13.07.2015 Views

S Z E O L

S Z E O L

S Z E O L

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

1S Z E O L


2S Z E O L


3S Z E O L


S Z E O LFAZA TESTOWADym z papierosa wędruje po odrapanej, pożółkłej ścianie. Wznosi się spokojnie, jak myślprzetacza się przez labirynty wspomnień, kręte ślady urojeń, kołysze się po dzikich falachiluzorycznego porządku wszechrzeczy. Niczym wisielcza lina oplata szkło rozświetlonejżarówki. Wszystko zapada się w sobie, coraz bardziej i gęstniejąc, zastyga. Miniaturowyświat powiela się w szkle pustych butelek, odbicie stanu wyjątkowego, napiętego do granicmożliwości, aż dziw bierze, że ten wrzód wciąż jest na swoim miejscu, że nie wybucha, niezalewa tej skorupy umownych znaczeń. Nic nie jest na swoim miejscu, jeżeli w ogóle uznaćby można, że cokolwiek ma swoje miejsce. A tak się przecież zdaje. Tak się umówiliśmy,lecz tylko do czasu. Niekiedy rzeczy, ludzie, słowa wkraczają w coś, co nie ma nazwy, sensuczy nawet uzasadnienia. Taki był ten dzień.Ale od początku. Dzień zapowiadał się całkiem normalnie, normalka – mówiąc jak młodziduchem pop kultury.Wstajesz i na dzień dobry niezbędna jest kawa, ja tak mam, nie wiem jak wy, ale dla mnieta gorąca filiżanka „czarnej”, jest jak pierwszy oddech noworodka. To jak w tej reklamie, popierwszym łyku, świat nabiera rumieńców, śmieje się do mnie, nagle wybucha magmąbarw. I dopada mnie coś takiego, jak już siedzę z tą kawą przy oknie, mianowicie zaczynammyśleć o tych wszystkich „ważnych i ostatecznych” kwestiach, czyli sensie tego wszystkiego.Zastanawiam się, kiedy umrę i jak, czy coś zrozumiem i co, i tak dalej, dalej, dalej...Oczywiście do tego typu historii konieczny jest papieros, dobry mentolowy fajorek. Wiatrporusza konarami drzew, gówniarze dźwigając dwudziestokilogramowe plecaki, idą doszkoły, wyglądając przy tym jakby szli na rozstrzelanie. Rozpoczyna się tysięczny dzionek ztej prozaicznej epopei dwudziestopierwszowiecznego robotoludzia, który jak wszyscy na tejobsmarkanej nieszczęściem planecie ma nadzieję, że będzie szczęśliwy. Lato, jesień, zima,wiosna radosna, poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota, niedziela...ja jestem,rano w oknie z papierosem i przepływającą przez przełyk kawą marki zachodniej robionejw kraju świata trzeciego, przez niewolnika wyglądającego jak z filmu. I pewnie ten facet odkawy jest biedny, bo jest głupi, albo Bóg go pokarał, może bóg, co najwyżej.4


S Z E O LKwestia jak najbardziej dyskusyjna. Zostawmy boga, osobiście nie znam, nie kumam, niemam numeru telefonu. Jak jest, to mam przejebane, jak nie ma, to nawiasem mówiąc dużaczęść populacji ma problem.A niech mnie piekło pochłonie.Zatem system za moim oknem działa sprawnie, nic specjalnie się nie wyłamuje, standard,pełna stabilizacja i po staremu. Dzień zaprasza mnie w całej swej psychodelicznejokazałości, bombarduje mnie milionami potencjalnych zdarzeń, które nieoczekiwaniemogą nadejść. I nadchodzą z tym, że najczęściej wcale nie zawierają zbyt wieleniespodzianek.Sąsiad słucha bułgarskiej samby połączonej z japońskim disco, dmucha mi tą muzyką zeswych stu watowych głośników marki Tonsil czy Tonsyf, a może Nietenton. W każdymrazie najwyraźniej bawi się świetnie, moje ciało podryguje samo w takt tego okropieństwa.W sumie nie byłoby najgorzej z tą muzą, gdyby nie fakt, że pan mój sąsiad Rysio mazwyczaj śpiewać, przy czym słowo „śpiewać” w jego wypadku jest bardzo nieprecyzyjne,mówiąc kolokwialnie on po prostu wydziera mordę. Do tego pieje w jakimś swoim języku,co go jeszcze lingwiści na uszy nie słyszeli. No cóż włączam radio, trudno i darmo, nie damrady słuchać pana R. I słyszę jak mi muzyczne fekalia wylewają na bębenki i małżowiny, coto w ogóle jest! O czym jest ta muzyka, o czym śpiewa do mnie ten wyduźdany kogut, love,love...krowe, co za darmozjady mnie tu napastują, molestują wymęczone poczucie reszteksmaku. To mnie zalewa, przytłacza, ugniata, ledwo można dostrzec, że prócz tego, już nicnie ma, czasem jeszcze rozświetla tą betonową pustynię słabiutki blask czegośprawdziwego. Upozorowane prawdy i prawdunie powystrajane jak pierwszoligowe dziwki,co biorą czterysta dolarów (może lepiej euro) za numerek, biegają po tym świecie, alboświatku i myślą sobie, że niby taka rewelacja. I najgorsze jest to, że to jest już wszędzie,panoszy się po moich zmysłach, walcuje mnie i próbuje formować. Oczywiściebezskutecznie udaję, że mnie to nie dotyczy, ja tego nie kupuję, ale to kupuje mnie zupełniebezwstydnie i bezczelnie. Zostałem skazany na kurestwo. Na razie wyrok w nawiasach.5


S Z E O LPo drugiej stronie ulicy malują betonowe klatki na nowy kolor, łażą po tych rusztowaniachjak pijane koty, z butelkami w kieszeniach i plują gęstą śliną na chodnik. Mieszkania wblokach - zabytki prosperity poprzedniego ustroju, to były marzenia tysięcy młodych ludzi zpokolenia kolektywnej świadomości. Jak się dobrze przyjrzeć, to wszędzie jeszcze widaćślady Polskiej Rudery Ludu, pomimo tego, że chcą to zamalować, przyozdobić, ale czasy sięzmieniają ludzie nie bardzo. Ile razy słyszałem, że wtedy to się żyło, kasa była, praca była,ludzie byli milsi mniej bandytów, więcej wartości. Szczęśliwe czasy udawaczy.Może i faktycznie było lepiej, teraz jest dla odmiany coraz bardziej plastikowo, wszystkoprzeistacza się w szybkie danie, tandeta w pięć minut. Czuję się jak grzanka w chemicznejpomidorówce. Zmasowane armie czarno widzących po pięćdziesiątce napastują mnieswoim tragikomicznym realizmem, mój własny dziadek straszy mnie bombą atomową iwielkim końcem. W szklanym teatrzyku, kierowanym przez pilota z wieloma przyciskami,nadają mi swoje „fakty”, że świat to kraina wielkiego nieszczęścia, muzułmanie chcą naspozabijać, anomalie pogodowe są coraz bardziej niebezpieczne dla zdrowia, lepiej z domunie wychodzić, wszystko jest takie straszne. I reklamy dużo reklam, trzeba konsumować napotęgę w tych czasach ostatecznych. Zbierać należy korki od popularnego napoju, bo zacztery tysiące korków dostaje się dwie limitowane szklanki. Patronat medialny nad tąfabryką kłamstwa sprawia banda kompletnych debili, to taki zasraniutki samo-nakręcającysię mechanizm. Dużo trybików nakazujących.Dzwonek u drzwi. Patrzę na swój strój Adama, trzeba coś na siebie włożyć, tabu nagościzawsze dla mnie było symbolem tego, że kultura wyparła naturę. Wkładam nie firmowąkoszulkę i nie firmowe spodenki i ruszam zobaczyć, kto tam jest. Pewnie akwizytor.Otwieram, o jezusku, sąsiadka z manią prześladowczą i teorią spisku złych ludzi przeciwkodobrym bogobojnym obywatelom. Ubrana jak z podróży do przeszłości, opatulona jakąśchustą, cała się trzęsie, jej nerwowe oczy wodzą po mnie bez składu i ładu. Zaczyna się...— Panie Maksymilianie straszne rzeczy, straszne, wie pan ostatnio chodzą po osiedlu tacy,co to udają specjalistów od wodomierzy i okradają, strasznie kradną, no...ta, jakona...Łukasiewicz! Taka szwaczka z drugiej klatki mówiła, że jej znajoma z tamtego bloku,co go malują, ma siostrę, co to jej szwagra, którego wujka z tej ulicy przy sklepie naszli,zakneblowali i ukradli Panie wszystko zabrali nawet komplet Włocławka, taki ładny6


S Z E O Lporcelanowy. Te czasy Panie, to koszmar, koszmar nie do pomyślenia, te bandyty i temłode pijane dziwki, chodzą jak te psy bezdomne po tych ulicach i szukają emerytów,rencistów, żeby okraść, zabić, skopać. Dobrych ludzi diabeł nachodzi, za jakie grzechy?Wszystko źle, Panie, za jakie winy, kiedyś Panie, to było, spokojnie się żyło, łobuzów niebyło, jakoś się tam człowiek sobie radził i znajomych się miało, teraz wszystko za pieniądze,tylko kariery, dzieci nie chcą, a Papież mówi, że święto jak dziecko jest, to cud przecież.Tylko ten Papież nam się udał, bo w tej polityce to same debile i złodzieje i Żydy. Pan młodyi Pan jeszcze tego nie widzi, a mnie się zdaję, że to, jaki koniec się szykuje. I pozabijają tychgrzeszników całkiem, oczyści się to wszystko. Pan też zdaje się do kościoła nie chodzi, mszyświętej nie odwiedza i w niedzielę odkurza.Ja Panie, panu mówię, że to najwyższy czas się obudzić, bo później jak sąd najdzie to zapóźno na wiarę. Jezus tak cierpiał, chciałam iść do kina na ten film, co to go Żydy nie lubią,słyszałam, że piękny, że Jezus jak żywy i ta męka jego tak prawdziwie i pięknie pokazana.Teraz to same bezbożnicy, w nic nie wierzą tylko w pieniążki, kurwy i samochody. Obnosząsię z tym swoim majątkiem, tacy to najsampierw będą się w piekle smażyć. Dlaczego Pando kościoła nie chodzi? – Zawiesiła na mojej twarzy swoje czarne zamglone pestki iwyczekuje, jej usta tańczą w osobnym szaleńczym rytmie, cała zesztywniała i czuję, żekoniecznie chce usłyszeć odpowiedź. Wyczytać z moich słów, treści, które choć po częścipowinny podeprzeć jej chaotyczny wywód przyprawiony męką piekielną i poczuciemmoralnej wyższości. Wkuliłem się cały w siebie, grzeszny, zły i brudny.— Wie Pani, ja w ogóle mam wrażenie, że to film kręcą, to wszystko to filmidło, tylkoreżyser popełnił samobójstwo, i wszyscy już zapomnieli, o co w tym filmie chodzi. Z tymkościołem wie pani, to też epizod jest jakiś, na początku pozatrudniali aktorów a terazzostali sami statyści i to za niezłą kasę. — Ręce mi się w pocie rozpływają, serce trzepoczenachalnie, głos się łamie. Wbijam wzrok w jej pomarszczoną, wymalowaną twarzzdezelowanej kukły i zastanawiam się, co mi odpowie. W jej oczodołach błysnęły kurwikijak to u pewnej posłanki, nabrała gęstego powietrza w piersi, które bezapelacyjniedowodziły prawu ciążenia. Czuję jak jej flegma myśli przeobraża się w słowa, które zarazzdzielą mnie prosto w pysk.7


S Z E O L— Pan Panie to też taki kurwiarz bez zasad i moralności, alkoholik bez Boga w sercu, takinowoczesny luj, nikt, bez honoru, ale zrobią z takimi porządek, są teraz politycy, co i Bogakochają i Ojczyznę i Honor, oni tam pojechali do tej Europy, tam pokażą, co Polak potrafi,jak walczy o prawdę, bo Polacy, mój zafajdany Panie to wielki naród, co Boga kocha, kochaBoga, kocha od zawsze i na zawsze. A takich jak Pan osobiście do piekła zaprowadząaniołowie, bo one istnieją i patrzą na Pana, jak Pan się z tymi kurwami tutaj się tarmosi iwódę z tymi swoimi lumpami kolegami i może nawet narkomanami.Stoję, jak słup, pusto w głowie, nic, nie wiem czy wiecie jak się odczuwa nic? Źle się toodczuwa bardzo, powiem wam…Wszystko zaczyna mi się mieszać, nie wiem, kim ona jest,po co na mnie patrzy, o Jezu, ale jak ona mnie wgniata wzrokiem, kim ona jest? Kim jest, taczarownica, czy to ludzkie stworzenie, kosmiczny żart, klown z prowincjonalnego cyrku dlaoszołomów. Sapie, zaczyna parchać jak koń z badziewnego filmu fantazy, ślina jej ciekniepo umalowanych burakiem ustach, czerwone pyzate i pomarszczone poliki, nadymają sięjak dwie żaby dmuchane przez rurkę. Coś jest zdecydowanie nie tak, tak chyba nie jest jakjest, a może jest właśnie tak. Uszczypnij mnie Szamanie, chcę się zbudzić, otrząsnąć. Tawywłoka oblepia mnie jadem, nienawiścią, za co? Stop zatrzymajcie to, włączcie inny kanał,to reality bez szoł wgniata mój mózg w rozślimaczoną czaszkę, poproszę przerwę nareklamy. Znikaj widmo, uciekaj, a kysz...poszła mi stąd.Odchodzi.Płynie przez przestrzeń szarych ścian, rozmywa się zostawiając za sobą odór kompletnejszajby. Zaraz, zaraz a może...Nie to niemożliwe, skoro nie to jak coś takiego mogło sięwydarzyć, czy ja jestem pierdolnięty, powykrzywiany przez swoje frustracje, czy ta zmoraistnieje, czy moja sąsiadka jest zjawą i koszmarem, czy jej nie ma i nigdy nie było. Znowu tosamo? Jak to się dzieje, że mi się wyświetliło coś takiego, może ja jeszcze nie wstałem, takto sen tylko sen, uszczypnij mnie Szamanie, sprowadź ład i porządek w obiekty moichzmysłów i napraw system, który tym zarządza. A może to wszystko właśnie tak wygląda?Tylko teraz to zobaczyłem, przeczuwałem, że coś jest nie tak, ale to jest już totalneprzegięcie. Świat ma setki barw, tylko źle wymieszanych. Trzeba to zostawić, udać, że tegonigdy nie było to tylko widmo, urojenie rozszalałych neuronów. Dosyć.8


S Z E O LPodstawa to nabrać odpowiedniego dystansu, zebrać absurdalne fakty do kupy,przeanalizować je i nadać rzeczywistości nowy sens. Rozsądek wyszukuje meritum zdarzeń,przecież to fikcja, nasza zbiorowa imaginacja, coraz częściej otaczający świat jawi mi sięjako globalne urojenie, oszustwo na niespotykaną skalę.Siadam na starym fotelu, odziedziczonym jeszcze po moim dziadku w okropne szarekwiaty, wtapiam się w tło minionych zdarzeń, rozczłonkowując je na czynniki pierwsze.Podpalam papierosa, ostry, zawiesisty dym rozdyma moje płuca, gęsta szara chmurawznosi się do sufitu, miliony śmiercionośnych substancji wsiąka w chropowaty strop. Płacęza swojego raka, palenie papierosów powoduje impotencję i jest już nie modne, nie tak jakw latach pięćdziesiątych, kiedy kto palił był bardziej spoko niż ten, co nie palił. Kobieta zpapierosem wyglądała kobieco, a facet był bardziej męski. Co to wszystko ma znaczyć, jużjakiś czas temu z niesmakiem zauważyłem, że zdarzają mi się pewne sytuacje jakby zdrugiej strony lustra, Alicja zastawia sieci, matriksowy Morfeusz kusi mnie swoimitabletkami. Powinienem wziąć Prozac, odpłynąć, pozwolić by porwał mnie złocisty ocean.Szukam kolorowych świrów, nie inspirują mnie frustraci, świat pełen jest smutnychpojebusów, biegają wolni, a wielu gości, którzy są całkiem w porządku faszerują jakimiśświństwami w ordynarnych cywilnych lazaretach. Nie ma sprawiedliwości, ni w ząb, jakaświelka tragedia to nie jest, ale nie mniej jednak powinno być troszeczkę bardziej elegancko,galowo i porządnie. A tu raj odbity w rynsztoku, farsa bez happy endu. No, niby ta sąsiadkaistnieje, przecież widuję ją od czasu do czasu a to w sklepie, na ulicy czy na klatce.Parokrotnie już ze mną rozmawiała, nawalała mi te swoje smutne kawałki a potem luz dodomu i bez ekscesów. A to, co to było kurwa mać twoja postrzelona, dlaczego tak na mniewyskoczyła bez orientu, szaleju się najadła, zżarła radioaktywny serek homogenizowany zIraku. A może to spisek wyznawców nowoczesnej Kabały z Kalifornii, albo misterny plankatolików z Ligi Polskich Radioaktywnych Rodzin, chcą mnie nawrócić, osaczyć,nastraszyć, nauczyć paciorka i na wieki zniewolić. Ja nie! Mnie proszę zostawić, piekłoczeka i puszcza do mnie ogniste oko, szatańskie prostytutki o dużych soczystychbrodawkach oblizują jaskrawo czerwone wargi i palą duże zielone cygara markiClinton&Lewiński.9


S Z E O LNiebieski wiatrak kręci się jak oszalały produkując nędzną imitację chłodu. Zapowiada sięgorący dzień, słońce wisi na błękitnym suficie i rozpala metalowe parapety do czerwoności,od czasu do czasu zrywa się lekki wiaterek smaga niezdarnie zielone liście. Rozglądam sięwokół, mieszkanie wygląda jak speluna w brazylijskich filmach klasy D, popielniczki,butelki, ciuchy i wszędzie jakieś cholerne papiery. Nie mam dzisiaj siły pracować, apowinienem coś zrobić, na chleb i wódkę zapracować uczciwą pracą. Wolny zawód ma takąprzypadłość, że jest czasem za bardzo wolny, na jakimś etacie harujesz te osiem godzin ikoniec, a tu opieprzasz się cały dzień, ale wiesz, że ten ekran monitora i wpięty w niegopusty arkusz terroryzuje cię przez cały zafajdany dzień. I w końcu siedzisz te dwanaściegodzin i pot leje się strumieniami po tyłku i pracujesz. Ostatnia faza tego zajęcia jest dlamnie męczarnią. Wódka z colą postawi mnie na duchu nieco, śniadanie jadam okołoczternastej, mój organizm wcześniej nie może trawić żadnych pokarmów. Lód pęka wszklance, ręka trzyma ją pewnie, smak jest mocny. Dobre. Papierosik. Relaksik. Dzwonek udrzwi. Co tam znowu?Idę otworzyć, otwieram i oczom nie wierzę. Stoi czarnula, tak na oko dwadzieścia pięć lat,fajniutka, delikatna buzia, migdałowe oczy, pachnie bardzo ponętnie. Trochę nieśmiałopatrzy na mnie, ale widzę, że z hiper krótkiej chwili na hiper krótką chwilę zmienia się niedo poznania. Przeistacza się w pewną siebie wamp maszynę. Czekam, ciekawy, co powie.Biała bluzeczka ciasno oplata dwie duże, jędrne piersi, nagi opalony na brązowo brzuch jestgładki niczym jedwabne majteczki królowej Anglii. No nie mogę kurwa, niech lepiej idzie,bo ja już nie mogę, tak mnie męczy ta jej boska obecność.— Dzień dobry, jestem z prywatnej agencji badania opinii publicznej, robimy badania nazlecenie firm farmaceutycznych dotyczące leków przeciwbólowych, jednocześnie nazlecenie producentów soków badamy konsumentów pod względem spożycia, dodatkowo nazamówienie firmy SEXFORALL przeprowadzamy pomiary formy seksualnej młodychPolaków przed trzydziestką. Czy mogłabym z panem porozmawiać, jednak zależałoby mi najakimś źródle prądu, ponieważ muszę podłączyć swój komputer. Mam tam dane i filmypotrzebne do prezentacji. Co pan na to? — Patrzy na mnie takim wzrokiem, że moje kolanazaczynają tańczyć samowolnie w rytm przepływających w głowie gorących obrazów, brakśliny, totalne odłączenie.10


S Z E O L— Proszę, zapraszam, czemu nie, ja uwielbiam badania, a tak ładnej ankieterki niewidziałem przez ostatnie dwadzieścia wcieleń, nie ma sprawy bardzo chętnie, paniwchodzi, bałagan jest, duży bałagan, nie będzie to pani przeszkadzać?— Żona w domu?— zapytała oblizując wargi.O co chodzi? Czemu ona tak na mnie patrzy, robi mi się ciężko, Szamanie to jest realne, czyspreparowane, poukładało się z fantazyjnych puzzli? Kurwa ta jej woń, wsiąka we mnienieubłagalnie, ugniata mnie, rozsadza mnie, tak wiem, co to znaczy myśleć fiutem, on całyzadowolony nadaje mi krótkie sygnały uczuciowe, że ankieta jest tym, co właśnie chceprzeprowadzić. Tylko, co ona z tą żoną, to aż dziwnie brzmi, jak wejdzie do środka, jejgłupie pytanie będzie jeszcze głupsze. Uchylam drzwi, wchodzi poruszając taneczniedobrego profilu biodrami, śniada Królowa ogarnia wzrokiem moje mieszkanie. Jużzapewne wie, że nie mam żony, przy odrobinie bystrości wie także, że dawno nie było tutajżadnej kobiety. Krok i ciało modelki, opanowanie, zdecydowanie. Dobra kombinacja.Patrzę na siebie, poplamiony t-shirt, trzydniowy zarost, podkrążone oczy, marny ze mnieamant. I jeszcze ten przestrzenny polakierowany syfem burdel, jej to nie przeszkadza.Szamanie dary losu, kamienie magiczne. Siada przy szklanej polepionej ławie, na złamaniekarku pędzę po ścierkę, szybkimi ruchami ścieram koliste plamy, sprzątam butelki,szklanki i pełne popielniczki. Wygląda to jak weselny stół na wysypisku śmieci. Siada nafotelu, zamaszystym ruchem nakłada jedną długą nogę na drugą, prostując się wypinaokrągłe cycki w stronę światła. Nie wierzę, nie daję rady, mózg mi się pławi w soczystychociekających słodkimi świństwami obrazach pornograficznych. Amok. Zasłaniam ciemnozielone żaluzje, przestrzeń pachnie seksem. Pytam, czego się napije, proponuję drinka, kumojemu zdziwieniu ona chce wódki z colą, nie no sobie też koniecznie muszę nalać,chłodnica wyobraźni puszcza gęstą parę. Odpina górny guzik w białej bluzeczce, krągłościwylewają się jeszcze bardziej. Muszę się zacząć hamować, bo jeszcze będzie z tego jakieśnieszczęście, racjonalność jest już bardzo daleko za górami za lasami, ucieka w popłochupatrząc na mnie z przerażeniem. Jej szczupła ręka zmysłowym ruchem pieści zimne szkło,od czasu jakby wchodzi we mnie tymi dużymi źrenicami, jestem mały jak ślepe szczenię, takobieca potęga zawsze mnie wgniatała w ziemię, robi się ogromna, nieosiągalnamajestatyczność i zimne opanowanie opinające do granic mój rozczłonkowany umysł już11


S Z E O Lzupełnie mnie zniewala. Czym ja jestem w tym momencie wobec TEGO. W takich chwilachzaczynam słyszeć muzykę, niesamowitą, przenikający wszystko śpiew kobiecy, ipsychodeliczną wprowadzającą w trans melodię. To jest we mnie. Krótka chwila jednakswą intensywnością przewyższa wszystko, mam tak od dziecka, w tych momentachwszystko znika, zapada się i tylko ten głos, rozsadza całość od środka, staję się wielkimodbiornikiem, nie ma niczego, nikogo, tylko czysty pusty dźwięk.— Jakich środków przeciwbólowych używa pan najczęściej? — Dobiega głos gdzieś zdaleka. Wracam, siedzi lekko przechylona w lewą stronę, jej spokojna twarz tworzyuderzający kontrast z resztą opalonego gorącego ciała i hipnotycznymi oczyma. Wiem, żemam otwarte usta, wybałuszone białka, źrenice i spojówki i te cienkie niebieskie, które towszystko łączą. Co ona mówi, nie słyszałem. Widziałem tylko ruch jej warg, pełnychkrwistoczerwonych ust. Coś się dzieje dziwnego, mam takie cholerne przeczucie. Całasytuacja rozłazi się sama w sobie, resztkami sił próbuję zatrzymać, choć resztki orientacji.Daremnie. Coś mi daje na otwartej dłoni, wyciąga ją w stronę moich spierzchniętych ust.Fioletowa tabletka.— Pan zdaje się słabo coś wygląda, proszę to zażyć, bardzo dobry środek, od razu poczujesię pan lepiej, niech Pan się nie boi i mi zaufa, alkohol nie wchodzi z nią w reakcję. To jestnajnowszy środek, który jest dopiero w fazie testowej.Wkłada mi to coś do gardła, mimowolnie zaczynam lizać jej smukłe palce. Jej dłońdelikatnie głaszcze mnie po włosach, błogość wkracza w każdą komórkę mojego ciała.Obraz staje się lekko surrealistyczny, śpiew wewnątrz mojego umysłu powraca ze zdwojonąsiłą. Mówi coś, nic nie wiem, szepcze w jakimś obcym języku, wszystkie dźwięki zaczynająsię wiązać w jakieś przedziwne konstrukcje. Ma to jakiś diaboliczny posmak. Mam poczuciejakby coś wewnątrz mnie chciało wydrzeć się na zewnątrz, ona to nawołuje, rządzi tym jakszatański dyrygent. Z coraz większą siłą ugniata moją twarz, teraz już dwoma rękoma. Kimona jest? Co się ze mną dzieje, w życiu nie czułem się tak jak teraz. Jak przez mgłę widzę jejobraz wstaje z fotela cały czas coś szepcze, obchodzi ławę stoi nade mną jak cudowniesymetryczny nie odkryty cud świata.12


S Z E O LKładzie mi obie dłonie na głowie, pochyla się i całuje mnie, jej mokry język zatacza okręgi,nieznana mi dotąd siła przewierca falami drgawek rozdygotane mokre ciało, odchyla mojągłowę do tyłu, sufit zaczyna wirować w szaleńczym tempie. Czuję na twarzy jej ciepłyoddech, moje ręce coraz gwałtowniej zdzierają jej bluzkę, która rozpada się niczymzbutwiała od starości kora. Jej cudowne piersi wystają przez czarny koronkowy biustonosz.Są jednocześnie twarde i miękko uległe pod naciskiem moich dłoni. Podciąga czarnąspódnicę, oplatając mnie mocnymi opalonymi udami, ściąga mi spodnie szaleńczo mniecałując. Mam krew w ustach, ciepłą i przyjemną, powyżej pępka ma dziwny tatuaż, ni tolitera ni to symbol, dotykam tego miejsca koniuszkami palców, ona zaczyna cichutkopojękiwać. Jej wzrok jest tak mocny, jej przewaga nade mną tak paraliżująca, jestem jakzagubione samotne szczenię odnalezione przez pełną spokoju matkę. Nagle zalewa mnieocean gorąca odbiera mi ostanie fragmenty świadomości. Znikam.Leżę na wznak, unosi mnie ognisto czerwona tafla gęstej cieczy. Jestem nagi, niebo maciemnogranatową barwę cały czas generuje nie znane mi postaci i dziwne białe twarze.Rozproszone intensywne światło czyni wzory na tafli – miliony kółek, które nachodząc nasiebie tworzą niespotykane konfiguracje obcych symboli. Nie wiem, czym jestem, czym jestto wszystko, nie pojawia się żadna emocja. Nic. Jestem to wszystko, co mogę w tej sytuacjipomyśleć. Delikatny wilgotny wiatr muska ciecz, tworząc pomarszczoną skorupę. Jestcoraz ciemniej, robi się gęsto, wszystko zaczyna się kurczyć, wchłaniać do własnego środka.Ja również staję się coraz mniejszy, jednocześnie jakby widzę samego siebie na zewnątrz, ztą różnicą, że ciężko mi określić, czym dokładnie jest to, co widzę. Co widzi, przecież niemam oczu, co myśli przecież nie mam mózgu, co czuje przecież nie mam ciała. Szamanie,czym jestem, co jest tam pode mną, czy ja jestem tym, czy tamtym? O co tu chodzi. Twarzena już fioletowym niebie krzyczą, wrzeszczą w niebogłosy, co to za język? Co one ode mniechcą? Obrazy nachodzą na siebie, zalewają się. Wszystko się trzęsie, drga wraz ze mną.Nagle ciemność i przerażająco jasne błyski rozrywają mnie furiacką mocą.Nic.Bezkres pustyni, siedzę na gorącym piasku, suchy wiatr wpycha w moje usta ostry pył.Błękitne niebo zbiega się w odległej linii z niekończącą się żółtą pomarszczoną piaszczystąziemią.13


S Z E O LJestem sam, nie wiem gdzie jestem, nie wiem czy to, co widzę jest prawdziwe. Jak towszystko się stało? I po co to się stało. Czy to nie dziwne, że zawsze wydaje się nam wtakich kurewsko popierdolonych sytuacjach, że to musi mieć jakiś powód? Tak chory naumyśle jeszcze nie byłem, takiego dragu jeszcze nie brałem. I ta porażająca samotność. Zkim mam teraz pogadać, jak się stąd wydostać, w którą stronę iść i czego szukać. Mamdziwne wrażenie, że to miejsce nie istnieje na kuli ziemskiej. Kula ziemska, kurwa zawszemnie to śmieszyło, na małej kuleczce małe robaczki przeżywają swoje wielkie dramaty,kosmiczna farsa. A tutaj masz ci los i co zrobisz, jak nie wiesz, nie rozumiesz, nie potrafiszwytłumaczyć. Popłakać się najlepiej. Poprosić o umysłowy azyl. Kurwa a jak to już takzostanie i zdechnę tutaj. Całe to moje pieprzone życie gubię się w tym wszystkim, jedyne,czego jestem pewien to, że coś jest nie tak. Kiedy zaczął mnie odwiedzać Szaman zamknęlimnie w psychiatryku i karmili jakimiś gównami. Jak oni to wykombinowali, żeby podzielićwszystkich tych popierdoleńców na mniej i bardziej popierdolonych. Kto im dał boskimandat do takich diabelskich interwencji? Są poranki, że mi się to wszystko odlepia i zacholerę nie wiem, co zrobić i kim mam być. Wtedy też tak było, co z tego, że rozmawiałem zSzamanem, którego oni nie widzieli, co z tego, że byłem nagi na środku największego rondaw mieście, a oni oczywiście zrobili z tego dramat. Nagle ich uporządkowany światek urodziłjakąś niespodziankę i zaraz zrobili awanturę. Wypieprzyli mnie z gazety i zamknęli w tymzasranym szpitaliku na peryferiach z wysokimi płotami. A jak ktoś organizuje koncerty zokazji wniebowzięcia matki boskiej, to jest niby normalny? Normalnie – nienawidzę tegosłowa. Za to oni je kochają. Co pan lekarz zrobiłby na moim miejscu, jaką dałby tabletkę natakie haluny?Dwie czerwone i jedną pomarańczową?14


15S Z E O L


S Z E O LOBUDŹ SIĘ!Mam nową manię.Namiętnie gram w tenisa. Nawet w tej chwili pakuję gościowi piłkę w lewy narożnik stołu.Jest czterech przeciwników, każdy kolejny lepiej gra, ten, z którym teraz walczę jest drugi.Raz dałem mu radę, ale przyszło mi to z wielkim trudem. Każdy grający ma swojąpubliczność, po trzech z kwadratowymi głowami, jak zdobędziesz punkt oni klaszcząwznosząc kanciaste ręce do góry. W każdym kolejnym meczu jestem kimś innym. Jak misię już skończą pomysły przeistaczam się w katolickiego Polaka, co rozgrywa decydującybój z niemieckim satanistą. Technika jest prosta, czwórką i siódemką poruszasz się w lewolub prawo, gwiazdką odbijasz piłeczkę, a jak chcesz podkręcić to po odbiciu naciskasz 4 lub7. Raz próbowałem zagrać z najlepszym, ale już po minucie było 21 do 0 dla najlepszego.Dlatego muszę dużo trenować, bo on to całe zło na świecie, a ja chcę z nim walczyć iwygrać. Obiecuję wam jak wygram z czwartym, będzie zajebiście fajnie, będą wysokierenty, nie będziemy już umierać i wszyscy będą się kochać. Dlatego musicie trzymać zamnie kciuki, a ja zamierzam trenować z determinacją i wiarą. O Szamanie znówprzegrałem! Szlag by to jasny i gwieździsty! Pi pi ri pi – grają muzyczkę mojej klęski. Zopuszczoną głową kończę rozgrywki.Czas na kawę, papierosa i kontemplację, nazywam to trzy w jednym. Regeneracja plusmetafizyka plus zdystansowanie. W tym celu trzeba przejść długim świetlistym korytarzemw stronę mrocznego pokoju sióstr. Po drodze spotkać można wielu ciekawych ludzi, akażdy z nich ma własną wersję tego świata. No, bo to, że ten świat nie istnieje chyba jużwiecie? Wpadliście na to?Z lewej z prędkością światła mija mnie Zbych, twarz pomarszczona, oczy rozbiegane wszaleńczej pogoni za papierosem. Koordynacja ruchowa szwankuje koledze, ponoć oddziecka, ale przywykł, pogodził się i teraz najczęściej mawia: spoko.16


S Z E O L— Maks masz jakiegoś spoko papierosa dla mnie, mentolka jakiegoś znajdziesz, daszkumplowi w potrzebie, ludzie powinni być bardziej spoko, pomagać sobie, wspierać się,częstować fajkami jak potrzeba. Maksiu nie bądź małym brzydkim chłopcem, daj fajeczkę?Patrzy na mnie tym swoim wzrokiem, nie do przejścia. Dosłownie widzę samego siebie wwybałuszonych szkliwach jego aparatu do patrzenia. On już prawie płacze. Decyzja...— Spoko Z. Masz, walnij sobie w płucko — wyciągam smukłego mentolowego Cristala zbiałym jak śnieg ustnikiem i daję Z. Niech ma coś spoko z życia.Na mnie już czas, pędzę dalej.Cel jest jasny.Strzelisty czajnik elektryczny, ciemno brązowy preparat, szklanka i cukier. W pokojusiostra Weronika z domu Nowicka ogląda M jak miłość, kobieta, dom, słońce, wesołagromadka dzieci. Jej łzy rozpryskują się o biały kitel. Czerwone paznokcie wbijają się wpodniszczone oparcie fotela. Cała jest w obrazie, dialogu, dźwięku, dokumentniewpompowana w filmidło. Seriale o życiu, sadystyczna ironia losu. Chrzanić to. WciskamON, czekam, bulgocze, zalewam i jest. Ten aromat, wzniesiona para układa wzory faliste,bo Sebę piję wciąż...Co u Ciebie Rysiu? Dobrze? To fajnie.Najgorsza część ceremonii, trzeba to zanieść do świetlicy. Z mroku w światło, z światła wskondensowany czyściec pokoju uciech minimalnych. Udało się pełen sukces nie wylałemżadnej kropli, jest mój stolik, moje krzesło, mój widok z okna. Nadciągnęła jesień, obsypałakawałek kulki papierowymi kartkami z pozdrowieniami od Pana B. Deszcz, wiatr i inneżywioły rozgościły się na pustych ulicach. I szybciej gaszą światło. Och! Jak wspanialeusiąść, wygasić te palące problemy wyimaginowanej reality i spocząć spokojnie wwygodnym krześle, popijając czarną parzoną po krajowemu przypalając dobrą fajeczkę.Relaksik, tutaj naprawdę nie ma ciśnień. Za oknem bez zmian, żadnych sensacji, wojen,Sodomy, klęski, niekontrolowanej apokalipsy. Czasem przykleją się jakieś nędzneproblemiska, dociekiwania, przypomnienia, złowieszcze zapowiedzi upadku.17


S Z E O LTo tylko slajdy, przeglądam je spokojnie, bez emocji, z małym uśmiechem pobłażliwości.Wracam do chwili, do jej potęgi, ogromu i nieskończoności. Gorący moment rozpuszczaśniegowe Było, czy Będzie. Teatralne rekwizyty i spektakularne oszustwa, zapadają się wsiebie cicho i beznamiętnie. Stepowe wilki na małej smyczy. Łyk, sztach, myśl, trzyelementy. Oddech, uderzenie serca...jestem. Sedno sprawy, jestem? Jestem? Czy nie? Ktośmnie widzi, ja widzę kogoś, rozmawiamy, ale mam wrażenie, że udajemy, wszystkoudajemy, od początku do końca. Puść to! Puszczam, a i tak wraca. Tylko udaje, że odchodzi.Dajmy spokój dywagacjom.Spójrzmy na Marka.Siedzi rozkołysany, ni to płacze ni to uśmiecha się. Coś tam mamrocze do siebie podnosem. Tak już ma. Nie wiem dokładnie, od kiedy. Jak go przywieźli był maksymalniewkurwiony. Kolosalnie. Klął, na czym świat stoi. Leży, dogorywa. Miał swój plan, a oni goobrócili w niwecz, sprowadzili do jakieś wyssanej z palca teorii braku zdrowiapsychicznego. Marek uważa, że to był najbardziej jawny ze spisków i tym samympotwierdzili to, co od dawna wiedział. A mianowicie Marko odkrył prawdę. Często mipowtarzał, że jak przypadkiem odkryję, o co chodzi, to żebym pod żadnym pozoremnikomu o tym nie mówił. Bo przeprowadzą interwencję i skończy się źle. Niczego nieodkryłem, a i tak jestem tu gdzie Marek, zatem jego teoria trochę zawodzi. Ale on mówi, żejuż mnie wyprali i nawet nie pamiętam, dlaczego tu jestem, podawali mi radioaktywnetabletki powlekane amnestyczną wydzieliną z gruczołów iluzorycznych i przeprawili wsłodki świat niewiedzy. No może, sam nie wiem. Trzeba go zapytać.— Co tam Maruś tak siedzisz i patrzysz sobie na ten za okienny prowincjonalny światek? –widzę jak mu drga gruba fioletowa warga i pulsuje cała lewa strona twarzy. Jest jakiś takizapadnięty w sobie, wyobcowany, nieufny. Rozgoryczony porażką.— To gówno Maks, cholerna pantomima, oszustwo gorsze od wszystkiego, zobacz te ptaki,co one mają zrobić? Mają jakiś kurewski wybór tego, co ich spotyka? Z nami jest tak samo,kto to kurwa wymyślił i po co? Po co Maks? – mówi do mnie, chaotycznie podpalającpapierosa marki Level, podsinionymi gałami wbijając się w moją od dawna nie golonątwarz, zakrzepniętą umowną maskę.18


S Z E O L— No wiesz, muszę pomyśleć, noo...niby Bóg, tak powiadają, że w sześć dni to wygenerowałi już tak zostało, zamontował Adasia i Ewkę, diabeł się pojawił, jabłko, drzewo rozpoznaniai bęc – cierpienie, śmierć, ten szpital. I tak się bujamy i czekamy na powrót króla, sąd iwtedy albo tu albo tam, góra dół, dół góra. To w sumie nie moja sprawa, co oni wymyślili,nie wiem czy to prawda, musiałbym zapytać wielkiego Generatora.Marko się zamyślił, odpłynął i po chwili mówi:— Chuj, dupa, bzdura, zasrane pączki w maśle, kabaret nakręcili i wyeksponowali dla mas,rozumiesz? Nie? Pismo, słowo na początku, ludzie księgi, nie? Jaki chuj ich podkusił, żebysprzedać taką ściemę, żeby wmówić nam, że to słowo Boga, a skąd oni to wzięli, że Bóggada słowami i to do nas gada? A nie na przykład do kosmitów, albo krasnoludów. A piekłostary to już najlepsze, gwóźdź programu, strzał w dziesiątkę. Oni tylko chcieli kontroli,porządku, uczynili z siebie uprzywilejowaną kastę kapłanów, zasmarkali nas tymikaszalotami, że to niby Bóg albo bóg księgę im objawił. To, co do kurwy nędzy? Zabawęsobie wymyślił? Sadysta jakiś? Ja pierdolę – łapczywie rzecze Marko, wciągając dużegosztacha dymu w rozdygotane wnętrzności, jednocześnie wychylając sporego hausta zielonejherbaty. Poprawia przerzedzone kępki włosów i z uporem maniaka zakleszcza polewidzenia do mocnego spojrzenia na rozkołysane za oknem drzewo. Niemalże widaćszaleńczy chaos jego myśli, jak uderzają z całą mocą o ścianki podrapanej czaszki. Wznosipalec do góry i rzecze:— Bóg nie istnieje Maks, nie ma, to wymysł, jesteśmy tylko tymi marnymi ciałami, którenie mogą uwierzyć w to, że są skazane na unicestwienie i nikt i nic im nie pomoże, żadenzasraniutki święty z Lotaryngii. Dlatego postanowiłem im opowiedzieć o tym fakcie,podczas ich śmiesznej pseudo duchowej ceremonii, zdzieliłem w pysk tego czarnegowiarołomcę i tłumaczę im jak krowie na granicy, żeby się obudzili, przestali już bawić się wten zabobonny teatrzyk, żeby zaczęli patrzeć na fakty a nie na upośledzone dogmatycznewygibasy. Kurwa Maks, ale się zrobił cyrk, najpierw stali jak wryci, a później lawina poszła,przez chwilę czułem ból a później ekstazę prawdy, Maksiu ja jestem pewny, że prawdasama w sobie wyzwala. Doświadczyłem tego z całą jebaną mocą, wzniosło mnie do gwiazd.Wysoko Maksiu, bardzo wysoko.19


S Z E O LWtedy ten zakłamany szarlatan powiedział do wiernych, by mi odpuścili gniew swój, żeJezus też wybaczył grzesznikowi, gdyż nie wiedział, co czyni. A ja Maksiu wiedziałem,dobrze wiedziałem, co robię i dlaczego, bo ja już nie wytrzymywałem tego kłamstwa.Kłamstwo ma króciutkie nogi i wypierdoli się o pierwszy lepszy dowód swej głupoty.Kapłani spłoną jak cienkie zapałki. Zobaczyli we mnie szaleńca i zamknęli, bo się boją. Bojąsię prawdy Maksiu.Skończył.Opadł jak kukła po stosunku seksualnym ze swym intelektem. Oddycha nierównomiernie,oszalałe spazmy wyjawienia tajemnicy tarmoszą go z boku na bok. Jest małą żaglówką naoceanie rozpaczy, nieopisanym triumfem światła nad ciemnością. To on Marek stoczyłwalkę z hordami zakłamanych armii, które jednak wbiły go na pal, wywróciły na lewąstronę, uczyniły niewiarygodnym. Jednak znalazł wrażliwe na prawdę ucho, w którewtoczył swe niezmordowane dowody prawdy, jedynej, ostatecznej i nieodwołalnej. W mojeucho. Tylko, co ja mam z tym fantem zrobić, ordynować dalej, schować, poddać wwątpliwość. Mam wrażenie, że Marko z rozpędu wyważył otwarte drzwi, wymyślił dobrzeznany poemat, objawił jedną z miliona gówno wartych prawd. Pytanie...No dobra, ale co dalej?— Jak to kurwa, co dalej? – jego drobna twarz szaleńca wypełniła się gniewem po kanciastebrzegi. Zdawał się być rozpiętym w przestrzeni hologramem, odbiciem wykreowanym dlapotrzeby chwili. Aktorem stworzonym tylko po to, aby wypowiedzieć tą właśnie kwestię.— No załóżmy, że masz rację, nie ma Boga, wszystko to spisek, ty dodarłeś do prawdy i co?Co to za prawda, która uczyniła z ciebie roztrzęsioną galaretę, wygina ci umęczony umysł,stawia na przegranej pozycji? Po co to, komu? Gdyby nie było kłamstwa nie odkryłbyśprawdy, zatem czym jest kłamstwo? Idąc dalej, bez oszustwa nie było by docierania doprawdy i jej samej. Co tu stanowi istotę sprawy?Marko, gwałtownie porusza głową, dyndającą niedbale na cienkiej szyi, fizjonomia nabierarumieńców skupienia, kreują się kontrargumenty. Uwaga! Start...20


S Z E O L— Pierdolisz coś Maksiu, za dużo myślisz, albo kombinujesz chcąc obronić stary porządek,ty też boisz się potęgi nagiego aksjomatu, jego oczyszczającej właściwości, codalej...dalej...gówno dalej, nie ma dalej, nigdy nie było, twoje dalej, to tylko nie mów więcejMarku, bo się boję tego chaosu. Proste. Odwracasz bieg rzeki, musisz walczyć samemu,nadać temu własny sens, bez pomocy, tajemnych sztuczek, odgrzewanych definicji.Pierwotny punkt i pytanie, czym ty właściwie jesteś i po co? A doszedłem do miejsca, gdzietakie pytania nie mają już sensu, prawa bytu, uzasadnienia. To tylko nasza gra wymyślonaby się czymś zająć, oszukać. Nie szukaj kapłanów, wejdź w siebie w swoją prawdziwąkondycję i rozejrzyj się wokoło. Ja też tu jestem.– A ty?– Nie.W jednym momencie wszystko jakby się zatrzymało, zgęstniało, wzmocniło kontrast i moc.To musi wybuchnąć. Czekam...10,9,8,7,6,5,4,3,2...1 i...— Ale ty jesteś kurwa głupi Maks, normalnie chuj mnie strzela gołą ręką, tłumaczę,wyjaśniam, perswaduję z anielską cierpliwością a ty kurwa nic, zero. Po japońskunapierdalam do ciebie czy co? Ty znać polski język? Ty wiedzieć, że ja ci tłumaczyć ważnesprawy, najważniejsze w dupę, kurwa jego mać. A ty jesteś ignorantem, zgubioną owieczkąszukającą pasterza, małym dzieckiem na kolanach wuja pedofila. Obudź się Maks!Obudź się!21


22S Z E O L


S Z E O LWYCIECZKA DO LEGO LANDUObślizgła magma niemającej końca wieloznaczności przyssała głowę Tymona do zeszytu.Obleśne literki poszczypują go żółtymi ząbkami. Małe robaczywe słówka drą sięwniebogłosy. Roznegliżowane zwroty i przenośnie, kopulują bezwstydnie na środkuogolonego na łyso czerepu. Nie może przestać, nie może zacząć. Nic, marazm kompletny.Kiwa się po sierocemu zagryzając górną wargę, jego duże niebieskie ślepia orbitują bezustanku na białej kartce. Rozdygotana ręka ściska niedbale zielony długopis. Żeby, choćsłówko wyłowił, jedno malutkie zgrabne i poręczne. Nie, on zawsze szuka, jak ma jedno toszuka drugiego lepszego i tak w kółko. Na okrągło. Poezja, brzemię kurewskiej maniikłamania w żywe oczy i obrazy. Nic mu już nie poradzę, uparł się i koniec. W sumie to piessrał poezję i tak nikt tego nie czyta, ale jak patrzę na jego codzienną agonię to mnie szlagtrafia. Kto mu to w tym mózgu zaprogramował i po jaki grzyb? Czego on w tym szuka?Siebie? Prawdy? Odpowiedzi? Spytać go? Dobra skoro chcecie, to go zagadam w tej kwestii.– Tymek, po co ty się tak męczysz z tym pisaniem tych wierszyków od ośmiu boleściwydmuchanej dziewicy? - zagramy z grubej rury, a co tam.Nic. Groch o ścianę, gówno w sedesie, transmisja danych zignorowana. Przystojny jest,powiem wam, twarz ma pociągłą, oczy duże, ładne zęby, chłoptaś niczego sobie. Nie, niejestem gejem, nic z tych rzeczy, jestem z zawodu obiektywny. Przecież jestem szczuremgazetowym. Tymczasowo bezrobotnym, rzecz jasna. W tajemnicy dodam, że siostrunie lecąna niego jak diabli. Ta blondyna z dużymi buforami, podsuwa mu swój krągły zadek nanocnej zmianie. Ponoć lubi od tyłu. Ale on wykonuje te fizjologiczne wygibasy bezspecjalnej ochoty, mówi, że fajnie czasem komuś pomóc. Dać troszeczkę siebie. Jegoulubiona pozycja to krzesło, długopis i smarowanie tych swoich lirycznych muminków.Dobra, spróbujmy jeszcze raz.– Tymon, o czym chcesz wierszować, co cię tak gnębi, jaka myśl śrubuje twój umęczonyartystyczny, wizjonerski umysł? - jest poprawa, jego uszy odebrały sygnał, mózg odnotowałfałdy drgającej materii.23


S Z E O LKukła poruszyła ciałem, skierowała wzrok nabuzowanego wieszcza w moim kierunku.– Daj spokój pracujesz jak majster na budowie, dwie godziny siedzisz z zawieszonym wpowietrzu pisakiem i jeszcze nic nie napisałeś.– Widzisz Max, ludzie przywiązują się do efektów, ale nie doceniają wartości tworzenia,gdyż właśnie ta czynność ma boski pierwiastek, zawiera go i afirmuje. Gdyż dzianie sięzawsze jest lepsze od zdarzyło się. W momencie, gdy szukam słowa, ferment mojejwyobraźni odkrywa przede mną boski wymiar, to tutaj dzieje się poezja, na tej płaszczyźnie,a poza tym, kto rozumie moje słowa, interpretacja jest oszustwem, jedynie bezpośrednieintuicyjne zrozumienia można nazwać prawdziwym odbiorem sztuki. Dlatego sztukasakralna jest wysoko, gdyż nie chodzi w niej o zaangażowanie spekulatywnego intelektu,tak samo abstrakcjonizm, choć ten już za bardzo bazuje na intelekcie, choć stara się odniego wyrwać. Sztuka realistyczna to wiocha, jabłko to jabłko, zabite dosłownością. Realizmzabija sztukę. Dlatego to, co piszę w zderzeniu z konwencjonalnym rozumieniem słów niezdaje egzaminu, a że tylko ja posiadam klucz do znaczeń tychże bytów, pojawia się problemniemożliwości odbioru przez osoby trzecie. Bo celem sztuki nie jest docieranie, czy poklask,ona istnieje sama dla siebie, to filozofia spiralnej głębi, ona jest celem nie narzędziem. Japiszę i później to spalam, moje katharsis jest punktem docelowym.Oj, ale mnie chłopaczyna zaskoczył, bardzo mądrze, obrazowo, no to teraz wiemy, na czymstoimy. Tymon to nie jest jakiś podrzędny wierszokleta, co nawykiem produkuje liryki, onma styl, cel. Tylko, czemu jest na obserwacji w szpitalu im. Freuda, napisał o jeden wierszza daleko? Powiem wam, że tutaj są sami ekstremalni zawodnicy.– Tymon, czemu jesteś na obserwacji? Onanizowałeś się na wieczorku poetyckim, czy jak?- grymas wkurzenia zagnieździł się na jego twarzy, kontury zbiegły się w linii prostej, byprzeistoczyć się w drgającą bryłę podirytowania.– Co to za pytanie? Operujesz takimi sztampowymi stereotypami. Normalność, a co totakiego? Jakieś oszołomy wyrysowały szablon i sortują.24


S Z E O LProblem polega na tym, że cywilizacja już zjada swój własny obleśny ogon, przekroczyliśmyzenit możliwości i teraz parabola opada w dół. Jesteśmy dziećmi tego procesu, jegoofiarami. Syndrom zdrowego człowieka w chorym świecie, lub na odwrót, czy to nie jestśmieszne? Uwięzieni w społeczeństwie zostaliśmy skazani na jego pomieszany systemsegregacji odpadów i zdrowych tkanek, ludzie lubią się czuć bezpiecznie, nie lubiąniespodzianek. Społeczeństwo nie chce być wolne i nigdy nie będzie, gdyż więzi samosiebie. Choć mamy czas indywidualizacji to jednak tylko zasłona dymna. Bywam tu często,to jest dobre miejsce, oaza wolnej myśli, spontaniczności, odsunęli nas niczym groźnywirus, ponieważ śmieliśmy złamać konwencję, niepisaną umowę braku zaskoczenia. Ludziekochają powtarzalność, przewidywalność, ponieważ wtedy wiedzą, gdzie jest ich miejsce.Gdy padają te słowa przez zakratowane okno wpada świetlisty strumień, w którego wnętrzuwibrują miliony pozbawionych jaźni pyłów. Twarz Tymona zyskuje dzięki temu boskiwymiar, prawda zostaje objawiona. Kwintesencją twórczości Tymona jest proces trawieniaprzez żarłoczne języki ognia tego, co tworzy. Apogeum, duchowa rozkosz, gdy rozdzielonena powrót staje się jednym. Mówi, że pierwszy raz zobaczył to w północnym Tybecie, gdymnisi z klasztoru usypywali mandalę z kolorowego piasku przez cztery miesiące, by wjednej chwili ją zniszczyć. Wtedy doznał objawienia i tak ukształtował się jego sposóbtworzenia. Jak to mawiają "wszystko ostatecznie jest przestrzenią".Zostawmy to.Witam w naszym gabinecie krzywych luster. Pokój cztery na siedem, popielata lamperia,żyrandol o kosmicznym kształcie, stolik, metalowe łóżka, z białą pościelą w paski. Mieszkanas tu czterech - Ja, Marko, Tymon i Anar. Jest w dechę, dogadujemy się generalnie, choćczasem są duże wyładowania skumulowanej energii. Ja, zgarnięty z ulicy po dziwnejprzygodzie z jedną panią, po której został mi dziwaczny tatuaż i cztery tysiące pytań. Markowalczący z zacietrzewieniem religijnym, ciągle nie mający papierosów. Tymon, poetaperformer, który przeleciał już chyba wszystkie siostry w psychiatrykach w całymwojewództwie i Anar anarchistyczno - syndykalistystyczny alterglobalista, który w szpitaluznalazł azyl przed siłami zbrojnymi RP. Siedzimy w milczeniu, czekamy. Tylko nikt z nasnie wie, na co. To nasz tajemny obrządek, niewerbalna więź porozumienia. Tymonwpatrzony w za okienny świat pustki, delikatnie rozkołysał swoje ciało i tak to zostawił.25


S Z E O LJa patrzę w sufit i bawię się urojonymi w przestrzeni figurami o dość specyficznychkształtach, zmieniam ich kolory, pracuję nad tym, aby zaczęły wydawać jakieś dźwięki, aletrochę mi to nie idzie. Anar bardziej w dół, nieruchomo kontempluje linoleum. Marko palipeta i przemieszczając chude ciało z boku na bok z zamkniętymi oczyma utopił się w swoimumyśle. Scenka rodzajowa, cztery odmiany jednego świra. Akt pierwszy - publika klaszcze.Już wiadomo, że jak zawsze, pojawi się złota myśl. Coś się wydarzy. Nie ma bata.Nadchodzą kłębiska brunatnych myśli...No tak, przecież są święta, czas, kiedy to Zbawiciel - Wybraniec zszedł na równiny ludzkiejpożogi. Przybyli królowie, ujrzeli go i radość spłynęła na ich umęczone dusze. Odtąd coś sięzmieniło, nabrało sensu, ktoś ukazał drogę Wyjścia, za jego sprawą odkryto WielkiPotencjał Miłości. My - zagubione szczenięta, porozrzucane niedbale niczym pionki wpartyjce kosmicznych szachów, gdzie Demony i Aniołowie przy szklaneczce cierpkiejBrandy, próbują wyznaczyć nam miejsce. Ale nie sposób zgadnąć, kto wygrywa. Możewszyscy już przegrali, lub oddali mecz walkowerem. Jednak pomimo tego wszystkiegoprzecież coś się dzieje, trwa i właśnie to dodaje nadziei, że piłka jest wciąż w grze, wszystkojeszcze można odmienić. M-i-ł-o-ś-ć, - co to jest, gdzie? Jest czy nie ma? Czy jest jej trochęw tym pokoju? Kto ją widział? Humanistyczna miłość do człowieka, rozkosz oglądania jegosiły twórczej, tak to jest prawda. Jakim miejscem stałby się świat bez miłości, czy mógłbyistnieć, czy jej jest tutaj dużo czy mało? Gdzie przebiega granica pomiędzy miłością apożądaniem? Czy miłość kobiety i mężczyzny może być prawdziwa? Przecież to właśnie zniej wszystko się wzięło, wzięło się JA. Moje Ja. Twoje Ja. Pamiętam jak patrzyłem nacudowny promieniujący bezkres błękitnego nieba, beztrosko leżąc na pachnącej polnymikwiatami ziemi. Były momenty, gdy zupełnie zapominałem o miejscu, czasie, o sobie i jakiśświetlisty trans zabierał mnie do krainy bez nazwy, gdzie nic nie było a jednocześnie byłowszystko. Wtedy nie należałem do kraju Ziemi, byłem pierwiastkiem przestrzeni, bez ciała.Jednak nigdy nie trwało to zbyt długo, parę sekund, może minutę. Byłem pewien tam byłamiłość - bezwarunkowa, ogromna i wszystko wypełniająca.Później jednak wszystko na powrót spływa, ustatecznia, uogólnia, kamienieje. Bezlitośniepojawiają się te wszystkie; dlaczego?, po co?, jak?...i tak dalej, dalej, dalej. Mistycznemomenty mało mistycznego życia.26


S Z E O LChwila prawdy, której nie opiszą żadne słowa, nie potrafią tego pomieścić najpiękniejszewyobrażenia, to rozrywa wszystko jak grom pośród cichej gwieździstej nocy, nagły krzyk. Ijuż po chwili cały ferment wypływa na nowo, tak jak gdyby nigdy nic, normalny stan,miliony wygenerowanych nie wiadomo skąd słów określających pojęcia, pojęćokreślających emocje, emocji określających drgania neuronów rozsadzających neurotycznysystem nerwowy. Jak to się kręci i zarazem trzyma kupy, czasem mam takie wrażenia, żezaraz wszystko się rozleci, przestanie do siebie pasować. Może tak jest tylko my tego niezauważamy. Dobra, ale mnie pochłonęło...bezdenne siedlisko myślo-bytów, pokręconych,spiralnych, zapładniających każdy nasz ruch i zachowanie. Czas na powrót w przestrzeńszpitala im. Freuda. Za oknem kołatają ćmy, z uporem uderzają o polepione obleśnymipaluchami lustra szyb.– Dobra mam coś, super ekstra tylko na specjalne okazje, a że święta, to chyba dobraokazja, tak mi się coś zdaje, wszyscy daleko od domu, spraw sensu stricte ważnych, dlategoto będzie w sam raz. - Anar a właściwie Krzysztof kończąc swe krótkie przemówieniewytrzeszcza swe żółtobiałe zębiska i puszcza zajączki srebrnym kolczykiem umieszczonymw okolicach brody.Jego rozkojarzone tęczowe oczka przylepiają się do naszych twarzy, obrabiają ich obraz itransportują potrzebne informacje do przestrzeni wewnątrz mózgowej.– To są opłatki Indian Hopi, totalny mistiksuperodjazdhardcore, dostałem to od pewnegoperuwiańskiego szamana w jednym europejskim mieście, mówię wam koleś total odjazd,wykręt niezły, poznałem go podczas protestów, siedzieliśmy w jednej celi jak nas zgarnęli,sporo gadaliśmy, mówię wam mistyk zupełny, zapaliłem z nim jakąś fajkę z jakieś superkory z super drzewa i ja pierdolę totalny transhitsuperstartrip. Ale była jazdeczka panowie!Odgłos płomienia. Marko zapala faję, jego nieruchome źrenice kontemplują pory skóry natwarzy Anara. Drapie się po lewej stronie szyi i tak oto rzecze...– Szaman powiadasz, dał ci jakąś powiadasz historię, a skąd ty kurwa to wiesz, czy aby tenszaman to nie jakiś popaprany pseudo mistyczny ćpun z jakiegoś obsranego rezerwatu dlarumuńskich czarowników?27


S Z E O LI jeszcze chcesz mi to kurwa wcisnąć, a jak mi zupełnie odpierdoli panie anarchisto wbutach adidasa ekstra klasa? Następna bajka tego chorego na przerost formyspołeczeństwa, czarownicy radiesteci, wróżki, chuj wie, co jeszcze, a ja wam powiem totylko w mózgu ci się Anar pojebało, ot, co...a ty co widziałeś...esy floresy, kutasy na ścianie?– Drapieżny ptak nie zna tam ścieżki, nie widzi jej oko sokoła; nie dojdzie tam dumnezwierze, nawet i lew tam nie dotrze. - Tymon wpasował swą sentencję w napięcie chwili,całkiem zgrabnie i bez wahania, jednak zrozumienie jej i jej miejsca w tym momenciepozostało dla mnie tajemnicą, czym prędzej, zatem pytam...– Tymek, co to było, jakiś performance, złota myśl? - jego szkliste oczy patrzą na mnieprzez czerwone szyby okularów, utopione w ogromnej kwiecistej koszuli ciało wygina sięnie znacznie w moją stronę, ironiczny uśmiech, papieros w kąciku ust, poetyckawielobarwność.– Maks, to jest bestseller wszech czasów, Księga Hioba ustęp 28. Po prostu pragnęzakomunikować, iż Marko musi coś zrobić ze swym racjonalizmem i podszytą kpinącyniczną grą w bunt, winien otworzyć się na doświadczenie, te wszystkie rzeczy, które taklekceważy. Mają swą wagę, tajemnicę i moc, tylko zamykając się widzisz je w jednymwymiarze, stają się płaskie i nic nie warte.Marko się zawiesił, kołysze się z lekka z boku na bok, jak to wszyscy tutaj, wbił ostre palcew przerzedzone włosy, jego sucha twarz zapadła się do środka.– Dobra po ogólnych za i przeciw po prostu weźmy te Hopi opłatki i finał, zobaczymy jakbędzie, Anar dawaj te swoje mistikflałerspałer. - czas na podjęcie decyzji, zatempostanowiłem zakończyć te jałowe dywagacje.Anar w szale radości zeskoczył z łóżka, zaklaskał, zamlaskał i popędził do swojego plecaczkaala wojna w Wietnamie, by wyciągnąć z niego elektryczną maszynkę do golenia, bynastępnie rozebrać ją i wyjąć z niej jakieś zawiniątko. Unosi ręce do góry na nich to coś imamrocze pod nosem jakieś sobie tylko wiadome bzdety.28


S Z E O LMarko aż się robi czerwony na widok tej w jego mniemaniu błazenady, jednak nic niemówi. Tymon pełen relaks, ja czekam na to, co będzie dalej.– Słuchajcie to są takie malutkie kamyczki, czy coś, trzeba je położyć na języku i musimyusiąść w kręgu i powinniśmy głęboko oddychać by połączyć się z pierwotnym duchem,uniwersalnym znaczy, duchem po prostu i zamknąć oczy na jakieś piętnaście minut, ok?– Ja myślę, że to dobra koncepcja, super relatywna, spekulatywna, migocącą lekkąpoświatą niezaprzeczalnie wciąż jeszcze niezgłębionej odwiecznej tajemnicy - ponieważmnie się projekt takiego spędzenia czasu, bardzo podoba, dlatego postanawiam z całąotwartością, chciwością na nowe doznania, przyczynić się do jej jak najszybszegowprowadzenia w życie.Z całą wewnętrzną niecierpliwością czekam na jej potwierdzenie przez resztęwspółtowarzyszy mej trwającej bez końca podróży. Albo inaczej...Ponieważ jestem swegorodzaju ćpunem nowych doświadczeń, wielorakości znaczeń, perspektywa przejścia w jakiśinny wymiar mojej osobowości, była mi bardzo na rękę. Albo tak...W wyniku złożonościsytuacji, jej ogromnej głębi, potencjału, smaku następnej chwili jej potęgi i tajemnicy,postanowiłem przejść ten próg, te wrota, wejść na ten szczyt, sprawdzić czy wschód słońcajest naprawdę piękny. Myślę, że ten sygnał jest dość czytelny, jasny, trafiający w punkt,odpowiedni obszar. Jest potrzebny stan podniecenia, ekscytacji i jest obietnica jegozaspokojenia. Coś pięknego. Nieznane. Jak to brzmi? Dobrze, nie? Jest to stanporównywalny z obietnicą podróży, samą podróżą. Zmiany perspektyw, linii, horyzontów.Jest – to fakt – dziwnie! Nagły flesz objawienia czy czegoś w tym rodzaju. Nie to tylko...misię zdaje chyba, a jednak...coś tu nie gra, fiksuje. Tylko co? Jak to wyłapać? Patrzę na nich.Jezu, Matko! Anar jest jakby na wylot, na wskroś patrzysz i widzisz ścianę w miejscu jegoklatki piersiowej. I cały pokryty czymś na podobieństwo fosforu, odblaskiem jak nakamizelkach dla nawiedzonych rowerzystów. Błyszczy, jaśnieje. I sam na siebie patrzy zniedowierzaniem. Widzę jego czubek głowy a w środku tunel. Tunel! Castaneda Carlos czyjak? Antropologia totalnego schizu, odpału. Ogromne oczy Tymona, jak kule ziemskie,księżyce w pełni, piłki od koszykówki są i rozrastają się do niewyobrażalnych rozmiarów.Skóra jego niby twarzy marszczy się jak fale oceanu podczas sztormu stulecia.29


S Z E O LCoś jakby chciał powiedzieć, nawet rusza ustami, tylko nic z nich nie dochodzi jak niemysitcom o teletubisiach. Tak trwa w zamrożeniu i zapowiedzi czegoś, co ma może nadejść,aczkolwiek wszyscy wiedzą, że tak się nie stanie. Jednak osobą, która powinna coś terazpowiedzieć jest zdecydowanie Marko. Tak. Ten jest dobry.– Co to kurwa ma być?! Anar ty komunistyczny złamasie, ja cię kurwa pytam, co to jest?!Słyszysz?! Powiedź coś kurwa! Na co ty patrzysz, czego szukasz? Co pierwszy raz...japierdolę, o co chodzi?! Że, aż, iż system, czysto, kuć, cham, jadę, sarsa, kluska ryba na jakvxkli fuga fyt mnghre posa xzb...Zatem póki, co dialogi należy ograniczyć do minimum. Lub wyodrębnić te, które cokolwiekpotrafią logicznie zakomunikować. Pomysł – iść, wychodzić, zmieniać przestrzeń. Pozamury w miasto, noc, przygodę. Jak najszybciej. Teraz. Mur, noga, ręka, chodnik. Światło.Człowiek leży. Tymon. Patrzy gwiazda, jedna, druga, wóz, koziorożec. Godzina. Nie ma,niewiadomo. Jezu, po co komu to? Ten patrzy płacze, czy coś uśmiecha się. Tyłem towszystko, odwrócone dźwięki płyną odwrotnie. Rozpad, uwiąd. A w środku ciała – fabryka,cały czas na nocną zmianę te komórki, żyły pełną parą. I to szuranie, takie spazmatyczne.Szur, szur, szur...Robi się dobrze, miło, przytulnie. Jest łąka okraszona śnieżnym pyłem, z którego wyrastająkwiaty, lotosy, lilie, pędy bambusa. Są doliny o delikatnych grzbietach i lustra nieznanychrzek. UFO jest. Jaskrawe UFO. Niby to leżymy, albo unosimy się, lewitujemy. Cisza. Spiralealuminiowych rur ciepłowniczych wiją się wokół. A w nich obce głosy, szepty. Jakieś napisyw nieznanych językach, symbole zagranicznych cywilizacji. Kominy rosłe strzelistemigocące w oddali czerwienią świateł. Percepcja jest taka jakbyś patrzył przez hiper ostreszkła pierwszego kontaktu. Był w zjawiskach zamiast tylko patrzeć na nie w oddzieleniu.Pełny trójwymiar. Tlen to namacalny gęsty roztwór, który wlewa się kanałami aparatuoddychania. I krąży.Widok inny – park. Stoimy, niczym greckie posągi otoczeni szkieletami obdartych z sukiendrzew. Prastare legendy rozkołysały pnie, konary i łodygi. Pada śnieg – wodnisty, ciężkinapęczniały ołowiem cywilizacyjnej pieśni.30


S Z E O LTemperatura spada wprawiając ciało w pokraczny taniec. Anar podskakuje delikatnie zosłupiałym wzrokiem, który zafiksował się na jemu tylko znanym obiekcie. Taka coś jakbyhipnoza, trans. We mnie wulkaniczne fale gorąca napierają na brzeg kończyn powodującnie możliwe do zidentyfikowania odczucia. Tymon kuca, wstaje, kuca, klaszcze, śpiewa –jak klown w tych kwiecistych wzorach – na deskach opuszczonego cyrku. Rozczarowanydaremnością oczekiwania na oklaski nieruchomieje nasłuchując. Marko mamrocze, sylabysłów ociekają kpiną, niedowierzaniem wreszcie gniewem. Bo doświadczanie czegoś, coprzekracza wywołuje w nim gorączkowy bunt. Zarazem tak daremny, że sam nie wie, co maz tym zrobić. Bo nasz kontakt umysłowy funkcjonuje poza ustrojem. Wchodzimy w siebie,zamieniamy się rolami sami w to nie wierząc. Czujemy nie swoje uczucia i myślimy nieswoje myśli. Żyjemy nie swoje życia.Idziemy, ulica w jednej chwili rozbłyska światłem, powietrze ma świeży, cierpki smak.Mijamy ludzi, psy, domy. Płyniemy. Wszystko przemienia się w długi, mroczny tunel. Niepotrafię sprecyzować, gdzie kończy się i gdzie zaczyna moje ciało. Gdzie ja się kończę, agdzie zaczynam, ba gdzie ja jestem? Anar głową kręci się w kółko, lata jak czerep chorej naAlzchaimera lalki. W skronie uderzają tęczowe światła neonów, ciśnienie śródczaszkowejest powyżej normy.Nagle z tego wszystkiego, wyłania się postać, jest przed nami, stoi na środku chodnika,nieruchomy wzrok, ciało. Ubrany w beżowy frak, oczy zogniskowane w jednym punkcie.Cały świat wokół niego, jak na przyspieszonym filmie, 72 klatki na sekundę. Szare związanew kucyk włosy, twarz sucha, surowa. Przednie kończyny wzniesione w dziwacznym geście,jak mesjasz, uwspółcześniona wersja proroka, bez słów, ruchu, gestu. Muszę się zatrzymać,coś mi nakazuje zostać, patrzeć. Jest tu jakaś prawda. To czuć. Daje nam karteczki. Znapisami i zdjęciami. Jest tam napisane, że otwarcie, że dziś o szóstej. To za pół godziny. Ipiszą, że wyprzedaż wszystkiego totalnie i jeszcze na dodatek za darmo prezenty. I ładnepanie w stringach pokazują jakieś odkurzacze, a na głowach mają czapki mikołajskie. Iczerwone pończochy i gdzie nie gdzie jedzą ruskie pierogi tymi nalanymi wargami zdelikatnym połyskiem śliny. Apetyczne to wszystko, mówię wam strasznie! Człowiek zmiejsca by poleciał i pokupował. Pozostała trójka studiuje foldery również. Jak najbardziej.Nosy zarumienione od zapachu farby drukarskiej a oblicza jakby rozpromienione.31


S Z E O LI dosłownie z pod ziemi wyrastają ludzie i tylko te łapy widać jak pobierają te foldery igłosy, co o nich dyskutować zaczynają. Robi się szum i raban, chaos i podniecenie. Mówią,krzyczą: Okazja! I zaczynają biec na oślep gdzieś w noc, dochodzi tupot jakby setkacwałujących koni. To wszystko jakieś nawiedzone, cuda, jakie, dziwy! Zostajemy porwaniprzez szwadrony Zombi. O pustych oczodołach i lepkich łapach i wrzuceni na pokładnocnego autobusu linii 132. Kierunek – promocja! Zachód.Kobiety z dziećmi, mężowie z żonami, emeryci z rencistkami wszyscy jadą z nami.Przestrzeń gęstnieje od gorączkowych rozmów na temat towarów, produktów i nowegomodela diwidi, co odtwarza nawet kasety magnetofonowe i kosztuje w promocji trzy dychy.– Ja pierdolę Zośka, zajebiście, że jest taki tani, kumpel kupił nowości ogląda non stop i nicsię nie psuje normalnie i piraty odpala bez problemu. Dzieciaki bedom się cieszyć, że naświęta taki prezent. Pooglądamy sobie, jakie komedie, sensacje. Tylko trzeba szybko siędostać na dział media i drapnąć. Jak oba ruszymy to może się udać – pan do żony, bo tożona chyba. Na co jakiś obdarty swoje trzy grosze wciska:– Panie, rozum panu do dupy uciekł, jebnęli się w druku i to diwidi trzy stówy trzeszczy.I tak dalej, uskuteczniano tego typu dywagacje. Przejechaliśmy dwadzieścia trzy przystankii nastrój podniecenia promocyjnego zmęczył nas i zamulił obezwładniając intelektualnie.Nie wspominając o efektach specjalnych wytworzonych przez nasze oszołomione umysły. Apowiem wam, że były momenty. Oj były, „strefa jedenaście”, „Archiwum X”, trójkątbermudzki to betka. Anar podobno stał się torbą, paskiem od spodni i nalepką na szybie.Kwiecisty poeta ukrył się w twórczym bunkrze i spokojnie przeczekał to bombardowaniebezsensu, nalot bzdury i falę uderzeniową konsumpcyjnego napalmu. Z głupkowatymprawie uśmiechem patrzył sobie w szybę. A za szybą było miasto. Miasto pełne martwychptaków. Owiane gęstą zimową mgłą i snami. Metropolia szykowała się do kolejnejprzegranej wojny. Wojny z terrorem bezcelowości, absurdu i niedotrzymanych obietnic.Klątwa bezustannego upadku. I niespodziewanie z bezkresu szarej pustyni wynurzył siępałac. Błyszczący miliardami świateł, opakowany blaszanymi ornamentami sloganów.Cztery hektary ometkowanego raju. A przed bramą główną armia. Plebs uzbrojony wparciane torby. Oblężenie twierdzy dobrobytu.32


S Z E O LOsiemnaście jednostek policyjnej prewencji w białych kaskach i dyndającymi badylamipałek. Trzy wozy transmisyjne lokalnej telewizji i jeden ogólnokrajowej. Dwóch reporterówzagranicznej prasy. Kwadrans opóźnienia i narastająca fala poirytowania i wściekłości.Skarbiec wciąż zamknięty, ale jeszcze chwila i prezesi ponad narodowych zdominowanychprzez masonów korporacji uchylą go. Pierwsi będą pierwszymi a ostatni wyjdą na końcu.Wybrańcy czując zapach nowo nabytych klejnotów odczują błogostan spełnienia. Dotyklosu. Z zakamarków, skwerów i pajęczyny uliczek wybiegają obślinione ssakiczłekokształtne. Do pałacu, na jarmark, obcować ze sztuką nabywania. Dostać się do Arki.Na pokład.Jesteśmy wewnątrz żywiołu, tornada rąk, głów i plastikowych toreb. Nurt konsumenckiejrzeki wpada do oceanu. Bezkres oszalałych poczwar, naznaczonych jeszcze niedokonanymgwałtem na własnej naturze. Sytuacja horrorowa, Miasteczko Salem part tu. Rewolucjacenowa. Egzekucja humanizmu i obwieszczeń greckich filozofów. System hurtowejdegradacji. Dość pesymizm niewskazany, gdyż właśnie bramy raju stoją otworem.Wszystko ruszyło, tama runęła ocean zalał pałac. Pod nogami zaczęły trzeszczeć kości, słabimuszą odpaść. Pomieszane ryki megafonów różnych władz. Sprzeczne komendy irozporządzenia zagłuszane przez objawienia proroków z branży marketingu. I co ktodopada to ładuje w wózki. Tworzy się taki rumor jak na koncercie nois. Matki rzucajądziećmi jak linami do wspinaczki mając nadzieję na trafienie czegoś cennego. Dzieci sątresowane, dokładnie wiedzą, co mają robić. Za co złapać. Koszmar nabiera rozpędu.Siedzimy na fundamentach domowego ogniska. Dział AGD.– Niezły balecik sobie zafundowaliśmy kurwa! Co to za cyrk, co to za małpy, to jest jakiśkurwa armagedon! Anar jak tam twoja antykonsumpcyjna natura się czuje? „No logo”powiadasz? Te twoje dragi wyjebały mi w głowie taki syf, że mam ochotę ponabijać teszczury na pal. Może pierdolnij sobie, jaki odtwarzacz MP3, albo kup sobie nową płytę „SexPistols” po reaktywacji w studiu Warner, albo Sony. Nie pyrgaj mnie ty kurwa nawiedzonymaniaku! No, co się gapisz, zapierdalaj na zakupy bożonarodzeniowe, bo ci ryj wyłożękafelkami za pięć złoty brutto! Złamas jeden będzie mnie tu dotykał! To ten pojeb zautobusu napalony na diwidi. Powinni tu sprowadzić ciężki sprzęt z Unii Europejskiej iwykopać ogromny dół i ich wszystkich żywcem zasypać wapnem.33


S Z E O LUposażyć dynamitem i odpalić na nieodległym przecież sylwestrze. Oto kościół powszechnynaszych czasów, grzechów odpuszczanie i żywot wieczny! Lateksowi kapłani wodzą napokuszenie. A te kukły budują sobie plastikowe trumny na poczet życia wiecznego – Markowodzi tym swoim bezlitosnym wzrokiem po twarzach oszalałej masy.– Marko, jesteś więźniem własnych poglądów, które swoją nieodpartą względnością samerozbijają się w drobny mak. Twoja nienawiść to twoje brzemię, twój bunt urzekadaremnością. Zasada odosobnienia zen mówi „zajmij się sobą” patrz w siebie, odetnij świat,który tak czy inaczej i tak ma źródło w twoim umyśle. Brak otwartości i ciągłe ocenianie,sztywne poglądy i wieczna walka z wiatrakami. Już jesteś martwy! By powiedział mistrz.Czego ty oczekujesz? Chcesz cały świat pokryć dywanem zamiast założyć buty. Potrafiszkwestionować świat, który cię otacza, a czy kwestionujesz sam siebie. Tą koszmarną iluzję,w jakiej jesteś. Ten falsyfikat, z którym się utożsamiłeś. Uderz w prawdziwego wroga.Twoją fundamentalną niewiedzę, która każe ci wierzyć, że ty i to wokół jest oddzielone.Marko chciałbym ci powiedzieć, że tak nie jest! – Tymon gestem wolnym, opanowanym i wpełni stabilnym odpala spokojnie peta.Warto tutaj powiedzieć, że Tymon dość, że jest poetą to jeszcze deklaruje bycie buddystąZen. Czasem unieruchomiony medytuje z dyndającym papierosem na stołówce, albo nałóżku. Kontempluje nietrwałość, względność, prawo karmy i sutry Buddy. Śpiewa namkoreańskie piosenki religijne i czyta wiersze obdarte z ozdobników konceptualnego umysłu.Uczy się przebijać iluzję i zadaje nam koany, których nikt z nas nie rozumie, bo jak mówiużywamy intelektu. Taki cwaniak z niego uduchowiony. Już kiedyś miałem kontakt zbuddystą z polskiego Tybetu, maniakalnego fanatyka dewocjonalii i dziwacznychprzyrządów, których zastosowanie w zachodnim świecie było kompletnymnieporozumieniem. Nie mniej jednak Tymon jest pozytywnym przedstawicielem tejreligijnej nacji.Anar rzuca w tłum jajka niespodzianki, ciesząc się przy tym niezmiernie i wycedza przezzęby swoją kwestię w tym zagadnieniu:– Wszyscy mają was w dupie! Jesteście szczurami, plagą niczego. Stolcem upadłejcywilizacji! Kto wami rządzi, kto nadaje program w waszych mózgach?34


S Z E O LDalszy ciąg wywodu zagrzmiał już przez tubę, gdyż Anar wyrwał ją ochroniarzowi wlazł nanajwiększą lodówkę i przemówił do tłumu obrzucając go bateriami R6:– Spójrzcie na siebie! Na to bydło wokół, lata im to swobodnym kalafiorem. Nakupiąbadziewia, wpierdolą po hotdogu i fajnie! Czeczenia dla przykładu żadnych nacisków nic,dopiero jak się wkurwi który i wyjebie się w powietrze, na jakim dworcu to się zagadnieniew wiadomościach obrabia. Tylko, że w jedną stronę. Na cwaniaka! Wojna kultur jest i chuj!Odpłacanie za kolonializm i dyskryminację. Jebana Ameryka Myszka Miki kurwa DonaldKaczor i McDonald’s. A wypierdolić w powietrze tą zakałę ten śmietnik, pasożytniczykonglomerat pierdolonych grubasów, co nawet już wysrać się nie umieją bezpsychoanalityka. Pierdolić Busha, Bleira i Fundusz Walutowy. Pierdolić Bank Światowy.Pierdolić Popów, Lamów, Papieżów i Talibów. Jebać ich wszystkich. Jebać ten hipermarketi ten cały burdel. Pierdolić ten pojebany kraj, co kurwa traktuje was jak robaki. PierdolićLepera, Tuska i Dorna. Pierdolić zasiłki pogrzebowe i świadczenia emerytalne. Jebaćkomunistów i satanistów, agentów WSI i woźne w szkołach. Jebać oficerów operacyjnych ipiłkarzy. Gdzie wy kurwa biegniecie z tymi gównami, tak do tych swoich nor, żeby tamdogorywać przy jebanej telewizji i omamiać się jak zawsze. Dlaczego wy się tak dajecie!Płacicie za ten burdel podatki i składki i wyrównania. No i co! Kupujcie! Kupujcie!Zeżryjcie całą to planetę jak świnie. Jak wieprze! Żreć, żreć!I w zasadzie Anar był charyzmatyczny, bo to, co stało się później okazało się wydarzeniemna skalę światową. Paradoksem handlowym na miarę czwartej RP. Otóż „sprzedano”wszystko nie zarobiono nic. Bo wszystko ukradli, policję pobili i reporterów poturbowali.Zabrali także kasy fiskalne, krzesła obrotowe i fartuchy kasjerek. Zabrali koguty policyjne ilusterka wsteczne wozów transmisyjnych. Przygruchali sobie reklamy i neony. Drzwi iemblematy ochroniarzy.Nie zostało nic.Zupełnie.35


36S Z E O L


S Z E O LZDERZENIE CZOŁOWESytuacja wygląda beznadziejnie.Katastrofa.Sajgon.Masakra.Przestrzeń czasowa tego zdarzenia to zaledwie sekundy. Zadziwiające jest to, że czasprzestał istnieć, gdyż te sekundy stały się wręcz godzinami. Cała wyrazistość sytuacjiutraciła ramy czasu, pojawił się jakby piąty wymiar. Albo szósty. I ta cisza. Porażającabezdenna otchłań głuchej martwoty, wymieszana z paraliżującym przerażeniem. Wszystkozwalnia, totalnie, obrazy odrywają się od siebie niczym porwany film, którego fabuła taknaprawdę nigdy nie istniała. Widzisz to, czujesz i kompletnie nie kumasz. Bo bracie już zachwilkę rzeczywistość wciśnie ctrl alt delete i znikniesz. Wyparujesz, umrzesz, przestanieszistnieć. Gdyż właśnie jedziesz autem z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinęa przed maską wozu widzisz rozpędzoną brykę jadącą wprost na ciebie. Tak zwane czołowezderzenie. Widziałeś to w telewizji, coś niesamowicie okropnego. Te kukiełki latające pownętrzu samochodu, łamiące się jak zapałki ze znaczkami BMW na skroniach ikończynach. Te kukiełki to my. Patrzę na Banana, a on nic, gęba otwarta na oścież, gaływywalone z orbit i patrzy na zbliżającą się śmierć naszą o kształcie czerwonego pontjaka.Ma taką samą minę jak wczoraj. Tak samo zdziwiony i żadnej reakcji. Normalnie zero. Abyło tak...Mieliśmy robotę przy imprezie dla jakiś industrial nintendo maniaków. Banan pracuje wradio a ja pisuję dla taniego szmatławca, który czytają zdezorientowani amatorzykomunikacji miejskiej w drodze do swych fabryk. Całą imprezę zorganizowali jacyśwyluzowani buddyści europejscy, co mają za mistrza jakiegoś Niemca czy innegoskandynawskiego jogina. Na miejscu okazało się, że nie mają żadnych pozwoleń wszystkozaimprowizowane jak polska gospodarka. Jeden wielki burdel. Nadciągnęły armienaćpanych gówniarzy. Fanatycy gier, szybkich techniawek, białych ścieżek i pigsów.37


S Z E O LDidżeje odpalili konsole, opętańcy dopadli do gier a ich oczy błysnęły niebieską poświatąmonitorów. Główną nagrodą tego cyrku była najnowsza konsola nintendo445.Towarzystwo podzielone według zainteresowań, jedni grają i kibicują wpomieszczeniu, drudzy podrygują na zewnątrz przy dźwiękach pisków, jęków, zgrzytówokraszonych tęgim bitem. Sielanka. Banan molestuje mikrofonem jakąś powykrzywianąmałolatę z makijażem jak w porno mangach.Wchodzę do budynku, który wygląda jak ogromny wagon towarowy. Rozglądam się i wzawiesinie gęstego dymu szukam jakiegoś kontaktowego szaleńca, co by go o coś podpytać.Dopadam gościa z kapturem na głowie z petem w zębach. Cały się trzęsie przy tym graniu,zaciągając się papierosem nerwowo przygryza dolną wargę. Wygląda jak szczur, którynajadł się trutki i dogorywa oddając się ostatniemu szaleństwu na tej planecie. Jegocybernetyczna jaźń wtłoczona jest w ciało muskularnego komandosa, który z wprawą zabijawszystko, co się rusza wydając od czasu niezrozumiałe okrzyki zadowolenia. Koleś jest takprzejęty swoją misją, że nawet gdyby zrzucili tu bombę nie przestałby molestowaćprzycisków konsoli.Rozbiegane brązowe oczy chaotycznie błądzą po szybie ekranu od czasu do czasunieruchomiejąc na moment. Jego militarny strój przypomina postać z gry. Chude ciałotańczy bezwolnie w takt agresywnej muzyki i dzikich dźwięków wydobywających się zgłośników. Krzyczy opluwając wszystko wokół nikotynową flegmą. Wymachuje chudymiłapami o szpiczastych paluchach. Mad Max cyber przestrzeni, Rambo wirtualnej wojnycywilizacyjnej. Żołnierz globalnej wioski. Spogląda z nad zbiegłych brwi i z furią wrzeszczyw moją twarz.– Co jest kurwa! Na co się tak gapisz wyjebie, lepiej mnie kurwa nie stresuj, nie widzisz, cosię tu dzieje jest kurwa nie ciekawie, co najmniej. – centralnie pluje mi w twarz, wybałuszanabrzmiałe krwią jadowite pozbawione wyrazu oczy i z nienawiścią oddaje się czynnościdzikiego ugniatania przycisków konsoli.– Stary, co ty taki nerwowy, daj na luz brachu, na pewno ich wszystkich rozniesiesz w pyłzdejmiesz skalp i nasikasz do gęby. Jestem tylko ciekaw, co jest takiego zajebistego w tej38


grze, że z takim fanatyzmem bronisz tego terytorium.S Z E O LNie szkoda ci życia na takie pierdoły, jakieś debilne strzelanki do nieistniejących typów zpod ciemnej gwiazdy. Jle tak grasz dziennie i kiedy zacząłeś się w to bawić? I po co?Nagle cały znieruchomiał, zastygł.– Ty z jakiejś dupy wylazłeś, co ty kurwa świadek jehowy, zielony świątkowiec czy inny chujmoralny dewiant. Ja człowieku jestem Tampon, koleś, który rozpierdala tu wszystkichziomków jak chce i kiedy chce. Żaden złamas mi nie podskoczy w tej budzie i dziś takonsola będzie moja. Kumasz? Czaisz? Rejestrujesz? Od kiedy gram? Od kurwa zawsze, odkiedy się urodziłem jadę po dżoistikach jak dziki bolo, w całości przeszedłem już 320 gier ipokonałem tony frajerów w zawodach oficjalnych i nieoficjalnych. A „Dark soldżer” to jestmoja ulubiona zajawka i jeszcze mnie nikt nie pokonał. Właśnie w tej chwili napierdalamjednocześnie z jedenastoma wymoczkami i jak na razie żaden szans nie ma. Zobacz jaklukają czujki popaprane, wkurwieni, że jeszcze z tobą gadam i ich pykam na miętko.Zasrańcy! Wolę to niż ten cały burdel na zewnątrz, jakiś chuj kaczy prezydent, w sejmiesame oszołomy, jedyna praca to na taśmie, w jakim dżilecie lub innym gównie. Dupypopierdolone szukają tylko frajera, żeby go na kasę wydymać, ludzie sami jacyś przyjebani,mało słońca, dużo wódki. Polska kurwa, kraj ósmej Europy, piątej Afryki. Pierdole! Wdupie mam, sram na nich wszystkich. Tutaj są zasady w tej grze, jesteś dobry – maszbonus, jesteś lewy to cię nie ma. Proste. Jedni grają na tamburynie drudzy w „Soldżera”łoją. Spierdalaj, bo mi się do dupy zaczynają dobierać. Pogawędka zakończona. Wypad.Zatem gra znów pochłonęła mojego rozmówcę bez reszty, odpłynął w jej przestworza niespoglądając już ani razu w moją stronę. Z zaciśniętą szczęką począł rozgramiaćzamaskowanych przeciwników w jakimś magazynowym pomieszczeniu. Krótkimi seriami.Patrząc na nich wszystkich przykutych do błyskających ekranów odniosłem wrażenie, że sąjednym szablonem tego samego oszalałego androida. Spęd naładowanych adrenalinązwierzątek trzęsących daszkami swych czapek w rytm odgłosów ogólnej rzezi. Jakby imnadstawiać nocnik i dawać papu w ogóle by nie mieli potrzeby się ruszać poza rewir swegocybernetycznego życia. Bo niby, po co? Jak tam jest wszystko, co tak naprawdę kochają,cała ich tożsamość. Sala grzmotów i błysków, poczerwieniały od krwi sufit, wykrzywioneagresywne twarze, nabrzmiałe sine bielma oczu.39


S Z E O LTrzęsawisko pokurczów XXI wieku na obrzeżach stolicy dziwnego kraju, na za kołowanejplanecie, w chaosie kosmosu, w niebycie galaktyki.Interaktywne życia pozbawione celu za to z wieloma pseudo atrakcjami na płytach CD.Jakby wpuścić tu astmatyka od razu by przekręcił się z braku tlenu i perspektyw. Kiedyś ztych maniaków ukują rząd i parlament, zatem mam nadzieję, że reinkarnacja jest farsą i nieprzyjdzie mi wtedy konsumować wspólny tlen. Matrix to nie fikcja, wystarczy spojrzeć – tui teraz. Osobnym, ciekawym zjawiskiem jest specyficzny flugo – język, jakim z wprawągodną poliglotów się posługują. Każdy po dwudziestce przestaje ich rozumieć. Druga rzecz,czy odczuwa potrzebę i czy ta dyskusja jest, choć w ułamku procentu komunikacją. I tozafiksowane poczucie, że wszystko już wiedzą, bo wszystko jest w internecie. Ich ojczyznato ruchoma M@łpa w Sieci. I bit okraszony soczystym slangiem rymów, konsola ifarmaceutyczne odkrycia. I magiczne słowo „imprezka”. Nie mogę. Muszę wyjść, wybiec,odetchnąć.Tu słońce praży, chude ciała dygotają, pobłyskują kolczyki w pępkach, wargach, brwiach,polikach, językach, nosach i napletkach. Jest w porzo, lajcik, trendy impra daje radę, jestwyczesana jak trzeba. Kolesie ze sceny poubierani w jakieś metalowe kreacje grają nawiertarkach, młotach pneumatycznych i kawałkach blachy falistej. Jak by tu przysłaćfunkcjonariuszy od dragów załatwiliby sobie statystykę zatrzymań na całe dziesięciolecie.W domu mówią mamusi: „Idę z Olą na festiwal gier komputerowych, będą darmowe soki ifrytki, zagra fajny zespół muzykę nowoczesną, będę przed dziesiątą.” A tutaj: „Choćzarzucimy pigsa i pobujamy trochę mięsem a później ruszamy w miasto, na jakie rwanko.”Nie przystosowalność środowisk i pokoleń, zupełny brak dialogu. Lepiej się dogadać zbohaterem gry „Dark soldżer” niż z własnym zramolałym ojcem capiącym browcem ipowtarzającym mantrę: „Daj mi kurwa spokój, sama go wychowuj!” do roztrzęsionej matki,dla której jedynym smakiem życia jest debilny serial w kablowej telewizji. W grze da sięzlikwidować elementy niepożądane w życiu już gorzej trzeba się męczyć. Nie da się takswobodnie wymiksować.Widzę, że nadciągnęła kawaleria. Firma ochroniarska „Bad company sekjuritas” wyglądająjak oddział specjalny izraelskiego Mossadu.40


S Z E O LBerety, czarne pałki, gazy w spreju moro kombinezony, twarze ala Arnold KaliforniaGubernator. I ta szalona powaga, powyłaziły typy z tych gier chyba? Rozlazły się po tereniei stacjonują. Skarabeusze porządku i prawa z ładnymi kolorowymi autami ikrótkofalówkami o średnim zasięgu.Prawie każdy chciał zostać policjantem albo bandytą, ale coś nie wyszło i teraz jest są naimprze gięcia blachy i przegięcia ogólnego. Zasępieni i uzbrojeni ogarniają spode łbakwadrat operacyjny ćmiąc papierosy, nerwowo żując balonówy. Ich zachowanie zdradzaciągłą gotowość do akcji, zachowują się jakby tylko czekali na rozkaz „jazda, ogólnepałowanie, rozkaz, wykonać”. To by im się mordy roześmiały. Sens istnienia unaocznił.Chcą być chyba w serialu„Detektyw”. Jak w miszyn imposibul akcję zrobić. Red buli sięnażłopali i tylko patrzą za interwencją, jakiego dzieciaka z czipsami obezwładnić, małolatęobmacać. Z gazówek postrzelać. A wokół falują fristajlowcy i sziksy, łbami kołyszą, gałamiwywracają. A cyborgi z sekjuritas już z podkurwieniem widocznym na nich łypią.Podchodzę do typa. Pustynne plamy, pała ogromna, kajdany, gazy, noże, bagnety,kamizelka kuloodporna, beret przeciwlotniczy, bazuka, okular ala budka suflera, ciało alafigura surfera. Zagadam.– Dobry. Z gazety jestem, reportaż piszę o młodziakach i grach nintendo. Wie Pan ciężkosię z nimi porozumieć, jakoś z innej bajki są czy coś. Ciężka sprawa powiem Panu słabiutkomi coś idzie. Konceptu brakuje czy jak, sam nie wiem. Co Pan sądzi, co to z nimi jest, co onimają z tych gier i w ogóle, o co im chodzi? – Patrzy jakoś dziwnie, twarz taka grubociosana, zmiana położenia gałek ocznych zajmuje całą wieczność. A w źrenicachbezgraniczna przestrzeń. Bezmiar. Okular ściąga i w huczy:– Gazeta?! Jaka dobra, chociaż? A za wywiady płacicie, z nazwiska wymieniacie? Bojajestem panie redaktor funkcjonariusz operacyjny, ja różne akcje robię. A jak mnie wgazecie namierzą to kłopoty bedom. Bo paru namierzyć już mnie chciało i uważać muszę. Ato mafia paliwowa, mafia normalna i mafia ogólna na mnie zęby ostrzy i spluwy ładuje. Wtej robocie to nie jest lekko, ryzyko duże, kasa nie bardzo i w ogóle nie fajnie. A wy to tylkoobsmarować, kasę wziąć i chuj. Nie cytuj Pan mnie lepiej, bo nerwowy jestem, wyrywny. Tuto w zastępstwie jestem, za kumpla, bo, na co dzień to cywilne akcje, śledztwa normalne.41


S Z E O LBo ja z doświadczeniem, wyszkolony jestem. Mam licencję pierwszy stopień i pozwoleniena broń. W wojsku w komandosach, na Bałkany mnie wysłali, o Jezu tam to jatka była. ToNATO to burdel. Tylko nie pisz mi tego! Ja tu incognito relację daję. Anonimowoopowiadam. Człowiek pół życia z karabinem przelatał a teraz go wysyłają, na jaką popelinęz gówniarstwem. Tylko się człowiek nawkurwia i kasy brakuje. Dobrze, że to zastępstwo.Chwilowo znaczy.– To, co, że nie bardzo Panu się impreza podoba? Młodzież nie fajna, czy raczej pozytywniesię Pan na nich zapatruje? Dobrze, że takie imprezy są czy wprost przeciwnie? Jak Pansądzi? Czy nie uważa Pan, że pop kultura zdominowała życie młodych ludzi, że trendy ich imedia za nos wodzą? Że jakieś ogólne uwstecznienie panuje?Oczy mruży, twarz mu się zbiega w zasępieniu i palcami zręcznie przy kaburze majstruje, wsobie się zapadł, widać, że wicher myśli, intelektualny zamęt mu zmajstrowałem. Z nogi nanogę przeskakuje, groźne spojrzenia do świata przesyła. Gra swoją rolę w sposóbzadziwiająco przewidywalny. Jak by go ze scenerii wyciąć to i by w Iraku pasował. Bo Irakprzecież na topie, polski kontyngent demokrację tam uskutecznia. W telewizorni trąbią, żew świecie się wsławimy, na wojnie bardziej niż na mistrzostwach w nożnej piłce.– Co Pan mi tu wmawiasz jakieś media, co mnie to kurwa Panie obchodzi, około pyty mi tolata, zwis mam na to. To, gówniarstwo popaprane strasznie teraz, te dziwy małolaty tylkopatrzą by lachona, jakiemu frajerowi zrobić. Tylko nie pisz Pan mnie w tej gazecie. Bowkurwić się mogę, a jak już mówiłem wyrywny jestem! A najebane to wszystko chodzi,kolesie wyglądają jakby się w spodnie, po jabolach posrali. Narkotyki, jakie tylko włepetynach a do nauki to nic, ni chuja. Za moich czasów to szacunek był ogólny, oczywiścierozrabiało się czasem, ale letko bez przesady żadnej. A patrz Pan na tych pojebów nascenie, jakieś zbroje pozakładali, i na skrawarkach grają tekno. Co to w ogóle ma być ja siępytam?! Co to jest! Cyrk, lunapark, zoo jakie, kabaret?! Do dup im się dobrać, naparzać jakleci po tych pyskach i dupach te idiotki! Pojechałby jeden z drugim do Iraku, Afganistanu,Iranu, Zambii, to by zaraz spokorniał, ogłady nabrał, roztropności. Prawda taka żeby szczurtam pięciu minut nie przeżył. Zaraz by wymiękł.42


S Z E O LPodbiega nagle kolega słychać jego charczenie już z oddali. Też w oporządzeniu całymilitarnym, z jakąś paniką w osobie całej, miota się w tym pędzie. Wojna jakaś chyba.Okupacja. Dopada do nas i nie może słowa wydobyć, cały jest rozdygotany. Twarzpucołowata, nabrzmiała krwią, oczka świńskie prawie niewidoczne. Pałka w okolicachkroku jeszcze kołysze się niczym gumowe wahadło. Nabiera powietrza jakby tonął albowisiał na stryczku w chwili odrzucenia oparcia dla nóg.Widać, że dzieje się coś, cały ten widok jest jasnym komunikatem, że będzie akcja. Tamilitarna świnka jest tego zapowiedzią, lecz niestety pofałdowane zwałami tłuszczu strunygłosowe nie są w stanie wytworzyć dźwięków, na razie musi wystarczyć, że gość oddycha.Może wylewu dostał, zawału – jakiego trzeciego. Jeszcze kitę wywali. Nie, w porządkubędzie gadał.– Ty Mirek przejebane! Przesrane Miruś, chujnia się szykuje, by to szlag! Będzie jadka, żeja pierdolę, normalnie rzeźnia! Kurwa! Kurwa! Ja pierdolę kurwa!Mirek nic spoko, opanowanie zupełne. Patrzy na prosiaka z wyrozumieniem niemałym, ztroską prawie. Jak ojciec, kapitan, opiekun. Kładzie łapę na ramieniu i spokojnie pyta odetale w te słowa.– Kaziu, co ci jest? O co biega, czego panikę robisz, co się urodziło? Spokojnie tu Pan zgazety jest, wywiad robi, a ty takie zamęty siejesz. Gadaj, o co chodzi! Tylko spokojnie niema takiego problemu, jakiego byśmy nie dali rady załatwić, przecież wiesz...– Chuj, że z gazety, tam pierdolisz! Jak ci powiem, to sam pierwszy będzie spierdalał do tejswojej gazety! – Rzuca na mnie przebiegłe spojrzenie małych oczu opływającym knurzymbłękitem. – Nie było takiego problemu chyba...Mirek idą tu kibole, zgraja cała, noże, pałki,łańcuchy, w kominiarach, bo jakiś mecz był na Legii i oni wkurwieni, bo piłkarze dupy dali imecz przegrali. Mordy drą okrutnie, policja cała na stadionie, bo tam burda, jaka straszna inie mają, kogo przysłać. Mirek jak żyć chcę, żonę mam, bliźniaki przecież wiesz... A tobestie, potwory to litości nie znają. Ponoć potrenować idą, bo jaką ustawkę gdzieś mająchuligany. Przed kibolami to nawet policja spierdala, jak króliki przed wilkiem.43


S Z E O LA dla nich łeb nie łeb, siekiera nic kurwa nie patrzą naparzają jak leci wszystkich, co my ztymi przeterminowanymi gazami i pałeczkami zrobimy, nawet tarczy nie ma. Dzwoń doszefa, kurwa po posiłki, albo lepiej wypierdalamy stąd, chuj z tą kasą! Chuj z tą firmą, chujz tymi gówniarzami, im to się akurat wpierdol za ojczyznę należy. Czemu mamy plecynadstawiać, za damskiego. Za tego szefa pojeba, co nam za nadgodziny nie płaci i posiłkówregeneracyjnych nie stawia. Ja to centralnie pierdolę, nie leżą mi takie układy. Do zasiłkuprzed emerytalnego dwa lata mam. Mirek ewakuację zarządzaj, nie patrz na nic!Mirkowi źrenice się nieznacznie poszerzyły, brodę spodem dłoni pogładził. Widaćprofesjonalizm, normalnie zero emocji.W takim zachowaniu zapewne te Bałkany swoją rolę odgrywają. Balonówę nową zagryza,szczęki i żuchwy w ruch wprawia. Głowę w dół opuszcza i tonem wyważonym swoją kwestięw tej chwili wypowiada...– Ty mój drogi to do piekarni bułki urabiać, co najwyżej, a nie kurwa do ochronyprzylazłeś. Co to ma być ja się pytam! Już w gatki narobiłeś, a jeszcze jak to w filmiebrejwhart mówią wroga na oczy nie widziałeś. Co ty cipa, tchórzofretka, struś z głową wpiasku. Też kobietę mam i chyba w ciąży nawet, bo okresu nie dostała, a ty mi tu uciekaćchcesz! Jeszcze mi obciach przy Panu redaktorze robisz! To jest sekjuritas kurwa, a niejakieś rurki z kremem, czy papieskie kremówki. Zresztą myślisz, że Ojciec Święty by wtakiej sytuacji wymiękł. Widać, że jego kazań ni chuja nie pojąłeś. Mówił „Nie lękajcie się”.Mówił tak? To ja ci mówię, że mówił. Prymas Tysiąclecia też odważny, Papała, Popiełuszko,Chrystus. To jest odwaga, męstwo. Z góry przykład idzie. Patrzeć trzeba, słuchaćautorytetów. A nie do ucieczki czmychać! To jest kurwa wojna! Zło na dobro naciera,naparzać się chce, a my je powstrzymamy!I już po tych słowach za krótko fale łapie i komunikat nadaje: Do wszystkich jednostek naterenie, gotowość bojowa, powtarzam gotowość bojowa. Mają być agresywni gościeuzbrojeni w pałki i podobne narzędzia. Pełna mobilizacja! Używać siły tylko w raziekonieczności! Powtarzam tylko w razie konieczności. Piątka i siódemka idźcie po gaz dosamochodu, jedynka i trójka nadajcie komunikat i pełna łączność. Czwórka asekuruj tyły inawiąż łączność z służbami medycznymi.44


S Z E O LBez paniki i powtarzam nie używać bezpodstawnie siły. Chyba pamiętacie sytuację z klubu„Opus”. Bez odbioru.I jak stał tak biec począł, nie zamieniając już ze mną ani słowa. Ważniejsze rzeczy, sprawywagi moralnej, zło się czai i trzeba działać, bez emocji z zimną krwią. Prosiaczek coś tampod nosem mamrota, oczka latają jak trafiony sputnik po orbicie. Za komórę łapie i dodomu dzwoni. Na mnie czas, trzeba poszukać organizatora, popytać, co zatem w takichokolicznościach zamierza. Może już się ewakuował.Hołota nic nie kuma, dalej faluje beztrosko, frywolnie. Muza naparza nie miłosiernie,bębenki w uszach rozerwać chce, jakiś kolo na scenie miota się grając solówę na beczceblaszanej pałką policyjną. Ta pałka to mu się zaraz naprawdę przyda. Powietrze gęstniejeod tumanów kurzu, niebo narasta złowrogą poświatą chmur.Jakiś dredopankohipis z dżojtem w ustach wierzga dziko kopytami wszystko wokółobsypując piachem. Widzę tego łysego buddystę. Jeszcze zadowolony, jeszcze mu sięmorda jarzy, nikt mu chyba tematu nie nadał, nie wprowadził w sedno zagadnienia. Niekojarzy, że mu się do dupy ostro dobiorą, jak przeznaczenie się dopełni, karma uskuteczni.– Dzień dobry, ja z gazety „Skandale” jestem, gadaliśmy przez telefon. Reportaż tu napisaćprzyjechałem. I temat mam wrażenie idealny trafiłem. A już myślałem, że tu jakiś banał.Sytuacja tutaj jakoś dziwnie z linią redakcyjną się schodzi. Dragów tyle, jak wkolumbijskich slamsach, zaraz rozróba będzie jak ta lala, kibole idą podobno, a ochroniarzyzatrudniliście jak z „Akademii policyjnej 4”. Plus słuchy mnie doszły, że z pozwoleniami uwas krucho i dodatkowo alkohol nieletnim sprzedajecie. Trawę na widoku jeden z drugimtli, żłopią browce siksy i na słoneczku się wygrzewają. Pan chyba wiesz, że to czwartarzeczpospolita i takie numery to nie bardzo, przecież walka jest z przestępczością irozwiązłością moralną. Sam Pan sobie gówno w wentylator ślesz, a później Pan powiesz, żedeszcz pada. Co Pan na to?Patrzy, oko mu się marszczy, głową kiwa. Różaniec w paluchach ugniata zaciekle. Imidż tosuper trendy, widać, że ci nowocześni buddyści za każdym poziomie sobie radę dają.45


S Z E O L– Wy hieny tylko sensacji szukacie, ten Pana szmatławiec, tabloid tylko ludzi w większepomieszanie wpędza, jasność umysłu zaciemnia. Krew się w człowieku gotuje jak widzę tetreści, głupoty, ten szajs, który sprzedajecie. A co wy dobrego potraficie robić, po co tagazeta, komu to służy, jaki cel temu przyświeca? Imbecyle tam sami, kretyni, ćwokizapyziałe. Reportaż Pan mówi. Reportaże to Wańkowicz pisał albo Kapuściński a wy tojakieś kłamstwa na te szpalty wpychacie. Banialuki i te debilne fotografie, cały świat zły,jadem wszystko ocieka. A o zagrożeniu dżihadem to nie piszecie, o prawach kobiet wmuzułmańskich krajach, o nietolerancji. Mistrz nasz mówi, że tu wojna z muzułmanami zapasem a wy o pierdołach samych, Górniak Edytach i jakich innych Piaskach. Człowieku tychyba prawa karmy nie znasz, jak ty takie rzeczy robisz, potencjał swój marnujesz. A może inawet inteligentny z ciebie facet. Ten ultrakatolicki kraj potrzebuje otwarcia, pozytywu.Powiewu wschodniej mądrości i jakości innej. Z jednej strony Rydzyki a z drugiej takiegówna jak ta pana gazeta. Gdzie tu poziom, profesjonalizm, wartości etyczne?Usiądź Pan, kiedy skrzyżnie na poduszce i pan swój umysł wybadaj. To jest zagadnienie,wyzwanie prawdziwe. Póki we łbach nasrane będzie póty ten świat spokoju nie zazna.Młodość ma swoje prawa, po to takie imprezy się organizuje, musi się wyszumieć.Narkotyki, no cóż to jak palenie dolarami, ale jaki ja na to wpływ mam? Ochrony bym wogóle nie wzywał, ale trzeba i co zrobić. Nic się nie stanie. Tu są dobre wibracje. Ochronnepole mocy. I właśnie, gdy słowa te rozmówca mój wypowiada, widzę za jego plecami jakjeden z ochroniarzy przez łepetynę ławką drewnianą dostaje i na glebę leci. Aż drzazgi lecą,krew bryzga. A za nim typ niczym małpa, jaka człekokształtna mordę drze i śmiechemtępym się zanosi. A za jego plecami zgraja cała z kijami w kominiarkach, z łańcuchamibiegną niczym stado oszalałych wilków. I tylko czaszki słychać pękające, dudnienie kroków,łamanie kości, wrzask, lament, rozpacz.– Tu są dobre wibracje Pan mówisz, ciekawe?!Słowa już nie wypowiedział tylko nogi za pas i już go nie było. Powiew mądrości wschoduzostał tylko.46


S Z E O LA tu jatka straszna. Koleś z dredami krwią się dławi i nogi ma dziwacznie powyginane, ajeden kibol jego własnym glanem po mordzie go pierze. Inny dziewuchę za włosy tarmosi ikolczyki z uszu wyrywa. Jakiś goryl wpadł na scenę i kopniakiem lidera przywitał i domikrofonu się dopadł. Oczy przez dziury w kominiarce tłum omiatają i słychać donośnygłos.– Witam kurwa wszystkich zebranych, tutaj ziomki z ŁKS-y witamy kurwa stolicę izapraszamy na imprezę. Ogólny wpierdol. Panowie ochroniarze możecie już zacząćspierdalać. Mówią na mnie Fetor z Galery i nic wam już nie pomoże raczej, ani policja tekurwa psy jebane ani wasi kibole pizdy grochowe iłajzy ostateczne. A widzę was kurwy, costrach was obleciał? Żywi nie wyjdziecie. Brudasy.I dalej przez następne dziesięć minut operował z wprawą wirtuoza podobnymi epitetami. Awokół coraz bardziej blada poświata przerażonych twarzy. Dzwonią, wszyscy telefonują,oczywiście prócz tych, którzy okładają i tych, którzy przyjmują ciosy.Przez moment zawiązała się jakaś frakcja oporu złożona z ochroniarzy i co mocniejszychkolesi. Jednak nie trwało to za długo. Już broczą juchą i wydają płaczliwe popiskiwania.Nie ma litości. Tylko pałki śmigają, łańcuchy dzwonią, szczebiot wypluwanych zębów ibatalistyczne piosenki stadionowe. Kto może to ucieka, kto nie ucieka leży, kto leży płacze.W facjatach zwolenników rozrywki około stadionowej widać jakąś dziwną rozkosz,długotrwały orgazm okrucieństwa. Z tego przebija coś na kształt tańca, tanga szybkichpięści. Uśmiechy zadowolenia przemieniają się w grymasy nienawiści. Dżihad normalnie,nawrócenie na pierwotny instynkt wojownika, że kobiety, że prawie dzieci, że bez sensunikt nie patrzy. Nie myśli. Odruchy, emocje i czysta technika zabijania. Naiwny ten, którymyśli, że tego kiedyś nie będzie. To jest natura, biologia, instynkt. Wróg to najmniej ważnyelement, tylko dopełnienie, rekwizyt, tło. Liczy się krew na zębach, przygryziona warga,adrenalina. I poczucie władzy. Patrzę oczom nie wierzę! Tampon, ten maniak nintendofutruje kolesia jak opętany, z tą różnicą, że to raczej nie kibic. Zdaje się wirtualnyprzeciwnik, co za spotkanie w realu! Co za pasja! Moc! Powinni dać tą konsolę najlepszemufajterowi. Mają zawody na żywo! RPG kontaktów międzyludzkich. Jedenasty lewel.Piekielne starcie.47


S Z E O LOpustoszało bardzo na horyzoncie, dudnią bity ciosów, linie melodyczne wrzasków iszlochu, błagalne solówki próśb o litość. I co ja widzę! Banan stoi, roztrzęsiony,znieruchomiały wpatrzony w punkt jeden ostateczny. To bejzbol nad jego głową. W rękutrzyma mikrofon skierowany na twarz oprawcy. Korespondent wojenny w chwilę przedśmiercią. Na wojnie głupoty. Biegnę, przeskakując zwarte w dans makabre postaci,uchylam się przed ciosem i dalej, szybciej... Dopadam kolesia. Łapię za bejsbol i w tymmomencie dochodzi do mnie, co za chwilę się stanie. Działać, mówić, robić cokolwiek. Bozaraz kilim i game ower. Wrzeszczę...– Stary daj luz, my jesteśmy z prasy, kolega w pracy, przecież wiesz, że bicie dziennikarzyto nie fajna sprawa. Ja od sportu jestem w „Kurierze sportowym” skrobię. Sport to mojeżycie, wiem, że wasza nabojka jest najlepsza w branży. Zostaw kumpla, to mój ziomuś,przyjeciel, jak brat, wiele razy mi pomógł. Nie wal go pałą, bo zabijesz i się nagonka wmediach zrobi i klubowi zaszkodzicie swojemu. Jakieś zakazy będą, kary, sprawy,prokuratory, sądy. Daj luz! (Szybkość wypowiadanych słów powoduje jakiś dziwny grymasna twarzy mojego adwersarza, zaczynam się obawiać, że chyba argumenty nie bardzo, niekupi tego...)Stary, nieźle to pojechaliście po pagonach tej lanserze warszawskiej, normalnie respekt!– Ty jebana łachudro, ty zasrańcu, nienawidzę „Kuriera” Obsmarował nas w zeszłymtygodniu, kumpel wyrok dostał jak ty masz na nazwisko kurwo? Krzywy to ty, tak to typoznaję! Tak tam było zdjęcie. Zajebię cię normalnie! Upierdolę ci łeb gnido! Maszprzejebane!O kurwa, jaki Krzywy, coś mu się powaliło. Ja nawet nie wiem, ile ta gazeta ma stron, a tenmnie poznał. Po co ja z tym wyjechałem. Płakać się chce normalnie, człowiek chciał dobrze,a tu dupa, lipa, wpada zupełna. I już widzę ten uśmiech, ten syndrom kilera na obliczutypa. Już wargę podgryza i morda mu się jarzy. Za chwilę zostaniemy z Bananem dziełemsztuki współczesnej, będziemy zaschłą czerwoną farbą z chropowatą fakturą po naszychwnętrznościach.48


S Z E O L– Na glebę sępy jebane, leżeć kurwa, zaraz bal sobie zrobimy, deser podszykujemy.Chwilunia zawołam ziomka.Co robić, wyprowadzam cios i walę w ryj prosiaka, tak z boku w lewy profil, i mało sobieręki nie złamałem i z miejsca dostaje takiego strzała, że czuję jak mi śródmózgowie pęka jakbalon. Grunt, krew, oszołomienie. Chcę wstać, kop taki ze dwie tony. Warga mi sięrozpryskuje, wizjer ostrość traci i słyszę upadek Banana, jak worek kartofli uderza o ziemię.I taki dialog rejestruję...– Ty Zombi, pamiętasz jak ostatnio gadaliśmy o łamaniach. No wtedy jak tych żydów zDąbrowy rozjebaliśmy, łapy to pamiętam. Ale... Leż kurwa, bo ci w łeb przyjebe kijkiem imózg wpierdolę surowy! Ty kuśpety, giry to jak mówiłeś się łamie? Że do góry i w bok, jakto było?Jakiś trzeci głos słychać. Wgryzam się w piach, co by tak nie wrzeszczeć. Ja pierdolę, co zagłupota, co za głupota, głupota kurwa nieosiągalna, esencja, rdzeń. I tak z tego świata zejść,słuchając takiej wymiany zdań na koniec. I nawet się nie zakochałem nigdy tak naprawdę,nie postawiłem domu, nie mam syna, ani psa. Ja pierdolę.Banan płacze i powtarza, że miał być filozofem. Filozofem kurwa, no to ma też nie fart. Atak jeść lubił kabanosy i borowcem przepijać. A teraz ABRH plus zapija. Produkcja własna.Ostatnia wieczerza.– To we dwóch trzeba, jeden trzyma kulosa, a drugi skacze. Tak było jak z Arką sięustawiliśmy wtedy. Trzeba mocno skoczyć, z rozpędu, jeszcze zależy czy kości ma frajergrube, bo jak ma, to trzeba i kilka razy wskoczyć. Ale nie ma chuja złamać się musi. Możnatamtemu mikrofon do dupska włożyć nie!I rechot. Symfonia imbecylska, kaskada ordynarnych gardłowych zawodzeń. I już mniemałpa za kulosa łapie i oczy zamykam, zęby w piach, skurcz myśli, zatrzymanie taśmy. I takzaraz się zerwie, stop na zawsze. Koniec filma, niedoszłego lowstory. Huk, wrzask, tumult.Żyję, zapuszczam żurawia. Małpa leży z czachy mu leci farba, charczy jak zapyziały.49


S Z E O LZnów jebnięcie, krótkie zwarte i małpa leży następna, kominiarka do ryja mu weszła,drgawki ma, mamrocze coś w obcym dialekcie. Wstaję, we łbie się kołysze, orientacja jak wzepsutym kompasie. Patrzę Brejwhart boss sekjuritas umazany jak Wiliam Łoles kolesia pomordzie pałą naparza, bez opamiętania, z dziką furią. Później na ziemię i kopy, bucioryBrejwharta równają ciało kibola z poziomem gruntu. I żadnego odgłosu, milczący mściciel.Teraz wydaje się większy od Gubałówki, jak Herkules, Komando, Czak Noris. Dark Soldżerociekający krwią wrogów. Monstrum po dobrej stronie mocy. Boska interwencja, rycerzOpus Dei. Kocham go. Wielbię, biję pokłony, oddaję cześć. Napiszę hymn pochwalny.Piosenkę miłosną. Erotyk. I chyba kurwa zmienię pracę.Banan patrzy na małpy, na mnie, na niebo, na sekjuritasa. Deszcz pada, już podobno odgodziny. Kabel ma wokół głowy, a mikrofon w łapie. Słowa nie mówi, siada okrakiem naMałpie i płacze. Ocieka cały łzami, deszczem. Wlecze wzrok po horyzoncie, po błyskającychw oddali syrenach karetek, radiowozów, po porozrzucanych niedbale ciałach ofiarprzemocy około sportowej, po pałujących kiboli policjantach i zatrwożonych gębachgapiów. Pustka. Niemoc. Załamka. Zwał jak to Shuty napisał. Totalny.Gęba otwarta, jakaś totalna otępiałość, wstrząs, napięcie.Taką samą minę ma teraz.Identyko.Drugi raz śmierć dobija się do nas w ciągu dwudziestu niespełna godzin. To się zbliża,nieubłaganie. Teraz to zejdziemy na pewno. I powiem wam, że wcale nie ma się wtedyprzeglądu życia, czy coś w tym guście. Osobiście myślałem o tym, jak się rozplanujemy wtej przestrzeni w wyniku uderzenia, ile cierpienia to przyniesie. która poduszka pierwszawystrzeli, i kto pierwszy przednią szybą się wymiksuje. I zadziwiające jak w momencie takkrótkim, tyle rzeczy można przemyśleć. Względność czasu to fakt. Jak względność życia.Jak pewność śmierci. Jak niebo, słońce. Jak zacisk mięśnia sercowego. Jak sto pięćdziesiątna godzinę. Jak ten samochód przed nami. Pisk hamulca, dym, ogień. Zafalowanieprzestrzeni, drganie powietrza, jak przy starcie samolotu.50


S Z E O LBanan też pedał hamulca wcisnął opór. Oczy zamknięte. Stop. Zatrzymanie. Otwieramoczy. Na widoku poduszki, za poduszkami czerwony pontjak. Smolisty dym i smród,wszystkie kończyny latają, tańczą. Misiek blady, lima mu jeszcze bardziej napuchły. Nic,zero słów. Wychodzimy na zewnątrz. Wschód słońca zalewa wszystko krwistą czerwienią.Wokół stoją ludzie, samochody, koleś z pontjaka.Siadamy na środku autostrady.Patrzymy na siebie.Mamy łzy w oczach.Wybuchamy szaleńczym śmiechem.Gdzieś dzwoni telefon.Żyjemy.51


52S Z E O L

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!