12.07.2015 Views

Alberto Giacometti - Marek Kędzierski

Alberto Giacometti - Marek Kędzierski

Alberto Giacometti - Marek Kędzierski

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

83<strong>Marek</strong> KêdzierskiSztuka niezmiernie mnie interesuje...<strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong> i „jego rzeczywistoœæ”1.Na fotografii Henriego Cartier--Bressona z 1961 roku czarny,b³yszcz¹cy od deszczu asfalti ciemny mur ponurego budynkuszko³y o zakratowanychoknach. <strong>Giacometti</strong> w nasuniêtymna g³owê, wytartym p³aszczuà la porucznik Columboidzie prosto lini¹ wyznaczaj¹cychprzejœcie dla pieszych wbitychw asfalt metalowych kr¹¿-ków. Jedyny przechodzieñ, samotna,opuszczona postaæ – jeœlinie liczyæ sylwetki matkii dziecka na znaku drogowym.Tablica z nazw¹ ulicy, rued’Alésia, upamiêtnia otoczoneprzez Cezara podwójnym muremzbuntowane miasto w Galii.Na innym zdjêciu, którego auto-


84rem jest Andrea Garbald, fotografz miasteczka Castasegnana szwajcarsko-w³oskiej granicy,Giovanni, g³owa rodziny,siedzi w centrum z trójk¹ m³odszychdzieci u swych kolan.Wyczuwamy jednak, ¿e dwiecentralne postaci znajduj¹ siêna peryferiach, oœ emocjonalnabiegnie tu od pierworodnegosyna do matki. Oboje zwróceniprofilem (podczas gdy inne dziecispogl¹daj¹ w kierunku foto-Rodzina <strong>Giacometti</strong>ch w 1911 roku, fot. Andrea Garbaldgrafa, a ojciec na nie), patrz¹ na siebie jakby ³¹czy³o ich nieme porozumienie. Tafotografia zosta³a zrobiona w czterdzieste urodziny Annetty <strong>Giacometti</strong>,w sierpniu 1911 roku. Miêdzy przyrod¹ Alp a ulic¹ z ceg³y i asfaltu rozci¹ga siêpó³ wieku. Do Pary¿a wys³a³ go ojciec. Do matki bêdzie stamt¹d wraca³ jeszczetrzydzieœci lat po œmierci ojca.Val Bregaglia, widok z prze³êczy Majola w kierunku granicyw³oskiej, czerwiec 2003, fot. <strong>Marek</strong> Kedzierski<strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong> przyszed³ na œwiat 10 paŸdziernika 1901 rokuw dolinie Bregalia (w oryginalna pisownia w jêzyku w³oskim Bregaglia), naterenach kantonu Gryzonii (Graubünden), zamieszka³ych g³ównie przez góralimówi¹cych dialektem jêzyka w³oskiego, zaledwie parê kilometrów od Chiavenny,miasta po³o¿onego ju¿ wItalii. Na pocz¹tku dwudziestegowieku znacznie ³atwiej by³ostamt¹d, zw³aszcza zim¹, dotrzeæprzez Como do Mediolanuni¿ przez stolicê Gryzonii Churdo Zurychu czy Berna. ChoæChiavenna, niegdyœ nale¿¹ca doSzwajcarii, po³o¿ona jest w tejsamej dolinie, granica dwóchpañstw jest tak¿e granic¹ dwóchspo³ecznoœci, g³ównie za spraw¹religii. Ludnoœæ Bregalii, protestanckaod 1529 roku, w cza-


85sach kontrreformacji – i póŸniej – udziela³a schronienia przybywaj¹cymz W³och braciom w wierze. Na pocz¹tku XX wieku, w czasach przed rozwojemmotoryzacji i elektryfikacj¹, ¿ycie w Bregalii by³o mniej komfortowe ni¿sugerowa³y to fotografie z tego regionu, który razem z dolin¹ górnego Innu,Engandyn¹, stawa³ siê jednym z najbardziej atrakcyjnych celów dla turystóweuropejskich, na razie tych zamo¿nych. To prawda, ¿e od listopada do lutego dodomów w dolinie nie ma prawa zawitaæ choæby promyk s³oñca, niemniej jestona na tyle szeroka, by w pogodne zimowe dni – a takich nie brakuje zewzglêdu na bliskoœæ Morza Œródziemnego – jej mieszkancy mogli ogl¹daæ b³êkitnieba czêœciej ni¿ na pó³nocy Europy, która zaczyna siê kilkanaœcie kilometrówdalej.Przodkowie <strong>Giacometti</strong>ch przybyli do Bregalii ze œrodkowych W³och, odwielu pokoleñ zajmowali siê hotelarstwem i cukiernictwem. Trzeci z oœmiorgapotomków dziadka Alberta, urodzony w 1868 roku Giovanni, ju¿ w szkolewykazywa³ uzdolnienia do rysunku. Wys³ano go do Pary¿a, studiowa³ te¿zabytki Pompei. Na wieœæ o œmierci ojca wróci³, ale nie po to, by zostaæ, jak ojciec,cukiernikiem (choæ gospoda, czy hotel w Stampie, w którym siê urodzi³, przezd³ugi czas jeszcze by³ jego wspó³w³asnoœci¹), lecz malarzem, jednym z pierwszychjakich zna³a Bregalia. O¿eni³ siê, jak ojciec, z kobiet¹ z rodzinnych stron,dalek¹ krewn¹ Annett¹ Stampa, która urodzi³a czworo dzieci: <strong>Alberto</strong> by³pierworodnym, rok póŸniej przyszed³ na œwiat Diego, po trzech latach Ottilia,a w 1907 roku – Bruno. <strong>Alberto</strong> i Diego urodzili siê w Borgonovo, ale ju¿w 1904 roku nast¹pi³a przeprowadzka do s¹siedniego miasteczka Stampa.W budynku naprzeciw gospody rodzina <strong>Giacometti</strong>ch zajmowa³a czteropokojowemieszkanie, wygodne i mi³e, ale na potrzeby malarza przyciasne. Dopierokiedy s¹siaduj¹ca konstrukcja z drewnianych bali, typowa dla budynkówgospodarczych w Bregalii, zosta³a przerobiona na atelier, Giovanni mia³ dosyæmiejsca na pracowniê z prawdziwego zdarzenia, w której znalaz³ siê nawetk¹cik dla dzieci, bardzo potrzebny zw³aszcza najstarszemu synowi. Brakelektrycznoœci i bie¿¹cej wody, doprowadzonych dopiero w latach dwudziestych,te¿ by³ dla okolicy typowy. Bruno <strong>Giacometti</strong> przeciwstawia siê jednaks¹dom, ¿e Bregalia by³a zacofana, zwracaj¹c uwagê na fakt, i¿ bardzo wczeœniedoprowadzono do ich domu gaz – co potwierdza obraz ojca Lampa z 1912 roku,przedstawiaj¹cy rodzinê zebran¹ przy du¿ym, okr¹g³ym stole, na który s¹czysiê zielonkawe œwiat³o zwisaj¹cej z sufitu gazowej lampy. W 1910 roku Annettaodziedziczy³a po wuju z Marsylii Rodolfo Baldinim dom w po³o¿onej


86Pracownia, z ty³u dom <strong>Giacometti</strong>ch w Stampie. Stan dzisiejszyszesnaœcie kilometrów dalej i osiemset metrów wy¿ej osadzie Maloja zbudowanejtu¿ za prze³êcz¹ o tej samej nazwie, na po³udniowo-zachodnim krañcujeziora Sils. W przestronnym budynku (równie¿ tam Giovanni zaadoptowa³stodo³ê na atelier) rodzina <strong>Giacometti</strong>ch bêdzie spêdza³a okres letni i œwiêtazimowe.<strong>Alberto</strong> wzrasta³ bez wiêkszych trosk materialnych, choæ trudno by³obypowiedzieæ, ¿e rodzina by³a zamo¿na. Nie ulega natomiast w¹tpliwoœci, ¿enale¿a³a do elity kulturalnej kraju. Kuzyn Giovanniego, Augusto, by³ cenionymmalarzem nurtu symbolizmu, zaœ Giovanni choæ dopiero póŸniej sta³ siê znanymw ca³ej Szwajcarii twórc¹, w œrodowisku artystycznym by³ ju¿ w 1901 rokuwa¿n¹ postaci¹. Podobnie jak Podhale w czasach zachwytu Tatrami, Alpyszwajcarskie sta³y siê modne w œrodowiskach intelektualno-artystycznych na falitzw. Alpenbegeisterung. W okolicach Sankt Moritz przynajmniej w okresie letnimwidzia³o siê nie mniej znanych twarzy ni¿ w Zakopanem. Goœæmi w domu<strong>Giacometti</strong>ch w Maloja byli Ferdinand Hodler, Cuno Amiet i Giovanni Segantini.Berneñczyk Hodler, ojciec chrzestny Bruna, przyjaciel Degasa, Moneta i Antoine’aBourdelle’a, a potem Klimta i wiedeñskich secesjonistów, zaczyna³ od realizmu à laCourbet i art nouveau, lecz ewoluowa³ w kierunku mistycznego panteizmu, który sta³


87siê inspiracj¹ dla ekspresjonizmu.Wzoruj¹c siê w technice malowaniana malarstwie francuskim,chcia³ poprzez krajobrazy dojrzeæmistycyzm w naturze. Jego Noc, którapo usuniêciu z wystawy zorganizowanejprzez miasto Genewêwzbudzi³a entuzjazm w Pary¿u,wedle autora „wielki symbol œmierci”,przedstawia otoczonego œpi¹cymipostaciami wyci¹gniêtego naziemi mê¿czyznê (Hodlera), któryz trwog¹ na twarzy patrzy na pochylaj¹c¹siê nad nim postaæ spowit¹czerni¹. Przez parabolê, symbol,stylizacjê, w alpejskim pejza¿udoszukiwa³ siê Hodler œmierci.Maloja widziana od strony Piz Duan. Grupa zabudowañ,wœród których znajduje sie dom <strong>Giacometti</strong>chAlpy jako duchowe centrumoraz mistycyzm natury to równie¿domena Giovanniego Segantiniego. Poddany austriacki, wyksza³conyw mediolañskiej akademii Brera, szuka³ swojej ojczyzny w Szwajcarii iznalaz³ j¹, z powodu œwiat³a, w Maloja. Jego obrazy by³y (czêsto literackimi)wariacjami na temat œmierci i natury. Na ostatnim p³ótnie tryptyku Harmoniaœmierci w zimowym pejza¿u (s³oñce przebija siê przez chmury ponadoœnie¿onymi szczytami), ¿a³obny orszak trzech kobiet czeka na wyniesienietrumny. Kiedy we wrzeœniu 1899 roku, ju¿ po namalowaniu Œmierci,czterdziestoletni Segantini próbowa³ ukoñczyæ drug¹ czêœæ tryptyku, nabawi³siê wysoko w alpejskim plenerze infekcji wyrostka. Zmar³ nie zdo³awszyzrealizowaæ wspólnego projektu engandyñskiego, do którego zjedna³ sobieHodlera i <strong>Giacometti</strong>ego. Tym samym upad³ – uzgodniony przez trzechprzyjació³-malarzy na krótko przed przyjœciem na œwiat Alberta – plannamalowania na œwiatow¹ wystawê w Pary¿u w 1900 roku gigantycznejpanoramy Engandyny.Fowista Cuno Amiet, przyjaciel Giovanniego z czasów studiów w Pary¿u,by³ ojcem chrzestnym Alberta. Zrazu wielbiciel Gaugina, równie¿ on


88grawitowa³ ku wiedeñskiej secesji oraz „Die Brücke”. ZaprzyjaŸnionyz Klimtem, oko³o 1900 roku eksperymentowa³ g³ównie w pejza¿ach zeœwiat³em i barw¹. PóŸniej spêdzi d³ugie, p³odne lata w atelier w Ochswandniedaleko Berna, gdzie bêdzie go odwiedza³ <strong>Alberto</strong>. Ogród i owocerozumia³ Amiet jako pe³niê ¿ycia.<strong>Alberto</strong> wzrasta³ w atmosferze kultu sztuki, przys³uchiwa³ siê ¿ywymdyskusjom artystów, mia³ „ojca-malarza, który by³ dobrym malarzemi dobrym ojcem”. Jako malarza, Giovanniego okreœla siê mianem postimpresjonisty.Nigdy nie ukrywa³, ¿e Kandinsky na nic mu siê nie przyda, natomiastwzorem dla niego by³ Cézanne. Oprócz kultu Cézanne’a, <strong>Alberto</strong> przej¹³ poojcu szacunek do van Gogha, Gaugina (zw³aszcza z powodu centralnej rolistylu), fowizmu oraz ekspresjonistów spod insygnii „Die Brücke”.Do wspomnieñ z dzieciñstwa wraca <strong>Alberto</strong> w póŸniej opublikowanychtekstach. Matka (suknia do ziemi, jakby by³a czêœci¹ cia³a), zapach farb w atelier,przegl¹danie ilustrowanych ksi¹¿ek, tajemnicze g³azy na ³¹kach. Wra¿enieharmonii w rodzinie potwierdzali krewni i znajomi. Na kszat³towanie siêosobowoœci Alberta wp³ynê³y z jednej strony szacunek dla kultury w domu,z drugiej surowoœæ krajobrazu, tudzie¿ nie³atwe ¿ycie ludzi wokó³. Ojciecsystematycznie utrwala³ na p³ótnie proces roœniêcia dzieci. Najstarszy synzrazu kopiowa³ i ilustrowa³ przeczytane opowieœci, ale stosunkowo wczeœniezaczê³o mu pozowaæ rodzeñstwo. Ca³a trójka przyzwyczai³a siê do nudnychseansów pozowania, nie odmawiali <strong>Alberto</strong>wi, wiedz¹c jak bardzo ojcu zale¿yna synu, który pójdzie w jego œlady.Naturaln¹ kolej¹ rzeczy, <strong>Alberto</strong> rysowa³ (ilustracje do Królewny Œnie¿ki,1910), malowa³ (Martwa natura z jab³kami, 1913), potem z plasteliny, któr¹da³ mu ojciec, powsta³a jego pierwsza rzeŸba – popiersie Diega. Kontakt zesztuk¹ mia³ nie tylko obserwuj¹c malarza przy pracy i sam id¹c w jegoœlady, lecz równie¿ d³ugimi godzinami wertuj¹c liczne ksi¹¿ki z obrazkami.I tak zacz¹³ od kopiowania Œmierci i diab³a Dürera dok³adnie 400 lat pooryginale, Pejza¿u z mi³osiernym Samarytaninem Rembrandta czy PolskiegojeŸdŸca – tego ostatniego umieœci³, co ciekawe, na wielkim cokole, cozapowiada jakby nieproporcjonalnie du¿e podstawy w jego póŸniejszychrzeŸbach. Dürer by³ pozbawionym sentymentalizmu artyst¹, który przezrealizm, kopiowanie tego, co widzia³y jego oczy, chcia³ dotrzeæ do „prazasa-


89dy ducha”, a jednoczeœnie przez pracê chcia³stawiæ czo³o obsesjom, lêkom, okrutnym fantazjom,które nêka³y go jako cz³owieka. Za tegotypu „realistê” mo¿na by te¿ uwa¿aæ <strong>Giacometti</strong>ego.Wielowiekow¹ tradycjê <strong>Alberto</strong> przyjmowa³w sposób spontaniczny. Ojciec dawa³ mu pewnewzory, wszak¿e nie przymusza³, by szed³w jakimœ konkretnym kierunku, za jakimœ konkretnympr¹dem, œwiadomy tego, ¿e wzór innychnie powinien parali¿owaæ w³asnej kreatywnoœciartysty. Kreatywnoœæ wykazywa³ <strong>Alberto</strong>równie¿ w stosunku do s³owa, skory dowymyœlania historii, które opowiadane w dialekciebregalijskim wywo³ywa³y salwy œmiechu.Elokwentny, szybko osi¹gn¹³ bieg³oœæ w niemieckim– czyta³ wiele Goethego i Hölderlina porozpoczêciu w 1915 roku nauki w ewangelickimgimnazjum w Schiers ko³o Chur, w tymsamym kantonie, ale w czêœci niemieckojêzycznej.Sztuka by³a jednak zawsze najwa¿niejsza.Jego koledzy, Christoph Bernoulli i Lucas Lichtenhanmogli potwierdziæ, ¿e wracaj¹c z internatuna œwiêta Bo¿ego Narodzenia omal niezamarz³ po drodze. Ostatni kilkunastokilometrowyodcinek przeby³ w lodowat¹ noc pieszo,wydawszy pieni¹dze przeznaczone na podró¿do domu na monografiê o Rodinie, któr¹ œciska³pod pach¹. W referacie z czerwca 1917 rokupisa³ <strong>Alberto</strong>, ¿e „u wszystkich ludów rzeŸbarozkwita bardziej ni¿ malarstwo, jednak¿e rysunekjest podstaw¹ wszelkiej sztuki... Artystapowinien byæ w swoich pracach surowy i sumienny.Musi przedstawiaæ rzeczy, tak jak jewidzi, nie zaœ jak inni to robi¹” 1 . Malowa³wówczas technik¹ diwizjonizmu, by³ zdania, ¿ePortret matki, 1913-14Albrechta Dürer, Rycerz, Œmieræ i Diabe³,kopia <strong>Giacometti</strong>ego z 1915 roku.


90Cézanne i impresjoniœci najbardziej zbli¿yli siê do natury. Koledze ze szko³ymówi³, ¿e cywilizacja Zachodu nie dorasta do piêt Egiptowi, zaœ sztuka Grecjiarchaicznej przewy¿sza to, co wyda³ z³oty wiek.W szkolne doœwiadczenia Alberta wry³y siê homoseksualne w¹tki. JegoprzyjaŸñ z dwa lata m³odszym Simonem Bérardem najprawdopodobniej nieby³a pozbawiona akcentów erotycznych. W Schiers doœwiadczy³ te¿ obecnoœciœmierci – najpierw zmar³ nagle na zapalenie p³uc 27-letni nauczyciel³aciny, potem odszed³ profesor muzyki. Narodzinom œwiadomej seksualnoœcitowarzyszy³o zdarzenie, które na ca³e ¿ycie przekreœli³o mo¿liwoœæpo³¹czenia jej u Alberta z reprodukcj¹: pod koniec 1917 roku przeby³zapalenie œlinianek przyusznych, w nastêpstwie czego nie bêdzie móg³ mieæpotomka.Przy internacie zaimprowizowano na jego potrzeby pracowniê („Spêdza³emtam ca³y wolny czas, nauczyciele i koledzy zostawiali mnie w spokoju”.),w której przeszed³ pierwszy kryzys artysty – zacz¹³ mu siê „wymykaæ” model.I wtedy mniej wiêcej ten b³yskotliwy uczeñ, któremu wró¿ono uniwersyteck¹przysz³oœæ, niespodziewanie dorós³ do decyzji opuszczenia szko³y.Po zaliczeniu pierwszej czêœci egzaminów poprosi³em ojca, by da³ mi trzy miesi¹ce do namys³u,¿ebym zdecydowa³, co naprawdê chcê w ¿yciu robiæ. Bra³em siê wówczas strasznie serio! Tak ojciec,jak mój nauczyciel potraktowali to jak coœ oczywistego: zgodzili siê nawet na wznowienie zajêæ bezegzaminu, gdybym zdecydowa³ siê wróciæ… Tyle ¿e po tych trzech miesi¹cach odesz³a mi ochota napowrót do Schiers. Mo¿e i by³ to b³¹d? Nie wiem. Ale ojciec siê zgadza³, i z tego powodu matka te¿siê nie sprzeciwia³a – w koñcu by³a przecie¿ ¿on¹ malarza. „Chcesz zostaæ malarzem?” – zapyta³ojciec. „Malarzem lub rzeŸbiarzem”, odpowiedzia³em 2 .Tak te¿ siê sta³o. Pod nazwiskiem <strong>Giacometti</strong> na tablicy nagrobnej jego bratDiego wyry³ te dwa s³owa: SCULTORE PITTORE.Za rad¹ ojca <strong>Alberto</strong> zapisa³ siê zrazu do Ecole des Beaux-Arts w Genewie.Zacz¹³ studia jesieni¹ 1919 roku. Lekcje malarstwa dawa³ mu pointilistaDavid Estoppey. Ale student nie by³ z nich zadowolony, co potwierdzaj¹jego ówczeœni koledzy: Kurt Seligmann, Hans Stocker i Hans von Matt.W liœcie do Matisse’a z 1947 roku. <strong>Giacometti</strong> podaje nieœciœle, prawdopodobniez emocjonaln¹ emfaz¹, ¿e by³ tam tylko „parê dni”. Poszed³ w œladyojca oraz Augusto, obaj nie wytrzymali d³u¿ej ni¿ tydzieñ i przenieœli siê do


91Ecole des Arts Industriels. <strong>Alberto</strong> zacz¹³ tam studiowaæ rzeŸbê podkierunkiem Maurice’a Sarkissoffa ucznia Archipenki, uchodz¹cego w Genewieza „nowoczesnego”, którego styl sytuowano miêdzy Rodinema Archipenk¹.W marcu 1920 roku <strong>Giacometti</strong> spêdzi³ dziesiêæ dni u Cuno Amieta. Kiedym³ody adept malowa³ pod okiem mistrza i ojca chrzestnego pejza¿e œrodkowejSzwajcarii tudzie¿ martwe natury (akwarele) w stylu Cézanne’a, tenrobi³ jego portret w glinie, a nastêpnie w gipsie. Nastêpnie u przyjacielaAmieta, Josepha Müllera w Solurze, <strong>Alberto</strong> zapozna³ siê z jego kolekcj¹sztuki wspó³czesnej, a do tego jeszcze – co wa¿ne – czarnej Afryki. Zarazpotem, w maju, wyruszy³ w podró¿ po W³oszech, która bêdzie mia³adecyduj¹ce znaczenie dla jego odbioru sztuki. Pierwszym etapem by³aWenecja. Z ojcem, cz³onkiem komisji nadzoruj¹cej pawilon szwajcarski, by³na Biennale, uwa¿anym wówczas za najwa¿niejsze œwiatowe wydarzenieartystyczne. Zobaczy³ wtedy po raz pierwszy ca³¹ kolekcjê obrazów Cézanne’a,przemierzy³ wzd³u¿ i wszerz miasto sztuki, zafascynowany mozaik¹w koœciele San Marco, malarstwem Belliniego a przede wszystkim pe³nymdramatycznego dynamizmu Tintoretta. Potem w pobliskiej Padwie ten kurs„na zewnêtrzne” skorygowa³ odkrywaj¹c florentczyka Giotta, wraz z ca³¹jego surowoœci¹ i „wewnêtrznym” okiem. Z zapa³em neofity studiowa³freski w kaplicy Arena (Scrovegni). Obserwowa³ te¿ formy zmys³owoœcibezpoœrednio dostêpne na ulicy – trzy id¹ce ulic¹ dziewczêta wywo³a³yw nim szok nie mniejszy ni¿ Tintoretto, a nawet Giotto.W porównaniu z W³ochami Genewa, do której powróci³ na krótkow lecie tego roku, wyda³a siê <strong>Alberto</strong>wi nudna i prowincjonalna. Podró¿do Italii utwierdzi³a go jedynie w zamiarze zamkniêcia genewskiegorozdzia³u edukacji – wybór pad³ na ojczyznê Giotta (i innych olbrzymów)– Florencjê. Ale kiedy pojawi³ siê w mieœcie jesieni¹, lato spêdziwszyw rodzinnych stronach, zapisy na wiêkszoœæ kursów by³y ju¿zamkniête, przynajmniej na te, na które móg³ sobie pozwoliæ finansowo.Nie przeszkodzi³o mu to chodziæ po muzeach, gdzie znalaz³ pierwsz¹„g³owê przypominaj¹c¹ g³owê” – nie by³a ani w³oska, ani rzymska, anigrecka, tylko egipska. To w muzeum archeologicznym we Florencjizobaczy³ te¿ dwuko³owy wóz, który przez d³ugie lata nie bêdzie dawa³mu spokoju. Po miesi¹cu opuœci³ miasto i przez Perugiê i Asy¿, gdzie


92odkry³ Cimbauego (wyda³ mu siê poœrednim ogniwem miêdzy intensywnoœci¹Giotta a œwiat³em Tintoretta) dotar³ do stolicy, gdzie zatrzyma³ siêu „rzymskich <strong>Giacometti</strong>ch”. Antonio, kuzyn zarówno matki jak i ojcaAlberta, jeszcze jeden <strong>Giacometti</strong>-cukiernik, w³aœciciel firmy Gillie Bezzola przy via Nazionale, mieszka³ z Ewelin¹ i szeœciorgiem dzieciw willowej dzielnicy Monteverde.<strong>Alberto</strong> zacz¹³ siê po rzymsku nosiæ, zmieni³ wytarte ubrania na bardziej zgodnez panuj¹c¹ mod¹, dorzucaj¹c do nich laskê, która przecie¿ wysz³a z mody.„Akademie przepe³nione, wolne kursy ju¿ siê skoñczy³y, na wieczorowe nie sposóbchodziæ, czyli ani odrobinê lepiej ni¿ we Florencji. Ale miasto wspania³e... czegodusza zapragnie, muzea, koœcio³y, wspania³e ruiny... mnóstwo teatrów, niemal cowieczór piêkne koncerty... Na razie tu zostajê 3 ”, informowa³ w styczniu 1921 Hansavon Matta.Autoportret, olej, 1921Zapisa³ siê do kó³ka artystycznego,circolo artistico, gdzie móg³ bezp³atnierysowaæ z modela, znalaz³ nawet pracowniêna swoje potrzeby, gdzie malowa³pejza¿e i portrety. Cztery latam³odsza Bianca, najstarsza córka rzymskich<strong>Giacometti</strong>ch, przyci¹ga³a go tym,¿e go ignorowa³a. Aby jej zaimponowaæ,w piwnicy domu na Monteverdezacz¹³ rzeŸbiæ popiersie Aldy, bratowej...gosposi o rzymskich kszta³tach.Kiedy matka niemal zmusi³a Biankê,aby mu pozowa³a, <strong>Alberto</strong> przeszed³ponownie kryzys. D³ugie tygodnie pracynie dawa³y oczekiwanego rezultatu,wreszcie zniecierpliwiona kuzynkastr¹ci³a swoje popiersie z kawaletu.PóŸniej autor bêdzie niszczy³ swe pracebez niczyjej pomocy. W tym czasie,ale w innej dzielnicy, odby³ te¿ inicjacjê,nie bez satysfakcji pierwszy razw ¿yciu wychodz¹c od prostytutki. „To


93coœ zimnego, mechanicznego” – zachwala³ póŸniej us³ugi tego rodzaju. WRzymie zacz¹³ te¿ paliæ papierosy. Z tymi dwoma na³ogami nie zerwie dokoñca ¿ycia. Z Biank¹ zaœ dopiero jakiœ czas póŸniej, w Bregalii, zacznie byæblisko, zreszt¹ raczej jako przyjaciel i powiernik.„To nie grecka statua jest najpiêkniejsza, ani rzymska, a ju¿ na pewno nierenesansowa, tylko egipska – pisze w liœcie w lutym 1921 roku – Jak¿e ¿ywe s¹te g³owy, zupe³nie jakby naprawdê patrzy³y, mówi³y” 4 . W czasie kilkudniowejpodró¿y do Neapolu, Paestum i Pompei, <strong>Alberto</strong> pozna³ w poci¹gu Pietera vanMeursa, 61-letniego archiwariusza z Królewskiej Biblioteki w Hadze. W lecierzymscy <strong>Giacometti</strong> zawiadomili Alberta, ¿e Holender przez og³oszenie w gazecieszuka poznanego we W³oszech m³odego pasjonata sztuki. Po pewnychwahaniach i konsultacjach z rodzicami, <strong>Alberto</strong> odpowiada. Van Meurs,zapewniaj¹c, ¿e pokryje koszty, zaprasza m³odego artystê w podró¿ szlakiemzabytków. 3 wrzeœnia ruszaj¹ w stronê Wenecji, pocztowym dyli¿ansemdocieraj¹ do Madonna di Campiglio, kilkanaœcie kilometrów od Trydentu.W górach panuj¹ ju¿ zimowe warunki, Holender nabawia siê lekkiegoprzeziêbienia. Nazajutrz budzi siê ju¿ w wielkich bólach – wyjaœnia ¿e cierpi nakamienie nerkowe. Pada deszcz, <strong>Alberto</strong> w pokoju czyta tom Flauberta i rysujetowarzysza podró¿y, kiedy zauwa¿a, ¿e jego twarz zmienia siê dos³owniez minuty na minutê. Wezwany lekarz stwierdza, ¿e to serce i przepowiada, ¿evan Meurs nie prze¿yje tej niedzieli. Przez kilkanaœcie godzin bezradny <strong>Alberto</strong>obserwuje, w ca³ej swej konkretnoœci fizjologicznej, niemi³osiernie rozci¹gniêtyfina³ walki ze œmierci¹. Kiedy przepowiednia doktora sprawdza siê, <strong>Alberto</strong>chce najpierw zostawiæ wszystko i uciec, ale w koñcu spêdza noc z cia³emobcego mê¿czyzny, który dos³ownie na jego oczach zamieni³ siê w przedmiot.To jego pierwsze bezpoœrednie spotkanie ze œmierci¹, która – w odró¿nieniuod tego, jak sobie j¹ wczeœniej wyobra¿a³, a mianowicie jako coœuroczystego i podnios³ego – okaza³a siê nieznacz¹ca, niedorzeczna. Alemo¿liwa w ka¿dej chwili, w ¿yciu ka¿dego cz³owieka. Po tej przerwanejpodró¿y przez ca³e ¿ycie w sypialni Alberta bêdzie pali³o siê œwiat³o – choæBruno pamiêta, ¿e jego brat ju¿ w dzieciñstwie nie chcia³ spaæ w ciemnoœci.W jednej z wypowiedzi wyznaje <strong>Giacometti</strong>, ¿e zacz¹³ rzeŸbiæ w³aœniedlatego, ¿e by³a to dziedzina, któr¹ najmniej rozumia³. Nie móg³ œcierpieæ, ¿eca³kowicie mu siê wymyka³a. Nie mia³ wyboru. Tego wyboru nie móg³ jednak


94realizowaæ w rodzinnych stronach. O ile Bregalia by³a sta³ym Ÿród³em inspiracjii punktem odniesienia dla jego ojca, aspiracje artystyczne Alberta zaspokoiæbêdzie mog³o tylko wielkie miasto. Pobyt w Rzymie jasno mu to uœwiadomi³.Pocz¹tkowo wraz z rodzicami rozwa¿a³ mo¿liwoœæ wyjazdu do Wiednia, cow owych latach by³o naturalnym wyborem dla szwajcarskiego malarza, aleprzewa¿y³ Pary¿. W ostatnich dniach 1921 roku <strong>Alberto</strong> wyjecha³ do Bazyleii z francusk¹ wiz¹ w paszporcie 9 stycznia 1922 roku po kilkunastu godzinachjazdy wysiad³ na Gare de l’Est. Tysi¹c franków miesiêcznie od ojca pozwala³oprzetrwaæ, choæ bez luksusów. Pocz¹tkowo nocowa³ w tanich hotelikachw dzielnicy ³aciñskiej i generalnie w okolicach bulwaru Montparnasse. W dzielnicyMontparnasse rozpocz¹³ te¿ sw¹ parysk¹ edukacje na Académie de laGrande-Chaumière, przy uliczce o tej nazwie, bocznej od bulwaru Raspail.Pary¿ by³ celem pielgrzymek dla kolejnego pokolenia artystów z Europyi zza Antlantyku. Po prze³omie kubistycznym, ton powojennej sztuce nadawalidadaiœci, fowiœci, Matisse i... kubiœci. Z Montmartre’u, tak jeszcze wa¿nego dladojrzewania Picassa, punkt ciê¿koœci przeniós³ siê na lewy brzeg, centrumartystycznym Pary¿a sta³ siê Montparnasse. W przyspieszonym tempie – odotwarcia bulwaru Raspail w 1911 r.oku, a wiêc parê dziesiêcioleci po rewolucjihausmannowskiej na prawym brzegu, ze spokojnej robotniczej wioski Montparnasseprzeobrazi³ siê w mekkê artystów i ludzi intelektu, z których sporostawia³o pierwsze paryskie kroki na Dworcu Wschodnim. Lenin i Trocki bylitam tylko przejazdem, wielu wschodnioeuropejskich przybyszy zosta³o nad³u¿ej, zasilaj¹c szeregi „szko³y paryskiej”. W okolicy rue Vavin atmosfera by³asto³eczna i miêdzynarodowa, ale parê kroków dalej „wioska” Montparnasseurzeka³a intymnoœci¹ ma³ego miasteczka.W czasie pierwszych paryskich lat <strong>Giacometti</strong> nabra³ zwyczaju zwiedzaniamuzeów i galerii, które nad Sekwan¹ oferowa³y jeszcze wiêcej ni¿ nad Tybrem.W Luwrze, do którego bêdzie zagl¹da³ niemal do koñca ¿ycia, poznawa³wówczas systematycznie, poza galeri¹ malarstwa nowo¿ytnego, sztukêz Nowych Hybryd, sztukê sumeryjsk¹, egipsk¹ i cykladzk¹. Tak¿e Musée duTrocadero (Musée de l’homme) oraz Jardin des Plantes, z ich wa¿ymi zbioramisztuki etnicznej, trybalnej, murzyñskiej, prymitywnej.Académie de la Grande-Chaumière by³a wówczas s³ynn¹ uczelni¹. ProfesorAlberta, Antoine Bourdelle, dawny przyjaciel Hodlera, uwa¿any by³ na


95prze³omie wieków – obok starszego Rodina, którego by³ asystentem i swegorówieœnika Maillola – za najbardziej wp³ywowego rzeŸbiarza epoki.Tworzy³ w stylu monumentalnym, swój klasycyzm odnosz¹c nie tylko dowzorów wczesnoantycznych, ale i romañsko-gotyckich. <strong>Alberto</strong> uwa¿a³ towszystko za zbyt napuszone. W po³owie lat dwudziestych inni rzeŸbiarzenadawali ton i wyznaczali kierunek rzeŸbie: Brancusi, który na pewnowp³yn¹³ na m³odego <strong>Giacometti</strong>ego, Jacques Lipchitz, Henri Laurens,Aristide Maillol, nie licz¹c Matisse’a i Picassa.Charakterystyczne, ¿e wspominaj¹c lata studiów, <strong>Giacometti</strong> nieodmiennieporusza kwestie podobieñstwa – to ono mu siê wymyka, to z jego powodu,poczynaj¹c od popiersia Bianki, prze¿ywa nieodmiennie kryzysy....by³em piêæ lat na Akademii. Na drugim roku wpad³a mi w rêce po¿yczona od kogoœ czaszka.Chcia³em j¹ koniecznie namalowaæ, do tego stopnia, ¿e przesta³em chodziæ na Akademiê. Ca³¹ zimêprzesiedzia³em w pokoju hotelowym maluj¹c czaszkê, chc¹c j¹ uchwyciæ tak precyzyjnie, jak tylkomo¿liwe. (...) próbowa³em znaleŸæ miejsce, w którym zaczyna siê z¹b (...) przy samym nosie,wyznaczyæ liniê zêba w najprecyzyjniejszy sposób, w ca³ym jej przebiegu... By³o to ponad moje si³y,w ten sposób namalowaæ ca³¹ czaszkê, wiêc musia³em ograniczyæ siê do dolnej czêœci, to znaczy ust,nosa, no i mo¿e jeszcze oczodo³ów, ale nic ponadto... Jeszcze dziœ ¿a³ujê, ¿e nie wytrwa³em do koñca. 5Kolegom ze studiów imponowa³a – ale i nieco ich onieœmiela³a – profesjonalnaœmia³oœæ i niezale¿noœæ <strong>Giacometti</strong>ego wobec Bourdelle’a, któremu nie mog³opodobaæ siê to, co uwa¿a³ u b³yskotliwego studenta za uleganie modzie nakubizm. Jednak¿e jako zastêpca komisarza Salon des Tuileries – umo¿liwi³ mutrzykrotnie udzia³ w tej wa¿nej imprezie, nota bene pod warunkiem, ¿e obok pracbardziej œmia³ych, znajd¹ siê te¿ bardziej tradycyjne. I tak w 1925 roku<strong>Giacometti</strong> pokaza³ Tors razem z popiersiem Diega, rok póŸniej – Parê z innympopiersiem, zaœ w 1927 roku Kobietê-£y¿kê wraz z G³ow¹. Ta dwutorowoœæbêdzie przez lata powodem jego frustracji, ale i Ÿród³em kreatywnego napiêcia.Choæ wraz z Torsem zacz¹³ nowy rozdzia³ poszukiwañ, odczuwa³ potrzebêdokumentowania tego, co widzi. Zrazu owocuje to realizmem, który wpaja³ muojciec, a który <strong>Alberto</strong> kultywowa³ w Stampie.G³owa matki z pierwszego roku paryskich studiów, ale wykonana w Bregalii,to pierwsza, jak to okreœla Reinhold Hohl, profesjonalna praca rzeŸbiarskaAlberta. W tym czasie ojciec maluje go z powstaj¹cym dzie³emi pozuj¹c¹ mu matk¹, wzorem i orygina³em. Srebrne wesele rodziców


96udokumentowa³ <strong>Alberto</strong> na pe³nym ciep³a p³ótnie z domem w Malojaw centrum, Noza d’argent 4 ottobre 1925. Matka i Ottilia zajête s¹ szyde³kowaniem(lub robieniem na drutach), robotnicy ustawiaj¹ szkielet konstruowanegow³aœnie atelier, <strong>Alberto</strong> d³utem i m³otkiem obrabia kamieñ, a Giovannimaluje go przy pracy. S³oñce nad domem, dom nad jeziorem, za jezioremgóry! W ci¹gu pierwszych trzech paryskich lat m³ody <strong>Giacometti</strong> niemalpo³owê przesiedzia³ w rodzinnych stronach. A z Pary¿a wysy³a³ parê razyna miesi¹c listy do domu. O tym, ¿e nie uwa¿a³ siê wówczas za emigranta,œwiadczyæ mo¿e fakt odbycia s³u¿by wojskowej w kantonie Appenzell.Zosta³ snajperem – tak dobre mia³ oczy, ale póŸniej wola³ ich u¿ywaæ doSrebrne wesele, 1925


97bardziej pokojowych celów. W jednym zerwa³ z lokalnym zwyczajem –nigdy nie nauczy³ siê tañczyæ.W Pary¿u, oprócz Tuileries, <strong>Giacometti</strong> wystawia³ od 1926 roku swojeprace na Salon des Indépendants. Jego koleg¹ z Akademii by³ syn HenriMatisse’a, Pierre. Jako artysta Pierre nie zrealizuje pok³adanych w nim przezojca nadziei, ale po æwieræwieczu, jako w³aœciciel galerii, spe³ni wa¿n¹ rolêw „karierze” <strong>Giacometti</strong>ego. W Grande-Chaumière po raz pierwszy zaznaczy³asiê wa¿na idiosynkrazja Alberta – niechêæ do uznania swoich prac zaukoñczone. Nie zgodzi³ siê odlaæ w br¹zie jednej z rzeŸb, t³umacz¹c, ¿eprzekreœli³oby to mo¿liwoœæ dalszej pracy nad ni¹.Wœród paryskich znajomych <strong>Giacometti</strong>ego przewa¿ali jeszcze cudzoziemcy,czêsto W³osi, jak Mario Tozzi i Massimo Campigli. Przez Campigliego<strong>Alberto</strong> pozna³ w popularnym bistro u Matki Rozalii (spaghetti al burroi al pommodoro dla artystów za pó³ darmo) Serge’a Brignoni, odkupi³ odniego dwie rzeŸby afrykañskie, które mog³y zainspirowaæ takie rzeŸby jakKobieta-£y¿ka oraz Para. Od 1925 do 1929 roku z przerwami <strong>Giacometti</strong>pozostawa³ w (burzliwym) zwi¹zku z Amerykank¹ Flor¹ Mayo, którejg³owa jest jedn¹ z jego wa¿niejszych „realistycznych” prac z tego okresu.Mayo, równie¿ studentka rzeŸby, wykona³a w 1927 roku g³owê Alberta.<strong>Alberto</strong> choæ nie myœla³ zwi¹zaæ siê z Flor¹, bardzo prze¿y³ jej chwilow¹niewiernoœæ. Nie móg³ zrozumieæ, pyta³ dlaczego, a ona zapewnia³a go, ¿enie wie. Kobiety zaczê³y zajmowaæ coraz wiêcej miejsca w twórczoœci<strong>Giacometti</strong>ego nie tylko jako temat kompozycji, lecz w kontekœcie seksualnym,w zwi¹zku z dylematami okrucieñstwa, przemocy, z niewyt³umaczalnoœci¹zachowañ ludzkich.Zmêczony przeprowadzkami z hotelu do hotelu, na prze³omie 1923/24wynaj¹³ <strong>Alberto</strong> swoj¹ pierwsz¹ pracowniê przy avenue Denfert-Rochereau,z widokiem na Ogród Obserwatorium. Po roku przeniós³ siê do40-metrowego atelier na drugim piêtrze rue de Froidevaux z widokiem nacmentarz Montparnasse po przeciwnej stronie ulicy. Bêdzie ono s³u¿y³o te¿Diegowi, który po kilku latach m³odzieñczych wybryków uspokoi³ siê podokiem starszego brata na tyle, by mogli razem zamieszkaæ. Diego kszta³ci³siê wprawdzie na ksiêgowego, ale w Pary¿u sta³o siê jasne, ¿e i jegoznacznie bardziej poci¹ga sztuka. Opanowawszy rzemios³o sporz¹dzania


98form i robienia odlewów, sta³ siê praw¹ rêk¹ Alberta. To tandem trochê jakThéo i Vincent van Gogh. Równie wa¿ny dla Alberta okaza³ siê Diego jakomodel. Samo pozowanie starszemu bratu by³o w³aœciwie prac¹ na pe³nyetat. Nic dziwnego, ¿e nie starcza³o mu czasu na w³asn¹ twórczoœæ.Dopiero po œmierci Alberta, przez dwadzieœcia lat móg³ jej siê poœwiêciæ.Trzydzieœci poprzednich poœwiêci³ twórczoœci Alberta.Wiosn¹ 1927 roku przez przyjaciela ze Szwajcarii <strong>Giacometti</strong> dowiedzia³siê o studiu do wynajêcia w czternastym arrondissement – wystarczaj¹codaleko od Montparnasse’u, aby móc w spokoju pracowaæ, zaœblisko, ¿eby w ci¹gu kwadransa dojœæ pieszo do kawiarni i baróww centrum dzielnicy. „Studio” to chyba zbyt piêkne s³owo, bo mowa tuo collage’u klitek naprêdce skleconych z najtañszych materia³ów (czêœciowoz rozbiórek domów ustêpuj¹cych miejsca nowo wytyczonym arteriom),które w 1910 roku (nawiasem mówi¹c, roku œmierci innegobywalca „wiejskiej” czêœci Montparnasse’u, Celnika Rousseau – i trochêw jego stylu) „wzniós³” na swojej dzia³ce niejaki Monsieur Machin.„Machin” to s³owo, które w potocznej mowie zastêpuje rzeczownik, kiedynie mo¿emy sobie go przypomnieæ, albo wskazuje na coœ, czego nie da siêdok³adnie okreœliæ. Jako nazwisko w kontekœcie studia <strong>Giacometti</strong>egowydaje siê znacz¹ce – w polszczyŸnie nie znajdujê bli¿szego odpowiednikani¿ niepolskie „ustrojstwo”. Owo „jakieœ takie” ustrojstwo ów „jakmu tam” zbudowa³ bez sanitariatów, wprawdzie z bie¿¹c¹ wod¹wewn¹trz, ale z toalet¹ w podwórzu. Bez pr¹du elektrycznego, doprowadzonegodopiero po wielu latach.Dzia³ka Machina znajdowa³a siê w bocznej ulicy od rue d’Alésia, przy46, rue Hippolyte-Maindron (patron ulicy te¿ by³ rzeŸbiarzem, uczniemDavida d’Angers, którego rzeŸbê Velléda <strong>Alberto</strong> mija³ id¹c przez OgródLuksemburski). Studio by³o miejscem wprawdzie nie wymarzonym, alespe³niaj¹cym skromne potrzeby pocz¹tkuj¹cego rzeŸbiarza. Dosyæ wysokiepomieszczenie z go³ymi œcianami i pod³odze z surowego betonu, mia³odu¿e wychodz¹ce na pó³noc okno i zajmowa³o w sumie niewiele wiêcej ni¿20 metrów kwadratowych. Do spania s³u¿y³ k¹cik na drewnianym pó³piêtrze,póŸniej doszed³ do tego pokoik-sypialnia. Diego te¿ znalaz³ dla siebieklitkê na tej posesji. Przez kilka wiosennych miesiêcy <strong>Alberto</strong> sypia³ whotelu Primavera przy rue d’Alésia, ale potem czyni³ to tylko wyj¹tkowo,


99przyzwyczaiwszy siê do ciasnego atelier, które, jak to uj¹³ w rozmowiez Davidem Sylvestrem, „im d³u¿ej je zajmowa³, tym stawa³o siê wiêksze”.Trudno by³o wprawdzie prowadziæ normalne ¿ycie, ale czêsto, przy sprzyjaj¹cychwarunkach atmosferycznych, maj¹c usposobienie, które nie domaga³osiê robienia wielkiego czegoœ z czegoœ ma³ego, mo¿na by³o tamspokojnie pracowaæ. Wynajmuj¹c studio <strong>Alberto</strong> nie wiedzia³, ¿e ta prowizorkaoka¿e siê dla niego do koñca ¿ycia równie bezpieczn¹ przystani¹ jakStampa czy Maloja.Tego, jak fotogeniczne by³o atelier dowodz¹ liczne zdjêcia: to ambianceu¿yczy swego surowego czaru figurom i obrazom <strong>Giacometti</strong>ego, tambêd¹ go z nimi fotografowali Man Ray i Brassaï w latach trzydziestych,Robert Doisneau, Patricia Matisse, Henri Cartier-Bresson, Ernst Scheideggerpo wojnie. Stamt¹d zabierze rzeŸbê Peggy Guggenheim, tam bêd¹ mupozowali Jean Genet i Marlene Dietrich. Œciany atelier bêd¹ niemymœwiadkiem codziennych utarczek z oporn¹ materi¹ rysunku, malarstwai rzeŸby, pokryte nawarstwionymi pok³adami tego, co przybywa³o rokw rok – szkiców, rysunków, wyrytych fragmentów, rys, zadrapañ mniejlub bardziej przypadkowych, farbyi kurzu. Ich badacz mo¿e siêAtelier <strong>Giacometti</strong>ego, 1953, fot. Ernst Scheideggerbawiæ w archeologa. Po œmierci<strong>Giacometti</strong>ego, kiedy wdowa ponim zwraca³a w³aœcicielowi wynajmowanylokal, wymontowanoprzy zastosowaniu skomplikowanejprocedury œciany pracowni.6W 1926 roku <strong>Giacometti</strong> otrzyma³pierwsze zlecenie na rzeŸbê –od wspomnianego Josepha Müllera,dla którego wykona³ dwie g³owy– idzie w niej nieco w kierunkukarykatury. Rok póŸniej w MalojarzeŸbi³ kilka g³ów ojca – gipsowajest najbardziej naturalistyczna, taz granitu znacznie uproszczona,


100najciekawsza z br¹zu: na z grubsza wymodelowanejg³owie z uszami wyryte zosta³y oczy, nos,broda.Portret matki artysty 1913-14Zupe³nie inne prace powstawa³y w Pary¿u.W 1928 roku <strong>Alberto</strong> uczestniczy³ w grupowejwystawie w³oskich kolegów-malarzy, Salon del’Escalier w Théâtre des Champs-Elysées, na którejwystawiali Severini i Campigli. Campigli zaproponowa³mu do³¹czenie kilku prac do w³asnejwystawy indywidualnej w galerii Jeanne Bucher.Zobaczywszy rzeŸby <strong>Giacometti</strong>ego, Bucher, znanaz lansowania m³odych talentów, zasugerowa³a,¿eby <strong>Alberto</strong> pozna³ malarza-surrealistê AndréMassona. Po nied³ugim czasie <strong>Giacometti</strong> zagada³Massona w Café du Dôme, szybko siê zaprzyjaŸnili,Masson przedstawi³ go Maxowi Erstowi, JuanowiMiró, Jacquesowi Prévertowi i Michelowi Leirisowi.Portret ojca artysty 1927W maju 1929 roku Jeanne Bucher sprzeda³a beztrudu obie eksponowane p³askie rzeŸby Alberta,proponuj¹c mu regularn¹ wspó³pracê. Patrz¹c¹ twarzkupili do swych imponuj¹cych zbiorów znani kolekcjonerzywicehrabiowie de Noailles. Wystawêodwiedzi³ galerysta Pierre Loeb, jeszcze bardziejrenomowany ni¿ Bucher, który w 1925 rokuw swojej Galerie Pierre przy rue des Beaux-Artszorganizowa³ pierwsz¹ wystawê surrealistów (Arp,Chirico, Miró, Masson, Ernst, i Man Ray). I zdo³a³przelicytowaæ pani¹ Bucher – <strong>Giacometti</strong> otrzyma³od niego kontrakt z miesiêcznym wynagrodzeniemw zamian za wy³¹cznoœæ na wystawianie nowychprac. Oprócz surrealistów Loeb wystawia³ te¿ Picassa,Braque‘a i Matisse’a! M³ody rzeŸbiarz z alpejskiejprowincji trafi³ zatem pod najlepszy sto³eczny adres.Ma³o tego, Loeb pokry³ czêœæ kosztów przygotowa-Portret ojca artysty 1927


101nia – to on zap³aci³ za wykonanie w drewnie Zawieszonej kuli, eksponowanejw Galerie Pierre z pocz¹tkiem 1930 roku na wystawie „Miro-Arp-<strong>Giacometti</strong>”.Kulê kupi³ zachwycony André Breton, który doprasza³ siê o spotkanie z bratni¹dusz¹. Salvador Dalí dostrzeg³ w niej prototyp „przedmiotów o dzia³aniusymboliczym” – jednego z typów postulowanych przez surrealistów objets, któremia³y zast¹piæ tradycyjn¹ rzeŸbê. Prêdzej czy póŸniej musia³o tak siê skoñczyæ.Mo¿na siê by³o spodziewaæ, ¿e m³ody rzeŸbiarz trafi nie tylko do oficerów, alei do „genera³ów“ ruchu surrealistycznego. Nagle <strong>Alberto</strong> znalaz³ siê w centrumzainteresowania, Dalí, Breton, Crevel – wszyscy widzieli w nim kogoœ realizuj¹cegoich w³asne has³a. <strong>Giacometti</strong> podoba³ siê te¿ ulubieñcowi pañstwa deNoailles, Jeanowi Cocteau, który odnotowa³ w Dzienniku: „rzeŸby G. tak solidne,a jednoczeœnie lekkie, ¿e myœli siê o œniegu, na którym œlad ptaka...”.Wp³ywowy krytyk Carl Einstein po odwiedzeniu studia przy rue Hippolyte-Maindronpostanowi³ w³¹czyæ do swej historii szuki XX wieku a¿ piêæreprodukcji prac <strong>Giacometti</strong>ego. Za jego rekomendacj¹ w prowadzonymprzez Georgesa Bataille’a piœmie „Documents”, gromadz¹cym wokó³ siebiedysydentów instytucjonalnego surrealizmu takich jak Desnos, Prévert czyLeiris, z którym wspó³pracowali Picasso, Lipschitz i Brancusi, ukaza³y siêfotografie prac <strong>Giacometti</strong>ego z wa¿nym komentarzem Leirisa:S¹ takie momenty, które mo¿na okreœliæ mianem kryzysu, i tylko one licz¹ siê w ¿yciu. To s¹ techwile, kiedy nagle to, co zewnêtrzne wydaje siê odpowiadaæ na ¿¹danie naszego wnêtrza, chwile,w których œwiat zewnêtrzny wchodzi naraz w porozumienie z naszym wnêtrzem. Poezja mo¿epowstawaæ wy³¹cznie z takich „kryzysów” i tylko te utwory s¹ w niej wa¿ne, które zdaj¹ z nichsprawê. (...) Podoba mi siê rzeŸba <strong>Giacometti</strong>ego, poniewa¿ wszystko, co on robi wydaje siêutrwalaniem kryzysu w kamieniu... 7W innym wa¿nym piœmie, „Cahiers d’Art”, pochlebn¹ recenzjê napisa³Christian Zervos. Zauwa¿aj¹c podobieñstwo prac <strong>Giacometti</strong>ego do sztukicykladzkiej, przestrzega jednak ¿yczliwie m³odego artystê, ¿e „dopókibêdzie [on] upiera³ siê wy³¹cznie przy ekspresji treœci czysto poetyckich, jegosztuka nie osi¹gnie swej pe³ni”. 8 Uwagê tê <strong>Giacometti</strong> ju¿ nied³ugo weŸmiesobie do serca.Masson i Leiris polecili <strong>Giacometti</strong>ego Danielowi-Henry’emu Kahnweilerowi,marszandowi Picassa, który w maju 1929 roku wybra³ siê do atelier,a nie zastawszy rzeŸbiarza wszed³ do œrodka i sam wszystko obejrza³.


102Podoba³o mu siê, choæ uzna³ za nieco zbyt s³odko eleganckie, trochê w styluModiglianiego. Sytuacja materialna Alberta i Diega stawa³a siê corazbardziej komfortowa, tym bardziej, ¿e przez pañstwa de Noailles zaczêli onidostawaæ zlecenia od Jeana-Michela Franka, znanego dekoratora prowadz¹cegodla wyrafinowanej klienteli sklep-pracowniê przy Faubourg St.Honoré.Zachêci³o to Diega do robienia mebli, które z czasem sta³y jego specjalnoœci¹.Bracia majsterkowali te¿ przy bi¿uterii.Kiedy w maju 1932 roku w Galerie Pierre Colle odby³ siê wernisa¿indywidualnej wystawy <strong>Giacometti</strong>ego, zjawi³ siê tam Pablo Picasso,do³¹czaj¹c do wielu s³awnych, piêknych i/lub bogatych. A przecie¿w powietrzu coœ ju¿ wisia³o. <strong>Alberto</strong> czu³, ¿e pomimo sukcesów zacz¹³ siêoddalaæ od wyznaczonego sobie celu. Wymyka³o mu siê to, czego poszukiwa³,a poszukiwa³, ju¿ od pierwszego kryzysu, ni mniej ni wiêcej ni¿...rzeczywistoœci. Swoj¹ prac¹ pragn¹³ choæ zbli¿yæ siê do niej, oddaæ jej ca³¹niemo¿liw¹, a przecie¿ dla niego konieczn¹ bezpoœrednioœæ.Czu³, ¿e tak siê nie dzia³o, mimo i¿ miêdzy 1932 a 1934 rokiem wykona³ prace, których listaniejednemu m³odemu artyœcie da³aby powód do zadowolenia. Patrz¹c na swoj¹ wczesn¹twórczoœæ ju¿ z powojennej perspektywy, w liœcie do Matisse’a z 1947 roku, wspomina<strong>Giacometti</strong> o „pewnej liczbie prób z pogranicza kubizmu – którego nie mo¿na by³o unikn¹æ”,przyznaj¹c, ¿e w kubizm wkroczy³ próbuj¹c umkn¹æ parali¿owi pracy z modelem. Kubizmanalityczny chcia³ oddaæ, ni mniej ni wiêcej, tylko przedmiot w ca³oœci – nie mo¿na powiedzieæ,¿e <strong>Giacometti</strong> od¿egnywa³by siê od takiego celu. Oczywiœcie jednak, we wczesnej fazie nurt tenwydawa³ siê w rzeŸbie swoistym paradoksem – skoro mo¿na by³oby przestrzeñ pe³noplastycznejrzeŸby stworzyæ na dwuwymiarowym p³ótnie, kompozycje trójwymiarowe straci³yby racjêbytu. PóŸniej wszak¿e kubizm ju¿ w fazie syntetycznej zaowocowa³ pracami nowatorskimiz punktu widzenia bry³y i jej stosunków przestrzennych, które w du¿ym stopniu wyznaczy³yewolucjê rzeŸby dwudziestowiecznej. Przestrzeñ rzeŸbiarska sta³a siê konkretn¹ materialn¹form¹ plastyczn¹. Bry³a rozcz³onkowana, rozbita, straci³a swe continuum, rytm zaczê³owyznaczaæ nowookreœlone wspó³istnienie form wypuk³ych i wklês³ych. Forma kubistycznaorganizuje nie tylko bry³ê, ale i przestrzeñ. Dla Laurensa, dla którego rzeŸba by³a przedewszystkim okreœleniem przestrzeni, przestrzeni ograniczonej przez formy, forma wydr¹¿onaznaczy³a tyle samo, ile forma pe³na: „Figury wielu, którzy rzeŸbi¹ bez wyczucia przestrzeni, niemaj¹ w ogóle ¿adnego charakteru”. 9 Równie¿ murzyñskoœæ, nierozerwalna z kubizmemw rzeŸbie odpowiada³a <strong>Giacometti</strong>emu, choæ, jak wspomina³em kubizm nie by³ jedynymŸród³em – murzyñskoœæ wisia³a w powietrzu, by³a spraw¹ Zeitgeistu.Kanciasty Tors (Reprodukcja 1 we wk³adce do tego numeru) wpisuje siê doskonalew poetykê kubizmu. Bry³a zbudowana z szeœcianów, tu³ów od którego odciêto g³owê i rêce,


103tak jak od nóg – kolana i stopy, uda ostro uciête u szczytu i wysuniête przed miednicê –wszystko to sprawia, ¿e kobiecy pubis (wzgórek ³onowy) wydaje siê logicznym centrumca³oœci. Praca sugeruje formê obelisku, to jakby architektoniczny projekt, Yvesowi Bonnefoyprzypomina falliczne stele. Istotnie, z pewnej perspektywy mo¿e sugerowaæ tak¿e mêskiseks. Bry³a strzela w niebo – jej geometria zawiera potencjalnie dynamiczny aspekt,a jednoczeœnie ca³oœæ daje sugestiê odwrotn¹ – ma coœ w sobie z wbitej w ziemiê strza³y.W Parze (Repr. 2) sylwetki postaci „geometrycznie” odpowiadaj¹ zarysowi ich organówp³ciowych, co jest czêst¹ praktyk¹ w sztuce dawnych cywilizacji i na antypodach Zachodu.Poniewa¿ trudno potwierdziæ jedno konkretne Ÿród³o – Brignoni upatruje je w sprzedanej<strong>Giacometti</strong>emu statui Batoka, Dufrêne widzi tu raczej egipskie figury w Luwrze, ktoœ innysugeruje inspiracjê sztuki neolitu. Trzeba zgodziæ siê, ¿e odlane w br¹zie s¹ takwyrafinowane, ¿e ich nieokreœlony afrykañsko-prymitywny flair ka¿e nam myœleæ o stylenègre, który wp³ywa³ wtedy tak na eleganckie meble Art Déco, jak i teatralne kurtyny Légera.Kraus sugeruje tu okreœlenie „Black Déco”.Kobieta-£y¿ka (Repr. 3) wydaje siê nieco mniej estetyzuj¹ca, zw³aszcza, ¿e argument o jejpodobieñstwie do ³y¿ek na ziarno z Liberii i Wybrze¿a Koœci S³oniowej, w których wklês³aczêœæ ma formê kobiecego ³ona, mo¿e naprowadziæ nas na konkretny trop. £y¿ka jak kobietaprzeobra¿a siê u <strong>Giacometti</strong>ego w Kobietê jak ³y¿ka – wklês³y brzuch daje sugestiê miskip³odnoœci, kobieta postrzegana by³aby zatem jako1+1=3, praca zniszczona, fotografiaErnsta Scheideggera w Maloja 1943przyjmuj¹ce i wydaj¹ce naczynie.Patrz¹ca g³owa (Repr. 4) jest jedn¹ z ca³ej serii „p³askich”rzeŸb, zapocz¹tkowanych przez Parê, wklês³oœci tomiejsca nacisku przestrzeni. Cienka figura, w odró¿nieniuod „grubych”, nie zajmuje przestrzeni, lecz wt³oczonajest w siebie. Wczeœniej rzeŸba zamkniêta w swojejmasie ustawiona by³a w przestrzeni – teraz przestrzeñodciœniêta jest w jej bryle. W p³askiej Pieszczocie (1932) –kompozycji nieco w stylu Arpa czy Brancusiego,wyryta na powierzchni kamienia d³oñ o rozwartychpalcach naœladuje „szablonowe” odciski d³oni w jaskiniach.To, co wydaje siê poœmiertn¹ g³ow¹ z otwartymiustami, ukazuje siê naraz jako brzuch ciê¿arnej matkiw objêciach ludzkich d³oni, których zarys wy¿³obionyjest na powierzchni kamienia. Pokrewna tej pracywydaje siê falliczna rzeŸba 1+1=3 prawdopodobniez 1935 roku, zniszczona.Sztuka pozaeuropejska i prehistoryczna – Ÿród³a prymitywne,murzyñskie, azjatyckie, Ameryki przed Kolumbem,po³udniowoamerykañske, polinezyjskie, ogólnie


104mówi¹c: spoza g³ównego nurtu zachodniej tradycji akademickiej, odegra³y wielk¹ rolê w procesiezdobywania dojrza³oœci artystycznej <strong>Giacometti</strong>ego. Bardzo wczeœnie dziêki nim zdolny by³wykonaæ figurê, któr¹ móg³ uwa¿aæ w pe³ni za „w³asn¹”. Przy czym w ci¹gu kilku lat zmieni³ siêcharakter inspiracji <strong>Giacometti</strong>ego wzorcami prymitywnymi. Pocz¹tkowo by³y mu one pomocnew rozwi¹zywaniu problemu formalnego, z którym nie potrafi³ siê jeszcze uporaæ. Z biegiem czasuartysta w coraz wiêkszym stopniu œwiadomy by³ przypisywanych jej – przez etnologów –znaczeñ. W innej perspektywie widzia³ sztukê Christian Zervos w „Cahiers d’Art”, w innej GeorgesBataille i Michel Leiris w „Documents”. <strong>Giacometti</strong> sta³ siê wiernym czytelnikiem tego drugiegopisma, które, najogólniej mówi¹c, sprzeciwia³o siê pogl¹dom o wy¿szoœci kultury Zachodui domaga³o siê uznania wartoœci sztuki tak zwanych spo³eczeñstw prymitywnych, Afryki i Oceanii.Dla Bataille’a sztuka ta ma wyzwoleñcz¹ moc w³aœnie dlatego, ¿e nie usi³uje imitowaæ, azw³aszcza idealizowaæ rzeczywistoœci, tylko odwa¿nie wskazuje na tkwi¹c¹ w cz³owiekuagresywnoœæ, która przejawia siê w oczywisty sposób w sferze seksualnej. <strong>Giacometti</strong> zacz¹³uto¿samiaæ siê z widzeniem Bataille’a, bardziej ni¿ na estetyce zale¿a³o mu na eksploracji napiêæobecnych w nieœwiadomych pok³adach psychiki. Mieszaj¹c wysokie i niskie, œwieckie i œwiête,dochodzi³ do raczej pesymistycznych konkluzji, zamiast harmonii podkreœla³ przerysowanie,uniwersaln¹ dla ca³ego rodzaju ludzkiego potrzebê destrukcji, okaleczenia, której nie unika anisztuka prehistoryczna, ani nie poddane cenzurze rozumu obrazki naszych dzieci.Koniec koñców tak zwana wówczas sztuka prymitywna pomog³a <strong>Giacometti</strong>emu w uwolnieniu siêrównie¿ od kubizmu i od konstrukcji, które wyda³y siê m³odemu studentowi pierwsz¹ logiczn¹alternatyw¹ tego, co sugerowa³ Bourdelle. Od koñca lat dwudziestych do „czystej formy” prac<strong>Giacometti</strong>ego zaczyna wkradaæ siê niepokój i j¹trz¹ca wiwisekcja.Zanim stanie siê to oczywiste, do wielu prac wprowadzi artysta innowacjê formaln¹, która damu wiêcej swobody, uwalniaj¹c go choæ na krótko od frontalnoœci. O ile wczeœniej –i póŸniej! <strong>Giacometti</strong> preferuje standard „konserwatywny” – pojedyncz¹ figurê, wysok¹,wzniesion¹ w przestrzeni pionowo, zwrócon¹ frontalnie, co kojarzy siê z hierarchi¹i upamiêtnianiem, teraz najczêœciej albo wykonuje kompozycje par excellence poziome, albozamyka piony w klatkach. Nieruchoma Le¿¹ca kobieta (Repr. 8) stanowi kolejny krok kuuproszczeniu sylwetki, wpisuj¹c siê w przestrzeñ negatywn¹ sw¹ wklês³oœci¹ tam, gdzie cia³ojest wypuk³e, (kiedy patrzymy z przodu), a przede wszystkim, razem ze Œni¹c¹ kobiet¹stanowi pierwsze przyk³ady prac poziomych. Wertykalna hierarchia zak³ada jasnoœæzrozumienia, kontrolê oraz ambicjê panowania nad przestrzeni¹. Poziom jest z definicjiprzyziemny, zak³ada widzenie œwiata z perspektywy labiryntu – w którym cz³owiek siê gubi,nie ma kontroli, zaczyna w¹tpiæ, zbli¿a siê do tego, co pe³za i morduje. Rêka schwytana za palec(Repr. 7) zanim zostanie schwytana, ju¿ zosta³a uciêta i zamkniêta w poziomej klatce. Kobietazar¿niêta (Repr. 9) przybiera kszta³t metalowego owada, bêd¹c jakby konkretyzacj¹ paj¹ka,o którym z takim strachem œni narrator tekstu Sen, Sphinx i œmieræ T.Kolec w oko (Repr. 6), kolejna pozioma praca, przedstawia przyszpilon¹ do prostok¹tnejdeseczki pod³u¿n¹ ³ukowat¹ pa³kê, która swym szpiczastym koñcem niemal dotyka kulkênasadzon¹ na coœ w rodzaju szkieletu z czêœci¹ klatki piersiowej, kulkê kszta³tem


105przypominaj¹c¹ raczej czaszkê ni¿ oko, w bezruchu, który mo¿e siê kojarzyæ z momentembezpoœrednio poprzedzaj¹cym uderzenie kija w kulê bilardow¹ (ale sama konstrukcjauniemo¿liwia dosiêgniêcie kulki przez kolec). Niektórzy dopatruj¹ siê tu zwi¹zkuz erotyczn¹, falliczn¹ koncepcj¹ oka – tak jak w Historii oka Bataille’a i w materia³achpublikowanych w „Documents”.Przyk³adem obramowania prostopad³oœciennego, z jej konkretyzacj¹ w postaci szkieletowejklatki jest praca z 1930/1932 roku nazwana po prostu Klatka. Formy przypominaj¹ceœwiat insektów, pokazane s¹ tu jakby na chwilê zanim po¿r¹ siê, zadepcz¹ i zniszcz¹w konwulsyjnym zmaganiu. W kompozycji Kwiat w niebezpieczeñstwie coœ w rodzajunapiêtego ³uku zagra¿a czemuœ w rodzaju kwiatu. Sugestiê niebezpieczeñstwa niesie te¿Zawieszona kula (Repr. 5), zawieszona, równie¿ w klatce, tak, i¿ mo¿e nam siê wydawaæ, ¿ewy¿³obiony na niej rowek lada chwila zostanie przeciêty lub naruszony przez klinowatypó³ksiê¿yc. Ciêcie przypomina³oby mo¿e scenê brzywy tn¹cej oko w Psie andaluzyjskim~Bunuela. Ale u <strong>Giacometti</strong>ego jest tylko mo¿liwoœæ, wyczekiwanie, s¹ to etiudy na tematczekania na nieszczêœcie, sculpture du désastre, by sparafrazowaæ tytu³ ksi¹¿ki Blanchota.Ruch jest sugerowany, konieczny, ale te przedmioty ruchome nie s¹ mobilami, bo ruchzniweczy³by brzemiennoœæ oczekiwania. Zawieszona kula zapocz¹tkowa³a ca³y surrealistycznygenre – erotyczny pr¹d w jego ³onie. Maurice Nadeau, który przyszed³ na wystawêdo Galerie Pierre wspomina w Historii surrealizmu o emocji, któr¹ praca <strong>Giacometti</strong>egowywo³a³a w wielu ogl¹daj¹cych, emocji silnej, acz nie daj¹cej siê okreœliæ czy przyporz¹dkowaæ– nieokreœlonej, choæ wyraŸnie zwi¹zanej z nieœwiadomymi pragnieniami (czytaj:erotyzmem). I dodaje, ¿e owa emocja nie mia³a nic wspólnego z satysfakcj¹, uczuciemzadowolenia, lecz raczej wywo³ywa³a stan nieprzyjemnego pobudzenia, zak³óceniarównowagi, podobna do irytuj¹cej œwiadomoœci pora¿ki. Erotyzm, który zamiast ³¹czyæ –rozdziela, zamiast jednoczyæ – daje œwiadomoœæ rozdzia³u; kto wie, mo¿e to jegokwintesencja.Ogl¹daj¹cy nie znajdzie tu ¿adnego ukojenia, wytchnienia od tego, co j¹trzy i bulwersuje,irytacja jest dla sztuki wa¿niejsza od ukontentowania – dziwne gdyby by³o inaczej.Twórczoœæ <strong>Giacometti</strong>ego z tego okresu to studium instynktów, ukrytych po¿¹dañ, badaniepokaŸnego repertuaru tematów odra¿aj¹cych. W Parze /Mê¿czyzna i kobieta z 1928/29,postaci zosta³y zredukowane do schematycznych kszta³tów ostrza niemal dotykaj¹cegotarczy zgeometryzowanego ³ona – postaci bez klatki, ale uwiêzione, sprowadzone doschematycznej ilustracji wektorów energii seksualnej. Znowu w zawieszeniu: spe³nienieseksualne jednoznaczne jest ze œmiertelnym przebiciem. W Ju¿ koniec gry jest ju¿ po walce:w bia³ym marmurze, w pe³nym bruzd ksiê¿ycowym pejza¿u, umieœci³ <strong>Giacometti</strong> dwiesamotne postaci jak szachowe figurki, oddzielone grobowymi otworami – bia³a szachownicaz okr¹g³ymi wg³êbieniami zamiast czarno-bia³ych kwadratów, mo¿na by w tymdoszukiwaæ siê jakiegoœ wczesnego modelu Koñcówki Becketta. Ale etnologia i historiozofia,czy siedemnastowieczna grafika Jacquesa Callota, maj¹ tylko efekt katalizatora energiitwórczej <strong>Giacometti</strong>ego. U jej Ÿród³a s¹ napiêcia psychiczne osobowoœci <strong>Giacometti</strong>ego, nietylko zreszt¹ zwi¹zane z impulsami o charakterze seksualnym – idzie ogólnie o intuicyjneuchwycenie blokowanej przez umys³ racjonalny prawdy o nas i o œwiecie.


106Wa¿n¹ i niezwyk³¹ prac¹ z tego okresu jest Pa³ac o czwartej nad ranem(ilustracja na str. 17). Unikaln¹ ju¿ choæby z tego wzglêdu, ¿e w odró¿nieniuod innych, dostêpnych w wersjach z gipsu czy br¹zu, aby obejrzeæ têsuperdelikatn¹ konstrukcjê z drewna, szk³a, metalu i nitki czy drutu, trzebaalbo wybraæ siê do nowojorskiego Museum of Modern Art, albo zadowoliæsiê ogl¹daniem jej na zdjêciu. Fotografia Brassaïa ukaza³a siê w redagowanymprzez Bretona i Alberta Skirê kwartalniku artystycznym „Minotaure”razem z reprodukcj¹ Zar¿niêtej kobiety i zdjêciem wnêtrza pracowni orazkomentarzem artysty: O moich rzeŸbach nie potrafi³bym mówiæ „wprost”.Genezê tej kompozycji upatruje <strong>Giacometti</strong> tak w zerwanym zwi¹zkuz kobiet¹, jak z najwczeœniejszymi wspomnieniami matki z dzieciñstwa(które te¿ siê skoñczy³o). Ten pa³ac z nieistniej¹c¹ wie¿¹ (nie zosta³aukoñczona albo runê³a zniszczona), inspirowany byæ mo¿e modelemsceny tetaru Meyerholda w Moskwie, mo¿e pawilonem Paula Klee, któryw ka¿dej chwili mo¿e siê rozpaœæ na kawa³ki, ale jest przede wszystkimkompozycj¹ „ze snu“ sugeruj¹cego w rozmaitych aspektach temat zawaleniasiê, runiêcia. Zagadkowoœæ tej konstrukcji mo¿e byæ odczytana przezwidza w konstelacji indywidualnych skojarzeñ. Ca³oœæ jest wprawdziemodelem, rodzajem zabawki, konstrukcj¹ bez substancji, bez krwi, bezwagi, wspomnieniem dzieciêcych lêków, niemniej stanowi wyraŸn¹ ewokacjêœmierci. Czwarta nad ranem to „jej“ godzina (jak np. w niedawnymdramacie Sarah Kane 4.42: Psychoza). Potwierdza³by to zwi¹zek z obrazemArnolda Böcklina Wyspa zmar³ych, który <strong>Giacometti</strong> widzia³ w Bazylei, o podobnejtrzyczêœciowej kompozycji: sanktuarium z trzema otworami grobowymi,kaplic¹ umar³ych oraz cyprysami w centrum. Pietro Bellasi kojarzyPa³ac <strong>Giacometti</strong>ego z maszynami z opowieœci Raymonda Roussela –„ojca” surrealistów, obok Lautréamonta najwa¿niejszego ciemnego przodkatego ruchu – w których œmieræ zamienia siê rolami z ¿yciem. 10Od œmierci w sztuce wróæmy do œmierci w ¿yciu <strong>Giacometti</strong>ego. W kwietniu1932 roku po raz drugi znalaz³ siê on w obcym pokoju z martwym. Tym razemhistoria by³a bardziej makabryczna ni¿ zgon van Meursa. Dziwnym zrz¹dzeniemlosu <strong>Alberto</strong>, który nie lubi³ narkotyków, pod koniec wieczoru rozpoczêtegow Café du Dôme z Tristanem Tzar¹ i garstk¹ znajomych poszed³ dopokoju hotelowego jednej z uczestnicz¹cych w spotkaniu kobiet i da³ siênamówiæ na narkotyki, po za¿yciu których ca³e towarzystwo zasnê³o. Kiedy


107obudzi³ siê, usi³uj¹c sobie przypomnieæ, kim jest le¿¹cy obok niego mê¿czyzna,zda³ sobie sprawê, ¿e ten nie oddycha. Zrozumiawszy, ¿e przespa³œmieræ m³odego artysty, w panice rzuci³ siê do drzwi i uciek³, pozostawiaj¹cw pokoju z martwym dwie kobiety. Komplikacji z wynoszeniem zw³oki tuszowaniem sprawy nie powstydzi³by siê realizator filmu kryminalnego.Nastêpnej œmierci nie przespa³, choæ zjawi³ siê przy ojcu za póŸno, byostatni raz z nim porozmawiaæ. W czerwcu 1933 roku Giovanni <strong>Giacometti</strong>dosta³ w sanatorium w Glion ko³o Montreux wylewu krwi do mózgu.Annetta, przez ca³¹ deszczow¹ niedzielê, by³ to dzieñ œw. Jana, obserwowa³aagoniê – wraz z Brunem i Ottili¹, lecz bez Diega i Alberta, którzy dojechalina miejsce dopiero nazajutrz. <strong>Alberto</strong> nie pomóg³ zbytnio matce w organizowaniuprzewiezienia zw³ok. T³umacz¹c siê nag³¹ infekcj¹ zosta³ w Montreuxjeszcze kilka dni i dotar³ do Bregalii dopiero po pogrzebie. Giovannizosta³ pochowany na cmentarzu w Borgonowo, kilkaset metrów od swegoatelier w Stampie. Rok póŸniej <strong>Alberto</strong> zrobi³ mu nagrobek z kamienia,prosty, z ty³u wygiêty jak plecy. Z napisem „Pittore”. To wszystko.„Odwiedzi³ mnie w Pary¿u, zaraz po przyjeŸdzie poszed³ ze mn¹ doGrande-Chaumière, siad³ razem ze studentami i zabra³ siê do malowaniai rysowania. Powiedzia³, ¿e ma ochotê zostaæ w Pary¿u i zacz¹æ od nowa.Mój ojciec by³ bardzo, bardzo dobry“. 11 Wspominaj¹c ojca, <strong>Alberto</strong> podkreœla³,jak dobrym by³ on cz³owiekiem zawsze w zwi¹zku z jego dzia³alnoœci¹artystyczn¹. Giovanni <strong>Giacometti</strong> sta³ siê w ostatnich latach uznanymmalarzem, w 1930 roku Kunsthalle w Bazylei zorganizowa³a mu wielk¹wystawê (69 p³ócien). Ale czu³ zmêczenie ¿yciem. Niespe³na trzydziestodwuletni<strong>Alberto</strong> odniós³ do tego czasu wiele sukcesów, a przecie¿ nie móg³pozbyæ siê wra¿enia, ¿e to, co robi i co zyskuje taki poklask, w gruncie rzeczyoddala go od celu. „W pewnym sensie ba³em siê, ¿e znajdê siê w tympunkcie, ale wiedzia³em, ¿e to nieuniknione. Ba³em siê, ale mia³em nadziejê.Poniewa¿ wykonywane wówczas prace abstrakcyjne zawsze doprowadza-³em do koñca, i to raz na zawsze. Gdybym tak postêpowa³ dalej, po prostuwykona³bym wiêcej prac w tym stylu, ale nie by³oby ju¿ w tym przygody.Dlatego przesta³o mnie to interesowaæ” 12 , wyjaœni <strong>Alberto</strong> w liœcie doPierre’a Matisse’a. Ciê¿ko mu by³o zerwaæ z tym, co nie tylko przynosi³o muuznanie i popularnoœæ, ale tak¿e umo¿liwi³o na krótki czas ¿ycie bezzmartwieñ finansowych.


108G³owê ojca widzia³ po œmierci, narysowa³jego ostatni portret w Glion. W tymczasie równolegle z surrelistycznymiprzedmiotami (objets) nie przesta³ wykonywaæpopiersi, a najczêœciej g³ów –jakby kontynuuj¹c ci¹g realistycznychposzukiwañ ze Stampy i Maloja. Niepodoba³o siê, to rzecz jasna, Bretonowi,ale <strong>Alberto</strong> coraz mniej sobie z tego robi³,nawet osobom z otoczenia „genera³a”mówi³, ¿e wszystko, co u niego wszyscytak cenili, by³o produktem masturbacji,natomiast prawdziwym jego zadaniembêdzie teraz zrobienie ludzkiej g³owy.Od jakiegoœ czasu ca³e dni up³ywa³y muna rysowaniu portretu Diega.Zerwanie z surrealistami nie nast¹pi³ogwa³townie, rozci¹gnê³o siê na okresmniej wiêcej roku (a potem jeszcze d³ugojego prace pokazywane by³y na wystawachsurrealistów w europejskich stolicachtudzie¿ w Museum of Modern Artw Nowym Jorku). Ale po œmierci ojca coœmia³o ulec przesileniu. Nigdy nie by³zdyscyplinowanym cz³onkiem grupy,nawet nie stara³ siê ukryæ ró¿nic. Tolerowanoto u niego, ale teraz cierpliwoœæBretona zaczyna³a siê wyczerpywaæ. Powodyby³y ró¿norakie: personalne – bo<strong>Giacometti</strong> zadawa³ siê z wykluczonymiz ruchu dysydentami, nawet tymi jawniehomoseksualnymi, jak René Crével (asurrealiœci w ocenie tego „zboczenia” nieró¿nili siê zbytnio od stalinowskiej awangardy),ideologiczne – bo trzyma³, naprzyk³ad, z Aragonem, kiedy Breton od-Ruchome i nieme przedmioty, „Le Surréalismeau service de la revolution”, nr 3, grudzieñ 1931


109ci¹³ siê od „pozycji komunistycznych”, a tak¿e dlatego, ¿e razem z Diegiemzaopatrywa³ w „piêkne” przedmioty „bur¿uazyjny” sklep Jeana-Michela Franka.W koñcu jednak rozstrzygn¹³ spór argument najwa¿niejszy – rzeczowy: <strong>Alberto</strong>coraz mniej sk³onny by³ do zerwania z tradycyjn¹ postaw¹ twórcy figuratywnego.W fazie paryskich sukcesów nie zaprzesta³ pracy z modelem, o czym œwiadcz¹„bregalijskie dublety” surrealistycznych „przedmiotów” – tradycyjne g³owy,popiersia, portrety rodziców i rodzeñstwa, nawet pejza¿e górskie. A jego surrealistyczneprace sprzedawano w galeriach jako „rzeŸbê abstrakcyjn¹”.Rok 1933 obfitowa³ w przyk³ady uczestnictwa <strong>Giacometti</strong>ego w oficjalnymruchu. W maju wyszed³ ostatni, szósty numer redagowanego przez Bretonaorganu „Le Surréalisme au Service de la Révolution”, z wa¿nym tekstem<strong>Giacometti</strong>ego Wczoraj, lotne piaski. Na pocz¹tku tego roku <strong>Alberto</strong> bra³ udzia³w organizowanych przez Bretona i Eluarda spotkaniach na temat „badañeksperymentalnych wiedzy irracjonalnej”. W czerwcu jego prace pokaza³ nawystawie zbiorowej surrealistów Pierre Cole, a póŸn¹ jesieni¹ wystawia³z nimi na szóstym Salon des Surindépendants. Na Szachownicy Mana Rayag³owa <strong>Giacometti</strong>ego znajduje siê jeszcze w samym centrum.Ale w 1934 roku stosunki siê psu³y i zim¹ dosz³o do definitynego zerwaniaz Bretonem i jego œwit¹. W grudniowy wieczór najpierw, na wspólnej kolacjiBretona i <strong>Giacometti</strong>ego oraz poety Benjamina Péreta, <strong>Alberto</strong> t³umaczy³cierpliwie, ¿e g³owa, któr¹ chce wyrzeŸbiæ, mia³a byæ nie tylko „jak z ¿ycia”,lecz wrêcz „¿yæ w³asnym ¿yciem” i ¿e stworzenie jej by³oby krystalizacj¹ca³ego jego doœwiadczenia wizualnego. Nastêpnie, ju¿ w domu Georges´aHugneta odby³a siê o¿ywiona dyskusj¹ grupowa, uciêta przez <strong>Giacometti</strong>ego,który, wed³ug Marcela Jeana, autora Historii malarstwa surrealistycznego,krzykn¹³ „Nie macie prawa mnie tu s¹dziæ!”, po czym wyszed³, trzasn¹wszydrzwiami. Wtedy sêdzia wyda³ wyrok: aktywnoœæ <strong>Giacometti</strong>ego nie tylkoniezgodna jest z celami ruchu, lecz tak¿e ich niegodna.Legenda chce, ¿eby rozstanie odby³o siê tak, jak opisuje to na przyk³adSimone de Beauvoir:Wyrabia³ wówczas „przedmioty”, takie jakie lubili Breton i jego przyjaciele, przedmioty maj¹ce tylkoaluzyjny stosunek do rzeczywistoœci. Ale (...) doszed³ do wniosku, ¿e ta droga jest œlepym zau³kiem. Chcia³wróciæ do tego, co dziœ uwa¿a³ za rzeczywisty problem rzeŸby: do stwarzania na nowo ludzkiej twarzy. Bretonby³ zgorszony. „G³owa! Wszyscy wiedz¹, co to jest g³owa!” <strong>Giacometti</strong> z kolei ze zgorszeniem cytowa³ tozdanie. Wed³ug niego, jeszcze nikomu nie uda³o siê ani wyrzeŸbiæ, ani wymodelowaæ rzetelnie ludzkiej twarzy,nale¿y rozpocz¹æ od zera. 13


110Kiedy w Pary¿u odbywa³a siê burzliwa dyskusja,prace <strong>Giacometti</strong>ego wystawiane by³y w Nowym Jorku.Julien Levy, galerzysta z Madison Avenue na Manhattanie,przedstawi³ w grudniu 1934 roku po razpierwszy za oceanem jedenaœcie wybranych dzie³modnego w Pary¿u artysty. „Abstract Sculpture by<strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong>” nie podbi³a jednak serc Ameryki.Nie doœæ, ¿e okaza³a siê finansowym fiaskiem, tojeszcze recenzenci grymasili w podobny sposób jakEdward Alden Jewell, który tak opisywa³ czytelnikom„New York Timesa” to, co zobaczy³: „Przez ca³e piêæminut wpatrywa³em siê têpo w maszynê do pisania,usi³uj¹c skleciæ coœ o abstrakcyjnych rzeŸbach <strong>Alberto</strong><strong>Giacometti</strong>ego w Galerii Juliena Levy’ego (gdzie odbywasiê wystawa Salvadora Dalí). Je¿eli mia³bym mówiænic tylko prawdê, musia³bym stwierdziæ, ¿e rzeŸbypana <strong>Giacometti</strong>ego wydaj¹ mi siê nies³ychan¹ bzdur¹”.14 A krytyk-kobieta z wyspecjalizowanego pismao sztuce potraktowa³a <strong>Giacometti</strong>ego jako wroga kobiet,„poniewa¿ kobiety przedstawia jako kamienne kloce”.Przedmiot niewidzialny (Rêce trzymaj¹ce pustkê), 1934Przedmiot tej krytyki wraca³ tymczasem samotniedo tak przez siebie cenionej niezawis³oœci. Surrealizmzawróci³ go z drogi, któr¹ chcia³ instynktowniepod¹¿aæ, a która polega³a na dokumentowaniu tego,co widzia³y jego oczay. W wieku 33 lat sta³ u progud³ugiego okresu pe³nego rozterek i zw¹tpienia, którewszak¿e zaprowadz¹ go na szczyty nie tylko s³awy,ale i sztuki – tak jak sam j¹ rozumia³. Nastêpnedziesiêciolecie to okres krystalizowania siê wizji,dochodzenia do w³asnego stylu, natomiast kolejnepiêæ lat minie nim stanie siê to jasne równie¿ dlaœwiata. Z grubsza bior¹c piêtnaœcie lat, a wiêc tyleczasu, ile do tej pory samodzielnie tworzy³. Parêtygodni po s¹dzie zbiorowym, 14 lutego 1935 rokunast¹pi³o formalne wykluczenie <strong>Giacometti</strong>ego z ruchusurrealistów.


1112.W roku 1934, u progu nowego etapu poszukiwañ powstawa³a powoli –<strong>Alberto</strong> niemal przypomnia³ sobie o przesz³ych kryzysach – rzeŸba o tytuleL’Objet invisible – Przedmiot niewidzialny. Wykonana z gipsu, d³ugo sta³aw pracowni, bia³a, g³adka, ale nie jak marmur – bo by³a to g³adkoœæwygas³a, zimna i milcz¹ca, jakby grobowa. To pierwsza chyba praca<strong>Giacometti</strong>ego przedstawiaj¹ca figuratywnie ca³¹ ludzk¹ postaæ, jest ni¹naga kobieta na smuk³ym, przypominaj¹cym tron krzeœle, ledwie opartao nachylone siedzenie (po jej prawej stronie jakby ptak), d³ugie bardzoszczup³e nogi s¹ lekko ugiête w kolanach, zaœ poni¿ej kolan zas³oniêtetablic¹, która mia³a mo¿e uniemo¿liwiæ wszelki ruch. Efekt odzmys³owieniapodkreœla te¿ g³owa o formie wskazuj¹cej raczej na strukturê stylizowanejczaszki, uproszczonej do dwóch p³aszczyzn zbiegaj¹cych siê u czubkabrody, z ustami w postaci romboidalnej jamy oraz o oczach przedstawionychjako p³askorytowane krêgi – prawe w ca³oœci, lewe jakby uskodzoneuderzeniem ostrego przedmiotu. Co do r¹k, ramiona dubluj¹ pion tronu,natomiast przedramiona wzniesione s¹ lekko ponad poziom, dok³adnie nawysokoœci kszta³tnych, raczej sterylnych piersi, wzniesione na tyle, bypozwoliæ nie dotkn¹æ siê smuk³ym d³oniom o lekko rozstawionych palcach.¯eby zasugerowaæ nieobecnoœæ, te d³onie ustawione zosta³y w samymcentrum enigmy. Innym tytu³em podawanym przez <strong>Giacometti</strong>ego by³: Mainstenant le vide – Rêce trzymaj¹ce pustkê. Kobieta sprawia wra¿enie nie tylkoodzmys³owionej, lecz bez ¿ycia, bez energii. Ogl¹dana poziomo wydaje siêniemal pomnikiem nagrobnym. W³adczoœæ, z jak¹ przyci¹ga nasze spojrzeniei kieruje je ku tajemnicy tego, co niewidzialne, nadaje jej charakterbóstwa.André Breton opowiada o tej rzeŸbie, ilustruj¹c swój wywód fotografi¹, takw L’Amour fou (1937) jak i we wczeœniej opublikowanym eseju. W jego ujêciusprawa jest bardzo prosta, anegdotyczna – po prostu <strong>Giacometti</strong>, który mia³k³opoty z ukoñczeniem rozpoczêtej pracy, wybra³ siê z nim na pchli targ, gdzieza spraw¹ przypadku obaj znaleŸli coœ dla siebie, Breton – ³y¿kê w kszta³ciebuta (lub odwrotnie), zaœ <strong>Alberto</strong> metalow¹ maskê. To ona, pisze Breton,umo¿liwi³a mu dokoñczenie tej figury, bêd¹cej „inkarnacj¹ pragnienia kochaniai bycia kochanym, które w bolesnej niewiedzy szuka swego prawdziwego,ludzkiego obiektu”. 15 Inn¹ wersjê przedstawi sam autor – inspiracj¹ by³a dlaniego po prostu pewna dziewczyna, któr¹ widzia³ w Szwajcarii.


112W odró¿nieniu od typowych surrealistycznych prac z tego okresu,<strong>Giacometti</strong> nie bardzo wiedzia³, jak tê rzeŸbê zakoñczyæ, a zw³aszcza, jak mawygl¹daæ dolna partia. Do r¹k i g³owy nie mia³ wiêkszych zastrze¿eñ, alepiersi, tu³ów i nogi uwa¿a³ za zbyt konwencjonalne, akademickie. Z wychylon¹do przodu górn¹ po³ow¹ cia³a, natomiast doln¹ zablokowan¹, ca³oœæmo¿e byæ nieœwiadomym wyrazem rozziewu odczuwanego przez autora,którego czyny pcha³y ku widzialnemu, ale by³y hamowane przez pustkêi rozpacz – mo¿na to komentowaæ w ten sposób. Co do inspiracji, tomo¿liwym Ÿród³em jest sztuka Oceanii, ale te¿ Isis z egipskiej statuy(królowa Caromama). Podobnie jak Pa³ac o czwartej nad ranem swoj¹ kompozycj¹kojarzy³ siê z Böcklinem, ta rzeŸba sugeruje jeszcze bardziej prawdopodobn¹paralelê z malarstwem Zachodu. Wiadomo, ¿e do obrazów, doktórych <strong>Giacometti</strong> najchêtniej powraca³ w Luwrze, nale¿a³a Madonnaw otoczeniu anio³ów Cimbauego. Maria Cimbauego siedzi na podobnymtronie, smuk³oœæ i u³o¿enie d³oni przypomina Przedmiot niewidzialny, z tym,¿e – i tu jest zasadnicza ró¿nica – te w Luwrze trzymaj¹ Chrystusa. I narazenigmatyczna postaæ ukazuje siê nam w tradycji malarstwa religijnego.Madonna <strong>Giacometti</strong>ego nie trzyma Chrystusa, tylko pustkê. Jej smutek mo¿ewywo³ywaæ skojarzenia z motywem Pietá. Choæ w³aœciwie sama wydaje siêukrzy¿owana, je¿eli nie zdjêta z krzy¿a – kiedy ogl¹damy j¹ poziomo. Takjak widz Czekaj¹c na Godota mo¿e sam podstawiaæ rozwi¹zania, wype³niaæpuste miejsca sztuki w³asn¹ interpretacj¹, tak i tu mo¿liwoœæ wype³nieniatreœciami chrystianizmu nadaje inny wymiar tej wieloznacznej rzeŸbie.Yves Bonnefoy 16 uwa¿a, ¿e w szczególny sposób odnosi siê ona doegzystencjalnej sytuacji artysty po jego wyjeŸdzie od matki (te d³onie nietrzymaj¹ ju¿ ukochanego dziecka) i po œmierci ojca, którego (nie)obecnoœcimo¿na dopatrywaæ siê w stylizowanym ptaku – bior¹c pod uwagê, ¿e <strong>Alberto</strong>umieœci³ kamiennego go³êbia na grobie ojca. Œmieræ ojca znaczy zasadnicz¹cezurê w drodze artystycznej Alberta, i jak zauwa¿a Bonnefoy, nastêpuje te¿niemal dok³adnie w po³owie jego ¿ycia. Dlatego Przedmiot niewidzialny to nietylko „rêce trzymaj¹ce pustkê” (mains tenant le vide), lecz sygna³ staniêcia artystyw sytuacji egzystencjalnego prze³omu – „teraz pustka” (maintenant le vide).<strong>Alberto</strong> zwróci siê ku przedmiotom widzianym, które po zerwaniuz Bretonem bêdzie móg³ bezkarnie portretowaæ. Bezkarnie – mo¿e niezupe³nie,bo ta droga, niby prosta, konwencjonalna, usiana bêdzie dla niego


113przeszkodami niemal nie do przebycia, prowadz¹c go od kryzysu dokryzysu. Pocz¹tkowo chcia³ po prostu tworzyæ ca³kiem zwyczajne portrety,g³owy, figury, ale ju¿ mu siê nie udawa³o (dziêki Bogu!). Pracuj¹c z modelemchcia³ szybko wykonaæ parê studiów z natury, na tyle, ¿eby „zrozumieækonstrukcjê g³owy i ca³ej figury”, liczy³, ¿e zajmie mu to jakieœ dwa tygodnie,a potem chcia³ przejœæ do realizacji. Ale pracowa³ z modelem od rana dowieczora od 1935 do 1940 roku.Najprostsze rzeczy s¹ najtrudniejsze. „Narysowaæ szklankê tak jak siê j¹widzi, mo¿e siê wydawaæ ma³o ambitnym zamiarem, jednak¿e kiedyprzekonamy siê, ¿e jest to praktycznie niemo¿liwe, ju¿ nie wiadomo, czyzamiar ten jest przejawem skromnoœci czy pychy.” Maurice Merleau-Pontymia³ racjê twierdz¹c (w L’œil et l’esprit), ¿e <strong>Giacometti</strong> maluj¹c uprawiafilozofiê. Tak czy inaczej, od 1935 roku artysta, jak filozof, uporczywiewraca „do tego oto sto³u“, do „tej oto g³owy“, innymi s³owy: do tego, cosprawia mu najwiêcej trudnoœci. „Kopiowanie” rzeczywistoœci znaczy dla<strong>Giacometti</strong>ego zdawanie sprawy z tego, co widzi. Zrazu powstaj¹ prace jakG³owa Rity z 1938 roku, które wskazuj¹ na to, ¿e po odciêciu siê odsurrealizmu, chcia³ zmierzaæ w kierunku konwencjonalnie figuratywnym,wrêcz naturalizmu.Wakacje 1935 roku <strong>Giacometti</strong> spêdzi³, jak zwykle, w Maloja. Wzniós³kamieñ nagrobny ojcu, a kiedy przyby³ tam zaproszony Max Ernst, razemmalowali kamienie. Potem w Bernie umówiony by³ z Paulem Klee, ale dospotkania nie dosz³o, tak zajêty by³ <strong>Alberto</strong> rozmow¹ z m³odszym malarzem,Balthusem. Od tego czasu nie zerwali kontaktu a¿ do œmierci <strong>Giacometti</strong>ego.W sêdziwym wieku Balthaus tak wspomina³ Alberta:Jego fotografia znajduje siê nad moim fotelem, naprzeciw wielkich sztalug, i jak siê wydaje, czuwa nade mn¹,przypomina o naszych d³ugich dyskusjach, w czasie których nie zawsze zreszt¹ byliœmy jednego zdania.<strong>Giacometti</strong> uwa¿a³, ¿e malarstwo mo¿e byæ cudownym œrodkiem poznania cz³owieka i natury. To dlatego poetapie surrealistycznym powróci³ do tematu, do twarzy. André Breton nigdy nie wybaczy³ mu tej, w jegomniemaniu, zdrady. <strong>Giacometti</strong> wytrwa³ w uporze. Spotkaliœmy siê ponownie, odnaleŸliœmy siê w pragnieniuprzewiercenia tajemnicy cia³a, twarzy, kwiatu. Surrealiœci gardzili wówczas malarstwem tego rodzaju. Dla nichwszystko rozgrywa³o siê gdzie indziej, w oniryzmie, w „écriture automatique”, w „simulacrum”.<strong>Giacometti</strong> mia³ w sobie coœ religijnego, jak¹œ wewnêtrzn¹ œwiêtoœæ. Bardzo mnie to ujmowa³o. (...) ...jegorysunki docieraj¹ do najg³êbszych prawd, potrafi³ oddaæ w nich b³ogos³awieñstwo okreœlonego momentu lubklimatu. £¹czy³ zarazem najwy¿szy rygor dawnych mistrzów i ¿yw¹ emocjê chwili. Jednoczeœnie przemijalnoœæi wiecznoœæ. (...) <strong>Giacometti</strong> mia³ ten zapa³, wyczucie przyjaŸni, nieokie³znan¹ hojnoœæ, które kaza³y mu nieprzejmowaæ siê instynktem grupy, modami, odwróciæ siê od szalej¹cej w latach trzydziestych nietolerancji. 17


114Inni m³odsi artyœci w Pary¿u wype³nili miejsce zwolnione przez grupêBretona: Francis Gruber, Tal Coat, Jean Hélion, <strong>Alberto</strong> spotyka³ siêw dalszym ci¹gu z Brassaïem (Gyula Halasz) i Manem Ray`em. Ten ostatnizapamieta³ go jako artystê wiecznie zatroskanego:Nigdy nie by³ zadowolony ze swych prac, zawsze uwa¿a³, ¿e nie idzie w nich wystarczaj¹codaleko – b¹dŸ przeciwnie, ¿e zanadto siê zagalopowa³. Odstawi³ je pod œcianê swej przepe³nionejpracowni i rozpoczyna³ nastêpne, w ca³kowicie odmiennym stylu. Na krótko wróci³ do malarstwa:jego kszta³ty bez barwy i jego eksperymenty z lini¹ jakby zaczê³y nieœmia³o wskazywaæ, ¿e wreszciesiê w nich odnalaz³. On, który wci¹¿ by³ w poszukiwaniu swego „ja”. W jakimkolwiek kierunku nieposzed³, jego twórczoœæ by³a zawsze pozytywnym wyrazem owego „ja”. Mia³ wyj¹tkowo trzeŸwyumys³, mówi³ z elokwencj¹, potrafi³ b³yskotliwie rozmawiaæ o tylu rzeczach. Chêtnie przysiada³emsiê do jego stolika i s³uchaj¹c – przypatrywa³em siê mu. Jego niezwyk³a twarz i jakby szara cera –¿ywcem ze œredniowiecznej rzeŸby – czyni³a z niego idealny model dla fotografa. 18Rok 1937 przyniós³ <strong>Giacometti</strong>emu kolejn¹ konfrontacjê ze œmierci¹, tymrazem bêd¹c¹ bolesnym nastêpstwem wydania na œwiat nowego ¿ycia. Parêgodzin po urodzeniu syna umar³a jego siostra Ottilia – i los chcia³, ¿ebynast¹pi³o to w dzieñ urodzin Alberta. <strong>Alberto</strong> nakreœli³ ostatni, poœmiertnyportret siostry w dniu, w którym sam skoñczy³ trzydzieœci szeœæ lat. Silviookaza³ siê jedynym wnukiem Annetty.Jak wielu twórców tamtych czasów, <strong>Alberto</strong> nie by³ g³uchy na lewicoweapele solidarnoœci z warstwami wyzyskiwanymi, gotowy wystêpowaæ przeciwkoniesprawiedliwoœci, przemocy i wojnie, równie¿ jako artysta. Do pismakomunistycznego rysowa³ na proœbê Louisa Aragona rysunki w rodzaju:„Masakra proletariatu“. Wykona³ te¿ parê rzeŸb motywowanych politycznie,rzecz jasna lewicowych, z których najwa¿niejszym jest ods³oniêty w 1938roku na Père Lachaise w czasie manifestacji Frontu Ludowego nagrobekfotoreporterki Gerdy Taro, ofiary wojny domowej w Hiszpanii. PóŸniej niebêdzie <strong>Giacometti</strong>ego tak ³atwo przekonaæ do tego, ¿eby „udziela³ siê”politycznie, chocia¿ w 1946 roku, tak¿e przez Aragona, wykona³ parê „praczleconych” dla komunistycznej „l’Humanité”, a przede wszystkim wys³a³dwa projekty pomnika zamordowanego przez Niemców dziennikarza GabrielaPerí, o tyle istotne, ¿e po raz pierwszy wykorzysta³ wtedy swój podstawowypowojenny model – id¹cego mê¿czyznê. Niestety, na placu Gabriela Perí przezdworcem St.Lazare stan¹³ inny pomnik – radnym IX arrondissement propozycja<strong>Giacometti</strong>ego zbyt przypomina³a Auschwitz.


115W koñcu lat trzydziestych, zredukowawszy, jak siê wydawa³o, swoje artystycznecele do prostego, niemal banalnie oczywistego przekazania podobieñstwa, którez kolei odniós³ do oddania tego, co artysta spostrzega w elementarnym akciewidzenia, póŸniej nazywa³ to „kopiowaniem”, <strong>Giacometti</strong> natkn¹³ siê na sprzecznoœcii paradoksy, które udowodni³y mu, ¿e nie ma w tym nic oczywistego. Choænie stawia³ sobie tego za cel, to napotkawszy przeszkody, nie chcia³ ich ukrywaæ.Dawa³ temu œwiadectwo w swojej twórczoœci, pozwoli³, by ukaza³y siê same.Podobnie jak Cézanne, postanowi³ zacz¹æ od „czystego widzenia”, nie ska¿onegowiedz¹ – œwiadomoœci¹ tego, co powinno siê widzieæ. Cézanne jest zreszt¹ przykomentarzu twórczoœci <strong>Giacometti</strong>ego s³owem-kluczem, wzorem postawy, któr¹m³odszy artysta bez zastrze¿eñ uzna³ za w³asn¹.<strong>Giacometti</strong> by³, oczywiœcie, œwiadomy tego, ¿e pójœcie œladem mistrzawyklucza naœladownictwo: „Masywu Sainte-Victoire Cézanne nie móg³malowaæ jak Corot, Courbet czy Giotto. Musia³ znaleŸæ nowe œrodki, byprzekazaæ, jak sam go widzi”. Ale najwybitniejsze przedwojenne obrazy<strong>Giacometti</strong>ego, oba z 1937 roku, maj¹ klimat Cezanne’a. Jab³ko na kredensie(Repr. 25) to martwa natura (mo¿e jest w niej te¿ coœ z Déraina) rozumianajako studium analizy struktury wizualnej przedmiotów i ich stosunków.Pracê nad tym p³ótnem rozpocz¹³ autor od trzech jab³ek, ale w koñcu namasywnym meblu (który mo¿na skojarzyæ z coko³ami przysz³ych rzeŸb)pozostawi³ tylko jedno. Obraz namalowany zosta³ na siatce szkicu drobnymi,licznymi poci¹gniêciami pêdzla w dominuj¹cej tonacji wspólnej dlakredensu i drewnianej boazerii na œcianie. Pomimo braku ostrych konturów,zamazanych napieraj¹cymi zewsz¹d liniami, jednakowo na jab³ku, kredensiei w tle, ogl¹daj¹cy wyczuwa twardoœæ i substancjalnoœæ przedmiotów.Matka artysty to portret wyraŸnie nawi¹zuj¹cy do Madame Cézanne. Frontalnieumieszczona postaæ dominuje nad przestrzeni¹, w któr¹ zosta³awkomponowana, jednak¿e liczne, naniesione tak na figurê, jak t³o linie,wytwarzaj¹ miêdzy nimi niespokojne napiêcie bardzo kontrastuj¹ce z pozorn¹statycznoœci¹ sytuacji.„Widzenie musi odejœæ od wiedzy”, „malarz myœli oczami” – te dyrektywyCézannowskie <strong>Giacometti</strong> chcia³ odnieœæ równie¿ do rzeŸby. Tu jednaknapotka³ bez porównania wiêcej trudnoœci. Pierwsz¹ przeszkod¹ okaza³o siê,¿e w miarê jak próbowa³ oczyœciæ w³asne widzenie z tego, co narzuca mu naprzyk³ad nawyk stosowania klasycznej perspektywy – „uczciwie”, jak to


116nazywa³, oddawaæ w rzeŸbie to, co pojawia siê w polu jego widzenia – pracestawa³y siê coraz mniejsze. Ruszy³ w prawdziw¹ pogoñ za znikaj¹cympunktem, jego walka stanie siê w oczach wielu znajomych heroikomiczna.Pracowa³ z modela ca³ymi dniami, rano pozowa³ mu Diego, po po³udniumodelka imieniem Rita, od czasu do czasu jeszcze jedna, dwie osoby. Du¿orozmyœla³, niezadowolony z rezultatów pracy w nowym kierunku, a swojerefleksje dzieli³ ze spotykanymi wieczorem znajomymi i przyjació³mi. Jednymz jego rozmówców by³ w tym okresie dosyæ czêsto Pablo Picasso. Obaj podatnibyli na bezpoœrednie formy zmys³owoœci w ¿yciu, choæ w sztuce zmierzali raczejw przeciwnym kierunku – tam, gdzie Picasso dodawa³, <strong>Giacometti</strong> mia³ tendencjêdo ujmowania. <strong>Alberto</strong> odwiedza³ autora Guerniki w nowej pracowni przy rue desGrands-Augustins, zaœ na rue Hippolyte-Maindron pokazywa³ mu swoje„nieudane” prace. Tylko z <strong>Giacometti</strong>m dyskutowa³ Picasso o swych rzeŸbach takwnikliwie, poniewa¿ <strong>Giacometti</strong> nie rozwa¿a³ ich z estetycznego punktuwidzenia, „tylko próbowa³ siêgaæ do rzeczy istotnych, zadaj¹c sobie samemupodstawowe pytania”. 19 Picasso wiedzia³, ¿e kryzysy <strong>Giacometti</strong>ego by³ykonsekwencj¹ prób stworzenia nowego rodzaju rzeŸby, zdawa³ sobie sprawê, ¿eod czasów swych w³asnych eksperymentów sprzed trzydziestu lat, <strong>Alberto</strong> by³jedynym twórc¹ stawiaj¹cym tak radykalne pytania. Jednak¿e na zmniejszaj¹cesiê figurki mistrz patrzy³ raczej z pob³a¿liwoœci¹, a za plecami pozwala³ sobie nasarkastyczne uwagi na ich temat, czasami nawet na niewybredne dowcipy. Mimoto przez lata ³¹czy³o ich coœ w rodzaju przyjaŸni. Dopiero w 1951 roku,odwiedziwszy Picassa w Vallauris na po³udniu Francji, po kilku niezbytwyszukanych wypowiedziach Picassa <strong>Alberto</strong> uzna³, ¿e przebra³a siê miara.Na krótko przed wybuchem wojny, Jean-Paul Sartre, ju¿ autor Md³oœci(1938), ale wci¹¿ nauczyciel licealny, w Café de Flore na St-Germain-des--Prés poprosi³ <strong>Giacometti</strong>ego, którego ju¿ od paru lat widywa³ w kawiarniachMontparnasse’u, o pomoc w zap³aceniu rachunku, tym samymzawieraj¹c znajomoœæ, która potrwa wiele lat i w pewnych okresach bêdzienosi³a wszelkie znamiona przyjaŸni. Sartre’a fascynowa³a u <strong>Giacometti</strong>egointelektualna giêtkoœæ. Beauvoir, nie wspominaj¹c o kawiarnianym rachunku,tak wspomina tê znajomoœæ:W ci¹gu tej wiosny nanizaliœmy now¹ przyjaŸñ. Przez Lizê poznaliœmy <strong>Giacometti</strong>ego. (...) Lizamówi³a, ¿e inteligentny nie jest: kiedy zapyta³a go, czy lubi Kartezjusza, odpowiedzia³ coœ ni


117w piêæ ni w dziewiêæ. Wiêc orzek³a, ¿e j¹ nudzi. Ale stawia³ jej w Dôme obiady. (…) Skar¿y³a siêraz, ¿e j¹ zabra³ do La Palette z okropnie nudnymi ludŸmi: dowiedzieliœmy siê póŸniej nazwisktych nudziarzy: byli to Dora Maar i Picasso. Pracownia rzeŸbiarza wychodzi³a na podwórko,gdzie Lizie porêcznie by³o chowaæ rowery, które krad³a w ca³ym Pary¿u. Zapyta³am j¹, co s¹dzio rzeŸbach <strong>Giacometti</strong>ego; zaczê³a siê tajemniczo œmiaæ. „A bo ja wiem: to takie maciupeñkie.”Twierdzi³a, ¿e jego rzeŸby s¹ nie wiêksze ni¿ ³ebek szpilki. Jak to oceniæ? Opowiada³a, ¿e madziwny sposób pracowania: wszystko, co w ci¹gu dnia zrobi, w ci¹gu nocy niszczy, b¹dŸodwrotnie. Na³adowa³ niegdyœ na rêczny wózek wszystkie rzeŸby ze swojej pracowni i wyrzuci³je do Sekwany.Ju¿ nie przypominam sobie okolicznoœci naszego pierwszego spotkania; odby³o siê ono w Chez Lipp,zdaje mi siê. Od razu zdaliœmy sobie sprawê, ¿e co do inteligencji <strong>Giacometti</strong>ego Liza siê omyli³a:mia³ jej a¿ za wiele i w najlepszym gatunku, tê, która przylega do rzeczywistoœci i wychwytujez niej jej prawdziwy sens. Nigdy nie poprzestawa³ na banale z drugiej rêki, na ogólniku. Ujmowa³rzeczy bezpoœrednio i bada³ je nieskoñczenie cierpliwie; czasami udawa³o siê mu przewracaæ je nadrug¹ stronê jak rêkawiczkê. Wszystko go interesowa³o; ciekawoœæ by³a form¹ jego namiêtnej mi³oœci¿ycia.Sartre napisa³ po wojnie dwa eseje o twórczoœci <strong>Giacometti</strong>ego, poktórych widaæ, ¿e wiele wieczorów musia³o im up³yn¹æ na wnikliwychrozmowach. Nie by³a to jednak przyjaŸñ na ca³e ¿ycie, stopniowoskurczy³a siê do rozmiarów znajomoœci, definitywnie zerwanej wrazz publikacj¹ S³ów Sartre’a – z powodu jednego akapitu. <strong>Giacometti</strong> niechcia³, by go przedstawiono jako poczciwego dziwaka. Sartre, podobnie jakPicasso, by³ pewnym siebie – i pewnym swego – profesjonalnym cz³owiekiemsukcesu. <strong>Giacometti</strong> natomiast bardzo ³atwo porzuca³ coœ, co ³atwomu przysz³o.W porównaniu z Sartrem, przyjaŸñ z Samuelem Beckettem (równie¿ zawartana St-Germain-des-Prés, dok¹d z biegiem czasu przeniesie siê po³owa Montparnasse’u),by³a dla <strong>Giacometti</strong>ego bardziej symetryczna. Twórca borykaj¹cy siêz oporn¹ materi¹ – to nie wydawa³o mu siê obce. Jak Picasso, Beckett by³artyst¹, jak Sartre – robotnikiem s³owa, jak <strong>Giacometti</strong> – nieczu³ym na sukces.Obaj, Beckett i <strong>Giacometti</strong>, najpierw liznêli go trochê, a potem, w³aœnie w latachbezpoœrednio przed wojn¹, w osamotnieniu obstawali przy swoim, przez cow okresie powojennym poznali, niejako wbrew sobie, prawdziwy jego (sukcesu)smak. Dla nich, po tych chudych latach – cierpki. Mieszkali niedaleko siebie,mieli wielu wspólnych znajomych, spotykali siê czêsto w kawiarniach nalewym brzegu oraz, jak twierdzi jeden z biografów Becketta, prawdopodobnie


118te¿ bywali w instytucji o nazwie Sphinx. Prowadzili z sob¹ w czasie nocnychmarszów po Pary¿u intensywne rozmowy, ale rzadko na wielkie tematy.I niewykluczone, ¿e pe³ne milczenia – w liœcie z 1939 roku innemu przyjacielowidonosi³ Beckett o swej przyjaŸni z <strong>Giacometti</strong>m, opartej g³ównie na„przyjemnoœci milczenia”.Los sprawi³, ¿e obaj mieli bardzo wymagaj¹ce matki – ¿arliwe protestantki– i ¿e obaj dosyæ wczeœnie stracili ojców. Pisz¹c ten tekst, dokonujêzaskakuj¹cego odkrycia – William Beckett i Giovanni <strong>Giacometti</strong> zmarli,pierwszy po zawale, drugi po wylewie... w odstêpie zaledwie siedemnastugodzin, praktycznie bior¹c – tego samego czerwcowego dnia 1933 roku! TakBecketta, jak <strong>Giacometti</strong>ego przez d³ugi czas nêka³ niepokój twórczy, w³asn¹drogê znaleŸli dopiero ca³kowicie zdaj¹c siê na intuicjê, która podpowiada³aim rzeczy coraz bardziej sk¹pe i odarte tak z konwencjonalnej m¹droœci, jakz szablonowego powabu. Obaj, samotni wœród przyjació³ – a mo¿e samotnicyotoczeni t³umem znajomych – w latach trzydziestych wyzwolili siê spodwp³ywu grupy skupionej wokó³ silnej indywidualnoœci: <strong>Alberto</strong> od surrealistów,Samuel od krêgu Jamesa Joyce’a.W 1938 roku obaj padli te¿ ofiar¹ wypadków na paryskim bruku. NiejakiPrudent na widok Becketta nad ranem na (ówczesnej) avenue d’Orléans, notabene dwa kroki od rue d’Alésia, zatopi³ w jego piersi nó¿. Natomiast naAlberta w paŸdzierniku tego roku niedaleko Luwru pod z³otym dziewiêtnastowiecznympomnikiem Joanny D’Arc, najecha³ samochód prowadzonyprzez kobietê nazwiskiem Nelson.I tu, wymieniwszy nowe przyjaŸnie <strong>Giacometti</strong>ego z lat trzydziestych, wypadawspomnieæ o jeszcze jednej osobie – Isabel de domo Nicholas, znana kolejno jakoEpstein, Delmer, Lambert i Rawsthorne, by³a wa¿n¹ postaci¹ w malarstwiewpierw André Deraina, póŸniej Francisa Bacona. Jak Picasso, Sartre czy Beckett,równie¿ ona by³a dla Alberta partnerem mózgowym – tyle ¿e do mózgudochodzi³a jeszcze p³eæ i to w sposób, który wyraŸnie zawa¿y³ na sytuacji<strong>Giacometti</strong>ego w owym pe³nym rozterek twórczych okresie. Przenikliwa inteligencjaIsabel dorównywa³a jej niepokoj¹cej urodzie – a obie z biegiem czasu w du¿ejmierze rozmy³ alkohol. Podobnie jak <strong>Alberto</strong>, nie potrafi³a ¿yæ inaczej ni¿intensywnie. Kiedy w 1935 roku zawarli znajomoœæ w kawiarni na Montparnassie,dwudziestotrzyletnia Isabel, ¿ona korespondenta londyñskiego „Expressu”,


119mia³a nie tylko eleganckie mieszkanie przy Placu Vendôme – ale i ambicjeartystyczne, spe³niane przez jakiœ czas w pracowni przy rue de la Grande-Chaumière. Obok Diega i Rity, by³a wówczas trzecim modelem <strong>Giacometti</strong>ego.W dniu wypadku, 18 paŸdziernika, Isabel pozowa³a mu przy rue Hippolyte-Maindron.Po kolacji <strong>Alberto</strong> odprowadzi³ j¹ do hotelu po drugiejstronie Sekwany (w 1938 roku mieszka³a w Londynie, choæ czêsto odwiedza³aPary¿)....Nasz zwi¹zek – zdaje sprawê po latach <strong>Giacometti</strong> 20 – sta³ siê tak niekomfortowy, ¿e tegowieczora postanowi³em z ni¹ zerwaæ. Powiedzia³em jej miêdzy innymi: „Tracê grunt pod nogami”.Wracaj¹c, przechodzi³em przez Place des Pyramides rozgl¹daj¹c siê za taksówk¹. Nagle wpad³ naplac samochód, pêdz¹c prosto na mnie. Próbowa³em uciekaæ na wysepkê poœrodku, ale niezd¹¿y³em. Najecha³ na mnie, upad³em, a wszystko odby³o siê w takim tempie, ¿e nie czu³emnajmniejszego bólu. Ale wiedzia³em, ¿e coœ siê sta³o ze stop¹, bo by³a tak wykrêcona, jakby j¹ ktoœoddzieli³ od reszty cia³a.Samochód prowadzi³a – jak siê okaza³o, w stanie upojenia alkoholowego –kobieta z Chicago, która póŸniej zreszt¹ dos³ownie „da³a nogê”, uciekaj¹c doAmeryki w obawie przed procesem. <strong>Giacometti</strong>ego, ze zmia¿d¿onymœródstopiem, zabrano najpierw do szpitala Bichat, a nastêpnie za wstawiennictwemJeana-Michela Franka przeniesiono do prywatnej kliniki Rémy deGourmont przy parku Buttes Chaumont. Choæ podwójne pêkniêcie niewymaga³o operacji, rekonwalescencja trwa³a d³ugo i nie by³a ca³kowita.Przez kilka dobrych lat <strong>Alberto</strong> chodzi³ o lasce, a przynajmniej z lask¹ –zdaniem niektórych, w³¹czaj¹c matkê, niepotrzebnie. Fakt, ¿e bêdzie lekkoutyka³, <strong>Giacometti</strong> przyj¹³ ponoæ z ulg¹.„Leczenie trwa³o d³ugo. Ale by³ to dla mnie dobry okres – czy¿ nieprzewidzia³em, a przynajmniej nie przeczu³em tego, co siê mia³o zdarzyæ?Czy to nie osobliwe, ¿e cz³owiek coœ powie, a potem urzeczywistniasiê to w taki sposób?” <strong>Giacometti</strong> wielokrotnie powraca³ do tego, co zdarzy³osiê przed wypadkiem: chodz¹c po pracowni w tê i z powrotem, powiedzia³Isabel: „Zobacz, jak ³atwo cz³owiek chodzi na nogach, czy¿ to niewspania³e? Ta doskona³a równowaga”. Przenosi³ ciê¿ar cia³a z jednej nogina drug¹, czuj¹c w sobie si³y, które pozwala³y mu staæ pionowo. Potem,odnosz¹c siê do marazmu w swoim zwi¹zku z Isabel, który zreszt¹ nie by³jeszcze zwi¹zkiem, u¿y³ sformu³owania „Je perds absolument pied”. Perdre


120pied, dos³ownie: „traciæ, gubiæ stopê”, u¿ywany jest w znaczeniu „grzêzn¹æ,traciæ nad sob¹ kontrolê, nie wiedzieæ, co robiæ, nie móc iœæ dalej”. Parêgodzin póŸniej mia³ okazjê przygl¹daæ siê „straconej stopie”.Le¿¹c na ziemi, mia³ wra¿enie, ¿e jego sobowtór unosi siê nad miejscemwypadku, beznamiêtnie obserwuj¹c sytuacjê. To zdarzenie uros³o do rangista³ego Ÿród³a odniesieñ, przyj¹³ je jako zrz¹dzenie losu, wielk¹ cezurê,odt¹d ¿ycie Alberta bêdzie siê sk³adaæ z czêœci przed i po wypadku. Wszpitalu mia³ czas rozmyœlaæ o lekkoœci, ruchu, ciê¿arze, równowadze – takjak te czynniki wp³ywaj¹ na percepcjê. Obserwowa³ te¿ z wytê¿on¹ uwag¹nieznany, szpitalny œwiat, nie rozstawa³ siê z o³ówkiem i notesem. Na kilkurysunkach uwieczni³ czteroko³owy metalowy wózek, na którym pielêgniarkirozwozi³y chorym lekarstwa.Isabel zawdziêcza³ te¿ <strong>Giacometti</strong> jeden z prze³omowych impulsów, którepozwoli³y mu uœwiadomiæ sobie to, czego chcia³ dokonaæ w swej twórczoœci.Któregoœ wieczora 1937 roku po rozstaniu siê z ni¹, patrz¹c na jej oddalaj¹c¹siê sylwetkê, zda³ sobie sprawê, ¿e choæ zmniejsza siê w jego oczach, taledwie widoczna postaæ niemal zlewaj¹ca siê z t³em nie przestaje w jegopercepcji zajmowaæ przestrzeni jako Isabel. ...„to wydarzy³o siê przybulwarze Saint-Michel, o pó³nocy. Widzia³em nad ni¹ olbrzymi¹ ciemnoœæ,wszystkie te budynki. Zatem ¿eby wykonaæ to, co mi siê ukaza³o, powinienemraczej zrobiæ obraz, nie rzeŸbê. Albo umieœciæ j¹ na olbrzymim cokole –tak ¿eby ca³oœæ odpowiada³a mojemu widzeniu”. 21 Mia³ tu na myœlizjawisko znane w malarstwie Zachodu przynajmniej od czasu Piera dellaFrancesca: pomniejszenie figury (w stosunku do przestrzeni) bez utraty jejznaczenia dla ca³oœci obrazu.Jego pragnienie wiernego przedstawiania tego, co widzi, nie mia³o nicwspólnego z realizmem. „Po jakimœ czasie zrozumia³em, ¿e pragn¹³emdok³adnie tak wyrzeŸbiæ tê kobietê, jak przedstawi³a mi siê ona w momencie,w którym dostrzeg³em j¹ na ulicy, w pewnej odleg³oœci. Chcia³em wiêc nadaæjej wielkoœæ, któr¹ mia³a, kiedy znajdowa³a siê w pewnej odleg³oœci“.Innymi s³owy, skrystalizowa³ siê wreszcie jego zamiar stworzenia rzeŸby,która w³¹czy w swe przestrzenne continuum równie¿ ogl¹daj¹cego. Na raziepo to, by wskrzesiæ obraz, który wry³ siê w pamiêæ. <strong>Giacometti</strong> uczyni³ kroknaprzód. Co nie oznacza, ¿e kryzys zosta³ za¿egnany. Jeszcze przez d³ugie


121lata „zaczyna³ od rzeczy wielkoœci ramienia, a one kurczy³y siê dorozmiarów kciuka“. Po widzeniu Isabel na St-Michel jego figurki nieprzesta³y siê zmniejszaæ.W lecie 1939 roku Bruno <strong>Giacometti</strong>, wówczas ju¿ praktykuj¹cy architekt,wspó³pracowa³ przy projekcie pawilonu rzeŸby na Wystawê Krajow¹w Bernie (Schweizerische Landesausstellung). Organizatorzy przychylilisiê do jego sugestii, ¿eby pokazaæ tam prace Alberta. Po wyl¹dowaniurzeŸbiarz, zapytany, dok¹d wys³aæ ciê¿arówkê czekaj¹c¹ na transport jegoprac, grzecznie podziêkowa³, wyjaœniaj¹c, ¿e ma je przy sobie, czêœæw walizce, czêœæ... w kieszeni. Boj¹c siê uraziæ „niepowa¿nymi figurkami”innych szwajcarskich artystów, Bruno przekona³ brata, ¿eby przys³a³ jedn¹z wczeœniejszych prac (Bry³a kubiczna) – po któr¹ od biedy mo¿na by³owys³aæ ciê¿arówkê.Wybuch wojny 1 wrzeœnia 1939 roku zasta³ braci <strong>Giacometti</strong>ch w Maloja.W komendanturze w Chur <strong>Alberto</strong>, z powodu wypadku, uznany zosta³ zaniezdolnego do s³u¿by wojskowej, Diega wcielono do armii, ale na krótko –bo obaj wrócili do Pary¿a w listopadzie, zastaj¹c miasto w pe³ni „dziwnejwojny”. Licz¹c siê z prawdziw¹, <strong>Alberto</strong> urz¹dzi³ pogrzeb swoim ostatnimfigurkom, zakopuj¹c je w podwórzu obok pracowni. Z nielicznymi wyj¹tkamiwiêkszoœæ znajomych opuœci³a lub mia³a opuœciæ miasto. W przeddzieñwyjazdu Isabel do Londynu, <strong>Giacometti</strong> malowa³ jej akt, a nastêpniepierwszy raz j¹ posiad³ – a œciœle mówi¹c: zdecydowawszy, ¿e tego pragnie,niemal j¹ posiad³. Na dalszy ci¹g i zakoñczenie bêdzie musia³ zaczekaæ dokoñca wojny.13 czerwca, gdy armia niemiecka zbli¿a³a siê do Pary¿a, <strong>Alberto</strong> i Diegowraz z przyjació³k¹ Nelly wyruszyli w kierunku Bordeaux na dwóchrowerach (pojedynczym i tandemie). <strong>Alberto</strong> nie bardzo wiedzia³, co zrobiæz lask¹ i w koñcu siê z ni¹ rozsta³! Po dotarciu do Longjumeau, oko³o 20 kmod Pary¿a, skierowali siê na po³udnie w kierunku Etampes i wtedy rozpêta³osiê piek³o. Bombardowanie, pokiereszowane ofiary, ¿ywcem paleni ludzie,zwêglone zw³oki, porozrywane cia³a, rêce, nogi – horror wojny przekracza³to, co <strong>Alberto</strong> stara³ siê przekazaæ w swych „okrutnych” rzeŸbach surrealistycznych.Wpierw spad³y bomby na miasto, póŸniej, kiedy uciekaj¹cymuda³o siê od niego oddaliæ, w polu ¿o³nierze obu armii strzelali do siebie


122poœród szukaj¹cych schronienia cywilów. Rêka oderwana od cia³a pozostaniemu w pamiêci do koñca ¿ycia, <strong>Alberto</strong> odtworzy j¹ w glinie w 1947 roku.W ci¹gu czterech dni oddalili siê od Pary¿a na odlegoœæ niespe³na trzystukilometrów, dotarli do Moulins, kiedy wkraczali ju¿ tam Niemcy, po czymzniechêceni, wrócili do Pary¿a. Yves Bonnefoy podaje, ¿e wyruszyliw kierunku Szwajcarii, ale dlaczego w takim razie przez Moulins? JamesLord – ¿e do Bordeaux. Po to, by stamt¹d odp³yn¹æ do Ameryki w œlad zaJean-Michelem Frankiem, który nied³ugo póŸniej pope³ni³ samobójstwo, niemog¹c znaleŸæ sobie miejsca w Nowym Œwiecie, nieœwiadomy tego, codzia³o siê wówczas z jego krewn¹ Ann¹ Frank w Amsterdamie. Obaj braciai Nelly powrócili do Pary¿a 22 czerwca.Hotel de Rive, w którym mieszka³ <strong>Giacometti</strong>w latach 1942-45, fot. James LordPó³tora roku przeczeka jeszcze <strong>Giacometti</strong> w Pary¿u (doœæ czêsto spotyka³siê wówczas z Picassem i Dor¹ Maar oraz Sartrem i Simone de Beauvoir),nim bracia wspólnie postanowi¹, ¿e Diego ma zostaæ przy rue Hippolyte-Maidron i pilnowaæ atelier, natomiast <strong>Alberto</strong> pojedzie do matki. W NowyRok 1942 <strong>Giacometti</strong> zjawi³ siêw Genewie, gdzie Annetta poœmierci córki zajmowa³a siêwnuczkiem Silviem. <strong>Alberto</strong> wynaj¹³maleñki pokoik bez wygódw hotelu de Rive. Mo¿na w tymsiê dopatrywaæ wymyœlonegoprzez los kalamburu, ten nabrze¿-ny hotel u zbiegu rue de Terassièrei rue du Parc by³ bowiemœwiadkiem jego dryfowania (gras³ów „de Rive”: „dérive”). Z gipsu,który wdziera³ siê w ka¿dyzak¹tek pokoju, wci¹¿ powstawa³ymalutkie figurki. U matkiprzy rue du Chêne bywa³ regularnie– nie tylko, ¿eby odebraæsk¹po przydzielane „kieszonkowe”(sam hotel kosztowa³ 60 frankówmiesiêcznie, które musia³


123sk¹dœ zdobyæ – zamo¿niejsi znajomi nie mieli pieniêdzy, by po¿yczyæ mu na¿ycie), lecz równie¿ by i tam pracowaæ. Pozowa³ mu najczêœciej siostrzeniec,w ³azience, bez ubrania, w pokoju, ubrany. Malutkie rzeŸby artystaumieszcza³ na proporcjonalnie coraz wiêkszych coko³ach.W Genewie, w przeciwieñstwie do Pary¿a, nie brakowa³o ¿ywnoœci ani(amerykañskich) papierosów, ale <strong>Alberto</strong> uwa¿a³ miasto za martwe i nieciekawe.Czêœæ paryskich intelektualistów znalaz³a tu cich¹ przystañ na czaswojny. Albert Skira, naczelny „Minotaure’a”, za³o¿y³ w Genewie wydawnictwoi zacz¹³ publikowaæ pismo „Labyrinthe”. W Café des Négociants przyplacu Molard <strong>Giacometti</strong> spotyka³ siê z artystami i mi³oœnikami sztukitakimi jak Balthus, rzeŸbiarz Hugo Weber, malarz Roger Montadon, fotografElie Lotar, geolog Charles Duclos czy póŸniejszy filozof i krytyk literackiJean Starobinski. Odwiedza³ te¿ inne lokale, raczej w¹tpliwej reputacji,bacz¹c pilnie, ¿eby miêdzy œwiatem rue de Chêne a rue du Parc on sampozostawa³ jedynym ³¹cznikiem. Jesieni¹ 1943 roku pozna³ dwudziestoletni¹Annette Arm, córkê genewskiego nauczyciela, pracuj¹c¹ w biurzeCzerwonego Krzy¿a. Z biegiem czasu zaczniemu ona towarzyszyæ jak cieñ, przesiadujez nim w Brasserie Centrale i towarzyszy muw hotelu, przyjaciele pamiêtaj¹ jej szczup³¹sylwetkê obok utykaj¹cego, wiecznie ubrudzonegogipsem rzeŸbiarza.Wyj¹wszy krótkie pobyty w Bregalii (gdziepowsta³a wczesna wersja Wozu), <strong>Giacometti</strong> spêdzi³w Genewie ponad trzy i pó³ roku. Na ogó³s¹dzi siê, ¿e nie móg³ wróciæ do Pary¿a wczeœniejz powodu formalnoœci paszportowych. Innewyt³umaczenie przynosz¹ jego listy do Isabel.W maju 1945 roku pisa³: „jestem jak sparali¿owany,(nie mog¹c od¿a³owaæ wyjazdu z Pary¿anawet na krótki czas) od kiedy przyjecha³em tuw 1942 roku, z zamiarem powrotu najpóŸniej popiêciu miesi¹cach, ale z rzeŸb¹, z której bêdêzadowolony”. A dwa miesi¹ce póŸniej: „...to niebrak wizy powstrzymuje mnie przed powrotem,Pierwsza wersja „Wozu” z 1943,fot. Ernst Scheidegger


124mogê wróciæ kiedy mi siê spodba, to rzeŸba mnie powstrzymuje, ju¿ od trzech lattrzyma mnie tu w Genewie, moje ¿ycie w stagnacji, odciêty od wszystkiego (...)Mam przywieŸæ wszystkie rzeŸby, Isabelle? Gdybym móg³ przywieŸæ choæ jedn¹,by³bym bardziej ni¿ szczêœliwy”. 22Przygotowuj¹c siê do wyjazdu, <strong>Alberto</strong> nie snu³ konkretnych planówspotkania Annette w Pary¿u, choæ wiedzia³, ¿e ona nie mia³aby nicprzeciwko temu. Z listów do Isabel nie wynika, ¿e zrezygnowa³ z urzeczywistnieniamo¿liwoœci, któr¹ otworzy³o przed nim ich ostatnie przedwojennespotkanie. Po piêciu latach spêdzonych w Londynie, Isabel czeka³aw Pary¿u. 18 wrzeœnia 1945 roku, za po¿yczone od Annette pieni¹dze napoci¹g, <strong>Alberto</strong> wróci³ do niezmienionego atelier przy rue Hippolyte-Maindron, które przez lata wojny znajdowa³o siê pod bacznym okiem Diega.Nied³ugo potem zaproponowa³ Isabel, by z nim zamieszka³a. Zgodzi³a siê.Pierwszy raz w ¿yciu <strong>Giacometti</strong> wiód³ coœ w rodzaju ¿ycia we dwoje. Przeztrzy miesi¹ce. Idylla skoñczy³a siê w dzieñ Bo¿ego Narodzenia na przyjêciuw domu przyjació³, z którego Isabel wysz³a nie z Albertem, tylko z poznanymdopiero co m³odym mê¿czyzn¹. Kiedy rozsta³a siê z tym¿e rok póŸnieji wysz³a za m¹¿ za mê¿czyznê pozostawionego pó³tora roku wczeœniejw Londynie, wznowi³a kontakty z Albertem. Towarzyskie.<strong>Giacometti</strong> zaœ zaraz po powrocie ze Szwajcarii wznowi³ kontaktyz Georgesem Bataille’m i Jacques’em Lacanem. Balthus te¿ by³ w Pary¿u, taksamo jak chilijski malarz Roberto Matta i jego ¿ona Patrcia O’Connell, którachêtnie s³ucha³a opowieœci Alberta. Tak¿e Picassa i Sartre’a zacz¹³ na nowowidywaæ. Sartre sta³ siê s³awny, z niepozornego nauczyciela zrobi³ siêpapie¿em nowego i wyroczni¹ mody intelektualnej. Pary¿ by³ w staniewielkiej euforii po wyzwoleniu. M³odzi ludzie w czarnych swetrach, wieluz nich z Chicago czy Nowego Jorku, gromadzili siê t³umnie na St-Germain--des-Prés, po to, by delektowaæ siê w³asnym lêkiem egzystencjalnym w Caféde Flore czy des Deux Magots. Próby wskrzeszenia surrealizmu po powrociejego przywódców z wojennej emigracji potwierdzi³y, ¿e stawa³ siê on ju¿zamkniêtym rozdzia³em historii dwudziestowiecznych pr¹dów, do któregowczesne prace <strong>Giacometti</strong>ego by³y tylko przypisem.Zawieszona kula i pokrewne objets przynajmniej jeszcze niektórzy pamiêtaliz dawnych dobrych czasów, natomiast nowych prac <strong>Giacometti</strong> nawet nie


125próbowa³ wystawiaæ, ogl¹da³a je niewielkagarstka wtajemniczonych. Dysydent surrealizmu,Georges Sadoul pamiêta, jak poproszonyo pokazanie swoich ostatnich prac, <strong>Giacometti</strong>wyci¹gn¹³ zawieraj¹cy ca³y dorobek z lat 1940-45 „sfatygowany kuferek z tektury, w rodzajutych, w jakich w³oscy murarze, do których by³tak podobny“, nosz¹ do pracy œniadanie.Ale pozytywn¹ energiê „ulicy” stara³ siê<strong>Giacometti</strong> przenieœæ na swoj¹ pracê. Obieca³sobie, ¿e nie pozwoli, aby jego rzeŸby zmniejszy-³y siê choæby o milimetr – i tym razem dotrzymas³owa. Nagle nie tylko wst¹pi³a w niego wielkaenergia, ale i opanowa³ go od dawna nie znany„m³odzieñczy“ zapa³ do pracy. Zrozumia³, ¿elata poszukiwañ zaczynaj¹ czymœ owocowaæ.Trzy miniaturowe postaci, 1946,fot. Marc VouxWielkanoc 1946 roku spêdzi³ <strong>Alberto</strong> z matk¹ w Genewie. Annette po razpierwszy pozowa³a mu jako model. Wtedy te¿ po raz pierwszy rozwa¿alimo¿liwoœæ jej przyjazdu do Francji. Przez kilka miesiêcy Annette pracowa³awytrwale nad scenariuszem ich paryskiego spotkania i dopiê³a swego –6 lipca 1946 roku zjawi³a siê na Gare de Lyon. Tak samo jak trzy lata póŸniejdopnie swego i przekona opornego w tym wzglêdzie Alberta, ¿e powinniwzi¹æ œlub. Gotowa na wszystko i przygotowana na najgorsze, wprowadzi-³a siê do zakurzonego domu, powiêkszonego o jedno pomieszczenie (niewiedzia³a, ¿e z powodu Isabel).Tylko Pierre Loeb sprzedawa³ jego – dawne – rzeczy, teoretycznie zreszt¹,bo i tak nikt ich nie kupowa³. Pó³tora roku bracia <strong>Giacometti</strong> bêd¹ ¿yliz po¿yczanych pieniêdzy. Annette nie zra¿a siê – nie szkodzi, mo¿e pracowaæjako sekretarka, przecie¿ uczy³a siê tego w Genewie. W³aœnie w tymcharakterze zatrudni³ j¹ Georges Sadoul. A ubrania dostawa³a od Simone deBeauvoir i Patricii Matta.Niespe³na trzy tygodnie po przyjeŸdzie Annette zmar³ na nowotwórw¹troby lokator klitki obok atelier, Tonio Pototsching, Holender, mo¿liwe, ¿epolskiego pochodzenia – postaæ moralnie raczej nieciekawa, z przesz³oœci¹


126kolaboranta. Bracia <strong>Giacometti</strong> opiekowali siê opuszczonym przez przyjació³kêw ostatniej fazie choroby s¹siadem. Jego œmieræ wywo³a³a w Alberciepodobne emocje, jak – ponad dwudzieœcia lat wczeœniej – œmieræ van Meursa.Nigdy jeszcze martwe cia³o nie wyda³o mi siê tak¹ nicoœci¹, ¿a³osne szcz¹tki, czekaj¹ce, a¿ siê jewyrzuci, jak kociego trupa do rowu. Sta³em bez ruchu przy ³ó¿ku i patrzy³em na tê g³owêzamienion¹ w przedmiot, nic nie znacz¹c¹ skrzynkê o konkretnych wymiarach. W tym momenciedo czarnego otworu ust podlecia³a mucha i powoli w nim znik³a.O œmierci obu – a mo¿e raczej o obu œmierciach – mówi opublikowanyprzez Alberta Skirê w 1946 roku w grudniowym numerze „Labyrinthe”najobszerniejszy tekst <strong>Giacometti</strong>ego Sen, Sphinx i œmieræ T. 23 W tytu³owymœnie, o paj¹kach (po francusku „paj¹k” jest s³owem rodzaju ¿eñskiego)ujawnia siê lêk przed kobietami, upostaciowiony w obrazie na tyle konwencjonalnym,¿e refleksje nad nim zapewnia³y godziw¹ egzystencjê ca³ymzastêpom psychoanalityków. Tytu³owy Sphinx * , do którego odnosz¹ siêfragmenty ow¹ mizoginiê lekko ³agodz¹ce, jest znakiem tego, ¿e autor dopewnych przynajmniej kobiet nastawiony by³ doœæ przychylnie. Ale otwartoœæ<strong>Giacometti</strong>ego pozwala czytelnikowi nie tylko poznaæ te raczejanegdotyczne w¹tki jego ¿ycia (i tego tekstu), lecz równie¿ daje nam wgl¹dw inn¹, niezwykle wa¿n¹ i cenn¹ warstwê autobiografii, pozwala wnikn¹æw samo centrum tego, co <strong>Giacometti</strong> myœla³ tak o ludzkim ¿yciu, jaki o sztuce – i nie muszê dodawaæ, ¿e te dwie dziedziny by³y dla niegonierozdzielne. Autor mówi otwarcie nie tylko o swych sennych zmorach czyo prostytutkach, ale i o doœwiadczeniach œmierci, i ¿ycia, i o tym, ¿e œmieræi ¿ycie wi¹¿¹ siê bezpoœrednio z tym, co zadecydowa³o o prze³omie w jegodziele. Nie zapominajmy, ¿e „widzieæ” znaczy dla <strong>Giacometti</strong>ego „byæ”,„byæ” zaœ równoznaczne jest z „pracowaæ nad swym dzie³em”.*Sphinx, za³o¿ony w specjalnie w tym celu wzniesionym przy bulwarze Edgar-Quinet „namiejscu warsztatu kamieniarza wyrabiaj¹cego nagrobki, czteropiêtrowym domu w nowoczesnymstylu, którego œlep¹ fasadê zdobi³a stiukowa maska Sfinksa” (Jean-Paul Crespelle,Montparnasse w latach 1905-1930, PIW, Warszawa 1989, s. 131) by³ wiêcej ni¿ luksusowymburdelem, stanowi³ instytucjê zdecydowanie wyprzedzaj¹c¹ swoj¹ epokê. Jego postêpowapatronka, niejaka Martoune, nie tylko zapewni³a personelowi wspania³e warunki pracyi godziwe zarobki, ale pomyœla³a o prawdziwym „planie socjalnym” i przywilejach, o jakichwówczas mog³a tylko marzyæ klasa robotnicza. Los Sphinxa zosta³ przes¹dzony w paŸdzierniku1946 roku kiedy to wszed³ w ¿ycie dekret 13.4.1946 r. nakazuj¹cy zamkniêciewszystkich domów publicznych, z wyj¹tkiem placówek wy¿szej u¿ytecznoœci publicznej, tzn.obs³uguj¹cych cz³onków parlamentu, dyplomatów (zagranicznych) oraz oficerów (krajowych).Ustawa ta po³o¿y³a kres dzia³alnoœci Sphinxa, ale umo¿liwi³a na przyk³ad wydawnictwuEditions de Minuit przejêcie zajmowanego do dziœ budynku przy St.Germain-des-Prés.


127Doœwiadczenie czaszki umar³ego jako wymierzalnej skrzynki, ju¿ bezœwiadomoœci , doœwiadczenie ludzkiego cia³a jako jedynie (kartezjañskiej)res extensa, opuszczonego przez cogito, prowadzi w opisie <strong>Giacometti</strong>ego doewokacji, jak to okreœla narrator, negatywu tego doœwiadczenia:Zacz¹³em wówczas widzieæ naraz g³owy w pró¿ni, w pustce otaczaj¹cej je przestrzeni. Kiedy po razpierwszy spostrzeg³em wyraŸnie, ¿e g³owa, na któr¹ patrzê, jakby zastyga w sobie, nagle raz nazawsze siê unieruchamia, wstrz¹sn¹³ mn¹ strach, a po plecach la³ mi siê zimny pot – nigdywczeœniej tego nie dozna³em. G³owa przestawa³a byæ ¿yw¹ g³ow¹, zamienia³a siê w przedmiot, naktóry patrzy³em jak na jakikolwiek inny, chocia¿ nie, przecie¿ inaczej, nie jak na jakikolwiek innyprzedmiot, lecz na coœ zarazem ¿ywego i martwego. Krzykn¹³em ze strachu tak jakbym przekroczy³jakiœ próg, jakbym wkroczy³ w œwiat, którego jeszcze nie widzia³em. Wszyscy ¿ywi nagle stawali siêmartwi – to widzenie powtarza³o siê czêsto, w metrze, na ulicy, w restauracji, wœród przyjació³.Wtedy siê zaczê³o. Dzieñ w dzieñ, budzi³em siê w swoim pokoju, widzia³em: krzes³o, na nim rêcznik,i przeszywa³ mnie dreszcz, wielkie prze¿ycie, a¿ czu³em ch³ód w krzy¿u, bo wszystko wydawa³o siêabsolutnie nieruchome. Rodzaj inercji, utraty ciê¿koœci: rêcznik na krzeœle nic nie wa¿y³, nie obci¹¿a³ krzes³a...Wszystko uleg³o transformacji… tak jakby ruch to by³a jedynie seria nastepuj¹cych jeden po drugimpunktów bezruchu. Cz³owiek, który mówi, ju¿ nie by³ ruchem, tylko seri¹ nastêpuj¹cych kolejno bezruchów.Twórczoœæ, w której <strong>Giacometti</strong> pragn¹³ zdaæ sprawê z tego, jak widzirzeczywistoœæ – teraz staje siê wrêcz ekwiwalentem jego indywidualnegodoœwiadczania rzeczywistoœci. Bezpoœrednio po powrocie do Pary¿a,zaabsorbowany – ju¿ tradycyjnie – poszukiwaniem œrodków do artystycznejrealizacji Cézanne’owskiego idea³u niezak³óconego, „czystego widzenia”,<strong>Giacometti</strong> zazna³ percepcji zewnêtrznego œwiata przypominaj¹cych to, cozdarzy³o mu siê przed wojn¹, kiedy obserwowa³ oddalaj¹c¹ siê Isabel, alebardziej radykalnych. Te stany psychiczne graniczy³y z mistycznym doœwiadczeniemœwiata – kwestia widzenia postaci i rzeczy sta³a siê nieod-³¹czna od widzenia ¿ycia i œmierci w œwiecie (przychodzi mi tu na myœlpodobne doœwiadczenie Samuela Becketta noc¹ na peryferiach Dublina,opisane poœrednio przez bohatera o nazwisku Krapp).Asumpt do jednego z takich prze¿yæ daje <strong>Giacometti</strong>emu wizyta w kinieActualités-Montparnasse:...najpierw nie wiedzia³em ju¿ prawie, co siê dzieje na ekranie – zamiast postaci widzia³em czarno--bia³e plamy, straci³y wszelkie znaczenie. Nie patrzy³em na ekran, lecz na widzów obok, którzy stalisiê dla mnie drugim spektaklem, ca³kowicie nieznanym. Ju¿ nie tylko to, co siê dzia³o na ekranie,by³o dla mnie czymœ nieznanym, rzeczywistoœæ wokó³ mnie te¿! Kiedy wyszed³em na bulwar,mia³em wra¿enie, ¿e stojê przed czymœ, czego w ¿yciu nie widzia³em, ¿e otwiera siê przede mn¹


128ca³kowicie odmieniona rzeczywistoœæ. Tak, nigdy w ¿yciu nie widziana, absolutnie nieznana,cudowna. Bulwar Montparnasse nabra³ piêkna z Tysi¹ca i jednej nocy, fantastyczny, ca³kowicienieznany.. a z drugiej strony to milczenie, rodzaj jakiegoœ niesamowitego wyciszenia... 24I tak okazuje siê, ¿e w wypadku <strong>Giacometti</strong>ego widzenie artysty nie mo¿e byæzrealizowane bez wizji, objawienia. Jego neutralne, jak mog³o siê wydawaæw punkcie wyjœcia, w latach trzydziestych, d¹¿enie do przedstawienia tego,co widzi, zaczyna owocowaæ wizjami o mistycznym charakterze, w którychœwiat rozrywany jest na kawa³ki, jego elementy izolowane w atomachpercepcji. Dla <strong>Giacometti</strong>ego u Ÿróde³ wszystkiego jest owo zasadniczeludzkie doœwiadczenie rzeczywistoœci, doœwiadczenie œmierci – i nieod³¹cznegood niej ¿ycia. Tu rozumie, ¿e aby stworzyæ w³asny, musi wpierwodczytaæ coœ z zewnêtrznego œwiata. O ile przedtem, przypominaj¹c sobie Isabelodchodz¹c¹ bulwarem St. Michel chcia³ wskrzesiæ obraz pamiêci, teraz zaswoje zadanie, a wiêc zadanie artysty, uzna³ stworzenie fenomenologiiwidzenia rzeczywistoœci, wiernej temu, jak ona mu siê ukazuje. Nie musi ju¿mitygowaæ subiektywizmu, który staje siê wrêcz warunkiem sine qua non.Wnêtrze w Stampie, 1951O ile pierwsza po³owa lat czterdziestych nieda³a <strong>Giacometti</strong>emu artystycznej satysfakcji, todruga przynosi zdumiewaj¹cy prze³om. Piêæ powojennychlat to najbardziej produktywny okresw jego twórczoœci. Powsta³y wtedy prace, któreodt¹d uto¿samiaæ siê bêdzie z ca³ym jego dzie³em.Nagle skrystalizowa³ siê nowy styl w rzeŸbie –bez masy, bez pojemnoœci, bez bry³y. <strong>Giacometti</strong>rozci¹gn¹³, wyd³u¿y³ figury, sprowadzi³ na tyle,na ile mo¿liwe to by³o dla percepcji oka, dojednego wymiaru: wysokoœci. Praktycznie w ci¹gudwóch lat osi¹gn¹³ pe³niê dojrza³oœci twórczej,znalaz³ siê w decyduj¹cym punkcie swego ¿yciai dzie³a. Bêdzie szed³ szlakiem nieprostym, usianym,jak zawsze, wieloma kryzysami, niemniejstworzy³ ju¿ bazê, na której bêdzie móg³ budowaæi do której bêdzie móg³ powróciæ – choæ w kategoriachsubiektywnych zawsze podkreœla³, ¿e wci¹¿musi zaczynaæ od zera i odbijaæ siê od dna.


129„Od 1945 roku wszystko trochê siê zmieni³o, z powodu rysunku”, pisze doPierre’a Matisse’a 25 , maj¹c na myœli owe „Narodziny (swej nowej) rzeŸbyz ducha rysunku”, który, jak wiemy – ju¿ piêtnastoletni <strong>Alberto</strong> nie mia³ co dotego w¹tpliwoœci – jest podstaw¹ wszystkiego. Za spraw¹ ówczesnychrysunków – poszed³ nowym szlakiem.<strong>Giacometti</strong> nie zaprzecza ju¿, ¿e „¿ycie”, jak powiedzia³, w³¹cza materiê i œmiertelnoœæ, we w³asnychpracach nie usi³uje zerwaæ zwi¹zku ¿ycia z g³êbiami ziemi – st¹d olbrzymie stopy jego postaci,zakorzeniaj¹ce je g³êbiej ni¿ mo¿e dotrzeæ umys³ – tylko po prostu doœwiadcza na nowo aktu, w którymka¿da istota ludzka zaprzecza unicestwieniu – sam jednoczeœnie napotykaj¹c opór ze strony gipsu i gliny.Podniesienie niewielkiej g³owy, szczelnie zamykaj¹cej w sobie sw¹ „straszliw¹ energiê”, jest zasadnicz¹ cech¹nowej rzeŸby. <strong>Giacometti</strong> stawia materiê pionowo na nogi. Przywodzi na myœl tych bogów, którzystworzyli rodzaj ludzki, zgêszczaj¹c wokó³ iskry bytu bezksza³tn¹ glinê pierwotnych dni”. 26Dla autora tych s³ów, Yvesa Bonnefoy, odkrycie pionu zwi¹zane jestz fenomenem stania. Kinetyzm, o którym wspomnia³em przy okazji pracsurrealistycznych, owo zainteresowanie ruchem, które wczeœniej cechowa³o<strong>Giacometti</strong>ego, znajduje w jego powojennej twórczoœci nowy wymiar. Ruchzawiera siê nawet w bezruchu, ale „w bezruchu” nie oznacza „w spoczynku”.Pierwsz¹ form¹ ruchu jest stanie pionowo.Prze³om zacz¹³ siê od serii rysunków przedstawiaj¹cychwrzecionowate figury ludzkie – przyk³ademniech bêdzie Stoj¹ca kobieta (Femme debout)z 1946 roku – naszkicowane o³ówkiem, czasamiz korpusem cia³a uzyskanym rozmazuj¹c¹ kreskigumk¹, w których powróci³ autor do tematyki,bêd¹cej przedmiotem jego refleksji co najmniej odczasu wypadku pod pomnikiem Fremieta naplacu Pyramides. Id¹cy cz³owiek odznacza siêsprê¿ystoœci¹ obc¹ masie bez energii. Skoroenergia obala ciê¿ar, st¹d cz³owieka, ¿ywegocz³owieka (¿ycie ludzkie) najlepiej bezpoœredniowidzieæ bez ciê¿aru – przedstawiæ bez ciê¿aru.RzeŸby, 1950Rysunki <strong>Giacometti</strong>ego sprowadzaj¹ postaæ dolinii i wêz³ów kinetycznych. Sylwetka ludzkasprowadza siê do wektorów si³, które zbiegaj¹csiê w wêz³owych punktach, ilustruj¹, jak cz³o-


130wiek stoi pionowo. To jakby schemat cia³a,z zaznaczonymi oœrodkami energii, która sprzeciwiasiê œmierci i która odró¿nia ludzi odœwiata nieo¿ywionego. Cz³owiek ¿yje stoj¹c, zaœstoi – id¹c, pochylaj¹c siê, upadaj¹c (swoistewarianty stania). To wysokoœæ jest jego duchowymwymiarem, tym jego wymiarem, w którym¿ycie sprzeciwia siê materialnej hegemonii, czylidominacji martwej materii, inaczej mówi¹c –œmierci.„Id¹cy ulic¹ cz³owiek (lub „mê¿czyzna” –przyp. moje, MK) nic nie wa¿y, w ka¿dym razieznacznie mniej ni¿ ten sam cz³owiek martwylub nieprzytomny. Utrzymuje równowagê nanogach. Nie jest œwiadomy swego ciê¿aru”,t³umaczy³ <strong>Giacometti</strong> Jeanowi Clay. 25 Wyd³u¿aj¹cpostaæ, <strong>Giacometti</strong> odkry³ esencjaln¹ lekkoœætego, co jest ¿ywe – odkry³ metod¹ prób i b³êdów,pragmatycznie, lecz nie przypadkowo.Kobieta id¹ca oraz G³owa, ok. 1947Kinetyzm – wczeœniej obecny jako mo¿liwoœæ w surrealistycznych „przedmiotach”,teraz przybiera formê tego, co strzela w górê – anonimowe,u³omne, zagro¿one upadkiem, ale i uparcie obstaj¹ce przy swoim (¿yciu).Ludzie mijaj¹ siê, przechodz¹ obok siebie – prawda? – ale nie widz¹ jeden drugiego, nie patrz¹ nasiebie. Albo kr¹¿¹ wokó³ jakiejœ kobiety. Kobieta w bezruchu, a czterech mê¿czyzn w marszu przedsiebie, w taki czy inny sposób sytuuj¹ siê wobec tej kobiety. Zda³em sobie sprawê, ¿e odt¹d bêdêprzedstawia³ kobietê w bezruchu, a mê¿czyznê w marszu. Tak, kobieta jest u mnie zawszeprzedstawiona w bezruchu, a mê¿czyzna zawsze idzie. 28Nie trzeba tego wyznania traktowaæ kategorycznie, bo <strong>Giacometti</strong>emuzdarza siê tak¿e kobietê przedstawiæ w ruchu, a jeszcze czêœciej mê¿czyznw bezruchu. Ale jego twórczoœæ w dojrza³ej fazie to rodzaj abecad³a,kombinatoryka zasadniczych, najelementarniejszych przejawów ¿ycia, wyra-¿onych pozycj¹ cia³a. Niektórzy w jego postaciach widzieli ocalonych poHolocauœcie – <strong>Giacometti</strong>, choæ przecie¿ prze¿yæ wojennych nie móg³wymazaæ z pamiêci, nie zgadza³ siê z tym, podkreœlaj¹c pozytywny aspektsmuk³oœci – to nie tyle wychudzone cia³o ofiary, ile ka¿dy cz³owiek pokazany


131w swym sprzeciwie wobec œmierci. Dopierowtedy, powiedziawszy „ka¿dy”, mo¿emy dodaæ:„a wiêc równie¿ cz³owiek z Auschwitz”.Oprócz nowego kinetyzmu, oprócz smuk³oœci,uderzaj¹c¹ cech¹ rzeŸb <strong>Giacometti</strong>ego pocz¹wszyod schy³ku lat czterdziestych jest ich chropowatafaktura. Masa ulega redukcji, ale nabiera charakteru.RzeŸby trac¹ na wadze, ale ten pomniejszonyobjêtoœciowo materia³ bardziej rzuca siê namw oczy, kosmiczna g³adkoœæ ustêpuje miejscaniepokojowi ksiê¿ycowego krajobrazu, zrytegobruzdami, pe³nego kraterów i fantastycznie pomarszczonychpowierzchni. Na odmaterialnionejfigurze dochodzi do g³osu materialnoœæ materia-³u. 29 I w tym wzglêdzie zreszt¹ pierwszegoimpulsu dostarczy³o rzeŸbiarzowi pragnienie oddaniadok³adnej percepcji wzrokowej – po to, byoddaæ naturê naszego postrzegania konturów,zawsze w rozmazaniu, w zwi¹zku z powietrzem.Jean Genet pisa³ o przyjemnoœci d³oni przechadzaj¹cychsiê po chropowatej powierzchni pos¹gów<strong>Giacometti</strong>ego – na rzeŸbach innych jegod³onie nie znajdowa³y podobnej przyjemnoœci.Porównanie Przedmiotu niewidzialnego z 1932roku z póŸniejsz¹ o czternaœcie lat Siedz¹c¹kobiet¹ da nam dobre wyobra¿enie o radykalnoœcitej zmiany. W obu wypadkach mamy doczynienia z wizerunkiem samotnej, zespolonejz krzes³em kobiety, w obu ma on wyraŸnekonotacje zwi¹zane ze œmierci¹ lub œmiertelnoœci¹,w obu autor nawi¹zuje do swej obsesjikobiety-owada, z tym, ¿e o ile wczeœniej bra³górê aspekt pozaeuropejskiej stylizacji, tutajmamy bardziej dos³ownego owada. Kobietasiedz¹ca to w³aœciwie sam szkielet, elementKobieta siedz¹ca, 1946, Femme assise


132Mê¿czyzna id¹cy w deszczu, 1948noœny, do którego dodano minimum chropowatej gliny, zanim Diegowykona³ z nich formê i odlew z br¹zu. Obie figury, rozmiarów niecomniejszych od naturalnych, przykute s¹ do ziemi, ale nowsza jest do niejPolana (Kompozycjaz 9 figurami) 1950przytrzymywana nie ciê¿k¹ tablic¹, tylko poziom¹podstaw¹. Tam gdzie wczeœniej widzieliœmy tylkoœlepe oczy, teraz, choæ nie mo¿emy ich rozpoznaæna powierzchni g³owy, patrz¹ one na nas.Do tych prawzorów, proto-typów – id¹cego mê¿-czyzny i stoj¹cej kobiety – dodaje <strong>Giacometti</strong> wcalenie krótk¹, ale ograniczon¹ liczbê alternatywnychpozycji, uk³adów i rozmiarów. Mê¿czyzna id¹cymo¿e zostaæ przedstawiony przed upadkiem (Mê¿-czyzna upadaj¹cy z 1951 roku), mo¿e ulec ukonkretnieniu:Mê¿czyzna id¹cy w deszczu (L’Homme qui marchesous la pluie) 1948 (Repr. 12), mo¿e przyj¹æ nieco


133odmienne rozmiary, albo przez proste pomno¿eniezamieniæ siê w Trzech id¹cych mê¿czyzn (Trois hommesqui marchent) 1948 (Repr. 15), którzy sprawiaj¹ wra¿eniejeszcze bardziej samotnych, podobnie w Placuz 1948-49. Kobieta stoj¹ca mo¿e, pomno¿ona przezdziewiêæ, staæ siê Polan¹, 1950, b¹dŸ te¿ zredukowanado kilkunastu centymetrów i pomno¿ona, znaleŸæ siêw rodzaju gabloty, lub stan¹æ na szczycie podstawyprzypominaj¹cej stó³, np. Cztery ma³e figury na podstawie(Quatre figurines sur base) 1950 (Repr. 16).Tê listê uzupe³niaj¹ inne „typy” – du¿e postaci,na przyk³ad Du¿a postaæ (Grande figure) 1947 (Repr.13), popiersia, g³owy, np. Du¿a g³owa Diego (Grandetête de Diego) 1954 (Repr. 19). <strong>Giacometti</strong> wraca te¿do formy klatki, któr¹ stosowa³ ju¿ w latachtrzydziestych, tak jak w pierwszej wersji Klatki (LaCage) z 1950 roku, umieszczaj¹c w niej g³owê i ca³¹figurê, która w Chrystusowym geœcie rozpina ramionaopieraj¹c d³onie o pionow¹ krawêdŸ –zestawia je obok siebie w dwóch ró¿nych skalach(g³owa jest wielkoœci po³owy postaci). Podobniew Placu z 1950 roku, czymœ w rodzaju wspomnianejPolany, gdzie dwie mniejsze kobiety stoj¹ parêcentymetrów od innej, dwukrotnie od nich wy¿szej,a obok tej z kolei wystaje z ziemi du¿a g³owa.Mê¿czyzna upadaj¹cy, 1951,Klatka (pierwsza wersja), 1950Alternatywn¹ form¹ id¹cego mê¿czyzny jest te¿zatkniêta jak indiañskie trofeum G³owa na prêcie(Tête sur tige), z otwartymi jak w agonii ustami (coka¿e nam myœleæ o œmierci T.), przy czym pionowewyniesienie mo¿e œwiadczyæ o niezgodzie na triumfœmierci. Tak¿e inne czêœci cia³a staj¹ siê rzeŸbami,by wymieniæ Nos (Le Nez) z 1946 roku (Repr. 10),d³ugi jak u Pinokio, obscenicznie wystaj¹cy pozaklatkê, w której zamkniêta zosta³a g³owa, czy Rêkê(La Main) (Repr. 11) z tego samego roku, przy okazji


134której krytycy przypominaj¹ o prze¿yciach <strong>Giacometti</strong>egoko³o Estampes w czasie paryskiego Exodusu.Do³¹cza do nich Noga (La Jambe) (Repr. 20)wykonana wprawdzie w 1958 roku, ale rzeŸbiarzmyœla³ ju¿ o niej dziesiêæ lat wczeœniej:Wówczas nie by³em w stanie wykonaæ du¿ej postaci z konkretnymiczêœciami, z drugiej zaœ strony pragn¹³em zdefiniowaæ ramiê, nogê,brzuch. Nie pozosta³o mi zatem nic innego ni¿ zrobiæ czêœæ zamiastca³oœci, co zreszt¹ odpowiada³o mojemu widzeniu rzeczy. Nie mogêjednoczeœnie widzieæ oczu, r¹k, stóp osoby, która znajduje siê dwa,trzy metry przede mn¹ – natomiast kiedy patrzê na pojedyncz¹czêœæ, wyczuwam istnienie ca³oœci. 30Swój udzia³ w afirmacji ¿ycia maj¹ te¿ zwierzêta– z tego okresu pochodz¹ Pies (Le Chien) i Kot(Le Chat), obie prace z 1951 r. (Repr. 17, 18) Nie stoj¹ pionowo, id¹ poniewidocznej poziomej linii, u obu g³owa, krêgos³up i ogon wytyczaj¹swoist¹ dla gatunku krzyw¹ przyczajonej energii.G³owa na prêcie, 1947Alternatyw¹ prawzorów s¹ tak¿e dwie rzeŸby triumfalne, Mê¿czyznawskazuj¹cy palcem z 1947 roku i kobieta bêd¹ca czêœci¹ Wozu z 1950 roku.W pierwszej, naturalnej wysokoœci, bo ca³oœæ ma 176,5 cm, mê¿czyzna niejest przedstawiony w marszu ani w pozycji stoj¹cej, tylko na rozstawionychnogach, tak by zapewniæ sobie równowagê, podnosi obie rêcew dynamicznym, zatrzymanym geœcie, jakby nie tylko pokazywa³, alei przemawia³ w klasycznej pozie znanej ze sztuki greckiej i rzymskiej.D³onie wydaj¹ siê coœ pokazywaæ, do czegoœ wzywaæ lub czegoœzabraniaæ. G³owa Mê¿czyzny wskazuj¹cego palem nieco przypomina – co jestwyj¹tkiem – g³owê autora. Ta statua, jako jedyna spoœród mêskich postaci<strong>Giacometti</strong>ego z tego okresu posiada widoczny narz¹d p³ciowy, któregoforma pozostaje w harmonii z palcem wskazuj¹cym. Œwiadomie czy nie,<strong>Giacometti</strong> pozwala siê nam rozpoznaæ w tej figurze. Oto mnie macietakim, jakim jestem...Wóz, praca wysokoœci 167 cm (któr¹ w odró¿nieniu od Przedmiotuniewidzialnego wolê ogl¹daæ nie w gipsie, tylko w patynowanym na z³otobr¹zie, bo tu kolor przydaje jej splendoru bóstwa) powsta³a w 1950 roku


135jako synteza percepcji, doœwiadczeñ, fantazjii konkretnych pomys³ów nawarstwiaj¹cych siêw pamiêci twórcy od trzydziestu lat. Ju¿ w 1921roku we florenckim Muzeum Archeologicznymkilkakrotnie powraca³ do eksponatu z 1500roku p.n.e., przedstawiaj¹cego dwuko³owy wózbojowy o bardzo podobnych ko³ach. Od czasupobytu w szpitalu w 1938 roku 31 , gdzie z fascynacj¹przypatrywa³ siê wózkowi czteroko³owemu,na którym pielêgniarki rozwozi³y chorymleki, myœla³ o transpozycji tego obrazu w rzeŸbê.Prototypem Wozu jest fotografowana przez ErnstaScheideggera w 1946 roku w Maloja (podobnejwysokoœci, 164 cm – co znaczy, ¿e to jedynapraca <strong>Giacometti</strong>ego z tego okresu „na tak¹skalê”) kobieta na du¿ym klocowatym cokoleustawionym na malutkich drewnianych kó³kach(malowany gips, obecnie w muzeum w Duisburgu),robi¹ca wra¿enie figury kultowej z antycznegokonduktu pogrzebowego, która madalej ¿yæ w królestwie zmar³ych. Definitywnawersja – wed³ug Sylvestra inspirowana sztuk¹etrusk¹, wed³ug Lamarche-Vadela: „odznaczaj¹cesiê wielk¹ elegancj¹ wyobra¿enie sakralnepotwierdzaj¹ce trwa³y wp³yw egipski”, dla Bonnefoy:Astrea wskrzeszona ze Z³otego Wieku,a mo¿e Kybele – to frontalnie ustawiona kobieta,z ramionami odsuniêtymi od tu³owia, jakbyszuka³a równowagi. Stoi na powozie w ruchu,którego ko³a unieruchomione s¹ przez suroweklocki, na kórych stoi w bezruchu. <strong>Giacometti</strong>wykona³ tê rzeŸbê, zachêcony przez radnychdzielnicy paryskiej, którzy chcieli wype³niæ pustemiejsce po zabranym pomniku lewicowegopedagoga przez nazistów na stopienie. Nawetwstawiennictwo Aragona nie przekona³o komunistycznychradnych.Mê¿czyzna wskazuj¹cy palcem,1947, L´homme au doigtWóz, 1950, Le chariot


1363.Prze³omowi artystycznemu w twórczoœci <strong>Giacometti</strong>ego w koñcu latczterdziestych towarzyszy³o coœ, co na dobr¹ sprawê, albo w pewnej mierze,by³o jak zawsze, b¹dŸ jak¿e czêsto, spraw¹ serii przypadków – sukceswœród publicznoœci. Trudno nie dopatrzeæ siê tu podobieñstwa do innegotwórcy, który w tym samym czasie prze¿ywa³ wielk¹ „gor¹czkê twórcz¹”i który, jak <strong>Giacometti</strong>, sw¹ nag³¹ s³awê uwa¿a³ za wynik nieporozumienia.Myœlê o Becketcie, którego napisana w 1948 roku sztuka Czekaj¹c na Godotamia³a podobne, kluczowe znaczenie we wspó³czesnym dramacie, jakMê¿czyzna id¹cy <strong>Giacometti</strong>ego w rzeŸbie.Ani <strong>Giacometti</strong>, ani Beckett nie zabiegali o sukces, trochê siê nawet goprzestraszyli, ale choæby z materialnych wzglêdów, chcieli, by ktoœ ichdostrzeg³. O ile za sukces Godota „odpowiedzialny” by³ Roger Blin orazprzysz³a ¿ona Suzanne, która nosi³a po Pary¿u od jednego do drugiegowydawcy maszynopisy jego tekstów, trudno sobie wyobraziæ, jak wygl¹da³abyrecepcja dzie³a <strong>Giacometti</strong>ego, gdyby nie Pierre Matisse i zorganizowanaw jego galerii na pocz¹tku 1948 roku wystawa jego prac, ju¿ drugaw Nowym Jorku, po przedwojennej, która okaza³a siê niewypa³em i odczasu której artysta odwróci³ sie od publicznoœci.Strona tytu³owa katalogu do wystawy <strong>Giacometti</strong>ego w Pierre Matisse Gallery, Nowy Jork 1948, Patricia Matisse


137Pierre odwiedza³ atelier kolegi ze studiów przed wojn¹ i zaraz po jejzakoñczeniu, ale pierwszy raz nie by³ przekonany, a za drugim, daleki odentuzjazmu, poradzi³ <strong>Giacometti</strong>emu, aby stara³ siê robiæ „wiêksze rzeczy”.Jak potoczy³yby siê losy Becketta, gdyby nie Blin? Jak potoczy³yby siê losy<strong>Giacometti</strong>ego, gdyby... Gdyby nie Roberto Matta, malarz-surrealista z Chile,który wojnê spêdzi³ w Nowym Jorku, a potem wróci³ do Pary¿a, <strong>Alberto</strong> niepozna³by jego ¿ony, Patricii O’Connell, która zawsze marzy³a o karierzefotografa i znalaz³a w Albercie bardzo ¿yczliwego s³uchacza. Gdyby m³odai zamo¿na Patricia, zniechêcona do przysz³oœci z Robertem, nie zaczê³azastanawiaæ siê nad ¿yciem, podobnie jak rozwiedziony ju¿ Pierre Matisse,mo¿e nie zosta³aby ¿on¹ Matisse‘a. Temu, ¿e siê pobrali, <strong>Alberto</strong> powinienzawdziêczaæ sw¹ œwiatow¹ karierê, a wiêc fakt, ¿e nie skona³ jako jeszczejeden zapoznany artysta. Patricia bowiem mia³a poczucie lojalnoœci wobecprzyjació³ i zarazi³a Pierre’a entuzjazmem do dzie³ <strong>Giacometti</strong>ego. To prawda,¿e one same uleg³y wielkim przeobra¿eniom.Matisse wystawi³ ponad 30 rzeŸb od Torsu do najnowszych, które dokatalogu fotografowa³a Patricia. Katalog zawiera esej Jean-Paul Sartre’a,og³oszonego póŸniej w wersji francuskiej na ³amach „Les Temps Modernes”oraz reprodukcjê listu autora do w³aœciciela galerii, w którym <strong>Giacometti</strong>przeprowadzi³ krótk¹ charakterystykê swych prac, odrêcznie narysowanych,zreszt¹ tylko tych wczeœniejszych. Na stronie tytu³owej wyciêto poœrodkupionowy, paromilimetrowej szerokoœci fragment, w którym pojawi³a siê rzeŸbaz fotografii na stronie pod spodem – tym samym wydobywaj¹c smuk³oœæ,która stanie siê „znakiem rozpoznawczym” <strong>Giacometti</strong>ego.Otwarcie wystawy odby³o siê 19 stycznia 1948 roku zbiegaj¹c siê w czasiez nowojorsk¹ wystaw¹ Picassa. Tym razem krytycy w rodzaju Dore Ashton,która (mylnie) uwa¿a³a twórcê za przedstawiciela „Ecole de Paris”, pisali¿yczliwe recenzje w rodzaju:Co do zainteresowañ nowojorskich artystów, wydaje mi siê, ¿e nikt nie wzbudzi³ ¿ywszych dyskusji ni¿<strong>Giacometti</strong>. <strong>Giacometti</strong> jest dla nas mostem ³¹cz¹cym Amerykê z myœleniem twórców powojennej Francji.WyraŸnie egzystencjalistyczne ambiance jego prac wzbudzi³o zainteresowanie najpowa¿nych artystówi pisarzy. Lokalne ¿ycie artystyczne zap³odni³ czymœ, co by³o mu ca³kowicie obce. 32Nie tylko Pierre Matisse na odleg³ym kontynencie, równie¿ w Pary¿uznalaz³ siê ktoœ zainteresowany sta³¹ wspó³prac¹ z <strong>Giacometti</strong>m. W 1950 roku


138regularny kontrakt zaproponowali mu Aimé 33 i Marguerite Maeght. IchGaleria, na prawym brzegu Sekwany przy rue de Teheran, rozpoczê³a swoj¹dzia³alnoœæ zim¹ 1946/47 roku wystaw¹ Henri Matisse’a, a w 1947 rokupróbowa³a wskrzesiæ surrealizm z Bretonem w ramach „Exposition internationaledu Surréalisme”. „Beze mnie“ – brzmia³a wtedy stanowcza odpowiedŸzaproszonego do uczestnictwa <strong>Giacometti</strong>ego, który nie mia³ jednak nicprzeciwko wystawie indywidualnej. Móg³ pokazaæ Maeghtom w swym ateliernajlepsze prace: Mê¿czyznê wskazuj¹cego palcem, Wóz, Skwer w mieœcie, Las itd.oraz oleje i rysunki. Obejrzawszy je, Maeght, dobry businessman, zaproponowa³wykonanie na w³asny koszt wszystkich dzie³ z pracowni, tym samymrozpoczynaj¹c wspó³pracê, która bêdzie siê wspaniale rozwija³a, przynosz¹cdu¿e dochody równie¿ <strong>Giacometti</strong>emu. Po Braque’u, Miró, Chagallu –<strong>Giacometti</strong> sta³ siê kolejnym artyst¹ lansowanym przez modn¹ galeriê!Od pocz¹tku lat piêædziesi¹tych twórczoœæ <strong>Giacometti</strong>ego rozwija³a siêdwutorowo – na dwóch torach, które tylko czasami siê zbiega³y. Na jednym,prostym jak strza³a, nabiera³ przyspieszenia elegancki poci¹g z b³yszcz¹c¹tablic¹ „Sukces” na piêknie wypolerowanym parowozie – ma siê rozumieæ,wagony wy³¹cznie pierwszej klasy! Tak wygl¹da ewolucja z punktu widzeniamarszandów. Po drugim torze, szlakiem znacznie bardziej krêtym, toczy siêzdyszana ciuchcia, wci¹¿ zatrzymuj¹ca siê na niepozornych stacyjkach i podsemaforami w szczerym polu, czasami zmuszona siê cofaæ, ledwie zipiewtaczaj¹c siê pod górê – to z punktu widzenia artysty. A¿ korci, by dodaæ, ¿e dopieców w obu lokomotywach sypie wêgiel <strong>Alberto</strong>, niestrudzony robotnik, którypracuje w pocie czo³a od rana do wieczora. A mo¿e raczej wypada³obypowiedzieæ od wieczora do rana, bo wtedy mniej wiêcej <strong>Giacometti</strong> definitywnieprzestawi³ siê na pracê nocn¹. Choæ od czasu do czasu po zapadniêciu zmrokuudawa³o mu siê wygospodarowaæ kilka godzin na inne zajêcia.Wiosn¹ 1950 roku Lucas Lichtenhahn i Christoph Bernouli, dawniprzyjaciele gimnazjalni, zorganizowali w Bazylei pierwsz¹ wystawê retrospektywn¹<strong>Giacometti</strong>ego we w³asnym kraju (piêtnaœcie rzeŸb oraz olejei rysunki eskponowane wraz z obrazami André Massona). Kunstmuseumkupi³o wtedy Plac (1948–49), by³a to pierwsza praca rzeŸbiarza w zbiorachpublicznych. Ogl¹da³ j¹ m³ody antykwariusz i przysz³y galerysta z Bazylei,Ernst Beyeler, który wiele uczyni, by przekonaæ Szwajcariê, ¿e <strong>Giacometti</strong> jestjednym z najwiêkszych jej artystów. Sam artysta, pamiêtaj¹c nieszczêsn¹


139wystawê w 1939 roku, by³ zawsze raczej nieufny. Jeszcze w 1960 rokugrzecznie odmówi³ propozycji wystawienia jego prac w pawilonie narodowymna weneckim Biennale.W listopadzie 1950 roku odby³ siê wernisa¿ drugiej wystawy indywidualneju Pierre’a Matisse’a w Nowym Jorku. Do katalogu w³¹czono tak zwany drugilist artysty do w³aœciciela galerii, w którym autor, wymieniaj¹c pracê, ilustrowa³j¹ i nadawa³ nazwê, tytu³y z tego katalogu przyjm¹ siê jako oficjalne: Czterykobiety na cokole, Las, Polana, Mê¿czyzna id¹cy w deszcz, Wóz. Rok póŸniej naparysk¹ wystawê w Galerie Maeght oprócz rzeŸb, obrazów i rysunków, artystapo raz pierwszy pokaza³ swoje litografie. <strong>Giacometti</strong> sta³ siê do tego stopniauznanym twórc¹, ¿e jego prac nie zabraknie odt¹d na ¿adnej powa¿nejwystawie sztuki dwudziestowiecznej, czy to w Londynie, Zurychu, Antwerpii,Hamburgu, Nowym Jorku, Filadelfii, Chicago, by wymieniæ tylko miejscaekspozycji w ci¹gu kilkunastu miesiêcy. W 1952 roku odby³a siê pierwsza sesjana jego temat w Instytucie Sztuki Wspó³czesnej (ICA) w Londynie, tym samymjego twórczoœæ sta³a siê przedmiotem krytyki akademickiej, z wszelkimi tegokonsekwencjami. Spiritus movens londyñskich wieczorów by³ David Sylvester.Trzy lata póŸniej ten b³yskotliwy, m³ody krytyk zorganizowa³ du¿¹ wystawêprac <strong>Giacometti</strong>ego pod tytu³em Perpetuatingthe Transient (Ulotne zamieniæw wieczne), prezentowan¹ w londyñskimArts Council oraz w GuggenheimMuseum w Nowym Jorku. Jest to te¿tytu³ jednego ze szkiców w wydanympóŸniej szczup³ym, ale wa¿nym tomiepoœwiêconym <strong>Giacometti</strong>emu, do któregowesz³a te¿ d³uga rozmowa z artyst¹,jeden z najwa¿niejszych z nimwywiadów – wraz ze swoist¹ poetyk¹jego odpowiedzi, z charakterystycznymstylem, fraz¹ <strong>Giacometti</strong>ego, urywan¹,punktowan¹ wahaniem i pozornymisprzecznoœciami, znakami zapytania,nag³ymi zwrotami, dokumentuj¹cymi¿ywoœæ dyskursu i niekonwencjonalnoœæmyœlenia.<strong>Alberto</strong>, Diego i Annette, ok. 1952,fot. Alexander Liberman


140W 1955 roku prace <strong>Giacometti</strong>ego dotar³y do Niemiec wraz z du¿¹ wystaw¹pokazan¹ w muzeach w Krefeld, Düseldorfie i Stuttgarcie. Prywatnie, nanajwiêkszym europejskim rynku sztuki jest ju¿ sporo „<strong>Giacometti</strong>ch”. W tymsamym roku autor po raz pierwszy zainkasowa³ czek na milion franków (cenyrosn¹ – Maeght w 1961 roku pierwszy raz przynosi mu milion frankówszwajcarskich). Ale jeszcze wiêcej, oczywiœcie, trafia do r¹k Aimé Maeghta i PierreMatisse’a, którym bardziej ni¿ <strong>Alberto</strong>wi zale¿a³o na tym, ¿eby jego dzie³aosi¹ga³y zawrotne ceny. Jeszcze siedem lat wczeœniej <strong>Alberto</strong> ¿y³ z po¿yczonychpieniêdzy, a Annette nosi³a znoszone ubrania znajomych. Nale¿y jednak w¹tpiæ,czy s¹siedzi z okolic rue d’Alésia zauwa¿yli jak¹œ zmianê, do tego stopniadzielnicowy artysta interesowa³ siê wy³¹cznie tym, co najwa¿niejsze, a pieni¹dzenigdy dla niego nie nale¿a³y do tej kategorii. Gdy mia³ ich wiêcej, wsuwa³ rulonikpod ³ó¿ko. Od kiedy jego prace lepiej siê<strong>Giacometti</strong>, 1954, Denise Colombsprzedawa³y, móg³ byæ hojniejszy dlaprzyjació³ oraz znajomych (b¹dŸ nieznajomych)z rozmaitych lokali, ponoæ czêœciejte¿ jeŸdzi³ po mieœcie taksówk¹, aleto nie sprawdzone. PóŸniej wynajmiejeszcze w kompleksie Machina dodatkowypokój oraz za³o¿y telefon. Nie bêdziesiê te¿ ju¿ waha³ w jesienn¹ s³otê spêdziænocy w hotelu, kiedy kaszel i skrajnewyczerpanie bêd¹ grozi³y zapaleniemp³uc. „Obiad” w dalszym ci¹gu spo¿ywa³w okolicznych brasseries w rodzajuulubionego lokalu Les Tamaris, gdziewiele papierowych obrusów niestrudzonyrysownik obróci³ w dzie³a sztuki.Prozê Jeana Geneta czyta³ <strong>Giacometti</strong>na d³ugo przedtem, nim zobaczy³ pisarzaw kawiarni przy Porte St.Denisi spontanicznie zapragn¹³ przedstawiæjego g³owê, ponoæ g³ównie ze wzglêduna ods³aniaj¹c¹ strukturê czaszki ³ysinê– Diego dopiero póŸniej straci³w³osy. W ci¹gu dwóch lat <strong>Alberto</strong>


141zrobi³ dwa portrety oraz sporo rysunków Geneta, który w czasie d³ugichgodzin pozowania przemyœliwa³ jak wykonaæ literacki portret <strong>Giacometti</strong>ego.Atelier Alberta <strong>Giacometti</strong>ego, w odró¿nieniu od eseju Sartre’a (który poœwiêci³Genetowi licz¹cy kilkaset stron traktat Œw. Genet, aktor i mêczennik) to krótki,pe³en wspomnieñ, impresji i niesystematycznych skojarzeñ tekst, któryPicasso uwa¿a³ za jedn¹ z najtrafniejszych wypowiedzi, jak¹ cz³owiek pióraw jego czasach poœwiêci³ artyœcie. Genet i <strong>Giacometti</strong> wiele mieli wspólnego –woleli nie zwracaæ uwagi na konwenanse i dla tak zwanych ludziz marginesu czy do³ów spo³eczych nie tylko mieli wspó³czucie, lecz wrêczbyli przekonani, ¿e kontakt z nimi przydawa³ g³êbi zrozumieniu œwiata.Na drug¹ wystawê w Galerie Maeght w 1954 roku Jean-Paul Sartrenapisa³ Les Peintures de <strong>Giacometti</strong> (Obrazy <strong>Giacometti</strong>ego), esej o malarstwie,który ukaza³ siê w wydawanym przez galeriê piœmie, „Derrière le Mirroir”.Na wystawie uderza³a du¿a iloœæ obrazów – widaæ, ¿e artyœcie zale¿a³o napokazaniu swego dorobku malarskiego na równi z rzeŸb¹. W rzeŸbachdawa³a siê zauwa¿yæ nowa tendencja – pierœ przedstawianego (najczêœciejDiega) nabra³a objêtoœci, sta³a siê masywna niemal jak cokó³, przez co g³owazaczê³a wydawaæ siê relatywnie mniejsza, zw³aszcza wtedy, kiedy tylkoz profilu by³a pe³na, natomiast widziana frontalnie nie mia³a praktyczniegruboœci. Da³o to, oczywiœcie, wiêksz¹ mo¿liwoœæ przedstawienia oczu ni¿w cienkich rzeŸbach w rodzaju Kobiety siedz¹cej – ale dla <strong>Giacometti</strong>egospojrzenie wa¿ne by³o nawet tam, gdzie ogl¹daj¹cy z trudem móg³zlokalizowaæ oczy. „RzeŸby z Nowych Hybryd i egipskie s¹ prawdziwe,wiêcej ni¿ prawdziwe, poniewa¿ jest w nich spojrzenie. Nie imitacja oka,tylko naprawdê spojrzenie. Ca³a reszta podtrzymuje tylko spojrzenie.Natomiast w rzeŸbie greckiej nie ma spojrzenia.”, t³umaczy³ <strong>Giacometti</strong>w wywiadzie z Georges’em Charbonnierem. 34 W tej samej rozmowie przypomnia³jeden z epizodów, który pozwoli³ mu zrozumieæ uniwersaln¹ wartoœæspojrzenia dla artysty: „Pewnego dnia, kiedy chcia³em narysowaæ m³od¹dziewczynê, coœ mnie uderzy³o – naraz ujrza³em, ¿e jedyn¹ rzecz¹, którapozostawa³a ¿yw¹, by³o jej spojrzenie. Ca³a reszta – g³owa – przemieni³a siêw czaszkê, jakby uto¿sami³a siê z czaszk¹ umar³ego. A gdzie tkwi ró¿nicamiêdzy umar³ym a ¿yw¹ osob¹? – w spojrzeniu”.Próbuj¹c przez d³ugie lata, w mozolnej pracy z pozuj¹cym modelem,przedstawiæ g³owê, zna³ j¹ na pamiêæ – to znaczy: zna³ na pamiêæ wszystkie


142mo¿liwe przeszkody. Oko <strong>Giacometti</strong>ego precyzyjnie odgadywa³o pod skór¹strukturê czaszki. O³ówek, jak skalpel wycina³ na papierze rysy nieruchomegomodela. Skoro na papierze lub p³ótnie twarz unieruchomionego modelatak ³atwo uk³ada³a siê w strukturê nie ró¿ni¹c¹ siê od twarzy stê¿a³ej poœmierci, naczelnym, je¿eli nie jedynym, noœnikiem ¿ycia sta³o siê spojrzenie.<strong>Giacometti</strong> wprowadzi³ modela w samo centrum tematyki percepcji,oddaj¹c zaci¹gniêty wobec niego d³ug („to ja ich wykorzystujê, gdyby nieoni, nie by³oby portretów”). Artysta tworzy, aby przekazaæ swoje elementarne,nieuprzedzone widzenie œwiata, wtedy tylko, kiedy d¹¿y doodtworzenia egzystencjalnej to¿samoœci modela, wyra¿onej w spojrzeniu,kiedy wykracza poza fizyczne, zewnêtrzne podobieñstwo twarzy, „realnoœæfotograficzn¹”, by skoncentrowaæ siê na wydobyciu z niej tych cech,które znacz¹ jej cz³owieczeñstwo i œwiadcz¹ o absolutnej unikalnoœcika¿dej osoby. Uwidoczniæ indywidualny wzrok postaci jako wyró¿nikcz³owieka, ostatni bastion ¿ycia, zanim zostanie ono pokonane przezprzestrzeñ i czas – to zadanie artysty. O ile ewolucja w rzeŸbie jest bardziejz³o¿ona, w malarstwie przebywa <strong>Giacometti</strong> dok³adnie tê drogê.Kiedy jesieni¹ 1955 roku na rue Hippolyte-Maindron pojawi³ siê przybyszz dalekiej Japonii, profesor filozofii i t³umacz Obcego Camusa, który przygotowywa³pierwsz¹ w swoim kraju publikacjê o <strong>Giacometti</strong>m, nie wiedzia³, ¿ez biegiem czasu jego obecnoœæ w atelier stanie siê konieczna tak dla artysty, jakdla jego ¿ony, a tym bardziej – ¿e pozuj¹c artyœcie jako model przyczyni siê doprawdopodobnie najwiêkszego kryzysu twórczego u kogoœ, kto przywyk³przecie¿ rozwijaæ siê od kryzysu do kryzysu. Yanaihara Isaku by³ modelem,którego, w odró¿nieniu od Diega i Annette, malarz portretowa³ tylko w jednymokresie, ale który by³ œwiadkiem – jeœli nie powodem – najwiêkszej „katastrofy”.<strong>Giacometti</strong> czu³ do Yanaihary wiele sympatii, lubi³ z nim rozmawiaæ,a w czasie rozmów patrzeæ na jego twarz, ale jeœli wierzyæ opublikowanymw Japonii listom artysty, o wybraniu go jako modela nie zdecydowa³ fakt, ¿emia³ bardziej p³ask¹ twarz od Europejczyków. Zaczê³o siê zreszt¹ od parurysunków, które artysta chcia³ mu daæ w paŸdzierniku 1956 roku, na tydzieñprzed jego planowanym wyjazdem do Japonii. Trzy rysunki „na pami¹tkê”wprowadzi³y <strong>Giacometti</strong>ego w dziwny nastrój. Niezadowolony, poprosi³modela o ponowne przyjœcie nazajutrz, tym razem chcia³ malowaæ obraz. Po


143paru dniach Yanaihara pozowa³ ju¿ do trzech ró¿nych p³ócien, dopierwszego od godziny 14 do 17, drugiego od 18 do 20, a trzeciego od 20 do22! Kilkakrotnie przek³ada³ datê odlotu, a¿ w koñcu listopada, na krótkoprzed z³owieszcz¹ dat¹, dosz³o do tego, co <strong>Giacometti</strong> nazwa³ „listopadow¹katastrof¹”. Malarz nie by³ w stanie dotkn¹æ pêdzlem p³ótna nie tylko tegopopo³udnia, ale przez kilka kolejnych dni. Przera¿ony, ¿e „wszystko mu siêrozsypa³o”, uspokoi³ siê dopiero wtedy, kiedy Yanaihara prze³o¿y³ wyjazdo dalsze dwa tygodnie. Wtedy wznowi³ pracê, doprowadzaj¹c j¹ do punktu,w którym bêdzie móg³ podj¹æ pracê po powrocie modela pó³ roku póŸniej.Katastrofa przygnêbi³a <strong>Giacometti</strong>ego i wyleczy³a go. O ile wczeœniej mia³nadziejê, ¿e uda mu siê namalowaæ obraz, odt¹d ju¿ na to nie liczy³.Wiedzia³, ¿e „nie namaluje obrazu”, wiêc nie rozpacza³. Z tego kryzysuwyszed³ zrezygnowany, ale i wyzwolony.Od 1956 do 1961 roku Yanaihara spêdzi³ 228 dni pozuj¹c <strong>Giacometti</strong>emu.Przyje¿d¿a³, gdy tylko pozwoli³y na to okolicznoœci. A <strong>Giacometti</strong> rok w rokwraca³ do pracy nad portretami, gdy tylko Yanaihara zjawi³ siê w Pary¿u.Kiedy w 1958 roku Japoñczyk nie móg³ przyjechaæ, <strong>Giacometti</strong> powa¿niemyœla³ o wyjeŸdzie do Tokio, ¿eby kontynuowaæ portrety. Yanaiharaprzyje¿d¿a³ zreszt¹ do Pary¿a nie tylko ze wzglêdu na malarza i rzeŸbiarza(jedno popiersie w 1960 roku) – po roku pozowania dla mê¿a, zwi¹za³ siêz jego ¿on¹. Dla Annette te¿ by³ ofiar¹ Alberta. <strong>Alberto</strong> okazywa³ wyrozumia³oœæ.Romans z ¿on¹ odbywa³ siê „równolegle” z pozowaniem mê¿owi.Jeszcze Jean Genet wielokrotnie s³ysza³ od <strong>Giacometti</strong>ego, ¿e pragnie on, popierwsze oddaæ dok³adnie to, co widzi, a po drugie stworzyæ obraz. PóŸniejswoj¹ rolê malarza okreœla³ mianem kopiowania: ju¿ chodzi tylko o prawdê,intencjê, za³o¿enie. Je¿eli obraz jest prawdziwy, jest te¿ dobry. To fundamentalnazmiana. O ile obrazy <strong>Giacometti</strong>ego do po³owy lat piêædziesi¹tych mo¿nascharakteryzowaæ (mniej wiêcej w duchu Davida Sylvestra) jako wizje majacz¹cychw przestrzeni figur, wydanych wprawdzie jej – przestrzeni – na po¿arcie,ale sprzeciwiaj¹cych siê temu, to od roku 1957 artysta w³aœciwie ogranicza siêdo pokazywania g³owy i praktycznie nie rusza reszty p³ótna. Dla Sylvestra toefekt „buduj¹cej klêski” – bo „liczy siê tylko próba”, wynik i tak jest pora¿k¹.Z relacji Yanaihary 35 wy³ania siê fascynuj¹cy wizerunek poszukuj¹cegoartysty. Malarz „kopiuje” rzeczywistoœæ w ¿mudnych nie koñcz¹cych siê


144sesjach z modelem, ustawionym w precyzyjnej odleg³oœci, która zmniejszy³asiê w ci¹gu paru lat z dwóch i pó³ metra do pó³tora. Naczelna dyrektywa:widzenie musi odejœæ od wiedzy. Naczelny temat: g³owa. Zasadniczetrudnoœci: miêdzy brod¹ a uchem jest ca³y wszechœwiat. Coraz wa¿niejszyproblem: nos. Malarskie „kopiowanie” nosa nie jest mo¿liwe bez rozwi¹zaniaproblemu g³êbi (la profondeur). <strong>Giacometti</strong> zastanawia siê, czy zamiastmyœleæ, ¿e powierzchnia p³ótna znajduje siê na poziomie czubka nosa, nietrzeba by przyj¹æ, ¿e jest ona z ty³u za nim. Przestrzeñ ju¿ nie jest nazewn¹trz, tylko zosta³a zawarta w samej postaci. Malarz dzieli siêz modelem refleksj¹, i¿ „od samego pocz¹tku trzeba malowaæ tak, jakbyp³ótno nie by³o p³askie, lecz stanowi³o pust¹ przestrzeñ... Portrety Fayoumtrochê siê do tego zbli¿aj¹, ale wci¹¿ s¹ p³askie”. G³êbia, któr¹ widzimy nap³askich obrazach jest czymœ, co ogl¹daj¹cy sam dodaje do obrazu – to jestju¿ wiedza.Dyrektywa oddania podobieñstwa frontalnego prowadzi zatem do nowegorozumienia pracy malarza: jej celem jest oddaæ g³êbiê. Wszyscy wielcy malarzechcieli tego samego. <strong>Giacometti</strong> potwierdza konkluzjê Yanaihary: „poniewa¿chce pan oddaæ g³êbiê, mo¿na powiedzieæ, ¿e panamalarstwo jest bliske rzeŸby”. Nie wiem, czy sugerujêsiê osob¹ orientalnego modela, niemniej rozwa-¿ane w rozmowach z nim problemy <strong>Giacometti</strong>egonabieraj¹ niemal charakteru paradoksalnych dylematówzenu, znanych pod nazw¹ koan.Weneckie kobiety VIII, 1956Ucieczk¹ (lub wytchnieniem) od umykaj¹cej nap³ótnach rzeczywistoœci jest twarda materia rzeŸb.Jesieni¹ 1955 roku, przyj¹wszy zaproszenie doprezentacji swych prac na weneckim Biennalew pawilonie Francji, <strong>Giacometti</strong> od razu przyst¹pi³do pracy nad grup¹ figur, które bêd¹ potem znanejako Kobiety weneckie. Sporz¹dziwszy prototyp stoj¹cejfrontalnie postaci kobiecej, modeluje kilkanaœciefigur, podobnych w ekspresji, ale ró¿ni¹cych siênieco od siebie szczegó³ami i rozmiarem, z którychdziewiêæ gipsowych modeli odlano w br¹zie i wys³anona Biennale. <strong>Giacometti</strong> zastrzeg³ siê z góry,


145¿e s¹ to w³aœciwie kolejne stadia jednejrzeŸby, work in progress, i dlatego prosi³,by wystawiono je poza konkursem.Nied³ugo potem na zorganizowanejprzez Franza Meyera retrospektywiew berneñskiej Kunsthalle pokazanopiêæ zniszczonych póŸniej kolejnychKobiet weneckich.W 1956 roku <strong>Giacometti</strong> otrzyma³propozycjê wykonania rzeŸby na placprzed drapaczem chmur Chase Manhattan Bank. Przyj¹³ j¹ i ju¿ wkrótce potempokaza³ wstêpne projekty architektowi Gordonowi Bunshaftowi, który odwiedzi³go w Pary¿u – malutkie figury Mê¿czyzny id¹cego, Kobiety stoj¹cej i Du¿ejg³owy. Ale Bunshaft zwróci³ mu uwagê na problem proporcji w specyficznejarchitekturze Manhattanu. W 1959 roku z myœl¹ o Chase Manhattan Plaza<strong>Giacometti</strong> wykona³ pierwsze od lat statuy rozmiarów wiêkszych od ludzkiegocia³a, ale wci¹¿ nie by³ przekonany, ¿e doszed³ do koncepcji definitywnej. Cojakiœ czas wraca³ do tego projektu, maj¹c wci¹¿ nadziejê zrealizowania rzeŸbypostawionej w przestrzeni komunalnej, jeœli nie w Pary¿u, gdzie ju¿ parokrotniejego prace nie spotka³y siê z aprobat¹ radnych miejskich, to w Nowym Jorku.Z Samuelem Beckettem, 1961, fot. Georges PierreKiedy widzê coœ, co jest w moich oczach wspania³e, mam ochotê to przedstawiæ (...) Czy mi siê to uda, czynie, jest w sumie niewa¿ne – w ka¿dym wypadku posunê siê dziêki temu kawa³ek do przodu. Czy posunê siêdo przodu, poniewa¿ odniosê pora¿kê, czy dlatego, ¿e mi siê coœ uda – tak czy inaczej jest to dla mniewygrana. Mo¿e w ogóle nie powstanie z tego obraz – szkoda! Ale je¿eli nauczy³em siê nieco lepiej widzieæ, toju¿ jest wygrana (...) Nawet je¿eli jako malarz czy rzeŸbiarz poniosê pora¿kê, to jeœli uda³o mi siê zbli¿yæ choætrochê, o jakiœ ¿a³oœnie ma³y odcinek – to przecie¿ coœ mi to daje. (...) Je¿eli mimo to znajdzie siê taki, co ogl¹damoje obrazy, to znaczy, ¿e jest w nich coœ, przynajmniej jakiœ pocz¹tek... nie koniecznie... ale przecie¿ wcale nieo to chodzi... W tym momencie nie wiem, w jakim punkcie stojê. Czy w punkcie zerowym czy... zgoda, niechbêdzie, w tym momencie stojê w punkcie zerowym, tak w malarstwie, jak rzeŸbie. 36W ka¿dym swym poronionym dziele on sam znajduje wci¹¿ rzeczy,z których w przysz³oœci móg³by mo¿e ewentualnie coœ stworzyæ – us³ysza³aod Giacomettego Gotthard Jedlicka. Podobnie ocenia³ w³asne osi¹gniêciaSamuel Beckett – bo, jak wyraŸnie sformu³owa³ to na przyk³ad w rozmowacho sztuce z Georgesem Duthuitem, ka¿dy artysta skazany jest naklêskê, poniewa¿ „losem artysty jest ponieœæ klêskê”. Wiosn¹ 1961 rokustarzy przyjaciele podjêli wspó³pracê przy wa¿nej inscenizacji Czekaj¹c na


146Godota w paryskim Odéonie. Pocz¹tkowo re¿yserowa³ Roger Blin, nastêpniepa³eczkê przej¹³ Jean-Marie Serreau, ale i tak Beckett musia³ nie tylkopomagaæ w re¿yserii, ale i graæ za nieobecnych na próbach aktorów!To pierwszy raz dwaj praktycy spotkali siê przy pracy, pewni w swejniepewnoœci, mistrzowie w eliminowaniu tego, co zbêdne. „Ca³¹ nocpróbowaliœmy zmieniæ coœ w tym drzewie z gipsu, raz wydawa³o siê, ¿epowinno byæ wiêksze, raz, ¿e mniejsze, raz znowu, ¿e ga³êzie s¹ zagrube. Nigdy nie wygl¹da³o tak, jak powinno, mówiliœmy sobie naprzemian, raz on, raz ja: «no mo¿e» .37 Potem godzinami stali przydrzewie, zastanawiaj¹c siê, jak na nim umieœciæ gipsowe liœcie dodrugiego aktu. „<strong>Giacometti</strong> zrobi³ bardzo dobre drzewo do Godota. Ale napróbie generalnej wyszed³ w przerwie, poniewa¿ ju¿ nie móg³ tegoœcierpieæ. Powiedzia³, ¿e swojego drzewa, ale mo¿e nie je mia³ na myœli“napisa³ potem Beckett. Przyciœniêty do muru, wyzna³ jednak, ¿e by³o to„zas³uguj¹ce na szacunek przedstawienie“. 38 <strong>Giacometti</strong> wykona³ w tymczasie portret Becketta, który ten zabra³ z sob¹ do Nowego Jorkui podarowa³ re¿yserowi Alanowi Schneiderowi. Nie móg³ go (siebie)œcierpieæ we w³asnym mieszkaniu.W 1957 roku <strong>Giacometti</strong> pozna³ Igora Strawinskiego (póŸniej przedstawi³mu Becketta) i w paryskim hotelu wykona³ seriê jego portretów. W listopadzie1959 roku namalowa³ tak¿e przy rue Hippolyte-Maidron MarlenêDietrich. Zaœ nieco wczeœniej w barze Chez Adrien przy rue Vavin, w którymuchodzi³ za jednego z okoliczych biedaków, móg³ zatem cieszyæ siêanonimowoœci¹, pozna³ m³od¹ dziewczynê, Caroline, która niebawem sta³asiê jego przyjació³k¹ i czymœ wiêcej. Caroline mia³a ciê¿kie dzieciñstwoi trudn¹ m³odoœæ. Caroline nie podoba³o siê, ¿e jej nowemu opiekunowipozuje Marlene i robi³a mu z tego powodu sceny zazdroœci. Z biegiem czasuAnnette zaczê³a robiæ <strong>Alberto</strong>wi sceny zazdroœci z powodu Caroline. Ale,mimo protestów ma³¿onki, od 1960 roku Caroline stopniowo sta³a siêg³ównym kobiecym modelem <strong>Giacometti</strong>ego.W czerwcu 1961 roku, po premierze w Odéon Théâtre de France, w GalerieMaeght odby³ siê wernisa¿ kolejnej, jak siê mia³o okazaæ ostatniej wystawyartysty, na której zaprezentowano jego „aktualne“ prace: 22 rzeŸby m.in. Du¿¹g³owê przygotowan¹ z myœl¹ o Chase Manhattan Bank oraz szeœæ obrazów


147Yanaihary. Wystawa okaza³a siê paryskimwydarzeniem miesi¹ca, ju¿ w pierwszychdniach wszystkie prace znalaz³ynabywców. Autor przyj¹³ z satysfakcj¹pochlebne uwagi krytyków podkreœlaj¹cychjego osi¹gniêcia jako malarza.W sierpniu namalowa³ obraz z bukietemkwiatów na dziewiêædziesi¹te urodzinymatki, w Stampie, lekarze bowiem niezalecali jej ju¿ wyjazdu do Maloja. Jesieni¹,zaraz po swoich urodzinach, szeœædziesiêcioletniartysta wyjecha³ do Wenecji,aby zapoznaæ siê z salami, w którychmia³y byæ wystawione jego prace naprzysz³ym Biennale, tym razem nie w jednymz pawilonów narodowych, tylkow ramach wystawy indywidualnej, któr¹tradycyjnie organizowano najbardziejuznanym twórcom. W czerwcu 1962roku, na d³ugo przed otwarciem mostrapersonale <strong>Giacometti</strong> zjawi³ siê razem zimponuj¹cym dorobkiem ostatnich lat:czterdziestoma dwoma rzeŸbami, czerdziestomaobrazami i kilkunastoma rysunkami.Sam dogl¹da³, ¿eby prace ustawioneby³y dok³adnie wed³ug jego planu.Z tym, ¿e jego plan zmienia³ siê wmiarê, jak by³y ustawiane rzeŸby. G³ównanagroda, któr¹ mu przyznano, nieobejmowa³a malarstwa, <strong>Giacometti</strong> zani¹ podziêkowa³, ale mo¿e nie bez zwi¹zkuze swym rozczarowniem, przez nieuwagêzostawi³ dyplom na stoliku w weneckiejkawiarni.Przed otwarciem w³asnej ekspozycji na BiennaleWeneckim w 1962 roku, fot. Ugo MulasZaraz po Biennale rzeŸby, obrazy i grafika<strong>Giacometti</strong>ego, w sumie trzysta prac,


148od oleju z 1912 roku, do ostatnich kompozycji przewiezionych z Wenecji,pokazano na retrospektywnej wystawie w zurychskim Kunsthaus, którapotwierdzi³a uznanie Szwajcarów dla artysty, choæ paryskiego, ale rodemz Bregalii. Zanim ziszcz¹ siê marzenia wielu helweckich mi³oœników jegosztuki, dojdzie jeszcze do pewnych zgrzytów. Na razie celebrowano piêædziesiêcioleciepracy twórczej szeœædziesiêciojednoletniego artysty.„Mimo ¿e jego statuy przynios³y mu fortunê, wola³ ¿yæ jak g³oduj¹cyartysta“ – utrwala³ stereotypy paryski reporter „Newsweeka“, w tym czasie„cygana z Montparnassu“ zaczêli rozpoznawaæ na ulicy amerykañscyturyœci. Kiedy <strong>Giacometti</strong> rozmawia³ z Marlen¹ Dietrich w „swojej“kawiarni, oboje byli zadowoleni, ¿e wokó³ nie ma wszêdobylskich fotografów.S³awa przysparza³a wszak¿e nowych klientów. <strong>Alberto</strong> bezceremonialnieuszczupla³ zapasy banknotów przechowywanych w zakamarkachpokrytej kurzem pracowni. Ca³e ich grube rulony przekazywa³ matce. Diegodosta³ od niego dom niedaleko rue Hippolyte-Maindron, Caroline du¿emieszkanie przy avenue du Maine na Montparnassie oraz czerwony,b³yszcz¹cy sportowy kabriolet MG Roadster. Najmniej hojnoœci okazywa³ma³¿once, której da³ wprawdzie na mieszkanie przy rue Léopold-Robert,a potem – kiedy siê okaza³o, ¿e jest ono za wysoko – inne przy rue Mazarinemiêdzy Odéonem a Sekwan¹, ale nie chcia³ jej radziæ, jak je urz¹dziæ, mimo,¿e tyle lat robi³ to dla klientów Jeana-Michela Franka. W ogóle traktowa³ j¹jak ojciec córkê, która nie spe³ni³a pok³adanych w niej nadziei.Na pocz¹tku lat szeœædziesi¹tych wiele wieczorów, a jeszcze wiêcej nocyspêdza³ <strong>Giacometti</strong> z Isabel i z Francisem Baconem, którego pozna³ w czasieswej pierwszej wizyty w Londynie. Ca³a trójka wykazywa³a objawyprzedwczesnego zu¿ycia fizycznego. <strong>Alberto</strong> ceni³ ostroœæ widzenia Bacona,jego radykalizm. Bacon uwa¿a³ Alberta za najwiêkszego rysownika odczasów Rembrandta. Ale temperament ogarniêtego obsesj¹ œmierci Bacona,zw³aszcza po wypiciu alkoholu, którego bardziej ni¿ nadu¿ywa³, pcha³ goku coraz gwa³towniejszym wybuchom gniewu, podczas gdy <strong>Alberto</strong>w obliczu anihilacji przez ¿ycie coraz bardziej zbli¿a³ siê do pogodnejpostawy buddyjskiego mnicha.Zapewne po czêœci z tego wzglêdu <strong>Giacometti</strong> nie przywi¹zywa³ zbytniejwagi do sygna³ów pogarszaj¹cego siê zdrowia. Tylko przypadek sprawi³, ¿e


149pod presj¹ znajomych i przyjació³ zgodzi³ siê na badanie w szpitalu Rémy--de-Gourmont, gdzie, nawiasem mówi¹c – znowu przypadkowo – trafi³ doRaymonda Leibovici, tego samego lekarza, który dwadzieœcia czetery latawczeœniej sk³ada³ mu stopê. Leibovici wykry³ nowotwór ¿o³¹dka, ale nieodwa¿ywszy siê pacjentowi powiedzieæ prawdy, sk³ama³, ¿e to wrzód.Najlepiej – us³ysza³ chory od lekarza – gdyby operacja odby³a siênatychmiast. Ale <strong>Alberto</strong> mia³ jeszcze w kalendarzu dwa terminy: w grudniuotwarcie wspomnianej retrospektywy w Zurychu, a w styczniu publikacjêprzez Galerie Maeght pierwszej poœwiêconej mu w ca³oœci ksi¹¿ki, piórapoety Jacquesa Dupina, z 200 dokumentuj¹cymi jego dorobek artystycznyfotografiami zurychskiego fotografa i dobrego znajomego artysty od 1942roku, Ernsta Scheideggera.6 lutego 1963 roku Leibovici usun¹³ nowotwór wycinaj¹c wiêksz¹ czêœæ¿o³¹dka, ale nawet po zabiegu nie poinformowa³ o tym pacjenta, wci¹¿przekonanego, ¿e by³ to wrzód. Organizm dochodzi³ do siebie zadziwiaj¹coszybko, <strong>Giacometti</strong> ju¿ po dwóch tygodniach opuœci³ szpital, kolejne trzytygodnie spêdzi³ w hotelu Aiglon przy Bulwarze Raspail, by kontynuowaærekonwalescencjê w Bregalii. Podró¿ z Pary¿a odby³ razem z Annette, którajak zwykle, czu³a siê w Stampie nieswojo – zatem, upewniwszy siê, ¿e m¹¿w rodzinnym domu jest pod opiek¹ matki, zaœ w lokalnej „kawiarni“, doktórej kobiety raczej nie zagl¹da³y, w towarzystwie ¿yczliwych mu mieszkañcówdoliny, z ulg¹ zostawi³a go w rodzinnych stronach i zakoñczy³a, jaksiê oka¿e, swoj¹ przedostatni¹ podró¿ w rodzinne strony <strong>Giacometti</strong>ch.Jeszcze zanim dojecha³ do Stampy z Pary¿a, w Chiavennie, od miejscowegolekarza pozostaj¹cego w kontakcie z doktorem Leibovici, <strong>Giacometti</strong> dowiedzia³siê, ¿e operowano go na nowotwór, który móg³ siê ponownie objawiæ. Zbulwersowany,nie móg³ zrozumieæ, dlaczego nikt nie powiedzia³ mu prawdy, zw³aszczadr Frankel, inny paryski lekarz, którego uwa¿a³ za przyjaciela. Ten obiadw Chiavennie z doktorem Corbetta bêdzie mia³ dla niego konsekwencje w pierwszejkolejnoœci praktyczne – postanawi³ od tej pory nie powierzaæ swego ¿ycialekarzom z Pary¿a, tylko leczyæ siê w szpitalu kantonalnym w Chur. Natomiastw szerszym, duchowym wymiarze, wymuszone na lekarzu z Chiavennyinformacje przenios³y <strong>Giacometti</strong>ego na inny teren w jego potyczkach ze œmierci¹.Mo¿liwoœæ œmierci nabra³a konkretnego wymiaru, to ju¿ nie odleg³a perspektywa,któr¹ czynnie przybli¿a³ prowadz¹c niszcz¹cy tryb ¿ycia, tylko zarezerwowany


150Przedmiot niepokoj¹cy, 1963dla niego osobiœcie los, którego ostatni etap w³aœnie siêzacz¹³. W ka¿dej chwili nowotwór mo¿e wróciæ – wka¿dej chwili powinien siê zatem liczyæ ze œmierci¹, braæj¹ pod uwagê. Ta œwiadomoœæ wyzwoli³a pragnienie, bydoceniaæ to, co przynosi moment, spowodowa³a nag³eotwarcie na piêkno œwiata, wyzwoli³a energiê, która wBregalii zaowocowa³a prac¹, intensywn¹ jak zawsze,ale teraz inn¹ – bo wykonywan¹ ze œwiadomoœci¹ tego,¿e najkrótszy moment pokazuje mu urodê ¿ycia. JamesLord przytacza s³owa <strong>Giacometti</strong>ego „¯yæ przez dwamiesi¹ce wiedz¹c, ¿e ma siê umrzeæ, jest warte dwudziestulat ¿ycia w nieœwiadomoœci“. 39 Charakterystyczne,¿e na pytanie, co zrobi³by w ci¹gu tych dwóch miesiêcy,<strong>Giacometti</strong> odpowiada, ¿e to samo, co zawsze!Stoj¹cy mê¿czyzna i s³oñce,1963Pejza¿ z drzewami, litografiaOwego lata w Bregalii zrobi³ seriê portretów matki,bli¿szej œmierci od niego, malowa³ widoki z oknapracowni, rzeŸbi³ z pamiêci popiersia Diega. W cyrkuw Como intensywnie przygl¹da³ siê dzikimzwierzêtom. W Mediolanie z podziwem przypatrywa³siê enigmatycznej, niedokoñczonej rzeŸbie Micha³aAnio³a Pietá Rondanini – jego w³asne pracecoraz bardziej nabiera³y charakteru czegoœ niedokoñczonego.Zachwyt nad ¿yciem wyra¿a³ siê te¿w bardziej ziemskich sferach. Z Caroline, która odwiedza³ago po kryjomu, kr¹¿¹c po okolicach w swymsportowym, b³yszcz¹cym aucie, spotyka³ siê parêkilometrów od domu matki w Stampie. Ich rozmowyprzy moœcie w Promontogno widzieli ludzie z okolicy.<strong>Alberto</strong>, rzeŸbiarz z Bregalii, który zrobi³ œwiatow¹karierê w Pary¿u, by³ bardzo popularny. Ujmowa³swoj¹ skromnoœci¹, ale mo¿e w³aœnie dziêki niejmiejscowi traktowali go trochê jak dziwaka.Na inn¹ skalê, w innym zakresie, na innympoziomie, a przecie¿ podobn¹ postawê mieli wobecniego inni, „miejscy” Szwajcarzy. Dobrze by³o


151uto¿samiaæ siê z sukcesem krajana, ale ze œwiadomoœci¹ tego, co odczuwaliw nim jako obce. Retrospektywa w Zurychu podkreœli³a znaczenie<strong>Giacometti</strong>ego, ale i unaoczni³a ów rodzaj ko³tuñskiego niedowierzania, ¿e„coœ takiego” wielki œwiat przyjmuje jako wielkie. Ta prawda wysz³a najaw w trakcie tak zwanego sporu o <strong>Giacometti</strong>ego, który rozgorza³u schy³ku ¿ycia artysty. U Ÿród³a sporu le¿a³a kwestia tak zwanej kolekcjiThompsona.G. David Thompson, milioner z Pittsburgha, którego w zaprzyjaŸnionychkrêgach nazywano pensylwañskim cowboyem, w latach piêædziesi¹tychstworzy³ najwiêksz¹ chyba w swoim kraju prywatn¹ kolekcjêwspó³czesnej sztuki europejskiej, a raczej kupi³ najwiêcej prac modnychw Europie malarzy, uciekaj¹c siê do niekonwencjonalnych praktyk (niezawsze uczciwych, no ale dziœ pewno zas³u¿y³yby one na miano„kreatywnych“). Prace <strong>Giacometti</strong>ego zacz¹³ „skupowaæ“ na wystawachu Pierre’a Matisse’a i ju¿ w 1954 roku pojawi³ siê na rue Hipollyte-Maindron (gdzie <strong>Giacometti</strong> dwukrotnie go malowa³ – chciwoœæ widaæ poniespokojnych d³oniach). Thompson mia³ w swym olbrzymim domu kilkadziesi¹tnajcenniejszych prac <strong>Giacometti</strong>ego od 1925 roku do najnowszych,wiele z nich niemal wy³udzi³ od autora, podkreœlaj¹c, ¿e nigdy siêz nimi nie rozstanie. Na pocz¹tku lat szeœædziesi¹tych zacz¹³ naglewszystkiego siê pozbywaæ – po hurtowej sprzeda¿y stu prac Paula Kleemarszandowi sztuki z Bazylei Ernstowi Beyelerowi, przysz³a kolej na<strong>Giacometti</strong>ego. Beyeler nie chcia³ dopuœciæ do rozproszenia kolekcji, któr¹latem 1963 roku pokaza³ w swojej galerii – w sumie liczy³a ona 143eksponaty. Grupa prywatnych kolekcjonerów, zmobilizowanych przezHansa Bechtlera oraz dyrektora Kunsthaus w Zurychu Renégo Wehrli,rozpoczê³a starania o stworzenie, na wzór berneñskiej Fundacji Paula Klee,Centrum <strong>Giacometti</strong>ego, fundacji ze sta³¹ kolekcj¹ (60 rzeŸb, 20 rysunkóworaz 10 obrazów olejnych), któr¹ mo¿na by, oprócz Zurychu, pokazywaæw Bazylei i Winterthur. Podobna okazja ju¿ siê nie nadarzy – argumentowano.W liœcie do cz³onka Rady Zwi¹zkowej (odpowiednika ministra b¹dŸpremiera w rotacji, je¿eli siê nie mylê) Tschudiego z 8 marca 1963 rokuczytamy: „Istnieje mo¿liwoœæ zabezpieczenia dla Szwajcarii unikalnegozbioru wielkiego szwajcarskiego artysty Alberta <strong>Giacometti</strong>ego. Bez przesadymo¿na stwierdziæ, ¿e jest on nie tylko najwa¿niejszym ¿yj¹cym artyst¹szwajcarskim, lecz wrêcz jedynym, który wszêdzie za granic¹ zaliczany


152<strong>Giacometti</strong>, 1965, fot. Herbert Matterjest do najbardziej znacz¹cych postaci sztuki nowoczesnej. Cena trzechmilionów franków nie wydaje siê wygórowana”. 40S³usznie, z perspektywy 2003 roku jasne jest, ¿e to nie by³ niepewnyinteres! Dopiero w sierpniu 1964 roku Bundesrat postanowi³ przyznaæ 750tys. franków z bud¿etu federalnego, wszak¿e pod warunkiem, ¿e miastoZurych, kanton i prywatni donatorzy oddadz¹ do dyspozycji podobnesumy. Pod koniec listopada na posiedzeniu rady miasta wypowiadali siê„eksperci“, a wœród nich Peter Meyer, w którym przeciwnicy zakupuznaleŸli adwokata diab³a z tak zwanym nazwiskiem i tytu³em profesoranadzwyczajnego historii sztuki œredniowiecznej.Powiêkszenie zbiorów Kunsthaus o powiedzmy piêæ, szeœæ wybranych prac by³oby po¿yteczne, alenie ma najmniejszego powodu, ¿eby kupowaæ „specjaln¹ kolekcjê szeœædziesiêciu rzeŸb“. Pomys³,¿eby maksymalnie wyd³u¿on¹ i rozci¹gniêt¹ figurê cz³owieka umieœciæ na wielkiej, jakby przyssanejdo ziemi stopie, daje byæ mo¿e okazjê do interesuj¹cych rozwa¿añ psychologicznych, wszak¿e niejest na tyle elektryzuj¹cy, ¿ebyœmy od razu musieli zakupiæ te nieznacznie siê miêdzy sob¹ ró¿ni¹cemegalomonoplatypody w dwudziestu piêciu egzemplarzach wszelkich rozmiarów pojedynczoi w grupkach (...) Rezygnacja z zakupu nikomu nie przyniesie szkody... 41– brzmia³a opublikowana w prasie ekspertyza Meyera.Ton niemi³ej kampanii, której da³a ona pocz¹tek, by³ taki: nie pozwólmy rzuciætrzech milionów franków publicznych pieniêdzy w paszcze spekulantów


153dzie³ami sztuki, by miastu Zurych sprezentowaæ dziwaczne twory artysty, którynale¿y wprawdzie do koterii parysko-londyñsko-nowojorskiej, ale jego twórczoœænie ma zwi¹zku ani z Zurychem, ani ze Szwajcari¹. Tzw. spór o <strong>Giacometti</strong>egowkroczy³ w fazê plebiscytu, w której zaczêli wreszcie wyra¿aæ swoje opiniezachêceni profesorskim przyk³adem uczciwi intelektualiœci i szarzy obywatele.Nie relacjonuj¹c ich stanowiska szczegó³owo, trzeba mimo wszystko przyznaæ, ¿eczynili to mniej agresywnie ni¿ patrioci z innej alpejskiej republiki atakuj¹cyThomasa Bernharda jeszcze przed premier¹ jego sztuki pt. Heldenplatz.W g³osowaniu radnych miejskich wiêkszoœci¹ dwóch g³osów propozycjêodrzucono, w ten sposób przekreœlaj¹c szansê dotacji federalnej. Alepubliczna dyskusja uœwiadomi³a <strong>Giacometti</strong>emu, ilu jego sztuka ma zwolenników.Ponadto wrzawa wokó³ przysz³ej fundacji u³atwi³a znalezienienowych donatorów, artysta sam te¿ wspar³ bud¿et, ofiaruj¹c w³asne prace.<strong>Alberto</strong>-<strong>Giacometti</strong>-Stiftung, istniej¹ca do dziœ Fundacja z siedzib¹ w Kunsthaus,powsta³a z prywatnych funduszy. Trochê dziwi, ¿e miasto Zurychwymienia j¹ w ulotkach o kulturze pod piecz¹ miasta.Po badaniach w Chur, których wyniki by³y na szczêœcie pozytywne,jesieni¹ 1963 roku <strong>Giacometti</strong> wróci³ do Pary¿a, zdecydowany pracowaæ bezkoñca. Niestety, choæ miesi¹ce w zdrowym klimacie spêdzone w mniejszymni¿ paryski stresie pomog³y mu odzyskaæ potrzebn¹ do ¿ycia twórczegoenergiê, jej zapas stopnia³ zaraz po powrocie na rue Hippolyte-Maindron,gdzie artysta szybko powróci³ te¿ do swych dawnych przyzwyczajeñ,w³¹cznie z wyniszczaj¹cym paleniem. Ju¿ nie by³o takie oczywiste, ¿e pracago mobilizuje, zw³aszcza, ¿e w Pary¿u wieczorami pozowa³a mu Caroline,co by³o przyczyn¹ scen zazdroœci, czêsto publicznych. Annette czu³a siêofiar¹ swego ma³¿eñstwa, <strong>Alberto</strong> nie zaprzecza³, nie próbuj¹c zreszt¹ jakoargumentu u¿ywaæ jej romansów.Ostatnie prace nie nale¿¹ do pe³nych wdziêku. O ile w „klasykach“, id¹cymmê¿czyznie, stoj¹cej kobiecie, nawet jeœli niektórzy widz¹ w nich postaciz Auschwitz, mo¿na odnaleŸæ lekkoœæ, przejrzystoœæ i poetyckie œwiat³o, twórczoœælat szeœædziesi¹tych to raczej posêpne zdanie sprawy z tego „jak jest“. Z obrazówpraktycznie znika kolor, czego przyk³adem jest Portret Jamesa Lorda. Frontalnieustawione g³owy sprawiaj¹ wra¿enie, jakby za chwilê mia³a je wci¹gn¹ænieprzyjazna przestrzeñ, spojrzenie jest ¿yciem, które umyka. W ca³ej serii


154Matka artysty, 1963pozbawionych ramion popiersi Annette, przedstawionajest ona na tyle realistycznie, by mo¿na by³o bez trudurozpoznaæ jej pe³n¹ przygnêbienia twarz – byæ mo¿eautor odczuwa³ empatiê z powodu ich rosn¹cej obcoœci.Ale dlaczego podobne wra¿enie wywo³uj¹ popiersiaDiega w tym samym stylu? Fragmentarycznoœæ ma tuinny charakter ni¿ w pracach sprzed dziesiêciolecia.Podobnie jest z popiersiami drugiego mêskiego modela zostatniej fazy twórczoœci <strong>Giacometti</strong>ego, Eli Lotara,przyjaciela Alberta z lat genewskich. Niegdyœ utalentowanyfotograf, który nagle straci³ motywacjê do pracyi popad³ w depresjê, sta³ siê niemal domownikiemw atelier. Gospodarz próbowa³ mu pomóc zlecaj¹cdrobne prace, a z czasem, przyzwyczajony do jegoobecnoœci, zacz¹³ go rzeŸbiæ (Repr. 24).Pocz¹tek roku 1964 spêdzi³ <strong>Giacometti</strong> w towarzystwie matki. Ostatniraz – dziewiêdziesiêciotrzyletnia kobieta przez parê tygodni czeka³a naspokojn¹ œmieræ ze staroœci. Tylko wyj¹tkowo doPokój w hotelu III, 1963zniedo³ê¿nienia fizycznego do³¹cza³y siê oznakikonfuzji psychicznej (uwagi w rodzaju: „ktoœprzesun¹³ moje ³ó¿ko w nocy”, „tu nie by³o wczorajdrzwi”). Na ostatnich portretach wyostrzy³ysiê jej rysy. Na fotografii Cartiera-Bressona s¹w kuchni razem, zajêci rozmow¹, ona byæ mo¿emówi: „Nie rozumiem, dlaczego daj¹ ci wszystkiete nagrody”. 25 stycznia Annetta zobaczy³a wokó³³ó¿ka ca³¹ rodzinê – trzech synów i dwie synowe– zanim zasnê³a po raz ostatni. Lekarzowi, któremuprzyjdzie potem widzieæ jego ostatnie chwile,<strong>Alberto</strong> powiedzia³: „Zgas³a powoli. Mia³a ³agodn¹œmieræ. Teraz wiem, co to znaczy”. 42 Latemw³asnorêcznie wyry³ imiê matki na kamieniunagrobnym.Du¿o rysowa³ w ostatnich latach. W maju 1965roku w paryskim hotelu zrobi³ portrety Strawin-


155skiego. W tym czasie powsta³o te¿ wiele rysunków bez ludzi – ulice,wnêtrza, pokoje hotelowe.Nie sposób dokonaæ czegoœ nie ograniczaj¹c siê do niezwykle ma³ej domeny. Jeszcze rok temus¹dzi³em, ¿e znacznie ³atwiej narysowaæ obrus na stole ni¿ g³owê. W zasadzie wci¹¿ tak uwa¿am.Ale parê miesiêcy temu trzy, cztery dni up³ynê³y mi po prostu na tym, ¿e usi³owa³em narysowaæobrus na okr¹g³ym stole i wyda³o mi siê absolutn¹ niemo¿liwoœci¹ narysowaæ go tak, jak go widzê.W rzeczywistoœci trzeba by pozostaæ przy rysowaniu obrusa, dopóki nie zrozumie siê lepiej, czy jestto mo¿liwe, czy nie. A zatem trzeba by poœwiêciæ tak obrazy, jak i rzeŸby czy g³owy, wszystko,zamkn¹æ siê w pokoju, sam ca³y czas przed tym samym sto³em, tym samym obrusem, tym samymkrzes³em i niczym innym siê nie zajmowaæ. Ju¿ z góry wiem, ¿e im bardziej bym próbowa³, tymwszystko by siê stawa³o trudniejsze. Zamkn¹æ siê i ograniczyæ ¿ycie do prawie niczego. Ale tenpomys³ niepokoi, bo nie mamy ochoty wszystkiego poœwiêcaæ. A przecie¿ niczego innego niewypada³oby robiæ. Byæ mo¿e. Nie wiem.Rok 1964 przyniós³ <strong>Giacometti</strong>emu,oprócz odejœcia matki, inne po¿egnania,nie tak bolesne, ale definitywne: z Sartrem,któremu artysta nie wybaczy³ fragmentuz opublikowanych wtedy S³ów,z Picassem, z którego zaproszenia (ostatniego)do samotnej rezydencji w Mouginstym razem nie skorzysta³ orazz Aimé Maeghtem – na znak solidarnoœciz Louisem Clayeux, którego zas³ugi w³aœcicielzignorowa³ przy powstaniu FundacjiMaeght. Jeszcze przed sam¹ inauguracj¹w lipcu <strong>Giacometti</strong> pomaga³ ustawiaæswoje prace, „grupê” figur stworzonychz myœl¹ o Chase Manhattan Bankoraz Kobiety weneckie, na g³ównym dziedziñcuzaplanowanej z rozmachem wed³ugkoncepcji s³ynnego architekta bliskiegoMiró, Jose Luisa Serta, poœródpiniowych gajów na wzgórzach otaczaj¹cychSaint-Paul-de-Vence powy¿ej Nicei.Wiele prac <strong>Giacometti</strong>ego znalaz³otam swoj¹ idealn¹ przestrzeñ, ale ichautor wycofa³ siê z dalszej wspó³pracyz Maeghtami.Przed atelier w Stampie, fot. Ernst Scheidegger


156Przez ca³y rok 1965 trwa³a seria wystaw retrospektywnych w muzeacho œwiatowym znaczeniu: prace wêdruj¹ (po czêœci równie¿ dos³ownie)z jednej wystawy na drug¹ – od maja mo¿na je zobaczyæ w nowojorskimMuseum of Modern Art, od lipca w londyñskiej Tate Gallery, od wrzeœniaw muzeum sztuki wspó³czesnej Louisiana niedaleko Kopenhagi, odlistopada w amsterdamskim Stedelijk (grafika).I w tym niespokojnym rytmie przemieszcza³ siê sam dotkniêty chorob¹artysta. Jesieni¹ widaæ by³o, ¿e <strong>Giacometti</strong> siê œpieszy. 1 paŸdziernikaw towarzystwie Annette oraz Pierre’a i Patricii Matisse wyp³yn¹³ transatlantykiemFrance (samolotem ba³ siê podró¿owaæ) do Nowego Jorku. Recenzenttygodnika „Newsweek“ pisa³: „Strasz¹ce jak duchy rzeŸby artysty trafiaj¹ doprzekonania nie tylko zwolennikom egzystencjalizmu. Nowojorska retrospektywaprzyci¹gnê³a do Museum of Modern Art czterysta tysiêcy mi³oœników<strong>Giacometti</strong>ego”. 43 Na Manhattanie ogl¹da³ <strong>Giacometti</strong> nie tylko wystawêswoich prac, ale i Bacona i Henry’ego Moore’a. Dokona³ te¿ „wizji lokalnej“pomnika przed wie¿owcem Chase Manhattan Bank – dopiero ona uœwiadami³amu, ¿e jego figury powinny byæ znacznie wy¿sze, mo¿e nawet wystarczy jedna,oœmiometrowa. Wysokoœæ drapaczy chmur, skonstatowa³, nie jest czymœniezwyk³ym dla kogoœ wychowanegow Bregalii, gdzie proporcje cz³owieka dootaczaj¹cych go pionów s¹ podobne.W Bernie, listopad 1965, fot. Kurt BlumPo powrocie z Nowego Jorku niemalnatychmiast wyjecha³ do Danii, gdzie wystawêjego prac zorganizowa³o MuzeumLouisiana w Humlebaek pod Kopenhag¹,powsta³e, by s³u¿yæ podobnej idei wspó³brzmieniasztuki, architektury i pejza¿u jakFundacja Maeghtów. W podobnej przestrzeni,ale poœród bardziej intymnej przyrodypod Bazyle¹, dzie³a <strong>Giacometti</strong>ego zosta³ywkomponowane w przestrzeñ Fundacji Beyelerw Riehen (wiele lat po œmierci artysty).W paŸdzierniku <strong>Giacometti</strong> odebra³ francusk¹wa¿n¹ nagrodê „Grand Prix natio-


157nal des Arts”, zaœ 28 listopada przyjmowa³ dyplom doktora honoris causauniwersytetu w Bernie i uczestniczy³ na bankiecie wydanym na jego czeœæprzez helweck¹ g³owê pañstwa. Ale na dworcu kolejowym dozna³ dziwnegoataku, który bardzo go zaniepokoi³. Ten pe³en gor¹czkowej aktywnoœci rokskoñczy³ siê dla niego 1 grudnia. Zdecydowany poddaæ siê badaniom w Churwróci³ do Pary¿a, by dokoñczyæ to, co mu zosta³o – portret Caroline i popiersieLotara. Tê ostatni¹ pracê wieczorem 5 grudnia troskliwie owin¹³ mokr¹szmat¹, czekaj¹c na taksówkê, która mia³a go zawieŸæ na Gare de l’Est.Œwiadomi choroby <strong>Giacometti</strong>ego dziennikarze, fotografowie i realizatorzyfilmowi œpieszyli siê, by zd¹¿yæ utrwaliæ na taœmie jego wizeruneki wypowiedzi. Film Ernsta Scheideggera z Peterem Müngerem zrealizowanywe wrzeœniu 1965 roku pokazujeartystê przy pracy i zawiera kilkunastominutow¹rozmowê z JacquiemDupinem. Rok wczeœniej w Londynie<strong>Giacometti</strong> zgodzi³ siê nad³ugi wywiad z Davidem Sylvestrem,który zrobi³ podobny dokumentdla BBC z okazji jego retrospektywyw Tate Gallery.Cmentarz w Borgonowo, na pierwszym planiegrób Giovanniego <strong>Giacometti</strong>ego, fot. <strong>Marek</strong> KêdzierskiWypowiedzi te, jak równie¿ kilkanaœcieopublikowanych wczeœniejrozmów i wywiadów (w których,jak sam s³usznie zauwa¿a,wci¹¿ powtarza to samo, ale w bardzodla nas pouczaj¹cych wariantach),s¹ bardzo istotne nie tylkojako bezpoœrednie komentarze artystyna temat swego dzie³a, leczrównie¿ jako dokument jego niezwyk³ejosobowoœci. Ukazuj¹ tenniesk³onny do obiegowych s¹dów,czy wypowiadania prawd ustalonychraz na zawsze, umys³ –w dzia³aniu. Ukazuj¹ starego prak-


158tyka, którego nie sposób przechytrzyæ tym, co sie b³yszczy albo jest akuratw cenie. Ukazuj¹ jego spontanicznoœæ, brak namaszczenia, kiedy mówio wielkich, ale wielki szacunek (powiedzia³bym: roboczy) do dawnychmistrzów i do tych wspó³czesnych, którym jak jemu jeszcze zale¿y... naprawdzie („Tak. Sztuka niezmiernie mnie interesuje, ale prawda –nieskoñczenie bardziej” 44 ). Wytr¹ca orê¿ z rêki, usuwa grunt spod stóptrochê jak buddyjski mêdrzec.Oczywiœcie, podstawowym ¿ywio³em <strong>Giacometti</strong>ego jest obraz, w nimwypowiada siê najpe³niej i najbardziej naturalnie. S³owo jest dla niegoelementem twórczym nie tyle wtórnym, ile praktykowanym niesystematycznie.Wypowiedziom w tej materii brak mo¿e uniwersalnoœci gestu rzeŸbiarza,równie¿ z tego powodu, ¿e nie pisa³ we w³asnym jêzyku. Publikowa³ odczasów surrealizmu po francusku, teksty musia³y byæ, rzecz jasna, adiustowane,ale tak, ¿eby pod pozorem stylistycznego czyszczenia nie usun¹æ z nichprzekornego ducha jego wypowiedzi – w jakimkolwiek jêzyku.Kiedy w 1963 roku Tériade, przyjaciel jeszcze z lat trzydziestych, wydawca„Verve“, zwróci³ siê do niego z proœb¹ o przygotowanie tomu grafik, <strong>Giacometti</strong>zgodzi³ siê pod warunkiem, ¿e sam zdecyduje o treœci, formie i tytule. Ju¿wczeœniej jego rysunki ukazywa³y siê jako ilustracje w ksi¹¿kach przyjació³, aleta mia³a byæ pierwsz¹ w ca³oœci jego, ponadto z w³asnym komentarzem. Przezdwa lata, „dorywczo” pracowa³ nad tym, co z³o¿y³o siê na cykl Paris sans fin(Pary¿ bez koñca). Jesieni¹ 1965 roku, maj¹c ju¿ konkretny (mniej wiêcej) terminz³o¿enia, zdo³a³ wygospodarowaæ trochê czasu na dokonanie koñcowej selekcjii decyzjê o uk³adzie stu piêædziesiêciu litografii, sk³adaj¹cych siê na tom. Tengraficzny zapis Pary¿a ods³anianego nam przez artystê w widokach ulic,wnêtrz, kawiarni, mostów, wie¿y Eiffela, Saint-Sulpice, w portretach Diega,Caroline, Annette, dziewczyn od Adriena, przechodniów widzianych z oknakawiarni albo z kabrioletu Caroline, obrazów atelier, mieszkañ Annettei Caroline, zakoñczony czterema scenami intymno-voyerystycznymi to nie tylkohommage cz³owieka, który spêdzi³ w tym mieœcie czterdzieœci lat, lecz unikalnydokument umys³u ¿yj¹cego „wzrokiem“.Paris sans fin ukaza³ siê ju¿ po œmierci <strong>Giacometti</strong>ego. W listopadzie 1965roku autor zdo³a³ przygotowaæ i przekazaæ tom wydawcy. Choæ z obiecanychdwudziestu stron tekstu Tériade dosta³ zaledwie kilka.


159Pogrzeb Alberta <strong>Giacometti</strong>ego, 15 stycznia 1966, fot. Herbert MaederTaka cisza, jestem tutaj sam, na zewn¹trz noc, wszystko w bezruchu, ogarnia mnie sen. Nie wiem,kim jestem, ani co robiê, ani czego chcê, nie wiem, czy jestem stary czy m³ody, mam przed sob¹mo¿e jeszcze parêset tysiêcy lat ¿ycia do œmierci, moja przesz³oœæ gubi siê w szarej otch³ani, by³emwê¿em a teraz widzê jestem krokodylem, otwarta paszcza, to ja by³em tym krokodylem pe³zaj¹cymz otwart¹ paszcz¹. Krzyczeæ i wrzeszczeæ a¿ zadr¿y powietrze, a na pod³odze rozrzucone zapa³ki jakwraki okrêtów na szarym morzu.Brzmi to trochê jak pocz¹tek jednego z tekstów Becketta. Podobnie jakopublikowana pod tytu³em Ma realité (Moja rzeczywistoœæ), odpowiedŸ naankietê Pierre’a Volboudta:Robiê, rzecz jasna, obrazy rzeŸby i to od pocz¹tku, od pierwszego rysunku obrazu, ¿eby nadgryŸætê rzeczywistoœæ, prze¿reæ, wytrawiæ, ¿eby siê broniæ, ¿eby siê ¿ywiæ, ¿eby rosn¹æ, rosn¹æ, by lepiejsiê broniæ, ¿eby lepiej napieraæ, lepiej siê zapieraæ, ¿eby zdobywaæ teren, na ka¿dym planie,w ka¿dym kierunku, ¿eby broniæ siê przed g³odem, przed ch³odem, przed œmierci¹, ¿eby byæwolnym, tak jak mo¿liwe, wolnym ¿eby próbowaæ – wszystkimi dziœ dostêpnymi dla mnieœrodkami – widzieæ lepiej, rozumieæ lepiej, to co jest wokó³, rozumieæ lepiej, ¿eby byæ wolnym takjak mo¿liwe, jak najbardziej urosn¹æ, ¿eby u¿ywaæ, ¿eby siê zu¿yæ, jak najbardziej, w tym, co robiê,pêdziæ awanturnicze ¿ycie, ¿eby odkrywaæ nowe œwiaty, ¿eby prowadziæ moj¹ wojnê, dlaprzyjemnoœci ¿eby siê radowaæ z wojny dla przyjemnoœci wygrywania, przegrywania. 45O œwicie 6 grudnia <strong>Giacometti</strong> wysiad³ z poci¹gu w Chur i tego samegodnia zosta³ przyjêty do szpitala. Wstêpne badania nie wykaza³y zmiannowotworowych, kroplówki trochê go wzmocni³y. Zacz¹³ przyjmowaæ odwie-


160dzaj¹cych, Scheidegger pokaza³ mu robocz¹ wersjê filmu. Dosz³y do niegoinformacje o zainaugurowaniu dzia³alnoœci Fundacji <strong>Giacometti</strong>ego w Zurychu.Jednak¿e poprawa okaza³a siê chwilowa, ponownie zacz¹³ traciæ si³y,zwalnia³ w przyspieszonym tempie. Z pocz¹tkiem roku nast¹pi³o gwa³townepogorszenie. Widz¹c w szpitalnej sali rodzinê, skonstatowa³: „Skoro wszyscytu jesteœcie, to znaczy, ¿e umrê“. Wieczorem 11 stycznia serce Alberta<strong>Giacometti</strong>ego przesta³o biæ. Diego wyjecha³ natychmiast do Pary¿a, byuratowaæ przed mrozem zawiniêt¹ w mokre szmaty rzeŸbê Lotara. Przewióz³j¹ do Bregalii – stanie póŸniej, nieukoñczona jak Pietá Rodanini, na p³yciegrobu. Cia³o Alberta zosta³o z³o¿one w pracowni w Stampie. W mroŸnepopo³udnie 15 stycznia 1966 roku kondukt pogrzebowy ruszy³ za ci¹gniêtymprzez konia wozem z dêbow¹ trumn¹ w kierunku Borgonovo.<strong>Marek</strong> Kedzierski11cyt. za: Reinhold Hohl, <strong>Giacometti</strong>: Eine Bildbiographie, Hatje Verlag, Ostfildern-Ruit 1998, s.22.12Gotthard Jedlicka, <strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong>: Fragmente aus Tagebüchern w: <strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong> Gestern,Flugsand: Schriften, Scheidegger & Spiess, Zürich 1999, s.236.13cyt. za: Reinhold Hohl, loc.cit. s.33.14op.cit. s.33. Wszystko to znalaz³ w ksi¹¿ce Hedwig Fechheimer o rzeŸbie egipskiej. „Oczywiœcieniemieckiej” – dodaje. Bruno Cassirer Verlag, Berlin 1920.15w wywiadzie z Georgesesm Charbonnierem „Les Lettres nouvelles” 6/1959.16Œciany pokazano na wystawach w fundacji Maeght w Saint-Paul-de-Vence i w paryskiej GalerieMaeght, w muzeach w Saint-Etienne, w Centrum Pompidou, a ostatnio w Norwich w Anglii.17Michel Leiris, <strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong>, „Documents” nr 4 1929, s.209.18Notes sur la sculpture contemporaine. A propos de la récente Exposition Internationale de Sculpture,Galerie Georges Bernheim 1929, s. 465-473, inny tekst Zervosa o <strong>Giacometti</strong>m ukaza³ siê w 1932roku Quelques notes sur le sculptures de <strong>Giacometti</strong> „Cahiers d’Art“ nr 8-10 1932, s. 337-42.19w rozmowie z Yvesem Taillandier, cyt. za: Adam Kotula, Piotr Krakowski RzeŸba wspó³czesna,WAiF, Warszawa 1985, s. 89.10<strong>Giacometti</strong>: La valle, il. mondo, Mazzotta, Milano 2000, s. 31.11Gotthard Jedlicka, loc. cit.12List do Pierre’a Matisse’a, loc.cit.13Simone de Beauvoir, W sile wieku, przek³. Hanna Szumañska-Grossowa PIW, Warszawa 1964, s. 483-4.14New York Times 9. 12. 1934.15André Breton Equation de l’objet trouvé 1934, „Documents 34”, nowa seria, Bruxelles nr1, czerwiec1934.16Yves Bonnefoy, <strong>Giacometti</strong>, Flamarion, Paris 1991.17Memoires de Balthus, recueillis par Alain Vircondelet, Editions du Rocher, Monaco 2001, s. 244-245.18w autobiograficznym tomie Selfportraits Little, New York 1963.19Françoise Gilot, Carlton Lake, Life with Picasso, NcGraw Hill, New York, 1964 s. 196-19920Gotthard Jedlicka, Begegnung mit <strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong> „Neue Zürcher Zeitung“ 16. 1. 196621Pierre Dumayet, Le Drama d’un réducteur du tête „Le Nouveau Candide“ nr 110, 6-13. 6. 1963.22cyt. za: David Sylvester, Looking at <strong>Giacometti</strong>, Chatto and Windus, London 1994, s.144-5.23Le Rêve, Le Sphinx et la mort de T., „Labyrinthe“ 22/23 grudzieñ 1946, s. 12-13.24Ma longue marche, wywiad z Pierrem Schneiderem, „L’Express” nr 521, 8. 6.1961, s.48.25Pierwodruk w katalogu do wystawy w nowojorskiej Pierre Matisse Gallery. <strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong>:Exhibition of sculptures, paintings, drawings. Introduction by Jean-Paul Sartre, and a letter from <strong>Alberto</strong><strong>Giacometti</strong>. January 19 to February 14, 1948. Przedruk m.in. <strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong> Ecrits, Hermann,Paris 1990.26Yves Bonnefoy loc.cit. s.321.27Jean Clay Visages de l’art moderne, Ed. Rencontre, Paris-Lausanne 1970, pierwodruk: <strong>Alberto</strong><strong>Giacometti</strong>: Le dialogue avec la mort d’un très grand sculpteur de notre temps, „Réalités“ nr 215,


161grudzieñ 1963, s.135-145. Zaœ w rozmowie z Davidem Sylvestrem stwierdza <strong>Giacometti</strong>: „Dzisiajpatrz¹c na greckie rzeŸby w British Museum widzia³em jedynie olbrzymie masy kamienne, masêmartwego kamienia. Gdy przyjrzymy siê komuœ, kto na nie patrzy, ta patrz¹ca osoba nie posiadagruboœci, jest niemal przezroczysta. I bardzo lekka. Widaæ, ¿e ciê¿ar tej bry³y jest b³êdem. ¯ywycz³owiek, nawet grubas, stoi bardzo lekko“. Cytat wg t³umaczenia Paula Austera „The Guardian“21.6.2003, s.12.28wywiad z Pierre‘m Schneiderem, loc. cit. s.266.29Bonnefoy ³¹czy to z chropowatoœci¹ materia³u w figurkach z lat wojny. Wówczas nie mo¿na by³otego unikn¹æ z uwagi na ich ma³y wymiar, a teraz <strong>Giacometti</strong> zachowa³ owo „ziarno” w du¿ych.30Tekst z katalogu do wystawy <strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong> w Wilhelm Lehmbruck Museum w Duisburgu,1977, s.105.31ale nie Hôpital Bichat, jak wspomina w drugim liœcie do Matisse’a, tylko w prywatnej klinice Rémyde Gourmont przy parku Buttes Chaumont.32cyt. za Reinhold Hohl loc.cit. s.134.33Aimé Maeght prowadzi³ w czasie wojny sklep z artyku³ami elektrycznymi, lubi³ rytowaæ, umieœci³swoje prace w oknie wystawowym, Pierre Bonnard, który przyszed³ kupiæ ¿arówkê poprosi³ Aiméo techniczn¹ radê co do rytowania, za któr¹ (tudzie¿ za wiktua³y ze sklepu kolonialnego teœciówMaegha) p³aci³ obrazami. Któregoœ dnia Bonnard przedstawi³ Aimé swemu koledze nazwiskiemMatisse, który mieszka³ niedaleko w Vence. Poniewa¿ w czasie wojny jego syn Pierre w NowymJorku nie móg³ mu pomagaæ w sprzeda¿y, Henri zaoferowa³ parê rzeczy przedsiêbiorczemusklepikarzowi. Maeght zobaczy³ szansê ¿yciow¹, zaj¹³ siê sprzeda¿¹ sztuki wspó³czesnej, otworzy³galeriê w Pary¿u i rozgl¹daj¹c siê za dyrektorem artystycznym, trafi³ na Louisa Clayeux, który by³entuzjast¹ <strong>Giacometti</strong>ego. W 1964 roku, gdy Maeght Ÿle potraktowa³ ju¿ mu niepotrzebnegoClayeux, <strong>Alberto</strong> postanowi³ zerwaæ wspó³pracê. Innym przyk³adem jego uczciwoœci i solidarnoœcijest biennale w Wenecji. Zaproszony w 1950 roku jako goœæ pawilonu francuskiego, dowiedziawszysiê, ¿e Zadkine, którego uwa¿a³ za epigona, wypchn¹³ na margines Henriego Laurensa, którego<strong>Giacometti</strong> uwa¿a³ za wielkiego artystê, wycofa³ swoje prace.34Les Lettres Nouvelles nr 6, 8. 4.1959, przedruk: Ecrits, s.246.35Na jêzyki europejskie przet³umaczono jedynie niewielk¹ czêœæ publikacji Yanaihary. Opieram siêtu na fragmentach przet³umaczonych z japoñskiego w pracy Sachiko Natsume-Dube <strong>Giacometti</strong> etYanaihara. L’Echoppe, Paris 2003. Kiedy tekst Yanaihary ukaza³ siê drukiem w Japonii w 1969 roku,Annette <strong>Giacometti</strong> wszczê³a procedurê prawn¹, której rezultatem by³o wycofanie ksi¹¿ki zesprzeda¿y. Nowe wydanie z 1996 roku ju¿ po œmierci autora, zosta³o oczyszczone nie tylkoz fragmentów odnosz¹cych siê, zreszt¹ w bardzo oglêdny sposób, do romansu Annettez Yanaihar¹. Wdowa uczyni³a te¿ wszystko, co by³o prawnie mo¿liwe, by nie dopuœciæ do wydaniabiografii Jamesa Lorda i choæ jej siê to nie powiod³o, narzuci³a wiele restrykcji, m.in. ca³kowityzakaz cytowania z niepublikowanych Ÿróde³.36George Charbonnier, Le Monologue du peintre, Juilllard, Paris, 1959, s.185.37cyt. za: James Lord, <strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong>: A Biography Faber&Faber, London-Boston 1986, s.429.38list z 18.5.1961, cyt. za James Knowlson, Damned To Fame: The Life of Samuel Beckett, London 1996,s. 797.39James Lord loc.cit s.462.40Willy Rotzler, Die Geschichte der <strong>Alberto</strong>-<strong>Giacometti</strong>-Stiftung, Benteli Verlag, Bern 1982.41„Neue Zürcher Zeitung“ 6.1.1965.42Nicola Markoff, <strong>Alberto</strong> <strong>Giacometti</strong> und seine Krankheit, Bündner Jahrbuch. Chur 1967, s.68.43„Newsweek“ 24. 1. 1966., s. 43 razem z nekrologiem artysty.44Wywiad z Pierrem Schneiderm, loc. cit.45XX siècle nr 9, VI 1957, s.35.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!