HMP 85 Iron Allies
New Issue (No. 85) of Heavy Metal Pages online magazine. 61 interviews and more than 160 reviews. 184 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Iron Allies, Candlemass, Roadhog, Xentrix, Tankard, Sacrifice, Razor, Faust, Hydra Vein, After All, Leatherwolf, Kill Ritual, Iron Kingdom, Leather, Crazy Hammer, Night Lord, Skelator, Steelover, Medieval Steel, Witchunter, Incursion, Sword, Stormhunter, Dark Forest, Hammers Of Misfortune, Idol Throne, Sunless Sky, Acid Blade, Arkham Witch, Mechanic Tyrants, Midas, Arrayan Path, Slave Keeper, Konquest, Metalian, Prowler, Quartz, Tailgunner, Wij, The Vintage Caravan, Spellbook, Spell, Thundermother, Aerodyne, Mirror, Arkenstone, Sacral Night, Trial, The Riven, Collage, Dragonland, Venus, Distrüster and many more. Enjoy!
New Issue (No. 85) of Heavy Metal Pages online magazine. 61 interviews and more than 160 reviews. 184 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Iron Allies, Candlemass, Roadhog, Xentrix, Tankard, Sacrifice, Razor, Faust, Hydra Vein, After All, Leatherwolf, Kill Ritual, Iron Kingdom, Leather, Crazy Hammer, Night Lord, Skelator, Steelover, Medieval Steel, Witchunter, Incursion, Sword, Stormhunter, Dark Forest, Hammers Of Misfortune, Idol Throne, Sunless Sky, Acid Blade, Arkham Witch, Mechanic Tyrants, Midas, Arrayan Path, Slave Keeper, Konquest, Metalian, Prowler, Quartz, Tailgunner, Wij, The Vintage Caravan, Spellbook, Spell, Thundermother, Aerodyne, Mirror, Arkenstone, Sacral Night, Trial, The Riven, Collage, Dragonland, Venus, Distrüster and many more. Enjoy!
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
Spis tresci
74 Mechanic Tyrants
76 Sordid Blade
78 Midas
80 Arrayan Path
82 Slave Keeper
84 Rising Fall
85 Konquest
85 Metalian
88 Prowler
90 Quartz
92 Tailgunner
94 Wij
97 The Vintage
Caravan
100 Spellbook
102 Spell
104 Thundermother
106 Aerodyne
107 Mirror
108 RF Force
109 Hammerstar
110 Arkenstone
3 Spis treści
4 Iron Allies
8 Candlemass
10 Roadhog
12 Xentrix
13 Tankard
14 Sacrifice
16 Razor
18 Faust
22 Hydra Vein
24 After All
26 Leatherwolf
30 Kill Ritual
32 Iron Kingdom
34 Leather
36 Crazy Hammer
38 Night Lord
42 Skelator
44 Steelover
48 Medieval Steel
50 Witchunter
52 Incursion
54 Sword
56 Stormhunter
59 Dark Forest
62 Hammers Of
Misfortune
64 Idol Throne
66 Sunless Sky
70 Acid Blade
72 Arkham Witch
111 Sacral Night
112 Trial
114 The Riven
118 Hypnosaur
120 Collage
122 Chaos Over
Cosmos
124 Katatonia
128 Mad Max
129 Dragonland
130 Venus
132 Distrüster
134 Metalowiec
Gawędziarz
136 Live From The
Crime Scene
140 Zelazna Klasyka
143 Decibels` Storm
174 Old, Classic,
Forgotten...
3
David Reece: Herman Frank jest nieobecny,
więc widzisz się dzisiaj tylko ze mną.
HMP: Jak dokończyłbyś zdanie: "two for..."
Jak bym dokończył to zdanie? Raczej powiedziałbym,
że Iron Allies nagra wkrótce drugi
album. (śmiech)
Herman Frank użył ostatnio zwrotu: "two for
a lie".
Oh, w tytule swojego ostatniego albumu.
Zgadza się. Podobno wyjawiła się ostatnio
Muzyka to część naszego DNA
Najfajniejszy niemiecko - amerykański zespół w całej historii gatunku
ludzkiego wydał bardzo udany album. Oczywiście, nie mam na myśli Accept "Eat
The Heat" (1989), a coś znacznie lepszego. Trzydzieści trzy lata po próbie zamerykanizowania
germańskiego heavy metalu nareszcie doszło do udanego połączenia
międzykontynentalnych sił. Wokalista David Reece, gitarzysta Herman Frank,
perkusista Francesco Jovino, gitarzysta Michael Pesin i basista Malte Burkert
rozwalili system za sprawą Iron Allies "Blood In Blood Out".
Herman nawiązał ze mną kontakt za pośrednictwem
Facebooka. Zapytał mnie on-line, czy
byłbym zainteresowany wspólnym stworzeniem
utworów. Odparłem: "pewnie, a jakie masz
pomysły?". Wysłał mi dwa zabójcze utwory.
Dopisałem do nich teksty i melodie, a po
dwóch lub trzech dniach odesłałem z powrotem.
Spodobało mu się i chciał więcej. Wszystko
działo się za pośrednictwem Internetu. Powstały
co najmniej cztery kawałki, zanim postanowiliśmy
powołać Iron Allies. Potrzebowaliśmy
najpierw przetestować, jak dobrze będzie
układać się nasza współpraca. Okazało
"Spotkaliśmy się niedawno. Wchodzimy do
studia 10 marca i robimy nowe EP". Czy
chwilę przed wejściem do studia faktycznie
zamierzaliście nagrać EP, nie LP?
Mhmmm. Do naszego spotkania doszło latem
2021 roku w moim włoskim domu. Przyjechał
do mnie wraz ze swoją żoną. Przyjemnie spędziliśmy
czas, mieliśmy udaną rozmowę biznesową
i ustaliliśmy, że będziemy nagrywać w
marcu 2022 w Hanowerze (Niemcy). Pamiętam,
że zależało mu, by użyć wiele partii gitarowych.
Reasumując: to prawda, tak to działa.
Brzmi całkiem fajnie. Planowaliście EP czy
LP?
Longplay. Nie zdziwiłbym się, gdyby na pewnym
etapie Herman chciał tylko EP, ale ja o
czymś takim nie słyszałem. Dysponowaliśmy
aż 18 kompozycjami, słuchaliśmy ich i wybieraliśmy
najlepsze. Moim zdaniem, 6 pozostałych
numerów, które nie weszły na płytę, były
równie udane, ale podczas spotkania z udziałem
całego zespołu wspólnie zadecydowaliśmy,
że tym razem nie przyszła na nie jeszcze
kolej.
Czy zarejestrowaliście wszystko w marcu
2022?
Tak. Nagrywaliśmy też demówki. Ja u siebie
we Włoszech, Herman w Niemczech. Później
pokazaliśmy demo perkusiście Francesco Jovino.
Nauczył się ich. Następnie materiał
przeszedł do basisty Malte Burkerta oraz do
gitarzysty Michaela Pesina. W marcu pojechałem
wraz z Francesco do Hanoweru. Nagraliśmy
utwory w tamtejszym Horus Sound
Studio. Francesco ukończył swoje partie perkusji
w zaledwie dwa dni (śmiech). Jest niesamowity.
Zagrał wszystko trzy razy, wybraliśmy
najlepsze podejścia i gotowe.
4
taka mała tajemnica, że po raz pierwszy zetknąłeś
się z muzyką Hermana jeszcze przed
pojawieniem się na Ziemi dinozaurów.
Chodziło mi o to, że słucham go od bardzo dawna.
Na przełomie dekady lat 80. i 90. wpadły
mi w ucho albumy Victory. Gdy w 1988 /
1989 roku śpiewałem w Accept, dokładnie zapoznałem
się z jego partiami, które grał wcześniej
w Accept (album "Balls To The Wall",
1983 - przyp. red.).
W notce prasowej dołączonej do debiutanckiej
płyty Iron Allies pt. "Blood In Blood
Out" wyczytałem, że idea połączenia przez
Was sił pojawiła się podczas jego pobytu we
włoskim miasteczku Piacenca, w którym obecnie
mieszkasz.
IRON ALLIES
się, że sprawy idą do przodu jak burza.
Foto: Iron Allies
Aczkolwiek według notki prasowej Herman
osobiście przyjechał do Piacenca.
Zjawił się w moim domu. Spotkaliśmy się już
po tym, jak mieliśmy gotowych kilka utworów.
Usiedliśmy, przedyskutowaliśmy plany na
przyszłość i upewniliśmy się, że podążamy w
tym samym kierunku muzycznym. Wspaniałe
spotkanie. Od tej chwili wszystko zaczęło się
dziać pełną parą. Powstało około 18 utworów,
spośród których na płycie umieściliśmy 12 najlepszych.
W wywiadzie dla "Heavy Metal Pages"
przeprowadzonym na początku 2022 roku (autorstwa
Katarzyny "Strati" Mikosz, HMP
83, str. 109 - przy. red.) Herman mówił:
Iron Allies "Blood In Blood Out" nagrywaliście
w tym samym studiu, w którym powstało
Victory "Gods Of Tomorrow" (2021).
Tak, Horus Sound Studio w Hanowerze to
piękne miejsce. Istnieje od wielu lat.
Wasza muzyka nie opiera się tylko na Twoim
głosie i Hermana gitarze, lecz wielką wagę
odgrywa w niej również wsparcie silnym
groovem sekcji rytmicznej. Skoro szkielet
kompozycji powstał przed przekazaniem ich
Francesco, to znaczy, że Ty i Herman zadbaliście
o kwestie rytmiczne.
Użyliśmy automatu perkusyjnego na użytek
początkowej fazy procesu twórczego. Francesco
dodał od siebie nieco bluesowego charakteru,
tzn. połączył metalowe zacięcie z bluesowym
feelingiem. Pierwiastek ludzki wszystkich
muzyków wyniósł początkowe idee na
znacznie wyższy poziom. Z basistą Malte pracowałem
wcześniej przy innych okazjach, więc
od razu rozumiałem, czego mu trzeba i czego
mogę się po nim spodziewać.
Słychać to już w pierwszym skomponowanym
przez Was utworze, tj. w "Freezin". Jego
początek opiera się na wyraźnym rytmie,
nawet bardziej niż na melodii.
Ten motyw jest zakorzeniony w latach osiemdziesiątych
(David nuci - przyp. red.). Herman
przysłał mi to w pierwszej kolejności. Natychmiast
napisałem liryki i melodię. O ile pamiętam
jako drugie dostałem "Selling Out". Skończyłem
tworzyć te dwa numery, zaśpiewałem,
Herman dodał partię basu, zaprogramował
perkusję, ale dopiero finalna wersja, grana
przez cały zespół Iron Allies, zabrzmiała tak
potężnie, jak powinna.
Czy uważasz, że stworzona przez Wasz
duet muzyka bardziej pasuje do barwy Twojego
głosu niż Victory "Gods Of Tomorrow"?
Tak. To zupełnie inne brzmienia. Oczywiście,
słychać pewne wpływy zarówno Victory, jak i
mojego solowego dorobku. Pojawiają się też
elementy stylu Francesco. Niemniej, jestem
pewien, że udało nam się wypracować coś nowego
i świeżego. Iron Allies nie da się pomylić
z Victory, czy z Accept. Równie dobrze ktoś
mógłby zauważyć podobieństwo do Judas
Priest. "Blood In Blood Out" mieni się różnymi
barwami tych wszystkich stylów. Jedna
rzecz, która bardzo mi się podoba - album ma
unikalny charakter całości. Stanęliśmy na
wysokości wyzwania. Podczas pierwszego osobistego
spotkania dyskutowaliśmy nasze
wpływy, zapoznawaliśmy się wzajemnie z naszymi
muzycznymi upodobaniami, celami
artystycznymi. Przyjęliśmy założenie, że nie
możemy kopiować czegoś, co już dawniej zrobiliśmy.
Herman chciał tego samego. Myślę,
że nam się udało.
Zdecydowanie tak. Od razu słychać np., że
"Blood In Blood Out" brzmi masywniej.
Otóż to. Herman Frank z pomocą ko-producenta
Arne Neurand wyprodukowali podstawową
wersję utworów. Herman powiedział w
studiu, że chce ponownie nagrywać wszystkie
swoje gitary. Nie czuł się zadowolony z pierwszych
wersji właśnie dlatego, że wolał masywniejsze
brzmienie. Wiesz, on jest wspaniałym
gitarzystą, chciał uzyskać potężny sound.
Później, gdy przyszła kolej na mix, skojarzyłem,
że kilka lat temu pracowałem (Wicked
Sensation "Adrenaline Rush", 2014 - przyp.
red.) z inżynierem dźwięku Dennisem Wardem,
który jest Amerykaninem, ale mówi po
niemiecku i mieszka w Niemczech. On jeszcze
bardziej wzmocnił uderzenie płyty.
Co konkretnie oznacza motto i tytuł debiutanckiego
albumu "Blood In Blood Out"?
Oglądałem film dokumentalny o życiu w więzieniu.
Na jego podstawie napisałem tekst
utworu oraz tytuł. W więzieniu panuje segregacja
rasowa, a dalej ludzie skupiają się w gangi.
Trzeba należeć do jakiegoś gangu, żeby
przetrwać. Panuje zasada: "Blood In Blood
Out", zwłaszcza, jeśli ktoś chce jako tako żyć
w tym więzieniu. Wspomniałem o tym Hermanowi,
a on wystrzelił: "blood in blood out"
(David śpiewa główną część kawałka tytułowego
- przyp. red.).
"Blood in blood out - hey!" (śpiewa Sam -
przyp.red.).
Dokładnie. Uznałem, że brzmi cool i poprosiłem,
żeby dał mi czas na opracowanie całego
utworu. Liryki nie dotyczą jednak pobytu w
więzieniu, a raczej zobowiązania wobec rock-
'n'rollowego stylu życia. Wielokrotnie usiłowałem
wyrwać się ze świata muzycznego, ale nigdy
mi się to na dobre nie udało, zawsze wracałem
do muzyki. Stanowi ona część mojego
DNA i Hermana DNA. Bywaliśmy sfrustrowani
i zmęczeni, rzucaliśmy wszystko w cholerę,
ale po kilku tygodniach strasznie za tym
tęskniliśmy. Czuliśmy nieodpartą potrzebę
powrotu na scenę, nagrywania kolejnej płyty.
Jednym z moich ulubionych utworów Iron
Allies jest
"Nightmares
In My Mind".
Z w r ó c i ł e m
uwagę, że
śpiewasz w odmiennej
tonacji,
podczas
gdy wkracz do
Krainy Nieznanego,
ale
zanim wchodzisz
do Strefy
Mroku.
Jestem wokalistą,
nie krzykaczem
(David
krzyczy: "aaargh!"
- przyp.
red.). Nie potrzebuję
wydzierać
się w
każdym utworze.
Uwielbiam
Davida Bowie,
uwielbiam Sama
Petty'ego.
Dostrzegam
Foto: Iron Allies
rozmaitość
barw, jakimi mogą cechować się męskie głosy.
Można ostro warknąć, ale można też wesoło
pośpiewać (David bawi się strunami głosowymi
- przyp. red.). Jeśli wokalista potrafi pokazać
różne oblicza, to znaczy, że się rozwija.
Naprawdę nie ma potrzeby wciskać gazu do
dechy na 100% w każdym kawałku. Gdybym
potraktował całe "Nightmares In My Mind"
pełnym głosem, zabiłoby to istotę melodii
(David karykaturalnie śpiewa "Nightmares In
My Mind" - przyp. red.). Widzisz? Nie działa.
A teraz pomyśl o Davidzie Bowie, a nawet o
Freddie Mercury'm w niższych rejestrach. To
zupełnie inne barwy głosu. Fani je rozróżniają.
Zmieniasz tonację naturalnie, czy z lekkim
wysiłkiem?
Na moich solowych albumach: "Resilient
Heart" (2018), "Cacophony Of Souls"
(2020), "Blacklist
Utopia"
(2021) można
usłyszeć mój
głos w niskich
rejestrach, ponieważ
sporo
nad nim pracowałem.
Moja
żona to uwielbiała.
Czerpałem
wzór z wokalistów
typu
Paul Rodgers.
Nie poszedłem
w pełni za nim,
ale udałem się
w połowę drogi
w jego kierunku.
Potrafię
śpiewać bardzo
nisko mroczne
melodie, po
czym wskakiwać
w żwawy
refren.
Może chciałbyś
zapraszać
gości do
Foto: Iron Allies
wspólnego śpiewania "Nightmares In My
Mind" na żywo? Czy to dobry pomysł?
Sądzę, że sprawdziłoby się to. Utwory typu
"Nightmares In My Mind" można wzbogacać o
dodatkowe, interesujące fragmenty, które doskonale
nadają się do uatrakcyjniania koncertów.
Na żywo wcale nie trzeba non stop walić
metalem fanów po czaszkach, lepiej jest zaproponować
również bardziej liryczną nutę, zwolnić,
pokazać wizualizację, kreatywnie wykorzystać
oświetlenie. W połowie koncertu można
trochę oszczędzić głos, zademonstrować
inny aspekt talentu wokalnego, pozwolić widzom
wczuć się w sztukę na innym poziomie, a
następnie znów podgrzać atmosferę metalowym
killerem. Aby naprawdę zdobyć serca
publiczności, nie powinno się traktować show
płasko, tylko stopniowo zmierzać ku fenomenalnemu
finałowi. "Nightmares In My Mind"
IRON ALLIES 5
napisaliśmy od serca, ten kawałek dobrze pasuje
do całości, pod względem instrumentalnym
i wokalnym wypada wybornie. Nazwałbym
go jednym z moich ulubionych utworów.
Refren "Nightmares In My Mind" też bardzo
pozytywnie się wyróżnia.
Tak (David śpiewa - przyp. red.). Kocham to.
W pewnym sensie, w riffie słychać echo Judas
Priest. Ktoś mi powiedział, że również
Queen. Sam o tym tak nigdy nie pomyślałem,
ale ciekawe spostrzeżenie.
Nawiązujesz do Judas Priest. Akurat wczoraj
ogłosili, że gitarzysta Ritchie Faulkner i
perkusista Scott Travis powołują całkiem
nowy zespół.
Elegant Weapons. Cool. Faulkner jest wspaniałym
gitarzystą, Scotta Travisa też uwielbiam.
Nie jestem
pewien, co myślę
o Ronnie
Romero, daje
radę, ale bliższy
jest mi basista
Rex Brown.
Dorastałem
na takich
dźwiękach.
Ciekawy skład.
Zobaczymy, co
się wydarzy.
Ekscytujące.
Tak, i ekscytująca
jest również
reaktywacja
Pantery z
Zakkiem Wylde'm.
Wspaniale,
że znów
chcą grać.
Wracając do
Iron Allies, zastanawiam
się,
ile namysłu
Foto: Iron Allies
włożyliście w
dobór godła na
okładce "Blood In Blood Out".
No wiesz, metal. IA to inicjały Iron Allies.
Jeśli uważnie przypatrzysz się, co znajduje się
za nimi, ujrzysz twarz. Nigdy sam na to nie
wpadłem. Dopiero trzy dni temu mój brat
zadzwonił z pytaniem, czyja to twarz. Jaka
twarz? On popatrzył bardzo blisko na wydanie
winylowe. Tam jest maska! Tarcza symbolizuje
zjednoczenie zespołu w metalu. Mamy w
składzie dwie osoby z Włoch, jedną osobę z
Rosji, dwóch Niemców, a wszyscy świetnie się
dogadują. Lecz gdy popatrzysz bliżej, prawdopodobnie
też zauważysz brązową twarz.
Nie wiem, skąd to się wzięło. Niespodzianka.
Hermana nie ma w pobliżu, za kilka dni go
zapytam. Grafika idealnie będzie pasować na
koszulkę.
Foto: Iron Allies
Użyjecie tej
samej symboliki
na okładce
drugiego albumu?
Najpewniej
tak, bo to element
budowania
naszej marki.
Judas
Priest i Saxon
mieli na okładkach
powtarzające
się elementy,
które były
błyskawicznie
kojarzone
przez fanów.
Iron Maiden
ma Eddy'ego.
My chcemy tak
samo, w myśl
zasady: "o, znam
ten zespół". Na
moich solowych
albumach
jest głowa przywódcy
rdzennych
Amerykanów
i duży napis: Reece, z odwróconym
drugim "e". Później dodałem jeszcze imię
"David", ponieważ organizatorom koncertów
myliło się z braćmi o tym samym nazwisku.
Opowiedz mi proszę o Waszych wideoklipach.
Herman i ja kochamy pierwszy singiel "Full
Of Surprises". Zawarliśmy w nim groove w
stylu Michaela Schenkera, którego Herman
uznaje - wraz z Tony'm Iommi'm - za swojego
idola. "Full Of Surprises" otwiera album
"Blood In Blood Out" (David śpiewa - przyp.
red.). Wierz lub nie, wypluwam słowa jak
prawdziwy karabin maszynowy. Inspirowałem
się System Of A Down, ponieważ wywarli na
mnie wielkie wrażenie dopasowaniem timingu
wokalnego z muzyką. Podoba mi się, że sprawnie
połączyli styl muzyki armeńskiej z metalem.
"Blood In Blood Out" oraz "Destroyers Of
The Night" nakręciliśmy tego samego dnia w
Hanowerze, bo nie mieliśmy na to więcej czasu.
Powiedziałem Hermanowi podczas filmowania,
że jeśli uda nam się utrzymać tą samą
energię na scenie, to wyobrażasz sobie, jaki
będzie czad? Rozsadzała nas adrenalina.
Przyznam, że szybkość migania ujęć, zwłaszcza
w "Destroyers Of The Night" uważam
za niedoskonałość tych video. Nie mogę na
nich zbyt wiele zobaczyć.
To żaden problem. Dawno temu Accept też
zrobiło takie video, na którym kamera szalała
i ciężko się było na nim skoncentrować. Słyszałem
już taką opinię o "Destroyers Of The
Night". Ale cóż, zależało nam, żeby zrobić to
trochę inaczej niż "Blood In Blood Out". Byliśmy
w tym samym studiu, więc trzeba było coś
na szybko wymyślić, żeby się nie powtarzać.
Rozumiem Twoją opinię, ale grunt, że muzyka
jest porządna, ludziom się podoba i będzie super
na żywo (David śpiewa - przyp. red.).
Jakieś dziewczyny jeżdżą na motocyklach w
video "Destroyers Of The Night".
(śmiech) Zauważyłem je dopiero podczas edycji
i stwierdziłem: "ok, niech już zostaną". Tekst
opowiada o imprezowaniu i zatracaniu się w
nocnej rozrywce. Każdy ma jakiś tam dzień,
więc w nocy trzeba się rozerwać, ludzka rzecz.
Producent myślał prawdopodobnie o dziewczynach,
o motocyklach, o Las Vegas, o Nowym
Jorku, itd. Dałem mu wolną rękę, żeby
zrobił tak, jak poniesie go wyobraźnia. Ten
sam producent jest każdego roku głównym
wideografem festiwalu w Wacken. Wyszło, jak
wyszło, i git. Prawdopodobnie powstanie jeszcze
kilka video w ciągu następnych miesięcy.
Do których utworów?
Chciałbym "Blood On The Land", z heavy metalową
animacją. Możliwe, że "Martyrs Burn",
ale w innym stylu, żeby podkreślić sabbathowski
groove. Zależy od AFM Records i od
wyników sprzedaży, bo też trzeba liczyć się z
kosztami.
A jest jeszcze taki świetny strzał jak "We
Are Legend (You And I)".
Wszystkim się podoba. To perfekcyjne zakończenie
płyty. Obaj zgodziliśmy się, że "Full
Of Surprises" rozpocznie album, a "We Are
Legend" go zakończy. Herman pozwolił, żebym
sam wybrał kolejność pozostałych utworów.
Powiedział mi: "Nie mogę tego zrobić.
Wszystko mi się podoba. To Twój problem, David".
W tekście opowiadam o wszystkich ludziach i
6
IRON ALLIES
o każdym człowieku z osobna; o Tobie, o
mnie. Wszyscy wkoło tworzymy własną legendę.
Wszyscy jesteśmy wyjątkowi, przepełnia
nas unikalna energia. Dokładnie takie słowa
pragnę kierować w stronę metalowej społeczności,
która stoi na koncercie z ramionami
wyciągniętymi w górę. To, co muzyka robi z
ludźmi na żywo, jest plemienne. Osobliwe
zebranie fanów na koncercie (śmiech)…
Rock'n'roll to dziwne zwierzę. W każdym razie,
bez względu na wybór kariery przez jednostkę,
cokolwiek ktoś robi, jest legendarne.
Jeśli kochamy swoje zajęcie i wysyłamy w
świat pozytywny przekaz, to nasze zajęcie jest
legendarne.
Można też nie wybierać żadnej kariery, a
robić coś legendarnego.
To znaczy?
Np. moja mama wybrała zajmowanie się domem
i rodziną ponad karierę zawodową.
To prawda, tak samo moja włoska żona - rodzina
jest dla niej wszystkim. Ma dwóch
synów i żyje dla rodziny. Obdarzyła dobrą
radą, dobrym przewodnictwem i miłością
dzieci, które wyrosłych na dobrych, młodych
mężczyzn, wiedzących, co dobre, a co złe. Ona
jest też wspaniałą żoną. Uczyniła mnie lepszym
człowiekiem. Analogicznie jest z moją
mamą. Nie pochodzę z łatwego do wychowania
pokolenia. Skoro teraz jestem żywy i
zdrowy, to znaczy, że moja mama zrobiła najlepsze,
co mogła zrobić. Zależy mi, by też robić
najlepsze, co potrafię, czyli tworzyć wspaniałe
utwory, być częścią świetnego zespołu,
jeździć w trasy koncertowe. Oto moja wola.
W jakim zakresie przeprowadzka do Włoch
uczyniła Ciebie lepszym człowiekiem?
Miłość - coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
Kiedy spotkałem swoją przyszłą
żonę, zabrałem ją ze sobą w trasę koncertową,
nawet nie raz, a trzy razy. Poznawałem ją. Jeśli
kobieta znajdzie się w trasie z rock'n'rollowym
zespołem, doświadczy tego stresu, zobaczy te
wszystkie miejsca, zaznajomi się z planem
wydarzeń itp., to możesz obserwować, czy ona
naprawdę akceptuje rock'n'rollowy styl życia.
Przekonałem się, że rozumie mnie jako artystę
i jako zwykłą osobę. Dowiedziałem się wiele
na jej temat. Wzajemnie uczyliśmy się reakcji
w życiowych sytuacjach. W 2014 roku podjąłem
lekką decyzję o przeprowadzce z USA
do Włoch. To było proste, ponieważ wiedziałem,
w co się pakuję. Nie ma między nami
żadnego dramatu. Nasza relacja jest zdrowa i
uczciwa. Oboje kochamy rock'n'roll. Ona jest
fanatykiem muzyki, a jej ulubiony zespół nazywa
się Shinedown. Nie chodzi na wiele
moich koncertów.
Zagramy
na Wacken i
na Sweden
Rock, gdzie
ona będzie
nam towarzyszyć,
gdyż
uwielbia atmosferę
wielkich festiwali,
ale
mniejsze sale
koncertowe czy
teatry to niekoniecznie.
Trasa koncertowa
to dla nas
prawie wyjazd
wakacyjny.
Mam pracę do
wykonania,
ona jest obecna,
ogląda występy
swoich
ulubionych kapel,
doświadcza
muzycznej magii.
Jestem zadowolony
z ta-
Foto: Iron Allies
kiego układu.
Nie miałem wątpliwości odnośnie przeprowadzki
do Włoch.
Masz na pewno mnóstwo wspaniałych
wspomnień, a jaką przyszłość wiążesz z Iron
Allies? Druga płyta? Trasa koncertowa?
Właśnie piszemy nowe utwory. Współpracujemy
z agencją koncertową z Berlina, która załatwia
nam wiele ofert występów. Na początku
2023 roku wybierzemy się w trasę po Europie,
później po Kanadzie. A skoro będziemy już w
Kanadzie, to koniecznie musimy zagrać i w
Stanach Zjednoczonych - to mój kraj. Dalej
Ameryka Południowa. Oczywiście letnie festiwale
w Europie. Reakcje na "Blood In Blood
Out" są gorące, a recenzje świetne. Niektóre
recenzje nie są tak entuzjastyczne, ale to w
porządku. Nie można oczekiwać samych perfekcyjnych
opinii o każdym albumie. Akceptuję
je, czytam i dobrze się z tym czuję. Na
szczęście 90% mediów pozytywnie odnosi się
do naszego albumu. Promotorzy biorą pod
uwagę reakcje odbiorców. Gdy dochodzą do
wniosku, że bilety się sprzedadzą, to organizacja
trasy przebiega błyskawicznie. Jeśli masz w
składzie dwóch ex - muzyków Accept oraz
perkusistę U.D.O. i Primal Fear, ma to wartość
marketingo...
...Przestań! Iron Allies nie odcina kuponów
od nazwisk! Wydaliście świetny album i w
tym tkwi Wasza siła!
Dziękuję. Cieszę się, że mi przerwałeś. Muzyka
na pierwszym miejscu. Ale ciekawe jest też
to, że uznani muzycy tworzą prawdziwy nowy
zespół, a nie tylko projekt. Z perspektywy promotorów
istnieje mnóstwo rozmaitych projektów,
a promotorzy chcą prawdziwy zespół.
Dwóch ex - muzyków Accept posiada grupę
wiernych fanów z przeszłości. Ludzie przyjdą
nas zobaczyć. Ale na pierwszym miejscu, tak
jak powiedziałeś, jest świetny album. Bo płyta
zrobiona przez projekt nie byłaby tak szczera,
ludzie by to słyszeli. Muzyka jest najważniejsza.
Otaczanie się znakomitymi artystami
wydaje się atrakcyjne w oczach wielu metalowców.
Perkusiści podziwiają styl bębnienia
Francesco Jovino. Nieustannie otrzymuję
wiadomości w stylu "o mój Boże, chwyciłem za
pałeczki ze względu na Francesco, jest tak niezwykły".
Udajemy się zagrać koncert, pojawiają się
ci muzycy, ci fani, jest głos Davida Reece, są
metalowe killery, jest Herman Frank ze swoją
fascynującą karierą muzyczną. Ludzie zachwycają
się akumulacją talentów w jednym miejscu
i czasie. "O, to jest Herman Frank z Accept! O,
David Reece. Muszę to zobaczyć i usłyszeć". Następnie
sięgają po album i uznają, że to jest to.
Iron Allies "Blood In Blood Out" jest wspaniałym
albumem.
Doceniam to. Kiedy materiał się ukaże,
oznacz mnie na Facebooku, a ja podzielę się
tym tekstem z całym światem. Mogę przetłumaczyć
to na język angielski, chyba że już
będzie po angielsku. Doceniam Twój czas, wyrazy
uznania i dobre pytania. Mówiłeś o niektórych
utworach, więc jestem przekonany, że
słuchałeś Iron Allies "Blood In Blood Out".
Bardzo dziękuję za wywiad. Wszystkiego
dobrego dla Ciebie, Hermana, Malte, Francesco
i Mike.
Może pójdziemy na lunch, kiedy przylecę
zwiedzić Islandię. Byłoby wspaniale. Gdzie
mieszkasz? W Reykjaviku?
W centrum Reykjaviku. Za jakiś czas polecę
do Włoch na Twój koncert.
Daj znać, kiedy przylecisz do Włoch. Zagramy
koncert, wpiszę Cię na listę gości, dostaniesz
przepustkę na backstage.
Bardzo dziękuję.
Sam O'Black
IRON ALLIES 7
Gość wygrzebany z jaskini
Był to jeden z najtrudniejszych wywiadów, jaki zdarzyło mi się przeprowadzić.
Nie dlatego, że rozmówca był małomówny, bucowaty czy też miał gorszy
dzień. Nic z tych rzeczy. Johan Langquist to bardzo przemiły i cholernie wygadany
facet. Jak się okazało, również bardzo cierpliwy. Problemem było tutaj
połączenie. Johan ledwo co słyszał moje pytania. Próbowałem różnych sposobów,
by choć częściowo zaradzić tej złośliwości przedmiotów martwych. Wyłączenie
kamery, reset komputera, przejście na słuchawki, przeniesienie się bliżej routera,
przełączenie się na Internet z telefonu… Niestety, wszystko to było daremne. Jeżeli
Johan rzeczywiście słyszał mnie, tak jak ja siebie słyszę na nagraniu (czyli
prawie wcale) to naprawdę dziwię się, że już na samym początku nie "walnął
słuchawką". Jakoś jednak mimo wszelkich przeciwności dociągnęliśmy ten wywiad
do końca. Poniżej zapis tej rodzącej się w bólach rozmowy.
HMP: Cześć Johan! Jak tam dzionek mija?
Johan Langquist: A dzięki, bardzo miło!
więćdziesiątych. Podobne odczucia mają zapewne
pozostali członkowie tej kapeli. Mamy
w sobie sporo miłości do oldschoolowych metalowych
klimatów. Myślę zresztą, że słychać
to bardzo wyraźnie na naszym najnowszym
albumie "Sweet Evil Sun". Usłyszysz tam
mnóstwo oldschoolowych dźwięków, które są
jednak podane w dość nowoczesny sposób.
Ma na to wpływ chociażby fakt, że podczas
nagrywania używaliśmy znacznie nowocześniejszej
technologii, niż ta, którą stosowano w
latach osiemdziesiątych. Jednak naszą ambicją
było stworzenie czegoś, co jednoznacznie będzie
w stanie oddać klimat tamtej epoki. Dlaczego?
Bo to właśnie takie granie jest zakorzenione
głęboko w naszych serduchach. Zatem
wizja samej muzyki oraz upodobań z nią
związanych w moim przypadku w jakiś znaczny
sposób się nie zmieniły. Dalej najbardziej
rajcują mnie rzeczy stworzone w latach siedemdziesiątych
i osiemdziesiątych.
byłbym przypadkiem zainteresowany powrotem
szeregi zespołu. Poczułem wówczas, że
właśnie nadszedł idealny moment, by to zrobić.
Zgodziłem się bez większego zawahania.
Potem jednak chciałem posłuchać utworów,
które zamierzali nagrać na najbliższym planowanym
albumie. Z punktu widzenia wokalisty
takie zapoznanie się z materiałem jest dość istotną
kwestią. Kiedy tego posłuchałem, stwierdziłem,
że to świetny materiał i chcę brać
udział w tym udział. Potem wszystko się potoczyło
w zupełnie naturalny sposób. Czas
nam zdecydowanie nie sprzyjał, gdyż mieliśmy
tylko trzy tygodnie na nagranie albumu. Nie
muszę chyba wspominać, jaki się z tym stres
wiązał. Wyszliśmy jednak z tego wszystkiego
obronną ręką. Kiedy album "The Door to
Doom" był wreszcie gotowy, zagraliśmy parę
koncertów. Ogólnie mimo całego stresu i ciągłych
nacisków, jakie nam wówczas towarzyszyły
niemal z każdej strony, bardzo miło
wspominam ten okres. Pamiętam również, jaką
nerwówkę miałem przed moim pierwszym
koncertem po powrocie do zespołu. To był w
ogóle mój pierwszy występ na scenie po ładnych
paru latach. Jednak już po paru minutach
śpiewania przed publicznością, wszystkie
negatywne emocje opadły poczułem, że jestem
we właściwym miejscu. Czułem też, że fani
zgromadzeni pod sceną całkowicie akceptują
mój powrót w szeregi Candlemass. Nie patrzą
na mnie jak na jakiegoś starego gościa wygrzebanego
z jaskini. Było to dla mnie niezwykle
ważne przeżycie. Poczuliśmy wszyscy, że jesteśmy
gotowi na nowy początek Candlemass.
W końcu jesteśmy starymi przyjaciółmi.
Myślę, że doskonale słychać to na albumie.
Dobrze się czujemy w swoim towarzystwie
również poza sceną, a to jest niezwykle
ważna rzecz. Według mnie konieczna do prawidłowego
funkcjonowania zespołu.
8
W takim razie proponuje przejść do rzeczy.
Pewnie masz już tego tematu powyżej uszu,
ale wybacz, nie mogę go nie poruszyć. Otóż
udzielałeś się jako wokalista na debiutanckim
albumie Candlemass "Epicus Doomicus
Metallicus" z roku 1986. Przypuszczam
jednak, że twoja wizja muzyki uległa od tego
czasu znacznej zmianie, czyż nie?
Dla mnie jako osoby urodzonej w latach sześćdziesiątych
kluczowy okres muzycznych fascynacji
przypada na lata siedemdziesiąte, osiemdziesiąte
oraz sam początek dekady lat dzie-
CANDLEMASS
Foto: Linda Akerberg
Zostańmy zatem jeszcze na moment w tamtych
czasach. Po nagraniu "Epicus Doomicus
Metallicus" serio nie było żadnej opcji,
byś kontynuował współpracę z Candlemass?
Nie. W czasach, gdy Candlemass nagrywał
ten album, ja miałem swój własny zespół, i to
właśnie jemu starałem się poświęcać maksimum
swojej uwagi. Chłopaki z Candlemass
oczywiście znali moje stanowisko, gdyż wielokrotnie
poruszaliśmy ten temat w różnych
rozmowach. Powiedziałem im, że owszem,
chętnie zaśpiewam na ich albumie i będzie to
dla mnie ogromny zaszczyt, nie mniej jednak
potem wolę się skupić na swojej kapeli. Przystali
na te warunki.
Jednak co się odwlecze to nie uciecze. Po latach
zostałeś pełnoetatowym wokalistą
Candlemass.
Zaczęło się od tego, że w 2018 roku Mappe
zadzwonił do mnie i otwarcie zapytał, czy nie
Taki stary wyjadacz jak Ty miał tremę?
Wiesz, tu zaszły dość specyficzne okoliczności.
Na ogół nie mam z tym jakiegoś wielkiego
problemu. Dla mnie naprawdę nie ma żadnego
znaczenia to, czy występuję w małym klubie,
czy na ogromnym letnim festiwalu. Dobrze się
bawię każdą jedną chwilę na każdym jednym
występie. Dla mnie koncert to coś naprawdę
niezwykłego. Tego lata graliśmy na Hellfest.
Mają tam naprawdę ogromną scenę. To chyba
mój ulubiony festiwal tego typu.
Skoro jesteśmy przy tematyce koncertów, to
na scenie wykonujesz sporo utworów z okresu,
gdy za mikrofonem w Candlemass stał
Messiah Marcolin. Interpretujesz je jednak
na swój specyficzny sposób.
Dla mnie wszystkie utwory pochodzące z tego
okresu są czymś wspaniałym. Nigdy w życiu
nie zgodziłbym się zaśpiewać na scenie żadnego
kawałka, którego osobiście bym nie lubił.
Gdy zdecyduje się już coś wykonać, muszę to
w stu procentach czuć. Tak jest właśnie ze
starymi utworami Candlemass, które na stałe
zagościły w naszej koncertowej set liście. Co
do interpretacji, to faktem jest, że wiele z nich
wykonuję po swojemu, ale dostaję też masę
informacji, że fanom się to naprawdę podoba.
Foto: Candlemass
Miałeś już kiedyś okazję spotkać Messiah'a
osobiście?
Przyznam Ci się, że nie. Jest to chyba jedyny z
muzyków Candlemass, którego nigdy nie poznałem
na żywo. Na szczęście za niedługo to
się zmieni. W przyszłym tygodniu (wywiad
był przeprowadzany na początku listopada -
przyp. red.) organizujemy dość spore party z
okazji premiery albumu "Sweet Evil Sun" i z
tego, co wiem, Messiah zapowiedział tam
swoją obecność. Zatem bardzo chętnie się z
nim przywitam i zamienię parę słów. Mam naprawdę
wielki szacunek do tego gościa.
Impreza będzie pewnie ostra! (śmiech)
Na pewno! (śmiech)
Porozmawiajmy zatem waszym nowym albumie
"Sweet Evil Sun". W przypadku "The
Door to Doom" z oczywistych względów nie
brałeś pełnego udziału w procesie twórczym.
Tym razem jednak było inaczej.
Jasne. Wszystkie utwory zaczęliśmy tworzyć w
okresie pandemii. Mappe wysłał mi kilka nagrań
demo z utworami, które stworzył i zaczęliśmy
je wspólnie dopracowywać. Kiedy wszystkie
utwory były już w pełni gotowe, standardowo
weszliśmy do studia, gdzie praca szła
naprawdę nadspodziewanie sprawnie. Podczas
tego procesu trochę eksperymentowałem ze
swoim wokalem. Do każdego z tych utworów
starałem się podejść na kilka różnych sposobów,
by ostatecznie porozumieniu ze wszystkimi
wybrać najlepszą opcję. Na szczęście
wszyscy członkowie Candlemass to ludzie o
bardzo otwartych umysłach i szerokich horyzontach,
zatem nie mamy żadnego problemu z
dogadaniem się.
Foto: Candlemass
Skąd się wziął pomysł na ten monolog w
końcówce "Angel Battle"?
To jest nawiązanie do któregoś ze starych numerów
Candlemass. Nie powiem Ci niestety
zbyt wiele na ten temat, bo było to wszystko
robione bez mojego udziału, ale facet, który to
mówi, potrafi naprawdę swym głosem zrobić
niesamowitą robotę.
Przyznam Ci się, że bardzo dobre wrażenie
zrobił na mnie wstęp do utworu "Devil
Voodoo". Na waszym poprzednim albumie
"The Door to Doom" znalazła się ballada
"Bridge of the Blind". Nie braliście tym razem
pod uwagę nagrania całkiem balladowego
kawałka?
Uważam, że żeby stworzyć dobrą balladę, trzeba
w danym momencie być w odpowiednim
nastroju. Szczerze ci powiem, że nie do końca
jestem przekonany do utworów w stylu "Bridge
of the Blind". Staram się raczej tworzyć rzeczy
nieco bardziej energiczne w swym ostatecznym
kształcie.
Wygląda na to, że tematyka skandynawskich
bogów już zdecydowanie bardziej Cię
kręci.
"Scandinavian Gods", bo zapewne do tego
utworu uderzasz, to coś w rodzaju hymnu bitewnego.
Jest to jeden z tych kawałków, które
mają za cel dodawać ludziom siły tworzyć w
nich poczucie dumy z tego, kim są. Generalnie
uważam ten utwór za naprawdę budujący i
cieszę się, że znalazł się na naszym albumie.
Jednak taki "When Death Sights" ma już nieco
inny wydźwięk.
Kiedy stajemy się coraz starsi, zazwyczaj coraz
częściej myślimy o śmierci i przestaje być ona
dla nas swego rodzaju tematem tabu. Mimo że
niektórzy ludzie będą bardzo mocno temu
zaprzeczać, to jednak ta wizja jest dla nich
przerażająca. Natomiast zarówno śmierć, jak i
myślenie o niej, jest czymś, czego nie unikniemy
i czy prędzej, czy później każdy z nas
będzie musiał się zmierzyć. Często pojawia się
też strach przed przedwczesnym odejściem z
tego świata. Jest to moim zdaniem podświadoma
fobia przed tym, że umrzemy, zanim zrobimy
wszystko, co mamy w życiu do zrobienia.
Moja babcia, gdy była już po osiemdziesiątce,
często mi powtarzała, że nie boi się
umrzeć. Ona po prostu miała poczucie, że
spełniła swoją misję w życiu. Życzę każdemu,
żeby też doszedł do tego punktu.
W utworze tym możemy usłyszeć głos Jennie-Ann
Smith. Nie jest to pierwsza wasza
współpraca.
Dokładnie. Jej głos możemy również usłyszeć
na poprzednim albumie. Kiedy album "Sweet
Evil Sun" był już praktycznie gotowy, mieliśmy
poczucie, że akurat w tym kawałku czegoś
brakuje. Tym wspomnianym czymś były właśnie
kobiece partie wokalne .Jak zapewne
wiesz, Jennie jest żoną mojego wieloletniego
przyjaciela Marcusa Jidela. Znam ich oboje
już kupę czasu. Jednak niebył to jedyny czynnik,
który zdecydował o naszej współpracy. Po
prostu uważam, że jej głos oraz styl śpiewania
idealnie się wpasowały w ten numer. Zrobiła
tam kawał dobrej roboty.
Niestety, nasz czas dobiega końca. Dziękuję
Ci zatem za rozmowę i sorry za te wszystkie
problemy z łączem.
Ja również dziękuję za wsparcie dla Candlemass!
Nie ma sprawy. Grunt, że żeśmy się nie
poddali i mimo wszystko dociągnęliśmy tą rozmowę
do końca. I to najlepiej, jak się w tych
okolicznościach dało.
Bartek Kuczak
CANDLEMASS
9
Właściwy vibe
Najnowszym albumem "Gates To Madness" Roadhog potwierdza swój
akces do ścisłej czołówki tradycyjnego metalu. Naprawę mało jest bowiem zespołów,
które w tak przekonujący i zarazem stylowy sposób potrafią grać stary,
dobry heavy z lat 80.: z szacunkiem do tradycji, ale jednocześnie po swojemu i z
ogromną werwą. Do tego trzeci album krakowskiej formacji powstał z udziałem
aż trzech wokalistów, tak więc ten aspekt płyty jest również bardzo urozmaicony
i dopracowany.
HMP:"The Oppressors" ukazał się latem
2017 roku, tak więc ten album od najnowszego
"Gates To Madness" dzieli ponad pięć
lat. Pandemia, a do tego odejście wieloletniego
perkusisty Michała Kozioła, spowolniły
tempo prac nad waszym trzecim albumem?
Przemek "Pemo" Murzyn: Tak długi okres
pomiędzy albumami to składowa wielu czynników.
Oprócz tych w miarę oczywistych, które
wymieniłeś, dochodzą jeszcze pewne prywatne,
które skutecznie uniemożliwiały nagranie
płyty. Na szczęście, w końcu się udało.
Ta długa przerwa była frustrująca również dla
nas, ponieważ spora część materiału była gotowa
już w 2018 roku! Niestety musiała swoje
przeleżakować, przez co, mam wrażenie, wystarczająco
dojrzała i okrzepła. Może tak musiało
być, żeby ta płyta nabrała tożsamości i
brzmiała wiarygodnie… kto wie?
Zwykle muzycy deklarują, że nie ma dla nich
większego znaczenia fakt, że to akurat trzecie,
ponoć przełomowe dla każdego zespołu
wydawnictwo, ale pewnie w tyle głowy zawsze
kołacze myśl, że dobrze byłoby stanąć
na wysokości zadania, spełnić nie tylko oczekiwania
słuchaczy, ale przede wszystkim
swoje?
Zdecydowanie masz rację! Trzecia płyta to
bardzo ważna rzecz. Albo ugruntuje twoją
pozycję i ją wzmocni, albo skutecznie ostudzi
twoje ambicje. To taki egzamin czy warto ciągnąć
to dalej, czy lepiej dać sobie na luz. Oczywiście
nie liczę, że "Gates To Madness" wyniesie
nas na nie wiadomo jakie estrady, czy
też nagle staniemy się rozpoznawalni, ale
znam jej wartość i jeśli będę widział, że ludzie
ją zaakceptowali i docenili, to będzie dla mnie
sygnał, że to ma sens. Z efektu końcowego jestem
na tyle zadowolony, że pierwszy raz z
całą pewnością mogę powiedzieć, że udało się
stanąć na wysokości zadania.
Prace nad nową płytą zyskały pewnie na intensywności
po zelżeniu pandemicznych
Foto: Roadhog
ograniczeń i zwerbowaniu nowego drummera
Karola Garbiarza?
Tak, zdecydowanie Karol wniósł wiele świeżości,
co przełożyło się na prace nad albumem.
Nowa krew w zespole, to nowe motywacje i
chęci do działania. Mając nowego perkusistę
było dla nas oczywiste, że nasze działania muszą
już twardo iść w kierunku finalizacji nagrań,
na które tak długo czekaliśmy.
Mieliście jakieś założenia dotyczące tego
materiału, czy też był to niejako naturalny,
bardzo swobodny proces, zakończony stworzeniem
akurat tych ośmiu utworów, składających
się na "Gates To Madness", które
następnie dopracowaliście i nagraliście?
Konkretnych założeń nie było. Proces był
bardzo naturalny i każdy kawałek powstał w
odpowiednim dla niego czasie. Całość to
swoisty koncept, który przeprowadza nas
przez różne stadia odczuwania negatywnych
emocji. Album nie epatuje złymi emocjami,
lecz bardziej je opisuje. Czasem można się z
nimi utożsamiać, innym razem nie. Wszystko
zależy w jakim miejscu naszej drogi jesteśmy.
Im mniej zrozumiesz z tego albumu tym lepiej
dla ciebie. Uwierz mi.
Zostają wam po czymś takim jakieś
niewykorzystane pomysły czy nawet całe
utwory, czy przeciwnie, pracujecie do
momentu, kiedy macie już dość materiału na
płytę i później nie marnujecie już energii ani
czasu, w myśl zasady, że lepiej mieć 10
konkretów niż 30 utworów o różnym
poziomie, z których część i tak ostatecznie
trafi do kosza?
Jak dotąd nigdy nie było sytuacji, żebyśmy
mieli zbyt wiele numerów i musieliśmy
wybierać, co wchodzi na płytę, a co nie.
Zawsze wiemy, kiedy kończy się etap komponowania
kawałków. Wiemy to
podświadomie i skupiamy się na szlifowaniu
materiału, żeby był spójny i jak najlepiej
zgrany. Lepiej mieć parę konkretnych, przemyślanych
strzałów, niż dziesiątki niesprecyzowanych
koncepcji. Jakość nie ilość przede
wszystkim.
Odbieram "Gates To Madness" jako waszą,
do tego bardzo udaną, próbę wpisania się w
heavymetalowy kanon lat 80. Przede wszystkim
doceniam fakt, że korzystając z patentów
znanych od ponad 40 lat nie kopiujecie
ich 1:1, ale staracie się stworzyć coś
własnego, chociaż jednocześnie zakorzenionego
w tradycji. To efekt muzycznej
pasji, wielkiej fascynacji takimi dźwiękami, a
do tego krytycznego podejścia do tego co
robicie, wskutek czego odrzucacie na
przykład riff, który brzmi zbyt podobnie do
nagranego już wcześniej przez inny zespół?
Tradycja jest dla nas niesamowicie ważnym
aspektem, jeśli chodzi o kreowanie własnego
materiału. Doskonale zdajemy sobie sprawę z
tego, że nie wymyślimy już nic nowego, dlatego
skupiamy się nad tym, aby nasz wkład w
spuściznę gatunku był po prostu dobrze zrobiony
i solidny. Akurat w przypadku "Gates
To Madness", mam wrażenie, że tym razem
mocniej weszliśmy nawet w lata 90. Nie podchodzimy
do materiału aż tak bardzo analitycznie
i nie rozkminiamy czy coś jest do czegoś
na tyle podobne, żeby to odrzucić. To nie
apteka, żeby wszystko analizować i rozkładać
na czynniki pierwsze. Zdarza się, że najlepszym
patentem okazuje się ten, który jest
najbardziej oczywisty. Nie ma nic złego w
klasycznych motywach czy zagraniach. Ważne
natomiast jest to, żeby uchwycić właściwego
vibe'a. I o to właśnie chodzi! Czasem możesz
nieświadomie coś skopiować, ale jeśli ma to
określony feeling i pasuje do charakteru kompozycji,
to nie widzę w tym nic złego.
Analizowania każdego dźwięku oduczyłem się
już dawno. Liczy się emocja i żeby to wszystko
sprawnie płynęło. Zatwardziałych analityków
odsyłam do innej muzyki niż metal.
Czy coś takiego jak kanon, niezależnie od
muzycznego gatunku czy stylistyki, w trzeciej
dekadzie XXI wieku i przy nieograniczonym
dostępie do muzyki jest jeszcze
10
ROADHOG
komukolwiek potrzebny? Tym bardziej, że
młodzi ludzie mają teraz łatwy dostęp do
instrumentów, w sieci jest multum szkółek
czy filmików, a programy do rejestracji i
obróbki dźwięku są czymś oczywistym. Często
słyszę więc młode zespoły, które bez
kompleksów grają metal czy punka, nie znając,
nawet z nazwy, takich gigantów jak
Black Sabbath czy Sex Pistols, albo sięgają
po ich muzykę dopiero wtedy, kiedy ktoś podrzuci
im taki trop - to już chyba swoisty znak
czasów, co kiedyś było nie do pomyślenia?
No, znowu masz niestety rację. Obecnie żeby
coś stworzyć, wcale nie musisz być obeznany z
klasyką czy kanonem. Wszystko masz na wyciągnięcie
ręki. Jeśli nie jesteś zbyt dobry, to
program pomoże ci wygenerować to, co byś
chciał. Nie trzeba się wysilać. Nie masz pomysłu
na tekst? Żaden problem, są od tego
strony generujące treści. Riff? Też można to
obejść, bo są algorytmy które pomogą ci coś
stworzyć. Jeszcze paręnaście lat temu było to
nie do pomyślenia. No cóż, znak czasów!
Kiedy zaczynałem swą przygodę z metalem
nie było jeszcze tak zarysowanych podziałów,
które pojawiły się dopiero wraz z powstawaniem
kolejnych podgatunków, od
thrashu począwszy. Teraz jest "specjalizacja",
tak jak wszędzie, wskutek czego fan
tradycyjnego heavy unika zwykle death czy
blacku, a ich zwolennicy z zasady odrzucają
lżejsze brzmienia, argumentując, że to nie
metal. Tymczasem i jedni, i drudzy najwyraźniej
nie wiedzą co tracą, w myśl zasady,
że muzyka dzieli się tylko na dobrą i złą, niezależnie
od stylistyki?
Tu z kolei bym polemizował. Chyba zależy w
jakim środowisku się obracasz. Sam dawno
przestałem radykalnie schematyzować muzykę.
Oczywiście jestem w stanie zarysować
określone ramy gatunkowe, ale nie mam problemu
ze słuchaniem szerokiego spektrum muzyki
rockowej czy metalowej. Z przyjemnością
po odsłuchu Malevolent Creation puszczę
sobie Roxette czy Litę Ford.
Klasyczny metal w wydaniu Roadhog nie
wyklucza jednak swoistych, urozmaicających
całość, skoków w bok, tak jak choćby w mającym
coś z thrashu czy speed metalu "Masquerade"?
Pewnie, że nie. Jeśli coś fajnie współgra, to nie
mam z tym najmniejszego problemu. Najgorzej
jest łączyć rzeczy na siłę, takie które są
absolutnie niespójne i ich fuzja może prowadzić
wyłącznie do niestrawności i konsternacji.
We wszystkim trzeba mieć wyczucie i smak.
Jeśli masz nienaganne poczucie estetyki, dobre
ucho, ale także odwagę - to śmiało, eksperymentuj.
Takiego podejścia mamy zresztą na "Gates
To Madness" więcej, bo owszem, na poprzedniej
płycie wokalistów mieliście znacznie
więcej, ale jednak chórzystów. Tym razem
jest ich tylko trzech, ale pierwszoplanowych
- skąd pomysł na takie akurat rozwiązanie?
Pomysł narodził się w sumie dość naturalnie.
Na początku był koncept, aby zrobić tylko jeden
gościnny wokal w jednym numerze, lecz
wyszło tak fajnie, że postanowiliśmy pociągnąć
to dalej. Faktem jest, że nie do każdego
kawałka pasował głos Krzycha. Mając możliwość
zaangażowania w ten projekt kilku świetnych
wokalistów, stwierdziliśmy, że nie jest to
zły pomysł i paradoksalnie będzie to wpływać
pozytywnie na spójność albumu. Każdy głos
idealnie oddaje charakter i nastrój kompozycji,
do której został przyporządkowany.
Udział Tymoteusza Jędrzejczyka nie jest żadnym
zaskoczeniem, ale już Bertranda Gramonda
jak najbardziej. Jak się poznaliście i
jak doszło do tej współpracy - nie tylko wyłącznie
sesyjnej, skoro jest również współautorem
tekstu "Unleashed"?
Z Bertym znam się już kilkanaście lat. Kiedyś
grali mini trasę, ze swoim macierzystym zespołem
Phenix, po Polsce. Na ich koncert trafiłem
przypadkiem, nie mając pojęcia czego się
spodziewać. No i rozjebali. Jego głos zmiótł
mnie z planszy. Dobór coverów, które wówczas
grali, również sporo mi mówił o jego profilu
artystycznym i tak zostaliśmy znajomymi.
Foto: Roadhog
Przez wiele lat utrzymywaliśmy kontakt, czasem
się widywaliśmy podczas jego wizyt w Polsce
i tak krok po kroku narodził się pomysł zaangażowania
go w Roadhog. Jeśli chodzi o
"Unleashed", to miałem od dawna gotowy refren,
jednak nie potrafiłem za żadne skarby
świata sklecić ciekawych zwrotek. Wysłałem
mu pomysły i trochę (wówczas) niespójnych
wersów, a on to poskładał do kupy i dołożył
nieco od siebie.
Do tego można powiedzieć, że metal łączy
pokolenia, skoro Bertrand jest od was starszy
(śmiech). Zaś na serio: jak dzieliliście partie
w poszczególnych utworach? Od początku
były pisane pod konkretnych wokalistów, czy
też wprowadzaliście zmiany już podczas
nagrań, kiedy okazywało się, że na przykład
głos Tymka najlepiej pasuje do "With Enemy
By My Side"?
Przydział następował dopiero jak kawałek był
gotowy. Głos poszczególnych wokalistów musiał
odpowiadać ogólnemu klimatowi kompozycji
i tekstowi.
Jesteście też konsekwentni co do anglojęzycznych
tekstów - skoro tradycyjny heavy to u
nas nisza niszy nie ma co tego zmieniać, bo
jednak muzyka Roadhog chyba bardziej interesuje
zagranicznych odbiorców?
Czy najbardziej to nie wiem… Jest jakaś tam
rzesza naszych zwolenników za granicą, ale
cały czas mówimy o głębokim undergroundzie.
W każdym razie każdy z dotychczasowych
(dwóch! - śmiech) koncertów zagranicznych,
cieszył się doskonałym przyjęciem i
świetną frekwencją, z którą w Polsce różnie
bywa…
Jednak po przygodzie z amerykańską Stormspell
Records i krótkim epizodzie z rodzimą
Thrashing Madness Records, firmującą
wznowienie "Dreamstealer", podpisaliście
kontrakt z kolejną polską firmą, to jest Ossuary
Records? Skąd taka właśnie decyzja?
Mateusz to nasz stary znajomy i fakt, że założył
wytwórnię bardzo nam pomógł. Na wiele
rzeczy patrzymy w podobny sposób. On jest
ambitny, chce promować muzykę, lubi heavy
metal… Decyzja była prosta.
Plusem tej współpracy wydaje mi się też to,
że doczekacie się swojej płyty również na
kasecie i na winylu, a do tego Mateusz
współpracuje również z Helicon Metal Promotions,
możecie więc liczyć na wsparcie w
zakresie organizacji koncertów czy zagranie
w charakterze supportu przed jakimś bardzo
znanym zespołem?
To się okaże. Szczerze mówiąc bardzo na to liczymy,
bo chcemy wrócić do wzmożonego
koncertowania. Bardzo nam tego brakowało i
mamy nadzieję, że uda nam się sporo pograć w
2023 roku!
Można też powiedzieć, że zrobiliście sobie,
chociaż nie tylko, tą płytą prezent na 10-lecie
zespołu - co planujecie dalej, oczywiście poza
promowaniem "Gates To Madness"?
Nie mamy skonkretyzowanych planów. Przede
wszystkim chcemy więcej grać. Na razie tyle.
Reszta pewnie sama się jakoś ułoży.
Wojciech Chamryk
ROADHOG 11
W białych rękawiczkach
O Xentrix można pisać dużo. Historia tego zespołu w wielkim skrócie
wygląda całkiem standardowo Kapela ta miała dość udane początki, następnie
przeszła fazę eksperymentów, które w niemały sposób przyczyniły się do bardzo
długiej przerwy w jej działalności. Nagle powrót w odświeżonym składzie, od
strony muzycznej zaś zwrócenie się ku swoim korzeniom itp., itd… Dobra, walić
to. Mamy rok 2022 (kiedy to piszę te słowa oczywiście), Xentrix wydaje nowy album
zatytułowany "Seven Words",a my z tej okazji możemy sobie pogadać z
Jayem Walshem. Z jego perspektywy wiele kwestii różni się od punktu widzenia
starszych członków tego bandu.
"Seven Words" to drugi album Xentrix nagrany
z Twoim udziałem. Jak się czujesz będąc
od pięciu lat częścią tej wesołej załogi?
Czuję się wystarczająco zadowolony z dotychczasowych
działań. Nagraliśmy już drugi album
w tym składzie osobowym i póki co jest
on stabilny. Cieszę się, że publiczność pozytywnie
podchodzi do naszej działalności po reaktywacji.
Dobrze jest wiedzieć, że tworzymy
muzykę, której ludzie chcą słuchać. To dla nas
naprawdę wiele znaczy. Z niecierpliwością czekamy
na koncerty, na których zagramy nowe
kawałki.
"Ghost Tape Number 10" to numer, który już
samym tytułem nawiązuje do wojny w Wietnamie.
Fascynuje Cię ta tematyka?
Słyszałem o tym lata temu i zawsze ciekawiły
mnie wydarzenia związane z tą wojną. Pewnego
wieczoru siedziałem przed telewizorem i
bez celu przerzucałem z kanału na kanał. Zupełnie
przypadkiem trafiłem na bardzo ciekawy
film dokumentalny o amerykańskiej interwencji
w Wietnamie, który był bezpośrednim
impulsem do napisania tego numeru.
HMP: Witam. Właśnie rynek muzyczny
wzbogacił się o wasz szósty pełnowymiarowy
album zatytułowany "Seven Words".
Czy mieliście jakąś wizję tego albumu, zanim
w ogóle podjęlibyście prace nad tym materiałem?
Jay Walsh: Nie. Nie było żadnych zdecydowanych
planów ani koncepcji co do samego albumu.
Po prostu kontynuowaliśmy pisanie
muzyki według schematu, który sprawdził się
przy tworzeniu "Bury The Pain". Wszystko
od samego początku przebiegało gładko. Niestety
z powodu pandemii, byliśmy zmuszeni
pracować zdalnie. Z drugiej jednak strony zyskaliśmy
dodatkowy czas oraz mogliśmy na
spokojnie ułożyć swoje myśli.
"Seven Words" to dość ciekawy tytuł jak na
szósty album.
Tytuł albumu został wybrany właściwie w
ostatniej chwili. Mieliśmy wszystko gotowe
prócz właśnie tego nieszczęsnego tytułu. Na
szybko zdecydowaliśmy się użyć w tym celu
nazwy jednego z zawartych na płycie utworów.
"Seven Words" wydawało się najbardziej
do tego odpowiednie. Co prawda jest to szósty
pełny album wydany pod nazwą Xentrix, ale
jeśli wliczyć "Dilute to Taste EP", to jest to
siódme wydawnictwo tej kapeli. Moim zdaniem
tytuł ten jest zatem jak najbardziej adekwatny
Bardzo podoba mi się gitarowe intro do kawałka
"Behind the Walls of Treachery". Czy
to jest improwizacja?
Nie. Uwierz lub nie, ale tam nie ma ani grama
improwizacji. To intro było od początku częścią
tego numeru , jeszcze na etapie demo.
Intro robi duże wrażenie, ale jeszcze większe
robi sposób, w jaki się ono rozwija.
"Everybody Loves You When You Are
Dead" to bardzo ciekawy tytuł. Swoją drogą
nie byłbym chyba sobą, gdybym nie zapytał,
czy serio zgadzasz się z tym stwierdzeniem.
Nie. Tekst mówi o tym, że nie wszyscy zasługują
na szacunek. Nawet jeśli nie żyją.
Ten utwór ma również świetne gitarowe
intro. Dość lekkie na początku, ale po kilku
sekundach daje solidnego kopniaka.
Foto: Xentrix
To kolejne intro, nad którym pracował Stan.
Tego typu urozmaicenia zawsze dodają utworowi
smaku. Wiesz, mam na myśli bezpośredni
kontrast ciężkiego riffu melodyjnym wstępem.
Cieszęsię, że tobie też takie podejście się
podoba.
Przypuszczam, że inspiracji do tekstów szukasz
też poza telewizją.
Szukam ich wszędzie, gdzie to tylko możliwe.
Jeśli coś wpadnie mi do głowy, zostanie przetworzone
przez mój umysł, nie widzę powodu,
by to odrzucać. Czasem takie pomysły wpadają
zupełnie niespodziewanie. Od razu wtedy
zapisuję je na skrawku papieru lub notatniku
w telefonie. Mam sporą ilość notatek z luźnymi
szkicami, ale też gotowymi tekstami. Kiedy
przychodzi moment, że na poważnie bierzemy
się za tworzenie albumu, zazwyczaj od razu
tam sięgam.
Nagraliście swoją wersję klasycznego już
numeru "Billion Dollars Babies". Czy Alice
Cooper jest artystą, który ma duży wpływ na
Waszą muzykę?
Owszem, lubię Alice'a Coopera. Pozostali
członkowie Xentrix także. Choć nie cała jego
dyskografia jest dla mnie do zaakceptowania.
Słucham głównie tego, co ponagrywał w latach
osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Myślę,
że Alice bardziej wpływał na muzyków i zespoły,
które z kolei wpłynęły na mnie i innych
muzyków z mojego pokolenia. Mieliśmy kilka
pomysłów na ewentualne covery. Na pewno
chcieliśmy, żeby był to kawałek, którą wszyscy
lubimy i który ma już parę lat. Stan zrobił kilka
krótkich próbek demo, żeby zobaczyć, który
utwór będzie brzmiał najlepiej w naszym
wykonaniu. Ciężki gitarowy riff "Billion
Dollar Babies" najlepiej zdał ten egzamin.
Jak uzyskaliście ten efekt na początku "Anything
But the Truth"? To keyboard?
Myślę, że jest to dźwięk syntezatora, który
został dodany na samym końcu. Stan dodał to
na późniejszym etapie, w okolicach nagrywania
wokalu. Nie jestem pewien, czy użył prostego
keyboardu, czy stał w dużym pokoju w
białych rękawiczkach i w świetle laserów jako
Jean-Michel-Stan.
Jako singiel promocyjny postanowiliście wykorzystać
utwór "Reckless with a Smile".
Dlaczego Twoim zdaniem ten kawałek najbardziej
oddaje istotę tego albumu?
Pierwszym singlem było "Seven Words". Następnie
wytwórnia poprosiła nas o drugą propozycję,
do której mogliby zrobić teledysk. Wybraliśmy
"Reckless with a Smile", ponieważ jest
on utrzymany nieco w innym klimacie i budzi
w słuchaczu odmienne odczucia.
Wspomniałeś o koncertach. Czy macie jakieś
konkretne plany?
12
XENTRIX
Foto: Xentrix
Synonim wielkich jaj
"Piwo wzmacnia, piwo leczy, piwo dodaje radości…" śpiewała kiedyś pewna
stara polska oiowska kapela. I owszem, można żyć bez piwa. Ale na cholerę
komu takie życie. Chłopaki z Tankard pod powyższą sentencją zapewne podpiszą
się wszystkimi kończynami. Okazją do rozmowy była premiera nowej płyty Tankard
zatytułowanej "Pavlov's Dawgs". Olaf Zissel - perkusista Tankard do zbyt rozmownych
nie należny. Pewnie myślami był już przy swoim ukochanym trunku.
Gramy w Cardiff w najbliższy piątek. "The
Headbangers Ball European Tour" rozpoczyna
się w przyszłym tygodniu. Gramy w
towarzystwie Vio-Lence, Whiplash i Artillery.
Trasa potrwa do początku grudnia. Następnie
marzec 2023 roku. To czas na Wyspy
Brytyjskie. Teraz, kiedy album się ukazał, na
pewno zaczniemy się zastanawiać nad opcjami
tras koncertowych, które po marcu będą kontynuowane.
Czy zamierzacie na tych koncertach jakieś
utwory z albumów "Kin" i "Scourge"? Te albumy
są zazwyczaj krytykowane, ale mają
też pewną grupę swoich zwolenników.
Lubię "Kin", podobał mi się już wtedy, kiedy
się ukazał, mimo że był stylistycznym odejściem
od poprzednich albumów. Byłbym
skłonny dorzucić do naszej setlisty "Order of
Chaos", "All Bleed Red" czy "Another Day".
Niestety, nasze koncerty zazwyczaj są ograniczone
czasowo i tu rodzi się problem.
Bartek Kuczak
HMP: Cześć Olaf! Niedawno ukazał się
wasz nowy album zatytułowany "Pavlov's
Dawgs". Swoją drogą fajna gra słów.
Olaf Zissel: Hej Bartek, jeśli po drodze zdarzyły
się jakieś opóźnienia przy odpowiedzi na
ten wywiad, to bardzo Cię przepraszam i biorę
całą winę na siebie. Co do tytułu, to postanowiliśmy
użyć tej gry słów, gdy dowiedzieliśmy
się, że języku angielskim słowo "dawg" to jedno
z określeń kumpla.
Wiem, ze numer tytułowy jest o chlaniu, nie
mniej jednak nie masz wrażenia, że dziś
wielu młodych (i nie tylko młodych) w wielu
sytuacjach zachowuje się niczym psy eksperymentu
Pawłowa?
Oczywiście. Gdy jest grupa ludzi i jednemu
zadzwoni telefon, wszyscy automatycznie sięgają
do kieszeni. Nawet jeśli wiedzą, że mają
ustawiony zupełnie inny sygnał.
Tekst utworu "Exfluencer" jest dość intrygujący.
Zapewne jesteś świadomy, że dziś
dla sporej grupy młodzieży idolami są postaci
z social mediów, które nie mają zbyt wiele
doza oferowania.
Przypuszczam, że tak jest. Niestety, dla gościa
z mojego pokolenia jest to co najmniej niezrozumiałe.
Temat piwa jest dla was chyba bardziej zrozumiały.
Na najnowszym albumie poruszacie
go choćby w kawałku "Beerbarians".
Swoją drogą czy śpiewanie o piwie od tylu lat
nie wydaje wam się już trochę oklepane.
Akurat ten kawałek mówi o rozwoju przemysłu
browarniczego i jego wpływie na ogólny
całokształt gospodarki. Tematem tym zajmuje
się wielu szanowanych i cenionych ekonomistów.
Dobra, dobra. Ty się lepiej przyznaj, ile beczek
wypiłeś podczas lockdownu.
Niezliczoną ilość.
Zatem myślę, że jesteś właściwą osobą, która
jest w stanie rozstrzygnąć ważną ideologiczną
kwestię. Otóż czy piwo bezalkoholowe
to rzeczywiście jeszcze jest piwo?
Zgodnie niemieckim prawem czystości z roku
1516, dopuszczalne jest sprzedawanie tego
produktu pod nazwą "piwo", jednak jego smak
to jakaś porażka. Tylko kilka piw bezalkoholowych
autentycznie mi posmakowało.
Serio uważasz, że "Lockdown Forever" to
dobry pomysł?
Niekoniecznie, ale w ograniczonym stopniu
miało to całkiem dobry efekt. Ja na przykład
spędziłem więcej czasu z rodziną, a także podniosłem
swoje kwalifikacje w gotowaniu oraz
warzeniu piwa. Ponadto oglądałem mnóstwo
Foto: Tankard
TANKARD
13
Foto: Tankard
piłki nożnej i snookera. Próbowałem nie przytyć
za dużo, ale to mi akurat nie wyszło.
Pewnego dnia wszyscy zrobiliśmy dość szaloną
rzecz i w całkowitej konspiracji spotkaliśmy
się na kilka piwek. Skończyło się to dla mnie
zwichniętą kostką i sporą liczbą blizn na nodze.
Nie był to chyba zbyt dobry pomysł.
Nihilizm jest jednym z tematów, które przewijają
się przez album "Pavlov's Dawgs".
Czym ta idea jest dla Ciebie?
Hej stary, rozmawiasz z perkusistą, do którego
dotarło, że religijność jest czymś sprzecznym
z wartościami ludzkimi.
Ostatni utwór na albumie nosi tytuł "On
The Day I Die". Często myślisz o tym dniu?
Niezbyt często, ale tu chodzi o coś innego.
Chodzi o spojrzenie w przeszłość i przeanalizowanie
wszystkich okazji, które ci w życiu
uciekły i już raczej się nie powtórzą.
Chyba trochę zwlekaliście z pisaniem tego
materiału.
Tak, jak zwykle zaczęliśmy późno. Właściwie
wzięliśmy sie za to na parę miesięcy przed
tym, jak mieliśmy zarezerwowany termin w
studio. Jak zwykle również musieliśmy zacząć
nagrywać bez gotowych tekstów. Większością
pomysłów dzieliliśmy się z pomocą maila. Być
może zmieni się to przy okazji następnego
albumu.
Dobra, teraz najważniejsze pytanie odnośnie
najnowszego albumu. Czemu te psy z okładki
mają takie wielkie uszy?
Pewnie to synonim wielkich jaj.
"Pawlov's Daugs" to nie jedyny album Tankard,
który ukaże się w tym roku. Na rynek
trafi też składanka "Alcoholic Metal 40
Years in Thrash - Extended Version".
Na tym albumie znalazły się głównie niepublikowane
numery z naszych taśm demo.
Wasz skład jest ustabilizowany od 1998
roku. Pewnie świetnie się rozumiecie.
Kłótnie czasem się zdarzają, ale im starsi
jesteśmy, tym bardziej staramy się nie nadepnąć
drugiemu na odcisk. Lubię tych gości
jak swoich braci. Chcę, by ten zespół trwał i
nie myślę o emeryturze.
Andy Gutjahr w przeszłości grał w kilku
chrześcijańskich kapelach. Czy jego poglądy
nie stoją w opozycji z gloryfikowaniem chlania
Nie!
Mieliście kiedyś jakieś problemy z antyalkoholowymi
ruchami?
Nie przypominam sobie nic takiego.
Bartek Kuczak
HMP: Cześć Rob. Sacrifice powstało w
Toronto w 1985 roku. Nigdy nie ukrywaliście,
że początkowa faza Waszej działalności do
najłatwiejszych nie należała
Rob Urbinati: Prawda. Powodem takiego
stanu rzeczy był głównie nasz młody wiek. Byliśmy
gówniarzami i żaden z miejscowych klubów
nie traktował nas poważnie. W związku z
tym ciężko było załatwić jakikolwiek sensowny
koncert. Nasze rodziny również do najbogatszych
nie należały, więc jak się nietrudno
domyślić, nie mieliśmy funduszy na dobry
sprzęt. Mieliśmy jednak spore pokłady motywacji,
dzięki którym radziliśmy sobie w nawet
tak niesprzyjających warunkach.
W tak dużym mieście jak Toronto nie było
klubów zainteresowanych promowaniem
młodych lokalnychtalentów?
Jakieś tam były. Należy jednak pamiętać, że
muzyka, którą graliśmy była czymś świeżym
jak na tamte czasy. Nie każdy ją rozumiał.
Ciężko było znaleźć zespoły, które chciały w
ogóle dzielić z nami scenę. My też nie bardzo
chcieliśmy występować jednego wieczoru obok
kapel glam metalowych.
Jednak wygląda na to, że coś z tego wyszło.
Jako młody zespół graliście jeden koncert z
jednym z pierwszych zespołów Sebastiana
Bacha.
Szczerze? Nie przywiązuję do tego koncertu
zbyt wielkiej wagi.
Pamiętajmy jednak, że było kilka kanadyjskich
zespołów thrashowych, które zaczęły
grać mniej więcej w tym samym czasie co
Wy. Czy śledziliście ich kariery od samego
początku?
Tak, byliśmy świadomi istnienia wszystkich
młodych kapel thrashowych w Kanadzie.
Razor, Voivod, Slaughter, itd. Wspólnie z
nimi tworzyliśmy tą scenę. Śledziliśmy też zespoły
takie jak Exciter i Anvil, gdyż to one
podłożyły w naszym kraju iskrę, która zmieniła
się potem w większy ogień.
Na dobre jednak rozkręciliście się dopiero po
wydaniu debiutanckiego albumu, czyż nie?
Zaliczyliśmy kilka świetnych występów jeszcze
przed wydaniem naszego pierwszego albumu,
ponieważ nasze demo krążyło po metalowej
społeczności. Dość szybko zaczęliśmy dostawać
dobre propozycje występów z zespołami
spoza miasta.
High Roller Records wyda reedycje waszych
trzech klasycznych krążków. Jak w ogóle doszło
do tej kooperacji?
Ludzie z High Roller byli bardzo zainteresowani
tym projektem. Sam Dave Carlo z Razor
gorąco polecał nam tę wytwórnię. Spodobały
nam się pomysły na reedycje i wszystko
wyszło lepiej niż się spodziewaliśmy. Wytwórnia
ta odwaliła kawał dobrej roboty.
Czy w związku ze wspomnianymi reedycjami
możemy spodziewać się czegoś ekstra
(bonusowe utwory, booklety z rzadkimi zdjęciami
itp.)?
Nie jestem pewien co do bonusowych utworów,
ale książeczki i wszystko wyszło naprawdę
niesamowicie. Pozwoliliśmy wytwórni poskładać
wszystko do kupy, pomogliśmy trochę
dostarczając zdjęcia i informacje itd. Mieliśmy
jedynie kilka drobnych uwag, które wzięli sobie
bardzoi do serca.
14
TANKARD
Osąd należy do fanów
High Roller Records robi kolejną dobrą robotę. Jak inaczej można nazwać
wydanie reedycji trzech pierwszych, niewątpliwie uznawanych dziś za klasyczne
albumów z dorobku tych kanadyjskich thrasherów? Razem z Robem Urbinatim
zrobiliśmy sobie małą wspominkową wycieczkę do czasów, gdy owe płyty trafiały
na rynek. Ach, te wspomnienia!
Pierwszym wznowionym albumem jest wasz
debiut zatytułowany "Torment in Fire". Został
on wydany w 1986 roku. To niewątpliwie
był dobry rok dla thrash metalu. Jak wspominasz
go ze swojej perspektywy?
To był przełomowy rok. Karta zaczęła się w
końcu odwracać. Ekscytujący był fakt, że
wyszło wtedy tak wiele albumów, które dziś są
kultowe. Jako zespół zdecydowanie rozwinęliśmy
się pod kątem technicznym. Dużo więcej
energii poświęcaliśmy próbom i rozwojowi
własnych umiejętności.
Zarówno w tamtym momencie, jak i dziś niczego
bym w nich nie zmieniał. W tamtym
czasie byłem z nich zadowolony i tylko to się
liczy.
Trzeba przyznać, że w tamtych czasach z
wydawaniem kolejnych płyt szliście jak burza.
Zastanawia mnie czasem, jak to jest, że
w dzisiejszych czasach niektóre zespoły wypuszczają
nowe albumy co pięć albo nawet
więcej lat. Jakie są według Ciebie powody
takiej sytuacji?
Ten album został nagrany w tym samym
studio, w którym Rush nagrywali jeden ze
swoich albumów.
O ile pamiętam, wbrew powszechnym opiniom,
Rush nigdy nie nagrywali w Phase
One, ale faktycznie jego ściany były ozdobione
złotymi płytami. Przejrzenie ich wszystkich
i uświadomienie sobie, kto tam grał przed
nami to naprawdę fajne uczucie.
Album został wydany w 1990 roku. Po tym
czasie klasyczne formuły metalu jak speed,
thrash czy heavy ustępowały miejsca grunge'owi
itp. Jak Wasz zespół czuł się w tej
nowej rzeczywistości?
Grunge dopiero raczkował, więc nie miał on
jeszcze aż takiego wielkiego wpływu na scenę.
Co innego death metal. On wówczas zaczynał
przejmować kontrolę nad metalowym światem,
ponieważ zespoły thrashowe dużej mierze
były zajęte gonieniem sukcesu Metalliki.
Dopiero kilka lat później mogliśmy to naprawdę
poczuć.
Co z nowym albumem Sacrifice? Wasz
ostatni pełnowymiarowy album "The Ones I
Codemn" został wydany w 2009 roku. To
było trzynaście lat temu.
To było Twoje pierwsze studyjne doświadczenie
na tak dużą skalę.
To nie było nasze pierwsze studyjne doświadczenie,
ale można powiedzieć, że wciąż byliśmy
w tym laikami. Mieliśmy bardzo niski
budżet na te nagrania. Studio było tanie, zlokalizowane
w piwnicy, ale doskonale uchwyciło
to ducha epoki. Młodsze zespoły, takie
jak my, wciąż uczyły się swoich instrumentów,
a poszczególni członkowie uczyli się ze sobą
zgrywać. To jest powód, dla którego te albumy
są nadal cenione. Wszystko jest tam całkowicie
szczere i można usłyszeć wszystkie techniczne
niedociągnięcia. Jednak poza tym, usłyszysz
też energię i prawdziwe, nieudawane
emocje.
Raptem rok później ukazał się album "Forward
to Termination". Przypuszczam, że
doświadczenie zdobyte podczas pracy i nagrywania
debiutu w znaczny sposób pomogło
Wam w pracy nad drugim.
Wszyscy chcieliśmy wykorzystać w pełni drzemiący
w nas potencjał i usłyszeć, czego możemy
dokonać w pełni profesjonalnym studio.
Zdecydowanie też rozwinęliśmy się jako twórcy.
Po naszym pierwszym albumie czuliśmy,
że musimy być bardziej zgrani oraz znacznie
lepiej obsługiwać nasze instrumenty. Moim
zdaniem same kompozycje też były bardziej
interesujące.
"Forward to Termination" już w chwili premiery
został wydany na całym świecie. Czy
mieliście jakiś odzew z miejsc, których się nie
spodziewaliście?
Mieliśmy wiele dobrych opinii dosłownie z
każdego miejsca na świecie. Ameryka Północna
i Europa wiedziały o naszym istnieniu, ale
teraz zdobywaliśmy nowych fanów w Azji,
Ameryce Południowej czy Australii, co było
dla nas jako młodych muzyków niezwykle ekscytujący
przeżyciem.
Czy porównując oba Wasze pierwsze albumy
z perspektywy 1987 roku mieliście poczucie
pójścia do przodu, czy może czuliście,
że coś mogło być zrobione lepiej.
Foto: Sacrifice
Myślę, że tak naprawdę wbrew pozorom tworzenie
nie szło nam tak gładko, jak powinno.
Nigdy nie chcieliśmy mieć na albumie utworów-wypełniaczy,
więc jakkolwiek długo by to
nie trwało, chcieliśmy być zadowoleni ze
wszystkiego, co nagramy. Wtedy jeszcze
wszyscy łudziliśmy się, że prędzej czy później
uda nam się z tego utrzymywać, ale teraz w
2022 roku to bardzo odległe marzenie dla większości,
nawet starych zespołów. Myślę, że to
może być główny powód.
Właśnie. Potrzebowaliście trochę więcej
czasu na wydanie swojego trzeciego albumu
zatytułowanego "Soldiers of Misfortune".
Nie mogę dać jednej konkretnej odpowiedzi,
dlaczego tak się stało. Długo pisaliśmy te kawałki,
a potem, kiedy już je nagraliśmy, trochę
to trwało, zanim w końcu się ukazały. Wydaje
mi się, że mieliśmy więcej pracy przy graniu
koncertów i to mogło być powodem.
Pracujemy nad nowym materiałem, który
mamy nadzieję wkrótce nagrać. Nie ma żadnej
presji, w tym momencie naprawdę nie musimy
za wszelką cenę wydawać kolejnego albumu.
Jeśli tak się stanie, to tylko dlatego, że uznamy
nasze utwory, które ludzie powinni usłyszeć.
Rzeczy, które napisaliśmy moim zdaniem są
dobre, nie będę jednak ich przesadnie tu zachwalał.
Ocenę zostawmy słuchaczom. Każdy
zespół, podczas pracy nad płytą lub zaraz po
jej wydaniu, mówi, że to ich najlepszy, najcięższy,
najszybszy, najdojrzalszy album itd. Ale
pamiętajmy, że ostateczny osąd należy do fanów.
Bartek Kuczak
SACRIFICE 15
HMP: Cześć Dave!
Dave Carlo: Siema Bartek. Na początku bardzo
chcę Cię przeprosić, za swoje spóźnienie,
ale niestety poprzedni wywiad trochę mi się
przedłużył. Zatem sorry za te parę minut obsuwy.
Wszystko to przez
Internet i media
społecznościowe
Okoliczności tego wywiadu
nie były zbyt sprzyjające.
Dave Carlo był zaledwie
kilka dni po śmierci swojej żony.
Trochę się bałem, że głowę ma zaprzątniętą
czymś innym, zatem ten wywiad potraktuje
jako "odbębnienie" przykrego obowiązku i nie spodziewałem
się, że będzie zbyt wylewny. W takich sytuacjach
lubię się mylić. Okazało się, że Dave pomimo dość
przykrych okoliczności, uciął sobie z nami całkiem przyjemną
pogawędkę. Było o czym rozmawiać, bo następnego dnia na światło dzienne wychodził
pierwszy od dwudziestu pięciu lat album Razor zatytułowany "Cycle of
Contempt"
Ważne jest, żeby sobie radzić z problemami i
z nimi wygrać. Ale kurde, Stary! Tak swoją
drogą się zastanawiam, co za czort Cię podkusił,
żeby przy tym wszystkim po tylu latach
wracać z nowym albumem Razor. Co w
ogóle się z wami działowo wydaniu albumu
"Decibles"?
Praktycznie nasza formacja przestała wówczas
istnieć. Zagraliśmy jeszcze na kilku festiwalach
między innymi w Wacken Open Air w 1999
roku. Jedynym powodem, dla którego zdecydowaliśmy
się powrócić, jest rozwój Internetu
i mediów społecznościowych. Daje on ludziom
znacznie łatwiejszy dostęp do muzyki oraz
nieograniczoną możliwość słuchania jej właściwie
wszędzie i o każdej porze. To właśnie ten
nieograniczony dostęp przyczynił się do faktu,
że młodsze pokolenie słuchaczy bez problemu
Nie mogę się już doczekać swojej fizycznej
kopii. Wiesz, jednak dwadzieścia pięć lat to
naprawdę kawał czasu. Nie masz poczucia,
że jako muzykowi przeszedł Ci on trochę
przez palce?
Wbrew pozorom nie, gdyż w latach dziewięćdziesiątych
muzyka, jaką gra Razor zaczęła
być traktowana niecono macoszemu. Zupełnie
inaczej niż ma to miejsce w dniu dzisiejszym.
Powtórzę się, ale głównym powodem takiego
stanu rzeczy jest powszechna dostępność
Internetu. Przez to rola stacji radiowych i
telewizji muzycznych jest dziś minimalna. To
nie one wyznaczają trendy i kreują gusta słuchaczy.
Dawniej to właśnie te rozgłośnie oraz
cały muzyczny establishment trzęsły rynkiem.
Dziś właściwie w każdym miejscu na świecie
może eksplorować dosłownie każdy gatunek
muzyczny i samodzielnie decydować, czego
chce słuchać, a czego nie. To jest coś wspaniałego
dla wszystkich współczesnych zespołów,
gdyż ich zasięg nie jest ograniczany przez
żadne zewnętrzne czynniki. My na dobrą sprawę
mamy w tej chwili gdzieś to, że żadne radio
nas nie puszcza. Nie jest to nam już do niczego
potrzebne. Wróćmy do lat dziewięćdziesiątych.
Owszem, takie zespoły jak Metallica
czy Slayer osiągnęły sukces, ale one miały za
sobą wsparcie dużych wytwórni i potężnego
managementu. Dla kapel thrashowych, które
nie miały takiego zaplecza, muzykowanie w
tamtych czasach to była prawdziwa orka na
ugorze.
Wychwalasz Internet pod niebiosa, jednak
nie wierzę, że nie dostrzegasz żadnych negatywnych
wpływów jego rozwoju na rynek
muzyczny.
Na pewno takie są. Nie mówię, że nie. Dla
zespołów pokroju Metallicy obecna sytuacja
na pewno jest daleka od ich ideału. Jak zapewne
wiesz, kiedyś sprzedaż ich albumów
szła w milionach. Obecnie poprzez powszechny
dostęp do muzyki w sieci ludzie nie muszą
już kupować fizycznych nośników. Jasne, ja
też się liczę z tym, że sprzedam mniej płyt, ale
jest to koszt wzrostu zasięgu i dotarcia do
większej liczby słuchaczy, zatem myślę, że gra
jest warta świeczki. Po prostu model dystrybucji
muzyki się zmienił. To, co było kiedyś,
już nigdy nie wróci i trzeba się z tym po prostu
pogodzić. Dzisiaj nie zarabia się już na
sprzedaży płyt, tylko na graniu koncertów
oraz sprzedaży gadżetów. Im szybciej muzycy
to zrozumieją, tym lepiej dla nich.
Nie ma sprawy! Przyjmij moje kondolencje z
powodu śmierci żony. Myślę, że nie jest to
łatwo okres dla ciebie.
Masz rację, to naprawdę ciężki okres dla mnie.
Jednak faktem jest, że moja żona zmagała się
z chorobą od dłuższego czasu. Byliśmy małżeństwem
przez dwadzieścia pięć lat. W chwili
śmierci miała sześćdziesiąt jeden lat. Raka zdiagnozowano
u niej jakieś dwa lata temu. Mamy
razem dwójkę dzieci, które niestety wymagają
specjalnej opieki. Mój syn cierpi na autyzm,
moja córka natomiast ma pewne problemy
natury psychicznej, które często prowadzą
ją do myśli samobójczych. Ma za sobą już kilka
na szczęście nieudanych prób. Ja sam kilka
lat temu pokonałem raka. Widzisz, słuchając
tego, co mówię, można uznać, że całe moje życie
to pasmo tylko i wyłącznie problemów. Ale
jednak daję sobie z tym radę.
16 RAZOR
Foto: Razor
odkrywa starsze zespoły, w tym między innymi
Razor. Nie sądzę, by w innych okolicznościach
się o nas dowiedzieli. Zaczęło to do nas
docierać gdzieś w okolicach roku 2010 roku.
Zdaliśmy sobie wówczas sprawę, że warto się
wziąć garść i powrócić do koncertowania. Niestety,
jak już wspomniałem, w 2012 dostałem
raka, więc zmusiło to nas do zwolnienia tempa.
Po półtorarocznej przerwie wróciliśmy do
intensywnego koncertowania. Wtedy też zapadła
decyzja o nagraniu nowego albumu.
Oczywiście było po drodze sporo perypetii,
które wydłużyły ten czas, ale album finalnie
jutro trafia sklepowe półki na całym świecie.
Co mnie cholernie cieszy.
Pomówmy może trochę o "Cycle of Contempt".
Kiedy w ogóle zaczęliście tworzyć
numery, które ostatecznie trafiły na ten album?
Prawdę mówiąc napisanie całości albumu
zajęło nam jakieś sześć tygodni. Przynajmniej
jeśli chodzi o muzykę. Teksty to już nieco inna
historia. Zostały one napisane nieco później,
gdyż cały ten proces wymagał mniejszej ilości
czasu. Muzykę napisałem maju roku 2018. Są
tam jednak dwa wyjątki, które powstały już
kilka lat temu. Mam tu na konkretnie na myśli
"Punch Your Face In" oraz "All Fists Fighting".
Grywaliśmy je na żywo, jednak wersje, które
finalnie pojawiły się na albumie są znacznie
bardziej dopracowane w porównaniu do swych
pierwowzorów.
Utwory dość świeże, jednak brzmią bardzo
oldskulowo.
Moim głównym założeniem było stworzenie
albumu, którego sam namiętnie bym słuchał z
prawdziwą i szczerą przyjemnością. Jak zapewne
wiesz, jestem fanem starego thrash
metalu. Nie tylko go gram, ale bardzo kocham
go słuchać. Oczywiście słucham też wielu
innych gatunków, nie zamykam się w jednej
estetyce, ale to właśnie thrashowe granie jest
moim numerem jeden. To była główna idea,
która mi przyświecała podczas tworzenia tego
materiału.
Może nam zdradzisz swój patent na
napisanie dobrego kawałka?
Mój proces pisania nowych kawałków prawdopodobnie
trochę odbiega od sposobu, w jaki
robią to inni muzycy. Otóż ja robię wszystko
od początku sam. Pracuję tak niemal od samego
początku, gdyż to pomaga mi się naprawdę
skoncentrować na procesie twórczym.
Jestem wtedy sam na sam ze swoją gitarą oraz
własnymi myślami.
Powiedziałeś, że teksty na płytę powstały
nieco później, niż muzyka. Sam je napisałeś?
Napisałem teksty do siedmiu utworów. Pozostała
piątka jest autorstwa naszego basisty
Mike'a Campagnolo oraz naszego krzykacza
Boba Reida. Zawsze wychodzę z założenia, że
warto dać szansę każdemu się wypowiedzieć.
Gdzie tym razem szukałeś inspiracji?
Wiesz, jak wsłuchasz się w słowa utworów,
bardzo łatwo poznasz, który tekst jest czyj.
Mike napisał trzy teksty, które opowiadają o
końcu świata i rychłej zagładzie ludzkości. Po
prostu ten temat bardzo go kręci. Moje teksty
zazwyczaj dotyczą ogólnej kondycji społeczeństwa,
ludzkich uczuć oraz emocji. Również
tych nie do końca pozytywnych, jak złość czy
gniew. Bob natomiast lubi śpiewać o brutalności.
I to dosłownie.
Takiej, jaką widzimy na okładce?
Okładka to jeszcze inna historia. Jej autorem
jest pochodzący z Finlandii Jan Yrlund. Jest
on również muzykiem. Ogólnie jest to człowiek
o wielu talentach. Chciałem współpracować
właśnie z kimś takim. Ogólnie "Cycle of
Contempt" w moim założeniu miał być albumem
całkowicie pozbawionym jakiejkolwiek
amatorszczyzny. Wszystko miało tu być na
najwyższym poziomie. Jeśli chodzi o reakcje
na okładkę to jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć
osób na sto jest nią zachwyconych. Tylko
jedna osoba miała z nią problem, choć nie do
końca umiała nam wyjaśnić jaki. Szczerze mówiąc,
pieprzę to! Mnie się podoba.
Muzykę tworzysz samemu, ale jeśli chodzi o
teksty to najwidoczniej cenisz sobie współpracę
z kolegami. Jak w ogóle opisałbyś relacje
panujące w zespole?
Muzykę pisałem samemu i byłem bardzo zdeterminowany,
żeby wydać ten album. Jeśli
mam być szczery, to nagrałbym go nawet
innymi ludźmi, gdyby obecni członkowie
Razor nie chcieli brać w tym udziału. Choć
byłaby to dla mnie trudna decyzja, bo naprawdę
lubię tych gości i świetnie mi się z nimi
Foto: Razor
współpracuje. Nasze wspólne granie to jedna
wielka zabawa. Robimy to od wielu lat, zjechaliśmy
razem ładny kawałek świata i jeszcze
ostatniego słowa żeśmy nie powiedzieli.
"Flames of Hatered" to naprawdę potężny,
nokautujący wręcz cios na początek. Pisałeś
ten numer z intencją użycia go jako pierwszego
utworu na płycie?
Brałem pod uwagę dwa numery. Właśnie
"Flames of Hatered" oraz kawałek tytułowy.
Miałem dylemat, ale znalazłem sposób, jak
mógłbym z tego wybrnąć. Potraktowałem ten
album nie jako jedną całość na zasadzie płyty
CD, ale podzieliłem go na dwie części. Coś w
rodzaju "strony A" i "strony B", jak to ma
miejsce w przypadku kaset czy winyli. "Flames
of Hatered" otwiera pierwszą "stronę", natomiast
"Cycle of Contempt" drugą. Zatem mamy
tu sytuację, w której jest wilk syty i owca cała.
Skoro już wspomniałeś utwór tytułowy, to
riff, który go rozpoczyna moim zdaniem jest
jednym z najbardziej wyrazistych momentów
tego albumu.
Też tak uważam. Wiesz, czasem trzeba trochę
zwolnić, ale nawet wtedy słyszysz, że to jest
Razor! Ale nawet taki zespół jak nasz nie
może cały czas napierdalać. Trzeba czasem
muzykę czymś urozmaicić. Niektórzy ludzie
po usłyszeniu tego kawałka mówili mi "hej
Dave! Kiedy zwalniacie, brzmicie naprawdę zajebiście!
Czemu nie robicie tego częściej?" Kurde, nie
wiem. Może dlatego, że gdybyśmy to robili
częściej, to już nie byłby wtedy Razor. Chociaż
z drugiej strony się starzejemy i pewnego
dnia być może będziemy chcieli redefiniować
nasz styl. Tego nie wiem. Na ten moment jest
dobrze, jak jest.
Z tytułami poszczególnych kawałków też
żeście pojechali. Wystarczy przytoczyć chociażby
zamykający album "King Shit" czy
"Punch Your Face In".
Przecież Razor to nic innego, jak solidna pięść
wymierzona prosto w twarz (śmiech). Te tytuły
idealnie się komponują z naszym graniem.
Oczywiście trzeba na to wszystko patrzeć z
odrobiną zdrowego dystansu oraz humoru.
Sami siebie nie traktujemy zbyt serio. Dla nas
muzyka to przede wszystkim zabawa.
Jesteś przedstawicielem starego pokolenia
thrasherów. Ciekawi mnie, czy śledzisz
poczynania sporo młodszych kolegów po
fachu.
Poniekąd tak, choć zdecydowanie bardziej
chciałbym się wgłębić w młodą scenę
thrashową. Niestety, mam pewien problem ze
wzrokiem, który nieco ogranicza mi możliwość
korzystania z Internetu. Co prawda używam
specjalnych aplikacji przystosowanych dla
ludzi z ograniczonym widzeniem, ale i tak nie
mogę spędzać w sieci zbyt wiele czasu, który
mógłbym poświęcić na przykład na wyszukiwanie
ciekawych młodych kapel. Często różni
znajomi wysyłają mi wiadomości z linkami do
kawałków ich zdaniem dobrych kapeli z sugestią,
że powinienem tego właśnie posłuchać.
Zazwyczaj trafiają idealnie w mój gust. Jednak
zdecydowanie częściej wracam do starych zespołów
thrashowych z lat osiemdziesiątych.
Uwielbiam Slayer, Onslaught, Destruction i
tym podobne.
Bartek Kuczak
RAZOR 17
Opowiedzieć jeszcze jedną historię
Powrotnym albumem "Wspólnota brudnych sumień" Faust niewiarygodnie
wysoko podniósł sobie przysłowiową poprzeczkę. A tu proszę, kolejny materiał
"Cisza po tobie" trzyma równie wysoki poziom, zaś pod pewnymi względami
nawet przebija poprzednią, świetną płytę. Lider grupy Tomasz "Kaman" Dąbrowski
opowiada jak doszło do nagrania tego zaskakującego materiału, jak można
grać brutalny metal z ludowymi czy etnicznymi instrumentami i nie zrobić z tego
trywialnego folk metalu oraz jakie ma plany na przyszłość.
HMP: Trzy lata temu za sprawą albumu
"Wspólnota brudnych sumień" odnotowaliście
wspaniały powrót po 15 latach milczenia.
Domyślam się, że z racji tego, co wydarzyło
się wkrótce na całym świecie, koncertów promujących
tę płytę zbyt wielu nie zagraliście,
ale wydaliście ją nie tylko w wersji CD, ale
również na LP i kasecie, a świetne recenzje
tylko upewniły was, że rzecz warta jest kontynuacji?
Tomasz "Kaman" Dąbrowski: Płyty CD,
winyle, a nawet kasety poszły bardzo fajnie.
Pojawiły się nawet reedycje dwóch pierwszych
albumów w Kazachstanie. Debiutancki album
"Król moru i perła" w ciągu roku został wznowiony
przez trzy różne wytwórnie płytowe.
Jeden z fanów z Wielkiej Brytanii tak bardzo
chciał mieć ten materiał na winylu, że w całości
pokrył jego produkcję. Dziękujemy ci
Czasu na twórczą pracę nie brakowało w
ostatnim okresie chyba nikomu, ale wy wykorzystaliście
go nadzwyczaj owocnie, czego
efektem jest nie tylko poszerzenie składu, ale
też nagranie najlepszej płyty w dyskografii
zespołu?
Dziękujemy za taką opinię na temat nowej
płyty. Tym bardziej z ust takiego weterana jak
ty. Wydawało nam się, że "Wspólnotą brudnych
sumień" poprzeczkę postawiliśmy sobie
tak wysoko, że nigdy jej już nie przeskoczymy.
Tymczasem "Cisza po tobie" zbiera jeszcze
lepsze recenzje, choć poprzednia zbierała prawie
wyłącznie maksymalne noty. Nowy album
powstał spontanicznie jakoś w grudniu 2021,
w ciągu niecałych dwóch tygodni skomponowałem
cały ten materiał. W tym samym
miesiącu nagraliśmy bębny, a potem reszta
ekipy robiła swoje aranżacje tych kompozycji.
wtedy związuję się z nią najbardziej. Ale i same
dźwięki potrafią malować fantastyczne
opowieści i emocjonalne krajobrazy. Dla relaksu
słucham wiatru, deszczu, ptaków itp. Gdy z
angielskiego rozumiałem tylko "yes" i "no" samym
dźwiękiem urzekał Pink Floyd, a agresja
wylewająca się z muzyki Slayer była jak terapia,
choć nie miałem pojęcia o czym są teksty.
Czy opcja nr 2 charakteryzuje Fausta, tego
mi oceniać nie wypada. Mam nadzieję, że tak
jest i może nadal będzie.
Skąd pomysł na wzbogacenie brzmienia Fausta
etnicznymi instrumentami i kobiecym
głosem?
Gdy komponuję muzykę wymyślam sobie najpierw
bohaterów. Wyobrażam sobie jak oni
wyglądają, w jakim są wieku, jakie są między
nimi relacje i jakie relacje mają oni sami z
otaczającym ich światem. Potem wyobrażam
sobie, że ten świat zawala się im z jakiegoś powodu
i zgaduję, co wówczas z nimi może się
dziać, jak to przeżywają. W tym przypadku
zaczyna się od retrospekcji - grupa ludzi ucieka
przed… wojną, prześladowaniem, wykluczeniem
- słuchacz sam sobie wybierze opcję. W
mojej historii uchodźcy to matka z małym
dzieckiem. Ich relacje opisuje ostatni utwór
"Zdążyć przed deszczem". Słychać, że jest tam
miłość, troska i świadomość tego, że jedyną
drogą ucieczki pozostała już tylko śmierć.
Tekst tego utworu to jednocześnie kołysanka i
pieśń pogrzebowa. Nie wyobrażałem sobie w
tym numerze przesterowanych gitar, itd. Cała
rzecz dzieje się w górach, w otoczeniu majestatycznej,
nieśmiertelnej przyrody. Naturalne
okazało się więc użycie instrumentów etnicznych,
które są najbliżej źródeł, najbliżej natury.
Tak trafiliśmy na Karolinę Matuszkiewicz
- mistrzynię świata w tworzeniu magii za
pomocą głosu i kilkusetletniego instrumentarium.
Karolina jest muzykiem po akademii z
bardzo bogatym dorobkiem artystycznym. Nie
liczyliśmy za bardzo na to, że się zgodzi. Gdy
jednak dostała pierwszy tekst, weszła w to bez
zastanowienia, dla samej przyjemności twórczej
pracy. To, o czym robimy płytę chyba
bardzo ją poruszyło, na co wpływ niewątpliwie
miał fakt, że sama kilka miesięcy wcześniej została
mamą. Miło było patrzeć, jak wielką
przyjemność czerpie z nagrywania płyty z metalowym
zespołem.
Paweł - to co zrobiłeś było totalnie szalone!
Udało nam się zagrać na przełomie roku
2021/22 siedem koncertów, w tym z fantastycznymi
ekipami z Dragon, Destroyers oraz
jeden z Hate. Gig przed Kreator, Sodom, Sinister
i Malevolent Creation, obok Turbo,
miał być ukoronowaniem tej serii, jednak festiwal
United Arts został odwołany trzy tygodnie
przed startem. To wszystko nie miało
jednak żadnego wpływu na to, że postanowiliśmy
nagrać kolejną płytę: po prostu czuliśmy
potrzebę opowiedzenia jeszcze jednej historii.
Nie gramy tylko dla grania. Gdy poczujemy,
że nasza muzyka może stać się formą bez treści,
wówczas Faust zniknie na kolejne lata lub
na zawsze.
18 FAUST
Foto: Ewa Szczepanowska
Ze względu na terminy studyjne nagrywanie
tej płyty trwało znacznie dłużej bo kolejne
półtora roku.
W sumie sam nie wiem co jest lepsze: nagrywać
co dwa lata trzymający poziom, ale jednak
przewidywalny i w sumie niezbyt oryginalny
materiał, dzięki czemu przez 25 lat istnienia
taki zespół dysponuje już dość obszerną
dyskografią, czy może mieć tych płyt
mniej, ale takich, obok których nie da się
przejść obojętnie - obstawiam, że wybierzesz
drugą opcję?
Jestem zwolennikiem opcji drugiej, tym bardziej,
że jak powiedziałem na wstępie, muzyka
dla mnie musi mieć treść, musi być o czymś,
Zasklepienie się w jednej stylistyce czy brzmieniowej
konwencji uważasz więc za początek
końca, twórczej stagnacji, stąd nagranie
płyty odmiennej od "Wspólnoty brudnych
sumień", na której podążacie nieco innymi,
chociaż wciąż metalowymi, ścieżkami?
Twórczej stagnacji nigdy nie odczułem, bo nigdy
w życiu nie próbowałem nic skomponować,
tylko dlatego, że muszę. Nie odczuwam
najmniejszego ciśnienia na to, żeby grać w zespole,
żeby wychodzić na scenę. Przed nagraniem
"Wspólnoty..." np. 15 lat nie wziąłem
ani razu gitary do ręki. Pomiędzy koncertami
też nie gram, nie ćwiczę - sama gra dla grania
mnie nie interesuje, nie uważam siebie nawet
za muzyka i myślę, że niewiele potrafię. Ale
masz rację - gdy Karolina dołączyła do ekipy,
mój horyzont patrzenia na to, co można zrobić
w oparciu o metal, ogromnie się poszerzył.
Ramy gatunkowe pękły. Okazało się, że można
nadal grać brutalny death metal czy ultra
szybki thrash z wplecionymi instrumentami
etnicznymi i nie zrobić z tego folk metalu, za
którym osobiście niezbyt przepadam. A Karo-
lina jak zauważyłeś, skocznych melodyjek nie
gra i mimo wszystko folk metal to nie jest.
Bardzo podobają mi się pierwsze recenzje, gdy
widzę jak w jednym tekście dziennikarze zestawiają
ze sobą klimat starego Kat, Morbid
Angel, Dead Can Dance z Testament i muzyką
etniczną.
Dobrym przykładem takiego podejścia jest
choćby kompozycja "Iskra pod śniegiem", bo
przecież nawet kiedyś, kiedy mieliście w
składzie klawisze, wykorzystywaliście je
inaczej, ich partie nie były tak wielowymiarowe?
Kiedyś podchodziliśmy do tematu bardziej
stereotypowo. Zakładaliśmy, że klawisz ma
być po to, żeby robić plamy, dodawać przestrzeni.
A że klawisz niezbyt pasuje do wizerunku
"skóra i dżinsy to my, źli metale" to z
założenia był dyskryminowany. Dziś jest keyboard,
fortepian, suka biłgorajska, fidel płocka,
kazachski kobyz, trochę industrialnych
sampli, białe głosy i ludowe chóry a nawet australijskie
didgeridoo. A wszystko to okraszone
piekielnymi blastami Pavulona.
Death/thrash nie wyklucza też czerpania z
dorobku największych sprzed wielu lat, zespołów,
które pół wieku temu zapoczątkowały
metalowe granie - to dlatego w "Pogardzie"
słyszę echa Black Sabbath, od takich wpływów
nie da się uciec?
Od wpływów muzycznych na jakich się wychowaliśmy,
nigdy nie uciekniemy. Moją wyobraźnię
muzyczną kształtowały raczej Slayer,
Kat, Testament czy Iron Maiden, ale i
kolekcję Sabbath mam na półce. Gdy pierwszy
raz usłyszałem "Pogardę" pomyślałem sobie,
że ten utwór brzmi raczej, jakby był wyjęty
z pierwszej płyty Six Feet Under. Ale twoje
porównanie do Sabbath bardziej mi się podoba.
Jeszcze o wpływach… dyskutowaliśmy o
tym z naszym realizatorem z Heinrich House
Studio. Filip twierdził, że muzycy z mojego
pokolenia komponują w oparciu o zupełnie
inne podziały rytmiczne niż np. młodsi, którzy
wychowali się na innej muzyce. I tego nie
da się przeskoczyć, to jest zakodowane w podświadomości.
Nigdy nie zagrasz bluesa, jakiego
robiło się latach 60., jeśli nie żyłeś w latach
60. i ten klimat nie przenikał cię na każdym
Foto: Misiacza
Foto: Misiacza
kroku.
Znowu wyszła wam krótka, zwarta płyta,
niewiele przekraczająca 30 minut. W sumie
można powiedzieć, że za wyjątkiem, nieco
tylko dłuższej, "Misantrophic Supremacy" to
już taka wasza tradycja - przy tak intensywnej,
chociaż też zróżnicowanej, warstwie
muzycznej nie ma lepszego rozwiązania, lepszy
jest niedosyt niż przesyt?
W planach byłe EP-ka, więc i tak się zdziwiliśmy,
że wyszło aż 32 minuty. Jakoś tak to zawsze
samo wychodzi. Pomysł się zamyka i
wtedy dopiero patrzymy na czasówkę. Ale może
to i dobrze - sam nie jestem w stanie wysłuchać
dziś dłuższych metalowych albumów
niż 30 - 40 minut. Tym bardziej, że w kolejce
czeka tysiąc kolejnych. Takie mamy czasy. A
jeśli niechcący po zakończeniu ostatniego
utworu na płycie słuchacz czuje niedosyt zamiast
przesytu, to chyba obydwu stronom
wyjść może to tylko na zdrowie.
"Wspólnota brudnych sumień" intrygowała
nie tylko od strony muzycznej, bo warstwa
słowna tego albumu była zwartą całością,
traktującą o skali problemu pedofilii w Kościele
katolickim. Mieliście jakiś odzew na te
teksty, pojawiły się reakcje świadczące, że
daliście komuś do myślenia?
O tak. Mnóstwo ludzi pisało do nas w sprawie
tych tekstów. Jedni dopytywali o szczegóły
tych historii, jeszcze inni deklarowali, że skłoniło
to ich do tego, żeby wreszcie dokonać
apostazji, co wreszcie i ja sam zrobiłem, żeby
skończyć z wygodną hipokryzją. Kilka osób
pisało do mnie, że w ich parafiach są księża
podejrzewani o pedofilię, lecz nikt nic z tym
nie robi, bo to małe miasteczka. Były i sygnały
od osób w bardzo słabej kondycji psychicznej,
czy wręcz list od fana z zakładu psychiatrycznego.
Na skutek jakich przeżyć ci ludzie
znaleźli się w takim stanie jako osoby dorosłe,
nawet nie chcę się domyślać. W każdym razie
dało się odczuć, że ludzie traktują to co zrobiliśmy
bardzo poważnie i osobiście. Świadomość
tego, że potem mamy wyjść na scenę i
zagrać te numery ludziom "do tańca" była dosyć
przytłaczająca. Nie chcieliśmy wyjść na
smutnych panów. Okazało się, że na żywo publiczność
odbiera je jednak na luzie i wszyscy
mogliśmy sobie poskakać.
Po takim temacie ciężko wymyślić coś równie
mocnego, ale wam się to udało. Tyle, że nie
jest tak dosłownie, bo wręcz w filozoficzny
sposób pokazujecie, że rodzaj ludzki ma okrucieństwo
niejako zakodowane w genach,
wojna wywołuje tylko jego eskalację i żadna
religia tego nie zmieni, niezależnie od tego,
czy jest się osobą niewierzącą, chrześcijaniniem
czy buddystą?
Religia tego nie zmieni, bo to katalizator całego
tego syfu. Zacznijmy jednak od tego, że
według mnie mnie słowa "chrześcijanin" i "katolik"
coraz częściej się wykluczają. Uważam,
że nie możesz dziś określać siebie chrześcijaninem,
jeśli nadal pozostajesz katolikiem, wiedząc
ile zła i okrucieństwa ta organizacja uczyniła
i czyni dalej. Żeby być dobrym chrześcijaninem
nie potrzebujesz żadnego kościoła. Jeśli
jesteś katolikiem, należysz do organizacji, która
na sumieniu ohydne zbrodnie i śmierdzi
trupem, strachem i korupcją. Każdy człowiek
jest z natury dobry. To socjalizacja robi z ludzi
potwory. A jeśli w procesie edukacji i socjalizacji
pojawia się religia, to mamy już kierunek
na totalitaryzm. Każdy totalitaryzm, tak jak i
religia, dąży do tego, żeby przejąć kontrolę
nad całym twoim światopoglądem, ukształtować
twoje życie prywatne według jednego jedynego,
słusznego wzorca. Ci, co są poza na-
FAUST
19
Foto: Misiacza
wiasem kończą jako obiekt drwin, jako śmieci,
wszy, zaraza. Jednym słowem należy im się
wyłącznie "Pogarda", upokorzenie i gwałt. Doskonale
pokazuje to wojna na Ukrainie - nazistowska
Rosja z jednej strony cierpi na kompleks
niższości, z drugiej uważa się za naród
wybrany. Tam religią jest nieświadomy nazizm.
W efekcie Rosja nienawidzi wszystkich z
sobą samą włącznie. Rosja to "kraj systemowo
chory psychicznie". Pytasz jeszcze o buddyzm.
Wielkie religie stawiają człowieka w roli władcy
świata, obiecują mu też życie po śmierci.
Buddyzm idzie pod prąd. Tu człowiek nie jest
najważniejszą istotą na planecie, a po śmierci
zostanie unicestwiony, osiągnie cel, jeśli rozpuści
się w niebycie i w ten sposób zjednoczy
się z planetą.
Foto: Misiacza
W sumie polityka jest powiązana z religią od
tysięcy lat, już od starożytności, wypraw
krzyżowych czy choćby znanej nam doskonale
ekspansji Krzyżaków na ziemie polskie,
odbywającej pod pretekstem krzewienia
chrześcijaństwa - problem w tym, że ten problem
jest cały czas aktualny, a przecież czasy
średniowiecza mamy już przecież dawno za
sobą?
Bez względu na epokę, zawsze w żyłach będziemy
mieli testosteron, a ludzie zwichnięci
psychicznie będą dążyć do osiągnięcia absolutnej,
autorytarnej władzy. Głównie dlatego, że
nie radzą sobie sami ze sobą, mają za małego
ptaka w rozporku albo innego rodzaju zaburzenie
na tle seksualnym, w tym nienawiść do
kobiet. Każda ideologia, czy to krzewienie
światowego komunizmu, jedynej słusznej religii
czy kultu Wodza-Boga będzie dobra jako
narzędzie do osiągnięcia celu. Im gorzej wyedukowane
społeczeństwo, im więcej przemocy
w stosunku do najmłodszych dzieci, tym cel
taki uda się osiągnąć łatwiej. Największy syf
jaki zbiera się w człowieku to ten, jaki pakujemy
w jego głowę w pierwszych latach jego życia.
Kolejność utworów wydaje mi się nieprzypadkowa,
a finał w postaci utworu "Zdążyć
przed deszczem" zdaje się nieść, mimo
wszystko, pewną nadzieję, nawet jeśli traktuje
o śmierci?
Nadzieja w tym, że śmierci nie ma. Jeśli spojrzeć
na to z odpowiednio szerokiej perspektywy.
Jest tu taka zwrotka: "Otulą nas korzenie
drzew, liście nakarmią słońcem. Przestanie mieć
znaczenie czas, i koniec i początek". Bohaterowie
tego utworu już nie chcą dalej uciekać. Ich
ludzkie życie kończy się pod drzewem, pod
którym stanęli w trakcie swojej wędrówki.
Energia rozpuści się w przestrzeni, zamieni w
ciepło, wiatr. Ciała zostaną wchłonięte przez
tysiącletnie drzewo, które wyda owoce. Tymi
owocami nakarmi inne stworzenia. Ale i to
kiedyś przeminie. I tak w kółko. To jest jedyna
sensowna religia, jedyna realna wizja wiecznego
życia bez śmierci. Tak na marginesie
tego tematu: pierwszymi organizmami na ziemi
były grzyby - ni to rośliny, ni zwierzęta. Po
każdą naszą stopą znajdują się setki tysięcy
kilometrów grzybni, która oplata naszą planetę
siecią połączeń przypominających neurony.
Wielu naukowców uważa, że wszyscy jesteśmy
potomkami grzybów i po śmierci wrócimy
do macierzy, staniemy się grzybnią. Nawet
ta wizja wydaje mi się dużo bardziej rozsądna
od pieprzenia o bramie do raju lub piekielnych
kotłach. I o skazaniu własnego dziecka
na tortury w imię teoretycznej miłości do
reszty klientów stojących w kolejce po buziaczka
od tatusia z długą, siwą brodą To jakieś
bzdury dla imbecyli. Wolę towarzystwo grzybów.
"Wspólnota brudnych sumień" zwracała też
uwagę niesamowitą szatą graficzną. Anna
Malesińska jest również autorką oprawy
graficznej "Ciszy po tobie" - nie było innej
możliwości?
Nie było. Po pierwsze idealnie wie o co chodzi
w naszej muzyce i tekstach, więc od razu proponuje
swoją graficzną interpretację naszego
tematu. Jej obrazy współistnieją z naszą muzyką
i tworzą jedną spójną całość. Nad tymi
grafikami pracowała rok. Poza tym to nie tylko
malowanie, ale i studiowanie źródeł historycznych.
Tu żaden element, szczegół, kolor
czy kąt nachylenia dowolnej literki w ręcznie
spisanych tekstach nie jest przypadkowy i
wszystko to ma oparcie w studiach na temat
epoki, do jakiej się odnosi.
Matka Boska z Dzieciątkiem są na głównym
planie okładkowej ilustracji, ale ich otoczenie
budzi niepokój: owoce gniją, miasto w oddali
płonie, wszystko pęka, a te owady też dają do
myślenia - w ten symboliczny sposób chcieliście
pokazać, że współczesny świat chyli się
ku upadkowi, a kondycja moralna jego mieszkańców
pozostawia wiele do życzenia?
Owoce, roślinne ornamenty, zwierzęta czy
owady - to wszystko miało w malarstwie konkretne
symboliczne znaczenie. W wersji Ani
Malesińskiej te znaczenia zostały odwrócone.
Coś co symbolizowało np. życie, tu umiera,
gnije, koroduje. Najważniejszy duchowny
Rosji układa się z chciwości z nazistą Putinem.
Katolicki papież nie zauważa porwań tysięcy i
śmierci setek ukraińskich dzieci i nie dostrzega
różnicy między agresorem a ofiarą. A świat
za ich plecami płonie. Słowa religijnych przywódców
to nic nie warte, infantylne i puste
frazesy. Oczywiście gdy powstała ta okładka, a
my nagraliśmy już wersję demo płyty, nikt nie
myślał jeszcze o tym, że wybuchnie wojna w
Ukrainie, która jest w gruncie rzeczy także
naszą wojną. Jeśli Ukraina jej nie wygra, za 15
20
FAUST
lat to my będziemy siedzieć w okopach.
Zestawienie w książeczce barwnego świata
roślinnego z miłymi dla oka owadami z tymi
wszystkimi pająkami, ćmami, karaluchami
czy kleszczami też nie jest przypadkowe, ten
album to znacznie więcej niż tylko jeden komunikat
do słuchacza, atakujecie go z różnych
stron?
W koronie kobiety z okładki jest np. żyjący u
nas owad, chrząszcz grabarz. Kilka razy jako
dziecko widziałem jak pracuje, gdy mieszkałem
na wsi. Pod martwym ciałem np. myszy
kopie on jamę, aż ciało się w niej zapada. Potem
to ciało staje się pokarmem dla potomstwa
grabarza. W ten sposób śmierć daje życie
pięknie wybarwionemu owadowi. Te wszystkie
źle kojarzące nam się stworzenia robią kapitalna
robotę oczyszczając nasz świat z martwych
szczątek i zgnilizny i zamieniając to na
powrót w życie. Jeśli zapytasz o kleszcza, to
nie będę potrafił ci powiedzieć w jakim celu
stworzyła go natura. Może jego zadaniem jest
wyłącznie roznoszenie chorób? Podsumowując
twoje pytanie - ilustracje mają skłaniać
do refleksji na temat przemijania, ciągłej ewolucji
życia z jednej formy w drugą. Jak to zaakceptujesz,
przestajesz bać się śmierci, bo dociera
do ciebie, że ona nie istnieje. Bardzo fizyczne
są tylko związane z nią odczucia bólu,
pustki i smutku jaki ona niesie dla bliskich,
którzy nagle zostają sami.
Do tego tym leniwym oferujecie rzecz jasna
cyfrową wersję albumu, ale dla bardziej
wymagających jest CD z grubą książeczką i
slipcase; mieliście też w ofercie kolekcjonerskie
boxy, na przykład w drewnianych pudełkach.
Sprzedały się błyskawicznie, tak
więc wciąż są fani zwracający uwagę na takie
unikalne wydania?
Fani są zawsze, jeśli traktować ich poważnie.
Po cóż ktoś miałby kupować płytę CD, jeśli w
kartonowym digipacku znajdzie cztery strony
książeczki? Przecież i tak będzie słuchał ze
Spotify lub YouTube. Dziś płyta jest prawie
wyłącznie przedmiotem kolekcjonerskim, ładnym
artefaktem i fizycznym uosobieniem
wartości, które cenimy. Dlatego wydajemy te
fizyczne nośniki maksymalnie napakowane
zawartością. Żeby pokazać ludziom, jak bardzo
ich szanujemy i jak bardzo wdzięczni jesteśmy
za to, że doceniają to co robimy na
tyle, żeby za to zapłacić. Dla jasności - nigdy
jeszcze nie zwróciło nam się studio, nigdy nie
zarobiliśmy na muzyce tyle, żeby choć pokryć
koszty powstania którejkolwiek naszej płyty.
Płyty sprzedają się dziś w małych nakładach, a
im bogatsze wydanie, tym koszt produkcji
większy. Ale warto to robić. Z wersji cyfrowych
kiedyś nic nie zostanie, a plastik i papier
są wieczne. Ten album wydała firma Szataniec.
Piotr nie przestraszył się kosztów produkcji
bookleta do CD, który składa się z 28
stron w czasach, gdy papier jest koszmarnie
drogi. Do tego włożył to w piękne, kartonowe
etui. A to dlatego, że jest on przede wszystkim
fanem muzyki, a nie tabelek w Excelu.
Chociaż gdyby ktoś powiedział ci na przełomie
wieków, że po 20 latach znowu będziecie
aktywni i będziecie wydawać świetne
płyty, ale w nakładach 200-500 sztuk, trudno
byłoby w to uwierzyć, mimo tego, że wtedy
królowało fonograficzne piractwo i zaczynał
się boom na muzykę w sieci?
Gdy przyjechała do mnie paleta z płytami
Foto: Artur Przyłucki
"Wspólnoty…" nie oczekiwałem, że ktokolwiek
o nas pamięta i że ktokolwiek napisze recenzję,
w której dostaniemy więcej jak 50%
punktów. Cały nakład chciałem rozdać w
Warszawie za darmo przed koncertem Kat na
trasie Legendy Metalu. Tyle, że płyty dotarły
do mnie kilka dni później. I tak zaczęliśmy je
rozprowadzać. Tymczasem nie było ocen poniżej
80% i trafiło się kilka "pełniaków". Granie
koncertów w ogóle było abstrakcją - a już
półtora roku później zagrałem przed moimi
idolami z Dragon i Destroyers, o propozycji
koncertu przed Kreator i Sodom nie wspominając.
Co do nakładów, to 500 kopii "Misantropic
Supremacy" już się rozeszło, zostało z
pięć sztuk tej płyty. Zniknęło też 700 sztuk
CD "Wspólnoty..." i "Cisza po tobie" ma
szansę pójść w tym samym kierunku. Podobno
dziś 200 kopii to spore osiągnięcie jak na taki
band jak Faust. Póki co znacznie przekraczamy
te progi, ale jak wspominałem wcześniej,
nie znaczy to, że zarobiliśmy na muzyce choćby
złotówkę na plus.
Dobrze przynajmniej, że ludzie wciąż chcą
chodzić na koncerty. Planujecie jakieś występy
w sezonie jesienno-zimowym, żeby pograć
nowy materiał na żywo, i to z obu powrotnych
płyt?
Zagramy, ale będzie to luty/marzec 2023 roku.
Foto: Martyna “Seth” Pawłowska
Na początek będzie to kilka koncertów ze
Sceptic Jacka Hiro - podobnie jak my wrócili
z nowym materiałem po kilkunastu latach przerwy.
Ponadto mamy tego samego wydawcę,
więc wspólne granie to naturalna kolej rzeczy.
Być może powtórzymy coś z Dragon i Destroyers.
Bardzo fajna była ta ostatnia trasa z
nimi.
A co w dalszej perspektywie, kolejny album
za dwa-trzy lata, skoro tak wam się udał ten
powrót po 15 latach milczenia?
Tego nikt nie wie. Obecnie widzę dwie zupełnie
odrębne ścieżki, którymi ja osobiście
chciałbym podążyć. Jedna z nich to prosty,
tradycyjny thrash/death metal. Druga nie ma z
metalem wiele wspólnego i ciąży bardziej w
stronę teatru. Ale jak to w życiu często bywa -
z konkretnych planów zazwyczaj wychodzi
coś, co ostatecznie jest ich kompletnym przeciwieństwem.
Wojciech Chamryk
FAUST 21
Przeszłość i
teraźniejszość
- Gdybyś mi powiedział w
1990 roku, kiedy zespół się rozpadł,
że będziemy mieć nowy
album w 2022, to, po pierwsze,
byłbym zaskoczony, że wytrzymałem
tak długo i po drugie, uznałbym
cię za wariata - nie kryje basista
Damon Maddison. Tymczasem
prowadzona przez niego i gitarzystę
Danny'ego Rangera, ostatnich
w składzie weteranów z lat 80., grupa Hydra Vein nie dość, że trzy lata temu
wróciła do gry, to jeszcze dorobiła się nowego albumu "Unlamented". Z jednej
strony szkoda, że Brytyjczykom nie było dane nagrać go przed laty, ale w sumie
thrash najwyższej jakości i teraz ma liczne grono zwolenników, a do tego stare
przysłowie głosi, że lepiej późno, niż wcale.
które najzwyczajniej w świecie nie były w
stanie was wypromować?
W sumie, to było to wszystko po trochu. Jak
już mówiłem, pojawiliśmy się dość późno na
scenie, a to zawsze oznaczało, że musieliśmy
gonić inne zespoły. Prawdą jest też to, że brytyjska
scena thrashowa nie miała takiego międzynarodowego
rozgłosu, w porównaniu, na
przykład, ze Stanami Zjednoczonymi czy
Niemcami. Jest też tak, że mniejsze, niezależne
wytwórnie nie są w stanie inwestować w
swoje zespoły w takim stopniu, w jakim robią
to większe, choć bardzo by tego chciały. Z
w brodę, że grunge i was rozłożył na łopatki,
bo musieliście odpuścić wcześniej?
Właściwie, to ja wciąż grałem wtedy thrash, aż
do 1995 lub 1996 roku. Grałem wtedy z innym
zespołem po przeprowadzce do Holandii.
I tak, byłem świadomy tego, że część ludzi
przerzuciła się na coś innego. I nie mówię tu
tylko o grunge'u, ale też o bardziej ekstremalnych
gatunkach metalu. A inna część ludzi
słuchała bardziej tradycyjnego rocka i metalu,
który po latach hair metalu na nowo odkrył
swój potencjał. Myślę, że niektórzy mogli nawet
trafić na scenę rave'u. Rzadko jest jeden,
prosty powód lub odpowiedź na cokolwiek.
Miałeś przez tych ponad 20 lat poczucie, że
zespół rozpadł się za szybko, stąd pomysł
reaktywacji w roku 2019? Gdyby nie propozycja
występu na festiwalu Brofest pewnie by
do tego nie doszło?
To bliżej trzydziestu lat! (śmiech). W momencie
pierwotnego rozłamu, prawdopodobnie
zabrnęliśmy jako grupa tak daleko, jak tylko
było to dla nas możliwe. W tamtym czasie i w
miejscu, w którym wszyscy się znajdowaliśmy,
była to naturalna decyzja i rozstanie odbyło
się na dobrych warunkach. Nie pokłóciliśmy
się, ani coś w tym stylu. Z pewnością, bez oferty
zagrania na Brofest, powrót byłby mało
prawdopodobny. Wydawało się, że to będzie
bardzo fajna rzecz do zrobienia, szansa na
wspólne opuszczenie kurtyny, trzydzieści lat
później i w tamtym czasie nie było mowy o
zrobieniu czegoś więcej niż zagranie tego jednego
koncertu. Potem weszliśmy razem do sali
prób, by pracować nad setem i poczuliśmy się
tak, jakbyśmy prawie się ze sobą nie rozstawali.
To była dość niezwykła i zaskakująca
chwila. W tym momencie pomyśleliśmy, że
mamy jeszcze trochę do zaoferowania.
HMP: Kiedy zaczynaliście grać jako Hydra
Vein thrash stawał się właśnie muzyczną potęgą,
również pod względem komercyjnym.
Jednak wy zbytnio na tym boomie nie skorzystaliście,
mimo tego, że w krótkim czasie wydaliście
aż dwa udane albumy "Death Than
False of Faith" i "After The Dream"?
Damon Maddison: Niestety nie. "Rather
Death Than False of Faith" był wydany tuż
po szczycie thrashowego boomu w 1988 roku
i było wiele zespołów, którew tamtym czasie
miały nad nami przewagę i do tego o wiele lepszy
budżet na nagrania. Thrash metal prawdopodobnie
osiągnął punkt przesycenia wśród
publiczności, z liczbą nowych zespołów walczących
o uwagę, więc trudno było każdemu,
kto pojawił się w tym czasie, dokonać znaczącego
przełomu. Jedyne co udało nam się osiągnąć,
to ugruntowanie pozycji jako undergroundowy,
kultowy zespół, o którym wiedzieli
tylko maniakalni fani thrashu. Ale to dobrze,
możemy z tym żyć.
Jak sądzisz, co zdecydowało o waszym ówczesnym
niepowodzeniu, brak zainteresowania
angielskich fanów thrashem w wydaniu
rodzimych grup czy bardziej fakt, że współpracowaliście
wtedy z podziemnymi wytwórniami
Metalother Records i R.K.T. Records,
Foto: Nance Heskes
drugiej strony, byliśmy w stanie rozpowszechnić
naszą muzykę i wydaje się, że utrzymaliśmy
zainteresowanie wśród naszych fanów na
tyle, że obie płyty były sukcesywnie wznawiane,
a także daliśmy impuls do stworzenia najnowszej,
więc brak dużego sukcesu komercyjnego
nie jest koniecznie jedynym miernikiem,
którego można użyć przy ocenie tych albumów.
Szczerze mówiąc, fakt, że jesteśmy w
stanie nadal to robić, po trzydziestu paru latach,
uznaję za sukces.
Jedynym plusem tej niekorzystnej sytuacji
jest to, że kiedy po roku 1991 nie tylko thrash,
ale też metal jako taki, niemal zupełnie poszedł
w odstawkę, nie musieliście pluć sobie
O powrocie z dawnym wokalistą nie było
mowy, bowiem Mike Keen nie żył od lat, ale
James Manley-Bird sprostał wyzwaniu i jest
z wami do dzisiaj?
James zdecydowanie sprostał zadaniu i bardzo
się cieszymy, że mamy go w składzie. Pracowałem
z nim już wcześniej przy jednym z
projektów kilka lat temu, dogadujemy się na
poziomie osobistym, więc kiedy powiedział, że
jest chętny do współpracy z nami przy Hydra
Vein, decyzja była bardzo łatwa do podjęcia.
Przyszedł i świetnie zrobił kawałki na Brofest
oraz podczas sesji do albumu, więc jesteśmy z
niego bardziej niż zadowoleni.
Pomysł pójścia za ciosem i stworzenia nowego
materiału pojawił się od razu, czy też
dojrzewaliście do niego stopniowo, a pandemia
dała wam wszystkim nieco więcej czasu
na komponowanie?
Pomysł, by spróbować napisać coś nowego
przyszedł po koncercie w Newcastle. To było
w lutym roku 2020. Niedługo później w Europie
wybuchła pandemia. Nie jestem pewien,
czy to, że puby były zamknięte sprawiło, że
spędziliśmy więcej czasu na pisanie muzyki
niż zazwyczaj, ale mogło tak być! Tak naprawdę
utwory przyszły dość szybko i łatwo, a
skończyło się na tym, że mieliśmy ich o kilka
więcej niż znalazło się na płycie.
"Unlamented" to klasowy, brytyjski thrash,
album jaki moglibyście spokojnie nagrać
przed laty, ale w żadnym razie nie jakieś
archaiczne wykopalisko - akcentując więzi z
przeszłością chcieliście też pokazać, że ma-
22
HYDRA VEIN
my jednak rok 2022?
Dzięki! Tak, nie interesowało nas to, by spróbować
brzmieć jak Hydra Vein z późnych lat
80. Tu zdecydowanie chodzi o to, kim jesteśmy
teraz i jak teraz gramy. To powiedziawszy,
myślę, że nadal brzmimy zdecydowanie jak
Hydra Vein, co nie jest tak naprawdę zaskakujące,
biorąc pod uwagę, że autorzy utworów
są ci sami. Ale to Hydra Vein z 2022 roku, na
dobre i na złe, i to było dla nas ważne. Nie
można po prostu wymazać ostatnich trzydziestu
lat.
Powrót czarnych płyt zakończył kompaktowe
rozpasanie, kiedy albumy często trwały
50-70 minut, a były też zespoły zapełniające
srebrne krążki po brzegi. Od razu wiedzieliście,
że wydacie "Unlamented" również na
czarnym krążku, stąd ten "winylowy" czas
trwania?
Krótko mówiąc: tak. Od początku Back to
Black zakładał, że ten album zostanie wydany
na CD, winylu i kasecie, a to oznaczało, że
musieliśmy mieć około 40 minut materiału.
To nie tylko wpływa na całkowity czas trwania,
ale także na czas trwania każdej strony
oraz na kolejność utworów na stronach A i B,
więc płyta zdecydowanie została tak skomponowana,
by "grać" słuchaczowi jak płyta winylowa.
Nawet jeśli mieliście jakieś obawy co do racjonalności
tego powrotu, to pewnie pierwsze
odsłuchy już gotowego do wydania materiału
rozwiały ostatnie wątpliwości, Hydra Vein
wróciła w formie nie gorszej, a może nawet i
lepszej niż w latach 80.?
Osobiście uważam, że jest chyba lepiej niż
ustawa zakładała, zero wątpliwości. Zegarów
nie cofniemy, ale bawimy się naprawdę świetnie,
więc będziemy się tego trzymać tak długo,
jak tylko możliwe. Gdybyś mi powiedział wtedy
w 1990 roku, kiedy zespół się rozpadł, że
będziemy mieć nowy album w 2022, to, po
pierwsze, byłbym zaskoczony, że wytrzymałem
tak długo i po drugie, uznałbym cię za wariata.
Jak to mówią, życie dzieje się, gdy jesteś
zajęty robieniem innych planów, a ostatnie
kilka lat z pewnością to potwierdziły.
Mimo wszystko chyba jednak łatwiej być
muzykiem teraz niż kiedyś, bo przecież i tak
w latach 80. gwiazdami stawały się nieliczne
zespoły metalowe, reszta musiała walczyć o
przetrwanie. Teraz tłok na scenie jest ogromny,
ale macie jednak znacznie lepsze możliwości,
również promocyjne, bo jednak sieć to
wspaniałe narzędzie, dające szansę dotarcia
do fanów na całym świecie?
Właściwie, to w dzisiejszych czasach bycie
mu-zykiem jest jeszcze trudniejsze, jeśli traktujesz
to poważnie, a przecież było to już
ekstremalnie trudne w tamtych czasach. Hurtowa
kradzież muzyki i spadek sprzedaży płyt
skutecznie sprawiły, że wiele zespołów musi
sprzedawać merchandising, aby w ogóle przetrwać,
a obecnie widzimy, że niektóre miejsca
próbują nawet domagać się marż od tych
skromnych zysków. Nawet średniej wielkości
zespoły muszą koncertować do upadłego, jeśli
chcą mieć jakąkolwiek nadzieję na utrzymanie
się z tego, co robią, a bardzo często to właśnie
Foto: Nance Heskes
sprzedaż t-shirtów sprawia, że mogą wlać do
baku benzynę, żeby zagrać następny koncert.
Dodatkowo, wiele opcji dostępnych do samodzielnego
publikowania oznacza, że w przestrzeni
publicznej znajduje się ogromna ilość
materiału o bardzo zróżnicowanej jakości, co
sprawia, że nowym zespołom trudno jest wybić
się ponad konkurentów. W latach 80.
przemysł muzyczny był bardzo zły, ale do pewnego
stopnia funkcjonował jako filtr kontroli
jakości i istniała szansa dla młodych zespołów,
by mogły się rozwijać i zdobywać popularność,
pracując przynajmniej na pół etatu. Oczywiście,
jeśli nie oczekujesz, że będzie to twoja
praca, to teraz jest łatwiej niż kiedykolwiek
wydać własny materiał i to wszystko, zasadniczo,
dotyczy muzyki, ale tam, gdzie jesteśmy
teraz, muzycy skutecznie subwencjonują
wszystko, co jest wydawane, co jest ostatecznie
nie do utrzymania, jeśli nie są w stanie
mieć dobrego zwrotu z inwestycji, aby reinwestować.
Pamiętaj też, że każda godzina spędzona
w pracy, a nawet w sieci, na marketingu
i promocji, to godzina mniej, którą można
poświęcić na pracę nad swoją sztuką. Jeśli chodzi
o nas, jesteśmy już dawno poza punktem,
w którym jest to problemem, ale jeśli chcemy
zobaczyć nową, świeżą muzykę tworzoną
przez prawdziwych muzyków, obecny model
musi się zmienić. Szczerze mówiąc, trudno sobie
wyobrazić, żeby to się stało teraz, kiedy
dżin wyszedł z lampy, ale bez ulepszonej
struktury, która lepiej wspierała by nowych
artystów, nie jestem zbyt optymistycznie nastawiony
do muzyki jutra.
Widzę, że pozadrościliście Iron Maiden i
również macie od niedawna w składzie
trzech gitarzystów - sporo jest na "Unlamented"
różnych nakładek, więc to niejako
naturalna decycja, żeby brzmieć na żywo tak
jak na płycie?
(śmiech) Nie, raczej nie Iron Maiden, chociaż
byłbym zachwycony mając podobny poziom
sprzedaży albumów! Trzech gitarzystów było
początkowo wynikiem Brofest, po prostu dlatego,
że chcieliśmy mieć wszystkich żyjących
członków zespołu zaangażowanych w zespół.
Ale tak, wiele z naszych utworów zawiera sporo
partii gitarowych, więc miało to dodatkowy
bonus w postaci umożliwienia nam zbliżenia
się do nagranego materiału. Kiedy przygotowywaliśmy
zespół do pracy nad nowymi
utworami, musieliśmy również poradzić sobie
z faktem, że jeden z gitarzystów wciąż mieszka
w Wielkiej Brytanii i nie mógł latać na próby,
więc posiadanie dwóch gitarzystów na
miejscu miało sens podczas pracy nad aranżacjami,
więc nie zamierzaliśmy wyrzucać
Dana!
To prawda, że jakiś czas temu przenieśliście
się z Brighton do Holandii? Holendersko
brzmiące nazwiska nowych muzyków zdają
się to potwierdzać?
Tak, przeprowadziłem się krótko po rozpadzie
zespołu, czyli pod koniec 1990 roku. Dan i
James są nadal w Wielkiej Brytanii, a Henry,
John i Jonas (dwóch Holendrów i Belg) są ze
mną w Holandii. Muzyka jest językiem międzynarodowym,
ale zawsze trzeba radzić sobie
z dystansem.
W kontynentalnej Europie metalowemu brytyjskiemu
zespołowi po Brexicie jest łatwiej,
choćby pod względem organizowania koncertów?
Brexit, a dokładniej jego forma, która została
narzucona wszystkim przez zaniedbanie i niekompetencję,
z pewnością sprawiła, że takie
sprawy stały się o wiele trudniejsze, bardziej
czasochłonne i kosztowne dla zespołów z siedzibą
w Wielkiej Brytanii, aby wyruszyć w trasę
po Europie, a także oznacza to, o wiele
więcej formalności i kłopotów dla zespołów z
Europy, gdy grają w Wielkiej Brytanii. Bycie
zespołem z siedzibą w UE zdecydowanie
ułatwi nam granie na kontynencie, nawet jeśli
będzie to oznaczało dodatkowe kłopoty, gdy
będziemy chcieli wrócić do UK, a ponieważ
HYDRA VEIN 23
spodziewałbym się, że będziemy mieli więcej
okazji do grania tutaj niż tam, myślę, że mamy
sporo szczęścia.
Pewnie nie możecie się już doczekać pierwszych
występów promujących nowy materiał?
Obstawiam, że postawicie na najnowsze
numery, ale kilku starszych, choćby
"Crucifier", nie będziecie mogli odpuścić, bo
starsi fani nie darowaliby wam tego?
Nasz następny koncert jest w Den Haag w
grudniu i czekamy na niego z niecierpliwością.
Zagramy wszystko z "Unlamented", plus ponad
połowę albumu "Rather Death Than False
Of Faith" i coś z "After The Dream". "Crucifier"
jest zdecydowanie na setliście i myślę, że
masz rację, że nie moglibyśmy pominąć tego
utworu.
Odzywają się do was czy przychodzą na koncerty
ludzie pamiętający was jeszcze z lat
80., mówiący, że mają jeszcze w kolekcjach
płyty czy kasety Hydra Vein, czy przeważa
już jednak młodsza generacja słuchaczy,
minęło bowiem zbyt wiele lat?
Spotkaliśmy i rozmawialiśmy z kilkoma starszymi
fanami, co zawsze jest miłe i dość wzruszające.
Jednak przeważnie jest to młodsza publika.
Czasami mają nasz album, co jest jeszcze
bardziej rozczulające! Muszę przyznać, że
posiadanie młodych fanów śpiewających nasze
teksty jest fantastyczne.
Jakie nadzieje wiążecie z "Unlamented"?
Wiadomo, że ta płyta nie zapewni wam
wielkiej kariery, bo to już nie te czasy, ale
wydaje mi się, że już zrealizowaliście swój
cel, dorzucając do dwóch klasycznych albumów
sprzed lat kolejny, równie udany?
Mam po prostu nadzieję, że ludziom ta płyta
się spodoba. Tak, oczywiście masz rację, to nie
jest album, który zapoczątkuje wielką karierę i
nigdy nie było to naszym zamiarem. Po prostu
czuliśmy, że mamy w sobie to coś, by wyprodukować
kolejny LP i dostaliśmy szansę,
by to zrobić. To była oferta, której nie mogliśmy
odrzucić. Nigdy nie wiesz jak dużo
masz czasu i czy kiedykolwiek będziesz w stanie
stworzyć kolejny album. Byłoby wspaniale,
gdyby odbiór "Unlamented" był nadal pozytywny.
Bonusem byłoby, gdyby wytwórnia odzyskała
swoje pieniądze i była przekonana do
tego, żebyśmy nagrali dla niej kolejny krążek.
Mamy więcej niż wystarczająco nowych kompozycji,
które pozwoliłyby nam to zrobić, a
poza tym można się świetnie bawić, siedząc w
studiu nagraniowym. Szansa na zagranie kilku
koncertów po wydaniu albumu byłaby oczywiście
również dobra - możliwość zagrania
większej ilości koncertów po Brofest była częścią
procesu myślowego przy tworzeniu nowych
utworów, jako że wolimy grać krótsze
sety niż te przekrojowe z trzydziestu lat. Tak
więc są to średniej wielkości nadzieje, jak sądzę!
Przyszłość jest więc otwarta i może okazać
się, że powstanie kolejny album Hydra Vein,
jeśli ten powrotny zostanie dobrze przyjęty i
zainteresuje wystarczającą grupę odbiorców?
Bardzo chcielibyśmy zrobić kolejny album,
absolutnie! To tylko kwestia znalezienia kogoś
chętnego do podpisania czeku!
Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski
Dries Van Damme: Hej! Dzięki, doceniamy
wasze zainteresowanie.
HMP: Ten rok zwieńcza 30-lecie od wydania
pierwszej EP-ki After All. Jeśli dobrze liczę,
to będzie dziesiąta płyta waszym dorobku…
co jest niezłym wynikiem jak na thrashową
kapelę. Co sprawia, że nadal przecie naprzód?
To bardzo proste. Robimy tylko to, co chcemy.
Zrobiliśmy te płytę, bo czuliśmy, że już
czas. Nie dlatego, że menadżer czy księgowy
nam kazał. To czyni sporą różnicę. Jednocześnie,
wciąż czujemy, że możemy być w tym
lepsi. To nas motywuje do działania.
Jak wyglądało tworzenie utworów na "Eos"?
Tak samo, jak w przypadku dziewięciu poprzednich
albumów. Każdy przynosi pomysły
na próbę, po czym rzeźbimy temat. Czasem
numer wychodzi po paru dniach, czasem potrzeba
miesięcy, by dotrzeć kawałek jak trzeba.
Jak wam jest razem w obecnym składzie?
To najlepszy skład, jaki mieliśmy, serio!
Christophe (gitara) i ja (Dries, gitara) byliśmy
od początku. Frederik (bas) od 2010-ego.
Bert na perkusji od około siedmiu lat, on pomógł
nam podnieść poprzeczkę. Tak samo
Mike, który dołączył pięć lat temu. Mike jest
klasycznym metalowym wokalistą, dodającym
ciekawego klimatu do naszego speed metalu.
Czy są jacyś muzycy, z którymi chcielibyście
ponownie pograć?
Foto: After All
Nieszczególnie, wszyscy z nich odeszli lub zostali
zwolnieni nie bez powodu. Muszę jednak
zaznaczyć, że mamy teraz dobre relacje z nimi
wszystkimi. Niektórzy nadal przychodzą na
koncert.
Jak znaleźliście "nowego" perkusistę i wokalistę?
Berta poznaliśmy przez wspólnego znajomego.
Szukał zespołu, my szukaliśmy drummera.
Czasami to aż tak proste. Mike to co innego,
jego musieliśmy namawiać, bo na początku
miał opory, myślał, że to nie do końca zespół
dla niego. Lecz oczywiście, był w błędzie.
Będąc tak kompetentnym wokalistą, zdaje
się, że moglibyście grać cokolwiek zechcecie.
Jakie są jego korzenie?
Jak wspomniałem, Mike to klasyczny metal:
Iron Maiden, Queensryche, Helloween, takie
rzeczy. Jego umiejętności zdecydowanie
otworzyły nam jako kompozytorom nowe horyzonty.
Z nim nie ma żadnych limitów! Zachęcaliśmy
go do pójścia na całość, co zaskutkowało
zajebistymi liniami, harmoniami i
chórkami.
Ta kosmiczna okładka wygląda na zupełny
zwrot w stylu, w porównaniu do ostatnich
kilku płyt. Czy chciałbyś opowiedzieć o tej
nowej estetyce?
Poprzednie okładki zaprojektował Ed Repka.
Idealne pod thrashową muzykę na płytach.
Dla "Eos" chcieliśmy czegoś innego, pracowaliśmy
z Travisem Smithem. To prawda, zupełnie
co innego, ale jego styl pasuje dokładnie
do naszego pomysłu: gwiazda poranna symbolizująca
nowy rozdział w karierze zespołu.
Styl grafiki na okładkach zmieniał się znacząco
przez lata, tak samo jak muzyka. Jakie
słowa mogły by najlepiej opisać styl After
All?
Nasza muzyka odzwierciedla to, co czujemy…
Kiedy zaczynaliśmy pod koniec lat 80., graliśmy
szybki heavy thrash metal. Później dodaliśmy
więcej hardrocka i doomu. Ogólnie ująłbym
After All jako zespół metalowy. Na
"Eos", zdaje mi się, głównie gramy speed metal,
z wieloma elementami old-schoolowego
heavy.
24
HYDRA VEIN
Jak to jest być w wytwórni Metalville Records?
Jak dotąd, całkiem nieźle! Cały czas udzielam
wywiadów, tak więc zdaje się, że ciężko pracują
nad promocją albumu i jestem pewien, że
pójdzie dobrze.
Czasami fani wspominają podobieństwa
waszego brzmienia do kapel Paradox, Artillery
i King Diamond. Co sądzisz? Z pewnością
King Diamond musiał mieć na was
wpływ?
Zawsze uroczo o tym poczytać, z czym się to
ludziom kojarzy. Oczywiście, Mercyful Fate i
King Diamond to moje dwie najukochańsze
kapele. Dumnie wspominam, jak parę lat temu
zostaliśmy zaproszeni na krótką trasę z Kingiem
po Niemczech, Holandii i Anglii. Jestem
też bardzo dumny z faktu, że Andy LaRoque
nagrał solo na naszym albumie "Cult of Sin".
Gwiazda poranna
Belgijskie After All wydali w październiku album "Eos" pod szyldem wytwórni
Metalville, która słynie obecnie z wydawnictw brzmiących bardzo "kultowo"
oraz w stylu speed/NWBHM. To jeden z tych zespołów, który nie mógł być w
większym poważaniu przez dłuższy czas u docelowych słuchaczy. Kto wie dlaczego?
Może to nazwa, może to logo, a może wciąż zmieniające się nurty, które
kompozytorzy Dries Van Damme i Christophe Depree atakowali przez okrągłe
trzy dekady. To jeden z tych zespołów, które ktoś, kto widział okładki i zasłyszał
dwa numery - określa stwierdzeniem: "OK grają… metal". Prawda taka, że w ich
przypadku wynika to jednak raczej z różnorodności, aniżeli z miałkości. Początki
tego zespołu to muza w swej syntezie gatunków lat 90. niosąca - być może - więcej
klimatu niż hitów oraz estetykę niejednoznaczną. Tym, którzy wolą jasno zdefiniowany
kofeinowy festiwal falsetowo - gitarowy, namawiam do przesłuchania
"Eosa". Co i tak entuzjastycznie wyjaśnia gitarzysta i założyciel zespołu Dries Van
Damme.
Czy zdarzało się, że sprawy wyglądały krucho?
Jasne, zdarzają się wzloty i upadki. Zaczynaliśmy
jako kapela thrashowa, w czasie gdy popularność
zdobywał death metal. Potem grunge,
black metal, gotyk… Przez lata 90. próbowaliśmy
tego i owego, tylko po to, żeby wrócić
do speed/thrashu, który mamy we krwi. Od
A jak się czujecie po erze covidu? Planujecie
trasę ASAP?
Ruszamy w trasę z Satan tydzień po wydaniu
płyty, covid u nas od zeszłego lata zdaje się
tylko odległym wspomnieniem. Miejmy nadzieję,
że przez zimę tak pozostanie.
Z kim chcielibyście jeszcze raz wyjść na scenę?
Graliśmy z King Diamond i fajnie było by to
powtórzyć, lub może z Mercyful Fate tym razem…
Supportowaliśmy Judas Priest na wielkim
stadionie w Belgii parę lat temu, to byłoby
czadowo zrobić ponownie. Mieliśmy wystąpić
przed Dio, ale ta trasa została odwołana,
straszna szkoda. Wszystkim chyba go nam
brakuje.
Czego życzyłbyś sobie więcej w świecie muzyki
metalowej?
Ciężko teraz być fanem, bo jest tyle kapel i tyle
albumów. Za naszych czasów było prościej.
Nie wychodziło po trzysta płyt miesięcznie,
tylko dwadzieścia, trzydzieści. Dziesięć koncertów
rocznie, a nie dziennie. Więc może
chciałbym, żeby fani poświęcali więcej czasu
na "studiowanie" płyt, ale rozumiem, że nie ma
czasu. Jeśli chodzi o kapele, to być może lepiej
Osobiście kojarzycie mi się z Agent Steel.
Czy przykładacie dużą wagę do bycia w nurcie
o niszowej stylistyce speed-metalu?
Byłem fanatykiem Agent Steel od początku,
od 1985-ego. Zagraliśmy z nimi dwie długie
trasy po Europie. Bernie Versailles i Juan
Garcia również zagrali solówki na "Cult of
Sin", tak więc - jak najbardziej. Osobiście nawet
wolę określenie speed metal, bo jest u nas
sporo melodii tak jak u Agent Steel lub Flotsam
and Jetsam. Dark Angel to thrash metal.
Super muza, ale nie do końca to co robimy w
After All.
Która płyta, poza najnowszą rzecz jasna, byłaby
kluczową w karierze After All?
Pierwsza płyta "Wonder", bo pierwsza płyta
jest zawsze kamieniem milowym każdego zespołu.
"Mercury Rising" - czwarta - bo była to
pierwsza płyta wydana globalnie. Ugruntowało
się na niej nasze brzmienie, a także ruszyliśmy
po niej w pierwsze trasy z Anthrax i
Overkill. Ósma, "Dawn of the Enforcer".
Zatrudniliśmy nowego wokalistę, co dało nam
nowego impetu.
Wspomniana wcześniej płyta "Cult of Sin" z
roku 2009-ego też bardzo solidna pozycja, nie
sądzisz?
To świetna płyta, jednak wytwórnia poległa
zaraz po jej wydaniu, tak więc nie odniosła tak
dużego sukcesu, jak by mogła.
Jak wygląda twoja współpraca z Christophem?
Jak pracujecie nad partiami gitary,
harmoniami, itd.?
Christophe i ja znamy się 38 lat. Dorastaliśmy
razem, słuchając tych samych zespołów.
Większość rzeczy, typu kto co gra, dzieje się
automatycznie.
Foto: After All
czasu albumu "Mercury Rising" nie odchodzimy
od naszych korzeni.
Jakie znaczenie ma obecnie thrash metal?
Metal nigdy nie był tak popularny, zwłaszcza
tutaj w Belgii. Stare kapele wciąż to ciągną.
Tak więc heavy metal nie zostaje zapominany?
Przeciwnie, tutaj popularność wciąż rośnie. W
Belgii, w mainstreamowym radio leci Iron
Maiden, Judas Priest. W latach 80. tak nie
było, teraz jest najlepiej. 180 000 ludzi na
Graspop, to niedorzeczne!
by było gdyby zespoły traktowały się jak
wspólnicy, a nie jako konkurencję. Cóż…
Czy chciałbyś coś jeszcze dodać dla naszych
czytelników?
Jasne: After All - "Eos" jest zajebista, natychmiast
ją kupcie(śmiech) Na poważnie: graliśmy
w Polsce tylko raz: w Warszawie razem z
Heathen, Overkill i Destruction. To był chory
gig! Mamy nadzieję wrócić do was, byłoby
naprawdę fajnie!
Wielkie dzięki!
Nie ma problemu, dzięki za wsparcie! Stay
heavy!
Johnny Sag
AFTER ALL 25
Bez chodzenia na skróty
- Nie postrzegaliśmy tego albumu jako wszystko albo nic - po prostu
chcieliśmy nagrać zajebisty heavymetalowy album - podkreśla Dean Roberts. I ta
trudna sztuka udała się Leatherwolf bez dwóch zdań, mimo tego, że z oryginalnego
składu pozostał już tylko nasz rozmówca, a poprzedni studyjny materiał ukazał
się w roku 2007, tak więc ponad 15 lat temu. "Kill The Hunted" jest nowym
otwarciem dla tej amerykańskiej formacji, oby tylko kolejne zawirowania personalne
nie utrudniły jej nagrania kolejnej, równie udanej płyty.
Byliśmy bardzo podekscytowani podpisaniem
kontraktu z firmą Island, która w tamtym czasie
odnosiła sukcesy i miała w swoim katalogu
kilka dużych projektów, przede wszystkim U2
i Roberta Palmera. Mieliśmy również zainteresowanie
ze strony innych wytwórni, ale w
końcu zdecydowaliśmy się na Island. Anthrax
dobrze sobie radził, więc myśleliśmy, że
mamy szansę na rozgłos, a fakt, że Island nie
ma w swojej ofercie kilku kolejnych metalowych
zespołów będzie działał na naszą korzyść.
Niestety, tak się nie stało i nigdy nie
otrzymaliśmy od nich wsparcia, które pozwoliłoby
nam przebić się na wyższy poziom.
Oni naprawdę nie wiedzieli co z nami zrobić.
Stało się to bardzo frustrujące i przyczyniło się
Zawsze mnie nurtowało dlaczego wasze
wszystkie pierwsze płyty, wliczając w to wydany
wkrótce po debiucie MLP, noszą niewyszukany
tytuł "Leatherwolf" - chcieliście
może w ten właśnie sposób zaakcentować w
roku 1987 nowy rozdział w historii zespołu,
przejście od statusu zespołu podziemnego do
takiego z liczącym się kontraktem?
Po prostu nie myśleliśmy nad tym za bardzo i
kiedy się zorientowaliśmy, było już za późno.
Zdecydowanie nie było dobrym pomysłem zatytułowanie
EP-ki "Leatherwolf", następnie
wykorzystanie tytułu "Leatherwolf" na pierwszym
LP i w końcu użycie go jeszcze raz,
przy debiucie dla Island Records. Przynajmniej
Heavy Metal America w Wielkiej Brytanii
miało na tyle rozsądku, żeby zatytułować
swoją wersję "Endangered Species".
Bardzo lubię waszą wersję "Bad Moon Rising"
CCR. Był to wasz pomysł, czy może
ktoś z wytwórni uznał, że warto wzbogacić
autorski materiał Leatherwolf nową wersją
tego przeboju?
Island nie mieli z tym nic wspólnego, że zrobiliśmy
"Bad Moon Rising". Z tego co pamiętam,
to był pomysł Geoffa, ale Mike też mógł
mieć z tym coś wspólnego.
Przy kolejnym albumie "Street Ready" nie było
już o czymś takim mowy, nagraliście wyłącznie
własne utwory. Opatrzona teledyskiem
ballada "Hideaway" przyniosła wam
pewną popularność, dotarliście z koncertami
również do Europy, cała płyta też cieszyła się
zainteresowaniem fanów. Chyba jednak nie
na tyle dużym, by pozwolić wam utrzymać
się w Island, tym bardziej, że w zespole doszło
do kolejnych, ale tym razem znaczących,
zmian składu?
Po "Street Ready" zaczęliśmy pisać kolejną
płytę. Moim zdaniem wyglądało to tak, że
wszyscy byli trochę zagubieni i nie wiedzieliśmy
co robić. Nie zaszliśmy zbyt daleko z
komponowaniem, zanim Paul Carman i ja
zostaliśmy poinformowani, że nie jesteśmy już
w zespole. Geoff, Carey i Mike po prostu zrezygnowali
z Leatherwolf i poszli w innym kierunku
muzycznym. Nie jestem pewien, co stało
się potem z Island Records. Nie byłem zachwycony
tą wytwórnią i perspektywą nagrania
kolejnej płyty w sposób, w jaki robiliśmy
to wcześniej.
HMP: Niedługo minie 40 lat od wydania
waszego kultowego debiutu "Leatherwolf".
Mając niewiele ponad 20 lat zapewne nie
myśleliście o takim rozwoju sytuacji, ważne
było to, że macie swoją płytę wydaną na winylu,
dostępną w lokalnych sklepach, etc.,
którą można było podarować dziewczynie lub
kumplowi?
Dean Roberts: Jak to pewnie bywa w przypadku
większości zespołów, zaczyna się od
grupy chłopaków, którzy chcą po prostu razem
grać i dobrze się bawić, bez komercyjnych
aspiracji czy myśli o wielkiej karierze. Tak
właśnie było z Leatherwolf. Graliśmy na imprezach,
potem awansowaliśmy na scenę klubową
hrabstwa Orange, gdzie koncertowaliśmy
z takimi tuzami jak Metallica i Slayer, a
następnie podpisaliśmy kontrakt z Tropical
Records. I bam! - mieliśmy płytę i zaczęliśmy
zdobywać fanów poza hrabstwem i południową
Kalifornią. Koncerty zaczęły być coraz większe
i w końcu zaczęły węszyć wokół nas duże
wytwórnie, aż doszło do podpisania umowy z
Island Records. A reszta to już historia.
W drugiej połowie lat 80. metal był potęgą
nie tylko w sensie artystycznym, ale również
pod względem komercyjnym. Pamiętasz waszą
pierwszą reakcję na wieść, że zainteresował
się wami fonograficzny gigant Island
Records, wydawca choćby Anthrax? Poczuliście,
że droga na szczyt stoi przed wami
otworem, bo przecież wasz drugi materiał był
znacznie ciekawszy od debiutanckiego?
Foto: Ron Lyon
do rosnących napięć w zespole, podobnie jak
nadużywanie substancji, które towarzyszyły
Foto: Flames
imprezowemu stylowi życia. Miałem poważny
problem z alkoholem i musiałem wytrzeźwieć
- i tak się stało, gdy odszedłem z zespołu w
1990 roku.
Epizod z lat 1991-93 pod nazwą HailMary
okazał się tylko epizodem głównie z tego powodu,
że nagle grunge stało się czymś tak popularnym,
że metal przestał kogokolwiek interesować
- dlatego daliście sobie spokój z
Leatherwolf na kilka ładnych lat?
HailMary był zupełnie innym zespołem
Mike'a, Geoffa i Carey'a po tym, jak postanowili
wyrzucić mnie i Paula. Byli razem
przez kilka lat, próbując zdobyć kontrakt. Nagrali
dema, ale nie mogli podpisać kontraktu i
w końcu się rozpadli. Ja wydałem wtedy singla
"Bodyheater" jako The Rod Squad z Rotten
Rodem Carlockiem z Knightmare II na wokalu.
Potem odszedłem od muzyki i założyłem
własną firmę dekarską, którą prowadzę do
dziś. Wróciłem za perkusję kiedy Leatherwolf
zjednoczył się w 1998 roku i od tamtej pory
znów to robię.
Koniec lat 90. były to już nieco inne czasy,
tradycyjny metal zaczął wracać do łask słuchaczy,
wasze albumy były poszukiwane
przez kolekcjonerów - uznaliście, że warto
wrócić, dać sobie i zespołowi drugą szansę?
W tamtym czasie impulsem do ponownego
spotkania było to, że zostaliśmy poproszeni o
zagranie na przyjęciu urodzinowym w Troubadour
w West Hollywood dla naszej byłej
współmenedżerki, Jennifer Perry. Pracowała
ona wtedy dla Sharon Osbourne i zarówno
Sharon jak i Ozzy byli wśród gości imprezy.
Ten występ to była świetna zabawa i wszelkie
animozje między nami sprzed lat zostały odło-
26
LEATHERWOLF
żone na bok. Postanowiliśmy więc kontynuować
i zarezerwować więcej koncertów, a następnie
wydać "Wide Open".
Pomimo świetnie przyjętych koncertów i
wspomnianego albumu live "Wide Open"
znowu zaczęły prześladować was problemy
ze składem - dopiero powrót Michaela Olivieri
sprawił, że nagraliście z nim nową wersję
albumu "New Asylum", zatytułowaną
"New World Asylum"?
Cóż, nagraliśmy na nowo tylko wokale do
"New World Asylum", mimo że Carey również
wtedy powrócił do składu. Mike odszedł
z zespołu około 2001 roku, żeby pracować
nad swoimi pomysłami. Zrobiliśmy dema z
kilkoma różnymi wokalistami, w tym z niejakim
Chrisem Adamsem (niech spoczywa w
pokoju), Jeffem Martinem z Racer X, a nawet
Ronem Keelem, zanim dostaliśmy Wade'a
Blacka. Mike dorzucił kilka partii w
"World Asylum" i ponownie zainteresował się
Leatherwolf. Kiedy rozstaliśmy się z Wade'm
po "Bang Your Head" w 2006 roku, sensowne
wydawało się ponowne dołączenie Michaela.
Tak więc zaktualizowaliśmy "World Asylum",
aby mieć album, który odzwierciedlał aktyalny
w tamtym czasie skład. Potem przeszliśmy
przez etap kilku różnych gitarzystów i ostatecznie
mieliśmy kolejne duże przesianie po powrocie
z Europy w 2018 roku. Co ostatecznie
doprowadziło do obecnego składu.
Później znowu zrobiło się o was cicho, bo
jeden album koncertowy w ciągu kilkunastu
lat trudno uznać za coś spektakularnego.
Paradoksalnie jednak chyba kolejne rozstanie
z Michaelem dało wam szansę na stworzenie
czegoś nowego?
Tak, rozstanie z Mikiem zdecydowanie posłużyło
jako motywacja do wydania nowego albumu.
Mike zapowiedział mi, że "napisze nowy
album Leatherwolf" z ostatnim koncertowym
składem, ale beze mnie! Oczywiście, nigdy
tego nie zrobił - to wszystko było tylko czcze
gadanie. Więc nagle zostałem bez zespołu -
poza Robem Mathem, który nie mógł zagrać
tych kilku europejskich koncertów w roku
2018. Zadzwoniłem więc do Geoffa Gayera,
by sprawdzić czy jest chętny na kolejną współpracę,
jak to miało miejsce w przypadku
"World Asylum", gdzie obaj byliśmy współproducentami.
Geoff był zainteresowany, więc
zaczęliśmy pisać. Nawet Carey był w to krótko
zaangażowany i współtworzył jeden utwór,
zanim znowu zniknął. Później dowiedziałem
się, że w tym czasie wpadł w poważne kłopoty.
Wygooglujcie sobie "Carey Howe FTC" jeśli
chcecie dowiedzieć się więcej. Niestety, problem
z alkoholem Geoffa znów stanął na przeszkodzie
- zniknął na kilka tygodni, kiedy miał
przygotować gitary, więc zdecydowaliśmy się
iść dalej bez niego. Geoff jest genialnym muzykiem,
ale jest też niespokojnym człowiekiem
i tak naprawdę jest swoim najgorszym wrogiem.
Foto: Ron Lyon
Przyjmując do składu Keitha Adamiaka w
sumie nic nie straciliście, wręcz przeciwnie,
bo to wokalista bardzo wszechstronny i obdarzony
świetnym głosem. Zmieniło się jednak
coś, co wyróżniało Leatherwolf na metalowej
scenie na długo przed tym, zanim na
pomysł przyjęcia trzeciego gitarzysty wpadli
Iron Maiden, bo wy stosowaliście to rozwiązanie
znacznie wcześniej?
Tak, Keith jest utalentowanym wokalistą z
niezłą energią. Mieliśmy szczęście, że znaleźliśmy
kogoś jego kalibru w naszej okolicy. Ma
silniejszy głos większą skalę niż Mike, który
tak naprawdę został naszym wokalistą tylko
dlatego, że mieliśmy trzech gitarzystów i ktoś
musiał śpiewać. Tym kimś był Mike. Leatherwolf
to w zasadzie muzycy z dwóch różnych
zespołów, które grały na tych samych imprezach
w liceum i połaczyły swoje siły. Carey i
ja graliśmy razem, podobnie Geoff i Jerome,
nasz oryginalny basista. Carey i ja chodziliśmy
do Ocean View High School, Mike był w
tej samej klasie gitary z Geoffem w Fountain
Valley High School. Zatrudniliśmy go początkowo
do gry na gitarze, ale potem odkryliśmy,
że potrafi też całkiem dobrze śpiewać. Właściwie
mielismy przed nim więcej niż pięciu wokalistów.
Pierwszym facetem, który z nami
śpiewał był brat Geoffa, Wendell.
Kto był waszą bezpośrednią inspiracją przy
stworzeniu triple axe attack? Może Lynyrd
Skynyrd ze świetnej koncertówki "One More
From The Road", albo inne takie wydawnictwo
"Bring It Back Alive", równie popularnych
w latach 70., The Outlaws?
Oczywiście wiedzieliśmy o Skynyrd i Molly
Hatchet, którzy też mieli trzech gitarzystów,
ale nasz trzygitarowy skład naprawdę nie był
planowany - to był raczej przypadek. Zaczynaliśmy
jako cover band grający kawałki Iron
Maiden, Judas Priest, Scorpions, Riot itd.,
wszystkie te dwugitarowe zespoły, które dogrywały
partie gitar w studio. Słuchaliśmy
więc tego wszystkiego i trzech gitarzystów było
sposobem na wierniejsze odtworzenie tych
partii na żywo. Co zabawne, na początku byliśmy
zespołem sześcioosobowym, tak jak teraz
i z wokalistą.
Zdaje się, że wspierający was klawiszowiec
Wayne Findlay gra również na gitarze, tak
więc podczas koncertów macie szansę na powrót
do waszego trademarkowego patentu?
Wayne jest przede wszystkim trzecią gitarą
Triple Axe Attack. Grał też jednak na klawiszach
w kilku utworach na "Kill The Hunted"
i oprócz gitary gra też na nich na żywo. Daje
nam to możliwość wstawienia do programu
konkretnych utworów, zwłaszcza z albumu z
1987 roku, które mają klawisze i wiernego odtworzenia
ich na żywo. Tak więc Wayne jest
fajnym dodatkiem do zespołu na więcej niż
jeden sposób.
Adamiak to polskie nazwisko. Ciekawe czy
Keith wie o tym, że w naszym kraju ogromną
popularnością w latach 80. i 90. cieszył się
rockowy zespół Rezerwat, którego zmarły
przed dwoma laty lider, basista i wokalista,
nazywał się Andrzej Adamiak?
Bardzo wątpliwe, żeby Keith wiedział o Rezerwacie
czy Andrzeju Adamiaku. Keith nie
urodził się w latach 80., a w latach 90. był
małym dzieckiem. My, Amerykanie, zazwyczaj
nie orientujemy się, co jest popularne w
innych krajach, tym bardziej w czasach przedinternetowych
i zanim opadła żelazna kurtyna.
Europa Wschodnia była jak inny świat.
Keith stał się ostatnim, brakującym elementem
personalnej układanki Leatherwolf - teraz
macie skład złożony z młodszych, ale już
doświadczonych muzyków, udało się wam
też zwerbować kogoś takiego jak basista
Barry Sparks, w którego przypadku łatwiej
jest chyba napisać z kim nie grał, tak więc
wszystko ułożyło się idealnie?
Tak, w końcu wyszło to całkiem dobrze - mamy
teraz w zespole dobrą mieszankę młodości
i doświadczenia. Ale "Kill The Hunted" było
zdecydowanie trochę taką układanką z powodu
zmian personalnych w trakcie nagrywania,
pandemii Covid, która rozdzieliła nas fizycznie
i innych czynników. Pozyskanie
Barry'ego do grania na basie okazało się
prawdziwym błogosławieństwem, ponieważ
jest on prawdziwym potworem! Kiedy Paul
postanowił się wycofać, potrzebowaliśmy
basisty. Nasz manager znał Barry'ego z czasów
jego działalności w Cosmosquad, więc
skontaktowaliśmy się z nim. To było podczas
lockdownu, Barry był w domu, biorąc udział
w sesjach. Naprawdę spodobały mu się nasze
kawałki i zaangażował się w cały projekt. Napisał
nawet maidenowskie outro do "Enslaved",
które jest ostatnią rzeczą, jaką słyszysz
na albumie. Barry nie jest jednak naszym
basistą na żywo - obecnie pomaga nam Brice
Snyder z Art Of Shock. Wcześniej grał w lokalnym
zespole Railgun z naszym drugim gitarzystą,
Luke Manem.
LEATHERWOLF
27
Pandemia dała wam upragniony czas na
stworzenie i dopracowanie nowego materiału
- "Kill The Hunted" miał być dla was albumem
typu wszystko albo nic, zero półśrodków
czy wypełniaczy?
Nie postrzegaliśmy tego albumu jako wszystko
albo nic - po prostu chcieliśmy nagrać zajebisty
heavymetalowy album. Kropka. Nie sądziliśmy,
że ukończenie płyty zajmie nam tyle
czasu, ale nie zamierzaliśmy iść na skróty i
wydać czegoś w połowie kiepskiego. A ponieważ
nie mieliśmy wtedy kontraktu płytowego,
nie było też żadnych ustalonych terminów oddania
płyty. Więc po prostu poświęciliśmy tyle
czasu, ile potrzebowaliśmy, żeby zrobić to
dobrze - pisanie, aranżowanie, nagrywanie,
miksowanie.
Z radością stwierdzam, że udało się wam
stworzyć kolejny, świetny album, który
śmiało można postawić obok waszych klasycznych
płyt z lat 80. Nie ma chyba nic gorszego
dla zespołu o takim stażu, kiedy nie
spełni oczekiwań, a długoletni fani powiedzą,
że to już nie to - tego staraliście się uniknąć,
jak widać z powodzeniem?
Dzięki za komplement! Wierzcie lub nie - są
recenzenci, którzy uważają, że "Kill The Hunted"
zupełnie nie brzmi jak Leatherwolf.
Najzabawniejsze jest to, że ci ludzie nie zdają
sobie sprawy, że Geoff był współautorem
wszystkich utworów na tym albumie oprócz
dwóch, a to on zawsze był głównym autorem
muzyki w Leatherwolf. Więc jak "Kill The
Hunted" może nie brzmieć jak Leatherwolf?!
(śmiech). Ale wiesz, nie można zadowolić
wszystkich. Jestem naprawdę zadowolony z tego,
jak wyszedł ten album. Nie brzmi jak nasze
płyty z lat 80., ale pod względem stylistycznym
jest to wyraźnie album Leatherwolf.
Każdy materiał Leatherwolf brzmi inaczej,
ale wszystkie brzmią jak Leatherwolf, ponieważ
ucieleśniają pewne elementy, które nadają
nam naszą tożsamość.
Foto: Ron Lyon
Ciekawostką jest to, że odnowiliście przy tej
płycie współpracę z Randy Burnsem, który
wspierał was już przy debiutanckim albumie;
odpowiedzialny za mastering Tom Baker
również nie jest w otoczeniu Leatherwolf
kimś nowym, bo pracował przy "Unchained
Live" - każdy szczegół musiał być tu dograny,
niczego nie pozostawiliście przypadkowi?
Zgadza się. Cały proces pracy był pod każdym
względem bardzo drobiazgowy. Wiedzieliśmy,
że Tom Baker będzie naszym masteringowcem,
ponieważ nie tylko pracował przy
"Unchained Live", ale także przy utworach na
żywo z Keep It True Festival 2015, które
wydaliśmy jako teledyski po tym, jak zmiksował
je wspaniały Chris Tsangarides (Thin
Lizzy, Judas Priest, Gary Moore). Chris najprawdopodobniej
byłby naszym pierwszym
wyborem do zmiksowania także nowego albumu,
gdyby nie odszedł. Naprawdę podobała
nam się praca, którą dla nas wykonał. Powrót
do Randy'ego Burnsa był trochę przypadkowy.
Szukaliśmy kogoś odpowiedniego, kiedy
nasz menadżer dowiedział się przypadkiem,
że Randy powrócił do pracy po długim
czasie z dala od muzyki. Skontaktowaliśmy się
więc z nim i poprosiliśmy go o zrobienie kilku
próbnych miksów. Byliśmy pod wrażeniem
utworów, które nam odesłał, więc nie było
wątpliwości, że to on zajmie się albumem.
Randy jest zajebisty!
Nie możemy pominąć gościnnego udziału w
"The Henchman" Joela Hoekstry z Whitesnake,
tym bardziej, że coś takiego, nie licząc
udziału sesyjnego klawiszowca przed laty,
zdarzyło się wam po raz pierwszy?
Tak, Joel jest pierwszym gitarzystą w Leatherwolf,
jeśli chodzi o gościnne występy. Zasadniczo
stało się tak, że po tym jak rozstaliśmy
się z Geoffem, chcieliśmy mieć innego gitarzystę,
który mógłby wykonać kilka zagrywek
jako odpowiednik Roba, który jest głównym
prowadzącym na "Kill The Hunted". Zwróciliśmy
się do kilku różnych osób i Joel był
tym, który najlepiej pasował stylistycznie.
Utknął w domu z powodu Covid i współpracował
wirtualnie z różnymi muzykami. Pomyśleliśmy
więc, że zapytamy go o to, a on się
zgodził. Wysłał nam swoje solówki w przeciągu
około tygodnia i dostarczył nam kilka
niesamowitych zagrań. Jest na "The Henchman"
i bonusowym utworze na edycjii japońskiej,
nowej wersji "Thunder", plus kilka innych
rzeczy, które wydamy w przyszłości.
Świetny muzyk!
Pierwsze recenzje "Kill The Hunted" są bardzo
dobre, do tego płyta wzbudziła zainteresowanie
fanów, o co teraz jest szczególnie
trudno. Widzę, że zadbaliście też o odpowiednią
dystrybucję tego wydawnictwa, za
którą odpowiadają w różnych regionach
świata aż trzy wytwórnie, mianowicie Rock
Of Angels Records, Hellion Records i Rubicon
Music?
Cztery wytwórnie, jeśli liczyć nasz własny
label, N.I.L.8 Records, na Stany Zjednoczone
i Kanadę. Myślę, że znaleźliśmy dobrych partnerów
w Rock Of Angels, Hellion i Rubicon
Music i mam nadzieję, że nadal będziemy mogli
to powiedzieć za sześć miesięcy lub rok.
Dobrą rzeczą jest to, że zachowaliśmy pełne
prawa cyfrowe do "Kill The Hunted" na całym
świecie, co daje nam pewną swobodę, której
nie mielibyśmy przy standardowej umowie
licencyjnej. Jesteśmy z tego zadowoleni. I tak,
wczesne recenzje "Kill The Hunted" były w
większości bardzo pozytywne. Chociaż widzieliśmy
kilka złych, napisanych przez ludzi,
którzy nie mogą sobie poradzić z faktem, że to
już nie jest rok 1987, skład się zmienił, a muzyka
w pewnym stopniu ewoluowała. Jednak
dla mnie "Kill The Hunted" wciąż ma wiele
klasycznych elementów Leatherwolf. Inni ludzie
mogą słyszeć to inaczej, ale nic nie możemy
na to poradzić.
Czyli streaming streamingiem, to coś przydatnego,
ale fana nic nie cieszy bardziej niż
kompaktowa czy winylowa płyta - a propos:
doczekamy się "Kill The Hunted" również w
takiej wersji?
Tak, "Kill The Hunted" ukaże się na winylu -
mam nadzieję, że gdzieś w pierwszej połowie
2023 roku, wraz z większością innych utworów
z katalogu, do którego kontrolujemy prawa.
Streaming jest świetny dla konsumentów,
ale to gówniany interes dla mniejszych zespołów,
takich jak my, ponieważ nie zarabia się na
tym prawie żadnych pieniędzy. Spotify jest
świetnym narzędziem promocyjnym, aby dać
ludziom znać, że masz nową muzykę, ale to
wszystko. Więc to jest to, do czego używamy
serwisów streamingowych - wydaliśmy cztery
single w formie cyfrowej, ale jeśli chcesz cały
album, musisz go kupić. Tak jak powinno być.
Nikt nie pracuje za darmo, muzycy też nie powinni.
Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski
28
LEATHERWOLF
Jest mi z tym dobrze
Kill Ritual jak dotąd nagrał swoją najlepszą płytę o dość dziwacznym
tytule "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart". O jej zawartości - ale nie
tylko - rozmawiałem z liderem i gitarzystą formacji, Steve'em Rice'em. Być może
ta rozmowa zachęci Was, drodzy czytelnicy, do zapoznania się z jej zawartością.
Zresztą z taką nadzieją przygotowałem właśnie tę rozmowę...
HMP: Kiedyś wyczytałem, że na początku
lat 80. nie wszyscy muzycy amerykańscy
chcieli grać thrash metal. Byli bardzo przywiązani
do klasycznego heavy metalu, który
w zasadzie dopiero co wybuchł. Słyszałeś o
takiej tezie? Jak uważasz, jest w niej coś z
prawdy?
Steve Rice: Cóż, kiedy po raz pierwszy zainteresowałem
się thrashem, byłem już wielkim fanem
Judas Priest, Iron Maiden, Saxon,
Scorpions itp. i po prostu myślałem, że zespoły
takie jak Metallica, Exodus itp. były
przedłużeniem wspomnianych kapel i naprawdę
nie miałem z tym problemu. To powiedziawszy,
zawsze uwielbiałem zespoły z Bay
Ponoć w ten sposób narodził się US power
metal albo to co w innych źródłach podają
jako US metal. Działało wtedy bardzo wiele
takich zespołów. Wymieńmy, chociaż kilka z
nich: Riot, Helstar, Jag Panzer, Medieval
Steel, Omen, Liege Lord itd. Czy przyznajecie
się, że ta scena jest dla Was jedną z inspiracji?
Inspiracja? Nie. Grałem już tego typu styl w
moim pierwszym zespole Gotham z Bay Area,
nie wiedząc nawet co to za zespoły. To było
tylko przedłużenie, manifestacja tego, co działo
się w tamtym czasie i robienie czegoś podobnego
równolegle. Dziwne, ale była to zdecydowanie
ewolucja wszystkiego, co słyszeliśmy
w tamtym czasie i w czym trawiliśmy w ówczesnej
podziemnej scenie metalowej.
Mniej więcej w tym samym czasie zaczęły
działać zespoły, które z czasem zaczęto określać
mianem power/thrash. Mam na myśli
takie zespoły jak Metal Church, Sanctuary,
Nasty Savage, Laaz Rockit, Iced Earth itd.
Chyba wam najbliżej właśnie do tych zespołów?
Tak, patrząc na to, chyba tak. Wszystkie te
zespoły są zajebiste i jeśli utrzymujemy ten
styl, to nie mam nic przeciwko temu. Dla mnie
wszystkie moje ulubione zespoły są brytyjskie,
utrzymywać maksimum agresji przez cały
czas. Jest wiele zespołów, które robią to z większym
przekonaniem i zaangażowaniem niż
Kill Ritual, więc musimy mieć swój własny
sposób na bycie tym, kim jesteśmy i brzmieć
przy tym prawdziwie. Nasz styl jest dla nas
całkiem wygodny. Lubimy być w stanie czerpać
z różnych wpływów i stylów, nie brzmiąc
przy tym wymyślnie.
Niemniej od samego początku działalności
jako Kill Ritual staraliście się wprowadzić do
tworzonej przez was muzyki swoje własne
wizje. Ciekawi mnie, na co wasi fani i krytycy
zwracali uwagę, na to jak dobrze (lub źle)
interpretujecie swoje muzyczne inspiracje,
czy jak i jakie własne pomysły i rozwiązania
przemycacie do swoich kompozycji?
Mówiłem, że nigdy nie spodobamy się wszystkim,
ale to dobrze. Jest mi z tym dobrze. Mamy
fanów, którzy naprawdę lubią nasz pomysł
na metal i innych, którzy uważają, że nie jesteśmy
nawet naprawdę metalowi i obie te rzeczy
są ważne, ponieważ przede wszystkim będziemy
tworzyć i robić to, co nam się podoba.
Jeśli innym się to podoba to super i dziękuję za
wejście do pociągu towarowego, który zmierza
do piekła!
Dla jasności. Co w muzyce Kill Ritual można
uznać za rzeczy własne i charakterystyczne
dla was? Z czego jesteście najbardziej
dumni?
W rzeczywistości gram muzykę, którą lubię i
która jest hołdem dla wielu zespołów, które
kocham i które na mnie wpłynęły, ale ponieważ
mogę grać w wielu różnych stylach, od
jazzu, przez country, blues, aż po klasykę, zawsze
gdzieś się to pojawi w mojej twórczości.
Uważam się przede wszystkim za autora piosenek.
Tak się składa, że potrafię grać na kilku
instrumentach na tyle biegle, że mogę realizować
te pomysły.
30
Area, które miały więcej melodii jak Vicious
Rumors i Forbidden. Bardzo lubiłem też takie
zespoły jak Ratt, Malice, Warrior, Armored
Saint itp. Po prostu cała atmosfera w tamtym
czasie i zespoły były świetne.
KILL RITUAL
Foto: Bryce Cain
ale będąc Amerykaninem i pochodząc z Bay
Area nie ma możliwości, żeby to nie zalazło mi
za skórę i nie wpłynęło na moje wyobrażenie o
metalu i jego znaczeniu. Byłem już dobrze zaznajomiony
z wielkimi zespołami hardrockowymi,
jak Kiss, UFO, Rainbow, Y&T i komercyjnymi
jak Journey, Foreigner, Styx itp.
więc starałem się mieć to wszystko w mojej
koncepcji tego, co chcę grać.
Wspomniałem już, że kiedyś niektórzy amerykańscy
muzycy mieli problem z thrash metalem.
Wy takiego problemu nie macie, a nawet
zdaje się, że bardzo lubicie i chętnie go
wykorzystujecie w swojej muzyce...
No jasne. Słucham od cholery thrashu. Niektóre
z pozycje bywają jednowymiarowe i nie
mógłbym grać w ten sposób cały czas, bo szybko
stałyby się dla mnie nudny. Za bardzo lubię
melodię, chwytliwe tematy i refreny, żeby
W zasadzie każdy artysta / zespół wydając
swój nowy album, mówi, że jest on najlepszy
w ich karierze. Z pewnością tak samo powiecie
teraz. I wiecie co, ja wam tylko przytaknę.
Uważam, że "Kill Star Black Mark
Dead Hand Pierced Heart" jest waszą najlepszą
płytą w waszej dotychczasowej karierze.
Ma niesamowitą jakość, jest wyrównana,
choć każdy kawałek jest inny i mocno
urozmaicony. Trudno jest wybrać któryś jako
ten najlepszy, ale dzięki temu słucha się albumu
w całości i to z przyjemnością. Bardzo
lubię takie płyty. OK, a może wy jednak macie
jakichś swoich faworytów?
Przede wszystkim dziękuję za miłe słowa. Bardzo
to doceniam. Staram się, aby nasze albumy
nigdy nie były jednowymiarowe, ale spójne
jako całość. Wiem, że to może być dziwne w
dzisiejszych czasach, kiedy konsumuje się muzykę
na zasadzie "one and done", ale uważam,
że ważne jest, aby album miał pewien przepływ,
odczucia i klimat jako całość. Moim ulubionym
utworem na albumie jest "The Devil,
The Mist, The Flame". Lubię go za epicką
atmosferę i teksty, które z przyjemnością pisałem,
zwłaszcza że mają one nieco osobiste znaczenie.
Lubię również "The Smell Of Death".
No dobra, przyznam się, że jest jednak jeden
utwór, bardzo wyjątkowy dla mnie. Jest nim
"I Am The Night". Wyróżnia się on niesamowitym
i mrocznym klimatem, w dodatku
bardzo wciągającym...
Super! Ten kawałek został całkiem dobrze
przyjęty przez wielu ludzi, którzy słuchali albumu.
Właściwie to był utwór, o którym myślałem,
żeby go porzucić, ale cieszę się, że go
zachowałem, bo dał płycie miły powiew zmiany
i świeżego powietrza. Ten utwór jest o tym
małym głosie, który wszyscy mamy w głowie,
który mówi do nas, gdy kończymy nasz dzień.
Dobrze lub źle.
Wypuściliście wideo do utworu "By The
Hand Of God" i lyric-video do "The Whore
Of War". Dlaczego wybraliście właśnie te
kawałki?
Pomyślałem, że są one na tyle mocne lirycznie
i bezpośrednie muzycznie, że dają słuchaczom
ogólne pojęcie, o czym jest ta płyta. Dodatkowo
mają pewne liryczne powiązania, które
sprawiają, że działają razem.
"By The Hand Of God" dotyczy krucjat, a
jej bohater wierzy w boga i zaciekle walczy z
poganami. Jednak z czasem orientuje się, że
po drugiej stronie są tacy sami ludzie jak on,
którzy są podobnie zmotywowani, tylko w
imię innego boga. Ogólnie można rzec, że
bardzo łatwo jest nas zmanipulować pod
nośnymi i szczytnymi hasłami dotyczącymi
patriotyzmu czy wiary w jedynego boga, ale
wszystko jedynie dla zysku i władzy innych,
niepohamowanych w swojej zachłanności
ludzi...
Dokładnie. Będąc ateistą, to naprawdę niesamowite
dla mnie, jak ludzie mogą być łatwo
doprowadzeni do przemocy przez jakąś koncepcję
boga lub niektórych dogmatów religijnych.
Zabijanie w obronie kraju lub w celu
ochrony rodziny jest czymś oczekiwanym, ale
zabijanie w imię boga, aby wziąć to, co nie jest
twoje, jest po prostu zwykłą chciwością.
Inne kawałki też mają ciekawe teksty. Chociażby
wspomniany "The Whore Of War"
pokazuje prawdziwe oblicze ludzkiej rasy i jej
niekończące się misje, aby wojną wymusić
wolę na innych. Natomiast "Get In Line" i
"The Smell Of Death" po części dotyczą niedawnej
pandemii oraz ogarniającej nas atmosfery
bycia kontrolowanym przez władzę,
oraz manipulowania nas przez media. Zawsze
staracie się, aby teksty waszych kompozycji
dotyczyły rzeczy ważnych?
Myślę, że ważne jest, aby wydobyć te rzeczy
na światło dzienne i pasuje to do naszej muzyki,
więc dla mnie idą one w parze. Jaki jest sens
posiadania świetnego kawałka poważnej muzyki,
jeśli zamierzasz cały czas pisać o cipce?
Jest mnóstwo zespołów, które piszą muzykę, z
którą taki styl liryczny współgra, ale nigdy nie
będzie to Kill Ritual.
Jak mamy rozumieć tytuł płyty "Kill Star
Black Mark Dead Hand Pierced Heart"?
To trochę niedorzeczny tytuł, ale podoba mi
się jego klimat. Ma silny obraz i jest czymś, co
wyskakuje znienacka i sprawia, że zastanawiasz
się, o co chodzi. Koncepcja utworu jest o
dziewczynie urodzonej w klasztorze czarownic,
która buntuje się przeciwko swojej rodzinie
i zostaje zakonnicą, ale zdaje sobie sprawę,
że nie może uciec od swojej przeszłości, ponieważ
była już obiecana diabłu. Głupie rzeczy,
ale zabawne i pasujące do muzyki.
Utwory na "Kill Star Black Mark Dead
Hand Pierced Heart" powstały już dość dawno
temu. Czy w ogóle ich napisanie było
dla was jakimś problemem? Robiliście to w
ten sam sposób jak wczesnej, czy też udało
się wam wypracować jakieś inne podejście do
samego tworzenia muzyki i utworów?
Piszę cały czas i to były kawałki, które po
prostu zostały wybrane, ale pracowaliśmy nad
nimi przez dłuższy czas, ponieważ bzdury z
Covidem wciąż utrudniały nam podjęcie konkretnych
działań. Jednak to również zostało
zrobione w ten sam sposób, w jaki robimy
wszystko inne, po prostu robię dema do punktu
ukończenia i aranżuję utwory dokładnie
tak, jak chcę, a wspólnie nagrywamy perkusję
i wokal, aby ukończyć całość utworów. Ponieważ
mieszkamy w całych Stanach to, takie
postępowanie sprawdza się w naszym wypadku,
Wasze kompozycje nie należą do najprostszych.
Zawsze staracie się, aby działo się w
nich naprawdę sporo. Jednak dbacie też, aby
zachować ich bezpośredniość oraz wtłoczyć
w nie jak najwięcej melodii. Tak już macie we
krwi...
Tak, mam tendencję do tworzenia warstw i
dodawania zwrotów akcji do kompozycji, ale
zawsze najpierw myślę o wokalu i refrenach.
Melodia jest również kluczem i tym, co sprawia,
że to działa dla mnie bez względu na to,
jak ciężki jest riff. W riffach jest mnóstwo
dźwięków, kiedy trzeba, ale nie mam ochoty
grać na 8-strunowej gitarze, ponieważ inne zespoły
robią to lepiej niż ja, więc po co.
Gdzie nagrywacie swoje płyty? Jaki macie
wypracowany styl nagrywania?
Znaczna większość wszystkich naszych wydawnictw
jest zazwyczaj nagrywanych w moim
skromnym domowym studio tutaj w Kalifornii.
Bębny były czasem nagrywane w innych
miejscach, ale w większości przypadków odbywało
się to u mnie w domu. Potem wysyłamy
to do pana LaRocque, żeby wypolerował to
wszystko i zazwyczaj otrzymywaliśmy całkiem
dobry rezultat. Jestem stary jak cholera, więc
mam teraz całkiem niezłe pojęcie o tym, co robię
w dzisiejszych czasach.
"Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced
Heart" miksował i remasterował wspomniany
Andy LaRocque w Sonic Train Studios.
Czym zdobył Andy aż tak wielkie wasze
zaufanie?
Cóż, Andy jest ze mną od czasów Imagiki i
zawsze sprawiał, że każda płyta brzmiała nieco
inaczej i ewoluowała. Łatwo nam się ze sobą
pracuje, on rozumie, skąd pochodzę i oczywiście
będąc fanem jego pracy z King Diamond
ufam jego opinii w pewnych kwestiach,
kiedy przychodzi czas na zrobienie miksu.
Dodatkowo gra dla mnie wszystkie moje riffy,
więc mogę iść do pubu.
Okładkę zaprojektował amerykański artysta
Nathan Thomas Milliner. Skąd pomysł na
współpracę z nim i jak bardzo okładka odzwierciedla
zawartość albumu?
Pomógł nam w tym nasz basista David (Alusik
- przyp. red.). Jest on fanem konwentów komiksów,
horrorów i filmów i poznał go na jednym
z nich i utrzymywali kontakt. Nathan
chciał wykorzystać utwory Kill Ritual do swojego
filmu, który właśnie reżyserował, więc
trochę się potargowaliśmy i namówiłem go do
zrobienia okładki. Chciałem czegoś, co przypominałoby
mi plakat z horroru lub fajną
okładkę komiksu, dałem mu historię tytułowego
utworu i oto jest. Myślę, że wygląda to
fajnie i jednocześnie retro.
To już wasz szósty studyjny album. Z każdym
kolejnym zrobiliście kolejny krok do
przodu w swojej karierze i powoli zdobywacie
coraz większy rozgłos. Niemniej aktualnie
większość zespołów prowadzi swoją działalność
dla przyjemności. Myślę, że u was jest
podobnie. Jak budujecie sobie warunki do pracy
w zespole, aby ciągle mieć dla niego czas,
zaangażowanie i chęci do dalszej pracy...
To proste. Nie zmarnowałem tyle czasu, by
stać się tak biegłym muzykiem, by przestać, bo
chodzi o kasę. Gdyby nasza płyta wyszła z
nazwą Iron Maiden lub Judas Priest lub Iced
Earth, to byłoby to wielkie halo, bo szczerze
mówiąc i nie będąc egoistą, piszę tak samo dobre
kawałki, jak te wszystkie zespoły obecnie.
Bez dwóch zdań. Nie mamy takich samych
zasobów, ale mamy cholerny talent.
Myślę, że ważne jest też wsparcie najbliższej
rodziny oraz dobra i stabilna praca. Nie
macie z tym problemu?
Absolutnie i mam na tyle sprawny mózg, żeby
mieć wszystko pod kontrolą. To jest po prostu
upewnienie się, że masz wszystko stabilne i
niezawodne, więc to zdejmuje stres z pracy z
zespołem w profesjonalny sposób. Ludzie wokół
ciebie muszą wiedzieć, jak ważne jest to
dla ciebie.
Sprawiacie wrażenie grupę ludzi dobrze zorganizowanych
i rozważnie planujących swoje
kolejne kroki. Jak w najbliższym czasie zamierzacie
promować "Kill Star Black Mark
Dead Hand Pierced Heart"?
Mamy nadzieję, że w przyszłym roku będziemy
koncertować. W tej chwili zastanawiamy
się, co możemy zrobić w tej sprawie. Może
zrobimy kilka koncertów w Europie, jeśli będzie
nas na to stać. Jeśli nie, to na pewno będą
to Stany.
Myśleliście już nad następnym albumem?
Macie już jakieś pierwsze kompozycje? Zaskoczycie
nas czymś nowym?
Właściwie, skomponowałem już większość
muzyki na nowy album i wkrótce rozpocznę
proces tworzenia dem i wstępnych ścieżek. W
obecnej formie utwory będą zwykłym tyglem
pomysłów i chciałbym zwiększyć tempo w
kilku utworach, a także wnieść nieco więcej
technicznych aspektów do gitar i perkusji wraz
z utrzymaniem utworów w nieco bardziej
zwartej formie. To jest mój podstawowy pomysł,
więc zobaczymy, jak to się ułoży. Prawdopodobnie
skończę pisząc płytę typu emocore
pop synthwave disco. (śmiech)
Michał Mazur
Tłumaczenie: Szymon Paczkowski
KILL RITUAL 31
32
HMP: Inne zespoły często zmieniają się, unowocześniają
brzmienie, starając przypodobać
się jak najszerszej publiczności, ale wy
wciąż jesteście zwolennikami heavy metalu
w formie najbardziej tradycyjnej z możliwych
i z tego co słyszę na "The Blood Of Creation"
dobrze wam z tym?
Chris Osterman: Gramy to, co uważamy za
naszą ulubioną wersję heavy metalu, a tak się
składa, że jest ona zakorzeniona w starym stylu.
To zrozumiałe, nie każdy będzie się z tym
zgadzał lub lubił to, co robimy, ale dlaczego
mielibyśmy grać muzykę, w którą nie wierzymy?
Albo muzykę, którą nie chcemy się dzielić
z innymi? To jest styl, który kochamy słuchać
i grać oraz myślę, że to jest wszystko, co każdy
zespół powinien robić, w przeciwnym razie nie
marnowałbym więcej czasu na granie muzyki,
której nie uwielbiam.
Próby jakiegoś zaistnienia poza metalową
sceną, choćby w programie "Canada's Got
Talent", utwierdziły was w przekonaniu, że
to już nie te czasy i nie macie czego w nich
szukać?
Nie jestem pewien, czy postrzegałbym to w ten
sposób. Tak, wystąpiliśmy w kanadyjskim
"Mam talent!", ale to było tylko dla zabawy.
Nie spodziewaliśmy się, że cokolwiek z tego
wyniknie, a już na pewno nie tego, że zostaniemy
pokazani w telewizji. Spróbowaliśmy
czegoś, zdobyliśmy trochę rozgłosu i było całkiem
fajnie grać przed dużą publicznością.
Czyż właśnie nie to powinniśmy robić jako
muzycy? Występować dla ludzi? Dzielić się
naszym rzemiosłem? Myślę, że jest jeszcze
wiele do zrobienia, nie uważam niczego za
IRON KINGDOM
Z miłości do metalu
Iron Kingdom nieustępliwie prą do przodu: są wciąż niezaleźni, ale wydawca
nie jest im w sumie do niczego potrzebny, skoro i tak docierają do coraz liczniejszej
rzeszy fanów tradycyjnego metalu. Z nowym, bardzo udanym, albumem
"The Blood Of Creation" będzie im jeszcze łatwiej - tym bardziej, że Chris Osterman
planuje sporo promujących go koncertów, w tym powrót do Europy, a przede
wszystkim do Polski.
ostateczne, albo że to czy tamto było najlepszym
doświadczeniem i że od tego momentu
jest już tylko z górki. Nie, nie można na to
patrzeć w ten sposób, muzyka jest sztuką i
kiedy łączymy się z ludźmi i ich uczuciami
wszystko może być możliwe. Zresztą, zaledwie
tydzień temu jeden z naszych nowych utworów
z "The Blood Of Creation" był grany w
NHL podczas Hockey Night in Canada! Nie
spodziewaliśmy się tego, ani nawet o to nie
prosiliśmy, po prostu spodobał im się ten
utwór i to było niesamowite jak cholera! Nie
Foto: Iron Kingdom
sądzę, że to oznacza, że to był nowy szczyt
naszego istnienia, to był po prostu kolejny fajny
moment po drodze.
Ta wierność wybranej przed laty stylistyce
może nie jest dla was zbyt korzystna w tym
sensie, że wciąż jesteście zespołem niezależnym,
ale niewątpliwy plus tej sytuacji jest
taki, że sami decydujecie o wszystkim, od
kwestii artystycznych do biznesowo/dystrybucyjnych?
Można na to spojrzeć w ten sposób, że "wciąż"
nie jesteśmy związani z żadną wytwórnią, albo
można powiedzieć, że kurde, ten zespół zrobił
wiele bez żadnego wsparcia i wygląda na to, że
wciąż się rozwija. Oczywiście, przez lata oferowano
nam sporo kontraktów płytowych, ale
nie byliśmy pewni, czy te kontrakty są realistyczne
dla tego, gdzie byliśmy jako zespół w
tamtym czasie, więc nie podpisaliśmy żadnej
umowy. Tak samo jak jestem pewien, że wytwórnie
są w stanie przenieść nas na wyższy
poziom, tak samo nie uważam, że wytwórnie
są już jedyną opcją. Jasne, Iron Kingdom może
nigdy nie osiągnąć poziomu Saxon czy sławy
Helloween, i tak, chociaż to może być
nasze marzenie, wolimy być mniejszym zespołem
z kilkoma zabójczymi koncertami tu i
tam, kilkoma fajnymi trasami i mieć wielu
szczęśliwych fanów wiedząc, że wydajemy
utwory, które chcemy grać i robimy to z miłości
do tego wszystkiego. Oczywiście, przeanalizujemy
każdą nową ofertę, która pojawi
się na naszej drodze, a przy odpowiedniej
umowie na pewno ją podpiszemy, ale jak dotąd
nie byliśmy zadowoleni z żadnej z ofert,
które widzieliśmy.
"On The Hunt" wydaliście jesienią 2019 roku,
tak więc nie mieliście szans na szerszą
promocję tego albumu. Jednak i tak byliście w
znacznie korzystniejszej sytuacji niż wiele
innych zespołów, bo zdążyliście przynajmniej
zagrać sporo koncertów, dzięki czemu no-wy
skład okrzepł, dotarł się w najbardziej naturalnych,
scenicznych warunkach?
Właściwie, to tak naprawdę mieliśmy dużo
szczęścia z trasami koncertowymi w ramach
"On The Hunt". Zagraliśmy chyba 45 koncertów
w całej Ameryce Północnej między jesienią
a zimą 2019 roku, a następnie wiosną
2020 roku odbyliśmy trasę po Europie tuż
przed tym, jak wszystko zostało zamknięte
przez Covid. Cóż, straciliśmy jeden koncert na
samym końcu naszej trasy po Europie, ale to
było wszystko. Podczas tych występów, jak
mówisz, byliśmy w stanie stać się bardzo zgrani
jako grupa, głównie Megan, Leighton i ja,
budując coraz lepsze show i przyzwyczajając
się do tego, jak wszyscy lubimy współpracować
na scenie. Po powrocie z Europy (z zastępczym
perkusistą) nasz ówczesny perkusista z
płyty "On The Hunt" odszedł i potrzebowaliśmy
kogoś na jego miejsce. Tak więc, co zabawne,
mimo że Covid powstrzymał nas w kwestii
wielu rzeczy, mieliśmy czas na znalezienie
nowego muzyka, którym okazał się Max Friesen,
i pracowaliśmy bez wytchnienia nad napisaniem
nowego albumu "The Blood Of Creation".
Było miło, naprawdę nie spieszyliśmy
się i myślę, że wykorzystaliśmy przerwę, którą
dał nam Covid w najlepszy możliwy sposób, a
teraz jesteśmy gotowi, by wrócić na scenę i pokazać
światu, co może zaoferować nowy skład
z Maxem na perkusji. Myślę, że jest to coś naprawdę
fajnego i nie mogę się doczekać, by wyruszyć
w trasę.
Praca nad kolejnym materiałem w pandemicznym
czasie była pewnie dla was czymś nad
wyraz pozytywnym, pozwalała zapomnieć,
chociaż na krótko, o tej fatalnej sytuacji?
Tak, to było naprawdę wspaniałe móc skupić
naszą energię na czymś pozytywnym, a nie na
polityce i wszystkim, co działo się na świecie.
Oczywiście, nadal doświadczaliśmy wszystkich
rzeczy jak inni, i nadal słyszeliśmy te wszystkie
wiadomości, ale jednocześnie mogliśmy się
od czasu do czasu wycofać i tworzyć naszą
sztukę. To było terapeutyczne i dawało nam
cel, kiedy wydawało się, że życie nie ma już żadnego.
Pewnie nie pomylę się zbytnio obstawiając,
że jesteście jednym z zespołów preferującym
pracę na żywo w pełnym składzie na próbach
- ta pierwsza po miesiącach lockdownów musiała
być dla was czymś niesamowicie pozytywnym?
O, zdecydowanie! Jesteśmy zespołem nastawionym
na jamowanie i tak, w końcu znalezienie
się w jednym pomieszczeniu i wymyślanie
utworów było niesamowite, to było wszystko
czego chcieliśmy. Miło było mieć przerwę na
krótką chwilę, ale miło było też wrócić do tego
wszystkiego, kiedy już mogliśmy to uczynić.
Właśnie wtedy materiał na "The Blood Of
Creation" zaczął nabierać ostatecznego kształtu
i nie pozostało już nic innego jak tylko
go zarejestrować?
Kiedy wróciliśmy do regularnych prób, spędziliśmy
kilka miesięcy na szlifowaniu naszych
nowych pomysłów i dopracowywaniu szczegółów.
Zaczęliśmy nagrywać "The Blood Of
Creation" w marcu 2021 roku, jednak nie
spieszyliśmy się z tym procesem, wszyscy pracowaliśmy
w normalnych godzinach każdego
tygodnia i nagrywaliśmy co się dało w weekendy
i wieczorami. To był bardzo długi proces,
ale myślę, że wyszło świetnie; po części
dlatego, że daliśmy temu materiaowi czas, którego
potrzebował, aby w pełni się rozwinąć.
Podoba mi się nie tylko to, że jesteście zespołem
jednorodnym stylistycznie, chociaż
nie ograniczającym się tylko do jednego stylu,
bo czerpiecie przecież i z NWOBHM, i z
US power/speed metalu, żeby wymienić
tylko te najważniejsze wpływy, ale do tego
brzmicie bardzo klasycznie, powiedziałbym
stylowo - to kolejny cel, jaki sobie założyliście,
konkretny, mocny sound?
Myślę, że wiele z naszych brzmień pochodzi z
tego, co uważamy za interesujące, a każde z
nas prawdopodobnie czerpie z nieco innych
rzeczy. Myślę, że aspekt klasyczny również pojawia
się w różny sposób u każdego z członków
zespołu. Osobiście dorastałem z muzyką klasyczną
w domu i myślę, że w większości wszyscy
doceniamy wiele elementów, które są w muzyce
klasycznej i to zdecydowanie pojawia się
w naszej muzyce, ale jak powiedziałeś, nie jest
to główny element. Mamy wiele wpływów power
metalu, thrash metalu, heavy metalu,
speed metalu, metalu progresywnego i wielu
innych. Myślę, że to co jest fajne w Iron Kingdom,
to fakt, że możemy brać różne elementy,
łączyć je i kształtować w to, co jest naszym
brzmieniem.
Na etapie powstawania "On The Hunt"
Megan dopiero do was dołączyła, ale pamiętam,
że miała pewien kompozytorski wkład w
ten materiał. Tym razem zapewne silniej zaznaczyła
swą obecność w tym aspekcie funkcjonowania
zespołu?
Megan pojawiła się mniej więcej w połowie
tworzenia "On The Hunt" i oczywiście odcisnęła
na tej płycie swoje piętno, ale z pewnością
miała dużo większy udział w tworzeniu
"The Blood Of Creation". Naprawdę uważam,
że to wspaniałe mieć w grupie kolejnego
kompozytora, który ma tyle pomysłów, a czasem
po prostu inny sposób patrzenia na dany
temat. Kiedy pisaliśmy "The Blood Of Creation"
było naprawdę fajnie, bo przychodziłem
na próbę z riffem lub dwoma, a Megan
robiła to samo, cały czas mieliśmy więc nad
czym pracować. Napisaliśmy też więcej utworów,
które nie weszły na ten album i planujemy
przerobić je na następną płytę, kiedy już
rozpoczniemy ten proces.
Warstwa tekstowa jest na tym wydawnictwie
równie ważna, chociaż nie jest to typowy
album koncepcyjny?
Tak, to zdecydowanie nie jest album koncepcyjny,
ale ma pewien rodzaj tematu, który
przewija się przez niego, składający się z relatywnie
mrocznych historii, wojny, cierpienia i
strachu, by wymienić tylko kilka. Powiedziałbym,
że doświadczenie lockdownu z Covid
przyniosło wiele mrocznych pomysłów, ale
myślę, że pasuje to do tej grupy całkiem dobrze.
Z jednej strony mamy kawałek taki jak
"Witching Hour" o opętaniu przez demona, z
drugiej strony mamy bardziej mroczną stronę
fantasy z utworem takim jak "In The Grip Of
Nightmares" opowiadającym o mieczu Stormbringer
i relacji Elrica z nim. Ale tak naprawdę
motyw przewodni przewija się przez wszystkie
kompozycje, coś złego, coś mrocznego przyciągnęło
te tematy do siebie.
Dla ciebie jako frontmana i gitarzysty posiadanie
takiego muzyka w składzie to pewnie
bardzo duże wsparcie, szczególnie na scenie,
tym bardziej, że nie macie przecież typowego
podziału na gitarę solową i rytmiczną, lubicie
też grać unisono, co czego potrzeba już
nielichego zgrania?
Megan i ja pracujemy dość dużo nad tym, żeby
nasze solówki się uzupełniały. Czasami zagłuszam
jakieś partie harmoniczne i zamieniam
je w koncepcję typu dual lead. To naprawdę
interesujące, ponieważ Megan jest w
swoich pomysłach dość zorganizowana, podczas
gdy ja działam zazwyczaj pod wpływem
chwili, ale to, co lubię to fakt, że Megan
zmusza mnie do zastanowienia się nad tym co
robiłem i jak to poprawić, a ja czasami pomagam
jej działać w chwili gdy widzę, że przemyślała
jakiś pomysł. Tak więc, nawet przy
bardzo różnych sposobach tworzenia, myślę,
że jesteśmy w stanie wspierać się nawzajem i
naprawdę pomagać w równoważeniu każdego
z naszych podejść, co, jak sądzę, w ostatecznym
rozrachunku, przekłada się na całą płytę.
Na trzecim i czwartym albumie nie mieliście
długiego, epickiego numeru. Teraz takowy
jest, to trwający ponad 13 minut numer tytułowy.
Co decyduje o tym, że jedna kompozycja
trwa 5-6 minut, a inna 13-15?
Po naszym trzecim albumie, "Ride For Glory",
pomyśleliśmy, że fajnie byłoby zrobić dwa
krótsze epiki, stąd "The Veiled Knight" i "Leif
Erikson", jednakże te "epiki" nie są tak długie
jak inne, które napisaliśmy na inne wydawnictwa.
Zazwyczaj przystępujemy do takiej kompozycji
z myślą, że będzie ona dłuższa, ale
staramy się nie wtłaczać jej w żadne konkretne
ramy czasowe, pozwalamy, by rozgrywała się
naturalnie, gdy jeden riff prowadzi do następnego.
Zacząłem pisać takie utwory na debiutancki
album, ponieważ chciałem, żeby nasze
płyty miały coś więcej niż tylko utwór 1, utwór
2 i tak dalej, żeby słuchacz miał trochę więcej
doznań. To powiedziawszy, myślę, że epickie
numery sprawdzają się tylko wtedy, gdy masz
odpowiednie pomysły. Jeśli piszesz je tylko po
to, by mieć coś takiego na każdym albumie,
łatwo mogą stać się mało interesujące, a my
tego nie chcieliśmy, stąd różne podejścia - dwie
krótsze epickie kompozycje na "Ride For
Glory" i ballada na "On The Hunt". Można
wymieniać wszystkie za lub przeciw do każdego
z tych wyborów, ale po prostu chcieliśmy
spróbować na tych płytach czegoś innego.
Jestem pewien, że w przyszłości znów zrobimy
coś innego, tak jak powiedziałem, muzyka jest
sztuką, nie sądzę, że powinna być formułą.
Piąty album to już nie żarty, jesteście zespołem
o sporym dorobku, nawet jak na podziemne
standardy. Planujesz w jakikolwiek
sposób przyszłość Iron Kingdom, czy też na
obecnym etapie funkcjonowania grupy i przy
bardzo niepewnych czasach mija się to z celem?
Obecnie planujemy trasy koncertowe na 2023
rok i mamy nadzieję, że dzięki nowemu albumowi
otworzą się przed nami jakieś drzwi.
Myślę, że ztą płytą i składem, mamy coś całkiem
fajnego, z czym możemy koncertować i
myślę, że nasi fani docenią nowe show, który
się z tym wiąże. Tak więc przed nami dużo
planowania i zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi.
Uważam, że sytuacja na świecie dla zespołów
jest o wiele bardziej stabilna niż jakiś
czas temu, więc myślę, że to dobry czas, aby
spróbować.
Amerykańskie, nierzadko bardzo znane, zespoły
mają obecnie ogromne problemy z dotarciem
do Europy na koncerty, na co decydujący
wpływ mają inflacja i wzrost cen praktycznie
wszystkiego, również biletów lotniczych,
kosztów wynajmu busa czy sprzętu.
Wy jako Kanadyjczycy macie pewnie podobne
trudności, a domyślam się, że chcielibyście
wrócić do nas z nową płytą?
Myślę, że zespoły, które mają największe problemy
są przyzwyczajone do pewnego sposobu
życia w trasie. My nie jesteśmy jeszcze na etapie,
w którym mamy wiele ułatwień, więc mam
przeczucie, że nie będziemy tak bardzo poszkodowani
przez inflację. Oczywiście, jest pewnie
kilka rzeczy, które będą dla nas nieco
trudniejsze, ale myślę, że fani również będą
nas wspierać, więc mam nadzieję, że nie będzie
to dla nas aż tak duży problem. Obecnie
staramy się sprawdzić, jakie możliwości mogą
pojawić się dla nas w Europie, choć nie ma
gwarancji, że cokolwiek się wydarzy.
Przed laty mieliście już okazję koncertować w
Polsce, jeszcze z Amandą w składzie - myślę,
że wydanie "The Blood Of Creation" byłoby
dobrą okazją do przypomnienia się również
polskim fanom metalu?
Uwielbiamy koncertować w Polsce, jedyną rzeczą,
która nas powstrzymuje jest znalezienie
kontaktów, które pomogłyby nam zarezerwować
kilka występów! Mam szczerą nadzieję, że
wraz z wydaniem "The Blood Of Creation"
będziemy mogli powrócić do Polski. Myślę, że
w Polsce mieliśmy jeden z pierwszych w naszej
historii wyprzedanych koncertów, tam
także mieliśmy kilka naszych pierwszych bisów.
Więc tak, powiedziałbym, że powrót do
Europy, a w szczególności do Polski, jest wysoko
na naszej liście priorytetów, to tylko kwestia
porozumienia się z odpowiednimi ludźmi,
aby coś się wydarzyło!
Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski
IRON KINGDOM 33
Polski portal kreatywności i właściwy czas
Co starsi fani pamiętają Leather Leone z kultowych płyt Chastain z lat
80. I chociaż wokalistka jakiś czas temu powróciła do tej formacji, to niemal od
razu rozwiewa wątpliwości co do szans powstania jej kolejnego albumu. Mówi się
trudno, bowiem Leather nie próżnuje jako solistka, podsuwając fanom świeżutki
i bardzo udany album "We Are The Chosen". Nam zdradza jak doszło do jego powstania
i jak pracowało się jej w Polsce, konkretnie w białostockim studiu Hertz.
HMP: Na nowy album Chastain czekamy
już od siedmiu lat i chyba się na niego nie
zanosi, tak więc okres przymusowego, pandemicznego
przestoju spożytkowałaś w najlepszy
możliwy sposób, tworząc materiał na
kolejną płytę solową?
Leather Leone: (śmiech) Nie czekałabym na
kolejną płytę Chastain. Od czasu wydania
"Leather II" moim priorytetem jest i była moja
solowa muzyka. Tak, pandemia dała mi dużo
czasu i przestrzeni na napisanie "We Are The
Chosen", ale cieszę się, że to już za nami.
Fajnie jest mieć w składzie kogoś tak pełnego
energii jak Vinnie Tex, bo to ponoć on był inicjatorem
wzięcia się do roboty, skoro i tak nie
mogliście grać koncertów?
To był wspólny kolejny krok dla naszej dwójki.
Mamy muzyczną chemię, którą trudno
znaleźć. Oboje chcieliśmy odkryć inne rejony,
bardziej melodyjnej muzyki. Wierzę, że udało
nam się to osiągnąć. Mieliśmy wiele do powiedzenia.
Tak, to błogosławieństwo mieć w
składzie Vinniego Texa.
Gdyby nie te wszystkie trudności "We Are
The Chosen" ukazałby się pewnie wcześniej,
ale przy obecnej sytuacji w muzycznej branży
cztery lata wydawniczej przerwy z niewielkim
okładem nie są jeszcze niczym nadzwyczajnym,
bo zespoły potrafią milczeć i kilkanaście
lat?
Trudno powiedzieć, co by było, gdyby… Mój
muzyczny krajobraz zawsze ewoluuje. Mam
otwarty umysł i pozwalam, by sytuacje po prostu
się zdarzały. Pandemia powstrzymała wiele
pomysłów, ale wyszliśmy z tego silniejsi.
I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno nowy
album co roku był swego rodzaju normą, co z
powodzeniem przerabialiście również w
Chastain, a były też zespoły wydające w jednym
roku nawet dwie płyty, choćby Saxon
czy Motörhead - zmienił się muzyczny biznes,
więc i odejście od tego dawnego modelu
jest czymś naturalnym, szczególnie, że nagranie
albumu wiąże się jednak ze sporymi
kosztami?
Zawsze uważałam, że tworzenie płyt co roku
to za dużo. Ale to był wtedy w branży standard.
Nauczyłam się piękna kreowania przerw
między tworzeniem muzyki. Uważam, że nagrywanie
w tamtych czasach było za drogie,
stąd nagrywanie w domu… Uważam, że nagrywanie
poza Stanami jest przystępne i bardziej
inspirujące.
Już przy okazji "II" nawiązaliście współpracę
z polskim studio Hertz, gdzie zmiksowaliście
i zmasterowaliście partie woklane. Przekonawszy
się do tego studia uznałaś, że warto
zaufać braciom Wiesławskim w nieco szerszym
wymiarze, stąd nagranie "We Are The
Chosen" właśnie u nich?
Bracia Wiesławscy są niezmiernie utalentowani
i napędzani przez metal. Dzięki nim
czułam się jak w domu i byłam niezwykle zrelaksowana.
Vinnie
znał ich ze swojej
historii związanej z
ekstremalnym metalem.
Z kolei ja
znałam ich pracę z
Behemoth i Hate,
tak więc również
odnalazłam się w
tej atmosferze. W
końcu znalazłam
kogoś, kto naprawdę
mnie słyszał i
nagrał mój głos jak
należy. Nigdy nie
przestanę ich chwalić.
Foto: Rockin Ryan Richardson, Marisol Richardson
Jak pracowało się
wam w Białymstoku,
wszystko
poszło szybko i
sprawnie? Z tego
co wiem przyjechaliście
tam tylko we
dwójkę, pobyt całego
składu nie
wchodził w grę?
W Polsce było chłodno, ale wygodnie... Powodem,
dla którego tylko ja i Vinnie przyjechałyśmy
do Polski było to, że jesteśmy zespołem...
Braulio Drumond nagrał ścieżki
perkusji w Brazylii. Następnie udaliśmy się we
dwójkę do studia Hertz, gdzie Vinnie nagrał
bas i wszystkie gitary, a ja oczywiście wokal.
Orkiestracje Douglas Pinella wykonał w Brazylii.
Tak, wszystko poszło bardzo gładko i
bezstresowo. Szalenie nam się tam podoba. Po
prostu portal kreatywności.
Mieliście trochę czasu na zwiedzanie, choćby
synagogi w Tykocinie, tatarskiego meczetu
w Kruszynianach czy odwiedzenie słynnej
góry Grabarki, świętego miejsca prawosławia,
czy też skupiliście się na pracy i o niczym
innym nie było już mowy?
Moim głównym celem była praca. Ale omówiliśmy
już, że następnym razem znajdę czas,
aby zobaczyć w Polsce więcej niesamowitych
miejsc. Udało się nam pospacerować po
Warszawie, to było piorunujące uderzenie
energii. Absolutnie musimy tam wrócić...
Siarczysty "We Take Back Control" chyba
nieprzypadkowo otwiera płytę, ponieważ
powstał jako pierwszy, wytyczył jej dalszy
kierunek?
Tak, to idealnie nadało ton całej płycie. Całym
motywem przewodnim mojego sposobu myślenia
było to, aby skupić się na odzyskaniu mojej
mocy, mojego kierunku, mojej kreatywności.
Koniec z zakładaniem, że wszystkim leży
na sercu moje dobro.
Też tak masz, że najtrudniej jest zacząć, ale
po udanym początku praca idzie już jak z
płatka?
Myślę, że najtrudniejszą częścią jest znalezienie
ludzi, którzy chcieliby zacząć robić coś z
tobą, a do tego nadają na tych samych falach
co ty. Czyny mówią głośniej niż słowa. Większość
ludzi nie chce angażować swojej pracy
w jakieś projekt. Kiedy jednak planety ustawiają
się w odpowiedni sposób, praca po prostu
płynie.
Pod względem muzycznym "We Are The
Chosen" jest materiałem bardzo urozmaiconym:
nie chcieliście ugrzęznąć w metalowych
schematach, stąd takie utwory jak podniosła
kompozycja tytułowa czy mroczna, dramatyczna
ballada "Hallowed Ground"?
Nie nastawiamy się na pisanie w jakiś szczególny
sposób. Pozwalamy naszej kreatywności
mówić. Ja oczywiście zawsze będę metalówą,
mój głos zawsze będzie to reprezentował, ale
czasami pozwalam, by inspiracja wzięła górę. I
wciąż bardzo lubię dramatyczne ballady.
Zadedykowałaś ten utwór Ronniemu Jamesowi
Dio. Wnoszę, że skoro poświęciłaś jego
pamięci cały album "II" to był on osobą wiele
dla ciebie znaczącą i jego śmierć bardzo cię
zasmuciła?
Zaparło mi dech w piersiach, kiedy dowiedziałam
się, że odszedł. Był dla mnie mentorem
i inspiracją. Ciągle mogę tworzyć, więc ten
przywilej dedykuję jemu. Staram się, żeby był
ze mnie dumny. Dio trwa i będzie trwać…
Jesteś w o tyle dobrej sytuacji, że miałaś
pewnie szansę spotykania go na różnych koncertach
czy festiwalach na dłużej, porozmawiania,
etc. - takie wspomnienia są bezcen-
34
LEATHER
ne?
Wiele wersów w
moich piosenkach
to cytaty, które powiedział
mi po drodze.
On jest jedynym
powodem, dla
którego zaczęłam
śpiewać w metalowym
zespole. Pozostawił
wspomnienia
i muzykę,
którą wszyscy mamy
na zawsze.
Dziękuję Ronniemu
za wszystko.
Nie ma co się czarować,
nikt z nas
nie młodnieje, stąd
coraz więcej nekrologów
muzyków,
których pamiętamy
jeszcze z
lat 70. i 80. Tylko
co będzie dalej,
gdy ci wszyscy
wielcy już odejdą,
Foto: Leather
albo nie będą w stanie, z racji wieku lub stanu
zdrowia, dłużej grać? Młodych zespołów jest
mnóstwo, ale kandydatów na nowy Black
Sabbath czy Iron Maiden nie widzę... Jak ty
to postrzegasz?
Myślę, że tak jest, ale, szczerze mówiąc, nie
śledzę tej nowej sceny za bardzo. Na ten moment
podobają mi się Arch Enemy, Spiritbox
i Lamb Of God.
"We Are The Chosen" nie jest klasycznym
albumem koncepcyjnym, ale jednak składające
się nań utwory mają pewną cechę wspólną
- są bardzo pozytywne w wymowie, tak
jakbyś chciała zmotywować nimi słuchaczy.
Świat jest obecnie i tak bardzo ponurym
miejscem, nie ma więc co się dodatkowo
dołować? Przeciwnie, trzeba szukać pozytywów
i prowadzących do nich rozwiązań?
Ja tak robię. Każdy dzień, w którym się budzimy,
jest dobrym dniem. Negatywne podejście
może tak łatwo nas dopaść, potrzebujemy
więc zapewnienia o naszej sile. To jest walka,
którą sama toczę w tym szalonym świecie. Ale
kiedy zapada noc, księżyc świeci, magia przychodzi...
W sumie sama jesteś przykładem pozytywnego
efektu takich działań, bo po latach zastoju
twoja kariera ruszyła z miejsca, wróciłaś
też do Chastain - nie ma problemów nie
do rozwiązania, to wszystko kwestia podejścia
i odpowiedniej motywacji?
Wystarczy dużo ciężkiej pracy i jeszcze więcej
szczęścia. Bycie we właściwym miejscu o właściwym
czasie. Wybór celu, modlitwa i odrobina
talentu. (śmiech)
Vinnie Texa. Zdecydowanie z Brazylią łączy
mnie więź. Znowu: właściwe miejsce, właściwy
czas.
Skoro współtworzycie Leather już od kilku
lat musicie nieźle się między sobą dogadywać
- wspólne koncerty są w takiej sytuacji czymś
fantastycznym, mimo konieczności pokonywania
setek-tysięcy kilometrów, czy generalnie
trudów życia w trasie?
Lubię tę drogę. Bawimy się świetnie i oczywiście
zdarza się też, że wszystko idzie źle... Ale
ja jestem tego częścią, dzielenie się muzyką i
bycie jej posłańcem to szalony czas. Doświadczanie
energii i miłości od metalowej społeczności
jest cudowne. Chłopaki z mojego
ostatniego składu koncertowego połączyli się
w tak głęboki, muzyczny sposób. To był zaszczyt
dzielić z nimi scenę. To jedyne miejsce,
w którym naprawdę czuję się jak w domu.
Teraz pewnie będzie tych koncertów więcej,
bo po tych wszystkich lockdownach i z taką
płytą na koncie marzy się tylko o tym, żeby
prezentować ją na żywo jak najczęściej?
Absolutnie. Granie koncertów na żywo jest
moim głównym celem. Zobaczycie mnie w
2023 roku. Trzymajcie się. Dziękuję bardzo!
Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski
Ciekawe jest to, że twój zespół tworzą obecnie
muzycy z Brazylii - to przypadek, czy raczej
kwestia tego, że młodzi, dobrze grający
Amerykanie myślą teraz przede wszystkim o
zrobieniu kariery, a metalowy zespół im tego
nie zapewni?
W 2014 roku skontaktował się ze mną promotor
z Brazylii, aby zrobić kilka koncertów. To
wprawiło wszystko w ruch. Oczywiście poznałam
tam wielu muzyków i od nich zaczęła się
moja nowa praca. Co doprowadziło mnie do
LEATHER 35
W Waszej muzyce można odnaleźć pewne
elementy zaczerpnięte z oldschoolowego
power metalu kojarzonego z np. Helloween.
Czy takie granie to też dla Was inspiracja?
Mathieu Papon: Tak. Pod koniec lat 80. muzyka
Helloween była dla nas objawieniem.
Wszyscy byliśmy ich fanami i nadal nimi jesteśmy.
Uwielbiamy utwory Helloween, ich
melodie, linie wokalne, podwójne gitary, a trasa
Pumpkins United była wielką niespodzianką.
Nie mogę się doczekać lutego, aby
zobaczyć ich ponownie w Barcelonie. W szczególności
Michael Kiske i Kai Hansen są swego
rodzaju moimi idolami.
Francuski akcent
Nie obiecywałem sobie wiele po "Roll The Dice" francuskiego Crazy
Hammer, a okazało się, że są to weterani, którzy zaczynali w roku 1987, większa
część z nich związana była z Manigance, a teraz nagrali bardzo solidny album z
klasycznym heavy metalem, acz z wykorzystaniem współczesnych technologii i
brzmień. Także fani klasycznego heavy metalu mają upieczonych kilka pieczeni
przy jednym ogniu. Jednak "Roll The Dice" największe zainteresowanie powinien
wzbudzić wśród fanów francuskiej sceny tradycyjnego heavy metalu rodem z lat
80. O formacji, płycie i o kilku innych kwestiach opowiada głównie gitarzysta
Mathieu Papon, ale od czasu do czasu wspomaga go wokalista Didier Delsaux.
Także zapraszam do prześledzenia zapisu przeprowadzonej rozmowy...
HMP: Gdy włączyłem album "Roll The
Dice" miałem wrażenie, że gdzieś to słyszałem.
Spojrzenie do line-upu uświadomiło
mi, że mam do czynienia jakąś tam częścią
Manigance. Szczególnie głos Didiera Delsaux
kojarzy się z tą formacją...
Mathieu Papon: Rzeczywiście, trzech byłych
członków Manigance wchodzi w skład grupy
Crazy Hammer. Szczególna gra Dany'ego i
Marco i moja oraz głos Didiera mogły dać takie
odczucie.
Słuchając dalej "Roll The Dice" miałem też
pewne skojarzenia z francuskim Sortilege.
Jak myślicie, skąd to wynika? Czy to przypadkiem
nie jest sprawa akcentu francuskiego,
który nadaje specyficznego charakteru
Manigance kojarzy mi się z bardziej progresywnym
podejściem do heavy metalu. Natomiast
heavy metal Crazy Hammer skierowany
jest bardziej w "prostsze" i tradycyjne brzmienia,
typu Judas Priest, Iron Maiden Saxon
itd. Jak wielki wpływ miały na Was te
zespoły i ogólnie klasyczny heavy metal?
Mathieu Papon: Albumy z początku lat 80.
naprawdę naznaczyły naszą młodość. "Back
in Black", "British Steel", "Strong Arm Of
The Law", "High'N'Dry", "Number Of The
Beast", "Balls To The Wall", ...i cała masa innych.
Użyłem słowa "prostszy", ale Wasza muzyka
skrywa również Wasze ambicje...
Mathieu Papon: Jak to się mówi, złożoność
Wymieniłem kilka zespołów, wskazując na
Wasze inspiracje, ale muzyka Crazy Hammer
wyróżnia się Waszym oryginalnym podejściem
do heavy metalu...
Mathieu Papon: Może różne style muzyczne,
które na nas wpływają, wnoszą tę oryginalność
do naszej muzyki? Mówimy o heavy metalu,
ale doceniamy też inne style. Ze swojej strony
jestem fanem Trivium, Bullet For My Valentine,
Five Finger Death Punch, In Flames,
Queensryche, Amaranthe, Papa Roach,
Sum 41, Anthrax itd...
Muzycznie nawiązujecie do heavy metalu
znanego z lat 80., ale brzmienie jest bardziej
współczesne, nie staracie się na siłę brzmieć
oldschoolowo. Powiem Wam, że mnie to bardzo
odpowiada...
Mathieu Papon: Nie próbujemy brzmieć ani
wyglądać jak ktokolwiek inny. Robimy muzykę,
która wychodzi z naszych trzewi i daje
nam przyjemność. Nie moglibyśmy grać kawałków,
które nie dają nam emocji.
Gdy w roku 2018 pytałem Bruno Ramosa,
dlaczego Didier zdecydowałeś się na odejście
z Manigance, stwierdził, że każdy ma prawo
odejść z zespołu nawet bez podania konkretnej
przyczyny. Snuł też przypuszczenia, że
po ostatniej trasie Manigance, miałeś lekkie
problemy z głosem i być może dlatego chciałeś
na jakiś czas zrobić sobie rozbrat z muzyką.
Jakie były faktyczne przyczyny twojego
odejścia z Manigance?
Didier Delsaux: To prawda, że czasami mam
problemy z głosem, dla przykładu, gdy jestem
przeziębiony lub chory, powiedziałbym, że jak
każdy. Opuściłem grupę Manigance, ponieważ
nie pasował mi już harmonogram grupy i
nie chciałem już intensywnie koncertować. To
był osobisty wybór, który popchnął mnie do
odejścia. A potem na dłuższą metę moja pasja
do metalu wyczerpała się, nie miałem ochoty
angażować się w działalność i w życie grupy,
nie było to już moim priorytetem. Bardziej
uczciwe z mojej strony było opuszczenie na
jakiś czas świata muzyki.
melodiom i ogólnie wiąże się to charakterystycznym
francuskim poczuciem melodii?
Didier Delsaux: To prawda, że język francuski
ma swoją śpiewną naturę, która nadaje mu
szczególną konotację, co z pewnością jest odczuwalne
w sposobie interpretacji utworów
śpiewanych w języku angielskim. To właśnie
ten francuski akcent, który odbiorca wyczuwa
podczas słuchania francuskich wokalistów,
którzy w dodatku mają szczególny sposób
artykułowania słów. Intensywność języka
francuskiego jest inna niż angielskiego i oddanie
jej w warunkach studia nigdy nie jest taka
sama.
36 CRAZY HAMMER
nie gwarantuje jakości.
Foto: razy Hammer
W Manigance Didier śpiewałeś po francusku.
Dla mnie był to dodatkowy atut. Dlaczego
w Crazy Hammer postanowił śpiewać
po angielsku?
Didier Delsaux: Po tych wszystkich albumach
z Manigance i tych 23 latach spędzonych
w grupie, myślę, że powiedziałem to, co
miałem do powiedzenia po francusku. Angielski
pozwolił mi podejść do innych tematów,
spojrzeć na teksty z innej perspektywy i w ten
sposób napisać inne teksty. Ponadto była to
metoda na odróżnienie się od Manigance i
uniknięcie porównań. Crazy Hammer to zupełnie
inna grupa, która komponuje inaczej i
nie gra w tym samym stylu co Manigance!
Mocno zdziwiłem się, że początki Crazy
Hammer sięgają roku 1987. Nawet okazuje
się, że nagraliście wtedy materiał na debiutancką
płytę oraz kilka dem. Co się stało, że
wtedy Wam nie wyszło?
Mathieu Papon: Myślę, że brak menedżera,
który dbałby o promocję i o grupę, w połączeniu
z naszą młodością oraz entuzjazmem był
dla nas zgubny. (śmiech)
Co stało się z materiałem na debiutancką
płytę, tym z 1987r.? Z tego co wiem utwory
nagrane były po francusku. Czy jest szansa,
aby ten materiał oraz ten z demówek w oryginalnej
formie ukazał się na CD albo winylu?
Mathieu Papon: Nie, nie sądzę. Na tę chwilę,
nie myślimy o czymś takim.
Po reaktywacji w 2015 roku debiutancki album
"Resurrection" (2020) nagraliście z utworami,
które były napisane w latach 80., ale
nagraliście je współcześnie. Jak bardzo one
różnią się od oryginałów? Jak dobieraliście repertuar
na tę płytę?
Mathieu Papon: Wybraliśmy kilka utworów i
chcieliśmy je przerobić przy użyciu nowych technologii,
które nadałyby im bardziej aktualne
brzmienie. Utwory są bardzo zbliżone do tych
oryginalnych z pewnymi modyfikacjami związanymi
z naszym nabytym przez te wszystkie
lata doświadczeniem.
Każdy klasyczny zespół heavy metalowy ma
niesamowity duet gitarowy. To samo można
powiedzieć o gitarzystach Crazy Hammer.
Karim Alkama i i ty Mathieu na "Roll The
Dice" znakomicie się uzupełniacie...
Mathieu Papon: Gram z Karimem na gitarze
od ponad 35. lat. Wciąż pamiętam czas, kiedy
przyszedł do domu moich rodziców (byłem
jeszcze dzieciakiem), aby zaproponować mi
granie w Crazy Hammer. Zagraliśmy razem
kilka utworów na moim małym kombo Gallien-Krueger
250ML, a w następnym tygodniu
miałem iść z nimi na próbę. Karim nauczył
mnie prawie wszystkiego, co wiem. Dziś, z biegiem
czasu, znamy się doskonale, czujemy muzykę
w ten sam sposób. Naprawdę lubimy razem
grać. Dotyczy to również wszystkich pozostałych
członków grupy.
Myślę, że Crazy Hammer nie brzmiałby tak,
gdyby nie znakomita sekcja rytmiczna w postaci
basisty Marca Duffau i perkusisty Daniela
Pouylau. Budują oni bardzo solidną
podstawę dla gitarzystów jak i dla melodii
wyśpiewywanych przez Didiera Delsaux...
Mathieu Papon: To prawda, że duet Dany-
Marco jest jak para Karim-Mathieu, ale w
wersji perkusja-bas. Są bardzo kompatybilni
muzycznie i nagle dla reszty grupy jest to super
wygodne, że mogą się oprzeć na tej solidnej
podstawie.
Po rozpadzie Crazy Hammer w roku 1991
większość z Was kontynuowała muzykowanie
w Alcylon, Blind Panther, Manigance.
Generalnie cały czas rozwijaliście się muzycznie.
Myślę, że ma to wpływ na to jak funkcjonuje
obecnie w Crazy Hammer...
Mathieu Papon: Oczywiście, każdy z nas
miał różne doświadczenia w innych zespołach,
w różnych stylach (country rock, blues rock,
hard rock covery...). Nasza ewolucja w różnych
światach przyczyniła się do wzbogacenia
nas samych i ukształtowania naszej obecnej
muzyki.
Jak powstaje muzyka Crazy Hammer? Korzystacie
ze współczesnej techniki i pracujecie
w swoich domach, a swoimi pomysłami
dzielicie się za pomocą różnych komunikatorów?
Czy też jak za dawnych lat spotykacie
się w sali prób i wspólnie jammujecie?
Mathieu Papon: Pierwsze utwory Crazy
Hammer były tworzone przez Karima i Jean-
Michela, byłego perkusistę. Następnie, wraz z
uformowaniem się grupy (Didier, Karim, Daniel,
Alain i ja) nasze kompozycje powstawały
głównie w sali prób w piwnicy. Utwory edytowaliśmy
na żywo i nagrywaliśmy na radio-odtwarzaczu
K7, aby archiwizować nasze kolejne
próby. Od czasu naszego reunionu, metoda
pracy jest trochę inna. Często proponuję fragmenty
zwrotki/refrenu ze wstępną partią perkusji,
które nagrywam, gdy tylko trzeba, i wysyłam
innym. Następnie każdy wyraża swoją
opinię i swoje pomysły. W ten sposób utwór
powoli nabiera kształtu. Marco również dużo
komponuje. Zabawne jest to, że kiedy on proponuje
mi partię basu, ja dodaję gitarowe riffy,
których on w ogóle sobie nie wyobrażał. I odwrotnie,
kiedy ja proponuję mu riffy, on wymyśla
linię basu, która nie przyszłaby mi do
głowy. Nasze mózgi spojrzenie na muzykę są
różne, ale bardzo dobrze się uzupełniają.
Jak nagrywacie muzykę. Korzystacie z dobrodziejstw
współczesnej techniki i wykorzystujecie
domowe studia czy też nagrywacie w
profesjonalnych i stacjonarnych studiach?
Jak jest z innymi aspektami typu miks i mastering?
Mathieu Papon: Nagrywamy naszą muzykę
w domu. Używamy Cubase jako cyfrowej stacji
roboczej. Partie gitar, rytmiczne i solowe,
nagrywamy w DI, a następnie HK robi reamping
w Vamacara Studio. Marco nagrywa
swoje partie basowe w domu. Dany również
nagrywa perkusyjne w domu, ale czasami przychodzi
do mnie nagrywać na TD30. Podobnie
Didier przychodzi nagrywać swoje wokale u
mnie, choć nie mam zbyt optymalnych warunków.
Podobnie jest z chórami, wszyscy spotykają
się u mnie i dobrze się bawią. Następnie
HK wykonuje dla nas niesamowitą pracę przy
miksowaniu i masteringu w Vamacara Studio.
Bardzo dobrze rozumie naszą muzykę,
która różni się od zespołów, które ma w zwyczaju
nagrywać, i wie, jak sprawić, żeby to
wszystko brzmiało dla nas wspaniale. Ten facet
jest świetny.
Bardzo podoba mi się całość albumu "Roll
The Dice" i ciężko mi jest wyróżnić jakieś
konkretne kawałki. Jednak gdyby ktoś mocno
mnie przycisnął, wskazałbym na "All For
One" (bardzo lubię takie szybkie strzały w
prosto w twarz), tytułowy "Roll The Dice"
(bardzo Judasowy) i rozpoczynający album
"Wondering" (mocno nawiązuje do Iron Maiden).
A wy jakie kawałki byście wyróżnili?
Mathieu Papon: Osobiście nie mam preferencji
co do takiego czy innego utworu. Jak już
mówiłem, nie moglibyśmy nagrać kompozycji,
która nam się nie podoba. One wszystkie są
ekstra. Różnią się od siebie, ale wszystkie należą
do Crazy Hammer.
Jak odebrali "Roll The Dice" krytycy i fani?
Mathieu Papon: Myślę, że dobrze. Różne recenzje
albumu, które widzieliśmy w internecie,
są naprawdę fajne, a niekiedy bardzo pozytywne.
Jestem zachwycony takim entuzjazmem
wobec naszej muzyki. Fakt, że Crazy Hammer
tworzy oryginalny heavy metal, jak powiedziałeś
powyżej, stwarza sytuację, że potrafimy
wyróżnić się na tle większości obecnych
zespołów, co być może jest powodem dobrego
przyjęcia "Roll The Dice".
Album jest ozdobiony świetną okładką. W
jaki sposób koresponduje ona do utworów zawartych
na płycie. Kto był pomysłodawcą
okładki i jej wykonawcą?
Mathieu Papon: Myślę, że to nasz przyjaciel
Jeep Moncorger zasugerował nam współpracę
ze Stanem W. Deckerem. Didier znał Stana
z Manigance i skontaktował się z nim, by dowiedzieć
się, czy mógłby zrobić dla nas małe,
ładne dzieło sztuki. O ile dobrze pamiętam,
zaproponował mu oględnie tę historię o ręce,
która rzuca kostkami. Potem Stan dał nam tę
wspaniałą okładkę. To świetny artysta i nie na
darmo mówi się, że ma dużo pracy.
W show bussinesie nigdy nie było łatwo wypromować
zespół i jego muzykę, a później
utrzymać jego popularność. Jakie największe
trudności pod tym względem są w dzisiejszych
czasach?
Mathieu Papon: Dziś grupa musi mieć hiperłącza,
aby być widocznym i móc przyciągać fanów.
Trzeba też grać, żeby spotkać się z publicznością.
Trzeba też umieć zainwestować finansowo,
aby uczestniczyć w pewnych ambitnych
projektach (trasy otwierające dla znanych
grup), a to może mocno obciążyć każdy
zespół. Bez budżetu trudno jest wytrzymać
ten szok!
Jak zamierzacie promować "Roll The Dice"?
Jakieś teledyski,? Jakaś trasa?
Mathieu Papon: Nasza wytwórnia M&O
Music jest odpowiedzialna za promocję płyty
we wszelkich mediach (stacje radiowe, magazyny
itp.). My staramy się ożywić nasze strony
na Facebooku i Instagramie. Nagraliśmy dwa
teledyski do "Wondering" i "Roll the Dice". Za
nagranie i montaż tych dwóch klipów odpowiada
nasz przyjaciel, fotografik David Milhe.
To bardzo oddany facet w tym co robi.
David zrobił też świetne zdjęcia (te na płycie
w szczególności).
Jak w ogóle czujecie się na scenie jako zespół?
Mathieu Papon: Lubimy występować na scenie,
a publiczność docenia nasze zgranie i zaangażowanie,
co widać podczas naszych występów.
W każdym razie takie opinie przekazują
nam ludzie, którzy przychodzą na nasze
koncerty.
Jakie będą wasze posunięcia w najbliższym
czasie?
Mathieu Papon: Mamy kilka planów dotyczących
dat koncertów w Greater South West
na rok 2023, ale nic nie zostało jeszcze w pełni
sfinalizowane. Mamy nadzieję, że bardzo szybko
znajdziemy publiczność i podzielimy się z
nią naszym albumem! Dziękujemy za zainteresowanie
i stay Crazy!
Michal Mazur
Translation: Szymon Paczkowski
CRAZY HAMMER 37
Szybciej i mocniej, ale wciąż klasycznie
Katalog Ossuary Records regularnie powiększa się o kolejne wydawnictwa.
Sporo wśród nich płyt młodych zespołów, a długogrający debiut Night Lord
jest jedną z ciekawszych. "Death Doesn't Wait" to siarczysty i zarazem melodyjny
speed/heavy z lat 80. rodem, prawdziwa kwintesencja takiego grania. Fani tradycyjnego
heavy nie mogą więc tego albumu przegapić, a do tego Night Lord zapowiada
również koncerty, co cieszy jeszcze bardziej.
Może to tylko zbieg okoliczności, ale przyszliście
na świat akurat w okresie wielkiego
renesansu tradycyjnego heavy metalu, zapoczątkowanego
w 1997 roku i trwającego przez
kilka kolejnych lat. Jak to wyglądało: dorastaliście
z taką muzyką od najmłodszych lat,
dzięki rodzicom czy starszemu rodzeństwu,
czy metal pojawił się w waszym życiu niezależnie
od nich?
Zainteresowanie tą muzyką nie wzięło się znikąd.
W domu każdego z nas metal był obecny
od dziecka. Zaszczepili to w nas rodzice, wujkowie,
ciotki. Pierwsze płyty i kasety z ich
młodości podarowali nam już w dzieciństwie,
nasze pierwsze płyty i kasety pochodziły właśnie
z ich młodzieńczych lat. W naszych domach
rodzinnych było dużo muzyki, nie tylko
metalowej, ale również wiele podgatunków
rocka. Jednak tradycyjny metal to muzyka,
którą od zawsze chcieliśmy grać i tak pozostało
do dzisiaj. W obecnym składzie jesteśmy
bardzo zgodni w tym przekonaniu.
Coś takiego kończy się często tak zwanym
słomianym zapałem, ale nie u was, tradycyjny
metal zawładnął wami na dobre?
Zdecydowanie. Gramy razem od pięciu lat.
Były momenty zwątpienia, ale po premierze
albumu i koncercie na "Heavy Artillery Vol.
1" nie mamy wątpliwości, że to właśnie tradycyjny
speed/heavy przynosi nam najwięcej frajdy,
a ludzie którzy przychodzą na nasze koncerty
bawią się razem z nami.
Dla wielu młodych ludzi to jakieś wykopalisko,
wolą grać black, death czy post-metal,
jednak wy okazaliście się tradycjonalistami -
co fascynuje was w klasycznym heavy/speed
metalu najbardziej, a jednocześnie stanowi o
jego oryginalności i niepowtarzalności?
Doceniamy klasyczny heavy metal, ponieważ
jest on podstawą innych podgatunków, które
się z niego wykształtowały. Był on na tyle oryginalny,
że swoją siłą przebicia zrewolucjonizował
muzykę rockową i stworzył subkulturę,
która trzyma się bardzo dobrze po dziś dzień.
W Polsce i na świecie jest wielu maniaków zakochanych
w tradycyjnych ciężkich dźwiękach
tak jak my. Od nagrania pierwszego
heavymetalowego albumu minęło już 50 lat,
lecz wciąż powstają nowe zespoły, które chcą
grać na starych zasadach. Wystarczy przejrzeć
kanał NWOTHM na YouTube, jest w czym
przebierać. Sami zaczynaliśmy od słuchania
klasycznego heavy jak Iron Maiden, czy Judas
Priest, tak więc zostało z nami przekonanie,
że to właśnie lata 80 pozostaną naszą największą
inspiracją. Z biegiem czasu do klasycznych
riffów dodaliśmy prędkości i wyszedł
heavy/speed, w którym się odnajdujemy i czerpiemy
maksimum przyjemności z adrenaliny
wydzielanej przez szybkość.
38
HMP: Nie da się ukryć, śmierć nie czeka na
nikogo, ale skąd w was, przecież bardzo młodych
ludziach, tyle pesymizmu? Taki "Speed
Metal Shock" nie pasował na utwór tytułowy,
musiało być mrocznie, adekwatnie do
obecnych, bardzo niespokojnych czasów?
Night Lord: Według nas to raczej realizm niż
pesymizm. Śmierć jest nieodłącznym elementem
życia na naszej planecie i trzeba to zaakceptować.
Tytuł płyty pasuje do każdej epoki,
każdego pokolenia. Warto mieć z tyłu głowy,
że żniwiarz z kosą nie zamierza czekać, kiedy
będziemy gotowi na jego przyjście, lecz może
nas odwiedzić w każdej chwili - tej mniej lub
bardziej spodziewanej. Od nas zależy jak wykorzystamy
ten dany nam czas.
NIGHT LORD
Foto: Night Lord
Jak szybko od etapu fanów przeszliście do
aktywnego muzykowania? Z tego, że Night
Lord jest waszym pierwszym poważnym zespołem
wnoszę, że zaczynaliście grać w bardzo
młodym wieku?
Przed Night Lordem były inne składy, w których
graliśmy mając 15/16 lat. Szymon i Artur
poznali się na salce prób w inowrocławskim
klubie należącym do jednostki wojskowej.
Był to rok 2012. Graliśmy wtedy w innych
zespołach, które nie przetrwały próby
czasu. Utrzymywaliśmy przez kilka lat sporadyczny
kontakt, żeby w lipcu 2017 roku założyć
Night Lorda. Pierwszy tydzień graliśmy
we dwóch, wymyślając kawałki (Artur - wokal,
gitara rytmiczna, Szymon gitara prowadząca).
Następnie przyjęliśmy do zespołu byłych już
członków na bas i perkusję. Pierwsze pijackie
próby w pełnym składzie odbywały się w garażu.
Graliśmy regularnie w upalne lato i szlifowaliśmy
materiał na pierwsze demo.
Jednocześnie słychać też na "Death Doesn't
Wait", że nie jest to jakaś archiwalna produkcja
z roku 1983, że w metalu od tego czasu
wydarzyło się bardzo wiele - o taki efekt również
wam chodziło, bo zespół musi zaznaczyć
swą obecność tu i teraz, nawet jeśli pod
względem inspiracji odwołuje się przede
wszystkim do przeszłości?
Każde czasy mają swoje charakterystyczne
brzmienie. Podczas nagrywania albumu nie
chodziło nam o to, żeby na siłę odwzorować
odschoolowe dźwięki z tamtych lat. Na
"Death Doesn't Wait" nie chcieliśmy brzmieć
jak "ktoś kiedyś", tylko jak "my teraz". Inspiracje
inspiracjami, ale w studiu pracowaliśmy
nad własnym brzmieniem, choć oczywiście
założenie było takie, żeby dźwięki przypominały
te bardziej tradycyjne.
Nie da się jednak nie zauważyć, że chociaż
płytowych premier jest multum, to jednak
największe zainteresowanie fanów, niezależnie
od ich wieku, wywołują jakieś niepublikowane
perełki sprzed lat, albo nowe wersje
klasycznych albumów, tak jak choćby ostatnio
"The Number Of The Beast" z nieznacznie
zmodyfikowaną listą utworów i dodatkiem
- koncertowym albumem, tak więc ta
przeszłość wciąż znaczy bardzo wiele, jak
bardzo młode zespoły nie starałyby się tego
zmienić?
Dla wielu fanów zespoły publikujące "perełki
sprzed lat" mają wartość sentymentalną i przyciągają
uwagę słuchacza, który chce dowiedzieć
się co zostało jeszcze nagrane w czasach
jego ulubionego albumu. Nie da się tego zmienić.
Każdy kiedyś zaczynał od zera. My jesteśmy
na etapie walki o uwagę fana. W tych czasach
jest wiele możliwości na wypromowanie
się przez młode zespoły. Ciągła praca i dążenie
do celu to podstawa, lecz nie można zapominać
o dobrej zabawie. Na publikację bonusowych
utworów sprzed lat przyjdzie czas.
Fakt faktem, że jakoś nie widać nowych
Maiden, Priest czy TSA, ale też czasy
mamy zupełnie inne - to szansa dla młodych
zespołów, takich jak wasz, czy przeciwnie,
przysłowiowy gwóźdź do trumny, bo o
jakimkolwiek rozwinięciu skrzydeł na ich
miarę nie możecie nawet marzyć?
Wszystko jest możliwe, jedynym ograniczeniem
jest nasz umysł. Tak jak wspominaliśmy
wcześniej - możliwości jest wiele, od nas zależy
jak je wykorzystamy. Promowanie zespołu
jest zupełnie inne niż robili to na początku
swojej kariery: Maiden, Priest, czy TSA w
Polsce. Słuchacz ma inne oczekiwania i zespół
musi starać się do niego trafić, adekwatnie do
danej epoki.
Liczy się więc przede wszystkim frajda z grania,
a pierwsze nagrania demo z lat 2018-19
tylko utwierdziły was w przekonaniu, że to
dobry kierunek, tym bardziej, że kilka z tych
utworów okazało się na tyle udanych, że nagraliście
je również z myślą o debiutanckim
albumie?
W pierwszych latach istnienia Night Lorda
graliśmy znacznie wolniej. Szukaliśmy tego, w
czym czujemy się najlepiej. Przyspieszyliśmy
tempo w 2019 roku, na dwóch wydanych
utworach, ale są one nadal wolniej zagrane niż
na płycie. Kawałki z demo i singla na albumie
pojawiły się wszystkie oprócz jednego i niektóre
zmieniły się nie do poznania. Zamysł
jest ten sam, ale są szybsze i ulepszone o nowe
riffy. Uważamy, że wszystkie utwory z singla i
demo było udane, ale trzeba było je solidnie
dopracować. Nie lubimy odrzucać tego co już
kiedyś nagraliśmy, jesteśmy dość sentymentalni.
Niektóre riffy pochodzą z nieistniejących
już naszych projektów, na przykład większość
"On Through The Night" została napisana w
2015 roku, podobnie było z "Freezing Time".
Foto: Night Lord
Foto: Night Lord
Pewnie ta płyta ukazałaby się szybciej, gdyby
nie pandemia i zawirowania w składzie
Night Lord?
Zgadza się. Planowaliśmy ją wydać przed pandemią,
ale obsuwa w czasie, koniec końców,
wyszła nam na dobre.
Ponoć nagrywaliście ten materiał dwukrotnie
- pierwsza wersja nie spełniła waszych
oczekiwań, to nie było to?
W zasadzie to nagrywaliśmy go trzykrotnie.
Zaczęliśmy w 2019 roku, w studiu, które znajdowało
się w małym mieście blisko naszej rodzinnej
miejscowości. Realizator, który nas nagrywał
szybko okazał się być bardzo nieprofesjonalny
i notorycznie przedkładał sesje nagraniowe.
Straciliśmy w ten sposób kilka cennych
miesięcy na próbie umawiania się z nim
na nagrywki. Po zerwaniu współpracy wpadliśmy
na pomysł nagrania albumu na własną
rękę. Na wiosnę 2020 roku pojawiła się możliwość
zbudowania własnego studia od podstaw.
Po skończonych pracach zaczęliśmy
działać. W momencie nagrania większości materiału
nastąpiła awaria w budynku, w którym
mieściło się nasze studio. Na salce pojawiło się
jeziorko z pływającą żabą, dosłownie. Wody
było ponad kostki. Całe szczęście udało się
nam ewakuować cały sprzęt. Po akcji ratunkowej
musieliśmy wrócić na naszą starą salkę,
która chwilę później została zamknięta powodu
pandemii. Niedługo potem zakończyliśmy
współpracę z perkusistą. Po tej serii zdarzeń
postanowiliśmy zacząć wszystko od początku.
W 2021 roku nawiązaliśmy kontakt z perkusistą
Maksem Matusewiczem, który nagrywał
ścieżki na album. W zasadzie cały ten rok
spędziliśmy na ogrywaniu materiału we własnych
domach i na współpracy z Maksem. Rok
później nagraliśmy całą resztę z Erykiem w
jego studiu/stodole i tak 11 listopada 2022
"Death Doesn't Wait" ujrzał światło dzienne.
Preferujecie angielskie teksty, ale mamy tu
jeden wyjątek, "Ostatni śmierci krzyk".
Chcieliście w ten sposób zaakcentować, że
jesteście polskim zespołem czy też z czasem
będzie takich utworów więcej?
Stwierdziliśmy, że tekst po polsku będzie ciekawym
smaczkiem na albumie i pewnym
ukłonem w stronę polskich kapel metalowych,
jak Turbo, TSA, czy Kat, które po polsku
robiły to bezbłędnie. Mimo to jesteśmy zdania,
że heavy metal po angielsku brzmi lepiej.
Aktualnie nie mamy w planach pisać w ojczystym
języku, ale kto wie, nigdy nie mów nigdy.
Koniec końców Artur musiał wrócić do gitary,
a brak stałego perkusisty załatwiło
zastępstwo w osobie Maxa Matusewicza.
Było to jedyne możliwe rozwiązanie, bo między
metalem w waszym wydaniu, a automatem
perkusyjnym nie ma znaku równości, to
dwa wykluczające się pojęcia?
Po usłyszeniu coverów Maxa stwierdziliśmy,
że chcemy, żeby zagrał na naszym albumie i
odezwaliśmy się do niego, czy jest zainteresowany.
To bardzo utalentowany perkusista z
wielkimi umiejętnościami. W tamtym czasie
nie pomyśleliśmy nawet, aby użyć automatu.
Pojawiła się możliwość współpracy z kimś, kto
idealnie nadawał się na to stanowisko i potrafił
odwzorować sposób grania utworów, który
mieliśmy w głowach. Koniec końców wyszło
tak, jak chcieliśmy, żeby od dawna było.
Eryka Kulę znaliście pewnie już wcześniej,
skoro to właśnie on zajął się nagraniem i produkcją
"Death Doesn't Wait", ale zastanawia
mnie jak doszło do tego, że znany jako
NIGHT LORD
39
gitarzysta Okrütnika zdecydował się dołączyć
do was jako perkusista?
Eryka poznaliśmy w drugiej połowie 2021 roku
przez naszego przyjaciela. Mieliśmy nagraną
większą część bębnów na album i szukaliśmy
studia, w którym moglibyśmy wbić całą
resztę. Okazało się, że Eryk w miejscu zamieszkania
posiada, całkiem przytulną stodołę, w
której mieściło się własnej roboty studio i wyraził
chęć nagrania nas. W 2022 roku zaczęliśmy
współpracę. Podczas pewnej sesji nagraniowej
Eras chwycił pałeczki i wpadł na pomysł,
żebyśmy coś zagrali. Początki były ciężkie,
bo wcześniej grał rzadko na perkusji i na
pewno nie tak szybko. Później co sesję próbowaliśmy
coś zagrać i wychodziło coraz lepiej.
Szukaliśmy wtedy perkusisty bez skutku,
a Erykowi spodobało się bębnienie i tak dołączył
do składu. We wrześniu graliśmy już regularnie
próby w Poznaniu. 12 listopada, dzień
po premierze albumu, zagraliśmy pierwszy
koncert z Erykiem na stanowisku pałkera.
Macie już więc pełny skład na koncerty, a do
tego Eryk poznał wasz materiał od tak zwanej
podszewki podczas sesji nagraniowej czy
miksów, miał więc ułatwione zadanie podczas
jego opanowywania?
Fakt, że Eryk był osłuchany bardzo ułatwił
nam próby. Znał cały materiał na pamięć i
musiał odwzorować to za zestawem. Największym
wyzwaniem na początku było dla niego
kondycyjnie zagrać 10 szybkich kawałków
pod rząd, ale odrobił lekcję i teraz robi to bez
problemu.
Foto: Night Lord
Młode zespoły narzekają, że muszą liczyć
przede wszystkim na siebie, a tu proszę, pierwsze
poważne wydawnictwo i już pod szyldem
coraz bardziej liczącej się wytwórni.
Czym Mateusz was skusił, czyżby kasetową
wersją "Death Doesn't Wait"?
Wcześniej śledziliśmy trochę poczynania Mateusza
w Ossuary Records. Robi to profesjonalnie
i kocha tradycyjny heavy metal.
Spotkaliśmy się z nim kiedy byliśmy podczas
nagrywania płyty i przedstawił nam konkretne,
uczciwe warunki. Stwierdziliśmy, że to
będzie dobra droga, a propozycja wydania
kasetowej wersji "Death Doesn't Wait" tylko
nas w tym utwierdziła.
Muzyka w sieci czy wersje cyfrowe to obecnie
podstawa, CD to swoisty relikt, ale
wciąż cieszący się zainteresowaniem - stara,
poczciwa taśma, znacznie tańsza od płyty
winylowej, jest dla takiego zespołu jak
Night Lord nośnikiem wymarzonym, nawet
jeśli niskonakładowym?
Staramy się dotrzeć do każdego słuchacza. Są
fani, którzy nie uznają muzyki w wersji cyfrowej
i słuchają tylko taśm. Jest ich zdecydowanie
mniej niż kiedyś, stąd mniejszy
nakład, ale nie można o nich zapominać. Sami
kolekcjonujemy kasety i każdy z nas chciał
mieć na półce taśmę z naszym debiutem, więc
byliśmy zgodni, żeby wytłoczyć nieduży nakład
tego jakże sentymentalnego nośnika.
Streaming zmienił również sposoby odbioru
muzyki, bo algorytmy działają i ludzie często
nawet nie wiedzą czego słuchają, szczególnie
kiedy dźwięki są dla nich tylko tłem, nie
koncentrują się na nich. Z kolei fizyczne nośniki
wymuszają na odbiorcach coś takiego
jak głębokie słuchanie, szczególnie kiedy nie
ma się w magnetofonie autorewersu, albo
trzeba przełożyć winylową płytę na drugą
stronę, co również jest ich ogromnym autem?
Fizyczne nośniki uwrażliwiają na muzykę,
którą możesz dosłownie dotknąć. Fani metalu
są sentymentalni, jak mało która subkultura.
Zespoły metalowe nie muszą się martwić, że
ich fani ograniczą się tylko do cyfrowych wersji
utworów. Tak naprawdę każda forma słuchania
muzyki jest dobra, a zespół motywują
tak samo wyświetlenia, jak i sprzedane płyty
czy kasety.
Zakładam przy tym, że nie zapomnicie o
nowym materiale, w myśl zasady, że trzeba
kuć żelazo póki gorące? Choćby Okrütnik
przypomina o sobie regularnie nowymi,
cyfrowymi singlami - może faktycznie to dobra
metoda na te streamingowe czasy, a
kiedy zbierze się dość utworów można wydać
album, również w fizycznej postaci?
Single to dobra forma przypomnienia o sobie,
że jesteśmy tu i cały czas bawimy się muzyką.
Mamy kilka pomysłów na nowy rok, ale teraz
przede wszystkim stawiamy na promowanie
płyty i na szlifowanie materiału, pod koncerty,
które będziemy grali w 2023 roku.
Zawartość "Death Doesn't Wait" utwierdza
mnie w przekonaniu, że lepszej promocji tego
materiału od koncertowej nie można sobie
wyobrazić - planujecie większą liczbę występów
z tym materiałem, mniejszych i większych
koncertów, takich jak choćby ten przed
Holy Mother?
Założenie na 2023 rok jest takie, żeby grać
koncerty i dobrze się bawić. Na pierwszą połowę
roku mamy już trochę planów, także zachęcamy
do obserwowania nas na wszelkich
social mediach. Planujemy też ruszyć z wydarzeniem
Heavy Artillery, organizowanym
przez naszych przyjaciół Łukasza i Jakuba,
poza granice Poznania. Na pierwszej edycji
graliśmy premierowo cały, album, druga będzie
odbywać się w marcu, a trzecia niedługo
później, lecz w innym mieście.
Można powiedzieć, że jesteście teraz na początku
swej drogi - ten pierwszy, ale znaczący
krok w postaci debiutanckiego albumu
macie już za sobą, teraz więc wszystko w
waszych, ale też słuchaczy, rękach, bo nawet
najlepszy zespół jest bez nich nikim?
Muzyka to przede wszystkim ludzie. To dla
nich udostępniamy nasze wypociny, sprzedajemy
płyty, kasety i ich chcemy widzieć jak
walczą pod sceną. Bez ludzi nie byłoby nas i
mamy nadzieję, że na nadchodzących koncertach
spotkamy wielu maniaków z którymi będziemy
mogli pogadać, napić się i nadwyrężyć
kark w rytmie speed metalu pod osłoną nocy.
Tasting metal sound!
Wojciech Chamryk
40
NIGHT LORD
Foto: Frightful
Pandemiczne dołki i prawdziwy metal
Robbie Houston nie kryje, że kolejne lockdowny były trudne dla
członków Skelator. Zespół jednak przetrwał i przypomina o sobie EP "Blood
Empire" z czterema nowymi utworami. To jednocześnie zapowiedź kolejnego albumu
- są plany wydania go w przyszłym roku, na 25-lecie formacji.
HMP: "Cyber Metal" ukazał się latem 2019
roku, tak więc już jakiś czas temu. Czyżby
akurat w przypadku Skelator pandemia nie
była czasem sprzyjającym dla tworzenia, nie
byliście w stanie skupić się na pisaniu, kiedy
cały świat musiał ulec jednemu, ale śmiercionośnemu
wirusowi?
Robbie Houston: Jesteśmy zespołem, który
najlepiej pracuje razem. Zazwyczaj Jason lub
ja piszemy kilka części, takich jak riff lub melodia
refrenu i kilka bardzo podstawowych
tekstów. Ale żeby przekształcić to w kompozycję,
potrzeba wiele wspólnego grania i
wymiany pomysłów. Robienie tych rzeczy na
wszystkich, bez względu na to, kto w którym
kraju jest.
mnóstwo szczegółów do dyskusji na temat
szczepionek. Ale ja naprawdę cieszę się, że nie
umarłem na polio czy prawdziwą ospę, kiedy
byłem dzieckiem.
W tak zwanym międzyczasie mieliście też
zmianę na stanowisku basisty i od dwóch lat
gra z wami Leona Hayward, co pewnie również
miało wpływ na pewne zakłócenia w
waszej działalności?
Przyjęcie nowego członka zawsze jest wyzwaniem.
Potrzeba czasu, aby nauczyć się współgrać
muzycznie. Następnie ponowna nauka
utworów jako nieco inny zespół wymaga czasu.
Na szczęście Leona jest naprawdę świetna
i te kroki były dość łatwe. Ale mam wrażenie,
że od 2020 roku mieliśmy już kilkanaście falstartów.
Liczę jednak, że w pewnym momencie
znowu zaczniemy się rozkręcać.
odległość było dla nas co najmniej trudne.
Rzeczy, które zajęłyby godzinę we wspólnym
pokoju, zajmowały nam tygodnie. Dodatkowo
cała ta sytuacja wpłynęła na zdrowie psychiczne
i zdolności twórcze każdego z nas.
Do niedawna o czymś takim mogliśmy poczytać
w książkach S-F czy podręcznikach
historii, ale wydawało się, że coś takiego jak
masowe epidemie to już wspomnienie. Wygląda
na to, że nic bardziej mylnego i w trzeciej
dekadzie XXI wieku stanęliśmy z dnia
na dzień przed ogromnym wyzwaniem?
Świat jest bardziej połączony teraz niż kiedykolwiek.
Od tej pory sprawy będą dotyczyć
42 SKELATOR
Foto: Skelator
W tym całym zamieszaniu pojawiają się
oczywiście różne niejasności, co daje pole do
popisu zwolennikom różnych teorii spiskowych.
Są one od lat bardzo rozpowszechnione
w waszej ojczyźnie, ale teraz można już
mówić o ich szczególnym nasileniu - co sądzisz
o takim podejściu, to efekt niedoinformowania
czy zwykłej bezmyślności, albo też
szukania sensacji?
Rządy od zawsze robiły coś podejrzanego i zawsze
byli ludzie, którzy umiejętnie spekulowali
szczegółami. Teraz z internetem informacje
mogą dotrzeć do ludzi łatwo jak nigdy dotąd.
Niestety fałszywe informacje mogą rozprzestrzeniać
się jeszcze szybciej. To nie jest
łatwy problem do rozwiązania.
Poza tym można mieć różne zdanie na temat
szczepionek, ich skuteczności czy nawet szybkiego
tempa ich wprowadzenia, ale gdyby
nie one to pewnie branża muzyczna do dziś
nie ruszyłaby z koncertami, co dla jeszcze
większej liczby zespołów oznaczałoby koniec
funkcjonowania?
Tak. Gdyby nie szczepionki, wątpię, by istniała
teraz scena muzyczna. Oczywiście jest
Nie da się nie zauważyć, że w latach wcześniejszych
byliście zdecydowanie bardziej
produktywni, wydając w latach 2008-14 aż
cztery albumy. Teraz trudno już o ten młodzieńczy
entuzjazm i aż taką kreatywność,
szczególnie, że model funkcjonowania muzycznego
biznesu w ostatnich 10 latach zmienił
się diametralnie?
Pasja tylko nieznacznie się zmniejszyła. Jednak
kiedy byliśmy młodzi wszystko było o
wiele łatwiejsze, nie mieliśmy innych zobowiązań
i byliśmy gotowi żyć za mniejsze pieniądze,
z większą liczbą współlokatorów, gorszymi
samochodami itp. Bycie dorosłym,
związki, praca i rachunki nie ułatwiają tego, a
nieraz stanowią przeszkodę. Ale kontynuujemy,
niezależnie od tego wszystkiego, tylko
trochę wolniej. Dodam, że nasze standardy jakości
produkcji idą w górę z każdym albumem,
więc ich tworzenie również trwa dłużej!
Uderzyło mnie również coś innego: kiedy
zaczynaliście grać w latach 90. mało który
muzyk udzielał się w jakimś innym zespole,
a już o większej ich ilości nie było mowy.
Teraz Leona poza Skelator gra jeszcze w
czterech innych grupach - to również jakiś
znak czasów?
Większość muzyków, którzy kiedykolwiek
grali w Skelatorze, wcześniej udzielała się co
najmniej w jednym innym zespole, jeśli nie w
dwóch lub trzech. Myślę, że w dzisiejszych
czasach łatwiej jest się dowiedzieć o tych
wszystkich projektach. Rob, Jason, Patrick i
ja działamy również w innych zespołach.
Czy taki zespół jak Skelator ma jakiekolwiek
korzyści ze streamingu, poza ewentualnym
promocyjnym znaczeniem tego, że ktoś po
posłuchaniu waszej muzyki w sieci ewentualnie
wybierze się również na koncert czy
kupi koszulkę?
Streaming jest świetny w dostarczaniu muzyki
do uszu ludzi, ale fatalny w zarabianiu pieniędzy,
chyba że jesteś już na szczycie. Potrzebne
jest nowe rozwiązanie.
Kiedyś dodałbym jeszcze do tego zestawu
również i płytę, ale teraz, kiedy miliardy
utworów są dostępne w sieci "za darmo",
większość słuchaczy, nierzadko mieniących
się nawet fanami danej grupy, nie myśli już o
czymś takim jak jej kupienie. Znacznie gorszy
jednak wydaje mi się fakt, że nie dociera
do nich fakt, że aby coś nagrać musicie, jako
zespół, ponieść określone koszty, których
nikt wam przecież nie zwróci?
To jest stwierdzenie, nie pytanie. I jest ono
prawdziwe.
Dlatego zdecydowaliście się teraz na wydanie
EP, żeby przypomnieć o Skelator, niejako
zapowiedzieć kolejny album?
Wydaliśmy EP-kę, ponieważ stało się jasne, że
ukończenie nawet tych utworów w czasie
trwania pandemii zajmie nam przynajmniej
dwa lata. To było wszystko, co mogliśmy zrobić,
a chcieliśmy coś wydać, zamiast popadać
w jeszcze większą stagnację. Prawdopodobnie
nadal byśmy pracowali nad albumem, gdyby
nie decyzja, którą podjęliśmy.
Wygląda na to, że tradycyjny/epicki metal
wciąż kręci was najbardziej i tak już pozostanie,
bo w tej formule czujecie się najlepiej i
wypowiadacie najpełniej?
Absolutnie. Prawdziwy metal na zawsze. Nadal
regularnie słuchamy Iron Maiden, Judas
Priest i Grave Digger oraz wszystkich innych
zespołów, które miały na nas wpływ. To jest
rodzaj muzyki, który kochamy.
"Blood Empire" będzie chyba wydawnictwem
unikalnym w tym sensie, że te cztery utwory
trafiły tylko na to wydawnictwo - choćby z
tego powodu, że to początek większej całości.
Opowiesz nam więcej o koncepcie
"The Kahless Trilogy"? Zostanie on zapewne
rozwinięty na kolejnych albumach Skelator?
Planujemy zrobić kolejny album epicki w
chuj. Więc może…
Foto: Skelator
To musi być dla was ekscytujący moment,
kiedy zaczynacie prace nad takim większym
projektem, chociaż nie da się ukryć, że wyzwanie
też wiąże się z tym nieliche, bo nie
możecie przecież zawieść fanów, a do tego
chcecie też spełnić, przede wszystkim, własne
oczekiwania co jakości tego materiału?
To jest wspaniałe, że znów możemy wspólnie
jammować i pisać utwory w sposób, który kochamy.
Jak więc będą wyglądać wasze najbliższe
miesiące? Ewentualne koncerty, żeby pograć
na żywo utwory z "Blood Empire" i do tego
wytężona praca nad nową płytą?
Dokładnie. Chcemy zagrać każdy nowy kawałek
na żywo przed nagraniem kolejnego
albumu, więc po drodze odbędzie się wiele
koncertów w Seattle i miejmy nadzieję, także
w innych miejscach.
Kiedy zamierzacie ją zarejestrować i wydać?
Przyszły rok byłby idealny o tyle, że będziecie
świętować 25-lecie zespołu, tak więc lepszej
okazji dla płytowej premiery nie można
sobie wymarzyć?
Byłoby wspaniale wydać płytę w przyszłym
roku, ale wydamy ją dopiero, jak wszystko będzie
pewne i ukończone. Nie możemy iść na
skróty. Metal musi być przetestowany. To
musi być prawdziwe.
Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski
HMP: W okolicach 1984 roku Mausoleum Records
odsprzedało licencje kilku swoich wydawnictw
polskim wytwórniom płytowym, w
tym był wasz album "Glove Me", który wydal
Pronit Records. Wiedzieliście o tym?
Vince Cardillo: Nie, nie wiedzieliśmy o tym,
dowiedzieliśmy się dużo później, ponieważ
otrzymaliśmy oświadczenie o 76 000 sprzedanych
płyt "Glove Me", ale to bez naszej wiedzy,
w dodatku nie dostaliśmy z tego ani grosza.
Steelover to wciąż Steelover
Jakimś cudem w Polsce w latach 80. zeszłego wieku pojawiło się kilka
licencyjnych albumów kapel heavy metalowych. Wśród nich była płyta "Glove Me"
belgijskiego zespołu spod znaku hard'n'heavy Steelover. Przyznam się, że wtedy
bardzo kręciłem na nią nosem, a to z powodu fatalnej produkcji. Jednak z czasem,
ba po wielu latach, powróciłem do tego krążka i zdziwiłem się, że jednak to kawał
niezłej muzy, która nie miała szczęścia do czasu i produkcji. Potwierdzeniem tych
przemyśleń okazał się niedawny i niespodziewany powrót Steelover. Zespół nagrał
album "Stainless", który w połowie zawiera na nowo nagrane kawałki z krążka
"Glove Me". Ależ one brzmią. Jednak najlepiej przekonać się o tym samemu przesłuchując
wspomniany "Stainless". Wcześniej zapraszam was do rozmowy ze starym
składem kapeli, czyli z wokalistą Vince Cardillo, basistą Nicolasem Gardi i gitarzystą
Patem Fresonem, którzy wspominają stare dzieje, niełatwe początki odrodzenia
i o całej swoje muzyce z najnowszym albumem włącznie.
Scorpions, ale także znajdziemy podobne elementy
co w brytyjskim Mama's Boys, czy też
francuskim Fisc. Oprócz tego można doszukiwać
się cech znanych z takiego April Wine. A
wy sami, do jakich fascynacji się przyznajecie,
jakie zespoły wtedy słuchaliście i jakie płyty
robiły na was wrażenie?
Vince Cardillo: Moim ulubionym zespołem
był Deep Purple, ale słuchałem większości
hardrockowych zespołów z lat 70.
Pat Freson: Bardzo lubiłem Black Sabbath,
dowód na to, że wszystkie gatunki muzyczne
prędzej czy później się łączą.
Kawałki z "Glove Me" są zgrabnie napisane
oraz świetnie i sprawnie odegrane. Do muzyki
bardzo dobrze pasuje również wokal Vince
Cardillo, melodyjny, ale z rockową chrypką.
Jedna wtedy nie do końca podobało mi się brzmienie,
brakowało mi w nim soczystego soundu
jak, chociażby na Scorpionowskim "Blackout".
Jak sami wtedy ocenialiście produkcje i
brzmienie waszego debiutu?
Vince Cardillo: Nie mieliśmy takiego budżetu
jak Scorpions! Album został nagrany i zmiksowany
w dwa tygodnie, musieliśmy improwizować
większość solówek i tekstów na miejscu, bo
z powodu braku budżetu wszystko musiało być
zrobione jak najszybciej.
Nicolas Gardi: Tak, musieliśmy nagrywać bardzo
szybko, a część prac związanych z nagrywaniem
dźwięku i miksowaniem została spartaczona
przez wytwórnię z powodu braku czasu
i budżetu. Nie chcieli zatrudnić producenta
artystycznego ani fachowca od miksu, więc byliśmy
pozostawieni sami sobie.
Nicolas Gardi: Z mojej strony, informacja,
którą otrzymałem, była taka, że "Glove Me"
zostało wydane w waszym kraju przez Pronit i
sprzedała się w ponad 400 000 egzemplarzy
(!?). Nigdy nie mogłem zweryfikować czy to
prawda, ale wiemy, że Mausoleum było bardzo
nieuczciwe.
Tak był to spory nakład, także sporo polskich
maniaków miało go w swoich kolekcjach. Wasza
muzyka mogła im przypaść do gustu, bo
moim zdaniem inspirowana była dokonaniami
Foto: Steelover
Led Zeppelin i Teda Nugenta za rock'n'rollową
energię.
Nicolas Gardi: Z mojej strony zespoły, których
słuchałem to Humble Pie, Lynyrd Skynyrd,
Deep Purple. Lista jest bardzo długa i
wszyscy ci basiści mnie inspirowali, ba nawet
pozwoliłem sobie na mrugnięcie okiem do Rogera
Glovera, ale jeśli miałbym zabrać na bezludną
wyspę tylko jeden album, to byłby to
"Spectrum" Billy'ego Cobhama, gdzie Lee
Sklar i Tommy Bolin wykonują niezwykłą
pracę. Tommy Bolin po dołączeniu do Deep
Purple po odejściu Ritchiego Blackmore'a, to
Jak wam szła promocja "Glove Me"?
Vince Cardillo: Zrobiliśmy kilka koncertów, w
tym otwarcie dla Kiss i Bon Jovi w Forest National.
Było kilka występów w popularnych
programach w telewizji w Belgii i Luksemburgu.
Pat Freson: Wszystko poszło bardzo szybko,
koncerty, telewizja i promocja z innymi zespołami
z tej samej wytwórni.
Jakie były realia w Belgii dla zespołów taki
jak Wasz?
Vince Cardillo: W tamtych czasach bardzo
trudno było eksportować cokolwiek jako produkt
belgijski.
Pat Freson: Ale byliśmy bardzo dumni z tego,
że wyrażaliśmy się muzycznie, my Belgowie,
kosmici, graliśmy z europejskimi zespołami i
przede wszystkim wykuwaliśmy duszę Steelovera.
Nicolas Gardi: Tak, zgadzam się z Vince'em,
w naszym kraju nie było żadnej infrastruktury
do wyrażania muzycznie samego siebie, a to
sprawiało, że eksport poza nasze granice był
prawie niemożliwy.
Muszę się przyznać, że choć lubiłem słuchać
"Glove Me" to, już wtedy miałem innych bohaterów.
Swoje płyty wydali również, chociażby
Running Wild, Metal Church czy
Metallica i moja uwaga była coraz bardziej
skupiona na takim graniu. Ciekawi mnie czy
odczuliście, że tradycyjny heavy metal traci
popularności na rzecz innych podstylów typu
power metal, thrash metal itd.
Vince Cardillo: Myślę, że melodyjne hard'n'
44
STEELOVER
heavy jest nadal popularne i że fani power czy
thrash metalu, również go słuchają.
Nicolas Gardi: Nawet jeśli w pewnym momencie
mentorzy hard rocka czy metalu stracili posłuch
lub popularność, wielu młodych ludzi nadal
szuka bardziej tradycyjne zespoły z bardziej
melodyjnymi wokalami, które rozumieją, i
mogą śpiewać razem z muzykami i budować na
koncertach chwile uniesienia, tak jak w tekście
utworu "Need The Heat"; "fani są tam, jesteście
krwią przechodzącą przez moje żyły, czerwoną jak
miłość, którą dzielimy". Wszystko jest powiedziane
w tym wersie, który napisał Vince.
W sumie dość długo się nie poddawaliście, bo
działalność skończyliście w 1986 roku. Przez
ten czas zagraliście wiele koncertów?
Vince Cardillo: Nie mogę odpowiedzieć na to
pytanie, ponieważ opuściłem Steelover w
1986 roku z powodu nieporozumień z niektórymi
członkami zespołu.
Pat Freson: Muzyka powinna być tworzona po
ludzku, z jednym celem "jak zabawa to, bez niepotrzebnych
tarć". W tamtym czasie, owszem,
zagraliśmy kilka koncertów, ale straciliśmy
ogólnie zainteresowanie, które było niezbędne
do ożywienia naszej muzyki.
Nicolas Gardi: Było kilka koncertów, ale straciłem
motywację ze względu na Vince'a i tym
samym do Steelover również.
Czy któryś z nich miał dla was specjalne znaczenie?
Pat Freson & Nicolas Gardi: Nie.
Czy pracowaliście nad materiałem na waszą
drugą płytę?
Vince Cardillo: Pracowałem nad drugim albumem
do samego końca, ale potem zdecydowałem
o opuszczeniu zespołu.
Pat Freson: Tak, oczywiście, pracowaliśmy z
Vince'em nad drugim albumem, zanim odszedł
z zespołu. On stworzył wszystkie melodie i byliśmy
świadomi, że nie będą one łatwe do zaśpiewania
przez kogoś innego, ale mimo to
kontynuowaliśmy naszą działalność. Musieliśmy
się dostosować i czasami zmienić niektóre
melodie, ponieważ zastąpienie mojego najdroższego
Vince'a na wokalu nie było łatwym zadaniem.
Dlaczego nie udało się jej nagrać i wydać?
Pat Freson: Drugi album Steelover został nagrany.
Nagranie odbyło się w ICP, ale z Dannym
Kleinem na wokalu. Nie mieliśmy już
Foto: Steelover
Foto: Steelover
wytwórni i musieliśmy przejść do działania na
własną rękę, co wtedy było bardzo drogie! Przetrwaliśmy
tak długo, jak pozwalały na to nasze
finanse.
Nicolas Gardi: Pat powiedział wszystko...
Co ostatecznie skłoniło was, aby rozwiązać
działalność zespołu?
Pat Freson: Niestety motywacja gdzieś się rozpłynęła
z powodów, które zostały już wyjaśnione.
Nicolas Gardi: Nasze starania o znalezienie
wytwórni nie powiodły się, więc zespół został
zmuszony do rozwiązania swojej działalności i
dlatego album nigdy nie został wydany. Co
więcej, odejście Vince'a spowodowało zbyt mocny
wstrząs. W wyniku tych wszystkich rozczarowań
niektórzy członkowie zespołu zaczęli
pracować nad innymi projektami i Steelover
przestał być w centrum uwagi.
Co robiliście po odwieszeniu instrumentów
na kółku?
Pat Freson: Po prostu żyliśmy innymi marzeniami
bez muzyki, ale z dużym żalem.
Nicolas Gardi: Z mojej strony nigdy tak naprawdę
nie przestałem grać, dalej udzielałem się w
kilku formacjach blues-rockowych, ale tylko dla
przyjemności.
Wróciliście w 2016 roku, po trzydziestu latach,
co było impulsem, aby na nowo powołać do
życia Steelover?
Nicolas Gardi: Na początku byłem bardzo entuzjastyczny,
ponieważ wiedziałem, że rozpoczęliśmy
pracę, która nie została ukończona.
Prace nad reaktywacją podjęliście we trójkę
Rudy Lenners, Nick Gardi i Pat Freson. Dlaczego
nie dołączyli do was wtedy Mel Presti i
Vince Cardillo?
Vince Cardillo: Skontaktował się ze mną Rudy,
który poprosił mnie o spotkanie w celu
obgadania reaktywacji Steelover i nie wiem, co
się wydarzyło podczas tego spotkania, ale w
końcu Rudy powiedział mi, że projekt zostanie
zrealizowany beze mnie.
Nicolas Gardi: Byłem zaskoczony wyborem
Rudy'ego, kiedy powiedział mi, że ma wokalistę
i gitarzystę, którzy zastąpią Vince'a i Mela,
zawsze byłem pełen szacunku dla ludzi starszych
ode mnie, nawet gdy ich doświadczenie i
wiedza była trudna do udowodnienia.
Do współpracy zaprosiliście Johna Lemoine
oraz Pheela Coibona. Dlaczego wybraliście
właśnie ich?
Pat Freson: Ja nie specjalnie wierzyłem wtedy
w powrót Steelover i prawdę mówiąc, myślę, że
nie byłem do końca świadomy tego projektu,
po prostu ufałem wyborom Rudy'ego.
Nicolas Gardi: Jak powiedział Pat, to był wybór
Rudy'ego. Na pierwszej sesji nagraniowej,
kiedy słuchałem utworów, powiedziałem "Veto,
to nie jest Steelover, idziemy w złym kierunku...", ale
Rudy umiał nas podejść i zaufaliśmy mu.
W 2016 roku wypuściliście EP-kę "Back from
the 80's". Niestety nie mogłem znaleźć w internecie
niczego o tym wydawnictwie, możecie
coś sami o nim powiedzieć?
Pat Freson: Potrzebowaliśmy po prostu czegoś,
co pomoże nam w powrocie do grania koncertów.
Steelover potrzebował nagrać trochę
nowego materiału, zrobiliśmy to w małym nakładzie,
dlatego jest to trudno znaleźć.
Nicolas Gardi: Tak, to była limitowana edycja
do zaprezentowania się potencjalnym promotorom,
ale muszę przyznać, że nie było w tym
serca.
Aktualnie nie ma z wami już Rudy'ego Lennersa,
czemu opuścił was ponownie?
Pat Freson: To chyba po prostu zasłużona
emerytura!
Nicolas Gardi: Na to pytanie może odpowiedzieć
tylko on...
STEELOVER 45
Na jego miejsce pojawił się Mario Zolo, jak
go poznaliście i dlaczego zdecydowaliście się
na współpracę z nim?
Pat Freson: Po odejściu Rudego, Steelover
był już trochę znany i to pozwoliło nam przetestować
kilku perkusistów, w tym Mario.
Nicolas Gardi: Jestem zaskoczony, że padło
imię Mario, bowiem wziął udział w kilku próbach,
ale nie był zaangażowany w pisanie utworów,
koncerty czy nagrania. Nie wyklucza to
jednak jakości jego poziomu!
Nowy album "Stainless" nagrywaliście już z
nowymi muzykami. Nowym gitarzystą został
Calin Uram, a perkusistą Nikko Popoulos...
Na nowo jest również Vince Cardillo...
Już słuchając singla "Don't Know Why" byłem
pod wrażeniem, śpiewał jeszcze lepiej,
mocniej i ostrzej...
Nicolas Gardi: Calina Urama poznaliśmy w
studio i to Marc Tombal, nasz manager,
przedstawił nam Nikko Popoulosowi i bardzo
szybko zaczęliśmy z nim pracować. Nagraliśmy
"Don't Know Why", gdzie Vince faktycznie się
wyróżnia.
Muzyka na nowym krążku nie odbiega od tego
co graliście od waszego początku, ciągle
można mówić, że jest inspirowana była dokonaniami
Scorpions, ale także takimi zespołami
jak brytyjskim Mama's Boys, francuskim
Fisc, czy też kanadyjskie April Wine. Po
prostu, mimo tylu lat nic się nie zmieniliście,
to wasze muzyczne DNA...
Nicolas Gardi: Sześć niewydanych nigdy
wcze-śniej utworów z albumu "Stainless" powstało
niemal w tym samym okresie co "Glove
Me", więc możemy powiedzieć, że nawet jeśli
znajdujemy podobieństwa do innych zespołów
to, Steelover to wciąż Steelover.
Wszystkie wasze utwory to przede wszystkim
bardzo dynamiczne kawałki w stylu melodyjnego
heavy metalu a la lata 80. z refrenami
do skandowania na koncertach... Z tej konwencji
wyłamują się dwa utwory utrzymane
w stylu ballady "Remember" i "What Your
Love". Kiedyś na początku lat 80. to był mus,
że na płycie musi znaleźć się choć jedna taka
ballada... Poza tym wykorzystanie na nowym
albumie waszych kawałków z debiutanckiego
albumu jest też dowodem na to, że zasługiwały
one na lepsze brzmienie...
Nicolas Gardi: Powrót do utworów z "Glove
Me" był wyzwaniem i zwycięskim zakładem,
by pokazać, że w tamtym czasie album "Glove
Foto: Anne Stelen
Me" zasługiwał na lepszą produkcję, a wybór
dwóch ballad pokazuje naszą przynależność do
lat 80.
Trochę minęło czasu od wydania "Stainless"
jakie opinie zbiera album wśród recenzentów,
a jakie wśród fanów?
Vince Cardillo: Recenzje są bardzo pozytywne.
Fani są zadowoleni, że album brzmi jak w
latach 80., a zwłaszcza z tego, że Steelover to
wciąż Steelover.
Nicolas Gardi: Recenzje albumu "Stainless" są
bardzo pozytywne, zarówno w europejskich
mediach, jak i z drugiej strony Atlantyku, a nawet
z Japonii, a to wszystko dzięki ogólnoświatowej
dystrybucji. Jedna z nich, którą zapamiętałem
to ta, którą otrzymaliśmy z Hiszpanii;
"Im więcej słuchasz "Stainless", tym dłużej chcesz go
słuchać, co z łatwością możesz uczynić ponownie, ponieważ
refreny są bardzo chwytliwe", a recenzje od
publiczności to głównie są w stylu, "powrót Steelover
na scenę jest zwycięskim powrotem". To wszystko,
koło się dopełniło!
Parę koncertów już zagraliście. Jak to było ponownie
znaleźć się na scenie?
Vince Cardillo: Wyobraź sobie, co to znaczy
dla mnie po 35 latach całkowitego wyłączenia z
grania! Problem podobny jak dla dziecka uczącego
się chodzić.
Nicolas Gardi: Długo wierzyłem, że Steelover
może powstać z popiołów. Od 2016 roku nigdy
w to nie wątpiłem. Teraz wraz z powrotem
Foto: Anne Stelen
Vince'a przyjemność z grania w Steelover jest
dobrze widoczna na zdjęciach, które pokazują
nas na scenie jak i za kulisami. Zespół po prostu
potrzebował konkretnych ludzi na odpowiednich
miejscach.
Jakie macie aktualne plany na promocje
"Stainless"?
Vince Cardillo: Drugi teledysk.
Pat Freson: Zrobiliśmy kilka koncertów, kilka
festiwali i kilka bardzo dobrych otwierających
koncertów, na których graliśmy "Stainless", a
dla nas gra na żywo to między innymi bardzo
dobry sposób na promocję albumu.
Nicolas Gardi: Jak powiedział Vince, zamierzamy
rozpocząć zdjęcia do naszego drugiego
teledysku, a Marc, nasz menadżer, kontaktuje
się z kilkoma miejscami i organizatorami festiwali,
więc może wpadniecie do nas?
Czy Escape Music jest pomocna w tych planach?
Vince Cardillo: Oczywiście! Podpisaliśmy roczny
kontrakt plus dodatkowe opcje z Escape
Music. Mamy więc nadzieję na więcej!
Nicolas Gardi: Tak, pan Kallil Turk, współzałożyciel
i współwłaściciel Escape Music, skontaktował
nas z Fredrikiem Folkare, który zmiksował
nam album.
Mam nadzieję, że tym razem się nie poddacie
i w najbliższych latach będziemy mogli cieszyć
się kolejnymi kawałkami i płytami Steelover...
Vince Cardillo: Przybycie naszego gitarzysty
Calina Urama aka Piciu i naszego perkusisty
Nikko Popoulosa, wzmocniło nas w realizacji
naszego albumu "Stainless", ale także w codziennym
życiu Steelover.
Pat Freson: Dojrzałość, a zwłaszcza pewność
siebie daje nam wszystkim dobrą pozytywną
energię na scenie i w studio. Vince i ja staramy
się dawać z siebie wszystko przy pisaniu nowych
kompozycji, a "nowa krew" dwóch nowych
członków - Nikko i Calin, przynosi nam
w końcu jednorodny, muzyczny i ludzki Steelover.
Teraz przygotowujemy się do 2023 roku
i już planujemy nowy album.
Nicolas Gardi: Potwierdzam, przybycie dwóch
nowych członków wzmacnia tę rodzinę i jedność
wokół projektu Steelover.
Steelover: Dziękujemy za zainteresowanie
Steelover i niech żyje Rock'n'roll!
Michał Mazur
Tłumaczenie: Szymon Tryk
46
STEELOVER
Foto: Gallower
HMP: Na początku roku 2022 wydaliście album
"Gods Of Steel", więc pewnie macie już
orientację jak fani przyjęli to, że gracie nowocześniej,
ale ciągle tradycyjny heavy metal?
Bobby Franklin: Tak, właśnie w taki sposób
chcemy to utrzymać. Zdecydowanie chcemy
Zdecydowanie chcemy
mieć oko na przyszłość
i nie zapominać o
przeszłości
Dzięki ich EP-ce "Medieval Steel" z 1984
roku chyba na zawsze pozostaną w pamięci
fanów klasycznego heavy metalu.
Szczególnie wśród tych, co mają odchył
na US metal i epicki metal.
Niestety po złych doświadczeniach
z ewentualnymi wydawcami, bardzo
ostrożnie podchodzą do współpracy z innymi. Nie działa to na ich korzyść. Prawdopodobnie
z tych powodów ich druga płyta "Dark Castle" wydana po reaktywacji
ma fatalne brzmienie, a ich kolejne działania mają bardzo słabą promocję. Kojarzy
się to z partactwem, niż z profesjonalizmem. Tak jak Bobby Franklin określił
w wywiadzie, o ich najnowszej płycie "Gods Of Steel" można było dowiedzieć się
jedynie pocztą pantoflową. Może jednak zmądrzeją, bo pewne symptomy można
już zauważyć. Choć Bobby nie jest szczególnie wygadanym gościem to, zapraszam
do przeczytania tego wywiadu, bowiem parę ciekawych informacji zostało w nim
przekazane.
utwory muzyka powstała w około trzy godziny.
Wcześniej miałem już napisane teksty.
No właśnie, Bobby ciągle masz notes, w którym
zapisuje swoje pomysły na teksty?
Oczywiście, że tak bracie. Mam jeden notes na
tytuły, drugi na pomysły, do których będę
Do wpływów starego Medieval Steel można
zaliczyć także metalową balladę "Memories"...
"Memories" napisałem o Chucku Jonesie,
współzałożycielu Medieval Steel, który odszedł
w lutym 2014 roku, spoczywaj w pokoju
mój bracie.
Natomiast utwory "Gypsy Dancer", "Great
White Warrior", "Maneater" to już nowsze
oblicze formacji, które inspiracje czerpie z
początku lat 90. gdzie riffy wybrzmiewają
ciężarem i ostrością, a sekcja ma jeszcze większy
groove. W pewnym sensie przypomina
mi to, co zrobiło Judas Priest na "Painkiller"...
Stary, traktuję to jako wieki komplement.
Priest jest jednym z moich ulubionych zespołów
wszech czasów. Nasza nadchodząca płyta
będzie właśnie w tym stylu.
Za to ty Bobby ciągle trzymasz fason, może
nie wyciągasz wysokich rejestrów, jak na
początku swojej kariery, ale twój głos ciągle
ma moc i przyciąga uwagę...
Dziękuję za ten komplement. Nie muszę być
super krzykaczem śpiewającym bardzo wysoko,
ale od czasu do czasu przemycam tego
trochę.
Album wydaliście sami. Jakie są tego powody?
Czy to jest związane z niemiłymi konsekwencjami
współpracy z Megaforce Records
z początku kariery Medieval Steel,
przez co teraz nie macie zaufania do kogokolwiek
innego niż do samych siebie?
Jestem zdania, że niewiele jest porządnych wytwórni.
Doświadczenie, które mieliśmy z MegaForce
mogło być wspaniałe, ale po prostu
nie wyszło, może to był czas, aby zrobić krok
do tyłu. Być może są świetne wytwórnie, ale
po prostu nie potrafiliśmy się z nimi dogadać.
mieć oko na przyszłość i nie zapominać o
przeszłości.
Czy krytycy mają inne spojrzenie na "Gods
Of Steel" niż fani?
Powiedziałbym tak, mają inną perspektywę
tylko dlatego, że kiedy gramy nowe kawałki na
żywo, mieszamy je z naszymi klasykami.
Przyznam się, że nie miałem problemów z zaakceptowaniem
waszej wizji tradycyjnego
heavy metalu z "Gods Of Steel". Tym bardziej
że w waszych utworach, takich jak "Soldiers
of Fortune", "Stargazer" czy "Satanic
Garden" można doszukać się także starego
Medieval Steel...
Doceniam to, że myślisz w ten sposób, ale to
nie było naszym zamiarem. Kiedy pisaliśmy te
Foto: Medieval Steel
wracał i trzeci na teksty. Najpierw przeglądam
notatnik z tytułami, znajduję tytuł, który pasuje
do niektórych pomysłów z mojego drugiego
notesu, a następnie przechodzę do trzeciego,
tego z gotowymi tekstami.
Teksty wydają się, że utrzymane są w podobnych
klimatach, co te z EP-ki czy "Dark Castle"...
Zgadzam się z tym i mam nadzieję, że tak
będą wyglądały wszystkie nasze przyszłe wydania.
A może to Internet dał wam pewności siebie?
Macie świadomość, że dzięki niemu dotrzecie
do tych, co chcecie i w ten sam sposób, co
współczesne metalowe wytwornie typu No
Remorse, Pure Steel czy High Roller...
Zabawne, że wspomniałeś o High Roller. Z
okazji 40. rocznicy działalności Medieval
Steel mają wydać naszą debiutancką EP-kę z
1984 roku w wersji oryginalnej na winylu w
2024 roku. My również w 2023 roku mamy
zamiar wydać kolejną płytę zatytułowaną
"Blood Moon".
W 2013 roku wydaliście album "Dark Castle"
w nakładzie 200 sztuk, a nośnikiem był CDr.
Moim zdaniem płyta ta przepadła i dlatego
mimo wszystko dobrze byłoby dogadać się
z kimś z wcześniej wymienionych wytwórni.
To już nie są bezdusznymi biznesmenami, a
raczej to oddani całym sercem fani i to oni by
dbali o to żeby tytuł był ciągle dostępny, nie
tylko jako wytłoczone CD, winyl, ale także
jako kaseta oraz nośniki cyfrowe...
Czytasz chyba w moich myślach. Właśnie rozmawiamy
z grecką wytwórnią Eat Metal Records
i być może dojdziemy do porozumienia
w sprawie wydania "Dark Castle" na winylu i
kasecie.
Aktualnie tradycyjny heavy metal to żaden
biznes, większość zespołów traktuje swoją
działalność jako hobby i z tego co zauważyłem
to, najlepiej wiedzie się tym zespołom, w
których muzycy potrafią ułożyć działalność
w zespole w harmonii ze swoim życiem codziennym,
rodzinnym i pracą. Co w sumie
nie jest łatwe, bo to albo pandemia, albo kryzys
Rosja vs Ukraina, albo jeszcze inne kryzysy.
Jak w tej kwestii sobie radzicie?
To wszystko co wymieniłeś to prawda, kilka
48
MEDIEVAL STEEL
kwestii jeszcze można byłoby dodać, ale ogólnie
moja żona i ja prowadzimy własny biznes.
Dodatkowo piszę, nagrywam, robię próby i
wydaję albumy, a także zajmuję się merchem.
Jesteśmy więc dość zajęci, ale masz rację, że
zespoły muszą się sporo namęczyć, żeby robić
to, co kochają.
Wróćmy do albumu "Dark Castle". W czasie
Keep it True XVI ty i Chuck udzieliliście
nam wywiadu. Byliście bardzo rozentuzjazmowani
jeśli chodzi o "Dark Castle". Wspominaliście,
że często odwiedzają lokalne studio,
że kawałki są niesamowite, a brzmienie
jest mocarne. Niestety, gdy w końcu posłuchałem
"Dark Castle" byłem rozczarowany
brzmieniem. Jak myślicie, co poszło nie tak?
Można było zrobić coś lepiej w tej kwestii?
Całkowicie się z tobą zgadzam. Posłuchałem
zbyt wielu niewłaściwych ludzi, którzy mówili
mi jak mam prowadzić swój biznes. To się już
nie powtórzy.
Muzycznie "Dark Castle" było wyśmienite.
Zresztą nie mogło być inaczej, bo to chyba
utwory, które powstały na początku kariery.
Nie myśleliście, aby nagrać je na nowo?
Tak, myśleliśmy o tym, żeby móc nagrać i zmiksować
te kawałki na nowo, ale tak się złożyło,
że pliki z tej sesji jakoś tak wyparowały ze studia,
w którym je rejestrowaliśmy. Zgadzam się
z tobą, że są to naprawdę dobre utwory, które
nie doczekały się odpowiedniej produkcji.
Już wspomniałeś o tym. Na początku 2014
roku zmarł Chuck Jones. Bardzo trudne były
to dla was chwile?
O mój Boże, nie masz pojęcia bracie, on był
moim najlepszym przyjacielem przez bardzo
długi czas. Chuck Jones... obaj kochaliśmy
muzykę i mieliśmy instynktowną chemię do
pisania utworów. 9 lutego 2014 roku, podczas
polowania, zmarł na tętniaka serca.
W 2014 roku pojawia się gitarzysta Jeff Miller.
Dlaczego podjęliście akurat z nim współpracę
i czy był to początek zmian w muzyce
Medieval Steel?
Ponieważ jest świetnym gitarzystą oraz doskonałym
autorem muzyki i tekstów.
Foto: Medieval Steel
A teraz opowiedz o Fire Choir. To ten zespół,
który po namowach Jona Zazuli miał
być amerykańskim odpowiednikiem Def Leppard?
Napisaliście wtedy jakieś kawałki, w
ogóle robiliście cokolwiek w tym kierunku?
Myślę, że Jon Z (niech spoczywa w pokoju)
miał nawet dobry pomysł na amerykańską
wersję Def Leppard, ale nie czułem się w tym
komfortowo, chciałem grać ciężej i ostrzej, niemniej
dałem się namówić, aby napisać kawałki
do tego projektu. Moja frustracja narastała, aż
w końcu postanowiłem wrócić do domu i ponownie
uruchomić Medieval Steel.
EP-kę "Medieval Steel" wydała wytwórnia
Sur Records, co o niej możesz powiedzieć?
Powiedziałbym, że to był dla mnie wspaniały
czas, byłem już w Steel ze dwa lata, byliśmy
surowi i kopaliśmy tyłki. Sur Records pozwoliło
nam wejść do studia w czasie przerwy i nagrywać.
Podobało mi się to, że było to przed
erą cyfrową. W rzeczywistości oryginalne
utwory z EP-ki były nagrane na 2-calowych
taśmach.
W zasadzie w chwili wydania o "Medieval
Steel" wiedziało niewielu fanów, ale dzięki
Internetowi przypomniano sobie o niej i w sumie
dzięki temu płyta ta trafiła na zawsze do
panteonu heavy metalu. Pewnie nieoczekiwana
sytuacja, ale dumę i satysfakcję z tego powodu
czujecie?
W tej chwili tytułowy kawałek jest grany na
całym świecie, ma ponad 550,000 odsłuchów i
zmierza po milion. Pomyśleć, że kiedy go napisałem,
nie miałem pojęcia, że aż tak odpali,
a to otworzyło wiele drzwi dla zespołu.
Życie w kapeli miało wam w zawrotnym
tempie, czy też byliście świadomi, że dzieje
się coś ważnego i warto było pamiętać o każdej
chwili?
Tak naprawdę wszystko zaczęło się układać w
2005 roku, kiedy w nasze ręce wpadło kilka
starych taśm z naszą muzyką i to sprawiło, że
znów się tym zainteresowaliśmy. Ale zanim to
nastąpiło, spotykaliśmy się, robiliśmy próby i
jammowaliśmy.
Może warto byłoby spisać te wszystkie
wspomnienia?
Moja żona i ja wiele razy rozmawialiśmy, że
powinienem napisać książkę. Tylko nie wiem
jak się za to zabrać.
Wróćmy do "Gods Of Steel". Jakie mieliście
pomysły na promocję tego albumu i co z tego
wam wyszło?
Wieści o tym albumie rozchodziły się pocztą
pantoflową. Ogólnie nie był zbytnio promowany,
ale dobrze sobie radzi.
Po nagraniu "Gods Of Steel" znowu doszło
do zmian personalnych. Czy ta personalna
niestabilność będzie miała wpływ, że na
kolejny album będziemy czekać równie bardzo
długo?
No to tak, mój długoletni perkusista postanowił
śpiewać i zostać frontmanem. Zastąpiliśmy
go gościem o imieniu Jake Feld, który jest
młodszą i jeszcze bardziej agresywną wersją
bestii za bębnami. Pójdę dalej i powiem wam,
że mój długoletni przyjaciel Steve Crocker,
oryginalny basista Medieval Steel, powrócił
do zespołu. Wniósł on do zespołu wspaniałą
energie a la Steve Harris. Poza tym Jeff Miller,
który grał w Survivor i Black 59 jest
nadal ze mną na gitarze. Wszystkich tych muzyków
odnajdziecie na nowym albumie zatytułowanym
"Blood Moon", który wydamy w
2023 roku.
Michał Mazur
Tłumaczenie: Szymon Tryk
Foto: Medieval Steel
MEDIEVAL STEEL 49
HMP: Wygląda na to, że długie przerwy pomiędzy
waszymi albumami nie są w żadnym
razie przypadkiem - potrzebujecie tych sześciu
lat na przygotowanie i nagranie kolejnego
materiału?
Silvio "Chuck" Verdecchia: Właściwie naszym
życzeniem było wydanie tego albumu
szybciej, ale czasami pewne rzeczy prowadzą
do niechcianych opóźnień. Obiecuję, że postaramy
się przyspieszyć i wydać nasz czwarty album
do końca 2024 roku!
Niesamowita pasja
Zawsze będziemy grać heavy metal w najlepszym wydaniu! - deklaruje
gitarzysta Silvio "Chuck" Verdecchia. Po zapoznaniu się z trzecim albumem "Metal
Dream" Witchunter trudno nie przyznać mu racji, bowiem Włosi postarali się w
przypadku tego materiału jeszcze bardziej niż na naprawdę udanym "Back On The
Hunt". Dlatego, jeśli ktoś wielbi tradycyjny heavy z lat 80., nie może tej płyty
przegapić, bo to wypadkowa nurtu NWOBHM oraz kontynentalnego heavy z tego
okresu, muzyka surowa, mroczna, ale też melodyjna.
przypadku każdego albumu od "Crystal Demons",
naszym punktem odniesienia dla nagrań
był Manuele Mara z Mara's Cave, który
zawsze był w stanie zrozumieć i zoptymalizować
nasze intencje.
W sumie w pandemii i tak nie było się gdzie
spieszyć, płyt i tak ukazywało się multum -
odetchnęliście z ulgą, że "Metal Dream" może
w końcu ujrzeć światło dzienne?
Tak! Absolutnie nie mogliśmy się doczekać!
Pomimo opóźnień zdecydowaliśmy się nie wydawać
go podczas pandemii, ponieważ granie i
promowanie nowego albumu na żywo jest
wśród naszych priorytetów! Teraz jesteśmy tutaj
i jesteśmy gotowi z naszym metalowym
kontekście pochwał, chociaż one zawsze
cieszą, ale bardziej w tym sensie, że słuchacze
zauważają rozwój Witchunter?
Zdecydowanie tak, ale wiesz, nie żałujemy tego,
co zrobiliśmy wcześniej i dlatego doceniamy
komplementy i aprobatę, które są związane
z nowym albumem lub z tym, co zrobiliśmy
w przeszłości. W rzeczywistości, pomimo
zdro-wej i naturalnej ewolucji, jaką może mieć
zespół, zawsze będziemy grać heavy metal w
najlepszym wydaniu!
Co ciekawe udaje się wam coś takiego, mimo
formalnych ograniczeń stylistycznych, bo w
końcu poruszacie się po terytorium zawężonym
do tradycyjnego metalu lat 80. i NW
OBHM, co z góry wymusza sięganie po
określone rozwiązania kompozytorskie czy
aranżacyjne?
To nie jest żadna tajemnica. Jesteśmy z pewnością
zespołem głęboko przywiązanym do
kanonów metalu lat 80., a w szczególności
NWOBHM. Jednak zawsze staraliśmy rozwijać
własne brzmienie i podejście, które nadawało
nam osobowość. Niestety, wiele obecnych
zespołów nie jest tym zainteresowanych.
Też jesteście zdania, że pomiędzy 1982 a 1987
rokiem powstały najciekawsze albumy z nurtu
tradycyjnego metalu, a kolejne udane wydane
w następnych dekadach to już tylko wyjątki?
Ech... w latach, które wymieniłeś, naszym
zdaniem metal miał swoje apogeum świetności.
Choć tak naprawdę jesteśmy też bardzo
przywiązani do hard rocka i ukształtowanego
wcześniej "protometalu". Ale nawet po tych
latach powstały wspaniałe płyty, które kochamy
do dziś.
Wielu fanów zdaje się też zapominać o tym,
że zespoły muszą same pokrywać koszty sesji
nagraniowych, etc., tak więc nie ma co
udawać, trzeba zebrać pieniądze, żeby myśleć
o rejestracji kolejnego albumu?
Szczerze mówiąc, w tej chwili pokryliśmy
wszystkie koszty albumu z góry. Sami możemy
zarządzać wydatkami i przy wydaniu płyty
mamy satysfakcję, na którą zasługujemy.
Jesteście w tej dobrej sytuacji, że możecie
pracować u siebie, to znaczy u ciebie, ale to z
kolei wiąże się z sytuacją przedłużania całego
procesu w nieskończoność, bo przecież zawsze
można coś zmienić lub poprawić - również
ulegaliście tej pokusie?
Właściwie, w porównaniu do "Back On The
Hunt", "Metal Dream" został nagrany w studiu
poza miejscem, w którym zazwyczaj odbywamy
próby i w którym nagrywaliśmy w przeszłości.
Mimo to owszem, wierzymy, że czasami
warto zmienić miejsce i eksperymentować z
nowymi pomysłami. W każdym razie, jak w
snem spalić sceny w całej Europie!
Foto: Witchunter
Dziwnym trafem to wasz trzeci album - czujecie,
że jest właśnie tym przełomowym, po
nieopierzonym jeszcze debiucie "Crystal Demons"
i znacznie ciekawszym "Back On The
Hunt", czy nie przywiązujecie wagi do takich
spraw, zostawiając takie dywagacje innym?
Każdy album ma swoją własną historię. Samo
demo z 2008 roku nadal cieszy się dużą aprobatą
większości fanów. Kochamy "Metal
Dream", ponieważ wszystko, co napisaliśmy,
napisaliśmy z prawdziwą pasją, przyjemnością
i wylanym potem. "Metal Dream" reprezentuje
to, kim jesteśmy dzisiaj.
Przyznasz jednak, że fajnie jest usłyszeć od
fanów coś w stylu, że poprzednia płyta była
OK, ale ta to dopiero jest coś? Nawet nie w
Czasy mamy w tej chwili lepsze o tyle, że
mało kto, tak jak te 40 lat temu, wykrzykuje
już hasła typu "prawdziwy metal nie toleruje
syntezatorów", a wy korzystacie z nich w celu
dodania niektórym kompozycjom tajemniczości
czy mrocznego klimatu?
No nie wiem. Z jednej strony, uwielbiamy bezkompromisowość
metalu wyrażaną w ostatnich
latach. (śmiech)... Nie uważamy, że to
było coś bardzo złego...
Sporo też w waszych utworach melodii - jeśli
ktoś wychowywał się na muzyce z lat 70. i 80.
to nie ma zmiłuj, nie ucieknie od tego, pewne
patenty ma już po prostu wpisane w DNA?
Uważamy za normalne i piękne, że muzyka,
przy której się wychowaliśmy i która do dziś
towarzyszy naszemu życiu, jest zauważana też
w naszej muzyce. Jest to symbol pasji i przywiązania
do pewnych dźwięków.
Plusem tej sytuacji jest również fakt, że dzięki
takiemu podejściu macie aż kilka potencjalnych
singli, nie byłoby też problemu w sytuacji,
gdybyście postanowili wydać coś w 7"
formacie?
Tak, ale szczerze mówiąc, uwielbiamy pracować
nad pełnowymiarowym materiałem.
Zachowaliście na stronę B jakiś nieopublikowany
na "Metal Dream" utwór, bo nie pasował
do reszty materiału lub po prostu nie
zmieścił się na winylową płytę?
Nie, nie odrzucaliśmy żadnych utworów z tego
albumu. Wszystko, co na nim słyszysz jest
stworzone, by tam być.
50
WITCHUNTER
Fani lubią jednak takie ciekawostki. Sami też
jesteście kolekcjonerami, zbieracie te wszystkie
winylowe single, EP, MLP czy splity, a
do tego macie sentyment do kaset, starych i
tych nowych?
Tak, miłość do metalu w oczywisty sposób
oznacza również miłość do związanego z nim
fizycznego wsparcia. Wśród nas są tacy, którzy
wolą jeden format od drugiego. Oczywiście,
preferujemy winyl. Kasety również odgrywają
ważną rolę w naszych kolekcjach.
Można więc spodziewać się wznowień waszych
poprzednich albumów i wydania "Metal
Dream" w wersji kasetowej, nawet w niewielkim
nakładzie, tym bardziej, że jest to
nośnik znacznie tańszy od winylu?
Oczywiście, bardzo tego chcemy. Najpierw porozmawiamy
o tym z naszą wytwórnią, Dying
Victims, z którą mamy świetne relacje i dogadujemy
się naprawdę dobrze.
W sumie jakbym miał zespół i okładki jego
płyt przygotowywał mi Paolo Girardi też
zależałoby mi na tym, żeby ukazywało się to
na winylu - wszystko musi być spójne i dopracowane,
okładka musi współgrać z warstwą
muzyczną i tekstową?
Okładka jest dla nas bardzo ważna. Uwielbiamy
okładki i uważamy, że są one integralną
częścią płyty. Paolo Girardi, nasz wielki przyjaciel
i prawdziwy metalowiec, reprezentuje
maksymalny wyraz tego, co chcemy przekazać.
Zawsze miał też odpowiednią wrażliwość,
aby zrozumieć nasze pomysły i ulepszać je,
dochodząc do idealnego efektu końcowego.
Trzeci album i trzeci wydawca - takie z was
niespokojne duchy, czy raczej czasy niezbyt
sprzyjają regularnej współpracy, szczególnie
na scenie tradycyjnego metalu, gdzie nakłady
płyt czy generalnie zyski nie są zbyt wysokie?
Jesteśmy w doskonałych relacjach z wytwórniami,
z którymi współpracowaliśmy w przeszłości
i z którymi nie było szczególnych problemów
ani niczego takiego. Czasami jednak
pewna dynamika może doprowadzić do zmiany
pewnych rzeczy i dziś jesteśmy dumni, że
jesteśmy częścią rodziny Dying Victims Productions.
Można jednak powiedzieć, że idziecie w górę,
bo Dying Victims Productions wydaje się
wydawcą wymarzonym dla takiego zespołu
jak Witchunter. Jest jeszcze High Roller Records,
ale z nimi współpracowaliście już przy
okazji winylowego wznowienia "Crystal
Demons", tak więc na brak zainteresowania
nie możecie pod tym względem narzekać?
Mieliśmy szczęście i możemy powiedzieć, że
zasłużyliśmy na współpracę z doskonałymi
wytwórniami. Nasz profesjonalizm, połączony
z niesamowitą pasją do metalu był, jak sądzimy,
jednym z powodów tych kooperacji.
Liczycie, że uda się wam zagrać jak najwięcej
promujących "Metal Dream" koncertów,
chcecie jak najsilniej zaznaczyć swą obecność
na metalowej scenie po czasach przymusowej,
pandemicznej przerwy, przypomnieć
się fanom?
Granie na żywo jest tym, co lubimy najbardziej
i być może jest to coś, co robimy najlepiej.
Metal, skóra, ćwieki, uczucie, krew, duża
głośność… Chcemy zagrać jak najwięcej koncertów,
aby zaoferować wszystkim fanom
heavymetalowy pokaz w najlepszej tradycji!
Życzę wam więc spełnienia tych planów i
dziękuję za rozmowę!
Dziękujemy za wywiad! Głośne granie "Metal
Dream" na żywo w Europie będzie w przyszłym
roku naszym priorytetem! Nie możemy
się doczekać, kiedy będziemy mieli okazję
przyjechać znowu do Polski i tam zagrać! Jeśli
jest dla ciebie za głośno to znak, że się starzejesz!
Niech żyje heavy metal!
Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski
Stara szkoła realizacji
Zaczynali w latach 80. Wtedy im się nie udało. Teraz są na dobrej drodze,
aby to zmienić. Wystarczy posłuchać ich EP-ki "The Hunter" z 2020 roku i najnowszej
dużej płyty "Blinding Force" (2022). Zanim to jednak uczynicie przeczytajcie
wywiad z basistą Maxxem Havickiem, który wraz z gitarzystą Michaelem
Lashinskym zakładali Incursion w 1982r. w Miami.
Rozpoczynaliście karierę w roku 1982.
Przetrwaliście tylko cztery lata. Jak wspominacie
tamte czasy? Powiedzcie coś o muzyce,
którą wtedy słuchaliście, na jakie koncerty
chodziliście. Co było impulsem, żeby założyć
grupę? Czy na próbach bardziej skupialiście
się na pracy, doskonaleniu swoich
umiejętności, pisaniem muzyki, czy woleliście
bajerować panienki i pić piwo? Jak załatwialiście
sobie koncerty i jak one wyglądały.
Musiały być to szalone czasy dla
was...
Byliśmy wtedy dzieciakami, ja miałem 16 lat,
a Michael 14, kiedy założyliśmy zespół. Nie
mieliśmy takiej sceny jak w LA, SF czy NY,
gdzie można było być super młodym jak
Death Angel, a ludzie brali cię pod swoje
skrzydła i mogłeś się rozwijać. Graliśmy
głównie z zespołami punkowymi i hardcore'owymi,
ponieważ lokalna scena metalowa
była bardziej nastawiona na Van Halen czy
Motley Crue, więc tak naprawdę nie mieliśmy
żadnego wsparcia poza naszą chęcią grania z
każdym. Dopiero gdy zobaczyliśmy Nasty Savage,
przekonaliśmy się, że ktoś robi coś zbliżonego
do tego, co sami próbowaliśmy zrobić.
Tampa była lata świetlne od nas, ponieważ nie
było wtedy internetu, więc po prostu ćwiczyliśmy
i pisaliśmy swoje kawałki. Niektóre z
nich trafiły na "Blinding Force", ale inne są
zupełnie nowe.
52
HMP: Jakiś czas temu Nergal z Behemoth w
wywiadzie zaproponował młodym ludziom,
aby zamiast grac muzykę i zakładać zespoły
poświęcili się nauce, podróżom i zabawie, a
to dlatego, że jest coraz więcej zespołów,
którymi się nikt nie interesuje, a te, co zdobyły
popularność, borykają się z problemami,
bo coraz mniej ludzi przychodzi na koncerty i
coraz mniej kupuje muzykę na płytach. To
tak pokrótce. Opinia ta nie ma przychylnych
komentarzy w sieci, a wy jak ją odbieracie?
Maxx Havick: No cóż, to jego opinia. To
trochę dziwne, bo pochodzi z zespołu, który
ma niszową publiczność nawet w świecie metalu.
Jest mnóstwo przedsięwzięć, które nie są
nastawione na zysk finansowy, a które warto
robić. Jeśli tworzenie muzyki, którą robisz,
przynosi ci satysfakcję na którymś z czterech
podstawowych poziomów (emocjonalnym, intelektualnym,
fizycznym czy współpracy) to,
powinieneś do tego dążyć. Nigdy nie było
czasu, w którym większość muzyków miała
odnieść sukces, po prostu kontrast jest większy
w przypadku zespołów, które "wybuchają"
i stają się milionerami, podczas gdy większość
artystów nie uzyskuje stabilności finansowej z
bycia kreatywnym.
Niemniej wypowiedź dotyka ważnej sprawy,
która dotyczy aktualnej kondycji showbiznesu.
Może macie pomysł jak uzdrowić
sytuacje na rynku? W jakim kierunku to
wszystko powinno pójść?
INCURSION
Foto: Incrusion
Teraz każdy czuje, że jego pomysł powinien
mieć "platformę". Jesteśmy w erze trofeów
uczestnictwa, gdzie każdy czuje się uprawniony
do sukcesu, który według niego należy się
mu i już. Świat muzyki jest w porządku. W tej
chwili jest tak wiele wspaniałych zespołów. To
jest biznes muzyczny, który jest trochę na
bakier. Brak zespołów wywodzących się z
podziemia i przenoszących się do głównych
wytwórni jest zaskakujący. Najwyraźniej istnieją
odbiorcy dla zespołów niebędących ciastkowymi
potworami lub zespołami w maskach
bądź innym make up metalem. No Remorse
ma dwa z tych zespołów. Jeśli jest publiczność
dla zespołu, który brzmi jak grupa z
początku lat 70., to powinno być miejsce dla
zespołów, które brzmią jak kapele z lat 80.
Tak czy inaczej, muzyka zawsze będzie z
człowiekiem, w domu, w pracy, gdziekolwiek.
Jedni będą śpiewali cudze piosenki, inni będą
tworzyć swoje. Zawsze będą nowe zespoły,
zawsze ktoś będzie chciał występować na
scenie, ktoś z nich zdobędzie popularność.
Mnie najbardziej cieszy, że w tym całym galimatiasie
jest miejsce dla tradycyjnego heavy
metalu, że ciągle znajdują się młodzi ludzie,
którzy chcą grać ten rodzaj muzyki...
Dokładnie. Muzyka zainspirowała grupę ludzi,
którzy starają się posunąć epokę do przodu!
Chociaż jesteśmy starymi facetami w lidze
młodszych zespołów, jesteśmy całkiem szczęśliwi,
że jesteśmy w tej ferajnie z kilkoma
świetnymi zespołami.
W waszej muzyce można znaleźć brzmienia,
które kojarzą się z Jag Panzer, Omen, Riot,
czyli heavy metalem w formie najbardziej
tradycyjnym z możliwych i tak, jak zapewne
było u was na początku kariery w latach 80.
Jednak spod tych wpływów wyzierają także
wzorce zaczerpnięte z Black Sabbath z Dio,
Raven, Judas Priest, Iron Maiden itd. Wydaje
mi się, że ówcześni młodzi amerykańscy
muzycy bardzo byli zafascynowani tym, co
robiła ekipa Iron Maiden...
Kiedy formowaliśmy się jako zespół to, Jag
Panzer i Omen albo nie istniały, albo nie były
jeszcze na naszym radarze. Kiedy usłyszeliśmy
"Ample Destruction", byliśmy zdumieni, ale
faktycznie Maideni mieli wtedy na nas
ogromny wpływ. Nauczyliśmy się wiele od
Sabbathów z Dio, Judas Priest i Raven, ale
słuchaliśmy też dużo Venom, Mercyful Fate,
Anvil i Rush. Myślę, że wszystkie te zespoły
plus lokalne punkowe i hardcorowe kapele, z
którymi graliśmy, dały nam mieszankę klimatów,
które słyszysz na naszych płytach.
Na EP-ce "The Hunter" wykorzystaliście
utwory, które powstały w latach 80. Czy istnieją
jakiekolwiek nagrania z tamtego czasu,
które są dobrej jakości i moglibyście wydać
na płycie?
Tak istnieją, ale w tamtym czasie nasz wokalista
nie był zbyt dobrze dopasowany do naszej
muzyki, więc wątpię, żeby kiedykolwiek
ujrzały one światło dzienne.
"The Hunter" to także koncept-album, więc
wasze inspiracje muzyczne to nie tylko Iron
Maiden, ale Mercyful Fate czy nawet Rush,
które specjalizowali się w takich opowieściach...
Tak rzeczywiście. Cały pomysł był inspirowany
utworami "At War With Satan" Venom
i "Run Silent Run Deep" Raven. "2112" Rush
jest moim ulubionym albumem wszech czasów,
do dziś, więc pomysł podjęcia konceptu
był nieunikniony, choć nie zrobiliśmy z tego
jednego wielgaśnego materiału.
Natomiast "Blinding Force" pod względem
lirycznym to raczej zbiór niepowiązanych ze
sobą utworów. Skąd taka zmiana i czy w
ogóle na tym albumie chcecie coś przekazać
swoim fanom poprzez teksty?
Nie jesteśmy zespołem, który próbuje trzymać
się pomysłu albumu koncepcyjnego. Mieliśmy
pewien zamysł i napisaliśmy kilka utworów,
które dobrze ze sobą współgrały, a pod względem
tekstowym też wyszło to całkiem nieźle.
Tak było na "Hunter", ale nie jest to coś, co
zamierzamy kontynuować. Jeśli kiedykolwiek
tak się stanie, to będzie wspaniale, ale to się
jeszcze okaże. W przypadku "Blinding Force"
pomyśleliśmy, żeby zebrać garść utworów, które
nie mają ustalonego tematu, ale mogą ze
sobą dobrze współpracować. Myślimy, że w
przyszłości nasze albumy będą bardziej zbliżone
do "Blinding Force", ale jeśli będziemy
mieli jakiś wybitny pomysł liryczny, który
pozwoli nam głęboko zanurkować, nie będziemy
się przed tym wzbraniać.
Muzycznie to ciągle tradycyjny, dynamiczny
i energetyczny heavy metal mocno zakorzeniony
w latach 80. Także każdy znajdzie coś,
o czym mówiliśmy wcześniej, ale może jest
coś nowego, na co nikt nie zwrócił uwagi, a
powinien?
Mam nadzieję, że ludzie słyszą, że staramy się
tworzyć muzykę, która jest wierna temu, kim
jesteśmy i co kochamy w zespołach, które nas
zainspirowały. Staramy się po prostu dodać
coś od siebie do leksykonu muzyki i mamy
nadzieję, że pewnego dnia zasłużymy na prawo
do wymienienia nas wśród wielkich.
Na "Blinding Force" bardzo podobają mi się
te szybkie fragmenty jak "Vengeance" ze
świetnymi solówkami i prawie speed metalowy
"Master Od Evil". Jednak niczego nie
brakuje innym kompozycjom z nośnym "Running
Out", "judasowskim" "The Sentinel" czy
bardziej epickim, "maidenowskim" "Riot Act"
na czele. A wy które kawałki najbardziej
lubicie grać?
Uwielbiam "Master Of Evil", "Hang 'em High",
"Vengeance" i "Strike Down". Zresztą wszystkie
kawałki są znakomite do grania. Jest jeszcze
"Running Out", który tak naprawdę powstał
podczas nagrywania tej kompozycji. Utwór
była trochę inny, dopóki nie nadszedł czas
jego nagrania, więc jestem naprawdę szczęśliwy,
że udało nam się osiągnąć taki efekt.
Brzmienie na "Blinding Force" jest podobne
do tego, które powstało na EP-ce "The Hunter".
Nawiązuje do soundu heavy metalu z
lat 80., ale swobodnie wykorzystuje też to, co
proponuje współczesna technika. Mnie akurat
podoba się takie podejście do brzmienia
tradycyjnego heavy metalu...
Na obu płytach nie używaliśmy tzw. click
tracków, więc jest to stara szkoła realizacji.
Mieliśmy korzyści z robienia wielu ujęć bez
martwienia się o taśmę, ale staraliśmy się trzymać
rzeczy w krótkim czasie przed wysłaniem
ich do zmiksowania przez Jorga Ukena. Myślę,
że zrobiliśmy cały album wokoło dwa tygodnie,
więc czuć, że jest surowy i spontaniczny.
Tym razem na album przygotowaliście zupełnie
nowe utwory. Nie mylę się? Jak powstawały?
Zrobiliście to tak jak kiedyś, czy
też wcieliliście w rzycie nowe pomysły, które
ułatwiły wam pisanie muzyki?
"Vengeance" i "High 'em High" pochodzą z
naszego pierwszego demo. Mniej więcej z tego
samego okresu są też "The Sentinel" i "Blinding
Force". W większości przypadków pisaliśmy
tak jak w przeszłości. Mieliśmy riff i pomysł
na tekst lub melodię i od tego zaczynaliśmy.
Nie nagrywaliśmy pomysłów w naszym garażu
czy w inny sposób oraz nie pisaliśmy tekstów
do tzw. pętli.
Mimo że zaczynaliście w latach 80. jesteście
też częścią nurtu NWOTHM, do którego
należy cała masa młodych i trochę starszych
zespołów. Jak się czujecie w tej gromadzie i
co was wyróżnia spośród całej masy tych
wszystkich kapel?
Jesteśmy dumni, że jesteśmy częścią tego ruchu.
Mam nadzieję, że wspinamy się po naszej
ścieżce kariery coraz wyżej. Jesteśmy szczęśliwi,
że nasz zespół zaczyna być uważany za formację,
na którą warto zwrócić uwagę. Oczywiście,
jestem zdania, że nasza muzyka nas
wyróżnia, ale mamy nadzieję, że kiedy już
damy kilka koncertów, stanie się jasne, dlaczego
tak uważam.
Na YouTube dużą popularnością cieszy się
kanał NWOTHM Full Albums. To obecnie
jeden z najlepszych sposobów na promocje
młodej kapeli, ale nie tylko, które grają oldschoolowy
heavy metal. Drugim sposobem
są oczywiście koncerty. Co aktualnie kapela
grająca heavy metal powinna zrobić, aby
zainteresować sobą fanów?
Róbcie dobrą muzykę! Wszystko zaczyna się
właśnie od tego. Nawet przy tak dużej ilości
wydawanej muzyki, musisz mieć coś, co przykuje
uwagę fanów.
Początkowo promocję "The Hunter" prowadziliście
sami, z czasem zaczęliście współpracować
z No Remorse Records. Dlaczego
na partnera biznesowego wybraliście właśnie
tę wytwornię i jak się wam z nią współpracuje?
No Remorse to najlepsza wytwórnia dla takich
zespołów jak nasz. Są jak Megaforce
współczesnej sceny. Naprawdę trzymają rękę
na pulsie nurtu NWOTHM. Jesteśmy im wdzięczni
za pomoc oraz danie nam szansy do
wybicia się wśród tej całej masy świetnych
zespołów. Zdołaliśmy zdobyć trochę uwagi,
ale to dzięki No Remorse skierowano na nas
światło reflektorów, które okazało się bardzo
pomocne.
"The Hunter" zebrało dobre recenzje. Myślę,
że z "Blinding Force" jest podobnie...
Nie wydaje mi się, żebyśmy byli jeszcze recenzowani
przez Heavy Metal Pages....
No i tu się mylisz mój drogi kolego. Ale, ale,
zdaje się, że Covid odpuścił i teraz jest
trochę łatwiej z organizacją koncertów. Macie
już jakieś konkretne plany co do występów
na żywo?
Jeszcze nie, ale mamy nadzieję, że wkrótce
będziemy mieli coś do ogłoszenia.
Myślę, że mimo iż aktualnie jesteście nastawieni
na promocję "Blinding Force" to już
myślicie nad jego następcą. Macie może już
jakiś zarys waszego kolejnego albumu?
Będzie dużo bardziej techniczny. Myślę, że w
naszych nowych utworach nieco bardziej
zademonstrujemy nasze inspiracje Mercyful
Fate i Rush, a przy okazji jeszcze bardziej
ugruntujemy nasze unikatowe brzmienie.
Znajdzie się na nim kompozycja "Crown of
Thorns" znana z naszego dema z roku 1984.
Mamy już kilka utworów, które są bliskie
ukończenia. Zobaczymy, jak to wszystko się
ułoży.
Michal Mazur
Tłumaczenie: Szymon Tryk
INCURSION 53
HMP: Na początek pytanie, które jak podejrzewam
słyszycie ostatnio dosyć często -
trzeci album Sword był zapowiadany na koniec
2018 roku. Niektórzy już wtedy mieli
szczęście usłyszeć kilka premierowych numerów
na żywo. Dwa lata później pojawia się
singiel, a potem znowu cisza. Co się działo
przez ostatnie lata w Waszym zespole, że
Niech muzyka mówi
sama za siebie
Pamiętam swoje pierwsze zetknięcia
z muzyką Sword. O ile
nie było to dla mnie odkrycie
Ameryki, o tyle od początku zachodziłem
w głowę jak to jest,
że przekopując się przez tony zespołów z
tamtego czasu o wiele łatwiej natknąć się na formacje może
nie tyle gorsze jakościowo, co wiele trudniejsze w odbiorze.
Czego by nie mówić, oprócz świetnych riffów czy energii, muzyka
ekipy z Montrealu charakteryzuje się naprawdę sporym potencjałem komercyjnym,
który powinien zapewnić jej sporo większą rozpoznawalność. Jak się okazuje,
panowie faktycznie mieli swoje 5 minut na rodzimym rynku, ale nie wystarczająco
by wymieniać ich jednym tchem z "gwiazdami" ówczesnej sceny, typu
Armored Saint czy Metal Church. No i nie wystarczająco, by utrzymać zespół na
powierzchni burzliwych dla tradycyjnego heavy metalu wód lat 90. Teraz, gdy
Sword powraca niczym Excalibur wydobyty z kamienia, można żywić nadzieję że
coś w tym temacie się zmieni. Fani coraz częściej odkurzają nie tylko klasyczną
"Metalized", ale i naprawdę udane "Sweet Dreams". Zdaje się, że Rick Hughes i
spółka wrócili już na dobre, bo po latach od ogłoszonego powrotu, wreszcie doczekaliśmy
się kolejnego krążka, zatytułowanego po prostu "III" i wcale nie zaniża on
jakościowej poprzeczki ustawionej lata temu. Cóż, mówiąc szczerze frontman
Sword nie okazał się wybitnie rozmowny, ale trochę szczegółów i opinii na temat
rzeczonej "trójki", a także kilku niedopowiedzeń nt. historii grupy udało się z
niego wyciągnąć… Zapraszam do lektury.
W zasadzie to możnaby rozciągnąć ten czas
oczekiwania na ponad dekadę. Sword reaktywował
się już 11 lat temu. Od początku wspominaliście
o nowym albumie, pamiętam nawet
że na Waszych mediach społecznościowych
pojawiały się nagrania z prób, gdzie wyłapałem
choćby fragment z "Took My Chances",
stąd mój wniosek że pewnie byliście gotowi
do zrealizowania tego materiału sporo
wcześniej. Więc jaki był "plan A" względem
nowej płyty zaraz po Waszej reaktywacji?
Plan był taki, że nie mieliśmy żadnych planów.
Po prostu popłynęliśmy z prądem. Każdy
biorąc pod uwagę, że sprzedaż płyt drastycznie
spadła, a trasy koncertowe stały się bardzo trudne
do zarządzania, musieliśmy ograniczyć
budżet i wydać dwa teledyski. Oto rezultat.
Szczególnie chętnie zobaczyłbym wizualną
interpretację do "Dirty Pig" - czy traktować
ten tekst ogólnie czy może jest ktoś, kto powinien
odczytać go personalnie?
"Dirty Pig" odnosi się do tych, którzy idą przez
życie depcząc po innych, aby osiągnąć własne
cele. Wszyscy spotykamy w swoim życiu takie
"brudne świnie". Ta piosenka stawia w perspektywie
krzywdy wyrządzane przez tych, którzy
są prawdziwymi złoczyńcami wobec społeczeństwa.
Z tego co rozumiem całość materiału na "III"
powstała jeszcze przed rozpadem Sword?
Czy to oznacza że wyciągnęliście gotowy
materiał z szuflady i wystarczyło go "tylko"
nagrać, czy były to raczej pojedyncze pomysły?
Zaczęliśmy proces pisania od przesłuchania kilku
starych pomysłów. Niektóre zachowaliśmy,
inne nie. Do tego doszły nowe pomysły, nowe
teksty i nowe melodie. To trochę mieszanka
staroci z dużą ilością nowego.
Skoro tak, muszę przyznać że te starocie w
ogóle się nie zestarzały! Album brzmi bardzo
świeżo i jest pełen energii!
Dziękuję, to pewnie dlatego, że włożyliśmy w
to wszystkie nasze pomysły i dużo serca.
Co z trzema utworami, które ukazały się premierowo
na kompilacji z 2006 roku (mam na
myśli: "Get It While You Can", "Leather
Lust" i "If You Want It")? Czy jest szansa że
pojawią się kiedyś na innych wydawnictwach?
Te bonusowe utwory zostały wydane bez naszej
zgody i pozwolenia. Tak, nagraliśmy je, ale
nigdy nie mieliśmy zamiaru ich wydać. To decyzja
wytwórni płytowej.
Pokusicie się na zrealizowanie dla nas czegoś
a la "making of" z przygotowań studyjnych
płyty?
Zaczęliśmy pracować nad piosenkami w domowym
studiu, które zbudowaliśmy w garażu i
to niezbyt odizolowanym. Było więc zimno i
wszędzie unosił się zapach gazu, oleju i brudu.
Żadnych luksusów. To był totalny powrót do
korzeni.
54
kazaliście czekać fanom tak długo?
Rick Hughes: Ze względu na sytuację pandemiczną
musieliśmy zatrzymać presję i poczekać,
aż stanie się ona przeszłością. Nie chcieliśmy,
aby nasz album wyszedł w czasie, gdy
świat był poddany blokadzie.
SWORD
Foto: Sword
miał swoje sprawy do załatwiania więc czas
płynął tak jak zawsze... i powoli, i szybko.
Na single promujące nowy album wybraliście
chyba najchwytliwsze utwory (choć wg mnie
"Bad Blood" ma ogromny potencjał by stać się
hitem na miarę "F.T.W." czy "Children of
Heaven") i zrealizowaliście do nich przyjemne
dla oka klipy. Ale muszę przyznać, że aż się
prosi, żeby dodać do nich jakiś element fabularny,
jak to miało miejsce przed laty w
"Trouble Is".
Zrobienie teledysku jest bardzo kosztowne, a
Skoro wyjaśniliśmy już kwestie z historii najnowszej,
to chciałbym teraz zajrzeć do bardziej
zamierzchłej przeszłości - ale nawiązując
do nowej płyty. Zaintrygował mnie tekst
do "Unleashing Hell", bo z początku pomyślałem
że opisujecie w nim pośrednio narodziny
Sword - ale te miały przecież miejsce 6
lat wcześniej?
Narodziny Sword przypadają na początek lat
80-tych. Do 1986 roku wydaliśmy album i zrobiliśmy
co najmniej 500 koncertów, ale ten tekst
jest autobiograficzny.
Czy faktycznie, tak jak to jest w tekście były
to dla Was czasy przebiegające pod znakiem
"sex, drugs and rock and roll"? Domyślam się
że gdy jesteś w trasie z takimi postaciami jak
Lemmy czy chłopaki z Metalliki, było to nie
do uniknięcia? (śmiech)
Jak wszyscy młodzi ludzie którzy mają przed
sobą życie, tak i my doświadczyliśmy wiele. Ale
podróż jeszcze się nie skończyła, więc pewne
próby i trudności będą kontynuowane, tyle że
w bardziej trzeźwej formie.
Śpiewacie o tym niejako z nostalgią (nawet
gdy mowa o kokainie, łatwych dziewczynach,
czy bójkach), ale tak na poważnie - co z perspektywy
czasu myślicie o takim stylu życia?
Z jednej strony bez niego i energii która mu
towarzyszyła nie ma ogromnej części rockowej
i metalowej kultury którą tak kochamy,
ale z drugiej - nie ma się co oszukiwać - doprowadziło
to masę ludzi do kompletnego upadku.
Nostalgia jest wszędzie. Wszyscy mamy do
opowiedzenia jakąś historię, niektóre są ładniejsze,
inne brzydsze, ale to nasze dzieje. Jeśli
mamy opowiedzieć jakąś historię, to równie
dobrze możemy opowiedzieć naszą.
Skoro mowa o ekscesach i przygodach, Bardzo
zaciekawiła mnie anegdota o tym, jak zostałeś
aresztowany za noszenie karwasza w
klubie The Moustache. Opowiedz proszę jak
to dokładnie było? I jak zakończyła się ta historia?
W tamtych czasach intensywnie koncertowaliśmy
tutaj, w Quebec. Nosiłem rekwizyt sceniczny,
który w tamtych czasach był nielegalny
i trzeba było być prawnikiem, żeby o tym wiedzieć.
To była bransoletka z ćwiekami. Każdy
metalowy zespół miał ją na sobie, więc kiedy
wyszedłem złapać trochę świeżego powietrza
na zewnątrz budynku w przerwie między dwoma
setami, policjant przejeżdżający obok aresztował
mnie na miejscu. Koncert musiał odbyć
się beze mnie, więc moja młodsza siostra
dokończyła występ jak zawodowiec. Rano wypuścili
mnie z więzienia.
W waszych dziejach fascynuje mnie szczególnie
jeszcze jeden fakt - niesamowicie mało
jest zespołów, które przetrwałyby tyle lat w
niezmienionym składzie. Po pierwsze chciałbym
żebyście potwierdzili - czy naprawdę od
1980 roku w szeregach Sword nie zaszła ani
jedna zmiana personalna?
Sword to od zawsze ta sama czwórka przyjaciół.
Znamy się od liceum, a Sword to nasz
pierwszy zespół.
Jak myślisz, w czym tkwi sekret tej trwałości?
Kiedy znajdziesz dobrą chemię z pewnymi ludźmi,
trzymaj się tego, bo to się zdarza bardzo
rzadko w życiu.
Na Waszej stronie internetowej czytamy, że
gdy "…rozpoczęliście pracę nad swoim trzecim
albumem. Rozpętało się piekło i nastąpiło
rozstanie…". Nigdy nie dotarłem do żadnego
wyjaśnienia, czym owe piekło było?
Słowem - co doprowadziło do rozpadu Sword
w 1989 roku?
To była mieszanka gorączkowego życia z rodziną
i przyjaciółmi, plus przemysłu muzycznego
przechodzącego zmiany, wraz z nadejściem
grunge.
Z tym okresem wiąże się jeszcze jedna nieścisłość
- metal archives podaje lata Waszej
ówczesnej aktywności od 1980 do 1995 roku.
Gdy patrzę na Waszą aktywność koncertową,
widzę że ustała już w 1989 roku i została
wznowiona na jeden występ w 1996 roku.
Więc jak to było?
Byliśmy przyjaciółmi od zawsze, więc to nigdy
nie miało jako takiego końca. Nadal tworzyliśmy
razem muzykę pod innymi pseudonimami,
ale w głębi duszy wiedzieliśmy, że nadejdzie
dzień, w którym ponownie "uniesiemy
miecz".
Skoro już mowa o nieomylnej Encyclopaedia
Metallum, to znajduję tam informację, o
alternatywnej nazwie zespołu, czyli Sword of
Justice - to fakt czy mit?
Zawsze nazywaliśmy się Sword. Ale dobrze pamiętam,
że gdy magazyn Kerrrang, robił pełną
stronę na podstawie naszego koncertu w legendarnym
Hammersmith Odeon w Anglii, gdy
otwieraliśmy występ Motörhead, nagłówek
brzmiał "Sword of Justice".
Foto: Sword
Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałbym żebyśmy
zabawili się nieco w "co by było gdyby".
Czy jesteście w stanie popuścić wodze
fantazji i przedstawić swoją wizję, jak mogłaby
wyglądać Wasza trzecia płyta, gdyby
została wydana w latach 90.? Mam na myśli
to, jak reagowaliście na pojawiające się wówczas
trendy w muzyce - z jednej strony grunge,
z drugiej zdobywająca Europę ekstrema.
Czy sądzicie że te gatunki mogłyby wpłynąć
na Waszą muzykę, gdybyście nagrywali ją w
tamtym czasie?
To był po części powód, dla którego przestaliśmy
nagrywać. Nie chcieliśmy iść w grunge i nie
chcieliśmy iść w ekstremę. Wydaje mi się, że
potrzebowaliśmy przerwy.
Pytam o to również dlatego, że na "Sweet
Dreams" słychać pewien zwrot w stronę zróżnicowania,
jeszcze większy nacisk na przebojowość
i jakąś odpowiedź na to, co działo się
na ówczesnej scenie. Słuchając np. "Life on
the Sharp Edge", mam spostrzeżenie że to
takie spotkanie Metal Church ze Skid Row -
czy był to świadomy zabieg?
Wcale nie. Podchodzimy do muzyki jak do formy
sztuki, która nie ma granic. Czasami lepiej
jest milczeć niż się powtarzać.
Mam wrażenie że "III" odwołuje się znacznie
wyraźniej do "Sweet Dreams", co mnie cieszy.
Głównie dlatego, że o ile "Metalized"
jest płytą dość dobrze znaną w środowisku
metalowym (żeby nie powiedzieć kultową), o
tyle mam wrażenie, że jego następca przeszedł
niemal bez echa. Jeśli mam być szczery
do niedawna sam żyłem w nieświadomości o
istnieniu tej płyty. To dosyć zastanawiające,
bo to naprawdę bardzo dobry materiał.
Dokładnie o to mi chodzi - gatunki muzyczne
przychodzą i odchodzą. Kiedy wydaliśmy
"Metalized" w 1986 roku, był to zenit tradycyjnego
heavy metalu. W 1989 i na początku
lat 90-tych był on już u schyłku swojego cyklu.
A zaczynał się pojawiać grunge.
I znów wracamy do Waszego reunionu - muszę
przyznać, że choć nigdy nie wątpiłem że
jesteście zespołem kultowym, to jednak postrzegałem
Was jako taki "ukryty klejnot"
amerykańskiego metalu lat 80. Tymczasem
widząc zainteresowanie jakim cieszycie się po
powrocie, byłem nieprawdopodobnie mile zaskoczony!
Gdy patrzyłem np. na zdjęcia i
nagrania z Club Soda w Montrealu sprzed
czterech lat, pomyślałem że wygląda na to, że
Wasza ojczyzna nie zapomniała o Was i
umiała oddać legendzie należną cześć!
Nasi fani są wierni i głośni. To sprawia, że podczas
koncertów na żywo dzieją się wspaniałe
rzeczy.
W czasie "nowej ery Sword" nastąpiła jeszcze
jedna zastanawiająca mnie przerwa - między
rokiem 2012 a 2017 nie odnotowałem żadnego
Waszego występu na żywo.
Powoli i starannie przygotowywaliśmy powrotny
album, a w międzyczasie wciąż nagrywaliśmy
i koncertowaliśmy z innymi projektami.
Zbliżając się już do końca wywiadu, nie
chciałbym żebyście pozostali w poczuciu że
zrobiłem Wam wielkie przepytywanie z historii,
więc zapytam Was jeszcze o przyszłość
- tym bardziej że wszystkich nas ona bardzo
ciekawi. Macie już jakieś plany na najbliższy
czas? Jak będziecie promować płytę? Może
zechcielibyście wybrać się za ocean? Bylibyście
bardzo mile widziani w Polsce!
Nasza filozofia to: "niech muzyka mówi sama
za siebie". Więc zamierzamy pozwolić albumowi
trochę pożyć swoim życiem i będziemy
czekać na oferty, które pojawią się na naszej
drodze. I tak, bardzo chcielibyśmy przyjechać
do Polski.
Piotr Jakóbczyk
SWORD 55
Jeśli dusić, to z wyczuciem
Pamiętacie Stormhunter? W 2014 roku Niemcy rekomendowali ich trzeci
longplay pt. "An Eye for an I". Mijały lata, a żadna kolejna płyta z ich strony się
nie pojawiała. Taki stan rzeczy ciągnął się aż do grudnia 2020 roku, kiedy wyszło
EP "Ready for Boarding" z trzema nowymi kawałkami i z jednym coverem. Fani
Helloween i Gamma Ray nabrali apetytu na pełen longplay, ale obecnie jak go nie
było, tak nadal nie ma. W sierpniu 2022r kazała się za to kolejka EPka "Strangle
with Care", tym razem nieco dłuższa i zawierająca pięć autorskich kompozycji. Do
tego longplay wciąż jest zapowiadany. Mamy nadzieję, że okaże się co najmniej
równie fajny. Tymczasem przypominamy Stormhunter słowami jego założyciela i
gitarzysty, Stefana Müllera.
HMP: Cześć. Jak się masz?
Stefan Müller: Ogólnie dobrze. Dzisiaj byłem
zajęty porządkowaniem mieszkania, bo ostatnio
przeprowadziłem się z powrotem do okolic
Balingen z miejscowości Freiburg im Breisgau
(Baden-Württemberg, południowo-zachodnia
część Niemiec, obok granicy Niemiec z Francją,
Szwajcarią i Lichtensteinem - przyp. red.).
Te miejscowości zapiszą się w historii
niemieckiego metalu dzięki Bang Your Head
Festival oraz działalności Stormhunter. W
przyszłym roku obchodzicie ćwierćwiecze istnienia
zespołu.
Bo ja wiem, ćwierćwiecze? Mieliśmy przerwę
między 2002 a 2007 rokiem. Nie przejmujemy
się wiekiem. W 2021r. wydaliśmy specjalną,
winylową edycję naszego drugiego longplay'a
pt. "Crime And Punishment" z okazji
dziesiątej rocznicy jego ukazania się, ale nie
planowaliśmy specjalnie tego wznowienia.
Okładka przedstawiała pierwotną grafikę w
kolorze, która nigdy wcześniej się nie ukazała
(okładka "Crime And Punishment" w 2011r.
była czarno-biała). Nie zmienialiśmy brzmienia
płyty, a jedynie nadaliśmy barw oprawie
graficznej, zaś sam dysk przygotowaliśmy w
postaci "picture LP". Fajnie, ale nie podniecamy
się na zasadzie: "wow, rocznica, zróbmy
coś wyjątkowego!".
Jak miewa się Wasz perkusista Andreas
Kiechle?
Znacznie lepiej, niż jeszcze niedawno. Gra już
z nami. Ostatnio w ramach sprawdzenia własnej
formy wystąpił na gigu lokalnego zespołu
popowego. Bardzo mu zależy, jest niezwykle
zmotywowany. Planowaliśmy zagrać w tym
roku pięć koncertów, z czego odbędzie się
tylko ostatni, dnia 10 grudnia 2022, w ramach
Foto: Stormhunter
Endtimefestival w Brackenheim. Damy radę
pokazać się przynajmniej na tym jednym. Następnie
porozmawiamy o planach na rok
2023.
Stormhunter nie wydał jeszcze pełnego,
czwartego albumu, ale Wasze dwie najnowsze
EP-ki: "Ready for Boarding" (2020) i
"Strangle with Care" (2022) zawierają materiał
o łącznej długości trzydzieści osiem
minut. Praktycznie wychodzi więc na to, że
ukazał się czwarty longplay, ale podzielony
na dwa krótsze wydawnictwa.
Możesz tak powiedzieć. Niezależnie od tego,
nagraliśmy również kolejną dużą płytę.
Utwory z "Strangle with Care" rejestrowaliśmy
w tym samym czasie, co następny LP. Nie
ukończyliśmy jednak całości, ponieważ zabrakło
wolnych terminów w studiu. W pewnym
momencie postanowiliśmy skupić się na EP, a
LP dokończyć później. Chcieliśmy coś wydać,
bo czas zbyt szybko uciekał po ukazaniu się
"Ready for Boarding". Musimy jeszcze dograć
detale, zmiksować i dokonać masteringu dużego
albumu. Postępy prac zależą od dostępności
studia. Będziemy też szukać firmy fonograficznej.
Kusiło Was, żeby w poszczególne dni pozostawać
więcej godzin w studiu i dokończyć
wszystko?
Nie wybieramy się do studia z planem rejestracji
dwóch utworów za jednym zamachem, a
reszty przy innej okazji. Nagraliśmy wszystko,
co mieliśmy, w jednym ciągu. W przeciwieństwie
do niektórych innych zespołów, nie gramy
wszyscy razem w studiu, tylko nad każdym
instrumentem pracujemy oddzielnie. Zaczynamy
od perkusji. W dwóch przypadkach ("Paralyzed"
z nowego EP oraz utworu, który dopiero
się ukaże) zarejestrowaliśmy gary, mimo
że ani liryki, ani partie gitar nie zostały jeszcze
w pełni ukształtowane. Potrzebujemy całego
dnia, aby ustawić i omikrofonować zestaw perkusyjny.
Gdy już to zrobimy, Andreas nagrywa
w mig. Potrafi ukończyć dwa numery w
godzinę. Uznaliśmy więc, że najlepiej zrobić
całą perkę za jednym zamachem. Gdybyśmy
nie ukończyli "Paralyzed", to nic, najwyżej
ścieżki pozostałyby niewykorzystane. No ale
wyszło świetnie. W związku z tym, nie budzi
się w nas żadna pokusa, żeby przesiadywać
dłużej w studiu. "Oh, zostańmy godzinę dłużej, to
będziemy mieć extra utwór" - nie myślimy w taki
sposób. Jeśli powstaje dodatkowy numer, to
należycie się nim zajmujemy, nie na szybcika.
Przeznaczamy na wszystko dokładnie tyle
czasu, ile potrzeba, byśmy czuli się w pełni
usatysfakcjonowani z rezultatów. Wyjątkowo,
Andreas usłyszał francuski utwór z nadchodzącej
płyty po raz pierwszy dopiero w studiu
i zabrał się za niego od ręki. Nagraliśmy bębny,
a dopiero później kombinowaliśmy, żeby
wszystko do siebie pasowało.
Jak trudnym wyzwaniem było dla Andreasa
nagrywanie perkusji do nowego utworu, którego
nigdy dotąd nie słyszał, tak od ręki?
Przedstawiając nowy utwór, zaskoczyłem go.
Na początku zareagował: "oh, Stefan, co Ty w
ogóle robisz?" (śmiech). On uwielbia tworzyć.
Nie sądzę, żeby sprawiło mu to szczególną
trudność. Nie wywarłem na nim wtedy presji,
żeby koniecznie zrobił swoje tego samego
dnia. Tylko zaproponowałem, a on doskonale
sobie poradził.
56
STORMHUNTER
Ile nowych utworów napisaliście?
Na LP wejdzie jedenaście, w tym intro i outro,
czyli dziewięć regularnych kawałków z lirykami.
Zostaną one utrzymane w typowym dla
nas stylu, z jedną lub dwiema niespodziankami,
które nie zaskoczą fanów znających całą
naszą twórczość, lecz jeśli ktoś poznał Stormhunter
niedawno, to może uznać, że eksperymentujemy.
Czasami dają u nas znać wpływy
thrash metalu, a innym razem melodic metalu.
Stylistycznie LP przypomina EP.
Z tym, że Wasze dwie ostatnie EP-ki są bardzo
zróżnicowane. Owszem, brzmią jak
Stormhunter, ale poszczególne utwory pokazują
różne Wasze oblicza. Ponadto w dwóch
kawałkach przejąłeś rolę wokalisty i zaśpiewałeś
po francusku.
Tak, i dla fanów to nowość. Ale nie dla mnie.
Jestem pół-Niemcem, pół-Francuzem z pochodzenia
i sporo w życiu pisałem po francusku.
Nie mieliśmy dotąd okazji, by wykorzystać
moje francuskie liryki w Stormhunter. Podczas
koncertów graliśmy cover Trust "Antisocial".
Świetnie się bawiłem, śpiewając go, dlatego
nagraliśmy go na "Ready for Boarding".
Następnie wykonaliśmy jeden francuskojęzyczny
utwór na "Strangle with Care" oraz
jeden na nadchodzący longplay.
Jakim kluczem kierowaliście się podczas
podejmowania decyzji, które numery wejdą
na EP, a które na LP?
Nie jest to koncept, ale w pewnym sensie,
longplay posiada temat przewodni, mianowicie
"śmierć". Podchodzimy do niej z różnych
perspektyw, dobrych lub złych. Utwory z EPek
nie pasowały do tej formuły, bo na przykład
"Headbanger's Ball" to wesoły utwór.
"Balles Masquées" też podejmuje kompletnie
inny temat. Nie chcemy umieszczać więcej niż
jednego numeru po francusku na żadnej płycie,
ponieważ wolimy zachować ich wyjątkowość.
Czy wierzysz w to, że wesoły utwór nie
pasuje do zagadnienia śmierci, skoro różne
kultury różnie interpretują przemijanie, np.
Meksykanie cieszą się, że zmarła osoba
odchodzi do lepszego świata.
Zależy. Ktoś ma prawo uznać, że "Headbanger's
Ball" zachęca do wesołego imprezowania,
jakby jutro miał skończyć się świat. W
porządku, ale nie taka jest nasza intencja.
Foto: Stormhunter
Foto: Stormhunter
Niemniej, przedstawiamy w tekstach kilka
różnych podejść do tematu śmierci. Zauważamy,
że może ona zwiastować ulgę. Dla mnie
to jest osobisty temat. W ostatnich latach straciłem
wielu członków mojej rodziny. Skłoniło
mnie to do przemyśleń na temat życia, śmierci
i priorytetów. Nie panikuję, tylko staram się
myśleć rozważnie. Koncept tematyczny albumu
jest dość luźny, pojawiają się w nim też
wątki poboczne.
Jakie różnice w podejściu do śmierci zauważasz
pomiędzy niemiecką a francuską kulturą?
W obu krajach dominują różne wzorce kulturowe,
ale uważam, że kulturę jednostki w największym
stopniu kształtuje rodzina, a nie
kraj zamieszkania. Fakt, że mój ojciec był
Niemcem, a moja mama Francuzką, ale trudno
byłoby mi rozdzielać, które spośród moich
poglądów są niemieckie, a które francuskie.
Mogę powiedzieć, że w obu krajach żyje się
inaczej, a jak się umiera? Trudno powiedzieć.
Wydaje mi się, że tak samo. Nie słyszałem o
zasadniczych różnicach w podejściu do śmierci
we Francji i w Niemczech. W dzieciństwie
uczęszczałem na nabożeństwa do kościołów
katolickich w tych dwóch krajach. Francuskie
msze bardziej mnie przerażały. Stare dzieje.
Nie chodzę do kościoła, odkąd dorosłem.
Jak należy rozumieć tytuł "Strangle with
Care"?
To tylko zabawa ze słowami. Prawdopodobnie
znasz taką płytę Nuclear Assault "Handle
with Care" (1989). Nasz pomysł narodził się
wieki temu. Dopasowaliśmy do niego okładkę.
Nie kryje się za nim żadne podwójne przesłanie,
ale pozostawiamy interpretację słuchaczom.
Każdy może inaczej zrozumieć tytuł, w
zależności od osobistych doświadczeń życiowych.
Możesz powiedzieć, że wszędzie na
świecie zwykli ludzie są poddawani opresji
przez tyranów, którzy powinni mieć się na
baczności, bo pewnego dnia może odbić im się
to czkawką. Takie ostrzeżenie pasuje do wielu
różnych sytuacji.
Ze słowami w nawiązującym do Running
Wild tytule "Ready for Boarding" też się bawiliście?
Nie każdy prawidłowo je zrozumiał. Nawiązywaliśmy
w nich do okładki, a jednocześnie do
problemów z organizowaniem koncertów.
Muzycznie inspirowaliśmy się Running Wild,
ale przesłanie nazwy "Ready for Boarding"
wykraczało poza tą inspirację, wkraczając w
mroczne rewiry. Ten tytuł faktycznie miał podwójne
znaczenie.
Pozwól, że powrócę jeszcze do utworu
"Headbanger's Ball", ponieważ znalazłem
gdzieś informację, że najpierw przyniosłeś
wraz z perkusistą Andreasem Kiechle połowę
utworu, a dopiero później cały zespół dopracował
go do obecnej postaci. Jak właściwie
wyglądała jego ewolucja?
Zazwyczaj piszę i aranżuję całą muzykę. Następnie
przesyłam demo z elektroniczną perkusją
do Andreasa, dzięki czemu on może sobie
wyobrazić, jak powinny brzmieć jego partie.
W tym przypadku miałem pomysł na
część utworu, aż do solówki gitarowej. Chciałem
usłyszeć to zagrane z prawdziwą perkusją,
zanim rozwinę dalszą część. Andreas odegrał
ogromną rolę w powstawaniu "Headbanger's
Ball". Już wcześniej zdarzało mu się nadawać
kawałkom całkowicie nowy kierunek, gdyż
czasami wpada na własne pomysły. Lubię, gdy
to robi. Chciałem więc usłyszeć jego bębnienie
w "Headbanger's Ball". Zagraliśmy wspólnie
od początku do końca, a kiedy nadeszła pora
na solo, po prostu powtórzyliśmy całość od
nowa. Tak już zostało. Jeśli się wsłuchasz, na
pewno zauważysz, że po solówce powtarzamy
STORMHUNTER
57
wcześniejsze motywy. Żadnych fajerwerków,
gramy dokładnie to samo. W naszym odczuciu
tak brzmi idealnie.
Czasami odnoszę wrażenie, że Andreas gra
zbyt gęsto, np. w utworze "Mind Odyssey".
Możliwe, ale ja słuchając muzyki nigdy nie
koncentruję się na pojedynczym instrumencie.
Dla mnie liczy się całokształt kompozycji i jej
feeling. Jestem w pełni zadowolony z "Mind
Odyssey". Nie wiem, czy odpowiedziałem na
Twoje pytanie.
Zmierzałem do spostrzeżenia, że postrzegam
Stormhunter jako zespół balansujący
pomiędzy tradycyjnym heavy metal a europejskim
powerem. Wasze nowe EP skłania się
zdecydowanie bardziej ku temu drugiemu gatunkowi.
Rozumiem, ale my w ogóle nie zastanawiamy
się nad takimi rzeczami. Trudno byłoby mi
jednoznacznie zaklasyfikować twórczość
Stormhunter. Słychać u nas inspiracje speed
metalem, thrashem, heavy, powerem, itd.
Poza tym definicje tych gatunków też się
zmieniały na przestrzeni dekad. Jeśli obecnie
powiesz "power metal", większość ludzi pomyśli
o tandetnych klawiszach, a my na takich
nie gramy. Uważamy Stormhunter za zespół
heavy metalowy. Owszem, lubimy melodie,
ale muszą być podane na surowo.
Foto: Stormhunter
Ale przecież słychać, że tempo w "Mind
Odyssey" jest bardziej podkręcone niż w typowym
heavy metalu.
Oczywiście, jednak nie analizujemy tego formalnie.
Lubię improwizować na gitarze, cieszę
się, gdy wpadnie mi fajny riff, utrwalam go i
później wykorzystuję, bądź nie. Czasami
śpiewam w nocy riffy do telefonu (śmiech).
Nigdy jednak nie kalkuluję: "czas na napisanie
speed metalowego utworu", albo "czas na dodanie
bardziej doomowego motywu". Istnieją numery
Stormhunter, które zaczynają się powoli i
kończą się powoli. Utwór tytułowy "Crime
And Punishment" przez prawie trzy minuty nie
powala prędkością, a dopiero w dalszej części
przeradza się w galopadę. Na następnej płycie
usłyszysz kawałek, który nazwiesz doomem,
epickim metalem, lub jeszcze inaczej, nie
wiem jak. Powstał naturalnie. Nosiłem w
głowie jakieś specyficzne zdanie, bądź melodię
- nie wytłumaczę procesów stojących za komponowaniem,
zwyczajnie pomysły same wpadają.
Nie istnieje reguła. Bywają mniej kreatywne
miesiące, jak i okresy, gdy każdego dnia
tworzę mnóstwo świetnych rzeczy. Możliwe,
że zależy to od mojego samopoczucia i nastroju.
Czy jesteście zadowoleni z reakcji słuchaczy
na "Strangle with Care"?
Nie mieliśmy okazji zagrać jeszcze nowego
materiału na żywo, więc nie widzieliśmy
reakcji fanów. Oczywiście, dostajemy recenzje
i komentarze znajomych, ale nie widzieliśmy
jeszcze na oczy reakcji publiczności. Cóż,
myślę, że "Strangle with Care" się podoba
(Stefan wzruszył ramionami - przyp. red.).
Niektórzy recenzenci zarzucają nam, że nie
robimy nic nowego. Wygląda na to, że najlepiej
trafiamy do tych, którzy cenią old schoolowy
metal, typu Running Wild lub Helloween.
Zdajemy sobie z tego sprawę. Nie
staramy się na siłę zaimponować oryginalnością,
ani na siłę zadowolić innych ludzi. Gramy
to, czego sami chcielibyśmy słuchać. Jeśli
innym się podoba, to fajnie. Gdyby ktoś skomentował,
że nie lubi "Strangle with Care",
odpowiedzielibyśmy, że w porządku, ale nagraliśmy
tą płytę w pierwszej kolejności dla
siebie, dokładnie tak jak chcieliśmy. Nie ogranicza
nas presja zewnętrzna.
No i prawidłowo. Jak wyglądają Wasze plany
koncertowe?
Przetestujemy naszą formę koncertową w
grudniu w Brackenheim. W tym momencie
nie mamy sprecyzowanych dalszych planów.
Zobaczymy. Musieliśmy odwołać kilka występów,
ale promotorzy wykazują zainteresowanie,
żebyśmy zagrali w tych samych miejscach
w przyszłym roku. Będziemy z nimi rozmawiać
o szczegółach na początku 2023 roku.
Komponujesz następne utwory?
Mam już następne, ale na razie trzymam je dla
siebie. Najpierw skończmy zapowiadany longplay.
Wszystko w swoim czasie. Nigdy nie
graliśmy na żywo utworów z EP "Ready for
Boarding" ani z EP "Strangle with Care", nie
możemy się doczekać sposobności. Wprowadzimy
też do setlisty przynajmniej jeden numer
z następnego LP. Nie wspominając już o
tym, że mamy rozmaite zobowiązania rodzinne
i chcemy spędzać czas z bliskimi. Dlatego
nagrywam w domu demówki, ale jest jeszcze
zbyt wcześnie, żeby rozmawiać o dwóch przyszłych
LP.
Podsumowując, liczymy w przyszłym roku
na jeden longplay Stormhunter i na koncerty.
Może pojawicie się w Polsce?
Byłoby wspaniale zagrać w Polsce. Jak dotąd,
poza Niemcami wystąpiliśmy tylko jeden raz
we Francji i jeden raz w Belgii. Mam kontakty
we Włoszech, więc możliwe, że wkrótce tam
pojedziemy. Okaże się. Możemy sobie planować,
a życie pisze własne scenariusze (śmiech).
Sam O'Black
Foto: Stormhunter
58 STORMHUNTER
sword & sorcery. Na pierwszy rzut poszedł
"Excalibur" z 1981 r. W czasie jego oglądania
miałem spostrzeżenie, że mógłbym wyłączyć
dźwięk w telewizorze i użyć dowolnego Waszego
albumu jako ścieżki dźwiękowej!
(śmiech) Czerpiecie inspiracje z kinematografii?
Rzeczywiście bardzo lubię te filmy, ale myślę,
że to przypadek, bo czerpiemy z tych samych
lub podobnych inspiracji co autorzy filmów, a
nie bezpośrednio z ich dzieł. Czytam dużo literatury
arturiańskiej i jestem głęboko zainteresowany
magią i tajemnicami tej krainy. Zawsze
znajdą się artyści, którzy wyrażają swoje
przywiązanie i dopasowanie do mitycznych i
heroicznych archetypów oraz chcą badać i portretować
tę sferę wyobraźni.
HMP: Witaj Christian! Na wstępie składam
na Twoje ręce gratulacje i serdeczne życzenia
z okazji jubileuszu 20-lecia zespołu!
Mam wrażenie, że Dark Forest niczym wino
dojrzewa i z wiekiem nabiera coraz większej
siły! Ostatnie lata to chyba największa
"hossa" w historii zespołu?
Christian Horton: Witam, dziękuję bardzo!
Tak, zauważyliśmy rosnące zainteresowanie
zespołem w ciągu ostatnich kilku lat. Zaczęło
się ono od wydania "Beyond the Veil" w 2016
roku i myślę, że od tego czasu stopniowo wzrasta
z każdą płytą. Oczywiście nadal jesteśmy
bardzo undergroundowym zespołem, ale to
wspaniałe, że docieramy do coraz większej
liczby osób, które potrafią docenić naszą muzykę.
Wiejskość i Wolność
Jak ten czas leci! Czy Wam też nie mieści się w głowie, że dożyliśmy już
lat, w których kolejni przedstawiciele tego "młodziutkiego ruchu" o nazwie Nowa
Fala Tradycyjnego Heavy Metalu będą obchodzić jubileusze 20-lecia? A skoro jubileusze,
to i różnego rodzaju celebracje. Brytyjczycy z Dark Forest na ten przykład
wydali z tej okazji minialbum "Ridge & Furrow". Forma jak się zdaje niepozorna,
a jednak przestrzegam by jej nie przegapić! Nie zbrakło tu bowiem dobrej
jakościowo muzyki, odwołań do minionych dwóch dekad historii zespołu i wszechobecnego
"ducha Albionu", którego ekipa Christiana Hortona potrafi zaklinać w
dźwięki jak mało kto. Myślę jednak, że zamiast przydługich wstępów, najlepiej do
sięgnięcia po ten krążek zachęci Was rozmowa z jego głównym twórcą.
Chyba nie przesadzę gdy powiem, że Wasza
dyskografia wręcz obfituje w minialbumy.
Zawsze ciekawią mnie idee czy motywacje
ich wydawania, bo bywają one bardzo różne.
Jak było w przypadku "Ridge & Furrow"? 25
min materiału to już całkiem sporo, w zasadzie
jeszcze 2-3 utwory i moglibyście zrobić z
tego LP.
Cóż, pierwotnym pomysłem na uczczenie
dwudziestolecia było zrobienie kolekcji re-recordingów
z katalogu naszych utworów, ale nikomu
z nas się on nie spodobał. Wydawał się
dość nudny i bezsensowny. Woleliśmy drogę
opublikowania nowych numerów, aby pokazać,
że wciąż jesteśmy aktywni, kreatywni i
patrzymy w przyszłość. W 2020 roku pisałem
materiał, po którym czułem, że mógłby być
wykorzystany do małej EPki lub singla. To
były wtedy tylko dwie piosenki: "Skylark" i
"The Golden Acre" - obie miały szczególny klimat
wiejskości i wolności. Nasza wytwórnia
chciała, aby na płycie znalazło się więcej niż
tylko dwa utwory, więc napisałem też piosenkę
tytułową, a Pat dopisał akustyczny numer.
Przez chwilę zastanawiałem się nad porzuceniem
tego projektu i przekształceniem go w
pełnowymiarowy album, ale wydawało mi się,
że te nowe utwory mają szczególną atmosferę,
że należą same do siebie, czułem, że reprezentują
pewną specyficzną epokę, która zostałaby
utracona, gdyby czas minął i powstał pełen
album. Postanowiliśmy dopełnić materiał jednym
re-recordingiem naszego klasyka i tak oto
EPka została ukończona.
"Ridge & Furrow" nastroiło mnie do przypomnienia
sobie kilku klasyków kina z gatunku
Chyba jako najbardziej reprezentatywny
soundtrack do wspomnianego filmu wskazałbym
Wasz debiut, jako ten najsurowszy, w
moim mniemaniu wyjątkowo epicki i potężny.
Ostatnie albumy zilustrowałbym znowu
czymś mniej majestatycznym, a bardziej
przygodowym, w stylu "Ladyhawke" albo
"Robin Hood: Prince of Thieves". Czy to
tylko moje spostrzeżenie, że Dark Forest było
kiedyś nieco bardziej "dark", a jego "epickość"
zdaje się przekształcać w "baśniowość"
otoczoną bardziej pozytywnym vibe'm?
Nie jestem pewien. Myślę, że na ostatnich
dwóch albumach napisaliśmy jedne z najbardziej
epickich utworów. "Lore of the Land" i
"Oak, Ash & Thorn" są w moim odczuciu dość
epickie, ale rozumiem do czego zmierzasz. Dla
mnie każdy album ma swój szczególny feeling
i koloryt czy atmosferę. Debiut był zdecydowanie
surowy i może nawet trochę naiwny.
Inne albumy, takie jak "The Awakening", po
przemyśleniu sprawiają wrażenie mrocznych,
podczas gdy "Beyond the Veil" jest bardziej
intensywny. Myślę, że to wszystko kombinacja
tego, w jakim nastroju jesteś podczas procesu
pisania, a także tego, jak wiele muzycznej
współpracy ma miejsce.
Czy macie jakieś dodatkowe plany lub niespodzianki
związane z jubileuszem?
1 października zorganizowaliśmy imprezę z
odsłuchem EP, w lokalnym pubie w South
Staffordshire, gdzie fani i przyjaciele zostali
zaproszeni na noc z heavy metalem przy ognisku
i prawdziwym piwie Ale. Był to pub, w
którym graliśmy koncerty na początku naszej
działalności, więc ma on specjalne miejsce w
naszych sercach i był idealny na obchody dwudziestej
rocznicy istnienia.
Foto: Dark Forest
Taki klimat wyłapuję już konsekwentnie,
szczególnie od czasu "Beyond the Veil". Czy
można powiedzieć, że był to moment w
którym ostatecznie odnaleźliście pewien kierunek
brzmienia którym chcecie podążać, czy
raczej widzicie się jako zespół wciąż poszukujący?
Tak. To był punkt zwrotny, ponieważ to właśnie
wtedy zaczęliśmy pisać więcej jako zespół,
z dużym wkładem Pata i Josha, i myślę, że to
miało wpływ na brzmienie i klimat muzyki.
Jednak niekoniecznie sądzę, żeby wszystko to
było wesołe i pozytywne. Utwory takie jak
"Ridge & Furrow" czy nawet "Eadric's Return"
mają w sobie pewną melancholię. Powiedziałbym,
że nigdy tak naprawdę nie byliśmy po-
DARK FOREST 59
szukujący i tak naprawdę nigdy nie osiądziemy.
Zawsze pisaliśmy i graliśmy z głębi serca i
tak jak wszyscy się zmieniamy i doświadczamy
życia, tak i nasza muzyka będzie się zmieniać
z płyty na płytę, odzwierciedlając naszą życiową
podróż, ale zawsze pozostanie Dark Forest.
Foto: Dark Forest
Chwilkę o tekstach - po nawet pobieżnej
analizie treści zawartych na "Ridge & Furrow",
pierwsze co nasuwa się na myśl to
umiłowanie do ziemi z której pochodzicie.
Można więc powiedzieć że główną inspiracją
był tu pewien rodzaj patriotyzmu? A może
po prostu stawiacie na podobną tematykę
dlatego że historia, krajobraz czy mitologie
związane z Waszą ojczyzną zwyczajnie dostarczają
dobrego kontentu?
Główną inspiracją dla tej EP były spacery po
wsiach, które kontynuowałem przez większość
2020 i 2021 roku. Zawsze kochałem wieś, ale
w tym bardzo mrocznym okresie reprezentowała
ona coś innego - wolność i światło przewodnie.
Jeśli spędzisz dłuższy czas spacerując
i przebywając na łonie Natury, zdasz sobie
sprawę, że może ona nauczyć Cię wszystkiego,
co chcesz wiedzieć, dostarcza idealnych
analogii dla każdej sytuacji w życiu. Staje się
też metaforą Życia Wewnętrznego. Świata, do
którego nikt inny nie może się wtrącać, przestrzeni
sacrum. To była i jest bardzo łącząca i
ukorzeniająca Cię siła, umieszczająca rzeczy w
perspektywie, a także bardzo wzmacniająca i
rekultywująca. W rzeczywistości myślę, że jest
to niezbędne dla ludzi, aby ponownie połączyć
się z ziemią.
Nie mogę nie zapytać o okładkę - po raz kolejny
wyszła ona spod Twojej ręki. Pomysł był
przygotowany pod teksty i klimat albumu
czy wykorzystałeś coś, co miałeś już w zanadrzu?
Muszę przyznać że pasuje doskonale!
Tworzyłem grafikę mniej więcej w tym samym
czasie, w którym pisaliśmy muzykę. Wydaje
mi się, że miałem wtedy napisane już trzy
główne piosenki, ale nie było jeszcze zbyt
wielu tekstów. Ale jak wspomniałem, feeling
tej muzyki reprezentował pewną epokę, długie
spacery, powracanie w zachodzącym słońcu i o
zmierzchu, a także poczucie, że istnieje pewne
święte wnętrze, które nigdy nie będzie naruszane
i kontrolowane - wewnętrzna wolność.
Wszystko to miało dla mnie pewien kolor i
atmosferę, i przełożyłem je na to, co widzicie
jako gotową okładkę EP.
Okładki mają swoje bardzo ważne miejsce w
wizerunku Dark Forest. Powiedziałbym, że
większość grafik towarzyszących Waszym
albumom, jest po prostu bardzo spójna.
Foto: Dark Forest
Szczególnie te, które tworzyłeś Ty oraz
Duncan Storr. To część pewnego konceptu?
Tak, uważam że oprawa graficzna jest ważna.
Musi ona odpowiednio odzwierciedlać muzykę
i stanowić część pewnej całości. Duncan
ma swój własny, rozpoznawalny styl i dobrze
nam się razem pracuje. Czuję, że rozumie on
ducha Dark Forest i wykonuje niesamowitą
robotę, przelewając na obraz swoją wizję naszej
muzyki. Zdecydowałem się jednak na samodzielne
wykonanie grafiki do EP-ki, ponieważ
nadaje ona fajny charakter pewnej cykliczności.
Robiłem to już we wczesnym okresie
działalności zespołu i reszta zespołu chciała,
abym zrobił to ponownie - jako ukłon w stronę
tych dwudziestu lat, a także dlatego, że ta płyta
była dla mnie bardzo osobistym projektem
od początku do końca.
Szczerze mówiąc, jedynie obrazy Tawdry'ego
Piffle'a prezentują nieco inny klimat. Właściwie
zawsze mnie to ciekawiło, bo tekstowo i
nastrojowo, "Dawn of Infinity" i "The Awakening"
nie różnią się aż tak od pozostałych
płyt.
Will (prawdziwe imię Tawdry'ego Piffle'a -
przyp. red.) był w tamtym czasie naszym dobrym
przyjacielem, a przy tym świetnym artystą.
Zgodził się zrobić dla nas okładki po wydaniu
debiutanckiego albumu. "Dawn of Infinity"
miało dużo tematów kosmicznych i scifi,
co było dla nas inne, ale powstały one z powodu
spotkania z UFO, którego doświadczyłem
w 2008 roku. Mimo to, Will był nieugięty,
żeby grafika nadal w jakiś sposób odzwierciedlała
leśnego ducha zespołu i ukierunkował
to poprzez użycie odpowiedniej kolorystyki.
Na "The Awakening", wprowadził go bezpośrednio
leśną grafiką, co było dobrym pomysłem.
Potem przeniósł się do Niemiec i straciliśmy
kontakt, ale w końcu odkryliśmy Duncana,
którego styl, jak sądzę, jeszcze lepiej
współgrał z naszą muzyką.
Słuchając współczesnych zespołów heavy
metalowych z Wysp Brytyjskich mam poczucie,
że w Waszym DNA bardzo mocno zakodowane
są wpływy lat 70. Popatrzmy
choćby na Wytch Hazel, Amulet czy Seven
Sisters. Również u Was słyszę choćby duży
wpływ Thin Lizzy. To tendencja jakiej nie
zaobserwowałem chyba w żadnym innym
kraju.
Myślę, że to z pewnością dotyczy tych zespołów,
które wymieniłeś i zgaduję, że wiele z tego
to świadomy wybór tego, jak chcą brzmieć.
Osobiście, chociaż kocham Deep Purple i
Black Sabbath, czerpię więcej wpływów z lat
80-tych, 90-tych i późniejszych. I chociaż brzmi
to banalnie, nigdy świadomie nie próbowaliśmy
brzmieć w określony sposób. Ludzie
wskazują na różne wpływy, które mogą usłyszeć
w naszej muzyce - niektóre z nich z pewnością
są, a innych nigdy w życiu nie słuchałem,
więc to zależy od słuchacza i to jest właśnie
piękne. Muzyczne doświadczenia każdego
z nas są unikalne.
Dark Forest to dla mnie takie spotkanie tych
hard rockowych, nawet folkowych brzmień z
energią europoweru. Czerpiecie z tego - przez
wielu wyklętego - nurtu?
Tak, lubię wiele europejskich zespołów power
metalowych. Lubiłem ten gatunek szczególnie
we wczesnych latach 2000, kiedy odkrywałem
więcej muzyki, więc jest tu pewien wpływ.
Iron Maiden zawsze pozostawało naszym
60
DARK FOREST
największym wpływem, ale widzę power metal
jako pewien sposób na rozwinięcie ich stylu.
Ale masz rację, lubię też takie zespoły jak
Steeleye Span i bardziej folkowe płyty Jethro
Tull. Nawet tradycyjną muzykę ludową i klasyczną.
Wg mnie wspólnym mianownikiem dla tych
inspiracji jest pewna "epickość". I znów wracamy
do tematu Waszej Ojczyzny. Brytyjskie
zespoły wprowadzały tematykę Sword
& Sorcery już od lat 70. Wspomnijmy choćby
Wishbone Ash, Rainbow czy Led Zeppelin.
Z powodzeniem kontynuowały te tradycje
zespoły NWOBHM. Czy dostrzegacie
związek między ich pochodzeniem a zamiłowaniem
do tematyki fantasy?
Może coś w tym jest. Lubię myśleć, że to duch
Albionu - te archetypiczne obrazy, które dobrze
pasują do takiego gatunku jak ciężki rock
i metal. Jest jakaś esencja magii i oczarowania
w tej krainie, którą kreatywni ludzie będą kanalizować
i dawać jej wyraz. Myśląc w ten
sposób, jesteśmy być może najnowszą generacją
ludzi, którzy zostali dotknięci magią i włączyli
się w Materię Brytanii w jakiś mały, ale
wyjątkowy sposób.
Wspomniałeś już o fascynacji Iron Maiden,
ale mam wrażenie, że na początku Waszej
działalności była ona nieco bardziej "ukryta"
pod płaszczem surowszego brzmienia i nieco
prostszych kompozycji? Obecnie słychać tę
miłość wiele wyraźniej i można powiedzieć,
że przechodzicie podobną ścieżkę muzycznego
rozwoju - od prostszych, chwytliwych
utworów, do bardziej rozbudowanych kompozycji,
przy dochowaniu wierności swojemu
stylowi i zamiłowaniu do melodii.
To najprawdopodobniej wynika z tego, że rozwijamy
się jako muzycy i twórcy piosenek.
Gdybym miał zdolność pisania takich piosenek
jak "Skylark" jeszcze w 2007 roku, robiłbym
to, ale taka jest po prostu naturalna kolej
rzeczy. Na początku masz tendencję do komponowania
prostszych, surowszych piosenek,
ponieważ nie masz doświadczenia w pisaniu,
wciąż uczysz się, jak dać wyraz swoim wewnętrznym
uczuciom. Ale jest też pewien szorstki
urok tej wczesnej muzyki. Ponownie, to wszystko
odzwierciedla, na jakim etapie życia się
znajdujesz. Pierwsze próby pisania piosenek są
jak próba wyrażenia swoich uczuć, gdy nie nauczyłeś
się jeszcze poprawnie mówić. Dopiero
z czasem możesz w końcu nauczyć się być wystarczająco
przyzwoitym oratorem.
Skoro mowa o tym zespole nie mogę nie spytać
co myślicie na temat "Senjutsu", co do
którego zdania są mocno podzielone. Czuję
po Waszym graniu, że nie należycie do konserwatystów,
uznających tylko stare wcielenie
Maiden?
Osobiście uwielbiam Maiden całościowo. Co
prawda uważam, że najnowszy album jest lepszy
od poprzedniego, ale niestety żaden z nich
nie zawładnął szczególnie moją wyobraźnią.
Dla mnie najlepsze ze współczesnej ery Maiden
są "Brave New World" i "Dance of
Death". Przy czym ten pierwszy jest z pewnością
w mojej pierwszej trójce ulubionych albumów
tego zespołu, obok "The Number of
the Beast" i "Somewhere in Time".
Jeszcze raz co do tracklisty "Ridge &
Furrow" i tego, że zdecydowaliście się nagrać
ponownie "Under the Greenwood Tree".
Chciałbym, żebyś po pierwsze dodał parę
słów o samym w sobie pomyśle re-recordingu.
Zdajesz sobie sprawę, że w myśleniu
wielu metalowców to praktyka z góry skazana
na porażkę?
Cóż, ogólnie się z tym zgadzam, tak jak mówiłem
wcześniej - pomysł zrobienia kolekcji rerecordingów
na EP-kę szybko upadł, ponieważ
tego typu przedsięwzięcie ma po prostu klimat
stagnacji. Mimo to, czuliśmy, że jedno takie
nagranie zdecydowanie pasowałoby do tematu
płyty, przy okazji dwudziestej rocznicy. Do
tego zawsze czuliśmy, że nasze pierwsze kilka
albumów ucierpiało na produkcji, więc wybranie
czegoś z wczesnego katalogu nie byłoby
takim złym pomysłem - w końcu mogliśmy
zrobić to uczciwie, przynajmniej w naszych
własnych głowach.
Foto: Dark Forest
Wg mnie, "Under the Greenwood Tree" nadal
świetnie się broni, również w nowym wykonaniu.
Opowiedzcie jak to się stało, że wybór
padł akurat na niego? Planujecie poszerzanie
tematu re-recordingu w przyszłości?
"Greenwood" zawsze był w pewnym sensie naszym
sztandarowym utworem, zarówno na żywo,
jak i jako reprezentant ogólnego ducha
Dark Forest. Ale nigdy nie byliśmy zadowoleni
z produkcji "Dawn of Infinity" i zawsze
myśleliśmy sobie, że to szkoda - zwłaszcza, że
zawierała tak dobre, porywające utwory jak
ten. Kiedy zdecydowaliśmy się na re-recording,
był to oczywisty wybór i podjęcie decyzji
zajęło nam może pięciu sekund. Wspomniałeś
wcześniej o tym, jak bardzo rozwinęliśmy się
w naszym brzmieniu. Więc to była szansa, aby
zastosować je do klasycznego utworu - z wokalem
Josha, gitarami Pata i wieloma dodatkowymi
harmoniami i zmianami w całym
utworze. Ale to wyjątkowe, jednorazowe ćwiczenie,
na potrzeby EP-ki i w tym momencie
nie mamy żadnych dalszych planów na ponowne
nagrania. Następny album będzie zawierał
całkowicie nowy materiał.
Na koniec jeszcze jeden nurtujący mnie
wątek, który zacznę trochę nietypowym pytaniem
- czy w dzieciństwie (a może i w życiu
dorosłym) bawiliście się klockami LEGO?
Tak, kiedy miałem sześć lat, zbudowałem pub
i nazwałem go "Martwy Mors".
Skąd moje pytanie: to dość mało znany fakt,
ale w serii LEGO Castle z lat 90., pośród
wielu rycerskich frakcji, na krótko pojawiła
się nazwa Dark Forest. Byli to leśni rozbójnicy
wzorowani na legendach o Robin Hoodzie.
Z niewiadomych przyczyn seria nie
zdobyła dużej rozpoznawalności i jej kariera
zakończyła się tak szybko jak i zaczęła, w
1996 roku, nie wychodząc poza rynek amerykański.
Niemniej ciekawi mnie czy wiedzieliście
o niej i czy zbieżność nazw jest tu
całkowicie przypadkowa? (śmiech)
Całkowicie przypadkowa! Nie byłem tego
świadomy teraz, ani jako dziecko, ale wiesz,
widziałem pewien nieświadomie trafny komentarz
na youtube pod naszym EP mówiący,
że przywołuje ono wspomnienia z dzieciństwa
o filmach fantasy z lat 80/90. W twórczości
każdego artysty - pisarza czy muzyka, musi
być duży wpływ dzieciństwa. Te lata Cię formują
i nigdy nie opuszczają. Ja na przykład,
już dorastając w latach 80. i 90., zawsze byłem
zafascynowany Robin Hoodem, Królem Arturem,
fantasy i folklorem.
Wypada mi już tylko podziękować za poświęcony
czas i wyczerpujące odpowiedzi.
Dodam tylko, że Waszych fanów w Polsce
nie brakuje i bardzo chętnie zobaczylibyśmy
Was tu na żywo! A teraz oddaję Wam ostatnie
słowo!
Bardzo dziękuję Tobie i wszystkim polskim
Forestmaniakom!
Robyn bent a full goode bowe
An arrowe he drowe at wyll ;
He hit so the proude sherife
Upon the grounde he lay full still.
Christian zacytował późnośredniowieczną, angielską
balladę ludową "A Gest of Robyn Hode",
której tłumaczenia się nie podejmuję, by uniknąć
profanacji (przyp. red.)
Piotr Jakóbczyk
DARK FOREST 61
Wizja wściekłego thrashu
Ponad trzydzieści lat po pojawieniu się technicznego thrashu, Hammers
of Misfortune dołącza do grona wizjonerskich zespołów reprezentujących ów gatunek.
Nie jako naśladowca, lecz jako wściekły nonkomforimista. Niektórzy fani
oburzają się, że nowy album "Overtaker" nie powinien w ogóle ukazywać się pod
tym samym szyldem, bo za bardzo różni się od poprzednich sześciu albumów
Amerykanów. Inni zachwycają się i chwalą unikalne podejście. Tymczasem gitarzysta
i wokalista John Cobbett przekazuje nam artystyczne oświadczenie.
Tak mijał Ci czas, a nowa płyta ukazała się
dopiero po sześciu latach.
Tutaj spotykamy się z pojęciem "wolnego czasu".
Mamy go sporo i co z nim robimy? Myślę,
że wiele osób spędza swój "wolny czas" patrząc
w ekrany (gry wideo, filmy, telewizja, telefon).
Tak się składa, że "wolny czas" to jedyna okazja,
kiedy mogę zajmować się muzyką. Tak jak
wszyscy inni, budzę się każdego dnia z listą
rzeczy, które muszę zrobić. Muzyka czeka, aż
te obowiązki zostaną spełnione. Zdecydowanie
największym wyzwaniem przy tworzeniu
"Overtakera" było po prostu znalezienie czasu
na pracę nad nim. W ciągu ostatnich ośmiu lat
pełniłem funkcję pełnoetatowego rodzica wobec
swojego syna. Sprawy stały się łatwiejsze,
aby dowiedzieć się, jaki instrument tworzył
dźwięki, które pamiętam z dzieciństwa (piosenki
takie jak np. "Dream Weaver")... To kolejne
brzmienie klawiatury vintage, które
chciałem mieć w naszym zestawie narzędzi.
Ponownie musiałem użyć wersji cyfrowej, ale
to zostanie rozwiązane następnym razem.
Tytuł "Overtaker" (2022) sugeruje, że coś może
się wydarzyć nagle lub niespodziewanie
dla Hammers Of Misfortune. Co to takiego?
Co to znaczy, że materiał "Overtaker"
nie miał początkowo ukazać się pod szyldem
Hammers Of Misfortune?
Początkowo myślałem o "Overtakerze" jako o
fajnym tytule utworu, bo to rodzaj kalamburu
z "Undertakera". W miarę upływu czasu zdecydowałem
jednak, że świetnie nada się na tytuł
całego albumu. Kawałki zaczęły powstawać
bez wyraźnego celu, po prostu pisałem to, co
chciałem słuchać. Bawiłem się muzyką. Mówi
się, że logo Hammers of Misfortune zostało
lekkomyślnie umieszczone na tym albumie.
To nieprawda. Długo się nad tym zastanawiałem.
Decyzja zapadła po wielu dyskusjach z
rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Teraz zdaję
sobie sprawę, że Hammers of Misfortune
jest tym, czym chcę, żeby było. To ja decyduję,
co jest, a co nie jest Hammers of Misfortune.
Po co tracić czas i energię na tworzenie
kolejnego pobocznego projektu? Zwłaszcza, że
pracuję z domowego studia w górach. To nie
jest tak, że tworzę zespół i mam próby ze składem.
W przyszłości chciałbym pozostać przy
nazwie Hammers of Misfortune dla wszystkiego,
co wydam.
HMP: Po wydaniu Waszego poprzedniego
albumu "Dead Revolution" (2016) planowałeś
przenieść się z Kalifornii na wieś i uprawiać
większość swojego jedzenia. Jak tam Twoja
plantacja?
John Cobbett: Przeprowadziliśmy się w góry
zachodniej Montany, do strefy rolniczej 5b.
Trudno byłoby uprawiać tu całe nasze jedzenie.
Ostatnie przymrozki zdarzają się w czerwcu,
a pierwsze pojawiają się w połowie września.
Aby prowadzić prawdziwie samowystarczalną
zagrodę w tym klimacie, musielibyśmy
polegać na zwierzętach gospodarskich (kozach,
świniach, bydle itp.). Mamy tylko kurczaki,
które dostarczają jaj przez większość
roku. Podczas trzymiesięcznego okresu wegetacyjnego
uprawiam tyle, ile mogę. Najlepiej
sprawdzają się rośliny zimnolubne, takie jak
cebula, czosnek i zielenina. Pomidory i papryka
okazują się trudniejsze. Używam zimnych
ramek do uprawy papryki (uwielbiam marynowaną
paprykę!), a pomidory muszę dobrze
zaplanować w czasie, ponieważ jeden przypływ
mrozu potrafi je zabić. Nieuchronnie
pierwszy przymrozek uderza zanim większość
z nich dojrzeje, więc muszą zostać wyrwane i
wniesione do środka jesienią. W październiku
konserwuję zbiory. Robię tyle pikli i konserw,
ile mogę, ale na pewno nie aż tyle, żeby wszystkich
domowników wykarmić przez zimę!
Polowanie jest tutaj naprawdę powszechne.
Prawie każdy poluje, bo to opłacalny sposób
na odłożenie mięsa na zimę. My jeszcze nie
poszliśmy tą drogą, ponieważ zostałem ojcem
i nagrywałem nową płytę. Wokół żyje mnóstwo
jeleni, ale jak na razie radzimy sobie dobrze
bez polowań.
Foto: Hammers Of Misfortune
gdy zaczął chodzić do szkoły, dzięki czemu
miałem trochę wolnego czasu w ciągu dnia.
Podejrzewam, że odkryłeś też ostatnio nowe
instrumenty, takie jak mellotron albo solina.
Jak je wykorzystałeś w Hammers Of Misfortune?
Zawsze uwielbiałem mellotron, ale ten instrument
był tak rzadki i niedostępny, że nie miałem
okazji go używać, aż do teraz. Okazuje się,
że mellotrony są produkowane w Szwecji w
formie cyfrowej, a wydobywane dźwięki brzmią
identycznie jak prawdziwy instrument.
Zazwyczaj stronię od wszystkiego, co cyfrowe,
jak tylko się da, ale w tym przypadku uznałem
to za uzasadnione. Dostałem w swoje ręce
Mellotron 4000D Mini i jestem z niego naprawdę
zadowolony. Natomiast Arp Solina
String Ensemble to prymitywny syntezator
smyczkowy z lat siedemdziesiątych o ikonicznym
brzmieniu. Musiałem trochę poszukać,
Czy to przypadek, że data wydania Waszego
nowego albumu ma tak wiele cyfr "2"?
Zamiast czekać na winyl do stycznia 2023
roku, wypuściliście edycję cyfrową dokładnie
2.12.2022. To apokaliptyczna data, dobry kandydat
na koniec świata, czy coś w tym stylu.
Czysty przypadek. Nawet nie zauważyłem,
dopóki nie zwróciłeś na to uwagi (śmiech)! To
było dla mnie bardzo ważne, aby wydać album
w 2022 roku, dla mojego własnego zdrowia.
Chciałem rozpocząć rok 2023 z "Overtakerem"
skończonym, wydanym i wypuszczonym
na wolność.
Czy ukażą się tylko edycje cyfrowe i winylowe?
CD jest według ciebie przestarzałym
formatem?
Sam wytłoczyłem kilka płyt CD i wystawiłem
na sprzedaż na Bandcampie. W grudniu ukaże
się japońskie tłoczenie CD poprzez wytwórnię
Spiritual Beast Productions. Nie sądzę, żeby
płyty kompaktowe były przestarzałe. Wiem,
że wiele osób nadal je lubi. Sam czasami kupuję
CD. Są pewne albumy, które są dostępne
tylko na kompakcie, a czasami kupno płyty
jest tańsze niż kupno kopii cyfrowej. Nie mogę
po prostu streamować wszystkiego tam, gdzie
mieszkam, ponieważ zasięg Internetu nie jest
tutaj zbyt duży.
Wasze nowe utwory są krótkie (większość
trwa trzy do pięciu minut), a jednocześnie
brzmią nonkonformistycznie. Skąd się to bierze?
Co jest źródłem ich osobliwości?
Postanowiłem napisać krótsze kawałki. Pierwszy
powód jest taki, że przejadły mi się ponad
ośmiominutowe kolosy, które wszyscy proponują
w dzisiejszych czasach. Drugi powód - te
numery są szybkie. Dwunastominutowy thrashowy
killer nie miałby jak dla mnie sensu.
62
HAMMERS OF MISFORTUNE
"Wejdź, rozpieprz i wyjdź" to nasza obecna
filozofia. Dobry utwór potrzebuje tylko kilku
pomysłów, aby zadziałać. Dwa muzyczne pomysły
można rozwinąć w kompletną, udaną
kompozycję. Dłużyzny często wynikają z upychania
zbyt wielu riffów w jednym utworze,
bądź z niekończących się powtórzeń. Przyznam,
że wciąż pracuję nad tym, by znaleźć
pod tym względem balans. Poza tym, album
nie zawiera żadnych przypadkowych momentów.
Kiedy tworzy się zespół lub pisze album,
kluczowe jest wypracowanie świeżego brzmienia.
Świat z pewnością nie potrzebuje więcej
OSDM czy atmosferycznego black metalu. To
do artysty należy wyrażenie czegoś, co nie
zostało jeszcze wyrażone przez milion innych
ludzi. Wiele myśli włożyliśmy w brzmienie i
kierunek wszystkich naszych albumów. Nie po
to, by brzmieć "inaczej", ale po to, by odnaleźć
konkretną wizję tego, co chcemy przekazać
światu. Może mam pomysły, których nikt inny
nie ma? To chyba czyni mnie osobliwym.
Fajnie.
Dlaczego Wasz heavy metalowy album
"Overtaker" ma tak dużo grindcore'owych
temp?
"Thrash" to słowo, którego bym użył (śmiech).
Jeśli w ogóle, to jest to płyta thrashowa. Chciałem
stworzyć nie stary thrash, który galopuje
w tempie 185bpm, a raczej porwać się na szybsze
tempa i naprawdę sprawdzić swoje możliwości.
Thrash może wyróżniać się wściekłością,
czego najlepszym przykładem jest wczesny
Sadus, a nie tylko być szybki i techniczny.
Na tej stronie thrashu skupiłem się najbardziej.
Pieprzona furia!
A jak dużo technicznych smaczków zastosowałeś
wyłącznie dla ozdoby?
W ogóle, mam nadzieję! Chodzi mi o to, że na
każdy użyty fragment przypada dwa razy więcej
odrzuconej muzyki. Zdecydowanie skupiłem
się na tym, by wszystko było krótkie i do
rzeczy. Starałem się zredukować aranżacje do
najistotniejszych elementów. Przyświecał mi
cel, by każda część się liczyła. Wszystko powinno
mieć powód, żeby trafić na album. To
trudne i wciąż szukam sposobu, by w pełni to
osiągnąć. Od początku stawiałem na krótsze,
bardziej skondensowane utwory. "All killer no
filler", jak mówi powiedzenie.
Czy niepokojący klimat towarzyszący LP
"Overtaker" pełni jakąś inną rolę niż tylko
zwrócenie uwagi słuchaczy?
Nie chcieliśmy wykreować niepokojącego klimatu.
To ciekawe, że niektórzy ludzie tak to
odbierają. Ale rozumiem, dlaczego. Wściekła
energia była ważnym składnikiem od początku.
Chciałem zrobić wściekłą płytę. Być może
w połączeniu z wokalami Jamie brzmi trochę
niepokojąco. W większości sama wymyśliła
swoje partie wokalne i posiada ten cudownie
czarodziejski, niesamowity sposób śpiewania.
Myślę, że to działa bardzo fajnie w zestawieniu
z wściekłą muzyką.
Co lub kto zainspirował Cię do ostrzeżenia
nas przed podążaniem za światłem (utwór
"Don't Follow the Light")?
Gollum. To jest cytat z Golluma w "The Two
Towers". Tu wracamy do pytania o "wolny
czas". Co tak naprawdę dzieje się, gdy patrzymy
na nasze ekrany? Nasz czas, uwaga, energia
i dane są zbierane przez gigantyczne korporacje
i inne potężne podmioty. Manipuluje
się naszymi umysłami, manipuluje naszymi
emocjami i odbiera nam się życie. Wszystko
po to, aby wzmocnić i wzbogacić oligarchów,
którzy uważają się za właścicieli tego świata.
To może dać Wam jakieś pojęcie, co myślimy
w tym temacie...
"Overtaker" jest fenomenalny i dziwny zarazem.
Czy spodziewasz się ekstremalnych
reakcji: "albo uwielbiam, albo nienawidzę"?
Dzięki, cieszę się, że Ci się podoba! Do tej
pory otrzymałem kilka wspaniałych opinii, ale
także kilka osób rozczarowało się. Rozumiem
to: nie takiej płyty ludzie oczekiwali, więc naturalnie
nie zadowoli ona wszystkich. Ludzie,
którzy chcieli więcej "Dead Revolution"
(2016) czy "17th Street" (2011) mogą się niemile
zaskoczyć. Chciałem wydać mocne
oświadczenie, więc powinienem spodziewać
się reakcji "Love/Hate", jak wspomniałeś.
Sam O'Black
Równowaga między prog, thrash i
power metalem
Odpowiedzi, jak udzielił nam Jason Schultz,
współzałożyciel i drugi gitarzysta prowadzący
Idol Throne są naprawdę precyzyjne i
przemyślane. Uznałabym, że to przypadek
(sami wiecie, że czasem trafiają się odpowiedzi
"na odczep", a czasem wręcz przeciwnie),
ale chyba nie w tym wypadku. To, jak Jason
analizuje muzykę Idol Throne, jak rozkłada
sens kawałków na czynniki pierwsze, doskonale
koreluje z jego odpowiedziami. W zalewie
młodych okołoprogowych zespołów, które po prostu "grają muzykę", ale nie
tworzą spójnych i sensowych kawałków, Idol Throne wydaje się być wyjątkiem.
Wszyscy jesteśmy zdania, że utwór ma być
tym, czym ma być, więc jeśli kawałek jest krótki
i bezpośredni, nie będziemy próbowali sztucznie
wydłużać czasu trwania solówkami i
przejściami instrumentalnymi. Z drugiej strony,
jeśli utwór jest konceptualny lub warunkuje
go muzyczna "historia", którą staramy się
opowiedzieć, możemy go uczynić dłuższym.
To delikatna równowaga, ale ostatecznie zawsze
dążymy do silnej melodii i silnego refrenu,
tak, żeby nawiązać więź z tymi słuchaczami,
dla których prog nie jest gatunkiem pierwszego
wyboru. Mamy nadzieję, że spodobają
niesamowite rzeczy, a kiedy je gra, wygląda,
jakby przychodziło mu to z największą lekkością.
Słucham niektórych riffów oraz linii
wokalnych w Idol Throne i zastanawiam się,
czy jest w gronie wzorów do naśladowania
dla gitarzystów Idol Throne?
Michael Romeo i w ogóle Symphony X mają
ogromny wpływ na zespół, a dla mnie osobiście
jest on jednym z ulubionych muzyków.
Gra Romeo na gitarze jest bezkonkurencyjna
pod względem technicznym, ale to, co naprawdę
do mnie przemawia, to jego zdolność do
orkiestracji utworów w "panoramiczny" sposób.
Moim zdaniem jest to swego rodzaju filmowość,
poprzez którą potrafi opowiadać muzyczną
historię i wpływać na słuchacza. W
pewnej mierze zawsze widziałem wielką trójkę
progresywnych metalowych gitarzystów tak:
Romeo, John Petrucci i karygodnie niedoceniany
Jim Matheos. Studiowanie sposobu, w
jaki ci kompozytorzy układają swoje utwory,
było dla mnie nauką, jak postawić utwór na
pierwszym miejscu, jednocześnie nieco przesuwając
granice. Są tam riffy, ale używane w
kontekście dobrze rozwiniętej wypowiedzi
muzycznej. Naprawdę staramy się to osiągnąć
w Idol Throne.
HMP: Włączyłam Waszą płytę i od razu
przyszło mi na myśl, że to połączenie US
power z prog metalem. Potem czytam notkę z
wytwórni i widzę podobne słowa. Na pewno
jesteście dumni, że udało Wam się wypracować
tak wyrazisty styl?
Jason Schultz: Miło z twojej strony. Doceniam,
że dostrzegasz stylistyczną różnorodność,
do której dążymy. Uzyskanie równowagi
pomiędzy thrash, power i progresywnym metalem
rzeczywiście było celem, dla którego założyliśmy
zespół. Razem z Martinem, współzałożycielem
Idol Throne i gitarzystą prowadzącym
chcieliśmy stworzyć zespół, który będzie
nawiązywał do dźwięków, które tak naprawdę
wciągnęły nas w muzykę. Jednocześnie
chcieliśmy wykorzystać umiejętności i doświadczenia,
które obaj zdobyliśmy, grając w
progresywnych zespołach metalowych i rockowych.
Wierzę, że wraz z "The Sibylline Age"
zaczęliśmy zbliżać się do brzmienia, którego
szukamy.
Z metalem, który zawiera elementy prog metalu
różnie bywa. Czasem nudno, czasem na
tyle skomplikowanie, że muzyka staje się
muzyką dla innych muzyków, a nie słuchaczy.
Wam się udało zachować przebojowość i
moc, jaką niesie heavy metal.
Wspólnie podjęliśmy wysiłek, żeby zrównoważyć
naszą skłonność do muzycznych szaleństw
z głównym celem, jakim jest pisanie spójnych
i przekonujących kawałków. To było doświadczenie
przez uczenie się, a wspólny proces
tworzenia kawałków naprawdę pomógł nam
dojrzeć do tego, że utworom mamy służyć, a
nie brać się za jakieś muzyczne odjazdy.
Foto: Idol Throne
im się te elementy utworów czy całego albumu
I dzięki niemu sięgną po bardziej progresywną
muzykę!
W Waszej muzyce słychać też wątki tak
zwanego "neoklasycznego heavy metalu", jak
w "The Labyrinth".
Ja i Martin wyrośliśmy na wielu godzinach
spędzonych na słuchaniu i studiowaniu stylów
stajni Shrapnel Records, która naprawdę zdefiniowała
heavy metalową gitarę w latach 80.
Choć dochodziliśmy do tych inspiracji i chłonęliśmy
je na różne sposoby, rezultatem jest
to, że obaj naprawdę lubimy to brzmienie i
czerpiemy wiele inspiracji z technik i struktur
używanych w tego typu gitarowej muzyce instrumentalnej.
Skoro obaj mamy takie wpływy
i taką gitarową chemię, otwiera nas to na eksplorowanie
fajnych melodycznych pomysłów i
pozwala temu brzmieniu stać się kolejnym elementem
palety utworów Idol Throne.
Absolutnym mistrzem tego gatunku jest
według mnie Michael Romeo. Komponuje
Wokalista, Jake Quintanilla momentami
śpiewa niskim, głębokim głosem. Ostatnio
taki styl śpiewania wśród amerykańskich
wokalistów staje się coraz bardziej popularny
(Eternal Champion, Wolftooth, Visigoth).
To może być przypadek, a może jakaś mniej
lub bardziej świadoma inspiracja.
Pracowałem z Jake'm przez wiele lat w innym
naszym zespole, Mind's Horizon, i wspaniale
było widzieć, jak poszerza i rozwija swoje możliwości
jako wokalista. Większość wokali w
tym zespole to brudne, death metalowe brzmienia,
tylko wzbogacone o używane dla stworzenia
efektu czyste wokale, więc wspaniale
było pracować z Jake'm w bardziej "klasycznym"
kontekście wokalnym. Naprawdę był
w stanie wnieść do utworów swój własny styl,
wykorzystując przy tym kilka różnych rejestrów
i sposobów emisji głosu, tak, aby zespół
nie brzmiał jak inne współczesne, czysto prog
metalowe zespoły. Myślę, że jest to powód, dla
którego wiele innych zespołów, jak wspomniano,
również eksploruje inne dźwięki. Jake
pracował nad liniami wokalnymi, jest też znakomitym
tekściarzem, więc z niecierpliwością
czekam na to, jak w przyszłości będzie rozwijał
swój głos.
Wiele współczesnych zespołów heavymetalowych
sięga po retro brzmienie, wizerunek
etc. Wy brzmicie współcześnie i wydajecie
się czerpać z tego, co dają dziś możliwości
nagrywania.
64
IDOL THRONE
Zgadzam się z tą oceną. Nigdy nie byliśmy
przesadnie zainteresowani wizerunkiem czy
trzymaniem się konkretnych stylistycznych
zasad i myślę, że zbytnie przywiązywanie się
do tego może w pewnych kwestiach bardzo
ograniczać. Oczywiście czerpiemy inspirację z
przeszłości, ponieważ wiele z naszych ulubionych
utworów pochodzi z tamtej epoki.
Powiem jednak, że przede wszystkim jesteśmy
przywiązani do etosu i muzycznej filozofii
tamtej epoki. Naszym celem jest bycie zespołem,
który potrafi "wyciągnąć to" naprawdę,
zagrać to na żywo tak mocno, jak to możliwe i
nagrać to dokładnie tak, jak brzmi to na scenie.
Uwielbiamy sprzęt, produkcję i proces nagrywania,
jesteśmy otwarci na używanie technologii
i nowoczesnych narzędzi, aby uzyskać
jak najlepszy rezultat, ale skupiamy się też na
stworzenie czegoś, co jest prawdziwą reprezentacją
naszego zespołu i naszych umiejętności:
od sposobu nagrywania do partii, które gramy.
Okładka "The Sibylline Age" jest genialna.
Zarówno pomysł, jak i samo wykonanie.
Czytałam, że to ilustracja do kawałka tytułowego.
Dzięki! Jesteśmy bardzo dumni z tego, jak
wyszła ta okładka! Przy jej tworzeniu współpracowaliśmy
z artystą o imieniu Mark Erskine,
a on absolutnie trafił w klimat albumu.
Zostałem fanem jego prac, widząc kilka jego
dzieł w mediach społecznościowych. Skontaktowałem
się z nim, wyjaśniłem mu koncepcję
tytułu albumu i utworu tytułowego. Ten zaś
ukazuje podróż bezimiennego bohatera do wyroczni,
aby zapobiec apokaliptycznemu kryzysowi.
Uwielbiam jego użycie kolorów, a w
szczególności złota. Cenimy sztukę i jej zaprezentowanie
tak samo, jak samą muzykę, więc
ważne było, aby pracować z kimś, kto naprawdę
rozumie klimat, który chcemy uchwycić.
Praca z Markiem była prawdziwą przyjemnością
i z chęcią podjęlibyśmy ją ponownie!
Większość z Was ma doświadczenie z innych
zespołów. Zgaduję, że wpłynęnęło ono
na tę różnorodność muzyki Idol Throne?
Tak, dodatkowo, poza Idol Throne wszyscy
graliśmy i nadal gramy w innych kapelach.
Niektóre z nich reprezentują zupełnie inne
style. Myślę, że koniec końców pomaga to w
Foto: Idol Throne
uzyskaniu różnorodności. Grając jesteśmy
przyzwyczajeni do wychodzenia poza granice
konkretnego gatunku, więc pomysły przychodzące
do Idol Throne mogą być inspirowane
popem, rockiem lub jazzem, a nawet różnymi
stylami metalu, ale pozornie odmiennymi.
Wraz z Martinem i Jakem byliśmy w zespołach
grających rock i metal progresywny (odpowiednio
Farwatch i Mind's Horizon), a ja
gram na gitarze prowadzącej w blackened
thrash metalowym zespole Wraith. Moje doświadczenie
w tej kapeli pomogło mi również
w pisaniu kawałków, które są bardziej dopracowane
i kiedy trzeba, trafiają w punkt.
Aaron, nasz perkusista, studiował grę na perkusji
w Musicians Institute w Los Angeles i ma
również metalowy zespół Axxios. Basista Trevor
gra na gitarze w zespole grającym techniczny
death metal o nazwie Xenopredator.
Tak więc, wśród nas jest mnóstwo różnych
stylów reprezentowanych w naszym repertuarze
i know-how do ich grania, i czuję, że to
pozytywnie wpływa na muzyczną różnorodność
Idol Throne.
Wielu muzyków mówi nam ostatnio, że
współcześnie zmienił się sposób zdobywania
popularności. Dawniej przez lata trzeba było
grać koncerty, żeby publika się "osłuchała",
potem można było wydać płytę. Dziś trzeba
zacząć od płyty, żeby być rozpoznanym w
internecie - na FB i kanałach YouTube. Wy
właśnie wydaliście debiut. Bierzecie byka za
rogi i planujecie zagrać intensywnie wiele
koncertów?
Niestety, obecnie panuje bardzo trudny klimat
dla muzyki, szczególnie jeśli chodzi o próby
dotarcia do słuchaczy, rynek jest tak tłoczny,
że trudno do nich dotrzeć. Założyliśmy zespół
na początku epidemii Covid, zanim nastąpiły
lockdowny, więc w ostatnich dwóch latach było
nam trudno, tak, jak dla wszystkich innych.
Wykorzystaliśmy ten czas na dopracowanie
pierwszego albumu, ale straciliśmy wiele
okazji do występów na żywo i promocji, więc
teraz nadrabiamy zaległości. Mamy szczęście
być w takiej sytuacji, że pisanie idzie nam łatwo,
więc zawsze mamy pomysły na kawałki i
projekty. Nasz ambitny kalendarz wydawniczy
jest zaplanowany najbliższe trzy lata i jest
to nasza próba utrzymania się. Dzięki temu
chcemy pokazać naszą muzykę metalowej
publice całego świata i mamy nadzieję, że uda
nam się stać się rozpoznawalnymi. Szukamy
również jak najwięcej okazji do zaprezentowania
naszego zespołu na żywo i w ciągu najbliższego
roku staramy się wbić na amerykański
tor festiwalowy power/thrash/trad/prog.
Myślę, że na współczesnym rynku trzeba być
nastawionym zdecydowanie aktywnie, ponieważ
dostępnej jest więcej muzyki, niż kiedykolwiek
wcześniej. W związku z tym ważny
jest nacisk na widoczność w sieci, na żywo
oraz konsekwentnie na wydawanie wysokiej
jakości materiału. Staramy się robić jedno i
drugie!
Graliście koncert z Traveler. Moim zdaniem
to jeden z lepszych zespołów młodego pokolenia.
Granie z Traveler to była absolutna frajda i
mam nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli
zrobić z nimi kolejny koncert lub trasę. To
nie tylko świetni muzycy ze wspaniałymi kawałkami
i niesamowitą, zabawną energią na
żywo, ale także świetni goście. Mieliśmy wiele
okazji, by porozmawiać o muzyce, sprzęcie i
wszystkim innym przed i po koncercie, a
wszyscy jesteśmy z tego samego materiału. Zasługują
na wszystkie wielkie rzeczy, które ich
spotykają i nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć
ich ponownie i usłyszeć ich kolejny krążek!
Pytania: Katarzyna "Strati" Mikosz
Tłumaczenie pytań: Szymon Tryk
Foto: Idol Throne
IDOL THRONE
65
Wstęp do szaleństwa
Gitarzysta Ed Miller przez trzydzieści lat skomponował ponad sto utworów,
które dotąd trzymał niemal wyłącznie w prywatnej kolekcji. Musi coś w nich
być, bo choć wokalista Juan Ricardo śpiewa w nieliczonej liczbie metalowych (i nie
tylko) projektów, to właśnie kompozycje Eda uznaje za najważniejsze w swych
obecnych staraniach. Do porządnej metalowej załogi potrzeba co najmniej trojga,
więc wspomaga ich siedzący w zakrzywionej do tyłu czapce z daszkiem perkusista
John Smith. Efekt współpracy to US power metalowy album Sunless Sky pt. "Prelude
To Madness".
Podobno nie przeszliście przez żadną kontrolę
bagażów na lotnisku?
Juan Ricardo: Tak, to jedna z najbardziej
zwariowanych rzeczy, jaka spotkała nas w
Hondurasie. Nie wiedzieliśmy, czego spodziewać
się po przylocie. Widzieliśmy mnóstwo
policji. Panowały szczególne środki bezpieczeństwa,
no bo wiesz - Ameryka Środkowa.
Szczegółowo przeszukiwano wszystkich innych
pasażerów. Ochrona spojrzała na nas:
"Hej, jesteście tymi metalowymi muzykami?". A
widzieliśmy ich po raz pierwszy. Przy bramkach
wyjściowych znajdowało się specjalne pomieszczenie,
gdzie zaglądano wszystkim do
bagaży. Ale gdy zauważyli naszą trójkę, kiwnęli
tylko, żebyśmy śmiało przeszli bez zatrzymywania
się. "Amerykański zespole, proszę, idźcie
dalej". Wyglądało to jak niesamowicie odjechane
przyjęcie w nowym kraju.
W jaki sposób Was rozpoznali?
John Smith: Widocznie się dowiedzieli. Wylądowaliśmy
w największym mieście Hondurasu
- w Tegucigalpie (stolica - przyp. red.). Ktoś
mógł być zorientowany w temacie i przekazać
wieść o naszym przybyciu pozostałym agentom
ochrony granicznej. Zresztą byliśmy tam
Angażujecie się w wielu zespołach i projektach.
Powiedzcie proszę, które z nich uważacie
za najistotniejsze?
John Smith: Zdecydowanie za najważniejszy
mój zespół uznaję Sunless Sky. Zagrałem z
nimi już kilka koncertów, również w Nowym
Jorku i w Ohio. Sporo ćwiczyliśmy, tworzyliśmy
wspólnie nowe utwory, a teraz szykujemy
następną płytę. Juan śpiewa w kilku formacjach
jednocześnie, to wariat.
Juan Ricardo: Znam Eda Millera od trzydziestu
lat, odkąd grał na gitarze w power/ thrashowym
Mystik. Ja śpiewałem w wielu kapelach:
Wretch, Attaxe, Ritual, Dark Arena,
Veith Ricardo Project (nowy album ukazał
się w 2021 roku), w niemieckim Blind Cross.
Właśnie ukończyłem swoje partie na album
Lucid Dreaming. Jutro zabieram się za całkiem
nowy zespół, z którym wkrótce rozpoczniemy
tworzenie nowej muzyki. Uwielbiam
śpiewać w rozmaitych konfiguracjach personalnych,
ale na pierwszym miejscu stawiam
Sunless Sky.
John Smith: Zobaczmy, czy Ed Miller połączy
się z nami w wersji audio. Brzydal z niego,
więc nie pokaże się w kamerze, ale może chociaż
go usłyszymy. (śmiech) W międzyczasie
pokażę Ci studio - mam tutaj zestaw perkusyjny,
klawisze (nie używam ich w Sunless
Sky, ale mogą się przydać podczas komponowania),
konsolę do nagrywania, itd. Fajne
miejsce.
Juan Ricardo: Wiedziałem, że Ed napotka
trudności w korzystaniu z aplikacji Zoom, dlatego
chciałem wybrać się osobiście do jego domu,
ale pada dziś śnieg. Jaką pogodę macie w
Polsce?
HMP: Czy jesteście nadal na trasie koncertowej
po Ameryce Środkowej? Widziałem
Wasze zdjęcia z Hondurasu.
Juan Ricardo: Powróciliśmy już z tej trasy i
obecnie znajdujemy się w stanie Ohio, tuż
przy granicy z Kanadą, w odległości jednej godziny
jazdy samochodem od siebie. Uczestniczyliśmy
w lokalnym festiwalu w Hondurasie.
Mieliśmy mnóstwo zabawy, impreza została
profesjonalnie zorganizowana, ludzie szaleli.
Świetna produkcja. Mamy nadzieję tam powrócić.
Foto: Sunless Sky
jedynymi białymi ludźmi.
Juan Ricardo: Wyróżnialiśmy się wyglądem.
Jestem latynosem (Juan urodził się w Puerto
Rico - przyp. red.), John i Ed są biali. Zdecydowana
większość pasażerów wracała z podróży
do własnych domów, a tylko my przylecieliśmy
zagrać koncert. Inne zespoły uczestniczące
w festiwalu pochodziły albo z samego
Hondurasu, albo z jego okolic. Lotnisko Palmerola
International w Comayagua (70km od
Tegucigalpy - przyp. red.) oddano do użytku
dopiero niedawno. Pracownicy podekscytowali
się, że przylatują na nie Amerykanie. Chcą,
żeby zespoły z całego świata przekonały się,
jak fantastycznie można się u nich poczuć. W
związku z tym zachowywali się wobec nas bardzo
sympatycznie i wyjątkowo gościnnie.
Mieszkam na Islandii. Pod kołem podbiegunowym
mamy o tej porze roku "sunless
sky" (bezsłoneczne niebo - przyp. red.).
Juan Ricardo: (śmiech) Miły zbieg okoliczności.
Kontynuujmy rozmowę, a może Ed wkrótce
dołączy.
Z tego co widzę, Juanie, jesteś jedynym oryginalnym
członkiem Sunless Sky.
Juan Ricardo: Wyjaśnię to. Otóż, Sunless
Sky powstał w 2012 roku. Śpiewałem wówczas
w Dark Arena, a więc w zespole od lat
zorientowanym na działalność studyjną. Graliśmy
wyłącznie po to, żeby nagrywać albumy,
bez promowania ich na żywo. Przez bardzo
długi okres czasu nie występowałem na żadnych
koncertach. Tęskniłem za tym. Podobało
mi się brzmienie kapeli o nazwie Erecto
Jector. Zaproponowałem im stworzenie projektu
pobocznego z myślą o pojedynczych gigach.
Napisaliśmy pierwszy utwór "Subzero"
(pojawił się na pierwszej płycie "Firebreather",
2014r.). W jego tekście występuje sformułowanie
"sunless sky". Wybraliśmy je na nazwę
zespołu. Miałem taki głód koncertowania, że
zrobiliśmy ze sto sztuk. W 2014 roku podpisaliśmy
kontrakt z Pure Steel Records. Wydaliśmy
"Firebreather", mix i mastering powierzyliśmy
Noahowi Buchananowi, który
jest również perkusistą i klawiszowcem Dark
Areny, po czym zagraliśmy następną stówę
koncertów. W tamtym okresie Sunless Sky
składał się z lokalnych instrumentalistów, mających
zobowiązania wobec własnych rodzin,
jak również angażujących się w inne projekty
muzyczne. Później nasze drogi się rozeszły.
Zbudowałem nowy line-up z kompletnie nowymi
osobami. Dołączył do nas m.in. Curran
Murphy, znany z Annihilator (lata 2002-
66
SUNLESS SKY
2005, album "Double Live Annihilation" -
przyp. red.). W 2017 roku wydaliśmy płytę
"Doppelgänger" i pokoncertowaliśmy trochę.
Spędziliśmy kilka miesięcy w Europie Wschodniej
i zaprezentowaliśmy się na żywo w
Polsce. Nie zagraliśmy wprawdzie na Islandii,
ale mieliśmy tam przesiadkę na inny samolot.
Jak nazywa się Wasze lotnisko?
Pisze się Keflavik, ale należy czytać Keblavik.
Juan Ricardo: Właśnie. Następnie powróciliśmy
do domów. Curran rozglądał się już za innymi
zespołami, pragnął tworzyć coś własnego.
Tak samo uczynili inni. Ja jestem bardzo
obrotnym gościem, lubię śpiewać, działać, występować.
Skoro brakło mi instrumentalistów,
poszukałem nowych. Zamieszkałem w Europie.
Pracowałem tam w Pure Steel Records.
Moja rola polegała na podpisywaniu kontraktów
z nowymi zespołami. Gitarzysta Ed Miller
zapytał, czy byłbym zainteresowany jego
solową muzyką. Miał mnóstwo utworów, ponad
sto kawałków. Odpowiedziałem, że od lat
interesowałem się jego twórczością. Zaproponowałem,
żeby dołączył do Sunless Sky.
Dark Arena kończyła prace nad LP "Worlds
Of Horror", dlatego pozostawałem w kontakcie
z Noahem. Chcieliśmy, żeby w skład Sunless
Sky wchodziły cztery osoby. Kevin Czarnecki
grał na basie na "Doppelgänger" i zamierzaliśmy
powierzyć mu bas również na następnym
LP. Gwoli ścisłości, w międzyczasie
grał u nas na gitarze rytmicznej, ale zamierzał
powrócić do basu. Niestety, na początku trasy
koncertowej okazało się, że Kevin nie może z
nami jeździć. Postanowiłem sam wypełnić lukę,
chwyciłem za bas i z czasem wkręciłem się
do tego stopnia, że teraz obsesyjnie uczę się
gry na gitarze basowej. Sunless Sky stał się
triem.
Curran Murphy pisał sporo utworów dla
Sunless Sky.
Juan Ricardo: Był głównym kompozytorem
LP "Doppelgänger". Obecny skład Sunless
Sky tworzę ja, John Smith i Ed Miller.
John Smith: Ja dołączyłem w 2017 roku, a
Ed w 2020r.
Juan, powiedziałeś, że grasz teraz na basie.
Kiedy zacząłeś się nim interesować po raz
pierwszy w życiu?
Juan Ricardo: Zawsze grałem na basie, dlatego
że ułatwiał mi komponowanie. Trzymanie
basu nie wychodziło mi najlepiej, wolałem klawisze.
Ale ciężko pisze się metalowe kawałki
na klawiszach, pomysły powstałe przy ich pomocy
nie brzmią jak metal. Używałem więc
basu wyłącznie po to, żeby demonstrować innym
podstawowe struktury nowych utworów.
Dotąd nie czułem się basistą. Zmieniło się to
dopiero niedawno.
No proszę, a jednak przekonałeś się. Pomówmy
o lirykach. Nowy album Sunless Sky
"Prelude To Madness" rozpoczyna się tekstem
przywołującym Zimną Wojnę oraz komunistyczny
Kremlin. Jakie przemyślenia
chcieliście nam przekazać na ich temat?
Juan Ricardo: Usiłowałem przekazać moje
odczucia na temat bieżących wydarzeń na
świecie. Teksty okazały się niemal prorocze,
gdyż napisałem je przed oficjalnie zainicjowaną
agresją Rosji. Zamierzałem ostrzec świat,
ale sam dopiero dziś przekonuję się, jak bardzo
zagrożenie destrukcją świata jest realne.
Żyjemy w szalonych czasach, ludziom tylko
Foto: Sunless Sky
wydaje się, że zmądrzeli. Tylko pozornie uczymy
się z błędów przeszłości, a w rzeczywistości
wcale nie wyciągamy wniosków. Od globalnych
kataklizmów dzieli nas jedno naciśnięcie
przycisku. Politycy bawią się w dyplomatyczne
gry, przywódcy narodów straszą się wzajemnie,
broń atomowa istnieje. Żyjemy w poczuciu
realnego zagrożenia. To szalone. Od
Zimnej Wojny tylko teoretycznie minęło
kilkadziesiąt lat, bo naprawdę ona nadal trwa.
Mam nadzieję, że gatunek ludzki nauczy się
żyć w pokoju pomimo wszelkich różnic pomiędzy
ludźmi i krajami. Oto pomysł na pierwszy
utwór.
Tylko na pierwszy utwór? Czy aby liryki na
całym albumie nie nawiązywały do tej samej
idei?
Juan Ricardo: Cóż, w pewnym sensie dotyczy
to całej płyty. Kawałek "Indignation" oraz
"Random Acts of Violence" też przecież komentują
teraźniejszość. Widzimy często sfrustrowanych,
smutnych, źle potraktowanych, protestujących
ludzi, którzy robią co w ich mocy,
by przemówić. Zajmują moralne stanowisko,
krzycząc, co dobre, a co złe. Starałem się zawrzeć
ich energię na całym albumie. W końcówce
spekuluję, jak świat się kończy, wszyscy
umieramy, nie pozostaje już nic, dlatego należy
zawczasu spojrzeć wstecz na własne życie i
zadać sobie pytanie, czy postępujemy słusznie,
a także pomyśleć o utraconych bliskich.
"Prelude To Madness" nie jest konceptem,
lecz albumem tematycznym.
Sugerujesz, że Zimna Wojna wcale się nie
skończyła. Pierwsze słowa na płycie brzmią
następująco: "In the height of hysteria/ the
madness begins/ In Cold War America/ And
The Communist Kremlin". Czy Twoim zdaniem
trwające do dziś szaleństwo rozpoczęło
się wraz z początkiem Zimnej Wojny? Zastanawia
mnie to, ponieważ nawet rasowi historycy
nie są zgodni co do daty jej rozpętania.
Nie istnieje consensus. Niektórzy twierdzą,
że Zimna Wojna była następstwem II
wojny światowej, inni wskazują już na tzw.
Rewolucję Październikową 1917, a jeszcze inna
interpretacja jej rozpoczęcia mówi o odmowie
akceptacji petycji Związku Radzieckiego
o przystąpienie ZSRR do NATO w 1954
roku. Moim zdaniem, świat jest pogrążony w
totalnej destrukcji od zarania dziejów, a już
na pewno nie pomijałbym pierwszej ani drugiej
wojny światowej.
Juan Ricardo: W lirykach chciałem wyrazić
przekonanie, że szaleństwo przeszłości utrzymuje
się na świecie również i dzisiaj. Nie
wiem, czy można powiedzieć, że przed Zimną
Wojną świat wyglądał spokojniej. Pamiętam
ogromną histerię związaną z tamtymi czasami.
Budowano schrony przeciwbombowe, panowało
zamieszanie. Niestety, powszechny strach
przed śmiercią nie opuścił ludzkości w
2022 roku. Wciąż go odczuwamy. Nawet pomimo
tego, że od II wojny światowej minął
szmat czasu...
Ed Miller: Witajcie. Nie widać mnie, bo utknąłem
w ciemnościach, ale jestem z Wami
(śmiech).
Juan Ricardo: Rozmawialiśmy właśnie o zimnej
wojnie, ale skoro dołączyłeś, powróćmy do
pytania o nasze poprzednie doświadczenia
muzyczne.
Ed Miller: Zacząłem grać na gitarze, gdy byłem
nastolatkiem. Tworzyłem zespoły, imprezowałem
tak jak młodzi ludzie imprezują. W
wieku 16 lat wziąłem udział w przesłuchaniach
starszych kolegów z Mystik. Uczę-szczaliśmy
do tej samej szkoły średniej, przy czym
oni już ją ukończyli, gdy ja jeszcze się w niej
uczyłem. Pozostawałem gitarzystą Mystik
przez całkiem długi okres czasu. Koncertowaliśmy
trochę. W 1992 roku podpisaliśmy kontrakt
z niemieckim labelem Massacre Records.
Byliśmy jednym z ich pierwszych zespołów.
Uznawaliśmy to za wielką sprawę. W
skrócie, po moim odejściu z Mystik założyłem
Darkseed. Partie utworu tytułowego Sunless
Sky "Prelude To Madness" napisałem zaraz po
opuszczeniu załogi Mystik. Utrzymywałem te
riffy i melodie w swym arsenale aż do dziś,
włącznie z "egipskim" fragmentem w środku
kompozycji. Na przestrzeni dekad wielokrotnie
to rejestrowałem, aż ewoluowało do obecnej
postaci. Bardzo się cieszę z finalnej wersji,
ponieważ wiem, jak wiele serca w nią włożyłem.
Czy jakieś inne utwory z "Prelude To Madness"
też pochodzą z zamierzchłej przeszłości?
Juan Ricardo: Jak już powiedziałem, w momencie
gdy spotkałem Eda, on dysponował
już tonami świetnej muzyki, komponowanej
przez wiele lat. Większość zawartości "Prelude
To Madness" pochodzi właśnie z tego
źródła. Wspólnie wszystko przearanżowaliś-
SUNLESS SKY 67
68
my na potrzeby Sunless Sky (dodałem choćby
wokale), ale pierwotna wizja albumu powstała
dawno temu. Ed szukał odpowiedniej
okazji, aby użyć swoje pomysły i znalazł doskonałą
do tego sposobność w ramach Sunless
Sky.
Ed Miller: Znam Juana od trzydziestu lat.
Nie utrzymywaliśmy wcześniej tak zażyłego
kontaktu, jak w tej chwili, ale pozostawaliśmy
zawsze w kontakcie. Wiedziałem, że świetnie
śpiewa, ale pierwotnie chciałem wydać solową
płytę instrumentalną. Przesłałem mu demo zawierające
dziesięć utworów. Te kawałki były
nagrywane w różnych okresach, na różnych
sprzętach, z różną produkcją. Juan stwierdził,
że może załatwić dla mnie kontrakt z labelem
na wydanie płyty, ale koniecznie musiałbym
nagrać wszystko ponownie, aby brzmiało spójnie.
Dodał też, że nie mógłby ot tak ze mną
rozmawiać bez poinformowania mnie, że Juan
sam szuka gitarzysty dla swojego zespołu. A
zatem, skoro potrzebowałem nagrywać od nowa,
to dlaczego nie moglibyśmy połączyć sił?
Zastanawiałem się nad zmianą charakteru kawałków
z instrumentalnych na liryczne. Osobiście
przez kilkadziesiąt lat współpracowałem
z rozmaitymi muzykami, ale nigdy akurat z
Juanem. Nawet pomimo tego, że uważałem
go za równego gościa z konkretną bazą fanów
na całym świecie. Doszedłem do wniosku, że
byłbym głupi, gdybym nie skorzystał z tak
perfekcyjnej okazji, aby zaprezentować swoje
pomysły przed sporą globalną publicznością.
Juan Ricardo: I oto jesteśmy.
Słuchając "Prelude To Madness" zachwycałem
się, jak doskonale ta muzyka jest zaaranżowana.
Teraz rozumiem, dlaczego.
Juan Ricardo: Dokładnie zanalizowaliśmy
każdy fragment.
John Smith: Cięliśmy, zmienialiśmy, usuwaliśmy,
dodawaliśmy, itd.
Ed Miller: Jak również łączyliśmy poszczególne
motywy ze sobą, aby płynnie przechodziły
jeden w drugi.
SUNLESS SKY
Kawałek "Embers To Ashes" pozostał instrumentalny,
a co więcej pojawia się dwukrotnie
na "Prelude To Madness".
Ed Miller: "Embers To Ashes" trafił wcześniej
na jeden z moich solowych albumów. Nie podzieliłem
go wówczas na dwie części. Tym razem
postanowiliśmy umieścić na płycie najpierw
pierwszą połowę, następnie zaprezentować
dwa inne kawałki z wokalem ("In Memoriam"
oraz "Eternal Sanctuary") i dopiero po
nich powrócić do drugiej części "Embers To
Ashes". Wyszła taka "kanapka".
Juan Ricardo: Pierwotnie chcieliśmy uzyskać
jeden instrumentalny, akustyczny kawałek.
Przystępując do pracy nad "Prelude To Madness"
zamierzaliśmy jednak podzielić go na
dwie części, żeby cały album rozpocząć pierwszą
z nich, a zakończyć drugą. Ale wiesz, jak
jest, materiał w studiu ewoluuje. "In Memoriam"
to pierwszy zarejestrowany utwór w
ogóle. Później zauważyłem, że doskonale pasuje
on do "Eternal Sanctuary" i razem mogą
tworzyć swego rodzaju monolit. Wraz z osłuchiwaniem
się z materiałem doszedłem do
wniosku, że ta część powinna znaleźć się na
samym końcu, otoczona dwoma częściami
"Embers to Ashes". W ten sposób "Prelude To
Foto: Sunless Sky
Madness" kończy się jak gdyby odrębnym
mini konceptem muzycznym, swoistym "requiem"
lub "epitafium". Ostatecznie, gdy ktoś
słucha naszej nowej płyty, najpierw obawia się
zimnej wojny, a potem wyobraża sobie, jak to
jest stracić bliskich lub nawet własne życie.
Ed Miller: "Embers To Ashes" to przepiękny
kawałek. Nie widziałem go w szerszym kontekście.
Dopiero Juan zaproponował finalne
rozwiązanie. Bardzo mi się podoba stosowanie
minorowych harmonii, akordów i progresji na
całym longplay'u "Prelude To Madness", ponieważ
dzięki nim brzmi naprawdę mrocznie,
wręcz przerażająco. Jednak, jeśli wsłuchasz się
uważnie w samą końcówkę albumu, to uzmysłowisz
sobie, że w ostatnich taktach przechodzimy
ze skali minor do skali major. Oznacza
to pogodniejszy, weselszy klimat, zupełnie
przeciwny do charakteru całego LP. Cieszę się,
że tak to wyszło.
Juan Ricardo: Pozostawiamy malutki promyk
nadziei.
Promyk nadziei przemyka nie tylko na samym
końcu. W utworze "Random Acts Of
Violence" zadajecie pytanie: "where's our
compassion and kindness?". Mimo mrocznego
charakteru całości szukacie współczucia i
życzliwości w społeczeństwie, jak gdyby ono
całkiem nie zanikło. Wiecie, że gdzieś jeszcze
istnieje, tylko trzeba je poszukać, a to daje
nadzieję.
Ed Miller: Absolutnie. Nie pochwalamy żadnej
formy przemocy. Pomysł na mocne uderzenie
w utworze "Random Acts Of Violence"
wziął się z mojego wspomnienia z dzieciństwa.
W wieku siedmiu lub ośmiu lat patrzyłem na
pieski w schronisku. Nie rozumiałem do końca,
co się tam działo. W pewnym momencie
matka piesków zwabiła nas, abyśmy podeszli
do niej bliżej, ja wystraszyłem się i zacząłem
od niej uciekać. Wtedy pies zauważył serwetkę
wystającą z tylnej kieszeni moich spodni i zerwał
się za mną w pościg. Riff "Random Acts Of
Violence" reprezentuje dokładnie tę ucieczkę.
Tytuł wziął się z czegoś innego. W każdym razie,
nie gloryfikujemy przemocy ani żadnych
negatywnych zachowań.
Juan Ricardo: W tekście "Random Acts Of
Violence" chciałem wyrazić spostrzeżenie, że w
naszym świecie jest zbyt wiele przemocy. Pytam
o pozytywne aspekty społeczeństwa, ponieważ
moim zdaniem trochę ich brakuje. Co
się porobiło na świecie? Wiemy, że życzliwość
i współczucie istnieje, dlatego mimo wszystko
warto być dobrym dla innych.
Ed Miller: Zawsze mam nadzieję, że nasz
przekaz zostanie właściwie zrozumiany. Nie
chciałbym, żeby ktoś pochopnie wyciągał
wnioski na podstawie samych tytułów. Nigdy
nie opowiedzielibyśmy się za niczym złym, ani
nie namawialibyśmy słuchaczy do popełniania
niecnych występków. Mówimy o wrażliwych
tematach po to, aby zwrócić na nie uwagę. W
"Random Acts Of Violence" opowiadamy historię
o tym, co człowiek zrobił w przypływie
nagłego ataku przemocy. Przyglądamy się i
opisujemy zdarzenie, ale nie chwalimy tego typu
zachowania.
W takim razie, powiedzcie proszę, kim jest
tytułowy "Two Fisted Man"?
Juan Ricardo: (śmiech) Ten numer nazywał
się wcześniej "Sharp Thing", prawda, Ed?
Ed Miller: Nie miałem tytułu, więc roboczo
nazywałem go "the sharp thing".
Juan Ricardo: "Two Fisted Man" to mój przyjaciel
ze szkoły średniej. Nie jestem wysoki...
Ed Miller: Przecież byłeś bokserem.
Juan Ricardo: No tak, w młodości nawet profesjonalnym.
Ale w szkole średniej należałem
do szczupłych i niskich uczniów. Ważyłem
120 funtów (ok. 55 kg - przyp. red.). Dla kontrastu,
mój kolega był ogromny. Wyglądał jak
ja razy dwa. Rzadko odzywał się choćby słowem,
pozostawał wyjątkowo cichy i spokojny.
Ale gdy przyszło co do czego, zdarzył się jakiś
problem, on potrafił ochronić innych i stawał
do walki. Zamiast ględzić, wyciągał pięści. Nie
ważne, że musiał odeprzeć atak nawet dwóch
lub trzech kolegów jednocześnie, dawał sobie
zawsze świetnie radę w takich sytuacjach. Zawsze
stawał w obronie dobrego imienia swoich
przyjaciół. Uważaliśmy go za osobę nieznoszącą
nonsensów. Nasza znajomość skończyła
się, gdy jeszcze w czasach szkolnych zginął w
wypadku samochodowym.
A zatem zawarliście na płycie mnóstwo
wspomnień z całego życia.
Juan Ricardo: Owszem. Co ciekawe, liryki dotyczą
naszych osobistych wspomnień, ale też
słuchacze mogą odnieść je do swoich przygód
i zinterpretować po swojemu. "Oh, też tak miałem!"
- ktoś zapewne krzyknie.
Powiedzcie proszę o swoich planach koncer-
towych na rok 2023.
Juan Ricardo: Wiosną przylecimy do Europy.
Weźmiemy udział w czterech festiwalach metalowych
oraz zagramy gig w Niemczech. Pracujemy
nad dodaniem więcej koncertów w Europie
- może wiosną, a może w dalszej czę-ści
roku. Zobaczymy. Chciałbym powrócić ze
Sunless Sky do Polski oraz do innych wschodnich
krajów, typu Rumunia, Węgry, Chorwacja,
Bośnia. W bliskiej przyszłości odbędzie się
mnóstwo naszych występów.
Czy zauważyliście, że podróżowanie jest
wielokrotnie droższe teraz niż w 2019 roku?
Juan Ricardo: Tak, po części z powodu "wojny".
Nie robimy tego dla pieniędzy. Nie
wzbogacę się na śpiewaniu metalu. Działamy
powodowani pasją i miłością do muzyki.
Zależy nam na fanach.
Ed Miller: Uwielbiamy to, co robimy. Polecieliśmy
do Hondurasu, spotkaliśmy mnóstwo
niesamowitych ludzi. Patrzyliśmy na publiczność
i widzieliśmy, jak wrzeszczą z ekstazy.
Bezcenne. Szerzymy radość, a na koniec dnia
najbardziej liczy się zabawa.
Mam jeszcze dwa pytania do Ciebie, Juan.
W zeszłym miesiącu zaśpiewałeś na nowym
albumie koncepcyjnym Lucid Dreaming jako
Wilhelm I z Wojny Napoleońskiej. Co to za
projekt?
Juan Ricardo: To będzie niesamowicie potężny,
epicki album koncepcyjny, prawie opera.
Zaśpiewałem na nim wraz z pięcioma innymi
wokalistami. Nasze głosy reprezentują m.in.
Bismarcka, Księcia Prus oraz Wilhelma I.
Warstwa instrumentalna wymiata, partie instrumentalne
są wspaniałe, a utwory świetne, z
tym że cała płyta przedstawia jedną rozbudowaną
historię podzieloną na części.
Ostatnio skomponowałeś też następcę
"Storm Warning" (2021), The Veith Ricardo
Project. Weszliście już do studia?
Juan Ricardo: Jestem znany jako wokalista
metalowy, ale wychowałem się na prog rocku,
na zespołach pokroju Rush, Genesis, Yes, itp.
Kiedyś w Dark Arena udzielał się pewien klawiszowiec,
ale nie zagrzał tam miejsca na długo.
Pracowaliśmy razem w studiu przez kilka
tygodni. Powiedział mi, że perfekcyjnie pasowałbym
do jego projektu. Zaczęliśmy razem
coś tworzyć. W efekcie powstał The Veith Ricardo
Project. Napisaliśmy już drugą płytę,
lecz jestem zajęty z wieloma różnymi projektami,
dlatego nie wiem do końca, czy uda mi
się zabrać za jej nagrywanie na początku 2023
roku.
Na zakończenie proponuję, żeby każdy z
Was wypowiedział się oddzielnie, jakie plany
wiążecie z przyszłością.
John Smith: Zagram w tak wielu miejscach
tak wiele koncertów, jak to możliwe. Będę grać
na perkusji wiele utworów na wielu płytach,
starając się dotrzeć do jak największej liczby
odbiorców. Zawsze.
Ed Miller: Mam tak wiele pomysłów, że nie
mogę doczekać się nagrywania następnej płyty
Sunless Sky. W marcu polecimy do Niemiec.
To ekscytujące. Nasz koncert w Ohio nie
wzbudziłby sensacji, bo ludzie widują nas tu
każdego dnia i nie potrzebują oglądać nas już
na scenie. Ale jak wybieramy się w odległe
miejsce, to z pewnością sprawiamy różnicę.
Kocham podróże. Od dawna działam solo, nagrywam
różne instrumentalne rzeczy, z różnymi
osobami. Nie promuję własnych płyt,
raczej kolekcjonuję je w osobistym zbiorze lub
udostępniam je innym bezpłatnie. Jeśli ktoś
jest zainteresowany, może je sobie ściągnąć z
Internetu.
Czyli macie dość bluesowe nastawienie. Nie
dbacie o rozwój jednej marki, zamiast tego
gracie w najróżniejszych składach pod najróżniejszymi
postaciami.
Juan Ricardo: Cóż, bluesmani faktycznie tak
zazwyczaj robią, ale ja wiążę konkretne plany
z Sunless Sky. Myślę, że nasz obecny skład
jest zgrany i że będziemy kontynuować. Następną
płytę nagra to samo trio. Ed ma milion
utworów. Nie rozglądamy się za dodatkowymi
muzykami. Poza tym, wezmę niedługo udział
w oddzielnych projektach. Zimą nagramy album
Attaxe. Jutro spotkam się po raz pierwszym
z całkiem nowym zespołem, który będzie
nagrywać zaraz po Attaxe. Wiosną przyjdzie
kolei na nowy album Wretch. Następnie
Dark Arena wznowi "Flowing Black" (2009),
który obecnie remasterujemy. Ponadto kończymy
prace nad drugim longplay'em The
Veith Ricardo Project. Najważniejszy jest dla
mnie teraz Sunless Sky. Chcemy podróżować,
gdzie się da. Polecimy do Islandii, Europy,
Ameryki Środkowej, Brazylii, Japonii, Australii,
Anglii, wszędzie.
Sam O'Black
HMP: Niedawno graliście dwutygodniową
trasę z polskim zespołem Aquilla. Wasze
polskie koncerty odbyły się 13 października w
Garage Pub w Krakowie, 14 października w 2
Kołach w Warszawie i 15 października w
Willi w Łodzi. Kto zainicjował tą trasę?
Luke Lethal: To był nasz pomysł. Myślę, że
jako pierwszy temat poruszył nasz poprzedni
perkusista. Tak naprawdę wymyśliliśmy to z
konieczności, ponieważ w innych terminach
nie możemy regularnie grać koncertów ze
względu na inne zobowiązania poza zespołem.
Klątwa wyryta na egipskim grobowcu
Gitarzysta Luke Lethal i wokalista Klay Mensana
zarażają ekscytacją towarzyszącą graniu i słuchaniu
old schoolowego heavy metalu. Ich zespół
Acid Blade poznaliśmy przy okazji wspólnych
koncertów z Aquilla, choć źródeł owej
ekscytacji należy raczej szukać w Megadeth
"Holy Wars". Luke usłyszał je jakieś dziesięć
lat temu, wciągnął się w metal, aż w
końcu zaproponował własny wkład we
współczesną scenę NWOTHM w postaci LP
"Power Dive". Poczytajcie sobie o tych maniakach.
nagrać te kawałki, zanim on odejdzie i nie
będziemy mogli już grać razem. Demo Angel
Blade zostało następnie wydane jako Split z
Venatorem, co dało nam znacznie więcej ekspozycji
niż pierwotnie planowaliśmy. Dlatego
też Klay i ja chcieliśmy kontynuować współpracę,
ponieważ po pierwsze naprawdę tęskniliśmy
za sobą, a po drugie ludzie zdawali się
szczerze lubić to, co robimy. Następnie szukaliśmy
odpowiednich osób, z którymi moglibyśmy
założyć zespół (Jon w tamtym czasie nie
wchodził w grę ze względu na inne muzyczne
zobowiązania). W ciągu kilku tygodni ich znaleźliśmy
i zaczęliśmy ćwiczyć jako Acid Blade.
Zmieniliśmy nazwę, dlatego z uwagi na nieobecność
Jona.
W lirykach poruszacie zagadnienia wewnętrznych
konfliktów, problemów osobistych,
wojen i istot pozaziemskich. Czy wobec tego
Acid Blade jest dla was nie tylko dobrą zabawą,
ale także sposobem na wyrażanie przekonań?
Klay Mensana: Cóż, wiele tekstów zostało
napisanych przez basistę Sci-Mana i przeze
mnie. Razem wymyślamy historie, a ja zamieniam
je w teksty. Niezależnie od tego, czy
śpiewam o zaginionych starych przyjaciołach,
zabijaniu królów, swobodnie cwałujących koniach,
czy o jeszcze innych rzeczach, często
pojawiają się metafory lub bezpośrednie zwroty,
które odzwierciedlają moje lub innego
członka zespołu osobiste sprawy. Lecz nigdy
nie robię tego, aby dzielić się z takimi rzeczami
ze słuchaczami lub pracować nad osobistymi
sprawami. Robię to raczej po to, by śpiewać
teksty, które pasują do muzyki, a jednocześnie
nie są kompletnie pozbawione znaczenia. To
jest dla mnie bardzo ważne, aby móc wykonywać
piosenki w stu procentach autentycznie.
Staram się również stworzyć dobrą więź między
nami jako grupą muzyczną poprzez śpiewanie
na tematy innych członków Acid Blade.
Co więcej, często pozostawiam im miejsce
na własne interpretacje. To samo dotyczy kawałków
o istotach pozaziemskich. To nie ufoludkowie
nie są tutaj najważniejsi. Właściwego
znaczenia należy szukać między wierszami lub
w niektórych konkretnych frazach, i oczywiście
we własnym umyśle.
Ale zachowaliście jakieś wyjątkowe wspomnienia?
Luke Lethal: Dla mnie osobiście najlepszym
wieczorem był przedostatni w Motali, w Szwecji.
Po północy poszliśmy zrobić pamiątkowe
zdjęcie na rynku tego małego, sennego skandynawskiego
miasteczka. Dwa tuziny headbangerów
(my, Aquilla i Armory) krzyczały: "Judas
Priest! Judas Priest! Judas Priest!" i śpiewały "Medieval
Steel". Na pewno nigdy wcześniej nic
podobnego tam się nie wydarzyło. Zabraliśmy
ze sobą miecz, którego używaliśmy na scenie
Surrealistyczne pięć minut (śmiech).
Klay Mensana: W Wiedniu ogromna kobieta
rzuciła się przed scenę, by wykonać kilka szalonych
ruchów. Przypadkowo uderzyła głową
o mój mikrofon. Z moich warg pociekła krew.
Uznałem, że najbardziej metalową rzeczą, jaką
mogę w tej sytuacji zrobić, jest pomalowanie
jej twarzy moją krwią w ramach małego podziękowania.
Jak porównalibyście swoje i Aquilli podejście
Foto: Acid Blade
do heavy metalu?
Luke Lethal: Zauważyłem wiele podobieństw,
chociaż wydaje mi się, że oni są znacznie bardziej
otwarci na nowoczesność. Widać to
głównie w używanym sprzęcie i w uzyskiwanym
brzmieniu. Nasze podejście jest znacznie
bardziej oldschoolowe. Teksty utworów zbytnio
się nie różnią, natomiast oni często grają
rzeczy, których my nie bylibyśmy w stanie zagrać
(śmiech). Aquilla używa cyfrowego sprzętu,
podczas gdy my prawie wyłącznie sprzętu
z wczesnych lat 80-tych. Jest to dla nas o wiele
mniej wygodne, ale w przeciwnym razie nie
uzyskalibyśmy dźwięku, którego szukamy. Powiedziałbym
więc, że to największa różnica.
Nie stąd jednak pochodzimy.
A zatem, jakie wydarzenia doprowadziły
Was do stworzenia najpierw projektu Angel
Blade, a potem zespołu Acid Blade?
Luke Lethal: W 1990 roku Megadeth wydało
LP "Rust in Peace". W 2011 roku po raz
pierwszy usłyszałem utwór "Holy Wars". Z tego
powodu w 2012 roku zacząłem grać na gitarze.
W 2016 roku przeprowadziłem się do
Drezna i poznałem tam Jona Astusa, który
szybko stał się moim najlepszym przyjacielem.
Jon Astus grał na perkusji od czasu, zanim
jeszcze nauczył się chodzić. Zaczęliśmy grać w
jego sali prób. To były pierwsze chwile, kiedy
grałem muzykę z inną osobą i zacząłem pisać
riffy. Te riffy stały się piosenkami Angel Blade.
Potem szczęśliwie spotkaliśmy Klaya, który
potrafił pisać teksty i śpiewać. Klay wkrótce
powiedział nam, że niebawem przeprowadzi
się na drugi koniec Niemiec, więc lepiej szybko
Media głównego nurtu rozpowszechniają
kłamstwa, aby utrzymywać ludzi w strachu.
Nawet jeśli strach nie jest pokarmem dla
istot pozaziemskich, to oczywiście tyrani
mogą przy jego użyciu kontrolować większość
ludzi w bezprecedensowy sposób. Czy
czujesz społeczną odpowiedzialność, aby zabierać
głos jako artysta?
Luke Lethal: Nie myślimy w takich kategoriach,
dlatego że nie posiadamy odpowiedniej
platformy. O Acid Blade słyszało tylko kilka
tysięcy osób. Zajmujemy własne stanowisko
światopoglądowe i posiadamy konkretne przekonania,
co staje się dla odbiorców naszej muzyki
oczywiste, gdy tylko otworzy książeczkę i
zobaczy antyfaszystowską grafikę.
Jak zatem powinniśmy rozumieć tytuł Waszego
pierwszego długogrającego albumu
"Power Dive"?
Luke Lethal: "Power Dive" i "Into the Light"
opowiadają jedną, ciągłą historię o istotach pozaziemskich,
a dokładniej o jednym kosmicie,
który pędzi na ziemię, niczym ptak, w trybie
"power dive". Klay wpadł na pomysł, by nadać
albumowi taki, a nie inny tytuł, ponieważ
70
ACID BLADE
utwór "Power Dive" jest jednym z naszych najlepszych,
a poza tym to po prostu fajnie brzmiące
określenie.
W utworze "The Tomb of Khentika Ikheki"
śpiewacie: "Thousands of long years I had to
sleep under the giant rock, but finally, I can't
be stopped!". Khentika reprezentuje jeden z
najpopularniejszych przykładów stosowania
starożytnych klątw wewnątrz lub na fasadzie
grobowca. Skąd u Was zainteresowanie
Khentiką?
Luke Lethal: Właściwie tekst jest o Egipcie,
ponieważ przez cały utwór używamy skale powszechne
w muzyce orientalnej. Myślę, że
szczególnie widać to w drugiej części gitarowego
solo. Dlatego zaproponowałem Klayowi i
Sci-Manowi, którzy są odpowiedzialni za
wszystkie teksty, aby napisali coś o Egipcie.
Potem wymyślili historię, którą można usłyszeć
na płycie. Trudno było nam znaleźć odpowiedni
tytuł dla utworu, bo w samym tekście
nie ma nic szczególnego, co by pasowało.
Moja dziewczyna wysłała mi wtedy kilka artykułów
o Egipcie i w jednym z nich był krótki
fragment o tym, że grobowiec Khentika Ikheki
jest najstarszym znanym grobowcem z wyrytą
klątwą, co idealnie nam pasowało.
Zastanawiałem się, czy inspirację do pierwszej
melodii w "Moonless Night" zaczerpnęliście
z Metal Church?
Luke Lethal: Nie, szczerze mówiąc nie wiem,
do której melodii Metal Church się odnosisz.
Nie ma na albumie fragmentu, o którym powiedziałbym,
że jest bezpośrednio inspirowany
Metal Church, a znam na pamięć wszystkie
ich wczesne dokonania.
Czy "Power Dive" to pierwszy longplay, nad
którym pracowaliście? Jak bardzo Wasze
oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością
nagrywania w profesjonalnym studiu?
Luke Lethal: Tak, to pierwszy longplay dla
nas wszystkich. Szczerze mówiąc, nie wszyscy
byli w pełni sił, kiedy wchodziliśmy do studia,
więc wszystko trwało znacznie dłużej niż się
spodziewaliśmy, i okazało się niesamowicie
wyczerpujące. Na szczęście pracowaliśmy ze
wspaniałymi ludźmi i ostatecznie album brzmi
tak, jak chcieliśmy.
Foto: Ines A
Wszystkie utwory z "Power Dive" napisaliście
między 2018 a początkiem 2021 roku. A jak
bardzo kreatywni byliście w studiu? Tworzyliście
coś na bieżąco, podczas nagrywania?
Luke Lethal: Przed wejściem do studia przygotowaliśmy
cały materiał z dbałością o szczegóły,
niczego już nie zmienialiśmy ani nie dodawaliśmy.
Jedynie nasz producent Max poczynił
kilka małych sugestii, na przykład zaproponował
krótkie przerwy na końcu "King
Killer", trochę dodatkowych gitar i fajne efekty
dźwiękowe.
Jakie są według Ciebie najmocniejsze strony
"Power Dive" LP? Co czyni go wyjątkowym
na scenie NWOTHM?
Luke Lethal: To, co wyróżnia ten album, to
fakt, że dostajesz pełen pakiet old schoolowego
heavy metalu. Mnóstwo zespołów gra "80's
metal", ale brzmią zbyt nowocześnie. Odnoszę
wrażenie, że każdy album w dzisiejszych czasach
brzmi tak samo, z nielicznymi wyjątkami,
jak Sabire czy nowy album Steel Inferno.
Bardzo ważny jest dla mnie prawdziwie undergroundowy
charakter naszego heavy metalu.
Pragniemy, by dobrze wpisywał się w playlistę
wraz z zespołami pokroju Witch Cross czy
Satan. Myślę, że udało nam się to osiągnąć.
Ponadto, "Power Dive" to bardzo zróżnicowany
album. Utwór "Ablaze at Midnight" jest zupełnie
inny od tytułowego "Power Dive", a ten
z kolei jest zupełnie inny od "Tomb...", czy
"Moonless Night". I to mi się podoba, jest ekscytujące
i pokazuje nasze różne oblicza. Jakże
to nudne, kiedy słuchasz czwartego numeru
na albumie i już wiesz, jak zabrzmi siódmy.
Zresztą myślę, że niektóre z naszych kawałków
są po prostu bardzo, ale to bardzo dobre.
A dzięki liniom wokalnym Klaya są one nie
tylko zróżnicowane, ale też zawsze chwytliwe.
"Power Dive" został wydany cyfrowo i w formacie
kasetowym w sierpniu 2022 roku za
pośrednictwem Jawbreaker Records. Kilka
miesięcy później pojawił się w formacie CD
dzięki Personal Records. Jeszcze później, bo
13 stycznia 2023, wyjdzie na winylu przez
Jawbreaker Records. Czy taki rozstrzał pomaga
w promocji, bo możecie trzykrotnie
ogłosić premierę? A może wolelibyście wypuścić
wszystko tego samego dnia, ale logistycznie
nie da rady? Jak to widzisz?
Luke Lethal: Każdy by wolał, żeby wszystkie
formaty zostały wydane tego samego dnia, ale
nikt z nas nie chciał czekać na wydanie pół
roku dłużej. W przeciwnym razie gralibyśmy
te utwory na żywo tak często, że zaczęłyby nas
irytować już przed premierą.
Jak mamy rozumieć Waszą deklarację, że
drugi longplay Acid Blade będzie miał, jak
NWOBHM? To ruch kulturowy, obejmujący
różne style, od melodyjnego hard rocka
po doom i proto black metal.
Luke Lethal: Jasne, że to ruch kulturowy, ale
wszystkie zespoły NWOBHM mają unikalne,
niezwykle dynamiczne, autentyczne i "ręcznie
robione'' brzmienie, które odróżnia je od kapel
z innych ruchów. I to właśnie chcemy uchwycić
przy okazji kolejnego wydawnictwa.
Osobiście uważam, że NWOBHM był szczytem
zjawiska heavy metal. Ludzie, którzy
twierdzą, że wolą bardziej demoniczne podejście
do dźwięku Angel Blade, będą całkiem
zadowoleni z następnego wydawnictwa.
Sam O'Black
Foto: Ines A
ACID BLADE
71
Stanowisko przeciwko śmierci
Arkham Witch jest jednym z najbardziej
rozrywkowych zespołów heavy/doom
metalowych drugiej dekady dwudziestego
pierwszego wieku. Słychać i
czuć, że tworzący go muzycy czerpią
frajdę z grania i podchodzą do sprawy
na luzie. W związku z premierą ich nowego
longplay'a "Swords Against Death"
(2022) porozmawialiśmy z basistą i wokalistą
Simonem Iff? Na jedno pytanie odpowiedziała
również polska malarka, fotografka, autorka
okładek Arkham Witch oraz właścicielka ich wytwórni Metal On Metal, Jowita
Kamińska.
HMP: Jak należy rozumieć słowa rozpoczynające
Wasz nowy album: "prosimy o odpowiedzialne
korzystanie z Arkham Witch"?
Simon Iff?: Po prostu "ostrożnie teraz!"
Okej. Według Metal Archives Wasz najnowszy
LP "Swords Against Death" to pierwszy
pełnowymiarowy album Arkham Witch
nagrany po "I Am Providance" (2015). W
praktyce jednak byliście ostatnio bardzo
aktywni w studio i wydaliście ogromną ilość
materiału, zarówno jako Arkham Witch (5
EP-ek, 1 singiel, 1 demo, 1 kompilacja), jak i
jako The Lamp of Thoth (5 dem, 2 kompilacje).
Które z Waszych nowych utworów lub
ostatnich albumów powinniśmy sprawdzić w
swoim fantazjom w mrocznych dźwiękach trylogii
"Get Thothed" (2015, 2016, 2018), gdyż
dopełnią one tak starannie skonstruowanego
ennui, jak czerwone wino dopełnia krwawy
stek. Ale to nie wszystko! Jeśli lubicie odrobinę
tradycyjnego metalu w połączeniu z punkiem
i doomem, możecie sprawdzić "Three Bladed
Doom" (2021) i "Give Me Death by Heavy
Metal!" (2022). EP-ki wypełniają lukę czasową
między "I Am Providence" (2015) a
"Swords Against Death" (2022) jak tłusty
soniczny ogórek w heavy metalowej kanapce.
Jak bardzo mitologia nordycka inspirowała
Was na albumie "Swords Against Death"
(2022)? Które koncepcje z mitologii nordyckiej
determinacji i ignorancji napędzało nagranie
"Swords Against Death" (2022). Myślę, że
wyszła świetna mieszanka naszych wpływów:
punka, doom i thrashu. Na płycie znalazło się
kilka epickich momentów, chociaż "Bringing
Down the Thunder" to właściwie numer o norweskim
bogu Thorze, kiedy jest pijany!
Cały album "Swords Against Death" cechuje
bezpośredniość. Longplay nie próbuje wpasować
się w żaden konkretny gatunek czy
konwencję. To nie czysty punk, nie czysty
heavy, nie czysty doom. To po prostu
"Swords Against Death". I wydaje się, że ma
precyzyjnie określony cel. Czy mamy jakąś
szansę na powalenie śmierci za pomocą specjalnego
miecza, dzięki czemu śmierć nie odważyłaby
się już niepokoić żadnego człowieka?
Jaki musiałby to być miecz? Jeśli nie
znasz odpowiedzi, to może moglibyśmy się
tego dowiedzieć z wykładu wiedźmina na
Uniwersytecie Miskatonic?
Simon Iff?: Dzięki. Cóż, ostatni utwór na płycie
nosi tytuł "Terminus Est" nazwany na cześć
miecza z niesamowitej serii "Nowe Słońce"
Gene'a Wolfe'a (1980-1983). Oznacza (chyba!):
"linia została wyznaczona". Oczywiście
"Swords Against Death" pochodzi z "Fafhrd
and the Grey Mouser" Fritza Leibera
(1970). Bohaterowie całą karierę spędzają w
cieniu życia, ale obawiam się, że entropia jest
prawem wszechświata i śmierć musi mieć swój
dzień - możemy ja tylko opóźnić, nigdy uniknąć.
Istnieją jednak małe śmierci, które mogą
być o wiele bardziej szkodliwe dla naszego samopoczucia
i rozwalają nasz umysł do stanu
padliny szybciej niż należałoby się tego spodziewać.
Prawdopodobnie zostałoby to wyrażone
w wykładzie wiedźmina jako: "to, co nie
jest martwe, może wiecznie leżeć, ale przy obcych
eonach nawet śmierć może umrzeć". Tak
więc, zajmujemy stanowisko przec