Katarzyna Mak, "Garść miłości. Okruchy szczęścia"
Helena, trzydziestolatka po rozwodzie, po rozstaniu z mężem nie potrafi na nowo ułożyć sobie życia. Zraniona, wykpiona przez los, bezskutecznie stara się zapomnieć o przeszłości. To jednak okazuje się niezwykle trudnym zadaniem, bowiem wszystkie znaki na niebie i ziemi, w tym nawet jej własna matka, pokazują kobiecie, że nie poradzi sobie w pojedynkę. Kiedy już zaczyna wierzyć, że nic dobrego jej nie spotka, spontanicznie decyduje się na samotny wyjazd na polskie wybrzeże. Tak trafia do Międzyzdrojów – miasta, które urzeka ją swoim niepowtarzalnym klimatem. Odnajduje tam urokliwy, choć nadszarpnięty zębem czasu hotel Bałtyk i mężczyznę, którego z wielu względów powinna się wystrzegać… Filip to bawidamek, facet niezwykle wpływowy, majętny i… zupełnie pozbawiony zasad. Jednak to właśnie on wielokrotnie ratuje nieporadną Helenę z tarapatów, co sprawia, że ona, kobieta o nieposzlakowanej reputacji, ląduje w ramionach największego podrywacza w mieście. Między parą, która wręcz się nie znosiła, wybucha płomienny romans. Poukładana dotąd mężatka za sprawą wyrafinowanego kochanka wkroczy w świat, który pozostawał jedynie w sferze jej fantazji. Natomiast Filip zapragnie zatrzymać na dłużej jedną kobietę, w dodatku dojrzałą i nawet nie w jego typie, co go totalnie zaskakuje. Czy pożądanie i pasja wystarczą, by połączyć tych dwoje? Kiedy pewnego dnia w ręce Heleny trafia wiekowy pamiętnik, kobieta z wypiekami na twarzy śledzi historię zapisaną na jego pożółkłych kartach. Wkrótce jednak love story, które przed laty rozegrało się w hotelu Bałtyk, łamie jej serce. Odkrywa bowiem tajemnicę, która nie powinna ujrzeć światła dziennego, i uświadamia sobie, że nigdy nie powinna rozpalać namiętności, która połączyła ją z Filipem…
Helena, trzydziestolatka po rozwodzie, po rozstaniu z mężem nie potrafi na nowo ułożyć sobie życia. Zraniona, wykpiona przez los, bezskutecznie stara się zapomnieć o przeszłości. To jednak okazuje się niezwykle trudnym zadaniem, bowiem wszystkie znaki na niebie i ziemi, w tym nawet jej własna matka, pokazują kobiecie, że nie poradzi sobie w pojedynkę. Kiedy już zaczyna wierzyć, że nic dobrego jej nie spotka, spontanicznie decyduje się na samotny wyjazd na polskie wybrzeże. Tak trafia do Międzyzdrojów – miasta, które urzeka ją swoim niepowtarzalnym klimatem. Odnajduje tam urokliwy, choć nadszarpnięty zębem czasu hotel Bałtyk i mężczyznę, którego z wielu względów powinna się wystrzegać…
Filip to bawidamek, facet niezwykle wpływowy, majętny i… zupełnie pozbawiony zasad. Jednak to właśnie on wielokrotnie ratuje nieporadną Helenę z tarapatów, co sprawia, że ona, kobieta o nieposzlakowanej reputacji, ląduje w ramionach największego podrywacza w mieście. Między parą, która wręcz się nie znosiła, wybucha płomienny romans. Poukładana dotąd mężatka za sprawą wyrafinowanego kochanka wkroczy w świat, który pozostawał jedynie w sferze jej fantazji. Natomiast Filip zapragnie zatrzymać na dłużej jedną kobietę, w dodatku dojrzałą i nawet nie w jego typie, co go totalnie zaskakuje. Czy pożądanie i pasja wystarczą, by połączyć tych dwoje?
Kiedy pewnego dnia w ręce Heleny trafia wiekowy pamiętnik, kobieta z wypiekami na twarzy śledzi historię zapisaną na jego pożółkłych kartach. Wkrótce jednak love story, które przed laty rozegrało się w hotelu Bałtyk, łamie jej serce. Odkrywa bowiem tajemnicę, która nie powinna ujrzeć światła dziennego, i uświadamia sobie, że nigdy nie powinna rozpalać namiętności, która połączyła ją z Filipem…
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
k a t a r z y n a m a k
okruchy szczęścia
V I D E O G R A F
k a t a r z y n a m a k
okruchy szczęścia
V I D E O G R A F
Redakcja
Anna Seweryn
Projekt okładki
Pracownia WV
Fotografia na okładce
© Inara Prusakova | shutterstock.com
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Damian Walasek
Korekta
Urszula Bańcerek
Wydanie I, Chorzów 2020
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. 600 472 609
office@videograf.pl
www.videograf.pl
Dystrybucja: LIBER SA
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
dystrybucja@liber.pl
www.liber.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2020
tekst © Katarzyna Mak
ISBN 978-83-7835-790-2
Printed in EU
zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa
www.videograf.pl
…i że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Kochanie, tę książkę dedykuję wyłącznie Tobie.
Nie dlatego, że jesteś jej pośrednim sprawcą,
ale dlatego, że kocham Cię nad życie.
Marzę o tym, by spędzić z Tobą kolejne ćwierćwiecze,
a jeśli los będzie dla nas łaskawy, to kolejne i kolejne…
Wszystkiego najlepszego, Misiu ♥.
Przedmowa
Nigdy tego nie robię, ale ta książka pod wieloma
względami jest dla mnie szczególnie ważna. Pierwszym
z nich jest okrągła rocznica ślubu, którą wraz
z moim ukochanym mężem obchodzimy 7 października.
Data ta to również dzień premiery tejże książki.
Ale nie jest to ostatni powód, dla którego postanowiłam
do Was napisać…
Dwa lata temu na rocznicę wybraliśmy się z mężem
do Międzyzdrojów. Początkowo miałam pewne obawy
co do wyboru miejsca na ten szczególny dla nas dzień.
Dla mnie morze to lato i lejący się z nieba żar, plażing,
ale mój mąż nie jest ciepłolubny. To jedna z wielu
dzielących nas różnic, które wbrew pozorom scalają
nasze małżeństwo. Pomyślałam: co mi tam, jedziemy!
Tak trafiliśmy do Międzyzdrojów — miasta, które jako
jedno z nielicznych najbliżej położonych wciąż tętniło
życiem, mimo pory roku. Los chciał, że zaparkowaliśmy
nieopodal starego hotelu Bałtyk… Nie pamiętałam
tego obiektu, choć przed laty byłam w Międzyzdrojach
niejednokrotnie. Niemniej jedno spojrzenie,
jedno westchnienie… i przepadłam. W mojej głowie
— 7 —
natychmiast pojawił się zarys fabuły i jej bohaterów.
Po tygodniu ponownie zjawiliśmy się Międzyzdrojach,
a już po kilku dniach historia zaczęła żyć na stronicach
książki…
Prolog
Filip
Międzyzdroje, 1996
Patrzyłem w morze. Spienione kilkumetrowe fale
rozbijały się z hukiem o filary molo, wiatr targał bezlitośnie
moje włosy, ale ja nie drgnąłem ani o milimetr.
Wciąż jej wypatrywałem. Wierzyłem, że wróci. Przecież
skoro mnie kocha, to wróci, prawda?
A jednak wciąż jej nie było…
Helena
Gorzów Wielkopolski, 2001
— Ale mamuś…
— Żadne ale!
Matka, która na ogół bywała nadopiekuńcza, poprawiła
moją szpitalną kołdrę. Właściwie to nie była żadna
kołdra, a sztywny, wykrochmalony kawałek zielone-
— 9 —
go materiału, którym okryte było moje ciało. I pewnie
nie było na nim żadnego, najmniejszego choćby zagięcia,
ale cóż, taka już była mama… Następnie pogłaskała
mnie po policzku, unikając jednak mojego spojrzenia,
a po chwili nerwowo wygładziła swoją na ogół idealnie
gładką fryzurę — ciasny kok, zaczesany na karku. Zawsze
tak robiła, ilekroć coś ją trapiło.
— Teraz musisz odpoczywać. Straciłaś dużo… sił —
dodała po krótkiej chwili zawahania, wyraźnie unikając
słowa „krew”.
Pomimo utrzymującego się lekkiego otępienia, które
musiało być spowodowane narkozą, moje myślenie wydawało
się już wracać do normy i być stosunkowo logiczne.
Co prawda wciąż wyraźnie odczuwałam skutki
leków przeciwbólowych i innych świństw, którymi mnie
nafaszerowano, ale byłam już całkiem świadoma tego, co
się ze mną działo. Doskonale pamiętałam słowa lekarza
z SOR-u, kiedy na wpół przytomną przewożono mnie na
blok operacyjny: „Pilnie potrzebna jest krew! Grupa…”.
I te pełne strachu, ukradkowe spojrzenia rodziców…
Zresztą nadal je wymieniali.
— Dobrze, mamuś — odpowiedziałam wreszcie
zmęczonym i nieludzko schrypniętym głosem, który
zdawał się nie należeć do mnie.
Dziś nie zamierzałam suszyć matce głowy ani żądać
jakichkolwiek wyjaśnień. Dzisiaj bowiem moje powieki
dosłownie kleiły się jak u zmęczonej całodniową zabawą
dziewczynki, choć okres pieluch miałam już dawno
za sobą.
— Ale zostaniesz tu ze mną jeszcze przez chwilę?
Dopóki nie zasnę? — Ziewnęłam przeciągle.
— Oczywiście, córuś — odpowiedziała i posłała mi
pełen matczynej miłości uśmiech.
— 10 —
Rozdział 1
Filip
Międzyzdroje, 1996
Pierwsza dziewczyna zaliczona! Byłem z siebie dumny
jak nigdy dotąd. Co prawda miałem z tym niemały
problem, ale nauczyłem się improwizować. Naoglądałem
się pornosów i ogólnie wiedziałem co i jak. Ale —
jak się okazało — w rzeczywistości to nie to samo. Całe
szczęście, że laska nie była dziewicą, bo prawdopodobnie
poległbym na starcie i wyszedłbym na największego
idiotę. Byłem przecież tak napalony, że ledwie włożyłem,
a już… poooleciało. Z niedoświadczoną laską
byłoby mi znacznie trudniej. Ale — jak to mawiają —
trening czyni mistrza.
Zaliczę jeszcze kilka lafirynd, to i sięgnę po wyższy
kaliber. Kręcą mnie te wypindrzone małolaty. Te ich
niewinne spojrzenia i rumieńce… Nauczę się nad sobą
panować, trochę podszkolę technikę, a potem stanę się
największym łamaczem kobiecych serc. O niczym nie
marzę bardziej.
— 11 —
Helena
Gorzów Wielkopolski, 2001
Nazajutrz przeniesiono mnie z oddziału intensywnej
terapii na oddział chirurgii ogólnej. Czułam się już
znacznie lepiej. Ból w podbrzuszu niemal już minął.
Jeszcze odrobinę bolała mnie głowa, ale pielęgniarki mówiły,
że to normalne po narkozie. Rana po cięciu operacyjnym
szczypała, ale można było wytrzymać. Poza
tym lekarze zapewniali, że i ta dolegliwość wkrótce zupełnie
ustąpi. Napomknęli nawet, że jeśli nie będzie
żadnych komplikacji, to jeszcze dziś wieczorem postawią
mnie na nogi.
„Ufff, to dobrze” — pomyślałam. Marzyłam o tym od
chwili, gdy dostrzegłam ten paskudny woreczek uczepiony
do łóżka, do połowy zapełniony moczem. Fuj, to
obrzydliwe! Już nie mogłam się doczekać, kiedy będę
mogła samodzielnie skorzystać z toalety.
— Córeńko!
Do sali numer pięć, w której leżałam ze starszą panią
z nogą w gipsie, umieszczoną na wyciągu, zajrzał
mój tata. Kobieta z łóżka obok nie potrafiła zamaskować
na swojej twarzy zaskoczenia, które pewnie wynikało
z faktu, że mój staruszek do najmłodszych już nie
należał. Nie wiem, co w tym takiego dziwnego? To już
tylko młodzi ludzie mogą mieć dzieci? Ale faktem było,
że tata był sporo starszy od mamy i pomiędzy nimi widać
było dość istotną różnicę wieku. Może gdyby nie te
mocno przerzedzone, w dodatku siwe czy niemal śnieżnobiałe
włosy ojca, to nie wyglądałby na starca i nikt
nie brałby go za mojego dziadka? Moja nietaktowna
sąsiadka w zasadzie była niewiele młodsza od moje-
— 12 —
go ojca, a dziś przyszła do niej w odwiedziny wnuczka,
która miała mniej więcej tyle lat co ja. Pewnie dlatego
była tak zdziwiona. Cóż, życie.
— Tatku! — odpowiedziałam, posyłając mu promienny,
choć wciąż lekko markotny uśmiech.
Nadal odczuwałam skutki operacji, choćby przy najmniejszym
ruchu, jak w tej chwili, gdy uniosłam się na
łokciach.
Ojciec delikatnie mnie przytulił, a w jego oczach zaiskrzyły
łzy. Widziałam je dokładnie, choć tak bardzo
starał się je przede mną ukryć. Trudno mu się dziwić.
Jeszcze wczoraj bał się, że mnie straci. Nie musiał nawet
nic mówić, miał to wypisane na twarzy. Ten mój
nagły atak wyrostka robaczkowego omal nie przyprawił
go o atak serca. Wczoraj na SOR-ze widziałam,
jak ukradkiem łykał tabletki na nadciśnienie. Dzisiaj
było zdecydowanie lepiej. „Zarówno z jego sercem,
jak i z jego ukochaną córeczką” — pomyślałam, wtulając
się w niego.
— Aleś nam napędziła stracha, dziecinko — westchnął,
odsuwając się ode mnie odrobinę i spoglądając
w moją twarz.
— Przepraszam. Ale już nic mi nie grozi, tatusiu —
odpowiedziałam, próbując wymusić uśmiech. — A gdzie
jest mama? Nie przyszła z tobą? — zdziwiłam się i naraz
zaczęłam wypatrywać jej filigranowej sylwetki.
— Musiała coś załatwić. Wpadnie później.
— Poszła do kościoła? — zapytałam.
Zaraz zerknęłam na wiekowy zegarek, okazale prezentujący
się na ojcowskim nadgarstku. W naszej rodzinie
był przekazywany z pokolenia na pokolenie mężczyznom.
„Szkoda” — pomyślałam. Bardzo go lubiłam, a że
byłam jedynym dzieckiem swoich rodziców, w dodatku
— 13 —
płci żeńskiej, to pewnie dostanie go w spadku któryś
z dalekich kuzynów. Dochodziła dwudziesta szesnaście.
— O tej godzinie na mszę będzie musiała jechać do
katedry. A przecież oboje dobrze wiemy, jak mama nie
lubi tłuc się tramwajem. Poza tym już zmierzcha — dodałam
z wyrzutem.
Odkąd sięgam pamięcią, mama zawsze bała się wychodzić
z domu po zmroku. Uważała, że nasza dzielnica
nie jest bezpieczna, zwłaszcza nocą.
— Chyba nie powinieneś jej pozwalać jechać tam samej.
Wiem, że wczoraj przysporzyłam wam wielu zmartwień
i że mama chce podziękować Bogu za mój powrót
do zdrowia, ale…
Długo mogłabym tak rozprawiać na temat przewidywalnego
zachowania własnej matki, ale tata mnie ubiegł.
— Mylisz się, córuś. Twoja matka nie pojechała do
kościoła.
— Nie?
Nie kryłam zdziwienia. Byłam niemalże pewna, że
mama właśnie zalewa się łzami przed ołtarzem, wznosząc
modły dziękczynne za ocalenie jej jedynego dziecka.
Boże, jak bardzo ją za to kochałam…
— Nie — powtórzył ojciec, a na jego twarzy malowała
się powaga. — Pojechała do Bogdańca.
— Do Bogdańca? Dlaczego?
Zupełnie nie pojmowałam, po co mama miałaby jechać
po nocy do Bogdańca? Czyżby w obliczu zagrożenia,
w jakim wczoraj się znalazłam, pojechała na groby
bliskich, by wypłakać swoje żale? Zawsze tak robiła,
ilekroć z czymś sobie nie radziła. Znikała wówczas na
wiele godzin, ale na ogół po powrocie wracał jej dobry
nastrój i znajdowała jakieś wyjście awaryjne.
— Mama pojechała na cmentarz?
— 14 —
Ojciec przez chwilę nie odpowiadał. Patrzył tylko
zgaszonym wzrokiem, jaki — wiedziałam z doświadczenia
— nie wróżył niczego dobrego. Poza tym teraz jego
twarz wyglądała starzej niż zazwyczaj. Tadeusz Zarabski,
mój ukochany tatuś, nie był już, co prawda, młodzieniaszkiem,
ale jak na swoje sześćdziesiąt siedem lat
na ogół prezencję miał całkiem dobrą. No, może pominąwszy
te jego włosy czy kilka głębokich zmarszczek na
czole… Tylko że w momentach takich jak ten przybywało
mu kilka ładnych lat, w których nie było mu do twarzy.
Cóż, starość nie radość — sam nieraz tak mawiał.
— Nie — zaprzeczył. — Choć niewykluczone, że
i tam zajrzy.
Ojciec był dziś bardzo tajemniczy. Poza tym wyglądał
na poruszonego, a nawet mocno strapionego. Coraz
bardziej mnie to niepokoiło.
— Możesz jaśniej, tato?
Prawdopodobnie zbyt gwałtownie poprawiłam się na
łóżku, bo naraz poczułam lekki ból w okolicy świeżej
pooperacyjnej rany. Skrzywiłam się nieznacznie. Właściwie
to próbowałam udawać, że nic się nie stało, nie
chcąc niepotrzebnie denerwować ojca, choć sama lekko
zaczynałam właśnie panikować.
Ojciec, zapewne przeczuwając lawinę pytań, które
dosłownie cisnęły mi się na usta, wyprostował przygarbione
plecy, jakby co najmniej szykował się do dłuższej
słownej przeprawy. Zawsze tak robił, gdy czekała go
jakaś poważniejsza, często niecierpiąca zwłoki, a nierzadko
też nieprzyjemna rozmowa, na przykład z żoną,
kiedy niejednokrotnie pod wieloma względami miewali
inne zdania.
Moi rodzice kochali się nieprzytomnie, ale bardzo
różnili od siebie. Nigdy nie byłam świadkiem jakiejś po-
— 15 —
ważniejszej kłótni między nimi, ale często się sprzeczali,
głównie w kwestiach dotyczących mojego wychowania
bądź wykształcenia. Trudno się im dziwić. Byłam
ich jedynym dzieckiem, oczkiem w głowie. Dziś jednak
coś mi mówiło, że za postawą ojca kryło się coś więcej.
A to coś bardzo mnie niepokoiło.
— Lutka pojechała do notariusza — powiedział wtedy
na jednym wydechu, jakby co najmniej naraz chciał
wyrzucić z siebie cały ten niepojęty strach, który krył się
w jego oczach i który słychać było w jego drżącym głosie.
— Dokąd?
Przez moment pomyślałam, że się przesłyszałam.
Jednakże powaga malująca się w spojrzeniu taty uświadomiła
mi, że słuch wcale nie płatał mi figla.
— Twoja matka pojechała do notariusza — powtórzył
i znów zamyślił się na moment. Wyglądał przy
tym, jakby na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością.
— Lutka planowała — westchnął — a właściwie oboje
mieliśmy taki zamiar, że dowiesz się o tym dopiero po
naszej… — Zamilkł, choć już wtedy wiedziałam, że po
prostu chciał mi oszczędzić przykrości i dlatego postanowił
pominąć słowo „śmierć”. — Miałaś dowiedzieć
się o tym później, córeczko.
— Zupełnie nie rozumiem, co chcesz mi powiedzieć,
tatku, ale przyznam, że zaczynam się trochę niepokoić.
— Możecie być trochę ciszej? — zapytała nagle starsza
pani leżąca na łóżku obok. — Normalnie zwariować
można. Mnie, starą babę, położą na jednej sali z małolatą.
Wystarczy mi już własnych wnuków, które stale
czegoś ode mnie chcą. No co się tak patrzysz, paniusiu?
— zapytała, kiedy spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
— A myślisz, że moja wnuczka ze zwyczajną
wizytą do mnie dziś wpadła? Wam, młodym, tylko
— 16 —
o jedno chodzi, o pieniądze — dodała jeszcze cierpko,
po czym mrucząc coś pod nosem, odwróciła się do
nas plecami.
— Przepraszamy — powiedziałam i popatrzyłam
piorunującym wzrokiem na ojca, który zdawał się już
otwierać usta, pewnie, by rzucić jakąś kąśliwą uwagę.
— Już będziemy cicho — dodałam pospiesznie.
Dotknęłam dłoni ojca, nerwowo zaciskającej się
w pięść. On naprawdę dziś nie był sobą…
I nagle, nie wiedzieć czemu, postanowiłam nie kontynuować
tej niemiłej rozmowy z tatą. Zwyczajnie stchórzyłam.
Rozdział 2
Filip
Międzyzdroje, 2016
— Wypieprzaj! — warknąłem, podnosząc jej ubrania
z podłogi i wyrzucając je razem z nią za drzwi.
— Ale Filip…
— Powiedziałem won!
Wyglądała, jakby miała się rozpłakać, ale nie dałem
się nabrać. Znałem takie jak ona, cwaniary, które leciały
na moją kasę. Z reguły nie szczędziłem im pieniędzy.
W końcu niemal wszystkie zasługiwały na zapłatę,
dwojąc się i trojąc, aby mi dogodzić, a gust miałem
dość wysublimowany. Ale w dzieciaka nie dam się wrobić.
Reguły były jasne — żadnych bachorów.
— 17 —
— Ale…
— Masz! — warknąłem, wyjmując z portfela okrągłą
sumkę. Podejrzewałem, że z tym dzieciakiem to ściema,
ale wolałem dmuchać na zimne. — Tyle powinno ci wystarczyć,
a teraz zniknij raz na zawsze z mojego życia.
Wzięła kasę i nawet nie mrugnąwszy okiem, szybko
się oddaliła. A więc miałem rację, kolejna karierowiczka.
„Jak tak dalej pójdzie, to stracisz fortunę — pomyślałem
wkurwiony. — Trzeba było pomyśleć o tym, zanim
poszedłem z nią do łóżka”.
Helena
Szczecin, 2018
Przez chwilę wodziłam zdezorientowanym wzrokiem
po sali, a właściwie jej zielonkawych ścianach,
które swoim dość oryginalnym kolorem przypominały
mi, gdzie się znajduję. Chyba powoli docierał do mnie
przykry fakt, co miało miejsce raptem wczoraj.
Do szpitala przyjęli mnie z silnym bólem brzucha,
który tak do złudzenia przypominał zdarzenie sprzed
kilkunastu lat, kiedy to pod chirurgiczny nóż trafiłam
z ostrym zapaleniem wyrostka robaczkowego. Targana
bólem i gorączką, przez moment nawet naiwnie
pomyślałam, że znów dopadła mnie ta sama co przed
laty przypadłość, ale szybko dotarło do mnie, że przecież
trudno chorować na coś, co już mi wycięli. Jednak
ból z godziny na godzinę, a wkrótce z minuty na minutę
nasilał się tak bardzo, że nie myślałam racjonalnie.
I choć zwlekałam z pójściem do lekarza, nagle przestałam
wierzyć, że bez interwencji chirurga się obejdzie,
— 18 —
więc od razu pojechałam do szpitala. Musiałam przyznać,
że prawdopodobnie od chwili pojawienia się pierwszych
objawów podświadomie wiedziałam, że tak to się
dla mnie skończy. Liczyłam na cud i sądziłam, że zdążę
wrócić do swojego rodzinnego domu, oddalonego od
Szczecina o niespełna sto kilometrów.
Do Szczecina przyjechałam za pracą, a właściwie
przywiodło mnie tu dość przykre marzenie. Chciałam
się oderwać, choć na moment, od nawarstwiających
się problemów, z jakimi ostatnio przyszło mi się mierzyć
w pojedynkę. Przez przypadek w jakiejś gazecie,
którą moja matka kupowała od lat, znalazłam ogłoszenie
dotyczące pracy. Rzekomo w jednym z prywatnych
przedszkoli w Szczecinie szukali nauczyciela rysunku.
Instynktownie sięgnęłam po telefon. Dyrektorka odebrała
po pierwszym sygnale. Sprawiała wrażenie miłej
i konkretnej osoby, więc natychmiast zadeklarowałam
chęć spotkania. Spakowałam się błyskawicznie, a dwie
i pół godziny później byłam już na Pomorzanach.
W zasadzie bez wahania przyjęłam tę pracę. Dodatkowym
atutem bowiem okazał się fakt, że w wolnych
chwilach, choćby podczas okienek pomiędzy zajęciami,
będę mogła zdobić przedszkolne ściany postaciami
z kreskówek. Uwielbiałam to robić. Kiedyś nawet marzyłam
o otwarciu firmy zajmującej się wystrojem dziecięcych
pokoi. Na pomysł wpadłam, kiedy tuż przed narodzinami
pierwszego dziecka mojej koleżanki ze studiów
pomalowałam pokój jej synka. Jednak Piotr uznał, że
nie wyżyję z tego, więc z żalem porzuciłam ten pomysł.
Wracając jednak do tematu przedszkola… Podejrzewałam,
że pani dyrektor, składając mi tak nietypową
ofertę, chodziło głównie o oszczędności. Pracę dodatkową
miałam wykonywać dobrowolnie i oczywiście
— 19 —
bezpłatnie. Wiedziałam, że komuś innemu musieliby
za takie zlecenie słono zapłacić. Ale mnie to nie przeszkadzało,
wręcz przeciwnie — byłam podekscytowana.
Musiałam zająć czymś głowę, a ta praca wydawała
się idealnym rozwiązaniem. Poza tym cieszyłam się, że
wreszcie uda mi się na moment wyrwać z rodzinnego
miasta i wyzwolić spod wpływu matki, która, odkąd na
chwilę wróciłam pod jej skrzydła, nie dawała mi spokoju.
Czasem odnosiłam wrażenie, że się duszę. Poza tym
to jej ciągłe wtrącanie się naprawdę nikomu nie służyło.
A w każdym razie mnie na pewno nie.
Ale nie o samą matkę chodziło. Liczyłam także, że
dzięki zmianie otoczenia uda mi wreszcie zapomnieć
o zdradzie i upokorzeniu, które mi zafundował mąż.
Marzyłam, aby ten mój spontaniczny wyjazd zdystansował
matkę do całej tej sprawy. Ona chyba jako jedyna
nie pogodziła się z naszym rozstaniem. Nadal uważała
Piotra za idealnego zięcia. Miałam do niej o to żal.
Przecież to nie ja zdradziłam jego, a odwrotnie. Matka
jednak czasem wyraźnie dawała mi odczuć, że to
właśnie ja ponoszę winę za ten rozwód. Nie chciałam
się wiecznie z nią o to sprzeczać, ale naprawdę byłam
już zmęczona tą sytuacją. Matka naiwnie wierzyła, że
Piotr wróci do mnie — jak to miała w zwyczaju mawiać
— „z podkulonym ogonem”. Ja jednak wiedziałam
swoje.
Nasz związek to już przeszłość. Trudno mi było
oswoić się z tą myślą, bo Piotr zdradził mnie rzekomo
tylko jeden raz. Ale czy to coś zmieniało? Zdrada
to zdrada… Całe to nieszczęśliwe zajście miało miejsce
podczas spotkania integracyjnego. Firma, w której Piotr
pracował od lat, jako jeden z głównych przedstawicieli
handlowych, organizowała raz do roku zakrapianą im-
— 20 —
prezę, by zacieśnić więzy między starą a młodą kadrą
pracowniczą. Dobra zabawa, morze alkoholu… Tamta
laska, według oficjalnej wersji, pomyliła pokoje. Przeżyłam
szok, kiedy się o tym dowiedziałam. Mój mąż, mój
ukochany mąż w ramionach innej kobiety…?
Kiedy ochłonęłam, może i byłabym w stanie uwierzyć
w tę śpiewkę o chwilowej „niepoczytalności”. Może
nawet zdołałabym wybaczyć mężowi tę chwilę zapomnienia,
ale świadomość, że Piotr podczas tego małego
skoku w bok spłodził potomka, zupełnie pogrzebała
nadzieję, że kiedykolwiek będzie to w ogóle możliwe.
Jak miałam przejść nad tym do porządku? Jak wyglądałyby
na przykład nasze wspólne święta czy zwyczajna
codzienność, skoro mój do tej pory przykładny mąż
musiałby dzielić swój czas pomiędzy dwa domy i dwie
rodziny? Mogłam podjąć tylko jedną właściwą decyzję
— wziąć rozwód.
Wiadomo, że po rozstaniu cierpiałam, choć liczyłam,
że złość do całego świata pozwoli mi szybciej zaleczyć
rany i sprawi, że zapomnę. Ale zamiast tego, kiedy wyszłam
z domu, tak jak stałam, kiedy namacalnie dotarło
do mnie, że straciłam Piotra bezpowrotnie, omal nie
oszalałam. Żal do siebie, a także do losu, że tak okrutnie
mnie skrzywdził, zatruwał mi życie. Wyrzucałam
sobie, że gdybym wciąż nie odkładała macierzyńskich
planów na dogodniejszą chwilę, pewnie moje życie potoczyłoby
się inaczej. Wmawiałam sobie, że może gdybym
dobrych kilka lat temu zdecydowała się na dziecko,
na które nalegał Piotr, dziś sprawa nie wyglądałaby
aż tak beznadziejnie…
Problem w tym, że nie byłam gotowa na tak poważne
decyzje. Najpierw priorytetem w moim młodzieńczym
życiu były studia. Z wyróżnieniem skończyłam Wy-
— 21 —
dział Sztuki na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie.
Potem była wymarzona praca w prężnie działającej
agencji reklamowej w Poznaniu. Następnie zakup
mieszkania, a później domku na obrzeżach miasta. Każdy
powód był dobry, by odwlec jeszcze o choćby kolejny
rok powiększenie rodziny. Szybko tego pożałowałam,
bo nagle wszystkie moje plany runęły jak domek z kart,
a sytuacja mnie przerosła. Trudno mi było oswoić się
z myślą, że mój mąż będzie miał dziecko z inną kobietą.
Nie wiem, może nawet byłam zazdrosna, choć dotąd
fakt bycia matką nie był szczytem moim marzeń.
A może tak mi się tylko wydawało? Może skutecznie
tłumiłam instynkt macierzyński? Gdzieś na dnie serca
tliło się pytanie: „Co by było, gdyby…?”. Teraz było już
za późno, żebym mogła się o tym przekonać…
— Dobrze się pani czuje? — Z moich bezsensownych
rozmyślań wyrwał mnie głos przystojnego młodego
pana doktora, pracującego na stażu w tym szpitalu.
Uśmiechnęłam się do niego ponuro, widząc, jak nakłada
w pośpiechu lekarski kitel. „Pewnie się spóźnił”
— pomyślałam.
— Tak. — Pokiwałam głową. — Wydaje mi się, że
jest dużo lepiej niż wczoraj.
Lekarz zerknął w kartę, po czym posłał mi czarujący
uśmiech. Następnie odwiesił ją na miejsce. Przez
chwilę w skupieniu coś analizował, przyglądając się
diagramowi mierzonej dwa razy dziennie temperatury,
i znów się odezwał:
— No, cóż, pani Heleno… — Jego poważny ton chyba
nie zwiastował dobrych wieści, ale byłam już przecież
dużą dziewczynką, więc nie miałam wyjścia, musiałam
go wysłuchać. — Nie ukrywam, że wczoraj nieco zaniepokoił
mnie pani stan zdrowia. Osobiście panią opero-
— 22 —
wałem i powiem pani, że zdążyliśmy w ostatniej chwili.
Groził pani poważny krwotok.
Szczerze powiedziawszy, niewiele pamiętałam. Słyszałam
podniesione głosy personelu medycznego, a potem
nastała ciemność. Dziś przystojny jak sam DiCaprio
doktor mógłby nawet próbować mi wmówić, że odurzona
lekami poprosiłam go o rękę, a byłabym w stanie mu
w to uwierzyć. Poczułam rumieńce wstydu wypływające
na moje policzki. Pozostawało mi tylko mieć nadzieję,
że te moje absurdalne myśli o sporo młodszym i niesłychanie
atrakcyjnym doktorze Kwiatkowskim spowodowane
były tymi wszystkimi znieczulaczami, po których
wciąż czułam się jak po kilku głębszych.
— Kiedy mnie wezwano na blok, pani była już nieprzytomna,
więc ma pani prawo nie pamiętać. Poza
jednym krytycznym momentem, kiedy na chwilę zatrzymało
się pani serce, cała reszta przebiegła prawidłowo,
a krwawienie zostało opanowane. Jednym zdaniem,
operacja się udała — dodał i uśmiechnął się tak
uroczo, że w normalnych warunkach pewnie zmiękłyby
mi kolana.
Zamiast tego znów poczułam się niezręcznie. Zachowywałam
się jak napalona małolata, co zupełnie
nie było w moim stylu. Byłam przecież rozsądną kobietą
w… kwiecie wieku.
— Jednak jest coś, o czym powinna pani wiedzieć —
wtrącił naraz chirurg, co natychmiast moje myśli skierowało
na właściwe tory.
Spojrzałam na doktora, lekko zaniepokojona. A więc
jednak coś poszło nie tak? Stłamsiłam w sobie strach
i nie przeciągając, zapytałam:
— Może pan mówić wprost. Jestem już… dorosła.
„A raczej żałosna” — dodałam w myślach.
— 23 —
— Sugeruję jednak, by poczekać na pani męża. Być
może będzie pani potrzebowała wsparcia…
— Mojego męża?
Zbyt gwałtownie podniosłam się na łóżku, co spowodowało
ostry ból w podbrzuszu. Nie wiem, co zdenerwowało
mnie bardziej, dwuznaczność słów lekarza
czy fakt, że Piotr miał się tu zjawić.
— Spokojnie, pan Piotr powinien tu być lada moment.
Jakim cudem Piotr dowiedział się, że jestem w szpitalu?
— Zawiadomiliśmy pana Bartnickiego zaraz po tym,
gdy udało się nam opanować sytuację — wyjaśnił, jakby
czytając w moich myślach.
Nigdy nie byłam dobrą aktorką, a ci, którzy mnie
znali, czytali ze mnie jak z otwartej księgi. Z pewnością
doktor musiał się więc zorientować, że byłam wściekła.
Patrzył na mnie, zmieszany, i po chwili dodał:
— Pan Piotr Bartnicki został przez panią wskazany
jako osoba do kontaktu w nagłych przypadkach.
No tak… Przecież w natłoku spraw związanych z naszym
rozstaniem na śmierć zapomniałam, by to zmienić.
Jaki paradoks — robiłam wszystko, by ograniczyć z nim
kontakt, a umknęło mi coś takiego. Zdecydowałam się
na szybki rozwód bez orzekania o winie, choć ta leżała
wyłącznie po stronie mojego niewiernego męża. Zostawiłam
mu cały majątek, bo byłam zbyt dumna, by zabrać
ze sobą cokolwiek. Przecież to on zarabiał krocie,
mnie samej nigdy nie byłoby stać nawet na kawalerkę.
Wyszłam z mieszkania z jedną walizką, chcąc zostawić
za sobą całą przeszłość. Zapomnieć, by móc pójść dalej.
A teraz przez własną głupotę miałam znów spotkać się
z ostatnim człowiekiem, którego chciałabym oglądać.
— 24 —
— Piotr nie jest już moim mężem — wyjaśniłam ponuro.
— Przepraszam panią za zaistniałą sytuację, ale
w bazie widniał taki zapis…
— Wiem — przerwałam mu, czując się jak kompletna
idiotka. — Proszę się tym nie przejmować. Poza tym
to nie pan powinien przepraszać — dodałam, wiedząc,
że całą winę ponoszę wyłącznie ja.
Wtedy też do sali weszła moja matka w asyście mojego
byłego męża.
— Córeczko…
Matka nie potrafiła opanować wzruszenia. I jak zwykle
reagowała zbyt emocjonalnie, traktując mnie jak
smarkulę z piaskownicy. Jedno jej trzeba było przyznać
— potrafiła wszystkich ustawić po swojemu, bo
nawet lekarz natychmiast zrobił jej przejście, gdy ruszyła
w moim kierunku.
— Panie doktorze, co dolega mojej Helence? — zapytała,
chwytając moją dłoń.
Piotr, który na szczęście nic nie mówił, stanął nieopodal.
I pomimo że uparcie milczał, nie spuszczał ze
mnie oczu.
— No cóż… — Lekarz, którego wzrok przez chwilę
błąkał się po całej naszej trójce, chwilowo nabrał wody
w usta. Najprawdopodobniej wziął sobie do serca wcześniejsze
uwagi dotyczące mojego obecnego stanu cywilnego.
— Pani Heleno, może wrócę do pani, gdy zostanie
pani sama, to wtedy dokończymy naszą rozmowę?
— Panie doktorze! — Lutka Zarabska, moja matka
ku ścisłości, oburzyła się odrobinę. Zdecydowanie
nie lubiła, gdy ktoś ją ignorował. — My jesteśmy jedyną
rodziną Helenki, więc może pan śmiało mówić przy
nas, co się dzieje z moją córką — dodała, na co mi tro-
— 25 —
chę ulżyło. Znając jej temperament, spodziewałam się
znacznie ostrzejszej wypowiedzi.
Zdezorientowane spojrzenie młodego lekarza tylko
potwierdziło moje wcześniejsze przypuszczenia. Facet
zupełnie się pogubił. Nieźle namieszałam…
— Piotr, zostawisz nas na moment?
Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce, czym chyba
po raz kolejny w tak niedługim czasie sprawiłam zawód
swojemu byłemu mężowi. Trudno, musiałam w końcu
przestać traktować go jak rodzinę, co wcale nie było
łatwe, zwłaszcza kiedy własna matka mi tego nie ułatwiała,
traktując swojego zięcia jak ukochanego syna.
Piotrek skinął tylko głową i opuścił salę.
— Czy teraz już mogę mówić? — upewnił się lekarz.
— Wczoraj trafiła pani do nas z rozległym krwotokiem
wewnątrz jamy brzusznej. Powodem było pęknięcie torbieli
jajnika. Ze względu na pani młody wiek…
„Młody wiek? Niezły pochlebca z tego doktora” —
pomyślałam.
— Zrobiliśmy wszystko, aby opanować sytuację, jednak,
niestety, nie do końca poszło tak, jak zaplanowaliśmy.
Jednego jajnika nie udało się nam uratować. A to
z kolei w praktyce może oznaczać, że nigdy nie zostanie
pani matką. Do tego dochodzi zespół policystycznych
jajników, przy którym również zajście w ciążę jest
utrudnione…
Słyszałam go jak przez mgłę. Byłam pewna, że coś
pomieszał. Może wziął przez przypadek kartę innej pacjentki?
Tak, na pewno to, bo w przeciwnym wypadku
nie mówiłby, że jestem młoda. Jedno mnie niepokoiło —
zatroskana mina siedzącej obok mnie matki. Zakryła
usta dłonią, więc nie było już wątpliwości, że los stawiał
mnie przed kolejną bolesną próbą.
— 26 —
Przez moment zachodziłam w głowę, czy może cały
ten nieszczęśliwy ciąg zdarzeń — zdrada, upokorzenie,
a niebawem również ojcostwo mojego męża, a teraz jeszcze
to — nie są przypadkiem karą za mój dotychczasowy
upór. Piotr przecież wiele razy usilnie namawiał mnie
na powiększenie rodziny. Matka również naciskała, bym
wreszcie uczyniła ją babcią. Gdy na zawał umarł Tadeusz
Zarabski, ojciec i mąż, na którego obie zawsze mogłyśmy
liczyć, matka biadoliła niejednokrotnie, że i ją
może to wkrótce spotkać i że chciałaby odejść jako kobieta
spełniona. A do tego brakowało jej wnuka. Dlatego
w chwilach takich jak ta zastanawiałam się, czy
to możliwe, by Bóg mścił się na mnie za mój upór, niepewność
lub też pewnego rodzaju egoizm.
— Nie będę miała dzieci — stwierdziłam cicho.
— Ale to przecież jeszcze nie koniec świata, prawda? —
skwitowałam żałośnie, choć nie tak planowałam to rozegrać.
Nie potrzebowałam niczyjej litości. Zwłaszcza
matki. — Mamuś, przecież ty wiesz to najlepiej.
Spojrzała na mnie z wyrzutem, przez co poczułam
się podle. Kochała mnie miłością największą i najszczerszą,
choć nie byłam jej rodzoną córką. Łączyła nas silna
więź, choć nie zawsze się dogadywałyśmy.
***
Pamiętam dzień, kiedy Lutka, jedyna matka, jaką
miałam, zdecydowała się wyznać mi prawdę. Siedemnaście
lat temu, kiedy trafiłam do szpitala z ostrym zapaleniem
wyrostka robaczkowego, doszło do pewnych
komplikacji. Podczas operacji straciłam wiele krwi. Nie
byłoby w tym nic nadzwyczajnie niepokojącego, gdyby
nie fakt, że mam bardzo rzadką grupę krwi, której nagle
— 27 —
zabrakło w szpitalu, do którego trafiłam. I właśnie tego
dnia padło wiele pytań ze strony lekarzy, które skłoniły
mnie do myślenia. Miałam wówczas nieco ponad szesnaście
lat, ale byłam już na tyle dojrzała, że potrafiłam
poskładać pewne fakty. Rodzice próbowali mnie zbyć,
ale stanowczo domagałam się wyjaśnień. Wtedy też
Ludmiła, wbrew swojemu mężowi, który nawet w obliczu
mojego buntu był skłonny zabrać tę tajemnicę do
grobu, zdecydowała się na wyznanie mi całej prawdy.
I nagle wszystko stało się jasne. Wszystkie niedomówienia,
skrywane od lat tajemnice ujrzały światło
dzienne… Matka tegoż właśnie dnia najpierw pojechała
na cmentarz, gdzie od lat odwiedzała swoich najbliższych.
Ilekroć miała jakiś kłopot, zawsze chadzała na
ich groby, by w ciszy pogrążyć się w myślach. Następnie
zawitała w kancelarii notariusza, gdzie, jak się później
okazało, na wypadek własnej śmierci przechowywała
istotne informacje dotyczące mojego prawdziwego pochodzenia.
A potem z teczką w dłoniach, nad których
drżeniem nie potrafiła zapanować, zjawiła się w szpitalu.
Łzy w jej oczach chwytały mnie za serce, rozum podpowiadał,
by odłożyć w czasie tę niewątpliwie trudną
rozmowę, ale to już się działo, machina ruszyła… Dla
moich rodziców była to niezwykle trudna chwila. Obawę,
jak zareaguję na wieść o tym, że oboje nie są moimi
biologicznymi rodzicami, mieli wypisaną na swoich
przerażonych twarzach. I choć od tamtego dnia minęło
siedemnaście długich lat, wciąż pamiętałam każdy
gest, każde słowo, każde spojrzenie…
— Mamuś, co to jest?
Wzięłam do rąk jakiś dokument, jak się chwilę później
okazało, metrykę urodzenia. Patrzyłam na nią przez
moment pustym, pozbawionym jakichkolwiek emocji
— 28 —
wzrokiem. Podejrzewałam, że moi rodzice coś przede
mną ukrywają, ale nie miałam pojęcia, z czym ten sekret
był związany.
Moja matka, która na ogół była gadatliwą osobą, nie
była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Zerkała tylko
raz na mnie, raz na kawałek pożółkłego papieru. Nie
słysząc odpowiedzi, zaczęłam czytać. Prawdopodobnie
niedowierzanie malujące się na mojej twarzy sprawiło,
że siedząca na wprost mnie nieludzko smutna kobieta
coraz mocniej ściskała dłoń swojego męża, który jak zawsze
był obok. Najwyraźniej bała się na niego spojrzeć,
by nie ujrzeć w jego oczach dezaprobaty. Tata wciąż był
przeciwny rozgrzebywaniu starych spraw. Powoli zaczynałam
rozumieć dlaczego…
— Co to oznacza? — wydukałam. — Nie jesteście
moimi rodzicami? — zapytałam głosem tak przeraźliwie
cichym i piskliwym, że aż zdawał się nie należeć
do mnie.
— Oczywiście, że jesteśmy! — zaprotestował ojciec,
który w jednej chwili puścił dłoń żony i szybko chwycił
obie moje ręce. — Bez względu na wszystko zawsze
byliśmy, jesteśmy i nadal będziemy twoimi rodzicami,
skarbie.
Z piersi matki wyrwał się wtedy cichy, urywany
szloch. Była dzielna, jak zwykle zresztą, choć w tej jednej
chwili zdawała się z ledwością powstrzymywać przed
wybuchnięciem płaczem.
— Wiem, tatku. Przepraszam — powiedziałam
i przytuliłam się do niego. Nie tak to miało zabrzmieć…
Następnie spojrzałam na matkę, której drżąca broda
świadczyła o tym, że ledwie panuje nad emocjami. Wtedy
i do niej wystawiłam dłoń, zapraszając ją do wspólnego
uścisku…
— 29 —