04.01.2025 Views

ECHO TECHNIKA Listopad 2024 - nr 01

Transform your PDFs into Flipbooks and boost your revenue!

Leverage SEO-optimized Flipbooks, powerful backlinks, and multimedia content to professionally showcase your products and significantly increase your reach.

ECHO TECHNIKA

Listopad 2024 nr 01

https://www.facebook.com/TLiMCwSzczecinie


STRONA | 00

STRONA | 01

Relacja z obchodów

Narodowego Święta Niepodległości w naszej szkole

“Gąsienice i podkowy”

czyli co nieco o zlotach pojazdów militarnych

w Bornem Sulinowie

12 listopada w naszej szkole odbyły się uroczyste obchody Narodowego Święta

Niepodległości, upamiętniające odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Ze względu na

dużą liczbę uczniów zorganizowano aż trzy apele, co pozwoliło wszystkim w pełni uczestniczyć w tym

wyjątkowym wydarzeniu.

Tegoroczne obchody były pierwszymi zorganizowanymi z tak dużym rozmachem. Centralnym

punktem każdego apelu był pokaz musztry, połączony z występami osób śpiewających pieśni

patriotyczne, co stworzyło podniosłą atmosferę i nadało uroczystości wyjątkowego charakteru.

Całość widowiska przygotowali członkowie grup rekonstrukcji historycznej oraz szkolnego koła

strzeleckiego, którym towarzyszyły osoby niezrzeszone. Wszyscy uczestnicy zaprezentowali

mundury żołnierzy Wojska Polskiego i Policji Państwowej, ukazując ich ewolucję od 1918 roku aż do

współczesności.

Szczególnym zainteresowaniem cieszyło się stoisko, na którym prezentowano broń używaną

przez polskich żołnierzy na przestrzeni lat. Uczniowie mieli okazję przyjrzeć się z bliska historycznym

eksponatom, co spotkało się z dużym entuzjazmem.

Całość uroczystości była wspaniałą lekcją historii, która nie tylko przypomniała o trudnej drodze

Polski do wolności, ale również wzbudziła w uczestnikach dumę z bycia częścią tej wyjątkowej

wspólnoty narodowej.

Filip Samborski

Zostałem poproszony o napisanie tekstu

dotyczącego XIX Międzynarodowego Zlotu

Pojazdów Militarnych w Bornem Sulinowie,

lecz wspomnieć tylko o nim to jak nie

powiedzieć nic. Musimy się wpierw cofnąć

do lat 30-tych ubiegłego wieku, gdyż nic

nie bierze się znikąd, a następnie dojść do

momentu, w którym znajdujemy się obecnie.

Filip Samborski

Gross Born/Borne Sulinowo

w latach 1938-1993.

Oficjalne otwarcie Garnizonu Gross-

Born miało miejsce 18 sierpnia 1938 roku.

Przed atakiem na Polskę we wrześniu 1939

roku stacjonowały tam jednostki dywizji

pancernej dowodzonej przez Heinza

Guderiana. W późniejszych latach na

poligonie ćwiczyły również jednostki Afrika

Korps pod dowództwem generała Erwina

Rommla. Po klęsce Polski w 1939 roku w

okolicy Gross-Born utworzono najpierw

Stalag, czyli obóz jeniecki dla szeregowców,

który funkcjonował do 1 czerwca 1940 roku.

Następnie przekształcono go w oficerski

Oflag II D, który istniał aż do 1945 roku.



STRONA | 02

STRONA | 03

Po wycofaniu się wojsk niemieckich, miejscowość i okolicę zajęła Armia Czerwona,

utrzymując militarny charakter Bornego Sulinowa aż do wycofania się wojsk radzieckich z

Polski. W teorii teren ten przez cały czas należał do naszej ojczyzny, lecz w praktyce był od

niej odizolowany, a to, co się tam działo, pozostawało tajemnicą. Nawet teraz, po ponad

30 latach od opuszczenia Bornego Sulinowa przez wojska radzieckie, nie wszystko jest w

pełni jasne. Ta miejscowość, Kłomino (miejscowość położona około 15 km od Bornego

Sulinowa w linii prostej) oraz reszta okolic nadal są owiane nutką tajemnicy. Jeszcze nie tak

dawno panował tam krajobraz przypominający Czarnobylską strefę wykluczenia, z wieloma

opuszczonymi i zaniedbanymi budynkami, z których większość została wyburzona kilka lat

Polskie Borne Sulinowo.

W kwietniu 1993 roku "Tajne miasto" zostało przekazane polskim władzom cywilnym, a

już 5 czerwca "bramy" do tego, co dotychczas nieznane, zostały otwarte dla wszystkich

obywateli. 5 października tego samego roku Rada Ministrów RP nadała mu status miasta,

rozpoczynając proces zasiedlania.

I Międzynarodowy Zlot Pojazdów Militarnych „Gąsienice i Podkowy” w Bornem

Sulinowie odbył się w 2004 roku, a niemalże co roku, z wyjątkiem jednego zlotu odwołanego z

powodu pandemii COVID-19, odbywają się kolejne edycje tej imprezy. Borne Sulinowo, z

jego militarną historią i tajemniczą aurą, jest idealnym miejscem na tego rodzaju wydarzenia.

Okoliczne lasy, opuszczone budynki po armii niemieckiej, a później radzieckiej, są doskonałe

do szkoleń z taktyki zielonej oraz czarnej. Grupy rekonstrukcji historycznej oraz inne grupy

regularnie organizują w trakcie zlotu małe manewry w bliskiej okolicy wydarzenia.

Zlot przyciąga tysiące ludzi z całego kraju i z zagranicy. Nowo przybyli mają często

okazję zobaczyć, a nawet przejechać się sprzętem wojskowym, takim jak Kołowy Transporter

Opancerzony SKOT czy ciężarówka STAR 660. Nie brakuje także czołgów – w tym roku, na

przykład, była obecna replika niemieckiego czołgu Panther z okresu II wojny światowej.

Filip Samborski

Dodge Charger, Police

Patrol - Beverly Hills

W czasie zlotu można, za odpowiednią opłatą,

rozbić namiot na terenie organizatora imprezy

i spędzić kilka dni w bliskim sąsiedztwie tych

potężnych i niebezpiecznych maszyn, a przy

okazji poznać ciekawych ludzi, którzy doskonale

znają się na swoim fachu. Trzeba jednak pamiętać,

że nie jest to miejsce dla osób lubiących długi

sen – noce bywają nieprzewidywalne, a pobudka

następuje niemal jak w wojsku, czyli około 6 rano.

Dla niektórych piasek może być uciążliwy, ale

można się do niego przyzwyczaić.

Mówię to z własnego doświadczenia, ponieważ

jeżdżę do Bornego od 2012 roku, a pod namiot od

2015. Można więc powiedzieć, że jestem już starym

wyjadaczem.

Grupy Militarne i Rekonstrukcji Historycznej.

Nie tylko pojazdy i ich pokazy dynamiczne stanowią podstawę zlotu, ponieważ dużą uwagę

przyciągają także tzw. „żywe dioramy”, często przygotowywane przez Grupy Rekonstrukcji

Historycznej oraz Grupy Militarne przez całe dni i noce. Uwierzcie mi lub nie, ale machanie

łopatą, niezależnie od efektu końcowego, nie należy do najprzyjemniejszych momentów

w życiu. Jednak skoro wzorujemy się na prawdziwych jednostkach, to musimy to robić.

Jest to część naszej pasji. Każda grupa ma pewnego rodzaju hierarchię, gdzie dowodzą

przeważnie ci, którzy działają najdłużej, choć to nie znaczy, że nie ma awansów dla

nowicjuszy. Obowiązki i zadania rozdysponowuje tzw. starszyzna, czyli po prostu osoby

najwyższe stopniem.

Praca młodych „żołnierzy” jest nadzorowana przez bardziej doświadczone osoby, co przedstawia

np. umieszczona na stronie po lewej fotografia. Pot i łzy to chleb powszedni (taki żarcik).

Powiada się, że ład i porządek musi być, a jeśli nie da się go zaprowadzić w normalny

sposób, to trzeba to zrobić „przez mięśnie do głowy.”

Może wydawać się to straszne, ale każdy, kto bierze udział w takich działaniach, wie, na co

się pisze, a jeśli nawet nie, to z biegiem czasu się przyzwyczaja – po prostu ma to swój urok.

Czasami bieganie w pełnym oporządzeniu wokół obozowiska ze śpiewem na ustach staje

się miłym wspomnieniem.

Co ciekawe, w tym roku na zlocie można było zobaczyć amerykańskie radiowozy policyjne

(fotografia na górze) , które przyciągały spore zainteresowanie odwiedzających.

Moja historia ze zlotami w Bornem Sulinowie i nie tylko.

Jeśli chodzi o moją historię związaną z Bornem Sulinowem, to wiecie już, że jeżdżę tam od

2012 roku. Jednak moja przygoda ze zlotami o tematyce militarnej sięga wcześniejszego

okresu.

Zaczęła się w 2010 roku, kiedy po raz pierwszy uczestniczyłem w takiej imprezie w Darłówku.

Od małego fascynowałem się wojskowością, militariami i historią, więc to miejsce było dla

mnie czymś „wow”. Mam już dziewiętnaście wiosen za sobą, ale do dziś pamiętam swój

pierwszy mundur, który nosiłem na zlocie w Darłówku. Zainteresowanie tymi tematami

odziedziczyłem po tacie, ale to brat (absolwent naszej szkoły), który swego czasu często

jeździł na zloty z jednym z wujków, wciągnął mnie w tę pasję.

Dzięki nim polubiłem oporządzenie armii Stanów Zjednoczonych z okresu wojny w Wietnamie

i z Operacji Just Cause w Panamie w 1989 roku.

Dla mnie to złota era amerykańskiego umundurowania.

Filip Samborski



STRONA | 04

STRONA | 05

Summer

Camp

Dzień 2

Dzień zaczął się od lekcji o radzeniu sobie ze stresem – mega fajne zajęcia. Potem mieliśmy

spotkanie w UNIWIZJI. Spodziewałem się czegoś innego, a były to głównie zajęcia o tym, jak

pomalować osobę, jak światło wpływa na kamerę i jak zachowujemy się przed obiektywem.

Wszystko trwało tylko 40 minut, bo byliśmy spóźnieni. Myślałem, że pokażą nam zaplecze i jak

to wszystko działa, ale trochę się zawiodłem.

Później mieliśmy różne wystawki – służby celnej, więziennej, fizyków, chemików, dietetyków

itd.

Fajne, ale nie do końca mnie to przekonało.

Następnie spotkanie z Marszałkiem – zrobił zdjęcie, powiedział dwa zdania i poszedł, haha.

Potem mieliśmy zajęcia w stylu: co jest najważniejsze w naszym życiu – miłość, motywacja,

idol itd.

Pisaliśmy też coś na kartach, co było dla mnie dość dziwne.

Później były zabawy w stylu Jenga, paintball, 5 sekund, mafia itd...

Dzień 3

Zaczęło się od zajęć: freelancer czy praca na etat.

Dały dużo do myślenia – czy warto ryzykować, czy lepiej postawić na stabilność.

Potem były zajęcia o kluczowych kompetencjach dla pracodawców.

Były OK, uczyły pracy w grupie.

Odkryłem, że muszę być „coachem” swojej drużyny, bo inaczej nie potrafię.

Następnie mieliśmy zajęcia o tym, jak czytać oferty pracy.

Potem chill zone: robienie bransoletek z koralików, słuchanie muzyki itd...

Na koniec dnia gra plenerowa – bardzo fajna, uwielbiam takie rzeczy.

Było bardzo męcząco. Myślałem, że chociaż trochę sobie odpocznę, ale gdy zaczyna

się dzień o 7:00, a kończy dopiero o 22:30, to nie ma na to szans. Nawet po obiedzie nie

było chwili wytchnienia, bo zajęcia zaczynały się od razu, a przez to czułem się senny i

przymulony. Pomiędzy zajęciami było tylko 5 minut przerwy, które często się wydłużały, bo

trzeba było przejść z budynku A do budynku X. Pod względem organizacyjnym to jedyny

aspekt, który mi przeszkadzał. No i niektóre zajęcia były takie, że po prostu… były.

Dzień 1

Opowiadanie Przemysława Kossakowskiego to był totalny gamechanger tego wyjazdu.

Dał ogromną motywację, opowiadał w taki sposób, że czuło się, jakby był jednym z nas.

Udało mi się nawet zamienić z nim kilka słów na osobności. Po nim były balety. A wcześniej,

przed wystąpieniem Przemka, pokazano top 5 filmów – oczywiście nasz tam się znalazł!

Wyróżniono nas, że będziemy się wyróżniać na obozie. Pozostałe filmy to były głównie TikToki,

brakowało tam czegoś profesjonalnego – poza naszym filmem.

Dzień 4

Od rana TVN namieszał w planie.

Zajęcia były głównie prezentacjami firm, m.in. o energetyce wiatrowej – opowiadali, jak

działają farmy wiatrowe i dlaczego są takie super. W międzyczasie TVN wchodził na żywo.

Potem było spotkanie z Jakubem Poradą – mówił w sposób typowo dziennikarski, co chyba

każdego znudziło. Następnie wróciliśmy do zajęć o wiatrakach. Wszystko było opóźnione.

Potem miały być zajęcia o funduszach europejskich dla młodzieży, na które bardzo

czekałem, ale niestety nikt się nie zjawił, bo byliśmy spóźnieni.

Trochę mnie to zirytowało.

Podsumowanie

Zajęcia były mocno związane z uniwersytetem. Gdybym pojechał tam w drugiej klasie,

wyniósłbym z nich dużo więcej. W piątej klasie ¾ rzeczy były dla mnie oczywiste.

Brakowało mi bardziej praktycznych zajęć. Spodziewałem się, że będą one dotyczyć

filmowania, może nawet jakichś prostych lifehacków typu „jak nagrywać telefonem” i na

co zwracać uwagę. Zajęcia teoretyczne nie były złe – dużo z nich wyniosłem – ale zabrakło

praktyki.

Myślałem, że ten summer camp będzie bardziej skupiony na kinematografii, a dotyczył

głównie tego, co robić po szkole. Nie odebrałem tego negatywnie – po prostu brakowało

mi paru rzeczy, żeby było super. Gdybym był młodszym uczestnikiem, to byłby to dla mnie

świetny obóz.

Krzysztof Pruski

Krzysztof Pruski



STRONA | 06

STRONA | 07

Toy Photography & Photo Comics

Pomysł na wykorzystywanie figurek w fotografii

zaczerpnąłem z amerykańskich profili na

Instagramie, gdzie po raz pierwszy spotkałem

się z określeniem „Toy Photography”.

Fotografowie pracujący z figurkami nie lubią,

gdy ich zdjęcia określa się mianem fotografii

produktowej — uważają to za pewnego

rodzaju obrazę. Osoby wykonujące

zdjęcia figurek, zarówno w plenerze, jak i na

specjalnych makietach (często własnoręcznie

wykonanych), to pasjonaci. Wielu z nich zbiera

te „małe ludziki” od dzieciństwa, a ja również

do nich należę. Figurki są obecne w moim

życiu właściwie od zawsze. Pamiętam, jak za

młodu obserwowałem brata fotografującego

postacie z G.I. Joe,

Transformers czy Gwiezdnych Wojen do

foto komiksów — dziedziny, którą sam

się zajmuję. Można powiedzieć, że to

nieco bardziej zaawansowany poziom „Toy

Photography”. Lubię pisać scenariusze

i tworzyć nowe historie z ulubionymi bohaterami

z komiksów, filmów czy gier. Takie projekty

jenak wymagają sporo czasu. Niejednokrotnie

historie planowane są miesiącami, by

ostatecznie nie zostać zrealizowane,

np. z powodu braku czasu. Czasem jednak

wracam do takich pomysłów, „wyciągam je

z szuflady” i rozpoczynam ich realizację.

Sam moment realizacji zdjęć przy foto

komiksach i „Toy Photography” wygląda

podobnie. W obu przypadkach tworzę

wizję — czasem bardziej złożoną, gdy

przygotowuję komiks, czasem prostszą,

gdy liczy się tylko sfera wizualna fotografii

i nie muszę uwzględniać miejsca na „dymki

komiksowe”. Źródłem oświetlenia jest słońce

lub specjalne lampy z możliwością zmiany

koloru, a czasem korzystam z obu rozwiązań

jednocześnie. Zmienna kolorystyka oświetlenia

doskonale się sprawdza, na przykład

przy figurce Luke’a Skywalkera z zapalonym

mieczem świetlnym — wtedy podświetlam

ją z odpowiedniej strony kolorem ostrza. W

przypadku zdjęć do foto komiksów staram się

wcześniej rozrysować kadry na papierze, co

znacząco ułatwia pracę i pozwala uniknąć

niespodzianek. Dzięki temu, gdy wracam do

domu i przeglądam zdjęcia, wszystko dobrze

do siebie pasuje i kadry się nie „gryzą”.

Po zakończeniu sesji zdjęciowej, czy to w plenerze, czy w domowym zaciszu na makiecie,

przychodzi czas na obróbkę — etap, który z jednej strony może być najmniej przyjemny,

a z drugiej to moment, w którym widać efekty całej pracy. Osobiście korzystam głównie z

Photoshopa, choć zdarzają się sytuacje, w których sięgam po inne programy. Nie zdradzę

jednak wszystkich moich metod, bo do pewnych wniosków trzeba dojść samodzielnie,

obserwując moje prace. Powiem tylko tyle: zrobienie ostrza miecza świetlnego Jedi

wcale nie jest takie trudne.

Na zakończenie chciałbym zaprosić Was, drodzy czytelnicy, na mój, a także

zespołowy profil na Facebooku (link: https://www.facebook.com/people/Cyber-Empire/61553482378536/

) poświęcony właśnie „Toy Photography” oraz foto komiksom,

gdzie możecie zobaczyć więcej moich prac, ale również prac moich

„towarzyszy broni”, z którymi nieraz realizujemy wspólne projekty figurkowe. Nasz zespół nazywa

się „Cyber Empire”, a mój pseudonim, którym posługuję się na profilu, to Undertaker.

Filip Samborski

Filip Samborski



Strona | 08

Strona | 09

Duchy w Wielgowie

Historia ta miała miejsce w roku 1949 w Wielgowie koło Szczecina.

Obecnie jest to jedna z dzielnic miasta. Był początek marca, niedziela, koło 5 nad

ranem - było jeszcze ciemno, można rzec, że nawet mrocznie. Kobieta pełniąca rolę

akuszerki we wsi, wracała właśnie do domu po odebraniu nagłego porodu. Wcześniej

przyjechał po nią zaprzęgiem sam sołtys. Obeszło się bez komplikacji, a że zbliżał się już ranek,

kobieta postanowiła sama wrócić do swojego domu znajdującego się prawie na końcu wsi.

Niebo nad jej głową było jeszcze pokryte gwiazdami, a Srebrzysty Glob oświetlał jej drogę.

Po drodze mijała liczne choć nieraz położone w pewnej odległości od siebie domostwa.

W mieszkaniach nie paliło się żadne światło poza jednym, gdzie przy oknie tliła się jeszcze

świeczka. Nie spotkała ani jednej żywej duszy na dworze, ale to jej nie dziwiło. Mogłoby się

wydawać, że był to przedranek jak każdy inny, gdyby nie to że nie słyszała ani jednego psa.

Na to jednak początkowo nie zwróciła uwagi.

Gdy przeszła już większość drogi, nagle i nie wiadomo skąd pojawiła się dziwna mgła spowijająca

wszystko swoją mroczną aurą. Przechodziła właśnie obok opuszczonego domostwa,

które do 1946 roku było zamieszkane przez dwie będące siostrami niemki. Krótko po

przybyciu pierwszych polskich osadników, a w przeddzień przesiedlenia ich do Niemiec,

zostały one zamordowane w swoich łóżkach przez nieznanego sprawcę - nie wiadomo

rosjanina, niemca czy też polaka. Spojrzała ona w kierunku tego dość ładnego

murowanego domu, przypominając sobie historię o zbrodni do jakiej w nim doszło. Po tym

jak przyjechała do Wielichowa (ówczesna nazwa Wielgowa), miała okazję usłyszeć, że

podobno ofiary tego mordu zostały na szybko pochowane w nieznanym miejscu w polu za

wioską, gdyż wszyscy nieliczni już niemcy szykowali się do przesiedlenia na zachód.

W momencie gdy przypomniała sobie całą tą historię, oczom kobiety ukazały się

sylwetki dwóch osób, kobiet, wychodzących z opuszczonego budynku. Mimo że wydawały

się ubrane to jednak ich sylwetki były “przezroczyste” - wszystko co było za nimi było

widoczne, choć trochę rozmyte. Będąc świadkiem czegoś tak nieprawdopodobnego, aż

wykrzyknęła jedno krótkie zdanie:

- O mój Boże!

Szybko jednak zasłoniła usta dłońmi, opuszczając jednocześnie torbę z przedmiotami

potrzebnymi do pracy na bruk. Przyglądała się całej scenie będąc w niebywałym szoku.

Pewna jej część chciała uciec, biec do swojego domu, swojego męża i córki, lecz druga

jej strona, ta ciekawska na to nie pozwalała. Stała jak wryta widząc jak dwie kobiety udają

się w kierunku domu sąsiadującego z ich działką. Na Boże Ciało stawiano przy nim ołtarz a

sam budynek stał opuszczony, nikt w nim również nie mieszkał. Natura skorzystała z okazji i

przywłaszczyła go sobie. Był zaniedbany tak samo jak duża część połaci ziemi przy nim.

Dwie postacie przeszły koło niego udając się w kierunku pola za nim. Gdy tam się już znalazły,

sylwetki obu kobiety rozpłynęły się w opadającej także szybko mgle. Rozejrzała się po

pustym polu ale nikogo nie było widać. Szybko udała się do swojego domu.

Początkowo nikomu o tym co ją spotkało nikomu nie mówiła obawiając się śmieszności.

Zaczęła jednak słuchać co inni mówią o opuszczonych domostwach. Po jakimś czasie

zorientowała się że także niektórzy inni mieszkańcy Wielgowa widywali przy opuszczonych

domostwach dwie zjawy, zawsze nad ranem. Działo się tak do początku lat siedemdziesiątych

XX wieku. Wtedy na polu gdzie znikały zjawy przeprowadzono jakieś prace wykopaliskowe.

Uczestniczący w nich milicjanci z miejscowego posterunku opowiadali iż przyjechało

troje starszych niemców - małżeństwo będące rodziną zamordowanych kobiet oraz ich były

sąsiad który brał udział w pośpiesznym pochówku. Wskazał on to miejsce - właśnie tam

gdzie znikały zjawy. Za zgodą polskich władz dokonano ekshumacji resztek ciał, a następnie

zabrano je do Niemieckiej Republiki Federalnej.

Od tego czasu nikt już nie widział zjaw, a pamięć o nich zaginęła

Poezja, która zostawia ślad

Słowa o życiu, przemijaniu, wartościach – tak mogłabym napisać w trzech słowach o

utworach Urszuli Kozioł. To ona w tym roku zdobyła Literacką Nagrodę Nike za tom

,,Raptularz”.

Jej poezja jest na wskroś kobieca, na wskroś bliska. Taka, która porusza, zmusza do przemyśleń

i taka, która nie daje zapomnieć o rzeczach ważnych. Poezja, w której zaklęte jest to, co umykać

nie powinno w codziennym życiu, chaosie naszych czasów, bałaganie myśli. Kozioł te myśli

porządkuje, skleja i oddaje czytelnikowi. Pozwala dokonać wewnętrznej podróży w głąb siebie.

Nie pozwala jednak na przejście obok swoich tekstów bezrefleksyjnie. Nie pozwala zapomnieć.

I o to chyba chodzi– nie pozwolić na obojętność wobec myśli i słów autora (ale i czytelnika).

Słów i myśli wewnętrznych, prawdziwych, uniwersalnych i ponadczasowych… Ważne, że są

Ten najgłębszy ślad zostawiły we mnie te trzy wiersze, które wybrałam spośród tylu innych

Urszuli Kozioł:

Z niczym tu przyszłam

…z niczym tu przyszłam

i odejdę z niczym

i wkrótce będzie jakby

mnie nie było.

Ni mniej ni więcej

to co było

trwa nadal

ale jest jakieś inne

inne jest to

albo my

staliśmy się jakoś inni

ja i to

nie pasujemy do siebie

ja i to

rozmijamy się ze sobą

ja i to

jest i nie jest

a jeśli trwa

to trwa jakby inaczej

jakby gdzie indziej

jakby nie tu i nie teraz

moje ja

jest już jakby beze mnie

trzeba mi przejść z nim na

„ty”

i mówić o sobie „ona”

ja ty i ona

to wciąż jedno i to samo

ja

ni mniej ni więcej

Bez zasięgu

Przestałam podobać się

sobie

i słowom

uciekają ode mnie

chciałabym już

nie być

prawdę mówiąc

tutaj już nie ma mnie

rozłączyłam się ze sobą

odeszłam od siebie

ale nie wiem dokąd

ziemia uciekła mi spod

nóg

nie mam komu

powiedzieć

co mi się stało

i że dzieje się coś

co nie miało się dziać

świat troi mi się w oczach

ucieka ode mnie

nie mam gdzie zostać

podziewam się spadając

w NIC

rozglądam się

pamiętając

że chyba

zaczynam już na dobre

zanikać

wychodzę z domu żeby

ktoś mnie zobaczył

ale

oblegają mnie omamy

wrzaskliwą ciżbą

podtykają mi pod nos

mikrofon

całkiem niepotrzebnie

całkiem niepotrzebnie

z tego miewjsca nie ma

zasięgu.

Filip Samborski

Anita Laskowska



STRONA | 10

STRONA | 11

Filip Samborski

„Dom sióstr marnotrawnych” jest

niesamowitą historią o 3 młodych

dziewczynach - Gray, Vivi oraz Iris. Gdy

cała trójka była zaledwie dziećmi, na

wesołych ulicach noworocznej Szkocji

nagle zaginął po nich ślad. Po około

miesiącu, dziewczynki wróciły w nieznany

im sposób z powrotem na to samo

miejsce, jednak już nie takie same.

Historia opowiada o zagubieniu, poczuciu,

że nie należy się do środowiska, w którym

się jest oraz o poszukiwaniu prawdy. Co

wydarzyło się siostrą? Czy naprawdę

żadna z nich nic nie wie?

Jeśli ten opis cię zainteresował,

jestem pewna że książka autorstwa

Krystal Sutherland przypadnie ci do gustu.

Jest pełna czarów, tajemnic, leśnych run

wypisanych krwią i posypana pięknymi,

białymi kwiatami.

Gosia Klimek

Przedstawiam Wam recenzję książki

zatytułowanej Bramy Sodomy autorstwa

Roberta Forysia. Tytuł ten ukazał się

nakładem wydawnictwa Warbook 13

marca bieżącego roku. Jest to pozycja,

która moim zdaniem przypadnie do gustu

każdemu miłośnikowi postapo i nie tylko,

gdyż porusza sprawy nam bliskie.

Autorem tego dzieła, jak już wspomniałem

we wstępie, jest Robert Foryś.

Możecie go znać, chociażby z cyklu

książek fantasy zatytułowanego

“Sztejer”, gdzie przedstawia losy najemnika

Vincenta Sztejera. Tym razem

dostarczył nam jednak pozycję, która

jest szczególnie bliska czytelnikom ze

względu na to, jak aktualne sprawy

porusza. Mamy tutaj do czynienia z

nielegalnymi imigrantami, wciąż rozwijającą

się sztuczną inteligencją, zamieszkami

w europejskich miastach. Z pewnością

można by wymienić jeszcze kilka

motywów, lecz nie chcę Wam odbierać

przyjemności z lektury.

Świat przedstawiony w Bramach Sodomy

chyli się właściwie ku upadkowi, co wnioskujemy

z rozmów i myśli głównego bohatera.

Jest nim Polski porucznik pełniący służbę poza

murem, w jednym z wielu miast określanych jako

“Obóz”. Cywilizowana Europa oddzieliła się od

“barbarzyńców” wielkim murem, lecz i tak ci

drudzy przedostają się na drugą stronę do

Sodomy. Sam ten jeden wyraz z tytułu mówi nam,

czym jest Europa w tej książce dla innowierców

niezgadzających się z takim stylem życia,

a zarazem go pragnących.

Jak wiecie z powyższego opisu wydawcy, nasz bohater ma odnaleźć syna jednego z głównych

watażków. Lecz dla mnie jest to jedynie pretekst, aby pokazać, że ówczesny porządek

chyli się ku upadkowi, niczym Cesarstwo Zachodniorzymskie, które upadło w 476 roku w

wyniku problemów wewnętrznych oraz wędrówek ludów. Zamieszki w wielkich miastach

Europy opisane w książce są tym, czym było dwukrotne zdobycie Rzymu przez barbarzyńców

wiele wieków temu. Są zwiastunem nowego porządku, który nadchodzi.

W Bramach Sodomy mamy wspomniane wiele wątków z całej historii ludzkości, nawet z tej

najświeższej, jak chociażby masakra w Srebrenicy w latach 90. ubiegłego wieku. Główny

bohater, Polak, jest tym, który wyciąga wnioski z przeszłości, lecz niewiele to wszystko już dla

niego znaczy. Ma świadomość, że nie jest w stanie nic zrobić z wewnętrznym zepsuciem,

korupcją, brakiem jakichkolwiek zasad moralnych czy etycznych. Każda strona w książce

prowadzi nas ku nieuniknionemu upadkowi ówczesnego porządku, śmierci i zniszczeniu. W

Bramach Sodomy znajdziemy wszystkie rodzaje emocji, zarówno złe, jak i dobre.

Podsumowując, jest to pozycja, która według mnie wpłynie na każdego czytelnika inaczej.

Zmusza ona do refleksji nad obecną sytuacją na świecie, oraz nad przyszłością. Droga nie

jest jednak prosta, i każdy obierze inną, lepszą lub gorszą. Tytuł ten jest pełen brutalności

i seksu, więc mogę śmiało stwierdzić, że skierowany jest do dojrzałego czytelnika.

Bramy Sodomy to tytuł, który z pewnością stanie u mnie na półce obok Wiecznej Wojny Joe

Haldemana, gdyż jest to pozycja, którą czyta się jednym tchem i która zmusza do myślenia

nad przyszłością ludzkości.

III Mistrzostwa Szkoły TŁiMC w tenisie stołowym

w roku szkolnym 2024/2025

Zapraszamy wszystkich miłośników tenisa stołowego do wzięcia udziału w turnieju

o puchar Dyrektora szkoły TŁiMC.

Turniej zostanie rozegrany w dniu 03.12.2024 (wtorek) i rozpocznie się o godzinie 9.20.

Miejsce rozgrywek: parter/piwnica.

Pamiętamy, że trzeba się stawić 20 minut wcześniej, aby potwierdzić swój udział.

Zgłoszenia kierować librusem do organizatora turnieju.

Uwaga: osoby wcześniej zgłoszone, nie muszą odpisywać.

organizator turnieju,

Robert Majchrzak



STRONA | 12

STRONA | 13

W pewnym momencie usłyszała kroki, jakby wojskowych butów, oraz męskie, głębokie

głosy. Postanowiła się schować, trzymając kciuki, że Janek też to usłyszy i zdąży się ukryć.

Po dłuższej chwili głosy w końcu ucichły, lecz zaraz potem usłyszała krzyk Janka oraz szybko

oddalające się kroki.

Muriel, po upewnieniu się, że osoby trzecie oddaliły się na bezpieczną odległość, postanowiła

udać się w stronę wieży, by sprawdzić, czy z Jankiem wszystko w porządku. Jednak po

wejściu na wieżę ujrzała nieprzytomnego partnera leżącego na schodach. Szybko kucnęła,

by sprawdzić mu puls – niestety był ledwo wyczuwalny. Wanda postanowiła jak najszybciej

przetransportować nieprzytomnego Janka do szpitala. Po usłyszeniu, że nie ma akurat żadnej

wolnej karetki, skontaktowała się następnie przez radiostację ze znajomym, także funkcjonariuszem

Milicji Obywatelskiej, który miał służbę na pobliskim posterunku. Ten, po usłyszeniu, co się

stało, w mgnieniu oka przybył milicyjnym wozem, by zabrać nieprzytomnego partnera swojej

koleżanki do szpitala.

W szpitalu natychmiast przystąpiono do badań, które wykazały, że Jan dostał czymś tępym w

głowę. Ślad wskazywał, że mogła to być łopatka piechoty. Po badaniach Jan został

przewieziony do sali obserwacji. Wanda od razu poszła do niego, usiadła naprzeciwko jego

łóżka na drewnianym taborecie. Zacisnęła dłonie na metalowej ramie, próbując zapanować

nad gniewem i bólem. Jeszcze wczoraj wieczorem spędzili razem chwilę pełną ciepła i

bliskości. W ciasnym, obskurnym mieszkaniu w centrum miasta, z dala od problemów, pozwolili

sobie na odrobinę zapomnienia. Jego dłonie wędrowały po jej plecach, jego oddech mieszał

się z jej oddechem. Rozmawiali o przyszłości, o tym, jak wszystko się zmieni, kiedy komunizm

doszczętnie upadnie. Jan mówił o przeprowadzce do Warszawy, o wspólnych planach, o

nowym początku.

„Sekrety Wieży Quistorpa”

Autorstwa: Filip Samborski i Marcin Czerniakowski

Listopadowa mgła otulała Szczecin niczym gruby, duszący koc, kiedy Pani Kapitan

Wanda Dębska stała na kamiennych schodach przed ruiną wieży Quistorpa. W nozdrzach

czuła wilgoć, była tam razem z młodszym chorążym Janem Samborskim, którego kochała

całym sercem. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, od momentu, gdy Wanda

przyjechała ze szkoły oficerskiej w Szczytnie do Szczecina.

Jan był na przepustce, ledwie kilka dni, a od razu zgodził się pomóc Wandzie w nietypowym

śledztwie. Tajemnicze podziemia pod ruinami wieży Quistorpa od lat były przedmiotem

miejskich legend, a informacje, które ostatnio zdobyła, wskazywały, że to coś więcej niż mit.

Ktoś widział w okolicy obce twarze, ktoś inny słyszał stukot łopat i dziwne odgłosy nocą.

A teraz razem przeszukiwali potajemnie teren wieży, która podczas wojny służyła jako

wieża radiowa dla jednostek Wehrmachtu. Żeby przeszukanie trwało krócej, postanowili się

rozdzielić. Wanda poszła w stronę dawnej leśniczówki, która znajdowała się nieopodal, a jej

partner skierował się na wyższe piętro wieży.

A teraz nie było już żadnej przyszłości.

Wanda wstała i przyjrzała się ranie na głowie dokładnie. Precyzyjne uderzenie – atak musiał

być dokonany przez kogoś wyszkolonego. Z rozmyślań wyrwał ją głos doktora Jerzego Wojciechowskiego

– starszego, doświadczonego lekarza, który był najlepszy w tym, co robił.

– No chłopak miał szczęście. Skończyło się na lekkim wstrząśnieniu mózgu. Gdyby dostał

mocniej, mogłoby dojść do wewnętrznego krwotoku – rzekł doktor.

– Panie doktorze, ale on wyjdzie z tego, prawda? – spytała zaniepokojona Wanda.

– Powinien z tego wyjść, ale nie wiemy, kiedy się przebudzi. Śpiączka to bardzo ciekawy stan,

w którym człowiek jest w stanie utrzymywać się przy życiu, słysząc i rozumiejąc wszystko,

jednocześnie nie mogąc nic powiedzieć ani się poruszyć – odpowiedział doktor.

– Panie doktorze, proszę o natychmiastowy kontakt, jeśli jego stan się polepszy lub, broń Boże,

pogorszy – powiedziała Wanda, podając mu swój prywatny numer telefonu stacjonarnego.

– Dobrze, Pani Kapitan, będę na bieżąco informował o stanie zdrowia Pana Chorążego –

odparł doktor.

Wanda ze łzami w oczach udała się w stronę wyjścia ze szpitala. Po wyjściu przez główne drzwi

ujrzała stojącego białego poloneza. Miała dziwne przeczucie, że to ktoś po nią. I miała rację.

Po chwili otworzyły się tylne drzwi, a wysiadł jej stary znajomy, Major SB Marcin Lisowski, ze

swoim szoferem przydzielonym przez KC PZPR. Podszedł do Wandy, było po nim widać, że coś

wie.



STRONA | 14

„Sekrety Wieży Quistorpa”

– Witaj, Wando, kopę lat minęło, odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Jeśli dobrze pamiętam, było to

w 76., kiedy skończyliśmy szkołę oficerską – rzekł Marcin.

– A co ty tu robisz w Szczecinie i skąd wiedziałeś, że mnie tu znajdziesz? – zapytała zdziwiona

Wanda.

– Aktualnie zajmuję się pewną tajną sprawą, związaną z dawnymi legendami. A jako że jestem już

w Szczecinie, stwierdziłem, że odwiedzę dawną znajomą. Na pobliskim posterunku starszy

szeregowy powiedział mi, gdzie cię szukać – odpowiedział Marcin.

– To bardzo ciekawe, co mówisz, i miło, że nie zapomniałeś o starej znajomej – odparła Wanda.

– No cóż, jako że już tu jestem, chciałbym cię zaprosić na kawę do lokalnej kawiarni – zaproponował

Marcin.

– No dobrze, co powiesz na piątek wieczorem? – zaproponowała Wanda.

– No dobrze, to w piątek o 17 – odparł zadowolony Marcin.

– Mogłabym cię poprosić o jedną rzecz? – zapytała Wanda.

– Pewnie, proś śmiało – odpowiedział Marcin.

– Mógłbyś mnie odwieźć do domu? – zapytała Wanda.

– Pewnie, wsiadaj – odparł Marcin.

Droga przebiegła w ciszy. Wanda zauważyła, że Marcin przeglądał jakieś papiery. Udało jej się

wyczytać jedynie pojedyncze słowa: „Złoto, Wieża, Podziemia oraz objęte nadzorem SB”.

Zaciekawiło ją to, postanowiła wypytać o to w piątek podczas kawy. Po przyjeździe do domu

Wanda usiadła na łóżku, a w tym samym momencie uderzyły ją wspomnienia chwil z Janem – te

momenty, gdy leżeli przytuleni, rozmawiając o przyszłości i o tym, jak bardzo się kochają.

Z tych wspomnień wyrwał ją plecak Jana.

Wanda otworzyła go, choć ręce jej drżały. Znalazła tam mapy, dokumenty, ale też podejrzane

wskazówki, które miały ją zaprowadzić do pewnego bunkra na prawobrzeżu. Sytuacja stawała

się coraz bardziej zagmatwana, a rozwiązanie tego śledztwa zaczynało wymagać więcej niż tylko

intuicji.

Nazajutrz wieczorem pod dom podjechał biały polonez. Borewicz. Wanda wiedziała, że to Marcin

po nią przyjechał, więc szybko dokończyła się malować i zbiegła po schodach na dół.

Wychodząc z klatki, spotkała starszą panią, która mieszka piętro wyżej. Ta rzekła jej, że przystojny

kawaler czeka na nią. Wanda uśmiechnęła się tylko i, nic nie odpowiadając, wyszła z klatki,

kierując swoje kroki w stronę poloneza. Marcin uśmiechnął się na jej widok i od razu otworzył jej

drzwi. Wanda, chociaż myślami cały czas była przy Janie, odwzajemniła uśmiech, po czym wsiadła

do auta. Podróż znowu była cicha. Marcin znów coś czytał – jakieś dokumenty, tym razem

nic nie udało się jej z nich odczytać. Marcin zabrał ją do Columbusa na Wałach Chrobrego.

STRONA | 15

Usiedli przy stoliku z widokiem na prawobrzeże. Od razu podszedł do nich kelner z menu. Spojrzawszy

na kawy, poprosiła o cappuccino, a Marcin o espresso. Czekając na kawy, Wanda rozpoczęła

rozmowę od wypytywania, co zasłużony major SB robi w Szczecinie i co go obchodzą

jakieś stare legendy.

– Hej, a tak właściwie, czego SB szuka w Szczecinie? – zapytała zaciekawiona Wanda.

– Wiesz, czasem w legendach jest ziarno prawdy, a to akurat jest ważne dla KC PZPR. – odparł

spokojnie Marcin.

– Chodzi o stare niemieckie złoto ukryte pod ziemią, prawda? – dopytywała niepewnie Wanda.

– A skąd pomysł, że chodzi o złoto i skąd niby wiesz, że to "złoto" jest pod ziemią? – powiedział

zdziwiony Marcin.

– Znalazłam notatki Jana, on coś pisał o złocie i schronie na prawobrzeżu. – powiedziała szybko

Wanda.

Marcin zamilkł i spojrzał się wpierw na kawę, potem za okno. Było widać po nim zmartwienie.

– Kurwa... – powiedział pod nosem Marcin.

– Wszystko dobrze? – zapytała Wanda.

– Tak, ale chyba musimy już zakończyć nasze spotkanie. – stwierdził Marcin.

Wanda była zdziwiona zachowaniem Marcina. Było widać, że coś wie o tym wszystkim, lecz od

niego się nic nie dowie. Zapłacili za kawę. Marcin zaproponował podwózkę do domu, lecz Wanda

odmówiła, stwierdzając, że się przejdzie. Funkcjonariuszka MO, idąc pomiędzy ciemnymi,

depresyjnymi blokowiskami, wróciła myślami do momentu, kiedy szła wraz z Janem za rękę nocą.

Nagle ze wspomnień wyrwało ją uczucie bycia obserwowaną. Rozejrzała się na wszystkie strony,

lecz nikogo nie zauważyła. Jednak jej przeczucie było trafne. Za blokiem spoglądał na nią Major

Marcin, wraz ze swoją obstawą składającą się z dwóch pomagierów w ciemnych płaszczach.

Wanda, po wejściu do domu, od razu jako doświadczona funkcjonariuszka MO, zauważyła, że

ktoś chodził po mieszkaniu. Jednak nic nie zginęło, więc mimo zaniepokojenia, po dokładnym

sprawdzeniu pokoi, udała się pod prysznic. Po umyciu się poszła w stronę łóżka, kładąc się, znów

przypomniały jej się chwile z Janem. Z tymi myślami zasnęła, przytulona do poduszki.

O poranku Wanda od razu udała się w stronę kuchni, wstawiając wodę na poranną kawę.

Opracowując plan na dzisiejszy dzień, postanowiła, że uda się do poniemieckiego schronu.

Wypiwszy kawę, zadzwoniła po znajomego milicjanta, który podwiózł ją. Po przybyciu na miejsce,

Wanda ujrzała niszczejące wejście schronu na zboczu góry. Mimo niepewności, postanowiła

wejść do środka. W środku na piachu zauważyła ślady butów, lecz były tam odciski dwóch par

butów, jakby ktoś tam był z Janem. Po przejściu kawałka, zauważyła pod piachem wystający

kawałek papieru, na którym był niemiecki napis: "Ort des Transports von Gold aus dem Osten".

Była też mała mapka, na której zaznaczona była trasa przejazdu i prowadziła do wieży Quistorpa.

Śledztwo posuwało się powoli, choć Wanda nie szczędziła wysiłków. Funkcjonariuszka MO wróciła

do pojazdu swojego przyjaciela, pokazała mu, co znalazła i powiedziała, żeby pojechał do lasku

Arkońskiego. Po przybyciu w pobliże wieży, postanowiła przesłuchać nocnych strażników pobliskiej

kawiarni, mieszkańców okolicznych osiedli, a nawet miejscowych pijaczków, którzy często

błąkali się wokół wieży. Nikt jednak nic nie widział, nikt nic nie słyszał. A jednak intuicja podpowiada

jej, że ktoś obserwuje każdy jej krok. Jako że robiło się już późno, postanowiła wrócić i sama

pójść do wieży następnego dnia.

Nazajutrz wieczorem wróciła do wieży. Wyposażona w latarkę, broń i klucz Jana, postanowiła

sama odkryć, co kryły podziemia. Mgła była gęstsza niż zwykle, a nocne powietrze przeszywa

chłód, który docierał aż do kości.

Na dole, ukryte za popękanymi cegłami, znalazła drzwi. Zamek pasował do klucza. Serce waliło

jej jak młot, gdy przekręciła klucz i otworzyła drzwi.

Za nimi znajdował się wąski korytarz, który prowadził do dużej, podziemnej sali. Światło latarki

padło na skrzynie. Kilka z nich było otwartych, a ich zawartość lśniła w ciemności – złote monety,

biżuteria, kosztowności. A potem usłyszała kroki.

– Wiedziałem, że tu przyjdziesz – powiedział męski głos za jej plecami.



STRONA | 16

„Sekrety Wieży Quistorpa”

Odwróciła się gwałtownie, unosząc broń. W półmroku zobaczyła szczupłego mężczyznę w

długim płaszczu. Rozpoznała go natychmiast – był to Major Marcin Lisowski z SB.

– Jan na coś trafił, prawda? – powiedziała chłodno Wanda.

– Trafił na coś, na co nie powinien – odparł major, powoli zbliżając się do niej. – Te kosztowności

miały nigdy nie ujrzeć światła dziennego. – odpowiedział Marcin.

– To ty go zaatakowałeś… – rzekła zbulwersowana Wanda.

Lisowski uśmiechnął się, nieco ironicznie.

– Czy jesteś gotowa poświęcić swoje życie dla prawdy? Bo to nie jest tylko kwestia ukrytego złota.

To historia, która może zmienić wszystko, jeśli wyjdzie na jaw.

– Słuchaj, mendo, masz mi w tej chwili powiedzieć, o co tu chodzi!! – krzyknęła zdenerwowana

Wanda.

– No widzisz, pod koniec wojny jednostki Wehrmachtu starały się ukryć złoto skradzione na wschodzie.

Podczas zebrania sztabu kryzysowego oficerowie stwierdzili, że trzeba wysłać je pod ziemię.

Jednak nie mogli go wywieźć ze Szczecina, gdyż przez bombardowanie linie kolejowe zostały

zniszczone, a transport drogowy był ryzykowny przez częste ataki dywersyjne Armii Czerwonej. –

odparł spokojnym głosem Marcin.

– Ale co to wszystko ma wspólnego z SB i całą Polską Ludową? – zapytała Wanda.

– Sama widzisz, jaka jest sytuacja. Polska Ludowa zleciła mi odnajdywanie szkopskiego złota, żeby

ratować za wszelką cenę kraj, a ten twój Jan pomagał mi w tym, lecz próbował mnie zdradzić i

przekazać informacje o złocie Wam funkcjonariuszom MO a następnie dowiedziałaby się o tym

prasa . A wtedy władza ludowa i ja nic byśmy z tego nie mieli. – odparł z lekkim uśmieszkiem

Marcin.

Wanda milczała przez chwilę, a potem pociągnęła za spust. W półmroku rozległ się huk strzału,

a Lisowski padł na ziemię. Jednak nie zmarł od razu. Ostatkiem sił powiedział:

– Ty suko, jesteś skończona. Na zewnątrz czekają moi towarzysze. Oni cię zabiją za to, co zrobiłaś.

– ostatnim tchem powiedział Marcin.

Wanda, uświadamiając sobie, co zrobiła, spanikowała lecz szybko się otrzosnęła i już wiedziała

co zrobić. Wychodząc z podziemi, wyjrzała i zauważyła dwóch towarzyszy Marcina w ciemnych

płaszczach stojących tyłem do niej. Wycelowała w nich i oddała dwa celne strzały, po czym

uciekła z miejsca zdarzenia. Postanowiła, że nikomu tego nie powie, bo to mogłoby się dla niej

strasznie skończyć. Jako że wydarzyło się to podczas jeszcze formalnie istniejącej Polskiej Rzeczypospolitej

Ludowej, cała sprawa została zatuszowana, ponieważ takie coś nie mogło wyjść na

jaw. Pół demokratyczne wybory z czerwca 1989 roku niewiele zmieniły w niektórych dziedzinach

życia społecznego a przynajmniej na jakiś czas.

Kilka tygodni później, po wydarzeniach listopadowych roku 1989, Wanda wciąż czekała na telefon

od doktora. Miesiąc po ataku na Jana, Wanda dostała telefon od lekarza prowadzącego,

który poinformował, że Jan obudził się ze śpiączki. Wanda rozpłakała się ze szczęścia.

Major Lisowski działał na zlecenie tajnych służb, chcąc zabezpieczyć niemieckie kosztowności dla

elit KC PZPR. Wanda wraz z Janem po totalnym upadku Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej

wyprowadzili się do Warszawy. Wieża Quistorpa została zamknięta, a wejście do podziemi zabetonowane.

Mgła nad Szczecinem zdawała się nigdy nie opuszczać miasta…

Uwaga, uwaga !

STRONA | 17

Chcesz zostać aktorem i wystąpić w filmie? Jeśli tak, to teraz masz okazję!

Nasza redakcja, we współpracy z kilkoma osobami z zewnątrz, planuje realizację filmu

na podstawie opowiadania “Sekrety Wieży Quistorpa”. W związku z tym poszukujemy

statystów do obsadzenia następujących ról:

● funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej (3 osoby),

● pracownicy kawiarni nieopodal wieży Quistorpa,

● miejscowych, biednych obywateli (3 osoby),

● doktora opiekującego się mł. chorążym Janem Samborskim,

● oraz kilku postronnych cywilów.

Wszystkich chętnych zapraszam do zgłaszania się do redaktora naczelnego, czyli mnie –

Filipa Samborskiego z klasy 5TF.

Liczymy na Waszą pomoc w realizacji tego ambitnego projektu!



ECHO TECHNIKA

Gazetka Szkolna

Technikum Łączności i Multimediów Cyfrowych

Opiekun Gazetki:

Pani Anita Laskowska

Redaktor Naczelny:

Filip Samborski

Zastępca Redaktora Naczelnego:

Grzegorz Gisel

Wsparcie Graficzne:

Pan Tomasz Małecki

Pozostali Redaktorzy:

Pan Robert Majchrzak

Gosia Klimek

Krzysztof Pruski

Paweł Wiatr

Oktawian Wieliński

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!