07.03.2023 Views

HMP 85 Iron Allies

New Issue (No. 85) of Heavy Metal Pages online magazine. 61 interviews and more than 160 reviews. 184 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Iron Allies, Candlemass, Roadhog, Xentrix, Tankard, Sacrifice, Razor, Faust, Hydra Vein, After All, Leatherwolf, Kill Ritual, Iron Kingdom, Leather, Crazy Hammer, Night Lord, Skelator, Steelover, Medieval Steel, Witchunter, Incursion, Sword, Stormhunter, Dark Forest, Hammers Of Misfortune, Idol Throne, Sunless Sky, Acid Blade, Arkham Witch, Mechanic Tyrants, Midas, Arrayan Path, Slave Keeper, Konquest, Metalian, Prowler, Quartz, Tailgunner, Wij, The Vintage Caravan, Spellbook, Spell, Thundermother, Aerodyne, Mirror, Arkenstone, Sacral Night, Trial, The Riven, Collage, Dragonland, Venus, Distrüster and many more. Enjoy!

New Issue (No. 85) of Heavy Metal Pages online magazine. 61 interviews and more than 160 reviews. 184 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Iron Allies, Candlemass, Roadhog, Xentrix, Tankard, Sacrifice, Razor, Faust, Hydra Vein, After All, Leatherwolf, Kill Ritual, Iron Kingdom, Leather, Crazy Hammer, Night Lord, Skelator, Steelover, Medieval Steel, Witchunter, Incursion, Sword, Stormhunter, Dark Forest, Hammers Of Misfortune, Idol Throne, Sunless Sky, Acid Blade, Arkham Witch, Mechanic Tyrants, Midas, Arrayan Path, Slave Keeper, Konquest, Metalian, Prowler, Quartz, Tailgunner, Wij, The Vintage Caravan, Spellbook, Spell, Thundermother, Aerodyne, Mirror, Arkenstone, Sacral Night, Trial, The Riven, Collage, Dragonland, Venus, Distrüster and many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.



Spis tresci

74 Mechanic Tyrants

76 Sordid Blade

78 Midas

80 Arrayan Path

82 Slave Keeper

84 Rising Fall

85 Konquest

85 Metalian

88 Prowler

90 Quartz

92 Tailgunner

94 Wij

97 The Vintage

Caravan

100 Spellbook

102 Spell

104 Thundermother

106 Aerodyne

107 Mirror

108 RF Force

109 Hammerstar

110 Arkenstone

3 Spis treści

4 Iron Allies

8 Candlemass

10 Roadhog

12 Xentrix

13 Tankard

14 Sacrifice

16 Razor

18 Faust

22 Hydra Vein

24 After All

26 Leatherwolf

30 Kill Ritual

32 Iron Kingdom

34 Leather

36 Crazy Hammer

38 Night Lord

42 Skelator

44 Steelover

48 Medieval Steel

50 Witchunter

52 Incursion

54 Sword

56 Stormhunter

59 Dark Forest

62 Hammers Of

Misfortune

64 Idol Throne

66 Sunless Sky

70 Acid Blade

72 Arkham Witch

111 Sacral Night

112 Trial

114 The Riven

118 Hypnosaur

120 Collage

122 Chaos Over

Cosmos

124 Katatonia

128 Mad Max

129 Dragonland

130 Venus

132 Distrüster

134 Metalowiec

Gawędziarz

136 Live From The

Crime Scene

140 Zelazna Klasyka

143 Decibels` Storm

174 Old, Classic,

Forgotten...

3


David Reece: Herman Frank jest nieobecny,

więc widzisz się dzisiaj tylko ze mną.

HMP: Jak dokończyłbyś zdanie: "two for..."

Jak bym dokończył to zdanie? Raczej powiedziałbym,

że Iron Allies nagra wkrótce drugi

album. (śmiech)

Herman Frank użył ostatnio zwrotu: "two for

a lie".

Oh, w tytule swojego ostatniego albumu.

Zgadza się. Podobno wyjawiła się ostatnio

Muzyka to część naszego DNA

Najfajniejszy niemiecko - amerykański zespół w całej historii gatunku

ludzkiego wydał bardzo udany album. Oczywiście, nie mam na myśli Accept "Eat

The Heat" (1989), a coś znacznie lepszego. Trzydzieści trzy lata po próbie zamerykanizowania

germańskiego heavy metalu nareszcie doszło do udanego połączenia

międzykontynentalnych sił. Wokalista David Reece, gitarzysta Herman Frank,

perkusista Francesco Jovino, gitarzysta Michael Pesin i basista Malte Burkert

rozwalili system za sprawą Iron Allies "Blood In Blood Out".

Herman nawiązał ze mną kontakt za pośrednictwem

Facebooka. Zapytał mnie on-line, czy

byłbym zainteresowany wspólnym stworzeniem

utworów. Odparłem: "pewnie, a jakie masz

pomysły?". Wysłał mi dwa zabójcze utwory.

Dopisałem do nich teksty i melodie, a po

dwóch lub trzech dniach odesłałem z powrotem.

Spodobało mu się i chciał więcej. Wszystko

działo się za pośrednictwem Internetu. Powstały

co najmniej cztery kawałki, zanim postanowiliśmy

powołać Iron Allies. Potrzebowaliśmy

najpierw przetestować, jak dobrze będzie

układać się nasza współpraca. Okazało

"Spotkaliśmy się niedawno. Wchodzimy do

studia 10 marca i robimy nowe EP". Czy

chwilę przed wejściem do studia faktycznie

zamierzaliście nagrać EP, nie LP?

Mhmmm. Do naszego spotkania doszło latem

2021 roku w moim włoskim domu. Przyjechał

do mnie wraz ze swoją żoną. Przyjemnie spędziliśmy

czas, mieliśmy udaną rozmowę biznesową

i ustaliliśmy, że będziemy nagrywać w

marcu 2022 w Hanowerze (Niemcy). Pamiętam,

że zależało mu, by użyć wiele partii gitarowych.

Reasumując: to prawda, tak to działa.

Brzmi całkiem fajnie. Planowaliście EP czy

LP?

Longplay. Nie zdziwiłbym się, gdyby na pewnym

etapie Herman chciał tylko EP, ale ja o

czymś takim nie słyszałem. Dysponowaliśmy

aż 18 kompozycjami, słuchaliśmy ich i wybieraliśmy

najlepsze. Moim zdaniem, 6 pozostałych

numerów, które nie weszły na płytę, były

równie udane, ale podczas spotkania z udziałem

całego zespołu wspólnie zadecydowaliśmy,

że tym razem nie przyszła na nie jeszcze

kolej.

Czy zarejestrowaliście wszystko w marcu

2022?

Tak. Nagrywaliśmy też demówki. Ja u siebie

we Włoszech, Herman w Niemczech. Później

pokazaliśmy demo perkusiście Francesco Jovino.

Nauczył się ich. Następnie materiał

przeszedł do basisty Malte Burkerta oraz do

gitarzysty Michaela Pesina. W marcu pojechałem

wraz z Francesco do Hanoweru. Nagraliśmy

utwory w tamtejszym Horus Sound

Studio. Francesco ukończył swoje partie perkusji

w zaledwie dwa dni (śmiech). Jest niesamowity.

Zagrał wszystko trzy razy, wybraliśmy

najlepsze podejścia i gotowe.

4

taka mała tajemnica, że po raz pierwszy zetknąłeś

się z muzyką Hermana jeszcze przed

pojawieniem się na Ziemi dinozaurów.

Chodziło mi o to, że słucham go od bardzo dawna.

Na przełomie dekady lat 80. i 90. wpadły

mi w ucho albumy Victory. Gdy w 1988 /

1989 roku śpiewałem w Accept, dokładnie zapoznałem

się z jego partiami, które grał wcześniej

w Accept (album "Balls To The Wall",

1983 - przyp. red.).

W notce prasowej dołączonej do debiutanckiej

płyty Iron Allies pt. "Blood In Blood

Out" wyczytałem, że idea połączenia przez

Was sił pojawiła się podczas jego pobytu we

włoskim miasteczku Piacenca, w którym obecnie

mieszkasz.

IRON ALLIES

się, że sprawy idą do przodu jak burza.

Foto: Iron Allies

Aczkolwiek według notki prasowej Herman

osobiście przyjechał do Piacenca.

Zjawił się w moim domu. Spotkaliśmy się już

po tym, jak mieliśmy gotowych kilka utworów.

Usiedliśmy, przedyskutowaliśmy plany na

przyszłość i upewniliśmy się, że podążamy w

tym samym kierunku muzycznym. Wspaniałe

spotkanie. Od tej chwili wszystko zaczęło się

dziać pełną parą. Powstało około 18 utworów,

spośród których na płycie umieściliśmy 12 najlepszych.

W wywiadzie dla "Heavy Metal Pages"

przeprowadzonym na początku 2022 roku (autorstwa

Katarzyny "Strati" Mikosz, HMP

83, str. 109 - przy. red.) Herman mówił:

Iron Allies "Blood In Blood Out" nagrywaliście

w tym samym studiu, w którym powstało

Victory "Gods Of Tomorrow" (2021).

Tak, Horus Sound Studio w Hanowerze to

piękne miejsce. Istnieje od wielu lat.

Wasza muzyka nie opiera się tylko na Twoim

głosie i Hermana gitarze, lecz wielką wagę

odgrywa w niej również wsparcie silnym

groovem sekcji rytmicznej. Skoro szkielet

kompozycji powstał przed przekazaniem ich

Francesco, to znaczy, że Ty i Herman zadbaliście

o kwestie rytmiczne.

Użyliśmy automatu perkusyjnego na użytek

początkowej fazy procesu twórczego. Francesco

dodał od siebie nieco bluesowego charakteru,

tzn. połączył metalowe zacięcie z bluesowym

feelingiem. Pierwiastek ludzki wszystkich

muzyków wyniósł początkowe idee na

znacznie wyższy poziom. Z basistą Malte pracowałem

wcześniej przy innych okazjach, więc

od razu rozumiałem, czego mu trzeba i czego

mogę się po nim spodziewać.

Słychać to już w pierwszym skomponowanym

przez Was utworze, tj. w "Freezin". Jego

początek opiera się na wyraźnym rytmie,

nawet bardziej niż na melodii.

Ten motyw jest zakorzeniony w latach osiemdziesiątych

(David nuci - przyp. red.). Herman

przysłał mi to w pierwszej kolejności. Natychmiast

napisałem liryki i melodię. O ile pamiętam

jako drugie dostałem "Selling Out". Skończyłem

tworzyć te dwa numery, zaśpiewałem,

Herman dodał partię basu, zaprogramował

perkusję, ale dopiero finalna wersja, grana


przez cały zespół Iron Allies, zabrzmiała tak

potężnie, jak powinna.

Czy uważasz, że stworzona przez Wasz

duet muzyka bardziej pasuje do barwy Twojego

głosu niż Victory "Gods Of Tomorrow"?

Tak. To zupełnie inne brzmienia. Oczywiście,

słychać pewne wpływy zarówno Victory, jak i

mojego solowego dorobku. Pojawiają się też

elementy stylu Francesco. Niemniej, jestem

pewien, że udało nam się wypracować coś nowego

i świeżego. Iron Allies nie da się pomylić

z Victory, czy z Accept. Równie dobrze ktoś

mógłby zauważyć podobieństwo do Judas

Priest. "Blood In Blood Out" mieni się różnymi

barwami tych wszystkich stylów. Jedna

rzecz, która bardzo mi się podoba - album ma

unikalny charakter całości. Stanęliśmy na

wysokości wyzwania. Podczas pierwszego osobistego

spotkania dyskutowaliśmy nasze

wpływy, zapoznawaliśmy się wzajemnie z naszymi

muzycznymi upodobaniami, celami

artystycznymi. Przyjęliśmy założenie, że nie

możemy kopiować czegoś, co już dawniej zrobiliśmy.

Herman chciał tego samego. Myślę,

że nam się udało.

Zdecydowanie tak. Od razu słychać np., że

"Blood In Blood Out" brzmi masywniej.

Otóż to. Herman Frank z pomocą ko-producenta

Arne Neurand wyprodukowali podstawową

wersję utworów. Herman powiedział w

studiu, że chce ponownie nagrywać wszystkie

swoje gitary. Nie czuł się zadowolony z pierwszych

wersji właśnie dlatego, że wolał masywniejsze

brzmienie. Wiesz, on jest wspaniałym

gitarzystą, chciał uzyskać potężny sound.

Później, gdy przyszła kolej na mix, skojarzyłem,

że kilka lat temu pracowałem (Wicked

Sensation "Adrenaline Rush", 2014 - przyp.

red.) z inżynierem dźwięku Dennisem Wardem,

który jest Amerykaninem, ale mówi po

niemiecku i mieszka w Niemczech. On jeszcze

bardziej wzmocnił uderzenie płyty.

Co konkretnie oznacza motto i tytuł debiutanckiego

albumu "Blood In Blood Out"?

Oglądałem film dokumentalny o życiu w więzieniu.

Na jego podstawie napisałem tekst

utworu oraz tytuł. W więzieniu panuje segregacja

rasowa, a dalej ludzie skupiają się w gangi.

Trzeba należeć do jakiegoś gangu, żeby

przetrwać. Panuje zasada: "Blood In Blood

Out", zwłaszcza, jeśli ktoś chce jako tako żyć

w tym więzieniu. Wspomniałem o tym Hermanowi,

a on wystrzelił: "blood in blood out"

(David śpiewa główną część kawałka tytułowego

- przyp. red.).

"Blood in blood out - hey!" (śpiewa Sam -

przyp.red.).

Dokładnie. Uznałem, że brzmi cool i poprosiłem,

żeby dał mi czas na opracowanie całego

utworu. Liryki nie dotyczą jednak pobytu w

więzieniu, a raczej zobowiązania wobec rock-

'n'rollowego stylu życia. Wielokrotnie usiłowałem

wyrwać się ze świata muzycznego, ale nigdy

mi się to na dobre nie udało, zawsze wracałem

do muzyki. Stanowi ona część mojego

DNA i Hermana DNA. Bywaliśmy sfrustrowani

i zmęczeni, rzucaliśmy wszystko w cholerę,

ale po kilku tygodniach strasznie za tym

tęskniliśmy. Czuliśmy nieodpartą potrzebę

powrotu na scenę, nagrywania kolejnej płyty.

Jednym z moich ulubionych utworów Iron

Allies jest

"Nightmares

In My Mind".

Z w r ó c i ł e m

uwagę, że

śpiewasz w odmiennej

tonacji,

podczas

gdy wkracz do

Krainy Nieznanego,

ale

zanim wchodzisz

do Strefy

Mroku.

Jestem wokalistą,

nie krzykaczem

(David

krzyczy: "aaargh!"

- przyp.

red.). Nie potrzebuję

wydzierać

się w

każdym utworze.

Uwielbiam

Davida Bowie,

uwielbiam Sama

Petty'ego.

Dostrzegam

Foto: Iron Allies

rozmaitość

barw, jakimi mogą cechować się męskie głosy.

Można ostro warknąć, ale można też wesoło

pośpiewać (David bawi się strunami głosowymi

- przyp. red.). Jeśli wokalista potrafi pokazać

różne oblicza, to znaczy, że się rozwija.

Naprawdę nie ma potrzeby wciskać gazu do

dechy na 100% w każdym kawałku. Gdybym

potraktował całe "Nightmares In My Mind"

pełnym głosem, zabiłoby to istotę melodii

(David karykaturalnie śpiewa "Nightmares In

My Mind" - przyp. red.). Widzisz? Nie działa.

A teraz pomyśl o Davidzie Bowie, a nawet o

Freddie Mercury'm w niższych rejestrach. To

zupełnie inne barwy głosu. Fani je rozróżniają.

Zmieniasz tonację naturalnie, czy z lekkim

wysiłkiem?

Na moich solowych albumach: "Resilient

Heart" (2018), "Cacophony Of Souls"

(2020), "Blacklist

Utopia"

(2021) można

usłyszeć mój

głos w niskich

rejestrach, ponieważ

sporo

nad nim pracowałem.

Moja

żona to uwielbiała.

Czerpałem

wzór z wokalistów

typu

Paul Rodgers.

Nie poszedłem

w pełni za nim,

ale udałem się

w połowę drogi

w jego kierunku.

Potrafię

śpiewać bardzo

nisko mroczne

melodie, po

czym wskakiwać

w żwawy

refren.

Może chciałbyś

zapraszać

gości do

Foto: Iron Allies

wspólnego śpiewania "Nightmares In My

Mind" na żywo? Czy to dobry pomysł?

Sądzę, że sprawdziłoby się to. Utwory typu

"Nightmares In My Mind" można wzbogacać o

dodatkowe, interesujące fragmenty, które doskonale

nadają się do uatrakcyjniania koncertów.

Na żywo wcale nie trzeba non stop walić

metalem fanów po czaszkach, lepiej jest zaproponować

również bardziej liryczną nutę, zwolnić,

pokazać wizualizację, kreatywnie wykorzystać

oświetlenie. W połowie koncertu można

trochę oszczędzić głos, zademonstrować

inny aspekt talentu wokalnego, pozwolić widzom

wczuć się w sztukę na innym poziomie, a

następnie znów podgrzać atmosferę metalowym

killerem. Aby naprawdę zdobyć serca

publiczności, nie powinno się traktować show

płasko, tylko stopniowo zmierzać ku fenomenalnemu

finałowi. "Nightmares In My Mind"

IRON ALLIES 5


napisaliśmy od serca, ten kawałek dobrze pasuje

do całości, pod względem instrumentalnym

i wokalnym wypada wybornie. Nazwałbym

go jednym z moich ulubionych utworów.

Refren "Nightmares In My Mind" też bardzo

pozytywnie się wyróżnia.

Tak (David śpiewa - przyp. red.). Kocham to.

W pewnym sensie, w riffie słychać echo Judas

Priest. Ktoś mi powiedział, że również

Queen. Sam o tym tak nigdy nie pomyślałem,

ale ciekawe spostrzeżenie.

Nawiązujesz do Judas Priest. Akurat wczoraj

ogłosili, że gitarzysta Ritchie Faulkner i

perkusista Scott Travis powołują całkiem

nowy zespół.

Elegant Weapons. Cool. Faulkner jest wspaniałym

gitarzystą, Scotta Travisa też uwielbiam.

Nie jestem

pewien, co myślę

o Ronnie

Romero, daje

radę, ale bliższy

jest mi basista

Rex Brown.

Dorastałem

na takich

dźwiękach.

Ciekawy skład.

Zobaczymy, co

się wydarzy.

Ekscytujące.

Tak, i ekscytująca

jest również

reaktywacja

Pantery z

Zakkiem Wylde'm.

Wspaniale,

że znów

chcą grać.

Wracając do

Iron Allies, zastanawiam

się,

ile namysłu

Foto: Iron Allies

włożyliście w

dobór godła na

okładce "Blood In Blood Out".

No wiesz, metal. IA to inicjały Iron Allies.

Jeśli uważnie przypatrzysz się, co znajduje się

za nimi, ujrzysz twarz. Nigdy sam na to nie

wpadłem. Dopiero trzy dni temu mój brat

zadzwonił z pytaniem, czyja to twarz. Jaka

twarz? On popatrzył bardzo blisko na wydanie

winylowe. Tam jest maska! Tarcza symbolizuje

zjednoczenie zespołu w metalu. Mamy w

składzie dwie osoby z Włoch, jedną osobę z

Rosji, dwóch Niemców, a wszyscy świetnie się

dogadują. Lecz gdy popatrzysz bliżej, prawdopodobnie

też zauważysz brązową twarz.

Nie wiem, skąd to się wzięło. Niespodzianka.

Hermana nie ma w pobliżu, za kilka dni go

zapytam. Grafika idealnie będzie pasować na

koszulkę.

Foto: Iron Allies

Użyjecie tej

samej symboliki

na okładce

drugiego albumu?

Najpewniej

tak, bo to element

budowania

naszej marki.

Judas

Priest i Saxon

mieli na okładkach

powtarzające

się elementy,

które były

błyskawicznie

kojarzone

przez fanów.

Iron Maiden

ma Eddy'ego.

My chcemy tak

samo, w myśl

zasady: "o, znam

ten zespół". Na

moich solowych

albumach

jest głowa przywódcy

rdzennych

Amerykanów

i duży napis: Reece, z odwróconym

drugim "e". Później dodałem jeszcze imię

"David", ponieważ organizatorom koncertów

myliło się z braćmi o tym samym nazwisku.

Opowiedz mi proszę o Waszych wideoklipach.

Herman i ja kochamy pierwszy singiel "Full

Of Surprises". Zawarliśmy w nim groove w

stylu Michaela Schenkera, którego Herman

uznaje - wraz z Tony'm Iommi'm - za swojego

idola. "Full Of Surprises" otwiera album

"Blood In Blood Out" (David śpiewa - przyp.

red.). Wierz lub nie, wypluwam słowa jak

prawdziwy karabin maszynowy. Inspirowałem

się System Of A Down, ponieważ wywarli na

mnie wielkie wrażenie dopasowaniem timingu

wokalnego z muzyką. Podoba mi się, że sprawnie

połączyli styl muzyki armeńskiej z metalem.

"Blood In Blood Out" oraz "Destroyers Of

The Night" nakręciliśmy tego samego dnia w

Hanowerze, bo nie mieliśmy na to więcej czasu.

Powiedziałem Hermanowi podczas filmowania,

że jeśli uda nam się utrzymać tą samą

energię na scenie, to wyobrażasz sobie, jaki

będzie czad? Rozsadzała nas adrenalina.

Przyznam, że szybkość migania ujęć, zwłaszcza

w "Destroyers Of The Night" uważam

za niedoskonałość tych video. Nie mogę na

nich zbyt wiele zobaczyć.

To żaden problem. Dawno temu Accept też

zrobiło takie video, na którym kamera szalała

i ciężko się było na nim skoncentrować. Słyszałem

już taką opinię o "Destroyers Of The

Night". Ale cóż, zależało nam, żeby zrobić to

trochę inaczej niż "Blood In Blood Out". Byliśmy

w tym samym studiu, więc trzeba było coś

na szybko wymyślić, żeby się nie powtarzać.

Rozumiem Twoją opinię, ale grunt, że muzyka

jest porządna, ludziom się podoba i będzie super

na żywo (David śpiewa - przyp. red.).

Jakieś dziewczyny jeżdżą na motocyklach w

video "Destroyers Of The Night".

(śmiech) Zauważyłem je dopiero podczas edycji

i stwierdziłem: "ok, niech już zostaną". Tekst

opowiada o imprezowaniu i zatracaniu się w

nocnej rozrywce. Każdy ma jakiś tam dzień,

więc w nocy trzeba się rozerwać, ludzka rzecz.

Producent myślał prawdopodobnie o dziewczynach,

o motocyklach, o Las Vegas, o Nowym

Jorku, itd. Dałem mu wolną rękę, żeby

zrobił tak, jak poniesie go wyobraźnia. Ten

sam producent jest każdego roku głównym

wideografem festiwalu w Wacken. Wyszło, jak

wyszło, i git. Prawdopodobnie powstanie jeszcze

kilka video w ciągu następnych miesięcy.

Do których utworów?

Chciałbym "Blood On The Land", z heavy metalową

animacją. Możliwe, że "Martyrs Burn",

ale w innym stylu, żeby podkreślić sabbathowski

groove. Zależy od AFM Records i od

wyników sprzedaży, bo też trzeba liczyć się z

kosztami.

A jest jeszcze taki świetny strzał jak "We

Are Legend (You And I)".

Wszystkim się podoba. To perfekcyjne zakończenie

płyty. Obaj zgodziliśmy się, że "Full

Of Surprises" rozpocznie album, a "We Are

Legend" go zakończy. Herman pozwolił, żebym

sam wybrał kolejność pozostałych utworów.

Powiedział mi: "Nie mogę tego zrobić.

Wszystko mi się podoba. To Twój problem, David".

W tekście opowiadam o wszystkich ludziach i

6

IRON ALLIES


o każdym człowieku z osobna; o Tobie, o

mnie. Wszyscy wkoło tworzymy własną legendę.

Wszyscy jesteśmy wyjątkowi, przepełnia

nas unikalna energia. Dokładnie takie słowa

pragnę kierować w stronę metalowej społeczności,

która stoi na koncercie z ramionami

wyciągniętymi w górę. To, co muzyka robi z

ludźmi na żywo, jest plemienne. Osobliwe

zebranie fanów na koncercie (śmiech)…

Rock'n'roll to dziwne zwierzę. W każdym razie,

bez względu na wybór kariery przez jednostkę,

cokolwiek ktoś robi, jest legendarne.

Jeśli kochamy swoje zajęcie i wysyłamy w

świat pozytywny przekaz, to nasze zajęcie jest

legendarne.

Można też nie wybierać żadnej kariery, a

robić coś legendarnego.

To znaczy?

Np. moja mama wybrała zajmowanie się domem

i rodziną ponad karierę zawodową.

To prawda, tak samo moja włoska żona - rodzina

jest dla niej wszystkim. Ma dwóch

synów i żyje dla rodziny. Obdarzyła dobrą

radą, dobrym przewodnictwem i miłością

dzieci, które wyrosłych na dobrych, młodych

mężczyzn, wiedzących, co dobre, a co złe. Ona

jest też wspaniałą żoną. Uczyniła mnie lepszym

człowiekiem. Analogicznie jest z moją

mamą. Nie pochodzę z łatwego do wychowania

pokolenia. Skoro teraz jestem żywy i

zdrowy, to znaczy, że moja mama zrobiła najlepsze,

co mogła zrobić. Zależy mi, by też robić

najlepsze, co potrafię, czyli tworzyć wspaniałe

utwory, być częścią świetnego zespołu,

jeździć w trasy koncertowe. Oto moja wola.

W jakim zakresie przeprowadzka do Włoch

uczyniła Ciebie lepszym człowiekiem?

Miłość - coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.

Kiedy spotkałem swoją przyszłą

żonę, zabrałem ją ze sobą w trasę koncertową,

nawet nie raz, a trzy razy. Poznawałem ją. Jeśli

kobieta znajdzie się w trasie z rock'n'rollowym

zespołem, doświadczy tego stresu, zobaczy te

wszystkie miejsca, zaznajomi się z planem

wydarzeń itp., to możesz obserwować, czy ona

naprawdę akceptuje rock'n'rollowy styl życia.

Przekonałem się, że rozumie mnie jako artystę

i jako zwykłą osobę. Dowiedziałem się wiele

na jej temat. Wzajemnie uczyliśmy się reakcji

w życiowych sytuacjach. W 2014 roku podjąłem

lekką decyzję o przeprowadzce z USA

do Włoch. To było proste, ponieważ wiedziałem,

w co się pakuję. Nie ma między nami

żadnego dramatu. Nasza relacja jest zdrowa i

uczciwa. Oboje kochamy rock'n'roll. Ona jest

fanatykiem muzyki, a jej ulubiony zespół nazywa

się Shinedown. Nie chodzi na wiele

moich koncertów.

Zagramy

na Wacken i

na Sweden

Rock, gdzie

ona będzie

nam towarzyszyć,

gdyż

uwielbia atmosferę

wielkich festiwali,

ale

mniejsze sale

koncertowe czy

teatry to niekoniecznie.

Trasa koncertowa

to dla nas

prawie wyjazd

wakacyjny.

Mam pracę do

wykonania,

ona jest obecna,

ogląda występy

swoich

ulubionych kapel,

doświadcza

muzycznej magii.

Jestem zadowolony

z ta-

Foto: Iron Allies

kiego układu.

Nie miałem wątpliwości odnośnie przeprowadzki

do Włoch.

Masz na pewno mnóstwo wspaniałych

wspomnień, a jaką przyszłość wiążesz z Iron

Allies? Druga płyta? Trasa koncertowa?

Właśnie piszemy nowe utwory. Współpracujemy

z agencją koncertową z Berlina, która załatwia

nam wiele ofert występów. Na początku

2023 roku wybierzemy się w trasę po Europie,

później po Kanadzie. A skoro będziemy już w

Kanadzie, to koniecznie musimy zagrać i w

Stanach Zjednoczonych - to mój kraj. Dalej

Ameryka Południowa. Oczywiście letnie festiwale

w Europie. Reakcje na "Blood In Blood

Out" są gorące, a recenzje świetne. Niektóre

recenzje nie są tak entuzjastyczne, ale to w

porządku. Nie można oczekiwać samych perfekcyjnych

opinii o każdym albumie. Akceptuję

je, czytam i dobrze się z tym czuję. Na

szczęście 90% mediów pozytywnie odnosi się

do naszego albumu. Promotorzy biorą pod

uwagę reakcje odbiorców. Gdy dochodzą do

wniosku, że bilety się sprzedadzą, to organizacja

trasy przebiega błyskawicznie. Jeśli masz w

składzie dwóch ex - muzyków Accept oraz

perkusistę U.D.O. i Primal Fear, ma to wartość

marketingo...

...Przestań! Iron Allies nie odcina kuponów

od nazwisk! Wydaliście świetny album i w

tym tkwi Wasza siła!

Dziękuję. Cieszę się, że mi przerwałeś. Muzyka

na pierwszym miejscu. Ale ciekawe jest też

to, że uznani muzycy tworzą prawdziwy nowy

zespół, a nie tylko projekt. Z perspektywy promotorów

istnieje mnóstwo rozmaitych projektów,

a promotorzy chcą prawdziwy zespół.

Dwóch ex - muzyków Accept posiada grupę

wiernych fanów z przeszłości. Ludzie przyjdą

nas zobaczyć. Ale na pierwszym miejscu, tak

jak powiedziałeś, jest świetny album. Bo płyta

zrobiona przez projekt nie byłaby tak szczera,

ludzie by to słyszeli. Muzyka jest najważniejsza.

Otaczanie się znakomitymi artystami

wydaje się atrakcyjne w oczach wielu metalowców.

Perkusiści podziwiają styl bębnienia

Francesco Jovino. Nieustannie otrzymuję

wiadomości w stylu "o mój Boże, chwyciłem za

pałeczki ze względu na Francesco, jest tak niezwykły".

Udajemy się zagrać koncert, pojawiają się

ci muzycy, ci fani, jest głos Davida Reece, są

metalowe killery, jest Herman Frank ze swoją

fascynującą karierą muzyczną. Ludzie zachwycają

się akumulacją talentów w jednym miejscu

i czasie. "O, to jest Herman Frank z Accept! O,

David Reece. Muszę to zobaczyć i usłyszeć". Następnie

sięgają po album i uznają, że to jest to.

Iron Allies "Blood In Blood Out" jest wspaniałym

albumem.

Doceniam to. Kiedy materiał się ukaże,

oznacz mnie na Facebooku, a ja podzielę się

tym tekstem z całym światem. Mogę przetłumaczyć

to na język angielski, chyba że już

będzie po angielsku. Doceniam Twój czas, wyrazy

uznania i dobre pytania. Mówiłeś o niektórych

utworach, więc jestem przekonany, że

słuchałeś Iron Allies "Blood In Blood Out".

Bardzo dziękuję za wywiad. Wszystkiego

dobrego dla Ciebie, Hermana, Malte, Francesco

i Mike.

Może pójdziemy na lunch, kiedy przylecę

zwiedzić Islandię. Byłoby wspaniale. Gdzie

mieszkasz? W Reykjaviku?

W centrum Reykjaviku. Za jakiś czas polecę

do Włoch na Twój koncert.

Daj znać, kiedy przylecisz do Włoch. Zagramy

koncert, wpiszę Cię na listę gości, dostaniesz

przepustkę na backstage.

Bardzo dziękuję.

Sam O'Black

IRON ALLIES 7


Gość wygrzebany z jaskini

Był to jeden z najtrudniejszych wywiadów, jaki zdarzyło mi się przeprowadzić.

Nie dlatego, że rozmówca był małomówny, bucowaty czy też miał gorszy

dzień. Nic z tych rzeczy. Johan Langquist to bardzo przemiły i cholernie wygadany

facet. Jak się okazało, również bardzo cierpliwy. Problemem było tutaj

połączenie. Johan ledwo co słyszał moje pytania. Próbowałem różnych sposobów,

by choć częściowo zaradzić tej złośliwości przedmiotów martwych. Wyłączenie

kamery, reset komputera, przejście na słuchawki, przeniesienie się bliżej routera,

przełączenie się na Internet z telefonu… Niestety, wszystko to było daremne. Jeżeli

Johan rzeczywiście słyszał mnie, tak jak ja siebie słyszę na nagraniu (czyli

prawie wcale) to naprawdę dziwię się, że już na samym początku nie "walnął

słuchawką". Jakoś jednak mimo wszelkich przeciwności dociągnęliśmy ten wywiad

do końca. Poniżej zapis tej rodzącej się w bólach rozmowy.

HMP: Cześć Johan! Jak tam dzionek mija?

Johan Langquist: A dzięki, bardzo miło!

więćdziesiątych. Podobne odczucia mają zapewne

pozostali członkowie tej kapeli. Mamy

w sobie sporo miłości do oldschoolowych metalowych

klimatów. Myślę zresztą, że słychać

to bardzo wyraźnie na naszym najnowszym

albumie "Sweet Evil Sun". Usłyszysz tam

mnóstwo oldschoolowych dźwięków, które są

jednak podane w dość nowoczesny sposób.

Ma na to wpływ chociażby fakt, że podczas

nagrywania używaliśmy znacznie nowocześniejszej

technologii, niż ta, którą stosowano w

latach osiemdziesiątych. Jednak naszą ambicją

było stworzenie czegoś, co jednoznacznie będzie

w stanie oddać klimat tamtej epoki. Dlaczego?

Bo to właśnie takie granie jest zakorzenione

głęboko w naszych serduchach. Zatem

wizja samej muzyki oraz upodobań z nią

związanych w moim przypadku w jakiś znaczny

sposób się nie zmieniły. Dalej najbardziej

rajcują mnie rzeczy stworzone w latach siedemdziesiątych

i osiemdziesiątych.

byłbym przypadkiem zainteresowany powrotem

szeregi zespołu. Poczułem wówczas, że

właśnie nadszedł idealny moment, by to zrobić.

Zgodziłem się bez większego zawahania.

Potem jednak chciałem posłuchać utworów,

które zamierzali nagrać na najbliższym planowanym

albumie. Z punktu widzenia wokalisty

takie zapoznanie się z materiałem jest dość istotną

kwestią. Kiedy tego posłuchałem, stwierdziłem,

że to świetny materiał i chcę brać

udział w tym udział. Potem wszystko się potoczyło

w zupełnie naturalny sposób. Czas

nam zdecydowanie nie sprzyjał, gdyż mieliśmy

tylko trzy tygodnie na nagranie albumu. Nie

muszę chyba wspominać, jaki się z tym stres

wiązał. Wyszliśmy jednak z tego wszystkiego

obronną ręką. Kiedy album "The Door to

Doom" był wreszcie gotowy, zagraliśmy parę

koncertów. Ogólnie mimo całego stresu i ciągłych

nacisków, jakie nam wówczas towarzyszyły

niemal z każdej strony, bardzo miło

wspominam ten okres. Pamiętam również, jaką

nerwówkę miałem przed moim pierwszym

koncertem po powrocie do zespołu. To był w

ogóle mój pierwszy występ na scenie po ładnych

paru latach. Jednak już po paru minutach

śpiewania przed publicznością, wszystkie

negatywne emocje opadły poczułem, że jestem

we właściwym miejscu. Czułem też, że fani

zgromadzeni pod sceną całkowicie akceptują

mój powrót w szeregi Candlemass. Nie patrzą

na mnie jak na jakiegoś starego gościa wygrzebanego

z jaskini. Było to dla mnie niezwykle

ważne przeżycie. Poczuliśmy wszyscy, że jesteśmy

gotowi na nowy początek Candlemass.

W końcu jesteśmy starymi przyjaciółmi.

Myślę, że doskonale słychać to na albumie.

Dobrze się czujemy w swoim towarzystwie

również poza sceną, a to jest niezwykle

ważna rzecz. Według mnie konieczna do prawidłowego

funkcjonowania zespołu.

8

W takim razie proponuje przejść do rzeczy.

Pewnie masz już tego tematu powyżej uszu,

ale wybacz, nie mogę go nie poruszyć. Otóż

udzielałeś się jako wokalista na debiutanckim

albumie Candlemass "Epicus Doomicus

Metallicus" z roku 1986. Przypuszczam

jednak, że twoja wizja muzyki uległa od tego

czasu znacznej zmianie, czyż nie?

Dla mnie jako osoby urodzonej w latach sześćdziesiątych

kluczowy okres muzycznych fascynacji

przypada na lata siedemdziesiąte, osiemdziesiąte

oraz sam początek dekady lat dzie-

CANDLEMASS

Foto: Linda Akerberg

Zostańmy zatem jeszcze na moment w tamtych

czasach. Po nagraniu "Epicus Doomicus

Metallicus" serio nie było żadnej opcji,

byś kontynuował współpracę z Candlemass?

Nie. W czasach, gdy Candlemass nagrywał

ten album, ja miałem swój własny zespół, i to

właśnie jemu starałem się poświęcać maksimum

swojej uwagi. Chłopaki z Candlemass

oczywiście znali moje stanowisko, gdyż wielokrotnie

poruszaliśmy ten temat w różnych

rozmowach. Powiedziałem im, że owszem,

chętnie zaśpiewam na ich albumie i będzie to

dla mnie ogromny zaszczyt, nie mniej jednak

potem wolę się skupić na swojej kapeli. Przystali

na te warunki.

Jednak co się odwlecze to nie uciecze. Po latach

zostałeś pełnoetatowym wokalistą

Candlemass.

Zaczęło się od tego, że w 2018 roku Mappe

zadzwonił do mnie i otwarcie zapytał, czy nie

Taki stary wyjadacz jak Ty miał tremę?

Wiesz, tu zaszły dość specyficzne okoliczności.

Na ogół nie mam z tym jakiegoś wielkiego

problemu. Dla mnie naprawdę nie ma żadnego

znaczenia to, czy występuję w małym klubie,

czy na ogromnym letnim festiwalu. Dobrze się

bawię każdą jedną chwilę na każdym jednym

występie. Dla mnie koncert to coś naprawdę

niezwykłego. Tego lata graliśmy na Hellfest.

Mają tam naprawdę ogromną scenę. To chyba

mój ulubiony festiwal tego typu.

Skoro jesteśmy przy tematyce koncertów, to

na scenie wykonujesz sporo utworów z okresu,

gdy za mikrofonem w Candlemass stał

Messiah Marcolin. Interpretujesz je jednak

na swój specyficzny sposób.

Dla mnie wszystkie utwory pochodzące z tego

okresu są czymś wspaniałym. Nigdy w życiu


nie zgodziłbym się zaśpiewać na scenie żadnego

kawałka, którego osobiście bym nie lubił.

Gdy zdecyduje się już coś wykonać, muszę to

w stu procentach czuć. Tak jest właśnie ze

starymi utworami Candlemass, które na stałe

zagościły w naszej koncertowej set liście. Co

do interpretacji, to faktem jest, że wiele z nich

wykonuję po swojemu, ale dostaję też masę

informacji, że fanom się to naprawdę podoba.

Foto: Candlemass

Miałeś już kiedyś okazję spotkać Messiah'a

osobiście?

Przyznam Ci się, że nie. Jest to chyba jedyny z

muzyków Candlemass, którego nigdy nie poznałem

na żywo. Na szczęście za niedługo to

się zmieni. W przyszłym tygodniu (wywiad

był przeprowadzany na początku listopada -

przyp. red.) organizujemy dość spore party z

okazji premiery albumu "Sweet Evil Sun" i z

tego, co wiem, Messiah zapowiedział tam

swoją obecność. Zatem bardzo chętnie się z

nim przywitam i zamienię parę słów. Mam naprawdę

wielki szacunek do tego gościa.

Impreza będzie pewnie ostra! (śmiech)

Na pewno! (śmiech)

Porozmawiajmy zatem waszym nowym albumie

"Sweet Evil Sun". W przypadku "The

Door to Doom" z oczywistych względów nie

brałeś pełnego udziału w procesie twórczym.

Tym razem jednak było inaczej.

Jasne. Wszystkie utwory zaczęliśmy tworzyć w

okresie pandemii. Mappe wysłał mi kilka nagrań

demo z utworami, które stworzył i zaczęliśmy

je wspólnie dopracowywać. Kiedy wszystkie

utwory były już w pełni gotowe, standardowo

weszliśmy do studia, gdzie praca szła

naprawdę nadspodziewanie sprawnie. Podczas

tego procesu trochę eksperymentowałem ze

swoim wokalem. Do każdego z tych utworów

starałem się podejść na kilka różnych sposobów,

by ostatecznie porozumieniu ze wszystkimi

wybrać najlepszą opcję. Na szczęście

wszyscy członkowie Candlemass to ludzie o

bardzo otwartych umysłach i szerokich horyzontach,

zatem nie mamy żadnego problemu z

dogadaniem się.

Foto: Candlemass

Skąd się wziął pomysł na ten monolog w

końcówce "Angel Battle"?

To jest nawiązanie do któregoś ze starych numerów

Candlemass. Nie powiem Ci niestety

zbyt wiele na ten temat, bo było to wszystko

robione bez mojego udziału, ale facet, który to

mówi, potrafi naprawdę swym głosem zrobić

niesamowitą robotę.

Przyznam Ci się, że bardzo dobre wrażenie

zrobił na mnie wstęp do utworu "Devil

Voodoo". Na waszym poprzednim albumie

"The Door to Doom" znalazła się ballada

"Bridge of the Blind". Nie braliście tym razem

pod uwagę nagrania całkiem balladowego

kawałka?

Uważam, że żeby stworzyć dobrą balladę, trzeba

w danym momencie być w odpowiednim

nastroju. Szczerze ci powiem, że nie do końca

jestem przekonany do utworów w stylu "Bridge

of the Blind". Staram się raczej tworzyć rzeczy

nieco bardziej energiczne w swym ostatecznym

kształcie.

Wygląda na to, że tematyka skandynawskich

bogów już zdecydowanie bardziej Cię

kręci.

"Scandinavian Gods", bo zapewne do tego

utworu uderzasz, to coś w rodzaju hymnu bitewnego.

Jest to jeden z tych kawałków, które

mają za cel dodawać ludziom siły tworzyć w

nich poczucie dumy z tego, kim są. Generalnie

uważam ten utwór za naprawdę budujący i

cieszę się, że znalazł się na naszym albumie.

Jednak taki "When Death Sights" ma już nieco

inny wydźwięk.

Kiedy stajemy się coraz starsi, zazwyczaj coraz

częściej myślimy o śmierci i przestaje być ona

dla nas swego rodzaju tematem tabu. Mimo że

niektórzy ludzie będą bardzo mocno temu

zaprzeczać, to jednak ta wizja jest dla nich

przerażająca. Natomiast zarówno śmierć, jak i

myślenie o niej, jest czymś, czego nie unikniemy

i czy prędzej, czy później każdy z nas

będzie musiał się zmierzyć. Często pojawia się

też strach przed przedwczesnym odejściem z

tego świata. Jest to moim zdaniem podświadoma

fobia przed tym, że umrzemy, zanim zrobimy

wszystko, co mamy w życiu do zrobienia.

Moja babcia, gdy była już po osiemdziesiątce,

często mi powtarzała, że nie boi się

umrzeć. Ona po prostu miała poczucie, że

spełniła swoją misję w życiu. Życzę każdemu,

żeby też doszedł do tego punktu.

W utworze tym możemy usłyszeć głos Jennie-Ann

Smith. Nie jest to pierwsza wasza

współpraca.

Dokładnie. Jej głos możemy również usłyszeć

na poprzednim albumie. Kiedy album "Sweet

Evil Sun" był już praktycznie gotowy, mieliśmy

poczucie, że akurat w tym kawałku czegoś

brakuje. Tym wspomnianym czymś były właśnie

kobiece partie wokalne .Jak zapewne

wiesz, Jennie jest żoną mojego wieloletniego

przyjaciela Marcusa Jidela. Znam ich oboje

już kupę czasu. Jednak niebył to jedyny czynnik,

który zdecydował o naszej współpracy. Po

prostu uważam, że jej głos oraz styl śpiewania

idealnie się wpasowały w ten numer. Zrobiła

tam kawał dobrej roboty.

Niestety, nasz czas dobiega końca. Dziękuję

Ci zatem za rozmowę i sorry za te wszystkie

problemy z łączem.

Ja również dziękuję za wsparcie dla Candlemass!

Nie ma sprawy. Grunt, że żeśmy się nie

poddali i mimo wszystko dociągnęliśmy tą rozmowę

do końca. I to najlepiej, jak się w tych

okolicznościach dało.

Bartek Kuczak

CANDLEMASS

9


Właściwy vibe

Najnowszym albumem "Gates To Madness" Roadhog potwierdza swój

akces do ścisłej czołówki tradycyjnego metalu. Naprawę mało jest bowiem zespołów,

które w tak przekonujący i zarazem stylowy sposób potrafią grać stary,

dobry heavy z lat 80.: z szacunkiem do tradycji, ale jednocześnie po swojemu i z

ogromną werwą. Do tego trzeci album krakowskiej formacji powstał z udziałem

aż trzech wokalistów, tak więc ten aspekt płyty jest również bardzo urozmaicony

i dopracowany.

HMP:"The Oppressors" ukazał się latem

2017 roku, tak więc ten album od najnowszego

"Gates To Madness" dzieli ponad pięć

lat. Pandemia, a do tego odejście wieloletniego

perkusisty Michała Kozioła, spowolniły

tempo prac nad waszym trzecim albumem?

Przemek "Pemo" Murzyn: Tak długi okres

pomiędzy albumami to składowa wielu czynników.

Oprócz tych w miarę oczywistych, które

wymieniłeś, dochodzą jeszcze pewne prywatne,

które skutecznie uniemożliwiały nagranie

płyty. Na szczęście, w końcu się udało.

Ta długa przerwa była frustrująca również dla

nas, ponieważ spora część materiału była gotowa

już w 2018 roku! Niestety musiała swoje

przeleżakować, przez co, mam wrażenie, wystarczająco

dojrzała i okrzepła. Może tak musiało

być, żeby ta płyta nabrała tożsamości i

brzmiała wiarygodnie… kto wie?

Zwykle muzycy deklarują, że nie ma dla nich

większego znaczenia fakt, że to akurat trzecie,

ponoć przełomowe dla każdego zespołu

wydawnictwo, ale pewnie w tyle głowy zawsze

kołacze myśl, że dobrze byłoby stanąć

na wysokości zadania, spełnić nie tylko oczekiwania

słuchaczy, ale przede wszystkim

swoje?

Zdecydowanie masz rację! Trzecia płyta to

bardzo ważna rzecz. Albo ugruntuje twoją

pozycję i ją wzmocni, albo skutecznie ostudzi

twoje ambicje. To taki egzamin czy warto ciągnąć

to dalej, czy lepiej dać sobie na luz. Oczywiście

nie liczę, że "Gates To Madness" wyniesie

nas na nie wiadomo jakie estrady, czy

też nagle staniemy się rozpoznawalni, ale

znam jej wartość i jeśli będę widział, że ludzie

ją zaakceptowali i docenili, to będzie dla mnie

sygnał, że to ma sens. Z efektu końcowego jestem

na tyle zadowolony, że pierwszy raz z

całą pewnością mogę powiedzieć, że udało się

stanąć na wysokości zadania.

Prace nad nową płytą zyskały pewnie na intensywności

po zelżeniu pandemicznych

Foto: Roadhog

ograniczeń i zwerbowaniu nowego drummera

Karola Garbiarza?

Tak, zdecydowanie Karol wniósł wiele świeżości,

co przełożyło się na prace nad albumem.

Nowa krew w zespole, to nowe motywacje i

chęci do działania. Mając nowego perkusistę

było dla nas oczywiste, że nasze działania muszą

już twardo iść w kierunku finalizacji nagrań,

na które tak długo czekaliśmy.

Mieliście jakieś założenia dotyczące tego

materiału, czy też był to niejako naturalny,

bardzo swobodny proces, zakończony stworzeniem

akurat tych ośmiu utworów, składających

się na "Gates To Madness", które

następnie dopracowaliście i nagraliście?

Konkretnych założeń nie było. Proces był

bardzo naturalny i każdy kawałek powstał w

odpowiednim dla niego czasie. Całość to

swoisty koncept, który przeprowadza nas

przez różne stadia odczuwania negatywnych

emocji. Album nie epatuje złymi emocjami,

lecz bardziej je opisuje. Czasem można się z

nimi utożsamiać, innym razem nie. Wszystko

zależy w jakim miejscu naszej drogi jesteśmy.

Im mniej zrozumiesz z tego albumu tym lepiej

dla ciebie. Uwierz mi.

Zostają wam po czymś takim jakieś

niewykorzystane pomysły czy nawet całe

utwory, czy przeciwnie, pracujecie do

momentu, kiedy macie już dość materiału na

płytę i później nie marnujecie już energii ani

czasu, w myśl zasady, że lepiej mieć 10

konkretów niż 30 utworów o różnym

poziomie, z których część i tak ostatecznie

trafi do kosza?

Jak dotąd nigdy nie było sytuacji, żebyśmy

mieli zbyt wiele numerów i musieliśmy

wybierać, co wchodzi na płytę, a co nie.

Zawsze wiemy, kiedy kończy się etap komponowania

kawałków. Wiemy to

podświadomie i skupiamy się na szlifowaniu

materiału, żeby był spójny i jak najlepiej

zgrany. Lepiej mieć parę konkretnych, przemyślanych

strzałów, niż dziesiątki niesprecyzowanych

koncepcji. Jakość nie ilość przede

wszystkim.

Odbieram "Gates To Madness" jako waszą,

do tego bardzo udaną, próbę wpisania się w

heavymetalowy kanon lat 80. Przede wszystkim

doceniam fakt, że korzystając z patentów

znanych od ponad 40 lat nie kopiujecie

ich 1:1, ale staracie się stworzyć coś

własnego, chociaż jednocześnie zakorzenionego

w tradycji. To efekt muzycznej

pasji, wielkiej fascynacji takimi dźwiękami, a

do tego krytycznego podejścia do tego co

robicie, wskutek czego odrzucacie na

przykład riff, który brzmi zbyt podobnie do

nagranego już wcześniej przez inny zespół?

Tradycja jest dla nas niesamowicie ważnym

aspektem, jeśli chodzi o kreowanie własnego

materiału. Doskonale zdajemy sobie sprawę z

tego, że nie wymyślimy już nic nowego, dlatego

skupiamy się nad tym, aby nasz wkład w

spuściznę gatunku był po prostu dobrze zrobiony

i solidny. Akurat w przypadku "Gates

To Madness", mam wrażenie, że tym razem

mocniej weszliśmy nawet w lata 90. Nie podchodzimy

do materiału aż tak bardzo analitycznie

i nie rozkminiamy czy coś jest do czegoś

na tyle podobne, żeby to odrzucić. To nie

apteka, żeby wszystko analizować i rozkładać

na czynniki pierwsze. Zdarza się, że najlepszym

patentem okazuje się ten, który jest

najbardziej oczywisty. Nie ma nic złego w

klasycznych motywach czy zagraniach. Ważne

natomiast jest to, żeby uchwycić właściwego

vibe'a. I o to właśnie chodzi! Czasem możesz

nieświadomie coś skopiować, ale jeśli ma to

określony feeling i pasuje do charakteru kompozycji,

to nie widzę w tym nic złego.

Analizowania każdego dźwięku oduczyłem się

już dawno. Liczy się emocja i żeby to wszystko

sprawnie płynęło. Zatwardziałych analityków

odsyłam do innej muzyki niż metal.

Czy coś takiego jak kanon, niezależnie od

muzycznego gatunku czy stylistyki, w trzeciej

dekadzie XXI wieku i przy nieograniczonym

dostępie do muzyki jest jeszcze

10

ROADHOG


komukolwiek potrzebny? Tym bardziej, że

młodzi ludzie mają teraz łatwy dostęp do

instrumentów, w sieci jest multum szkółek

czy filmików, a programy do rejestracji i

obróbki dźwięku są czymś oczywistym. Często

słyszę więc młode zespoły, które bez

kompleksów grają metal czy punka, nie znając,

nawet z nazwy, takich gigantów jak

Black Sabbath czy Sex Pistols, albo sięgają

po ich muzykę dopiero wtedy, kiedy ktoś podrzuci

im taki trop - to już chyba swoisty znak

czasów, co kiedyś było nie do pomyślenia?

No, znowu masz niestety rację. Obecnie żeby

coś stworzyć, wcale nie musisz być obeznany z

klasyką czy kanonem. Wszystko masz na wyciągnięcie

ręki. Jeśli nie jesteś zbyt dobry, to

program pomoże ci wygenerować to, co byś

chciał. Nie trzeba się wysilać. Nie masz pomysłu

na tekst? Żaden problem, są od tego

strony generujące treści. Riff? Też można to

obejść, bo są algorytmy które pomogą ci coś

stworzyć. Jeszcze paręnaście lat temu było to

nie do pomyślenia. No cóż, znak czasów!

Kiedy zaczynałem swą przygodę z metalem

nie było jeszcze tak zarysowanych podziałów,

które pojawiły się dopiero wraz z powstawaniem

kolejnych podgatunków, od

thrashu począwszy. Teraz jest "specjalizacja",

tak jak wszędzie, wskutek czego fan

tradycyjnego heavy unika zwykle death czy

blacku, a ich zwolennicy z zasady odrzucają

lżejsze brzmienia, argumentując, że to nie

metal. Tymczasem i jedni, i drudzy najwyraźniej

nie wiedzą co tracą, w myśl zasady,

że muzyka dzieli się tylko na dobrą i złą, niezależnie

od stylistyki?

Tu z kolei bym polemizował. Chyba zależy w

jakim środowisku się obracasz. Sam dawno

przestałem radykalnie schematyzować muzykę.

Oczywiście jestem w stanie zarysować

określone ramy gatunkowe, ale nie mam problemu

ze słuchaniem szerokiego spektrum muzyki

rockowej czy metalowej. Z przyjemnością

po odsłuchu Malevolent Creation puszczę

sobie Roxette czy Litę Ford.

Klasyczny metal w wydaniu Roadhog nie

wyklucza jednak swoistych, urozmaicających

całość, skoków w bok, tak jak choćby w mającym

coś z thrashu czy speed metalu "Masquerade"?

Pewnie, że nie. Jeśli coś fajnie współgra, to nie

mam z tym najmniejszego problemu. Najgorzej

jest łączyć rzeczy na siłę, takie które są

absolutnie niespójne i ich fuzja może prowadzić

wyłącznie do niestrawności i konsternacji.

We wszystkim trzeba mieć wyczucie i smak.

Jeśli masz nienaganne poczucie estetyki, dobre

ucho, ale także odwagę - to śmiało, eksperymentuj.

Takiego podejścia mamy zresztą na "Gates

To Madness" więcej, bo owszem, na poprzedniej

płycie wokalistów mieliście znacznie

więcej, ale jednak chórzystów. Tym razem

jest ich tylko trzech, ale pierwszoplanowych

- skąd pomysł na takie akurat rozwiązanie?

Pomysł narodził się w sumie dość naturalnie.

Na początku był koncept, aby zrobić tylko jeden

gościnny wokal w jednym numerze, lecz

wyszło tak fajnie, że postanowiliśmy pociągnąć

to dalej. Faktem jest, że nie do każdego

kawałka pasował głos Krzycha. Mając możliwość

zaangażowania w ten projekt kilku świetnych

wokalistów, stwierdziliśmy, że nie jest to

zły pomysł i paradoksalnie będzie to wpływać

pozytywnie na spójność albumu. Każdy głos

idealnie oddaje charakter i nastrój kompozycji,

do której został przyporządkowany.

Udział Tymoteusza Jędrzejczyka nie jest żadnym

zaskoczeniem, ale już Bertranda Gramonda

jak najbardziej. Jak się poznaliście i

jak doszło do tej współpracy - nie tylko wyłącznie

sesyjnej, skoro jest również współautorem

tekstu "Unleashed"?

Z Bertym znam się już kilkanaście lat. Kiedyś

grali mini trasę, ze swoim macierzystym zespołem

Phenix, po Polsce. Na ich koncert trafiłem

przypadkiem, nie mając pojęcia czego się

spodziewać. No i rozjebali. Jego głos zmiótł

mnie z planszy. Dobór coverów, które wówczas

grali, również sporo mi mówił o jego profilu

artystycznym i tak zostaliśmy znajomymi.

Foto: Roadhog

Przez wiele lat utrzymywaliśmy kontakt, czasem

się widywaliśmy podczas jego wizyt w Polsce

i tak krok po kroku narodził się pomysł zaangażowania

go w Roadhog. Jeśli chodzi o

"Unleashed", to miałem od dawna gotowy refren,

jednak nie potrafiłem za żadne skarby

świata sklecić ciekawych zwrotek. Wysłałem

mu pomysły i trochę (wówczas) niespójnych

wersów, a on to poskładał do kupy i dołożył

nieco od siebie.

Do tego można powiedzieć, że metal łączy

pokolenia, skoro Bertrand jest od was starszy

(śmiech). Zaś na serio: jak dzieliliście partie

w poszczególnych utworach? Od początku

były pisane pod konkretnych wokalistów, czy

też wprowadzaliście zmiany już podczas

nagrań, kiedy okazywało się, że na przykład

głos Tymka najlepiej pasuje do "With Enemy

By My Side"?

Przydział następował dopiero jak kawałek był

gotowy. Głos poszczególnych wokalistów musiał

odpowiadać ogólnemu klimatowi kompozycji

i tekstowi.

Jesteście też konsekwentni co do anglojęzycznych

tekstów - skoro tradycyjny heavy to u

nas nisza niszy nie ma co tego zmieniać, bo

jednak muzyka Roadhog chyba bardziej interesuje

zagranicznych odbiorców?

Czy najbardziej to nie wiem… Jest jakaś tam

rzesza naszych zwolenników za granicą, ale

cały czas mówimy o głębokim undergroundzie.

W każdym razie każdy z dotychczasowych

(dwóch! - śmiech) koncertów zagranicznych,

cieszył się doskonałym przyjęciem i

świetną frekwencją, z którą w Polsce różnie

bywa…

Jednak po przygodzie z amerykańską Stormspell

Records i krótkim epizodzie z rodzimą

Thrashing Madness Records, firmującą

wznowienie "Dreamstealer", podpisaliście

kontrakt z kolejną polską firmą, to jest Ossuary

Records? Skąd taka właśnie decyzja?

Mateusz to nasz stary znajomy i fakt, że założył

wytwórnię bardzo nam pomógł. Na wiele

rzeczy patrzymy w podobny sposób. On jest

ambitny, chce promować muzykę, lubi heavy

metal… Decyzja była prosta.

Plusem tej współpracy wydaje mi się też to,

że doczekacie się swojej płyty również na

kasecie i na winylu, a do tego Mateusz

współpracuje również z Helicon Metal Promotions,

możecie więc liczyć na wsparcie w

zakresie organizacji koncertów czy zagranie

w charakterze supportu przed jakimś bardzo

znanym zespołem?

To się okaże. Szczerze mówiąc bardzo na to liczymy,

bo chcemy wrócić do wzmożonego

koncertowania. Bardzo nam tego brakowało i

mamy nadzieję, że uda nam się sporo pograć w

2023 roku!

Można też powiedzieć, że zrobiliście sobie,

chociaż nie tylko, tą płytą prezent na 10-lecie

zespołu - co planujecie dalej, oczywiście poza

promowaniem "Gates To Madness"?

Nie mamy skonkretyzowanych planów. Przede

wszystkim chcemy więcej grać. Na razie tyle.

Reszta pewnie sama się jakoś ułoży.

Wojciech Chamryk

ROADHOG 11


W białych rękawiczkach

O Xentrix można pisać dużo. Historia tego zespołu w wielkim skrócie

wygląda całkiem standardowo Kapela ta miała dość udane początki, następnie

przeszła fazę eksperymentów, które w niemały sposób przyczyniły się do bardzo

długiej przerwy w jej działalności. Nagle powrót w odświeżonym składzie, od

strony muzycznej zaś zwrócenie się ku swoim korzeniom itp., itd… Dobra, walić

to. Mamy rok 2022 (kiedy to piszę te słowa oczywiście), Xentrix wydaje nowy album

zatytułowany "Seven Words",a my z tej okazji możemy sobie pogadać z

Jayem Walshem. Z jego perspektywy wiele kwestii różni się od punktu widzenia

starszych członków tego bandu.

"Seven Words" to drugi album Xentrix nagrany

z Twoim udziałem. Jak się czujesz będąc

od pięciu lat częścią tej wesołej załogi?

Czuję się wystarczająco zadowolony z dotychczasowych

działań. Nagraliśmy już drugi album

w tym składzie osobowym i póki co jest

on stabilny. Cieszę się, że publiczność pozytywnie

podchodzi do naszej działalności po reaktywacji.

Dobrze jest wiedzieć, że tworzymy

muzykę, której ludzie chcą słuchać. To dla nas

naprawdę wiele znaczy. Z niecierpliwością czekamy

na koncerty, na których zagramy nowe

kawałki.

"Ghost Tape Number 10" to numer, który już

samym tytułem nawiązuje do wojny w Wietnamie.

Fascynuje Cię ta tematyka?

Słyszałem o tym lata temu i zawsze ciekawiły

mnie wydarzenia związane z tą wojną. Pewnego

wieczoru siedziałem przed telewizorem i

bez celu przerzucałem z kanału na kanał. Zupełnie

przypadkiem trafiłem na bardzo ciekawy

film dokumentalny o amerykańskiej interwencji

w Wietnamie, który był bezpośrednim

impulsem do napisania tego numeru.

HMP: Witam. Właśnie rynek muzyczny

wzbogacił się o wasz szósty pełnowymiarowy

album zatytułowany "Seven Words".

Czy mieliście jakąś wizję tego albumu, zanim

w ogóle podjęlibyście prace nad tym materiałem?

Jay Walsh: Nie. Nie było żadnych zdecydowanych

planów ani koncepcji co do samego albumu.

Po prostu kontynuowaliśmy pisanie

muzyki według schematu, który sprawdził się

przy tworzeniu "Bury The Pain". Wszystko

od samego początku przebiegało gładko. Niestety

z powodu pandemii, byliśmy zmuszeni

pracować zdalnie. Z drugiej jednak strony zyskaliśmy

dodatkowy czas oraz mogliśmy na

spokojnie ułożyć swoje myśli.

"Seven Words" to dość ciekawy tytuł jak na

szósty album.

Tytuł albumu został wybrany właściwie w

ostatniej chwili. Mieliśmy wszystko gotowe

prócz właśnie tego nieszczęsnego tytułu. Na

szybko zdecydowaliśmy się użyć w tym celu

nazwy jednego z zawartych na płycie utworów.

"Seven Words" wydawało się najbardziej

do tego odpowiednie. Co prawda jest to szósty

pełny album wydany pod nazwą Xentrix, ale

jeśli wliczyć "Dilute to Taste EP", to jest to

siódme wydawnictwo tej kapeli. Moim zdaniem

tytuł ten jest zatem jak najbardziej adekwatny

Bardzo podoba mi się gitarowe intro do kawałka

"Behind the Walls of Treachery". Czy

to jest improwizacja?

Nie. Uwierz lub nie, ale tam nie ma ani grama

improwizacji. To intro było od początku częścią

tego numeru , jeszcze na etapie demo.

Intro robi duże wrażenie, ale jeszcze większe

robi sposób, w jaki się ono rozwija.

"Everybody Loves You When You Are

Dead" to bardzo ciekawy tytuł. Swoją drogą

nie byłbym chyba sobą, gdybym nie zapytał,

czy serio zgadzasz się z tym stwierdzeniem.

Nie. Tekst mówi o tym, że nie wszyscy zasługują

na szacunek. Nawet jeśli nie żyją.

Ten utwór ma również świetne gitarowe

intro. Dość lekkie na początku, ale po kilku

sekundach daje solidnego kopniaka.

Foto: Xentrix

To kolejne intro, nad którym pracował Stan.

Tego typu urozmaicenia zawsze dodają utworowi

smaku. Wiesz, mam na myśli bezpośredni

kontrast ciężkiego riffu melodyjnym wstępem.

Cieszęsię, że tobie też takie podejście się

podoba.

Przypuszczam, że inspiracji do tekstów szukasz

też poza telewizją.

Szukam ich wszędzie, gdzie to tylko możliwe.

Jeśli coś wpadnie mi do głowy, zostanie przetworzone

przez mój umysł, nie widzę powodu,

by to odrzucać. Czasem takie pomysły wpadają

zupełnie niespodziewanie. Od razu wtedy

zapisuję je na skrawku papieru lub notatniku

w telefonie. Mam sporą ilość notatek z luźnymi

szkicami, ale też gotowymi tekstami. Kiedy

przychodzi moment, że na poważnie bierzemy

się za tworzenie albumu, zazwyczaj od razu

tam sięgam.

Nagraliście swoją wersję klasycznego już

numeru "Billion Dollars Babies". Czy Alice

Cooper jest artystą, który ma duży wpływ na

Waszą muzykę?

Owszem, lubię Alice'a Coopera. Pozostali

członkowie Xentrix także. Choć nie cała jego

dyskografia jest dla mnie do zaakceptowania.

Słucham głównie tego, co ponagrywał w latach

osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Myślę,

że Alice bardziej wpływał na muzyków i zespoły,

które z kolei wpłynęły na mnie i innych

muzyków z mojego pokolenia. Mieliśmy kilka

pomysłów na ewentualne covery. Na pewno

chcieliśmy, żeby był to kawałek, którą wszyscy

lubimy i który ma już parę lat. Stan zrobił kilka

krótkich próbek demo, żeby zobaczyć, który

utwór będzie brzmiał najlepiej w naszym

wykonaniu. Ciężki gitarowy riff "Billion

Dollar Babies" najlepiej zdał ten egzamin.

Jak uzyskaliście ten efekt na początku "Anything

But the Truth"? To keyboard?

Myślę, że jest to dźwięk syntezatora, który

został dodany na samym końcu. Stan dodał to

na późniejszym etapie, w okolicach nagrywania

wokalu. Nie jestem pewien, czy użył prostego

keyboardu, czy stał w dużym pokoju w

białych rękawiczkach i w świetle laserów jako

Jean-Michel-Stan.

Jako singiel promocyjny postanowiliście wykorzystać

utwór "Reckless with a Smile".

Dlaczego Twoim zdaniem ten kawałek najbardziej

oddaje istotę tego albumu?

Pierwszym singlem było "Seven Words". Następnie

wytwórnia poprosiła nas o drugą propozycję,

do której mogliby zrobić teledysk. Wybraliśmy

"Reckless with a Smile", ponieważ jest

on utrzymany nieco w innym klimacie i budzi

w słuchaczu odmienne odczucia.

Wspomniałeś o koncertach. Czy macie jakieś

konkretne plany?

12

XENTRIX


Foto: Xentrix

Synonim wielkich jaj

"Piwo wzmacnia, piwo leczy, piwo dodaje radości…" śpiewała kiedyś pewna

stara polska oiowska kapela. I owszem, można żyć bez piwa. Ale na cholerę

komu takie życie. Chłopaki z Tankard pod powyższą sentencją zapewne podpiszą

się wszystkimi kończynami. Okazją do rozmowy była premiera nowej płyty Tankard

zatytułowanej "Pavlov's Dawgs". Olaf Zissel - perkusista Tankard do zbyt rozmownych

nie należny. Pewnie myślami był już przy swoim ukochanym trunku.

Gramy w Cardiff w najbliższy piątek. "The

Headbangers Ball European Tour" rozpoczyna

się w przyszłym tygodniu. Gramy w

towarzystwie Vio-Lence, Whiplash i Artillery.

Trasa potrwa do początku grudnia. Następnie

marzec 2023 roku. To czas na Wyspy

Brytyjskie. Teraz, kiedy album się ukazał, na

pewno zaczniemy się zastanawiać nad opcjami

tras koncertowych, które po marcu będą kontynuowane.

Czy zamierzacie na tych koncertach jakieś

utwory z albumów "Kin" i "Scourge"? Te albumy

są zazwyczaj krytykowane, ale mają

też pewną grupę swoich zwolenników.

Lubię "Kin", podobał mi się już wtedy, kiedy

się ukazał, mimo że był stylistycznym odejściem

od poprzednich albumów. Byłbym

skłonny dorzucić do naszej setlisty "Order of

Chaos", "All Bleed Red" czy "Another Day".

Niestety, nasze koncerty zazwyczaj są ograniczone

czasowo i tu rodzi się problem.

Bartek Kuczak

HMP: Cześć Olaf! Niedawno ukazał się

wasz nowy album zatytułowany "Pavlov's

Dawgs". Swoją drogą fajna gra słów.

Olaf Zissel: Hej Bartek, jeśli po drodze zdarzyły

się jakieś opóźnienia przy odpowiedzi na

ten wywiad, to bardzo Cię przepraszam i biorę

całą winę na siebie. Co do tytułu, to postanowiliśmy

użyć tej gry słów, gdy dowiedzieliśmy

się, że języku angielskim słowo "dawg" to jedno

z określeń kumpla.

Wiem, ze numer tytułowy jest o chlaniu, nie

mniej jednak nie masz wrażenia, że dziś

wielu młodych (i nie tylko młodych) w wielu

sytuacjach zachowuje się niczym psy eksperymentu

Pawłowa?

Oczywiście. Gdy jest grupa ludzi i jednemu

zadzwoni telefon, wszyscy automatycznie sięgają

do kieszeni. Nawet jeśli wiedzą, że mają

ustawiony zupełnie inny sygnał.

Tekst utworu "Exfluencer" jest dość intrygujący.

Zapewne jesteś świadomy, że dziś

dla sporej grupy młodzieży idolami są postaci

z social mediów, które nie mają zbyt wiele

doza oferowania.

Przypuszczam, że tak jest. Niestety, dla gościa

z mojego pokolenia jest to co najmniej niezrozumiałe.

Temat piwa jest dla was chyba bardziej zrozumiały.

Na najnowszym albumie poruszacie

go choćby w kawałku "Beerbarians".

Swoją drogą czy śpiewanie o piwie od tylu lat

nie wydaje wam się już trochę oklepane.

Akurat ten kawałek mówi o rozwoju przemysłu

browarniczego i jego wpływie na ogólny

całokształt gospodarki. Tematem tym zajmuje

się wielu szanowanych i cenionych ekonomistów.

Dobra, dobra. Ty się lepiej przyznaj, ile beczek

wypiłeś podczas lockdownu.

Niezliczoną ilość.

Zatem myślę, że jesteś właściwą osobą, która

jest w stanie rozstrzygnąć ważną ideologiczną

kwestię. Otóż czy piwo bezalkoholowe

to rzeczywiście jeszcze jest piwo?

Zgodnie niemieckim prawem czystości z roku

1516, dopuszczalne jest sprzedawanie tego

produktu pod nazwą "piwo", jednak jego smak

to jakaś porażka. Tylko kilka piw bezalkoholowych

autentycznie mi posmakowało.

Serio uważasz, że "Lockdown Forever" to

dobry pomysł?

Niekoniecznie, ale w ograniczonym stopniu

miało to całkiem dobry efekt. Ja na przykład

spędziłem więcej czasu z rodziną, a także podniosłem

swoje kwalifikacje w gotowaniu oraz

warzeniu piwa. Ponadto oglądałem mnóstwo

Foto: Tankard

TANKARD

13


Foto: Tankard

piłki nożnej i snookera. Próbowałem nie przytyć

za dużo, ale to mi akurat nie wyszło.

Pewnego dnia wszyscy zrobiliśmy dość szaloną

rzecz i w całkowitej konspiracji spotkaliśmy

się na kilka piwek. Skończyło się to dla mnie

zwichniętą kostką i sporą liczbą blizn na nodze.

Nie był to chyba zbyt dobry pomysł.

Nihilizm jest jednym z tematów, które przewijają

się przez album "Pavlov's Dawgs".

Czym ta idea jest dla Ciebie?

Hej stary, rozmawiasz z perkusistą, do którego

dotarło, że religijność jest czymś sprzecznym

z wartościami ludzkimi.

Ostatni utwór na albumie nosi tytuł "On

The Day I Die". Często myślisz o tym dniu?

Niezbyt często, ale tu chodzi o coś innego.

Chodzi o spojrzenie w przeszłość i przeanalizowanie

wszystkich okazji, które ci w życiu

uciekły i już raczej się nie powtórzą.

Chyba trochę zwlekaliście z pisaniem tego

materiału.

Tak, jak zwykle zaczęliśmy późno. Właściwie

wzięliśmy sie za to na parę miesięcy przed

tym, jak mieliśmy zarezerwowany termin w

studio. Jak zwykle również musieliśmy zacząć

nagrywać bez gotowych tekstów. Większością

pomysłów dzieliliśmy się z pomocą maila. Być

może zmieni się to przy okazji następnego

albumu.

Dobra, teraz najważniejsze pytanie odnośnie

najnowszego albumu. Czemu te psy z okładki

mają takie wielkie uszy?

Pewnie to synonim wielkich jaj.

"Pawlov's Daugs" to nie jedyny album Tankard,

który ukaże się w tym roku. Na rynek

trafi też składanka "Alcoholic Metal 40

Years in Thrash - Extended Version".

Na tym albumie znalazły się głównie niepublikowane

numery z naszych taśm demo.

Wasz skład jest ustabilizowany od 1998

roku. Pewnie świetnie się rozumiecie.

Kłótnie czasem się zdarzają, ale im starsi

jesteśmy, tym bardziej staramy się nie nadepnąć

drugiemu na odcisk. Lubię tych gości

jak swoich braci. Chcę, by ten zespół trwał i

nie myślę o emeryturze.

Andy Gutjahr w przeszłości grał w kilku

chrześcijańskich kapelach. Czy jego poglądy

nie stoją w opozycji z gloryfikowaniem chlania

Nie!

Mieliście kiedyś jakieś problemy z antyalkoholowymi

ruchami?

Nie przypominam sobie nic takiego.

Bartek Kuczak

HMP: Cześć Rob. Sacrifice powstało w

Toronto w 1985 roku. Nigdy nie ukrywaliście,

że początkowa faza Waszej działalności do

najłatwiejszych nie należała

Rob Urbinati: Prawda. Powodem takiego

stanu rzeczy był głównie nasz młody wiek. Byliśmy

gówniarzami i żaden z miejscowych klubów

nie traktował nas poważnie. W związku z

tym ciężko było załatwić jakikolwiek sensowny

koncert. Nasze rodziny również do najbogatszych

nie należały, więc jak się nietrudno

domyślić, nie mieliśmy funduszy na dobry

sprzęt. Mieliśmy jednak spore pokłady motywacji,

dzięki którym radziliśmy sobie w nawet

tak niesprzyjających warunkach.

W tak dużym mieście jak Toronto nie było

klubów zainteresowanych promowaniem

młodych lokalnychtalentów?

Jakieś tam były. Należy jednak pamiętać, że

muzyka, którą graliśmy była czymś świeżym

jak na tamte czasy. Nie każdy ją rozumiał.

Ciężko było znaleźć zespoły, które chciały w

ogóle dzielić z nami scenę. My też nie bardzo

chcieliśmy występować jednego wieczoru obok

kapel glam metalowych.

Jednak wygląda na to, że coś z tego wyszło.

Jako młody zespół graliście jeden koncert z

jednym z pierwszych zespołów Sebastiana

Bacha.

Szczerze? Nie przywiązuję do tego koncertu

zbyt wielkiej wagi.

Pamiętajmy jednak, że było kilka kanadyjskich

zespołów thrashowych, które zaczęły

grać mniej więcej w tym samym czasie co

Wy. Czy śledziliście ich kariery od samego

początku?

Tak, byliśmy świadomi istnienia wszystkich

młodych kapel thrashowych w Kanadzie.

Razor, Voivod, Slaughter, itd. Wspólnie z

nimi tworzyliśmy tą scenę. Śledziliśmy też zespoły

takie jak Exciter i Anvil, gdyż to one

podłożyły w naszym kraju iskrę, która zmieniła

się potem w większy ogień.

Na dobre jednak rozkręciliście się dopiero po

wydaniu debiutanckiego albumu, czyż nie?

Zaliczyliśmy kilka świetnych występów jeszcze

przed wydaniem naszego pierwszego albumu,

ponieważ nasze demo krążyło po metalowej

społeczności. Dość szybko zaczęliśmy dostawać

dobre propozycje występów z zespołami

spoza miasta.

High Roller Records wyda reedycje waszych

trzech klasycznych krążków. Jak w ogóle doszło

do tej kooperacji?

Ludzie z High Roller byli bardzo zainteresowani

tym projektem. Sam Dave Carlo z Razor

gorąco polecał nam tę wytwórnię. Spodobały

nam się pomysły na reedycje i wszystko

wyszło lepiej niż się spodziewaliśmy. Wytwórnia

ta odwaliła kawał dobrej roboty.

Czy w związku ze wspomnianymi reedycjami

możemy spodziewać się czegoś ekstra

(bonusowe utwory, booklety z rzadkimi zdjęciami

itp.)?

Nie jestem pewien co do bonusowych utworów,

ale książeczki i wszystko wyszło naprawdę

niesamowicie. Pozwoliliśmy wytwórni poskładać

wszystko do kupy, pomogliśmy trochę

dostarczając zdjęcia i informacje itd. Mieliśmy

jedynie kilka drobnych uwag, które wzięli sobie

bardzoi do serca.

14

TANKARD


Osąd należy do fanów

High Roller Records robi kolejną dobrą robotę. Jak inaczej można nazwać

wydanie reedycji trzech pierwszych, niewątpliwie uznawanych dziś za klasyczne

albumów z dorobku tych kanadyjskich thrasherów? Razem z Robem Urbinatim

zrobiliśmy sobie małą wspominkową wycieczkę do czasów, gdy owe płyty trafiały

na rynek. Ach, te wspomnienia!

Pierwszym wznowionym albumem jest wasz

debiut zatytułowany "Torment in Fire". Został

on wydany w 1986 roku. To niewątpliwie

był dobry rok dla thrash metalu. Jak wspominasz

go ze swojej perspektywy?

To był przełomowy rok. Karta zaczęła się w

końcu odwracać. Ekscytujący był fakt, że

wyszło wtedy tak wiele albumów, które dziś są

kultowe. Jako zespół zdecydowanie rozwinęliśmy

się pod kątem technicznym. Dużo więcej

energii poświęcaliśmy próbom i rozwojowi

własnych umiejętności.

Zarówno w tamtym momencie, jak i dziś niczego

bym w nich nie zmieniał. W tamtym

czasie byłem z nich zadowolony i tylko to się

liczy.

Trzeba przyznać, że w tamtych czasach z

wydawaniem kolejnych płyt szliście jak burza.

Zastanawia mnie czasem, jak to jest, że

w dzisiejszych czasach niektóre zespoły wypuszczają

nowe albumy co pięć albo nawet

więcej lat. Jakie są według Ciebie powody

takiej sytuacji?

Ten album został nagrany w tym samym

studio, w którym Rush nagrywali jeden ze

swoich albumów.

O ile pamiętam, wbrew powszechnym opiniom,

Rush nigdy nie nagrywali w Phase

One, ale faktycznie jego ściany były ozdobione

złotymi płytami. Przejrzenie ich wszystkich

i uświadomienie sobie, kto tam grał przed

nami to naprawdę fajne uczucie.

Album został wydany w 1990 roku. Po tym

czasie klasyczne formuły metalu jak speed,

thrash czy heavy ustępowały miejsca grunge'owi

itp. Jak Wasz zespół czuł się w tej

nowej rzeczywistości?

Grunge dopiero raczkował, więc nie miał on

jeszcze aż takiego wielkiego wpływu na scenę.

Co innego death metal. On wówczas zaczynał

przejmować kontrolę nad metalowym światem,

ponieważ zespoły thrashowe dużej mierze

były zajęte gonieniem sukcesu Metalliki.

Dopiero kilka lat później mogliśmy to naprawdę

poczuć.

Co z nowym albumem Sacrifice? Wasz

ostatni pełnowymiarowy album "The Ones I

Codemn" został wydany w 2009 roku. To

było trzynaście lat temu.

To było Twoje pierwsze studyjne doświadczenie

na tak dużą skalę.

To nie było nasze pierwsze studyjne doświadczenie,

ale można powiedzieć, że wciąż byliśmy

w tym laikami. Mieliśmy bardzo niski

budżet na te nagrania. Studio było tanie, zlokalizowane

w piwnicy, ale doskonale uchwyciło

to ducha epoki. Młodsze zespoły, takie

jak my, wciąż uczyły się swoich instrumentów,

a poszczególni członkowie uczyli się ze sobą

zgrywać. To jest powód, dla którego te albumy

są nadal cenione. Wszystko jest tam całkowicie

szczere i można usłyszeć wszystkie techniczne

niedociągnięcia. Jednak poza tym, usłyszysz

też energię i prawdziwe, nieudawane

emocje.

Raptem rok później ukazał się album "Forward

to Termination". Przypuszczam, że

doświadczenie zdobyte podczas pracy i nagrywania

debiutu w znaczny sposób pomogło

Wam w pracy nad drugim.

Wszyscy chcieliśmy wykorzystać w pełni drzemiący

w nas potencjał i usłyszeć, czego możemy

dokonać w pełni profesjonalnym studio.

Zdecydowanie też rozwinęliśmy się jako twórcy.

Po naszym pierwszym albumie czuliśmy,

że musimy być bardziej zgrani oraz znacznie

lepiej obsługiwać nasze instrumenty. Moim

zdaniem same kompozycje też były bardziej

interesujące.

"Forward to Termination" już w chwili premiery

został wydany na całym świecie. Czy

mieliście jakiś odzew z miejsc, których się nie

spodziewaliście?

Mieliśmy wiele dobrych opinii dosłownie z

każdego miejsca na świecie. Ameryka Północna

i Europa wiedziały o naszym istnieniu, ale

teraz zdobywaliśmy nowych fanów w Azji,

Ameryce Południowej czy Australii, co było

dla nas jako młodych muzyków niezwykle ekscytujący

przeżyciem.

Czy porównując oba Wasze pierwsze albumy

z perspektywy 1987 roku mieliście poczucie

pójścia do przodu, czy może czuliście,

że coś mogło być zrobione lepiej.

Foto: Sacrifice

Myślę, że tak naprawdę wbrew pozorom tworzenie

nie szło nam tak gładko, jak powinno.

Nigdy nie chcieliśmy mieć na albumie utworów-wypełniaczy,

więc jakkolwiek długo by to

nie trwało, chcieliśmy być zadowoleni ze

wszystkiego, co nagramy. Wtedy jeszcze

wszyscy łudziliśmy się, że prędzej czy później

uda nam się z tego utrzymywać, ale teraz w

2022 roku to bardzo odległe marzenie dla większości,

nawet starych zespołów. Myślę, że to

może być główny powód.

Właśnie. Potrzebowaliście trochę więcej

czasu na wydanie swojego trzeciego albumu

zatytułowanego "Soldiers of Misfortune".

Nie mogę dać jednej konkretnej odpowiedzi,

dlaczego tak się stało. Długo pisaliśmy te kawałki,

a potem, kiedy już je nagraliśmy, trochę

to trwało, zanim w końcu się ukazały. Wydaje

mi się, że mieliśmy więcej pracy przy graniu

koncertów i to mogło być powodem.

Pracujemy nad nowym materiałem, który

mamy nadzieję wkrótce nagrać. Nie ma żadnej

presji, w tym momencie naprawdę nie musimy

za wszelką cenę wydawać kolejnego albumu.

Jeśli tak się stanie, to tylko dlatego, że uznamy

nasze utwory, które ludzie powinni usłyszeć.

Rzeczy, które napisaliśmy moim zdaniem są

dobre, nie będę jednak ich przesadnie tu zachwalał.

Ocenę zostawmy słuchaczom. Każdy

zespół, podczas pracy nad płytą lub zaraz po

jej wydaniu, mówi, że to ich najlepszy, najcięższy,

najszybszy, najdojrzalszy album itd. Ale

pamiętajmy, że ostateczny osąd należy do fanów.

Bartek Kuczak

SACRIFICE 15


HMP: Cześć Dave!

Dave Carlo: Siema Bartek. Na początku bardzo

chcę Cię przeprosić, za swoje spóźnienie,

ale niestety poprzedni wywiad trochę mi się

przedłużył. Zatem sorry za te parę minut obsuwy.

Wszystko to przez

Internet i media

społecznościowe

Okoliczności tego wywiadu

nie były zbyt sprzyjające.

Dave Carlo był zaledwie

kilka dni po śmierci swojej żony.

Trochę się bałem, że głowę ma zaprzątniętą

czymś innym, zatem ten wywiad potraktuje

jako "odbębnienie" przykrego obowiązku i nie spodziewałem

się, że będzie zbyt wylewny. W takich sytuacjach

lubię się mylić. Okazało się, że Dave pomimo dość

przykrych okoliczności, uciął sobie z nami całkiem przyjemną

pogawędkę. Było o czym rozmawiać, bo następnego dnia na światło dzienne wychodził

pierwszy od dwudziestu pięciu lat album Razor zatytułowany "Cycle of

Contempt"

Ważne jest, żeby sobie radzić z problemami i

z nimi wygrać. Ale kurde, Stary! Tak swoją

drogą się zastanawiam, co za czort Cię podkusił,

żeby przy tym wszystkim po tylu latach

wracać z nowym albumem Razor. Co w

ogóle się z wami działowo wydaniu albumu

"Decibles"?

Praktycznie nasza formacja przestała wówczas

istnieć. Zagraliśmy jeszcze na kilku festiwalach

między innymi w Wacken Open Air w 1999

roku. Jedynym powodem, dla którego zdecydowaliśmy

się powrócić, jest rozwój Internetu

i mediów społecznościowych. Daje on ludziom

znacznie łatwiejszy dostęp do muzyki oraz

nieograniczoną możliwość słuchania jej właściwie

wszędzie i o każdej porze. To właśnie ten

nieograniczony dostęp przyczynił się do faktu,

że młodsze pokolenie słuchaczy bez problemu

Nie mogę się już doczekać swojej fizycznej

kopii. Wiesz, jednak dwadzieścia pięć lat to

naprawdę kawał czasu. Nie masz poczucia,

że jako muzykowi przeszedł Ci on trochę

przez palce?

Wbrew pozorom nie, gdyż w latach dziewięćdziesiątych

muzyka, jaką gra Razor zaczęła

być traktowana niecono macoszemu. Zupełnie

inaczej niż ma to miejsce w dniu dzisiejszym.

Powtórzę się, ale głównym powodem takiego

stanu rzeczy jest powszechna dostępność

Internetu. Przez to rola stacji radiowych i

telewizji muzycznych jest dziś minimalna. To

nie one wyznaczają trendy i kreują gusta słuchaczy.

Dawniej to właśnie te rozgłośnie oraz

cały muzyczny establishment trzęsły rynkiem.

Dziś właściwie w każdym miejscu na świecie

może eksplorować dosłownie każdy gatunek

muzyczny i samodzielnie decydować, czego

chce słuchać, a czego nie. To jest coś wspaniałego

dla wszystkich współczesnych zespołów,

gdyż ich zasięg nie jest ograniczany przez

żadne zewnętrzne czynniki. My na dobrą sprawę

mamy w tej chwili gdzieś to, że żadne radio

nas nie puszcza. Nie jest to nam już do niczego

potrzebne. Wróćmy do lat dziewięćdziesiątych.

Owszem, takie zespoły jak Metallica

czy Slayer osiągnęły sukces, ale one miały za

sobą wsparcie dużych wytwórni i potężnego

managementu. Dla kapel thrashowych, które

nie miały takiego zaplecza, muzykowanie w

tamtych czasach to była prawdziwa orka na

ugorze.

Wychwalasz Internet pod niebiosa, jednak

nie wierzę, że nie dostrzegasz żadnych negatywnych

wpływów jego rozwoju na rynek

muzyczny.

Na pewno takie są. Nie mówię, że nie. Dla

zespołów pokroju Metallicy obecna sytuacja

na pewno jest daleka od ich ideału. Jak zapewne

wiesz, kiedyś sprzedaż ich albumów

szła w milionach. Obecnie poprzez powszechny

dostęp do muzyki w sieci ludzie nie muszą

już kupować fizycznych nośników. Jasne, ja

też się liczę z tym, że sprzedam mniej płyt, ale

jest to koszt wzrostu zasięgu i dotarcia do

większej liczby słuchaczy, zatem myślę, że gra

jest warta świeczki. Po prostu model dystrybucji

muzyki się zmienił. To, co było kiedyś,

już nigdy nie wróci i trzeba się z tym po prostu

pogodzić. Dzisiaj nie zarabia się już na

sprzedaży płyt, tylko na graniu koncertów

oraz sprzedaży gadżetów. Im szybciej muzycy

to zrozumieją, tym lepiej dla nich.

Nie ma sprawy! Przyjmij moje kondolencje z

powodu śmierci żony. Myślę, że nie jest to

łatwo okres dla ciebie.

Masz rację, to naprawdę ciężki okres dla mnie.

Jednak faktem jest, że moja żona zmagała się

z chorobą od dłuższego czasu. Byliśmy małżeństwem

przez dwadzieścia pięć lat. W chwili

śmierci miała sześćdziesiąt jeden lat. Raka zdiagnozowano

u niej jakieś dwa lata temu. Mamy

razem dwójkę dzieci, które niestety wymagają

specjalnej opieki. Mój syn cierpi na autyzm,

moja córka natomiast ma pewne problemy

natury psychicznej, które często prowadzą

ją do myśli samobójczych. Ma za sobą już kilka

na szczęście nieudanych prób. Ja sam kilka

lat temu pokonałem raka. Widzisz, słuchając

tego, co mówię, można uznać, że całe moje życie

to pasmo tylko i wyłącznie problemów. Ale

jednak daję sobie z tym radę.

16 RAZOR

Foto: Razor

odkrywa starsze zespoły, w tym między innymi

Razor. Nie sądzę, by w innych okolicznościach

się o nas dowiedzieli. Zaczęło to do nas

docierać gdzieś w okolicach roku 2010 roku.

Zdaliśmy sobie wówczas sprawę, że warto się

wziąć garść i powrócić do koncertowania. Niestety,

jak już wspomniałem, w 2012 dostałem

raka, więc zmusiło to nas do zwolnienia tempa.

Po półtorarocznej przerwie wróciliśmy do

intensywnego koncertowania. Wtedy też zapadła

decyzja o nagraniu nowego albumu.

Oczywiście było po drodze sporo perypetii,

które wydłużyły ten czas, ale album finalnie

jutro trafia sklepowe półki na całym świecie.

Co mnie cholernie cieszy.

Pomówmy może trochę o "Cycle of Contempt".

Kiedy w ogóle zaczęliście tworzyć

numery, które ostatecznie trafiły na ten album?

Prawdę mówiąc napisanie całości albumu

zajęło nam jakieś sześć tygodni. Przynajmniej

jeśli chodzi o muzykę. Teksty to już nieco inna

historia. Zostały one napisane nieco później,

gdyż cały ten proces wymagał mniejszej ilości

czasu. Muzykę napisałem maju roku 2018. Są

tam jednak dwa wyjątki, które powstały już

kilka lat temu. Mam tu na konkretnie na myśli

"Punch Your Face In" oraz "All Fists Fighting".

Grywaliśmy je na żywo, jednak wersje, które

finalnie pojawiły się na albumie są znacznie

bardziej dopracowane w porównaniu do swych

pierwowzorów.

Utwory dość świeże, jednak brzmią bardzo

oldskulowo.

Moim głównym założeniem było stworzenie


albumu, którego sam namiętnie bym słuchał z

prawdziwą i szczerą przyjemnością. Jak zapewne

wiesz, jestem fanem starego thrash

metalu. Nie tylko go gram, ale bardzo kocham

go słuchać. Oczywiście słucham też wielu

innych gatunków, nie zamykam się w jednej

estetyce, ale to właśnie thrashowe granie jest

moim numerem jeden. To była główna idea,

która mi przyświecała podczas tworzenia tego

materiału.

Może nam zdradzisz swój patent na

napisanie dobrego kawałka?

Mój proces pisania nowych kawałków prawdopodobnie

trochę odbiega od sposobu, w jaki

robią to inni muzycy. Otóż ja robię wszystko

od początku sam. Pracuję tak niemal od samego

początku, gdyż to pomaga mi się naprawdę

skoncentrować na procesie twórczym.

Jestem wtedy sam na sam ze swoją gitarą oraz

własnymi myślami.

Powiedziałeś, że teksty na płytę powstały

nieco później, niż muzyka. Sam je napisałeś?

Napisałem teksty do siedmiu utworów. Pozostała

piątka jest autorstwa naszego basisty

Mike'a Campagnolo oraz naszego krzykacza

Boba Reida. Zawsze wychodzę z założenia, że

warto dać szansę każdemu się wypowiedzieć.

Gdzie tym razem szukałeś inspiracji?

Wiesz, jak wsłuchasz się w słowa utworów,

bardzo łatwo poznasz, który tekst jest czyj.

Mike napisał trzy teksty, które opowiadają o

końcu świata i rychłej zagładzie ludzkości. Po

prostu ten temat bardzo go kręci. Moje teksty

zazwyczaj dotyczą ogólnej kondycji społeczeństwa,

ludzkich uczuć oraz emocji. Również

tych nie do końca pozytywnych, jak złość czy

gniew. Bob natomiast lubi śpiewać o brutalności.

I to dosłownie.

Takiej, jaką widzimy na okładce?

Okładka to jeszcze inna historia. Jej autorem

jest pochodzący z Finlandii Jan Yrlund. Jest

on również muzykiem. Ogólnie jest to człowiek

o wielu talentach. Chciałem współpracować

właśnie z kimś takim. Ogólnie "Cycle of

Contempt" w moim założeniu miał być albumem

całkowicie pozbawionym jakiejkolwiek

amatorszczyzny. Wszystko miało tu być na

najwyższym poziomie. Jeśli chodzi o reakcje

na okładkę to jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć

osób na sto jest nią zachwyconych. Tylko

jedna osoba miała z nią problem, choć nie do

końca umiała nam wyjaśnić jaki. Szczerze mówiąc,

pieprzę to! Mnie się podoba.

Muzykę tworzysz samemu, ale jeśli chodzi o

teksty to najwidoczniej cenisz sobie współpracę

z kolegami. Jak w ogóle opisałbyś relacje

panujące w zespole?

Muzykę pisałem samemu i byłem bardzo zdeterminowany,

żeby wydać ten album. Jeśli

mam być szczery, to nagrałbym go nawet

innymi ludźmi, gdyby obecni członkowie

Razor nie chcieli brać w tym udziału. Choć

byłaby to dla mnie trudna decyzja, bo naprawdę

lubię tych gości i świetnie mi się z nimi

Foto: Razor

współpracuje. Nasze wspólne granie to jedna

wielka zabawa. Robimy to od wielu lat, zjechaliśmy

razem ładny kawałek świata i jeszcze

ostatniego słowa żeśmy nie powiedzieli.

"Flames of Hatered" to naprawdę potężny,

nokautujący wręcz cios na początek. Pisałeś

ten numer z intencją użycia go jako pierwszego

utworu na płycie?

Brałem pod uwagę dwa numery. Właśnie

"Flames of Hatered" oraz kawałek tytułowy.

Miałem dylemat, ale znalazłem sposób, jak

mógłbym z tego wybrnąć. Potraktowałem ten

album nie jako jedną całość na zasadzie płyty

CD, ale podzieliłem go na dwie części. Coś w

rodzaju "strony A" i "strony B", jak to ma

miejsce w przypadku kaset czy winyli. "Flames

of Hatered" otwiera pierwszą "stronę", natomiast

"Cycle of Contempt" drugą. Zatem mamy

tu sytuację, w której jest wilk syty i owca cała.

Skoro już wspomniałeś utwór tytułowy, to

riff, który go rozpoczyna moim zdaniem jest

jednym z najbardziej wyrazistych momentów

tego albumu.

Też tak uważam. Wiesz, czasem trzeba trochę

zwolnić, ale nawet wtedy słyszysz, że to jest

Razor! Ale nawet taki zespół jak nasz nie

może cały czas napierdalać. Trzeba czasem

muzykę czymś urozmaicić. Niektórzy ludzie

po usłyszeniu tego kawałka mówili mi "hej

Dave! Kiedy zwalniacie, brzmicie naprawdę zajebiście!

Czemu nie robicie tego częściej?" Kurde, nie

wiem. Może dlatego, że gdybyśmy to robili

częściej, to już nie byłby wtedy Razor. Chociaż

z drugiej strony się starzejemy i pewnego

dnia być może będziemy chcieli redefiniować

nasz styl. Tego nie wiem. Na ten moment jest

dobrze, jak jest.

Z tytułami poszczególnych kawałków też

żeście pojechali. Wystarczy przytoczyć chociażby

zamykający album "King Shit" czy

"Punch Your Face In".

Przecież Razor to nic innego, jak solidna pięść

wymierzona prosto w twarz (śmiech). Te tytuły

idealnie się komponują z naszym graniem.

Oczywiście trzeba na to wszystko patrzeć z

odrobiną zdrowego dystansu oraz humoru.

Sami siebie nie traktujemy zbyt serio. Dla nas

muzyka to przede wszystkim zabawa.

Jesteś przedstawicielem starego pokolenia

thrasherów. Ciekawi mnie, czy śledzisz

poczynania sporo młodszych kolegów po

fachu.

Poniekąd tak, choć zdecydowanie bardziej

chciałbym się wgłębić w młodą scenę

thrashową. Niestety, mam pewien problem ze

wzrokiem, który nieco ogranicza mi możliwość

korzystania z Internetu. Co prawda używam

specjalnych aplikacji przystosowanych dla

ludzi z ograniczonym widzeniem, ale i tak nie

mogę spędzać w sieci zbyt wiele czasu, który

mógłbym poświęcić na przykład na wyszukiwanie

ciekawych młodych kapel. Często różni

znajomi wysyłają mi wiadomości z linkami do

kawałków ich zdaniem dobrych kapeli z sugestią,

że powinienem tego właśnie posłuchać.

Zazwyczaj trafiają idealnie w mój gust. Jednak

zdecydowanie częściej wracam do starych zespołów

thrashowych z lat osiemdziesiątych.

Uwielbiam Slayer, Onslaught, Destruction i

tym podobne.

Bartek Kuczak

RAZOR 17


Opowiedzieć jeszcze jedną historię

Powrotnym albumem "Wspólnota brudnych sumień" Faust niewiarygodnie

wysoko podniósł sobie przysłowiową poprzeczkę. A tu proszę, kolejny materiał

"Cisza po tobie" trzyma równie wysoki poziom, zaś pod pewnymi względami

nawet przebija poprzednią, świetną płytę. Lider grupy Tomasz "Kaman" Dąbrowski

opowiada jak doszło do nagrania tego zaskakującego materiału, jak można

grać brutalny metal z ludowymi czy etnicznymi instrumentami i nie zrobić z tego

trywialnego folk metalu oraz jakie ma plany na przyszłość.

HMP: Trzy lata temu za sprawą albumu

"Wspólnota brudnych sumień" odnotowaliście

wspaniały powrót po 15 latach milczenia.

Domyślam się, że z racji tego, co wydarzyło

się wkrótce na całym świecie, koncertów promujących

tę płytę zbyt wielu nie zagraliście,

ale wydaliście ją nie tylko w wersji CD, ale

również na LP i kasecie, a świetne recenzje

tylko upewniły was, że rzecz warta jest kontynuacji?

Tomasz "Kaman" Dąbrowski: Płyty CD,

winyle, a nawet kasety poszły bardzo fajnie.

Pojawiły się nawet reedycje dwóch pierwszych

albumów w Kazachstanie. Debiutancki album

"Król moru i perła" w ciągu roku został wznowiony

przez trzy różne wytwórnie płytowe.

Jeden z fanów z Wielkiej Brytanii tak bardzo

chciał mieć ten materiał na winylu, że w całości

pokrył jego produkcję. Dziękujemy ci

Czasu na twórczą pracę nie brakowało w

ostatnim okresie chyba nikomu, ale wy wykorzystaliście

go nadzwyczaj owocnie, czego

efektem jest nie tylko poszerzenie składu, ale

też nagranie najlepszej płyty w dyskografii

zespołu?

Dziękujemy za taką opinię na temat nowej

płyty. Tym bardziej z ust takiego weterana jak

ty. Wydawało nam się, że "Wspólnotą brudnych

sumień" poprzeczkę postawiliśmy sobie

tak wysoko, że nigdy jej już nie przeskoczymy.

Tymczasem "Cisza po tobie" zbiera jeszcze

lepsze recenzje, choć poprzednia zbierała prawie

wyłącznie maksymalne noty. Nowy album

powstał spontanicznie jakoś w grudniu 2021,

w ciągu niecałych dwóch tygodni skomponowałem

cały ten materiał. W tym samym

miesiącu nagraliśmy bębny, a potem reszta

ekipy robiła swoje aranżacje tych kompozycji.

wtedy związuję się z nią najbardziej. Ale i same

dźwięki potrafią malować fantastyczne

opowieści i emocjonalne krajobrazy. Dla relaksu

słucham wiatru, deszczu, ptaków itp. Gdy z

angielskiego rozumiałem tylko "yes" i "no" samym

dźwiękiem urzekał Pink Floyd, a agresja

wylewająca się z muzyki Slayer była jak terapia,

choć nie miałem pojęcia o czym są teksty.

Czy opcja nr 2 charakteryzuje Fausta, tego

mi oceniać nie wypada. Mam nadzieję, że tak

jest i może nadal będzie.

Skąd pomysł na wzbogacenie brzmienia Fausta

etnicznymi instrumentami i kobiecym

głosem?

Gdy komponuję muzykę wymyślam sobie najpierw

bohaterów. Wyobrażam sobie jak oni

wyglądają, w jakim są wieku, jakie są między

nimi relacje i jakie relacje mają oni sami z

otaczającym ich światem. Potem wyobrażam

sobie, że ten świat zawala się im z jakiegoś powodu

i zgaduję, co wówczas z nimi może się

dziać, jak to przeżywają. W tym przypadku

zaczyna się od retrospekcji - grupa ludzi ucieka

przed… wojną, prześladowaniem, wykluczeniem

- słuchacz sam sobie wybierze opcję. W

mojej historii uchodźcy to matka z małym

dzieckiem. Ich relacje opisuje ostatni utwór

"Zdążyć przed deszczem". Słychać, że jest tam

miłość, troska i świadomość tego, że jedyną

drogą ucieczki pozostała już tylko śmierć.

Tekst tego utworu to jednocześnie kołysanka i

pieśń pogrzebowa. Nie wyobrażałem sobie w

tym numerze przesterowanych gitar, itd. Cała

rzecz dzieje się w górach, w otoczeniu majestatycznej,

nieśmiertelnej przyrody. Naturalne

okazało się więc użycie instrumentów etnicznych,

które są najbliżej źródeł, najbliżej natury.

Tak trafiliśmy na Karolinę Matuszkiewicz

- mistrzynię świata w tworzeniu magii za

pomocą głosu i kilkusetletniego instrumentarium.

Karolina jest muzykiem po akademii z

bardzo bogatym dorobkiem artystycznym. Nie

liczyliśmy za bardzo na to, że się zgodzi. Gdy

jednak dostała pierwszy tekst, weszła w to bez

zastanowienia, dla samej przyjemności twórczej

pracy. To, o czym robimy płytę chyba

bardzo ją poruszyło, na co wpływ niewątpliwie

miał fakt, że sama kilka miesięcy wcześniej została

mamą. Miło było patrzeć, jak wielką

przyjemność czerpie z nagrywania płyty z metalowym

zespołem.

Paweł - to co zrobiłeś było totalnie szalone!

Udało nam się zagrać na przełomie roku

2021/22 siedem koncertów, w tym z fantastycznymi

ekipami z Dragon, Destroyers oraz

jeden z Hate. Gig przed Kreator, Sodom, Sinister

i Malevolent Creation, obok Turbo,

miał być ukoronowaniem tej serii, jednak festiwal

United Arts został odwołany trzy tygodnie

przed startem. To wszystko nie miało

jednak żadnego wpływu na to, że postanowiliśmy

nagrać kolejną płytę: po prostu czuliśmy

potrzebę opowiedzenia jeszcze jednej historii.

Nie gramy tylko dla grania. Gdy poczujemy,

że nasza muzyka może stać się formą bez treści,

wówczas Faust zniknie na kolejne lata lub

na zawsze.

18 FAUST

Foto: Ewa Szczepanowska

Ze względu na terminy studyjne nagrywanie

tej płyty trwało znacznie dłużej bo kolejne

półtora roku.

W sumie sam nie wiem co jest lepsze: nagrywać

co dwa lata trzymający poziom, ale jednak

przewidywalny i w sumie niezbyt oryginalny

materiał, dzięki czemu przez 25 lat istnienia

taki zespół dysponuje już dość obszerną

dyskografią, czy może mieć tych płyt

mniej, ale takich, obok których nie da się

przejść obojętnie - obstawiam, że wybierzesz

drugą opcję?

Jestem zwolennikiem opcji drugiej, tym bardziej,

że jak powiedziałem na wstępie, muzyka

dla mnie musi mieć treść, musi być o czymś,

Zasklepienie się w jednej stylistyce czy brzmieniowej

konwencji uważasz więc za początek

końca, twórczej stagnacji, stąd nagranie

płyty odmiennej od "Wspólnoty brudnych

sumień", na której podążacie nieco innymi,

chociaż wciąż metalowymi, ścieżkami?

Twórczej stagnacji nigdy nie odczułem, bo nigdy

w życiu nie próbowałem nic skomponować,

tylko dlatego, że muszę. Nie odczuwam

najmniejszego ciśnienia na to, żeby grać w zespole,

żeby wychodzić na scenę. Przed nagraniem

"Wspólnoty..." np. 15 lat nie wziąłem

ani razu gitary do ręki. Pomiędzy koncertami

też nie gram, nie ćwiczę - sama gra dla grania

mnie nie interesuje, nie uważam siebie nawet

za muzyka i myślę, że niewiele potrafię. Ale

masz rację - gdy Karolina dołączyła do ekipy,

mój horyzont patrzenia na to, co można zrobić

w oparciu o metal, ogromnie się poszerzył.

Ramy gatunkowe pękły. Okazało się, że można

nadal grać brutalny death metal czy ultra

szybki thrash z wplecionymi instrumentami

etnicznymi i nie zrobić z tego folk metalu, za

którym osobiście niezbyt przepadam. A Karo-


lina jak zauważyłeś, skocznych melodyjek nie

gra i mimo wszystko folk metal to nie jest.

Bardzo podobają mi się pierwsze recenzje, gdy

widzę jak w jednym tekście dziennikarze zestawiają

ze sobą klimat starego Kat, Morbid

Angel, Dead Can Dance z Testament i muzyką

etniczną.

Dobrym przykładem takiego podejścia jest

choćby kompozycja "Iskra pod śniegiem", bo

przecież nawet kiedyś, kiedy mieliście w

składzie klawisze, wykorzystywaliście je

inaczej, ich partie nie były tak wielowymiarowe?

Kiedyś podchodziliśmy do tematu bardziej

stereotypowo. Zakładaliśmy, że klawisz ma

być po to, żeby robić plamy, dodawać przestrzeni.

A że klawisz niezbyt pasuje do wizerunku

"skóra i dżinsy to my, źli metale" to z

założenia był dyskryminowany. Dziś jest keyboard,

fortepian, suka biłgorajska, fidel płocka,

kazachski kobyz, trochę industrialnych

sampli, białe głosy i ludowe chóry a nawet australijskie

didgeridoo. A wszystko to okraszone

piekielnymi blastami Pavulona.

Death/thrash nie wyklucza też czerpania z

dorobku największych sprzed wielu lat, zespołów,

które pół wieku temu zapoczątkowały

metalowe granie - to dlatego w "Pogardzie"

słyszę echa Black Sabbath, od takich wpływów

nie da się uciec?

Od wpływów muzycznych na jakich się wychowaliśmy,

nigdy nie uciekniemy. Moją wyobraźnię

muzyczną kształtowały raczej Slayer,

Kat, Testament czy Iron Maiden, ale i

kolekcję Sabbath mam na półce. Gdy pierwszy

raz usłyszałem "Pogardę" pomyślałem sobie,

że ten utwór brzmi raczej, jakby był wyjęty

z pierwszej płyty Six Feet Under. Ale twoje

porównanie do Sabbath bardziej mi się podoba.

Jeszcze o wpływach… dyskutowaliśmy o

tym z naszym realizatorem z Heinrich House

Studio. Filip twierdził, że muzycy z mojego

pokolenia komponują w oparciu o zupełnie

inne podziały rytmiczne niż np. młodsi, którzy

wychowali się na innej muzyce. I tego nie

da się przeskoczyć, to jest zakodowane w podświadomości.

Nigdy nie zagrasz bluesa, jakiego

robiło się latach 60., jeśli nie żyłeś w latach

60. i ten klimat nie przenikał cię na każdym

Foto: Misiacza

Foto: Misiacza

kroku.

Znowu wyszła wam krótka, zwarta płyta,

niewiele przekraczająca 30 minut. W sumie

można powiedzieć, że za wyjątkiem, nieco

tylko dłuższej, "Misantrophic Supremacy" to

już taka wasza tradycja - przy tak intensywnej,

chociaż też zróżnicowanej, warstwie

muzycznej nie ma lepszego rozwiązania, lepszy

jest niedosyt niż przesyt?

W planach byłe EP-ka, więc i tak się zdziwiliśmy,

że wyszło aż 32 minuty. Jakoś tak to zawsze

samo wychodzi. Pomysł się zamyka i

wtedy dopiero patrzymy na czasówkę. Ale może

to i dobrze - sam nie jestem w stanie wysłuchać

dziś dłuższych metalowych albumów

niż 30 - 40 minut. Tym bardziej, że w kolejce

czeka tysiąc kolejnych. Takie mamy czasy. A

jeśli niechcący po zakończeniu ostatniego

utworu na płycie słuchacz czuje niedosyt zamiast

przesytu, to chyba obydwu stronom

wyjść może to tylko na zdrowie.

"Wspólnota brudnych sumień" intrygowała

nie tylko od strony muzycznej, bo warstwa

słowna tego albumu była zwartą całością,

traktującą o skali problemu pedofilii w Kościele

katolickim. Mieliście jakiś odzew na te

teksty, pojawiły się reakcje świadczące, że

daliście komuś do myślenia?

O tak. Mnóstwo ludzi pisało do nas w sprawie

tych tekstów. Jedni dopytywali o szczegóły

tych historii, jeszcze inni deklarowali, że skłoniło

to ich do tego, żeby wreszcie dokonać

apostazji, co wreszcie i ja sam zrobiłem, żeby

skończyć z wygodną hipokryzją. Kilka osób

pisało do mnie, że w ich parafiach są księża

podejrzewani o pedofilię, lecz nikt nic z tym

nie robi, bo to małe miasteczka. Były i sygnały

od osób w bardzo słabej kondycji psychicznej,

czy wręcz list od fana z zakładu psychiatrycznego.

Na skutek jakich przeżyć ci ludzie

znaleźli się w takim stanie jako osoby dorosłe,

nawet nie chcę się domyślać. W każdym razie

dało się odczuć, że ludzie traktują to co zrobiliśmy

bardzo poważnie i osobiście. Świadomość

tego, że potem mamy wyjść na scenę i

zagrać te numery ludziom "do tańca" była dosyć

przytłaczająca. Nie chcieliśmy wyjść na

smutnych panów. Okazało się, że na żywo publiczność

odbiera je jednak na luzie i wszyscy

mogliśmy sobie poskakać.

Po takim temacie ciężko wymyślić coś równie

mocnego, ale wam się to udało. Tyle, że nie

jest tak dosłownie, bo wręcz w filozoficzny

sposób pokazujecie, że rodzaj ludzki ma okrucieństwo

niejako zakodowane w genach,

wojna wywołuje tylko jego eskalację i żadna

religia tego nie zmieni, niezależnie od tego,

czy jest się osobą niewierzącą, chrześcijaniniem

czy buddystą?

Religia tego nie zmieni, bo to katalizator całego

tego syfu. Zacznijmy jednak od tego, że

według mnie mnie słowa "chrześcijanin" i "katolik"

coraz częściej się wykluczają. Uważam,

że nie możesz dziś określać siebie chrześcijaninem,

jeśli nadal pozostajesz katolikiem, wiedząc

ile zła i okrucieństwa ta organizacja uczyniła

i czyni dalej. Żeby być dobrym chrześcijaninem

nie potrzebujesz żadnego kościoła. Jeśli

jesteś katolikiem, należysz do organizacji, która

na sumieniu ohydne zbrodnie i śmierdzi

trupem, strachem i korupcją. Każdy człowiek

jest z natury dobry. To socjalizacja robi z ludzi

potwory. A jeśli w procesie edukacji i socjalizacji

pojawia się religia, to mamy już kierunek

na totalitaryzm. Każdy totalitaryzm, tak jak i

religia, dąży do tego, żeby przejąć kontrolę

nad całym twoim światopoglądem, ukształtować

twoje życie prywatne według jednego jedynego,

słusznego wzorca. Ci, co są poza na-

FAUST

19


Foto: Misiacza

wiasem kończą jako obiekt drwin, jako śmieci,

wszy, zaraza. Jednym słowem należy im się

wyłącznie "Pogarda", upokorzenie i gwałt. Doskonale

pokazuje to wojna na Ukrainie - nazistowska

Rosja z jednej strony cierpi na kompleks

niższości, z drugiej uważa się za naród

wybrany. Tam religią jest nieświadomy nazizm.

W efekcie Rosja nienawidzi wszystkich z

sobą samą włącznie. Rosja to "kraj systemowo

chory psychicznie". Pytasz jeszcze o buddyzm.

Wielkie religie stawiają człowieka w roli władcy

świata, obiecują mu też życie po śmierci.

Buddyzm idzie pod prąd. Tu człowiek nie jest

najważniejszą istotą na planecie, a po śmierci

zostanie unicestwiony, osiągnie cel, jeśli rozpuści

się w niebycie i w ten sposób zjednoczy

się z planetą.

Foto: Misiacza

W sumie polityka jest powiązana z religią od

tysięcy lat, już od starożytności, wypraw

krzyżowych czy choćby znanej nam doskonale

ekspansji Krzyżaków na ziemie polskie,

odbywającej pod pretekstem krzewienia

chrześcijaństwa - problem w tym, że ten problem

jest cały czas aktualny, a przecież czasy

średniowiecza mamy już przecież dawno za

sobą?

Bez względu na epokę, zawsze w żyłach będziemy

mieli testosteron, a ludzie zwichnięci

psychicznie będą dążyć do osiągnięcia absolutnej,

autorytarnej władzy. Głównie dlatego, że

nie radzą sobie sami ze sobą, mają za małego

ptaka w rozporku albo innego rodzaju zaburzenie

na tle seksualnym, w tym nienawiść do

kobiet. Każda ideologia, czy to krzewienie

światowego komunizmu, jedynej słusznej religii

czy kultu Wodza-Boga będzie dobra jako

narzędzie do osiągnięcia celu. Im gorzej wyedukowane

społeczeństwo, im więcej przemocy

w stosunku do najmłodszych dzieci, tym cel

taki uda się osiągnąć łatwiej. Największy syf

jaki zbiera się w człowieku to ten, jaki pakujemy

w jego głowę w pierwszych latach jego życia.

Kolejność utworów wydaje mi się nieprzypadkowa,

a finał w postaci utworu "Zdążyć

przed deszczem" zdaje się nieść, mimo

wszystko, pewną nadzieję, nawet jeśli traktuje

o śmierci?

Nadzieja w tym, że śmierci nie ma. Jeśli spojrzeć

na to z odpowiednio szerokiej perspektywy.

Jest tu taka zwrotka: "Otulą nas korzenie

drzew, liście nakarmią słońcem. Przestanie mieć

znaczenie czas, i koniec i początek". Bohaterowie

tego utworu już nie chcą dalej uciekać. Ich

ludzkie życie kończy się pod drzewem, pod

którym stanęli w trakcie swojej wędrówki.

Energia rozpuści się w przestrzeni, zamieni w

ciepło, wiatr. Ciała zostaną wchłonięte przez

tysiącletnie drzewo, które wyda owoce. Tymi

owocami nakarmi inne stworzenia. Ale i to

kiedyś przeminie. I tak w kółko. To jest jedyna

sensowna religia, jedyna realna wizja wiecznego

życia bez śmierci. Tak na marginesie

tego tematu: pierwszymi organizmami na ziemi

były grzyby - ni to rośliny, ni zwierzęta. Po

każdą naszą stopą znajdują się setki tysięcy

kilometrów grzybni, która oplata naszą planetę

siecią połączeń przypominających neurony.

Wielu naukowców uważa, że wszyscy jesteśmy

potomkami grzybów i po śmierci wrócimy

do macierzy, staniemy się grzybnią. Nawet

ta wizja wydaje mi się dużo bardziej rozsądna

od pieprzenia o bramie do raju lub piekielnych

kotłach. I o skazaniu własnego dziecka

na tortury w imię teoretycznej miłości do

reszty klientów stojących w kolejce po buziaczka

od tatusia z długą, siwą brodą To jakieś

bzdury dla imbecyli. Wolę towarzystwo grzybów.

"Wspólnota brudnych sumień" zwracała też

uwagę niesamowitą szatą graficzną. Anna

Malesińska jest również autorką oprawy

graficznej "Ciszy po tobie" - nie było innej

możliwości?

Nie było. Po pierwsze idealnie wie o co chodzi

w naszej muzyce i tekstach, więc od razu proponuje

swoją graficzną interpretację naszego

tematu. Jej obrazy współistnieją z naszą muzyką

i tworzą jedną spójną całość. Nad tymi

grafikami pracowała rok. Poza tym to nie tylko

malowanie, ale i studiowanie źródeł historycznych.

Tu żaden element, szczegół, kolor

czy kąt nachylenia dowolnej literki w ręcznie

spisanych tekstach nie jest przypadkowy i

wszystko to ma oparcie w studiach na temat

epoki, do jakiej się odnosi.

Matka Boska z Dzieciątkiem są na głównym

planie okładkowej ilustracji, ale ich otoczenie

budzi niepokój: owoce gniją, miasto w oddali

płonie, wszystko pęka, a te owady też dają do

myślenia - w ten symboliczny sposób chcieliście

pokazać, że współczesny świat chyli się

ku upadkowi, a kondycja moralna jego mieszkańców

pozostawia wiele do życzenia?

Owoce, roślinne ornamenty, zwierzęta czy

owady - to wszystko miało w malarstwie konkretne

symboliczne znaczenie. W wersji Ani

Malesińskiej te znaczenia zostały odwrócone.

Coś co symbolizowało np. życie, tu umiera,

gnije, koroduje. Najważniejszy duchowny

Rosji układa się z chciwości z nazistą Putinem.

Katolicki papież nie zauważa porwań tysięcy i

śmierci setek ukraińskich dzieci i nie dostrzega

różnicy między agresorem a ofiarą. A świat

za ich plecami płonie. Słowa religijnych przywódców

to nic nie warte, infantylne i puste

frazesy. Oczywiście gdy powstała ta okładka, a

my nagraliśmy już wersję demo płyty, nikt nie

myślał jeszcze o tym, że wybuchnie wojna w

Ukrainie, która jest w gruncie rzeczy także

naszą wojną. Jeśli Ukraina jej nie wygra, za 15

20

FAUST


lat to my będziemy siedzieć w okopach.

Zestawienie w książeczce barwnego świata

roślinnego z miłymi dla oka owadami z tymi

wszystkimi pająkami, ćmami, karaluchami

czy kleszczami też nie jest przypadkowe, ten

album to znacznie więcej niż tylko jeden komunikat

do słuchacza, atakujecie go z różnych

stron?

W koronie kobiety z okładki jest np. żyjący u

nas owad, chrząszcz grabarz. Kilka razy jako

dziecko widziałem jak pracuje, gdy mieszkałem

na wsi. Pod martwym ciałem np. myszy

kopie on jamę, aż ciało się w niej zapada. Potem

to ciało staje się pokarmem dla potomstwa

grabarza. W ten sposób śmierć daje życie

pięknie wybarwionemu owadowi. Te wszystkie

źle kojarzące nam się stworzenia robią kapitalna

robotę oczyszczając nasz świat z martwych

szczątek i zgnilizny i zamieniając to na

powrót w życie. Jeśli zapytasz o kleszcza, to

nie będę potrafił ci powiedzieć w jakim celu

stworzyła go natura. Może jego zadaniem jest

wyłącznie roznoszenie chorób? Podsumowując

twoje pytanie - ilustracje mają skłaniać

do refleksji na temat przemijania, ciągłej ewolucji

życia z jednej formy w drugą. Jak to zaakceptujesz,

przestajesz bać się śmierci, bo dociera

do ciebie, że ona nie istnieje. Bardzo fizyczne

są tylko związane z nią odczucia bólu,

pustki i smutku jaki ona niesie dla bliskich,

którzy nagle zostają sami.

Do tego tym leniwym oferujecie rzecz jasna

cyfrową wersję albumu, ale dla bardziej

wymagających jest CD z grubą książeczką i

slipcase; mieliście też w ofercie kolekcjonerskie

boxy, na przykład w drewnianych pudełkach.

Sprzedały się błyskawicznie, tak

więc wciąż są fani zwracający uwagę na takie

unikalne wydania?

Fani są zawsze, jeśli traktować ich poważnie.

Po cóż ktoś miałby kupować płytę CD, jeśli w

kartonowym digipacku znajdzie cztery strony

książeczki? Przecież i tak będzie słuchał ze

Spotify lub YouTube. Dziś płyta jest prawie

wyłącznie przedmiotem kolekcjonerskim, ładnym

artefaktem i fizycznym uosobieniem

wartości, które cenimy. Dlatego wydajemy te

fizyczne nośniki maksymalnie napakowane

zawartością. Żeby pokazać ludziom, jak bardzo

ich szanujemy i jak bardzo wdzięczni jesteśmy

za to, że doceniają to co robimy na

tyle, żeby za to zapłacić. Dla jasności - nigdy

jeszcze nie zwróciło nam się studio, nigdy nie

zarobiliśmy na muzyce tyle, żeby choć pokryć

koszty powstania którejkolwiek naszej płyty.

Płyty sprzedają się dziś w małych nakładach, a

im bogatsze wydanie, tym koszt produkcji

większy. Ale warto to robić. Z wersji cyfrowych

kiedyś nic nie zostanie, a plastik i papier

są wieczne. Ten album wydała firma Szataniec.

Piotr nie przestraszył się kosztów produkcji

bookleta do CD, który składa się z 28

stron w czasach, gdy papier jest koszmarnie

drogi. Do tego włożył to w piękne, kartonowe

etui. A to dlatego, że jest on przede wszystkim

fanem muzyki, a nie tabelek w Excelu.

Chociaż gdyby ktoś powiedział ci na przełomie

wieków, że po 20 latach znowu będziecie

aktywni i będziecie wydawać świetne

płyty, ale w nakładach 200-500 sztuk, trudno

byłoby w to uwierzyć, mimo tego, że wtedy

królowało fonograficzne piractwo i zaczynał

się boom na muzykę w sieci?

Gdy przyjechała do mnie paleta z płytami

Foto: Artur Przyłucki

"Wspólnoty…" nie oczekiwałem, że ktokolwiek

o nas pamięta i że ktokolwiek napisze recenzję,

w której dostaniemy więcej jak 50%

punktów. Cały nakład chciałem rozdać w

Warszawie za darmo przed koncertem Kat na

trasie Legendy Metalu. Tyle, że płyty dotarły

do mnie kilka dni później. I tak zaczęliśmy je

rozprowadzać. Tymczasem nie było ocen poniżej

80% i trafiło się kilka "pełniaków". Granie

koncertów w ogóle było abstrakcją - a już

półtora roku później zagrałem przed moimi

idolami z Dragon i Destroyers, o propozycji

koncertu przed Kreator i Sodom nie wspominając.

Co do nakładów, to 500 kopii "Misantropic

Supremacy" już się rozeszło, zostało z

pięć sztuk tej płyty. Zniknęło też 700 sztuk

CD "Wspólnoty..." i "Cisza po tobie" ma

szansę pójść w tym samym kierunku. Podobno

dziś 200 kopii to spore osiągnięcie jak na taki

band jak Faust. Póki co znacznie przekraczamy

te progi, ale jak wspominałem wcześniej,

nie znaczy to, że zarobiliśmy na muzyce choćby

złotówkę na plus.

Dobrze przynajmniej, że ludzie wciąż chcą

chodzić na koncerty. Planujecie jakieś występy

w sezonie jesienno-zimowym, żeby pograć

nowy materiał na żywo, i to z obu powrotnych

płyt?

Zagramy, ale będzie to luty/marzec 2023 roku.

Foto: Martyna “Seth” Pawłowska

Na początek będzie to kilka koncertów ze

Sceptic Jacka Hiro - podobnie jak my wrócili

z nowym materiałem po kilkunastu latach przerwy.

Ponadto mamy tego samego wydawcę,

więc wspólne granie to naturalna kolej rzeczy.

Być może powtórzymy coś z Dragon i Destroyers.

Bardzo fajna była ta ostatnia trasa z

nimi.

A co w dalszej perspektywie, kolejny album

za dwa-trzy lata, skoro tak wam się udał ten

powrót po 15 latach milczenia?

Tego nikt nie wie. Obecnie widzę dwie zupełnie

odrębne ścieżki, którymi ja osobiście

chciałbym podążyć. Jedna z nich to prosty,

tradycyjny thrash/death metal. Druga nie ma z

metalem wiele wspólnego i ciąży bardziej w

stronę teatru. Ale jak to w życiu często bywa -

z konkretnych planów zazwyczaj wychodzi

coś, co ostatecznie jest ich kompletnym przeciwieństwem.

Wojciech Chamryk

FAUST 21


Przeszłość i

teraźniejszość

- Gdybyś mi powiedział w

1990 roku, kiedy zespół się rozpadł,

że będziemy mieć nowy

album w 2022, to, po pierwsze,

byłbym zaskoczony, że wytrzymałem

tak długo i po drugie, uznałbym

cię za wariata - nie kryje basista

Damon Maddison. Tymczasem

prowadzona przez niego i gitarzystę

Danny'ego Rangera, ostatnich

w składzie weteranów z lat 80., grupa Hydra Vein nie dość, że trzy lata temu

wróciła do gry, to jeszcze dorobiła się nowego albumu "Unlamented". Z jednej

strony szkoda, że Brytyjczykom nie było dane nagrać go przed laty, ale w sumie

thrash najwyższej jakości i teraz ma liczne grono zwolenników, a do tego stare

przysłowie głosi, że lepiej późno, niż wcale.

które najzwyczajniej w świecie nie były w

stanie was wypromować?

W sumie, to było to wszystko po trochu. Jak

już mówiłem, pojawiliśmy się dość późno na

scenie, a to zawsze oznaczało, że musieliśmy

gonić inne zespoły. Prawdą jest też to, że brytyjska

scena thrashowa nie miała takiego międzynarodowego

rozgłosu, w porównaniu, na

przykład, ze Stanami Zjednoczonymi czy

Niemcami. Jest też tak, że mniejsze, niezależne

wytwórnie nie są w stanie inwestować w

swoje zespoły w takim stopniu, w jakim robią

to większe, choć bardzo by tego chciały. Z

w brodę, że grunge i was rozłożył na łopatki,

bo musieliście odpuścić wcześniej?

Właściwie, to ja wciąż grałem wtedy thrash, aż

do 1995 lub 1996 roku. Grałem wtedy z innym

zespołem po przeprowadzce do Holandii.

I tak, byłem świadomy tego, że część ludzi

przerzuciła się na coś innego. I nie mówię tu

tylko o grunge'u, ale też o bardziej ekstremalnych

gatunkach metalu. A inna część ludzi

słuchała bardziej tradycyjnego rocka i metalu,

który po latach hair metalu na nowo odkrył

swój potencjał. Myślę, że niektórzy mogli nawet

trafić na scenę rave'u. Rzadko jest jeden,

prosty powód lub odpowiedź na cokolwiek.

Miałeś przez tych ponad 20 lat poczucie, że

zespół rozpadł się za szybko, stąd pomysł

reaktywacji w roku 2019? Gdyby nie propozycja

występu na festiwalu Brofest pewnie by

do tego nie doszło?

To bliżej trzydziestu lat! (śmiech). W momencie

pierwotnego rozłamu, prawdopodobnie

zabrnęliśmy jako grupa tak daleko, jak tylko

było to dla nas możliwe. W tamtym czasie i w

miejscu, w którym wszyscy się znajdowaliśmy,

była to naturalna decyzja i rozstanie odbyło

się na dobrych warunkach. Nie pokłóciliśmy

się, ani coś w tym stylu. Z pewnością, bez oferty

zagrania na Brofest, powrót byłby mało

prawdopodobny. Wydawało się, że to będzie

bardzo fajna rzecz do zrobienia, szansa na

wspólne opuszczenie kurtyny, trzydzieści lat

później i w tamtym czasie nie było mowy o

zrobieniu czegoś więcej niż zagranie tego jednego

koncertu. Potem weszliśmy razem do sali

prób, by pracować nad setem i poczuliśmy się

tak, jakbyśmy prawie się ze sobą nie rozstawali.

To była dość niezwykła i zaskakująca

chwila. W tym momencie pomyśleliśmy, że

mamy jeszcze trochę do zaoferowania.

HMP: Kiedy zaczynaliście grać jako Hydra

Vein thrash stawał się właśnie muzyczną potęgą,

również pod względem komercyjnym.

Jednak wy zbytnio na tym boomie nie skorzystaliście,

mimo tego, że w krótkim czasie wydaliście

aż dwa udane albumy "Death Than

False of Faith" i "After The Dream"?

Damon Maddison: Niestety nie. "Rather

Death Than False of Faith" był wydany tuż

po szczycie thrashowego boomu w 1988 roku

i było wiele zespołów, którew tamtym czasie

miały nad nami przewagę i do tego o wiele lepszy

budżet na nagrania. Thrash metal prawdopodobnie

osiągnął punkt przesycenia wśród

publiczności, z liczbą nowych zespołów walczących

o uwagę, więc trudno było każdemu,

kto pojawił się w tym czasie, dokonać znaczącego

przełomu. Jedyne co udało nam się osiągnąć,

to ugruntowanie pozycji jako undergroundowy,

kultowy zespół, o którym wiedzieli

tylko maniakalni fani thrashu. Ale to dobrze,

możemy z tym żyć.

Jak sądzisz, co zdecydowało o waszym ówczesnym

niepowodzeniu, brak zainteresowania

angielskich fanów thrashem w wydaniu

rodzimych grup czy bardziej fakt, że współpracowaliście

wtedy z podziemnymi wytwórniami

Metalother Records i R.K.T. Records,

Foto: Nance Heskes

drugiej strony, byliśmy w stanie rozpowszechnić

naszą muzykę i wydaje się, że utrzymaliśmy

zainteresowanie wśród naszych fanów na

tyle, że obie płyty były sukcesywnie wznawiane,

a także daliśmy impuls do stworzenia najnowszej,

więc brak dużego sukcesu komercyjnego

nie jest koniecznie jedynym miernikiem,

którego można użyć przy ocenie tych albumów.

Szczerze mówiąc, fakt, że jesteśmy w

stanie nadal to robić, po trzydziestu paru latach,

uznaję za sukces.

Jedynym plusem tej niekorzystnej sytuacji

jest to, że kiedy po roku 1991 nie tylko thrash,

ale też metal jako taki, niemal zupełnie poszedł

w odstawkę, nie musieliście pluć sobie

O powrocie z dawnym wokalistą nie było

mowy, bowiem Mike Keen nie żył od lat, ale

James Manley-Bird sprostał wyzwaniu i jest

z wami do dzisiaj?

James zdecydowanie sprostał zadaniu i bardzo

się cieszymy, że mamy go w składzie. Pracowałem

z nim już wcześniej przy jednym z

projektów kilka lat temu, dogadujemy się na

poziomie osobistym, więc kiedy powiedział, że

jest chętny do współpracy z nami przy Hydra

Vein, decyzja była bardzo łatwa do podjęcia.

Przyszedł i świetnie zrobił kawałki na Brofest

oraz podczas sesji do albumu, więc jesteśmy z

niego bardziej niż zadowoleni.

Pomysł pójścia za ciosem i stworzenia nowego

materiału pojawił się od razu, czy też

dojrzewaliście do niego stopniowo, a pandemia

dała wam wszystkim nieco więcej czasu

na komponowanie?

Pomysł, by spróbować napisać coś nowego

przyszedł po koncercie w Newcastle. To było

w lutym roku 2020. Niedługo później w Europie

wybuchła pandemia. Nie jestem pewien,

czy to, że puby były zamknięte sprawiło, że

spędziliśmy więcej czasu na pisanie muzyki

niż zazwyczaj, ale mogło tak być! Tak naprawdę

utwory przyszły dość szybko i łatwo, a

skończyło się na tym, że mieliśmy ich o kilka

więcej niż znalazło się na płycie.

"Unlamented" to klasowy, brytyjski thrash,

album jaki moglibyście spokojnie nagrać

przed laty, ale w żadnym razie nie jakieś

archaiczne wykopalisko - akcentując więzi z

przeszłością chcieliście też pokazać, że ma-

22

HYDRA VEIN


my jednak rok 2022?

Dzięki! Tak, nie interesowało nas to, by spróbować

brzmieć jak Hydra Vein z późnych lat

80. Tu zdecydowanie chodzi o to, kim jesteśmy

teraz i jak teraz gramy. To powiedziawszy,

myślę, że nadal brzmimy zdecydowanie jak

Hydra Vein, co nie jest tak naprawdę zaskakujące,

biorąc pod uwagę, że autorzy utworów

są ci sami. Ale to Hydra Vein z 2022 roku, na

dobre i na złe, i to było dla nas ważne. Nie

można po prostu wymazać ostatnich trzydziestu

lat.

Powrót czarnych płyt zakończył kompaktowe

rozpasanie, kiedy albumy często trwały

50-70 minut, a były też zespoły zapełniające

srebrne krążki po brzegi. Od razu wiedzieliście,

że wydacie "Unlamented" również na

czarnym krążku, stąd ten "winylowy" czas

trwania?

Krótko mówiąc: tak. Od początku Back to

Black zakładał, że ten album zostanie wydany

na CD, winylu i kasecie, a to oznaczało, że

musieliśmy mieć około 40 minut materiału.

To nie tylko wpływa na całkowity czas trwania,

ale także na czas trwania każdej strony

oraz na kolejność utworów na stronach A i B,

więc płyta zdecydowanie została tak skomponowana,

by "grać" słuchaczowi jak płyta winylowa.

Nawet jeśli mieliście jakieś obawy co do racjonalności

tego powrotu, to pewnie pierwsze

odsłuchy już gotowego do wydania materiału

rozwiały ostatnie wątpliwości, Hydra Vein

wróciła w formie nie gorszej, a może nawet i

lepszej niż w latach 80.?

Osobiście uważam, że jest chyba lepiej niż

ustawa zakładała, zero wątpliwości. Zegarów

nie cofniemy, ale bawimy się naprawdę świetnie,

więc będziemy się tego trzymać tak długo,

jak tylko możliwe. Gdybyś mi powiedział wtedy

w 1990 roku, kiedy zespół się rozpadł, że

będziemy mieć nowy album w 2022, to, po

pierwsze, byłbym zaskoczony, że wytrzymałem

tak długo i po drugie, uznałbym cię za wariata.

Jak to mówią, życie dzieje się, gdy jesteś

zajęty robieniem innych planów, a ostatnie

kilka lat z pewnością to potwierdziły.

Mimo wszystko chyba jednak łatwiej być

muzykiem teraz niż kiedyś, bo przecież i tak

w latach 80. gwiazdami stawały się nieliczne

zespoły metalowe, reszta musiała walczyć o

przetrwanie. Teraz tłok na scenie jest ogromny,

ale macie jednak znacznie lepsze możliwości,

również promocyjne, bo jednak sieć to

wspaniałe narzędzie, dające szansę dotarcia

do fanów na całym świecie?

Właściwie, to w dzisiejszych czasach bycie

mu-zykiem jest jeszcze trudniejsze, jeśli traktujesz

to poważnie, a przecież było to już

ekstremalnie trudne w tamtych czasach. Hurtowa

kradzież muzyki i spadek sprzedaży płyt

skutecznie sprawiły, że wiele zespołów musi

sprzedawać merchandising, aby w ogóle przetrwać,

a obecnie widzimy, że niektóre miejsca

próbują nawet domagać się marż od tych

skromnych zysków. Nawet średniej wielkości

zespoły muszą koncertować do upadłego, jeśli

chcą mieć jakąkolwiek nadzieję na utrzymanie

się z tego, co robią, a bardzo często to właśnie

Foto: Nance Heskes

sprzedaż t-shirtów sprawia, że mogą wlać do

baku benzynę, żeby zagrać następny koncert.

Dodatkowo, wiele opcji dostępnych do samodzielnego

publikowania oznacza, że w przestrzeni

publicznej znajduje się ogromna ilość

materiału o bardzo zróżnicowanej jakości, co

sprawia, że nowym zespołom trudno jest wybić

się ponad konkurentów. W latach 80.

przemysł muzyczny był bardzo zły, ale do pewnego

stopnia funkcjonował jako filtr kontroli

jakości i istniała szansa dla młodych zespołów,

by mogły się rozwijać i zdobywać popularność,

pracując przynajmniej na pół etatu. Oczywiście,

jeśli nie oczekujesz, że będzie to twoja

praca, to teraz jest łatwiej niż kiedykolwiek

wydać własny materiał i to wszystko, zasadniczo,

dotyczy muzyki, ale tam, gdzie jesteśmy

teraz, muzycy skutecznie subwencjonują

wszystko, co jest wydawane, co jest ostatecznie

nie do utrzymania, jeśli nie są w stanie

mieć dobrego zwrotu z inwestycji, aby reinwestować.

Pamiętaj też, że każda godzina spędzona

w pracy, a nawet w sieci, na marketingu

i promocji, to godzina mniej, którą można

poświęcić na pracę nad swoją sztuką. Jeśli chodzi

o nas, jesteśmy już dawno poza punktem,

w którym jest to problemem, ale jeśli chcemy

zobaczyć nową, świeżą muzykę tworzoną

przez prawdziwych muzyków, obecny model

musi się zmienić. Szczerze mówiąc, trudno sobie

wyobrazić, żeby to się stało teraz, kiedy

dżin wyszedł z lampy, ale bez ulepszonej

struktury, która lepiej wspierała by nowych

artystów, nie jestem zbyt optymistycznie nastawiony

do muzyki jutra.

Widzę, że pozadrościliście Iron Maiden i

również macie od niedawna w składzie

trzech gitarzystów - sporo jest na "Unlamented"

różnych nakładek, więc to niejako

naturalna decycja, żeby brzmieć na żywo tak

jak na płycie?

(śmiech) Nie, raczej nie Iron Maiden, chociaż

byłbym zachwycony mając podobny poziom

sprzedaży albumów! Trzech gitarzystów było

początkowo wynikiem Brofest, po prostu dlatego,

że chcieliśmy mieć wszystkich żyjących

członków zespołu zaangażowanych w zespół.

Ale tak, wiele z naszych utworów zawiera sporo

partii gitarowych, więc miało to dodatkowy

bonus w postaci umożliwienia nam zbliżenia

się do nagranego materiału. Kiedy przygotowywaliśmy

zespół do pracy nad nowymi

utworami, musieliśmy również poradzić sobie

z faktem, że jeden z gitarzystów wciąż mieszka

w Wielkiej Brytanii i nie mógł latać na próby,

więc posiadanie dwóch gitarzystów na

miejscu miało sens podczas pracy nad aranżacjami,

więc nie zamierzaliśmy wyrzucać

Dana!

To prawda, że jakiś czas temu przenieśliście

się z Brighton do Holandii? Holendersko

brzmiące nazwiska nowych muzyków zdają

się to potwierdzać?

Tak, przeprowadziłem się krótko po rozpadzie

zespołu, czyli pod koniec 1990 roku. Dan i

James są nadal w Wielkiej Brytanii, a Henry,

John i Jonas (dwóch Holendrów i Belg) są ze

mną w Holandii. Muzyka jest językiem międzynarodowym,

ale zawsze trzeba radzić sobie

z dystansem.

W kontynentalnej Europie metalowemu brytyjskiemu

zespołowi po Brexicie jest łatwiej,

choćby pod względem organizowania koncertów?

Brexit, a dokładniej jego forma, która została

narzucona wszystkim przez zaniedbanie i niekompetencję,

z pewnością sprawiła, że takie

sprawy stały się o wiele trudniejsze, bardziej

czasochłonne i kosztowne dla zespołów z siedzibą

w Wielkiej Brytanii, aby wyruszyć w trasę

po Europie, a także oznacza to, o wiele

więcej formalności i kłopotów dla zespołów z

Europy, gdy grają w Wielkiej Brytanii. Bycie

zespołem z siedzibą w UE zdecydowanie

ułatwi nam granie na kontynencie, nawet jeśli

będzie to oznaczało dodatkowe kłopoty, gdy

będziemy chcieli wrócić do UK, a ponieważ

HYDRA VEIN 23


spodziewałbym się, że będziemy mieli więcej

okazji do grania tutaj niż tam, myślę, że mamy

sporo szczęścia.

Pewnie nie możecie się już doczekać pierwszych

występów promujących nowy materiał?

Obstawiam, że postawicie na najnowsze

numery, ale kilku starszych, choćby

"Crucifier", nie będziecie mogli odpuścić, bo

starsi fani nie darowaliby wam tego?

Nasz następny koncert jest w Den Haag w

grudniu i czekamy na niego z niecierpliwością.

Zagramy wszystko z "Unlamented", plus ponad

połowę albumu "Rather Death Than False

Of Faith" i coś z "After The Dream". "Crucifier"

jest zdecydowanie na setliście i myślę, że

masz rację, że nie moglibyśmy pominąć tego

utworu.

Odzywają się do was czy przychodzą na koncerty

ludzie pamiętający was jeszcze z lat

80., mówiący, że mają jeszcze w kolekcjach

płyty czy kasety Hydra Vein, czy przeważa

już jednak młodsza generacja słuchaczy,

minęło bowiem zbyt wiele lat?

Spotkaliśmy i rozmawialiśmy z kilkoma starszymi

fanami, co zawsze jest miłe i dość wzruszające.

Jednak przeważnie jest to młodsza publika.

Czasami mają nasz album, co jest jeszcze

bardziej rozczulające! Muszę przyznać, że

posiadanie młodych fanów śpiewających nasze

teksty jest fantastyczne.

Jakie nadzieje wiążecie z "Unlamented"?

Wiadomo, że ta płyta nie zapewni wam

wielkiej kariery, bo to już nie te czasy, ale

wydaje mi się, że już zrealizowaliście swój

cel, dorzucając do dwóch klasycznych albumów

sprzed lat kolejny, równie udany?

Mam po prostu nadzieję, że ludziom ta płyta

się spodoba. Tak, oczywiście masz rację, to nie

jest album, który zapoczątkuje wielką karierę i

nigdy nie było to naszym zamiarem. Po prostu

czuliśmy, że mamy w sobie to coś, by wyprodukować

kolejny LP i dostaliśmy szansę,

by to zrobić. To była oferta, której nie mogliśmy

odrzucić. Nigdy nie wiesz jak dużo

masz czasu i czy kiedykolwiek będziesz w stanie

stworzyć kolejny album. Byłoby wspaniale,

gdyby odbiór "Unlamented" był nadal pozytywny.

Bonusem byłoby, gdyby wytwórnia odzyskała

swoje pieniądze i była przekonana do

tego, żebyśmy nagrali dla niej kolejny krążek.

Mamy więcej niż wystarczająco nowych kompozycji,

które pozwoliłyby nam to zrobić, a

poza tym można się świetnie bawić, siedząc w

studiu nagraniowym. Szansa na zagranie kilku

koncertów po wydaniu albumu byłaby oczywiście

również dobra - możliwość zagrania

większej ilości koncertów po Brofest była częścią

procesu myślowego przy tworzeniu nowych

utworów, jako że wolimy grać krótsze

sety niż te przekrojowe z trzydziestu lat. Tak

więc są to średniej wielkości nadzieje, jak sądzę!

Przyszłość jest więc otwarta i może okazać

się, że powstanie kolejny album Hydra Vein,

jeśli ten powrotny zostanie dobrze przyjęty i

zainteresuje wystarczającą grupę odbiorców?

Bardzo chcielibyśmy zrobić kolejny album,

absolutnie! To tylko kwestia znalezienia kogoś

chętnego do podpisania czeku!

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski

Dries Van Damme: Hej! Dzięki, doceniamy

wasze zainteresowanie.

HMP: Ten rok zwieńcza 30-lecie od wydania

pierwszej EP-ki After All. Jeśli dobrze liczę,

to będzie dziesiąta płyta waszym dorobku…

co jest niezłym wynikiem jak na thrashową

kapelę. Co sprawia, że nadal przecie naprzód?

To bardzo proste. Robimy tylko to, co chcemy.

Zrobiliśmy te płytę, bo czuliśmy, że już

czas. Nie dlatego, że menadżer czy księgowy

nam kazał. To czyni sporą różnicę. Jednocześnie,

wciąż czujemy, że możemy być w tym

lepsi. To nas motywuje do działania.

Jak wyglądało tworzenie utworów na "Eos"?

Tak samo, jak w przypadku dziewięciu poprzednich

albumów. Każdy przynosi pomysły

na próbę, po czym rzeźbimy temat. Czasem

numer wychodzi po paru dniach, czasem potrzeba

miesięcy, by dotrzeć kawałek jak trzeba.

Jak wam jest razem w obecnym składzie?

To najlepszy skład, jaki mieliśmy, serio!

Christophe (gitara) i ja (Dries, gitara) byliśmy

od początku. Frederik (bas) od 2010-ego.

Bert na perkusji od około siedmiu lat, on pomógł

nam podnieść poprzeczkę. Tak samo

Mike, który dołączył pięć lat temu. Mike jest

klasycznym metalowym wokalistą, dodającym

ciekawego klimatu do naszego speed metalu.

Czy są jacyś muzycy, z którymi chcielibyście

ponownie pograć?

Foto: After All

Nieszczególnie, wszyscy z nich odeszli lub zostali

zwolnieni nie bez powodu. Muszę jednak

zaznaczyć, że mamy teraz dobre relacje z nimi

wszystkimi. Niektórzy nadal przychodzą na

koncert.

Jak znaleźliście "nowego" perkusistę i wokalistę?

Berta poznaliśmy przez wspólnego znajomego.

Szukał zespołu, my szukaliśmy drummera.

Czasami to aż tak proste. Mike to co innego,

jego musieliśmy namawiać, bo na początku

miał opory, myślał, że to nie do końca zespół

dla niego. Lecz oczywiście, był w błędzie.

Będąc tak kompetentnym wokalistą, zdaje

się, że moglibyście grać cokolwiek zechcecie.

Jakie są jego korzenie?

Jak wspomniałem, Mike to klasyczny metal:

Iron Maiden, Queensryche, Helloween, takie

rzeczy. Jego umiejętności zdecydowanie

otworzyły nam jako kompozytorom nowe horyzonty.

Z nim nie ma żadnych limitów! Zachęcaliśmy

go do pójścia na całość, co zaskutkowało

zajebistymi liniami, harmoniami i

chórkami.

Ta kosmiczna okładka wygląda na zupełny

zwrot w stylu, w porównaniu do ostatnich

kilku płyt. Czy chciałbyś opowiedzieć o tej

nowej estetyce?

Poprzednie okładki zaprojektował Ed Repka.

Idealne pod thrashową muzykę na płytach.

Dla "Eos" chcieliśmy czegoś innego, pracowaliśmy

z Travisem Smithem. To prawda, zupełnie

co innego, ale jego styl pasuje dokładnie

do naszego pomysłu: gwiazda poranna symbolizująca

nowy rozdział w karierze zespołu.

Styl grafiki na okładkach zmieniał się znacząco

przez lata, tak samo jak muzyka. Jakie

słowa mogły by najlepiej opisać styl After

All?

Nasza muzyka odzwierciedla to, co czujemy…

Kiedy zaczynaliśmy pod koniec lat 80., graliśmy

szybki heavy thrash metal. Później dodaliśmy

więcej hardrocka i doomu. Ogólnie ująłbym

After All jako zespół metalowy. Na

"Eos", zdaje mi się, głównie gramy speed metal,

z wieloma elementami old-schoolowego

heavy.

24

HYDRA VEIN


Jak to jest być w wytwórni Metalville Records?

Jak dotąd, całkiem nieźle! Cały czas udzielam

wywiadów, tak więc zdaje się, że ciężko pracują

nad promocją albumu i jestem pewien, że

pójdzie dobrze.

Czasami fani wspominają podobieństwa

waszego brzmienia do kapel Paradox, Artillery

i King Diamond. Co sądzisz? Z pewnością

King Diamond musiał mieć na was

wpływ?

Zawsze uroczo o tym poczytać, z czym się to

ludziom kojarzy. Oczywiście, Mercyful Fate i

King Diamond to moje dwie najukochańsze

kapele. Dumnie wspominam, jak parę lat temu

zostaliśmy zaproszeni na krótką trasę z Kingiem

po Niemczech, Holandii i Anglii. Jestem

też bardzo dumny z faktu, że Andy LaRoque

nagrał solo na naszym albumie "Cult of Sin".

Gwiazda poranna

Belgijskie After All wydali w październiku album "Eos" pod szyldem wytwórni

Metalville, która słynie obecnie z wydawnictw brzmiących bardzo "kultowo"

oraz w stylu speed/NWBHM. To jeden z tych zespołów, który nie mógł być w

większym poważaniu przez dłuższy czas u docelowych słuchaczy. Kto wie dlaczego?

Może to nazwa, może to logo, a może wciąż zmieniające się nurty, które

kompozytorzy Dries Van Damme i Christophe Depree atakowali przez okrągłe

trzy dekady. To jeden z tych zespołów, które ktoś, kto widział okładki i zasłyszał

dwa numery - określa stwierdzeniem: "OK grają… metal". Prawda taka, że w ich

przypadku wynika to jednak raczej z różnorodności, aniżeli z miałkości. Początki

tego zespołu to muza w swej syntezie gatunków lat 90. niosąca - być może - więcej

klimatu niż hitów oraz estetykę niejednoznaczną. Tym, którzy wolą jasno zdefiniowany

kofeinowy festiwal falsetowo - gitarowy, namawiam do przesłuchania

"Eosa". Co i tak entuzjastycznie wyjaśnia gitarzysta i założyciel zespołu Dries Van

Damme.

Czy zdarzało się, że sprawy wyglądały krucho?

Jasne, zdarzają się wzloty i upadki. Zaczynaliśmy

jako kapela thrashowa, w czasie gdy popularność

zdobywał death metal. Potem grunge,

black metal, gotyk… Przez lata 90. próbowaliśmy

tego i owego, tylko po to, żeby wrócić

do speed/thrashu, który mamy we krwi. Od

A jak się czujecie po erze covidu? Planujecie

trasę ASAP?

Ruszamy w trasę z Satan tydzień po wydaniu

płyty, covid u nas od zeszłego lata zdaje się

tylko odległym wspomnieniem. Miejmy nadzieję,

że przez zimę tak pozostanie.

Z kim chcielibyście jeszcze raz wyjść na scenę?

Graliśmy z King Diamond i fajnie było by to

powtórzyć, lub może z Mercyful Fate tym razem…

Supportowaliśmy Judas Priest na wielkim

stadionie w Belgii parę lat temu, to byłoby

czadowo zrobić ponownie. Mieliśmy wystąpić

przed Dio, ale ta trasa została odwołana,

straszna szkoda. Wszystkim chyba go nam

brakuje.

Czego życzyłbyś sobie więcej w świecie muzyki

metalowej?

Ciężko teraz być fanem, bo jest tyle kapel i tyle

albumów. Za naszych czasów było prościej.

Nie wychodziło po trzysta płyt miesięcznie,

tylko dwadzieścia, trzydzieści. Dziesięć koncertów

rocznie, a nie dziennie. Więc może

chciałbym, żeby fani poświęcali więcej czasu

na "studiowanie" płyt, ale rozumiem, że nie ma

czasu. Jeśli chodzi o kapele, to być może lepiej

Osobiście kojarzycie mi się z Agent Steel.

Czy przykładacie dużą wagę do bycia w nurcie

o niszowej stylistyce speed-metalu?

Byłem fanatykiem Agent Steel od początku,

od 1985-ego. Zagraliśmy z nimi dwie długie

trasy po Europie. Bernie Versailles i Juan

Garcia również zagrali solówki na "Cult of

Sin", tak więc - jak najbardziej. Osobiście nawet

wolę określenie speed metal, bo jest u nas

sporo melodii tak jak u Agent Steel lub Flotsam

and Jetsam. Dark Angel to thrash metal.

Super muza, ale nie do końca to co robimy w

After All.

Która płyta, poza najnowszą rzecz jasna, byłaby

kluczową w karierze After All?

Pierwsza płyta "Wonder", bo pierwsza płyta

jest zawsze kamieniem milowym każdego zespołu.

"Mercury Rising" - czwarta - bo była to

pierwsza płyta wydana globalnie. Ugruntowało

się na niej nasze brzmienie, a także ruszyliśmy

po niej w pierwsze trasy z Anthrax i

Overkill. Ósma, "Dawn of the Enforcer".

Zatrudniliśmy nowego wokalistę, co dało nam

nowego impetu.

Wspomniana wcześniej płyta "Cult of Sin" z

roku 2009-ego też bardzo solidna pozycja, nie

sądzisz?

To świetna płyta, jednak wytwórnia poległa

zaraz po jej wydaniu, tak więc nie odniosła tak

dużego sukcesu, jak by mogła.

Jak wygląda twoja współpraca z Christophem?

Jak pracujecie nad partiami gitary,

harmoniami, itd.?

Christophe i ja znamy się 38 lat. Dorastaliśmy

razem, słuchając tych samych zespołów.

Większość rzeczy, typu kto co gra, dzieje się

automatycznie.

Foto: After All

czasu albumu "Mercury Rising" nie odchodzimy

od naszych korzeni.

Jakie znaczenie ma obecnie thrash metal?

Metal nigdy nie był tak popularny, zwłaszcza

tutaj w Belgii. Stare kapele wciąż to ciągną.

Tak więc heavy metal nie zostaje zapominany?

Przeciwnie, tutaj popularność wciąż rośnie. W

Belgii, w mainstreamowym radio leci Iron

Maiden, Judas Priest. W latach 80. tak nie

było, teraz jest najlepiej. 180 000 ludzi na

Graspop, to niedorzeczne!

by było gdyby zespoły traktowały się jak

wspólnicy, a nie jako konkurencję. Cóż…

Czy chciałbyś coś jeszcze dodać dla naszych

czytelników?

Jasne: After All - "Eos" jest zajebista, natychmiast

ją kupcie(śmiech) Na poważnie: graliśmy

w Polsce tylko raz: w Warszawie razem z

Heathen, Overkill i Destruction. To był chory

gig! Mamy nadzieję wrócić do was, byłoby

naprawdę fajnie!

Wielkie dzięki!

Nie ma problemu, dzięki za wsparcie! Stay

heavy!

Johnny Sag

AFTER ALL 25


Bez chodzenia na skróty

- Nie postrzegaliśmy tego albumu jako wszystko albo nic - po prostu

chcieliśmy nagrać zajebisty heavymetalowy album - podkreśla Dean Roberts. I ta

trudna sztuka udała się Leatherwolf bez dwóch zdań, mimo tego, że z oryginalnego

składu pozostał już tylko nasz rozmówca, a poprzedni studyjny materiał ukazał

się w roku 2007, tak więc ponad 15 lat temu. "Kill The Hunted" jest nowym

otwarciem dla tej amerykańskiej formacji, oby tylko kolejne zawirowania personalne

nie utrudniły jej nagrania kolejnej, równie udanej płyty.

Byliśmy bardzo podekscytowani podpisaniem

kontraktu z firmą Island, która w tamtym czasie

odnosiła sukcesy i miała w swoim katalogu

kilka dużych projektów, przede wszystkim U2

i Roberta Palmera. Mieliśmy również zainteresowanie

ze strony innych wytwórni, ale w

końcu zdecydowaliśmy się na Island. Anthrax

dobrze sobie radził, więc myśleliśmy, że

mamy szansę na rozgłos, a fakt, że Island nie

ma w swojej ofercie kilku kolejnych metalowych

zespołów będzie działał na naszą korzyść.

Niestety, tak się nie stało i nigdy nie

otrzymaliśmy od nich wsparcia, które pozwoliłoby

nam przebić się na wyższy poziom.

Oni naprawdę nie wiedzieli co z nami zrobić.

Stało się to bardzo frustrujące i przyczyniło się

Zawsze mnie nurtowało dlaczego wasze

wszystkie pierwsze płyty, wliczając w to wydany

wkrótce po debiucie MLP, noszą niewyszukany

tytuł "Leatherwolf" - chcieliście

może w ten właśnie sposób zaakcentować w

roku 1987 nowy rozdział w historii zespołu,

przejście od statusu zespołu podziemnego do

takiego z liczącym się kontraktem?

Po prostu nie myśleliśmy nad tym za bardzo i

kiedy się zorientowaliśmy, było już za późno.

Zdecydowanie nie było dobrym pomysłem zatytułowanie

EP-ki "Leatherwolf", następnie

wykorzystanie tytułu "Leatherwolf" na pierwszym

LP i w końcu użycie go jeszcze raz,

przy debiucie dla Island Records. Przynajmniej

Heavy Metal America w Wielkiej Brytanii

miało na tyle rozsądku, żeby zatytułować

swoją wersję "Endangered Species".

Bardzo lubię waszą wersję "Bad Moon Rising"

CCR. Był to wasz pomysł, czy może

ktoś z wytwórni uznał, że warto wzbogacić

autorski materiał Leatherwolf nową wersją

tego przeboju?

Island nie mieli z tym nic wspólnego, że zrobiliśmy

"Bad Moon Rising". Z tego co pamiętam,

to był pomysł Geoffa, ale Mike też mógł

mieć z tym coś wspólnego.

Przy kolejnym albumie "Street Ready" nie było

już o czymś takim mowy, nagraliście wyłącznie

własne utwory. Opatrzona teledyskiem

ballada "Hideaway" przyniosła wam

pewną popularność, dotarliście z koncertami

również do Europy, cała płyta też cieszyła się

zainteresowaniem fanów. Chyba jednak nie

na tyle dużym, by pozwolić wam utrzymać

się w Island, tym bardziej, że w zespole doszło

do kolejnych, ale tym razem znaczących,

zmian składu?

Po "Street Ready" zaczęliśmy pisać kolejną

płytę. Moim zdaniem wyglądało to tak, że

wszyscy byli trochę zagubieni i nie wiedzieliśmy

co robić. Nie zaszliśmy zbyt daleko z

komponowaniem, zanim Paul Carman i ja

zostaliśmy poinformowani, że nie jesteśmy już

w zespole. Geoff, Carey i Mike po prostu zrezygnowali

z Leatherwolf i poszli w innym kierunku

muzycznym. Nie jestem pewien, co stało

się potem z Island Records. Nie byłem zachwycony

tą wytwórnią i perspektywą nagrania

kolejnej płyty w sposób, w jaki robiliśmy

to wcześniej.

HMP: Niedługo minie 40 lat od wydania

waszego kultowego debiutu "Leatherwolf".

Mając niewiele ponad 20 lat zapewne nie

myśleliście o takim rozwoju sytuacji, ważne

było to, że macie swoją płytę wydaną na winylu,

dostępną w lokalnych sklepach, etc.,

którą można było podarować dziewczynie lub

kumplowi?

Dean Roberts: Jak to pewnie bywa w przypadku

większości zespołów, zaczyna się od

grupy chłopaków, którzy chcą po prostu razem

grać i dobrze się bawić, bez komercyjnych

aspiracji czy myśli o wielkiej karierze. Tak

właśnie było z Leatherwolf. Graliśmy na imprezach,

potem awansowaliśmy na scenę klubową

hrabstwa Orange, gdzie koncertowaliśmy

z takimi tuzami jak Metallica i Slayer, a

następnie podpisaliśmy kontrakt z Tropical

Records. I bam! - mieliśmy płytę i zaczęliśmy

zdobywać fanów poza hrabstwem i południową

Kalifornią. Koncerty zaczęły być coraz większe

i w końcu zaczęły węszyć wokół nas duże

wytwórnie, aż doszło do podpisania umowy z

Island Records. A reszta to już historia.

W drugiej połowie lat 80. metal był potęgą

nie tylko w sensie artystycznym, ale również

pod względem komercyjnym. Pamiętasz waszą

pierwszą reakcję na wieść, że zainteresował

się wami fonograficzny gigant Island

Records, wydawca choćby Anthrax? Poczuliście,

że droga na szczyt stoi przed wami

otworem, bo przecież wasz drugi materiał był

znacznie ciekawszy od debiutanckiego?

Foto: Ron Lyon

do rosnących napięć w zespole, podobnie jak

nadużywanie substancji, które towarzyszyły

Foto: Flames

imprezowemu stylowi życia. Miałem poważny

problem z alkoholem i musiałem wytrzeźwieć

- i tak się stało, gdy odszedłem z zespołu w

1990 roku.

Epizod z lat 1991-93 pod nazwą HailMary

okazał się tylko epizodem głównie z tego powodu,

że nagle grunge stało się czymś tak popularnym,

że metal przestał kogokolwiek interesować

- dlatego daliście sobie spokój z

Leatherwolf na kilka ładnych lat?

HailMary był zupełnie innym zespołem

Mike'a, Geoffa i Carey'a po tym, jak postanowili

wyrzucić mnie i Paula. Byli razem

przez kilka lat, próbując zdobyć kontrakt. Nagrali

dema, ale nie mogli podpisać kontraktu i

w końcu się rozpadli. Ja wydałem wtedy singla

"Bodyheater" jako The Rod Squad z Rotten

Rodem Carlockiem z Knightmare II na wokalu.

Potem odszedłem od muzyki i założyłem

własną firmę dekarską, którą prowadzę do

dziś. Wróciłem za perkusję kiedy Leatherwolf

zjednoczył się w 1998 roku i od tamtej pory

znów to robię.

Koniec lat 90. były to już nieco inne czasy,

tradycyjny metal zaczął wracać do łask słuchaczy,

wasze albumy były poszukiwane

przez kolekcjonerów - uznaliście, że warto

wrócić, dać sobie i zespołowi drugą szansę?

W tamtym czasie impulsem do ponownego

spotkania było to, że zostaliśmy poproszeni o

zagranie na przyjęciu urodzinowym w Troubadour

w West Hollywood dla naszej byłej

współmenedżerki, Jennifer Perry. Pracowała

ona wtedy dla Sharon Osbourne i zarówno

Sharon jak i Ozzy byli wśród gości imprezy.

Ten występ to była świetna zabawa i wszelkie

animozje między nami sprzed lat zostały odło-

26

LEATHERWOLF


żone na bok. Postanowiliśmy więc kontynuować

i zarezerwować więcej koncertów, a następnie

wydać "Wide Open".

Pomimo świetnie przyjętych koncertów i

wspomnianego albumu live "Wide Open"

znowu zaczęły prześladować was problemy

ze składem - dopiero powrót Michaela Olivieri

sprawił, że nagraliście z nim nową wersję

albumu "New Asylum", zatytułowaną

"New World Asylum"?

Cóż, nagraliśmy na nowo tylko wokale do

"New World Asylum", mimo że Carey również

wtedy powrócił do składu. Mike odszedł

z zespołu około 2001 roku, żeby pracować

nad swoimi pomysłami. Zrobiliśmy dema z

kilkoma różnymi wokalistami, w tym z niejakim

Chrisem Adamsem (niech spoczywa w

pokoju), Jeffem Martinem z Racer X, a nawet

Ronem Keelem, zanim dostaliśmy Wade'a

Blacka. Mike dorzucił kilka partii w

"World Asylum" i ponownie zainteresował się

Leatherwolf. Kiedy rozstaliśmy się z Wade'm

po "Bang Your Head" w 2006 roku, sensowne

wydawało się ponowne dołączenie Michaela.

Tak więc zaktualizowaliśmy "World Asylum",

aby mieć album, który odzwierciedlał aktyalny

w tamtym czasie skład. Potem przeszliśmy

przez etap kilku różnych gitarzystów i ostatecznie

mieliśmy kolejne duże przesianie po powrocie

z Europy w 2018 roku. Co ostatecznie

doprowadziło do obecnego składu.

Później znowu zrobiło się o was cicho, bo

jeden album koncertowy w ciągu kilkunastu

lat trudno uznać za coś spektakularnego.

Paradoksalnie jednak chyba kolejne rozstanie

z Michaelem dało wam szansę na stworzenie

czegoś nowego?

Tak, rozstanie z Mikiem zdecydowanie posłużyło

jako motywacja do wydania nowego albumu.

Mike zapowiedział mi, że "napisze nowy

album Leatherwolf" z ostatnim koncertowym

składem, ale beze mnie! Oczywiście, nigdy

tego nie zrobił - to wszystko było tylko czcze

gadanie. Więc nagle zostałem bez zespołu -

poza Robem Mathem, który nie mógł zagrać

tych kilku europejskich koncertów w roku

2018. Zadzwoniłem więc do Geoffa Gayera,

by sprawdzić czy jest chętny na kolejną współpracę,

jak to miało miejsce w przypadku

"World Asylum", gdzie obaj byliśmy współproducentami.

Geoff był zainteresowany, więc

zaczęliśmy pisać. Nawet Carey był w to krótko

zaangażowany i współtworzył jeden utwór,

zanim znowu zniknął. Później dowiedziałem

się, że w tym czasie wpadł w poważne kłopoty.

Wygooglujcie sobie "Carey Howe FTC" jeśli

chcecie dowiedzieć się więcej. Niestety, problem

z alkoholem Geoffa znów stanął na przeszkodzie

- zniknął na kilka tygodni, kiedy miał

przygotować gitary, więc zdecydowaliśmy się

iść dalej bez niego. Geoff jest genialnym muzykiem,

ale jest też niespokojnym człowiekiem

i tak naprawdę jest swoim najgorszym wrogiem.

Foto: Ron Lyon

Przyjmując do składu Keitha Adamiaka w

sumie nic nie straciliście, wręcz przeciwnie,

bo to wokalista bardzo wszechstronny i obdarzony

świetnym głosem. Zmieniło się jednak

coś, co wyróżniało Leatherwolf na metalowej

scenie na długo przed tym, zanim na

pomysł przyjęcia trzeciego gitarzysty wpadli

Iron Maiden, bo wy stosowaliście to rozwiązanie

znacznie wcześniej?

Tak, Keith jest utalentowanym wokalistą z

niezłą energią. Mieliśmy szczęście, że znaleźliśmy

kogoś jego kalibru w naszej okolicy. Ma

silniejszy głos większą skalę niż Mike, który

tak naprawdę został naszym wokalistą tylko

dlatego, że mieliśmy trzech gitarzystów i ktoś

musiał śpiewać. Tym kimś był Mike. Leatherwolf

to w zasadzie muzycy z dwóch różnych

zespołów, które grały na tych samych imprezach

w liceum i połaczyły swoje siły. Carey i

ja graliśmy razem, podobnie Geoff i Jerome,

nasz oryginalny basista. Carey i ja chodziliśmy

do Ocean View High School, Mike był w

tej samej klasie gitary z Geoffem w Fountain

Valley High School. Zatrudniliśmy go początkowo

do gry na gitarze, ale potem odkryliśmy,

że potrafi też całkiem dobrze śpiewać. Właściwie

mielismy przed nim więcej niż pięciu wokalistów.

Pierwszym facetem, który z nami

śpiewał był brat Geoffa, Wendell.

Kto był waszą bezpośrednią inspiracją przy

stworzeniu triple axe attack? Może Lynyrd

Skynyrd ze świetnej koncertówki "One More

From The Road", albo inne takie wydawnictwo

"Bring It Back Alive", równie popularnych

w latach 70., The Outlaws?

Oczywiście wiedzieliśmy o Skynyrd i Molly

Hatchet, którzy też mieli trzech gitarzystów,

ale nasz trzygitarowy skład naprawdę nie był

planowany - to był raczej przypadek. Zaczynaliśmy

jako cover band grający kawałki Iron

Maiden, Judas Priest, Scorpions, Riot itd.,

wszystkie te dwugitarowe zespoły, które dogrywały

partie gitar w studio. Słuchaliśmy

więc tego wszystkiego i trzech gitarzystów było

sposobem na wierniejsze odtworzenie tych

partii na żywo. Co zabawne, na początku byliśmy

zespołem sześcioosobowym, tak jak teraz

i z wokalistą.

Zdaje się, że wspierający was klawiszowiec

Wayne Findlay gra również na gitarze, tak

więc podczas koncertów macie szansę na powrót

do waszego trademarkowego patentu?

Wayne jest przede wszystkim trzecią gitarą

Triple Axe Attack. Grał też jednak na klawiszach

w kilku utworach na "Kill The Hunted"

i oprócz gitary gra też na nich na żywo. Daje

nam to możliwość wstawienia do programu

konkretnych utworów, zwłaszcza z albumu z

1987 roku, które mają klawisze i wiernego odtworzenia

ich na żywo. Tak więc Wayne jest

fajnym dodatkiem do zespołu na więcej niż

jeden sposób.

Adamiak to polskie nazwisko. Ciekawe czy

Keith wie o tym, że w naszym kraju ogromną

popularnością w latach 80. i 90. cieszył się

rockowy zespół Rezerwat, którego zmarły

przed dwoma laty lider, basista i wokalista,

nazywał się Andrzej Adamiak?

Bardzo wątpliwe, żeby Keith wiedział o Rezerwacie

czy Andrzeju Adamiaku. Keith nie

urodził się w latach 80., a w latach 90. był

małym dzieckiem. My, Amerykanie, zazwyczaj

nie orientujemy się, co jest popularne w

innych krajach, tym bardziej w czasach przedinternetowych

i zanim opadła żelazna kurtyna.

Europa Wschodnia była jak inny świat.

Keith stał się ostatnim, brakującym elementem

personalnej układanki Leatherwolf - teraz

macie skład złożony z młodszych, ale już

doświadczonych muzyków, udało się wam

też zwerbować kogoś takiego jak basista

Barry Sparks, w którego przypadku łatwiej

jest chyba napisać z kim nie grał, tak więc

wszystko ułożyło się idealnie?

Tak, w końcu wyszło to całkiem dobrze - mamy

teraz w zespole dobrą mieszankę młodości

i doświadczenia. Ale "Kill The Hunted" było

zdecydowanie trochę taką układanką z powodu

zmian personalnych w trakcie nagrywania,

pandemii Covid, która rozdzieliła nas fizycznie

i innych czynników. Pozyskanie

Barry'ego do grania na basie okazało się

prawdziwym błogosławieństwem, ponieważ

jest on prawdziwym potworem! Kiedy Paul

postanowił się wycofać, potrzebowaliśmy

basisty. Nasz manager znał Barry'ego z czasów

jego działalności w Cosmosquad, więc

skontaktowaliśmy się z nim. To było podczas

lockdownu, Barry był w domu, biorąc udział

w sesjach. Naprawdę spodobały mu się nasze

kawałki i zaangażował się w cały projekt. Napisał

nawet maidenowskie outro do "Enslaved",

które jest ostatnią rzeczą, jaką słyszysz

na albumie. Barry nie jest jednak naszym

basistą na żywo - obecnie pomaga nam Brice

Snyder z Art Of Shock. Wcześniej grał w lokalnym

zespole Railgun z naszym drugim gitarzystą,

Luke Manem.

LEATHERWOLF

27


Pandemia dała wam upragniony czas na

stworzenie i dopracowanie nowego materiału

- "Kill The Hunted" miał być dla was albumem

typu wszystko albo nic, zero półśrodków

czy wypełniaczy?

Nie postrzegaliśmy tego albumu jako wszystko

albo nic - po prostu chcieliśmy nagrać zajebisty

heavymetalowy album. Kropka. Nie sądziliśmy,

że ukończenie płyty zajmie nam tyle

czasu, ale nie zamierzaliśmy iść na skróty i

wydać czegoś w połowie kiepskiego. A ponieważ

nie mieliśmy wtedy kontraktu płytowego,

nie było też żadnych ustalonych terminów oddania

płyty. Więc po prostu poświęciliśmy tyle

czasu, ile potrzebowaliśmy, żeby zrobić to

dobrze - pisanie, aranżowanie, nagrywanie,

miksowanie.

Z radością stwierdzam, że udało się wam

stworzyć kolejny, świetny album, który

śmiało można postawić obok waszych klasycznych

płyt z lat 80. Nie ma chyba nic gorszego

dla zespołu o takim stażu, kiedy nie

spełni oczekiwań, a długoletni fani powiedzą,

że to już nie to - tego staraliście się uniknąć,

jak widać z powodzeniem?

Dzięki za komplement! Wierzcie lub nie - są

recenzenci, którzy uważają, że "Kill The Hunted"

zupełnie nie brzmi jak Leatherwolf.

Najzabawniejsze jest to, że ci ludzie nie zdają

sobie sprawy, że Geoff był współautorem

wszystkich utworów na tym albumie oprócz

dwóch, a to on zawsze był głównym autorem

muzyki w Leatherwolf. Więc jak "Kill The

Hunted" może nie brzmieć jak Leatherwolf?!

(śmiech). Ale wiesz, nie można zadowolić

wszystkich. Jestem naprawdę zadowolony z tego,

jak wyszedł ten album. Nie brzmi jak nasze

płyty z lat 80., ale pod względem stylistycznym

jest to wyraźnie album Leatherwolf.

Każdy materiał Leatherwolf brzmi inaczej,

ale wszystkie brzmią jak Leatherwolf, ponieważ

ucieleśniają pewne elementy, które nadają

nam naszą tożsamość.

Foto: Ron Lyon

Ciekawostką jest to, że odnowiliście przy tej

płycie współpracę z Randy Burnsem, który

wspierał was już przy debiutanckim albumie;

odpowiedzialny za mastering Tom Baker

również nie jest w otoczeniu Leatherwolf

kimś nowym, bo pracował przy "Unchained

Live" - każdy szczegół musiał być tu dograny,

niczego nie pozostawiliście przypadkowi?

Zgadza się. Cały proces pracy był pod każdym

względem bardzo drobiazgowy. Wiedzieliśmy,

że Tom Baker będzie naszym masteringowcem,

ponieważ nie tylko pracował przy

"Unchained Live", ale także przy utworach na

żywo z Keep It True Festival 2015, które

wydaliśmy jako teledyski po tym, jak zmiksował

je wspaniały Chris Tsangarides (Thin

Lizzy, Judas Priest, Gary Moore). Chris najprawdopodobniej

byłby naszym pierwszym

wyborem do zmiksowania także nowego albumu,

gdyby nie odszedł. Naprawdę podobała

nam się praca, którą dla nas wykonał. Powrót

do Randy'ego Burnsa był trochę przypadkowy.

Szukaliśmy kogoś odpowiedniego, kiedy

nasz menadżer dowiedział się przypadkiem,

że Randy powrócił do pracy po długim

czasie z dala od muzyki. Skontaktowaliśmy się

więc z nim i poprosiliśmy go o zrobienie kilku

próbnych miksów. Byliśmy pod wrażeniem

utworów, które nam odesłał, więc nie było

wątpliwości, że to on zajmie się albumem.

Randy jest zajebisty!

Nie możemy pominąć gościnnego udziału w

"The Henchman" Joela Hoekstry z Whitesnake,

tym bardziej, że coś takiego, nie licząc

udziału sesyjnego klawiszowca przed laty,

zdarzyło się wam po raz pierwszy?

Tak, Joel jest pierwszym gitarzystą w Leatherwolf,

jeśli chodzi o gościnne występy. Zasadniczo

stało się tak, że po tym jak rozstaliśmy

się z Geoffem, chcieliśmy mieć innego gitarzystę,

który mógłby wykonać kilka zagrywek

jako odpowiednik Roba, który jest głównym

prowadzącym na "Kill The Hunted". Zwróciliśmy

się do kilku różnych osób i Joel był

tym, który najlepiej pasował stylistycznie.

Utknął w domu z powodu Covid i współpracował

wirtualnie z różnymi muzykami. Pomyśleliśmy

więc, że zapytamy go o to, a on się

zgodził. Wysłał nam swoje solówki w przeciągu

około tygodnia i dostarczył nam kilka

niesamowitych zagrań. Jest na "The Henchman"

i bonusowym utworze na edycjii japońskiej,

nowej wersji "Thunder", plus kilka innych

rzeczy, które wydamy w przyszłości.

Świetny muzyk!

Pierwsze recenzje "Kill The Hunted" są bardzo

dobre, do tego płyta wzbudziła zainteresowanie

fanów, o co teraz jest szczególnie

trudno. Widzę, że zadbaliście też o odpowiednią

dystrybucję tego wydawnictwa, za

którą odpowiadają w różnych regionach

świata aż trzy wytwórnie, mianowicie Rock

Of Angels Records, Hellion Records i Rubicon

Music?

Cztery wytwórnie, jeśli liczyć nasz własny

label, N.I.L.8 Records, na Stany Zjednoczone

i Kanadę. Myślę, że znaleźliśmy dobrych partnerów

w Rock Of Angels, Hellion i Rubicon

Music i mam nadzieję, że nadal będziemy mogli

to powiedzieć za sześć miesięcy lub rok.

Dobrą rzeczą jest to, że zachowaliśmy pełne

prawa cyfrowe do "Kill The Hunted" na całym

świecie, co daje nam pewną swobodę, której

nie mielibyśmy przy standardowej umowie

licencyjnej. Jesteśmy z tego zadowoleni. I tak,

wczesne recenzje "Kill The Hunted" były w

większości bardzo pozytywne. Chociaż widzieliśmy

kilka złych, napisanych przez ludzi,

którzy nie mogą sobie poradzić z faktem, że to

już nie jest rok 1987, skład się zmienił, a muzyka

w pewnym stopniu ewoluowała. Jednak

dla mnie "Kill The Hunted" wciąż ma wiele

klasycznych elementów Leatherwolf. Inni ludzie

mogą słyszeć to inaczej, ale nic nie możemy

na to poradzić.

Czyli streaming streamingiem, to coś przydatnego,

ale fana nic nie cieszy bardziej niż

kompaktowa czy winylowa płyta - a propos:

doczekamy się "Kill The Hunted" również w

takiej wersji?

Tak, "Kill The Hunted" ukaże się na winylu -

mam nadzieję, że gdzieś w pierwszej połowie

2023 roku, wraz z większością innych utworów

z katalogu, do którego kontrolujemy prawa.

Streaming jest świetny dla konsumentów,

ale to gówniany interes dla mniejszych zespołów,

takich jak my, ponieważ nie zarabia się na

tym prawie żadnych pieniędzy. Spotify jest

świetnym narzędziem promocyjnym, aby dać

ludziom znać, że masz nową muzykę, ale to

wszystko. Więc to jest to, do czego używamy

serwisów streamingowych - wydaliśmy cztery

single w formie cyfrowej, ale jeśli chcesz cały

album, musisz go kupić. Tak jak powinno być.

Nikt nie pracuje za darmo, muzycy też nie powinni.

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski

28

LEATHERWOLF



Jest mi z tym dobrze

Kill Ritual jak dotąd nagrał swoją najlepszą płytę o dość dziwacznym

tytule "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart". O jej zawartości - ale nie

tylko - rozmawiałem z liderem i gitarzystą formacji, Steve'em Rice'em. Być może

ta rozmowa zachęci Was, drodzy czytelnicy, do zapoznania się z jej zawartością.

Zresztą z taką nadzieją przygotowałem właśnie tę rozmowę...

HMP: Kiedyś wyczytałem, że na początku

lat 80. nie wszyscy muzycy amerykańscy

chcieli grać thrash metal. Byli bardzo przywiązani

do klasycznego heavy metalu, który

w zasadzie dopiero co wybuchł. Słyszałeś o

takiej tezie? Jak uważasz, jest w niej coś z

prawdy?

Steve Rice: Cóż, kiedy po raz pierwszy zainteresowałem

się thrashem, byłem już wielkim fanem

Judas Priest, Iron Maiden, Saxon,

Scorpions itp. i po prostu myślałem, że zespoły

takie jak Metallica, Exodus itp. były

przedłużeniem wspomnianych kapel i naprawdę

nie miałem z tym problemu. To powiedziawszy,

zawsze uwielbiałem zespoły z Bay

Ponoć w ten sposób narodził się US power

metal albo to co w innych źródłach podają

jako US metal. Działało wtedy bardzo wiele

takich zespołów. Wymieńmy, chociaż kilka z

nich: Riot, Helstar, Jag Panzer, Medieval

Steel, Omen, Liege Lord itd. Czy przyznajecie

się, że ta scena jest dla Was jedną z inspiracji?

Inspiracja? Nie. Grałem już tego typu styl w

moim pierwszym zespole Gotham z Bay Area,

nie wiedząc nawet co to za zespoły. To było

tylko przedłużenie, manifestacja tego, co działo

się w tamtym czasie i robienie czegoś podobnego

równolegle. Dziwne, ale była to zdecydowanie

ewolucja wszystkiego, co słyszeliśmy

w tamtym czasie i w czym trawiliśmy w ówczesnej

podziemnej scenie metalowej.

Mniej więcej w tym samym czasie zaczęły

działać zespoły, które z czasem zaczęto określać

mianem power/thrash. Mam na myśli

takie zespoły jak Metal Church, Sanctuary,

Nasty Savage, Laaz Rockit, Iced Earth itd.

Chyba wam najbliżej właśnie do tych zespołów?

Tak, patrząc na to, chyba tak. Wszystkie te

zespoły są zajebiste i jeśli utrzymujemy ten

styl, to nie mam nic przeciwko temu. Dla mnie

wszystkie moje ulubione zespoły są brytyjskie,

utrzymywać maksimum agresji przez cały

czas. Jest wiele zespołów, które robią to z większym

przekonaniem i zaangażowaniem niż

Kill Ritual, więc musimy mieć swój własny

sposób na bycie tym, kim jesteśmy i brzmieć

przy tym prawdziwie. Nasz styl jest dla nas

całkiem wygodny. Lubimy być w stanie czerpać

z różnych wpływów i stylów, nie brzmiąc

przy tym wymyślnie.

Niemniej od samego początku działalności

jako Kill Ritual staraliście się wprowadzić do

tworzonej przez was muzyki swoje własne

wizje. Ciekawi mnie, na co wasi fani i krytycy

zwracali uwagę, na to jak dobrze (lub źle)

interpretujecie swoje muzyczne inspiracje,

czy jak i jakie własne pomysły i rozwiązania

przemycacie do swoich kompozycji?

Mówiłem, że nigdy nie spodobamy się wszystkim,

ale to dobrze. Jest mi z tym dobrze. Mamy

fanów, którzy naprawdę lubią nasz pomysł

na metal i innych, którzy uważają, że nie jesteśmy

nawet naprawdę metalowi i obie te rzeczy

są ważne, ponieważ przede wszystkim będziemy

tworzyć i robić to, co nam się podoba.

Jeśli innym się to podoba to super i dziękuję za

wejście do pociągu towarowego, który zmierza

do piekła!

Dla jasności. Co w muzyce Kill Ritual można

uznać za rzeczy własne i charakterystyczne

dla was? Z czego jesteście najbardziej

dumni?

W rzeczywistości gram muzykę, którą lubię i

która jest hołdem dla wielu zespołów, które

kocham i które na mnie wpłynęły, ale ponieważ

mogę grać w wielu różnych stylach, od

jazzu, przez country, blues, aż po klasykę, zawsze

gdzieś się to pojawi w mojej twórczości.

Uważam się przede wszystkim za autora piosenek.

Tak się składa, że potrafię grać na kilku

instrumentach na tyle biegle, że mogę realizować

te pomysły.

30

Area, które miały więcej melodii jak Vicious

Rumors i Forbidden. Bardzo lubiłem też takie

zespoły jak Ratt, Malice, Warrior, Armored

Saint itp. Po prostu cała atmosfera w tamtym

czasie i zespoły były świetne.

KILL RITUAL

Foto: Bryce Cain

ale będąc Amerykaninem i pochodząc z Bay

Area nie ma możliwości, żeby to nie zalazło mi

za skórę i nie wpłynęło na moje wyobrażenie o

metalu i jego znaczeniu. Byłem już dobrze zaznajomiony

z wielkimi zespołami hardrockowymi,

jak Kiss, UFO, Rainbow, Y&T i komercyjnymi

jak Journey, Foreigner, Styx itp.

więc starałem się mieć to wszystko w mojej

koncepcji tego, co chcę grać.

Wspomniałem już, że kiedyś niektórzy amerykańscy

muzycy mieli problem z thrash metalem.

Wy takiego problemu nie macie, a nawet

zdaje się, że bardzo lubicie i chętnie go

wykorzystujecie w swojej muzyce...

No jasne. Słucham od cholery thrashu. Niektóre

z pozycje bywają jednowymiarowe i nie

mógłbym grać w ten sposób cały czas, bo szybko

stałyby się dla mnie nudny. Za bardzo lubię

melodię, chwytliwe tematy i refreny, żeby

W zasadzie każdy artysta / zespół wydając

swój nowy album, mówi, że jest on najlepszy

w ich karierze. Z pewnością tak samo powiecie

teraz. I wiecie co, ja wam tylko przytaknę.

Uważam, że "Kill Star Black Mark

Dead Hand Pierced Heart" jest waszą najlepszą

płytą w waszej dotychczasowej karierze.

Ma niesamowitą jakość, jest wyrównana,

choć każdy kawałek jest inny i mocno

urozmaicony. Trudno jest wybrać któryś jako

ten najlepszy, ale dzięki temu słucha się albumu

w całości i to z przyjemnością. Bardzo

lubię takie płyty. OK, a może wy jednak macie

jakichś swoich faworytów?

Przede wszystkim dziękuję za miłe słowa. Bardzo

to doceniam. Staram się, aby nasze albumy

nigdy nie były jednowymiarowe, ale spójne

jako całość. Wiem, że to może być dziwne w

dzisiejszych czasach, kiedy konsumuje się muzykę

na zasadzie "one and done", ale uważam,

że ważne jest, aby album miał pewien przepływ,

odczucia i klimat jako całość. Moim ulubionym

utworem na albumie jest "The Devil,

The Mist, The Flame". Lubię go za epicką

atmosferę i teksty, które z przyjemnością pisałem,

zwłaszcza że mają one nieco osobiste znaczenie.

Lubię również "The Smell Of Death".

No dobra, przyznam się, że jest jednak jeden

utwór, bardzo wyjątkowy dla mnie. Jest nim

"I Am The Night". Wyróżnia się on niesamowitym

i mrocznym klimatem, w dodatku

bardzo wciągającym...


Super! Ten kawałek został całkiem dobrze

przyjęty przez wielu ludzi, którzy słuchali albumu.

Właściwie to był utwór, o którym myślałem,

żeby go porzucić, ale cieszę się, że go

zachowałem, bo dał płycie miły powiew zmiany

i świeżego powietrza. Ten utwór jest o tym

małym głosie, który wszyscy mamy w głowie,

który mówi do nas, gdy kończymy nasz dzień.

Dobrze lub źle.

Wypuściliście wideo do utworu "By The

Hand Of God" i lyric-video do "The Whore

Of War". Dlaczego wybraliście właśnie te

kawałki?

Pomyślałem, że są one na tyle mocne lirycznie

i bezpośrednie muzycznie, że dają słuchaczom

ogólne pojęcie, o czym jest ta płyta. Dodatkowo

mają pewne liryczne powiązania, które

sprawiają, że działają razem.

"By The Hand Of God" dotyczy krucjat, a

jej bohater wierzy w boga i zaciekle walczy z

poganami. Jednak z czasem orientuje się, że

po drugiej stronie są tacy sami ludzie jak on,

którzy są podobnie zmotywowani, tylko w

imię innego boga. Ogólnie można rzec, że

bardzo łatwo jest nas zmanipulować pod

nośnymi i szczytnymi hasłami dotyczącymi

patriotyzmu czy wiary w jedynego boga, ale

wszystko jedynie dla zysku i władzy innych,

niepohamowanych w swojej zachłanności

ludzi...

Dokładnie. Będąc ateistą, to naprawdę niesamowite

dla mnie, jak ludzie mogą być łatwo

doprowadzeni do przemocy przez jakąś koncepcję

boga lub niektórych dogmatów religijnych.

Zabijanie w obronie kraju lub w celu

ochrony rodziny jest czymś oczekiwanym, ale

zabijanie w imię boga, aby wziąć to, co nie jest

twoje, jest po prostu zwykłą chciwością.

Inne kawałki też mają ciekawe teksty. Chociażby

wspomniany "The Whore Of War"

pokazuje prawdziwe oblicze ludzkiej rasy i jej

niekończące się misje, aby wojną wymusić

wolę na innych. Natomiast "Get In Line" i

"The Smell Of Death" po części dotyczą niedawnej

pandemii oraz ogarniającej nas atmosfery

bycia kontrolowanym przez władzę,

oraz manipulowania nas przez media. Zawsze

staracie się, aby teksty waszych kompozycji

dotyczyły rzeczy ważnych?

Myślę, że ważne jest, aby wydobyć te rzeczy

na światło dzienne i pasuje to do naszej muzyki,

więc dla mnie idą one w parze. Jaki jest sens

posiadania świetnego kawałka poważnej muzyki,

jeśli zamierzasz cały czas pisać o cipce?

Jest mnóstwo zespołów, które piszą muzykę, z

którą taki styl liryczny współgra, ale nigdy nie

będzie to Kill Ritual.

Jak mamy rozumieć tytuł płyty "Kill Star

Black Mark Dead Hand Pierced Heart"?

To trochę niedorzeczny tytuł, ale podoba mi

się jego klimat. Ma silny obraz i jest czymś, co

wyskakuje znienacka i sprawia, że zastanawiasz

się, o co chodzi. Koncepcja utworu jest o

dziewczynie urodzonej w klasztorze czarownic,

która buntuje się przeciwko swojej rodzinie

i zostaje zakonnicą, ale zdaje sobie sprawę,

że nie może uciec od swojej przeszłości, ponieważ

była już obiecana diabłu. Głupie rzeczy,

ale zabawne i pasujące do muzyki.

Utwory na "Kill Star Black Mark Dead

Hand Pierced Heart" powstały już dość dawno

temu. Czy w ogóle ich napisanie było

dla was jakimś problemem? Robiliście to w

ten sam sposób jak wczesnej, czy też udało

się wam wypracować jakieś inne podejście do

samego tworzenia muzyki i utworów?

Piszę cały czas i to były kawałki, które po

prostu zostały wybrane, ale pracowaliśmy nad

nimi przez dłuższy czas, ponieważ bzdury z

Covidem wciąż utrudniały nam podjęcie konkretnych

działań. Jednak to również zostało

zrobione w ten sam sposób, w jaki robimy

wszystko inne, po prostu robię dema do punktu

ukończenia i aranżuję utwory dokładnie

tak, jak chcę, a wspólnie nagrywamy perkusję

i wokal, aby ukończyć całość utworów. Ponieważ

mieszkamy w całych Stanach to, takie

postępowanie sprawdza się w naszym wypadku,

Wasze kompozycje nie należą do najprostszych.

Zawsze staracie się, aby działo się w

nich naprawdę sporo. Jednak dbacie też, aby

zachować ich bezpośredniość oraz wtłoczyć

w nie jak najwięcej melodii. Tak już macie we

krwi...

Tak, mam tendencję do tworzenia warstw i

dodawania zwrotów akcji do kompozycji, ale

zawsze najpierw myślę o wokalu i refrenach.

Melodia jest również kluczem i tym, co sprawia,

że to działa dla mnie bez względu na to,

jak ciężki jest riff. W riffach jest mnóstwo

dźwięków, kiedy trzeba, ale nie mam ochoty

grać na 8-strunowej gitarze, ponieważ inne zespoły

robią to lepiej niż ja, więc po co.

Gdzie nagrywacie swoje płyty? Jaki macie

wypracowany styl nagrywania?

Znaczna większość wszystkich naszych wydawnictw

jest zazwyczaj nagrywanych w moim

skromnym domowym studio tutaj w Kalifornii.

Bębny były czasem nagrywane w innych

miejscach, ale w większości przypadków odbywało

się to u mnie w domu. Potem wysyłamy

to do pana LaRocque, żeby wypolerował to

wszystko i zazwyczaj otrzymywaliśmy całkiem

dobry rezultat. Jestem stary jak cholera, więc

mam teraz całkiem niezłe pojęcie o tym, co robię

w dzisiejszych czasach.

"Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced

Heart" miksował i remasterował wspomniany

Andy LaRocque w Sonic Train Studios.

Czym zdobył Andy aż tak wielkie wasze

zaufanie?

Cóż, Andy jest ze mną od czasów Imagiki i

zawsze sprawiał, że każda płyta brzmiała nieco

inaczej i ewoluowała. Łatwo nam się ze sobą

pracuje, on rozumie, skąd pochodzę i oczywiście

będąc fanem jego pracy z King Diamond

ufam jego opinii w pewnych kwestiach,

kiedy przychodzi czas na zrobienie miksu.

Dodatkowo gra dla mnie wszystkie moje riffy,

więc mogę iść do pubu.

Okładkę zaprojektował amerykański artysta

Nathan Thomas Milliner. Skąd pomysł na

współpracę z nim i jak bardzo okładka odzwierciedla

zawartość albumu?

Pomógł nam w tym nasz basista David (Alusik

- przyp. red.). Jest on fanem konwentów komiksów,

horrorów i filmów i poznał go na jednym

z nich i utrzymywali kontakt. Nathan

chciał wykorzystać utwory Kill Ritual do swojego

filmu, który właśnie reżyserował, więc

trochę się potargowaliśmy i namówiłem go do

zrobienia okładki. Chciałem czegoś, co przypominałoby

mi plakat z horroru lub fajną

okładkę komiksu, dałem mu historię tytułowego

utworu i oto jest. Myślę, że wygląda to

fajnie i jednocześnie retro.

To już wasz szósty studyjny album. Z każdym

kolejnym zrobiliście kolejny krok do

przodu w swojej karierze i powoli zdobywacie

coraz większy rozgłos. Niemniej aktualnie

większość zespołów prowadzi swoją działalność

dla przyjemności. Myślę, że u was jest

podobnie. Jak budujecie sobie warunki do pracy

w zespole, aby ciągle mieć dla niego czas,

zaangażowanie i chęci do dalszej pracy...

To proste. Nie zmarnowałem tyle czasu, by

stać się tak biegłym muzykiem, by przestać, bo

chodzi o kasę. Gdyby nasza płyta wyszła z

nazwą Iron Maiden lub Judas Priest lub Iced

Earth, to byłoby to wielkie halo, bo szczerze

mówiąc i nie będąc egoistą, piszę tak samo dobre

kawałki, jak te wszystkie zespoły obecnie.

Bez dwóch zdań. Nie mamy takich samych

zasobów, ale mamy cholerny talent.

Myślę, że ważne jest też wsparcie najbliższej

rodziny oraz dobra i stabilna praca. Nie

macie z tym problemu?

Absolutnie i mam na tyle sprawny mózg, żeby

mieć wszystko pod kontrolą. To jest po prostu

upewnienie się, że masz wszystko stabilne i

niezawodne, więc to zdejmuje stres z pracy z

zespołem w profesjonalny sposób. Ludzie wokół

ciebie muszą wiedzieć, jak ważne jest to

dla ciebie.

Sprawiacie wrażenie grupę ludzi dobrze zorganizowanych

i rozważnie planujących swoje

kolejne kroki. Jak w najbliższym czasie zamierzacie

promować "Kill Star Black Mark

Dead Hand Pierced Heart"?

Mamy nadzieję, że w przyszłym roku będziemy

koncertować. W tej chwili zastanawiamy

się, co możemy zrobić w tej sprawie. Może

zrobimy kilka koncertów w Europie, jeśli będzie

nas na to stać. Jeśli nie, to na pewno będą

to Stany.

Myśleliście już nad następnym albumem?

Macie już jakieś pierwsze kompozycje? Zaskoczycie

nas czymś nowym?

Właściwie, skomponowałem już większość

muzyki na nowy album i wkrótce rozpocznę

proces tworzenia dem i wstępnych ścieżek. W

obecnej formie utwory będą zwykłym tyglem

pomysłów i chciałbym zwiększyć tempo w

kilku utworach, a także wnieść nieco więcej

technicznych aspektów do gitar i perkusji wraz

z utrzymaniem utworów w nieco bardziej

zwartej formie. To jest mój podstawowy pomysł,

więc zobaczymy, jak to się ułoży. Prawdopodobnie

skończę pisząc płytę typu emocore

pop synthwave disco. (śmiech)

Michał Mazur

Tłumaczenie: Szymon Paczkowski

KILL RITUAL 31


32

HMP: Inne zespoły często zmieniają się, unowocześniają

brzmienie, starając przypodobać

się jak najszerszej publiczności, ale wy

wciąż jesteście zwolennikami heavy metalu

w formie najbardziej tradycyjnej z możliwych

i z tego co słyszę na "The Blood Of Creation"

dobrze wam z tym?

Chris Osterman: Gramy to, co uważamy za

naszą ulubioną wersję heavy metalu, a tak się

składa, że jest ona zakorzeniona w starym stylu.

To zrozumiałe, nie każdy będzie się z tym

zgadzał lub lubił to, co robimy, ale dlaczego

mielibyśmy grać muzykę, w którą nie wierzymy?

Albo muzykę, którą nie chcemy się dzielić

z innymi? To jest styl, który kochamy słuchać

i grać oraz myślę, że to jest wszystko, co każdy

zespół powinien robić, w przeciwnym razie nie

marnowałbym więcej czasu na granie muzyki,

której nie uwielbiam.

Próby jakiegoś zaistnienia poza metalową

sceną, choćby w programie "Canada's Got

Talent", utwierdziły was w przekonaniu, że

to już nie te czasy i nie macie czego w nich

szukać?

Nie jestem pewien, czy postrzegałbym to w ten

sposób. Tak, wystąpiliśmy w kanadyjskim

"Mam talent!", ale to było tylko dla zabawy.

Nie spodziewaliśmy się, że cokolwiek z tego

wyniknie, a już na pewno nie tego, że zostaniemy

pokazani w telewizji. Spróbowaliśmy

czegoś, zdobyliśmy trochę rozgłosu i było całkiem

fajnie grać przed dużą publicznością.

Czyż właśnie nie to powinniśmy robić jako

muzycy? Występować dla ludzi? Dzielić się

naszym rzemiosłem? Myślę, że jest jeszcze

wiele do zrobienia, nie uważam niczego za

IRON KINGDOM

Z miłości do metalu

Iron Kingdom nieustępliwie prą do przodu: są wciąż niezaleźni, ale wydawca

nie jest im w sumie do niczego potrzebny, skoro i tak docierają do coraz liczniejszej

rzeszy fanów tradycyjnego metalu. Z nowym, bardzo udanym, albumem

"The Blood Of Creation" będzie im jeszcze łatwiej - tym bardziej, że Chris Osterman

planuje sporo promujących go koncertów, w tym powrót do Europy, a przede

wszystkim do Polski.

ostateczne, albo że to czy tamto było najlepszym

doświadczeniem i że od tego momentu

jest już tylko z górki. Nie, nie można na to

patrzeć w ten sposób, muzyka jest sztuką i

kiedy łączymy się z ludźmi i ich uczuciami

wszystko może być możliwe. Zresztą, zaledwie

tydzień temu jeden z naszych nowych utworów

z "The Blood Of Creation" był grany w

NHL podczas Hockey Night in Canada! Nie

spodziewaliśmy się tego, ani nawet o to nie

prosiliśmy, po prostu spodobał im się ten

utwór i to było niesamowite jak cholera! Nie

Foto: Iron Kingdom

sądzę, że to oznacza, że to był nowy szczyt

naszego istnienia, to był po prostu kolejny fajny

moment po drodze.

Ta wierność wybranej przed laty stylistyce

może nie jest dla was zbyt korzystna w tym

sensie, że wciąż jesteście zespołem niezależnym,

ale niewątpliwy plus tej sytuacji jest

taki, że sami decydujecie o wszystkim, od

kwestii artystycznych do biznesowo/dystrybucyjnych?

Można na to spojrzeć w ten sposób, że "wciąż"

nie jesteśmy związani z żadną wytwórnią, albo

można powiedzieć, że kurde, ten zespół zrobił

wiele bez żadnego wsparcia i wygląda na to, że

wciąż się rozwija. Oczywiście, przez lata oferowano

nam sporo kontraktów płytowych, ale

nie byliśmy pewni, czy te kontrakty są realistyczne

dla tego, gdzie byliśmy jako zespół w

tamtym czasie, więc nie podpisaliśmy żadnej

umowy. Tak samo jak jestem pewien, że wytwórnie

są w stanie przenieść nas na wyższy

poziom, tak samo nie uważam, że wytwórnie

są już jedyną opcją. Jasne, Iron Kingdom może

nigdy nie osiągnąć poziomu Saxon czy sławy

Helloween, i tak, chociaż to może być

nasze marzenie, wolimy być mniejszym zespołem

z kilkoma zabójczymi koncertami tu i

tam, kilkoma fajnymi trasami i mieć wielu

szczęśliwych fanów wiedząc, że wydajemy

utwory, które chcemy grać i robimy to z miłości

do tego wszystkiego. Oczywiście, przeanalizujemy

każdą nową ofertę, która pojawi

się na naszej drodze, a przy odpowiedniej

umowie na pewno ją podpiszemy, ale jak dotąd

nie byliśmy zadowoleni z żadnej z ofert,

które widzieliśmy.

"On The Hunt" wydaliście jesienią 2019 roku,

tak więc nie mieliście szans na szerszą

promocję tego albumu. Jednak i tak byliście w

znacznie korzystniejszej sytuacji niż wiele

innych zespołów, bo zdążyliście przynajmniej

zagrać sporo koncertów, dzięki czemu no-wy

skład okrzepł, dotarł się w najbardziej naturalnych,

scenicznych warunkach?

Właściwie, to tak naprawdę mieliśmy dużo

szczęścia z trasami koncertowymi w ramach

"On The Hunt". Zagraliśmy chyba 45 koncertów

w całej Ameryce Północnej między jesienią

a zimą 2019 roku, a następnie wiosną

2020 roku odbyliśmy trasę po Europie tuż

przed tym, jak wszystko zostało zamknięte

przez Covid. Cóż, straciliśmy jeden koncert na

samym końcu naszej trasy po Europie, ale to

było wszystko. Podczas tych występów, jak

mówisz, byliśmy w stanie stać się bardzo zgrani

jako grupa, głównie Megan, Leighton i ja,

budując coraz lepsze show i przyzwyczajając

się do tego, jak wszyscy lubimy współpracować

na scenie. Po powrocie z Europy (z zastępczym

perkusistą) nasz ówczesny perkusista z

płyty "On The Hunt" odszedł i potrzebowaliśmy

kogoś na jego miejsce. Tak więc, co zabawne,

mimo że Covid powstrzymał nas w kwestii

wielu rzeczy, mieliśmy czas na znalezienie

nowego muzyka, którym okazał się Max Friesen,

i pracowaliśmy bez wytchnienia nad napisaniem

nowego albumu "The Blood Of Creation".

Było miło, naprawdę nie spieszyliśmy

się i myślę, że wykorzystaliśmy przerwę, którą

dał nam Covid w najlepszy możliwy sposób, a

teraz jesteśmy gotowi, by wrócić na scenę i pokazać

światu, co może zaoferować nowy skład

z Maxem na perkusji. Myślę, że jest to coś naprawdę

fajnego i nie mogę się doczekać, by wyruszyć

w trasę.

Praca nad kolejnym materiałem w pandemicznym

czasie była pewnie dla was czymś nad

wyraz pozytywnym, pozwalała zapomnieć,

chociaż na krótko, o tej fatalnej sytuacji?

Tak, to było naprawdę wspaniałe móc skupić

naszą energię na czymś pozytywnym, a nie na

polityce i wszystkim, co działo się na świecie.

Oczywiście, nadal doświadczaliśmy wszystkich

rzeczy jak inni, i nadal słyszeliśmy te wszystkie

wiadomości, ale jednocześnie mogliśmy się

od czasu do czasu wycofać i tworzyć naszą

sztukę. To było terapeutyczne i dawało nam

cel, kiedy wydawało się, że życie nie ma już żadnego.

Pewnie nie pomylę się zbytnio obstawiając,

że jesteście jednym z zespołów preferującym

pracę na żywo w pełnym składzie na próbach

- ta pierwsza po miesiącach lockdownów musiała

być dla was czymś niesamowicie pozytywnym?

O, zdecydowanie! Jesteśmy zespołem nastawionym

na jamowanie i tak, w końcu znalezienie

się w jednym pomieszczeniu i wymyślanie

utworów było niesamowite, to było wszystko


czego chcieliśmy. Miło było mieć przerwę na

krótką chwilę, ale miło było też wrócić do tego

wszystkiego, kiedy już mogliśmy to uczynić.

Właśnie wtedy materiał na "The Blood Of

Creation" zaczął nabierać ostatecznego kształtu

i nie pozostało już nic innego jak tylko

go zarejestrować?

Kiedy wróciliśmy do regularnych prób, spędziliśmy

kilka miesięcy na szlifowaniu naszych

nowych pomysłów i dopracowywaniu szczegółów.

Zaczęliśmy nagrywać "The Blood Of

Creation" w marcu 2021 roku, jednak nie

spieszyliśmy się z tym procesem, wszyscy pracowaliśmy

w normalnych godzinach każdego

tygodnia i nagrywaliśmy co się dało w weekendy

i wieczorami. To był bardzo długi proces,

ale myślę, że wyszło świetnie; po części

dlatego, że daliśmy temu materiaowi czas, którego

potrzebował, aby w pełni się rozwinąć.

Podoba mi się nie tylko to, że jesteście zespołem

jednorodnym stylistycznie, chociaż

nie ograniczającym się tylko do jednego stylu,

bo czerpiecie przecież i z NWOBHM, i z

US power/speed metalu, żeby wymienić

tylko te najważniejsze wpływy, ale do tego

brzmicie bardzo klasycznie, powiedziałbym

stylowo - to kolejny cel, jaki sobie założyliście,

konkretny, mocny sound?

Myślę, że wiele z naszych brzmień pochodzi z

tego, co uważamy za interesujące, a każde z

nas prawdopodobnie czerpie z nieco innych

rzeczy. Myślę, że aspekt klasyczny również pojawia

się w różny sposób u każdego z członków

zespołu. Osobiście dorastałem z muzyką klasyczną

w domu i myślę, że w większości wszyscy

doceniamy wiele elementów, które są w muzyce

klasycznej i to zdecydowanie pojawia się

w naszej muzyce, ale jak powiedziałeś, nie jest

to główny element. Mamy wiele wpływów power

metalu, thrash metalu, heavy metalu,

speed metalu, metalu progresywnego i wielu

innych. Myślę, że to co jest fajne w Iron Kingdom,

to fakt, że możemy brać różne elementy,

łączyć je i kształtować w to, co jest naszym

brzmieniem.

Na etapie powstawania "On The Hunt"

Megan dopiero do was dołączyła, ale pamiętam,

że miała pewien kompozytorski wkład w

ten materiał. Tym razem zapewne silniej zaznaczyła

swą obecność w tym aspekcie funkcjonowania

zespołu?

Megan pojawiła się mniej więcej w połowie

tworzenia "On The Hunt" i oczywiście odcisnęła

na tej płycie swoje piętno, ale z pewnością

miała dużo większy udział w tworzeniu

"The Blood Of Creation". Naprawdę uważam,

że to wspaniałe mieć w grupie kolejnego

kompozytora, który ma tyle pomysłów, a czasem

po prostu inny sposób patrzenia na dany

temat. Kiedy pisaliśmy "The Blood Of Creation"

było naprawdę fajnie, bo przychodziłem

na próbę z riffem lub dwoma, a Megan

robiła to samo, cały czas mieliśmy więc nad

czym pracować. Napisaliśmy też więcej utworów,

które nie weszły na ten album i planujemy

przerobić je na następną płytę, kiedy już

rozpoczniemy ten proces.

Warstwa tekstowa jest na tym wydawnictwie

równie ważna, chociaż nie jest to typowy

album koncepcyjny?

Tak, to zdecydowanie nie jest album koncepcyjny,

ale ma pewien rodzaj tematu, który

przewija się przez niego, składający się z relatywnie

mrocznych historii, wojny, cierpienia i

strachu, by wymienić tylko kilka. Powiedziałbym,

że doświadczenie lockdownu z Covid

przyniosło wiele mrocznych pomysłów, ale

myślę, że pasuje to do tej grupy całkiem dobrze.

Z jednej strony mamy kawałek taki jak

"Witching Hour" o opętaniu przez demona, z

drugiej strony mamy bardziej mroczną stronę

fantasy z utworem takim jak "In The Grip Of

Nightmares" opowiadającym o mieczu Stormbringer

i relacji Elrica z nim. Ale tak naprawdę

motyw przewodni przewija się przez wszystkie

kompozycje, coś złego, coś mrocznego przyciągnęło

te tematy do siebie.

Dla ciebie jako frontmana i gitarzysty posiadanie

takiego muzyka w składzie to pewnie

bardzo duże wsparcie, szczególnie na scenie,

tym bardziej, że nie macie przecież typowego

podziału na gitarę solową i rytmiczną, lubicie

też grać unisono, co czego potrzeba już

nielichego zgrania?

Megan i ja pracujemy dość dużo nad tym, żeby

nasze solówki się uzupełniały. Czasami zagłuszam

jakieś partie harmoniczne i zamieniam

je w koncepcję typu dual lead. To naprawdę

interesujące, ponieważ Megan jest w

swoich pomysłach dość zorganizowana, podczas

gdy ja działam zazwyczaj pod wpływem

chwili, ale to, co lubię to fakt, że Megan

zmusza mnie do zastanowienia się nad tym co

robiłem i jak to poprawić, a ja czasami pomagam

jej działać w chwili gdy widzę, że przemyślała

jakiś pomysł. Tak więc, nawet przy

bardzo różnych sposobach tworzenia, myślę,

że jesteśmy w stanie wspierać się nawzajem i

naprawdę pomagać w równoważeniu każdego

z naszych podejść, co, jak sądzę, w ostatecznym

rozrachunku, przekłada się na całą płytę.

Na trzecim i czwartym albumie nie mieliście

długiego, epickiego numeru. Teraz takowy

jest, to trwający ponad 13 minut numer tytułowy.

Co decyduje o tym, że jedna kompozycja

trwa 5-6 minut, a inna 13-15?

Po naszym trzecim albumie, "Ride For Glory",

pomyśleliśmy, że fajnie byłoby zrobić dwa

krótsze epiki, stąd "The Veiled Knight" i "Leif

Erikson", jednakże te "epiki" nie są tak długie

jak inne, które napisaliśmy na inne wydawnictwa.

Zazwyczaj przystępujemy do takiej kompozycji

z myślą, że będzie ona dłuższa, ale

staramy się nie wtłaczać jej w żadne konkretne

ramy czasowe, pozwalamy, by rozgrywała się

naturalnie, gdy jeden riff prowadzi do następnego.

Zacząłem pisać takie utwory na debiutancki

album, ponieważ chciałem, żeby nasze

płyty miały coś więcej niż tylko utwór 1, utwór

2 i tak dalej, żeby słuchacz miał trochę więcej

doznań. To powiedziawszy, myślę, że epickie

numery sprawdzają się tylko wtedy, gdy masz

odpowiednie pomysły. Jeśli piszesz je tylko po

to, by mieć coś takiego na każdym albumie,

łatwo mogą stać się mało interesujące, a my

tego nie chcieliśmy, stąd różne podejścia - dwie

krótsze epickie kompozycje na "Ride For

Glory" i ballada na "On The Hunt". Można

wymieniać wszystkie za lub przeciw do każdego

z tych wyborów, ale po prostu chcieliśmy

spróbować na tych płytach czegoś innego.

Jestem pewien, że w przyszłości znów zrobimy

coś innego, tak jak powiedziałem, muzyka jest

sztuką, nie sądzę, że powinna być formułą.

Piąty album to już nie żarty, jesteście zespołem

o sporym dorobku, nawet jak na podziemne

standardy. Planujesz w jakikolwiek

sposób przyszłość Iron Kingdom, czy też na

obecnym etapie funkcjonowania grupy i przy

bardzo niepewnych czasach mija się to z celem?

Obecnie planujemy trasy koncertowe na 2023

rok i mamy nadzieję, że dzięki nowemu albumowi

otworzą się przed nami jakieś drzwi.

Myślę, że ztą płytą i składem, mamy coś całkiem

fajnego, z czym możemy koncertować i

myślę, że nasi fani docenią nowe show, który

się z tym wiąże. Tak więc przed nami dużo

planowania i zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi.

Uważam, że sytuacja na świecie dla zespołów

jest o wiele bardziej stabilna niż jakiś

czas temu, więc myślę, że to dobry czas, aby

spróbować.

Amerykańskie, nierzadko bardzo znane, zespoły

mają obecnie ogromne problemy z dotarciem

do Europy na koncerty, na co decydujący

wpływ mają inflacja i wzrost cen praktycznie

wszystkiego, również biletów lotniczych,

kosztów wynajmu busa czy sprzętu.

Wy jako Kanadyjczycy macie pewnie podobne

trudności, a domyślam się, że chcielibyście

wrócić do nas z nową płytą?

Myślę, że zespoły, które mają największe problemy

są przyzwyczajone do pewnego sposobu

życia w trasie. My nie jesteśmy jeszcze na etapie,

w którym mamy wiele ułatwień, więc mam

przeczucie, że nie będziemy tak bardzo poszkodowani

przez inflację. Oczywiście, jest pewnie

kilka rzeczy, które będą dla nas nieco

trudniejsze, ale myślę, że fani również będą

nas wspierać, więc mam nadzieję, że nie będzie

to dla nas aż tak duży problem. Obecnie

staramy się sprawdzić, jakie możliwości mogą

pojawić się dla nas w Europie, choć nie ma

gwarancji, że cokolwiek się wydarzy.

Przed laty mieliście już okazję koncertować w

Polsce, jeszcze z Amandą w składzie - myślę,

że wydanie "The Blood Of Creation" byłoby

dobrą okazją do przypomnienia się również

polskim fanom metalu?

Uwielbiamy koncertować w Polsce, jedyną rzeczą,

która nas powstrzymuje jest znalezienie

kontaktów, które pomogłyby nam zarezerwować

kilka występów! Mam szczerą nadzieję, że

wraz z wydaniem "The Blood Of Creation"

będziemy mogli powrócić do Polski. Myślę, że

w Polsce mieliśmy jeden z pierwszych w naszej

historii wyprzedanych koncertów, tam

także mieliśmy kilka naszych pierwszych bisów.

Więc tak, powiedziałbym, że powrót do

Europy, a w szczególności do Polski, jest wysoko

na naszej liście priorytetów, to tylko kwestia

porozumienia się z odpowiednimi ludźmi,

aby coś się wydarzyło!

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski

IRON KINGDOM 33


Polski portal kreatywności i właściwy czas

Co starsi fani pamiętają Leather Leone z kultowych płyt Chastain z lat

80. I chociaż wokalistka jakiś czas temu powróciła do tej formacji, to niemal od

razu rozwiewa wątpliwości co do szans powstania jej kolejnego albumu. Mówi się

trudno, bowiem Leather nie próżnuje jako solistka, podsuwając fanom świeżutki

i bardzo udany album "We Are The Chosen". Nam zdradza jak doszło do jego powstania

i jak pracowało się jej w Polsce, konkretnie w białostockim studiu Hertz.

HMP: Na nowy album Chastain czekamy

już od siedmiu lat i chyba się na niego nie

zanosi, tak więc okres przymusowego, pandemicznego

przestoju spożytkowałaś w najlepszy

możliwy sposób, tworząc materiał na

kolejną płytę solową?

Leather Leone: (śmiech) Nie czekałabym na

kolejną płytę Chastain. Od czasu wydania

"Leather II" moim priorytetem jest i była moja

solowa muzyka. Tak, pandemia dała mi dużo

czasu i przestrzeni na napisanie "We Are The

Chosen", ale cieszę się, że to już za nami.

Fajnie jest mieć w składzie kogoś tak pełnego

energii jak Vinnie Tex, bo to ponoć on był inicjatorem

wzięcia się do roboty, skoro i tak nie

mogliście grać koncertów?

To był wspólny kolejny krok dla naszej dwójki.

Mamy muzyczną chemię, którą trudno

znaleźć. Oboje chcieliśmy odkryć inne rejony,

bardziej melodyjnej muzyki. Wierzę, że udało

nam się to osiągnąć. Mieliśmy wiele do powiedzenia.

Tak, to błogosławieństwo mieć w

składzie Vinniego Texa.

Gdyby nie te wszystkie trudności "We Are

The Chosen" ukazałby się pewnie wcześniej,

ale przy obecnej sytuacji w muzycznej branży

cztery lata wydawniczej przerwy z niewielkim

okładem nie są jeszcze niczym nadzwyczajnym,

bo zespoły potrafią milczeć i kilkanaście

lat?

Trudno powiedzieć, co by było, gdyby… Mój

muzyczny krajobraz zawsze ewoluuje. Mam

otwarty umysł i pozwalam, by sytuacje po prostu

się zdarzały. Pandemia powstrzymała wiele

pomysłów, ale wyszliśmy z tego silniejsi.

I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno nowy

album co roku był swego rodzaju normą, co z

powodzeniem przerabialiście również w

Chastain, a były też zespoły wydające w jednym

roku nawet dwie płyty, choćby Saxon

czy Motörhead - zmienił się muzyczny biznes,

więc i odejście od tego dawnego modelu

jest czymś naturalnym, szczególnie, że nagranie

albumu wiąże się jednak ze sporymi

kosztami?

Zawsze uważałam, że tworzenie płyt co roku

to za dużo. Ale to był wtedy w branży standard.

Nauczyłam się piękna kreowania przerw

między tworzeniem muzyki. Uważam, że nagrywanie

w tamtych czasach było za drogie,

stąd nagrywanie w domu… Uważam, że nagrywanie

poza Stanami jest przystępne i bardziej

inspirujące.

Już przy okazji "II" nawiązaliście współpracę

z polskim studio Hertz, gdzie zmiksowaliście

i zmasterowaliście partie woklane. Przekonawszy

się do tego studia uznałaś, że warto

zaufać braciom Wiesławskim w nieco szerszym

wymiarze, stąd nagranie "We Are The

Chosen" właśnie u nich?

Bracia Wiesławscy są niezmiernie utalentowani

i napędzani przez metal. Dzięki nim

czułam się jak w domu i byłam niezwykle zrelaksowana.

Vinnie

znał ich ze swojej

historii związanej z

ekstremalnym metalem.

Z kolei ja

znałam ich pracę z

Behemoth i Hate,

tak więc również

odnalazłam się w

tej atmosferze. W

końcu znalazłam

kogoś, kto naprawdę

mnie słyszał i

nagrał mój głos jak

należy. Nigdy nie

przestanę ich chwalić.

Foto: Rockin Ryan Richardson, Marisol Richardson

Jak pracowało się

wam w Białymstoku,

wszystko

poszło szybko i

sprawnie? Z tego

co wiem przyjechaliście

tam tylko we

dwójkę, pobyt całego

składu nie

wchodził w grę?

W Polsce było chłodno, ale wygodnie... Powodem,

dla którego tylko ja i Vinnie przyjechałyśmy

do Polski było to, że jesteśmy zespołem...

Braulio Drumond nagrał ścieżki

perkusji w Brazylii. Następnie udaliśmy się we

dwójkę do studia Hertz, gdzie Vinnie nagrał

bas i wszystkie gitary, a ja oczywiście wokal.

Orkiestracje Douglas Pinella wykonał w Brazylii.

Tak, wszystko poszło bardzo gładko i

bezstresowo. Szalenie nam się tam podoba. Po

prostu portal kreatywności.

Mieliście trochę czasu na zwiedzanie, choćby

synagogi w Tykocinie, tatarskiego meczetu

w Kruszynianach czy odwiedzenie słynnej

góry Grabarki, świętego miejsca prawosławia,

czy też skupiliście się na pracy i o niczym

innym nie było już mowy?

Moim głównym celem była praca. Ale omówiliśmy

już, że następnym razem znajdę czas,

aby zobaczyć w Polsce więcej niesamowitych

miejsc. Udało się nam pospacerować po

Warszawie, to było piorunujące uderzenie

energii. Absolutnie musimy tam wrócić...

Siarczysty "We Take Back Control" chyba

nieprzypadkowo otwiera płytę, ponieważ

powstał jako pierwszy, wytyczył jej dalszy

kierunek?

Tak, to idealnie nadało ton całej płycie. Całym

motywem przewodnim mojego sposobu myślenia

było to, aby skupić się na odzyskaniu mojej

mocy, mojego kierunku, mojej kreatywności.

Koniec z zakładaniem, że wszystkim leży

na sercu moje dobro.

Też tak masz, że najtrudniej jest zacząć, ale

po udanym początku praca idzie już jak z

płatka?

Myślę, że najtrudniejszą częścią jest znalezienie

ludzi, którzy chcieliby zacząć robić coś z

tobą, a do tego nadają na tych samych falach

co ty. Czyny mówią głośniej niż słowa. Większość

ludzi nie chce angażować swojej pracy

w jakieś projekt. Kiedy jednak planety ustawiają

się w odpowiedni sposób, praca po prostu

płynie.

Pod względem muzycznym "We Are The

Chosen" jest materiałem bardzo urozmaiconym:

nie chcieliście ugrzęznąć w metalowych

schematach, stąd takie utwory jak podniosła

kompozycja tytułowa czy mroczna, dramatyczna

ballada "Hallowed Ground"?

Nie nastawiamy się na pisanie w jakiś szczególny

sposób. Pozwalamy naszej kreatywności

mówić. Ja oczywiście zawsze będę metalówą,

mój głos zawsze będzie to reprezentował, ale

czasami pozwalam, by inspiracja wzięła górę. I

wciąż bardzo lubię dramatyczne ballady.

Zadedykowałaś ten utwór Ronniemu Jamesowi

Dio. Wnoszę, że skoro poświęciłaś jego

pamięci cały album "II" to był on osobą wiele

dla ciebie znaczącą i jego śmierć bardzo cię

zasmuciła?

Zaparło mi dech w piersiach, kiedy dowiedziałam

się, że odszedł. Był dla mnie mentorem

i inspiracją. Ciągle mogę tworzyć, więc ten

przywilej dedykuję jemu. Staram się, żeby był

ze mnie dumny. Dio trwa i będzie trwać…

Jesteś w o tyle dobrej sytuacji, że miałaś

pewnie szansę spotykania go na różnych koncertach

czy festiwalach na dłużej, porozmawiania,

etc. - takie wspomnienia są bezcen-

34

LEATHER


ne?

Wiele wersów w

moich piosenkach

to cytaty, które powiedział

mi po drodze.

On jest jedynym

powodem, dla

którego zaczęłam

śpiewać w metalowym

zespole. Pozostawił

wspomnienia

i muzykę,

którą wszyscy mamy

na zawsze.

Dziękuję Ronniemu

za wszystko.

Nie ma co się czarować,

nikt z nas

nie młodnieje, stąd

coraz więcej nekrologów

muzyków,

których pamiętamy

jeszcze z

lat 70. i 80. Tylko

co będzie dalej,

gdy ci wszyscy

wielcy już odejdą,

Foto: Leather

albo nie będą w stanie, z racji wieku lub stanu

zdrowia, dłużej grać? Młodych zespołów jest

mnóstwo, ale kandydatów na nowy Black

Sabbath czy Iron Maiden nie widzę... Jak ty

to postrzegasz?

Myślę, że tak jest, ale, szczerze mówiąc, nie

śledzę tej nowej sceny za bardzo. Na ten moment

podobają mi się Arch Enemy, Spiritbox

i Lamb Of God.

"We Are The Chosen" nie jest klasycznym

albumem koncepcyjnym, ale jednak składające

się nań utwory mają pewną cechę wspólną

- są bardzo pozytywne w wymowie, tak

jakbyś chciała zmotywować nimi słuchaczy.

Świat jest obecnie i tak bardzo ponurym

miejscem, nie ma więc co się dodatkowo

dołować? Przeciwnie, trzeba szukać pozytywów

i prowadzących do nich rozwiązań?

Ja tak robię. Każdy dzień, w którym się budzimy,

jest dobrym dniem. Negatywne podejście

może tak łatwo nas dopaść, potrzebujemy

więc zapewnienia o naszej sile. To jest walka,

którą sama toczę w tym szalonym świecie. Ale

kiedy zapada noc, księżyc świeci, magia przychodzi...

W sumie sama jesteś przykładem pozytywnego

efektu takich działań, bo po latach zastoju

twoja kariera ruszyła z miejsca, wróciłaś

też do Chastain - nie ma problemów nie

do rozwiązania, to wszystko kwestia podejścia

i odpowiedniej motywacji?

Wystarczy dużo ciężkiej pracy i jeszcze więcej

szczęścia. Bycie we właściwym miejscu o właściwym

czasie. Wybór celu, modlitwa i odrobina

talentu. (śmiech)

Vinnie Texa. Zdecydowanie z Brazylią łączy

mnie więź. Znowu: właściwe miejsce, właściwy

czas.

Skoro współtworzycie Leather już od kilku

lat musicie nieźle się między sobą dogadywać

- wspólne koncerty są w takiej sytuacji czymś

fantastycznym, mimo konieczności pokonywania

setek-tysięcy kilometrów, czy generalnie

trudów życia w trasie?

Lubię tę drogę. Bawimy się świetnie i oczywiście

zdarza się też, że wszystko idzie źle... Ale

ja jestem tego częścią, dzielenie się muzyką i

bycie jej posłańcem to szalony czas. Doświadczanie

energii i miłości od metalowej społeczności

jest cudowne. Chłopaki z mojego

ostatniego składu koncertowego połączyli się

w tak głęboki, muzyczny sposób. To był zaszczyt

dzielić z nimi scenę. To jedyne miejsce,

w którym naprawdę czuję się jak w domu.

Teraz pewnie będzie tych koncertów więcej,

bo po tych wszystkich lockdownach i z taką

płytą na koncie marzy się tylko o tym, żeby

prezentować ją na żywo jak najczęściej?

Absolutnie. Granie koncertów na żywo jest

moim głównym celem. Zobaczycie mnie w

2023 roku. Trzymajcie się. Dziękuję bardzo!

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski

Ciekawe jest to, że twój zespół tworzą obecnie

muzycy z Brazylii - to przypadek, czy raczej

kwestia tego, że młodzi, dobrze grający

Amerykanie myślą teraz przede wszystkim o

zrobieniu kariery, a metalowy zespół im tego

nie zapewni?

W 2014 roku skontaktował się ze mną promotor

z Brazylii, aby zrobić kilka koncertów. To

wprawiło wszystko w ruch. Oczywiście poznałam

tam wielu muzyków i od nich zaczęła się

moja nowa praca. Co doprowadziło mnie do

LEATHER 35


W Waszej muzyce można odnaleźć pewne

elementy zaczerpnięte z oldschoolowego

power metalu kojarzonego z np. Helloween.

Czy takie granie to też dla Was inspiracja?

Mathieu Papon: Tak. Pod koniec lat 80. muzyka

Helloween była dla nas objawieniem.

Wszyscy byliśmy ich fanami i nadal nimi jesteśmy.

Uwielbiamy utwory Helloween, ich

melodie, linie wokalne, podwójne gitary, a trasa

Pumpkins United była wielką niespodzianką.

Nie mogę się doczekać lutego, aby

zobaczyć ich ponownie w Barcelonie. W szczególności

Michael Kiske i Kai Hansen są swego

rodzaju moimi idolami.

Francuski akcent

Nie obiecywałem sobie wiele po "Roll The Dice" francuskiego Crazy

Hammer, a okazało się, że są to weterani, którzy zaczynali w roku 1987, większa

część z nich związana była z Manigance, a teraz nagrali bardzo solidny album z

klasycznym heavy metalem, acz z wykorzystaniem współczesnych technologii i

brzmień. Także fani klasycznego heavy metalu mają upieczonych kilka pieczeni

przy jednym ogniu. Jednak "Roll The Dice" największe zainteresowanie powinien

wzbudzić wśród fanów francuskiej sceny tradycyjnego heavy metalu rodem z lat

80. O formacji, płycie i o kilku innych kwestiach opowiada głównie gitarzysta

Mathieu Papon, ale od czasu do czasu wspomaga go wokalista Didier Delsaux.

Także zapraszam do prześledzenia zapisu przeprowadzonej rozmowy...

HMP: Gdy włączyłem album "Roll The

Dice" miałem wrażenie, że gdzieś to słyszałem.

Spojrzenie do line-upu uświadomiło

mi, że mam do czynienia jakąś tam częścią

Manigance. Szczególnie głos Didiera Delsaux

kojarzy się z tą formacją...

Mathieu Papon: Rzeczywiście, trzech byłych

członków Manigance wchodzi w skład grupy

Crazy Hammer. Szczególna gra Dany'ego i

Marco i moja oraz głos Didiera mogły dać takie

odczucie.

Słuchając dalej "Roll The Dice" miałem też

pewne skojarzenia z francuskim Sortilege.

Jak myślicie, skąd to wynika? Czy to przypadkiem

nie jest sprawa akcentu francuskiego,

który nadaje specyficznego charakteru

Manigance kojarzy mi się z bardziej progresywnym

podejściem do heavy metalu. Natomiast

heavy metal Crazy Hammer skierowany

jest bardziej w "prostsze" i tradycyjne brzmienia,

typu Judas Priest, Iron Maiden Saxon

itd. Jak wielki wpływ miały na Was te

zespoły i ogólnie klasyczny heavy metal?

Mathieu Papon: Albumy z początku lat 80.

naprawdę naznaczyły naszą młodość. "Back

in Black", "British Steel", "Strong Arm Of

The Law", "High'N'Dry", "Number Of The

Beast", "Balls To The Wall", ...i cała masa innych.

Użyłem słowa "prostszy", ale Wasza muzyka

skrywa również Wasze ambicje...

Mathieu Papon: Jak to się mówi, złożoność

Wymieniłem kilka zespołów, wskazując na

Wasze inspiracje, ale muzyka Crazy Hammer

wyróżnia się Waszym oryginalnym podejściem

do heavy metalu...

Mathieu Papon: Może różne style muzyczne,

które na nas wpływają, wnoszą tę oryginalność

do naszej muzyki? Mówimy o heavy metalu,

ale doceniamy też inne style. Ze swojej strony

jestem fanem Trivium, Bullet For My Valentine,

Five Finger Death Punch, In Flames,

Queensryche, Amaranthe, Papa Roach,

Sum 41, Anthrax itd...

Muzycznie nawiązujecie do heavy metalu

znanego z lat 80., ale brzmienie jest bardziej

współczesne, nie staracie się na siłę brzmieć

oldschoolowo. Powiem Wam, że mnie to bardzo

odpowiada...

Mathieu Papon: Nie próbujemy brzmieć ani

wyglądać jak ktokolwiek inny. Robimy muzykę,

która wychodzi z naszych trzewi i daje

nam przyjemność. Nie moglibyśmy grać kawałków,

które nie dają nam emocji.

Gdy w roku 2018 pytałem Bruno Ramosa,

dlaczego Didier zdecydowałeś się na odejście

z Manigance, stwierdził, że każdy ma prawo

odejść z zespołu nawet bez podania konkretnej

przyczyny. Snuł też przypuszczenia, że

po ostatniej trasie Manigance, miałeś lekkie

problemy z głosem i być może dlatego chciałeś

na jakiś czas zrobić sobie rozbrat z muzyką.

Jakie były faktyczne przyczyny twojego

odejścia z Manigance?

Didier Delsaux: To prawda, że czasami mam

problemy z głosem, dla przykładu, gdy jestem

przeziębiony lub chory, powiedziałbym, że jak

każdy. Opuściłem grupę Manigance, ponieważ

nie pasował mi już harmonogram grupy i

nie chciałem już intensywnie koncertować. To

był osobisty wybór, który popchnął mnie do

odejścia. A potem na dłuższą metę moja pasja

do metalu wyczerpała się, nie miałem ochoty

angażować się w działalność i w życie grupy,

nie było to już moim priorytetem. Bardziej

uczciwe z mojej strony było opuszczenie na

jakiś czas świata muzyki.

melodiom i ogólnie wiąże się to charakterystycznym

francuskim poczuciem melodii?

Didier Delsaux: To prawda, że język francuski

ma swoją śpiewną naturę, która nadaje mu

szczególną konotację, co z pewnością jest odczuwalne

w sposobie interpretacji utworów

śpiewanych w języku angielskim. To właśnie

ten francuski akcent, który odbiorca wyczuwa

podczas słuchania francuskich wokalistów,

którzy w dodatku mają szczególny sposób

artykułowania słów. Intensywność języka

francuskiego jest inna niż angielskiego i oddanie

jej w warunkach studia nigdy nie jest taka

sama.

36 CRAZY HAMMER

nie gwarantuje jakości.

Foto: razy Hammer

W Manigance Didier śpiewałeś po francusku.

Dla mnie był to dodatkowy atut. Dlaczego

w Crazy Hammer postanowił śpiewać

po angielsku?

Didier Delsaux: Po tych wszystkich albumach

z Manigance i tych 23 latach spędzonych

w grupie, myślę, że powiedziałem to, co

miałem do powiedzenia po francusku. Angielski

pozwolił mi podejść do innych tematów,

spojrzeć na teksty z innej perspektywy i w ten

sposób napisać inne teksty. Ponadto była to

metoda na odróżnienie się od Manigance i

uniknięcie porównań. Crazy Hammer to zupełnie

inna grupa, która komponuje inaczej i

nie gra w tym samym stylu co Manigance!

Mocno zdziwiłem się, że początki Crazy

Hammer sięgają roku 1987. Nawet okazuje

się, że nagraliście wtedy materiał na debiutancką

płytę oraz kilka dem. Co się stało, że

wtedy Wam nie wyszło?

Mathieu Papon: Myślę, że brak menedżera,

który dbałby o promocję i o grupę, w połączeniu

z naszą młodością oraz entuzjazmem był

dla nas zgubny. (śmiech)

Co stało się z materiałem na debiutancką


płytę, tym z 1987r.? Z tego co wiem utwory

nagrane były po francusku. Czy jest szansa,

aby ten materiał oraz ten z demówek w oryginalnej

formie ukazał się na CD albo winylu?

Mathieu Papon: Nie, nie sądzę. Na tę chwilę,

nie myślimy o czymś takim.

Po reaktywacji w 2015 roku debiutancki album

"Resurrection" (2020) nagraliście z utworami,

które były napisane w latach 80., ale

nagraliście je współcześnie. Jak bardzo one

różnią się od oryginałów? Jak dobieraliście repertuar

na tę płytę?

Mathieu Papon: Wybraliśmy kilka utworów i

chcieliśmy je przerobić przy użyciu nowych technologii,

które nadałyby im bardziej aktualne

brzmienie. Utwory są bardzo zbliżone do tych

oryginalnych z pewnymi modyfikacjami związanymi

z naszym nabytym przez te wszystkie

lata doświadczeniem.

Każdy klasyczny zespół heavy metalowy ma

niesamowity duet gitarowy. To samo można

powiedzieć o gitarzystach Crazy Hammer.

Karim Alkama i i ty Mathieu na "Roll The

Dice" znakomicie się uzupełniacie...

Mathieu Papon: Gram z Karimem na gitarze

od ponad 35. lat. Wciąż pamiętam czas, kiedy

przyszedł do domu moich rodziców (byłem

jeszcze dzieciakiem), aby zaproponować mi

granie w Crazy Hammer. Zagraliśmy razem

kilka utworów na moim małym kombo Gallien-Krueger

250ML, a w następnym tygodniu

miałem iść z nimi na próbę. Karim nauczył

mnie prawie wszystkiego, co wiem. Dziś, z biegiem

czasu, znamy się doskonale, czujemy muzykę

w ten sam sposób. Naprawdę lubimy razem

grać. Dotyczy to również wszystkich pozostałych

członków grupy.

Myślę, że Crazy Hammer nie brzmiałby tak,

gdyby nie znakomita sekcja rytmiczna w postaci

basisty Marca Duffau i perkusisty Daniela

Pouylau. Budują oni bardzo solidną

podstawę dla gitarzystów jak i dla melodii

wyśpiewywanych przez Didiera Delsaux...

Mathieu Papon: To prawda, że duet Dany-

Marco jest jak para Karim-Mathieu, ale w

wersji perkusja-bas. Są bardzo kompatybilni

muzycznie i nagle dla reszty grupy jest to super

wygodne, że mogą się oprzeć na tej solidnej

podstawie.

Po rozpadzie Crazy Hammer w roku 1991

większość z Was kontynuowała muzykowanie

w Alcylon, Blind Panther, Manigance.

Generalnie cały czas rozwijaliście się muzycznie.

Myślę, że ma to wpływ na to jak funkcjonuje

obecnie w Crazy Hammer...

Mathieu Papon: Oczywiście, każdy z nas

miał różne doświadczenia w innych zespołach,

w różnych stylach (country rock, blues rock,

hard rock covery...). Nasza ewolucja w różnych

światach przyczyniła się do wzbogacenia

nas samych i ukształtowania naszej obecnej

muzyki.

Jak powstaje muzyka Crazy Hammer? Korzystacie

ze współczesnej techniki i pracujecie

w swoich domach, a swoimi pomysłami

dzielicie się za pomocą różnych komunikatorów?

Czy też jak za dawnych lat spotykacie

się w sali prób i wspólnie jammujecie?

Mathieu Papon: Pierwsze utwory Crazy

Hammer były tworzone przez Karima i Jean-

Michela, byłego perkusistę. Następnie, wraz z

uformowaniem się grupy (Didier, Karim, Daniel,

Alain i ja) nasze kompozycje powstawały

głównie w sali prób w piwnicy. Utwory edytowaliśmy

na żywo i nagrywaliśmy na radio-odtwarzaczu

K7, aby archiwizować nasze kolejne

próby. Od czasu naszego reunionu, metoda

pracy jest trochę inna. Często proponuję fragmenty

zwrotki/refrenu ze wstępną partią perkusji,

które nagrywam, gdy tylko trzeba, i wysyłam

innym. Następnie każdy wyraża swoją

opinię i swoje pomysły. W ten sposób utwór

powoli nabiera kształtu. Marco również dużo

komponuje. Zabawne jest to, że kiedy on proponuje

mi partię basu, ja dodaję gitarowe riffy,

których on w ogóle sobie nie wyobrażał. I odwrotnie,

kiedy ja proponuję mu riffy, on wymyśla

linię basu, która nie przyszłaby mi do

głowy. Nasze mózgi spojrzenie na muzykę są

różne, ale bardzo dobrze się uzupełniają.

Jak nagrywacie muzykę. Korzystacie z dobrodziejstw

współczesnej techniki i wykorzystujecie

domowe studia czy też nagrywacie w

profesjonalnych i stacjonarnych studiach?

Jak jest z innymi aspektami typu miks i mastering?

Mathieu Papon: Nagrywamy naszą muzykę

w domu. Używamy Cubase jako cyfrowej stacji

roboczej. Partie gitar, rytmiczne i solowe,

nagrywamy w DI, a następnie HK robi reamping

w Vamacara Studio. Marco nagrywa

swoje partie basowe w domu. Dany również

nagrywa perkusyjne w domu, ale czasami przychodzi

do mnie nagrywać na TD30. Podobnie

Didier przychodzi nagrywać swoje wokale u

mnie, choć nie mam zbyt optymalnych warunków.

Podobnie jest z chórami, wszyscy spotykają

się u mnie i dobrze się bawią. Następnie

HK wykonuje dla nas niesamowitą pracę przy

miksowaniu i masteringu w Vamacara Studio.

Bardzo dobrze rozumie naszą muzykę,

która różni się od zespołów, które ma w zwyczaju

nagrywać, i wie, jak sprawić, żeby to

wszystko brzmiało dla nas wspaniale. Ten facet

jest świetny.

Bardzo podoba mi się całość albumu "Roll

The Dice" i ciężko mi jest wyróżnić jakieś

konkretne kawałki. Jednak gdyby ktoś mocno

mnie przycisnął, wskazałbym na "All For

One" (bardzo lubię takie szybkie strzały w

prosto w twarz), tytułowy "Roll The Dice"

(bardzo Judasowy) i rozpoczynający album

"Wondering" (mocno nawiązuje do Iron Maiden).

A wy jakie kawałki byście wyróżnili?

Mathieu Papon: Osobiście nie mam preferencji

co do takiego czy innego utworu. Jak już

mówiłem, nie moglibyśmy nagrać kompozycji,

która nam się nie podoba. One wszystkie są

ekstra. Różnią się od siebie, ale wszystkie należą

do Crazy Hammer.

Jak odebrali "Roll The Dice" krytycy i fani?

Mathieu Papon: Myślę, że dobrze. Różne recenzje

albumu, które widzieliśmy w internecie,

są naprawdę fajne, a niekiedy bardzo pozytywne.

Jestem zachwycony takim entuzjazmem

wobec naszej muzyki. Fakt, że Crazy Hammer

tworzy oryginalny heavy metal, jak powiedziałeś

powyżej, stwarza sytuację, że potrafimy

wyróżnić się na tle większości obecnych

zespołów, co być może jest powodem dobrego

przyjęcia "Roll The Dice".

Album jest ozdobiony świetną okładką. W

jaki sposób koresponduje ona do utworów zawartych

na płycie. Kto był pomysłodawcą

okładki i jej wykonawcą?

Mathieu Papon: Myślę, że to nasz przyjaciel

Jeep Moncorger zasugerował nam współpracę

ze Stanem W. Deckerem. Didier znał Stana

z Manigance i skontaktował się z nim, by dowiedzieć

się, czy mógłby zrobić dla nas małe,

ładne dzieło sztuki. O ile dobrze pamiętam,

zaproponował mu oględnie tę historię o ręce,

która rzuca kostkami. Potem Stan dał nam tę

wspaniałą okładkę. To świetny artysta i nie na

darmo mówi się, że ma dużo pracy.

W show bussinesie nigdy nie było łatwo wypromować

zespół i jego muzykę, a później

utrzymać jego popularność. Jakie największe

trudności pod tym względem są w dzisiejszych

czasach?

Mathieu Papon: Dziś grupa musi mieć hiperłącza,

aby być widocznym i móc przyciągać fanów.

Trzeba też grać, żeby spotkać się z publicznością.

Trzeba też umieć zainwestować finansowo,

aby uczestniczyć w pewnych ambitnych

projektach (trasy otwierające dla znanych

grup), a to może mocno obciążyć każdy

zespół. Bez budżetu trudno jest wytrzymać

ten szok!

Jak zamierzacie promować "Roll The Dice"?

Jakieś teledyski,? Jakaś trasa?

Mathieu Papon: Nasza wytwórnia M&O

Music jest odpowiedzialna za promocję płyty

we wszelkich mediach (stacje radiowe, magazyny

itp.). My staramy się ożywić nasze strony

na Facebooku i Instagramie. Nagraliśmy dwa

teledyski do "Wondering" i "Roll the Dice". Za

nagranie i montaż tych dwóch klipów odpowiada

nasz przyjaciel, fotografik David Milhe.

To bardzo oddany facet w tym co robi.

David zrobił też świetne zdjęcia (te na płycie

w szczególności).

Jak w ogóle czujecie się na scenie jako zespół?

Mathieu Papon: Lubimy występować na scenie,

a publiczność docenia nasze zgranie i zaangażowanie,

co widać podczas naszych występów.

W każdym razie takie opinie przekazują

nam ludzie, którzy przychodzą na nasze

koncerty.

Jakie będą wasze posunięcia w najbliższym

czasie?

Mathieu Papon: Mamy kilka planów dotyczących

dat koncertów w Greater South West

na rok 2023, ale nic nie zostało jeszcze w pełni

sfinalizowane. Mamy nadzieję, że bardzo szybko

znajdziemy publiczność i podzielimy się z

nią naszym albumem! Dziękujemy za zainteresowanie

i stay Crazy!

Michal Mazur

Translation: Szymon Paczkowski

CRAZY HAMMER 37


Szybciej i mocniej, ale wciąż klasycznie

Katalog Ossuary Records regularnie powiększa się o kolejne wydawnictwa.

Sporo wśród nich płyt młodych zespołów, a długogrający debiut Night Lord

jest jedną z ciekawszych. "Death Doesn't Wait" to siarczysty i zarazem melodyjny

speed/heavy z lat 80. rodem, prawdziwa kwintesencja takiego grania. Fani tradycyjnego

heavy nie mogą więc tego albumu przegapić, a do tego Night Lord zapowiada

również koncerty, co cieszy jeszcze bardziej.

Może to tylko zbieg okoliczności, ale przyszliście

na świat akurat w okresie wielkiego

renesansu tradycyjnego heavy metalu, zapoczątkowanego

w 1997 roku i trwającego przez

kilka kolejnych lat. Jak to wyglądało: dorastaliście

z taką muzyką od najmłodszych lat,

dzięki rodzicom czy starszemu rodzeństwu,

czy metal pojawił się w waszym życiu niezależnie

od nich?

Zainteresowanie tą muzyką nie wzięło się znikąd.

W domu każdego z nas metal był obecny

od dziecka. Zaszczepili to w nas rodzice, wujkowie,

ciotki. Pierwsze płyty i kasety z ich

młodości podarowali nam już w dzieciństwie,

nasze pierwsze płyty i kasety pochodziły właśnie

z ich młodzieńczych lat. W naszych domach

rodzinnych było dużo muzyki, nie tylko

metalowej, ale również wiele podgatunków

rocka. Jednak tradycyjny metal to muzyka,

którą od zawsze chcieliśmy grać i tak pozostało

do dzisiaj. W obecnym składzie jesteśmy

bardzo zgodni w tym przekonaniu.

Coś takiego kończy się często tak zwanym

słomianym zapałem, ale nie u was, tradycyjny

metal zawładnął wami na dobre?

Zdecydowanie. Gramy razem od pięciu lat.

Były momenty zwątpienia, ale po premierze

albumu i koncercie na "Heavy Artillery Vol.

1" nie mamy wątpliwości, że to właśnie tradycyjny

speed/heavy przynosi nam najwięcej frajdy,

a ludzie którzy przychodzą na nasze koncerty

bawią się razem z nami.

Dla wielu młodych ludzi to jakieś wykopalisko,

wolą grać black, death czy post-metal,

jednak wy okazaliście się tradycjonalistami -

co fascynuje was w klasycznym heavy/speed

metalu najbardziej, a jednocześnie stanowi o

jego oryginalności i niepowtarzalności?

Doceniamy klasyczny heavy metal, ponieważ

jest on podstawą innych podgatunków, które

się z niego wykształtowały. Był on na tyle oryginalny,

że swoją siłą przebicia zrewolucjonizował

muzykę rockową i stworzył subkulturę,

która trzyma się bardzo dobrze po dziś dzień.

W Polsce i na świecie jest wielu maniaków zakochanych

w tradycyjnych ciężkich dźwiękach

tak jak my. Od nagrania pierwszego

heavymetalowego albumu minęło już 50 lat,

lecz wciąż powstają nowe zespoły, które chcą

grać na starych zasadach. Wystarczy przejrzeć

kanał NWOTHM na YouTube, jest w czym

przebierać. Sami zaczynaliśmy od słuchania

klasycznego heavy jak Iron Maiden, czy Judas

Priest, tak więc zostało z nami przekonanie,

że to właśnie lata 80 pozostaną naszą największą

inspiracją. Z biegiem czasu do klasycznych

riffów dodaliśmy prędkości i wyszedł

heavy/speed, w którym się odnajdujemy i czerpiemy

maksimum przyjemności z adrenaliny

wydzielanej przez szybkość.

38

HMP: Nie da się ukryć, śmierć nie czeka na

nikogo, ale skąd w was, przecież bardzo młodych

ludziach, tyle pesymizmu? Taki "Speed

Metal Shock" nie pasował na utwór tytułowy,

musiało być mrocznie, adekwatnie do

obecnych, bardzo niespokojnych czasów?

Night Lord: Według nas to raczej realizm niż

pesymizm. Śmierć jest nieodłącznym elementem

życia na naszej planecie i trzeba to zaakceptować.

Tytuł płyty pasuje do każdej epoki,

każdego pokolenia. Warto mieć z tyłu głowy,

że żniwiarz z kosą nie zamierza czekać, kiedy

będziemy gotowi na jego przyjście, lecz może

nas odwiedzić w każdej chwili - tej mniej lub

bardziej spodziewanej. Od nas zależy jak wykorzystamy

ten dany nam czas.

NIGHT LORD

Foto: Night Lord

Jak szybko od etapu fanów przeszliście do

aktywnego muzykowania? Z tego, że Night

Lord jest waszym pierwszym poważnym zespołem

wnoszę, że zaczynaliście grać w bardzo

młodym wieku?

Przed Night Lordem były inne składy, w których

graliśmy mając 15/16 lat. Szymon i Artur

poznali się na salce prób w inowrocławskim

klubie należącym do jednostki wojskowej.

Był to rok 2012. Graliśmy wtedy w innych

zespołach, które nie przetrwały próby

czasu. Utrzymywaliśmy przez kilka lat sporadyczny

kontakt, żeby w lipcu 2017 roku założyć

Night Lorda. Pierwszy tydzień graliśmy

we dwóch, wymyślając kawałki (Artur - wokal,

gitara rytmiczna, Szymon gitara prowadząca).

Następnie przyjęliśmy do zespołu byłych już

członków na bas i perkusję. Pierwsze pijackie

próby w pełnym składzie odbywały się w garażu.

Graliśmy regularnie w upalne lato i szlifowaliśmy

materiał na pierwsze demo.

Jednocześnie słychać też na "Death Doesn't

Wait", że nie jest to jakaś archiwalna produkcja

z roku 1983, że w metalu od tego czasu

wydarzyło się bardzo wiele - o taki efekt również

wam chodziło, bo zespół musi zaznaczyć

swą obecność tu i teraz, nawet jeśli pod

względem inspiracji odwołuje się przede

wszystkim do przeszłości?

Każde czasy mają swoje charakterystyczne

brzmienie. Podczas nagrywania albumu nie

chodziło nam o to, żeby na siłę odwzorować

odschoolowe dźwięki z tamtych lat. Na

"Death Doesn't Wait" nie chcieliśmy brzmieć

jak "ktoś kiedyś", tylko jak "my teraz". Inspiracje

inspiracjami, ale w studiu pracowaliśmy

nad własnym brzmieniem, choć oczywiście

założenie było takie, żeby dźwięki przypominały

te bardziej tradycyjne.

Nie da się jednak nie zauważyć, że chociaż

płytowych premier jest multum, to jednak

największe zainteresowanie fanów, niezależnie

od ich wieku, wywołują jakieś niepublikowane

perełki sprzed lat, albo nowe wersje

klasycznych albumów, tak jak choćby ostatnio

"The Number Of The Beast" z nieznacznie

zmodyfikowaną listą utworów i dodatkiem

- koncertowym albumem, tak więc ta

przeszłość wciąż znaczy bardzo wiele, jak

bardzo młode zespoły nie starałyby się tego

zmienić?

Dla wielu fanów zespoły publikujące "perełki

sprzed lat" mają wartość sentymentalną i przyciągają

uwagę słuchacza, który chce dowiedzieć

się co zostało jeszcze nagrane w czasach

jego ulubionego albumu. Nie da się tego zmienić.

Każdy kiedyś zaczynał od zera. My jesteśmy

na etapie walki o uwagę fana. W tych czasach

jest wiele możliwości na wypromowanie


się przez młode zespoły. Ciągła praca i dążenie

do celu to podstawa, lecz nie można zapominać

o dobrej zabawie. Na publikację bonusowych

utworów sprzed lat przyjdzie czas.

Fakt faktem, że jakoś nie widać nowych

Maiden, Priest czy TSA, ale też czasy

mamy zupełnie inne - to szansa dla młodych

zespołów, takich jak wasz, czy przeciwnie,

przysłowiowy gwóźdź do trumny, bo o

jakimkolwiek rozwinięciu skrzydeł na ich

miarę nie możecie nawet marzyć?

Wszystko jest możliwe, jedynym ograniczeniem

jest nasz umysł. Tak jak wspominaliśmy

wcześniej - możliwości jest wiele, od nas zależy

jak je wykorzystamy. Promowanie zespołu

jest zupełnie inne niż robili to na początku

swojej kariery: Maiden, Priest, czy TSA w

Polsce. Słuchacz ma inne oczekiwania i zespół

musi starać się do niego trafić, adekwatnie do

danej epoki.

Liczy się więc przede wszystkim frajda z grania,

a pierwsze nagrania demo z lat 2018-19

tylko utwierdziły was w przekonaniu, że to

dobry kierunek, tym bardziej, że kilka z tych

utworów okazało się na tyle udanych, że nagraliście

je również z myślą o debiutanckim

albumie?

W pierwszych latach istnienia Night Lorda

graliśmy znacznie wolniej. Szukaliśmy tego, w

czym czujemy się najlepiej. Przyspieszyliśmy

tempo w 2019 roku, na dwóch wydanych

utworach, ale są one nadal wolniej zagrane niż

na płycie. Kawałki z demo i singla na albumie

pojawiły się wszystkie oprócz jednego i niektóre

zmieniły się nie do poznania. Zamysł

jest ten sam, ale są szybsze i ulepszone o nowe

riffy. Uważamy, że wszystkie utwory z singla i

demo było udane, ale trzeba było je solidnie

dopracować. Nie lubimy odrzucać tego co już

kiedyś nagraliśmy, jesteśmy dość sentymentalni.

Niektóre riffy pochodzą z nieistniejących

już naszych projektów, na przykład większość

"On Through The Night" została napisana w

2015 roku, podobnie było z "Freezing Time".

Foto: Night Lord

Foto: Night Lord

Pewnie ta płyta ukazałaby się szybciej, gdyby

nie pandemia i zawirowania w składzie

Night Lord?

Zgadza się. Planowaliśmy ją wydać przed pandemią,

ale obsuwa w czasie, koniec końców,

wyszła nam na dobre.

Ponoć nagrywaliście ten materiał dwukrotnie

- pierwsza wersja nie spełniła waszych

oczekiwań, to nie było to?

W zasadzie to nagrywaliśmy go trzykrotnie.

Zaczęliśmy w 2019 roku, w studiu, które znajdowało

się w małym mieście blisko naszej rodzinnej

miejscowości. Realizator, który nas nagrywał

szybko okazał się być bardzo nieprofesjonalny

i notorycznie przedkładał sesje nagraniowe.

Straciliśmy w ten sposób kilka cennych

miesięcy na próbie umawiania się z nim

na nagrywki. Po zerwaniu współpracy wpadliśmy

na pomysł nagrania albumu na własną

rękę. Na wiosnę 2020 roku pojawiła się możliwość

zbudowania własnego studia od podstaw.

Po skończonych pracach zaczęliśmy

działać. W momencie nagrania większości materiału

nastąpiła awaria w budynku, w którym

mieściło się nasze studio. Na salce pojawiło się

jeziorko z pływającą żabą, dosłownie. Wody

było ponad kostki. Całe szczęście udało się

nam ewakuować cały sprzęt. Po akcji ratunkowej

musieliśmy wrócić na naszą starą salkę,

która chwilę później została zamknięta powodu

pandemii. Niedługo potem zakończyliśmy

współpracę z perkusistą. Po tej serii zdarzeń

postanowiliśmy zacząć wszystko od początku.

W 2021 roku nawiązaliśmy kontakt z perkusistą

Maksem Matusewiczem, który nagrywał

ścieżki na album. W zasadzie cały ten rok

spędziliśmy na ogrywaniu materiału we własnych

domach i na współpracy z Maksem. Rok

później nagraliśmy całą resztę z Erykiem w

jego studiu/stodole i tak 11 listopada 2022

"Death Doesn't Wait" ujrzał światło dzienne.

Preferujecie angielskie teksty, ale mamy tu

jeden wyjątek, "Ostatni śmierci krzyk".

Chcieliście w ten sposób zaakcentować, że

jesteście polskim zespołem czy też z czasem

będzie takich utworów więcej?

Stwierdziliśmy, że tekst po polsku będzie ciekawym

smaczkiem na albumie i pewnym

ukłonem w stronę polskich kapel metalowych,

jak Turbo, TSA, czy Kat, które po polsku

robiły to bezbłędnie. Mimo to jesteśmy zdania,

że heavy metal po angielsku brzmi lepiej.

Aktualnie nie mamy w planach pisać w ojczystym

języku, ale kto wie, nigdy nie mów nigdy.

Koniec końców Artur musiał wrócić do gitary,

a brak stałego perkusisty załatwiło

zastępstwo w osobie Maxa Matusewicza.

Było to jedyne możliwe rozwiązanie, bo między

metalem w waszym wydaniu, a automatem

perkusyjnym nie ma znaku równości, to

dwa wykluczające się pojęcia?

Po usłyszeniu coverów Maxa stwierdziliśmy,

że chcemy, żeby zagrał na naszym albumie i

odezwaliśmy się do niego, czy jest zainteresowany.

To bardzo utalentowany perkusista z

wielkimi umiejętnościami. W tamtym czasie

nie pomyśleliśmy nawet, aby użyć automatu.

Pojawiła się możliwość współpracy z kimś, kto

idealnie nadawał się na to stanowisko i potrafił

odwzorować sposób grania utworów, który

mieliśmy w głowach. Koniec końców wyszło

tak, jak chcieliśmy, żeby od dawna było.

Eryka Kulę znaliście pewnie już wcześniej,

skoro to właśnie on zajął się nagraniem i produkcją

"Death Doesn't Wait", ale zastanawia

mnie jak doszło do tego, że znany jako

NIGHT LORD

39


gitarzysta Okrütnika zdecydował się dołączyć

do was jako perkusista?

Eryka poznaliśmy w drugiej połowie 2021 roku

przez naszego przyjaciela. Mieliśmy nagraną

większą część bębnów na album i szukaliśmy

studia, w którym moglibyśmy wbić całą

resztę. Okazało się, że Eryk w miejscu zamieszkania

posiada, całkiem przytulną stodołę, w

której mieściło się własnej roboty studio i wyraził

chęć nagrania nas. W 2022 roku zaczęliśmy

współpracę. Podczas pewnej sesji nagraniowej

Eras chwycił pałeczki i wpadł na pomysł,

żebyśmy coś zagrali. Początki były ciężkie,

bo wcześniej grał rzadko na perkusji i na

pewno nie tak szybko. Później co sesję próbowaliśmy

coś zagrać i wychodziło coraz lepiej.

Szukaliśmy wtedy perkusisty bez skutku,

a Erykowi spodobało się bębnienie i tak dołączył

do składu. We wrześniu graliśmy już regularnie

próby w Poznaniu. 12 listopada, dzień

po premierze albumu, zagraliśmy pierwszy

koncert z Erykiem na stanowisku pałkera.

Macie już więc pełny skład na koncerty, a do

tego Eryk poznał wasz materiał od tak zwanej

podszewki podczas sesji nagraniowej czy

miksów, miał więc ułatwione zadanie podczas

jego opanowywania?

Fakt, że Eryk był osłuchany bardzo ułatwił

nam próby. Znał cały materiał na pamięć i

musiał odwzorować to za zestawem. Największym

wyzwaniem na początku było dla niego

kondycyjnie zagrać 10 szybkich kawałków

pod rząd, ale odrobił lekcję i teraz robi to bez

problemu.

Foto: Night Lord

Młode zespoły narzekają, że muszą liczyć

przede wszystkim na siebie, a tu proszę, pierwsze

poważne wydawnictwo i już pod szyldem

coraz bardziej liczącej się wytwórni.

Czym Mateusz was skusił, czyżby kasetową

wersją "Death Doesn't Wait"?

Wcześniej śledziliśmy trochę poczynania Mateusza

w Ossuary Records. Robi to profesjonalnie

i kocha tradycyjny heavy metal.

Spotkaliśmy się z nim kiedy byliśmy podczas

nagrywania płyty i przedstawił nam konkretne,

uczciwe warunki. Stwierdziliśmy, że to

będzie dobra droga, a propozycja wydania

kasetowej wersji "Death Doesn't Wait" tylko

nas w tym utwierdziła.

Muzyka w sieci czy wersje cyfrowe to obecnie

podstawa, CD to swoisty relikt, ale

wciąż cieszący się zainteresowaniem - stara,

poczciwa taśma, znacznie tańsza od płyty

winylowej, jest dla takiego zespołu jak

Night Lord nośnikiem wymarzonym, nawet

jeśli niskonakładowym?

Staramy się dotrzeć do każdego słuchacza. Są

fani, którzy nie uznają muzyki w wersji cyfrowej

i słuchają tylko taśm. Jest ich zdecydowanie

mniej niż kiedyś, stąd mniejszy

nakład, ale nie można o nich zapominać. Sami

kolekcjonujemy kasety i każdy z nas chciał

mieć na półce taśmę z naszym debiutem, więc

byliśmy zgodni, żeby wytłoczyć nieduży nakład

tego jakże sentymentalnego nośnika.

Streaming zmienił również sposoby odbioru

muzyki, bo algorytmy działają i ludzie często

nawet nie wiedzą czego słuchają, szczególnie

kiedy dźwięki są dla nich tylko tłem, nie

koncentrują się na nich. Z kolei fizyczne nośniki

wymuszają na odbiorcach coś takiego

jak głębokie słuchanie, szczególnie kiedy nie

ma się w magnetofonie autorewersu, albo

trzeba przełożyć winylową płytę na drugą

stronę, co również jest ich ogromnym autem?

Fizyczne nośniki uwrażliwiają na muzykę,

którą możesz dosłownie dotknąć. Fani metalu

są sentymentalni, jak mało która subkultura.

Zespoły metalowe nie muszą się martwić, że

ich fani ograniczą się tylko do cyfrowych wersji

utworów. Tak naprawdę każda forma słuchania

muzyki jest dobra, a zespół motywują

tak samo wyświetlenia, jak i sprzedane płyty

czy kasety.

Zakładam przy tym, że nie zapomnicie o

nowym materiale, w myśl zasady, że trzeba

kuć żelazo póki gorące? Choćby Okrütnik

przypomina o sobie regularnie nowymi,

cyfrowymi singlami - może faktycznie to dobra

metoda na te streamingowe czasy, a

kiedy zbierze się dość utworów można wydać

album, również w fizycznej postaci?

Single to dobra forma przypomnienia o sobie,

że jesteśmy tu i cały czas bawimy się muzyką.

Mamy kilka pomysłów na nowy rok, ale teraz

przede wszystkim stawiamy na promowanie

płyty i na szlifowanie materiału, pod koncerty,

które będziemy grali w 2023 roku.

Zawartość "Death Doesn't Wait" utwierdza

mnie w przekonaniu, że lepszej promocji tego

materiału od koncertowej nie można sobie

wyobrazić - planujecie większą liczbę występów

z tym materiałem, mniejszych i większych

koncertów, takich jak choćby ten przed

Holy Mother?

Założenie na 2023 rok jest takie, żeby grać

koncerty i dobrze się bawić. Na pierwszą połowę

roku mamy już trochę planów, także zachęcamy

do obserwowania nas na wszelkich

social mediach. Planujemy też ruszyć z wydarzeniem

Heavy Artillery, organizowanym

przez naszych przyjaciół Łukasza i Jakuba,

poza granice Poznania. Na pierwszej edycji

graliśmy premierowo cały, album, druga będzie

odbywać się w marcu, a trzecia niedługo

później, lecz w innym mieście.

Można powiedzieć, że jesteście teraz na początku

swej drogi - ten pierwszy, ale znaczący

krok w postaci debiutanckiego albumu

macie już za sobą, teraz więc wszystko w

waszych, ale też słuchaczy, rękach, bo nawet

najlepszy zespół jest bez nich nikim?

Muzyka to przede wszystkim ludzie. To dla

nich udostępniamy nasze wypociny, sprzedajemy

płyty, kasety i ich chcemy widzieć jak

walczą pod sceną. Bez ludzi nie byłoby nas i

mamy nadzieję, że na nadchodzących koncertach

spotkamy wielu maniaków z którymi będziemy

mogli pogadać, napić się i nadwyrężyć

kark w rytmie speed metalu pod osłoną nocy.

Tasting metal sound!

Wojciech Chamryk

40

NIGHT LORD


Foto: Frightful


Pandemiczne dołki i prawdziwy metal

Robbie Houston nie kryje, że kolejne lockdowny były trudne dla

członków Skelator. Zespół jednak przetrwał i przypomina o sobie EP "Blood

Empire" z czterema nowymi utworami. To jednocześnie zapowiedź kolejnego albumu

- są plany wydania go w przyszłym roku, na 25-lecie formacji.

HMP: "Cyber Metal" ukazał się latem 2019

roku, tak więc już jakiś czas temu. Czyżby

akurat w przypadku Skelator pandemia nie

była czasem sprzyjającym dla tworzenia, nie

byliście w stanie skupić się na pisaniu, kiedy

cały świat musiał ulec jednemu, ale śmiercionośnemu

wirusowi?

Robbie Houston: Jesteśmy zespołem, który

najlepiej pracuje razem. Zazwyczaj Jason lub

ja piszemy kilka części, takich jak riff lub melodia

refrenu i kilka bardzo podstawowych

tekstów. Ale żeby przekształcić to w kompozycję,

potrzeba wiele wspólnego grania i

wymiany pomysłów. Robienie tych rzeczy na

wszystkich, bez względu na to, kto w którym

kraju jest.

mnóstwo szczegółów do dyskusji na temat

szczepionek. Ale ja naprawdę cieszę się, że nie

umarłem na polio czy prawdziwą ospę, kiedy

byłem dzieckiem.

W tak zwanym międzyczasie mieliście też

zmianę na stanowisku basisty i od dwóch lat

gra z wami Leona Hayward, co pewnie również

miało wpływ na pewne zakłócenia w

waszej działalności?

Przyjęcie nowego członka zawsze jest wyzwaniem.

Potrzeba czasu, aby nauczyć się współgrać

muzycznie. Następnie ponowna nauka

utworów jako nieco inny zespół wymaga czasu.

Na szczęście Leona jest naprawdę świetna

i te kroki były dość łatwe. Ale mam wrażenie,

że od 2020 roku mieliśmy już kilkanaście falstartów.

Liczę jednak, że w pewnym momencie

znowu zaczniemy się rozkręcać.

odległość było dla nas co najmniej trudne.

Rzeczy, które zajęłyby godzinę we wspólnym

pokoju, zajmowały nam tygodnie. Dodatkowo

cała ta sytuacja wpłynęła na zdrowie psychiczne

i zdolności twórcze każdego z nas.

Do niedawna o czymś takim mogliśmy poczytać

w książkach S-F czy podręcznikach

historii, ale wydawało się, że coś takiego jak

masowe epidemie to już wspomnienie. Wygląda

na to, że nic bardziej mylnego i w trzeciej

dekadzie XXI wieku stanęliśmy z dnia

na dzień przed ogromnym wyzwaniem?

Świat jest bardziej połączony teraz niż kiedykolwiek.

Od tej pory sprawy będą dotyczyć

42 SKELATOR

Foto: Skelator

W tym całym zamieszaniu pojawiają się

oczywiście różne niejasności, co daje pole do

popisu zwolennikom różnych teorii spiskowych.

Są one od lat bardzo rozpowszechnione

w waszej ojczyźnie, ale teraz można już

mówić o ich szczególnym nasileniu - co sądzisz

o takim podejściu, to efekt niedoinformowania

czy zwykłej bezmyślności, albo też

szukania sensacji?

Rządy od zawsze robiły coś podejrzanego i zawsze

byli ludzie, którzy umiejętnie spekulowali

szczegółami. Teraz z internetem informacje

mogą dotrzeć do ludzi łatwo jak nigdy dotąd.

Niestety fałszywe informacje mogą rozprzestrzeniać

się jeszcze szybciej. To nie jest

łatwy problem do rozwiązania.

Poza tym można mieć różne zdanie na temat

szczepionek, ich skuteczności czy nawet szybkiego

tempa ich wprowadzenia, ale gdyby

nie one to pewnie branża muzyczna do dziś

nie ruszyłaby z koncertami, co dla jeszcze

większej liczby zespołów oznaczałoby koniec

funkcjonowania?

Tak. Gdyby nie szczepionki, wątpię, by istniała

teraz scena muzyczna. Oczywiście jest

Nie da się nie zauważyć, że w latach wcześniejszych

byliście zdecydowanie bardziej

produktywni, wydając w latach 2008-14 aż

cztery albumy. Teraz trudno już o ten młodzieńczy

entuzjazm i aż taką kreatywność,

szczególnie, że model funkcjonowania muzycznego

biznesu w ostatnich 10 latach zmienił

się diametralnie?

Pasja tylko nieznacznie się zmniejszyła. Jednak

kiedy byliśmy młodzi wszystko było o

wiele łatwiejsze, nie mieliśmy innych zobowiązań

i byliśmy gotowi żyć za mniejsze pieniądze,

z większą liczbą współlokatorów, gorszymi

samochodami itp. Bycie dorosłym,

związki, praca i rachunki nie ułatwiają tego, a

nieraz stanowią przeszkodę. Ale kontynuujemy,

niezależnie od tego wszystkiego, tylko

trochę wolniej. Dodam, że nasze standardy jakości

produkcji idą w górę z każdym albumem,

więc ich tworzenie również trwa dłużej!

Uderzyło mnie również coś innego: kiedy

zaczynaliście grać w latach 90. mało który

muzyk udzielał się w jakimś innym zespole,

a już o większej ich ilości nie było mowy.

Teraz Leona poza Skelator gra jeszcze w

czterech innych grupach - to również jakiś

znak czasów?

Większość muzyków, którzy kiedykolwiek

grali w Skelatorze, wcześniej udzielała się co

najmniej w jednym innym zespole, jeśli nie w

dwóch lub trzech. Myślę, że w dzisiejszych

czasach łatwiej jest się dowiedzieć o tych

wszystkich projektach. Rob, Jason, Patrick i

ja działamy również w innych zespołach.

Czy taki zespół jak Skelator ma jakiekolwiek

korzyści ze streamingu, poza ewentualnym

promocyjnym znaczeniem tego, że ktoś po

posłuchaniu waszej muzyki w sieci ewentualnie

wybierze się również na koncert czy


kupi koszulkę?

Streaming jest świetny w dostarczaniu muzyki

do uszu ludzi, ale fatalny w zarabianiu pieniędzy,

chyba że jesteś już na szczycie. Potrzebne

jest nowe rozwiązanie.

Kiedyś dodałbym jeszcze do tego zestawu

również i płytę, ale teraz, kiedy miliardy

utworów są dostępne w sieci "za darmo",

większość słuchaczy, nierzadko mieniących

się nawet fanami danej grupy, nie myśli już o

czymś takim jak jej kupienie. Znacznie gorszy

jednak wydaje mi się fakt, że nie dociera

do nich fakt, że aby coś nagrać musicie, jako

zespół, ponieść określone koszty, których

nikt wam przecież nie zwróci?

To jest stwierdzenie, nie pytanie. I jest ono

prawdziwe.

Dlatego zdecydowaliście się teraz na wydanie

EP, żeby przypomnieć o Skelator, niejako

zapowiedzieć kolejny album?

Wydaliśmy EP-kę, ponieważ stało się jasne, że

ukończenie nawet tych utworów w czasie

trwania pandemii zajmie nam przynajmniej

dwa lata. To było wszystko, co mogliśmy zrobić,

a chcieliśmy coś wydać, zamiast popadać

w jeszcze większą stagnację. Prawdopodobnie

nadal byśmy pracowali nad albumem, gdyby

nie decyzja, którą podjęliśmy.

Wygląda na to, że tradycyjny/epicki metal

wciąż kręci was najbardziej i tak już pozostanie,

bo w tej formule czujecie się najlepiej i

wypowiadacie najpełniej?

Absolutnie. Prawdziwy metal na zawsze. Nadal

regularnie słuchamy Iron Maiden, Judas

Priest i Grave Digger oraz wszystkich innych

zespołów, które miały na nas wpływ. To jest

rodzaj muzyki, który kochamy.

"Blood Empire" będzie chyba wydawnictwem

unikalnym w tym sensie, że te cztery utwory

trafiły tylko na to wydawnictwo - choćby z

tego powodu, że to początek większej całości.

Opowiesz nam więcej o koncepcie

"The Kahless Trilogy"? Zostanie on zapewne

rozwinięty na kolejnych albumach Skelator?

Planujemy zrobić kolejny album epicki w

chuj. Więc może…

Foto: Skelator

To musi być dla was ekscytujący moment,

kiedy zaczynacie prace nad takim większym

projektem, chociaż nie da się ukryć, że wyzwanie

też wiąże się z tym nieliche, bo nie

możecie przecież zawieść fanów, a do tego

chcecie też spełnić, przede wszystkim, własne

oczekiwania co jakości tego materiału?

To jest wspaniałe, że znów możemy wspólnie

jammować i pisać utwory w sposób, który kochamy.

Jak więc będą wyglądać wasze najbliższe

miesiące? Ewentualne koncerty, żeby pograć

na żywo utwory z "Blood Empire" i do tego

wytężona praca nad nową płytą?

Dokładnie. Chcemy zagrać każdy nowy kawałek

na żywo przed nagraniem kolejnego

albumu, więc po drodze odbędzie się wiele

koncertów w Seattle i miejmy nadzieję, także

w innych miejscach.

Kiedy zamierzacie ją zarejestrować i wydać?

Przyszły rok byłby idealny o tyle, że będziecie

świętować 25-lecie zespołu, tak więc lepszej

okazji dla płytowej premiery nie można

sobie wymarzyć?

Byłoby wspaniale wydać płytę w przyszłym

roku, ale wydamy ją dopiero, jak wszystko będzie

pewne i ukończone. Nie możemy iść na

skróty. Metal musi być przetestowany. To

musi być prawdziwe.

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski


HMP: W okolicach 1984 roku Mausoleum Records

odsprzedało licencje kilku swoich wydawnictw

polskim wytwórniom płytowym, w

tym był wasz album "Glove Me", który wydal

Pronit Records. Wiedzieliście o tym?

Vince Cardillo: Nie, nie wiedzieliśmy o tym,

dowiedzieliśmy się dużo później, ponieważ

otrzymaliśmy oświadczenie o 76 000 sprzedanych

płyt "Glove Me", ale to bez naszej wiedzy,

w dodatku nie dostaliśmy z tego ani grosza.

Steelover to wciąż Steelover

Jakimś cudem w Polsce w latach 80. zeszłego wieku pojawiło się kilka

licencyjnych albumów kapel heavy metalowych. Wśród nich była płyta "Glove Me"

belgijskiego zespołu spod znaku hard'n'heavy Steelover. Przyznam się, że wtedy

bardzo kręciłem na nią nosem, a to z powodu fatalnej produkcji. Jednak z czasem,

ba po wielu latach, powróciłem do tego krążka i zdziwiłem się, że jednak to kawał

niezłej muzy, która nie miała szczęścia do czasu i produkcji. Potwierdzeniem tych

przemyśleń okazał się niedawny i niespodziewany powrót Steelover. Zespół nagrał

album "Stainless", który w połowie zawiera na nowo nagrane kawałki z krążka

"Glove Me". Ależ one brzmią. Jednak najlepiej przekonać się o tym samemu przesłuchując

wspomniany "Stainless". Wcześniej zapraszam was do rozmowy ze starym

składem kapeli, czyli z wokalistą Vince Cardillo, basistą Nicolasem Gardi i gitarzystą

Patem Fresonem, którzy wspominają stare dzieje, niełatwe początki odrodzenia

i o całej swoje muzyce z najnowszym albumem włącznie.

Scorpions, ale także znajdziemy podobne elementy

co w brytyjskim Mama's Boys, czy też

francuskim Fisc. Oprócz tego można doszukiwać

się cech znanych z takiego April Wine. A

wy sami, do jakich fascynacji się przyznajecie,

jakie zespoły wtedy słuchaliście i jakie płyty

robiły na was wrażenie?

Vince Cardillo: Moim ulubionym zespołem

był Deep Purple, ale słuchałem większości

hardrockowych zespołów z lat 70.

Pat Freson: Bardzo lubiłem Black Sabbath,

dowód na to, że wszystkie gatunki muzyczne

prędzej czy później się łączą.

Kawałki z "Glove Me" są zgrabnie napisane

oraz świetnie i sprawnie odegrane. Do muzyki

bardzo dobrze pasuje również wokal Vince

Cardillo, melodyjny, ale z rockową chrypką.

Jedna wtedy nie do końca podobało mi się brzmienie,

brakowało mi w nim soczystego soundu

jak, chociażby na Scorpionowskim "Blackout".

Jak sami wtedy ocenialiście produkcje i

brzmienie waszego debiutu?

Vince Cardillo: Nie mieliśmy takiego budżetu

jak Scorpions! Album został nagrany i zmiksowany

w dwa tygodnie, musieliśmy improwizować

większość solówek i tekstów na miejscu, bo

z powodu braku budżetu wszystko musiało być

zrobione jak najszybciej.

Nicolas Gardi: Tak, musieliśmy nagrywać bardzo

szybko, a część prac związanych z nagrywaniem

dźwięku i miksowaniem została spartaczona

przez wytwórnię z powodu braku czasu

i budżetu. Nie chcieli zatrudnić producenta

artystycznego ani fachowca od miksu, więc byliśmy

pozostawieni sami sobie.

Nicolas Gardi: Z mojej strony, informacja,

którą otrzymałem, była taka, że "Glove Me"

zostało wydane w waszym kraju przez Pronit i

sprzedała się w ponad 400 000 egzemplarzy

(!?). Nigdy nie mogłem zweryfikować czy to

prawda, ale wiemy, że Mausoleum było bardzo

nieuczciwe.

Tak był to spory nakład, także sporo polskich

maniaków miało go w swoich kolekcjach. Wasza

muzyka mogła im przypaść do gustu, bo

moim zdaniem inspirowana była dokonaniami

Foto: Steelover

Led Zeppelin i Teda Nugenta za rock'n'rollową

energię.

Nicolas Gardi: Z mojej strony zespoły, których

słuchałem to Humble Pie, Lynyrd Skynyrd,

Deep Purple. Lista jest bardzo długa i

wszyscy ci basiści mnie inspirowali, ba nawet

pozwoliłem sobie na mrugnięcie okiem do Rogera

Glovera, ale jeśli miałbym zabrać na bezludną

wyspę tylko jeden album, to byłby to

"Spectrum" Billy'ego Cobhama, gdzie Lee

Sklar i Tommy Bolin wykonują niezwykłą

pracę. Tommy Bolin po dołączeniu do Deep

Purple po odejściu Ritchiego Blackmore'a, to

Jak wam szła promocja "Glove Me"?

Vince Cardillo: Zrobiliśmy kilka koncertów, w

tym otwarcie dla Kiss i Bon Jovi w Forest National.

Było kilka występów w popularnych

programach w telewizji w Belgii i Luksemburgu.

Pat Freson: Wszystko poszło bardzo szybko,

koncerty, telewizja i promocja z innymi zespołami

z tej samej wytwórni.

Jakie były realia w Belgii dla zespołów taki

jak Wasz?

Vince Cardillo: W tamtych czasach bardzo

trudno było eksportować cokolwiek jako produkt

belgijski.

Pat Freson: Ale byliśmy bardzo dumni z tego,

że wyrażaliśmy się muzycznie, my Belgowie,

kosmici, graliśmy z europejskimi zespołami i

przede wszystkim wykuwaliśmy duszę Steelovera.

Nicolas Gardi: Tak, zgadzam się z Vince'em,

w naszym kraju nie było żadnej infrastruktury

do wyrażania muzycznie samego siebie, a to

sprawiało, że eksport poza nasze granice był

prawie niemożliwy.

Muszę się przyznać, że choć lubiłem słuchać

"Glove Me" to, już wtedy miałem innych bohaterów.

Swoje płyty wydali również, chociażby

Running Wild, Metal Church czy

Metallica i moja uwaga była coraz bardziej

skupiona na takim graniu. Ciekawi mnie czy

odczuliście, że tradycyjny heavy metal traci

popularności na rzecz innych podstylów typu

power metal, thrash metal itd.

Vince Cardillo: Myślę, że melodyjne hard'n'

44

STEELOVER


heavy jest nadal popularne i że fani power czy

thrash metalu, również go słuchają.

Nicolas Gardi: Nawet jeśli w pewnym momencie

mentorzy hard rocka czy metalu stracili posłuch

lub popularność, wielu młodych ludzi nadal

szuka bardziej tradycyjne zespoły z bardziej

melodyjnymi wokalami, które rozumieją, i

mogą śpiewać razem z muzykami i budować na

koncertach chwile uniesienia, tak jak w tekście

utworu "Need The Heat"; "fani są tam, jesteście

krwią przechodzącą przez moje żyły, czerwoną jak

miłość, którą dzielimy". Wszystko jest powiedziane

w tym wersie, który napisał Vince.

W sumie dość długo się nie poddawaliście, bo

działalność skończyliście w 1986 roku. Przez

ten czas zagraliście wiele koncertów?

Vince Cardillo: Nie mogę odpowiedzieć na to

pytanie, ponieważ opuściłem Steelover w

1986 roku z powodu nieporozumień z niektórymi

członkami zespołu.

Pat Freson: Muzyka powinna być tworzona po

ludzku, z jednym celem "jak zabawa to, bez niepotrzebnych

tarć". W tamtym czasie, owszem,

zagraliśmy kilka koncertów, ale straciliśmy

ogólnie zainteresowanie, które było niezbędne

do ożywienia naszej muzyki.

Nicolas Gardi: Było kilka koncertów, ale straciłem

motywację ze względu na Vince'a i tym

samym do Steelover również.

Czy któryś z nich miał dla was specjalne znaczenie?

Pat Freson & Nicolas Gardi: Nie.

Czy pracowaliście nad materiałem na waszą

drugą płytę?

Vince Cardillo: Pracowałem nad drugim albumem

do samego końca, ale potem zdecydowałem

o opuszczeniu zespołu.

Pat Freson: Tak, oczywiście, pracowaliśmy z

Vince'em nad drugim albumem, zanim odszedł

z zespołu. On stworzył wszystkie melodie i byliśmy

świadomi, że nie będą one łatwe do zaśpiewania

przez kogoś innego, ale mimo to

kontynuowaliśmy naszą działalność. Musieliśmy

się dostosować i czasami zmienić niektóre

melodie, ponieważ zastąpienie mojego najdroższego

Vince'a na wokalu nie było łatwym zadaniem.

Dlaczego nie udało się jej nagrać i wydać?

Pat Freson: Drugi album Steelover został nagrany.

Nagranie odbyło się w ICP, ale z Dannym

Kleinem na wokalu. Nie mieliśmy już

Foto: Steelover

Foto: Steelover

wytwórni i musieliśmy przejść do działania na

własną rękę, co wtedy było bardzo drogie! Przetrwaliśmy

tak długo, jak pozwalały na to nasze

finanse.

Nicolas Gardi: Pat powiedział wszystko...

Co ostatecznie skłoniło was, aby rozwiązać

działalność zespołu?

Pat Freson: Niestety motywacja gdzieś się rozpłynęła

z powodów, które zostały już wyjaśnione.

Nicolas Gardi: Nasze starania o znalezienie

wytwórni nie powiodły się, więc zespół został

zmuszony do rozwiązania swojej działalności i

dlatego album nigdy nie został wydany. Co

więcej, odejście Vince'a spowodowało zbyt mocny

wstrząs. W wyniku tych wszystkich rozczarowań

niektórzy członkowie zespołu zaczęli

pracować nad innymi projektami i Steelover

przestał być w centrum uwagi.

Co robiliście po odwieszeniu instrumentów

na kółku?

Pat Freson: Po prostu żyliśmy innymi marzeniami

bez muzyki, ale z dużym żalem.

Nicolas Gardi: Z mojej strony nigdy tak naprawdę

nie przestałem grać, dalej udzielałem się w

kilku formacjach blues-rockowych, ale tylko dla

przyjemności.

Wróciliście w 2016 roku, po trzydziestu latach,

co było impulsem, aby na nowo powołać do

życia Steelover?

Nicolas Gardi: Na początku byłem bardzo entuzjastyczny,

ponieważ wiedziałem, że rozpoczęliśmy

pracę, która nie została ukończona.

Prace nad reaktywacją podjęliście we trójkę

Rudy Lenners, Nick Gardi i Pat Freson. Dlaczego

nie dołączyli do was wtedy Mel Presti i

Vince Cardillo?

Vince Cardillo: Skontaktował się ze mną Rudy,

który poprosił mnie o spotkanie w celu

obgadania reaktywacji Steelover i nie wiem, co

się wydarzyło podczas tego spotkania, ale w

końcu Rudy powiedział mi, że projekt zostanie

zrealizowany beze mnie.

Nicolas Gardi: Byłem zaskoczony wyborem

Rudy'ego, kiedy powiedział mi, że ma wokalistę

i gitarzystę, którzy zastąpią Vince'a i Mela,

zawsze byłem pełen szacunku dla ludzi starszych

ode mnie, nawet gdy ich doświadczenie i

wiedza była trudna do udowodnienia.

Do współpracy zaprosiliście Johna Lemoine

oraz Pheela Coibona. Dlaczego wybraliście

właśnie ich?

Pat Freson: Ja nie specjalnie wierzyłem wtedy

w powrót Steelover i prawdę mówiąc, myślę, że

nie byłem do końca świadomy tego projektu,

po prostu ufałem wyborom Rudy'ego.

Nicolas Gardi: Jak powiedział Pat, to był wybór

Rudy'ego. Na pierwszej sesji nagraniowej,

kiedy słuchałem utworów, powiedziałem "Veto,

to nie jest Steelover, idziemy w złym kierunku...", ale

Rudy umiał nas podejść i zaufaliśmy mu.

W 2016 roku wypuściliście EP-kę "Back from

the 80's". Niestety nie mogłem znaleźć w internecie

niczego o tym wydawnictwie, możecie

coś sami o nim powiedzieć?

Pat Freson: Potrzebowaliśmy po prostu czegoś,

co pomoże nam w powrocie do grania koncertów.

Steelover potrzebował nagrać trochę

nowego materiału, zrobiliśmy to w małym nakładzie,

dlatego jest to trudno znaleźć.

Nicolas Gardi: Tak, to była limitowana edycja

do zaprezentowania się potencjalnym promotorom,

ale muszę przyznać, że nie było w tym

serca.

Aktualnie nie ma z wami już Rudy'ego Lennersa,

czemu opuścił was ponownie?

Pat Freson: To chyba po prostu zasłużona

emerytura!

Nicolas Gardi: Na to pytanie może odpowiedzieć

tylko on...

STEELOVER 45


Na jego miejsce pojawił się Mario Zolo, jak

go poznaliście i dlaczego zdecydowaliście się

na współpracę z nim?

Pat Freson: Po odejściu Rudego, Steelover

był już trochę znany i to pozwoliło nam przetestować

kilku perkusistów, w tym Mario.

Nicolas Gardi: Jestem zaskoczony, że padło

imię Mario, bowiem wziął udział w kilku próbach,

ale nie był zaangażowany w pisanie utworów,

koncerty czy nagrania. Nie wyklucza to

jednak jakości jego poziomu!

Nowy album "Stainless" nagrywaliście już z

nowymi muzykami. Nowym gitarzystą został

Calin Uram, a perkusistą Nikko Popoulos...

Na nowo jest również Vince Cardillo...

Już słuchając singla "Don't Know Why" byłem

pod wrażeniem, śpiewał jeszcze lepiej,

mocniej i ostrzej...

Nicolas Gardi: Calina Urama poznaliśmy w

studio i to Marc Tombal, nasz manager,

przedstawił nam Nikko Popoulosowi i bardzo

szybko zaczęliśmy z nim pracować. Nagraliśmy

"Don't Know Why", gdzie Vince faktycznie się

wyróżnia.

Muzyka na nowym krążku nie odbiega od tego

co graliście od waszego początku, ciągle

można mówić, że jest inspirowana była dokonaniami

Scorpions, ale także takimi zespołami

jak brytyjskim Mama's Boys, francuskim

Fisc, czy też kanadyjskie April Wine. Po

prostu, mimo tylu lat nic się nie zmieniliście,

to wasze muzyczne DNA...

Nicolas Gardi: Sześć niewydanych nigdy

wcze-śniej utworów z albumu "Stainless" powstało

niemal w tym samym okresie co "Glove

Me", więc możemy powiedzieć, że nawet jeśli

znajdujemy podobieństwa do innych zespołów

to, Steelover to wciąż Steelover.

Wszystkie wasze utwory to przede wszystkim

bardzo dynamiczne kawałki w stylu melodyjnego

heavy metalu a la lata 80. z refrenami

do skandowania na koncertach... Z tej konwencji

wyłamują się dwa utwory utrzymane

w stylu ballady "Remember" i "What Your

Love". Kiedyś na początku lat 80. to był mus,

że na płycie musi znaleźć się choć jedna taka

ballada... Poza tym wykorzystanie na nowym

albumie waszych kawałków z debiutanckiego

albumu jest też dowodem na to, że zasługiwały

one na lepsze brzmienie...

Nicolas Gardi: Powrót do utworów z "Glove

Me" był wyzwaniem i zwycięskim zakładem,

by pokazać, że w tamtym czasie album "Glove

Foto: Anne Stelen

Me" zasługiwał na lepszą produkcję, a wybór

dwóch ballad pokazuje naszą przynależność do

lat 80.

Trochę minęło czasu od wydania "Stainless"

jakie opinie zbiera album wśród recenzentów,

a jakie wśród fanów?

Vince Cardillo: Recenzje są bardzo pozytywne.

Fani są zadowoleni, że album brzmi jak w

latach 80., a zwłaszcza z tego, że Steelover to

wciąż Steelover.

Nicolas Gardi: Recenzje albumu "Stainless" są

bardzo pozytywne, zarówno w europejskich

mediach, jak i z drugiej strony Atlantyku, a nawet

z Japonii, a to wszystko dzięki ogólnoświatowej

dystrybucji. Jedna z nich, którą zapamiętałem

to ta, którą otrzymaliśmy z Hiszpanii;

"Im więcej słuchasz "Stainless", tym dłużej chcesz go

słuchać, co z łatwością możesz uczynić ponownie, ponieważ

refreny są bardzo chwytliwe", a recenzje od

publiczności to głównie są w stylu, "powrót Steelover

na scenę jest zwycięskim powrotem". To wszystko,

koło się dopełniło!

Parę koncertów już zagraliście. Jak to było ponownie

znaleźć się na scenie?

Vince Cardillo: Wyobraź sobie, co to znaczy

dla mnie po 35 latach całkowitego wyłączenia z

grania! Problem podobny jak dla dziecka uczącego

się chodzić.

Nicolas Gardi: Długo wierzyłem, że Steelover

może powstać z popiołów. Od 2016 roku nigdy

w to nie wątpiłem. Teraz wraz z powrotem

Foto: Anne Stelen

Vince'a przyjemność z grania w Steelover jest

dobrze widoczna na zdjęciach, które pokazują

nas na scenie jak i za kulisami. Zespół po prostu

potrzebował konkretnych ludzi na odpowiednich

miejscach.

Jakie macie aktualne plany na promocje

"Stainless"?

Vince Cardillo: Drugi teledysk.

Pat Freson: Zrobiliśmy kilka koncertów, kilka

festiwali i kilka bardzo dobrych otwierających

koncertów, na których graliśmy "Stainless", a

dla nas gra na żywo to między innymi bardzo

dobry sposób na promocję albumu.

Nicolas Gardi: Jak powiedział Vince, zamierzamy

rozpocząć zdjęcia do naszego drugiego

teledysku, a Marc, nasz menadżer, kontaktuje

się z kilkoma miejscami i organizatorami festiwali,

więc może wpadniecie do nas?

Czy Escape Music jest pomocna w tych planach?

Vince Cardillo: Oczywiście! Podpisaliśmy roczny

kontrakt plus dodatkowe opcje z Escape

Music. Mamy więc nadzieję na więcej!

Nicolas Gardi: Tak, pan Kallil Turk, współzałożyciel

i współwłaściciel Escape Music, skontaktował

nas z Fredrikiem Folkare, który zmiksował

nam album.

Mam nadzieję, że tym razem się nie poddacie

i w najbliższych latach będziemy mogli cieszyć

się kolejnymi kawałkami i płytami Steelover...

Vince Cardillo: Przybycie naszego gitarzysty

Calina Urama aka Piciu i naszego perkusisty

Nikko Popoulosa, wzmocniło nas w realizacji

naszego albumu "Stainless", ale także w codziennym

życiu Steelover.

Pat Freson: Dojrzałość, a zwłaszcza pewność

siebie daje nam wszystkim dobrą pozytywną

energię na scenie i w studio. Vince i ja staramy

się dawać z siebie wszystko przy pisaniu nowych

kompozycji, a "nowa krew" dwóch nowych

członków - Nikko i Calin, przynosi nam

w końcu jednorodny, muzyczny i ludzki Steelover.

Teraz przygotowujemy się do 2023 roku

i już planujemy nowy album.

Nicolas Gardi: Potwierdzam, przybycie dwóch

nowych członków wzmacnia tę rodzinę i jedność

wokół projektu Steelover.

Steelover: Dziękujemy za zainteresowanie

Steelover i niech żyje Rock'n'roll!

Michał Mazur

Tłumaczenie: Szymon Tryk

46

STEELOVER


Foto: Gallower


HMP: Na początku roku 2022 wydaliście album

"Gods Of Steel", więc pewnie macie już

orientację jak fani przyjęli to, że gracie nowocześniej,

ale ciągle tradycyjny heavy metal?

Bobby Franklin: Tak, właśnie w taki sposób

chcemy to utrzymać. Zdecydowanie chcemy

Zdecydowanie chcemy

mieć oko na przyszłość

i nie zapominać o

przeszłości

Dzięki ich EP-ce "Medieval Steel" z 1984

roku chyba na zawsze pozostaną w pamięci

fanów klasycznego heavy metalu.

Szczególnie wśród tych, co mają odchył

na US metal i epicki metal.

Niestety po złych doświadczeniach

z ewentualnymi wydawcami, bardzo

ostrożnie podchodzą do współpracy z innymi. Nie działa to na ich korzyść. Prawdopodobnie

z tych powodów ich druga płyta "Dark Castle" wydana po reaktywacji

ma fatalne brzmienie, a ich kolejne działania mają bardzo słabą promocję. Kojarzy

się to z partactwem, niż z profesjonalizmem. Tak jak Bobby Franklin określił

w wywiadzie, o ich najnowszej płycie "Gods Of Steel" można było dowiedzieć się

jedynie pocztą pantoflową. Może jednak zmądrzeją, bo pewne symptomy można

już zauważyć. Choć Bobby nie jest szczególnie wygadanym gościem to, zapraszam

do przeczytania tego wywiadu, bowiem parę ciekawych informacji zostało w nim

przekazane.

utwory muzyka powstała w około trzy godziny.

Wcześniej miałem już napisane teksty.

No właśnie, Bobby ciągle masz notes, w którym

zapisuje swoje pomysły na teksty?

Oczywiście, że tak bracie. Mam jeden notes na

tytuły, drugi na pomysły, do których będę

Do wpływów starego Medieval Steel można

zaliczyć także metalową balladę "Memories"...

"Memories" napisałem o Chucku Jonesie,

współzałożycielu Medieval Steel, który odszedł

w lutym 2014 roku, spoczywaj w pokoju

mój bracie.

Natomiast utwory "Gypsy Dancer", "Great

White Warrior", "Maneater" to już nowsze

oblicze formacji, które inspiracje czerpie z

początku lat 90. gdzie riffy wybrzmiewają

ciężarem i ostrością, a sekcja ma jeszcze większy

groove. W pewnym sensie przypomina

mi to, co zrobiło Judas Priest na "Painkiller"...

Stary, traktuję to jako wieki komplement.

Priest jest jednym z moich ulubionych zespołów

wszech czasów. Nasza nadchodząca płyta

będzie właśnie w tym stylu.

Za to ty Bobby ciągle trzymasz fason, może

nie wyciągasz wysokich rejestrów, jak na

początku swojej kariery, ale twój głos ciągle

ma moc i przyciąga uwagę...

Dziękuję za ten komplement. Nie muszę być

super krzykaczem śpiewającym bardzo wysoko,

ale od czasu do czasu przemycam tego

trochę.

Album wydaliście sami. Jakie są tego powody?

Czy to jest związane z niemiłymi konsekwencjami

współpracy z Megaforce Records

z początku kariery Medieval Steel,

przez co teraz nie macie zaufania do kogokolwiek

innego niż do samych siebie?

Jestem zdania, że niewiele jest porządnych wytwórni.

Doświadczenie, które mieliśmy z MegaForce

mogło być wspaniałe, ale po prostu

nie wyszło, może to był czas, aby zrobić krok

do tyłu. Być może są świetne wytwórnie, ale

po prostu nie potrafiliśmy się z nimi dogadać.

mieć oko na przyszłość i nie zapominać o

przeszłości.

Czy krytycy mają inne spojrzenie na "Gods

Of Steel" niż fani?

Powiedziałbym tak, mają inną perspektywę

tylko dlatego, że kiedy gramy nowe kawałki na

żywo, mieszamy je z naszymi klasykami.

Przyznam się, że nie miałem problemów z zaakceptowaniem

waszej wizji tradycyjnego

heavy metalu z "Gods Of Steel". Tym bardziej

że w waszych utworach, takich jak "Soldiers

of Fortune", "Stargazer" czy "Satanic

Garden" można doszukać się także starego

Medieval Steel...

Doceniam to, że myślisz w ten sposób, ale to

nie było naszym zamiarem. Kiedy pisaliśmy te

Foto: Medieval Steel

wracał i trzeci na teksty. Najpierw przeglądam

notatnik z tytułami, znajduję tytuł, który pasuje

do niektórych pomysłów z mojego drugiego

notesu, a następnie przechodzę do trzeciego,

tego z gotowymi tekstami.

Teksty wydają się, że utrzymane są w podobnych

klimatach, co te z EP-ki czy "Dark Castle"...

Zgadzam się z tym i mam nadzieję, że tak

będą wyglądały wszystkie nasze przyszłe wydania.

A może to Internet dał wam pewności siebie?

Macie świadomość, że dzięki niemu dotrzecie

do tych, co chcecie i w ten sam sposób, co

współczesne metalowe wytwornie typu No

Remorse, Pure Steel czy High Roller...

Zabawne, że wspomniałeś o High Roller. Z

okazji 40. rocznicy działalności Medieval

Steel mają wydać naszą debiutancką EP-kę z

1984 roku w wersji oryginalnej na winylu w

2024 roku. My również w 2023 roku mamy

zamiar wydać kolejną płytę zatytułowaną

"Blood Moon".

W 2013 roku wydaliście album "Dark Castle"

w nakładzie 200 sztuk, a nośnikiem był CDr.

Moim zdaniem płyta ta przepadła i dlatego

mimo wszystko dobrze byłoby dogadać się

z kimś z wcześniej wymienionych wytwórni.

To już nie są bezdusznymi biznesmenami, a

raczej to oddani całym sercem fani i to oni by

dbali o to żeby tytuł był ciągle dostępny, nie

tylko jako wytłoczone CD, winyl, ale także

jako kaseta oraz nośniki cyfrowe...

Czytasz chyba w moich myślach. Właśnie rozmawiamy

z grecką wytwórnią Eat Metal Records

i być może dojdziemy do porozumienia

w sprawie wydania "Dark Castle" na winylu i

kasecie.

Aktualnie tradycyjny heavy metal to żaden

biznes, większość zespołów traktuje swoją

działalność jako hobby i z tego co zauważyłem

to, najlepiej wiedzie się tym zespołom, w

których muzycy potrafią ułożyć działalność

w zespole w harmonii ze swoim życiem codziennym,

rodzinnym i pracą. Co w sumie

nie jest łatwe, bo to albo pandemia, albo kryzys

Rosja vs Ukraina, albo jeszcze inne kryzysy.

Jak w tej kwestii sobie radzicie?

To wszystko co wymieniłeś to prawda, kilka

48

MEDIEVAL STEEL


kwestii jeszcze można byłoby dodać, ale ogólnie

moja żona i ja prowadzimy własny biznes.

Dodatkowo piszę, nagrywam, robię próby i

wydaję albumy, a także zajmuję się merchem.

Jesteśmy więc dość zajęci, ale masz rację, że

zespoły muszą się sporo namęczyć, żeby robić

to, co kochają.

Wróćmy do albumu "Dark Castle". W czasie

Keep it True XVI ty i Chuck udzieliliście

nam wywiadu. Byliście bardzo rozentuzjazmowani

jeśli chodzi o "Dark Castle". Wspominaliście,

że często odwiedzają lokalne studio,

że kawałki są niesamowite, a brzmienie

jest mocarne. Niestety, gdy w końcu posłuchałem

"Dark Castle" byłem rozczarowany

brzmieniem. Jak myślicie, co poszło nie tak?

Można było zrobić coś lepiej w tej kwestii?

Całkowicie się z tobą zgadzam. Posłuchałem

zbyt wielu niewłaściwych ludzi, którzy mówili

mi jak mam prowadzić swój biznes. To się już

nie powtórzy.

Muzycznie "Dark Castle" było wyśmienite.

Zresztą nie mogło być inaczej, bo to chyba

utwory, które powstały na początku kariery.

Nie myśleliście, aby nagrać je na nowo?

Tak, myśleliśmy o tym, żeby móc nagrać i zmiksować

te kawałki na nowo, ale tak się złożyło,

że pliki z tej sesji jakoś tak wyparowały ze studia,

w którym je rejestrowaliśmy. Zgadzam się

z tobą, że są to naprawdę dobre utwory, które

nie doczekały się odpowiedniej produkcji.

Już wspomniałeś o tym. Na początku 2014

roku zmarł Chuck Jones. Bardzo trudne były

to dla was chwile?

O mój Boże, nie masz pojęcia bracie, on był

moim najlepszym przyjacielem przez bardzo

długi czas. Chuck Jones... obaj kochaliśmy

muzykę i mieliśmy instynktowną chemię do

pisania utworów. 9 lutego 2014 roku, podczas

polowania, zmarł na tętniaka serca.

W 2014 roku pojawia się gitarzysta Jeff Miller.

Dlaczego podjęliście akurat z nim współpracę

i czy był to początek zmian w muzyce

Medieval Steel?

Ponieważ jest świetnym gitarzystą oraz doskonałym

autorem muzyki i tekstów.

Foto: Medieval Steel

A teraz opowiedz o Fire Choir. To ten zespół,

który po namowach Jona Zazuli miał

być amerykańskim odpowiednikiem Def Leppard?

Napisaliście wtedy jakieś kawałki, w

ogóle robiliście cokolwiek w tym kierunku?

Myślę, że Jon Z (niech spoczywa w pokoju)

miał nawet dobry pomysł na amerykańską

wersję Def Leppard, ale nie czułem się w tym

komfortowo, chciałem grać ciężej i ostrzej, niemniej

dałem się namówić, aby napisać kawałki

do tego projektu. Moja frustracja narastała, aż

w końcu postanowiłem wrócić do domu i ponownie

uruchomić Medieval Steel.

EP-kę "Medieval Steel" wydała wytwórnia

Sur Records, co o niej możesz powiedzieć?

Powiedziałbym, że to był dla mnie wspaniały

czas, byłem już w Steel ze dwa lata, byliśmy

surowi i kopaliśmy tyłki. Sur Records pozwoliło

nam wejść do studia w czasie przerwy i nagrywać.

Podobało mi się to, że było to przed

erą cyfrową. W rzeczywistości oryginalne

utwory z EP-ki były nagrane na 2-calowych

taśmach.

W zasadzie w chwili wydania o "Medieval

Steel" wiedziało niewielu fanów, ale dzięki

Internetowi przypomniano sobie o niej i w sumie

dzięki temu płyta ta trafiła na zawsze do

panteonu heavy metalu. Pewnie nieoczekiwana

sytuacja, ale dumę i satysfakcję z tego powodu

czujecie?

W tej chwili tytułowy kawałek jest grany na

całym świecie, ma ponad 550,000 odsłuchów i

zmierza po milion. Pomyśleć, że kiedy go napisałem,

nie miałem pojęcia, że aż tak odpali,

a to otworzyło wiele drzwi dla zespołu.

Życie w kapeli miało wam w zawrotnym

tempie, czy też byliście świadomi, że dzieje

się coś ważnego i warto było pamiętać o każdej

chwili?

Tak naprawdę wszystko zaczęło się układać w

2005 roku, kiedy w nasze ręce wpadło kilka

starych taśm z naszą muzyką i to sprawiło, że

znów się tym zainteresowaliśmy. Ale zanim to

nastąpiło, spotykaliśmy się, robiliśmy próby i

jammowaliśmy.

Może warto byłoby spisać te wszystkie

wspomnienia?

Moja żona i ja wiele razy rozmawialiśmy, że

powinienem napisać książkę. Tylko nie wiem

jak się za to zabrać.

Wróćmy do "Gods Of Steel". Jakie mieliście

pomysły na promocję tego albumu i co z tego

wam wyszło?

Wieści o tym albumie rozchodziły się pocztą

pantoflową. Ogólnie nie był zbytnio promowany,

ale dobrze sobie radzi.

Po nagraniu "Gods Of Steel" znowu doszło

do zmian personalnych. Czy ta personalna

niestabilność będzie miała wpływ, że na

kolejny album będziemy czekać równie bardzo

długo?

No to tak, mój długoletni perkusista postanowił

śpiewać i zostać frontmanem. Zastąpiliśmy

go gościem o imieniu Jake Feld, który jest

młodszą i jeszcze bardziej agresywną wersją

bestii za bębnami. Pójdę dalej i powiem wam,

że mój długoletni przyjaciel Steve Crocker,

oryginalny basista Medieval Steel, powrócił

do zespołu. Wniósł on do zespołu wspaniałą

energie a la Steve Harris. Poza tym Jeff Miller,

który grał w Survivor i Black 59 jest

nadal ze mną na gitarze. Wszystkich tych muzyków

odnajdziecie na nowym albumie zatytułowanym

"Blood Moon", który wydamy w

2023 roku.

Michał Mazur

Tłumaczenie: Szymon Tryk

Foto: Medieval Steel

MEDIEVAL STEEL 49


HMP: Wygląda na to, że długie przerwy pomiędzy

waszymi albumami nie są w żadnym

razie przypadkiem - potrzebujecie tych sześciu

lat na przygotowanie i nagranie kolejnego

materiału?

Silvio "Chuck" Verdecchia: Właściwie naszym

życzeniem było wydanie tego albumu

szybciej, ale czasami pewne rzeczy prowadzą

do niechcianych opóźnień. Obiecuję, że postaramy

się przyspieszyć i wydać nasz czwarty album

do końca 2024 roku!

Niesamowita pasja

Zawsze będziemy grać heavy metal w najlepszym wydaniu! - deklaruje

gitarzysta Silvio "Chuck" Verdecchia. Po zapoznaniu się z trzecim albumem "Metal

Dream" Witchunter trudno nie przyznać mu racji, bowiem Włosi postarali się w

przypadku tego materiału jeszcze bardziej niż na naprawdę udanym "Back On The

Hunt". Dlatego, jeśli ktoś wielbi tradycyjny heavy z lat 80., nie może tej płyty

przegapić, bo to wypadkowa nurtu NWOBHM oraz kontynentalnego heavy z tego

okresu, muzyka surowa, mroczna, ale też melodyjna.

przypadku każdego albumu od "Crystal Demons",

naszym punktem odniesienia dla nagrań

był Manuele Mara z Mara's Cave, który

zawsze był w stanie zrozumieć i zoptymalizować

nasze intencje.

W sumie w pandemii i tak nie było się gdzie

spieszyć, płyt i tak ukazywało się multum -

odetchnęliście z ulgą, że "Metal Dream" może

w końcu ujrzeć światło dzienne?

Tak! Absolutnie nie mogliśmy się doczekać!

Pomimo opóźnień zdecydowaliśmy się nie wydawać

go podczas pandemii, ponieważ granie i

promowanie nowego albumu na żywo jest

wśród naszych priorytetów! Teraz jesteśmy tutaj

i jesteśmy gotowi z naszym metalowym

kontekście pochwał, chociaż one zawsze

cieszą, ale bardziej w tym sensie, że słuchacze

zauważają rozwój Witchunter?

Zdecydowanie tak, ale wiesz, nie żałujemy tego,

co zrobiliśmy wcześniej i dlatego doceniamy

komplementy i aprobatę, które są związane

z nowym albumem lub z tym, co zrobiliśmy

w przeszłości. W rzeczywistości, pomimo

zdro-wej i naturalnej ewolucji, jaką może mieć

zespół, zawsze będziemy grać heavy metal w

najlepszym wydaniu!

Co ciekawe udaje się wam coś takiego, mimo

formalnych ograniczeń stylistycznych, bo w

końcu poruszacie się po terytorium zawężonym

do tradycyjnego metalu lat 80. i NW

OBHM, co z góry wymusza sięganie po

określone rozwiązania kompozytorskie czy

aranżacyjne?

To nie jest żadna tajemnica. Jesteśmy z pewnością

zespołem głęboko przywiązanym do

kanonów metalu lat 80., a w szczególności

NWOBHM. Jednak zawsze staraliśmy rozwijać

własne brzmienie i podejście, które nadawało

nam osobowość. Niestety, wiele obecnych

zespołów nie jest tym zainteresowanych.

Też jesteście zdania, że pomiędzy 1982 a 1987

rokiem powstały najciekawsze albumy z nurtu

tradycyjnego metalu, a kolejne udane wydane

w następnych dekadach to już tylko wyjątki?

Ech... w latach, które wymieniłeś, naszym

zdaniem metal miał swoje apogeum świetności.

Choć tak naprawdę jesteśmy też bardzo

przywiązani do hard rocka i ukształtowanego

wcześniej "protometalu". Ale nawet po tych

latach powstały wspaniałe płyty, które kochamy

do dziś.

Wielu fanów zdaje się też zapominać o tym,

że zespoły muszą same pokrywać koszty sesji

nagraniowych, etc., tak więc nie ma co

udawać, trzeba zebrać pieniądze, żeby myśleć

o rejestracji kolejnego albumu?

Szczerze mówiąc, w tej chwili pokryliśmy

wszystkie koszty albumu z góry. Sami możemy

zarządzać wydatkami i przy wydaniu płyty

mamy satysfakcję, na którą zasługujemy.

Jesteście w tej dobrej sytuacji, że możecie

pracować u siebie, to znaczy u ciebie, ale to z

kolei wiąże się z sytuacją przedłużania całego

procesu w nieskończoność, bo przecież zawsze

można coś zmienić lub poprawić - również

ulegaliście tej pokusie?

Właściwie, w porównaniu do "Back On The

Hunt", "Metal Dream" został nagrany w studiu

poza miejscem, w którym zazwyczaj odbywamy

próby i w którym nagrywaliśmy w przeszłości.

Mimo to owszem, wierzymy, że czasami

warto zmienić miejsce i eksperymentować z

nowymi pomysłami. W każdym razie, jak w

snem spalić sceny w całej Europie!

Foto: Witchunter

Dziwnym trafem to wasz trzeci album - czujecie,

że jest właśnie tym przełomowym, po

nieopierzonym jeszcze debiucie "Crystal Demons"

i znacznie ciekawszym "Back On The

Hunt", czy nie przywiązujecie wagi do takich

spraw, zostawiając takie dywagacje innym?

Każdy album ma swoją własną historię. Samo

demo z 2008 roku nadal cieszy się dużą aprobatą

większości fanów. Kochamy "Metal

Dream", ponieważ wszystko, co napisaliśmy,

napisaliśmy z prawdziwą pasją, przyjemnością

i wylanym potem. "Metal Dream" reprezentuje

to, kim jesteśmy dzisiaj.

Przyznasz jednak, że fajnie jest usłyszeć od

fanów coś w stylu, że poprzednia płyta była

OK, ale ta to dopiero jest coś? Nawet nie w

Czasy mamy w tej chwili lepsze o tyle, że

mało kto, tak jak te 40 lat temu, wykrzykuje

już hasła typu "prawdziwy metal nie toleruje

syntezatorów", a wy korzystacie z nich w celu

dodania niektórym kompozycjom tajemniczości

czy mrocznego klimatu?

No nie wiem. Z jednej strony, uwielbiamy bezkompromisowość

metalu wyrażaną w ostatnich

latach. (śmiech)... Nie uważamy, że to

było coś bardzo złego...

Sporo też w waszych utworach melodii - jeśli

ktoś wychowywał się na muzyce z lat 70. i 80.

to nie ma zmiłuj, nie ucieknie od tego, pewne

patenty ma już po prostu wpisane w DNA?

Uważamy za normalne i piękne, że muzyka,

przy której się wychowaliśmy i która do dziś

towarzyszy naszemu życiu, jest zauważana też

w naszej muzyce. Jest to symbol pasji i przywiązania

do pewnych dźwięków.

Plusem tej sytuacji jest również fakt, że dzięki

takiemu podejściu macie aż kilka potencjalnych

singli, nie byłoby też problemu w sytuacji,

gdybyście postanowili wydać coś w 7"

formacie?

Tak, ale szczerze mówiąc, uwielbiamy pracować

nad pełnowymiarowym materiałem.

Zachowaliście na stronę B jakiś nieopublikowany

na "Metal Dream" utwór, bo nie pasował

do reszty materiału lub po prostu nie

zmieścił się na winylową płytę?

Nie, nie odrzucaliśmy żadnych utworów z tego

albumu. Wszystko, co na nim słyszysz jest

stworzone, by tam być.

50

WITCHUNTER


Fani lubią jednak takie ciekawostki. Sami też

jesteście kolekcjonerami, zbieracie te wszystkie

winylowe single, EP, MLP czy splity, a

do tego macie sentyment do kaset, starych i

tych nowych?

Tak, miłość do metalu w oczywisty sposób

oznacza również miłość do związanego z nim

fizycznego wsparcia. Wśród nas są tacy, którzy

wolą jeden format od drugiego. Oczywiście,

preferujemy winyl. Kasety również odgrywają

ważną rolę w naszych kolekcjach.

Można więc spodziewać się wznowień waszych

poprzednich albumów i wydania "Metal

Dream" w wersji kasetowej, nawet w niewielkim

nakładzie, tym bardziej, że jest to

nośnik znacznie tańszy od winylu?

Oczywiście, bardzo tego chcemy. Najpierw porozmawiamy

o tym z naszą wytwórnią, Dying

Victims, z którą mamy świetne relacje i dogadujemy

się naprawdę dobrze.

W sumie jakbym miał zespół i okładki jego

płyt przygotowywał mi Paolo Girardi też

zależałoby mi na tym, żeby ukazywało się to

na winylu - wszystko musi być spójne i dopracowane,

okładka musi współgrać z warstwą

muzyczną i tekstową?

Okładka jest dla nas bardzo ważna. Uwielbiamy

okładki i uważamy, że są one integralną

częścią płyty. Paolo Girardi, nasz wielki przyjaciel

i prawdziwy metalowiec, reprezentuje

maksymalny wyraz tego, co chcemy przekazać.

Zawsze miał też odpowiednią wrażliwość,

aby zrozumieć nasze pomysły i ulepszać je,

dochodząc do idealnego efektu końcowego.

Trzeci album i trzeci wydawca - takie z was

niespokojne duchy, czy raczej czasy niezbyt

sprzyjają regularnej współpracy, szczególnie

na scenie tradycyjnego metalu, gdzie nakłady

płyt czy generalnie zyski nie są zbyt wysokie?

Jesteśmy w doskonałych relacjach z wytwórniami,

z którymi współpracowaliśmy w przeszłości

i z którymi nie było szczególnych problemów

ani niczego takiego. Czasami jednak

pewna dynamika może doprowadzić do zmiany

pewnych rzeczy i dziś jesteśmy dumni, że

jesteśmy częścią rodziny Dying Victims Productions.

Można jednak powiedzieć, że idziecie w górę,

bo Dying Victims Productions wydaje się

wydawcą wymarzonym dla takiego zespołu

jak Witchunter. Jest jeszcze High Roller Records,

ale z nimi współpracowaliście już przy

okazji winylowego wznowienia "Crystal

Demons", tak więc na brak zainteresowania

nie możecie pod tym względem narzekać?

Mieliśmy szczęście i możemy powiedzieć, że

zasłużyliśmy na współpracę z doskonałymi

wytwórniami. Nasz profesjonalizm, połączony

z niesamowitą pasją do metalu był, jak sądzimy,

jednym z powodów tych kooperacji.

Liczycie, że uda się wam zagrać jak najwięcej

promujących "Metal Dream" koncertów,

chcecie jak najsilniej zaznaczyć swą obecność

na metalowej scenie po czasach przymusowej,

pandemicznej przerwy, przypomnieć

się fanom?

Granie na żywo jest tym, co lubimy najbardziej

i być może jest to coś, co robimy najlepiej.

Metal, skóra, ćwieki, uczucie, krew, duża

głośność… Chcemy zagrać jak najwięcej koncertów,

aby zaoferować wszystkim fanom

heavymetalowy pokaz w najlepszej tradycji!

Życzę wam więc spełnienia tych planów i

dziękuję za rozmowę!

Dziękujemy za wywiad! Głośne granie "Metal

Dream" na żywo w Europie będzie w przyszłym

roku naszym priorytetem! Nie możemy

się doczekać, kiedy będziemy mieli okazję

przyjechać znowu do Polski i tam zagrać! Jeśli

jest dla ciebie za głośno to znak, że się starzejesz!

Niech żyje heavy metal!

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski


Stara szkoła realizacji

Zaczynali w latach 80. Wtedy im się nie udało. Teraz są na dobrej drodze,

aby to zmienić. Wystarczy posłuchać ich EP-ki "The Hunter" z 2020 roku i najnowszej

dużej płyty "Blinding Force" (2022). Zanim to jednak uczynicie przeczytajcie

wywiad z basistą Maxxem Havickiem, który wraz z gitarzystą Michaelem

Lashinskym zakładali Incursion w 1982r. w Miami.

Rozpoczynaliście karierę w roku 1982.

Przetrwaliście tylko cztery lata. Jak wspominacie

tamte czasy? Powiedzcie coś o muzyce,

którą wtedy słuchaliście, na jakie koncerty

chodziliście. Co było impulsem, żeby założyć

grupę? Czy na próbach bardziej skupialiście

się na pracy, doskonaleniu swoich

umiejętności, pisaniem muzyki, czy woleliście

bajerować panienki i pić piwo? Jak załatwialiście

sobie koncerty i jak one wyglądały.

Musiały być to szalone czasy dla

was...

Byliśmy wtedy dzieciakami, ja miałem 16 lat,

a Michael 14, kiedy założyliśmy zespół. Nie

mieliśmy takiej sceny jak w LA, SF czy NY,

gdzie można było być super młodym jak

Death Angel, a ludzie brali cię pod swoje

skrzydła i mogłeś się rozwijać. Graliśmy

głównie z zespołami punkowymi i hardcore'owymi,

ponieważ lokalna scena metalowa

była bardziej nastawiona na Van Halen czy

Motley Crue, więc tak naprawdę nie mieliśmy

żadnego wsparcia poza naszą chęcią grania z

każdym. Dopiero gdy zobaczyliśmy Nasty Savage,

przekonaliśmy się, że ktoś robi coś zbliżonego

do tego, co sami próbowaliśmy zrobić.

Tampa była lata świetlne od nas, ponieważ nie

było wtedy internetu, więc po prostu ćwiczyliśmy

i pisaliśmy swoje kawałki. Niektóre z

nich trafiły na "Blinding Force", ale inne są

zupełnie nowe.

52

HMP: Jakiś czas temu Nergal z Behemoth w

wywiadzie zaproponował młodym ludziom,

aby zamiast grac muzykę i zakładać zespoły

poświęcili się nauce, podróżom i zabawie, a

to dlatego, że jest coraz więcej zespołów,

którymi się nikt nie interesuje, a te, co zdobyły

popularność, borykają się z problemami,

bo coraz mniej ludzi przychodzi na koncerty i

coraz mniej kupuje muzykę na płytach. To

tak pokrótce. Opinia ta nie ma przychylnych

komentarzy w sieci, a wy jak ją odbieracie?

Maxx Havick: No cóż, to jego opinia. To

trochę dziwne, bo pochodzi z zespołu, który

ma niszową publiczność nawet w świecie metalu.

Jest mnóstwo przedsięwzięć, które nie są

nastawione na zysk finansowy, a które warto

robić. Jeśli tworzenie muzyki, którą robisz,

przynosi ci satysfakcję na którymś z czterech

podstawowych poziomów (emocjonalnym, intelektualnym,

fizycznym czy współpracy) to,

powinieneś do tego dążyć. Nigdy nie było

czasu, w którym większość muzyków miała

odnieść sukces, po prostu kontrast jest większy

w przypadku zespołów, które "wybuchają"

i stają się milionerami, podczas gdy większość

artystów nie uzyskuje stabilności finansowej z

bycia kreatywnym.

Niemniej wypowiedź dotyka ważnej sprawy,

która dotyczy aktualnej kondycji showbiznesu.

Może macie pomysł jak uzdrowić

sytuacje na rynku? W jakim kierunku to

wszystko powinno pójść?

INCURSION

Foto: Incrusion

Teraz każdy czuje, że jego pomysł powinien

mieć "platformę". Jesteśmy w erze trofeów

uczestnictwa, gdzie każdy czuje się uprawniony

do sukcesu, który według niego należy się

mu i już. Świat muzyki jest w porządku. W tej

chwili jest tak wiele wspaniałych zespołów. To

jest biznes muzyczny, który jest trochę na

bakier. Brak zespołów wywodzących się z

podziemia i przenoszących się do głównych

wytwórni jest zaskakujący. Najwyraźniej istnieją

odbiorcy dla zespołów niebędących ciastkowymi

potworami lub zespołami w maskach

bądź innym make up metalem. No Remorse

ma dwa z tych zespołów. Jeśli jest publiczność

dla zespołu, który brzmi jak grupa z

początku lat 70., to powinno być miejsce dla

zespołów, które brzmią jak kapele z lat 80.

Tak czy inaczej, muzyka zawsze będzie z

człowiekiem, w domu, w pracy, gdziekolwiek.

Jedni będą śpiewali cudze piosenki, inni będą

tworzyć swoje. Zawsze będą nowe zespoły,

zawsze ktoś będzie chciał występować na

scenie, ktoś z nich zdobędzie popularność.

Mnie najbardziej cieszy, że w tym całym galimatiasie

jest miejsce dla tradycyjnego heavy

metalu, że ciągle znajdują się młodzi ludzie,

którzy chcą grać ten rodzaj muzyki...

Dokładnie. Muzyka zainspirowała grupę ludzi,

którzy starają się posunąć epokę do przodu!

Chociaż jesteśmy starymi facetami w lidze

młodszych zespołów, jesteśmy całkiem szczęśliwi,

że jesteśmy w tej ferajnie z kilkoma

świetnymi zespołami.

W waszej muzyce można znaleźć brzmienia,

które kojarzą się z Jag Panzer, Omen, Riot,

czyli heavy metalem w formie najbardziej

tradycyjnym z możliwych i tak, jak zapewne

było u was na początku kariery w latach 80.

Jednak spod tych wpływów wyzierają także

wzorce zaczerpnięte z Black Sabbath z Dio,

Raven, Judas Priest, Iron Maiden itd. Wydaje

mi się, że ówcześni młodzi amerykańscy

muzycy bardzo byli zafascynowani tym, co

robiła ekipa Iron Maiden...

Kiedy formowaliśmy się jako zespół to, Jag

Panzer i Omen albo nie istniały, albo nie były

jeszcze na naszym radarze. Kiedy usłyszeliśmy

"Ample Destruction", byliśmy zdumieni, ale

faktycznie Maideni mieli wtedy na nas

ogromny wpływ. Nauczyliśmy się wiele od

Sabbathów z Dio, Judas Priest i Raven, ale

słuchaliśmy też dużo Venom, Mercyful Fate,

Anvil i Rush. Myślę, że wszystkie te zespoły

plus lokalne punkowe i hardcorowe kapele, z

którymi graliśmy, dały nam mieszankę klimatów,

które słyszysz na naszych płytach.

Na EP-ce "The Hunter" wykorzystaliście

utwory, które powstały w latach 80. Czy istnieją

jakiekolwiek nagrania z tamtego czasu,

które są dobrej jakości i moglibyście wydać

na płycie?

Tak istnieją, ale w tamtym czasie nasz wokalista

nie był zbyt dobrze dopasowany do naszej

muzyki, więc wątpię, żeby kiedykolwiek

ujrzały one światło dzienne.

"The Hunter" to także koncept-album, więc

wasze inspiracje muzyczne to nie tylko Iron

Maiden, ale Mercyful Fate czy nawet Rush,

które specjalizowali się w takich opowieściach...

Tak rzeczywiście. Cały pomysł był inspirowany

utworami "At War With Satan" Venom

i "Run Silent Run Deep" Raven. "2112" Rush

jest moim ulubionym albumem wszech czasów,

do dziś, więc pomysł podjęcia konceptu

był nieunikniony, choć nie zrobiliśmy z tego


jednego wielgaśnego materiału.

Natomiast "Blinding Force" pod względem

lirycznym to raczej zbiór niepowiązanych ze

sobą utworów. Skąd taka zmiana i czy w

ogóle na tym albumie chcecie coś przekazać

swoim fanom poprzez teksty?

Nie jesteśmy zespołem, który próbuje trzymać

się pomysłu albumu koncepcyjnego. Mieliśmy

pewien zamysł i napisaliśmy kilka utworów,

które dobrze ze sobą współgrały, a pod względem

tekstowym też wyszło to całkiem nieźle.

Tak było na "Hunter", ale nie jest to coś, co

zamierzamy kontynuować. Jeśli kiedykolwiek

tak się stanie, to będzie wspaniale, ale to się

jeszcze okaże. W przypadku "Blinding Force"

pomyśleliśmy, żeby zebrać garść utworów, które

nie mają ustalonego tematu, ale mogą ze

sobą dobrze współpracować. Myślimy, że w

przyszłości nasze albumy będą bardziej zbliżone

do "Blinding Force", ale jeśli będziemy

mieli jakiś wybitny pomysł liryczny, który

pozwoli nam głęboko zanurkować, nie będziemy

się przed tym wzbraniać.

Muzycznie to ciągle tradycyjny, dynamiczny

i energetyczny heavy metal mocno zakorzeniony

w latach 80. Także każdy znajdzie coś,

o czym mówiliśmy wcześniej, ale może jest

coś nowego, na co nikt nie zwrócił uwagi, a

powinien?

Mam nadzieję, że ludzie słyszą, że staramy się

tworzyć muzykę, która jest wierna temu, kim

jesteśmy i co kochamy w zespołach, które nas

zainspirowały. Staramy się po prostu dodać

coś od siebie do leksykonu muzyki i mamy

nadzieję, że pewnego dnia zasłużymy na prawo

do wymienienia nas wśród wielkich.

Na "Blinding Force" bardzo podobają mi się

te szybkie fragmenty jak "Vengeance" ze

świetnymi solówkami i prawie speed metalowy

"Master Od Evil". Jednak niczego nie

brakuje innym kompozycjom z nośnym "Running

Out", "judasowskim" "The Sentinel" czy

bardziej epickim, "maidenowskim" "Riot Act"

na czele. A wy które kawałki najbardziej

lubicie grać?

Uwielbiam "Master Of Evil", "Hang 'em High",

"Vengeance" i "Strike Down". Zresztą wszystkie

kawałki są znakomite do grania. Jest jeszcze

"Running Out", który tak naprawdę powstał

podczas nagrywania tej kompozycji. Utwór

była trochę inny, dopóki nie nadszedł czas

jego nagrania, więc jestem naprawdę szczęśliwy,

że udało nam się osiągnąć taki efekt.

Brzmienie na "Blinding Force" jest podobne

do tego, które powstało na EP-ce "The Hunter".

Nawiązuje do soundu heavy metalu z

lat 80., ale swobodnie wykorzystuje też to, co

proponuje współczesna technika. Mnie akurat

podoba się takie podejście do brzmienia

tradycyjnego heavy metalu...

Na obu płytach nie używaliśmy tzw. click

tracków, więc jest to stara szkoła realizacji.

Mieliśmy korzyści z robienia wielu ujęć bez

martwienia się o taśmę, ale staraliśmy się trzymać

rzeczy w krótkim czasie przed wysłaniem

ich do zmiksowania przez Jorga Ukena. Myślę,

że zrobiliśmy cały album wokoło dwa tygodnie,

więc czuć, że jest surowy i spontaniczny.

Tym razem na album przygotowaliście zupełnie

nowe utwory. Nie mylę się? Jak powstawały?

Zrobiliście to tak jak kiedyś, czy

też wcieliliście w rzycie nowe pomysły, które

ułatwiły wam pisanie muzyki?

"Vengeance" i "High 'em High" pochodzą z

naszego pierwszego demo. Mniej więcej z tego

samego okresu są też "The Sentinel" i "Blinding

Force". W większości przypadków pisaliśmy

tak jak w przeszłości. Mieliśmy riff i pomysł

na tekst lub melodię i od tego zaczynaliśmy.

Nie nagrywaliśmy pomysłów w naszym garażu

czy w inny sposób oraz nie pisaliśmy tekstów

do tzw. pętli.

Mimo że zaczynaliście w latach 80. jesteście

też częścią nurtu NWOTHM, do którego

należy cała masa młodych i trochę starszych

zespołów. Jak się czujecie w tej gromadzie i

co was wyróżnia spośród całej masy tych

wszystkich kapel?

Jesteśmy dumni, że jesteśmy częścią tego ruchu.

Mam nadzieję, że wspinamy się po naszej

ścieżce kariery coraz wyżej. Jesteśmy szczęśliwi,

że nasz zespół zaczyna być uważany za formację,

na którą warto zwrócić uwagę. Oczywiście,

jestem zdania, że nasza muzyka nas

wyróżnia, ale mamy nadzieję, że kiedy już

damy kilka koncertów, stanie się jasne, dlaczego

tak uważam.

Na YouTube dużą popularnością cieszy się

kanał NWOTHM Full Albums. To obecnie

jeden z najlepszych sposobów na promocje

młodej kapeli, ale nie tylko, które grają oldschoolowy

heavy metal. Drugim sposobem

są oczywiście koncerty. Co aktualnie kapela

grająca heavy metal powinna zrobić, aby

zainteresować sobą fanów?

Róbcie dobrą muzykę! Wszystko zaczyna się

właśnie od tego. Nawet przy tak dużej ilości

wydawanej muzyki, musisz mieć coś, co przykuje

uwagę fanów.

Początkowo promocję "The Hunter" prowadziliście

sami, z czasem zaczęliście współpracować

z No Remorse Records. Dlaczego

na partnera biznesowego wybraliście właśnie

tę wytwornię i jak się wam z nią współpracuje?

No Remorse to najlepsza wytwórnia dla takich

zespołów jak nasz. Są jak Megaforce

współczesnej sceny. Naprawdę trzymają rękę

na pulsie nurtu NWOTHM. Jesteśmy im wdzięczni

za pomoc oraz danie nam szansy do

wybicia się wśród tej całej masy świetnych

zespołów. Zdołaliśmy zdobyć trochę uwagi,

ale to dzięki No Remorse skierowano na nas

światło reflektorów, które okazało się bardzo

pomocne.

"The Hunter" zebrało dobre recenzje. Myślę,

że z "Blinding Force" jest podobnie...

Nie wydaje mi się, żebyśmy byli jeszcze recenzowani

przez Heavy Metal Pages....

No i tu się mylisz mój drogi kolego. Ale, ale,

zdaje się, że Covid odpuścił i teraz jest

trochę łatwiej z organizacją koncertów. Macie

już jakieś konkretne plany co do występów

na żywo?

Jeszcze nie, ale mamy nadzieję, że wkrótce

będziemy mieli coś do ogłoszenia.

Myślę, że mimo iż aktualnie jesteście nastawieni

na promocję "Blinding Force" to już

myślicie nad jego następcą. Macie może już

jakiś zarys waszego kolejnego albumu?

Będzie dużo bardziej techniczny. Myślę, że w

naszych nowych utworach nieco bardziej

zademonstrujemy nasze inspiracje Mercyful

Fate i Rush, a przy okazji jeszcze bardziej

ugruntujemy nasze unikatowe brzmienie.

Znajdzie się na nim kompozycja "Crown of

Thorns" znana z naszego dema z roku 1984.

Mamy już kilka utworów, które są bliskie

ukończenia. Zobaczymy, jak to wszystko się

ułoży.

Michal Mazur

Tłumaczenie: Szymon Tryk

INCURSION 53


HMP: Na początek pytanie, które jak podejrzewam

słyszycie ostatnio dosyć często -

trzeci album Sword był zapowiadany na koniec

2018 roku. Niektórzy już wtedy mieli

szczęście usłyszeć kilka premierowych numerów

na żywo. Dwa lata później pojawia się

singiel, a potem znowu cisza. Co się działo

przez ostatnie lata w Waszym zespole, że

Niech muzyka mówi

sama za siebie

Pamiętam swoje pierwsze zetknięcia

z muzyką Sword. O ile

nie było to dla mnie odkrycie

Ameryki, o tyle od początku zachodziłem

w głowę jak to jest,

że przekopując się przez tony zespołów z

tamtego czasu o wiele łatwiej natknąć się na formacje może

nie tyle gorsze jakościowo, co wiele trudniejsze w odbiorze.

Czego by nie mówić, oprócz świetnych riffów czy energii, muzyka

ekipy z Montrealu charakteryzuje się naprawdę sporym potencjałem komercyjnym,

który powinien zapewnić jej sporo większą rozpoznawalność. Jak się okazuje,

panowie faktycznie mieli swoje 5 minut na rodzimym rynku, ale nie wystarczająco

by wymieniać ich jednym tchem z "gwiazdami" ówczesnej sceny, typu

Armored Saint czy Metal Church. No i nie wystarczająco, by utrzymać zespół na

powierzchni burzliwych dla tradycyjnego heavy metalu wód lat 90. Teraz, gdy

Sword powraca niczym Excalibur wydobyty z kamienia, można żywić nadzieję że

coś w tym temacie się zmieni. Fani coraz częściej odkurzają nie tylko klasyczną

"Metalized", ale i naprawdę udane "Sweet Dreams". Zdaje się, że Rick Hughes i

spółka wrócili już na dobre, bo po latach od ogłoszonego powrotu, wreszcie doczekaliśmy

się kolejnego krążka, zatytułowanego po prostu "III" i wcale nie zaniża on

jakościowej poprzeczki ustawionej lata temu. Cóż, mówiąc szczerze frontman

Sword nie okazał się wybitnie rozmowny, ale trochę szczegółów i opinii na temat

rzeczonej "trójki", a także kilku niedopowiedzeń nt. historii grupy udało się z

niego wyciągnąć… Zapraszam do lektury.

W zasadzie to możnaby rozciągnąć ten czas

oczekiwania na ponad dekadę. Sword reaktywował

się już 11 lat temu. Od początku wspominaliście

o nowym albumie, pamiętam nawet

że na Waszych mediach społecznościowych

pojawiały się nagrania z prób, gdzie wyłapałem

choćby fragment z "Took My Chances",

stąd mój wniosek że pewnie byliście gotowi

do zrealizowania tego materiału sporo

wcześniej. Więc jaki był "plan A" względem

nowej płyty zaraz po Waszej reaktywacji?

Plan był taki, że nie mieliśmy żadnych planów.

Po prostu popłynęliśmy z prądem. Każdy

biorąc pod uwagę, że sprzedaż płyt drastycznie

spadła, a trasy koncertowe stały się bardzo trudne

do zarządzania, musieliśmy ograniczyć

budżet i wydać dwa teledyski. Oto rezultat.

Szczególnie chętnie zobaczyłbym wizualną

interpretację do "Dirty Pig" - czy traktować

ten tekst ogólnie czy może jest ktoś, kto powinien

odczytać go personalnie?

"Dirty Pig" odnosi się do tych, którzy idą przez

życie depcząc po innych, aby osiągnąć własne

cele. Wszyscy spotykamy w swoim życiu takie

"brudne świnie". Ta piosenka stawia w perspektywie

krzywdy wyrządzane przez tych, którzy

są prawdziwymi złoczyńcami wobec społeczeństwa.

Z tego co rozumiem całość materiału na "III"

powstała jeszcze przed rozpadem Sword?

Czy to oznacza że wyciągnęliście gotowy

materiał z szuflady i wystarczyło go "tylko"

nagrać, czy były to raczej pojedyncze pomysły?

Zaczęliśmy proces pisania od przesłuchania kilku

starych pomysłów. Niektóre zachowaliśmy,

inne nie. Do tego doszły nowe pomysły, nowe

teksty i nowe melodie. To trochę mieszanka

staroci z dużą ilością nowego.

Skoro tak, muszę przyznać że te starocie w

ogóle się nie zestarzały! Album brzmi bardzo

świeżo i jest pełen energii!

Dziękuję, to pewnie dlatego, że włożyliśmy w

to wszystkie nasze pomysły i dużo serca.

Co z trzema utworami, które ukazały się premierowo

na kompilacji z 2006 roku (mam na

myśli: "Get It While You Can", "Leather

Lust" i "If You Want It")? Czy jest szansa że

pojawią się kiedyś na innych wydawnictwach?

Te bonusowe utwory zostały wydane bez naszej

zgody i pozwolenia. Tak, nagraliśmy je, ale

nigdy nie mieliśmy zamiaru ich wydać. To decyzja

wytwórni płytowej.

Pokusicie się na zrealizowanie dla nas czegoś

a la "making of" z przygotowań studyjnych

płyty?

Zaczęliśmy pracować nad piosenkami w domowym

studiu, które zbudowaliśmy w garażu i

to niezbyt odizolowanym. Było więc zimno i

wszędzie unosił się zapach gazu, oleju i brudu.

Żadnych luksusów. To był totalny powrót do

korzeni.

54

kazaliście czekać fanom tak długo?

Rick Hughes: Ze względu na sytuację pandemiczną

musieliśmy zatrzymać presję i poczekać,

aż stanie się ona przeszłością. Nie chcieliśmy,

aby nasz album wyszedł w czasie, gdy

świat był poddany blokadzie.

SWORD

Foto: Sword

miał swoje sprawy do załatwiania więc czas

płynął tak jak zawsze... i powoli, i szybko.

Na single promujące nowy album wybraliście

chyba najchwytliwsze utwory (choć wg mnie

"Bad Blood" ma ogromny potencjał by stać się

hitem na miarę "F.T.W." czy "Children of

Heaven") i zrealizowaliście do nich przyjemne

dla oka klipy. Ale muszę przyznać, że aż się

prosi, żeby dodać do nich jakiś element fabularny,

jak to miało miejsce przed laty w

"Trouble Is".

Zrobienie teledysku jest bardzo kosztowne, a

Skoro wyjaśniliśmy już kwestie z historii najnowszej,

to chciałbym teraz zajrzeć do bardziej

zamierzchłej przeszłości - ale nawiązując

do nowej płyty. Zaintrygował mnie tekst

do "Unleashing Hell", bo z początku pomyślałem

że opisujecie w nim pośrednio narodziny

Sword - ale te miały przecież miejsce 6

lat wcześniej?

Narodziny Sword przypadają na początek lat

80-tych. Do 1986 roku wydaliśmy album i zrobiliśmy

co najmniej 500 koncertów, ale ten tekst

jest autobiograficzny.

Czy faktycznie, tak jak to jest w tekście były

to dla Was czasy przebiegające pod znakiem

"sex, drugs and rock and roll"? Domyślam się

że gdy jesteś w trasie z takimi postaciami jak

Lemmy czy chłopaki z Metalliki, było to nie

do uniknięcia? (śmiech)

Jak wszyscy młodzi ludzie którzy mają przed

sobą życie, tak i my doświadczyliśmy wiele. Ale

podróż jeszcze się nie skończyła, więc pewne


próby i trudności będą kontynuowane, tyle że

w bardziej trzeźwej formie.

Śpiewacie o tym niejako z nostalgią (nawet

gdy mowa o kokainie, łatwych dziewczynach,

czy bójkach), ale tak na poważnie - co z perspektywy

czasu myślicie o takim stylu życia?

Z jednej strony bez niego i energii która mu

towarzyszyła nie ma ogromnej części rockowej

i metalowej kultury którą tak kochamy,

ale z drugiej - nie ma się co oszukiwać - doprowadziło

to masę ludzi do kompletnego upadku.

Nostalgia jest wszędzie. Wszyscy mamy do

opowiedzenia jakąś historię, niektóre są ładniejsze,

inne brzydsze, ale to nasze dzieje. Jeśli

mamy opowiedzieć jakąś historię, to równie

dobrze możemy opowiedzieć naszą.

Skoro mowa o ekscesach i przygodach, Bardzo

zaciekawiła mnie anegdota o tym, jak zostałeś

aresztowany za noszenie karwasza w

klubie The Moustache. Opowiedz proszę jak

to dokładnie było? I jak zakończyła się ta historia?

W tamtych czasach intensywnie koncertowaliśmy

tutaj, w Quebec. Nosiłem rekwizyt sceniczny,

który w tamtych czasach był nielegalny

i trzeba było być prawnikiem, żeby o tym wiedzieć.

To była bransoletka z ćwiekami. Każdy

metalowy zespół miał ją na sobie, więc kiedy

wyszedłem złapać trochę świeżego powietrza

na zewnątrz budynku w przerwie między dwoma

setami, policjant przejeżdżający obok aresztował

mnie na miejscu. Koncert musiał odbyć

się beze mnie, więc moja młodsza siostra

dokończyła występ jak zawodowiec. Rano wypuścili

mnie z więzienia.

W waszych dziejach fascynuje mnie szczególnie

jeszcze jeden fakt - niesamowicie mało

jest zespołów, które przetrwałyby tyle lat w

niezmienionym składzie. Po pierwsze chciałbym

żebyście potwierdzili - czy naprawdę od

1980 roku w szeregach Sword nie zaszła ani

jedna zmiana personalna?

Sword to od zawsze ta sama czwórka przyjaciół.

Znamy się od liceum, a Sword to nasz

pierwszy zespół.

Jak myślisz, w czym tkwi sekret tej trwałości?

Kiedy znajdziesz dobrą chemię z pewnymi ludźmi,

trzymaj się tego, bo to się zdarza bardzo

rzadko w życiu.

Na Waszej stronie internetowej czytamy, że

gdy "…rozpoczęliście pracę nad swoim trzecim

albumem. Rozpętało się piekło i nastąpiło

rozstanie…". Nigdy nie dotarłem do żadnego

wyjaśnienia, czym owe piekło było?

Słowem - co doprowadziło do rozpadu Sword

w 1989 roku?

To była mieszanka gorączkowego życia z rodziną

i przyjaciółmi, plus przemysłu muzycznego

przechodzącego zmiany, wraz z nadejściem

grunge.

Z tym okresem wiąże się jeszcze jedna nieścisłość

- metal archives podaje lata Waszej

ówczesnej aktywności od 1980 do 1995 roku.

Gdy patrzę na Waszą aktywność koncertową,

widzę że ustała już w 1989 roku i została

wznowiona na jeden występ w 1996 roku.

Więc jak to było?

Byliśmy przyjaciółmi od zawsze, więc to nigdy

nie miało jako takiego końca. Nadal tworzyliśmy

razem muzykę pod innymi pseudonimami,

ale w głębi duszy wiedzieliśmy, że nadejdzie

dzień, w którym ponownie "uniesiemy

miecz".

Skoro już mowa o nieomylnej Encyclopaedia

Metallum, to znajduję tam informację, o

alternatywnej nazwie zespołu, czyli Sword of

Justice - to fakt czy mit?

Zawsze nazywaliśmy się Sword. Ale dobrze pamiętam,

że gdy magazyn Kerrrang, robił pełną

stronę na podstawie naszego koncertu w legendarnym

Hammersmith Odeon w Anglii, gdy

otwieraliśmy występ Motörhead, nagłówek

brzmiał "Sword of Justice".

Foto: Sword

Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałbym żebyśmy

zabawili się nieco w "co by było gdyby".

Czy jesteście w stanie popuścić wodze

fantazji i przedstawić swoją wizję, jak mogłaby

wyglądać Wasza trzecia płyta, gdyby

została wydana w latach 90.? Mam na myśli

to, jak reagowaliście na pojawiające się wówczas

trendy w muzyce - z jednej strony grunge,

z drugiej zdobywająca Europę ekstrema.

Czy sądzicie że te gatunki mogłyby wpłynąć

na Waszą muzykę, gdybyście nagrywali ją w

tamtym czasie?

To był po części powód, dla którego przestaliśmy

nagrywać. Nie chcieliśmy iść w grunge i nie

chcieliśmy iść w ekstremę. Wydaje mi się, że

potrzebowaliśmy przerwy.

Pytam o to również dlatego, że na "Sweet

Dreams" słychać pewien zwrot w stronę zróżnicowania,

jeszcze większy nacisk na przebojowość

i jakąś odpowiedź na to, co działo się

na ówczesnej scenie. Słuchając np. "Life on

the Sharp Edge", mam spostrzeżenie że to

takie spotkanie Metal Church ze Skid Row -

czy był to świadomy zabieg?

Wcale nie. Podchodzimy do muzyki jak do formy

sztuki, która nie ma granic. Czasami lepiej

jest milczeć niż się powtarzać.

Mam wrażenie że "III" odwołuje się znacznie

wyraźniej do "Sweet Dreams", co mnie cieszy.

Głównie dlatego, że o ile "Metalized"

jest płytą dość dobrze znaną w środowisku

metalowym (żeby nie powiedzieć kultową), o

tyle mam wrażenie, że jego następca przeszedł

niemal bez echa. Jeśli mam być szczery

do niedawna sam żyłem w nieświadomości o

istnieniu tej płyty. To dosyć zastanawiające,

bo to naprawdę bardzo dobry materiał.

Dokładnie o to mi chodzi - gatunki muzyczne

przychodzą i odchodzą. Kiedy wydaliśmy

"Metalized" w 1986 roku, był to zenit tradycyjnego

heavy metalu. W 1989 i na początku

lat 90-tych był on już u schyłku swojego cyklu.

A zaczynał się pojawiać grunge.

I znów wracamy do Waszego reunionu - muszę

przyznać, że choć nigdy nie wątpiłem że

jesteście zespołem kultowym, to jednak postrzegałem

Was jako taki "ukryty klejnot"

amerykańskiego metalu lat 80. Tymczasem

widząc zainteresowanie jakim cieszycie się po

powrocie, byłem nieprawdopodobnie mile zaskoczony!

Gdy patrzyłem np. na zdjęcia i

nagrania z Club Soda w Montrealu sprzed

czterech lat, pomyślałem że wygląda na to, że

Wasza ojczyzna nie zapomniała o Was i

umiała oddać legendzie należną cześć!

Nasi fani są wierni i głośni. To sprawia, że podczas

koncertów na żywo dzieją się wspaniałe

rzeczy.

W czasie "nowej ery Sword" nastąpiła jeszcze

jedna zastanawiająca mnie przerwa - między

rokiem 2012 a 2017 nie odnotowałem żadnego

Waszego występu na żywo.

Powoli i starannie przygotowywaliśmy powrotny

album, a w międzyczasie wciąż nagrywaliśmy

i koncertowaliśmy z innymi projektami.

Zbliżając się już do końca wywiadu, nie

chciałbym żebyście pozostali w poczuciu że

zrobiłem Wam wielkie przepytywanie z historii,

więc zapytam Was jeszcze o przyszłość

- tym bardziej że wszystkich nas ona bardzo

ciekawi. Macie już jakieś plany na najbliższy

czas? Jak będziecie promować płytę? Może

zechcielibyście wybrać się za ocean? Bylibyście

bardzo mile widziani w Polsce!

Nasza filozofia to: "niech muzyka mówi sama

za siebie". Więc zamierzamy pozwolić albumowi

trochę pożyć swoim życiem i będziemy

czekać na oferty, które pojawią się na naszej

drodze. I tak, bardzo chcielibyśmy przyjechać

do Polski.

Piotr Jakóbczyk

SWORD 55


Jeśli dusić, to z wyczuciem

Pamiętacie Stormhunter? W 2014 roku Niemcy rekomendowali ich trzeci

longplay pt. "An Eye for an I". Mijały lata, a żadna kolejna płyta z ich strony się

nie pojawiała. Taki stan rzeczy ciągnął się aż do grudnia 2020 roku, kiedy wyszło

EP "Ready for Boarding" z trzema nowymi kawałkami i z jednym coverem. Fani

Helloween i Gamma Ray nabrali apetytu na pełen longplay, ale obecnie jak go nie

było, tak nadal nie ma. W sierpniu 2022r kazała się za to kolejka EPka "Strangle

with Care", tym razem nieco dłuższa i zawierająca pięć autorskich kompozycji. Do

tego longplay wciąż jest zapowiadany. Mamy nadzieję, że okaże się co najmniej

równie fajny. Tymczasem przypominamy Stormhunter słowami jego założyciela i

gitarzysty, Stefana Müllera.

HMP: Cześć. Jak się masz?

Stefan Müller: Ogólnie dobrze. Dzisiaj byłem

zajęty porządkowaniem mieszkania, bo ostatnio

przeprowadziłem się z powrotem do okolic

Balingen z miejscowości Freiburg im Breisgau

(Baden-Württemberg, południowo-zachodnia

część Niemiec, obok granicy Niemiec z Francją,

Szwajcarią i Lichtensteinem - przyp. red.).

Te miejscowości zapiszą się w historii

niemieckiego metalu dzięki Bang Your Head

Festival oraz działalności Stormhunter. W

przyszłym roku obchodzicie ćwierćwiecze istnienia

zespołu.

Bo ja wiem, ćwierćwiecze? Mieliśmy przerwę

między 2002 a 2007 rokiem. Nie przejmujemy

się wiekiem. W 2021r. wydaliśmy specjalną,

winylową edycję naszego drugiego longplay'a

pt. "Crime And Punishment" z okazji

dziesiątej rocznicy jego ukazania się, ale nie

planowaliśmy specjalnie tego wznowienia.

Okładka przedstawiała pierwotną grafikę w

kolorze, która nigdy wcześniej się nie ukazała

(okładka "Crime And Punishment" w 2011r.

była czarno-biała). Nie zmienialiśmy brzmienia

płyty, a jedynie nadaliśmy barw oprawie

graficznej, zaś sam dysk przygotowaliśmy w

postaci "picture LP". Fajnie, ale nie podniecamy

się na zasadzie: "wow, rocznica, zróbmy

coś wyjątkowego!".

Jak miewa się Wasz perkusista Andreas

Kiechle?

Znacznie lepiej, niż jeszcze niedawno. Gra już

z nami. Ostatnio w ramach sprawdzenia własnej

formy wystąpił na gigu lokalnego zespołu

popowego. Bardzo mu zależy, jest niezwykle

zmotywowany. Planowaliśmy zagrać w tym

roku pięć koncertów, z czego odbędzie się

tylko ostatni, dnia 10 grudnia 2022, w ramach

Foto: Stormhunter

Endtimefestival w Brackenheim. Damy radę

pokazać się przynajmniej na tym jednym. Następnie

porozmawiamy o planach na rok

2023.

Stormhunter nie wydał jeszcze pełnego,

czwartego albumu, ale Wasze dwie najnowsze

EP-ki: "Ready for Boarding" (2020) i

"Strangle with Care" (2022) zawierają materiał

o łącznej długości trzydzieści osiem

minut. Praktycznie wychodzi więc na to, że

ukazał się czwarty longplay, ale podzielony

na dwa krótsze wydawnictwa.

Możesz tak powiedzieć. Niezależnie od tego,

nagraliśmy również kolejną dużą płytę.

Utwory z "Strangle with Care" rejestrowaliśmy

w tym samym czasie, co następny LP. Nie

ukończyliśmy jednak całości, ponieważ zabrakło

wolnych terminów w studiu. W pewnym

momencie postanowiliśmy skupić się na EP, a

LP dokończyć później. Chcieliśmy coś wydać,

bo czas zbyt szybko uciekał po ukazaniu się

"Ready for Boarding". Musimy jeszcze dograć

detale, zmiksować i dokonać masteringu dużego

albumu. Postępy prac zależą od dostępności

studia. Będziemy też szukać firmy fonograficznej.

Kusiło Was, żeby w poszczególne dni pozostawać

więcej godzin w studiu i dokończyć

wszystko?

Nie wybieramy się do studia z planem rejestracji

dwóch utworów za jednym zamachem, a

reszty przy innej okazji. Nagraliśmy wszystko,

co mieliśmy, w jednym ciągu. W przeciwieństwie

do niektórych innych zespołów, nie gramy

wszyscy razem w studiu, tylko nad każdym

instrumentem pracujemy oddzielnie. Zaczynamy

od perkusji. W dwóch przypadkach ("Paralyzed"

z nowego EP oraz utworu, który dopiero

się ukaże) zarejestrowaliśmy gary, mimo

że ani liryki, ani partie gitar nie zostały jeszcze

w pełni ukształtowane. Potrzebujemy całego

dnia, aby ustawić i omikrofonować zestaw perkusyjny.

Gdy już to zrobimy, Andreas nagrywa

w mig. Potrafi ukończyć dwa numery w

godzinę. Uznaliśmy więc, że najlepiej zrobić

całą perkę za jednym zamachem. Gdybyśmy

nie ukończyli "Paralyzed", to nic, najwyżej

ścieżki pozostałyby niewykorzystane. No ale

wyszło świetnie. W związku z tym, nie budzi

się w nas żadna pokusa, żeby przesiadywać

dłużej w studiu. "Oh, zostańmy godzinę dłużej, to

będziemy mieć extra utwór" - nie myślimy w taki

sposób. Jeśli powstaje dodatkowy numer, to

należycie się nim zajmujemy, nie na szybcika.

Przeznaczamy na wszystko dokładnie tyle

czasu, ile potrzeba, byśmy czuli się w pełni

usatysfakcjonowani z rezultatów. Wyjątkowo,

Andreas usłyszał francuski utwór z nadchodzącej

płyty po raz pierwszy dopiero w studiu

i zabrał się za niego od ręki. Nagraliśmy bębny,

a dopiero później kombinowaliśmy, żeby

wszystko do siebie pasowało.

Jak trudnym wyzwaniem było dla Andreasa

nagrywanie perkusji do nowego utworu, którego

nigdy dotąd nie słyszał, tak od ręki?

Przedstawiając nowy utwór, zaskoczyłem go.

Na początku zareagował: "oh, Stefan, co Ty w

ogóle robisz?" (śmiech). On uwielbia tworzyć.

Nie sądzę, żeby sprawiło mu to szczególną

trudność. Nie wywarłem na nim wtedy presji,

żeby koniecznie zrobił swoje tego samego

dnia. Tylko zaproponowałem, a on doskonale

sobie poradził.

56

STORMHUNTER


Ile nowych utworów napisaliście?

Na LP wejdzie jedenaście, w tym intro i outro,

czyli dziewięć regularnych kawałków z lirykami.

Zostaną one utrzymane w typowym dla

nas stylu, z jedną lub dwiema niespodziankami,

które nie zaskoczą fanów znających całą

naszą twórczość, lecz jeśli ktoś poznał Stormhunter

niedawno, to może uznać, że eksperymentujemy.

Czasami dają u nas znać wpływy

thrash metalu, a innym razem melodic metalu.

Stylistycznie LP przypomina EP.

Z tym, że Wasze dwie ostatnie EP-ki są bardzo

zróżnicowane. Owszem, brzmią jak

Stormhunter, ale poszczególne utwory pokazują

różne Wasze oblicza. Ponadto w dwóch

kawałkach przejąłeś rolę wokalisty i zaśpiewałeś

po francusku.

Tak, i dla fanów to nowość. Ale nie dla mnie.

Jestem pół-Niemcem, pół-Francuzem z pochodzenia

i sporo w życiu pisałem po francusku.

Nie mieliśmy dotąd okazji, by wykorzystać

moje francuskie liryki w Stormhunter. Podczas

koncertów graliśmy cover Trust "Antisocial".

Świetnie się bawiłem, śpiewając go, dlatego

nagraliśmy go na "Ready for Boarding".

Następnie wykonaliśmy jeden francuskojęzyczny

utwór na "Strangle with Care" oraz

jeden na nadchodzący longplay.

Jakim kluczem kierowaliście się podczas

podejmowania decyzji, które numery wejdą

na EP, a które na LP?

Nie jest to koncept, ale w pewnym sensie,

longplay posiada temat przewodni, mianowicie

"śmierć". Podchodzimy do niej z różnych

perspektyw, dobrych lub złych. Utwory z EPek

nie pasowały do tej formuły, bo na przykład

"Headbanger's Ball" to wesoły utwór.

"Balles Masquées" też podejmuje kompletnie

inny temat. Nie chcemy umieszczać więcej niż

jednego numeru po francusku na żadnej płycie,

ponieważ wolimy zachować ich wyjątkowość.

Czy wierzysz w to, że wesoły utwór nie

pasuje do zagadnienia śmierci, skoro różne

kultury różnie interpretują przemijanie, np.

Meksykanie cieszą się, że zmarła osoba

odchodzi do lepszego świata.

Zależy. Ktoś ma prawo uznać, że "Headbanger's

Ball" zachęca do wesołego imprezowania,

jakby jutro miał skończyć się świat. W

porządku, ale nie taka jest nasza intencja.

Foto: Stormhunter

Foto: Stormhunter

Niemniej, przedstawiamy w tekstach kilka

różnych podejść do tematu śmierci. Zauważamy,

że może ona zwiastować ulgę. Dla mnie

to jest osobisty temat. W ostatnich latach straciłem

wielu członków mojej rodziny. Skłoniło

mnie to do przemyśleń na temat życia, śmierci

i priorytetów. Nie panikuję, tylko staram się

myśleć rozważnie. Koncept tematyczny albumu

jest dość luźny, pojawiają się w nim też

wątki poboczne.

Jakie różnice w podejściu do śmierci zauważasz

pomiędzy niemiecką a francuską kulturą?

W obu krajach dominują różne wzorce kulturowe,

ale uważam, że kulturę jednostki w największym

stopniu kształtuje rodzina, a nie

kraj zamieszkania. Fakt, że mój ojciec był

Niemcem, a moja mama Francuzką, ale trudno

byłoby mi rozdzielać, które spośród moich

poglądów są niemieckie, a które francuskie.

Mogę powiedzieć, że w obu krajach żyje się

inaczej, a jak się umiera? Trudno powiedzieć.

Wydaje mi się, że tak samo. Nie słyszałem o

zasadniczych różnicach w podejściu do śmierci

we Francji i w Niemczech. W dzieciństwie

uczęszczałem na nabożeństwa do kościołów

katolickich w tych dwóch krajach. Francuskie

msze bardziej mnie przerażały. Stare dzieje.

Nie chodzę do kościoła, odkąd dorosłem.

Jak należy rozumieć tytuł "Strangle with

Care"?

To tylko zabawa ze słowami. Prawdopodobnie

znasz taką płytę Nuclear Assault "Handle

with Care" (1989). Nasz pomysł narodził się

wieki temu. Dopasowaliśmy do niego okładkę.

Nie kryje się za nim żadne podwójne przesłanie,

ale pozostawiamy interpretację słuchaczom.

Każdy może inaczej zrozumieć tytuł, w

zależności od osobistych doświadczeń życiowych.

Możesz powiedzieć, że wszędzie na

świecie zwykli ludzie są poddawani opresji

przez tyranów, którzy powinni mieć się na

baczności, bo pewnego dnia może odbić im się

to czkawką. Takie ostrzeżenie pasuje do wielu

różnych sytuacji.

Ze słowami w nawiązującym do Running

Wild tytule "Ready for Boarding" też się bawiliście?

Nie każdy prawidłowo je zrozumiał. Nawiązywaliśmy

w nich do okładki, a jednocześnie do

problemów z organizowaniem koncertów.

Muzycznie inspirowaliśmy się Running Wild,

ale przesłanie nazwy "Ready for Boarding"

wykraczało poza tą inspirację, wkraczając w

mroczne rewiry. Ten tytuł faktycznie miał podwójne

znaczenie.

Pozwól, że powrócę jeszcze do utworu

"Headbanger's Ball", ponieważ znalazłem

gdzieś informację, że najpierw przyniosłeś

wraz z perkusistą Andreasem Kiechle połowę

utworu, a dopiero później cały zespół dopracował

go do obecnej postaci. Jak właściwie

wyglądała jego ewolucja?

Zazwyczaj piszę i aranżuję całą muzykę. Następnie

przesyłam demo z elektroniczną perkusją

do Andreasa, dzięki czemu on może sobie

wyobrazić, jak powinny brzmieć jego partie.

W tym przypadku miałem pomysł na

część utworu, aż do solówki gitarowej. Chciałem

usłyszeć to zagrane z prawdziwą perkusją,

zanim rozwinę dalszą część. Andreas odegrał

ogromną rolę w powstawaniu "Headbanger's

Ball". Już wcześniej zdarzało mu się nadawać

kawałkom całkowicie nowy kierunek, gdyż

czasami wpada na własne pomysły. Lubię, gdy

to robi. Chciałem więc usłyszeć jego bębnienie

w "Headbanger's Ball". Zagraliśmy wspólnie

od początku do końca, a kiedy nadeszła pora

na solo, po prostu powtórzyliśmy całość od

nowa. Tak już zostało. Jeśli się wsłuchasz, na

pewno zauważysz, że po solówce powtarzamy

STORMHUNTER

57


wcześniejsze motywy. Żadnych fajerwerków,

gramy dokładnie to samo. W naszym odczuciu

tak brzmi idealnie.

Czasami odnoszę wrażenie, że Andreas gra

zbyt gęsto, np. w utworze "Mind Odyssey".

Możliwe, ale ja słuchając muzyki nigdy nie

koncentruję się na pojedynczym instrumencie.

Dla mnie liczy się całokształt kompozycji i jej

feeling. Jestem w pełni zadowolony z "Mind

Odyssey". Nie wiem, czy odpowiedziałem na

Twoje pytanie.

Zmierzałem do spostrzeżenia, że postrzegam

Stormhunter jako zespół balansujący

pomiędzy tradycyjnym heavy metal a europejskim

powerem. Wasze nowe EP skłania się

zdecydowanie bardziej ku temu drugiemu gatunkowi.

Rozumiem, ale my w ogóle nie zastanawiamy

się nad takimi rzeczami. Trudno byłoby mi

jednoznacznie zaklasyfikować twórczość

Stormhunter. Słychać u nas inspiracje speed

metalem, thrashem, heavy, powerem, itd.

Poza tym definicje tych gatunków też się

zmieniały na przestrzeni dekad. Jeśli obecnie

powiesz "power metal", większość ludzi pomyśli

o tandetnych klawiszach, a my na takich

nie gramy. Uważamy Stormhunter za zespół

heavy metalowy. Owszem, lubimy melodie,

ale muszą być podane na surowo.

Foto: Stormhunter

Ale przecież słychać, że tempo w "Mind

Odyssey" jest bardziej podkręcone niż w typowym

heavy metalu.

Oczywiście, jednak nie analizujemy tego formalnie.

Lubię improwizować na gitarze, cieszę

się, gdy wpadnie mi fajny riff, utrwalam go i

później wykorzystuję, bądź nie. Czasami

śpiewam w nocy riffy do telefonu (śmiech).

Nigdy jednak nie kalkuluję: "czas na napisanie

speed metalowego utworu", albo "czas na dodanie

bardziej doomowego motywu". Istnieją numery

Stormhunter, które zaczynają się powoli i

kończą się powoli. Utwór tytułowy "Crime

And Punishment" przez prawie trzy minuty nie

powala prędkością, a dopiero w dalszej części

przeradza się w galopadę. Na następnej płycie

usłyszysz kawałek, który nazwiesz doomem,

epickim metalem, lub jeszcze inaczej, nie

wiem jak. Powstał naturalnie. Nosiłem w

głowie jakieś specyficzne zdanie, bądź melodię

- nie wytłumaczę procesów stojących za komponowaniem,

zwyczajnie pomysły same wpadają.

Nie istnieje reguła. Bywają mniej kreatywne

miesiące, jak i okresy, gdy każdego dnia

tworzę mnóstwo świetnych rzeczy. Możliwe,

że zależy to od mojego samopoczucia i nastroju.

Czy jesteście zadowoleni z reakcji słuchaczy

na "Strangle with Care"?

Nie mieliśmy okazji zagrać jeszcze nowego

materiału na żywo, więc nie widzieliśmy

reakcji fanów. Oczywiście, dostajemy recenzje

i komentarze znajomych, ale nie widzieliśmy

jeszcze na oczy reakcji publiczności. Cóż,

myślę, że "Strangle with Care" się podoba

(Stefan wzruszył ramionami - przyp. red.).

Niektórzy recenzenci zarzucają nam, że nie

robimy nic nowego. Wygląda na to, że najlepiej

trafiamy do tych, którzy cenią old schoolowy

metal, typu Running Wild lub Helloween.

Zdajemy sobie z tego sprawę. Nie

staramy się na siłę zaimponować oryginalnością,

ani na siłę zadowolić innych ludzi. Gramy

to, czego sami chcielibyśmy słuchać. Jeśli

innym się podoba, to fajnie. Gdyby ktoś skomentował,

że nie lubi "Strangle with Care",

odpowiedzielibyśmy, że w porządku, ale nagraliśmy

tą płytę w pierwszej kolejności dla

siebie, dokładnie tak jak chcieliśmy. Nie ogranicza

nas presja zewnętrzna.

No i prawidłowo. Jak wyglądają Wasze plany

koncertowe?

Przetestujemy naszą formę koncertową w

grudniu w Brackenheim. W tym momencie

nie mamy sprecyzowanych dalszych planów.

Zobaczymy. Musieliśmy odwołać kilka występów,

ale promotorzy wykazują zainteresowanie,

żebyśmy zagrali w tych samych miejscach

w przyszłym roku. Będziemy z nimi rozmawiać

o szczegółach na początku 2023 roku.

Komponujesz następne utwory?

Mam już następne, ale na razie trzymam je dla

siebie. Najpierw skończmy zapowiadany longplay.

Wszystko w swoim czasie. Nigdy nie

graliśmy na żywo utworów z EP "Ready for

Boarding" ani z EP "Strangle with Care", nie

możemy się doczekać sposobności. Wprowadzimy

też do setlisty przynajmniej jeden numer

z następnego LP. Nie wspominając już o

tym, że mamy rozmaite zobowiązania rodzinne

i chcemy spędzać czas z bliskimi. Dlatego

nagrywam w domu demówki, ale jest jeszcze

zbyt wcześnie, żeby rozmawiać o dwóch przyszłych

LP.

Podsumowując, liczymy w przyszłym roku

na jeden longplay Stormhunter i na koncerty.

Może pojawicie się w Polsce?

Byłoby wspaniale zagrać w Polsce. Jak dotąd,

poza Niemcami wystąpiliśmy tylko jeden raz

we Francji i jeden raz w Belgii. Mam kontakty

we Włoszech, więc możliwe, że wkrótce tam

pojedziemy. Okaże się. Możemy sobie planować,

a życie pisze własne scenariusze (śmiech).

Sam O'Black

Foto: Stormhunter

58 STORMHUNTER


sword & sorcery. Na pierwszy rzut poszedł

"Excalibur" z 1981 r. W czasie jego oglądania

miałem spostrzeżenie, że mógłbym wyłączyć

dźwięk w telewizorze i użyć dowolnego Waszego

albumu jako ścieżki dźwiękowej!

(śmiech) Czerpiecie inspiracje z kinematografii?

Rzeczywiście bardzo lubię te filmy, ale myślę,

że to przypadek, bo czerpiemy z tych samych

lub podobnych inspiracji co autorzy filmów, a

nie bezpośrednio z ich dzieł. Czytam dużo literatury

arturiańskiej i jestem głęboko zainteresowany

magią i tajemnicami tej krainy. Zawsze

znajdą się artyści, którzy wyrażają swoje

przywiązanie i dopasowanie do mitycznych i

heroicznych archetypów oraz chcą badać i portretować

tę sferę wyobraźni.

HMP: Witaj Christian! Na wstępie składam

na Twoje ręce gratulacje i serdeczne życzenia

z okazji jubileuszu 20-lecia zespołu!

Mam wrażenie, że Dark Forest niczym wino

dojrzewa i z wiekiem nabiera coraz większej

siły! Ostatnie lata to chyba największa

"hossa" w historii zespołu?

Christian Horton: Witam, dziękuję bardzo!

Tak, zauważyliśmy rosnące zainteresowanie

zespołem w ciągu ostatnich kilku lat. Zaczęło

się ono od wydania "Beyond the Veil" w 2016

roku i myślę, że od tego czasu stopniowo wzrasta

z każdą płytą. Oczywiście nadal jesteśmy

bardzo undergroundowym zespołem, ale to

wspaniałe, że docieramy do coraz większej

liczby osób, które potrafią docenić naszą muzykę.

Wiejskość i Wolność

Jak ten czas leci! Czy Wam też nie mieści się w głowie, że dożyliśmy już

lat, w których kolejni przedstawiciele tego "młodziutkiego ruchu" o nazwie Nowa

Fala Tradycyjnego Heavy Metalu będą obchodzić jubileusze 20-lecia? A skoro jubileusze,

to i różnego rodzaju celebracje. Brytyjczycy z Dark Forest na ten przykład

wydali z tej okazji minialbum "Ridge & Furrow". Forma jak się zdaje niepozorna,

a jednak przestrzegam by jej nie przegapić! Nie zbrakło tu bowiem dobrej

jakościowo muzyki, odwołań do minionych dwóch dekad historii zespołu i wszechobecnego

"ducha Albionu", którego ekipa Christiana Hortona potrafi zaklinać w

dźwięki jak mało kto. Myślę jednak, że zamiast przydługich wstępów, najlepiej do

sięgnięcia po ten krążek zachęci Was rozmowa z jego głównym twórcą.

Chyba nie przesadzę gdy powiem, że Wasza

dyskografia wręcz obfituje w minialbumy.

Zawsze ciekawią mnie idee czy motywacje

ich wydawania, bo bywają one bardzo różne.

Jak było w przypadku "Ridge & Furrow"? 25

min materiału to już całkiem sporo, w zasadzie

jeszcze 2-3 utwory i moglibyście zrobić z

tego LP.

Cóż, pierwotnym pomysłem na uczczenie

dwudziestolecia było zrobienie kolekcji re-recordingów

z katalogu naszych utworów, ale nikomu

z nas się on nie spodobał. Wydawał się

dość nudny i bezsensowny. Woleliśmy drogę

opublikowania nowych numerów, aby pokazać,

że wciąż jesteśmy aktywni, kreatywni i

patrzymy w przyszłość. W 2020 roku pisałem

materiał, po którym czułem, że mógłby być

wykorzystany do małej EPki lub singla. To

były wtedy tylko dwie piosenki: "Skylark" i

"The Golden Acre" - obie miały szczególny klimat

wiejskości i wolności. Nasza wytwórnia

chciała, aby na płycie znalazło się więcej niż

tylko dwa utwory, więc napisałem też piosenkę

tytułową, a Pat dopisał akustyczny numer.

Przez chwilę zastanawiałem się nad porzuceniem

tego projektu i przekształceniem go w

pełnowymiarowy album, ale wydawało mi się,

że te nowe utwory mają szczególną atmosferę,

że należą same do siebie, czułem, że reprezentują

pewną specyficzną epokę, która zostałaby

utracona, gdyby czas minął i powstał pełen

album. Postanowiliśmy dopełnić materiał jednym

re-recordingiem naszego klasyka i tak oto

EPka została ukończona.

"Ridge & Furrow" nastroiło mnie do przypomnienia

sobie kilku klasyków kina z gatunku

Chyba jako najbardziej reprezentatywny

soundtrack do wspomnianego filmu wskazałbym

Wasz debiut, jako ten najsurowszy, w

moim mniemaniu wyjątkowo epicki i potężny.

Ostatnie albumy zilustrowałbym znowu

czymś mniej majestatycznym, a bardziej

przygodowym, w stylu "Ladyhawke" albo

"Robin Hood: Prince of Thieves". Czy to

tylko moje spostrzeżenie, że Dark Forest było

kiedyś nieco bardziej "dark", a jego "epickość"

zdaje się przekształcać w "baśniowość"

otoczoną bardziej pozytywnym vibe'm?

Nie jestem pewien. Myślę, że na ostatnich

dwóch albumach napisaliśmy jedne z najbardziej

epickich utworów. "Lore of the Land" i

"Oak, Ash & Thorn" są w moim odczuciu dość

epickie, ale rozumiem do czego zmierzasz. Dla

mnie każdy album ma swój szczególny feeling

i koloryt czy atmosferę. Debiut był zdecydowanie

surowy i może nawet trochę naiwny.

Inne albumy, takie jak "The Awakening", po

przemyśleniu sprawiają wrażenie mrocznych,

podczas gdy "Beyond the Veil" jest bardziej

intensywny. Myślę, że to wszystko kombinacja

tego, w jakim nastroju jesteś podczas procesu

pisania, a także tego, jak wiele muzycznej

współpracy ma miejsce.

Czy macie jakieś dodatkowe plany lub niespodzianki

związane z jubileuszem?

1 października zorganizowaliśmy imprezę z

odsłuchem EP, w lokalnym pubie w South

Staffordshire, gdzie fani i przyjaciele zostali

zaproszeni na noc z heavy metalem przy ognisku

i prawdziwym piwie Ale. Był to pub, w

którym graliśmy koncerty na początku naszej

działalności, więc ma on specjalne miejsce w

naszych sercach i był idealny na obchody dwudziestej

rocznicy istnienia.

Foto: Dark Forest

Taki klimat wyłapuję już konsekwentnie,

szczególnie od czasu "Beyond the Veil". Czy

można powiedzieć, że był to moment w

którym ostatecznie odnaleźliście pewien kierunek

brzmienia którym chcecie podążać, czy

raczej widzicie się jako zespół wciąż poszukujący?

Tak. To był punkt zwrotny, ponieważ to właśnie

wtedy zaczęliśmy pisać więcej jako zespół,

z dużym wkładem Pata i Josha, i myślę, że to

miało wpływ na brzmienie i klimat muzyki.

Jednak niekoniecznie sądzę, żeby wszystko to

było wesołe i pozytywne. Utwory takie jak

"Ridge & Furrow" czy nawet "Eadric's Return"

mają w sobie pewną melancholię. Powiedziałbym,

że nigdy tak naprawdę nie byliśmy po-

DARK FOREST 59


szukujący i tak naprawdę nigdy nie osiądziemy.

Zawsze pisaliśmy i graliśmy z głębi serca i

tak jak wszyscy się zmieniamy i doświadczamy

życia, tak i nasza muzyka będzie się zmieniać

z płyty na płytę, odzwierciedlając naszą życiową

podróż, ale zawsze pozostanie Dark Forest.

Foto: Dark Forest

Chwilkę o tekstach - po nawet pobieżnej

analizie treści zawartych na "Ridge & Furrow",

pierwsze co nasuwa się na myśl to

umiłowanie do ziemi z której pochodzicie.

Można więc powiedzieć że główną inspiracją

był tu pewien rodzaj patriotyzmu? A może

po prostu stawiacie na podobną tematykę

dlatego że historia, krajobraz czy mitologie

związane z Waszą ojczyzną zwyczajnie dostarczają

dobrego kontentu?

Główną inspiracją dla tej EP były spacery po

wsiach, które kontynuowałem przez większość

2020 i 2021 roku. Zawsze kochałem wieś, ale

w tym bardzo mrocznym okresie reprezentowała

ona coś innego - wolność i światło przewodnie.

Jeśli spędzisz dłuższy czas spacerując

i przebywając na łonie Natury, zdasz sobie

sprawę, że może ona nauczyć Cię wszystkiego,

co chcesz wiedzieć, dostarcza idealnych

analogii dla każdej sytuacji w życiu. Staje się

też metaforą Życia Wewnętrznego. Świata, do

którego nikt inny nie może się wtrącać, przestrzeni

sacrum. To była i jest bardzo łącząca i

ukorzeniająca Cię siła, umieszczająca rzeczy w

perspektywie, a także bardzo wzmacniająca i

rekultywująca. W rzeczywistości myślę, że jest

to niezbędne dla ludzi, aby ponownie połączyć

się z ziemią.

Nie mogę nie zapytać o okładkę - po raz kolejny

wyszła ona spod Twojej ręki. Pomysł był

przygotowany pod teksty i klimat albumu

czy wykorzystałeś coś, co miałeś już w zanadrzu?

Muszę przyznać że pasuje doskonale!

Tworzyłem grafikę mniej więcej w tym samym

czasie, w którym pisaliśmy muzykę. Wydaje

mi się, że miałem wtedy napisane już trzy

główne piosenki, ale nie było jeszcze zbyt

wielu tekstów. Ale jak wspomniałem, feeling

tej muzyki reprezentował pewną epokę, długie

spacery, powracanie w zachodzącym słońcu i o

zmierzchu, a także poczucie, że istnieje pewne

święte wnętrze, które nigdy nie będzie naruszane

i kontrolowane - wewnętrzna wolność.

Wszystko to miało dla mnie pewien kolor i

atmosferę, i przełożyłem je na to, co widzicie

jako gotową okładkę EP.

Okładki mają swoje bardzo ważne miejsce w

wizerunku Dark Forest. Powiedziałbym, że

większość grafik towarzyszących Waszym

albumom, jest po prostu bardzo spójna.

Foto: Dark Forest

Szczególnie te, które tworzyłeś Ty oraz

Duncan Storr. To część pewnego konceptu?

Tak, uważam że oprawa graficzna jest ważna.

Musi ona odpowiednio odzwierciedlać muzykę

i stanowić część pewnej całości. Duncan

ma swój własny, rozpoznawalny styl i dobrze

nam się razem pracuje. Czuję, że rozumie on

ducha Dark Forest i wykonuje niesamowitą

robotę, przelewając na obraz swoją wizję naszej

muzyki. Zdecydowałem się jednak na samodzielne

wykonanie grafiki do EP-ki, ponieważ

nadaje ona fajny charakter pewnej cykliczności.

Robiłem to już we wczesnym okresie

działalności zespołu i reszta zespołu chciała,

abym zrobił to ponownie - jako ukłon w stronę

tych dwudziestu lat, a także dlatego, że ta płyta

była dla mnie bardzo osobistym projektem

od początku do końca.

Szczerze mówiąc, jedynie obrazy Tawdry'ego

Piffle'a prezentują nieco inny klimat. Właściwie

zawsze mnie to ciekawiło, bo tekstowo i

nastrojowo, "Dawn of Infinity" i "The Awakening"

nie różnią się aż tak od pozostałych

płyt.

Will (prawdziwe imię Tawdry'ego Piffle'a -

przyp. red.) był w tamtym czasie naszym dobrym

przyjacielem, a przy tym świetnym artystą.

Zgodził się zrobić dla nas okładki po wydaniu

debiutanckiego albumu. "Dawn of Infinity"

miało dużo tematów kosmicznych i scifi,

co było dla nas inne, ale powstały one z powodu

spotkania z UFO, którego doświadczyłem

w 2008 roku. Mimo to, Will był nieugięty,

żeby grafika nadal w jakiś sposób odzwierciedlała

leśnego ducha zespołu i ukierunkował

to poprzez użycie odpowiedniej kolorystyki.

Na "The Awakening", wprowadził go bezpośrednio

leśną grafiką, co było dobrym pomysłem.

Potem przeniósł się do Niemiec i straciliśmy

kontakt, ale w końcu odkryliśmy Duncana,

którego styl, jak sądzę, jeszcze lepiej

współgrał z naszą muzyką.

Słuchając współczesnych zespołów heavy

metalowych z Wysp Brytyjskich mam poczucie,

że w Waszym DNA bardzo mocno zakodowane

są wpływy lat 70. Popatrzmy

choćby na Wytch Hazel, Amulet czy Seven

Sisters. Również u Was słyszę choćby duży

wpływ Thin Lizzy. To tendencja jakiej nie

zaobserwowałem chyba w żadnym innym

kraju.

Myślę, że to z pewnością dotyczy tych zespołów,

które wymieniłeś i zgaduję, że wiele z tego

to świadomy wybór tego, jak chcą brzmieć.

Osobiście, chociaż kocham Deep Purple i

Black Sabbath, czerpię więcej wpływów z lat

80-tych, 90-tych i późniejszych. I chociaż brzmi

to banalnie, nigdy świadomie nie próbowaliśmy

brzmieć w określony sposób. Ludzie

wskazują na różne wpływy, które mogą usłyszeć

w naszej muzyce - niektóre z nich z pewnością

są, a innych nigdy w życiu nie słuchałem,

więc to zależy od słuchacza i to jest właśnie

piękne. Muzyczne doświadczenia każdego

z nas są unikalne.

Dark Forest to dla mnie takie spotkanie tych

hard rockowych, nawet folkowych brzmień z

energią europoweru. Czerpiecie z tego - przez

wielu wyklętego - nurtu?

Tak, lubię wiele europejskich zespołów power

metalowych. Lubiłem ten gatunek szczególnie

we wczesnych latach 2000, kiedy odkrywałem

więcej muzyki, więc jest tu pewien wpływ.

Iron Maiden zawsze pozostawało naszym

60

DARK FOREST


największym wpływem, ale widzę power metal

jako pewien sposób na rozwinięcie ich stylu.

Ale masz rację, lubię też takie zespoły jak

Steeleye Span i bardziej folkowe płyty Jethro

Tull. Nawet tradycyjną muzykę ludową i klasyczną.

Wg mnie wspólnym mianownikiem dla tych

inspiracji jest pewna "epickość". I znów wracamy

do tematu Waszej Ojczyzny. Brytyjskie

zespoły wprowadzały tematykę Sword

& Sorcery już od lat 70. Wspomnijmy choćby

Wishbone Ash, Rainbow czy Led Zeppelin.

Z powodzeniem kontynuowały te tradycje

zespoły NWOBHM. Czy dostrzegacie

związek między ich pochodzeniem a zamiłowaniem

do tematyki fantasy?

Może coś w tym jest. Lubię myśleć, że to duch

Albionu - te archetypiczne obrazy, które dobrze

pasują do takiego gatunku jak ciężki rock

i metal. Jest jakaś esencja magii i oczarowania

w tej krainie, którą kreatywni ludzie będą kanalizować

i dawać jej wyraz. Myśląc w ten

sposób, jesteśmy być może najnowszą generacją

ludzi, którzy zostali dotknięci magią i włączyli

się w Materię Brytanii w jakiś mały, ale

wyjątkowy sposób.

Wspomniałeś już o fascynacji Iron Maiden,

ale mam wrażenie, że na początku Waszej

działalności była ona nieco bardziej "ukryta"

pod płaszczem surowszego brzmienia i nieco

prostszych kompozycji? Obecnie słychać tę

miłość wiele wyraźniej i można powiedzieć,

że przechodzicie podobną ścieżkę muzycznego

rozwoju - od prostszych, chwytliwych

utworów, do bardziej rozbudowanych kompozycji,

przy dochowaniu wierności swojemu

stylowi i zamiłowaniu do melodii.

To najprawdopodobniej wynika z tego, że rozwijamy

się jako muzycy i twórcy piosenek.

Gdybym miał zdolność pisania takich piosenek

jak "Skylark" jeszcze w 2007 roku, robiłbym

to, ale taka jest po prostu naturalna kolej

rzeczy. Na początku masz tendencję do komponowania

prostszych, surowszych piosenek,

ponieważ nie masz doświadczenia w pisaniu,

wciąż uczysz się, jak dać wyraz swoim wewnętrznym

uczuciom. Ale jest też pewien szorstki

urok tej wczesnej muzyki. Ponownie, to wszystko

odzwierciedla, na jakim etapie życia się

znajdujesz. Pierwsze próby pisania piosenek są

jak próba wyrażenia swoich uczuć, gdy nie nauczyłeś

się jeszcze poprawnie mówić. Dopiero

z czasem możesz w końcu nauczyć się być wystarczająco

przyzwoitym oratorem.

Skoro mowa o tym zespole nie mogę nie spytać

co myślicie na temat "Senjutsu", co do

którego zdania są mocno podzielone. Czuję

po Waszym graniu, że nie należycie do konserwatystów,

uznających tylko stare wcielenie

Maiden?

Osobiście uwielbiam Maiden całościowo. Co

prawda uważam, że najnowszy album jest lepszy

od poprzedniego, ale niestety żaden z nich

nie zawładnął szczególnie moją wyobraźnią.

Dla mnie najlepsze ze współczesnej ery Maiden

są "Brave New World" i "Dance of

Death". Przy czym ten pierwszy jest z pewnością

w mojej pierwszej trójce ulubionych albumów

tego zespołu, obok "The Number of

the Beast" i "Somewhere in Time".

Jeszcze raz co do tracklisty "Ridge &

Furrow" i tego, że zdecydowaliście się nagrać

ponownie "Under the Greenwood Tree".

Chciałbym, żebyś po pierwsze dodał parę

słów o samym w sobie pomyśle re-recordingu.

Zdajesz sobie sprawę, że w myśleniu

wielu metalowców to praktyka z góry skazana

na porażkę?

Cóż, ogólnie się z tym zgadzam, tak jak mówiłem

wcześniej - pomysł zrobienia kolekcji rerecordingów

na EP-kę szybko upadł, ponieważ

tego typu przedsięwzięcie ma po prostu klimat

stagnacji. Mimo to, czuliśmy, że jedno takie

nagranie zdecydowanie pasowałoby do tematu

płyty, przy okazji dwudziestej rocznicy. Do

tego zawsze czuliśmy, że nasze pierwsze kilka

albumów ucierpiało na produkcji, więc wybranie

czegoś z wczesnego katalogu nie byłoby

takim złym pomysłem - w końcu mogliśmy

zrobić to uczciwie, przynajmniej w naszych

własnych głowach.

Foto: Dark Forest

Wg mnie, "Under the Greenwood Tree" nadal

świetnie się broni, również w nowym wykonaniu.

Opowiedzcie jak to się stało, że wybór

padł akurat na niego? Planujecie poszerzanie

tematu re-recordingu w przyszłości?

"Greenwood" zawsze był w pewnym sensie naszym

sztandarowym utworem, zarówno na żywo,

jak i jako reprezentant ogólnego ducha

Dark Forest. Ale nigdy nie byliśmy zadowoleni

z produkcji "Dawn of Infinity" i zawsze

myśleliśmy sobie, że to szkoda - zwłaszcza, że

zawierała tak dobre, porywające utwory jak

ten. Kiedy zdecydowaliśmy się na re-recording,

był to oczywisty wybór i podjęcie decyzji

zajęło nam może pięciu sekund. Wspomniałeś

wcześniej o tym, jak bardzo rozwinęliśmy się

w naszym brzmieniu. Więc to była szansa, aby

zastosować je do klasycznego utworu - z wokalem

Josha, gitarami Pata i wieloma dodatkowymi

harmoniami i zmianami w całym

utworze. Ale to wyjątkowe, jednorazowe ćwiczenie,

na potrzeby EP-ki i w tym momencie

nie mamy żadnych dalszych planów na ponowne

nagrania. Następny album będzie zawierał

całkowicie nowy materiał.

Na koniec jeszcze jeden nurtujący mnie

wątek, który zacznę trochę nietypowym pytaniem

- czy w dzieciństwie (a może i w życiu

dorosłym) bawiliście się klockami LEGO?

Tak, kiedy miałem sześć lat, zbudowałem pub

i nazwałem go "Martwy Mors".

Skąd moje pytanie: to dość mało znany fakt,

ale w serii LEGO Castle z lat 90., pośród

wielu rycerskich frakcji, na krótko pojawiła

się nazwa Dark Forest. Byli to leśni rozbójnicy

wzorowani na legendach o Robin Hoodzie.

Z niewiadomych przyczyn seria nie

zdobyła dużej rozpoznawalności i jej kariera

zakończyła się tak szybko jak i zaczęła, w

1996 roku, nie wychodząc poza rynek amerykański.

Niemniej ciekawi mnie czy wiedzieliście

o niej i czy zbieżność nazw jest tu

całkowicie przypadkowa? (śmiech)

Całkowicie przypadkowa! Nie byłem tego

świadomy teraz, ani jako dziecko, ale wiesz,

widziałem pewien nieświadomie trafny komentarz

na youtube pod naszym EP mówiący,

że przywołuje ono wspomnienia z dzieciństwa

o filmach fantasy z lat 80/90. W twórczości

każdego artysty - pisarza czy muzyka, musi

być duży wpływ dzieciństwa. Te lata Cię formują

i nigdy nie opuszczają. Ja na przykład,

już dorastając w latach 80. i 90., zawsze byłem

zafascynowany Robin Hoodem, Królem Arturem,

fantasy i folklorem.

Wypada mi już tylko podziękować za poświęcony

czas i wyczerpujące odpowiedzi.

Dodam tylko, że Waszych fanów w Polsce

nie brakuje i bardzo chętnie zobaczylibyśmy

Was tu na żywo! A teraz oddaję Wam ostatnie

słowo!

Bardzo dziękuję Tobie i wszystkim polskim

Forestmaniakom!

Robyn bent a full goode bowe

An arrowe he drowe at wyll ;

He hit so the proude sherife

Upon the grounde he lay full still.

Christian zacytował późnośredniowieczną, angielską

balladę ludową "A Gest of Robyn Hode",

której tłumaczenia się nie podejmuję, by uniknąć

profanacji (przyp. red.)

Piotr Jakóbczyk

DARK FOREST 61


Wizja wściekłego thrashu

Ponad trzydzieści lat po pojawieniu się technicznego thrashu, Hammers

of Misfortune dołącza do grona wizjonerskich zespołów reprezentujących ów gatunek.

Nie jako naśladowca, lecz jako wściekły nonkomforimista. Niektórzy fani

oburzają się, że nowy album "Overtaker" nie powinien w ogóle ukazywać się pod

tym samym szyldem, bo za bardzo różni się od poprzednich sześciu albumów

Amerykanów. Inni zachwycają się i chwalą unikalne podejście. Tymczasem gitarzysta

i wokalista John Cobbett przekazuje nam artystyczne oświadczenie.

Tak mijał Ci czas, a nowa płyta ukazała się

dopiero po sześciu latach.

Tutaj spotykamy się z pojęciem "wolnego czasu".

Mamy go sporo i co z nim robimy? Myślę,

że wiele osób spędza swój "wolny czas" patrząc

w ekrany (gry wideo, filmy, telewizja, telefon).

Tak się składa, że "wolny czas" to jedyna okazja,

kiedy mogę zajmować się muzyką. Tak jak

wszyscy inni, budzę się każdego dnia z listą

rzeczy, które muszę zrobić. Muzyka czeka, aż

te obowiązki zostaną spełnione. Zdecydowanie

największym wyzwaniem przy tworzeniu

"Overtakera" było po prostu znalezienie czasu

na pracę nad nim. W ciągu ostatnich ośmiu lat

pełniłem funkcję pełnoetatowego rodzica wobec

swojego syna. Sprawy stały się łatwiejsze,

aby dowiedzieć się, jaki instrument tworzył

dźwięki, które pamiętam z dzieciństwa (piosenki

takie jak np. "Dream Weaver")... To kolejne

brzmienie klawiatury vintage, które

chciałem mieć w naszym zestawie narzędzi.

Ponownie musiałem użyć wersji cyfrowej, ale

to zostanie rozwiązane następnym razem.

Tytuł "Overtaker" (2022) sugeruje, że coś może

się wydarzyć nagle lub niespodziewanie

dla Hammers Of Misfortune. Co to takiego?

Co to znaczy, że materiał "Overtaker"

nie miał początkowo ukazać się pod szyldem

Hammers Of Misfortune?

Początkowo myślałem o "Overtakerze" jako o

fajnym tytule utworu, bo to rodzaj kalamburu

z "Undertakera". W miarę upływu czasu zdecydowałem

jednak, że świetnie nada się na tytuł

całego albumu. Kawałki zaczęły powstawać

bez wyraźnego celu, po prostu pisałem to, co

chciałem słuchać. Bawiłem się muzyką. Mówi

się, że logo Hammers of Misfortune zostało

lekkomyślnie umieszczone na tym albumie.

To nieprawda. Długo się nad tym zastanawiałem.

Decyzja zapadła po wielu dyskusjach z

rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Teraz zdaję

sobie sprawę, że Hammers of Misfortune

jest tym, czym chcę, żeby było. To ja decyduję,

co jest, a co nie jest Hammers of Misfortune.

Po co tracić czas i energię na tworzenie

kolejnego pobocznego projektu? Zwłaszcza, że

pracuję z domowego studia w górach. To nie

jest tak, że tworzę zespół i mam próby ze składem.

W przyszłości chciałbym pozostać przy

nazwie Hammers of Misfortune dla wszystkiego,

co wydam.

HMP: Po wydaniu Waszego poprzedniego

albumu "Dead Revolution" (2016) planowałeś

przenieść się z Kalifornii na wieś i uprawiać

większość swojego jedzenia. Jak tam Twoja

plantacja?

John Cobbett: Przeprowadziliśmy się w góry

zachodniej Montany, do strefy rolniczej 5b.

Trudno byłoby uprawiać tu całe nasze jedzenie.

Ostatnie przymrozki zdarzają się w czerwcu,

a pierwsze pojawiają się w połowie września.

Aby prowadzić prawdziwie samowystarczalną

zagrodę w tym klimacie, musielibyśmy

polegać na zwierzętach gospodarskich (kozach,

świniach, bydle itp.). Mamy tylko kurczaki,

które dostarczają jaj przez większość

roku. Podczas trzymiesięcznego okresu wegetacyjnego

uprawiam tyle, ile mogę. Najlepiej

sprawdzają się rośliny zimnolubne, takie jak

cebula, czosnek i zielenina. Pomidory i papryka

okazują się trudniejsze. Używam zimnych

ramek do uprawy papryki (uwielbiam marynowaną

paprykę!), a pomidory muszę dobrze

zaplanować w czasie, ponieważ jeden przypływ

mrozu potrafi je zabić. Nieuchronnie

pierwszy przymrozek uderza zanim większość

z nich dojrzeje, więc muszą zostać wyrwane i

wniesione do środka jesienią. W październiku

konserwuję zbiory. Robię tyle pikli i konserw,

ile mogę, ale na pewno nie aż tyle, żeby wszystkich

domowników wykarmić przez zimę!

Polowanie jest tutaj naprawdę powszechne.

Prawie każdy poluje, bo to opłacalny sposób

na odłożenie mięsa na zimę. My jeszcze nie

poszliśmy tą drogą, ponieważ zostałem ojcem

i nagrywałem nową płytę. Wokół żyje mnóstwo

jeleni, ale jak na razie radzimy sobie dobrze

bez polowań.

Foto: Hammers Of Misfortune

gdy zaczął chodzić do szkoły, dzięki czemu

miałem trochę wolnego czasu w ciągu dnia.

Podejrzewam, że odkryłeś też ostatnio nowe

instrumenty, takie jak mellotron albo solina.

Jak je wykorzystałeś w Hammers Of Misfortune?

Zawsze uwielbiałem mellotron, ale ten instrument

był tak rzadki i niedostępny, że nie miałem

okazji go używać, aż do teraz. Okazuje się,

że mellotrony są produkowane w Szwecji w

formie cyfrowej, a wydobywane dźwięki brzmią

identycznie jak prawdziwy instrument.

Zazwyczaj stronię od wszystkiego, co cyfrowe,

jak tylko się da, ale w tym przypadku uznałem

to za uzasadnione. Dostałem w swoje ręce

Mellotron 4000D Mini i jestem z niego naprawdę

zadowolony. Natomiast Arp Solina

String Ensemble to prymitywny syntezator

smyczkowy z lat siedemdziesiątych o ikonicznym

brzmieniu. Musiałem trochę poszukać,

Czy to przypadek, że data wydania Waszego

nowego albumu ma tak wiele cyfr "2"?

Zamiast czekać na winyl do stycznia 2023

roku, wypuściliście edycję cyfrową dokładnie

2.12.2022. To apokaliptyczna data, dobry kandydat

na koniec świata, czy coś w tym stylu.

Czysty przypadek. Nawet nie zauważyłem,

dopóki nie zwróciłeś na to uwagi (śmiech)! To

było dla mnie bardzo ważne, aby wydać album

w 2022 roku, dla mojego własnego zdrowia.

Chciałem rozpocząć rok 2023 z "Overtakerem"

skończonym, wydanym i wypuszczonym

na wolność.

Czy ukażą się tylko edycje cyfrowe i winylowe?

CD jest według ciebie przestarzałym

formatem?

Sam wytłoczyłem kilka płyt CD i wystawiłem

na sprzedaż na Bandcampie. W grudniu ukaże

się japońskie tłoczenie CD poprzez wytwórnię

Spiritual Beast Productions. Nie sądzę, żeby

płyty kompaktowe były przestarzałe. Wiem,

że wiele osób nadal je lubi. Sam czasami kupuję

CD. Są pewne albumy, które są dostępne

tylko na kompakcie, a czasami kupno płyty

jest tańsze niż kupno kopii cyfrowej. Nie mogę

po prostu streamować wszystkiego tam, gdzie

mieszkam, ponieważ zasięg Internetu nie jest

tutaj zbyt duży.

Wasze nowe utwory są krótkie (większość

trwa trzy do pięciu minut), a jednocześnie

brzmią nonkonformistycznie. Skąd się to bierze?

Co jest źródłem ich osobliwości?

Postanowiłem napisać krótsze kawałki. Pierwszy

powód jest taki, że przejadły mi się ponad

ośmiominutowe kolosy, które wszyscy proponują

w dzisiejszych czasach. Drugi powód - te

numery są szybkie. Dwunastominutowy thrashowy

killer nie miałby jak dla mnie sensu.

62

HAMMERS OF MISFORTUNE


"Wejdź, rozpieprz i wyjdź" to nasza obecna

filozofia. Dobry utwór potrzebuje tylko kilku

pomysłów, aby zadziałać. Dwa muzyczne pomysły

można rozwinąć w kompletną, udaną

kompozycję. Dłużyzny często wynikają z upychania

zbyt wielu riffów w jednym utworze,

bądź z niekończących się powtórzeń. Przyznam,

że wciąż pracuję nad tym, by znaleźć

pod tym względem balans. Poza tym, album

nie zawiera żadnych przypadkowych momentów.

Kiedy tworzy się zespół lub pisze album,

kluczowe jest wypracowanie świeżego brzmienia.

Świat z pewnością nie potrzebuje więcej

OSDM czy atmosferycznego black metalu. To

do artysty należy wyrażenie czegoś, co nie

zostało jeszcze wyrażone przez milion innych

ludzi. Wiele myśli włożyliśmy w brzmienie i

kierunek wszystkich naszych albumów. Nie po

to, by brzmieć "inaczej", ale po to, by odnaleźć

konkretną wizję tego, co chcemy przekazać

światu. Może mam pomysły, których nikt inny

nie ma? To chyba czyni mnie osobliwym.

Fajnie.

Dlaczego Wasz heavy metalowy album

"Overtaker" ma tak dużo grindcore'owych

temp?

"Thrash" to słowo, którego bym użył (śmiech).

Jeśli w ogóle, to jest to płyta thrashowa. Chciałem

stworzyć nie stary thrash, który galopuje

w tempie 185bpm, a raczej porwać się na szybsze

tempa i naprawdę sprawdzić swoje możliwości.

Thrash może wyróżniać się wściekłością,

czego najlepszym przykładem jest wczesny

Sadus, a nie tylko być szybki i techniczny.

Na tej stronie thrashu skupiłem się najbardziej.

Pieprzona furia!

A jak dużo technicznych smaczków zastosowałeś

wyłącznie dla ozdoby?

W ogóle, mam nadzieję! Chodzi mi o to, że na

każdy użyty fragment przypada dwa razy więcej

odrzuconej muzyki. Zdecydowanie skupiłem

się na tym, by wszystko było krótkie i do

rzeczy. Starałem się zredukować aranżacje do

najistotniejszych elementów. Przyświecał mi

cel, by każda część się liczyła. Wszystko powinno

mieć powód, żeby trafić na album. To

trudne i wciąż szukam sposobu, by w pełni to

osiągnąć. Od początku stawiałem na krótsze,

bardziej skondensowane utwory. "All killer no

filler", jak mówi powiedzenie.

Czy niepokojący klimat towarzyszący LP

"Overtaker" pełni jakąś inną rolę niż tylko

zwrócenie uwagi słuchaczy?

Nie chcieliśmy wykreować niepokojącego klimatu.

To ciekawe, że niektórzy ludzie tak to

odbierają. Ale rozumiem, dlaczego. Wściekła

energia była ważnym składnikiem od początku.

Chciałem zrobić wściekłą płytę. Być może

w połączeniu z wokalami Jamie brzmi trochę

niepokojąco. W większości sama wymyśliła

swoje partie wokalne i posiada ten cudownie

czarodziejski, niesamowity sposób śpiewania.

Myślę, że to działa bardzo fajnie w zestawieniu

z wściekłą muzyką.

Co lub kto zainspirował Cię do ostrzeżenia

nas przed podążaniem za światłem (utwór

"Don't Follow the Light")?

Gollum. To jest cytat z Golluma w "The Two

Towers". Tu wracamy do pytania o "wolny

czas". Co tak naprawdę dzieje się, gdy patrzymy

na nasze ekrany? Nasz czas, uwaga, energia

i dane są zbierane przez gigantyczne korporacje

i inne potężne podmioty. Manipuluje

się naszymi umysłami, manipuluje naszymi

emocjami i odbiera nam się życie. Wszystko

po to, aby wzmocnić i wzbogacić oligarchów,

którzy uważają się za właścicieli tego świata.

To może dać Wam jakieś pojęcie, co myślimy

w tym temacie...

"Overtaker" jest fenomenalny i dziwny zarazem.

Czy spodziewasz się ekstremalnych

reakcji: "albo uwielbiam, albo nienawidzę"?

Dzięki, cieszę się, że Ci się podoba! Do tej

pory otrzymałem kilka wspaniałych opinii, ale

także kilka osób rozczarowało się. Rozumiem

to: nie takiej płyty ludzie oczekiwali, więc naturalnie

nie zadowoli ona wszystkich. Ludzie,

którzy chcieli więcej "Dead Revolution"

(2016) czy "17th Street" (2011) mogą się niemile

zaskoczyć. Chciałem wydać mocne

oświadczenie, więc powinienem spodziewać

się reakcji "Love/Hate", jak wspomniałeś.

Sam O'Black


Równowaga między prog, thrash i

power metalem

Odpowiedzi, jak udzielił nam Jason Schultz,

współzałożyciel i drugi gitarzysta prowadzący

Idol Throne są naprawdę precyzyjne i

przemyślane. Uznałabym, że to przypadek

(sami wiecie, że czasem trafiają się odpowiedzi

"na odczep", a czasem wręcz przeciwnie),

ale chyba nie w tym wypadku. To, jak Jason

analizuje muzykę Idol Throne, jak rozkłada

sens kawałków na czynniki pierwsze, doskonale

koreluje z jego odpowiedziami. W zalewie

młodych okołoprogowych zespołów, które po prostu "grają muzykę", ale nie

tworzą spójnych i sensowych kawałków, Idol Throne wydaje się być wyjątkiem.

Wszyscy jesteśmy zdania, że utwór ma być

tym, czym ma być, więc jeśli kawałek jest krótki

i bezpośredni, nie będziemy próbowali sztucznie

wydłużać czasu trwania solówkami i

przejściami instrumentalnymi. Z drugiej strony,

jeśli utwór jest konceptualny lub warunkuje

go muzyczna "historia", którą staramy się

opowiedzieć, możemy go uczynić dłuższym.

To delikatna równowaga, ale ostatecznie zawsze

dążymy do silnej melodii i silnego refrenu,

tak, żeby nawiązać więź z tymi słuchaczami,

dla których prog nie jest gatunkiem pierwszego

wyboru. Mamy nadzieję, że spodobają

niesamowite rzeczy, a kiedy je gra, wygląda,

jakby przychodziło mu to z największą lekkością.

Słucham niektórych riffów oraz linii

wokalnych w Idol Throne i zastanawiam się,

czy jest w gronie wzorów do naśladowania

dla gitarzystów Idol Throne?

Michael Romeo i w ogóle Symphony X mają

ogromny wpływ na zespół, a dla mnie osobiście

jest on jednym z ulubionych muzyków.

Gra Romeo na gitarze jest bezkonkurencyjna

pod względem technicznym, ale to, co naprawdę

do mnie przemawia, to jego zdolność do

orkiestracji utworów w "panoramiczny" sposób.

Moim zdaniem jest to swego rodzaju filmowość,

poprzez którą potrafi opowiadać muzyczną

historię i wpływać na słuchacza. W

pewnej mierze zawsze widziałem wielką trójkę

progresywnych metalowych gitarzystów tak:

Romeo, John Petrucci i karygodnie niedoceniany

Jim Matheos. Studiowanie sposobu, w

jaki ci kompozytorzy układają swoje utwory,

było dla mnie nauką, jak postawić utwór na

pierwszym miejscu, jednocześnie nieco przesuwając

granice. Są tam riffy, ale używane w

kontekście dobrze rozwiniętej wypowiedzi

muzycznej. Naprawdę staramy się to osiągnąć

w Idol Throne.

HMP: Włączyłam Waszą płytę i od razu

przyszło mi na myśl, że to połączenie US

power z prog metalem. Potem czytam notkę z

wytwórni i widzę podobne słowa. Na pewno

jesteście dumni, że udało Wam się wypracować

tak wyrazisty styl?

Jason Schultz: Miło z twojej strony. Doceniam,

że dostrzegasz stylistyczną różnorodność,

do której dążymy. Uzyskanie równowagi

pomiędzy thrash, power i progresywnym metalem

rzeczywiście było celem, dla którego założyliśmy

zespół. Razem z Martinem, współzałożycielem

Idol Throne i gitarzystą prowadzącym

chcieliśmy stworzyć zespół, który będzie

nawiązywał do dźwięków, które tak naprawdę

wciągnęły nas w muzykę. Jednocześnie

chcieliśmy wykorzystać umiejętności i doświadczenia,

które obaj zdobyliśmy, grając w

progresywnych zespołach metalowych i rockowych.

Wierzę, że wraz z "The Sibylline Age"

zaczęliśmy zbliżać się do brzmienia, którego

szukamy.

Z metalem, który zawiera elementy prog metalu

różnie bywa. Czasem nudno, czasem na

tyle skomplikowanie, że muzyka staje się

muzyką dla innych muzyków, a nie słuchaczy.

Wam się udało zachować przebojowość i

moc, jaką niesie heavy metal.

Wspólnie podjęliśmy wysiłek, żeby zrównoważyć

naszą skłonność do muzycznych szaleństw

z głównym celem, jakim jest pisanie spójnych

i przekonujących kawałków. To było doświadczenie

przez uczenie się, a wspólny proces

tworzenia kawałków naprawdę pomógł nam

dojrzeć do tego, że utworom mamy służyć, a

nie brać się za jakieś muzyczne odjazdy.

Foto: Idol Throne

im się te elementy utworów czy całego albumu

I dzięki niemu sięgną po bardziej progresywną

muzykę!

W Waszej muzyce słychać też wątki tak

zwanego "neoklasycznego heavy metalu", jak

w "The Labyrinth".

Ja i Martin wyrośliśmy na wielu godzinach

spędzonych na słuchaniu i studiowaniu stylów

stajni Shrapnel Records, która naprawdę zdefiniowała

heavy metalową gitarę w latach 80.

Choć dochodziliśmy do tych inspiracji i chłonęliśmy

je na różne sposoby, rezultatem jest

to, że obaj naprawdę lubimy to brzmienie i

czerpiemy wiele inspiracji z technik i struktur

używanych w tego typu gitarowej muzyce instrumentalnej.

Skoro obaj mamy takie wpływy

i taką gitarową chemię, otwiera nas to na eksplorowanie

fajnych melodycznych pomysłów i

pozwala temu brzmieniu stać się kolejnym elementem

palety utworów Idol Throne.

Absolutnym mistrzem tego gatunku jest

według mnie Michael Romeo. Komponuje

Wokalista, Jake Quintanilla momentami

śpiewa niskim, głębokim głosem. Ostatnio

taki styl śpiewania wśród amerykańskich

wokalistów staje się coraz bardziej popularny

(Eternal Champion, Wolftooth, Visigoth).

To może być przypadek, a może jakaś mniej

lub bardziej świadoma inspiracja.

Pracowałem z Jake'm przez wiele lat w innym

naszym zespole, Mind's Horizon, i wspaniale

było widzieć, jak poszerza i rozwija swoje możliwości

jako wokalista. Większość wokali w

tym zespole to brudne, death metalowe brzmienia,

tylko wzbogacone o używane dla stworzenia

efektu czyste wokale, więc wspaniale

było pracować z Jake'm w bardziej "klasycznym"

kontekście wokalnym. Naprawdę był

w stanie wnieść do utworów swój własny styl,

wykorzystując przy tym kilka różnych rejestrów

i sposobów emisji głosu, tak, aby zespół

nie brzmiał jak inne współczesne, czysto prog

metalowe zespoły. Myślę, że jest to powód, dla

którego wiele innych zespołów, jak wspomniano,

również eksploruje inne dźwięki. Jake

pracował nad liniami wokalnymi, jest też znakomitym

tekściarzem, więc z niecierpliwością

czekam na to, jak w przyszłości będzie rozwijał

swój głos.

Wiele współczesnych zespołów heavymetalowych

sięga po retro brzmienie, wizerunek

etc. Wy brzmicie współcześnie i wydajecie

się czerpać z tego, co dają dziś możliwości

nagrywania.

64

IDOL THRONE


Zgadzam się z tą oceną. Nigdy nie byliśmy

przesadnie zainteresowani wizerunkiem czy

trzymaniem się konkretnych stylistycznych

zasad i myślę, że zbytnie przywiązywanie się

do tego może w pewnych kwestiach bardzo

ograniczać. Oczywiście czerpiemy inspirację z

przeszłości, ponieważ wiele z naszych ulubionych

utworów pochodzi z tamtej epoki.

Powiem jednak, że przede wszystkim jesteśmy

przywiązani do etosu i muzycznej filozofii

tamtej epoki. Naszym celem jest bycie zespołem,

który potrafi "wyciągnąć to" naprawdę,

zagrać to na żywo tak mocno, jak to możliwe i

nagrać to dokładnie tak, jak brzmi to na scenie.

Uwielbiamy sprzęt, produkcję i proces nagrywania,

jesteśmy otwarci na używanie technologii

i nowoczesnych narzędzi, aby uzyskać

jak najlepszy rezultat, ale skupiamy się też na

stworzenie czegoś, co jest prawdziwą reprezentacją

naszego zespołu i naszych umiejętności:

od sposobu nagrywania do partii, które gramy.

Okładka "The Sibylline Age" jest genialna.

Zarówno pomysł, jak i samo wykonanie.

Czytałam, że to ilustracja do kawałka tytułowego.

Dzięki! Jesteśmy bardzo dumni z tego, jak

wyszła ta okładka! Przy jej tworzeniu współpracowaliśmy

z artystą o imieniu Mark Erskine,

a on absolutnie trafił w klimat albumu.

Zostałem fanem jego prac, widząc kilka jego

dzieł w mediach społecznościowych. Skontaktowałem

się z nim, wyjaśniłem mu koncepcję

tytułu albumu i utworu tytułowego. Ten zaś

ukazuje podróż bezimiennego bohatera do wyroczni,

aby zapobiec apokaliptycznemu kryzysowi.

Uwielbiam jego użycie kolorów, a w

szczególności złota. Cenimy sztukę i jej zaprezentowanie

tak samo, jak samą muzykę, więc

ważne było, aby pracować z kimś, kto naprawdę

rozumie klimat, który chcemy uchwycić.

Praca z Markiem była prawdziwą przyjemnością

i z chęcią podjęlibyśmy ją ponownie!

Większość z Was ma doświadczenie z innych

zespołów. Zgaduję, że wpłynęnęło ono

na tę różnorodność muzyki Idol Throne?

Tak, dodatkowo, poza Idol Throne wszyscy

graliśmy i nadal gramy w innych kapelach.

Niektóre z nich reprezentują zupełnie inne

style. Myślę, że koniec końców pomaga to w

Foto: Idol Throne

uzyskaniu różnorodności. Grając jesteśmy

przyzwyczajeni do wychodzenia poza granice

konkretnego gatunku, więc pomysły przychodzące

do Idol Throne mogą być inspirowane

popem, rockiem lub jazzem, a nawet różnymi

stylami metalu, ale pozornie odmiennymi.

Wraz z Martinem i Jakem byliśmy w zespołach

grających rock i metal progresywny (odpowiednio

Farwatch i Mind's Horizon), a ja

gram na gitarze prowadzącej w blackened

thrash metalowym zespole Wraith. Moje doświadczenie

w tej kapeli pomogło mi również

w pisaniu kawałków, które są bardziej dopracowane

i kiedy trzeba, trafiają w punkt.

Aaron, nasz perkusista, studiował grę na perkusji

w Musicians Institute w Los Angeles i ma

również metalowy zespół Axxios. Basista Trevor

gra na gitarze w zespole grającym techniczny

death metal o nazwie Xenopredator.

Tak więc, wśród nas jest mnóstwo różnych

stylów reprezentowanych w naszym repertuarze

i know-how do ich grania, i czuję, że to

pozytywnie wpływa na muzyczną różnorodność

Idol Throne.

Wielu muzyków mówi nam ostatnio, że

współcześnie zmienił się sposób zdobywania

popularności. Dawniej przez lata trzeba było

grać koncerty, żeby publika się "osłuchała",

potem można było wydać płytę. Dziś trzeba

zacząć od płyty, żeby być rozpoznanym w

internecie - na FB i kanałach YouTube. Wy

właśnie wydaliście debiut. Bierzecie byka za

rogi i planujecie zagrać intensywnie wiele

koncertów?

Niestety, obecnie panuje bardzo trudny klimat

dla muzyki, szczególnie jeśli chodzi o próby

dotarcia do słuchaczy, rynek jest tak tłoczny,

że trudno do nich dotrzeć. Założyliśmy zespół

na początku epidemii Covid, zanim nastąpiły

lockdowny, więc w ostatnich dwóch latach było

nam trudno, tak, jak dla wszystkich innych.

Wykorzystaliśmy ten czas na dopracowanie

pierwszego albumu, ale straciliśmy wiele

okazji do występów na żywo i promocji, więc

teraz nadrabiamy zaległości. Mamy szczęście

być w takiej sytuacji, że pisanie idzie nam łatwo,

więc zawsze mamy pomysły na kawałki i

projekty. Nasz ambitny kalendarz wydawniczy

jest zaplanowany najbliższe trzy lata i jest

to nasza próba utrzymania się. Dzięki temu

chcemy pokazać naszą muzykę metalowej

publice całego świata i mamy nadzieję, że uda

nam się stać się rozpoznawalnymi. Szukamy

również jak najwięcej okazji do zaprezentowania

naszego zespołu na żywo i w ciągu najbliższego

roku staramy się wbić na amerykański

tor festiwalowy power/thrash/trad/prog.

Myślę, że na współczesnym rynku trzeba być

nastawionym zdecydowanie aktywnie, ponieważ

dostępnej jest więcej muzyki, niż kiedykolwiek

wcześniej. W związku z tym ważny

jest nacisk na widoczność w sieci, na żywo

oraz konsekwentnie na wydawanie wysokiej

jakości materiału. Staramy się robić jedno i

drugie!

Graliście koncert z Traveler. Moim zdaniem

to jeden z lepszych zespołów młodego pokolenia.

Granie z Traveler to była absolutna frajda i

mam nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli

zrobić z nimi kolejny koncert lub trasę. To

nie tylko świetni muzycy ze wspaniałymi kawałkami

i niesamowitą, zabawną energią na

żywo, ale także świetni goście. Mieliśmy wiele

okazji, by porozmawiać o muzyce, sprzęcie i

wszystkim innym przed i po koncercie, a

wszyscy jesteśmy z tego samego materiału. Zasługują

na wszystkie wielkie rzeczy, które ich

spotykają i nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć

ich ponownie i usłyszeć ich kolejny krążek!

Pytania: Katarzyna "Strati" Mikosz

Tłumaczenie pytań: Szymon Tryk

Foto: Idol Throne

IDOL THRONE

65


Wstęp do szaleństwa

Gitarzysta Ed Miller przez trzydzieści lat skomponował ponad sto utworów,

które dotąd trzymał niemal wyłącznie w prywatnej kolekcji. Musi coś w nich

być, bo choć wokalista Juan Ricardo śpiewa w nieliczonej liczbie metalowych (i nie

tylko) projektów, to właśnie kompozycje Eda uznaje za najważniejsze w swych

obecnych staraniach. Do porządnej metalowej załogi potrzeba co najmniej trojga,

więc wspomaga ich siedzący w zakrzywionej do tyłu czapce z daszkiem perkusista

John Smith. Efekt współpracy to US power metalowy album Sunless Sky pt. "Prelude

To Madness".

Podobno nie przeszliście przez żadną kontrolę

bagażów na lotnisku?

Juan Ricardo: Tak, to jedna z najbardziej

zwariowanych rzeczy, jaka spotkała nas w

Hondurasie. Nie wiedzieliśmy, czego spodziewać

się po przylocie. Widzieliśmy mnóstwo

policji. Panowały szczególne środki bezpieczeństwa,

no bo wiesz - Ameryka Środkowa.

Szczegółowo przeszukiwano wszystkich innych

pasażerów. Ochrona spojrzała na nas:

"Hej, jesteście tymi metalowymi muzykami?". A

widzieliśmy ich po raz pierwszy. Przy bramkach

wyjściowych znajdowało się specjalne pomieszczenie,

gdzie zaglądano wszystkim do

bagaży. Ale gdy zauważyli naszą trójkę, kiwnęli

tylko, żebyśmy śmiało przeszli bez zatrzymywania

się. "Amerykański zespole, proszę, idźcie

dalej". Wyglądało to jak niesamowicie odjechane

przyjęcie w nowym kraju.

W jaki sposób Was rozpoznali?

John Smith: Widocznie się dowiedzieli. Wylądowaliśmy

w największym mieście Hondurasu

- w Tegucigalpie (stolica - przyp. red.). Ktoś

mógł być zorientowany w temacie i przekazać

wieść o naszym przybyciu pozostałym agentom

ochrony granicznej. Zresztą byliśmy tam

Angażujecie się w wielu zespołach i projektach.

Powiedzcie proszę, które z nich uważacie

za najistotniejsze?

John Smith: Zdecydowanie za najważniejszy

mój zespół uznaję Sunless Sky. Zagrałem z

nimi już kilka koncertów, również w Nowym

Jorku i w Ohio. Sporo ćwiczyliśmy, tworzyliśmy

wspólnie nowe utwory, a teraz szykujemy

następną płytę. Juan śpiewa w kilku formacjach

jednocześnie, to wariat.

Juan Ricardo: Znam Eda Millera od trzydziestu

lat, odkąd grał na gitarze w power/ thrashowym

Mystik. Ja śpiewałem w wielu kapelach:

Wretch, Attaxe, Ritual, Dark Arena,

Veith Ricardo Project (nowy album ukazał

się w 2021 roku), w niemieckim Blind Cross.

Właśnie ukończyłem swoje partie na album

Lucid Dreaming. Jutro zabieram się za całkiem

nowy zespół, z którym wkrótce rozpoczniemy

tworzenie nowej muzyki. Uwielbiam

śpiewać w rozmaitych konfiguracjach personalnych,

ale na pierwszym miejscu stawiam

Sunless Sky.

John Smith: Zobaczmy, czy Ed Miller połączy

się z nami w wersji audio. Brzydal z niego,

więc nie pokaże się w kamerze, ale może chociaż

go usłyszymy. (śmiech) W międzyczasie

pokażę Ci studio - mam tutaj zestaw perkusyjny,

klawisze (nie używam ich w Sunless

Sky, ale mogą się przydać podczas komponowania),

konsolę do nagrywania, itd. Fajne

miejsce.

Juan Ricardo: Wiedziałem, że Ed napotka

trudności w korzystaniu z aplikacji Zoom, dlatego

chciałem wybrać się osobiście do jego domu,

ale pada dziś śnieg. Jaką pogodę macie w

Polsce?

HMP: Czy jesteście nadal na trasie koncertowej

po Ameryce Środkowej? Widziałem

Wasze zdjęcia z Hondurasu.

Juan Ricardo: Powróciliśmy już z tej trasy i

obecnie znajdujemy się w stanie Ohio, tuż

przy granicy z Kanadą, w odległości jednej godziny

jazdy samochodem od siebie. Uczestniczyliśmy

w lokalnym festiwalu w Hondurasie.

Mieliśmy mnóstwo zabawy, impreza została

profesjonalnie zorganizowana, ludzie szaleli.

Świetna produkcja. Mamy nadzieję tam powrócić.

Foto: Sunless Sky

jedynymi białymi ludźmi.

Juan Ricardo: Wyróżnialiśmy się wyglądem.

Jestem latynosem (Juan urodził się w Puerto

Rico - przyp. red.), John i Ed są biali. Zdecydowana

większość pasażerów wracała z podróży

do własnych domów, a tylko my przylecieliśmy

zagrać koncert. Inne zespoły uczestniczące

w festiwalu pochodziły albo z samego

Hondurasu, albo z jego okolic. Lotnisko Palmerola

International w Comayagua (70km od

Tegucigalpy - przyp. red.) oddano do użytku

dopiero niedawno. Pracownicy podekscytowali

się, że przylatują na nie Amerykanie. Chcą,

żeby zespoły z całego świata przekonały się,

jak fantastycznie można się u nich poczuć. W

związku z tym zachowywali się wobec nas bardzo

sympatycznie i wyjątkowo gościnnie.

Mieszkam na Islandii. Pod kołem podbiegunowym

mamy o tej porze roku "sunless

sky" (bezsłoneczne niebo - przyp. red.).

Juan Ricardo: (śmiech) Miły zbieg okoliczności.

Kontynuujmy rozmowę, a może Ed wkrótce

dołączy.

Z tego co widzę, Juanie, jesteś jedynym oryginalnym

członkiem Sunless Sky.

Juan Ricardo: Wyjaśnię to. Otóż, Sunless

Sky powstał w 2012 roku. Śpiewałem wówczas

w Dark Arena, a więc w zespole od lat

zorientowanym na działalność studyjną. Graliśmy

wyłącznie po to, żeby nagrywać albumy,

bez promowania ich na żywo. Przez bardzo

długi okres czasu nie występowałem na żadnych

koncertach. Tęskniłem za tym. Podobało

mi się brzmienie kapeli o nazwie Erecto

Jector. Zaproponowałem im stworzenie projektu

pobocznego z myślą o pojedynczych gigach.

Napisaliśmy pierwszy utwór "Subzero"

(pojawił się na pierwszej płycie "Firebreather",

2014r.). W jego tekście występuje sformułowanie

"sunless sky". Wybraliśmy je na nazwę

zespołu. Miałem taki głód koncertowania, że

zrobiliśmy ze sto sztuk. W 2014 roku podpisaliśmy

kontrakt z Pure Steel Records. Wydaliśmy

"Firebreather", mix i mastering powierzyliśmy

Noahowi Buchananowi, który

jest również perkusistą i klawiszowcem Dark

Areny, po czym zagraliśmy następną stówę

koncertów. W tamtym okresie Sunless Sky

składał się z lokalnych instrumentalistów, mających

zobowiązania wobec własnych rodzin,

jak również angażujących się w inne projekty

muzyczne. Później nasze drogi się rozeszły.

Zbudowałem nowy line-up z kompletnie nowymi

osobami. Dołączył do nas m.in. Curran

Murphy, znany z Annihilator (lata 2002-

66

SUNLESS SKY


2005, album "Double Live Annihilation" -

przyp. red.). W 2017 roku wydaliśmy płytę

"Doppelgänger" i pokoncertowaliśmy trochę.

Spędziliśmy kilka miesięcy w Europie Wschodniej

i zaprezentowaliśmy się na żywo w

Polsce. Nie zagraliśmy wprawdzie na Islandii,

ale mieliśmy tam przesiadkę na inny samolot.

Jak nazywa się Wasze lotnisko?

Pisze się Keflavik, ale należy czytać Keblavik.

Juan Ricardo: Właśnie. Następnie powróciliśmy

do domów. Curran rozglądał się już za innymi

zespołami, pragnął tworzyć coś własnego.

Tak samo uczynili inni. Ja jestem bardzo

obrotnym gościem, lubię śpiewać, działać, występować.

Skoro brakło mi instrumentalistów,

poszukałem nowych. Zamieszkałem w Europie.

Pracowałem tam w Pure Steel Records.

Moja rola polegała na podpisywaniu kontraktów

z nowymi zespołami. Gitarzysta Ed Miller

zapytał, czy byłbym zainteresowany jego

solową muzyką. Miał mnóstwo utworów, ponad

sto kawałków. Odpowiedziałem, że od lat

interesowałem się jego twórczością. Zaproponowałem,

żeby dołączył do Sunless Sky.

Dark Arena kończyła prace nad LP "Worlds

Of Horror", dlatego pozostawałem w kontakcie

z Noahem. Chcieliśmy, żeby w skład Sunless

Sky wchodziły cztery osoby. Kevin Czarnecki

grał na basie na "Doppelgänger" i zamierzaliśmy

powierzyć mu bas również na następnym

LP. Gwoli ścisłości, w międzyczasie

grał u nas na gitarze rytmicznej, ale zamierzał

powrócić do basu. Niestety, na początku trasy

koncertowej okazało się, że Kevin nie może z

nami jeździć. Postanowiłem sam wypełnić lukę,

chwyciłem za bas i z czasem wkręciłem się

do tego stopnia, że teraz obsesyjnie uczę się

gry na gitarze basowej. Sunless Sky stał się

triem.

Curran Murphy pisał sporo utworów dla

Sunless Sky.

Juan Ricardo: Był głównym kompozytorem

LP "Doppelgänger". Obecny skład Sunless

Sky tworzę ja, John Smith i Ed Miller.

John Smith: Ja dołączyłem w 2017 roku, a

Ed w 2020r.

Juan, powiedziałeś, że grasz teraz na basie.

Kiedy zacząłeś się nim interesować po raz

pierwszy w życiu?

Juan Ricardo: Zawsze grałem na basie, dlatego

że ułatwiał mi komponowanie. Trzymanie

basu nie wychodziło mi najlepiej, wolałem klawisze.

Ale ciężko pisze się metalowe kawałki

na klawiszach, pomysły powstałe przy ich pomocy

nie brzmią jak metal. Używałem więc

basu wyłącznie po to, żeby demonstrować innym

podstawowe struktury nowych utworów.

Dotąd nie czułem się basistą. Zmieniło się to

dopiero niedawno.

No proszę, a jednak przekonałeś się. Pomówmy

o lirykach. Nowy album Sunless Sky

"Prelude To Madness" rozpoczyna się tekstem

przywołującym Zimną Wojnę oraz komunistyczny

Kremlin. Jakie przemyślenia

chcieliście nam przekazać na ich temat?

Juan Ricardo: Usiłowałem przekazać moje

odczucia na temat bieżących wydarzeń na

świecie. Teksty okazały się niemal prorocze,

gdyż napisałem je przed oficjalnie zainicjowaną

agresją Rosji. Zamierzałem ostrzec świat,

ale sam dopiero dziś przekonuję się, jak bardzo

zagrożenie destrukcją świata jest realne.

Żyjemy w szalonych czasach, ludziom tylko

Foto: Sunless Sky

wydaje się, że zmądrzeli. Tylko pozornie uczymy

się z błędów przeszłości, a w rzeczywistości

wcale nie wyciągamy wniosków. Od globalnych

kataklizmów dzieli nas jedno naciśnięcie

przycisku. Politycy bawią się w dyplomatyczne

gry, przywódcy narodów straszą się wzajemnie,

broń atomowa istnieje. Żyjemy w poczuciu

realnego zagrożenia. To szalone. Od

Zimnej Wojny tylko teoretycznie minęło

kilkadziesiąt lat, bo naprawdę ona nadal trwa.

Mam nadzieję, że gatunek ludzki nauczy się

żyć w pokoju pomimo wszelkich różnic pomiędzy

ludźmi i krajami. Oto pomysł na pierwszy

utwór.

Tylko na pierwszy utwór? Czy aby liryki na

całym albumie nie nawiązywały do tej samej

idei?

Juan Ricardo: Cóż, w pewnym sensie dotyczy

to całej płyty. Kawałek "Indignation" oraz

"Random Acts of Violence" też przecież komentują

teraźniejszość. Widzimy często sfrustrowanych,

smutnych, źle potraktowanych, protestujących

ludzi, którzy robią co w ich mocy,

by przemówić. Zajmują moralne stanowisko,

krzycząc, co dobre, a co złe. Starałem się zawrzeć

ich energię na całym albumie. W końcówce

spekuluję, jak świat się kończy, wszyscy

umieramy, nie pozostaje już nic, dlatego należy

zawczasu spojrzeć wstecz na własne życie i

zadać sobie pytanie, czy postępujemy słusznie,

a także pomyśleć o utraconych bliskich.

"Prelude To Madness" nie jest konceptem,

lecz albumem tematycznym.

Sugerujesz, że Zimna Wojna wcale się nie

skończyła. Pierwsze słowa na płycie brzmią

następująco: "In the height of hysteria/ the

madness begins/ In Cold War America/ And

The Communist Kremlin". Czy Twoim zdaniem

trwające do dziś szaleństwo rozpoczęło

się wraz z początkiem Zimnej Wojny? Zastanawia

mnie to, ponieważ nawet rasowi historycy

nie są zgodni co do daty jej rozpętania.

Nie istnieje consensus. Niektórzy twierdzą,

że Zimna Wojna była następstwem II

wojny światowej, inni wskazują już na tzw.

Rewolucję Październikową 1917, a jeszcze inna

interpretacja jej rozpoczęcia mówi o odmowie

akceptacji petycji Związku Radzieckiego

o przystąpienie ZSRR do NATO w 1954

roku. Moim zdaniem, świat jest pogrążony w

totalnej destrukcji od zarania dziejów, a już

na pewno nie pomijałbym pierwszej ani drugiej

wojny światowej.

Juan Ricardo: W lirykach chciałem wyrazić

przekonanie, że szaleństwo przeszłości utrzymuje

się na świecie również i dzisiaj. Nie

wiem, czy można powiedzieć, że przed Zimną

Wojną świat wyglądał spokojniej. Pamiętam

ogromną histerię związaną z tamtymi czasami.

Budowano schrony przeciwbombowe, panowało

zamieszanie. Niestety, powszechny strach

przed śmiercią nie opuścił ludzkości w

2022 roku. Wciąż go odczuwamy. Nawet pomimo

tego, że od II wojny światowej minął

szmat czasu...

Ed Miller: Witajcie. Nie widać mnie, bo utknąłem

w ciemnościach, ale jestem z Wami

(śmiech).

Juan Ricardo: Rozmawialiśmy właśnie o zimnej

wojnie, ale skoro dołączyłeś, powróćmy do

pytania o nasze poprzednie doświadczenia

muzyczne.

Ed Miller: Zacząłem grać na gitarze, gdy byłem

nastolatkiem. Tworzyłem zespoły, imprezowałem

tak jak młodzi ludzie imprezują. W

wieku 16 lat wziąłem udział w przesłuchaniach

starszych kolegów z Mystik. Uczę-szczaliśmy

do tej samej szkoły średniej, przy czym

oni już ją ukończyli, gdy ja jeszcze się w niej

uczyłem. Pozostawałem gitarzystą Mystik

przez całkiem długi okres czasu. Koncertowaliśmy

trochę. W 1992 roku podpisaliśmy kontrakt

z niemieckim labelem Massacre Records.

Byliśmy jednym z ich pierwszych zespołów.

Uznawaliśmy to za wielką sprawę. W

skrócie, po moim odejściu z Mystik założyłem

Darkseed. Partie utworu tytułowego Sunless

Sky "Prelude To Madness" napisałem zaraz po

opuszczeniu załogi Mystik. Utrzymywałem te

riffy i melodie w swym arsenale aż do dziś,

włącznie z "egipskim" fragmentem w środku

kompozycji. Na przestrzeni dekad wielokrotnie

to rejestrowałem, aż ewoluowało do obecnej

postaci. Bardzo się cieszę z finalnej wersji,

ponieważ wiem, jak wiele serca w nią włożyłem.

Czy jakieś inne utwory z "Prelude To Madness"

też pochodzą z zamierzchłej przeszłości?

Juan Ricardo: Jak już powiedziałem, w momencie

gdy spotkałem Eda, on dysponował

już tonami świetnej muzyki, komponowanej

przez wiele lat. Większość zawartości "Prelude

To Madness" pochodzi właśnie z tego

źródła. Wspólnie wszystko przearanżowaliś-

SUNLESS SKY 67


68

my na potrzeby Sunless Sky (dodałem choćby

wokale), ale pierwotna wizja albumu powstała

dawno temu. Ed szukał odpowiedniej

okazji, aby użyć swoje pomysły i znalazł doskonałą

do tego sposobność w ramach Sunless

Sky.

Ed Miller: Znam Juana od trzydziestu lat.

Nie utrzymywaliśmy wcześniej tak zażyłego

kontaktu, jak w tej chwili, ale pozostawaliśmy

zawsze w kontakcie. Wiedziałem, że świetnie

śpiewa, ale pierwotnie chciałem wydać solową

płytę instrumentalną. Przesłałem mu demo zawierające

dziesięć utworów. Te kawałki były

nagrywane w różnych okresach, na różnych

sprzętach, z różną produkcją. Juan stwierdził,

że może załatwić dla mnie kontrakt z labelem

na wydanie płyty, ale koniecznie musiałbym

nagrać wszystko ponownie, aby brzmiało spójnie.

Dodał też, że nie mógłby ot tak ze mną

rozmawiać bez poinformowania mnie, że Juan

sam szuka gitarzysty dla swojego zespołu. A

zatem, skoro potrzebowałem nagrywać od nowa,

to dlaczego nie moglibyśmy połączyć sił?

Zastanawiałem się nad zmianą charakteru kawałków

z instrumentalnych na liryczne. Osobiście

przez kilkadziesiąt lat współpracowałem

z rozmaitymi muzykami, ale nigdy akurat z

Juanem. Nawet pomimo tego, że uważałem

go za równego gościa z konkretną bazą fanów

na całym świecie. Doszedłem do wniosku, że

byłbym głupi, gdybym nie skorzystał z tak

perfekcyjnej okazji, aby zaprezentować swoje

pomysły przed sporą globalną publicznością.

Juan Ricardo: I oto jesteśmy.

Słuchając "Prelude To Madness" zachwycałem

się, jak doskonale ta muzyka jest zaaranżowana.

Teraz rozumiem, dlaczego.

Juan Ricardo: Dokładnie zanalizowaliśmy

każdy fragment.

John Smith: Cięliśmy, zmienialiśmy, usuwaliśmy,

dodawaliśmy, itd.

Ed Miller: Jak również łączyliśmy poszczególne

motywy ze sobą, aby płynnie przechodziły

jeden w drugi.

SUNLESS SKY

Kawałek "Embers To Ashes" pozostał instrumentalny,

a co więcej pojawia się dwukrotnie

na "Prelude To Madness".

Ed Miller: "Embers To Ashes" trafił wcześniej

na jeden z moich solowych albumów. Nie podzieliłem

go wówczas na dwie części. Tym razem

postanowiliśmy umieścić na płycie najpierw

pierwszą połowę, następnie zaprezentować

dwa inne kawałki z wokalem ("In Memoriam"

oraz "Eternal Sanctuary") i dopiero po

nich powrócić do drugiej części "Embers To

Ashes". Wyszła taka "kanapka".

Juan Ricardo: Pierwotnie chcieliśmy uzyskać

jeden instrumentalny, akustyczny kawałek.

Przystępując do pracy nad "Prelude To Madness"

zamierzaliśmy jednak podzielić go na

dwie części, żeby cały album rozpocząć pierwszą

z nich, a zakończyć drugą. Ale wiesz, jak

jest, materiał w studiu ewoluuje. "In Memoriam"

to pierwszy zarejestrowany utwór w

ogóle. Później zauważyłem, że doskonale pasuje

on do "Eternal Sanctuary" i razem mogą

tworzyć swego rodzaju monolit. Wraz z osłuchiwaniem

się z materiałem doszedłem do

wniosku, że ta część powinna znaleźć się na

samym końcu, otoczona dwoma częściami

"Embers to Ashes". W ten sposób "Prelude To

Foto: Sunless Sky

Madness" kończy się jak gdyby odrębnym

mini konceptem muzycznym, swoistym "requiem"

lub "epitafium". Ostatecznie, gdy ktoś

słucha naszej nowej płyty, najpierw obawia się

zimnej wojny, a potem wyobraża sobie, jak to

jest stracić bliskich lub nawet własne życie.

Ed Miller: "Embers To Ashes" to przepiękny

kawałek. Nie widziałem go w szerszym kontekście.

Dopiero Juan zaproponował finalne

rozwiązanie. Bardzo mi się podoba stosowanie

minorowych harmonii, akordów i progresji na

całym longplay'u "Prelude To Madness", ponieważ

dzięki nim brzmi naprawdę mrocznie,

wręcz przerażająco. Jednak, jeśli wsłuchasz się

uważnie w samą końcówkę albumu, to uzmysłowisz

sobie, że w ostatnich taktach przechodzimy

ze skali minor do skali major. Oznacza

to pogodniejszy, weselszy klimat, zupełnie

przeciwny do charakteru całego LP. Cieszę się,

że tak to wyszło.

Juan Ricardo: Pozostawiamy malutki promyk

nadziei.

Promyk nadziei przemyka nie tylko na samym

końcu. W utworze "Random Acts Of

Violence" zadajecie pytanie: "where's our

compassion and kindness?". Mimo mrocznego

charakteru całości szukacie współczucia i

życzliwości w społeczeństwie, jak gdyby ono

całkiem nie zanikło. Wiecie, że gdzieś jeszcze

istnieje, tylko trzeba je poszukać, a to daje

nadzieję.

Ed Miller: Absolutnie. Nie pochwalamy żadnej

formy przemocy. Pomysł na mocne uderzenie

w utworze "Random Acts Of Violence"

wziął się z mojego wspomnienia z dzieciństwa.

W wieku siedmiu lub ośmiu lat patrzyłem na

pieski w schronisku. Nie rozumiałem do końca,

co się tam działo. W pewnym momencie

matka piesków zwabiła nas, abyśmy podeszli

do niej bliżej, ja wystraszyłem się i zacząłem

od niej uciekać. Wtedy pies zauważył serwetkę

wystającą z tylnej kieszeni moich spodni i zerwał

się za mną w pościg. Riff "Random Acts Of

Violence" reprezentuje dokładnie tę ucieczkę.

Tytuł wziął się z czegoś innego. W każdym razie,

nie gloryfikujemy przemocy ani żadnych

negatywnych zachowań.

Juan Ricardo: W tekście "Random Acts Of

Violence" chciałem wyrazić spostrzeżenie, że w

naszym świecie jest zbyt wiele przemocy. Pytam

o pozytywne aspekty społeczeństwa, ponieważ

moim zdaniem trochę ich brakuje. Co

się porobiło na świecie? Wiemy, że życzliwość

i współczucie istnieje, dlatego mimo wszystko

warto być dobrym dla innych.

Ed Miller: Zawsze mam nadzieję, że nasz

przekaz zostanie właściwie zrozumiany. Nie

chciałbym, żeby ktoś pochopnie wyciągał

wnioski na podstawie samych tytułów. Nigdy

nie opowiedzielibyśmy się za niczym złym, ani

nie namawialibyśmy słuchaczy do popełniania

niecnych występków. Mówimy o wrażliwych

tematach po to, aby zwrócić na nie uwagę. W

"Random Acts Of Violence" opowiadamy historię

o tym, co człowiek zrobił w przypływie

nagłego ataku przemocy. Przyglądamy się i

opisujemy zdarzenie, ale nie chwalimy tego typu

zachowania.

W takim razie, powiedzcie proszę, kim jest

tytułowy "Two Fisted Man"?

Juan Ricardo: (śmiech) Ten numer nazywał

się wcześniej "Sharp Thing", prawda, Ed?

Ed Miller: Nie miałem tytułu, więc roboczo

nazywałem go "the sharp thing".

Juan Ricardo: "Two Fisted Man" to mój przyjaciel

ze szkoły średniej. Nie jestem wysoki...

Ed Miller: Przecież byłeś bokserem.

Juan Ricardo: No tak, w młodości nawet profesjonalnym.

Ale w szkole średniej należałem

do szczupłych i niskich uczniów. Ważyłem

120 funtów (ok. 55 kg - przyp. red.). Dla kontrastu,

mój kolega był ogromny. Wyglądał jak

ja razy dwa. Rzadko odzywał się choćby słowem,

pozostawał wyjątkowo cichy i spokojny.

Ale gdy przyszło co do czego, zdarzył się jakiś

problem, on potrafił ochronić innych i stawał

do walki. Zamiast ględzić, wyciągał pięści. Nie

ważne, że musiał odeprzeć atak nawet dwóch

lub trzech kolegów jednocześnie, dawał sobie

zawsze świetnie radę w takich sytuacjach. Zawsze

stawał w obronie dobrego imienia swoich

przyjaciół. Uważaliśmy go za osobę nieznoszącą

nonsensów. Nasza znajomość skończyła

się, gdy jeszcze w czasach szkolnych zginął w

wypadku samochodowym.

A zatem zawarliście na płycie mnóstwo

wspomnień z całego życia.

Juan Ricardo: Owszem. Co ciekawe, liryki dotyczą

naszych osobistych wspomnień, ale też

słuchacze mogą odnieść je do swoich przygód

i zinterpretować po swojemu. "Oh, też tak miałem!"

- ktoś zapewne krzyknie.

Powiedzcie proszę o swoich planach koncer-


towych na rok 2023.

Juan Ricardo: Wiosną przylecimy do Europy.

Weźmiemy udział w czterech festiwalach metalowych

oraz zagramy gig w Niemczech. Pracujemy

nad dodaniem więcej koncertów w Europie

- może wiosną, a może w dalszej czę-ści

roku. Zobaczymy. Chciałbym powrócić ze

Sunless Sky do Polski oraz do innych wschodnich

krajów, typu Rumunia, Węgry, Chorwacja,

Bośnia. W bliskiej przyszłości odbędzie się

mnóstwo naszych występów.

Czy zauważyliście, że podróżowanie jest

wielokrotnie droższe teraz niż w 2019 roku?

Juan Ricardo: Tak, po części z powodu "wojny".

Nie robimy tego dla pieniędzy. Nie

wzbogacę się na śpiewaniu metalu. Działamy

powodowani pasją i miłością do muzyki.

Zależy nam na fanach.

Ed Miller: Uwielbiamy to, co robimy. Polecieliśmy

do Hondurasu, spotkaliśmy mnóstwo

niesamowitych ludzi. Patrzyliśmy na publiczność

i widzieliśmy, jak wrzeszczą z ekstazy.

Bezcenne. Szerzymy radość, a na koniec dnia

najbardziej liczy się zabawa.

Mam jeszcze dwa pytania do Ciebie, Juan.

W zeszłym miesiącu zaśpiewałeś na nowym

albumie koncepcyjnym Lucid Dreaming jako

Wilhelm I z Wojny Napoleońskiej. Co to za

projekt?

Juan Ricardo: To będzie niesamowicie potężny,

epicki album koncepcyjny, prawie opera.

Zaśpiewałem na nim wraz z pięcioma innymi

wokalistami. Nasze głosy reprezentują m.in.

Bismarcka, Księcia Prus oraz Wilhelma I.

Warstwa instrumentalna wymiata, partie instrumentalne

są wspaniałe, a utwory świetne, z

tym że cała płyta przedstawia jedną rozbudowaną

historię podzieloną na części.

Ostatnio skomponowałeś też następcę

"Storm Warning" (2021), The Veith Ricardo

Project. Weszliście już do studia?

Juan Ricardo: Jestem znany jako wokalista

metalowy, ale wychowałem się na prog rocku,

na zespołach pokroju Rush, Genesis, Yes, itp.

Kiedyś w Dark Arena udzielał się pewien klawiszowiec,

ale nie zagrzał tam miejsca na długo.

Pracowaliśmy razem w studiu przez kilka

tygodni. Powiedział mi, że perfekcyjnie pasowałbym

do jego projektu. Zaczęliśmy razem

coś tworzyć. W efekcie powstał The Veith Ricardo

Project. Napisaliśmy już drugą płytę,

lecz jestem zajęty z wieloma różnymi projektami,

dlatego nie wiem do końca, czy uda mi

się zabrać za jej nagrywanie na początku 2023

roku.

Na zakończenie proponuję, żeby każdy z

Was wypowiedział się oddzielnie, jakie plany

wiążecie z przyszłością.

John Smith: Zagram w tak wielu miejscach

tak wiele koncertów, jak to możliwe. Będę grać

na perkusji wiele utworów na wielu płytach,

starając się dotrzeć do jak największej liczby

odbiorców. Zawsze.

Ed Miller: Mam tak wiele pomysłów, że nie

mogę doczekać się nagrywania następnej płyty

Sunless Sky. W marcu polecimy do Niemiec.

To ekscytujące. Nasz koncert w Ohio nie

wzbudziłby sensacji, bo ludzie widują nas tu

każdego dnia i nie potrzebują oglądać nas już

na scenie. Ale jak wybieramy się w odległe

miejsce, to z pewnością sprawiamy różnicę.

Kocham podróże. Od dawna działam solo, nagrywam

różne instrumentalne rzeczy, z różnymi

osobami. Nie promuję własnych płyt,

raczej kolekcjonuję je w osobistym zbiorze lub

udostępniam je innym bezpłatnie. Jeśli ktoś

jest zainteresowany, może je sobie ściągnąć z

Internetu.

Czyli macie dość bluesowe nastawienie. Nie

dbacie o rozwój jednej marki, zamiast tego

gracie w najróżniejszych składach pod najróżniejszymi

postaciami.

Juan Ricardo: Cóż, bluesmani faktycznie tak

zazwyczaj robią, ale ja wiążę konkretne plany

z Sunless Sky. Myślę, że nasz obecny skład

jest zgrany i że będziemy kontynuować. Następną

płytę nagra to samo trio. Ed ma milion

utworów. Nie rozglądamy się za dodatkowymi

muzykami. Poza tym, wezmę niedługo udział

w oddzielnych projektach. Zimą nagramy album

Attaxe. Jutro spotkam się po raz pierwszym

z całkiem nowym zespołem, który będzie

nagrywać zaraz po Attaxe. Wiosną przyjdzie

kolei na nowy album Wretch. Następnie

Dark Arena wznowi "Flowing Black" (2009),

który obecnie remasterujemy. Ponadto kończymy

prace nad drugim longplay'em The

Veith Ricardo Project. Najważniejszy jest dla

mnie teraz Sunless Sky. Chcemy podróżować,

gdzie się da. Polecimy do Islandii, Europy,

Ameryki Środkowej, Brazylii, Japonii, Australii,

Anglii, wszędzie.

Sam O'Black


HMP: Niedawno graliście dwutygodniową

trasę z polskim zespołem Aquilla. Wasze

polskie koncerty odbyły się 13 października w

Garage Pub w Krakowie, 14 października w 2

Kołach w Warszawie i 15 października w

Willi w Łodzi. Kto zainicjował tą trasę?

Luke Lethal: To był nasz pomysł. Myślę, że

jako pierwszy temat poruszył nasz poprzedni

perkusista. Tak naprawdę wymyśliliśmy to z

konieczności, ponieważ w innych terminach

nie możemy regularnie grać koncertów ze

względu na inne zobowiązania poza zespołem.

Klątwa wyryta na egipskim grobowcu

Gitarzysta Luke Lethal i wokalista Klay Mensana

zarażają ekscytacją towarzyszącą graniu i słuchaniu

old schoolowego heavy metalu. Ich zespół

Acid Blade poznaliśmy przy okazji wspólnych

koncertów z Aquilla, choć źródeł owej

ekscytacji należy raczej szukać w Megadeth

"Holy Wars". Luke usłyszał je jakieś dziesięć

lat temu, wciągnął się w metal, aż w

końcu zaproponował własny wkład we

współczesną scenę NWOTHM w postaci LP

"Power Dive". Poczytajcie sobie o tych maniakach.

nagrać te kawałki, zanim on odejdzie i nie

będziemy mogli już grać razem. Demo Angel

Blade zostało następnie wydane jako Split z

Venatorem, co dało nam znacznie więcej ekspozycji

niż pierwotnie planowaliśmy. Dlatego

też Klay i ja chcieliśmy kontynuować współpracę,

ponieważ po pierwsze naprawdę tęskniliśmy

za sobą, a po drugie ludzie zdawali się

szczerze lubić to, co robimy. Następnie szukaliśmy

odpowiednich osób, z którymi moglibyśmy

założyć zespół (Jon w tamtym czasie nie

wchodził w grę ze względu na inne muzyczne

zobowiązania). W ciągu kilku tygodni ich znaleźliśmy

i zaczęliśmy ćwiczyć jako Acid Blade.

Zmieniliśmy nazwę, dlatego z uwagi na nieobecność

Jona.

W lirykach poruszacie zagadnienia wewnętrznych

konfliktów, problemów osobistych,

wojen i istot pozaziemskich. Czy wobec tego

Acid Blade jest dla was nie tylko dobrą zabawą,

ale także sposobem na wyrażanie przekonań?

Klay Mensana: Cóż, wiele tekstów zostało

napisanych przez basistę Sci-Mana i przeze

mnie. Razem wymyślamy historie, a ja zamieniam

je w teksty. Niezależnie od tego, czy

śpiewam o zaginionych starych przyjaciołach,

zabijaniu królów, swobodnie cwałujących koniach,

czy o jeszcze innych rzeczach, często

pojawiają się metafory lub bezpośrednie zwroty,

które odzwierciedlają moje lub innego

członka zespołu osobiste sprawy. Lecz nigdy

nie robię tego, aby dzielić się z takimi rzeczami

ze słuchaczami lub pracować nad osobistymi

sprawami. Robię to raczej po to, by śpiewać

teksty, które pasują do muzyki, a jednocześnie

nie są kompletnie pozbawione znaczenia. To

jest dla mnie bardzo ważne, aby móc wykonywać

piosenki w stu procentach autentycznie.

Staram się również stworzyć dobrą więź między

nami jako grupą muzyczną poprzez śpiewanie

na tematy innych członków Acid Blade.

Co więcej, często pozostawiam im miejsce

na własne interpretacje. To samo dotyczy kawałków

o istotach pozaziemskich. To nie ufoludkowie

nie są tutaj najważniejsi. Właściwego

znaczenia należy szukać między wierszami lub

w niektórych konkretnych frazach, i oczywiście

we własnym umyśle.

Ale zachowaliście jakieś wyjątkowe wspomnienia?

Luke Lethal: Dla mnie osobiście najlepszym

wieczorem był przedostatni w Motali, w Szwecji.

Po północy poszliśmy zrobić pamiątkowe

zdjęcie na rynku tego małego, sennego skandynawskiego

miasteczka. Dwa tuziny headbangerów

(my, Aquilla i Armory) krzyczały: "Judas

Priest! Judas Priest! Judas Priest!" i śpiewały "Medieval

Steel". Na pewno nigdy wcześniej nic

podobnego tam się nie wydarzyło. Zabraliśmy

ze sobą miecz, którego używaliśmy na scenie

Surrealistyczne pięć minut (śmiech).

Klay Mensana: W Wiedniu ogromna kobieta

rzuciła się przed scenę, by wykonać kilka szalonych

ruchów. Przypadkowo uderzyła głową

o mój mikrofon. Z moich warg pociekła krew.

Uznałem, że najbardziej metalową rzeczą, jaką

mogę w tej sytuacji zrobić, jest pomalowanie

jej twarzy moją krwią w ramach małego podziękowania.

Jak porównalibyście swoje i Aquilli podejście

Foto: Acid Blade

do heavy metalu?

Luke Lethal: Zauważyłem wiele podobieństw,

chociaż wydaje mi się, że oni są znacznie bardziej

otwarci na nowoczesność. Widać to

głównie w używanym sprzęcie i w uzyskiwanym

brzmieniu. Nasze podejście jest znacznie

bardziej oldschoolowe. Teksty utworów zbytnio

się nie różnią, natomiast oni często grają

rzeczy, których my nie bylibyśmy w stanie zagrać

(śmiech). Aquilla używa cyfrowego sprzętu,

podczas gdy my prawie wyłącznie sprzętu

z wczesnych lat 80-tych. Jest to dla nas o wiele

mniej wygodne, ale w przeciwnym razie nie

uzyskalibyśmy dźwięku, którego szukamy. Powiedziałbym

więc, że to największa różnica.

Nie stąd jednak pochodzimy.

A zatem, jakie wydarzenia doprowadziły

Was do stworzenia najpierw projektu Angel

Blade, a potem zespołu Acid Blade?

Luke Lethal: W 1990 roku Megadeth wydało

LP "Rust in Peace". W 2011 roku po raz

pierwszy usłyszałem utwór "Holy Wars". Z tego

powodu w 2012 roku zacząłem grać na gitarze.

W 2016 roku przeprowadziłem się do

Drezna i poznałem tam Jona Astusa, który

szybko stał się moim najlepszym przyjacielem.

Jon Astus grał na perkusji od czasu, zanim

jeszcze nauczył się chodzić. Zaczęliśmy grać w

jego sali prób. To były pierwsze chwile, kiedy

grałem muzykę z inną osobą i zacząłem pisać

riffy. Te riffy stały się piosenkami Angel Blade.

Potem szczęśliwie spotkaliśmy Klaya, który

potrafił pisać teksty i śpiewać. Klay wkrótce

powiedział nam, że niebawem przeprowadzi

się na drugi koniec Niemiec, więc lepiej szybko

Media głównego nurtu rozpowszechniają

kłamstwa, aby utrzymywać ludzi w strachu.

Nawet jeśli strach nie jest pokarmem dla

istot pozaziemskich, to oczywiście tyrani

mogą przy jego użyciu kontrolować większość

ludzi w bezprecedensowy sposób. Czy

czujesz społeczną odpowiedzialność, aby zabierać

głos jako artysta?

Luke Lethal: Nie myślimy w takich kategoriach,

dlatego że nie posiadamy odpowiedniej

platformy. O Acid Blade słyszało tylko kilka

tysięcy osób. Zajmujemy własne stanowisko

światopoglądowe i posiadamy konkretne przekonania,

co staje się dla odbiorców naszej muzyki

oczywiste, gdy tylko otworzy książeczkę i

zobaczy antyfaszystowską grafikę.

Jak zatem powinniśmy rozumieć tytuł Waszego

pierwszego długogrającego albumu

"Power Dive"?

Luke Lethal: "Power Dive" i "Into the Light"

opowiadają jedną, ciągłą historię o istotach pozaziemskich,

a dokładniej o jednym kosmicie,

który pędzi na ziemię, niczym ptak, w trybie

"power dive". Klay wpadł na pomysł, by nadać

albumowi taki, a nie inny tytuł, ponieważ

70

ACID BLADE


utwór "Power Dive" jest jednym z naszych najlepszych,

a poza tym to po prostu fajnie brzmiące

określenie.

W utworze "The Tomb of Khentika Ikheki"

śpiewacie: "Thousands of long years I had to

sleep under the giant rock, but finally, I can't

be stopped!". Khentika reprezentuje jeden z

najpopularniejszych przykładów stosowania

starożytnych klątw wewnątrz lub na fasadzie

grobowca. Skąd u Was zainteresowanie

Khentiką?

Luke Lethal: Właściwie tekst jest o Egipcie,

ponieważ przez cały utwór używamy skale powszechne

w muzyce orientalnej. Myślę, że

szczególnie widać to w drugiej części gitarowego

solo. Dlatego zaproponowałem Klayowi i

Sci-Manowi, którzy są odpowiedzialni za

wszystkie teksty, aby napisali coś o Egipcie.

Potem wymyślili historię, którą można usłyszeć

na płycie. Trudno było nam znaleźć odpowiedni

tytuł dla utworu, bo w samym tekście

nie ma nic szczególnego, co by pasowało.

Moja dziewczyna wysłała mi wtedy kilka artykułów

o Egipcie i w jednym z nich był krótki

fragment o tym, że grobowiec Khentika Ikheki

jest najstarszym znanym grobowcem z wyrytą

klątwą, co idealnie nam pasowało.

Zastanawiałem się, czy inspirację do pierwszej

melodii w "Moonless Night" zaczerpnęliście

z Metal Church?

Luke Lethal: Nie, szczerze mówiąc nie wiem,

do której melodii Metal Church się odnosisz.

Nie ma na albumie fragmentu, o którym powiedziałbym,

że jest bezpośrednio inspirowany

Metal Church, a znam na pamięć wszystkie

ich wczesne dokonania.

Czy "Power Dive" to pierwszy longplay, nad

którym pracowaliście? Jak bardzo Wasze

oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością

nagrywania w profesjonalnym studiu?

Luke Lethal: Tak, to pierwszy longplay dla

nas wszystkich. Szczerze mówiąc, nie wszyscy

byli w pełni sił, kiedy wchodziliśmy do studia,

więc wszystko trwało znacznie dłużej niż się

spodziewaliśmy, i okazało się niesamowicie

wyczerpujące. Na szczęście pracowaliśmy ze

wspaniałymi ludźmi i ostatecznie album brzmi

tak, jak chcieliśmy.

Foto: Ines A

Wszystkie utwory z "Power Dive" napisaliście

między 2018 a początkiem 2021 roku. A jak

bardzo kreatywni byliście w studiu? Tworzyliście

coś na bieżąco, podczas nagrywania?

Luke Lethal: Przed wejściem do studia przygotowaliśmy

cały materiał z dbałością o szczegóły,

niczego już nie zmienialiśmy ani nie dodawaliśmy.

Jedynie nasz producent Max poczynił

kilka małych sugestii, na przykład zaproponował

krótkie przerwy na końcu "King

Killer", trochę dodatkowych gitar i fajne efekty

dźwiękowe.

Jakie są według Ciebie najmocniejsze strony

"Power Dive" LP? Co czyni go wyjątkowym

na scenie NWOTHM?

Luke Lethal: To, co wyróżnia ten album, to

fakt, że dostajesz pełen pakiet old schoolowego

heavy metalu. Mnóstwo zespołów gra "80's

metal", ale brzmią zbyt nowocześnie. Odnoszę

wrażenie, że każdy album w dzisiejszych czasach

brzmi tak samo, z nielicznymi wyjątkami,

jak Sabire czy nowy album Steel Inferno.

Bardzo ważny jest dla mnie prawdziwie undergroundowy

charakter naszego heavy metalu.

Pragniemy, by dobrze wpisywał się w playlistę

wraz z zespołami pokroju Witch Cross czy

Satan. Myślę, że udało nam się to osiągnąć.

Ponadto, "Power Dive" to bardzo zróżnicowany

album. Utwór "Ablaze at Midnight" jest zupełnie

inny od tytułowego "Power Dive", a ten

z kolei jest zupełnie inny od "Tomb...", czy

"Moonless Night". I to mi się podoba, jest ekscytujące

i pokazuje nasze różne oblicza. Jakże

to nudne, kiedy słuchasz czwartego numeru

na albumie i już wiesz, jak zabrzmi siódmy.

Zresztą myślę, że niektóre z naszych kawałków

są po prostu bardzo, ale to bardzo dobre.

A dzięki liniom wokalnym Klaya są one nie

tylko zróżnicowane, ale też zawsze chwytliwe.

"Power Dive" został wydany cyfrowo i w formacie

kasetowym w sierpniu 2022 roku za

pośrednictwem Jawbreaker Records. Kilka

miesięcy później pojawił się w formacie CD

dzięki Personal Records. Jeszcze później, bo

13 stycznia 2023, wyjdzie na winylu przez

Jawbreaker Records. Czy taki rozstrzał pomaga

w promocji, bo możecie trzykrotnie

ogłosić premierę? A może wolelibyście wypuścić

wszystko tego samego dnia, ale logistycznie

nie da rady? Jak to widzisz?

Luke Lethal: Każdy by wolał, żeby wszystkie

formaty zostały wydane tego samego dnia, ale

nikt z nas nie chciał czekać na wydanie pół

roku dłużej. W przeciwnym razie gralibyśmy

te utwory na żywo tak często, że zaczęłyby nas

irytować już przed premierą.

Jak mamy rozumieć Waszą deklarację, że

drugi longplay Acid Blade będzie miał, jak

NWOBHM? To ruch kulturowy, obejmujący

różne style, od melodyjnego hard rocka

po doom i proto black metal.

Luke Lethal: Jasne, że to ruch kulturowy, ale

wszystkie zespoły NWOBHM mają unikalne,

niezwykle dynamiczne, autentyczne i "ręcznie

robione'' brzmienie, które odróżnia je od kapel

z innych ruchów. I to właśnie chcemy uchwycić

przy okazji kolejnego wydawnictwa.

Osobiście uważam, że NWOBHM był szczytem

zjawiska heavy metal. Ludzie, którzy

twierdzą, że wolą bardziej demoniczne podejście

do dźwięku Angel Blade, będą całkiem

zadowoleni z następnego wydawnictwa.

Sam O'Black

Foto: Ines A

ACID BLADE

71


Stanowisko przeciwko śmierci

Arkham Witch jest jednym z najbardziej

rozrywkowych zespołów heavy/doom

metalowych drugiej dekady dwudziestego

pierwszego wieku. Słychać i

czuć, że tworzący go muzycy czerpią

frajdę z grania i podchodzą do sprawy

na luzie. W związku z premierą ich nowego

longplay'a "Swords Against Death"

(2022) porozmawialiśmy z basistą i wokalistą

Simonem Iff? Na jedno pytanie odpowiedziała

również polska malarka, fotografka, autorka

okładek Arkham Witch oraz właścicielka ich wytwórni Metal On Metal, Jowita

Kamińska.

HMP: Jak należy rozumieć słowa rozpoczynające

Wasz nowy album: "prosimy o odpowiedzialne

korzystanie z Arkham Witch"?

Simon Iff?: Po prostu "ostrożnie teraz!"

Okej. Według Metal Archives Wasz najnowszy

LP "Swords Against Death" to pierwszy

pełnowymiarowy album Arkham Witch

nagrany po "I Am Providance" (2015). W

praktyce jednak byliście ostatnio bardzo

aktywni w studio i wydaliście ogromną ilość

materiału, zarówno jako Arkham Witch (5

EP-ek, 1 singiel, 1 demo, 1 kompilacja), jak i

jako The Lamp of Thoth (5 dem, 2 kompilacje).

Które z Waszych nowych utworów lub

ostatnich albumów powinniśmy sprawdzić w

swoim fantazjom w mrocznych dźwiękach trylogii

"Get Thothed" (2015, 2016, 2018), gdyż

dopełnią one tak starannie skonstruowanego

ennui, jak czerwone wino dopełnia krwawy

stek. Ale to nie wszystko! Jeśli lubicie odrobinę

tradycyjnego metalu w połączeniu z punkiem

i doomem, możecie sprawdzić "Three Bladed

Doom" (2021) i "Give Me Death by Heavy

Metal!" (2022). EP-ki wypełniają lukę czasową

między "I Am Providence" (2015) a

"Swords Against Death" (2022) jak tłusty

soniczny ogórek w heavy metalowej kanapce.

Jak bardzo mitologia nordycka inspirowała

Was na albumie "Swords Against Death"

(2022)? Które koncepcje z mitologii nordyckiej

determinacji i ignorancji napędzało nagranie

"Swords Against Death" (2022). Myślę, że

wyszła świetna mieszanka naszych wpływów:

punka, doom i thrashu. Na płycie znalazło się

kilka epickich momentów, chociaż "Bringing

Down the Thunder" to właściwie numer o norweskim

bogu Thorze, kiedy jest pijany!

Cały album "Swords Against Death" cechuje

bezpośredniość. Longplay nie próbuje wpasować

się w żaden konkretny gatunek czy

konwencję. To nie czysty punk, nie czysty

heavy, nie czysty doom. To po prostu

"Swords Against Death". I wydaje się, że ma

precyzyjnie określony cel. Czy mamy jakąś

szansę na powalenie śmierci za pomocą specjalnego

miecza, dzięki czemu śmierć nie odważyłaby

się już niepokoić żadnego człowieka?

Jaki musiałby to być miecz? Jeśli nie

znasz odpowiedzi, to może moglibyśmy się

tego dowiedzieć z wykładu wiedźmina na

Uniwersytecie Miskatonic?

Simon Iff?: Dzięki. Cóż, ostatni utwór na płycie

nosi tytuł "Terminus Est" nazwany na cześć

miecza z niesamowitej serii "Nowe Słońce"

Gene'a Wolfe'a (1980-1983). Oznacza (chyba!):

"linia została wyznaczona". Oczywiście

"Swords Against Death" pochodzi z "Fafhrd

and the Grey Mouser" Fritza Leibera

(1970). Bohaterowie całą karierę spędzają w

cieniu życia, ale obawiam się, że entropia jest

prawem wszechświata i śmierć musi mieć swój

dzień - możemy ja tylko opóźnić, nigdy uniknąć.

Istnieją jednak małe śmierci, które mogą

być o wiele bardziej szkodliwe dla naszego samopoczucia

i rozwalają nasz umysł do stanu

padliny szybciej niż należałoby się tego spodziewać.

Prawdopodobnie zostałoby to wyrażone

w wykładzie wiedźmina jako: "to, co nie

jest martwe, może wiecznie leżeć, ale przy obcych

eonach nawet śmierć może umrzeć". Tak

więc, zajmujemy stanowisko przec