżania<br />

Żydów, tak jakby istniała odpowiedzialność zbiorowa, a ich wina<br />

147


148<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

była dziedziczna. Psycholog Richard Lowry nazwie to ,,syndromem odrzuconego<br />

zalotnika”.<br />

Antychrześcijańskie wypowiedzi czy działania przedstawicieli Synagogi<br />

bywały potem uogólniane. Horoszewicz ukazuje ich rzeczywisty<br />

wymiar, bez lekceważenia i bez wyolbrzymiania, przywołując zarówno<br />

świadków epoki, jak i rozbieżne oceny historiografii. Ten walor książki<br />

należy ocenić wysoko, choć z konieczności łączy się to z zatrzymywaniem<br />

toku narracji gwoli dokonania przeglądu stanowisk, obejrzenia<br />

pochodu dawnych czy obecnych, gęsto cytowanych polemistów. Lektura<br />

zamienia się w studium zawiłych relacji obu religii. Służy też wyjaśnianiu<br />

okoliczności przechodzenia od teologicznego antyjudaizmu do<br />

antysemityzmu, który – jak wszelka nienawiść i rasizm – był całkowicie<br />

sprzeczny z chrześcijaństwem, a przecież w nim się zakorzeniał. ,,Kościół<br />

– pisze s. Kinga Strzelecka - nigdy tego pozytywnie nie uczył, ale<br />

pozwolił, by w jego łonie rozwijały się takie pseudotradycje, klisze teologiczne<br />

i sposób mówienia zatruwające świadomość chrześcijańską. Istnieje<br />

więc antysemityzm chrześcijański”. Z jego mrocznych mocy czerpały<br />

nowożytne odmiany antysemityzmu: polityczny, ksenofobiczny,<br />

ekonomiczny.<br />

Już od IV wieku zaczęto w Kościele sięgać po dwie metody, które<br />

Jules Isaac określił jako system poniżania i nauczanie pogardy wobec Żydów.<br />

Ich podstawą był zarzut bogobójstwa dziedzicznie obciążający cały<br />

naród (pomijano tu rolę Piłata i jego żołnierzy) i diabolizacja judaizmu –<br />

,,Synagogi Szatana”. Nowy Testament odczytywano przez antyjudaistyczne<br />

okulary, czego historycznych skutków nie jest w stanie przekreślić soborowe<br />

,,nawrócenie się” biblijnej hermeneutyki. Dopatrywanie się w<br />

nieszczęściach Żydów potwierdzenia, że cierpią wskutek ciążącego na nich<br />

przekleństwa za zamordowanie Chrystusa, można dziś zwać pseudoteologią,<br />

o ile pamięta się, że panowała ona niezwykle długo jako teologia,<br />

której tragiczne skutki rozlewały się daleko poza pisma i ambony. I o ile<br />

nie oczekuje się zbyt wiele od funkcjonującego jak koło ratunkowe stwierdzenia,<br />

że zawsze przecież byli w Kościele ludzie, którzy z motywów religijnych<br />

występowali przeciw antysemityzmowi. Horoszewicz pamięta i<br />

nie oczekuje zbyt wiele. A ,,ponad refleksję nie wolną od uników czy<br />

niedopowiedzeń przedkłada drążące rozważania zwłaszcza Démanna”.<br />

Ten zaś (ks. Paul Démann ze Zgromadzenia Matki Bożej Syjońskiej) stwierdzał<br />

prawie pół wieku temu, że po zwrocie konstantyńskim (313 r.) ,,chrześcijańska<br />

reakcja na istnienie jedynej trwałej społeczności niechrześcijańskiej<br />

wśród ludów coraz bardziej chrystianizowanych nabrała pełnej mocy


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

i odcisnęła swój znak (...) na długim średniowieczu, które jeszcze nie całkiem<br />

minęło”. To, że – począwszy od II Soboru Watykańskiego – zaczęło<br />

ono mijać, wcale jeszcze nie znaczy, iż w ciągu kilkudziesięciu lat można<br />

było nadrobić zaległości wieków.<br />

Dojrzałe w złotym wieku patrystyki (IV-V) klasyczne klisze antyjudaistyczne,<br />

współtworzone przez wielu Ojców Kościoła, długo miały obsługiwać<br />

język nauczania, liturgię, sztukę kościelną, rozmaite formy pobożności<br />

(np. pieśni kościelne), folklor. Polemiczne traktaty z V-XI wieku<br />

oskarżały łącznie: heretyków, pogan i Żydów. Jednakże – zauważają:<br />

mediewista Bernhard Blumenkranz i psychoanalityk Rodolphe Loewenstein<br />

– ,,Żydzi nie mogliby przeżyć, gdyby Kościół postępował z nimi tak,<br />

jak z heretykami i sektami chrześcijańskimi”. Cytowany tu Loewenstein<br />

podkreśla więc granicę ciemiężenia i zarazem próg tolerancji: ,,Należało<br />

w istocie prześladować Żydów, ale nie unicestwiać ich”.<br />

Źródłem przetrwania Żydów jako narodu, mimo wielowiekowych<br />

prześladowań, było ich heroiczne przywiązanie do religii. Jednak nie da<br />

się obronić anonimowej hipotezy (przytoczonej przez Autora bez wielkiego<br />

przekonania), jakoby powodem znacznie słabszego antysemityzmu<br />

w I aniżeli w II tysiącleciu było to, że Europa sprzed roku 1000<br />

była wciąż jeszcze mało chrześcijańska.<br />

Pojawienie się w XII-XIV wieku diabolizujących oskarżeń wobec<br />

lokalnych społeczności żydowskich o zatruwanie studzien, mord rytualny<br />

czy profanację Hostii wiązać należy nie z kolejną fazą chrystianizacji<br />

(głównie miast), lecz najpierw z szukaniem winnych wśród ofiar. Zbiorowej<br />

świadomości ciążyły wszak masakry dokonane na Żydach w miastach<br />

nadreńskich przez uczestników pierwszej krucjaty. Dalej: walka<br />

Kościoła z herezjami w XIII wieku sprzyjała poczuciu zagrożenia i wypatrywaniu<br />

wewnętrznych wrogów. Miejska zaś rywalizacja gospodarcza<br />

chrześcijan i Żydów skłaniała do dawania wiary straszliwym pomówieniom<br />

i czynienia z nich okrutnej broni. Nie pomagały liczne papieskie<br />

bulle broniące Żydów przed oskarżaniem ich o mord rytualny<br />

i wyrządzaniem im innych krzywd. Wieść o wytoczeniu przez Żydów<br />

krwi z chrześcijańskiego dziecka czy o profanacji Hostii uruchamiała<br />

psychozę, prowadzącą do – tym razem rzeczywistego – przelania ludzkiej<br />

krwi.<br />

Zgłębiając uwarunkowania złożonych procesów historycznych, Autor<br />

nie usiłuje wyczerpać morza. Bliskie jest mu zdanie nowojorskiego<br />

socjologa Dawida Bergera: ,,Nigdy w pełni nie zrozumiemy antysemityzmu.<br />

Głęboko zakorzeniony, złożony, nieskończenie uporczywy, wciąż<br />

149


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

zmienny, a przecież taki sam – jest zjawiskiem na przecięciu historii,<br />

socjologii, ekonomiki, politologii, religii i psychologii”. Niemniej w książce<br />

Horoszewicza brak nastawienia na rejestrowanie wyłącznie przejawów<br />

antysemityzmu. Są w niej i przykłady (mniej liczne, zgodnie z proporcjami<br />

dziejowymi) wzajemnego szacunku i dobrych relacji Żydów<br />

i chrześcijan, w tym i kościelnych dygnitarzy, głównie w VI-X wieku.<br />

W państwie Karolingów i w Anglii odbywały się pełne wzajemnej kurtuazji<br />

dysputy religijne chrześcijańsko-żydowskie. Do XI wieku Żyda<br />

od nie-Żyda odróżniała właściwie jedynie religia. Potem zaczęto wyolbrzymiać<br />

odmienności społeczno-kulturowe. W XIII wieku wierzono<br />

już, że Żydzi znają prawdę chrześcijaństwa, odrzucając ją jednak ze złej<br />

woli.<br />

Zdanie z listu Grzegorza Wielkiego (598 r.): ,,Tak jak Żydom nie<br />

powinno być wolno (...), tak też nie powinni doznawać żadnej krzywdy”<br />

– powtórzone zostało w bullach papieskich (od XII do XV wieku)<br />

aż 22 razy. Chroniąc Żydów przed fizycznym prześladowaniem, atakowały<br />

ich za zatwardziałość i utrzymywały ich niższościowy status. Ich<br />

upokorzenia miały ukazywać karę Boską za niewierność i wyrażać triumf<br />

Kościoła.<br />

Zawarte w bullach czy postanowieniach soborów restrykcje Autor<br />

niuansuje rzetelnie, na przykład: zakaz nieumiarkowanej lichwy – zatem<br />

zgoda na mniejsze odsetki; wymaganie płacenia dziesięcin od nieruchomości<br />

nabytych od chrześcijan – ale nie od budowli wzniesionych przez<br />

samych Żydów; zakaz opuszczania domów w drugiej części Wielkiego<br />

Tygodnia – ograniczenie swobód, ale i regulacja ochronna, gdyż obrzędy<br />

liturgiczne i paraliturgiczne wzmagały wrogość chrześcijan wobec Żydów.<br />

Rzecz jednak nie w zestawianiu poszczególnych głosów wrogości<br />

i życzliwości, lecz w ich bilansie, który owocował długo i gorzko. ,,Wypracowane<br />

w przeszłości mity teologiczne, w których prawda i fałsz<br />

składają się na jeden obraz, przekazały swe piętno epoce współczesnej”<br />

– pisał w roku 1961 ekumenista z Toronto Gregory Baum. Ojcowie<br />

Kościoła, kaznodzieje, a za nimi tłumy chrześcijan, od II po XX wiek,<br />

oskarżali naród żydowski o bogobójstwo. To nurt myślenia na tyle silny,<br />

że nie była go w stanie zatrzymać ani świadomość dobrowolnego charakteru<br />

śmierci Chrystusa, ani wyznawanie, że Pan cierpiał za grzechy<br />

wszystkich ludzi (przypomniał o tym na przykład Sobór Trydencki), ani<br />

indywidualnie – a nie kolektywistycznie czy dziedzicznie – pojmowana<br />

w Kościele wina.<br />

150


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

Nie za wiele mogło wynikać z potępienia fizycznej przemocy wobec<br />

Żydów, jeśli atmosferę sprzyjającą pogromom współtworzyła ambona,<br />

wydźwięk nabożeństw pasyjnych, tekst pieśni kościelnej, teatr, malarstwo<br />

czy potwierdzenie przez Stolicę Apostolską w latach 1584-1869<br />

kultu sześciu osób (z tego czterech w XIX wieku), mniemanych ofiar<br />

mordów rytualnych. Wierzono usilnie w istnienie tej i innych żydowskich<br />

zbrodni, knowań i spisków, by własnej chrześcijańskiej agresji móc<br />

przypisać charakter obronny, uznając ją za akt sprawiedliwości czy profilaktykę.<br />

Hodowanie zatrutych wyobrażeń o Żydach służyło usypianiu<br />

chrześcijańskiego sumienia. Już od IX wieku pojawiały się coraz to nowe<br />

konfiguracje żydowskiej zmowy z wrogami chrześcijan, a od XII wieku<br />

odkrywano już wszechspisek Żydów, zmierzających do unicestwienia<br />

całego chrześcijaństwa, na przykład przez zatruwanie studzien, czym<br />

usiłowano wyjaśnić wybuch dżumy w 1348 roku (zaraza nie oszczędziła<br />

również Żydów) – w Strasburgu spalono wtedy dwa tysiące Izraelitów.<br />

Potworny zbiorowy strach znajdował kozła ofiarnego. Protokoły mędrców<br />

Syjonu, opublikowane na początku XX wieku, miały stare korzenie.<br />

Spiskomania czasów najnowszych do spisków żydowskich dołączy<br />

masońskie i inne.<br />

Były w średniowieczu soborowe i papieskie nakazy segregacyjne.<br />

Nosili więc Żydzi żółte kółka na ubraniu czy spiczaste kapelusze, by<br />

zawsze byli odróżnialni. Musieli mieszkać w osobnych dzielnicach. Nie<br />

było mowy o żadnej żydowskiej służbie w domach chrześcijan (i odwrotnie).<br />

Separacja miała chronić katolicką wiarę i moralność. Ale były<br />

i getta wzniesione z woli samych Żydów – by żyć według własnych praw<br />

i zwyczajów, bezpieczniej, za murami. Były i pełne mocnych słów papieskie<br />

bulle chroniące Żydów przed krzyżowcami. A Innocenty IV bronił<br />

ich przed niesumiennymi dłużnikami, którzy przyczyniali się też przez<br />

to do wysokich odsetek. Oburzano się na lichwę, zapominając, że Żydom<br />

zakazano wielu innych zawodów. Aż do XVI wieku antyżydowskie<br />

nakazy papieskie były słabo egzekwowane w... Państwie Kościelnym,<br />

gdzie znalazła schronienie część Żydów wygnanych z Hiszpanii. Od Pawła<br />

IV do Piusa IX rzymskie getto, już przymusowe, marniało z nędzy<br />

i represji. Inkwizycja jednak nie była dla jego mieszkańców nazbyt dotkliwa.<br />

Taka jest cała książka: bez dowodzenia z góry przyjętej tezy, bez<br />

karmienia stereotypów, z dostrzeganiem wszelkiego ,,ale”, które jednak<br />

nie ma przekreślać tego, co powiedziano poprzednio. Prezentując mnóstwo<br />

wydarzeń i stanowisk, Autor nie przywdziewa togi prokuratora<br />

151


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

ani adwokata. A osąd zostawia czytającemu. I zgadza się z Konstantym<br />

Gebertem, który na pewnym sympozjum replikował katolickiemu referentowi:<br />

,,Wierzę, że nawet gdyby nie było tragedii drugiej wojny światowej,<br />

chrześcijaństwo uświadomiłoby sobie, że antysemityzm jest złem.<br />

Mam zbyt dobre mniemanie o chrześcijaństwie, aby zgadzać się z prelegentem”.<br />

KS. JAN KRACIK, ur. 1941, profesor historii Kościoła, wykładowca<br />

PAT. Ostatnio wydał Trwogi i nadzieje końca wieków (1999), Relikwie<br />

(<strong>2002</strong>).<br />

Anna Baranowa<br />

Pochwała ręki<br />

Marian Warzecha.<br />

Nowe obrazy,<br />

Galeria Starmach,<br />

kurator wystawy: Andrzej<br />

Szczepaniak<br />

Kraków, maj-czerwiec <strong>2002</strong><br />

Używam w odniesieniu do ostatnich obrazów Mariana Warzechy<br />

tytułu klasycznego już szkicu Henri Focillona Éloge de la main, mając<br />

świadomość paradoksu. Pochwała ręki?<br />

Twórczość Mariana Warzechy, członka założyciela Grupy Krakowskiej,<br />

kojarzona jest z nurtem intelektualnym awangardy. Powściągliwość<br />

jego sztuki, chłód, dystans. Antypody malarstwa w duchu romantycznego,<br />

„gorącego”, właśnie takiego, które rodzi się z potrzeby szybkiej ekspresji,<br />

znaczonej spontanicznym, automatycznym nawet gestem ręki.<br />

Marian Warzecha oczywiście wie, na czym polega takie malarstwo. W końcu<br />

lat 50. malował na rozłożonym na podłodze płótnie obrazy informel,<br />

ale wycofał się z tej powszechnej wtedy mody szybciej niż inni. Podobnie<br />

jak jego żona, Teresa Rudowicz, zaczął robić kolaże, a więc uprawiać sztukę<br />

w pewnym sensie zapośredniczoną, bo w obrazie budowanym z fragmentów<br />

wziętych z życia nigdy nie wiadomo, czy jest przedłużeniem rzeczywistości<br />

czy też tworzy rzeczywistość osobną. W pracach powstałych podczas<br />

wspólnego dwuletniego pobytu we Włoszech Marian Warzecha i Te-<br />

152


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

resa Rudowicz używali – każde z nich na swój sposób – kawałków zapisanego<br />

pergaminu z pociętych kart kupionej na rzymskim targu księgi rodu<br />

Colonna. Młodych artystów ekscytowało w jakiś sposób, że jest to stary<br />

rękopis, ale treść zapisu nie miała znaczenia. Były to – jak mówi dzisiaj<br />

Warzecha – „bzdury genealogiczne”, które swobodnie poddawali manipulacji.<br />

Jeśli pojawia się tu ślad ręki, to cudzej. Obraz kolaż układany jest<br />

z fragmentów cudzego pisma, cudzych słów, cudzych historii, tak aby<br />

pozbawić je zabarwienia emocjonalnego.<br />

Zwłaszcza u Warzechy gra ta miała intelektualne podłoże. W jego<br />

kompozycjach fragmenty rękopisu stanowią element zdyscyplinowanych,<br />

często symetrycznych struktur na równi z reliefowymi prostokątami i kwadratami.<br />

Z czasem zacznie wykorzystywać również bardziej lub mniej<br />

rozpoznawalne cytaty z historii sztuki, jak nagrobek Szafrańców z Pieskowej<br />

Skały, fragmenty barokowych rzeźb, motyw lwów z lampki chanukowej.<br />

Warzecha, łącząc elementy przynależne do różnych porządków,<br />

stawiał sobie pytanie o koherencję obrazu. Szukał uzasadnienia systematycznego<br />

i z pomocą przyszła mu matematyka. Artysta dokładnie pamięta<br />

moment, w którym uświadomił sobie, iż jego metoda może mieć wytłumaczenie<br />

w matematyce, a ściśle w teorii zbiorów znanej mu ze Wstępu<br />

do teorii mnogości i topologii Kazimierza Kuratowskiego 1 . Czytał tę książkę<br />

w młodości niemal jak kryminał, pokonując sformalizowany język wyższej<br />

matematyki. W wywiadzie z 1996 roku wspomina odkrycie, do którego<br />

doprowadziła go obserwacja własnego obrazu:<br />

Lubiłem ten kolaż, zawsze więc wisiał gdzieś na widoku. Wtedy jednak<br />

miałem wrażenie, jak gdybym zobaczył go po raz pierwszy. Począłem baczniej<br />

mu się przyglądać i uświadomiłem sobie, że mimo tego, iż składa się on z elementów<br />

o różnej proweniencji (formy geometryczne, amorficzne pismo), nie<br />

pasujących do siebie, nie tworzących spójnej całości takiej, jaką winno być dzieło<br />

sztuki – to jednak istnieje w nim jakaś forma uporządkowania, która sprawia,<br />

że wielu ludzi, także ja sam, znajduje przyjemność w jego oglądaniu. Skoro nie<br />

jest to jednak „całość” pojęta jako suma części, to jest to... i nagle doznałem<br />

olśnienia: no tak – to jest zbiór! W następnych dniach przemyśliwałem konsekwencje<br />

tego odkrycia, sięgnąłem po następne publikacje na temat teorii zbiorów,<br />

konsultowałem się ze znajomymi matematykami i w końcu zrodził się pomysł<br />

metazbioru A. Później zaś pojawiły się metazbiory następne 2 .<br />

1<br />

Pierwsze wydanie ukazało się w PWN w 1955, drugie, znacznie rozszerzone,<br />

w 1962.<br />

2<br />

Sztuka i jej okolice. Z Marianem Warzechą rozmawia Jarosław Suchan, w: Marian<br />

Warzecha. Zbiór [katalog wystawy], Starmach Gallery, Kraków, październik 1996, s. 20.<br />

153


154<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

Ciekawe, że ta sama książka Kazimierza Kuratowskiego była rewelacją<br />

dla Mieczysława Porębskiego, który w Notatniku 1962, publikowanym<br />

na bieżąco we „Współczesności”, nazwał ją najważniejszą z ówczesnych<br />

swoich lektur. I malarz, i krytyk – każdy niezależnie od siebie<br />

– dają dowód fascynacji możliwościami matematyki, nauki najbardziej<br />

konkretnej i precyzyjnej, a jednocześnie najbardziej tajemniczej. Porębski<br />

pisał: „i powoli zaczynamy zdawać sobie sprawę, że matematyka jest<br />

najprostszym zarzuceniem sieci, na jakie stać nasz umysł, jest ponawianą<br />

wciąż próbą apriorycznego przejrzenia możliwości, z których zarówno<br />

życie, jak sztuka, jak wszystkie wreszcie mitologie – wybierają tylko<br />

niektóre” 3 . Świadectwo humanistów jest bardzo wymowne, ale warto<br />

również przywołać stanowisko samych matematyków. Dla przykładu,<br />

Hugo Steinhaus we wspomnieniu o Stefanie Banachu nawiązywał do<br />

słów Verlaine’a: „»Jest tylko jedno: żarliwa gloria rzemiosła« – a matematycy<br />

wiedzą dobrze, że ich rzemiosło polega na tej samej tajemnicy,<br />

co rzemiosło poetów” 4 .<br />

Odwoływanie się do nauk matematycznych w tęsknocie za ścisłą metodą<br />

jest cechą znamienną dla wielu humanistów i artystów XX wieku.<br />

Powodów można wskazać niemało i nie tutaj miejsce, aby je roztrząsać.<br />

To szukanie pewności na obcym gruncie okazało się – jak sądzę – zbyt<br />

daleko idącą gorliwością, skoro ewolucja samych nauk ścisłych doprowadziła<br />

do podważenia klasycznych i racjonalnych teorii. Mieczysław<br />

Porębski w artykule Nauki nauk ścisłych przywołuje wnioski Wernera<br />

Heisenberga, który w pracy Physik und Philosophie porównuje język<br />

opisu, jakim posługuje się nowa fizyka, do języka potocznego i poezji.<br />

„W teoriach nieklasycznych – komentuje Porębski – ścisłe pozostają matematyczne<br />

wzory i obliczenia, interpretujący je język jest jednak i musi<br />

być »nieprecyzyjny i niesystematyczny«” 5 . Heisenberg pisze o nowym<br />

języku fizyki jak o języku poetyckiej sugestii. Spełnia on według niego<br />

swoje zadanie, gdyż „wywołuje w naszym umyśle obrazy, a jednocześnie<br />

poczucie tego, że obrazy owe związane są z rzeczywistością w sposób<br />

luźny, że wyrażają jedynie zbliżenie się do rzeczywistości” 6 .<br />

Na dobrą sprawę nikt logicznie myślący nie powinien wymagać od<br />

artysty przestrzegania ściśle określonych, sprawdzalnych reguł. Edmund<br />

3<br />

M. Porębski, Wstęp do metakrytyki, w: tegoż, Pożegnanie z krytyką, Kraków-Wrocław<br />

1983, s. 82.<br />

4<br />

Cyt. za: K. Kuratowski, Notatki do autobiografii, Warszawa 1981, s. 89.<br />

5<br />

M. Porębski, Nauki nauk ścisłych, w: tegoż, Sztuka a informacja, Kraków 1986,<br />

s. 262.<br />

6<br />

Tamże.


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

Husserl, sam szukający pewnej podstawy dla filozofii, pisał o artystach<br />

ze zrozumieniem specyfiki ich warsztatu:<br />

Codzienne doświadczenie poucza nas, że mistrzostwo, z jakim artysta włada<br />

swym materiałem, oraz zdecydowany i nierzadko pewny sąd, którym ocenia<br />

on dzieła swej sztuki, tylko wyjątkowo opierają się na teoretycznym poznaniu<br />

praw przypisujących ukierunkowanie i uporządkowanie przebiegowi czynności<br />

praktycznych, a zarazem określających wzorce wartościowania, według których<br />

należy oceniać doskonałość bądź niedoskonałość gotowych dzieł. Z reguły artysta-praktyk<br />

nie jest tym, który mógłby poinformować nas o naczelnych zasadach<br />

jego sztuki. Nie tworzy on według zasad i nie ocenia według zasad. Tworząc,<br />

postępuje za wewnętrzną aktywnością swych harmonijnie ukształtowanych<br />

sił, sądząc zaś – za subtelnie wykształconym taktem i wyczuciem<br />

artystycznym 7 .<br />

Marian Warzecha należy do tych artystów, którzy sami narzucają<br />

sobie rygory metody. Jego zamiłowanie do matematyki jest czytelne nawet<br />

dla profanów. Na jednym z obrazów stanowiącym „element 3/3” Zbioru<br />

(1968) umieścił wzór, za pomocą którego Kazimierz Kuratowski zapisał<br />

definicję podstawowego w topologii pojęcia granicy ciągu punktów<br />

8 . W niedawnej rozmowie przypomniał jeden z nurtujących go wówczas<br />

problemów: ponieważ interesował go kwadrat, postanowił<br />

spróbować wyznaczyć największy z możliwych. Ogłosił „komunikat<br />

o problemie konfiguracji układu słonecznego tak, aby środki planet wraz<br />

ze Słońcem znalazły się w jednej płaszczyźnie”. Największy możliwy do<br />

zmierzenia, ale nie do wyobrażenia kwadrat można było w teorii wykreślić<br />

na skrajnych punktach tej płaszczyzny. Stosowanie metod systemowych<br />

doprowadziło artystę do konceptualizacji i w konsekwencji do<br />

odrzucenia niemal artystycznego rzemiosła. Wolał w myślach rozwiązywać<br />

problemy, niż je potem wyjaśniać poprzez materialne realizacje.<br />

Nie były mu one potrzebne. Miał przy tym świadomość, że ten najważniejszy<br />

obraz trzeba nosić w sobie. Nie można i nie warto go odsłaniać<br />

komukolwiek.<br />

Ten posunięty do skrajności maksymalizm, połączony z minimalizmem<br />

w dziedzinie konkretnej praktyki warsztatowej, doprowadził do tego, że<br />

artysta zamilkł i wycofał się ze sceny artystycznej. Osiągnął tym samym<br />

to, że jego nazwisko należy do najbardziej enigmatycznych wśród konfra-<br />

7<br />

E. Husserl, Badania logiczne, t. I, Prolegomena do czystej logiki, przełożył J. Sidorek,<br />

Toruń 1996, s. 19.<br />

8<br />

K. Kuratowski, Wstęp do teorii mnogości i topologii, wydanie drugie zmienione,<br />

Warszawa 1962, s. 98.<br />

155


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

trów w Grupie Krakowskiej. Nie ma się zatem co dziwić, że nie jest<br />

uwzględniany w powstających ostatnio jak grzyby po deszczu słownikach<br />

sztuki polskiej. Jest to niejako nieobecność na własne życzenie. Na pocieszenie<br />

trzeba dodać, że w leksykonach tych występuje bardzo niewielu<br />

artystów Grupy Krakowskiej z jego generacji, urodzonej na krótko przed<br />

wojną. Gdy najstarsi mistrzowie już odeszli lub odchodzą (Kantor, Brzozowski,<br />

Stern...), najwyższy czas poważnie zainteresować się młodszymi,<br />

którzy dawno już przekroczyli próg wieku średniego. Zwłaszcza że potrafią<br />

oni zaskakiwać – tak jak zrobił ostatnio Marian Warzecha.<br />

W jego nowych obrazach nastąpiła zmiana tonacji – ascetyczna racjonalność<br />

została zastąpiona liryzmem i kontemplacją. Duże płótna pokryte<br />

są bielą. Wszelkie odcienie bieli, na granicy przezroczystości. Z tej transparentnej<br />

przestrzeni wyłania się rysunek – jak ślad. Wyrastają, a może<br />

właśnie znikają zarysowane drżącą ręką linie, które coś przypominają.<br />

Jakieś postaci z pogranicza sztuki i życia. Platońska anamneza? Elżbieta<br />

Wolicka w ekskluzywnie wydanym katalogu wystawy nazwała to malarstwo<br />

Opowieścią w bieli. Autorka odważyła się uczynić rzecz niemodną,<br />

napisała tekst w duchu „krytyki poetów”. A przecież gdyby nie jej – jakże<br />

udana – próba znalezienia werbalnego ekwiwalentu, można by sądzić, że<br />

słowa nie tylko są tu niepotrzebne, ale i całkowicie bezsilne. Wolicka sugeruje,<br />

iż Warzecha w swoich nowych obrazach:<br />

Dociera do „początku” własnego malarstwa – a może „sztuki obrazowania”<br />

w ogóle? Z warsztatowo perfekcyjną starannością i napiętą uwagą (...) bada<br />

„elementy” jego pozawerbalnej mowy: odcienie bieli, która rozszczepia się na<br />

widmo barw i emanuje światłem, pajęcze ślady rysowanej kreski, które z falującej,<br />

niby przejrzysta, jedwabna tkanina, powierzchni tła wydobywają kształty –<br />

hieroglificzne znaki wewnętrznych form, nie tyle „przedmiotów przedstawionych”,<br />

ile ich archetypów. Ich widzialny obrys wydaje się jakby „nie ręką uczyniony”,<br />

lecz jakimś wewnętrznym zmysłem widzenia, dotyku, a także słuchu.<br />

Mnie obrazy Warzechy wydają się doskonałym wcieleniem tej „świetlistej<br />

wymowy”, o której wspominał Apollinaire, głosząc, za Golbergiem,<br />

pochwałę linii: „Czy ten »głos światła« nie jest rysunkiem, a więc<br />

linią? Kiedy zaś światło może wyrazić się w pełni, wszystko się zabarwia.<br />

Malarstwo jest w istocie mową światła” 9 .<br />

9<br />

G. Apollinaire, Wybór pism, wybrał, wstępem i notami opatrzył A. Ważyk, Warszawa<br />

1980, s. 94. O filozofii i estetyce Golberga patrz: E. Grabska, Zmierzch i świt modernizmu<br />

albo światła i cienie pewnej przyjaźni, w: Mistrzowi Mieczysławowi Porębskiemu<br />

uczniowie, Kraków 2001, s. 121-133.<br />

156


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

Marian Warzecha w swoich najnowszych obrazach pokazuje sytuację<br />

graniczną. Jego sztukę można nazwać w pełni – zgodnie z ideałem<br />

włoskich teoretyków XVI wieku – arte del disegno. Disegno jako zamysł<br />

(disegno interno) i jako rysunek (disegno externo). Federico Zuccari, artysta<br />

i teoretyk późnego manieryzmu, tłumaczył wyższy sens disegno<br />

jako segno di Dio in noi: „piętno boskie w nas” 10 . Poprzez rysunek wewnętrzny<br />

artysta uzyskuje udział w boskości. Nie ma innego sposobu,<br />

aby przekazać piękno rysunku wewnętrznego niż pośrednictwo ręki,<br />

która nadaje mu ciało i widzialną formę. „Powiadam więc – pisze Zuccari<br />

– że rysunek zewnętrzny nie jest niczym innym niż tym, co ukazuje<br />

się zarysowane formą bez cielesnej substancji. Prosty zarys, okonturowanie,<br />

wymierzenie i postać wielkiej rzeczy wyobrażonej bądź rzeczywistej.<br />

Ten rysunek, tak ukształtowany i zarysowany linią, jest przykładem<br />

i formą idealnego obrazu” 11 .<br />

Idea disegno znalazła doskonałe wcielenie w obrazach artysty awangardowego.<br />

Marian Warzecha osiągnął w swoich białych, bliskich dematerializacji,<br />

a tak konkretnych płótnach syntezę. Połączył harmonijnie<br />

pierwiastek racjonalny i duchowy, intelekt i uczucie, spekulację<br />

umysłu i spontaniczność ręki. Dojrzałość – późna i wyjątkowa.<br />

Wypada żywić nadzieję, że wystawy w Galerii Teresy i Andrzeja Starmachów<br />

nie będą wspominać jedynie jej bywalcy. Nowe obrazy Mariana<br />

Warzechy powinny być pokazane również w innych miejscach o odpowiedniej<br />

randze.<br />

ANNA BARANOWA, ur. w 1959 w Dobromilu. Historyk sztuki i krytyk.<br />

Pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ostatnio redagowała książkę<br />

Stulecie Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka” (Universitas, Kraków<br />

2001) i była kuratorką wystawy Malarstwo materii 1955-1962.<br />

Warszawa – Lublin (Galeria Zderzak, Kraków, grudzień 2001-luty <strong>2002</strong>).<br />

10<br />

Patrz: Teoretycy, pisarze i artyści o sztuce 1500-1600, wybrał i opracował J. Białostocki,<br />

Warszawa 1985, s. 470-490; T. J. Żuchowski, Rysunek. Czy wszyscy mówimy<br />

o tym samym?, w: Disegno – rysunek u źródeł sztuki nowożytnej, red. T. J. Żuchowski<br />

i S. Dudzik, Toruń 2001, s. 9.<br />

11<br />

Teoretycy..., s. 481.<br />

157


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

połeczeństwo nieobojętnych<br />

Dorota Rogala<br />

Dzieciaki Jacka<br />

„Najczęściej słyszę, że z tych dzieci nic nie wyrośnie. Właśnie przeciwko<br />

takim opiniom się buntuję, bo wiem, że tworząc dzieciom dobre<br />

warunki rozwoju ich predyspozycji i zainteresowań, daję im szansę stać<br />

się muzykami, dziennikarzami czy aktorami, a przede wszystkim ludźmi,<br />

którzy przez życie będą iść z szacunkiem i z wyrozumiałością dla<br />

innych”.<br />

Autor tych słów, Jacek Pikuła, ma trzydzieści cztery lata. Od 13 lat<br />

pomaga dzieciom z biednych katowickich rodzin 1 . Zorganizował dla nich<br />

świetlicę i klub, stwarza im warunki do nauki. Placówkę humanitarnoopiekuńczą<br />

„Dzieciaki Jacka” założył w 1990 roku przy zborze ewangelickim<br />

w Katowicach. Nieliczna wtedy grupka jego podopiecznych mogła<br />

tam spożyć posiłek, odrobić lekcje, uczyć się angielskiego. Koncerty,<br />

imprezy, kursy i wycieczki zaczęły z czasem przyciągać coraz więcej<br />

dzieci. Trzeba było znaleźć dla nich nowe, większe miejsce.<br />

„Na ulicę Graniczną trafiliśmy, szukając takiej siedziby dla naszej<br />

placówki, która pomieściłaby wszystkich chętnych – mówi Jacek Pikuła.<br />

– Budynek podarowany przez Urząd Miasta Katowice był na początku<br />

całkowicie zdewastowany. Własnymi środkami wyremontowaliśmy<br />

go, razem z dziećmi wytapetowaliśmy, osadziliśmy okna, zrobiliśmy podłogi.<br />

Zagospodarowaliśmy 400 m² powierzchni użytkowej”. Tym sposobem<br />

przy ulicy Granicznej powstała świetlica, klub dziecięcy, hotelik<br />

dla dzieci będących ofiarami przemocy, a także stolarnia i Klub Globtrotera.<br />

„W organizowanych przez nas imprezach z okazji Świąt, Mikołaja<br />

czy Dnia Dziecka uczestniczy rocznie nawet 5000 dzieci z ubogich<br />

rodzin” – podkreśla Pikuła.<br />

1<br />

Jacek Pikuła otrzymał za swoją działalność społeczną m.in.: nagrodę Ministra Pracy<br />

i Polityki Społecznej, nagrodę Wojewody Katowickiego, Honorową Odznakę Miasta<br />

Katowice i Order Uśmiechu.<br />

158


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

20 czerwca tego roku ośrodek jednak zamknięto. Budynek należący<br />

do „Dzieciaków Jacka” został przeznaczony do rozbiórki, ponieważ w tym<br />

miejscu ma przebiegać trasa średnicowa. Decyzji nie da się już, niestety,<br />

cofnąć. Jacek Pikuła dowiedział się o planach zagospodarowania tego<br />

terenu już po zakończeniu remontu. Urząd Miasta obiecał mu więc inny<br />

dom. Ale „ten budynek przekazano o rok za późno. To zdewastowana<br />

kamienica wymagająca znowu generalnego remontu. Ja nie mam wielkich<br />

wymagań, ale chciałbym, aby dzieci, którymi się opiekuję, miały<br />

chociaż w połowie tak dobre warunki, jak sprawcy ich nieszczęść w katowickiej<br />

izbie wytrzeźwień”, mówi Pikuła.<br />

Rzecznik prasowy UM w Katowicach tłumaczy tę sytuację brakiem<br />

lokali o wymaganym przez Pikułę standardzie. „Nam też przecież bardzo<br />

zależy na funkcjonowaniu jego placówki. Gdyby przestała istnieć,<br />

byłaby to dla Katowic duża strata. Wiem, że teraz Jacek remontuje już<br />

ten nowy dom”.<br />

Tymczasem nie tak łatwo zdobyć pieniądze – narzeka szef „Dzieciaków”.<br />

Na razie trwa poszukiwanie sponsorów: rozesłał kilkaset listów<br />

z prośbą o pomoc. Nie ma jednak zbyt wielu ofiarodawców. Najczęściej<br />

pomagają mu mali, wcale nie bogaci przedsiębiorcy lub rzemieślnicy.<br />

Przekazują po tysiąc, dwa tysiące złotych. Na sto banków odpowiedział<br />

tylko jeden, a spore przedsiębiorstwo telekomunikacyjne swoją odmowę<br />

uzasadniło tym, że... dotuje jedynie duże przedsięwzięcia. Ale Jacek<br />

Pikuła ciągle jest optymistą. „W pokonywaniu tych wszystkich trudności<br />

– mówi – pomaga mi pogoda ducha i dzieci, które wnoszą w moje<br />

życie koloryt i sens”.<br />

Według katowickiego MOPS w mieście jest około 3500 dzieci, które<br />

powinny otrzymywać pomoc socjalną. Te w najgorszej sytuacji mogą<br />

korzystać z pomocy kilkunastu świetlic środowiskowych w mieście. Jedną<br />

z nich, stale współpracującą z MOPS-em, jest świetlica Pikuły, która<br />

może przyjąć osiemdziesięcioro dzieci. Zdaniem Barbary Kowalczyk,<br />

dyrektor katowickiego MOPS, placówka Jacka jest wyjątkowa: „On w jej<br />

działalność angażuje się całkowicie, poświęca temu życie, swoją postawą<br />

pokazuje, jak można pomagać ludziom. Choć może sprawiać wrażenie<br />

idealisty bujającego w obłokach, w rzeczywistości jest niesłychanie<br />

sprawnym organizatorem i menedżerem, potrafi z ruder zrobić wspaniałe<br />

rzeczy, ma wiele talentów. Jego zapał i zaangażowanie sprawiają, że<br />

zdobywa sponsorów i właściwie jest niezależny. Od władz samorządowych<br />

otrzymuje tylko niewielkie dotacje”.<br />

Oddajmy głos Jackowi Pikule: „Dostajemy niewielkie fundusze na<br />

osiemdziesięcioro dzieci, podczas gdy do świetlicy przychodzi ich zwy-<br />

159


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

kle około setki. Staram się przyjąć jak najwięcej potrzebujących, ale są<br />

oczywiście pewne ograniczenia”. Do świetlicy mogą przychodzić tylko<br />

dzieci z rodzin ubogich posiadające aktualną decyzję administracyjną<br />

wydaną przez tutejszy ośrodek, do klubu natomiast może przyjść każde<br />

dziecko potrzebujące pomocy, jeśli tylko jest miejsce. Zajęcia są tak<br />

organizowane, by dzieci nie miały czasu się nudzić ani psocić. „Sprzątają,<br />

obierają ziemniaki, tłuką kotlety, są cały czas czymś zajęte. Za<br />

swoją pracę otrzymują specjalne kupony-pieniążki, za które mogą sobie<br />

coś kupić w sklepiku. Jedna dziewczynka za to, że regularnie przez rok<br />

pomagała, »kupiła« sobie rower górski. W ośrodku panują jasne reguły<br />

– jeśli coś jest nie tak, mówię o tym głośno. Jeśli ktoś komuś coś ukradnie,<br />

co też czasem się zdarza, to nie ukrywamy tego. Teraz, ze względu<br />

na przeprowadzkę i remont, nasza działalność trochę osłabła, ale nie<br />

zamarła zupełnie. W ruinach nowej placówki raz lub dwa razy w tygodniu<br />

spotykają się z dziećmi wolontariusze. Chciałbym przyspieszyć<br />

prace remontowe i oddać dom do użytku na Boże Narodzenie. Teren jest<br />

wystarczająco duży, by – prócz ponownego uruchomienia dotychczasowej<br />

działalności, czyli świetlicy, klubu oraz hoteliku – mógł powstać<br />

tutaj jeszcze plac zabaw przystosowany dla dzieci niepełnosprawnych<br />

oraz mieszkanie dla dwóch dziewcząt, które zostały pobite i zgwałcone.<br />

Pracy jest bardzo wiele, a brakuje nam jeszcze 200 tysięcy. Przy remoncie<br />

zostało zatrudnionych dziesięciu bezrobotnych, którym przecież<br />

musimy zapłacić...”<br />

Jacek Pikuła przyjmuje każdą pomoc. Tradycją już stały się jego<br />

uliczne występy w centrum Katowic, gdzie codziennie przez trzy godziny<br />

gra na gitarze i śpiewa. Mówi, że dzięki wsparciu przechodniów może<br />

kupić dzieciom pomoce szkolne albo przygotowywać im podwieczorki.<br />

Jeśli udałoby się zebrać kwotę potrzebną na ukończenie remontu i ponownie<br />

otworzyć ośrodek, dzieciaki Jacka znowu miałyby dom.<br />

Placówka Humanitarno-Opiekuńcza „Dzieciaki Jacka”<br />

40-008 Katowice, ul. Graniczna 3<br />

(+32) 259-87-03, 0501-931-581<br />

www.dzieciakijacka.republika.pl<br />

DOROTA ROGALA, ur. 1974, absolwentka filologii polskiej UJ i dziennikarstwa<br />

PAT, pracuje w Wydawnictwie <strong>Znak</strong>.<br />

160


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

W tym miesiącu polecamy uwadze Państwa:<br />

Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży<br />

32-600 Oświęcim, ul. Legionów 11<br />

tel./fax (+33) 843-12-11, 843-21-07<br />

mdsmijbs@oswiecim.petex.pl<br />

W pół drogi między rynkiem w Oświęcimiu a bramą obozu, w szarej,<br />

zaniedbanej przestrzeni zauważyć można kilka przejrzystych, otwartych<br />

w kierunku dziedzińca-ogrodu pawilonów. To Międzynarodowy Dom Spotkań<br />

Młodzieży – jedna z tych instytucji, które złowrogą historię Auschwitz<br />

starają się przekształcić w coś owocującego dobrem.<br />

Aby to miejsce refleksji, pracy i nauki mogło powstać, potrzeba było<br />

wielu lat. Kiedy w latach 60. niemieccy ewangelicy z organizacji <strong>Znak</strong>i<br />

Pokuty zaczęli mówić o konieczności stworzenia takiego centrum właśnie<br />

w Oświęcimiu, natrafili na opór zarówno w Polsce, jak i w Niemczech: było<br />

jeszcze za wcześnie. Dopiero w 1986 roku, gdy przyszli im z pomocą byli<br />

więźniowie obozu, w ciągu pół roku udało się nie tylko sformalizować sprawę,<br />

ale i doprowadzić do końca budowę.<br />

Dziś do MDSM na kilkudniowe, a nawet kilkutygodniowe seminaria przyjeżdżają<br />

głównie Niemcy i Polacy, ale coraz częściej zaglądają tu przedstawiciele<br />

innych krajów, także młodzi Izraelczycy. Zwiedzają Auschwitz, Birkenau<br />

i wieś Monowice (gdzie kiedyś znajdowała się trzecia część obozu), a potem<br />

rozmawiają: o pokojowym rozwiązywaniu konfliktów, o mniejszościach<br />

etnicznych, o dialogu międzyreligijnym, o przyszłości Europy. Dyskusje przekształcają<br />

się w zadania: młodzi architekci opracowali kilka studyjnych projektów<br />

zagospodarowania kompletnie zrujnowanej ulicy Berka Joselewicza,<br />

wydano książkę – wspomnienia mieszkańców przedwojennego Oświęcimia,<br />

a o wernisażach, wieczorach poetyckich i meczach piłki nożnej, w których<br />

uczestniczą również mieszkańcy miasta, długo można by opowiadać.<br />

Idea różnego rodzaju domów spotkań narodziła się w Niemczech i wynika<br />

zarówno z kilkuwiekowej tradycji „Bildung”, jak i z ogromnego wysiłku<br />

duchowego, moralnego i intelektualnego, jaki to społeczeństwo podjęło<br />

po wojnie, aby rozliczyć się z nazistowską przeszłością. Dziś instytucje<br />

te znaleźć można także w Polsce, Francji, Holandii. Podejmują też<br />

zupełnie nowe zadania. W Heinrich Pesch Haus (Ludwigshafen) regularnie<br />

spotykają się młodzi dziennikarze ze Wschodu i Zachodu, aby uczyć<br />

się od siebie nawzajem zawodowego warsztatu, a w jezuickim „Theodocos”<br />

(Gliwice) spotykają się protestanci, katolicy i prawosławni, a kto wie,<br />

czy wkrótce nie dołączą do nich przedstawiciele islamu. Aktywność tych<br />

instytucji to dowód, że praca nad pamięcią może być konstruktywna.<br />

Agnieszka a Sabor<br />

161


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

ekomendacje<br />

w<br />

Gusta i guściki (Le Goût des autres) w reżyserii Agnès Jaoui<br />

to film z pozoru skromny. Ot, komedia, zwyczajna historia. Bogaty<br />

przedsiębiorca, pan Castella, jest osobnikiem nieokrzesanym i – nie<br />

ukrywajmy – niezbyt sympatycznym, a w dodatku obarczonym dość<br />

fatalnym gustem. Pewnego dnia – zmuszony przez swego współpracownika<br />

– zaczyna uczyć się angielskiego. Ma to pomóc w interesach,<br />

o czym jednak Castella nie jest przekonany. Ale to nie koniec jego<br />

kłopotów. Wieczorem żona wyciąga go do teatru, i to na sztukę Racine’a,<br />

a przecież on – jak sam podkreśla – nie lubi poezji. I nagle okazuje<br />

się, że jego nauczycielka angielskiego, Clara, jest aktorką, a jej<br />

gra przynosi niezwykłe dlań wzruszenia. Pojawia się uczucie, ale też<br />

pragnienie, by wejść w świat Clary. Castella poznaje zatem jej przyjaciół,<br />

chodzi na wernisaże, kupuje nawet współczesny obraz. Robi to,<br />

czym dawniej pogardzał. Zmienia krawat i... wyznaje swoje uczucia.<br />

Można by pomyśleć: wstrętny mieszczuch został wreszcie wyedukowany.<br />

A jednak szybko okazuje się, że nie tylko on żyje przesądami. Równie<br />

zamknięta w swoim świecie wyobrażeń jest Clara. Bo w tym filmie<br />

„gusta i guściki” oznaczają więcej, niż zwykliśmy uważać. To gust<br />

wyznacza nasze zachowania, nasze widzenie świata i postrzeganie innych<br />

ludzi, to on ogranicza nasze postępowanie. Przemianie pana Castelli<br />

towarzyszy dostrzeżenie przez innych ich własnych ograniczeń.<br />

Towarzyszy jej spostrzeżenie, że są inne gusty, że jest możliwość wyjścia<br />

poza swoje środowisko, jego sądy i przesądy. Tylko nie każdy potrafi<br />

się z nich wyzwolić.<br />

PK<br />

w Lech Janerka,<br />

a, Fiu fiu... Muzyka „z duszą”, czemu w ogóle nie<br />

przeszkadza, że została dopracowana na komputerze. Choć dużo w niej<br />

pogłosów, zapętlonych fraz i innych efektów elektronicznej obróbki<br />

dźwięku, dla wielu dźwiękowych zabaw punktem wyjścia jest tradycyj-<br />

162


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

nie gitarowy akord czy flażolet. Przede wszystkim jednak to kolejna płyta<br />

w dorobku czołowego polskiego rockmana.<br />

Utwory Janerki swoją oryginalność zawdzięczają w równym stopniu<br />

walorom muzycznym (kompozycji i pomysłowej aranżacji) co tekstom.<br />

W latach 80. recenzenci wytykali mu nawet, że uprawia „rock intelektualny”.<br />

I oto płyta Fiu Fiu… potwierdza słuszność tego „zarzutu”.<br />

W piosence Allelujaż, intonując: „Chwalmy układ za upór i trud/ Chwalmy<br />

układ scalony/ I alleluja śpiewajmy mu”, Janerka szydzi z pseudoreligii,<br />

dla której ucieleśnieniem sacrum jest „czip” (procesor komputerowy),<br />

by z kolei w innych utworach opowiadać o swym i swych bohaterów<br />

prawdziwym potykaniu się z „czarną dziurą”, która „donikąd rurą<br />

jest”. Trapią go nieoczekiwanie dość poważne pytania: „Jak to jest gdy<br />

się zobaczy/ A ja nie widzę nic”, a w innej piosence: „Musi być jakiś<br />

sens/ Poza muzyką dens i tłem”. Te osobiste poszukiwania decydują<br />

o unikatowości albumu.<br />

De<br />

w Zjazd do Chełmna z trasy Toruń-Gdańsk łatwo przeoczyć. Pierwszy<br />

drogowskaz z tą nazwą ukazuje się niemal w ostatniej chwili. Położone<br />

na dziewięciu wzgórzach, lokowane w 1233 roku, ma unikatowy,<br />

wytyczony w średniowieczu szachownicowy układ ulic, gotyckie kościoły<br />

i kamienice, renesansowy ratusz, mury obronne, klasztor... Ceglane<br />

masywy zabytków onieśmielają, płaszczyzny planów architektonicznych<br />

nakładają się wielokrotnie na siebie. Dla fotografa to miejsce gotowych<br />

kadrów, szczególnie gdy zachodzące słońce dolewa złota do starej czerwieni<br />

dachówek na krzywych domkach.<br />

Są wzmianki, że gród istniał już za Piastów, ale panna Historia obudziła<br />

się tu tak naprawdę do życia dopiero z przybyciem rycerzy teutońskich.<br />

Konrad Mazowiecki przeliczył się – potęga zakonu szybko przerosła<br />

jego własną, ale w okresie krzyżackiego panowania Chełmno zyskało<br />

dostęp do wielkich i przemiłych osiągnięć cywilizacji europejskiej.<br />

Życie na wzgórzach rozkwitało, Historia nabrała rumieńców. Pojawili<br />

się kupcy o duńskich, holenderskich i angielskich nazwiskach. Wielu<br />

z nich osiedlało się nad Wisłą. Na statkach Hanzy płynął do miasta<br />

dobrobyt.<br />

Starczało i na stroje, i na powozy, i na architekturę. Ludzie stawiali<br />

domy sobie i Panu Bogu. W XIII wieku dźwignięto z ziemi sześć gotyckich<br />

kościołów. Przez sto lat w dwóch nieodległych punktach miasta<br />

budowali swoje świątynie dominikanie i franciszkanie. Może nieraz ja-<br />

163


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

kiś nowy wozak mylił drogę i cegły zapłacone przez franciszkanów zrzucał<br />

u „konkurencji”. Więc ambaras, przeliczanie od nowa, zafrasowane<br />

drapanie się po tonsurze. W wieku XIV miasto nadal się rozwijało. Ale<br />

podjęta w 1368 roku przez zakon krzyżacki próba założenia uniwersytetu<br />

nie powiodła się. Była to już może zapowiedź zmieniającej się koniunktury.<br />

Trochę zdezorientowana Historia przycupnęła, czekając, co<br />

będzie dalej. Dalej była reformacja, wyniszczające wojny, epidemie,<br />

pustoszące przemarsze wojsk, pogłębiający się kryzys Rzeczypospolitej.<br />

W XVII wieku gotyckie kościoły zdołano jeszcze wyposażyć w bogaty<br />

barokowy wystrój. W 1692 udało się założyć uczelnię – na Akademię<br />

Chełmińską, trzydziestą pierwszą kolonię Uniwersytetu Jagiellońskiego,<br />

przyjeżdżali profesorowie z Krakowa. W roku 1779 zostali zmuszeni<br />

do opuszczenia miasta przez władze pruskie. Akademia ostatecznie<br />

zakończyła działalność w roku 1818. W starannie utrzymanym budynku<br />

mieści się dzisiaj szkoła średnia.<br />

Postarzała Historia snuje się teraz z sennymi kotami po przylegających<br />

do rynku uliczkach. Tu lepiej, bo rynek piękny, ale stare dzieje<br />

zamalowano nową farbą, i ruch, i coca-cola.<br />

Po rozebraniu zabudowań klasztornych wyniosły i smukły kościół<br />

franciszkanów stoi dziś na boisku szkolnym. Przed drzwiami wejściowymi<br />

z nieużywaną klamką chodzą latem chłopcy z ręcznikami na szyi.<br />

Wracają z kąpieliska do położonego obok budynku XVI-wiecznego gimnazjum,<br />

do którego bazylika niegdyś należała.<br />

Z kościoła podominikańskiego Pan Bóg wyprowadził się razem z meblami.<br />

Na zamalowanych białą kiedyś farbą ścianach (wnętrze „uprościli”<br />

urzędujący tam przez sto lat protestanci) są kontury i cienie, jakby<br />

w domu, z którego wyniesiono sprzęty. Zakonnicy sprzedali albo rozdali<br />

urządzenie świątyni. Pozostał główny ołtarz, ambona i przedziwne<br />

koślawe ławki. Przez jakiś czas mieszkała tu sowa. Do kościoła przyjeżdżali<br />

wtedy nie teolodzy, lecz ornitolodzy, bo żyjący w ograniczonej<br />

przestrzeni ptak był wygodnym materiałem do badań. W 1994 roku za<br />

sprawą sowy ze szczytu kolumny ołtarza runął anioł. Ale to był już czas,<br />

kiedy siła wznosząca święte figury na cokoły osłabła, a oczywista przez<br />

stulecia potrzebność niektórych wysiłków zaczęła wydawać się względna.<br />

Anioła umocowano do ściany prezbiterium, dwa metry nad ziemią.<br />

DZ<br />

164


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

Antoni Gołubiew<br />

Z notatnika<br />

literackiego<br />

JEDENASTA<br />

WIECZOREM<br />

1 <strong>listopad</strong>a 1971<br />

Nie umiemy postawić właściwie dnia Wszystkich Świętych. Widzimy<br />

go właściwie jako Święto Zmarłych, jeździ się wtedy na cmentarz,<br />

odwiedza swoich zmarłych, stawia na grobach chryzantemy i pali tysiące<br />

zniczów. Rozumie się ten dzień jako Święto Wspominków. Jako uczczenie<br />

Wielkiego Rozstania.<br />

Jest jesień, często mgła. A jeżeli słońce, to już niskie, nie grzejące. Liście<br />

szeleszczą pod nogami, konary drzew są nagie, pachnie zbutwieniem i zgnilizną.<br />

„Proch jesteś i w proch się obrócisz” – i w wyobraźni te zbutwiałe<br />

trumny, wyżarte przez piach twarze, podziemny korowód kościotrupów.<br />

Kwiaty są sztuczne, wyhodowane po cieplarniach (i sprzedawane przed<br />

cmentarzem za ciężką forsę), zwarzy je może pierwszej nocy przymrozek.<br />

Ognie nie grzeją, zwiewane przez jesienny wiatr – zostanie po nich kałuża<br />

zaschniętej parafiny. Romantyczno-makabryczny obrzęd dziadów.<br />

Oddaliśmy umarłym jakąś resztkę i chcemy mieć to z głowy. Chcemy<br />

spokojnie pójść do domu. Widzicie Pański krzyż? Nie chcecie jadła,<br />

napoju, zostawcie nas w spokoju! A kysz, a kysz!...<br />

To parodia! To nawet nie półpogańsko rozumiane święto Zaduszek,<br />

które może być dniem Wspomnienia, gdy nie ma już mojej Mamy, Papusia,<br />

Mury, cioci Jadzi, Zawieya, Zosi Morstinowej, Lecha Beynara, nie<br />

ma Janki Foxowej, nie ma naszego Gulki, który leży na drujskim mogilniku,<br />

nie ma rodziców Janki. Taki jest dzień Rozstania i Pamięci. Kiedy<br />

wołamy: kochaliśmy Was i pusto jest na świecie bez Was. I wszystkim,<br />

co nas łączy, jesteśmy z Wami, Wy zaś jesteście pośród nas. Nawet jeżeli<br />

jesteście prochem na cmentarzach.<br />

Nie odczepimy się od Was ziarnkiem soczewicy, doniczką chryzantem,<br />

zwiewanym przez wiatr płomykiem. Zawsze raziły mnie te nibyobjawy<br />

pietyzmu, jest w nich zawarte coś z „a kysz!”. Byliście z nami,<br />

tu, na ziemi, a teraz brak nam Was w naszych mieszkaniach, na spotkaniach,<br />

w zwyczajnym życiu. Nieraz mówiłem moim bliskim, że chciałbym,<br />

żeby po moim pogrzebie zebrali się jak za życia, by pogadali o zwy-<br />

165


166<br />

ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

kłych sprawach dnia, pośmiali się, popili. Teraz dostrzegam, że chciałem<br />

obrzędu stypy, ale stypy bez ponuractwa, właściwie na wesoło. Wspomnienia?<br />

Moglibyście coś mojego przeczytać – o życiu, dla życia! Byłbym<br />

tam między Wami, z Wami. Może zagralibyśmy w bridża?... Lecz<br />

to jest dzień pogrzebu i dzień Zaduszek. A Wszystkich Świętych?<br />

To przede wszystkim Dzień Człowieka. Jego pełni, radości i wiary.<br />

Jego życia i miłości. To jest dzień człowieka, czyli inaczej – człowieczeństwa.<br />

Tego, co w nas jest wielkie, święte – nawet potencjalnie. Wielkość<br />

zmieszana jest w nas w praktyce z lichotą, z małością i marnością, z głupstwem<br />

i złem. Ale dziś czcimy w sobie świętość, to wszystko, co wyrywa<br />

się ze skorupy codziennego sobkostwa, przyziemności. I nawet nie to<br />

ważne, czy wierzę czy nie wierzę w Pana Boga, ale dzisiaj chcę widzieć<br />

i uznawać boskość tkwiącą w człowieku. W każdym, tym nawet najpodlejszym.<br />

Taki jest znicz, który nie może zagasnąć, jeśli nawet odejdę,<br />

który jest czymś o wiele większym niż bryłka parafiny z knotem w środku.<br />

Komuż to przynosimy dzisiaj pachnące zbutwieniem cieplarni chryzantemy?<br />

Życiu, miłości, człowiekowi? I gdzież to – na cmentarzu? Jakieś<br />

dogłębne nieporozumienie.<br />

To także dzień ludzkości. Wszystkich świętych, c a łej świętości<br />

– świętości świata. W tych, co umarli, co żyją, co jeszcze się nie narodzili.<br />

W tych, co rozpalali ogień na Początkach, i tych, co powiedzą kiedyś<br />

naszej Ziemi: żegnaj, Matko, dobra byłaś dla wszystkich nas przez<br />

tysiąclecia. Ten dzień to święto wszechludzkiej solidarności i miłości,<br />

o tym ma nam przypominać, tego uczyć. Święto Człowieka i Ludzkości<br />

– nas Wszystkich i wszystkiego, co w nas wielkie i święte. I znów – co<br />

robią te wypielęgnowane chryzantemy i gasnące pod wiatrem lub z braku<br />

stearyny znicze? To przecież jest urągowisko z jednego z największych<br />

dni w roku, który ma budzić nas, nie zaś usypiać.<br />

Bo to jest także święto Życia – przede wszystkim życia. Miliardy ludzi<br />

już pomarło, ale coś po nich żyje. My po nich i z nich żyjemy, żyje ogień,<br />

i dom, i miasta, wodociągi, fabryki, koleje, pola uprawne – żyje Cywilizacja.<br />

I żyją porywy ich ducha, ich świętości – żyje Kultura. To święto Cywilizacji<br />

i Kultury, święto Świętych, którzy nam życie zostawili. I znów: po<br />

co te chryzantemy i kolorowe znicze? To nie tak, to inaczej, inaczej!...<br />

Nieco później<br />

Napisałem tu tyle przeciw kwiatom i zniczom, przeciw całej naszej<br />

tradycji obchodzenia Święta Zmarłych, a właściwie nie myślę przeciw


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

niej występować (rozróżnienie Wszystkich Świętych i Zaduszek, mimo<br />

że te dnie mają ze sobą pewien wewnętrzny związek, to całkiem inna<br />

sprawa). Ludzie muszą odnaleźć jakąś formę wyrażania swych uczuć,<br />

a ta jest piękna: żywe kwiaty i ognie. I posiada swój długi ciąg, sięgający<br />

jeszcze czasów pogańskich. Tylko że każda forma grozi przerodzeniem<br />

się w formalizm. W obecnych chryzantemach i kolorowych szkiełkach,<br />

w tej sztampie oraz masowości zatracają się istotne treści. Trudno, jest<br />

nas niezmiernie dużo, muszą być tłumy, tłok, musi być regulująca ruch<br />

milicja (czy na ten dzień nie mogłaby odstąpić swoich funkcji jakiemuś<br />

czynnikowi społecznemu?). Ale wobec tej masowości czy nie narzuca<br />

się myśl o jakichś czynnościach także wspólnych? Może chociażby<br />

jakiś śpiew obecnych na cmentarzu, jakaś inna forma paraliturgicznego<br />

oddania hołdu i miłości. Czemu nie dzwoni od czasu do czasu dzwon<br />

cmentarnej kaplicy? Pewną trudność stanowi, że na cmentarzu są obecni<br />

wierzący i niewierzący, także przedstawiciele różnych wyznań. Ale<br />

wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy jesteśmy braćmi, zebraliśmy się tutaj<br />

w bólu albo przynajmniej z poczucia pietyzmu – bo po cóż by inaczej tu<br />

przychodzić? – więc stanowimy przez to wielką wspólnotę i chyba znalazłaby<br />

się dostępna dla każdego (tzn. nie rażąca, nie urażająca) forma,<br />

żeby dać tej wspólnocie wyraz. Byłoby to łączące, konstruktywne. Oczywiście<br />

nie należy nic takiego wymyślać, raziłoby to sztucznością i nie<br />

mogłoby chwycić, ale można i warto o tym myśleć. Może próbować<br />

szukać. Bez doktrynerstwa (nawet w dobrych intencjach), które mogłoby<br />

jątrzyć, bez zmuszania i bez nachalstwa, ale z ludzkiej miłości i solidarności.<br />

I żeby była w tym powaga, ta ujmująca ludzkie serca autentyczność.<br />

W każdym bądź razie to, co się dziś dzieje na cmentarzach,<br />

w niczym nie przypomina świętych obcowania, przebywania z naszymi<br />

zmarłymi, lecz coś w rodzaju przepychania się przy wychodzeniu z kina.<br />

W każdym razie dzisiaj na cmentarz nie pójdę, postaram się jutro,<br />

w Dzień Zaduszny.<br />

Na niektórych cmentarzach (u nas na Salwatorskim) odbywają się<br />

procesje wśród grobów, to już coś, ale jeszcze nie wszystko. Więc co?...<br />

Ot, myśli się snują w dniu dzisiejszym, to chyba zrozumiałe!...<br />

ANTONI GOŁUBIEW, ur. 1907 w Wilnie, zm. 1979, powieściopisarz<br />

i publicysta, współzałożyciel czasopisma „Żagary” (1931), redaktor<br />

„Tygodnika Powszechnego”, autor między innymi cyklu powieściowego<br />

Bolesław Chrobry (cz. I-V, 1947-1974) i medytacji Listy do przyjaciela.<br />

Gdy chcemy się modlić (1955).<br />

167


ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE<br />

Summary<br />

The problem of authority, of the relation between spirit and establishments,<br />

is one that has caused concern in the minds of Christians<br />

since Christ’s day. His teaching, and even more so His life went to show<br />

authority in the Church to be tantamount with service. Has, however,<br />

the Roman Catholic Church not run, over the twenty centuries of its<br />

history, against that evangelic precept? How should ecclesiastical<br />

authority be structured nowadays, in an era of freedom, in a post-secular<br />

epoch? What’s the point in claiming that the Church be to greater extent<br />

democracized? In embracing these questions F. Tomasz Węcławski<br />

falls back on first Christian communities and, basing himself on their<br />

example, puts forward three principles: that of utmost respect for every<br />

calling, noncompetitiveness of callings and a tenet which says – the greater<br />

the responsibility one has for others, the less he shall get for himself.<br />

Whether or not these dictates are legitimate, how things are with regard<br />

to the problem of authority within the Polish Church, and what changes<br />

ought to be introduced in the wake of recently revealed sex abuse cases<br />

among clergy are subjects of a discussion charged by Jarosław Gowin<br />

with Józef Augustyn SI, Paweł Kozacki OP, F. Stefan Moszoro-Dąbrowski<br />

of Opus Dei, a catholic publicist Zbigniew Nosowski and a philosopher<br />

Karol Tarnowski for participants. Archbishop Józef Życiński shares<br />

thoughts on ecclesiastical authority which the many years of bishopric<br />

have made him think. F. Grzegorz Ryś reflects upon the concept of<br />

“structures of sin”, using the Church state as an instance of these. The<br />

theme part winds up with Henryk Pietras SI and his juxtaposition of the<br />

ancient versus modern understanding of priesthood.<br />

The number also brings Zbigniew Stawrowski’s considerations of<br />

the dialectics of justice and mercy and of problems that have in this<br />

connection resulted in post-communist Poland, further voices on the<br />

papal visit to Poland (this time Elżbieta Wolicka and Jan Michalski take<br />

their runs), the first part of an essay by Adam Lipszyc on a renowned<br />

American cultural critic Harold Bloom, as well as another episode of<br />

Piotr Kłodkowski’s “little pictures” from his journey across Asia, this<br />

time from Malaysia. Readers will also find book reviews, accounts of<br />

major artistic events, and a report on activities of some non-governmental<br />

groups.<br />

168


Zespol<br />

Wojciech Bonowicz, Halina Bortnowska, Tomasz Fialkowski, Tadeusz Gadacz, Stanislaw Grygiel,<br />

ks. Michal Helle r, Waclaw Hryniewicz OMI, ks. Jan Kracik, ks. Grzegorz Rys, Marek Skwarn.i.cki,<br />

Stanislaw Stomma, Wladyslaw Str6iewski, Stefan Swieiawski, ks. To masz W~clawsk i,<br />

Stefan Wilkanowicz, Jacek Wozniakowski<br />

Redakcja<br />

Olgierd Chmielewski (opracowanie graficzne), Jaroslaw Gowin (redakror naczelny), Janusz Poniewierski,<br />

Karol Tarnowski, lukasz Tischner (sekretarz redakcj i), Stefan Wilkanowicz (przewodnicz:jcy<br />

Fundacji Kulrury ChrzeScijaiiskiej ZNAK), Elibieta Wolicka, Henryk Woiniakowski, Dorora Zanko<br />

NOWE, KORZYSTNE WARUNKI PRENUMERATY <br />

Cena pojedynczego numeru - 18 zl <br />

Cena numeru w prenumeracie: <br />

kwarralnej - 16 zl, p6 lrocznej - 14 zl, rocznej - 12 zl <br />

PRENUMERATI;: moi na rozpoczqc od wybranego numeru. Cena prenumerary w 2003 roku:<br />

roczna: 144 zl; p6lroczna: 84 zl; kwarralna: 48 zl. Wplaty przyjmuje SIW <strong>Znak</strong> Sp. z 0.0., ul.<br />

Kosciuszki 37, 30-105 Krak6w, LG Petro Bank S.A. / O. Krakow 15501118-30826587.<br />

DO PRENUMERATY zacn~camy Czyrelnik6w mieszkajqcych poza Polsk'l. Rocznq prenumerat~<br />

zagranicznq mozna rozpoczqc od wybranego numeru. Koszty prenumeraty wraz z oplatq<br />

za wysylk~ lotniczq: Europa - 80 $, Ameryka Pn. i Afryka - 95 $, Ameryka Pd. i tac., Azja<br />

-115 $, Australia i Oceania -140 $. Wplary w zlotowkach (wedlug akru alnego kursu NBP)<br />

prosz~ kierowac pod adresem jw.<br />

KAZDY PRENUM ERATOR jest czlonkiem Klubu Przyjaci61 <strong>Znak</strong>u i otrzymuje zaproszenia<br />

na wszystkie spotkan ia i dyskusje organizowane przez miesi~c znik "<strong>Znak</strong>".<br />

KAZDY PRENUMERATOR dostanie w prezencie ksiqik~.<br />

PRENUM£RATA KRAJOWA I ZAGRANICZNA PROWADZONA PRZ£Z "RUCH"<br />

Cena prenumeraty w [ kwartale 2003 wynosi 48 zl. Szczegolowe informacje we wlakiwycn<br />

dla miejsca zamieszkania prenumerarora oddzialacn " RLlcn" lub w urz~dacn pocztowycn.<br />

Prenumerata zagran iczna jest 01000/0 droisza od prenumeraty krajowej i Za [ kwartal2003 r.<br />

wynosi 96 zl.<br />

adres redakcji: <br />

30-105 Krakow, ul. i:okiuszki 37, tel. (+12) 42914 10, fax (+12) 421 9814; <br />

e-mail: miesiecznik@znak.com.pl <br />

Dzial reklamy i promocji, tel.!fax: (+12) 4219724 <br />

Marcrial6w niezam6wionych ni e ods)'Jamy<br />

NakJad 2500 egz. <br />

Sklad i lamanie: Studio PM, <br />

L11. Zakopianska 2B/13, 30-418 Krakow, tel. 050390-28-13 <br />

Druk: Drukarnia Colonel, Krakow, ul. Dqbrowskiego 16


W numerze:<br />

Drugie oblicze milosierdzia, s. 14<br />

Zbigniew Stawrowslci: Zapewne przynajmniej niektor.lY odczuli po 1989<br />

roku cien niepokoju. Moze bylo im glupio, ze ich dotychczasowy pomysl<br />

na zycie - oportunizm, cynizm, gotowosc na klamstwo dla huiery i wygody<br />

- zostal nazwany publicznie podlosci'l. Moze choc przez chwil~<br />

uswiadomili sohie wag~ utraconej godnosci, poczuli si~ z tym nieswojo<br />

i zapragn«li wrocic do domu ojca. Dlaczego zatem zatrzymali si~ w pol<br />

drogi?<br />

•<br />

o<br />

"Wsr6d was tak nie jest", s. 39<br />

Ks. Tomasz Wl(clawski: 1m wi~ksza odpowiedzialnosc za innych, tym<br />

mniej dla siebie. 1m bardziej do jakiegos powoiania nalezy troska<br />

o "wielu", tym bardziej jest 0110 powolaniem do sluzenia sob'l .<br />

Kanonie Zachodu Harolda Blooma, s. 123<br />

Adam Lipszyc: 1ak si~ zdaje, dla Blooma ludzie skiadaj'l si~ z ksiCliek.<br />

Dzieje si~ tak po prostu dlatego, ze definiuje nas nasza kuitura, a l1asza<br />

kultura to tyle, co zachodni kanon literacki. A nurty myslowe? A wiary religijne?<br />

1ak widzielismy, Bloom uwaza je za wypchane ptaki.<br />

Sedno sprawy, s. 114<br />

Elibieta Wolicka: Wychodzi na to, ze boimy si~ prawdy, bo nie dowier.lamy<br />

samym sobie i sobie nawzajem. Kr~puje nas rowniez stereotyp<br />

"poprawnosci politycznej": mil(dzy innymi boimy si~ pos'ldzenia 0 to, ze<br />

jestesmy naiwnymi "etosowcami".<br />

Za miesi~c:<br />

o pocieszeniu, iakie daie sztuka <br />

ISSN 0044-488X<br />

1 1<br />

9 770044 488027<br />

ISSN 0044-488X<br />

INDEKS 383716<br />

Cena 18 zt

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!