4 WRAŻENIA Z JAZD tekst: BARTOSZ ŁAWSKI zdjęcia: KRYSTYNA ŚLĄZAK Moje ulubione miętówki można kupić w dwóch opakowaniach – zwykłej torebce (4,90 zł) lub eleganckim, blaszanym pudełeczku (8,80 zł), pod nobliwie brzmiącą, bardzo brytyjską nazwą.
WRAŻENIA Z JAZD 5 Cukierki są te same i można by pomyśleć, że to jakieś oszukaństwo. Nic z tych rzeczy, te w pudełku to po prostu marka premium. W motoryzacji zabieg znany od lat. Już przed wojną Cadillac miał submarkę LaSalle, Chrysler – Imperiala, a Ford – Mercury’ego. Jakoś w latach osiemdziesiątych XX wieku pomysł ten odgrzali Japończycy, i tak Toyota zyskała Lexusa, Honda w wersji premium stała się Acurą. A Nissan wprowadził na rynek Infiniti. Mowa, rzecz jasna, o rynku amerykańskim, bo tam właśnie te submarki pojawiły się najpierw. Nic dziwnego, dla przeciętnego Amerykanina „luksusowy Nissan” brzmiał mniej więcej tak, jak dla Europejczyka „Trabant limuzyna”. Infiniti to co innego – ładnie wpada w ucho, jak marka luksusowych zegarków, albo nawet jachtów, a łacińska etymologia powoduje, że niemal w każdym języku kojarzy się z nieskończonością. Czego mianowicie nieskończonością trzeba dopowiedzieć sobie samemu, ale wyobraźnia przy takiej nazwie ma gdzie hasać. Pierwsze Infiniti to rzeczywiście były lepiej wyposażone Nissany, stopniowo jednak nowa marka zaczęła dorabiać się własnego „języka designerskiego”. Dzisiaj cała paleta jest już do modeli marki-matki zupełnie niepodobna. Dominującym akcentem są poprowadzone na siłę krzywizny i przetłoczenia. Zupełnie, jakby projektantom pożałowano sake, lub wręcz przeciwnie – dano jej za dużo. Nadmiar się wylał i stylista rysując próbował tę plamę ominąć. Dotyczy to głównie SUV-ów tej marki, bo sedan Q 50 jest całkiem przyzwoicie nakreślony. A topowe coupé Q 60 wygląda wręcz wspaniale, szczególnie w najszybszym kolorze, czyli Dynamic Sunstone Red. Można też powiedzieć, że na kilometr jedzie od niego lansem. Ale w końcu samochód za prawie 300 tys. złotych ma rzucać się w oczy. Na papierze dane brzmią co najmniej zachęcająco: trzylitrowe, podwójnie doładowane V 6 o mocy 405 KM. Sprzężone z siedmiobiegowym automatem i napędzające wszystkie cztery koła. Moment obrotowy godny dużego diesla, bo aż 475 Nm i to w niemal całym zakresie użytecznych obrotów, bo od 1600 aż do 5200. Wystarczy do – według producenta – rozpędzenia ciężkiego, bo ważącego ponad 1800 kg samochodu, w jedyne 5 sekund do setki. Prawie supersamochód. Oczywiście, najeżony elektroniką niczym nowoczesny myśliwiec. Jak się szybko przekonaliśmy – niestety. Zacznijmy jednak tradycyjnie – od opisu tego, co w środku. W końcu do najpiękniejszego nawet samochodu trzeba jednak kiedyś wsiąść. Po otwarciu dużych i ciężkich, jak to w coupé, drzwi, „widać ciemność”. Wnętrze jest utrzymane w stonowanej kolorystyce, czyli po prostu czarne. Podsufitka, fotele, boczki, kierownica… Żadnych tandetnych kolorków, żadnych trzeszczących, tanich plastików. Skóra to