13.07.2015 Views

przegląd powszechny 12/760/84

przegląd powszechny 12/760/84

przegląd powszechny 12/760/84

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

ContentsFather WaldemarChrostowskiThe Tower at Babel - What does the worldwithout God become? (Gen 11, 1-9) 329The epizode with the "Tower Babel" brings to the question in thetitle..WojciechRoszkowskiDilemmas of the society of work 348Is it possible to create.social democracy without political one?Father MarekJedraszewskiEmmanuel Levinas's philosophy of the Other 362Knowledge or love - which of them is the base of links among peopleas well as of that between them and God?JanMalinowskiThe guard of the spirit of the history of Poland 375On the sixtieth anniversary of the death of Antoni Chołoniewski,publicist and social worker.Jan KrasickiThe poet and the demons 396Some poems by Jerzy Liebert put him in the rank of writers sensitiveto Satan's presence.Father Wiesław WilkThe testament of Jan of Czarnolas executed 408About the second funeral of the poet at Zwoleń on 21 June 19<strong>84</strong>.KrystynaTarnawska-Kaczorowska"The Swan" a song with the accompaniment atthe piano op. 7 by Karol Szymanowski 415This song taking less than five minutes, composed to the sonnet byWacław Berent, is the evidence of an outstanding talent.


328WitoldLutostawskiAbout The 3-rd Symphony AllSummary of the composer's speech during the symposium dedicatedto his creative work.Michał JagiełłoBeyond the circumference 434A fragment of the novel "Studnia" ('The Well") written 1978-19<strong>84</strong>.Handy album: Leszek Sobocki 440Kazimierz DziewanowskiThe ninth decade of the twentieth century 442Why should a politician never use the word "never"?KazimierzDziewanowskiA wise and patient man is gone away for ever 449A remembrance of Bogdan Gotowski.AndrzejOsękaSculptures in the courtyard 451In Warsaw gallery "Forma" we could see last autumn photogramsmade by Anna Bohdziewicz presenting small chapels from Warsawcourtyards. What are they like and what to they mean?Reviews 455


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 329Ks. WaldemarChrostowskiWieża w Babel - czym staje sięświat, bez Boga? (Rdz 11,1-9)Jest w Biblii pewna liczba epizodów, które - aczkolwiekpowszechnie znane - dość paradoksalnie objaśnia się wbrewzałożeniom, które sprawiły, że perykopy te weszły w składPisma Sw. Czytelnicy i komentatorzy, zasugerowanipowierzchownymi odczuciami albo sugestywną ikonkretnością,często nie potrafią już dotrzeć do właściwej warstwyznaczeniowej tekstu i odkryć jego rzeczywistych! intencji.Jedną z takich zapoznanych perykop jest opowieśćo „wieży Babel". Dawała ona impuls niezliczonymi pracom,od rozpraw nad genezą rozmaitości języków aż po żmudnerekonstrukcje z zakresu architektury i sztuki. iZasadnicza przyczyna, dla której epizod z Rdz 11,1-9bywał redukowany do rozważań z dziedziny archeologii,historii sztuki i architektury, sprowadza się doi tego, żeodrywano go całkowicie od kontekstu Księgi Rodzaju, takjakby chodziło o zupełnie wyizolowane opowiadanie. Wyglądałona to^że natrafiliśmy na fragment zamknięty w sobie,a przez to i oderwany, jednostkowy, a zatem wtrącony. Namarginesie wielokierunkowych analiz tylko mimochodemdorzucano uwagę na temat teologii tekstu, chybaibez przekonania,że jest ona w nim naprawdę zawarta. Hasło„Babel" w Encyklopedii Katolickiej jest pod tym względemprzykładem typowym i niestety nie odosobnionym 1 .Tymczasem ani nie wolno się ograniczać, ani nie należyprzeceniać badań nad historycznością poszczególnychdetali składających się na ten epizod. Podobieństwa i zależ-1Encyklopedię Katolicką wybrałem na chybiłtrafił. Wystarczy sięgnąć po komen-tarze do Księgi Rodzaju, a nawet i pö bardziej szczegółowe opracowania, aby przekonaćsię, że taka jest prawda. Nie' jest to bynajmniej mankament tylko polskiejbiblistyki. Podobną ocenę trzeba np. odnieść do artykułu Babel pióra T. Jacobsenaw szeroko znanym The Interpreter'? Dictionary of the Bibie (I, s. 334) oraz - .co jestrzeczą naprawdę zaskakującą - do hasła «babhel», autorstwa H. Ringgrena w aktualnieukazującym się Theological (!) Dictionary of the Old Testament (punkt Hf The Tower),I,s. 466-467. ' ' i 'i


330'ności od kultur ościennych istnieją, ale w przypadku „wieżyBabel" nie są one ani ważniejsze, ani bardziej uderzające niżw odniesieniu od tylu innych przykładów uwarunkowańmiędzy Księgą Rodzaju a jej środowiskiem. Nawet gdy sięzrekonstruuje wygląd mezopotarhskich zigguratów, szerokouwzględniając materiał epigraficzny, archeologicznyi ikonograficzny, jak uczynił to np. A. Pąrrot 2 , tó nasz epizodwcale nie staje się bardziej „babiloński" czy „akkadyjski"niż opowiadania o „ogrodzie Eden", o upadkupierwszych ludzi, niż przedpotopowe genealogie czy wreszcieopis' samego potopu. Opowieść o wieży w Babel została,obok wielu innych, umieszczona w kontekście KsięgiRodzaju i wespół z nim składa się na spójny obraz. Nienegując zasadności różnorakich dociekań, w żadnymwypadku nie można jednak zaprzepaścić teologii, czyli tego,co należy do istoty biblijnego orędzia.Kontekst epizodu z wieżą w BabelCała „historia początków", czyli pierwszych jedenaścierozdziałów Księgi Rodzaju, ma głęboko przemyślaną i staranniezorganizowaną wewnętrzną strukturę. Nie wdającsię w szczegóły można tak przedstawić jej zarys:Część pierwsza:A. Stworzenie świata i człowieka (1,1-2,7)B. Zażyłość łudzi z Bogiem (2,8-24)C. Upadek pierwszych ludzi i jego konsekwencje (3,1-24)D. Grzech Kaina i Kainowe potomstwo (4,1-24)E. Set w ZAMIAN ZA ABLA i jego potomstwo (4,25-5,32)(Pochodzenie tzw. GIGANTÓW - 6,1-4)'F. Dogłębne zepsucie całej ludzkości (Kainitów i Setytów)oraz Boże postanowienie zagłady urzeczywistnione w decyzjio potopie (6,5-7,24).Część drugą:Al. Troskliwa obecność Boga widoczna w ocaleniu świataod totalnej zagłady: „nowe stworzenie" (8,1-19)BI. Przymierze Boga z Noem dowodem nowej zażyłości(9,1-17)CI. Brak rozwagi Noego (jak niegdyś Adama) iDl. Występek Chama oraz jego skutki (9,18-29)


331El. Sem, Cham i Jafet - praojcowie ludzkości po potopie(r. 10)FI. Występek mieszkańców CAŁUJ ZIEMI, a w konsekwencjiROZPROSZENIE 1 POMIESZANIE JĘZYKÓW (11,1-9).Następuje (Rdz 11,10-26) lista potomków Sema, zamykająca„historię początków" i doprowadzona do osobyAbrama.Ograniczone rozmiary niniejszego artykułu nie pozwalająprzedstawić wszystkich wniosków i uwag, które nasuwająsię przy porównaniu obu części ze sobą. Poprzestanę nakilku, które mogą ukierunkować nasze dalsze rozważania.Obie części są mniej więcej równe sobie rozmiarami. Każdemuz epizodów części pierwszej odpowiada zbliżony charakteremopis w drugiej części. Przeto dwukrotnie powracaw „historii początków" ten sam schemat: 1. inicjatywaBoga, 2. zażyłość między Bogiem a człowiekiem, 3-4.(w obu przypadkach obserwujemy to samo stopniowanie)grzech ludzi, 5. występne człowiecze potomstwo, 6. dogłębnezepsucie i reakcja Boga.Usytuowanie opowieści o „wieży Babel" pod koniec drugiejczęści czyni z niej paralelę do opowiadania o tym zepsuciu,którego końcem był potop. Jednak stwierdzenieo demoralizacji ludzkości sprzed potopu (Rdz 6,5) byłodosyć ogólnikowe. Na czym ono polegało, mogliśmy siędomyślać na podstawie tego, co przedtem zostało powiedzianeo występkach Adama, Kaina i Lamecha. Lapidarnyschemat usunął w cień detale, bo i tak było wiadomo, żewszystko poza otoczeniem Noego przepadnie. Opowieśćo wieży w Babel też nie zawiera wielu szczegółów, ale konsekwencjeopisanego w niej wydarzenia trwają nadal. Tenaspekt w zestawieniu obydwu epizodów sugeruje, że w opowieścio „wieży Babel" AKCENTKERYGMA TYCZNY na pewno niepolega na konkluzji o rozproszeniu narodów i pomieszaniujęzyków, bo ta jest odpowiednikiem kary potopu. W centrumopisu znajduje się niewierność ludzkości względem2Biblia i starożytny świat, Warszawa 1968, IW Pax, s. 76-104.3Co się tyczy wyjątkowego charakteru Rdz 6,1-4 w kontekście „historii początków"zob. moje artykuły: Nadzieja w świecie zagrożonym zagładą (Rdz 6,5-7,24) orazPrzekleństwo Kanaana (Rdz _ 9,20-27) w poprzednich numerach „PrzegląduPowszechnego". ' ,


332Stwórcy. Najważniejszym zadaniem egzegety jest ustalić, naczym owa niewierność polegała.Jak po karze potopu, a nawet w niej samej, ujawnia sięzbawczy czyn Boga, tak i teraz, po epizodzie z wieżą w Babel(Rdz <strong>12</strong> nn.), Bóg ponownie podejmuje inicjatywę zbaw-,czą, tym razem w osobie Abrahama. Odnosimy wrażenie, żezłość człowieka wyzwala nowe formy działania Boga.Schemat i treść opowieści o wieży w BabelNa epizod Rdz 11,1-9 składają się dwie odsłony: ww. 1-4opisują to, co dzieje się na ziemi, a ww. 5-8 skupiają uwagęna Bogu. Wiersz 9 zamyka całość i podaje referencję geograficzną(„Babel"). Ten dwuczłonowy układ, który dlawygody możemy opisać „ziemia-niebo", przywołuje napamięć podobny w Księdze Hioba: „niebo-ziemia" (Hi1,1-2,6 i 2,7 do końca). Różnice są dwie: w epizodziez Księgi Rodzaju zachowane są proporcje ilościowe orazodwrócony jest porządek narracji.a. (...) CZEMU LUDY KNUJĄ DAREMNE ZAMYSŁY (Ps 2,1)W tej perspektywie przyzwyczailiśmy się odczytywać całąnaszą perykopę:Cała ziemia miała jeden język i jedną mowę (w. 1).Chodzi oczywiście o ludzkość, która bez przeszkód mogłaporozumiewać się między sobą, co w kontekście KsięgiRodzaju jest zrozumiałe, ponieważ wcześniej przedstawiasię ją jako pochodzącą od wspólnego praojca Noego. Myślącbiblijnymi kategoriami musimy zaniechać pytania o historycznąprawdziwość obrazu. Nie o nią przecież chodziło!Trzeba jednak przyznać,, że jest to obraz niezwykły i sugestywnierozwiązujący trudność przynależącą do porządkuinnego niż religijny.Wiersz 2 zawsze nastręczał dużo trudności tłumaczomi komentatorom:A gdy (ludzie) wędrowali ze wschodu,znaleźli równinę, w ziemi Szinear i tam osiedli.Gdyby skonkretyzować i literalnie rozumieć to zdanie,wyglądałoby na to, że w następstwie tego, co zostało powiedzianew w. 1, cała ludzkość zamieszkiwała tereny „na


333wschodzie" i - posuwając się stopniowo ku zachodowi -osiedliła się w ZIEMI SZINEAR. Zdajemy sobie sprawę z rozlicznychtrudności, które wynikają z takiego rozumienia.Rzeczą bardziej naturalną jest przyjąć, że w. 2 odnosi się dopewnej grupy ludzi, prawdopodobnie tej, w której kręgupowstała opowieść. Może jest tu więc aluzja do pradawnychmigracji z płaskowyżu irańskiego na teren Mezopotamii?Mit musi zawierać aluzje historyczne, inaczej byłby niezrozumiałyi kwalifikowałby się raczej do gatunku bajki, chociażz drugiej strony nie wszystko, co w nim się mieści, maswój dokładny odpowiednik w rzeczywistości. Tak czy inaczejw. 2 w zestawieniu z w. 1 (lub odwrotnie) sprawia sporątrudność. Niemożliwe, aby sam autor epizodu nie był świadomytego napięcia. Być może przeszedł nad nim doporządku dziennego zakładając, że geograficzne odniesienienaszego epizodu można zlokalizować NA WSCHÓD OD EDENU(Rdz 4,16), co jest o tyle prawdopodobne, że zarówno opowieśćo Kainie jak i ta o „wieży Babel" należą do tej samejtradycji jahwistycznej 4 . Równie możliwe jest jednak i to, żenie dba się o dokładność wykorzystywanych detali. Obracamysię w świecie obrazów i liczą się tylko te elementy,które najkrócej wypowiadają intencje całej opowieści. 'Uprzedzając wnioski, które rozwiniemy później, zauważmy,że przy odrobinie zastanowienia w. 2 brzmi tak, jakby totu zaczynała się właściwa opowieść.I powiedzieli jeden do drugiego:'Chodźmy, wyrabiajmy cegłę i starannie ją wypalmy' (3a).Zachęta ta nie określa ani słowem przeznaczenia cegły,która ma być wyprodukowana! Z tym zdaniem nie możnałączyć żadnych pejoratywnych skojarzeń. Wręcz przeciwnie,gdyby na nim urwać tok narracji, moglibyśmy słuszniewnioskować, że cel produkcji jest najzupełniej dobry. Przybyszezamierzają osiedlić się w ZIEMISZINEAR, związać z nią,budować domy itp. Znamienny jest fakt, że - podobnie jakw poprzednim wierszu - nie ma tutaj żadnej referencji dowzmiankowanej w w. 1 idei jednego i wspólnego dla wszystkichjęzyka.I tak cegła zastąpiła im kamień,zaś smoła zaprawę murarską (3b).4Zob.: 'Przekleństwo Kanaana, art. cyt., n. 2..


334Nie stało się to od razu, z chwilą podjęcia produkcji!Potrzeha było czasu, a potem refleksji, aby odejść od posługiwaniasię kamieniem i zaprawą murarską. Mogło tonastąpić dopiero wtedy, gdy ilość cegły była już znaczna.Zakłada się więc postęp cywilizacyjny, a z nim uniezależnieniesię od darów natury. Na równinie, gdzie jedynym budulcembył kamień, weszła w powszechne użycie cegła,uwalniając ludzi od wielu utrapień i znacznie przyspieszającto, co dotąd przychodziło z wielkim trudem. Epizod suponujedłuższy odcinek czasu, chociaż nie określa go ani nieopisuje.,W. 4 informuje, że to nie zamiar zbudowania wieży sprowokowałposzukiwania celem wynalezienia nowej formybudulca, lecz łatwość, z jaką uzyskano cegłę i^jej liczbapoddały myśl o zbudowaniu miasta i wieży:Wtedy powiedzieli:' Chodźmy, zbudujmy sobie miasto i wieżę,A jej wierzchołek (będzie) w niebiosach.Tak uczynimy sobie znak, abyśmy nie rozproszyli się po całej[powierzchni ziemi'.Gdyby pozostać przy kategoriach czasowych, to znowuchodzi o przedsięwzięcie rozległe i obliczone na dłużej. Jużna wstępie budowniczowie podjęli decyzję, że ma to byćwieża, której WIERZCHOŁEK BĘDZIE w NIEBIOSACH. Pomysł zbudowaniaaż tak wysokiej wieży zapadł po skonstatowaniuobiecujących efektów ludzkiej pracy.Punktem ciężkości w. 4 są słowa zamykające jego pierwszączęść i składające się na część drugą.Przekład TAK UCZYNIMY (SPORZĄDZIMY) SOBIE ZNAK oddajehebrajskie w®na f 'aśeh łanu sem, dosłownie: TAK UCZYNIMY(SPORZĄDZIMY) SOBIE IMIĘ. Tłumaczenie śem jako ZNAKnasuwa się na podstawie, kontekstu: wieża byłaby widocznaz każdej strony i to pozwalałoby ludziom trzymać sięcrazem. Lecz zwrot aśah 16 śem ma też inne zabarwienieznaczeniowe; występuje w Iz 63,<strong>12</strong>; Jr 32,20; Ne 9,10 i 2Sm8,13 i znaczy tam tyle, co UWIECZNIĆ SIĘ, WSŁAWIĆ SWOJE IMIĘ,ZDOBYĆ SOBIE ROZGŁOS. Oba znaczenia nie wykluczają się >.wzajemnie. Obok praktycznej funkcji jednoczącego wszystkich„znaku" wieża byłaby upamiętnieniem i powodem dochluby tej generacji, która ją zbudowała.


335Ale takie wyjaśnienie nie wystarcza. Nie tłumaczy, naczym w gruncie rzeczy polega zło ludzi zamierzających trzymaćsię wspólnie i znacznie trywializuje naszą opowieść.Odczuwamy, że sens musi być głębszy.Przejdźmy najpierw do omówienia starotestamentowychreperkusji epizodu z „wieżą Babel". Niepodobna, aby wątektak malowniczy i dramatyczny był w Biblii czymś odizolowanym.Bardzo cenną wskazówkę podał Y. Kaufman 5pokazując związek między Rdz 11,1-9 i Iz 30,25. Tekst Izbrzmi: i BĘDZIE TAK, ŻE NA KAŻDEJ GÓRZE WYSOKIEJ I NA KAŻDYMWYNIOSŁYM PAGÓRKU (ZNAJDĄ SIĘ) STRUMIENIE, POTOKI WODY, WDNIU WIELKIEJ RZEZI, KIEDY RUNĄ WIEŻE. Nawet jeżeli nie możnamówić o bezpośredniej zależności, bo taka faktyczniewydaje się mało prawdopodobna, to tym niemniej wypowiedźIzajasza jest pomocna w interpretacji Rdz 11. Pochodziona z wystąpienia proroka przeciw czcicielom obcychbóstw (zob. szczególnie 30,22). Odnosząc się do konkretnychwarunków palestyńskich, do rozpowszechnionejpodówczas idolatrii, której hołdowano na górach albo tzw.wyżynach, Izajasz przepowiada koniec WIEŻOM, co przecieżmusi być symbolem, jako że w rzeczywistości czegoś takiegona terenie Palestyny nie budowano, WIEŻA zatem jest jednoznacznaz idolatria! Widać to również w Iz 2,<strong>12</strong>-18; zob.zwłaszcza 2,15: B'NADEJDZIEDZIEŃJAHWE ZASTĘPÓW(...) PRZECIWKAŻDEJ WIEŻY STRZELISTEJ. Zbudowanie „wieży Babel", jeśliprzenieść tu tę perspektywę, oznacza więc początekbałwochwalstwa!Nam, przywykłym do tradycyjnego odbioru epizoduz „wieżą Babel", takie wyjaśnienie wydaje się na pierwszyrzut oka podejrzane. Przyzwyczailiśmy się kojarzyć jejbudowę z pychą. Ale przecież bałwochwalstwo w swymostatecznym wymiarze jest efektem pychy! Jest bowiemfascynacją własnym tworem tak bezkrytyczną i zarozumiałą,że nie tylko rodzi złudne przekonanie o własnej potędze,ale z niemym produktem łączy mętne wyobrażenie,przyznające mu w istocie priorytet nad samym twórcą. Nieod rzeczy jest podkreślić, że także prorok Izajasz przedstawiabałwochwalstwo jako wyraz pychy. W kontekściesThe Religion of Israel, transl. by M. Greeenberg, Chicago University Press 1960,ss. 221, 294-295 i 387-388.


336mowy przeciw pogańskiej Babilonii zapowiada w imieniuBoga: UKARZĘ ŚWIAT ZA JEGO PODŁOŚĆ I NIEGODZIWCÓW ZA ICHWINY. POŁOŻĘ KRES PYSZE ZUCHWAŁYCH I DUMĘ OKRUTNIKÓWPONIŻĘ (Iz 13,11). Związek pychy z bałwochwalstwem jestnie mniej mocno zdemaskowany w cytowanym już rozdziale2: KRAJ JEGO PEŁEN JEST BOŻYSZCZY, KŁANIAJĄ SIĘ PRZEDTWOREM WŁASNYCH RĄK, KTÓRY WYKONAŁY ICH PALCE (...) OCZYWYNIOSŁYCH SIĘ UKORZĄ, A PYCHA LUDZKA ZOSTANIE PONIŻONA(ww. 8 i 10; zob. też w. <strong>12</strong>).> • · ' 'Objaśnianie epizodu w perspektywie bałwochwalstwa jestuprawnione nie tylko z racji wskazanego tu pola semantycznegorzeczownika „wieża". Wygląda na to, że w So 3,9mamy wyraźną aluzję do naszego epizodu: WTEDY PRZYWRÓCĘNARODOM CZYSTY JĘZYK, TAK ABY WSZYSCY MOGLI WZYWAĆ IMIENIAJAHWE, ABY ZGODNIE MU SŁUŻYĆ, CZYSTY JĘZYK jest warunkiemprawdziwej służby Bogu, bo „pomieszanie języków" wprowadziłoniezgodę i uniemożliwiło poprawne oddawanie Muczci.Następny argument pochodzi z wczesnożydowskiej tradycjiegzegetycznej. Mam na myśli aramejskie przekładyStarego Testamentu, tzw. targumy, sporządzane napotrzeby liturgiczne. Tekst hebrajski jest w nich tłumaczonyna pokrewny język aramejski, lecz przekład zawsze u-względnia akceptowaną przez wspólnotę tradycję interpretacyjną.W Targumie Pseudo-Jonathana (ok. II w. poChr.) czytamy:/powiedzieli:'Chodźmy, zbudujmy sobie miasto i wieżę,której wierzchołek dosięgnie nieba,i uczyńmy sobie bożka na jej szczycie...Pamięć, po wielu wiekach, kojarząca WLEżczidolatriąJestreminiscencją tego, że WIEŻA już wcześniej była uznawana zasymbol bałwochwalstwa. Liczne, SIĘGAJĄCE NIEBA, wieże,które Izraelici mogli oglądać w Mezopotamii, w ich świadomościwiązały się nierozdzielnie z bałwochwalstwem. Naszczycie każdej była siedziba opiekuńczego bóstwa danegomiasta. I chociaż w czasach redakcji Targumu Pseudo--Jonathana sytuacja ta należała w zasadzie do przeszłości,to jednak skojarzenie pozostało. Tę samą interpretacjęmamy w Talmudzie Babilońskim (Sann. 109a) oraz wMidr.


337Teh. do Ps 1,1 i do Ps 74,4-5. Musimy powtórzyć,.że niechodzi o teksty napisane doraźnie i wyrażające indywidualnąegzegezę tłumacza albo komentatora, lecz o pisma,w których, utrwalono wielowiekową tradycję wykładu szerokopojętej religijnej społeczności żydowskiej. W tradycjilej bez osłonek opisuje się idolatrie jako prymat rzeczy nadczłowiekiem. Oto jedno z popularnych objaśnień: Jeśli spadłjakiś człowiek i zmarł, nie przywiązywano do tego żadnejwagi. Ale jeżeli spadła cegła, usiadłszy płakali i mówili międzysobą: 'Biada nam, kiedy dotrze do nas inna w miejsce tamtej?',(Pirqe dc Rabbi liliezer). Motyw pierwszeństwa rzeczy przewijasię tu już na etapie wznoszenia wieży. Ale jest podanyzgodnie z ogólną tendencją interpretacji Rdz 11,1-9.Ważnym potwierdzeniem powyższych uwag jest szerokikontekst naszej opowieści. W całej „historii początków"explicite nie ma ani jednego słowa odnośnie do idolatrii czybałwochwalstwa! Nawiązuje się tam do rozmaitych błędówi grzechów, ale nie ma niczego, co wyjaśniałoby genezępoliteizmu. Z drugiej jednak strony, poczynając od rozdz.<strong>12</strong>, powszechność politeizmu jawi się jako zjawisko nieomalnormalne i wybór Abrama jest przedstawiony jako wezwaniedo opuszczenia spogafliałego świata. Nie jest to bynajmniejtylko odczucie dzisiejszego czytelnika Biblii. Ona ' ,sama przechowała świadectwo bardzo dawne i niezależneod aktualnej Księgi Rodzaju. W Księdze .Tozucgo czytamy:moi PRAOJCOWIE w DAWNYCH CZASACH MIESZKALI ZA RZEKĄ,NAWET TERACH. OJCIEC ABRAHAMA l OJCIEC NACUORA. I SŁUŻYLIOBCYM BOGOM (24,2). Co ważniejsze, ten aspekt jest podkreślonyw kanonicznej Księdze Mądrości i. to w połączeniuopowieści o „wieży Babel" z historią Abrahama:Gdy przyszło pomieszanie narodów za przewrotną zmowę,.ona (Mądrość) uznała Sprawiedliwego,zachowała go nienagannym przed Bogiemi zachowała mocnym mimo litości dla dziecka (10,5).Że mowa jest o Abrahamie, widać z. nawiązania do ofiaryz Izaaka i z dalszego ciągu Mdr 10,6-8. NIHNAGASNOŚĆ (lubNIESKAZITELNOŚĆ) to nie tyle cnotliwe życic w moralnym tegosłowa znaczeniu, co wierność w aspekcie teologicznym,czyli odrzucenie wszelkiego bałwochwalstwa. Ale ten przymiotAbrahama zyskuje w Księdze Mądrości uznanie


338w bezpośrednim kontraście do PRZEWROTNEJ ZMOWY, którejskutkiem było „pomieszanie języków" 6 .Pierwsza część opowieści o wieży w Babel kończy sięsłowami: ABYŚMY NIE ROZPROSZYLI SIĘ PO CAŁEJ POWIERZCHNIZIEMI. Z zaplanowanym przedsięwzięciem łączone są określonenadzieje: IMIĘ stoi na antypodach Boga! To już nie Bógma być Zasadą, Osobą jednoczącą ludzkość. Bóg ma zejśćna plan dalszy, przestaje, być czynnikiem integrującym,a ludzki wytwór ma zająć Jego miejsce. Ku niemu powinnizwracać się ci, którzy nie chcą ROZPROSZYĆ SIĘ PO CAŁEJPOWIERZCHNI ZIEMI.Od pierwszego do jedenastego rozdziału Księgi RodzajuBóg tkwi w centrum ludzkiej (pre)historii. Jest Stwórcą,Panem, Władcą i Opiekunem. Kieruje, wynagradza i karze.Jedenasty rozdział przynosi opowieść o próbie, w którejludzie zamierzają wyrugować Boga ze świata i ze swojegożycia. Projektują taki świat, w którym rzekomo nie będzie jużpotrzeby Boga. To przecież zamiar ubóstwienia ludzkiegodzieła! A zatem znowu dochodzimy do wniosku, że sednemopowieści o „wieży Babel"'jest problem idolatrii, bałwochwalstwachełpiącego się dziełem własnych rąk, z którymwiąże się bluźniercze nadzieje.b. ŚMIEJE SIĘ TEN, KTÓR Y MIESZKA W NIEBIE (Ps 2,4)Z pierwszą częścią epizodu kontrastuje pod każdymwzględem jego druga część, czyli 11,5-8. Dotychczas terenemakcji była ziemia a podmiotem ludzkość. Wiersz 5zapoznaje nas z optyką Boga:A Pan zstąpił, aby zobaczyć miasto i wieżę,które wznosili synowie ludzcy.Jest to równoważnik w. 2 z tą różnicą, że o ile w w. 2zachodziło odniesienie horyzontalne, o tyle w, 5 wskazujena odniesienie wertykalne (PAN ZSTĄPIŁ). Uwypukla todystans pomiędzy Bogiem a światem ludzkim i przywracazachwiane proporcje./ Pan powiedział:'Oto wszyscy sianowu/ jeden lud i posiadają jeden języki dlatego zaczęli tak postępować (to robić).Można się więc po nich wszystkiego spodziewać!' (w. 6).


339Zaproponowany przekład ostatniej części wiersza wydajemi się najodpowiedniejszy dla oddania hebrajskiego wyrażeniawe c attàh 16 ibbaser mchem kol "aśer iàzmù la* aśót.Literalnie tłumaczone / ODTĄD NIE BĘDZIE DLA NICHNIEMOŻLI­WYM WSZYSTKO, co WYMYŚLĄ UCZYNIĆ (SPORZĄDZIĆ) było przekładanena język polski jako NA PRZYSZŁOŚĆ NIC NIE BĘDZIE DLANICH NIEMOŻLIWE, COKOLWIEK ZAMIERZĄ UCZYNIĆ (Cz. Jakubiec')oraz jeszcze wyraźniej idące po lej samej linii ODTĄDŻADNE ICH ZAMIERZENIE NIE BĘDZIE NIEWYKONALNE (M. Peter").Ale dlaczego ewentualna realizacja budowy miasta i wieżymiałaby obdarzyć ludzkość wszechstronnymi możliwościami?Niczego nie rozwiązuje odpowiedź, jakoby umiejętnośćwyrobu cegły była zaledwie początkiem wielkiegopostępu technicznego i cywilizacyjnego. Bóg nie tylko, iż nieobawia się lego postępu, ale, według tej samej KsięgiRodzaju, zachęca człowieka do CZYNIENIA SOBIE ZIEMI PODDA­NEJ (1,18). Przekład MOŻNA SIĘ PO NICH WSZYSTKIEGO SPODZIE­WAĆ jest swobodnym, ale tym niemniej wiernym oddaniemtekstu oryginalnego. Zgadza się też z kontekstem i - nienastręczając żadnych trudności teologicznych - podajeprzyczynę, dla której Bóg interweniuje.W w. 6 wracamy do tematu JĘZYKA, CO jest wyraźnymnawiązaniem do w. 1. Pozostałe wiersze, znajdujące siępomiędzy tymi dwoma, milczą o nim zupełnie. Wspominaliśmyo napięciu, jakie istnieje w przejściu od w. 1 do w. 2.Zauważmy, że w. 6 łagodzi je w znacznym stopniu: podjęciebudowy tłumaczy się nie tylko wspólnym trudem, leczi wspólnotą języka. I w tym kierunku przesuwa się terazzasadniczy ton opowieści:hKomentarz do Mdr 10,5 pióra ks. K. Romaniuka świadczy, że autor rozminął sięz intencjami biblijnego tekstu: Z kontekstu wynika, że chodzi tu o Abrahama. Ulegającprawom pewnego schematyzmu literackiego, autor (Księgi -Mądrości) nie troszczy sięwcale o to, że fakt pomieszania języków i budowa wieży Babel nie mają nic wspólnegoz osobą Abrahama (Księga Mądrości, Pismo Św. ST VIII, 3, Pallottinum 1969, s. 177).Ks. Romaniuk popełni! najpierw błąd (przed którym ostrzegam na początku niniejszegoartykułu) dekontekstualizacji epizodu z „wieżą Babel". W tym przypadku chodzijednak o coś więcej: również 10 rozdział Księgi Mądrości nie jest objaśniany tak,jak być powinien. Rozwinięty w nim wątek teologiczny można odczytać jedyniewtedy, gdy się respektuje fakt świadomego i celowego zestawienia tych właśnie, a nie1innych, postaci i wydarzeń / historii zbawienia.7Pradzieje biblijne. Teologia Genesis I-ii, Księg. św. Wojciecha 196H, s. 106: zob.• Biblia Tysiąclecia, ad loc.sW kręgu Starego Przymierza. Wprowadzenie do dziejów i teologii Starego Testamentu,Księg. św. Wojciecha 1975, s. 46: zob. Biblia Poznańska, ad loc.


340Chodźmy, zejdźmy i popłaczmy tam ich mowę,ażeby jeden nie mógł zrozumieć języka drugiego (w. 7).Nie powinien nas przerażać styl antropomorficzny. Jestto m.in. zwięzły środek zastosowany w celu wyrażenia ideinieskończenie trudnych do wyrażenia w słowach. Wiersz 7w widoczny sposób kontrastuje z w. 3: ·Chodźmy, zbudujmy sobie miasto i wieżę...Chodźmy, zejdźmy i popłaczmy tam ich mowę..., Istnieje w w. 7 pewna językowa niedogodność, a mianowiciepodwójne oznaczenie ruchu: CHODŹMY, ZEJDŹMY. Tłumaczeunikają jej, zostawiając tylko czasownik ZEJDŹMY, aletekst na tym traci. Dwa czasowniki - to dwie różne referencje:habah (tłum. jako CHODŹMY) nawiązuje do w. 4, natomiastnerdah (ZEJDŹMY) to kolejny stopień w zestawieniuz w. 5, gdzie już mieliśmy wayyered (ZSTĄPIŁ). TO powtórzoneZEJDŹMY nie jest zatem określeniem fizycznego ruchu,lecz wskazuje na rychły zamiar bezpośredniej interwencji.Przeto Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemii zaprzestali budowy tego miasta (w'. 8).Mówi się wyłącznie o mieście, nie wspominając w ogóleo wieży, chociaż i ona pozostawała w centrum pierwszejczęści, opowieści. Z tego względu wiele manuskryptówhebrajskich oraz Septuaginta - zaraz po słowach i ZAPRZE­STALI BUD OWY TEGO MIASTA - dodaje ORAZ WIEŻY. Inne rozwiązanietrudności znajdujemy w aramejskich przekładachKsięgi .Rodzaju. Przyjęta w nich tradycja egzegetyczna,właśnie z uwagi na treść w. 8, interpretuję pod jego kątemjuż w. 5, Oto tekst Targumu Onąelosa i Targumu Pseudo--Jonathana: A Pan objawił się, aby ukarać ich za budowęmiasta oraz wieży, którą synowie ludzcy zbudowali. Zakładasię, jak widać, że Bóg występuje przeciw aktualnie trwającejbudowie miasta, podczas gdy budowa wieży została jużzakończona.Inna obserwacja dotyczy skutku, który był następstwemludzkiego przedsięwzięcia: karą jest ROZPROSZENIE, aleznowu brak jakiejkolwiek wzmianki o POMIESZANIU JĘZY­KÓW, co wydaje się o tyle dziwne, że właśnie ten aspektdominował w poprzednim wierszu.


341Wiersz 9 przynosi zakończenie epizodu z „wieżą Babel".W nomenklaturze naukowej zalicza się go do tzw. formułetiologicznych:Dlatego to nazwano je Babel,ponieważ tam Pan pomieszał mowę całej ziemii stamtąd rozproszył ich Pan po całej powierzchni ziemi.Występują tu razem dwa zasadnicze wątki opowiadania:ROZPROSZENIE I POMIESZANIE JEŻYKÓW. Pierwszy w poprzednimzdaniu był podany jako jedyny efekt czynu MIESZKAŃ­CÓW ZIEMI, a teraz, schodzi na drugie miejsce na rzeczmotywu POMIESZANIA JĘZYKÓW. Odczuwamy, że całe zdaniejest jakby doklejone do epizodu, na co przede wszystkimwskazuje jego początek (DLATEGO TO) oraz wprowadzonaw nim referencja geograficzna (BĄBEL). Skłania to do postawieniabardzo ważnego pytania: czy opowieść już pierwotniebyła pomyślana jako opowieść etiologiczna i w. 9 trzebatraktować jako jej naturalną i nieodłączną konkluzję, czyprzeciwnie— do istniejącej opowieści została wtórniedodana „formuła etiologiczna", przez co i sama opowieśćnabrała nowego znaczenia?Literackie pochodzenie opowieści o „wieży Babel"Uważna analiza treści doprowadziła nas do pytania o pochodzeniebiblijnego opisu.Wróćmy do w. 9, o którym powiedzieliśmy, że sprawiawrażenie dodatku. Do sprawy podanej w nim nazwy miastajeszcze powrócimy, a na razie zauważmy, że słowa TAM PANPOMIESZAŁMOWĘ CAŁEJ ZIEMI wy raźnie nawiązują do wprowadzającegonasz epizod w. 1: CAŁA ZIEMIAMIAŁA JEDEN JĘZYK IJEDNĄ MOWĘ. Poza tym motyw MOWY lub JĘZYKA występujetylko w w. 6 i w w. 7. Sądzę przeto,, że epizod składa sięz dwóch równoległych wątków:'2. A gdy ludzie wędrowalize wschodu, znaleźli równinęw ziemi Szinear i tamosiedli.I. Cała ziemia miała jedenjęzyk i jedną mowę.


3423. I powiedzieli jeden dodrugiego: „Chodźmy, wyrabiajmycegłę i starannie jąwypalmy". 1 tak cegła zastąpiłaim kamień, zaś smołazaprawę murarską.4. Wtedy powiedzieli:„Chodźmy, zbudujmy sobiemiasto / WIEŻĘ, A JEJ WIERZ­CHOŁEK BĘDZIE W NIEBIOSACH.Tak uczynimy sobie znak,abyśmy nie rozproszyli siępo całej powierzchni ziemi".5. A Pan zstąpił, aby zobaczyćmiasto / WIEŻĘ, którewznosili synowie ludzcy.,6. I Pan powiedział: „Otowszyscy stanowią jeden ludi dlatego zaczęli tak postępować.Można się więc ponich wszystkiego spodziewać!"8. Przeto Pan rozproszył ichstamtąd po całej powierzchniziemi i zaprzestali budowytego miasta.i posiadają jeden język7. „Chodźmy, zejdźmy i popłaczmytam ich mowę,ażeby jeden nie mógł zrozumiećjęzyka drugiego".9. Dlatego to nazwano jeBabel, ponieważ tam Panpomieszał mowę całej ziemi istamtąd rozproszył ich Panpo całej powierzchni ziemi.Dłuższe opowiadanie, to w lewej kolumnie, jest zwarte w.sobie, logiczne i stanowi zamkniętą całość. Jego zasadniczamyśl koncentruję się wokół zamiaru pewnej grupy ludzi(WĘDROWALI ZE WSCHODU) zbudowania sobie miasta. Jest -


343moim zdaniem - rzeczą dyskusyjną, czy pierwotnie opowiadanieto zawierało też aluzję do budowy wieży. Wydaje misię to dość prawdopodobne, jednak nie podejmuję się przesądzaćodpowiedzi, ponieważ, w. 8, jeden z kluczowych,mówi wyłącznie o mieście. Gdyby obstawać przy żelaznejkonsekwencji, należałoby zatem i fragmenty w. 4 i w. 5odnoszące się do wieży włączyć do prawej kolumny. Opowieśćz lewej nic na tym nie straci.Lewa kolumna podaje opowieść starszą, tę, która posłużyłaza punkt wyjścia biblijnego epizodu. Adaptacja polegałaprzede wszystkim na podaniu nazwy MIASTA: chodzio Babel. W ten sposób cały epizod staje się opowieściąetiologiczną! Było to możliwe tylko na gruncie językahebrajskiego, BĄBEL jest hebrajską nazwą Babilonu. KsięgaRodzaju, na zasadzie asonacji, wyprowadza nazwę BĄBEL odhebrajskiego czasownika balal = pomieszać, poplątać.Akkadyjskie Babili/u sami Babilończycy objaśniali jako„brama Boga" i język akkadyjski nie toleruje takiej grysłów, która jest osią epizodu biblijnego. Etymologia biblijnanie ma oczywiście nic wspólnego z dociekaniami naukowymi,lecz jest etymologią popularną. W niej mają swojeuzasadnienie dodatki, składające się na opowieść w jejnowym kształcie, które umieściliśmy w prawej kolumnie.Skojarzenie BĄBEL Z balal zadecydowało o tym, że możnabyło ironicznie uznać Babilon za miejsce, gdzie PAN POMIE­SZAŁ MOWĘ CAŁEJ ZIEMI i tej perspektywie są podporządkowaneww. 1,6 i 7. Biblijna opowieść o „wieży Babel" jestwięc hebrajską przeróbką starszego opowiadania o rozproszeniuludzkości, dokonaną na bazie zidentyfikowania tegomitycznego miasta z Babilonem i następnie, drogą podobieństwadźwięków, rozszerzoną w opowieść o pomieszaniujęzyków. ,·W swej bardzo ciekawej książce „Problem opowieści etiologicznejw Starym Testamencie" Burkę O. Long 9przebadałwiele tekstów, które określa się powszechnie mianem„formuł etiologicznych". Należy do nich również etiologiatypu etymologicznego z Rdz 11,9. Burkę O. Long udowadnia,,żetylko sporadycznie taka formuła łączy się genetyczniez kompleksem narracyjnym, obok którego (z którym)'' l/w Problem ojElio/ogical Norrative iii llw O/cl lesumicm, BZAW IOH. Berlin1968. '


344- występuje. Oznacza to, że etiologia nie musiała konieczniewynikać z treści opowiadania. Częściej autonomiczna niegdyśnarracja bywa dopasowywana do forrnuły etiologicznej.Nasza opowieść jest właśnie dobrym przykłademprzepracowania starszego opowiadania zgodnie z konwencjąformuły etiologicznej z w. 9 odwołującą się do popularnejetymologii możliwej na gruncie języka hebrajskiego.Jakie jest zaplecze starszego opowiadania, na kanwie któregoopracowano biblijny epizod? Podobnie jak opis stworzeniaświata, opowiadanie o raju, o patriarchach sprzedpotopu i jak opowieść o potopie, tak i to opowiadanie zdradzasilne związki z Mezopotamią. Wyliczmy tu takie elementy,jak aluzje,do RÓWNINY, ZIEMISZINEAR, posługiwanie sięcegłą i smołą zamiast kamienia i zaprawy murarskiej, miastojako centrum życia i wreszcie WIEŻĘ. Użyte w związkuz nią wyrażenie w e ró*śó baśśamaim (JEJ WIERZCHOŁEKBĘDZIE w NIEBIOSACH) przypomina podobne z zachowanegodo naszych czasów tekstu babilońskiego, w którym Nabopolassarotrzymuje od Marduka nakaz odbudowania wieżyw Babilonie tak „wysokiej jak niebo" 10 . Aczkolwiek dotyczyto VI wieku przed Chr., to sama idea na pewno sięgaokresu starobabilońskiego. Otóż dlatego uważam, że -pomimo pewnych niekonsekwencji w tekście - aluzja doWIEŻY mogła być jednak obecna już w tej pierwotnejopowieści.Dlaczego anonimowe MIASTO zostało utożsamione z Babilonem?Sądzę, że jednym z powodów była istniejącaw nim przez kilkanaście stuleci tzw. wieża Etemenanki".Sięga początków ^tysiąclecia przed Chr. i na jej szczycieznajdowało się sanktuarium bożka Marduka. Zburzonapodczas najazdu Hetytów ok. 1540 r. przed Chr. zostałaodbudowana i przetrwała aż do początku VI1 w. przed Chr.,kiedy zburzył ją z kolei Sennacherib. Odbudowano ją jednakna nowo. Istniejąc przez tak długi czas stała się symbolemBabilonu, tak jak dzisiaj (po niespełna dziewięćdziesięciulatach) wystarczy naszkicować kontury wieży Eiffla, abynatychmiast usłyszeć: „To Paryż!" W grę mogły wchodzićtakże i inne względy, jak np. ten, iż dla ucha Hebrajczykawielojęzyczny Babilon stawał się tyglem narodów i języków.


345Teologia Rdz 11,1-9;.Co przesądziło o tym, że epizod z „wieżą Babel" wszedłw skład aktualnej Księgi Rodzaju?Stwierdziliśmy, że w efekcie przyłączenia formuły etiologicznejuległa zmianie funkcja oryginalnej opowieści: przybrałopostać etiologii to, co pierwotnie etiologią nie było.Chociaż podstawowa struktura pozostała, to jednak doopowieści zostały włączone nowe elementy, które wytworzył;,nowe pola znaczeniowe. W swym pierwotnym brzmieniuopowiadanie wyjaśniało okoliczności zróżnicowania sięnarodów. Powstałe w środowisku nomadów - nie ukrywającychswojej pogardy dia rozwijającego się podówczasżycia miejskiego - miasto uznano za symbol zła i zepsucia,przyczynę rozproszenia ludów. Może widać w tym ironiępoglądu, jakoby miasto miało zapewniać bezpieczeństwotylko dzięki temu, że było wielkim skupiskiem ludzi? Tadawna opowieść, dzięki zręcznemu wykorzystaniu asonacji.została przez autora jahwistycznego przerobiona w ten sposób,że jej ostrze zwróciło się przeciw Babilonowi, rozjaśniającprzy tym inną zagadkę, mianowicie tę rozmaitościjęzyków. W tym miejscu możemy przyznać rację RedakcjiBiblii Tysiąclecia, która w komentarzu do księgi Rodzaju,doskonale przetłumaczonej przez Cz. Jakubca, pisze: Folklorystyczneto opowiadanie ma wyjaśnić przyczynę różnorodnościnarodów i języków. Ale nie można się zgodzić, żejest to jedyny i najważniejszy cel naszej opowieści.Zasadnicza inspiracja dla włączenia jej w ramy KsięgiRodzaju pochodziła z wiary. Autorzy biblijni nie posiadaliinformacji na temat pochodzenia narodów i języków.Gdyby założyć, że poznaliby dzisiejsze naukowe teoriew tym przedmiocie, być może mogliby nieco zweryfikowaćalbo zabarwić nimi fabułę lub, co jest chyba bardziej prawdopodobne,wcale by się o to nie troszczyli. Ich celem niebyła bowiem historyczna wiarygodność. To, czym dysponowali,stanowiły: 1. starożytne legendy, wspólne dla wielu!DZob.; E. Dhorme, L'emploimetaphoriguedesnomsdepartiesducorpsenhebreueten akkadien, Paris 1923, s. 23.! 1Jej zwięzły opis podaje A. Lapple, Od Księgi Rodzaju do Ewangelii, Kraków 1977,s. <strong>12</strong>5-137; szerzej i bardziej wszechstronnie: A. Parrot, Biblia i starożytny świat, dz.cyt.; s. 80-101.


346ościennych kultur; 2. ich własne doświadczenie świata, osobisteopinie i doznania; 3. tradycje własnego narodu, któremiały na względzie klasyfikację i zrozumienie wielu fenomenów.'W naszym epizodzie te trzy elementy spotykają się zesobą i nakładają na siebie. Odpowiadają im kolejno: 1.dawne opowiadanie o zabarwieniu mezopotamskim, powtarzanew środowisku nomadów; 2. własne doświadczenieautora nawiązujące m.in. do roli WIEŻY jako miejsca kultupogańskiego; 3. świadomość wyrosła z tradycji narodowych,w których Babilon jest uznawany za stolicę wszelkiegozła.Te elementy zostały spożytkowane, by udzielić odpowiedzina ważny problem teologiczny wiary starożytnegoIzraela: czym wyjaśnić fakt, że wszystkie narody dookołaIzraela są pogańskie i skąd w takim razie pochodzi Izrael?Ten drugi problem znajdzie odpowiedź na bazie historii,poczynając od Rdz <strong>12</strong>, gdy na scenę zostanie wprowadzonyAbraham. Problem pierwszy w kontekście Księgi Rodzajunależałoby sprecyzować tak: jak to się stało, że ludzie stworzenii prowadzeni przez Boga, będący z Nim niegdyś w takintymnej zażyłości, mimo to zupełnie od Niego odeszli i totak daleko, że Bóg został całkowicie zapoznany? CzyżbyBóg się,ukrył i milczał, czy też winę za politeizm ponosiczłowiek?Odpowiedź jest jednoznaczna: epizod z wieżą w Babelopisuje początki bałwochwalstwa. Ludzki wytwór, dziełorąk i techniki, ma w miejsce Boga stać się czynnikiem integracjiludzkości. Nadzieje okazały się tragicznie fałszywe,a skutek był akurat odwrotny: zamiast zjednoczenia spełniłsię totalny podział ludzkości. Dokonało się to m.in. w sferzejęzyka: WIEŻA, a dokładniej ustawiony na jej szczycie bożek,jest przez ludzi rozmaicie określany. Nazywając go inaczej,każdy uznaje go za coś innego! Oto geneza politeizmu czczącegopod rozmaitymi postaciami jedno i to samo: własnywyrób! .*To w tej perspektywie epizod z „wieżą Babel" jest dziełemczłowieka wiary. Przynosi odpowiedź na jedno z podstawowychpytań, w którym nie chodzi o zaspokojenie intelektualnejciekawości, lecz o opis relacji Boga do świata, tym


347razem do pogańskiego świata. Jest to zarazem prototypprocesu, który we wszystkich czasach odwodzi ludzkość odprawdziwego Boga.La tour Babel - Que devient le monde sans Dieu? (ôen 11, 1-9)Il y ;i dans la Bible un certain nombred'épisodes qui - quoique généralementconnus - sont assez paradoxalementexpliqués en dépit des principesqui causèrent leur incorporationdans l'Ecriture Sainte. Un de ces fragmentsméconnus est le récit de la «tourBabel». Il a donné l'impulsion à d'innombrablestravaux - de traités sur lagenèse de la Variété des languesjusqu'aux laborieuses réconstructionsdu domaine de l'architecture et del'art.- , ·L'épisode en question est l'oeuvred'un homme de foi. Il apporte laréponse à une des questions essentiellesoù il ne s'agit pas de satisfaire lacuriosité intellectuelle, mais de ladescription de la relation de Dieu aumonde, cette fois le monde pa'ien.C'est, en même temps, le prototype duprocès qui, en tout temps, détournel'humanité du vrai Dieu.


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 348WojciechRoszkowskiDylematy społeczeństwa pracyProbierń wyboru trzeciej drogi między liberalizmema państwowym socjalizmem zajmował w okresie międzywojennymbardzo wielu myślicieli i polityków pragnącychzmienić otaczający ich świat społeczny. Punki wyjścia bywałróżny: od antyklerykalnej wiary w postęp do chęci realizacjizasad chrześcijańskich. Nurty te łączyło pragnienie eliminacjiwad materialistycznego liberalizmu oraz nadużyć wynikającychz nieskrępowanego egoizmu gospodarczego,a także ominięcia pułapek etatyzmu - wszechwładzy państwai zaniku inicjatywy poszczególnych jednostek. Zakresproponowanych rozwiązań bywał również dość szeroki,przy czym nierzadko wysuwane projekty tylko pozornielikwidowały sprzeczności i wady systemów, które zamierzanonaprawiać, a prowadziły do nowych trudnościi zagrożeń.'Losy wspomnianych poszukiwań prześledzić można dośćdobrze na przykładzie dziejów syndykalizmu. Pojęcie to,używane w dość rozmaitych kontekstach, miało jednakwspólny korzeń. Była nim pierwotnie chęć eliminacji przymusupaństwowego i zorganizowania społeczeństwa nanowo, przez spontaniczną samo-organizację opartą na międzyludzkiejsolidarności. Oryginalny syndykalizm sprzed Iwojny światowej miał wiele wspólnego z anarchizmem; byłdoktryną rewolucyjną uznającą walkę klas i nienawidzącąpaństwa takiego, jakie urządziła „plutokracja" lub elity„właścicieli środków produkcji", by użyć sformułowaniamarksowskiego.. Najpełniejszy wyraz znalazł syndykalizmrewolucyjny w Karcie z Amiens z 1906 r. oraz w myśli GeorgesSorela. Widział on w ewolucyjnych reformach społecznychhamulec postępu w kierunku społeczeństwa pracy.Cel ten chciał osiągnąć przez silne związki zawodowe' i ich„akcję bezpośrednią" - strajk <strong>powszechny</strong>, który miał sparaliżowaćstary system i wyłonić nową organizację społeczeństwa.Program taki stał się szczególnie popularny weFrancji, gdzie przyjęła go czołowa centrala związkowa -


349CG f (Confédération Cìénéraledu Travail). Ruch syndykalistycznyrozwinął się też, choć w mniejszym stopniu,w Niemczech. Hiszpanii. Anglii i USA, a także we Wloszecli.Syndykaliści niejednokrotnie inspirowali próby„akcji bezpośredniej 1 ', tłumione przez policję, nierzadkokrwawo. I wojna światowa zahamowała rozwój syndykalizmu,którego przywódcy bywali aresztowani za działalność..wywrotową na tylach", lub zamienili się w nacjonalistów1 .W lalach 1919-1920 ruch odród/il się we Francji. W 1920r. /ałamała się jednak ostatnia próba strajku generalnegodla obalenia starego porządku. Doprowadziło to do osłabieniai rozkładu ruchu. Rewolucjoniści poszli za GeorgesSorelem. który w ostatnich latach życia poparł rewolucjęradziecką. Ich francuska centrala związkowa zgłosiła akcesdo Kominternu. Bardziej umiarkowany nurt syndykalistówprzyjął zasady ewolucji i stał się swoistym reformizmemsyndykalistycznym. .lego głównymi przedstawicielami weFrancji byli Maxime Leroy i Leon Jouhaux, którzy głosilimożliwość przebudowy struktury państwowej przez oparciejej na oddolnym ruchu organizacji zawodowych,-, któremiały się przeistoczyć w stałe „służby publiczne". Wreszcietrzeci nurt, akcentujący mocno pierwiastki nacjonalistyczne,a czerpiący siłę z organizacji kombatanckich, przyzwyczajonychdo dyscypliny i działania na rozkaz, wyłoniłfaszyzm 2 .Tradycyjnie myślące warstwy społeczeństwa w EuropieZachodniej dostrzegły w ruchu faszystowskim - który weFrancji przybrał formę Action Française Charlesa Maurrasi Leona Daudet, a we Włoszech ruchu Benito Mussoliniego.który w 1922 r. sięgnął po władzę - ugruntowaniemoralnych fundamentów społeczeństwa, zagrożonychw dość szerokim odczuciu zarówno przez „plutokrację", jaki rewolucyjny materializm. Była to reakcja na relatywizmmoralny rozkwitły w „głupim XIX wieku", jak to określiłDaudet wymieniając szereg fałszów „nowoczesnego człowieka".Zaliczył do nich na przykład przekonanie o potędze1Por. np.: Encyclopedia of Social Sciences, Vol. 14, London 1934, s. 496-499.2H. Witkiewicz-Mokrzycka, Syndykalizm francuski i jego znaczenie społeczne,Warszawa 1936, s. 87-<strong>12</strong>0; T. Bigo, Najnowsze przejawy myśli syndykalistycznej;Lwów 1929, s. 3-27.


350i dobrodziejstwach nauki, o erze postępu i demokracji, błogosławieństwierewolucji, opinie, że „religia jest córką strachu",a prawdziwie heroiczna postawa zakłada ateizmi wiarę w człowieka, przeświadczenie, że lud pragnie równości,własność to kradzież, że nie ma prawdy absolutnej,a Bóg istnieje tylko w świadomości'.,Istotę społeczno-gospodarczego systemu faszyzmu nazywasię najczęściej korporacjonizmem. We Włoszech prawoo korporacjach z kwietnia 1926 r. zgrupowało wszystkieorganizacje zawodowe w 13 korporacjach; 6 skupiało pracodawców,6 - pracowników, a ostatnia - wolne zawody.Organem kontrolnym kierującym całością była powołanado życia w 1930 r. Narodowa Rada Korporacji podlegającaMinisterstwu Korporacji. Związki, które się nie podporządkowałytej strukturze, przestały istnieć. Teorię państwa korporacyjnegosformułowano w Karcie Pracy ogłoszonej21.04.1927 r. Zachowano w niej własność prywatną jakonajskuteczniejszy i najpożyteczniejszy czynnik rozwojugospodarczego w interesie narodu, a. więc nadrzędnegocelu całego systemu. Państwo faszystowskie zapewniamoralną, polityczną i ekonomiczną jedność narodu, stwierdzonow-Karcie. Tworzenie organizacji zawodowych miałobyć teoretycznie dobrowolne, ale podlegały one zatwierdzeniui kontroli państwa faszystowskiego. Zadaniem państwabyło wspieranie inicjatywy prywatnej oraz zapewnianierównowagi między pracą i kapitałem zrzeszonymi w korporacjach.W 1934 r. liczbę korporacji zawodowych ustalonoostatecznie na 9, a przewagę w Narodowej Radzie Korporacjizdobyły 22 korporacje branżowe, składające się z pracodawców,robotników i funkcjonariuszy partii faszystowskiejz poszczególnych gałęzi gospodarki. Formalnieautonomia korporacji była dość spora, lecz w praktyce realizowałyone dyrektywy ogólne płynące z góry 4 .System korporacyjny wprowadzono też w Niemczech hitlerowskich.Całość organizacji! kierownictwa życia gospodarczegoz wyjątkiem zbrojeń powierzono MinisterstwuGospodarki Rzeszy. Za pośrednictwem „Reichsgruppen",których było sześć - przemysł, rzemiosło, handel, bankowość,ubezpieczenia i energetyka - a także Stanu ŻywicieliRzeszy - korporacji chłopskiej obejmującej produkcję,rynek i sprawy kadrowe rolnictwa, Ministerstwo sprawo-


351wało nadzór nad całą gospodarką, w której pozostawionow zasadzie własność prywatną. W październiku 1936 r.utworzono ponadto Urząd do Spraw Planu Czteroletniego,któregotkompetencje pokrywały się częściowo z polemdziałania Ministerstwa, co tylko wzmocniło totalitaryzmmachiny gospodarczej". Również i w Portugalii po przewrocieAntonio Salazara de Oliveiry i uchwaleniu 19.03.1933r. nowej konstytucji powołano do życia „Hstado novo" -system korporacyjny. Pięć typów korporacji: pracodawców,pracowników, rolników, wolnych zawodów i korporacjiideowych zrzeszono pod nadzorem państwowej Rady Korporacyjnej6 . System ten - podobnie jak pierwotnie we Włoszech,a przeciwnie do ustanowionego w Niemczech -zrzeszał ludzi o podobnej sytuacji zawodowo-społecznej,a nie branże gospodarcze, przez co bliższy był spełnianiucelów społecznych niż system hitlerowski, w którym państwoi NSDAP dyktowały po prostu poszczególnym gałęziom,co mają robić.Inną drogę przebudowy społeczeństwa proponowalisyndykaliści-reformiści. Byli oni zwolennikami stopniowegoi demokratycznego wyłaniania przedstawicielstwzawodowych i organizowania nowych, centralnych ośrodkówwładzy gospodarczej niezależnie od lub zamiastsystemu parlamentarnego. Dla ewolucji syndykalizmu po 1wojnie światowej bardzo charakterystyczne były zmiany,jakich w swoich poglądach dokonywał jeden z czołowychuczniów Sorela - Georges Valois. Przeszedł on długą drogęod syndykalizmu rewolucyjnego sprzed Wielkiej Wojnypoprzez nieudane próby rewolucji faszystowskiej i flirtz Action Française do własnej teorii reibrmistycznej. Po1925 r. Valois głosił możliwość ustanowienia państwa pracyniezależnie od wzorów radzieckich czy włoskich. Sąd/il. iżrealizację ideałów demokracji gospodarczej osiągnie się11. O. Grabowski, Pięć lat państwa polskiego 1918-1923, „Przegląd Wszechpolski"1923, nr 9, s. 678. .JA. Zischka, Italia dzisiejsza. Warszawa b.r.w., s. 70 nn.; W. Krzyżanowski,Polityka ekonomiczna faszyzmu, Lublin 1933; L. Bernhardt, System Mussoliniego,Poznań 1925; G. Gentile, Źródła i doktryna faszyzmu, Warszawa 1933.5J. Ciepielewski, 1. Kostrowicka, Z. Landau, J. Tomaszewski, Dzieje gospodarczeświata do roku 1970, Warszawa 1974, s. 447-448; Polityka gospopdarcza Ul Rzeszy,Lwów 1938. .* G. Reynold, Ruch korporatywny w Portugalii, „Przegląd Powszechny" 1936,t. 210, s. 163-1<strong>84</strong>.


352przez oddolny ruch związkowy i utworzenie zgromadzeniasyndykalnego - parlamentu społeczno-gospodarczego'.W Polsce „antypaństwowe" tezy syndykalistów-anarchistówsprzed 1 wojny światowej miały znikome szanse powodzenia,gdyż walkę z państwowością świeżo odrodzoną postuleciu niewoli traktowano jednoznacznie jako szkodzenieinteresom polskim. Dlatego też pewne wpływy zdobyć mógłjedynie syndykalizm relbrmistyczny. Jego głównymi przedstawicielamibyli: Jerzy Szurig, Kazimier/ Zakrzewski, StefanSzwedowski, Janusz Rakowski, Bolesław W.ścieklica,Tadeusz Bigo, Tadeusz Dzieduszycki czy Józef Wojciechowski.Jerzy Szurig, współautor programu Związku NaprawyRzeczypospolitej i jej centrali związkowej - GeneralnejFederacji Pracy, zauważał w ślad na mistrzem syndykalistówpolskich Stanisławem Brzozowskim, że historia Polskistaje się historią mas pracujących. Atakował wraz z innymipiłsudczykami „partyjniactwo" w życiu zawodowym. Rzucałhasło bezpartyjności związków zawodowych zapominającjakby, że .bezpartyjność lansowana przez zwolennikówJózefa Piłsudskiego w życiu politycznym miała właśnie charakterpolityczny; jednocząc życie publiczne chcieli onioczyścić teren z działań różnorodnych partii". Szurig postulował,by grupy interesów zawodowych występowały w parlamencie„z otwartą przyłbicą" oraz by przewagę w Senaciedać czynnikowi pracy (fizycznej i umysłowej) nad kapitałem9 .Osiągnięcie prymatu pracy nad kapitałem było zasadniczymcelem syndykalistów, choć stawali oni przed ogromnymproblemem, jak to Osiągnąć. Kazimierz Zakrzewskizauważał, że nierówność społeczna zaczyna się w fabryce,gdzie pracodawcy dominują nie ze względu na jakąś dyktaturęburżuazji, lecz przez bierność robotników. Zapytywał,jak wpoić robotnikom kult pracy i cnotę produkcji 1 ". Dotykałw tym momencie zasadniczej kwestii, którą rozważał naprzykład Edward Abramowski, a która zmieniła losy niejednejrewolucji. Oto robotnicy, na których opierano nadziejena przebudowę ustroju, okazywali się zwykłymiludźmi, pełnymi wad i kierującymi się często wygodą lubegoizmem, a nie wartościami moralnymi, które im przypisywano.Można więc było albo zaczynać rewolucję od


353wychowania moralnego jednostek, albo wymuszać narobotnikach określone zachowania w ramach nowego,porewolucyjnego systemu państwowego. W zasadniczymdokumencie programowym Zakrzewski stwierdzał, iż masypracujące narodu polskiego winny dla wzmocnienia niezawisłościnarodowej utworzyć jednolitą więź organizacyjnąw oparciu o ruch związkowy. Ruch ten miał przeciwstawićkrytykowanej .demokracji stronnictw politycznych autentycznądemokrację społeczną. Sceptycznie ocenia! socjalizmpaństwowy, ale i faszyzm włoski, w którym przymus korporacyjnyujarzmił związki zawodowe 11 .Zakrzewski poruszał w końcu problem o kluczowym, jaksię zdaje, znaczeniu. Krytykował mianowicie odgórne tworzeniekorporacji zawodowych przez państwo lub jas^aś partięi żądał podobnej organizacji, ale powołanej do życiaspontanicznie przez pracowników fizycznych i umysłowych<strong>12</strong> . Należy więc w tym miejscu rozróżnić wyraźnie dwieodmienne drogi do systemu opartego na reprezentacji zawodowej:odgórną i oddolną. Pierwszą był korporacjonizm,drugą - syndykalizm. Różnica między nimi była niebagatelna,gdyż dotyczyła zasadniczej wizji świata społecznego.Zwolennicy korporacjonizmu opowiedzieć się w końcumusieli za przymusem i siłą w rządzeniu, ponieważ swojeprojekty chcieli realizować czynnie wierząc, iż niedoskonałyświat należy przekształcić według obmyślonego planu. Zwolennicydrugiej drogi zadawalali się w zasadzie nakreśleniemcelu i zachęcaniem ludzi, by doń zmierzali poprzezdoskonalenie moralne i organizacyjne, lecz ostateczniegotowi byli pozostawić sprawy własnemu, naturalnemu rozwojowinie wierząc, że zbawianie świata siłą może dać dobre1efekty.G. Valois, Un nouvel âge de l'humanité, Paris 1929; K. Zakrzewski, Jerzy Valois,7uczeń Sorela, Lwów 1929. • ' -' 8J. Szurig, Ideologia'syndykalizmu polskiego, „Przełom" nr 17/18 z 19.05.1929 r.,s. 14-19.* j: Szurig, O nową formę życia, „Przełom" nr 1 z 15.01.1927 r., s. 2-4."' K. Zakrzewski, Klasa robotnicza i zagadnienie produkcji, „Przełom" nr 19 z24.10.1926 r., s. 1-4. -" 'K. Zakrzewski, Projekt manijestu syndykaliśtów polskich, „Przełom" nr 18z 29.04.1928 r., s. 2-3.<strong>12</strong>K. Zakrzewski, Syndykalizm i syndyka/izmy, „Przełom" nr liz 25.03.1929 r.,s. 1-3.. ' ••' ' • ' . ' '


i 354—• — \ ; ;———Stefan Szwedowski opowiadał się za demokracją jakonajistotniejszym składnikiem postępu, ale nie ukrywał, żemiał na myśli demokrację społeczną, a nie parlamentaryzmnpolityczny . Takie sformułowanie mogło być różnie interpretowanew zależności od intencji. Biorąc rzecz dosłowniemożna uznać system oparty na demokratycznie wybieranymsamorządzie za demokratyczny. Problem polegał jednakna tym, czy ową „demokrację partyjną" pozostawiłobysię w spokoju, czy uległaby ona likwidacji. W pierwszymprzypadku parlament gospodarczy mógł ją uzupełnić,w drugim - sam stanąłby pod znakiem zapytania jako instytucjademokratyczna. Swobody wyboru władz nie da siębowiem parcelować czy zamykać w ściśle określonychramach. System taki nieuchronnie zmierzałby albo dodyktatury, albo do demokracji zwykłej, po prostu demokratycznej,chyba żeby ludzie zajęli się w życiu publicznymjedynie sprawami techniki produkcji i podziału, nie różniącsię w ogóle pod względem kultury, światopoglądu czy aspiracjipozaekonomicznych. Takie społeczeństwo możnasobie jednak wyobrazić tylko w złym śnie.Rolę państwa w przebudowie syndykalistycznej akcentorwał mocno Tadeusz Bigo, zwolennik solidaryzmu narodowegow wersji sanacyjnej. Zauważał on, iż w konstytucjiz 1935 r. zarzucono zasadę wybieralności ciał samorządowychistniejącą w konstytucji marcowej. Mimo że nowaustawa zasadnicza wyraźnie szła w kierunku odgórnie sterowanegokorporacjonizmu, Bigo twierdził, że nie zrywaona z demokracją 14 . Teorię „elityzmu" zbudował TadeuszDzieduszycki obserwując ogromny rozziew między szczytnymihasłami moralnymi głoszonymi w Polsce a jej słabościąi zagrożeniami zewnętrznymi. Teoria ta była wynikiemmarzeń o wielkości Polski, jednak sprowadzona na realnygrunt społeczny okazać.się mogła korporacjonizmem, choćozdobionym ideologią Polski Jagiellońskiej 15 .Bardziej radykalny, w sformułowaniach demokratyczny isilnie antyklerykalny był „młodosyndykalizm" ZwiązkuPolskiej Młodzieży Demokratycznej, którego czołowymidziałaczami byli między innymi Janusz Rakowski i JózefWojciechowski. Ten ostatni podkreślał na przykład, żezdrową podstawą ustroju społeczno-gospodarczego może byćtylko taki związek zawodowy, który wyrasta ze spontani-


•355cznych tendencji ludzkich 16 . Dlatego też ustrój włoski nazywałsztucznym.Przekonanie o konieczności przebudowy istniejącegosystemu gospodarczego było też dość powszechne wśródteoretyków i publicystów o nastawieniu katolicko-społecznymi narodowym. Leopold Caro był zwolennikiem korporacjonizmu.Ustrój Polski chciał oprzeć na samorządziegospodarczym w formie hierarchicznej struktury rad gospodarczychtak, by poszczególne reprezentacje zawodowei społeczne mogły uzgadniać swoje interesy w duchu solidarności17 . Nie wypowiadał się jednak ostatecznie o systemiepolitycznym, a totalizm hitlerowski budził jego rosnącysprzeciw 18 . Czołowy działacz „Lewiatana" i zwolennik solidaryzmuspołecznego, Roger Battaglia, proponował, byw parlamencie gospodarczym Polski zasiadało po 20%przedstawicieli pracy, kapitału i rolnictwa, po 5% - rzemiosła,handlu, finansów i nauki oraz mniejsze liczby repre-% zentantów rządu, urzędników, wolnych zawodów, miastoraz organizacji konsumenckich ". Znany ekonomistalubelski, Witold Krzyżanowski, przewidywał, iż parlamenttaki powinien się składać z odpowiednich reprezentacji pracowników,pracodawców oraz przedstawicieli rządu, miast,wolnych zawodów i innych grup 2 0 . Ks. Antoni Roszkowskipostulował początkowo podział branżowy, a nie klasowyposzczególnych kurii 21 .Reprezentacje zawodowe posiadały zresztą formy zinstytucjonalizowanenie tylko w państwach faszystowskich.W Anglii na przykład powstały na podstawie programurządowego 73 rady przemysłowe i ponad tysiąc fabry-" S. Szwedowski, Nasz demokratyzm, „Przełom" nr 20 z 18.05.1930 r., s/ 1-3.! 4 , T. Bigo, Samorząd terytorialny w nowej konstytucji, w: Księga pamiątkowa kuczci Leona Pinińskiego, t. I, Lwów 1936, s. 53-67.15T. Dzieduśzycki, Teoria ruchu faszystowskiego i państwa syndykalistycznego,Warszawa 1927; tenże, O zawodowy ustrój państwa, Warszawa 1928; tenże, Ruchjagielloński młodych i duchem młodych, Warszawa 1939.,ń, J. Wojciechowski, Po nową treść, Poznań 1932, s. 60." L. Caro, Solidaryzm, Lwów 1931, s. 314-315.18L. Caro, Ekonomika przyszłości, „Przegląd Ekonomiczny" 1935, nr 65, s. 8. Por.; szerzej: W. Roszkowski, Korporacjonizm Leopolda Caro, „Przegląd Powszechny"1983, nr 10, s. 38-48.19Ankieta o konstytucji, „Czasopismo Prawnicze i Ekonomiczne" 1924, s. 206.211W. Krzyżanowski, Parlamentaryzm gospodarczy, Lublin 1928, s. 43.1 21Ks. A. Roszkowski, Naczelna Izba Gospodarcza w Polsce i za granicą, Lódź 1928,s. 81-82.


356cznych. W 1919 r. zabrała się National Industrial Conferencezłożona z 300 przedsiębiorców i 500 robotników. Byłto szczytowy moment organizacji ruchu samorządowego;później nie rozwinął się on już bardziej. We Francji utworzonow 1925 r. Conseil Hconomique National - doradczyorgan rządu złożony z przedstawicieli pracy, kapitału, gmini konsumentów o charakterze" bardziej technicznym niżspołecznym. Rady społeczne na szczeblu fabrycznym funkcjonowałyteż w Republice Weimarskiej, zaś parlamentygospodarcze na szczeblu państwowym próbowano z różnympowodzeniem tworzyć w Austrii, Szwecji, Hiszpanii,Luksemburgu, Grecji, Turcji i Japonii 22 .W Polsce już w konstytucji marcowej zapowiedzianoutworzenie Naczelnej Izby Gospodarczej R.P. (art. 68).W 1925 r. premier Władysław Grabski usiłował powołaćTymczasową Naczelną Radę Gospodarczą za przykłademFrancji, jednak planu tego nie zrealizował. Dopiero poprzewrocie majowym rozporządzeniami prezydenta R.P.z 7.06.1927 r., 15.08.1927 r. i 22.03.1928 r. wprowadzonojednolitą strukturę izb - odpowiednio - rzemieślniczych,przemysłowo-handlowych i rolniczych. Czwartą formąsamorządu gospodarczego miały być izby pracy dla łagodzeniakonfliktów między pracodawcami a pracownikami,jednak do 1939 r. nie stworzono ich jednolitego systemu.Podobnie i Naczelna Rada Gospodarcza, której ideę przypomnianow konstytucji Iswietniowej, nie została ostatecznieutworzona 23 .Zdecydowanymi zwolennikami korporacyjnej przebudowyspołeczeństwa byli w Polsce narodowcy. Wśródstronników endecji popularne były idee faszyzmu włoskiegoi portugalskiego, natomiast na ogół mniej chętnym okiempatrzono na nazizm w Niemczech. I tu były jednak wyjątki.Jędrzej Giertych pisał na przykład w 1938 i\: DyktaturaMussoliniego i Hitlera to są dyktatury w wielkim stylu i nanajwyższym poziomie - dlatego wady systemu dyktatorskiegosą w nich mało widoczne 2 *. Najpierw chciał Giertych tworzyćw Polsce rząd („i to dobry rząd") narodowy, który miałdokonać „pozytywnego dzieła budowy" nowego ustroju.Usuwając demokrację partyjną rząd ten miał stworzyćsystem samorządowy - rzeczywiste pole samodzielnej działalnościmiejscowych ludzi 25 . Przez powołanie nowych


357władz politycznych oraz samorządu gospodarczego i realizacjęantysemityzmu ekonomicznego dążył Giertych dorównowagi społecznej; nic mówił jednak nic o tym, co bynależało uczynić z ludźmi, którym nawet „dobry" rząd narodowysię nie podobał.Pełniej niż. Giertych wyłożył korporacjonizm narodowyAdam Doboszyński. Wychodził on z założenia, iż społeczeństwojest organizmem, w którym poszczególne częścimają do spełnienia określone funkcje. Korporacje zawodowemiały według niego czuwać nad „godnością zawodową"i „normować współzawodnictwo", bronić interesówgrup zawodowych oraz prowadzić do uspołecznienia indywidualnychwarsztatów pracy. W „pionie" korporacjemiały się łączyć ze zwierzchnimi organami państwa, w „poziomie"- z innymi korporacjami w „stany", takie jak:chłopstwo, rzemieślnicy, robotnicy fabryczni, kupcy i inteligencja.Nie wspomniał ziemiaństwa i kapitału. Stany lechciał Doboszyński zorganizować w „Państwo Narodowe".Wielokrotnie powoływał się na encyklikę «QuadragesimoAnno" Piusa XI i na św. Tomasza z Akwinu, jednak głosiłjednocześnie, biologiczny niemal antysemityzm. Milczałnatomiast o systemie politycznym państwa narodowego.Pewnym komentarzem do tego milczenia była jego uwagao tym, że im sztuczniejszy ustrój, tym potrzebne większe„nadciśnienie" dyktatora lub kliki rządzącej, tym sprawniejmuszą działać (...) policje polityczne 26 . Był Doboszyńskizwolennikiem „przewrotu" narodowego. Mimo że stwierdzał,iż przewrót ten musi się rozegrać wewnątrz nas samych,gotów był przyspieszać przemiany i władzę przejąć.Najbardziej może konsekwentną formę przybrał korporacjonizmnarodowy w programie ÓNR-Falangi z 7.02.1937r., podpisanym między innymi przez Bolesława Piaseckiego,Wojciecha Kwasieborskiego, Mariana Reulta, Witolda Staniszkisai Wojciecha Wasiutyńskiego. Zasady narodowo-22Tamże, s. 18-25? W. Krzyżanowski, Parlamentaryzm gospodarczy, s. 13-28.nJ. Senkowski, Samorząd gospodarczy, w: Encyklopedia historii gospodarczejPolski, Warszawa 1981, t. II, s. 252-254; W. Lewandowski, Rozwój samorządu gospodarczegow Polsce, Warszawa 1931; Z. Pietkiewicz, Samorząd gospodarczy w Polsce,Poznań 1930. -24J. Giertych, O wyjście z kryzysu, Warszawa 1938, s. 223.25Tamże, s. 227-231.26A. Doboszyński, Gospodarka'narodowa, Warszawa 1936, s. 321.


358-radykalne sformułowane były w sposób jasny i wyrafinowanyintelektualnie. Jako cel najwyższy stawiano w tymprogramie Boga - dobro nadprzyrodzone - oraz rozwójduchowych wartości jednostki poprzez pracę dla narodu.W praktyce ONR z hasła „Bóg i Ojczyzna" zostawała najczęściejtylko ojczyzna, /aś moralność chrześcijańska stawałasię częstokroć tylko instrumentem politycznym.W programie Falangi zapowiadano, iż naród i państwo stanowićbędą jedność organicznie zespoloną przez jedną, powszechną,dobrowolną i hierarchiczną Organizację PolitycznąNarodu. 1 lierarchiczność O PN •polegać miała najednostkowymkierownictwie poszczególnych szczebli zarządzaniaz Kierownikiem OPN jako najwyższą władzą. Według programumiało to urzeczywistnić demokrację społeczną. Partiepolityczne miały przestać istnieć wraz. z tajnymi organizacjamiuzależnionymi od międzynarodówki żydowsko--masońskicj. W programie gospodarczym przedstawionowizję centralnego zarządzania sekcjami zawodowymi OPNprzez władze zwierzchnie w myśl ogólno-narodowegoplanu. Członkowie Organizacji mieli być grupowani dlacelów politycznych na zasadzie terytorialnej, a dla celówgospodarczych - na zasadzie zawodowej". Drogą dosystemu korporacyjnego miał być przełom, a więc w zasadziesiła 28 .Czy nauka Kościoła katolickiego mogła stanowić podstawępodobnych teorii? Dotykamy tu niezwykle istotnej,a często nie zauważanej kwestii, że jeśli nawet pewna teoriajest podstawą jakiegoś rozumowania, to nie można oceniaćoryginału według interpretacji, tym bardziej jeśli interpretacjata odchodzi w ważnych punktach od zasad pierwotnych.Muszą one być oceniane same w sobie. Korporacjonizmi faszyzm czerpały natchnienie z katolickiej myśli społecznej,ale interpretowały ją po swojemu, nieraz zupełniedowolnie. Nie było natomiast zjawiska odwrotnego: papieżenic doradzali konkretnego ustroju ani też nie pochwalaliideologii totalitarnych, nawet gdy powoływały się one naautorytet Kościoła. Przeciwnie, niejednokrotnie StolicaApostolska zajmowała wobec nich stanowisko zdecydowaniekrytyczne.Benedykt XV pisał w lipcu 1920 r. o rewolucjach dokonywanychprzez zorganizowane grupy spiskowe: Robi się także


359usilne starania wtrącenia także innych narodów w podobnąsytuację, którą widzimy tam, gdzie nad narodami pastwi sięślepa wściekłość niewielu 29 . W encyklice QuadragesimoAnno" Pius XI istotnie poparł ideę korporacyjną, lecz uczyniłto w następujący sposób: Jako bowiem za popędem naturysąsiedzi łączą się w gminy, tak niech członkowie jednego rzemiosłaczy zawodu utworzą w celu gospodarczym czy innymzwiązki, czyli korporacje (...) W owych związkach ośrodek,ciężkości leży w sprawach całemu stanowi wspólnych. Najważniejszaz nich na tym polega, żeby jak najtroskliwiej pielęgnowaćwspółpracę każdego zawodu dla dobra publicznego :Zauważając monopolizację w gospodarce papież pisał, żestanowi ona jakby silę ślepą i potęgę wybuchającą; abywyszła na korzyść ludzkości, musi być silnie okiełznanai mądrze kierowana. Czy z tych słów można wyprowadzićsystem odgórnie, totalnie sterowanego korporacjonizmu?Zapewne można, lecz będzie to zawsze dowolna interpretacjaencykliki, nie mająca nic wspólnego z jej duchem.. PiusXI tymczasem ostro skrytykował w tym samym tekście partyjnepaństwo totalne: Do tego dochodzą niezwykle ciężkieszkody wynikające z pomieszania i nieszczęsnego kojarzeniawładzy politycznej ze sprawami gospodarczymi; jako jednąz największych szkód wymieniamy poniżenie powagi państwa;państwo bowiem (...) służące jedynie dobru ogólnemu i sprawiedliwości,winno jako najwyższy władca i naczelny sędziawysoko nieść sztandar, a spada do roli niewolnika, zaprzedanegoludzkim namiętnościom 30 , .leszcze mocniejsze słowakrytyki totalitaryzmu zawarł Pius XI w encyklikach „Mitbrennender Sorge" z 14.03.1937 r. i „Divini Rcdcmptoris" z19.03.1937 r.Nic można leż powiedzieć, by i katoliccy zwolennicy korporacjonizmuw Polsce pochwalali praktyki nazizmu czynawet faszyzmu włoskiego. Wspomniany już ks. AntoniRoszkowski zauważał w 1932 r., że zrobienie z organizacjizawodowych organów państwowych to nic innego, jak sparali-21Zasady programu narodowo-radykalnego, „Ruch Młodych" 1937, nr 2, s. 19-32<strong>12</strong>* Por. np.: T. Lipkowski, Przełom jedyna drogą realizacji programu nar.-radyk.,„Ruch Młodych" 1937, nr 6,'s. 17-27.2'' List pasterski Ojca Św. Benedykta XV z dnia 25.07.1920 r., „Przewodnik Społeczny"1920/21, s. 166.,uCyt. wg: K. Grzybowski, B. Sobolewska, Doktryna polityczna i społeczna papiestwa(1789-1968), Warszawa 1971, s. 310-314. .


360żowanie ich całej akcji oraz że korporacje faszystowskieistnieją dzięki przywilejom, w zamian za które realizująpaństwowe wytyczne płynące „z góry", a nie własne celei zadania 31 . Wyniesienie państwa w systemach totalnychwiązał ks. Józef Kobyliński z kultem materii i produkcji 32 .Produkcja to krwawy bożek religii materialisty cznegomonizmu, pisał sentencjonalnie Adolf Kliszewicz 33 .Syndykalizm reformistyczny i korporacjonizm stały więcprzed dość zasadniczymi dylematami teoretycznymi. Wałczącz pluralizmem politycznym w, życiu zawodowym lubnawet publicznym w ogóle, syndykaliści ulegali „mitowiprodukcyjnemu". Podobnie zresztą jak zwolennicy korporacjonizmudostrzegali bowiem wytwórców, zarówno fizycznych,jak i umysłowych w roli produkujących automatów,nie różniących się niczym poza miejscem w procesie wytwarzania.Choć miejsce to istotnie określa w dużej mierzezakres zainteresowań i kulturę poszczególnych grup społecznych,nie jest i nie może być traktowane jako czynnikjedyny. Ludzie żyją nie tylko w świecie produkcji i konsumpcji.„Bezpartyjność" ruchu zawodowego stwarzała,próżnię polityczną, którą w praktyce musiałby wypełnićjakiś ruch polityczny zdobywając dla siebie monopol władzy.Syndykalizm walczący z demokracją partyjną tylkopokornie mógł się bronić przed dyktaturą. W rzeczywistościotwierał drogę do niej, nawet jeśli odbywało się to przyszczerych zapewnieniach o pragnieniu „demokracji społecznej".Korporacjoniści byli w tym względzie bardziej konsekwentni:zapowiadali najczęściej mniej lub bardziejotwarcie dyktaturę. W takiej sytuacji reprezentacje zawodowesterowane odgórnie mogły utrwalić jedynie podziałyspołeczeństwa.Syndykaliści zbliżali się do korporacjonistów, jeśli przesadnie.akcentowali rolę państwa w przebudowie zawodowej.Nawet jeśli jednocześnie oba nurty odcinały się od„etatyzmu" i biurokracji oraz chciały z nimi walczyć,,trudno sobie wyobrazić, by na miejscu państwa naprawdębezpartyjnego, to znaczy opartego na równowadze sił politycznych,można było ustanowić coś innego, jak państwopartyjne. Gdyby więc nadal podejmować próby konstruowaniamodelu „społeczeństwa pracy", należałoby chyba nie-


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 362Ks. MarekJędraszewskiEmmanuela Lévinasa filozofiaDrugiegoJeden z marcowych numerów pisma „France Catholique--Ecclesia" zamieścił artykuł opatrzony znamiennym tytułem:«Filozof w namiocie Abrahama» a nad nimdelikatniejszą czcionką dopowiedzenie: Emmanuel Lévinas,syn Izraela, przyjaciel Jana Pawła II 1 .Artykuł wspomina spotkanie, jakie miało miejsce 31 maja1980 r. w Paryżu podczas pierwszej wizyty papieża we Francji.Wtedy to, prawdopodobnie dzięki inicjatywie AndréFrossarda, doszło w gmachu nuncjatury, gdzie gościł OjciecŚw., do śniadania z czołowymi intelektualistami «pierwszejcóry Kościoła», Wśród zaproszonych był m.in. EmmanuelLévinas. Do powtórnego spotkania papieża z Lévinasemdoszło w dniach 11-13 sierpnia 1983 r. w Castel Gandolfopodczas posiedzenia Rady Naukowej MiędzynarodowegoInstytutu Nauk o Człowieku.Przyjaciel Jana Pawła II? Dużo mówi to stwierdzenie.Może nawet zbyt dużo, gdyby słowo «przyjaciel» miałowyrażać bliskość o zabarwieniu uczuciowym. Ale przyjaciel- to także ten, kto znajduje się na tym samym szlaku w poszukiwaniuprawdy. Zwłaszcza prawdy o człowieku. Tymbardziej, gdy poszukiwania tej prawdy są ujęte w optyceetycznej. Stąd w artykule znajdują się jeszcze inne stwierdzenia:współuczeń w filozofii; jest znany szacunek, jakipapież żywi dla jego dzieła; Emmanuel Lévinas - bezdyskusyjnabliskość myśli z Janem Pawłem II.Kim jest Emmanuel Lévinas? W końcu książki pt.,,Difficileliberté" znajduje się tekst zatytułowany «Signature»,będący rodzajem autobiografii. Biblia hebrajska od lat najmłodszychna Litwie, Puszkin i Tołstoj, rewolucja rosyjska1917 roku przeżyta w wieku lat jedenastu na Ukrainie. Od1923 r. Uniwersytet w Strasburgu, w którym nauczaliwówczas Charles Blondel, Halbwachs, Pradines, Carteron i,później, Guéroult. Przyjaźń z Maurice Blanchot i - poprzez


361zależnie oci „demokracji zawodowej" w formie samorząduczy centralnego parlamentu społeczno-gospodarczegopozostawić demokrację partyjną w formie, jaka by ludziomodpowiadała. 'Nie wydaje się bowiem możliwe sprawne isprawiedliwe funkcjonowanie systemu obmyślonego teoretyczniei zaszczepionego wbrew realnym, a nie domniemanymaspiracjom społeczeństwa." Ks. A. Roszkowski, Korporacjonizm katolicki, Poznań 1932, s. 282-283.<strong>12</strong>Ks. J. Kobyliński, Totalizm państwowy ze stanowiska katolickiego, Poznań 1936,s 6-7.11A. Kliszewicz,'Xu czemu zmierza dzisiejszy świat'! Kraków 1935, s. 200./• tes dilemmes de la société du travail'Dans la période entre les deux guer- ires mondiales d$yx courants socio- ! [-politiques ~ indépendemment dusocialisme - tendaient à transformer 1l'ordre démocratique et libéral, régnanten Europe, en une société dutravail. L'un d'eux, nommé syndicalismedans l'article, visait ce but parun procès démocratique venant d'enbas, qui consiste en la formation desreprésentations professionnelles et duparlement économique central. L'autre,appelé généralement corporatismetendait au même but parl'organisation d'en haut des corporationsprofessionnelles dirigées ensuitepar le pouvoir, le plus souvent d'unparti unique.Les deux courants se trouvaient enface de dilemmes semblables, qu'onpourrait réduire à la question, si ladémocratie sociale est à même deremplacer la démocratie politique.**L'analyse de tous les deux semblemontrer qu'au lieu d'un Etat saip partis,basé sur i'équilibre des forces.;politiques,on ne pëUt constituer rien," saufl'Etat d'un parti unique, car le vide.créé par l'élimination de plusieurspartis sera immédiatement rempli parun mouvement politique, qui prendrale pouvoir, indépendamment de lamanière dont celui-ci sera organisé.


363mistrzów, którzy byli młodzieńcami w czasach afery Dreyfusa,olśniewająca wizja, dla nowo przybyłego - tego ludu,który zrównuje ludzkość, i lego narodu, do którego można sięprzywiązać równie mocno ze względu na ducha i serce jaki korzenie. Pobyt w latach 1928-29 we Fryburgu i pierwszepróby fenomenologii rozpoczęte rok wcześniej z Jean Beringiem.Sorbona, Léon Brunschvicg. Filozoficzna awangardaw sobotnie wieczory u Gabriela Marcela. Intelektualne wyrafinowanie- i anty-intelektualizm - Jean Wahla i jego szlachetnaprzyjaźń odnaleziona po długiej niewoli w Niemczech;regularne konferencje od 1947 r. w Collège'Philosophique,które założył i ożywiał Wahl. Dyrekcja stuletniej Ecole NormaleIsraélite Orientale formującej nauczycieli francuskiegodla szkół. Alliance Israélite Universelle du Bassin Méditerranéen.W codziennej wspólnocie z doktorem Henri Nersonem,uczęszczanie do p. Couchant, czarującego i bezlitosnegomistrza egzegezy i Talmudu. Od 1957 r. coroczne konferencjena temat tekstów talmudycznych podczas Colloques des Intellectuelsjuifs we Francji. Tytuł Docteur ès Lettres w 1961 r.Profesura na Uniwersytecie w Poitiers, od 1967 r. na UniwersytecieParis-Nanterre i od 1973 r. na Sorbonie. Ten nierównyspis jest biografią. Jest ona zdominowana przez przeczuciei wspomnienie nazistowskiej grozy 1 .Groza wojny pozostała i pozostawiła trwałe ślady. Nietylko dlatego, że przyrzekł sobie, iż już nigdy jego noga niestanie na ziemi niemieckiej, ani też dlatego, że przy różnychokazjach będzie prowadził zdecydowaną krytykę filozofiiHeideggera, z którym zapoznał się osobiście podczas studiówu Husserla we Fryburgu. Można by nawet postawićtezę, że nie byłoby takiej filozofii Emmanuela Lévinasa,gdyby nie groza lat wojennych i hekatomba złożonawówczas przez Żydów. Stąd najbardziej oryginalne i najtrudniejszeswe dzieło pt. „Autrement qu'être ou au-delà del'essence" dedykuje Pamięci najbliższych spośród sześciumilionów zamordowanych przez narodowych socjalistów,obok milionów i milionów istot ludzkich wszystkich wyznań' Ph. de Saint Cheron, Un philosophe dans la tente d'Abraham, „France Catholique--Ecclesia", nr 1945, 23 mars 19<strong>84</strong>, s. 13.- B. Lévinas, Signature, w: tenże, Difficile liberté, Paris 1976, s. 373-374.


364i narodów, ofiar tej samej nienawiści drugiego człowieka, tegosamego antysemityzmu 1 . Stąd też pierwsze niemal zdaniawcześniejszego dzieła - „Totalite et Infini" są poświęconefilozoficznej refleksji dotyczącej wojny 4 .Czasy pogardy rodzą potrzebę obrony ludzkiej godności.Drugi człowiek może tę godność dostrzec i uszanować, alemoże ją także podeptać. Nie dziw więc, iż Lévinas przywiązujetaką wagę do swych rozważań na temat człowieka i jegospotkania z Drugim (l'Autrui).Mówiąc o relacji z Drugim nie można uniknąć refleksjipoświęconej spotkaniu człowieka z Bogiem. Większośćwspółczesnych rozważań filozoficznych podejmujących tentemat pozostała, co nietrudno zrozumieć, pod wpływemreligii wyznawanej przez ich twórców. Stąd, według Maurice, Nédoncelle'a, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba narzucił się 'w jakiś sposób na Boga filozofów 5 . W przypadku Lévinasato stwierdzenie pozostaje szczególnie trafne: jest oh dokońca wierny Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba, i Jegoobraz, przekazany w świętych księgach Starego Testamentui w mądrości talmudycznej głęboko zaciążył na poglądachfilozoficznych autora.Jeśli przyjmiemy, że problem relacji człowieka z Drugimjest centralnym zagadnieniem myśli Lévinasa, to trzeba jednocześnie'stwierdzić, że jego rozwiązanie różnie się przedstawiałow ciągu lat liczonych od 1935 r. - roku pojawieniasię jego pierwszego artykułu, w którym snuł oryginalną refleksję6 . Prace poprzedzające ten artykuł miały bowiem charaktergłównie popularyzujący filozofię Husserla i Heideggerana gruncie francuskim. Ze względu na ciągłedopracowywanie się koncepcji filozoficznej dotyczącej relacjiz Drugim, filozofia Lévinasa słusznie została nazwanaprzez Stephana Strassera filozofią w drodze 1 . W niniejszymartykule pragniemy zarysować jej główne etapy.Postawienie pod dyskusję pojęcia bytu i jego relacji z czasem(...) jest fundamentalnym problemem heideggerowskim -problemem ontologiczriym 8 . Analizy, które podejmujemy, niebędą antropologiczne, lecz ontologiczne. Wierzymy, w rzeczywistości,w istnienie problemów i struktur ontologicznych9 . Obydwa wyżej cytowane fragmenty dogłębnie charakteryzująpierwszy etap filozoficznych poszukiwań


365Emmanuela Lévinasa. Jest to etap o zabarwieniu wyraźnieontologicznym - i to pod widocznym i wprost uznawanymwpływem Heideggera. Jeśli jednak Heidegger analizowałbyt w jego powiązaniu z czasem, Lévinas szukał wyjściaz immanencji bytu w stronę inności (alterile). Stąd w jegoontologii, zarysowanej przede wszystkim w pierwszejw pełni oryginalnej książce pt. „De l'existence à l'existant"i obszernym artykule «Le Temps et l'Autre» 10 oraz wewspomnianym już artykule «De l'évasion», można wyróżnićtrzy poziomy bytu. Pierwszy to bezosobowe «jest» - «il y a»,które nas ogarnia i z którego nie można się wyzwolić. Podstawowymbrzemieniem bytu jest bowiem jego własne istnienie,które boleśnie ciąży na nim. Z tej bezosobowościistnienia wyłania się następnie świadomy podmiot. Jest tomoment jego hipostazy. Podmiot ten jest początkowo zamkniętąw sobie monadą, obciążoną własną materialnością.Materialność ta wyraża się w zwrocie jest się sobą, tzn. odsamego początku ma się do czynienia z sobą, jest się nasiebie skazanym, jest się za siebie odpowiedzialnym. Podmiotjest wolny, ponieważ cieszy się tzw. pierwszą wolnością:może sprawować panowanie nad własnym istnieniem.Lecz. jest to wolność tragiczna, gdyż. jest ona natychmiastograniczona, jeśli nawet nie całkiem zniesiona, przez materialnośćpodmiotu. Tragicznym węzłem podmiotowości jestwewnętrzne zderzenie wolności z odpowiedzialnością zasiebie.Jak przerwać tragedię tego węzła? Jak rozerwać wewnętrznezwiązanie z samym sobą, które jest źródłem samotności1li. Lévinas, Autrement qu'être ou au-delà de l'essence, La Haye 1974, s. V.4E. Lévinas, Totalité et Infini, La Haye 1961.M. Nédoncelle, Remarques sur l'intersubjectivité d'après Martin Buber et EmmanuelLévinas^ w. Mélanges André Neher, Paris 1975, s. 29.> * li. Lévinas, De l'évasion, «Recherches Philosophiques", R. "5: 1935-1936, s.373-392.7S. Strasser, Antiphénoménologie et phénoménologie dans la philosophie d'EmmanuelLévinas, w: ..Revue Philosophique de Louvain", R. 75: 1977, s. 101.sH. Lévinas, Martin Heidegger et l'ontologie^ w: tenze,'Ln découvrant l'existenceavec Husserl et Heidegger, Paris 1974', s. 55." L. Lévinas. La Temps et l'Autre, w: Le Choix - Le Monde-L'Existence, Grenoble--Paris 1947, s. .<strong>12</strong>6. . * • · tL. Lévinas, L>e l'existence à l'existant. Paris 1947.


366i cierpienia? Przerwanie samotności jest możliwe podwarunkiem spotkania z Drugim (l'Autre). Tym Innym, tąinnością, nic może być przedmiot poznania intencjonalnego,gdyż staje się' on, dzięki aktywności charakterystycznejdla świadomości, częścią jej posiadania. Przerwaniesamotności podmiotu może być dziełem inności, która w żadensposób nic podpada pod władzę podmiotu. Taką innościąjest najpierw śmierć. Jest to rzeczywistość, której nigdynie można posiąść, gdyż w momencie śmierci sam przestajęistnieć. Śmierć jest wyzwoleniem, ale wyzwoleniem za cenęunicestwienia. Dlatego też nie może ona stanowić właściwegorozwiązania problemu samotności. Drugą możliwościąinności jest kobiecość (le féminin). Spotkanie z kobietąnie ma charakteru poznawczego, gdyż jest ono - dziękiwstydowi - naznaczone znamieniem nicpoznawalności.W miłości odpada więc możliwość posiadania przez poznanie,ale nie można wykluczać w niej innego rodzaju posiadania,w którym tryumfuje egoizm podmiotu. Dlategopozostaje jeszcze jeden rodzaj spotkania z innością. Jest tospotkanie z własnym synem. Jeśli spotkanie ze śmierciązakładało inność czasu, to wiązało się ono z całkowitą negacjąosobowego ja. W spotkaniu z kobietą podkreślony zostałcharakter osobowy, ale równoczesność spotkaniastanowiła niebezpieczeństwo posiadania i, w konsekwencji,tragicznego powrotu do siebie. Natomiast inność syna,który jest nowym ja ojca, wyklucza obydwa niebezpieczeństwa.Spotkanie z synem jest bowiem spotkaniem osobowym,w którym różnica generacji przyczynia się dopowstania takiej różnicy czasowej, gdzie niemożliwe jestjakiekolwiek posiadanie.Artykuł z roku 195i zatytułowany «L'ontologie est-ellefondamentale» 11 zapoczątkował nowy etap filozoficznychposzukiwań Lévinasa. Stanowił on swoiste pożegnanie z ontologicznymiinterpretacjami człowieka i jego relacji z Drugim.Ontologia przeciwstawił Lévinas metafizykę inności.Głównym dziełem tego okresu jest książka z roku 1961 pt...Totalité et Infini". Według stwierdzeń w niej zawartychrelacja metafizyczna nie jest możliwa bez podmiotu, któryznajduje się najpierw w swojej wewnętrzności (intériorité),w swoim egoizmie, zwanym też ateizmem. Podmiot zam-


367knięty w sobie jest od innych oddzielony (séparation), główniedzięki używaniu (jouissance) i życiu ekonomicznemu.Zarówno w używaniu jak i w życiu ekonomicznym podmiot,Ja-sam (le Même), znajduje się wobec inności, alemiędzy nim a innością zawiązuje się jedynie analogicznarelacja transcendencji. Inność używania i inność życia ekonomicznegosłużą bowiem procesowi separacji. Nie możnalekceważyć tego procesu. Dzięki niemu tworzy się indywidualneżycie człowieka, które nie podlega totalitaryzującetnuujęciu historii. Jedynie podmiot zamknięty w swoimegoizmie potrafi ukształtować swój niepowtarzalny charakter.W procesie tak tworzącego się podmiotu wybitną rolęodgrywa Inny. Warunkiem domu i całego życia ekonomicznegojest życie ekumeniczne, czyli milcząca obecnośćkobiety. Dzięki niej dom nabiera struktury gościnności, czyliotwartości na Drugiego. Otwartość na Drugiego rysuje sięteż w pracy i handlu, do których wychodzi się z domu.Uwieńczeniem tych kontaktów podmiotu z Innymi jestmoment, w którym podmiot uznaje własną fenomenałność,własną zjawiskowość i decyduje stać się bytem-w-sobie. Byćbytem-w-sobie - znaczy być jako dobroć odpowiedzialnymza drugiego i służyć mu. Znaczy to ostatecznie - wejśćz Drugim w reiację metafizyczną.Relacja metafizyczna jest relacją, w której nie ginie innośćInnego i w której Ja-sam pozostaje we własnej separacji.Strukturą formalną tej relacji jest kartezjańska idea Nieskończonego.Trzecia Medytacja kartezjańska podkreślarealne oddzielenie między człowiekiem a Bogiem. W podmiociemyślącym istnieje bowiem idea Nieskończonego, leczrównocześnie sam Nieskończony nieskończenie przerastawłasną ideę. Obecność idei Nieskończonego w świadomościpozwala podmiotowi pojąć własną niedoskonałość. Ta kartezjańskastruktura stała się dla Lévinasa rodzajem archetypu,który wyraża relacje między człowiekiem a Bogiemi między człowiekiem a drugim człowiekiem." L. Lévinas, L'ontologie est-elle.fondamentale?', „Revue de Métaphysique et deMorale", R. 56: 1951, s. 88-98.


368Między Bogiem a człowiekiem istnieje prawdziwa przepaść,którą wyrażamy już mówiąc o stworzeniu ex nihilo.Dlatego też relacja ta nie może być żadną partycypacją.Rozdział między człowiekiem a Bogiem jest tak wielki, iżateizm nie tylko jest możliwy, ale warunkuję_autentycznąrelację z. prawdziwym Bogiem kath'auto <strong>12</strong> . Nie odznacza sięona żadną wzajemnością, korelatywnością czy koniecznością.Krańce tej relacji są co prawda konieczne dla jej zaistnienia,ale nie ma konieczności, by człowiek musiałodpowiedzieć swemu Bogu-Stwórcy. W momencie, w którymczłowiek zdecydował się odpowiedzieć Mu, rodzi sięPragnienie (Désir). Pragnienie, które należy odróżnić odPotrzeby (Besoin), jest pragnieniem Dobra. Człowiek dążydo Dobra i w ten sposób powstaje wspólnota między człowiekiema Bogiem zwana religią. Ponieważ jest to wspólnotaoparta o dobroć, wymiar ontologiczny zostajeprzekroczony poprzez wymiar etyczny. Odpowiedź *podmiotujest znakiem jego wolności, choć Pragnienie Dobranie jest wynikiem ludzkiej inicjatywy. To tylko Bóg -Stwórca i Objawiciel - może mieć taką inicjatywę. DziękiBożemu Objawieniu ujawnia się swoista zrozumiałośćBoga, która nie może jednak stać się tematem jakiegośludzkiego rozważania. Etyka, jako działanie, zajmuje więcmiejsce teologii, jako wiedzy o Bogu. Miejscem Objawieniajest człowiek. Natomiast relacje społeczne stają się miejscem,w którym człowiek może dać odpowiedź Bogu. Międzyczłowiekiem a Bogiem pojawia się inny człowiek. Jakmówi Lévinas, Boga mogę zdefiniować przez relacje ludzkie,a nie na odwrót. (...) Abstrakcyjna idea Boga jest ideą, któranie może wyjaśnić sytuacji ludzkiej u .Modalnością spotkania podmiotu z Drugim jest prawda.Spotkanie to, w którym przejawiają się jednocześnieoddzielenie i związek, wyraża się w języku. Oryginalnyjęzyk polega na mówieniu samej nagiej twarzy Drugiego.W tym mówieniu nagiej twarzy i oczu bez jakiejkolwiekosłony ujawnia się dogłębna zgodność mówiącego i tego, coon mówi, objawiającego i objawienia. Zgodnie z formalnąstrukturą idei Nieskończonego, relacja między podmiotema Drugim jest relacją asymetryczną. Drugi jest tym, który domnie mówi i mnie poucza. Jest moim Mistrzem, który uczy


369mnie najpierw o świecie. Drugi staje się warunkiem jegopoznania i sensu. Dzięki niemu świat staje się dla mniezrozumiały.Drugi czło.wiek jest moim Mistrzem także i wtedy, gdymnie odsłania mnie samemu. Gdy budzi we mnie świadomośćmoralną, Drugi znajduje się niejako ponad mną ukazującmi swoją niedoskonałość. Dzięki niemu odkrywamw sobie możność zabijania. Ale też dzięki niemu, dziękinagiej twarzy, z której patrzą na mnie oczy bez jakiejkolwiekosłony, uświadamiam sobie pierwsze ograniczeniemojej spontanicznej wolności. Te oczy formułują pierwszyzakaz moralny: ty nie możesz móc, ty nie możesz zabić.Z głębi tego zakazu płynie do mnie pozytywne wezwanie doodpowiedzi. W momencie, w którym podejmuję decyzjęwzględem Drugiego, rodzi się moja wolność. Jestem wolny,ponieważ daję odpowiedź, ponieważ jestem odpowiedzialnyza Drugiego. Drugi jest warunkiem tej wolności odpowiedzialnej.Bo mój Mistrz okazuje się nagle tym, któremu zawszelką cenę muszę pomóc. Mój Mistrz okazuje się «wdowąi sierota». I nie mogę pozostać obojętny na jego los.Twarz Drugiego pobudza mnie do dobroci. Moje istnienienabiera wówczas sensu. Mój byt jest jeszcze-nie. Nie jestto Heideggerowskie Noch-nicht - człowiecze istnieniewydane na śmierć i do śmierci dążące. Jest to jeszcze-niebytu, który jeszcze nie umarł i dlatego ma czas być wspaniałomyślnydla Drugiego. Być-dla-Drugiego to być wspaniałomyślnym.W odpowiedzi na wezwanie płynące do mnie od nagiejtwarzy, w odpowiedzi na wdowi i sierocy stan rozpoznanyw tej twarzy podmiot ofiaruje Drugiemu posiadany przezsiebie świat. Rodzi się rozmowa, która nigdy nie jest rozmowąpustą. Jej autentyczną treścią jest bowiem bogactwodających rąk. Rozmowa taka staje się podstawą społeczeństwa.Według Lévinasa istnieją dwa podstawowe typy społeczności.Pierwszym jest «społeczność intymna», będącaswoistym egoizmem we dwoje. Natomiat społeczność z trzecimrealizuje sprawiedliwość społeczną. Od strony tego trze-L. Lévinas, Totalité et Infini, Là Haye 1961, s. 50.11E. Lévinas, Transcendence et Hauteur. Discussion, „Bulletin de la Société Françaisede Philosophie", R. 56: 1962, s. 110.


370ciego płynie do mnie polecenie, bym coś uczynił dlaDrugiego. Trzeci skierowuje do mnie prorockie słowodomagające się ode mnie sprawiedliwości. Obecność trzeciegosprawia, że rodzą się instytucje społeczne: prawa powszechnei państwo.W „Totalite et Infini" struktura formalna idei Nieskoń ;czonegò była zachowywana niezwykle konsekwentnie. Jednakżepozostało czy raczej powstało kilka punktówniejasnych. Dlaczego Drugi jest bliżej Boga niż ja sam?Dlaczego właśnie on ma być moim Mistrzem? Dlaczego,wreszcie, między nim a mną musi istnieć przede wszystkimoddzielenie i inność, a nie bliskość? Dlaczego Drugiego niemogę nazwać swoim Bliźnim?Próbą rozwiązania tych problemów stały się dalsze filozoficzneposzukiwania Lévinasa. Ich wyrazem jest książka„Autrement qu'être ou au-delà de l'essence", poprzedzonazresztą serią innych artykułów, w których można zaobserwowaćstopniowe odchodzenie od doktryny wyłożonejw „Totalite et Infini" 14 .yZdaniem Lévinasa aktywność świadomości polega nasprowadzaniu wszystkiego co poznawalne do teraźniejszości.To dzieło swoistej synchronizacji sprawia, że przedmiotpoznania zostaje sprowadzony do podmiotu i jemupodporządkowany. W konsekwencji ginie transcendencjaprzedmiotu - transcendencja Innego. To, co poznane, przybiegapostać ontołogii jako obiektywnej manifestacji bytuukazującego się poznającej świadomości. By przekroczyćwymiar ontołogii, Lévinas wprowadza pojęcia inaczej niżbyć (autrement qu'être) i różny od bytu (l'autre de l'être).Różny od bytu jest inny w stosunku do niego, ponieważ bytw swojej istocie jest inter-esse, inter-essement - interesownościąbędącą źródłem egoizmu, walki jednych z drugimi,wojny. Natomiast różny od bytu charakteryzuje sięcałkowitą bez-inter-esownością (des-inter-essement). Dziękitemu różny od bytu należy już do wymiaru etycznego, a nieontologicznego.Odejście od ontołogii znajduje swój wyraz na płaszczyźniejęzyka. Lévinas wprowadza tutaj rozróżnienie międzyMówieniem (Dire) a Powiedzeniem (Dit). W przypadkubytu, który się manifestuje, Powiedzenie jest korelatem


371Mówienia: jego objawienie jest Mówieniem, natomiastPowiedzenie jest eposem uczynionym z tego Mówienia. Takorelacja jest niemożliwa w przypadku człowieka. U człowiekazachodzi bowiem radykalna dia-chronia międzyMówieniem a Powiedzeniem. W przeciwnym razie, w przypadkukorelacji, człowiek zostałby sprowadzony dowymiaru manifestującego się bytu, a zatem do poziomuontologii. Człowiek starzeje się i dlatego nie jest możliwezgromadzenie w teraźniejszości - a zatem w Powiedzeniujako wyrazie teraźniejszości świadomości - rozproszeniaczasu. Przekroczenie ontologii polega na dotarciu dosamego Mówienia, które nie daje się sprowadzić doPowiedzenia.Człowiek nie może być rozumiany jako świadomość, czylijako identyczność realizująca się w wiedzy i możności działania.Próbując dotrzeć do samej podmiotowości podmiotutrzeba odejść od świadomości intencjonalnej, czyli świadomościczegoś, która jest przyczyną i źródłem wszelkiej tematyzacjii obiektywizacji, znajdujących swój ostateczny owocw eposie Powiedzenia. Ponieważ epos ten snuje się w teraźniejszościświadomości, aby dotrzeć do podmiotowościpodmiotu trzeba odejść od teraźniejszości i dojść do czasucharakterystycznego dla samego Mówienia. Tym czasemjest ah-archiczna przeszłość. Jest to przeszłość, która nie dasię sprowadzić za.pomocą siatki retencji i protencji do teraźniejszościpoznającej świadomości. Między Mówieniema Powiedzeniem rozpościera się prawdziwa przepaść czasu,prawdziwa dia-chronia. Mówienie znajduje się w czasie an--archicznym. Powiedzenie w teraźniejszości.- Ów czas anarchiczny,owa nie dająca się ująć przeszłość jestzdarzeniem mojej-odpowiedzialności-za-Drugiego. Odpowiedzialnośćta nie jest efektem jakiegoś uświadomieniasobie i podjęcia określonej decyzji względem Drugiego.Podmiot jest bowiem już naznaczony do odpowiedzialności.To oznaczenie (assignation) dokonało się właśnie w owejprzeszłości an-archicznej.14Chodzi tu głównie o następujące artykuły E. Lévinasa: La Trace de l''Autre, w:Tijdsehrift voor Filozofie, R. 25: 1963, s. 605-623; La signification et le sens, w: „Revuede Métaphysique et de Morale", R. 69: 1964, s. <strong>12</strong>5—156; Enigme et phénomène, w:„Esprit", R. 33: 1965 n, 6, s. 1<strong>12</strong>8-1142.


372Tak pojęta podmiotowość stoi w wyraźnej opozycji doHusserlowskiej świadomości będącej swoistym centrumświata. Ja nie jest jakimś idealnym punktem w świecie. Jajest od samego początku naznaczone stygmatem odpowiedzialnościza Drugiego, wystawieniem się na Innego, czynieniemmu znaku, czyli Mówieniem. Nie ma tu, jak to byłojeszcze w doktrynie zawartej w „Totalite et Infini", podmiotowości,która najpierw «utworzyła się» we własnym egoizmiei separacji, a potem rozpoczęła dialog z Drugim.Przeciwnie, podmiot od owej nie dającej się ująć przeszłościma już do czynienia z Drugim: podmiotowością jest Inny weMnie-samym I5 . Można więc nawet mówić o pewnym brakuzbieżności z sobą samym. Ten brak Lévinas zwie psychizraem.Z psychizmem związane jest jeszcze inne określenie -zastąpienie (substitution). Podmiot jest naznaczony dotakiej odpowiedzialności za Drugiego, że musi być odpowiedzialnynawet za jego winy. W jakiejś mierze spełnia wobecniego rolę Cierpiącego Sługi Jahwe, o którym mówił prorokIzajasz. Krańcowość tego zastąpienia prowadzi do stwierdzenia,iż ja jestem kimś drugim^6.Odpowiedzialność ta realizuje się przez ciało. Podmiotjest bowiem w-cielony - i dlatego wrażliwy. Ciało warunkujepodmiot w ten sposób, że można mówić o pewnympierwszeństwie wrażliwości w stosunku do świadomości.Podmiot jest już wrażliwy na Drugiego - wcześniej niż zdasobie z tego sprawę dzięki aktowi świadomości. Jest wrażliwydzięki ciału. Cielesność jednoczy w sobie trzy elementyodpowiedzialności: za-innego, mimo-siebie, począwszy-od--siebie. Za-innego (pour l'autre) wyraża kierunek tej odpowiedzialności:jestem odpowiedzialny za innego, i to nawetza jego błędy, dia jego dobra. Francuskie «pour» zawiera,w swej dwuznaczności, zarówno to «za» jak i owo «dia».Jestem odpowiedzialny mimo-siebie dlatego, że starzejąc sięi ulegając czasowi - a to dokonuje się niezależnie od mojejwolności - jestem odpowiedzialny za Drugiego. Odpowiedzialnośćta zaczyna się począwszy-od-siebie, to znaczy oddóbr przeze mnie posiadanych, które ofiaruję Drugiemu.Konsekwencją tak pojętej odpowiedzialności jest fakt, iżmiejsce separacji między Ja a Innym zajmuje teraz bliskość(proximité). Inny (Autre), Drugi (Autrui) nie jest kimś dale-


373kim (lointain), ale Bliźnim (Prochain). Zaznacza się tutajznamienne przesunięcie akcentów: na etapie „Totalite etInfini" Lévinas bronił się jeszcze przed utożsamieniem Drugiegoz bliźnim podkreślając przede wszystkim oddaleniemiędzy nimi. Kontakt między człowiekiem a człowiekiemdokonujący się w bliskości, bezpośrednio, wyklucza udziałobiektywizującej świadomości. Dokonuje się poprzez pieszczotęciała Drugiego.Poza tym kontaktem bezpośrednim z Drugim jest jeszczeinny Drugi - Trzeci. Dzięki niemu rodzi się sprawiedliwośćleżąca u podstaw relacji społecznych. Ja jestem odpowiedzialnynie tylko za bliźniego, ale także za wszystkich. Tenobowiązek odpowiedzialności dotyczy również innych, którzysą odpowiedzialni za mnie. W ten sposób sprawiedliwośćspołeczna wyrównuje asymetrię bliskości i związanez nią cierpienie.Naznaczenie do odpowiedzialności dokonało się w czasiean-archicznym, przed jakąkolwiek możliwością aktywnościświadomego podmiotu. W tym naznaczeniu ujawnia sięjego całkowita bierność. Jest to bierność wybrania. Biernośćpowołania. Podmiot został wybrany-przez-Dobro-do--dobroci. Wybór ten stawia człowieka wobec Boga. MiędzyBogiem a człowiekiem istnieje dia-chronia czasu wyborui powołania' do dobroci. Bóg nie jest, jak twierdzą Buberi Marcel, jakimś «Ty». Bóg jest zawsze Trzecią Osobą - On.Zaimki «Ja» i «Ty» wskazują na pewną zamiennośći współczesność między osobami przez nie oznaczonymi.Natomiast zaimek «On» wskazuje na niemożliwość bezpośredniegospotkania człowieka z Bogiem. Bóg objawia sięjako Enigma, jako znaczenie śladu. Można Go rozpoznaćw twarzy Innego. W ten sposób powstaje dramat trzech:podmiotu, Drugiego, Boga, o którym Lévinas pisał w artykułach«La Trace de l'Autre» i «Enigme et phénomène».Podmiot odpowiedzialny-za-Drugiego rozpoznaje w jegotwarzy ślad Niewidzialnego. Kilka lat później, w „Autrementqu'être ou au-delà de l'essence", ten dramat przybierainną już postać. Najpierw jest Bóg, który w czasie ar--chaicznym wybrał podmiot do odpowiedzialności za Dru-L. Lévinas, Autrement qu'être ou au-delà de l'essence, La Haye 1974, s. 141.


374giego. Taki właśnie schemat zrealizował się w życiuproroków i laki też ma być udziałem każdego człowieka.Filozofia w drodze, jaką jest niewątpliwie filozofia EmmanuelaLevinasa,-niełatwo poddaje się jednoznacznej ocenie.W jej centrum znajduje się Orugi. fen Drugi, który - jakosyn - przerywa tragedię monady. Drugi, który poprzeztwarz uczy mnie moralności i objawia mi Boga. Drugi, dlaktórego zostałem wybrany i wydany w odpowiedzialności.W konsekwencji filozofia ta jest wielkim posłaniem o transcendentnymBogu, który dociera do współczesnego człowiekaprzez inność drugiego człowieka, fę inność -narodową lub rasową - którą Europejczyk XX wieku chciałzatrzeć za wszelką cenę wypowiadając dwie wojnyświatowe.Uznać inność Drugiego - to wprowadzić autentycznypokój i pełne poszanowanie godności drugiego człowieka.Uznać inność Drugiego - to także uznać inność tego Innego,który jest źródłem wszelkiej inności. Jo, ostatecznie, znaleźći odnaleźć się (siebie) na śladach Transcendentnegoi Nieskończonego.La philosophie de l'Autre d'Emmanuel LévinasEmmanuel Lévinas - philosophe et ment, avec Dieu, conçu comme Toutconfesseur pratiquant de la religion Autre par rapport à l'homme et à chamosaique'-réfléchitsur la situation de- que chose. Dans cette perspectivel'homme dans l'univers. Partant de la l'importance primordiale revêt la corpositionde la phénoménologie d'Hus- poralité, la rencontre, une mutuelleserl, passant par l'attitude critique responsabilité interhumaine, purifiantenvers l'ontologie de Heidsgger, Lévi- de l'égoisme etc. - en un mot, la réfnasélabore sa propre théorie basée lexion philosophique et l'évolutionsur la rejittion interpersonnelle du des idées d'Emmanuel Lévinas suisujetavec un autre sujet et, finale- vent une ligne éthique.


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 375JanMalinowskiStrażnik ducha dziejów Polski(w sześćdziesiątą rocznicę śmierci Antoniego Chołoniewskiego)...polityka nie ma być chytrością,zdradą, ani sztuką używania przemocy...(Duch dziejów Polski)Autor „Ducha dziejów Polski", jeden z najwybitniejszychi najszlachetniejszych publicystów w dziejach naszej kultury,urodził się 23 października 1872 r. w majątku ziemskimKawsko, położonym opodal Stryja we wschodniejMałopolsce. Jego etniczne pochodzenie stanowi koronnydowód potwierdzający główną tezę patriotycznych refleksjiChołoniewskiego na temat przyciągającej siły polskiegodcmokratyzmu: oto przodkowie redaktora naczelnego„Zmartwychwstania" byli zamożną szlachtą ruską, którejdrzewo genealogiczne sięga w głębokie średniowieczei która wcześnie spolonizowała się kładąc w ciągu stuleciniemałe zasługi dla kraju. Ojciec Antoniego, FerdynandChołoniewski, był właśnie kolejnym potomkiem rodu służącymbez reszty ojczyźnie - w stopniu porucznika bił sięw kampanii węgierskiej pod rozkazami gen. Józefa Bema,za co też następnie surowo represjonował go austriackizaborca: skonfiskowano mu majątek w pow. rohatyńskim,przez kilka lat więziono w Wiedniu, a następnie skazano naprzymusowe robotysprzy sypaniu lwowskiej.cytadeli. W rezultacietych prześladowań Ferdynand Chołoniewski straciłzdrowie i wkrótce zmarł, a niedługo po jego zgonie zmarłai matka Antoniego, Katarzyna z Hrynkiewiczów.Osierocony zatem jeszcze w dzieciństwie, młody Chołoniewskinie chciał korzystać z pomocy materialnej rodziny,postanawiając samodzielnie iść przez życie. Już jako uczeńgimnazjum w Stryju zaczął zarabiać na utrzymanie piszącartykuły do różnych pism. Walka o byt nie była jednakłatwa - pochłonięty nią musiał nawet chwilowo przerwaćnaukę.Pierwsze jego próby dziennikarskie, mające najczęściejcharakter przygodnych korespondencji posyłanych różnym


376pismom lwowskim, nie zapowiadały jeszcze - rzecz jasna -tego niezwykłego i wielkiego talentu publicystycznego,jakim zabłysnął w latach późniejszych. Mimo to jednak jużi one zwracały uwagę umiejętnością obserwacji, trafnościąsyntez wyprowadzanych z analitycznych spostrzeżeń, a takżewyraźnym talentem literackim. Nic też dziwnego, że takiecechy warsztatu pisarskiego zainteresowały J. I. Kraszewskiego,który - nieświadom, iż kontrahent liczy zaledwieczternaście lat - powierzył mu w 1885 r. napisanie wstępu do„Snu w Podhorcach" ks. Stanisława Chołoniewskiego(stryja Antoniego), obejmującego przedmowę i życiorysautora. Rzecz ukazała się pod nazwiskiem A.S. Olechnowicz.Tego typu dorywcze prace trwały do połowy 1891 r.,kiedy to dziewiętnastoletni dziennikarz zdobył pierwsząstałą posadę. 11 czerwca 1891 r. pisał on, już ze Lwowa, dobrata Jana:Co się mnie tyczy, to dziś rano byłem u Masłowskiegow „Przeglądzie". Przyjął mnie bardzo uprzejmie, pytał0 wiek, studia i kazał mi jutro o 9 rano przyjść do redakcji,gdzie mnie «wypróbuje», t.j. zada mi coś napisać, ażeby sięprzekonać o stylu itp. Mam niepłonną nadzieję, że zajęcie tamotrzymam, chociaż ostatecznie mógłbym w razie niepozostaniaw redakcji dostać inne zajęcie za pomocą Masłowskiego. ,Skoro wprawiłbym się nieco w dziennikarstwie, będę się starałdostać do liberalniejszego pisma, w każdym zaś razie w sprawieotrzymania zajęcia mam w perspektywie inne redakcjepism codziennych... 1Sytuacja zatem jakże znamienna dla umysłowości i charakteruChołoniewskiego: mając możliwość uzyskania stałejpracy w kilku czasopismach, zabiega o angaż u Masłowskiego,mimo iż poglądy reprezentowane w „PrzeglądziePolitycznym, Społecznym i Literackim" nie odpowiadałymu, skoro z góry zakładał przeniesienie się z czasem „doliberalniejszego pisma". Otóż magnesem przyciągającym goprzede wszystkim do tego „organu konserwatywnych podolaków"2była osoba naczelnego redaktora, Ludwika Masłowskiego.Miał on opinię znakomitego - chociaż1 bezwzględnego - wychowawcy narybku dziennikarskiego:uczył posługiwania się odliczonym i odważnym słowem,


377mistrzowskiej techniki budowania dziennika, przestrzeganiajednolitości jego myśli przewodniej. Ponieważ-jednakrównocześnie tłumił samodzielność swych współpracowników,bezwzględnie stosując zasadę sic volo sic iubeo*, zatemzarówno Chołoniewski, jak i inni wybitni elewowie Masłowskiego- np. Karol Irzykowski, Ernest Łuniński - pouzyskaniu niezbędnego szlifu zawodowego szukali bardziejobiecujących perspektyw dla siebie.«Wypróbowanie» musiało wypaść jak najbardziejkorzystnie dla petenta, gdyż Masłowski zatrudnił goz miejsca w redakcji „Przeglądu", gdzie w ciągu trzyletniejpracy Chołoniewski zdobył ostrogi dziennikarskie w pełnymtego słowa znaczeniu; tu odbył nie tylko elementarnąpraktykę zawodową, tu przede wszystkim rozwinął się i dojrzałjego talent publicystyczny.Równocześnie zaś jego teksty pojawiają się okolicznościowow: „Roczniku" (Sambor 1889-1894), „Zgodzie" (Chicago1891), „Dzienniku Chicagowskim" (1892, 1893),„Gazecie Przemyskiej" (1892-1894), „Wolnym Polskim Słowie"(Genewa 1892), „Gońcu i Iskrze" (Lwów 1893),„Wesołym Kurierku Ilustrowanym" (Lwów 1893, 1896),„Kronice Społecznej i Literackiej" (Lwów-1894).·W 1896 r. Antoni Chołoniewski, wzbogacony doświadczeniemi cennymi zdobyczami profesjonalnymi w „Przeglądzie",przeniósł się do „Dziennika Polskiego", organutzw. utylitarystów w galicyjskim sejmie krajowym. Spędzitu kolejne trzylecie (do 1898 r.), rozwijając dalej swój niepospolitytalent obserwacyjny i pisarski w jednym z najtrudniejszychgatunków dziennikarskich - felietonie. Tennowy etap jego działalności zawodowej to dalsze poszukiwaniamyśli przewodniej wybranego warsztatu pracy, któradotąd jeszcze nie wykrystalizowała się. Świadczy o tym rozpiętośćpoziomu i tematyki ówczesnych publikacji, wśródktórych przeważają recenzje teatralne, a obok nich rzadziejliterackie, kroniki obyczajowe i sądowe. Tylko sporadyczniepojawiają się artykuły tego typu, co: „NiepodległośćPolski" (1896, nr 209-2<strong>12</strong>), „Antysemityzm" (1896, nr1List w posiadaniu rodziny Choloniewskich.-' Zob. Jerzy Myśliwski, Prasa polska w Galicji w dobie autonomicznej, (I867-I9I8)w: Prasa polska 1864-1918, PWN, W-wa 1976.1W. K., Antoni Chołoniewski, „Dziennik Bydgoski" 1924, nr <strong>12</strong>2.


378218-223), „Prasa w Księstwie Cieszyńskim" (1897, nr 216),„Syjoniści a socjalizm" (1898, nr 328), stanowiące nikłązapowiedź późniejszych już podstawowych zainteresowańredaktora „Zmartwychwstania".W okresie „Dziennika Polskiego" Chołoniewski kontynuowałdorywczą współpracę z innymi periodykami; dowymienionych uprzednio należy teraz dodać „Wolny GłosStanisławowski" (1896), „Dziennik Krakowski" (1897),„Przegląd Literacki" (Kraków 1897), przede wszystkim, zaś„Życie" (Kraków 1897), w którym zamieszcza informacje0 lwowskim życiu teatralnym.Interesującym Szczegółem są próby w dziedzinie literaturypięknej; oto „Echo Literackie" 4w 1897 r. publikujejego nowele i opowiadania: „Miłość Teosia Kresowicza" (nr32-33), „Przez mgłę" (nr 44-45) oraz „Troje" (nr 47).To, że poziomem swego pióra przyszły autor „Duchadziejów Polski" przerastał już przeciętność dziennikarstwagalicyjskiego, poświadcza zainteresowanie jego OsobąErazma Piltza, słynnego redaktora równie słynnego tygodnikapolskiego „Kraj", wychodzącego w Petersburgu w latach1882-1907 i ocenianego jako najlepsze ówczesne naszepismo w reprezentowanej kategorii i dlatego czytywane wewszystkich zaborach. Otóż Piltz, który z czasem bardzo zżyłsię z Chołoniewskim, zaproponował mu stanowisko korespondentana teren Galicji.Przeniesienie się do „Kraju" w 1898 r. zbiegło się z drukiempierwszej samodzielnej książki Chołoniewskiego „Nieśmiertelni.Fotografie literatów lwowskich" (Lwów 1898),w których przedstawił galerię sylwetek współczesnych sobieliteratów lwowskich. Początkowo zamierzał drukować jesukcesywnie u Piltza, któremu nawet złożył w tej sprawienastępującą ofertę:Na podstawie 6-letniej obserwacji mógłbym napisać, szeregbarwnych, krótkich sylwetek ludzi, należących do tutejszegoświata literackiego. Materiał niesłychanie wdzięczny - nie dozużytkowania jednak w Galicji, gdzie nie ma ani jednegopisma zajmującego się czymś innym, jak wyborami1 polityką. 5Wprawdzie adresat tej propozycji skwftowął ją krótkąodręczną adnotacją „odpowiedź odmowna" i dlatego rzecz


379wyszła jako samoistna publikacja, ale jednak w tej przelotnejskłonności do satyry ujawniła się kolejna dyspozycjaliteracka Chołoniewskiego, a w niektórych wizerunkachlwowskich pisarzy w „Nieśmiertelnych" współcześni ichedycji dopatrywali się czegoś z zakroju karykatur Gavarniego.W każdym zaś razie książka ta stanowi interesującyprzyczynek do wiedzy o ówczesnym życiu grodu nadPełtwią.U progu nowego, XX stulecia biografia twórcy „Duchadziejów Polski" odnotowuje dwa istotne - zarówno dla jegożycia osobistego jak i służby narodowi momenty. Najpierww 1899 r. nadszedł pierwszy sygnał grożących mu niebezpieczeństwz racji «wątłego i słabowitego» organizmu: otolekarze stwierdzają pierwszy atak gruźlicy, który zmusza godo kuracji u słynnego dr. Chramca w Zakopanem. Drugifakt to małżeństwo z Kamillą z Głuchowskich, do końcawierną towarzyszką życia, podporą i ostoją w najtrudniejszyminwalidzkim ostatnim etapie, zasłużonym (szczególniedla zawodowego kształcenia dziewcząt) pedagogiem. Ślubmiał miejsce we Lwowie 3 lipca 1900 r. w kościeleBernardynów.Z „Krajem" Chołoniewski współpracował do roku 1909.Jego korespondencje z Galicji, nadal obejmujące bardzoszeroki wachlarz tematyczny, konsekwentne w ujęciupodejmowanych problemów i stosowanej formy artystycznej,wybijały się wysoko ponad pospolity poziom tegotypu rubryk i umożliwiały poznanie ich autora przez całąPolskę jako pierwszorzędnego publicystę. Mimo eksterytorialnegocharakteru współpracy z redakcją petersburskiegotygodnika, wpływ Piltza na.osobowość dziennikarską lwowskiego(później krakowskiego) współpracownika był duży.Po Ludwiku Masłowskim był to drugi znaczący, a nawetdecydujący w zawodowym rozwoju Chołoniewskiego jegonauczyciel. Dlatego też w tym kolejnym etapie profesjonalnegożyciorysu jego talent rozwijał się i dojrzewał w dalszymciągu.Miarą zacieśniania się współpracy, a także pozasłużbowychstosunków z Piltzem, może być współautorstwo Qho-45Dodatek tygodniowy „Dziennika Polskiego".Biblioteka Narodowa 8342 t. I,'k. 61 (list z 16 IV z pominięciem roku).


380łoniewskiego w wydawnictwach politycznych stronnictwtzw. realistów w zaborze rosyjskim, którym to publikacjompatronował ówczesny jego chlebodawca i mistrz. Przykłademich może być książka „Nasza młodzież. Nasze stronnictwaskrajne" (Kraków 1903), napisana wspólniez Erazmem Piltzem a wymierzona przeciw NarodowejDemokracji. Chociaż sygnalizował ją tylko pseudonimScriptor, powszechnie znany był je/go udział w powstaniutego dziełka, co spowodowało konieczność odejścia z redakcji„Słowa Polskiego", w którym od lat pod kierownictwemTadeusza Romanowicza prowadził dział kultury ispraw ogólnonarodowych, a które właśnie było lokalnymorganem endeckim. Tak daleko idące polityczne zaangażowanieChołoniewskiego - i to po stronie ugrupowania,z którym nie łączyły go w rzeczywistości bliższe kontakty -było konsekwencją jego fascynacji osobowością Piltza i stanowiłowyjątek potwierdzający przestrzeganą przezeń'w ciągu całego życia regułę: odrazy do czynnego partyjnegożycia politycznego. Wanda z Głuchowskich Jastrzębska,siostra jego żony, tak tę cechę interpretowała:Z natury wątły i słabowity, unikał większych zbiorowisk,zgiełkliwych zgromadzeń i wieców, przez które przebrnąłw młodzieńczym okresie praktyki dziennikarskiej. Jegoumysł refleksyjny, zaprawiony w krytycyzmie na ulubionymstudium historii, nie był skłonny do uległego poddawania sięprogramom i autorytetom partyjnym. 6Musiała to być cecha znana nie tylko najbliższym, gdyżwłaśnie dzięki niej, w związku z ujawniającą się coraz powszechniejobywatelską a ponadpartyjną postawą Chołoniewskiego,lwowska Macierz Polska zwróciła się dońz propozycją napisania życiorysu bohatera spod Racławici Maciejowic. „Tadeusz Kościuszko" (Lwów 1902), broszuraniesłychanie popularna w dwudziestoleciu naszej niepodległości,nie miała ambicji naukowych — w tym zakresiesprowadzała się do zreferowania ustaleń dzieła (1894)Tadeusza Korzona. Pracy Chołoniewskiego przyświecałbowiem nie cel poznawczy, a narodowo-wychowawczy,dążenie do przedstawienia wzoru człowieka, wzoru obywatela,wzoru żołnierza, wzoru doskonałego.


381Pracy dla „Kraju" towarzyszyły sporadyczne publikacjew innych czasopismach, których lista w latach 1898-1905.rozszerzyła się o nowe tytuły. Znajdujemy wśród nich:„Kurier Codzienny",(Warszawa 1898), „Krytykę" (Kraków1901), „Gazetę Lwowliką" (1901), „Nową Reformę" (Kraków1901), „Słowo" (Warszawa 1901), .'.Ilustrację Polską"(Kraków 1902), „Ziarno" (Chicago 1903).Współpraca z tygodnikiem Piltza przyczyniła się dozacieśnienia kontaktów Chołoniewskiego ze StefanemKrzywoszewskim, który - jak i autor „Tadeusza Kościuszki"- był korespondentem „Kraju", kolejno z Paryża,Berlina, Wiednia. Podobnie jak Piltz szybko ocenił on niepospolitezdolności Chołoniewskiego.Gdy w 1905 r. zakładałem, wraz z gronem przyjaciół i kolegów„Świat" -. wspominał Krzywos/.ewsk.i w artykulepoświęconym twórcy „Ducha- dziejów Polski" - przedewszystkim zapewniłem sobie współpracownictwo Chołoniewskiegoi Kosiakiewicza. Mogę śmiało powiedzieć: ci dwaj pisarzelo były fundamenty, na których opierała się podówczasmoja koncepcja „Świata". I jeden, i drugi z zapałem stanęliprzy tworzącym się nowym warsztacie. Kosiakiewicz uczyniłsię filarem warszawskim. Chołoniewski objął kierownictwousamodzielnionego oddziału krakowskiego. 1 przez osiem latz górą ' pracowaliśmy społem i w najlepszej harmonii. Chołoniewskicałą duszą oddany był „Światu". Nie tylko pisał znakomiteartykuły, 'nie tylko na każdym kroku wykazywałwyjątkową ruchliwość i czujność dziennikarską, interesowałsię w równej mierze całością wydawnictwa.1 to był może najpiękniejszy okres jego działalnościpublicystycznej*Istotnie, praca w „Świecie" to nie tylko kolejny etap - i toszczytowy - w karierze dziennikarskiej Chołoniewskiego, tozasadniczy przełom w rozwoju jego osobowości pisarskiej.Otrzymał wreszcie stanowisko, o jakim myślał od lat, któreuwalniało go od denerwującej i pośpiesznej pracy redakcyj-11Wanda z Głuchowskich Jastrzębska, Antoni Chołoniewski. Uękopis wposkldanitirodziny Chołoniewskich.7Ściślej: przez dziewięć lat w pełnym zakresie, gdyż sporadycznie Ch. pisywał do„Świata" do końca życia, bo w latach 1916-1917 oraz 1920-1924.* Sip. Antoni Chołoniewski, „Świat" 1924. nr 21.


382nej, dysponował czasem niezbędnym dla zgromadzeniaodpowiedniego materiału, przemyślenia koncepcji planowanychartykułów, krótko mówiąc - mógł zamienić uprawianedotąd rzemiosło na warsztat artystyczny. Że procestaki istotnie miał miejsce, potwierdza ówczesny jego szef,tenże Stefan Krzywoszewski, w innym wspomnieniu owychlat pisząc: -Chołoniewskiego cechowała szczerość, zapał, głębokie poczucieodpowiedzialności. Jego lotny umysł wyczuwał doskonaleaktualność tematów, sięgał zawsze głębiej. Wybór jego artykułówi studiów czeka na wydawcę, wartość ich nieprzeminęła. 9Dodajmy do tej oceny, że jako współredaktor niezależnego,bezpartyjnego pisma .Chołoniewski zyskał możnośćnieskrępowanego, zupełnie swobodnego wypowiadaniaswych myśli i przekonań - już nie ograniczanych czy teżukierunkowanych rygorami redakcyjnej polityki. I to byłanajistotniejsza korzyść wynikająca z pracy na nowym stanowisku.Dlatego też okres krakowski stanowił etap najbujniejszegorozkwitu jego działalności publicystycznej i talentupisarskiego. ,„Świat" stworzył również Chołoniewskiemu sposobnośćdo podróżowania po całej Polsce, penetracji i poznaniaziem wszystkich zaborów,. Dzięki temu też rozszerzył sięniepomiernie zakres jego zawodowych zainteresowań,a w konsekwencji ostatecznie, wykrystalizował się fundamentalnyzarys programu zadań profesjonalno-obywatelskich:uświadamianie całemu narodowi jego zaniedbańpolitycznych w stosunku do zachodnich kresów, ze szczególnymuwzględnieniem wybrzeża, oraz konieczności rozwiązaniakwestii żydowskiej; w ich cieniu dopiero znajdziesię i szersza problematyka polityczno-społeczna z pozytywnymstosunkiem do sprawy ruskiej (nie uznawał terminu:Ukraina, ukraiński), pełnego uprawnienia kobiet itd. O iległówne zręby tego programu zbliżały Chołoniewskiego dodziałalności ówczesnego obozu „wszechpolskiego" (kierowaniepolskiej myśli politycznej na zachód, asemityzm),o tyle pogląd na kwestie wschodnie od tego ugrupowaniaoddalał go. W tej sytuacji utrwalało się jego przeświadczenieo szkodliwości wszelkiego partyjniactwa. Potwierdzę-


383niem kierunku rozwoju publicystycznych zainteresowań,niejako położeniem akcentu na podstawowych problemachstały się kolejne broszury, zawierające kwintesencję najlepszychartykułów Chołoniewskiego owych lat: „Nad morzempolskim" (Warszawa 19<strong>12</strong>) oraz „W sprawie żydowskiej.Trzy listy polemiczne" (Kraków 1914).Pierwsza z n eh formalnie jest odbitką cyklu artykułówzamieszczonych w „Świecie", których celem było zapoznaniespołeczeństwa polskiego z zapomnianym przez nie własnymwybrzeżem morskim i uświadomienie mu ważnościsprawy tego wybrzeża dla całej Polski. Relacje wzajemnemiędzy Pomorzem a Rzecząpospolitą w ciągu stuleci, ujawnienieprzewin Polski wobec tych terenów wynikającychz zapomnienia i zaniedbania ziem gwarantujących naszdostęp do morza, informacje o przyrodzie i ludziach,o współczesnych stosunkach politycznych i pracy nadodrodzeniem narodowym, o twórczości kulturalnej Kaszubów— oto zręby tematyczno-problemowe „Nad morzempolskim".Z kolei broszura „W sprawie żydowskiej" to odbitka artykułówzamieszczonych w krakowskiej „Krytyce" WilhelmaFeldmana. Już sam fakt, iż pierwodruk ich miał miejscew tym miesięczniku, poświadcza, że Chołoniewski nie byłantysemitą, a co najwyżej asemitą. W sposób poważny,wolny nawet od pozorów rasowej nienawiści i demagogii,pokrewny najpoważniejszym ideom pozytywistycznym (alebez ich wiary w możliwość asymilacji) zwracał uwagę nadoniosłość narodowo-ekonomiczną problemu i w związkuz nim postulował bardziej intensywne rozwijanie rodzimegostanu średniego.Koncentracja nad pracą redakcyjną w „Świecie" i sformułowanymiw jej toku problemami nie odcięła Chołoniewskiegood kontaktów z innymi czasopismami. Kontynuowałwięc (choć ilościowo ograniczone) korespondencje do„Kraju", pisywał w „Słowie" i „Słowie Polskim", a z nowychtytułów w jego dorobku bibliograficznym pojawiałysię w tych latach: „Nasz Kraj" (Lwów 1908), „Kronika Powszechna"(Lwów 1913), „Ziemia Lubelska" (1913), „NaszDom" (Warszawa 1914), a także „Kwartalnik Chyrowski"(1914)." S. Krzywoszewski, Długie życie, W-wa 1947, t. 1, s. 207.


3<strong>84</strong>Również w życiu osobistym Chołoniewskiego okres pracyw „Świecie" przyniósł ważne wydarzenia: w 1905 r., a więcu progu szczytu jego kariery dziennikarskiej, przyszedł naświat pierwszy syn, Mieczysław, znany adwokat warszawski(zmarły w 1977 r.), natomiast w 1909 urodził się drugi syn,Bolesław, zasłużony żołnierz Armii Krajowej, «wawerczyk»,aresztowany w czasie akcji i zamordowany w Oświęcimiuu schyłku 1941 r.Wybuch 1 wojny światowej odciął redaktora krakowskiejlilii „Świata" od centrali w Warszawie i praktycznie uniemożliwiłmu działalność na tym stanowisku. W tej sytuacjizdecydował się na współpracę z „Głosem Narodu", który -jako zorientowany prokóalicyjnie - stwarzał możliwośćkontynuowania, a nawet rozwijania programu zarysowanegow poprzednim pięcioleciu. Jak stwierdza wybitny publicystai literat młodopolski, Ludwik Szczepańskipod obuchem najgłupszej, jaką sobie można wyobrazić cenzuryaustriackiej (prześcigającej tępotą i szykanami nawetrosyjską) ogłaszał artykuły i notatki, którymi społeczeństwokrzepiło się w ciężkich chwilach, gdy zwycięstwo niemieckiezdawało się jeszcze możliwe. 10Artykuły te tępiły germanofilstwo, demaskowały wrogąwobec Polski politykę pruską i wyrażały przekonanie, żeodzyskanie niepodległości możliwe jest jedynie w konsekwencjiklęski państw centralnych. Ich autor zwracał teżuwagę czytelników, iż przyszłość odrodzonej ojczyzny jestściśle związana z. jej przymierzem z Francją oraz z odzyskaniemdostępu do morza. Nie mogąc tego rodzaju myśliformułować bezpośrednio i pisać otwarcie, Chołoniewskiwykazał w swej publicystyce tamtych lat niezwykłą zdolnośćporozumiewania się ze społeczeństwem półsłówkamii dómyślnikami, mimo to stale narażając się austriackiemuzaborcy i ryzykując swą wolnością. Dlatego też wybór najciekawszychswych wystąpień ówczesnych w „Głosie Narodu"wydał w broszurze pod wymownym tytułem „Taniecwśród mieczów" (Warszawa-Kraków 1920).Wcześniej jednak, bo w 1916 r. ukazała się inna pracaChołoniewskiego, mianowicie „Istota wałki polsko-rosyjskiej"1(Kraków 1916). Powstała ona pod wrażeniem wyparciawojsk rosyjskich z ziem polskich. Polemizując z poglą-


385darni m.in. Stanisława Kutrzeby obalała ona dośćrozpowszechnione w okresie zaborów stanowisko, żeźródło konfliktu między Rosją a Polską leżało w antagonizmachkulturowych. Zdaniem Chołoniewskiego niezgodapłynie z. rywalizacji dwóch ekspansji państwowych^ któradoprowadziła do konfrontacji na terenie Litwy i Rusi. Swójpunkt widzenia - jak zawsze - uzasadniał autor staranniezebranymi przykładami historycznymi, przekonywającooświetlając podłoże wielowiekowego sporu.Kryterium niezależności i słuszności głoszonych przezeńwówczas - jak i uprzednio - poglądów, sprawdzianem jegouczciwości politycznej, wyrażającej się np. docenianiemdobrej woli i wiary także przeciwników, może być wielokrotnieponawiane wezwanie komitetu pomocy ofiaromwojny, zorganizowanego i kierowanego przez Sienkiewiczaw Vevey, aby Chołoniewski przybył do Szwajcarii i współdziałałw propagandowych publikacjach Komitetu. Kordonywojenne uniemożliwiły jednak realizację tej koncepcji,podobnie jak nie pozwoliły mu urzeczywistnić projektuprzeniesienia się do Warszawy. 'Lata wojny ze zrozumiałych powodów zawęziły zakreszawsze rozległej jego współpracy pozaredakcyjnej z prasąpolską w kraju i na świecie. Mimo to - chociaż sporadycznie- artykuły przezeń sygnowane,pojawiają się w kolejnychpismach, jak „Ilustrowany Tygodnik Polski" (Kraków1915), „Głos Polski" (Sosnowiec 1916), „Kurier Polski"(Warszawa 1916-1917), „Rok Polski" (Kraków 1916),„Piast" (Kraków 1917) czy „Polski Pregled" (Sofia 1918).Intensyfikował natomiast w tym czasie swoje studia historyczne,którym amatorsko oddawał się od najwcześniejszychlat. Zachowane z tego okresu listy Chołoniewskiego do WilhelmaFeldmana" poświadczają pasję, z jaką penetrowałdzieje Polski w ujęciu Michała Bobrzyńskiego czy StefanaBuszczyńskiego, który też wywarł nań szczególnie znaczącywpływ. Owocem owych wieloletnich studiów, dojrzałymw znamiennej atmosferze oczekiwań na wyniki wojny światowej- co do których stanowisko pisarza było jednoznaczne- stało się główne dzieło jego twórczego życia: „Duch dziejówPolski" (Kraków 1917).S.p. Antoni Chołoniewski, „Ilustrowany Kurier Codzienny" 1924, nr 1337." List z 16 IV 1916 r. Rkps. Ossolineum <strong>12</strong>411/11 Lit, A-C.


386Ten najwybitniejszy wykwit polskiego neomcsjanizmutakże nie miał charakteru dzieła naukowego, natomiast stawiałsobie - typowe dla publicystycznego powołania życiowegoAntoniego Chołoniewskiego - zadania dydaktycznowychowawcze.Polemizując z coraz bardziej dezaktualizującymisię poglądami historycznej szkoły krakowskiej autortej niezwykle krzepiącej książki chciał przede wszystkimpodnieść na duchu rodaków gnębionych od ponad wiekuzaborami, nieudanymi zrywami powstańczymi, dobijanychsamobiczowaniem się narodowym historyków krakowskich,ostatnio zaś nękanych także kolejnymi zbrojnymiokupacjami przesuwających się armii rosyjskich i pruskich.Tym właśnie współziomkom pragnął Chołoniewski przypomniećwielką i budującą przeszłość ojczyzny, przywrócićw ten sposób wiarę w siebie, przekonać, iż w dokonującymsię przełomie historycznym odrodzi się utracona państwowość,ale także - wskazać najcenniejsze zasady postępowania,które trzeba będzie uczynić wytyczną wszelkich działańzbiorowych po odzyskaniu niepodległości. „Duch dziejówPolski" był jednak adresowany nie tylko do polskiego czytelnika;równie ważnym odbiorcą tej książki, w twórczychintencjach jej autora, miała być zagranica. W chwilibowiem, kiedy już cały świat mówił o konieczności restaurowaniaPolski, kiedy lada moment mogły zacząć się rozmowyna temat jej statusu i granic, Chołoniewski uważał zarzecz wielkiej wagi uświadomienie opinii światowej historycznych,politycznych i moralnych przesłanek naszego narodunie tylko do niezależnego bytu, ale i wypełnienia odpowiedzialnychzadań w przyszłości. Propagował więc tezę:odbudowa mofcarstwowej Polski to zarówno nakaz sprawiedliwościdziejowej jak i żywotny interes powojennegoświata. Założone przez autora cele zdeterminowały charaktertej książki: z góry rezygnowała ona z funkcji podręcznikowej,z góry uprzedzała o pobieżnym potraktowaniuznanych powszechnie a z obsesyjną zapobiegliwością wydobywanychi stale przypominanych w wieku XIX (zaborcyi rodzimi „realiści") negatywów naszej przeszłości,bowiem podstawowym jej zadaniem było uświadomienieczytelnikom - tak rodzimym jak i zagranicznym - że Polskato nie tylko ziemia i ludzie, ale także wielka idea życia


387zbiorowego, i przede wszystkim ona' 2 , idea, którą Chołoniewskinazwał właśnie „duchem naszych dziejów". Rdzeniemjego było nie znane gdzie indziej w takim stopniuumiłowanie wolności, poszanowanie praw indywidualnych,wstręt do wszelkiego przymusu. One też ukształtowały jużza Jagiellonów charakterystyczny dla naszej zbiorowoścityp wolnego obywatela, który swój stosunek do państwaokreślił dumną zasadą „nic o nas bez nas", któremu przysługiwałanietykalność osobista, ochrona mienia i domu, wolnośćstowarzyszania się, swobody w ujawnianiu myśli itp.Tacy też obywatele w ciągu stuleci wymodelowali szczególnytyp państwa,które uczyło młodzież, że polityka nie ma być chytrością,zdradą ani sztuką używania przemocy, które w śród powszechnegopanowania instynktów drapieżnych nie uprawiało z zasadynapastniczych wojen i do rozboju cudzego mienia czułowstręt a niosło ościennym ludom wolność, które wśród powszechnegofanatyzmu jedyne w Europie dało wspaniały przykładtolerancji religijnej, które taką samą tolerancjęstosowało do wszelkich przejawów historycznie wytworzonejodrębności, które w swoich granicach nie znało żadnych zgołaform prześladowania ludzi za to, czym są i w co wierzą, którenie zamordowało żadnego ze swych królów, ale żadnemu teżnie pozwoliło mordować poddanych, które blask prawa ceniłowyżej niż blask korony, to państwo zostawiło daleko za sobąw tyle nie tylko ówczesną Europę, ale i dzisiejszą. 13Z czcią i dumą przypominając zalety idei życia zbiorowegow przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, Chołoniewskizwraca uwagę swoich czytelników na to, że w swobodachwypracowanych przez ducha polskiego w dawnych czasachtkwiła siła przyciągająca, dzięki której ojczyzna naszaurosła w XVI stuleciu do rozmiarów największego państwaw Europie. Dobrowolnie bowiem połączyła się z namiLitwa, Ruś, Prusy i Inflanty, - na zasadzie „wolnych z wolnymii równych z równymi". '„Duch dziejów Polski" odniósł rzadki sukces wydawniczy:duże nakłady (pierwszy- 10000 egzemplarzy, następneaDuch dziejów Polski, Kraków 1918, s. 24." Tamże, s. 169-170.


388po 25000) rozchodziły się w błyskawicznym tempie;w ciągu piętnastu lat (1917-1932) cztery edycje; zgodniez założeniami autora szybkie tłumaczenia na obce języki(niemiecki, francuski, angielski, rumuński, bułgarski); z regułybardzo pozytywne recenzje. Znaczenie tej książkiw dziejach naszej wielkiej publicystyki najtrafniej sformułowałprof. Henryk Mościcki pisząc:Za to obudzenie myśli polskiej i skierowanie jej do poznanianie tylko win i omyłek w przeszłości, ale i tego, co było narodunaszego zasługą i dostojeństwem Chołoniewski zasłużył natrwałą wdzięczność rodaków. 14W chwili, gdy twórca „Ducha dziejów Polski" przystępowałdo pisania tego najważniejszego swego dzieła, poważniezapadł na zdrowiu. Choroba objawiła się nagle, ale do atakuprzygotowywała się latami. Bliski współpracownik z „GłosuNarodu" i towarzysz pióra z „Rzeczypospolitej", a takżebezpośredni świadek ostatnich łat życia Chołoniewskiegow Bydgoszczy, Adam Grzymała-Siedlecki, tak relacjonujejej historię:By wyżywić siebie i rodzinę, by synom zapewnić wykształceniei tyle odłożyć, by starczyło na kupno własnego domku, człowiekten od trzydzietu łąt z dnia na dzień pracował po 14godzin na dobę. Słuchajcie uważnie tego wy wszyscy ludziebogaci, którzyście się nieraz zachwycali głębią jego myśli,polotem jego słów! By nie zejść na dno nędzy, by dzieci wychowaćna uczciwych ludzi, on, chluba naszej publicystyki, musiałbyć wyrobnikiem. Ranek zastawał go przy maszynie do pisania,przy wertowaniu ksiąg i materiałów, późna noc dopieroodrywała go od pracy.Skłonny do gruźlicy, już na dwa lata przed wojną zapadł nagroźną anemię. Powinien był przestać pracować. Oderwać sięjednak od pracy pisarskiej to dla Chołoniewskiego było równoznaczneze śmiercią. W naturze jego było apostolstwo.Dziennikarstwo i publicystyka nie były dlań zawodem, leczsłużbą Ojczyźnie (...) Gdy więc wybuchła w r. 1914 wojna,gdzie mu było myśleć o Wypoczynku! (...) Pracuje, współredaguje„ Głos Narodu", pisze „Ducha dziejów Polski", nie zaznajewytchnienia, spala się.Dodajmy do tego ciągłe widmo niebezpieczeństwa (...)Rzecz jasna, że choroba musiała - się w nim pogłębiać.Można powiedzieć, że siłą woli powstrzymywał jej wybuch. 15


389Już jesienią 1915 r. Chołoniewski obudził się pewnegodnia z ociężałymi, ograniczonymi ruchami nóg. Konsyliumlekarskie skonstatowało, że jest to bardzo niepokojący, pierwszyobjaw przedwcześnie występującej sklerozy. Na skutekwadliwej terapii w końcu wakacji 1918 r. doszło do kolejnego,tym razem groźniejszego ataku choroby - paraliżu,odbierającego mowę i władzę w połowie ciała. Wprawdzietuż przed Bożym Narodzeniem pisarz wrócił o lasce dodomu, powłócząc prawą nogą i mając na pół bezwładnąrękę, ale choroba nie ustępowała już do końca jego życia.Mimo cierpień i tak poważnych niedomagań pracyw umiłowanym zawodzie nie zaniechał. Jedynie przerwyw publikacji jego artykułów zaznaczają kolejne odpływy sił,jak np. między nr. 76 a 234 „Głosu Narodu" w 1918 r., czypóźniej parokrotnie w „Rzeczypospolitej" w latach 1921-1924. Zakończenie bowiem wojny światowej i związanaz nim niepodległość Polski postawiły przed Chołoniewskimzadania, których przygotowaniem była jego poprzedniapraca. Oto w chwili, gdy zaczęły się rozmowy na tematgranic odrodzonej ojczyzny, trzeba było rozpocząć bojeo odzyskanie możliwie nieokrojonych ziem byłego zaborupruskiego, należało wołać na cały świat o naszych prawachdo Śląska, Wielkopolski, Pomorza i godziwego dostępu doBałtyku. Niezależnie też od żarliwej własnej publicystykitego okresu, Chołoniewski wraz z gronem kolegówz „Głosu Narodu" i osób bliskich jego redakcji organizowałzebrania i wiece w Krakowie i na prowincji, nawet na Śląskucieszyńskim, z jednej strony uświadamiające społeczeństwoo konieczności odzyskania tych ziem, szczególnie zaśdoslępu do morza z Gdańskiem włącznie, z drugiej zaśstrony traktowane jako działanie propagandowe pod adresemdecydującej o granicach Polski konferencji pokojowejw Wersalu, dokąd wysyłano z tych manifestacji mnóstwodepesz. Szczególnym zaś osobistym jego wkładem do tejakcji, wspierającym walkę ludności polskiej zamieszkującejWybrzeże i zabiegającej o prawo należenia do Polski, stałasię słynna broszura „Gdańsk i Pomorze Gdańskie" (Kra-S.p. Antoni Chołoniewski, w: Antoni Chołoniewski, Tadeusz Kościuszko, W-wa141931, s. 9. . .„Rzeczpospolita" 1924, nr 135 oraz „Gazeta Bydgoska" 1924, nr 118.15


390ków 1919), od razu przetłumaczona na język francuski(„Dantzig ville polonaise"), a wznowiona po 20 latachw dramatycznym 1939 r. (taka była jej aktualność!) podtytułem francuskiego przekładu: „Gdańsk miasto polskie".Książka ta, napisana natychmiast po zakończeniu działańwojennych, stanowiła polityczne i historyczne uzasadnienienaszych praw do nadbałtyckiego wybrzeża. Przynoszącwiele interesujących wiadomości na temat przeszłościGdańska (m.in. tragedię rodziny Schopenhauerów, po rozbiorzeRzeczypospolitej udających się na wygnanie), demaskujemetody germanizacji ludności tego miasta i kraju.Mimo popularnego charakteru, z racji swych walorów literackich(świetna polszczyzna, gruntowność i naukowa ścisłośćwywodów) oraz treściwości ujęcia praw Polski doGdańska zakwalifikowała się ona do naszego klasycznegopiśmiennictwa politycznego..Rok 1919 potwierdza wzmożoną odradzaniem się ojczyznyaktywność polityczno-społeczną Chołoniewskiego.Dalszymi jej przykładami są dwie broszury poświęconeznowu ostro zarysowującej się kwestii żydowskiej. Pierwszaz nich, napisana w końcu 1918 r., „My, Żydzi i Kongres.Wobec zaburzeń galicyjskich" (Kraków 1919) odsłaniaantypolską kampanię nacjonalizmu żydowskiego w przededniuzałatwiania sprawy Polski na międzynarodowymforum. Natomiast druga, „Co myśleć o rozruchach przeciwŻydom" (Kraków 1919), przestrzega społeczeństwo polskieprzed rozruchami antyżydowskimi, potępiając je zarównoze względów etycznych jak i z poWodu ich szkodliwości dlarestaurującej się naszej państwowości.Na prawach rękopisu pojawiła się w tym samym czasiebroszura „O kierownicze idee przeszłości" (Kraków 1919),formalnie potraktowana jako odbitka felietonów drukowanychw „Głosie Narodu". Chołoniewski udziela w niejodpowiedzi profesorom Konopczyńskiemu, Chrzanowskiemuoraz Zakrzewskiemu na zarzuty sformułowaneprzez nich - z naukowego punktu widzenia - pod adresem„Ducha dziejów Polski".W tymże czasie odporność organizmu niestrudzonegopublicysty, eksploatującego się do granic wytrzymałościfizycznej i psychicznej, doszła do krawędzi totalnej katas-


391trofy. Świadom stanu swego zdrowia tak oto żartobliwieprzedstawia go Wilhelmowi Feldmanowi w liście z Zakliczynaz 4 sierpnia 1919 r. :Kochany Wilku, Trąba powietrzna mnie wprawdzie nie uszkodziła,niemniej przeto nie zdążyłem jeszcze powrócić do równowagizachwianej podczas sukcesów Hindenburga a następnieLloyd George'a. Obecnie zmierzam do tego celu zapomocą urozmaiconej kuracji sloneczno-powietrzno-dietetyczno-gimnaslyczno-przyrodniczej,którą ukończyć tu myślęokoło 1 września. 16 • - ,Gdy więc zapadła decyzja wydzielenia Gdańska z granicPolski i nadania mu statusu «wolnego miasta», Chołoniewskiprzeżył to wydarzenie jako narodową i osobistą klęskędo tego stopnia, iż ponownie pogorszył się stan jego zdrowia.Wyczerpany chorobą i uciążliwymi zabiegami terapeutycznymisiłą rzeczy ograniczył liczbę publikacji (nadalw „Głosie Narodu" i sporadycznie w „Gońcu Krakowskim"oraz „Polsko-Blgarskim Pregledzie"), ale równocześnieogłosił kilka znamiennych broszur: „List otwarty do SirReginalda Towera, Wysokiego Komisarza Ligi Narodóww Gdańsku" (1920), „Dialog o Polsce i małych narodach"(Kraków 1920), „Na rozstajnej drodze" (Kraków 1920)oraz„Państwo polskie, jego wskrzeszenie i widoki rozwoju"(Warszawa 1920).W pierwszej z nich protestuje przeciw antypolskim poczynaniomwładz Wolnego Miasta Gdańska.W drugiej, napisanej istotnie w formie dialogu międzyPawłem i Piotrem, autor udowodnił, iż zabezpieczenie granicPolski, a więc i jej przyszłości, leży w sojuszu z unią tzw.małych i średnich narodów. Szczególne znaczenie miałybytu państwa buforowe między Polską a Rosją, jak Białoruśi Ukraina. Ujawniając się w roli zdecydowanego rzecznikakoncepcji fćderalistycznych, które tak wysoko oceniałw Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, Chołoniewski domagałsię np. daleko idącego spełnienia kulturalnych postulatówRusinów w Małopolsce.„Na rozstajnej drodze" powstała w chwili, gdy losy wojny1920 r. przechyliły się na naszą korzyść. W tej sytuacjiRkps. Ossolineum <strong>12</strong>411/11 Lit. A-C.


392wojskowo-politycznej autor dokonywał analizy czynników,które należałoby brać pod uwagę, aby za ewentualne błędyna wschodzie nie zapłacić dalszymi stratami na zachodzie.Doprowadziła ona go do znamiennego, a historycznie jużdoświadczonego wniosku, iż naczelnym wskazaniem naszejpolityki musi być uniknięcie wszystkiego, co by umożliwiłoporozumienie rosyjsko-niemieckie.Wreszcie propagandzie sposobów uczynienia niepodległejPolski państwem silnym, kulturalnym i nowoczesnympoświęcił broszurę „Państwo polskie...". Jest ona jakbylustrzanym odbiciem „Ducha dziejów Polski"; o ile ta ostatniaksiążka rozpatrywała nasz dorobek przedrozbiorowy,o tyle „Państwo polskie..." jest próbą przeniesienia zmodernizowaneji zaktualizowanej neomesjanicznej ideologii„Ducha dziejów Polski" w teraźniejszość i najbliższą przyszłość.Oto na pytanie ostatniego rozdziału „Jak powiększyćgranice Polski?" odpowiada Chołoniewski w kpńcowymakapicie przywołaniem Mickiewicza:Oswobodzeni od kurateli wroga, gotując Się do nowego bujnegożycia, nie zapominajmy o głębokiej prawdzie, wypowiedzianejprzez największego z Polaków, który problemwielkości ojczyzny rozwiązał z genialną prostotą w znanymzdaniu: „ O ile powiększycie i polepszycie dusze wasze, o tylepolepszycie prawa wasze i powiększycie granice",, i1Tymczasem zdrowie Chołoniewskiego, i tak już poważnienadszarpnięte, wkrótce znowu zostało poddane ciężkiejpróbie. Została mianowicie unicestwiona - przez antypolskonastawiony senat gdański i intrygi posthakatystycznejfinansjery niemieckiej l8 , pamiętającej «grósspolnische» stanowisko,prezentowane na łamach „Świata" i „Głosu Narodu"- realizacja jego decyzji osiedlenia się w Gdańsku i kierowaniaredakcją „Dziennika Gdańskiego". 19W połowiesierpnia 1?21 r. powiadomiono go oficjalnie, iż lokalnewładze z końcem miesiąca wydalają go z terenu wchodzącegow skład Wolnego Miasta. Rozgoryczony i schorowanypisarz zdecydował się w tej sytuacji na stały już pobytw Bydgoszczy, którą interesował się od lat jako szczególnymbastionem granicznym między Polską a Prusami. Odjesieni tegoż 1921 r. zamieszkał w grodzie nad Brdą, gdzie


393mimo postępującej nieubłaganie choroby zdołał jeszcze rozwinąćżywą działalność społeczną i publicystyczną.W lym trudnym dlań okresie ukazała się jeszcze jedna,ostatnia już broszura „Obrachunek stuletni" (Warszawa1921), której rękopis złożył wydawcy jeszcze jesienią 1920r.Zajął się w niej podsumowaniem warunków, w jakichnaród polski żył i dotrzymywał kroku swoim sąsiadomprzez cały okres zaborów oraz bilansem czynników, dziękiktórym odzyskaliśmy niepodległość po pierwszej wojnieświatowej. 2 "Ostatni, bydgoski okres jego życia to organizowaniepracy i patronowanie Polskiemu Instytutowi Narodowemu,współpraca z „Rzecząpospolitą", do której przeniósł sięw 1921 r. z „Głosu Narodu", dorywcze publikacje w prasielokalnej, w „Dzienniku Poznańskim", a także samodzielneprowadzenie w drugim półroczu 1922 r. miesięcznika„Zmartwychwstanie" będącego oficjalnym organem wspomnianegoInstytutu. Wszystkie te, - jakże rozliczne zajęciaprzy ówczesnym jego stanie fizycznym - wykonywane byływ przerwach między kolejnymi, coraz gwałtowniejszymiatakami choroby. Jak sumienna i obiektywna była relacjaGrzymały z warunków pracy i bytowania Chołoniewskiegow owym czasie, świadczy zachowany jego list do brata,Jana, z 1921 r. zabiegający o pożyczkę kwoty równoważnejówczesnej przeciętnej miesięcznej pensji, która z analogicznąsumą zadeklarowaną przez drugiego brata, Tomasza,umożliwiłaby pokrycie trzymiesięcznej kuracji w lecznicybydgoskiego neurologa, dr. Króla. Między iryiymi Chołoniewskipisze w nim: ,iLiczę na lo, że obaj. braciszkowie ułatwicie mi tę kurację.W tym sensie.pisałem i zaapelowałem do Tomka, od którego'' Państwo Polskie, jego wskrzeszenie' i widoki rozwoju, W-wa 1920, s. 70.'Andrzej Niemojcwski, Pióro i pieniądz, „Myśl Niepodległa" 1924, nr 561, s.460-462. . ,.)l' 21 października ukazała się ni nawel informacja zapowiadająca zmianę nastanowisku naczelnego redaktora.N.i jej jnarginesie warto odnotować dwa szczegóły wprawdzie, ale podkreślającepewne rysy wizerunku pisarskiego Cli. Wydawcą zarówno Obrachunku stuletniego jaki wcześniejszego Państwa Polskiego... było Biuro Propagandy Wewnętrznej przy Prez..Kady Ministrów - dowód, jakim autorytetem cieszyło się pióro twórcy tych tekstóww odrodzonej ojczyźnie. Drugą sprawą jest list Ch. do owego wydawcy z <strong>12</strong> Xl 1920r.(Rkps. Ossolineum 11.<strong>12</strong>217). interweniujący w związku z nieporządnym drukiem -świadectwo jego rzetelności zawodowej, sięgającej technicznych detali.


394w tych dniach spodziewam się wydatnych auxiliów, bo jeszczew ciągu ubiegłego lata sam się z nimi na wszelki wypadekbardzo poczciwie ofiarował. Kochany.. Jasiu, czy mogę liczyćna Twoje współdziałanie, w jakiej kwocie i kiedy?Trzyma mnie ta choroba, jak diabeł grzeszną duszę, ale sięnie dam. I muszę znowu wypłynąć na wierzch. 21Dalszy rozwój sytuacji odtwarza kolejny list Chołoniewskiegodo Marii Feidmanowej, pisany 21 marca 1922 r.z lecznicy dr. Króla:Przyjechałem do Bydgoszczy jesienią i w sanatorium tutejszegoneurologa Dra Króla rozpocząłem kurację, polegającąna elektryzacji i stosowaniu t.zw. diatermii, która - zdawałomi się - zaczęła dawać pewne wyniki. Naraz przed dziewięciu,sześciu tygodniami zapadam całkiem nadprogramowo natyfus brzuszny. Wygrzebałem się z niego wprawdzie, ale obecnieprzeżywam jego epilog w postaci straszliwego wprostwyczerpania, tak, że tych parę liter piszę z nieopisanymwysiłkiem. 22W takich to okolicznościach Chołoniewski potrafiłjeszcze napisać około 100 artykułów dla „Rzeczypospolitej"i innych pism, wypełnić niemal samodzielnie sześć pokaźnychnumerów „Zmartwychwstania", podołać trudomredakcyjnym związanym z „edycją tego miesięcznika orazpodejmować - przynajmniej koncepcyjne - działania narzecz Polskiego Instytutu Narodowego. Tematyka tej powojennejpublicystyki twórcy „Ducha dziejów Polski" oscylowaławokół dwóch zasadniczych problemów: bojuo sprawiedliwe granice zmartwychwstałej ojczyzny ze szczególnymuwzględnieniem jej zachodnich i północnychrubieży oraz głoszenie neomesjanicznych poglądów, zmodernizowanychbiegiem wydarzeń dziejowych, z wyeksponowaniemkwestii postaw moralnych. Ten drugi nurtw ostatnim okresie pracy dziennikarskiej Chołoniewskiegobardzo wyraźnie zazębiał się z jego służbą na rzecz Polskiego-Instytutu Narodowego. W ten sposób w latach1921-1924, jak w soczewce, w jego publicystyce skupiły sięnajbardziej znamienne jej rysy, wykształtowane latami,świadomie zaś pogłębiane od chwili objęcia redakcji„Świata" w Krakowie.


395Zmarł w Bydgoszczy 13 maja 1924 r. i pochowany zostałna cmentarzu nowofarnym. Jego pogrzeb, jak z nic ukrywanymzażenowaniem doniosła ówczesna prasa bydgoska,świadczył, iż Bydgoszcz nie doceniła wówczas wielkościZmarłego. Kompromitującą nieobecność podczas żałobnychuroczystości nawet przedstawicieli władz miejskichpróbowała zrekompensować światła część lokalnej społecznościpóźniejszą akcją. Wmurowano więc jeszcze w tymże1924 r. w ścianę domu, w którym mieszkał, przy ul. Gdańskiej67 pamiątkową tablicę, zorganizowano kilka nabożeństwza spokój jego duszy, a w styczniu 1927 r. ówczesnąul. Podgórze przemianowano na ulicę Antoniego Chołoniewskiego.21List w posiadaniu rodziny Chołoniewskich (bez daty).--' Rkps. Ossolineum <strong>12</strong>419/111.Le gardien de l'esprit de l'histoire de la Pologne(En le soixantième anniversaire de la mort d'Antoni Chołoniewski)Le rappel de la personne d'AntoniChołoniewski ­ éminent publiciste,occupé d'affaires sociales, patriote,essayant d'envisager, l'histoire de laPologne en catégories éthiques et politiquesen même temps. . ,Sur le fond de la vie riche, quoiquedifficile, de l'auteur de «l'Esprit del'histoire de la Pologne» l'auteur del'article esquisse son développementcomme publiciste aipsi que son attitudecritique envers lès grouppementssocio­politiques agissant en Polognepartagée par les envahisseurs. Après lerecouvrement de l'indépendance,Chołoniewski fut l'avocat convaincudu retour à lâ Pologne des territoiresoccidentaux et ceux du nord y comprisGdańsk. Cette problématique dominaitsurtout le déclin de sa vie, lorsqu'ilcollaborait- avec l'Institut NationalPolonais à Bydgoszcz et publiaitdans „Rzeczpospolita" et ' dans„Zmartwychwstanie".


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 396Jan KrasickiPoeta i demonyDemonologia to trudna nauka(...) jeśli się stwierdzi otwarcie,iż diabla w ogóle nie było.(Fiodor Dostojewski)TEN, którego kusił, nazwał go klamce/ i ojcem kłamstwa,bo w prawdzie nie wytrwał, bo w nim nie ma prawdy* (j 8,44).Pismo Święte zaświadcza, iż po raz pierwszy od tej stronydał się człowiekowi poznać w Raju, później m.in. rzucapotwarz na męża prawego z krainy Ur-Hioba: tym razemprzed obliczem samego Pana Zastępów (Hi 1,9-11; 2,4-5).Imion ma wiele: cały Legion (Łk 1,30). Jest śmiertelnymwrogiem człowieka i jego przeciwnikiem, który jako lewryczący krąży wkoło, patrząc, kogo by pożarł (1 P 5,8). Św.Augustyn w dziele „O państwie Bożym" określa go jakoInteligencję, ale niezdolną do miłości... Słowo „daemon"pochodzi, według autora „Wyznań" od „wiedzy" '. Do zdobycia„wiedzy" namówił właśnie biblijnych rodziców, Adamai Ewę (Rdz 3,5). W pieśni Habakuka powiada się, iż stąpaprzed stopami Boga - et egredietur diabolus ante pedes eius(Ha 3,5). „Świat i ciało" - to naturalni jego sprzymierzeńcy:podlegają jego władzy, którą przewrotnie uzyskał w Raju,on - „Książę" 3 . Świat i historia - to jego szansa. „Pomaga"więc człowiekowi w ludzkiej nędzy i „słabości" w sposóbnastępujący:Któryś człowieka słabego, by mu ulżyć męki, .. ·Nauczył proch wyrabiać i dał broń do rękiO Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj 4 .Tak brzmi „litanijne" wezwanie poety modernistycznego.We współczesności zdegradowany do nieistnienia, zdajeo sobie przypominać spełnieniem cytowanego wezwania...Pochodnia myślicieli''już nie tylko „proch i broń" podsuwaczłowiekowi, ale broń na miarę naszego wieku - brońatomową. Na miarę naszego wieku, naszej lekkomyślnościi... jego zamiarów. Zlekceważyliśmy bowiem go zbyt łatwo


397jako osobę. Odsyłając do „wszystkich diabłów" wszystkiediabły, anioły, bogi i bożków - chcąc uzyskać wyzwolenieczłowieka od wszelkich wyalienowanych form ludzkiejświadomości - służymy mu podwójnie: w nieświadomości,komu służymy". W książce Leszka Kołakowskiego upominasię, na tajnej konferencji metafizycznej o poszanowaniepraw jego osoby'. Nic dziwnego, w naszym wiekuróżnych deklaracji i protestów, domagających się poszanowaniapraw osoby ludzkiej, jego protest wydaje się uzasadnionyi na miejscu. Uzasadnia, iż pozbawienie go prawosoby jest brakiem poszanowania bytów stworzonych(ludzi) dla Boga, w imieniu którego tym razem występuje...gdyż musi Mu służyć (Mt 4,10). Tak, w planie eschatologicznymi finalistycznym musi ulec: Jestem częścią tej siły,która pragnie zawsze zła, a tworzy zawsze dobro - powiadaMefistofelcs w „Fauście" Goethego.Za symbolami, obrazami i figurami z wierszy Lieberta,powstałych w 1928 r., ukrywa się właśnie on jako kategoriamoralna - Zło. W artystycznej wizji tych wierszy nie osłabiasię bynajmniej realności jego metafizycznej siły. Wprostprzeciwnie: nawet rys osobowy, o którym pisałem, jestposzanowany. Nie stanowi już zawieszonej kategorii, lecz1Cytaty / Pisma Świętego podaję korzystając z różnych edycji. Cytaty z utworów.1. l.icberla podaję wg edycji: Jerzy Liebert, Pisma zebrane, zebrał, opracował i wstępemopatrzył S. Frankiewicz, Warszawa 1976.•' Sw. Augustyn, O państwie Bożym, przei. W. Kornatowski, Warszawa 1977,1. l,s.435. '' „len świat" - to brak pozytywnego stosunku do Boga, to człowiek naturalny,zamknięty na prawdę, wydany na lup pożądliwości i zaślepienia. Chociaż szatan jestna/.yvany ,;k.sięciem tego śyviala", to w żadnym razie nie dlatego, że jest jegostyyórcą,lecz dlatego, że ludzie ulegli jego kuszeniu i poddali się jego władzy. Jeże! i jest równieżnaz.yyany ojcem (kłamstwa), to tylko w znaczeniu symbolicznym - w tej mierze,'yv jakiej jest pierwszym kłamcą i z tego tytułu inspiratorem kłamstwa. Por. H. Rousseau,Bóg zla, przel. A. Kolalska, „Literatura na świecie" 1979, nr 11, s. 90.'' Ch. Baudelaire, Litania do szatana, w: Stanisław K.orab-BrzozoW'Ski, Poezjezebrane, oprać. M. Podraza-Kwiatkowska; Kraków 1978, ,s. 80.' Tamże." „Diabeł powiada najpieryy: Dlaczego miałbyś się mnie bać, yyiesz-doskonałe, żenic istnieję, (...) podczas gdy można służyć Bogu tylko wierząc yv Niego, diabeł, by musłużyć, nie wymaga tej yyiary. Przeciwnie, najlepiej służy mu ten, kto go nie zna. Diabełma zawsze interes w tym, by nie dawać się poznać; i to yylaśnie mnie nęka (...) myśl, żeim mniej wierzę w diabła, tym bardziej go wspieram..." - wyznaje jeden z „Fałszerzy"{A. (Jidc, Fałszerze. Dziennik fałszerzy, tłum, J. Rogoziński. Warszawa ' 1978,s. 625, 624). W podobnym duchu pisał D. Mereżkowski.L. Kołakowski, Rozmowy z diabłem, Warszawa 1965.


398poetycka wizja nadaje mu sugestywność, plastykę i głębięujęcia. Jest faktem w codziennej ludzkiej rzeczywistości,z którym poeta się liczy i oddaje mu wszystkie walory swegopoetyckiego poznania.Francuski filozof, Paul Ricoeur, pisał: Nazywam symbolicznąkażdą strukturę znaczeniową, w której sens bezpośredni,pierwotny, dosłowny, , wyraża ponadto inny senspośredni, wtóry, przenośny, który nie może być inaczej ujętyniż przez ten pierwszy*. Podążę więc tropem sugestii hermeneutyfrancuskiego, w kierunku odczytania sensu i odsłonięciawarstw znaczeniowych onirycznych wierszy poety.Pochodzenie słowa „oniryczny" wskazuje, iż światem przedstawionymanalizowanych wierszy rządzą odmienne prawaniż NORMY DNIA - prawa racjonalne i dające się ująćw kategoriach rozumu i logiki 9 . Świadomość bowiem ustępujetu miejsca PODŚWIADOMOŚCI, która jest magazynem stłumionychprzeżyć, urazów'i kompleksów psychicznych,, a także, w ujęciu niektórych autorów (już starożytnych),terenem, z którego pochodzą autentyczne i pierwotne - nieujęte jeszcze^w ramy konwencjonalizujących tendencji świadomości- popędy i impulsy. Zanim jednak przystąpię doodczytania halucynacyjnych i ekspresyjnych, surrealnychobrazów psychiki autora „Guseł", przypomnę o pewnejcesze szczególnej wierszy, w których realności: metafizycznewyrażały się bardziej bezpośrednio: w kategoriach moralnych.- Jednak grzech ciemnyPodzielisz ze mną, 'Jak chleb powszedni.- Nieprawda, z grzechu,Spod jarzma wstanę,Pełen oddechu.(KUSZENIE)Anonimowa na pozór osoba dialogu z tego wiersza ujawniakolejno swoje imiona, których się domyślamy z charakterujej kolejnych zarzutów na repliki, JA, W dalszychfragmentach utworu, dąży do afirmacji swoich nadzwyczajinteligentnych spostrzeżeń i braków moralnych człowieka.Jest Oskarżycielem, potwarcą braci (Ap <strong>12</strong>,10), /Otonastępne strofy „Kuszenia":


399Przyznaj, twa mowaChłodna i dumna,Bez serca - trumna.Śmiertelna, przyznaj, *Głęboka ranaPustką zadana.Kolejne zarzuty dotyczą „mroków" (duszy?) oraz niebezpiecznychskutków wiary. Nie ulega wątpliwości, że szatanjest w tym nadzwyczaj spostrzegawczy. Inteligentnie ukazujebezsens wszelkich działań człowieka, jakby z góryskazanych na niepowodzenie. Ojciec wszelkich trudności.Jest świetnie „poinformowany" o wszystkich tajnikachduszy, a zwłaszcza tych negatywnych, odwodzi od wiary.Św. Jan od Krzyża uważa, iż szatan poznawać może zeskutków i dostrzegać braki moralne duszy człowieka, ale niemoże szkodzić duszy idącej wśród nocy ciemnej w zaćmieniu*0 . „Nocą. ciemną" jest właśnie noc wiary:- Wiara, jak. ogień.Wypali oczy.Zatem szatan ostatecznie służy Bogu: odkrywa broń,którą przegrywa. Zachodzi sytuacja paradoksalna: szatanwie, że bronią wiary przegrać musi, ale musi zarazem jąpodsunąć: ślepą wiarę WZROKNOWY(por. J 20,29). W aspekcietych rozważań przyznać należy, iż słusznie pisali o nimświęci, że jest niby niepłatny szpieg i donosiciel 1'.'Wypatrzykażdy brak, wyjawi... Czeka na „tak" człowieka. W wierszuLieberta namawia do „podziału" i z góry zaznacza, iż„próby" doskonałości moralnej są skazane całkowicie naklęskę. Chce się dzielić „grzechem - jak Chrystus" chlebemze swoimi uczniami w Wieczerniku. Ironista i szyderca:- Jednak grzech ciemnyPodzielisz ze mnąJak chleb powszedni1* P. Ripoeur, Symbol daje do myślenia, w: Egzystencja i hermeneutyka, oprać. S.Cichowicz, Warszawa 1975, s. 8. -9Por. K. Jaspers, Antynomia dnia i nocy, w. G. Picon, Panorama myśli współczesnej,Paryż 1960, s. 94-102.Św. Jan od Krzyża, Dzieła, przel. o. Bernard od Matki Bożej, Kraków 1975, t. 1,s. 577.11Szatan jest jednym z «óczu Boga»: „I rzekł Pan Bóg do szatana: skąd przychodzisz?Odrzekł Szatan Jahwe: Z badania/ziemi i wędrówki po niej" (Hi 1,7).


400Istotnie: „małpa Boga". Próbuje też inaczej. W wierszu„Próby" zarzuca brak „wiedzy". Te dwa słowa: „nie" i „dlaczego"charakteryzują go najdobitniej. To pierwsze padłow. Raju i stwarza do dziś dialektykę historii, to drugie jestpochodnią myślicieli. Poetów także:Czemu mnie pytasz,O niepojęteDla ludzi sprawy?Czemu w mych oczachFosforem skrzy sięTwój wzrok ciekawy?Za pomocą kielicha swojej „wiedzy" potrafi stworzyćsytuację, w której świadectwo zmysłów jest mylące:Z kielicha twegoZatrute winoWypijam co dnia -/ mówią zmysły:Pokój w ciemnościach, _ .Niebiosa w ogniach. . ,Schyla się, niczym miłosierny Bóg nad człowiekiem, parodiującStwórcę:/ krzepną w piersiKrople krwi wrzącejStłoczone w biegu,1A ty, schylonyNa usta mojeKładziesz: „dlaczego".We wcześniejszym wierszu Lieberta pt. „Przymierze" wekrwi - mowie, co w żytach płynie - upatruje poeta źródłapojednania słów ze Słowem. W „Kuszeniu" czytamy: krwiąsię prostuję. Wskazuje to na upodobania zbieżne z „mistykąkrwi", np. jak u Johanna Eckharta. Jeśli bowiem u Liebertawnętrze-psychika jest siedliskiem złych „mocy", to „krew"jest siedliskiem źródła życia - „Słowa". „Mistyka krwi" matradycje biblijne, Chrystus odnowił ją w Wieczerniku, a do?pełnił na Krzyżu i nadał nowy sens <strong>12</strong> .„Podświadome" („Id") siły psychiki można różnorakointerpretować, jednak w sensie metafizycznym, oznaczają


401one zawsze przekroczenie norm moralnych; tam mają np.źródło bestialskie odruchy sfanatyzowanego tłumu „opętanego"jakąś ideą (np. Jungowski „amok") 11 . Kiedy rozum śpi,budzą się demony... - pisał w „Caprichos" Goya. Zło -jak sięokazuje - zostało umieszczone we wnętrzu człowieka, zgodnieze słowami Chrystusa: Bo' wszystko zte z wnętrza człowiekapochodzi (por. Mk 7,20). W głębinach jego psychiki.Dla porównania z wierszem Lieberta zacytuję jeszcze fragmentutworu Tadeusza Micińskiego „Inferno" z portretem„Belfegora":Skrzył fosforycznie, choć mróz lodowatyścinał me żyłyI wyciągnął skrzydłoI pot uronił na żelazne kraty - (...)(...) Straszydło wszponia się we mnieswym wzrokiem bez powieki szepce: masz mnie JAM TWÓJskryty człowiek 14 .(podkr. J.K.)Czytamy: mróz lodowaty ścinał me żyły (...). Używa się synonimicznegookreślenia: „ścinał krew w żyłach". Lodowatydeclr bestii skierowany jest więc przeciwko mistycznemusiedlisku życia, to jest kroplom krwi wrzącej - w wierszuLieberta. „Ptasi" portret szatana z wiersza Micińskiego uzupełnia- zgodny z tradycją ikonograficzną - obraz z „Prób":Z gotyckich sklepieńSpoglądasz ku mnieSkrzydlaty, drżący -O, niedostępnyCieniu złowieszczy,Zc mnie rosnący.Opisane psychomachie - podejrzewać należy - dzieją sięwedług porządku Pasji Nocy. Noc bowiem jest porą marzeńsennych, gonitwy obrazów i pytań, na które w porządkuNormy Dnia odpowiedzieć się nie da. Dniem bowiem rzą-L:Por. .1 6,55 i miejsca paralelne." Por. C. G. Jung, Psychologia a religia, tłum. J. Prokopiuk, Warszawa 1970,s. 140 i nn." I'. Miciński, Inferno, w: Poezje, oprać. .1. Prokop, Kraków 1980, s. 60.


402dzą prawa Rozumu, nocą biorą górę irracjonalne siły Podświadomego,i z głębi ludzkiej psychiki rzutują groźnearchetypy „Skrytego Człowieka", Jungowskiego „Cienia" 15 .0 „Bożej nocy" pisał P. Nowaczyński, iż występuje w niejnoc bierna zmysłów analogiczna do „nocy" św. Jana odKrzyża 16 . Ze względu na brak kryteriów ta teza nie znajduje,według mnie, uzasadnienia, chociaż zgadzam się z literaturoznawcą,iż w życiu Lieberta wiersz ten obejmuje okrestzw. drugiego nawrócenia. Samo słowo „nawrócenie", jaksię wydaje, ma ciekawe odcienie semantyczne; mówi się np.„nawracaj" (czyli wracaj tam, skądeś przyszedł). W wierszuprawdopodobnie chodzi o powrót do Boga. Oryginalneokreślenie smolisty stropie błyskawicznie umieszczasprawcę „prześladowania" na właściwym odważnym planiemetafizycznym - antytetycznym do „niebieskiego stropu"(firmamemtu Boga...). Sprawca rzeczywiście w tym wierszu...kroczy przed Bogiem i jest Jego SZPIEGIEM. Służy,napawając ludzkie „ego" poczuciem irracjonalnego zagrożenia.Jednocześnie jest wszędzie, zajmuje sobą całąprzestrzeń.Dokąd mnie będziesz gnębił, gniótłSmolisty stropie - smołę trwożył?Rozdawco plag, szafarzu cnót,Bezgwiezdny szpiegu Boży!(BOŻA NOC)W przeżyciu numinosum dominuje uczucie zagrożenia i niepokojuduchowego. Numinosum charakteryzuje pustka1 ciemność* 1 . Realna świetlica jest pełna niesamowitości,pełna „innego". Padają gorączkowe pytania. Jest północ -w tradycji ludowej pora działania i przywilejów dla mocydiabelskich. Słychać pianie koguta. Odsłania się następnieimię szpiega - jest Przypominaczem jak w Ewangelii (w opisiezaparcia się Piotra). W następnych partiach odsłania się ·tajemnica pokusy chrześcijańskiej. Diabeł, nazwany hyzopem,jak w Psalmie 51 (w. 9), pełni rolę oczyszczającą 18 . Pospełnieniu swoich funkcji (dziejących się północą, więc błysk.z,'cznie) - jego czas mija. Kogut, złowróżbny znak otchłani,znajduje się już na wysokościach: Widzę, topielec były -


403koguta na niebie („Koguty"). Świat przedstawiony tych halucynacyjnychwierszy jest światem a rebours— odcięta głowawolno z tułowiem się zrasta, zaś kogut w obłoki odlatuje -niczym anioł. W tym wierszu diabeł drwi zarówno z człowieka,jak aniołów i Boga. Absurdalność KOGUTO W logiczniekoresponduje jednak z PRÓBAMI, bo „kogut"wyfrunął z głębi postaci pełniącej funkcję podmiotu lirycznego,z jego psychiki - analogicznie jak w „Próbach",gdzie okazuje się cieniem złowieszczym / Ze mną rosnącym.Artur Hutnikiewicz uważa, iż groteska wyraża stan alienacjijednostki, dezintegracji jej świata psychicznego' 9 . Świadectwemtakiego ujęcia rzeczywistości przez „ja--podmiot" - jest rzeczywistość „Kogutów". Świat osobowyulega dezintegracji, łamią się logiczne prawidła i zasady,wszystko może zdarzyć się w świecie znanym niby na codzień, wśród sprzętów domowych znanych, a jednak-dziwniezmienionych. W świecie przedstawionym groteski, piszeEwa Kuryluk, otwiera się otchłań, a z niej wyłaniają sięapokaliptyczne zwierzęta; w ciemność wdzierają się demony,zaczynają działać irracjonalne, bezosobowe siły - panowanieprzejmuje Es 20 . Autorka referuje też poglądy W. Kaysera:Świat, nad którym człowiek utracił kontrolę, jawi mu sięw postaci absurdalnego chaosu, (...) Groteska to GRA Z ABSUR­DEM („ein Spiel mit dem Absurden"), a jednocześnie próbaopanowania absurdu, ujawnienia objawiającego się w świeciedemonizmu, zamówienia go 21 .Groteska zawsze stanowi przekreślenie racjonalizmu, jestoznaką sytuacji nieustabilizowanej, czyniącej „człowieka--podmiot" przedmiotem operacji bezosobowych - ignorującychjego wolność - sił. Jest obrazem zachwiania systemuwyznawanych dotąd wartości, zmagania się w psychicelsPor. J. Jacobi, Psychologia Carla Gustawa Junga, Warszawa 1968, s. 141 i nn.P. Nowaczyński, 'O miejscu Lieberta w polskiej liryce religijnej, „Znak" 1971, nr208.", R. Otto, Świętość, tłum. B. Kupis, Warszawa 1968, s. 105-106.'* „Pokrop mnie hyzopem, niech się czystym stanę / Ponad śnieg niech wybieleję"(Psalm pokutny).19A. Hutnikiewicz, AWreattztw, w: Od Czystej Formy do literatury faktu, Warszawa1974. , ·•211E. Kuryluk, O pojęciu groteski; w. Salome albo o rozkoszy, Kraków 1976,s..14-15. "21Tamże.•


404człowieka dychotomicznych, psychicznych, ale zarazemmetafizycznych sił. Oznacza również egzystencjalną samotnośći obcość nawet... wobec Boga.W drugim „nawróceniu" - piszą mistycy - dusza rzeczywiścieodczuwa „opuszczenie" i „brak Boga..." fen stannajpełniej wyrażają następujące wiersze pomieszczone w tomiku„Gusła": „Romantyczność", „Gorączka", „Jurgowskakarczma", „Koguty". Kryzys dotyczy świata wa"rtości. Jedenświat wartości upadł, ale nie narodził się jeszcze drugi. Sąone więc poetyckim odpowiednikiem głębokich przejśćwewnętrznych ukierunkowanych zawsze aksjologiczniei moralnie. „Romantyczność" jest odpowiednikiem znanejballady Mickiewicza: w tytule i w fabule. Światy obu wierszydzieją się na granicy jawy i snu, zdrowia i patologii,rozumu i szaleństwa, tego co irracjonalne i tego co empiryczniepostrzegalne. W obu światach dramatem jest niemożnośćprzekroczenia zakreślonych formami egzystencjigranic kontaktu międzyludzkiego. W wierszu Mickiewicza„bohaterką liryczną" jest dziewczyna ze wsi szukająca transcendentnegokontaktu ze światem duchowym, postaćz wiersza Lieberta jest włączona w taki sam dramat brakumożności wyboru. W sytuacji „lęku" (A. Kępiński) człowiekwycofuje się w głąb siebie, we własną psychikę. Ikonografialęku przedstawia symbolizacje potwornych, bezowocnychsił. Symbolizują go demony: odbierające wolność,zniewalające człowieka swoją złą mocą 22 . Cytuję odnośnefragmenty „Romantyczności" Lieberta:Od tygodnia już, od ośmiu dniZgłupiał, ogłuchł, albo się rozmarzył,Patrzy w punkt, zachwycony ma wzrokI uśmiechy przelatują mu po twarzy...Zmarł, zastygł... (...)- Ocknij się - mówią mu. najwyższy czas,Od Kościoła, powiadają, odpadniesz...(•••)A on śni, patrzy w punkt od tygodnia.Ciemne oczy obrócone w słup,(•••)Zbiegł się świat z wszystkich stron w jeden punktCO GO TRZYMA NIE POZWALA SIĘ PORUSZYĆ...(podkr. J.K.)


405Zdaniem Masłowa, amerykańskiego psychologa, w tzw.niezwykłych doznaniach wszystkie prawa percepcji, któreodnosiły się do świata, mają znaczenie tylko wobec jednegoprzedmiotu, którym jesteśmy zafascynowani i który stał sięcałym światem. Tym przedmiotem jest „punkt" leżącyw psychice podmiotu „coś" z którym podmiot się utożsamiłi który podmiotem zupełnie zawładnął. Religioznawca,R. Otto, pisał: Owo coś innego może nazywać się duchem,demonem, dewą albo nie być w ogóle nazwane, jesl osłupieniemwobec przedmiotu nadnaturalnego („Stupor") 25 .Sytuację podmiotu wiersza dotąd opisałem w kategoriachpsychologii i religioznawstwa. W kategoriach etykioznacza ona niemożność podjęcia decyzji moralnej (rezygnacjęzarazem). Właśnie druga strofa - to próba wyzwoleniasię od złej mocy „punktu", niestety bezskuteczna: człowiekowi,odebrano podmiotowość moralną. Całość dzieje sięw Pasji Nocy, a właściwym podmiotem czynności jest rzecz:Nocą wpada do mnie błędny dom... „Dom" z wiersza, zakreślony„pierścieniem" czarnoksięskim, to „locum horridum",poddane mocy demonów. Przestrzeń otwarta znamionujesytuację wolności działania duchowego i moralnego, natomiastprzestrzenie zamknięte („pierścień", „kula") oznaczająpoddanie się mocom diabelskim. W „Gorączce" np.zniewolenie jest całkowite, usymbolizowane w najidealniejszejformie przestrzeni, „sferze":Wstrzymaj się, przestań,Szklany grobie, trumno kulista.W twoim wnętrzu, w centrum szklanych kółUwięziona moja miła głową w dół...Odebrano mi rozum szklane wnętrze (...)W „Jurgowskiej karczmie" występują „loci horridi",widzialne i niewidzialne, porzucone przez „biesy". Przypominasię karczma „Rzym" z ballady „Pani Twardowska"Mickiewicza. Diabły używają tej samej metody do „zniewolenia'pozyskiwanej duszy - upojenia alkoholem, napojemod dawna w tradycji chrześcijańskiej uznawanym za eliksirdiabelski..1. Mitarski, Demonologia lęku, w: A. Kępiński. Lęk, Warszawa 1977.R. Otto, dz. cyt., s. 54-55.


406Słusznie więc pisano, iż szatan posługuje się dla swoichcelów „ciałem i światem"... Taktyka działań „biesów"z wiersza „Jurgowska Karczma" zgadza się z opisem IgnacegoLoyoli o „Regule rozeznawania duchów" 24 .Szatan uderza w najsłabsze miejsce człowieka, w tymprzypadku w słabość do alkoholu. Św. Ignacy pisze, żeLucyfer rozsyła swoje sługi po całym „okręgu Ziemi".W wierszu Lieberta „biesy" zjawiają się po kolei... Strategiaich jest z góry obmyślana: Każdy „bies" zjawia się w ściśleokreślonym celu, spełnia swoją funkcję, po czym dyskretniesię wycofuje, aby nie dać poznać, „kto zacz". Pierwszy biesrozanielony bierze na uczucia, przybrał postać aniołaświatłości na tę jedną, jedyną okazję i nie traci jej - chcezyskać duszę... Bies rudy (por. określenie w Apokalipsie)jest jeszcze bardziej przewrotny od swojego poprzednika,a jego wyrafinowanie w działaniu ociera się o możnośćbliskiej samozdrady. Pierwszy bies zrobił jednak dobrzeswoją robotę..; Dusza poddana jego nadnaturalnym widze Tniom daje wiarę we wszystko: stuknął w szkło - już w kielichujestem...JA!- Tyżeślo, miły mój? Brzękną szkła -Pękną ściany, dach dwupoły się rozłamie,Miast posadzki — czarny lej bez dna.1 zakracze z wszystkich stron niepamięć...„Bies" użył podstępu, który znali i święci, ukazał „postaćwidzialną, osoby znanej i kochanej..."„Logika serca" nie zawsze jednak prowadzi ku szlachetnymcelom. Wiedział i o tym „Książę" wysyłając swoje sługido roztańczonej karczmy i wykorzystał ją dla swoich zamiarów.Cała „akcja" rozwiązuje się niby deus ex machina. Pokonsumpcji alkoholu zaczynają się czartowskie tany z duszą.Diabły znają smaczki estetyczne - dźwięczy muzyka:Tylko walczyk czarci będzie łkał,Słodki walczyk - ach, niezapomniany!Pierwsze „pas", Drugie „pas", trzecie „pas"I wypłyniesz lekka poprzez ściany...Zacytuję M. Sępa-Szarzyńskiego jako komentarz:(...) On srogi ciemnościHetman i świata łakome marności


407O nasze pilno czynię zepsowanie. (...)Ten nasz dom - ciało, dla zbiegłych(•••)Upaść na wieki żądać nie przestanie.lubości(SONET IV „O WOJNIE NASZEJ, KTÓRĄ WIEDZIEMY Z CIAŁEM, ŚWIATEMI SZA TANEM"Szatan chwyta się środków na pozór prostackich, ale jegometody wcale prostackie nie są. Każda „karczemna" sytuacja,tj. sytuacja pozbawiona racjonalnego rozeznania,w jednej sekundzie może odsłonić swoje metafizyczne znaczeniei uwikłanie egzystencji w dramat, którego skutkówprzewidzieć światłem rozumu nie sposób, zwłaszcza gdyrozum ustępuje miejsca patetycznym gestom... Wiersz niekończy się happy endem, lecz triumfem realnego zła. Człowieknie jest jednak sam.241. Loyola, Ćwiczenia duchowne, w: Pisma wybrane, oprać. M. Bednarz; Kraków1968, t. 2, s. 138 i nn.3SM. Sęp-Szarzyński, O wojnie naszej..., w: Poezje wybrane, oprać. Jakub Z. Lichański,Warszawa 1976, s. 27.Le poète et les démonsDans les poésies de Jerzy Liebert,écrites en 1928 - dans les symboles, lesimages et les figures - Satan apparaîtcomme une catégorie morale, commele Mal. Dans la vision artistique de cespoèmes, le poète n'affaiblit cependantpas sa réalité. Au contraire, il montreson trait personnel. Il est un fait dansla vie cotidienne des gens. Il s'efforcede parodier Dieu, mais finalement ilLe sert.


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 408Ks. Wiesław WilkSpełniony testamentJana z CzarnolasuJednak mam tę nadzieję, że przedsię za latyNie będą moje czule nocy bez zapłaty;A co mi za żywota ujmie czas dzisiejszy.To po śmierci nagrodzi z lichwą wiek późniejszy.I opatrzył to dawno syn pięknej Latony,Że moich kości popiół nie będzie wzgardzony.J. Kochanowski, MUZASłowa poetyckiego testamentu Jana z Czarnolasu przybrałyszczególnie aktualną wymowę w dniu 21 czerwca bieżącegoroku, kiedy to w Zwoleniu odbywał się powtórnypogrzeb poety. Głębokie, wzruszające przeżycie tegoobrzędu - zarówno o charakterze religijnym, jak też narodowymi kulturowym - stało się udziałem wielotysięcznejrzeszy uczestników, którzy tego dnia, w ciepłe, słonecznepopołudnie zgromadzili się w Zwoleniu obok parafialnejświątyni, przy ołtarzowym podium, ustawionym w panoramiekrajobrazu pięknej ziemi rodzinnej wielkiego poetyi Polaka. W roku jubileuszowym, w 400 rocznicę śmierciJana Kochanowskiego, ta podniosła uroczystość była nietyle wyrazem hołdu dla jego geniuszu twórczego, co przedewszystkim przejawem głębokiej troski o to, aby prochy ojcapolskiej poezji i członków jego rodziny spoczęły na powrótw godnym miejscu. W czasie obrzędu pogrzebowego prochyte bowiem zostały złożone w podziemiach, w kaplicyKochanowskich zwoleńskiego kościoła parafialnego, w odnowionejkrypcie i specjalnie przygotowanym sarkofagumarmurowym. Łaciński napis w kaplicy: „Joannes Kochanowski...hic ąuiescit - Jan Kochanowski... tu spoczywa"stał się znów zgodny z prawdą.Uroczystość powtórnego pogrzebu poety stanowiła ukoronowaniewysiłków tych wszystkich, którzy od lat - kierującsię poczuciem moralnego i patriotycznego obowiązku -pragnęli, aby krypta Kochanowskich była faktycznie miejs-


409cem ich spoczynku. Bowiem w roku 1830, ówczesny proboszczparafii, ks. W. Grzegorzewski, z zalanej, wodąkrypty kaplicy Kochanowskich usunął doczesne szczątkipoety Jana wraz z prochami innych członków rodziny.Umieszczone w zbiorowej mogile znalazły się na istniejącymwówczas przykościelnym cmentarzu. W kilkadziesiątlał później (1901 r.) w miejscu tym - lecz bez jakiejkolwiekintencji upamiętnienia zbiorowej mogiły Kochanowskich -została wybudowana kaplica przedpogrzebowa. Gdy z czasemzlikwidowano cmentarz przy kościele, zapomnieniuuległo miejsce spoczynku prochów poety i jego rodziny.Jednocześnie swoje znaczenie informacyjno-dokumentalnei symboliczne straciła inskrypcja łacińska pod marmurowymwizerunkiem poety znajdującym się w kaplicy: „JanKochanowski, wojski sandomierski, tu spoczywa. Abyuczony przechodzień nie minął bez uczczenia zwłok takiegomęża, którego pamięć u ludzi wykształconych trwać będziewiecznie, marmur ten znakiem". Stąd od pewnego czasuzaczęła się rodzić myśl, która przekształciła się w wolę działania,by prochy poety i jego rodziny złożyć w miejscu ichpierwotnego spoczynku.Rzecz zainicjował Kazimierz Bosek, publicysta tygodnika„Literatura", który w licznych artykułach i wystąpieniach,od blisko dziesięciu lat, niestrudzenie zabiegał, by podjętoposzukiwanie doczesnych szczątków poety, celem złożeniaich w krypcie Kochanowskich. Z moralnym wsparciem dlajego inicjatyw pośpieszyli ludzie tej miary, co: K. Iłłakowiczówna,prof. Jan Zachwatowicz, prof. Czesław Hernas czyprof. Jerzy Topolski oraz wiele środowisk zawodowych.Wydatną pomoc okazały Pracownie Konserwacji Zabytków.Szczególnie duży wysiłek w przygotowanie i przeprowadzenieprac wniósł emerytowany urzędnik zwoleński,troskliwy opiekun pamiątek po Kochanowskich, StanisławJanusz. W wyniku kilkuletnich starań inicjatorom udało siędoprowadzić do uformowania grupy roboczej skupiającejspecjalistów z wielu dziedzin - historyków, archeologów,plastyków, inżynierów statyki i górników.Prace praktyczne rozpoczęto 8 października 1981 r.Głównym celem działań było odszukanie zbiorowej mogiłyKochanowskich i przygotowanie warunków do złożenia


410szczątków kostnych w miejscu ich wcześniejszego spoczynku,pod rodową kaplicą w kościele zwoleńskim. Praceposzukiwawczó-archeologiczne trwały do października1982 r. Kierował nimi mgr Wojciech Twardowski, kustoszMuzeum Okręgowego w Radomiu. Sprawę zbadania wydobytychkości wziął na siebie prof. Tadeusz Dzierżykray--Rogałski z Warszawy. W miejscu wskazanym przezprzekazy i zgodnym z treścią zapisów parafialnych ekipaarcheologiczna odnalazła zbiorową mogiłę Kochanowskich,ze znacznym skupiskiem szczątków kostnych, którychstan zachowania uniemożliwiał szczegółową identyfi-,kację osobniczą. Ze. względu na stan zbiorowej mogiłybadania nip przewidywały identyfikacji szczątków JanaKochanowskiego, ale koncentrowały się na ichodszukaniui wydobyciu, razem ze szczątkami całej rodziny Kochanowskich.,W okresie od października do grudnia 1983 r. w krypciei kaplicy Kochanowskich przeprowadzono liczne pracetypu konserwatorskiego. Renowacji poddano kryptę i przy- .gotowano w niej marmurowy sarkofag. Zostały odrestaurowaneepitafia kapliczne rodziny Kochanowskich. U wejściado krypty, na znak złożenia w niej prochów poety i rodziny,zainstalowano mosiężną płytę pamiątkową. Uprzednio pracownicyPKZ poddali konserwacji marmurowy wizerunekKochanowskiego. Prace techniczne, związane z przygotowaniemprzeniesienia prochów poety Jana i rodziny Kochanowskich,zakończono 29 grudnia 1983 r., umieszczającszczątki kostne w odpowiednio oznaczonych i opisanychurnach miedzianych.Uroczyste przeniesienie i pochowanie odnalezionychkości Kochanowskich zostało ustalone na dzień 21 czerwca19<strong>84</strong> r. O przewodniczenie w obrzędach pogrzebowychpoproszono ks. kard. Franciszka Macharskiego. W związkuze zbliżającymi się uroczystościami Ojciec Św. Jan Paweł IIprzysłał na ręce ks. bpa Edwarda Materskiego, ordynariuszadiecezji sandomiersko-radomskiej, list datowany dnia 11czerwca, w którym zapewniał o łączności duchowej z uczestnikamipowtórnego pogrzebu Jana Kochanowskiego i jegorodziny. W liście tym Papież pisał:„...Wraz z moimi Rodakami składam hołd pamięci jednego z największychnaszych poetów, a jednocześnie ogarniam myślą całe


411dzieje polskiej kultury, na których dzieło Jana z Czarnolasu wycisnęłotak ważny i trwały ślad.Stworzenie przez Autora „Trenów" nowożytnego języka naszejpoezji i wprowadzenie jej do rodziny wielkich literatur Europy;połączenie w uprawianej przez Niego sztuce tradycji greckiej i łacińskiejz tradycją Biblii; tak wyraźna w poezji Autora „Zgody"postawa tolerancji; szczególne przejęcie się Poety ideałem twórczościartystycznej jako służby narodowi - wszystko to odegrałoogromną rolę w procesie kształtowania się naszej kultury w ogóle,w dziejach utrwalania się jej ideałów estetycznych i moralnych, jejwięzów z kulturą Zachodu i tak wyraźnej po dzień dzisiejszy funkcjiliteratury jako. sumienia narodowej wspólnoty.Dziękując Bogu za dzieło poetyckie Jana Kochanowskiego myślimyz wdzięcznością o tym wielkim zbiorowym dobru, jakie stanowipolska kultura. Kultura, dzięki której zachowaliśmy jakonaród własną tożsamość i własną suwerenność. W tym wspólnymdobru szczególnie doniosłą rolę spełniała i wciąż spełnia wielkaliteratura narodowa. Dzieje się tak w dużej mierze dzięki Autorowi„Odprawy posłów greckich". Jego twórczość stała się symbolempolskości i wielkości języka polskiego dla późniejszychpoetów...Twórczość Jana Kochanowskiego stanowi szczególne, niejakosymboliczne świadectwo trwające od wieków, zwłaszcza w dziełachnajwiększych naszych twórców, więzi „ziemi z niebem",poezji z religią. Najobszerniejsze dzieło Poety, owoc ponad dziesięcioletnichtrudów - to „Psałterz Dawidów", wspaniały przekładPsalmów, który przyjęli do swych praktyk religijnych zarównokatolicy, jak i protestanci. Na nim uczyły się artystycznegokunsztu pokolenia nie tylko polskich poetów. 'I o właśnie w dedykacji„Psałterza" biskupowi Piotrowi poeta z. dumą napisał znanesłowa, które lapidarnie wyrażają jego historyczną rolę w rozwojupolskiej literatury:/ wdarłem się na skałę pięknej Kalijopy.Gdzie dotychmiast nie było znaku polskiej stopy.Spośród religijnych liryków Jana Kochanowskiego dwa zwłaszczautwory weszły do kanonu zbiorowej pobożności jego rodaków:przekład psalmu 91 „Kto się w opiekę poda Panu swemu"oraz hymn „Czego chcesz, od nas, Panie, za Twe hojne dary", częstośpiewany jako dziękczynienie po Komunii Świętej. Niech słowatych powszechnie znanych pieśni staną się podczas uroczystościw Zwoleniu wyrazem wdzięczności wobec Boga za dar, jakim odczterech stuleci jest dla Polaków poezja Jana z' Czarnolasu.W tych zaś, którzy dzisiaj tworzą narodową kulturę bądź służą jejkrzewieniu, niech umocnią przeświadczenie o jej najgłębszej tożsa-


4<strong>12</strong>mości, o jej duchowych źródłach i moralnych powinnościach.Niech będą świadectwem wiary polskiego Kościoła, którą od stulecikarmią i wspomagają poetyckie wyznania wiary największychtwórców naszej kultury..."2! czerwca, w święto Bożego Ciała, o godz. 15.30 uroczystośćotworzył ks. Wiesław Wilk. Po nakreśleniu genezypowtórnego pogrzebu Jana Kochanowskiego zwrócił sięw imieniu Komitetu Organizacyjnego z serdecznym powitaniemdo wszystkich, którzy w odpowiedzi na imiennezaproszenia i apele skierowane przez różne środki masowegoprzekazu przybyli Mcznie do Zwolenia, by przeżyć tęuroczystość w swoistym klimacie ziemi uświetnionej życiemi twórczym dziełem czarnolaskiego poety. Najpierw słowapowitalne zostały skierowane do tych, którzy kontynuująwielkie dzieło kultury narodowej, przedstawicieli uniwersytetów,ludzi nauki, zarówno utrudzonych badaniami dziejów,jak i poszukujących nowych formuł humanizowaniacałej współczesności. Z kolei zostali powitani poeci, pisarze,aktorzy, muzycy - ludzie sztuki, którzy swym działaniemkontynuują wartości zakorzenione w poezji Jana z Czarnolasu.Cała poezja polska wywodzi się bowiem od Kochanowskiegoi wedle słów Norwida nazywa się rzeczączarnoleską. „Rzecz czarnoleska" - to pełnia poezji: poezjamiłości, życia rodzinnego, obywatelskiej odpowiedzialności,radości, cierpienia i śmierci - i poezja wiary. Imienniezostała powitana grupa twórców, którzy specjalnym autokaremprzybyli z Warszawy, wraz z krajowym duszpasterzemśrodowisk twórczych - ks. W. Al. Niewęgłowskim.Wśród nich byli: F., Bieńkowska, A. Braun, E. Bryll,j . Hartwig, S. Kisielewski, J. Krasiński, Z. Kubiak, A. Kamieńska,A. Międzyrzecki, T. Nowak, M. Piechal, A. Pogonowska,B. Sadowska, P. Śpiewak, H. Skarżanka, St.Wojtowicz i inni znani pisarze i artyści. Następnie zostalipowitani księża biskupi, duchowieństwo, nauczyciele językapolskiego i literatury ojczystej, dziatwa i młodzież orazwszyscy ci, którym w pracy patronuje w różnych instytucjachkulturowych i oświatowych imię Jana Kochanowskiego.Wreszcie słowa serdecznego powitania zostały,skierowane do członków rodziny Kochanowskich, którzyz różnych stron Polski przybyli do Zwolenia, by uczestniczyćw uroczystościach powtórnego pogrzebu swych protoplastówi złożyć wieniec na ich krypcie.


413Po słowie wstępnym okolicznościowy wykład wygłosiłprof. Tadeusz Ulewie/, z Uniwersytetu Jagiellońskiegow Krakowie, zasłużony badacz literatury staropolskiej, znakomityznawca przedmiotu. Jako oficjalny przedstawicielrektora i senatu Uniwersytetu Jagiellońskiego przypomniał,że właśnie ta uczelnia ukształtowała umysłowość i osobowośćczłowieka, który zastał wiersze, a pozostawiłpoezję. Nawiązując do charakteru obecnej uroczystościmówił z kolei o kilkakrotnej już peregrynacji doczesnychs/.sizątków poety. Wreszcie wypowiedź swą skoncentrowałna religijnych inspiracjach twórczości Jana z Czarnolasu,która zaowocowała w trwałym zrośnięciu się niektórychjego utworów (Psalmy, pieśń „Czego chcesz od nas Panic")z tradycją religijną Kościoła w Polsce. Po prelekcji aktorzyscen warszawskich: Aleksandra Dmochowska. Anna Nehrebeckai Andrzej Szczepkowski zaprezentowali wybranewiersze Jana Kochanowskiego, głównie pieśni. Uroda słówojca poezji narodowej szła w parze z wirtuozerią ich interpretacji.Recytacji towarzyszyły renesansowe utworywokalne, głównie „Psalmy" M. Gomółki, w świetnymwykonaniu chóru Diecezjalnego Studium Organistowskiego,pod kierunkiem ks. Henryka Ćwieka z Sandomierza.Zbliżył się moment rozpoczęcia liturgicznego obrzęduprzeniesienia trumny z doczesnymi szczątkami poety i jegorodziny do ołtarza polowego. O godz. 17 ks. kard. Fr.Macharski, w asyście księży biskupów: E. Materskicgo,W. Wójcika, St. Sygneta i M. Jaworskiego, udał się do kaplicyprzedpogrzebowej, pod której posadzką odkryto przeddwoma laty szczątki rodziny Kochanowskich. W tym czasiezaczęły bić dzwony we wszystkich okolicznych kościołach.Po modlitewnej stacji w kaplicy przedpogrzebowej procesjaz. prochami, ze śpiewem łacińskiego psalmu „Miserere"wyruszyła w stronę ołtarza polowego. Prochy poety nieśliprzedstawiciele środowisk twórczych. Przy śpiewie „GaudęMater Polonia" trumna, spowita specjalnie przygotowanymcałunem z herbami: Polski Jagiellońskiej i rodziny Kochanowskich- Korwin, spoczęła na podium przed ołtarzempolowym.Rozpoczęła się koncelebrowana Msza św. SprawowaniuNajświętszej Ofiary służyły kielich i patena ufundowane dlakościoła parafialnego w Zwoleniu w XVII w. przez rodzinę


414Kochanowskich. Homilię wygłosił ks. kardynał l-'r. Macharski,wskazując na potrzebę wiązania kultury współczesnejz tradycją i kierowania się sumieniem moralnym w tworzeniukultury humanistycznej. W procesji z darami pośpieszyli;dzieci z Sycyny, młodzież z Czarnolasu, działaczeTowarzystwa Miłośników Miasta Zwolenia im. J. Kochanowskiego*przedstawiciele środowisk twórczych i nauczy-• ciele języka polskiego. Wśród darów na uwagę zasługujetablica pamiątkowa, którą przynieśli potomkowie Kochanowskich,z napisem: „Odrodzenie Rodziny przez krzyżi ziemię. Janowi z Czarnolasu linia Krzyszkowicka Kochanowskichw 400-lecie Jego testamentu".Po liturgii Mszy św. nastąpił ryt pożegnania łącząc ogniwemmodlitwy wstawienniczej ołtarz eucharystyczny z „ołtarzem",na którym spoczywały relikwie narodowe, szczątkidoczesne ojca polskiej literatury. Po śpiewie „Libera me,Domine" procesja pogrzebowa wyruszyła w stronę kryptyKochanowskich. Po poświęceniu krypty i modlitwach koń-' cowych mowę pogrzebową wygłosił piękną polszczyznąZygmunt Kubiak, wytrawny znawca kultury antycznej, tłumaczłacińskich tekstów Jana Kochanowskiego. (Mowa ta,zasługująca na bliższe zainteresowanie, została wydrukowanana łamach „Tygodnika Powszechnego" z dn. 8 VII19<strong>84</strong>, nr 28). Całość obrzędu zakończył śpiew antyfony 'maryjnej „Salve Regina".Ta piękna, okazała, pod każdym względem znakomicieprzygotowana uroczystość uwieńczyła wieloletnie wysiłkitych wszystkich, którzy uparcie dążyli do tego, aby prochyJana z Czarnolasu złożyć w miejscu godnym wielkościpoety. Spełniono zatem jego pragnienie zawarte w słowachpoetyckiego testamentu: moich kości popiół nie będziewzgardzony.


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 415Krystyna Tarnawska-Kaczorowska„Łabędź" na głos i fortepian op. 7Karola Szymanowskiego,słowa - Wacław Berent*Me serce - ptak z dzikich chaszczy(Rabindranath Tagore,.przekład Jarosław Iwaszkiewicz -początek Tekstu pieśni „Moje serce" op. 41 nr 1Karola Szymanowskiego).W 1903 roku dwudziestojednoletni Karol Szymanowskima w swym kompozytorskim dorobku trochę miniatur fortepianowych(„Dziewięć preludiów" op. 1, „Wariacje b--moil" op. 3 i „Cztery etiudy" op. 4), o których za lat kilkaAdolf Chybiński napisze: Mało istnieje utworów pierwszych(opus 1), które by w muzykalnym i krytycznym słuchaniuwzbudziły niezłomną nadzieję, że dzieła następne będą niepospolitejwartości , ma też zebrane w trzech opusach' 10 pieśni:op. 2 (na głos i fortepian) do poezji Kazimierza Tetmajera.o tonacji emocjona1no-nastrojowej w miarę nostalgicznej,w miarę posępnej, op. 5 (na głos i fortepian) do fragmentówprzejmujących hymnów Jana Kasprowicza, w których wątpiącyi rozgoryczony poeta wadzi się z Bogiem, i op. 6 (nasopran i orkiestrę) „Salome" - «pieśń nad pieśniami*,miłosny monolog do hymnu-poematu pochodzącego jaki poprzednie z cyklu „Ginącemu światu",. Młodzieńczeopusy nie tylko zapowiadały talent wysokiej artystycznejrangi, dowodziły też zainteresowań Szymanowskiego twórczościąpieśniarską, a w obrębie tego gatunku ujawniły nie* Jest to skrócona wersja pracy, któraukaże się w Księdze Pamiątkowej dedykowanejMieczysławowi Tomaszewskiemu a redagowanej przez'Akademię Muzyczną wKrakowie.z1Adolf Chybiński, Karol Szymanowski, w: „Sfinks" 19<strong>12</strong>, XVIII, s. 295-305. Cyt.żą: Antologia polskiej krytyki muzycznej XIX i XX wieku (do roku 1939), oprać. StefanJarociński, Kraków 1955, PWM, s. 340. W szkicu tym autor interesuje się muzykąinstrumentalną Szymanowskiego, a zacytowana wyżej wysoka ocena odnosi się dopreludiów i etiud.


I416skrywane upodobanie do literatury swojej epoki, ujawniływrażliwość na modernistyczną symbolikę, na młodopolskąpoetykę. I kiedy suma opusów nieodwołalnie'dopełni sięw roku 1937, okaże się, że dwadzieścia dwa, na ponad sześćdziesiąt,stanowić będą pieśni w ogólnej liczbie ponad studwudziestu, a utwory nie, opusowane tę liczbę jeszczepowiększą. Stylistyczny krąg inspiracji literackich utrwalonyna długie lata (fascynacje innymi wątkami nie wyeliminujągo, jedynie wzbogacą) z czasem poszerzony zostanie0 niemieckich poetów modernistycznych, o Wacława Be-,renta, Tadeusza Micińskiego, o Stanisława Wyspiańskiego.Na rok 1903 przypada pierwsze wydanie książkowe powstałejnieco wcześniej powieści, która natychmiast stała sięważnym wydarzeniem artystycznym. Było to „Próchno"Berenta. W liście do „Chimery", gdzie powieść ukazała siępierwotnie w odcinkach, w liście będącym posłowiem i autokomentarzemzarazem, autor informuje, że w tekście swejpowieści posłużył się trójwierszem Leopardiego, dwuwierszemGoethego, trójwierszem Baudelaire'a, ustępem ze Słowackiego,z Miriama, i dodaje: Inne fragmenty wierszowanesą moimi próbami 2 . Do nich należy wiersz „Łabędź", którypojawia się w najkrótszej, trzeciej (przedostatniej) częścipowieści. Oto on:Obłoczną górą ciągnie ptakW bezgwiezdną ciszę przyszłych burz,Ponurą grozą krwawych zórz,W daleki, chmurny zwątpień szlak,Łabędziu mój, z tęsknoty mórzpolotem twym daj boży znak,Ty, białych marzeń błędny ptak,0 dolę, dolę moją wróż!Łabędziu mój, z marzenia wód,We snach się iści bytu cud1 snuje piękno rojem mar!Łabędziu mój, z nadziei stron,Ty życia złudy wieścisz skon1 przedmogilnej pieśni czar! 3W następnym roku - 1904 - jako swe opus siódme, skomponujeKarol Szymanowski do tego wiersza niespełna pięciominutowąpieśń na głos i fortepian.


417Berentowski „Łabędź" jest sonetem. Dwie tercyny wskazująna wzorzec włoski, układ końcowych rymów (ccdeed) -na wpływ modelu francuskiego. Ośmiozgłoskowiec o metrumjambicznym bez żadnych odchyleń, o rymach wyłączniemęskich. Dwie efektowne dominanty kolorystyczne:białych marzeń ptak na pewno sam śnieżnobiały ukazanyjest na tle czerwieni krwawych zórz. Obraz poetycki ocierającysię o szablon, ale malowniczo i wyraziście zakomponowany,niezależnie od tego, w jakim odcieniu błękitu czyszarości jest obłoczna góra. W dźwiękowym kształcie wierszana odnotowanie zasługują: - wzmagające ekspresję pierwszejzwrotki pięciokrotne (na ogólną liczbę dziesięciu)wystąpienie głoski „r"; - wewnętrzne rymy przybliżone:„tęsknoty-polotem", „nadziei-wieścisz-pieśni"; - i alitercje:„boży-białych-błędny", „snacli-snuje". Nadmiar oksytonówwskazujących niedwuznacznie na proweniencję młodopolską:,,burz-zórz-mórz-wróż", „wód-cud", „mar-czar", „stron--skon" nic razi banalnością, raczej wzbogaca właściwościmuzyczno-brzmieniowe wiersza i wraz z krótkimi okresamiskładniowymi podnosi jego rytmiczność. Między innymi tecechy sprawiają, że sonet ten nieledwie prowokuje do wypełnieniadźwiękiem, do dopełnienia śpiewem.Opus siódme Karola Szymanowskiego, powiedzmy to odrazu, wyprzedzając „materiał dowodowy", wyróżnia siędodatnio pod wieloma względami pośród polskiej pieśniartystycznej przełomu wieków; na taką samą ocenę zasługująi pieśni poprzedzające „Łabędzia" - op. 2 i zwłaszczaop. 5 („Salome" op. 6 nie znamy, zaginęła). „Łabędź"wprawdzie niezupełnie jest pozbawiony rozwiązań konwencjonalnychczy niedojrzałych - niedokrewnych technicznie4 , jakby powiedział Chybiński, ale zdecydowanieprzeważają pomysły indywidualne i artystycznie przekonujące,dowodzące prawdziwego talentu lirycznego i instynktutwórczego. Wczesnym pieśniom Szymanowskiego niedorównują pieśni rówieśnika - Ludomira Różyckiego (ur.18<strong>84</strong>) - powstałe w większości w latach 1905-1906, nie2Cytuję zą: Wacław Berent, Próchno, Kraków 1971, Wyd. Lit., Biblioteka KlasykiPolskiej i Obcej,.s. 317.3Cytuję za wydaniem j.w., s. 224-225.4Określenie pochodzi z cytowanego w przypisie 1 artykułu i z tej samej strony.


I418dorównują ani rzemiosłem, ani inwencją, ani nawet poziomeminspirującej je poezji. Wytrzymuje z nimi porównaniewiele spośród pieśni Mieczysława Karłowicza (tych powstałychw 1896 r.) i cykl dwunastu pieśni op. 22 Ignacego Pade- ,rewskiego do poezji Catulle Mendesa, powstały w 1903 r.„Łabędź" ma formę ABC Ai. Podział sonetu na strofymuzyka respektuje tylko w niewielkim stopniu: Al obejmujedokładnie ostatnią tercynę. Poza tym wprowadzapodział autonomiczny uzasadniony względami logiki -i ekspresji muzycznej, względami formy, którą winnywspółtworzyć dobrze zrównoważone elementy. Muzykanarzuca tu słowu własną formę, w niczym jednakże nieuchybiając rozwojowi narracji poetyckiej. Istotne znaczeniowocechy wiersza będą respektowane, a dla przewodniegopoetyckiego tematu-motywu-znaku stworzony zostanietrafny równoważnik muzyczny - „drobnoustrój"melodyczno-rytmiczny, który temu pierwszemu przydałudzącej realności, dobitności i wagi.Najdoskonalsze artystycznie są części skrajne. Tu partiainstrumentu towarzyszącego głosowi jest samodzielna i oryginalna,jest ważnym środkiem wyrazu: uczestniczy aktywniew budowaniu nastroju, w przekazywaniu myśli, w tworzeniutła i kontrapunktu dla głosu. Lewa ręka, w niskimrejestrze, w długich wartościach rytmicznych, oktawami,ąuasi-passacagliowa wprowadza ton podniosłości hymnicznej.Części B i C są słabsze. W B - harmonika mało atrakcyjna,w akompaniamencie za wiele dosłownych replik,które trudno uznać za wynik przemyślanej pracy motywicznej.W części C harmonika jest najbogatsza i najśmielsza,ale faktura fortepianowa zbyt dosadna, „nadmierna", mijasię z poetyką sonetu. Fortepian nie ma tu osobistego stosunkudo słowa, do canto. Sekunduje trochę bezwolnie,zamiast partnerować z inwencją. Melodyka natomiast jestniezmniennie szlachetna w kształcie, w ekspresji, wyzbytaobiegowych formułek, pospolitej retoryki muzycznej,tanich sentymentalizmów. Reaguje czujnie na słowo dostosowującswą aktywność (np. eon passione w t. 46), punktykulminacyjne, interwalikę (trytony w cz. C) i modeluneklinii do jego wymagań.


419Ignacy Matuszewski pisał w 1903 r,: Z „Próchna" wiejeduch ultrapesymistyczny 5 . Tym chmurnym klimatem zabarwionyjest i liryk Berentowski, któremu ton złowróżbnynadają wizje grozy ponurej, ciszy bezgwiezdnej, mar, skonużycia złudy i podobne. Muzyka dobiera odpowiednie środki,by współgrać z tą mroczną ekspresją: - powolnym tempem(Lento mesto), - aurą tajemniczości (misterioso od t. 27),przewagą niskich i bardzo niskich rejestrów, - deklamacyjnym,zamierającym solo głosu zakończonym fermatą (takty58-59), - tonacją es-moll (trudno przesądzić definitywnieczy „fatalistyczną", czy „dramatyczną" 6 , ale mającą powszechnieopinię „ciemnej"), r- wreszcie finałem na Dominancienie rozstrzygniętym, chwiejnym, zawieszonym.Do jeszcze pełniejszego porozumienia między poezjąi muzyką dochodzi na poziomie sensu, treści, przesłania. Tudialog Szymanowskiego z Berentem i artystyczne przymierzesugestii wychodzących od wiersza i dopowiedzeń wniesionychprzez muzykę są bardzo wyraźne i bardzo istotne.Sonet Berenta komponuje śię wokół jednego sugestywnegoobrazu - lecącego ptaka. Ptaka, który jest tu jedynymrealnym obiektem, jedynym obdarzonym życiem podmiotem,wyłącznym bohaterem-solistą. Że jest nim przedstawicielarystokracji ptasiej, o tym dowiadujemy się z refrenicznegozawołania zaakcentowanego anaforą i bezpośredniąapostrofą: Łabędziu mój - tak zaczyna się druga, trzeciai czwarta strofa. Do łabędzia ukryte „ja" liryczne adresujeswą inwokację - w zgodzie z panującym stylem afektowanie,emfatycznie, górnolotnie i fortissimo. Łabędź z Berentowskiegosonetu - powiadamia o tym zaraz incipit -obłoczną górą ciągnie. Słowo tę czynność (ciągnienie ptakaw przestworzach) tylko odnotowuje. Tego, że trwa, że maswoje przedłużenie, można się co najwyżej domyślać z napomknień,ze skąpych aluzji: z dalekiego (...) szlaku, z polotu.Muzyka natomiast ten właśnie moment, ten stan, tenruch utrwala w swej materii niemal na stałe. Można oczywiś-5Ignacy Matuszewski; Próchno, w: „Tygodnik Ilustrowany" 1903, nr <strong>12</strong>-13. Cyt.ża: I. Matuszewski, O twórczości i twórcach. Studia i szkice literackie, wyboru dokonałi oprać. Samuel Sandler, Warszawa 1965, PIW, s. 208.ńAluzja do fragmentu dzieła Alfreda Einsteina (Mozart, człowiek i dzieło. PrzełożyłAdam Rieger. Posłowie: Stefan Jarociński, Kraków 1975, PWM, s. 228): „Jeśli g-molljest u Mozarta tonacją fatalistyczną. to c-moll - tonacją dramatyczną".


420cie niezakłóconemu i bardzo ekspresyjnemu tokowi ja lubieżnemuwiersza (w najmniejszym stopniu nie zmąconegonielicznymi, mało wyrazistymi przerzutniami) przypisaćintencję imitatorską i funkcję ilustracyjną, nie zmienia tojednak faktu, że muzyka pieśni obrazuje fenomen podniebnego„ciągnienia" konsekwentniej i plastyczniej, dysponujeponadto kilkoma sposobami dla oddania różnych faz lotu,a do tego swoistego iluzjonizmu dźwiękowego angażujebogate środki muzyczne, wśród nich - przede wszystkimperseweracyjnie powtarzane (w fortepianie prawa ręka)ugrupowanie rytmiczne złożone z ósemki i ćwiartki podłukiem (ostatnia wartość przypada na mocne lub względniemocne części taktu); ta jambiczna formuła jest najwyraźniejszaw częściach A i Ai. Z rzadka tylko głuszona odmiennymtokiem rytmicznym wyczuwalna jest w całej części B.Znika w początkowym przebiegu części C, by w zmienionymnieco kształcie powrócić pod jej koniec. Wolne od niejsą dopiero trzy ostatnie takty. To miarowe, naprzemiennenastępstwo wartości krótkich i długich podkreśla głosdźwiękami przypadającymi na dłuższe, akcentowane jednostki.W częściach A i Ai ten w miarę jednostajnie falującyruch (trzynastokrotne użycie ritenuto bynajmniej nieniweczy wrażenia płynności) wspomaga harmonika w tensposób, że na krótszą wartość (ńa ósemkę) przeznaczasekundy (rzadziej tercje i kwartę czystą) a na dłuższą (naćwiartkę) - seksty lub kwintę czystą (w taktach 54-57 wyjątkowooktawę); rozwiązanie „dysonansu" na „konsonans",a zawsze - mniejszego, skupionego interwału na rozleglejszy,daje dodatkowo efekt oswobodzenia, unoszenia (zwłaszczagdy połączone z ruchem melodii w górę) rozpostarcieskrzydeł po ich uprzednim zwinięciu, złożeniu.Dla muzyki polot ptaka ciągnącego szlakiem zwątpieńw przyszłe burze staje się celem rozlicznych zabiegów mimetycznychi równocześnie sprawdzianem możliwości naśladowczych:- wzbijanie się w obłoczną górę sugerują wznoszące sięprogresje o wzorze czterotaktowym z pierwszej połowy(dokładnie - <strong>12</strong> taktów) części C;- takty 53-57, w których jambiczny „motyw lotu" (fort.,pr. ręka) ma końcową (drugą) wartość znacznie wydłużoną


421(do półnuly plus ósemka) ilustrują jakby czynności próbne,wstępne, poprzedzające zasadniczy lot, który po fermaciew t. -59 zostanie zaraz podjęty na nowo;- o locie ustabilizowanym (albo o locie obiektu oddalającegosię) można mówić w związku z taktami 31-34, w którychten rytmiczny motyw (fort., pr. ręka i częściowo głos)staje się mniej wyrazisty, zatarty na skutek aktywizacjiinnych głosów;- w 4. i 5. takcie od końca lot wyraźnie zamiera - znanaformuła harmoniczno-rytmiczna zostaje zachowana, alewraz z linią głosu solistki nieruchomieje na tej samej wysokości-nisko, w oktawie raz kreślnej i małej;- efekt słabnięcia miarowej pracy, skrzydeł osiągamuzyka w inny jeszcze sposób (t. 37) - synkopą deformującąuporczywe rytmiczne continuum.Sonet z Berentowskiego „Próchna" jest bardzo znamienny-językowo i ideowo - dla młodopolskiej poetyckiejtradycji. Słownictwo w stylu i w duchu epoki - wyszukanei górnolotne. Dużo poetyzmów, wzniosłe epitety, dynamizującahiperbolizacja. kunsztowna peryfraza (obfocznagóra), istna „lawa metafor". W tym gruntownie zmetaforyzowanymświecie „ptak białych marzeń" wręcz doprasza sięo interpretację w kategoriach symbolicznych. A fakt, żemuzyka odzwierciedla tak wyraziście jego szybowanie szlakiemgórnym i chmurnym, tak obsesyjnie odwzorowujeideę lotu (przypomnijmy, że na rękopisie Szymanowskiego„Łabędzia" znajduje się. pod tytułem, uwaga autorska:W powolnym, rytmicznym ruchu - jakby skrzydeł lecącegoptaka), przemawia za tym, że kompozytor dostrzegał w sonecie,a następnie przetransponował do swojej pieśni,ukryte sensy, głębokie znaczenia i eschatologiczną nieledwieperspektywę.*Tematyka ptaszęca jest na stałe zadomowiona w muzyce,w sztukach plastycznych i w literaturze. Dla muzyki atrakcyjneprzede wszystkim są głosy i śpiew ptasi; bywają imitowanesposobami onomatopeicznymi, (w tej sztuce transkrybowaniaróżnorakich ptaszęcych treli na środki muzycznemistrzem nieprześcignionym jest Messiaen) lub nagrane nataśmę inkorporowane następnie, bez żadnych przekształ-


422ceń, w kompozycję (tak postępuje na przykład François--Bernard Mâche). Muzyka potrafi też oddać łopot skrzydeł,kiedy trzeba - pierzchliwość, kiedy trzeba - powagę i dostojeństwoprzedstawicieli braci skrzydlatej, także cechy humorystyczne,karykaturalne, także stateczny lot czyuwznioślający wzlot. Ptaki egzotyczne i te najpospolitsze,przyziemne (w dosłownym znaczeniu) przysługują się tu starej,jak sztuka sama, idei imitazione delia natura lub uczestniczą(na różne sposoby) w kreowaniu symboli takich, jakna przykład: świata nadprzyrodzonego, swobody, kondycjiludzkiej, wolnego ducha. ,Rozmaite instrumenty i zestawy instrumentów podejmująsię, najogólniej mówiąc, ptasich ról. Kompozytorzy różnychepok składali ptakom artystyczne daniny: Jannequin i Chopin(pieśń „Skowronek" do słów Stefana Witwickiego),i Musorgski, Rameau, Couperin, Daquin i Strawiński,Schumann (w op. <strong>12</strong> - „Wzlot", w op. 82 - „Ptak Prorokiem"),Liszt i Alabiew, i Respighi, Vivaldi (Koncert D op.10 „Szczygieł" na flet i ork.) i Fitelberg (poemat symf.„Pieśń o sokole"), i Marek Stachowski („Ptaki" na soprani instrumenty do tekstów poetów polskich). „Krzyczącymdaremnie w noc" Ptakom Czarnej Rzeki Benjamin Brittenpowierzył znaczną rolę w swej operze-misterium CurlewRiver.Słowik i kukułka miały zawsze chyba największe wzięcie,ale i łabędź przyciągał uwagę kompozytorów. Jest więcOrazio Vecchiego madrygał „Biały, słodki łabędź", Saint--Saënsa „Łabędź" na 2 fortepiany i wiolonczelę (z „Karnawałuzwierząt"; do tej miniatury Fokin komponuje dlaPawiowej swój choreograficzny poemat „Umierającyłabędź"), są pieśni pod tym tytułem: Ravela z cyklu „Histoiresnaturelles", Griega (do słów Ibsena) i Nicolasa Slonimsky'ego.Jest „Łabędź z Tuoneli" na orkiestrę Sibeliusa, Jestwreszcie „Preludium i pieśń" op. 19 Grzegorza Fitelbergado Berentowskiego sonetu z „Próchna".Łabędź, obok pawia, był ulubionym ptakiem secesji - dlaswego nieskalanie białego upierzenia i dla walorów dekoracyjnych:miękkiego, obłego kształtu, długiej, krętej szyi',majestatycznych ruchovy; nâ licznych płótnych, tkaninach,


423ilustracjach rozbiałośnieżone, tajemnicze łabędzie piersiąkrają taflę, lustro lub toń drżącego sennie jeziora.Różne ptaszęta i ptaszyska doczekały się nobilitacjiw świecie literatury, a niektórym tradycja przydała ważkiefunkcje symboliczne. Znaczą więc coś więcej ponad swąprzyrodzoną ptaszęcość - i indyk, 'i gołąb, kurka wodnai dzika kaczka, mewa, słowik i orzeł, papuga i sokół, kruk,jastrząb i żuraw, głuszec i struś, paw, drozd, kur i bociek.Znaczącym symbolem bywa już sam PTAK (u Jerzego Szaniawskiegona przykład), PTAKI w ogóle (np. u TarjeiVesaasa) - tu uosobienie fantazji, niezwykłości, tęsknoty,wyobraźni, poetyckości i wrażliwości. Lekko mi! rzeźwo!lubo! wiem, co to być ptakiem - wyznaje Mickiewicz w ostatnimwersie sonetu „Żegluga". · .Cygnus - zwłaszcza dla poetów romantyków i symbolislów- posiadał szczególną wartość z racji swych zalet czystomalarskich i dla łatwości i maestrii, z jaką rodziłi nawarstwiał znaczenia uboczne, wzbogacające i ekstraordynaryjne.U Mickiewicza („Bakczysaraj w nocy"): po safirbwymżegluje przestworze / Jeden obłok, jak senny łabędź najeziorze, / Pierś ma białą, a złotem matowane krańce.„Łabędź" Rilkcgo (w tłumaczeniu Artura Sandaucra) corazdostojniejszy, starszy, / bardziej pewny siebie i monarszy- /raczy po nich (po falach) suwać swój majestat. U KarolaBrzozowskiego („Stara przędza" VIII): Poważny, tęsknyniby nocny duch / Wypłynął łabędź - w gwiazdy sunie lśniące./ W gwiazdach, w księży cu śnieżny kąpie puch. Pawlikowska--Jasnorzewska („Łabędź z pocałunków"):. Łabędź jak znakzapytania / wypłynął na staw przeźroczy... Staff („Łabędźi lira". „Tchórz co się boi") przypomina o gwiazdozbiorzełabędzia: Stek podłości! I jeśli co te biota wiry / Mogłoprzerobić w glinę zdatną na człowieka, / To li nasz sen, gwiazdsynów: Łabędzia i Liry. Słowacki - zalotnie („W Szwajcarii",IV): Ach! ona była jak białe łabędzie - i na inną nutę(„Beniowski", IV, 481-4<strong>84</strong>, 488): Patrzaj! powracam bezserca i sławy, / Jak obłąkany ptak, i u nóg leżę. / O! nie lękajsię ty, że łabędź krwawy /1 ma na piersiach rubinowe pierze.(...) Ty wiesz, jak muszę cierpieć - abym śpiewał. I na koniecJarosław Iwaszkiewicz (jeden z, „Liryków"): Składamskrzydła jak łabędź, jak łabędź odpływam, / Wśród obcychludzi tłumu, na obcym okręcie.


424Symbolika łabędzia jest bogata, wieloznaczna, wielowalorowa.Łabędź jest symbolem elegancji i piękna, czystościduszy, szlachetności i odwagi, światła i spokoju. Jest symbolemdostojeństwa, tajemnicy i herma f r o dy t y z mu. Łabędźbiały, czarny, a za sprawą poetów - złoty (Miciński),krwawy (Słowacki) i ognisty (Słowacki). Ptak słoneczny,ptak królewski. Poświęcony Apollinowi, związany z Orfeuszem.Łabędź - symbol muzyki i śpiewu. Wraz z albatrosem(m.in. ze znanego wiersza Baudelaire'a) należy do rodzinyptaków symbolizujących poetę. Symbolizuje też trudy i mozołyprocesu tworzenia, niepowodzenia i aspiracje artysty 7 .Czesław Miłosz w parafrazie Robinsona Jeffersa tworzyoryginalną metaforę wzbogacającą łabędzią symbolikę:(Jeffers:) (...) Niezdarny ja myśliwy, z wosku moja kula. /Gdzież piękność lwa, lot łabędzia, huragan skrzydeł?(Miłosz:) - Ten dziki łabędź świata nie cel myśliwemu. /Lepsze kule niż twoje w białą pierś godziły. (...) Umysł, którysłyszy / Grzmot i muzykę skrzydeł, oko, co pamięta, / Tokochać masz. Kochaj dzikiego łabędzia.W poezji, którą Karol Szymanowski wykorzystałw swych pieśniach opatrzonych wczesnymi opusami, gościi „łabędź", pojawia się i „ptak" (oba w tekstach Kasprowicza).* Ten pierwszy, w zmysłowej aurze, która przystoi„Salome": majestat ciężkich kotar otula me łoże, / mojełabędzie puchy! (...) Ach przyjdź! ... / Te moje piersi drzemiące!/ Z parą łabędzi porówna je senną / i potem je pożaremcałunków przebudzi. Ten drugi - w tonacji dramatycznej(z hymnu „Święty Boże"): Skrzydłami trzepocę/jak ptak tennocny, / któremu okiem kazano skrwawionem / patrzećw blask słońca.Tytułowy ptak w „Łabędziu" op. 7 Szymanowskiego niekonotuje klimatu erotycznego. W tej pieśni, bardziejw pieśni niż w sonecie, jeszcze ważniejsze od łabędzia jestszybowanie w przestworzach, żeglowanie w przestrzeni,sam topos lotu 8 . Nie przez przypadek muzyka tego dźwiękowegomisterium lotu wyróżnia (rejestrem i wartościami rytmicznymi)słowa związane z kategorią czasu i przestrzeni:« PRZYSZŁYCH burz» (t. <strong>12</strong>-13) i «w DALEKI, chmurny",(t. 21-22). Ten łabędzi dumny i wysoki - chciałoby sięrzec bezkompromisowy - lot (dla wykreowania jego brzmię-


425niowego ekwiwalentu muzyka koncentruje pomysłoweśrodki) odczytuję dwojako: I. jako symbol drogi twórczej -wśród burz, tęsknot i zwątpień, wśród nadziei, życia złudyi marzeń wód, dodajmy - jako symbol drogi błędnego ptaka.więc i artysty - wędrownego, tułaczego i błądzącego (Ja,włóczęga i wagant błędny napisze o sobie Szymanowskiw 1923 roku 1 '), drogi twórcy niepewnego swego losu i o tenlos się lękającego, o czym zaświadcza eksklamacja z emfatycznąreduplikacją: O dolę, dolę moją wróż! 102. Jako symboloderwania od świata, odizolowania od ludzi, jakosymbol inności, samotnictwa, symbol owej słynnej „Mysplendid isolation"". Dla wsparcia sugerowanej tuwykładni interpretacyjnej przypomnę znamienną „próbkę"wiersza, określanego przez samego kompozytora-autoramianem „strasznego paskudztwa" (z czym bez trudu przyjdzienam się zgodzić):Szyderstw wiję barwne wieńceW upominku... Wam -'l akim jak i wy - szaleńce,Jeno bardziej... sam <strong>12</strong> .Przypomnę fragment wywiadu z 1932 roku, w którymkompozytor nazwał swą muzykę samotną wyspą na morzu7Wyboru dokonano na podstawie:a) Jean Chevalier avec la collaboration de Alain Gheerbrant, conception et directiontechniques Marian Beriewi, dessins de Bernart Gandel, Dictionnaire des symboles,mythes, rêves, coutumes, gestes, formes, figures, couleurs, nombres sous la direction de,Robert Lal'font 1969 (France). ,b) J. L. Cirlot, A Dictionary of Symbols; Translated from the Spanish: by JackSage, foreword by Herbert Read, London 1962 Routledge and Kegan Paul. ­c) Maria Podraza­Kwiatkowska, Symbolizm i symbolika w poezji Młodej Polski. £Teoria i praktyka, Kraków 1975, Wyd. Lit.; zwłaszcza strony 182­192.sDwukrotnie formułowane przekonanie Stefanii Łobaczewskiej (zob. „Informacjeo utworze", poz. 8b) o tym, jakoby ta pieśń Szymanowskiego sugerowała „majestatycznyruch pływania" (s. 224), stylizowała „ruch pływającego łabędzia" (s. 225) wynikaz zupełnego niezrozumienia sensu wiersza i ..message" muzyki.''Karol Szymanowski, Opuszczę skalny mój szaniec... w: „Rzeczpospolita" 8 11923, nr 6. Cytat za: K. Szymanowski, Z pism, Kraków 1958, PWM, s. 60."' Za 11 lat ponowi to pytanie w swym op. 32 - w trzeciej pieśni do słów DymitraDawydowa (w przekładzie Jarosława Iwaszkiewicza): „Co da mi los? Co da mi los?"nTaki tytuł nadał Szymanowski swemu artykułowi będącemu odpowiedzią napublikacje Piotra Rytła i Stanisława Niewiadomskiego; „Kurier Polski", 28 XI 1922.Przedruk w: Karol Szymanowski, Z pism, dz. cyt., s. 52.'-' Cytuję na odpowiedzialność Jarosława Iwaszkiewicza. Zob. tego 'autora:Książka moich wspomnień, Warszawa 1975, Czytelnik, ss. 266. Na stronach 264-265inne próbki twórczości poetyckiej Szymanowskiego; lat ich powstania nie podano.


426ludzkich wzruszeń IJ . Przypomnę, że za rok powstanie pieśń(op. 11 nr 4, 1904-1905) do tych oto słów Tadeusza Micińskiego:Rycz burzo! wichrze, potargaj te sznury, / w którychmię dławi nędzny karzeł - ziemia - / / rzuć na przestwór.Dodam wreszcie, że jeśli nawet jest tp przypadek, to przypadekz gatunku dających wiele do myślenia - że w „Łabędziu"jest powietrze {obłoczna góra), jest mowa, choć tylkometaforycznie, o ogniu (krwawe zorze), o morzu i wodzie,nie ma natomiast w ogóle czwartego spośród żywiołów -ziemi.Łabędzia pieśń Karola Szymanowskiego - to wewnętrznykrajobraz duszy, to wieczorny hymn duszy (Kasprowicz).Skomponował ją nie u kresu, lecz u zarania drogi twórczej.Bo nie jest to legendarny przedśmiertny (przedmogilnypowie Berent) łabędzi śpiew, lecz „Chant du cygne". Chanttalentu niepospolitego, natury wrażliwej, umysłu wysokomierzącego, lotnego i niepodległego. Chant, w której tająsię elementy profetyczne. Jest to pieśń młodego artysty,który niewiele wie jeszcze o tym, że bywają łabędzie krwawei że śpiew żywi się cierpieniem artysty, który w zgodzie zeswym powołaniem chcę, jak w „Beniowskiem" posąg Słowackiego,rozłabędzić wszystko, roześpiewić.(kwiecień-maj, 1981)11Wywiad przeprowadził Michał Choromański na łamach „Wiadomości Literackich"1932, nr 44.„Le Cygne" pour Chant avec Piano op.En 1903 parut le roman de WacławBerent „Próchno", qui fut un importantévénement artistique. Il s'y trouvaitun sonnet intitulé „Le cygne". En1904 Karol Szymanowski composa unchant aux paroles de ce poème, avecl'accompagnement du piano, qui7 de Karol Szymanowskidurait environ cinq minutes. Il le composanon pas vers la fin, mais au débutde sa voie créatrice. Ce n'est donc pasle légendaire chant d'un cygne mourant,mais le chant d'un talent extraordinaire,sd'une nature sensible, d'unesprit; visant haut.


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 42717 kwietnia 19<strong>84</strong> r. odbyło się w Warszawie Sympozjum „Prezentacje- Interpretacje - Konfrontacje" poświęcone twórczościWitolda Lutosławskiego. Organizatorem była Sekcja MuzykologówZwiązku Kompozytorów Polskich. Referaty wygłosili: AndrzejChłopecki, Krzysztof Szwajgier, Andrzej Tuchowski,Krystyna Tarnawska-Kaczorowska, Joanna Wnuk-Nazarowa,Bohdan Pociej, Dorota Szwarcman i Mieczysław Tomaszewski(materiały sympozjum przygotowywane są do druku). Punktenkulminacyjnym była prezentacja „III Symfonii" (1983) Witolda.Lutosławskiego poprzedzona «słowem wstępnym* Autora. Powysłuchaniu muzyki wywiązała się rozmowa z kompozytorem.Poniższy tekst stanowi wybór fragmentów wypowiedzi WitoldaLutosławskiego dotyczących, bezpośrednio lub pośrednio, „IIISymfonii".KI.WitoldLutosławskiO III SymfoniiProponuję Państwu wysłuchanie taśmy, która zostałanagrana w marcu tego roku w studio w Londynie z orkiestrąBBC pod moją dyrekcją. Proponuję to nagranie nicdlatego, abym uważał, że jestem lepszym dyrygentem odSoltiego (29 września 1983 r. odbyło się w Chicago prawykonanie„Symfonii" - Sir Georg Solti dyrygował ChicagowskąOrkiestrą Symfoniczną). Jest pewna różnica temperamentów,bardzo wyraźna w tych dwóch wykonaniach. Soltijest człowiekiem bardzo nerwowym, popędliwym i szybkim,nie lubiącym momentów kontemplacji czy odprężenia.W jego wykonaniu część I uderza nadmiernym napięciememocjonalnym, czego właściwie w tej partyturze być niepowinno. Skracał niektóre części ad libitum, przyspieszałniektóre partie. Jest to bardzo osobista wersja, niezmierniebłyskotliwa, także ze względu na wirtuozowskie wykonanieChicago Symphony Orchestra - orkiestry, która uważanajest za czołową orkiestrę Stanów Zjednoczonych. Ci z 'Państwa,którzy słyszeli już wykonanie tej „Symfonii" poddyrekcją Soltiego, przyjmą ze zdziwieniem, że pierwszaczęść w moim wykonaniu rozwija się tak leniwie. Ale jest to


428umyślne. Chodziło mi właśnie o to, aby napięcie, któreprzygotowujc się. nastąpiło dopiero w części głównej, inaczejutwór byłby tym napięciem przeładowany.Nie uważam, ąby to wszystko, co powiem za chwilę, byłoniezbędne do wysłuchania utworu. Z doświadczenia wynikajednak, że dopiero kilka «pierwszych» wysłuchań utworupozwala na objęcie tego wszystkiego, o czym za chwilępowiem. Dlatego też chciałbym skrócić ten proces, żebysłuchanie było przygotowane i aby elementy, które zarazprzedstawię, nie zaprzątały naszej uwagi czy oczekiwań. Totak, jakbyśmy mieli krótki przewodnik po tym utworze.Kompozycję ukończyłem w styczniu 1983 roku. Początekpracy, a właściwie - myślenia nad.tym utworem, sięga 11 latwstecz. W 1972 roku chigagowska orkiestra zwróciła się domnie z propozycją napisania utworu. Wówczas zacząłem0 tym myśleć, zacząłem nawet pisać ten utwór, ale rezultatprawie dwuletniej pracy - główna część tej symfonii - zostałaschowana do szuflady i nigdy z niej już nie wyszła.Musiałem napisać tę część po raz drugi. Nie oznacza tojednak, że przez całe 11 lat pisałem tylko „III Symfonię".W tym samym czasie napisałem wiele utworów, które Państwoznają lub-przynajmniej słyszeli o nich, tj. „Les espacesdu sommeil", „Mi-parti", „Novelette", „Koncert podwójny"czy drobniejsze utwory, takie jak „Grave", „Epitafium",„Mini-uwertura". Wszystkie te utwory były pisane w czasiedojrzewania i kompletowania partytury „III Symfonii".Jest to utwór, który gra się bez przerwy, niemniej jednaknależy powiedzieć, iż posiada on krótką „Introdukcję"1 „Codę", natomiast wewnątrz tych ram znajdują się trzyczęści. Pierwsza część, podobnie jak w „II Symfonii", składasię z epizodów przedzielanych refrenem - powolną, długąsekcją, graną ad libitum, przeważnie przez fagoty i klarnety.Różnice polegają na tym, że w „Trzeciej" epizody są bardzojednolite: pierwszy najszybszy, trzeci - ostatni - najwolniejszy;różnica osiągana jest wyłącznie za pomocą wartościrytmicznych, a nie zmiany tempa. Po krótkim „Adagio" 'następuje jeszcze ostatni refren, który przechodzi bezpośredniow część główną. Ta posiada już ciągłość, której brakujew części wstępnej (podobnie było w „II Symfonii" czyczęści wstępnej „Kwartetu smyczkowego"). Jednym słowem


429forma ta zostaje w pewnym stopniu powtórzona. Ale tylkow pewnym, ponieważ część główna nie kończy utworui mimo iż zawiera swą kulminację, prowadzi do części trzeciej,którą jest część wolna, alternatywnie operująca dwomaelementami: rodzajem recitativa instrumentów smyczkowychi momentami kantyleny zrytmizowanej. Część głównama wyraźne aluzje do formy sonatowej, ze względu na kontrastującedwa elementy tematyczne. Jakkolwiek klasycznejprzeróbki nie posiada. Niemniej jednak repryza pierwszejgrupy tematycznej a także temat drugi zjawiają się przedkulminacją utworu.Nad problemem organizacji wysokości dźwięków (takwspólnym terminem określam harmonikę, melodykę i polifonię),którą uważam za czynnik pierwszoplanowy, pracujęod dawna. Pewne rezultaty, które osiągnąłem w końcu latpięćdziesiątych umożliwiły mi napisanie takich utworów,jak „II Symfonia", „Gry weneckie", „Kwartet smyczkowy".Przez cały czas uważałem, że do tego. aby język dźwiękowymiał wystarczającą «całkowitość» i «pełnię», potrzebna jestumiejętność operowania cienkimi fakturami, małą liczbągłosów, nawet monodia. To wydawało mi się stanowić nieprzekraczalnypróg. Pracowałem jednak nad tym dużoi w końcu doszedłem nawet do pewnych wyników, któredałoby się teoretycznie przedstawić. I te właśnie odkryciapozwoliły mi napisać takie utwory, jak np. „Podwójny koncert"na obój, harfę i małą orkiestrę, „Epitafium" na obóji fortepian czy ..Grave" na wiolonczelę i fortepian. Wreszcie- te możliwości włączyłem do „III Symfonii" i na tym terenieje rozwijałem, doskonaliłem. Jest tam więc coś nowego,właśnie ta metoda posługiwania się wysokością dźwięku,która umożliwia mi operowanie «cienkimi» fakturami.Mamy więc w tym utworze do czynienia z jednogrosowościąlub dwugłosowością, a tam, gdzie występuje wiele głosów,możliwa jest w tym idiomie, jaki sobie stworzyłem,również i bardziej złożona polifonia. W środkowymodcinku części głównej, jak również w ekspozycji pierwszejgrupy tematycznej panuje tu autentyczna wiclogłosowość,której właściwie w innych moich utworach nic było. Byćmoże, była to muzyka na wiele głosów, ale nie autentycznawielogłosowośc, tzn. wielość linii melodycznych, które


430ze sobą współgrają. Stało się to możliwe dopiero po wykryciupewnej zasady rządzącej współbrzmieniami, niezależnie,od dwunastodźwięków. Takie wrażenie mieli ci z moichprzyjaciół, którzy słyszeli to nagranie wcześniej i podzielilisię ze mną swymi refleksjami.Mimo iż jest to utwór rozpoznawalny jako napisanyprzeze mnie, ponieważ łączy go bardzo wiele z tym wszystkim,co stworzyłem poprzednio, niemniej są w tej kompozycjielementy nowe, co mnie oczywiście bardzo, cieszy, gdyżoznacza to, że wysiłki długiego czasu nie poszły na marne,lecz mogą czemuś służyć. Przykładem, co ta technika, o którejmówię tak tajemniczo, może dać, jest utwór napisany po„111 Symfonii", mianowicie „Łańcuch I" (dziesięciominutowyutwór dedykowany London Sinfonietta) na orkiestręsolistów: pojedyncze drzewo, blacha, pojedynczykwintet smyczkowy, po raz pierwszy użyty przeze mnieJdawesyn i perkusja dla jednego wykonawcy. Forma "łańcuchowa",którą nie od dzisiaj stosuję, polega na tym, żeistnieją dwie warstwy przebiegu muzycznego. Są onepodzielone na sekcje, ale granice tych sekcji nie są wspólnedla obu warstw. Stąd analogia do łańcucha i stąd nazwa.Pytano mnie o znaczenie owych dźwięków „e". Rzeczywiściewszystkie nuty, które rozpoczynają i kończą symfonię,przerywają każdy z refrenów i dają po chwili ciszywejście nowego epizodu, a w końcu stają się zaczątkiemczęści głównej, są to nuty „e". Czy mają one znaczenietonalne?Badacze muzyki, którzy zajmują się nie tylko muzyką XXwieku, ale również muzyką dawniejszą, w każdym zjawisku,które ma jakieś podobieństwa z systemem tonalnym, dopatrująsię śladów tonalności. Może nawet - umyślnego nawiązaniaprzez kompozytora do systemu tonalnego. Następujetu nieporozumienie, zbliżone do nieporozumień językowych.Na przykład: nie znając obcego języka wychwytujemysłowo, które rozumiemy. Może ono znaczyć co innegow tym języku, którego nie znamy i co innego w tym, którymoperujemy. A takie podobieństwa czy nawet identyczności- zupełnie przypadkowe - zdarzają się. Podobnie jest z tymialuzjami tonalnymi. To, że jakaś nuta powtarza się w ciągucałego utworu, nie musi budzić skojarzeń z centrum tonal-


431nym. Może to jest centrum tonalne, ja nie chcę się od tegoodżegnywać. Wydaje mi się jednak, że dopatrywanie sięśladów systemu tonalnego nie może tu mieć miejsca. Wybórowych dźwięków „e" podyktowany był czysto praktycznymiwzględami. Nie dopatruję się w tym fakcie żadnego symbolu,a powrót tych samych dźwięków można uważać zazjawisko naturalne, czysto instynktowne.Jeśli o instynkcie mowa, to na dzisiejszej sesji słyszałemo porządkach w utworze (bardzo ścisłych), które przypisywanesą kompozytorowi, a których on bynajmniej nie zamierzałtworzyć. Nie były one nigdy moim świadomymzamiarem, np. ów «złoty podział». Ktoś dzisiaj powiedział,że moja odpowiedź na pewne problemy będzie rozstrzygająca.Mnie się wydaje, że nie. Bardzo wiele rzeczy, które sąoczywistymi porządkami, powstaje w sposób zupełnie bezświadomy.Przytoczę tu, na poparcie tego, co mówię, pewnąciekawostkę. „Koncert wiolonczelowy" był wykonywanyw Anglii trzy razy, dzień po dniu. Pierwszy raz w Londynie,a następnie w dwóch miastach prowincjonalnych. Jadącw dzień po premierze do następnego miasta tym samymsamochodem co dyrygent, powiedziałem mu: Wic pan, todosyć dziwne, a/c dla mnie stało się dopiero wczoraj jasne, żepoczątek tego utworu jest pod względem rytmicznym zupełnieidentyczny z punktem kulminacyjnym. On spojrzał na mniejak na wariata, bo przecież, to było dla niego oczywiste odpierwszego przejrzenia partytury. Dla mnie nie było to oczywiste.Było to gdzieś zakodowane i w ten sposób powstało.Dlatego uważam, że moje rozeznanie sprawy nic może byćrozstrzygające, przynajmniej nie zawsze, gdyż bardzo wielerzeczy jest rezultatem podświadomego działania. Państwomi nie uwierzą, ale ja nie myślałem o «złotym podziale», gdypisałem „Muzykę żałobną". Mnie się wydaje, że «złotypodział» jest nie tylko w świadomości - tkwi on w poczuciukształtu mającego cechy doskonałości. Wiąże się to zjednaz bardzo ważnych cech muzyki, mianowicie z przeżywaniemczasu. Rzeczą oczywistą dla każdego, kto ma doświadczeniew słuchaniu muzyki, jest fakt, że to, co się słyszy poraz pierwszy w utworze, musi trwać dłużej niż, to, co sięsłyszy po raz drugi czy trzeci. Np. jeżeli eksponuje się jakąśideę, to musi ona posiadać pewien czas na to, by została


432zarejestrowana przez słuchającego/Jeżeli ona powraca, tomożna sobie pozwolić na większe skondensowanie. Z tejzasady bardzo często korzystam. W trzeciej części „111 Symfonii"wprowadziłem element kantylenowy. Otóż występujeon w formie najprostszej, kiedy jest eksponowany po razpierwszy. Ma on formę heterofonicznych melodii. W gruncierzeczy jest to, jeśli nie jednogłosowa, to jednopartiowamelodia, natomiast kiedy przychodzi repryzatej kantyleny,to jest ona zwielokrotniona. Hlementy tej kantyleny są prezentowanew szeregu warstw, w kilku głosach początkowo,a później w wielkim tutti orkiestrowym. Jest to możliwetylko dlatego, że już się to poprzednio słyszało. Stąd prawdopodobniei ten «złoty podział»: najpierw musi być dłużej,a potem może być krócej. To jest może całkiem prostasprawa...Co do dramatyzmu. Przywiązuję do tego problemu dużąwagę. Chodziło mi o to, aby zapożyczając pewne zasadybudowania sytuacji teatralnych wzbogacić sposób nawiązywaniajednej myśli muzycznej do drugiej. Jesteśmy przyzwyczajenido tego, co przekazuje nam tradycja, wszystkowywodzi się w dużym stopniu z barokowej zasady:poprzednik - następnik, która determinuje nawiązywaniejednej'myśli muzycznej do drugiej. Chcąc odświeżyć tę tradycjęi chcąc znaleźć nową zasadę rozwiązywania muzycznejmyśli, świadomie zapożyczyłem ją od innych sztuk.Burzy to nam pewną homogeniczność muzyki. Nie obchodzimnie, że dałoby się to porównać do sytuacji w teatrze, nascenie. Interesuje mnie czysto muzyczny rezultat. Nie zależymi na tym, aby ktoś rozumiał np. interwencje instrumentówblaszanych w „Koncercie wiolonczelowym", które przerywająw sposób dość drastyczny tok melodyczny partii solowej,aby ktoś rozumiał to jako konflikt. Zależało mi na tym,aby wprowadzić coś, co odświeży sposób rozwijania muzycznejmyśli. Z tego sposobu w „111 Symfonii" korzystamtrochę rzadziej. Uważam, że jest to jeden /.czynników; którywszedł do mojego repertuaru i często go stosuję jako jedenze sposobów konstruowania większych odcinków formy.Padło pytanie - na czym polega tajemnica trzeciej części?Nie mogę na nie odpowiedzieć. Gdybym wiedział, napisałbymwięcej, niż napisałem. Mój katalog byłby obszerniej-


433szy. Uniemożliwia mi rzeczową odpowiedź na pytanie słowo«tajemnica». Natomiast - zabawiając się trochę w autobiografię- można spróbować odpowiedzieć na pytanie: Jak tosię dzieje, że część trzecia jest: cały czas pełna napięć, mimo iżkulminacja była wcześniej?Był taki krytyk w Chicago, który po prawykonaniu „IIISymfonii" napisał w tamtejszym dzienniku: Ten utwór jestwłaśnie taki, jakiego można się było spodziewać od kompozytorapolskiego obecnie. Czy rzeczywiście tak jest? Czułbymsię zaszczycony, gdyby udało mi się wyrazić coś, co możebyć związane z przeżyciami nie tylko osobistymi, ale równieżinnych ludzi. Gdyby tak było, byłby to wyraz największegouznania: Nie chcę się nad tym zatrzymywać, ponieważwynikałoby z tego, że to właśnie przeżycia wpłynęły na to,że utwór ma pewną wagę ze względu na swoje jakieś specjalnecechy. Gdybym się nad tym zbyt długo zastanawiał,wywołałoby to błędne wrażenie, że moją intencją było oddanieprzeżyć, które - jak ten krytyk określił - są udziałemludzi w Polsce. Takie intencje prowadzą donikąd. Jeżeliktoś chce wyrazić coś konkretnego w muzyce, to schodzi nabłędną drogę. Jeśli już zgodzimy się na to, że muzyka możew ogóle cokolwiek pozamuzycznego znaczyć, to w każdymrazie musimy uznać muzykę za sztukę wieloznaczną.Muzyka nie jest mową, nie jest znakiem, za pomocą któregomożemy wyrazić lub przekazać jednoznaczną treść.To przeciwko interpretacji, którą mógł zasugerować krytykchicagowski. Ale też coś przemawia za nią. Człowiek majedną duszę i to, co przeżywa, musi mieć na niego jakiśwpływ. Nie oznacza to, aby miało wpływ bezpośredni. Niemożna odmówić słuszności domniemaniu, żejeżeli człowiekma jedną psychikę, to mimo całej autoriomiczności światadźwięków, jest on funkcją tej psychiki. Silne przeżycia mogąmieć wpływ na rezultaty pracy kompozytora.Nie chcę się zagłębiać w te analizy, ponieważ jest w tymcoś «nieludzkiego». Człowiek nie powinien się zagłębiaćw autoanalizę. To działa niszcząco na jego siły twórcze,które są związane z podświadomością. Dlatego poprzestajęna dość mglistym stwierdzeniu, żejeśli ostatnia część zrobiławiększe wrażenie, utrzymała napięcie - to na pewno nie jestto kwestia przypadku. Ale wyciąganie z tego zbyt dalekoidących wniosków byłoby nieostrożne.


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 434Michał JagiełłoPoza obwodem(Fragment powieści „Studnia pisanejw latach 1978-19<strong>84</strong>)(...) Naciskając klamkę matowo-szk1anych drzwi pomyślał o Centrali.Ale oto już Karol w plątaninie kroplówki.- Wspinałeś się samotnie, i to po świeżym opadzie, co ci odbiło? -Piotr atakuje od samego wejścia.- Dopiero szaleństwo świadczy o człowieczeństwie: nie homosapiens, nie homo faber, ale homo demens, prawda, panie doktorze?Leśniak nawet tu próbował swych sztuczek. Lekarz - młody, o wyglądziewiecznego studenta, z szopą rudych włosów - stał przydrzwiach jak strażnik. Był przeciwny odwiedzinom: najpierw ktośze służby bezpieczeństwa, potem sekretarz i teraz Piotr Gaj.- Proszę tyle nie mówić.- Jest coś nowego? - Karol zapytał szeptem.- Podpiszą. I wolne związki też - odpowiedział mu nie kryjąc złośliwej.satysfakcji.- To obłęd - Leśniak szarpnął się, aż wyskoczyła igła kroplówki.- Co pan wyprawia? - lekarz miał czujną twarz. Wprowadził igłę dożyły.- Tylko pięć minut. Ani sekundy dłużej - wyszedł nie oglądając się zasiebie.- Zauważyłeś jego spojrzenie? On jest już po drugiej stronie - w zapadniętejtwarzy Leśniaka gorączkowo błyszczały ptasie oczy. - Samwidzisz - dyszał. - Tacy mogą zaprzepaścić naszą szansę. Trzeba ichpohamować. Bo inaczej - będzie bardzo źle. Przyrzeknij mi: pójdzieszdo Centrali, To jest konieczne. Partia musi się porozumieć ze społeczeństwem.To partia musi proponować reformy.Lekarz był niewiele starszy od Pawła, gdy wychodził na korytarz,zaraz sięgał do kieszeni swego fartucha po małe radio. Gaj widział teraztakich po drodze: stali w grupkach, z tranzystorami przy uchu.- I jak? - zdecydował się zapytać raz i drugi.- Do przodu!Nie trzeba było rozmawiać, wystarczyło na nich popatrzeć; Gajdopiero teraz naprawdę przestraszył się. I co dalej? Młodzi mężczyźnistojący na poboczu drogi wydali mii się obcy i groźni. Dziś wróciło,wzmocnione, to pytanie - co dalej? - jakie zadawał sobie dwa tygodnietemu, piętnastego sierpnia, kiedy wyszedł w swoje Doły na pożegnalnyspacer. Gajowisko było jeszcze uśpionej w szałasie-chatce znajdowała


435się Maria, a także Paweł i Rafał. Pracowali do północy, ale studniawciąż była tylko suchą, kamienistą, bezużyteczną, bezsensowną dziurąw ziemi. I taką już pozostanie. Po południu wyjazd, znów Zakopane,od którego odwykł. Znów Pogotowie: na frontonie surowa kamiennatwarz bohatera, trzeszczące schody, gabinecik cały wyłożony drewnem.Po południu Paweł i Rafał, syn i zastępca, wyjeżdżają do Warszawy,a zapewne i dalej na północ. Wody nie ma i nie będzie. Gdy po razpierwszy stanął na dnie studni miał niezachwianą pewność, że czuje podstopami pulsowanie źródła i wystarczy odwalić nieco kamieni, a wodawytryśnie krynicą i on będzie zanurzony w tej rzece, co płynie powielkim kole, gdzie wszystko jest bliskie i znane, przeszłość splata sięz przyszłością, a problem życia rozwiązuje się po prostu żyjąc godnie.Tak przecież mówiła Katarzyna Warszawianka. Wydawało się towszystko klarowne, dopóki trwał w nim stan euforii, że oto jednakdopiął swego, odwiązał się od powroza, ćo łączy go z Pogotowiem,odważył się na samodzielny krok i proszę, pod nogami ma warstwębłota, szlamu, kamieni, ale przecież rychło przebije się przez tę skorupę.Okazało się jednak, że skorupa nie ma końca. Co dalej? „Dalej" - tobyło dla niego znowu życie tylko na wyciągnięcie ręki: zejść wreszcie zDołów do Gajowiska, obudzić całe towarzystwo, zjeść śniadanie, spakowaćsię, załadować do gazika i w drogę. Jest pełnia sezonu. W drugiejpołowie sierpnia zazwyczaj załamuje się pogoda, przychodzipierwsza fala ochłodzenia, a z nią „czarna seria" w górach. I w takiejchwili Rafał, zastępca, wybiera... Nawet nie chciał kończyć.Wchodząc do chatki zderzył się z żoną:- Wracamy na Ubocz, Maryś? - bał się, że żona zaprzeczy.Popatrzyła na niego bezradnie. Nie było w tym ani cienia radości.- Na stałe. Będziemy już razem.- Przygotowałam wczoraj bukiet, trzeba go poświęcić.- Bukiet ma być duży, to była kiedyś kmieca zagroda.- Powinieneś być zadowolony.- Zioła? Kłosy zboża? Makówka? Jabłko? Kwiaty?Potwierdzała z ledwo widocznym uśmiechem. Bukiet był rzeczywiścieokazały, podczas pożegnalnego obiadu zajmował środek stołu skleconegoz płyty paździerzowej wspartej na dwóch plastykowychpojemnikach na wodę. Ludowiec z galanterią umizgiwał się do Marii,a równocześnie spod oka obserwował Sołtysa, który nie mógł znaleźćsobie miejsca; nieustannie, kręcił się wokół stołu, na moment przysiadł,nerwowo gładził się po pucołowatych policzkach. W końcu zaatakowałPawła:- Ale dlaczego strajk? Co chcą przez to osiągnąć? W głowach im się


436poprzewracało. Karny obóz dla takich: padnij, powstań - i do roboty!- Najgorsi są tacy, którzy boją się nawet pomyśleć, że mogliby sięzbuntować - strzelił Paweł.Sołtys zaczerwieniony mruknął: - To się jeszcze zobaczy.Zrobiło się nieprzyjemnie. Nie było już mowy o obiedzie. OrzechówkaLudowca stała nie dopita w kieliszkach. Piotr siedział jakkukła. - Może to sen - pomyślał. - Może to jest tylko niedobre kukiełkoweprzedstawienie: matka-Polka, syn-konspirator, góral-patriota,młody rolnik-aktywista, starzec-Ludowiec. A kogo ja gram w tejszopce? Ludowiec zastygł w pół gestu i wydawało się, że śpi, ale pokilkunastu sekundach odezwał się:- Przeproście się, dzieci moje. Nie dajcie się zatruć nienawiści. 1 pamiętajcie- obaj - żeby was pycha nie rozbodła. Niech wam Piotr, naszgospodarz, powie, jak to było. Tylko my mamy rację, za nami prostotai porządek wielkiej idei; fundamenty, ściany nośne, tragarze i krokwie- wszystko na swoim miejscu. Przed nami świat cały czeka, żeby gopodbić, zawojować. Pycha. I już nie widzisz tego szarego świata, którycię otacza. Chłopek czy robociarz coś tam mówi, ale nie będziemyprzecież pochylać się nad poszczególnym człowiekiem - my wyzwolimycałą ludzkość. Bez Boga. Bez religii. To będzie samozbawienie. 1 źlez tymi, co tego nie rozumieją. Pycha to diabeł, a diabła trzeba sięwystrzegać. Wiem coś o tym: to było w trzydziestym siódmym, dokładniew Matkę Boską Zielną, w dzień Czynu Chłopskiego, burza, oberwaniechmury, grad, pioruny - a my ogłaszamy wielki strajk.Trzymamy się razem z Michałem Rożkiem - za nami chmara chłopów.I ta duma. Ta siła: „Ufaj, mój Bartosie, spod Racławic kosie" - śpiewająludowcy. „Więc gdy stary Bóg nie słucha, pomódlmy się do obucha" -śpiewają komuniści. I rośnie się z tym śpiewem. I czujesz, że jesteśwyższy od tych, co nie są z tobą. Ty wiesz lepiej, co im do szczęściapotrzeba.Nie wiem, dzieci drogie, co wam radzić. Człowiek musi dobijać sięo swoje - to pewne.- Idziemy, dziadek, do siebie, za dużo dla was o jeden kieliszek -Sołtys chwycił Starego pod ramię. Ludowiec podniósł się ciężko i przygarnąłdo siebie Marię.W Prandocinie, tuż przed wyjazdem na szosę krakowsko--warszawską, pożegnali się: fiacik z Pawłem i Rafałem skręcił w prawo- na północ, gazik w lewo - na południe. (...)W Pogotowiu spokój. Brodaty przywitał Piotra wylewnie. Upływałdzień za dniem w podskórnym przyczajonym oczekiwaniu. W górachspadł śnieg, po którym na krótko nastała słoneczna pogoda: zimne,


437wyostrzone powietrze, doskonała widoczność; niedziela 24 sierpniabyła dniem wyjątkowej piękności. Maria na całe popołudnie poszła doMikowej. Piotr nie mógł się jej doczekać. Zapadł wieczór, ajej wciąż niebyło. Złe myśli: co z Pawłem? Co z Rafałem? I czy Maria naprawdę, nastałe, zostanie na Uboczy? Jej torba podróżna wciąż pozostała nierozpakowana. Ogarnął go niepokój. Sięgnął do swego biurka i z przepastnejszuflady wydobył kolekcję zdjęć: cała niemal czołówka alpinistyczna,każdy uchwycony w chwili słabości, a czasem i strachu.Spoglądał na portrety, zbierane skrzętnie przez ponad dwadzieścia lat,i nie potrafił zrozumieć siebie.Wychodzi do ogrodu i rozpala ogieniek, do którego po kolei wrzucacałą swoją poronioną kolekcję. Skrzypnęła furtka, cichym krokiemzbliża się Maria i bez słowa siada na trawie po drugiej stronie dogasającegoogniska.- Będzie dobrze, Marysiu - zapewnia gorączkowo. - Zostań. Onawpatruje się ponad jego głową w ciemniejący ogród.- Dlaczego oni cię tam ciągną - skupia wreszcie na nim wzrok.- Potrzeba im nowych ludzi.- I wybrali ciebie.- To podejrzane, prawda? Czym sobie na to zasłużyłem, tak?Wstał i zadeptał żar butami.W poniedziałek wieczorem zjawił się Leśniak, akurat na kolację:- Znów awansowałem. Ja tylko na dwa; dni, odetchnąć, zobaczyćsiebie we właściwej skali - gładkie zdania, jak to on, na granicy autoironiii rozmowy na serio. Właściwie tylko Karol mówił bez przerwy: co toza rewolucja, która zawiera sojusz z ołtarzem? Czy rzeczywiście przekroczonazostała bariera strachu? Godzina tego typu pytań.- Są tacy, którzy twierdzą, że nie jesteśmy jednak całkowicie zgubieni,skoro wydarzyło się coś takiego. Kiedyś ciągnął mesjanislycznypowiew od Tatr, teraz idzie bryza od Bałtyku.- A co pan sam o tym sądzi? - Maria nie spuszczała oczu z nerwowejtwarzy Leśniaka. Speszył się. Zaczął bębnić palcami po blacie, o małonie wywrócił filiżaffki z kawą.- Cały problem polega na tym, aby nie iść za daleko. Uważałemzawsze za swój podstawowy obowiązek - i to jest, pani Mario, mojaszczera odpowiedź - przetwarzanie opozycji pozasystemowej w opozycjęwewnątrzsystemową.- Chcę o coś zapytać?- O wszystko, pani Mario.- Kiedy szturm?- Wykluczone - wykrzyknął. - Gdybym miał jakiekolwiek wątpłi-


438wości, nie przyjechałbym przecież do was - wydawało się, że jest rzeczywiścieprzejęty, ale ledwo spostrzegł, jakie wrażenie zrobiły jego słowana gospodyni, z powrotem przyjął poprzedni ton profesjonalisty, cowie, jak funkcjonują trybiki w społecznej maszynie. - Przygoda w Stocznizakończy się narodowym pojednaniem i dopiero wtedy trzebabędzie zabrać się za reformy, odbyć poważną rozmowę z rozsądnączęścią opog/cji, uzmysłowić im, że muszą się wmontować w istniejącyukład, dlatego, Piotrze, powinieneś przejść do Centrali. Teraz będzie sięliczył styl, do głosu dochodzi inny model działacza. Strajk - i to takniezwykły - to korzyść dla mądrej władzy, ileż nowych talentów możnatam wyłowić. Taki Rafał, kto by się spodziewał? Świetny materiał. Niemówię już o Pawle.W nocy było duszno, mimo otwartego okna. Obecność Leśniakazburzyła w nim to, co - wydawało mu się - zdołał poukładać. I terazbudowla rozsypuje się w pył. Znów nie ma nic prócz przekonania, żetrzeba trwać na brzegu. Razem z Marią. A jeśli żona odpłynęła już?Przemęczył się do rana. Przy śniadaniu, chcąc nie chcąc, znów mówiłosię o sytuacji w kraju, ale Piotr nie potrafił spokojnie przyjmowaćpunktu widzenia Karola, a równocześnie czasem przyznawał mu rację.Dlatego też umknął spod «Murowańca», jak tylko mógł najszybciej.Leśniak - jak się później okazało - odpadł w czasie samotnej wspinaczkinietrudnym filarkiem Skrajnego Granata. Wracał już, po całymdniu-w górach, i stojąc nad stawem zobaczył oświetlony zachodzącymsłońcem fragment ściany, którą przechodził kiedyś z Piotrem. Spróbował.Spadając krzyknął i to go uratowało. Ktoś usłyszał i zawiadomiłratowników. Pogotowie, co zaskoczyło Piotra, nietypowo przeżywałoten wypadek i Gaj miał wrażenie, że ranny ma tu zdumiewająco wieluzwolenników. Brodaty promieniał, jak tylko okazało się, że Leśniakwyjdzie cało z tej przygody. Od razu też wymógł na Piotrze, by przyjąćdo pracy Włodusia, choć nie tak dawno był temu zdecydowanieprzeciwny.- Na początek zajmie się warsztatem naprawczym, a potem zrobimyz niego fajnego ratownika - zadecydował. Faktycznie Piotr niewiele tumiał do gadania. - Ktoś usuwa mi grunt spod nóg- spostrzegł. Nie miałochoty oglądać Leśniaka. A jednak odwiedził go wreszcie. Właśniewczoraj. Miał mu wygarnąć: - Wiem, dlaczego wypychasz mnie doWarszawy. Poza moimi plecami dogadujesz się z moimi ludźmi. Nieufasz mi. Chcesz mnie stąd wysadzić. Kop w górę. Żeby tylko opanowaćtę malutką placówkę? Nie pozwolę. Zagrażasz Pogotowiu. Ryzykujeszjego tradycję i jego legendę.


439Tak to miało brzmieć. Prosto i po męsku. A było - jak było. Naciskającklamkę drzwi o matowej szybie miał paraliżujące wrażenie, że znajdujesię na nieskończenie długich korytarzach Centrali. „Centrala" -osłowo-zaklęcie, magia i siła: Łukasz, Katarzyna, Ptak - oni wszyscywymawiali to z czołobitną czcią. Władza! Ale to przecież tylko szpitalnasalka. Karol pod kroplówką. I ten młody lekarz, nie kryjący swejniechęci do nich obu.Dziś jest niedziela, ostatni dzień sierpnia, cala wieś w kościele. - A japoza wsią - stwierdza Piotr z zimnym zadowoleniem. - Tak samo jakkiedyś - kiedyś na Wielkiej Granicy, i tak samo jak wtedy, gdy Papieżbył w Nowym Targu. Puste góry. Deszcz. W ulewie samotnie.na NiżnieRysy. Mgła. A tam tłumy i tłumy. Uniesienie. Łopotanie niczym narodowysztandar z Matką Boską trzymającą w ręku białego orła. Czekaniena cud. Falowanie. Wspólny rytm tysięcy serc. A tu granit. Deszcz.Mgła. Pomarszczone wody jezior. Rzygające wodospady. Głaz odrywającysię od grani. Resztki brudnych śniegów. Życie. To mam, co samwybrałem. Nieuchronność procesów przyrodniczych: kamień zawszespada w dół. I powstaje piarżysko. Dziś jestem sam, ale już jutro ktośbędzie mnie potrzebował. I tak dzień za dniem. Bez oczekiwania nanagłą odmianę. Uznać mgłę za stan normalny. Nie chcieć za wiele.A tam śpiewy, uniesienie, zjednoczenie.I dziś też taki radosny dzień pojednania. 31 sierpnia. Otworzą siębramy - i fala za falą pójdzie na cały kraj. Młodzi mężczyźni czekają jużw grupkach na przypływ - żeby ich uniósł na szerokie morze. Podochronną czaszą, wiary i nadziei. W przekonaniu, że znaleźli się w centrumświata, w "sakralnym punkcie. Szaleństwo? A on nie pozwolił sięruszyć. Będzie tkwił niczym ten głaz narzutowy wśród zalewu pól. Naprzekór wszystkiemu. Poza obwodem. W szałasie pozostały liny i narzędzia.Zjedzie na dno studni: młotek, klin, młotek, klin. Na przekórwszystkiemu i wszystkim. Już wie, co go tu gnało. I oto Gajowisko.Gwałtownie hamuje. Domek spalony doszczętnie. Studnia zasypanakamieniami.Taki piękny dzień. A ja nie jestem godzien.Na obrzeżach świata. Na peryferiach imperium. Bez nadziei na odzyskaniestudni. Przecież jesteście tu, przodkowie. Odezwijcie się! Dlaczegoodwracacie się ode mnie i całą procesją idziecie w Dołya następnie, każdy z gałązką jesionową w ręku, dalej, ku tym stojącymprzy drodze - na północ, na północ, na powitanie fali.A ja muszę żyć. Zaplątany bez sensu w nie swoją sprawę. Taki pięknydzień. A ja nie potrafię śpiewać: Hosanna.


Album podręcznyLeszek Sobocki kończy w listopadzie 19<strong>84</strong> r. 50 lat. Do liceum plastycznego(w Krakowie) poszedł zupełnie przypadkowo. Zrozumiał, że chce zajmować siępracą artystyczną, gdy jego nauczycielem tamże został Adam Hoffmann. Potrafiłon wpoić nam - wspomina Sobocki - że kreowanie siebie poprzez sztukę jestsprawą najważniejszą, kształtującą intelektualnie i wychowującą. Sobocki studiowałna krakowskiej ASP: pierwsze 3 lata w filii katowickiej na wydzialegrafiki-propagandowej, ostatnie już w Krakowie, na malarstwie u prof. Taranczewskiego.Później podjął studia reżyserii filmowej, ale po roku zrejterował.Woli tę względnie intymną rozmowę, jaką jest malarstwo. Zdarza mu się teżpisywać powieści.Wystawia od ponad 20 lat, w kraju i za granicą. Miał sporo wystaw indywidualnych,uczestniczył w wielu pokazach zbiorowych. Jest współtwórcąi członkiem grupy «Wprost» (obok M. Bieniasza, Z. Grzywacza i J. Waltosia),z którą wystawia od 1966 r. (do 1980 - 17 razy). Jego prace znajdują sięw licznych krajowych muzeach oraz w polskich i obcych kolekcjachprywatnych.Jeździł trochę po świecie. Był m.in. w Monachium, Rzymie, Sztokholmie,Kalifornii. We wszystkie podróże wybierał się z kuferkiem farb, pędzli, płótnem,ale nie potrafił tam nic robić, mimo czynionych prób. Wszystko byłopowielone, straszne, bez odniesień.Nie chce i nigdy nie chciał być obserwatorem stającym z boku. Chce ingerować,wkładać pędzel w tryby, które kręcą i napędzają rzeczywistość. Zresztą takbyło, odkąd zaczął pracować artystycznie. Przecież ich, «Wprostowców» działaniew latach siedemdziesiątych - to był tzw. interwencjonizm. Wypadkigrudniowe 70: Sobocki robi gazetkę ścienną „Jeden dzień w życiu stoczniowca",wypadki radomskie: też robi cykl grafik.Lubi Rembrandta, Caravaggia, Goyę i tych hiszpańskich gwałtowników: Zurbaranai Riberę. Andrzej Wróblewski jest dlań ważny jako «propozytor» nieformy, a orientacji myślowej. Jacka Malczewskiego lubi, ale nie te wielopostaciowe,zgrzytliwe kolorystycznie kompozycje, lecz jego kameralne portretyi pejzaże. Jest mu on istotnie bliski duchowo w dążeniu do wypowiadania siępoprzez siebie, swój wizerunek o otoczeniu i o sobie samym.Ostatnio wystawiał swe prace m. in. na Jasnej Górze, w warszawskimMuzeum Archidiecezjalnym, w nowohuckim kościele w Mistrzejowicach, u ojcówdominikanów w Gdańsku i na wernisażach prywatnych.Lubi cykle: „Znaki ostrzegawcze" (jeszcze z lat sześćdziesiątych), „Biografia"(linoryty 74-79 r.), „Portrety trumienne" (lata siedemdziesiąte), seria „Wizerunkówwłasnych" 77-79, np. „Ecce homo", „Pompier", „Tabula rasa", późniejsze„Znamię" z roku 1981 i później: „Znaczki polskie", „Wizyta" (zrobiony po IIwizycie Jana Pawła II w kraju). Obok wykonanych na zamówienie obrazówPapieża, kardynała Wyszyńskiego i okolicznościowego na 600-lecie ObrazuJasnogórskiego, jego nowe prace to m. in. „Atentat 13.XII 1981", „Schizofreniapolska", „Nadzieja", „Nokturn polski", „Duszno".Postacią mu najbliższą jest - jak mówi - Piotr Wysocki.


Z rozmowy z artystą:LESZEK SOBOCKINie odżegnuję się od konwencjonalności, nawet od stereotypów. Nie chcę byćformodawcą, a ideodawcą. Toteż muszę operować językiem: postaci, przedstawień,symboli, które w naszej kulturze są niemalże kolokwializmem. Po tympotwornym tąpnięciu od 13 XII jestem wściekły, że stosuję rodzaj językazakrytego. Przeglądałem swoje. „Wizerunki własne" z lat 77-79 i stwierdziłem, żemiędzy nimi a językiem, który byłby dla rnnie dziś aktualny - i którego szukam- jest olbrzymia przepaść. I to nie tyle estetyczna, co przepaść czasu i doświadczeń.To przełamanie dziejowe sprawiło, że w wypowiadaniu się o swoimmiejscu, o swoim przeżywaniu, o swoim stosunku do świata i siebie - a tym jestdla mnie malarstwo - mój wcześniejszy język, który był rodzajem drwiny, jestjuż dla mnie niewystarczający.. Był taki moment przed grudniem 81, gdy bałem się, że hydra polskościpodnosi znów głowę. Zaczynały mnie jeżyć te zawsze obecne w polskiej naturzeprzerosty, których nie cierpię, jak choćby klerykalizm. No dobrze, ale po tymzałamaniu sytuacja zmieniła się diametralnie. Dlatego zgodziłem się zrobićkilka obrazów na zamówienie, m.in. kościelne. I wcale się ich nie wstydzę.Przyznaję też szczerze, że mam satysfakcję, gdy ludzie mi za nie dziękują, mimoże dostrzegam niższy standard artystyczny tych realizacji, wynikły z koniecznościstosowania się do zadanych wymogów. Po prostu różne etapy stwarzająróżne zapotrzebowania. I one także mnie dotyczą. I z ducha jestem do nichprzekonany.Zawsze jest zdarzenie, okoliczność, przeżycie będące rdzeniem, od któregozaczyna się obraz. Nawet prowadzę dzienniczek, w którym notuję, gdy cośszczególnego mi się wydarzy, gdy coś nasunie mi wyobraźnia. Sam obraz to jużkońcowy etap. Mniej więcej orientuję się, jak zechcę ustawić figury, jakimiobdarzę je akcesoriami. Z tym że niespodzianki są mile widziane. Zwykle, jeżeliwszystko jest w wyobraźni dopięte na ostatni guzik, powstaje zły obraz. Prymatposłania zabija zabawę w malarstwo, o którą trwożę się - widząc swoje pokłosie- że może było jej za mało.Mój stosunek do ludzi? Powinienem kochać ludzi, tak?! Irytują mnie. Potwornie.Mam im do zarzucenia dużo, tak często są źli, głupi, bez czci... Raczejseparuję się od nich. Jest to forma arystokratyzmu, ale uprawniona w naszychczasach, rodzaj izolacjonizmu, dystansu, bo ja po prostu chcę zachować siebie.Nienawiść? Czy nienawidzę? Szczerze nienawidzę właśnie Sobockiego. Alewalczę z nienawiścią do kogoś lub czegoś, bo jest to stan, który spala wszystko.Jest to tworzenie jałowej ziemi, Ja niczego nie usprawiedliwiam, już nawet niestaram się rozumieć. Zresztą wszystko już było. Jest to status quo, któremu siępodlega, można mu się przeciwstawić tylko wypowiedzią, tym wątłym głosikiem,który tyle daje, że człowiek jest w jakiś sposób niepogodzony ze stanemrzeczywistości i daje temu świadectwo.Co uratuje się w nas po sierpniu i grudniu? Jestem absolutnym pesymistą.Wierzę w nasze skazanie, powolne obumieranie. Jedyne, co się przechowa potym potopie - oczywiście abstrahuję od ewentualnych mało prawdopodobnychperturbacji zewnętrznych w dziejach - to jakieś strzępyz dziejopisaniem. Jeżelizechcą je przechować, jeżeli ich nie zniszczą.Ten linoryt: drzewko w miejsce flagi. Czy to drzewko wyrośnie? W to niewierzę, to życzeniowe. Dla pokrzepienia siebie samego.Kraków, wrzesień <strong>84</strong> ' Opr. ŃC


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 442Wielkie pojęcia polityczneKazimierzDziewanowskiDziewiąta dekada dwudziestegowiekuOd pewnego czasu wielu zajmuje się początkiem dwudziestegowieku, pisze o pierwszej wojnie światowej, o różnychrocznicach. Nie ma w tym nic dziwnego. Jest wiele przyczyn,dla których początki naszego stulecia wzbudzająwśród czytającej publiczności żywe zainteresowanie. W zeszłymroku minęła czterdziesta rocznica PRL, a także czterdziestarocznica Powstania Warszawskiego. W roku 1985mija 80 lat od rewolucji 1905 roku. Czyli że PRL powstała napołowie drogi dzielącej nas od roku 1905. Niełatwo to sobieuzmysłowić i jest się nad czym zadumać.[ ] [Ustawa o kontroli publikacji i widowisk z 31VII 1981 r. art. 2, pkt 1 (D/A), nr 20, poz. 99, zm. 1983 Oz.U.nr 44, poz. 204)].Jest zupełnie zrozumiałe, że rewolucja 1905 roku, zagadnieniereform, pierwsza wojna światowa, upadek caratu,odzyskanie przez Polskę niepodległości - to tematy, którepasjonują ludzi. Wydaje się jednak, że nie powinniśmyzajmować się wyłącznie historią i rocznicami. Pora zająć sięnie tylko początkiem, ale i końcem XX wieku. Jesteśmyprzecież w połowie dziewiątej dekady tego stulecia. Od roku2000 dzieli nas zaledwie tyle czasu, ile go upłynęło od roku1970 do dziś.Publicystyka polska od dłuższego czasu niechętniezajmuje się przyszłością. To bardzo znamienne. Z jednejstrony świadczy to o upadku ducha: po prostu publicyścinajwyraźniej uważają, że perspektywy, jakie się przed namirysują, nie należą do zachęcających; zarazem wiedzą, że niktnie uwierzy w optymistyczne prognozy. Ale jest i inna przyczynatego zjawiska. Rzecz w tym, że w obecnej sytuacjiniezmiernie trudno wyobrazić sobie przyszłość, której obrazjest całkiem nieklarowny. Trzeba byłoby mieć zdolności


443wizjonerskie, by wyobrazić sobie, w jaki sposób można rozwiązaćnasze problemy, które wydają się nierozwiązywalne.Powiedziałbym, że wszyscy cierpimy na niedostatek wyobraźni,a nasze „moce intelektualne" nie wystarczają wobecskali problemu. Jednocześnie wiadomo, że rzeczywistośćnie zastygnie w bezruchu. To się nie zdarzy wbrew licznymludziom najwyraźniej wyobrażającym sobie, że nic się nigdynie zmieni.Rzeczywistość będzie się jednak zmieniać, a stan istniejący(we wszystkich dziedzinach) nie jest stanem wiecznotrwałym.Lecz w jakim kierunku będzie ewoluować? Czegomożna się spodziewać? Jakie z istniejących już dzisiaj zjawiskprzybiorą w przyszłości na sile i zajmą pozycję centralną?A jednocześnie: jak rozważać te zagadnienia niewchodząc na zdradliwe trzęsawisko futurologii, która w latachsześćdziesiątych i siedemdziesiątych dostatecznie sięskompromitowała, by dziś nie budzić większego respektu.Futurologia skrachowała, ponieważ przewidywała zmiany,które nie nastąpiły, nie przewidziała zaś wielu spośródtych, które istotnie mają miejsce. Już po kilku latach okazałosię, że głośne dzieła i teorie Hermanna Kahna, AlbinaToefflera, J. J. Servan-Schreibera zostały w wielu ważnychpunktach zdezawuowane przez bieg wypadków, co już dziśgwarantuje, że w miarę upływu czasu odstęp między nimia rzeczywistością będzie się powiększać. Jeśli dziś oceniaćprzygody futurologii w ostatnim dwudziestoleciu, widaćwyraźnie, że jej główną słabością jest ekstrapolacja. Człowiekpo prostu wyobraża sobie przyszłość jako ciąg dalszyi wynik obecnego stanu rzeczy, dzisiejszego stanu otaczającegogo świata. Inaczej zresztą być nie może, bo przyszłośćjest oczywiście w wielkim stopniu wynikiem i przekształceniemtego, co istnieje dzisiaj. Jest przekształceniem, a nieprostym przedłużeniem. Trzeba ponadto zadać pytanie:gdyby nawet przyszłość była tylko przedłużeniem - toprzedłużeniem czego? Wiadomo przecież, jak słabo znamynaszą dzisiejszą rzeczywistość, a wciąż czynione są próby,by ukryć jej istotę, przemilczeć dane i fakty, sfałszować ichinterpretację. Czy potrafimy rozpoznać, które siły i zjawiskaprzybierają na sile i są siłami przyszłości, które zaś -choćby dziś najpotężniejsze, najgroźniejsze i najbardziej


444ciążące nad naszym życiem - są już tylko siłami zstępującymi?Jasnej odpowiedzi na te pytania nie ma nawet tam,gdzie publikuje się wszystko, a cóż dopiero tam, gdzie niepublikuje się prawie niczego, lub tylko rzeczy staranniedobrane. Dlatego futurologowie, chociaż natężają umysłyangażując do pracy komputery i sztaby fachowców, chociażmogą skonstruować dziesiątki i setki wariantów przyszłegorozwoju, nie są w stanie objąć całej złożoności i skomplikowaniaobecnej rzeczywistości, nie mogą więc też przewidziećwynikającego z niej przyszłego rozwoju wydarzeń.Wystarczy poprosić matematyków, aby pouczyli nas, żew świecie, w którym miliony i miliardy przyczyn powodująodpowiednią liczbę skutków, kształt przyszłości jest nie doprzewidzenia, tym bardziej że niemałą rolę odgrywa w tymrównież przypadek. Nie można więc „wyliczyć przyszłości",podobnie jak nie można skutecznie uprawiać szczegółowegoplanowania gospodarczego, o czym nasza rzeczywistośćboleśnie już pouczyła ekonomistów. Znamienne zresztą, żeci, którzy głośno lub po cichu zakładają, że żadne zmiany nienastąpią, to często ci sami ludzie, którzy sądzą, że możliwejest szczegółowe planowanie ludzkiej pracy, twórczości,zachowań itp. Są to ludzie, którzy nie zgadzają się na to, żeświat jest skomplikowany i zawiły. Oni sądzą, że jest prostyi przejrzysty, że można go objaśnić kilku formułami.Ale wciąż i wciąż okazuje się, że oni się mylą.Cóż więc dziś, w połowie dziewiątej dekady dwudziestegowieku możemy powiedzieć o przyszłości? Cały poprzedniwywód świadczy, że niewiele lub zgoła nic. Jeżeli więc publicystanie uważa się za proroka, a nie chce też uchodzić zafuturologa, to pozostaje mu tylko jedno: przedstawić czytelnikomwłasne, prywatne rozważania ostrzegając, że nie pretendująone ani do rangi naukowej prognozy, ani też nie sąnatchnioną wizją, bo gdzie mi tam do wizji i natchnienia...Niewiele jest, jak się wydaje, rzeczy, które można byprzewidywać z jaką taką dozą pewności. Dają się one policzyćna palcach jednej ręki - a i to może okazać się błędne.Jedną z takich rzeczy, które wydają się nieodwracalne, jestnowy etap czy też - jak kto woli - nowa spirala albo też nowakondygnacja wyścigu zdrojeń. Jest wysoce prawdopodobne,że nauka i technika (albo, jeśli się komuś to słowo


445podoba: technologia)- otworzą już w najbliższym czasiezupełnie dotąd nie znane perspektywy w tej dziedzinienowych, „inteligentnych" broni o ogromnej sprawności,opartych na minikomputerach, na niezwykłe wydajnychźródłach energii, na nowych, niemal niezniszczalnych tworzywach(ceramicznych i innych). Sądzę na przykład, żeogromne środki przeznaczane od pewnego czasu na ten celprzez USA przyniosą prawdopodobnie podobny efekt, jakanalogiczna koncentracja środków przyniosła w wyścigukosmicznym.Tego rodzaju rozwój wydarzeń niezawodnie spowodujerozliczne skutki polityczne na świecie. I to w obu przypadkach:zarówno wtedy, gdy wyścig zbrojeń będzie do końcanaszego wieku toczyć się w sposób nieskrępowany, jaki wtedy, gdy ludzie (to znaczy rządy) zaniepokojeni rysującymisię perspektywami, zdobędą się wreszcie na opracowanieskutecznego porozumienia, które nałożyłoby wędzidłowyścigowi zbrojeń. Również w tym drugim przypadkuskutki polityczne byłyby głębokie, ponieważ rzeczywisteorganiczeńie zbrojeń wymagałoby poważnej zmiany obecnegokursu politycznego.Tak czy inaczej, trudno się spodziewać, by sytuacja międzynarodowa,sytuacja światowa, mogła długo pozostawaćbez zmiany. Wydaje się, że czynniki, które przez długi czasutrzymywały równowagę w tej dziedzinie, słabną, pojawiająsię zaś nowe lub nabierają mocy istniejące już dawniej, którewymuszać będą zmiany. Będzie to więc prawdopodobnieokres budzący zarówno nadzieje, jak i głębokie obawy.Okres niebezpieczny, ale mogący też stanowić wprowadzeniedo lepszej rzeczywistości wieku dwudziestego pierwszego.Czy tak naprawdę-będzie, tego nikt nie wie, alejestem przekonany, że cały wiek dwudziesty był okresemprzejściowym. Okresem tragicznych prób i nieudanycheksperymentów.Stąd płynie następny wniosek. Myślę, że jedną ze zmian,które już się wyraźnie zarysowują, będzie zmiana w pojmowaniupostępu i zachwianie tradycyjnych podziałów, którejuż dziś nie odpowiadają na pytania stawiane przez rzeczywistość.Tradycyjne, stereotypowe modele, dawny sposóbpojmowania terminów, wszystko .to uległo takiemu pomie-


446szaniu i takiej komplikacji, że słowa te nie znaczą już częstonic lub znaczą coś odwrotnego niż na początku. Wydaje się,że pojęcie postępu, jeśli ma cokolwiek oznaczać, musi byćpołączone z pojęciem jakości życia traktowanym nader szeroko.To drugie pojęcie łatwiej zdefiniować i daje się onosprawdzić przy pomocy wymiernych kryteriów. Pojęciepostępu w oderwaniu od jakości życia jest tylko zaklęciemmagicznym. Tym bardziej zaś nie ma postępu tam, gdziejakość życia się pogarsza.A oto dalszy wniosek. Jeżeli można przewidywać burzliwyokres zmian i przesunięć na wielkiej scenie światowej,to można też zaryzykować tezę, że owe zmiany nie ominąEuropy. Dotyczyć więc będą jej roli, położenia politycznego,perspektyw. Osobiście jestem zdania, że rolaEuropy zacznie wzrastać, ale przypominam, że wyrażamtylko prywatne poglądy, na które nie daję gwarancji. Gdybyjednak okazało się to trafne, wtedy należy też przewidziećwzrost znaczenia kwestii niemieckiej. 1 znów wyrażam tylkoprywatny pogląd, ale jestem przekonany, że przyszłośćzmusi nas wszystkich do poświęcenia sprawom niemieckimo wiele więcej uwagi, aniżeli dotąd. To nie są sprawy, o którychudałoby się komukolwiek na dłużej zapomnieć. Niepowinniśmy mieć w tej kwestii złudzeń, ale nie powinniśmyrównież oceniać jej wyłącznie przez pryzmat dawnychdoświadczeń. Takie podejście jest jałowe i uniemożliwiachłodną analizę możliwości, jakie może przynieść przyszłość.Wiele się bowiem zmieniło i zapewne zmieni sięjeszcze więcej.Słyszałem niedawno mądre przemówienie, którego autorpowiedział, że dobra polityka polega przede wszystkim nadostrzeganiu wielu rozmaitych możliwości. Wynika z tego,że dobry polityk powinien zawsze dostrzegać wiele wariantówdziałania, starannie rozważać zalety i wady każdegoz nich i nie odcinać sobie własnoręcznie możliwości ewentualnegoskorzystania z nich w przyszłości. I wynika z tegorównież, że niemądra polityka odcina sobie szanse wykorzystaniatych innych możliwości, skazuje się więc na przegranązarówno wtedy, gdy sytuacja zmusza do szukania innychrozwiązań, jak i wtedy, gdy do tego zachęca. Dlatego oddawna mówi się' że dobry polityk nie powinien używać


447słowa „nigdy". Niektórzy myślą przy tym, że to jest podejściecyniczne, ale niesłusznie. Jeżeli bowiem jednostronnei jednowymiarowe widzenie polityki jest niemądre, to niemoże być jednocześnie etyczne. Etyka nie sprowadza sięwszak do głupoty, należy raczej powiedzieć, że głupota jestnieetyczna. Ale to zupełnie inny temat.Polityka, aby zasłużyć sobie na to miano, musi być skuteczna(w zakresie istniejących możliwości). Co do tego zgadzająsię wszyscy. Ale co to znaczy? W jakim czasiei w jakiej skali? Łatwo sobie wyobrazić politykę (nie trzebajej zresztą sobie wyobrażać, naokoło pełno wymownychprzykładów), która przynosi jej autorom pożądane skutki,ale tylko w nader ograniczonym czasie; gdy jednak czas sięwydłuża - przestaje dawać rezultaty lub zaczyna być szkodliwa.Wracamy tu do poruszanego już na tych łamachtematu realizmu. Czy można uznać za realistę kogoś, kto nieprzewiduje możliwości przyszłych zmian, kto działa w oparciuo założenie, że stan obecny będzie trwał wiecznie? Jeżelizaś prowadzi się politykę, to znaczy podejmuje decyzje dotyczącepaństwa i wdraża takież działania, a nie bierze przytym pod uwagę przyszłości i zmian, jakie ona może przynieść- wtedy nie jest to ani mądre, ani skuteczne, anirealistyczne. Piszę o tym, bo ważne jest, abyśmy w różnychdyskusjach i sporach nie dawali się zbyt łatwo ogłuszaćargumentom realizmu używanym w charakterze cepa. Realizmjest wielkim i wspaniałym pojęciem, ale nie tak łatwoustalić, co jest realizmem, a co brakiem wyobraźni, odwagilub rozumu. Na ogół dopiero czas rozstrzyga,-co było realizmem,a co tchórzostwem, głupotą lub oportunizmem.Gdy piszę o przyszłości, o sprawie niemieckiej i o polskimstylu myślenia o tej sprawie, powoduje mną niepokój.Myślę, że w Polsce bardzo mało uczyniono, by dostrzeci rozważyć wszystkie warianty, by przygotować się intelektualniena przyjęcie różnych możliwości, jakie może przynieśćprzyszłość. Sądzę, że nasz styl myślenia o tej sprawiejest na ogół defensywny, przez co nie rokuje na dłuższą metęwiększych szans powodzenia. Jakbyśmy nie widzieli tego, costało się i dzieje w Europie i jakbyśmy nie potrafili dostrzecżadnych szans. Sprawia to nieraz wrażenie błędnego koła,z którego nie potrafimy wyjść, kiedy indziej zaś kamienia


448młyńskiego uwieszonego u szyi. A jednocześnie sądzę, żeistnieje możliwość znalezienia nowych dróg i nowego, bardziejtwórczego podejścia do sprawy, nie tak jałowego jakdotąd. Wymaga to jednak uporu, cierpliwości i ogromnejdawki wyobraźni, a są to cechy, o które trudno z osobna,jeszcze zaś trudniej razem.Nie ulega jednak wątpliwości, że naszym najważniejszymzadaniem jest myślenie o przyszłości. Jest to zadanie niezmiernietrudne. Skala problemu onieśmiela, przygniatai budzi poczucie bezradności. Jak ciężko wyobrazić sobiewarianty przyszłego rozwoju wydarzeń! Właśnie dlategoniektórzy ludzie dochodzą do sprzecznego z logiką i doświadczeniemhistorycznym wniosku, że wszystko sięzatrzymało i żadne zmiany nie są możliwe. Ale mylą się, bonigdy dotąd tak nie było i być nie może. Jeżeli jednak taktrudno wyobrazić sobie przyszłość, to jeszcze trudniej spowodowaćniezbędne zmiany w myśleniu. Najtrudniej zaśzainicjować konieczne zmiany w organizacji życia publicznego.Trudno to zrobić nie tylko tym, którzy za jedynenarzędzia działania mają własną myśl i ewentualnie pióro,ale również tym, którzy na pozór mają wszystkie środki,możliwości i okazje. Wiadomo, jak złożony i pochłaniającyczas jest ten proces [-] [Ustawa o kontroli publikacjii widowisk z 31 VII 1981 r. art. 2, pkt 1 (Dz.U. nr 20, poz.99, zm..l983 Dz.U. nr 44, poz. 204)].Tyle na razie rozważań prowadzonych w połowie dziewiątejdekady dwudziestego wieku, rozważań, którychgłównym przedmiotem jest nie to, co było, lecz co będzie.Jeżeli zaś ktoś z Czytelników poczuje się rozczarowanyi powie, że wymyśliłem niewiele, odpowiem mu: nie dziwciesię.


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong> <strong>84</strong> 449Odszedł człowiek mądry i cierpliwyKażda śmierć ludzka jest tragedią. Lecz szczególnie tragiczna jest,gdy przedwcześnie umiera człowiek, o którym wszyscy, co go znali,wiedzą, że mógł przynieść innym wiele pożytku, że jego charakter,zdolności, predyspozycje i postawa stanowiły całość dającą gwarancję,że wszystkim będzie potrzebny i dla wszystkich może uczynić wieledobrego - nawet w chwilach najcięższych.Takim właśnie człowiekiem był zmarły w sierpniu 19<strong>84</strong> roku współpracownik„Przeglądu Powszechnego" Bogdan Gotowski, utalentowanypublicysta i socjolog, przede wszystkim zaś człowiek przenikliwy,mądry, nieugięty - i dobry. Dobry w swej nieugiętości i nieugięty w dobroci.Rzadkie to, a nawet dziwne połączenie, dziwne - bo nieoczekiwane.Ale taki właśnie był.Przeszedł w życiu próby bardzo ciężkie. Już kiedy jako kilkunastoletnichłopak wykonywał we lwowskiej AK trudne zadania - takie,które niejednego młodego mogłyby zwichnąć na zawsze; i później, gdyofiarnego, ideowego młodzieńca, który nie dbał o swe życie i bezpieczeństwo,spotkała niezasłużona, ciężka krzywda - jak wielu innychw tamtych czasach. I oto właśnie Bogdan wyszedł z tych prób nie tylkonie złamany, nie przesiąknięty goryczą, lecz przeciwnie: pełen zdumiewającejwyrozumiałości, życzliwości dla ludzi, gotowości, by słuchaćcudzych racji, zrozumieć cudzy punkt widzenia, cierpliwie wyszukiwaćto wszystko, co łączy, budować pomost nad tym, co dzieli. Był w tymdążeniu tak konsekwentny, że nieraz budził zdziwienie, a nawet sprzeciwinnych ludzi, którzy nie przeszli tak trudnych prób i może dlategonie rozumieli tej jego cierpliwości i wyrozumiałości. · .Miał niezwykły wprost talent spokojnej, cierpliwej perswazji, wzbudzaniawśród przyjaciół i przeciwników poczucia, że są rozumiani, żeżadna ważna dla nich kwestia nie jest pomijana ani lekceważona, żewszystkie są uwzględniane. Dlatego jak mało kto nadawał się do trudnychrozmów i rokowań w trudnych czasach. I w wielu takich rozmowachi rokowaniach uczestniczył, zarówno w latach 1980-81, jakrównież przedtem i później. Potrafił nieraz osiągać rzeczy, których nieumieli inni: gromadzić przy jednym stole, wokół jednego, ważnego dlawszystkich tematu ludzi najróżniejszych, najbardziej przeciwstawnych,którzy bez niego nigdy by przy jednym stole nie zasiedli. Był cichymi nie rzucającym się w oczy, nie narzucającym swego zdania inicjatorem- można powiedzieć: duszą - wielu ważnych poczynań, jak np.


450Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość". Uczestniczył aktywniew pracach związanych z „Komitetem 2000" Polskiej Akademii Nauki wielu mniej głośnych, lecz nie mniej ważnych działaniach. Pojawiał sięnajczęściej tam, gdzie potrzebna była mediacja, cierpliwość, takti skromność osobista. Zawsze zaś tam, gdzie można było oczekiwaćtrudności, kłopotów, rozczarowań i goryczy, nie zaś nagród, rozgłosu,korzyści. Gdy jego inicjatywę spotykało niepowodzenie - brał na siebieodpowiedzialność; gdy uwieńczył ją sukces - zasługę odstępowałinnym.Był człowiekiem społecznym i zatroskanym aż do najgłębszychpokładów swej osobowości. A wszystko to - jego postawa, jego trudy,jego cierpliwość - wynikało z jednego, nadrzędnego motywu: patriotyzmu.Był chory na Polskę. I na nią zapewne umarł, jak to przejmującowyraził jeden z uczestników jego pogrzebu.Przez całe swe życie był ludziom potrzebny. Ci, co go znali, wiedzą, żew przyszłości byłby bardziej jeszcze potrzebny niż dotąd. Na pewnomógł odegrać ważną rolę, wykonać trudne zadania. Dlatego jego śmierćjest dla nich przyczyną głębokiego smutku, a dla wszystkich - ogromnąstratą.KazimierzDziewanowski


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 451AndrzejOsękaRzeźby na podwórzeZepchnięte w kąt, przyklejone do ściany, zwykle gdzieśblisko trzepaka lub śmietnika, wegetują w podwórzach warszawskichstarych kamienic kapliczki. Stanowią coś pośredniegomiędzy domkiem i gablotą; są nie tylko schronieniemdla figury lub obrazu, lecz także miniaturą świątyni: daszek,zwykle zakończony krzyżem, to już zapowiedź architektury.Czasem jest to mała budowla lub rzeźba wolno stojąca,otoczona płotkiem. Stosuje się w tych kapliczkach materiałytrwałe, jak kamień, beton, drewno - najczęściej jednakci, którzy je urządzają, oddają w służbę sacrum takie piękno,jakim mogą dysponować: dewocjonalia z targu, gipsowyposążek, biały wykrochmalony obrus z koronkami,bukiety kwiatów sztucznych lub (częściej) prawdziwych.Wszystko to chronione jest jakoś przed deszczem, śniegiem,wiadomo jednak, że rzecz zniszczoną szybko zastąpi inna,bo kapliczką stale się ktoś opiekuje, ktoś upierze obrus,wy krochmali i wyprasuje na nowo. Te obiekty sakralnew kątach podwórek stale żyją, zmieniają się.W nowych osiedlach nie ma na nie miejsca. To jednaz tych rzeczy, których obecności tam, gdzie ludzie mieszkają,planista nie przewidział. Zdarza się jednak, że jakaśkapliczka ocaleje z dawnych czasów zawieszona na starymdrzewie, przyklejona do ułomku muru. Czasem ktoś w takimmiejscu, nie przy ścianie bloku, ustawi nową figurkę lubzawiesi obraz, dzieje się to jednak jak dotąd rzadko. Najwyraźniejci, którzy by chcieli urządzać kapliczkę, nie czują sięw nowych blokach dość gospodarzami.Kiedy widzimy kobietę lub dwie, jak układają kwiatyw słoiku przed obrazem przy łuszczącej się ścianie staregodomu, przechodzimy zwykle obojętnie obok takiej religijności.Tym mniej mamy ochotę traktować serio formy,które składają się na obiekt - kapliczkę. Przesądzamyz góry, że umieszczone tam rzeźby i obrazy to kicze, produktyprzemysłu dewocyjnego, i że cały ten kapliczkowy


4b2ceremoniał jest w gruncie rzeczy - mimo jego autentyczności,szczerości - napiętnowany złym gustem.Anna Beata Bohdziewicz, autorka pokazanych jesienią19<strong>84</strong> w galerii „Forma" fotogramów, przedstawiającychkapliczki warszawskie, udowodniła, że popełniamy tutajbłąd, i to nie tylko natury estetycznej, lecz również taki, jakipopełnia się, gdy się nie dostrzega w pobliżu siebie ważnychdziejących się spraw ludzkich.Anna Bohdziewicz zaczęła systematycznie fotografowaćkapliczki od 1980 roku. Systematycznie, to znaczy nie tylkoregularnie, lecz i według pewnej określonej metody, obowiązującejw dokumentacji zabytków i w etnografii (którąautorka studiowała). Patrzymy więc na plan ogólny otoczenia,na sam obiekt w bliższym planie, wreszcie na zbliżeniewyrzeźbionej czy wymalowanej postaci centralnej, i nasamą twarz Madonny lub Chrystusa. 1 wówczas okazuje się,że są to czasem twarze o wielkiej ekspresji, że jest w nichmądrość i ból, powaga, tajemnica. Te lekceważone figurkiz kątów brudnych podwórzy, na pół zasłonięte kwiatami,falbanami - są nieraz zastanawiająco piękne. Można sprawdzić:figury Chrystusa z Wilczej 25, Nowego Światu 57;Madonny z Mokotowskiej 59, Brackiej 18 i 25, Stalowej 11,Kredytowej <strong>12</strong>a; niespokojna i pełna ruchu Madonnaz Dzieciątkiem z Ząbkowskiej 54.Znane, prozaiczne ulice, miejsca odarte z wszelkiegoromantyzmu, gdzie kapliczka ginie z oczu jako jeszcze jedenelement kolorytu lokalnego, jeszcze jeden przedmiot przypisanytej rzeczywistości - jak pogięte blaszane pojemniki czyrachityczne drzewka sterczące ze zdeptanej ziemi. I tak jakw drzewkach tych nikt nie szuka wyobrażenia Natury, taki w kapliczkach z podwórzy mało kto widzi sacrum.A przecież to jest sacrum, przynajmniej dla części mieszkańcówkamienicy, dla tych, co powlekają figurkę świeżą farbą,naprawiają nad nią daszek, klękają, by się modlić. Mieli oniodwagę wprowadzić wyobrażenie świętości do tego obszarubliskiego sobie, który jest już prywatny, a nie przestajejeszcze być publiczny.Wojciech Skrodzki pisze we wstępie do katalogu wystawyo nieprzystawalności samego motywu kapliczki do jej oto-


453czenia, i o tym, że pokazane tu sytuacje ujawniają chaoswizualny, estetyczny i duchowy. 1 dalej: ...mamy poczucie, żekażda zarejestrowana sytuacja jest żywa, tak jakby pokazywałaczłowieka z jego trudną przystawalnością do świata.Rozumiem chyba, o co Skrodzkiemu chodzi: uderza goprzede wszystkim zgrzyt, jaki powstaje we współczesnymmieście, gdy w jego chaos i abnegację wkracza liryka posągówmiędzy bukietami, świętych obrazów powieszonych nadywanie pośrodku kawałka pobielonego muru. Istotnie,miasto wydaje się dla kapliczek niegościnne, obce ich kameralnejpoetyce. Ci, którzy ich strzegą, samorodni orędownicysacrum, muszą zwykle szukać miejsca daleko odfasady, gdzieś w ukrytej przed okiem przechodnia nieeleganckiejczęści kamienicy. Z jednej więc strony mamyneony, reklamy, plakaty, witryny sklepów (w założeniuswym przynajmniej wystawione na pokaz). Z drugiej -strefę cichego życia ludzi, którym wypadło żyć pod jednymdachem, przez ścianę, wyrzucać śmiecie do tego samegośmietnika. Otóż kapliczki w mieście należą do tej drugiejstrefy, i trudno się temu dziwić, bo tylko ona jest intymna,tylko w nią człowiek prywatny może jakoś ingerować.Nie zawsze tak. było. Wizerunek opiekuńczej Madonnyczy też opiekuńczego św. Krzysztofa, lub strzegącego przedogniem św. Floriana, można było zobaczyć na fasadachwielu domów, mieszkalnych, w specjalnych niszach zaprojektowanychprzez budowniczego. Także i teraz zostawiasię takie nisze w wielu nowych domach na wsi, choć częstonisze te są puste.W architekturze może się dziać źle, jednak, nic nie dziejesię tu przypadkiem. Nawet chaos i szpetota mają swojeuzasadnienie. Nie przypadkiem więc dzisiejsze budowlemieszkalne obrastają (jeżeli w ogóle) świętymi posągami nieod fasady, lecz właśnie od strony podwórza. Oczywiście,odgrywają tu rolę sprawy liturgii i funkcji (podwórze jestterenem osłoniętym od miejskiego gwaru), jednak dopatrzećsię też można czegoś znaczącego w tej szczególnej lokalizacjidzieł sakralnych. 1 gdy we wspomnianym wstępie dokatalogu mówi się o ludzkiej „trudnej przystawalności" doświata w związku z kapliczkami, musimy autorowi przy-


454znać wiele racji: to właśnie w wielkiej mierze nieprzystosowani,samotni, ubodzy i potrzebujący pomocy tworzą tedzieła, a przynajmniej wydobywają z nich życie.Nie bardzo - muszę przyznać - rozumiem, na jakiej zasadziesię to dzieje. W każdym razie ekspresja rzeźb i kapliczek,jaką widać w fotogramach Anny Bohdziewicz, niezostała stworzona sztucznie, wywołana światłem reflektorów,gwałtownym skrótem perspektywicznym, niespodziewanymucięciem kadru. Artystka jest w fotografowaniupowściągliwa, skupiona na tym, co niesie rzeczywistość, najej duchowym przesłaniu. Udało jej się to przesłaniedostrzec, wydobyć i utrwalić obiektywem. Udało się jej więcw jakiś sposób porozumieć z tymi, którzy kapliczkamiprzywołują sacrum w miejsca opuszczone przez harmonięi prestiż.Piękno rodzi się tu pewnie nieraz, gdy standardowy posążek- zmieniony przez czas - pomalowany zostaje na nowoz wielką troskliwością, z miłością. Gdy obrasta kwiatami -barwnym hołdem. Jesteśmy wobec tego piękna bezradni, bopowstaje w miejscu nieoczekiwanym i w sposób nieoczekiwany,nie ośmielamy się go jednak bagatelizować, ujmowaćw cudzysłów. Jego trwałości winniśmy szacunek.


<strong>przegląd</strong><strong>powszechny</strong> <strong>12</strong>'<strong>84</strong> 455książkiGeneza bitwy o WarszawęJan M. CiechanowskiPowstanieWarszawskieZarys podłoża politycznego idyplomatycznegoPIW, Warszawa 19<strong>84</strong>Fakt, że książka Jana MieczysławaCiechanowskiego, będąca naukowąmonografią historyczną, mogła byćbez ryzyka handlowego wydana wmasowym - jak na nasze warunki -nakładzie, jest krzepiący. Oczywiściepewną rolę odgrywa tu fakt, że „PowstanieWarszawskie" Ciechanowskiegoukazało się najpierw - w 1971 -w Londynie, nakładem oficyny Odnowa,a autor od 1945 roku przebywa naemigracji. Jest profesorem Universityof London, jego dorobek naukowyuhonorowany został nagrodą „ZeszytówHistorycznych" wydawanychprzez Instytut Literacki w Paryżu.Sądzę jednak, że o sukcesie czytelniczym„Powstania Warszawskiego"zadecydowało coś innego: szczególny,podlegający zresztą ostatnio ewolucji,stosunek Polaków do historii. Dobrzeto widać na przykładzie takiego wydarzeniajak powstanie warszawskie.Obrosło ono legendą, z czasem stałosię narodowym mitem, to znaczy, żetraktowane jest jako epifania polskości,manifestacja i historycznaobiektywizacja naszego


456w których ono wybuchło i trwało.Zbyt wielką cenę zapłaciliśmy, abypozwolić sobie na luksus nieprzemyślertiatej lekcji historii do końca.Powtórzmy, że idzie o przemyśleniesytuacji, a nie o rewizję tych wartościi politycznych zasad, które ległyu podstaw decyzji walki o Warszawę.Właśnie refleksja nad politycznymaspektem powstania pozwoli namzdać sobie sprawę z jego wagi i doniosłościw naszych dziejach i w naszejkulturze. Sądzę, że książka JanaM. Ciechanowskiego może nam wtym pomóc.Podejmując się analizy podłożapolitycznego i dyplomatycznego powstania,poruszył Ciechanowski wielespraw spornych i dyskusyjnych. Pierwsząz nich jest kwestia zasadnościpowstania warszawskiego w ogóle.Jeszcze do niedawna nie brakowałogłosów twierdzących, że decyzja o rozpoczęciuwalki podjęta została w imiępartykularnych interesów grup politycznych.Ja skłonny jestem zgodzić sięraczej z Władysławem Bartoszewskim,który stwierdził, że było nie dopomyślenia zachowanie przez to milionoweniemal miasto (...) bierności nalinii frontu przez szereg miesięcy (...).Jest czystą teorią, utopijną polityczniei historycznie, aby Niemcy ścierpieli nabezpośrednim swoim zapleczu, przytoczącej się na linii Wisty walce, Warszawęintegralną, nienaruszoną, najeżonąukrytą bronią i dyszącą chęciąwzięcia odwetu na okupancie. SłusznieCiechanowski podkreśla psychologiczneuwarunkowania decyzji powstańczej.W ostatnich dniach lipcanapięcie w Warszawie sięgało zenitu.W każdej chwili kontrola nad sytuacjąmogła wymknąć się z rąk KomendyGłównej AK. Zwrócił na to uwagęcytowany przez Ciechanowskiego generałAntoni Chruściel („Monter"):Szły pomruki coraz głośniejsze o kunktatorstwiedowództwa, byty uzasadnioneobawy, że setki naszych młodszychdowódców, ze swymi plutonami,przejdą pod rozkazy ludzi obcych, niewiadomo skąd przybyłych. Ciechanowskizresztą nie tyle kwestionuje samądecyzję walkj, ile zarzuca RządowiPolskiemu w Londynie oraz dowództwuAK, że nie dopełniły podstawowegowarunku powodzenia powstania.Bez względu na postawę Stalinawobec powstania warszawskiego, któreoceniał jako wrogi akt wobec Rosji -pisze Ciechanowski - tragedia stolicyw dużej mierze spowodowana była politycznąi wojskową nieudolnością i nieusprawiedliwionym optymizmem władzobozu londyńskiego zarówno w kraju,jak i za granicą. Fakt, iż do chwiliwybuchu nie doszły one do porozumieniaz Kremlem (...) skazywał powstaniena klęskę, szczególnie po załamaniu sięna początku sierpnia pierwszego rosyjskiegonatarcia na Warszawę. Sądzę,że odpowiedź na pytanie, dlaczego doporozumienia polsko-radzieckiegonie doszło, zawiera właśnie książkaCiechanowskiego. Jej wielką zaletąjest bardzo szeroka baza źródłowa -setki dokumentów archiwalnych, którecytowane są często in extenso. Oneto właśnie pozwalają czytelnikowi naniezależność wobec odautorskiegokomentarza.Do najbardziej pasjonujących atakże i pouczających fragmentówksiążki zaliczyłbym rozdziały dotyczącedziałalności dyplomatycznejpremiera Stanisława Mikołajczykamającej na celu przezwyciężenie panującegow stosunkach polsko-radzieckichimpasu na tle politycznym


457i, terytorialnym (kwestia granicy ;wschodniej). Wojska radzieckie -wypierając Niemców - przekroczyłygranicę polską z sierpnia 1939 rokui zbliżały się do terenów etnicznie polskich.Sprawa nawiązania stosunkówdyplomatycznych, ustanowienia administracjina oswobodzonych terenach,wymagała energicznego działania.W swej pracy pozostał premier


458w Londynie okazały się efemerydamipozbawionymi wpływów.W tydzień później, 31 lipca, dowódcaArmii Krajowej, generał Bór--Komorowski, polecił pułkownikowi„Monterowi": Jutro punktualnie o godzinie17.00 rozpocznie pan operację«Burza» w Warszawie.Czy było w tej sytuacji inne wyjście?Wnikliwy czytelnik znajdzie wksiążce Jana M. Ciechanowskiegoodpowiedź na to pytanie.Godny podkreślenia wydaje sięrównież fakt omówienia przez autoraprzebiegu operacji «Burza» na KresachWschodnich: na Wołyniu, nawileńszczyźnie i nowogródczyźnieoraz we Lwowie. Rozdziały z książkiCiechanowskiego, obok wydanego w1983 „Wachlarza" Cezarego Chlebowskiego,przyczynią się do uświadomieniakrajowym czytelnikomwkładu Armii Krajowej w walkęz hitlerowskim okupantem na ziemiachpołożonych na wschód odBugu.Andrzej StanisławKowalczykPowstanie warszawskie- żywa cząstka historii*[ ] [Ustawa o kontrolipublikacji i widowisk z 31 VII 1981 r.art. 2, pkt 1 (Dz.U. nr 20, poz. 99, zm.1983 Dz.U. nr. 44, poz. 204)].(...) Oglądane z rozległej perspektywypowstanie warszawskie wpisujesię w ciąg wystąpień polskich, zmierzającychdo odzyskania niepodległościlub podmiotowości narodui społeczeństwa polskiego. Jest to odz górą 250 lat ciąg walk i dążeń dozachowania polskiej tożsamości wzmieniającym się świecie.Powstanie warszawskie w szczególnysposób potwierdza myśl MariiDąbrowskiej, że można i trzeba stawaćsię sobą doskonalszym, sobąsprawniej przystosowanym do płodnychprzemian życia. Lecz stokroćlepiej zginąć i nie być, niżeli przestaćbyć sobą, wyrzec się swojej osobowościi udawać to, czym się nie jest. Dlategow twórczości Dąbrowskiej - podobniejak w twórczości Elizy Orzeszkowejpo roku 1863 - ból łączy sięz najgłębszym uczuciem wobec powstania.W okresach, w których dyskusje0 powstaniu warszawskim mogły odsłonićczęść prawdy o nim, zastanawianosię nieraz nad szansami powstania,podejmowano krytykę jegodecyzji z punktu widzenia kryteriówpragmatycznych. Z rozległej czasowejperspektywy bardziej pasują dotego problemu inne klucze, inne sposobywykładni.Te pragmatyczne klucze nie pasująbowiem niestety do najważniejszychzdarzeń w nowożytnej historii Polski.Nie pasują dlatego, że wszystkie wielkiepowstania polskie poniosły klęskę.A jednocześnie możemy powiedzieć,,że bez tych powstań nie byłoby współczesnegonarodu polskiego.Historycy polscy różnych pokoleń1 różnych orientacji podejmowali tenproblem od dawna. Nawet MichałBobrzyński stwierdzał u schyłku życia,że powstania i prace organicznesumowały się w wysiłkach zachowaniapolskości. W roku 1972 podjął tentemat Henryk Wereszycki w szkicupt. „Spadek po wielkiej niewoli". Pisałtam, że naród polski nie tylko stracił


459suwerenność państwowa, ale pozornieprzez tych <strong>12</strong>0 lat nie wykazał żadnegoistotnego wpływu na kształtowanieswych losów. Zaraz potem dodaje jednakautor, że taki pogląd jest dla każdegoPolaka paradoksalny, a nawetabsurdalny; byłoby fałszem - pisze -gdyby sprawę ująć w ten sposób, żewszelkie samodzielne wysiłki polskiebyły bezskuteczne i można było nic nierobić, żadnych ofiar nie ponosić a wynikbyłby ten - sam. Powraca więcWereszycki do historii postaw sugerując,że one same były pewną wartością.Powraca do spadku po epoceromantycznej: Są sytuacje, w którychodruch uczucia patriotycznego możebyć obiektywnie, mądrzejszy niż zimnewyrachowanie. Te postawy podlegałytakże zmianom. Ich suma jednakżesprawiała,'że więzi nieformalne, poczucieobowiązku moralnego dyktowałoPolakom w różnych okresachniewoli i okupacji środki przeciwdziałania,bez których naród niezachowałby swojej osobowości. Wybitnyhistoryk, Władysław Konop-,czyński, rozróżniał dzieje politycznei dzieje rozwoju. O ile ekspertyzapolityczna posługuje się etycznie obojętnymipojęciami błędu i sukcesu, towerdykt sumienia dziejoznawczego niemoże się obyć bez pojęć dobra i zła,zasługi i winy. Liczą się tu więc intencje,a nie wyniki.Oto przyczyna, dla której powstaniewarszawskie - choć losy jegouczestników były często gorzkie, choćoficjalna pamięć o nim była dozowanaa nieraz falsyfikowana - żyjeswoim własnym życiem. Każdy zabieg,który odrywałby powstanie warszawskieod wcześniejszych i późniejszychdziejów narodu polskiego,będzie zabiegiem,sztucznym i skazanymna fiasko. Żyje ono nie tylkow dalszych biografiach mieszkańcówWarszawy roku 1944, ale w wartościach,do których wracają pokolenianastępne. Dlatego powstanie warszawskiejest żywą cząstką historii,dlatego jego pamięć jest częściąnaszego życia.Historiografia jest częścią tej pamięci.Uczyniła ona wiele dla przedstawienialicznych i ważnych aspektówpowstania. Ale oczyszczającafunkcja historii tylko wtedy jest możliwa,jeśli bez osłonek i w pełni przedstawiproblemy i dylematy powstaniawarszawskiego. Dopóki tego niebędzie mogła uczynić - istnieć będzieszczelina między historią naukowąa historią żywą i tradycją.Na koniec kilka słów w związkuz pracami nad wydawnictwem o wypędzeniuludności w wyniku i popowstaniu warszawskim. Dokumentacjaarchiwalna, pamiętnikarska iprasowa ukazują także ogromny dramatpolityczny i to, że powstanie stałasię od razu przedmiotem ostrych politycznychpolemik. Największą klęską,jaką Warszawa poniosła jesienią 1944roku, było właśnie wypędzenie i rozproszeniejej ludności. W ten sposóbzniszczona została najcenniejsza właściwośćWarszawy lat wojny i okupacji:tkanka i więź społeczna, którałączyła ludzi w najtrudniejszych latach..Ale materiały exodusu warszawskiegomówią także o czymś innym.Mówią o powszechnej, spontanicznejgotowości mieszkańców kraju niesieniapomocy warszawskim wygnańcom.Ta samopomoc społeczna udręczonychi spauperyzowanych mieszkańcówokupowanego kraju jestczymś niezwykłym. Tylko w cząstce


460mogły ją udźwignąć jawne instytucjepolskie, takie jak Kościół katolicki,Rada Główna Opiekuńcza, PolskiCzerwony Krzyż. Jak w każdym wielkimprocesie społecznym ^występowałytu (i musiały występować) objawysobkostwa i egoizmu piętnowanezresztą przez prasę konspiracyjną,która bezustannie nawoływała do niesieniapomocy warszawiakom. Odpowiadałyna to społeczności lokalne,sami warszawiacy tworzyli ośrodkipracy (przecież czynne były niektóreewakuowane warszawskie szpitale),podejmowano zalążki pracy naukowej,tajnego nauczania, projektyodbudowy. W tych najtrudniejszychmiesiących, kiedy trwał terror okupanta,a nadzieje na rozwiązanie politycznesprawy polskiej - w zgodziez aspiracjami narodu - ulegały rozchwianiui podważeniu, w tym to czasiespołeczeństwo polskie nie tracitego, co w nim najcenniejsze: poczuciasolidarności i pomocy wzajemnej.Wspomnieliśmy Marię Dąbrowską,jej też słowami zakończmy tęwypowiedź:Gdzie ty jesteś Warszawo! - grzmiałkrzyk serc zrozpaczonych. I tak toczyłysię dzieje. Nie dzieje władców. Dziejeludzi.JanGórski* Glos w dyskusji na sympozjum poświęconymproblematyce powstania warszawskiego.Sympozjum zorganizowane przez TowarzystwoMiłośników Historii i Towarzystwo PrzyjaciółWarszawy w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy25 VI 19<strong>84</strong> r.Max WeberSzkice z socjologiireligiiPrzekład: Jerzy Prokopiuk i HenrykWandowski. Wstęp, przypisy i redakcjanaukowa: Stanisław Kozyr-KowalskiKsiążka i Wiedza, Seria Religioznawcza,Warszawa 19<strong>84</strong>, ss. 295Wypadnie rozpocząć od pierwszegozdania wstępu do recenzowanejksiążki: Max Weber (1864-1920) uchodziza klasyka współczesnej socjologii.Również za klasyka socjologii religii,dzieląc się tą rangą z Emilem Durkheimem.Wybitny polski znawcaWebera, Stanisław Kozyr-Kowalski,stawia twórcę «socjologii rozumiejącej»w rzędzie uczonych miary Comte'ai Spencera. Są to więc nazwiskawyznaczające ten poziom i tę perspektywęnaukowej refleksji, którymicharakteryzuje się tzw. socjologia szerokiegozasięgu.Niestety, rozpowszechnianie Weberaw Polsce stanowiło poniekąd -i wciąż stanowi - odwrotność jegoświatowego rozgłosu i znaczenia. Wwyspecjalizowanych kręgach socjologówi religioznawców dużo się o nimwie, w podręcznikach i różnych opracowaniachczęsto się go wymienia,ukazało się o nim kilka prac, aleszczegółowa informacja o całości dorobkuWebera jakoś się jeszcze nieutrwaliła. Pewien wyjątek stanowią tudwie książki Kozyra-Kowalskiego,rzeczywiście dobre i wnikliwe: „MaxWeber a Karol Marks. SocjologiaMaxa Webera jako «pozytywna krytykamaterializmu historycznego""(Warszawa 1967) oraz „Klasy i stany.Max Weber a współczesne teorie stra-


461tyfikacji społecznej" (Warszawa 1979).Pomimo to przez całe lata Weber podlegału nas prawom tabu, aczkolwiekw znacznie mniejszym stopniu niż np.Parcto. Weber tworzy swą socjologięw polemice z systemem Marksa, któregozresztą doceniał i szanował. Towystarczyło.Jednocześnie był Weber - pośrednio,a nawet w swojej socjologii religiibezpośrednio - krytykiem katolicyzmujako formacji społeczno-historycznej,'inaczej niż protestantyzm -legitymizującej swą doktrynę nietylko w sferze świadomości, motywacjii postaw, ale na zewnątrz, w płasz- \czyźnie cywilizacyjnej i materialnej,w dziedzinie pracy ludzkiej; to takżemogło budzić opory. Opory te są -zresztą przezwyciężane z tych m.in.przyczyn, że od dłuższego już czasu,zwłaszcza pod wpływem encykliki„Laborem exercens", humanistycznamyśl katolicka dość intensywnie zajęłasię rozległą problematyką pracy,etyki pracy oraz związków zachodzącychmiędzy działalnością życiowączłowieka a jej religijnymi czy świeckimiodniesieniami. Temu zaś analizyweberowskie mogą się okazać przydatne.Toteż z uznaniem podkreślićnależy fakt, że wydana niedawnow Krakowie przez WydawnictwoApostolstwa Modlitwy „Socjologiareligii" (wybór tekstów) zamieszczaobok innych «wielkich» - dla przykładuDurkheima i Malinowskiego -również fragment ostatniego roz^działu pracy Webera „Etyka protestanckai duch kapitalizmu". Za- ;mieszczony rozdział nosi tytuł: „Ascezai duch kapitalizmu", a recenzowanetu socjoreligijne szkice Weberatakże zawierają tłumaczenie „Ascezy". iNieomal każdy, kto - jak Weber -uprawiał ogólną teorię społeczeństwa,«makrosocjologię», teorię genezy,zmian i funkcjonowania społecznychstruktur oraz. opfs wielkich procesów,prowokował u następców pytanie,czy dziedzina takiej refleksji może byćw ogóle nazywana socjologią. Wyjątekstanowi, tu Durkheim, ale odnośniedo Webera pytanie to padałoczęsto. Deskryptywna i empirycznasocjologia postpozytywistyczna, którejzasięg, cele i poniekąd metody formułowałLundberg, a która znajdujedobitne potwierdzenie w pracach badawczychLazorsfelda, nie zalicza dorzędu naukowych obserwatorów społeczeństwtych myślicieli, którzy operująterminologią nazbyt ogólną i słabolub wcale nie potwierdzaną przezścisłe, operacyjne pojęcia współczesnychwarsztatów badawczych. Z tejwięc strony Weber spotkał się z wyraźnymizastrzeżeniami. Nadto zdarzasię, że teoretycy społeczeństw pozostająpod wpływem filozofii,- co równieżw oczach «czystych» socjologówprzynosi im ujmę. A Weber pozostawał.St. Kozyr-Kowalski udowadnia -chyba dość przekonywająco - żeWeber w swojej socjologii religii znajdowałsię wyraźnie pod wpływemHegla i stosował wobec protestantyzmu, i katolicyzmu tendencję opisowąoraz wnioski typowo heglowskie.Wprawdzie Weber nigdzie niepowołuje się wprost na Hegla, tak jakpo. wielekroć na Marksa, ale wedługpolskiego uczonego cały tok rozumowaniaautora „Etyki protestanckiej"wyprowadzany jest z „Wykładów z filozofiidziejów", I tu zatem, na poziomieogólnej teorii i metodologii, jawi


462się problem dotyczący zasadnościWeberowskich wniosków i' interpretacji,dla soejologów «średniego zasięgu»niesprawdzalnych.Uwagi Kozyra-Kowałskiego trafiajądo przekonania współczesnemuempirykowi. Jednakże Weberowskasynteza Nzawiera z kolei to, czego brakutrudnia dzisiaj pracę nawet nieskorymdo konstruowania teorematówempirykom: uchwycenie prawidłowościw przebiegu, rozwoju i koegzystencjidziejowych zjawisk. Po wtóre,teorie Webera wsparte są "pomysłem"metodologicznym wysokiej klasy,na jaki trudno byłoby się dziśzdobyć badaczom odwołującym sięz reguły do zestawień analizy ilościowej.Bowiem wyprowadzenie nietylko kulturowo-psychologicznego ietycznego, ale wprost ekonomicznegoobrazu cywilizacji (przede wszystkimzachodniej) z motywacji religijnychjest właśnie «pomysłem» dużego formatui jest też przedsięwzięciem intelektualnienadzwyczaj płodnym. Takwięc, o ile pewne wnioski i komentarzeWebera mogą być częściowo falsyfikowaneprzez toczącą się społecznąrzeczywistość i kierunek jej rozwoju,0 tyle, jak sądzę, metodologia Weberanie jest do pogardzenia.Brak całościowego, syntetycznego1 rozległego spojrzenia na cywilizację,brak śmiałego łączenia zjawisk pozornieodległych od siebie, a przecież imotorycznie współoddziaływającychna kształt, i bieg procesów społecznychsprawia np. to, że wspomnianyproblem pracy jawi się, choćby w naszym,ogromnie już przecież licznympiśmiennictwie, jako rozdrobniony.Problem ten jest przy tym wyraźnie«upedagogizó'wany», traktowany ino- iralistycznie, jeśli nie wręcz po morali- ;zatorsku, i ewentualnie tylko refleksjeOssowskiego stanowią przykład czyx'stej interpretacji teoretycznej, zresztączynionej z pozycji psychologii spo-• łecznej. Ten niższy szczebel dowodzenia,uzupełniony swoistym zbicrac-i1twem badaczy, poza tym, że zahamowałteorię socjologiczną, tó jeszczedodatkowo spowodował dużą bezradnośćwnioskujących. Można więcśmiało zarzucać Weberowi arbitralnewartościowanie racjonalistycznej cywilizacjizachodniej i - jak tó czyniKozyr-Kowalski - wiele innych, rówii nie arbitralnych konstatacji, ale Wej'< ber, aby się tak wyrazić, budował domod piwnic, nie od dachu. Założył, żeprzebada i opisze, jak określone treś-\ ci, wbudowane w samą strukturę dokjtrynyreligijnej (kalwinizm), funkjcjonująw relacji: człowiek - świat,ludzie - świat i jakie uruchamiają|dźwignie działania, poczynając odjobszaru jednostkowej psychiki i moirąlności,kończąc na zachowaniach;zbiorowych i ićh efektach, również• materialnych.i W tym znaczeniu «racjónalna»cywilizacja Zachodu - oraz jej wyróżniki:religia, nauka, sztuka, praca -wyprowadziła z siebie produkt naj-: bardziej nośny: reformację. Z niej zaś,i z ducha jej ascetyzmu i rygoryzmui etycznego, z aktywizmu i religijnieusankcjonowanego zwrotu ku doczesności- której tworzenie i przetwarzaniebyło wszak rękojmią zbawienia,rodzajem modlitwy i praktyką cnót -wyrósł kapitalizm zachodni, wraz zeswą organizacją i kulturą pracy, zeswą miarą i umiarem, nade wszystkoz dyscypliną nie potrzebującą kontroliani zachęty, ponieważ była onamotywowana jednostkowo, a dotyczyłaprawd najwyższych, religijnych.


463Wszelki «barok» w postawachwobec religii i spraw materialnych,wszelkie więc nadmierne bogaceniesię, ślepe używanie życia, a z drugiejstrony wszelki kontemplatywizm iprogramowe ubóstwo były, zdaniem .Webera, marginesami głównego mechanizmurozwojowego Zachodu,głównego nurtu kapitalizmu, czylisurowej kalwińskiej ascezy i wynikającejzeń kreatorskiej postawy ludzkiej.Przy tym postawieniu sprawysama doktryna była czynnikiem napędowym,a wobec tego wszelkie zabiegiwychowawcze ukazujące wartość pracyod strony jej efektów moralnychczy materialnych mogły się jawić jakowtórne. Konsekwencje- religijno-doktrynalnegojądra ludzkich działańWeber postrzega ogromne i wszędzieobecne. Najbardziej wyrazistą ichobiektywizację widzi w zachodnimsystemie cywilizacyjnym i w sposobachjego funkcjonowania.Stanisław Ossowski sformułowałbył kiedyś pojęcie «pracy autotelicznej",czyli wewnętrznie motywowanejzarówno chęcią osobistego rozwoju,jak przekonaniem o tym, że każdapraca jest wartością niezależną, stosunekdo niej winien być w znacznejmierze bezinteresowny. Taką pracę -i takie jej uzasadnienia - Ossowskiusytuował najwyżej w ramowej klasyfikacjiróżnych postaw wobec pracy;uznał też, że będzie ona wtedy zawsze,twórcza, niezależnie od swego konkretnegocharakteru.Jest to doskonałe spostrzeżenie psychologiczne,ale już dziewiętnastowiecznipolscy filozofowie «czynu », a potemMax Weber, podnosili drabinęmotywacji o parę szczebli wyżej,a w poszukiwaniu skutków szli tropamiopisów cywilizacji i kultur, niezaś psychologii. Przy czym historiozofowiez kręgu kultury katolickiej,Cieszkowski i Libelt, ów końcowyefekt duchowo-cywilizacyjny przenosiliw przyszłe epoki, czyniąc swe rozważaniana poły wizjonerskimi. Weber,jako nowoczesny socjolog, bezstronnywobec faktów, niechętnyutopiom, świadomie dystansujący swepisarstwo od ideologii, które opisywał(choć Kózyr-Kowalski zarzuca muniejaki brak dystansu, wręcz apologięcywilizacji zachodniej, jest to jednakrzecz interpretacji), cofnął się i przebadałmotywy aktywności, prześledziłreligijno-duchowe pryncypiadziałań, które w końcu doprowadziłydo pojawienia się organizacji pracyi' etyki pracy właściwej rozwiniętymspołeczeństwom Zachodu.Jego główne teoretyczne dzieło,w Polsce nie znane, nosi tytuł „Wirtschaftund Gesellschaft". W nim równieżwystępują pewne wątki z zakresusocjologii religii, ale pełny wykładz tej dziedziny przynosi trzytomowapraca „Gesammelte Aufsätze zur Religionssoziologie".Rozpoczyna ją głośna„Etyka protestancka i duch kapitalizmu".Wydane „Szkice" zawierająróżne teksty wchodzące w skład „Gesammelte.u."(„Osobliwości kulturyzachodniej", „Asceza i duch kapitalizmu"oraz „Etyka gospodarcza religiiświatowych") oraz wyjęte z „Wirtschaftund Gesellschaft" („Stany,klasy i religia", „Drogi zbawieniai ich wpływ na sposób życia"). Ta niewielkaliczba stosunkowo krótkichtekstów daje.pewien przybliżony poglądna . Weberowskie koncepcjesocjologii religii, a walor książki podnosidoskonała redakcja naukowai równie doskonałe tłumaczenie.MariaWalendowska


464WiecznyuciekinierJerzy Stempowski - postać na połyjuż legendarna - powraca do kraju. •Wyborny eseista przypomniany zostałszerszej publiczności ponad dwudziestomatekstami, wśród którychjest oczywiście i „Chimera jako zwierzępociągowe" i „Esej dla Kassandry"1 . Postać kiedyś fascynującai tajemnicza staje oto przed nami bezbronnajak każdy autor, którego osobowośćjest bardziej znana niż dzieło.Wywierał wpływ na nieprzeciętneumysły całą swoją kulturą literacką, Ierudycją, a zapewne i sposobem bycia.Oczywiście - tekstami także. Tenchłodny na pozór, zapatrzony w starożytnyRzym esteta miał dar szczególnegosocjologicznego ujmowaniazjawisk sztuki. Wojciech Karpiński,któremu zawdzięczamy omawiany 'jtom, pisze: Dla zdrowia literackiegoklimatu w każdej epoce powinien być \ktoś taki, kto samym istnieniem rozróżnia,przypomina o hierarchii. Już tojest wystarczające, by J. Stempowskiobecny był na stałe w naszej świadomości.Ale w dziele autora zbipruzatytułowanego „Od Berdyczowa doRzymu" - oprócz tej klarownej klasycznejmiary, którą sprawdza współczesnąmu kulturę, znajdujemy i jejprzeciwieństwa. Całe życie uciekał.Był jednym pulsującym niepokojem.Dlaczego? Nie wchodźmy w te rejony.Poprzestańmy na stwierdzeniu, żemusiały być najgłębsze powody tegostałego osamotnienia, co przejawia sięnie tylko w obsesyjnym wręcz, a możeraczej kurczowym, chwytaniu sięrzymskiej tradycji, jakby to była ostatniaszansa przed utonięciem. Alejakież to odmęty zagrażały naszemu •bohaterowi? I znów musimy wycofaćsię z tego tropu. Skonstatujmy jednak,że każda poważniejsza próbaanalizy któregokolwiek z tekstówJ. Stempowskiego nieuchronnie naprowadzana pytania p światopoglądautora, o jego kryteria wartości,o historiozofię...Jedno. jest.pewne: kluczył, zacierałza sobą ślady, w obrębie jednej stronicypotrafił postawić jakąś tezę,zakwestionować ją i w końcu zakwestionowaćzakwestionowane. Czy wynikałoto tylko z ogromnej erudycji,która tak skutecznie chroniła pióroprzed pochopnymi uogólnieniami, żeto czasem nieomal paraliżowało swobodętwórczą autora? Śmiem wątpić.Eseje J. Sterhppwskiego są dramatycznymświadectwem wewnętrznychzmagań człowieka, który ze wszystkichsił stara się znaleźć swoje miejscew świecie, którego nie jest_w_stanie dokońca zaakceptować. Z jednej stronymamy więc poszukiwanie Arkadii jużto w starożytnym Rzymie, już tow okolicach symbolicznego, choćprzecież i realnie istniejącego Berdyczowa- z drugiej zaś czynne uczestniczeniew bieżącym życiu kulturalnym,a także aktywność polityczną, świadomiewyhamowaną w okresie międzywojennym,ale dającą znów znaćo sobie podczas wojny i okupacji. Bylestetą o wyraźnie wyczuwalnym, podklasycyzującą formą, instynkcie politycznym.Potrafił napisać - niczympięknoduch - zdanie:. W majątkumego dziada przez cały dzień słychaćbyło uderzenia młota, któremu kowadłoodpowiadało tonem jasnym, wysokim,niezbyt czystym, w okolicy trzeciejoktawy wiolinu („W dolinie Dniestru").Jest jednak także autoremokrutnych zdań: Nasze dwudziestolecieposiada historię bogatą w malowni-


465cze i warte zastanowienia wypadki.Przeraża mnie jednak nędza i poniewierkaobywateli Rzplitej tego czasu.Gdyby zaproponowano mi nowe życiew skórze robotnika lub chłopa dwudziestolecia,wybrałbym śmierć („W Turynie- 1963").Jego świat rozpadł się w roku 1914.Urodzony na dalekich kresach, jużw Polsce byłem do pewnego stopniaemigrantem - wyznaje w jednym zewspomnień („Księgozbiór przemytników").Idealizuje te okresy w dziejach,w których dostrzega przejawyzwycięstwa kultury nad barbarzyństwem.StądWcrgiliusz, Tukidydes -smakowanie w słowach obrobionychniczym szlachetne kamienie. Stąd Berdyczów jako przykład krzyżowaniasię trzech wielkich religii i kultur:judaizmu, chrześcijaństwa i islamu.Przerażała go natura zrywająca więzykultury. Pierwsza wojna światowarozpoczęła gwałtowny proces upadkuEuropy - tej Europy, która powstałana fundamentach świata starożytnego.Fala nacjonalizmów, jaka ogarnęłastary kontynent, była dla J. Stcmpowskiegozapowiedzią końca całejepoki: przychodzą nowi ludzie i nowakultura. Druga wojna światowa ostateczniezepchnęła Europę i jej kulturęna peryferie świata - mówi autor.Następuje gwałtowna podmiana wartości:kultura «wysdka» spychana jestprzez kulturę «masową»; książka,dostawszy się w ręce «handlarzybykami» - ginie. Pamiętający inneczasy czytelnik grzebie hakiem w ku- \pach tego drukowanego. paskudztwa, 'jak śmieciarka w śmietniku, walczącz mdłościami i chęcią wymiotowaniana tę ohydę spłodzoną z bezwstydui ciemnoty. Jeżeli nie ucieka, robi 'toz długiego przyzwyczajenia lub w złudnejmyśli znalezienia na dnie.śmietnikaprzysłowiowego pierścionka z brylantem.Jak śmieszne wydają się nadziejenaiwnych, którzy Europie wróżą w dzisiejszymświecie rolę Grecji w ImperiumRomanum („Corona turrita")(Z dziennika podróży do Włoch).W tym fragmencie, na moment,odsłania się żywy Jerzy Stempowski -wspaniały przedstawiciel polskiej inteligencji:z jej ograniczeniami, ale nadewszystko bogactwem szlacheckiegorodowodu. Trzeba go przyjąć z całymdobrodziejstwem inwentarza: z jegotrafnymi diagnozami i z jego pomyłkami,z jego pozornie ponadczasowymcstetyzmcm i /. jego dyskretnympatriotyzmem rzuconym na szerokieeuropejskie tło.Ludzie pokroju Jerzego Stempowskiegopowinni być traktowani jakoi swoiste «miejsca pamięci narodowej"wzbogacające kanon polskiej kultury.Aleksander Hertz, mówił kiedyś o; «starym» typie inteligencji, zarzucającI jej, iż dystans między nią a masami byłolbrzymi. Nie byli pośrednikami międzynią a masami ci wszyscy Judymowie,którzy w ogromnej większościprędko tracili kontakt z bazą społe-'. czną, z której wyszli. Przy wszystkichsłusznych pretensjach nie sposóbzapomnieć, że najwybitniejsi z tejwarstwy dbali o ciągłość tradycjiśródziemnomorskiej. Istotnymi monientamidla tej kultury są: prymat pierwiastkówduchowych, uniwersalizm,normatywizm, wreszcie idea Wolności• i godności jednostkowej. Jest to kul-. tura na wskroś humanistyczna i jaksądzimy, na tym przede wszystkim: polega jej wielka rola dziejowa - pisałA. Hertz 2 .I to właśnie przynosi z sobą JerzyStempowski. A także coś jeszcze: tro-


466ska o ciągłość nie oznacza u niegobynajmniej bezkrytycznego . spojrzeniaria kulturę Zachodu i nie jest opowiedzeniemsię za kopiowaniem roz-, wiązań ustrojowych typowych dlaliberalnych demokracji. Jerzy Stempowskiuczy trzeźwości myśleniai przestrzega przed bezwolnym poddawaniemsię stereotypom. Jegogorzka wiedza jest nam dziś szczególnie.potrzebna. On, człowiek kresów,może przekazać część swego doświadczeniawłaśnie nam - mieszkańcompogranicza.MichałJagiełło1Jerzy' Stempowski, Eseje, wybór i wstępWojciech Karpiński, SIW Znak, Kraków 19<strong>84</strong>,ss. 369, nakład 10000. -2Aleksander Hertz, Inteligencja wobec mas,w: Pod znakiem odpowiedzialności i pracy. Dziesięćwieczorów, pod redakcją Adama Skwarczyńskiego,Warszawa 1933, s. 17 i 19.Pieśń polskich pokoleńBogdan ZakrzewskiBoże, coś PolskęAlojzego FelińskiegoOssolineum 1983, ss. 61Ze wszech miar zdumiewającedzieje religijno-patriotycznej pieśni„Boże, coś Polskę" są wyraźnymdowodem tezy, wedle której społecznarecepcja utworu może spełniać rolękreatywną. Ona bowiem, owa recepcjawłaśnie, nadać może utworowiznaczenie idące obok czy wręczprzeciw znaczeniu autorskiemu. Takbyło z pieśnią „Boże, coś Polskę", religijnymhymnem, który po odzyskaniuniepodległości aspirował do rangihymnu narodowego z „Jeszcze Polska",„Warszawianką", „Chorałem"i „Rotą". Uchwalenie konstytucji marcowejz 1921 roku zakończyło sięw Sejmie odśpiewaniem zaintonowanegoprzez marszałka WojciechaTrąmpczyńskiego „Boże, coś Polskę",zaś okres do przewrotu majowegoobfitował w polemiki dotyczące oficjalnegohymnu. Dopiero decyzjaMinisterstwa Wyznań Religijnych iOświecenia Publicznego z 1926 rokuoraz Ministerstwa Spraw Wewnętrznychz roku następnego przecięłygorące i nie pozbawione politycznychafiliacji spory.Dziejom „Boże, coś Polskę" poświęcaBogdan Zakrzewski swą książkęstarannie, z bibliofilskim wręcz?zamysłem wydaną przez wielce zasłużonydla kultury polskiej Zakład NarodowyImienia Ossolińskich. Historiakontaminacji „Boże, coś Polskę"jest na ogół mało znana. Trudno siętemu dziwić, jeśli dawne i obecneopracowania można dosłownie policzyćna palcach jednej ręki. Noweopracowania ukazywały się w nakładzieminimalnym, bo trudno inaczejokreślić opracowanie hasła „Boże, cośPolskę" w „Encyklopedii Katolickiej"'czy stosunkowo niedawny artykułTadeusza Szymy w „Tygodniku Powszechnym"2 .Czyżby - poza przyczynami zupełniewspółczesnej proweniencji - działałytu pobudki ukrycia «skandalizującej»..genezy macierzystego tekstuhymnu? Chyba i to również, jeśli zważyćciągle niewygasłe ciągoty do traktowaniaojczystej historii, zwłaszczazaś wieku XIX, jako suigeneris poradnikacnót patriotycznych. Była i jest


467nasza historia ubiegłego stuleciatakim poradnikiem, ale jest przecieżi odwrotna strona medalu. Bo wiekXIX - to nie tylko wiek formowaniaw warunkach niewoli orientacji niepodległościowejw różnych formułachideowych urzeczywistnianej. Torównież, że posłużę się trafnym określeniemJerzego Łojka, dzieje polskiegoruchu antyniepodległościowegow XIX wieku 3 . To również lojalizmi serwilizm racjonalizowany narodowąniemożnością bądź upatrywaniemw tych postawach jakobymniejszego zła. W Królestwie Polskimdochodziła tu podbudowującazłudzenia wielu ówczesnych luminarzyo znacznej narodowej wierzytelnościargumentacja słowianofilska,dość naiwna wiara, w dobrą wolępobratymców Rosjan, jak równieżliberalne urządzenia konstytucyjno--prawne pokongresowego Królestwa.Od lojalistycznych, z głębokichprzekonań płynących deklaracji ioświadczeń - a w stosunku do początkówpanowania cara .Aleksandra [człowiekiem zaświadczającym o dobrejwoli monarchy był wówczas nietylko Tadeusz Kościuszko - odróżnićnależy to wszystko, co wypowiedzianei napisane było wskutek nacisku cenzury4 . Po przyjęciu tego rozróżnieniahymn Alojzego Felińskiego jawi sięw swym początkowym, autorskimznaczeniu jako ukoronowanie wiernopoddańczegoserwilizmu.Feliński, niezbyt ruchliwy poeta' lschyłku Oświecenia - jak go nazywaprof. Julian Krzyżanowski - napisałbowiem „Boże, coś Polskę" z myśląo zastąpieniu śpiewanej na galowychuroczystościach polskich pieśni luduangielskiego ,.God save the King"(Boże, zachowaj króla...). Hymn zostałnapisany w hołdzie carowi Aleksandrowina rocznicę ogłoszenia KrólestwaPolskiego (20 VI 1816) i wrazz muzyką porucznika Jana Kaszewskiegoopublikowany w „GazecieWarszawskiej" 20 VII 1816 roku,natychmiast został obwołany przezsłużalczą prasę królestwa nową pieśniąnarodową. Melodia Kaszewskiego nieutrzymała się długo. Gdy pieśń Felińskiegozaczęła służyć coraz częściejceremoniom kościelno-patriotycznym,przybrała popularniejszą melodiękościelną „Bądź pozdrowiona,Panienko Maryjo", a potem - najbardziejspopularyzowaną melodię odpo-' władającą jej błagalnemu charakterowi- „Serdeczna Matko" (s. 14).Tadeusz Szymä we wspomnianymjuż artykule w „Tygodniku Powszech-: nym" zwrócił uwagę na fakt dość: zabawny. Otóż przypomniał opinię; muzykologów, którzy zauważy li, żeta\ szczeropolsko dziś brzmiąca melodiazapożyczona została z opery (...) komilcznej Le Secret, francuskiego kompozytoraJean Pierre Solie'go (1755-18<strong>12</strong>). Dokładnie: jest identyczna z ariąQu'on soit jalouse. Ciekawe, że niemieckaKriegslied Wer will die Heimathw swej drugiej części zbiega sięmelodycznie z tymi pieśniami... 5Zostawmy jednak na razie historięmelodii. Ważniejsza była treść hymnu.Czy istotnie pochlebstwo i uniżonośćFelińskiego miały szanse akceptacjiprzez szerszą publiczność? Przecieżnawet wówczas, w 1816 roku -stwierdza Bogdan Zakrzewski - niepokoiłchyba fakt, że całą koncepcjęideowo-artystyczną humnu oparł on(Feliński - J. Sz.) na problemie«spótki» opatrznościowej władzy nadPolakami: Boga i Cara (s. 14). I tuFeliński znacznie przesadził. Nawet


468bowiem najzagorzalsi zwolennicywiary w przychylność cara do Polakównie byli w stanie bez narażaniasię na szwank w opinii publicznejprzeprowadzić dowodu na dobrodziejstwocarskiego panowania. Naopublikowanie najkapitalniejszegoaktu oskarżenia carskiego totalizmuzwanego wówczas samodzierżawiem-'- listów markiza de Custine'a - trzebabyło poczekać jeszcze ćwierć wieku,ale już wówczas świadoma część narodujasno sobie zdawała sprawę z tego,że czasy, jakie nadchodzą, niewielebędą mieć wspólnego z tolerowaniempolskiej autonomii, że państwo, gdzieistnieje jeden tylko odgórny plan ludzkiegobytowania, będzie tyranią mimoi wbrew liberalnie brzmiącej konstytucji.Ta wiedza dała znać o sobie prawienatychmiast po powstaniu hymnuFelińskiego. W „Pamiętniku Warszawskim"z lutego 1817 roku zamieszczonopastiszowy wiersz 1AntoniegoGóreckiego „Hymn do Bogao zachowanie wolności". Metrykawiersza jest identyczna, zmienia siętylko jego sens i refren. Zamiast .Przed twe ołtarze zanosim błaganieNaszego Króla zachowaj nam Panie(Feliński)Górecki pisze:Niesiemy modły przed Twoje ołtarzeZostaw nas Panie przy wolności darze.Wkrótce po opublikowaniu hymnuGóreckiego jakiś anonimowy, patriotycznieusposobiony przerabiacz, złożyłtekst w taki sposób, że wierszz lojalnego manifestu pro-carskiegostał się modlitwą o wolność wymierzonąprzeciwko carowi, modlitwąściganą odtąd przez carską policję.Nazajutrz po przeróbce pieśń na stałeweszła do kanonu śpiewników patriotycznejmłodzieży i uzyskała, jak trafniepisze autor recenzowanej książki,status żywego organizmu opiniotwórczegow zakresie postaw narodowych,politycznych i religijnych.,. Książka Zakrzewskiego składa sięz dwu części - historycznej i interpretacyjnej.W pierwszej, zatytułowanej„Bieg życia hymnu Felińskiego" omówionesą szczegółowo dzieje hymnu.Autor przekopuje wielorakie przekazy,od śpiewników po policyjneakta, i wyławia z nich to, co dotyczytej zdumiewająco popularnej po dziśdzień pieśni. Na konkretnych przykładachpożółkłych już dziś tekstów ukazuje,jak z pieśni śpiewanej przeciwkocarowi Rosji zyskuje ona statushympu śpiewanego przeciw wszystkimzaborcom.Droga pieśni na Śląsk, do Galicjii Wielkopolski była bowiem stosunkowoniedługa. Śpiewają hymn patrioci1830-1831 roku, inni wydają godrukiem we Lwowie w 1<strong>84</strong>8 roku.Zasadniczy i historyczny ingres hymnudo obrzędowości religijnej mamiejsce podczas warszawskich manifestacjireligijno-patriotycznych przedpowstaniem styczniowym. W trzydziestąrocznicę powstania listopadowego,pod figurą Matki Boskiej przykościele karmelitów w Warszawie (29XI 1860), tłum warszawiaków zaintonował„Boże, coś Polskę" ze znanymdo dziś refrenem ...Ojczyznę, wolność,racz nam wrócić Panie... Odtąd - piszeRyszard Bender - pieśń ta wraz z refrenemoceniana była przez władze rosyjskiejako hymn rewolucyjny i śpiewaniejego było zabronione''.Wydaje się, iż carskie władze policyjne- opatrując hymn określeniemrewolucyjny i porównując go z „Mar-


469sylianką" - naiwnie liczyły na reakcjęKościoła, który z :«rewolucją» niemiał i nie chciał mieć wiele wspólnego,fen grubymi nićmi szyty zamysłspalił jednak na panewce wobec kategoryczneji jednoznacznej postawymetropolity warszawskiego, arcybiskupaAntoniego Melchiora Fijałkowskiego,który nie tylko zezwala!księżom na udział w patriotyczno--religijnyeh manifestacjach, leczwprost zaklinał ich, aby trzymaliz narodem 1 .Dla całości obrazu godzi się jednakprzypomnieć, że sześć lat późniejlojalny- wobec Prus arcybiskup gnieznieńsko-poznański,Mieczysław lialka-Ledóchowski,wydał zakaz, śpiewania,hymnu.O tym, jak zakaz, tenbył przestrzegany, mieliśmy możnośćprzekonać się w jednym /. odcinkówserialu „Najdłuższa wojna nowożytnejEuropy". Kiedy ksiądz Wawrzyniak,posłuszny zaleceniom swegobiskupa, nie mógł zaintonować hymnu,zrobili to za niego jegopafafianie.O trafności oceny Zakrzewskiego,iż hymn byl organizmem opiniotwórczymżywo reagującym na każdorazowąwspółczesność świadczą późniejsze,chciałoby się powiedziećpublicystyczne przeróbki hymnu. Wjednej z nich autor słynnej „Warszawianki",Wacław Święcicki, parodiujehymn dedykując go tym, którzy'licząna dobroć carską 'i oczekują konstytucji:Ty któryś Polskę niedawnymi latyWyćwiczył w wyższej sztuce politycz-; l'"jZe dziś z pokorą znoszą Twoje baty,Przykłada plaster pracy organicznej!Do Twego tronu zanosim błaganie:Daj Konstytucję, Najjaśniejszy Panie!Do tego persyflażu godzi się dodaćzdanie komentarza. Podobna drwinamogła powstać tylko w zaborze rosyjskim:gdyby pojawił się tam Drzymała,nie ma wątpliwości, że nieminęłoby 48 godzin, jak kozackienahajki popędziłyby jego wóz wprostna Sybir oszczędzając przy tym nakibitce. Najdłuższą wojnę nowożytnejEuropy można było toczyć tam, gdziemłynarz z Poczdamu wygrywał przedniezawisłym sądem proces z bynajmniejnie liberalizującym cesarzem.Druga część książki zatytułowanaskromnie „Próba interpretacji" jest• w istocie rzeczy precyzyjną, henneneutycznąegzegezą różnych tekstówhymnu. Bogactwo wątków tej interpretacji,cennej już choćby przez faktdokonania jej wywodem jasnym ipiękną polszczyzną, jest ogromnymwalorem książki. Niezmiernie interesującesą również wnioski Zakrzewskiego.Hymn „Boże, coś Polskę" jawisię zarówno u swych rzeczywistychnarodzin, jak i później, jako kulturowysymbol tendencji mesjanistycznychi prowidencjalistycznych u Polaków.Nie ma u nich miejsca nakrytycyzm wobec przeszłości, jestgorąca wiara w sprawiedliwość Boga,który pozwoli wskrzesić Polskę. Cechąpostaw płynących ,z tych tendencji- niezależnie od tego, jak obiektywnienależałoby je oceniać - jestoptymizm mimo klęski, a więc postawatak w płaszczyźnie moralnej jaki politycznej nienaganna. Piłsudskipowie po latach, że być zwyciężonym'i nie ulec - to zwycięstwo. .Mesjanistyćzny prowidencjalizm„Boże, coś • Polskę" - konkludujeZakrzewski - tak silnie zakorzenionyw katolickiej ku/turze Polaków, jestorientacją narodową bardzo żywą i po-


470piilamą w naszej współczesności ora:chlebem powszednim wierzących. Potwierdziłyto wypadki sierpniowe 1980>:, autorytatywne wypowiedzi w CzęstochowiePrymasa Polski StefanaWyszyńskiego na lemat koniecznościwiary w Opatrzność Boską, kierującąnarodem polskim i decydującą o losachPolski (s. 46).Książkę Bogdana Zakrzewskiegoczyta się jednym tchem. Czy dlatego,że traktuje ona o sprawie pieśni znanejkażdemu z nas, pieśni, któraz nową mocą rozbrzmiewa wciążw polskim kościele? Również i dlatego.Sądzę jednak, że lektura tegoskromnego rozmiarami dziełka przybliżai potwierdza myśl Polakom bliską.Tę mianowicie, że na dłuższąmetę fałsz arcylojalnego z zamierzeniahymnu ostać się nie mógł. Dlatego- jak, zauważył Tadeusz Szyma -dyplomatyczne kłamstwo na rocznicowąokoliczność nie przetrwałodługo. W istocie rzeczy książka Zakrzewskiegotraktuje o pewnym fenomenie,który świadczy o prawdomównościnarodu. Zaś sama pieśńi jej dzieje wciąż pozostają dramatycznąmetaforą polskiego losu.Na koniec wątpliwość zasadnicza:Autor tytułuje swoją książkę „Boże,coś Polskę Alojzego Felińskiego".Czy naprawdę tej pieśni towarzyszącejpolskości przez ponad sto pięćdziesiątlat, pieśni będącej obok„Mazurka" drugim hymnem, możnaprzypisać autorstwo Felińskiego?Zwłaszcza wiedząc o tym, że z zamysłukrzemienieckiego nauczycielanie pozostało nic, bo ani treść, animuzyka, ani przesłanie?JerzySzczęsny1Janina Stręciwitk, Boże. coś Polskę, w:„Encyklopedia Katolicka", t. 11, Lublin 1976, k.864-865.2Tadeusz' Szyma] Boże, coś Polskę. Dziejelegendy, „Tygodnik Powszechny" 1979, nr I.1Zob. Jerzy Łojek, Szansa Powstania Listopadowego,Warszawa 1,980, s. 136.4Naciskowi temu nie oparł się również nasznajwiększy wieszcz. W przedmowie do drugiegowydania Konrada WÌillenroda (Petersburg 1929,Wyd. Karola Kraya); czytamy więc o caro-królum.in. 'W...będąc zarówno Ojcem wszystkich,zapewnia zarówno wszystkim wolne posiadaniedóbr ziemnych i droższych jeszcze dóbr moralnychi umysłowych. Późniejszy wydawca zaznacza jednak,że wstępu będącego panegirykiem na cześćcara nie zawiera., żadne inne wydanie poematui dodaje: Miejscowe okoliczności i wymagalnościcenzury, "musiały zniewolić autora do jego (lj.panegiryku) napisania. A. Mickiewicz, KonradWallenrod, Poznań (864, s. VIII (przypis).- 1 T. Szyma, art. cyt." Ryszard Benda','Ludność miejska w powstaniustyczniowym, „Chrześcijanin w świecie"1983, nr 1 (1<strong>12</strong>), s.j 23. W cytowanych przezB. Zakrzewskiego Zapiskach o polskich spiskachi powstaniach gubernator M. Berg nazywa hymn„Marsylianką 1863 roku".' Ryszard Bendeij Chrześcijanie w polskichruchach demokratycznych XIX stulecia. Warszawa1975, s. 223: tenże, art. cyt., s. 25.Myśląc Ojczyzna...Adam BujakIW Znak, Kraków 1983Krajobraz typowo polski. Wierzbypłaczące poruszane lekko wiatrem nażółto ukwieconej łące, nad nimi nabladobłękitnym jniebie klucz lecącychptaków.- Nie, to nie ptaki, to rząd literz lekka pochylonych w prawo, przypominającychptaki w locie. Pozna-O


471jemy znany i drogi wszystkim Polakomcharakter pisma. Tak, ten wyraznapisał Ojciec Św. Jan Paweł II,a brzmi on Ojczyzna.Opisałam okładkę kśiążki-albumu,pozycji wydawniczej opracowanejredakcyjnie i graficznie przez znanegokrakowskiego artystę-fotografika,Adama Bujaka, która ukazała sięnakładem Wydawnictwa Znak wKrakowie, w 1983. r., w pokłosiu drugiejpielgrzymki Ojca Św. Jana PawłaII do Polski.Pierwszy nakład rozszedł się błyskawicznie.Obecnie album „Ojczyzna"doczekał się drugiego wydania.Artysta wybrał spośród poezjiKarola.kardynała Wojtyły dwa utwory:„Myśląc Ojczyzna..." i „Stanisław",a zilustrował je swoimi znakomitymifotogramami czarno-białymii wielobarwnymi.W części słownej albumu znajdujemyintelektualne, głębokie przemyśleniaAutora poematów na tematsłów: Ojczyzna, ziemia, mowa, język,wolność, miłość, ofiara. Za pośrednictwemmetafory słownej wyłania sięz nich jego osobiste zakorzenieniew rzeczywistości polskiej, niezwykletrudnej, okresami tragicznej, alezawsze pogrążonej w Bogu, religiii tradycjach kultury polskiej.Oto pierwsze wiersze utworu „MyślącOjczyzna...":Ojczyzna - kiedy myślę - wówczaswyrażam siebie i zakorzeniam, / mówimi o rym serce, jakby ukryta granica,która ze innie przebiega ku innym, /aby wszystkich ogarniać w przeszłośćdawniejszą niż każdy z nas: / z niej sięwyłaniam... gdy myślę Ojczyzna - byzamknąć ją w sobie jak skarb. / Pytamwciąż, jak go pomnożyć, jak poszerzycieprzestrzeń, którą wypełnia.W dalszych strofach myśl o Ojczyźnieprzywołuje w pamięci AutoraI dźwięk kosy uderzającej o ścianępszenicy lub każe szukać drogi przecinającejzbocze jak prąd wysokiegonapięcia.W części zatytułowanej „Docieramdo serca dramatu..." padają znamiennesłowa o tym, że wolność stalemusi być zdobywana, że nie można jejtylko posiadać i słowa określającew dziejach narodu cenę samostanowienia,ofiary, wolności silniejszej niżśmierć.Liryczne strofy poematów związałtematycznie ze swoimi artystycznymifotogramami Adam Bujak.Oto. kardynał Karol Wojtyła na, dachu kościoła w Nowej Hucie-Bieńczycachw maju 1977 r. Podpartarękątwarz, na niej zamyślenie, przymarszczoneczoło, wzrok utkwionyw odległej przestrzeni.A tutaj dotyk historii: kardynałWojtyła z pełnym zamysłu pochyleniemgłowy i splecionymi dłońmispogląda na otwarty sarkofag królaKazimierza Jagiellończyka w październiku1973 r. Na dwóch innychfotogramach Dzwon Zygmunta naWawelu i Procesja na Skałkę z relik-;wią św. Stanisława.1 świeże ślady historii: Piec-krematoriumw Oświęcimiu, Brama śmierci.w byłym obozie Oświęcim-Brzezinkai Msza św. w tym obozie po beatyfikacjiojca Maksymiliana Kolbegow październiku 1971 r. Zwycięstwomiłości nad nienawiścią!Tutaj znów patrzymy na triumfalneobchody Milenium Chrztu Polski na.Jasnej Górze w maju 1966 r. Wysmukły,krzyż, nad nim napis „Te Deumlaudamus" i tłumy wiernych podmurami klasztoru.


472Kamera Bujaka utrwala chwileradości dla Kościoła i narodu: otoMsza św. pontyfikalna Ojca Św: JanaPawia 11 w Watykanie w październiku1978 r. i uroczystości związanez Jego przybyciem w pierwszej pielgrzymcedo Polski w czerwcu 1979 r.:na Wawelu, przed Sanktuarium Św.Krzyża w Mogile, na Błoniach krakowskichi na placu Zwycięstwaw Warszawie.Utrwala też chwile smutku orazdowody serdecznej solidarności i miłościpolskiego narodu. Na dwóchfotogramach: Biały Marsz w Krakowiepo zamachu na życie Ojca Św.Jana Pawła II w maju 1981 r. i Wiernina Rynku krakowskim podczas Mszyśw. za Ojca Św. i ks. prymasa kardynała,Stefana Wyszyńskiego. Morzebiało ubranych postaci w kwadraciekrakowskiego Rynku, z którego wynurzająsię dwie nawy: kościół Św.Wojciecha i Sukiennice.I'e świadectwa najnowszej historii.Kościoła i narodu przeniesioneobiektywem artysty z życia na papierfotogramów przeplatane są w układziegraficznym albumu pięknymi,urzekającymi w barwach lub biało--czarnej tonacji pejzażami ziemi ojczystej.Widzimy łąki pełne kwiatów, pła-'czące' wierzby, pola w żniwny czas,pejzaż krakowski i górskie drogi z surowymibruzdami ziemi lekko przyprószonejśniegiem. Fotogramywspółgrają z treścią utworów poetyckich,nadając albumowi „Ojczyzna"piękną szatę graficzną oraz przejmującyi wymowny dla serc Polakówwyraz.*Warto nadmienić, że Adam Bujakma w swoim artystycznym dorobkujeszcze jeden album poświęcony Papieżowipt. „Ojciec Święty PielgrzymKalwaryjski" wydany w 1981 r. przezArchiwum Prowirfcji OO. Bernardynóww Kalwarii Zebrzydowskiej.Album ten jest dokumentem i katalogiemwystawy pod tym samym tytułem,która czynna była w SanktuariumKalwaryjskim w 1980 r. W pełnychekspresji fotogramach ujętychw 3 działy: „Na dróżkach w KalwariiZebrzydowskiej", „W Rzymie" i „Wpielgrzymce do Polski i KalwariiZebrzydowskiej" przedstawił Bujakportrety kardynała Wojtyły podczaskazań wygłoszonych w Kalwarii,dzień odwiedzin Ojca Świętego JanaPawła II w tym Sanktuarium 7 VI1979 r., Jego obecność na Wawelui na. Skałce, w Gnieźnie, na JasnejGórze iw Rzymie. Artysta, zafascynowanyprzeżywaniem misteriów kalwaryjskiciiprzez rzesze pątników,ukazał też niezwykły klimat polskiejreligijności ludowej. Również i tenalbum ukazał się w drugim, poszerzonymwydaniu.Prasa o• Olga Molskaczasopsmagospodarce(22)W czasie mojego studiowania wwarszawskiej SGPiS modne było chodzeniena pewien typ wykładów. Chodzio ekonomikę wojenną oraz zajęciaz obrony terytorialnej. To właśniew czasie" tych zajęć można się byłodowiedzieć rewelacji na temat koniecznościewidencjonowania studzienek


473ściekowych na ulicach, z uwagi namożliwość ich użycia jako szczelinystrzelniczej...Przyznam się, że od początku niewydawało mi się to dowcipne. Szczególniewtedy, gdy zastanawiałem sięnad kwestią wojennego przygotowaniagospodarki w czasach pokojuoraz nad kwestią oceny stanu zapleczanaukowego dla tego typu przedsięwzięć.Bez względu na prywatne poglądykażdego z nas na problem wojny,pokoju, wrogów, przyjaciół, itd. -wielu osobom cywilnym może zdać sięzasadne pytanie o stan przygotowaniagospodarki na najstraszniejsząz ewentualności - wojnę,..Kilka lokalnych konfliktów, któremiały w ostatnim dziesięcioleciu miejscena ziemi, szczególnie w strefieKanału Sueskiego, uzmysławiają nawetpowierzchownemu obserwatorowiwagę gospodarczego przygotowaniazaplecza na wypadek takichdziałań. Przy dzisiejszym poziomie -•szybko wzrastającym - techniki niszczeniasprzętu wojennego liczy sięzdolność gospodarki do jak najszybszegoi efektywnego odtwarzaniazniszczeń. Tylko gospodarka dającasobie z wielką sprawnością radę z normalnąprodukcją pokojową, będziew stanie sprostać zadaniom specjalnym.Tylko gospodarka nie zmilitaryzowana,ale odpowiednio przygotowanado przestawienia się na innepotrzeby zrobi to szybko. Do tegojednakże potrzeba przygotowaniateoretycznego. Jego. brak lub brakipowodują oceny pesymistyczne nawielu płaszczyznach rozumowania.Militaryzacja ekonomiki wojennej -pisze Zygmunt Kołodziejak w artykule„Zmilitaryzowana czy cywilna"opublikowanym na łamach nr. 4/<strong>84</strong>„Wektorów" - iv Polsce Ludowej,nikle zainteresowanie tą dyscyplinąnaukową w środowiskach cywilnych,przynosi wiele szkody zarówno teoriijak i praktyce gospodarczej. Ekonomikawojenna zajmuje się badaniempraw i prawidłowości zachodzącychw procesie budowy i funkcjonowaniasystemu gospodarki pogotowia wojennegoi wojennej. Nietrudno udowodnić,że chociaż przedmiotem jej zainteresowaniasą specyficzne warunki funkcjonowaniagospodarki, związane z zagrożeniemwojennym i wojną, to problemybadawcze i praktyczne odnoszą siętakże do gospodarki stricto pokojowej.Nie można bowiem oddzielać przygotowaniado wojny od jej rozwoju pokojowego.Warunkuje on bowiem w ogromnymstopniu system gospodarki wojennej,jej zdolność do. spełniania zadańw szczególnych warunkach gospodarowania.'Już w czasie tak zwanego szkolnegoprzysposobienia wojskowego mówisię uczniom np. o wadze, w czasiedziałań wojennych, sprawnego całego,'systemu telekomunikacyjnego.Gdy w XX wieku są wsie, w których•brak jest telefonu, oznacza to zacofaniecałego systemu przekazywaniainformacji, a zatem również całegosystemu gospodarczego opartego natakim sposobie ich przekazywania.Uprawianie tej dyscypliny wiedzy -. uzupełnia Kołodziejak - głównie przezpracowników nauki wojska wpływa nietylko negatywnie na możliwość jej rozwoju.Sprawia, że dorobek naukowyekonomiki wojennej znajduje niewielkiezastosowanie praktyczne w decyzjachgospodarczych...O ile dobrze rozumiem, autorowinie chodzi o militaryzację gospo-


474darki, zresztą zupełnie nieekonomicznybyłby to wniosek. Raczej powodujenim troska o wyplenienie myślenia«wyspowego» w ekonomii, któresprzyja tworzeniu «wysp szczęśliwościgospodarczej". Dla przykładu: gałęziespecjalnie traktowane, które mająwszystko - na tle ogólnie kulawej,kryzysowej gospodarki. Taki system -to chory system.W warunkach współczesnych to niewystarcza. Poczynaniom obronnym wgospodarce potrzebna jest wiedza. Niewystarczy dzisiaj wiedzieć o tym, żepotrzeba przestawić produkcję zakładuprzemysłowego z pokojowej na wojenną,czy racjonować żywność. Wiedzaekonomiczrio-wojenna decydentów gospodarczychmusi być o wiele głębsza,pozwalać pojmować omawianą problematykęw jej różnorakiej zależności.W czasie ewentualnej wojny, wraz zezmianą celu gospodarowania, nastąpiągłębokie przemiany w całym systemiegospodarczym poczynając od zasadkierowania i zarządzania po zakładprodukcyjny czy gospodarstwo rolne(...) Przygotowanie systemu gospodarczegona wypadek wojny wymagaprzede wszystkim wiedzy i czasamitrochę pieniędzy...Obok tych uwag teoretycznychautor zajmuje się w swym artykulekilkoma przykładami wykorzystaniaekonomiki wojennej także przy podejmowaniuefektywnie sensownych decyzjiekonomicznych, na przykładkwestią takiej lokalizacji obiektówprzemysłowych, by nastąpiło zbliżeniecelów przewidywanych (wojennych)oraz bieżących.Poruszył mnie, z różnych powodów,także następujący akapit refleksjiautora: Dyscyplina ta (ekonomikawojenna) ma jeszcze i tę zaletę, żenie tylko pozwala przygotowywać gospodarkędo wojny, ale uczy sposobówdziałania w przypadkach szczególnych,jak np. podczas klęsk żywiołowych,zaburzeń społeczno-gospodarczych.Nie byłoby zapewne tylu perturbacjigospodarczych w naszym kraju w lutach1980-1982, gdybyśmy znali i potraji/iwykorzystać metody działaniaproponowane przez ekonomikę wojenną.Jeśli jesteśmy tak stabo przygotowanido niewielkich - w stosunku doewentualnych następstw wojennych -komplikacji w stosunkach społeczno--gospodarczych, to istotnie powstajeproblem: co można uczynić?Autor stawia na «wyjście z koszar»tej dyscypliny naukowej. Osobiściewolałbym rozbrojenie i światowy pokój,ale to oczywiście od chęci jednegoczłowieka nie zależy. Zatem,-cz.y zgadzamsię z wnioskiem autora omawianegoartykułu? O tyle, o itó. Bowiem- nie negując potrzeby istnieniai rozwoju także tej dyscypliny naukowej- więcej wagi przykładam do szybkościnastępowania zmian systemowychw całej naszej gospodarce, któremogłyby przyczynić się do rzeczywistegopostawienia jej na nogi.Zmiana tematu. Czy jednak będzieto problem zupełnie bez związkuz tym poruszonym wcześniej? KrzysztofUrbaniec w „Zarządzaniu" nr7/<strong>84</strong>, w artykule „Kwadratura komputera",zastanawia się: ...informatykajest jednym z tych strategicznychczynników rozwoju cywilizacyjnego,których znaczenie widoczne jest w rywalizacjiświatowych obozpw politycznych,a' także w konkurencji międzyposzczególnymi krajami. Zahamowanieregresu informatyki w Polsce jest


475konieczne po to, aby nie stracić możliwościznaczącego udziału naszej gospodarkiw międzynarodowym podzialepracy; nie może to się odbyć bez interwencjipaństwa (.,.) Brak dobrze zdefiniowanychzadań, a w następstwie tegobrak koncepcji rozwoju informatykiw skali krajowej, jest przyczyną obecnychtrudności. Ostatni raz zajmowanosię koncepcjami rozwojowymi dlazastosowania informatyki^ w latach1974-1975, kiedy to podstawowy dokumentprogramowy opracowała specjalnakomisja partyjno-rządowa. Tylkojakie - choćby w swych podstawowychzałożeniach - mają być zadaniai program rozwoju na lata osiemdziesiątei dziewięćdziesiąte? To właśniejest ta niepokojąca luką w wygłaszanychopiniach.SławomirsztukaSiwekMadonnyPolski WalczącejKilka miesięcy temu („PP" JR<strong>84</strong>)napomknęłam o powstającym spontanicznienowym typie dewocjonaliów:z atrybutami wprowadzanymiw treść przedstawienia religijnego.Precyzyjpiej: o tej jedynie ich części,w której owe atrybuty zostają potraktowaneniejako równoprawnie zesferą sacrum, co - w moim przekonaniustanowi nadużycie, bez względuna szczerość intencji twórców tychprzedmiotów, której nie śmiałabym ·kwestionować.Zjawisko to staje się coraz powszechniejszei jako takie wymaga wielorakiejrefleksji, przy czym w kwestiachbieżącej sytuacji społeczno-politycznejtrudno w pełni dyskutować tęproblematykę na łamach „PrzegląduPowszechnego". Można natomiasti chyba warto rozważać rzecz całąw płaszczyźnie szerszej niż tylkow odniesieniu do sytuacji lat ostatnich.Słowem: jako problemu relacjiw sztuce - trafniej: w przedstawieniachreligijnych - sfery sacrum i sferyprofanum, nade wszystko w tej szczególnejsytuacji, gdy sferę profanumokreśla dramatyzm historycznego doświadczenia.Przy czym zastrzegam, iżjestem j£k najdalsza od przeprowadzaniaprymitywnych analogii i,mówiąc paradoksalnie, «mierzenia .stopnia owego dramatyzmu».Dodam też, że tak sformułowanyproblem rozpatrywany historycznienie da się rozstrzygnąć apriorycznieani jednoznacznie i wymagałby zapewnewielu studiów szczegółowych,dokonywanych przez specjalistówz różnych dyscyplin.To, co mi pozostaje, to jedynie«przymierzać» się doń, próbować go«dotykać» na konkretnych przykla--dach.Okazję do takiej próby stworzyławystawa w wieży kościoła Św. Annyprzygotowana dla uczczenia czterdziestejrocznicy powstania warszawskiegozatytułowana „Madonny Polski'Walczącej" (sierpień-wrzesieńb.r.). Złożyły się na nią reprodukcjekilkunastu wizerunków Madonny powstałychw czasie ostatniej wojny lubteż po wojnie, ale tematycznie związanychz oporem zbrojnym Wojska Polskiegoi Armii Krajowej oraz represjamiwładz okupacyjnych. W grupie


476tych pierwszych wojennych'przedstawieńznalazły się np. wizerunki MatkiBoskiej Ostrobramskiej: jeden wykonanyprzez więźniarkę Pawiaka, innyz obozu jenieckiego w Miihlheim z sukienkąz puszek po konserwach,jeszcze inny autorstwa StanisławaMiedzy-Tomaszewskiego z i943 r.drukowany w warszawskich WojskowychZakładach Wydawniczych i kolportowanyw Wilnie. [ J[Ustawa o kontroli publikacji i widowiskz 31 VI! 1981 r. art. 2 pkt 1 i 3(Dz.U. nr 20, poz. 99, zm. 1983 Dz.U.nr 44, poz. 204)J. Wszystkie dotychczaswymienione wizerunki są prostebez żadnych dodatkowych atrybutów;były przedmiotem kultu i adoracjiw stanie - żeby tak rzec - czystym.Za otlarz w obozie jenieckim w Fallingbostelsłużyło całopostaciowe malowidłona prześcieradle, na którymMadonnę adorują klęcząc dwaj żołnierzepolscy w mundurach z 39roku. Niemniej starą formułę ikonograficznąwykorzystał wspomnianyjuż St, Miedza-Tomaszewski w akwarelipl. „Matka Boska Wysiedlona".'I utaj wyraźnie nie mamy już do czynieniaL obrazem kultowym, a zesceną symboliczną, której ważnymprzeznaczeniem jest wspierać ludzinieszczęśliwych. Oto Matka Boskaprzedstawiona na tle smutnego, zimowegopejzażu, w którym kroczą wysiedleni,bierze tych nieszczęsnychpod swój opiekuńczy płaszcz. Proporcjewielkości między ludźmi tragiczniedoświadczanymi a współczującą MatkąBoską Wykluczają zrównanie sferysacrum i profanum, nie zakłóca takżeich przejrzystej relacji znak PolskiWalczącej, ponieważ stanowi niejakoinsygnium Jej - Matki Królowej Polski- władzy i opieki.Zbliżony charakter i sens cechujeprzedstawienie znane jako „MatkaBoska Powstania Warszawskiego" i,niemal identyczne, „Matka BoskaŻołnierza Tułacza". Pierwsze, autorstwaIreny Pokrzywnickiej, nie dokończonew wyniku bombardowaniapracowni i ran odniesionych przezartystkę, rozdawano w odbitkach powstańcompodczas Mszy polowych.Zaś drugie wykonał w stalagu w 1945r. żołnierz batalionu „Parasol", EugeniuszKaszewski. Wyobrażony zosta!na nich na pierwszym planie pięknyi młody mężczyzna w powstańczymmundurze, z podniesionym czołem,z ufnością i odwagą patrzący w przyszłość,którego wieńczy laurem Dzieciątko,a Matka Boska błogosławi mujasnym spojrzeniem i uśmiechem. Zastosowanatu idealizacja i typizacjajest tak dalece posunięta, że stanowijuż stereotyp, ale też dzięki temudoskonale czytelną ówcześnie i dziśfigurę znaczeniową. Pomijam wstrząsającykontrast tej trywialnej plastycznie.,ale niemal kongenialnej jakosynteza ówczesnych ideałów i nadzieisceny z tragedią powstania. W perspektywierozważanego tematu trzebazwrócić uwagę, że choć sfera profanumulega tu - częstej także w przedstawieniachreligijnych - aktualizacji,to przecież aktualizacja ta nie dotykasfery sacrum'- Matki Boskiej i Dzieciątka,których prawem - respektowanymtakże w ikonografii - jestnadprzyrodzona interwencja w życieludzkie i roztaczanie nad nim opieki.Inaczej omawiana relacja wyglądaw akwareli Tadeusza Pietrzykowskiego,który w roku 1946 namalował„Matkę Boską Obozów Koncentracyjnych"(zresztą sam był ich więźniem).Matka Boska i Dzieciątko są


4/7w pasiakach, co sianowi symboliczny- i w chrześcijaństwie chyba najwyższy/. możliwych - hołd dla pomordowanych,jako że uświęca ofiarę ichżycia.I wreszcie dwie ryciny współczesne:jedna autorstwa Teresy Stankiewicz,druga- - [ J [Ustawa o kontrolipublikacji i widowisk z 31 VII1982 r. art. 2 pkt 1 i 3 (Dz.U. nr 20,poz. 99, żm. 1983 Dz.U. nr 44, poz.204)J — to linoryt Doroty Staszewskiej(nota bene dar dla Jana Pawia II). Ichzamiarem jest - znów symboliczne -upamiętnienie tylu tragicznych ofiarwojny, ale nie w powtarzaniu owychniepojętych dla nikogo wielkich liczb,lecz poprzez. odniesienie do śmiercipojedynczego człowieka. A jednocześnienadanie tej śmierci, czy raczejtym śmierciom, sensu - oczywiściew wymiarze eschatologicznym - poprzezwprowadzenie przedmiotówsymbolicznych znamionujących ofiarężycia w sferę sacrum. Więcej, w obydwuomawianych rycinach ów przedmiotsymboliczny zajmuje miejsceDzieciątka Jezus w ramionach Marii: 'raz jest to żołnierski hełm, raz przestrzelonaczaszka człowiecza.Ów pobieżny opis ikonograficznyMadonn Polski Walczącej sporządzonypod kątem występującej w tychprzedstawieniach "relacji sfer sacrumi profanum przekonuje, jak sądzę,0 istnieniu różnych możliwych wariantówtej-relacji. W dodatku różnych,takżeze względu na odmiennośćfunkcji pełnionych przez poszczególneprace: bądź to przedmiotu kultu y1 religijnej adoracji, bądź wspierającejludzi w nieszczęściu chrześcijańskiejinterpretacji ich losu, bądź wreszciesymbolu cierpienia i ofiary życia. Jednocześnienawet ten skromny <strong>przegląd</strong>przekonuje, że - bez względu naocenę poziomu estetycznego omawianychprac,-od której świadomie abstrahowałam- równoprawność plastycznatych sfer .-jest zasadna, czymoże lepiej - stosowna, jedynie wprzepadku symboli największych, awięc takich, które w sposób uprawnionyda się umieszczać w perspektywieeschatologicznej. W przeciwnymrazie nieuniknionej desakralizacji,czyli degradacji (nawet jeśli nie zamierzonej)ulega sfera sacrum, spłaszczonaniejako do takiej czy innej, ale; jednak tylko ideologii, odarta zaś z tego,co stanowi jej istotę.NawojkaCieślińskavvrzesień'N4Jerzy Hoffman był kiedyś dobrzezapowiadającym się komandosemkamery. W spółce z Edwardem Skórzewskimnależał do czołowych autorówpopaździernikowej «czarnej szkoły"dokumentu. W 1962 roku zadebiutowałze wspólnikiem filmem fabularnym„Gangsterzy i filantropi", satyrąna Warszawę małej stabilizacji,po czym Edward Skórzewski gdzieśprzepadł, a Jerzy Hoffman zostałartystą «społecznego zamówienia».Znaczy, że robi filmy potrzebne politykomoraz dobrze widziane- przeznajszerszą widownię. Zbliżenie tychbiegunów naszej rzeczywistości wydafilmTrędowata 2


478je się jego główną ambicją. „PanWołodyjowski", „Potop", „Trędowata",„Do krwi ostatniej", „ProfesorWilczur" - czyli Sienkiewicz, Mniszkównai bitwa pod Lenino, młodzieńczybunt i szlagiery dla szerokiejpubliczności znaczą punkty tej drogi.Ostatnim etapem jest film „Wedlewyroków Twoich", prawdopodobniepomyślany jako odpowiedź na stawianePolakom zarzuty współudziału,lub co najmniej obojętności, wobechitlerowskiego ludobójstwa Żydów,dokonywanego na naszych ziemiach.Interes narodowy, racja stanu, propagandowezamówienie niekonieczniesą zabójcze dla artysty, jeślizachował on trochę autentyzmu. Musijednak chcieć tego samego co zleceniodawca.Albo się go bać. NatomiastHoffmanowi nie bardzo chciało się,ani też nie bał się, że mu kto zrobikrzywdę, gdy wytknie mu źle wykonanezlecenie. Nazwiskiem zdobiącymjuż niejedno «społeczne zamówienie"podpisał więc film o tym, jakdobrzy Polacy ofiarnie pomagajążydowskiej dziewczynce uciekającejpodczas okupacji przed złymi Niemcami.Trup ściele się gęsto. Mała Ruthsamym swoim zjawieniem się wśródsłowiańskich blondynów sieje śmierć,niczym trędowata, by wreszcie spłynąćtratwą przełomem Dunajca doCzechosłowacji.Reżyser bez najmniejszego wstyduposługuje się stereotypami niewinnychofiar, szlachetnych bojowników,okrutnych essesmanów, głupich żon,podłego folkśdojcza. Przy grzecznychzdjęciach Jerzego Gościka, przesadnieoświetlonych, zbyt czytelnie zakomponowanych,te sentymentalneklisze sięgają szczytów nieprzezwoitości.Bo to jest nieprzyzwoitość, żebyo ludobójstwie opowiadaćz taką rutyną,jakby wyrabiało się konfekcję.Kiedy Hoffman pokazywał miłośćubogiej guwernantki do pięknegoordynata, wolno mu było swobodnieuprawiać kicz. Była to sprawa międzynim, a jego publicznością. Kiedy jednakbierze temat zagłady narodużydowskiego, styl Jerzego Hoffmanastaje się sprawą poważną. Egzekucje,głód, zezwierzęcenie, rozpaczliwy heroizmtraktuje jak żetony w grzeo trywialnym celu i nie zadrży muręka!Obejrzawszy film nie odnoszę wrażenia,by jego autor rozumiał, że ma doczynienia z wyjątkowym tematem.Wymordowanie narodu wybranegobyło. nazistowskim szyderstwem zwiecznego przymierza. Estetyka kuchennegoromansu nie pasuje tu z powodówmoralnych. Sugeruje ona, żeprzedmiot opowiadania jest równiepotoczny jak użyty stereotyp. A tozakrawa na świętokradztwo, cośjakby mimowolny współudział spowodowanyumysłowym lenistwem.Zbrodnia pomyślana jako detronizacjaBoga może być wartościowo podwzględem artystycznym przedstawionanawet przez łotra, ale pod jednymwarunkiem: łotr musi wiedzieć, na cosię porywa. Niestety, Jerzy Hoffmannie sięga takich poziomów, zarównow dobrym, jak złym. Niechże więc naprzyszłość pamięta o swym miejscuw szeregu. Chyba że zdoła jeszczepowrócić do obietnic młodości.KrzysztofKłopotowski


Informujemy, że posiadamy jeszcze pewnąliczbę egzemplarzy „Przeglądu Powszechnego"z roku 1982, 1983 i 19<strong>84</strong>. Aby umożliwićzainteresowanym skompletowanie numerów naszegomiesięcznika od momentu jego wznowienia,obniżamy cenę zeszytów wydanych w 1982i 1983 roku o 50%.Zawiadamiamy jednocześnie, że dysponujemyjeszcze niewielką liczbą egzemplarzy wydanejprzez Wydawnictwo Przeglądu Powszechnegoksiążki Mariana Morawskiego SJ „Wieczorynad LcmaneiTi". Jest to dziesiąte wydanie w językupolskim dzieła z dziedziny katolickiej apologetyki a zarazem znakomitego utworu literackiego.Zamówienia prosimy kierować na adresadministracji „Przeglądu Powszechnego", ul. Rakowiecka61, 02-532 Warszawa, dokonującjednocześnie wpłaty na konto naszego miesięcznika:Bank PKO VI Oddział w Warszawie,nr konta 1560-51624-136, ul. Bagatela 15,00-585 Warszawa.Redakcja

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!