You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
D³awione bydlê poryka dolin¹.Pod szturmem wiatru, co silnie dmie gór¹,S³ychaæ skrzypanie g³ównej szubienicy:Trup siê ko³ysze - pies wyje ponuro,Œmieræ snu osiad³a w zamku okolicy.Szabl¹ czasami pobrzêkuj¹c krzyw¹,Szyldwach wisielca wzd³u¿ p³askiego wzgórza,Zwijaj¹c w¹sy, przechadza siê ¿ywo:To cisza nocy w myœlach go ponurza,To szubienicy skrzypnienie ocuci,A on wzrok b³êdny to na trupa rzuci,Niby siê jego zatrwo¿y³ wskrzeszenia -To jak po œmia³oœæ kieruje spojrzenia,Gdzie baszt zamkowych opiekuñcza gwiazda,Stra¿niczy ogieñ, czuwa z wierzchu wie¿y.Szelest po krzakach. Czy ptak pierzchn¹³ z gniazda?Coœ majaczeje[3], coœ po drodze bie¿y.Tfu! W imiê Ojca... To tumany diable.Po cieniach nocy wszystko siê rozsia³o.Kozak opatrzy³ janczarkê4 i szablêI dawn¹ drog¹ chodzi³ dalej œmia³o.3W œwietle ksiê¿yca, co wyjrzy czasami,Mign¹³ ktoœ biel¹ i zagas³ tam w krzaku:I œpiew dziewiczy przelecia³ z wiatrami.Ten œpiew znajomy budzi dreszcz w Kozaku.Albo¿ to dziwno, ¿e s³owa dziewczyny(Poznaæ j¹ mo¿na po jej mi³ej nucie)4
W burzliwym sercu syna UkrainyOcknê³y nagle burzliwe uczucie?Oho - ju¿ nie ma Kozaka u wzgórza.A ksiê¿yc znowu mg³ami siê zachmurzaI noc mokrymi tumanami bije,I szubienica skrzypi, i pies wyje,I po rozdro¿u igraj¹ ba³wany,I wicher z jêkiem dmie w zamkowe œciany.4Luba puszczyka siedzi naperzona.W szczelinie wie¿y dawno jêczy ona:¯e miesi¹c œciemnia³, wiatry na ni¹ wy³yI na tak d³ugo odlecia³ jej mi³y.Wszak to lot jego us³ysza³a w górze?Nie; to dziewczyna przychodzi pod wie¿ê,B³¹dz¹c¹ rêk¹ za mury siê bierze,Pl¹tane nogi poœród nocy stawia.„Czyœ tu, Nebabo?” -z cichutka przemawia.„Tu, tu, Orliko!” -szepn¹³ g³os przy murze.„O, jak¿em rada, ¿em wreszcie przy tobie! -G³oœniej i œmielej dziewczyna wyrzek³a. -Jak¿e tu ciemno, jak straszno! jak w grobie.Chêtnie bym jednak za ka¿d¹ zrêcznoœci¹I do samego ucieka³a piek³aPrzed tego Lacha obrzyd³¹ mi³oœci¹.Jak¿e tu wietrzno i straszno, i ciemno!Ale mnie dobrze, skoro jesteœ ze mn¹!”Kozak tymczasem uchyli³ swej burki5
I utulon¹ do boku przycisn¹³;Bo przykry wicher poœród murów œwisn¹³I mgliste jê³y podnosiæ siê chmurki.5Resztê rozmowy utaja milczenie.A i na wie¿y mi³e posiedzenie,Gdy rozkochane zlec¹ siê puszczyki.[5]Puszczyk pierwszySk¹d ci ten pospiech i weso³e krzyki?Puszczyk drugiPatrzaj no, patrzaj, miluchna,Oczkiem ¿ywym jak blask próchna;Patrz no i œmiej siê: bo twe œmiechy mi³e,Jak tej matki wrzask przestrachu,Któr¹ niedawno ostrzega³em z dachu,¯e chory jej pieszczoszek zalegnie mogi³ê!Jak diabli przy wisielcu snuj¹ siê orszakiem,Co oni wyrabiaj¹ z tym biednym Kozakiem!Cha, cha, cha!Ten zmaczanym snopem trzcinyJak na wszystkie strony macha,Jakie grube mg³y rozsiewa!A ten obudza wiatry dêbiny,Jak biega wko³o, ga³êziami smaga;A ów mu pomaga,Jak skrzypi szubienic¹! A¿ prawie wyrywa.6
Puszczyk pierwszyCó¿ to znaczy?Puszczyk drugiCzekaj! widzisz, pod krzakiem coœ bia³e majaczy.To kochanka Kozaka widzieæ go przychodzi;I Kozak wie o niej, lecz go diabe³ zwodzi;Co tu kobiecych snuje siê postaci,G³osów podobnych co tu z ka¿dej stron;Patrz! pos³ysza³ j¹, ujrza³, bie¿y rozpêdzonyI z oka traci!Cha, cha, cha!Puszczyk pierwszyCó¿ to znaczy?Puszczyk drugiA tam znowu, na górze, patrz! jeŸdziec majaczy:Podje¿d¿a ku szubienicy.Szyldwach do rusznicy:Krzemieñ klasn¹³, proch wybuchn¹³,Diabe³ dmuchn¹³,Wszystko z wiatrem ulecia³o:A przed oczami szyldwachaPo¿ó³cia³o, pociemnia³oI tysi¹c jezdnych doko³a majaczy!Cha, cha, cha!7
Puszczyk pierwszyCó¿ to znaczy?Puszczyk drugiAha! ju¿ Kozak znalaz³ dziewicê.JeŸdziec pod szubienicê.Patrz! trup siê urwa³; patrz, wisi drugi;Diabe³ skory do pos³ugi.W jakiej siê pyszeWeso³y diabe³ ko³ysze,Jak zabawia towarzysze!Jakie skoki, jakie œmiechy!Cha-cha! Chy-chy!Puszczyk pierwszyCó¿ to znaczy?Puszczyk drugiPatrz: jeŸdziec ukrad³ trupa i pêdzi przez b³onia,A¿ mg³a wstaje z konia;Ju¿ ledwie, ledwie majaczy!Puszczyk pierwszyCó¿ to znaczy?Puszczyk drugiOtumanili[6] Kozaka,Poziera spod krzaka:I szubienica stoi, i diabe³ siê chwieje;8
Kozak spokojny, a diabe³ siê œmieje!Puszczyk pierwszyCó¿ siê stanie z wisielcem, jak kogut zapieje?Puszczyk drugiPar¹ siê rozwieje.Puszczyk pierwszyA jak trupa nie znajdzie, co szyldwacha spotka?Puszczyk drugiZmieniæ diab³a raczy.Puszczyk pierwszyCó¿ to wszystko znaczy?Puszczyk drugiSzatañska pustotka!Cha, cha, cha!Szyldwach trupa nie ustrzeg³, powiesz¹ szyldwacha.6A tam, u do³u, jakie s³ychaæ gwary?To s³odkie s³owa rozkochanej pary.„Có¿ on ci prawi³, moje ty kochanie,Kiedym was dzisiaj zeszed³ niespodzianie?” -Pyta³ Nebaba. „Jego piosnka stara,Tak ¿e ju¿ teraz i nie zwa¿am na ni¹:9
Jaka szczêœliwa by³aby z nas para,Jak znakomit¹ zosta³abym pani¹,Gdybym zechcia³a zostaæ rz¹dcy ¿on¹.Prawi³ jak dziecku. Szczególne gadanie!Jak by miê wko³o szanowano, czczono!Potem dwór jaki, a jakie ubranie!¯e zreszt¹ w szczêœciu nie mogê byæ takiem,Choæby z najpierwszym z³¹czona Kozakiem.”- „I ty go s³uchasz, kochana Orliko? -Przerwa³ Nebaba, a nag³e przerwanieDosyæ odkrywa, jak wzmianka o panieO serce jego odbija siê dziko. -Lepiej by³oby nie s³uchaæ, Orliko!Jednak ty kochasz tylko mnie samego?”Tak wrz¹ce, nag³e by³y s³owa jego,¯e miêdzy nimi dosyæ czasu minie,Nim na odpowiedŸ zbierze siê dziewczynie:„Ach! ty byœ mo¿e mniej uwierzy³ mowie,Czy ciebie kocham, niechaj ci to powie!”I poca³unek p³on¹cej mi³oœciZ³o¿y³a, w ogniu, na usta zazdroœci.„Orliko, s³uchaj: niech go niebo strze¿e,Kogo postawi piek³o miêdzy nami!Jutro, dziœ jeszcze!... Widzisz, o! te wie¿e,Widzisz, Orliko, ten bór za wodami?...A czyli¿ darmo i ja noszê szablê?Jeœli podszepty uwiod¹ go diable,Orliko, s³uchaj, i Bóg nie ustrze¿e!”I dla uniesieñ dzikich przyœwiadczenia10
W dziewicze usta zion¹³ takie ¿ary,Jakimi drzewo wypala d³oñ mary,Kiedy niewierny przeczy jej zjawienia.A chocia¿ ogniem gra³y jego ¿y³y,Usta pa³a³y i oczy iskrzy³y,Pozór krwi zimnej w g³osie swoim chowaI te do pierwszych doda³ jeszcze s³owa:„Takie, jak czujesz, nie zgasn¹ upa³y!Niech¿e siê teraz dotknie ich zuchwa³y!To pieczêæ kl¹twy na skarbach twej twarzy!A kto je ruszy, piek³o go oparzy!”Nagle siê dziwnie zaœmia³y puszczyki:Pieszczone cieniem, stworzenia te radeS³yszeæ wyroki, co nios¹ zag³adê.A strach siê w sercu obudzi³ Orliki.I pó³noc w dzwony zegaru uderzy,I kochankowie poszli, gdzie sen wo³a,I wszystko cicho u drzymi¹cej wie¿y,I wszystko cicho pod zamkiem doko³a;Chyba niekiedy puszczyk zachychocze,¯e syny piek³a, do pustot ochocze,To echo zamku dra¿ni¹ swym tupotem,To znowu, zêby wy iskrzy wszy smocze,B³¹dz¹ce ognie udaj¹ nad b³otem.7Gwiazdo œwietna, weso³a jak anio³ m³odoœci!Gdy na z³otym promieniu wiedziesz z sob¹ lato,Jak jej nadzieja, wtedy spoczywasz w ciemnosci11
Dzisiaj, mglist¹ jesieni os³oniona szat¹,Jak¿e têsknie opuszczasz niebo Ukrainy,Gdzie wszystko jest piêknoœci¹ niewinnej dziewczyny,Gdzie powietrze, pogodne jak blask jej oblicza,Czaruje w swych powiewach urokiem jej tchnienia;Gdzie wody odbijaj¹ œwiat³o jej spojrzenia;Gdzie pagórki ponêtne jak jej pierœ dziewicza;Gdzie wietrzyk harmonij¹ pieœni jej powiewa,Gdzie kwiaty p³eæ jej maj¹, a jej œwie¿oœæ drzewa!Czemu¿, o smutna gwiazdo, w zachodzie jesieniJak konaj¹ce oko twój siê okr¹g mieni?Ponury jest twój zachód i wschód twój ponury,Kiedy siê w chmurê k³adziesz, kiedy wstajesz z chmury!Pod ros¹, co siê dzisiaj promieni tak œwietnie,Jutro, przed ranem jeszcze, ten kwiatek zakrzepnieJak œród zdrajczej pieszczoty piêknoœæ uwiedziona.Ten listek, taki œwie¿y, ¿alu nie wyszepnie,Gdy z rodzinnej ga³¹zki wiatr go raz odetnie,I na wywiêd³ej braci jeszcze dzisiaj skona!¯egnam ciê wiêc, o gwiazdo, przed smutnym noclegiem:Jêkiem listka, co g³uchnie nad og³uch³ym brzegiem,Wielkim hymnem ¿urawi, co ci¹gn¹ ku morzu,Rykiem trzody, co rzuca ja³owe pastwiska,G³uchym szumem, co stêka w zmartwia³ych wód ³o¿u,Konaj¹cym promieniem, co z rosy po³yska,Gdy raz ostatni dr¿¹c¹ zimny wicher œciska!12
8Otó¿ i ksiê¿yc spod œwiatów posady,Jak cieñ zmar³ego s³oñca, wyszed³ blady:¯yj¹cym ogniem igra Dniepru fala;Urwistych brzegów zabiela³y piaski;Jak cienie chmurek majacz¹ w kr¹g laski.Lecz z przeciwnego dnieprowego brzega,Jak nawa³nica, gdy siê na œwiat zwala,Gro¿¹ca ciemnoœæ czarny bór zalega:A tylko czasem miêdzy jego cieniem,A tylko czasem nad jego sklepieniem,Jak p³omyk b³êdny, œwiat³o jakieœ b³yskaI jaœniej buchnie ³uno[7] od ogniska.9Gdy ziemia uœnie, ksiê¿yc wartê trzymaI nocne wiatry oblatuj¹ ciszê,I sen ciemiêzcy czujnoœæ uko³ysze;Bezpieczna wtedy pod jego oczyma,Ochocz¹ m³odzie¿ radoœæ przywo³ywa,Gdzie na ni¹ czeka swoboda szczêœliwa.Poni¿ej miasta, ponad brzegiem, do³em,Sêdziwe lipy, Dniepru wód stra¿nice,Stoj¹ powa¿nie z p³owiej¹cym czo³em:Tam siê na huczne schodz¹ wieczorniceRzeœcy parobcy i ho¿e dziewice.A gdy nad jasnym sinych wód rozlewemI brzeg zasiêd¹, i uwieñcz¹ wzgórki,I wiatry Dniepru poœl¹ z cichym œpiewem,13
I wnet uderz¹ w piszcza³ki, bandurki,Wierzysz natenczas, ¿e to czarów si³aZaklêt¹ ucztê w nocy wyprawi³a.10Lecz niech piszcza³ki i bandurki dzwoni¹,Niechaj siê p³ocho rozkochani goni¹,Niech ziemia têtni, gdy taniec zakrêcaZ lekszej m³odzie¿y uplecione ko³o,Niech na ustroniu dziewczê, skryte po³¹,Bij¹cym ³onem rozgrzewa m³odzieñca:Tam, pod drzewami, posiedzenie cichsze,Tam sk³onne serca i kielich godowyKupi¹ p³ci obie na wa¿ne rozmowy:Tam nieszczêœliwy, znik³y we z³ym wichrze[8]Czerwony upior, co pó³nocn¹ chwil¹Krew sennych dzieci wydaj¹ z odŸwierka[9];Widma, oczami wartowana tyl¹,Co rosê z kwiatów na œmietanê cyrka[10];Jêcz¹ca w górze nieochrzczona dusza;Latawiec, gwiazda, co kobiet wysusza,Litoœæ i trwogê budz¹ na przemiany.11Cyt! „Ho-hop! ho-hop!” - odg³os smutny, znany,Smutny jak odg³os sowy poœród cienia,Coraz wyraŸniej, coraz bli¿ej wo³a.„Topielec Ksenia![11] ach, topielec KseniaZbli¿a siê do nas!” - wo³ano doko³a.14
Razem usta³y i tañce, i œpiewy:Ciasnym okrêgiem skupi³y siê dziewy,Wzrok niespokojny zwrócili parobcyW stronê, sk¹d s³ychaæ g³os ten, ziemi obcy.„Ho-hop, Nebabo! ho-hop, atamanie!” -Bli¿ej i bli¿ej, i bli¿ej hukanie.A¿ oto razem i straszyd³o stanie!Jakby skrzyd³ami pijanych szatanów,Œród takich leci konwulsyjnych tanów.Postaæ szkieleta, dzikoœæ ma w spojrzeniu;£achmanów strzêpy wisz¹ po odzieniu;W wywiêd³e kwiaty, w wyp³owia³e wstêgiUtka³a gêsto warkocz sko³tuniony;Gwizdnê³a, klas³a i z wietrznymi krêgiNagle we wszystkie rzuci³a siê strony.„Ho-hop, Nebabo! ho-hop, atamanie!”A jaki wko³o strach i pomieszanie!Gdzie tylko zwróci, gdzie siê tylko zbli¿a,Jak przed szatanem robi¹ znaki krzy¿a;Bo choæ diablica ma postaæ cz³owieka,Jednak od krzy¿a ze wstrêtem ucieka.I gnaæ j¹ trzeba, bo mu nie najlepiej,Z kim ona blisko, przy kim siê uczepi.„Ho-hop, Nebabo!” - doko³a huknê³aI jak tu spad³a, tak st¹d i zniknê³a.12Ju¿ to zamkowi lêkaæ siê potrzeba,Gdy j¹ zes³a³o, ciê¿kiej kary nieba.15
Dziwna istota! co z pewnego czasuCi¹gle przebiega miasto z koñca w koniecZ hukiem wêdrowca, gdy b³¹dzi œród lasu.Kto wie, czyli to nie z³ej wró¿by goniec?Bo cera u niej od œmiertelnej bledsza;Jak myœl rozpaczy, tak siê zjawia, znika;Dziwna jej ¿ywoœæ, jak radoœæ puszczyka;G³os jak psa wycie, kiedy trupy zwietrza.„Niech Bóg odwróci diablicê przebrzyd³¹!Niech Bóg ustrze¿e od niej atamana!” -Przeb¹kiwa³a dru¿yna zmieszana,Zmieszana jeszcze, choæ znik³o straszyd³o.13Gdzie¿ jest ataman, ¿e w gronie mo³ojcówNa wieczornicê dot¹d nie przybywa?Gdzie jest ataman? - ka¿dy zapytywa.Ataman: stary w kole starych ojców;Jak sam pan polski, przed panem tak hardy;Prêdki jak po³ysk, co biegnie ¿elazem,Lecz w swojej zemœcie jak ¿elazo twardy;Czczony od swoich zarówno z obrazem:Dusz¹ jest dziewcz¹t i wieczornic razem!Ten czarny w¹sik, co w drobnym pierœcieniuNad ró¿owymi ustami siê zwija,Ten wzrok, co przy brwiach ciemnych tak odbijaJak blask po³udnia przy pó³nocy cieniu,Ten kszta³t postawy, co, burk¹ opiêty,Tak siê wydaje w wspania³ym pochodzie16
Jak maszt bajdaku[12], gdy ¿agiel rozdêtyMknie go z wiatrami po dnieprowej wodzie.Szczêœliwa, któr¹ zaczepi uprzejmie;Szczêœliwsza, któr¹ uœciskiem obejmie;Szczêœliwsza jeszcze, najszczêœliwsza w œwiecie,Czyj¹ wst¹¿eczkê w se³edec[13] zaplecie!14Gdzie¿ jest, co robi ataman Nebaba,Pierwszy z Kozaków starosty nadwornych?Siedzi on, cichy, w ciemnoœciach wieczornych,Gdzie wrzawa miasta dolatuje s³aba,Gdzie na dnie jaru, œcian zamkowych spodem,Cicha krynica drzymie pod osik¹ -Tam przyszed³ czekaæ jeszcze przed zachodem,Jak siê umówi³ ze swoj¹ Orlik¹.Jakkolwiek sercem unosisz siê dzikiem,Wlecze ciê mi³oœæ piêkn¹ rzês¹ jedn¹,Jednym westchnieniem, jednym ócz promykiem.Ju¿ s³oñce zasz³o, zmierzch³e nieba bledn¹,Ziemia ciemnieje, a Orliki nie ma,A zakochany, w oku, w uchu wszystek,Tak w okr¹g strzela okiem i uszyma,Czy wiatr przeleci, czy upadnie listek.Kochane widmo marzy jego dusza!I wiatr przelata, i liœæ siê przerusza,Orliki jednak jak nie ma, tak nie ma.Ju¿ po sto razy wzrokiem wypatrzonymWita³ wstaj¹ce nad wzgórzem ob³oki,17
Ju¿ po sto razy rozezna³ jej krokiW bliskiego zamku zgie³ku przyt³umionym:I zawsze b³¹dzi³; a¿ b³¹dz¹c woko³o,Nad ciche Ÿród³o schyli³ ciemne czo³o.I tak g³êboko myœli w nim zanurzy,Jakby w zwierciedle serca swego burzy.A tam b³êkity maluje odbicieI obraz jego w odbitym b³êkicie,Jakby go rêka stworzy³a malarza.£uno tam s³oñca w zachodzie siê mieni;Ob³êdnym blaskiem gasn¹cych p³omieniMierzchn¹ce nieba gasi, to roz¿arza.A kochankowi tak czas jakoœ idzie,Jakby siê patrzy³ na lub¹ we wstydzie.W górze liœæ zwiêd³y nagiej osiczynySam na ga³êzi posêpnie szeleœci;Tak od umar³y od lubej rodzinySêdziwy ojciec, bez pociech, w boleœci,Podobnie zwiêd³y, samotny podobnie,Do grobu dziatek utêsknia ¿a³obnie.Gêœciejszym zmierzchem ju¿ siê niebo mroczy,Mroczy siê niebo i na dnie przezroczyW bledszym zachodzie zorza zaigra³a;I przez ga³êzie bezlistnej osikiZadr¿a³y w wodzie ¿ywe jej promyki:Ach, jakie ¿ywe! to oko Orliki!Otó¿ siê jawi i postaæ jej ca³a:Widzi, jak z góry krok przyspiesza skory,A od poœpiechu lica ¿ywiej p³on¹,18
A od radoœci czêœciej bije ³ono,A od powiewu, co pl¹cze kêdzioryI kraœne wstêgi po plecach rozwija,Z cienkiego stroju stan smuk³y przebija.Ju¿ staje obok, ju¿ j¹ oto œciska,A¿ nagle zorza chowa siê w ob³oku;Widmo zniknê³o, ciemnoœæ na dnie stoku:I o wiek ca³y szczêœliwoœæ tak bliska!A u Kozaka taka myœl ponura,Jakby mu w duszy osiad³a ta chmura.Nie wie dlaczego. Odsun¹³ siê w stronê,Opar³ na rêku czo³o zamyœlone;Znowu siê rzuci³, jakby w nag³ym gniewie,I razem ostyg³; czemu wszystko? - nie wie.A potem doby³ kin¿a³u zza pasa,Obraca³ w rêku, igra³ z blaskiem jego,Próbowa³ ostrza: nie wiedzieæ dlaczego.15„Ho-hop, Nebabo!” - diabe³ wichrem hasa.Niech¿e ciê smo³¹ rozleje krzy¿ Pañski!I tu ofiarê zwietrzy³ nos szatañski!Pozna³ ataman po przelocie ptaszka;A ¿e mieæ z diab³em sprawê nie igraszka,Trzeba tu uwieœæ tê szatañsk¹ córkê.Wiêc siê prze¿egna³, obwin¹³ siê w burkêI, przyczajony, czeka³ pod osik¹,A¿ siê wykrzyczy i dalej pomachaLucyferowa opêtana swacha[14]19
W diabelskim tañcu, z diabelsk¹ muzyk¹.„Ho-hop, Nebabo!” - a ona doko³a,„Ho-hop, Nebabo!” - a ona go wo³a,A okiem b³yska i martwo, i sino;Tak krople siarki z wolnym ogniem p³yn¹.Masz pu³k szatanów, jeszcze ich miej tyle,Wytropiæ jego nie jesteœ ty w sile!Kiedy wiêc d³ugo huka³a, klaska³a,Z hukiem i klaskiem dalej polecia³a.Unikn¹³ przecie strasznego widzenia,Lecz trwo¿ne serce niedobrze coœ wró¿y;Orliki nie ma, a wabi³a Ksenia.Wszystko niedobrze. Nie czas myœleæ d³u¿ejI d³u¿ej czekaæ, bo has³em wiadomemZ zamkowych ganków tr¹ba siê ozwa³aI strza³ wieczorny zamkowego dzia³aZatrz¹s³ Kaniowa okolice gromem.16Czy siê spodziewaæ starosty przybycia[15],Czyli patrona pana rz¹dcy œwiêto,¯e tak zamkow¹ salê wyprz¹tniêto?Stó³ ustrojono w kosztowne nakrycia,Jasnym go srebrem suto zastawiono;A tak jak wielka, przez sto³ow¹ salêTo na zwierciad³ach, to w r¿niêtym krysztaleJarz¹ce œwiat³a rzêsnym blaskiem p³on¹.I sam pan rz¹dca wieczorem, przebranyW now¹ czamarê, w pas z³otem kapi¹cy,20
Rozkaza³, aby strojono torbany,By czyst¹ odzie¿ oblekli s³u¿¹cy,Hojn¹ wieczerz¹ by zastawiæ sto³y,Odeprzeæ lochy warowne ¿elazem,Wytoczyæ na dwór kilka beczek razem -Aby ten wieczór wszystkim by³ weso³y.17Lecz na có¿ tutaj d³ugie tajemnice?M³oda Orlika ju¿ jest rz¹dcy ¿on¹.Tylko co œlubne œwiat³a pogaszonoI ksi¹dz zdj¹³ stu³ê, i zamkn¹³ kaplicê.Wszyscy siê dziwi¹ nad skrytym powodemTak pospiesznego tego rz¹dcy czynu,Choæ dobrze znana jego mi³oœæ sta³a,Ale Orlika! to to dziw dla gminu!Co jeszcze dzisiaj przed s³oñca zachodem,Ni¿ zostaæ Polk¹ -umrzeæ by wola³a...Za godzin kilka, nad samym wieczorem,Wys³awszy s³u¿bê surowym rozkazem,Zosta³ siê rz¹dca sam z Orlik¹ razemI coœ powa¿nym zacz¹³ rozhoworem.Prêdko i przykro wrzasn¹³ g³os Orliki,Jakby nag³ego przestrachu wrzask dziki.Rz¹dca wci¹¿ mówi³; dziewczyna milcza³a;Ucich³; dziewczyna znowu zaszlocha³a:I s³ychaæ by³o d³ugo, nieprzerwanieMieszane ci¹gle jej s³owa i ³kanie,I wzd³u¿ komnaty powa¿ne st¹panie.21
I znowu potem groŸna rz¹dcy mowa,Jak huk st³umiony, rozleg³a siê wnêtrzem:Prêdzej urywa³, prêdzej chwyta³ s³owa;I ucich³, jakby odpowiedzi czeka:A gdy dziewczyna, widaæ, j¹ przewleka,Uderzy³ krokiem o pod³ogê prêdszym.I chcia³ wyjœæ pewnie, bo klamka zabrzêk³a;A tu Orlika, jak przybita, jêk³a.Musi byæ zadoœæ srogiemu ¿¹daniu,Bo wróci³ nazad i jak naj³agodniejTuli³ j¹ d³ugo w ci¹g³ym jej szlochaniuI z tak¹ dum¹, tak rad wyszed³ od niej!Ch³opak, co spieszy³ na <strong>zamek</strong> z torbanem,Tak, ko³o okien przystrojonej sali,Ciemno, otwarcie mówi³ z atamanem;Mówi³, jak wiedzia³, jak mu nagadali.18Jeœli s¹ s³owa, co, jak gromu ciosy,Nios¹ œmieræ nag³¹ w najczerstwiejsze zdrowie:Czu³ je Nebaba w tej ch³opaka mowie.Jak szatan zgrozy natê¿a mu w³osy!Jak we mgle ¿ó³tej wzrok jego s³upieje!Niby d³oñ œmierci za serce chwyci³a,Taki po ciele zimny pot siê leje,A lodem zda siê stygn¹æ ka¿da ¿y³a.Usta mu drgaj¹, kolano przyklêka,Tylko siê wierna za nó¿ chwyta rêka.22
19Œród gwarów t³umnych, œród blasku powodziWidaæ po ruchu tych cieni tysi¹ca,Które maluje œciana pa³aj¹ca,¯e ju¿ do sali weszli pañstwo m³odzi.Po skrêcie s³u¿by, po dŸwiêku talerzyWidaæ, ¿e m³odzi siedli do wieczerzy.A teraz w kolej puszczono puchary;Bo tak powstali z miejsca godownikiI tak zabrzmia³y wiwatne okrzyki,A¿ echem wieków dzwoni <strong>zamek</strong> stary.Ucich³o trochê; teraz na przemianyZ weso³ym œpiewem s³ychaæ teorbany.20I nad dnieprowych sinym wód rozlewemIgraj¹ wiatry ze dŸwiêkiem i œpiewem.W kolejne czarki napój siê rozlewa;Snuj¹ siê ko³em rozpl¹sane grona,A¿ ziemia z g³êbi ciê¿ko przyhukiwa,Jak zadyszana powa¿na matrona.Ataman œpieszy, burk¹ obwiniêty,Jak cieñ ob³oku, gnany od wietrzyka;Min¹³ ju¿ ulic spadzistych zakrêty,Teraz przez t³umy brzegiem siê przemyka,Ni go bandurki, co brzêcz¹ do skoku,Ani mi³oœne dumy zatrzymaj¹;Z wiatrem u uszu, z ponuroœci¹ w okuMiêdzy ciekaw¹ przemyka siê zgraj¹.23
21Czy to cieñ jego po rzece ¿egluje?¯e mimo czêstych, wik³anych obrotówTak nieodstêpnie Kozaka pilnuje,Jakby co chwila u brzegów byæ gotów.To pianê wirów gwa³towniej roztr¹ca,To igra wolniej w odbiciu miesi¹ca,To znów spokojnie na falach siê wiesza;W prawy bok, w lewy, w przód, w ty³ drogê miesza,A pierœ siê jego nie ozwie piosenk¹;Z cicha brzmi wios³o i pluska czó³enko.Spomiêdzy nurtów, co miesi¹cem œwiec¹,Tak siê w nierównym polocie wydajeJak cieñ jastrzêbia, gdy nad okolic¹Kr¹¿y za ³upem przez podniebne kraje.22Kozak w pochodzie razem siê zatrzyma;Nadstawi ucho i strzeli oczyma:Za nim to, za nim z³owrogie klaskanie!Wiêc razem w miejscu wstrzyma siê i stanie,I rzecze z cicha: „Ha! szatañskie plemiê,Raz ty ostatni straszysz ¿ywa ziemiê!Pró¿no przeklêci piek³em ciebie zbroj¹,Skoro do skroni przy³o¿ê piêœæ moj¹;Chocia¿by wszyscy grozili wleŸæ we mnie,Ju¿ ja siê ciebie nie dotknê daremnie!Zaraz tu razem i z tob¹ ulec¹;Tylko chodŸ bli¿ej, tylko bli¿ej nieco!”24
Otó¿ i marsem b³ysk oczu przymracza,Szyderskim œmiechem s³odzi twarz surow¹;A tu tymczasem burkê precz odtaczaI odwiedzion¹ trzyma piêœæ gotow¹.23Wesele Kseni musi byæ niema³e,¯e, obleciawszy w okr¹g miasto ca³e,Znajduje wreszcie, co tak d³ugo szuka;Wesele Kseni musi byæ niema³e,Bo raŸniej skacze, bo donoœniej huka;I k³ami piek³a d³onie larwy klaszcz¹,I oczy larwy skrz¹ siê piek³a paszcz¹.Jak¿e byæ wielkie musi jej wesele,¯e bardziej zbli¿a krok i tak ju¿ bliski:Wszak¿e mu ona gotuje uœciski,Widaæ w jej ruchach, widaæ to w jej oku.Kozak na wszystko odwa¿a siê œmiele;Nie zmru¿y powiek, nie cofnie siê w kroku.Ju¿, opêtana, w konwulsyjnym rzucieMa w jego ustach z³o¿yæ ust swych czucie,Ju¿ chwyta szyjê d³oñmi wywiêd³emi,Ju¿... i, omdla³a, le¿y ju¿ na ziemi...Tylko pod piêœci¹ skronie zachrupa³y,A na oblicze zdroje krwi bucha³y.„Ho-hop, szatanie, bierz teraz, co twoje!” -Mrukn¹³ ataman i szed³ w drogê swojê.25
24„Tam, tam! gdzie widaæ ognie pod t¹ puszcz¹,Do niej siê kieruj; zawsze, zawsze do niej!Tylko niech prêdzej twoje wios³o goni,Tylko niech ciszej wody przy nas pluszcz¹.Przeprawa trudna, a drogi czas krótki,Ciszej, a prêdzej!” Tak Kozak ostrzega,Kiedy u brzegu wstêpowa³ do ³ódki,Kiedy pospiesznie odbija³ od brzega.Woda dnieprowa powa¿nie siê toczy,Czêstym ca³unkiem o pierœ ³ódki pluska;Na niespodzianej, na dr¿¹cej przeŸroczy£amie siê ksiê¿yc jak ognista ³uska.Za lotnym dêbem drobne wiry goni¹;Nadbrze¿ne echa dŸwiêkiem wios³a dzwoni¹,Jakby na zbieg³ych ¿eglarzy wo³a³y.Szybko za nimi cofa siê brzeg ca³y:G³uszej ich wrzawa dolata Kaniowa,Czêœciej po jarach œwiate³ko siê chowa,Ju¿ i szum puszczy zawia³ im donoœnie.Có¿ to za nimi coraz bardziej roœnie,Im bardziej z brzegiem umykaj¹ góry?Zamek to roœnie; zna go wzrok ponury,Co jeszcze z ³ódki popatrzy³ ku niemu.25O, jak wspaniale za nocy zas³on¹,Jak rzêsnym œwiat³em okna jego p³on¹!„Niech sobie p³on¹, niech i rzêœniej p³on¹!26
Jak mnie dziœ, jutro przyjdzie ciemno jemu!Jutro, pojutrze zaœwita inaczej:Biedny, kto mojej zapragn¹³ rozpaczy!”A¿ mu siê piek³em krew zajê³a ca³a,A¿ mu siê czapka od w³osów podnios³a,Od jego dreszczu a¿ siê ³ódŸ zachwia³a,A¿ siê obejrza³ rybak, co u wios³a -Kiedy te myœli, jak piek³a zarzewie,Przesz³y piorunem przez Nebaby g³owê,A to gdy œwiat³a obaczy³ zamkowe.Ju¿ gniew ostyga w kipi¹cym przelewie:Ale jak piekie³ mieszkañca zjawienie,Choæ zniknie, d³ugo powietrze zara¿a,Tak choæ przelotne, gniewu uniesienieGorzkim j¹trzeniem d³ugo myœl rozra¿a.„Lepiej by by³o, moja pani mi³a,Sto razy lepiej - jakem ci kochankiem! -Abyœ lat tysi¹c czerepianym [16] dzbankiemTê wodê z rzeki dla siebie nosi³a;Lepiej by by³o dla twej jasnej doli,W grubej siermiêdze z nieochajnym ch³opem,O g³odzie, ch³odzie pracuj¹c w niewoli,Krwi¹ siê rozp³ywaæ nad nie swoim snopem,A potem p³akaæ pod skopconym daszkiemRano i wieczór, ¿e twe bia³e cia³oOd mrozu, skwaru do krwi popada³o -Ni¿ bêd¹c tob¹, pobraciæ siê z Laszkiem!Ni¿ przespaæ jednê noc pod adamaszkiem!”Plusnê³y o brzeg rozpêdzone wa³y,27
Daleko naprzód chy¿a wbieg³a ³ódka;Prêdko Kozaka dumy siê przerwa³y,Prêdko mu przesz³a rozkosz zemsty krótka.Szkoda! bo wiele nios³y mu ul¿eniaJêk, rozwaliny, trupy, krew, po¿ary,S¹ to w³asnoœci jak zemsty, tak chwa³y,¯e najzgubniejsze, najdziksze marzeniaW cnoty i szczêœcia powaby ustroj¹:Tak, gdy chc¹ uwieœæ, kusz¹ce nas maryŒwiat³em anio³ów barwi¹ szpetnoœæ swoj¹.1 Zamek <strong>kaniowski</strong> - w powstaniu na Ukrainie w r. 1788 <strong>zamek</strong> <strong>kaniowski</strong>, równie¿ jak kilka innych w tej okolicy, by³zburzonym i spalonym przez hajdamaków. Jest podanie, i¿ ¿ona rz¹dcy, czyli, jak wtenczas nazywano, gubernatora zamkowego,pojmana przez Kozaków i ju¿ ranna, potrafi³a siê jeszcze im wymkn¹æ, a uciekaj¹c przed ich pogoni¹ po pokojach isalach zamkowych, coraz s³absza, opiera³a siê o œciany, póki jej nie dognano i nie zamordowano do reszty. Gdzie tylkodotknê³a siê œcian rêk¹ skrwawion¹, zosta³y œlady; i mówi¹, ¿e krwawe te znaki nigdy siê nie da³y zetrzeæ i trwa³y dopóty,dopóki tylko by³y jakie szcz¹tki murów zamkowych. Te zreszt¹ gruzy dopiero przed kilku laty znik³y zupe³nie. - Kaniówjest ma³e i liche miasteczko, mieszczanie jednak jego i magistrat maj¹ jeszcze niektóre swobody i przywileje nadane im odkrólów polskich. Le¿y w przeœlicznym po³o¿eniu nad Dnieprem rozrzucone poœród urwistych brzegów jego.2 Z³oœliwy ob³êd -pod³ug mniemania ukraiñskiego ludu nawet zb³¹dzenie w podró¿y nie jest dzie³em przypadku. Czart,którego tam wszêdzie pe³no, œciga wêdrowców i rozmaitymi sposobami stara siê ich w bezdro¿a uprowadzaæ; a wicher nocnyuwa¿anym jest za pierwsze jego narzêdzie do ob³¹kania i najœwiadomszych nawet po³o¿enia miejsca.3 Coœ majaczeje -wyraz miejscowy. S³owo „majaczyæ” niema mo¿e odpowiedniego w czystej polszczyŸnie; migaæ w dalekoœci,æmiæ siê, ukazywaæ - t³umaczy jako¿kolwiek jego znaczenie. W³aœciwie polskie „majaczyæ” co innego wyra¿a.4 Janczarka - rodzaj strzelby tureckiej.5 Gdy rozkochane zlec¹ siê puszczyki -rozmowa puszczyków, jak i cala myœl prologu, jest osnuta na wyobra¿eniu gminu,i¿ diabli wybieraj¹ noce ciemne i burzliwe do wyprawiania swych pustot i ¿e puszczyki dlatego siê œmiej¹, i¿ widz¹ wszystkieharce i dokazywania tych istot, które nasza mitologia gminna wpó³strasznymi, wpó³komicznymi wystawia. Prócz poetycznoœcipomys³u autor mia³ i tê pobudkê wprowadziæ rozmowê puszczyków w swój czarodziejski prolog, ¿e takowe po-¿yczania mowy ptakom czêsto siê natrafia w pieœniach i dumach ukraiñskich, a w³aœnie jego zamiarem by³o korzystaæ zewszystkich skarbów gminnej poezji naszej.6 Otumaniæ - ob³¹kaæ, zaæmiæ zmys³y -coœ podobnego. Prowincjalizm.7 £uno - w dobrej polszczyŸnie i w Lindem: ³una lub ³ona. Autor tak zawsze u¿ywa tego wyrazu.8 Tam nieszczêœliwy, znik³y we z³ym wichrze... - s¹ to wszystko wyobra¿enia ukraiñskiego ludu. Wed³ug mniemañ jego,wiatr krêc¹cy siê po polu, który wreszcie po tutejszych nieobejrzanych p³aszczyznach nierzadko widzieæ, jest coœ niezmierniez³ego. Opowiadaj¹ przyk³ady ludzi, których wicher ten spotka³ na swojej drodze i którzy odt¹d nie wiedzieæ gdzie zniknêli.Inn¹ raz¹ nó¿ poœwiêcony, rzucony w s³up krêc¹cego siê wichru, upad³ na ziemiê w tym miejscu krwi¹ obryzgany. Dotego wyobra¿enia stosuje siê wiersz w Marii Malczewskiego:„Ale bo te¿ na stepie czart harce wyprawia³.”Spadaj¹ca gwiazda jest, pod³ug ich mniemania, latawiec (rodzaj powietrznego z³ego ducha). O jego mi³ostkach z kobietamiczêsto pos³yszeæ mo¿na. Myœl¹ tak¿e, i¿ zmar³e bez chrztu dzieci b³¹kaj¹ siê w powietrzu, jêcz¹c i narzekaj¹c, póki kto nieoœmieli siê ich przywo³aæ i chrztu udzieliæ.9 Z odŸwierka - z odrzwi.10 Cyrkaæ - wyraz miejscowy, znaczy: skraplaæ, tryskaæ.11 Topielec Ksenia - wprowadzona tu osoba topielicy Kseni jest tak¿e myœl pojêta w duchu miejscowych wierzeñ i uprzedzeñ.Nic siê w Ukrainie wa¿nego nie stanie, czego by nie przepowiedzia³o nadzwyczajne zjawisko -coœ dziwnego, coœ tajemniczego.Bunt ukraiñski, który tu nazywaj¹ koliszczyzn¹, i szczególniej rzeŸ humañska (o której, nawiasem wspomniemy,s¹ wspó³czesne i przez œwiadków pisane poemata i opisy, zapewnie nêdzne pod wzglêdem sztuki, lecz wa¿ne jako najwierniejszyobraz tej krwawej dramy) mia³a tak¿e byæ zwiastowan¹ przez nadprzyrodzone widzenia: miêdzy innymi przezdziwn¹ ob³¹kan¹ kobietê czy opêtan¹, która z hukami i niezrozumia³¹ mow¹ przebiega³a sio³a Ukrainy. Nie mam ja tu myœlit³umaczyæ albo usprawiedliwiaæ pojêcia autora; zwracam tylko uwagê na miejscowy koloryt obrazu.28
12 Bajdak - gatunek lodzi u¿ywanej na Dnieprze.13 Se³edec -Kozacy ukraiñscy nosz¹ krótko strzy¿on¹ g³owê z d³ugim na boku kosmykiem w³osów, który zwykli uplataæ wwst¹¿ki, mi³oœne upominki swych dziewic.14 Swacha - swatka.15 Czy siê spodziewaæ starosty przybycia - Miko³aja Potockiego, dziedzica tych w³oœci.16 Czerepianym - glinianym.29
CZÊŒÆ DRUGA1Spa³ œwiat g³êboko, noc¹ otulony.Obchodz¹c wart¹ ciemne cz³eka gniazdo,W milcz¹cej czêœci sz³a gwiazda za gwiazd¹;Niebo przez chmurne patrza³o zas³ony:Ucich³y has³a, ³añcuchy drzyma³y,Jak martwe widmo milcza³ <strong>zamek</strong> bia³y.I m³oda para w ma³¿eñskiej komnacie,Na ³o¿u pysznym, na snu majestacie,Spoczê³a mile wœród puchów zatopuOs³onionego w drogie adamaszki,Co, fa³dowane, œród wiatru igraszkiSp³ywa³y na dó³ ze z³otego stropu.Ucich³o wszystko pod zamku sklepieniem,Chyba sen têskny ozwie siê westchnieniemI wiatr, wys³any od nocy szyldwachem,Smutnym jej has³em zawyje pod gmachem.A potem w okr¹g milczenie na nowo;Tylko ³agodnie brzêk mi³y i g³uchy,Jakim powietrzne igraj¹ce duchyNoc o¿ywiaj¹, gra w ciszê zamkow¹.30
2Któ¿ to zatêtnia³, stuknienie¿ to czyjeDa³o siê s³yszeæ za drzwiami komnaty?Nie pierœ to lubej ¿¹dnym sercem bije,Lecz goniec puka od granicznej czaty.Dyszy poœpiechem, lica trwog¹ blade.Wstañ, panie rz¹dco, ciep³e porzuæ ³o¿e:Z³e ci nowiny w tej chwili przywo¿ê;Wstañ i pos³uchaj, i weŸ jak¹ radê.Oto nadbrze¿ne s³ysza³y dziœ stra¿e,Jak siê po Dnieprze pluska³y nie kaczki,Jak coœ nie ptakiem t³uk³o siê w czaharze[1]:WyraŸnie obóz przeprawia³ siê Szwaczki[2],Co a¿ dotychczas cicho sta³ za wod¹.Niech¿e siê kokosz wywija przed szkod¹,Kiedy j¹ oczy jastrzêbia obwiod¹.Zamek choæ mocny, lecz osada ma³a,Aby przed silnym szturmem siê osta³a,Zw³aszcza gdy razem przyjdzie broniæ miasta;Chocia¿ i w mieœcie z³ego coœ wyrasta,Bo ju¿ gotuj¹ i kosy, i no¿e:A nawet w zamku, kto wie, co byæ mo¿e?Zaradziæ z³emu, jak siê tylko zjawia,Leæ do starosty: on œród Bohus³awiaPoi gromady, rozstrzeliwa baby[3];Niechaj tu przyœle posi³ek, choæ s³aby.Leæ, nim rozœwita, nim siê <strong>zamek</strong> dowie;A my tu bêdziem na wszystko gotowi.”31
3Nie mylne wieœci, nie fa³szywe trwogi:Szwaczki to obóz nie w dobrym zamiarzePluska³ po Dnieprze, t³uk³ siê po czaharze.Gdzie w ciasnym ³o¿u skrêconej odnogiWrz¹cy nurt Rosi i b³yska, i pluszcze,A wiatr pobrze¿n¹ oszczekiwa puszczê,A w niej gwar dziki klekoce ponuro,A mg³a k³êbata, co ciemnieje gór¹,Nad jej sklepieniem w kr¹g siê ju¿ rozwlek³a -Jakby tam anio³ œmierci i zag³adyWarzy³ dla ziemi nad p³omieniem piek³aWszystkie domowych zaburzeñ szkarady -Nie darmo czujne pa³aj¹ ogniskaI jacyœ zbrojni le¿¹ u p³omieni,Gdy wieñce borów zrywa wiatr jesieni,A szron sêdziwy na darniach po³yska.Choæ le¿eæ oni zdaj¹ siê spokojnie,Ach, krwi to dzieci i myœl¹ o wojnie!No¿e u pasów, ich czo³a w ko³pakach;D³onie na no¿ach, choæ oczy uœniête,Do pik utkwionych rumaki przypiête,A dniem i noc¹ siod³a na rumakach.4A jeden Kozak na ustawnej stra¿yNiezgas³y ogieñ czasami roz¿arzyI na sw¹ pikê wspiera siê bezw³adnie.S³ucha i patrzy. Nic w tym puszczy mroku32
Nie ujdzie jego ni ucha, ni wzroku:Niech strzêpek szronu na usch³y liœæ padnie,Niechaj ptak klaœnie ga³êzi¹ z daleka,Niech pies w dalekim futorze4 zaszczeka -Ju¿ on to schwyci³ w gwarnym borów szumieI pochwycone wnet rozró¿niæ umie.I znowu oko zwróci³ do ogniska,I znowu pik¹ poprawi³ p³omienia:K³êbi¹ siê dymy, czerwony ¿ar pryska,Roœnie wa³ ognia, noc siê zarumienia.Poœród bij¹cej krwawej ³una fali,Jak mgliste duchy, cienie drzew siê k³ad¹.Dalej noc czarna; tylko w ciemnej dali,Jakby zaklêt¹ rozsiany gromad¹,Bezw³adny obóz groŸnym snem usypia:Tam siê b³ysk stosu ostrza piki czepia;Tu wpó³ dobyty nó¿ czasem zab³yskaJak rozdra¿nionej gadziny oczyska.Gdzieniegdzie znowu spod burki kosmatejSen niespokojny wychyli³ pó³ twarzyI przez sen widaæ, co ka¿da z nich marzy,To z brwi marszczonych, to z wargi w¹satej:Na tej œmiech dziki, kln¹ce s³owa na tej.A tam przyjaciel i wierny, choæ panu,Koñ, u³o¿ony tu¿ pod pana bokiem,Strzeli niekiedy przebudzonym okiemNiby kochanie œród œwiata tumanu.W samej cichoœci obraz niespokojnyNadziej¹ mordów ko³ysanej wojny.33
5Tam gdzie d¹b grubszy i stos pe³niej p³onie,Dwóch tam usiad³o; a przy nich dwa konie.Po tym wytwornym atamañskim stroju,Co drogim z³otem czasami odb³yskaNag³e, nierówne spojrzenie ogniska,Po tej postaci z³o¿onej do boju,Po w¹sie w czarne puszczonym pokrêty,Po dumie czo³a, po oblicza krasie -Mœciwy Nebaba zaraz poznaæ da siê.W milczeniu siedzia³, burk¹ wpó³ opiêty:Spokojnie trzyma³ lewicê za pasemI g³owniê no¿a pog³askiwa³ czasem.„No¿u mój, no¿u! b³yskasz do mnie pró¿noI pró¿no, widzê, naostrzy³em ciebie;Inni swój snopek w naszym polu u¿n¹,Nim pospieszymy z tob¹ ku potrzebie;I wprzód rdza ciebie, wprzód ja siebie strawiê,Ni¿eli w mêskiej z niewiar¹ przeprawieDucha radoœci¹, ciebie krwi¹ op³awiê!”Tak mówi³ Kozak, potrz¹saj¹c g³ow¹;I z nocnej rosy otar³ no¿a ostrze:Ale wejrzenie nag³e, od s³ów prostsze,Wydaje, komu przyci¹³ t¹ przemow¹.6Naprzeciw niego, jak odblask poczwarnyW chropawym lustrze, siedzia³ Kozak drugi:Na pierœ obros³¹ zwiesza³ siê w¹s d³ugi,34
Ca³e pó³ twarzy œci¹ga³ mu szram czarny;A chocia¿ czo³o staroœci¹ biela³o,M³ody rumieniec zalewa³ twarz ca³¹;A choæ ogniste, ledwo iskrzy oko,W zaty³ej twarzy tak siedzi g³êboko.To Szwaczka, pierwszy œród mieszczan Kaniowa:Choæ czêsto w ucztach krêci mu siê g³owaI cia³em ciê¿ki, i wiek d³ugi liczy,Ale ma piêtno rozbojów na Siczy,Ale od Lachów z dumy obrzydzonyI dumy Lachów zwie siê wrogiem œmiele;Wiêc chêtnie stan¹³ na powstañców czeleI atamanem chêtnie okrzykniony.Zdaje siê jednak, ¿e (czy brak zapa³u,Czy ¿e kielichem zbytnie siê rozgrzewa)Wiêcej, ni¿eli przystoi, spoczywa;A tu kozactwo zra¿a siê poma³u;Czêœciej i g³oœniej s³ychaæ miêdzy t³okiem:„Czemu nie idzie w <strong>zamek</strong>, co pod bokiem?Czemu gdy œwie¿o z ¯eleŸniakiem GontaZawieœæ hulankê uœpieli tak r¹czo -On tylko gnuœny, myœl¹ siê zaprz¹ta:Z³¹czyæ siê z nimi? - Czemu¿ siê nie ³¹cz¹?”I nic nie wiedzieæ, korzyœæ badañ zwyk³a:Bo przez natrêtne naglony pytanie,Jak zacznie szukaæ mowy w pe³nym dzbanie,Uœnie wprzód z tajni¹, nim jêzyk wywik³a.35
7Niewiele tkn¹³ siê Nebaby ¿a³ob¹,Bo ju¿ nadpity dzbanek mia³ przed sob¹;Jak nie swoimi popatrzy³ oczami,Powa¿nym œmiechem kilka razy chrz¹kn¹³;Uderzy³ w ogieñ - gdy prys³o iskrami,Wpó³ dos³yszanym jêzykiem przeb¹kn¹³:„Widzisz te iskry? s³uchaj, atamanie!Kto chce szczêœliwym zostaæ przez kochanie,Kto zrobiæ sta³ym chce serce kobiece,Niechaj siê lepiej zakopie w tej dziczyI liczy iskry, te wszystkie niech liczy!Zapomnij z biesem o twojej Orlice!” -„Ju¿ ja siê pewno toi nie napijê[5],Aby mi serce wyzdrowia³o chore;Ani mi rady potrzebne tu czyje!”I szydnym gniewem wzrok Nebaby gore.Czy jest na œwiecie Orlika, czy nie ma,Co nam do tego! dla nas bliska zima;My puszcz tu³acze, Polacy przed nami:Patrzaj na burki, patrz koniom na grzywê -Jak twoja g³owa, wszystko szronem siwe!S³uchaj, Kozacy jak siek¹ zêbami!Bo, biedni, nawet nie maj¹ i tego,Czym ich ataman tak czêsto siê grzeje;I g³ód ich strawi, i wicher zawieje,I jak po swoich Polacy tu zbieg¹.I sami z g³odu, poczekawszy trochê,Wlec¹ w side³ka jak ptaszyny p³oche!36
Ni¿ grzaæ siê w zamku czy¿ to bêdzie lepszeP³yn¹æ bez chêci popod lodem w Dnieprze?Albo z ga³êzi pogl¹daæ w ob³okiI z ka¿dym wiatrem straszyæ w gniazdach sroki?”A Szwaczka, ognia poprawiwszy pik¹,Ode dna flaszy be³kn¹³ g³uchym ³ykiemI niepos³usznym zacz¹³ coœ jêzykiem.Oko Nebaby zasêpione dziko.Kiedy siê serce zachmurzy uraz¹,Wzrok wtedy b³yskiem, piorunem ¿elazo!I biada chmurze, co chce byæ przeszkod¹!Popruta, zbita, rozp³ynie siê wod¹.A ogieñ gniewu przej¹³ go a¿ w szpiku!Szwaczka przemówiæ na nowo siê musi³,Lecz znowu s³owa zapl¹ta³ w jêzyku,Tylko powa¿nym œmiechem siê zakrztusi³.Tu oczy z wolna w powiekach zagas³y,Na obie strony powoli siê sk³ania;A¿ razem tu³ów przewali³ opas³y:¯e jeszcze ¿yje, znaæ z jego chrapania.D³ugo Nebaba po cielsku szerokiemSpojrzeniem wzgardy b³êdne ko³a pisa³;D³ugo szum boru myœl jego ko³ysa³,Nim w walce uczuæ ozwa³ siê wyrokiem:„Trzech diab³ów synu, przebrzyd³y opilcze!I tobie¿ dzieln¹ przewodziæ m³odzie¿¹?Chyba miê sami szatani ubie¿¹,¯e ciê tu zêby nie skosztuj¹ wilcze,I w bramy zamku twe piêœci uderz¹!”37
A jakby ¿¹d³o piek³a go ubod³o,Porwa³ siê nag³e i skoczy³ na siod³o.8Nie drzymie szyldwach, p³omienie ocuca,A wiatr jesienny ga³êzie mu zrzuca -I znów, jak usn¹³, œród drzewa umilka.Gdzieœ tam daleko œpiewa kur przed œwitem,Dalej i g³usze j s³ychaæ wycie wilka;Bli¿ej Roœ pluska krêconym korytem,Niby sen cichy tej strony ko³ysze.Co za œwist przykry budzi lasów ciszê?Jak dziki wicher ocucony w borze,Takim zakipia³ ca³y obóz gwarem;Jako gdy wicher zaiskrzy po¿arem,Tak zaiskrzy³y w kr¹g piki i no¿e,Kiedy na nag³e pogwizdnienie trwogiSp³oszony obóz porwa³ siê na nogi.Jeszcze gwizdnienie: w oka mgnieniu po niemWszystkie kopyta z miejsca zatêtnia³yI ciasnym ko³em stan¹³ obóz ca³y,Gdzie widmo jezdca mgli siê karym koniem.9„Co to, Nebabo? - zaraz go poznali,Bo któ¿ by z koniem wyda³ siê wspanialej? -Co to za trwoga?” -z obaw¹ spytali.„Chcê was po¿egnaæ, bo ju¿ ruszam dalej.Niech¿e to dla was nie bêdzie niemi³em,38
¯e trwogi nie ma, a ja j¹ wzbudzi³em.Lecz jeœli macie i serce, i g³owê,To nie bêdziecie na m¹ g³usi mowê.”Tu go m³ódŸ w wê¿sze otoczy³a ko³o,Bo siê patrza³a i s³ucha³a rada,Jak mêstwem dumne rozpromienia czo³o,Jak w szczerej mowie œmia³ym sercem gada.„Nie myœlê d³ugo przed wami ja prawiæ,Co miê przymusza was, bracia, zostawiæ” -Zacz¹³ Nebaba. Wyros³y œród czerni,Zna jej umys³y i wzruszaæ je umie;I tak przysta³o mówiæ jego dumie:„Atamanowi swemu b¹dŸcie wierni;Przy nim tak dobrze mo¿na tutaj drzymaæ!A ja nie mogê d³u¿ej z wami trzymaæI ziewaæ z wami; ja jeszcze sk³uæ mogêChoæ kilku Lachów, choæ dwór jeden z³upiæ;Wtedy mi bêdzie przyjemniej siê upiæ!To was i ¿egnam, i ruszam w sw¹ drogê.”Ostra przymówka dopiê³a zamiaru.Mruk dobrej wró¿by, podobny do gwaruPierwszego lodu, gdy go ³ami¹ fale,Obiegaæ pocz¹³ zawstydzon¹ zgrajê.Nebaba ci¹gn¹æ mowy nie przestaje:„Odst¹piæ Szwaczki ja nie radzê wcale;Gdy tak wygodnie przy tym atamanie -Któ¿ ze mn¹ pójdzie, a z nim nie zostanie?Sam wiêc pospieszê, gdzie miê nios¹ oczy,¯wawszych do dzie³a znaleŸæ towarzyszy;39
Jednak, co powiem, niech z was ka¿dy s³yszyI gdy mu zda siê, niech naprzód wyskoczy.Komu rózgami ojciec zasieczony,Czyja siê panu podoba³a ¿ona,Komu najmilsza córka pogwa³cona,Kogo zbawiono lubej narzeczonej -Na ojca boleœæ, na smutek matczyny,Na hañbê dzieci, na ³askê dziewczynyTego zaklinam, wo³am po imieniu,Niechaj wyjedzie i stanie tu przy mnie!”I t³um orê¿ny mieszaæ siê poczynaJak zak³ócona dmuchem wiatru trzcina.„Kto w pañskim za to umiera³ wiêzieniu,¯e jak pies pod³y o g³odzie i zimnieDla us³ug jego przemarnowa³ lata,Kogo najdro¿sza boli przez to strata,Kto chce odemœciæ te krzywdy, te zbrodnieI tylko sobie odt¹d ¿yæ swobodnieZaklinam tego na zemstê, swobodê,Niech idzie zaraz, gdzie ja go powiodê!”T³um wre nie³adem, gwar nie³adu roœnie:Postrzeg³ Nebaba, jak wybór ochoczyW gêstszych szeregach doko³a siê t³oczy;A wiêc z tryumfem zawo³a³ donoœnie:„Teraz, kto tylko mo³ojca ma duszê,Kto siê chce ogrzaæ przy zamku po¿arze,Kto chce op³ukaæ pikê w polskiej jusze,Kto chce zaœpiewaæ przy pañskim pucharze -IdŸcie do zamku! Ja drogê poka¿ê!”40
A oko jego, jakby bitwy has³o,Nagle w ka¿dego zab³yszcza³o oku:„Wszyscy my, wszyscy do Nebaby boku!” -Wrz¹ce kozactwo dzikim tonem wrzas³o.Podobny odg³os wêdrowca krew ziêbi,Gdy go wilczyca, zwietrzywszy w puszcz g³êbi,Przeci¹gle wyciem ozwie siê ponurem,A za ni¹ g³odni zalotnicy chórem.I razem g³êbie zastêka³y ziemiPod rumakami ciê¿ko têtni¹cemi.I d³ugo, d³ugo wrza³o nieprzerwanie,A coraz ciszej, i koni chrapanie,I chrzêst orê¿a, i stêkanie ziemi;A ognie stra¿y kona³y za niemi,A echa puszczy wo³a³y za niemi,Kiedy huknêli piosenkê pochoduNowemu wódzcy, co harcowa³ z przodu.10Poœród puszcz gêstwy, poœród jarów cieœniMœciwy Nebaba swoje szyki wiedzie.Jak czu³ koñ jego, ¿e na wszystkich przedzie!Jak w piersiach jezdca rozigrane serceDzikiej, wojennej wtórowa³o pieœni!Kiedy myœlami w przysz³oœæ uniesiony,Po¿ary w ka¿dej dostrzega³ iskierce,Co b³yska za nim, skoro lustro staliOd miesiêcznego oka siê zapali;Kiedy zwyciêskie odgadywa³ tony41
W dzikich odg³osach wojennego pienia!„Stójcie!” Od wschodu dzieñ siê zap³omienia.Ksiê¿yc rumiany niby siê krwi¹ zbroczy³,W posêpne chmury, jak do œmierci ³o¿a,Na cichych ranku wiatrach siê zatoczy³,I jak z³ej wieszczby wysz³a dr¿¹ca zorza.„Stójcie! S³ów kilka!” Tu zemsty dru¿ynaW kr¹g atamana zawinê³a ko³em,Gdzie siê okr¹gli bezdrzewna równinaŒród ramion boru i przed boru czo³em.„Bacznoœæ! Coœ wichrem zaszumia³o w lesie.Jeden to z naszych gêstw¹ siê przerzyna.”Pilnowa³ skrzyd³a. Jakie¿ wieœci niesie?Jego pierœ robi, jego biegun w pianie.Miêdzy drzew szumem s³ysza³ otr¹bianie.Czy¿by Polacy tak blisko byæ mieli?„Wytrwa³oœæ, dzieci! B¹dŸcie tylko œmieli,Naszym to bêdzie, co mamy przed nami!Pod samym miastem ten ba j rak, czy wiecie[6],Co siê rozrasta pomiêdzy jarami?...Tam do godziny zmierzchu dole¿ycie.Ja póŸniej bêdê, skoro do wieczerzyWezwie nas gwiazda, co w zamku na wie¿y!No! w imiê Trójcy! ruszaj, gdzie kto mo¿e!”Jak w tuman iskier rozdête p³omienie,Jak œpi¹cych nagle przerwane widzenie -Tak razem zgaœli zwinni jezdcy w borze:Tu siê w promieni tysi¹c rozskoczyli,Tu miêdzy pniami jeszcze majaczyli,42
A tu i œladu po ¿adnym ju¿ nie ma;Niby zaklêtych poch³onê³y drzewaPrzed œmiertelnego s³abymi oczyma.Pusto - sam tylko duch boru powiewa.A za nim nagie klaskaj¹ konary;Pod nimi rumak majaczeje kary,A na nim jeŸdziec prê¿y pilne ucho:Z tej strony tr¹bka zdaje siê graæ g³ucho;Lecz g³uchszy jeszcze s³ychaæ dŸwiêk z tej strony,Ranne go wiatry krêtym jarem[7] wlok¹.JeŸdziec pos³ucha³, pomyœla³ g³êboko:Jak mu nie poznaæ! To <strong>kaniowski</strong>e dzwonySzczêœliw¹ wieszczb¹ do niego mówi³y.Razem siê pomkn¹³ w sklepienia milcz¹ce,Wnet drzew sklepienia czczoœci¹ siê zaæmi³y;Jeszcze przez chwilê echa w czczoœci bi³y,Lecz go ju¿ teraz nie znajdzie i s³oñce.11Ponuro echa okoliczne tr¹caZamkowa tr¹ba wieczór witaj¹ca,Gromadz¹c zbrojnych na mod³y wieczorne.Wielkim koœcio³a natury sklepieniemJu¿, ju¿ gdzieniegdzie lampy wieków p³on¹.Odkryto g³owy, bronie opuszczono,Utkwiono w ziemiê spojrzenia pokorne,S³ów uroczystych s³uchano z milczeniem.„Amen!” I „amen” powtórzono z skruch¹.Echa zamkowe ozwa³y siê g³ucho:43
„Amen”. Ich „amen” tak smutny, niemi³y,Jakby go po raz ostatni odbi³y.Zagrzmia³ ryk dzia³a i skona³ wœród boru.Na wie¿y ogieñ zaj¹³ siê stra¿niczy,Milcz¹cy szyldwach ciche kroki liczy.po oknach b³ys³y œwiate³ka wieczoru.Mile zamkowa s³u¿ebna dru¿ynaWieczór - niestety, ostatni! - zaczyna.Jak b³ysk jej œwiat³a, ciche jej wesele,Kiedy zasiêdzie ka¿da przy swym dziele.O! co za rozkosz obejrzeæ te grona,Gdy, za prababek, bawi³y siê prac¹:Tu gazy blaskiem z³ota siê bogac¹,Jak bia³a zima mrozem uiskrzona;Tam czarodziejka, u krosien schylona,Tchu nie da s³yszeæ, nie zwróci spojrzenia -I trzeba wierzyæ, widz¹c jej oblicze,¯e blask tych oczu, to tchnienie dziewicze,Cudown¹ w³adz¹ kwiat wiosny rozplenia.W tej bia³ych rêkach drut jasny i g³adkiWydaje w mgnieniu ró¿nowzore siatki,Niby od wiatrów i z wiatrów tworzone,Tak s¹ przejrzyste i lekkie jak one.A tutaj okr¹g g³oœniejszej roboty:Tutaj burzliwe furcz¹ ko³owroty,Tutaj wrzeciono ze lnami miêkkiemiBrzmieje nieznacznie i gwi¿d¿e po ziemi.A pienie w prostej, melodyjnej nucie,Lube jak pierwsze mi³oœci uczucie,44
Ciche jak ³ono, co nie zna kochania,Têskne jak pamiêæ rodzinnej zagrody,Pe³ne z tym miejscem, z t¹ godzin¹ zgody,Sfer¹ harmonii urok ich os³ania.12Czy nie po panu zatêskni³a pani?¯e miêdzy nimi, a nie kwitnie na niejTa, co na wszystkich kwitnie w pe³ni - radoœæ:S³aboœæ w jej oku, w jej obliczu bladoœæ.Jak chmur odbicie z mokrego dna stoku,Wyziera dusza spoza ³ez w jej oku.Cerê, co zgas³a, wargê, co poblad³a,Z milcz¹c¹ skarg¹ mg³a serca osiad³a.Czy siê kto kiedy przypatrzy³ gangrenie?Jak utajona, tl¹c w serca g³êbinie,Na trupim ciele wyjdzie ma³¹ plam¹,Jak coraz szerzej, coraz ciemniej mgleje,A¿ stosu œmierci dymem twarz odzieje.Z m³odej rz¹dczyni smutkami to¿ samo:Przez nieme wargi, przez ciemne spojrzenia,W mg³ach coraz grubszych, widaæ, jak siê wlok¹;A choæ pierœ westchnieñ, a ³ez pe³ne oko,Jakby walczy³y z nimi pierœ i oko,To ³ez nie puszcza, to wiêzi westchnienia.Ach! pierwsza rozkosz tak bardzo nie zmienia!Nie gasi jagód, nie mrozi spojrzenia,¯a³ob¹ duszy czo³a nie ubiera,Ciê¿kim westchnieniem piersi nie zapiera;45
Ach! pierwsza rozkosz w lubego objêciu,Kiedy kochana i kocha, dziewczêciuDaje czuæ duszê ¿ycia anielskiego.Lecz kiedy s³ab¹ ¿¹dze gwa³tu zbieg¹I co drugiemu sobie wypieszczono,W zmierz³ej luboœci obca rozkosz skradnie,Piek³o natenczas wciska siê tam zdradnieI œmieræ zap³adnia oblubieñcze ³ono.Mo¿e uwa¿n¹ prac¹ zaprz¹tniêtaZapomni smutku: usiad³a za krosna;Mo¿e mi³osna, mo¿e pieœñ ¿a³osnaPosêpn¹ dum¹ utuli natrêta,Jak siê utula pieszczoszek wrzaskliwy.Dobre dziewczêta rozpoczê³y œpiewy.Ju¿ na Ÿrenicy ³ezka zab³ysnê³a:Zbiera siê, zbiera, toczy i stanê³a;Jakby z pogod¹ igraæ jej niemi³o,Jakby j¹ zimno smutku zamrozi³o.Ju¿ d³u¿ej swego ciê¿aru nie wstrzyma:Powsta³a z miejsca, lecz tak martwa ca³a,I znów stanê³a z takimi oczyma,Jakby siê w izbie ob³êdu lêka³a.Wlecze, mdlej¹ca, z wolna krok rozchwianyI obcym rzutem ciska siê do œciany.U okna przecie. Nadstawi³a ucha:Niby jej wietrzyk, co przez szyby dmucha,Niós³ od przyjaŸni s³owa pociech mi³e;Powoli widaæ w poruszeniach si³ê,Promyk nadziei w spojrzenia œwiate³ku,46
Têcza radoœci mgli³a siê z jej czo³a.le z nag³¹ zmian¹! Pojrza³a doko³a,A wszystko przed ni¹ w rozpaczy i zgie³ku.13Ju¿ po Kaniowie straszna wieœæ lata³a:Jak siê wzburzy³a Ukraina ca³a,Jak zdrad¹ Gonty dobyto Humania,Ile tam mordów, ile krwi rozlania;Jak samo Lachów zda siê œcigaæ piek³o,A nigdzie schrony przed czerni¹ zaciek³¹.Skoro wieczorem powsta³y tumanyOd nasêpionej strony Zaporo¿aI mglist¹ biel¹ os³oniona zorzaZ rózg¹ komety, jak lampa z³ej doli,Gasn¹æ w ob³okach zaczê³a powoli;Zdwoi³ siê w mieœcie przestrach nies³ychany:G³uszej siê zda³y be³taæ Dniepru szumy,Jêczeæ okropniej wichry UkrainyI groŸniej ciemnieæ sklepienia dêbiny.Jak po cmentarzu nieme duchów t³umy,Snuj¹ siê milczkiem po ulicach miastaT³umy mieszkañców trwog¹ omroczone;A wieszczba klêski, w któr¹ pojrzysz stronê!Tam dzieciê pyta: Sk¹d ten tuman wzrastaI w takie kszta³ty miesza siê olbrzymie,Jak Lucyfera wojsko w piek³a dymie?Cytnê³a matka; wywró¿yæ siê lêka.Dwóch siê przyjació³ zbieg³a oto rêka -47
I zimno œmierci ich uœciski ziêbi;Dwojga kochanków spotka³o siê oko -I mêty œmierci widaæ w spojrzeñ g³êbi,I jêki œmierci z westchnieniem siê wlok¹.A topielicy skrwawione widziad³o,W skrwawionej szacie, ze skroni¹ rozpad³¹,Ci¹gle Kaniowa przelatuje bruki,W dziwniejszych ruchach, z dziwniejszymi huki:Jak co siê wyrwa³ z ³ona ziemi matki,Nieprzetoczone unosz¹c ostatki:Bo jak nad trupem kr¹¿¹ nad ni¹ kruki.14Z rêkami w niebo p³aka³ lud skruszonyŒród poœwiêconych sklepieñ Wszechmocnego:Œciany œwi¹tyni wtórzy³y p³acz jego,Ksiê¿a œpiewali pokutnymi tony.Kaniowskich dzwonnic jêcza³y wci¹¿ dzwony,W ka¿dym o³tarzu œwiat³a wci¹¿ pa³a³y.Nieocenione s³ano zewsz¹d wotaZ drogich kamieni, ze szczerego z³ota.Wielkie ofiary, bo i strach niema³y!P³akali wierni, p³akali niewierni.Wprzódy ni¿eli noc barwy poczerni,Dzieci Solimy przed ark¹ bo¿nicy,Bez p³ci ró¿nicy, bez wieku ró¿nicy,Upadli na twarz, w pogrzebowej bieli,Jakby od gniewu Bo¿ego olœnêli,I w pyle ziemi czo³a ponurzywszy,48
Podnieœli g³ucho lament ¿a³oœliwszy,NiŸli go s³ysza³ œwiata wiek dalekiNa obcych brzegach babiloñskiej rzeki.I ³zy Dawida z ich siê ócz pola³y.Szczere to p³acze, bo i strach niema³y!.... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .Syny mej ziemi, o rodacy mili!Wy szczerej wiary nie dacie poecieI sami pojrzeæ na przysz³oœæ nie chcecie,Na ucztê d³ugo t³umionej swobody.Wasi dziadowie widzieli te gody!Dwory ich by³y smutnymi œwiadkami,Ach, zapomnianej zbyt prêdko igraszki.Kiedy ze stal¹, jak z zemsty ¿agwiami,Krew ¿ywej piersi lano w trupie czaszkiI ka¿d¹ ³ezkê na pana wylan¹Jej dymi¹cymi kroplami sp³acano.15D³ugo, zbyt d³ugo myœlom zostawiona,Sta³a u okna m³oda rz¹dcy ¿ona.Czy nie z³y wicher szepta³ ci, Orliko?Masz w oczach radoœæ, ale radoœæ dzik¹.Ciê¿kieœ westchnienie na ³ono stoczy³a:Jakby w obawie, aby skrytoœæ ca³a,Któr¹œ w milczeniu tak d³ugim warzy³a,Wczeœnie przestraszyæ œwiata nie zechcia³a.„Ho-ha!” Bicz klasn¹³, brzêknê³y ³añcuchy,Opad³y mosty, bruk zagrzmia³, bicz klaska,49
Roœnie po zamku, zbli¿a siê grzmot g³uchy:„Ho-ha!” Bicz klasn¹³, stanê³a kolaska.Raduj siê, zamku! rz¹dca wesó³ wróci³,Widaæ, ¿e drogê prêdk¹ jazd¹ króci³,Bo z wszystkich koni tak siê opar dymi.Ale z wieœciami powróci³ dobrymi.Skoro pomówi³ z <strong>kaniowski</strong>m starost¹,Wnet wyprawiono dwa oddzia³y na raz:Jeden z nich Szwaczkê mia³ otoczyæ zaraz,A drugi ci¹gnie do Kaniowa prosto.Pan wojewoda z Gont¹ koñczy dzie³o[8];Wko³o szubienic stawia tysi¹cami;Opatrzne oko zesz³o ju¿ nad nami,By kres bezbo¿nej swawoli wytknê³o!Jemu wiêc do snu ufnie zdajcie ¿ycieI w ³o¿a wasze wstêpujcie spokojnie,Bo w œwietle szczêœcia oczy otworzycie;Zaœniecie z wojn¹, wstaniecie po wojnie!Otó¿ i nowy goniec pêdem zmierza.Coraz pomyœlniej. Przybiega z oddzia³u,Co œledzi³ Szwaczkê u Rosi nadbrze¿a:Bez has³a bitwy, bez jednego strza³uZnik³ on z obozem, jakby wpad³ do ziemi;I tak bez œladu, ¿e nasi, zdumiali,Ju¿ nie wiedzieli, gdzie go szukaæ dalej,A¿ go odkryto miêdzy lasy tymi:I wkrótce przyjdzie do rozprawy z nimi.Lecz mêstwu naszych mo¿na ufaæ œmiele,¯e to spotkanie kres po³o¿y wojnie.50
Wiêc dzwony, dzia³a niech g³osz¹ wesele!A <strong>zamek</strong> z miastem zasypia spokojnie.16Ju¿ w g³uchej nocy opóŸnion¹ porêPrzyæmiona lampa s³abo siê roz¿arza;Tak po miesi¹cu okna ró¿nowzoreB³yszcz¹ w kaplicy poœrodku cmentarza.£o¿e ma³¿eñskie zap³onione bladoŒwiat³em, co mdla³o, bucha³o, znów mdla³o,Tak siê w pó³cieniach dziko wydawa³o,Jakby to ³o¿e, gdzie umar³ych k³ad¹.Po dniowym trudzie ma³¿onek œpi mocno:Zmru¿onym okiem po co ¿ona czuje?Czy jak duch dobry jego snu pilnuje?Zegar wybija dwunast¹ pó³nocn¹.„Czego to, gdzie to dzwony uderzy³y?” -Porwa³ siê nagle rz¹dca przebudzony.„Zda³o siê tobie; to zegaru dzwony.”I oczy rz¹dcy znów siê snem zakry³y.Ale poczwara, przeczucie z³owrogie,Pod snu zas³ony z³oœliwie siê wkradaI z bezzasadnych cierpieñ duszy rada,Niewieœci¹ w mê¿u ci¹gle budzi trwogê.„Czego to tr¹by tak nagle zagra³y?” -„Ach, Pan Bóg z tob¹! œwiat jak umar³ ca³y,To zabrzêcza³a mucha obudzona.”I znów od zmys³ów pop³oszone zgie³kuCichn¹ce czucia wróci³y do ³ona;51
Tak zgraja piskl¹t od kani sp³oszonaTuli siê ufnie w matczynym skrzyde³ku.Usn¹³. Rz¹dczyni wci¹¿ mruga powieka:Jak góra westchnieñ ciê¿kie dla niej ³ono;I serce rwie siê, jakby je mêczono,I pot gwa³townych miotañ j¹ ocieka.Có¿ to tak przykro podra¿nia jej oczy?Czego¿ pot md³oœci z jej siê lica toczy?Jaka¿ na pierœ jej mogi³a siê t³oczy?Czy to nie szatan igra z ni¹ w bezeœnie,By owoc, którym pierœ przeklêt¹ p³odni,Wyko³ysany jej myœlami wczeœnie,Stan¹³ dojrza³y na skinienie zbrodni?Jaœniej i jaœniej b³yszcz¹ca ŸrenicaRazem w powiece pe³no siê rozœwieca.Podnios³a g³owê; wy¿ej, jeszcze wy¿ej.Zyzem nasamprzód przeszy³a œpi¹cego;Potem swe oczy do ócz mê¿a zbli¿yI d³ugo, trwo¿nie bada ruchów jego:Ostro¿n¹ rêk¹ serca w piersi bada:Na piersi jedna, skryta druga rêka.Patrzy na oczy, wstaje i usiada.Znalaz³a serce, wstaje i uklêka.Mignê³a w rêku b³yszcz¹cym ¿elazem.M¹¿ siê obudzi³ i zawo³a³ razem:„O, jak¿e sny miê strwo¿y³y niemi³o!Jakby siê w zamku razem zapali³o,Tak¹ mniema³em widzieæ b³yskawicê.A twoje czego tak b³¹dz¹ Ÿrenice?52
Ciebie zmiesza³o moje pomieszanie.By³ to sen tylko. Prawda, sen niemi³y:Ale te myœli, co miê w dzieñ k³óci³y,Wróci³y na noc. Spij ju¿, œpij, kochanie.”A wiêc usnêli. Biada temu, biada!Kto nazbyt ufny w trwo¿n¹ cnotê ludzi,Przy swoim sercu, w swym ³o¿u uk³adaSerce zatrute œmierteln¹ obraz¹.Usn¹³; a w rêku ma³¿onki ¿elazo.Bóg¿e wie, kiedy i gdzie siê obudzi!17Pono, nie we œnie rz¹dcy bi³y dzwony,Nie we œnie rz¹dcy tr¹by gra³y g³oœno,Nie we œnie rz¹dcy p³onê³y po¿ary:Trudno jest poznaæ œród nocy zgêszczonej,Ale nad miastem jakieœ dymy rosn¹I zas³yszane wr¹ tam jakieœ gwary.„Czy¿ zaraz ka¿de ma trwo¿yæ zjawisko?Milczenie nocy jest nocy kap³ank¹,Milczenie nocy jest marzeñ kochank¹,W niemym jej ³onie pró¿nych mar siedlisko.Com wzi¹³ za orê¿, za têtnienie koni,Ani to konie, ani b³ysk orê¿y.”Szyldwach zamkowy, gdy oko snem ciê¿y,Tak sobie myœla³ i usn¹³ na broni.Lecz zawsze b³yska, lecz zawsze coœ dzwoni,Niby blask stali, niby têtent koni;I coœ siê wznosi podobne do huku -53
Tutaj przed zamkiem, a tu ju¿ po bruku.Razem zagrzmia³o, wrzas³o, zabrzêcza³o:Zgin¹³eœ, zamku! Piek³o siê zaœmia³o!Bramy rozbite, stra¿ wyciêta w chwili;A hajdamacy w <strong>zamek</strong> siê wt³oczyliI w tej¿e chwili srogoœæ rzezi ca³aZ blaskiem po¿aru wko³o siê rozla³aŒród nocnej ciszy: wœciek³ych wrzasków wrzenie,Têtent konnicy, brzêk broni, dzia³ grzmienie,£upanych murów, baszt r¹banych trzaski,Krwawe maszkary widne z ka¿dej strony,Po¿ogi wiatrem rozdymanej blaski,Czarny sklep nieba ³unem zakrwawiony,Dzwony <strong>kaniowski</strong>e jêcz¹ce donoœnie -Wszystko to razem wszczê³o siê i roœnie:A g³os wata¿ki9 ryczy nieprzerwanie.Wszak¿e to nie jest Nebaby wo³anie.18Tak drogiej chwili piek³o mu zazdroœci;¯art sobie z jego zrobi³o wœciek³oœci,Biesiadê w zamku Szwaczce przeznaczy³o.Ju¿ wojsko zbieg³e têtnia³o daleko,Gdy mu siê oko we œnie wytrzeŸwi³oI zab³yszcza³o pod w¹sk¹ powiek¹.Jak¿e siê ciê¿ko, jak wœciekle zadumia³,Gdy siê sam ujrza³ na tê puszczê ca³¹!Dzie³em to czarów z pocz¹tku rozumia³:¯egna³ siê, ¿egna³ -nic nie pomaga³o.54
Teraz, jak by³o, pozna³ rzeczywiœcie:I wnet pogoni¹ chcia³ lecieæ, za nimi;Ale mu œladu nie da zwiêd³e liœcie,Wiêc siê drogami puœci³ pewniejszymi:.Wprost do Kaniowa. Skrycie tam przyby³y,Dla wrz¹cej czerni by³ to goœæ zbyt mi³y.Bez trudu krwawe uiœci³ zamys³y;A wiód³ rzecz swoj¹ tak skrycie, tak œmiele,¯e skoro zorza pó³nocne zab³ys³y,Ju¿ go ujrzano na powstañców czele:I bramy zamku pod szturmem rozprys³y!A tak i na tych, co go odst¹pili,I na Polakach mœci siê w jednej chwili.19„Hej, dzieci, dalej na pañskie komnaty!” -Ryknê³y miedzi¹ atamañskie p³uca,A jak grzmot dzia³a gradem œmierci rzuca,Tak czerñ rozjad³a rzuci³a siê t³umemZ piskiem wœciek³oœci, z g³owni skrz¹cych szumemNa drzwi, na dachy, na œciany, na kraty,A stare echo zawy³o z przestrachu,Kiedy po ca³ym rozleli siê gmachuDrzwiami, oknami, wy³omami dachu.„A teraz, dzieci, na rz¹dcy pokoje!On, widzê, zamkn¹³ przed nami drzwi swoje!”Ale jak si³¹ poparli drzwi ca³¹,Runê³y z dŸwiêkiem przykrego gwizdnienia -Jakby je ¿ywcem wyrwano z korzenia.55
Czemu¿ ten Kozak, co wprzód skoczy³ œmia³o,Jak œmia³o skoczy³, tak siê cofn¹³ z trwog¹?Có¿ to ma znaczyæ ta w ciele diablica?Ona nie s³yszy, nie widzi nikogo:Takie spokojne jej oko i lica.Przed ni¹ trup le¿y w rozrzuconym ³o¿u;W rêku nó¿ trzyma, krew pieni po no¿u;A na niej ca³ej skrwawiona koszula.Ona j¹ bierze, macza w trupa ranêI ¿mie j¹ niby, i niby wypiera,Potem martwego poœciel¹ otula,Wymawia z cicha s³owa ucinane,Zbroczonym p³ótnem ca³a siê wycieraI wolnym krokiem idzie do zwierciad³a.Stanê³a z lamp¹ w rêce konaj¹c¹,Spokojna - tylko oczy siê jej m¹c¹.Czerñ rozjuszona w³aœnie wtedy wpad³a,Gdy w tej postaci sta³a u zwierciad³a.I konaj¹ce potêpieñca oczy,Gdy je œmieræ grzeszna pod swe bielmo toczy,Ju¿ oblê¿one katów piek³a zgraj¹,Piekielnych krain witane ju¿ cieniem -Nic groŸniejszego widzieæ nie zdo³aj¹Przed ostatecznym na wieki zgaœnieniem.Ta wpó³ kobieta, wpó³ grobów maszkara,Z gasn¹c¹ lamp¹ w rêkach ubroczonych,Jak gdyby z gwiazd¹ swych dni policzonych;Ten Kozak za ni¹, co jak zbrodni kara,Choæ piêtnem mordu cechowany ca³y,56
Przecie¿ niewolnie staje os³upia³yPrzed okropnoœci¹ z³oczyñców sumienia;Ten blask po¿aru; skrwawione t³o cienia;A ci mordercy, co w g³êbokiej daliPomiêdzy noc¹ orê¿em b³yskali:Prawdziwy obraz pieczar potêpienia!20„Dalej¿e, dzieci! a wam co siê sta³o?”By³ to g³os Szwaczki œwie¿o przyby³ego,Gdy pozierano po sobie nieœmia³o.A choæ na chwilê stan¹³ i g³os jego,On by siê zaœmia³ do diab³a samego.„Ho, ho! nie wiecie, co to za diablica,Nie wiecie tego - a mój nó¿ odgadnie.Patrzcie, jak we krwi sk¹pa³ siê ju¿ ³adnie!A choæ tak we krwi, jeszcze siê rozœwieca!Stój¿e mi, widmo! nó¿ to doœwiadczonyI poœwiêcony, i dobrze ostrzony.Rzuæ go na wicher, co tañczy po drodze,A gdzie siê krêci³, œwie¿¹ krew zobaczysz!Je¿eli tylko dotrzymaæ mi raczysz,W Bogu nadzieja, dobrze ciê ugodzê!”Nó¿ b³ysn¹³, gwizdn¹³... Po niewieœcim jêku,Po smutnym lampy rozbryŸnionej dŸwiêku -G³ucho i ciemno. Kozacy zdumieliJeszcze krwawego widma nie pojêli,Kiedy ryk Szwaczki rozleg³ siê olbrzymi:„Podajcie g³owniê, co siê ot, tam dymi!57
Zniknê³a larwa, to jej œlad te plamki...Przyœwiecaj lepiej... bli¿ej... tu, do klamki...Znaæ otwiera³a... wysz³a tymi drzwiami.Ju¿ to nie diabe³, co uciek³ przed nami!”O, zmykaj, zmykaj! W zbrodniach tobie równiŒcigaj¹ ciebie przy iskrz¹cej g³ówni.Skopcony ogniem, krwi¹ ofiar ociek³y,Toczy siê Szwaczka przed rozjad³¹ zgraj¹:Tu jego usta „³amaæ drzwi!” wyrzek³y -I tu drzwi nowe z zawias wypadaj¹.D³ugo trwaæ bêdzie ta igraszka dzika:Ci dobrze goni¹, ta dobrze umyka.Zbestwiona pogoñ drzwi po drzwiach wysadza:Tu ju¿ stracili, tu znów krew j¹ zdradza,Skoro o œcianê oprze siê jej rêka;Tu drzwi ³upnê³y, tu zasuwa brzêka;Tu biegiem skorszym zbudzi³a pod³ogê;Tu prawie s³ychaæ, jak serce jej bije:Tu j¹ dokona przeznaczenie srogie,Niech tylko drzwi te wyprze ramiê czyje -Ju¿ to ostatni przytu³ek za niemi,Chybaby szatan schowa³ j¹ do ziemi!1 Czahar - las drzew rozmaitego gatunku.2 Obóz przeprawia³ siê Szwaczki - jest to prawdziwe nazwisko <strong>kaniowski</strong>ego mieszczanina, który tam¿e robi³ powstaniew r. 1768.3 Leæ do starosty: on œród Bohus³awia Poi gromady, rozstrzeliwa baby -Miko³aj Potocki, banita, starosta <strong>kaniowski</strong> ibohus³awski. Jest to jedna z osób ¿yj¹cych w podaniach gminu. Jego ¿ycie, bezprawia, póŸniej pokutê opowiadaj¹ w tysi¹cznychszczegó³ach. S¹ pieœni o nim, o. jego mi³ostkach i okrucieñstwach. Jeszcze teraz mo¿na znaleŸæ starców, którzy goznali osobiœcie; a powieœæ ich, lubo nie w tak dalekie przenosi siê czasy, ale w jak¿e dalekie od nas obyczaje i zdarzenia!Starosta <strong>kaniowski</strong> le¿y w Poczajowie i jego cia³o pokazuj¹ ze szczególn¹ atencj¹ miejscowi ksiê¿a bazyliani. On to wskutekpokuty za nabrojone w Ukrainie sprawki pyszny ten klasztor wydŸwign¹³ i nada³.4 Futor - zagroda na ³¹ce lub poœród lasu, w pewnym oddaleniu od wioski.5 Ju¿ ja siê pewno toi nie napijê - toja, u botaników: tojad mordownik. W³asnoœci jego narkotyczne uwa¿a lud pospolityza lekarstwo na smutki.58
6 Ten bajrak, czy wiecie - bajrak: las zaros³y œród w¹wozów.7 Krêtym jarem - jar: w¹wóz.8 Pan wojewoda z Gont¹ koñczy dzie³o -wojewoda Stempkowski poskromi³ bunt ukraiñski. Trzeba wyznaæ, ¿e kary nieustêpowa³y w srogoœci zbrodniom przestêpców; one rozj¹trzy³y jeszcze bardziej, ni¿ przestraszy³y, lud ukraiñski.9 A g³os wata¿ki - wata¿ka: herszt.59
CZÊŒÆ TRZECIAlGdzie¿ jesteœ, duchu Nebaby?Zjaw mi siê znowu; znowu œpiew ci wznoszê.Za te nikczemne, œwieckie powabyMienia³em, wietrznik, duszne me rozkosze:I oto z wstrêtem przesytu,Obojego tu³acz bytu,Nie wiem, gdzie siê dziœ obrócê,Jak mojej pieœni donucê!...Burze serca, burze losówOg³uszy³y miê na chwilê!Losy piorunowa³y tyle!Oby³em siê z groz¹ ich ciosów.I serce tyle wichrzy³o,Tak kocha³o, tak mi bi³o,¯e ju¿ omdla³o - czczoœæ, mg³ê zostawi³o.W tej czczoœci, w tym omdleniuŒwiat tobie, memu marzeniu!Jesteœ wiêc ze mn¹! witam ciê, o cieniu!A z ³omu gruzów, œród morderców gwaruWznosi siê szatan falami po¿aruI w równi trzyma na wadze zniszczenia60
Rozkosze zemsty i zbrodni cierpienia -Daj¹c mi porê, bym w czasie cofnionymPuœci³ wzrok wieszczy za jezdcem zgubionym:Otom go znalaz³ i oto go wiodêpo zas³u¿on¹ jego dzie³ nagrodê.2Niepomnych czasów nieznana mogi³aW cieniach gêstego lasu siê ukry³a.Nad boki mszyste, nad jej szczyt okr¹g³yOdwiecznym cieniem sklepienia siê sprz¹g³yZe sklepem dêbu, co z lasów zaroœliStrzela³ swym szczytem widniej i wynioœlejNi¿ wie¿a £awry z³otem b³yskaj¹ca[1]Poœrodku dzwonnic kijowskich tysi¹ca.Starszy brat s³awnej puszczy £ebedyna,Niejednej puszczy plemiê on zaczyna;Bo burza nieba i czasu wstrz¹œnieniaTak siê po jego przesuwa³y szczycie,Jak tej piastunki, co chce uœpiæ dzieciê,Zmyœlone groŸby i g³aszcz¹ce pienia.Czy spiek³e lato piorunami sieje,Czy p³aszcz jesieni mg³ami siê odyma,Czy w nagich borach mroŸna iskrzy zima,Korona jego ci¹gle zielenieje;Niby m¹¿ wieków w mogile tej le¿y,Niby myœl jego, w kszta³t drzewa odzianaI bohatersk¹ posok¹ podlana,Piastuje wieniec chwa³y, zawsze œwie¿y.61
3Nebaba, senny, pod nim odpoczywa:Wpó³zwiêd³y trawnik jest kobiercem ³ó¿ka,Namiot z ga³êzi, ze mchu pnia poduszka:Przykry œwist puszczy piosenkê mu œpiewa.A kozackiego wartownik pos³ania,Koñ tylko wrony, trêzlami podzwania.Po miejscu wspomnieñ, po mê¿a postawieMo¿na by myœleæ, ¿e duch bohatyra,O którym marzy ukraiñska lira,Tu, w pe³ni ¿ycia, zmartwychwsta³ na jawie.Ale œpi¹cego zajrz¹c wspania³oœci,Snu atamana niech nikt nie zazdroœci.Wejrzyj na lice: w ich siê ruchu kréœliCa³a mêczarnia skrêpowanych myœli.Zdawa³o mu siê widzieæ ogieñ z wie¿y:Dosiada konia - zebraæ swój szyk bie¿y;Ale na miejscu Kozaków obozuSpotyka stado wilków œród w¹wozu!Wtem g³os Orliki, jakby gdzieœ za gór¹...Spieszy ku niemu; œwiat³o, co b³yszcza³o...To Ksenia w oczy patrzy mu ponuro;I kruków kilka w uszy zakraka³o.Zla³ go pot rzêsny; wymkn¹æ siê im sili,A¿ on harcuje na ¿elaznym prêcie...Tu go przestrachu ocknê³o wstrz¹œniêcie.Lecz có¿ postrzega w przebudzenia chwili?62
4Cz³owiek spokojnie siedzia³ sobie z boku:Z brody sêdziwej lata widaæ mnogie,A ¿e nie widzi, z zapad³ego wzroku.Trzyma³ na nodze za³o¿on¹ nogê;Na niej wspar³ lirê i tonów próbowa³,Niby przypomnieæ piosnkê usi³owa³.Kamrat, Nebabie nie bardzo przyjemny.Wiêc z góry krzyknie, ku starcowi skoczy:„Dziadu! kto jesteœ? co robisz w tym borze?”Z wolna, drwi¹c prawie, odpowiedzia³ ciemny:„Jak mowa groŸna, taka twarz byæ mo¿e;Dziêkujê Bogu, ¿e mi wydar³ oczy.”I znów spokojnie wzi¹³ siê do brz¹kania,Jakby wszystkiego zby³ t¹ odpowiedzi¹.„Nikt ¿artem nie zby³ mojego pytania!Bóg ciê tu przyniós³, diabe³ nie wyniesie!Starcze, kto jesteœ? co robisz w tym lesie?”I si³¹ starca pochwyci³ niedŸwiedzi¹,Ale w krwi zimnej lirnik jednakowy:„Puœæ! strunê urwiesz, a nie kupisz nowej.Gdym ju¿ tak bardzo nieprzyjemny tobie,Ty widzisz dobrze, jam œlepy na obie:To zamiast gniewów i tego ha³asuNa trakt ubity wyprowadŸ miê z lasuAlbo miê przeproœ, daj grosz jaki w rêkê -A na dobranoc us³yszysz piosenkê.” -„Diabe³, nie œlepiec; w miejscu odpowiedzi,Niezlêk³y groŸb¹, jak z kamienia siedzi” -63
Pomyœla³ Kozak, skrycie siê uœmiechnie,Bo ju¿ i gniewu uniesienie cichnie.„Czemu to, œlepcze, nie masz przewodnika?” -Ju¿ ³agodniejszym zapyta³ siê g³osem.Dziad siê uœmiechn¹³. „Hm! - mrukn¹³ pod nosem -U mnie to kostur, co u kogo pika.W s³otê, w pogodê, czy to dniem, czy noc¹,Ca³¹ Ruœ przejdê za jego pomoc¹.A od Kaniowa a¿ do samej Smi³yWszystkie pod rêk¹ poznam ci mogi³y;Pieñ tobie ka¿dy poznam nad m¹ drog¹,Ka¿d¹ murawkê, co nast¹piê nog¹.Ale kiedym siê odbi³ od kamratówI tutaj blisko smacznie odpoczywa³,Ktoœ mi dziadowskich pozazdroœci³ gratówI skrad³ kostura. Prawda, by³ okuty,Stanie za szablê. Czyœ siê ju¿ przegniewa³?D³ugi gniew grzechem. No, bêdê ci œpiewa³Na zgodê; tylko daj mi dwie minuty,¯e sobie lirê do g³osu nastrojê.O! wszêdzie, wszêdzie lubi¹ pieœni moje.”Nebaba ani zezwala, ni wzbrania,Wiêc lirnik zacz¹³ po chwili brz¹kania.5„Wyp³yñ, wyp³yñ zza ob³oku!”I nagle urwa³ w samym pieœni toku.„Trzeba, bym wprzódy rzecz powiedzia³ ca³¹.Historia d³uga, si¹dŸ tu, rzuæ ratyszcze[2]:64
D³uga, lecz pewnie tw¹ pochwa³ê zyszcze.Gdzie siê to dzia³o i z kim siê to dzia³o,Trudno jest wiedzieæ - niekoniecznie wreœcie.Mo¿e i nie chcesz. Doœæ, we wsi czy w mieœcieBy³a dziewczyna z niepe³nym rozumem.Dawno chodzi³y wieœci miêdzy t³umem:¯e nad jeziorem, w zaros³ej ustroni,Kiedy siê wszyscy w chatach spaæ pok³ad¹,A noc na niebie b³yœnie gwiazd gromad¹,Jasny latawiec sp³ywa ogniem do niej.Wszyscy to pletli, wszystkich to bola³o,¯e o tym cudzie wiedzieli tak ma³o.Ale z szatanem niebezpieczna sprawa.A by³ tam ch³opiec, sztuczka œmia³a, ¿wawa.Brz¹kn¹æ w bandurkê, przylgn¹æ do dziewczyny,Wywin¹æ tañca, coœ sp³ataæ - jedyny.Jak siê rozszala³ z drugimi ch³opaki,Przyrzek³, ¿e diab³a na schadzce dostrze¿e;I dostrzeg³. Czego¿ nie doka¿e taki?Ka¿dy to przyzna³ i ja temu wierzê.Bo ob³¹kana drugiego wieczora,Zamiast mi³ego czekaæ u jeziora,Dusz¹ i cia³em ch³opaka siê trzyma.A¿ niezabawem i ³ono siê wzdyma...I gdy ju¿ o tym pe³ne kumów uszy,Ktoœ wyj¹³ z wody dziewczynê bez duszy:Po ¿wawym ch³opcu ni œladu, ni s³ychu.Ró¿nie to ró¿ni gadali po cichu;Choæ najpewniejsza utwierdza pog³oska,65
¯e ot, w tym wszystkim moc by³a czartowska!Diablich mi³ostek mieszaæ nie wypada.Ksenia... Ten jêzyk zawsze siê wygada!...Szalona ¿yje. Ale choæ jak wprzodyB³¹dzi pomiêdzy i lasy, i wody,I na noc ca³¹ przed gwiazdami siada -Nikt jej nie œledzi, nikt jej tam nie bada:Bo, niechaj z nami zostanie Duch Œwiêty,W cia³o niebogi wsadzi³ siê bezpiêty.Ale dojrzano kwitn¹ce paprocie,To i jej pieœni s³yszano w ciemnocie.Bêdê ci œpiewa³, jakem nauczony.”I nuci³, w liry uderzaj¹c strony:„Wyp³yñ, wyp³yñ zza ob³oku,Po b³êkitnym przeleæ niebie!Ja, kochanka, wzywam ciebie!W lasów ciszy, w nocy mroku.Ho-hop, ho-hop! wzywam ciebie!G³ucha ciemnoœæ wioskê kryje;Zgas³ kaganek w oknie chatki;Sen zaklei³ oczy matki:Moje serce bije, bije,Do twojego serca bije!O pó³nocnej wysz³am porze,Na burzliw¹ nie dbam porê;Skoro mi blask luby gore,Niechaj zgasn¹ wszystkie zorze!Ca³¹ noc przesiedzê w borze!Kiedy promieñ twych warkoczy66
Sp³ynie na ob³oki sinie,Ziemia z³otym dniem op³ynie;A mnie dusza, a mnie oczy,A mnie serce szczêœciem sp³ynie!Ho-hop, ho-hop!... ja, kochanka,W lasów ciszy, w nocy mrokuRadam do samego rankaWywo³ywaæ ciê z ob³oku.Ho-hop! sp³yñ do mego boku!W koñcu najpiêkniej; chcesz, to ci powtórzê:„Ho-hop, ho-hop!...””I musia³ stan¹æ. Z ócz Nebaby b³yskuDawno ju¿ widaæ, co tam w myœli chmurzeI gromowego jak blisko pocisku.Zdaje siê, brak³o ruszenia lub s³owa.Szczêœliwa dot¹d, widaæ, stara g³owa.Ale w tej chwili schwyci³ go za ramiê,¯e mu, jak szatan, musia³ wypiec znamiê:„Jak mi raz jeszcze to „ho-hop” zawyjesz...S³uchaj, przeklêty! czy ju¿ nadto ¿yjesz?”Nie móg³ dokoñczyæ, bo r¿enie wronegoWezwa³o nag³ej obecnoœci jego:Skoczy³ od starca, b³ysn¹³ w rêku pik¹I prêdzej gêstw¹ przemyka³ siê dzik¹.6A koñ, jak wryty, stan¹³ niespokojny:To wzrok zaiskrzy i nozdrze rozszerzy,To znowu zar¿y, kopytem uderzy,67
Jakby go tchnienie obwiewa³o wojny.Nic tu nie widaæ, nie s³ychaæ nikogo;Chyba siê listek odezwie pod nog¹.„Lecz karosz jeszcze nie trwo¿y³ miê pró¿no:Nieostro¿nego i Bóg nie uchowa³;Z³e siê przechodzi pod postaci¹ ró¿n¹...”I do lirnika myœli swe skierowa³:„Trzeba go zbadaæ, podobno to zdrada,Bo choæ siê dziadem i œlepym powiada,Te drwi¹cym œmiechem wykrzywione usta,Jeœli nie diab³a, zdradzaj¹ oszusta.Ten g³os donoœny, sama broda bia³a,Œlepota nawet coœ mi siê nie zda³a.Patrz, jak us³ucha³! a przeciem mu wzbroni³!Jakby we dzwony swoje „hop” zadzwoni³!Trza go nauczyæ, choæ to siwa g³owa!Niech dla weselszych swoje ¿arty chowa!”7Ju¿ Kozak drogi do drzewa mia³ ma³o,Kiedy w gêstwinie jeszcze siê zaœmia³o.Teraz bezpiecznie szukaj go z latarni¹!Doko³a pusto: wszystko siê œciszy³o,Jakby lirnika ni liry nie by³o,I kwiat, gdzie siedzia³, wsta³ ju¿ miêdzy darni¹.Sta³ Ukrainiec i w d³ugim podziwiePo razy kilka pobo¿nie siê ¿egna³:Jeœli to szatan, ¿eby go krzy¿ przegna³;Jeœli szpieg, w starca przebrany k³amliwie,68
¯eby móg³ znowu dostaæ go do rêku!...Lecz gdzie go œledziæ, ¿e tak wko³o g³ucho!Ukl¹k³, przy³o¿y³ do mogi³y ucho:Têtnienie konia s³ychaæ w ziemi stêku.Ha! myœl szczêœliwa krêci siê po g³owie:Oko najlepiej z tego dêbu powie.Wsta³; ale jeszcze uchem wiatru schwyta³,Raz jeszcze okiem gêstwiny zapyta³ -I pod mszystymi znikn¹³ ga³êziami:Tu pika b³yszczy, ko³pak czerwienieje,A tu, po dêbie, coraz bli¿ej wierzchu,Gdzieniegdzie ga³êŸ szeleœnie czasami -A¿ oto razem postaæ zajaœnieje,Gdzie sam szczyt drzewa tonie w ogniach zmierzchu.8Darmo Nebaba wodzi orlim wzrokiemNad ró¿nolistnym gêstych puszcz ob³okiem,Darmo okr¹¿a po polu szerokiem.Zawsze w pustynie czczoœci wzrok zapada:Ani kurzawy po dro¿ynie dziada.Jak tylko zajrzeæ, woko³o tumany,Snuj¹ siê jary, wstaj¹ w pi¹trach wzgórza;Œród nich gdzieniegdzie lasek siê zachmurza;B³yszczy dnia reszt¹ dach zamku blaszany;B³yszczy na prawo Dniepr do³em rozlany.W b³êdnej z tysi¹cznych wêz³ów pl¹taninieLiczne siê drogi na lewo rozbieg³y:To skrêtnym wê¿em pe³zn¹ po wy¿ynie,69
To siê jak wstêga snuj¹ po równinie,To w paszczach jaru gin¹ niespodzianie -A¿ razem znikn¹ w dalekim tumanie.Tak tu wyraŸny ten widok rozleg³y,¯e zliczysz wszystkie przydro¿ne figury;A oczy lepsze dostrzec nawet mog¹:Gdzie jaki ¿ebrak ci¹gnie któr¹ drog¹,Gdzie ko³o b³yska poœród py³u chmury.A dnia ostatkiem zachód poz³ocony,Pocieniowany lotnymi ob³oki,Jest jak zwierciad³o tej ponêtnej strony,Z ka¿dym jej cieniem, z wszystkimi uroki!9Kogo¿ ten widok, kogo nie zachwyci?Kiedy nad otch³añ pognêbienia wzbiciKr¹¿ymy po niej spojrzeniem wpó³-bo¿em,A bli¿si nieba, czuæ wyraŸniej mo¿em,¯eœmy na samym dwóch sfer pograniczu,W swojej kolebki, w ojczyzny obliczu.Weselsza dusza ¿ywiej tu promieni,Jaœniej tu czyta w literach z p³omieni,Którymi Wieczny w tle chaosu cieniDo swej potêgi dziedzictwa j¹ wpisa³;Sprzed tronu Boga g³oœniej tu dolataŒpiew, co j¹ w ³onie wiecznoœci ko³ysa³;G³uszej tu jêczy p³acz niskiego œwiata;Na dó³, do ziemi smutku kwef ponury,Na dó³ westchnienie, co zawichrza dusz¹,70
£zy, sercu ciê¿kie, na dó³ tu ciec musz¹ -Jak nawa³nice i deszcze, i chmuryP³yn¹ do ziemi od niebieskiej góry.10Co to Nebaba tak myœli g³êboko,Miêdzy ga³êŸmi oparty bez ruchu?Czem’ tak zasun¹³ rozigrane oko?Czy d¹b, gadu³a, szepce w jego uchuSmutne powieœci o klêskach tej ziemi,Gdy pod jej niebem sêp mordu ponuryToczy³ cieñ trwogi skrzyd³ami krwawemi,A z nim Tatarów nap³ywa³y chmury?O, nieraz mo¿e na tym jego szczycieRozwiewa³y siê przestrogi znamiona[3];Niejedno mo¿e ta z liœci zas³onaPrzed srog¹ œmierci¹ uchowa³a ¿ycie.Nie; w zadumaniu cichem i g³êbokiemPuœci³ siê Kozak swoich dni potokiem.Po jego myœlach m³ody wiek przeganiaW kwitn¹cych barwach œwietnego zarania.Co za œwiat w ciszy rodzinnego sio³a!Gdy dusza gra³a ogniami jutrzenki,A wabna przysz³oœæ, jak wró¿ka weso³a,W kolej nadziei uchyla³a wdziêki.Jak wszystko pe³ne, jak tam wszêdzie mi³o!Jak dzieñ sk¹pany w jeziorze rodzinnym,Cicho, ponêtnie w marzeniach œwieci³o -71
Przesz³oœæ i przysz³oœæ, szczêœcie i niedole:¯ycie - koñ wrz¹cy; œwiat - kwieciste pole!Wzburzenia duszy, cierpkie serca bole,Wszystko siê topi w uœmiechu dziecinnym:£zê utrapienia ³za rozkoszy str¹ca;I struna w tony rozliczne bij¹caLeniwiej smutne weso³ymi zmienia,Jak jego umys³, swoje poruszenia.Albo ten wieczór, ten ogieñ Kupa³y![4]Po zwierciadlanej Bie³ozyria wodzieMkn¹ siê rybackie z kagankami ³odzie;Niebo ciemnia³o, szyki gwiazd gêstnia³y,B³êkitna fala sypa³a kryszta³y,Szum sosen mrucza³ piosenkê ¿eglugi,Muzyczn¹ miar¹ uderza³y wios³a:Cyt! p³omieniami rozgorza³ brzeg drugiI wrzawa dziewic zewsz¹d siê podnios³a.We mgnieniu oka ucichli ¿eglarze,Z³o¿yli wios³a: czó³na w okr¹g p³yn¹;Ju¿ w oczeretach syknê³y gadzin¹.[5]A brzegi kipi¹ w piosenkach i gwarze,A tanecznice migaj¹cym cieniemSnuj¹ siê ci¹gle przed wielkim p³omieniem.Wtem zaczajona m³ódŸ nagle wypada.Nebaba hukn¹³: „Zdrada, siostry, zdrada!”Ju¿ po ba³wanie! Z wianków oberwany,Z³amany le¿y. Skoñczy³y siê tany,Uciêto œpiewy, a mœciwe dziewczêtaCa³usem karz¹ œmia³ego natrêta.72
A te¿ pustoty!... Gdy wszyscy usnêli,Widmo kobiety wysnu³o siê w bieli...Dzik¹ piosenk¹ serce zaœpiewa³o,Blask ob³¹kania strzeli³ ze Ÿrenicy:Kozak na chwilê zni¿y³ skroñ œciemnia³¹,Jakby chcia³ przetrwaæ, a¿ ucichn¹ pieœni,A¿ mu natrêtne widziad³o siê przeœni.Czy¿ taka pamiêæ pieszczot mi³oœnicy?Darmo! nie œcieraj z czo³a mg³ê natrêtn¹,Nie stawiaj myœli na spojrzenia warcie;Raz jeden zbrodni wyciœnione piêtno,Jak blask fosforu, czyœci siê przez tarcie.Choæ w ca³un duszy twe siê oko wprz¹d³o,Zawsze nieczystych miga siê w nim ¿¹d³o.11Inny Nebaba, bo z inn¹ ju¿ dusz¹,Pomiêdzy borów majaczeje g³usz¹:Grom namiêtnoœci mg³ê spojrzeñ rozœwieca,Szyderski uœmiech kazi ho¿e lica;Wszystko kipi¹ce, od serca pocz¹wszyA¿ do rumaka, co go, gdzie chce, niesie;Jak w duszy jego, posêpno w tym lesie;Jak ¿¹dze jego, kraj tu coraz nowszy.Z pi¹ter na pi¹tra, z gór na góry drze siê;Za ka¿dym krokiem rosn¹ w nim têsknice,Im lasy g³uchsze, wy¿sze okolice.A¿ oto nowa zajaœnia³a chwilaI cienie troski ci¹gle mu umila,73
Jak noc wiecznoœci zorza zmartwychwstania.Có¿ to za dziwna strona siê ods³ania?[6]Tu, pod nogami, na równi poziomej,Moszen spojrzeniem policzone domy,Irdyñ drzymi¹cy w spleœnia³ej g³êbinie,Wiecznie z wiatrami sporne oczerety;Jak rozsypane zielone bukietyDrzewa i sady, i gaje w dolinie.Tam b³yskaj¹cy jasnymi zwierciad³y,Tu w gard³a jaru jak w otch³añ zapad³y,Dniepr tutaj ca³kiem skry³ siê w bór ponury,A tu siê znowu wyla³ z bioder góry.Dalej - piaszczyste, poz³ocone morze;Dalej bór sp³ywa po spiczastym szczycie,Podobny strzêpnej narodowca kicie.A jeszcze dalej i dalej, i bli¿ejGóra po górze, bór idzie po borze;Tysi¹cem wêz³ów, tysi¹cami krzy¿yPl¹cz¹ siê, m¹c¹, rozchodz¹, zbiegaj¹Niepoliczon¹, nieobjêt¹ zgraj¹Wioski i grody, pustynie i laski,Jary i góry, i ³¹ki, i piaski.A coraz dalej stepy piasku bledsze,A coraz dalej lasy b³êkitnawsze,A coraz dalej dymniejsze powietrzeI nieba ni¿sze - a mg³y, a mg³y zawsze.Ile¿ uniesieñ, swobody rozwinieJeden tu widok w jednej tu godzinie!Gdzie ten wiatr wieje, gdzie ten ob³ok d¹¿y,74
Co tam za strony! gdzie w tumany sinie,Wiecznie drzemi¹ce, fala Dniepru p³ynie?Orze³ niech powie, co pod niebem kr¹¿y;On wy¿ej buja i jego ŸreniceWyraŸniej widz¹ tamt¹ okolicê;O Zaporo¿u niechaj on opowie,Jak tam rozlegle panuj¹ koszowi;Jakie tam wiecznie hulanki i wola;To samo s³oñce jak tam rozpromieniaPorozsiewane gwarne ich kurzenia.[7]A tabun pêdzi ze r¿eniem na pola,A Zaporo¿ec na swobodnym koniu,Jak jego myœli, ugania po b³oniu:Jak wicher stepu jego pieœñ tak dzika.A tam, po Dnieprze, ³ódka siê przemyka,Lekka i chybka, i szybka jak falaLeci za nurtem po szklannej równinie:Wpad³a na poroh; ze ska³ siê przewala;Zapad³a w g³êbiê... przepad³a... a¿ z dalaPêka wód kryszta³, ³ódŸ jak ³abêdŸ p³ynie.„Przesz³o, co by³o! i co bêdzie, minie! -Ockniony z myœli ataman zawo³a -A co byæ musi, niechaj siê ju¿ staje!Kozacy têskni¹ i ogieñ goreje!”Spuœci³ siê z dêbu na skrzyd³ach soko³a,Na szumie wichru przemkn¹³ siê przez knieje;Ju¿ pod bajrakiem i ju¿ has³o daje.75
12Pozna³a has³o kozacza dru¿ynaW gêstwie bajraku dotychczas drzymi¹ca.Lekkie gwizdnienie biegaæ w kr¹g poczynaI ciszê zmroku powoli zam¹ca -Ale nie g³oœniej jak szum miêdzy drzewy,Gdy wstaje chmura nawalnej ulewy.Prêdko, spokojnie wszystko siê odbywa;Bo i pochodu m³odzie¿ niecierpliwa,I atamana rozkaz wykonywa.Nie œmie z³owiony koñ zadzwoniæ w pêta;Nie œmie stal brz¹kn¹æ do boku przypiêta;Natrêtna innym, ga³¹zka przydro¿naKozaczej czapki nie dotknie, ostro¿na.A z jak¹ cisz¹ do zbroi siê brali,Z tak¹, ju¿ zbrojni, z lasu wyjechali.Czeka³ ataman ko³pakiem omglony;Pod atamanem kopa³ ziemiê wrony.Da³ znak, mo³odcy obwiedli go ko³em;Podniós³ ko³paka, powiód³ œmia³ym czo³em:„Panowie bracia, czas nam ruszyæ dalej!Droga daleka, gwiazda siê ju¿ pali,A <strong>zamek</strong> czeka z ³ó¿kiem i wieczerz¹!Wiêc z Bogiem naprzód! niech koñ w pêcie d³u¿ej,A no¿e we rdzy niech d³u¿ej nie le¿¹.Szlak wiemy dobrze, choæ siê niebo chmurzy.Aby d³oñ sprawna i pika niekrucha,To za godzinê do Dniepru pop³ynieW diable ochrzczona niewiernych psów jucha!76
Naprzód, Kozacy! spoczniem po godzinie!”A nie chc¹c d³u¿ej rozwlekaæ siê s³owy,Pokaza³ rêk¹ na ogieñ zamkowy;Œwistn¹³ i wprzód siê wysun¹³ a¿ mi³o,A wojsku chêci we dwoje przyby³o.13Niezbyt daleko jeszcze odjechaliI widaæ jeszcze przez mroku zas³onê,Gdy œpiew siê ozwa³ w miêdzyleœnej dali.Zwrócono oczy i uszy w tê stronê:Pieœni znajome, ich s³owy z³o¿one.Patrz¹, ciekawi, co siê dalej stanie,Patrz¹ do lasu: ucich³o œpiewanie;A¿ i dwóch jezdnych, sz³api¹c wolnym krokiem,Zamajaczy³o miêdzy szarym zmrokiem.Ile w ciemnoœci dopatrzeæ siê mo¿na,Kozacza burk¹ opiêci siê zdaj¹I d³ugie piki, zda siê, w rêku maj¹.Ale we wszystkim trzeba iœæ z ostro¿na:Na znak Nebaby czterech wyskoczy³oRozpoznaæ z bliska, co by to tam by³o.14Ju¿ powrócili; dobrze siê sprawiono:„To niedobitki, ojcze atamanie!Wielkie przy Mosznach by³o krwi rozlanie8;Tabor tam naszych ze szczêtem zniesiono:A tym dwom jakoœ to trzciny Irdynia,77
To okoliczna pomog³a pustynia,¯e siê wymknêli, upatrzywszy porê;Ale ich serce i dziœ na bój gore.I gdyby mo¿na, to by jeszcze radziTu pohulali. A wiêc z dobrej chêciProsz¹, by u nas mogli byæ przyjêci.Nam siê te¿ zdaje, ¿e to nie zawadzi,Przyjm ich, prosimy, do swojej czeladzi.”Coœ pomyœlawszy, zezwoli³ wódz na to:Bo dwóch nareszcie ni zyskiem, ni strat¹.Kozacy, radzi z nowych towarzyszy,Ruszyli dalej w porz¹dku i ciszy.15Wieczór gêstniejsze rozsiewa tumany,Brudniejszym niebo ob³okiem zaciemia,Z ciemniejszym niebem zasêpia siê ziemia;Tocz¹ siê szlakiem ob³êdu ba³wany.Chropawym torem, w œlepi¹cej ciemnocieOrê¿ny orszak bacznie siê posuwa;Daleki ogieñ, co na przodzie czuwa,Dodaje bodŸca wojennej ochocie.To na zamkowej wie¿y siê pali³o:Kochankom wojny tak go widzieæ mi³o,Jakby siê w oko dziewczyny patrzyli,Gdy je nadzieja rozkoszy umili,I dalej hufcem œciœnionym st¹pali,Ci¹g³e milczenie zachowuj¹c dzikie,Nadziejê mordu maj¹c za muzykê,78
Za wtór stêk ziemi i brz¹kanie stali.Có¿ siê tam dzieje z myœlami NebabyTeraz, gdy zemsty dostêpuje szczytu?Musi mu jaœnieæ wszystkimi powaby;Teraz to musi w rozkoszy zachwytu...Ej, ile mo¿na miarkowaæ po czole,Po dos³yszanym zazgrzytaniu szczêki -Znoœniejsze serca zdradzonego bole,Gdyby siê poj¹³, ni¿ te zemsty wdziêki.Czego¿by marzy³ po tryumfach no¿aO b³êdnym ¿yciu w stepach Zaporo¿a?I czego¿ w myœli tak brn¹æ, ¿e poma³uJakby w sen zapad³, jakby w œnie siê rzuci³,Gdy pistoletu wystrza³ go ocuci³.„Kto tam wystrzeli³?” - wnet groŸnie zawo³a.Pilnie patrzono po sobie doko³a -To a¿ w ostatnich szeregach oddzia³u.„Droga tak ciemna, koñ siê potkn¹³ w chodzie.Przeklêty kurek, Ÿle trzyma na zwodzie,Aby go dotkn¹æ, to zaraz i pryœnie.” -„Niechaj no ka¿dy pistoletu strze¿e!Bo czy umyœlnie, czy to nieumyœlnie,Raz ja ostatni w ten przypadek wierzê!Nie przetrze oczu, jak plunê któremu!Hej, kto wie drogê, niech jedzie przed nami!Wy z bystrym okiem, biegnijcie stronami;A ty³ oddzia³u wrêczam pod stra¿ temu.Wróg - bodaj mara; a wystrza³ przestroga!” -„Pozwól siê prosiæ, ojcze atamanie -79
Pochwyci³ Kozak, co w tej chwili stanie -Ka¿da mi znana pod Kaniowem droga;Niejedne wioz³em tu listy, a wprzodyNie raz tu, nie dwa wypasa³em trzody.Wybierz mi oczy, jeszcze i w tê chwilê,Na krzy¿ przysiêgam, ¿e o krok nie zmylê.” -„Zanadto mowy, lecz kiedyœ ochoczy,Wiêc prowadŸ. Zawsze ku temu ogniowi;To nam gospoda.” Tak Nebaba powie,A zwinny Kozak przed wszystkich wyskoczy:Westchnie - przez piersi œwiêty krzy¿ po³o¿y;A za nim reszta - i dalej, w czas bo¿y!16Ciemnymi szlaki wywijaj¹c krêto,Nad jar g³êboki przer¿n¹³ siê Nebaba.A ju¿ i jasnoœæ miesiêczna, choæ s³aba,Bi³a ze wschodu w chmurê nasuniêt¹I widzieæ w cieniach wyraŸniej zaczêto.Gêstymi trzciny szeleœci jar na dnie;Woda gdzieniegdzie drzymie œród bagniska,Chwilkê jaœniejszym zwierciad³em zab³yska,Gdy drobna gwiazda zza chmur siê wykradnieI w srebrnych iskrach na jej marszczki padnie.„Patrzcie no! co to tym wzgórzem ciemnieje?” -„ To powy¿ jaru podnosz¹ siê lasy.” -„Lasy w tych stronach? a ja znam te strony.Mo¿e... s³yszycie ten szum przyt³umiony?” -To a¿ za Dnieprem biesiaduj¹ knieje.” -80
„Nie, bracia; k³amstwo! to coœ jak ha³asy.”Ale gdzie¿ Kozak, co przed atamanemPo b³êdnej drodze jego hufiec wodzi³?Czy w czarodziejskim kole siê ogrodzi³?Czy jak widziad³o rozwia³ siê tumanem?By³¿e to Polak przykryty ko³pakiem,By nieostro¿nych naprowadziæ w siatki?Bada³ i lubo œród przykrej zagadkiDreszcz, co oziêbia, przebiega³ po ciele,¯adnym nie zdradzi³ podejrzenia znakiem;Tylko zawo³a³ na swoich i œmielePuœci³ siê z góry, jak gdyby skrzydlaty.Podwójny wystrza³ b³ysn¹³, zagrzmia³ w tyle;I jêk œmiertelny ozwa³ siê za chwilê.„Stój, atamanie! - leci jeden z czaty -Zdrada od Lachów! Ju¿ nasz jeden zgin¹³;Ledwie da³ has³o, pod koniem siê zwin¹³;Takim go smacznym przywita³ nabojemCzart zaczajony w kud³y naszej burki;A teraz z wojskiem po³¹czy³ siê swojem,Co ju¿ nam odwód przeciê³o na wzgórki.S³yszysz - czy widzisz, co siê to zaczyna?”Zaledwie skoñczy³ z³ej wieœci pos³aniec,Kozacy na dó³ runêli nawa³¹,A¿ zastêka³a w dnie jaru g³êbina;A z góry chmur¹ gromami nabrzmia³¹Z wolna bagnetów nastêpowa³ szaniec.Wpó³chmurny ksiê¿yc poziera³ nieœmia³o;Rzêsne siê b³yski sypa³y z orê¿a;81
A szyk doborny, koñ w konia, m¹¿ w mê¿a,W nieprze³amanym i niemym szereguSun¹³ po jarów góruj¹cym brzegu.Tylko szeleœci sztandar rozwiniony,Jak gdyby szepta³ ju¿ naprzód pacierzePo duszach, które œmieræ za chwilê zbierze;A czasem tr¹bka wrzaœnie w przykre tony.17Jak ta na wstrêcie zaburzonej fali,Co przez dnieprowe porohy siê wali,Ska³a œród szumu stoi niezachwiana -Tak siê wydaje postaæ atamana,Kiedy zepchniête nieprzyjació³ si³¹,Wojsko siê jego doko³a st³oczy³o:„Stójcie! - zakrzycza³ - podstêp, nie wygrana!Prawda, ¿e wrogi stoj¹ nam na tyle,A dla nas przykre, co nie w zamku, chwile,Lecz tu potrzebne choæ bitwy udanieI ani mo¿em w¹tpiæ o zwyciêstwie!Znaæ nie ufaj¹ ni w sile, ni w mêstwie,Gdy tu w tej porze godz¹ na spotkanie.Niechaj ¿e z ty³u gotuj¹ nam tamy,A my na górê przed siebie ruszamy.Ciemna noc równie obu wojskom sprzyja,Dalej na góry, gdzie przeprawa czyja!”Ju¿ siê wypuœci³, a¿ tu jednym razemBurz¹ wojenn¹ powietrze zawrza³o;Rykniêto w tr¹by, brz¹kniêto ¿elazem -82
Blade siê ³uno po nocy rozla³oI gradem œmierci w okr¹g zaœwista³o.Spojrza³ Nebaba i wstrzyma³ siê w biegu -Tak go gwa³towne objê³o zdziwienie;Polacy stoj¹ na oboim brzeguI œl¹ ku niemu ogieñ bez przestanku;A on siê widzi w p³omienistym wianku.Zdajcie siê, zdajcie! Kornym przebaczenie!”Na wszystkie g³osy Polacy wrzasnêli.Patrz¹ po sobie Kozacy zdumieli.Lecz wódz nie daje do myœlenia chwili,Wiêc ich przyk³adem i mow¹ posili:„Nic to, nic, bracia! damy ³ad wszystkiemu,Zaraz tu wszystkich popêdzimy w bagno.W sercach im zatkn¹æ broñ, której tak pragn¹!Nic to, nic, bracia; huknijcie po swemu!”18Czy duch, co lubi wspieraæ ludzi zbrodnie,Œród nocy piek³a podniós³ im pochodniêI do ich serca zagra³ sw¹ muzyk¹,¯e takie grzmoty ryknê³y tak dziko,A na œwiat ciemny, na sklep nieba ca³yTak niezwyczajne b³yski siê rozla³y?Grobowa cichoœæ nasta³a po wrzawie:I oba wojska w pos¹gów postawie,Z bezw³adn¹ rêk¹ opuœciwszy bronie,Oczy ku jednej obrócili stronie,Jakby na karku nikogo nie mieli:83
I wkrótce dziwniej ni¿ wprzódy huknêli.19Jaka¿ nag³ego postrachu przyczyna?By³a to w³aœnie okropna godzina,Kiedy wpad³ Szwaczka na <strong>zamek</strong> dobyty,A po¿ar zacz¹³ trawiæ jego szczyty.Z jak¹ radoœci¹ przyjmie konaj¹cyCudem odkryt¹ zbawienia nadziejê,Z tak¹ Nebaby wojsko wieœæ przyjê³o,¯e ich po¿arem <strong>zamek</strong> ju¿ goreje.„Ot, i przypadek sprzyja nam niechc¹cy!Teraz siê szczerze weŸmijcie za dzie³o.Niebo, mo³odcy, niebo nam pomaga!Jeszcze godzina i sta³a odwaga,A na z³oœæ liczbie wyjdziemy zwyciêsko!Patrzcie, jak jedn¹ strwo¿eni ju¿ klêsk¹!Hej, dwóch naj¿wawszych, na lepszych rumakach!Skoro staniemy na tym góry grzbiecie,Pok³on do zamku od nas poniesiecie!Niechaj tam pomn¹ o braciach Kozakach!A teraz, kiedy Lach siê trzyma s³abo,Dalej, mo³odcy, dalej za Nebab¹!”I poszli wszyscy na miecze, na spi¿eI znikli w walki zakrêceni wirze.Jak gdyby oko zagniewane bo¿eCa³kiem w p³yn¹cy ogieñ siê stopi³o,2084
Z tak¹ wœciek³oœci¹, z tak rosn¹c¹ si³¹Wrza³o nad zamkiem p³omieniste morze.Po¿ar, w podziemne zakrad³szy siê lochy,Bucha³ jak z paszczy k³êbami brudnemi;W skrytych podkopach zapalone prochy,Jak grom wiêziony, dar³y wnêtrza ziemi.Le¿a³y wie¿e, czarne ziej¹c dymy,Jak obalone piekielne olbrzymy;Jak przeklêtego Lucyfera skroniePa³a³y dachy w ognistej koronie.A echo piekie³, umar³ych jêczenia,A g³azy si³a ciskane p³omienia -Tañcem i pieœni¹ tej uczty zniszczenia.Wiadomoœæ zrazu g³ucho siê roznosi,Coraz g³oœniejszym rozlega siê gwarem:Nebaba walczy nad pobliskim jaremI przez pos³añców o posi³ek prosi.„Kto wasz wódz?” – „Szwaczka.” -„Gdzie jest?” - „Na zabawce,Przywodzi godne swej woli oprawce.”Tam, tam, gdzie s³ychaæ poœród murów rumuRazem przekleñstwa i œmiechu ha³asy,Szwaczka na czele rozjad³ego t³umuZ uporem w rdzawe szturmuje zawiasy.Jedna tam s³aba kobieta siê tai,Ju¿ najmocniejsi, jacy s¹ w tej zgrai,Poprobowali swoich barków si³yI z wœciek³ym wstydem wracali od pracy.A¿ Szwaczka krzykn¹³: „Oto mi Kozacy!85
A was by, gnuœnych, baby wydusi³y!Jeszcze¿ no plecy napr꿹 siê stare,Bo chcê serdecznie œcisn¹æ tê maszkarê.Ale, panowie mo³odcy, za karêNikt jej przede mn¹ dotkn¹æ siê nie wa¿y!”Wtem kark barczysty spod burki ods³oni,Podsadzi ramiê, razem drzwi podwa¿y;Drzewo zazgrzyta, ¿elazo zadzwoni:Przejœcie swobodne: ju¿ wpadn¹, ju¿ po niej!„Giniecie, bracia! ratuj siê, kto umie!” -Okrzyk przestrachu rozlega siê w t³umie;I wnêtrze zamku zawy³o przestrachem.Prysnê³y g³ownie, p³omienie buchnê³y,Wstrzês³o œcianami, zaskrzypia³o dachem -I dach przetla³y run¹³ miêdzy œciany.Jeszcze okrzyki skonania wrzasnê³y,Prysnê³y g³ownie, dymy wybuchnê³y,Wirem siê wznios³y ogniste ba³wany,Chwila - i wszystko milczy pod po¿og¹:Przetlona g³ownia cicho dogorywa,Cicho dym wstaje, p³omieñ siê dobywa -Jakby tam nigdy nie by³o nikogo!21A w garle jaru jak wrza³y, tak wrza³yDŸwiêcz¹ce ciêcia, rycz¹ce wystrza³yI zgie³ku mê¿y wyj¹ca muzyka.Niejeden jeŸdziec zwin¹³ siê bez g³owy,Niejeden le¿a³ pod ciê¿arem konia,86
Niejedna z ostrzem rozsta³a siê pika,Niejeden w bryzgi poszed³ miecz stalowyNim przepe³niwszy bagniste parowy,PowódŸ siê wojny rozla³a na b³onia.I któ¿ jest w sile z ¿yj¹cych na ziemiOgarn¹æ piêci¹ zmys³ami s³abemiTen taniec mordu, jaki wyprawi³yWszystkie uczucia, wszystkie cz³eka si³yW jedno uczucie, w rozpacz przerodzone?Dziêki po³yskom, co z po¿aru bij¹,¯e czasem nocy uchyl¹ zas³onê!Wiêksze ciemnoœciom, ¿e je znów zakryj¹!Noc to okropna, noc to piekie³ by³a;Starzy z powieœci prawi¹ o niej si³a;Gdyby nam dzisiaj taka siê przyœni³a,Miêkkie sny nasze na d³ugo by stru³a!Jedna jej tylko istota nie czu³a.22Gdzie wzgórek strzela nad szczyty czaharu,Do omglonego podobna widziad³a,Nad scen¹ wojny spokojnie usiad³a.Albo to dzieciê œmierci i po¿aru,Albo zbieg bêdzie ze krwi i p³omienia:Jaœnie w tym œwiadcz¹ skrwawione ³achmany,Skroñ rozraniona i w³os rozczochrany.A ¿e ustawnie podnosz¹ westchnieniaTê d³oñ, co mocno przyciska do ³ona,Musi byæ biegiem gwa³townym zmêczona.87
Pewnie strwo¿onej grozi losów ciszaLub swej niedoli œledzi towarzysza,Bo tak ciekawie poziera doko³a.„Ho-hop, Nebabo!” Opêtanej s³owa!A w g³êbi lasu odhuknê³a sowa;I wilk jej wyciem na powrót odwo³a.¯e zrozumiana, jakby z tego rada,Dziwacznie sukniê i w³osy uk³adaI wzrok utkwiwszy w bitwê, co na przedzie,Dziwny œpiew tonem dziwniejszym zawiedzie.Nie ludzkim uszom, œpiew piek³u znajomy,Rosn¹ce w jarze zg³uszy³y go gromy;Za echo - wojny ozwa³o siê wycie.Czekaj na gwiazdy kochanej przybycie!To nie armaty ogniem œmierci b³ys³y -To twój kochanek rozsia³ swe promienie;A to nie kule œmierci¹ obok œwis³y,To by³o znane mi³ego gwizdnienie:Oto i on sam, ca³y z ognia, p³ynieW tej chmurze dymu, co mroczy pustynie.23Ostatnim rykiem, ostatnim p³omieniemBuchn¹³ jar wreszcie z rozdartej paszczêki;Otch³añ bezdenna nieskoñczonej mêki,Dusz potêpionych syta z³orzeczeniem,Nie straszniej ryknie przed œwiata zniszczeniem.£uno po¿aru, strzelby b³yskawica,Co ten ofiarny diab³om stos podnieca,88
Blaskiem po³udnia jaœnieje tu prawie;Ale w tym zmêcie, w tej dymu kurzawieNie mo¿na wiedzieæ, kto z Lachów, kto z Rusi:Tylko jednego poznaæ ka¿dy musi.Gdzie kilku razem w œmierci bolach jêczy,Tam atamana ¿elazo po³yska;Gdzie prze koñ jeden, a szereg jak falaCofa siê w krêgu p³yn¹cych obrêczy -Tam atamana wrony koñ siê ciska.B³yskami wojny ciêcia swe zapala;Gromami wojny wszystkie zbiega strony!Zda siê, ¿e z ka¿d¹ kropl¹ krwi toczonej,Co mu d³oñ poi pa³asz ubroczony,Serce rozjusza i szablê nastala.Ale d³oñ jedna i jedna odwagaNic nie stanowi albo ma³o znaczyTam, gdzie za mnóstwem przechyla siê waga:Ca³a tam korzyœæ - œmieræ z chlubnej rozpaczy.Z dosyæ szczup³ego Nebaby oddzia³uJeden za drugim ubywa poma³u...Choæ przy niewoli, co u Lachów czeka,Sama œmieræ, widna, jest jeszcze powabn¹.Z boleœci¹ jednak postrzeg³ on z daleka,Jak szyki jego w nacieraniu s³abn¹.I wzrok mu zaæmi³ jakiœ zamiar dziki,I wnet radoœci b³ysn¹³ promieniami:„Krzepcie siê, bracia! - wo³a, leci w szyki -Bóg pomoc niesie, zwyciêstwo za nami!Patrzcie, to nasi! Jak podobni chmurze89
(Patrzcie, przed po¿ar) sun¹ siê po górze.”Buchnê³a walka zagaœnienia bliskaI serca znowu mordem zakipia³y.24Zadr¿a³ ataman. Có¿ to za zuchwa³yNatrêtn¹ szabl¹ przed oczy mu b³yska?Dwa razy natar³, dwa razy odskoczy³,Dwa razy koniem woko³o zatoczy³ -Upatrzy³ porê, spuœci³ szablê razemI z atamana spotka³ siê ¿elazem.Ostrze na ostrzu zaiskrzy, zadzwoni;¯o³nierz w kr¹g strzeli okiem zadziwionem:A¿ szabla gwiazdy b³ysnê³a ogonemI gdzieœ daleko œwistnê³a mu z d³oni.Najlepsza tutaj porada przestrachu;W pole przed siebie puœci³ siê z kopyta.„Zmykaj, nie zmykaj, mój ty œmia³y Lachu!I kary tak¿e o drogê nie pyta.Jeszcze siê ¿aden przed nim nie wysun¹³!”A wiatry w tyle zostawia koñ wrony,A b³yskawice - pa³asz wyniesiony.Gdyby w biednego ¿o³nierza tak run¹³...I on nie taki trwo¿ny, jak siê zda³o:Na jednym miejscu zwin¹³ koniem œmia³o.Mo¿e on nie chce œmierci przyj¹æ w plecy?Bo sk¹d¿e tutaj nadzieja pomocy?Od reszty swoich oba tak dalecy.Jakiœ tu zamiar pokrywa cieñ nocy.90
Lotem spojrzenia ataman dobiega;Gwizdnieniem szabli wpó³ rozdmuchnie Lacha:Trzasn¹³ grom skryty - zajêcza³a p³acha9I po powietrzu tysi¹cem drzazg miga.Lach dalej œwisn¹³: a koñ atamanaA¿ ziemiê zapru³ kutymi kopyty;Tak lejc go zerwa³ - i stan¹³ jak wryty.A twarz Nebaby, jakby jedna rana,Tak j¹ strza³ oplu³ i szabla strzaskana.A krew kroplista, p³yn¹ca zas³on¹,Zbroczy³a czo³o, opada na ³ono,Leje siê w usta, przep³ywa przez oczy,Gasi spojrzenia, oddechy tamuje -Darmo trze oczy, darmo usty pluje -Rumiane Ÿród³o falami siê toczy;Darmo d³oñ kala, darmo sukniê broczy:To krew niewinnych, nic jej nie zhamuje!Co przetrze oczy, co ustami splunie,Krwawa zas³ona znowu siê zasunie:Potêpionego prawdziwa mêczarnia!A tu Polaków okrzyk siê rozlewa:„Nasza wygrana! posi³ek przybywa!”Teraz ju¿ ca³kiem wœciek³oœæ go ogarnia;Opuœci³ rêce, schyli³ na dó³ skronie -Jakby œmieræ sama mrozem swych piszczeliPrzyg³askiwa³a do wiecznej poœcieli.91
25„To on, on to sam! - w dobrze znanym tonieCichy siê g³osek odezwa³ na stronie,A wyraŸniejszy, gdy siê zbli¿y trocha -Przyszed³ popieœciæ... On miê zawsze kocha.” -„Czy i ty!... - krzykn¹³, nie móg³ skoñczyæ mowy,Krew mu ustawnie zalewa³a usta;Przerywanymi tylko j¹ka³ s³owy,Gdzie siê zdradza³o zimnej krwi udanieI niewstrzymanej z³oœci ob³¹kanie -Diable!... kocham ciê!... Ta krew... Kseniu... chusta...ZsadŸ miê... przeklêta!... Daj rêkê... o droga!...Gdzie serce!... diable!.... gdzie serce, kochanie!”I na be³kocie skoñczy³ mowê ca³¹.Jak ostrze no¿a przykro zaskrzypia³o!...I jêk œmiertelny wyda³a przebita.Liczne woko³o zagrzmia³y kopyta:Otoczyli go polskie wojowniki.Poddaj siê, poddaj! nie pora do piki;Ju¿ marsz zwyciêski muzyka uderza.Omdla³y Kozak z uczuæ zaburzenia,Z przewlek³ej walki, ze krwi up³ynieniaUpad³ na rêce pierwszego ¿o³nierza.26Nasta³a cisza po ha³asie wojny:Spokojne pola, <strong>zamek</strong> ju¿ spokojny;A niedotla³ym ogniem oœwiecony,Prosi przechodniów z ka¿dej œwiata strony.92
Uprzejmie kruki, gêstymi gromadyKr¹¿¹c woko³o, wabi¹ do biesiady;Pobojowiska radzi godownicy,Wilcy, t³umami ci¹gn¹ z okolicy.Zniszczenie nawet, co ju¿ w zupe³noœciSwe panowanie nad zamkiem rozszerza,Tyle przestrzega bezpieczeñstwa goœci,Z takim te gody sprawia uciszeniem,¯e mo¿na s³yszeæ przelot nietoperza;Chyba ¿e zechce przyœwieciæ p³omieniem,To buchnie w ¿ary przetla³ym kamieniem.27Przecie Nebaba ¿ywo wyszed³ z bojuI ³akomego brzydkiej œmierci gar³a;A choæ mu rana do dna pierœ rozdar³aI w niej krew czarna kipi jak we zdroju,I choæ posok¹ umalowa³ skronie,I wzrok w strumieniu dymi¹cym siê tonieWidaæ po jego spokojnej postawie,¯e odpoczywa po wojennej wrzawie.Albo te¿, jeszcze i dot¹d mêczonyZuchwalstwem rz¹dcy i Orliki zdrad¹,Zboczy³ wêdruj¹c pomimo tej strony,By siê nacieszyæ obmierz³ych zag³ad¹.W tym¿e ko³paku, w odzie¿y tej samej,Szczernia³ej trochê pod krwawymi plamy,Siedzia³ na z³omkach wpó³zgorza³ej bramyI swoj¹ pikê trzyma³ na sztych w rêce,93
Jakby mia³ bliskie odeprzeæ natarcie.A w okr¹g niego doborni m³odzieñce:Jedni, jak gdyby stanêli na warcie;Podnieœli piki nad zgorza³¹ wie¿¹;Tylko cierpliwi, ¿e siê ani rusz¹,Choæ p³omieñ zewsz¹d dogryza im srogo!A drudzy w kole gard³em flasze mierz¹;Tylko ¿e nigdy dopiæ ich nie mog¹!Inni znów, bardziej snem zmorzeni, le¿¹;Tylko ¿e wiecznie tym snem le¿eæ musz¹!Musi on ca³¹ nasycaæ siê dusz¹,¯e tak, bezw³adny, wpatrzy³ siê przed siebie:Pewnie on w cieniach pami¹tek siê grzebie.Tu ka¿de miejsce tyle przypomina!Gdzie w stosach ¿aru kurzy siê perzyna,Ten plac, bywa³o, uwieñcza³y spisy,Kiedy sw¹ m³odzie¿ zebra³ na popisy.Miejsce, gdzie trup ten, mordem oszpecony,Ostatkiem czucia, ¿ycia drga ostatkiem,Gdy mu natrêtne zazieraj¹ wrony -Miejsce to uciech nieraz by³o œwiadkiem:Tu szk³o dzwoni³o, tu grzmia³y okrzyki;Za czyje¿ zdrowie? Nebaby! Orliki!Mœciwego samo udrêcza wspomnienie.A¿ spod wnêtrznoœci wydoby³ jêknienie:Zemsty czy œmierci? W tym odgadn¹æ trudnoGdzie zwróci³ ucho, by dos³yszeæ wtóru,Co mo¿e przypaœæ do jego czuæ chóru -Tu raz ostatni pieœci³ siê z ob³udn¹;94
A dziœ, o trupi¹ sk³óciwszy siê g³owê,Dwa wilki wycia zawiod³y grobowe.Czegó¿ te ptaki uderzaj¹c w skrzyd³oI gniewnie kracz¹c grzebi¹ œród popio³u?Strawa zapewne warta ich mozo³u,Bo wygrzebali: cz³owiek czy straszyd³o?Szczernia³e w ogniu, wpó³spieczone cia³o;Ale Nebabie rozpoznaæ siê da³o!Nagle ku ziemi czo³o mu opad³o -I jeszcze naglej wznios³o siê do góry.„Ho-hop, Nebabo!” - zawy³ g³os ponuryI spoœród ognia wype³za widziad³o.A choæ nie wrzeszczy szalonym chychotem,Chocia¿ j¹ taniec nie zakrêca chy¿y,Bo jej wnêtrznoœci ci꿹 wpó³wysnute -I teraz jednak, gdzie siê tylko zbli¿y,Pl¹saj¹ iskry wichru ko³owrotem,Wilki przy trupach wyj¹ na jej nutêI samo trupów oblicze siê zmienia.„Wody! ach, wody!” Popatrzy³a Ksenia;G³os jej znajomy - i kochanka okoNa jej siê wdziêki rozwar³o szeroko:Jakby w g³¹b Kseni pragnê³o uton¹æAlbo j¹ w piek³o i siebie poch³on¹æ.Ksenia siê zbli¿a z mniejsz¹ coraz trwog¹,Oko Nebaby patrzy ju¿ mniej srogo;Ju¿ ³ono z ³onem, ju¿ z licami lica,Ju¿ siê i warga z warg¹ napotyka...Poca³owa³a Nebabê diablica...95
Teraz do reszty rozporze j¹ pika!Nie; cicho siedzi: tylko mu dreszcz ma³yWyprê¿y³ cz³onki, a Ÿrenice zawsze,Zawsze patrza³y, patrzeæ nie przesta³y,Dla Kseni nawet coraz ju¿ ³askawsze.28Na rozburzonym Kaniowa zamczyskuD³ugo podró¿nym broni¹cy przystêpu,D³ugo, ponêta drapie¿nemu sêpu,Szkielet Nebaby lœni³ w grobowym b³ysku,Jak stra¿ zaklêta w pomieszkaniu mary,Jak mowny pomnik barbarzyñskiej kary.Ogieñ, co wszystko doko³a potrawi³,Z mo³odców jego œladu nie zostawi³:Poznana tylko z rany i z odzienia,Szalona Ksenia le¿a³a na trawieJeszcze w modl¹cej przed lubym postawie,A w strasznej nocy zamku podpaleniaI topielicy skoñczy³y siê pienia.29Gdy duch mój zwiedza³ dnieprowe pobrze¿eI na Kaniowa odpocz¹³ ruderze,Jeszcze tam wko³o wyszuka³ on œladyDnia okropnego ostatniej zag³ady:Jeszcze po œcianach krew siê czerwieni³a,Gdzie ¿ona, gnana morderców pogoni¹,Myt¹ w krwi mê¿a chwyta³a siê d³oni¹;96
¯adna wywabiæ nie mog³a jej si³a,Na miejscu startej inna wyst¹pi³a,Ale nieszczêsne zabójczym cia³o,W popió³ przetla³e, z wiatrem siê rozwia³o.W poros³ej miêkk¹ muraw¹ uboczyTrafi³ na ko³tun Kseninych warkoczy;Ale w nim drobny gnieŸdzi³ siê ju¿ ptaszek.Obok le¿a³a z Nebaby ratyszczaStal od p³omienia w ciemny ¿u¿el zlana.A b³¹dz¹c d³ugo œród skostnia³ych czaszek,Odgrzeba³ torban miêdzy gruzem zgliszczaI jednê strunê z ca³ego torbana.Ani lat, ani pogody kolejeNie mog³y przyæmiæ z³otego jej blasku;A wiatr, kochanek, z pobliskiego laskuCo noc z ni¹ dawne odœpiewywa³ dzieje.I jam polubi³ chrypliwe jej tony,I z jej dŸwiêkami z czasem oswojony,Gdym nieraz bada³ pilnie i ciekawieO ca³ej zamku <strong>kaniowski</strong>ego sprawie,W koñcu rozwik³aæ mog³em tajemnicê:Co da³o powód do zbrodni Orlice?Gdy w ciemnej nocy przez widmy czy czarty,Czy jak wieœæ by³a, za rz¹dcy namow¹,Zdjêto wisielca (odpowiada³ g³ow¹,Spod czyjej trupa uwieziono warty) -Brat tej dziewczyny by³ wtedy na stra¿y:A serce rz¹dcy do Orliki bi³o;¯ycie jej brata w rêku rz¹dcy by³o:97
Lach, nie puszczaj¹c pory, co siê darzy,Hardej dziewczynie daje do wyboru:Tytu³ swej ¿ony lub srog¹ œmieræ brata -¯adnej przew³oki, ¿adnego oporu!Biedne ma³¿eñstwo, gdzie diabe³ za swata!I tak dla brata mi³oœæ poœwiêci³a,Rz¹dcy ma³¿eñsk¹ zaprzysiêg³a wiarê;A dla mi³oœci inn¹ ma ofiarê:Zabi³a mê¿a i siebie zgubi³a!30Mijaj¹ lata, z latami zdarzenia.W ostatnim dymie zgas³ego p³omieniaWróci³y w piek³o szatany zniszczenia.Œwietnie przejrza³y nieba Ukrainy,Zabrzmia³a œmia³o cicha pieœñ dziewczyny,Czas latem okry³ ostatki ruiny.Gdzie bojowiska czaszkami biela³y -Ulewna burza bruzdy tam zorywa,W skwarny dzieñ lata z³oc¹ siê tam ¿niwa,Kwiat siê tam z wiosn¹ wykluwa nieœmia³y.Z³omki szubienic œwiec¹ próchnem z ziemi.Nad zwyciêzcami, nad zwyciê¿onemiTraw¹ us³ana mogi³a zapada:Tam b³êdny ¿ebrak do snu pacierz gada.Piek³a za wojn¹ zatrzaœniêto bramê.Znów ten¿e pokój i zbrodnie te same!98
1 Ni¿ wie¿a £awry z³otem b³yskaj¹ca - £awry Peczerskiej, klasztoru przy pieczarach, czyli grobach wielu œwiêtych i b³ogos³awionychw Kijowie.2 Rzuæ ratyszcze - ratyszcze: spisa, w³ócznia.3 O, nieraz mo¿e na tym jego szczycie Rozwiewa³y siê przestrogi znamiona - jest to szczegó³ dochowany tradycj¹. Podczasci¹g³ych nabiegów tatarskich, kiedy lud okolicy wiedzia³, ¿e horda w pobli¿u koczuje, dla bezpieczeñstwa zostawia³jednego ze swoich na jakiej wynios³ej i panuj¹cej mogile lub na wierzchu wysokiego dêbu, aby upatrywa³ Tatarów i dawa³znaæ o zajrzanych wywieszeniem bia³ej chor¹gwi lub chustki. Lud pracuj¹cy po polach, skoro zajrza³ biel¹ce znamiê pop³ochu,ucieka³ w znajome sobie kryjówki. Ukraiñski telegraf!To mi napomina drugi szczegó³. S³ysza³em od mieszkañców pamiêtnego w naszych dziejach miasta Czehryna tak t³umaczonypocz¹tek zwyczaju, powszechnego w Ukrainie, a zw³aszcza w tej okolicy, zbierania siê ludu, szczególniej ch³opców idziewcz¹t, na œrodek sio³a, który oni nazywaj¹ u³ycia, ulica, dla œpiewania ró¿nych pieœni, co siê nieraz daleko w noc przeci¹ga.W czasie koczowania hordy w tych stronach lud wiedz¹c, jakie klêski ponosi, kiedy na œpi¹cych natrafi¹ Tatarzy,¿eby zawsze mia³ przytomnoœæ i gotowoœæ chroniæ siê w razie niebezpieczeñstwa, na noc zbiera³ siê razem i dla odpêdzeniasnu œpiewa³ narodowe dumy i pieœni. Zwyczaj zosta³, chocia¿ niebezpieczeñstwo, co mu da³o pocz¹tek, minê³o. Dalsze wierszeoddaj¹ sprawiedliw¹ zap³atê zas³ugom cienistych dêbów Ukrainy, które w ci¹g³ych zaburzeniach i wojnach zapewneniejednemu chroni¹cemu siê œmierci by³y pewniejsz¹ opiek¹ ni¿ œciany w³asnego jego domu.4 Albo ten wieczór, ten ogieñ Kupa³y - zwyczaj palenia ogniów w wili¹ œw. Jana (polskie Sobótki) zasiêga dalekiej staro-¿ytnoœci; on siê i w Ukrainie przechowa³. Nazywaj¹ go tu Kupa³o. Pospolicie, kiedy dziewczêta wiejskie zaczn¹ swój obrzêd,do którego i k¹panie siê nale¿y, m³odzie¿ p³ci drugiej wybiera te chwile, ¿eby na nie niespodzianie napaœæ: wtedycicha nocna scena zamienia siê w najt³umniejsz¹; krzyki, œpiewy rozlegaj¹ siê w powietrzu. W 1826 roku autor widzia³ podobn¹scenê na rzece Taœminie: tu ona siê odbywa przy jednej z najpiêkniejszych wód w Ukrainie. Jezioro i wieœ Bia³ozorle¿y blisko Smi³y, w rozleg³ych sosnowych lasach: znacznego ogromu szyba, jasna, b³êkitna, zwierciadlana b³yszczy œródrozstêpu siniej¹cych lasów; wieœ prawdziwie ukraiñska, ogromna, dobrze zabudowana, ludna, maj¹ca zapewne do 2000 samychdusz mêskich, rozci¹ga siê prawie wko³o jeziora. Obraz œwiate³ rybackich na jeziorze, wspomniany w tekœcie, powtarzasiê tu ka¿dego wieczora i tworzy przeœliczn¹ wodn¹ iluminacjê.5 Czó³na w okr¹g p³yn¹; Ju¿ w oczeretach syknê³y gadzin¹ - oczeret: trzcina.6 Có¿ to za dziwna strona siê ods³ania - widok ten jest prawdziwie rysowany z natury; zaraz za miasteczkiem Mosznyci¹gn¹ siê na szerokoœæ mo¿e trzech wiorst bagna i trzêsawiska nazywane Irdyñ. Najpewniej jest to stare lo¿e Dniepru. Prawybrzeg tych bagien otoczony jest wysokim pasmem gór, wznosz¹cych siê pi¹trami, rozci¹gnionych szeroko i okrytychgêstym lasem. W tym miejscu, to jest na poœrednim paœmie, hrabia Woronców, w³aœciciel miejsca, za³o¿y³ pa³ac i zwierzyniecna 8 wiorst rozci¹gniony po górach. Pa³ac otoczony jest zabudowaniami wiejskiego gospodarstwa; wszystkie proste,lecz najgustowniej urz¹dzone, i ka¿dy dziedziniec ze swymi zabudowaniami sk³ada najpiêkniejsz¹ fermê angielsk¹. Dziedziñceubrane w drzewa i krzewy, mury domów w porozpinane ga³êzie akacji bia³ej i p³acz¹cej; schody, ganki, balustradyitd. w kwiaty i ró¿nokolorowe pachn¹ce powoje. Lecz samo po³o¿enie piêkniejszym jest nad wszystko. Z jednego punktu,trochê wy¿ej za pa³acem, jest szczególny widok, prawdziwie nieogarniony. Jest to cypl jednej góry (nie najwy¿szej jeszcze):pod nogami masz widok pa³acu i kwiecistych dziedziñców, schody gór okrytych lasem; dalej, pierwszym planem obrazu s¹bagna Irdynia zaros³e oczeretem i gdzieniegdzie olch¹, za nimi widok miasteczka Moszen; dalej jeszcze rozci¹ga siê Dniepr,jakby sin¹ wst¹¿k¹ - a tam, z drugiej strony, niskie, piaszczyste brzegi, wsie, miasteczka i monastery ju¿ po³tawskiej guberni.Oko ma zewsz¹d otwarty widok na promieñ siedmiu lub oœmiu mil woko³o.7 Porozsiewane gwarne ich kurzenia - tak nazywaj¹ poziome chaty kozackie i stra¿nicze sza³asy, z których dym, nie maj¹coddzielnego dla siebie otworu, wychodzi cal¹ powierzchni¹ s³om¹ krytego dachu.8 Wielkie przy Mosznach by³o krwi rozlanie... - w istocie wojska polskie pierwszy raz doœcignê³y powstañców w pobli¿uMoszen, na Irdyniu. Zdarzy³o siê autorowi, i¿ bêd¹c w tej okolicy s³ysza³ w³aœnie na miejscu opowiadanie o tym spotkaniuprzez czerñca, dozorcê m³yna nale¿¹cego do pobliskiego monasteru i naocznego œwiadka. Tu Irdyñ nie jest tak grz¹ski; wsuch¹ porê daje siê przeje¿d¿aæ, w wiêkszej czêœci zaros³y olchami niepospolitej wielkoœci, gdzieniegdzie tylko bij¹ zdrojowiskai stoj¹ wody. Wszêdzie po lasach sosnowych, od Smi³y a¿ do Moszen, byty kurzenia hajdamackie i tradycja pokazujete miejsca.Tu w³aœnie jest miejsce powiedzieæ, jak potrzeba ¿a³owaæ, ¿e nie mamy ani dobrej mapy staro¿ytnej, ani szczegó³owej geografii,ani zbiorów ¿adnych historycznego interesu, choæby historycznej ciekawoœci. Uczony metropolita kijowski Eugeni zapomoc¹ nale¿¹cego do siebie duchowieñstwa i odezwy do obywateli krajowych zacz¹³ zbieraæ te drogie zabytki przesz³oœci,lecz nie wiemy, jaki skutek wezm¹ jego starania, zale¿¹ce od osób po wiêkszej czêœci lub obojêtnych, lub nie znaj¹cychceny tych walaj¹cych siê w pyle ich nóg pami¹tek. Dziœ jeszcze za ka¿dym krokiem napotykaj¹ siê nie rozorane do szczêtumogi³y pod traw¹ i lasem, ostatki zamczysk polowych, i s³yszeæ mo¿na ciekawe o miejscowych wypadkach podania. Ale myto puszczamy mimo oka i ucha: tymczasem wiek mija, p³ug równa dzie³o czasów minionych, pokolenie po pokoleniu wymiera;a my tracimy skarby, których nawet nie znamy wartoœci.9 P³acha - klinga, lama.99
KILKA S£ÓW Ó UKRAINIE I RZEZI HUMAÑSKIEJJeden z celniej szych naszych poetów mia³ wyrzec o Kaniowskim zamku: ¿e jest pe³en kozackiejharaburdy, i tym go potêpi³. Nie dziwiê siê jego zdaniu, wiedz¹c, ¿e nie zna Ukrainy; aledziwiê siê, patrz¹c na jego w³asne god³o: kto chce zrozumieæ poetê, powinien kraj jego poznaæ.Powy¿szy zarzut i tym podobne spowodowa³y miê obeznaæ cokolwiek publicznoœæ zludem, który dostarczy³ bohaterów mojej powieœci, tudzie¿ z wypadkami, których ona jestustêpem, a przeto zostaæ zrozumialszym.Jak charakter cz³owieka poznajemy z jego czynów, tak charakter narodu maluje siê w jegodziejach. Przebiegnê wiêc w krótkoœci wiadome ¿ycie kozackiego ludu, a rys ziemi, na którejmieszka, bêdzie t³em obrazu.Zajmê siê g³ównie tak zwan¹ polsk¹ Ukrain¹; t¹ czêœci¹ ziemi, któr¹ od wschodu Dnieproblewa, Boh od zachodu, od pó³nocy Wo³yñ, a od po³udnia chersoñskie stepy otaczaj¹.Powierzchnia kilkudziesiêciu mil Ukrainy mieœci w sobie najmilsz¹ rozmaitoœæ. Lasy i jaryp³aszczyzn sk³adaj¹cych wiêksz¹ czêœæ tej prowincji od strony Bohu; ska³y nadbrze¿ne z granitów,jak okolica Humania, Bohus³awia i Korsunia; sosnowe bory, lesiste wzgórza, ca³e rzekiw bagnach, jak miêdzy Mosznami i Smi³¹, okaza³e gromady wód Bohu, Dniepru, licznychstawów i kilku jezior, zaczynaj¹ce siê morze stepów; jednym s³owem: piaski i naj¿yŸniejszew œwiecie ³any, najprzejrzystsze wody i bagna niedostêpne, weso³e laski i odwieczne puszcze,ciche doliny i olbrzymie wzgórza; bory nieschodzone i stepy nieprzejrzane, zgromadzi³ysiê tu, jakoby na pojednawcz¹ przyrody ucztê. Nie dziw, ¿e tak¹ krainê uwa¿am za najpiêkniejsz¹mo¿e w dawnej Polsce; nie dziw, ¿e taka ziemia wp³ynê³a na swoich mieszkañców iwypiastowa³a naród mog¹cy stan¹æ miêdzy najdzielniejszymi. Dosyæ s³yszeæ jego podania,jego dumy historyczne, dosyæ obejrzeæ pola naje¿one mogi³ami, aby przystaæ na moje zdanie.Za Stefana Batorego postrzegamy pierwszy œlad Kozaków. Ognisko ich by³o przy dnieprowychporohach, mieszkanie na obronnych wyspach. Zwali siê Zaporo¿cami, a to miejsceSicz¹. Wchodzili do ich sk³adu ludzie rozmaitego plemienia, a ¿yli dziwnym obyczajem. Niecierpieli u siebie kobiet; polowanie, rybo³owstwo, napady wod¹ i l¹dem na pobliskie okoliceby³y ich zabaw¹ i sposobem ¿ycia. Przezorny król polski wezwa³ tych ludzi do swej s³u¿by,zawarowa³ przywileje i nada³ kilka miejsc warownych nad Dnieprem, a¿eby zas³aniali granicePolski przeciw Moskalom i Tatarom. Za Zygmunta Trzeciego s³yn¹ po ca³ej Europie, ju¿to pod atamanem Konaszewiczem, ju¿ jako lisowczycy, walcz¹cy w Moskwie, a za sprawêrzymskiego cesarza w Niemczech. Za tego te¿ króla nietolerancja ksiê¿y katolickich i nieludzkoœæpanów daj¹ im po raz pierwszy broñ w rêkê przeciw Polakom. Za W³adys³awaCzwartego wyst¹pi³ Chmielnicki, który pod Janem KaŸmierzem zatrz¹s³ potêg¹ Polski. Kozackiepañstwo sk³ada³o siê wówczas z dzisiejszych guberni czernihowskiej, po³tawskiej i100
charkowskiej za Dnieprem, na tej stronie Dniepru posiada³o teraŸniejsz¹ guberniê kijowsk¹ iczêœæ przyleg³¹ podolskiej. Hetman Chmielnicki pozna³, co z tym ludem zrobiæ mo¿na, i³¹cz¹c dumne w³asne zamiary z jego niepodleg³oœci¹, rozpocz¹³ œmierteln¹ walkê z Polakami.Pokona³o go mêstwo naszych ojców, ale nie umieli korzystaæ ze zwyciêstwa. Kozacy rozdzielilisiê na dwoje. Wiêksza czêœæ przyjê³a opiekê Moskwy, druga, przeddnieprzañska, zosta³aniby przy Polsce. Je¿eli Polacy stracili na tym rozdwojeniu, to prawdziwie Kozacy tylkocierpieli. Opieka Moskwy grozi³a im co chwila zupe³n¹ zag³ad¹. Czêste by³o chwianie siêich hetmanów miêdzy Polsk¹ a Moskw¹: lecz nigdzie dobra nie znaleŸli. Nareszcie zjawi³ siêMazepa. Nadzwyczajny ten cz³owiek zdolny by³ utworzyæ naród potê¿ny, gdyby kto losy móg³zwalczyæ. U¿ywszy we szwedzkiej wojnie przeciw Piotrowi Pierwszemu jawnie i skryciewszystkiego, co tylko podstêpy i walecznoœæ poda³y, uleg³ z Karolem Dwunastym szczêœciucara. Z nim zginê³a samoistnoœæ kozackiego ludu i wszelkie jego nadzieje. Niektórzy z nastêpcówMazepy widzieli jeszcze zbawienie w Polsce i kusili siê ocaliæ Kozaków odst¹pieniemod Moskwy, ale jako zdrajcy zostali pochwytani i potraceni. Powoli godnoœæ hetmanazosta³a czczym tytu³em; mniemanemu hetmanowi kazano mieszkaæ w Petersburgu; na koniecpañstwo kozackie podzielono na gubernie, a Siczowych, czyli Zaporo¿ców, zapêdzono w liczbiekilkudziesi¹t tysiêcy nad brzegi Czarnego Morza, gdzie dot¹d stanowi¹ obronn¹ liniê przeciwCzerkiesom. Zdaje siê, ¿e bunt polskich Ukraiñców w r. 1768 by³ ostatni¹ konwulsj¹konaj¹cego cia³a Kozaków. Dzieje tego zdarzenia, jako podstawy mojej powieœci, s¹ w³aœciwieg³ównym j przedmiotem niniejszej przemowy.By³o to w pocz¹tkach panowania Stanis³awa Augusta. Polskê szarpa³ nierz¹d mo¿nej szlachty,intrygi Czartoryskich i zewnêtrznych dworów wp³ywy. Garstka prawych obywateli, czuj¹cychniedo³ê¿noœæ króla i pewn¹ pod nim zgubê kraju, utworzy³a w zbawiennych zamiarachbarsk¹ konfederacjê. Ocknienie siê Polaków zatrwo¿y³o nieprzyjazn¹ im politykê; przedsiêwziêtowiêc wszelkie œrodki do st³umienia konfederacji. Nienawiœæ ruskiego pospólstwa kugnêbi¹cym go panom i spólnoœæ wiary z pograniczn¹ Moskw¹ dzielnie pos³u¿y³y do zamiaruprzera¿enia, a mo¿e i wytêpienia polskiej szlachty, przynajmniej w ruskich prowincjach, gdzieby³a najwiêksza konfederatów potêga.W po³owie r. 1768 przeby³ Dniepr w okolicy Czehryna z kilkunastu towarzyszami nie znanynikomu zaporoski Kozak, nazwiskiem ¯eleŸniak; i zaraz w skutku porozumieñ siê z popamiruskimi i pospólstwem odby³o siê poœwiêcenie no¿ów, przy nocnym obrzêdzie w monasterzeŒw. Motry, po³o¿onym samotnie wœród gór i lasów nad Taœmin¹, w powiecie czehryñskim, omil dwie od miasteczka Aleksandrówki, id¹c na pó³noc.[1] Niedaleko wspomnianego klasztorule¿y wieœ Medwedówka, gdzie jarmark nastêpowa³; by³o to w œwiêto Makkaweja (Machabeusza).T³um na taki dzieñ zebranego pospólstwa sprzyja³ zamiarowi rozpoczêcia buntu.Z wozu tedy, œród rynku, pop ruski przeczyta³ zmyœlony, jak mówi¹, ukaz imperatorowejKatarzyny, który, obiecuj¹c wiele dobrodziejstw ukraiñskim ch³opom, nakazywa³ im wyczyszczeniepszenicy z k¹kolu, to jest wytêpienie szlachty, ksiê¿y i ¯ydów; przedstawi³ nastêpnieten¿e pop ¯eleŸniaka jako mianowanego przez imperatorowê ksiêcia smilañskiego i pob³ogos³awi³rozpoczêciu rzezi.W mgnieniu oka wszystko rzuci³o siê do spis i no¿ów, a wkrótce Ukraina ca³a, jakby czeka³atylko has³a, zmieni³a siê w teatr nies³ychanych mordów. Ówczesny stan i po³o¿enie wojskapolskiego nie mog³y przeszkodziæ tak nag³emu szerzeniu siê buntu, zjawienie siê kilku wys³añców¯eleŸniaka w najodleglejszych miejscach Ukrainy roznieca³o po¿ar doko³a; ca³e wsie101
sz³y na ich wezwanie. Polscy dziedzice nie byli tak¿e zdolni oprzeæ siê pojedynczym usi³owaniem;wszystko chroni³o siê lub za granicê Ukrainy, lub do Humania, a ¯ele¿niak z okrzykiem:„O! tak, Lasze, po S³ucz nasze!”[2] swobodnie posuwa³ siê ku zachodowi i bez przeszkodypod Humaniem stan¹³.Humañ, dzisiejsze powiatowe miasto w guberni kijowskiej, by³o w owym czasie przeciw nieæwiczonemuwojsku miejscem dosyæ warownym. Si³a jego sk³ada³a siê z niewielu ¿o³nierzypolskich, kilkudziesiêciu pruskich, którzy tam za kupnem koni przybyli, i kilkuset nadwornychKozaków Potockiego pod atamanem Gont¹; mo¿na tu dodaæ liczne szko³y ks. bazylianówi mnóstwo okolicznej szlachty, zbieg³ej do obronnego miasta. Ani w¹tpiæ, ¿e z t¹ si³¹zbrojn¹ i swoj¹ ludnoœci¹ by³by siê Humañ obroni³, gdyby nie nastêpna okolicznoœæ. SzczêsnyPotocki, dziedzic Humania, napisa³ do Gonty, ¿e mu dwie wsie daruje, je¿eli utrzymajego Kozaków w pos³uszeñstwie i Humañ obroni. Ten list szed³ przez rêce pewnego M³adanowicza,zawiaduj¹cego dobrami Potockich, który go otworzy³, przeczyta³, a skuszony sposobnoœci¹zyskania dwóch wiosek, zatai³ obietnicê pana przed Gont¹ i na siebie wzi¹³ ca³¹obronê. Tymczasem ¯ele¿niak siê zbli¿a³. Przera¿enie powszechne, podsycane ci¹g³ymi wieœciaminajwymyœlniejszych okrucieñstw, drêczy³o zamkniêtych w samym warownym Humaniu.Gonta podejmuje siê traktowania z ¯eleŸniakiem i wyje¿d¿a naprzeciw niego o trzy mile,do miasteczka Soko³ówki; Kozacy nadworni postawieni w polu dla zas³ony miasta. Nied³ugotrwa³a niepewnoœæ zamkniêtych w Humaniu. Kozacy ¯eleŸniaka albo, jak ich zowi¹, hajdamacy,pokazuj¹ siê od lasku zwanego Greków i staj¹ obozem. Gonta z nimi, a wnet i ca³yjego oddzia³ przechodzi na stronê hajdamaków. Wtedy dopiero pozna³ M³adanowicz ca³¹ nierozmyœlnoœæswego postêpku i trudnoœæ obrony; ujmuje Gontê obietnicami Potockiego. „Ju¿za póŸno!” — Gonta odpowiedzia³. Obsadzono jednak okopy, zwrócono dzia³a nabite ku nieprzyjacielowi;wszyscy z rozpaczy chc¹ siê do ostatniego broniæ. Dwa dni przechodz¹ na nieœmia³ychharcach ze strony hajdamaków: gotowe dzia³a trzymaj¹ ich w oddaleniu; udaj¹ siêwiêc do wybiegu. Gonta posy³a do M³adanowicza, aby mu pozwolono wjechaæ do miasta dlarozmówienia siê; pomimo oporu innych M³adanowicz zezwala. Gonta przybywa pod bramy,ale w liczniejszym orszaku, ni¿ by³a wymowa; puszkarz chcia³ daæ ognia, M³adanowicz po³¹od sukni nakry³ zapa³ dzia³a, Gonta wje¿d¿a, a jego towarzysze opanowuj¹ natychmiast bramêi pobliskie dzia³a i u³atwiaj¹ szturm do miasta ca³emu korpusowi ¯eleŸniaka.Pierwszy M³adanowicz pad³ ofiar¹ niedo³ê¿nego swojego g³upstwa z r¹k Gonty, który, jak samwtedy powiedzia³, robi mu tê przys³ugê dlatego, ¿e by³ chrzestnym ojcem jego dzieci.[3] ŒmieræM³adanowicza by³a has³em rzezi. Niespodziewany ten napad rzuci³ taki pop³och, ¿e wszystkoprawie o ucieczce tylko myœla³o. Szczup³a liczba broni¹cych siê nie zdo³a³a unikn¹æ smutnejœmierci. Broniono siê jednak. Znaczna czêœæ schroni³a siê do koœcio³a bazylianów. Dobyli gowkrótce Kozacy. Rektor klasztoru, ksi¹dz Kostecki, mia³ mszê w³aœnie i lud wtedy b³ogos³awi³;strza³ rusznicy z chóru obali³ go u o³tarza. Nie by³o wzglêdu na œwiêtoœæ miejsca; nikogo nieoszczêdzono. Wkrótce scena mordu ogarnê³a ca³e miasto. Trzy dni rzeŸ trwa³a: szesnaœcie tysiêcyosób mia³o ¿ycie utraciæ rozmaitymi rodzajami œmierci; dziœ jeszcze pokazuj¹ pod klasztorembazylianów miejsce ze studni, gdzie do tysi¹ca uczniów ¿ywcem wrzucono i zaduszonokamieniami. Po trzech dniach przestrzeñ miasta nape³niona by³a we dnie snuj¹cymi siê jeszczeza rabunkiem mordercami, a w nocy rozlega³a siê wyciem psów i wilków.4 Obóz Kozaków ci¹gleby³ za miastem, gdzie ju¿ Gonta dowodzi³, ksiêciem humañskim obwo³any. ¯eleŸniak zaœ zczêœci¹ korpusu poszed³ dalej i przez Boh siê przeprawi³.102
Tymczasem wojewoda Stempkowski, mianowany regimentarzem z nieokreœlon¹ w³adz¹ u¿yciawszelkich œrodków, aby st³umiæ szerz¹ce siê niebezpieczeñstwo, nadci¹gn¹³ w te strony.Z polskim wojskiem porozumieli siê teraz i Moskale na zgubê hajdamaków, nêdzny koniecich zawodu. Pu³kownik moskiewski szed³ oddzielnie, udaj¹c, ¿e im sprzyja, stan¹³ tu¿ przynich obozem i pos³a³ Goncie, niby na znak dobrej przyjaŸni, z³oty ³añcuch, który mia³ znaczyæzgotowane mu kajdany, przy czym na wieczerzê go zaprosi³. Nie zapomniano i o podw³adnych.Wieczerza d³uga, napoju do woli; nazajutrz ujrzeli siê hajdamacy okutymi w kajdanyœród Polaków i Moskali. Wkrótce nast¹pi³o wymierzenie kary. By³a ona dope³nieniemokrucieñstw, jakie hajdamacy nad Polakami wywierali. Rozwo¿ono tych nieszczêœliwych wró¿ne miejsca i rozmaicie wymyœlanymi sposoby mordowano. Gontê stracono w Humaniu.Podanie twierdzi, ¿e z nadzwyczajn¹ sta³oœci¹ przeniós³ wszystkie mêczarnie. Darto z niegopasy, æwiertowano ¿ywcem, zdjêto skórê z g³owy, a on ca³y czas fajkê pali³ i ksi¹¿kê czyta³,póki mu g³owy nie œciêto. ¯eleŸniak umêczony na Pobere¿u, we wsi Serbach za Tulczynem.Tak siê zakoñczy³o to pamiêtne powstanie, hajdamaczyzn¹ i kolijewszczyzn¹ miêdzy ludemukraiñskim zwane. Z takich to czasów, z takich to ludzi osnu³em Kaniowski <strong>zamek</strong>; terazpytam: jaki jego duch byæ powinien?Pope³nialiœmy nieraz i dot¹d jeszcze pope³niamy liczne b³êdy, st¹d tylko, ¿e nie znamy swojegokraju Nie w samej literaturze czuæ siê to daje.Zanadto mo¿e rozwlok³em przemowê, ale nigdy w chêci bronienia siebie. Zwa¿a³em tu g³ówniena wygodê czytaj¹cych. Zreszt¹ wiem dobrze, ¿e przemowa, i przypisy nie naprawi¹ ladajakiegotekstu. Ka¿dy za siebie.1 Zdaje siê, i¿ nie w jednym miejscu no¿e poœwiêcano. Widzia³em star¹ drewniana kapliczkê, nale¿¹c¹ do jednego monasteruw Puszczy £ebedyñskiej, niedaleko miasta Szpo³y, gdzie podobn¹ uroczystoœæ odbyto.2 O tak, Lachu (Polaku), nasze panowanie po S³ucz. S³ucz, rzeka na Wo³yniu, która pod³ug Rusinów ma stanowiæ na wschodziegranicê udzielnego ruskiego pañstwa.3 Zna³em jeszcze w roku 1830 jedno z tych dzieci chrzestnych Gonty, córkê M³adanowicza. Jej tylko brwi czarne uratowa³yj¹ od œmierci, która wtedy ca³¹ prawie jej rodzinê zniszczy³a. Gonta wzi¹³ j¹ pod swoj¹ opiekê i na trupach rodziców oddalj¹ za ¿onê jednemu z Kozaków. Wkrótce ma³¿onka powieszono, a jego nastêpc¹ zosta³ pu³kownik polski, Krebs, po którymwdow¹ j¹ pozna³em. Kochana ta od wszystkich kobieta dla przyjemnoœci charakteru, choæ w takim wieku, napisa³a pamiêtnikiswojego ¿ycia; ¿a³owaæ by trzeba, gdyby zaginê³y, s¹ w nich ciekawe szczegó³y tycz¹ce siê nie tylko rzezi humañskiej,ale wielu pierwszych domów polskich, miêdzy które los j¹ rzuca³.4 Ca³y niemal obraz tych wypadków zamyka siê w poemacie pod tytu³em: RzeŸ humañska. Napisa³ go niejaki Darowski,który by³ wówczas uczniem i ca³¹ rzeŸ przesiedzia³ w kopule farnego koœcio³a. Szanowny ten dla swojej autentycznoœcizabytek w rzadkich bardzo rêkopismach kr¹¿y po Ukrainie. Czyta³em go w takim wieku, ¿e go jeszcze oceniæ s³usznie nieumia³em.103