Ratownictwo Górskie - Zeszyt Historyczny Nr 1/2019
Opowieści Wiktora Szczypki - drivera jeleniogorskiej wyprawy Annapurna-South 79, ratownika Grupy Karkonoskiej GOPR.
Opowieści Wiktora Szczypki - drivera jeleniogorskiej wyprawy Annapurna-South 79, ratownika Grupy Karkonoskiej GOPR.
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
<strong>Zeszyt</strong> historyczny - Egzemplarz bezpłatny<br />
nr 1/<strong>2019</strong><br />
OPOWIEŚCI WIKTORA SZCZYPKI<br />
DRIVERA JELENIOGÓRSKIEJ WYPRAWY<br />
„ANNAPURNA SOUTH 79”
wstęp<br />
REDAKCJA MAGAZYNU<br />
AZER Jan Górniak<br />
ul. Dyrekcyjna 35/50<br />
50-528 Wrocław<br />
E-mail: redakcja@ratownictwogorskie.pl<br />
www.ratownictwogorskie.pl<br />
Spis treści<br />
ZANIM USIADŁEM ZA KIEROWNICĄ JELCZA 4<br />
W bieżącym, <strong>2019</strong> roku, mija 40 lat od Jeleniogórskiej „Wyprawy Annapurna 79”. Jej<br />
celem była nowa droga na himalajski szczyt Annapurna South (7219 m n.p.m.).<br />
REDAKTOR NACZELNY<br />
Marian Sajnog<br />
Tel.: +48 531 554 990<br />
E-mail: marian.sajnog@ratownictwogorskie.pl<br />
Z-CA REDAKTORA NACZELNEGO<br />
Jan Górniak<br />
Tel.: +48 509 140 729<br />
E-mail: jan.gorniak@ratownictwogorskie.pl<br />
AUTOR ARTYKUŁÓW<br />
Wiktor Szczypka<br />
OPRACOWANIE:<br />
Stanisław Andrzej Jawor & Anna Kokesch<br />
PROJEKT OKŁADKI I SKŁAD:<br />
SEKRETARZ REDAKCJI<br />
Anna Kokesch<br />
Tel.: +43 664 484 42 28<br />
E-mail: anna.kokesch@ratownictwogorskie.pl<br />
WYDAWCA<br />
AZER Jan Górniak<br />
ul. Dyrekcyjna 35/50<br />
50-528 Wrocław<br />
NIP 5482361146<br />
ZA KIEROWNICĄ JELCZA 315 M 8<br />
OSTATNIA ROZMOWA<br />
Z JERZYM PIETKIEWICZEM 16<br />
KONTROLE GRANICZNE I DROGOWE 18<br />
AKCJE RATOWNICZE<br />
NA WYPRAWIE ANNAPURNA 1979 19<br />
NARKOTYKI – HASZYSZ 21<br />
DROGA POWROTNA 22<br />
KONIEC WYPRAWY 24<br />
„JESZCZE TU POWRÓCĘ” 26<br />
Annapurna widziana z bazy. Malował Wiktor<br />
Wyprawa zorganizowana w trudnych warunkach PRL (trudnych chociażby<br />
ze względu na kłopoty zdobycia „kapitalistycznej” waluty) zrealizowała<br />
swój program.<br />
Szczyt został zdobyty przez dwóch wspinaczy. Smutne, że zwycięstwo<br />
okupiono śmiercią Jerzego Pietkiewicza, głównego inicjatora i organizatora<br />
wyprawy, oraz Juliana Ryznara i Józefa Koniaka. O wyprawie<br />
napisano już wiele dobrych i złych słów.<br />
W jej 40 lecie, niejako „do tablicy” wywołano Jeleniogórzanina Wiktora<br />
Szczypkę, który był cichym bohaterem całej wyprawy.<br />
Wiktor jako kierowca dowiózł i przywiózł do Kraju jej uczestników. Pokonał<br />
za kierownicą Jelcza ponad 21.000km, wioząc uczestników wyprawy<br />
przez Europę i Azję. Również przez kraje w których obowiązuje<br />
lewostronny ruch drogowy. Trzeba podkreślić, że całą drogę prowadził<br />
Jelcza sam. Bez zmiennika. W dodatku, w drodze powrotnej zainfekowany<br />
amebą.<br />
Wysiłek okupił utratą 10 kg wagi. Koledzy i znajomi namawiali go, żeby<br />
opisał swoje wspomnienia. Wiktor uległ tym namowom. O realizację<br />
tego zamiaru poprosił mnie, co uczyniłem z wielką przyjemnością.<br />
Kopiowanie i publikowanie zamieszczonych<br />
tekstów, zdjęć oraz informacji bez wcześniejszej<br />
zgody redakcji - jest niezgodne z prawem.<br />
facebook.com/ratownictwogorskie<br />
Zdjęcia na okładce:<br />
Carsten Nebel - Eigenes Werk, CC BY-SA 4.0,<br />
https://commons.wikimedia.org/w/index.<br />
php?curid=51872752<br />
zdjęcia w numerze:<br />
Wiktor Szczypka<br />
Jerzy Pietrowicz<br />
Maciej Jerzy Pietrowicz<br />
Bogdan Dejnarowicz<br />
Roman Hryciów<br />
Jakub Koniak<br />
Pixabay<br />
Wikimedia Commons<br />
PROJEKT JELCZ 27<br />
Oddając P.T. Czytelnikom wspomnienia Wiktora pragnę podkreślić, że na sukces wyprawy pracowali wszyscy<br />
uczestnicy.<br />
Sukces sportowy zapewnili koledzy Kazimierz Śmieszko i Krzysztof Wielicki. Kierownik i inicjator wyprawy Jerzy<br />
Pietkiewicz wyprawę zaplanował i zorganizował. O tym wiedzą wszyscy.<br />
Ale cichym bohaterem jest dla mnie Wiktor Szczypka, który w czasie, kiedy inni oddawali się rozkoszom palenia,<br />
nie tylko produktów monopolu tytoniowego, ciężko pracował przy kierownicy Jelcza.<br />
Ponad 10.000 km w jedną stronę! O tym trzeba pamiętać.<br />
Stanisław A. Jawor<br />
Grafika:<br />
Jarosław Janas<br />
Egzemplarz bezpłatny<br />
archiwum Wiktora Szczypki<br />
2 3
Zanim usiadłem za kierownicą<br />
Jelcza<br />
Zanim usiadłem za kierownicą Jelcza musiałem przyjść na świat i przejść rozmaite<br />
koleje losu.<br />
Urodziłem się w 1947 roku, w miejscowości Młyńsko, niedaleko Jeleniej Góry.<br />
Mój ojciec Władysław był góralem z Mszany, a Matka Krystyna z domu Kapica pochodziła z lubelskiego, z terenów<br />
z których wywożono ludność polską do III Rzeszy by zrobić miejsce dla osadników niemieckich.<br />
Rodzice poznali się w latach II Wojny, na robotach przymusowych w Austrii. Ojciec pracował w przetwórni ryb, a<br />
Matka wraz z rodzicami u bauera pod Wiedniem. Ponieważ bardzo ładnie rysowała i malowała (pewnie i ja mam<br />
po Mamie te zdolności) gospodarz wysłał ją do austriackiej szkoły.<br />
Wracając z austriackiej niewoli rodzice pobrali się i osiedlili<br />
w poniemieckiej wiosce Młyńsko, gdzie oprócz mnie<br />
przyszło na świat moje rodzeństwo: - brat Włodzimierz,<br />
oraz siostry Elżbieta i Anna.<br />
Pamiętam, że jak długo żył austriacki gospodarz, to na<br />
święta i z okazji rodzinnych uroczystości Matka wysyłała<br />
mu pocztówki z życzeniami i dostawała od niego piękne<br />
kartki.<br />
Przed „Sylwestrem” w 1951 roku w naszym domu pojawiło<br />
się pierwsze radio. Nie takie jak dzisiejsze, ale na kryształek<br />
i ze słuchawkami. Obok domu Ojciec rozpiął na drzewach<br />
druty, które służyły za antenę. To była rewelacja!<br />
Rodzice świętowali zakończenie roku tańcząc w domu, ze<br />
słuchawkami na uszach.<br />
Dom w którym się urodziłem - archiwum Wiktora Szczypki<br />
Mnie pozwolono słuchać radia jak transmitowano z Warszawy<br />
uroczystości pogrzebowe po śmierci Prezydenta<br />
Bieruta. Pamiętam, że Ojciec mówił Matce, że Bierut<br />
pojechał do Moskwy w garniturze, a wrócił w „drewnianej<br />
jesionce”.<br />
Dopiero po wojsku dowiedziałem się, że to był popularny<br />
wówczas „wic” (albo kawał) opowiadany powszechnie<br />
po śmierci Bieruta. Ale wtedy, kiedy przez radio nadawali<br />
transmisję z uroczystości pogrzebowych zastanawiałem<br />
się, jak wygląda „drewniana jesionka”.<br />
Pamiętam z rozmów w późniejszych latach, że Ojciec nigdy<br />
nie należał do Partii.<br />
Z Mamą i rodzeństwem - archiwum Wiktora Szczypki<br />
Kiedy kończyłem sześć lat rodzice zdecydowali, że powinienem<br />
chodzić do szkoły w mieście.<br />
Mój Ojciec - archiwum Wiktora Szczypki<br />
Moi Rodzice - archiwum Wiktora Szczypki<br />
Przenieśliśmy się do Jeleniej Góry. Mieszkaliśmy początkowo w nieistniejącym już dzisiaj budynku na terenie<br />
zajezdni MPK. Budynek ten do 1945 roku był własnością Schaffgotsch’ów.<br />
Potem dostaliśmy mieszkanie na Wzgórzu Roweckiego.<br />
4 5
Ojciec i Matka pracowali w Celwiskozie, przy której<br />
była 4-letnia szkoła zawodowa. Uczęszczałem do niej<br />
po podstawówce, a następnie do Technikum Chemicznego.<br />
Jako uczeń szkoły przy Celwiskozie uprawiałem wyczynowo<br />
narciarstwo biegowe. Trenowałem pod opieką<br />
trenera Makarowskiego, który odkrył z nami Jakuszyce.<br />
W roku 1969 złożyłem ślubowanie w GOPR. Tak więc w tym roku mija 50 lat mojej<br />
służby ratowniczej.<br />
W roku 1975 byłem kierowcą samochodu STAR wrocławskiej wyprawy studenckiej do Bombaju i Himalaje<br />
Indyjskie. Miałem więc okazję poznać trasę przejazdu, na którą wyruszyłem cztery lata później z jeleniogórską<br />
wyprawą na Annapurnę.<br />
Wioząc kolegów do Kathmandu, widziałem jakich spustoszeń dokonała tak zwana rewolucja arabska, która usunęła<br />
Pahlawiego od władzy, i wojna w Afganistanie.<br />
Byliśmy pierwszymi zawodnikami, którzy tam biegali.<br />
Należałem do kadry Dolnego Śląska w konkurencjach<br />
biegowych. Opanowałem też narciarstwo zjazdowe.<br />
foto: archiwum Wiktora Szczypki<br />
Jeszcze w podstawówce chodziłem z kolegami po<br />
Karkonoszach, próbowałem się wspinać po skałkach.<br />
Kiedy miałem 16 lat, za zezwoleniem rodziców wstąpiłem<br />
do Klubu Wysokogórskiego.<br />
Pod okiem inż. Zygmunta Piotrowskiego i dr Jerzego<br />
Kolankowskiego ukończyłem kurs wspinaczkowy.<br />
Zdałem egzamin na taternika.<br />
Zbliżał się czas powołania do służby wojskowej, ale ze względu na moje słabe stopnie w nauce, szkoła nie wystąpiła<br />
z wnioskiem o zwolnienie mnie od zasadniczej służby wojskowej. A stopnie miałem słabe, bo treningi nie<br />
zostawiały mi wystarczająco dużo czasu na naukę.<br />
W LOK ukończyłem kurs prawa jazdy, a maturę zdałem dopiero po odbyciu służby wojskowej. W wieczorowym<br />
LO w Żeromie. Dzięki zdobytemu w LOK prawu jazdy, służbę wojskową odbywałem w Dolnośląskim Batalionie<br />
Samochodowym. Ukończyłem szkołę podoficerską. Jako kierowca woziłem przede wszystkim wyższych rangą<br />
oficerów Dolnośląskiego Sztabu Wojskowego. W tym wielu generałów. A czasami ich żony, dzieci i psy. Ale w<br />
czasie ćwiczeń na poligonach kierowałem Starami 6X6, z których było prowadzone dowodzenie manewrami.<br />
Kierowałem również „skotami” i czołgami.<br />
Po dwuletniej służbie wojskowej wróciłem do Jeleniej Góry, i żeby zdać egzamin na „jedynkę” prawa jazdy przez<br />
pół roku pracowałem jako kierowca w MZK, bo potrzebny był mi staż w prowadzeniu autobusów. Można więc<br />
powiedzieć, że po otrzymaniu „jedynki” mam uprawnienia do kierowania pojazdami samochodowymi wszelkiego<br />
rodzaju.<br />
Po pół roku z MZK przeszedłem do pracy w Sudeckiej Grupie GOPR, z którą już wcześniej byłem związany jako<br />
ratownik – ochotnik. Górami interesowałem się przecież od dawna, a do GOPR trafiłem dzięki znajomości z Jerzym<br />
Woźnicą, z którym chodziłem do podstawówki.<br />
Pamiętam, że pierwszy raz trafiłem do stacji GOPR na Kopie, gdzie dyżur pełnił znajomy Woźnicy - Henryk Wawrzaszek.<br />
Podanie o przyjęcie do GOPR napisałem w grudniu 1966 roku.<br />
foto: archiwum Wiktora Szczypki<br />
Obecnie, mimo zaawansowanego wieku, nadal jestem<br />
czynnym ratownikiem Grupy Karkonoskiej<br />
GOPR. Przeszedłem przez wszystkie badania lekarskie,<br />
testy sprawnościowe i szkolenia.<br />
Bardzo często pełnię dyżury w Stacji Centralnej Grupy<br />
Karkonoskiej GOPR, a amatorsko zajmuję się fotograficzną<br />
dokumentacją wydarzeń w naszej Grupie i<br />
prowadzę archiwa GOPR i Klubu Wysokogórskiego.<br />
W marcu 1968 roku, kiedy zeszła lawina w Białym Jarze, byłem w wojsku i dostałem urlop na dwa dni, żeby wziąć<br />
udział w akcji poszukiwawczo-ratunkowej.<br />
Rozmiar katastrofy pamiętam do dzisiaj.<br />
foto: archiwum Wiktora Szczypki<br />
6<br />
7
Za kierownicą Jelcza 315 M<br />
Wspominam: - Kwiecień, rok 1979. Czterdzieści lat temu!<br />
To dawno, i dlatego trudno mi jest odtworzyć wszystkie wydarzenia.<br />
Ale postaram się.<br />
foto: archiwum Macieja Jerzego Pietrowicza<br />
foto: archiwum Wiktora Szczypki<br />
Na wyprawę przygotowywaną<br />
od 2 lat pojechało nas 15<br />
taterników z Jeleniej Góry i<br />
okolic. Annapurna South została<br />
zdobyta bardzo trudną nową<br />
drogą.<br />
To był nasz sukces.<br />
Niestety, na jej zboczach zostało<br />
3 naszych kolegów.<br />
Uczestnicy Wyprawy<br />
Członkowie Sudeckiego Klubu Wysokogórskiego:<br />
Zbigniew Czyżewski, Bogdan Dejnarowicz, Roman Hryciów, Józef Koniak, Jerzy<br />
Pietkiewicz, Jerzy Pietrowicz, Julian Ryznar, Wiktor Szczypka, Kazimierz Śmieszko,<br />
Marian Tworek, Ryszard Włoszczowski i Jerzy Woźnica.<br />
Członkowie Wrocławskiego Klubu Wysokogórskiego:<br />
Krzysztof Wielicki , Marian Piekutowski i Konstanty Bałuciński (lekarz wyprawy).<br />
foto: archiwum Wiktora Szczypki<br />
8<br />
9
Jechaliśmy przez Czechosłowację, Austrię, Jugosławię (gdzie było pierwsze<br />
tankowanie poprzedzone handlem, by zdobyć pieniądze na paliwo).<br />
Jelcz miał zamontowany dodatkowy zbiornik paliwa i na raz można było zatankować 500 litrów diesla. Sprzedawaliśmy<br />
cukier i fotoaparaty. Dalej przez Bułgarię wjechaliśmy do Turcji.<br />
Dla mnie było to powtórzenie trasy, którą zrobiłem za kierownicą Stara, w 1975 roku, ze studencką wyprawą do<br />
Indii i w Himalaje.<br />
foto: archiwum Bogdana Dejnarowicza<br />
Uczestnicy wyprawy w Kathmandu, w drodze powrotnej:<br />
w pierwszym rzędzie: Roman Hryciów, Kazimierz Śmieszko, Marian Tworek, Wiktor<br />
Szczypka, Jerzy Woźnica i pies Pietrowicza.<br />
w drugim rzędzie, od lewej stoją: Zbigniew Czyżewski, Ryszard Włoszczowski, Marian<br />
Piekutowski, Krzysztof Wielicki, Konstanty Bałuciński, Bogdan Dejnarowicz i Jerzy<br />
Pietrowicz, który na sznurku trzyma psa rasy Lhasa Apso. Wabił się Singe.<br />
fotos: archiwum Wiktora Szczypki - Ze studencką wyprawą w 1975 roku<br />
Europę pożegnaliśmy przy szlabanie tureckim, przy którym byliśmy<br />
świadkami azjatyckich obyczajów granicznych: - kilka samochodów<br />
przed nami, wjeżdżał do swojej ojczyzny, pracujący w RFN<br />
Turek. Strażnik i celnik sprawdzili jego Mercedesa, a potem<br />
celnik zabrał się do kontroli jego kieszeni. Wyciągnął z nich<br />
portfel, wybrał banknoty, a portfel wraz z dokumentami rzucił<br />
za szlaban. Turek podszedł do nich, schylił się by podnieść<br />
je z ziemi, i wtedy dostał od celnika solidnego kopniaka, w<br />
tylną część ciała, poniżej pleców. I szczęśliwy, że jest już<br />
w ojczyźnie, ruszył do przodu.<br />
Dla nas turecka straż była uprzejmiejsza.<br />
Żadnych rękoczynów, tylko wyciągnięte ręce po bakszysz.<br />
Ruszyliśmy w Azję.<br />
10<br />
11
W ministerstwie turystyki wyrobili nam wizy na Annapurnę.<br />
Ze zdjęciami!<br />
foto: archiwum Macieja Jerzego Pietrowicza<br />
Dojechaliśmy do Pokhary. Koniec drogi! Dalej trzeba iść pieszo. Jelcz został na<br />
parkingu, który załatwił nam polski dyplomata, pan Wawrzyniak.<br />
Zważyliśmy ładunek.<br />
Dojechaliśmy do granicy z Afganistanem. I tu spotkaliśmy oficera straży<br />
granicznej, który mówił dobrze po polsku, bo skończył szkołę rolniczą<br />
w Sobieszowie.<br />
Przy granicy Pakistanu i Indii latały nad nami kule z „kałachów”, bo<br />
oba te kraje prowadzą między sobą wieczną wojnę.<br />
Na szczęście, tej nocy nie było strat. Ale strachu najedliśmy się dosyć.<br />
Potem Indie, Nepal i wreszcie Kathmandu.<br />
foto: archiwum Bogdana Dejnarowicza<br />
12 13
foto: archiwum Macieja Jerzego Pietrowicza<br />
Himalajska wiosna często<br />
przysypuje nas śniegiem.<br />
Po śnieżycach musieliśmy odkopywać<br />
namioty i wydeptywać ścieżki między<br />
namiotami. Najszersza prowadziła do<br />
namiotu kuchni, gdzie jedliśmy posiłki.<br />
Zdarzało się, że przez bazę przechodzili<br />
nepalscy pasterze.<br />
Obóz stał w otoczeniu wysokich szczytów,<br />
wśród których dominował cel naszej<br />
wyprawy – Annapurna.<br />
foto: archiwum Macieja Jerzego Pietrowicza<br />
Poznaliśmy naszego oficera łącznikowego i zaczęliśmy pod jego nadzorem dobierać<br />
tragarzy. Było ich 60, w tym trzy kobiety.<br />
Wynagrodzenie tragarza – 1$ za dzień pracy (Obecnie – 20 $). Po rozdzieleniu ładunku, w dwóch grupach wyruszyliśmy<br />
do miejsca, gdzie na wysokości około 5.000 m.n.p.m, miała powstać nasza baza pod Annapurną.<br />
Czekali tam na nas koledzy, którzy przylecieli samolotem.<br />
W bazie pod Annapurną<br />
Najważniejsze: - Jestem w bazie jeleniogórskiej pod Annapurną.<br />
Pod polską flagą nepalskie kobiety, a przy kamiennym „stole” Wiktor<br />
foto: archiwum Wiktora Szczypki<br />
„Młodzi”w roku <strong>2019</strong>, czyli dzieci<br />
uczestników wyprawy z 1979 roku, na<br />
miejscu naszej bazy pod Annapurną.<br />
Pamiętam widok gór<br />
otaczających obóz.<br />
Kiedy patrzyłem na nie z<br />
bazy, dopatrywałem się w<br />
nich siedliska<br />
himalajskich bogów.<br />
Nazwa szczytu, który<br />
mieliśmy zdobyć, w<br />
miejscowym języku oznacza:<br />
„Bogini Urodzaju”.<br />
Tam, w bazie, czułem się<br />
malutkim, zagubionym<br />
wśród kolosów.<br />
Odczuwałem tę dziwną,<br />
podniosłą atmosferę.<br />
„Prysznic” w bazie<br />
foto: archiwum Bogdana Dejnarowicza foto: archiwum Macieja Jerzego Pietrowicza
Ostatnia rozmowa<br />
z Jerzym Pietkiewiczem<br />
Zanim dotarliśmy do bazy, 17 kwietnia, w czasie rekonesansu zginął Józef Koniak. Po naszym przyjściu Jurek<br />
Pietkiewicz poszedł do polskiej ambasady do Kathmandu. Trzy dni biegiem „tam” i trzy dni „z powrotem”. Też<br />
biegiem. Bo normalnym krokiem to siedem dni.<br />
W tym czasie pojawiło się tzw. „okno pogodowe” i postanowiono, że Wielicki, Piekutowski, Czyżewski i Śmieszko<br />
zaatakują szczyt. Ze szczytu mieli schodzić wschodnim zboczem, przez które prowadzi łagodniejsza droga. Kiedy<br />
wrócił Pietkiewicz, to postanowił z Ryznarem, Pietrowiczem i Woźnicą wyjść im na spotkanie.<br />
Wieczorem, w dniu poprzedzającym ich wymarsz, przez dżunglę, na drogę wschodnią, Pietkiewicz wywołał mnie<br />
z namiotu na rozmowę, na otwartym terenie. Powiedział: … chodź, pogadamy. Byliśmy ubrani „zimowo”. Za<br />
nami, jak na dłoni, widoczna była Annapurna. Staliśmy naprzeciw siebie. Byłem tak przejęty rozmową, że nie<br />
pamiętam czy było mi zimno, czy ciepło.<br />
Pietia powiedział - i mimo upływu lat te słowa pamiętam doskonale - ... „Wiktor, bardzo bym chciał, żebyś<br />
dowiózł ekipę samochodem do Polski. Całą i bez problemów”.<br />
Wiedziałem, że jutro idzie naprzeciw ekipie szturmującej szczyt, i te słowa zabrzmiały dla mnie jak pożegnanie.<br />
Zapytałem: - czy ty się żegnasz? Powiedział, że nie, że skąd…<br />
Powtórzył tylko trzymając mnie za ramię: - proszę cię, uważaj, nie ryzykuj, dowieź wszystkich do Polski.<br />
foto: archiwum Bogdana Dejnarowicza<br />
Pietkiewicz, Ryznar i Pietrowicz idą na spotkanie grupy szturmowej<br />
Kiedy rozmawiałem z Pietkiewiczem przed jego wyruszeniem<br />
z pomocą ekipie szturmowej czułem jednak,<br />
że żegnamy się na zawsze. Wiem to z perspektywy<br />
czterdziestu minionych lat.<br />
To mi podpowiedzieli ci nepalscy bogowie.<br />
Nie wiedzieliśmy jeszcze nic o chorobie „Małolata”<br />
(Czyżewskiego) i o tym, że schodzą drogą wejścia a<br />
nie tak, jak było zaplanowane, ścianą wschodnią.<br />
Ustalono, że Woźnica tylko doniesie żywność do namiotu,<br />
który postawią przy drodze na szczyt. Następnie<br />
wróci do bazy, by razem z nami poczekać na powrót<br />
wszystkich. Ta rozmowa mogła trwać 15-20 minut.<br />
Obiecałem mu solennie, że zrobię wszystko, by dowieźć<br />
wyprawę do Polski.<br />
To była moja ostatnia rozmowa z<br />
Pietkiewiczem.<br />
Zobaczyłem go jeszcze następnego dnia, kiedy wychodził<br />
z Ryznarem i Pietrowiczem z bazy.<br />
Samochód był w Pokharze, bo dalej nie dało się dojechać.<br />
Parking załatwił pan Wawrzyniak, polski dyplomata<br />
na placówce w Nepalu. W drodze powrotnej<br />
załadował nam na samochód pełno skrzyń. Powstało z<br />
nich w Warszawie „Muzeum Pacyfiku”.<br />
Ja wiozłem te skrzynie, nie wiedząc co w nich jest. Narażałem<br />
się, że w razie kontroli mogą mnie zatrzymać.<br />
Wiem, że on inne wyprawy też tak wykorzystywał.<br />
W przejściu na wschodnią stronę, szło się przez dżunglę.<br />
Uciążliwością tej drogi były pijawki, które właziły<br />
nawet do zasznurowanych butów i przysysały się do<br />
ciała. Potem trudno było je usunąć.<br />
Woźnica niósł żywność na pierwszą bazę, którą miał<br />
stworzyć na wschodniej stronie Annapurny. Miał zostawić<br />
bagaż i wrócić do obozu. Natomiast Ryznar, Pietrowicz<br />
i Pietkiewicz mieli założyć jeszcze jedną bazę<br />
i iść „na lekko” naprzeciw tym, którzy poszli zdobywać<br />
szczyt. Po spotkaniu z nimi, w zależności od ich kondycji,<br />
mieli albo się nimi zaopiekować, albo wejść na<br />
Annapurnę łatwiejszą drogą.<br />
W tym samym czasie, na Hiunchuli (6441 m), szczycie<br />
sąsiadującym z Annapurną Południową, wspinała się<br />
grupa Japończyków którzy ulegli wypadkowi. Jeden z<br />
nich był bardzo poszkodowany.<br />
Annapurna i klasztor. Obrazek Wiktora<br />
Inny z tej grupy przyszedł do Annapurna Base Camp<br />
i zwrócił się do Polaków o pomoc. W trakcie akcji ratunkowej<br />
dla Japończyków Pietrowicz doznał kontuzji<br />
skręcenia ścięgna u nogi.*<br />
Ryznar i Pietkiewicz poszli do góry. I zaginęli.<br />
W czasie akcji poszukiwawczej za nimi dowiedzieliśmy<br />
się, że inna grupa Japończyków widziała<br />
prawdopodobnie ich, bardzo wysoko, pod szczytem.<br />
Czyli że mogli wejść na Annapurnę i zginąć dopiero w<br />
czasie schodzenia.<br />
* W trakcie akcji ratunkowej dla Japończyków Pietrowicz<br />
doznał kontuzji skręcenia ścięgna u nogi. Jak wynika z faktów<br />
opisanych w jego dzienniku, wpłynęła ona diametralnie<br />
na jego późniejsze losy, zaważyła bowiem na jego życiu<br />
oraz powrocie z wyprawy.<br />
Historia ta, wraz z dziennikiem Jerzego Pietrowicza, została<br />
spisana i będzie wydana przez fundację „Pietrowicz Śladami<br />
Uczestników” w książce „Jeszcze Tu Powrócę”.<br />
Wydanie książki planowane jest na rok 2020.<br />
16 17
Kontrole graniczne i drogowe<br />
Akcje ratownicze<br />
Pierwsza kontrola graniczna była na kilka miesięcy<br />
przed wyjazdem ekspedycji. Przed świętami w 1978<br />
roku Pietkiewicz zakupił w Hucie Julia partię kryształów<br />
i jego samochodem Fiat 125p, koloru „kawa z mlekiem”,<br />
pojechaliśmy do Wiednia.<br />
Pietia nie tylko załatwił w szybkim tempie sprawę<br />
paszportów, ale i obgadał celnika, który nas „kontrolował”<br />
nie dostrzegając partii kryształów. Ten wyjazd<br />
miał nam dostarczyć dewiz na wykupienie pozwolenia<br />
na wejście na Annapurnę. Do Wiednia przyjechaliśmy<br />
wieczorem. Bez problemu odnaleźliśmy drogę na<br />
słynny Mexikoplatz i ustawiliśmy samochód do nocnej<br />
drzemki.<br />
Noc była zimna, bo to był przecież grudzień, na kilkanaście<br />
dni przed świętami Bożego Narodzenia. Zwabiony<br />
polską rejestracją podszedł do nas jakiś Polak<br />
mieszkający w Wiedniu, który na tym targowisku był<br />
częstym gościem. Wdał się z nami w rozmowę. Wypytał<br />
co i jak. Podpowiedział gdzie najlepiej sprzedać<br />
kryształy i poradził, żeby na noc podjechać autem bliżej<br />
do stojącego tam transformatora. My mu mówimy,<br />
że transformator głośno pracuje.<br />
A on na to: - no i ch..., że warczy, ale od niego idzie<br />
ciepło!”.<br />
Noc przespaliśmy dobrze, a na drugi dzień, kierując<br />
się radami Rodaka dobrze sprzedaliśmy kryształy. I<br />
tak zdobyliśmy dewizy (austriackie szylingi i niemieckie<br />
marki) na opłacenie zezwolenia na zdobywanie Annapurny,<br />
i na inne opłaty. Dzięki tak zdobytej walucie<br />
mogliśmy jechać zdobywać Annapurnę.<br />
Do Nepalu jechaliśmy przez Czechosłowacje, Austrię,<br />
Jugosławię, Bułgarię, Turcję. I dalej przez kraje azjatyckie.<br />
Wiozłem sprzęt, żywność i 9 osobową grupę, w<br />
której każdy miał swoje obowiązki. Jedni troszczyli się<br />
o dokumenty, inni pilnowali trasy przejazdu. A jeszcze<br />
inni zajmowali się żywieniem i noclegami. Była też<br />
grupa, która zajmowała się zdobywaniem pieniędzy na<br />
paliwo.<br />
Jelcz miał wmontowany drugi zbiornik, co pozwalało<br />
na zatankowanie 500 litrów diesla. Ale żeby zatankować<br />
trzeba było najpierw zdobyć pieniądze.<br />
Sprzedawaliśmy cukier, aparaty fotograficzne, kryształy,<br />
żywność i inne przedmioty wiezione w tym celu.<br />
Pierwsze tankowanie mieliśmy w Jugosławii. Pamiętam,<br />
że targi związane ze zdobyciem środków na zakup<br />
paliwa były bardzo trudne. Tankowanie paliwa też<br />
było trudne, bo trzeba było wybrać miejsce (kraj) gdzie<br />
jest ono najtańsze, a towar sprzedaje się najlepiej. Doskonały<br />
w tym był Jurek Pietrowicz. Miał dobre wyczucie<br />
gdzie należy tankować.<br />
Osobnym problemem były lokalne święta, trwające<br />
nawet 3 dni. W czasie ich trwania służby graniczne<br />
zwalniały tempo pracy, albo odprawy nie odbywały się<br />
wcale. Nie rozumieli, że nam się spieszy, że nie możemy<br />
czekać trzy dni. Wtedy sprawę załatwiał „bakszysz”<br />
wręczany komendantowi posterunku.<br />
W podarunki wchodziła często flaszka owocu zakazanego<br />
w muzułmańskich krajach, czyli alkohol. Ale<br />
problemy graniczne zaczęły się już w Jakuszycach.<br />
Okazało się, że nie mamy jakiegoś dokumentu. Trzeba<br />
było dzwonić do Jeleniej Góry skąd go przywieziono.<br />
Na granicach krajów azjatyckich było bardzo niebezpiecznie.<br />
Szczególnie dla kierowcy. Zatrzymywał nas<br />
żołnierz z odbezpieczonym kałachem, naładowanym<br />
ostrą amunicją. Lufa tej broni była wycelowana w kierowcę.<br />
Wystarczyło, że żołnierz kichnie, a cała seria<br />
poleci w szofera. Pamiętam, że na granicy afgańskiej<br />
zatrzymano nas w ten sposób na przejściu, a parę<br />
metrów za szlabanem można było kupić coca colę.<br />
Uprosiliśmy żołnierza, żeby pozwolił nam podjechać<br />
do miejsca gdzie można było kupić ten napój. Na to<br />
z budynku granicznego wyszedł oficer i parę razy „z<br />
piąchy” walnął żołnierza w głowę, a potem dołożył mu<br />
jeszcze kilka kopniaków. I odezwał się do nas… po<br />
polsku.<br />
Okazało się, że chodził do szkoły rolniczej w Sobieszowie.<br />
Wytłumaczył nam, że mentalność żołnierza<br />
jest taka, że słowna reprymenda do niego nie dociera.<br />
Fizycznie zaś ukarany, zrozumie że zrobił rzecz niedozwoloną.<br />
Na ogół żołnierze celowali w kierowcę - czyli<br />
we mnie. Dlatego później, na wszystkich<br />
kontrolach, po zatrzymaniu uciekałem z<br />
miejsca za kierownicą i stawałem z boku z podnies<br />
i o n y m i r ę k a m i . To b y ł a n a j b e z p i e c z n i e j s z a s y t u a c j a .<br />
Podobnie było w drodze powrotnej.<br />
A z coca-colą to było tak: - jechaliśmy przez kilka pustyń.<br />
Bywało, że w jedną stronę na 50 km nic, tylko<br />
piach. I w drugą też piach. A tu siedzi facio i sprzedaje<br />
coca-colę, ze skrzyni wyłożonej lodem.<br />
Oni mieli do sprzedaży cały asortyment licencjonowanych,<br />
amerykańskich napojów!<br />
na wyprawie Annapurna 1979<br />
Wydawało nam się, że jak w gronie 15<br />
osób jedzie 9 ratowników GOPR-u, w<br />
tym czterech, zawodowych: - Marian<br />
Tworek, Jerzy Woźnica, Jerzy Pietrowicz<br />
i Wiktor Szczypka - to nie może się na<br />
wyprawie nic złego się przydarzyć.<br />
Nawet je ś l i są to góry wysokie.<br />
Stało się jedna k in acz ej . .<br />
Były 4 akcje ratownicze, które nawet<br />
dzisiaj, po 40 latach, jest mi bardzo<br />
trudno obiektywnie opisać. Dlatego<br />
zainteresowanych odsyłam do<br />
opracowań dr Jerzego Kolankowskiego i<br />
protokołów PZA.<br />
Pierwszy wypadek, w którym zginął Józef Koniak,<br />
miał miejsce, kiedy nie wszyscy, którzy jechali<br />
Jelczem, dotarli na bazę.<br />
Zaczęło się od tego, że na rekonesans kierownik<br />
wytypował dwóch doskonałych wspinaczy z Wrocławia<br />
i Koniaka. Ich zadaniem było dokonanie rozpoznania<br />
drogi od najłatwiejszej, zachodniej strony.<br />
Ponieważ istniała możliwość, że „z biegu” wejdą<br />
n a s z c z y t , k i e r o w n i k n i e c h c i a ł a b y d o t e g o d o s z ł o .<br />
Doszli do wysokości 6.100 metrów (przełęcz). W czasie<br />
schodzenia nastąpił wypadek. Opis tego wypadku<br />
jest w materiałach napisanych przez dr Kolankowskiego.<br />
W czasie tego wypadku stracili sprzęt i żywność. Wielicki<br />
i Piekutowski bez jedzenia wracali do bazy. Po<br />
drodze spotkali miejscowego Nepalczyka, od którego<br />
za złoty zegarek chcieli kupić garść ryżu. Ale Nepalczyk<br />
miał wyliczony prowiant na kilka dni pobytu w górach<br />
i odmówił sprzedaży. Obydwaj, skrajnie wyczerpani,<br />
głodni i podłamani śmiercią towarzysza, którego<br />
zwłoki zostawili pod przełęczą, dowlekli się do bazy.<br />
Wielicki nabawił się wtedy odmrożenia stopy. Opis<br />
tego wypadku jest też w dzienniku Jurka Pietrowicza.<br />
Akcja druga – transportowanie nieprzytomnego<br />
Małolata, z wysokości ponad siedmiu tysięcy<br />
metrów do bazy. Czyżewski był za młody na<br />
Himalaje. Wprawdzie w Tatrach wyznaczał lub tylko<br />
powtarzał w rewelacyjnym stylu najtrudniejsze drogi,<br />
ale w akcji na Annapurnie, prawie pod wierzchołkiem,<br />
dostał choroby wysokościowej. Miał tylko 18 lat (nasz<br />
oficer łącznikowy miał 23 lata, ale był z „miejscowych”)<br />
i jego organizm nie zaaklimatyzował się dostatecznie.<br />
Prawie pod szczytem stracił przytomność.<br />
Wielicki i Śmieszko zostawili go nieprzytomnego w miarę<br />
bezpiecznym miejscu i we dwóch weszli na szczyt.<br />
Według ustalonego planu, w drodze powrotnej powinni<br />
iść do bazy wschodnim zboczem. Ze względu na nieprzytomnego<br />
kolegę schodzili drogą, którą wyszli.<br />
Przeprowadzili w warunkach himalajskich<br />
wspaniałą i skuteczną akcję ratunkową.<br />
Pierwsze parę wyciągów spuścili Małolata jak<br />
worek (np. ziemniaków), a potem przejęła go grupa<br />
ratunkowa, która wyszła z bazy. (Po tej stronie mieliśmy<br />
z nimi łączność radiową). W miarę jak Małolat był<br />
transportowany do dołu, odzyskiwał przytomność i<br />
sprawność.<br />
Uzupełniając informacje o Małolacie dodam, że mimo<br />
braku pisemnej zgody rodziców na uprawianie taternictwa,<br />
od 16 roku życia wspinał się razem z wrocławskimi<br />
taternikami.<br />
Jesienią 1975 roku, a więc kiedy nie miał jeszcze 18<br />
lat, na zebraniach wrocławskiego KW wyświetlano<br />
napis przypominający o zakazie wspinania się z Małolatem.<br />
Kierownik, wstawiając go do grupy szturmowej<br />
chciał ustanowić „rekord młodości” w himalajskiej<br />
wspinaczce.<br />
18 19
Kiedy Pietkiewicz wrócił z Kathmandu, gdzie składał<br />
zawiadomienie o śmierci Koniaka, dowiedział się, że<br />
wykorzystując „okno pogodowe” Wielicki, Śmieszko i<br />
Czyżewski poszli na szczyt, z którego mieli schodzić<br />
stroną wschodnią. Była łatwiejsza i w miarę bezpieczniejsza.<br />
Pietkiewicz, nie wiedząc nic o zmianie drogi schodzenia<br />
(nie miał łączności z grupą szturmową i bazą)<br />
razem z Woźnicą, Ryznarem i Pietrowiczem poszedł<br />
stroną wschodnią Annapurny by zabezpieczyć ich<br />
schodzenie. Postanowili, że w zależności od stanu<br />
fizycznego grupy szturmowej, albo sprowadzą ich na<br />
dół, albo - jeżeli nie będzie takiej potrzeby - to sami<br />
pokuszą się o wejście na szczyt.<br />
Pietkiewicz, Woźnica, Ryznar i Pietrowicz w czasie<br />
podchodzenia północno-wschodnim zboczem spotkali<br />
grupę Japończyków.<br />
Jeden z nich był mocno kontuzjowany i potrzebował<br />
transportu w trudnym terenie.<br />
Z notatnika J. Pietrowicza:<br />
To było 1 maja<br />
„Obok nas nerwowo biega kilku Japończyków. Wpatrują<br />
się na pobliski wierzchołek Hiunchuli. Jurek Pietkiewicz<br />
próbuje się z nim porozumieć. Po chwili przychodzi<br />
– słuchajcie Japończycy mają wypadek trójka<br />
spadła z grani na Chinczuk organizują pomoc. Postanawiamy<br />
im przyjść z pomocą.<br />
Jurek Woźnica zabiera linę, przypinamy raki, bierzemy<br />
czekany i z kilkoma Japończykami idziemy na miejsce<br />
wypadku.<br />
Chcemy się spieszyć zaczyna się ściemniać. Po godzinie<br />
dochodzimy do grupki ludzi ciągnących jak się<br />
okazało poszkodowanego.<br />
Jurek Woźnica robi z liny prowizoryczne nosze. Poszkodowany<br />
jest przytomny, ale mocno potłuczony nie<br />
może chodzić, będziemy go znosić.<br />
Znoszenie trwa mozolnie, teren jest niebezpieczny<br />
idziemy brzegiem stromego lodowca, musimy asekurować<br />
się na sztywno.<br />
Doganiamy zespół transportujący który już dochodzi<br />
do pierwszych namiotów. Stan poszkodowanego jest<br />
niezadowalający. Lekarz japoński podejmuje decyzję<br />
sprowadzenia helikoptera.”<br />
Podczas tej akcji Pietrowicz doznaje kontuzji - naciągnięcia<br />
ścięgna u nogi. Dzięki zastosowanej sztywnej<br />
asekuracji wypadek Pietrowicza kończy się „tylko”<br />
skręceniem stawu skokowego.<br />
Woźnica i Pietrowicz z liny robią prowizorkę, na której<br />
znoszą rannego. Japończycy nie potrafili tego zrobić<br />
i ciągnęli go po śniegu. Profesjonalne działania naszych<br />
ratowników spowodowały, że transport rannego<br />
przebiegał szybko i sprawnie. Dodam, że wezwanie<br />
helikoptera w 1979 roku wiązało się z wielkimi wydatkami<br />
finansowymi. Było to dla polskich wypraw wtedy<br />
sprawą nieosiągalną. A Japończycy mogli sobie na to<br />
pozwolić!<br />
Działo się to w tym samym czasie, kiedy ze szczytu,<br />
Wielicki i Śmieszko, drogą podejścia spuszczali w dół<br />
nieprzytomnego Czyżewskiego.<br />
Dalszy przebieg działań był taki, że Woźnica i Pietrowicz<br />
wrócili do bazy, a Pietkiewicz i Ryznar poszli w<br />
górę. I to był ostatni z nimi nasz kontakt. O dalszym<br />
ich losie może świadczyć informacja od grupy japońskiej,<br />
którzy mówili nam, że widzieli dwie osoby wysoko,<br />
pod szczytem. Trzeciego albo czwartego maja<br />
ze zbocza południowych Annapurny do kotła zeszła<br />
lawina. Ogromna! Przysypało nas śniegiem w obozie,<br />
a z powodu ogromnej ilości pyłu jaki niosła zrobiło się<br />
całkiem ciemno. Nie wiadomo, czy to ona zmiotła naszych<br />
kolegów, czy zginęli w inny sposób. Kiedy nie<br />
wracali w ustalonym terminie, zorganizowaliśmy akcję<br />
poszukiwawczą. Nie przyniosła ona efektu. Nie udało<br />
się nam wynająć śmigłowca. Po kilku dniach uznaliśmy<br />
ich za zaginionych. Postanowiliśmy wracać do kraju.<br />
Do tematu „akcje” można jeszcze dopisać sprawę<br />
zapalenia wyrostka robaczkowego, która wyłączyła z<br />
akcji Piekutowskiego, i odmrożenie stopy przez Wielickiego.<br />
Po powrocie do domu pilnie śledziłem wszystkie wiadomości<br />
z Himalajów, w nadziei że znajdę wiadomość<br />
o tym, jak i gdzie zginęli Pietkiewicz i Ryznar. Ponad<br />
10 lat temu znalazłem wiadomość która mnie zainteresowała:<br />
- francuski himalaista mówił, że jego kolega,<br />
widział w klasztorze (nie mówił w jakim) dwóch mnichów,<br />
starszego i młodszego, którzy mimo ogolonych<br />
głów wyglądali na Europejczyków.<br />
Z podanego przez Francuza opisu nie mogłem wykluczyć,<br />
że mogli to być Pietkiewicz i Ryznar. Niestety!<br />
Nie udało mi się ustalić, kto był autorem tych relacji i<br />
jaki to był klasztor. Szkoda!<br />
foto: archiwum Macieja Jerzego Pietrowicza<br />
Narkotyki – haszysz<br />
W bilansie sukcesów i klęsk Jeleniogórskiej wyprawy na Annapurnę, ważną sprawą jest temat narkotyków i nałogu<br />
któremu ulegli dwaj uczestnicy naszej wyprawy. Jest to bardzo smutne, bo ofiarami nałogu stali się: nasz<br />
najmłodszy kolega, który był wielkim objawieniem i nadzieją w polskim taternictwie, i najstarszy uczestnik wyprawy.<br />
A zaczęło się wszystko bardzo niewinnie: - kiedy do wyprawy dołączyli tragarze wywodzący się z miejscowej<br />
ludności, zauważyliśmy, że wszyscy oni palą. Początkowo myśleliśmy, że to papierosy, ale to był haszysz.<br />
Palili wszyscy tragarze. Nawet te dwie kobiety. Jedna z nich, po dniu pracy „dorabiała” sobie w namiocie z tragarzami<br />
na ślubną wyprawę.<br />
Próbowaliśmy i my wszyscy popalać haszysz, ale wypaliliśmy tylko kilka skrętów. Natomiast dwaj nasi koledzy<br />
zostali całkowicie wciągnięci w nałóg. Do kraju transportowali roślinki, czyli tak zwaną „trawkę”. W czasie drogi<br />
powrotnej do kraju, obydwaj popalali haszysz . Pewnego razu, podczas jazdy na tzw. „burubahajce”, przy<br />
temperaturze powietrza 45 stopni C, ten starszy mocno przesadził z paleniem. Pewnie wydawało mu się, że<br />
jest ptakiem. Stał na „burubahajce” i machał rękami. Próbował fruwać . Skończyło się tym, że spadł na ziemię.<br />
Siedziałem w kabinie, ledwo żywy ze zmęczenia i upału. Nagle zobaczyłem, że coś przeleciało obok szyby w<br />
drzwiach Jelcza i spadło. Wychyliłem się i zobaczyłem leżącego na ziemi kolegę. Okazało się, że w czasie upadku<br />
z „burubahajki” złamał 3 żebra. Do kraju wrócił z zabandażowaną klatką piersiową.<br />
„Burubahayka”<br />
lub „burubahajka”, to miejsce<br />
na dachu ciężarówki, nad kabiną<br />
kierowcy.<br />
Można tam siedzieć i spać.<br />
Nazwa pochodzi od afgańskiego<br />
życzenia dobrej podróży:<br />
„Buru ba Khair”.<br />
foto: archiwum Macieja Jerzego Pietrowicza<br />
20 21
Od miejscowego kierowcy dowiedziałem się, że po tej<br />
drodze należy jechać albo bardzo wolno, albo szybko.<br />
Ta informacja uchroniła mnie od kupowania nowych<br />
opon.<br />
Wymijanie na drogach z miękkim poboczem, gdzie jest<br />
miejsce tylko na jeden samochód, jest bardzo trudne.<br />
Pojazd „słabszy” musi ustąpić większemu i silniejszemu.<br />
foto: archiwum Macieja Jerzego Pietrowicza<br />
DROGA POWROTNA<br />
Po zwinięciu bazy wyprawy podjechaliśmy do Pokhary<br />
a potem do Kathmandu, gdzie polski dyplomata załadował<br />
na auto swoje skrzynie.<br />
Inne wyprawy też transportowały jego bagaże. Powstało<br />
z nich Muzeum Oceanu w Warszawie.<br />
Ruszyliśmy w drogę powrotną do kraju.<br />
W Indiach, mimo bardzo ostrożnego picia napojów<br />
„złapałem” amebę. Niszczyła mój przewód pokarmowy<br />
przez całą drogę do Polski. To było bardzo męczące,<br />
przy temperaturze powyżej 40 stopni C.<br />
W dodatku tam obowiązuje ruch lewostronny, a ja jestem<br />
przyzwyczajony do prawostronnego. Na miejsca<br />
noclegowe przyjeżdżałem fizycznie wykończony. Ratowałem<br />
się szklaneczką whisky z colą.<br />
Co za wspaniały smak! Pamiętam go do dzisiaj.<br />
Z powodu ameby, która wywołała uciążliwą biegunkę,<br />
schudłem 10 kilogramów. Wyleczyłem się z niej dopiero<br />
w Instytucie Chorób Tropikalnych w Gdańsku.<br />
Dodatkową trudnością w prowadzeniu Jelcza było rozmoknięte<br />
pobocze, po deszczach monsunowych.<br />
Prowadząc auto musiałem bardzo uważać, bo w tych<br />
azjatyckich krajach nie obowiązują żadne przepisy o<br />
ruchu drogowym.<br />
A może nawet ich nie ma.<br />
Cztery lata wcześniej, kiedy wracałem z wyprawą studencką,<br />
przejeżdżałem w Indiach przez piękną miejscowość<br />
- Simla.<br />
To jest takie „hinduskie Zakopane”.<br />
Ulice w tym mieście są bardzo wąskie. Jeżdżące po<br />
nich autobusy (bez szyb, bo jest gorąco) miały poobcierane<br />
boki. Było to spowodowane mijaniem się „na<br />
milimetry”.<br />
Bałem się, że będę uczestniczył w takich obtarciach i<br />
do Kraju powrócę zniszczonym autem. Za Simla trafiliśmy<br />
na odcinek drogi długi na około 40 kilometrów,<br />
zbudowany z bardzo ostrego łupka. Taka nawierzchnia,<br />
przy jeździe z nieodpowiednią szybkością, bardzo<br />
niszczy opony. Po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymaliśmy<br />
się, żeby ulżyć pęcherzom.<br />
Zobaczyłem, że opony naszego auta są mocno pocięte.<br />
Wyobraźcie sobie, że naprzeciw siebie jadą dwa auta.<br />
Jadą tak naprzeciw, aż ten, mniej wytrzymały kierowca,<br />
nerwowo zjeżdża na pobocze.<br />
Taki zjazd może spowodować, że koła ugrzęzną w poboczu<br />
i auto ściągnie do rowu.<br />
Raz przydarzyło mi się coś takiego, i tylko dzięki pomocy<br />
kierowcy „miejscowego” samochodu udało mi<br />
się wyjechać z rowu na drogę.<br />
Jelcz w tym zdarzeniu nie ucierpiał. Był sprawny do<br />
kontynuowania jazdy. Ale największy kłopot miałem w<br />
Iranie.<br />
Sąd za potrącenie pieszego,<br />
na szczęście „tylko” kobiety.<br />
Z Pakistanu wjechaliśmy do Afganistanu a potem do<br />
Iranu. Na trasie do Teheranu pod samochód wpadła mi<br />
kobieta. A działo się to w czasie, kiedy w Iranie zwyciężyła<br />
już rewolucja, która obaliła Pahlawiego.<br />
Krajem rządzili religijni fanatycy, którzy wprowadzili całkowitą<br />
prohibicję. Wyobrażacie sobie, co by się działo<br />
u nas, gdyby taką prohibicję nagle wprowadzono?<br />
A było to tak: - dojeżdżaliśmy już do Teheranu, kiedy<br />
na prostej drodze, z grupy kobiet idących poboczem<br />
szosy w tym samym kierunku w którym jechaliśmy, jedna<br />
z nich odłączyła się od grupy i weszła na środek<br />
jezdni. Prosto przed maskę Jelcza. Nie zdążyłem wyhamować.<br />
Kobieta upadła.<br />
Wyleciała jej sztuczna szczęka. Kobieta była mocno<br />
potłuczona. Załadowano ją na jakiś irański samochód<br />
i zabrano do szpitala, a nas otoczył tłum miejscowych<br />
ludzi. Na szczęście ktoś wezwał policję.<br />
Wprawdzie po rewolucji wymieniono już wielu policjantów<br />
na „rewolucyjnych”, ale z braku fachowców pozostawiono<br />
funkcjonariuszy drogówki z czasów Pahlawiego.<br />
foto: archiwum Macieja Jerzego Pietrowicza<br />
Byli to ludzie, którzy jako jedyni urzędnicy mówili po<br />
angielsku. Spisując wydarzenie zabierali nam paszporty.<br />
Sprawdzali stan techniczny auta.<br />
Szczególnie stan hamulców. Przy wykonywaniu tych<br />
czynności bardzo narzekali na prohibicję.<br />
I to nas uratowało!<br />
Daliśmy im w prezencie reklamówkę z alkoholami. To<br />
bardzo przyspieszyło sprawę.<br />
Oni jeszcze w tym samym dniu oddali dokumentację<br />
wypadku do sądu.<br />
Na drugi dzień odbyła się rozprawa. Sąd uznał, że ja,<br />
jako kierowca jestem niewinny, ale miałem wypadek z<br />
udziałem bardzo biednej kobiety, która leży w szpitalu<br />
i nie ma pieniędzy na leczenie.<br />
Dlatego mam dać jej mężowi 100 dolarów.<br />
Powiedziałem, że mam tylko 50, bo wracamy z wyprawy.<br />
I sąd się zgodził na tę kwotę. Na sali sądowej dałem<br />
jej mężowi 50 dolarów, a sąd oddał nam paszporty.<br />
Tak szybko, jak tylko się dało, pojechaliśmy na granicę.<br />
Za pośrednictwem polskiej ambasady dowiedzieliśmy<br />
się, że kobieta wyszła z tego wypadku bez szwanku i<br />
że była głucha.<br />
Policjanci powiedzieli mi, że miałem wielkie szczęście,<br />
że nie potrąciłem krowy lub mężczyzny.<br />
Kobieta u Muzułmanów jest mało ceniona. Za krowę<br />
lub mężczyznę na pewno dostałbym się do więzienia.<br />
22<br />
23
KONIEC<br />
WYPRAWY<br />
Jelcz wjeżdża do Indii - foto: Roman Hryciów<br />
Z Iranu, przez Irak i Turcję jechaliśmy przez tereny<br />
walczących Kurdów. Chociaż nie mieli do tego żadnego<br />
prawa, zatrzymywali nas i kontrolowali pod lufami<br />
„kałachów” naładowanych ostrą amunicją. Wcześniej,<br />
na granicy Pakistanu i Indii spaliśmy w namiotach pod<br />
drzewami, a w ich koronach kilka razy latały kule wystrzeliwane<br />
przez obydwie strony wiecznego konfliktu.<br />
Wreszcie, Europa!<br />
Przejazd przez Jugosławię i Austrię. I wreszcie Czechosłowacja.<br />
Pamiętam, jak po minięciu Pragi, na horyzoncie<br />
zobaczyliśmy odległe szczyty naszych Karkonoszy.<br />
Na przejściu granicznym w Jakuszycach celnicy ustawili<br />
nas za budynkiem urzędu granicznego i kazali nam<br />
czekać na „szwarcbrygadę” ze Zgorzelca. (”Szwarc” –<br />
bo kontrole robili w czarnych kombinezonach). Przestaliśmy<br />
do południa spokojnie, bo haszysz dawno<br />
koledzy wypalili, a sadzonki które do domu wieźli nie<br />
były wtedy jeszcze zakazane.<br />
Zanim wjechałem do Jeleniej Góry zostawiłem po drodze<br />
Dejnarowicza i Pietrowicza.<br />
Wreszcie wróciłem do domu, gdzie z radością powitały<br />
mnie żona i córka.<br />
Ale nie był to koniec mojej pracy dla ekspedycji. Musiałem<br />
odwieźć do Wrocławia lekarza i skrzynie „dyplomatyczne”<br />
polskiej placówki w Kathmandu. Musiałem<br />
też odwieźć auto do Jelcza i oddać wypełniony dziennik<br />
uwag z eksploatacji Jelcza.<br />
Za wyjątkiem drobnych awarii (jak uszczelki i płyny)<br />
Jelcz sprawował się bardzo dobrze.<br />
Wróciłem do domu i odkryłem jakim wspaniałym meblem<br />
jest krzesło! Po ciężkiej harówce za kierownicą<br />
Jelcza, po trudnych rozmowach z kolegami i rodzinami<br />
uczestników organizm domagał się wypoczynku.<br />
Musiałem pojechać do Gdańska, by w Instytucie Chorób<br />
Tropikalnych pozbyć się ameby. I wrócić do swojej<br />
właściwej wagi.<br />
A że wolność jest w górach, to pojechałem<br />
na tydzień do Chatki pod Śmielcem.<br />
I tam odżyłem.<br />
Dzisiaj, po 40 latach od wyprawy, z uwagą nadal szukam<br />
informacji o Himalajach.<br />
Szokują mnie zmiany, jakie zaszły w Nepalu i w sprzęcie<br />
jakim dzisiaj posługują się ekipy zdobywające<br />
ośmiotysięczniki.<br />
Jedna z najważniejszych spraw, to łączność.<br />
Przypomnę, że Pietkiewicz przez 3 dni biegł do Kathmandu<br />
by złożyć meldunek o wypadku Koniaka. I trzy<br />
dni z powrotem do bazy.<br />
Dzisiaj takie sprawy załatwia się bez opuszczania bazy<br />
przez łączność satelitarną.<br />
Kiedy w maju tego roku pod Annapurnę pojechała ekipa<br />
„dzieci himalaistów 1979”, przez cały czas miałem<br />
z nimi łączność.<br />
Dzięki nim byłem znowu w naszej bazie.<br />
Oglądałem „naszą górę” tak jak 40 lat temu.<br />
I miejsce gdzie była nasza baza. Hej! Łza się kręci w<br />
oku!<br />
Z przekazanych przez „młodych” zdjęć i filmów widzę,<br />
jaki wielki postęp dokonał się w tym malutkim górskim<br />
kraju.<br />
Pamiętam, jak raz w czasie naszej wyprawy postanowiliśmy<br />
nocować w hotelu.<br />
Pomieszczenie, które dostaliśmy jako „hotelowy pokój”,<br />
było dużym kurnikiem zamieszkałym przez kury.<br />
A dzisiaj, jak to widziałem na filmie, jest tam sieć hoteli<br />
pobudowanych z kamienia i materiałów budowlanych,<br />
które na tę wysokość dowieziono pewno śmigłowcami.<br />
Albo wniesiono na plecach tragarzy. Zmieniły się też<br />
ceny: - myśmy płacili tragarzom 1$ za dzień pracy.<br />
Dzisiaj trzeba zapłacić 20$.<br />
Czterdzieści lat temu nie było w<br />
Nepalu śmigłowców, które mogłyby<br />
latać na wysokościach ponad<br />
4000 metrów. Dzisiaj dolatują<br />
znacznie wyżej.<br />
Te maszyny przylatują na okres<br />
wspinaczkowy z różnych krajów<br />
europejskich i są na bazach, do<br />
dyspozycji za odpowiednią kwotę,<br />
dla himalaistów i trekkingowców.<br />
Zmienili się też Nepalczycy. W<br />
czasie naszej wyprawy żyli oni tak,<br />
jak czterysta lat temu.<br />
Nie interesowały ich takie rzeczy<br />
jak zegarki.<br />
Nie „umieli” kraść.<br />
Dzisiaj, jak widziałem to na filmach „młodych”, Kathmandu<br />
nie różni się od innych azjatyckich miast. Skutery,<br />
samochody. A króluje „tojota”.<br />
Zmieniły się też górskie szlaki, na których pobudowano<br />
wspaniałe wiszące mosty – kładki.<br />
My musieliśmy przechodzić z jednego zbocza na drugi<br />
schodząc nieraz 200 metrów w dół i tyleż podchodząc.<br />
foto: archiwum Jakuba Koniaka<br />
foto: archiwum Macieja Jerzego Pietrowicza<br />
W dodatku te szlaki, które kiedyś były wąskie (na jedną<br />
osobę) teraz są szerokie jak ulice. I dzięki mostom<br />
idzie się „po równym”.<br />
Zszokowało mnie opublikowane kilka dni temu w internecie<br />
zdjęcie „kolejki” na Everest. Trzysta osób jednego<br />
dnia! Tłok większy niż na Śnieżce!<br />
Za ponad 130 tysięcy dolarów każdy może być na najwyższej<br />
górze Świata.<br />
I w zejściu umrzeć.<br />
Tak wygląda cywilizacja Himalajów. Smutne!<br />
24<br />
25
PROJEKT JELCZ<br />
Historia Wiktora Szczypki, kierowcy Jelcza z wyprawy Annapurna South 1979, bez wątpienia przyczyniła się<br />
do projektu rekonstrukcji historycznej ciężarówki wyprawowej. Ta historia była jednym z katalizatorów do działania,<br />
w wyniku którego podjęto decyzję o zakupie Jelcza – Jeżdżącego Pomnika Złotej Dekady Polskiego<br />
Himalaizmu.<br />
„Jeszcze Tu Powrócę”<br />
W związku z powyższym Fundacja Pietrowicz Śladami Uczestników<br />
poszukuje także partnerów biznesowych do projektu, którego celem<br />
jest rekonstrukcja i adaptacja Jelcza w celu jeszcze jednego wyjazdu<br />
tą historyczną ciężarówką w Himalaje.<br />
Planowany na 2020 r. wyjazd, upamiętni tym samym okrągłą, 40-tą<br />
rocznicę zdobycia Everestu. Obchody tego Jubileuszu planowane są<br />
także w Polsce, a Jelcz będzie ich symbolicznym urozmaiceniem.<br />
Kierując się celami statutowymi Fundacji, zaplanowane zostało także<br />
zawiezienie w Himalaje tą ciężarówką darów dla lokalnej społeczności,<br />
równo 5 lat po trzęsieniu ziemi w Nepalu.<br />
Dla przedstawiciela<br />
partnerów<br />
strategicznych<br />
umożliwione zostanie<br />
czynne uczestnictwo w<br />
wyjeździe<br />
Więcej na temat wyprawy na Annapurna South oraz samych relacji z<br />
uczestnikami będzie można przeczytać w książce „Jeszcze Tu Powrócę”.<br />
Reportaże uczestników tej wyprawy będą niezastąpionym uzupełnieniem<br />
książki, które wzbogaci jej charakter oraz przybliży jej Czytelnikom tę ważną<br />
dla dolnośląskiego regionu wyprawę sprzed lat.<br />
Wydanie książki planowane jest na maj 2020 r.<br />
Zainteresowanych tą tematyką oraz chcącym wpłynąć na jakość wydania<br />
książki zachęcamy do bezpośredniego kontaktu z autorem pod adresem:<br />
pietrowicz@sladamiuczestnikow.pl<br />
Podmioty zainteresowane współpracą zapraszamy do kontaktu pod<br />
adresem:<br />
pietrowicz@sladamiuczestnikow.pl<br />
Prezentacja i inauguracja ciężarówki Jelcz będzie miała miejsce na XXIV Festiwalu Górskim <strong>2019</strong> w Lądku<br />
Zdroju, na który już teraz w imieniu kwartalnika <strong>Ratownictwo</strong> <strong>Górskie</strong> oraz zarządu Fundacji Pietrowicz<br />
Śladami Uczestników serdecznie zapraszamy.<br />
grafika: Jarosław Janas<br />
lub na naszym funpage:<br />
www.facebook.com/sladamiuczestnikow<br />
26 27