You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
Aby rozpocząć lekturę,kliknij na taki przycisk ,który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.Jeśli chcesz połączyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PLkliknij na logo poniżej.
ALEXANDRE DUMASNAPOLEON BONAPARTEWydawnictwo „Tower Press”Gdańsk 20011
NAPOLEON BONAPARTEDnia 15 sierpnia 1769 r. przyszło na świat w Ajaccio dziecię, które od rodziców otrzymałonazwisko <strong>Bonaparte</strong>, niebiosa zaś obdarzyły je imieniem <strong>Napoleon</strong>.Pierwsze dni młodości dziecka upłynęły wśród gorączkowego wrzenia, będącegozazwyczaj następstwem rewolucji. Korsyka, która od pół wieku marzyła o niepodległości,została właśnie na wpół zdobyta, na wpół sprzedana, i zaledwie wyswobodziła się z niewoligenueńskiej, uległa przemocy Francji. Paoli, pokonany pod Ponte Nuova, szukał wraz zsiostrzeńcem i braćmi schronienia w Anglii, gdzie mu Alfieri poświęcił swego „Timoleona”.Nowo narodzone dziecię wdychało duszną atmosferę wzajemnej nienawiści jednych dodrugich, dzwon zaś, w który uderzono przy jego chrzcie, drżał jeszcze odgłosem surmbojowych.Karol <strong>Bonaparte</strong>, ojciec dziecka, i Letycja Ramolino, matka <strong>Napoleon</strong>a, oboje z rodówpatrycjuszowskich, pochodzący z czarującej wioski San-Miniato, położonej nieco wyżejFlorencji, należeli zrazu do rzędu przyjaciół Paolego. Z czasem jednak porzucili jegostronnictwo i ulegli wpływom francuskim. Stąd też łatwo im przyszło uzyskać od pana deMarboeufa, który powrócił na wyspę jako gubernator, wylądowawszy na niej przed dziesięciulaty jako generał, przychylne poparcie, umożliwiające umieszczenie młodego <strong>Napoleon</strong>a wSzkole Wojskowej w Brienne. Prośba o przyjęcie została uwzględniona, niedługo zaś potemna liście wychowanków szkoły w Brienne wpisano następujące słowa:„Dnia dzisiejszego, 23 kwietnia 1779 r. wstąpił <strong>Napoleon</strong> Buonaparte, liczący lat dziewięć,miesięcy osiem i pięć dni do królewskiej Szkoły Wojskowej w Brienne-le-Chateau”.Nowy przybysz był zatem Korsykaninem, czyli pochodził z kraju, który jeszcze dziś ztakim wytrwałym uporem zwalcza cywilizację i choć utracił niepodległość, potrafił jednakzachować swój charakter narodowy. Młody uczeń mówił dialektem swej rodzinnej wyspy;wyróżniał się też ciemną barwą skóry, przepalonej słońcem Południa, odznaczał się wreszcieponurym, przenikliwym wzrokiem mieszkańca gór. Wystarczyło to aż nadto, by wzniecićciekawość współtowarzyszy i pobudzić ich wrodzoną niesforność; ciekawość wieku młodegojest bowiem z natury szydercza i nielitościwa. Jeden z profesorów, nazwiskiem Dupuis,zlitował się nad biednym, opuszczonym chłopcem, zadając sobie trud wyuczenia go językafrancuskiego. Po trzech miesiącach nauki chłopiec uczynił takie postępy, że zdołał przyswoićsobie także pierwsze elementy łaciny; zawsze jednak odczuwał niechęć do językówmartwych. Natomiast już w pierwszych godzinach nauki okazał wielkie zdolności w naukachmatematycznych. Naturalnym wynikiem tego stanu rzeczy było, że młody <strong>Napoleon</strong>rozwiązywał kolegom zadania matematyczne, w zamian za co oni wyręczali go w pracachhumanistycznych i przekładach, które zawsze uważał za rzecz okropną.Pewne osamotnienie, w którym przez jakiś czas znajdował się młody <strong>Napoleon</strong> wskutektego, że z początku nie umiał jeszcze wypowiadać swoich myśli, wytworzyło pomiędzy nim atowarzyszami szkolnymi zaporę, która nigdy już nie zanikła. Ponieważ jednak po owympierwszym wrażeniu pozostało w nim przykre wspomnienie, przechodzące niemal w odrazę,zrodziła się w duszy młodego chłopca przedwcześnie dojrzała nienawiść do ludzi,2
prowadząca do samotności. Niektórzy dopatrywali się w tym proroczych marzeń rodzącegosię geniusza. Zresztą przeróżne okoliczności, które u innych ludzi uszłyby uwagi, nadająpewne cechy prawdopodobieństwa teorii wyrażanej przez niektórych historyków, żeniezwykłemu życiu człowieka towarzyszyć musi niezwykłe dzieciństwo.W wolnych chwilach młody <strong>Bonaparte</strong> zajmował się z dużym zamiłowaniem uprawąniewielkiej, ogrodzonej działki. Pewnego dnia jeden z jego kolegów wszedł na płot, chcączobaczyć, co też porabia w swoim ogródku samotny <strong>Napoleon</strong>. Ku swemu zdumieniuspostrzegł, że układa on gorliwie kamienie wedle zasad taktyki wojennej, przy czym rangawojskowa oznaczona była wielkością kamieni. Ponieważ nieproszony widz zachowywał sięhałaśliwie, <strong>Napoleon</strong> odwrócił się, wzywając towarzysza szkolnego, by natychmiast zszedł zpłotu. Ów jednak drwił sobie z młodocianego stratega, co wreszcie do tego stopnia wzburzyło<strong>Napoleon</strong>a, iż porwał największy kamień i wycelował w sam środek czoła kolegi, który runąłna ziemię poważnie ranny.W dwadzieścia pięć lat potem, gdy <strong>Napoleon</strong> znajdował się u szczytu sławy zameldowanomu, iż pewien człowiek, podający się za byłego kolegę szkolnego prosi cesarza o posłuchanie.Ponieważ zdarzało się często, że wszelkiego rodzaju oszuści chwytali się tego fortelu, bydostać się przed jego oblicze, <strong>Napoleon</strong> polecił adiutantowi, aby zapytał o nazwisko tegodawnego kolegi z ławy szkolnej. Nazwisko jednak nie wywołało żadnych skojarzeń, toteżpowiedział do adiutanta: „Idź pan jeszcze raz do niego i zapytaj, czy nie mógłby miprzytoczyć pewnych okoliczności, które by obudziły moją pamięć”. Spełniwszy rozkaz,adiutant wrócił z wiadomością, że obcy przybysz zamiast odpowiedzi wskazał bliznę naczole. „Ah! teraz przypominam sobie – rzekł cesarz – rzuciłem mu generałem dywizji wgłowę!”W zimie 1783–1784 spadły takie masy śniegu, że wszelka zabawa na wolnym powietrzubyła niemożliwa. Będąc zmuszony spędzać wolny czas, poświęcony zazwyczaj pracy wogródku, wśród głośnej wrzawy wesołych kolegów, <strong>Napoleon</strong> zaproponował urządzeniewycieczki za miasto i wybudowanie tam łopatami ze śniegu warownej twierdzy, którąnastępnie jedna część chłopców miałaby zaatakować, druga zaś bronić. Projekt był zbytponętny, by go młodzi chłopcy mieli odrzucić. Oczywiście twórca projektu został wybranydowódcą jednego z oddziałów. Oblężona twierdza nie mogła oprzeć się jego sile, zdobyto jąpo bohaterskiej obronie nieprzyjaciół. Już nazajutrz śniegi stajały; jednak ten nowy sposóbspędzania czasu głęboko utkwił w pamięci uczniów. Już jako dorośli ludzie wspominalichętnie tę zabawę z młodych lat, kiedy zaś widzieli, jak jedno miasto po drugim poddawałosię <strong>Napoleon</strong>owi, musieli przypominać sobie zwały śniegu, po których wspinali się podwodzą <strong>Bonaparte</strong>go.W miarę dorastania <strong>Napoleon</strong>a rozwijały się w nim idee, które od dawna kiełkowały nadnie jego duszy, pozwalając spodziewać się owoców, które kiedyś miały wydać.Znienawidzona mu była myśl o dokonanym przez Francję podboju Korsyki, co jako jedynegoKorsykanina w szkole ukazywało jako pokonanego wśród zwycięzców. Gdy razu pewnego<strong>Napoleon</strong> był na obiedzie u jednego z urzędników zakładu, kilku profesorów, którzy znalinarodową wrażliwość swego wychowanka, zaczęło umyślnie wyrażać się w duchunieprzychylnym o Paolim. Rumieniec natychmiast oblał oblicze chłopca. Nie mogąc dłużejsię powstrzymać wykrzyknął: „Paoli był wielkim człowiekiem, kochającym swą ojczyznę tak,jak tylko dawni Rzymianie kochać umieli. Nigdy nie wybaczę memu ojcu, który niegdyś byłjego adiutantem, iż dopomógł do zjednoczenia Korsyki z Francją. Powinien był pójść zagwiazdą przewodnią swego wodza i razem z nim paść w walce”.Tymczasem młody <strong>Napoleon</strong> osiągnął czwarty kurs nauki i w zakresie naukmatematycznych umiał niewiele mniej od swego nauczyciela, księdza Patraulta. Był już wwieku, w którym przechodziło się z zakładu w Brienne do wyższej szkoły w Paryżu.Świadectwa miał dobre, w sprawozdaniu zaś pana de Kéralio, inspektora szkół wojskowych,3
wystosowanym do króla Ludwika XVI, powiedziano:„Kawaler de <strong>Bonaparte</strong> (<strong>Napoleon</strong>), urodzony 15 sierpnia 1769 r., wysoki na cztery stopy,dziewięć cali i dziesięć linii, ukończył kurs czwarty. Budowa cielesna dobra, zdrowiewyborne, charakter posłuszny, przyzwoity i wdzięczny, zachowanie bardzo porządne,odznaczał się zawsze zdolnością i zamiłowaniem do matematyki. W historii i geografii wcaledobre postępy, w ćwiczeniach z literatury pięknej i łaciny (którą doprowadził tylko doczwartego kursu) wyniki mniej zadowalające. Znakomicie nadaje się na marynarza. Zasługujena przyjęcie do Szkoły Wojskowej w Paryżu”.Na podstawie tego świadectwa przyjęto młodego <strong>Bonaparte</strong>go do paryskiej SzkołyWojskowej.O pobycie <strong>Bonaparte</strong>go w tej szkole nie ma nic szczególnego do powiedzenia. Należałobywspomnieć tylko o memoriale, który wystosował do swego byłego inspektora, księdzaBertona. Młodociany ustawodawca znalazł w urządzeniach tej szkoły szereg błędów, którychnie mógł pominąć milczeniem rozwijający się w nim talent administratora. Jednym z tychbłędów – i to najniebezpieczniejszym ze wszystkich – był zbytek otaczający wychowankówzakładu. „Zamiast utrzymywać liczną służbę dla wychowanków szkoły – pisał – zamiastdawać im dwa razy na dzień jedzenie składające się z dwóch dań, zamiast utrzymywaćkosztowną ujeżdżalnię dla jeźdźców i koni, należałoby raczej przyzwyczaić studentów,jednakże bez uszczerbku dla toku studiów, do samodzielnego usługiwania sobie, z wyjątkiemskromnej kuchni, o którą sami dbać nie powinni. Należy im podawać suchary i tym podobnerzeczy, przyzwyczaić ich do czyszczenia ubrań, butów i trzewików. Jako że są ubodzy i dosłużby wojskowej przeznaczeni, jest to jedyny sposób wychowania, które by im dać należało.Żywieni skromnie i zmuszeni sami dbać o swą odzież, nabiorą hartu i nauczą sięwytrzymywać surowość pór roku, podległym zaś żołnierzom wpajać ślepy szacunek iposłuszeństwo”. <strong>Bonaparte</strong> liczył piętnaście i pół roku, gdy zaprojektował te reformy. Wdwadzieścia lat potem założył Szkołę Wojskową w Fontainebleau.W roku 1785, po znakomicie złożonych egzaminach, <strong>Bonaparte</strong> został mianowanypodporucznikiem w pułku La fére, stacjonującym wówczas w Delfinacie. Po krótkim pobyciew Grenoble zamieszkał w Valence. Tutaj kilka słonecznych promieni wspaniałej przyszłościzaczęło rozjaśniać mroki, w których tkwił wówczas młody, nie znany człowiek. Wiadomo, że<strong>Bonaparte</strong> był ubogi. Ale mimo ubóstwa stale pamiętał o popieraniu rodziny, a brataLudwika, młodszego od siebie o dziesięć lat, sprowadził do siebie z Korsyki. Obaj mieszkaliu panny Bon, przy ulicy Wielkiej 4. <strong>Bonaparte</strong> zajmował sypialnię, na górze zaś, napoddaszu, mieszkał mały Ludwik. Wierny przyzwyczajeniu nabytemu w Szkole Wojskowej,które tak bardzo przydało mu się w późniejszych latach, podczas marszów wojennych,<strong>Napoleon</strong> budził brata wcześnie rano, pukając laską w sufit pokoju, po czym udzielał mulekcji matematyki. Młody Ludwik, który z trudem tylko mógł podporządkować się temurozkładowi zająć, okazał się pewnego dnia jeszcze bardziej oporny, ociągając się dłużejaniżeli zazwyczaj z zejściem na dół.<strong>Napoleon</strong> ponownie uderzył w sufit, aż w końcu opieszały uczeń nareszcie się pojawił.– A cóż to się dziś z tobą dzieje, leniuchu? – zawołał <strong>Bonaparte</strong>.– O, bracie – odrzekł Ludwik – taki piękny sen miałem!– O czym śniłeś?– Śniło mi się, że byłem królem.– Kim więc ja wówczas byłem... Cesarzem? – spytał młody oficer, wzruszając ramionami.– Nuże, do roboty!Po czym nauka szła zwykłym trybem, udzielana przez przyszłego cesarza przyszłemukrólowi. 1Mieszkanie <strong>Bonaparte</strong>go położone było naprzeciw sklepu bogatego księgarza nazwiskiem1 Świadkiem tej sceny był pan Parmentier, lekarz pułku, w którym <strong>Napoleon</strong> służył jako podporucznik.4
Marc-Aurèle, na którego domu widniała data, zdaje się, 1530. Był zatem budynek tenklejnotem z epoki Renesansu. Tutaj to spędzał młody oficer niemal każdą wolną chwilę, któramu pozostawała po zajęciach służbowych i nauczaniu brata, a czas tu spędzony, jak to wnetzobaczymy, nie poszedł na marne.Dnia 7 października 1808 r. <strong>Napoleon</strong> wydał w Erfurcie uroczystą ucztę. Gośćmi jego byli:car Aleksander, królowa Westfalii, król bawarski, król wirtemberski, król saski, książęWilhelm pruski, książęta panujący z Oldenburga, Meklemburg-Schwerina i Weimaru orazksiążę prymas. W pewnej chwili rozmowa zeszła na temat złotej bulli, która do czasuutworzenia Związku Reńskiego określała liczbę i przymioty elektorów cesarza rzymskiego.Książę prymas mówił szczegółowo o tej bulli wspominając, że pochodziła ona z roku 1409.– Mam wrażenie, że Wasza Eminencja się myli – rzekł <strong>Napoleon</strong> z uśmiechem – bulla, októrej mowa, ogłoszona została w roku 1356, za panowania cesarza Karola IV.– Tak się rzecz miała w istocie, sire – odrzekł książę prymas – teraz przypominam sobie,ale skądże wie o tym Wasza Cesarska Mość?– Gdy byłem jeszcze zwyczajnym podporucznikiem artylerii... – jął opowiadać cesarz.Przy tych słowach uwidoczniło się na twarzach dostojnych gości uczucie takiegoożywienia, że opowiadający mimo woli przerwał. Rychło jednak z uśmiechem opowiadałdalej:„Gdy miałem zaszczyt być zwyczajnym podporucznikiem artylerii, służyłem przez trzylata w garnizonie Valence. Nie udzielałem się towarzysko i żyłem w zupełnym odosobnieniu.Natomiast szczęśliwy traf sprawił, że mieszkałem w pobliżu niezwykle uczonego i bardzouprzejmego księgarza. Bibliotekę jego przestudiowałem podczas tych trzech lat służby raz idrugi, i nie zapomniałem nawet tego, co nie odnosiło się do mojej specjalności. Ponadtonatura obdarzyła mnie dobrą pamięcią do cyfr i często zdarza się, że ministrom moimprzytaczam poszczególne pozycje i ogólne sumy ich najstarszych nawet rachunków”.Nie było to jednak jedyne wspomnienie <strong>Napoleon</strong>a z Valence. Do niewielu osób, które<strong>Napoleon</strong> odwiedzał w Valence, należał pan de Tardivon, opat z Saint-Ruf, którego zakonniedawno został rozwiązany. W domu jego <strong>Bonaparte</strong> poznał Karolinę de Colombier, doktórej zapałał miłością. Rodzina owej panny zamieszkiwała dworek wiejski odległy o półgodziny drogi od Valence. Młody oficer miał dostęp do domu Karoliny i często bywał tam zwizytą. Tymczasem pewien szlachcic z Delfinatu, nazwiskiem Bressieux, wystąpił jakokonkurent o rękę panny. <strong>Napoleon</strong> spostrzegł, że czas najwyższy oświadczyć się, jeśli nie masię to stać za późno. Napisał tedy do Karoliny obszerny list, w którym wyraził wszystkieuczucia, jakie wobec niej żywił, prosząc zarazem o zawiadomienie o tym rodziców. Cijednak, mając do wyboru między nie mającym żadnych widoków oficerkiem a majętnymszlachcicem, wybrali za zięcia tego ostatniego. <strong>Bonaparte</strong> dostał rekuzę w sposób możliwienajmniej drażliwy, a list jego wręczono trzeciej osobie, która go miała zwrócić <strong>Napoleon</strong>owi.Młody podporucznik odmówił przyjęcia listu. „Proszę go zachować – rzekł – będzie to kiedyśdokument mojej miłości i świadczyć będzie o czystości moich uczuć wobec panny Karoliny”.List ten rodzina przechowuje po dziś dzień. W trzy miesiące potem panna Karolinapoślubiła kawalera de Bressieux.W roku 1806 pani de Bressieux została powołana na dwór w charakterze damy dworucesarzowej-matki, jej brat został mianowany prefektem Turynu, małżonek zaś podniesiony dogodności barona i ustanowiony zarządcą lasów państwowych.Kiedy <strong>Napoleon</strong> opuścił Valence, zostawił u swego piekarza, nazwiskiem Coriol, dług wkwocie trzech franków dziesięciu sous.Młody Korsykanin przybył do Paryża równocześnie z ziomkiem swym Paolim.Konstytuanta nadała Korsyce prawo korzystania z dobrodziejstwa ustaw francuskich,Mirabeau zaś oświadczył z trybuny, iż nadeszła chwila, gdy należy powołać z powrotem dokraju zbiegłych patriotów, którzy walczyli w obronie wyspy. W ten sposób Paoli wrócił do5
ojczyzny. Stary przyjaciel ojca powitał <strong>Napoleon</strong>a jak własnego syna, młody marzyciel zaśznalazł się w obliczu swego bohatera, który dopiero co mianowany został namiestnikiem ikomendantem wojskowym wyspy.<strong>Bonaparte</strong> otrzymał urlop, który wykorzystał, aby udać się za Paolim i zobaczyć ze swąrodziną, którą opuścił przed sześciu laty. Patriotyczny generał powitany został serdecznieprzez wszystkich zwolenników niepodległości, młody oficer zaś był świadkiem triumfusławnego wygnańca. Entuzjazm był tak wielki, że jednomyślną wolą wszystkich obywateliPaoli został wyniesiony do godności komendanta Gwardii Narodowej i przewodniczącegozarządu okręgowego. Przez pewien czas Paoli pozostawał w zupełnej zgodzie z Konstytuantąparyską. Jednak wniosek księdza Charriera, który zaproponował, by Korsykę zamienić zksięciem Parmy na Piacenzę, tę zaś oddać papieżowi jako odszkodowanie za Awignon,przekonał Paolego, jak małą wagę przywiązuje Francja do posiadania jego ojczyzny. W tymczasie zdarzyło się, iż rząd angielski, który udzielił Paolemu schronienia, gdy ten byłwygnańcem, nawiązał z nowym prezydentem rokowania. Paoli sam nie taił, iż woli bardziejkonstytucję angielską od francuskiej, którą właśnie zaczęto opracowywać. Z tą chwiląrozeszły się drogi młodego oficera i sędziwego generała. <strong>Bonaparte</strong> pozostał obywatelemfrancuskim, Paoli zaś stał się znów wodzem Korsyki.Z początkiem roku 1792 <strong>Bonaparte</strong> został odwołany z powrotem do Paryża. Odnalazł tamswego dawnego kolegę z ławy szkolnej, Bourrienne'a, który powrócił właśnie z podróży przezPrusy i Polskę drogą na Wiedeń.Obaj towarzysze szkolni nie czuli się szczęśliwi. Postanowili więc dla ulżenia swej niedolidźwigać ją wspólnymi siłami. Jeden ubiegał się o stanowisko w armii, drugi chciał otrzymaćposadę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Ponieważ usiłowania wypadły niepomyślnie,zaczęli snuć plany wielkich interesów handlowych, których jednak z powodu braku kapitałunie mogli wykonać. Pewnego dnia postanowili wydzierżawić kilka domów, których budowęwłaśnie rozpoczęto na ulicy Montholon, jednak warunki stawiane przez właścicieli były takwygórowane, że obaj młodzieńcy zmuszeni byli zrezygnować z planu. Opuszczając zaśmieszkanie przedsiębiorcy budowlanego stwierdzili, iż nie tylko nie jedli jeszcze obiadu, alenawet nie mieli ani grosza w kieszeni, by móc zaspokoić głód. W tej przykrej sytuacji<strong>Napoleon</strong> widział tylko jedno wyjście: zastawił zegarek.Nadszedł tymczasem 20 czerwca, ponura przygrywka 10 sierpnia. Obaj młodzieńcyspotkali się na śniadaniu w pewnej restauracji przy ulicy Świętego Honoriusza i właśniekończyli posiłek, gdy nagle doszły ich z ulicy głośne okrzyki i wołania: „Ça ira! Niech żyjenaród! Niech żyją sankiuloci! Precz z prawem weta!”. Podeszli do okna i ujrzeli tłum złożonyz 6000-8000 ludzi, biegnący pod wodzą Santerre'a i markiza de St. Hurugues w stronęZgromadzenia Narodowego. „Chodźmy za tą kanalią” rzekł <strong>Napoleon</strong>, po czym obaj ruszylido Tuileries. Na trasie u brzegu Sekwany zatrzymali się. <strong>Napoleon</strong> oparł się o drzewo,Bourrienne usiadł na poręczy.Nie widzieli stąd co zaszło, domyślali się jednak wypadków, gdy wtem otworzyło się oknoprowadzące do ogrodu i ukazał się w nim Ludwik XVI z czerwoną czapką na głowie,nasadzoną mu końcem piki przez człowieka z tłumu.– Coglione! coglione! – mruknął w swym korsykańskim dialekcie młody oficer, który dotej chwili stał w milczeniu i głębokiej zadumie.– Co według ciebie powinien uczynić? – zapytał Bourrienne przyjaciela.– Czterysta do pięciuset ludzi zmieść armatami – odrzekł <strong>Bonaparte</strong> – reszta pierzchłabydobrowolnie.Przez cały dzień mówił tylko o tej scenie, która wywarła na nim olbrzymie wrażenie.Tak oto <strong>Napoleon</strong> ujrzał pierwsze wypadki rewolucji francuskiej, rozwijające się przedjego oczyma. Jako zwyczajny widz przeżył piekło 10 sierpnia i rzeź 2 września. Gdynastępnie wciąż jeszcze nie otrzymywał przydziału w armii, postanowił ponownie wyruszyć6
w drogę na Korsykę.Tajne układy Paolego z rządem angielskim wzięły podczas nieobecności <strong>Napoleon</strong>a takiobrót, że nie można już było mieć jakichkolwiek złudzeń co do planów starego generała.Jakoż rozmowa, którą odbył młody oficer z sędziwym powstańcem w domu gubernatoraCorte, doprowadziła do zerwania. Dawni przyjaciele rozeszli się, by spotkać się jeszcze napolu walki. Tego samego wieczoru jeden z pochlebców Paolego usiłował w jego obecnościoczerniać <strong>Napoleon</strong>a. „Zamilcz – rzekł doń generał, kładąc palce na wargach – tenmłodzieniec jest człowiekiem dzielnym i prawym”.Wkrótce Paoli jawnie rozwinął sztandar powstania. Dnia 23 czerwca 1793 r. mianowanyzostał przez stronników Anglii naczelnym wodzem i prezydentem konsulatu w Corte, a 17lipca Konwent Narodowy ogłosił go wyjętym spod'prawa. <strong>Napoleon</strong> był wtedy nieobecny wstolicy, nareszcie bowiem uzyskał tak upragniony przydział do czynnej służby. Otrzymawszyawans na komendanta Gwardii Narodowej, znalazł się na pokładzie floty admirała Trugueta.Gdy <strong>Bonaparte</strong> przybył znów na Korsykę, wyspa znajdowała się w ogniu powstania.Członkowie Konwentu Salicetti i Lacombe Saint-Michel, którzy otrzymali poleceniewykonania dekretu skierowanego przeciwko powstańcom, musieli cofnąć się do Calvi.<strong>Bonaparte</strong> pospieszył im z pomocą, usiłując wespół z nimi zaatakować Ajaccio. Atak jednakzostał odparty. Tego samego dnia w mieście wybuchł pożar, zamieniając dom rodzinyBonapartów w popiół i zgliszcza. Rychło też rząd rewolucyjny skazał Bonapartów nawieczyste wygnanie. Pożar pozbawił ich dachu nad głową, banicja zaś odebrała im ojczyznę.W tej niedoli cała nadzieja rodziny zwracała się ku <strong>Napoleon</strong>owi, ten zaś wpatrzony był weFrancję. Nieszczęsna rodzina wygnańców wsiadła na słabą łupinkę, przyszły zaś Cezar płynąłniesiony przez żagle, osłaniając skrzydłami szczęścia swoich czterech braci, z których trzemprzeznaczona była korona królewska, oraz trzy siostry, z których jedna miała otrzymaćdiadem królowej.Cała rodzina zatrzymała się w Marsylii, zwracając się o opiekę do Francji, z powodu którejzostała wygnana. Rząd wysłuchał jej prośby. Józef i Lucjan otrzymali stanowiska w zarządziearmii, Ludwik został podoficerem, <strong>Bonaparte</strong> zaś przeszedł w randze porucznika, zatem zawansem, do czwartego pułku piechoty. Rychło też awansował na kapitana drugiej kompaniitego samego korpusu, stacjonującego wówczas w Nicei.Nadszedł krwawy rok 1793. Połowa kraju walczyła przeciwko drugiej połowie, zachód ipołudnie stały w płomieniach. Lyon zdobyty został po czteromiesięcznym oblężeniu,Marsylia poddała się Konwentowi, Tulon zaś oddał swój port w ręce Anglików.Przeciwko zdradzieckiemu Tulonowi wyruszyła armia złożona z 30 000 ludzi, która podwodzą Kellermanna oblegała przedtem Lyon. Walka rozpoczęła się w wąwozach Ollioules.Generał du Tayle, który miał dowodzić artylerią, był nieobecny; generał Dammartin, jegozastępca, stał się w pierwszej potyczce niezdolny do walki. Na czele oddziałów stanął więcjego zastępca, był nim <strong>Bonaparte</strong>. W tym wypadku szczęśliwy traf przyszedł z pomocągeniuszowi, choć kto wie, czy dla geniusza przypadek nie jest przeznaczeniem.Otrzymawszy nominację, <strong>Bonaparte</strong> przedstawia się sztabowi generalnemu.Zaprowadzono go przed generała Carteaux, dumnego, od stóp do głowy wyzłoconego oficera,który zapytał <strong>Napoleon</strong>a, czym może mu służyć. Młody oficer pokazuje mu nominację,stosownie do której ma pod rozkazami generała kierować operacjami artylerii. „Artyleria –odparł butny generał – niepotrzebna nam zgoła. Dziś wieczorem zdobędziemy Tulonbagnetami, a jutro puścimy miasto z dymem”.Mimo jednak wielkiej pewności siebie, nie udało się generałowi zdobyć miasta bezuprzedniego rozpoznania. Przeczekał więc cierpliwie do następnego dnia, ale już o świciewsiadł do wozu polowego, by skontrolować wykonanie pierwszych dyspozycji do ataku.Towarzyszył mu adiutant oraz szef batalionu <strong>Bonaparte</strong>. Za namową <strong>Napoleon</strong>a generał, choćniechętnie, dał spokój bagnetom, powierzając główną rolę artylerii. Skutkiem tego sam wydał7
ozkazy, które uważał za stosowne, i przyszedł właśnie, by dopilnować zleceń i zapewnić imsukces.Zaledwie minęli wzniesienie, z których roztacza się widok na Tulon, kąpiący swe stopy wmorzu, ukrywając się wśród na wpół orientalnego ogrodu, gdy generał oraz towarzyszący mudwaj młodzi ludzie wysiedli z wozu, znikając po chwili w pobliskiej winnicy. Tutaj generałspostrzega kilka armat ustawionych za pewnego rodzaju opancerzeniem. <strong>Napoleon</strong> ogląda sięza siebie, pojęcia nie mając, co się wokoło dzieje. Generałowi wydaje się to zdziwieniemłodego szefa batalionu wcale zabawne, powiada tedy do adiutanta z uśmiechemzdradzającym pewność siebie i zadowolenie:– To są nasze baterie, nieprawdaż?– Tak jest, generale – odpowiada adiutant.– A nasz park amunicyjny?– Cztery kroki stąd.– A nasze pociski?– Rozżarza się je w najbliższej chatce.Oczom własnym nie zawierzyłby <strong>Napoleon</strong>, musi jednak dać wiarę uszom. Wprawnymwzrokiem artylerzysty odmierza młody oficer przestrzeń i dochodzi do przekonania, żebateria oddalona jest od miasta o co najmniej półtorej godziny. Zrazu <strong>Napoleon</strong> przypuszczał,że generał chce wypróbować swego młodego szefa batalionu, jednak powaga, z jaką Carteauxw dalszym ciągu traktuje swe zarządzenia, nie pozostawia żadnych wątpliwości. Rzuca tedyostrożnie uwagę na temat odległości, wyrażając obawę, że rozżarzone pociski nie dosięgnąmiasta.– Naprawdę tak sądzisz? – zapytał Carteaux.– Obawiam się o to, generale – odparł <strong>Bonaparte</strong>. – Zresztą można by przecież, nieużywając żarzących pocisków, wypróbować nie rozgrzanymi, by zmierzyć odległość strzału”.Pomysł podoba się generałowi, każe tedy nabić armatę i wystrzelić. I podczas gdy generałobserwuje mury miasta, by sprawdzić na nich skutki strzału, <strong>Napoleon</strong> wskazuje mu kulę wodległości niespełna tysiąca kroków, jak uderza w drzewa oliwne, powoduje bruzdy na ziemi,odbija się i podskakuje, tracąc siłę, przeleciawszy zaledwie trzecią część przestrzeniobliczonej przez generała.Dowód był aż nadto przekonywający. Carteaux jednak nie chciał dać za wygraną i rzekł:„To ci arystokraci marsylscy zepsuli proch”.Skoro jednak pociski nie niosą dalej, trzeba się uciec do innych środków. Wszyscy trzejwracają do głównej kwatery, gdzie <strong>Napoleon</strong> każe podać plan Tulonu, rozwija go na stole i,rozważywszy przez chwilę położenie miasta i różnych miejsc obronnych, wskazuje nadopiero co wybudowany przez Anglików szaniec, oświadczając ze zdecydowaną zwięzłościągeniusza: – „Tu jest Tulon”.Carteaux jednak, który nie mógł nadążyć za biegiem myśli <strong>Napoleon</strong>a, wziął jego uwagędosłownie i zwracając się do swego adiutanta rzekł:„Zdaje mi się, że «kapitan Armata» niezbyt jest mocny w geografii”.Był to pierwszy przydomek <strong>Bonaparte</strong>go. Zobaczymy potem, wśród jakich okolicznościprzezwano go „małym kapralem”.W tej chwili do namiotu wszedł deputowany Gasparin, o którym <strong>Napoleon</strong> słyszał, że jestnie tylko szczerym, szlachetnym i dzielnym patriotą, ale także rozumnym i mądrymczłowiekiem. Szef batalionu podchodzi wprost do niego ze słowami:– Przedstawicielu ludu, jestem szefem batalionu artylerii. Wskutek nieobecności generaładu Tayle i ponieważ generał Dammartin jest ranny, broń ta pozostaje pod moimdowództwem. Żądam, by nikt poza mną do sprawy się nie mieszał, w przeciwnym razie nieręczę za nic.– O – zawołał ze zdziwieniem deputowany – kimże to jesteś, by za cokolwiek ręczyć? –8
Zdumiony był, że młodzieniec dwudziestotrzyletni przemawia do niego takim tonem i z takąpewnością siebie.– Kim jestem – odparł <strong>Napoleon</strong>, prowadząc go do kąta i mówiąc szeptem – jestemczłowiekiem, który się zna na rzeczy, a dostał się pod komendę ludzi, którzy o niczym niemają pojęcia. Proszę zapytać generała o jego plan bitwy, a zobaczycie obywatelu, czy mamsłuszność, czy jej nie mam.Młody oficer przemawiał z takim przekonaniem, że Gasparin nie wahał się ani przezchwilę.– Generale – rzekł, zbliżając się do Carteaux – przedstawiciele ludu życzą sobie, abyś wciągu trzech dni przedłożył swój plan bitwy.– Wystarczy, że zaczekasz trzy minuty, a dam ci go – odrzekł Carteaux.Generał usiadł, wziął do ręki pióro, po czym na małym świstku papieru napisał ówosławiony plan strategiczny, który stał się swego rodzaju wzorem, a który brzmiał, jaknastępuje:„Dowódca artylerii będzie przez trzy dni bombardował Tulon, po czym trzema kolumnamizaatakuję miasto i zdobędę je.Carteaux”Plan ten wysłano do Paryża i wręczono komisji strategicznej, która orzekła, że jest onraczej humorystyczny aniżeli wojskowy. W rezultacie Carteaux został odwołany, na jegomiejsce zaś wysłano Dugommiera.Przybywszy na pozycje, przekonał się nowy dowódca, że jego szef batalionu wydał jużwszystkie zarządzenia. Chodziło w tym wypadku o oblężenie, przy którym przemoc i odwaganie miałyby żadnego zastosowania; armaty i taktyka musiały wpierw oczyścić pole. Nie byłoteż ani jednego punktu na wybrzeżu, na którym by nie przystąpiła do dzieła artyleria. Armatygrzmiały zewsząd na kształt olbrzymiej burzy, której błyskawice się krzyżują, grzmiały zeszczytów gór, z wysokich murów, grzmiały od strony równiny i morza. Zdawało się, jakgdyby nawałnica i wulkan zjednoczyły swe wszystkie moce.Ogólny atak rozpoczął się 16 grudnia i odtąd oblężenie przeszło w nieustanny szturm.Nazajutrz rano zdobyli nasi forty Pas-de-Leidet i Croix-Faron, w południe wypędzilisprzymierzonych z szańca Saint André, wreszcie pod wieczór wtargnęli republikanie wblasku błyskawic, burzy i armat do szańców angielskich. Trafiony bagnetem w kolano,<strong>Napoleon</strong>, osiągnąwszy swój cel, czuł się już panem miasta i rzekł do generała Dugommiera,wyczerpanego utratą krwi po ranach odniesionych w ramię i nogę:– Wypocznijcie, generale, zdobyliśmy właśnie Tulon, pojutrze będzie się generał mógłwyspać.Już 18 grudnia padły dalsze forty l'Eguilette i Balagnier, po czym można było skierowaćbaterie na Tulon. Gdy wojska sprzymierzone ujrzały płonące domy w mieście i usłyszałyświst kul przelatujących nad ulicami, powstały kłótnie w ich obozie. Nagle wojska oblężniczeujrzały pożar w kilku punktach miasta, których nie bombardowano. To Anglicy,zdecydowawszy się na opuszczenie Tulonu, podpalili arsenał, magazyny marynarki orazokręty francuskie, których nie zdołali z sobą zabrać. Na widok płomieni podnosi się zewsządokrzyk wściekłości. Cała armia domaga się szturmu. Ale już jest za późno. Anglicy zaczynająwsiadać na okręty w ogniu naszych baterii, pozostawiając na łaskę losu tych, którzy zdradziliim Francję, teraz zaś w dowód wdzięczności zostali z kolei przez nich zdradzeni. Tymczasemnoc zapada. Płomienie, które w kilku punktach miasta wystrzeliły wysoko w górę, gasnąnagle wśród głośnego syku. To galernicy zerwali kajdany, którymi byli przykuci, i teraz gasząwzniecony przez Anglików pożar.Nazajutrz, 19 grudnia wojska republikańskie wkroczyły do miasta, wieczorem zaś, zgodniez przepowiednią <strong>Napoleon</strong>a, generał Dugommier ułożył się do snu w Tulonie.Generał nie zapomniał zasług młodego szefa batalionu. W dwanaście dni po zdobyciu9
miasta, <strong>Napoleon</strong> otrzymał nominację na generała brygady. Odtąd przechodzi do historii iprzetrwa w niej już po wieczne czasy.A teraz szybkimi krokami towarzyszyć będziemy <strong>Bonaparte</strong>mu w dalszej drodze jegożycia, którą przebył jako generał, konsul, cesarz i wygnaniec. Gdy go potem ujrzymy, nibyświecący meteor, na chwilę jeszcze w blasku tronu, pójdziemy za nim na wyspę daleką, gdziezakończył życie, tak jak znaleźliśmy go na owej wyspie, na której przyszedł na świat.10
GENERAŁ BONAPARTEWidzieliśmy, że za wybitne zasługi, położone dla republiki przy zdobyciu Tulonu,awansował <strong>Napoleon</strong> na generała artylerii w armii nicejskiej. W Nicei młodego generałałączyły bliskie stosunki z młodszym Robespierrem, który przy tej armii zajmował stanowiskodeputowanego ludu. Odwołany na krótko przed 9 termidora z powrotem do Paryża,Robespierre daremnie starał się wpłynąć na <strong>Napoleon</strong>a, by ten poszedł za nim do stolicy.<strong>Napoleon</strong> stanowczo odmówił. Jeszcze nie wybiła jego godzina.Zatrzymywał go także inny wzgląd, i miałżeby to znowu być przypadek, który roztoczyłswe opiekuńcze skrzydła nad geniuszem? Tym razem szczęśliwy traf ucieleśnił się w piękneji młodej małżonce posła, przedstawiciela ludu, która towarzyszyła mężowi w jego urzędowejpodróży do Nicei. <strong>Napoleon</strong> żywił wobec niej uczucia głębokiej sympatii, której dowodydawał na sposób prawdziwie wojowniczy. Razu pewnego, na przechadzce w pobliżu Col diTenda, młody generał zapragnął dać swej pięknej towarzyszce widowisko miniaturowejbitwy. Nakazał tedy posterunkom wszcząć utarczkę. Dwunastu ludzi padło ofiarą tejrozrywki, a <strong>Napoleon</strong>, będąc już na Wyspie Świętej Heleny, nieraz przyznawał, że tychdwunastu ludzi zabitych bez istotnej przyczyny, tylko z czystego kaprysu, sprawia mu dalekowiększe wyrzuty sumienia, aniżeli śmierć 600 000 żołnierzy, których kości pozostawił wlodowych stepach Rosji.Tymczasem reprezentanci ludu przy armii włoskiej powzięli decyzję, której mocą generał<strong>Bonaparte</strong> miał się udać do Genui, by w porozumieniu z przedstawicielami republikifrancuskiej prowadzić układy z rządem genueńskim.Gdy <strong>Napoleon</strong> spełniał powierzoną mu misję, Robespierre został stracony na szafocie, wmiejsce zaś terrorystycznego reprezentanta ludu objęli władzę Albitte i Salicetti. Ci dwaj,przybywszy do Barcelonetty, powzięli następującą uchwałę – miała to być podzięka dlawracającego <strong>Napoleon</strong>a – którą ogłosili wszem i wobec:„Zważywszy, że generał <strong>Bonaparte</strong>, głównodowodzący artylerii w armii włoskiej, nadużyłzaufania przedstawicieli ludu swoim podejrzanym zachowaniem się, a szczególnie ostatniąpodróżą do Genui, postanawiamy, iż:Generał brygady <strong>Bonaparte</strong> zostaje aż do odwołania usunięty ze swego stanowiska. Podosobistą odpowiedzialnością generała głównodowodzącego wspomnianej armii należy gouwięzić i pod silną strażą sprowadzić do Paryża, gdzie stanąć ma przed wydziałembezpieczeństwa kraju.Albitte, Salicetti, Laporte”.Uchwałę wykonano i <strong>Bonaparte</strong> został osadzony w więzieniu w Nicei, gdzie pozostałprzez 14 dni, po czym decyzją tych samych ludzi odzyskał wolność.<strong>Napoleon</strong> uniknął niebezpieczeństwa po to tylko, by go spotkać miała inna przykrość.Termidor przyniósł z sobą gruntowne zmiany w komisjach Konwentu. Pewien stary kapitan,nazwiskiem Aubry, stanął na czele komisji, a pierwszą jego czynnością był nowy planorganizacji armii, w którym sam sobie nadał rangę generała artylerii. Co się tyczy <strong>Napoleon</strong>a,nadano mu jako zadośćuczynienie za odebrane stanowisko generała artylerii – stopień11
generała piechoty w Wandei. Uważając jednak teren wojny domowej w małym zakątkuFrancji za zbyt ciasny dla swej ambicji, odmówił przyjęcia nadanego mu stanowiska. Wrezultacie został mocą uchwały komisji Konwentu skreślony z listy czynnych oficerów.Zbyt już uważał się <strong>Napoleon</strong> za człowieka, którego we Francji nikt nie zdoła zastąpić, bygo ta niesprawiedliwość nie miała głęboko urazić. Choć nie osiągnął jeszcze w życiu tychwyżyn, z których roztacza się widok na cały horyzont, który należało jeszcze przebiec, tojednak żywił już na to niejakie nadzieje, nie mając jeszcze pewności. Nadzieje te obecnierozwiały się. On, który przewidywał w sobie tyle możliwości i tyle geniuszu, widział się terazskazany na długą, jeśli nie wieczną bezczynność, i to w okresie, w którym każdy kto szedłnaprzód, osiągał swój cel!Na razie wynajął pokój w domu przy ulicy Mail, sprzedał za 6000 franków swe konie ipowóz i z tą niewielką sumką pieniędzy postanowił osiąść na wsi. Wzmożona siła wyobraźniłatwo czyni przeskok z jednej skrajności w drugą. Wygnany z obozu wojennego, nie widział<strong>Napoleon</strong> przed sobą nic ponad życie na wsi. Nie mogąc być Cezarem, zamierzał zostaćCyncynatem.W tej sytuacji przyszło mu znowu na myśl miasteczko Valence, gdzie nie znany nikomuprzeżył tak szczęśliwie trzy lata. Tam to skierował swe kroki w towarzystwie brata Józefa,który wracał do Marsylii. W pobliżu Montélimar obaj wędrowcy zatrzymali się. <strong>Bonaparte</strong>muspodobało się położenie i klimat miejsca, zapytał tedy, czy nie można by w okolicy nabyćskromnego mająteczku ziemskiego. Ludzie odsyłają go do pana Grassona, bardzo uprzejmegoadwokata, u którego obaj bracia oglądają niewielką posiadłość, nazwaną „Beauserret”, którejsama nazwa – „Piękna siedziba” – świadczyła już o uroczym położeniu miejsca. Posiadłość taspodobała się <strong>Napoleon</strong>owi i jego bratu, obawiali się jedynie, czy cena nie będzie zbytwygórowana z uwagi na rozmiary i dobry stan majątku. Wreszcie zdobywają się na odwagę,by zapytać o cenę.– Trzydzieści tysięcy franków.Jakby za darmo!<strong>Napoleon</strong> i Józef wracają do Montelimar, gdzie odbywają naradę. Niewielka sumka, którąrazem posiadali, pozwala im na ulokowanie jej w tę przyszłą posiadłość, wyrażają tedy natrzeci dzień swą decyzję. Chcą jeszcze na miejscu dobić targu, tak im się „Beauserret”spodobało. Pan Grasson oprowadza ich na nowo po majątku. Obaj oglądają posiadłośćjeszcze dokładniej aniżeli za pierwszym razem. Nagle, zdziwiony niepomiernie, że za takpiękny majątek ziemski żąda się tak niewiele, <strong>Napoleon</strong> zwraca się do właściciela zzapytaniem, czy nie ma jakiejś szczególnej przyczyny sprawiającej, że cena jest tak niska.– Owszem – odpowiedział pan Grasson – dla panów jednak nie ma ona żadnego znaczenia.– Mimo to – odrzekł <strong>Bonaparte</strong> – chciałbym ją znać.– W majątku tym popełniono morderstwo.– Kto dokonał mordu?– Syn zabił ojca.– Ojcobójstwo! – wykrzyknął <strong>Bonaparte</strong>, blednąc z przerażenia – uciekajmy stąd czymprędzej, Józefie!Po czym, chwytając brata za ramię, wybiegł jak oparzony z domu, wsiadł z powrotem dopowozu, a przybywszy do Montélimar zażądał koni i szybko odjechał do Paryża, podczas gdyJózef ruszył w dalszą drogę do Marsylii.Brat <strong>Napoleon</strong>a udał się tam, by poślubić córkę bogatego kupca, nazwiskiem Clary, którypóźniej stał się także teściem Bernadotte'a.Natomiast <strong>Bonaparte</strong>, którego losy zawiodły do Paryża, tego wielkiego ośrodka wydarzeń,rozpoczął w stolicy na nowo życie samotne i skryte, co mu przyszło z ogromnym trudem.Ponieważ bezczynność stała się nieznośna, wystąpił wobec rządu z pisemnym memoriałem, wktórym rozwinął myśl, iż w chwili, gdy cesarzowa Rosji zacieśniła przymierze z Austrią, w12
interesie Francji leży wzmożenie siły militarnej państwa tureckiego. Wychodząc z tegozałożenia, <strong>Napoleon</strong> oświadczył rządowi gotowość udania się z sześciu lub siedmiu oficeramiróżnych gatunków broni do Konstantynopola, aby wedle zasad wojskowych wyćwiczyćliczną i dzielną, lecz niezdyscyplinowaną armię sułtana.Rząd nie uznał nawet za stosowne odpowiedzieć na memoriał, <strong>Napoleon</strong> więc musiałpozostać w Paryżu. Jakie by to skutki spowodowało dla historii świata, gdyby któryś zczłonków rządu umieścił na końcu tego memoriału jedno słowo: „Uwzględnione” – Bógjeden raczy wiedzieć.Tymczasem została uchwalona konstytucja roku III. Twórcy jej postanowili, aby dwietrzecie członków Konwentu Narodowego przeszło do nowych ciał ustawodawczych. Obaliłoto do reszty nadzieje partii przeciwnej, która przy całkowitych, nowych wyborachspodziewała się przeprowadzić inną większość, odpowiadającą jej zapatrywaniom. Opozycjata cieszyła się poparciem przeważającej części paryskich sekcji, które oświadczyły, iż tylkopod tym warunkiem przyjmą nową konstytucję, że przepis o ponownym wyborze dwóchtrzecich zostanie cofnięty.Konwent jednak trwał przy swej pierwotnej uchwale. Wśród sekcji podniosło sięszemranie, a 25 września doszło do pierwszych zaburzeń.Dnia 4 października sytuacja stała się tak dalece groźna, że Konwent doszedł doprzekonania, iż najwyższa pora bronić swej pozycji. Wysłano więc do głównodowodzącegoarmii alpejskiej generała Aleksandra Dumasa, 2 bawiącego wówczas na urlopie, pisemnyrozkaz, by natychmiast przybył do Paryża i objął komendę sił zbrojnych. Zanim jednak pismodoszło do rąk generała Dumasa, sytuacja z godziny na godzinę stawała się groźniejsza i niebyło mowy o czekaniu na jego przybycie. Wobec tego w ciągu nocy członek KonwentuBarras został mianowany głównodowodzącym armią wewnątrz kraju. Nowemu dowódcypotrzebny był pomocnik, upatrzył sobie tedy – <strong>Napoleon</strong>a.Jak widać, los uśmiechnął się nareszcie do niego, a godzina przyszłości, która, jakpowiadają, zawsze musi raz przynajmniej człowiekowi zaświtać, wybiła teraz właśnie dla<strong>Napoleon</strong>a. Dnia 13 vendemiaire'a grzmiały już w stolicy armaty.Sekcje, które <strong>Napoleon</strong> rozgromił, nadały mu przydomek „kartaczowiec”, Konwent zaś,który ocalił, mianował go dowódcą armii włoskiej.Ów wielki dzień jednak miał wywrzeć wpływ nie tylko na karierę polityczną <strong>Napoleon</strong>a.Również i w życiu prywatnym zwycięskiego wodza miała dokonać się zmiana. A stało się tow sposób następujący. Rozbrojenie sekcji przeprowadzone było z całą surowością, jak tegozresztą wymagały okoliczności. Pewnego dnia do sztabu generalnego wywalczył sobie dostępmały chłopiec, liczący najwyżej dziesięć-dwanaście lat. Błagał on generała <strong>Bonaparte</strong>, bypolecił zwrócić mu szablę swego ojca, który był generałem republiki. Wzruszony prośbąchłopca, <strong>Napoleon</strong> rozkazał odszukać szablę i zwrócić ją dziecku.Na widok drogiej mu, a uważanej za straconą broni ojcowskiej, dziecko ucałowałorękojeść szabli, której dotykała dłoń ojca. <strong>Napoleon</strong>owi przypadła do serca ta niezwykłamiłość synowska, okazał tedy dziecku tyle życzliwości, że matka chłopca poczuła się doobowiązku złożyć nazajutrz generałowi wizytę dziękczynną.Chłopcem owym był – Eugeniusz, matką zaś – Józefina, wdowa po generale deBeauharnais, z którą <strong>Napoleon</strong> wziął 9 marca 1796 r. ślub cywilny, uzyskawszy dwa dniprzedtem, na wniosek Carnota, nominację na głównodowodzącego armii włoskiej.Dnia 12 marca 1796 r. <strong>Napoleon</strong> wyjechał do swej armii. W powozie miał 2000 luidorów– było to wszystko, co mógł zebrać, dodawszy do swego i przyjaciół majątku subsydiaotrzymane od Dyrektoriatu. Z sumą tą wyrusza na podbój Włoch. Wynosiła ona siódmą częśćpieniędzy, które zabrał Aleksander Wielki podejmując wyprawę do Indii.Przybywszy do Nicei, zastał armię pozbawioną amunicji, środków żywności, odzieży i2 Ojciec autora książki, pisarza Aleksandra Dumasa (przyp. Red.).13
dyscypliny. W kwaterze głównej rozkazał wypłacić wszystkim generałom po cztery luidory,aby mieli się za co wyekwipować i uzbroić, po czym wskazując dłonią na ziemię włoską,rzekł do żołnierzy:– Towarzysze broni, wśród tych oto skał odczuwacie niedostatek wszystkiego, co wampotrzebne. Spójrzcie na żyzne równiny rozciągające się u stóp waszych. Będą one należały dowas. Ruszajmy na ich zdobycie!Była to mniej więcej ta sama mowa, którą przed dziewiętnastu wiekami wypowiedział doswoich żołnierzy Hannibal. Odtąd szedł w te strony tylko jeden człowiek, który był godnyzająć miejsce obok Hannibala i <strong>Napoleon</strong>a – Cezar!Żołnierze, do których <strong>Napoleon</strong> skierował owe pamiętne słowa, byli niedobitkami armiibroniącej się z wielkim trudem od dwóch lat wśród nagich skał wybrzeża genueńskiego przednaporem wroga, którego armia, licząca 200 000 ludzi, złożona była z najlepszych wojskAustrii i królestwa Sardynii. Tę oto armię zaatakował <strong>Napoleon</strong>, mając zaledwie 30 000 ludzi,i w ciągu jedenastu dni pobił ją pięciokrotnie. Austriacy zostali oderwani od wojsk Piemontu,Provera wzięty do niewoli, król Sardynii zaś został zmuszony do podpisania w swej własnejstolicy aktu kapitulacji.Następnie <strong>Napoleon</strong> posuwa się ku górnej Italii. Dziesiątego maja wojska francuskie podosobistym brawurowym kierownictwem <strong>Napoleon</strong>a forsują przejście rzeki Padu. Austriackastraż tylna rzuca się do ucieczki. Z kolei poddaje się Padwa, otwiera swe podwoje pałacmediolański, król Sardynii podpisuje układ pokojowy, a śladem jego idą książęta Parmy iModeny.Przy zawarciu układu z księciem Modeny <strong>Napoleon</strong> złożył pierwszy dowód swejbezinteresowności, odmawiając przyjęcia czterech milionów w złocie, zaofiarowanych mu wimieniu swego brata przez komendanta d'Este, mimo nalegań komisarza rządu przy armiifrancuskiej, by pieniądze te przyjął.W tej wyprawie wojennej <strong>Napoleon</strong> otrzymał przydomek, który rychło zdobyłpopularność, a który w roku 1815 otworzył <strong>Bonaparte</strong>mu podwoje Francji. Stało się to przynastępującej okazji. Kiedy <strong>Napoleon</strong> objął naczelne dowództwo armii, wielki podziwweteranów i starych wiarusów budził młody wiek generała. Postanowili tedy sami nadawaćwodzowi niższe stopnie wojskowe, których, jak sądzili, rząd mu nie nadał. Po każdej więcbitwie zbierali się na naradę i nadawali mu za każdym razem wyższy stopień, a gdy powracałdo domu, witali go najstarsi spośród wiarusów, wymieniając jego nową szarżę. W taki tosposób <strong>Napoleon</strong> został mianowany po bitwie pod Lodi kapralem, i stąd jego przydomek„mały kapral”, który mu już pozostał na wieczne czasy.W czasie gdy <strong>Napoleon</strong> dokonywał w górnych Włoszech wiekopomnych czynów,powstawały na jego skinienie nowe państwa. Tworzy Republikę Cispadańską iTranspadańską, Anglików wypędza z Korsyki, Genua, Wenecja i Rzym pokonane są tak, iżpodnieść się nie mogą.Tymczasem nadciąga nowa armia cesarska pod rozkazami Alvinczy'ego, wskutek czego<strong>Napoleon</strong> zmuszony jest przerwać tworzenie nowego porządku politycznego. Jakaś siłafatalna kładzie u stóp <strong>Napoleon</strong>a i tego przeciwnika. Alvinczy popełnia ten sam błąd co jegopoprzednicy. Dzieli mianowicie swoją armię na dwa korpusy: jeden, w sile 30 000 ludzi, mapod jego dowództwem przejść przez okolice Werony i odzyskać Mantuę, drugi zaś, złożony z25 000 ludzi, ma pod komendą Quosdanovicha rozwinąć się nad Adygą. <strong>Bonaparte</strong>podejmuje marsz przeciwko Alvinczy'emu, którego dosięga pod Arcole. Dnia 15 listopadaprzeciwstawia mu się w pobliżu tej wioski nad rzeczką Alpone kilka batalionów wojskchorwackich, siedmiogrodzkich i wołoskich, usiłując utrzymać tamtejszy most do nadejściaposiłków. Dla Francuzów niezmierne znaczenie ma sforsowanie przejścia, zanim one nadejdą,jednak morderczy ogień przeciwnika udaremnia wszelkie ataki. W tej sytuacji <strong>Napoleon</strong>,chwytając sztandar bojowy w dłonie, sam staje ze sztabem na czele oddziałów i rzuca się14
naprzód, na most. Ale i ten atak jest daremny. U boku generała pada jego adiutant, kilkuinnych oficerów zostaje rannych, a wreszcie kontratak Austriaków wprowadza zamieszanie wszeregi francuskie. Uciekające wojska porywają z sobą swego wodza, który grzęźnie wmoczarach i z trudem tylko wyratowany zostaje z niebezpieczeństwa.Dnia 16 i 17 listopada rozpoczyna się właściwa bitwa przeciwko całej armii Alvinczy'ego.<strong>Bonaparte</strong> nie puszcza go, zanim Austriacy nie pozostawią 500 trupów na pobojowisku izanim nie zabierze im 8000 jeńców i 30 armat. Potem dopiero rozprawia się z armiąQuosdanovicha. Wówczas z rezerw nadreńskich na pomoc wojskom austriackim wyruszanowa armia pod wodzą księcia Karola.Żaden cios nie ma być Austriakom oszczędzony. Klęski generałów austriackich musządosięgnąć tronu. Dnia l0 marca 1797 r. książę Karol zostaje pobity podczas przejścia przezTagliamento, które to zwycięstwo otwiera przed nami państewko Wenecji i wąwozy tyrolskie.Francuzi idą naprzód, w marszu szturmowym na otwarte już drogi, odnoszą zwycięstwo podLavis, Trasmis i Clausen, wkraczają do Triestu, zajmują Tarviso, Gradiskę i Villach, bywreszcie utorować sobie drogę prowadzącą do zdobycia stolicy. Zbliżają się do Wiednia naodległość 30 godzin marszu.W tym miejscu <strong>Bonaparte</strong> zatrzymuje się, by oczekiwać delegatów do rokowań. Zaledwierok minął, odkąd opuścił Niceę, a w tym czasie zniszczył sześć armii, zajął Alessandrię,Turyn, Mediolan i Mantuę, umocował trójkolorowy sztandar na szczytach Alp. Wokoło niegoi u jego boku zaczynają już rozsiewać blaski także i inne nazwiska: Masséna, Augereau,Joubert, Marmont, Berthier. Tworzy się konstelacja gwiazd, planety krążą dookoła swegosłońca, niebo cesarstwa okrywa się gwiazdami!<strong>Napoleon</strong> nie łudził się; rychło nadchodzą delegaci celem wszczęcia rokowań. Jakomiejsce układów wybrano Leoben. Pełnomocnictwa Dyrektoriatu nie były już potrzebne<strong>Napoleon</strong>owi. On prowadził wojnę, on też zawrze pokój. „W tym stanie rzeczy nawetrokowania z cesarzem są operacją wojskową”. Ale operacja ta zaczyna się zbytnioprzedłużać, otaczają ją jakby pierścieniem i udaremniają wszelkie możliwe sztuczki i forteledyplomatyczne. Nadchodzi wreszcie dzień, gdy lew nie może dłużej wysiedzieć spokojnie wsieci. Nagle, wśród zawiłych rokowań, wpada do sali obrad, chwyta wspaniały serwisporcelanowy, rozbija go w drobne kawałki i rozdeptuje stopami. Następnie woła dodelegatów:„Tak też was wszystkich pogruchotam, bo na nic innego nie zasługujecie”. Dyplomacistają się uleglejsi. Nareszcie odczytują układ pokojowy. W artykule pierwszym cesarzaustriacki oświadcza, iż uznaje republikę francuską. „Skreślcie ten artykuł – woła <strong>Bonaparte</strong> –republika francuska jest jakby słońcem na firmamencie, tylko ślepcy nie dostrzegają jejblasku”.Tak to <strong>Bonaparte</strong> w 27 roku życia dzierży w jednej ręce miecz, którym rozbija państwa naczęści, w drugiej zaś wagę, na której ważą się losy królów. Choć Dyrektoriat dalej wyznaczamu drogę, którą ma postępować, on idzie własną. Jakkolwiek sam jeszcze nie rozkazuje, tojednak przynajmniej już nie musi słuchać rozkazów. Pisze mu Dyrektoriat, iżby pamiętał, żeWurmser jest emigrantem, gdy jednak wpada on w ręce <strong>Napoleon</strong>a, ten okazuje mu wszystkiewzględy należące się z tytułu jego nieszczęścia i podeszłego wieku. Dyrektoriat używaobelżywych słów, gdy mowa o papieżu, <strong>Bonaparte</strong> zwraca się doń zawsze z uszanowaniem,nigdy go inaczej nie nazywając jak Ojcem Świętym. Dyrektoriat deportuje i znieważakapłanów, <strong>Bonaparte</strong> rozkazuje swej armii, iż należy ich poważać jak braci i czcić jako sługiboże. Dyrektoriat wreszcie usiłuje wyplenić doszczętnie arystokrację, <strong>Bonaparte</strong> zaś, będąc wGenui, pisze do demokratów list z naganą z powodu prześladowań szlachty nadmieniając, żemuszą uszanować posąg Dorii, jeśli nie chcą utracić jego poważania.Dnia 15 vendémiaire'a roku VI (17 października 1797 r.) zawarty zostaje pokój wCampoformio. Dnia 15 frimaire'a tego samego roku (5 grudnia 1797 r.) <strong>Napoleon</strong> wraca do15
Paryża.<strong>Bonaparte</strong> widział kres swojej kariery wojskowej wraz z nadejściem pokoju. Ponieważ niemógł trwać w bezczynności, zmierzał do objęcia stanowiska po jednym z dwu ustępującychdyrektorów. Na nieszczęście liczył dopiero 28 lat, nominacja jego byłaby więc zbyt rażącym iw zbyt krótkim czasie dokonanym pogwałceniem konstytucji z roku III, by odważono sięwystąpić z takim projektem. Tak więc <strong>Napoleon</strong> wrócił do swego domku przy ulicyChantereine, gdzie zmagał się z pomysłami swego geniuszu, nade wszystko zaś znajstraszliwszym wrogiem, z jakim kiedykolwiek miał walczyć – z zapomnieniem.„W Paryżu – myślał sobie – nic nie zachowuje się w pamięci. Jeśli długo jeszcze pozostanębezczynny, jestem stracony. W tym wielkim Babilonie jedna sława pochłania drugą,wystarczy, że trzy razy uznają mnie godnym obserwowania w teatrze, by potem się już zamną nie oglądać”.Dlatego, czekając na lepsze czasy, dał się na razie wybrać członkiem Instytutu.Wreszcie 29 stycznia 1798 r. <strong>Napoleon</strong> zwraca się do swego zaufanego sekretarza:„Bourrienne, nie mogę tutaj dłużej pozostać, nic tu nie mam do roboty. Czuję doskonale, żejeśli zostanę, będzie wkrótce po mnie. Tutaj wszystko się zużywa, nie posiadam już sławy. Tamała Europa nie daje żadnych możliwości, nasz kontynent jest małym kretowiskiem. Tylkona Wschodzie bywały wielkie mocarstwa i wielkie rewolucje. Na Wschód, gdzie żyje 600milionów ludzi, tam prowadzi moja droga. Wszyscy wielcy i sławą okryci mężowie stamtądpochodzili”.Ambicja jednak nakazuje mu prześcignąć wielkich i sławnych ludzi. W swymdotychczasowym życiu zdziałał już więcej od Hannibala, teraz pragnie, by czyny jegodorównywały czynom Aleksandra i Cezara razem wziętym. Na piramidach, gdzie wyryte sąich imiona, nie może zabraknąć jego imienia.Dnia 12 kwietnia 1798 r. <strong>Napoleon</strong> zostaje mianowany głównodowodzącym armii naWschodzie. W połowie maja wsiada na okręt.Malta pierwsza nawinęła się po drodze. <strong>Bonaparte</strong> zdobywa ją bez trudu, by już l lipca1798 r. wylądować w Egipcie, w pobliżu twierdzy Marabu, niedaleko Aleksandrii.Gdy wieść o tym doszła do Murad-beja, którego wróg starał się upolować niby lwa wjaskini, otoczył się on swymi Mamelukami, wysyłając w dół Nilu uzbrojoną flotyllę, której nabrzegach towarzyszył korpus jeźdźców w sile 12-15 tysięcy ludzi. Z konnicą tą zetknął sięDesaix, dowodzący naszą przednią strażą, 14 lipca w pobliżu wioski Minieh Salam. Od czasuwojen krzyżowych po raz pierwszy stanęły naprzeciwko siebie świat Wschodu i Zachodu.Pierwszy atak wojsk Murada rozbił się o nasze czworoboki. Jak stada spłoszonych ptakówrzuciły się oddziały egipskie do ucieczki, otaczając bataliony nasze pierścieniemzniekształconych ciał ludzkich i końskich. Wyleciały hen, daleko, by, zwarte na nowo, nowyprzypuścić atak, który jednak – tak jak poprzedni – był daremny.Raz jeszcze skupiła się konnica Murada. Zamiast jednak znów rzucić się na naszeoddziały, skierowała się ku pustyni, aż znikła na horyzoncie w kurzawie piasków.W Gizeh dowiaduje się Murad o klęsce z 14 lipca. Tego samego dnia wysyła gońców doSaidu, do Fayum, na pustynię. Bejowie, szejkowie, Mamelulcy – zewsząd zwołanowszystkich do walki ze wspólnym wrogiem. Każdy musiał przybyć na koniu, w pełnymuzbrojeniu – i już po trzech dniach Murad skupił dokoła siebie 6000 jeźdźców.Cała ta gromada, która pospieszyła posłuszna wezwaniu wodza, rozłożyła się obozem wnieładzie nad brzegami Nilu, w obliczu Kairu i piramid, między wioską Embabeh, o którąwspierało się prawe skrzydło, a Gizeh, ulubioną siedzibą Murada, gdzie wysunęło się leweskrzydło. Murad rozbił namiot pod olbrzymim drzewem morwowym, w którego cieniu mogłosię schronić 50 jeźdźców, oczekiwał armii francuskiej, uporządkowawszy wpierw nieco sweszeregi. Dnia 21 lipca nad ranem Murad usłyszał głośne krzyki, to armia francuska witałapiramidy!16
O godzinie szóstej rano Francuzi i Mamelucy stanęli naprzeciw siebie, oko w oko.Trzeba uprzytomnić sobie owo pole bitwy! Było to samo pole, które obrał Kambyzes,również zdobywca, by rozgromić Egipcjan. Od tego czasu upłynęło dwa tysiące czterysta lat.Nil i piramidy przetrwały i tylko granitowy sfinks, któremu Persowie zniekształcili oblicze,sterczał z piasku już tylko swą olbrzymią głową. Kolos, o którym wspomina Herodot,pogrążył się w ziemi. Przestało istnieć miast Memfis, powstał zaś Kair. Wszystkie tewspomnienia unosiły się żywo przed oczami dowódców francuskich, a niewyraźnie przedoczami żołnierzy, na kształt owych nieznanych ptaków, które ongiś ulatywały nad polamibitew, niosąc przepowiednię zwycięstwa.Tej samej nocy po zwycięskiej bitwie, <strong>Napoleon</strong> zasnął w Gizeh, by na trzeci dzieńwkroczyć do Kairu.Zaledwie znalazł się w Kairze, zaczął marzyć nie tylko o skolonizowaniu dopiero cozdobytego kraju, ale także o podboju Indii. Wysyła tedy do Dyrektoriatu pismo, w którymdomaga się przysłania posiłków, broni, materiałów wojennych, chirurgów, aptekarzy,medyków, odlewaczy metali, destylatorów, ogrodników, aktorów, kramarzy, którzy byludności sprzedawali marionetki, a wreszcie pięćdziesięciu Francuzek. Do Tipu Sahiba ślegońca, proponując mu przymierze przeciwko Anglikom. Następnie pełen radosnych nadzieiprzystępuje do ścigania Ibrahima, najpotężniejszego po Muradzie beja, którego rozgramia podSalihijch. W czasie gdy odbiera gratulacje z powodu zwycięstwa, posłaniec przynosiwiadomość o całkowitej utracie floty. U wybrzeży Abukiru Nelson wysadził w powietrzeflotę francuską z Bueysem na czele, wszystkie fregaty poszły na dno. <strong>Napoleon</strong> utraciłwszelki kontakt z Francją, rozwiały się wszelkie nadzieje zdobycia Indii.Musi tedy pozostać w Egipcie lub opuścić go w glorii – jak starożytni bohaterowie.<strong>Bonaparte</strong> wraca do Kairu, gdzie obchodzi uroczyście święto narodzin Mahometa izałożenia republiki. Wśród tych uroczystości w mieście wybucha powstanie i podczas gdy zwyżyn Mokktamu <strong>Bonaparte</strong> miota pioruny na miasto, niebiosa przychodzą mu z pomocą,zsyłając burzę. Po czterech dniach zapanował spokój. <strong>Napoleon</strong> wyjeżdża do Suezu, skądpragnie zobaczyć Morze Czerwone. Chce dosięgnąć stopą lądu azjatyckiego, nie będącstarszym od Aleksandra. Niewiele brakowało, a byłby utonął; uratował go żołnierz z gwardiiprzybocznej. Teraz zwracają się jego oczy ku Syrii. Nieprzyjaciel spóźnił się zwylądowaniem w Egipcie, uczyni to dopiero w lipcu przyszłego roku; wojskanieprzyjacielskie mogą jednak nadciągnąć od strony Gazy i El-Arisz, które to miasto zdobyłAli pasza, zwany Dżezzar, „Rzezak”. Tę przednią straż otomańską należy zniszczyć, trzebaobalić szańce Jafy, Gazy i Akry, kraj spustoszyć, zniszczyć wszystkie jego źródła pomocy, byuniemożliwić przejście armii nieprzyjacielskiej przez pustynię. Na tyle tylko plan jest znany,może jednak kryje się za nim jedno z owych gigantycznych przedsięwzięć, które <strong>Bonaparte</strong>stale rozważał? Zobaczymy, co będzie dalej!<strong>Napoleon</strong> wyrusza na czele 10 000 ludzi, dzieląc piechotę na cztery korpusy, którychdowództwo obejmują Bon, Kléber, Lannesi Reymer. Murat staje na czele konnicy,Dammartin na czele artylerii, Caffarelli-Dufalga obejmuje komendę nad pionierami. Popierwszym ataku pada El-Arisz, w kilka dni później poddaje się bez stawiania oporu Gaza,wreszcie wojska nasze szturmem zdobywają Jafę, której załogę w sile 5000 ludzi wycinają wpień. Dalsza droga triumfu prowadzi do Saint Jean d'Acre (Akko), gdzie oddziały francuskieokopują się. Tutaj jednak zaczyna się nieszczęście.Dowódcą twierdzy jest Francuz, dawny towarzysz szkolny <strong>Napoleon</strong>a. Razem złożyliegzaminy w szkole wojskowej, skąd tego samego dnia rozeszli się do korpusów. Jako rojalistaprzeszedł Phelippeaux do obozu Anglików, oddał się pod rozkazy Sydneya Smitha, za którymposzedł zrazu do Anglii, by potem towarzyszyć mu do Syrii. O jego to geniusz militarnyraczej aniżeli o obwarowania Akry rozbijają się zaciekłe ataki <strong>Napoleon</strong>a. Prawidłoweoblężenie miasta jest niemożliwe, trzeba je zdobyć szturmem. Jakoż trzykrotnie próbuje17
<strong>Napoleon</strong> przypuścić szturm do twierdzy – za każdym razem nadaremnie!Podczas jednego ataku u stóp <strong>Napoleon</strong>a pada bomba. W mgnieniu oka rzucają się nawodza dwaj grenadierzy, otaczają go z przodu i z tyłu, rękami nakrywają mu głowę i osłaniajązewsząd. Bomba pęka, lecz odłamki jej, jakby cudem wiedzione, umieją uszanować takiepoświęcenie: nikt nie został ranny. Jeden z tych grenadierów, Daumesuil, zostaje w 1809 r.generałem, w 1812 r. traci nogę w Moskwie, w dwa lata później zaś jest komendantem wVincennes.Tymczasem zewsząd nadchodzą posiłki dla Dżezzara. Baszowie syryjscy, zgromadziwszyswe wojska, maszerują na Akrę, Sydney Smith śpieszy z odsieczą na czele floty angielskiej,zaraza wreszcie, ten najgroźniejszy ze sprzymierzeńców, przychodzi z pomocą syryjskiemukatu. Wojska nasze muszą najpierw obronić się przed armią idącą z Damaszku. Zamiastczekać na nią lub cofnąć się, gdy nadejdzie, <strong>Napoleon</strong> wyrusza jej naprzeciw, spotykają irozrzuca po całej równinie u stóp góry Tabor. Dokonawszy tego wraca, by jeszcze w pięciuatakach na Akrę popróbować szczęścia, również z daremnym skutkiem. St. Jean d'Acre jestdla <strong>Napoleon</strong>a miastem przekleństwa, z którym nie może się uporać.Wszyscy dziwią się, że <strong>Napoleon</strong> zużywa tyle wysiłku, by zdobyć to gniazdo skalne, żedzień w dzień naraża swoje życie, że najlepszych oficerów i najwybitniejszych żołnierzyrzuca na szaniec. Zewsząd podnoszą się szemrania z powodu tego krwiożerczego uporu, którywydaje się bezcelowy. Jest w tym jednak cel; wyjaśnia go sam <strong>Napoleon</strong> po jednym zbezowocnych ataków, w którym Duroc zostaje ranny. Wódz odczuwa bowiem potrzebęwytłumaczenia kilku ludziom bliskim mu sercem, iż nie uprawia szaleńczej gry. „Prawda –powiada – widzę, że to nędzne gniazdo zabrało mi już wielu ludzi i wiele czasu, sprawyjednak zbyt już dojrzały, bym nie miał odważyć się na nowy wysiłek. Jeśli mi się uda, znajdęw mieście skarbce paszów i broń dla trzykroć stu tysięcy ludzi. A potem wywołam powstaniew Syrii i uzbroję jej ludność, oburzoną na tyranię Dżezzara, o którego klęskę prosi błagalnieBoga przy każdym ataku. Pomaszeruję na Damaszek i Aleppo, w miarę posuwania sięnaprzód powiększę swoją armię o wszelakiego rodzaju malkontentów. Obwieszczę ludowizniesienie niewolnictwa i tyrańskiej władzy paszów. Na czele uzbrojonych rzesz podążę ażpod Konstantynopol, obalę cesarstwo tureckie, założę na Wschodzie nowe, wielkie imperium,które imię moje uwieczni wśród potomnych, a potem przez Adrianopol i Wiedeń powrócę doParyża, obaliwszy wpierw dynastię austriacką”. Po czym mówi dalej z westchnieniem: ,,Jeślimi się zaś nie uda ten ostatni szturm – czas mi w drogę. Jeśli przed połową czerwca nie będęw Kairze, to wówczas dla nieprzyjaciela powieją pomyślne wiatry, które pozwolą muskierować żagle ku północnym wybrzeżom Egiptu. Konstantynopol wyśle wojska doAleksandrii i Rozetty – ja muszę tam się znaleźć. Armii lądowej, która tam później dojdzie,nie obawiam się w tym roku. Aż do rubieży pustynnych każę zniszczyć wszystko ogniem imieczem. Od dziś za dwa lata uniemożliwię przejście jakiejkolwiek armii, gdyż wśród ruin izgliszczy nie można wyżyć”.W rzeczy samej, zmuszony jest <strong>Napoleon</strong> zdecydować się na odwrót. Armia cofa się naJafę, gdzie <strong>Bonaparte</strong> odwiedza szpital dla zadżumionych. Zabiera każdego, kto tylko możebyć przetransportowany morską drogą przez Damiette lub lądową przez Gazę i El-Arisz. Namiejscu zostaje około sześćdziesięciu ludzi, którzy mogą przeżyć najwyżej jeszcze jedendzień, lecz za godzinę wpadną w ręce Turków. Ta sama żelazna konieczność, któranakazywała wyciąć w pień całą załogę Jafy, i tutaj znajduje zastosowanie. Aptekarz R... każe,jak fama głosi, podać umierającym pewien napój. Zamiast męczarni, jakie czekają ich z rąktureckich, będą mieli przynajmniej łagodną śmierć.Wreszcie w połowie czerwca, po długim i uciążliwym marszu, armia wraca do Kairu. Byłato najwyższa pora, gdyż Murad-bej, który wymknął się generałowi Desaixowi, zagrażałEgiptowi Dolnemu. Po raz drugi napada u stóp piramid na Francuzów. <strong>Napoleon</strong> wydajewszystkie zarządzenia do bitwy. Nazajutrz jednak ku zdziwieniu <strong>Bonaparte</strong>go Murad-bej18
ulotnił się. Jeszcze tego samego dnia sytuacja się wyjaśnia. Ściśle w tym samym czasie, jakprzewidział <strong>Napoleon</strong>, flota wylądowała pod Abukirem, Murad zaś wycofał się, by okrężnądrogą połączyć się z obozem tureckim.W obozie znajduje paszę pełnego najlepszych nadziei. Gdy Murad zjawił się w obozie,wojska francuskie, zbyt słabe, by móc nań uderzyć, skróciły front. „Widzisz – powiadaMustafa-bej do beja Mameluków – ci groźni Francuzi, w których pobliżu ty nie mogłeś sięostać, uciekają przede mną, gdzie tylko się ukażę”. „Paszo – odrzekł Murad-bej – złóż dziękiprorokowi, że spodobało się Francuzom cofnąć się, gdyby bowiem wrócili, ulotniłbyś sięprzed nimi jak piasek w czasie burzy”.Przepowiedział prawdę syn pustyni. W kilka dni potem nadciągnął <strong>Bonaparte</strong>, a potrzygodzinnej walce Turcy ustępują i rzucają się do ucieczki. Mustafa-bej wręcza Muratowiskrwawioną dłonią swoją szablę. Wraz z nim poddaje się 200 ludzi, 2000 trupów zaścielapobojowisko, 10 000 zatonęło, 20 armat, wszystkie namioty i cały tabor wpada w nasze ręce.Wojska francuskie zajmują twierdzę Abukir, Mameluków odrzucono ku pustyni, Anglicy zaśi Turcy schronili się na okręty.<strong>Bonaparte</strong> wysyła gońca na okręt admiralski w sprawie rozpoczęcia układów o wydaniujeńców, których nie podobna pilnować, a których nie chce kazać rozstrzelać, jak to było wJafie. W zamian admirał posyła <strong>Napoleon</strong>owi wino, owoce i „Gazetę Frankfurcką” z 10czerwca 1799 r.<strong>Napoleon</strong> pozbawiony wieści z Francji od czerwca 1798, czyli od przeszło roku, szybkoprzebiega oczyma po gazecie, wykrzykując nagle: „Moje przeczucia nie zawiodły mnie,Włochy są stracone. Muszę wyjechać”. W rzeczy samej Francuzi znaleźli się w sytuacji,której życzył sobie <strong>Napoleon</strong>. Spotkało ich tyle nieszczęść, że nie będą go już witali jakoprzepojonego ambicją generała, lecz jako zbawcę. Natychmiast każe przywołaćGantheaume'a, któremu rozkazuje zaopatrzyć w żywność dla 400-500 ludzi na dwa miesiącedwie fregaty „Muirion” i „Carrère”, a nadto dwa mniejsze okręty. Dnia 22 sierpnia <strong>Napoleon</strong>pisze do armii: „Wiadomości, które nadeszły z Europy skłaniają mnie do wyjazdu do Francji.Naczelną komendę poruczam generałowi Kléberowi. Wkrótce prześlę wiadomość o sobie.Nic ponadto nie mogę w tej chwili powiedzieć. Ciężko mi opuszczać moich żołnierzy, doktórych przywiązany jestem całym sercem. Rozłąka jednak nie potrwa długo. Do generała,którego Wam zostawiam, żywimy, armia i ja, całkowite zaufanie”.Nazajutrz wsiada na okręt „Muirion”. Gantheaume chce wypłynąć na pełne morze,<strong>Napoleon</strong> jednak nie pozwala. „Pragnę – rzekł – by pan, o ile to możliwe, trzymał sięwybrzeży afrykańskich i tą drogą płynął aż na południe od Sardynii. Mam koło siebie garstkędzielnych żołnierzy, lecz mało artylerii. Gdy ukażą się Anglicy, dopłyniemy do wybrzeża.Stąd drogą lądową osiągnę Oran, Tunis lub inny port, gdzie znajdę środki, by wsiąść na okrętpłynący do Francji”.Przez dwadzieścia jeden dni miotają <strong>Bonaparte</strong>m wiatry wschodnie i północno-wschodniez powrotem do portu, z którego wypłynął. Wreszcie powiały pierwsze wiatry południowe, naktóre Gantheaume nastawia wszystkie żagle. Wkrótce okręt mija miejsce, gdzie niegdyś stałaKartagina, stąd zmienia kierunek ku Sardynii, zmierzając ku jej zachodnim wybrzeżom. Dnial października okręt zawija do portu w Ajaccio, gdzie wymienia się cekiny tureckie na 17 000franków – to wszystko, co <strong>Napoleon</strong> przywozi z Egiptu. Wreszcie 7 dnia tegoż miesiąca<strong>Napoleon</strong> opuszcza Korsykę, sterując ku wybrzeżom Francji, od których oddalony jestzaledwie o 70 mil. Wieczorem 8 października meldują <strong>Napoleon</strong>owi o ukazaniu się eskadryzłożonej z 14 okrętów. Gantheaume proponuje powrót na Korsykę. „Nigdy! – woła głosemwładcy <strong>Napoleon</strong> – żeglujcie z całych sił, wszyscy na stanowiska! Na północny zachód, napółnocny zachód!”Całą noc spędzono w niepokoju. <strong>Bonaparte</strong>, który nie opuszczał pokładu, rozkazałprzysposobić szalupę, przeznaczając 12 majtków jako załogę. Sekretarzowi poleca wybrać19
najważniejsze papiery, po czym wyznacza dwudziestu ludzi, by w razie niebezpieczeństwarozbić okręt o wybrzeże Korsyki, O świcie jednak wszystkie te zarządzenia okazują sięzbyteczne i wszelka trwoga mija. Flota płynie dalej w kierunku północno-zachodnim. Wpierwszym brzasku 9 października ukazuje się Fréjus, a o godzinie 8 wieczorem już możnalądować.Natychmiast rozeszła się wieść, że na jednej z fregat przybył <strong>Napoleon</strong>. Na morzu ukazujesię mnóstwo łodzi, ludność zapomniała o wszystkich środkach ostrożności. Daremnie zwracasię uwagę na niebezpieczeństwo grożące wskutek możliwości zawleczenia choroby. „Wolimyraczej zarazę – woła lud – niźli Austriaków!” Tłumy porywają <strong>Napoleon</strong>a, prowadzą go,unoszą na ramionach. Nastał dzień święta, dzień hołdu i triumfu. Wreszcie wśródniebywałego entuzjazmu, wśród okrzyków radości i wrzawy wkracza Cezar na ląd, na którymnie ma już Brutusa.W sześć tygodni potem Francją nie rządzą już dyrektorzy, lecz trzej konsulowie, spośródktórych jeden, jak powiada Sieyes, wszystko wie, wszystko robi, wszystko jest w jego mocy.W ten sposób dochodzimy do 18 brumairae'a (9 listopada) 1799 r.20
BONAPARTEPIERWSZYM KONSULEMGdy tylko <strong>Bonaparte</strong> objął najzaszczytniejsze stanowisko w państwie, krwawiącym jeszczewskutek wewnątrznych i zewnętrznych wojen i doszczętnie wyczerpanym własnymizwycięstwami, pierwszą jego troską była próba zawarcia pokoju na trwałych podstawach.Pisze przeto z ominięciem wszelkich form dyplomatycznych, którymi władcy ukrywają swojemyśli, wprost i własnoręcznie do króla Jerzego III, proponując mu zawarcie przymierzamiędzy Francją i Anglią. Król nie odpowiada; Pitt wziął na siebie odpowiedź, innymi słowyprzymierze zostało odrzucone.Doznawszy odmowy od Jerzego III, <strong>Bonaparte</strong> zwraca się z kolei do cara Pawła I. Chcącdać przykład rycerskiego postępowania, każe zgromadzić we Francji wojska rosyjskie wziętedo niewoli w Holandii i Szwajcarii, poleca umundurować je na nowo, po czym odsyła doojczyzny bez wykupu i wymiany. <strong>Bonaparte</strong> nie mylił się, iż takim postępkiem rozbroi PawłaI. Gdy ten dowiaduje się o zarządzeniu pierwszego konsula, natychmiast każe wycofać swewojska, stojące jeszcze w Niemczech i występuje z koalicji.Z Prusami Francja była w dobrych stosunkach. Pozostawały więc jeszcze Anglia, Austria iBawaria. Mocarstwa te jednak najmniej były przygotowane do podjęcia kroków wojennych.<strong>Bonaparte</strong> miał przeto czas, nie tracąc nieprzyjaciela z oczu, na spojrzenie nawewnętrznąpolitykę Francji.Nowy rząd obrał sobie siedzibę w Tuileries. <strong>Bonaparte</strong> zamieszkał w pałacu królewskim,w którym stopniowo ożyły dawne zwyczaje dworskie, wyrugowane przez członkówKonwentu. Trzeba zresztą przyznać, że pierwszym przywilejem korony, który <strong>Napoleon</strong> sobieprzywłaszczył, było prawo łaski. Pan Depeu, emigrant francuski, schwytany został w Tyrolu,stąd przewieziono go do Grenoble i skazano na śmierć. Gdy wieść o tym doszła do<strong>Napoleon</strong>a, polecił sekretarzowi napisać na świstku papieru: „Pierwszy konsul rozkazujeznieść wyrok skazujący pana Depeu”, podpisawszy zaś ten lakoniczny dokument, wręczył gogenerałowi Ferino – i pan Depeu był ocalony.Następnie daje się u <strong>Napoleon</strong>a zauważyć pasja stawiania nowych budynków i pomników,najsilniejsza bodaj obok zamiłowania do wojen. Zrazu zadowala się rozkazem usunięciazabudowań zaciemniających dziedziniec w Tuileries. Gdy niedługo potem, wyglądającoknem, konstatuje pełen oburzenia, że Quai d'Orsay odcięta jest od przedmieścia Saint-Germain Sekwaną, która każdej zimy występuje z brzegów uniemożliwiając wszelkiepołączenie, notuje tych kilka stów: „Wybrzeże szkoły pływania będzie w przyszłym rokugotowe”, po czym słowa te przesyła ministrowi spraw wewnętrznych. Ten zaś pospieszniewypełnia rozkaz. Dzień w dzień przeprawia się na łodziach przez Sekwanę między Luwrem aQuatre-Nations. Wiele osób świadczy, iż w tym miejscu potrzebny most. Pierwszy konsulpoleca zawezwać panów Perriera i Fontaine'a i jakby za dotknięciem różdżki czarodziejskiejwyrasta Pont des Arts, most łączący oba brzegi. Plac Vendôme jest jakby osierocony pousunięciu zeń statuy Ludwika XIV. Dawny posąg zastąpi kolumna, odlana z armat zdobytychw wojnie z Austriakami. Spalona hala zbożowa zostaje odbudowana w żelazie. Z jednego21
końca stolicy do drugiego prowadzone są kilometrowe bulwary, których zadaniem jestutrzymać prąd rzeki w jej korycie. Giełda ma otrzymać własny pałac, kościołowi Inwalidów,który ma służyć dawnemu przeznaczeniu, przywrócony zostaje jego dawny blask i splendor zczasów Ludwika XIV. W czterech centralnych punktach miasta mają być założone czterycmentarze, przypominające miasto umarłych w Kairze. Wreszcie, jeśli Bóg da mu czas ipieniądze, ma być zbudowana ulica, która by prowadziła z Saint-Germain l'Auxerrois doBarrière du Trone. Szerokość jej wynosiłaby sto stóp, po obu stronach zasadzono by drzewajak na bulwarach, poza tym nowa ulica ujęta byłaby w arkady na wzór ulicy Rivoli. Ale z tymjeszcze będzie musiał <strong>Napoleon</strong> zaczekać, nowa ulica ma bowiem nosić nazwę „Cesarskiej”.Tymczasem jednak pierwszy rok dziewiętnastego stulecia gotuje pamiętne wojny. Ustawao poborze rekruta przyjęta została z entuzjazmem, zorganizowano nową potęgę militarną.Na te zbrojenia nieprzyjaciele odpowiadają podobnymi przygotowaniami. Austria wpośpiechu zaciąga nowych żołnierzy, Anglia najmuje korpus złożony z 12 000 Bawarczyków,jeden zaś z najzręczniejszych agentów angielskich werbuje żołnierzy w Szwabii, Frankonii iw Odenwaldzie. Wszystkie te wojska mają być użyte nad Renem, gdy tymczasem Austria mawysłać swych najlepszych żołnierzy do Włoch, tutaj bowiem zamierzają sprzymierzenirozpocząć kampanię.Dnia 17 marca 1800 r. <strong>Napoleon</strong> zwraca się nagle wśród prac nad urządzeniem założonychprzez Talleyranda szkół dyplomatycznych do sekretarza z zapytaniem, zdradzając przy tymżywą radość:– Gdzie, sądzi pan, pobiję Melasa?– Skądże mam to wiedzieć – odpowiada zdumiony pytaniem sekretarz.– Proszę wyłożyć w moim gabinecie wielką mapę Włoch, a pokażę panu.Sekretarz pospiesznie spełnia zlecenie. <strong>Bonaparte</strong> bierze do ręki szpilki o główkach zczerwonego i czarnego wosku i pochylając się nad olbrzymią mapą rozwija swój planwojenny. We wszystkich punktach, w których oczekuje go nieprzyjaciel, wbija szpilki zczarnymi główkami, tam zaś, gdzie zamierza ulokować swoje wojska, szpilki z główkamiczerwonymi. Po czym zwraca się do sekretarza, który przyglądał się w milczeniu.– A zatem?– Dalej nie wiem – odpowiada sekretarz.– Głupiec z pana! Proszę uważać! Melas znajduje się w Alessandrii, gdzie ma kwateręgłówną; tam pozostanie, dopóki nie podda się Genua. W Alessandrii ma swe magazyny,szpitale, artylerię i rezerwy.Wskazując zaś na Górę Świętego Bernarda, ciągnie dalej <strong>Napoleon</strong>:– Tędy przeprawię się przez Alpy, wpadnę mu na tyły, zanim się zdąży dowiedzieć, żejestem we Włoszech, przetnę mu wszelki kontakt z Austrią, wtłoczę go do równin Scrivii – wtym miejscu wbił czerwoną szpilkę na San Guliano – i pobiję go tutaj.Tak właśnie <strong>Napoleon</strong> opracował plan bitwy pod Marengo. W cztery miesiące później planten został wykonany w najdrobniejszych szczegółach. <strong>Bonaparte</strong> przekroczył Alpy, ustanowiłkwaterę główną w San Guliano, Melas został odcięty, brakło jeszcze tylko bitwy. <strong>Bonaparte</strong>zapisał swe nazwisko obok Hannibala i Karola Wielkiego.Pierwszy konsul przepowiedział prawdę. Jak lawina stoczył się na czele wojsk ze szczytówalpejskich, by już 2 czerwca znaleźć się w Mediolanie, do którego to miasta wkracza nienapotkawszy oporu. Tego samego dnia wysyła Murata do Piacenzy, Lannesa zaś doMontebello. Obaj wyruszają w drogę i ani im przez myśl nie przeszło, że mają wywalczyć –jeden koronę królewską, drugi – tytuł wielkoksiążęcy.Nocą 8 czerwca zjawia się kurier przysłany przez Murata z Piacenzy i wręcza przejęty list,zawierający depeszę Melasa do rady koronnej w Wiedniu. Depesza donosi o kapitulacji Genuii o tym, że Massena nie mógł się dłużej utrzymać na pozycji z powodu wyczerpaniawszystkich środków, nie wyłączając siodeł końskich.22
Budzą <strong>Napoleon</strong>a wśród nocy, pomni rozkazu: ,,Dajcie mi spać przy dobrych nowinach,zbudźcie mnie jednak przy złych!”– Do licha, nie rozumie pan niemczyzny – powiada zrazu <strong>Napoleon</strong> do sekretarza. Gdyjednak później musi przyznać, że sekretarz powiedział prawdę, zrywa się szybko, spędzającresztę nocy na wydawaniu rozkazów i wysyłaniu kurierów. O godzinie 8 rano wszyscy sąuzbrojeni i gotowi.Tego samego dnia kwatera główna przenosi się do Stradelli, gdzie <strong>Napoleon</strong> zostaje do 12czerwca, gdzie 11 przyłącza się Desaix. Wieczorem 13 czerwca pierwszy konsul staje wTorre di Garofoli. Mimo późnej nocy i mimo zmęczenia <strong>Napoleon</strong> nie chce udać się naspoczynek, aż nie zdobędzie pewności, że Austriacy nie mają mostu przez Bormidę. Ogodzinie pierwszej po północy wraca oficer wysłany dla zbadania sprawy, meldując, że mostużadnego nie ma. Wiadomość ta uspokaja pierwszego konsula. Wysłuchawszy jeszcze raportuo rozłożeniu wojsk, układa się do snu, nie przypuszczając, że nazajutrz może dojść do bitwy.O godzinie 5 nad ranem budzi <strong>Napoleon</strong>a odgłos kanonady. W tej samej chwili, zaledwiezdążył się ubrać, nadbiega galopem adiutant generała Lannesa z meldunkiem, żenieprzyjaciel, przeprawiwszy się przez Bormidę, rozwinął swe szeregi na równinie, na którejjuż rozgorzała bitwa.Oficer sztabu, którego wysłano na wywiad, nie musiał daleko zajść, by przekonać się, żeprzez rzekę prowadził most.<strong>Bonaparte</strong> natychmiast dosiada konia, spiesząc na pole bitwy.Zastaje tutaj nieprzyjaciela ustawionego w trzy szyki. Lewe skrzydło, obejmujące całąkonnicę i lekką piechotę, maszerowało na Castelceriolo, podczas gdy środek i prawe skrzydło,wspierające się wzajemnie, złożone z korpusów piechoty pod wodzą generałów Haddicka,Kaima, O'Reilly oraz z rezerwy grenadierów pod rozkazami generała Otto, posuwały się kurzece Bormidzie drogą na Tortonę i Fragarolo.Już przy pierwszych posunięciach dwie te armie zetknęły się z wojskami generałaGardanne'a, które zajęły pozycję pod Pedra-Bona. Huk rozlicznych dział, ciągnących przedarmią i osłaniających rozwinięte bataliony, trzykroć przewyższające siły napadniętych,obudziły <strong>Napoleon</strong>a i zwabiły lwa na pole bitwy.Zjawił się w chwili, gdy rozbita dywizja Gardanne'a znów zaczynała się skupiać,otrzymawszy posiłki od generała Victora. Pod osłoną tych posiłków wojska Gardanne'aprzeprowadziły odwrót w całkowitym porządku, wycofując się do wioski Marengo.Po chwili na nowo rozgorzała bitwa na całym froncie. O godzinie 3 po południu spośród19 000 ludzi, którzy o godzinie 5 nad ranem rozpoczęli bitwę, zostało zaledwie 8000piechoty, 1000 koni i 6 armat zdolnych do dalszej walki. Czwarta część armii była niezdolnado walki, więcej zaś aniżeli dalsza część czwarta zajęta była, wskutek braku wozów,transportem rannych, których rozkaz <strong>Napoleon</strong>a nie pozwalał zostawić na placu. Wszystkieoddziały cofnęły się z wyjątkiem generała Carra Saint-Cyra, który, obsadziwszy wioskęCastelceriolo, oddalił się już na milę od głównej armii. Jeszcze pół godziny, a wydawało sięwszystkim rzeczą nieuniknioną, że odwrót zamieni się w nieregularną ucieczkę. Nagle wpadaw pełnym galopie adiutant wysłany na przedzie dywizji generała Desaixa, od której zależy wtej chwili nie tylko szczęście dnia, lecz także los Francji, z wiadomością, że pierwszekolumny dywizji ukazują się na wysokości San Guliano. <strong>Bonaparte</strong> odwraca się i na widokkurzawy, zwiastującej ich przybycie, rzuca ostatnie spojrzenie na całą linię frontu, po czym zust jego pada rozkaz:– Stój! Słowo to niby iskra elektryczna przebiega cały front bitwy. Wszystko zatrzymujesię. W tej chwili zjawia się Desaix, ubiegając swą dywizję o pół godziny. <strong>Bonaparte</strong> wskazujemu zaścieloną trupami równinę i zapytuje, co sądzi o bitwie. Desaix, ogarniając jednymspojrzeniem sytuację, oświadcza:– Sądzę, że bitwa przegrana. – Po czym wyjmując zegarek dodaje – ale dopiero jest trzecia23
godzina; mamy jeszcze dość czasu, by wygrać drugą bitwę.– Taki właśnie mam zamiar – odpowiada lakonicznie <strong>Napoleon</strong> – i w tym celu wydałemjuż odpowiednie zarządzenia.Teraz rzeczywiście zaczyna się druga część dnia, a raczej druga bitwa pod Marengo, jak jąnazwał Desaix.<strong>Bonaparte</strong> objeżdża na koniu pozycje rozciągające się teraz od San Guliano doCastelceriolo.– Towarzysze broni – woła do żołnierzy wśród gradu kul padających u stóp jego konia –cofnęliśmy się za daleko. Teraz nadeszła chwila, by pójść naprzód. Nie zapominajcie, żeprzywykłem sypiać na pobojowisku!Zewsząd podnoszą się okrzyki: „Niech żyje <strong>Bonaparte</strong>! Niech żyje pierwszy konsul!” –ginące po chwili wśród odgłosu bębnów bijących do ataku.Austriacy, którzy nie zobaczyli przybyłych nam na pomoc posiłków, są święcieprzekonani, że bitwę wygrali. Maszerują tedy dalej w regularnym ordynku bojowym. Teraz<strong>Napoleon</strong> wydaje komendę: „Naprzód!”, której echo rozbrzmiewa przez godzinę wzdłużcałego frontu. Za jednym zamachem rozpoczynają wojska nasze ofensywę. Na całej liniigrzmi ogień karabinów, huczą armaty. Słychać miarowy odgłos kroków idących do szturmuw takt dźwięków „Marsylianki”. Odsłonięta przez Marmonta bateria zieje ogniem. Kirasjerzypod wodzą Kellermanna rzucają się naprzód, przełamując obie linie nieprzyjacielskie. Pędzina okopy Desaix, przeskakuje zasieki, zajmuje niewielkie wzniesienie i pada w chwili, gdyodwrócił się, by zobaczyć, czy podąża za nim jego dywizja. Pod wpływem śmierci dowódcyjego żołnierze zdwajają ogień. Komendę obejmuje generał Boudet, rzucając się na kolumnęgrenadierów austriackich, która go przyjmuje najeżonymi bagnetami. W tej samej chwiliwraca Kellermann, który – jak już wyżej powiedziano – przełamał obie linie i widząc, żedywizja Boudeta znajduje się w utarczce z tą niewzruszoną masą, nie dającą się zmusić doustąpienia, wpada na jej skrzydło, wdziera się w sam środek oddziałów, które ćwiartuje irozbija w puch. W niespełna godzinę 5000 grenadierów zostało rzuconych w rozsypkę idoszczętnie rozbitych. Dowódca ich generał Zach zostaje wzięty do niewoli wraz ze sztabem.Teraz nieprzyjaciel chce wysłać do ataku swą niezliczoną konnicę, jednak nieustannyogień muszkieterów, siejące spustoszenie kartacze i złowrogie bagnety nie dopuszczają jejzbyt blisko. Murat manewruje na flankach nieprzyjacielskich swą lekką artylerią i haubicami,szerząc spustoszenie w szeregach kawalerii wroga. W tej chwili w szeregach austriackichwylatuje w powietrze wóz z amunicją, co jeszcze zwiększa nieład. Na to tylko czekał generałChampeaux ze swoją jazdą. Rzuca się naprzód, zręcznym manewrem maskując swe niezbytliczne siły, i wpada w sam środek pozycji wroga. Dywizje Gardanne'a i Chambarliaca, którympoprzedni odwrót ciąży jeszcze na sercu, rzucają się z całą furią zemsty. Lannes staje na czeleswoich dwóch korpusów, biegnie przed nimi z okrzykiem: „Montebello! Montebello!”<strong>Bonaparte</strong> jest wszędzie.W tej chwili wszystko zaczyna się chwiać, szeregi zaczynają się cofać i rozluźniać.Nadaremnie generałowie austriaccy usiłują nadać odwrotowi jakiś porządek – przechodził onw bezładną ucieczkę. W pół godziny dywizje francuskie przeciągają przez całą równinę,której przez cztery godziny broniły piędź za piędzią. Dopiero w Marengo zatrzymuje sięnieprzyjaciel, jednak dywizja Boudeta, dywizje Gardanne'a i Chambarliaca ścigają go z ulicyna ulicę, od placu do placu, od domu do domu. Marengo wpada w nasze ręce, Austriacy zaścofają się na Pedra-Bona, gdzie po jednej stronie atakują ich trzy dywizje, po drugiej zaśpółbrygada Saint-Cyra. O pół do dziewiątej wieczorem Pedra-Bona jest w naszych rękach,dywizje zaś Gardanne'a i Chambarliaca odzyskały pozycje, które zajmowały rano.Nieprzyjaciel rzuca się ku mostom, by przedostać się na drugą stronę Bormidy, napotykajednak na generała Carra Saint-Cyra, który go ubiegł w drodze. Szuka tedy przejścia w bród iprzeprawia się przez rzekę w ogniu wszystkich naszych linii gasnącym dopiero o godzinie 1024
wieczorem. Szczątki armii austriackiej osiągają z powrotem swój obóz w Alessandrii, armiafrancuska zaś biwakuje przed szańcami korpusu mostowego.Straty Austriaków wynosiły tego dnia 4500 poległych, 8000 rannych, 7000 jeńców, 12chorągwi i 30 dział.Pewnie nigdy jeszcze nie ukazało się szczęście tego samego dnia z dwu tak przeciwnychstron. O godzinie 2 po południu Francuzi pogrążeni byli w klęsce wraz z jej zgubnymiskutkami, o godzinie 5 zaś zwycięstwo znów odwróciło się ku sztandarom z Arcole i Lodi. Odziesiątej Włochy zostały za jednym ciosem z powrotem zdobyte, a zarazem zamajaczył<strong>Napoleon</strong>owi tron Francji.Nazajutrz rano zameldował się u przednich straży książę Lichtenstein, który przybył, bywręczyć pierwszemu konsulowi zlecenia generała Melasa. Ponieważ jednak nie odpowiadałyone <strong>Bonaparte</strong>mu, podyktował mu pierwszy konsul swoje własne warunki, celem wręczeniaich Melasowi. Wojska austriackie mogły wolne i z honorami wojskowymi opuścićAlessandrię, pod znanymi jednak warunkami, które całe Włochy podporządkowały Francji.Książę Lichtenstein powrócił wieczorem do kwatery francuskiej. Melas, który jeszcze otrzeciej godzinie, będąc pewny zwycięstwa, pozostawił swym generałom dopełnienie miarynaszej klęski i udał się na wypoczynek do Alessandrii, teraz był zdania, że warunki<strong>Napoleon</strong>a są zbyt twarde. Gdy jednak jego poseł wspomniał o tym, przerwał mu <strong>Bonaparte</strong>słowami:– Wyraziłem panu mą ostateczną wolę. Proszę ją podać do wiadomości pańskiemugenerałowi i szybko wrócić z odpowiedzią, gdyż wola moja jest nieodwołalna. Musi panwiedzieć, że znam wasze położenie tak dobrze, jak wy sami, gdyż nie od wczoraj prowadzęwojnę. Jesteście oblężeni w Alessandrii, macie wielu rannych i chorych, brak wam środkówżywności i lekarstw, podczas gdy ja zająłem wam linię odwrotu. Straciliście w poległych irannych rdzeń swojej armii. Mógłbym jeszcze więcej zażądać, sytuacja upoważnia mnie dotego. Ograniczam jednak swe żądania z szacunku dla siwych włosów pańskiego generała.– Warunki te są twarde – odpowiedział książę – szczególnie zaś oddanie Genui, która potak długim oblężeniu padła dopiero przed piętnastoma dniami.– Jeśli to tylko pana niepokoi – rzekł pierwszy konsul, wskazując księciu na przejęte pismo– może się pan na podstawie tego listu przekonać, że cesarz nie dowiedział się jeszcze wcaleo zdobyciu Genui, nie należy mu tylko o tym donosić.Jeszcze tego samego wieczora wszystkie francuskie warunki zostały przyjęte, <strong>Bonaparte</strong>zaś pisał do kolegów:„Obywatele konsulowie, nazajutrz po bitwie pod Marengo prosił generał Melas na naszychforpocztach o zezwolenie na przysłanie mi generała Schalla. Z biegiem dnia zawarty zostałukład, który tutaj dołączam. Układ został w nocy podpisany przez generała Berthiera igenerała Melasa. Spodziewam się, że naród francuski będzie zadowolony ze swej armii.<strong>Bonaparte</strong>”Tak więc spełniły się prorocze słowa, które obwieścił pierwszy konsul cztery miesiąceprzedtem swemu sekretarzowi w Tuileries.<strong>Napoleon</strong> wraca następnie do Mediolanu, które to miasto zastaje iluminowane i przejęteradością. Tam też czeka na niego Massena, którego nie widział od wyprawy egipskiej. Wnagrodę za piękną obronę Genui otrzymał on naczelne dowództwo armii włoskiej.Z kolei udaje się pierwszy konsul, odprowadzany okrzykami triumfu narodów, z powrotemdo Paryża. Przybył do stolicy nocą. Gdy jednak Paryżanie dowiedzieli się nazajutrz o jegopowrocie, pospieszyli tłumnie wśród okrzyków radości i zachwytu pod Tuileries, młody zaśzwycięzca spod Marengo musiał ukazać się na balkonie.W kilka dni później ogólna radość została zakłócona wstrząsającą nowiną. Oto generałKléber padł w Kairze ugodzony sztyletem Solimana el-Alebisa tego samego dnia, kiedyDesaix padł na równinach pod Marengo od kul austriackich.25
Na podstawie układu, podpisanego przez Berthiera i generała Melasa w noc po bitwie,zawarto zawieszenie broni, które jednak złamane zostało 5 sierpnia i odnowione dopiero pozwycięstwie pod Hohenlinden.Przez cały ten czas powstają spiski na życie pierwszego konsula. Ceracchi, Arena iDemendlle zostają aresztowani w operze w chwili, gdy zbliżyli się do <strong>Napoleon</strong>a, by gozabić. Na ulicy Saint–Nicaise wybuchła maszyna piekielna w odległości 25 kroków od jegopowozu. W tym samym czasie zaś Ludwik XVIII pisał do <strong>Napoleon</strong>a jeden list za drugim,prosząc o zwrócenie tronu.Wreszcie 9 lutego podpisany został pokój w Lunéville, potwierdzający wszystkie warunkipokoju zawartego w Campoformio. Wszystkie państwa położone na lewym brzegu Renuprzeszły z powrotem pod panowanie Francji, jako granica posiadłości austriackichustanowiona została rzeka Adyga, cesarz uznał Republikę Cisalpińską, Batawską i Helwecką;Toskania pozostawiona została Francji.Tak więc republika znalazła się w stosunkach pokojowych z całym światem, z wyjątkiemAnglii, swego odwiecznego wroga. <strong>Napoleon</strong> postanowił przerazić ją zamanifestowaniemswej potęgi, założył tedy pod Boulogne obóz złożony z 200 000 ludzi, niezmierzona zaśliczba płaskich okrętów przeznaczonych do transportu tej armii nagromadzona została wpółnocnych portach francuskich. W istocie, Anglia ulękła się i 25 marca 1802 r. podpisanyzostał układ w Amiens.A tymczasem pierwszy konsul kroczył ledwie dostrzegalnymi krokami, a jednak szybko –do korony. Z wolna stawał się <strong>Bonaparte</strong> <strong>Napoleon</strong>em. Dnia 15 lipca 1801 r. podpisałkonkordat z papieżem, 21 stycznia 1802 r. przyjął tytuł prezydenta Republiki Cisalpińskiej, 2sierpnia mianowany został dożywotnim konsulem. Dnia 21 marca 1804 r. kazał rozstrzelaćksięcia d'Enghien w okopach Vincennes.Gdy więc rewolucji spłacono ten ostatni haracz, skierowano do Francji zapytanie: „Czy<strong>Napoleon</strong> <strong>Bonaparte</strong> ma zostać cesarzem Francuzów?”.Pięć milionów głosów odpowiedziało twierdząco i <strong>Napoleon</strong> wstąpił na tron LudwikaXVI. Tylko trzej mężowie zastrzegli się w imieniu Nauki, tej wieczystej republiki, która niema Cezarów i nie uznaje <strong>Napoleon</strong>ów.Mężami tymi byli Lemercier, Ducis i Chateaubriand.26
NAPOLEON CESARZEMOstatnie chwile konsulatu miały za pomocą wyroków skazujących na śmierć lub też aktówłaski utorować <strong>Napoleon</strong>owi drogę do tronu. Z chwilą jednak wstąpienia na tron przystąpił<strong>Napoleon</strong> do zorganizowania państwa na nowych zasadach.Dawna szlachta feudalna przestała istnieć, <strong>Napoleon</strong> stwarza więc nową, wybraną z ludu.Dawne ordery rycerskie otoczone są pogardą, ustanawia tedy Legię Honorową. Od dwunastulat ranga generała była najwyższym stopniem wojskowym; <strong>Napoleon</strong> mianuje dwunastumarszałków spośród swych towarzyszy trudów wojennych. Urodzenie i względy uboczne niebyły brane w rachubę: matką ich była odwaga w boju, ojcem zaś – zwycięstwo.Dziś, po 39 latach, pozostali przy życiu tylko trzej. Widzieli oni wschodzące słońcerepubliki i gasnącą gwiazdę cesarstwa. Pierwszy z nich jest w chwili, gdy piszę te słowa,gubernatorem Inwalidów (Moncey), drugi prezesem Rady Ministrów (Soult), trzeci wreszciekrólem Szwecji (Bernadotte). Są to jedyne i ostatnie resztki plejad cesarskich, pierwsi dwajutrzymali się na swej wyżynie, trzeci zaszedł jeszcze wyżej.Dnia 2 grudnia 1804 r. <strong>Napoleon</strong> koronował się w katedrze Notre-Dame. Papież Pius VIIprzybył specjalnie z Rzymu, by nałożyć koronę na głowę nowego cesarza. Otoczony swojągwardią, u boku Józefiny, udał się <strong>Napoleon</strong> w ośmiokonnym powozie do katedry. Papież,kardynałowie i arcybiskupi, biskupi i przedstawiciele wszystkich naczelnych władz wpaństwie oczekiwali go w katedrze. Na stopniach świątyni cesarz zatrzymał się na chwilę, bywysłuchać przemówienia i odpowiedzieć na nie, po czym wszedł do kościoła i wstąpił naprzygotowany tron, mając na głowie koronę, a w ręku berło. W chwili określonejceremoniałem przystąpił do cesarza jeden z kardynałów, wielki jałmużnik i jeden z biskupów,którzy poprowadzili go do stóp ołtarza. Teraz zbliżył się do niego papież, który udzielając mupotrójnego namaszczenia, wyrzekł donośnym głosem formułę koronacji, po czym wolnym imajestatycznym krokiem powrócił na swój tron. Z kolei przyniesiono nowemu cesarzowiświęte Ewangelie. Wyciągając dłoń nad nimi, cesarz składa uroczystą przysięgę, zapisaną wkonstytucji. Po złożeniu przysięgi herold wzniósł okrzyk:– Chwałą okryty najdostojniejszy cesarz Francuzów został ukoronowany i wstąpił na tron.Niech żyje cesarz!Okrzyk ten rozniósł się natychmiast echem po całej świątyni.Zawtórowała mu salwa artylerii, po czym papież zaintonował „Te Deum”.Z tą chwilą zakończyła żywot republika.Nie wystarczyła jednak jedna korona. Olbrzym o stu ramionach Gerjona wydawał się miećteż trzy głowy. Dnia 17 marca 1805 r. zjawił się przedstawiciel Republiki Cisalpińskiej, byzaproponować <strong>Napoleon</strong>owi zjednoczenie królestwa włoskiego z cesarstwem francuskim, 26maja zaś ukoronował się <strong>Napoleon</strong> w katedrze mediolańskiej żelazną koroną dawnych królówlombardzkich, którą nosił jeszcze Karol Wielki. Wkładając koronę na głowę, wyrzekł<strong>Napoleon</strong> te słowa: „Bóg mi ją dał i biada temu, kto jej dotknie!”Z Mediolanu, w którym Eugeniusza zostawia jako wicekróla, udaje się <strong>Napoleon</strong> doGenui, która odtąd tworzy wraz z trzema departamentami obszar zjednoczony z cesarstwem.27
Przy tej sposobności zamienia republikę Lukka w księstwo Piombino. Uczyniwszy swegopasierba wicekrólem, siostrę zaś księżniczką, zamierza z kolei z braci swych uczynić królów.Wśród tego nowego kształtowania Europy dowiaduje się <strong>Napoleon</strong>, że Anglia ponownienakłoniła Austrię do wojny z Francją. Nie dość na tym! Nasz sprzymierzeniec, car Paweł I,został zamordowany, a tron po nim objął syn jego, Aleksander, jedną zaś z pierwszychczynności nowego cara było zawarcie układu koalicyjnego z rządem brytyjskim. Do tegoprzymierza, które Europie narzuciło trzecią koalicję, przystępuje 9 sierpnia Austria.Znów tedy sprzymierzeni monarchowie zmuszają cesarza do złożenia berła, generała zaśdo ponownego chwycenia za broń. <strong>Napoleon</strong> udaje się do Senatu, który na jego żądanieuchwala pobór 80 000 ludzi. Nazajutrz cesarz wyrusza w drogę, by już l październikaprzekroczyć Ren. Dnia 6 tegoż miesiąca wkracza do Bawarii, 12 – zajmuje Monachium, 20 –Ulm, a wreszcie 13 listopada zdobywa Wiedeń. Z końcem tego miesiąca jednoczy się z armiąwłoską, 2 grudnia zaś, w rocznicę swej koronacji, staje naprzeciw armii rosyjskiej iaustriackiej na równinach pod Austerlitz.Poprzedniego wieczoru <strong>Napoleon</strong> wykrył błąd popełniony przez nieprzyjaciół, którzywszystkie swe siły skupili dokoła wioski Austerlitz, by obejść lewe skrzydło Francuzów.Około południa <strong>Napoleon</strong> w towarzystwie marszałków Soulta, Bernadotte'a i Bessièresaobjeżdża szeregi piechoty i kawalerii gwardii, zapuszczając się aż do przednich strażykonnicy Murata, które zamieniły już kilka strzałów z nieprzyjacielem. Stąd to, wśród gradukul, obserwuje ruchy kolumn nieprzyjacielskich armii. Naraz błysnął mu w głowie, co częstozdarzało się jego geniuszowi, cały plan Kutuzowa i odtąd w jego wyobraźni Kutuzow był jużpobity. Wracając zaś do szałasu, który kazał wystawić sobie wśród gwardii na wzniesieniu, zktórego roztaczał się widok na całą równinę, rzekł rzucając ostatnie spojrzenie nanieprzyjaciela: „Zanim jutro słońce zajdzie, cała ta armia będzie moja”.O godzinie 5 po południu obwieszczono armii następujący rozkaz dzienny:„Żołnierze! Stoi przed Wami armia rosyjska, która pragnie pomścić klęskę Austriaków podUlm. Są to te same bataliony, które zostały przez Was pobite pod Hollabrun i którym odtądnieustannie dajecie się we znaki.Żołnierze! Ja sam będę was prowadzić. Pozostanę z dala od ognia, jeśli przy Waszejwrodzonej odwadze szerzyć będziecie spustoszenie i chaos w szeregach wroga. Gdyby jednakchoćby na chwilę zwycięstwo miało się zachwiać, zobaczycie, jak cesarz Wasz rzuci się dopierwszych szeregów. Zwycięstwo bowiem nie może być niepewne, a już najmniej w dniu, wktórym rozstrzygnie się honor francuskiej piechoty.Niechaj nikt nie opuszcza szeregów pod pozorem wynoszenia rannych, a każdy niechprzejęty będzie myślą, że ci najemnicy Anglii, którzy tak wielką nienawiścią pałają donaszego narodu, muszą być pokonani!Zwycięstwo to zakończy naszą kampanię, po czym zaciągniemy kwatery zimowe, połącząsię z nami nowe armie, tworzące się obecnie we Francji. Zawrzemy następnie pokój, którybędzie godny narodu mojego, będzie godny Was i Waszego cesarza”.Bitwa rozwinęła się jak na szachownicy i jakby za uderzeniem pioruna (słowa <strong>Napoleon</strong>a)rozbiła się koalicja.Trzeciego dnia zjawił się osobiście cesarz austriacki, by prosić o pokój, który sam złamał.Spotkanie obu cesarzy nastąpiło w pobliżu młyna, pod gołym niebem.– Sire – rzekł <strong>Napoleon</strong> na powitanie Franciszka II – przyjmuję Waszą Cesarską Mość wjedynym pałacu, który od dwóch miesięcy zamieszkuję.W toku rozmowy doszło między obu cesarzami do zgody w sprawie zawieszenia broni.Ustalone też zostały główne warunki pokoju. Rosjanie, których <strong>Napoleon</strong> mógł zniszczyć doostatniego żołnierza, mogli uczestniczyć w zawieszeniu broni na prośbę cesarza Franciszka iprzyrzeczenie cara Aleksandra, że opróżni Niemcy, jak też tę część Polski, która pozostawałapod zaborem austriackim i pruskim. Warunki te zostały dotrzymane.28
Zwycięstwo pod Austerlitz było dla cesarstwa tym, czym było zwycięstwo pod Marengo:utwierdzeniem przeszłości, obietnicą na przyszłość.Król Neapolu Ferdynand pozbawiony został tronu za naruszenie układu pokojowego zFrancją, następcą jego zaś został Józef, najstarszy brat <strong>Napoleon</strong>a. Republikę Batawską,wyniesioną do godności królestwa, otrzymał Ludwik. Murat dostał wielkie księstwo Bergu,marszałek Berthier został księciem Neuchâtel, pan de Talleyrand zaś księciem Benewentu.Wielkie cesarstwo wraz z zależnymi królestwami, księstwami lennymi i Związkiem Reńskimosiągnęło w niespełna dwa lata obszar tak wielki jak ongiś kraje, którymi władał KarolWielki.Już nie berło, lecz kulę ziemską dzierżył w swym ręku <strong>Napoleon</strong>!Pokój zawarty w Preszburgu (Bratysławie) trwał około roku. W tym czasie <strong>Napoleon</strong>założył uniwersytet cesarski i polecił opracować kodeks cywilny wraz z procedurą. Teczynności administracyjne musiał wkrótce przerwać wskutek wrogiego stanowiska Prus,których siły zbrojne uszanowane zostały dzięki neutralności w czasie ostatnich wojen. Takwięc <strong>Napoleon</strong> zmuszony jest w krótkim czasie przeciwstawić się czwartej z rzędu koalicji.Królowa Ludwika przypomniała carowi Aleksandrowi, że oboje poprzysiągli nad grobemFryderyka Wielkiego nierozerwalne przymierze z Francją. Aleksander zapomina o swympierwszym i drugim zobowiązaniu, <strong>Napoleon</strong> zaś otrzymuje pod groźbą wypowiedzeniawojny rozkaz wycofania swych żołnierzy poza Ren.<strong>Napoleon</strong> poleca wezwać swego ministra wojny i, pokazując mu ultimatum pruskie,rzecze:– Zapraszają nas na honorowe spotkanie. Nigdy jeszcze w takim wypadku żaden Francuznie odmówił. Ponieważ zaś piękna królowa chce być świadkiem walki, musimy być uprzejmi.Żeby jednak zbyt długo nie musiała czekać, musimy bez wytchnienia pomaszerować aż doSaksonii!Tym razem więc, kierowany galanterią, wznawia i przewyższa jeszcze błyskawicznąszybkością ostatnią ofensywę. Pochód na Prusy otwierają 7 października 1806 r. korpusyMurata, Bernadotte'a i Davouta, pochód ten trwa przez kilka następnych dni i kończy się 14tegoż miesiąca bitwą pod Jeną i Auerstädt. Dnia 16 października składa broń 14 000 żołnierzypruskich pod Erfurtem, 25 zaś wojska francuskie wkraczają do Berlina. Siedem dni starczyło,by monarchia Fryderyka Wielkiego dostała się wielkiemu budowniczemu i burzycielowitronów, który Bawarii, Wirtembergii i Holandii dał królów, Burbonów wygnał z Neapolu,dynastię lotaryńską zaś z Włoch i Niemiec.Dnia 27 października <strong>Napoleon</strong> wystosował z kwatery głównej w Poczdamie następującyrozkaz dzienny, streszczający zwięźle całą kampanię:„Żołnierze! Nie zawiedliście moich oczekiwań i godnie spełniliście zaufanie narodufrancuskiego. Znosiliście niedostatek i trudy z tą samą odwagą, z jaką kroczyliście do boju.Jak długo ten duch w Was żywie, nic Wam się ostać nie zdoła. Konnica tak świetnie szła wzawody z piechotą i artylerią, że doprawdy nie wiem od tej chwili, której broni przyznaćpierwszeństwo. Wszyscy jesteście dobrymi żołnierzami. Posłuchajcie wyników Waszychtrudów wojennych: jedno z pierwszych mocarstw europejskich, które odważyło sięzaproponować nam haniebną kapitulację, legło w gruzach. Lasy i wąwozy Frankonii, rzekiSala (Issole) i Łaba, przez które ojcowie nasi przez siedem lat nie zdołali się przeprawić –myśmy w siedem dni przekroczyli, staczając jeszcze w tym czasie cztery potyczki i jednąwielką bitwę. Sławę naszych zwycięstw wyprzedziliśmy w Poczdamie i Berlinie. Zdobyliśmy60 000 jeńców, 65 sztandarów bojowych, w ich liczbie chorągiew gwardii króla pruskiego,600 armat, zajęliśmy trzy twierdze i wzięliśmy do niewoli ponad 20 generałów. A jeszczepołowa z Was ubolewa, iż nie oddała dotąd ani jednego strzału. Wszystkie prowincje aż poOdrę w Waszym są posiadaniu.Żołnierze! Chełpią się Rosjanie, iż na nas napadną. Wyjdziemy im naprzeciw,29
oszczędzając im w ten sposób połowę drogi. Tutaj, w Prusiech, będą mieli drugie Austerlitz.Naród, który tak rychło zapomniał o wielkoduszności, jaką okazaliśmy mu po tej bitwie,gdzie ich cesarz, dwór i niedobitki armii zawdzięczają swe ocalenie jedynie udzielonej przeznas kapitulacji, naród taki nie może z powodzeniem walczyć przeciwko nam. Zresztą, zajmąjeszcze nasze miejsca, w czasie gdy wyruszymy naprzeciw Moskalom, nowe armie,utworzone we Francji, by strzec naszych zdobyczy. Cały mój naród podniósł się pełenoburzenia przeciwko haniebnej kapitulacji, którą ministrowie pruscy zaproponowali nam wnapadzie szału. Ulice miast naszych roją się od świeżo zaciągniętych żołnierzy, którzy płonążądzą pójścia w Wasze ślady. Odtąd nie będziemy narażeni na zdradziecki pokój i dopóty niezłożymy broni, dopóki nie zmusimy Anglików, tych odwiecznych wrogów naszego narodu,by wyrzekli się ataków na bezpieczeństwo kontynentu i hegemonii na morzach, do którejroszczą sobie pretensje.Żołnierze! Nie mogę Wam lepiej wyrazić swych uczuć, jak zapewniając Was, że w głębiserca żywię ku Wam tę miłość, którą Wy mi każdego dnia okazujecie!”W chwili gdy król pruski, na podstawie podpisanego zawieszenia broni, wydaje w ręceFrancuzów wszystkie pozostałe twierdze, <strong>Napoleon</strong> nakazuje postój. Teraz zwraca sięprzeciwko Anglii, uderzając w nią z braku innej broni – dekretem. Przeciwko WielkiejBrytanii zostaje ogłoszona blokada; zabroniony jest odtąd wszelki handel, wszelka wymianalistów z wyspami brytyjskimi. Żaden list pisany w języku angielskim nie może byćprzesyłany pocztą. Wszyscy poddani króla Jerzego, znajdujący się na obszarze Francji lubkrajów okupowanych przez naszych sprzymierzeńców, mają być internowani. Wszelkieposiadłości ziemskie, wszelkie towary stanowiące własność Anglików mają ulec konfiskaciena rzecz skarbu państwa. Żaden wreszcie okręt, przybywający czy to z Anglii, czy to z koloniiangielskiej, nie może zawinąć do jakiegokolwiek portu.Zawiesiwszy klątwę nad całym królestwem niby papież polityczny, mianuje <strong>Napoleon</strong>generała Hulina gubernatorem stolicy pruskiej, sam zaś wyrusza naprzeciw armii rosyjskiej,która podobnie jak pod Austerlitz spieszy swym sprzymierzeńcom na pomoc i jak podAusterlitz zjawia się wtedy, gdy tamci są pobici. Jeszcze tylko wyśle do Paryża szablęFryderyka Wielkiego, jego wstęgę Orderu Czarnego Orła, szarfę generalską i chorągiew,która prowadziła gwardię Fryderyka do boju w pamiętnej wojnie siedmioletniej, by już 25listopada pospiesznie opuścić Berlin, idąc na spotkanie wroga.Pod Warszawą Murat, Davout i Lannes napotykają Moskali. Po krótkie potyczce opuszczaBennigsen stolicę Polski, do której wkraczają wojska francuskie. Jak jeden mąż cały naródpolski staje po stronie Francuzów, ofiarując swe mienie i życie i żądając w zamian jedynieniepodległej ojczyzny. Wieść o pierwszym zwycięstwie dochodzi do <strong>Napoleon</strong>a w Polsce,gdzie zatrzymał się, by ustanowić króla. Wybór pada na starego elektora saskiego, któregokoronę zatwierdza.Rok 1806 zakończył się walkami pod Pułtuskiem i Gołyminem, następny zaś rokrozpoczął się bitwą pod Iławą Pruską, osobliwą, nie rozstrzygniętą bitwą, w której Rosjaniestracili 8000, Francuzi zaś 10 000 ludzi, przy czym obie strony przypisywały sobiezwycięstwo, a car nawet kazał „Te Deum” śpiewać za to, że w rękach naszych wojskpozostawił 15 000 jeńców, 40 armat i 7 sztandarów bojowych. W rzeczy samej był topierwszy wypadek, że car rzeczywiście zmierzył się z <strong>Napoleon</strong>em, wychodząc obronną ręką.Już dlatego mógł uchodzić za zwycięzcę.Niedługo jednak dane mu było chełpić się sukcesem. Dnia 26 maja wojska francuskiezajmują Gdańsk, w kilka dni później Moskale zostają pobici w paru potyczkach. Wreszciewieczorem 13 czerwca obie armie stają naprzeciw siebie w ordynku bojowym podFriedlandem. Nazajutrz zaczyna się kanonada. <strong>Napoleon</strong> zaś maszeruje przeciwko wojskomnieprzyjacielskim z okrzykiem: „Dzień to szczęśliwy, dziś rocznica bitwy pod Marengo!” Wistocie bitwa ta, jak owa pod Marengo, przyniosła rozstrzygnięcie. Moskale zostali rozbici w30
puch. Car Aleksander utracił 60000 żołnierzy; 120 armat i 25 sztandarów stanowiło trofeazwycięstwa, niedobitki zaś pokonanej armii uciekają w popłochu, nie myśląc nawet omożliwości stawiania oporu. Chronią się wreszcie na drugim brzegu Pregoły, niszczączarazem wszystkie mosty.Mimo tych trudności Francuzi przeprawiają się przez rzekę i maszerują wprost za Niemen,tę ostatnią zaporę, którą <strong>Napoleon</strong> musi jeszcze przełamać, by teren walki przenieść naterytorium cara.Teraz dopiero cara ogarnęła prawdziwa trwoga. Prysnął czar brytyjskich obietnic.Aleksander znalazł się w podobnej sytuacji jak po Austerlitz, bez żadnej nadziei na pomoc zjakiejkolwiek strony. Po raz drugi więc car postanawia upokorzyć się. O pokój, który takdługo i uporczywie odrzucał, jak długo miał możność dyktowania jego warunków, teraz musiuniżenie prosić i przyjąć w formie narzuconej przez zwycięzcę.Dnia 24 czerwca generał artylerii Riboissière każe zbudować tratwę na Niemnie i ustawićna niej namiot, przeznaczony na spotkanie dwu cesarzy. Obaj monarchowie mieli się udać donamiotu z przeciwległych brzegów.Dnia 25 czerwca o godzinie pierwszej <strong>Napoleon</strong> opuścił lewy brzeg rzeki, udając się doprzygotowanego namiotu w towarzystwie księcia Murata, marszałków Berthiera i Bessièresa,generała Duroca i wielkiego koniuszego Caulaincourta. Równocześnie z prawego brzeguwyruszył car Aleksander w towarzystwie wielkiego księcia Konstantego i świty. Przybywszyna tratwę, obaj cesarze padli sobie w ramiona. Było to przygrywką do pokoju w Tylży,podpisanego 9 lipca 1807 r.Prusy poniosły koszty wojenne. Jakby dwie twierdze ustanowione zostały królestwaSaksonii i Westfalii, by trzymać straż nad pokojem. Aleksander i Fryderyk Wilhelm uznaliuroczyście Józefa, Ludwika i Hieronima za swych ukoronowanych braci. Pierwszy konsul<strong>Bonaparte</strong> tworzył republiki, cesarz <strong>Napoleon</strong> zamieniał je w księstwa lenne.Jako dziedzic trzech dynastii, które kolejno rządziły Francją, pragnął powiększyć jeszczedziedzictwo Karola Wielkiego, Europa zaś musiała się na to zgodzić.Zakończywszy tę pełną chwały wyprawę wojenną, 27 lipca tego samego roku <strong>Napoleon</strong>wraca do Paryża. Teraz nie miał już żadnego wroga prócz Anglii, której zresztą klęskisprzymierzeńców dały się ogromnie dotkliwie we znaki, choć mimo wszystko utrzymywałasię hardo na obu krańcach kontynentu: w Szwecji i Portugalii.Wskutek zarządzonej w Berlinie blokady kontynentalnej znalazła się Anglia – jak jużpowiedziano – jakby pod klątwą całej Europy: Rosja i Dania zamknęły jej dostęp do portówna morzach północnych, Francja zaś, Holandia i Hiszpania na oceanie i Morzu Śródziemnym,zobowiązawszy się uroczyście nie utrzymywać z nią żadnych kontaktów handlowych.Pozostały jeszcze zatem tylko Szwecja i Portugalia. <strong>Napoleon</strong> wziął na siebie Portugalię,Aleksander zaś Szwecję. Postanowieniem z 27 października 1807 r. <strong>Napoleon</strong> pozbawił tronudynastię bragancką, Aleksander natomiast zobowiązał się 27 października 1808 r., wyruszyćprzeciwko Gustawowi szwedzkiemu.W miesiąc później Francuzi byli w Lizbonie.Zdobycie Portugalii było tylko przygrywką do zajęcia Hiszpanii, gdzie rządy sprawowałKarol IV wzięty w krzyżowy ogień dwóch przeciwników swego faworyta Godoya i swegosyna Ferdynanda, księcia Asturii. Gdy Godoy zbuntował się w czasie wojny pruskiej,<strong>Napoleon</strong> rzucił tylko jedno spojrzenie na Hiszpanię, krótkie, niedostrzegalne spojrzenie,które jednak wystarczyło, by otworzyć przed nim widoki obsadzenia wkrótce tronuhiszpańskiego. Zaledwie więc wojska jego zajęły Portugalię, już zaczęły wdzierać się downętrza Półwyspu Iberyjskiego. Tu, pod pozorem wojny na morzu i blokady, obsadziłynajpierw wybrzeża i posuwając się coraz bardziej w głąb kraju otoczyły pierścieniem Madryt.Wystarczyło tylko pierścień zacieśnić, by stać się panem stolicy. Tymczasem jednakprzeciwko ministrowi Godoyowi wybuchło powstanie, które wyniosło księcia Asturii, jako31
Ferdynanda VIII, na króla. Niczego więcej sobie <strong>Napoleon</strong> nie życzył.Wojska francuskie natychmiast wkraczają do Madrytu. Cesarz spieszy do Bajonny, gdziezwołuje książąt hiszpańskich, zmusza Ferdynanda VIII do oddania korony ojcu, jego samegozaś wysyła jako jeńca do Valencay. Bezpośrednio potem sędziwy Karol IV zrzeka się koronyna rzecz <strong>Napoleon</strong>a. Korona przyznana zostaje najstarszemu bratu <strong>Napoleon</strong>a, Józefowi.Dzięki tej zmianie zwalnia się tron Neapolu, który <strong>Napoleon</strong> ofiaruje swemu szwagrowi,Muratowi. W ten sposób, prócz jego własnej, pięć koron królewskich staje się własnościąrodu.W miarę rozszerzania swej władzy <strong>Napoleon</strong> rozszerza również i teren wojny. Naruszoneprzez blokadę interesy Holandii, Austria, upokorzona utworzeniem królestw Bawarii iWirtembergii, zawiedziony w swoich nadziejach Rzym, a wreszcie Hiszpania i Portugalia,których uczucia narodowe doznały strasznej obelgi – wszystko to tworzy echa towarzyszącenieustannemu okrzykowi wojennemu Anglii.Ze wszystkich stron organizuje się naraz gwałtowny atak, choć nie równocześnie wybucha.Pierwsze hasło daje Rzym. Dnia 3 kwietnia legat papieski opuszcza Paryż; natychmiastgenerał Miollis otrzymuje rozkaz wkroczenia na czele wojsk do Rzymu. Na groźbę papieża,iż rzuci ekskomunikę na nasze wojska, odpowiadają nasi zdobyciem Ankony, Urbino,Maceraty i Camerino.Śladem Rzymu idzie Hiszpania. Sewilla uznała Ferdynanda VIII za prawowitego króla,wzywając zarazem wszystkie prowincje hiszpańskie do broni. Wybucha powstanie, generałDupont zmuszony zostaje do kapitulacji, Józef zaś musi opuścić Madryt.Z kolei wybucha powstanie Portugalczyków w Oporto. Junot, któremu zabrakło wojska doutrzymania w ryzach podbitego kraju, musiał opuścić Porturaglię, zajętą teraz przezWellingtona na czele 25 000 ludzi.<strong>Napoleon</strong> uważał sytuację za dostatecznie poważną, by wymagała jego obecności.Wiedział wprawdzie, że Austria zbroi się potajemnie, jednak przed upływem roku nie będzieuzbrojona; wiedział też, że Holandia uskarża się na ruinę swego handlu, jak długo jednakzadowalała się skargami, był zdecydowany nie baczyć na nie. Pozostawało mu tedy aż nadtoczasu wolnego na odzyskanie Portugalii i Hiszpanii.<strong>Napoleon</strong> ukazał się na pograniczu Hiszpanii z 80 000 niemieckich weteranów. Zdobycieszturmem miasta Burgos było sygnałem jego zjawienia się. Nastąpiło zwycięstwo pod Tudelą,po czym bagnetami zdobyto Somosierrę, 4 grudnia zaś <strong>Napoleon</strong> wkroczył uroczyście doMadrytu.W Hiszpanii zapanował spokój i kraj rychło podporządkował się nowemu władcy. W tymczasie nowe zbrojenia Austrii odwołują <strong>Napoleon</strong>a do Paryża. Przybywszy do stolicy, żądawyjaśnień od posła austriackiego, którego argumenty uznaje za zgoła niewystarczające. Wkilka dni potem <strong>Napoleon</strong> dowiaduje się, że wojska austriackie przeprawiły się przez Inn inapadły na Bawarię. Tym razem ubiegła nas Austria, gdyż prędzej od nas znalazła się wpogotowiu. <strong>Napoleon</strong> zwraca się do Senatu, który zgodnie z życzeniem cesarza uchwalapobór 40 000 ludzi. Dnia 17 kwietnia <strong>Napoleon</strong> był już w Donauwörth wśród armii, 20wygrał bitwę pod Thann, w następnych zaś kilku dniach bitwy pod Abensbergiem, Eckmühl iRegensburgiem.Niedługo potem cesarz znalazł się pod murami Wiednia, 13 maja zaś wkroczył do stolicynaddunajskiej.Dnia 11 lipca zjawił się książę Lichtenstein, by prosić o zawieszenie broni. Nie był wobozie naszym nie znany, wszak nazajutrz po bitwie pod Marengo przybył w podobnymposelstwie. Dnia 12 lipca w Znaimie zostało zawarte zawieszenie broni.Równocześnie rozpoczęły się układy pokojowe, które trwały przez trzy miesiące. Przezcały ten czas <strong>Napoleon</strong> mieszkał w Schönbrunnie, gdzie cudem uniknął sztyletu syna pastoraz Turyngii, Stapssa. Wreszcie – 14 października pokój został zawarty.32
Widzimy, jak wszystko zaczyna działać przeciwko <strong>Napoleon</strong>owi, a jednak nic jeszcze niemogło przeciwstawić się jego potędze. Portugalia zawarła sojusz z Anglią – natychmiastzasypuje ją <strong>Napoleon</strong> swymi wojskami. Hiszpanie wzniecili powstanie – <strong>Napoleon</strong> zmuszaKarola IV do abdykacji. Papież urządził w Rzymie ogólne spotkanie posłów angielskich –<strong>Napoleon</strong> obchodzi się z nim jak z suwerenem świeckim i pozbawia papieża tronu. Naturaodmówiła Józefinie potomstwa z <strong>Napoleon</strong>em – cesarz więc poślubia córkę cesarzaaustriackiego Marię Ludwikę, która obdarza go synem. Holandia stała się wbrew wziętemu nasiebie zobowiązaniu składem towarów angielskich – <strong>Napoleon</strong> detronizuje Ludwika,przyłączając jego królestwo do Francji.Obszar cesarstwa <strong>Napoleon</strong>a liczył teraz 130 departamentów i rozciągał się od oceanubrytyjskiego aż po morza greckie, od rzeki Tajo po Łabę. 120 milionów ludzi, posłusznychwoli jednego człowieka i jedną drogą prowadzonych, wznosiło okrzyk w ośmiu różnychjęzykach:„Niech żyje <strong>Napoleon</strong>!”Generał zdaje się być w zenicie sławy, cesarz u szczytu szczęścia. Widzieliśmy dotądnieustanny wzrost jego potęgi. Teraz zatrzymuje się w miejscu, pozostając przez rok nawyżynach swego majestatu. Musi bowiem zaczerpnąć tchu do zejścia na niziny.Dnia l kwietnia 1810 r. <strong>Napoleon</strong> poślubił arcyksiążniczkę austriacką Marię Ludwikę, wjedenaście zaś miesięcy potem 101 wystrzałów armatnich obwieściło światu narodzinydziedzica tronu.Jednym z pierwszych skutków skoligacenia się <strong>Napoleon</strong>a z domem habsburskolotaryńskimbyło oziębienie jego stosunków z carem rosyjskim, który jeśli wierzyć doktorowiO'Meara, zaofiarował mu rękę swej siostry, wielkiej księżniczki Anny. Na widokrozrastającego się ustawicznie cesarstwa napoleońskiego, które niby ocean coraz bliżej ibliżej zalewa go swymi falami, Aleksander, począwszy od roku 1810, powiększa stale swewojska i nawiązuje z powrotem stosunki z Wielką Brytanią. Rok 1811 minął na bezowocnychrokowaniach, co uprawdopodabniało coraz bardziej wybuch nowej wojny. Obie strony zatemzaczęły się zbroić, zanim jeszcze wojna została wypowiedziana.Dnia 9 marca <strong>Napoleon</strong> opuścił Paryż, polecając księciu Bassano możliwie jak najdłużejprzetrzymać paszport ambasadora rosyjskiego, księcia Kurakina. Polecenie to, pozwalające napozór spodziewać się raczej pokoju, miało w istocie na celu o ile możności jak najdłuższeutrzymywanie cara Aleksandra w nieświadomości co do właściwych zamiarów jegonieprzyjaciela, któremu tym łatwiej będzie niespodzianie napaść na armię rosyjską.<strong>Napoleon</strong> zazwyczaj trzymał się tej taktyki, która i tym razem nie zawiodła. „Monitor”ograniczył się jedynie do wzmianki, że cesarz opuszcza Paryż, by odwiedzić wielką armięskupioną nad Wisłą i że towarzyszyć mu będzie aż do Drezna cesarzowa, która zamierzazłożyć wizytę swej najdostojniejszej rodzinie.W Dreźnie <strong>Napoleon</strong> zabawił 14 dni, podczas których urządził Talmie i pannie Mars – jakto im przyrzekł w Paryżu – przedstawienie przed widownią złożoną z królów.Dnia 2 czerwca cesarz przybywa do Torunia, 22 zaś tego miesiąca obwieszcza armii swójpowrót do Polski w następującym rozkazie dziennym:„Żołnierze! Rosja zaprzysięgła Francji wieczyste przymierze, Anglii zaś – wojnę. Dziś tasama Rosja łamie przysięgę, nie chcąc dopóty wyjaśnić swego osobliwego stanowiska,dopóki orły francuskie nie cofną się poza Ren, by w ten sposób nasi sprzymierzeńcy wydanizostali na łaskę Moskali. Czyż myślą sobie, że jesteśmy tak zwyrodniali? Czyżbyśmy nie bylijuż żołnierzami spod Austerlitz? Mamy do wyboru między hańbą a wojną, ta zaś nie możebyć dla nas wątpliwa. Naprzód! Przekroczmy Niemen i przenieśmy teren wojny do Rosji!Armia francuska okryje się tam sławą. Pokój, który zawrzemy, musi położyć kresnieszczęsnym wpływom, jakie wywiera gabinet moskiewski na sprawy Europy”.Armia, do której <strong>Napoleon</strong> przemawiał tymi słowami, była najpiękniejsza, najbardziej33
liczna, a zarazem najmocniejsza z tych, które kiedykolwiek znajdowały się pod jegorozkazami. Podzielona była na 15 korpusów, z których każdym dowodził książę lub król.Razem armia ta liczyła 400 000 piechoty, 70 000 kawalerii i 1000 dział.Trzech dni wymagało przejście przez Niemen. Przeznaczono na to 23, 24 i 25 czerwca.<strong>Napoleon</strong> stał przez chwilę nieruchomo w milczeniu, zagłębiony w myślach, na lewymbrzegu rzeki, na której przed trzema laty car Aleksander zaprzysiągł mu wieczystą przyjaźń.Wreszcie, przeprawiając się na drugi brzeg, wyrzekł słowa: „Fatum ciągnie Moskali w dół,niechaj rozstrzygną się losy!”Jak zwykle, cesarz zaczyna pochód milowymi krokami. Po dwóch dniach dobrzeobmyślanego marszu, nic nie przeczuwająca armia rosyjska została rozbita. WówczasAleksander polecił zawiadomić <strong>Napoleon</strong>a, że gotów jest do rokowań pod warunkiem jednak,że wojska francuskie wycofają się z okupowanych obszarów poza Niemen. Krok ten wydawałsię <strong>Napoleon</strong>owi tak dziwaczny, że odpowiedział nań wkroczeniem nazajutrz do Wilna. Tutajzabawił przez 20 dni, tworząc tymczasowy rząd, podczas gdy w Warszawie zebrał się Sejm,by obradować nad wskrzeszeniem królestwa polskiego. Następnie wyruszył w dalszą drogę,by dalej ścigać armię rosyjską.Drugiego dnia marszu <strong>Napoleon</strong> uświadomił sobie z przerażeniem obrany przez caraAleksandra system obrony. W czasie swego odwrotu Moskale zniszczyli wszystko: plony,zamki i chaty. Półmilionowa armia posuwała się naprzód wśród pustkowia, które niegdyś niemogło wyżywić nawet Karola XII i jego 20 000 Szwedów.Od brzegów Niemna do Wilna maszerowali Francuzi wśród blasku łun i pożarów pogruzach i trupach. W ostatnich dniach lipca wojska francuskie doszły do Witebska, dziwiącsię tej niezwykłej wojnie, w której nie napotykano na żadnego wroga, mając do czynieniajedynie z demonami zniszczenia. <strong>Napoleon</strong> – jak już wspomniano – sam był przerażony tegorodzaju planem strategicznym, którego w swoich obliczeniach nie mógł przewidzieć. Niewidział przed sobą nic ponad niezmierzone pustkowia, do których kresu miał dojść dopieropo roku, i gdzie każdy krok oddalał go od Francji, od sprzymierzeńców i od wszystkichśrodków pomocy. Przybywszy do Witebska, opadł przygnębiony na krzesło, poleciłnatychmiast wezwać hrabiego Daru i rzekł do niego: „Tutaj pozostaję i zamierzam przyjść dosiebie, ściągnąć tu moją armię na wypoczynek, po czym wezmę się do zorganizowania Polski.Kampania roku 1812 jest ukończona, reszty dokona rok 1813. Co się tyczy pana, niech panpoczyni starania, byśmy tutaj mogli wyżyć, bo nie popełnimy błędu Karola XII. – Następnie,zwrócony do Murata, dodał – Zatknijmy tutaj nasze orły! Rok 1813 zobaczy nas w Moskwie,1814 w Petersburgu, cała wojna z Rosją potrwa trzy lata”.Wydawało się, że <strong>Napoleon</strong> istotnie powziął takie postanowienie. Teraz jednak Aleksandernasyła na niego Moskali, którzy dotąd znikali przed <strong>Napoleon</strong>em niby upiory. Jak graczzwabiony dźwiękiem złota, tak też i <strong>Napoleon</strong> nie może dłużej się powstrzymać i ściga ichzawzięcie. Dnia 14 sierpnia dosięga ich i bije pod Krasnoj, by już 18 wypędzić ich zeSmoleńska, który opuszcza wśród dymu pożarów. Dnia 30 sierpnia zajmuje Wiaźmę, gdziewszystkie magazyny są zniszczone. Odkąd przekroczył Niemen i znalazł się na terytoriumrosyjskim, wszystkie oznaki zapowiadają wybuch wielkiej wojny narodowej.Nareszcie dowiaduje się <strong>Napoleon</strong>, że armia rosyjska, zmieniwszy dowódcę, zamierzastoczyć bitwę na pozycji, w której teraz pospiesznie okopuje się. Licząc się z ogólnymnastrojem, który niepowodzenia wojenne przypisywał nieodpowiedniemu doborowigenerałów, car Aleksander oddał naczelną komendę swych wojsk generałowi Kutuzowowi,zwycięzcy Turków. Nowy dowódca w przekonaniu, że dla zyskania sobie miru wśród armii inarodu powinien raczej stoczyć bitwę niż dopuścić nas do Moskwy, zdecydowany był przyjąćnieprzyjaciela w pobliżu Borodina, gdzie ściągnął z Moskwy 10 000 naprędcezorganizowanej milicji.Obie strony przygotowują się do decydującej bitwy. Moskale spędzają dzień 5 sierpnia na34
modłach, Francuzi zaś, przywykli jedynie do „Te Deum”, nie zaś do modlitw, ściągająforpoczty, skupiają swe oddziały, opatrują broń i ustawiają w odpowiednich miejscachartylerię. Siły obu stron są mniej więcej równe. Moskale mają 230 000 ludzi, nasi zaś 250000.O godzinie 5 nad ranem cesarz dosiada konia i objeżdża, pod osłoną szarzejącego dnia, napół odległości strzału wzdłuż całej pozycji nieprzyjacielskiej. O godzinie 3 po południu cesarzwyjeżdża po raz drugi, by przekonać się, czy nic się od rana nie zmieniło. Znalazłszy się nawzniesieniach pod Borodino, sprawdza z lunetą w ręku swe pierwotne spostrzeżenia.Jakkolwiek orszak cesarza składał się z niewielu osób, poznali go Moskale i po chwili padł zlinii rosyjskich strzał armatni, jedyny tego dnia, i trafił o kilka kroków przed cesarzem.O godzinie pół do piątej <strong>Napoleon</strong> wraca do obozu, gdzie zastaje pana de Bausseta, którymu wręcza listy Marii Ludwiki i portret króla rzymskiego pędzla Gerarda. Portret ustawionyzostał przed namiotem, toteż otoczyło go kołem grono marszałków, generałów i oficerów.– Zabierzcie ten portret – rzecze <strong>Napoleon</strong> – nie należy mu nazbyt wcześnie pokazywaćpola bitwy.Wróciwszy do namiotu, <strong>Napoleon</strong> dyktuje następujące rozkazy:„W ciągu nocy mają być rzucone dwa szańce naprzeciw okopów zbudowanych za dniaprzez wroga. Lewy szaniec ma być obsadzony przez 42, prawy przez 72 działa. O świcieprawy szaniec otworzy ogień po czym da ognia również i lewy. Książę Poniatowski wyruszyprzed wschodem słońca na czele piątego korpusu, tak żeby do godziny szóstej obejść leweskrzydło nieprzyjaciela. Gdy bitwa będzie rozpoczęta, cesarz wyda dalsze rozkazy stosowniedo wymagań chwili”.Po ustaleniu tego planu <strong>Napoleon</strong> rozdziela wojska swe w ten sposób, by jak najmniejzwróciły na siebie uwagę nieprzyjaciela.Tej nocy cesarz spał zaledwie godzinę. Co chwila każe zapytać, czy nieprzyjaciel jeszczesię nie ulotnił.O godzinie 4 nad ranem wchodzi do namiotu cesarza generał Rapp. Cesarz siedzi zzasłoniętym oburącz czołem. Na widok wchodzącego generała mówi:– Co nowego, Rapp?– Sire, nieprzyjaciel jeszcze jest!– Będzie to straszna bitwa! Rapp, wierzy pan w zwycięstwo?– Wierzę, sire, ale w krwawe.– Wiem i ja o tym – odpowiada cesarz. – Mam jednak 80 000 ludzi, 20 000 stracę, z 60000 wkroczę do Moskwy. Tam przyłączą się maruderzy oraz bataliony marszowe, tak iżbędziemy jeszcze silniejsi aniżeli przed bitwą.Jak widać, obliczając liczbę żołnierzy, <strong>Napoleon</strong> nie uwzględnia ani swej gwardii, anikawalerii, zdecydowany jest bowiem bez nich wygrać bitwę, która ma być jedynie walkąartylerii.W tej chwili rozbrzmiewa nagle ogólny okrzyk radości: „Niech żyje cesarz!” grzmi nacałej linii. O pierwszym brzasku dnia odczytano żołnierzom następujący rozkaz dzienny,jeden z najpiękniejszych, najbardziej szczerych i zwięzłych rozkazów <strong>Napoleon</strong>a:,,Żołnierze!Oto nareszcie bitwa, której tak bardzo pragnęliście. Odtąd zwycięstwo zależy wyłącznie odWas. Jest ono konieczne. Przyniesie nam dostatek i zapewni dobre kwatery zimowe orazrychły powrót do ojczyzny. Okażcie się żołnierzami spod Austerlitz, spod Friedlandu, spodWitebska i Smoleńska. Niechaj potomność, mówiąc o którymkolwiek z nas, powie:Brał udział w wielkiej bitwie pod murami Moskwy!”Zaledwie umilkły okrzyki, prosi Ney, jak zawsze niecierpliwy, o pozwolenie rozpoczęciabitwy. Natychmiast wszyscy chwytają za broń, każdy przysposabia się do tego wielkiegowidowiska, które ma rozstrzygnąć o losach Europy. Jak strzały mkną adiutanci na wszystkie35
strony. O godzinie pół do szóstej rano prawy szaniec zaczyna ogień, po chwili odpowiada mulewy, po czym wszystko rusza z miejsca, wszystko posuwa się naprzód.Pierwszy rzuca się do walki Davout na czele obu swych dywizji. Lewe skrzydło armiiEugeniusza, którego zadaniem było pozostać w miejscu dla obserwacji, daje się porwać podwpływem piekielnego skwaru i wbrew rozkazowi swego dowódcy przekracza wieś Borodino,zatrzymując się pod Górkami, gdzie Moskale tłuką ich z przodu i z flanki. Spieszy mu zpomocą pułk 92, który zbiera jego niedobitki i wyprowadza je z ognia, jednak na wpół rozbitei pozbawione dowództwa, ponieważ dowodzący generał poległ.W tej chwili <strong>Napoleon</strong> przypuszczając, że Poniatowski miał już dość czasu, byprzeprowadzić swój manewr, rzuca Davouta na pierwszy szaniec. Za nim idą dywizjeCompansa i Desaixa, ciągnąc za sobą 30 armat. Cała linia nieprzyjacielska stanęła nagle wogniu.Nasza piechota posuwa się naprzód bez strzału, spiesząc, by zdusić ogień nieprzyjacielski.Compans pada zraniony, na jego zaś miejsce pędzi Rapp na czele oddziałów idących do atakuz najeżonymi bagnetami. W chwili gdy znalazł się na szańcu, pada trafiony nieprzyjacielskąkulą. Jest to jego 22 rana. Trzeci z kolei generał zajmuje jego miejsce i również zostaje ranny,koń Davouta pada trafiony kulą armatnią, książę Eckmühl zaś stacza się na ziemię. Wydawałosię zrazu, że został zabity, on jednak podniósł się szybko, dosiadł innego konia, doznawszytylko lekkiej kontuzji.Rapp każe się zanieść przed oblicze cesarza.– Jakże, Rapp – woła <strong>Napoleon</strong> – znowu ranny!– Zawsze, sire! Wasza Cesarska Mość wie – to mój zwyczaj. – Co się tam dzieje w górze?– Cuda! Ale dla dokończenia dzieła potrzebna jest gwardia.– Tego będę się wystrzegał – odpowiada <strong>Napoleon</strong>, wykonując ruch, jakby się budził zodrętwienia – nie chcę jej dać zniszczyć, muszę bez niej wygrać bitwę.O godzinie 10 wieczorem przyjeżdża na koniu Murat, który bił się od godziny 6 rano,donosząc, że nieprzyjaciel w nieładzie przechodzi rzekę Moskwę i zanosi się na to, że znowuumknie. Raz jeszcze domaga się gwardii, która przez cały czas stoi bezczynnie, by ścigaćMoskali i do reszty ich pobić. <strong>Napoleon</strong> jednak i tym razem odmawia, pozwalając uciec armiirosyjskiej, którą przedtem tak długo tropił. Nazajutrz Moskale przepadli z kretesem,<strong>Napoleon</strong> zaś zapanował niepodzielnie nad najstraszliwszym pobojowiskiem, jakie możeistniało odkąd świat powstał. Leżało na nim 60 000 trupów, z tego trzecia część Francuzów.Dziewięciu naszych generałów poległo, 34 zostało rannych. Niezmierzone były nasze straty,którym w dodatku nie odpowiadały żadne realne sukcesy.Dnia 14 września armia wkroczyła do Moskwy. W wojnie tej jednak wszystko miało byćponure, nie wyłączając naszych triumfów. Żołnierze nasi przywykli wkraczać do miaststołecznych, a nie do miast umarłych. Moskwa zaś wydawała się niezmierzonym grobem,wszędzie było pusto i głucho. <strong>Napoleon</strong> zamieszkał na Kremlu, armia zaś rozprzestrzeniła siępo mieście. A tymczasem nadciągnęła noc.O północy obudził <strong>Napoleon</strong>a alarm ogniowy. Krwawe łuny dosięgały niemal jego łoża.Cesarz pobiegł do okna: Moskwa stała w płomieniach. Szlachetny Herostates–Rostopczynuwieńczył swe nazwisko, a zarazem ocalił ojczyznę.Trzeba było uciekać przed tym oceanem płomieni. Dnia 16 września <strong>Napoleon</strong>, otoczonyzewsząd pożarem i zgliszczami, zmuszony był opuścić Kreml i szukać schronienia w zamkuPetrowskoj. Tu rozpoczęła się jego walka z generałami, którzy doradzali wycofać się pókiczas i zaprzestać dalszych zdobyczy przynoszących nieszczęście. <strong>Napoleon</strong>, nie przywykły dotego rodzaju rozumowania, zachwiał się na chwilę, zwracając wzrok na przemian w stronęParyża i Petersburga. Tylko 150 godzin dzieliło go od pierwszej stolicy, 800 godzin zaś oddrugiej. Pomaszerować na Petersburg – znaczyłoby zadokumentować zwycięstwo, nakazaćodwrót do Paryża – byłoby przyznaniem się do klęski.36
A tymczasem nadciąga zima, która już nie doradza, lecz nakazuje. Dnia 15 październikazaczyna się przewożenie rannych przez Możajsk i Smoleńsk, 22 zaś <strong>Napoleon</strong> opuszczaMoskwę. Nazajutrz Kreml wylatuje w powietrze. Przez jedenaście dni odwrót postępuje bezszczególnych wypadków, gdy naraz 7 listopada spada temperatura z pięciu na osiemnaściestopni poniżej zera, 29 zaś depesza wojenna z 14 października przynosi do Paryża wieść oniesłychanej, straszliwej zgrozie, której Francuzi nie daliby wiary, gdyby szczegółów jej niepodał sam cesarz.Odtąd zaczyna się nieszczęście przyćmiewające blask naszych największych zwycięstw.Przypomina się Kambyzes grzęznący w piaskach pustynnych, Kserkses uciekający na barceprzez Hellespont, Varro prowadzący niedobitki armii po bitwie pod Kannami do Rzymu.Spośród 80 000 konnicy, która przeprawiła się przez Niemen, dadzą się utworzyć zaledwiecztery kompanie, każda po 150 koni, które mają służyć <strong>Napoleon</strong>owi za eskortę. Oto jestświęta gromada. Oficerowie przyjmują w niej rangę szeregowców, pułkownicy sąpodoficerami, generałowie kapitanami; marszałka ma za pułkownika, króla – za generała.Klejnot zaś drogocenny, który im został powierzony, którego strzegą to cesarz.Jeśli zaś pragniecie wiedzieć, co stało się z resztą armii w tych niezmierzonych stepachmiędzy niebem a śniegiem, który im na głowy padał, na jeziorach okrytych lodową powłoką,załamującą się pod ich stopami, słuchajcie:„Generałowie, oficerowie i żołnierze – wszystko to maszeruje obok siebie gromadnie i wzamieszaniu, nadmiar niedoli bowiem zatarł wszystkie rangi. Konnica, artyleria i piechotastanowiły jedną zmieszaną masę.Przeważająca część żołnierzy dźwigała na plecach worki z mąką, u boku zaś mieliprzywiązane na sznurze miski. Inni wlekli za cugle cienie koni, obładowanych naczyniami dogotowania i innymi sprzętami biedoty. Konie te były same zapasami żywności i to o tylelepszymi, że nie trzeba ich było dźwigać, kiedy zaś padały, można było natychmiastprzyrządzić jedzenie. By je rozkawałkować, nie czekano nawet, aż biedne stworzeniawydadzą ostatnie tchnienie. Zaledwie padały na ziemię, natychmiast rzucano się na nie, byściągnąć z nich wszystkie mięsiste części.Należy – o ile to możliwe – wyobrazić sobie tych 100000 biedaków dźwigających naplecach ciężkie wory, wspartych na długich kijach, tych nieszczęśliwców odzianych włachmany, w których roiło się robactwo, wydanych na pastwę okropności głodu. Trzebauprzytomnić sobie prócz tych stad ludzkich, które same już były obrazem nędzy i rozpaczy,także twarze, na których malowało się widmo tylu przeżytych cierpień. Uzmysłowić sobietrzeba postacie ludzkie, okryte błotem obozowisk, oczernione dymem, twarze o pustych,wygasłych oczach, włosach rozwichrzonych, o długich, cuchnących brodach. A jednak będziesię miało tylko cień obrazu, który armia ta w istocie przedstawiała.Wlekliśmy się z trudem pozostawieni sobie samym, wśród pustkowi śnieżnych, po ledwiedostrzegalnych drogach, przez stepy i nie kończące się świerkowe lasy. Tu padalinieszczęśliwi, których od dawna już morzyła choroba i głód, kończąc wśród piekielnych mąki straszliwej rozpaczy. Ówdzie rzucano się z wściekłością na kogoś, kogo posądzano oukrywanie zapasów żywności, wydzierając mu je mimo zaciekłego oporu i potwornychprzekleństw. Gdzieniegdzie słychać było odgłos tratowanych przez stopy końskie lubmiażdżonych kołami wozów zwłok ludzkich. Tam znów dochodziły krzyki i jęki padającychz wyczerpania ofiar, które leżąc na ziemi ostatnim wysiłkiem woli broniły się od strasznejśmierci, i w oczekiwaniu zgonu podwójnie umierały. Gdzie indziej walczono o każdy kęspadliny końskiej. Podczas gdy jedni wykrawali zewnętrzne kawały mięsa, inni zakopywali siępo pas we wnętrznościach, by wydrzeć z nich serce lub wątrobę. Zewsząd widać było twarzez wyrazem nieszczęścia, oblicza zniekształcone, opuchnięte od mrozu. Jednym słowemwszędzie przerażenie i trwoga, klęska głodu i śmierci”. 33 Opis jednego z uczestników wyprawy, Rene Bourgeoisa.37
W ten sposób minęło dwadzieścia dni. Przez ten czas armia pozostawiła na swych szlakach200000 ludzi i armat. Potem dopiero wpadła do Berezyny jak potok leśny wpadający wprzepaść.Dnia 5 grudnia, gdy resztki armii dogorywały w Wilnie, <strong>Napoleon</strong> na natarczywe prośbykróla Neapolu, wicekróla Italii i swych najwybitniejszych dowódców wyjechał na saniachprzez Smorgonie do Francji. Termometr opadł wtedy do 27 stopni poniżej zera. Dnia 18grudnia wieczorem przybył <strong>Napoleon</strong> przed bramy Tuileries, których zrazu nie chcianootworzyć, wszyscy bowiem przypuszczali, że cesarz znajduje się jeszcze w Wilnie. Na trzecidzień dopiero zjawili się przedstawiciele najwyższych instytucji państwowych celem złożeniażyczeń z okazji powrotu cesarza.Dnia 12 stycznia 1813 r. Senat oddał do dyspozycji ministra wojny 350 000 rekrutów; 10marca nadeszła wiadomość o oderwaniu się Prus. Przez cztery miesiące Francja była jednymwielkim placem broni.Dnia 15 kwietnia <strong>Napoleon</strong> raz jeszcze opuszcza Paryż na czele młodych legionów.Pierwszego maja cesarz stanął w Lützen gotów do zaatakowania sprzymierzonej armiirosyjsko–pruskiej. Miał pod swoim dowództwem 200000 Francuzów i 50000 żołnierzysaskich, bawarskich, westfalskich i wirtemberskich, którzy znowu zaciągnęli się pod jegosztandary. Olbrzym, którego uważano za zmiażdżonego, znów się podniósł. Anteuszobdarzony został przez matkę–ziemię nowymi siłami.Jak zwykle, pierwsze uderzenia były groźne i decydujące. Armie sprzymierzonepozostawiły na pobojowisku pod Lützen 13 000 zabitych lub rannych; 2 000 jeńców wpadłow nasze ręce. Młodzi rekruci już w pierwszej bitwie zdobyli ostrogi weteranów, <strong>Napoleon</strong> zaśnarażał swe życie jak młody podporucznik.Zwycięstwo pod Lützen ponownie otwiera królowi saskiemu bramy Drezna. Dnia 8 majawkracza do miasta armia francuska, nazajutrz zaś cesarz każe wybudować most na Łabie,poza którą wycofał się nieprzyjaciel. 20 maja dosięga go <strong>Napoleon</strong> i zmusza do kapitulacji wtwierdzy budziszyńskiej. 21 utrwala zwycięstwo odniesione dnia poprzedniego, w obu zaśdniach, w których <strong>Napoleon</strong> przeprowadza najzręczniejszy manewr sztuki wojennej. Moskalei Prusacy tracą 18 000 zabitych i rannych oraz 3 000 jeńców.Nazajutrz w czasie niefortunnej utarczki tylnej straży kula armatnia urywa generałowiBruyère obie nogi; od tej samej kuli giną też dwaj inni generałowie.Armia sprzymierzona znajduje się w ustawicznym odwrocie. <strong>Napoleon</strong> ściga ją, nie dającjej ani chwili wytchnienia. Gdzie wczoraj obozowała, tam dziś my rozbijamy obóz.Dnia 29 maja zjawili się hrabia Suwałow, adiutant cara rosyjskiego i generał pruski Kleist,by prosić o zawieszenie broni. Dnia 30 maja dochodzi do skutku nowe spotkanie na zamku wLegnicy, które jednak nie przynosi rezultatów.Tymczasem zaś Austria knuje już skryte plany, jakby tu sprzeniewierzyć się sojuszowi. Bymożliwie jak najdłużej zapewnić sobie neutralność, zaofiarowała się na pośrednika wrokowaniach, co zostało przyjęte. Wynikiem tego pośrednictwa było zawieszenie bronizawarte 4 czerwca w Plüswitz.Natychmiast w Pradze zebrał się kongres, by prowadzić układy pokojowe. Pokój jednakbył niemożliwy. Koalicja żądała ograniczenia cesarstwa do granic Renu, Alp i Mozy, które topropozycje <strong>Napoleon</strong> uważał za kpiny. Rokowania zostały zerwane, Austria przeszła nastronę koalicji, wojna zaś, która jedynie mogła doprowadzić do ostatecznego rozstrzygnięcia,rozgorzała na nowo.Znów przeciwnicy ukazują się na polu bitwy. Francuzi mieli 300 000 ludzi, w tej liczbie40 000 kawalerii, na prawym brzegu Łaby, w samym sercu Saksonii. Sprzymierzeńcy zaśliczyli 500000 ludzi, włączając w to 100000 konnicy, tak iż natychmiast mogli zwrócić sięrównocześnie w trzech kierunkach: w stronę Berlina, Śląska i Czech.Nie dając się zmylić z tropu znaczną przewagą sił nieprzyjacielskich, <strong>Napoleon</strong> z38
łyskawiczną szybkością rozpoczyna ofensywę. Dzieli w tym celu armię na trzy części: jednama pomaszerować na Berlin i prowadzić działania wojenne przeciwko Prusakom i Szwedom,druga ma zająć stanowisko pod Dreznem, by móc obserwować armię rosyjską w Czechach,na czele trzeciej zaś maszeruje sam przeciw Blücherowi, którego dosięga i odrzuca w tył.Jednak w trakcie ścigania nieprzyjaciela <strong>Napoleon</strong> dowiaduje się, że 60000 Francuzów,których zostawił w Dreźnie, zostało zaatakowanych przez 180000 sprzymierzonych. Bierzetedy ze swego korpusu 35000 ludzi i podczas gdy koalicja przypuszcza, że zajęty jestściganiem Blüchera, zbliża się z błyskawiczną szybkością groźny i złowrogi jak błyskawica.Dnia 29 sierpnia wojska sprzymierzone raz jeszcze próbują ataku na Drezno, atak jednakzostaje odparty. Nazajutrz ponawiają szturm, zostają jednak złamani, rozdarci i zniszczeni.Całej armii, walczącej na oczach cara Aleksandra, grozi za chwilę zupełne rozbicie. Z trudemtylko nieprzyjaciel zdołał się uratować, zostawiając na pobojowisku 40 000 poległych.W tej bitwie Moreau stracił obie nogi od jednej z pierwszych kul wystrzelonych przezgwardię cesarską. <strong>Napoleon</strong> sam wycelował działo.W kilka dni po tej morderczej walce zgłasza się w Dreźnie austriacki agent, przynoszącsłowa przyjaźni. Jednak w toku pierwszych rokowań nadchodzi wieść, że armia śląska, którazajęta była ściganiem Blüchera, straciła 25 000 ludzi, że armia wysłana na Berlin pobitazostała przez Bernadotte'a, że wreszcie cały niemal korpus generała Vandamme'a zostałzmuszony do odwrotu przez przeważające siły rosyjsko–austriackie.Tak tedy rozpoczęła się słynna kampania roku 1814, kiedy to <strong>Napoleon</strong> wszędziezwycięża, ilekroć sam się zjawi, i wszędzie doznaje klęski, gdzie nie ma go osobiście. Nawieść o porażkach armii francuskiej rokowania zostają przerwane.Zaledwie wyleczył się z choroby, której przyczyny dopatrywano się w truciźnie, maszeruje<strong>Napoleon</strong> natychmiast na Magdeburg. Zamierza stąd skoczyć do Berlina, który pragnieodzyskać, przeprawiwszy się przez Łabę. Już kilka korpusów doszło do Wittenbergu, gdywtem nadchodzi list króla wirtemberskiego, donoszący o oderwaniu się Bawarii, która bezwypowiedzenia wojny przeszła na stronę austriacką i połączyła się z wojskami austriackiminad Innem, oraz że 80 000 ludzi pod rozkazami generała Wrede maszeruje na Ren, a wreszcieże Wirtembergia, choć nadal wierna sojuszowi, zmuszona została przemocą kontyngent swójprzyłączyć do tej armii. W ciągu 14 dni stanie w Moguncji 100000 ludzi.Austria dała przykład sprzeniewierzenia się, gorliwie teraz naśladowany.Tym samym w ciągu jednej godziny zmieniły się plany <strong>Napoleon</strong>a, przemyślane w ciągudwóch miesięcy. Zamiast pod osłoną fortec i magazynów w Targau, Magdeburgu,Wittenbergu i Hamburgu zmusić sprzymierzonych do odwrotu między Łabą a Salą, zamiastrozegrać wojnę między Łabą a Odrą, gdzie w ręku wojsk francuskich znalazły się Głogów,Kostrzyń i Szczecin – <strong>Napoleon</strong> decyduje się na odwrót ku Renowi. Przedtem jednak musipobić koalicję, by uniemożliwić jej ściganie go podczas odwrotu. Zamiast więc uciekać przedwojskami sprzymierzonymi, wyrusza przeciwko nim i dosięga ich 16 października podLipskiem. Znów więc stają naprzeciwko siebie Francuzi i wojska sprzymierzone – Francuzi wsile 150000 żołnierzy i 600 armat, sprzymierzeni zaś w sile 350000 ludzi i podwójnieliczniejszej artylerii.Jeszcze tego samego dnia dochodzi do ośmiogodzinnej walki. Armia francuska wychodzizwycięsko, korpus jednak, oczekiwany z Drezna dla przypieczętowania klęski nieprzyjaciół,nie zjawia się. Mimo to spędzamy noc na pobojowisku.Dnia 17 października Moskale i Austriacy otrzymują posiłki, nazajutrz zaś przypuszczająszturm na nasze pozycje. Przez cztery godziny Francuzi dzielnie bronią się, gdy nagle 30 000żołnierzy saskich, zajmujących jedno z najważniejszych stanowisk na linii bojowej,przechodzi na stronę nieprzyjacielską, zwracając ku nam 60 armat. Już się zdawało, żewszystko stracone, tak niesłychana jest ta zdrada, tak straszliwa jest zmiana sytuacji.<strong>Napoleon</strong> spieszy z pomocą na czele połowy swej gwardii, rzuca się na wojska saskie,39
które odpędza w tył, odbierając im część artylerii. Teraz rozgramia ich za pomocą armat,które sami naładowali. Sprzymierzeni cofają się, utraciwszy w tych dwóch dniach 150 000najlepszych żołnierzy. I tę noc spędzamy na pobojowisku.W tych warunkach zapowiadała się pomyślnie trzecia bitwa, gdy doniesiono <strong>Napoleon</strong>owi,że amunicji starczy jeszcze najwyżej na 16000 wystrzałów, w obu bowiem ostatnich bitwachwystrzelono 222000 pocisków. Trzeba tedy pomyśleć o odwrocie. Sukces obu zwycięstwposzedł na marne. 50 000 ludzi poświęcono nadaremnie.O godzinie drugiej zaczyna się odwrót w kierunku Lipska. Armia nasza zamierza wycofaćsię za Elsterę, by pozostać w kontakcie z Erfurtem, gdzie oczekiwana jest amunicja. Odwrótjednak przeprowadzony został nie dość skrycie, by nie miała go zauważyć armia j koalicyjna.Zrazu sprzymierzeni przypuszczają, że nasi rozpoczynają atak, rychło jednak dowiadują sięprawdy. Zwycięskie wojska francuskie cofają się, koalicja zaś, nie wiedząc nawet dlaczego,wykorzystuje ich odwrót. O świcie sprzymierzeni atakują nasze tylne straże, wkraczając wrazz nimi do Lipska. Żołnierze nasi odwracają się, stawiają opór nieprzyjacielowi, walcząc krokza krokiem, by umożliwić armii przejście przez jedyny most na Elsterze, przez który odwrótmoże się dokonać. Nagle rozlega się straszliwa detonacja. Okazuje się, że pewien sierżantwysadził bez rozkazu przełożonego most w powietrze. 40000 Francuzów, ściganych przez200 000 Moskali i Austriaków, oddzielonych jest rwącym nurtem rzeki od reszty armii.Muszą oni albo poddać się, albo też dać się wyrżnąć w pień. Część tonie w nurtach rzeki,część zaś pogrzebana zostaje w gruzach przedmieścia Ranstadt.Dnia 20 października armia francuska dochodzi do Weissenfels, zaczynając dopiero tutajuświadamiać sobie rozmiary poniesionych strat. Książę Poniatowski, generałowie Vial,Dumontier i Rochanebeau utonęli lub polegli, książęta Moskwy i Raguzy, generałowieSouham, Compans, Latour-Maubourg i Friedrichs zostali ranni, książę Darmstadtu, hrabiaHochberg, generałowie Lauriston, Delmas, Rożniecki, Krasiński, Valory, Bertrand, Dorsenne,d'Etzko, Colomy, Bronikowski, Siwowic, Małachowski, Rautenstrauch i Stockhorm zostaliwzięci do niewoli. Straciliśmy w Elsterze i na przedmieściach Lipska 10000 poległych, 15000jeńców, 150 dział i 500 wozów z amunicją.Dnia 28 października <strong>Napoleon</strong> otrzymuje dokładne wiadomości o ruchach armiiaustriacko-bawarskiej, która w pospiesznych marszach podeszła pod Men. Dnia 30nieprzyjaciel stoi w ordynku bojowym w Hanau, by zamknąć nam drogę do Frankfurtu.Armia francuska atakuje go, kładzie trupem 6 000 ludzi i przeprawia się 5, 6 i 7 listopada nadrugą stronę Renu.Dnia 9 listopada <strong>Napoleon</strong> znów jest w Paryżu.Tutaj dosięga go zdrada po zdradzie, rozprzestrzeniając się od zewnątrz coraz bardziej dowewnątrz. Po Rosji odpadają Niemcy, po Niemczech Włochy, po Włoszech Francja.Bitwa pod Hanau dała asumpt do nowych konferencji. We Frankfurcie zeszli się baron deSt. Aignan, książę Metternich, hrabia Nesselrode i lord Aberdeen. Zaofiarowano<strong>Napoleon</strong>owi pokój pod warunkiem, że zrezygnuje ze Związku Reńskiego i zrzeknie sięPolski, jak też departamentów nad Łabą. Francja miałaby ograniczyć się do swych granicnaturalnych: Alp i Renu. Obiecywano także wyznaczyć granicę we Włoszech, która by nasoddzielała od Austrii.<strong>Napoleon</strong> przystał na te warunki, polecając zarazem przedłożyć Senatowi i ciałuustawodawczemu protokoły rokowań z uwagą, ze gotów jest ponieść żądane ofiary.Parlament, który miał żal do <strong>Napoleon</strong>a, iż narzucił mu przewodniczącego bez porozumieniasię co do kandydatury, ustanowił, komisję pięciu dla zbadania tych protokołów. Tych pięciusprawozdawców, którzy znani byli z opozycji przeciw cesarzowi, ułożyło memoriał, wktórym ponownie zastosowane zostało zapomniane od jedenastu lat słowo „Wolność”.<strong>Napoleon</strong> zniszczył sprawozdanie komisji i rozwiązał parlament. Tymczasem zaś – wbrewwszystkim złudnym protokołom – wyszły na jaw właściwe zamiary władców koalicji.40
Podobnie jak w Pradze, tak też i tutaj przede wszystkim chcieli zyskać na czasie, znów tedyzerwali konferencję, zwodząc nadzieją rychłego zwołania kongresu do Matillon nad Sekwaną.Było w tym wyzwanie, a jednocześnie szyderstwo. <strong>Napoleon</strong> przyjął pierwsze, a zarazemzaczął zbroić się, by pomścić drugie. Dnia 25 stycznia 1814 r. cesarz opuszcza Paryż,pozostawiając małżonkę i syna pod opieką oficerów Gwardii Narodowej.Cesarstwo zaatakowane zostało na wszystkich jego krańcach. Austriacy wdarli się doWłoch, Anglicy przekroczyli rzekę Bidasson i zjawili się na grzebieniu pirenejskim,Schwarzenberg wkroczył na czele wielkiej armii, liczącej 150000 ludzi, przez Szwajcarię,Blücher zajął Frankfurt, mając u boku 130 000 Prusaków; Bernadotte na czele 100 000Szwedów i Sasów zagarnął Holandię, a następnie Belgię. 700000 żołnierzy, zaprawionych dowalki dzięki swym klęskom w wielkiej napoleońskiej szkole wojennej, maszerowało,omijając wszystkie twierdze, przeciwko sercu Francji z jednym hasłem na ustach: Paryż!Paryż!<strong>Napoleon</strong> stoi samotny, mając zwrócony przeciwko sobie cały świat. Niezliczonym masomwroga zdołał przeciwstawić zaledwie 150000 ludzi. Odnalazł jednak jeśli nie zaufanie, toprzynajmniej geniusz lat młodzieńczych. Kampania roku 1814 miała być arcydziełem jegosztuki strategicznej.Jednym spojrzeniem ogarnął wszystko, wszystko przejrzał, o ile to leży w mocy jednegoczłowieka, o wszystko się troszczył. Maison otrzymuje rozkaz zatrzymania Bernadotte'a wBelgii, Augereau ma wyruszyć przeciwko Austriakom do Lyonu, Soult ma zatrzymaćAnglików za Loarą, Eugeniusz ma bronić Italii. Sam zaś bierze na siebie Blüchera iSchwarzenberga.Rzuca się też między nich obu na czele 60000 ludzi, rozgramia Blüchera podChampaubert, Montmirail, pod Château-Thierry i Montereau. W ciągu dziesięciu dni<strong>Napoleon</strong> odnosi pięć zwycięstw, straty sprzymierzonych zaś wynoszą 90 000 ludzi.Teraz nawiązane zostają nowe rokowania w Châtillon nad Sekwaną, koalicja jednak stawiacoraz to bardziej wygórowane żądania, proponując warunki nie nadające się do przyjęcia.Francja nie tylko ma zrzec się zdobyczy <strong>Napoleon</strong>a, lecz granice republiki mają ustąpićmiejsca granicom dawnej monarchii.<strong>Napoleon</strong> odpowiada jednym z owych lwich skoków, które leżały w jego naturze.Przerzuca się z Mery nad Sekwaną do Craonne, z Craonne do Rheims, z Rheims do St.Dizier. Gdzie tylko napotyka na wroga, zmusza go do ucieczki, rzuca się za nim w pościg,rozgramia go. Nieprzyjaciel jednak znów łączy się na tyłach i choć stale zwyciężany, jednakidzie naprzód.Gdzie nie ma <strong>Napoleon</strong>a, tam daje się we znaki brak jego szczęśliwej ręki. Anglicywkroczyli do Bordeaux, Austriacy zagarnęli Lyon, zjednoczona z niedobitkami wojskBlücherowskich armia belgijska ukazuje się znowu na jego tyłach. Generałowie napoleońscystracili energię, są zmęczeni i osłabieni. Obwieszeni orderami, przytłoczeni lśniącymitytułami, obsypani złotem, nie chcą się więcej bić. Ponure te oznaki nie uchodzą uwagi<strong>Napoleon</strong>a. Czuje on, że mimo wysiłków Francja wymyka mu się z rąk. Nie mając nadziei naugruntowanie swego tronu we Francji, pragnie przynajmniej mieć tam swój grób. W tym celuczyni wszelkie możliwe starania pod Arcis, Aube i St. Dizier, by paść od kulinieprzyjacielskiej... Jednak wszystkie wysiłki są daremne: kule nie imają się go.Dnia 29 marca donoszą cesarzowi w Troyes, gdzie ścigał armię Winzingerode'a, żePrusacy i Moskale w zwartych kolumnach maszerują na Paryż.Natychmiast wyrusza w drogę i staje l kwietnia w Fontainebleau, gdzie dowiaduje się, żednia poprzedniego o godzinie 5 po południu poddał się Marmont, koalicja zaś od ranaobsadza stolicę.Cesarzowi pozostały trzy drogi.Ma jeszcze pod swymi rozkazami 50 000 żołnierzy, najwaleczniejszych i najbardziej41
oddanych na świecie. By zapewnić sobie ich wierność, wystarczyłoby tylko zastąpić starychgenerałów, nie mających już nic do stracenia, młodymi pułkownikami, przed którymi światstoi otworem. Na jego wciąż jeszcze potężne wezwanie mógłby cały naród chwycić za broń,wtedy jednak Paryż padłby ofiarą. Koalicja bowiem puściłaby go z dymem podczas odwrotu.Tego środka ratunku mogli się chwycić tylko Moskale.Było też inne wyjście: odzyskać Włochy przez ściągnięcie armii generałów Augereau iGreniera oraz marszałków Sucheta i Soulta. Wyjście to jednak nie wróżyło powodzenia.Francja pozostawała wszak pod okupacją wroga, z czego wywiązać się mogły największenieszczęścia.Pozostawała wreszcie trzecia możliwość: wycofać się za Loarę i prowadzić wojnępartyzancką.W tym niezdecydowaniu przyszło mu z pomocą oświadczenie sprzymierzonychopiewające, iż cesarz <strong>Napoleon</strong> jest jedyną zawadą powszechnego pokoju.Oświadczenie pozostawiało mu tylko dwie drogi: śladem Hannibala pozbawić się życia lubjak Sulla zstąpić z tronu.Krążą wieści, że próbował pierwszej drogi. Trucizna Cabanisa okazała się jednak bezsilna.Zdecydował się tedy na drugą. Na zaginionym dziś świstku papieru wypisałnajdonioślejsze linie, jakie kiedykolwiek ręka ludzka zakreśliła:„Jako że mocarstwa sprzymierzone obwieściły, iż cesarz <strong>Napoleon</strong> jest jedyną przeszkodąw przywróceniu pokoju w Europie, oświadcza cesarz <strong>Napoleon</strong>, wierny przysiędze, iż zrzekasię dla siebie, jak też i dziedziców swoich tronu Francji i Italii. Nie ma bowiem żadnej ofiaryosobistej, nie wyłączając ofiary życia, której by nie był gotów złożyć na ołtarzu Francji”.Przez rok cały świat wydawał się jakby osierocony.42
NAPOLEON NA ELBIE<strong>Napoleon</strong> był królem wyspy Elby.Utraciwszy władztwo świata, nie chciał zrazu zachować nic ponad własną niedolę. „Talarna wydatki dzienne – rzekł – i koń – oto wszystko, czego mi trzeba”. Zamiast tedy wybraćItalię, Toskanię, Korsykę, upodobał sobie mały zakątek ziemi, gdzie go znów znajdujemy, i totylko na natarczywe prośby otoczenia.Zaniedbując swe własne sprawy, stacza długie boje o prawa osób towarzyszących mu wdrodze. Świtę cesarza tworzyli generałowie Bertrand i Drouot, pierwszy jako wielkimarszałek dworu, drugi jako adiutant cesarza, generał Cambronne, dowódca pierwszegopułku strzelców gwardii, dalej major lansjerów polskich Jerzmanowski, kapitanowie artyleriiCornuel i Raoul, kapitanowie piechoty Loubers, Lamourette, Hureau i Combi, a wreszciekapitanowie polskich lansjerów Baliński i Szulc.Oficerowie ci mieli pod swymi rozkazami 400 doborowych grenadierów i strzelców starejgwardii, którzy uzyskali zezwolenie towarzyszenia swemu cesarzowi na wygnanie. Nawypadek powrotu do Francji zastrzegł <strong>Napoleon</strong>, iż mają być uszanowane ich prawaobywatelskie.Dnia 13 maja 1814 r. około godziny 6 wieczorem fregata „The Undaunted” zarzuciłakotwicę w porcie Portoferraio. Generał Dalesme, sprawujący na wyspie władzę w imieniuFrancji udał się bezwłocznie na pokład, by z najwyższym uszanowaniem powitać <strong>Napoleon</strong>a.Hrabia Drouot, mianowany gubernatorem wyspy, udał się na ląd, by przejąć forty miasta.Towarzyszy mu baron Jerzmanowski, który ma objąć stanowisko komendanta placu, podczasgdy pan Baillon, jako zarządca pałacu, zatroszczy się o rezydencję Jego Cesarskiej Mości.Jeszcze tego samego wieczoru udali się przedstawiciele władz, duchowieństwa i ludnościna pokład fregaty, gdzie przyjęci zostali przez cesarza. Nazajutrz rano oddział wojska zaniósłdo miasta sztandar z nowym herbem, który wybrał sobie cesarz. Był to herb wyspy,przedstawiający na srebrnym polu z czerwoną obwódką trzy złote pszczoły. Sztandar tenwywieszony został na forcie „Etoile” wśród powitalnych strzałów armatnich. Powitała gorównież angielska fregata, jako też wszystkie okręty znajdujące się w porcie.Około godziny drugiej <strong>Napoleon</strong> wraz z orszakiem zstąpił na ląd. W chwili gdy jego stopadotknęła lądu, powitało cesarza 101 wystrzałów armatnich, na co fregata angielskaodpowiedziała 24 strzałami i okrzykiem „Niech żyje”.Cesarz ubrany był w mundur pułkownika strzelców konnych gwardii. Trójkolorowąkokardę na kapeluszu zamienił na biało-czerwoną kokardę wyspy. Przed wkroczeniem domiasta został powitany przez władze, duchowieństwo i najwybitniejszych obywateli zburmistrzem na czele, który wręczył cesarzowi klucze miasta Portoferraio. Wojska garnizonustały pod bronią, tworząc szpaler. Za nimi tłoczyła się cała ludność nie tylko stolicy, lecz iinnych miast i wsi, przybyła z wszystkich krańców wyspy. Ludzie ci nie mogli uwierzyć, żeoto oni, biedni rybacy, mają mieć za króla męża, którego władza, nazwisko i czyny ogarniałyświat. <strong>Napoleon</strong> był wesoły, przyjaźnie uśmiechnięty, niemal ogarniała go radość.Cesarz odpowiedział na przemówienie burmistrza, po czym udał się wraz z orszakiem do43
katedry, w której odśpiewano „Te Deum”. Po opuszczeniu kościoła orszak cesarski skierowałsię ku ratuszowi, który przeznaczony był na tymczasową rezydencję. Wieczorem miasto i portzostały przez mieszkańców spontanicznie iluminowane.<strong>Napoleon</strong> nie mógł długo pozostać bezczynny. Po załatwieniu wszystkich sprawzwiązanych z objęciem władzy, cesarz objeżdża konno wszystkie części wyspy, którąszczegółowo zwiedza. Pragnie bowiem naocznie przekonać się o stanie uprawy roli izapoznać z tym wszystkim, co w mniejszym lub większym stopniu przynosiło zyskimieszkańcom wyspy, jak handel, rybołówstwo, eksploatacja marmuru i metali. Ze szczególnąuwagą zaznajomił się ze stanem kamieniołomów i kopalń stanowiących główne bogactwowyspy.Po zwiedzeniu całej wyspy i okazaniu ludności dowodów swej opieki i troskliwości,<strong>Napoleon</strong> wraca do Portoferraio, gdzie z kolei przystępuje do zorganizowania dworu ipokrycia najpilniejszych potrzeb z dochodów publicznych. Dochody te płynęły z kopalńżelaza, które mogły przynieść milion dochodu rocznego, z rybołówstwa, którewydzierżawione zostało za pół miliona franków, z salin mogących przynieść tyle samo,wreszcie z podatków gruntowych i kilku ceł. Wszystkie te dochody, obok dwóch milionów,które cesarz zastrzegł dla siebie, mogły mu przynosić rocznie cztery i pół miliona. <strong>Napoleon</strong>często mawiał, że nigdy nie był takim bogaczem jak wówczas.Z ratusza cesarz przeniósł się do pięknego mieszkania, które nazwał uroczyście swoimpałacem. Domek położony był na szczycie skały, w bastionie nazwanym „bastionemmłyńskim”, składał się zaś z dwóch pawilonów i budynku głównego, łączącego je. Z okienrozpościerał się widok na całe miasto i port, widoczne tak dokładnie, że nic nie mogło ujśćuwagi pana wysepki.Po upływie sześciu tygodni przybyła na wyspę cesarzowa-matka, w kilka dni potem zaśzjawiła się księżniczka Paulina.Nietrudno się domyślić, że <strong>Napoleon</strong> oderwany od ustawicznej pracy i zmuszony docałkowicie spokojnego trybu życia, odczuwał potrzebę stworzenia sobie regularnego zajęcia.Ułożył więc dokładny rozkład dnia, którego ściśle przestrzegał. Wstawał o świcie, po czymzamykał się w bibliotece, w której pracował do godziny 8 rano nad swymi pamiętnikamiwojennymi. Następnie udawał się na miasto, by przyjrzeć się robotom publicznym i zamienićkilka słów z robotnikami, którymi byli żołnierze gwardii cesarskiej. O godzinie 11 spożywałbardzo skromne śniadanie. Podczas największych upałów, gdy wiele chodził lub pracował,zasypiał po śniadaniu. Regularnie o godzinie 13 odbywał dłuższe spacery konno lubpowozem w towarzystwie wielkiego marszałka Bertranda i generała Drouota. Po drodzewysłuchiwał wszelkich próśb, z którymi można się było wtedy do niego zwracać; nigdy żadenz petentów nie odchodził niezadowolony. O godzinie 7 wracał, zasiadając do obiadu razem zsiostrą, zajmującą pierwsze piętro rezydencji. Często też zapraszał na obiad czy to intendentawyspy, czy to szambelana Vantiniego, czy też mera gminy Portoferraio lub kapitana GwardiiNarodowej.Z biegiem czasu Elba stała się celem podróży wszystkich ciekawych w Europie, rychło teżnatłok obcych był tak wielki, że musiano przedsięwziąć środki dla uniknięcia pewnychprzykrości, związanych z tak dużą liczbą obcych, wśród których nie brak było awanturnikówpróbujących szczęścia. Po niejakim czasie nie starczyło już produktów wyrabianych namiejscu, trzeba więc było sprowadzać środki żywności z kontynentu, dzięki czemu wzmagałsię handel w Portoferraio, a przez to i ogólny dobrobyt.Wśród obcych przybyszów przeważali Anglicy, którym widocznie ogromnie zależało, bywidzieć i słyszeć cesarza. <strong>Napoleon</strong> ze swej strony przyjmował ich niezwykle uprzejmie.Lord Bentinck, lord Douglas i kilku innych panów z wysokiej szlachty angielskiej wynieślijak najlepsze wspomnienia z wizyty u cesarza i ze sposobu, w jaki zostali przyjęci.Spośród wszystkich wizyt, jakie cesarz przyjmował, najmilsze dla niego były odwiedziny44
licznych oficerów różnych narodowości, Włochów, Francuzów, Polaków, Niemców, którzyofiarowali mu swe usługi. <strong>Napoleon</strong> odpowiadał, że nie posiada żadnych wolnych stanowiskani rang, które by mógł rozdzielać. – „Zgoda, chcemy służyć jako szeregowcy!” –odpowiadali. I zawsze niemal przyjmował ich w szeregi swych grenadierów. Te wyrazyuwielbienia najmilsze były <strong>Napoleon</strong>owi.Na dzień 15 sierpnia przypadły urodziny cesarza, obchodzone z radością nie dającą sięwyrazić w słowach, co dla <strong>Napoleon</strong>a, przywykłego do oficjalnych uroczystości dworskich,musiało być zjawiskiem zupełnie nowym. Miasto wydało na cześć cesarza i jego gwardii bal,który odbył się w olbrzymim namiocie, wystawionym na obszernym placu. <strong>Napoleon</strong> poleciłzostawić namiot otwarty ze wszystkich stron, by cały lud mógł wziąć udział w zabawie.Nie do wiary wprost, jak wiele podjęto robót publicznych na wyspie. Plany nakreślili dwajarchitekci włoscy, Bargini i Bettarini, za każdym razem jednak cesarz zmieniał ich projekty,kierując się własnym zdaniem, przez co stał się właściwym twórcą i budowniczym. Tak naprzykład zmienił bieg kilku rozpoczętych ulic oraz znalazł źródło, którego woda wydawałamu się lepsza od tej, jaką pili mieszkańcy Portoferraio. Doprowadził więc tę wodę do miasta.Jakkolwiek można było przypuszczać, że <strong>Napoleon</strong> swym orlim wzrokiem śledził wypadkieuropejskie, to jednak mogło się zdawać na pozór, że pogodził się z losem. Nikt też niewątpił, że z biegiem czasu przywyknie do tego trybu życia, otoczony miłością wszystkich,którzy się doń zbliżali. Sprzymierzeni władcy jednak sami postanowili obudzić lwa.<strong>Napoleon</strong> bawił już dobrych kilka miesięcy w swym małym państewku, które pragnąłupiększyć wszelkimi środkami, jakie mu poddawał jego genialny i twórczy umysł, gdy wtemotrzymał poufne wiadomości, iż toczą się narady w sprawie usunięcia go z wyspy.Zażądała tego na kongresie wiedeńskim Francja za pośrednictwem pana de Talleyranda,który ustawicznie wskazywał, jakie niebezpieczeństwo zagraża panującej dynastii, gdy<strong>Napoleon</strong> przebywa tak blisko włoskich i francuskich wybrzeży. Tłumaczył kongresowi, iżWielki Wygnaniec, jeśli nie zarządzi się natychmiast jego dalszej banicji, w ciągu czterechdni znajdzie się w Neapolu, skąd przy pomocy swego szwagra Murata, sprawującego tamrządy, wtargnie na czele armii do niezadowolonych prowincji górnej Italii, wznieci powstaniei w ten sposób na nowo rozpocznie śmiertelną walkę, którą zaledwie niedawno ukończono.By zaś usprawiedliwić czymkolwiek jaskrawe naruszenie traktatu podpisanego wFontainebleau, przedłożono przechwyconą właśnie korespondencję generała Ekscelmanna zkrólem Neapolu, na podstawie której można by przypuszczać, iż wykryty został spisek,którego ośrodkiem była wyspa Elba, a który rozgałęziony był na Włochy i Francję.Podejrzenie wzmocniło się, gdy niedługo potem wykryty został spisek w Mediolanie, wktórym uczestniczyło kilku wyższych oficerów dawnej armii włoskiej.A jednak kongres nie miał odwagi powziąć na tak słabych dowodach opartej uchwały,która by jaskrawo sprzeciwiała się zasadzie umiarkowania, podkreślonej z naciskiem przezsprzymierzonych monarchów. By uniknąć zarzutu pogwałcenia obowiązujących traktatów,kongres postanowił zwrócić się wprost do <strong>Napoleon</strong>a i skłonić go do dobrowolnegoopuszczenia Elby, z zastrzeżeniem jednak, że gdyby stawiał opór, użyje się przemocy.Natychmiast też zajęto się wyborem nowego miejsca pobytu cesarza. Ktoś zaproponowałMaltę. Anglii jednak pobyt <strong>Napoleon</strong>a na Malcie wydawał się zbyt korzystny dla mego: zbanity mógłby jeszcze stać się Wielkim Mistrzem Zakonu. Zaproponowała tedy WyspęŚwiętej Heleny.<strong>Napoleon</strong> podejrzewał, że jego wrogowie sami szerzyli te pogłoski, by w ten sposóbskłonić go do jakiegoś czynu rozpaczy, który by pozwolił złamać uczynione mu obietnice.Wysłał tedy bezwłocznie do Wiednia swego agenta, który odznaczał się dyskrecją i sprytem,nader wszystko zaś był cesarzowi szczerze oddany, z poleceniem, by stwierdził, czywszystkie te wiadomości zasługują na wiarę. Otrzymał on list polecający do księciaEugeniusza Beauharnais, który bawił wówczas w Wiedniu i był mężem zaufania cara45
Aleksandra, musiał zatem wiedzieć, co się działo na kongresie. Agent ów uzyskał natychmiastpotrzebne informacje i postarał się, by doszły do wiadomości cesarza. Zorganizował też stałąkorespondencję, dzięki której <strong>Napoleon</strong> stale był informowany o przebiegu kongresu.Poza korespondencją z Wiedniem <strong>Napoleon</strong> utrzymywał kontakt z Paryżem, każda zaświadomość otrzymywana ze stolicy świadczyła o wzrastającym wzburzeniu przeciwkoBurbonom. W tej dwuznacznej sytuacji, która zmuszała <strong>Napoleon</strong>a do decyzji, zaświtała mupierwsza myśl olbrzymiego przedsięwzięcia, które rychło wykonał.Wysłał więc do Francji swych kurierów z tajnymi instrukcjami w celu stwierdzeniaistotnego stanu rzeczy oraz nawiązania kontaktów z przyjaciółmi, którzy mu pozostali wierni,i generałami, którzy uważali się za najbardziej upośledzonych, najbardziej zatem musieli byćniezadowoleni z panujących stosunków.Posłowie ci po powrocie na wyspę potwierdzili wiadomości, którym <strong>Napoleon</strong> nie miałodwagi dać wiary. Zapewnili go zarazem, że zarówno wśród ludności, jak i w armii panujewrzenie, wszyscy zaś niezadowoleni, a tych zliczyć niepodobna, zwracali z tęsknotą wzrok kuniemu, niczego więcej nie pragnąc jak powrotu cesarza. Wybuch jest nieunikniony,Burbonowie zaś nie potrafią już długo utrzymać się wobec ogólnej nienawiści, spowodowanejbrakiem doświadczenia i nieostrożnością ich rządu.Nie miał już żadnych wątpliwości: tutaj groziło niebezpieczeństwo, tam zaś uśmiechała sięnadzieja, tu – wieczysta niewola na skalistej wysepce wśród oceanu, tam zaś – władztwoświata!<strong>Napoleon</strong>, jak zwykle, zdecydował się błyskawicznie. W niespełna osiem dni wszystkobyło postanowione. Chodziło jeszcze tylko o przygotowania do olbrzymiego przedsięwzięciabez wywołania podejrzeń angielskiego komisarza, który od czasu do czasu odwiedzał Elbę iktórego nadzorowi podlegał każdy krok uczyniony przez cesarza.Komisarzem tym był pułkownik Campbell, który towarzyszył cesarzowi w podróży naElbę. Do jego dyspozycji oddana była fregata angielska, którą stale pływał z Portoferraio doGenui, z Genui do Livorno, z Livorno do Portoferraio. Pobyt pułkownika w miasteczku trwałzazwyczaj 14 dni, podczas których wstępował na ląd, ofiarując pozornie swe usługicesarzowi.Trzeba było także zmylić czujność tajnych agentów, którzy mogli znajdować się nawyspie, odwrócić uwagę mieszkańców, krótko mówiąc doskonale zamaskować swe zamiary.W tym celu <strong>Napoleon</strong> polecił pilnie kontynuować rozpoczęte roboty, wybudować nowedrogi, które postanowił poprowadzić wzdłuż wyspy, poprawić drogę prowadzącą zPortoferraio do Portocongone, wreszcie z uwagi na brak drzew na wyspie polecił sprowadzićz kontynentu znaczną liczbę morw i zasadzić je po obu stronach gościńca. Z kolei przystąpiłdo dalszego przebudowania swego pałacu w San Martino. We Włoszech zamówił rzeźby iwazy, zakupił drzewa pomarańczowe i rzadkie rośliny. Jednym słowem starał się wywołaćwrażenie, że wszystkie wysiłki zwraca jedynie w tym kierunku, jak gdyby chodziło orezydencję, w której zamierza mieszkać przez długie lata.Tymczasem zaś, kontynuując przygotowania swego planu, wysyłał często dwumasztowiec„Inconstant”, który zastrzegł sobie na wyłączną własność, oraz zakupiony przezeń małystateczek „Etoile” na przejażdżki do Genui, Livorno, Neapolu, nad wybrzeża afrykańskie, anawet do Francji, by przyzwyczajać do ich widoku angielskie i francuskie krążowniki. Wistocie, okręty te pływały pod flagą Elby wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego beznajmniejszej przeszkody z czyjejkolwiek strony. Tego właśnie chciał <strong>Napoleon</strong>.Teraz zajął się poważnie przygotowaniami do podróży. Nocą polecił po kryjomuzaładować do „Inconstanta” wielką ilość broni i amunicji; polecił też zreperować mundury,bieliznę i obuwie swej gwardii, zwołał żołnierzy polskich znajdujących się w Portocongone ina małej wysepce Pianosa, gdzie trzymali straż nad twierdzą, a wreszcie przyspieszyłrekrutację i wyszkolenie batalionów strzeleckich, do których przyjmował wyłącznie ludzi z46
Korsyki i Italii. Na początku stycznia wszystko było przygotowane do wykorzystaniapierwszej pomyślnej okazji, którą by zwiastowały oczekiwane z Francji wiadomości.Nareszcie wiadomości te nadeszły. Przywiózł je jeden z pułkowników dawnej armii, którynatychmiast wyjechał do Neapolu.Nieszczęście chciało, że właśnie w tej chwili znajdował się w porcie pułkownik Campbellze swą fregatą. <strong>Napoleon</strong> musiał czekać, nie okazywał jednak najmniejszej niecierpliwości iodnosił się do pułkownika ze zwykłą uprzejmością aż do końca jego pobytu na wyspie.Wreszcie, po południu 24 lutego zameldował się pułkownik, by złożyć cesarzowi wyrazyuszanowania, pożegnać się i odebrać zlecenia do Livorno. <strong>Napoleon</strong> odprowadził go dobramy, służba zaś usłyszała następujące słowa, które cesarz skierował do Campbella: „Bywajpan zdrów, panie pułkowniku, życzę panu szczęśliwej podróży. Do widzenia!”Zaledwie pułkownik pożegnał się, <strong>Napoleon</strong> rozkazał wezwać do siebie wielkiegomarszałka, z którym zamknął się w pokoju na część dnia i nocy. O godzinie 3 nad ranemcesarz ułożył się do snu, by już o świcie znowu być na nogach.Gdy tylko spojrzał w stronę portu, spostrzegł, że fregata angielska zamierza odpłynąć. Odtej chwili, jakby magiczną siłą przykuty wzrokiem do żaglowca, nie spuszczał zeń oka.Widział, jak rozpina jeden po drugim wszystkie żagle, jak podnosi kotwicę, rusza z miejsca,jak wypływa z poru przy pomyślnym wietrze południowo–wschodnim i jak pod pełnymiżaglami steruje w stronę Livorno.Następnie wyszedł z lunetą na taras, obserwując oddalające się okręty. Około południafregata wydawała się białym punktem na morzu, by o godzinie pierwszej zupełnie zniknąć.Natychmiast <strong>Napoleon</strong> wydał rozkazy. Jednym z najważniejszych zarządzeń byłozamknięcie wszystkich znajdujących się w porcie okrętów na przeciąg trzech dni.Zarządzeniu temu, które zaraz wykonano, podlegały również najmniejsze stateczki.Ponieważ „Inconstant” i „Etoile” nie wystarczyły do transportu, wynajęto trzy lub czteryokręty handlowe. Tego samego wieczoru dobito targu i okręty były do dyspozycji cesarza.W nocy z 25 na 26 lutego, z soboty na niedzielę, zwołał <strong>Napoleon</strong> swych mężów zaufania inajbardziej poważanych mieszkańców wyspy, z których utworzył rodzaj rady rządzącej.Pułkownik Gwardii Narodowej Capi mianowany został komendantem wyspy. Mieszkańcomwyspy powierzył <strong>Napoleon</strong> obronę kraju, oddając im też w opiekę swą matkę i siostrę.Nie wyjawiając szczegółów swego planu, cesarz z góry zapewnił zgromadzonych opowodzeniu; na wypadek wojny przyrzekł przysłać pomoc dla obrony kraju i zapowiedział,by nie oddawali wyspy jakiejkolwiek obcej władzy, chyba że na jego wyraźny rozkaz.W południe zabrzmiały dźwięki marsza generalskiego.O godzinie drugiej dano sygnał na zbiórkę. Teraz dopiero <strong>Napoleon</strong> obwieścił dawnymtowarzyszom broni, do jakich czynów są powołani. Kiedy wymienił Francję, wyrażającnadzieję rychłego powrotu do ojczyzny, rozległ się okrzyk uniesienia i zachwytu. Ze łzami woczach wyłamują się żołnierze z szeregów, padają sobie w ramiona, skaczą z radości, rzucająsię cesarzowi do stóp, jakby był Bogiem.Płacząc łzami wzruszenia, obserwowały tę scenę z okien pałacu cesarzowa-matka iksiężniczka Paulina.O godzinie siódmej ukończono załadowanie okrętów. O godzinie ósmej <strong>Napoleon</strong>wypłynął z portu na łodzi, w kilka zaś minut potem znalazł się na pokładzie „Inconstanta”. Wchwili gdy stopa cesarza dotknęła okrętu, rozległ się strzał armatni. Był to sygnał wyjazdu.Natychmiast niewielka flotylla rozpięła żagle, po czym pędzona świeżym południowo–zachodnim wiatrem opuściła zatokę, kierując się na północny zachód w pewnej odległości odwybrzeży włoskich. W tejże samej chwili, gdy odpływał <strong>Napoleon</strong>, odpłynęli też wysłannicycesarza do Neapolu i Mediolanu, a jeden z wyższych oficerów popłynął na Korsykę, bywzniecić tam powstanie, które by zapewniło cesarzowi schronienie na wypadekniepowodzenia we Francji.47
Nazajutrz po wyjeździe, o świcie, udali się wszyscy, na pokład, by obejrzeć drogę, którąprzebyli w ciągu nocy. Jakież było jednak zdumienie, a zarazem jaka zgroza ogarnęławszystkich, gdy zauważono, że flotylla miała za sobą najwyżej sześć mil. Zaledwie minęliPrzylądek Świętego Andrzeja, wiatr zaczął słabnąć, po czym na morzu nastąpiła rozpaczliwacisza.Gdy słońce rozjaśniło horyzont, po zachodniej stronie u brzegów Korsyki ukazała sięfrancuska flotylla, złożona z dwóch krążowników „Fleur de Lys” i „Melpomene”.Na ten widok wszystkich ogarnęła nieopisana trwoga, szczególnie wielka nadwumasztowcu „Inconstant”, wiozącym cesarza. Sytuacja wydawała się tak krytyczna iniebezpieczeństwo tak bliskie, że zaczęto rozważać, czy nie należałoby raczej zawrócić doPortoferraio i czekać tam na pomyślny wiatr. Cesarz jednak natychmiast położył kresdebatom i niezdecydowaniu, wydając rozkaz nie przerywania jazdy, przewidywał bowiem, żecisza wkrótce ustanie. I rzeczywiście, wiatr jak gdyby był mu uległy, zaczął dąć o godzinie11, tak iż o godzinie 4 znajdowano się na wysokości Livorno, między Capraja a Gorgone.Teraz jednak flotyllę ogarnął nowy niepokój, poważniejszy jeszcze od poprzedniego.Nagle odkryto na północy, w odległości 5 mil, fregatę, po chwili wynurzyła się druga uwybrzeży korsykańskich, na dobitek zaś zauważono w oddali trzeci okręt wojenny, szybującyprzy pomyślnym wietrze ku naszej flotylli.Teraz już nie można się było wahać, trzeba było natychmiast coś zdecydować.Nadchodziła noc i można było pod osłoną ciemności wymknąć się fregatom, okręt wojennyjednak zbliżał się coraz bardziej i można go było rozpoznać – był to francuskidwumasztowiec. Pierwszą myślą, która opanowała wszystkie umysły, było, iż plan zostałwykryty lub zdradzony i że ma się do czynienia z przeważającymi siłami. Jedynie cesarzutrzymywał, że to czysty przypadek sprowadził wszystkie trzy okręty, które nie mają zresztą zsobą nic wspólnego i pozornie tylko czynią wrażenie, jakby miały wrogie zamiary. <strong>Napoleon</strong>był święcie przekonany, że w ścisłej tajemnicy dokonana wyprawa nie mogła tak prędko byćwykryta, by do jej ścigania uruchomić całą eskadrę.Mimo tego przekonania rozkazał otworzyć luki, postanawiając zarzucić haki na okręt nawypadek napadu, wierzył bowiem, że przy pomocy swej załogi, złożonej z weteranów, zajmienieprzyjacielski dwumasztowiec, po czym będzie mógł spokojnie płynąć dalej. Następniezamierzał pod osłoną nocy ujść przed pościgiem dalszych dwóch fregat. Wciąż jednak mającnadzieję, że przypadek tylko połączył wszystkie trzy okręty, polecił wszystkim żołnierzom itym osobom, które mogłyby wzbudzić podejrzenie, udać się pod pokład.Rozkaz ten zakomunikowano sygnałami reszcie flotylli. Po wykonaniu tego zleceniawyczekiwano na dalsze wypadki.O godzinie 6 wieczorem oba okręty znalazły się w pobliżu, tak iż można już byłoporozumieć się za pomocą tuby. Jakkolwiek noc szybko zapadła, można było poznaćfrancuski dwumasztowiec „Zefir”, płynący pod dowództwem kapitana Andrieux, i przekonaćsię o jego pokojowych zamiarach. Przepowiednie cesarza okazały się zatem trafne.Kiedy oba dwumasztowce rozpoznały się wzajemnie, wymieniono pozdrowienia wedlezwyczajów morskich, zamieniając też kilka słów. Obaj kapitanowie zapytali się nawzajem ocel podróży. Kapitan Andrieux odpowiedział, iż płynie do Livorno. Odpowiedź „Incostanta”brzmiała, że okręt płynie do Genui i że chętnie zabierze zlecenia. Kapitan Andrieuxdziękował i zapytał z kolei, jak się wiedzie cesarzowi. Usłyszawszy to pytanie, <strong>Napoleon</strong> niemógł odmówić sobie przyjemności wzięcia udziału w tak interesującej rozmowie. Wziął tedytubę z ręki kapitana Chotarda i wykrzyknął w odpowiedzi: „Doskonale!” Po wymianie tychinformacji oba okręty ruszyły w dalszą drogę, znikając w ciemnościach.„Inconstant” płynął dalej pod pełnymi żaglami i przy pomyślnym wietrze, tak iż jużnazajutrz, 28 lutego osiągnięto przylądek korsykański. Tego też dnia sygnalizowanoponownie okręt wojenny, uzbrojony w 74 działa, płynący na pełnym morzu w kierunku48
Bastii. Wieść ta jednak nie wywołała już niepokoju. Od pierwszej chwili przekonano siębowiem, że nie żywi on wrogich zamiarów.Jeszcze przed opuszczeniem Elby <strong>Napoleon</strong> ułożył dwie odezwy. Gdy jednak postanowiłdać je do przepisania, nie umiał ich nikt, nie wyłączając samego cesarza, odcyfrować. Rzuciłje tedy do morza i podyktował natychmiast dwie inne, z których jedna zwracała się do armii,druga zaś do narodu francuskiego. Kto tylko umiał pisać, zamienił się w sekretarza, co tylkobyło pod ręką, bębny, ławki, czaka, wszystko znalazło zastosowanie jako pulpity i każdyprzystąpił do pracy. Wśród tej pracy zauważono wybrzeża portu Antibes, które powitanezostały okrzykami serdecznej radości.49
STO DNIDnia l marca o godzinie 3 flotylla zarzuciła kotwicę w zatoce Juan; w dwie godziny potem<strong>Napoleon</strong> zszedł na ląd. Rozłożono obóz w gaju oliwkowym, w którym jeszcze terazpokazują drzewo, pod którym spoczął cesarz. W tym samym czasie wysłano do Antibes 25grenadierów na czele z oficerem gwardii, by pozyskać tamtejszy garnizon, uniesieni jednakzapałem, ruszyli oni do miasta z okrzykiem: ,,Niech żyje cesarz!”Nic jeszcze nie wiedziano o wylądowaniu <strong>Napoleon</strong>a, uważano tedy tych ludzi zaobłąkanych. Komendant polecił podnieść most zwodzony, owych zaś 25 walecznych znalazłosię jakby w więzieniu.Było to prawdziwe nieszczęście. Kilku oficerów doradzało <strong>Napoleon</strong>owi pomaszerowaćdo Antibes i zająć miasto siłą, by uniknąć złego wrażenia, jakie mógłby wywrzeć opór tejmiejscowości. <strong>Napoleon</strong> jednak odrzekł, że trzeba iść wprost na Paryż, a nie na Antibes.Zamieniając zaś słowa w czyn, polecił zwinąć obóz, gdy księżyc ukazał się na niebie.Wśród nocy niewielka armia stanęła w Cannes, by już o godzinie 6 rano pomaszerowaćprzez Grasse, po czym zatrzymano się na wzgórzu wznoszącym się nad miastem. Zaledwiedotarł tam <strong>Napoleon</strong>, otoczyli go mieszkańcy okolicy, którzy już słyszeli o cudownymwylądowaniu cesarza. <strong>Napoleon</strong> przyjął ich tak, jakby to uczynił w Tuileries, wysłuchiwał ichżalów, przyjmował prośby, obiecując sprawiedliwość.W Grasse <strong>Napoleon</strong> spodziewał się znaleźć gościniec, który polecił zbudować w roku1813, droga jednak nie była jeszcze gotowa. Zmuszony był tedy pozostawić w mieście swójpowóz oraz cztery niewielkie działa, zabrane z Elby. Ruszono dalej w drogę przez pokrytąjeszcze śniegiem ścieżynę górską, wieczorem zaś, po 20-godzinnym marszu, oddziałzatrzymał się na nocleg we wsi Cérénon. Dnia 3 marca <strong>Napoleon</strong> znalazł się w Barême,następnego dnia w Digue, 5 marca zaś w Cap. W tym mieście zatrzymał się aż dowydrukowania odezw, które po drodze rozdawano w tysiącach egzemplarzy.Tymczasem cesarza trapiły poważne troski. Dotąd stykał się wyłącznie z ludnością, którejentuzjazm i zapał nie nastręczały żadnych wątpliwości. Ale nie pokazał się jeszcze ani jedenżołnierz, żaden zorganizowany oddział nie przyłączył się do niewielkiej armii cesarskiej, aprzecież <strong>Napoleon</strong> spodziewał się, iż osoba jego wywrze wpływ na pułki wysłane celemzwalczania go. Chwila ta, wyczekiwana z taką trwogą, a zarazem tak gorąco upragniona,wreszcie nadeszła. Między Lamuse a Vizille natknął się generał Cambronne, maszerujący wprzedniej straży na czele 40 grenadierów, na wysłany z Grenoble batalion, który miał rozkazzamknąć drogę <strong>Napoleon</strong>owi. Dowódca oddziału wzbraniał się uznać generała, ten zaś poleciłzawiadomić cesarza.<strong>Napoleon</strong> odbywał właśnie drogę w lichym wozie podróżnym, zakupionym w Cap, gdydoszła go ta wiadomość. Natychmiast polecił przyprowadzić swego konia, dosiadł go igalopem popędził na odległość niemal stu kroków do żołnierzy, którzy stanęli jakby murem,zamykając drogę. Ani jeden okrzyk, ani jedno pozdrowienie nie padło z szeregów na jegopowitanie.Nadeszła chwila, w której wszystko trzeba było rzucić na jedną kartę. Miejsce, na którym50
znajdował się cesarz, nie pozwalało cofnąć się. Po lewej stronie gościńca wznosiła się stromagóra, z prawej zaś rozpościerała się niewielka, niespełna na 30 stóp szeroka łączka,odgraniczona wąwozem. Naprzeciwko zaś stał w pogotowiu batalion, rozciągający się odwąwozu aż po górę.<strong>Napoleon</strong> zatrzymał się na małym wzniesieniu, w odległości 10 kroków od strumykaprzepływającego przez łąkę. Wtem zwraca się cesarz do generała Bertranda i rzucając mucugle swego konia woła: „Zawiodłem się w nadziejach, a jednak naprzód!” Mówiąc te słowa,cesarz zsiada z konia, przechodzi przez strumyk i kroczy wprost ku wciąż jeszczenieruchomemu batalionowi. W odległości 20 kroków zatrzymuje się w chwili, gdydowodzący batalionem adiutant generała Marchanda dobywa szabli, nakazując dać ognia,<strong>Napoleon</strong> woła do żołnierzy: „Jakże to, przyjaciele moi, nie poznajecie mnie? Jestem waszymcesarzem. Jeśli znajdzie się wśród was żołnierz, który chce zabić swego generała, niechaj touczyni. Oto stoję przed wami”. Zaledwie <strong>Napoleon</strong> wypowiedział te słowa, gdy z ustwszystkich dobywa się gromki okrzyk: „Niech żyje cesarz!” Po raz drugi adiutant dajekomendę: ,,ognia!”, głos jego ginie jednak wśród tysięcznych okrzyków.W czasie gdy czterech polskich lansjerów ściga uciekającego adiutanta, rozpadają sięszeregi żołnierzy, wszyscy rzucają się naprzód, otaczają <strong>Napoleon</strong>a, zrywają białą kokardę,przypinają trójkolorową. A wszystko to wśród okrzyków radości i zachwytu, który wyciskałłzy z oczu dawnego ich generała. Rychło jednak przypomina sobie <strong>Napoleon</strong>, że nie ma anichwili do stracenia. Komenderuje tedy pół obrotu w prawo, staje na czele kolumny imaszeruje ku szczytowi góry, która wznosi się pod Vizille, mając przed sobą generałaCarbonne'a z jego 40 grenadierami, za sobą zaś batalion, który wysłany został, by zamknąćmu drogę. Ze szczytu widzi <strong>Napoleon</strong>, jak w odległości pół mili adiutant, wciąż jeszcześcigany przez polskich lansjerów, którym umyka, mając wypoczętego konia, dobiegawreszcie do miasta, znika, ukazując się po chwili na drugim krańcu, by w końcu ujść pościgudrogą na przełaj, gdzie nie mogą już biec za nim ich konie, półżywe ze zmęczenia.Tymczasem jednak ów uciekający oficer i czterej ścigający go lansjerzy, mknąc jak strzałaprzez ulice miasta, samym zjawieniem się zdradzili wszystko. Rano jeszcze widzianoadiutanta kroczącego na czele batalionu, a teraz uciekał sam jeden przed pościgiem. A więc toprawda: <strong>Napoleon</strong> nadciąga, otaczany miłością ludu i żołnierzy! Wszystkich ogarnia zachwyti radość. Nagle ukazuje się pochód armii napoleońskiej na pagórkach pod La Mure.Mężczyźni, kobiety, dzieci, wszyscy wybiegają mu naprzeciw, całe miasto otacza cesarza,zanim jeszcze ukazuje się u jego bram, gdy tymczasem wieśniacy schodzą z gór, a od skałydo skały rozbrzmiewa okrzyk: „Niech żyje cesarz!”.<strong>Napoleon</strong> zarządza postój w Vizille. Jest to jednak miasto bez bramy, bez murów, bezgarnizonu. Trzeba zatem maszerować do Grenoble. Część ludności towarzyszy cesarzowi. Pogodzinie drogi do Vizille ukazuje się z daleka oficer w galopie, cały okryty kurzem. Jak ówGrek pod Maratonem, oficer ten upadał niemal ze zmęczenia, przyniósł też jednak obfitewiadomości.Około godziny 2 po południu odmaszerował z Grenoble 7 pułk piechoty pod dowództwempułkownika Labédoyère, by wyruszyć przeciwko cesarzowi. Po półgodzinnym marszu jednakpułkownik, jadący na koniu przed oddziałem, odwraca się nagle i nakazuje stanąć. Stanąwszyna podwyższeniu, by przez wszystkich być widziany, dobywa orła i woła do żołnierzy:,,Żołnierze! Spójrzcie na ten sławą okryty znak, który za naszych nieśmiertelnych dni szedłprzed wami. On, który nas tyle razy wiódł do zwycięstwa, zbliża się teraz, by pomścić naszeupokorzenia, nasze nieszczęścia. Nadeszła chwila, abyśmy schronili się pod jego sztandar,który nie przestał być naszym. Kto mnie kocha, niechaj za mną pójdzie! Niech żyje cesarz!” –Cały pułk poszedł za nim. Ów oficer, chcąc być pierwszym, który wieść tę przyniesiecesarzowi, popędził naprzód, a cały pułk szedł za nim piechotą.<strong>Napoleon</strong> popędza konia, ruszając w dalszą drogę. W ślad za nim rusza krokiem51
szturmowym jego niewielka armia, wśród donośnych okrzyków. Ze szczytu jednego zpagórków widzi cesarz pułk Labédoyèra, posuwający się pospiesznie naprzód. Gdy tylkożołnierze spostrzegli <strong>Napoleon</strong>a, rozbrzmiewa okrzyk: „Niech żyje cesarz!” <strong>Napoleon</strong> rzucasię w sam środek przybywających oddziałów. Labédoyère zaś zeskakuje z konia, by rzucić sięcesarzowi do kolan. Cesarz bierze go w ramiona, przyciska do piersi, mówiąc: „Pułkowniku,pan wprowadzisz mnie na tron Francji!” Labédoyère nie posiada się z radości. Ten uściskcesarza przypłaci życiem, ale mniejsza o to! Minęły stulecia, gdy dane było usłyszeć takiesłowa.Natychmiast ruszono w dalszą drogę. <strong>Napoleon</strong> bowiem nie może spocząć, nim nieznajdzie się w Grenoble. Miasto to ma załogę, która – jak wieść niesie – zamierza stawićopór. Cesarz zachowuje się wprawdzie, jak gdyby w to wierzył, rozkazuje jednak maszerowaćna miasto.O godzinie 8 wieczorem <strong>Napoleon</strong> znalazł się pod murami Grenoble. Marsz oddziałówcesarskich dokonał się tak błyskawicznie, że ubiegł wszystkie zarządzenia. Nie zdążononawet ściągnąć mostów zwodzonych. Zamknięto tylko bramy, komendant zaś wzbraniał się jeotworzyć.<strong>Napoleon</strong> widzi, że chwila wahania może wszystko zepsuć. Noc pozbawia go magicznegouroku jego obecności; zapewne oczy wszystkich żołnierzy stojących na wałach szukają go,nikt go jednak me widzi.Poleca tedy pułkownikowi Labédoyère przemówić do żołnierzy. Pułkownik, stanąwszy nawzniesieniu, zawołał donośnym głosem:– Żołnierze! Przynosimy wam z powrotem bohatera, z którym szliście w tylu bitwach.Waszą rzeczą jest przyjąć go i wraz z nami wznieść okrzyk bojowy zwycięzców Europy:„Niech żyje cesarz!”W rzeczy samej ten magiczny okrzyk podejmują nie tylko żołnierze na wałach, ale takżeludność we wszystkich częściach miasta. Wszyscy spieszą do bram miejskich, te jednak sązamknięte, a klucze ma komendant. Tymczasem żołnierze towarzyszący <strong>Napoleon</strong>owipodeszli bliżej, nawiązując rozmowę z załogą twierdzy. Tamci odpowiadają, ludzie podająsobie ręce poprzez kraty, bram jednak nikt nie otwiera. <strong>Napoleon</strong> zgrzyta zębami zniecierpliwości, w której nie brak obawy. Nagle rozbrzmiewa okrzyk: „Miejsca! Miejsca!” Toludność przedmieścia Très-Cloitre przybyła uzbrojona w drągi, by wyłamać bramy. Każdy znich staje w szeregu, przystępują do dzieła heble, trzeszczą zasuwy, a wreszcie padają. Sześćtysięcy ludzi wkracza natychmiast do miasta.To już nie entuzjazm, lecz szał i opętanie ogarnęło ludzi. Ludzie rzucają się na <strong>Napoleon</strong>a,jakby go chcieli rozedrzeć w kawałki. W okamgnieniu porwano cesarza z końca wśród oznakpowszechnej radości, uniesiono go w górę na ramionach. Nigdy jeszcze w żadnej bitwiecesarz nie był narażony na takie niebezpieczeństwo. Wszyscy drżą o niego, tylko on samrozumie, że fala, która go unosi jest miłością.<strong>Napoleon</strong> zatrzymuje się w hotelu. Nadchodzi sztab generalny. Zaledwie zdążono trochęodpocząć, gdy rozlega się nowa wrzawa. Tym razem są to mieszkańcy śródmieścia; ponieważnie mogli przynieść <strong>Napoleon</strong>owi kluczy do bram miasta, przynoszą całe bramy.Zapada noc, która zamienia się w nieustające święto. Żołnierze, mieszczanie i chłopibratają się z sobą. <strong>Napoleon</strong> natychmiast poleca drukować odezwy, które nazajutrzroznoszone są po całym mieście. Z miasta wyruszają gońcy, którzy roznoszą je wraz zwiadomością o zajęciu stolicy Delfinatu. Dopiero w Grenoble <strong>Napoleon</strong> uświadamia sobie zcałą pewnością, iż dotrze do Paryża.Nazajutrz zjawia się duchowieństwo, sztab generalny, władze sądowe, miejskie orazwojskowe, by złożyć hołd cesarzowi. Po ukończeniu audiencji <strong>Napoleon</strong> odbywa przeglądzałogi, liczącej 6000 ludzi, po czym pospiesznie wyrusza na Lyon.Następnego dnia cesarz podpisuje trzy dekrety, w których obwieszcza, iż przejmuje52
ponownie władzę cesarską, po czym rusza w dalszą drogę, nocując w Bourgoin. Corazliczniejsze są tłumy otaczające oddziały napoleońskie, coraz większy jest zapał i entuzjazm.Na drodze z Bourgoin do Lyonu <strong>Napoleon</strong> dowiaduje się, że książę orleański, hrabiad'Artois i marszałek Macdonald zamierzają bronić miasta i noszą się z zamiarem wysadzeniadwóch mostów: Morand i la Guillotière. Cesarz śmieje się z tych przygotowań, którym niedaje wiary, znając patriotyzm lyończyków. Czwarty pułk huzarów otrzymuje rozkazpodejścia aż pod la Guillotière. Huzarzy powitani zostali okrzykiem: „Niech żyje cesarz!”,okrzyk ten dochodzi do uszu <strong>Napoleon</strong>a. Natychmiast pędzi galopem i zjawia się sam wśródludności w chwili, gdy go najmniej oczekiwano. Obecność jego sprawia, że radość tłumówzamienia się w zachwyt i entuzjazm.W tej samej chwili żołnierze obu stron rzucają się na barykady, które wspólnymi siłamiburzą, by już po upływie kwadransa paść sobie w ramiona. Książę Orleanu i generałMacdonald zmuszeni są do odwrotu, opuszczony zaś przez wszystkich hrabia d'Artois rzucasię do ucieczki, mając u swego boku zaledwie jednego rojalistę.O godzinie 8 wieczorem cesarz wkracza do drugiej stolicy królestwa.Z Lyonu <strong>Napoleon</strong> pojechał do Mâcon. Entuzjazm ludności wzrastał z każdą chwilą. Jużnie poszczególne jednostki, lecz same władze witały go u bram miejskich. Dnia 17 marca wAuxerre złożył pokłon cesarzowi miejscowy prefekt, pierwszy wyższy dygnitarz, któryodważył się na ten krok.Wieczorem tego samego dnia zameldował się marszałek Ney. Przybył, zawstydzony zpowodu chłodnego stanowiska zajętego w roku 1814 i przysięgi wierności złożonejLudwikowi XVIII, by uprosić sobie miejsce w szeregach grenadierów. <strong>Napoleon</strong> objął go,nazwał najwaleczniejszym z walecznych i wszystko poszło w niepamięć.Znów był to uścisk przypłacony życiem.Dnia 20 marca <strong>Napoleon</strong> przybył do Fontainebleau. Pałac ten wzbudzał smutnewspomnienia, w jednej bowiem z komnat pragnął się pozbawić życia, w innej zaśrzeczywiście pozbawiony został cesarstwa. Na chwilę tylko zatrzymał się w pałacu, po czymruszył w dalszym triumfalnym pochodzie do Paryża.Wieczorem o godzinie pół do dziewiątej wkroczył cesarz na dziedziniec Tuileries. I tutaj,podobnie jak w Grenoble, rzucono mu się naprzeciw, tysiące ramion otwarło się na powitanie,chwyciło go w objęcia, jedni drugim wydzierali sobie cesarza, a wszystko pośródgorączkowych okrzyków radości. Tłum jest tak olbrzymi, że nie sposób go opanować, jest onjak potok górski, którego nie podobna powstrzymać w biegu. Cesarz może zaledwiewypowiedzieć słowa: „Przyjaciele, dusicie mnie!”W komnatach pałacu <strong>Napoleon</strong> zastaje innego rodzaju tłum, wyzłocony, pełenuszanowania, tłum dworaków, generałów, marszałków. Ci nie duszą <strong>Napoleon</strong>a, leczpochylają przed nim czoła.– Panowie – rzecze do nich cesarz – ludzie pełni poświęcenia sprowadzili mnie do stolicy,wszystko jest dziełem podporuczników i żołnierzy, wszystko zawdzięczam ludowi i armii.Jeszcze tej samej nocy <strong>Napoleon</strong> zajął się reorganizacją najwyższych władz państwowych,tworząc przede wszystkim nowy rząd.Z końcem marca można było przypuszczać, że dynastia Burbonów nigdy nie istniała,całemu narodowi zaś zdawało się, że śnił. W rzeczy samej jednego dnia została zakończonarewolucja, która nie kosztowała ani kropli krwi, i nikt nie mógł tym razem zarzucić<strong>Napoleon</strong>owi śmierci ojca, brata lub przyjaciela. Jedyną widoczną zmianą był kolor chorągwipowiewających nad naszymi miastami i okrzyk: „Niech żyje cesarz!”, rozbrzmiewający odjednego do drugiego końca Francji. <strong>Napoleon</strong> badawczym spojrzeniem ogarnia sytuację.Dwie drogi stoją przed nim otworem. Może albo wszystkie wysiłki skierować ku utrwaleniupokoju, zbrojąc się przy tym do wojny, albo też może rozpocząć wojnę jednym z owychniespodziewanych poruszeń, jednym z owych nagłych, piorunujących uderzeń, które uczyniły53
go gromowładnym Jowiszem Europy.Każda z tych dróg ma swe złe strony.Wszystkie wysiłki skierować ku utrwaleniu pokoju – znaczyłoby dać koalicji czas napozbieranie sił. Gdy nieprzyjaciele porównali swoje siły z naszymi, przekonali się, że majątyle armii, ile my mamy dywizji. Znowu więc pozostajemy w stosunku jeden do pięciu. Ajednak już i tak nieraz się zwyciężało!Rozpocząć wojnę – znaczyłoby znowu przyznać słuszność tym, którzy utrzymują, że<strong>Napoleon</strong> nie chce pokoju. Poza tym cesarz rozporządza tylko 40000 ludzi. Armia tawystarczyłaby wprawdzie do odzyskana Belgii i wkroczenia do Brukseli, tu jednak znalazłbysię otoczony pierścieniem twierdz, które by musiał zdobywać. W dodatku w Wandei powstałowrzenie, książę d'Angouleme maszerował na Lyon, marsylianie zaś na Grenoble. Trzeba więcbyło póki czas uśmierzyć pożar tlejący w samym wnętrzu Francji, zagrażający wydaniemcałego kraju w ręce nieprzyjaciół.<strong>Napoleon</strong> decyduje się tedy obrać pierwszą z wymienionych dróg. Pokój, który odrzucił wroku 1814 w Châtillon, gdy wojska nieprzyjacielskie wkroczyły do Francji, może teraz, popowrocie z Elby, zostać przyjęty. Zatrzymać można się dopóty, dopóki idzie się w górę, nigdyjednak gdy spada się w dół.Aby okazać narodowi swą dobrą wolę, <strong>Napoleon</strong> wystosowuje pismo okrężne dowszystkich monarchów europejskich. Pismo to, proponujące zawarcie pokoju na zasadziebezwarunkowego poszanowania niepodległości innych narodów, zastało władców Europy nanajlepszej drodze do podziału Europy między siebie. W tym wielkim frymarczeniu ludźmi, wtym jawnym handlu duszami Europy, Rosja zagarnia Księstwo Warszawskie, Prusypochłaniają część królestwa Saksonii, część Polski, Westfalii, Frankonii, spodziewając się,niby niezmierzony wąż, którego ogon dotyka Kłajpedy, wydłużyć łeb swój do lewego brzeguRenu aż po Thionville. Austria znów chce mieć Włochy oraz to wszystko, co jej dwugłowyorzeł upuścił ze szponów na zasadzie traktatów w Luneville, Preszburgu i Wiedniu. Każdewielkie mocarstwo pragnie mieć dla siebie małe królestwo, jak marmurowy lew, dźwigającykulę w łapach. Rosja domaga się Polski, Prusy Saksonii, Hiszpania Portugalii, Austria żądaItalii, Anglia wreszcie domaga się Holandii i Hanoweru.Jak widzimy zatem, pora była nieodpowiednia. Inicjatywa cesarza odniosłaby możeskutek, gdyby kongres się jeszcze nie zebrał i rokowania mogłyby być prowadzone z każdymz monarchów z osobna. Ponieważ jednak wszyscy znajdowali się przy jednym stole, mogącsobie nawzajem patrzeć w twarz, wzięła w nich górę miłość własna i <strong>Napoleon</strong> nie otrzymałodpowiedzi.Milczenie to nie zdziwiło cesarza. Przewidział je z góry, nie tracąc ani chwili w zbrojeniusię do wojny. Im dokładniej jednak badał swe zasoby wojenne, tym czuł się szczęśliwszy. Nieuległ pierwszemu impulsowi. We Francji bowiem wszystko było rozluźnione, zaledwiepozostało jądro armii. Co się tyczy materiału wojennego, amunicji, broni i armat, wszystkojakby gdzieś się ulotniło.Od trzech miesięcy <strong>Napoleon</strong> pracował po 16 godzin na dobę. Na jego rozkaz Francjapokryła się fabrykami, warsztatami i odlewniami, zbrojmistrze zaś w samej stolicy dostarczalido 3000 karabinów w ciągu doby, podczas gdy w tym samym czasie krawcy sporządzali1500–1800 mundurów. Armia zostaje powiększona i zreorganizowana. Generał inżynieriiHaxo otrzymuje zlecenie ufortyfikowania Paryża.Gdyby koalicja zostawiła nam czas do l czerwca, podniósłby się stan efektywny naszejarmii z 200000 do 414000 ludzi, do l września nie tylko stan ten byłby podwojony, ale zkażdego miasta, aż do centrum Francji, zrobiono by twierdzę.Nie ma ani chwili do stracenia. Koalicja, spierająca się o Saksonię i Kraków, stanęła zbronią na ramieniu, z płonącym lontem. Cztery rozkazy padają i Europa ponownierozpoczyna pochód przeciwko Francji.54
Wellington i Blücher zgromadzili 220000 ludzi między Leodium a Courtrai. Wojskabadeńskie, bawarskie i wirtemberskie spieszą do Palatynatu i Schwarzwaldu. Austriacyzbliżają się w pospiesznych marszach, by z nimi się połączyć. Moskale nadciągają z Polskiprzez Frankonię i ziemię saską, znajdą się więc najpóźniej za dwa miesiące nad brzegamiRenu. 900000 ludzi stanęło pod bronią, 300000 pójdzie za nimi. Koalicja posiadła tajemnicęKadmusa, na jej wezwanie armie wyłaniają się spod ziemi.W miarę skupiania się sił nieprzyjacielskich <strong>Napoleon</strong> odczuwa konieczność oparcia się natym ludzie, który opuścił go w roku 1814. Na chwilę waha się, czy nie powinien złożyćkorony cesarskiej i sięgnąć po miecz pierwszego konsula. Urodzony jednak w wirzerewolucji, <strong>Napoleon</strong> obawia się wzburzenia ludu, którego nic poskromić nie zdoła. Naróduskarżał się na brak wolności, pragnie tedy dać dodatkowe ustawy do konstytucji cesarstwa.W roku 1790 miała Francja federację, niechaj rok 1815 przyniesie jej „pole majowe”, możetym da się zaspokoić jej pęd ku wolności. <strong>Napoleon</strong> odbywa przegląd wojsk sfederowanych,po czym u stóp ołtarza na Polu Marsowym składa uroczystą przysięgę wierności na nowąkonstytucję. Tego samego dnia otwiera parlament.Ale niedługo potem, uwolniwszy się od tej komedii politycznej, którą rozgrywa zuczuciem niechęci, podejmuje swą prawdziwą rolę i staje się znów generałem. Dorozpoczęcia kampanii rozporządza 180000 ludzi. Co ma począć? Czy wyjść naprzeciwwojskom angielsko–pruskim, by spotkać się z nimi pod Brukselą lub Namur? Czy też maoczekiwać sprzymierzonych pod murami Paryża lub Lyonu? Czy ma być Hannibalem czy teżFabiuszem?Jeśli będzie oczekiwać sprzymierzonych, zyska czas wolny do sierpnia, aż do chwiliukończenia rekrutacji i zbrojeń oraz przygotowania całego materiału wojennego. Mógłbywówczas przy pomocy wszystkich środków zwalczać armię, osłabioną przez korpusyobserwacyjne, które zmuszona będzie pozostawić na tyłach. Ale połowa Francji, któraznalazłaby się wtedy w ręku wroga, nie pojęłaby roztropności tego kroku. Można bowiemodgrywać rolę Fabiusza, jeśli się jest jak Aleksander Wielki w posiadaniu siódmej części kuliziemskiej, lub też jeśli się porusza jak Wellington na terytorium obcego państwa. Poza tymnie leży w genialnej naturze cesarza tak długo zwlekać.Z drugiej strony <strong>Napoleon</strong> spodziewa się przez szybki atak na Belgię wprowadzić wprawdziwe osłupienie nieprzyjaciela, który przypuszcza, że nie jesteśmy zdolni dowyruszenia w pole. Można by w ten sposób rozgromić i w puch rozbić armię Wellingtona iBlüchera, zanim reszta koalicji przyłączy się do nich. Tym samym wpadłaby w jego ręceBruksela, na wybrzeżach Renu chwycono by za broń, we Włoszech, Polsce i Saksoniiwybuchłyby powstania i w ten sposób od razu z początkiem kampanii zręcznie dokonaneuderzenie mogłoby rozbić całą koalicję.Co prawda, w przypadku niepowodzenia nieprzyjaciel wkroczyłby do Francji już zpoczątkiem lipca, to znaczy o dwa miesiące wcześniej, aniżeli sam tego by pragnął, ale czyżmoże <strong>Napoleon</strong>, po triumfalnym pochodzie z zatoki Juan do Paryża, wątpić w walecznośćswej armii, z góry przewidywać klęskę?Czwartą część armii, liczącej 180 000 ludzi, <strong>Napoleon</strong> musi przeznaczyć do obsadzeniaBordeaux, Tuluzy, Chambery, Belfortu i Strasburga oraz by utrzymać w ryzach Wandeę, tenodwieczny wrzód polityczny, źle wycięty przez Hoche'a i Klébera. W ten sposób pozostajecesarzowi tylko 125000 ludzi. Wprawdzie ma przeciwko sobie 200000 nieprzyjaciół, gdybyjednak poczekał jeszcze pół roku, miałby na karku całą Europę. Dnia 12 czerwca <strong>Napoleon</strong>opuszcza Paryż, w dwa dni potem zaś przenosi do Beaumont swoją kwaterę główną.Wieczorem 14 czerwca <strong>Napoleon</strong> podchodzi na odległość dwóch godzin od pozycjinieprzyjacielskich, podczas gdy nieprzyjacielowi nie śni się jeszcze o jego marszu. Cesarzspędza noc pochylony nad mapą okolicy w otoczeniu szpiegów, informujących go dokładnieo stanowiskach poszczególnych oddziałów nieprzyjacielskich. Po szczegółowym rozpatrzeniu55
ich dyslokacji cesarz z wrodzoną bystrością oblicza, iż przy nadmiernym rozciągnięciupozycji, co najmniej trzy dni będą potrzebne nieprzyjacielowi na połączenie się. Jeślizaatakuje z nagła i niespodzianie, będzie mógł oderwać od siebie obie armie i pojedynczo jerozgromić. Przede wszystkim tedy ściąga w jeden korpus 20 000 konnicy; szable jej mają zazadanie rozciąć na pół węża, którego oddzielne części natychmiast pragnie zdeptać.Gdy plan bitwy został nakreślony, <strong>Napoleon</strong> wydaje dalsze rozkazy, po czym dalejzajmuje się badaniem terenu i wypytywaniem szpiegów. Wszystko umacnia go wprzekonaniu, że pozycje nieprzyjacielskie są mu doskonale znane, nieprzyjaciel natomiast niema najmniejszego wyobrażenia o rozmieszczeniu naszych wojsk. Wtem nadjeżdża galopemadiutant generała Gérarda przynosząc wiadomość, iż generał-porucznik Bourmont orazpułkownicy Clouet i Villoutrey z czwartego korpusu przeszli na stronę wroga. <strong>Napoleon</strong>przyjmuje tę wiadomość ze spokojem człowieka przywykłego do zdrady podwładnych, poczym zwraca się do stojącego obok marszałka Neya ze słowami:– No i cóż, marszałku, słyszał pan? To pański protegowany, o którym słyszeć niechciałem, a za którego pan mi ręczył. Przyjąłem go jedynie przez wzgląd na pana. Terazprzeszedł do nieprzyjaciół!– Sire – odparł marszałek – proszę mi wybaczyć, uważałem go jednak za tak oddanego, iżprzysiągłbym zań tak jak za samego siebie.– Panie marszałku – rzecze <strong>Napoleon</strong>, wstając z miejsca i kładąc Neyowi dłoń na ramieniu–kto jest niebieski, zostaje niebieski, a kto jest biały, pozostaje biały!Następnie siada z powrotem, by natychmiast dokonać zmian planu koniecznych wskutektej zdrady.Jeszcze tego samego wieczoru cała armia francuska przekracza Sambrę. Wojska Blücheracofają się do Fleurus, pozostawiając między sobą a armią angielsko-holenderską wyłom naprzestrzeni czterech godzin marszu.<strong>Napoleon</strong> dostrzega ten błąd taktyczny i spieszy z wykorzystaniem go. Ney otrzymuje odcesarza ustny rozkaz wyruszenia na czele 42 000 ludzi szosą brukselską do Charleroi.Zatrzymać się ma dopiero w Quatre-Bras, ważnym węzłowym punkcie na skrzyżowaniu drógz Brukseli, Nivelle, Charleroi i Namur. Tam też ma zamknąć drogę Anglikom, podczas gdyon sam z resztą armii w sile 72000 ludzi pobije Prusaków. Marszałek Ney natychmiastwyrusza w drogę.Przypuszczając, że rozkazy jego zostały wykonane, <strong>Napoleon</strong> rozpoczyna rankiem 16czerwca pochód i napotyka na armię pruską, uformowaną w ordynku bojowym między Saint–Amand i Sombreffe. Pozycja nieprzyjaciela jest wysoce nieodpowiednia, prawe bowiemskrzydło odsłania Neyowi, który o tej porze, stosownie do otrzymanego rozkazu, powinienznaleźć się w Quatre-Bras, czyli w odległości dwóch godzin marszu od tyłównieprzyjacielskich. Polegając na tym, <strong>Napoleon</strong> wydaje dalsze zarządzenia. Ustawia armięrównolegle do armii Blüchera, by zaatakować ją z przodu, a zarazem posyła zaufanegooficera do Neya z rozkazem, by pozostawił w Quatre-Bras korpus obserwacyjny, sam zaśpospiesznie skierował się na miejscowość Bry, by uderzyć na tyły pruskie. W tej samej chwiliwybiega inny oficer, by zatrzymać w Villers-Perruin korpus hrabiego d'Erlona, stanowiącytylną straż. Korpus ten ma się odwrócić i pomaszerować również do Bry. Nowe zarządzenieprzyspiesza sprawę o godzinę, wzmacniając w dwójnasób szansę udania się manewru. Jeślibowiem jeden się nie zjawi, przybędzie niezawodnie drugi, gdyby zaś obaj stosownie dorozkazu przybyli po sobie do Bry, wówczas cała armia pruska musiałaby zostać rozbita.Pierwsze strzały armatnie, które usłyszy <strong>Napoleon</strong> od strony Bry lub Vagnelée, mają byćhasłem do ataku dla całego frontu. Wydawszy wszystkie zarządzenia, cesarz zatrzymuje się iczeka.Czas upływa, nic jednak nie słychać. Dwie, trzy, cztery popołudniowe godziny mijają iwciąż ta sama cisza. Dzień jednak zbyt jest kosztowny, by go można było tracić. Jutro już56
nieprzyjaciele mogą połączyć się, a wówczas cesarz musiałby opracować nowy plan, byodzyskać szczęśliwą szansę. Daje tedy rozkaz do ataku. Jakkolwiek bądź, Prusacy, zajęcibitwą, odwrócą uwagę od Neya, który bez wątpienia zjawi się przy pierwszym strzalearmatnim.<strong>Napoleon</strong> rozpoczyna walkę ogólnym atakiem na linię nieprzyjacielską. Bój toczy się jużdwie godziny, a wciąż jeszcze nie ma żadnej wieści ani od Neya, ani od Erlona. Cesarz musiwięc sam próbować zwycięstwa. Noc jednak zapada i cała armia Blüchera maszeruje przezBry, która to miejscowość miała być obsadzona przez Neya na czele 20 000 ludzi. Mimo tobitwa jest wygrana: 40 dział wpada w nasze ręce, 20 000 ludzi spośród wojsknieprzyjacielskich niezdolnych jest do dalszej walki, armia pruska zaś znajduje się w takimnieładzie, że o północy jej generałowie mogą skupić zaledwie 30 000 ludzi, choć pierwotnieskładała się z 70000 żołnierzy. Sam Blücher spadł z konia w czasie bitwy i bardzo potłuczonyuciekł pod osłoną ciemności na koniu jednego ze swych dragonów.Wśród nocy nadchodzi wreszcie wiadomość od Neya. Okazuje się, że powtarzają się błędypopełnione w roku 1814. Zamiast wyruszyć o świcie, jak brzmi rozkaz, na słabo przezPrusaków obsadzoną miejscowość Quatre-Bras i zająć ją, Ney wyruszył dopiero w południe zGosselies, tak że w Quatre-Bras, które tymczasem oznaczył Wellington jako punkt zborny dlawciąż nadciągających korpusów, zastał marszałek 30000 zamiast 10000 nieprzyjaciół. Ajednak Ney nie zawahał się rozpocząć ataku, tym bardziej że przypuszczał, iż ma za sobą 20-tysięczną armię Erlona. Jakież było jego zdumienie, gdy przekonał się, że korpus, na któryliczył, nie przyszedł mu z pomocą. Rzuca się tedy z furią na nieprzyjaciela. W tej samejchwili jednak nadchodzą nieprzyjacielskie posiłki w sile 12000 ludzi pod Wellingtonem i Neyzmuszony zostaje do odwrotu.Jakkolwiek zwycięstwo odniesione przez nas nie przyniosło rozstrzygnięcia, to jednakmimo wszystko było to zwycięstwo. Armia pruska, znajdująca się w ustawicznym odwrocie,zboczyła na lewo, odsłaniając tym samym armię angielską, która teraz najbardziej wysunęłasię naprzód. By zapobiec połączeniu się obu armii, <strong>Napoleon</strong> wysyła generała Grouchy z34000 ludzi z rozkazem ścigania Prusaków aż do chwili, gdy zatrzymają się. Grouchy jednakpopełnia ten sam błąd, który popełnił Ney; w księdze przeznaczeń jednak zapisane było, żeskutki tego błędu mają być daleko straszliwsze.Tymczasem zapada noc. Wszyscy zdają sobie sprawę, iż nadeszła wigilia owej bitwy podZamą, nie wiadomo tylko, kto będzie Scypionem, a kto Hannibalem.Nazajutrz rano, gdy wszyscy znajdują się na pozycji, oczekując tylko rozkazu wymarszu,<strong>Napoleon</strong> objeżdża galopem nasze linie. Wszędzie gdzie ukazuje się cesarz, witają go dźwiękimuzyki i radosne okrzyki żołnierzy. Jest to zwyczaj nadający każdemu rozpoczęciu bitwyuroczysty charakter, w przeciwieństwie do sztywnego chłodu armii nieprzyjacielskich, gdziekomenderujący generał rzadko cieszy się takim zaufaniem i sympatią, by wywołać entuzjazm.Z lunetą w ręku, wsparty o drzewo, pośród żołnierzy ustawionych w szyku bojowym,obserwuje Wellington tę wzruszającą scenę, rozgrywającą się wśród armii, która przysięgazwyciężyć lub umrzeć.<strong>Napoleon</strong> wraca i staje na wzniesieniu pod Rossomme, skąd ogarnia wzrokiem cały placboju. Rozlegają się jeszcze za nim echa okrzyków i dźwięki muzyki, gdy nagle zapada cisza,unosząca się zazwyczaj nad dwiema armiami kroczącymi do boju.Rychło jednak ciszę tę przerywa huk ognia karabinowego, rozlegający się z naszegoskrajnego skrzydła. To flankierzy Hieronima rozpoczynają bitwę, by zwabić w tę stronęAnglików.W chwili gdy <strong>Napoleon</strong> obserwuje pierwsze poruszenia na polu bitwy, nadjeżdża pędemadiutant marszałka Neya, który miał przeprowadzić środkowy atak na folwark Belle-Alliance,na szosie brukselskiej, z doniesieniem, iż wszystko jest gotowe i marszałek czeka na sygnał.W istocie, <strong>Napoleon</strong> widzi przed sobą masy wojsk przeznaczonych do tego ataku i już57
zamierza dać znak na rozpoczęcie, gdy naraz, ogarniając raz jeszcze spojrzeniem całe polebitwy, dostrzega we mgle jakby chmurę zbliżającą się od strony Saint-Lambert. Wokamgnieniu zwracają się w tym kierunku wszystkie lunety sztabu generalnego. Kilkuoficerów twierdzi, że to drzewa, inni utrzymują, że ludzie. <strong>Napoleon</strong> pierwszy rozpoznajekolumnę marszową. Ale czy to Grouchy, czy też Blücher? Tego nikt nie wie. Marszałek Soultwyraża pogląd, że to Grouchy, natomiast <strong>Napoleon</strong> wątpi w to, pełen złowrogiego przeczucia.Wzywa tedy generała Domona, polecając mu wyruszyć ze swym dywizjonem lekkiejkawalerii i czym prędzej nawiązać kontakt z nadciągającym korpusem. Jeśli to Grouchy, masię z nim połączyć, jeśli to zaś przednia straż Blüchera, zadaniem jego jest zamknąć jej dalsządrogę. Zaledwie rozkaz został wykonany, jeden z oficerów przyprowadza przed obliczecesarza schwytanego pruskiego huzara, u którego znaleziono list generała Bülowa,zawiadamiający Wellingtona o swym przybyciu i żądający dalszych rozkazów. Teraz już niema wątpliwości co do nadciągającej armii. Jeniec podał także kilka innych wiadomości,którym cesarz musi dać wiarę, mimo iż brzmią nieprawdopodobnie. Podał mianowicie, żetrzy korpusy armii prusko-saskiej stoją jeszcze pod Wavre, gdzie zupełnie ich Grouchy nieniepokoił. Żaden Francuz nie stoi przed tą miejscowością, patrol z pułku jeńca wysunął siębowiem właśnie tej nocy na dwie godziny przed Wavre, nie napotykając w drodze na nikogo.<strong>Napoleon</strong> zwraca się do marszałka Soulta ze słowami: „Dziś rano szanse nasze stałyjeszcze na dziewięćdziesiąt, wskutek zjawienia się Bülowa tracimy trzydzieści. Wciąż jednakmamy jeszcze sześćdziesiąt przeciwko czterdziestu, a jeśli Grouchy naprawi swój wczorajszybłąd i przyśle błyskawicznie oddział, zwycięstwo będzie zdecydowane; korpus Bülowazostanie stracony”.Na krańcach prawego skrzydła uszeregowali się Prusacy Bülowa, wyruszający teraz doboju prostopadle do naszych wojsk. 30 000 ludzi i 60 dział wyrusza przeciwko dywizjomgenerałów Domona, Subervica i Lobau. Tutaj więc grozi chwilowo największeniebezpieczeństwo, które wzrasta jeszcze po nadejściu owych raportów. Patrole generałaDomona wróciły, nie zauważywszy nigdzie marszałka Grouchy'ego. Wkrótce nadchodzidepesza od samego marszałka. Okazuje się, że zamiast o świcie wyruszył z Gemblouxdopiero o godzinie pół do dziesiątej. Teraz zaś jest godzina pół do piątej po południu i odpięciu godzin trwa już ogień artylerii. <strong>Napoleon</strong> spodziewa się jeszcze, że Grouchy, posłusznypierwszemu przykazaniu wojennemu, pójdzie w ślad za kanonadą. O godzinie pół do ósmejmógłby zjawić się na pobojowisku. Do tego czasu zaś trzeba zdwoić wysiłki, przedewszystkim zaś powstrzymać pochód 30-tysięcznej armii Bülowa, która znajdzie się, gdyGrouchy nareszcie się zjawi, w krzyżowym ogniu.<strong>Napoleon</strong> rozkazuje generałowi Duhesme, dowodzącemu obu dywizjami młodej gwardii,wyruszyć na Planchenoit, dokąd pod naporem Prusaków cofa się Lobau. Duhesme bierze8000 ludzi i 24 armaty; ustawiają się baterie rozpoczynając ogień w chwili, gdy artyleriapruska ostrzeliwuje szosę brukselską. Dzięki temu wzmocnieniu pozycji powstrzymanyzostaje dalszy marsz Prusaków, a nawet na chwilę zdawało się, że wojska pruskie zachwiałysię. <strong>Napoleon</strong> postanawia wykorzystać tę zmianę sytuacji. Ney otrzymuje rozkazwymaszerowania do szturmu na środek armii angielsko-holenderskiej i przełamania jej frontu.Marszałek ściąga do siebie kirasjerów Milhauda, którzy atakują z przodu, by uczynić wyłomw szeregach nieprzyjacielskich. Ney idzie za nim i po chwili staje ze swymi wojskami naplatformie. W tej chwili jednak rozpoczyna się straszliwy ogień na całej linii angielskiej,ziejąc śmiercią ku naszym oddziałom. Równocześnie Wellington rzuca przeciw Neyowiresztę konnicy, a piechota angielska skupia się w czworobokach. By udzielić poparciaNeyowi, <strong>Napoleon</strong> przesyła hrabiemu Valmy rozkaz wyruszenia ze swymi dwomadywizjonami kawalerii na platformę. W tej samej chwili marszałek Ney każe wysunąć sięnaprzód ciężkiej kawalerii generała Guyota. Przyłączają się do niej dywizjony Milhaud iLefèvre-Desnouettesa, rzucając się do walki. 3000 kirasjerów i 3000 fragonów gwardii, czyli58
najwaleczniejsi żołnierze na świecie wybiegają co koń wyskoczy, wpadając w pełnym bieguna czworoboki angielskie, które otwierają się, ostrzeliwując kartaczami, i na powrót sięzamykają. Nic jednak nie zdoła powstrzymać żywiołowego ataku naszych żołnierzy.Kawaleria angielska cofa się w popłochu i dopiero pod osłoną artylerii gromadzi się na nowo.Niespodziewanie kirasjerzy i dragoni przypuszczają szturm na czworoboki, z których kilkawreszcie rozpada się; żołnierze angielscy giną, lecz nie ustępują na krok. Teraz rozpoczynasię straszliwa rzeź, przerywana od czasu do czasu rozpaczliwymi atakami konnicy, przeciwkoktórej muszą zwracać się nasi żołnierze, podczas gdy czworoboki angielskie znów nabierajątchu i formują się na nowo, by znów ulec rozdarciu. Wellington przelewa łzy wściekłościwidząc, jak 12000 ludzi spośród najlepszych jego wojsk ginąć musi z jego rozkazu. Wiejednak zarazem, że nie ustąpią ani na krok. Wódz angielski oblicza czas, który musi jeszczeupłynąć, zanim dzieło zniszczenia będzie zakończone, i wyjmując zegarek powiada do swegootoczenia: „wystarczą dwie godziny, zanim zaś jedna minie nadejdzie noc lub - Blücher”. Itak przez trzy kwadranse toczy się dalej morderczy bój.Z wzniesienia, z którego widać całe pobojowisko, <strong>Napoleon</strong> dostrzega teraz bitą masę,wyłaniającą się na drodze z Wavre... Nareszcie zatem nadchodzi Grouchy, tak długooczekiwany; przychodzi wprawdzie późno, lecz jeszcze dość wcześnie, by zwyciężyć. Nawidok zbliżających się posiłków cesarz wysyła na wszystkie strony adiutantów z wieścią, żezjawił się Grouchy i za chwilę wzmocni nasze linie. W rzeczy samej owe masy rozwijają sięw szeregi, formując się w szyki bojowe. Żołnierze nasi walczą teraz ze zdwojonym zapałem,przekonani święcie, że to już ostatnie uderzenia. Wtem nagle od strony nowo przybyłychwojsk zaczyna się straszliwa kanonada artylerii, a kule zamiast zwracać się przeciwkoPrusakom, sieją spustoszenie w naszych szeregach. Wszyscy stoją w osłupieniu, gdy naglecesarz uderza się w czoło: to nie Grouchy, to Blücher!Jednym rzutem oka <strong>Napoleon</strong> ogarnia swe położenie. Sytuacja jest tragiczna. 60000żołnierzy, których nie brał pod uwagę napadło znienacka na nasze wojska, zdziesiątkowane 8-godzinną bitwą. W centrum ma wprawdzie jeszcze przewagę, nie ma już jednak prawegoskrzydła. Dalej prowadzić żniwo śmierci, by nieprzyjaciela przeciąć wpół, byłoby terazbezcelowe, a nawet niebezpieczne. Cesarz nakazuje przeprowadzenie jednego znajpiękniejszych manewrów, jakie kiedykolwiek w swych najśmielszych kombinacjachstrategicznych wykonał: jest to mianowicie wielka ukośna zmiana frontu, za pomocą którejmoże zwrócić się czołem w stronę obu armii. Nadto upływa czas i noc, która miała przyjść zpomocą Anglikom.Natychmiast rozkazuje <strong>Napoleon</strong> lewemu skrzydłu zluzować pierwszy i drugi korpus,które najdotkliwiej ucierpiały. Lobau i Duhesme mają cofać się dalej i uformować w szeregipowyżej Planchenoit. Centrum armii może i powinno ostać się o własnych siłach.Równocześnie adiutant otrzymuje rozkaz objazdu całej linii z wieścią, że marszałek Grouchynadchodzi.Na tę wiadomość zapał powszechny ożywa na nowo. Na całej niezmierzonej linii wszystkoprze naprzód. Ney, pięciokrotnie pozbawiony konia, chwyta miecz do ręki. <strong>Napoleon</strong> staje naczele rezerwy i sam rzuca się do ataku na szosę. Nieprzyjaciel wciąż jeszcze cofa się ku swejlinii środkowej, pierwsze zaś jego szeregi są przełamane. Przebija się przez nie nasza gwardiai zdobywa baterię. Tu jednak natrafia na drugą linię nieprzyjaciela; są to niedobitki pułkówrozgromionych przed dwiema godzinami przez naszą kawalerię, które teraz na nowo sięuformowały. Kolumna francuska rozwija się jakby do manewru, gdy nagle zaczyna walić wnią z odległości strzału z pistoletu 10 polowych armat ustawionych w baterię, szerząc wśródnaszych szeregów śmierć i spustoszenie. Równocześnie 20 innych dział naciera za nią zflanki, czyniąc wyłom w masach skupionych dookoła Belle-Alliance. Generał Friant zostajeranny, generałowie Michel, Jamin i Mallet padają od kul, zabici też zostają majorowieAngelet, Cardinal i Agnes. Generał Guyot, prowadzący po raz ósmy z rzędu ciężką kawalerię59
do ataku, zostaje dwukrotnie trafiony. Mundur i kapelusz marszałka Neya przedziurawione sąprzez kule. Linia nasza zdaje się na chwilkę być zachwiana. W tym samym momencie zjawiasię Blücher w La Haie, wypędzając stamtąd oba pułki broniące tego punktu. Oba te pułki,które przez pół godziny stawiały opór 10-tysięcznej armii, zaczynają się cofać, Blücher zaśściąga do siebie 6000 angielskiej konnicy, która dotąd osłaniała lewe skrzydło Wellingtona.Oddziały te, zmieszane ze ściganymi przez siebie Francuzami, zadają straszliwy cios w samoserce naszej armii. Wtem generał Cambronne rzuca się z drugim batalionem pułku strzelców– pomiędzy kawalerię angielską i uciekających, tworzy czworobok, osłaniając odwrótpozostałych batalionów gwardii. Batalion jego ściąga teraz na siebie całe natarcie wroga.Nieprzyjaciel otacza go i atakuje ze wszystkich stron. Wówczas to generał Cambronne nażądanie, by się poddał, wyrzekł co prawda nie ów frazes kwiecisty, który mu przypisują, leczjedno jedyne słowo, wprawdzie nieco trywialne, lecz mimo to wzniosłe, w chwilę zaś potem,trafiony w głowę odłamkiem kuli armatniej, stoczył się zmiażdżony z konia.Teraz Wellington wysyła swe lewe skrzydło, którym już w tej chwili może rozporządzać, ize swej strony rozpoczynając ofensywę, rzuca swe oddziały jakby potok górski spływającygwałtownym prądem w nizinę. Kawaleria angielska objeżdża dokoła czworoboki gwardii, niemając jednak odwagi zaatakowania, kieruje się w prawo i zawraca, by przedrzeć się przeznasze centrum. W tej samej chwili nadchodzi wieść, że Bülow osaczył nasze skrajne praweskrzydło, że generał Duhesme został śmiertelnie ranny, że wreszcie marszałek Grouchy, naktórego liczono, nie nadchodzi. Ogień z flint i armat wali w nasze tyły w odległości niewiększej niż 1000 metrów, Bülow zalewa nas niby potop. Rozlega się okrzyk: „Ratuj się ktomoże!” po czym zaczyna się rozprzężenie. Bataliony, które usiłują jeszcze stawiać opór,porywane zostają przez uciekających. <strong>Napoleon</strong> schronił się, już będąc niemal osaczony, wrazz Neyem, Soultem, Bertrandem, Drouotem i Corbineau do czworoboku Cambronne'a.Kawaleria atakuje raz po raz, artyleria angielska oczyszcza z góry całą równinę, podczas gdynasza milczy, nie mając już armii, której by mogła służyć. Ustaje walka, a zaczyna się rzeź.Nadaremnie <strong>Napoleon</strong> usiłuje powstrzymać zamieszanie. Cesarz rzuca się w sam środekrozluźnionych szyków, napotyka na pułk gwardii oraz baterie rezerwowe, próbując skupićuciekających. Na nieszczęście noc przesłania jego widok, wrzawa zaś zagłusza głos.Cesarz zsiada z konia i z szablą w ręku rzuca się do szeregów. W ślad za nim idzieHieronim, zwracając się do cesarza : „Masz słuszność, bracie, tutaj musi zginąć każdy, ktonosi nazwisko <strong>Bonaparte</strong>!”Generałowie i oficerowie sztabu wyprowadzają cesarza, odpędzają go żołnierze gwardii,którzy chcą sami umrzeć, nie chcą jednak, by ich cesarz ginął wraz z nimi. Wsadzają go nakonia, jeden z oficerów zaś porywa za cugle i unosi go w pełnym galopie. W ten sposób pędziprzez szeregi Prusaków, którzy wyprzedzili go już na pół mili. Żaden strzał, żadna kula się gonie ima. Wreszcie dobiega do Jemappes, zatrzymuje się na chwilę, ponawiając raz jeszczepróbę zebrania swych sił. Wszystkie wysiłki jednak udaremnia noc, ogólne rozprzężenie,nade wszystko zaś dziki pościg Anglików.Musi więc cesarz, jak po Moskwie, powiedzieć sobie, że wszystko po raz drugi zostałostracone i że teraz znów będzie mógł już tylko w Paryżu utworzyć nową armię, by ratowaćFrancję. Rusza tedy w dalszą drogę, zatrzymuje się w Philippeville i 20 czerwca przybywa doLaon.Piszący te słowa widział <strong>Napoleon</strong>a tylko dwa razy w życiu, i to w ciągu jednego tygodniapodczas krótkiego postoju dla zmiany koni. Po raz pierwszy, gdy wyruszał do Ligny, po razdrugi zaś, gdy wracał z Waterloo. Za pierwszym razem widziałem go w blasku promienisłonecznych, za drugim przy świetle księżyca, po raz pierwszy – wśród radosnych okrzykówtłumów, po raz drugi – wśród grobowej ciszy.W obu wypadkach <strong>Napoleon</strong> siedział w tym samym wozie, na tym samym miejscu, ubranyw ten sam mundur, za każdym razem to samo nieokreślone i pełne rezygnacji spojrzenie, ta60
sama spokojna i nie zdradzająca żadnej namiętności twarz. Nieco głębiej tylko pochylił głowęna piersi, gdy wracał.Był to smutek z powodu bezsennie spędzonej nocy, czy też ból utraconego świata?Dnia 21 czerwca <strong>Napoleon</strong> znów jest w Paryżu. Nazajutrz izba panów i izba poselskaogłaszają się jako permanentnie obradujące, każdy zaś, kto by je chciał rozwiązać, ogłoszonybędzie jako zdrajca kraju. Tego samego dnia <strong>Napoleon</strong> abdykuje na rzecz syna.Dnia 8 lipca do Paryża wkracza z powrotem Ludwik XVIII; 14 lipca <strong>Napoleon</strong>,odrzuciwszy propozycję kapitana Baudina, który chce go wywieźć do StanówZjednoczonych, udaje się na pokład „Bellerofonta”, skąd wysyła do księcia-regenta Angliinastępujące pismo:„Wasza Królewska Mość!Wydany w ręce mocarstw dzielących mój kraj oraz zdany na nieprzyjaźń wielkich państwEuropy, uważam swoją karierę polityczną za skończoną. Przychodzę tedy, jak Temistokles,osiąść u ogniska brytyjskiego narodu. Oddaję się pod opiekę jego ustaw, o którą proszęWaszą Królewską Wysokość jako najpotężniejszego, najbardziej wytrwałego inajwspaniałomyślniejszego spośród moich nieprzyjaciół.<strong>Napoleon</strong>”Wieczorem 26 lipca „Bellerofont” zarzucił kotwicę w porcie Plymouth. Tu rozeszła sięnajpierw wieść o deportacji na Wyspę Świętej Heleny. <strong>Napoleon</strong> nie chciał dać wiary tympogłoskom. Jednak 30 lipca angielski komisarz przedłożył mu rozkaz deportowania.Wzburzony, chwyta za pióro i pisze te słowa:„Protestuję uroczyście w obliczu niebios i ludzi przeciwko pogwałceniu mychnajświętszych praw i rozporządzaniu przemocą moją osobą i moją wolnością. Przybyłem napokład «Bellerofonta» z własnej woli i nie jestem więźniem, lecz gościem Wielkiej Brytanii.Udałem się nawet na pokład z polecenia kapitana, który oświadczył mi, że ma rozkaz swegorządu, by mnie przyjąć i wraz z moim otoczeniem zawieźć do Anglii, jeśli sobie tego życzę.Przyszedłem z dobrej woli, by oddać się w opiekę praw angielskich. Z chwilą, gdy znalazłemsię na pokładzie «Bellerofonta», byłem u ogniska brytyjskiego narodu. Jeśli dając kapitanowiokrętu rozkaz przyjęcia mnie wraz z towarzyszącymi mi osobami, rząd angielski chciałzarzucić na mnie sidła, to popełnił zbrodnię wobec własnego honoru i znieważył swą banderę.Gdyby w istocie miała nastąpić deportacja, daremnie zapewnialiby Anglicy o swejlojalności, swych prawach i wolności. Gościnność «Bellerofonta» przekreśliłaby po wszystkieczasy brytyjski honor.Apeluję do historii. Orzeknie ona, iż wróg, który przez długie czasy z otwartą przyłbicąwalczył z narodem angielskim, teraz dobrowolnie się zjawił, by w nieszczęściu szukać azylu iochrony jego ustaw. Jakiż większy dowód poszanowania, jakiż wymowniejszy objawzaufania mógł złożyć narodowi angielskiemu? Jakże jednak odpowiedziała Anglia na tęwielkoduszność? Uczyniła gest, jak gdyby chciała temu wrogowi podać gościnną dłoń, gdyzaś w dobrej wierze schronił się pod jej opiekę, złożono go w ofierze.Na pokładzie «Bellerofonta», na morzu.<strong>Napoleon</strong>”.Ten głos protestu nie został wysłuchany. Dnia 7 sierpnia <strong>Napoleon</strong> musiał opuścić„Bellerofonta” i przenieść się na pokład okrętu „Northumberland”. Rozkaz ministerialnyopiewał, iż <strong>Napoleon</strong>owi ma być odebrana szpada. Admirał Keith nie chciał wykonać tegorozkazu. W poniedziałek 7 sierpnia 1815 r. „Northumberland” podniósł kotwicę, by odpłynąćna Wyspę Świętej Heleny. Dnia 16 października, w siedemdziesiąt dni po wyjeździe z Angliii sto dni po opuszczeniu Francji, wstąpił <strong>Napoleon</strong> na ową skalistą wysepkę, której nie miałjuż opuścić.Anglia jednak ściągnęła na siebie w całej pełni hańbę swej zdrady. Od 16 października1815 r. mieli królowie swego Chrystusa, narody zaś swego Judasza.61
NAPOLEONNA WYSPIE ŚWIĘTEJ HELENY<strong>Napoleon</strong> spędził noc w zajeździe, gdzie czuł się bardzo niedobrze. Nazajutrz o godzinie 6rano udał się konno w towarzystwie wielkiego marszałka Bertranda i admirała Keitha doLongwood, do owego domku, który admirał Keith przeznaczył mu na siedzibę. Gdy admirałodjechał, cesarz pozostał w pawilonie należącym do domku wiejskiego, który stanowiłwłasność zamieszkałego na wyspie kupca, nazwiskiem Balcombe. Było to prowizorycznemieszkanie <strong>Napoleon</strong>a i tu miał pozostać do czasu, gdy Longwood będzie przygotowane najego przyjęcie. <strong>Napoleon</strong> czuł się poprzedniego wieczoru tak niedobrze, że choć pawilon tenbył niemal zupełnie nie umeblowany, nie chciał powrócić do miasta.Gdy wieczorem <strong>Napoleon</strong> zamierzał udać się na spoczynek okazało się, że jedyne oknojego sypialni nie ma ani szyb, ani okiennic, ani firanek. Pan de Las Cases i jego synprzesłonili okno, jak mogli najlepiej, sami zaś ulokowali się na poddaszu, śpiąc namateracach. Kamerdynerzy ułożyli się do snu otuleni w płaszcze, na ziemi, pod drzwiami.Nazajutrz rano <strong>Napoleon</strong> spożył śniadanie na nie nakrytym stole, bez serwety, jedzenie zaśskładało się z resztek obiadu z poprzedniego dnia.Stan ten uległ z czasem poprawie. Z „Northumberiandu” zniesiono bieliznę stołową isrebrną zastawę, dowódca 53 pułku zaś ofiarował namiot, który rozbito w ten sposób, bystanowił przedłużenie pokoju cesarza. Od tej chwili <strong>Napoleon</strong> zaczął myśleć o wprowadzeniuporządku do swych codziennych zajęć.O godzinie 10 przed południem wzywał pana de Las Cases, by razem z nim spożyłśniadanie. Odbywali półgodzinną rozmowę, po czym pan Las Cases odczytywał na głos to, comu poprzedniego dnia podyktował cesarz. Po skończeniu lektury <strong>Napoleon</strong> przystępował dodalszego dyktowania, które przeciągało się zazwyczaj do godziny 4 po południu. O czwartejcesarz ubierał się i opuszczał pokój, by służba mogła go tymczasem doprowadzić doporządku. Zazwyczaj schodził wówczas do ogrodu, do którego ogromnie był przywiązany, igdzie płótnem nakryta altana stanowiła schronienie przed żarem słonecznym. Pod tym todachem stale zasiadał; przynoszono mu tu stół i krzesło i dyktował dalej jednemu z otoczenia,który specjalnie do pracy tej przybywał z miasta. Trwało to do godziny siódmej, czyli do poryobiadowej. Reszta wieczoru schodziła na lekturze Racine'a lub Moliera, skoro nie można byłodostać żadnego z arcydzieł Corneille'a. <strong>Napoleon</strong> nazywał to uczęszczaniem na komedię lubdramat. Wreszcie układał się do snu, w miarę możności najpóźniej. Idąc bowiem zbytwcześnie spać, budził się wśród nocy i nie mógł już potem zasnąć.Doprawdy, który z potępieńców Dantego zechciałby zamienić swą karę na bezsenne noce<strong>Napoleon</strong>a?Po upływie kilku dni cesarz czuł się zmęczony i chory. Ponieważ oddano mu dodyspozycji trzy konie, umówił się z generałem Gourgaudem i Montholonem, iż nazajutrzurządzą wspólnie wycieczkę konno, w nadziei, że taki spacer dobrze mu zrobi. Tego samegodnia jednak doszła cesarza wiadomość, iż jeden z oficerów angielskich miał rozkaz62
niespuszczania go z oka.Natychmiast więc odesłał konie z powrotem z uwagą, że wszystko cokolwiek się w życiurobi, opiera się na rozwadze. Jeśli przykrość oglądania swego dozorcy więziennego górujenad korzyścią ruchu cielesnego, lepiej jest pozostać w domu.Natomiast częstą rozrywką cesarza były nocne spacery, trwające niekiedy do godziny 2nad ranem.Wreszcie w niedzielę 10 grudnia admirał polecił zawiadomić <strong>Napoleon</strong>a, iż mieszkaniejego w Longwood jest gotowe. Jeszcze tego samego dnia <strong>Napoleon</strong> udał się tam konno.Przedmiotem, który najbardziej uradował go była drewniana wanna, zamówiona przezadmirała u miejscowego stolarza – i to wedle własnoręcznie nakreślonego wzoru, gdyż wLongwood wanna była sprzętem najzupełniej nieznanym.Jeszcze tego samego dnia cesarz zrobił z niej użytek. Nazajutrz zainstalowano służbę ucesarza, którą stanowiło 11 osób.Ustrój wewnętrzny dworu oparty został na wzorach z wyspy Elby. Wielki marszałekBertrand zachował stanowisko marszałka dworu, sprawując zarazem ogólny nadzór, pan deMontholon miał powierzoną pieczę nad sprawami domowymi, generał Gourgaud objął opiekęnad stajnią, a pan Las Cases czuwał nad wewnętrznym zarządem. Podobnie mniej więcejustalony został rozkład dnia. O godzinie 9 cesarz spożywał śniadanie. Ponieważ nie byłospecjalnie wyznaczonej godziny na spacer, ze względu na to, iż za dnia upał był nieznośny,wieczorami zaś panowała wilgoć, ponieważ też konie, które stale miały nadchodzić zprzylądka, z reguły nie nadchodziły, cesarz pracował przez znaczną część dnia bądź to zpanem Las Cases bądź też z generałami Gourgaudem lub Montholonem. Między godzinąósmą a dziewiątą pospiesznie jadano obiad, w jadalni bowiem unosił się nieznośny dlacesarza zapach farby. Następnie udawano się do salonu, gdzie czekał już deser. Tutaj czytałosię Racine'a, Moliera lub Woltera, przy czym coraz bardziej dawał się we znaki brakCorneille'a. O godzinie 10 zasiadano do reversi ulubionej przez cesarza gry w karty, nad którązazwyczaj przesiadywano do godziny pierwszej po północy.Cała niewielka kolonia znalazła pomieszczenie w Longwood, z wyjątkiem marszałkaBertranda, który zajmował z rodziną tzw. Hutsgate, lichy, mały domeczek położony przydrodze do miasta.Mieszkanie cesarza składało się z dwóch pokoi, z których każdy liczył 15 stóp długości, 12stóp szerokości i niespełna 7 stóp wysokości. Oba wytapetowane były chińską materią, lichyzaś dywan okrywał posadzkę.W sypialni stało małe łóżko polowe, na którym sypiał cesarz, sofa, na której spoczywałprzez większą część dnia, wśród stosu książek, zostawiających niewiele wolnego miejsca,obok zaś stał stolik, przy którym zasiadał do śniadania lub nawet do obiadu, na którymwieczorem stał trójramienny świecznik, osłonięty abażurem. Pomiędzy obu oknami,naprzeciw drzwi znajdowała się komoda z bielizną. Na niej stał duży neseser.Kominek, nad którym wisiało niewielkie lustro, zdobiło kilka obrazów. Po prawej stromestał portret jadącego na jagniątku króla rzymskiego, z lewej strony wisiał inny portret królarzymskiego, siedzącego na poduszce i przymierzającego pantofel. Pośrodku stało marmurowepopiersie cesarskiego dziecięcia. Dwa świeczniki, dwie buteleczki i dwie wyzłacane filiżankiz neseseru cesarza uzupełniały ozdobę kominka.Leżąc przez większą część dnia na sofie, cesarz miał stale przed oczyma wiszący nieopodal sofy, malowany przez Isabeya portret Marii Ludwiki trzymającej na ręku syna. Pozatym po lewej stronie kominka, obok portretów, znajdował się zegar Frydryka Wielkiego,rodzaj budzika, który <strong>Napoleon</strong> przywiózł z Poczdamu i jako pendent własny zegarekcesarza, który wybił ongiś godzinę bitwy pod Marengo i Austerlitz, z obu stron zaopatrzonyzłotą przykrywą, na której wyryta była litera B.Umeblowanie drugiego pokoju składało się głównie z surowych desek, poukładanych na63
zwyczajnych podstawach. Tu rozłożone było mnóstwo książek oraz różne rozprawydyktowane przez cesarza generałom i sekretarzom. Pomiędzy obu oknami ustawiona byłaszafka na książki, naprzeciwko zaś stało łóżko podobne do łóżka w pierwszym pokoju, naktórym cesarz niekiedy odpoczywał za dnia lub sypiał w nocy. W środku pokoju znajdowałsię także stół do pracy, przy którym zaznaczone były miejsca zajmowane zazwyczaj podczasdyktowania przez cesarza oraz panów Montholona, Gourgauda lub Las Casesa.Taki oto był tryb życia i tak wyglądała rezydencja męża, który zamieszkiwał kolejnoTuileries, Kreml i Eskorial.A jednak mimo upałów za dnia i wilgoci w nocy, mimo braku przedmiotów niezbędnychdo życia, do którego przywykł, cesarz zniósłby cierpliwie wszystkie niedostatki, gdyby nieustawiczne szpiegowanie i traktowanie go nie tylko jako więźnia wyspy, lecz także jakowięźnia we własnym domu. Jak już wspomniano, zostało wydane zarządzenie, że <strong>Napoleon</strong>może wyjeżdżać na spacery tylko w towarzystwie jednego z oficerów angielskich. Wskutektego cesarz postanowił zaniechać w ogóle spacerów konno. Konsekwentnym dotrzymaniempostanowienia sprawił, że jego dozorcy więzienni znieśli ten zakaz, pod warunkiem iż nieprzekroczy pewnych określonych granic. Granic tych jednak strzegli wartownicy.Pewnego dnia jeden z szyldwachów wycelował nawet broń do cesarza; na szczęściegenerał Gourgaud wyrwał mu karabin w chwili, gdy prawdopodobnie chciał już nacisnąćcyngiel. Zresztą regulamin zezwalał tylko na półgodzinną przejażdżkę, ponieważ zaś cesarznie chciał go przekraczać, schodził z konia i odbywał dalszą przechadzkę pieszo, ścieżkaminad krawędzią spadzistych przełęczy i cudem tylko co najmniej z dziesięć razy nie spadł wprzepaść.Mimo tych zmian w trybie życia, do którego przywykł, cesarz cieszył się w pierwszychsześciu miesiącach stosunkowo dobrym zdrowiem. Następnej jednak zimy, gdy pogoda stalebyła fatalna, gdy wilgoć i deszcze docierały do izdebki, w której mieszkał, cesarz zaczynał sięczuć coraz gorzej, co objawiało się często stanem zupełnego odrętwienia. Ponadto <strong>Napoleon</strong>zdawał sobie sprawę, że klimat wyspy jest w najwyższym stopniu niezdrowy i że osobalicząca pięćdziesiąt lat należała na wyspie do rzadkości.Tymczasem zjawił się nowy gubernator, którego admirał przedstawił cesarzowi. Był toczłowiek mający około 45 lat, niemiłej postaci, cienki, chudy, wysuszony, o czerwonej twarzyi rudych włosach, piegowaty, o zezujących oczach, które tylko ukradkiem spoglądałydookoła, rzadko patrząc komukolwiek w twarz, ukryte zaś były pod krzaczastymi, ognistegokoloru brwiami. Nazywał się Hudson Lowe.Z dniem jego przybycia zaczęły się nowe szykany, które coraz bardziej stawały sięnieznośne. Pierwszą czynnością nowego gubernatora było przysłanie cesarzowi dwóchulotnych pism skierowanych przeciwko niemu. Następnie poddał przesłuchaniu całą służbę,by dowiedzieć się, czy wszyscy trwają w niezłomnym zamiarze pozostania przy cesarzu. Podwpływem tych złośliwości <strong>Napoleon</strong> popadł rychło w stan chorobowy, który już corazczęściej u niego występował. Przez pięć dni z rzędu cesarz czuł się niedobrze, nie przerywałjednak dyktowania dziejów kampanii włoskiej.Wkrótce jeszcze bardziej wzmogły się szykany gubernatora. Pewnego dnia posunął się wnieprzyzwoitości do tego stopnia, że zaprosił „generała <strong>Bonaparte</strong>” do siebie na obiad, byprzedstawić go pewnej damie z wyższego towarzystwa angielskiego. <strong>Napoleon</strong> nawet nieodpowiedział na zaproszenie, skutkiem czego prześladowania stały się jeszcze gorsze.Gubernator musiał być powiadomiony o wysłaniu każdego listu, każde zaś pismo, wktórym <strong>Napoleon</strong> był tytułowany cesarzem, ulegało zniszczeniu.Pewnego dnia zwrócono uwagę generałowi <strong>Bonaparte</strong>, że otacza się zbyt wielkimzbytkiem. Zakomunikowano mu, że rząd może zezwolić jedynie na to, by do codziennegoobiadu zasiadały najwyżej cztery osoby, przy czym dla każdej osoby wyznaczono po jednejbutelce wina. Tylko raz w tygodniu może zapraszać gości do stołu. Gdyby koszty utrzymania64
generała i jego otoczenia przekraczały wyżej podane ramy, muszą sami ponosić nadmiernewydatki.Cesarz polecił połamać swoją srebrną zastawę i posłać ją do miasta. Gubernator jednakkazał go zawiadomić, że srebro może być sprzedane tylko nabywcy wskazanemu przezgubernatora. Nabywca ten zapłacił 6000 franków, która to kwota pokryła zaledwie dwietrzecie wartości metalu. Cesarz brał codzienną kąpiel, gdy wtem kazano mu powiedzieć, żemusi się zadowolić tylko jedną kąpielą w tygodniu, gdyż w Longwood brakuje wody. Wpobliżu domu rosło kilka drzew, w których cieniu <strong>Napoleon</strong> chętnie się przechadzał.Gubernator kazał je wyciąć, gdy zaś cesarz uskarżał się na to potworne okrucieństwo,oświadczył, iż nie wiedział, że drzewa te sprawiały przyjemność generałowi <strong>Bonaparte</strong>, jeślijednak generał życzy sobie, można będzie zasadzić na ich miejscu inne.W takich wypadkach <strong>Napoleon</strong>a ogarniała niekiedy wzniosła zawziętość i oburzenie. Takbyło i wówczas, gdy usłyszał powyższą odpowiedź od gubernatora.– Najgorzej dokuczyli mi – zawołał – ministrowie angielscy już nie tym, że mnie tutajzesłali, ale tym, że mnie wydali w pańskie ręce. Uskarżałem się na admirała. Ale tenprzynajmniej miał jakieś serce, pan zaś zohydza swój naród, a imię pańskie będzie na zawszeokryte hańbą.Na podstawie własności spożywanego mięsa przekonano się pewnego dnia, że do stołucesarza podawano mięso pochodzące ze zwierząt nieżywych, nie zaś zabijanych. Na prośby,by zwierzęta dostarczane były w stanie żywym, odpowiadano odmownie.Odtąd życie <strong>Napoleon</strong>a zamieniło się w przewlekłe i bolesne konanie, trwające pięć lat.Przez te lata nowoczesny Prometeusz przykuty był do skały, a Hudson Lowe rozrywał muserce. Wreszcie rankiem 20 marca 1821 r., w pamiętną rocznicę powrotu <strong>Napoleon</strong>a doParyża, cesarz odczuł silny ucisk w żołądku i doznał niezwykle przykrego uczucia dusznościw piersiach. Wkrótce po żołądku i śledzionie rozszedł się straszliwy ból, jakby kto nożemkrajał, rozszerzając się na piersi aż po lewy obojczyk. Mimo natychmiastowego zastosowanialeku gorączka nie ustawała, przy dotknięciu pobrzusza dawał się we znaki ból i nastąpiło silnerozdęcie żołądka. Po południu około godziny 5 bóle zdwoiły się. Poza tym chory uskarżał sięna lodowate dreszcze i bolesne skurcze, szczególnie w nogach. Właśnie w tej chwili nadeszłamałżonka marszałka Bertranda, która przyszła odwiedzić chorego. <strong>Napoleon</strong> przymuszał sięzrazu, by okazać pogodną, a nawet wesołą twarz, rychło jednak znów wziął górę nastrójponurej melancholii: „My oboje – rzekł – musimy się pogodzić z wyrokiem losu. Pani,Hortensji oraz mnie przeznaczone zostało ulec mu na tej nędznej skale. Ja wpierw pójdę, zamną pójdzie pani, za panią zaś – Hortensja. Ale wszyscy troje spotkamy się znów tam wgórze”. Po tych słowach dodał jeszcze następujące cztery wiersze z Zairy Woltera:Lecz nigdy już zaiste nie zobaczę Paryża,Grób dla mnie już otwarty, jestem gotów odejść;Dziś jeszcze przed obliczem Pana światów stanę,Za wszystko, com dlań cierpiał, zażądam zapłaty.Noc, która nadeszła, minęła spokojnie, ale objawy choroby stawały się coraz groźniejsze.Niemal wbrew woli cesarza naradzali się z sobą doktorzy Antommarchi z chirurgiemgarnizonowym Arnottem. Lekarze ci uznali za konieczne przyłożenie na brzuch choregowielkiego plastra, zalecili środek przeczyszczający oraz polewanie czoła pacjenta octem.Mimo tego choroba uczyniła straszliwe postępy.Pewnego wieczoru w Longwood jeden ze służących powiedział, że widział kometę.Wiadomość ta wywarła silne wrażenie na <strong>Napoleon</strong>ie. „Kometa! – zawołał – ten znak byłzapowiedzią śmierci Cezara!”Dnia 11 kwietnia chłód w nogach chorego przybrał znacznie na sile. Lekarz próbowałrozgrzać je ciepłymi okładami, <strong>Napoleon</strong> jednak rzekł do niego: „Wszystko to na nic, nietutaj, lecz w żołądku siedzi zło. Nie ma pan środka przeciwko żarowi, który mnie spala, żadneleki nie ugaszą ognia, który mnie pożera”.65
Dnia 15 kwietnia cesarz zaczął sporządzać testament; tego dnia nikt nie miał dostępu dojego pokoju prócz Marchanda i generała Montholona, którzy pozostali przy cesarzu odgodziny pół do drugiej do szóstej.O godzinie 6 zjawił się lekarz. <strong>Napoleon</strong> pokazał mu rozpoczęty testament i rzekł: „Jakpan widzi, przygotowuję się do odejścia”. Gdy lekarz usiłował go uspokoić, przerwał mu,mówiąc: „Nie łudźmy się, wiem, jaka jest sytuacja i jestem gotów”.Dnia 19 kwietnia nastąpiło widoczne polepszenie, które ożywiło nadzieję wśródwszystkich z wyjątkiem <strong>Napoleon</strong>a. Gdy składano sobie życzenia z okazji pomyślnej zmianyw stanie zdrowia cesarza, <strong>Napoleon</strong> pozwolił im mówić, po czym rzekł uśmiechając się: „Niełudźcie się. Choć dziś stan mój jest lepszy, to jednak czuję, że kres mój się zbliża. Jeśli umrę,wszyscy znajdziecie słodką pociechę powrotu do Europy. Zobaczycie waszych rodziców iprzyjaciół, lecz i ja odnajdę w niebie moich walecznych. Tak, tak – dodał, ożywiając się i wnatchnieniu podnosząc głos – Kléber, Desaix, Bessières, Duroc, Ney, Murat, Massena,Berthier – wszyscy wyjdą mi naprzeciw. Będą mówili o naszych wspólnych dokonanychczynach, ja zaś opowiem im o ostatnich zdarzeniach mego życia. Jeśli mnie znów zobaczą,ogarnie ich zachwyt i błogość. Będziemy sobie o naszych wojnach rozmawiali ze Scypionem,Cezarem, Hannibalem, to dopiero będzie przyjemność... Byle tylko – dodał z uśmiechem –nie przerazili się tam w górze na widok tylu wojowników siedzących razem”.Kilka dni później cesarz polecił przywołać księdza Vignali. „Urodziłem się – rzekł doń –jako katolik, chcę więc spełnić obowiązki, które nakłada religia, i przyjąć święte sakramenty.Proszę odmawiać codziennie mszę w pobliskiej kaplicy i na czterdzieści godzin wystawićświęte sakramenty. Gdy umrę, proszę u wezgłowia mego ustawić ołtarz i odczytać z niegomszę świętą. Proszę przestrzegać wszystkich innych ceremoniałów aż do chwili, gdy spocznęw ziemi”.Po kapłanie przyszła kolej na lekarza. „Kochany doktorze – rzekł do niego <strong>Napoleon</strong> – gdytylko śmierć moja nastąpi, pragnąłbym, aby dokonał pan otwarcia moich zwłok, żądamjednak by żaden angielski lekarz mnie nie dotknął. Życzę sobie, abyś pan wydobył me serce,złożył je w alkoholu i wręczył mojej drogiej Marii Ludwice. Powiedz jej pan, że kochałem jącałym sercem i że nigdy nie przestałem jej kochać. Opowie jej pan o wszystkich moichcierpieniach, powie jej pan to wszystko, co pan widział. Doniesie jej pan szczegółowo o mojejśmierci. Polecam panu bardzo dokładnie zbadać mój żołądek i o wyniku badania złożyćdrobiazgowe sprawozdanie memu synowi. Następnie uda się pan z Wiednia do Rzymu, gdzieodszuka pan moją matkę i rodzinę. Doniesie im pan o wszystkim, co pan tutaj widział. Powieim pan, że ten sam <strong>Napoleon</strong>, którego świat Wielkim nazwał na równi z Karolem Wielkim iPompejuszem, zmarł w pożałowania godnym stanie, cierpiąc wszelkie braki, pozostawionysam sobie i swej sławie. Powie im pan, że umierając, przesłał wyrazy wstrętu i pogardyostatnich swych chwil wszystkim rodom panującym”.Dnia 2 maja gorączka osiągnęła najwyższy punkt, puls uderzał sto razy na minutę i cesarzzaczął majaczyć. Był to początek agonii, przerywanej krótkimi chwilami pełnej świadomości.Wtedy <strong>Napoleon</strong> powtarzał wskazówki udzielone doktorowi Antommarchiemu. „Proszędokładnie – mówił do lekarza – przeprowadzić anatomiczne badanie mego ciała, nadewszystko zaś mego żołądka. Lekarze w Montpellier donieśli mi w swoim czasie, że chorobażołądka jest dziedziczna w mojej rodzinie. Orzeczenie ich znajduje się, jeśli się nie mylę, wrękach Ludwika. Niech pan je każe sobie pokazać, proszę porównać je z tym, co pan samzaobserwował. Obym przynajmniej mógł dziecko moje ustrzec od tej straszliwej choroby!”Noc minęła dość spokojnie, nazajutrz jednak majaczenie wystąpiło ze wznowioną siłą.Dopiero około godziny 8 zelżało nieco. O trzeciej chory znów odzyskał przytomność.Skorzystał z niej, by wezwać wykonawców testamentu i zapowiedzieć im, iż na wypadek,gdyby miał zupełnie stracić przytomność, nie wolno zbliżyć się do niego żadnemuangielskiemu lekarzowi z wyjątkiem doktora Arnotta. Następnie dodał w pełni świadomie i z66
całą mocą swego ducha:„Śmierć moja zbliża się. Wrócicie do Europy, muszę wam tedy udzielić kilku wskazówek,jak macie się zachować. Dzieliliście ze mną wygnanie, macie więc być wierni mej pamięci inic takiego czynić nie będziecie, co by mogło ją zhańbić. Zasady wolnego ustroju państwaprzyjąłem i uważałem za święte, dostosowując do nich wszystkie czyny i postanowienia.Niestety okoliczności były niepomyślne. Musiałem niekiedy postępować surowo. Przyszłakatastrofa. Nie mogłem popuścić cięciwy łuku i Francja utraciła te wolności, które jejnadałem. Kraj mój osądzi mnie z wyrozumieniem, kładąc moje dobre chęci na szalę. Imięmoje i moje zwycięstwa pozostaną mu drogie. Idźcie za moim przykładem! Pozostańciewierni zasadom, których broniliście, jak też sławie, którą zdobyliście w bojach. Inaczejrozpanoszy się hańba i zamęt”.Rankiem 5 maja choroba osiągnęła najwyższy punkt. Życie chorego było już tylkobolesnym konaniem. Oddech stawał się coraz cięższy, szeroko otwarte oczy byłyznieruchomiałe i matowe, kilka zaś nieartykułowanych wyrazów, ostatnie tchnieniezmąconego umysłu, zamierały od czasu do czasu na jego wargach. Ostatnie słowa, któremożna było zrozumieć, brzmiały: tête! i l'armée! Następnie głos zamilkł, wszelki duchzdawał się już zamarły, i nawet lekarz przypuszczał, że życie uszło z ciała. Tymczasem okołogodziny 8 puls na nowo się ożywił, klątwa śmierci, zamykająca usta chorego, zdawała sięustępować i kilka głuchych westchnień wyrwało się z piersi konającego. O godzinie pół dojedenastej jednak puls zanikł. Kilka minut po godzinie 11 serce cesarza przestało bić nazawsze...W dwadzieścia godzin po zgonie dostojnego chorego doktor Antommarchi przystąpił dootwarcia zwłok, zaleconego mu tylekroć przez <strong>Napoleon</strong>a. Następnie wydobył serce, którestosownie do otrzymanych wskazówek umieścił w alkoholu, by je następnie wręczyć MariiLudwice. W tej samej chwili jednak zjawili się niespodzianie wykonawcy testamentu zoświadczeniem sir Hudsona Lowe'a, iż nie zezwala on na wywiezienie z Wyspy ŚwiętejHeleny ani ciała zmarłego, ani żadnej z jego części. Wobec tego zaczęto rozglądać się zamiejscem na grób cesarza. Zdecydowano się wreszcie na miejsce, które <strong>Napoleon</strong> raz jedentylko widział, o którym jednak zawsze mówił z upodobaniem. Sir Hudson Lowe umieścił wtym miejscu grób.Po przeprowadzeniu sekcji dr Antommarchi zszył z powrotem rozcięte ciało, a następnieobmył. Jeden z kamerdynerów ubrał cesarza w zwyczajne ubranie, to jest w spodnie z białegokaszmiru, długie buty z małymi ostrogami, białą kamizelkę, biały żabot, nakryty czarnym ispięty razem, mundur pułkownika strzelców gwardii ozdobiony Orderem Legii Honorowej iŻelaznej Korony, wreszcie na głowę nasadził mu trójgraniasty kapelusz. Ubranego w tensposób, wyniesiono <strong>Napoleon</strong>a 6 maja kwadrans przed piątą z izby do małej sypialni, gdzieustawiony był katafalk. Tu wystawiono zwłoki na widok publiczny. Ciało cesarza miałodłonie swobodnie ułożone. Cesarz spoczywał na swym łóżku polowym. Na piersiach miałzłożony krucyfiks, na stopy zaś narzucono mu niebieski płaszcz spod Marengo. Zwłoki byływystawione przez dwa dni.Rankiem 8 maja ciało cesarza, które spocząć miało u stóp kolumny Vendóme i które wrazz sercem miało być odesłane Marii Ludwice złożono do wyścielonej miękko trumny z lanegożelaza, zaopatrzonej w poduszkę obleczoną białym atłasem. Kapelusz, który z braku miejscanie mógł pozostać na głowie zmarłego, złożono u jego stóp. Dookoła rozsypano orły iwszelkiego rodzaju monety z wizerunkiem cesarza, wybite za jego rządów. Nadto do trumnyzłożono przybory stołowe cesarza, nóż i talerz ozdobiony jego herbem. Trumna włożonazostała następnie w drugą trumnę z cedrowego drzewa, którą z kolei włożono do trzeciejtrumny ołowianej, tę zaś wreszcie do czwartej, też z drzewa cedrowego, podobnej do drugiejtrumny, lecz obszerniejszej. Następnie trumnę wystawiono w tym samym pokoju, w którymprzedtem wystawione były zwłoki.67
O godzinie pół do pierwszej żołnierze miejscowego garnizonu wynieśli trumnę do wielkiejalei topolowej, gdzie czekał karawan. Okryto ją fioletowym aksamitem, na który zarzuconopłaszcz spod Marengo. Następnie orszak pogrzebowy ruszył w następującym porządku:Ksiądz Vignali, odziany w ornaty, obok niego zaś młody Henryk Bertrand niosący srebrnąkropielnicę z kropidłem.Doktorzy Antommarchi i Arnott.Strażnicy karawanu, ciągnionego przez cztery prowadzone przez służbę konie, po obustronach wozu zaś kroczyło 12 nie uzbrojonych grenadierów. Mieli oni nieść na ramionachtrumnę, gdyby zły stan drogi uniemożliwił dalszą jazdę karawanu.Młody <strong>Napoleon</strong> Bertrand i Marchand, obaj pieszo, obok karawanu.Hrabiowie Bertrand i Montholon, na koniach, bezpośrednio za karawanem.Część świty cesarskiej.Hrabina Bertrand z córką Hortensją, w powozie zaprzężonym w parę koni, prowadzonychprzez służbę.Grób wykopany został w odległości mniej więcej kwadransa drogi od Huts Gate. Karawanzatrzymał się w pobliżu grobu, w tej samej chwili zaś zaczęły armaty oddawać po pięćstrzałów na minutę.Zwłoki złożono do grobu, podczas gdy ksiądz Vignali odmawiał modły. Stopy <strong>Napoleon</strong>azwrócono na Wschód, który został przezeń zdobyty, twarzą zaś zwrócony był ku zachodowi,gdzie ongiś panował. Olbrzymich rozmiarów kamień przypieczętował ostatnią rezydencjęcesarza, tworząc przejście od wszelkiej rachuby czasu ku wieczności.Przyniesiono wreszcie srebrną płytę, na której wyryty był następujący napis:NAPOLEONUrodzony w Ajaccio, 15 sierpnia 1769,zmarł na Wyspie Świętej Heleny 5 maja 1821W chwili jednak, gdy płytę z napisem zamierzano umocować na bloku kamiennymprzykrywającym grób, wpadł sir Hudson Lowe i oświadczył w imieniu rządu angielskiego, żena grobie nie wolno składać żadnego innego napisu, jak tylko:GENERAŁ BUONAPARTE68