28.06.2015 Views

Ludzie bezdomni - eBooks

Ludzie bezdomni - eBooks

Ludzie bezdomni - eBooks

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

no młodego eskulapa do mieszkańców domu w raptownych wypadkach zasłabnięć,<br />

przeważnie poniedziałkowej natury. Raz w jesieni przyszedł stary introligator z sąsiedniej<br />

kamienicy, zadzwonił, zbudził Walentową i narobił istnego piekła. Judym<br />

badał go, stukał, pukał, wyginał, kładł na sofie, gniótł, oglądał ze wszystkich stron<br />

i wypuścił, rozumie się, bez pobrania honorarium. Po tym zdarzeniu nastała cisza<br />

trwająca dobre dwa miesiące.<br />

Pewnego dnia w marcu, znowu w godzinie przyjęć, dał się słyszeć cichy głos<br />

dzwonka. Walentowa otwarła drzwi i wpuściła małą, chudą damę w czerni, o twarzy<br />

wywiędłej, suchej i mizernej.<br />

Przybyła spytała o doktora Judyma i powziąwszy wiadomość, że jest u siebie,<br />

weszła do gabinetu.<br />

„Pacjentka, jak mi Bóg miły!…” — jął myśleć doktor Tomasz i doznał ciepłego<br />

uczucia na samą myśl o pierwszym rublu zapracowanym we własnym apartamencie.<br />

Dama wśród ukłonów obustronnych zajęła miejsce i rozejrzała się po umeblowaniu.<br />

— Pani dobrodziejka jest cierpiąca? — zapytał doktor.<br />

— O, tak, panie konsyliarzu… Od lat, od całego szeregu lat…<br />

— I jakież to cierpienie?<br />

— Gdybyż to jedno! Cały szereg chorób, które inną osobę, mniej wytrzymałą,<br />

dawno by wpędziły do grobu.<br />

— Ale główna, zasadnicza?<br />

— Czy ja wiem, panie konsyliarzu. Zapewne wątroba…<br />

— Wątroba… Otóż…<br />

— Bo to jakaś duszność, bezsenność, kaszel, bóle…<br />

— Więc są bóle? I to w tej okolicy?<br />

— Ach, jakie bóle! Język ludzki wyrazić tego nie jest w stanie!<br />

— Bóle… rozdzierające, uczucie rozdzierania, nieprawdaż?<br />

— Tak, bywa i to. Nieraz budzę się rano, to jest, podnoszę się rano przepędziwszy<br />

noc bezsenną i jestem tak upadająca…<br />

— Proszę pani, apetyt?<br />

— Ale któż by na to wszystko zwracał uwagę, panie konsyliarzu, któż by przykładał<br />

swoje cierpienia do tego, co znosi nieszczęśliwa ludzkość.<br />

„Patrzajcież… — myślał Judym — a to co znowu?”<br />

— Zapewne pan konsyliarz słyszał… — zaczęła dama poprawiając się na krześle<br />

i przyciskając do piersi swoją torebkę — o naszym stowarzyszeniu, którego celem jest<br />

nawracanie dziewcząt, pojmuje pan konsyliarz, złego prowadzenia się.<br />

Tu dama spuściła oczy i zaczęła patrzeć w kąt gabinetu.<br />

— Nic a nic nie słyszałem… — rzekł Judym.<br />

— Otóż… celem naszego stowarzyszenia jest — po pierwsze…<br />

I jazda! Minęło pół godziny, trzy kwadranse, godzina… Dama bez przerwy mówiła<br />

o celach stowarzyszenia. Na początku drugiej godziny zaczęła mówić o środkach,<br />

a właściwie o braku środków.<br />

Gdy upłynęło mniej więcej sześć kwadransów od chwili zaczęcia tej dyskusji, nastąpiła<br />

wreszcie prośba o wsparcie zasiłkiem stowarzyszenia, które itd.<br />

Doktor bez wahania wyjął rubla papierowego, położył go na stole i rozprostował<br />

palcami. Dama niezwłocznie wzięła datek, zapisała coś w karneciku i znowu wśród<br />

słów biblijnych, ukłonów, uśmiechów i dziękczynień wionęła za drzwi.<br />

Walentowa po wyjściu kwestarki dostała wściekłego kaszlu. Doktorowi, gdy stał<br />

na środku gabinetu i świstał przez zęby, wydało się, że zmo, który, rozumie się,<br />

podpatrywał przez dziurkę od klucza, pęka ze śmiechu, że się dusi i parska…<br />

48

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!