07.11.2014 Views

Nr 263, maj 1976 - Znak

Nr 263, maj 1976 - Znak

Nr 263, maj 1976 - Znak

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

I S:lECZ I K<br />

•<br />

. <br />

MOJE CHRZESCIJANSTWO DAWNfEJ I DZIS '<br />

HANNA MAlEWSKA. JAN TURNAU. TADEUSZ D~BSKI. ANDRlEJ<br />

GRlE


W NUMERZE:<br />

..... Gospodarz ewangeliczny wydobyl ze swego ISkarbca rzeczy sto<br />

re i nowe. Nowe rzeczy byly caly czas w tym skarbcu, ale w pew·<br />

nyth okresach historii sludzy Gospodarza woleli dla bezpieczen.<br />

stwa zaryglowac szczelnie skrzyni~. Dzisiaj znaki czasu sq no<br />

szcz~Scie inne..... Odpowiedziami na trudne i osobiste pytonie<br />

o "moje chrzescijanstwo dawniej i dzis" dzielq si~ z czytelnikomi<br />

..<strong>Znak</strong>u" - Hanna Malewska, Jan Turnau, Tadeusz D~bski,<br />

Andrzej Grzegorczyk i - w postaci rozwaian na jedenastq wie·<br />

czor - ksiqdz Jan. W przyszlych numerach nast~pne wypowiedzl.<br />

•<br />

Przyrodnik austrolijski profesor Charles Birch przypomina dawne<br />

i podaje nowe fakty swiadczqce 0 koniecinosci wypracowania<br />

nowego stylu iycia na ziemi: gatunek ,,:zbwiek" rr.cie pc-dzi",iic<br />

los przedhistorycznych gadow. Wychodzqc pOlO swq specjalistycznq<br />

dziedzin~ Birch stowia pytania wskazujqce na potrzeb~ teologicznej<br />

refleksjr nod czlowiekiem w przyrodzie i usiluje przewidziec<br />

jej drogi.<br />

•<br />

Rene Bureau. badacz kultur i religii afrykanskich, porownuJe. swe<br />

egzotyczne doswiadczenia z przeiyciami w kraju rodzinnym; jego<br />

telO "nie rna krajow rozwini~tych - sq rozwini~te inaczej" - roine<br />

ludy dokonaly roinych wyborow -<br />

zost.onowienio.<br />

•<br />

jest kontrowersyjna, lecz worta<br />

Notatki Afrykanskie H. Bortnowskiej relocjonujq jej podr6i do<br />

Tanzanii, wraienio ze srodowiska uniwersyteckiego w tym kraju<br />

i refleksje na tie poszukiwari· idepwych, jokie moina w tym kraju<br />

zaobserwowoc.<br />

•<br />

W artykule "Morksizm a teoria osobowosci" J. Tischner omawla<br />

no kon~ie ksiqiki francuskiego morksisty·L. Seve'a podstawowe<br />

dla marksistowskiej 'filozofii czlowieka lOgadnienie istoty ludzkiej<br />

osobowosci, zagadnienie wewnE:trznej struktury osobowosci wyzyskiwanej.<br />

ro li, jokq w marksowskiej teorii osobowosci odgrywa<br />

materializm i ateizm. Ukazuje tym samym perspektywE: rzetelnego<br />

dialogy mi~dzy marksizmem a chrzescijanstwem. "Dialqg rzetelny<br />

to takidialog, w kt6rym przejawia si~ dialektyka koncepcji zr6dlowej.<br />

zatem dialog lOrazem uznajqcy racjE: drugiego, jak poddajqcy<br />

krytyce owq racj~ . Nie chodzi 0 stwarzanie intelektualnej sielanki".


ZNAK<br />

MIESJl!;CZNIK<br />

KRAKOW<br />

ROK XXVIII<br />

NR <strong>263</strong> (5)<br />

MAJ <strong>1976</strong><br />

TREse ZESZVTU<br />

620<br />

•<br />

623<br />

•<br />

626<br />

•<br />

649<br />

•<br />

MOJE CHRZESCIJANSTWO OAWNIEJ I OZIS<br />

Hanna Malewska<br />

Jan Turnau<br />

NA POCZATKU BYt KOMPLEKS...<br />

Tadeusz DElbski<br />

W~DR6WKA<br />

Andrzej Grzegorczyk<br />

651 • J6zef Tischner<br />

MARKSIZM A TEORIA OSOBOWOSCI<br />

669 • Charles Birch<br />

STWORZENIE. TECHNIKA I PRZETRWANIE<br />

LUDZKOSCI ~<br />

t/um. Halina Bortnowsko<br />

687 • Rene Bureau<br />

CZARY BIAlYCH. ANTROPOLOG ZASTANAWIA SI~<br />

NAD ZACHODEM<br />

Uum. Anno T urowiczowa<br />

701 • Halina Bortnowska<br />

NOTATKI AFRYKANSKIE : 1 -<br />

DAR ES SALAAM<br />

738 • Hanna Rosnerowa<br />

SZTUKA FILOZOFOWANIA<br />

617


lDA RlENIA - KSI J\ ZKI - LUDllE<br />

752<br />

• M.O.<br />

NAUKOWCY GNOSTYKAMI ?<br />

756 Stefan lima<br />

•<br />

MtODZIEZ A WARTOSCI KULTUROWE<br />

760<br />

•<br />

JED E N A S TAW I E C Z 0 R EM...<br />

ks. Jan Zieja<br />

o POJEDNANIU SI~<br />

764<br />

• Sommaire<br />

Z BOGIEM


M O JE CHRZ ES C IJA N STWO OAWN I EJ I OZI S <br />

Z prosbq 0 wypowiedzi na tak wla.snie sformulowany temat zwroci- ' <br />

liSmy s i~ niedawno do k ilkud zies i~ciu os6b swieckich i duchownych <br />

w Polsce. W skierowanym do nich w tej sprawie liscie pisaliSm y : <br />

"P1'osba nasza moze jest klopotliwa: wymaga bowiem spoj1'zenia <br />

z perspektywy czasu na sprawy bardzo wa:ine i przelamania naturalnych<br />

opor6w w wypadku uj~cia tematu w spos6b szczeg6lnie osobisty.<br />

<br />

Sqdzimy jednak, ze refleksje i wypowiedzi takie - so, niezmiernie <br />

potrzebne wszystkim wierzqcym i poszukujo,cym. Wlasnie swiadectwa <br />

mowiqce 0 zmianach w zyciu duchowym wlasnym i Kosciola, w ktOrym<br />

zyjemy! i wlasnie dziS! Autorytatywne pouczenie 0 wierze, czy <br />

wykladowa forma jej pogl~bien ia, nie zastqpiq nigdy osobistej ,'elacji<br />

z przebytej drogi. <br />

Dzis moze bardziej niz kiedykolwiek. W chrzeScijanstwie - tak <br />

w Polsce, jak i w calym swiecie - dokonujo, si~ wielorakie zmiany: <br />

zmienia si~ nasze intelektualne widzenie prawd wiary, zmienia si~ <br />

sposob pl'zezywania praktyk religijnych i poczucie przynaleznosci do <br />

Kosciola, zmieniajq si~ przeswiadczenia 0 naszych chrzescijanskich <br />

powinnosciach moralnych. A moze jeszcze szerzej: zmienia si~ caloksztalt<br />

naszego zycia duchowego ... Momentem w iyciu Kosciola,<br />

ktory przywykliSmy uwazac juz za punkt przelomowy, byl II SObOT<br />

Watykanski. W naszych indywidualnych biografiach duchowych,<br />

w zyciu naszych srodowisk istotne momenty przelom6w mogly jednak<br />

zajsc wczesniej lub p6iniej - i mogly znaczyc rzeczy r6i ne.<br />

Oczywiscie relacje z nich mogo, dotyczyc bo,di caloksztaltu przemian,<br />

bo,dz wybranych kwestii szczeg6lowych.<br />

ZamieszczaliSmy kiedys w "<strong>Znak</strong>u" zbiory wypowiedzi na temat<br />

przemian religijnosci przed I-szq wojnq swiatowq i w dwudziestoleciu<br />

mi~dzyw ojennym. Sqdzimy, ze obecna inicjatywa maze rzucic<br />

wiele swiatla na tak doniosly moment tv zyciu Kosciola, jaki przezywamy<br />

dzisiaj, oraz przyczynic si~ do stworzenia dobrego klimatu<br />

dla istotnych rozwazan" .<br />

Prosba nasza spotkala si~ z zyczliwym przyj~ciem tych, do ktorych<br />

jq skierowaliSm y. W niniejszym numerze publikujemy zatem pierwsze<br />

wypowiedzi. Dalsze znajdq sic: w nast~pnych numerach.<br />

Redakcja<br />

619


HANNA MAlEWSKA<br />

B.ierwsza mysl, jaka \S i~ nasuw:a: temat me do wyczerpa!llia.<br />

Nie tylko wielkie, przelomowe zmiany ostatniego - powiedzmy<br />

- pi~tnastolecia, ale sarna droga zycia, im dluzsza jest juz za<br />

nami, tym bardziej odslania nam bog act w 0 chrzescijanstwa.<br />

I w zyciu osobistym, i w tym, co si~ dzieje wokolo nas, i w naszym<br />

ciqgle po trochu odnawianym spojrzeniu na histori~ spotykamy si~<br />

ze zjawiskiem, kt6re trudno okreslic inaczej, jak z ask 0 c zen i e<br />

nowosciq tego, co wydawalo si~ znane. (Uzywam jednak liczby mnogiej,<br />

bo po prostu nie mog~ sobie wyobrazic, by ten spos6b reagowania<br />

byl odosobniony, czy cechowal drobnq mniejszosc).<br />

Chrzescijanskie zycie wewn~trzne to zresztq z reguly domena "niespodziewanego",<br />

bo jego zr6dIem jest Niepoj~ty, Niezgl~biony i zawsze<br />

Nowy. Nawet to, co w obrazach biblijnych: kolatania do drzwi,<br />

szukania owcy czy zgubionej monety, cierpliwego siewu i czekania<br />

na wzrost rna aur~ powtarzalnosci i "dIugomyslnosci" - w odbiorze<br />

wewn~trznym bywa coraz nowym olsnieniem, odkryciem.<br />

Ale takze w dziedzinie intelektu i praktyki zyciowej jakze cz~sto<br />

"odkrywamy". Nieraz spostrzegamy si~ potem, zesmy to dawno wiedzieli<br />

albo przeczuwali. Lecz tak bywa wlasnie, gdy mamy wkolo'<br />

siebie bogactwo. Bibliofil ze zdumieniem znajduje na p6lce zagubionq<br />

dawno ksiqzk~, nauezyciel w zetkni~ciu z niezwyklym wsr6d<br />

tysiqea uczniem m6wi sobie "znam to i nie znam". A tu w dodatku<br />

my jestesmy wieeznymi uezniami. "Bralismy juz" wprawdzie<br />

i siebie samych i spolecznosc i swiat, ale dotarlismy moze niedaleko<br />

- a jeszeze tyle gubimy po drodze. Tyle ulega zatarciu, zapomnieniu,<br />

zgluszeniu; i jak dobrze bywa to odnaleze.<br />

"Bralismy" takze ehrzescijanstwo. Wpajano nam je moze dose<br />

gruntownie. Ale - i tu takze osmiel~ si~ m6wie nie tylko we wlasnym<br />

imieniu - bylismy w nim (jestesmy?) straszliwie niedouczeni.<br />

Czy mamy si~ temu dziwic? To przeciez ogrom. To - w naszym<br />

widzeniu rzeezywistosci - wszystko. Nie m6wi~ tu w tej ehwili<br />

o winie, osobistej czy spoleeznej, owego "niedouczenia" ezy eo gorsza<br />

zaslepienia. Ten problem oezywiscie istnieje i w innyeh kontekstach<br />

trzeba widziee go na pierwszym planie. Ale jest tez ta<br />

prosta sprawa: nasza ludzka kondyeja, nasza mala pojemnosc, nieustanne<br />

wypieranie w ehwilaeh Zycia jednego przez drugie.<br />

Oba'\viam si~, ze nie zacz~lam jeszeze weale odpowiadac na postawione<br />

w ankiecie pytanie. Chyba tylko w tym sensie, ze ehrzesci­<br />

620


HANNA MALEWSKA<br />

jal'istwo z biegiem lat ukazuje mi si~ jako coraz bogatsze - wszechobejmujqce<br />

- a wlasne niedorastanie do niego coraz widoczniejsze.<br />

• <br />

KOl'zystajqc z placet redalkcji na wypowJedzi cZqstkowe, "wycinkowe"<br />

a nie kortiecznie calosciowe, chc~ si~ ograniczyc do dwoch<br />

tylko spraw, i nie ponadczasowych, ale wybitnie zWiqzanych z czasem<br />

i z historiq. Dwoch spraw nie z zakresu zycia wewn~trzn eg o ,<br />

ale - by uzyc sformulowania redakcji - ,,}ntelektualnego widzenia".<br />

Niemniej lqczq si~ one chyba zar6who z nieprzebranym, nigdy<br />

ni.ewyczerpany1n bogactwem, jak i z wieoznym niedorastaniem. Choc<br />

hie Sq to bynajmniej problemy nowe, ich zasi~g i donioslosc tak<br />

wzrosly w ostatnich niewielu latach, ze smialo mozna je zaliczyc<br />

do znamiennych znak6w czasu. Wolno je wi~c tez wlqczyc do<br />

z m ian, 0 ktore gl6wnie chodzi w ankiecie.<br />

Redakcja pyta 0 doswiadczenia osobiste, kazdy z nas ma m6wic<br />

sam za siebie. Powiem wi~c, jak dla mnie zmienila si~ - w ciqgu<br />

ostatnich dwudziestu moze lat - perspektywa widzenia Kosciola<br />

w dziejach. Tego bowiem dotyczq obie wspomniane sprawy. B~ dzie<br />

to raczej !er6tIca notatka niz pr6ba opracowania. Sprawy Sq bardzo<br />

wielkie i rozlegle.<br />

W czasach, kiedy si~ w og61e czegos serio nauczylam 0 katolicyzmie,<br />

byl on podbudowany filozofiq zdecydowanie statycznq. Pami~tam,<br />

jak 6wczesne hasla wywolawcze "obiektywizm" i "uniwersalizm"<br />

lqczyly si~ dla mnie z wizjq wszechswiata oraz losu ludzkiego<br />

niezmiernie uspokajajqcq, wizjq, gdzie wszystko jak w systemie<br />

slonecznym ma ustalone, i to wysoko nad nami, orbity. Moje<br />

wyksztalcenie i zainteresowania historyczne spoczywaly sobie jakos<br />

spokojnie obok n i e his tor y c z neg 0 widzenia Kosciola i chrzescijanstwa<br />

z calq jego ogromnq otoczkq kulturowq. Byly to czasy odrodzenia<br />

katolickiego w wielu dziedzinach, kt6re mocno przezywalismy.<br />

Ale tak jakos, jakby to bylo tylko wracanie na wlasciwe<br />

miejsce, na wlasciwq orbit~, lub moze wzrost i zakwitania drzewa.<br />

Albo wykonanie "rozkazu marszu" czy "ordre de bataille" wydanego<br />

o swicie. Co si~ z tym jeszcze lqczylo? Bardzo, przesadnie optymisty­<br />

CZl!1y humanizm .chTlzescijanski, t ryumfalistyczna apologetyika. Czasy<br />

sprzed Drugiej Wojny Swiatowej... nieskladnie nawet idzie wskrzeszanie<br />

tej wizji.<br />

A trudniej jeszcze wyrazic i nieporadniej jeszcze b~dzie to brzmia­<br />

10, gdy stwierdz~, ze caly "projekt BoZy dla swiata" zmienil mi si~<br />

ze statycznego na ewolucyjny, dynamiczny (aliboz cos wiemy naprawd~<br />

0 "projektach BoZych"?). Niemniej jest prawdq, rzeczywistosciq,<br />

ze w kazdej reakcji, kazdej refleksji, mozna by powiedziec<br />

621


MOlE CHRZESCIJAtiiSTWO DAWNIEl I DZI~<br />

w k azdym w16knie swego poddanego plynnosci ja przeZywam teraz<br />

swiat inaczej, i bardziej zgodnie z tym, co wiem 0 historii i 0 ewolucji.<br />

Swiat dynamiczny, swiat w wielkim, nieustannym i bynajmniej<br />

nieprzewidzianym dla nas pochodzie. I odczuwam to jako swiadomosc<br />

bardziej zharmonizowanq, z tajemnicq wszechpot~gi Bozej.<br />

Ta olbrzymia perspektywa ewolucji odnosi si~ tez oczywiscie i do<br />

Kosciola, i to jest w niej dla chrzescijan sprawq najblizszq. Olbrzymia<br />

perspektywa, kt6ra nie budzi we mnie zadnej obawy, skoro<br />

pojmuje Kosci61 jako przedluzenie dziela Chrystusa.<br />

Moze dziwnie si~ wyrazilam powyzej nazywajqc to spraWq "wycinkowq"<br />

- gdy dotyczy calego swiatopoglqdu. Lecz swiatopoglqd<br />

nie jest bynajmniej calym chrzescijanstwem. A znakomici, swi~ci<br />

chrzescijanie zyli oczywiscie i wtedy, gdy ziemi~ uwazano za plaskq,<br />

lub wtedy gdy niebosklonem kr~cili aniolowie.<br />

Druga, ~qzana zresztq z tq pierwszq sprawa, Ikt6ra jest ala mnie<br />

nowa (wzglE;dnie nowa) w przei;ywaniu i widzeniu Kosciola, to proporcja<br />

pierwiastk6w ludzkich i boskich w jego dziejach i w jego<br />

Zyciu dzisiejszym. Apologetycznie dotqd jeszcze ujmowana historia<br />

Kosciola i pewne tradycje w uprawianiu eklezjologii czyniq t~ spraw~<br />

poniekqd drazliwq. I nic dziwnego. Zbyt wiele musialoby spase<br />

na rachunek Boga, Ducha Sw. - dop6ki si~ nie rozszerzy domeny<br />

odpowiedzialnosci ludzkiej, domeny historycznych uwarunkowan<br />

i praw socjologii w odniesieniu do ludz1rich stru'ktur w KoSciele.<br />

Nie wszystko zresztq bynajmniej b~dzie w tej bardzo podstawowej<br />

sprawie proste, nawet kiedy si~ juz spokojnte, uczciwie, rozsqdnie<br />

zgodzimy na ujawnienie i nazwanie po imieniu calego zla,<br />

jakie si~ dzialo w Kosciele lub za zgodll, Kosciola (Kosci61 zresztq<br />

to przeciez i my sami). Najwi~ksza uczciwose intencji nie gwarantuje<br />

jeszcze rzetelnych, a przy tym wywazonych roztropnych sqd6w. Nawet<br />

co do dalekiej przeszlosci, a c6z m6wic 0 terazniejszosci i jej<br />

trudnych wyborach. Nie jest to tylko kwestil! rzetelnosci poznawczej<br />

or az wrazliw osci etycznej. Teologia powinna chyba tutaj otworzyc<br />

drog~ - zacz~la juz jq otwierac - do spokojnego rozpatrzenia<br />

i stwierdzenia, co w Kosciele j est i pewno zawsze b~dzie 1 u d z­<br />

k i e, podlegle wszelkim ludzkim slabosciom i bl~dom. Obysmy kiedys<br />

mogli, my, zwykli chrzescijanie, patrzec na te rzeczy r6wnie<br />

trzezw o i spokojnie jak dzis na pot~p i anq kiedys teori~ ewolucji.<br />

Gospodarz ewangeliczny wydobyl ze swego skarbca rzeczy stare<br />

i nowe. Nowe rzeczy byly cary czas w tym skarbcu, ale w pewnych<br />

okresach historii sludzy Gospodarza w oleli dla bezpieczenstwa zaryglowac<br />

szczelnie skrzyni~. Dzisiaj znaki czasu Sq na s zcz~scie inne.<br />

Zna:1ti czasu, 0 k t6rY'ch m6wil Jan XXIII, i wpwwadzil - oby na<br />

stale - to poj~cie do teologii.<br />

Hanna Malewska<br />

622


JAN TURNAU <br />

NA POCZATKU BYl<br />

KOMPLEKS...<br />

Urodzilem s i~ r acjonalistq. Wierzylem swi~cie w mozliwosci ludz­<br />

_ kiego rozumu, w nauk~, gardzilem intuicjq, a takze - rzecz jasna ­<br />

fideizmem. Odpowiadaly mi poza tym kierunki filozoficzne gloszqce<br />

harmoni~ swiata, w og6le systemy optymistyczne, a taf ze cechuja,ce<br />

si~ umiarem. Dlatego tez bylem calq dusZq po stronie Tomasza<br />

z Akwinu a nie Dunsa Szkota czy tez, bron Boze, Augustyna. Dlatego<br />

to rowniez dlugo nie rozumialem, czemu tak si~ r6znym ma,drym<br />

ludziom podoba Pascal. Ile w tym bylo wrodzonych sklonnosci myslowych,<br />

a [Ie mlodzienczego optymizrou i rowniez mlodzienczej sltlon ­<br />

nosci do uproszczen - B6g raczy wiedziee.<br />

W latach moich studiow uniwersyteckich, przypadaje,cych na okres<br />

"bul'zy i naporu" marksizmu, kierunek ten wywarl na mnie znaczny<br />

wplyw. Trafil na podatny grunt myslowy. Na tyroZe gruncie<br />

wyrosl, chyba wtedy wlasnie, m6j dlugoletni kompleks nizszosci wobee<br />

swiatopoglqdow laickich. W pierwszych latach dominowalo poczucie<br />

nizszosci z powodu postawy spolecznej Kosciola, kt6re, wtedy<br />

oSqdzalem dose (a raczej : zbyt) jednoznaeznie. Ceche, mlodosci jest<br />

upodobanie do rozwiqzan jasnych i prostych, milose do blyskotliwych<br />

syntez - no i przemozna sklonnose nowatorska! Tego rodzaju inklinacje,<br />

slwjarzone z swiatopogle,dem politycznym, lecz row:niez z eie,gle<br />

mocnym przyiWie,zaniem do wiary, skierowaly mnie w strom~ "Paxu",<br />

jedymej zresztq Iwowczas organizacji katoliokiej. Szukalem tam ­<br />

i znajdowalem - syntez~ mej katohlcldej tradycji rodziinnej oraz<br />

tego Nowego, kt6re mi - m6wie,c nawiasem - nie:mniernie imponowalo.<br />

Wtedy to wytworzylem sobie wlasne, "metod~ apologetyczne,",<br />

kt6ra mnie przez dlugie lata utrzymywala w Kosciele. Haslem<br />

jej byl tytul cyklu artyiku16w, kt6rych zresztq nigdy - jak dote,d<br />

- nie lIlapisalem: "czyIl1 katolieyzm rue jest"? A wi~c nie jest<br />

oczyrwiscie konserwatyzmem spolec:anym; nie lIlale:i;y go rownieZ kojarzye<br />

np. z ci erpi~1mictwem , a przede wszystlkim z lekcewazeniem<br />

zycia doczesnego i calego "syndromu" wartosci z tym :i;yciem zwie,­<br />

zanych: m atern, ciala itp. Wartosci owe, ktore chcialem z katolicyzmem<br />

godzie, 'dadzq si~ zamknqc w jeooym okreSleniu: humanizm,<br />

623


MOJE CHRZESCIJANSTWO DAWNIEJ I DZIS<br />

"dowartosciowame ozlowieka". Bo tei wtedy renesaJIlS byl 'W mokh<br />

wy;obrazeniach epo'kq szczy'tOWq - wespol Z oswieceniem. Praca<br />

magisterSka 0 S~pie Szar


JAN TURNAU<br />

ga sprawa. Niemniej byla to nowose tw6rcza, budujqca. Nie tyle<br />

burzyla m6j dotychczasowy swiatopoglqd, He pokazywala, ze jest<br />

on jeszcze bardziej otwarty i sympatyczny, niZ sqdzilem piszqc<br />

w myslach wspomniany cykl artykul6w. Moja metoda apologetyczna<br />

odniosla dalsze sukcesy. "Granice rewizjonizmu" nie rysowaly<br />

mi si~ calkiem jasno, ale uwazalem - i uwazam nadal - ze jest<br />

to sytuacja nieunikniona w okresie dogl~bnych dyskusji, kt6re uwazam<br />

za konieczne. Dopiero te dyskusje doprowadzq do odtworzenia<br />

owych granic, rysujqc je zresztq zapewne w nieco innym miejscu.<br />

W trakcie Wielkiej Rewizji okazywalo si~ jednak nieraz, ze poglqd<br />

smialy jest niesluszny nie dlatego, ze jest nazbyt smialy, lecz<br />

dlatego, ze jest smialy w stopniu niedostatecznym. Tempo przemian<br />

przyprawialo 0 lekki mw.r6t g~owy, wytworzylo swoisty kompleks<br />

za


MOJE CHRZESCIJA~STWO OAWNIEJ I OZIS<br />

Chyba tak. Nie tyle w sensie jakiegos szczeg6lnego wzmocnienia<br />

mej wiary w Zycie pozagrobowe, He w sensie wyzbycia si~ owego<br />

kompleksu z lat mlodosci.<br />

Niemniej - gdy juz jestesmy przy sprawach iycia pozagrobowego<br />

- cieszy mnie nadal, ze nie obowiqzuje juZ nas platonizujqca<br />

eschatologia, akcentujqca nie tyle zmartwychwstanie cial, He niesmiertelnosc<br />

duszy (szosta, eschatologiczna "prawda wiary" katechizmu<br />

brzmiala - jak niekt6rzy jeszcze pami~tajq - "dusza ludzka<br />

nie umiera", podczas gdy w "Credo" wyznawalismy wiar~<br />

w "ciala zmartwychwstanie" i "iywot wieczny"). Cieszy mnie nowa<br />

(a raczej bardzo stara, bo biblijna) antropologia chrzescijanska,<br />

akcentujqca mocno jednosc czlowieka i tegoz czlowieka, a nie tylko<br />

jego duszy - niesmiertelnosc. Cieszy mnie to "materialistyczne" odkrycie<br />

soborowej teologii, jak i inne owoce teologicznej odnowy,<br />

owoce dialogu z innymi chrzescijanami i z humanizmem laickim.<br />

Nadal kontrreformacyjny katolicyzm S~powy 0 wiele mniej mi odpowiada<br />

nii mHujqca swiat :religijn osc poetycka Jana Twardowskiego<br />

(0 ktorym po latach pisalem drugq mq prac~ magisterskq,<br />

tym razem z teologii).<br />

Zatem - katolicyzm otwarty, ale bez kompleks6w.<br />

Jan Turnau<br />

TADEUSZ D~BS K I<br />

W~ D ROWKA<br />

Gdy si~ pisze 0 "swoim chrzescija11stwie dawniej i dzis", czyhaj a,<br />

na czlowieka trzy pokusy. J edna to ch~ c napisania autobiografii;<br />

czyz w zyciu czlowieka religijnego wszystkie przezycia nie Sq zwia,­<br />

zane z religiq? Druga to sklonnosc do opisywania wlasnego zycia,<br />

jako mozolnego wdrapywania si~ na wysokq g6 r~ ; po dlugim marszu<br />

weszlo si~ na szczyt i mozna sobie powiedziec: "Skonczylem juz<br />

r ob6tki, te com mial w zyciu grubsze i.. dalej nie id~". No, a trzecia<br />

pokusa sklania nas, aby uczynic spowiedz... cudzych grzech6w. Postaram<br />

si~ utrzymac te trzy tendencje w dopuszczalnych granicach.<br />

p.oza tym opuszcz~ opisy n ajczarniejszych godzin zycia, chocby wiqzaly<br />

si~ one z mojq religijnosciq, jako zbyt przygn~bi aj a, ce .<br />

626


TADEUSZ DI;BSKI<br />

Gdy bylem dzieckiem, religia stanowila dla mnie naturalnl:\ i nieodzownl:\<br />

cz~sc iycia. Pan Bog niejako nalezal do rodziny - daleki<br />

krewny, bardzo pot~my, ale swoj. Matka Boska, swi~ci i aniolowie<br />

- tez swoi i jeszcze blizsi od Boga. Diabel zapewne pochodzil<br />

z zagranicy i nalezalo si~ go bac, ale jakos go nie spotkalem. Chodzilo<br />

si~ do kosciola, serce napelnialo si~ gorl:\cq slodyczl:\ w czasie<br />

ceremonii i spiewow. W szkole stale Il:\czono dwa poj~cia: B6g i OJczyzna.<br />

Spogl&dalem w g6r~ i wyobrazalem sobie, ze w samym srodku<br />

znajduje si~ stoliik, z jednej strony siedzi Pan Bog, z drugiej Polska<br />

i oboje patrzl:\ na mnie, czy si~ dobrze sprawuj~. Nie dostrzegalem<br />

zadnych romic w podejsciu religijnym i patriotycznym do<br />

spr aw tego i tamtego swiata. Na lekcji religii slyszelismy "Nie zabijaj<br />

!", a w godzin~ p6zniej spiewalismy: "A kluj, a rl:\b i w leb lub<br />

serce pal!". Jedno i drugie widocznie bylo sluszne.<br />

Pan Bog nie mial specjalnych wyInagan. Nalezalo chodzic do kosciola,<br />

sluchac rO'dzicow,nie bic si~ z kolegami - z grubsza biorqc,<br />

jakos to wszystko dalo si~ zrobic. Najgorzej szlo ze sluchaniem kazan.<br />

Dla mnie godzina zabawy trwala pi~c minut, a godzina nudow<br />

- pol wiecznosci. No a kazania ciqgn~ly si~ bez konca. Raz<br />

zimq na Mszy szkolnej (oczywiscie w nieogrzewanym kosciele) jakis<br />

chlopiec nie mogl wytrzymac zimna i zaczl:\l si~ w czasie kazania<br />

rozgrzewac, tupiqc dyskretnie, a potem coraz mocniej. Inni si~ do­<br />

Iqczyli i wkrotce cala klasa wykonywala istny taniec rozpaczy, gdy<br />

z gory ksil:\dz, nieublagany jak przeznaczenie, ciqgnql nadal swoje<br />

wywody. Pomyslalem, ze czysciec to miejsce, w kt6rym grzesznicy<br />

mUSZl:\ sluchac dlugich kazan.<br />

Wczesniej zapalilem si~ do ksiqzek i czytalem wszystko, co mi<br />

wpadlo pod r~k~, mi~dzy innymi sporo dzielek religijnych w tradycyjnym<br />

dziewi~tnastowiecznym stylu. Okazalo si~, ze swiat to dolina<br />

lez i padol placzu, przez ktory nalezalo isc j~CZqC, wzdychajqc i oplakujl:\c<br />

grzechy wlasne i cudze. Czujny B6g stal - niejako z batem<br />

w garsci - i smagal wszystkich za najdrobniejsze przewinienia.<br />

A jesli ktos narzekal, to jeszcze dostal dodatkowq porcj~. Po wielu<br />

latach takiego zycia, gdy juz wszystko czlowiekowi obrzydlo, Pan<br />

B6g czasem dawal si~ ublagac i zsylal troch~ jasniejszych promieni,<br />

ale rzadko. Normalnie wszystko co dobre, zarezerwowano dla tamtego<br />

swiarta. Nie baJ:1dzo mi si~ to wszystko pOidobalo i zadecydowatern,<br />

Ze na ra2Jie si~ me papr.a'wi~ , bo w2ldychanie i placz to zaj~ie<br />

doroslych... Nie slyszalem jeszcze wtedy 0 najbardziej znanym z kazan<br />

pmtestantyzmu amerykans'lciego, w ktorym kazll'odzieja por6wnuje<br />

czfowueka do obrzyidliwego paj qrk a, kitorego B6g trzyrna z odrazq<br />

w dloni nad ogn[em pieklieJmym i lada chwila tam go wrzuci.<br />

Jedna z ksil:\zek opowiadala 0 pi~knej i dobrej krolewnie, ktora<br />

popelnila jakis blizej nieokreslony grzech z giermkiem i tak si~ tego<br />

627


MOJE CHRZESCIJA"'STWO DAWNIEJ I DZIS<br />

wstydzila, ze zataila wszystko przed spowiednikiem. Zyla jeszcze dtugo<br />

i tyle dobrego ludziom robila, ze jq uwazano za swi~tq. Ale<br />

wkr6tce po smierci ukazala si~ pewnemu swiqtobliwemu zakonnikowi<br />

w postaci wieprza plonqcego w ogniu i poinformowala go, ze nic<br />

jej dobre uczynki nie pomogly; ukryla grzech na spowiedzi i za to<br />

musi plonqc przez ca~q wiecmosc.<br />

Zaniepokojony sprawdzilem wlasne sumienie. Nie, nie popelnilem<br />

grzechu z zadnq kr6lewnq, ani z giermkiem; w og61e nie mialem<br />

kOlIll\;akt6w z takimi typami. Zrobilo mi si~ liej, ale zaczqlem bac<br />

si~ pulapek na drodze zycia. POlla tym zal mi bylo kr6lewny. PlOOlqC<br />

przez wiecznose, to bolesne; ale pokazywae si~ ludziom w postaci<br />

wieprza, to jeszcze gorsze, bo bardzo kr~pujqce. Nic dziwnego, ze<br />

wolalem swieckie ksiqzki, szczeg6lnie, ze w tym czasie odkrylem<br />

nieSmiertelne arcydzielo literatury pi~knej - Tarzan wsr6d malp.<br />

Wczesnie w moim dziecinstwie spotkalo mnie wydarzenie, kt6re<br />

wywarlo gl~boki i niezatarty wplyw na cale moje zycie. Pewnego<br />

popoludnia spotkalem na ulicy koleg~ szkolnego, slabowitego ale<br />

ch~tnego do bicia si~. On si~ troch~ nudzil i ja tez. Co tu robie?<br />

Wpadlem na pomysl - a raczej pomysl sam wpadl mi do glowy :<br />

"Idziemy bic Zyd6w". Skqd si~ taki plan wziql? Na pewno nie Il domu<br />

rodzinnego. Moze z tego, co slyszalem w szkole, moze jakos<br />

pochwycilem od znajomych doroslych? M6j kolega spojrzal na moie<br />

z 'uznaniem: "Idziemy." Nie bylem pewny, czy miala to bye dzialalnose<br />

religijna, czy patriotyczna: ale tak robili dorosli, wi~c i my tez.<br />

Spotkalismy na ulicy troch~ starszego od nas Zydka. Silniejszy,<br />

ale nas przecie dwu. PodeszliSmy do niego i zaczql si~ b6j. Bardzo<br />

kr6tki ; po chwili m6j kolega trzymal si~ za nos, ja lezalem w blocie,<br />

a Zydek zmykal co sil Z poblistkiego domu wyszla nieznana mi<br />

kobieta, Zyd6wka, zacz~la cmokae i uzalae si~ nade mnq: "Ny, niech<br />

kawaler idzie za mnq, trzebno si~ umyc." Poszedlem z odrobinq l ~ku ;<br />

podobno Zydzi tak naprawd~ , to nie zarzynajq chrzescijanskich dzieci<br />

na mace, ale calkiem dokladnie niewiadomo. Kiedy ujrzalem n~ ­<br />

dz~ i :brud mies2ikania, aZ mi dech zaparfo.<br />

Zapach ~ni1imy i starych kosci rozchodzil si~ naokolo. W Ikllcie<br />

siedzialy na stosie lachman6w dwa obdarte bachorki. Przestaly si~<br />

bawic i patrzaly na mnie w milczeniu wielkimi oczami.<br />

Zyd6wka :przyniosla wielkq miednic~ pelnq brudnej, niemal czarnej<br />

wody. Chcialem zanurzye r~ce, ale wstrzymala mnie, polozyla mi<br />

na dloni brqzowe mydlo i zacz~la polewae moje r~ce wodq z dzbanka.<br />

Zobaczywszy krople krwi na zadrapanych r~kach uderzyla w lament:<br />

"Aj waj, jak ten szajgec pobil kawalera!" ... M6j caly swiat<br />

zaczql si~ chwiae. Jak to? Przooiez to Zydzi pijq krew ohrzescijan,<br />

Sq ms


TADEUSZ DI;BSKI<br />

czac winy? Nie, ja chcialem Ibie Zyd6w, a teraz Zyd6wka placze nade<br />

mn,! jak matka nad wlasnym dzieckiem... Podzi~kowalem machinalnie<br />

i wyszedlem gl~boko zamyslony... Tak to w wieku siedmiu lat<br />

przestalem bye antysemit!l. Nap!Nl.'Wd~, ta Zyd6w:ka nagaI1Il~la, rue<br />

wiedz,!c 0 tym, w~gli ognistych na moj,! glow~ .<br />

P ar~ lat p6zniej wyjechalismy z malego podlaskiego miasteczka<br />

do duzego miasta na Pomorzu, gdzie sp~dzilem mlodose. Roslem,<br />

uczylem si~ i m6j swiat, dot,!d niewielki rozszerzyl si~ w blyskawicznym<br />

tempie. Bylem ciekaw wszystkiego i moglem powt6rzyc za<br />

naiwnym Wagnerem Goethego:<br />

"Mit Eifer hab' ich mich der Studien beflissen<br />

Zwar weiss ich viel, doch macht' ich aHes wissen"<br />

(z zapalem oddalem si~ studiom ; wprawdzie wiem wiele, ale chcialbym<br />

wiedziee wszystko). W tym nowym ogromnym swiecie musial<br />

istniec sens, musial stae jakis centralny filar podtrzymuj!lcy wszystko.<br />

Tego sensu szukalem w religii, wyniesionej z domu rodzinnego,<br />

uzupelnionej w szkole powszechnej, a teraz rozrastaj,!cej si~ wraz<br />

z reszt'! mojego swiata. Mielismy dose dokladne wyklady z dziedziny<br />

historii Kosciola, dogmatyki, apologetyki. Kto chcial, m6g1 si~ sporo<br />

nauczye.<br />

Istnialy i inne, nieoficjalne wplywy. Taki uboczny, ale zasadniczy<br />

wplyw wywarla na mnie literatura polska XIX wieku, szczeg6lnie<br />

pisarze pozytywizmu. Ich etyka stala si~ moj!l. Czytalem np. Orzeszkowq<br />

i nudz&c si~ losami jej bohater6w, podziwialem zarazem jej<br />

etycme lIlastawienie. "Alez baba rna pion moralny" - mys'lalem<br />

sobie. P6zniejsi pisarze interesowali bardziej, ale ich "pion moralny"<br />

przedstawial si~ jakos niewyraznie, z mozliwym wyjqtkiem Kadena-Bandrowskiego.<br />

P6zniej doszla lektura katolickich pisarzy francuskich.<br />

Cenilem Bernanosa, nie lubilem Mauriaca, dziwilem si~<br />

Claudelowi, ale strona religijna ich ksi,!zek przedstawiala si~ jakos<br />

podejrzanie, nietutejszo, dziwacznie. Zmasowane cierpienie, frontow<br />

a ro1a szatana, nieznane mi z doswiadczenia perypetie duchowe ­<br />

wszystko to wygl!ldalo na bardzo zinte1ektualizowan,! wizj~ swiata,<br />

<strong>maj</strong>,!c,! jednak te same podstawy, co znany mi z dzieciilstwa obraz<br />

ziemi jako padolu placzu, gdzie si~ cierpi, j~czy i 1eje lzy. Wszedl<br />

wowczas w mod~ Chesterton i katoliccy krytycy uznali, ze go naleiy<br />

podziwiac. Wi~c podziwialem. Ale karkolomne lamance logiki Chestertonowej<br />

nie podobaly mi si~. No i leciutko zalatywalo od niego<br />

nacjonalizmem, a nawet rasizmem. Jego swiat, to g16wnie Anglia<br />

z przyleglosciami, a czarne charaktery rekrutujq si~ cz~sto z obcokrajowc6w...<br />

Stanowczo wolalem polskich pisarzy, bardziej ludzkich.<br />

Zupelnie innego typu wplyw wywarla na mnie przyroda. Lekcje<br />

629


MOlE CHRZESCIJAIiiSTWO DAWNIEJ I DZIS<br />

biologii otworzyly mi oczy na wiele spraw dotqd nieznanych. Patrzqc<br />

na las odczuwalem (i odczuwam) bezposrednio niemal absolutnie<br />

pi~kny i mqdry lad przyrody, wobec kt6rego wszystkie dziela<br />

ludzkie Sq partactwem. To wrazenie tak silne, ze moze zlagodzic<br />

nawet Iffiocny !b6l.<br />

Okres gwaltownego wzrostu umyslowego obfitowal W trudnosci.<br />

Rozumialem wprawdzie wyklady i wywody dogmatyczne, nie mialem<br />

na ten temat powaznych wqtpliwosci. Ale to byla teoria - jak<br />

jq powiqzac z praktykq zycia? Jak z definicji logicznych i z opis6w<br />

biblijnych, uzywaj~cych j~zyk a sprzed 2000 lat, stworzyc obraz Boga,<br />

kt6ry bylby zrozumialy dla mnie, wsp6lczesnego czlowieka? I czego<br />

naprawd~ Bog ode mnie oczekuje? Tyle istnialo odmiennych zdan<br />

na ten temat. Uczylismy si~ w szkole, ze grzech ci~:iki, to swtiadome<br />

i dobrowolne przekroczenie prawa Bozego w rzeczy waznej. Ale<br />

w konfesjonale wszystkie grzechy i grzeszki stawaly si~ jakies waZne,<br />

bardzo ci~zkie; pewien ksi~dz twierdzil, ze jedno niew!aSciwie<br />

skierowane spojrzenie moze bye grzechem ci~zkim i idzie si~ za to<br />

do ,piekla. Te r6znice dr~czyly mnie mocno - i lnikt nie potrafil<br />

przekonywujqco ich wytlumaczyc.<br />

Troch~ jasniej sprawy przedstawialy si~ w liturgll. Przed wojn


TADEUSZ DI;BSKI<br />

s i~ grzech e:rn Smie:r:teln~: mmeJ, ni:i: wynosi. zarobek dzienny poszkodowanego.<br />

Z tego wyplywa jasny wniosek, ze wrazliwy moralnie<br />

zlodziej powtinien okradac jedymie najtbogatszych ...<br />

Niestety, w Zyciu i w szkole precyzja jakos si~ gubila. Sprzeczne<br />

opinie nacieraly na mnie ze wszystkich stron. Np. zauwazylem, ze<br />

musialo istniec dwu Wolter6w, jeden nikczemny bezboznik, a drugi<br />

szerzyciel tolerancji i obronca wolnosci... Stawalem si~ coraz bardziej<br />

sceptyczny. Majqc z natury chlodny i analityczny intelekt oraz<br />

uczuciowy i wybuchowy temperament (mieszanka niebezpieczna tak<br />

dla wlasciciela, jak dla otoczenia), doszedlem w koncu do uznawania<br />

tylko dwu typ6w argument6w. Albo chlodna, krysztalowo jasna<br />

i konsekwentna logika, alba gorqce wewn~trzne przekonanie.<br />

Niestety, wi~kszosc poglqd6w i teorii, kt6re poznawalem, opierala<br />

s i~ na raczej slabej logice, g~sto latanej uczuciem. Reagowalem na<br />

to dwojako : pewnym odsuni~ciem si~ od tego nielogicznego swiata<br />

i zapalczywymi dyskusjami. Wiele przepis6w, praw, zwyczajow wydawalo<br />

mi si~ bezsensowne.<br />

Czulem si~ skr~powany , zwiqzany - i wobec tego zaczqlem si~<br />

dyskretnie od wi ~z6w uwalniac. Nie znosilem np. nonsensu ubraniowego.<br />

W 6wczesnej Polsce niezmiernq wag~ przykladano do ....<br />

obuwia. Buty musialy bye wqziutkie, ksztaltne, eleganckie, lsniqce<br />

- i beznadziejnie deformowaly stopy. Wobec tego zaczqlem chodzic<br />

Iat em boso. Moi ·rodzice i nauczyciele ·odrrlosili si~ do tego odchylenia<br />

bardzo tolerancyjnie. Majqc lat 16 paradowalem od czasu<br />

do czasu na bosaka do gimnazjum i nikt mi nie robil awantur...<br />

Widzqc, jak dorosli duszq si~ w czasie upa16w, jak im twarze czerwieniejq,<br />

malo ich apopleksja nie trafi, ale krawata nie rozluiniq,<br />

nabralem antypatii do tego kolorowego galganka, ktory takq rol~<br />

odgrywal w m~skiej modzie. Widzialem - si~gajqc coraz dalej, ile<br />

rzeczy robi si~ na pokaz, ile w Zyciu jest d~tosci, bIagi, mowy-trawy.<br />

Nie orientowalem si~, ze wielu ludzi potrzebuje pewnych znak6w<br />

umownych, utartych zwyczaj6w, formulek. Wedlug tego orientujq<br />

si~ oni w swiecie i nie mozna im tego zabierac. Slowem bylem<br />

jakby hippiesem, zanim ci zjawili si~ na swiecie. Pl1zed pojawieniem<br />

si~ konia istnial Protohippus, a przed pojawieniem si~ hippies6w<br />

musial istniec protohippies.<br />

Bardzo tez denerwowal mnie owczesny oficjalny i namaszczony<br />

ton katolicyzmu - mowy i kazania wyglaszane specjalnym slodko­<br />

-j£:czqcym glosem w stylu urz~dowo-podnioslym , pobozne miny, godne<br />

ruchy i swoista emfaza wielu katolik6w, dajqcych wyraznie do<br />

zrozumienia, ze oni i tylko oni Sq upr awnieni do przemawiania<br />

w imieniu Chrystusa i tylko oni <strong>maj</strong>q paszport do nieba. Nazywalem<br />

takich feretroniarzami. Ale los wziql na mnie odwet. Czyt a­<br />

lem - wiele la·t pozniej - Lekcj~ przy oltar.zu, a potem bardzo<br />

631


MOJE CHRZESCIJAtilSTWO DAWNIEJ I DZIS<br />

sympatyczny pan ze wschodniej dzielnicy spytal mnie: "To pan si~<br />

za diaczka zostal, panie D~bski?"<br />

Ale itstmialy dUZlO waooiejlSze sprawy. Ja bralem re1igi~ bardzo<br />

serio, bardzo doslownie i staralem si~ oprzec na niej caly m6j swiatopogla,d.<br />

Wielu moim kolegom wydawalo si~ to zbyteczne. Dla nich<br />

religia zajmowala jeden ka,cik zycia, a juz w drugim ka,cie holdowalo<br />

si~ calkiem odmiennym przekonaniom. Silny w6wczas ruch,<br />

zwany narodowo-demokratycznym, wolal, aby stosowae si~ do etyki<br />

katol~~iej, a talkze zeby bie Zyd6w. Zresztq co poboZuiejsi proponowali,<br />

aby ich nie bie, tylko tak zbojkotowae, zdlawie, zgn~biC,<br />

zeby musieli wyemigrowae - calkiem dobrowolnie, rzecz prosta.<br />

A po Zydach przyszlaby kolejka na nast~pna, mniejszose, potem zapewne<br />

na nielojalnych Polakow itd... Jezdzili do Cz~stochowy, sk1adali<br />

slubowania, a potem wracali i planowali swiat, w kt6rym tlukloby<br />

si~ niemilosiernie wszystkich, co odwaza, si~ stana,c nam w drodze.<br />

Jedna, r~kq bili siebie w piersi - druga, wroga w kark.<br />

Dyskutowalem raz te sprawy z kolega" bardzo porzqdnym chlopakiem,<br />

kt6ry sprawowal funkcj~ prezesa szkolnego kola sodalicji.<br />

Przyparlem go w dyskusji do muru i wyliczywszy wiele przykladow<br />

gn~bienia Zyd6w, spytalem retorycznie: "Czy tak si~ post~ puj e<br />

z ludzmi?". "M6j kolega pomyslal chwil~ i odrzekl: "Nie... ale ja<br />

nie uwazam Zyda za czlowieka." Zebrani wok6l znajomi wyrazili<br />

mu uznanie - a ja odnioslem bardzo dziwne wrazenie. Jakby otwarly<br />

si~ bezszelestnie drzwi od jakiejs ciemnej piwnicy. Zialo przez<br />

chwil~ ciemnosciq i zgniliznq, a potem drzwi si~ zn6w zamkn~ly...<br />

On Zyda nie uwaza za ,czlowieka... wi~c moma Iby tego :nie-czlowieka<br />

traktowae jak ~ierz~? Albo jak przedmiot?<br />

Odpowiedi na to pytanie dostalem kilka lat p6iniej w obozie koncentracyjnym.<br />

Lata tam sp~dzone wywarly zasadniczy wplyw na m6j<br />

swiatopoglqd religijny, ale dal si~ {)Ill odczuc duzo, duzo p6imiej. Na<br />

razie nic si~ nie ~mienilo . W odr6znieniu od moich wsp6Iwi~z.rl'i6w<br />

nie uwazalem obozu za cos wolaja,cego 0 pomst~ do nieba. (Dopiero<br />

p6iniej zmienilem zdanie; prawda, czlowiek nie potrzebuje pomocy<br />

diabla, zeby urza,dzie pieklo na ziemi, ale w tym wypadku mozna<br />

bylo dostrzec pewne rysy wygla,daja,ce, jak poprawki mistrza na<br />

szkicu zdolnego ucznia). Znalem dose dobrze histori~ i wiedzialem,<br />

ze dzieje cywilizacji, to zarazem dzieje okrucienstwa. Na Wschodzie<br />

- piramidy z czaszek, na Zachodzie pouczenia, ze lepiej zabie<br />

stu niewinnych, niz puscie wolno jednego winnego (Konrad<br />

z Ma'l,burga). Twtury i Ikrew. WpraWdzie rw ostat:nich dwu stuleciach<br />

obyczaje ludzkosci wyrainie zlagodnialy, ale teraz widocznie<br />

wracamy do normy. Jeden z moich koleg6w ledwie uniknql<br />

wqtpliwego zaszczytu; jego sk6ra miala posluzye za abazur na lampie<br />

pani komendantowej. To nie wzbudziloby zdziwienia w cza­<br />

632


TADEUSZ DI;BSKI<br />

sach resesansu, czy baroku, gdy sk6rC\ ludzkC\ pokrywalo si~ fotele,<br />

czy tez robilo si~ z niej bransoletki.<br />

W tym czasie zacz~ly we mnie dzialac dwa psychologiczne mechanizmy.<br />

Okazalo si~, ze mozna w pewnych chwilach jakby wylC\czyc<br />

caly swiat kacetu i zajC\c si~ czyms innym. W tym obozie istniala<br />

sp~ra biblioteczka, z kt6rej (rzecz prosta) malo kto korzystal. ZaczC\lem<br />

wi~c "wylC\czac kacet" i metodycznie studiowac ideologi~<br />

hitleryzmu, a p6zniej histori~ i literatur~ niemieckC\. Pocza,tkowo<br />

przypuszczalem, ze nar6d niemiecki ma jakies specjalne wlasciwosci,<br />

kt6re g.o predestynQlWaly do ludob6jstwa. Z lektury wyruklo, ze<br />

nie. PrC\d okrucienstwa i nieludzkosci plynC\1 r6wniez przez inne<br />

kraje, a w Niemczech skrystalizowal si~, bo w tym okresie dziejowym<br />

powstaly tam korzystne warunki. Moja lektura dawala czasem<br />

tragikomicozne rezultaty; raz np. zlapal mnie SS-man w czasie pracy,<br />

gdy czytalem Zywoty Plutarcha. Rzadko kiedy widzialem tak<br />

zdumionC\ twarz, ale jakos uszlo mi na sucho.<br />

Przekonalem si~ r6wniez (i to byl drugi mechanizm psychiczny)<br />

ze w chwilach najgorszych cios6w czlowiek wpada jakby w trans,<br />

bezwlad i nie odczuwa si~ b6lu tak mocno - i taki bezwlad mozna<br />

przy;wlolac. Nie W1iedzialem, ze ten odsuni~ty lI1a razie b61 przychodzi<br />

niespodzianie p6zniej, czasem po latach.<br />

To odsuwanie na bok 6wczesnej rzeczywistosci sprawilo, ze nie<br />

pojC\lem sensu pewnych wydarzen; niekt6re zrozumialem dopiero<br />

po trzydziestu latach. Opisz~ tu trzy (z tych mozliwych do opisania)<br />

kt6re wywarly na mnie gl~boki wplyw.<br />

Po stojce trwajC\cej 42 godziny mielismy odmaszerowac na bloki.<br />

Z poczC\tku nie moglismy poruszyc nog, ale po parominutowym wysilku<br />

powiodlo nam si~ zrobic pierwszy krok, a potem zataczajC\c<br />

si~ poszliSmy dw6jkami. Przede IDII1C\ szedl malo mi znany kolega.<br />

Wlozyl przypadkiem r~k~ do kieszeni i znalazl tam kromk~ chleba.<br />

JU± chcial jq zjesc, gdy pochwycil szybkie, pozC\dliwe spojrzenie<br />

idC\cego obok wspolwi~znia, ktorego nie znaMmy. Zawahal si~ chwil~,<br />

potem przelamal kromk~ na dwie cz~sci i jednC\ da~ tamtemu.<br />

J edna istota ludzka dzielila si~ z drugC\ wlasnym zyciem.<br />

Drugi wypadek dotyczyl mnie bezposrednio. Przyjechal nowy zast~pca<br />

komendanta, hauptstuI1mfiihrer Fritsch. Tak, ten sam. WyglC\dal<br />

jak kosciany dziadek, poruszal si~ jak automat, mial ostry<br />

glos, przechodzqcy w cz~stych momentach zdenerwowania w skrzeczenie.<br />

Niemcy go nazywali Staiibchen - Pylek, bo kiedys wdrapal<br />

si~ na blokowy stol, dotknC\l bialq r~kawiczkC\ sufitu i zawolal triumfalnie:<br />

"Pylek! Pylek!" Fritsch byl wielkim sluzbistC\, lubil formalizowac,<br />

cz~sto zwracal si~ do wi~zniow per pan. Kiedys raczyl mnie<br />

dostrzec i widocznie wyczul brak pokrewienstwa duchowego mi~dzy<br />

nami. bo postanowil mnie zniszczyc... nic trudnego w obozie. Nie<br />

633


MOJE CHRZESCIJANSTWO OAWNIEJ I OZIS<br />

znal mojego numeru, wi~c pewnego wieczoru zatrzymal wszystkich<br />

na placu apelowym i niemal godzin~ szukal mnie wsrod stojqcej<br />

w szeregach masy ludzkiej. Nie znalazl, kazal odmaszerowac na<br />

bloki, pogoni! wsciekly do biura obozowego i zaczql ryczec: "Gdzie<br />

jest ten mlody Polak?". Niemcy z biura znali mnie, jako pomylenca,<br />

k tory czyta ksiqzki, ale zaden mnie nie zdradzil. Gl~boko sif,l<br />

zastanawiali, ale nie mogli sobie mnie przypomniec. W koncu ktos<br />

jednak powiedzial. Sam gl6wny sekretarz obozowy pop~dzil po rnnie<br />

i po chwili stalem przed Fritschem. Ten uradowal si~ mocno, podszedl<br />

do mnie calkiem blisko i zaczql si~ smiac. Mial twarde, bladoniebieskie<br />

oczy. Patrzylem prosto w te oczy i w pewnym momencie<br />

wydalo mi si~, ze to jakby okna, za kt6rymi stoi jakas niezmierna<br />

zla pot~ga , spoglqdajqca na mnie i ze wobec tej pot~g i stojqcej<br />

za Fritschem ja znacz~ mniej niz mucha, czy ~obak, ktorego si~<br />

rozdeptuje. To nie byl l~k - po prostu nie moglem zniesc tej strasznej<br />

bliskosci. Zacz~lo mi si~ slabo robic.<br />

I w tym momencie cos si~ stalo - jakby przezroczysta, ale nie<br />

do przenikni~cia kurtyna spadla mi~dzy Fritschem a mnq. Nie min~ly<br />

trzy minuty i wracalem na blok - nieukarany, nie tkni~ty. Jak<br />

do tego doszlo? Bardzo prosto: par~ dni wczesniej przydzielono mnie<br />

do innej pracy, budowy cz~sci samolotow, a Pylek mial instrukcje<br />

z Berlina, zeby nie odrywac wi~zniow od tej pracy. Instrukcja dla<br />

Niemca rzecz swi~ta, 0 ilez wainiejsza od Zycia czy smierci czlowieka;<br />

na instrukcjach opiera si~ germaiiski wszechSwiat. Gdy<br />

Fritsch spytal mnie, gdzie pracuj~, bylem ocalony. Spotkalem go jeszcze<br />

trzy razy. Za kazdym razem smierc mi grozila i za kaidym<br />

razem spadala z gory niewidzialna zaslona.<br />

Trzecie zdarzenie, dawniejsze od poprzedniego, bylo calkiem odmienne.<br />

Przydzielono mnie wlasnie do Halle 6, grupy zr~czniejszych<br />

kamieniarzy, ktorzy obrabiali glazy z najpi~kniejszego niemieckiego<br />

granitu na pomnik zwyci~stwa Niemiec w biezqcej wojnie.<br />

Tym silnym chlopom przydzielono dodatkowq funkcj~: gdy ktos<br />

zaslabl lub padl przy pracy, oni niesli cialo z kamieniolomu do obozu,<br />

odleglego przeszlo kilometr. Pewnego dnia lal lodowaty deszcz<br />

zn1d.eszalIlY ze sniegiem i do wieczora padlo poddbno 40 ludzi. Do tej<br />

pory nie nosilem cial, ale widzialem, ze tym razem nie da sif,l tego<br />

uniknqc. Wzdychalem tylko, zeby mi si~ trafil jakis lekki, bo inaczej<br />

to i ja moze padn~ .<br />

Wlozono mi na rami~ czlowieka, ktorego nie znalem. Zwisal bezwladnie,<br />

niewiadomo - zywy, czy martwy. Z oczu, nosa i ust splywaia<br />

mu krew pomieszana z flegmq, slinq i Izami. Skora twarzy<br />

miala charakterystyczny zoltozielony odcien, taki jaki powstaje naok6l<br />

sinca. Tu i 6wdzie wystawaly kosci. Przez sk6r~ przeswiecala<br />

siatka sinych zyl. Patrzylem - i w tym momencie odczulem nagle<br />

634


TADEUSZ DI;BSKI<br />

i niespodziewanie, jak wysoka jest godnose ezlowieka. Od tej ehwi­<br />

Ii stalo siE: dla mnie niemozliwe pogardzae kimkolwiek.<br />

Ruszyllimy naprzod. Nioslem eialo tak delikatnie, jak moglem, aby<br />

ten ezlowiek nie odezuwal wstrzqsow, jezeli jest jeszeze zywy.<br />

W pewnym momencie ogarn~lo mnie zdumienie; umierajqey musial<br />

waZye jakies 40 kg, jednak im go dalej nioslem, tym lzejszy si~<br />

wydawal. W koneu niemal weale nie odezuwalem jego ciE:zaru, ale<br />

nie moglem si~ nad tym zastanawiae, bo ogarn~lo mnie normalne po<br />

dniu roboezym ot~pienie...<br />

Wojna miala siE: ku koneowi - i ja tez. Mimo pomoey od rodziny<br />

z Polski, mimo pomoey przyjaciol w obozie, mimo wszelkieh meehanizmow<br />

psyehieznyeh obsuwalem si~. Gdy nadszedl dzien wolnosci,<br />

eieszylem si~, ale umiarkowanie - nie wystarezylo mi sil na<br />

wi~kszq radose.<br />

Teraz ehcialem wejse w spoleezenstwo i zye normalnym zyciem.<br />

Okazalo si~, ze to nie takie latwe. Jak tylu innyeh, popelnUem blqd,<br />

uwazajqe si~ za ezlowieka w pelni normalnego i zdolnego do wsp61­<br />

zycia z innymi. Nie zorientowalem si~, ze ob6z koneentraeyjny wyeisn'll<br />

na nas pi~tno, wypalil, zniszezyl pewne w!aseiwosei konieezne<br />

w normalnym zyeiu. To prowadzilo do nieustannyeh zderzen<br />

z otoczeniem ... W przyszlosei bez wqtpienia urzqdzae si~ b~dzie speejalne<br />

kwarantanny psychologiezne dla bylyeh wi~Zniow kaeet6w.<br />

Tak jest, przewiduj~ w przyszlosc nowe obozy koneentraeyjne. Dlaezego?<br />

Bo wielu ludzi powierzehownie tylk o wyraza oburzenie,<br />

wspominajqc je, a w g!~bi ducha Zywi dla ich tw6rc6w nieklamany<br />

poww. Jak gdyby nigdy !Ilic, nawraeajq do tradycji, w kt6­<br />

ryeh powstala mentalnosc ,tw6rc6w kaeet6w. Poza 'tym dla nowoezesnej<br />

preeyzyjnej umysl:owosei, zyjqeej wsr6d teehnieznyeh udoskonalen,<br />

ob6z koncentracyjny stanowi wymarzony teren eksperymentaLny,<br />

gdzie moma statystycznie przebadae ludzi.<br />

Jeszeze jedna przykra niespodzianka spotkala mnie po wyjsciu<br />

z obozu. Wszedlem wtedy po raz pierwszy w zyciu jako czlowiek<br />

doros!y w srodowisko ludzi doroslyeh i spodziewalem s i~ , ze b~ dzie<br />

ono znaeznie lepsze od sr odowiska niemieekich kryminaIist6w ­<br />

mordercow, zlodziei i alfons6w - ktorzy stanowili rdzen naszego<br />

kacetu. Okazalo si~ , ze rozniee mi~dzy porzqdnymi ludzmi, a zbrodniarzami<br />

istniejq, ale nie sq znow takie wielkie, jak to si~ n ormalnie<br />

mysli. W sredniowieezu mawiano na widok zbrodniarza prowadzonego<br />

n a szubienic~: gdyby nie laska Boza, to i ja bym tak szedl.<br />

Myslalem dawniej, ze to poboma przesada; dzis wiem, ze to trzezwa<br />

oeena.<br />

Ogolnie biorqc moja religijnose nie ulegla w kaeeeie wi~kszym<br />

:lilnianom - n a ra':z1le. Nie zywilem specjalnej pretensji do Pana Boga<br />

za to, ze mnie tam wpakowal (tak to sobie wowczas formulowa­<br />

635


MOlE CHRZESCIJAr'lSTWO DAWNIEl I DZIS<br />

lem), ani specjalnej wdzi~cznosci za to, ze mnie ocalH od smierci.<br />

Ale pewne ziarna wpadly w moj umysl i kielkowaly tam przez wiele<br />

lat.<br />

Wyjechawszy do Belgii i nauczywszy si~ j~zyka francuskiego zabralem<br />

si~ do studiowania ksiC}zek i pism teologicznych. Mialem<br />

szcz~scie , od razu trafilem na Katechizm dla niewierzqcych O. Sertillanges,<br />

dzis juz chyba zapomniany. Bylem oczarowany. Ksiqzka<br />

pisana j~zykiem czystym, prostym, precyzyjnym przez autora<br />

o pierwszorz~dnym intelekcie, gorC}cym sercu, szczerze poboznego,<br />

pelnego poblazliwej tolerancji - dotC}d nie wyobrazalem sobie, ze<br />

mozna to wszystko pogodzic. Sertillanges porownuje studium teologii<br />

z zeglugC} po gl~bokim morzu - z takim przewodnikiem moma<br />

zajsc na koniec swiata. Potem doszly inne le'ktury, Etudes .i Etudes<br />

Carmelitaines. Kiedys znalazlem w Etudes artylkul znanego<br />

paleontologa na tematy ekologiczne. Bardzo mi si~ podobal, ale pomyslalem,<br />

ze palecmto10g troch~ si~ wychylil ze swojej specjamosci.<br />

Malo kto wtedy wiedzial, jak daleko Teilhard de Chardin si~ naprawd~<br />

wychyliL ad tej pory mialem dla teologow Zywy szacunek<br />

i sporC} sympati~ i mocno mnie denerwowalo gdy po soborze wielu<br />

konserwatywnych katolikow z raczej m~tnym poj~ciem 0 teologii<br />

zacz~lo im wymyslac we wszystkich tonacjach.<br />

Zupelnie innego rodzaju przezycie spotkalo mnie, gdy biorqc udzial<br />

w zebraniu katolickiej organizacji robotniczej, spotkalem naszego<br />

nowego doradc~ i opiekuna, mlodego, bardzo sympatycznego ksi~dza<br />

nazwiskiem Levallois. Mial on sliczne rt~ce, tak biale i delikatne,<br />

ze malo ust z podziwu nie otworzylem sciskajC}c jego dlon. MowiI<br />

duzo i ladnie, ale patrzC}c na moich kolegow z kopalni zrozumialem,<br />

ze nie ja tu jestem cudzoziemcem, tylko abbe Levallois. Sluchalismy<br />

go z uwagC}, z sympatiC} - ale co z tego? Jemu nigdy w zyciu<br />

nie spadla na glow~ bryla w~gla, nigdy si~ nie pocil przy lopacie,<br />

nie slyszal zlowrogiego trzasku sklepienia, zanim si~ zawali.<br />

To co mowil, nie mialo z naszym zyciem blizszego zwiqzku. Kto si~<br />

chce dzis dzielic Slowem Bozym, musi si~ dzielic i wlasnym zyciem.<br />

Bardzo si~ ucieszylem wowczas, slyszqc 0 ksi~zach-robotnikach.<br />

Ale oni jeden po drugim zalamywali si~, nie mogqc zniesc ci~zaru<br />

widzianych przez nich krzywd ludzkich. Poiniej Rzym musial<br />

zakonczyc t~ akcj~. No tak - pomyslalem - zrezygnowali z mozliwosci<br />

powrotu robotnika Zachodu do chrzescijanstwa.<br />

Ale to wszystko zeszlo na margines, bo w tym okresie trzeba by­<br />

10 pracowac ci~zko na utrzymanie rodziny - i kilka pierwszych<br />

moich lat w Ameryce zeszlo na pracy. Przyjechalem do Ameryki raczej<br />

przypadkiem i zrazu nie zachwycalem si~ specjalnie tym krajem.<br />

Wspaniala technika, ktora u tylu zwiedzajqcych budzi naboz­<br />

636


TADEUSZ DI;BSKI<br />

ny podziw, wydala mi si~ niezbyt atrakcyjna. Za drogo trzeba za<br />

niq placic - myslalem. Cale spoleczenstwo wydalo mi si~ poczqtkowo<br />

jakby zbiorem automatow. Ode mnie, robotnika, wymagano, zebyrn<br />

dzialal jako cz~sc sprawnej maszyny. Nie n~cila mnie tez etyka<br />

dolarowa, ktorej czolowe niepisane haslo mowilo: dolar jest miarq<br />

wszechrzeczy. W tym czasie nie orientowalem si~ jeszcze, ze tak<br />

spoleczenstwo, jak i jednostk~ mozna porownac do wiezowca; na<br />

pieI'lwszym 'pi~trze dzieje si~ cos zupelnie irnnego, mri ha dziesiqtym.<br />

A ja pomalem na razie tyllko 'Pi~tra techmczne.<br />

Nie podobala mi si~ rowniez amerykanska forma religii. Gdy poszedlem<br />

w pierwszq niedziel~ sp~dzonq w USA do kosciola, okazalo<br />

si~, ze w kruchcie stojq dwie kasy sklepowe, przy ktorych stalo dwu<br />

usmiechni~tych dzentelmen6w sprzedajqcych bilety wst~pu . Nigdy<br />

juz p6iniej nie widzialem czegos .podobnego. Zaplacilem i wszedlem.<br />

Ludzie si~ spMniali i przez dobrych kilka minut slyszalem na zmian~<br />

to dzwonki od oltarza, to dzwonki kasy. To mnie mocno denerwowato.<br />

Kiedy poszedlem do biura 'parafialnego, aby zapLsac si~ ll1a<br />

list~ czlonkow parafii, otrzymalem 'ksiqzec~~ z instrukcjami, ktora<br />

wyliozala Il'oi!ne rodzaje skladelk: ~wyczajne, Iawkowe, tygodniowe,<br />

miesi~czne, specjalne i jeszcze par~ innych. Przed kosciolami staly<br />

(i stojq) tablice z napisami: "Bingo (loteryjka) w czwal'tki". Zlose<br />

mnie dlawila i kiedys odpowiedzialem na pytanie, co sqdz~ 0 religa'i<br />

,w Ameryce: "It's a fifty-fifty deal". "JtaIk to?" - "No, 50010 dla<br />

Boga i 50010 dla Mammona". Razily mnie formy organizacyjne kosciola,<br />

d.ziJwnie przypOlITlJinajqce zwyczajne bankowe, razily ka0arua<br />

w stylu "zaIatw spraw~ i zegnaj" i wiele innych spraw. Nie rozumialem,<br />

ze Kosciol przyjql miejscowe formy organizacyjne, tak jak<br />

je przyjmowal niemal wsz~dzie w obr~bie cywilizacji zachodniej,<br />

ze Amerykanow tez razq i dziwiq zwyczaje europejskie. Nie wiedzialem,<br />

jak wielkie sumy idq na cele charytatywne. Postanowilem<br />

zastosowae w stosunku do calej Ameryki i jej religii metod~, okreslanq<br />

nieco pMniej, jako "hanging loose from the structure", to jest<br />

wypemie minimum, ktorego si~' konieo~ie domagajq, a .poza tym<br />

myslee i robie swoje.<br />

Ale ten ciekawy kl'aj stopniowo mnie wciqgal. Zacz~lo si~ od<br />

Murzyn6w. Fotografujq·c sceny z iycia Chicaglo s'postrzeglem, j,ak<br />

bardzo odosobnione, otoczone niewidzialnym murem Sq dzielnice<br />

murzynskie. Dlaczego? Zbadalem gruntownie spraw~ i doszedlem do<br />

wniosku, ze tu si~ dzieje straszna krzywda ludziom. Wobec czego<br />

postanowilem si~ dolqczyc do tych, ktorzy chcieli zmienic ten stan<br />

rzeczy - a takich bylo wowczas niewielu. Niektorzy z moich polskich<br />

znajomych patrzyli na to poblazliwie - jeden zbiera znaczki,<br />

a drugi znajomosci murzynskie. Inni si~ srozyli: Polak powinien<br />

pomagac tylko Polakowi, a innych niech Pan B6g opatrzy... albo<br />

637


MOlE CHRZESCIJAtilSTWO DAWNIEJ I DZIS<br />

niech ich diabli wezmq. Ja robilem swoje i pO wielu latach doczekalem<br />

si~ satysfakojii., ze choc raz moja praca me poszla wniwecz;<br />

z pewnym zdumieniem spostrzeglem, ze mozna zmieniac swiat.<br />

A p6zniej w Ameryce zacz~lo wrzec. Nowe prqdy, nowe swiatopoglqdy.<br />

Wszystko si~ zmienialo. W tym samym czasie zac~ly si~<br />

obrady &lboru Watykanskiego. Czytalem dlugie sprawoz.dania i myslalem<br />

sobie: "NajwyZsZY czas". Zdziwila mnie wzrastajqca opozycja<br />

konserwatywna. Dlaczego? Wzi~li w niej udzial nawet ci, ktOrzy<br />

przedtem niewiele si~ Kosciolem interesowali, a teraz z pi~knym<br />

gestem przyjmowali poz~ obronc6w chrzescijanstwa. Ale i ci, kt6rzy<br />

powinniby duzo lepiej zrozumiec, co si~ dzjeje, tez protestowali z 2:61­<br />

ciq i goryczq. Taki Bruce Marshall, autor Chwaly C6ry Kr6lewskiej<br />

i Cudu Ojca Malachiasza. Okazywal dawniej tyle wsp6lczucia dla<br />

wszystkich, kazdego zrozumial, a teraz?... teraz opisuje jak holenderski<br />

biskup proponuje papiezowi (oczywiscie w fikcji) zalozenie<br />

klasztoru zenskiego pod wezwaniem "Notre Dame de Lesbos" i usmierca<br />

- Marshall, nie biskup - wi~kszosc liberalnych kardynalow<br />

w katastrofie lotniczej.<br />

W ja'kim 'swiecie ci ludzie zyjq? Na pewno nie w moitm. Zaraz po<br />

wojnie poszedlem :na Msz~ do bawarskiego kosci61ka. Wszystko tam<br />

bylo, co teraz z takq czciq wspominajq konserwatysci, czego tak bojq<br />

si~ utralCic - i zewn~trzne oznaki szacunku i Komunia Sw. na<br />

kl~:zJka'Ch i nastr6j i m tsteriunn tremendum - i oi, kt6rzy tam<br />

przyszli, byli gorliwymi zwolennikami Hitlera, modlili si~ fur Fuhrer<br />

und Vaterland, zgadzali si~ na mordowanie niewinnych, a maze<br />

i sami brali w nim udzial. Jak to si~ moglo stac? Czemu ta konserwatywna<br />

forma katolicyzmu nie powstrzymala ich przed wpadni~ciem<br />

w hitlerowskie bagno, ich, ich ksi~Zy i biskup6w? Bo tresc<br />

z niej juz dawno wywietrzala, pozostawiajqc tylko zewn~trzne luski.<br />

P6zniej w Belgii - w katolickiej Belgii - spytalem koleg~ 1'0­<br />

botnika, czy jest katolikiem. "Nie, ja jestem bezpartyjny" - odpowiedzial.<br />

"Ale mnie chodzi 0 wiar~!" - "Katolicyzm to nie wiara,<br />

tylko polityka" - ' pouczyl mnie. Do kosciola nawet w swi~to sw.<br />

Bar/baTY, patroarki g6rruik6w, ni'e poszedl zaden g6rnjk w tym zagl~biu.<br />

Taki byl m6j swiat i dlatego stalo si~ dla mnie jasne, ze fonny<br />

przedsoborowe mUSZq si~ zmienic i to szybko, jezeli katolicyzm nie<br />

rna stra cic nowych milion6w w yznaw c6w ... Ale spory sobor,owe i posoborowe<br />

przypomnialy mi znanq anegdotk~ 0 dwu kobietach siedzqcych<br />

w poci'lgu przy oknie. J edna m6wi: "Jak si~ nie otworzy<br />

okna, to umr~ w tym zaduchu". Na to druga: "Jak si~ otworzy okno,<br />

to przeciqg mnie zabije". W anegdocie pasazer radzi, aby najpierw<br />

szerok o btwor zyc okno (to usmierci jednq), a potem je zamknqc (to<br />

za!bijedr ugq) i b~dzi e spok 6j... Tylko, ze lIla soborze n ie spos6b bylo<br />

638


TADEUSZ DI;BSKI<br />

zastosowac tego rodzaju metode; otworzono okno, ale tylko troszeczke,<br />

tak, ze wszyscy byli niezadowoleni, narzekali, ale illa og6l<br />

jakos pogodzili sie z losem.<br />

W tym samym okresie mialem spotkania, kt6re wywady na mnie<br />

rOwniez gl~boki wplyw. Przede wszystkiim zetlmqlem si~ z Amerykanami<br />

poza obr~bem systemu techniczno-komercjalnego, na innym<br />

pi~trze (ze tak powiem). Mozna z nimi szczerze i jasno si~ wygadac,<br />

bo nie Sq tak obrazliwi, jak - inne narodowosci. Kiedys powiedzialem<br />

w trakcie dyskusji na temat przerywania ciqzy: "Czego<br />

wy Amerykanie jestescie tacy sklonni do zabijania? Jak nie Wietnamczyk6w,<br />

to chod az wlasne dzieci?" Zniesli ... Wad to om <strong>maj</strong>q<br />

sporo, ale i niewqtpliwe zalety. Szczeg6lnie dwie mnie uderzylY. Jedna,<br />

to umiej ~tnosc zycia bez bata. W Europie przez caly czas historii<br />

bat wisial nad ludzmi, czasem w postaci prymitywnej, czasem<br />

w ucywili21owanej, jalko tabUcz'ka z zakazem, czy parag'raf. Demokracja<br />

polegala gl6wnie na tym, ze wybieralo si~ tych, kt6rzy potrzqsali<br />

batem. Pr6by zycia bez bata ikonczyly sie na ogol beznadziejnym<br />

balaganem - jak w Polsce okresu liberum veto. A tu, w Ameryce<br />

ludzie potrafiq jakos zorganizowac si~ i pracowac bez bata, bez<br />

wodza, bez odgornych dyr~ktyw, bez grozb i kar. Potrafiq s i~ pogodzic,<br />

wykombinowac jakis latany kompromis i zye w zgodzie ­<br />

chot by tej najgorszej zgodzie, ktora jednak lepsza jest od najlepszej<br />

wojny. Nadzwyczajne!<br />

Druga sympatyczna cecha amerykanska, to pokora. Nie falszywa<br />

unizonosc, nie jekliwe bicie sie w piersi, ale prawdziwa zdolnosc<br />

trzei wego oSqdzania siebie. W Europie masa ludzi obnosi sie ze SWq<br />

domniemanq wyzszosciq jak z garbem. Zawsze znajdzie si~ pow6d<br />

do "lepszosci". Albo zaw6d, alba powolanie, alba zaslugi, albo elegancja,<br />

albo wymowa. Chodzi si~ cale zycie qa koturnach. Kiedys<br />

widzialem w polskim pismie tytul: prof. dr inz. dypl. Ot6z ameryk<br />

onski profdrinzdypl zostawia tytuly w szufladzie biurowej, a wychodzi<br />

na dwor jako Jim. I zachowuje sie jaik czlowiek, a nie jak<br />

POSqg, kt6ry na chwil~ zszedl z postumentu. Nadaje to duchowej<br />

fizjognomii Amerykanina jakqs swiezosc, nieznanq w Europie.<br />

Spotykalem tez w tym czasie przedstawicieli wielu religii, stosujqC<br />

sie do tr o ch~ przesadnego amerykanskiego powiedzenia: kto zna<br />

jednq re l igi~ , ten nie zna zadnej. Zaczqlem od wlasnej. Bralem udzial<br />

w wielu eksperymentalnych liturgiach i tam spotkalem najrozmaitsze<br />

typy ludzkie. Szczeg6lnie zbliZylem si~ do Jezuit6w i Franciszkan6w.<br />

W Europie zakonnicy zachowywali si~ tak jakos godnie<br />

i naboznie, ze strach bylo podejsc, ale tu poruszali si~ i r ozmawiali<br />

calkiem po ludzku. Co tu m6wic, Jezuici uratowali h onor Kosciola<br />

Katolickiego vi Ameryce, bo w czasach, gdy tu kazdy praktycznie<br />

biQrqc byl rasistq, oni nieustannie wystepowali w obronie godno­<br />

639


MOlE CHRZESCIJAKISTWO DAWNIEl I DZIS<br />

sci czlowieczej Murzyn6w. Rozmowa z nimi zawsze byla przyjemnosciq<br />

intelektualnq. Franciszkanie imponowali mi jeszcze bardziej;<br />

dochowae slubu ub6stwa w Ameryce to rzecz nielatwa i wiele zakonow<br />

zebralo miliony. A jednak niektorzy Franciszkanie potrafili<br />

brodzie w tym morzu bogactwa tak, ze ich ono wcale nie dotkn~­<br />

10. Takich trzeba wi~cej.<br />

Przebywalem dose duzo mi~dzy luteranami i tam natknqlem si~<br />

na wiele niespodzianek. Najpierw poznalem typowe nowoczesne<br />

amerykanskie nastawienie religijne, przejawiajqce si~ w niemal<br />

wszystkich religiach i sektach na terenie USA. Stosownie do niego<br />

B6g po to dal zycie czlowiekowi, aby ten si~ nim cieszyl. Radose,<br />

wesele, rozsqdne u:i;ywanie dobr ziemskich - oto ideal. Precz<br />

ze smutkiem. Bye smutnym to obraza Boga. Sarkalem, m6wiqc:<br />

"Kiedy bylem maly, t{} mi ~alecano plakae i uholewac ch{}c nie<br />

mialem do tego ochoty; teraz kazecie mi smiae si~ i weselie, chociaz<br />

znow nie mam do tego ch~ci." Pozostaje problem, co si~ stanie<br />

ze wszystkimi smutnymi, Iktory,ch ,znalazloby si~ troch~ Ibu i owdzie.<br />

Okazalo si~, ze oni tez - ostatecznie - mogq pojsc do nieba, ale<br />

zapewne takiego drugiej klasy.<br />

Co mi bardzo imponowalo u luteran, to ich wysilek, aby w kazdymczlowi€iku<br />

widziee Chrystusa, a w kazdym dobrym uczynku -<br />

Jego wsp61dzialanie. Mowiq jeden do drugiego: "Byles dla mnie<br />

Chrystusem" (tj. Chrystus przez ciebie przemowH, alba zdzialal cos),<br />

wzywajq stale Chrystusa, <strong>maj</strong>q Go ciqgle na mysli... Ale mimo to<br />

w dyskusjach religijnych kIocq si~ mi~dzy sobq zupelnie jak my<br />

katolicy - no, moze troch~ grzeczniej.<br />

Tam tez zapoznalem si~ z pentekostalizmem, kt6ry przenika dzis<br />

zarowno protestantyzm jak katolicyzm, ale nie wzbudzil we mnie<br />

specjalnego entuzjazmu. Chodzi 0 to, ze cz~sto w zyciu widzialem<br />

rozmaite mylne przeczucia, przezycia wewn~trzne, kt6re do niczego<br />

nie prowadzily, pseudo-objawienia nieuznane lub pot~pione przez<br />

Kosciol. A wlasnie w pentekostalizmie zwraca si~ ogromnq uwag~<br />

na znaki, przeczucia, porywy, wlizje, prz)'lpisujqc' je Duchowi Sw;i~temu.<br />

Znalem wypadek, ze mlody czIowiek sp~dzil noc ze znajomq,<br />

a potem twierdzil, ze to musiala bye wyrazna wola Boza ­<br />

bo si~ tak dobrze czuli.<br />

Poznalem rowniez popularne w Ameryce leczenie przy pomocy<br />

modlitwy. Zdarzylo si~, ze zachorowalem, lekarz orzekl, ze to gorqczka,<br />

ktora minie w 24 godziny; pomodlono si~ nade mnq - i rzeczywiscie<br />

wstalem kilka godzin pozniej, nie tracqc sceptycyzmu. Do<br />

pasji doprowadzila mnie ksiqzka 0 leczeniu modlitwq, napisana przez<br />

katolickiego ksi~dza Mac Nutta, kt6ry probierzem gl~bokiej wiary<br />

czyni nast~pujqce wydarzenie. Dwoje Indian cierpia!o na straszny<br />

001 z~b6w; poszli na zebranie modlitewne i tam ich z~by przestaly<br />

640


TADEUSZ DI;BSKI<br />

bolec. Potem udali si~ do dentysty, kt6ry stwierdzil, ze <strong>maj</strong>q niezwykle<br />

fachowo zalozone plomby zlote i srebrne. Kto je zalozyl?<br />

Ks. Mac Nutt nie wqtpi - 0 He go rozumiem - ze to Jezus.<br />

Moze najbardziej utkwily mi w pami~ci pewne nieszpory. Wielu<br />

luteran smucilo, ze na odludziu, gdzie razem przebywalismy, ich<br />

przyj ~ciele z in nych KoScio16w nie mogq Pl"zystqpic do Komunii,<br />

ani sami, ani z nimi. Poprosili wi~c Rosemary Radford Ruether, teologa<br />

i katoliczk~ (ale raczej takq mniej tradycyjnq), zeby cos wykombinowala.<br />

Par~ dni p6zniej przychodzimy na nieszpory, luteranie<br />

zaczYJIlajq spiewac ClJardzo ladnie spiewajq, niemy przed Soborem<br />

Kosci61 katolicki w Ameryce zapozy


MOJE CHRZESCIJAIiISTWO DAWNIEJ I DZIS<br />

swiat. Kto spowoduje zaglad~ czlowieka, b~dzie mu policzone, jakby<br />

zniszczyl caly wszechswiat."<br />

Zydzi przechowywali pami~c przodk6w, stale dyskutowali ich zaslugi<br />

i winy, rozmyslali 0 przeszlosci, komentowali jq - slowem<br />

:i:yli w _stalym kontakcie z dawnosciCl. Szkoda wielka, ze u nas katolik6w<br />

tego obecnie nie rna, ale w przyszlosci musi nasza przeszlosc<br />

oZyc. Nie mozemy odcinac si~ od naszych korzeni, choc jestesmy<br />

od nich bardzo r6zni.<br />

No i religie wschodnie. Czytalem na ten temat duzo, zetknqlem<br />

s i~ z ich wyznawcarni i wydaje mi si~, ze moglibysmy nauczyc s i~<br />

wielu rzeczy od buddys>t6w i himduistOw. Seisle mowiqc - jeszcze<br />

nauczyc - bo prawdopodobnie juz zapozyczylismy od nich pewne<br />

for my. Np. zakony istnialy tam wczesniej, niz u nas. Ale trzeba wielu,<br />

wielu lat, aby przeloZyc tamte koncepcje na nasz chrzescijanski<br />

j~zyk, nie splycajClc ich i zarazem nie wprowadzaja,c wierzen<br />

sprzecznych z nasz


TADEUSZ DI;BSKI<br />

dz~ , ze musiala przyjsc jakaS reakcja na czyny naszego, starszego<br />

pokolenia. Nasze pokolenie tyle si~ nauczylo ze strasznej historii hitleryzmu,<br />

ze zaraz zacz~lo wytwarzac nowe bronie, kt6re mogq zni­<br />

'S'ZiCfLYC wi~c ej ludzi, ruz to sobie Hitler wymarzyl. Nasze pokolenie nadal<br />

wielbi wojennych niszczycieli dawnych czas6w, idzie nadal<br />

sciezkami klamliwej dyplomacji i wyglasza r6me wzniosle deklaracje,<br />

w kt6re nie wierzy. Z naszego pokolenia niedostrzegalnie, powoli<br />

wyciekala nadzieja, wiara i milosc, zanikala tresc tradycji, pozostawiajqc<br />

po sobie formy i troch~ ciepelka. Ludzie zmieniajq si~<br />

w "puste chodzqce trumny, puste chodzqce trupy". Reakcja musiala<br />

przyjsc.<br />

Ale ad razu bylio widoo~ne, ze wielka fala idealizmu musi apasc.<br />

Mlodziez miala za malo zasob6w duchowych i zamiast pomocy od<br />

starszych, spotkala si~ z niech~ciq, a nawet z nienawisciq. Niedarmo<br />

tytul jednej z nowszych ksiqzek brzmi: "Nie zabijajcie nas;<br />

jestesmy waszymi dziecmi." W wyniku entuzjazm opadl i po przejsciu<br />

fali zostalo miejscami sporo blotka. Ale zostalo tez troch~ t~<br />

sknoty za idealizmem i troch~ podziwu dla poczynafl, kt6re nie bez<br />

slusznosci nazwano krucjatq dzieci~cq. Dzis, czytajqc coraz to sul'owsze<br />

krytyki pisane przez wrog6w tej "krucjaty", przypominam<br />

sobie slowa poety:<br />

A kto by kiedy chcial powiedziec W alIll,<br />

Ze w tym zachwycie byl li zludny klam,<br />

Ze poryw ducha wiedzie na bezdroze,<br />

Ze Ii rozsqdek prawdq zwac si~ moze,<br />

Kto by z pods~pnym usmiechem tak rzekl,<br />

Tenci jest glupi i nikczemny czlek.<br />

DziS wielu z ulgq stwierdza, ze juz kryzys minql, ze nadeszly zn6w<br />

dobre czasy, podobne do tych dawnych, gdy bunty dotyczyly tylko<br />

ubocznych spraw, a nie kwestionowaly gl6wnych podstaw Swiata<br />

Takiego Jaki Jest (jak to okreslil Kipling). Ale to zludzenie. Co bytrzejsi<br />

widzq, ze naprawd~ to jest inaczej. Calkiem inaczej. Dawne<br />

zasady, dobre i zle, dawne reguly, wszystko co wiqzalo (w obu sensach<br />

tego slowa) zycie, co nadawalo mu spojnosc, teraz dziwnie jakos<br />

rozwiewa si~ w mgl~ i zanika. Do niedawna stqpalismy po twardym<br />

gruncie - dzis ten grunt zmi~kl, potem rozplynql si~ w nicosc<br />

i ju:i nie stClpamy, tylko poruszamy si~ w jakis nieokreslony sposob<br />

- ani to plywanie, ani latanie.<br />

Rozklad? Nie, "jest mnogo sil w narodzie" i brak tego poczucia<br />

beznadziejnosci i bezsily, charakterystycznego ella konczqcych si~<br />

cywilizacji. Raczej radykalna zmiana wewn~trzna. Zanim gqsienica<br />

przemieni si~ w motyla, musi przejsc stadium poczwarki. Zwisa<br />

643


MOlE CHRZESCIJA",STWO DAWNIEl I DZIS<br />

z drzewa nieruchomy kokon, a wewnqtrz narzqdy stopniowo zmieniajq<br />

si~ w g~stq, bezksztaltnq mai, z kt6rej wyrasta inna postac.<br />

I nasza cywilizacja zapewne przepoczwarcza si~ w taki spos6b. Nie<br />

trzeba tracie nadziei, nie rna do tego powodu.<br />

II<br />

Co powstalo skutkiem dzialania tylu r6znorakich wplyw6w? Jak<br />

ta miszkulancja religijna si~ obecnie przedstawia?<br />

Ot6z moim najwazniejszym problemem bylo stworzenie sobie<br />

bliskiego i zrozumialego obrazu Boga. Nie chodzi tu 0 sformulowanie<br />

teologiczne, tylko 0 zebranie i zlqczenie w jedno ludzkich cech,<br />

spotykanych w naszym zyciu, tak, aby calose przedstawiala pewien<br />

odpowiednik Boga, wyrazony w ziemskich poj~ciach. Powiedzial jakiS<br />

pisarz francuski, zapewne jako bluiniercze bon mot: "B6g stworzyl<br />

czlowieka i od tego czasu czlowiek odwdzi~cza mu si~ tym samym".<br />

Kiedy odsuniemy na bok prawdopodobnq tendencjf; autora,<br />

znajdziemy w tych slowach sporo prawdy. Czlowiek chce miec Boga<br />

przed oczyma i tworzy Jego obraz z materia16w, jakich mu dostarcza<br />

jego cywilizacja. Musi to robie, bo taka jest ludzka natura.<br />

Niekiedy grozi niebezpieczenstwo, ze obraz przesloni rzeczywistose,<br />

stanie si~ bozyszczem. Ale obraz ten moze stae si~ jakby soczewkq,<br />

skupiajqcq nasze mysli i uczucia i wysylajqcq je w kierunku Boga.<br />

Istnial w sredniowieczu obraz Boga jako kr6la, obraz widoczny<br />

w setkach koscio16w. Dzis juz w Ameryce si~ nie nadaje, bo tu<br />

slowo "kr61" kojarzy si~ albo z tyranem, alba z postaciq humorystycznq.<br />

Ale i dla ludzi z innych kraj6w tez juz chyba sens tego i innych<br />

podobnych zatarl si~. Nie rna w naszych czasach wzor6w ludzkich<br />

tego typu.<br />

Jaki wi~c b~dzie m6j obraz Boga? Chyba najlepiej da si~ przedstawie<br />

jako Opatrznose Boza.<br />

Nieraz czyta si~ 0 planie Bozym. Ten obraz (czy model, czy symbol,<br />

czy wz6r) przedstawia Boga, jako architekta, a czlowieka jako<br />

murarza. Jesli czlowiek zrobi, co mu kazq, to dostanie nagrod~, jesli<br />

nie, to b~dzie ukarany, a B6g naprawi spiesznie blqd, czy osobiscie,<br />

czy przy pomocy innych ludzi. Pewnq wersjq tego jest znane portugalskie<br />

przyslowie, cytowane przez Claudela 0 Bogu piszqcym prosto<br />

na krzywych liniach. Ale w takim uj~ciu powstajq problemy. Choeby<br />

problem oboz6w koncentracyjnych. Jesli B6g ich nie zaplanowal<br />

to czemu na nie zezwolil? A jesli zaplanowaL Wlasnie. Dzis niejeden<br />

Zyd powtarza slowa rabina, kt6ry zwqtpil w Boga po upadku<br />

powstania zydows'kiego przed dzieWli~,tna\Srt;u wiekami: "Nie rna Sqdu,<br />

nie rna S~dziego". Niejeden chrzescijanin doszedl do podobnego<br />

644


TADEUSZ DI;BSKI<br />

wniosku. Na SZCZ~SCle mnie si~ to nie zdarzylo, choc juz znajdowatern<br />

si~ niedaleko tego sformulowania.<br />

Przez dlugie lata, gdy jeden po drugim spadaly na mnie rozne<br />

cio.sy, w moim umysle zjawial s i~ obraz widziany w dzieciIlstwie<br />

Paru chlopcow uczylo plywae malego pieska. Wrzucony w wod~<br />

szczeniak, choe wyl~kniony, machal zrazu dzielnie lapkami i utrzymywal<br />

si~ na wierzchu. Ale w kOllCU zbraklo mu sil, wlochata mordka<br />

obsun~la si~ w wod~, w smiertelnie przerazonych oczkach pojawi!<br />

si~ wyraz t~pej rezygnacji i szczeniak zaczql tonqc. Wtedy chlopcy<br />

go wyciqgali, czekali az odpocznie i - znowu wrzucali do ,wody.<br />

Mowilem do Boga: "Tak wlaSnie Ty ze mnq robisz."... Ale Bog<br />

nie liczy slow wypowiedzianych w nieszcz~sciu.<br />

P6zniej, przyglqdajqc si~ zyciu, zobaczylem, ze jest inaczej. Wsr6d<br />

nhjgorszych sporow, w chwilach najwi~kszej goryczy wysuwala si~<br />

niewid:z!ialna r~ka, :koila bOle, lagodZlita klotnie - jalkby Bog po prostu<br />

nie mogl si~ powstrzymae od okazywania laski. Juz nie moglem<br />

brae Mu za zIe, tego co czyni, tylko zrz~dzilem: "Obiecano nam, ze<br />

Bog uspralWiedliw,i si~ z wszystkiego, ,co zdzialal, na Sqdzie Ostatecznym<br />

i ja w to wierz~... ale to Mu zabierze duzo, duzo czasu". Pewien<br />

teolog odpowiedzial mi : "Nie szkodzi. I tak b~dziemy mieli calC!<br />

wiecznosc do dyspozycji."<br />

Jeszcze dlugo ,szUikalem, bo jak wi~kszosc z nas, ll1ie docenialem<br />

Boga. W teorii m6wimy 0 Nim jako Wszechmogqcym, Milosiernym,<br />

ale w pralkrty:ce to na ag6l stosujemy si~ do Saibalowego: "W Pana<br />

Boga wierz, ale Mu nie wierz". Amerykaiiski cowboy formuluje to<br />

nieco inaczej: "Ufaj Bogu, ale nigdy nie zapominaj naladowae Smith<br />

& Wessona"... W koiicu znalazlem, czego szU!kalem.<br />

Bog nie planuje tak jak architekt. My wszyscy jestesmy raczej jak<br />

las na wiosn ~, gdy kazde drzewo, kazdy lise rozwija si~ wedlug<br />

swych wewn~trznych praw i zarazem stosuje si~ do warunkow zewn~trznych<br />

. Bog zarazem umozliwia naSZq dzialalnose, kieruje niC! ­<br />

i nawet w pewien spos6b dostosowuje si~ do nas. Nie jest tak, ze<br />

tylko jedna droga moze bye dobra, a inne falszywe. Mamy wybor;y<br />

dobre i :zle, jednych i drugich bywa spor~. A B6g wciela natychmiast<br />

kazdy ludzki post~pek, kazdq ludzkq mysl do Swego wielkiego<br />

planu. I jest jakby (mowiqc po ludzku) punktem ambicji Boga,<br />

aby z kazdego naszego uczynku wyciqgnqe jak najwspanialsze<br />

konsekwencje. Tak ze zlego, jak i z dobrego. Oczywiscie, za zle czeka<br />

nas kara, ale w tym og6lnym planie jest miejsce dla wszystkich.<br />

W dawnych


MOJE CHRZESCIJAJilSTWO DAWNIEJ I DZIS<br />

b~dziemy podziwiac wielkie dziela Boze - a zarazem choc troch~<br />

nasze wlasne, dziwil;lc si~ jak wspaniale B6g rozwinql nasze mizerne<br />

uczynki.<br />

Niebruooo znaleic w Bibliii przyklad6w na wielkl;l skal~: felix<br />

culpa Adama, wyb6r Maryi, a chocby scena, gdy Iud Izraela przel~kly<br />

<strong>maj</strong>estatem Bozym zazqda1, aby Jahwe nie przemawial don<br />

bezposrednio - i Najwyiszy od razu si~ zgodzH. I W ll1aszych malych<br />

sprawach tez B6g ll1ieraz stosuje si~ do naszych zyczen.<br />

Dlatego obozy koncentracyjne Sq dowodem naduiycia wolnosci<br />

woll przez czlowieka, ale nie rzucajq pIamy na Boga. On potrafi<br />

tak je wbudowac w sw6j plan, ze ich konsekwencje b~dq blogoslawione<br />

- choc teraz wydajq si~ nam one takie straszne.<br />

I z takim obrazem Boga w oczach wchodz~ w ten dziwny swiat<br />

wsp6lczesny, odczuwajqcy, ze nadchodzq ogromne zmiany i ze b~dzie<br />

wiele dr6g do wyboru... ale na kazdej b~dzie sta1 B6g.<br />

Dlatego nie rozpaczam na widok zla, kt6rego jest niemalo, nie<br />

oczekujE=: bliskiego konca swiata, nie przykladam specjalnej wagi<br />

do tego, czy ludzkosc wybierze drog~ konserwatywnq, czy rewolucyjnq,<br />

czy kompromisowq. Ale przyglqdajqc si~ swiatu uwaznie, mozna<br />

w przybliZeniu dostrzec kierunek jego drogi. Przede wszystkim<br />

nie mozna zapominac, ze jest to jed e n swiat - a nie bezladny<br />

zbi6r nie <strong>maj</strong>qcych ze sobq ,ruc wsp6lneg() ras i narod6w. Dzis jestesmy<br />

wszyscy - chcqc czy nie chCl;lC - obywatelami tego jednego<br />

swiata i to co si~ dzieje w Peru, czy W Indiach, dQtknie i n as pr~dzej<br />

czy p6zniej.<br />

Gdyby spytac tak obywateli tego swiata, czego najbardziej pragnq,<br />

to polowa odpowie z pewnosciq : chleba. I ten chleb muszl;l miec.<br />

Pusty zolqdek nie zna religii - powiada gorzkie przyslowie -- trzeba<br />

go wi~c napehlic. To jest jeden z zasadniczych chrzescijanskich<br />

nakaz6w naszych czas6w. J ak dotqd druga polowa ludzkosci si~<br />

wymawia. Ubozsi - choc syci - m ajq zrozumialq wynl6wk~: my<br />

sami biedni, dopiero si~ dorabiamy.. . jak juz b ~dziemy otoczeni luksusem,<br />

to pomozemy, a teraz - nie. Bogatsi tez potrafiq si~ wytlumaczyc.<br />

M6wiq jedni: pomaganie biednym zabija w nich inicjatyw~<br />

i sprawia, ze nie mogq wydobyc si~ z n~dzy... a zatem nie pomagajmy<br />

im i to b ~ dzie najlepsza pomoc. M6wiq inni: statystyka<br />

jasn o wykazuje, ze chocbysmy rozdali wszystko co mamy, to i tak<br />

wiele nie pomoze biednym, ktorych jest wielu, a ktorzy mnozq si!;<br />

jak kr6liki.<br />

Jezeli syta polowa swiata zadowoli si~ wym6wkami, to w koncu<br />

nadejdzie wojna, wobec kt6rej wszystkie dotychczasowe byly jedynie<br />

niewinnq zabawq. Ale nie wszyscy poprzestajq na wymowkach<br />

i m oze da si~ uniknqc brutalnej walki.<br />

W naszej polowie swiata (to znaczy tam, gdzie ludzie nie umie­<br />

646


TADEUSZ DI;BSKI<br />

rajq z glodu) miewa si~ inne pragnienia. Jakie? Moze najbardziej<br />

pragnq ludzie dwu pozornie sprzecznych rzeczy: wolnosci i lqcznosci<br />

z innymi. Tyle w swiecie nakaz6w i zakaz6w, tak skutecznie wla­<br />

Zq one we wszystkie zakqtki zycia, tak wiqzq nas, ze czlowiek pragnie<br />

wolnosci., jak powietrza. A zarazem ludzie tak siE; od siebie oddalili.,<br />

tak Sq ozi~bLi wobec !i.nnych, ze r6wnrl.e gorqoo jak womosci<br />

pragnie siE; ~ontaktu z bTI:fulimi,


MOJE CHRZESCIJAI'.ISTWO OAWNIEJ I OZIS<br />

cy wo1nosci, musi t~ wolnose w kOl1cU otrzymac. Dawniej pO wyrwaniu<br />

si~ z p~t grzechu chrzescijanin mia! "milosci Bozej dzwigae<br />

p~ta", mial zostac niewolnikiem Bozym. Nawet do Chrystusa zastosowano<br />

t~ niewo1nicz1l terminologi~, mianujqc Go wi~zniem tabernakulum.<br />

Tymi symbo1ami i okres1eniami mozna dzis tylko odstr~czyc<br />

nowe pokolenie.<br />

Milose blizniego, !qcznosc z bUznim... J ak 0 niq trudno w codziennym<br />

zyciu wsp6lczesnym. Az g~sto od ludzi, a kazdy taki<br />

zamkni~ty w swoim prywatnym labiryncie zycia. W Polsce pisze<br />

si~ duzo 0 oboj~tnosci 1udzkiej, 0 starciach, 0 goryczy samotnych<br />

i na og6! ma si~ nadziej~, ze wszystko zmieni si~ na 1epsze, gdy si~<br />

poprawi techniczna podbudowa Zycia ludzkiego. Ale to zludne nadzieje.<br />

W Ameryce strona techniczna stoi wysoko, a tez brak serdecznej<br />

wi~zi mi~dzy wi~kszosci1l 1udzi, szczeg6lnie w tradycyjnym srodowisku.<br />

Zamiast niej istnieje zdawkowa uprzejmose i ur~dowa,<br />

komputerowa, mechaniczna grzecznosc, tak splycona, ze wie1u nie<br />

moze jej zniesc.<br />

Moze Ito obeona forma cywiUzacji ItechIniczno-komercjalnej nie dopuszcza<br />

do wsp6lzycia w pelni ludzkiego? Wystarczy popatrzec na<br />

w i~kszosc rek1am apelujqcych smialo do tych sklonnosci 1udzkich,<br />

kt6re w naszej religii norma1nie okresla si~ jako siedem grzech6w<br />

g16wnych. Wsp6Lozesni techndroraoi m6wiq oaNdem jasno, ze we<br />

w&p6kz€ISi11ej eywilizacji roc.i2ina si~ roz1OO, ze na re1ig:i~ ,nie rna<br />

miejsca, ze przyszl,osc na1ezy do takieh, ktor.zy istniejq sami dla<br />

siebie... Szykuje si~ zderzenie ideologiczne na wielikq ska1~ - jeszeze<br />

jedno, obok tylu juz istniejqcych.<br />

Ale jednoczesnie z wzrostem egoizmu u jednych wzbiera ogromna<br />

fala milosei blizniego u innych. Jeszcze niedawno nawet gorliwi<br />

kato1icy m6wili z pewnq pogardq 0 innych narodach i rasach, lekcewazqc<br />

r6znych z61tk6w i umieszczajqc czarnosk6rych gdzies na dolnej<br />

gal~zi drzewa genealogicznego, mi~dzy gorylem a czlowiekiem.<br />

Ale to 'Si~ zmienia w szyl1Jkiun tempie. Histolrycy i antropologiQwie<br />

wloZyli duzo wysilku, zeby wykazae jak kazda rasa i kazdy nar6d<br />

przyczynily si~ do rozwoju 1udzkosci. Braterstwo ludzi - dawniej<br />

troch~ nierealny ideal - dzis staje si~ rzeezywistosciq mimo niezmiernych<br />

przeszk6d. Coraz mocniej pot~pia si~ wojny, coraz bardziej<br />

rozumie znaczenie pokoju.<br />

Nie obywa si~ bez pewnej ironii. W XIX wieku kladziono ogromny<br />

nacisk na sz6ste przykazanie, a 0 piqtym niewiele si~ m6wilo<br />

(jak to dobrze pisac dla katolik6w; wi~kszosc protestant6w ma innq<br />

numeracj~ przykazan). Mozna bylo opisywac realistycznie bruta1nie<br />

seeny mord6w wojennych i nikt nie mial moralnych zastrzezen,<br />

ale ktoby opisal np. calkiem 1egalny stosunek seksualny pary malzenskiej,<br />

spotkalby si~ z burzq zarzut6w i posqdzen 0 niemoralnosc.<br />

648


ANDRZEJ GRZEGORCZYK<br />

DziS sytuacja si~ odwr6cila. Jesli ktos zwr6ci uwag~ na skandaliczny<br />

rozrost pornografii, zaraz mu odpowiadaj~: "A pornografia krwi, to<br />

co?". I jest w tym troch~ racji, bo w naszej cywilizacji zachodniej<br />

za duzo lalo si~ krwi, za bardzo podziwiano rycerzy, wodzow, za<br />

latwo wszczynalo s i~ wojny. I - niestety - nasz Kosci61 tez<br />

cz~sciowo za to ponosi w in~. Za wiele mamy w przeszlosci zbrojnych<br />

wypraw, za malo dqzenia do pokoju. Na pewno zdrowsza byla posta'Wa<br />

Kosciola biz'antyiiskiego, wedlug ktorego kazda wojna byla<br />

zlem i kazdy wojujqcy zasadniczo podlegal klqtwie. Dla wojen obronnych<br />

czynilo si~ n iech~tnie wyj~tek , ale uznawano je tylko za zlo<br />

konieczne, nie gloryfikowano ich, jak to si~ u nas stale robilo. Na<br />

szcz~scie dzis nasza postawa zmienila si~ , idziemy z krzyzem, a nie<br />

mieczem. I mimo strasznych wojen naszej ery wsz~ dzie kielkujq<br />

zarodki nowego, byc moze lepszego porzqdku.<br />

Ale to Sq juz mysli 0 przyszlosci swiat a, a nie mojej. Patrz~ c na<br />

cyfry zgonow b. k acetowc6w oraz ,belgijskich gomik6w widz~, ze juz<br />

jestem statystycznym nieboszczykiem. Prawda, ze mi~dzy statystyk~,<br />

a Zyciem stoiczasem ze trzydziesci lat, ale trzeba si~ jednak liczyc<br />

z cyframi. Kto wie - moze juZ aniol smierci stoi za moimi plecami<br />

i czytajqc przez ra mi~ te wywody otwiera usta, zeby powiedziec:<br />

"Kiedys taki rozumny, to wlazze do trumny". I nastqpi m6j prywatny<br />

koniec swiata. Wtedy dowiem si~ dokladniej, jak wszystko<br />

wyglqda, ale juz przypuszczalnie nie b~d~ m6g1 0 tym poinformowa~<br />

czyte1nikow <strong>Znak</strong>u .<br />

Tadeusz D~bski<br />

ANDRZEJ GRZEGORCZVK<br />

Drogi Bohdanie,<br />

na ankiet~ twojq po dwoch miesiqcach namyslu mam zamiar odpowiedziec<br />

negatywnie. Zach~c asz wlasciwie do napisania pami ~tnika<br />

swojego zycia duchowego. J est to p rzedsi~wz i~ie trudne i nie mozna<br />

zrobic tego na termin. Poza tym sugerujesz od razu pewnq t ez~,<br />

ze przemiany wewn~trzne indywidualnych ludzi wiqzq si~, czy nawet<br />

mocniej : Sq inspirowane przez przemiany Kosciola. Ta teza naciera<br />

zresztq na n as z wielu stron. Chcialbym si~ jednak przed niq<br />

obroniC. Mam wrazenie, ze socjologiczne sugestie latwo mogq zubozy~<br />

nasze widzenie indywidualnego Zycia. A z kolei mam poczucie, ze<br />

2 - ZNAK 649


MOJE CHRZESCIJANSTWO DAWNIEJ I DZIS<br />

w indywidualnym zyciu kazdego czlowieka zawiera si~ jakas taka<br />

gl~bia i niepowtarzalna tajemnica, ze wszelkie uogolnienia Sq zbytnim<br />

uproszczeniem, a podciqganie jednostkowych przezyc pod instytucjonalne<br />

przemiany grozi zapoznaniem tej tajemnicy indywidualnego<br />

istnienia kazdej jednostki ludzkiej. Misterium dobra i zla,<br />

zycia i smierci, dokonujqce si~ w kazdym czlowieku, przekracza<br />

SWq donioslosciq uchwaly soborow.<br />

Z kolei moze mnq powoduje ch~c przeciwstawienia si~ temu co<br />

m odne, szukania dziury w caIym, nieSwiadome dqzenie do indywidualnego<br />

samopotwierdzenia? Tez tego nie wiem. Smiem jednak<br />

twierdzic, ze przemiany instytucjonalne Kosciola nie wywieraly na<br />

mnie specjalnego wplywu. Przed Soborem traktowalem Kosciol Prawoslawny<br />

na rowno z Rzymsko-Katolickim i uczestniczylem w pelni<br />

w Euchrurystii prawoslawnej. Paiffii~ta!m, ze kiiedys siedzieliSmy w takim<br />

mi~dzywyznanlJ()wym gronrie iW pewnq stycr.niowq niedziel~<br />

i wl aSn~e jeden kS'iqdz mari,awiidkl, ktory si~ nrieeo spotnil, przy.ruosl<br />

wiadormoSc, Morq Zldqrlyl uslylSz€c prczez r ad~ o, ze papiez Jan aglosil<br />

zwolanie SO:bOTU. Poitem ekunneniZlmem zaj~ly si~ Irome kornisje i robiq...<br />

co ipotrafiq.<br />

Krytykuj ~ ksi~zy Biskupow indywidualnie i publicznie, ale, mam<br />

wrazenie, ze wi~cej przezywam z nimi "rrristyc~nej wsp6lnoty" dZ!is<br />

niz dawniej. Moze jest to pewien skutek soborowej teologii, a moze<br />

indywidualne dojrzewanie. Ale wielu k>si~Zy dojrzewa dzis do niepoposluszenstwa<br />

wzgl~dem biskupow i biskupi zle robiq wodzqc ich<br />

na pokuszenie. A ja dojrzewam do wspolczucia biskupom i chocby<br />

mnie moj biskup jeszcze nie raz obrugal, b~d~ czuc do niego synowskq<br />

sympati~, ktorej nigdy adekwatnie nie b~d~ mogi wyrazic, bo<br />

prawdopodobnie nigdy nie b~dzie warunkow do zwyklej z nim<br />

ludzkiej rozmowy. Byloby to wielkie Swi~to. Zyjemy raczej w sytua.cji<br />

udr~czenia, w ktorej chwile Swi~ta Sq


JOZEF T1SCHNER<br />

MARKSIZM A TEO RIA<br />

OSOBOWOSCI<br />

Spotkania z marksistowskq filozofiq czlowieka stanowiq dla mysliciela<br />

chrzescijanskiego p r zygod~ intelektualnq, w kt6rq wciqga<br />

go sama otaczajqca r-zeczywistose, 'jezeli ItyJ.:ko jest on zdolny uslys.zee<br />

jej wolania. Dla mnie osobiscie spotkania takie <strong>maj</strong>q szczeg61ne znaczenie.<br />

N alez~ do tych liCZITlych w moim polwleniu, dla ktorych maTksizm<br />

stanowil zaTaz po wojroe jednq z pierwszych mlodzienczych<br />

fascynacji filozoficznych. I chociaz ,wybory swi1atopoglqdowe wielu<br />

z nas nie staly si~ powtorzeniern wyborow proponowa!Ilych przez<br />

rnar\ksirzm, to jednak slad daWillej fascynacji. nie zaniknql bez r eszty,<br />

ani nie obumady niektore jej powody. Dla wielu z nas d ialog<br />

z rnarksizmern jest Illie tylko dialogiem z tym, co dzieje si~ w swiecie<br />

zewn~trznym, lecz true z tym, co iyje w nas sarnych.<br />

Slkqd bra~a s:i ~ nasza f,ascynacja myslq marksowskq ?<br />

Z pewnosciq nie byla to fascynacja czysto formalnymi czy epistemologicznymi<br />

'waI'tosciarni systemu marksowskiej filozofH. Nie<br />

plyn~la tez z gruntownej znajomosci filozofowania, jakie marksizm<br />

prezentowal. Jej zr6dla lezaly gl~biej. Marksizm ni6sl dla naszego<br />

pokolenia propozycj~ szczeg61nego e tho s u, na ktory nie mozna<br />

bylo pozostawae oboj~tnym. Ksztaltowal go imperatyw konsekwentnej<br />

walki 0 wyzwolenie ludzkiej pracy spod jarzma wyzysku. Doswiadczenie<br />

rnarksizmu rnialo charakter zdecydowanie aksjologiczny.<br />

W pewnym sensie drugorz~dne byly takie czy inne, scisle teoretyczne<br />

propozycje marksowS'kiej filozofii - zawsze moma je<br />

bylo poddae ulepszeniom, wartosciq zasadniczq i absolutnq by!: ten<br />

szczeg61ny rodzaj etycznej wrazliwosci na sprawy pracy, z ktorej<br />

marksizm wyrosl i ktorq ozywial w swoich odbiorcach.<br />

Slowo "ethos" znaczy, zgodnie z etymologiq : miejsce zadomowienia<br />

iywej istoty, wlasciwe dla niej srodowisko zycia, ten szczegolny<br />

obszar, w kt6rej moze si~ ona czue "jak u siebie w domu", gdzie<br />

nie potrzebuje niczego udawae, gdzie moze "bye sobq". Poszukiwanie<br />

wlasciwego "ethosu" jest dla czlowieka identyczne z dqzeniem<br />

do autentycznego czlowieczenstwa. Wrastae w "sw6j ethos", to przyswajac<br />

sobie wlasciwq hie rarchi~ wartosci, wedlug kt6rej mozna<br />

s i~gae po jedne dobra a porzucac inne. Dqzenie do realizacji wybranych<br />

wartosci zawiera w sobie perspektyw~ dqzenia w stron~ najbardziej<br />

wlasnego heroizmu. Bez tego dqzenia, niespos6b pojqC czlo­<br />

651


JOZEF TI SCHNER<br />

wieczenstwa w czlowieku, niespos6b pojlOlc jego ludzkiej moralnosci.<br />

Marksizm pojawil si~ jako teoretyczne odbicie sytuacji spolecznej,<br />

w jakiej znalazl si~ czlowiek pracujlOlcy epoki kapitalizmu. Ni6s1 on<br />

ze SOblOl nie tylko wnikliw lOl i1ustrac j ~ owej sytuacji, lecz takze przekonywujlOlce<br />

demaskowanie jej pozornego dobra i porywaj lOlclOl wizj~<br />

dr6g wiodqcych do przezwyci~zenia jej zla. "Filozofowie dotychczas<br />

jedynie objaSniali swiat, chodzi 0 to, azeby go zmienic" ­<br />

pisal K. Marks. W ,ten spos6b mysl marksowska pojawila si~ w naszej<br />

kulturze jako teorety'czny wyraz zrodzonej z b6lu i najc~<br />

sciej nie dose pewnej siebie n adz i e i, ze zmiana nieludzkich wal'unk6w<br />

iycia czlowieka jest mozliwa a nawet rea1na. Filozofia marksowska<br />

to rzeczywiSaie filozofia ,nadziei ludzi spolec2Jl1:ie uci.Snionych.<br />

Przynosila ona gl~bdk lOl wi ar~ w to, ze pierwszym warunkiem<br />

,odnalezienia przez czlowieka jego ethosu jest radykalna 7JIni,ana<br />

spolecznego systemu jego pracy. Zlo kapitalizmu polega . mi~dzy<br />

innymi na tym, ze czlowiek nie jest w stanie bye SOblOl na terenie<br />

wlasnej pracy. Teza ta - opr6cz wszystkiego innego - wydobyla<br />

na jaw zapoznany przez "idealist6w" pogllOld, ze czlowiek jest przede<br />

wszystkim istotq p ra e u j lOl C q. To dz i~ki pracy ksztaltuje si~<br />

w nim jego czlowieczenstwo. Dzi~ki pracy osilOlga szczeg6lnlOl godnose<br />

lllloralnlOl. Praca stwarza podsta'WowlOl wi~z czlowieka z czlowiekiem:<br />

moim "bliznim" jest przede wszystkim m6j "towarzysz<br />

pracy", z kt6rym llOlCZY mnie b61, tworzenie produktu, walka z wyzyskiem,<br />

nadzieja na zwyci~stwo. Walka 0 wyzwolenie pracy spod<br />

ci~zaru wyzysku jest najbardziej wlasciwym przejawem ludzkiego<br />

dlOlzenia do heroizmu.<br />

Ksztaltujqc teoretyczne i praktyczne zr~by n ad z i e i wyzwolenia<br />

pracy, nowopowstaly marksizm ozywial tym samym i umacnial<br />

podobnlOl nadziej~ , jaka spontanicznie rodzila si~ w kazdym ucisnionym<br />

czlowieku. Mialo to rozne nast~pstwa . J ednym z nich bylo to,<br />

ze sam marksizm bywal i musial bye oceniany poprzez pryzmat tej<br />

nadziei, z ktorej wyr6s1 i ktor lOl oZywil. Pierwszq instancj lOl oceniajlOl­<br />

Cq marksizm nie byl "rozum teoretyczny", lecz pozostaj lOlcy w sluzbie<br />

nadziei "rozum praktyczny". Rozum ten rna szczegolne sposoby<br />

odczytywania cudzej mysli. luna okazuje si~ donioslosc tezy z uwagi<br />

na zajmowane miejsce w systemie, a inna z uwagi na skierowane<br />

ku niej ludzkie oczekiwania. Oczekiwania ludzi uciSnionych wydobywajq<br />

na plan pierwszy przede wszystkim to, co bezposrednio<br />

lub posrednio wilOlzalo si~ z poj~ciem wyzysku pracy. Trzeba to mocno<br />

podkreslic: marksizm przynosil odpowiedz na oczekiwania nadziei<br />

dlatego, bo zawieral precyzyjnlOl definicj~ wyzysku pracy, bo<br />

ukazywal jego zrodla i wyjasnial sposoby jego zniesienia.<br />

Czy si~ tego chce, czy si~ tego nie chce, marksizm jest tq szcze­<br />

652


MARKSIZM A TEORIA OSOBOWOSCI<br />

g61n~ myslll filozoficznll, ikt6rej doswiadcza si~ zawsze poprzez pryzmat<br />

"ethosu nadziei" na wyzwolenie pracy spod alienacji. Zadna<br />

praca nau'kowa, zwlaszcza praca z dziedziny f i 1 0 z o f i i markljowskiej,<br />

nie moze s i~ wymknqc spod tej perspektywy.<br />

Takie nastawienie do marksizmu towarzyszylo mojemu spotkaniu<br />

z wydanym u nas przekladem k si~zki L. S e v e'a pt. Marksizm<br />

a teoria osobowo§ci.1 Jest to ksi~zka 0 szczeg6lnym znaczeniu. Powstala<br />

w wyniku tocz~cej si~ czas dluzszy w obozie marksist6w polemiki<br />

wok61 pytania, jakie miejsce w marksizmie zajmuje teoria<br />

jednostki ludzkiej. L. Seve zdecydowanie odcina si ~ od nurtu nazwanego<br />

"abstrakcyjnym humanizmem" (R. Garaudy, A. Schaff<br />

i in.), stawiajqcego jednostk~ i jej osobiste dqzenia ponad spolecznosciq.<br />

Nurt ten nawiqzywal do koncepcji mtodego Marksa, gdzie upatrywal<br />

zaczqtk6w moZliwej do r ozw ini~ cia teorii osobowosci. L. Seve<br />

pokazuje, ze teksty Marksa dojrzalego, w szczeg61nosci jego Kapital,<br />

zawierajq dose materialu, by w opard u 0 n ie m oma bylo zbudowac<br />

marksistowskq teo ri~ osobowosci. Os iqgni ~cie tego celu wymaga<br />

jednak przezwyci~zenia przedstawionej przez L. Althussera<br />

i innych struktualist6w interpretacji Kapitalu. W mysl interpretacji<br />

strukturalistycznej dzielo dojrzalego Marksa ma ukazywae,<br />

gloSZOIlq przez ten kierunek, "smierc czlowieka" uwiklanego w struktur~<br />

system'll spoleczno-ekonomkznego. 2 Tak wi~c L. Seve staje<br />

w posrodku m i~ dzy marksistowskim "humanizmem abstrakcyjnym"<br />

a antyhumanizmem strukturalizmu. Jego zadaniem jest: opracowac<br />

w oparciu 0 teksty dojrzalego Marksa teoretyczne podstawy filozoficzne<br />

dla marksistowskiej p s y c hoI 0 g i i osobowosci. 3<br />

1 Przeklad K. P iechocki, "KsiqZka i Wiedza" 1975.<br />

• P or.: L. Althusser, E. Balibar , Czytanie "Kapita!u", przetozyt W. Dluski,<br />

PIW 1975 .<br />

• Au tor pisze na ten temat m. 1n.: "PodsumowujqC molon a powl e dzi~, ii<br />

poszuk iwana przez marksizm t eorla osobowoscl istniala w nlm zawsze, choc<br />

rzadko bywala formulowana w kategoriach psychologicznych. W tych okoliczn<br />

oSciach powiljzanie ze sobll tych dw6ch dyscyplin nie tylko, jak wszelkie powiqzanie,<br />

naklada n a psychologlll pewne przymusy teoretyczne w obec m aterializmu<br />

h istorycznego, lecz dostarcza jej r6wnlez podstaw , wyznacza t eoretyczny<br />

krwioobieg : krew plynle od m aterialtzmu historycznego do psychologl1. P rzed<br />

rozwazaniaml na temat teoril osobowoscl otwlera sill w ten spos6b nowa, oblecujqca<br />

droga: pol ega ona na wychodzeniu od pewnych aspekt6w m aterlalizmu<br />

historycznego i poszuklwaniu t ego, co z nich wynika i co pomagajq nam one<br />

wyk ryc w dobudowie, k t6rll w stosunku do spoleczenstwa stanowi j ednostka.<br />

Oczywiscie, zaczynal: trzeba cd tego, co - jak wskazuje mark sizm - m a pod­<br />

Btaw owe znaczenie ze wzgIEldu na sarno ksztaltowanie sill czlowleka spolecznego,<br />

to znaczy cd ek onomicznej analizY pracy". (s. 233).<br />

Do wylqcznie psychologicznych propozycji autora nie bEldIl si~ tu ustosunkowywal.<br />

Wydaje sill jednak, ~e powinni to uczynil: niekt6rzy nasi psychologowie,<br />

k t6r zy dokonall uto:tsamlenia psychologti marksistowskiej z dosl: jednostronnym<br />

behavior yzmem . Seve p05wiElCa t ym tendencjom wiele wnikliwych krytyk.<br />

653


JOZEF TISCHNER<br />

Rozwijajqc sw6j ternat, autor stawia pytania, kt6re dla etycznego<br />

doswiadczenia rnarksizmu Sq bodaj najbardziej doniosle: gdzie szukac<br />

istoty czlowieka? Jakie jest jego miejsce w spoleczenstwie? W jaki<br />

spos6b spoleczny wyzysk pracy deformuje rozwoj osobowoSci?<br />

Jaka jest rola czlowieka w przeksztalcaniu swiata? Pytaniami tymi<br />

zajmiemy si~ w sposob szczeg6lny, pozostawiajqc na marginesie lansowanq<br />

koncepcj~ psychologii osobowosci. Najpierw jednak spr6­<br />

bujemy wyjasnic kilka spraw podstawowych.<br />

SPRAWY PODSTAWOWE<br />

P odejmujqc na szerokq skal~ spraw~ nadziei czlowieka pracujqcego,<br />

f,ilo2Jofia markSowSka staje si~ pienws~ w dziejach wszechstronnq<br />

filozofiq pracy. Zamierza ona wyjasnic tajemnic~ ludzkq<br />

poprzez prac~ spolecznq, jako kluczowq zasad~ tlumaczqcq powstanie<br />

oraz rozwoj czlowieka. Ukazuje prac~ spolecznq jako swoistq<br />

"arche" czlowieczenstwa w czlowieku, jako czynnik nap~dowy rozwoju<br />

spolecznego, a takze - broniqc idealu pracy wyzwolonej ­<br />

jako zasadniczy cel przemian dziejowych. L. Seve jest wierny tej<br />

podstawowej idei marksizmu. Psychologiczny problem teorii ludzkiej<br />

030bowosci zostaje przez niego postawiony jako problem osobowosci<br />

pracujqcej i poprzez prac~ spolecznq ksztaltujqcej SWq wlasnq<br />

istot~. Slusznie i celnie zarzuca on najbardziej modnym teoriom osobowosci,<br />

szczegolnie teoriom psychoanaIitycznym, ze Sq teoriami osobowosci<br />

proznujqcych.<br />

Rozwijana przez L. Seve'a koncepcja czlowieka wylania si~ jako<br />

nast~pstwo intuicji, ze praca ludzka, z racji stanowiqcej jq dialektyki,<br />

nie jest wylqcznie obrobkq tworzywa, lecz zarazem wielostronnym<br />

twor,zeniem. Dzi~ki dialektyce pracy 'tera2miejszQsc jest wykraczaniem<br />

ponad przeszlosc, a przyszlosc wykraczaniem ponad terainiejszosc.<br />

Podstawowa idea tworczosci pracy otwiera perspektyw~<br />

dla materializmu oraz ateizmu. Marksowski materializm i ateizm to<br />

dwa bezposrednie przejawy radykalizmu w uj~ciu pracy i calej jej<br />

dialektyki.<br />

Marks dokonuje waznego odkrycia, kt6re go dystansuje od Hegla:<br />

to nie myslenie, jak sqdzil Hegel, lecz p r a c a posiada natur~ dialektycznq;<br />

dialektyka mysli jest jedynie cz~sciq ogolnej dialektyki<br />

pracy. W obszarze pracy urzeczywistnia si~ w pelny sposob znam!ien,ne<br />

dla d!ialekt~c7lI1ego logosu przeci'Wienstwo tezy, antytezy,<br />

syntezy. Czlowiek, jako istota pracujqca, staje naprzeciw przedmiotu<br />

uznanego z gory za two r z y w 0 dla czlowieka, jak "teza" naprzeciw<br />

swej "antytezy". Wysilkiem pracy dokonuje on aktu syntezy,<br />

czyli aktu polqczenia, tego, co bylo w nim jego zamiarern,<br />

654


MARKSIZM A TEORIA OSOBOWO~C '<br />

z tym, CO jest przed nim tworzywem dla niego. Tak powstaje produkt<br />

p r zed m i 0 tow y pracy, np. siekiera do ci~cia drzewa. Ale<br />

istnieje takze pod m i 0 tow y, czysto wewn~trzny produkt pracy.<br />

Jest nim sam czlowiek. Przymuszajqc tworzywo do tego, by stalo si~<br />

produktem, czlowiek sam siebie podnosi na wyzszy poziom istnienia.<br />

Siekiera rozwija jego re,k~, jego oko, zmienia jego otoczenie bezposrednie,<br />

kt6re wplywa na caly spos6b bycia czlowieka w nim. P rzetw6rczosci<br />

zewn~trznej towarzyszy tworczosc wewn~trzna .<br />

Zachodzi istotna r6znica mie,dzy logikq dialektycznq a logikq dedukcyjnq<br />

- ,,10gosem" dialektycznym a deduikcyjnym. W logice de~<br />

dukcyjnej kazdorazowe wykroczenie wniosku poza zakres wyznaczony<br />

przeslankami jest popadni~ciem w blqd. Zbudowana w oparciu<br />

0 logik~ dedukcyjna, teoria zmiany poszukuje wytlumaczenia<br />

dla "aktu" zmiany w ukrytej "moznosci" zmiany jako jej racji dostatecznej.<br />

W logice dialektycznej inaczej. Tutaj kazdorazowe wykroczenie<br />

syntezy poza cwyjsciowq rt;e~ i antytez~ nie tylko nie jest bl~dem,<br />

lecz stanowi prawdziwe odwzorowanie natury bytu. Akt nie<br />

potrzebuje wyjasnienia w moznosci, to raczej moznosc potrzebuje<br />

wyjasnienia przez akt. Prawda bytu tkwi w pracy a prawda pracy<br />

tkwi w jej tw6rczej dialektyce.<br />

Stqd rozpoczyna si~ droga w stron~ materializmu i ateizmu.<br />

Sens istotny materializmu trafnie odslonH M. Heidegger: "Istota<br />

materializmu nie lezy w rtwierdzeniu, ze wszys,1!ko jest wylqcznie<br />

materiq, lecz raczej w okresleniu metafizycznym, wedlug ktorego<br />

wszelki byit Iprzeja'Wli,a lS i~ jalko tWOTzyrwO 'Pracy".4 Heidegger w1q!ie<br />

materializm z "wydarzeniem metafizycznym", jakim jest powstanie<br />

techniki. Prawda bycia - glosi sip' - lezy w tym, co moze z bycia<br />

powstae dzie,ki pracy, kt6ra przybrala postae techniki. To sarno dotyczy<br />

czlowieka. Takze prawda czlowieka lezy w tym, co moze<br />

z niego uczynic praca. Dla Marksa bye materiq znaczy cos wi~cej niz<br />

bye materiq dla Arystotelesa. Materia nie jest tutaj granicq zrozumialosci,<br />

lecz samq zrozumialosciq, dialektycznq pelniq, materiatern<br />

nieznajqcej granic :bw6rczoki. Materia nie jest wprawdzie poznana,<br />

ale jest poznawaln'a. Pelna prawda 0 materii odslania si~<br />

dzi~'ki :pralktyce, bowiem tyLko praktyika jest wlasciwym podejsciem<br />

do tego, co jest tworzywem. Czlowiek jako "wysoko zorganizowana<br />

materia" jest tym samym "wysoko zorganizowanym" tworzywem.<br />

W pracy L. Seve'a idea ta b~dzie si~ przejawiae powtarzanq po<br />

wielokroe tezq: czlowiek, jak nic wok61 niego, jest podatny na "rozszerzonq<br />

reprodukcj~ potrzeb" (s. 446). Znaczy to: praca me tyLko<br />

zaspokaja jego juz istniejqce potrzeby, lecz takze stwarza nowe po­<br />

'M. Heidegger, Brtef flber den "Humanl!mus", w: Platon! Lehre von der<br />

Wahrhett, Bern l~M, s. 87-88.<br />

655


JOZEF TISCHNER<br />

trzeby. "...ksztaltowanie czlowieka bogatego w potrzeby jest produkow~miem<br />

podstawowego bogactwa spolecznego". (s. 460).<br />

Zrozumiale staje si~ na tym tIe odrzucenie przez Marksa koncepcji<br />

materializmu mechanistycznego. Koncepcja ta zamykala bowiem<br />

w spos6b ostatec2lllY caly materializm w granicach logiki dedukcji.<br />

Z mad{sowskiej idei pracy bierze .rowniez poczqtek draga<br />

w stron~ ateizmu. Powiedziano na ten temat wiele, a wit;c przypomni:jmy<br />

jedynie to, co zasadnicze. Aterzm ma'I'ksows'ki jest<br />

"ateizmem rewolucyjnym", nie negujqcym wprost istnienia Boga,<br />

gloszqcym jedyn:,a to, ze Bog jest niepotrzebny: nie ma potrzeby<br />

przyjmowania Boga jako racji wyjasniajqcej powstanie swiata, ani<br />

jako racji wyjasniajqcej powstanie i rozw6j czlowieka. Istnieje jednak<br />

rzeczywista potrzeba negacji Boga. Potrzeba negacji Boga winna<br />

zapanowac nad potrzebq religii. Wtedy to bowiem, na zasadzie<br />

teonii, "rozszerzonej repl10dukcji potrzeb ", otworzy sit; w czlowieku<br />

szczeg6lna moinosc autokreacji a zarazem kreacji swiata otaczajqcego<br />

czlowieka. Wolnosc uwolniona od ci~iaru wiary w Boga staje<br />

s i~ ci~iarnq nadziejq nowego czlowieka i lepszego swiata na ziemi.<br />

Odzyskuje zarazem moe do podjt;cia tego dziela. Marksizm formuluje<br />

postulat, by istotnej prawdy czlowieka szukac posrod przejaw6w<br />

jego mocy. L. Seve znow swiadczy 0 tym dobitnie: "To, co<br />

jednostka potrafi, nie tylko najglt;biej jq charakteryzuje, ale dostarcza<br />

iklucza do zrorumienia tendencji jej rozwoju". (s. 497).<br />

Ateizm i materializm staly si~ integralnq cz~sciq skladowq tej<br />

szczegolnej nadziei czlowieka pracujqcego w nieludzkim systemie<br />

spolecznym, ktorq marksizm poddal artykulacji i 0 realizacj~ kt6­<br />

rej zaczql walezyc. W perspektywie poj~tej radykalnie idei pracy<br />

tworczej, w perspektywie materializmu i ateizmu, zjawisko wyzysku<br />

ukazalo calq przepastnosc swego zla. Wyzysk to ontologiczna<br />

skaza na tworezym proeesie praey i na calej jej dialektyce. Praca<br />

wyalie:now ana, zamiast tworzyc - zabija, zamiast odslaniac pierwotnq<br />

rozumnosc materii - rodzi fetysze, zamiast przybliiac realne<br />

szcz~ci e czlowieka n a tej ziemi, staje sit; zr6dlem religijnego mitu<br />

- opium dla ludu. Stawiajqc problem wyzysku praey, Marks<br />

czyni to radykalnie: traktuje go nie jako epizodyczny problem pewnej<br />

epoki, czy pewnej pohltytki, ale jako problem ontologii. Chodzi<br />

o uchwycenie choroby ludzkosci u jej zr6dla, tam gdzie mroki przenikajqce<br />

ludzkq prac~ okazujq sit; blt;dem tworzenia.<br />

ISTOTA CZtOWIEKA<br />

Cale dzielo L. Seve'a daje sit; pojqC jako komentarz do VI-tej tezy<br />

K. Marksa 0 L. Feuerbachu: "..:istota czlowieka to nie abstrakcja<br />

tkwiqca w poszczegolnej jednostee. J est ona w swej rzeczywistosci<br />

656


MARKSIZM A TEORIA OSOBOWOSCI<br />

c atdk~attem stosunk6w spolecznych".5 Marks uwa1nia czl()Wiie.ka<br />

spod ograniczen, jakie naklada na kazdy byt tkwiqca w bycie jego<br />

istota - z wewnqtrz plynqca koniecznosc bycia tym, czym si~ jest.<br />

Zarazem poddaje on jednostk~ ludzkq istocie znajdujqcej si~ poza<br />

niq, istocie wyznaczonej caloksztaltem stosunk6w spolecznych, kt6ra<br />

nie okresla tego, czym czlowiek jest, ale to, w s t ron ~ c z ego<br />

sit: staje. Konkretna osobowose ludzka jest wi~c syntezq wysilku pra­<br />

'cy (tezy) i stosunkow spolecznych (antytezy). Przemieszczenie istoty<br />

c7Jowieka z bytu wlasnego jednostki w dziedzin~ stosunk6w spolecznych<br />

jest wymownym przejawem funkcjonowania nadziei, z natury<br />

kt6rej wyplywa oslabianie wiary w to, czym si~ jest, a wzmacnianie<br />

wiary w to, czym si~ bye moze.<br />

Problem istoty osobowosci ludzkiej wiqze si~ z wieloma roznymi<br />

zagadnieniami, ale u L. Seve'a dwa pytania zdajq si~ dominowac.<br />

Pierwsze: czy istniejq w czlowieku stale i nienaruszalne potrzeby,<br />

W odniesieniu do kt6rych daloby si~ okreslie osobowosc ludzkq, jak<br />

to widzimy np. w psychoanalitycznych koncepcjach osobowosci ?<br />

I drugie: jak pojqC "istot~ istoty" czlowieka? Czy istota czlowieka<br />

naleZy do takiej samej kategorii istot, co istota rzeczy? Czy moze<br />

czlowiekowi przysluguje istota szczeg61nego typu, jaka nie przysluguje<br />

zadnemu innemu bytowi? Pierwsze pytanie ma charakter psychologiczny.<br />

Pytanie drugie jest klasycznym pytaniem filozofii.<br />

ZaC7lIlijmy rOd spr,aJW psycholrOgii. Seve podkreSla zdecydowanie :<br />

swoistq cechq potrzeby ludzkiej jest jej "niezwykla podatnose na<br />

rozszerzonq reprodukcj~". Pisze m. in.: "W tym sensie tendencje do<br />

rozszerzonej reprodukcji zrozumiec mozna bez zakladania szczeg61­<br />

nej potrzeby, jest ona bowiem bezposrednim wyrazem og6lnych stosunk6w<br />

mi~dzy czlowiekiem indywidualnym i spolecznym, mi~dzy<br />

jednootkq a jej istotq" (s. 450). Dlatego nle ma w czlowieku zadny,ch<br />

zdolnosci wrodzonych, stalych i niezmiennych: "...kategorie burzuazyjnej<br />

koncepcji osobowosci - prymat potrzeb, wrodzona nier6wnose<br />

zdolnosci, przeciwienstwo przeci~tnosci i geniuszu (...) ukazujq<br />

SWq historycznie przemijajqcq istot~" (s. 244). Nie m a'czy to, by<br />

p oj ~cia zdolnosci i potrzeby byly nienaukowe i musialy bye odrzucone.<br />

Chodzi raczej -0 to, ze interpretacja osobowosci ludzkiej jako<br />

takiej poprzez poj~cie potrzeby i poj~cie zdolnosci wrodzonej nie<br />

odslania dostatecznie gl~bok o tajemnicy czlowieka. "Albowiem spos6b,<br />

w jaki potrzeby pierwotne wplywajq na rozwini~tq osobowose,<br />

bynajmniej nie jest pierwotny; jesli w punkcie wyjscia odegrae one<br />

mogly rol~ podstawowq, to dlatego, ze spoleczne uczlowieczenie nie<br />

ujawnilo jeszcze wszystkich swoich skutk6w" (s. 439). I dalej: "Cho­<br />

• K. Marks, Tezy 0 Feuerbachu, w: K. Marks, F. EngelS, Dztela, t. 3, s. 7.<br />

657


JOZEF TISCHNER<br />

dzi natomiast 0 to, ze 0 ile -elementarna potrzeba organiczna ma<br />

charakter zniewalajqcy, wewn~trzny i homeostatyczny, to rozwi n i~ta<br />

potrzeba ludzka - przeciwnie ~ odznacza si~ znacznym ma1'ginesem<br />

tolerancji nawet na dlugotrwale niezaspokojenie, zew~trzn o­<br />

sci(! (= umiej~tnosc przyswajania sobie potrzeby innych ludzi, przyp.<br />

J. T.) i nieograniczODq wewn~tTznie 1'ozszerzonq reprodukcjq" (s.441).<br />

Pozytywnq stronq zaprzeczenia pierwotnosci potrzeb jest zaproponowana<br />

w dziele psychologiczna "definicja" osobowosci: osobowose<br />

ludzka to "calosciowy system czynnosci" (s. 331). Wchodzqc<br />

w dziedzin~ wlru§cirwq osobowoSci, wMaczamy w sfer~, w ktorej p a­<br />

nuje prymat czynu przed potrzeba. czynu. Czyn spoczywa u irodla<br />

potrzeb. Rozszerzona reprodukcja potrzeb bierze si~ z czynu, ktory<br />

zawiesza istniejqce potrzeby, by dac pocza.tek nowej potrzebie. Nic<br />

wi~c dziwnego, ze: "ksztaltowanie czlowieka bogatego w potrzeby<br />

jest produkowaniem podstawowego bogactwa spolecznego" (s. 460).<br />

Sprawa "istoty" osobowosci odsloni si~ nam jeszcze gl~bie j , gdy<br />

rozwazymy drugie z postawionych na wst~pie pytaii: jak pojqC "istot~<br />

istoty" czlowieka w odroznieniu od poj~cia istoty, ktorym opisujemy<br />

wszystkie inne byty?<br />

K. Marks - jesli przyja.c punkt widzenia L. Seve'a - stawia problem<br />

inaczej niz caly arystotelizm z Husserlem wlqcznie. 1stota<br />

przedmiotow pozaludzkich (rzeczy) znajduje si~ w "bycie wlasnym"<br />

danego przedmiotu: istota konia jest w koniu, istota stolu jest w stole.<br />

1stota czlowieka jest poza czlowiekiem. Mi~dzy czlowiekiem a jego<br />

istotq zachodzi szczegolny stosunek "przyswajania": czlowiek<br />

"przyswaja sobie" SWq istot~, ktorej pierwotna. siedzibq sa. stosunki<br />

spoleczne.<br />

Autor nie moze podac nam zadnej definicji istoty czlowieka. Definiowanie<br />

"istoty" czlowieka jest umilowanym i zarazem beznadziejnym<br />

zaj~ciem "abstrakcyjnego humanizmu". 1stota konkretna<br />

czlowieka jest niedefiniowalna. Jedynie, co mozna, to wskazac obszar,<br />

w ktorym czlowiek moze szukac konkretnej istoty osobowosci ludzkiej.<br />

Seve przenosi problem z plaszczyzny, na ktorej spotykamy<br />

"czlowieka ja'k.o takiego" lI1a plaszczym~ , na ktorej natrafiamy wyla.cznie<br />

na "osobowosc ludzka.": nie istnieje "osoba", istnieje "konkretna<br />

osobowosc". Czymze na tej plaszczyznie jest "istota" ? "...isto­<br />

ta jest konkretna. logika. istnienia" (s. 378). Konkretna logika ta 10­<br />

gilka dialelktyczna. "Ist-ota" czlowieka to logiika jego walki z antyteza.<br />

0 jeszcze jedna. syntez~ osobowosciowq. W walce tej czlowiek<br />

zarazem porzuca siebie i odnajduje siebie. "Tak wi~c istoty nie<br />

traktuje si~ tu jako przedmiotu ogolnego, lecz jako logik~ rozwoju<br />

rzeczywistego przedmiotu" (s. 376). I dalej: "Niekiedy istota, jeszcze<br />

w swym stadium embrionalnym, przejawia si~ na zewnqtrz w sposob<br />

malo znacza.cy, kiedy indziej zas, gdy osiqgn~la dojrzalosc, ujaw­<br />

658


MARKSIZ~ A TEORIA OSOBOWOSCI<br />

nia si~ bezposrednio w rzeczywistosci w sposob calkowicie typowy"<br />

(s. 384). Tak czlowiek "przyswaja sobie" sWq istot~, zaS w sytuacji,<br />

w ktorej nie jest to mozliwe, czlowiek Zyje ponizej poziomu swej<br />

istoty.<br />

"Istota rczlowieka to il1ie abstra'kcja tkwiqca w poszczego1nej jednostce"<br />

- powiedzial Marks. Nie rna w czlowieku, jako przynalezqcej<br />

do jego istoty, ani zwierz~cosci jako gatunku, ani rozumnosci jako<br />

r6znicy specyficznej, nie rna "obrazu i podobienstwa Boga", nie rna<br />

niezmiennych potrzeb. Czlowiek to przede wszystkim osobowosc.<br />

Jako osobowosc jest "systemem czynnosci", czyli tezq dla antytezy.<br />

"System czynnosci" - praca, odznacza si~ szczegolnym uporz"dkowaniem,<br />

ktore nie pochodzi jednak z wn~trza ludzkiej "natury",<br />

ale z "caloksztaltu stosunkow spolecznych". Osobowosc, jako synteza,<br />

calq SWq konkretnq istot~ zawdzi~cza projekcji na swe nieokreslone<br />

wn~trze okreslonych stosunk6w spolecznych.<br />

J akaz jest wi~c odpowiedz Seve'a na pytanie 0 istotE: czlowieka?<br />

Prawd~ rzeklszy, autor odpowiada tylko na jedno pytanie: gdzie naleZy<br />

szukac istoty czlowieka? Przez to jednak nie odpowiada sit; jeszcze<br />

na pytanie, czym owa istota jest. W obawie przed popadniE;:ciem<br />

w "abstrakcyjny humanizm" autor po prostu przemi1czal t~ sprawE;:.<br />

Jakby mozna byto szukac czegos wiedzqc wylqcznie, gdzie to "co~"<br />

jest, nie <strong>maj</strong>qc natomiast zadnego pojE;:cia 0 tym, czym to "cos"<br />

jest!<br />

Pominqwszy ten brak, jedno jest oczywiste: przedstawiona koncepcja<br />

czlowieka i jego istoty znajduje si~ nie tylko na antypodach<br />

arystotelizmu, ale takze przeciwstawia si~ wszystkim, tzw. "transcendentalistycznym"<br />

obrazom czlowieka, poczqwszy od E. Kanta,<br />

poprzez neokantystow, Husserla, do wczesnego Heideggera wlqcznie.<br />

Dla filozofii transcendentalnej sytuacja jest wr~cz odwrotna: to<br />

caJy swiat ludzkiego otoczenia, wraz z jego podzialem pracy i calq<br />

tego podzialu nadbudowq, jest wynikiem subiektywnej, z gl~bi swiadomosci<br />

ludzkiej wyplywajqcej, projekcji sensu. Czlowiek jest transcendentalnym<br />

zrodlem sensu. Jest poddany wylqcznie temu, czego<br />

sens sam ukonstytuowal. Swiat dla czlowieka to wylqcznie swiat<br />

sensu. Ale wlasnie jako czynnik konstytuujqcy sens swiata, jest on<br />

transcendensem w stosunku do swiata, kims "nie z tego swiata".<br />

Tworca jest zawsze kims ponad dzielem, kt6re stwarza.<br />

Marks pokazuje, ze rzeczywisty kierunek projekcji jest odwrotny.<br />

Bycie czloWiekiem, wcielajqca si~ w jednostkE: konkretna istota osobowosci<br />

ludzkiej, jego coraz to bardziej uspolecznione czlowieczenstwo,<br />

jest projekcjq "caloksztaltu stosunkow spolecznych". L. Seve<br />

wyciqga z tej idei Marksa ostateczne konsekwencje, wazne dla rozwijanej<br />

teorii osobowosci. M6wi on, ze czlowiek, nie b~dqc ani "ba­<br />

Zq" ani "nadbudowq" spoleczenstwa, jest jego "dobudowq". "Trudno<br />

659


JOZEF TISCHNER<br />

nie dostrzec, pisze, ze rzeczywiste zycie osobowosci przenikni ~ te jest<br />

az do gl~bi przez przedmioty tak abstrakcyjne, jak: pieniqdz, czas<br />

pracy, placa. Przedmioty te s~ tylko zreifikowanymi stosunkami spolecznymi,<br />

czyli stosunkami ludzkimi" (s. 271). Wykonywany przez<br />

czlowieka rodzaj pracy, praca konkretna (swobodny przejaw osobowosci)<br />

i praca abstrakcyjna (proste wydatkowanie sily roboczej),<br />

dokonuje w czlowieku podzialu na "osobowosc konkretn~" i "osobowosc<br />

abstrakcyj n~ " . "...fetyszyzmowi towarowemu odpowiada fetyszyzm<br />

funkcji psychicznych oraz samej osobowosci" (s. 497). Kapitalowi<br />

bogactw materialnych odpowiada "kapital zdolnosci". Ale<br />

najdonioslejsze dla poj ~c i a "dobudowy" jest cos innego: podstawowe<br />

prawo rozwoju spolecznego, prawo koniecznej zgodnosci poziomu<br />

sil wytworczych ze stosunkami spolecznymi, znajduje sw~ paralel~<br />

w prawie r ozwoju osobowosci - prawie "koniecznej zgodnosci<br />

mi~dzy zdolnosciami a struktur~ wykorzystania czasu" (s. 497).<br />

Autor buduje specjalny diagram, pozwalajqcy na rozwini~cie topologii<br />

osobowosci wedlug sposobu wykorzystania przez niq jej czasuo<br />

Sposob ten jest dyktowany z jednej strony przez stosunki spoleczne,<br />

z drugiej przez r ozszerzonq reprodukcj~ potrzeb samej osobowosci.<br />

W sytuacjach wyzysku wzrasta rola czasu prywatnego i zaostrza<br />

si~ podzial mi~dzy pracq konkretnq a prac~ abstrakcyjnq.<br />

W sytuacjach wolnych od wyzysku praca konkretna identyfikuje<br />

s i~ z pracq abstrakcyjnq (por. s. 409--534).<br />

Calq teoriq osobowosci L. Seve'a rzqdzi pewna kluczowa zasada<br />

hermeneutyki: zrozumialosc 'czlowieka jest nast~p stwem zr ozumialosci<br />

stosunk6w spoleczno-ekonomicznych. Marksizm rozwinql w spos6b<br />

imponujqcy teori~ owych stosunk6w. Seve przenosi swiatla tutaj<br />

rozpalone w glqb osobowosci ludzkiej, aby rOzSwietlac mroki czlowieka.<br />

Ale takie przeniesienie swiatla ma r6wniez swoje niedogodn<br />

osci. Ma one sens jedynie wtedy, gdy si~ pr zyznalo, ze m i~dzy jednq<br />

a drugq dziedzinq badania istnieje zasadnicze podobienstwo budowy.<br />

Nie mozna zanurzyc swiecy do wody. 8 wiatio zapalone nad<br />

w odq podlega zalamujqcemu dzialaniu w ody .. Gdzie konczy si~ podobienstwo,<br />

konczy si~ tez mozliwosc post~pu w poznaniu. W koncepcji<br />

Seve'a granica ta jest wyrazna: autor nie wykracza w swych<br />

r ozwazaniach nad tajemnicq czlowieka poza podstawowe p oj ~ cie<br />

ekonomii politycznej - poj~cie "sHy wytworczej". Wszystkie jego<br />

odkrycia lezq na przedluzeniu tego poj ~cia. Czlowiek to szczeg6lna<br />

"sila wytw6rcza", k tol1a jednaik poza stosunkami spolecznymi pozostalaby<br />

bezplodna. Kluczowa zasada hermeneutyki Seve'a sprawila, ze<br />

odslaniany przez filozofi~ transcendentalnq ;wyrrniar czlowieka stat<br />

si~ dla niej zupelnie nieczytelny.<br />

660


MARKSIZM A TEORIA OSOBOWO SCI<br />

PSYCHOLOGICZNA INTERPRETACJA<br />

WYZYSKU<br />

Patologia pracy oznacza patologizacj~ osobowosci lu dzkiej. P odstawOWq<br />

patologiq pracy jest wyzysk. U K. Marksa natrafiamy, jak<br />

wiadorno, na co najmniej dwa rodzaje opis6w istoty wyzysku. MIody<br />

Marks opisuje wyzysk w horyzoncie poj~cia alienacji: wyzysk<br />

to wyobcowanie czlowieka z jego istoty. Marks dojrzaly si~ga po<br />

naukowe poj~ ci a ekonomii politycznej: wyzysk to przywlaszczenie<br />

sobie przez kapitalist~ wartosci dodatkowej. L. Seve uwaza, ze pierwszy<br />

ty;p opisu nie jest zbyt szcz~sliwy, bowiem opiera si~ 0 poj~aie<br />

"czlowieka abstrakcyjnego". Pisze on: "W Ideologii niemieckiej nas<br />

t~puje zerwanie. z tym, co mozna nazwae polqczeniem spekulatywnej<br />

antropologii i abstrakcyjnego humanizmu" (s. 126). Mimo to<br />

wszystkie opisy wyzysku z Seve'a 8q blizsze raczej koncepcji R~kopis6w<br />

mlodego Marksa, niz koncepcji K apitalu.<br />

Doswiadczenie psychologiczne wyzysku to doswiadczenie jakiejs<br />

sprzecznosci (a moze przeciwieiistwa - autor nie jest w tym punkcie<br />

dose precyzyjny). Sprzecznose przenika w glqb osobowosci<br />

czlowieka i znieksztalc'1 jej spontaniczny r ozw6j (repro dukcj~ rozszerzonq).<br />

Wyzysk nie pojawia si~ tutaj poza obr~bem swiadomosci<br />

czlowieka i nie wplywa na niq jak podswiadomosc u psych o analityk6w.<br />

Odbija si~ on lila swiadomosci czlowieka, wypelniajqc jq r 6znymi<br />

formami cierpieii.<br />

Gdy jednak staramy si~ lepiej zrozumiec, mi~ dzy czym a czym<br />

rna zachodzic r zeczona sprzecznosc, widzimy, jak skqdinqd niezwykle<br />

interesujqca koncepcja Seve'a rozplywa si~ wsr6d wieloznacznosci.<br />

Znajdujemy tam co najmniej cztery odpowiedzi:<br />

1. Wyzysk to sprzecznose mi~dzy "praCq konkretnq" a "praCq<br />

abstrakcyjnq" czlowieka. Praca konkretna jest "okreslonym przejawem<br />

zdolnosci Zywej jednostki", praca abstrakcyjna to "proste<br />

wydatkowanie sHy roboczej" (s. 240, 264). Wyzysk, jak widae, rozpoczyna<br />

si~ wczesniej niz dopiero w chwili zaplaty za pra c~ . P o­<br />

czqtkiem wyzysku jest moment, w kt6rym pracownik jest zmuszony<br />

do sprzedawania pracodawcy 8wej prostej sHy roboczej, bez<br />

wzgl~ du n a zdolnosci i zamilowania, jakie Sq jego osobistym bogactwem.<br />

Wysokosc placy jest wtedy mierzona nie potrzebami reprodukcji<br />

rozszerzonej, lecz wysokosciq prostej reprodukcji sil roboczych.<br />

2. Wyzysk to sprzecznosc mi~dzy "osobowosciq konkretnq" a "osobowosciq<br />

abstrakcyjnq". Odpowiedz ta lezy na linii odpowiedzi poprzedniej,<br />

pod warrunkiem, ze slus2lIlq jest hipoteza, iz "osobowose<br />

konkretna" jest prostym nast~pstwem "pracy konkretnej" a "osobowiem<br />

abstrakcyjna" prostym nast~pstwem "pracy abstrakcyjlllej",<br />

661


JOZEF TISCHNER<br />

co wcale nie jest oczywiste. Autor mowi 0 "osobowosci zdychotomizowanej".<br />

Pisze: "Osobowosc konkretna jawi s i~ przede wszystkim<br />

jako caloksztalt czynnosci osobistych czyli mi~dzyosobniczych ,<br />

nie wyalienowanych, b~dqcych jej swobodnym przejawem. Nie badajqc<br />

tu jednak nawet, jakie znami~ wycisnql na niej rozw6j historyczny,<br />

powiedziec mozemy, iz na mocy og6lnej reguly spoleczenstwa<br />

kapitalistycznego ta konkretna osobowosc odci~ta jest od pracy<br />

spolecznej, a podporzqdkowana zasadniczo jej wytworom, czyli<br />

oSdbowosci abstrakcyjnej, ktora jq osacza, :przenika, przytlacza,<br />

vv mniejszym lub wi~kszym stopniu dezintegruje - i to nie tylko od<br />

zewnqtrz, ale i od wewnqtrz" (s. 475). W przeciwienstwie do tego<br />

"OS


MARKSIZM A TEORIA OSOBOWOSCI<br />

wyzysku byloby zatem posrednim potwierdzaniem w czlowieku jego<br />

poczucia posiadania.<br />

Propozycje L. Seve'a Sq niezwykle cenne, pozwalajq bowiem spojrzec<br />

na zjawisko wyzysku poprzez pryzmat bezposredniej ofiary wyzysku<br />

i odslonic w niej wszystkie anomalia, do jakich doprowadza<br />

czlowieka zniewolona praca. Ani w literaturze filozoficznej, ani w literaturze<br />

psycholog1cznej nie natrafiamy na dziela, ktore by spraw~<br />

wyzysku traktowaly tak wnikliwie i rzetelnie. Propozycje Seve'a sa.<br />

bez wqtpienia pionierskie, gdy idzie 0 psychologi~. Mogq one stac si~<br />

punktem wyjscia szerokich badan eksperymentalnych nad stru'kturq<br />

osobowosci wyzyskiwanej. Z racji icl-i pionierskiego charakteru nie<br />

nalezy si~ jednak dziwic, ze nie Sq one wolne od roznych wieloznacznosci,<br />

usuni~cie ktOrych jest niezb~dne, jesli broniona koncepcja<br />

ma dostarczac skutecznych narz~dzi do demaskowania wyzysku.<br />

Pojawia si~ zatem pytanie: jaki stosunek zachodzi mi~dzy wyzyskiem<br />

obiektywnym osobowosci a subiektywl1q swiadomoscia. wyzysku,<br />

ktorej obraz stara si~ odmalowac autor? Czy dychotomizacja<br />

osobowosci jest jedynie przypadkowq pochodnq wyzysku, czy tez<br />

przynalezy do jego istoty? Innymi slowy: czy zawsze, ile razy jakas<br />

jednostka przejawia oznaki dychotomizacji, mamy prawo uznac,<br />

ze padla ofiarq wyzysku? I na odwr6t: gdy ktos nie przejawia oznak<br />

dychotomizacji, czy znaczy to, ze wyzysk go nie dosi~gnql? Czy psychologicZil1e<br />

opisy wyzysku <strong>maj</strong>q zastq'pic opis obie'kty.wny z Kapitalu,<br />

ezy jedynie go uzupelnic? A jezeli uzupelnic, to w jakim<br />

zakresie?<br />

Sprawa dychotomizacji tym bardziej wymaga dookreslen, ze przeciez<br />

sama dialektyczna wizja rzeczywistosci dopuszcza wizj~ czlowieka<br />

jako istoty gl~boko zdychotomizowanej. Jakie zatem stosunki<br />

zachodzq mi~dzy dialektyk,-l rozwoju czlowieka "jako takq" a dialektykq<br />

wyzysku? Czy moze jedna utozsamia si~ z drugq? Czy jak nie<br />

moze istniec wyzysk bez pracy, nie moze r6wniez istniec praca bez<br />

jakiegos wyzysku? Czy :raczej na ,od'<strong>Nr</strong>6t: dialektyka pracy nie ma<br />

nic wsp6lnego z wyzystkiem, bowiem wyzysk jest pr6bq wpro'wadzenia<br />

w lono dialektyki pracy zaburzenia w postaci log'iki maksymalnego<br />

zyslm przy minimalnym wkladzie?<br />

W opisach dychotomizacji osabowosci autor cz~sto odwoluje si~<br />

do poj~cia "zdolnosci" a nawet poj~cia "potrzeb". Zarazem jednak<br />

z calq mOCq podkresla, ze nie istniejq w czlowieku zdolnosci wrodzone<br />

i ze wlasciwoscia. ludzkiej potrzeby jest jej podatnosc na "nieograniczonq<br />

reprodukcj~". Twierdzenia te nieslychanie relatywizujq<br />

proponowane kryterium wyr6zniania pracy wyzyskiwanej od pracy<br />

wyzwolonej. Co wi~cej, wystawiajq je na zbyt latwe zwyrodnienie.<br />

Czyz nie moze wtedy zaistniec taka sytuacja, ze jakis dostatecznie<br />

pot~zny kapital b~dzie dqzyl do tego, by wiese w czlowieku daw­<br />

663


JOZEF TISCHNER<br />

ne potrzeby, a na ich miejsce Wlpr owaOOic nowe, mO:1.Viiqc, ze dziala<br />

zgodnie z idell "reprodukcji rozszerzonej"? Gdzie wtedy szuka~ kryteri6w<br />

prawdziwego post~pu w rozwoju osobowosci?<br />

I jeszcze jedna uwaga: wszystkie opisy wyzysku pracy u L. Seve'a<br />

pomijajq elementarny fakt, ze wyzysk jest nie tylko zaburzeniem<br />

we wn~trzu osobowosci Iudzkiej, lecz przede wszystkim jest zaburzeniem<br />

stosunku czlowieka do drugiego czlowieka. Faktu tego pomijac<br />

nie wolno, bo inaczej narazamy si~ na blqd solipsyzmu w traktowaniu<br />

tego problemu. Wyzysk jest zawsze tragediq w bezposredniej<br />

sferze kontaktu czlowieka z czlowiekiem. Jest jednq z najbardziej<br />

radykalnych form zaklamania owego stosunku. J ako taki dotyka nie<br />

tyle obiegu towarowego, ile wprost swiata ludzkiego "ethosu", ktOrego<br />

cz~sciq jest nie tylko obieg towarow, lecz takZe wszelki obieg<br />

informacji. Poj~cie wyzysku okrojone z tresci etycznych traci wi~k ­<br />

SZq cz~sc swej sily, z jakq oddzialywuje zar6wno na uciskanych jak<br />

uciskajqcy'ch, pierwszych mo'bilizuj1l!c do slus;mej walki 10 wyrzwolenie,<br />

w drugich demaskujqc ich moraIne samozaklamanie.<br />

DIALEKTYKA I TRANSCENDENTAlIZM<br />

Rozwijajqc sWq koncepcj ~ osobowosci ludzkiej, L. Seve natrafia<br />

na problem, kt6ry dla niego samego stanowi trudnq do pokonania<br />

przeszkod~ . W jaki spos6b osobowos~ ludzka, poj~ta jako "dobudowa"<br />

spoleczenstwa, moze wykraczac poza caloksztalt aktualnych stosunk6w<br />

spolecznych, potrafi je zmieniac i projektowac siebie w innych<br />

kontekstach spolecznych? Jak jest mozliwe osiqgni~cie wyzwolenia?<br />

Jak mozna transcendowac jeden swiat w imi~ wcale nie<br />

marzycielskiej nadziei na inny swiat? W jaki sposob w lonie czlowieka,<br />

kt6ry calq sWq osobowosc zawdzi~cza caloksztaltowi realnych<br />

stosunk6w spolecznych moze narodzic si~ skuteczna nadzieja?<br />

Warunkiem nadziei jest jakis stopien transcendentalizacji. Ale tam,<br />

gdzie mozliwy jest jakis stopien transcendentalizacji, mozliwa jest<br />

tez transcendentalizacja radykalna. e zy mozliwa ona jest we wn~<br />

trzu osobowosci rysowanej przez L. Seve'a?<br />

T. Jaroszewski, autor przedmowy do opublikowanego u nas przekladu<br />

pracy Seve'a, zwraca uwag~ na jedno ir6dlo trudnosci, przed<br />

kt6rymi stanql autor. Nie uwzgl~dnia on naIezycie innych tez Marksa<br />

o Feuerbachu, a zwlaszcza tezy III-ej, w kt6rej czytamy mi~dzy innymi:<br />

"...materialistyczna teoria, ze ludzie Sq wytworami warunk6w<br />

i wychowania, ze w i~c zmienieni ludzie Sq wytworami innych warunk6w<br />

i zmienionego wychowania, zap om ina, ze warunki Sq zmiellione<br />

wlasnie przez ludzi i ze sam wychowawca musi zostac wycho­<br />

664


MARKSIZM A TEORIA OSOBOWOSCI<br />

wany".6 Brak ten, zdaniem Jaroszewskiego, rzuiuje na calq polemik~<br />

Seve'a ze strukturalistycznq koncepcjq "smierci czlowieka", ktora<br />

rzekomo znajduje si~ u Marksa dojrzalego. Odkrycie, ze osobowose<br />

ludzka jest ,;silq wytworczq", nie stanowi w sposob oczywisty jakiejs<br />

zdecydowanej opozycji wobec strukturalizmu. Jaroszewski dodaje<br />

: "Niektore tez partie polemiki z Althusserem przypominaja.<br />

przyslowiowy bunt na kl~czkach". (s. 26)<br />

Przyjrzyjmy si~ jednak blizej sytuacji impasu, w ktorym znalazla<br />

si~ koncepcja Seve'a. Sprobujmy znalezc odpowiedi na pytanie, jakie<br />

sa. moiliwosci jego przezwyci~zen ia. Czy wsrod tych mozliwosci<br />

nie wylania si~ r6wniez mozliwose nawiqzania inspirujqcego dialogu<br />

z myslq chrzescij anska. ?<br />

L. Seve sa.dzi, ze spoleczenstwo kapitalistyczne otwiera przed czlowiekiem<br />

trzy mozliwosci rozwoju osobowosci: "wzgl~dne zr6wnowazenie<br />

i zycie usatysfakcjonowane, dychotomizacja i zamkni~cie si~<br />

w zyciu prywatnym, swiadome uzewn~trznienie i Zycie walcza.ce".<br />

Dodaje nadto: "tylko ta ostatnia nie redukuje osobowosci do jej statusu<br />

'dobudowy', daje jej natomiast, na ile to w danych warunkach<br />

historycznych moZliwe, szeroki dost~p do nagromadzonego dziedzictwa<br />

spolecznego i nawet z jego sprzecznosci czyni dynamiczny czynnik<br />

oporu wobec tendencji do spadku stopy post~pu". (s. 524-525)<br />

Autor m6wi 0 mozliwosci. Ale jaki czynnik decyduje, ze jedna z nich<br />

staje si~ faktem? Czym jest 6w dynamizm, kt6ry sprawia, ze czlowiek<br />

przekracza siebie i SWq spolecznq kondycj~? "Jedyna mozliwose<br />

unikni~cia o przez jednostk~ w ustroju kapitalistycznym obu tych<br />

l'af (dychot omizaocja i zamkni~cie w zyciu prywatnym, przyp. J. T.)<br />

polega na tym, ze doznajqc tych sprzecznosci, kt6rych nie jest w stanie<br />

zlikwidowac, znajdzie ona w sobie dose sHy, by przeciwstawic<br />

si~ dychotomizacji. Zb~ dne ttumaczyc, ze sila ta to nie po prostu<br />

'ch~e' przeciwstawienia si~, a wi~c czynnosc naleza.ca do nadbudowy<br />

osobowosci ; odnaleze jq mozna tylko w bazie, tzn. w szczeg61nej wadze<br />

pewnych czynnosci niezdychotomizowanych w ramach sposobu<br />

wykorzystywania czasu". (s. 519-520)<br />

W ten spos6b doszlismy do zr6dla. Zn6w pojawia si~ idea "sHy".<br />

Nie zapominamy oczywiScie, ze sila jest tutaj wpla.tana w logik~ typu<br />

dialektycznego. SHa dziala skokami. Skoki rozwojowe swiadczq<br />

o sileo Dialektyka jest dla Seve'a wylqcznie dialektykq sil: akcja tezy<br />

wywoluje reak cj ~ antytezy, w rezultacie otrzymujemy cos w r odzaju<br />

syntezy spornych sit<br />

Przedstawmy to sobie konkretnie lila przylkladzie czlowieka. Autor<br />

• K . Marks, Tezy 0 Feuer bachu, dz. cyt., S. 6.<br />

665


JOZEF TISCHNER<br />

pisze: "rozw6j zdolnosci jednostki wynika przede wszystkim z przywlaszczania<br />

sobie przez czj:owieka sil wytwarczych". (s. 510) Co znaczq<br />

s~owa: "przY'\vlaszczac sobie"? Autor nic blizej na ten temat me<br />

m6wi. Ale z rozleglego lwntekstu mozemy ,wnosic, ze Ichodzi 0 zapan<br />

owanie nad silami, podporzqdkowaIrie ich sobie, zalWla dni~cie nlimi.<br />

Dqzqc do wladania nad silami, czlowiek dokonuje "poszerzonej reprodukcji"<br />

swej osobowosci. Wszelki opOr wyzwala sil~. Pelnia wyzwolonych<br />

sil oznacza pelni~ osobowosci.<br />

Czyzby heglowska dialektyka splatala si~ tu z nietzscheanskq "wo­<br />

1q mocy"?<br />

Interpretacja poj~cia "przywlaszczenia" jest krzyzowym prob1emem<br />

rozwoju czlowieka. Otoz wydaje mi si~, ze jezeli poj~cie "przywlaszczenia"<br />

rna miec naprawd~ ludzki sens, musi ono bye zwiqzane<br />

a nawet podporzqdkowane poj~ciu odpowiedziatnosci. I 0 to prawdopodobnie<br />

chodzi autorowi. Nie w tym rzecz, co jest a co nie jest<br />

"wlasnosciq" czlowieka, ale w tym, za co czlowiek czuje si ~ lub nie<br />

czuje odpowiedzia1ny. Rozwoj jednostki nie po1ega bowiem na rozw<br />

oju w niej poczucia wlasnosci, czy n awet poczucia wladania, lecz<br />

n a dojrzewaniu poczucia odpowiedzialnosci. Czlowiek jest odpowiedzialny<br />

za cos i wobec kogos. Dzi~ki temu otwiera sip, przed czlowiekiem<br />

swiat wartosci. Sq wartosci, nad ktorymi czlowiek ma panowac,<br />

i Sq wartosci, kt6rym rna byc poddany. Dialektyka sil musi<br />

ustqpic przed dialektykq wartosci.<br />

Jezeli zgodzimy si~ na t~ poprawk~ mysli Seve'a, inne jego koncepcje<br />

stanq si~ dla nas bardziej zrozumiale i blizsze akceptacji. To<br />

wlasnie poczucie odpowiedzialnosci a nie zadne inne wyzwala czlowieka<br />

z "zycia prywatnego", popycha do przezwyci~zenia dychotomizacji<br />

i do podj~cia walki 0 zniesienie wyzysku pracy. Poczucic<br />

odpowiedzialnosci a nie sarno "przywlaszczenie sobie sil" , jest zrod­<br />

}em rozwini~tych osobowosci "w czolowym aktywie ruchu robotniczego"<br />

(s. 524), kt6rymi autor tak si~ zachwyca. Poczucie odpowiedzialnosci<br />

moze istniec tam, gdzie nie rna potrzeby "przywlaszczania<br />

". Mogq tez zachodzic sytuacje, gdy swiadomosc "przywlaszczenia"<br />

nie pociqga za sobq poczucia odpowiedzialnosci. Bywajq nieodpowiedzialni<br />

wlasciciele i wyrobnicy pelni poczucia odpowiedzialnosci.<br />

Autor uzywa termilIlu wysoce wielo:zmacznego. Przywlaszczanie<br />

i poczucie odpowiedzialnosci to dwa zjawiska r6znego rz~du.<br />

Czyrnze jest poczucie odpowiedzialnosci? Jest ono integralnq czp,­<br />

sciq ludzkiej swiadomosci moralnej. Moralna swiadomosc czlowieka<br />

r ozposciera si~ w nim gl~biej ni2: swiadomosc sHy i swiadomosc mozliwosci<br />

dzialania. Ona jest tym czynnikiem, ktory kazdej sile i kazdemu<br />

dzialaniu nadaje kierunek i sens.<br />

Odpowiedzialnosc za wyzwolenie pracy jest zjawiskiem zakorzenionym<br />

w sferze moralnej. Stanowi ona dialektycznq syntez~ prze­<br />

666


MARKSIZM A TEORIA OSOBOWOSCI<br />

ciwi~rurtw : .odpowiedziialnosci wylqczrue za swe sprawy pry,watne<br />

i zrezygnowanego pozbycia siE; wszelkiej odpowledzialnosci. Pier·wsze<br />

i drugie r6wniez posiada charakter moralny. Odpowiedzialnosc<br />

jako taka odnosi czlowieka do swiata i zarazem do niego samego:<br />

jestem odpowiedzialny za cos i zarazem jestem odpowiedzialny za<br />

siebie, za wlasnq odpowiedzialnosc. Zycie "prywatne" polega na tym,<br />

ze czlowiek troszczy siE; wylqcznie 0 wartosci wazne dla niego. Zarazem<br />

wyrasta one z milczqcego uznania, ze tylko osobista moralnosc<br />

ma jakies znaczenie dla czlowieka. Zycie "walczqce" realizuje wartosci<br />

wazne dla kazdego i zarazem wyrasta z cichego uznania, ze naprawdE;<br />

znaczqca jest taka moralnosc, kt6ra rna sens spoleczny. Wyb6r<br />

okreslonej wartosci, okreslonego ukladu wartosci, okreslonego<br />

ethosu, jest zarazem wyborem okreslonej moralnosci. Wybierajqc<br />

okreslonq moralnosc, wybieramy jeden z kierunk6w tworzenia siebie.<br />

Praca kftztaltuje czlowieka. Swiadomooc przywlaszczania takze.<br />

Ale naprawdE; ksztaltuje go dopiero wtedy, gdy czlowiek wybiera<br />

dla jednej i drugiej okreslony sens, to znaczy, gdy wprowadza jq<br />

w swiat swego ethosu.<br />

C6Z wynika z tych twierdzen?<br />

Wynika to, ze specyficznie ludzka dialektyka, dialektyka rzqdzqca<br />

ludzkim rozwojem, nie jest dialektykq sil, lecz dialektykq wartosci.<br />

Rzeczywistym tworzywem, z kt6rego buduje siE; czlowiek, jest nie<br />

sila materii, lecz wartosci, kt6re nadajq sHorn materii kierunek<br />

i sens. Syntezq dwu przeciwstawnych sobie wartosci nie jest nowy<br />

stopien sUy, lecz nowa jakosc rnoraLna. I nie rna tutaj przedzialu na<br />

istotE; istniejqcq poza czlowiekiem i lstotE; istniejqcq w czlowieku.<br />

Tstota czlowieka jest zarazem w !I1~m, jak poza rum: poza nim, jal].m<br />

wartosc, ku kt6rej czlowiek zmierza, w nim - jako jego osobista<br />

moralnosc.<br />

Gl6wnym brakiem ksiqzki Seve'a jest sprowadzanie dialektyki<br />

wartosci do dialektyki sit Tym samym odrywa on calq koncepcj E;<br />

czlowieka od jej pra-ir6dla, jakim u Marksa bylo fundamentalne<br />

doswiadczenie godnosci ethosu pracy. Seve k rytykuje strukturalizm,<br />

padajqc zarazem jego ofiarq. Tam gdzie oczekiwalibysmy od !I1iego<br />

swiadectwa dialeMyce wartosci, otrzymujemy wizjE; struktur, w kt6­<br />

rych punktami wE;zlowymi Sq sily. Marksizm Seve'a, podobnie jak<br />

marksizm strukturalist6w, stal siE; zwyczajnie amoralny.<br />

Stqd klopoty z transcendentalizacjq.<br />

Problemem istotnym czlowieka jako egzystencji moralnej nie jest<br />

pytanie, jak jest mozliwa transcendentalizacja swiata. Czlowiek wykracza<br />

poza swiat aktualny - i to wykracza calym swoim bytern,<br />

a nie myslq tylko lub wyobrazniq - gdy odkrywa, ze zostal wtrqcony<br />

w sytuacj~ moralnego "sponiewierania". Gdy np. uswiadomi<br />

sobie: "oklamano mnie", "oszukano mnie", "zostalem wyzyskany".<br />

667


JCZEF TISCH NER<br />

W t ym momencie daje 0 sobie znac z calq silq pierwotna dialektyka<br />

czucia wartosci: trzeba wyjsc ze stanu "sponiewierania". Transcendentalizacja<br />

wylania si~ w czlowieku jako dialektyczne a priori,<br />

kt6re kaze mu szukac wartosci pozytywnej, ilekroe dotknie go wartose<br />

n egatywna. Ow e, otwierajqce si~ w artosci, "a pr1ori" organizuje<br />

czlowiekowi jego swiat, zanim swiat zacznie organizowae czlowieka.<br />

Problemem istotnym nie jest wi~c pytanie, jak jest mozliwa transcendentalizacja<br />

swiata, ale jak jest mozliwa, spotykana niekiedy<br />

wsr6d ludzi, bezwarunkowa akceptacja swiata klamstwa i 8wiata<br />

wyzysku. J akie sHy i jakie wyobrazenia Sq wladne sprawic, ze gdowiek<br />

w milczeniu przyjmuje swe sponiewieranie? Dlaczego tak pr~dko<br />

godzi si~ na "prywatyzacj~" zycia, skoro jest ona dla niego prawdziwym<br />

upadkiem? Dlaczego cierpliwie znosi SWq dychotomiza cj ~ ?<br />

Wydaje mi si ~, ze L. Seve calq t~ spraw~ stawia na glowie.<br />

W scislym zwiqzku z tym zagadnieniem pozostaje spraWl! religii.<br />

Ateizm rewolucyjny, jak pami~tamy, neguje Boga, aby wydobyc<br />

z czlowieka jeden wi~cej kwant sHy potrzebnej do przebudowy<br />

swiata. Ale problem przebudowy swiata nie jest li tylko problemem<br />

sHy. J est to zarazem problem zdolnosci transcendowania - umiej~tnos<br />

ci wh:l~·nia tego, 00 jest;w swietle tego, co bye powinno a nast~pnie<br />

w swietle tego, co bye moze. Transcendowanie jest podstawowym<br />

zr6dlem i warunkiem mocy, koora przeczuwajqc jutro, zarazem<br />

jutro przywoluje. Przebudowa swiata wymaga nie tylko koncentracji<br />

sil, ale r6wniez swiatel nadziei. Bye moze logika dialektyki<br />

sil postuluje zniesienie Boga-Mocy jako antytezy czlowieka. Ale<br />

zniesienie Boga-Mocy to jeszcze nie koniec dialektyki. Z popio16w<br />

poj~cia m ocy powstaje nowa "jakosc" - poj~cie §wiatla, kt6re jest<br />

bardziej podstawowe niz moc i kt6re... "oswieca kazdego, na ten<br />

swiat przychodzqcego". Swiatlo, kt6re pozwala widziec, choe sarno<br />

jest niewidzialne, sprawia, ze czlowiek odr6znia dobro od zl~ i w ten<br />

spos6b przygotowuje w nim jego nadziej~. To z niej bierze si~ wszelka<br />

sensowna krytyka swiata.<br />

W tym krzyzowym punkcie powstaje perspektywa rzetelnego dialogu<br />

mi~dzy marksizmem a chrzescijanstwem. Dialog rzetelny to taki<br />

dialog, w kt6rym przejawia si~ dialektyka koncepcji zr6dlowej, zatem<br />

dialog zarazem uznajqcy racj~ drugiego, jak poddajqcy krytyce<br />

OWq ra cj~. Nie chodzi ° stwarzanie intelektualnej sielanki. Chodzi<br />

raczej ° to, by niewczesnymi decyzjami nie przecinae dialektyki<br />

owego trudnego ruchu umyslowego, poprzez ktory spelnia si~ w czlowieku<br />

jedna z najwazniejszych jego nadziei - nadziei na prawd~.<br />

J6zef Tischner<br />

668


CHARLES B!RCH <br />

STWORZENIE, TECHNIKA<br />

I PRZETRWANIE LUDZKOSCI<br />

" ...napelniajcie Ziemi~"<br />

Pod rysunkiem usilujqcym podsumowac dose m~tne opinie na<br />

temat przyrostu ludnosci, wyczerpywania s i~ zasob6w i pogarszania<br />

si~ stanu srodowiska oraz pogl~b iania ub6stwa na swiecie, przeczytalem<br />

podpis: "Z czasem zabraknie nam zywnosci do jedzenia,<br />

opalu by si~ ogrzac, a takze powietrza do oddychania... musimy sit;<br />

do tego przyzwyczaic." Zapewne cos w tym rodzaju powtarzal sobie<br />

brontozaurus zmierzajqc ku zagladzie. Jego problem polegal na niezdolnosci<br />

do przystosowania. Nasza techniczna cywilizacja jest brontozaurem<br />

calkowicie nieprzystosowanym do tego, czego wymaga<br />

przetrwarue. JeSli rue uczynimy jej tbardziej przystosowanq, wszyscy<br />

p6jdziemy sladem brontozaur6w.<br />

Na ws t~pie musz~ wyjasnic, co rozumiem przez zagrozenie przetrwania.<br />

Brontozaury nie wygin~ly z dnia na dzien - przeciwnie.<br />

Przeiywaly one stopniowy upadek jakosci zycia przez tysiqclecia.<br />

Jedna za drugq wymieraly cale ich populacje, az wreszcie zakonczyl<br />

zycie ostatni osobnik. W tym tez sensie m6wi~ 0 zagrozeniu przetrwania<br />

czlowieka na ziemi. Zagrozenie to przejawia si~ juz w postaci<br />

pogarszania si~ jakosci zycia. Proces t en rabejmuje wielkie odlamy<br />

ludzkosci, przy czym najbardziej cierpiq najuboZsi. Cale populacje<br />

Sq zagrozone w swym istnieniu. Ostatecznym kresem Itego procesu<br />

moze bye wyg aS ni~ cie rasy ludzkiej.1<br />

Mam zamiar wykazae, ze ziemia nie jes.t juz w stanie utrzymac<br />

tego typu spoleczenstwa, jakie na jej powierzchni budujemy przy<br />

Protesor Charles B1rch jest wykladow.!q blologti 1 lderown1k1em Wydzlalu<br />

Biologii n a Uniwersytec!e Sydney (Australia). Zamleszczamy tekst odczytu wygloszonego<br />

przez nlego na p osiedzenlu plenarnym Zgr omadzenla o g6lnego Smatowej<br />

Rady Kosciol6w w Nairobi, (listopad 1975).<br />

1 Sprawozdanie Komisji do spraw uczestnlctwa KoSciol6w w r ozwoju na posiedzeniu<br />

Komitetu Centralnego SRK, slerp1en 1974, tekst zamleszczony w Studll<br />

Encounter t. 10, nr 4, 1974.<br />

669


CHARLES BIRCH<br />

pomocy nauki i techniki. Spoleczenstwo to ma wbudowane pewne<br />

cechy prowadzqce do autodestrukcji. "Liczenie we wszystkim na<br />

technik~ jest zbyt niebezpieczne - pisze Kenneth Galbraith - moze<br />

to nas kosztowac zycie".2 Powstaje pytanie, czy potrafimy opanowac<br />

samych siebie i technik~, jakq stworzylismy. Nie bt;1dqc pewny odpowiedzi<br />

na nie, nie mogt;1 przesqdzic, czy na dluzszq mett;1 nasza technika<br />

i nasza nauka okaze sit;1 czystym zyskiem dla ludzkosci jako<br />

calosci. Dzit;1ki nauce i technice okreslona mniejszosc w obr~bie<br />

ludzkiego gatunku juz osiqgnt;1la zaspokojenie potrzeb, a los wszystkich<br />

ludzi ewentualnie moglby tez ulec znacznej poprawie, jak to<br />

sprobujt;1 w dalszym ciqgu wykazae. Ale kulturalne, ekologiczne<br />

i w ogole ludzkie koszty nauki i techniki, jakie ludzkosc poniosla<br />

byly ogromne i podobnie jak korzysci - podzielone nierowno. W naszym<br />

sposobie Zycia na ziemi jest cos fundamentalnie nie do przyjp,cia.<br />

Ksit;1ga Rodzaju (w. 28) zawiera trzy dyrektywy - pierwsza to<br />

"bqdicie plodni, mnozcie sit;1". To uczynilismy. Druga nakazuje czIowiekowi<br />

"zapanowac nad rybami w morzu i ptakami w powietrzu<br />

i wszystkimi zywymi stworzeniami na ziemi". Nauka i technika Sq<br />

mocno zaawansowane na drodze do tego celu. Ale trzecia dyrektywa<br />

jest wezwaniem do "napelniania ziemi", czyli do odnawiania jej<br />

zasobow. Tego nie uczynilismy.<br />

Jesli swiat ma utrzymac przy Zyciu obecne cztery miliardy mieszkanc6w<br />

i ponadto nowych ludzi, ktorzy sit;1 narodzq, to ten swiat<br />

musi bye OSZCZE:dzOO1y, uratowany, zachowany na przyszl-ose. Ale czy<br />

jestesmy gotowi zaplacic cent;1 odkupienia ziemi - cent;1, kt6ra oznacza<br />

rewolucyjnq zmian~ wartosci, sty16w Zycia, celow gospodarczych<br />

i politycznych, a nawet samej natury uprawianej przez nas nauki<br />

i techniki? Czy tez przeciwnie - nadal kontynuowac ~dziemy<br />

faustowski uklad: dzis podroz, zaplata pozniej? Dla nas podr6z<br />

b~dzie niestety krotka. Czas zaplaty juz nadszedl.<br />

ZAGRotENIE PRZETRWANIA<br />

Swiat jest jak "Ti'tanic" przed zder,zeniem. G6ra lodowa jest widoczna<br />

Ina kursie. Obserwujemy ,pogarszanie si~ stanu srodowiska przez<br />

wyczerpywanie si~ zasob6w i nasilanie si~ skazet'l, a co za tym<br />

idzie - spadek jakosci Zycia. To jest widoczny wierzcholek; ukrytq<br />

mas~ g6ry lodowej tworzq struktury spoleczne, polityczne i ekonomiczne<br />

oraz duchowe zamieszanie i zagubienie wewn~trzne w kwestii<br />

celu i sensu zycia.<br />

670<br />

I J. Kenneth Galbraith, Thll New IndustrIaL State, London, 1'967, S. 8.


STWORZENIE, TECHNIKA I PRZETRWANIE LUDZKOSCI<br />

Tylko zmiana kursu moze zapobiec katastrofie. Przyw6dcy polityczni<br />

i ekonomiSci uwijajq si~ na pokladzie, lecz kierunek, w jakim<br />

statekzmierza, pozostaje ruezmiendony. TechnologolWie - optymiSci<br />

spodziewajq si~ , ze codzienne drobne zwyci~stwa utrzy<strong>maj</strong>q kryzys<br />

w bezpiecznej odleglosci. Ale Sq problemy, kt6rych nauka i technika<br />

nie potrafi rozwiqzae. Musimy liczye si~ z calq grozqcq nam<br />

g6rq lodoWq; rue tylko z jej widocznym wierzcholkiem, lecz i z ogromnq<br />

ukrytq podstawq.<br />

ZaangazQwanie w t~ prd,blernatyk~ - talk naukowq, jak i gospodar­<br />

CZq i politycznq - stale wykazywane przez Swiatowq Rad~ Koscio­<br />

16w stanowi cenny bodziec dla mnie i dla koleg6w naukowc6w.<br />

Mamy nadziej~, ze Rada nie zrezygnuje ze swych wysilk6w po kilku<br />

wst~pnych latach. Wiele jest do zrobienia, nim Koscioly b~dq rnogly<br />

dowiese, ze powaznie podchodzq do problem6w, jakie w tej dziedzinie<br />

przed lIlami stojq.s<br />

Jako przy;rodnik wi~cej wiern 0 widocznej cz~sci gory lodowej<br />

i () tym chc~ m6wie najpierw.<br />

G6ra ta rna pi~e wierzcholk6w - pi~e fizycznych zagrozen rzuca<br />


CHARLES BIRCH<br />

He zywnoSci moze jeszcze dac ziemia. Ale wiemy, ze w roku 1975<br />

trzysta milion6w ludzi musialo si«: zadowolic zaledwie 2/3 minimum<br />

bialkowego. Sq podstawy do obaw, ze w roku 2010 ludzi w tej<br />

sytuacji ~dzie millard. 6 Swiatowe polowy ryb osiqgn~ly maksimurn<br />

w roku 1970 i odte,d stale spadaje,. Eksperci sqdze" ze spadek ten<br />

spowodowany jest przez nadmierne polowy i zatrucie w6d. 7 Zywnosc<br />

jest tez bardzo nierowno podzielona. Gdyby podzial byl sprawiedliwszy,<br />

wszyscy miellbysmy dose pozywienia zgodnie z postulatarni<br />

dietetyki. Jednq z najbardziej bolesnych nier6wnosci jest "drenaz<br />

bialka", jego odplyw z kraj6w ubogich do krajow zamoznych, nawet<br />

kosztem wyniszczaje,cego glodu w tych pierwszych. 8 Na przyklad<br />

doroczne sprawozdanie Banku Swiatowego dowodzi, ze podczas gdy<br />

spoZycie krajowe w Mall spadlo 0 dwie trzecie podczas suszy w latach<br />

1967-1973, w tym samym czasie wzr6s1 eksport zywnosci z tego<br />

kraju, a mialIl~wicie ~port orzeszk6w ziemnych. Nie wlemy w pelni,<br />

jakie Sq zasoby ziemi w zakresie pallw kopalnych i minera16w, ale<br />

wiemy, ze swiat juz odczuwa brak benzyny, a calkowite zuZycie<br />

energii w swiecie podwajalo si~ co 11 lat 9; dziesi~e najbardziej<br />

uprzemyslowionych kraj6w p ochlania 75 'Pl'Ocent wy·twarzanej energil,<br />

iW tyro same Stmy Zjednoczone az 35 pr,acent. 10 Nie wiemy, skqd<br />

wezmiemy energi~ potrzebnq by utrzyrnac pO~Zne tempo wzrostu<br />

spoZycia. Zdania ekspert6w Sq tu podzielone: nie jest pewne, czy<br />

rozsqdnq jest rzecze, tworzenie dalszych elektrowni jqdrowych, nim<br />

rozwiqzany zostanie problem zabezpieczenia przed sabotazem i kradziezq<br />

oraz problem przechowywania radioaktywnych odpad6w przez<br />

cale tysiqc1ecia.ll Wielu z nas sqdzi, ze rozbudowa urza,dzen ja,drowych<br />

przed rozwiqzaniem tych problem6w to chwytanie za ogon<br />

niesmiertelnego tygrysa. P.r~ dzej czy pomiej nasz chwyt oslabnie,<br />

a rezultat b~dzie smiertelny dla nas. Ponadto swiat bogaty juz obecnie<br />

wytwarza wi~cej energii niz potrafi rozsa,dnie zuzyc. Zachodzi<br />

tu dzikie marnotrawstwo. Pewne nowsze badania wskazujq, ze polityka<br />

zerowego wzrostu spozycia energii bylaby calkiem realna<br />

• Hans Linnemann, F ood for a Dou bling Popul ation. Prelimi nar y Report t o the<br />

Club of Rome, June 1975.<br />

7 1973 Year B ook Of Fisheries Stati stics, oraz p6Zn iejsze sprawozdania. Rzym,<br />

FAa , 1973.<br />

• J. C . Abbott, The Efficient Use Of WorLd Protein Supp!!es, w: FAD Monthly<br />

Bu!1eti n Of AgricuLtur al Economics and Stat';sties, Vol. 21, No 6, 1972.<br />

• A Time to Choose. Energy Policy Project oj the Ford Foundation. New<br />

York, Wiley 1975.<br />

11 Earl Cook, T he Fl ow of Energy i n Industr ial Society , w: Scientific A merican,<br />

t. 2.24 <strong>Nr</strong> 3, 1971, S. 135. '<br />

11 P or. N uclear H earing: F a ctn g u p t o Nucl ear Power w : AntiCipation n r 20,<br />

!\.lay 1975 oraz Report on N u clear Energy w: A ntictpat ion nr 21, Octob e r 1975.<br />

672


STWORZENIE. TECHNIKA I PRZETRWANIE LUDZKOSCI<br />

w SWleCle bogatym.1! Moglaby si~ ona przyczynie do poprawy jakosci<br />

zycia swiata bogatego i zarazem do wi~kszego udzialu biednych<br />

w wykorzystaniu istniej!\cych zasob6w.<br />

Nie w iemy, He jeszcze skaZen ziemia m oZe zniese, nim koniecme<br />

cykle ekologiczne zostanq rozbite. Wiemy, ze suma skazen podwaja<br />

sit: co 14 lat 13 i ze jest hrranica zdolnosci pochlaniania skaien.<br />

Niemal polowa uczonych i tech-nd:k6w uiyiWa swych kwalifiikacji<br />

dla ce16w wojskowych.14 Wyda1lki na zbl'ojenia w krajach rozwijajqcych<br />

s:i~ podwajajq ,si~ co szesc lat.15 Dla calego swiata wyn'OSZq<br />

one teraz okolo 300 miliard6w do1ar6w (wedlug sprawoz


CHARLES BIRCH<br />

Kazdy z czynnik6w jest wazny. 1m wi~cej ludzi, im wyisze spozycie,<br />

im wi~ksze zniszczenie - tym wi~ksze oddzialywanie negatywne.<br />

Zaludnienie podwoi si~ w nast~pnych 35 latach. Konsumpcja<br />

wielu element6w - jaik np. ener:gii - podwajala si~ 00 okolo 10 lat.<br />

Skazenie podwoHo si~ po 14 latach. W rezultacie negatywne oddzialywanie<br />

czlowieka na srodowisko stale rosnie. Ten wzrost nie moze<br />

trwae dalej bez niezwykle powaznych konsekwencji dla ludzkosci<br />

i dla calego stworzenia.<br />

Wiem, ze stwierdzajqc to ryzykuj~ niezadowolenie ludzi i;yjqcych<br />

w swiecie ubogim, poniewaz usiluj~ zamknqc caly swiat w jednym<br />

r6wnaniu zuzycia srodowiska. Zdaj~ sobie spraw~ z mozliwych zastrzezeii,<br />

zwlaszcza zas z obiekcji tych, co widzq w tym spisek bogatego<br />

swiata pragnqcego obnizye stop~ wzrostu w krajach ubogich.<br />

Ale przeciez stawiam spraw~ zupelnie odwrotnie: jestem przeswiadczony,<br />

ze kl'aje ubogie b~dq mogly rozwinqC: si~ prawidlowo<br />

tylko pod warunkiem, ze kraje bogate zredukujq sw6j wklad w bilans<br />

rosnqcego oddzialywania czlowieka na srodowisko. To oznacza<br />

program swego rodzaju "od-rozwoju" (de-development) gospodarki<br />

kraj6w bogatych. Bogacze mUSZq odtqd zye w wi~kszej prostocie,<br />

przyjqc pewne ograniczenia, aby biedni mogli w og6le i;ye dalej.<br />

Swiat nie jest sprawiedliwy. Zgodnie z kryteriami sprawiedliwosei<br />

kazdy kraj jest rozwini~ty nadmiernie, jesli jego stopa i;yciowa przekracza<br />

to, co swiat bylby zdolny zapewnic wszystkim. To jest l'ewolucyjne<br />

poj~cie etyczne. Byloby glupotq przypuszczae, ze swillt<br />

o obecnych strukturach kiedykolwiek dojdzie do takiego podzialu<br />

d6bl'. K'l'aje 0 wie'lkich zasobach a zwla:szcza te, M6re w dodatku<br />

dysponujq wysokq teelmilkq, b~dq w przyszlosci ogromnymi ~ami.<br />

Pot~g'i tej uzyjq, by zdobye sH~ jeszcze wi~kszq. Swiat sprawiedliwy<br />

zaklada zmian~ me tylko w zakresie cel6w stawianych sobie<br />

przez narody, lecz takie zm'ian~ struktur mi~dzyna[!odowego porv.qdku<br />

gospodarczego. Podcms gdy pod wplywem kraj6w rozwijajqcych<br />

si~ swiat zaczyna wy;pracowylWae dragi dojscia do takiego porzqdku,<br />

naszym obowiq~iem jest wypracowywac strategie, kt6re pozw.olilyby<br />

WYWirZee nadisk namraje posiadajqce zasoby, aby zechcialy uzywac<br />

ich w sp;os6b ~odny z dobrem calej luruJkosci. Nie wiem, jakie<br />

to mogq bye stra'tegie. Wiem tylka, ze jeSH ieh ni.e wytllajdziemy,<br />

przysz!oSe ubogiego sWliata b~dzie wyiglqdae bar'dzo poIluro.<br />

R6wnanie negatywnego oddzialywania wskazuje ponadto, ze kraje<br />

rozwijajqce si~ rozpaczliwie potrzebujq lepszego modelu rozwoju,<br />

modelu bardziej sprawiedliwego i mniej nacechowanego marnotrawstwem<br />

niz model obecnie obowiqzujqcy w swiecie bogatym.<br />

Ogromne problemy, wobec jakich staje dzis Japonia, Sq konsekwencjq<br />

slepego nasladowania zachodniego wzoru.<br />

Wreszcie - po trzecie - r6wnanie negatywnego oddzialywania<br />

674


STWORZENIE. TeCHNIKA I PRZETRWANIE LUDZKOSCI<br />

zwraca uwag~ na fakt, iz kazda proba osiqgni~cia rozwoju musi bye<br />

podj~ta jednoczesnie na trzech frontach: ludnosciowynt, konsumpcyjnym<br />

i ochrony srodowiska. Na przyklad samo ograniczenie przyrostu<br />

ludnosci nie przyniesie rozwoju, ale bez niego szanse rozwoju<br />

Sq 0 wiele mniejsze. Docenia to Chinska Republika Ludowa 16,<br />

podejmujqc skuteczne kroki podobnie jak rzqdy kilku innych krajow<br />

rozwijajqcych si~ np. Indii, Indonezji i Egiptu, oraz wielu krajow<br />

rozwini~tych 17. Jednakze wiele rzqdow prowadzi polityk~ ludnosciowq,<br />

ktora moze tylko zaostrzye problem ubostwa.<br />

DWUZNACZNA PRZVSZlOSC TECHNIKI<br />

Mam zamia~' wgryzc si~ teraz niece glE:biej w OWq gorE: lodowq,<br />

aby ukazac powiqzania pomi~dzy fizycznymi zagrozeniami ludzkiego<br />

gatunku a korzeniami obecnego kryzysu. Niekt6re z nich Sq wyraine<br />

i znane, inne dostrzegamy tylko mgliScie.<br />

Oba swiaty, bogaty i biedny, nie mogq si~ obejsc bez techniki.<br />

AJ e tez oba nie umiejq si~ z niq obchodzie. Kraje ubogie Sq zafascynowane<br />

silq techniki. Od strony politycznej widzq, iz sila krajow<br />

bogatych opiera si~ na ich technicznych osiqgni~ciach i oczywiscie<br />

muszq ubiegae siE: 0 udzial w tej pot~dze. Potrzeba im wi~cej techniki.<br />

Ale zarazem nie widzimy jasno, jaki rodzaj nauki, techniki i zarzqdzania<br />

moze naprawd~ przyniese dobrobyt ubogim. Proby czynione<br />

w latach szescdziesiqtych, tzw. dekadzie rozwoju, sprawily,<br />

ze byl to okres niepowodzen. Swiat bogaty zzyl si~ z technikq podporzqdkowanq<br />

poj~ciu post~pu polegajqcego na nieograniczonym<br />

wzroScie produkcji i spoiycia d6br. W istocie obecnie jakosc iycia<br />

w krajach bogatych pogarsza si~ wraz ze wzrostem spoiycia. Nie<br />

wiemy, jak sklonic bogate narody do zredukowania ekonomicznego<br />

wzrostu i mnozenia produkcji dobr materialnych, i jaki typ porZqdku<br />

gospodarczego moze sprawic, aby ta redukcja rozwoju bogatych<br />

przyczynila siE: do rozwoju biednych.<br />

Nauka i technika w sluzbie nieograniczonego wzrostu moze przez<br />

" Dwadziescia lat temu ludnosc Chin rosla w tempie 3 proeent rocznie (czas<br />

podwajania 24 lata). Obeenie sprawozdanla gl0SZ'!, it procent wynosi 1,7 procent<br />

roeznie (czas podwajanla 40 lat). Spadek nastElPuje tak szybko, 1:1: Chiny mog,! stac<br />

siE; plerwszym krajem rozwijaj'!eym siEl, kt6ry dOjdzie do 1 procentu przyrostu ludnose1.<br />

Por. N. Myers, Of All Things People are the Most Precious, w: New ScIentist<br />

t. 65, nr 931, 1975 s. 56-{i9, a takze The Zg75 World Population Data Shllet, New<br />

York, P opulation Referende B u reau.<br />

17 Population POliCy, Socta! Justice and QuaUty of Life, Stt!dll Encounter t. 9,<br />

Ol' 4, 1m.<br />

675


CHARLES BIRCH<br />

jakis jeszcze czas nie doprowadzic do definitywnej k1~ ski, ale wiedzie<br />

nas ona do raju szalenc6w, w sytuacj ~ bye moze bez wYjscia.<br />

Liczqc slepo na technik~ mozemy dac si~ zlapae w technicznq pulapk~.<br />

Dzialae tak, jakby lekarstwem na chorob~ techniki bylo<br />

pomnazanie tej samej techniki, to isc za zaczarowanym fletem entuzjast6w<br />

- az po zaglad~. Nauka i technika rue zawsze b~dq<br />

zdolne dokonae cudu technicz:nego w ostatniej rn:irrlucie przed kl~skq<br />

- techniczny krolik moze nie wyskoczye z kapelusza. Pokladac<br />

ostatecznq wiar~ w nauce i technice, liczye, ze jakos zapewniq one<br />

przyszlosc to poddac si~ magicznej nadziei na wzor wyznawc6w religii<br />

"cargo". Zywnose, energia i inne zasoby mogq nie nadejsc ­<br />

magiczni dostarczyciele mogq nie przybyc. A ponadto techniczne<br />

kroliki nowoczesnego typu zdajq si~ stwarzac wi~cej problemow nii<br />

potrafiq rozwiqzae - Sq obzartuchami 0 ogromnych apetytach i produkujq<br />

obfite, szkodliwe odchody.<br />

Trzeba sobie zdawae spraw~ z tego, kto kontroluje technik ~, poniewaz<br />

ten, kto jq rna pod kontrolq, panuje takze [lad rozwojem.<br />

Wielkie wielonarodowe korporacje dysponujq jednq sz6stq swiatowej<br />

produkcji 18. Panstwa narodowe nie Sq jedynymi pot~gami<br />

i ksi~stwami tego swiata. Roczne obroty pi~ciu najwi~kszych kompanii<br />

naftowych razem wzi~te przekraczajq roczny narodowy produkt<br />

kazdego z wyjqtkiem czterech panstw swiata. 19 Wielonarodowe<br />

korporacje podnoszq SWq produkcj~, tak w swiecie rozwini~tym<br />

jak i rozwijajqcym si~ , lecz ich wytwory zwykle przeznaczone Sq dla<br />

bogatych, ktorzy mogq sobie pozwolic na ich nabycie, a nie dla ubogich.<br />

Chodzi 0 laskotanie podniebienia bogatych, a nie 0 napelnienie<br />

brzuch6w ubogich. Bardzo latwo krytykowae wie1kie korporacje.<br />

Ale nie tak latwo wytIlalezc i zbudowac alterna:tyw~.<br />

Jaka jest rola Koscio16w w tej walce 0 przyszlosc, tak dwuznacznie<br />

ksztaltowanq przez technik~? Byloby calkowitym nieporozumieniem<br />

zachowywae si~ tak, jakby istniala osobna, wlasciwa im plaszczyzna,<br />

zwana duchowq, a obok niej jakaS inna, doczesna, ktOrq<br />

mogq pozostawic innym. To prowadzi do falszywego przekonania,<br />

ze wszystko, co jest d o zrobienia, to zmieniac ludzi, a juz ci przemienieni<br />

ludzie zmieniq swiat. To si~ nie powiocilo. J eZeli zycie<br />

w wielkiej fabryce dehumanizuje, to trzeba zmieniC wlasnie fabryk~<br />

. Odkupienie ludzi musi bye odkupieniem swiata, w kt6rym zyjq.<br />

Kajdany wiqzqce ludzi na calym swiecie Sq zarowno gospodarczej,<br />

politycznej i technicznej, jak i duchowej natury. Walka 0 wy-<br />

Ii Dennis C. Pirages, P aul R. Ehrlich, A rk II. Sociat Response to Envlronmentat<br />

Impera.ttves, Reading, Freeman 1974, s. 234.<br />

11 WilBon Clark , Energy fOT Survival: the Atternatlve to Extinction, Ontario.<br />

Anchor Books, 8. 128.<br />

676


STWORZENIE. TECHNIKA I PRZETRWANIE LUDZKOSCI<br />

zwolenie jest walkll 0 wyzwolenie gospodarcze, polityczne, ekologiczne<br />

i duchowe. Koscioly muszq bye calkowicie zaangazowane<br />

w tt;: walkt;: ; miesci sit;: w tym takze zakwestionowanie wlasnego powi8,zania<br />

ze spoleczenstwem zdominowanym pr zez technikt;:. Rysowanie<br />

linii pomi~ dzy rzeczami nalezqcyroi do cesarza i nalez8,cymi<br />

do Boga jest formq tch6rzliwej rezygnacji. Wlasciwosciq cesarza Sq<br />

tylko jego podle machinacje.<br />

POWSZECHNA ODPOWIEDZIALNOSC<br />

EKOLOGICZNA<br />

Nikt nie zna zarysu nowego porz8,dku swiata zapewniajqcego sprawiedliwose<br />

i przetrwanie. Nikt sit;: tez nie spodziewa, ze go nakresli<br />

zwykly uczony-przyrodnik. Niemniej to wlasnie przyrodnicy powinoni<br />

wskazac pewne ist otne elementy, kt6re wszystkie programy m u­<br />

szq brae pod uw agt;: niezaleZn.ie od przeslanek p olitycznych. Wi~kszose<br />

ludzi nie zdaje sobie sprawy, ze spoleczenstwo zorganizowane<br />

na dotychczasowych zasadach nie moze trwae wiecznie. Nie chodzi<br />

o to, ze upadnq poszczeg61ne struktury spoleczne. Sarno zycie jest<br />

zagrozone - zarowno jego jakosc, jak i samo przetrwanie. R6wnie<br />

realna jest grozba samounicestwienia. Celem min imalnym jest usuni~cie<br />

grozby zniszczenia i pogorszenia jakosci zycia mieszkancow<br />

ziemi, zwlaszcza najubozszych. A wit;:c pierwszym wymaganiem spo­<br />

Ieczenstwa globalnego jest tak sit;: zorganizowae, by zycie czlowieka<br />

i innych stworzen, od kt6rych ludzkie zycie zaleZy, mogio si~ utrzymac<br />

na stale na powierzchni ziemi. Drugie wymaganie to utrzymanie<br />

jakosci zycia pozwalajqcej wszystkim na zycie w pelni ludzkie.<br />

Spoleczenstwo tak zorganizowane, iz moze urzeczyV{istnie oba<br />

te cele nazwiemy trwalym spoleczenstwem globalnym (sustainable<br />

global society) w przeciwiellstwie do obecnego spoleczenstwa, kt6­<br />

rego nie da si~ trw ale utrzymae. W poj~ciu takiego spoleczenstwa<br />

nie rna nic nowego dla przyrodnika. Przez miliony lat zycie na ziemi<br />

rozwijalo si ~ w trwalych spolecznoSciach. No i c6z z tego? - powiecie.<br />

Dla innych moze to nie bye jasne, ale dla mnie jest rzeczq<br />

oczywistq, ze powinnismy cos wiedziee 0 swiecie, w kt6rym zyjemy<br />

i 0 tyro, co umozliwia jego funkcjonowanie. To uwolni nas od zludzenia,<br />

ze istnieje nieskonczona mozliwose konstruowania roznych<br />

"rajow". Wiele z takich rajow opiera si~ na zludzie. Dqzenie<br />

do iluzorycznych rajow prowadzi do ka1astrofy ekologicznej.<br />

Historia tego typu katastrof to historia rodzaju ludzkiego zast~pujqcego<br />

spoleczenstwa nacechowane trwalosciq spoleczenstwami nietrwalyroi.<br />

W ciqz od nowa mamy wsz~dzie do czynienia z takimi fak­<br />

677


CHARLES BIRCH<br />

tami. Nowosciq jest tylko skala - obecnie dokonujemy tego zniszczenia<br />

juz na obszarze calej planety. Nie opowiadam si~ za powrotem<br />

do zlotych wiekow przeszlosci. Twier~ tylko, ze nie ~­<br />

dzie iadnych przyszlych wiek6w, jezeli Illie b~dziemy stosowae si~<br />

do regut, kt6rych dzialanie pozwolilo nam dotrwae do dzisiaj. Dla<br />

ilustracji podam jeden przyklad. Przez miliony lat cienka powloka<br />

zycia wok61 ziemi zwana biosferq utrzymywala i odnawiala zasoby<br />

k onieczne dla swej kontynuacji w spos6b wr~cz cudowny i niezwykle<br />

skomplikowany. Kazda z cZqsteczek tlenu w atmosferze pochodzi<br />

od roslin. Ile razy nabieramy oddechu, powinniBmy za to<br />

podzi~kowac jakiejs roSlinie. Caly tlen w atmosferze przechodzi przez<br />

cykl zyciowy istot zywych co 2000 lat. Kazda cZ1lsteczka dwutlenku<br />

w~gla w powietrzu, glebie i wodzie pochodzi od istot zywych. Caly<br />

dwutlenek w~gla odnawia si~ co 300 lat. TakZe kazda cZqsteczka<br />

wody uczestniczyla w przemianie materii istot Zywych. Cala woda<br />

odnawia si~ co 22 miliony lat. Spoleczenstwo przyrody jest ci~tym<br />

i trwalym spoleczenstwem. Wprawia ona wszystkie czqsteczki w nieustanny<br />

ruch. Tak musi bye nadal - jesli ehcemy istniee dluzej.<br />

Czy to pragnienie zostanie urzeczywistnione ezy nie, zalezy bye moze<br />

od tego, ezy narody zgodzq si~ na harmonijne uzytkowanie dw6ch<br />

istniej1leych po dzis dzien d6br wsp61nego uzytku - atmosfery<br />

i ocean6w. Ostre, ezysto polityezne negocjacje nie zabezpieczaj1l ich<br />

dostateeznie. G16wnym problemem powinno bye utrzymanie w istnieniu<br />

biosfery jako takiej, a nie partykularne interesy. S1ldz~, ze<br />

to bardzo wazne.<br />

Swiat realny sklada si~ ze spoleeznosci zdolnych do trwalej egzystencji<br />

w obr~bie wielkiej trwalej biosfery - takimi spolecznosciami<br />

Sq lasy deszczowe Amazonki i rafy koralowe na Pacyfiku. Przez<br />

miliony lat spolecznosci te nieustannie si~ odnawialy i zachowywaly<br />

sWq samowystarczalnose. Ucz~ si~ od nich. I zar azem przekonuj~<br />

si~ , jak latwo czlowiek odbiera naturalnym spolecznosciom ich<br />

trwalosc.<br />

Spoleezenstwo techniczne jest faktem, kt6ry si~ juz nie odstanie;<br />

w tej czy innej formie b ~ dzie ono ksztaltowae przyszlosc ziemi. Mam<br />

tylko nadziej~ i modl~ si~, aby nie byl to ten typ spoleczenstwa, jaki<br />

wi~kszosc kraj6w swiata tak szalenczo stara si~ u siebie zaprowadzie.<br />

Jezeli zycie sW'iata rna bye utrzymane i ma si~ odnawiae ­<br />

jak to nakazuje Ksi~ga Rodzaju - to warunkiem tego jest nowy<br />

typ nauki i techniki, rZ1ldzony przez nowy typ ekonomii i polityki.<br />

o to wlasnie chodzi w walce 0 zdolne do trwania spoleczenstwo globalne.<br />

Nie osiqgamy go bez radykalnego myslenia i rewolucyjnych<br />

przeksztalcen nauki, techniki, gospodarki i polityki. Decyzje do podj~cia<br />

lez1l nie tylko w dziedzinie gospodarczej i politycznej - S1l to<br />

678


SlWORZENIE, TECHNIKA I PRZETRWANIE LUDZKOSCI<br />

takrZe decyzje czysto naukowe i teehnkzne. Jeslibysmy doszli do<br />

widzenia siebie istotnie w perspektywie globalnej, to dostrzeglibysmy<br />

tak:~e, iz eel ten stawia nast~pujqee wymagania: przyrost ludnosci<br />

musi s i~ zatrzymae przy graniey wydolnosci ziemi lub ponizej<br />

tej graniey - ehodzi 0 przyrost zerowy. Zuzyeie zasob6w musi<br />

bye ustabilizowane na poziomie, kt6ry mozna utrzymae - a wi~e<br />

zn6w zerowy wzrost ilosci spozywanyeh d6br. Zasoby b~dq przydzielane<br />

tam, gdzie Sq najbardziej potrzebne. Nowy rodzaj teehniki<br />

pozwoli uzytkowac je wielokrotnie. Emisja zanieezyszezen b~ d zie<br />

utrzymana ponizej mozliwosci absorbcji - zerowy wzrost zanieczyszczen.<br />

W trwalym spoleezenstwie naeisk spoczywae b~dz ie na<br />

ludziaeh, a nie na rzeezaeh, na podnoszeniu jakosci, a nie ilosepo<br />

Istnieje przepase pomi~dzy modelem biologicznym a rzeczywistosciq<br />

polityezl1q. A jednak trzeba wreszde podjqc kroki we wlasciwym<br />

kierunku. Wymieni~ trzy z nieh.<br />

l O W 1 a s c i w ate c h n i k a. - Nauka i teehnika <strong>maj</strong>q przed<br />

sobq wiele pilnyeh zadan. Realizacja spoleczenstwa zdolnego do<br />

trw ania i otwartego dla wszystkich ludzi ziemi zalezy takze od badan<br />

naukowych. Chodzi przede wszystkim 0 wypr acowanie technik<br />

rolniczych db kraj6w rozwijajqcyeh sip,. Muszq one zapewniac duze<br />

zbiory dz i~ki intensywnej pracy, przy oszc z~dnosci energii i zarazem<br />

bye zdrowe ekologicznie. W swiecie rozwini~tym potrzebujemy<br />

wip,cej i lepszych system6w m asowej komunikacji a mniej sam


CHARLES BIRCH<br />

starzenia sil;) i psucia urzqdzen a takze wysokiego zuzycia energii<br />

(jak w wypadku "zieIonej rewolucji").21<br />

Konwencjonaine przeswiadczenie, iZ nauka i technika Sq neutralne<br />

wobec wartosci, jest kwestionowane na wielu frontach. 22 Uczeni<br />

i technicy powoli dochodzq do wniosku, ze w nauce i technice nie<br />

ma niepokalanego poczl;)cia. W konsekwencji uczeni i technicy ni,<br />

mogq umywac rqk nie interesujqc sil;) skutkami swych odkryc. Sq<br />

odpowiedzialni przed resztq spoleczenstwa za czuwanie nad tym,<br />

aby nauka i technika byly r ozwijane rozsqdnie i wlasciwie. Ocipowiedzialnosc<br />

uczonych dotyczy nie tylko nadqzania za post!;)pem ­<br />

uczeni 0 rozwinil;)tym sumieniu spoleeznym twierdzq, ze muszq kontrolowac<br />

takze sam postl;)p.23 Oczywiscie przejscie od wielkiej techlIloirogM<br />

do technologii z1Integrowanej i dostosowanej nie stanowi srodka<br />

na wszystko. Jest to tylko jeden element koniecznych zmian.<br />

2° Sa m 0 d z i e 1 nos C. - Samodzielnosc nie polega na izolacji<br />

ezy samowystarczalnosci. Jest to rozw6j zdolnosci do autonomicznego<br />

okresiania ce16w i wypracowywania wlasnych deeyzji. Sprawa<br />

aktualna zwlaszeza w tych krajach, kt6re podjqwszy nalezyty wewn!;ltrzny<br />

wysilek mialyby moznosc pokonania n!;)dzy i innyeh utrapien.<br />

Droga do samodzielnosci nie jest latwa. Samodzieinose musi<br />

bye realizowana wbrew mil;)dzynarodowej strukturze wladzy, kt6­<br />

ra - cYtujemy deklaracjl;) UNEP z r. 1974 - "b!;)dzie sil;) sprzeciwiac<br />

tym tendencjom", gdy tylko stanq one na drodze wzrostu i zysk6w.<br />

24<br />

3° W s p 6 I z a le Z n os C. - Narody swiata jeszeze nie zdecydowaly,<br />

ezy ehcq wzajemnej zaleznosci. Jeszcze wciqz panuje mit, ie<br />

kaZdy nared jest osobnq lodziq ratunkowq. A tymezasem istnieje tylko<br />

jeden statek z ealq ludzkosciq na pokladzie - na dziobie pasazerowie<br />

pierwszej klasy, na rufie ei z trzeciej; ale jesli dzi6b lub<br />

a:ufa .p6jdzie pod w OdI;), caly statek zat'onie.<br />

" Samuel M. P arm ar , The Enmronmental and Gr owth Debate tn Astan Perspective,<br />

w : A nt lctpation nr 14, 1973, s. 4-15.<br />

II Brian Easlea, Llberatton and the Atms of Scien ce. An essay on obstacle.<br />

to the buttdtng of a beautl!ut world, rozdz. 10 i 11, Chatto and Windus, 18'13;<br />

David Dickson, Atternattve T echnology and the Potttlcs of Technical Chanlle.<br />

Sydney 1974.<br />

II Ch. Btrch, Sctence looks w ithin ItseLf and tu rns outwa.rd, W: Anticipation nr<br />

10, February 1972, S. 1-11.<br />

te Cocoyoc D eclaration 01 UN EP, 1974, W: Dev eLopment DIaLogue nr 2, 1974,<br />

s. 86-96. deklar acja mowi d alej: "Metody sll dobl'ze znane: celowe utrzymywarue<br />

ukrytej stronniczoscl mechanizm6w rynkowyeh i inne formy manipulaeji ekonomicznej,<br />

wyCofywanie kredyt6w, 1ub ieh wstrzymywanie, embargo, sankcje gospodarcze,<br />

uciekanie I! i~ do wywrotowyeh akcj\ przy utyc\u ail wywiadU, represje<br />

lllcznie ze stOllowaniem t or tur, akcje agresywne, nawet jawIllI lnterweneja".<br />

680


STWORZENIE. TECHNIKA I PRZETRWANIE LU DZKO SCI<br />

Przetrwanie i sprawiedliwosc rozdzie1cza zakladajq inny podzial<br />

zasob6w na lodzi, niz na to pozwala obecny swiatowy system rynkowy.<br />

Ostatecznq przeszkodq w podziale zasob6w jest poj~c ie narodowej<br />

wlasnosci zasob6w, kt6re przypadkiem istniejq wlasnie na<br />

danym terenie. Naduzywamy zasob6w, poniewaz uwazamy si~ za<br />

wlascicieli. Kiedy dojdziemy do widzenia ziemi uprawnej, minera­<br />

16w, ropy i w~gla jakQ cZqstki naleznej wsp6lnocie, kt6rej jestesmy<br />

czlonkami, b~dziemy uzywac ich z nieco wi~k szq dozq szacunku<br />

i 0 wiele bardziej sprawiedliwie.<br />

PRZYRODA, CZLOWIEK· I BOG<br />

Dochodz~ teraz do rzeczy najwazniejszej, kt6rq pozostawHem na<br />

koniec. Jestem przeswiadczony, ze nie dojdzie do przemiany techniki<br />

i spoleczenstwa, jesli nie nastqpi podstawowa zmiana w intelektualnej<br />

i em ocjonalnej postawie czlowieka wobec przyrody. Ernest Schumacher<br />

stwierdzil, ze cierpimy na skutek niedoboru metafizycznego<br />

a nie technicznego. 25 W swiecie nowoczesnym panuje duchowe<br />

zamieszanie w kwestii stosunku czlowieka do przyrody w kulturze<br />

technicznej. Koscioly i teologowie oniesmieleni kulturq s\ovieckq pozostawili<br />

zadanie interpretacji stosunku czlowieka do przyrody mechanistycznie<br />

poj~tym naukom scislym i materialistycznej filozofii.<br />

Koscioly w swiecie bogatym Sq cZqstkq technicznej kultury, a w i~ c<br />

trudno im zajqc wobec niej postaw~ prawdziwie krytycznq. Przewaza<br />

akceptacja dominujqcego swiatopoglqdu; brak jasnych i jednomyslnych<br />

ozna:k sprzeciwu. A gdy ,trqba daje diwi~k niepewn y,<br />

kt6z pocznie przygotowywac si~ do walki? 26.<br />

Dwa zwiqzki trzeba jeszcze jasno podkreslic:<br />

Po pierwsze: zwiqzek pomi~dzy sprawiedliwosciq wobec ludzi i odnawianiem<br />

si~ ziemi; i odwrotnie - mi~dzy niesprawiedliwosciq<br />

i zniszczeniem srodowiska. Ludzie nie troszczqcy si~ 0 ludzi nie<br />

troszczq si~ tez 0 swiat. Przemyslowiec zatruwajqcy atmosfer ~<br />

i smarkacz tnqcy siedzenia w kolejowym przedziale reprezentujq<br />

t~ samq postaw~. Sq ignorantami. Nic ich nie obchodzi poza nimi<br />

samymi. Swiat jest im oboj~tny. "Synowie Izraela, sluchajcie slowa<br />

Jahwe. On bowiem sp6r wiedzie z mieszkancami kraju, gdyz za­<br />

.. Ernest Schumacher, Smat( ts Beauttful: a Study of Economics as if People<br />

Mattered, New York, Harper and Row, 1973.<br />

.. 1 Kor 14, 8.<br />

3- ZNAK 681


CHARLES BIRCH<br />

gin~la wiernose i milose i znajomosc Boga na ziemi. Przeklinaj<br />

klamiq, 1l110rdujq i kradnq, cudzolO'zq, .pO'pelniajq gwalty, a zbrO'dru<br />

idzie za zbrodniq. Dlatego kraj jest O'kryty zalobq i ginq wsZYsc'<br />

jego mieszkancy, zarowno zwier,z polny, jak ptactwo pO'wietrzrl<br />

a {llawet ryby mO'rskie marniejq." 27<br />

Uznawanie troski 0 wyzwolenie ekologiczne za O'drywanie od z·<br />

dania wyzwolenia ubogich opiera si~ na skrzywionym widzeniu pr<br />

blemu. Nie moma osiqgnqe jedneg,o bez drugiego. Czas juz stwie<br />

dzie, ze ruch wyzwoler'lczy jest ostatecznie jeden. Miesci si~ w ni<br />

wyzwolenie kobiet i wyzwolenie m~zczyzn, wyzwolenie nauki i tee __<br />

niki, wyzwolenie zwierzqt, wyzwO'lenie roslin, wyzwolenie powietrzi<br />

i oceanow, lasow i pustyn, gor i dolin. Jak to sformulowal Josepl<br />

Sittler: "Z punktu widzenia chrzescijanskiego JeziorO' Michigan j~ :<br />

ICzy w bolach pO'rO'du O'czekujqc wyzwoleffia z p~t zgnilizny" 28.<br />

W zwiqzku z tymi nO'wymi zadaniami pO'trzebne Sq nO'we wsp6l<br />

ne inicjatywy przyrO'dnikow i etykow. Tego rO'dzaj.u grupa zostal!<br />

niedawnO' utwO'rzO'na przez SwiatO'wq Rad~ KO'sciolow dla przedysku<br />

to'wania etycznych prO'blemow wiqzqcych si


STWORZENIE. TECHNIKA I PRZETRWANIE LUDZKOSCI<br />

wania charakterystyczne dla spoleczenstwa manipulacji. Stworzenie<br />

pozaludzkie traktowane jest tak, jakby swiat przyrody byl tylko<br />

scenq, na kt6rej rozgrywa si~ dramat ludzi. Rosliny i zwier z~ta Sq<br />

dla nas do uzytku. Sq rekwizytami. W kategoriach etycznych <strong>maj</strong>q<br />

wartose czysto instrumentalnq. Ta postawa wobec por zqdku stworzenia<br />

jest calkowicie egoistyczna i arogancka. Jest formq szowinizmu.<br />

Przygotowuje grunt, na kt6rym wyrasta brak wrazliw osci<br />

na to, co czlowiek czyni ze srodowiskiem; dzieje s i~ tak nawet w1.edy,<br />

gdy wnosi si~ do niej niesmialo interpretowanq popraw k~ glo­<br />

SZqCq, ii w swym panowaniu nad przyrodq czlowiek powinien czuc<br />

siE,l wlodarzem, a nie wlascicielem. Postawa ta znajduje oparcie<br />

w zle interpretowanej nauce i w pewnym specyficznym podejsciu do<br />

teologii biblijnej.30<br />

Teologia moglaby odegrae waznq rol~ w przyszlosci, jeSli teologowie<br />

zdecydowaliby si~ w wi~kszej liczbie krytycznie przemyslee od<br />

nowa problem natury i gdyby uczynili to bez l~ku przed konsekwencjami.<br />

W zadaniu tym - tak jak je pojmuj~ - zawiera si~ ponowne<br />

odkrycie jednosci calego stworzenia ludzkiego i pozaludzkiego,<br />

oczywiscie bez poswi~cania zadnej z prawd 0 czlowieku. P owiedzialbym<br />

nawet, ze chodzi 0 odkrycie jednosci stworzenia w swietle<br />

chrzescijanskiego pojmowania czlowieka. Zawiera si~ w tym radykalna<br />

reinterpretacja stosunku czlowieka do przyrody.<br />

Swiat nie jest tak oswojony, jak mamy tendencj~ sqdzic ,pod wplywem<br />

zaciemniajqcych umysl konwencji. Istnieje inne spojrzenie na<br />

swiat, kt6re z braku lepszego okreslenia nazw~ sakramentalnym.<br />

Uwydatnia one subtelne elementy swiata. Spotykamy si~ z tym<br />

spojrzeniem w Ksi~dze Joba w pytaniach zawartych w 38 rozdziale:<br />

Na c6z kwiaty rozwijajqce si~ na pustyni po deszczu? Czy Sq bez<br />

war tosci, skoro ich nikt nie oglqda i nrkomu nde Sq przydatne ? Albo<br />

Psalm 104 - tu B6g zdaje si~ bye tym, kto stworzyl rzeczy dla nich<br />

3amych. Czlowiek jest tylko jednym z ziaren zwiru na wybrzezLl<br />

kosmosu 31. Dwa aspeMy przyrody szczeg6lnie ujawuiajq si~ w jej<br />

sakramentalnej wizji i dzie,ki niej Sq uratowane. Jednym z nich jest'<br />

wewn~trzna war tose stworzen jako takich. Drugim - wzajemna zalezoose<br />

wszystikich byt6w. :ladue z tych podejsc nie godzi si~ z traktowaniem<br />

przyrody tak, jakby byla urzqdzeniem technicznym czysto<br />

uzytkowym. Czemu tylko ludzie mieliby miec wartose wewri~ trznq?<br />

A co nadaje jq samotnemu kwiatowi na pustyni albo sloniom czy<br />

" Hoznorodnosc biblijnych wizJi natury ukazuje H. Montefiore (wyd) , M an<br />

and Natw'o, Colllns, Sydney 1975.<br />

11 Da laze przyklady podaje J. Passmore, Man's Responsibili ty to Natu r e, London,<br />

Duckworth 1974, rozdz. 1.<br />

683


CHARLES BIRCH<br />

wielorybom? Wraz z Johnem Cobbem 32 uwazam, ze tylko zdolnosc<br />

udzielania odpowiedzi (lub w terminach antropologicznych "czucie")<br />

daje wewn~trznq wartosc; chodzi 0 odpowiedz dawanq najszerszemu<br />

srodowisku, w tym takze Bogu... Czy mamy prawo odm6wic<br />

takiej podmiotowosci innym stworzeniom? Oczyma nauki<br />

i w og6le oczyma widzimy tylko zewn~trzny aspekt rzeczy. Nasze<br />

wlasne wn~trze i zaleznose wewn~trZiI1q poznajemy 'kazdy z osobna<br />

w zyciu podmiotowym. Czy mozemy odmowie tego wn~trza innym<br />

bytom ? Spojrzcie na lilie polne... Nawet wrobel nie spada na ziemi~<br />

bez wiedzy Ojca... Nie m6wi~ tego w tym znaczeniu, by Bog mial<br />

si~ zajmowac liczeniem zdechlych wrobli - chodzi 0 to, ze kaide<br />

zycie, nawet zycie wr6bla rna dla Niego znaczenie.<br />

Podmiotowose jest jednym z aspektow bycia stworzeniem, pomijanych<br />

przez techniczne podejscie do przyrody. Drugi taki aspekt<br />

to zaleinosc, nie koniecznose.<br />

Nawet maly samotny k wiat nosi to wszystko w sobie. "Kwiat na<br />

sp~ anym murze... tak maly, lecz gdybym mogl ,pojqc, czym on jest<br />

wr az ze swym korzeniem, caly, wszystko we wszystkim, wiedzialbym,<br />

k im jest Bog i czym bywa czlowiek". W malym kwiatku odgaduje<br />

Tennyson cos z powszechnego uczestniczenia w dzialaniu Boga,<br />

aktualnym tu i teraz.<br />

Opowiesci 0 stworzeniu swiata to nie historie 0 wydarzeniach<br />

z przeszlosci. Mowiq one 0 stosunku zaleznosci, 0 alienacji i odnowie,<br />

ktore teraz si~ dokonujq. Obraz Boga jako artysty, ktory wym<br />

alowal kwiat i opuscil go, jest niewlasciwy. Bog jest nadal w jakis<br />

sposob zaangazowany w egzystencji kwiatu i wszystkiego, co<br />

istnieje teraz. Poti'zebujemy dowartosciowania stworzen opartego<br />

na hierarchii wartosci wewn~trznych (wartosci czlowieka i wartosci<br />

wr6bla), zakladajqcego takze poj~cie praw przyrody pozaludzkiej.<br />

Ocalenie istnien ziemskich zalezy bye moze wlasnie od owego WqSkiego<br />

marginesu wrazliwosci, jakq wykazujq ci, ktorzy ceniq przyr<br />

od~ za cos wi~cej niz poiytek, jaki z niej mamy. To jest wlasnie posiawa,<br />

ktorq Paul Verghese nazywa postawq "akceptacji pelnej szacunku".33<br />

W obr~bie pewnych kierunkow chrzescijanskiej mysli odkrywamy<br />

ten poglqd sak:ramentalny i personalistyczny, zgodnie z kt6rym<br />

stworzenia odpowiadajq na wezwanie srodowiska i utrzymujq si~<br />

" J ohn B. Cobb, Ecology Ethics and Theology w: Herman E. DaJy (wyd).<br />

T oward a Steady State Economy. Read!ng, Freeman 1972, s. 307-320.<br />

" Paul Verghese, Mystery and Mastery. WOTld Council of Churches Conferen<br />

ce on Science and Technology for Human Development, Bukareszt 1974, 00­<br />

k ument nr 10.<br />

684


STWORZENIE, TECHNIKA I PRZETRWANIE LUDZKOSCI<br />

w istnieniu dzi~ki swemu zwiqzkowi z Bogiem Stw6rcq. Jest to<br />

wiklad tradycji wschodniej chrzescijanskiej 34 i w pewnym stopniu<br />

religii azjatyckich.<br />

EKOLOGIA SO GA<br />

W tym mleJSCU jasne si~ stanie dla niekt6rych przynajmniej sluchaczy,<br />

ze idee, kt6re tu wyrazitem, Sq odbiciem myslenia teologicznego<br />

rozwijrunego jako ciqgly proces, myslenia biorqcego powainie<br />

perspektywy nauk przyrodniczych bez depersonalizowania wszechswiata.<br />

Dzi~ki takiej teologii nauczylem si~ cenic przekonanie, iz<br />

obok ekologii swiata istnieje tez ekologia Boga. 35 A. N. Whitehead<br />

podsumowal to w swym stawnym zdaniu: "B6g jest nie p r z e d<br />

stworzeniem lecz z e wszelkim stworzeniem" 36. T~ ekologi~ Bozq<br />

znajduj~ takze w liScie do Rzymian, rozdz. 8, w liScie do Kolosan<br />

r021dz. 1, a zwlaszcza w prologu do Ewa'l1gelli Janowej. Mamy w t ych<br />

tekstach obraz nieskonczeruie czujqcej, wrazhwej natury wewnqtrz<br />

natury. Ta 'Pierwsza r,ozswietla ciemnosci tej drugiej. To, co osobowe,<br />

staje si~ nie Iwyjqtkiem, lecz paradygmatem wszelkieg,o stworzenia.<br />

"Klucz do wszechswiata jako czegos osobowego obecny byt od<br />

poczqtku. W calym procesie nie uczestniczy nic, co by zaistnialo<br />

bez tego swiatla. Swiatlo dochodzqce do jasnosci w czlowieku rozswietla<br />

mroki tego, co jest ponizej osobowego bytu. Ta pelna laski<br />

rzeczywistosc doszla do pelni wyrazu w Jezusie Chrystusie. Nikt<br />

nigdy nie widzial ostatecznej rzeczywistosci Bozej. Lecz ten, kto zyl<br />

najblizej tej rzeczywistosci w jedynej w swoim rodzaju relacji Syna<br />

do Ojca - ten objawil jq nam bez oslony" 37. Nauka odslonila<br />

zdumiewajqcq wsp6lzaleznosc r6znych element6w i fizycznq jednosc<br />

swiata. Lecz Koscioly ze swej strony przewaznie pozostawialy w u­<br />

kryciu duchowq jednosc, kt6ra nadaje sens jednosci fizycznej. Nie<br />

mog~ rozmyslac 0 tym -personalistycznym i unitarnym obrazie stworzenia<br />

bez niosqcego pokor~ poczucia, ze wszystkie stworzenia Sq<br />

bracmi, a ludzka odpowiedzialnosc rozciqga si~ w nieskonczonosc na<br />

cate stworzenie.<br />

" Paul Verghese, The Huma n Presence, Reflections on the rote of hum antty<br />

In t he ev ol v Ing universe (w przygotowanlu).<br />

II Oto kilka przyklad6w tego rodzaju rozwazan: John B. Cobb, God and t he<br />

World, Philadelphia 1969; Charles Hartshorne, A Natural Theology for OUT T Ime,<br />

Chicago 1967; E. H. Peters, The CreatIve Advance, Bethany 1966, Joseph Sittler,<br />

op. cit.<br />

.. Alfred North Whltehead, Process and rea!tt1J, London 1929.<br />

17 Parafraza prologu Janowego w pracy J. A. T. Roblnsona ExploratIon Into<br />

God, London 1967, S. 98-99.<br />

685


CHARLES BIRCH<br />

Czy Koscioly mogq dalej mi1czec 0 tych sprawach? Czy przebudzi<br />

je r osnqca dezorientacja we wlasnych szeregach i w swiecie swieckim?<br />

Potrzebne jest nieul~kle poszukiwanie sensu jednosci przyrody,<br />

czlowieka i Boga w swietle tak nauki, jak i szerszego ekumenizmu<br />

obejmujqcego tak:~e afrykanskie i azjatyckie idee kulturalne.<br />

Wtedy Kosci{)ly zobaczq jasniej niz dotychczas calq SWq odpowlcdzia1nosc<br />

za lIlapelnianie ziemi p6ki czas - aby sluzyla ludziom i calemu<br />

stworzeniu. Jesli mamy przelamac barier~ ub6stwa w imi ~<br />

dobra dw6ch trzecich ludzkosci, jezeli mamy nadal zamieszkiwac<br />

zi emi~ - potrzebna jest rewolucyjna zmiana w stosunku ludzi do<br />

ziemi i do innych ludzi. Koscioly calego swiata mUSZq teraz zdecydowac,<br />

czy chcq w tej rewolucji uczestniczyc czy nie.<br />

Charles Birch<br />

tlum. H. Bortnowska<br />

686


RENE BUREAU <br />

CZARY BlAtYCH<br />

ANTROPOLOG ZASTANAWIA SI~<br />

CYWILlZACJJ\ ZACHODNIf\<br />

NAD<br />

Kontestacja etnologii jest dzisiaj modna. C6Z porabia ten bogacz,<br />

razem ze swojq udawanq niewinnosciq wsr6d gospodarczo nierozwini~tych?<br />

W Trzecim Swiecie obecnosc ekspert6w, ekonomist6w<br />

czy instruktor6w jeszcze jakos uchodzi, ale po c6z ten obserwa tor,<br />

r zek omo w sl'llzbie nauki, kt6ry przychodzi badac archeologie instytllcji<br />

przestarzalych - a wi~c gardzi swoimi gospodarzami - albo odkrywac<br />

czlowieka w stanie nieskazonym na tIe spoleczenstw nieskazonych<br />

konsumpcjq - a wiE:c jest szkodliwym naiwniakiem? Sama<br />

zasada jego obecnosci jest problematyczna: jakim prawem pochyla<br />

si~ nad spoleczenstwem podobnie jak entomolog nad mrowiskiem?<br />

Nie bE:d~ przeprowadzal samoobrony, przynajmniej nie b~d~ si~<br />

wprost tlumaczyl, dlaczego obralem sobie zaw6d antropologa, bo<br />

musz~ wyznac, ze te wszystkie zakwestionowania nie pogrqzyly mnie<br />

(jak dotqd) w poczuciu winy. Chcialbym tu - i z g6ry przepraszam<br />

za osobisty ton tego artykulu - zdac spraw~ z marszruty, kt6ra mnie<br />

doprowadzila do postE:powania odwrotn ego od tego, jakie zawczasu<br />

przewidywalem. Faktycznie, odk qd opuscilem AfrykE:, w chwili gdy<br />

repatriacja wydala mi si ~ konieczna, zostalem jak gdyby wbrew<br />

sobie pogrqzony w antropologii Zachodu. Nie b~d qc ani Huronem<br />

Woltera ani Persem Monteskiusza, nie zamierzam udawac cudzoziemca<br />

we wlasnym kraju, ale rzeczywiscie odczuwam, ze przyszedlem<br />

skqdinqd. Scislej: jestem w dalszym ciqgu obcym u siebie,<br />

tak jak bylem obcym w afrykanskich wioskach. Jeszcze scislej :<br />

pierwsze spojrzenie na "dzikich" (uZywano jeszcze powszechnie tego<br />

okreslenia, kiedy wyruszalem po raz pierwszy) zmienilo kierunek<br />

zgodnie z logicznym cofni~ciem si~ perspektywy i obr6cilo si~ ku<br />

krytycznej obserwacji mojego wlasnego spoleczenstwa. Schwytany<br />

w potrzask metodycznego dystansu, z Syriusza, na jaki chcialem si ~<br />

wdrapac, uleg-lem fascynacji moim rodzimym kontynentem. J ezeli<br />

zamilowanie do egzotyki bylo motywem moich pierwotnych badan,<br />

687


REN~ BUREAU<br />

to obecnie to samo zamilowanie sprawia, ze az mi slinka cieknie na<br />

widok cywilizacji, ktora mnie wypiastowala...<br />

W jakis nieuswiadomiony sposob chcialem Afryce przyniesc moj<br />

swiat. Pierwszy krok : poznac rozmowc


CZARY BIAlYCH<br />

systemu spolecznego i swojej wizji swiata. A gdyby to wszysUko,<br />

czym zywi si~ nasza pycha, mia10 bye tyl1ko wzgl~dne, tymczasowe,<br />

uboczne, kruche.. kto wie czy nie skazane na zaglad~? MH rozwoju,<br />

szerzany przez Bialych, jest tak pot~Zny, ze supremacji cywilizacji<br />

zachOidniej nikt nie osmiela s i~ otwaroie stawiac w stan oS'karzenia.<br />

Gotow jestem jednak tutaj s'wiadczyc, ze w uk ryciu SCl dokonywane<br />

inne wybory spo1eczne, a ICjiczy si~ z nQmi globalne odrzucenie swiata<br />

przemyslowego, nie tylko jesli chodzi ,0 jego dominacj~ , ale rownieZ<br />

0 jego system wartosci. K!ontestacja systematyc:m1ych produktywimlow,<br />

ktorCl chc~ wyjasniac i wzbudzac, jest bardziej radykalna.<br />

•<br />

Moje pobyty w wioskach afrykanskich doprowadzily mnie do<br />

pierwszego, podstawowego stwierdzenia: ludzie, ktorzy nie wymyslili<br />

nawet k ola, ani uprawy przy pomocy za prz~gu; spoleczenstwa, ktore<br />

porozumiewajCl si~ bez pisma ; grupy, ktore dokonujCl wymiany wIasciwie<br />

bez pieni~dzy - przezywajCl peIne czlowieczenstwo; oni sCl<br />

cywilizowani bez cywilizacji. Bez panstwa, bez szko1y, bez badan<br />

naukowych, bez Koscio1a ... te wielkie rody, ktore bynajmniej nie<br />

<strong>maj</strong>Cl poczucia, ze zlozonosc ludzka je przerasta, podejmujCl zagadnienia<br />

w1adzy, wiedzy, materialnego przetrwania, i smierci... w sposob<br />

elegancki i wyrafinowany. Ilez to razy m6wilem sobie: czy<br />

jest w moim kraju taka grupa, gdzie lepiej zrozumiano by i uchwycono<br />

moje intencje i oceniono moje postawy, gdzie wymierzono by<br />

stopien mojej autentycznosci i przyj~to by mnie w moim charakterze<br />

cudzoziemca? W pewnej wiosce plemienia Fango jest zwyczaj, ze<br />

kilku m~zczyzn czatuje w centralnej chacie: wybiera si~ takich, ktorych<br />

wzrok jest na tyle przenikliwy, ze w sposobie poruszania si~<br />

i w t warzy przybysza potrafiCl wykryc rodzaj jego zamiarow i natur~<br />

jego ukrytych mysli. Europejscy kierownicy przedsi~biorstw nie<br />

wyobrazajCl sobie, do jakiego stopnia sCl mierzeni, oceniani i precyzyjnie<br />

badani przez swoich afrykallskich podw1adnych.<br />

Gdziez naiwnosc i zapoinienie tych "wielkich dzieci", jal5:ie mi<br />

zapowiada1y moje wst~pne lektury? Moi rozmowcy przejawiali osobowosc<br />

bogatCl, zlozonCl, spoistCl. Czlowiek ze wsi, nie posiadajClcy<br />

calego aparatu poj~c wypracowanych przez naukowCl psychologi~,<br />

inwestuje swojCl inteligencj~ w znajomosc czIowieka i jest absolutnie<br />

zdolny do zrozumienia i nawiClzania kontaktu z drugim. Czyz<br />

jest uzdolnienie, ktore byloby wyzsze od tego?<br />

J ako dodatek do owej subtelnosci w pojmowaniu drugiego uderzyla<br />

mnie jeszcze inna cecha: calkowity brak wulgarnosci. Szacunek<br />

dla drugiego jest seisle zwiClzany z zainteresowaniem, jakie<br />

689


REN£ BUREAU<br />

si~ wobec niego odczuwa. Chociaz bylem cudzoziemcem, nie stalem<br />

si~ nigdy przedmiotem agresji; grozilo mi raczej, ze nie b~d~ wiedzial<br />

tego, CO si~ 0 mnie mysli. Podczas prowokowanych przeze mnie<br />

spotkan Bialych i Czarnych, kiedy jednych i drugich prosilem, by<br />

spokojnie wypowiadali zdanie, jakie <strong>maj</strong>q 0 sobie, Czarni bardzo<br />

c z~sto zarzucali Bialym brak dyskrecji. Zarzuty te dotyczyly sprawy,<br />

kt6ra wydaje mi si~ zasadnicza: my stale gwaicimy prywatny, intymny<br />

i sekretny charakter stosunk6w mi~dzyosobowych w imi~<br />

innego rodzaju imperatyw6w; post~pujqC w ten spos6b, popeiniamy<br />

- zdaniem Afrykan6w - profanacj~, poniewaz tajemnica stosunk6w<br />

pomi~dzy m~zczyznami (i kobietami!) wymaga jak gdyby<br />

sakralnego poszanowania. W samej tylko pIaszczyznie seksualnej:<br />

stosunki pod golym niebem Sq w wielu regionach uwazane za powazne<br />

wykroczenie. Europejczyk jest pod wzgl~dem spolecznym<br />

oceniany jak przyslowiowy sion przechadzajqcy si~ po skladzie porcelany.<br />

wyaaje mi si~ , ze zwoma zaczqlem pojmowac sens wierzenia<br />

rozpowszechnionego w calym czarnym swiecie ; czarownictwa 1. To<br />

wierzenie poczqtkowo wydawalo mi si~ rzeCZq najbardziej charakterystycznq<br />

dla poganstwa i irracjonalnosci. Dzisiaj wydaje mi si~<br />

ono kluczem do calej cywilizacji agrarnej. Kryje si~ w nim precyzyjna,<br />

realistyczna i skuteczna wizja swiata.<br />

We wszystkich j~zykach afrykanskich, z ktorych znam zaledwie<br />

po kilka sl6w, istnieje termin okreslajqcy szczeg61nq ukrytq moe<br />

i nosieieli tej moey. Zamiast nazwy "czar.ownicy" (sorciers), nazwy<br />

dwuznacznej, kt6ra w j~zyku franeuskim obejmuje osoby tak prywatne<br />

jak publiezne, poslugujqce si~ tajemnq mocq - tlum::lczqC to<br />

wyraienie wolalbym uzyc slowa "nadludzie". Ieh wIadza rzeczywiscie<br />

umieszcza ieh ponad stanem czlowieezym: ich wiedza przerasta<br />

wiedz~ og61u, a ieh zdolnosei pozwalajq im nie przejmowac<br />

si~ ograniezeniami ezasu i przestrzeni.<br />

Niewazne Sq tu szezeg61y dotyczqce nabywania tej wladzy i sposobaw<br />

jej uzywania; sprawq zasadniczq jest swiadomosc, ze oskarzenie<br />

0 nadludzkosc stale ciqzy nadezionkami wioskowej spoleeZlIlosci<br />

o ile tylko .przejawiajq ani jakqs oryginalnosc w zaehowaniu, a szczeg6lnie<br />

0 ile cieszq si~ nadmiarem zamoznosci, szez~seia, powodzenia,<br />

wiedzy, wladzy... w por6wnaniu z og61em, ik>t6remu to nie przynosi<br />

1 M6wilem ju;: 0 tym VI innym artykule z 1967 roku; byl on poSwi~ ony<br />

ruchom profetycznym, VI kt6rych. mi


CZARY BIAl YCH<br />

korzysci. Dzieje si~ tak, jak gdyby ten, kto wi~cej posiada, byl automatycZ'l1ie<br />

podejrzany 0 ograbienie kogos innego. Forma tej grabiezy<br />

jest Illajcz~sciej pojmowana pod symbolem ludozerstwa.<br />

Kazdy z nas moze bye tak podejrzewany. Trzeba koniecznie pojqe,<br />

ze istnienie nadludzi jest przede wszystkim uwazane za rzecz<br />

w jakis sposob normalnq. Bez n ich spoleczenstwo nie mogloby funkcjonowae,<br />

gdyz potrzeba nam jakichs mistrzow, jakichs specjalistow<br />

wiedzy 0 rzeczach zakrytych; a nie mozna choeby troch~ zapanowae<br />

czy choeby bardzo skromnie przeniknqc niezliczonych tajemnic<br />

swiata, a zwlaszcza tajemnic plodnosci, choroby czy smierci<br />

bez takiego czy innego uczestnictwa w tej sprawie boskiej mocy. Zaprzyjazniony<br />

wiesniak powiedzial mi: "Jedynie glupiec moglby nie<br />

chciee bye czarownikiem". Co moglbym tak przelozye: ambicja<br />

jest u kazdego czlowieka czyms normalnym.<br />

A przeciez niech tylko jakies nieszcz~scie spadnie na grup~, natychm<br />

iast organilizuje si~ polowarue na nadczlowieka, ktore trwa, dopoki<br />

winni nie zostanq wykryci i wyeliminowani. Po przekroczeniu<br />

progu tolerancji otoczenia obecmose nadczlowieka jest uznana za<br />

absol'l.ltnie zgubnq. DziWllle to jest wierzenie: pewnCl kategori~ istot<br />

ludzkich, uznawanych s kqdinqd za potrzebne i godne zazdrosci,<br />

(w Kamerunie istnieje wyrazenie, ktore kh okreSla jako jedynych<br />

"pelnych ludzi") akceptuje si~ tak niech~tnie. Jak to zrozumiec,<br />

ze ten szczegolny stan wzasadzie dost~pny dla kazdego jest rowl1oczesnie<br />

przecimiotem ,prawie niepohamowanego pragnienia i zasadniczej<br />

Illieufnosci?<br />

Odkrycie pewnego mitu 0 powstaniu swiata pomoglo mi lepiej<br />

dostrzec natu r ~ owej sprzecZ>."losci.<br />

•<br />

Na poczqtku byla zazdrose.<br />

Oto w przesadnie suchym skr6cie tresc mitu plemienia Fango,<br />

przekazywanego w religii Bwiti, kt6rq badalem na miejscu. B6g<br />

daje istnienie dwom braciom i siost1'ze, a jako czwarty pojawia si~<br />

Evus, powstaly z pierwotnego lozyska. Kazde z nich ma wlasnq<br />

cZq s tk~ swiata: Evus mieszka w bagnach lesnych. Najstarszy syn rna<br />

za zadanie wytwarzanie przyrody i istot podobnych do boga. Jego<br />

siostra zazdrosci mu i przekracza zakazanq granic~, zeby si~ spotkac<br />

z Evusem. Ten podsyca zazdrosc kiebiety i wprowadza jq w sprawy<br />

pId : "B~dziesz mogla tworzyc ludzi, jak tw6j brat". Najstarszy<br />

brat sic: gniewa. Ale kobieta popelnia kazirodztwo z srednim bratem<br />

i rodzi ludzi smiertelnych. Evus w dodatku uczy sredniego brata<br />

kowalstwa i wytwarzania przedmiot6w.<br />

A wic:c sprawy plci, kazirodztwo, techruka i Srnierc Sq stowarzyszo­<br />

691


REN~ BUREAU<br />

ne. B6g-ojciec wycofuje si~, mOWl'lC: "Skoro tak, to nad swiatem<br />

blidzie panowalo prawo Evusa i kobiety". Od tej pory, istoty ludzkie<br />

dziel'l si~ na trzy kategorie: nosicieli osobistego evusa - to Sll<br />

znawcy nocy i zjadacze dusz; na przeciwnym kraricu znajdujq si~<br />

niewinni, obcy evusowi, kt6rzy nie mog'l ani zdobye wladzy ani<br />

nagromadzie bogactwa; p omi~dzy nimi jest stan posredni; stan ten<br />

zna evusa, ale nie uzywa jego wIadzy dla wlasnej korzysci i pozwala<br />

wsp6listniee nosicielom evusa i niewinnym.<br />

Mit stwierdza wiliC, ze ludzie wsp6lzawodniczq ze sobq; podzial<br />

seksualny, produkcja i gromadzenie d6br stwarzaj'l nier6wnosci;<br />

przyczyna tego stanu rzeczy kryje sili w wynaturzonej woli czlowieka<br />

nastawionej na nasladowanie mocy boga. Smierc jest karq<br />

za tli zazdrosc. Ale sprawy powinny byly, mogly i moglyby jeszcze<br />

ulozyc si~ inaczej. Panowanie Evusa nie jest nieuchronne. Najstarszy<br />

brat moze na nowo podjqc swojq rol~ , a przeciwne naturze wsp61­<br />

zawodnictwo moze znikn'lc. Wystarczyloby zaprzestac bawic si~ w<br />

boga i pozostac na swoim miejscu, na miejscu stworzenia. CenCl<br />

powrotu do pierwotnej natury czIowieka, to znaczy do pocz'ltkowej<br />

niesmiertelnosci, jest zniesienie wszystkich nier6wnosci, odrzucenie<br />

wszelkiej hierarchii, wyrzeczenie si~ systematycznego przeksztak<br />

ania zelaza i rzeczy naturalnych. .<br />

Ta spoista wizja swiata dostarczyla mi odpowiedzi na postawione<br />

wyzej pytanie. Istotnq aspiracj'l czlowieka jest stae si~ jak bOg,<br />

pan wszechSwiata ; ale ta aspiracja jest pokusq, a jej realizacja to<br />

zabieranie bogu zamiast otrzymywania od niego, czyli odwracanie porZqdku<br />

i Iamanie jedynego prawa idealnej ludzkosci, jakim jest prawo<br />

rownej wymiany (a przeciw temu prawu wykracza i kazirodztwo<br />

2 i gromadzenie. d6br).<br />

Spoleczeristwa ~parte na czarownictwie, biorq na Eerio t~ alIla1iz~:<br />

s'ldzq one, ze nier6wnosci Sq zle same w sobie. Te spoleczenstwa zabijajq<br />

pretendent6w do nadludzkosci, to znaczy wyznawc6w wsp61­<br />

zawodnictwa, glosicieli prawa silniejszego, swiadomych i zorganizowanych<br />

ciemi~zycieli drugich i ludozerc6w. Jezeli ich nie zabijajq,<br />

to robiq co mog'l, zeby ich unieszkodliwic. Nie mam tu dose miejsca,<br />

by szczeg610wo pokazae znaczenie niezliczonych ruch6w profetycznych,<br />

jakie skupiaj'l dziesiqtki milion6w wiernych w czarnej Afryce<br />

i w reszcie Trzeciego Swiata. Ruch Bwiti zrobil na mnie na j wi~ksze<br />

wrazenie przez sw6j radykalizm: wtajemniczeni, w nieslychanej rytualnej<br />

scenerii, wprowadzajq w czyn wszystko, by wykorzenie Evusa<br />

ze swiata i by zrealizowae zycie, to znaczy usun'le z ziemi smierc.<br />

'Wiadomo, ze L evi-Strauss w yk azal, ze zakaz kazirodztwa jest negatywnym<br />

obllczem prawa wymiany pomi~dzy r6Znymi rodzinami. na kt6rym to prawle<br />

zbudowane jest spoleczenstwo ludzkie.<br />

692


CZARY BIAlYCH<br />

NajwiE:ksi nosiciele smierci - bo trzeba nazwac Bialych ich wlasciwym<br />

imieniem - przyszli i zagarnE:li terytoria, spoleczenstwo<br />

i umysly. Przechodz~ teraz do istoty tego, czego si~ dowiedzialem<br />

o mojej wlasnej cywilizacji. W Afryce, wsz~dzie gdzie tylko moglem<br />

przeprowadzac badania; moglem sobie zdac spraw~, ze Biali Sq odbierani<br />

przede wszystkim jako czarownicy, to znaczy jako falszywi<br />

bogowie, lub.- co na jedno wychodzi - jako rzekomi ludzie, jako<br />

istoty, kt6re wybraly panowanie za pomOCq jawnej konkurencji, zamierzonego<br />

wsp61zaw.odnictwa, przyjmowanej nier6wnosci i system<br />

atycznego niszczenia drugich. Sama logika wskazuje, ze podsta­<br />

WOWq instytucjq Bialych jest aparat wojskowy. Ich zamiar zawladni~cia<br />

przyrodq prowadzi ich do zawladni~cia czlowiekiem.<br />

Ten odbi6r cywilizacji zachodniej jest oczywiscie bardziej rozproszony<br />

i mniej ostry od tego, co tu wylozylem. Ale przejawia s i~<br />

w wielorakich formach, z kt6rych najcz~stsZq, jak mi si~ zdaje, jest<br />

spontaniczne wynaturzanie importowanych instytucji: odwr6cenie<br />

r oli pieniqdza przez korupcj~, przesuni~cie roli krzyza i wody<br />

chrzcielnej ku magii, karykaturowanie panstwa przez zachowania<br />

w stylu Idi Amin Dady, az po degradacj~ poj~c ustalonych w glosowaniach<br />

na forum Narod6w Zjednoczonych, gdzie utozsamiono syjonizm<br />

z rasizmem.<br />

•<br />

Szkola zycia wioskowego doprowadzila mnie do rezygnacji z moich<br />

pretensji do znajomosci czlowieka i spoleczenstwa. Coraz bardziej<br />

razilo mnie wyrazenie "kraje nierozwini~te " , i coraz bardziej wydawalo<br />

mi si ~ , ze nie nalezaloby m6wic "nierozwini~te" - co jest<br />

odwolywaniem siE: do ukrytego ewolucjonizmu - ale "inaczej rozw<br />

ini~te " - co jest odwolywaniem si~ do systematycznego relatywizmu<br />

kulturowego. Dzisiaj na spoleczenstwa odmienne od mojego patrzE:<br />

jako na takie, kt6re zrobily inny wyb6r: ~b6r zapobiegania 3<br />

n ajwi~kszemu ryzyku nier6wnosci, zawartemu we wsp61zawodnictwie.<br />

Raczej wyrzec si~ odkryc naukowych i technicznych niz z calq<br />

pewnosciq zmierzac ku zagladzie. Pewna obserwacja bardzo mnq<br />

wstrzqsnE:la: grupa dzieci bawila si~ wytwarzaniem jakiejs maszyny,<br />

opartej ila najpr·ostszej mechanice - na pedale i korhie ­<br />

zjawili si~ bardzo rozgniewani rodzice i 'kopniakami rozbili budowany<br />

przedmiot, m6wiqc: "Dzieci, kt6re tak robiq Sq zle; pewnego<br />

dnia porzucajq swoje rodziny i opuszczajq rod2Jic6w".<br />

Po st~p jest zagrozeniem dla solidarnosci z r.odzicami; r.ozsadza<br />

wsp61noty etnkzne i plemienne, a nawet podstawowq, rodzin~, po­<br />

• Stawiam pytanie W odniesieniu do medycyny: czyz nie j est zgodne z logik'l<br />

naszego systemu, ze medycyna n asza nie jest prewencyjna ?<br />

693


REN£ BUREAU<br />

przez grE: przestrzennej i spolecznej ruchliwosci: ambicja syna kaze<br />

mu gardzic ojcem; to otwarta droga do indywidualizmu. Chyba to<br />

wlasnie chcieli powiedziec owi rodzke swoim przemysmym dzieciom.<br />

Zresztq jest siE: zawsze zdziwionym, kiedy siE: widzi u Afrykaalow<br />

brak podziwu dla najwymyslniejszych produk,tow inowoczesnej techniki,<br />

jak gdyby niejasn o czuli, ze ta cena ludzka, jakq je oplacO'l1 o,<br />

odejmuje :im ich wewn~trznq wartosc. Danina, jakq trzeba zaplacic<br />

w postaci zachwiania rownowagi spolecznej wydaje ilrn siE: przesadncl;<br />

przynajll1miej dzieje siE: tak, jaikgdyby mieli oni swiadomosc ie<br />

przyjdzie moment odplaty. Lepiej w i~c skuc Prometeusza zanim si~<br />

on nie dorwie do ognia z nieba.<br />

•<br />

Wybor zapobiegania nierownosciom ujawnia si~ obrzE:dowo w of ierze<br />

4; zwyczaj urzqdzania kosztownych ceremoni'i, "potlatch", prestizowe<br />

inwestycje, rytualne niszczenie d6br, zabijanie koz16w ofiarnych<br />

a takze to wszystko, co Europejczycy wzgardliwie nazywajcl<br />

pasozytnictwem rodzinnym - a przede wszystkim egzekucje czarownik6w,<br />

to wszystko Sq sposoby, by przemoc zniszczyc w zarodku i by<br />

ukrocic nie kontrolowane przywileje. Ale odwrotnq stronq tej postawy<br />

systematycznej ostroznosci jest atmosfera nieustannej podejrzliwosci<br />

i zazdrosci, ciqzqca nad srodowiskiem wiejskim.<br />

Kazdy wie, jak niebezpieczny jest sukces. Psyehiatrzy CZE:sto spotykajq<br />

student6w, zapadajqcyeh na neurozy z ehwilq otrzymania dyplomu,<br />

ktory ich stawia ponad ojcem lub starszym bratem. Licealisci<br />

nieraz IItarajq siE: uniknqc powrotu do wioski na wakacje, gdyz ieh<br />

pretensja do uzyskania statusu Bialyeh moze siE: stac powodem ukarania,<br />

w ostatecznosci nawet otrucia. Rodzina zbyt liczna i zbyt zdrowa,<br />

szczeg6lnie urodzajne pole, poziom iycia ponad przeci~tnq, zbyt<br />

ladna zona, zbyt stale stosunki z Europejczykami, osiqgni~cia sportowe...<br />

skazujq jednostk~ na nieufnosc lub na ostracyzm bliskich.<br />

Psychiatrzy znajq r6wniez niezliczone ofiary manii przesladowczej:<br />

to ten lub tamten sprawil, ie jestem impotentem, ie muja zona jest<br />

bezplodna, ze m6j motor nawala; to ten lub tamten przezera m6j<br />

brzuch czy wysysa mojq krew... Pewien przyjaciel, wyznawea religii<br />

profetycznej, tak mi kiedys wyjasnial, na czym polega istotna r6znica<br />

pomi~dzy Europejczykami a Afrykanami: "Dawniej, u was we<br />

Francji wszystkie domy na wsi byly parterowe. J akis czlowiek, ambitniejszy<br />

i bogatszy od innyeh, postanowil wybudowac pi~tro na<br />

swoim domu. J ego sqsiedzi mu zazdroscili. I powiedzieli: J ak tak, to<br />

' R. Girard w La VIolence et Ie sacre doskonale wykazal, ze celem zlozonej<br />

ofiary jest odwr6cenie przemocy i rozbrojenie jej zawczasu.<br />

694


CZARY BI..lYCH<br />

my sobie wybudujemy dwa pi~tra na naszych domach. A gdzie indziej<br />

inni wybudowali trzy pi~tra... I tym sposobem wasze miasta<br />

wspinajq si~ coraz wyzej ku niebu. lunas jest podobnie. Prawie<br />

w kazdej wiosce znajdzie si~ jakis ezlowiek, ktory do swojej ehaty<br />

ehee sobie dobudowae cementowe schody, zeby jq podwyzszye,<br />

a dach jej pdkrywa blaehq. I sq,siedzi rou zazdroszczq: J ak to? On<br />

chce bye ezyms lepszym od nas! - Ale my post~pujemy inaezej,<br />

Umiemy s i~ tak urzqdzie, zeby ten czlowiek nigdy nie mogI zamieszkae<br />

w swoim pi~knym domu. W naszych wioskaeh nieraz mozesz<br />

zobaezye ruiny takieh solidnie budowanyeh chat". I rzeczywiScie widywalem<br />

je cz~s to , a kiedy pytalem 0 przyczyn~, zmieniano temat.<br />

Ale wydaje mi si~, ze od czasow kolonizacj.i owa zazdrose stala si~<br />

endemiezna: ei, co korzystajq z importowanego systemu, Sq zbyt<br />

liezni, a tamy zbudowane dla przeeiwstawiania s i~ zaehowaniom<br />

indywidualistyeznym zaezynajq p~kae. Ludzie mowiq : "Dzisiaj jest<br />

w i~cej czarownikow niz dawniej, szezegolnfe w miastaeh".<br />

•<br />

J ak juz wspomnialem, zajmowalem si~ w Afryee problemem przygotowania<br />

do zawodu. Doswiadezeni specjalisei mowHi mi nieraz, ze<br />

kwestia zasob6w ludzkieh dla przemyslu afrykanskiego przypominala<br />

tam dzisiaj sytuaej~ w Europie sprzed dw6eh wiek6w, kiedy na<br />

samym poezqtku ery przemyslowej ehlopi wst~powali do fabryk.<br />

Dwa lub trzy pokolenia wystarczyly, by dae im wyezueie teehniczne.<br />

Ale mnie ten optymizm nie zadowalaI: z jednej strony wydawalo mi<br />

s i ~, ze robotnikom, <strong>maj</strong>strom czy urz~dnikom afrykanskim brakuje<br />

nie tyle kwalifikacji, co raezej tego wyezueia praey i jej organizaeji,<br />

jakie daje gl~bokie zainteresowanie samq ideq wsp6lzawodnietwa<br />

pl'odukcyjnego; z drugiej zas strony to, co na wlasnq r~k~ odkrylem<br />

na temat wizji swiata wyrazajqeej si~ w wierzeniu w ezarownietwo<br />

nas un~lo mi mysl, ze dystans pomi~dzy przedsi~biorstwem a wioskq<br />

byl 0 wiele wi~kszy niz myslano. Problem nie polegal na zwyklym<br />

przekazywaniu wiedzy teehnicznej, ale na zasadniezej r6znicy w postawie<br />

wobec natury: z naszej strony jest to postawa zdobyweza,<br />

z ich - pelna szacunku. PostawHem wi~c sobie takie pytanie:<br />

w jaki sposob, gdzie i kiedy powstal rozziew pomi~dzy miejskq cywilizaejq<br />

przemyslowq, a eywilizaejq agrarnq?<br />

Dlatego zabralem si~ do zbierania gruntowniejszyeh informacji co<br />

do epoki, w jakiej pojawily si ~ wynalazki i instytueje nie znane<br />

Afryce : kolo, poeiqgowa socha, pismo, kopalnie, wojsko, kaplani,<br />

panstwo. Trzeba si~ bylo eofnqe 0 pi~e tysi~ey lat, na starozytny Bliski<br />

Wschod. Nie obawlam si~ smiesznosci, stwierdzajqc, ze uswiadomilem<br />

sobie speeyfik~ mojej wlasnej cywilizacji w dniu, w kto­<br />

695


RENe BUREAU .<br />

rym pojqlem, jak mi si~ zdaje, w jaki sposob zorganizowalo si~ starozytne<br />

panstwo sumeryjskie. Ten zabieg byl potrzebny do relatywizacji<br />

spraw.<br />

Zaczqlem dostrzegac jak gdyby z zewnqtrz pewien odcinek czastl,<br />

nadzwyczaj krotki w calosciowym trwaniu ludzkosci, i pewien kawalek<br />

przestrzeni, nieslychanie ograniczony na powierzchni globu.<br />

To prawda, ze los tych ludow srodziemnomorskich jest fantastyczny :<br />

po Mezopotamii i Egipcie Kreta, Mykeny, Grecja z IV wieku, Rzym,<br />

Europa, opanowanie Ameryki, ekspansja chrzescijanstwa, ekspansja<br />

socjalizmu... rzeczywiscie rna si~ wrazenie calkowitego i nieodwracalnego<br />

podboju calej planety...<br />

Ale faktycznie ta historia (Historia!) jest moze tylko jednq z historii,<br />

historiq wyboru pewnego spoleczenstwa posr6d innych; wyboru,<br />

gdzie pierwszenstwo przyznaje si~ rozwojowi techniczno-ekonomicznemu,<br />

wyboru opartego na przekonaniu, ze wiedza i opanowanie<br />

rzeczy sarno z siebie otwiera kr61ewskq drog~ swiadomosci<br />

siebie i wolnosci. Oczywiscie psychoza atomowa, wyczerpywanie s i~<br />

zasobow naturalnych, galopujqca demografia, skazenie powietrza<br />

i wody, coraz wi~kszy rozst~p pomi~dzy narodami bogatymi i biednymi,<br />

narastanie gwalt u, kurczenie si~ zasi~gu religii... to wszystko<br />

przyczynia si~ do rozpowszechniania si~ niepokoju na calej planecie;<br />

tego niepokju, 0 ktorym Freud mowil, ze jest on "straszliwq<br />

cenq, ja.kq si~ wyplaca post~powi". Ale ludzie cywilizacji zachodni ej<br />

w dalszyrn oiqgu wierzq, ze jakis dodatkowy wzrost racjonalnosci<br />

pozwoli utrzymac rozwoj gospodarczy, a przeciez tylko on jest jedynq<br />

perspektywq umozliwiajqcq przyniesienie wszysbkim "dobrabytu".<br />

Jestem gl~boko przekonany, ze jest to zludzenie. Z tej prostej<br />

przyczyny, ze ujarzmienie czlowieka i zniszczenie przyrody Sq dogl~bnie<br />

zwiqzane z systemem produkcyjnym. Zachod nieustannie<br />

wzbudzal w swym wn~trzu bunty przeciw swojej niesprawiedliwosci:<br />

od Spartakusa do Lenina, poprzez niezliczone ruchawki chlopskie,<br />

rewolucje, millenaryzmy, profetyzmy - nadzieja na zbudowanie<br />

lepszeg,o swiata odradzala si~ stale przeoiw ciqgle nowym kastom<br />

ciemi~zyoieli. A jedJnaik system tak sarno jak daWilliej, jezelli. nie bardziej<br />

jeszcze, pozera ruewolnikow, poddanych, wykwalifikowanych<br />

robotnikow, ludzi 0 minimalnych zckobkach czy wszystkich gospodarczo<br />

.nierozwin!i~ty,ch. Na ow rachunek, jaki z koniecmosci trzeba<br />

zaplacic temu, co nazywamy post~pem, sklada si~ nie tylko sam<br />

l~k , ale przede wszystkim ll1ieuchl"lonne uwarstwienie spoleczne, nieund;kniona<br />

alienacja ta:k "pracownikow" jak :i ich pracodawcow, okresowo<br />

powracajqce i koll'iec.me niszczenie debr i iycia ludzkiego<br />

przez wojny i rueomylne odradzanie si~ tymnew. Ale rue rna wiekszego<br />

fatalisty ruz czlowiek Zachodu; on wie, Ze wszystko drogo kosz­<br />

696


CZARY BIAlYCH<br />

tuje; uWaZa, ze to innym brak odwagi: ci inni rue <strong>maj</strong>q ani honoru<br />

wojmvll1ika, ani szlachetnosci g6rnika "z przodka", ani pr zedsi~b io r­<br />

czosci manazera, ani onoty ub6stwa. Aureol~ zaslugi udalo mu si~<br />

nalozyc tak domi!nacji, jak ponizeniu.<br />

M6wiqc 0 czarownictwie opowiedzialem jui, jak miliony ludzi, pochodzqcych<br />

z innego systemu, zachowujq si~ tak, jak gdyby z calq<br />

swiadomosciq odmawialy zgody na wlqczenie si~ w projekt zachodni<br />

i jak gdyby byly przekonane, ze mimo to Sq ludzmi tak sarno, jezeli<br />

nie bardziej - niz technokraci, ktorzy ich podbijajq: oni wcale nie<br />

Sq ruezdo1ni do "post~pu " , tylko myslq, ze to gra nie warta swiecoo.<br />

Powtarzam, ze przenikliwosc tych ludzi zrobila na mnie wrazenie.<br />

Ale mOje przekonanie, ze cywilizacja zachodnia idzie falszywq drogq,<br />

opiera ,si~ chyba jeszcze mocniej na analiZiie tego procesu, jaki<br />

niegdys zostal puszcwny w ruch pomi~dzy Eufr,atem a Tygrysem.<br />

Lektura wielkiej ksiqzki Lewisa Mumforda 5 podbudowala mojq pier­<br />


f(E N~ BUREAU<br />

ad masq wykonawc6w. W Afryce czlowiek, kt6ry przechodzi na<br />

stron~ Bialych jest tym, kt6ry "zna papier".<br />

W ostatnim dziesi~cioleciu jakis niepo~6j, chyba najwi~kszy z dotychczalSowych,<br />

zaczyna n~kac ludzi zachddniej cywilizacji. Kryzys<br />

ekonomiozny maskuje degradacj~ innych pozLom6w rzeczywistosci<br />

spoleoznej. Poniewaz na terenie afrykanskim moglem obserwowac<br />

antynomie prawie nie do usuniE;Cia pomi~dzy aparatalllli admiTIlistracyjnymi<br />

nowych .panstw a rzeczywistosciq przezywanq na plaszczyzn<br />

ie wsp61not etnicznych, wydaje mi si~, ze problem wsp6lczesnego<br />

swiata. mozna by wyra21ic w postaci na'Pi~cia pom!i.~d:zy cywili -,~acj9<br />

a kulturami. Musz~ wyjasnic, co rozumiem przez te oklepane okreSlenIia.<br />

Okresleniem "cywilizacja" w liczbie pojedynczej, mozemy objqc<br />

caly ekwipunek techniczny, gospodarczy, polityczny i prawny przeznaczony<br />

do materialnej i strukturalnej organizacji produkcji i wladzy.<br />

Na przeciwnym krancu "kultury" oznaczalyby dane spoleczne<br />

zwiqzane z systemami wyrazania i przedstawiania, z wal'tosciami,<br />

z etykq, z wizjq swiata, ze stosunkiem do natury i nadnatury, a wi~c<br />

te dane, Jakie Sq spontanicznie przezywane n& poziomie grupy krewniaczej<br />

czy \vsp61noty Idka1nej. Te wszystkie dane <strong>maj</strong>q jakis<br />

rodzaj nieohE;Ci dv przechodzenia w sfer~ prarw czy wymiany<br />

h andlowej.<br />

Sfera kultur znajduje si~ w stanie napi~cia ze sferq cywilizacji,<br />

podobnie jak przezycie pozostaje w napi~ciu z tym, co techniczne.<br />

S fera kultur nie moze bye manipulowana z zewnqtrz, ona ewoluuje<br />

samodzielnie, a obserwator nie moze zakreslie jej kontur6w, ani ustalie<br />

jej ukierunkowania, tak jak biolog nie moze wyjasnic Zycia organicznego,<br />

gdyz ono wchodzi w dziedzin~ tego, co elementarne: kom­<br />

·plementarnosc Iplci, stosunki wzajemne pokolen, przebieg lat w zyciu<br />

czlowielka, a takze stosunek do ziemi i zywiol6w. KuHury Sq persona­<br />

'lizujqce, a cywilizacja 'lljed!nolicajqca. Kultury stanowiq kr6lestwo autonomii<br />

i rozmaitosci, podczas gdy cywilizacja ustala panowanie<br />

przYlffiuszajqcego porzqrlku i standard6w. To Sq dwa przeciwstawne<br />

bieguny, jak umiej~tnose zachowania si~ i wiedza, lub jak bycie<br />

i posiadanie.<br />

Czy jest w tym jakas manichejska redukcja swiata spolecznego?<br />

Czy rozw6j kulturalny bylby dobrem, a cywilizacyjne zdlawienie<br />

zlem? Oczywiscie takie stawianie sprawy byloby uproszczeniem. Dla<br />

pewnego wycieniowania tego, co moze zbyt zdecydowanie powiedzialem<br />

juz 0 zniech~cajqcych kosztach wt6rnych post~pu technicznego,<br />

przyznaj~, ze byloby utopiq (w sensie zludy) gdybysmy mieli sqdzie,<br />

ze wolne i tw6rcze zycie spoleczne nie narzuca zadnej ceny do zaplacenia.<br />

Biol'qc rzecz schematycznie, mozna by powiedziec, ze spoleczenstwa<br />

"prewencyjne" wystawiajq sw6j rachunek w postaci chro­<br />

698


CZARY BIAlYCH<br />

nicznej zazdrosci, a spoleczenstwa oparte na wsp61zawodnictwie<br />

w postaci nier6wnosci i endemicznych zniszczen. _<br />

Nie chodzi tu 0 to, by dokonac jakiegos brutalnego wyboru pomi~dzy<br />

dwoma wykluczajqcymi si~ rozwiqzaniami. Nie ma czystego<br />

przezycia, jak nie ma czystej techniki. Wydaje mi si~, ze zagadnienie<br />

polega wlasnie na tym, by tendencjom machiny ekonomicznej i politycznej<br />

do opanowywania i przywlaszczania sobie strefy tw6rczego<br />

wyrazu, solidarnosci i wymiany wsp6lnotowej nalozyc swiadomie<br />

przyj~te ograniczenia, chocby konsumpcja d6br miala wskutek tego<br />

zostac op6zniona, a koncentracja wladzy skn;powana.<br />

W religii Bwiti znalaz1em obrz~dowy wyraz dla tej zywotnej potrzeby<br />

kr~powania zorganizowanej wladzy. W gl~bi swiqtyni, za ma:<br />

lym podium, gdzie odbywajq si~ ceremonie, pewna osoba jest zamkni~ta<br />

w pozbawionej okna budce, a czasem nawet spuszczona do<br />

krypty wydrqzonej pod oltarzem. Tq osobq jest kombo, to znaczy<br />

przyw6dca wsp61noty wiernych, upostaciowanie b6stwa posr6d ludzi.<br />

W srodku obrz~dowej nocy kombo wychodzi tylko na malq chwil ~,<br />

by wypowiedziec mow~ w ezoterycznym j~zylku. Dzi~ki tennu ten<br />

fatalny nosiciel evusa nie moze narzucic swojej mocy ze szkodq dla<br />

wsp61noty.<br />

Od czterech tysi~cy lat, od ustanowienia pierwszej tak zwanej regulamej<br />

armi


REN ~ BUREAU<br />

echo uwagi zrobionej przez postae z powiesci Amidu Kane Afrique<br />

ambigue: "Zanim wlozymy na siebie kombinezon robotnika, naSZq<br />

du sz~ schowamy w bezpieczne aniejsce!". Nie tylko Afrykanie chcq<br />

ocalic t~ "dusz~" ludu. Tak zwana "dusza korsykanska" znajduje si~<br />

obecnie na pierwszych stronach dziennik6w. Pewien przyjaciel<br />

z Korsyki m6wil mi: "My mamy inny punkt odniesienia nii ci<br />

z Kontynentu". Zar6wno dla lud6w Senufo, Joruba jak dla Bretonczyk6w<br />

czy Korsykanczyk6w cala trudnosc polega na tym, ze<br />

kiedy si~ raz wlo2:ylo kombinezon robotnika, Ulie rna juz bezpiecznego<br />

miejsca dla duszy (czyli dla wlasnej kultury); ryzyko stracenia duszy<br />

jest nieuniknione, bo w tym continuum, jakim jest "cywilizacja­<br />

-kultura" nie da si~ robie ci~e. Uklad kierowniczy rnegamachiny<br />

nie m oze si~ nie rozpp,dzae; jej szybkosc rosnie wedlug krzywej wykladniczej<br />

i ocieramy sip, juz 0 katastrofp,. Marzenie 0 racj.onalnosci<br />

wzrastaja,cej w' nieskonczonosc stalo si~ koszmarern - przynajrnniej<br />

jeSli chodzi 0 racjonalnose zachodnia,; -irzeba b~dzie W koncu przyznac,<br />

ze .ona byla czym§ wzgl~dnym. Rozum chcialby, zeby mogla<br />

istniec wielosc "racji" dla spolecznego postp,pu (tak jak rn6wi si~<br />

o racji post~pu arytmetycznego).<br />

Sarna nauka nie jest przez to podwazona. Zreszta" nasza nauka<br />

nie byla obecna przy narodzinach megamachiny. A nauka nie jest<br />

tez nieobecna w spoleczenstwach prewencyjnych: wyjasnil to Levi­<br />

-Strauss wykazuja,c, ze "mysl nieoswojona" jest zupelnie racjonalna.<br />

Podwazona przez to zostaje tylko technika werbowania ludzi, by<br />

produk owali i konsumowali dla wi~kszego zysku uprzywilejowanych,<br />

w systemie, gdzie dziala konkurencja i selekcja za wszelka, cen~,<br />

a zwlaszcza za cen~ wojny. Wydaje mi si~, ze oznaki slabosci tego systemu<br />

i tej techniki dostarczaja, dzisiaj powaznych racji do spodziewania<br />

si~, iz moze nasta,pic prawdziwe odwr6cenie krzywej post~pu.<br />

Nie po to, by przyszla regresja, ale by m6gI nasta,pic skok jakosciowy<br />

czlowieczenstwa wzbogaconego wlasnie wskutek fiaska utopii tej<br />

olbrzymiej machiny produkcyjnej, jakq Zach6d zamierzal zbudowac<br />

z w szystkich ludow. "Kiedy Bwiti przyjdzie"... jak an6wi si~ wsrad<br />

wtajemnkzonych; ten wielki przewr6t dokona si~, "kr61estwo Evu.­<br />

sa skonczy si~". Biali nie b~d a, jui eksploatowac calej planety, nareszcie<br />

i oni bp,da, braCmi. Juz kiedys Ktos powiedzial wlasciwie to<br />

sarno: "Jam zwycip,zyl swiat", ale Jego wierni nie wzip,li (jak dota,d)<br />

tych s16w na serio.<br />

Rene Bureau<br />

tlum. Anna Turowiczowa


HAlINA BORTNOWSKA<br />

NOTATKI AFRYKANSKIE (1)<br />

TANZANIA<br />

N a wschodnim wybrzezu Af1'yki,<br />

nieco poniZej rownika. 14<br />

milionow mieszkancow, 937 tysit:CY<br />

km2 (bez wyspy Zanzibar).<br />

Stolica: Dar es Salaam.<br />

Obszar Afryki zamieszkaly<br />

przez 120 r Oinych plemion omz<br />

hinduskq mniejszose narodowq.<br />

Urzt:dowym j t:zykiem narodowym<br />

jest suahili.<br />

W czasach prekolonialnych<br />

Ziczne drobne panstewka, osadnictwo<br />

arabskie na w ybrzezu.;<br />

K raj przeorany<br />

p,'zez handel<br />

Przewodnikom i przyjaciolom<br />

z Tanzanii.<br />

Nimependezwa sana kuwa na<br />

wewe. Tutaonana.<br />

Asante...<br />

niewolnikami bt:dqcy w rt:kach<br />

A rabow i ni ektorych przedsit:­<br />

biorczych plemion, w wieku<br />

XIX - tym staje sit: koloniq -,;.ie- I~a;._.-;..~;...===z='<br />

mieckq m imo zbrojnego oporu<br />

w niekt orych regionach, Po pierwszej wojnie 8wiatowej terytorium<br />

mandatowe Ligi N arod6w pod rzqdami brytyjskimi. Pelna niepodleg<br />

lose uzy skana w roku 1961, rzqdy objt:la prowadzqca uprzednio<br />

pokojowq, lecz energicznq kampa n i~ par tia TANU (Tanganyika A f rican<br />

National Union) pod kierownictwem obecnego pr ezydenta dra<br />

Juliusa NYERERE. W roku 1964 unia z Zanzibarem - stqd nazwa:<br />

1111


HALINA BORTNOWSKA<br />

Tanzania. TAND jest jedynq pal·tiq poIitycznq. Ideologi~ swojq Okrell<br />

sla jako "afl'ykanski socjalizm".<br />

T anzania nie posiada znaczniejszych zasob6w naturalnych. Eksport<br />

diament6w, sisalu, orzeszkow, kawy, niewielkich ilosci bawelny. Po<br />

m oc gospodarcza naplywa z calego swiata, lecz nie jest zbyt wY,<br />

datna. Najpowainiejszq inwestycjq gospodarczq jest budowana Pl'ZYj<br />

pomocy Chin linia kolejowa Dar es Salaam - Lusaka (Zambia).!<br />

Tyle mozna si~ dowiedziec z podn;cznika geografii. I<br />

I DAR ES SALAAM<br />

• LJ\DOWANIE<br />

Z otwor6w pod sufitem sypie si~ owadob6jczy proszek. Um~czone '<br />

st.ewardesy rozdajq ostatni pocz~stunek: z6He mqczyste banany owi-:<br />

ni ~ te w papierowe serwetki. Pasazerowie zaczynajq zbierac walajqce<br />

si~ n a p61kach cieple ubrania i paczki z prezentami. Przechyl na<br />

skrzydlo. Zapiqc pasy. Oszolomieni bezsennosciCi, czujqC za SObqi<br />

ogrom przebytej przestrzeni lqdujemy w Dar es Salaam. Prowincjo-I<br />

nalne lotnisko, runwaye pokryte czerwonym pylem, grupka oczeku-,<br />

jqcych. Gdy wychodzimy z samolotu upal jak uderzenie, jak ci~zar i<br />

spadajqcy na cale cialo, dotykalny, wyt~zony. Trzeba si~ nauczyci<br />

oddychac, wlqczyc w t~ atmosfer~, nie usiluja,c odtwarzac rownowagil<br />

z innego swiata.<br />

Niewielki budynek dworca lotniczego. Oczekiwanie na leniwie<br />

dostarczany bagai. Kontrola ksia,zeczek zdrowia i paszportow. Szeroko<br />

usmiechni~ty celnik ni sta,d ni zowa,d wita si~ ze mna, serdecznie<br />

i tlumaczy jak dziecku sposob wypelniania skomplikowanej<br />

deklaracji. Papierki i tu sa, wazne. Nie rna wielu turyst6w, przewazajq<br />

powracajqcy z oficjalnych podr6zy miejscowi obywatele. Jeszcze<br />

formalnosci z wizq. Urz~dnicy pytajq, czy podoba mi si~ Tanzania<br />

. Mog~ tylko powiedziec, ze oni sami wydajq si~ bardzo mili.<br />

Wejscie w nowy swiat tak bardzo zaleZy od przewodnikow. Rzeczywistosc,<br />

ktorq spotkam przytloczy mnie: wiem, ze bp,dzie zbyt<br />

rozlegla i zbyt g~sta, nie do obj~cia, nie do pochwycenia, jesli ktos<br />

nie uzyczy mi swojej orientacji, nie dostarczy punktow oparcia, nie<br />

wytyczy trasy kontaktu. Odtqd bp'd~ widziec przede wszystkim to,<br />

co mi pokazq - wlasne niezalezne spojrzenie jest trudne do osiqgni<br />

~cia, jest ryzykiem; niekiedy przekraczajqcym granice rozsqdku.<br />

Nie stac tez na swiadomy wyb6r przewodnik6w. Sq darem losu ­<br />

czy naprawd~ tylko losu? Wiele spotkan na pierwszy rzut oka przypadkowych<br />

wywoluje poczucie, ze Sq konsekwencjq calego zycia<br />

702


NOTATKI AFRYKAN SKIE<br />

wiodqcego do punkt6w zwrotnych, w kt6rych spotykamy ludzi-drogowskazy,<br />

ludzi-znaki.<br />

M6j pierwszy przewodnik na tym kontynencie czeka pod dworcem<br />

lotniczym : ksiqdz Richard Walsh, Bialy Ojciec, duszpasterz tutejszych<br />

student6w. Korespondowalam z niro juz od dose dawna ­<br />

tanzafu;


HALINA BORTNOWSKA<br />

i pr otestant6w. Za nim domy mieszkalne dla personelu uniwersyteckiego,<br />

wsr6d ni.ch malenka plebania-bungalow.<br />

Na tej plebanii, jak w naszych osrodkach duszpasterskich - podobne<br />

stosy ksiqzek i czasopism, tu angielskich i miejscowych w suahili.<br />

Na scianie duza podobizna prezydenta Nyerere rozmawiajqcego<br />

z papiezem.<br />

• PROGRAM<br />

Frzy pierwszej tanzanijskiej kawie pytam przede wszystkim 0 program<br />

tego kr6tkiego pobytu: czego oczekujq ode mnie gospodarze'!<br />

Spodziewalam si~ jakiegos spotkania z katolicltimi studentami, ale<br />

Tzeczprzedstawia si~ ambitniej. Podczas gdy ja zalatwialam w kraju<br />

formalnosd paszportowe, ks. Walsh .nie tylko zdoby! dla<br />

1l1J1!ie tanzanijskq wiz~, ale tez przestudi·owal moj€ curriculum, pa r~<br />

moich zagranicznych publikacji - w wyniku czego przepr.owadzil<br />

szerokq kampani~ reklamowq. Jej rezultatem jest fakt, ze w niedziel~<br />

mam dwa kazania w kosciele akademickim - na mszy sw.<br />

katolickiej i pMniej na nabozenstwie protestanckil1l. Do tego oczywiScie<br />

wieczory ze. studental1li oraz - chyba to dojdzie do skutku,<br />

zobaczYl1lY - wyklad w Instytucie Oswiaty Doroslych i drugi...<br />

w Szkole Partyjnej... zapewne zechce pani tez uczestniczyc w kilku<br />

sel1linariach na uniwersytecie - z pedagogiki, etnografii, historn...<br />

Z pewnym przerazeniem pytam, 0 czym mam m6wic w tych<br />

kazaniach i wykladach zwlaszcza w Szkole Partyjnej.<br />

- "Kazania to rzecz jasna - Tanzania jest krajem socjalistycznym,<br />

trzeba im powiedziec 0 zyciu chrzescijan w Polsce...<br />

o waszych problemach, przemysleniach, jak w tych warunkach znajdujecie<br />

sW'ojq dr.og~. W Szkole Partyjnej tez 0 Polsce i 0 metodzie<br />

pracy oswiatowej z doroslymi, zna pani przeciez Paulo Freire'a, on<br />

tez by! tutaj i wzbudzil wiele zainteresowania... Tylko nie naleZy<br />

wspominac 0 religii, ani 0 psychologii. Partia jest scisle neutralna<br />

wobec religii, wszystkich religii, w kontekscie partyjnym m6wienie<br />

o religii byloby wielkim nietaktem. A psychologia? Psychologia uwazana<br />

jest w tych kr~gach za cos religijnego, za spos6b przel1lycania<br />

r eligii... W InstytU'cie OSWliaty Doroslych - wbaczyuny, 00 ich najbardziej<br />

zainteresuje, ale prawdopodobnie wlasnie cos z psychologii ­<br />

Carl Rogers, 0 kt6rym pani pisala, psychoterapia, grupy docelowe...<br />

To nic, ze pani nie jest psychologiem, specjalistq : w!aSnie dziennikarze<br />

nieraz przynoszq pierwsze impulsy..." Z wielkim strachem zgadzam<br />

si~ w koncu na wszystko. C6Z innego moze zrobie gose sprowadzony<br />

z tak daleka, skoro chce spelnic oczekiwania? Ale stawiam<br />

warunek: najpierw troch~ czasu, zeby si~ czegos nauczyc 0 tyro<br />

kraju, cos zrozurriiec. Zrozumiee na przyklad sens owej neutralnosci<br />

704


NOTATKI AFRYKANSKIE<br />

parmu w obec religii, sens UI1oczystosci, na kt6rq ks. Walsh zaprasza ­<br />

poswi~ce nia nowego kosciola, kt6ry widzialam po drodze. Wezmq<br />

w niej udzial wierni, kardynal, rektor, oczywiscie budowniczy kosciola,<br />

ktory jest wyznaWCq sikhizmu, ciraz bye moze sam Prezydent...<br />

Goscie przybywajqcy do Polski z Zachodu zwykle zaczynajq od<br />

pytania 0 stosunki mi~dzy Kosciolem a Pa11stwem, a chyba powinni<br />

raczej pytae najpierw 0 funkcj~ Kosciola w historii kraju. Bez znajomosci<br />

historii patrzymy na fakty, jak na zamkni~te budynk i 0 tajemniczym<br />

ksztalcie i nieznanym przeznaczeniu. Ale jak nauczyc<br />

s i~ nieznanej historii w par~ dni? Oczywiscie czytalam, co si~ dalo<br />

jeszcze przed przyjazdem tutaj, dostaj~ jeszcze par~ ksiqzek - ale<br />

bardziej licz~ na rozmowy.<br />

• OOM SIOSTRV SANO RV<br />

Mieszkam u Siostry Sandry. Dom w dzielnicy Upanga, gdzie zamozruejsi<br />

czarni Tanzanijczycy zaj~li domy i wille dawnlej zamieszkiwane<br />

tylko przez Hindusow. Tych zresztq tez nadal nie brakuje.<br />

Jest okazaly meczet i niewielki kosci61 katolicki, obslugiwany przez<br />

wloskich misjonarzy. Dalej rozciqgajq si~ zaniedbane ogrody, peIne<br />

starych ogromnych mangowc6w 0 ciemnym listowiu i zarosli purpurowych<br />

i pomaranczowych bougainvillei. Wyboista prawie polna<br />

droga, wciqz wymijamy dzieci w zielonych mundurkach wracajqce<br />

ze szkoly: male hinduski z czarnymi lsniqcymi warkoczami, ksztaltne<br />

g16wki mUlr zyllskrl.'e z wloskami pozaplatanymi w wymyslne, bardzo<br />

twarzowe wzorki.<br />

Siostra Sandra juz na nas czeka: niebieski fartuch, gladkie wlosy<br />

ciemno blond, zza okular6w spojrzenie organizatora przywyklego do<br />

rozgryzania ludzi. Znow kawa w stosunkowo chlodnym ciemnawym<br />

haHu; przylqczajq si~ do nas inni mieszkancy domu, czarni<br />

studenci i uczniowie.<br />

Dom Siostry Sandry, szwajcarskiej zakonnicy z jednego z misyjnych<br />

zgromadzen nie jest wlasciwie jej domem, a juz zupelnie nie<br />

jest klasztorem. To centrala Katolickiego Ruchu Mlodziezy (odpowiednika<br />

francuskiego JEC, z tym, ze w Afryce istnieje odr~bna galqz<br />

uniwersytecka i odr~bna, bardzo aktywna, skupiajqca mlodziez<br />

szkol srednich). Tu odbywajq si~ r6zne zebrania i spotkania. Sq tez<br />

pokoje goscinne, a kilku mlodych ludzi stale mieszka w sqsiednim<br />

baraku i pomaga we wszystkich pracach, od redagowania gazetki<br />

po ogrod warzywny i projektowanq hodowl~ drobiu (ogrod i kurczaki<br />

w ramach akcji "self-reliance" - samopomocy, samowystarczalnosci,<br />

705


HALINA BORTNOWSKA<br />

polegania na sobie - partia zach~ca i zobowiqzuje wszystkie szkoly<br />

i instytucje do podejmowania dodatkowo produkcji rolniczej. PrzypomiJna<br />

mi si~ nasze hodowanie swiii w pewnej instytucji katolJickiej<br />

we Wroclawiu - to tez w latach pi~cdziesiqtych byto "polegal'lie<br />

na sobie"!)<br />

Pok6j goscinny czysty i prawie pusty. W oknach gE;ste siatki. Na<br />

16zku kolorowe przescieradla. Nie potrzeba koca, bardziej pozyteczny<br />

flakon owadob6jczego spray'u - jesliby jednak zaplqtal si~ jakis<br />

komar. Ale IWrl"\ary roznOSZqce malari~ nie brz~cz q i gryzq bezbolesnie.<br />

Wieczorem najprzyjemniej jest na tarasie, na dachu. Najpierw<br />

wielkie sadowienie si~ ptak6w w koronach mango,vc6w i eUikaliptus6w,<br />

trzepotanie, krakanie, krzyki, furkoty. Nieslychanie szybki tropikalny<br />

zach6d sloiica w gwaltownej czerwieni i fiolecie, i zapada<br />

g~sta ciemnosc, wypelniona glosami owad6w i nocnych ptak6w.<br />

Patrzymy na gwiazdy rozmieszczone przestrzennie, jakby wsr6d gal~zi.<br />

Potem wschodzi jasny arabski ksi~zyc, z rogami uniesionymi<br />

ku g6rze.<br />

• SUAHILI<br />

Zwiedzam uniwersyteckq ksi~garni~ (opr6cz niej Sq jeszcze w Dar<br />

es Salaam dwa zr6dla lektury: duza ksi~garnia katolicka w centrum<br />

miasta i sklep prowadzqcy gl6wnie wydawnictwa albumowe dla turyst6w.<br />

Jest ponadto rzqdowy sklad podr~cznik6w i lektur szkolnych).<br />

Ksiqzki niemal wylqcznie angielskie i oczywiscie w suahili,<br />

z absolutnq przewagq tych pierwszych. Bardzo malo pozycji z zakresu<br />

humanistyki, prace z dziedziny techniki i ekonomii silnie przcwazajq<br />

ilosciowo nad biologiq i medycynq. Lustruj~ p6lki z afrykallskq<br />

beletrystykq. Tu uderza prymat Afryki Zachodniej, autorzy-Afrykaiiczycy<br />

wywodzq si~ przewaznie stamtqd. Afryk~ Wschodniq<br />

reprezentuje prawie wylqcznie Kenia. Tanzania prawie nie ma<br />

jeszcze wlasnych powiesciopisarzy i poet6w. Sq tylko pionierzy - ­<br />

jak uznany juz za klasyka niedawno zmarly Shaaban Roberts, pi­<br />

SZqCY wylqcznie w suahili. Drugim suahilijskim autorem tanzanijskiego<br />

pochodzenia jest sam prezydent Nyerere, tlumacz sztuk szekspirowskich<br />

i oryginalny poeta nawiqzujqcy w swych utworach do<br />

starych osiemnastowiecznych ballad w j~zyku suahili lecz spisywanych<br />

arabskim alfabetem. Niestety nie znajduj~ w ksi~garni tych<br />

wie'rszy ani w wersji oryginalnej, ani po anglie1sku, tylko irnformacj~<br />

o nieh w zyciorysie poprzedzajqcym pisma polityczne prezydenta.<br />

Suahili mnie fascynuje. ucz~ si~ kilku, kilkunastu sl6w by je<br />

wylawiac z powodzi atakujqcych mnie niepoj~tych dzwi~k6w. Kazdy<br />

706


NOTATKI AFRYKANSKIE<br />

nowy j~zyk, z jakim si~ stykarn, budzi we mnie pragnienie by jeszcze<br />

raz przezyc z niczym nie porownanq radose przenikni~ci a do<br />

wn~trz a systemu: najpierw slucha s i~ slow, widzi napisy i oddaje<br />

im czese - to Sq z n a k i, za nimi swiat cudzych znaczen, przezyc,<br />

skojarzen. Potern, w owej cudownej chwili znaki znikajq - zaczynajq<br />

pelnic swojq funkcj~, stajB, si~ przejrzyste, swiat, ktorego prz.edtern<br />

mozna si~ bylo tylko domyslac, staje otworem.. . Narazie ludzie<br />

rozmawiajqcy wokol mnie poruszajCl si~ jakby w innej rzeczywistosci.<br />

Wprawdzie ten sam upal ich grzeje, ten sam cien raduje,<br />

ale nie mog~ si~ oprzee wrazeniu, ze oni poprzez sw6j nieznany<br />

rni j ~zyk doswiadczajq zycia jednak inaczej ...<br />

Ml,ody ksiqdz, Tanzarrijczyk, ktorego egzotyczne nazwtisko nies


HALINA BORTNOWSKA<br />

Tworzenie nowych sl6w jest latwe i przebiega spontanicznie. Instytut<br />

Suahili rejestruje samorzutnie powstajqce konstrukcje, wsp6ldziala<br />

w wysHkach tlumaczy i uczonych tworzqcych terminologie. Koscioly<br />

takze stawlajq na suahili. W pewnym sensie wlaSrrie dzi~ki uzytkowi<br />

k,oscielnemu suahili staje si~ takze j~zyk:iem najgl~bszych spraw<br />

ludzkich. Episkopat stworzyl specjalnq k omisj


NOTATKI AFRYKANSKIE<br />


HALINA BORTNOWSKA<br />

mlodych jest wielka - ale takze przejmujqce jest ich poczucie zagrozenia<br />

i l~k. Przyszlosc ma bye wspaniala, wiE:~ksza niz najsmielsze<br />

marzenia rodzic6w - ale jest tez tak nieznana i niepewna... Tak zagrozona<br />

niepowodzeniem... IvIlodzi nade wszystko chcq bye soba, ­<br />

stqd wszelkie pr6by poddawania im kierunku uwazajq z punktu za<br />

zagrozenie swojej autonomii. Nim prz e zwyci~zq mlodzienczy egotyzm,<br />

musZq bye niekiedy nieznosni. Ale jednoczesnie szukajq przewodnik6w,<br />

chcq by si~ z nimi dzielic wlasnymi doswiadczeniami.<br />

Bardzo chcq, bysmy sprawdzili si~ w ich oczach ...<br />

A chrzescijanstwo? Czym jest dla nich? Czy nalezy do starego czy<br />

do nowego swiata?<br />

- Niemal wszyscy mlodzi jako dzieci byli wychowywani w poczuciu,<br />

ze reJigia w tej czy innej formie dostatecznie jasno i przekonywujqcO<br />

ukazuje sens swiata, czlowieka i spoleczenstwa. W tradycji<br />

afrykanskiej B6g jest cZqstkq zycia rodziny i klanu - jesli<br />

nie wprost, to za posrednictwem duch6w "zyjqcych zmarlych",<br />

przodkow. Istota najwyzsza jest niejako wbudowana w tradycyjne<br />

instytucje afrykanskiego zycia. Mlodzi muzulmanie i chrzescijanie zostali<br />

wychowani w tej samej tradycji, tyle ze zmodyfikowanej przez<br />

nowq interpretacj~ tego, kim jest Bog i jaki mial cel stwarzajqc<br />

czlowieka. IvIlodzi Tanzanczycy, nawet z rodzin juz od kilku pokolen<br />

chrzescijanskich nie Sq pozbawieni kontaktu z tradycyjnymi<br />

obyczajami i wierzeniami. Tkwiq one co najmniej w ich podswiadomosci,<br />

ksztaltujq sfer~ emocji. Mlodzi chrzescijanie Sq tu ludi mi<br />

dw6ch swiatow, przy czym ich pojmowanie chrzescijanstwa ma swe<br />

zr6dlo raczej w praktykach religijnych niz w znajomosci doktryny.<br />

Nieliczni tylko czytajq Pismo sw. - latwiej zdobye Bibli~ niz umiej<br />

~ t110SC czytania. Tak w wypadku Pisma, jak i praktyk religijnych<br />

samor.o'dne interpretacje Sq c~to za,razem oialSne i naiwne: nie odroznia<br />

si~ rzeczy istotnych od drobiazg6w bez znaczenia. Brak kontaktu<br />

z doktrynq pociqga za sobq ciasnot~ horyzont6w: sprawy stroj6w,<br />

gest6w, poka.rm6w nabierajq nieproporcjonalnego znaczenia. Literalizm<br />

powoduje mnostwo nieporozumien, nieraz przykrych...<br />

A nauczanie religii - katecheza?<br />

- Dzieci i mlodziez ucz~ szczajqca do szkoly <strong>maj</strong>q dwie godziny<br />

lekcji religii w tygodniu - jesli znajdzie si~ nauczyciel, 0 co wcale<br />

nie latwo (a kazdy z Kosciolow osobno organizuje tych nauczycieli<br />

dla swych wyznawc6w). No i oczywiscie istnieje problem ·dzieci<br />

i mlodziezy, kt6ra nie trafia do szkoly z braku rniejsc - stqd zla<br />

sytuacja katechetyczna na wsi. Narazie prawie nie rna podr~cznikow.<br />

W dodatku nauka "dini" (religii) odbywa si~ w grupach lqczonych<br />

z roznych klas, uczniowie Sq w bardzo r6znym wieku. Jako pomoce<br />

mamy tylko biblie i mszaliki - to za malo. Brak literatury religijnej<br />

odpowiedniej dla mlodych po szkole podstawowej i sredniej. ..<br />

710


NOTATKI AFRYKANSKIE<br />

Wychodzq w zycie tylko z wytartym, obnudzonym kateehizmem, reliktem<br />

dziecinstwa... Wcale nie dziwi~ si~ mlodym ka.tolikom, ze szuka<br />

jc~ drogowskazow poza Kosciolem, ze Sq tak bezbronni, gdy ich<br />

religia jest atakowana i wysmiewana przez koleg6w. Sytuacj~ utrudnia<br />

jeszcze fakt, ze chrzescijar'lstwo bez reszty utozsamiane jest<br />

z przynaleznosciq do tego czy innego Kosciola - anglikanskiego,<br />

rzymsko-katolickiego, luteranskiego czy tez Zielonoswiqtkowc6w...<br />

Koscioly jeszcze cz~sto nie Sq lojalne wobec siebie nawzajem. Chrzescijanie<br />

dyskredytujq chrzescijan innego wyznania, absolutyzujq<br />

wlasne szczeg6lne obrzqdki, symbole i obyczaje kosztem tego, co<br />

\V chrzescijanstwie naprawd~ istotne...<br />

Jakie propozycje ideologiczne stajq przed mlodziezq 10 Tanzanii?<br />

Kto i jakie daje im drogolOskazy, mozliwosci zaangazowania? Czy<br />

wyst~pujq jakies zjawiska chara1cterystyczne dla tutejszej rzeczyw<br />

istosci?<br />

- W ealej Afryee istnieje silna tendencja "powrotu do korzeni":<br />

rozwiE!zaniem kryzysu ma bye odzyskanie wlasnej a fry k a n ski e j<br />

tozsamosci. Ten postlliat odpowiada tak zywej wsr6d mlodych potrzebie<br />

afirmacji wlasnej godnosci. Oezywiscie nie rna zadnej prawdziwej<br />

sprzeeznosci mi~dzy tq tendenejq jako takq a ehrzescijanstwem.<br />

Budowanie narodowej i ludzkiej wsp61noty w lqcznosci z najgl~bszymi<br />

zr6dlami wlasnej tradyeji to ideal godny mlodziezy. To<br />

wlasnie glosi ideologia partii TANU, tylekroc formulowana w deklaracjaeh<br />

i przem6wieniach. Ale w praktyee to wezwanie bywa<br />

zagluszane przez p~d do bardzo powierzehownie poj~tej nowoezesnosci,<br />

do nasladowania sposobu zyeia w krajaeh bardziej zaawansowanych<br />

gospodarczo. Mlodziez poddaje si~ tej pokusie, ez~sto zgorszona<br />

hipokryzjq starszego pokolenia, kt6re glosi hasla wsp61noty,<br />

lecz nie prakLykuje tego, co powtarza na uzytek publiczny.<br />

A lOi~c rozczal'owanie i materializm praktyczny?<br />

Nie mozna 1I0g6lniae, mamy takze mlodych zapalenc6w, pOChIOn<br />

i~tyeh ideq... Ale wlasnie materializm praktyczny jest najpowazniejszym<br />

problemem moralnym - we ale nie tylko dla Koseiola. Gdy<br />

kios poddaje si~ tej pokusie, porazk~ ponosi takze program wychov;awezy<br />

panstwa. To co Nyerere pragnie tu zrealizowac wymaga<br />

postawy fundamentalnego altruizmu. Musi bye przynajmniej troch~<br />

takich ludzi, im wi~cej, tym bardziej autentyczne b~dq osiqgni~cia<br />

... Gdy chodzi 0 wian~, materializm praktyczny jest gl6wnym, najbardziej<br />

masowym czynnikiem sekularyzaeji w miastach. Ale nie<br />

jedynym. Istnieje jeszcze inny, bardzo speeyficzny problem. W swych<br />

oficjalnych sformulowaniaeh ideologia TANU nie wyklucza Boga ­<br />

ezy b~dzie to B6g tradyeji afrykanskiej, czy B6g objawienia. "Dini"<br />

jest prywatnq sprawq kazdego... kto ehee, rna prawo jq praktyko­<br />

711


HALI NA BORTNOWSKA<br />

wac i znajdowac w niej motywa cj ~ dla swego zaangazowania, takZe<br />

w sprawy publiczne... Przyw6dcy religijni, ksi~za i pastorzy a takZe<br />

dzialacze swieccy mogq ukazywae ludziom, jakq rol~ petru Bog<br />

w zyciu ludzkim, takze w zyciu spolecznym... Ale w praktyce nie<br />

zawsze Sq w stanie to czynie; nie umiejq na przyklad samodzielnie<br />

dotrzee do mlodziezy, bez podpory, jakq dawniej stanowily katolickie<br />

szkoly. Z drugiej strony nie brak tez nauczycieli, dziennikarzy<br />

i innych kulturalnych prominent6w, ktorzy wykorzystujqC urazy kolonialne<br />

przedstawiajq religi~ jako sil~ wrogq usilowaniom zdobycia<br />

samodzie1nosci, bycia rewolucjonistq i czlowiekiem nowoczesnym.<br />

Religia to "kasumba", przezytek czas6w ucisku, opium, bzdura. Niplatwo<br />

bye wierzqcym studentem czy wykladowcq na Uniwe'rsytecie<br />

·w Dar es Salaam... Wyznawanie wiary grozi nie przesladowaniem czy<br />

dyskryminacjq ze strony wladz, lecz w kr~gach elity -"- smiesznosciq.<br />

Ta sytuacja ma swe korzenie w historii, ktora tak a nie<br />

inaczej uksztaltowala religijne oblicze Tanzanii: jest to nie tylko<br />

kraj 120 plemion, lecz takze kraj wielu religii i wyznan. Wsr6d nich<br />

r eligia tradycyjna wyraza wiele wartosci wsp6lnych wszystkim, jest<br />

wciqz jeszcze ogolnym tlem, okupuje podswiadomosc ... Islam silnie<br />

i od dawna zakorzeniony na wybrzezu promieniuje do wn~t rza kraju<br />

i zyskuje Il!owych adeptow. Islam tez zresztq niejednolity, Sq<br />

w nim rozne odlamy. Dalej mniejszose hinduska reprezentujqca swe<br />

liczne tradycje religijne. No i my - chrzescijanie podzieleni. Prezydent<br />

i partia muszq si~ liczye z tym religijnym rozbiciem. Religia<br />

nie stanowi czynnika narodowej jednosci. Uzasadnione Sq obawy, ze<br />

uprzywilejowanie tej czy innej religii, dopuszczenie jcj na forum<br />

panstwowe czy partyjne mogloby rozbic i t ak kruch a, il1tegracj~<br />

Tanzanii. Prezydent sam jest gorliwie praktykujqcym katolikiem.<br />

Ludzi podo.bnych do niego jest w partii TANU wcale nie tak malo.<br />

Ale wlasnie oni muszq i powinni scisle przestrzegac zasady neutralnOSei<br />

wobec religii. To jest sluszne. Ale konsekwencje tej uzasadnionej<br />

rezerwy Sq jednak w pewnym aspekcie niekorzystne: nieobecnose<br />

religii w rozwazaniach i rozmowach na tematy publiczne,<br />

w ksztaltowaniu postaw spolecznych powoduje, ze religia traci wart<br />

056 w oczach ludzi i nie moze im pomagae w szUikaniu drogi. Kosciol<br />

w swych kontaktach z ludimi na wlasnym terenie moglby ten<br />

brak wyrownywae - nikt mu w tym naprawd~ nie przeszkadza.<br />

Ale niestety malo kto potrafi to czynic. Brak wychowawcow tej<br />

skali i kompetencji. Az nazbyt cz~sto mlodzi widzq w religii tylko<br />

sil~, narzucajqcq im "amri" - przepisy, ktorych zlamanie jest grzechern,<br />

przy czym trese tych przepisow poj~ta jest bardzo wqsko,<br />

utozsamiana z przestrzeganiem zewn~trznej raczej dyscypliny kosciel~ej<br />

. Dla katolikow to obowiqzek mszy niedzielnej i okre5lone,<br />

rozne od tradycyjnych tabu w dziedzinie zycia seksualnego. Skoro<br />

712


NOTATKI AFIIYKAIiiSKIE<br />

religia to tylko to - nic dziwnego, ze mlodzi zaczynajq szukac zbawie!Ilia<br />

0 ba,rdziej ludzkiej twarzy u laiokioh prordk6w naszych czas6w...<br />

• MlODZI 0 SOBlE: KOSCIOl I iVCIE<br />

Dzis chlopcy przygotowujq kolacj~ w domu Siostry Sandry. Przydzwigali<br />

z targu banany "kuchenne" : ich kiM: wyglqda jak kapitel<br />

zielonej kolumny. Kr6tkie, twarde, pr awie czworok qtne owoce<br />

ciasno przywierajq do siebie wok61 grubej jak ram i~ lodygi. Niesie<br />

s i~ to najwygodniej na glowie. Wtedy pod pachq moma jeszcze<br />

umieScicci~iki, wlochaty kokos. Mleko 'kokosowe przelewa si~ do<br />

szklanek, utarty miqzsz orzecha gotuje s i~ z ryiem, do tego osobno<br />

I'odzaj gulaszu z duszonych banan6w i koziego mi~sa .<br />

Kuchnia ulega reorganizacji. Zaglqdamy tam ukradkiem ( " m~iczyznie<br />

nie wypada gotowac w obecnosci kobiet"). Choc kuchnia<br />

jest urzCldzona nowoczeSnie, w calkiem szwajcarskim stylu, chlopcy<br />

wszystko robi=! na podlodze, nawet przeniesli tam m a szynk~ gazo­<br />

Wq. Kuchnia afrykanska nie zna mebli, nawet st olu ... Jedzenia jest<br />

mn6stwo i bardzo smaczne, zwlaszcza 6w ryz z kokosem, swieiy,<br />

dlugoziarnisty ryz z tegorocznych zbior6w, pachnqcy zdrowo jak<br />

pszeniczne ziamo wkrOtce po Zn.iwach. Napyeharrny si~ wszyscy ­<br />

i domowi i goscie z Akademika. P6inym wieczorem odwozimy ich<br />

z powrotem i w s t~pujemy na chwil~ , kt6ra sip, zresztq przeciqga.<br />

Domy studenckie w zasadzie podobne Sq do naszych w K atowicach<br />

ezy Lulblmie : wie±owce z windami jaiko m iej'Scem n ajiywszych Sqsiedzkich<br />

kontakt6w. G16wnym problemem jest niedostateczny doplyw<br />

wody, k t6rej stale brak. Nowe uj~cie wody dla University Hill<br />

jest dopiero w budowie. Narazie w porze suchej trzeba biegac z wiadrami<br />

do beczkowoz6w. W akademikaeh zyje sip, na wlasnq r~kE;.<br />

Kai dy pok6j - dwu, trzyosobowy, pit:trowe 16ika, szafa w scianie,<br />

m aly stolik - to osobny swiat. 2enskie akademHd Sq bardziej przytuIne,<br />

ale i tam nie rna zadnej szerszej wsp6lnoty , zadnej organizaej<br />

i.<br />

Do pokoju naszych znajomyeh wciskajCl s i ~ sqsiedzi zainteresowan<br />

i goscmi. Kontynuujemy rozpoez~tl:t w domu dyskusj~ - nie tu<br />

zresztCl latwiejszego, jak dyskutowac! Na wszystk ich spotkaniach<br />

ze studentami odnosz~ wrazenie, ze prawie wszyscy uczestniey cht;tnie<br />

zabier aja, glos i dobrze m6wiCl: jestesmy w Afryce jeszeze blisko<br />

korzeni - kultury slowa m6wionego. Umiej ~t nos ci m6wienia towarzyszy<br />

umiej~tnosc uprzejmego i derpliwego sluchania, pozwalajqcego<br />

na spontaniczne utrzymywanie porzqdku rozmowy. Wyst~pujq<br />

w niej dluzyzny i powt6rzenia, ale nikt n ikomu nie przerywa,<br />

ludzie si~ zapalajq, ale zaehowujq formy - jest w tym jakis wolny<br />

4 - ZNAK 713


HALINA BORTNOWSKA<br />

od znudzenia spok6j. Mimo tych pi~trowych l6zek i tranzystora na l<br />

stole zawa10nym papierami, w atmosferze studencltiej debaty jest<br />

cos z wioskowego kr~gu wok61 garnka pomby w cieniu orzecho- I<br />

wege> drzewa (mialam potem oglqdac takie krE:gi).<br />

I<br />

Temat : jeszcze raz mlodzi i Kosci61, mlodzi i zycie. Teraz oni sami<br />

0 sobie.<br />

I<br />

Znajomi z domu Siostry Sandry to praktykujqey katolicy. Lecz<br />

i -oni rue bez niie'PolkJoju ,i pewnej gorylczy pytadq - jak znaleic'<br />

swoje miejsce w Kosciele, jak uczynic go domem nie pozyczonym,1<br />

lecz wlaJSnym? Kosoi61 wydaje siE: wciqz byc terenem ll1aleZqcym nie,<br />

do mlddYICh, lecz do W ,OJZJee, ,po1wlen.ia ,dzia:d]{6w ,i rodzk6w... W zyciu<br />

polity~znym ml,odZ:Iez rna ,swoje forum, kt6ryrrn jest TYL (T,anzanijska<br />

Lilga Mfo:dziezy). W kosciele ll1a'tarn:1ast mlddziei jest w~'aSciw.ie<br />

ignomwana. Is1m:ieje wpraw'dzJie katolidki ruch mlodziezo'\vy (yeS),<br />

ale nie rna on uidzialu w praca'ch rady past oralll1ej, ozy lwmisji episkopat<br />

u. "Mog liibysmy ,wnieSc w to wszystlko swiezy powiew, ale wydaje<br />

si~ , ze ll1ikt ze starszych tego nie pragnie. Hierarchia bardzo<br />

powoli dostrzega problemy, jakie niesie nowy styl zycia. Z drugiej<br />

strony katolicki ruch mlodziezy, a zwlaszcza jego srodowiska studenckie<br />

spotykajq si~ z zarzutem bezczynnosci: c6i z tego, ie dyskutuje<br />

si ~ 0 tylu wai nych problemach, jesli z tego nic nie w:ynika;<br />

problemy nadal istniejq, a ilose wierzqcych i praktykujqcych student6w<br />

ll1ie wzrasta." Mlodzi a'ktywisci katoliccy energicznie ibroniq<br />

si~ przed tym oskarieniem: "Praca w kolach YCS jest procesem<br />

uczenia si


NOTATKI AFRYKAKISKIE<br />

postaciami poddajemy si~ pokusie uzywania Boga do zatykania<br />

dziur w naszej moralnosci, czy tez dziur w rozumieniu swiata...<br />

"Wiara nie jest dla mnie abstrakcjq, lecz czyms czego doswiadczam<br />

podejmujqc zadania i obowiqzki wynikajqce z mego miejsca<br />

w h:is tOlriii ... z faktu ze jestem studentem w d 2lilSiejl&zej Tanzanii.<br />

W naszym kraju chlopi na wsi zyjq wciqz jeszcze w n~d zy i w tej<br />

n~dzy umrq, bez pomocy lekarskiej, jakby nie zauwazeni... W srodowisku<br />

uniwersyteckim obserwuj~ fakty moralnego bankructwa<br />

ludzi, kt6rzy mieli wszystkie szanse, kt6rych innym brakuje. W zyciu<br />

politycznym - mimo wysilk6w prezydenta, mimo slusznej ideologii<br />

- raz po raz przejawy korupcji. Rosnie przepasc m i~ d zy bied ~<br />

nymi a bogatymi - na calym swiecie i w Tanzanii t akze, mimo<br />

szczy,tJnych zasad. Ideal wsp61n-oty - w kt6rym widz ~ swoje historyezne<br />

powolanie - jest kompromibowany przez tydh, co Sq mu<br />

wierni tylko w deklaracjach! Co na to wszystko chrzescijanstwo?<br />

I jak reaguj~ ja sam, co odpowiadam pytajqcym, ja-chrzescijanin?<br />

Co z mojq nadziejq?"<br />

• PYTANIA STUDENTA MAYIGE<br />

Chrzescijanskie srodowisko Uniwersyteu w Dar es Salaam ma<br />

swoje W drodze - redagowany przez ekumeniczny zesp61 miesi~cznik<br />

Christian Perspective. Odbijany na staroswieckim powielaczu<br />

wyglqda niezbyt imponujqco, ale tresc jest ciekawa. W najnowszym<br />

numerze znajduje. rozwazanie w formie "poematu" - bardzo w Afryce<br />

popularnej, malo kto rna tu odwag~ pisac pr02q... Redakcja<br />

opatrzyla je komentarzem: "gIos jednego z braci pragnqcych na nowo<br />

odkryc wiar~". Komentarz moze na wyrost - dla m nie przynajmniej<br />

nie jest iak bez reszty jasne, czy autor, student Mayige,<br />

jeszcze nadal praig;nie uslyszec gltos Koociola, ezy nie dal ju z za wygranq.<br />

Sam "yY'daje s.i~ prreciez to suger{)wac... Za[uj~ , ze go nie<br />

spotkalam. Bo chyba jednak nie jest tylko jeszcze jednym zbuntowanym<br />

szczeniakiem - w jego "poemacie" jest oczywiscie cos z naiwnego,<br />

moze ()drobin~ histeryeznego zgorszenia rzeczywistosciq, charakterystyeznego<br />

dla bardzo mlodzienezych protest6w, ale jest te:l<br />

szczere upominanie si~ 0 bardziej czytelne swiadectwo.<br />

Mayige zwraca si~ do "Koseiola-Matki", nie do koleg6w-katolik6w,<br />

jesli bierze ieh pod uwag~, 'to tyl'ko posrednio. T() takze charakterystyczne.<br />

Pismo przez koleg6w redagowane ten glos zamieszcza.<br />

Czy w tym, i w cytowanym komentarzu nie wyraza si~ fakt,<br />

ze pytania Mayige'a Sq w jakims sensie takze pytaniami tych, co<br />

nie odeszli, co nie ezuj1'l si~ dalekimi od wiary - ale tez pragnq<br />

doskonalszego swiadeetwa, prawdziwszego zrozumienia Kosciola, kt6­<br />

ry jednak jeszcze nie w pelni jest ich Kosciolem?<br />

715


HALINA BORTNOWSKA<br />

Posluchajrny Mayige'a, warto, choc to poemat tylko w cudzyslowie.<br />

Ile podobnych lezy w studenckich szufladach, nie tylko w Dar<br />

es Salaam, lecz takze w Lublinie ezy Gliwieaeh?<br />

*<br />

* *<br />

Kosciele, Matko - odpowiedz mi <br />

rnusisz si~ odezwac <br />

nie b'ldi daleka, obca, nie dost~pna... <br />

Mowi'lc 0 twojej niedost~pnosci <br />

nie mam na mysli pomnikow architektury, <br />

az nazbyt dobrze mi znanyeh, <br />

ani tez duchowienstwa. K si~zy nie trudno spotkac: <br />

K si~za mieszkaj'l po dwoeh na kazdej misji, <br />

dzi£:ki temu nie S'l zbyt samotni, <br />

t rzy<strong>maj</strong>qc s i~ jak nalezy z daleka od wiernyeh. <br />

Za dawnyeh ezas6w kosci61 p~ka l od ludzi. <br />

Ksi£:za przemawiali do nieh z gory w j~zyku "nie wolno" <br />

- to co radzono im ezynic bylo blade i bez znaczenia <br />

w por6wnaniu z zakazami. <br />

Za dawnych ezas6w kazda niedziela <br />

byla jak swi~to Saba-Saba <br />

nie tak jak dzisiaj: <br />

dzis kosciol bywa czasem pelny: gdy ktos obieeuje Vol nim euda, <br />

gdy w ezasie sesji modlimy si£: 0 pomyslne egzaminy. <br />

Odkrylismy, ze dawne czasy <br />

byly czasami slepej wiary <br />

- podobno ludzie wierzyli wtedy w rzeczy niepoj~te... <br />

Dlaezego ludzie przyehodzili tlumnie do kosciola? <br />

Moze uj~la ieh ezulosc bialej siostry m6wiqcej ich j~zybem?<br />

Moze bali si~ , co si~ stanie, gdy kosci61 opuszeZq: <br />

bali si~ klqtwy, ehorob i smierci, <br />

ze ich grzbiety porosnq zielskiem! <br />

Moze Ty, ezytelniku odpowiesz mi: czemu <br />

moo przodJkowie bylri dumni ze s'wych chrzeSoijanskich irnioo, <br />

dlaezego nawroeeni skwapliwie zbierali szkaplerze <br />

ci£:zko pracujqc, aby na nie zasluzyc, <br />

by dopuszezono ich do chrztu, ostateeznej promocji? <br />

Nie wiemy, co nimi kierowalo. <br />

- dla mnie, tak ezy owak, to wszystko mjn~to! <br />

716


NOTATKI AFRYKANSKIE<br />

- Bracie, porzuc chrzescijanskie imi~... <br />

My dziwimy si~ tym, co jeszcze ciqgIe <br />

czyniC\ znak krzyza modlqc si~ przed posilkiem <br />

- nie rozumiemy tych Iudzi: <br />

czy blogoslawienstwo czyni jadlo slodszym? <br />

Chodzilismy na religi~, gdy nas zmuszali rodzice <br />

teraz w nowym miescie - rok minql, <br />

a nie wiemy jeszcze gdzie stoi tutejszy kosci61. <br />

Religia ojcow nic nam nie mowi: <br />

dziesi~c przykazan to prawa natury ­<br />

mog~ zyc po Iudzku bez boskich przepis6w. <br />

Kosci61 jest drobnomieszczanski, <br />

przyw!aszcza sobie owoce pracy robotnikow i chlop6w . <br />

- Coz z tego, ze przetrwal wieki ­<br />

socjologia uczy, <br />

ze wszystkie instytucje waIczq 0 to, by trwac na zawsze ; <br />

znane Sq tez przyczyny powstawania religii. <br />

By zobaczyc 0 co idzie <br />

wystarczy przyjrzec si~ zakonnicom ­<br />

biale i czarne mieszkajq osobno, <br />

co rano sluZq ksi~zom do mszy <br />

w pustym kosciele. <br />

Nie oddam im mojej siostry <br />

nie chc~, by taka byla jej przyszlosc! <br />

*<br />

Kosciol musi mi wytlumaczyc: czemu <br />

- choc swiat sit; zmienia ­<br />

ksi~za wciqz powtarzajq te same "nie wolno": <br />

"Nie cudzol6z, nie zyj z niq przed slubem, <br />

nie patrz chciwie na kobiety, <br />

nie zen si~ z wi~cej niz jednq... " <br />

- A coz mam pOCZqc? <br />

czy warto sprzeciwiac si~ naturze, post~powa c inaczej niz wszyscy? <br />

Ksi~za przymykajq oczy i powtarzah "nie wolno" ­<br />

a ja pragn~ uslyszec cos wi~cej !. .. <br />

Nie wystarcza mi teza: <br />

"chrzescija11stwo jest przeciw materializmowi" <br />

- a gdzie czyny i swiadectwa <br />

tlumaczqce sens tego zdania? <br />

Sekta "Zgromadzeti Bozych" glosi, ze czyni cuda ­<br />

c6z ty na to, moj dawny Kosciele? <br />

71 7


HALINA BORTNOWSKA<br />

Dla mnie Biblia stala si~ zwyklq ksiqzkq, <br />

opowiesciq jak inne klechdy: <br />

Jezus jest chlopcem z Nazaretu, <br />

o jego przygodach poczytam sobie w wolnej chwili...<br />

*<br />

Kosciele - zwracasz si~ do mnie? <br />

Ejze - chcesz naprawd~ cos mi powiedziee? <br />

- ." Ze nalez~ do Twoich? - 0 nie, <br />

wlasnie stwierdzilem, ze jestem daleko, <br />

swiatlo nie odnalazlo mnie swoim promieniem". <br />

C. N. Mayige<br />

student uniwersytetu w Dar es Salaam<br />

• WADUDU<br />

W domu siostry Sandry dzien zaczyna si~ przed switem, czyli rok<br />

okrqgly przed sz6stq rano. Rzecz w tym, ze pomidory trzeba podlewae,<br />

nim spadnq na nie juz od pierwszej chwili gorqce prostopadle<br />

promienie stonca. Budzi mnie wi~c co ranD szum wody z gumowego<br />

w~za i monotonna choe pogodna piosenka student6w-ogrodnik6w.<br />

Krzaki pomidor6w, zielone, wysokie, dorodne Sq ich slusznq<br />

dumq, zwlaszcza ze wyhodowali je na miejscu, kt6re przedtem<br />

uzytkowaly tylko w~ze gniezdzqce si~ wsr6d rupieci i haszczy. Chlopcy<br />

ceniq rosliny uzyteczne jak pomidory i drzewiaste melony - papaje.<br />

Natomiast k wiaty to ich zdaniem niemqdre hobby, dobre dla<br />

malo praktycznych Europejczyk6w. Kiedy zachwycam si~ tutejszymi<br />

kwiatami - chlopcy przynoSZq mi bukiet z lisci swych ukochanych<br />

pomidor6w.<br />

Dzis wybieramy si~ nad morze - nie na plaz~, kt6rych jest kilka<br />

blisko, lecz na drugq stron~ p61wyspu, gdzie jest rybackie osiedle<br />

i wybrzeze usiane p i ~knymi muszlami.<br />

Dose dlugo szuk amy drogi wsr6d podmiejskich lepianek. Jedziemy<br />

przez las palm owy kolysany wiatrem od oceanu, zrazu g~sty ,<br />

potem rzedniejqcy: palmy kokosowe umierajq dziwacznie, tracq korony,<br />

ale wielometrowe gladkie pnie-lodygi jeszcze dlugo sterczq<br />

z piasku. Tu w czasie odplywu morze cofa si~ tylko 0 kilka mew6w.<br />

Na bl~'k itnej plyci:linie taplajq s i~ w wodzie hordy brqzowych<br />

dzieciak6w. Brodzq i czepiajq s i~ rybackich lodzi odpoczywajqcych<br />

na kotwicy. Na wybrzezu jeszcze ruch mimo poznej pory. Jest jeszoze<br />

'kti'lka ryb i oSnllorn'i1ca na sprzedaz. StaTY, obel'wany rybak<br />

trzyma martwe straszydlo wysoko w powietrzu, macki jak gruzlo­<br />

718


NOTATKI Af YKArilSKIE<br />

wate liny si~gaj q ziemi. Nie ma targowania sit:: 0 ten atrakcyjny towar<br />

- zast~puje je jak najbardziej formalna licytacja. Osmiornica<br />

idzie za 12 szyling6w (czyli okolo dolara). Nabywca, gr uby kudlaty<br />

chlopek rzuca jq na piasek pod nogami i energicznie grzmoci kijem.<br />

Twarde gumowate mi ~so zapewne od tego zmi~knie, . ale czy<br />

kucharz zdola je potem calkowicie oczyscic z brudnego piasku?<br />

Zwiedzamy osiedle r ybackie. Gliniane chaty <strong>maj</strong>q z przodu, od<br />

morza, rodzaj ganka plecionego z bambusa. Na jednym z nich okryta<br />

szmatami spi kobieta wyczerpana atakiem malarii. Obok mqz­<br />

-rybak przy swym drugim dochodowym zaj ~ ciu - hafcie. Ta wies<br />

slynie z r~k odziel a - tu wyrabiane Sq charakterystyczne biale wyszywane<br />

czapeczki noszone przez muzulman6w na Zanzibarze i w<br />

okolicach Dar es Salaam.<br />

Haft - kremowy lub bialy na bialym pl6tnie - jest tak delikatny,<br />

ze golym okiem trudno dostrzec sciegi i tak g~sty, ze skutecznie<br />

usztywnia pl6tno prawie spod niego niewidoczne. Jedna czapeczka<br />

kosztuje okolo 200 szyling6w. Wyszywa s i~ jq w kazdej wolnej<br />

chwili przez blisko dwa miesiqce. Pracq tq trudniq s i ~ wylqcznie<br />

m~zczyzni i to raczej mlodzi, bo wymaga bardzo dobrego wzroku.<br />

Oczywiscie 1Il10gq jq wykonywac tylko przy dziennym swietle<br />

elektrycznego nie rna, nafta za droga.<br />

Idziemy n a brzeg, n a poszukiwanie muszli. Niestety, nie jest to<br />

najlepszy moment. Najwi ~ ksze juz Sq wyzbierane, a morze jest w listopadzie<br />

zby't sp o'kojm.:ie, by ,wyrzucac na brzeg swe najbardziej efektowne<br />

skarby. Ale wkr6tce mamy juz pelny woreczek calkiem sporych<br />

i interesujqcych okazOw.<br />

W domu wysypujemy muszle do miski z wodq, by je jeszcze raz<br />

wyplukac i dokladnie obejrzec. Edward, uczen technikum fotograficznego<br />

asystuje przy tej operacji. Z jednej, potem i z drugiej musz­<br />

Ii powoli wysuwajq si ~ w wodzie czarno-zielonkawe lodyzki - nie,<br />

to nie wodorosty, to odn6za malego kraba pustelnika. Patrzymy<br />

w napi~ciu , jak z muszli wydobywa si~ z kolei glow a z oczami na<br />

siupkach i dalsze odnoza. Ciqgnqc za sobq sw6j slim aczy domek,<br />

krab rusza na spacer po swym plastykowym wi~zieniu. "Jeszcze<br />

nigdy czegos takiego nie widzialem" stwierdza z zachwytem Edward.<br />

A przeciez wychowal si~ tutaj, nad samym morzem! S~ dz amy nad<br />

tq m iskq rozkosznq godzin~, obserwujqc i fotografujqc calkiem juz<br />

osmielone kraby na tIe muszli i kawalkow koralowca.<br />

Siostra Sandra cieszy si~, ze chlopcy zarazili si~ moim zainteresowaniem<br />

dla wadudu. Jest to kategoria stworzen lekcewazonych lub<br />

t~pionych , jeSli dokuczajq. Zaliczajq si~ do niej owady, ale t alkze<br />

slimaki, zaby, jaszczurki itp. Nigdy nie wiadomo, czego si~ spodziewac,<br />

gdy chlopcy ZaaillOlIlsujq nowe m'dudu do fotografowania. Za­<br />

CZqC je dostrzegac jako obiekty godne u wagi to przelam ac uparty<br />

719


HALINA BORTNOWSKA<br />

'praktycyzm, ktory choc sam w sobie zro:rumialy, roaniem Siostry<br />

Sandry zaw~za horyzonty tutejszej mlodziezy: "Majq wielki zmyst<br />

ladu, harmonii i pi~k na - popatrz jak gustownie si~ ubierajq, gdy<br />

tylko choc troch~ <strong>maj</strong>q za co, jak slicznie czeSZq si~ dziewc~ta,<br />

prawie kazda inaczej, umiej~tnie podkreslajqc cechy swojej twarzy,<br />

z naprawd~ rzezbiarskim zmyslem. Trzeba rozszerzyc praktykowanie<br />

Ilrtystycznego widzenia i dzialania poza wlasnq osob~ i domowe<br />

sprz~ty... Wtedy po pr ostu wybuchnie afrykaD.ska sztuka - tu,<br />

w Afryce Wschodniej jeszcze tak zdominowana utylitarnymi wzgl~dami,<br />

walk:q by przezyc... Narazie t~ moZliwosc odkryli tylko Makond<br />

e ... wybi.e:rzemy si~ do nich, musisz zobaczyc ich rzezby."<br />

• SZKOtA SAMODZIELNO SCI<br />

Szukam sali nr 33. Tu ma si~ odbyc seminarium dla student6w<br />

pedagogiki, w ktorym mam brae udzial. Sale wykladowe mieszczq<br />

si~ w pi~tr owych pawilonach znakomicie przystosowanych do klimatu:<br />

wejscia do pomieszczen prosto z zewnqtrz, na pi~trze z okrqzajl\cej<br />

budynek otwartej galerii. Okna - jak wsz~dzie tutaj w nowoczesnych<br />

domach - z ruchomych pask6w szkta na wz6r zaluzji,<br />

jest przewiew a zarazem oslona przed pylem i inwazjq owadow.<br />

Wewnqtrz na scianach system ruchomych tablic, obok zgrabne<br />

p6lki na studencki bagaz, po srodku kilka stol6w. Malo tylko krzesel,<br />

kilka polamanych. Schodzqc si~ studenci przynoSZq stolki z innych<br />

saL Dwudziestu kilku uczestnik6w, w tym dwie kobiety, biala<br />

Almerykanka i tbardzo .pi~kna Tanzanijka z gloW1kq w stylowych<br />

warlwczytkach. Jest to seminarium dla zaawansowanych, wszyscy<br />

Sq na etapie pisania prac dyplomowych (na stopieD. Master of Arts).<br />

Zaj~c ia odbywajq si~ po angielsku. Przewodniczqcy dr Mmeri, drobny,<br />

bysbry, tOparl'OWany, z blySkami. iI10nii w ocza'ch. Przedstawia mnie<br />

sluchaczom, potem grono przyst~puje do tematu. Od dluzszego juz<br />

czasu sluchacze analizujq najnowszy dokument partyjny poswi~cony<br />

dalszym perspektywom reformy oswiaty. Chodzi 0 zaj~cie krytycznego<br />

stanowiska - w najblizszym czasie w seminarium uczestniczyc<br />

b~dzie nowomianowany minister oswiaty. Przyszli nauczyciele<br />

i wychowawcy przedstawiq mu swe postulaty na przyszlose.<br />

Omawiany dokument - tzw. Musoma Declaration - jest naprawd~<br />

ciekawy i bardzo dla Tanzanii charakterystyczny. Aby go wlasciwie<br />

ocenic trzeba go naturalnie czytac z calym dobrodziejstwem<br />

hermeneutyki. Podobnie jak w rozmowach i tu co krok spotyka<br />

si~ dobrze znane slowa, kt6re jednak tu brzmiq inaczej, <strong>maj</strong>q inny<br />

kontekst emocjonalny, odmienne bUGz'l reakcje. WCi'lZ musz~<br />

sobie od poczqtku uswiadamiac, ze tu urzqdza si~ kraj po raz pierw­<br />

720


NOTATKI AFRYKANSKIE<br />

szy, wszystko jest bezgranicznie nowe, takze rzeczy gdzie indziej ty­<br />

Ie juz razy powtarzane. Owszem, istniejq kompleksy, wyczuwalne<br />

i do przewidzenia, wyrastajqce z przeszlosci kolonialnej. Powodujq<br />

one zupelnie inne alergie niz te, z kt6rymi u nas trzeba siE;l liczye.<br />

Sytuacja przypomina opowiese - zapewne nieprawdziwll, lecz celnq<br />

- 0 pisarzu, kt6ry w dziewiE;ltnastym wieku zrewolucjonizowal<br />

poezjE;l fiIlskll stwierdzajqc w swym wierszu, ze jego dziewczyna rna<br />

oczy jak gwiazdy i glos jak dzwonek srebrny. Nikt tak dotqd po<br />

finsku 0 kobiecie nie pisal... Trzeba siE;l zakochae raz jeszcze ­<br />

aby uwiernye od lIlowa, po latach doswia:dczen i zwqtpien, ze Sq jednak<br />

dziewczY'IlY, 0 kt6rych tak powiediiee jest najprosciej.<br />

o czym m6wi Musoma Declaration? Problemem jest stworzenie<br />

szkoly na miarE;l potrzeb kraju i jego idea16w. Po okresie kolonialnym<br />

Tanzania odziedziczyla system szkolnictwa podporzqdkowany<br />

brytyjskim wzorom - miarq doskonalosci byly osiqgniE;lcia Oxfordu<br />

i Cambridge. Starano si~ podwyzszae poziom ku tym nieosiqgalnym<br />

wyzynom, ale temu wysilkowi nie towarzyszylo r6wnie intensywne<br />

zabieganie 0 rozw6j ilosciowy, 0 dost~p do szkoly dla wiE;lkszej ilosci<br />

dzieci. Bardzo wiele pozostawalo calkowicie poza szkolq. Z juz<br />

uprzywilejowanej grupy zdobywajqcej peIne wyksztalcenie podstawowe<br />

bardzo nikly procent mial szansE;l dostania siE;l do szkoly sredniej,<br />

a potem ewemualnie na studia wy·Zsze za granicq. Ale po:ziiom<br />

de facto elitarnych szk6l srednich byl stosunkowo wysoki.. . Wqski,<br />

bardzo selektywny system oSwiaty swymi wynikami czynil zadose<br />

normom mi~dzynarodowym, ale kosztem zasi~gu . Jednym z pierwszych<br />

cel6w jakie sobie postawil rZqd niepodleglej Tanzanii byla<br />

zmiana tego stanu rzeczy (Warto tu zaznaczye, ze jedyny tytul honorowy,<br />

jaki zaakceptowal dla siebie byly wykladowca misyjnej<br />

szkoly sredniej, Prezydent Nyerere to "Mwalimu" - nauczyciel).<br />

Sprawa nie byla prosta. Nalezalo stworzye koncepcj ~ systemu<br />

sZ'koLnego - koncepcj~ realistycznq, dost osowanq d'o ub6stwa kraju,<br />

a zarazem ambitnq, wiernq idealowi szerokiej dostE;lpnosci. Szkolnictwo<br />

rnusialo bye zmienione, przebudowane w swej orga!l1izooji,<br />

w swietle nowych cel6w, wyrastajqcych z lokalnej rzeczywistosci.<br />

Dawne cele z importu Sq nierealne i tym samym szkodliwe, prowadZq<br />

do rozczarowan i narastania kompleks6w. W roku 1967 ujE;lto te<br />

nowe cele w formul~ "ksztalcenie do samodzielnosci". Chodzi 0 to,<br />

by szkola dawala ludziom wiedz~ rozszerzajqcq ich wolnose, by pozwalala<br />

opanowy.wac i org'aIIl'izo;wae srodow:is'ko przyro'


HALINA BORTNOWSKA<br />

w.it program roZWlijania samadzielnosci: trzeba stac na wtasnych<br />

nogach, choc oczywiScie me w duchu inidywiidual r izmu, lecz wSpOlnoty.<br />

Skoro talk, to stkola musi pierwsza stac si~ samodzielna - musi<br />

bye wsp6lnym dzielem rodzic6w, nauczycieli i samej mlodzieZy.<br />

Musi uczyc ta'k, by wynrilki byly be1jposrednio uchwytne dla wsp61­<br />

n-oty wlioSko.wej - by 110dzice cruli, ze dzieci, kt6re uczq Sri~ w szko­<br />

Ie przynoszq poZytek calej spoleezn()sci, ze szkola pozwoli im lepiej<br />

r adzic sobie z Zyeiem i obowiqzkami. Stqd przedmioty rolnicze w<br />

szkole, duza ilose zaj~c praktyeznych odpowiadajqcych temu co jest<br />

w okoliey do zrobienia itp. Program ten wywolal duze wrazenie na<br />

calym kontynencie, stanowiqe jednq z pierwszych pr6b stworzenia<br />

wlasnego modelu afrykanskiej szkoly podstawowej. Prasa swiatow8.<br />

o'bszernie go referowala, nawet w <strong>Znak</strong>u znalazl si~ maly Ikomentarz.<br />

Min~lo siedem lat. Jeszeze za wezesnie na wnioski, ale jednak juz<br />

jakis p61metek. Musoma Declaration jest podsumowaniem osiqgni~c<br />

i porazek, zawiera tez wytyczne na przyszlosc. G16wna ez~sc dokurnentu<br />

nosi znamienny tytul: "Where we got stuck" - ezyli doslownie<br />

- "gdzie utkn~lisrny". Deklaracja i wypowiedzi uczestnikow<br />

serninarium Sq zgodne w tonie : program "Szkoly Samodzielnosci"<br />

nie zostal w pelni zrozumiany przez nauczycieli, a tym samym i ea­<br />

Ie spoleczenstwo. Szkola pozostala osobnyrn swiatem i nadal bardziej<br />

sluzy poprawie losu zdolniejszych i bardziej przedsi~biorczych<br />

jednostek i rodzin, niz wsp6lnotom wioskowyrn. Ci co wspinajq si~<br />

na wyzsze szezeble edukaeji opuszezajq swoje srodowiskoj dorabiajq<br />

si~ poza nim : emaneypaeja przez dezercj~!<br />

Gdy ehodzi 0 tresc i rnetody nauczania nowe zasady i priorytety<br />

cZE;sto pojmow,ane Sq bardzo powier2JChownie. Niekt6rzy kierownicy<br />

szk61 po prostu uznali, ze "samodzielnosc" oznacza, ze odtqd dzieci<br />

<strong>maj</strong>q same utrzymac szkolE; i nauczyeieli: a wiE;e trzeba je zatrudniac<br />

w polu, lekcji zaS b~dzie tyle, na ile poza iym starezy ezasu...<br />

przy czym owa praca produkeyjna, zle zorganizowana, bynajmniej<br />

nie byla ksztalcqea ani nie odwolywaia si~ do inicjatywy dzieci<br />

i rodzie6w. Wspominajqe swoje wlasne szkolne lata uezestnicy seminarium<br />

podkreslali, ze nie w tym nie rna nowego: liczne szkoly<br />

misyjne posiadaly farmy, gdzie uczniowie musieli pracowac, przy<br />

okazji zdobywajqc sporo pozyteeznyeh umiej~tnosei. Nowosciq progralIl1u<br />

byla rue sarna praca produkeyjna, ani nawet szkolenie przy<br />

tej okazji, leez wspolnotowy i zarazem eksperymentalny charakter<br />

przedsi~wzi~c szkolnyeh. Ale takie przedsi~wzi~cia zorganizowac<br />

i utrzymac trudno ; nauezyciele, rzadko posiadajqey peIne kwalifikaeje,<br />

czuli si~ bezradni. To musi si~ zmienic - stwierdza dokument<br />

TANU. Ale jak dojsc do tej zmiany? Jednym ze srodkow b~<br />

dzie swego rodzaju nauczycielskie pospolite ruszenie - do praey<br />

w szkolach podstawowych ma si~ zmobilizowac wi~kszosc obecnych<br />

722


NOTATKI AFRYKA!ilSKIE<br />

absolwent6w szk61 srednich. W og6le szkola srednia, dotqd traktowana<br />

jako wst~p do dalszej kariery zakladajqcej r6wniei: studia<br />

uniwersyteckie, rna teraz stae si~ taki:e bardziej "samowystarczalna",<br />

przygotowujqC do pracy i slui:by na tere:rrie nieoo szerszym ruz 00­<br />

dzinna wioska. Stopniowo, w miar~ mozliwosci kraju i jego potrzeb<br />

wyksztalcenie srednie w r6znych formach stanie si~ dost~pne dla coraz<br />

wi~kszej ilosei mJ,Q\:lych luld.zi. Leoz na tym kooriec: 'I1ANU stoi<br />

obecnie na stanowisku, i:e w warunkach afrykanskich studia uniwersyteckie<br />

to forma ksztalcenia odpowiednia nie dla mlodziei:y<br />

lecz dla doroslych. A wi~c po szkole sredniej wszyscy powinni ise<br />

do pracy. Potem, po kilku latach, zaleznie od uzdolnien i przede<br />

wszystkim od wykazanej czynem postawy niekt6rzy mogq bye delegowani<br />

na studia.<br />

Odnosz~ wrazenie, i:e ten ostatni projekt - kt6ry jeszcze nie<br />

wszedl w i:ycie - budzi wiele zastrzezen wsr6d zainteresowanych<br />

mlodych, a takze wsr6d wykladowc6w. Wsr6d wysuwanych przeciw<br />

niemu argument6w jeden wydaje mi si~ szczeg6lnie wazny: co<br />

b~dzie ze studiami kobiet? Tanzania jest i dlugo jeszcze pozostanie<br />

krajem wczesnych malzenstw (co odpowiada takze wczesnemu dojrzewaniu<br />

fizycznemu dziewczqt). I tak cierpi na tym ksztalcenie<br />

kobiet, do kt6rego rodziny nie przywiqzujq wagi. Malo jest kobiet<br />

z wyksztalceniem srednim, jeszcze mniej studentek. Jesli studia b~dq<br />

rozpoczynane w kilka lat po ukonczeniu szkoly sredniej - studentek<br />

moze w og6le zabraknqe. Kto b~dzie delegowae kobiety na<br />

uniwersytet - czy m~zowie? A co z dzieemi, kt6rych do tej pory<br />

jui: b~dzie kilkoro? .<br />

Koncepcja uniwersytetu jako instytucji dla doroslych jest bardzo<br />

dyskusyjil1a i jeszcze na peWil10 rue dose .przemyslana. p'rzemawia za<br />

niq fakt, iz w tutejszych warunkach dlugoletnie studia wyzsze Sq<br />

rzeczywiscie wielkim luksusem; przy obecnych proporcjach piramidy<br />

oswiatowej zaden system preselekcji kandydat6w do najwyzszego<br />

awansu nie moze bye choeby w przyblizeniu sprawiedliwy.<br />

(W rdku 1970 szkoly podstawowe w Tanzanid mialy 828900 uozru.6w,<br />

szkoly srednie wszystkich typ6w juz tylko 32 800 -- Uniwersytet<br />

zas 2007 student6w).<br />

A jedil1a1k system selekcji musi jstmiee - .ani je!dno z talk cennych<br />

m iejsc nie powinno bye marnowane, a jest marnowane, jesli<br />

azlow1ie'k, kt6remu spoleczenstwo ofiarowalo wyZsze wy.ksztalcenie,<br />

nie b~dzie potem umiat lub nie b~dzie chcial mu sluzye. W warunkaah<br />

tanzanijskiehwyksztalcenie to ~awsze dar, a nie zdobycz przedsi~biorczej<br />

jednostki: ksztalcenie studenta jest inwestycjq dokonanq<br />

rue wlasnym sump'tem, lecz kosz'tem ubogich, kt6rzy Ipotr,ze'bujq U'Slug<br />

lekarzy, nauczyciel'i i inzynier&w, i dlategGl ze swoich pdda'tJk6w<br />

u'brzymujq u!l1'iiwersyte't.<br />

723


HAlINA BORTNOWSKA<br />

Widz~ wi~e jakis gl~boki sens w usilowaniaeh zmierzajqeyeh ku<br />

dowartosciowaniu wyksztalcenia na nizszych szczeblach i jego usamodzielnieniu,<br />

skierowaniu ku zyciu. Leez z drugiej strony zadaj~<br />

sobie pytanie (nie osmielajqc si~ postawic go uczestnikom seminarium):<br />

KTO za lat dziesi~c ezy dwadziescia znajdzie si~ w sali nr 33<br />

by dyskutowac 0 reformie oswiaty - juz nie po angielsku lecz plynnie<br />

w j~zyku suahili? Czy obecni tu dzisiaj mlodzi nie b~dq walczyc,<br />

by byli to przede wszystkim ezlonkowie ieh rodzin - mIodsi<br />

braeia, synowie i e6rki? Czy uda sip' stworzyc szkol~ wolnq od dueha<br />

konkureneji, szkol~ zycia i sluzby ezlowiekowi, szkol~ powolail?<br />

Szkot~, w kt6rej zdobywanie wiedzy motywowane jest nie osobistym<br />

awansem materialnym i spoleeznym, jaki wiedza zapewnia,<br />

lecz dobrem ogolnym? Taka szkola, taki system oswiaty to utopia,<br />

palae na oblokaeh. Ale ezy jest inne wyjscie?<br />

Nie wiem. To dopiero poczqtek. Zdaj~ juz sobie spraw~, ze Univepsirty<br />

Hill to w~, niapeWlIlY ,przycz61e:k, szituczny mikrokosmos,<br />

odci~ty nawet od rzeczywistosci Dar es Salaam-miasta, nie m6wiqc<br />

juz 0 buszu, ktory zaezyna si~ niedaleko stqd. Che~ , musz~ zobaczyc<br />

co tam jest dalej, w gl~bi, tam skqd oni przyszli, dzisiejsi studenci,<br />

jutrzejsi przyw6dcy. Nie zrozumiem napi~c towarzyszqcyeh<br />

seminaryjnej dyskusji 0 koneepcji uniwersytetu, poki nie przekonam<br />

si~ co tu w praktyee oznaeza ow awans na ludzi z wYZszym wyksztalceniem,<br />

od ezego on ludzi wyzwala. Z calq pewnosciq europejskie<br />

motywy i miary sukeesu nie <strong>maj</strong>q tu jednoznacznego zastosowania.<br />

• DWA PRZYCZYNKI DO ZROZUMIENIA<br />

SPRAWY<br />

Jednym z bardzo znaezqcych, niemal symbolicznyeh wydarZel1.<br />

w najn'Owsze'j hlsrorii Tan2iam'i!i (1966) byl stmjk 400 student6w<br />

Uniwersytetu Dar es Salaam, b~dqcy protestem przeciw tzw. Natioil1al<br />

Service ("Sluzba dla Naxodu"), czyli obowiq.~l{«)wl dwuletniej praey<br />

w wyuczonym zawodzie na wyznaczonej plaeowee - za 40 procent<br />

naleznej pensji. Odbyla si~ wtedy demonstracja, w ezasie kt6­<br />

rej prezydent Nyerere wyglosil do student6w improwizowane przem6wierue.<br />

Problemy moraIne zwiqzane z powstawaniem nowej elity<br />

spoleeznej znalazly w nim nieslyehanie dramatyczny wyraz. Tekst<br />

ten zostal p6zniej zamieszczony w zbiorze wypowiedzi prezydenta<br />

i byl przedrukowywany w litezmy;ch pub1i!kacjalch n a tanzansIcie tem<br />

aty.<br />

724<br />

Mwalimu do zg r omadzoil1 e j ml·od z i e zy:<br />

" ...przyjmuj~ wasze ultimatum. Zapewl1liam wa'S, ze nilkogo nie


NOTATKI AFRYKANSKIE<br />

b~d~ zmuszac do udzialu w National Service. Macie racj~ : wasze<br />

ciala bylyby przy robocie, ale nie wasze dusze... Nie przyjm~ do<br />

National Service tych, co nie podchodzq do sluzby z sercem. Nikt<br />

taki do niej nie wejdzie - nikt absolutnie! To nie jest wi~zienie.<br />

Nie posl~ nikogo, kto uwaza, ze to ob6z pracy przymusowej . Ale<br />

National Service pozostanie obowiqzkiem dla wszystkich, kt6rzy chcq<br />

kiedys pracowac na panstwowych plac6wkach. A wi~c mozecie wybierac.<br />

Ale nie b~d~ tez wydawac panstwowych pieni~dzy na ksztalcenie<br />

os6b, kt6re mowiq "National Service to ob6z pracy przymusowej".<br />

Nie pozwol~ na to. A wi~c przyjqlem wasze ultimatum.<br />

Macie rack m6wiqc 0 pensjach. 0 tak, nasze pensje Sq za wysokie.<br />

Chcecie, abym je obnizyl? Dwa lata... Nie m6wi~ 0 dwoch latach.<br />

Nie zbuduj~ tego kraju przez dwa lata! Jestem got6w obnizye<br />

pensje. Chcecie, abym zaczql od swojej? Tak, zrobi~ to. Obniz~<br />

przekl~te pensje w tym kraju. Juz od tej chwili obetn~ swojq 0 dwadziescia<br />

procent. Przekl~ty kraj... Pensje Sq za wysokie - za wysokie<br />

dla Tanzanii! Moja pensja.. . Wiecie ile wynosi: pi~c tysi~cy przek<br />

l~ tych szyling6w miesi~cznie . Pi~e tysi~cy w biednym kraju! Biedny<br />

czlowiek, kt6ry zarabia dwiescie miesit;cznie - wiecie ile czasu<br />

trzeba, zeby zarobil tyle, co wynosi moja pensja? Dwadziescia pit;e<br />

lat. Dwadziesoia pi~c lat by zarobie tyle, .00 ja przez ro'k. Brzekl~te<br />

zarobki! To wlasnie te pensje wywolujq takq postaw~ ludzi z lepszym<br />

wyksztalceniem. To pieniqdze tak wplywajq - na mnie i na<br />

was. Nalezymy do klasy wyzyskiwaczy. Ja tez nalezt; do tej waszej<br />

klasy [...] Czy 0 to walczyl ten kraj? 0 to by utrzymywac na szczycie<br />

wYZSZq klas~? Macie racj~ . 0 wiele za duzo placimy. Wszyscy<br />

w tym kraju dostajq za duzo - wszyscy poza biednymi chlopami [...]<br />

W dniu, kiedy b~d~ m6gI dac kazdemu tobotnikowi 7600 szyling6w<br />

rocznie osiqgniemy w Tanzanii rewolucj~, jakiej nikt jeszcze<br />

w Afryce nie dokonal. To b~dzie fantastyczna rewolucja, gdy kaidy<br />

w tym przekl~tym kraju dostanie siedem tysi£:cy szescset... Wszyscy<br />

b~dziemy wtedy mogli stanqc na szczycie Kilimandzaro i wiwatowac<br />

na czesc tanzanijskiej rewolucji. Praca przyunusowa... Idicie<br />

do szk6I i uczcie. To zaliczymy jako National Service. [...)<br />

Strajkujqcy studenci zostaU usuni~ci ze studi6w. Po kilku latach<br />

wi~ ks zosc przyj~to ponownie, uznajqc, ze zrozumieli sw6j blqd.<br />

•<br />

D r Reg ina 1 d H. G it" e en, byly doradca Tanzanijskiego lIIinisterstwa<br />

Skarbu (1960-1974) pisze w The Month:<br />

"R6wnoSc, wykorzenienie n~dzy i podzial zysk6w pomi¢zy Afry­<br />

725


HALINA BORTNOWSKA<br />

kanczykami (w przeciwienstwie do podzialu pomip,dzy AfrykailCZy-i<br />

k6w i cudzoziemc6w) nie stanowily historycznie dominujqcych rnortyw6w<br />

wsr6d wysuwanych od poczq1iku element6w afrykanskiej stra-i<br />

tegii polityczno-ekonomicznej, czy socjo-ekonomicznej. Nie bylo tal~<br />

w deklaracjach, a tym bardziej w praktyce. Po pierwsze: ruchy nieJ<br />

podleglosdowe w A£ryce byly oparte gl6Wll1ie na ikoalicjach przeJ<br />

biegajqcych w poprzek podzial6w klasowych. Jednosc byla zrazu I<br />

osiqgana w oparciu 0 program eliminacji bezposrednich rzqd6wi<br />

obcych i zredukowania obcego udzialu w zyskach - a nie na zasadzie<br />

idei egalitarnego spoleczenstwa.<br />

I<br />

Po drugie: politycy i urzp,dnicy w panstwach afrykanskich stanowiq<br />

warstwp, szczeg61nie uprzywilejowanq w spos6b radykalnie r02:-1<br />

ny, nii ma to miejsce w Europie. Musi to wplywac na ksztaltowanie<br />

sip, programu likwidacji np,dzy, a tym bardziej dqien do wyr6wnania<br />

dochodow, dostp,pu do uslug i uczestnictwa w podejmowaniu decyzji.<br />

W stwierdzeniu tym dochodzi do glosu nie cynizm, lecz proste<br />

uznanie faktu, ie gotowosc do ofiary z siebie nie jest najpospolitszCl<br />

ludzkCl postawq.<br />

Po trzecie: marksistowska mysl i praktyka socjalizmu nie koncentruje<br />

sip, na podziale dochodu jako takim, lecz na kontroli srodk6w<br />

produkcji. Niektore panstwa socjalistyczne uznajCl znacznq nierownosc<br />

wynagrodzen za rzecz do.puszcza1nCl na etapie przedkomunistycznym.<br />

Egalitaryzm realizowany drogCl panstwowych przerzutow<br />

w obrp,bie funduszu wynagrodzen i progresji podatkowej to<br />

priorytet charakteryzujClcy niemal wylqcznie europejskie rozwiqzania<br />

socja'ldemokra'tycme. Przynosi on ball1dzo niewielikie korzySci najuboiszym<br />

w przeciwienstwie do klasy sredniej i dobrze zorganizowanych<br />

robotnik6w. Jego realizacja byla w Europie znacznie ulatwiona<br />

dzip,ki szybkiemu rozwojowi ekonomicznemu i wzglp'dnie wysokiej<br />

wydajnosci pracy, a takie sprawnej organizacji spolecznej i politycznej,<br />

jakq stworzyli ludzie iqdajClcy reform. To wszystko nie<br />

jest dallle w spolecmo'soia1ch afrykailsikich."<br />

I dalej N ye r ere, cytowany przez Greena:<br />

"Tanzania pr6buje dokonac przemian dzip,ki swiadomej polityce<br />

i utrzymac stabilizacjp' poprzez zaangaiowanie wszystkich zar6wno<br />

w sam proces przemian, jak i w jego ukierunkowanie. Nie rnarny<br />

zludzeil co do trudnosci tego przedsip,wzip,cia. Pr6bujemy zbudowac<br />

u nas socjalizm, choc malo jest socjalist6w; przy niewielkiej ilosci<br />

obywateli, zdajqcych sobie sprawp' z podstawowych wymog6w demokracji,<br />

staramy sip, osiqgnqc przemiany srodkami demokratycznymi.<br />

Majqc do dyspozycji niewielu technik6w usilujemy przebudowac<br />

gospodarkp,. Mimo ii cala wyksztalcona elita rna za sobq szko­<br />

726


NOTATKI AFRYKAI'iSKIE<br />

l~ popierajqcq motywacj~ indywidualnego awansu, my staramy si~<br />

stworzyc spoleczenstwo egalitarne." 1<br />

• KAZANIE<br />

Niedziela. Nad ranem spadl deszcz. Strugi cieplej wody z halasem<br />

napelniajqce rynny, zbiorniki, plastykowe wanienki i wiadra.<br />

Gdy szum ustaje - po wszystkim. 'Woda znika w szczelinach spPekanej<br />

ziemi a dzien wydaje si~ jeszcze gor~t s zy.<br />

W kosciele uniwersyteckim msza 0 6smej. Nowoczesne, przewiewne<br />

rwn~trze (W~ecz ()1I'em oswietla sl~ K'Osci6l reflek1iorami od zewnqtrz,<br />

przez okna - to zapobiega zlatywaniu si~ owad6w). Po bokach<br />

kosciola dwie kaplice - protestancka i katolicka z Najsw. Sakramentem.<br />

Kosci61 cz~sto sluzy takze jako sala konferencyjna i wykladowa.<br />

Podczas tej mszy sw. jest prawie pelny - okolo trzystu<br />

os6b. Wsr6d obecnych mniej wi ~ cej jedna czwarta bialych. Ale ch6r<br />

z jednym tylko bialym uczestnikiem. J~zykiem liturgicznym jest<br />

suahili. Po raz pierwszy s lysz~ tutejsze piesni, ktorych melodie, a nawet<br />

niekt6re slowa szybko zapisujq si~ w pami ~ ci. Piesni Sq spokojne,<br />

peIne zadumy, cz~sto spiewane antyfonalnie. Glosy, zwlaszcza<br />

kobiet, postawione inaczej niz u nas <strong>maj</strong>q w sobie cos ptasiego ; czasem<br />

od2ywajq si~ ostr,zej lecz na ogol lag,ddnie, ,prawie szept em, jaik<br />

nawolywania ptak6w przed §witem.<br />

Na tej mszy mam m6wic do wiernych. Pomaga fakt, ze niektore<br />

twar ze juz Sq znajome.<br />

Mowi ~ 0 krzyzu, ktory przywiozlam z Polski jako dar od jednego<br />

z naszych osrodk6w duszpasterstwa akademickiego. To nie pi~kny<br />

tutejszy heban, ani jakies artystyczne dzielo - dwie proste swierkowe<br />

deseczki. S. wypalil na nich dwa angielskie napisy. Podobny<br />

krzyz z tymi samymi napisami po polsku mamy u siebie - jest pamiqtkq<br />

wspolnych rozwazan 0 tradycji i rozwoju naszego wlasnego<br />

kraju. Na ramieniu poziomym, "Abyscie zaludnili ziemi~ i uczynili<br />

jq sobie poddanq". Na ramieniu pionowym : "Patrzcie na ptaki niebieskie<br />

: nie siejq ani znq i nie zbierajq do gumien, a Ojciec zywi je".<br />

Nie rna krzyza - jesli brak jednego z ramion. Jedno i drugie rami~<br />

jest ramieniem Bozego nakazu. Przekazujqc nasze mysli na temat<br />

tych tekst6w - 0 obowiqzku i prawie do pracy, 0 przywileju<br />

ufnosci i nadziei - mam poczucie, ze przekazuj~ pozdrowienia nie<br />

zdawkowe.<br />

1 Reginald H. Green: Notes fo'r a sketch of African Socialtsm, The Month<br />

No 3 Vol 9, March <strong>1976</strong>.<br />

727


HALINA BORTNOWSKA<br />

Komu na zakonczenie wr~czye krzyz? Wybieram malq czarnC\<br />

driewczynk~ z pierwszego Irz~du krzesel. Ostro:mie, w obu rClczkach<br />

powllzna i pelna wdzi~ku, zanosi go na oltarz.<br />

• UlANI<br />

Nast~pne seminarium uniwersyteckie - z etnografii - na kt6re<br />

jestem zaproszona ma za temat "Mi~dzypokoleniowe stosunki typu<br />

Vtani".<br />

Pytllm Siostr~ Sandr~, co znaczy to suahilijskie slowo. Ale i ona<br />

go nie zna. Moze Francis b~dzie wiedzial?<br />

Francis przychodzi do pracy codziennie wczesnym rankiem w wykrochmalonych<br />

bialych spodniach i eleganckiej kolorowej koszuli.<br />

To ubranie szybko zmienia na rownie czyste lecz mocno podarte i zabiera<br />

si~ do topoty. Sprzqta jadalni~ i kuchni~ powoli, lecz nieslychanie<br />

dokladnie, zamiata podworze i zmywa naczynia, pierze<br />

i prasuje obrusy i scierki, otwiera orzechy kokosowe i trze ich miC\zsz<br />

na mqczk~, maluje ramy okienne, naprawia rynny, lata siatki na<br />

oknach, wyp~dza pajqki i komary, dba 0 dom jak 0 swoj wlasny.<br />

Vsmiecha si~ rzadko, ale jest to pi~kne wydarzenie, tyle wyrazu rna<br />

ciemna wychudzona twarz, gl~boko osadzone smutne oczy.<br />

Spelniajqc swoje czynnosci Francis slucha nieustannych studenckich<br />

dyskusji i czasem rzuca jakqs uwag~. Ja niestety nie zawsze<br />

wiem, 0 czym mowiq - suahili jest j~zykiem domu, tylko do mnie<br />

i czasem ze wzgl~du na mnie mowi si~ po angielsku. Ale sqdzqc po<br />

reakcjach siostry i studentow uwagi Francisa muszq bye jak najbardziej<br />

na temat - wydaje si~, ze nieraz dobrze mlodym dosala.<br />

Sam rna juz okolo szescdziesiqtki, zniszczone zdrowie i wiele smutnego<br />

doswiadczenia. Byl kiedys woznym w klasztorze sw. J6zefa<br />

w Dar. Kiedy si~ zestarzal (starosc przychodzi tu wczesnie i nagle ­<br />

po jeszcze jednyrro ata:ku malarii, jeszcze jednym ci~zkim przedn6wku)<br />

postanowil wrocie na wies do zony, ktorej ze swyoh miejskich zarobk<br />

ow postawil m u rowanq chat~ (w tutejszych warunkach og'romne<br />

osiqgni~cie). Nie mial z niq dzieci - ale si~ nie rozwi6dl. ZdarzajC\ s i~<br />

takie wypadki trwalosci bezdzietnego malzenstwa, tlumaczy siostra<br />

Sandra, ale ,to barozo wyjq1Jkowe, wyra:z na;prawd~ wie1kiej mil{)­<br />

sci i przywiqzania. Normalnie bezplodnose przekresla malZenstwo.<br />

Francis wrocil do siebie, ale chaty i zony nie znalazl. Jego pie;;kny<br />

dom zburzono w ramach panstwowej akcji skupiania rozproszonych<br />

mieszkanc6w buszu w wi~ksze wsie. Akcja ta, poczqtkowo dobrowolna<br />

i cieszqca si~ w wielu okolicach znacznym powodzeniem, p6zniej<br />

w niektorych okr~gach zacz~la bye przyspieszana przy uzyciu<br />

przymusu. Chaty QPornych po prostu :zJburzono, bezdomnych dowie­<br />

728


NOTATKI AFRYKANSKIE<br />

ziono na miejsce, gdzie mieli si~ teraz osiedlie. W wielu wypadkach<br />

te wy;burzenia rue byly prawdziwq tragediq: gliniane chaty buduje si~<br />

i tak od nowa co kilka lat. Francis jednak zostal poszkodowany bardzo<br />

ci~zko. Warunki w wielu nowych wsiach byly w momencie przesiedlenia<br />

Ibardzo ,trudne. Nie wszystkie miejsca byly wylbrane w sposob<br />

dose przemyslany. Brakowalo wody, z nadejsciem deszczow<br />

szalasy ton~ly w blocie, w wi~kszych skupiskach latwiej szerzyly si~<br />

choroby, a obieeana opieka lekarska nie byla jeszcze weale zapewniona.<br />

Wsie ,zbioreze mialy oznaczae popraw~ losu mieszkanc6w,<br />

mozliwose stworzenia srodowiska sprzyjajqcego post~powi cywilizacji<br />

- zwar,ta wies moze posylae wszystkie dzieei do szkoly, moze<br />

produkowae wi~cej i sprzedawae swoje produkty, moze uczye lepszej<br />

gospodarki. Male grupki rozproszone w buszu Sq zbyt bezbronne wobec<br />

srodowiska przyrodniezego - calq energi~ pochlania przetrwanie...<br />

Program przejscia od rozproszonego osadnietwa do tworzenia<br />

dUZy"ch wsi j est programem post~pu. Ale rna swojq trudno wymiernq<br />

cen~.<br />

Francis dowiedzial si~, ze jego zona zmarla wkr6tee po przesiedleniu.<br />

Wrocil do miasta bez grosz a i bez nadziei. Staremu ezlowiekowi<br />

trudno znaleze nowe zatrudnienie. Siostra Sandra potrzebowala<br />

pomocy w porzqdkowaniu i urzqdzaniu nowego domu. Tak<br />

Francis "nastal" i juz zostal. W domu studenckim znalazl prac~<br />

j opaorcie, zalozyl nawet nOWq rodzin~, biorqc sobie mlodq zon~, kt6­<br />

ra wreszeie rna mu dae dziecko. Siostra Sandra bardzo go szanuje,<br />

studenci tez lubiq, choc przezywajq "reakcjonistq": Francis uwaza<br />

przesiedlenia i caly program partii za wynalazek diabla. W innych<br />

takze sprawach - jak na przyklad zasiadanie do posilku przy wsp6lnym<br />

stole z kobietami - Francis zawsze broni starych tradycji; nie<br />

ooowiiqzujq OIne bialych - ale dla niego samegoa naruszanie ich to<br />

cos co uwlacza godnosci. W swej pedantycznie czystej podartej koszuli,<br />

chudy ale zawsze wyprostowany, oszcz~dny w ruchach, pelen<br />

szacunku i dystansll Francis naprawd~ pelen jest tej godnosci, wydaje<br />

gi~ jej uosobieniem.<br />

Zapytany 0 "utani", Francis odklada scierk~ i rozpoczyna wyklad,<br />

niestety dost~pny mi tylko w przyblizonym tlumaczeniu: "Utani to<br />

bardzo wazna I'zecz. R6zni ludzie, takze r6zne plemiona mog,! bye<br />

ze sob" w utani. Dw6ch ludzi spotyka si~ ze sobq na sciezce ­<br />

jesli jest mi~dzy nimi utani, b~dq si~ razem smiae... Kiedy si~ pozdrowiq,<br />

to znacznq zartowac, nic nie b~dzie obrazq, nie potrzeba<br />

trucizny. Dziadkowie i wnuki to td utani. Ojciec i syn - nie, syn<br />

me zartuje zojcem, ani z matkq. Ale dziadek z wnuczkq tak; ona<br />

m6wi do niego "Witaj m6j m~zu"... A dziedek si~ cieszy: "Przyszla<br />

moja zona". Dziadkowie nie muszq karac wnuk6w, to robiq rodzice.<br />

Dziadkowie zawsze <strong>maj</strong>l! dobre jedzenie dla wnuk6w i UCZq ich jaJc<br />

729


HALINA BORTNOWSKA<br />

bye doroslymi. Dzieci pytajq dziadk6w 0 co chcq, 0 wazne rzeczy,<br />

a dziadkowie nie m6wiq "idz przynies patyk6w na ogien". Wnukowie<br />

mogq wszystko powiedziee dziadkom - nigdy to nie b~dzie obrazq.<br />

To jest utarn: d!ziadlwwd.e odchddzq, stajq si~ przodikami, a synom<br />

rodzq si~ wnuki i jamaa (rodzina) jest pelna. Bardzo zle jest nie<br />

doczekae wnuk6w, bo utani daje czlowiekowi szcz~scie."<br />

Bardzo niewiele wi~cej dowiedzialam si~ 0 Utani na uczonym seminarium.<br />

Doszla tylko strukturalistyczna analiza. Natomiast skutki<br />

zasi~gania ekspertyzy u Francisa byly gl~bokie i dlugotrwale: powstala<br />

mi~dzy nami mi~dzykulturowa reIacja typu utani... Nie w pelni<br />

moglam jq wykorzystae z powodu j~zykowej bariery, ale dala<br />

mi duzo radosci. Francis powiedzial Siostrze Sandrze, ze zaluje, ze<br />

n-j,gdy nie chcial nauczye si~ angielskiego - teraz ta umiej~tnose by<br />

mu si~ przydala, m6g1by mnie 0 tyle wi ~ cej nauczyc... 2<br />

• RZElBI ARZE Z PLEM IENIA MAKONDE<br />

Tuz za miastem wsr6d orzechowych sad6w , w cieniu drzew mango<br />

stojq szopy, daszki sklecone z patyk6w i palmowych liscL Pod tymi<br />

daszkami siedzq p6lnadzy, bardzo czarni i malymi dlutkami obrabiajq<br />

twarde hebanowe pienki i korzenie. Siostra Sandra zna ich ­<br />

wie, kt6rzy Sq sklol1'l1i m6wie, interpretowae swe przedzirwne na wp61<br />

abstrakcyjne kompozycje - a kt6rzy na pytania odpowiadajq tylko<br />

wciqz tym samym oboj~tnym tajemniczym usmiechem nie zmieniajqc<br />

rytmu drobnych nieskOli.czenie celowych uderzen w oporne<br />

drzewo, uderzen, kt6rymi swoje sny przenoszq mi~zy nas, illa pobocze<br />

szosy, kt6rq co chwila przeIatujq autobusy i samochody plemienia<br />

Wabenzi (nowego plemienia posiadaczy mercedes6w).<br />

Ci, kt6rzy <strong>maj</strong>q zwyczaj czasem m6wic, powiedzieli Sandrze, ze<br />

aby rzeibic, mUSZq spae, mUSZq cz~sto odchodzie w sen, aby zo­<br />

• Siostra Sandra pisze: Ostatnie tygo(iItie byly dla mnie bardzo ci«:Zkie. Kiedy<br />

wyjezdzalas, jut rniepokoilysmy si«: 0 zdrowie FMncisa. Chcialam, teby poszedl<br />

do lekarza, zeby odpoczlll... WCillz to odkladal, widzqc co si«: dzieje w domu<br />

w czasie zjazdu og6lnoafrykailskiego, jak bardzo ja sama jestem zaj«:ta i wszyscy<br />

w domu: "nie dacie sobie rady beze mnie" m6wil. Kiedy -wreszcie udalo mi si~<br />

zmusic go d.o p6jscia do lek arza okazalo si«:, ze ma otwartll gruzlic«:. Nie chcial<br />

si«: leczyc, nie chclal brae zastrzyk6w, tylko wracac w rodzinne strony, do Lindi.<br />

Nie bylo rady, musielismy go tam wyprawic. Wczoraj dostalam wiadomoSc, te<br />

zmarl 2)araz ,po przybyciu. Tutaj gruzlica cz«:sto zabija baTdzo S2ybko, a rozwija<br />

siE: blyska.wicznde. Ta k mi przykro, ze nie doczekal przynajmniej urodzln swego<br />

dziecka. kt6rego tak prag.nlll. W niczym nie moglam mu pom6c a jego smutek<br />

byl przejmuj'lcy, byl zupelni.e zrezygnowany, nie zostalo mu nic.<br />

730


NOTATKI AFRYKArilSKIE<br />

baczyc co jest, co kryje si~ w klodzie, kt6rq trzy<strong>maj</strong>q mi~dzy kolanami.<br />

Bo tam juz jest, juz czeka demon spleciony z cialem kobiety<br />

i cialem m~zczyzny - z ich cialami jeszcze nie rozdzielonymi -<br />

Bibha tei m6:wi, ze kobieta to lmsc z kosoi m~Za . .. T~ pievwotnq<br />

jednosc oplata demon, czyni jq jednosciq zmagania, walki. Wiele demon6w,<br />

juz wyzwolonych, wyblyszczonych pastq do gladkiej prawie<br />

czerni, czeka na nabywc6w na lawie pod daszkiem. Kazdy jest inny.<br />

I kazdy niewqtpliwie jest wlasnie tym - rzezbq Makonde.<br />

Wabenzi wywozili do Europy i Ameryki tyle dziel tej sztuki. ze<br />

teraz celnicy nie puszczajq; trzeba miec zezwolenie, dowody legalnego<br />

nabycia: 0 He wiem, kazdy turysta rna prawo do jednego tylko<br />

demona - a moze dw6ch, lub demon plus smukla zyrafa, alba<br />

czarny slon 0 klach z prawdziwej kosci? Sq tez rzezby "religijne",<br />

"chrzescijanskie", tzn. wedlug modeli z Europy - choc i w nich pozostalo<br />

cos z tego, co bylo w klocku hebanu, jakis slad niezupelnie<br />

zarpomnianego SIl1.U. Slucham rozmowy ,siostry Sandry z rzezbi'llIrzami,<br />

chwytam niekt6re slowa, obserwuj~ m6wiqcych i milczqcych - i tych<br />

co spiq teraz wlasnie w gl~bi warsztatu, nieporuszeni, mimo odglos6w<br />

dyskusji i stukotu dlut 0 drzewo. Rozumiem, ze aby tak<br />

rzezbie, mUSZq miec sny. Moze wracajq w nich w swoje wlasne<br />

dziksze strony? Makonde, dzis rozproszeni prawie po calej Tanzanii,<br />

pochodzq z Mozambiku, Sq uciekinierami z teren6w obj~tych<br />

powstaniem przeciw Portuga]'czyikom. W1elu juz pow~drowalo z powrotem,<br />

ale spora grupa zostala, przyjmujqc tanzanijskie obywatelstwo.<br />

Chcialabym wiedziec, z jakieh sn6w wywodzi si~ pomysl rzezby<br />

"Ujamaa" - symbolu tego, co w tlumaczonych tekstach nazywa si ~<br />

African Socialism. Aby zrozumiec Tanzani~, musz~ zrozumiec, co<br />

znaczy Ujamaa w j~zyku przezye, a nie tylko chocby najwartosciowszej<br />

ideologii. Francis pokazal mi co to jest utani. Ale los odebral<br />

mu szans~ rozumienia slowa ujamaa, choc tak dobrze znal istot~<br />

"jamaa" - rodziny. Dla niego ujamaa to symbol krzywdy. A przeciez<br />

etymologicznie ujamaa to nie co innego, jak najpierw rodzinnose,<br />

rodzimosc, a potem dopiero, wt6rnie, wsp6lnota i wsp61nosc.<br />

Rzezby Makonde przedstawiajqce ujamaa nie <strong>maj</strong>q w sobie nie<br />

z propagandowych apologii zgodnej pracy dla wielkiego jutra. Patrz'!c<br />

na nie widz~, ze ujamaa to nie cos z jasnego obiektywnego<br />

i zimnego dnia pragmatycznej ideologii. To nOCq, groznq nocq smiertelnych<br />

niebezpieczenstw dala tak tulq si~ do inny;ch cial, z kt6­<br />

rymi lqczy wi~z krwi i pochodzenia. Wszyscy swoi przylgn~li do siebie<br />

nawzajem, dzieci i dorosli. U szczytu ludzkiej piramidy jedna<br />

glowa z widzqcymi oczyma, kt6re patrzq dalej. To starszy, wodz,<br />

nauczyciel plemienia, jego podpora. I my znamy takie noce, choe nie<br />

otacza nas busz pelen dzikieh zwierzqt i demon6w.<br />

731


HALINA BORTNOWSKA<br />

• UJAMAA<br />

Pod wieczor wyruszamy do Kifukoni, podmie,iskiego osiedla, gdzie<br />

mam si~ spotkac ze studentami szkoly partyjnej. Trzeba przeprawic<br />

sit: p!'{)Imem przez zatd.k~ . K!s. Walsh jako kieI10wca zostaje W samochodzie,<br />

pasazerowie musza, wysiqsc. Jest Hoczno. W wqskim<br />

przejsciu mip,dzy samochodami a zelaznq burtq promu tkwi zwarta<br />

cizba pieszych. Po raz pierwszy jestem tu sarna wsrod obcych mowiqcych<br />

niezrozumialym j~zykiem, zaj~tych sprawami, 0 ktorych nie<br />

nie wiem. Jedyna rzecz znajoma - zapach benzyny i rozgrza'l1ych<br />

opon. Zasmiecona woda portowego basenu, spocone data towarzyszy<br />

przeprawy, ich kosze i tobolki paehnq obeo. Nie jestem jeszeze<br />

cZqstkq tego swiata, ehoc tego pragn~. Chcialabym, aby bylo latwiej<br />

przekroczyc granic~. Aby nie byla ona tak fizyczna, tak materialna.<br />

J eszcze przez chwil~ wszystko rna ostre barwy technikoloru: miedziano-brqzowe<br />

twarze, czerwone, fioletowe i zielone kitengi kobiet,<br />

woda wokal nas - bl~ kit , zloto i ezen1. Gdy po pi ~ tnastu minutach<br />

przybijamy do przystani jest juz noc.<br />

Za przystaniq zaraz ciemnosc, szeleszczqce palmy, bambusy, piaszczysta,<br />

coraz w~zsza droga. Trochp, blqdzimy szukajqc wlasciwego<br />

skrzyzowania. Wreszcie w swietle reflektorow brama osrodka szkoleniowego<br />

TANU. Grupy studentow w mundurach, krzqtanina, skqds<br />

choralny spiew. Dyrektor, przyjaciel kts. Walsh a ,wychodzi nam na<br />

spotkanie. N a kolaej~ idziemy do jego domku. Po raz pierwszy<br />

spotykam rodzin~ afrykailskq. Niestety pani domu wyjeehala. Do<br />

stotu nakrywajq trzej synowie, uczniowie szkoly powszechnej. Sq<br />

troch~ niesmiali, nie nie m6wiq, ale kazdemu podanemu talerzowi<br />

towarzyszy osobny usmiech. Makaron, sos z mi~sa, stos pi~knie pokrajanych<br />

pomidorow i herbata po tutejszemu, mocna, straszliwie<br />

slodka, pol na pOl z mlekiem. Nie bardzo mog~ si~ zdobyc na jedzenie,<br />

nie na wszystkie usmiechy reaguj~ jak :nalezy. T~ si~ boj~<br />

tego mega wykladu tutaj! To nie zwykla trema, na ktorq weale<br />

nie jestem podatna, to tak dobrze znane poczucie przyciqgania i zarazem<br />

oporu, zagroi:enia, bezsilnosci... To sarno przezywam za kazdym<br />

razem udajqc sip, na spotkanie z ludzmi, kt6re rna bye prawdlriwym<br />

spotkaniem, przelamaniem granic, przejsciem. Warunkiem takiego<br />

spotkania jest moje skupienie, wyzwolenie od maski, od wszelkiej<br />

obronnej nieautentycznosci; by ich spotkae wewnqtrz nlch - mus~<br />

bye, nie wydawae si~ , a jednoczesnie chwycie ich fal~, odbierac<br />

jq, mowie do obecnych, a nie do swego wyobrazenia 0 nich... Prze~ywanie<br />

owego przedwst~pnego napi~cia jest, jak wiem juz z d~wiadczenia,<br />

cenq ktorq musz~ zaplacie.<br />

Tymczasem dyrektor udziela rzeczowych wyjasnieil : kurs w tym<br />

732


NOTATKI AFRYKAIiISKIE<br />

osrodku trwa dziewif;e miesif;cy. Uczestnikami kazdego turnusu SEl<br />

w zasadzie ludzie pelniqcy podobne funkcje, tego samego lub zblizonego<br />

zawodu, wylqcznie dorosli i pracujqcy. Obecny kurs przeznaczony<br />

jest dla kierownikow szkol. Jest ich tutaj ponad dwustu z calego<br />

kraju, prawie sami m~zczyzni. Wsrod wykladowc6vr Sq natomiast<br />

takze kobiety. Celem kursu jest wprowadzenie w ideologif;<br />

TANU i zasady dzialania partii. To tutaj mam "nie m6wic ani 0 religii<br />

ani 0 psychologii... " A 0 czym? Ks Walsh udzielit mi pewnych<br />

wskazowek; "najpierw m6w 0 sobie. Taki jest zwyczaj afrykanski:<br />

kazdy przybysz musi n ajpierw sam opowiedziee skqd, dokqd i po<br />

co wf;druje; pokazae kim jest - dopiero potem zapadnie decyzja,<br />

czy warto sluchae jego przeslania". Mam nadziejf;, ze to sif; uda,<br />

ze zostan~ zaakceptowana, a wtedy bf;dziemy mogli mowie 0 tym<br />

co wlasnie stanowi nasz wspolny problem; jak osiqgae porozumienie<br />

z ~ud:lJmi. dorcslymi, jak przychodz'lc do nich z od:mie:nnym doswiadczeniem<br />

i wiedz'l nie bye intruzem ani Kulturtraegerem, lecz budzicielem<br />

samodzielnej, niezaleznej, krytycznej i tworczej swiadomosci.<br />

Moj maitre a penseI' Paulo Freire byl tu przede mnq; moje<br />

rozwazania b~dq nawiqzaniem do rzeczy, 0 ktorych tu juz m6wiono.<br />

Gdy nadchodzimy, cala umundurowana szkola staje na bacznose.<br />

Zebrali sif; na dose slabo oswietlonym placyku wsrod palm. Twarze<br />

w bardziej odleglych rz~dach gin'l w mroku. Wciqz stojq na bacznose.<br />

J eden z mlodych ludzi defiladowym krokiem podchodzi do<br />

dyrektora i melduje; szkola gotowa do wysluchania wykladu. Dyrektor<br />

przedstawia mnie uroczyscie wyprf;zonym sluchaczom. To szczytowy<br />

moment meg'o l~ku. Potem juz jest ddbrze; kiedy siadaj'l,<br />

czuj~ wok61 siebie raczej Zyczliwy krqg uwagi. Nie opowiadam<br />

o podrozy odrzutowcem z Warszawy do Moskwy i z Moskwy do<br />

konca linii, az tutaj. Chodzi 0 podroz dluzsz'l, podroz zycia prowadz'lc'l<br />

do tej chwili wsp61nego z nimi szukania najszerszej ludzkiej<br />

ujamaa. A wif;C najpierw SKi\D JESTEM, Pol s k a.<br />

Dla mnie samej jest odkryciem, jaka jest widziana st'ld, w nieoczekiwanej<br />

perspektywie, podczas dlugich nocnych godzin myslenia<br />

nad tym, co tu mowic tym, co spodziewajq si~ i potrzebujq odpowiedzi<br />

nie zdawkowych. Trudno spisae te mySli. Od dzieeiilstwa<br />

nauczylam sif;, ze ma bye rzadko na moich wargach, ze to sprawa<br />

tak wlasna, ze az wstydliwa, nie ma slow na jej miarf;, nie nalezy<br />

jej czeic przez organizowanie akademii. Substancja rzeczy kryje si~<br />

w tym, co kiedys w dyskusji 0 naszym charakterze narodowym<br />

stwierdzil: z zewnqtrz przyjaciel-slawista z NRD Heinz Olschowsky;<br />

Polakom mozna zazdroscic tego, ze Sq sob 'l , Polakami wlasnie, w sposob<br />

tak oczywisty i naturalny, jak w zdrowej rodzinie jest si~ ojcem,<br />

matk'l, dzieckiem, siostrq, bratem - swoim wsr6d swoich. To jest<br />

733


HALINA BORTNOWSKA<br />

nasza ujamaa: nie zastanawiajqc si~ nad tym, nieraz skloceni, weale<br />

nie zawsze wzajem siebie lojalni jednak jestesmy jak liscie jednego<br />

drzewa. (Potem przekonuj~ si~, ze Prezydent Nyerere uZywa tego<br />

samego porownania - nie wiedzialam, ze go prawie cytuj~...) Czy<br />

polskosc przyszla sama? Czy trwa wlasnq silq? Czy i jak rozwija<br />

si~, dojrzewa, zmienia? Jaka jest w tym rola wychowania - jak<br />

byly wychowywane do niej nie tylko dzieci polskie, lecz cale spoleczenstwo,<br />

narod? Co si~ na to zlozylo - bo przeciez nie kazania<br />

tylko, nie sama literatura? N a czym wyroslo nasze poczucie rodzimosci,<br />

poczucie bardziej niz swiadomosc - i jakq funkcj~ pelni dzisiaj?<br />

Inaczej niz w kraju mysli si~ 0 tym tutaj, przeczuwajqc PYtania<br />

tych, co teraz chcq, wierzq - jak mwalimu Julius Nyerere ­<br />

ze muszq ze 120 plemion zbudowac nar6d, jesli <strong>maj</strong>q przetrwac, zachowac<br />

jakqs tozsamosc ludzie dzis rodzqcy si~ w tym zakqtku ziemi.<br />

Liscie jednego drzewa - ale moze to drzewo nie jest osobnym<br />

drzewem, lecz gal~ziq , moze by znalezc szerSZq rodzimosc, na miar~<br />

naszych czas6w i ich doswiadczen, trzeba zstqpic ku korzeniom<br />

drzewa-Iudzkosci?<br />

Jezeli tak - to co robic? Co jest najwazniejsze? Teraz juz mog~<br />

m6wic 0 osiqganiu porozumienia, 0 elementach programu Freire'a,<br />

k tore uwazam za najistotniejsze: 0 autentycznosci, 0 szacunku, 0 cierpliwym<br />

podtrzymujqcym sluchaniu, 0 zmudnym poszukiwaniu tego,<br />

0 0 istotnie obchodzi grup~, z kt6rq pracujemy; 0 nienarzucaniu<br />

obcych kategorii, 0 prawdziwym uczeniu si~ od tych, co przychodzq<br />

do nas po wiedz~, 0 przekazywaniu nie recept lecz - poprzez cwiczenia<br />

- metod rozwiqzywania trudnosci...<br />

Padajq liczne pytania. Mimo duzej ilosci uczestnik6w dyskusja<br />

jest zywa. W bardzo charakterystyczny spos6b pytania i komentarze<br />

nawiqzujq do uzytych przeze mnie por6wnan: Wszy:;:tkie liscie <strong>maj</strong>q<br />

jednakowe prawa - wi~c socjalizm? Lise uschnic, jesli odmowi<br />

drzewu sluzby. Czy na gal~ziach drzewa Sq tylko liscie (i owoce<br />

i kwiaty)- czy nie rna tez pasozyt6w?; zdrowe drzewo moze sobie<br />

pozwolic na wykarmienie pewnej ilosci pasozyt6w; zresztq pasoZyty<br />

znajdujq najlepsze warunki nie na zdrowych, ale na i tak juz chorych<br />

gal~ziach .. .<br />

Sq tez pytania bardziej techniczne : czy polskie szkoly <strong>maj</strong>q standClJl'd<br />

m'i ~dzynar,ddowy? JaJk to go'dzimy z PQwtszechnosciq nauczania?<br />

Jaki jest system rekrutacji na studia? Mozliwosci doksztalcania<br />

si~ dost~pne doroslym? Z wielikim uznaniern spotyka si ~ koncepcja<br />

NOT. Wq'tpliw.oSci bu i d2ii przeSwdadczenrie F;reire'a (i moje), ze<br />

od kazdego mozna si~ czegos nauczyc. Co to znaczy? czy to nie<br />

zbyt optymistyczna wizja? Czy nie ma po prostu glupich ciemnych<br />

ludzi? J ak uczyc si~ od tych, kt6rzy sami nie sqdzq, by mogli cos<br />

z siebie dac? Czy kiedykolwiek uda si~ przekonac nauczycieli, Ze<br />

734


NOTATKi AFRYKANSKIE<br />

co najmniej cz~sc odpowiedzialnosci za zle wyniki nauczania spoda<br />

na nich samych, a nie tylko na warunki, na rodzic6w i dzieci?<br />

Rozmowa jest dluga i szczera. Nie ma w niej nic z owego wst~pnego<br />

parade-marschu. Jako calosc ta dyskusja umacnia mnie jako wy­<br />

.znawc~ optymistycznej wizji: oto porozumienie dkazalo si~ mozliwe.<br />

Ale wynosz~ z niej takze pytanie rzucone przez jednego z kur­<br />

,sa:nt6w: - czy na to wszystk{) mamy czas? Czy mozemy dzialac tak<br />

wolno, jak tego wymaga prawdziwe budzenie swiadomosci? Czy nie<br />

trzeba raczej - przynajmniej teraz narazie - po prostu wbijac<br />

ludziom do glowy rzeczy najprostsze, najkonieczniejsze, bez kt6rych<br />

~in~ w powstaj~cym swiecie, strac~ szanse? Czy moma pogodzic<br />

wbijanie do glowy, tworzenie oczywistosci przez powtarzanie ­<br />

z rozwijaniem tw6rczego krytycznego zmyslu?<br />

• U PANA V.<br />

"Nie, nie mamy klimatyzacji. Norweski architekt, kt6ry projektowal<br />

ten domek powiedzial, ze przy tym polozeniu, na mi~dzymorzu ,<br />

jest ona zb~dna". I rzeczywiscie, wylozone jasn~ drewnian~ boazeriq,<br />

pustawe, bardzo skandynawskie pokoje Sq przewiewne, niemal<br />

chlodne. Willa sluzy weekendom dra V. i jago licznej rodziny ­<br />

ibraci, si6str, siostrzenc6w, Ibratank6w. Niedaleko, dobtze widoczna<br />

z tarasu jachtowa przystan i znakomita prywatna plaza. Mozna poplywac<br />

i wr6cic pod prysznic do wlasnej lazienki, a raczej lazienek,<br />

tez nordyckich w stylu, ale pachn~cych hinduskim mydlem 0 woni<br />

sandalowego olejku (to takze luksus: mydlo tanzanijskiej produkcji<br />

pI1ZYJPOmiina wojenne lata). Pan V. jest lWegetarianilnem, wy-znawcq<br />

filQ2Jofii Rwbindranatha Tagore, gl~bolm mteresuje si~ talkZe chrzes'Cijanstwem.<br />

Wyksztalcony w Anglii, jest jednym z najbardziej cenio­<br />

I1lYdh tutejszych fachowc6w w trudnej i odpowiedzialnej dziedzinie :<br />

"Moja rodzina zyje tu od pokolen. Nie mamy innej ojczyzny. Indie ...<br />

nie, tam nigdy nie czulbym si~ u siebie. Problem w tym, He lat<br />

jeszcze zdolam tu zyc - jak dlugo moja praca tutaj b~dzie miala<br />

sens. Szanuj~ prezydenta Nyerere, sqdz!7, ze rozumiem jego intencje,<br />

nawet je w znacznym stopniu podzielam... Ale tu powstaje spoleczenstwo<br />

i system polityczny, w kt6rym dla ludzi mega pokroju<br />

nie b~dzie miejsca - choc jednoczesnie jestesmy potrzebni, jeszcze<br />

dlUiglO b~ziemy potrzebni. Wiem 0 tej potrzebie, doceniam jq, ale<br />

nie potra fi~ si~ zmiescic w granicach, Jakie sie: mojej roli zakr esla.<br />

A wi ~ c emigracja ? .. bo odejsc stqd to dla mnie nie co innego j ak<br />

em~gracja. Jes1:i nie potrafu~ zyc tutaj, w sytuacj:i, jako powstaje<br />

dla mnie i mnie podobnych przedstawicieli hinduskiej inteligencji,<br />

czy potrafi~ zyc pozytecznie na emigracji? Oczywiscie, znam Europ~ ,<br />

735


HALINA BORTNOWSKA<br />

m6g1bym tam praktykowae, niemal gdzie tylko zechcf;, mam wi~ej<br />

niz dostateczne zasoby by wystartowac na nowym terenie. Ale tu<br />

jest m6j kraj... "<br />

• W DALSZJ\ DROGE;<br />

Szukam Wireszcie roda:k6w i znaj 'duj~ bez trudu. Ks. Zeno przyjezdZa<br />

natychmiast, serdeczny, gotow we wszystkim pomoc, poradzie,<br />

udzielie opieki. Z miejsca proponuje uslugi, zwykle potrzebne<br />

polskim wycieczkowiczom - noclegi, zakupy, :zwiedzanie - tu oczywiscie<br />

najbardziej atrakcyjne jest oglqdanie :zwierzqt w parkach<br />

narodowych.<br />

Zaczynamy si~ rozumiec wzajemnie, gdy wyjasniam, ze nie mam<br />

czasu bye turystq, przyjechalam w innym celu - moze bardziej<br />

takim, jak on sam? Moje rodzqce sif; dopiero, nieco jeszcze aprioryczne<br />

przej~cie si~ Tanzaniq staje si~ podstawq porozumienia. Ks<br />

Zeno jest tu zaangazowany do gl~bi, realnie, nie de'klaratywnie. Nie<br />

wygIaszal zadnych misjologicznych teorii, ale zobaczylam w nim<br />

zYWq ilustracj~ zdania ks Walsh a, ze bye misjonarzem, to wejse<br />

w slWiialt inny od tego, w kitorym wyros1ismy - i pdkoohrae jego<br />

rozwoj: gloszenie Ewangelii staje si~ wtedy tym, czym bye powinno:<br />

karmieniem slowem Bozym i sluzeniem, a nie udzielaniem laskawych<br />

nauk...<br />

Tanzania nadaje si~ do kochania przez Polakow: bo prawie jeszcze<br />

jej nie rna, jest cala zadaniem. Dose tu miejsca na marzenie, na mobilizacj~<br />

by tworzye, organizowac zycie po pioniersku, od podstaw,<br />

z myslq 0 przyszlosci, kt6ra jest otwarta, bogata w mozliwosci, choe<br />

tak niepewna. Trzeba tu pom6c - m6wi ks Zeno. Pomoc, w tym<br />

nasza pomoc, misjonarzy, jest nie tylko obiektywnie potrzebna ­<br />

wystarczy pojechae dalej na poludnie by si~ 0 tym w jeden dzien<br />

przekonae - ale jest tez pozqdana, przyjmowana z zaufaniem. Sam<br />

Prezydent 0 niq prosil, on,kt6ry slusznie chce ruczye Tanzanijczyk6w<br />

samodzielnosci, nam zaufal, ze chcemy i potrafimy pomagae W budowaniu<br />

godnosci i samodzielnosci narodowej.<br />

Ks Zeno nie jest marzycielem, wr~cz przeciwnie. Ma talent organizatorski<br />

i pokor~ rzeczowego pragmatyka. Po latach pracy na buszowej<br />

parafii znalazl si~ w Dar obciqzony waznq i niewdzi~cznq<br />

funkcjq - jest lqcznikiem mi~dzy stolic,! a dalekq poiudniowq diecezjq,<br />

obslugiwanq przez jego zgromadzenie zakonne, w tym sporq<br />

grupk~ Polak6w, ksi~zy i si6str: zalat.wia sprawy w urz~dach koscielnych<br />

i panstwowych, w ambasadach, biurach podr6zy i dokach. Organizuje<br />

w porcie wyladunek dar6w dla misji i zakup poszukiwanych<br />

urzqdzen i zasob6w, dalej ich skomplikowany transport po<br />

736


NOTATKI AFRVKAriiSKIE<br />

bezdrozach. Jest uniwersalnym zaopatrzeniowcem, od zyletek po generatory,<br />

troszczy si~ 0 public relations i kadry. I t~skni. Nie tylko<br />

do Polski, takze do buszu, do zycia blizej wiernych. Ale ta robota<br />

to tez sluzba.<br />

A wi~c postanowione. Zobacz~ diecezj~ ks. Z., samo dno Tanzanii,<br />

do niedawna jeszcze niedost~pne dla postronnych (z powodu<br />

bliskosci granicy Mozambiku jeszcze dwa miesiqce temu CUd30­<br />

ziemcy mogli si~ tam udawac tylko za specjalnym, trudnym do<br />

uzyskania pozwoleniem. Przewodniki milczq 0 tym regionie). Ale<br />

ta wyrpr awa to jes,wze da]lsza przysuooc. Teraz pora lIla iImq : :zbliia<br />

si~ termin Zgromadzenia Swiatowej Rady Koseiol6w, pierwszej przyezyny<br />

mego pobytu w Afryee. Trzeba si~ wi~ dostac do Nairobi.<br />

Sprawa prosta - godzina wygodnego lotu za drogie pieniqdze. Albo<br />

podr6z autobusem - ponad 700 km tutejszym PKS. Wybieram<br />

autobus - ehe~ przeciez bye w tym kraju, a nie ponad nim. Autobus<br />

oznacza kontakt. To argument gl6wny, oszcz~dnose jest drugim,<br />

weale nie do pogardzenia.<br />

coo.<br />

Halina Bortnowska<br />

Oficjalna instrukcja panstwowa w Tanzanii ustala wymow~ nazwy tego<br />

kraju zgodnie z fonetykq j~zyka suahili jako "Tanzanija". Z tej racji takze<br />

w wersji polskiej wybralam formy "tanzanijski", "Tanzanijczyk",<br />

"Tanzanijka". Zachowuj~ je w tekscie wbrew najnowszym polskim wskazaniom<br />

ortograficznym (Slownik ortog'raficznll jt:zyka polskiego, Panstwowe<br />

Wydawnictwo Naukowe, Warszawa <strong>1976</strong>, s. 762), poniewaz przestneganie<br />

tej wymowy stalo si~ juz w Afryce i poza niq malym symbolem<br />

wtajemniczenia w tanzanijskie sprawy i przyjaznej postawy wobec procesu<br />

a1'rykanizacji.<br />

H.B.<br />

737


HANNA ROSNEROWA <br />

SZTUKA FILOZOFOWANIA <br />

<strong>Znak</strong>i i my§U - pod ta.'kim tytulem ukazal si~ w koncu rdku 1975<br />

wyb6r studi6w Izydocy DqrnbSkiiej, 2Jaw.ieraj~rcy okolo jednej pi!ltej<br />

0publiikowanych rozpraw AutorkLl W srodoWiiSku filoZJoficznym<br />

MTtiele os6b czytalo w.i~ juz poprzednio n'iektore z nich; kilka wszakze<br />

sikicow ulkatzalo si~ poprzednio tyllw w j~zy!ku £ranc uJ~im i jest<br />

przeto :w iObeanej edycji piel'Wsz~ weI1sj~ polskq.<br />

Wybory pism nie zawsze s~ udanym czy uzasadnionym przedsi~<br />

wzi~ciem wydawniczym, zwlaszcza kiedy zr6znicowanie tematyczne<br />

czy niejednakowy charakter rozpraw pod wzgl~dem wagi og6lnej<br />

zaJgaidnien poruszanych, alba stQpni·a utrudnienia, stoi lIla pnzeszlkodz'ie<br />

powstaniu zwartej calosci. Tu jest odwrotnie. Nigdy chyba zresztq<br />

nie zdarzylo mi si~ jeszcze wziqc do r~ki ksi~zki , w kt6rej tak<br />

wielka bylaby rozbieznosc pomi~dzy skromnosci~ szaty zewn~trznej<br />

a bogactwem nieprzebranym a zarazem homogenicznym tresci.<br />

W tym kolejnym zeszycie prac Wydzialu Filologiczno-Filozoficznego<br />

Towarzystwa Naukowego w Toruniu, wspomnian~ dysproporcj~<br />

pogl~bia jeszcze towarzysz~cy tytulowi na frontyspisie, lakoniczny<br />

autorski podtytul: WybOr pism z semiotyki, teorii nauki i historii<br />

jilozojii, a dalej krociutka Przedmowa, w kt6rej Pam Profesor tlumaczy<br />

czytelnikowi, dlaczego nie pr6bowala zmieniac tekst6w poszczegolnych<br />

przyst~pujqC do ich l~cznej pUblikacji: ,,[...] Traktuj~<br />

je - wyznaje Autorka - niezaleznie od czasu ich powstania, jako<br />

wyraz pr6b i rozwazan, dalekich od sformulowania definitywnych<br />

tez czy rozstr,zygni~c w odniesieniu do r ozpatrywanych zagadnien.<br />

Raczej jako chwilowe zobiektywizowanie r6znych faz w procesie<br />

poszukiwan wci~z pelniejszego rozeznania w swiecie mysli i znakow".<br />

Kiedy po przeczytaniu tych dwoch zdan zamykaj~cych Przedmow~<br />

czytelnik odwraca kartk ~, nie b~dzie juz umial si~ powstrzymac<br />

od przeczytania pierwszej rozprawy do konca (0 bezimiennosci),<br />

tak jakby wziql do r~ki "krymin alk~ " (sit venia verbo).<br />

Przed kr6tkim om6wieniem niektorych zasadniczych rys6w tej<br />

1 <strong>Znak</strong>i t my ~ l!. Wyb6r pism z sem i oty k i, teorii. n auld i historH tilozoftt, War­<br />

S2awa-Poznan-TorUll 1975.<br />

738


SZTUKA FILOZOFOWANIA<br />

ksiqzki, chcialabym jednak na wst~pie dac kilka kr6tkich wyjasnien.<br />

Pierwsza z nich jest natury osobistej. Nie odwazylabym si~ pisac<br />

recenzji sensu st1'icto z tej ~siqzki. Do szczeg610wego om6wlienia poszczeg61nych<br />

tekst6w trzeba by wielu ludzi 0 r6znych "podspecjalnosciach"<br />

w filozofii, tak zeby w tych naszych czasach czczqcych<br />

nieraz bezkrytycznie fetysza ciasno poj~tej specjalizacji - ich analizy<br />

lqcznie wyczerpywaly refleksj~ nad poszczeg61nymi wywodami<br />

i tezami Autorki; tej Autorki niezwyczajnej, kt6ra 1rnteresujqc si~<br />

przede wszystkim filozofiq j~zyka najszerzej poj~tq 2, nie wie po<br />

prostu, czym w filozofii mialaby bye jakakolwiek wqska specjalizacja,<br />

bo iscie renesansowa wszechstronnose pozwala jej si~gac do wszystkich<br />

epok i dziedzin filozofii, a za temat obierae to, co jq w danej<br />

chwili interesuje i jej badawczq uwag~ przykuwa. Jezeli wi~c nie<br />

odm6wilam prosbie <strong>Znak</strong>u, to z dw60h powod6w: po pierwsze<br />

dlatego, ie Redakcja obiecala nie oczekiwac tradycyjnej recenzji,<br />

kt6rej pisanie uwazalabym za przejaw braku skromnosci; a po drugie<br />

dlatego, ze chociaz splot r6znych okolicznosci biograficznych<br />

i terytorialnych sprawH, iz nie bylo mi nigdy dane sluchac wyklad6w<br />

Pani Profesor, czuj~ si~ jej skromnq duchowq uczennicq,<br />

obciqzonq wielkim intelektualnym dlugiem wdzi~cznosci.<br />

Drugie wyjasnienie dotyczy bezposrednio czytelnika. Zgodnie z tq<br />

szczeg6lnq wszechstronnosciq Autorki, rozprawy zawarte w wyborze<br />

Sq nier6wne pod wzgl~dem stopnia utrudnienia. Wszystkie<br />

teksty, pisane z niezwyklq jasnosciq i elegancjq, przeczyta czytelnik-filozof,<br />

ktory nie potrzebuje tu zadnej zach~ty i bez wzgl~du<br />

na gl6wny kierunek swoich zainteresowan i dociekan filozoficznych<br />

mn6stwo si~ jeszcze nauczy, a takze przezyje cos, co pi~knie<br />

okreslil Gilson mianem "emotion philosophique". Ale mylHby si~<br />

czyte1nik, kt6ry filowfii nie uprawiajqc zawodowo, lubi jedna'k i uprawia<br />

lektury filozoficzne, gdyby po zajrzeniu do ksiqzki uznal, ze to<br />

lektura nie dla niego. Odstraszyc go moze sam spis rzeczy, gdzie<br />

rom e podane tytuly r·ozpraw zawierajq takie wyrazenia, jak "semiotyka"<br />

czy "semiotyczny", "gramatyka", "logika", "wyrazy funkcyjne",<br />

"d efi!nicje prospek'tywne"; oostr,alszyc tez moze Wspo.rnmiany<br />

podtytul, a takze liczne wyrazenia i zdania w tekscie w j~zykach<br />

obcych podane bez przekladu na polski, m. in. greckie i lacinskie.<br />

Nie pozaluje zaden czytelnik myslqcy, jezeli mimo to podejmie<br />

lekture,.3<br />

t L . Austin w A Plea jor Excuses proponuje okreslenie "fenomenoiogia i~zyka"<br />

i dodaje w nawiasie z wlase,iwym sobie humorem ("only this is a mouthful"<br />

(w : Philosophical P a pe7's, Oxford 1961) .<br />

' OzyteLniko,wi, kt6ry pragnqlby przeczytac omawiany wyb6r p ism, a kt6 ry<br />

dotychczas nie uprawial szerszych iektur filozoflcznych. blldzie moze latwiej zapoznac<br />

sill najpierw z pierwszq cz~sclq ksiqtki Tzydory DlImbsklej 0 naTZlldzi.ach<br />

739


HANNA ROSNEROWA<br />

Trzecie wYJasmenie, r6wniez pod adresem czytelnika, do tego<br />

s i~ sprowadza, ze aby prawdziwq korzysc i przyjemnosc m6gI odniesc<br />

z lektury wyboru, musi miec zamilowanie do myslenia scislego,<br />

zdyscyplinowanego. W tej gl~boko ludzkiej ksiqzce, gdzie sprawy<br />

czlowieka Sq punktem wyjscia i zarazem dojscia poszczeg61nych analiz<br />

bez wzgl~du na ich temat, nikt nie znajdzie ani cienia powszechnie<br />

dzis uprawianej pseudo-antropologii, czegos w rodzaju publicystyki<br />

4 operujqcej zespolami wieloznacznych poj~ a sprowadzajqcej<br />

si~ do jakichS ciqg6w "zlotych mysli", kt6re stanowiq bezsilne nieuchronnie<br />

pr6by okreslenia dramatu czlowieka we wsp6kzesnym<br />

swiecie. Taka aforystyka, be,dqca przeciez cz~sto patetycznym przejawem<br />

dezorientacji w warunkach wielkiego jakiegos "zakrp,tu" kultury<br />

i poczucia jej zagrozenia, opiera si~ najcz~sciej na :niewiedzy<br />

fiLo"afilQZI1ej, ,chlociCilZ usiluje operowac zle przyswojonq apaTaturq<br />

pojt;ciowq mozam, nieswiadoma falktu, ze myslqcy czytelnik intuicyjnie<br />

to zauwaza.<br />

I wreszcie ostatnie zastrzezenie, a raczej ostrzezenie: zeby zdecydowac<br />

sip, na przeczytanie tej ksiqzki, trzeba miec zylk~ mysliwskq<br />

czy w kazdym razie dlugi staz i dobrq zapraw~ w polowaniu na<br />

t~ zw ierzyn~, jakq Sq dzis u nas dobre ksiqzki - no bo przy 800<br />

(slownie: osmiuset) egzemplarzach nakladu...<br />

W tym kr6ciutkim pierwszym fragmencie ksiqzki, jakq jest Przedmowa,<br />

Autorka sklada hold pami~ci Kazimierza Twardowskiego.<br />

Nie jest to przypadek ani czysta kurtuazja czy lojalnosc, chociaz<br />

te slowa 0 Twardowskim pojawiajq si~ z okazji wyjasnienia, dlaczego<br />

kr6tkie studium 0 jego koncepcjach semiotycznych znalazlo<br />

si~ w wyborze mimo swojego okolicznosciowego charakteru. 5 W pii<br />

przedmiotach poznania, Warszawa 19G7, a takze i zwlaszcza z wydHnq 8wiezo<br />

Jej kslqzeczk'l 0 konwencjach i konwencjonaUzmie. PAN, lnstytut Filozofii, Warszawa<br />

1975.<br />

, CzuiE: siE: jak najdalSza od nJech~ci do filozofuj'lcej publicystyki, zwll!lszcza<br />

tej antropologlcznej. PiE:kne mamy jei tradycje W Polsce, i nle trzeba tu wymieniac<br />

plejady znakomitych pisarzy, poet6w, filozof6w, kt6rzy i'l z wielkim<br />

spolecznym pozytklem uprawiali i nadal uprawiajq. Warto jednak zauwl!ltyc, ze<br />

wlir6d bardzo mlodych S'l tacy, kt6rzy nie daLi siE: uwiesc plaskiemu efekciarstwu,<br />

ale podi ~li pr6bE: kontynuowanla tej dobrej tradycji. Nie wchodzf\c tu blizej<br />

w te spra,w y, zacytuiE: jeden tylko przyklad: kr6ciutki szkic Ewy Bienkowskiej<br />

Lustro czasu (w <strong>Znak</strong>u nr 257/258) . Ladny Uteracko, naplsany prostym i oszczE:dn<br />

y m j~ z y kiem a takze odwazny, b o skierowany przeciwko tendencjom w literaturze<br />

i krytyce domlnuj!lcym. Pr6ba udana, bo oparta na wiedzy ° Iiteraturze<br />

i wysilku porzf\danej analizy.<br />

• Odczyt wygloszony w Odd2iale Krakowskim Polskiego Towarzystwa Filozoficznego<br />

(1966) z okazji setnej r ocznicy urodzin Twardowskiego. Rozprawy Twardowskiego<br />

dotyczqce metodologil i teorH jE:zyka ogloszone zostaly w tomie: Kazimi'erz<br />

Twardowski, Wybrane p i sma fiLozo1iczne, Warszawa 1965. Izydora Dllmbska<br />

byla czlonk ie m Komitetu Redakcyjnego, kt6ry ten tom przygotowal do druku.<br />

740


SZTUKA FllOZOFOWANIA<br />

sarstwie Pani Dqmbskiej znajdujq wyraz wszystkie b1aski tego stylu<br />

filozofowania, kt6ry zapoczqtkowal w P olsce Kazimierz Twardowski;<br />

sty1'U, 1..'1:ory pod1egajq!c po:fulliej roinym modyfika(Jjom i rozgal~zieniom<br />

stworzyl pewien okres1ony nur t, Jakim jest tradycja Szko1y<br />

Lwowsko-Warszawskiej, ciqgle zywa i nadal zapladniajqca. Pani<br />

Dqmbska jest w pelni autentycznq u czestniczkq tej tradycji, na<br />

kt6rq si~ sklada gl~boka kultura logiczna, dyscyplina radyka1na<br />

scislego myslenia, a takze nies kr~powan a zadnymi "kompleksami"<br />

swoboda w wyborze temat6w i w sposobie wyrazania mysli (do<br />

czego zresztq pozwo1~ sobie jeszcze powr6cic). Ta og6lna formacja,<br />

w polqczeniu ze zdolnosciq ciqglego posuwania si~ naprzod i umiej~tnosclq<br />

stalego przebywania we wsp6lczesnej prob1ematyce, "trzymania<br />

r E!ki na pu1sie" wszystkiego, co si~ w filozofii hic et nunc<br />

dzieje, w natura1ny spos6b wiqze mysl i pisarstwo tak nastawionej<br />

Autorki z og6lnym stylem wspolczesnej filozofii lingwistycznej,<br />

g16WlIl!ie dksfordzlkiej , Ichociaz nie tylko. Albowiem o bak wielu<br />

mistrzowskich analiz zachowan i struktur j~zyka potocznego, Jakie<br />

znajdujemy u Ayera, Austina, Strawsona, napotkamy tez w ksiqzce<br />

przyklady znakomite analiz formalnych czy mieszanych, formalno­<br />

-opisowych, a stylem zblizonych do roznych wywodow logik6w,<br />

takich jak Quine np., czy tez do tzw. "semantyzmu". Takim przykladem<br />

jest chociazby podane na s. 97 okres1enie zar6wno for malne,<br />

jak Qpisowe tego szczeg6lnego znaku, Jakim jest oznaka. Autorka<br />

odwoluje si~ tu zresztq do semiotyki stoik6w, kt6rej poswi~ca tr zy<br />

rozprawy w drugiej cz~sci wybor u (studia z historii filozofii). Rozprawy<br />

te utrzymane Sq w podobnej konwencji, choc przewaza opisowa,<br />

niezwykle zresztq scisla; towarzyszy jej kilka propozycji rekonstrukcji<br />

w postaci schematow klasyfikacyjnych i podanie matrycy<br />

logicznej, za pomocq ktorej w logice stoik6w wyznaczona zostaje<br />

prawdziwosc implikacji w stosunku do jednego z uj~c tej formy<br />

rozumowania (implikacji Filona).<br />

Uwydatniajqc te filiacje, wynikajqce wlasnie z jak iejs wSpOlnej<br />

tradycji, latwiej moze bE!dzie wydobyc syntetycznie z kart k5iqzki<br />

to wszystko, co s i~ sklada na swoistq indywidualnosc intelektualnq<br />

i duchowq Autorki, i uchwycic, na czym polega niepowtarzalny urok<br />

J ej pisarstwa.<br />

Powracajqc wi~ c do pr6by sprecyzowania miejsca, Jakie kazdy<br />

mysliciel zajmuje w takiej czy innej tradycji, i stopnia zwiqzku<br />

z ni'l, mozna by chyba og61nie powiedziec, ze jesli j~zyk w sensie<br />

najszerszym (bo nie tylko j~zyk czy j~zyki wsze1kie, ale wszelkie<br />

znaki) stanowi ten przedmiot zainteresowania, ktOry jakqs og6lnq<br />

ramq obejmuje ba rdzo duzy (bo nie caly) obszar tematyczny pism<br />

Pani Dqmbskiej i jakosciowo go charakteryzuje, to moze byloby<br />

sluszniej m6wic tu szerzej, w zwiqzku z Jej filozofowaniem, nie<br />

741


HANNA ROSNEROWA<br />

o filozofii j~zyka czy nawet (zgodnie z sugestywnq p1'opozycjq Aus1<br />

na) nie 0 fenomenologii j~zyka, tylko 0 filozofii analitycznej. I<br />

znowu w jakims sensie najsze1'szym, ale najdogodniejszym. Jez~<br />

bowiem ok1'eslenie "filozofia j~zyka" nasuwa gl6wnie 1'eneksj~ fil<br />

zoficznq, kt61'a za p1'zedmiot obie1'a sobie j~zyk czy ewentu<br />

inny zesp61 znakow, czy ,w1'esz'cie zwiq'zek mys~end a z mowi' enUem "<br />

to naj1'ozniejsze analizy dotyczqce innych niz j~zyk f1'agment6w 1'z<br />

czywistosci t1'zeba by stqd usunqc (Sq zas takie teksty Inga1'den<br />

Tata1'kiewicza czy Gilsona,kto1'e nie pochodzqc przeciez od mys<br />

deli skupionych tylko czy glownie na filozofii lingwistycznej i nJ<br />

dotyczqC seisle j~zyka Sq jednak pod wzgl~dem pewnych swoiJ<br />

cech wyrainie "analityczne"). Jesli zas m6wilibysmy 0 fenomen ~<br />

logii j~zyka, to uprawiali jq niewqtpliwie Inga1'den, Austin czy Me ~<br />

leau-Ponty, ale nie mozna by juz zasadnie tej determinacji zastosd<br />

wac do pisar.stwa np. Bema:n:d.a Russella czy Ta1deusza Kota1'bi~<br />

skiego.<br />

Natomiast 0 filozofii "analitycznej" mozna tu m6wic dogodnil<br />

i sze1'oko, jako 0 takim stylu filozofowania, ktore zupelnie dowolnii<br />

wybie1'a sobie swoj do1'azny przedmiot, ale tym si~ og6lnie definiuje<br />

ze jest pewnym stylem wlasnie. J~zyk jako p1'zedmiot 1'ealny i p1'zed·<br />

miot intencjonalny jest tego filozofowania p1'zedmiotem ulubionyrr<br />

wraz z calq swojq niezgl~bionq, zadziwiajqcq tajemniczosciq jake<br />

nigdy nie zbadany do konca atrybut istoty 1'ozumnej. Ale (wraz<br />

z iinnymi zespolami wak6w) me jest tego :filozofowarua p1'zedmiotem<br />

jedYillym i sluzy w jego oJb1'~bie powszechnie jaiko s~zego1nie cenllle<br />

na;rz~dzie, jako srodek docie1'ania do p1'zeszlosci czlowieka czy, sze1'zej .<br />

do odczytywania znak6w skladajqcych si~ na ludzkq kultu1'~; sluiy<br />

takze, au niekt61'ych p1'zede wszystkim - jako na1'~dzie czy srodek<br />

pozwalajqcy docie1'ac adekwatnie do st1'uktu1'Y myslenia i do a1'chitektoniki<br />

samego swiata, kto1'ego jednq z a1'tykulacji jest mowa ludzka,<br />

a na g1'uncie ,,1'ozumu dyskursywnego" - a1'tykulacjq jedynq,<br />

mimo ze niedoskonalq.<br />

POWYZsza p1'opozycja ok1'eslenia filozofii analitycznej musialaby<br />

jeszcze zawie1'ac punkt najwaimiejszy, czy IW kazdym 1'cme wyjsc:iowy,<br />

czyli sp1'ecyzowac, na czym polega w istocie rzeczy ten jej og6lny<br />

"styl" wlasnie, nie tylko fo1'malnie, ale takze, i to p1'zede wszystkim,<br />

filozoficznie. T1'udno bowiem m6wic 0 jakiejkolwiek "szkole" w filozofii,<br />

nie p1'ecyzujqC jakichs lqczqcych jej p1'zedstawicieli wspolnych<br />

postaw, poglqd6w. Mogq tu poza tym powstac od razu dwie na1'zucajqce<br />

si~ obiekcje: pie1'wsza bylaby czysto "procedu1'alna", gdyz<br />

do tego, zeby sfo1'mulowac i przekazac na1'zucajqce si~ 1'efleksje<br />

w obliczu wyda1'zenia, jakim jest nowa ksiqzka Pani Dqmbskiej, niepot1'zebna<br />

jest definicja filozofii analitycznej. Druga obiekcja moglaby<br />

dotyczyc zb~dnego 1'ozszerzania denotacji nazwy: jezeli pewne frag­<br />

742


SZTUKA FILOZOFOWANIA<br />

menty pism Ingardena, Tatarkiewicza czy Gilsona mozna by uznac<br />

za analityczne, to kto nie jest analitykiem?<br />

Na pierwszq obiekcjt: mozna by odpowiedziec, ze jest trafna, ale<br />

tylko 'cz~sciowo ; mozna bylo przeciez - c ho6by .r6wniez ·W <strong>Znak</strong>u<br />

- ,zarmie'scic 'krotkq rozpraWk:~ poSwi~conq charakterystyce<br />

i przeobr azeniom filozofii analitycznej i nie robic niepotrzebnej dygresji<br />

w obr~bie rozwazaI'1 nad omawianq ksiqzkq. Ale rzecz w tym,<br />

:le, po pieI'wlSze, rue chd dzi tu (ani me chddzildby w od'dzielnej rozprawce)<br />

0 deflinilcj~ , jalko ze ,podam.ie pelnej i ,popmwlIlej definllicj1i<br />

W stosunku do zjawiska skomplikowanego, zywego, wsp61czesnie si~<br />

rozw~jaj qJcego byloby zalbiegiem iO wqtpliwej wartO's'ci P02ID3Jwczej<br />

i me'todolOigk znej. Juz Arystoteles, ,autar tylu precyzyjnych defilI1:icji,<br />

m 6wil ,,(...) . ze definicja ani niczego nie dowodzi, ani nkzego nie<br />

wskazuje, i ze wreszcie ani przez definicj~, ani przy pomocy dowodu<br />

nie mozna poznac istoty rzeczy".6 Po drugie zas, wyb6r nie wszystkich,<br />

tylko niekt6rych cech analitycznego filozofowania w kontekscie<br />

rozwazan nad filozofiq Pam Dqmbskiej ulatwia, za cen~ rezygnacji<br />

z wczesniejszego, mozliwie wyczerpujqcego om6wienia, czym jest<br />

szkola analityczna, uchwycenie zwiqzku Autorki z tym kierunkiem,<br />

a zarazem - na takim tIe wlasnie - J ej niepowtarzalnej, indywidualnej<br />

odr~lmos ci. J ezeli w przyj~ du takiej topiki tkwi moze jakas<br />

moja nieudolnosc, to cz~ s c "winy" ponosi Pani Profesor: istnieje<br />

czasem takie bogactwo myslowe, ze szczeg61nie trudno jest je ukazac<br />

i szuka si~, z lepszym czy gorszym rezultatem, jakiegos optymalnego<br />

sposobu, tak jak przy pr6bie podania opisu dziela sztuki.<br />

P ropozycja odpowiedzi na drugq obiekcj~ bylaby taka: zmiana<br />

zakresu nazwy "filozofia analityczna" raz juz nastqpila i okazala si ~<br />

dogodna, jest wi~c precedens. Pierwotnie bowiem ta nazwa, zgodnie<br />

z og6lnie przyj~tq terminologiq i periodyzacjq, odnosila si~ do<br />

okresu ca 1900-1914 w Anglii, gdzie w klimacie rewolty przeciwko<br />

neoheglowskiemu idealizmowi dwaj bardzo mlodzi ludzie - Moore<br />

i Russell - tworzyli filozofi~ "analitycznq". Obecnie sami kontynuatorzy<br />

m. in. tego dziedzictwa - bo wchodzq tu w gr~ takze<br />

inne inspiracje - stosujq cz~sto t~ nazw~ do swojego filozofowania.<br />

Jezeli wi ~c teraz z kolei rozszerzylibysmy tak poj~cie filozofowania<br />

analitycznego w duchu, zeby je dostrzegac takze u myslicieli wyroslych<br />

z innych tradycji i 0 innych g16wnych zainteresowaniach,<br />

to, jak mi si~ zdaje, okaze si~ to dogodne. To prawda, ze ani Tat<br />

arikie,w~z , ani Ingaaiden, alJli Gi'lson rue Sq a'llalitykami i, w tej<br />

perspektywie, druga z kolei obiekcja bylaby chyba w pelni trafna,<br />

gdyby jq ktos zglosil chocby zaledwie przed kilku laty. Ale sytuacja<br />

• AnaUtykt wt6 re. II. 92 b (przeklad Kazimierza Lesniaka, wyd. BKF, Warszawa<br />

1973, s. 271).<br />

743


HANNA ROSNEROWA<br />

si~ zmienia tu bardzo szybko, i chociaz metafizyki w najszerzej przyj~tym<br />

jej sensie mysliciele szkoly analitycznej nie Sq sklonni bezposrednio<br />

uprawiac i chociaz postawa, 'kt6rq .profesor Tatarkiewicz<br />

okresla jako "minimalizm" filozoficzny, nadal przejawia si~ w wi~kszosci<br />

rozwazan, to przeciez niewiele juz dzis pozostalo z pryncypialnego<br />

i powszechnego wyrzeczenia si~ metafizyki czy wr~cz jej<br />

pot~pienia w tej wersji, kt6rq niegdys glosili przedstawiciele Kola<br />

Wiedenskiego, a zwlaszcza miody Carnap. Co wi~cej , Tarskiego semantyczna<br />

definicja prawdy zapoczqtkowala jasne odr6znienie problemu<br />

prawdy czy prawdziwosci od problemu znaczenia, takie wi~c<br />

stawianie sprawy, ze terminy metafizyki Sq bezserrsowne ("rneruningless")<br />

sarno byloby juz bezse.nsem. Osta'tnio zas ba1'dzo i1nteresujqce<br />

pr6by szeroko poj~ tych badan "analitycznych" podejmujq polscy<br />

mysliciele biorqcy udzial w pracach Polskiego Towarzystwa<br />

Semiotycznego.<br />

Wracajqc wi~c do punktu wyjscia, jakim bylo stwierdzenie, ze<br />

uczestniczqc we wszystkim, co cenne w tendencjach wsp6lczesnej<br />

mysli, Autorka <strong>Znak</strong>6w i my§U manifestuje swojq intelektualnq<br />

wiernosc tradycjom Szkoiy Lwowsko-Warszawskiej poprzez pewnq<br />

zbieznosc z zespoJ:em metod i przedmiotami zainteresowan szkoly<br />

analitycznej, zwlaszcza oksfordzkiej, spr6buj ~ krotko okreslic, na<br />

czym to, jak mi si~ wydaje, polega.<br />

Od strony czysto formalnej daje si~ tu zauwazyc pewna typowa<br />

predylekcja do "malych form". Pani Dqmbska preferuje form~ malej,<br />

zwi~zlej rozprawy, formalnie eleganckiej, pozbawionej niepotrzebnych<br />

slow, trzy<strong>maj</strong>qcej si~ scisle g16wnego przedmiotu, a zar<br />

azem pros~ ej i swobodnej w ekspresji - a wi~c tej formy tak<br />

wszechobecnej w pisarstwie polskich i angielskich analityk6w.<br />

W metodzie i postawie pisarskiej tych zbieznosci jest wi~cej . Pierw­<br />

SZl\ z nioh wyrazajq najlepiej wlasne Jej slowa z Przedmowy, zacytowane<br />

na poczqtku niniejszych rozwazan. Tam gdzie rozstrzygni~cie<br />

jakiejkolwiek kwestii nie wydaje si~ ostateczne czy wr~cz mozliwe,<br />

nie trzeba si~ cofac: sarno wydobycie i sformulowanie problemu<br />

jest warte zachodu, a sarno poszukiwanie wyda moze kiedys owoce.<br />

Innq takq postawq, predylekcjq i metodq zarazem, w duchu bardzo<br />

analitycznq, jest 1.1 Autorki oszc z~dno s c slowa. Wierna renesansowej<br />

formule, ktol'a glosila, ze "blizszym przedmiotem logiki<br />

jest ratio niz oratio" 7 , Pani Dqmbska rezygnujqC z wszelkiej czysto<br />

ozdobnej ornamentyki tak zawsze pisze, ze trudno by ujqC jakiekolwiek<br />

slowo z jej wywod6w, ale zarazem potrafi zachowac naj­<br />

7 T~ for mul


SZTUKA FILOZOFOWAN IA<br />

wdzi~czniejszy bodaj styl, jakim jest filozoficzny esej - esej w znaczeniu<br />

francuskiego essai czy angielskiego essay (Pro by Montaigne'a<br />

to Essais, a Rozwazania dotyczqce 1"Ozumu ludzkiego Locke'a to An<br />

Essay on Human Understanding; dzis tez okreslenie philosophical<br />

essay oznacza krotk& monotematycznq rozprawf;! filozoficznq).<br />

Wybitnie analitycznym zabiegiem jest rowniez takie budowanic<br />

wywodu, czy wr~cz taka topika, kto1'a stanowi zapo1'~ przeciw autorskiemu<br />

egocentryzmowi: polega to na przewidywaniu moZliwych<br />

obiekcji i probie odpowiedzi na nie. Tak np. we wspomnianej 1'ozprawie<br />

0 Niekt6rych poj~ciach gramatyld w swietle Zogiki Pani<br />

Dqmbska twierdz'lc, ze wyk1'zykniki nie Sq "wyrazem mowy" (jak<br />

w klasycznych podzialach gramatycznych), tylko srodkiem emocjonalnej<br />

eksp1'esji po prostu, z punktu rozpatruje (na s. 77), jak mozna<br />

by jednak bronic wyrazowego ich charakteru, i tlumaczy, dlaczego<br />

mimo to obstaje przy swojej tezie. Z takim obyczajem l'lczy si~ tez<br />

"analityczny" obyczaj szczerosci pisarskiej, ktora si~ przejawia w postaci<br />

podejmowania obszernego, rozgal~zionego wywodu, po ktorym<br />

przychodzi wniosek ogolny niby przyslowiowe "jajko Kolumba" alba<br />

skromne stwierdzenie, ze sprawy nie udale si~ definitywnie rozwiqzac.<br />

Pomijajqc liczne tego typu analizy w partiach poswi~conych<br />

tematyce logiczno-semantycznej, wystarczy tu przytoczyc zakonczenie<br />

rozprawy 0 znaczeniu historii nauki d!a fiZozojii. To znaczenie,<br />

bezsporne wydawaloby si~, Pani Dqmbska uwaza za godne rzetelnego<br />

udokumentowania na licznych przykladach, konczy zas lapidarnym<br />

i jakze prostym wnioskiem: "Naszkicowane tu analizy, nie<br />

1'oszcZ'lC sobie pretensji do pelnego om6wienia [...J ukazuja., ze historia<br />

nauki dostarcza niezb~dnych danych refleksji filozoficznej w historii<br />

filozofii, logice, gnozeologii, ontologii i aksjologii, staja.c si~<br />

przez to dla nich waznq dyscyplinq pomocnicz'l". Slyszqc, ze poznanie<br />

historii nauki wazne jest dla filozom, mamy wrazenie, ze to<br />

chyba truizm, a przeciez niejeden filozof, "przycisni~ty do muru" ,<br />

nie umialby ex promptu wyjasnic, dlaczego tak jest. Skutki i donioslosc<br />

takiej wiedzy, zwi~zle rozpatrzone na przykladzie r6znych<br />

dziedzin i planow filozofowania, tracq w swoim postulatywnym<br />

u j~ ciu wszelki charakter truistyczny w wersji, jakE! jest to przytoczone<br />

sformulowanie podsumowujqce Autorki. 8<br />

Jeszcze jedna procedura, istotna w swiadomych zamyslach, celach,<br />

Tak Alfred Ayer, konczl\C obszerny wyw6d na temat PQrce pcji (rozdz. III<br />

Problemu poznania. Warszawa 1965, S. 169), pisze: "Zdawaloby aiE:, ze takq odpowledz<br />

motna bylo dac na samym poczqlku dyskusji, bez lak zawilych rozwazan.<br />

Ale, jak to cz


HANNA ROSNEROWA<br />

zadaniach i procedurach analit.yk6w i caiej analitycznej tradycji,<br />

a obecna ustawicznie na kartach tej ksiqzki - to dfli;enie do usuwania<br />

nieporozumien, kt6re powstajq z racji r6inych myglowych<br />

przesqd6w, wieloznacznych czy nieostrych poj~c, wadliwych wnio~kowan.<br />

To ostatnie szczeg61nie jest wazne. R6zne bowiem "prawdy",<br />

przyjmowane w skali spolecznej jako niewqtpliwe na tej zasadzie,<br />

ie raz zdajq si~ logicznie wynikac z przeslanek, ktOre istotnie<br />

Sq prawdziwe, a kiedy indziej, same w sobie prawdziwe, milczqro coli<br />

nieslusznego sugerujq - miewajq niekiedy bardzo szkodliwe skutki,<br />

siejqc zam~t myslowy, a nawet moralny. Tak Pani Dqmbska w eseju<br />

W sprawie poj~cia rozumienia formuluje swoje koncowe przeswiadczenie<br />

w formie na poly retorycznego pytania i odpowiedzi na nie:<br />

.. czy wobec faktu, ze to poznanie (oparte na rozumieniu) jest zawodne,<br />

ze - jak mozna by jaskrawo rzecz sformulowac - rozumiejqc<br />

naprawd~ nie rozumiemy, trzeba z tej metody zrezygnowac? Wydaje<br />

mi si~ , ie nie. Wszak nie wydaje si~ ta metoda 0 wiele bardziej<br />

zawodna od innych metod aposteriorycznych i metod poznawczych,<br />

stosowanych w praktyce zycia [...J Wystarczy do dzialania - jak<br />

mawiali sceptycy - brae pod uwag~ to, co nam sip, wydaje, choe<br />

nie mozemy bye pewni, czy naprawd~ jest tak, jak si~ nam wydaje,<br />

i choe na PClWlI10 c~sto rue jest talk, jak nam si~ wydaje". Jakie<br />

cenna i jak bardzo w duchu analitycznego filozofowania jest taka<br />

pr6ba przezwyci~zania skrajnego sceptycyzmu przy calym poszanowaniu<br />

jego poznawczych walor6w. Jakie Czt;sto si~ zapomina, ie<br />

w kaidym "zelaznym" systemie dedukcyjnym aksjomaty przyjmuje<br />

si~ ex definitione bez dowodu, na mocy intuicji po arystotelesowsku<br />

czy kartezjansku poj~tej jako "komunia" z istotq rzeczy: niechaj<br />

ktos spr6buje dowiese zasady niesprzecznosci! Takiej lekcji "tw6rczego"<br />

sceptycyzmu udziela Pani Dqmbska w wielu tez innych fragmentach<br />

ksiqiki. Uczy, kiedy zachowac ostroznosc w ocenach, np.<br />

w prognozach, 0 kt6rych mowa w studium 0 niektorych sposobach<br />

uzasadniania zdan 0 zdarzeniach przyszlyeh, gdzie przestrzega przed<br />

zbytnim zaufaniem do tzw. rozumowan analogieznych; kiedy indziej<br />

zas - jak w przytoczonym juz wyzej studium 0 rozumieniu czy<br />

w jednym z najpi~kniejszych bodaj w wyborze studi6w 0 funkcjach<br />

semiotycznych milezenia - uczy, na co si~ mcima odwazyc, np. W odezytywaniu<br />

wymowy takiej oznaki, jakq bywa milczenie, kt6re<br />

np. historyk moze zui.ytkowac jako tzw. "argumentum ex silentio".<br />

Takich cech ekspresji filozoficznej, kt6re lqczq Pani& Dqmbsk1j<br />

z tradycjq analitycznq, jest bardzo wiele, i chcialam to pokazac na<br />

kilku bodaj przykladach, t ak jak si~ to robi w stosunku do os6b.<br />

kt6re, ch(jciaz teraz zyjq wsr6d nas i ucz:{ nas m6wiqc i piszqc.<br />

przejda, tez do historii mysli, a my, nie <strong>maj</strong>qc co do tego wqtpliwosci,<br />

chcemy okreslic jakos ieh miejsce w tradycji historycznej. I znowu,<br />

746


SZTUKA FILOZOFOWANIA<br />

zgodnie z wymogami metodologicznymi i historyczno-filozoficznymi,<br />

przychodzi z kolei czas na pr6b~ 'okreslenia, na czym polega oryginamooc<br />

niepowtarzalnadanego myslieiela.<br />

W przypadku Pani Dqmbskiej, 0 czym swiadczy 6w nowy wyb6r<br />

Jej ,pimn, jest to sprawa 0 wa'dze szczeg6lnej, bo w,jqze si~ z tq<br />

nieZWYklq wie10kierunkowoSciq, a ta'kze i wielowarstwowoSciq (bo<br />

to nie to sarno) jej filozofowania.<br />

Przejawia si~ to wi~c niejako w podw6jnej perspektywie. Jej pis<br />

ans two , osadzone w kon'kfl'etnej traldy


HANNA ROSNEROWA<br />

Common Sense stworzenie nowego typu metafizyki. 9 A tymczasem<br />

Pani Dqmbska po prostu swobodnie "metafizykuje". Trudno wr~cz<br />

wskazac odnosne miejsca tekstu. Nie jest to metafizyka w sty1u<br />

i poj~ciu Gilsona na przyklad, nie jest to r6wniez takze fi10zofowanie,<br />

ktore by nastawione bylo glownie na szukanie "przyczyn<br />

plerwszych" czy olkireslooejontY'cznej strulktury byt6w w kategoriach<br />

k1asycznych poj~e. Ale jest to rozgal~ziona refleksja g16wnie<br />

w dziedzinie antropologii filozoficznej w polqczeniu z uog6lnion::t<br />

medytacjq nad wielkim obszarem aksjologii wszelkiej. Szczeg6lnej<br />

wagi nabiera w tej perspektywie koncepcja, ktorq formuluje Pani<br />

Dqmbska w Kilku uwagach 10 sprawie wartosci pozna1Oczych, uj~tych<br />

jako przejaw rozpatrywania swiata fenomenow przez nauki<br />

humanistyczne w aspekcie wartosci. Nauki te <strong>maj</strong>q jej zdaniem nie<br />

tylko zadania opisowe, ale nieuchronnie mUSZq zawierae sqdy 0 wartosci,<br />

mUSZq wi~c ,k


SZTUKA FILOZOFOWANIA<br />

zagadnien szczegolowych, takich np. jak problem poj~cia prawdy czy<br />

dokonawczej roli slow, slow-czynow. Tej ostatniej sprawie, ktora<br />

tak pasjonowala Austina 10, poswiE;ca wiele uwagi Pani Dqmbska<br />

w rozprawie Aleteja i Aletes 10 dialektyce stoickiej, gdzie omawiajqc<br />

stoidkie ~'ozr6Znienie miE;dzy wypowiedziami falszywymi i klamliwymi<br />

'Pisze: "Do 'czego zmierzam? Do tego, ,by pokazac, ze klamstwo nie<br />

jest .ani


HANNA ROSNEROWA<br />

tez~ roinyeh idei przeszlosci (np. w rozprawaeh: Zagadnienie smiel'ci<br />

w greekiej filozofii starozytnej, Zagadnienie marzen sennyeh w greckiej<br />

fHozofii starozytnej ezy Zwiqzek fUozofii i medycyny w kulturze<br />

hellenskiej i heHenistycznej) - towarzyszy wciqgni~cie go<br />

w medytaej


SZTUKA FILOZOFOWANIA<br />

biadania nad zalosnym losem czlowieka pogrqzoneg{) w "self pity",<br />

czlowieka jako wcielenia bezsily.<br />

Pisal Kasprowicz: <br />

Rzadko na moich wa rgach -<br />

Niech dzis to warga rna wyzna -<br />

Jawi si~ krwiq przepojony, <br />

Najdrozszy wyraz: Ojczyzna. <br />

No wlasnie: rzadko.<br />

Filozofia nie jest literaturq pi~knq. Mutatis m utandis, w filozofii<br />

musji. b'ye nie tylko "rzadko", ale tez w kontekscie i na gruncie<br />

rozumu dyskursywnego, kt6ry mistrzom filozofowania niekiedy pozwala,<br />

niczym poecie, "dire l'indicible". Tak esej Z filozofii imion<br />

wlasnych, gdzie wywody przeprowadzone zostaly ze szczeg6lnq<br />

scislosciq, konczy Pani Dqmbska slowami: "Uwydatnienie tej wielorakiej<br />

roli imion wlasnych poprzez analiz~ ich fun kcji semantycznych<br />

i" syntaktycznych bylo zadaniem niniejszych rozwazan". Ale<br />

t uz wyzej widniejq slowa : "Czar, magi~, tajemniczosc, moc i pi~kno<br />

imienia zna i opisuje poezja wszystkich czas6w i wszystkich lud6w".<br />

"Jest [imi~ wlasne] nosicielem inwokacji modlitewnej i milosnej,<br />

rozkaz6w, przeklenstw, pieszczot i opiekunczej troski, wrogich odruch6w<br />

i tylu innych sytuacji i stan6w, w ktorych si~ wypowiada<br />

kontakt duchowy istot swiadomych". W pi~ciostronicowym zas eseju<br />

o zwiqzku filozofii i medycyny w starozytnosci greckiej i rzymskiej,<br />

gdzie nagromadzenie materialu faktograficznego jest szczeg6lnie<br />

obfite, pisze Autorka w zakOIlczeniu 11: "Galenos byl lekarzem przybocznym<br />

Marka Aurelego. Cesarz, filozof stoicki, i lekarz, filozof<br />

platonski - obaj wcielali w zycie testament Sokratesa, kt6ry nauczyl<br />

Grek6w i ich duchowych spadkobierc6w, ze tylko milose<br />

mqdrosci, czyli filozofia, przez SWq terapeutycznq m oc nadaje egzystencji<br />

ludzkiej wlasciwq jej godnosc i wlasciwy sens".<br />

Milczenie jest "znakiem, a niekiedy i symbolem ludzkich przeznaczen<br />

i ludzkiej obecnosci w swiecie"; bywa tez "srodkiem taktycznym<br />

i kategoriq etycznq" - m6wi P ani Dqmbska.<br />

Niech wi~c reszta b~dzie milczeniem.<br />

Hanna Rosnerowa<br />

" Ponizsza refleksja skierowana jest tylko do miloSnikbw filozotii J


ZDARZENIA - KSIAiKI- LUDZIE<br />

NAUKOWCY GNOSTYKAMI?<br />

GNOSTVCVZM STAROiVTNV<br />

Gnoza, w jednym ze swych znaczen, byla religijno-filozoficznq<br />

wiedzq tajemnq. Dost~pna tylko wybranym umyslom (wiedza ezoteryczna),<br />

przeciwstawiana wierze przeznaczonej dla ludzi prostych,<br />

byla pr6bq pseudoracjonalnego wnikni~cia w tajemnice wiary.<br />

Gnostycy przyjmowali skrajnie dualistycznq i pesymistycznq wizj~<br />

rzeczywistosci. W swiecie rozroilniali dwa jakosciowo rozne pierwiastki:<br />

materi~ - czynnik zla i ducha - czynnik dobra.<br />

Glowny nOZi\voj gno'stycyzmu przypardl na II, III w. po ChT. Gnostycyzm<br />

powstal w starozytnosci przedchrzescijanskiej, ale w okresie<br />

swego rozkwitu usilowal lqczyc si~ z religiq chrzescijanskq.<br />

Gnostycyzm starozytny, choc zroznicowany doktrynalnie, stawial<br />

sobie za cel przetworzenie wiary chrzescijanskiej w wiedz~ i wybudowanie<br />

na jej podstawie poglqdu na swiat. Czy udalo si~ zrealizowac<br />

ten program? "Operujqc wyobrazniq raczej niz rozumem - ocenia<br />

Tatarkiewicz - [gnostycyzm] przetworzyl wiar~ nie tyle w wiedz~,<br />

ile w 'mitologi~ i teozofi~" 1...<br />

NOWI GNOSTYCY?<br />

'I oto w II polowie XX wieku, okolo 10 lat temu, narodzil si~<br />

w Stanach Zjednoczonych, przy jednym z czolowych osrodk6w nauki<br />

swiatowej, ruch filozoficzny nazywany "Gnozq z Princeton". Zainicjowali<br />

go pracownicy naukowi z uniwersytetu w Princeton,<br />

752<br />

• W. Tatarkiewicz: Histaria Fi!ozofii t. 1, PWN (1968).


ZDARZENJA - KSIAiKI - LUDZIE<br />

a takze z Pasadeny. W Pasadenie znajdujq si~ znane obserwatoria<br />

astronomiczne na g6rach Wilson i Palomar.<br />

Z powodu dyskrecji, jakq otoczony jest ten ruch, nazwiska jego<br />

uczestnik6w nie Sq powszechnie znane. Moina jednak przypuszczae,<br />

ze skupia wielu s~ynnych naukowc6w. Uwaza si~, ze np. fizycy Bohm<br />

i Feynman, astronomowie Hoyle i Bondi biorq w nim udzial, lub ze<br />

przynajmniej Sq do niego zblizeni. Poza fizykami i astronomami ­<br />

inicjatorami Gnozy, dolqczyli si~ do niej wkr6tce medycy i biologowie.<br />

Gnoza wzbudzila tez, podobno, zainteresowanie pewnej liczby<br />

czlonk6w hierarchii Koscio16w chr zescijanskidh.<br />

Skqd nazwa i co <strong>maj</strong>q wsp6lnego Gnostycy z Princeton z gnozq<br />

starozytnq?<br />

Nazwa "Gnoza z Princeton" to pomysl przeciwnik6w, kt6rzy tak<br />

ochrZJcili ruch. Uczestnicy przej~li t~ nazw~ z peWU1ym przymruzeniem<br />

oka. "Gnostyk6w" jest juz wiele tysi~cy. Nie porozumiewajq<br />

si~ jednak przy pomocy drukowanych publikacji; krqzq wsr6d nich<br />

najwyzej materialy powielane. Poglqdy wymieniajq g16wnie na spotkaniach.<br />

Niewiele tez mozemy znaleze pozycji w literaturze, kt6re<br />

przedstawialy'by Gnoz~ w tym wydani'U. Jedynq dotychczas 2 pozycjq<br />

ksQqzkoWq jes t anafua M. Ruyera 3. W dziele La Gnose de PTinceton<br />

podjql .on pr6b~ przedstawienia mysli Nowyoh Gnostyk6w.<br />

Nowa Gnoza, podobnie jak jej starozytna imienniczka, postawila<br />

sobie za cel wypracowanie sp6jnego poglqdu na rzeczywistose. Nowi<br />

Gnostycy nie opierajq si~ jednak w swych rozwazaniach na pustych<br />

spekulacjach. Charakterystycznq cechq tego ruchu jest duzy szacunek,<br />

jakim darzy on wiedz~ naukowq. Przy tym Nowi Gnostycy glo­<br />

SZq jednak, ze nauka nie daje pelnego obrazu swiata. Przeciwstawiajq<br />

si~ poglqdom przyjmujq,cym werdykty nauki jako jedynego,<br />

ostatecznego arbitra-specjalist~ od rzeczywistosci. Wedlug princeionskich<br />

,Gnostyk6w nauika nie przynosi zadowalajqcych odpowiedzi<br />

na 'fudamentalne ,pytania poznawcze. Nie daje sp6jnego, jednohtego,<br />

wszechobejmujqcego poglqdu. Jest raczej tylko zestawieniem, zbiorem<br />

informacji. Dlatego Gnostycy gloszq, ze startujqc z wiedzy naukowej,<br />

trzeba wykonac wysilek przekroczenia jej, przejse poza ramy<br />

jej rygor6w scislosci.<br />

Gnostycy , jako przedstawiciele nauki, zawodowo badajq swiat materii.<br />

Wyniki tych badan <strong>maj</strong>q d1a nich takze wartose jako baza fi10­<br />

zofii. Da1ecy Sq wi~c od propagowania przekonan starozytnych gnostyk6w<br />

deprecjonujqcych materi~.<br />

'Dotyczy to przynajmnlej stanu z pazdziernlka 1975 r., gdy w Etudes ukazal<br />

si


ZOARZENIA - KSIAlKI - LUOZIE<br />

Natomiast Nowa Gnoza, skupiajqc znanych "specjalist6w-wtajemniczonych"<br />

na zasadach dyskrecji - choc nie tajemnicy - moze bye<br />

oskarzana 0 swoisty ezoteryzm. Sprawia to wrazenie paraleli wzgl~dem<br />

ezoteryzmu gnozy starozytnej. Nie sugerujmy si~ jednak na­<br />

ZWq. Podobienstwa mi~dzy Nowq Gnozq, a gnozq starozytnq, nawet<br />

tam gdzie ewentualnie wyst~pujq, Sq tylko powierzchowne.<br />

R02NE POSTAWY<br />

Nauki Scisle i przyrodnicze [,oZl\vijajq si~ fIN zawrotnym tempie. Termodynamika,<br />

mechanika statystyczna, kwantowa, astronomia, kosmologia,<br />

teoria informacji, cybernetyka, embriologia, biologia molekularna,<br />

genetyka... w tych i w wielu innych dziedzinach, naukowcy<br />

stajq wobec problem6w, kt6re wydajq si~ przekraczae mo:i:liwosci<br />

poznania osiqganego metodami naukowymi. Ujawniajq si~ wobec<br />

tego dylematu r6zne postawy filozoficzne naukowc6w. Jedni upierajq<br />

si~, ze jest to dylemat pozorny. Nauka i tylko nauka moze te<br />

problemy wyjasnic. Inni uznajq, ze nauka jest wobec nich bezradna.<br />

Nie tylko na obecnym poziomie jej rozwoju, ale zasadniczo nie moze<br />

odpowiedziec na szereg pytan. Kto wobec tego rna szukae odpowied<br />

·? Zl.<br />

Tu p-ostawy :m6w si~ rozwidlajq. Wielu nauk()wc6w uwaza, ze<br />

nad tytmi zagadnieniami powinni si~ glowie nie oni sami, lecz zawodowi<br />

filoz.ofowie. Natomiast N()wi Gnostycy nie uchylajq si~ przed<br />

podj~eiem swiatopoglqdowych rozwazan. Sami pr6bujq uzupelniae<br />

niedostatki wiedzy dostarczanej prZez nauk~. Nie oni pierwsi stawiajq<br />

fil()zofic


ZDARZENIA - KSIA2KI - LUDZIE<br />

genezy ; ich zdaniem procesy morfogenezy nie dajq si~ opisac wylqcznie<br />

j~zykiem oddzialywan mi~dzymolekularnych.<br />

Rozszerzonq tez~ 0 dzialalnosci swiadomosci w calym Wszechswiecie<br />

lqczq Gnostycy ze swojq interpretacjq teoriopoznawczych pytan,<br />

kt6re pojawiajq si~ w kosmologii i w innych dzialach fizyki.<br />

W epistemologii Gnostycy wprowadzajq dwa rodzaje poznania:<br />

przez obserwacjp, i przez partycypowanie, czyli udzial. Pierwszy rodzaj,<br />

t o poznanie 0 charakterze !I1aukowym. Daje ono observable<br />

- wlelkosci, weryflkowalne przez obserwacjp" doswiadczenie.<br />

Observable nie wyczerpujq jednak mozliwych dost~pnych inform<br />

acji 0 rzeczywistosci. Jak twierdzq Gnostycy, uzupelniajq je participable,<br />

wlasciwosci swiata dane !I1am przez uczestnictwo.<br />

GNOZA -<br />

RELIGIA<br />

\VszechSwiat widzimy w ciqglej zmianie. Gnostycy uwazajq, ze<br />

musi to v,ryw olac pytanie 0 jego genez~.<br />

Gnoza jest kierunkiem antymaterialistycznym, w tym sensie, ze<br />

przyjmuje pierwotnosc spraWCZq Ducha, nie przeczy jednak istnieniu<br />

materii, jak niekt6re kierunki idealistyc:l)ne i nie pot~pia materii,<br />

jak gnoza starozytna. Nowa Gnoza glosi zresztq scisle zwiqzki<br />

Ducha i materii: "W zadnej dziedzinie autonomia Ducha nie staje<br />

si ~ absolutna". Gnoza uznaje przyczynowe ograniczenia Ducha przez<br />

materi~ .<br />

W filozofii Gnostyk6w waznq pozycj~ zajmujq rozwazania religijne.<br />

Gnostycy stwierdzajq, ze we WszechSwiecie obserwuje si~ "planowq",<br />

swiadomq dzialalnosc. Istnienie Inteligencji sprawczej-Boga<br />

jest konkluzjq na przedluzeniu naukowych refleksji Gnostyk6w.<br />

Gnostycy nie precyzujq zresztq, w jaki spos6b B6g wkracza w bieg<br />

rzeczywistosci. Wedlug nich nie wiadomo, kt6ra z nast~pujqcych<br />

wersji jest bardziej mityczna: czy interwencja Ducha polegajqca na<br />

pokierowaniu konkretnymi losami ewoluujqcych gatunk6w, czy interwencja<br />

Ducha poprzez technicznq wynalazczose ludzkiego umyslu,<br />

czy dzialalnosc Boga, bardziej fundamentalna, gdy wyst~powalby On<br />

"jako uniwersalny Inspirator wszystkich uzytkownik6w przestrzeni<br />

i czasu".<br />

B6g Gnostyk6w jest ideq dose abstrakcyjnq. Religia, czy religijna<br />

filozofia Gnostyk6w moglaby wsr6d chrzescijan budzie zastrzezenia.<br />

Jednak nie konkretne rozwiqzania "Gnozy" wydajq si~ tak ciekawe,<br />

jak sam fakt powstania tego ruchu. Ludzie najbardziej autentycznie<br />

zwiqzani z naukq, bo czynni naukowcy, nie poprzestajq na osiqgni~ciach<br />

na polu uprawianej dyscypliny. Czujq niedosyt. Lamiq zasady<br />

rozpowszechnionego stereotypu - badacza zaw~zonego do swej<br />

755


ZDARZENIA - KSIAiKI - LUOZIE<br />

jednostronnej dzialalnosci. Czujq potrzeb~ szerszego spojrzenia na<br />

Rzeczywistosc. Majq odwag~ nie tylko pytac, ale i odpowiadac. Budujq<br />

swiatopoglqd zakorzeniony w wiedzy naukowej. Ciekawy jest<br />

tez fakt, ze dochodzq w nim do afirmacji Boga.<br />

M.G.<br />

MlODZIEZ A WARTOSCI KULTUROWE<br />

Ukazala si~ ostatnio na rynku ksi~gars kim ciekawa pozycja ksiqzkowa<br />

Anny Przeclawskiej: Zr6znicowanie kulturalne rnlodziezy<br />

a problerny wychowania 1.<br />

Autorka zajmuje s i~ problematykq uczestnictwa kulturalnego mlodziezy<br />

i to na naszym polskim gruncie. Okres mlodosci przyjmuje<br />

w granicach lat: od 11-12 do 26-28. Oczywiscie Sq to granice<br />

umowne. Zatem w rachub~ wchodzi mlodziez: wchodzqca w okres<br />

dojrzewania, mlodziez dorastajqca i mlodziez dorosla. Z uwagi na<br />

status spoleczny wyodr~bniona zostala kategoria: mlodziezy szkolnej,<br />

mlodziezy sturliudq1cej, mlod2Jiezy pracujqcej. Trzeba wz.iqc takze<br />

pod uwag~ mlodziez, ktora nie uczy si~ i nie pracuje. Ze wzgl~du<br />

na uklad terytorialny wprowadzono rozroznienie: mlodziez wiejska,<br />

mlodziez malomiasteczkowa i mlodziez wielkomiejska.<br />

"Coraz cz~sciej docierajq sygnaly, ze wlasnie w srodowiskach mladziezowych,<br />

tak przeciez wraZliwych na glosy nowosci, rodzq si~ potrzeby<br />

poszukiwania wartosci trwalych, powro~u do tradycji znamionujqcej<br />

ciqglosc rozwoju" (str. 13). Postawy, zachowania i pog~qdy<br />

mlodziezy zawsze budzily niepokoj doroslych. Pobudzaly one starszych<br />

do dzialania - rzadziej natomiast sk~anialy do refleksji...<br />

W badaniach roznych grup spolecznych nad uczestnictwem kulturalnym<br />

zaznacza si~ wplyw poziomu wyksztalcenia, b~dqceg o<br />

czynnikiem roznicujqcym sposob korzystania z wartosci kultury<br />

a takze efektywnosc kontaktow kulturalnych. W przypadku mlodziezy<br />

ten czynnik odgrywa rol~, ale trzeba interpretowac go w spo­<br />

1 Anna Przeclawska: Zr6z71icotVanie kultu 'ralne mlodziezy a problemy tVycf! o­<br />

wania - Pallstwowe Wydawnictw o Naukowe, Wa rszawa <strong>1976</strong> r., str. 2B6, cena<br />

26 zl. , wyd. I.<br />

756


ZDARZENIA - KSIAiKI - LUDZIE<br />

s6b nieco odmienny - a czasem trzeba go traktowac jako zjawisko<br />

wt6rne.<br />

"W kazdym razie wydaje si~, ze w przypadku mlodziezy podsta­<br />

WOWq rol~ przy okreslaniu jej stosunku do wartosci kultury odgrywa<br />

nie tyle wyksztalcenie, jakim s i~ ona legitymuje, ile osobiste<br />

perspektywy zyciowe, kt6re wiqzq si~ z posiadanym wyksztalceniem<br />

oraz miejscem uczestnictwa kulturalnego w trakcie realizowania<br />

tych perspektyw" (str. 68).<br />

Dodae nalezy, ze owe perspektywy uzaleznione sa. przeciez takze<br />

od caloksztaltu sytuacji zyciowej, W kt6rej mlody czlowiek si~ znajduje.<br />

Autorka - w oparciu 0 badania - przeprowadza analiz~ m. in.<br />

czytelnictwa wsr6d mlodziezy.<br />

Ot6z mlodziez szkolna czyta przede wszyst'kim beletrystyk~ ­<br />

sprowadzajqcq si~ cz~sciowo do lektury szkolnej. W cia.gu ostatnich<br />

5-6 lat zaznacza si~ spadek zainteresowania beletrystyczna. literatU<br />

rE~ 0 tematyce historycznej.<br />

" Najcz~stsza literatura po kt6rq mlodzi czytelnicy si~gajq z wlasnej<br />

ch~ci to ksiqzki sensacyjno-kryminalne (wi~ksze nasilenie<br />

w miescie, niz na wsi), przygodowe, a u czytelnik6w starszych obyczajowo-psychologiczne"<br />

(str. 78).<br />

"Stosunkowo duzo miejsca w czytelnictwie dorastajqcej mlodziezy<br />

zajmujCl, ksiqzki kryminalne. Ewa Przqdka na podstawie swoich badan<br />

stwierdza, ze ponad 66010 dzieci w wieku 11-14 lat czyta literatur~<br />

kryminalnq, przy czym juz 48010 dzieci ll-letnich i 68010 12-letnich<br />

wymienia powiesci kryminalne jako cz~stq lektur~. Istnieje<br />

sluszna obawa, iz niejednokrotnie Sq to pierwsze ksia.zki wprowadzaja.ce<br />

mlodego czytelnika w swiat ludzi doroslych" (str. 115).<br />

Nowym akcentem w stosunku do badan na przelomie lat pi~cdziesiqtych<br />

i szescdziesiqtych jest to, ze w hierarchii zainteresowan<br />

czytelniczych wsp6lczesnie dorastajqcej mlodziezy, poezja zajmuje<br />

poczesne miejsce (wskazniki procentowe deklaracji 30-40010 badanych<br />

grup).<br />

Jezeli chodzi 0 pras~, to badania przeprowadzone wsr6d uczni6w<br />

kl. VI-VIII w roku 1970, pozwalajq ustalie nast~puja.Cq kolejnosc<br />

tytul6w wymienianych przez mlodziez jako najcz~sciej czytane :<br />

dzienniki lokalne - 74,4%, Swiat Mlodych - 48,5010, Przyjaciolka<br />

- 43,0010, dzienniki centralne - 40,2 0 /0, tygodniki wiejskie<br />

(Chlopska Droga, Zarzewie, Nowa W ies) - 33,0010, Plomy1c - 30,8010,<br />

ty;godin'ilkJi mlod2'Jiezowe (Na Przelaj, Dookola SWiata, Filipin7ca) ­<br />

30,2010.<br />

Malq poczytnosciq natomiast cieszq si ~ czasopisma specjalistyczne<br />

i populaT11onaukowe, takie np. jak Miody Technik, M6wiq. Wield,<br />

Poznaj Swiat.<br />

757


ZDARZENIA - KSII\2KI - LUOZIE<br />

Mlodzi zwracajq si~ do bliskiego sobie periodyku z problemami<br />

dotyczqcymi "przede wszystkim konkretnych porad w sprawach<br />

kontaktow: chlopak-dziewczyna, czy wyboru zawodu, mody i savoir-vivre'u<br />

a 0 wiele rzadziej poruszajq zagadnienia natury filozoficzno-swiatopoglqdowej<br />

i spolecznej" (str. 124).<br />

W Uipodobaniach ffi,limowych mlodziezy sZlkomej uwidoczniajq si~<br />

dwojakiego rodzaju tendencje; z jednej strony wyst~puje nurt zapotrzebowania<br />

na przygod~, sensacj~, rozrywk~ , zaspokajanych<br />

przez filmy typu westernowego i komediowego - oraz: zwlaszcza<br />

wsrOd mlodziezy dorastajqcej (14-17-letniej) uczni6w srednich szk61,<br />

zaznacza si~ zainteresowanie filmem psychologicznym, niekiedy<br />

z wyraznym akcentem szukania odpowiedzi na problemy otaczajqcej<br />

rzeczywistosci.<br />

J ezeli chodzi 0 ustosunkowanie si~ dorastajqcej mlodziezy do<br />

wsp6lczesnej plastyki, to jest ono pelne rezerwy a c~sto krytycyzmu.<br />

ProsZleni 0 wyrazenie swojej opinii, kwitujq: "Nie rozumiem",<br />

"nie przemawia to do mnie".<br />

Teatr stanowi raczej margines przezyc kulturalnych mlodzieZy dorastajqcej.<br />

Mozna raczej m6wie, ze mlodziez akceptuje teatr jako<br />

spos6b sp~dzenia wolnego czasu; zas pod poj~ciem przezycia teatralnego<br />

rozumie calose wrazen zwiqzanych z pobytem w teatrze, razem<br />

z atmosferq odswi~tnosci, kt6r a temuz pobytowi towarzyszy.<br />

Generalnie stwierdzajqc, mQzna przypuszczae, ze powyiej zasygnalizowany<br />

sondaz - .przy mniejszych lub wi~zych odchyleniach ­<br />

"pasuje" do og6lu mlodziezy. Zastrzec si~ jednak trzeba, ze pewne<br />

r6znice dadzq 0 sobie znae mi~dzy mlodziezq szkolnq a mlodziezq<br />

studiujqCC\ - czy wreszcie mlodziezq pracujqcq.<br />

Jednakze stwierdzie trzeba, ze mlodziez wykazuje swoj specyficzny<br />

"apetyt" na wartosci kulturowe - jest oryginalnym poszukiwaczem<br />

tkwiqcych w niej wartosci i oryginalnym odbiorcq a takze<br />

tworcq. Na pewno nurtuje jq wiele problem6w i spraw. Szuka przy<br />

tym pozytywnych wzor6w. Szuka tez i odpowiedzi na swoje pytania...<br />

Oto wypowiedz 18-letniej maturzystki:<br />

"Nas, wsp6lczesnq mlodziez, interesuje wiele problem6w, gn~bi<br />

wiele zagadek, z kt6rych cz~sc prawie wcale nie daje si~ rozwiqzae,<br />

albo kazde rozwiqzanie jest zle. Oto na przyklad. Zwykly mlody<br />

czlowiek staje przed zyciem. Jak rna wystartowae? Co jest najwainiejsze?<br />

Co bardziej ukochac? Jest przeciez tak wiele rzeczy. Czlowiek<br />

- istota najwazniejsza - oto zdanie wielu ludzi. A Ojczyzna?<br />

Czy warto zdradzie jq dia drogich rodzic6w? Czy odwrotnie? Czy<br />

przypadkiem caly swiat to nie jedna wielka Ojczyzna? Czy warto<br />

ginqc w obronie swych idealow? Zycie t.o jeden wielki wir, gdzie<br />

cala masa ludzi plynie w tym samym kierunku. Czy warto wi~c, je­<br />

758


lOARZENIA - KSIAZKI - LUOllE<br />

zeli widzimy zlo, odwracac si


JEDENASTA WIECZOREM ... <br />

KS. JAN ZIEJA <br />

o POJEDNANIU Sl~<br />

Z BOGIEM<br />

B6g jest niepoj~ty w swej istocie i nieogarniony w swoich dzialaniach.<br />

Poruszajqc si~ w kr~gu najprostszych poj~c 0 Bogu, zdarza<br />

si~, ze niekiedy m6wimy 0 Nim wyraznie za malo, jakby pomniejszamy<br />

Boga, ujmujemy Mu chwaly naleznej. Staje si~ to np. wtedy,<br />

gdy lll1yslimy i m6wimy


KS. JAN ZIEJA: 0 POJEDNANIU Sl~ Z BOGIEM<br />

- Jakze wymowna i wzruszajqca jest przedkomunijna koscielna<br />

modlitwa mszalna: "Panie J ezu-Ohryste! Ty powiedziales swoim<br />

Apostolom: Pok6j zostawiam wam. Pok6j m6j warn daj~".<br />

Chl'ystus zostawil, dal nam pok6j - przez swojq wsr6d nas niewidzialnq<br />

obecnosc, jednoczqcq nas w Jego Cialo, i przez swojq<br />

Ewangeli~, kt6rej wypelnienie jest warunkiem i gwarantem pokoju.<br />

Ale znaczna cz~sc ludzkosci jeszcze nie zna Ewangelii lub, co gorsza,<br />

chociaz zna, nie wypelnia jej, grzeszy, prowadzi wojny, r ozszal'puje<br />

jednose Ciala Chrystusowego.<br />

Stqd dalszy ciqg modlitwy mszalnej: "Nie zwazaj na g r z e c h y<br />

n a s z e, lecz na wiar~ swojego Kosciola i zgodnie z Twojq wolq<br />

napelniaj go pokojem i umacniaj w jednosci".<br />

Wiara Kosciola Chrystusowego jest pelna milosci, pokoju i jednosci.<br />

W Kosciele Chrystusowym nie ma miejsca na wojn~, bo VI nim<br />

wypelnia si~ przykazanie Boze: "Nie zabijaj", rozumiana jako "nie<br />

zabijaj nigdy nikogo".<br />

A jesli malo jest tych, co tak rozumiejq i tak zyjq i za to umierajq,<br />

niech nas to nie pr zeraza, lecz jak najbardziej zach~ca do trwania<br />

w wierze Kosciola. "Nie b6j si~ t r z 6 d k 0 mal a, g d y z s p a­<br />

do b a los i ~ 0 j c u was z emu dae wam Kr61estwo" (Lk 12,32).<br />

N a u c z a j c i e w s z y s t k i e n a rod y! Tylko tak si(~ przyblizy<br />

prawdziwe pojednanie ludzi z Bogiem. Jezeli t q drogq nie p6jdziemy,<br />

to choebysmy winne jakies sposoby starali sie czcic Boga, moze<br />

On sie od nas odwr6cie i powiedziec, jak niegdys Izraelowi przez<br />

Izajasza i Habakuka: "Wasze w iny wykopaly przepasc mi~dzy wami<br />

a waszym Bogiem; wasze grzechy zaslonily Mu oblicze przed warni<br />

tak, i2: was nie slucha. Bo k r w i q s pIa m ion e s q was z e<br />

d Ion i e, a palce wasze - zbrodniq" (Iz 59, 2-3).<br />

"Biada temu, co miasto na krwi przelanej buduje, a gr6d umacnia<br />

nieprawosciq". (Hab. 2, 12) .<br />

•<br />

- Mysle po duszpastersku, po parafialnemu.<br />

"Kazdy czlowiek, z kt6rym mam sie pojednac" ~ to przede wszystkiem<br />

kazdy, kto mieszka lub chwilowo przebywa na obszarze mojej<br />

parafii.<br />

- Czego juz na parafie (i na " parafianszczyzn~") nie nagadano?<br />

Nawet m6j biskup robil mi kiedys wym6wki: "Parafia i parafia! Co<br />

ty w tej parafii widzisz?" - A ja widze - wszystko, wszystkich ludzi,<br />

jacy gdzies tam na swiecie mieszkaj4 i Sq zawsze w jakiejs parafii,<br />

wiedzqc 0 tym czy nie wiedzqc.<br />

C6Z to jest ta parafia?<br />

761


JEDENASTA WIECZOREM<br />

Definicj~ parafii - nie takiej, jakq ona teraz jest, ale takiej, jak<br />

q bye powinna - wypracowae latwo na podstawie kilku tekstow<br />

Noweg,o Testamentu. Najwai:niejszy: "Po tym wszyscy po7lI1ajq, zescie<br />

uczniami moimi, jesli b~dziecie si~ wzajemnie milowali" (J 13,<br />

35). Drugi tekst, dobrze znany, z Dziejow Apostolskich (2, 42-44,<br />

47, 4, 32-35), dotyczqcy zycia gminy jerozolimskiej. Trzeci tekst ­<br />

z I listu do Tessaloniczan (1, 2-3): "dzielo wiary", "trud milosci",<br />

"wytrwala nadzieja". Tekst czwarty z 1 Kor 13, 13: "Tak wi~c trwajq:<br />

wiara, nadzieja, milose, te trzy; z nich zas najwi~ksza jest milose".<br />

- Widae jasno: parafia (i diecezja) - to SPO!ecznosc ludzi wierZqcych<br />

w Chrystusa Zmartwychwstalego, wzajemnie s i~ milujqcych<br />

i trwajqcych w niezachwianej nadziei. Taka byla w Jerozolimie; taka<br />

byla w Tessalonikach i taka bye powinna wsz~dzie: w zmieniajqcych<br />

si~ warunkach ciqgle na nowo si~ organizujqca spolecznose<br />

wiary, milosci i nadziei. Wskazcie mi takq parafi~ gdzies w Polsce.<br />

Chociaz stary i slaby, powloklbym si~ tam, by sil;) nacieszye takim<br />

objawieniem si~ Boga na ziemi polskiej. Niestety, nie slyszalem<br />

nigdy 0 istnieniu takiej parafii gdzies we swiecie, choe uszu nadstawialem<br />

pilnie przez wiele lat!<br />

- Ale wierz~ imam nadziejl;), ze takq parafil;) w y p r a c u j q<br />

kiedys ludzie duchem mlodzi i gorqcy - u nas w Polsce, czy gdzies<br />

we swiecie, najpierw w jednym miejscu, potem w drugim i trzecim,<br />

a potem p6jdzie ogieil po calej ziemi az zaplonie tak, jak tego<br />

pragnql Jezus, gdy mowil: "Przyszedlem ogieil rzuclc na ziemil;)<br />

i jakze pragn~, zeby juz zaplonql" (Lk 12, 49).<br />

•<br />

- Trzeba przywrocie Panu Jezusowi to, co Mu sil;) nalezy. On<br />

nie tylko w chwili konsekracji staje niewidzialnie na oltarzu - ale<br />

od poczqtku Mszy sw. do jej koilca jest z nami jako nasz jedyny<br />

Kaplan, Posrednik, nasz oltarz i nasza Ofiara Ojcu niebieskiemu<br />

i nasz Chleb zycia wiecznego.<br />

On jest z nami w kazdej czynnosci naszego poslugiwania kaplailskiego.<br />

Gdy my blogoslawimy - to On blogoslawi; gdy my glosimy<br />

sl,owo Boze - to On chce przez nas nauczac; gdy konsekrujemy<br />

- to On konsekruje ... Jedyny nasz Kaplan! My nie Jego<br />

"zast~pcy" - ale iywe znaki Jego Kaplailskiej obecnosci. To niesie<br />

z sobq Ewangelia - w swej calosci. Spoglqdajqc w zycie dookola<br />

nas, bliscy jestesmy przyznania racji gorzkiej wypowiedzi Ludwika<br />

Koninskiego: "Cala nauka Chrystusa, cala Ewangelia zmalala do<br />

rozmiar6w ziarenka; natomiast otoczka tego ziarenka rozrosla si~,<br />

jak monstrualne plewy! Splendor, przepy


KS. JAN ZIEJA : 0 POJEDNANIU 511; Z BOGI£M<br />

Niechze szaty liturgiczne, ubogie czy bogate, prezentuj'l ludowi nie<br />

nas jako kaplanow - ale do nas i do ludu wiernego niechaj wo1aj'l<br />

: "Tu zapomnijcie 0 czlowieku, Janie, Piotrze czy Pawle! Tu myslcie<br />

przede wszystkim i nieustannie 0 Chrystusie, jedynym naszym<br />

Kaplanie". Przywrocmy Chrystusowi, cosmy Mu zabrali!<br />

On i co Jego jest - ma rosnC\e. <br />

My i co nasze - niechze zacznie malec! <br />

•<br />

Maryjo z dnia Zwiastowania, waZ


SOMMAIRE ..<br />

Une enquete de <strong>Znak</strong>: "Etre chretien - jadis et maintenant",<br />

Reponses de Hanna lUalewska, Jan Turnau, Tadeusz DClbski<br />

(USA) et prof. Andrzej Grzegorczyk .<br />

Jozef Tischner: L. Seve et sa theOl'ie de la p ersonnalite .<br />

Charles Birch: Creation, technique et survie. Texte de la conference<br />

delivree a la seance pleniere du Conseil Mondial des<br />

Eglises it Nairobi, Novembre 1975. Traduit par Halina Bortnowska<br />

Rene Burea·u: La sorcellerie des Blancs. Etudes, Mars <strong>1976</strong>. Tl'aduit<br />

par Anna Turowicz ,<br />

Halina Bortnowska: Voyage en Afrique (1) Dar es Salaam<br />

Hanna Rosnerowa: Les signes et les pensees. Compte-rendu du livre<br />

de Izydora Dqmbska Mysli i znaki. Wllb6r pism z semiotllki.,<br />

teorii nauki i histQrii filozofii. Warszawa 1975<br />

620<br />

651<br />

669<br />

687<br />

701<br />

738<br />

Chr o niqu e<br />

1\1. G.: L a gnose it Princeton? Compte-rendu du livre de M, Ruyer<br />

La gnose de Princeton, Fayard 1974<br />

stefan Zima: La jeunesse et les valeurs culturels. Compte-rendu<br />

du livre de Anna Przedawska Zr6Znicowanie kulturalne mlodzi<br />

eZy a problemy wychowania. PIW Warszawa <strong>1976</strong><br />

752<br />

756<br />

R e f l exion s<br />

P~re Jan Zieja: Sur la reconciliation avec Dieu 760


ZESPOt<br />

• HANNA MALEWSKA, SiEFAN SWJ[iAWSKI, STANI­<br />

SlAW STOMMA, JERZY TUROWICZ, STEFAN WILKA­<br />

NOWICZ, JACEK WOtNIAKOWSKl, BOHDAN CY­<br />

WlrilSKJ, HALINA BORTNOWSKA, STANiSlAW GRY­<br />

GIEL, MAREK SKWARNICKI<br />

I<br />

' REDAKCJA<br />

• EOHDAN CYWINSKI (redaktor naclelny)<br />

FRANCISZEK BLAJDA, HALINA BORTNOWSKA, STA·<br />

NISlAW GRYGIEL<br />

adres<br />

redakcji<br />

• Krakow, Sienna 5, I p., leI. 271·84<br />

adre~<br />

administracji<br />

• Krakow, Wislna 12, I p., lei. 501·62<br />

r •<br />

prenumerata<br />

~<br />

..<br />

• krajowa: kwa~tolno zl 45.-. Ro,roczno 90.-, raczno<br />

180.- . Termin sklodonio zomowieri i wplal: do 25<br />

/istopada no I kwartol, I polrocze i caly nast~pny rok,<br />

w innych terminoch do 10 kaidego miesiqca poprze·<br />

dzojqcegp okres prenumeraty. Prenumerat~ przyjmu.<br />

jq: odmmistracjo miesi~czniko "Zn


W POPRZEDNICH NUMERACH:<br />

Holina Bortnowska: Upsala 1968 175, 178­<br />

179 • Samuel R. Parmar: Rewolucja wIrastajqcych<br />

Cena 15,­<br />

nadIiei 178-179. M. M. Thomas:<br />

Kosciol w rewolucyjnym swiecie 178-179 •<br />

M. R.: Religie afrykanskie w Afryce i Ameryce<br />

80 • Ks. Marian Radwan: Spojnenie<br />

'na Alryk~ 178-179 • Stephen Kauta: Echa<br />

dawriego swiata 178-179 • Marie louise<br />

Martin: Jahwe i Molimo. Tradycyjne religie<br />

Afryki Poludniowej 178-179 • Ks. Finn A.<br />

Peters~n: Z iycia parafii wiejskiej w Taillanii<br />

178-179 • 0 powolaniach kaplanskich<br />

w Afryce: ks. Adrian Hastings, Edeltraud<br />

Lukoschek 178-179 • Gertrude Mayer:<br />

Wychowonie w Bumbuli 178-179 • W. P.:<br />

Z problemow lecInictwa w Afryce 178-179<br />

• Antoni Tokarczyk: Walka I niewolnictwem<br />

afrykanskim 178-179 • Przemysl w Afryce<br />

198; Afrykanskie enklawy w "Bialej Fortecy"<br />

210. Ks. Antoni Mrotek: Swieccy w rOlWOju<br />

Kosciola afrykanskiego 223 • Stefan<br />

MYClkowski; Ochrona srodowiska przyrodnicIego<br />

255 • Kenneth E. Boulding: Cxy<br />

kon~mia jest koniecznie potnebnat 220<br />

W NAJBLI2:SlYCH NU.MERACH:<br />

Bog~an Ostrom~ki: Moje chnescijanstwo<br />

dawniej i dIis • Czeslaw Drqiek TJ: Dar<br />

wspolnoty '. Zenon SIpotanski: Idea wolnosci<br />

w swiecie staroiytnym i dlisiejszym •<br />

Emilia Ehrlich OSU: Okres niewoli babilonskiej<br />

• Ewa Bienkowska: Autoportret poety<br />

• Lawrence Orton: WokOl "spowiecizi" Sakunina<br />

#

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!