12.07.2015 Views

Pamięć.pl 6/2012 - Archiwalny serwis Instytutu Pamięci Narodowej

Pamięć.pl 6/2012 - Archiwalny serwis Instytutu Pamięci Narodowej

Pamięć.pl 6/2012 - Archiwalny serwis Instytutu Pamięci Narodowej

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

2Szanowni Czytelnicy!WWydawca:Instytut Pamięci <strong>Narodowej</strong>– Komisja Ścigania Zbrodniprzeciwko Narodowi PolskiemuRada Programowa:dr hab. Grzegorz Berendt,dr hab. Krzysztof Szwagrzyk,dr Adam Dziurok, dr Krzysztof Kaczmarski,dr Maciej Korkuć, dr Tomasz Łabuszewski,dr Agnieszka Łuczak, dr Sławomir Poleszak,dr Paweł Skubisz, dr Waldemar Wilczewski,dr Andrzej Zawistowski (przewodniczący),dr Joanna ŻelazkoRada Redakcyjna:Dawid Golik, Agnieszka Jaczyńska,dr Andrzej Krajewski, Jan Olaszek,Kamila Sachnowska, dr Paweł Sasanka,Magdalena Semczyszyn,Emilia Świętochowska, dr Daniel WicentyRedakcja:Andrzej Brzozowski(redaktor naczelny, tel. (22) 431 83 56;e-mail: andrzej.brzozowski@ipn.gov.<strong>pl</strong>)Maciej Foks, Filip Gańczak, Andrzej SujkaKorekta:Anna KaniewskaProjekt graficzny:Krzysztof Findziński, Marcin Koc,Sylwia SzafrańskaRedakcja techniczna:Andrzej BroniakSkład i łamanie:Sylwia SzafrańskaSiedziba redakcji: ul. Hrubieszowska 6a,WarszawaAdres do korespondencji:ul. Towarowa 28, 00-839 Warszawawww.ipn.gov.<strong>pl</strong>Druk: Toruńskie Zakłady Graficzne Zapolex Sp. z o.o.ul. Gen. Sowińskiego 2/4, 87-100 ToruńRedakcja nie zwraca materiałów niezamówionychi zastrzega sobie prawo dokonywania zmianw nadesłanych tekstach.maju tego roku prezydent Stanów ZjednoczonychBarack Obama podczas uroczystości pośmiertnegouhonorowania kuriera Polski PodziemnejJana Karskiego Prezydenckim MedalemWolności bezrefleksyjnie użył słów „polski obóz śmierci”. Zajętymyśleniem globalnym prezydent USA być może nie miał czasuna głębszą analizę tekstu, który podsunął mu niezorientowany(miejmy nadzieję, że tylko niezorientowany) urzędnik. Samjednak fakt, że takie słowa padły, świadczy o tym, jak głębokota nieprawdziwa i krzywdząca zbitka – mimo licznych wcześniejszychinterwencji polskiej dy<strong>pl</strong>omacji, naukowców i mediów– zakorzeniła się w tzw. powszechnym obiegu. Jak zatem widać,walka ze stereotypem – czy raczej: brakiem elementarnejwiedzy – nie ma końca. Nową bronią w tej batalii będzie portaluruchomiony we wrześniu przez Instytut Pamięci <strong>Narodowej</strong>,przybliżający prawdziwą historię niemieckich obozów koncentracyjnychna ziemiach polskich.www.truthaboutcamps.eu – podtym adresem znajduje się bazarzetelnej wiedzy na temat hitlerowskiejmachiny zagłady. Portalskierowany jest przede wszystkimdo odbiorców z zagranicy(stąd adres w języku angielskim).„Pamięć.<strong>pl</strong>” również zabieragłos w tej sprawie. W numerzewrześniowym dr Joanna Lubeckaw artykule pod przewrotnymtytułem Jak rozpętaliśmy II wojnę światową… wskazuje nazagrożenia płynące z nieodpowiedzialnych sformułowań. Tekstem„okładkowym” jest rozmowa z Kazimierzem Piechowskim,byłym więźniem KL Auschwitz, który w 1942 roku dokonał brawurowejucieczki z obozu esesmańskim samochodem. Dziękisprytnemu <strong>pl</strong>anowi Niemcy nie dość, że nie schwytali uciekinierów,to jeszcze mieli problem z dokonaniem odwetu na pozostałychwięźniach. Do numeru dołączyliśmy płytę z teledyskiem brytyjskiejartystki Katy Carr, która swój utwór poświęciła właśnietym wydarzeniom. Na tej samej płycie znajduje się także odcinekcyklu dokumentalnego „Z kroniki Auschwitz” w reżyserii MichałaBukojemskiego pt. Najdłuższy apel. Wstrząsające relacje dotycząwcześniejszej o dwa lata ucieczki z Auschwitz i pokazująfragment działania niemieckiej machiny zagłady.O śladach innej totalitarnej machiny, komunizmu, rozmawiamyz dr hab. Krzysztofem Szwagrzykiem, który kieruje pracamizespołu identyfikującego nieznane miejsca pochówku ofiarterroru komunistycznego. Oprócz tego między innymi: dr SławomirKalbarczyk przypomina o okupacji radzieckiej w Polsce,dr Beata Konopska opisuje mechanizmy cenzurowania mapw PRL, a dr Joanna Hytrek-Hryciuk przedstawia sylwetkę KarolinyLanckorońskiej. Tekstem prof. Jerzego Kochanowskiegoinaugurujemy nowy dział „Przeminęło z Peerelem”; będziemyw nim prezentować obrazki, zjawiska i postacie charakterystycznedla PRL, które – tego sobie życzmy – pozostaną wyłączniekartką z przeszłości.Redaktor naczelnyAndrzej BrzozowskiW nastepnym numerze miedzy innymi:POLSKIE DOMINIUM W AFRYCE?Lata trzydzieste XX wieku to apogeum polskich marzeń o koloniach w Afryce – pisze JanuszWróbel. Klęska wojenna we wrześniu 1939 roku wykazała, jak kruche podstawy miały te mocarstwoweaspiracje. Los sprawił jednak, że w czasie II wojny światowej na Czarnym Lądzie znalazłosię ponad 18 tys. Polaków ewakuowanych ze Związku Sowieckiego. Osiedlano ich na terenieAfryki Wschodniej (dzisiejsza Tanzania, Kenia i Uganda), Rodezji i Unii Południowej Afryki. Zakładalitam własne gazety, szkoły, a nawet domy kultury. Po 1945 roku tylko niewielka część polskichuchodźców zdecydowała się na powrót do rządzonej przez komunistów ojczyzny. Większośćwyjechała do Wielkiej Brytanii, USA i innych krajów anglojęzycznych.Fot. ze zbiorów Anny WysibirskiejZAPOMNIANY BOHATERMiał 16 lat, gdy wybuchła II wojna światowa.Cudem uniknął sowieckiej wywózki do Kazachstanu,a z przymusowych robót w Niemczechzdołał uciec. Z polecenia organizacji konspiracyjnejzatrudnił się w białostockim gestapo. Pomógłw odbiciu z aresztu oficerów AK. Walczyłz Niemcami, a od jesieni 1944 roku z Sowietami,UB i milicją. 11 października 1946 roku zginął odmilicyjnych kul. Zbigniew Rećko „Trzynastka”, boo nim mowa, przez długie lata był wymazywanyz pamięci lub niesłusznie oskarżany o kolaborację.Artykuł Marcina Zwolskiego to hołd złożonytej niezwykłej postaci.Zapraszamy na naszą stronę internetową: www.pamiec.<strong>pl</strong>


aktualności kalendarium XX wieku IPN 3• Instytut Pamięci <strong>Narodowej</strong> uruchomiłnowy portal edukacyjny www.truthaboutcamps.eu(prawda o obozach).Niefortunne określenie „polskie obozy koncentracyjne”lub „polskie obozy śmierci” – mimointerwencji MSZ, polskich ambasad i środowiskpolonijnych – wciąż pojawia się w zagranicznychmediach, a niedawno użył go nawetprezydent USA Barack Obama. Mniej zorientowanyodbiorca może nabrać przekonania,że skoro obozy były „polskie”, to powstały conajmniej za zgodą Polaków i być może byłyprzez nich zarządzane. Portal IPN ma przypominać,że w czasie II wojny światowej niebyło „polskich obozów”, lecz co najwyżej niemieckieobozy na okupowanych ziemiach polskich,i dostarczać rzetelnej informacji na tentemat. Można tu znaleźć teksty historykówIPN i liczne materiały ilustracyjne. Portal dostępnyjest w językach polskim i angielskim.• Od 16 września do 30 października w BiałostockimMuzeum Wsi pod Osowiczami(dwór z Bobry Wielkiej) można oglądać wystawę„Zagłada dworów w województwiebiałostockim po roku 1939”.W II RP właściciele ziemscy byli częścią elit.W czasie II wojny światowej spadły na nichdotkliwe represje sowieckiego i niemieckiegookupanta: deportacje, aresztowania, wywózkido łagrów i obozów koncentracyjnych. Fizycznejeksterminacji towarzyszyła bezprawna akcjagrabieży majątków.Zagłada dworów dopełniła się po roku 1944.Właściciele ziemscy zostali uznani przez władze„nowej Polski” za wrogów, na mocy reformyrolnej pozbawieni majątków i poddani kolejnymrepresjom. Ziemianie nie zaakceptowalipowojennej komunistycznej władzy i częstonadal działali w podziemiu niepodległościowym,płacąc za to życiem lub więzieniem.Wystawa wprowadzaw sytuacjęw województwiebiałostockim po1939 roku, prezentująclosywybranych rodzinziemiańskich,ich wkładw polską kulturęi działalnośćniepodległościową.• Trwa piąta edycja konkursu „KsiążkaHistoryczna Roku”. O Nagrodę im.Oskara Haleckiego rywalizują autorzyksiążek opisujących losy Polski i Polakóww XX wieku.Minął już termin nadsyłania zgłoszeń.Nominacje ogłosi do 30 września juryw składzie: prof. Piotr Franaszek, prof.Tomasz Gąsowski, prof. Andrzej Nowak,prof. Wojciech Roszkowski, prof. AndrzejChwalba, prof. Wiesław Wysocki. Następnie w drodze głosowania internetowegoczytelnicy wybiorą spośród nominowanych najlepsze książkiw dwóch kategoriach: książka naukowa i popularnonaukowa. Głosowaćmożna będzie od 1 do 31 października na stronie www.ksiazkahistorycznaroku.<strong>pl</strong>.Swoich zwycięzców wyłoni także jury. Laureaci otrzymająstatuetki i nagrody pieniężne o łącznej wartości 60 tys. złotych. Uroczystagala wręczenia nagród odbędzie się w listopadzie.Organizatorami konkursu są Instytut Pamięci <strong>Narodowej</strong>, Telewizja Polskai Polskie Radio.Fot. P. Życieński• Oddział IPN w Krakowie oraz Stowarzyszenie„Passionart” zapraszają doudziału w I ogólnopolskim konkursiefotograficznym „Żołnierze Wyklęci.Historia, która mnie porusza”.Celem konkursu jest uczczenie żołnierzypolskiego podziemia niepodległościowego,którzy także po II wojnieświatowej walczyli przeciwko narzuconemuPolsce systemowi komunistycznegozniewolenia.„Zrób zdjęcie ukazujące Twój osobistystosunek do wydarzeń, miejsc,przedmiotów lub osób związanychz historią Żołnierzy Wyklętych. […]Może to być portret lub seria ujęćportretowych osób w jakiś sposób związanych z Niezłomnymi.Kadr mieszczący znalezione po Nich pamiątki, rzeczy osobiste albo ujęciamiejsc, z którymi byli związani, przedstawiające krajobrazy, ich domy,szkoły…” – zachęcają organizatorzy.Patronat honorowy nad konkursem objęli Prezes IPN, Małopolski KuratorOświaty i Fundacja Armii Krajowej w Londynie. Startować można w trzechkategoriach wiekowych: do 16 lat (uczniowie szkół podstawowych i gimnazjów),od 17 do 24 lat oraz powyżej 24 lat. Prace konkursowe (pojedynczafotografia lub cykl nie więcej niż pięciu zdjęć) należy nadsyłać do30 listopada na adres: Oddział <strong>Instytutu</strong> Pamięci <strong>Narodowej</strong> w Krakowie,ul. Reformacka 3, 31-012 Kraków. Dopisek: „Konkurs fotograficzny”.Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi w grudniu, a wręczenie nagród odbędziesię 28 lutego 2013 roku w Filharmonii im. Karola Szymanowskiegow Krakowie. Najlepsze fotografie zostaną zaprezentowane na <strong>pl</strong>enerowejwystawie w centrum Krakowa. Na zwycięzców czekają nagrody pieniężnei rzeczowe.Szczegółowe informacje o konkursie znaleźć można na stronach internetowychIPN, Kuratorium Oświaty w Krakowie oraz Stowarzyszenia „Passionart”:www.ipn.gov.<strong>pl</strong>, www.facebook.com/edu.ipn, www.kuratorium.krakow.<strong>pl</strong>, www.passionart.org.<strong>pl</strong>.oprac. Filip Gańczak


8Fot. PAPStronnictwoDemokratyczne, czyliKalahari po deszczuMaciej RosalakPrzy piwie i golonce Jaroslav Hašek założył w Pradze Partię UmiarkowanegoPostępu w Granicach Prawa. Było to jeszcze za Habsburgów,ale nazwa pasuje jak ulał do Stronnictwa Demokratycznego czasów PRL.WWiem, co mówię. Kilkanaścienajlepszych latżycia przepracowałemw prasie StronnictwaDemokratycznego – „Kurierze Polskim”i „Tygodniku Demokratycznym”– i nawet wstąpiłem do SD. Przyznajęteż, że krok ten nie został podyktowany,jak w przypadku Jaroslava Haška,przedłużającym się pobytem w knajpie.Jako okoliczność łagodzącą mogępodać tylko młody wiek i niebywalesympatyczne środowisko dziennikarzy,których większość należała do SD właśnie.Ich stosunek do polityki, ze stronnictwemwłącznie, był pół ironiczny, półżyczliwy, pół żartem, pół serio; jakiśtaki Haszkowy właśnie.Sierpień 1980 roku zmienił wszystko.Niczego nie traktowano pół na pół, a jużna pewno polityki. I oto nagle okazałosię, że i w SD, zwanym dotąd z politowaniemStronnictwem Drżących, pojawilisię dość niespodziewanie liczniludzie, którzy zaczęli serio domagać się– o zgrozo! – systemu wielopartyjnego,kontrolowania poczynań władzy, wolnościsłowa. Hašek by z przerażeniemotrzeźwiał... Nagle pojawiły się, dotąduśpione, koła SD w adwokaturze, handluzagranicznym, służbie zdrowia, na wyższychuczelniach, a nawet wśród dośćzachowawczych dotąd rzemieślnikówi kupców. Dziennikarze choćby dlategoszczególnie dostrzegali koniecznośćdemokratycznych przemian, że wszelkiewynaturzenia ustroju i gospodarki uporczywiestawały im przed oczami każdegodnia, gdy przygotowywali teksty – odnajprostszych informacji o pękniętej rurzei spóźnionych autobusach po bilanspłatniczy kraju i poziom PKB.Ð Ð IV Wojewódzki Zjazd Delegatów OkręguStołecznego Stronnictwa Demokratycznegoi otwarcie obrad Rady Naczelnej SD;za stołem prezydialnym m.in. prezes RN SDprof. Mieczysław Michałowicz (czwarty odprawej); przemawia sekretarz generalnyCentralnego Komitetu SD, podsekretarzstanu w Ministerstwie SprawiedliwościLeon Chajn, Warszawa, sala TeatruPolskiego, 2 czerwca 1949 rokuWiększość z nas natychmiast wstąpiłado Solidarności. Ciekawą proweniencjęodkryłem wśród starszych kolegóww 1981 roku – przy okazji kolejnej rocznicywybuchu Powstania Warszawskiego.Przeprowadziłem wtedy sondę podtytułem „Moja Godzina W” i odnalazłemw naszym Wydawnictwie „Epoka” bliskotrzydziestu żołnierzy Armii Krajowej.Poza jednym – Januszem Skalskim„Linem”, który wiosną 1944 roku poszedłza „Ponurym” na Nowogródczyznę– pozostali walczyli w stolicy. Byli wśródnich moi serdeczni przyjaciele: WacławGluth-Nowowiejski „Wacek” ze zgrupowania„Żmija” oraz Stanisław Krupa„Nita” z batalionu „Zośka”. Nawet naczelny„Kuriera” Cezary Leżeński jakoczternastoletni chłopiec walczył na barykadzie.Stąd zresztą ogromna determinacja,z jaką gazeta upominała się w latachsiedemdziesiątych o dobre imię AK.A wyniki sondy – gdyby ktoś był ciekaw– zostały opublikowane z okazji 1 Sierpniaw „Tygodniku Demokratycznym”.Dla wielu akowców Stronnictwo Demokratyczneokazało się dogodnym azy-


felieton 9lem. Nikt tu nikomu nie wytykał „złego”pochodzenia czy życiorysu, nie zakazywałchodzenia do kościoła, nie nagabywało wstępowanie do PZPR (mnie kiedyśpewien szczery towarzysz namawiałw szczególny sposób: „panie Maćku, jakjuż wpadać, to w większe g...”), nie szkoliłideologicznie ani nie „rozliczał po liniipartyjnej”. Całymi latami SD trwałow stanie dość wygodnego dla wszystkichletargu. Dla rzeczywistych władzkomunistycznych jako przybudówka,dla kierownictwa SD jako synekura, dlajednych członków jako azyl, dla innych(zwłaszcza tzw. prywaciarzy) jako ubezpieczycielich interesów.Zresztą w latach bierutowskich władzeSD zdominowali „spadochroniarze”z partii komunistycznej: Jan KarolWende, Leon Chajn, Eugenia Krassowska.Inność wobec PZPR wyrażała sięgłównie w odwrotnej kolejności słóww nazwach: nie Komitet Centralny (jakw PZPR), ale Centralny Komitet; nie KomitetWojewódzki, ale Wojewódzki Komitet.Jakoś tak się złożyło, że i nazwiskaprominentów w drobnym sojuszniczymstronnictwie były na ogół zdrobniałe: nieKowal, ale Kowalczyk; nie Młynarz, aleMłyńczak i Młyńczyk; nie Wieczór, aleWieczorek; nie Gracz, ale Graczyk itp.Zwróciła mi na to uwagę córka innegoprominenta, a mianowicie ZygmuntaMoskwy, urocza koleżanka skądinąd.Ale w momentach załamania systemupeerelowskiego SD zmieniało się jakpustynia Kalahari po deszczu. Tak byłow 1956 roku oraz w latach 1980–1981.Natychmiast powstawała młodzieżówka(Związek Młodzieży Demokratycznej,Związek Młodych Demokratów),tasowano władze, uchwalano noweprogramy, przyjmowano zaskakującowielu nowych członków. Mijał kryzysi wszystko wracało do normy: krzykaczywyrzucano, ZMD rozwiązywano,programy dostosowywano do linii jedyniesłusznej siły politycznej.W 1981 roku apogeum przemianwystąpiło w marcu na XII Kongresie.Wybrano mnie na delegata z „Epoki”i świetnie pamiętam ten wykwit demokracji,z jednej strony tak nowy i podniosły,z drugiej zaś niesłychanie męczący.Trzy dni trwały przemówienia i dyskusjew siedzibie filharmonii, a kiedy czaswynajmu gmachu minął – jeszcze kolejnydzień w szkole muzycznej przy ulicyNiecałej („Czy to kongres, czy koncert?”– pytali najbardziej znużeni przedstawicieletzw. betonu w SD). Niekończące siębyły zwłaszcza wystąpienia „w sprawieformalnej”. Na przykład niejaki kolegaKaroń zgubił gdzieś mandat delegata. Jakimsposobem kolega Karoń może głosowaćbez mandatu – na ten temat wypowiedziałosię chyba pół setki delegatów,co zabrało trzy godziny. Rej wodził delegatJan Świtka, zapamiętany późniejz sejmu kontraktowego dzięki słynnemupowiedzeniu o SD i PZPR: „razemzłapany, razem powieszony”. Pamiętamdługą kolejkę chętnych do zabrania głosu,ustawiających się do mikrofonu okołotrzeciej w nocy. Chciałem wyć.Chciałem też wyć, gdy po czterechdniach redagowaliśmy najważniejszezapisy ustrojowe, pewien se<strong>pl</strong>eniącykolega oznajmił po północy, że „koniecnietseba wypowiedzieć sie na tematpserywania ciązy”, co było oczywiścieważne, ale akurat nie w momencie omawianiaprerogatyw prezydenta. Przewodniczącykomisji, który zachowywałstoicki spokój, przypominał mi pewnegokomandira z opowiadań Izaaka Babla.Potrafił on wysłuchiwać niewiarygodniecier<strong>pl</strong>iwie ciągłych skarg chłopów narekwizycje koni. Jak to robił? Po prostunauczył się spać z otwartymi oczami.Przebieg kongresu transmitowała telewizja,a komentatorzy w osobach redaktorówWitolda Stefanowicza i MarkaTumanowicza przechadzali się wynioślewśród delegatów. Myślałem, że podzielająnasze nadzieje i dążenia, bo przecieżdziałamy dla wspólnego dobra. Takieprzeświadczenie – że każdemu rodakowizależeć musi na urzeczywistnieniudemokracji, prawdziwym porozumieniuwładzy z wielomilionowym ruchemspołecznym, tak bardzo gotowym doofiar i wyrzeczeń dla Polski – było powszechnew owym czasie. Po niespełnaroku obu redaktorów ujrzeliśmy na ekraniew zielonych mundurkach...Przemawiałem w imieniu dziennikarzypodczas głównych obrad z mównicyustawionej tam, gdzie zwykle stoi konferansjerpodczas konkursów chopinowskich.Dostałem wielkie brawa, a podczasobiadu, który przypadkowo jadłemobok delegatów z Poznania, zbierałemgratulacje między innymi od Hanny Suchockiej(tak, tej samej). Bardzo dumnyz siebie myślałem, że teraz to już demokracjana dobre zwycięży w kraju.Tymczasem rzeczy istotne nie działy sięna mównicy, ale za kulisami i podczaswyborów. Wycięto wszystkich liczącychsię kandydatów do władz, i to z obustron – „solidaruchów” z CzarkiemLeżeńskim oraz „betonu” popieranegoprzez PZPR z Tadeuszem W. Młyńczakiem.Z poprzedniego CentralnegoKomitetu pozostało bodaj tylko trzech,z których Edwarda Kowalczyka nowyCK powołał na swego przewodniczącego.Wybór był jak kulą w płot, o czymprzekonaliśmy się rychło po wprowadzeniustanu wojennego. Ale kiedy skonanyprzyszedłem nareszcie do domu,zanim padłem spać, zdążyłem jeszczepowiedzieć żonie: „Wygraliśmy”.Akurat. Następnego dnia nikt już niemówił o XII Kongresie SD. Towary doreszty zniknęły z półek sklepowych,a w Bydgoszczy pobito Jana Rulewskiego,przewodniczącego tamtejszegoregionu Solidarności. Kraj stanął w obliczukonfliktu o nieobliczalnych następstwach.Wcześniej prowokowanospołeczeństwo nierejestrowaniem statutuNSZZ „S”, aresztowaniem JanaNarożniaka, wywoływaniem strajków.Potem było coraz gorzej. W tych warunkachwszędzie próbowano wbrewkomunie naprawić, wyprostować, lepiejurządzić, co tylko i gdzie się dało.Nawet, o czym dziś mało kto pamięta,w Stronnictwie Demokratycznym.Dziennikarze z jego pism zapłacili zato podczas weryfikacji w stanie wojennymnajwiększą liczbą wyrzuconychz pracy w stosunku do całej prasy. Aleto już osobna historia.Maciej Rosalak – redaktor dodatków historycznych„Rzeczpospolitej”; w 1981 roku dziennikarzi przewodniczący koła SD przy Wydawnictwie „Epoka”


Tomasz Stempowski10stopklatkaTriumf wojnyPrzerażenie. Strach. Groza.Jedno z tych uczuć – a możewszystkie – maluje się natwarzy kobiety uwiecznionejna zdjęciu. Obiektyw aparatuuwięził w kadrze wykrzywionerysy, jakby kobieta skamieniała.Zdjęcie wykonano 12 września1939 roku w Końskich.Kobieta stojąca w centrumto Leni Riefenstahl, słynnaniemiecka aktorka i reżyserka,autorka filmów dokumentalnychOlimpia i Triumf woli.Widać, że jest wstrząśnięta.Mężczyźni u jej boku,prawdopodobnie członkowiejej ekipy filmowej, starają sięją podtrzymać i uspokoić.Nie widać, co zobaczyła.Odpowiedź znajduje siępoza kadrem.NNa wieść o wybuchu wojnyz Polską Leni Riefenstahlnatychmiast wróciłado Berlina z wypoczynkuwe włoskich Dolomitach. W ciągu kilkudni udało się jej uzyskać w KancelariiRzeszy status korespondenta wojennegoi stworzyć specjalny oddziałfilmowy (Sonderfilmtrupp), w któregoskład weszli jej stali współpracownicy:operatorzy Guzzi i Otto Lantschnerowie,Sepp Allgeier, Fritz Schwarzi Heinz Kluth, kierownik produkcjiWalter Traut, fotograf Rolf Lantin,ÐÐPrzerażona strzelaniną Leni Riefenstahl


stopklatka 11kino operator Hans Kubisch i dźwiękowiecHermann Storr, z którym reżyserkabyła związana także w życiuprywatnym. Wszyscy zostali umundurowanii dostali broń. Na czele ekipystanął SS-Hauptsturmführer Stolzez ministerstwa propagandy.Powstanie specjalnego oddziału filmowegoLeni Riefenstahl było dośćniezwykłe. Wehrmacht dysponowałwłasnymi wyspecjalizowanymi kompaniamipropagandowymi przydzielonymido poszczególnych armii i podlegającymiich dowództwu. To onemiały dostarczać materiał z pierwszejręki na potrzeby nazistowskiej propagandy.Oddział Leni Riefenstahl niepodlegał dowództwu Wehrmachtu i reżyserkamogła sama decydować o swoichposunięciach. Twierdziła później,że powstał z jej inicjatywy i dzięki jejstaraniom. Istnieją jednak świadectwa,że działała na polecenie Hitlera. Erichvon Manstein, jeden z czołowych dowódcówWehrmachtu, w swoich wspomnieniachnapisał: „Pewnego dniazjawiła się u nas, jak sama mówiła,podążając »śladami Führera«, znanaaktorka filmowa i reżyserka w towarzystwiegrupy kamerzystów. Twierdziła,że ma kręcić na froncie na zlecenieHitlera. Zajęcie to, w dodatkuwykonywane przez kobietę, było dlanas żołnierzy w gruncie rzeczy wstrętne.Lecz cóż było robić – miała zlecenieHitlera”.Utworzenie oddziału było możliwedzięki bliskiej znajomości reżyserkiz przywódcą III Rzeszy. Pomysł musiałzaaprobować także szef propagandyJoseph Goebbels. To kierowane przezniego ministerstwo finansowało działaniaRiefenstahl i dostarczyło niezbędnyekwipunek; tam też trafiać miały nakręconemateriały. Cel powołania ekipypozostaje jednak niejasny. Nie wydajesię, by tak jak zwykłe kompaniepropagandowe, miała ona dostarczaćmateriały na potrzeby kroniki filmowej.Być może reżyserka zamierzałanakręcić dłuższy film dokumentalnypoświęcony kampanii polskiej lub Hitlerowi.ÐÐŻydzi zmuszeni do kopania grobów, 12 września 1939 rokuÐÐŻydzi spędzeni przez żołnierzy niemieckichDo Końskich filmowcy dotarli10 września po południu. W miasteczkustacjonował sztab dowódcy10. Armii Walthera von Reichenauai kilka godzin wcześniej odwiedził jeAdolf Hitler. Reżyserka już go jednaknie zastała.Dwa dni później w miasteczku odbyćsię miał pogrzeb czterech niemiec kichżołnierzy. Ich ciała spoczywały w miejscowymkościele. Wśród Niemcówkrążyły różne pogłoski o ich śmierci.Mówiono, że zostali zdradziecko zastrzeleniprzez Polaków lub Żydów,


12stopklatkaÐ Ð Wielu Żydów zapędzonych do grzebania zwłokzostało później zastrzelonych przez żołnierzy niemieckicha ich ciała bestialsko okaleczono. Jednąz ofiar miał być jakiś wyższy oficer.Prawdopodobnie doszło do zniekształceniainformacji o śmierci generałamajora policji porządkowej WilhelmaRöttiga, generalnego inspektorażandarmerii polowej przy 10. Armii.Polscy żołnierze z 1 komp. 77 pp. dowodzeniprzez kpr. pchor. WładysławaDowgierda ostrzelali i obrzucili granatamijego samochód na drodze w pobliżuOpoczna. Pojazd zapalił się, wskutekczego ciała pasażerów zostały częściowospalone. Dokładna liczba zabitychnie jest znana, różne źródła podają odmiennewersje. Trupy przewieziono doKońskich. Według źródeł niemieckichciało generała zabrano stamtąd do Niemiec.Według relacji polskich został onpogrzebany przez naszych żołnierzy naskraju pobliskiego zagajnika. Niemcomnie udało się go odnaleźć, a z honoraminależnymi generałowi pochowaliczęść zwęglonych szczątków jego kierowcy,starszego wachmistrza żandarmeriiGeorga Poppego. Został on prawdopodobniepogrzebany w Końskich.Potwierdza to częściowo zdjęcie ciałzłożonych wewnątrz kościoła. Na widocznejtam trumnie leży czapka, którejkształt odpowiada czapce policyjnej, niewojskowej.Do kopania grobów zapędzono grupę40–50 Żydów. Część z nich musiaławygrzebywać ziemię gołymi rękami.Przyglądający się pracy żołnierze trak-towali ich bardzo brutalnie: szturchalikolbami karabinów, bili sztachetami,kopali w twarz. Musiał interweniowaćdowódca garnizonu mjr Schulz, któryzwrócił podwładnym uwagę, że „Żydziponoszą wprawdzie winę za wszystkienieszczęścia, jakie nawiedziły terazświat, mimo to jednak żołnierze niemieccymuszą utrzymywać dyscy<strong>pl</strong>inęi wystrzegać się ekscesów”. W końcuŻydom pozwolono odejść, ponownieich przy tym bijąc. Uciekając przedciosami, Żydzi zaczęli biec w kierunkupobliskiej bramy. W tym momencienadjechał samochód kierowany przezBrunona Kleinmichela, podporucznikarezerwy 8. batalionu rozpoznanialotniczego 10. Armii. To on otworzyłogień do biegnących ludzi. Do strzelaninyprzyłączyło się kilkudziesięciuinnych żołnierzy. Według raportu Rittaua,nadradcy sądu wojennego 10. Armii,dziewiętnastu Żydów zostało zabitych,a ośmiu ciężko rannych, przyczym trzech z nich wkrótce zmarło.Według innych świadectw zabitychbyło 31. Tym, którzy przeżyli, nakazanozebrać ciała. Później pogrzebanoje na cmentarzu żydowskim.Bruno Kleinmichel stanął przed sądemwojennym, który stwierdził, że„z premedytacją zabijał ludzi, nie zastanawiającsię, co robi”. Za okolicznośćłagodzącą uznano, że działał podwpływem wzburzenia pogłoskami, iżPolacy okaleczyli ciała niemieckichżołnierzy, a ludność cywilna wbrewprawu międzynarodowemu brała udziałw walkach. W rezultacie skazano gotylko na dwa lata więzienia i degradację.Ponieważ jednak po zakończeniuwojny Hitler ogłosił amnestię, Kleinmichelnie poniósł żadnych konsekwencji,jak zresztą żaden z pozostałych strzelającychwówczas żołnierzy.Leni Riefenstahl była wstrząśniętatragedią, która rozegrała się na jejoczach. Można to odczytać z jej twarzyuwiecznionej na fotografii. Jednoznaczniepotwierdza to też podpis, jakimtakie samo zdjęcie opatrzył pewienniemiecki szeregowy w swoim pamiątkowymalbumie fotograficznym: „Leni


stopklatka13Riefenstahl fällt beim Anblick der totenJuden in Ohnmacht” (Leni Riefenstahlmdleje na widok martwych Żydów).Mimo to w opublikowanych po wojniewspomnieniach reżyserka twierdziła:„Nigdy nie widziałam w Polscezabijania – ani żołnierzy, ani cywilów”.Wyraz przerażenia na swojej twarzytłumaczyła strachem o własne życie.Gdy tylko oficer, który nakazał zaprzestaćdręczenia Żydów, odszedł,niemieccy żołnierze ponownie zaczęliich bić. Wtedy Leni Riefenstahljakoby zwróciła im uwagę, że łamiąrozkaz dowódcy. W odpowiedzi zostałazelżona, a jeden z żołnierzy wycelowałw nią karabin i zagroził, żeją zastrzeli. Właśnie wtedy ktoś zrobiłjej zdjęcie. Taką wersję reżyserkaprzedstawiła też w 1952 roku w Berlinieprzed izbą orzekającą w sprawachdenazyfikacyjnych. (Dwa dni przedposiedzeniem sądu magazyn „Revue”opublikował fotografie z Końskichi napisał: „Leni Riefenstahl jest jednąz niewielu niemieckich kobiet, którenie tylko wiedziały [o okropnościachwojny], ale także widziały je na własneoczy”). W 1954 roku powtórzyła tosamo przed sądem we Frankfurcie nadMenem w związku ze sprawą o zniesławienie,którą wytoczyła pismu „DieTat”. Do końca życia groziła procesemkażdemu, kto kwestionował jej wersję.Rzeź w Końskich zdecydowałao dalszych <strong>pl</strong>anach reżyserki. Nie byław stanie kontynuować pracy i postanowiłajak najszybciej wrócić do Niemiec.Jednak już 5 października wzięłaudział w defiladzie zwycięstwa w zdobytejprzez niemieckie wojska Warszawie.To, co zobaczyła na wojnie, niezmieniło jej stosunku do Hitlera.Wypadki w Końskich zostały utrwalonena co najmniej kilkunastu fotografiach.Autorem niektórych był radiooperatorWehrmachtu Stubbening,który później zginął na froncie wschodnim.Wizyty Hitlera i Leni Riefenstahl,kopanie grobów przez Żydów, ciała zabitychi pogrzeb niemieckich żołnierzybyły – jakkolwiek makabrycznieto brzmi – atrakcyjnymi tematami,ÐÐCiała zastrzelonych Żydów na ulicy w KońskichÐÐCiała niemieckich żołnierzy i policjantów w kościele w Końskichktóre każdy żołnierz chciał umieścićw swoim pamiątkowym albumie. Dlategoistnieje kilka kopii tych samychujęć. Egzem<strong>pl</strong>arz, który reprodukujemy,pochodzi z serii zdjęć znajdującejsię w zbiorze fotografii byłej GłównejKomisji Badania Zbrodni przeciw Na-rodowi Polskiemu przechowywanymw Archiwum IPN.Tomasz Stempowski – historyk, kustosz w BUiADIPN w Warszawie; interesuje się fotografią historyczną;autor artykułów dotyczących fotografii historyczneji archiwistyki; współautor książki Prawo w filmie (2009),współredaktor albumu Oblężenie Warszawy w fotografiiJuliena Bryana (2010)


16wywiadFot. M. FoksUciecprzeznaczeniuz Kazimierzem Piechowskim, więźniem nr 918,uciekinierem z niemieckiego obozu koncentracyjnegoAuschwitz, rozmawia Maciej FoksÐ Ð Obóz zostaje w pamięciwięźnia na zawsze– Kazimierz Piechowskiprzegląda LabiryntyMariana Kołodzieja;autor – artysta <strong>pl</strong>astyk,były więzień nr 432– przerażający światswoich wspomnień przelałw formie graficznejna papierDo Auschwitz przywieziono Pana w wagonie bydlęcym20 czerwca 1940 roku. Jakie było Pana pierwszewrażenie?Szok. Zazgrzytały hamulce, zaczęło się piekło. Wyskakiwać.Raus, verfluchte Polen. Z obu stron stali esesmani, bili czymsię dało. Pomagali im kapo. Nikt z nas nie rozumiał dlaczego,nie wiedział, o co chodzi i gdzie jest. Kiedy dostaliśmy pasiakii numery, wszystko się wyjaśniło.Pierwszym zadaniem do wykonania było zbudowanieobozu, w którym mieliście ginąć…Początkowo na tym terenie, poza nazwą Auschwitz, nie byłoprawie niczego – dwa, trzy bloki po naszym wojsku. Budowaliśmybaraki, kilometry drutów kolczastych, ulice. Strasznaharówka. Nadchodziły kolejne transporty więźniów, a my niemogliśmy nadążyć budować coraz więcej i więcej baraków,bloków, a zatem zabijanie było rozwiązaniem tego problemu.Więzień znaczył mniej niż gruda ziemi.Jak wyglądał obozowy poranek?Od rana były przekleństwa i bicie, po to, by jak najprędzej uporaćsię z układaniem sienników pod ścianą. Potem chochelkakawy – tak to nazywali, ale diabeł wie, co to było – i to byłowszystko. Jeśli więzień miał tyle silnej woli, żeby z kolacjizostawić część pajdki chleba na śniadanie, to miał nadziejęwrócić po pracy do obozu żywy. A przecież kolacja była bardzoskromna – tylko 25, czasem 15 deka chleba, łyżka margarynylub marmolady. Zdarzały się, choć nieczęsto, kradzieże chleba.Było to najbardziej podłe przestępstwo w obozie. Winnybył zabijany przez współtowarzyszy. Kiedy informacja o tymsię rozeszła, kradzieże chleba ustały. Potem pędzono nas naapel, a po nim padała komenda: Arbeitskommando formieren!– wymarsz do pracy!Za kradzież zupy z kotła Niemcy ukarali Pana godzinąsłupka.Kapo Johann Siegruth powiesił mnie za związane łańcuchemdo tyłu ręce na haku wbitym w słup podpierający więźbę dachową.Starałem się choćby czubkiem palca u nogi dotknąćpodłogi, by choć trochę ulżyć cierpieniu. Z początku czułemw przegubach płonącą pochodnię, potem miliony biegającychi gryzących mrówek. Z nosa i brody kapał pot. Opadłem z sił.Po zdjęciu udało mi się jakoś wstać, ale ręce nie nadawały siędo pracy. Szczęśliwie kapo w komandzie to zauważył i pozwoliłprzez trzy dni symulować pracę.1 marca 1941 roku obóz odwiedził Heinrich Himmler.Czy był Pan świadkiem tego wydarzenia?Tak. Kuchnia zaserwowała gulasz – prawdziwy! Przygotowanoblok pokazowy liczący około pięciuset więźniów. Nabloku były sienniki, prześcieradła i kołdry. Wszyscy dostalinowe pasiaki i buty, byli ogoleni. Czerwony Krzyż ze Szwajcariizapisał: jedzenie dobre, noclegi dobre, praca trudna, alemożliwa. I to poszło w świat. Himmler przeszedł tam i z powrotemprzed nowo ubranymi. Poklepał komendanta obozuRudolfa Hössa i odszedł. Powiedziałbym, że była to komediaw dwóch aktach.


18wywiadFot. Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w OświęcimiuÐÐJózef Lempart, numer 3419; w odwecie za ucieczkę Niemcyzamordowali jego matkęsię dzień po dniu, nie mając już sił. Kiedy rano padło hasło doformowania komand pracy, zawołał, bym dołączył do wskazanegokomanda. Dowiedziałem się od współwięźniów, że będziemypracować w Hauptwirtschaftslager (HWL), magazynach, którezaopatrywały formacje SS od Wrocławia do Dniepropietrowska.Przed południem rozładowywaliśmy wagony, po południuładowaliśmy ciężkie samochody. Harówka straszna, ale odkryłosię przede mną niebo. Deszcz na mnie nie padał, nie brnąłemw śniegu lub błocie. Ta robota dawała nadzieję na przetrwanie.Tam poznał Pan przyszłych towarzyszy ucieczki?Tak. Pierwszy dostał się tam Ukrainiec, Gienek Bendera. Pracowałw warsztatach jako mechanik samochodowy. Do pomocydobrał zakonnika Józka Lemparta, przez co wyciągnąłgo z pracy pod gołym niebem. Do HWL dostał się równieżStaszek Jaster, który został windziarzem.Jak wyglądał <strong>pl</strong>an ucieczki?W maju 1942 roku przyszedł do mnie Gienek i ze smutkiempowiedział, że nasi w Politische Abteilung, obozowym gestapo,powiedzieli mu, że jest na liście do gazu. Byłem w szoku.ÐÐReichsführer SSHeinrich Himmlerwizytuje terenbudowy zakładówBuna-Werkew Monowicach;w pierwszym rzędzieod prawej: komendantKL AuschwitzRudolf Höss, inżynierMaximilian Faust,Reichsführer SSHeinrich Himmler;lipiec 1942 rokuTo był jedyny kolega, na którego liczyłem. Zapytał, czy sądzę,że można stąd uciec. Ciągle mówił o swoim synu Ryśku,którego chciałby zobaczyć. Wiedziałem, że ucieczka z obozucentralnego była absolutnie niemożliwa, i nie chciałem z nimo tym rozmawiać. Drążył mnie przez trzy dni. Wiedział, żeznam niemiecki. W końcu się zgodziłem. Bendera powiedział,że może skombinować samochód. Dowiedziałem się, gdziew magazynach jest składnica mundurów. Gienek dorobił kluczdo garaży i miał przygotować samochód. Moim zadaniem byłozostawić niezabezpieczony właz do kotłowni w dniu ucieczki,byśmy mieli dostęp do magazynu. Nie mogliśmy tylko przewidziećtego, co stanie się na ostatnim szlabanie. Postanowiliśmyuciekać w sobotę, gdyż tylko wtedy esesmani w magazynachpracowali do godziny 12 i wyjeżdżali mit seine Fräulein –jakbyśmy to dziś powiedzieli – na weekend.Ucieczka oznaczała represje wobec pozostałychw obozie więźniów. Co zamierzaliście zrobić, aby donich nie doszło?To był majstersztyk: mając w pamięci słowa Fritzscha, wpadliśmyna pomysł, że musimy stworzyć fałszywe komando pracy.Jeśli ucieknie – nie będzie kogo ukarać. Na terenie obozuwszelki transport odbywał się zaprzęgiem ludzkim. Było wieletzw. Rollwagenkommando, a najmniejsze musiało być czteroosobowe.Gienek zwerbował Józka, ja zaś szukałem chętnegodo naszej ucieczki między znajomymi harcerzami, do którychmiałem zaufanie. Alek Kiprowski z Tczewa i Zbyszek Damasiewiczodmówili. Zgodził się dopiero Staszek Jaster.Nadszedł 20 czerwca 1942 roku……Rano wyszliśmy zwyczajnie z naszym komandem do pracy.Korzystając z okazji, usunąłem śrubę uniemożliwiającą otwarciewłazu w kotłowni. O dwunastej kapo wprowadził nas z powrotemdo obozu, co zostało odnotowane w księdze przy bramieFot. Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu


wywiad 19Arbeit macht frei. Na strychu niedokończonego bloku powtórzyliśmy<strong>pl</strong>an ucieczki. We czterech podjechaliśmy rolwagą podbramę Arbeit macht frei, ja z żółtą opaską vorarbeitera (brygadzisty).Melduję: „Rollwagenkommando, Vorarbeiter 918 i trzechwięźniów”. Mimo ogolonych głów ze strachu włosy stały namdęba. Szczęśliwie frajer esesman nie sprawdził w księdze, czynasze komando istnieje. Przepuścił nas. Doszliśmy do garażu.Gienek został, a my weszliśmy do magazynu i zaopatrzyliśmysię w mundury i broń. Założyłem mundur Untersturmführera,a nie sierżanta, jak podała Danuta Czech w Kalendarzu wydarzeńw KL Auschwitz. Na nasz znak Gienek podjechał pod magazyn.Zdjął więźniarską czapkę i przepisowo się zameldował.Dostrzegł go strażnik z wieżyczki, ale nie zareagował – byłemjuż w mundurze SS. Gienek wszedł do budynku. Przebrał się.Koledzy w tym czasie załadowali broń do bagażnika auta. Zapierwszym zakrętem zasalutował nam esesman. – Widzisz, Kazek,wszystko gra – uśmiechnął się Gienek. Jechaliśmy dalej.Nareszcie widzimy szlaban. Z lewej stolik, przy nim esesman,z prawej buda ze strażnikiem. Obaj uzbrojeni. Mamy do nichjakieś dwieście metrów. Szlaban na dole. Jeszcze się nie przejmujemy.Sto metrów. Szlaban na dole. Nie wiem, jak koledzy,ale ja się bardzo zdenerwowałem. Pięćdziesiąt metrów. Szlabanna dole. Dwadzieścia metrów. Szlaban ciągle na dole. Gienekredukuje na jedynkę, podjeżdża. Stanął. Esesmani nadal niepodnoszą szlabanu. Wtedy, muszę przyznać, popełniłem błąd.Na parę sekund uwierzyłem, że to koniec naszej eskapady. Umówiliśmysię, że w razie niepowodzenia na terenie obozu niewalczymy, ale likwidujemy samych siebie. Na chwilę poszybowałemmyślami do mamy, na pożegnanie. W decydującymmomencie nawaliłem! Ale jednak się udało. Poczułem mocneuderzenie w kark i za prawym uchem syczący głos siedzącegoza mną zakonnika: – Kazek, zrób coś! – Ocknąłem się. Otworzyłemdrzwiczki samochodu i wypuściłem w kierunku strażnikawojskową wiązankę. Nie wystarczyło. Wyskoczyłem z samochodu,energicznie oparłem dłoń na kaburze. Podskoczył dokorby. Szlaban w górze. Na to tylko czekaliśmy. Salutują nam.Wyjeżdżamy…Podawane są sprzeczne informacje, dotyczące właścicielaoraz wyglądu samochodu. Czy to był wózSS-Haupsturmführera Paula Kreuzmanna?Kreuzmann miał swoje auto, ale nie tym uciekaliśmy. NaszSteyr 220, kabriolet, był w dyspozycji szefostwa obozu. W trakcieucieczki miał podniesiony dach. Jeszcze w czasie wojny zaczęłakrążyć fama, że wysłaliśmy do Rudolfa Hössa list, w którymdziękujemy za użyczenie samochodu i przepraszamy go zakłopot. To były bajki. Niczego nie wysłaliśmy.Wyjechaliście poza teren obozu, co dalej?Niestety zabłądziliśmy. Znaleźliśmy się na terenie budowypodobozu w Monowicach. W oddali widać było pracującychÐÐZdjęcie KazimierzaPiechowskiegowykonane wkrótcepo ucieczce z obozuwięźniów. Zawracając, zauważyliśmy znajomego jeźdźca. Tobył Fritzsch! Po ucieczce zapewniał Hössa, że nas widział, aleniczego się nie domyślił, bo byliśmy w mundurach. Mknęliśmydalej. Nagle na środku drogi zobaczyliśmy stojącego w rozkrokuesesmana, który dawał ręką znak do zatrzymania się.Gaz do dechy. W ostatniej chwili uskoczył. Pogroził pięścią zaSteyrem. Po jakimś czasie skręciliśmy w boczną drogę. Jadącstrumykiem, uszkodziliśmy wóz na kamieniach. Porzuciliśmygo. Dalej ruszyliśmy pieszo leśną drogą. Idąc wzdłuż CzarnegoPotoku, napotkaliśmy chatkę. Weszliśmy. Nagle Staszek,który został na czatach, ostrzegł, że idą Niemcy. Szli gęsiego.Było ich pięciu. Zauważyli Staszka, ale przeszli obok z palcamina cynglach automatów. Dalej szliśmy nocą. O świcie weszliśmyw pole już wysokiego zboża. Wreszcie mogliśmy sięprzespać. O zmierzchu zauważyliśmy, że Józkowi z ust ciekniekrew. Chciał, żebyśmy zostawili mu pistolet, był zbyt słaby,żeby iść dalej. Zabraliśmy go ze sobą. Doszliśmy do wsi,w której był kościół. Zaskoczonemu księdzu wyjaśniliśmy, żejesteśmy Polakami. Zgodził się przechować Józka pod warunkiem,że zabierzemy jego mundur i broń. Dostaliśmy jedzeniena drogę. Józek przeżył czas wojny. Następny postój mieliśmyu gospodarza w chacie pod lasem. Opowiedzieliśmy mu swojąhistorię. Dowiedzieliśmy się, że u wójta i na bramie kościołaNiemcy wywiesili listy gończe, w których oferują pół milionazłotych za wskazanie uciekinierów w mundurach niemieckich.Fot. ze zbiorów K. Piechowskiego


wywiad 21ukryła się. Niestety schwytano ją i trafiła do Auschwitz, gdziezginęła. Moich rodziców już w grudniu 1939 roku Niemcy wywieźlido dużego gospodarstwa rolnego, gdzie mama pracowałaprzy krowach, a tato był pomocnikiem kowala. Do końca wojnymieszkali w boksie dla krów.Jednym z Pańskich zadań jako więźnia było wywożenieciał zastrzelonych spod Ściany Śmierci. Po wojnieznów stanął Pan w tym miejscu…Fot. Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w OświęcimiuUmysł byłego więźnia na chwilę, czasem trochę dłużej, wracado obozu. Medycy nazwali to syndromem Auschwitz. Podamprzykład. Józef Lempart zginął po wojnie, przechodząc przezprzejście dla pieszych na czerwonym świetle. Najpewniej myślamibył wówczas w obozie. W mojej rodzinie pobyt w obozie byłtematem tabu, nie wolno go było poruszać. Inaczej całe to piekłowracało. Mnie ten syndrom dopadał najczęściej w domu, nocą.Żona wówczas budziła mnie i uspokajała. Śniło mi się, że jestemw Auschwitz. Esesmani strzelają, gonią mnie psy. We śnie próbowałemje kopnąć, ale w rzeczywistości uderzyłem w żeliwnygrzejnik. Złamałem stopę. Kiedy wydobrzałem, żona poprosiła,bym pokazał jej ten obóz. Po odmowach w końcu się zgodziłem.Gdy przechodziliśmy przez bramę Arbeit macht frei, coś mnieszarpnęło. To jeszcze nic strasznego, pomyślałem. Blok 2, tuzacząłem staż w Auschwitz. Dalej w prawo, Blok Śmierci. Weszliśmyna dziedziniec. Zobaczyłem Ścianę Śmierci... W obozieprzez sześć tygodni byłem w Leichenkommando. Spod tej ścianyzwoziliśmy trupy do krematorium nr I. Przez moment niczegonie słyszałem, a prócz góry pokrwawionych trupów niczego niewidziałem. Wywaliłem się. Przybiegło dwóch panów. Zawieźlimnie do biura i zawołali lekarza. Podano zastrzyki. Po półgodziniewydobyto mnie z tego. To syndrom Auschwitz...W trakcie uroczystości poświęconej Janowi Karskiemuprezydent USA Barack Obama użył sformułowania„polski obóz śmierci”. Czy uważa Pan, żewyjaśnienia udzielone przez jego administrację byływystarczające?Myślę, że nie. Gdyby był to sporadyczny przypadek, to możebyśmy to lżej przeszli, ale przecież to, co się dzieje w kwestii„polskich obozów koncentracyjnych”, „polskich krematoriów”,„polskich komór gazowych”, jest nagminne. Nie tylko w Ameryce,również w Anglii i Niemczech. Czytałem jeden z artykułówlondyńskiego „Timesa”. Pan Obama jest takim odpryskiemtego zjawiska, z tym że to prezydent. Ale nie wierzę absolutnie,że to była pomyłka.Fot. Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w OświęcimiuÐÐStanisław Jaster, nr 6438, w trakcie ucieczki przewoził raportdla podziemia od rtm. Witolda Pileckiego; podejrzany o współpracęz gestapo został skazany przez sąd podziemny na karę śmierci– wyrok wykonano w 1943 rokuPłyta zespołu Lao Che poświęcona Powstaniu Warszawskiemucieszyła się popularnością. Pańskaucieczka była inspiracją dla brytyjskiej piosenkarkipolskiego pochodzenia. Wystąpił Pan w jej teledysku,co Pan o nim myśli?Teledysk Katy Carr może być jedynie inspiracją, zasygnalizowaćtemat. Wymaga koniecznie poszerzenia o moją relację,zawartą w filmie dokumentalnym. Duży oddźwięk u młodzieżyzyskał film Uciekinier w reżyserii Marka T. Pawłowskiego,o czym świadczą wpisy internautów. „Kiedy będziecie głodni,kiedy będzie Wam zimno i niewygodnie, kiedy będzieciezmęczeni, to pomyślcie sobie, że tak naprawdę nikt z Nas niedoznał prawdziwego głodu, zimna, niewygody i wreszcie strachu!Wtedy pomyślcie o historii tego człowieka!” – napisałjeden z nich. Takich ocen są setki. Jak widać, młodzież żyworeaguje na pojęcie patriotyzmu.„Pamięć.<strong>pl</strong>” trafia do nauczycieli historii. Co mógłbyPan im doradzić w kwestii przekazywania wiedzyo niemieckich obozach?Najlepszym doradcą dla nauczycieli historii w tej kwestii sąksiążki wspomnieniowe byłych więźniów obozów, równieżmego autorstwa, co jest przez niektórych nauczycieli wykorzystywane.Głęboką inspiracją jest Witold Pilecki – więzieńAuschwitz, harcerz, bohater narodowy. Zachęcam nauczycielido poszerzania wiedzy młodych ludzi na ten temat.


22wywiadPamięć nie umiera nigdyTwarzą do ziemi, w bezimiennych mogiłach – tak w czasachstalinowskich grzebani byli bohaterowie Polskiego PaństwaPodziemnego. Po wielu latach ruszyły pod nadzorem IPNposzukiwania ich szczątków. Z dr. hab. KrzysztofemSzwagrzykiem rozmawia Filip GańczakSpotykamy się na Powązkach Wojskowych w Warszawie.Czy można powiedzieć, że jest to najważniejszew Polsce miejsce pochówku ofiar systemu komunistycznego?Zdecydowanie tak. Tutaj, w kwaterze „Ł” Cmentarza Wojskowego,chowano w latach czterdziestych i pięćdziesiątych ludzi,o których dzisiaj mówimy, że są bohaterami. To przecieżnajprawdopodobniej tutaj pochowani zostali gen. August EmilFieldorf „Nil” i rtm. Witold Pilecki. To tutaj leżą mjr ZygmuntSzendzielarz „Łupaszka” czy mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”.Wielu z nich tworzyło powojenne podziemie niepodległościowe.Ale byli i tacy, którzy nie podejmowali żadnych działańprzeciwko systemowi komunistycznemu, a mimo to zostaliuznani przez „władzę ludową” za wrogów. Chociażby gen. Fieldorf,który po wojnie nie był zaangażowany w żadne strukturykonspiracyjne, a i tak został skazany na śmierć i stracony.Dlaczego komuniści grzebali ofiary właśnie tutaj?W Warszawie jest kilka miejsc, gdzie chowano ofiary systemukomunistycznego. Prawdopodobnie od roku 1947 wyznaczonow tym celu cmentarz komunalny przy ul. Powązkowskiej.Więźniów politycznych, którzy zmarli lub zostali zakatowani,chowano w powszechnie dostępnych kwaterach, w którychspoczywały także ofiary wypadków czy szczątki z medycynysądowej. Takie rozproszenie grobów miało na celu zatarcie śladówpo miejscach pochówku. Znacznie łatwiej szukać ludzkichszczątków na polu, gdzie jest kilkadziesiąt czy kilkaset grobówwięziennych, niż znaleźć jeden konkretny grób wśród kilkusetalbo kilku tysięcy zwyczajnych nagrobków. Te wszystkiepola więzienne znajdują się wzdłuż głównej alei dzisiejszegoCmentarza Wojskowego na Powązkach, a kończą się kwaterą„Ł” – tzw. Łączką – na której terenie w tej chwili jesteśmy.Wybrano ją jako pole specjalne, wydzielone tylko na potrzebywięziennictwa. Tu chowano wyłącznie więźniów straconychalbo zakatowanych w UB i w więzieniu na Mokotowie.Chowano ich bezimiennie.Bezimiennie, bez jakichkolwiek oznaczeń miejsca złożeniaszczątków. Bywało, że do jednej mogiły grabarz wrzucał pospolitegoprzestępcę, zbrodniarza hitlerowskiego i bohateradr hab. Krzysztof Szwagrzyk (ur. 1964) jest historykiem,naczelnikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN weWrocławiu i pełnomocnikiem prezesa IPN ds. poszukiwańmiejsc pochówku ofiar komunistycznego terroru; opublikowałm.in. Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza(2005) i Prawnicy czasu bezprawia. Sędziowie i prokuratorzywojskowi w Polsce 1944–1956 (2005)Armii Krajowej albo Narodowych Sił Zbrojnych. Wiadomoteż, że w niektórych przypadkach do starych grobów chowanonowe osoby. To dla nas dodatkowa kom<strong>pl</strong>ikacja. Możliwajest na przykład sytuacja, że kogoś pochowano w roku 1948,a kogoś innego w roku 1951 w tym samym grobie. W pierwszymgrobie, który udało nam się odnaleźć w kwaterze „Ł”,znaleźliśmy szczątki osoby, która z całą pewnością zostałastracona. 20 centymetrów niżej udało nam się odnaleźć innegoczłowieka. Gdyby nie było tych 20 centymetrów ziemi,powiedzielibyśmy, że są to ofiary jednej egzekucji. Warstwaziemi każe nam jednak mówić o dwóch różnych egzekucjach,wykonanych w różnym czasie. Ci ludzie chowani byli twarządo ziemi, bez trumien, ewentualnie w półtrumnach i – pozajednym przypadkiem – w zbiorowych mogiłach, po dwóchalbo trzech więźniów.Z godnym pochówkiem nie ma to nic wspólnego.Dla mnie to, co się tutaj działo, to barbarzyństwo bez jakiegokolwiekszacunku dla ludzkich zwłok. Nie tylko uśmiercanoniewinnych ludzi, ale jeszcze w okrutny sposób obchodzono sięz ich ciałami. Przecież zamordowany nie stanowił już żadnegozagrożenia dla władzy komunistycznej. Zwyczajne ułożenie gow jamie grobowej, nawet w drewnianej trumnie, to minimum,które to zbrodnicze państwo mogło zrobić dla swoich ofiar. Alejak wiemy z doświadczeń sowieckich, ktoś, kto raz podniósłFot. P. Życieński


wywiad 23rękę na „władzę ludową”, nie tylko zasługiwał na więzieniei śmierć, ale również skazywany był na zapomnienie. Przezkilkadziesiąt lat starano się wymazywać jakąkolwiek pamięćo nim, a więc także pamięć o miejscu jego pochówku.Skąd zatem wiemy dzisiaj, gdzie mogą być pochowanekonkretne osoby?Zanim rozpoczęliśmy działania ekshumacyjne w kwaterze „Ł”Cmentarza Wojskowego na Powązkach, wykonaliśmy ogromnąkwerendę archiwalną. Zgromadziliśmy również relacje rodzini bliskich osób pomordowanych. Staraliśmy się dotrzećtakże do grabarzy, byłych funkcjonariuszy UB i pracownikówwięziennych. Dzięki temu mamy dziś informacje o kilkusetpomordowanych: jak się nazywali, kiedy zmarli, w jakim byliwieku, jakiego byli wzrostu, jakie mieli braki w uzębieniu,przestrzeliny lub ewentualnie złamania. Możemy powiedzieć,że wiemy, kogo szukamy. Możemy też określić w przybliżeniuchronologię pochówków. Niekiedy już na etapie odkrycia jamygrobowej jesteśmy w stanie wstępnie zidentyfikować jakąś osobęna podstawie pewnych charakterystycznych cech. Jednaktak naprawdę dopiero badania DNA potwierdzą lub wykluczączyjąś tożsamość. Dlatego równolegle do działań ekshumacyjnychstaramy się dotrzeć do maksymalnie wielu rodzinofiar systemu komunistycznego, które w latach czterdziestychi pięćdziesiątych utraciły kogoś w warszawskim więzieniu naMokotowie. Pobieramy od bliskich ofiar materiał genetyczny,by porównać go z materiałem odnalezionych szczątków.ÐÐOfiary władzy komunistycznej chowanebyły w zbiorowych, bezimiennych mogiłach,wrzucane niedbale, co widać po ułożeniu zwłok;na zdjęciu naukowcy pracujący na CmentarzuWojskowym na Powązkach, lato <strong>2012</strong> rokuFot. K. HołopiakÐÐ17 sierpnia kwaterę „Ł” odwiedził prezydent Bronisław Komorowski;z przebiegiem prac zapoznali go dr hab. Krzysztof Szwagrzyk,sekretarz ROPWiM dr hab. Andrzej Krzysztof Kunert i prezes IPNdr Łukasz KamińskiZanim ruszyły prace ekshumacyjne na Powązkach,prowadzili tu Państwo badania georadarowe. Naczym polegały?Georadar pokazuje naruszenie struktury ziemi. Takie zaburzeniemoże oznaczać, że jest to miejsce pochówku. Możliwejednak, że ktoś kopał tu kiedyś w innym celu – pod słup alboławkę cmentarną – albo też mamy do czynienia z korzeniemczy dużym kamieniem. Badania georadarowe na obszarze„Łączki” i w najbliższym jej otoczeniu prowadziliśmy w marcu.Wyniki są niezwykle obiecujące. Nie jest to jednak metodabezbłędna. Proszę pamiętać, że pracujemy na obszarzeFot. P. Życieński


24wywiadPrace ekshumacyjne na Powązkach Wojskowych to element ogólnopolskiegoprojektu badawczego „Poszukiwania nieznanych miejscpochówku ofiar terroru komunistycznego z lat 1944–1956”.Współdziałanie w tym zakresie podjęły jesienią ubiegłego roku InstytutPamięci <strong>Narodowej</strong>, Ministerstwo Sprawiedliwości oraz RadaOchrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Finansowane przez ROPWiMprace na Powązkach ruszyły 23 lipca tego roku. Realizowane są podkierunkiem dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka.OFIARY komunizmugen. August Emil Fieldorf „Nil” (1895–1953)– organizator i dowódca Kedywu Armii Krajowej, zastępcaKomendanta Głównego AK. W marcu 1945 roku zostałprzypadkowo aresztowany przez NKWD i wywiezionyw głąb ZSRR. Jesienią 1947 roku powrócił do Polski i niepodjął już pracy konspiracyjnej. Mimo to trzy lata późniejzostał aresztowany przez UB i po sfingowanym procesieskazany na śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonanow więzieniu na warszawskim Mokotowie. W marcu 1989roku gen. Fieldorf został w pełni zrehabilitowany.rtm. Witold Pilecki (1901–1948) – uczestnik wojnypolsko-bolszewickiej i wojny obronnej 1939 roku. Pod okupacjąniemiecką współzałożył Tajną Armię Polską. Zostałdobrowolnym więźniem Auschwitz, by zdobyć informacjeo warunkach panujących w obozie. Zorganizował obozowąkonspirację. Zagrożony ujawnieniem, zdołał zbiec. Walczyłw Powstaniu Warszawskim. W maju 1947 roku zostałaresztowany przez UB i oskarżony o działalność szpiegowskąna rzecz gen. Władysława Andersa. Został skazanyna śmierć i stracony strzałem w tył głowy. W 1990roku Izba Wojskowa Sądu Najwyższego unieważniła wyrok.mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” (1910–1951)– dowódca 5. Wileńskiej Brygady AK, która początkowodziałała na Wileńszczyźnie, a po wojnie na Pomorzu i Podlasiu.Walczył najpierw z Niemcami i Sowietami, a późniejz UB, MO i „ludowym” Wojskiem Polskim. Aresztowanyprzez UB w czerwcu 1948 roku, został skazany na śmierći stracony. Zrehabilitowany przez Izbę Wojskową SąduNajwyższego w 1993 roku.mjr Hieronim Dekutowski „Zapora” (1918–1949) –żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, cichociemny,dowódca oddziałów partyzanckich AK i WiN. Aresztowanywe wrześniu 1947 roku, przewieziony do więzieniamokotowskiego i poddany brutalnemu śledztwu. Skazanyna śmierć i stracony. W 1994 roku Sąd Wojewódzkiw Warszawie unieważnił wyroki wydane na niego i jegotowarzyszy.kpt. Włodzimierz Pawłowski (1911–1953) – oficerzawodowy, członek Batalionów Chłopskich i AK. Po wojniedziałał początkowo w legalnym PSL. W 1949 roku założyłwe Wrocławiu konspiracyjną organizację Kresowiak,która później zmieniła nazwę na Rzeczpospolita PolskaWalcząca. Stracony w więzieniu przy ul. Kleczkowskiej weWrocławiu. Ekshumowany w 2003 roku.ppor. Mieczysław Bujak „Gryf” (1926–1951) – powstaniecwarszawski, żołnierz AK i oddziału partyzanckiegoWiN kpt. Mariana Bernaciaka „Orlika”. Zgłosił sięochotniczo do „ludowego” Wojska Polskiego. Aresztowanyw sierpniu 1950 roku pod fałszywymi zarzutamiudziału w nielegalnej organizacji WiN, gromadzenia bronii prowadzenia „agitacji antypaństwowej”. Skazany naśmierć i zamordowany strzałem w potylicę we wrocławskimwięzieniu przy ul. Kleczkowskiej. Ekshumowanyw 2006 roku.zabudowanym. Są tutaj drzewa, które mają ogromne korzenie.Korzystając z georadaru, nie zawsze można odróżnić, cojest korzeniem, a co szczątkami ludzkimi. Wygięcie korzenina głębokości metra czy półtora metra przypomina czasemczłowieka ułożonego w mogile. Jak każda metoda badawcza,georadar wymaga krytyki i pokory, ale też umiejętności analizyuzyskanych wyników.Odnaleźli już Państwo na terenie kwatery „Ł” szczątki116 osób. Co dalej?Po wykonaniu dokumentacji w jamie grobowej szczątki sąprzenoszone do naszego polowego laboratorium, gdzie pracująmedycy sądowi i genetyk. Tam są czyszczone i bardzodokładnie badane w poszukiwaniu złamań czy przestrzelin– po to, żeby ustalić przyczynę śmierci i odnaleźć takie cechy,które pozwolą nam na wstępną identyfikację zmarłego.Z każdych szczątków pobierany jest materiał genetyczny,który zostaje następnie zabezpieczony. Wierzymy, że w wieluprzypadkach uda się w ten sposób ustalić tożsamość ofiar.Mamy jednak świadomość, że niekiedy będziemy bezradni.Ale świat się rozwija, technika idzie do przodu, metody badawczetakże stają się coraz doskonalsze. Jeżeli nie my, tomoże ktoś za dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt lat będziemógł sięgnąć do materiału genetycznego, który teraz zabezpieczamy– i być może odnajdzie któregoś z bohaterów polskiejkonspiracji, którego my dzisiaj z różnych powodów niebędziemy potrafili zidentyfikować.Podobno ustalenie tożsamości ofiar może potrwaćrok albo nawet dłużej.Nie zaprzeczam. To dosyć skom<strong>pl</strong>ikowana czynność i wymagaprzede wszystkim spokoju. Nie da się tego zrobić natychmiast.To jasne, że chcielibyśmy zidentyfikować szczątkimożliwie szybko. Ale ostatnie, czego byśmy pragnęli, to doprowadzićdo takiej sytuacji, kiedy pod wpływem oczekiwańspołecznych i presji czasu popełnimy błąd w naszych działaniach.Dla rodzin ofiar oznaczałoby to niepotrzebny ponownyból. Dopóki więc nie będziemy mieli całkowitej pewności codo wyników naszych badań, nie będziemy informowali o jakichkolwiekprzypuszczeniach. Ekshumacje na terenie kwatery„Ł” to zresztą tylko pierwszy etap prac na Powązkach.Nie możemy ograniczyć naszych poszukiwań tylko do tegopola. W pobliżu znajdują się kwatery „M”, „MII” i „ŁII”.Tam także leżą szczątki.Czy to znaczy, że pod alejkami cmentarnymi albowspółczesnymi grobami również znajdują się szczątkiofiar komunizmu?Tak. Wiemy to chociażby na podstawie wyników badań georadarowych.Na terenie tych kwater również <strong>pl</strong>anujemy praceFot. AIPN


26wywiadOpolszczyźnie, gdzie poszukujemy – na razie bezskutecznie– miejsc pochówku około dwustu partyzantów oddziałukpt. Henryka Flamego „Bartka”. Zostali zamordowani w kilkumiejscach, a za miejsce symboliczne tego mordu uznajesię polanę koło Barutu i leśniczówkę Hubertus. Jesteśmyjuż blisko wskazania miejsca pochówku ludzi straconychw więzieniu poznańskim. W najbliższym czasie będziemyprowadzili działania poszukiwawcze na terenie lasów w pobliżuPoznania. To tylko kilka przykładów naszych działań.Będą kolejne?Wiadomość o tym, że Instytut Pamięci <strong>Narodowej</strong> razemz Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa prowadzi poszukiwaniamiejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego,uruchomiła ogromną lawinę informacji z poszczególnych regionówi miast. Z miejscowości, w których znajdowały sięsiedziby urzędów bezpieczeństwa i Informacji Wojskowejalbo istniały obozy czy więzienia, dochodzą do nas petycjez prośbą o podjęcie kolejnych działań. Skala wyzwań jestogromna – tak wiele spraw było zaniedbywanych przez lata.Mogę tylko prosić o cier<strong>pl</strong>iwość. Nie jesteśmy w stanie robićwszystkiego jednocześnie. W ostatnich tygodniach całkowicieangażowały nas prace na Powązkach.A co powie Pan tym, którzy twierdzą, że takie badaniasą kosztowne – niewspółmiernie do efektu?Wyznaję zasadę, że są sprawy, przy których o kosztach w ogólesię nie rozmawia. Porównajmy to z sytuacją rodziny. Jeżelichoruje nasz brat, żona, córka, ojciec – wówczas nierozmawiamy o tym, ile kosztuje nas ich choroba. Podejmujemywysiłek, by ulżyć ukochanej osobie w cierpieniu. Jeślidochodzi do śmierci, zdobywamy pieniądze, żeby ludzi nambliskich godnie pochować. Powązki Wojskowe to miejsce,w którym chowani byli bohaterowie. Rozmowa o kosztachjest więc zwyczajnie nie na miejscu. Nie mogę sobie wyobrazićpaństwa, które oficjalnie informuje nas, że z powoduoszczędności budżetowych nie ma środków finansowych nato, żeby odnaleźć ludzi poległych w walce o niepodległośćnaszego kraju. To, co robimy, jest przecież także zadośćuczynieniemdla rodzin, które przez kilkadziesiąt lat pozbawionebyły możliwości uzyskania informacji o miejscu pochówkuswoich bliskich. Mało tego, państwo wręcz zniechęcało je dotakich poszukiwań. Teraz wreszcie państwo polskie pokazało,że można znaleźć środki finansowe i pokonać rozmaite innetrudności, by odnaleźć bohaterów narodowych i pochowaćich wkrótce z honorami wojskowymi. Będzie to zamknięciepewnego bardzo bolesnego etapu w życiu wielu rodzin ofiarkomunizmu. Ludzie, którym przez lata nie było to dane, nareszciebędą mogli zapalić świeczkę na prawdziwych – a nietylko symbolicznych – grobach swoich bliskich.Jeden z tygodników pisał jednak o „trupologicznejobsesji IPN”.Fot. P. ŻycieńskiÐÐW 1990 roku natzw. Łączce na CmentarzuWojskowym na Powązkachwzniesiono pomnik ku czcipomordowanych więźniówpolitycznych stalinizmu –w <strong>2012</strong> roku w jego pobliżuodkryto ich masowe groby…Myślę, że nie warto się odnosić do tego typu komentarzy. Każdemuczłowiekowi należy się pochówek. Nawet Julii Brystygierowej,Romanowi Romkowskiemu i tym wszystkim, którzypracowali w UB, Informacji Wojskowej czy wydawali wyrokiśmierci na polskich patriotów. Najwyraźniej jednak niektórzyuznają, że istnieje pewna grupa ludzi, którym pochówki zwyczajniesię nie należą. Otóż należą się. Należą się dlatego, żebyli bohaterami narodowymi, a nawet gdyby tak nie było –byli ludźmi. Dopóki będzie istniał IPN, będziemy poszukiwalimiejsc pochówku osób, które oddały życie za niepodległośćnaszego kraju. Ogromna większość społeczeństwa na szczęściema pozytywny stosunek do tego, czym sięzajmujemy. Odczuwamy to na co dzień. Takżetutaj, w trakcie prac na Powązkach, spotykamysię z wyrazami sympatii warszawiaków starszegoi młodszego pokolenia. Kiedy przychodzimyrano, widzimy przy kwaterze „Ł” zapaloneznicze i wiązanki biało-czerwonych kwiatów.To pokazuje, że to, co robimy, jest potrzebne.


wydarzyło się kalendarium w XX wieku XX 27Ulster nad BugiemWiesław ChełminiakOkreślenie „czwarty rozbiórPolski” kojarzy się dziś z paktemRibbentrop-Mołotow. Sto lattemu nazwano tak utworzenieguberni chełmskiej.OOstatniego dnia sierpnia 1897roku car Rosji Mikołaj II raczyłodwiedzić Warszawę.Na trasie przejazdu z DworcaPetersburskiego do pałacu Łazienkowskiegozgromadziło się kilkasettysięcy gapiów. We wszystkich kościołachodśpiewano Te Deum, a do udziałuw komitecie powitalnym dał się wciągnąćnawet pisarz Bolesław Prus, zwyklestroniący od publicznych wystąpień.„W Twoim wspaniałomyślnym samowładztwie,w pokoju wewnętrznympaństwa, w potędze i chwale monarchiinaród polski cały promienistą widziprzyszłość i chce, czy to w szczęściu,czy też pośród losu zmiennych kolei,wiernie i niezachwianie służyć Tobie,ukochanemu swemu Monarsze” – zapewniałMikołaja przywódca ugodowców,hrabia Zygmunt Wielopolski.Przemówienie samozwańczego rzecznikanarodu (wygłoszone rzecz jasnapo rosyjsku) car skwitował zdawkowympodziękowaniem. Milion rubli,podarowany przez mieszkańców Warszawy,przekazał na budowę <strong>Instytutu</strong>Politechnicznego swego imienia.ÐÐŁuk triumfalny przy wjeździe do Chełma,wzniesiony z okazji przybycia caraMikołaja II w 1900 rokuMikołaj II bawił nad Wisłą pięć dni,polityczne skutki tej wizyty okazały sięjednak mizerne. Jedynym objawem odwilżybyła zgoda władz na postawieniew Warszawie pomnika Adama Mickiewicza.Dla równowagi na <strong>pl</strong>acu Saskimwyrósł wkrótce monstrualny sobór prawosławny,w Wilnie zaś odsłonięto pomniksprawczyni rozbiorów, carycy KatarzynyII. O przywróceniu chociażbytych skromnych swobód, jakimi Polacycieszyli się przed Powstaniem Styczniowym,nie było mowy. Konserwatywnąmonarchię Romanowów drążyłbowiem robak wielkoruskiego nacjonalizmu.Za panowania Mikołaja II zniesionoautonomię Finlandii, a bałtyccyNiemcy – dotąd uważani za podporę tronu– zaczęli tracić wpływyi stanowiska. Przezimperium przetaczały siępogromy Żydów, którebyły inspirowane przezarmię i urzędników.ÐÐWłodarze miasta witająbatiuszkę-cara chlebemi solą, Chełm,czerwiec 1900 rokuFot. „Dawny Chełm w fotografii”Fot. „Dawny Chełm w fotografii”Polakom, jako zatwardziałym katolikomi „zdrajcom Słowiańszczyzny”,nie mogły pomóc żadne wiernopoddańczegesty. W nowej Rosji nawet nazwiskokończące się na -ski stawało sięprzeszkodą w karierze. Z tego powodumożna było stracić pracę, co przytrafiłosię urzędnikowi kolejowemu z Odessy,niejakiemu Katulskiemu. Nie pomogłytłumaczenia, że jest stuprocentowymRosjaninem, a jego ojciec był prawosławnymduchownym. Pogląd, że Polacysą zakałą imperium i należy się od nichoddzielić wewnętrzną granicą, zdobywałcoraz więcej zwolenników w sferachrządowych.Zniechęcenie rosło również po drugiejstronie narodowej barykady. Prus,korzystając ze złagodzenia cenzury,w lutym 1906 roku napisał w „TygodnikuIlustrowanym”: „Co mnie obchodzijakaś tam Słowiańszczyzna, jeślinajpotężniejszy jej członek, Rosja,ÐÐSzpaler 65. Moskiewskiego PułkuPiechoty żołnierzy oczekujących na cara,Chełm, czerwiec 1900 rokurujnuje nas materialnie i moralnie”.Henryk Sienkiewicz w liście do prezesaPolskiej Macierzy Szkolnej AntoniegoOsuchowskiego sformułował tojeszcze bardziej dosadnie: „nam jakonarodowi z kulturą łacińską jest prawiezupełnym niepodobieństwem porozumiećsię z dzisiejszymi Rosjanami”.Mała MoskwaProjekt przyłączenia wschodniej części„kraju przywiślańskiego” bezpośredniodo Rosji, z którym w 1909 rokuwystąpił rząd w Petersburgu, miał już Fot. „Dawny Chełm w fotografii”


wydarzyło się w XX wieku 29machina propagandowa. Usłużni historycyprzypomnieli, że księstwo chełmskiezostało definitywnie przyłączonedo Polski dopiero za czasów królowejJadwigi. Jego „odzyskanie” jawiło sięwięc jako akt dziejowej sprawiedliwości.Przy okazji nowa gubernia odgrywałabyrolę bastionu, broniącego ziemzabużańskich przed polsko-katolickimiwpływami. Włodzimierz Hurko (syn generał-gubernatora),nie owijając rzeczyw bawełnę, nazwał Chełmszczyznę „rosyjskimUlsterem”.W obronie własnejW pierwszej Dumie, która zebrała sięw kwietniu 1906 roku, mniejszościnarodowe miały prawie połowę mandatów,a wśród rosyjskich deputowanychdominowali liberałowie. MikołajII szybko rozpędził ów parlament. Tensam los spotkał drugą Dumę, a najbardziejopozycyjni posłowie zostali zesłanina Syberię. Dopiero po zmanipulowaniuordynacji wyborczej do trzeciejDumy rosyjscy nacjonaliści zdobyliprzytłaczającą większość. Dwunastuendeckich posłów, reprezentującychKrólestwo Polskie (partie centrowei lewicowe zbojkotowały wybory), daremnieliczyło na jakiś gest ze stronyrządu. Deklarując antyniemieckość,wstręt do rewolucji oraz poparcie dlaidei panslawizmu, sami zapędzili sięw ślepy zaułek. „Riecz” – organ prasowyKonstytucyjnych Demokratów –wykpiła zgłoszony przez Polaków projektograniczonej autonomii Królestwa,zapewniając, że Rosja nie dopuści dopowstania nad Wisłą „nowej Kartaginy”.Wydzieleniu Chełmszczyzny kadecibyli jednak przeciwni, uważając,że akt ten skłóci oba narody.Projekt utworzenia nowej gubernitrafił pod obrady Dumy w maju 1909roku. Rekomendujący go sekretarz państwowyAleksander Makarow oświadczył:„Przed wami, panowie posłowie,leży zadanie wykazać, że Polska jesttylko częścią składową jedynej i niepodzielnejRosji”. Nacjonaliści uważaliokrojenie Królestwa Polskiego z jegowschodnich rubieży za przedostatnietap trwającego od stuleci „zbieraniaziem ruskich” (ostatnim miało być zajęcieGalicji Wschodniej i Zakarpacia).Tygodnik „Okrainy Rossii” przekonywałczytelników, że jest to posunięcieobronne, „spowodowane barbarzyńskąprzemocą, jakiej dopuścili się Polacywobec narodu rosyjskiego”.Niezmordowany Eulogiusz zorganizowałdla parlamentarzystów i dziennikarzywycieczkę do „Rusi Chełmskiej”.Pokazał im między innymi prawosławnyklasztor żeński w Leśnej Podlaskiej,powstały ze skonfiskowanego przezrząd katolickiego sanktuarium maryjnego.„Dopóki nie załatwimy sprawychełmskiej, nie ustanie antagonizm polsko-rosyjski.A kiedy Polacy wyrzeknąsię jej ostatecznie, zapanuje era pokojowego,wolnego i kulturalnego rozwoju.Wtedy będziemy mogli podać spokojniei szczerze rękę braciom-Polakom, zapominająco ich dawnych przewinieniach”– oto skromna próbka krasomówczegotalentu biskupa-deputowanego.Obie strony zorganizowały akcjęzbierania podpisów, popierających lubpotępiających rządowy projekt. LudzieEulogiusza zebrali ich 50 tys., Polacyz Podlasia i Chełmszczyzny tylko o trzytysiące więcej, gdyż deptała im po piętachrosyjska policja. W wielu kościołachodprawiano modły o pozostaniew granicach Królestwa. Jedni i drudzyobiecywali chłopom ziemię z parcelowanychmajątków. Eulogiusz zabiegało poparcie nawet u miejscowych Żydów.Chełmszczyzna to myGłównym orężem w propagandowejwojnie o ziemię chełmską były pióradziennikarzy, historyków i literatów.Władysław Reymont, wówczas korespondentwarszawskiego „TygodnikaIlustrowanego”, na przełomie 1909i 1910 roku opublikował cykl reportaży„Z ziemi chełmskiej”. Przypomniałw nich martyrologię unitów oraz podkreślił,że miejscowa ludność posługujesię czystą polszczyzną. HistorykSzymon Askenazy zbijał argumentyswych rosyjskich kolegów i ostrzegał,że oderwanie Chełmszczyzny jestwstępem do likwidacji Królestwa Polskiegoi przywrócenia granic z czasówtrzeciego rozbioru (do czego, jego zdaniem,dążyli Niemcy).Fot. „Dawny Chełm w fotografii”ÐÐCar Mikołaj II w towarzystwie oficerówopuszcza pułkową cerkiew po nabożeństwieBolesław Prus początkowo starał sięmitygować nastroje. W kwietniu 1909roku w „Kronikach tygodniowych” porównałterytorialne roszady w granicachtego samego państwa do przesuwaniamebli w tym samym pokoju. W wywiadzieudzielonym pięć miesięcy późniejkorespondentowi „Rieczi” oświadczyłjednak stanowczo, że sporne ziemietak czy inaczej pozostaną „fortecą Polaków”.Propozycję transakcji: Chełmszczyznaza samorząd dla reszty Królestwa,urodzony w Hrubieszowie pisarzskwitował słowami: „Za ChełmszczyznęFot. „Dawny Chełm w fotografii”


30wydarzyło się w XX wiekuÐÐPamiątkowy album przygotowany z okazjijubileuszowej wizytacji 65. pułku piechotyprzez cara Mikołaja IInic nie chcemy. Chełmszczyzna to my,a samych siebie nie będziemy sprzedawaćna licytacji”.Socjalista Leon Wasilewski jako jedenz nielicznych zauważył, że na spornymterenie „żadnych Rosjan nie ma i nigdynie było”, są natomiast Ukraińcy, z którymitrzeba się porozumieć. O losie południowegoPodlasia i ziemi chełmskiejpowinien – jego zdaniem – rozstrzygnąć<strong>pl</strong>ebiscyt. Wasilewski, bliski współpracownikPiłsudskiego, był przekonany, żePolacy go wygrają, bo wszędzie, z wyjątkiempowiatu hrubieszowskiego, sąw większości.ÐÐCerkiew Zaśnięcia Najświętszej Maryi Pannyw Hrubieszowie, wzniesiona w 1873 roku, jestjedną z nielicznych świątyń prawosławnych,które przetrwały na Lubelszczyźnie do dziśKoło polskie w Dumie próbowałograć na zwłokę. Jego członkowie zgłosiliponad trzysta poprawek do rządowegoprojektu. Mogli jednak liczyć na poparciejedynie garstki demokratów. Apeledo rosyjskiej i międzynarodowej opiniipublicznej okazały się bezskuteczne.Decydujące głosowanie, do któregodoszło w maju 1912 roku, Polacy przegraliz kretesem. Rada Państwa, pełniącafunkcję izby wyższej, ustawę zatwierdziła.Podpis cara był formalnością.Nad Wisłą zapanowała żałoba narodowa,w Warszawie odwołane zostaływszystkie bale i koncerty. W galicyjskimLwowie demonstrowano i wiecowanopod konsulatem rosyjskim.Młodzi niepodległościowcy snuli <strong>pl</strong>anyodwetu w rodzaju wysadzenia w powietrzeprawosławnej cerkwi lub wykopaniai przemycenia z Białej Podlaskiejdo Galicji zwłok unickiego męczennika,świętego Jozafata Kuncewicza.1 września 1913 roku mianowany gubernatoremAleksander Wołżyn triumfalniewjechał do Chełma. Mszę dziękczynnąodprawił Eulogiusz, teraz jużarcybiskup. Wołżyn szybko potwierdził,że nie przypadkiem cieszył się opiniągorliwego rusyfikatora: wydał okólniknakazujący ściganie sprawców takichprzestępstw jak śpiewanie Boże, cośPolskę i Mazurka Dąbrowskiego. Nowagubernia składała się z ośmiu powiatów.Stołeczność dwudziestotysięcznego jużChełma musiały uznać Zamość, Biłgoraj,Biała Podlaska, Włodawa, Hrubieszówi Tomaszów Lubelski.Najmniejszej guberni imperiumnie był jednak sądzony długi żywot.W sierpniu 1915 roku zajęła ją armiaaustriacka. Umykający Rosjanie stosowalitaktykę spalonej ziemi. Czego niezdołali wywieźć lub rozgrabić, niszczyli.W Chełmie zostawili po sobie wielki<strong>pl</strong>ac budowy. Na dawnym pastwiskumiejskim miały wyrosnąć pałac gubernatora,urząd gubernialny, wielki sobórprawosławny, sądy, szkoły, izba skarbowa,poczta i – oczywiście – więzienie.Dwa pierwsze budynki zostały ukończonejuż w niepodległej Polsce. Ulokowanow nich szpital psychiatryczny.Eulogiusz i Wołżyn zmarli na emigracjiwe Francji. Chełmszczyzna nadalbyła kością niezgody. W lutym 1918roku Niemcy i Austriacy, postępującw myśl dewizy divide et impera, sprezentowaliją (nawet nieco powiększonąw kierunku zachodnim) CentralnejRadzie Ukraińskiej. Ten pozbawionypoważniejszych następstw epizod musiałmocno wryć się w pamięć polskichpolityków. W walce z ukraińską irredentąw II RP sięgnęli bowiem po brutalnemetody. Przed I wojną światowąrosyjscy generał-gubernatorzy zamykalikatolickie kościoły lub zamieniali jew cerkwie. Przed II wojną – polscy żołnierzeza pomocą ładunków wybuchowychusuwali prawosławne świątyniez nadbużańskiego krajobrazu. Widmochełmskiej guberni po raz ostatni zamajaczyłow 1944 roku. Ukraińscy komuniściprosili Stalina o odebranie Rzeczypospolitej„odwiecznie ruskich” ziem,włącznie z Zamościem i Przemyślem.Generalissimus miał jednak inne priorytety.Problem prawosławnych mieszkańcówChełmszczyzny i południowegoPodlasia rozwiązano po stalinowsku.Niemal wszyscy zostali wysiedleni doZwiązku Radzieckiego.Wiesław Chełminiak– historyk, dziennikarzFot. W. Chełminiak


wydarzyło się w XX wieku 31Pod czerwonym butemSławomir KalbarczykMasowe aresztowania, wyrokiśmierci, deportacje – taka byłacodzienność na polskichKresach w pierwszych miesiącachsowieckiej okupacji.TTo nie była „zwykła” napaść,bo nawet zakładając, że każdaagresja jest wyjątkowa,musimy w tej sowieckiejz 17 września 1939 roku dostrzec cechyzupełnie niespotykane. Po raz pierwszybodaj w dziejach zdarzyło się, że jednopaństwo, najeżdżając drugie, twierdziło,że to drugie… nie istnieje. A taki właśniepogląd na sytuację Polski w siedemnastymdniu niemieckiej napaści zawierałaniesławnej pamięci nota, wręczona17 września 1939 roku Wacławowi Grzybowskiemu,ambasadorowi RP w ZwiązkuSowieckim. Warszawa, stwierdzono,nie istnieje już jako stolica Polski, rządpolski uległ rozkładowi, wszystko to zaśmiało oznaczać, że państwo polskie „faktycznie”przestało istnieć.W kreowaniu stanu rzeczy uzasadniającegoagresję Sowieci poszli jeszczedalej, twierdząc w tym zdumiewającymdokumencie, że pozostawiona sobie Polskato pole dla wszelkiego rodzaju akcji,które mogą stać się zagrożeniem dlaZSRS. Przysłowiową kropkę nad i stanowiłyostatnie zdania noty, w którychstwierdzano, że rząd sowiecki, nie mogącpozostać obojętny na sytuację bezbronneji pozostawionej swojemu losowi „bratniej”ludności ukraińskiej i białoruskiej,polecił Armii Czerwonej przekroczyćgranicę, by wziąć tę ludność w opiekę.Dlaczego Kreml przedstawiał się w dokumenciejako siła stojąca właściwiepoza wojną? Przecież nie po to 23 sierpnia1939 roku zawarł układ z Niemcami,by wobec zbliżającej się wielkimi krokamiagresji Niemiec na Polskę zachowaćneutralność. Przeciwnie. Istotą tego układubył podział terytorium Polski międzyIII Rzeszę a Związek Sowiecki (na liniirzek: Narew, Wisła, San), który żadnąmiarą nie mógł się dokonać drogą pokojową.Jedyną drogą jego urzeczywistnieniabyła zbrojna agresja. Tak więc kremlowscywładcy postanowili „zjeść ciastkoi zachować je zarazem”, czyli wkroczyćna ziemie polskie przyznane im w pakciesierpniowym, a jednocześnie uniknąćoskarżenia o dokonanie agresji. W tymcelu ukuli propagandową tezę, że byłyto tereny niczyje, gdyż państwo polskierzekomo przestało już istnieć.Milczenie sojusznikówCzy ktoś uwierzył, że 17 września 1939roku państwo polskie przestało istnieć,wobec czego Armia Czerwona musiaławkroczyć na tereny wschodnich województwRzeczypospolitej, by chronićmieszkającą tam ludność? Uwierzyław to na pewno część, może nawet większa,społeczeństwa sowieckiego. ObywateleZSRS, oceniając wkroczenieswojej armii do Polski, najczęściej poprostu powtarzali to, co mówiła oficjalnapropaganda. A więc że dobrze się stało,iż Ukraińcy i Białorusini zostali wzięcipod opiekę i że naród ukraiński i białoruskiznalazły się wreszcie w jednympaństwie. Niektórzy nawet żałowali, żeArmia Czerwona tak późno „wyzwoliła”Białorusinów i Ukraińców, i wyrażali nadzieję,że kiedyś „wyzwoli” także narodyinnych państw kapitalistycznych.Byli jednak w ZSRS i tacy, którzy wyrażaliwysoce „nieprawomyślne” poglądyi nazywali sowieckie kłamstwa poimieniu. Ci mówili, że Związek Sowieckidopuścił się agresji i sam zaczął wojnę,chociaż sowiecki rząd wciąż powtarzał,że prowadzi antywojenną politykę. Wartopamiętać o tych ludziach, którzy zapewneza swą odwagę w najlepszym przypadkuzapłacili kilkoma latami łagrów.A jak na agresję sowiecką zareagowalinasi zachodni alianci: Wielka Brytaniai Francja? Przyznajmy, nie łączyłynas z nimi żadne układy o charakterzeobronnym, których przedmiotem byłobyzagrożenie sowieckie. Niemniej jednakpowściągliwość i rezerwa mocarstwzachodnich wobec wiarołomnej napaściSowietów szła stanowczo za daleko. NieÐÐDowódca XIX Korpusu Armijnego gen. Heinz Guderian (pierwszy z lewej)rozmawia z komisarzem politycznym Borowenskim o przebiegu linii demarkacyjnejpomiędzy wojskami niemieckimi i sowieckimi, 22 września 1939 rokuFot. AIPN


wydarzyło się w XX wieku 33grzebano w absolutnej tajemnicy, tak żeprawda o dokonanej zbrodni wyszła najaw dopiero po pół wieku. Zresztą – niedo końca. Wiemy bowiem, gdzie pochowanozamordowanych w Kijowie – byłyto lasy w okolicach podkijowskiej wsiBykownia (dziś teren ten znajduje sięw granicach Kijowa). Jednak miejscapochówku tych, których zamordowanow pozostałych więzieniach, są nieznane.Pewne znaki wskazują, że rozstrzelanychw białoruskim Mińsku pogrzebano naterenie pobliskiego uroczyska Kuropaty,ale nie jest to wiedza pewna.Pociągi na wschódAresztowania miały charakter zindywidualizowany,choć dotyczyły najczęściejściśle określonych kategorii osób.O wiele bardziej masowy charakter miałyakcje deportacyjne, za pomocą których„pozbywano się” z okupowanych ziempolskich dziesiątek tysięcy osób uważanychza wrogie władzom sowieckim.Ludzie ci nie mogli zostać aresztowanii skazani, gdyż nawet z punktu widzeniasowieckiego kodeksu karnego nie popełniliżadnych „przestępstw” przeciwkowładzy sowieckiej. Postanowiono więcrepresjonować ich w drodze decyzji administracyjnych,które podejmowały sowieckirząd i Biuro Polityczne.Deportacje były bardzo skutecznyminstrumentem polityki represyjnej. Przesądzałao tym nie tylko ich skala, alei czas: każdą taką akcję przeprowadzanobowiem właściwie w ciągu jednego dnia.W lutym 1940 roku deportowanow głąb Związku Sowieckiego blisko140 tys. osadników wojskowych i leśnikówwraz z rodzinami, uznając, żez powodu przywiązania do „burżuazyjnej”Polski nie mogą pozostać na miejscu(w dokumentach NKWD osadnikówokreślano mianem „wojskowo-policyjnejagentury rządu polskiego”). O barbarzyństwietej wywózki niech świadczy fakt, żewśród deportowanych było około 50 tys.dzieci. To właśnie one najczęściej umieraływ drodze do miejsc zesłania i już namiejscu – w tzw. osiedlach specjalnych.W kwietniu tego samego roku ich lospodzieliło około 61 tys. członków rodzinoficerów i policjantów przetrzymywanychw obozach w Kozielsku, Ostaszkowiei Starobielsku oraz osób osadzonychw więzieniach. Ostrze polityki represyjnej,aczkolwiek skierowane głównieprzeciwko Polakom, nie omijało takżeinnych narodowości. Niemniej do inwazjiniemieckiej na Francję (10 czerwca1940 roku) wśród ofiar sowieckich represjiprzeważali Polacy. Tytułem przykładumożna podać, że w 1939 roku aresztowanoich ok. 10,5 tys., co stanowiło 55 proc.ogółu aresztowanych na ziemiach polskichokupowanych przez ZSRS. Równieżw obu wspomnianych deportacjachPolacy stanowili absolutną większość(w pierwszej było ich 82 proc.).Represjami na Kresach kierowałodwóch ludzi, których nazwiska na trwałezwiązały się z historią Polski: ŁawrientijCanawa, szef NKWD Białorusi, i jegoÐÐPlan rozbioru Polski zrealizowany: żołnierzeWehrmachtu i Armii Czerwonej(w furażerce) podali sobie ręce na ziemipolskiej, wrzesień 1939 rokuFot. AIPNFot. AIPNÐÐŻołnierze Armii Czerwonej usuwająpolskie umocnienia przeciwczołgowena granicy polsko-sowieckiej na Polesiuukraiński odpowiednik – Iwan Sierow.Ten ostatni dopiero stał u progu oszałamiającejkariery w „organach”. W przyszłościzdobędzie „sławę” jako pogromcaArmii Krajowej w Wilnie, organizatorporwania szesnastu Przywódców PolskiPodziemnej, pierwszy szef KGB i „pacyfikator”Węgier w 1956 roku.Rządy okupanta sowieckiego naKresach musiały wywołać opór. Po17 września jak grzyby po deszczu zaczęłysię pojawiać liczne organizacjekonspiracyjne o charakterze lokalnym;działał tu również Związek Walki Zbrojnej.NKWD okazał się jednak trudnymprzeciwnikiem, bardzo sprawnie zwalczającymruch podziemny. Aresztowaniarozbijały kolejne struktury konspiracyjne,a te, które się ostały, były najczęściejkontrolowane przez sowiecką agenturę.Niepowodzeniem zakończyła się podjętaw styczniu 1940 roku próba zainicjowaniaantysowieckiego powstania przezopanowanie Czortkowa (miasto w dawnymwojewództwie tarnopolskim) siłamilokalnej konspiracji. Aresztowano ponadsetkę konspiratorów, z których ponaddwudziestu skazano na karę śmieci.W „krainie szczęśliwości”Rządy sowieckie w okresie, o którymtu bardzo skrótowo piszemy, to jednaknie tylko represje i opór. To także – iścierewolucyjna – zmiana życia codziennego.Z miast usunięto wszystkie symbole


34wydarzyło się w XX wiekupolskiej państwowości i pomniki o patriotycznejwymowie. Nazwy wielu ulicprzemianowano, uznając, że zawierajątreści antysowieckie. W ten sposób naprzykład liczne ulice Piłsudskiego zyskałynowego patrona – Feliksa Dzierżyńskiego.Nie tolerowano nawet nazwulic, w których dopatrzono się wymowyantyrosyjskiej. Dlatego też na przykładw Brześciu nad Bugiem nie zostawionow spokoju ulicy Jana Kilińskiego,zamieniając ją na Karola Marksa. Propagandakomunizmu zmieniła nie tylkonazwy ulic, ale również oblicze miasti miasteczek. Fasady domów pokryły olbrzymietransparenty z hasłami komunistycznymialbo portrety przywódcówZwiązku Sowieckiego: Stalina, Mołotowa,Woroszyłowa i innych. Przestrzeńpubliczna została w ten sposób oszpecona,a jeśli dodamy do tego, że Sowiecizaniechali remontów i sprzątania, łatwosobie wyobrazić skutki takiej polityki:miasta szybko podupadły, stały się szarei brudne.Szare stało się również życie ludnościna okupowanym terytorium. W sowieckimsystemie, który bezwstydnie gloryfikowałsam siebie jako „kraina szczęśliwości”mas pracujących, brakowało bowiemwszystkiego: mydła, nafty, cukru, papierosów,a nawet chleba. Przed sklepami,w których okazjonalnie pojawiał się towar,formowały się długie kolejki – zjawiskow przedwojennej Polsce nieznane(liczyły one nawet tysiąc osób). A kiedywreszcie towar „rzucono”, zniecier<strong>pl</strong>iwionaklientela przypuszczała prawdziwyszturm na sklep. Nie obywało się przy tymbez kłótni, przepychanek, a nawet bójek.Ludzie coraz dokładniej zaczynali rozumiećprawdę, od dawna znaną sowieckiemuspołeczeństwu, że „szczęście” w systemiesowieckim daje kupno kilogramacukru czy butów dla dziecka. Nie dośćże towarów w sklepach było jak na lekarstwo,to płace pod okupacją sowieckąbyły kilkakrotnie niższe niż przed wojną.Pracujący „na swoim” chłopi, stanowiącyabsolutną większość na okupowanychKresach, szybko odczuli twardąrękę państwa sowieckiego. Ich gospodarstwaobłożono horrendalnymi podatkami,a ich samych zmuszono do dostarczaniakontyngentów. Za niewywiązanie się zarównoz podatków, jak i kontyngentówgroziła odpowiedzialność karna. Rezultatembyło gwałtowne ubożenie włościan,którzy nierzadko musieli wyprzedawaćinwentarz, a nawet ziemię, by podołaćciężarom narzuconym przez państwo.A miały one nie tylko wymiar finansowy.Okupant żądał również od chłopów wykonywaniarozmaitych bezpłatnych pracna rzecz państwa (tzw. szarwarków) – i towłasnym transportem i sprzętem. Kto niewywiązał się z tego obowiązku, czyli naprzykład nie wywiózł z lasu własnym wozemokreślonej ilości drewna – odpowiadałkarnie, jakby popełnił przestępstwo.Plagi okupacjiPo pierwszych aresztowaniach i deportacjachspołeczeństwo kresowe już wiedziało,że stąpa po kruchym lodzie, bopraktycznie każdy mógł zostać aresztowanyalbo wywieziony – sowieckie władzenie tłumaczyły wszak, z jakiego powodupoddają kogoś represjom. Obawę zaczęływięc budzić samochody podjeżdżającepod dom – mogli nimi bowiem przyjechaćfunkcjonariusze NKWD. Niepokójbudziła też noc – ulubiona pora „pracy”sowieckiej policji politycznej. Obawiającsię aresztowania, ludzie wpadali niekiedyw bezsenność albo dręczyły ich koszmarynocne. Nierzadko ranek zaczynał się odpełnego lęku pytania pod adresem sąsiadów:„Kogo wzięli poprzedniej nocy?”.Strach przed policją polityczną podsycaładziałalność donosicieli. Wiedzianoo ich istnieniu, co fatalnie wpływałona życie społeczne: zaczęto uprawiaćautocenzurę publicznych wypowiedzi,bo wyrażanie niemiłych władzom poglądówmogło przynieść fatalne skutki.W sowieckim kodeksie karnym istniałbowiem paragraf przewidujący karę zaprowadzenie „antysowieckiej agitacji”.W praktyce oznaczało to, że jakakolwiekkrytyka postępowania władz prowadziłado więzienia.Sowieci przynieśli na teren Polski patologie,które od dawna były normą życiaspołecznego w ZSRS. Jedną z nichstanowiło łapownictwo. W systemie niedoborui nędznych pensji trzeba było daćłapówkę, chcąc cokolwiek zdobyć albozałatwić: na przykład bilet kolejowy czydeficytowy artykuł. Inną patologią byłopijaństwo. Pod okupacją sowiecką pito,by zapomnieć o obmierzłej rzeczywistości,o strachu, o niedostatku. Szerzeniusię tej <strong>pl</strong>agi sprzyjał fakt, że jednymz nielicznych stale obecnych w sklepachtowarów była wódka.Udrękę życia pod okupacją ZwiązkuSowieckiego potęgowało wiele czynników:zniewolenie, strach, nędza bytowania.Ale też wszechobecna propaganda. Bopo pracy trzeba było jeszcze brać udziałw wielogodzinnych zebraniach (tzw. mityngach),na których wtłaczano w głowybolszewicki światopogląd. A w komunistyczneświęta wszyscy musieli braćudział w „radosnych” pochodach.Przed II wojną światową KresyWschodnie II Rzeczypospolitej stanowiłysłabiej rozwiniętą część państwapolskiego. Były to w przeważającejczęści tereny wiejskie, niekiedy mocnozacofane; i z tego względu nazywanoje nawet „Polską B”. Gdy jednak podrządami okupanta miejscowe społeczeństwozaznało sowieckiej antycywilizacji– braku „wolności i chleba” – okresprzedwojenny zaczął urastać niemal dorangi „raju utraconego”.Klęska Francji w czerwcu 1940 rokui obawa przed ekspansjonizmem Hitleraskłoniły Sowietów do działań zmierzającychdo umocnienia ich rządóww okupowanej Polsce. Niektórzy historycypiszą nawet o czasie „odwilży” dlaPolaków na wschodnich terenach okupowanejPolski, o sowieckiej politycemającej na celu pozyskanie polskiejludności. Niemal przez rok nie byłożadnych deportacji. Istotnie, śruba komunistycznychrepresji została nieco poluzowanado czerwca 1941 roku, kiedyto Sowieci opuścili ziemie kresowe, bozostali zaatakowani przez niedawnegoniemieckiego sojusznika. Wrócili na niejednak trzy lata później…dr Sławomir Kalbarczyk – historyk,naczelnik Wydziału Badań Naukowych BEP IPN,m.in. redaktor naukowym tomu Zbrodnia katyńska:w kręgu prawdy i kłamstwa (2010)


36wydarzyło się w XX wiekuÐÐGrupa partyzantów UPA i członków zbrojnego podziemia OUN w mundurachsowieckich; pierwszy z lewej: Roman Rizniak „Makomaćkyj”z partyzantami. Jak się okazało, była tometoda szczególnie skuteczna.Fot. Wydzielone Archiwum Państwowe Służby BezpieczeństwaUkrainy (HDA SBU)Wysiedlić „zarażonychbandytyzmem”Do historii zwalczania partyzantkiprzejdzie zapewne trafne stwierdzeniesekretarza Lwowskiego KomitetuObwodowego KomunistycznejPartii (bolszewików) Ukrainy, IwanaHruszećkiego: „Najbardziej wrażliwypunkt bandytów to rodzina”. Partyzancimogli z bronią w ręku walczyćo swoje życie, ich bliscy zajmowalisię pracą i codzienną żmudną egzystencją,co w realiach głodu szalejącegow pierwszych powojennych latachna obszarach sowieckiej Ukrainyrównież stanowiło niełatwe zadanie.Przyszłość miała pokazać, że wysiedleniarodzin partyzantów, a nawet ichdalszych krewnych, okazały się „strzałemw dziesiątkę”. Aresztowanie starców,kobiet i dzieci nie przedstawiałowiększego problemu, należało jedyniezadbać o zapewnienie środków transportudo stacji przeładunkowych, zlokalizowanychzazwyczaj w stolicachobwodów lub miasteczkach rejonowych,w których znajdowały się stacjekolejowe. Stamtąd droga wiodła nawschód. Czekały ich tygodnie podróżyw wagonach speceszelonów (specjalnychtransportów kolejowych), natomiastcelem były osady specjalnegoprzeznaczenia (specposiołki), kopalnielub łagry. Wiele osób nie wytrzymywałotrudów podróży.Deportacje prowadzone bez względuna porę roku, płeć, wiek i kondycjęwysiedlanych znacznie podrywały autorytetUPA i osłabiały morale jej członków.Najczęściej nie podejmowali oniprób odbicia aresztowanych i moglitylko z bezsilną rozpaczą obserwowaćgehennę najbliższych. Dzięki coraz liczniejszymdonosicielom funkcjonariuszebezpieczeństwa bez trudu zdobywaliinteresujące ich informacje. Pracownikomoperacyjnym NKGB pozostawałotylko sporządzić odpowiednie listyprzeznaczonych do deportacji oraz listyrezerwowe, z których wyznaczanodo wywózki kolejne rodziny, jeżeli komuśz osób figurujących na pierwszej,najważniejszej liście udało się uniknąćpojmania. Tam, gdzie działalność podziemianie była intensywna, przesiedleniauruchamiano dopiero po zanotowaniuaktu sprzeciwu, dając ludnoścido zrozumienia, że władza może ukaraćniepokornych właściwie natychmiast.Wysiedlano też „współpracownikówband”. To nad wyraz pojemne określeniepozwalało lokalnym wydziałom bezpiekina „poprawienie” wyników statystycznychw zwalczaniu podziemia,które wędrowały w raportach do mocodawców.Dla przykładu: jesienią 1944roku dwóch funkcjonariuszy NKWDprzyszło do wiejskiego nauczyciela narozmowę. Zagadując go o sprawy bieżące,niespodziewanie dla rozmówcyzapytali, czy nie pokazałby im portretuprezydenta Mościckiego, gdyż ciekawiich, jak wyglądał „burżuazyjny”prezydent. Niczego niepodejrzewającyUkrainiec znalazł fotografię w starympodręczniku szkolnym i pokazał gościom.Aresztowano go kolejnego dniapod zarzutem przechowywania podobiznywroga ZSRS.Ludowy komisarz spraw wewnętrznychZSRS Ławrientij Beria podpisał 31marca 1944 roku rozkaz nr 7129 o deportacjiz zachodnich obwodów USRSosób powiązanych rodzinnie z członkaminacjonalistycznej partyzantki i podziemia,jak również volksdeutschów,ludzi kolaborujących z Niemcamii Węgrami, byłych policjantów, żołnierzyarmii gen. Andrieja Własowa, wybranychmężczyzn uchylających się odsłużby w Armii Czerwonej i osób zaklasyfikowanychjako „zdrajcy ojczyzny”.Inicjatywa sięgnięcia po tak drastycznyśrodek jak masowe wysiedlenia wyszłaod sekretarza Centralnego KomitetuKP(b)U, Nikity Chruszczowa, traktującegopriorytetowo kwestię szybkiejlikwidacji antykomunistycznych formacjidziałających na ziemiach uznanychprzez włodarzy ZSRS za ukraińskie(czytaj: sowieckie), która była jednymz niezbędnych warunków ich szybkiejsowietyzacji. Akcję rozpoczęto 7 maja1944 roku od wywózki 2 tys. ludzi. Wysiedleńcymieli otrzymać możliwość zabraniaze sobą bagażu o wadze nieprzekraczającej500 kilogramów na jednąrodzinę. Można było zabrać narzędzia,odzież, obuwie, żywność, pieniądzei inne kosztowności.Stosunkowo znośne warunki panującew pierwszych transportach prędkouległy pogorszeniu. Liczba osób stłoczonychw jednym wagonie stopniowowzrastała (średnio z 20 do 35), conie pozostało bez wpływu na rozprze-


wydarzyło się w XX wieku 37Fot. AIPNÐÐŻołnierze ludowego Wojska Polskiegobiorą do niewoli partyzanta UPAstrzenianie się chorób zakaźnych, tozaś pociągnęło za sobą wzrost śmiertelnościw czasie transportu. Do niektórychwagonów nie dostarczono na czaspiecyków (albo opału do nich) i ludziechorowali lub wręcz zamarzali żywcem.Śmierć zbierała tragiczne żniwo:w specjalnym transporcie kolejowym nr49339, który odszedł z Tarnopola, zmarłoco najmniej 12 dzieci. Ogółem w roku1944 z zachodniej części sowieckiejUkrainy deportowano ok. 13 tys. osób.Wysiedlenia prowadzono z dużąbrutalnością. Deportowani byli częstookradani ze wszystkiego, co próbowalizabrać, natomiast akcję kontynuowanomimo rażących uchybień; na przykładw lutym 1945 roku naczelnik wołyńskiegoNKWD Jakowenko domagałsię przysłania do Kowla dodatkowegoskładu liczącego 40 wagonów, ponieważdo transportów, które już odeszły, „niezmieściło się” 400 osób. Aresztowanibyli przetrzymywani na „świeżym powietrzu”,to znaczy pod gołym niebemi za ogrodzeniem z drutu kolczastego.Wysiedleń próbowano uniknąć, ukrywającsię na trudno dostępnych terenach.Aby nie dopuścić do wysiedlania swychrodzin, w styczniu 1945 roku partyzanciUPA i członkowie OUN z rejonu sławskiegoczasowo ewakuowali bliskich dowiosek rzekomo dotkniętych epidemiątyfusu. Sprawozdania sowieckiej administracjiodnotowały w tych miejscowościachjedynie kilka przypadków zachorowań,ale przezorni żołnierze wojskwewnętrznych nie odważyli się złożyćwizyty na obszarze „epidemii”.Wasyl Begma, sekretarz KP(b)U w obwodzie równieńskim, zaproponował,by akcję rozszerzyć na wszystkichmieszkańców miejscowości podejrzanycho „zarażenie bandytyzmem”,a nawet do profilaktycznej deportacjiwszystkich wiosek (sic!) położonychw pobliżu większych kom<strong>pl</strong>eksów leśnych.W grudniu 1945 roku rejonoweoddziały NKWD i NKGB wysiedliłyz rejonów stanisławowskiego i kałuskiegoprawie 700 osób, członków rodzinuznanych za „bandyckie” lub za „współpracownikówband”. Sowieci nie byliusatysfakcjonowani liczbą wywiezionychi w meldunku o rezultatach akcjipodkreślili, że nie można jej uznać zasukces ze względu na „niezadowalającą”liczbę deportowanych. Rok 1945zamknął się wynikiem 17 497 wysiedlonychosób.Sukces „wielkiej blokady”i zmniejszenie tempa wysiedleńAktywność UPA słabła w miarę kolejnychporażek. Głód, obławy, celneuderzenia agenturalne, ciężkie warunkibytowania w lesie i upadek moralespowodowany wysiedleniami najbliższychstopniowo wykruszały szeregiUPA. Cezurą definitywnie zamykającąokres wojny partyzanckiej była tzw.wielka blokada, operacja przeciwpar-ÐÐŻona poległego stanicznego OUNzmuszona przez funkcjonariuszy bezpieczeństwado pozowania ze zwłokami męża,tzw. Zachodnia Ukraina, koniec 1947 rokutyzancka przeprowadzona przez jednostkiNKWD-MWD (MinisterstwaSpraw Wewnętrznych), NKGB-MGB(Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego),Armii Czerwonej, milicji,Istriebitielnych Batalionów (IB,Batalionów Niszczycielskich) orazuzbrojonych grup aktywu partyjnegood stycznia do kwietnia 1946 roku.W wyniku nieustannych obław i blokadyosiedli ludzkich UPA straciła nawetdo 60 proc. ludzi, wszystkie większezgrupowania leśne zaś uległy rozbiciulub rozproszeniu.Tylko w pierwszym etapie „wielkiejblokady” (styczeń–luty 1946 roku) wysiedlonook. 3 tys. osób. Nacisk położonona „oczyszczenie” miejscowości znajdującychsię w pobliżu granicy z Polskąi sąsiadujących z lasami w masywachgórskich. Sukcesy odniesione w zwalczaniuUPA tymczasowo zadowoliływładze USRS i zaczęły one odchodzićod wysiedleń. Dane za rok 1946 podająliczbę 6350 deportowanych osób. Oznaczałoto poważny spadek tempa deportacjiw porównaniu z dwoma poprzednimilatami. Przetrącenie kręgosłupa oddziałówleśnych stało się faktem, ludność zaśbyła coraz bardziej zniechęcona do kontynuowaniawalki, zmęczona trudami sowieckiejokupacji. Upadała również wiaraw zwycięstwo powstańców, a wojnaFot. Wydzielone Archiwum Państwowe SłużbyBezpieczeństwa Ukrainy (HDA SBU)


38wydarzyło się w XX wiekuświatowa, zapowiadana od dawna przezpodziemie, wydawała się oddalać w bliżejnieokreśloną przyszłość.Po „wielkiej blokadzie” ocalałymczłonkom UPA coraz trudniej było zaopatrywaćsię w żywność w wioskachnaszpikowanych informatorami organówbezpieczeństwa. Ukraińcy mielipartyzantom za złe, że nakładają nawioski kary za wykonywanie poleceńwładzy, choć sami nie mieli już sił, byprzeciwdziałać karnym ekspedycjom.Skarżyli się także na ich (zrozumiałąskądinąd) podejrzliwość, mówiąc, żekto chce spokojnie żyć i pracować,jest traktowany jak agent bolszewicki.„Banderowcy nam żyć nie dają […].Wszyscy mówią –dawno już pora byskończyć z tymi bandytami, którzy namprzysporzyli tylu nieszczęść”, skarżyłasię Ukrainka z Galicji. Z chwilą, w którejpartyzant nie bronił życia i dobytkumieszkańca ukraińskiej wioski przedsowieckim żołnierzem, a sam przychodziłzabrać ostatnią krowę z obory, przestawałbyć „swoim”.Wstrzymanie częstotliwości wysiedleńspotkało się z zaniepokojeniem lokalnychdziałaczy KP(b)U i zostałonegatywnie ocenione przez większośćrejonowych struktur MGB. Zwracanouwagę na chwilę „oddechu”, podarowanąw ten sposób podziemiu po klęskachponiesionych w czasie „wielkiejblokady”, i domagano się dobicianieprzyjaciela. Już we wrześniu 1946roku sekretarz drohobyckiego komitetupartii, Serhij Ołeksenko, wysłał doChruszczowa pismo z prośbą o możliwośćwznowienia masowych deportacji„podstawowej masy rodzin i krewnychbandytów i zdemaskowanych członkówOUN” na przełomie 1946 i 1947 roku.Wobec kolejnych nacisków wydawałosię jasne, że organizacja ponownych wywózekjest jedynie kwestią czasu.Operacja „Zachód”Największym przedsięwzięciem represyjnymw dziedzinie powojennychwysiedleń w USRS była operacja „Zachód”,zrealizowana w ostatnich dniachpaździernika 1947 roku. Przygotowaniado niej rozpoczęto wiosną, analizującm.in. doświadczenia zebrane podczasdotychczasowych wysiedleń i płynącez wysiłków organizacyjnych czynionychw Polsce przed przeprowadzeniemakcji „Wisła”. Komitet Centralny KP(b)U zatwierdził 5 kwietnia uchwałę dotyczącą<strong>pl</strong>anowanej likwidacji „resztekband ukraińsko-niemieckich nacjonalistów”i być może już wtedy przystąpionodo tworzenia list osób przewidzianychdo wysiedlenia w największejoperacji deportacyjnej w zachodnichobwodach Ukrainy, tym bardziej żewzmogły się działania ukierunkowanena rozwiązanie „problemu kułaków”.Na naradzie sekretarzy partii poszczególnychobwodów i naczelników obwodowychMGB, która odbyła się weLwowie 23 kwietnia, Nikita Chruszczowwyraził zgodę na wysiedlenia.Uczestnicy narady zgodzili się z inicjatywągen. Aleksandra Woronina, byakcję przeprowadzić jednocześnie wewszystkich zachodnich obwodach. RadaMinistrów ZSRS przyjęła 10 wrześniauchwałę nr 3214-1050 polecającą MGBprzygotować i przeprowadzić operacjęwysiedlenia ok. 75 tys. osób: „członkówrodzin »ouenowców« i aktywnych bandytów,aresztowanych i zabitych w starciach”.Majątek wysiedlanych miałprzepaść na rzecz państwa, a ich polastać się własnością nowych kołchozów.W wypadku braku możliwościaresztowania wszystkich osób, którychnazwiska znalazły się na listach,sporządzono „rezerwowe” spisy. Abywiadomość o deportacji nie dotarła doniepowołanych, lokalni przywódcy partyjnii naczelnicy organów bezpieczeństwadowiedzieli się o operacji dopierona kilka dni wcześniej, jednak w kilkurejonach nacjonaliści rozrzucili ulotkiostrzegające przed mającą wkrótce nastąpićdeportacją.Operacja rozpoczęła się 21 października1947 roku o 6.00 rano. Jedynympoważnym przeciwnikiem Sowietóww czasie wysiedleń okazała się pogoda,gdyż dzień wcześniej Galicję Wschodniąsparaliżowały gwałtowne śnieżyce(w górach spadło do 2 m śniegu). Doprzetarcia drogi na trasie Nadwórna–Żabie (dziś Werchowyna) bez większegopowodzenia próbowano użyćdwóch czołgów. W większości obwodówakcja trwała zaledwie kilkanaściegodzin, jedynie w obwodzie czerniowieckimprzeciągnęła się i trwała trzydni. Z obwodu drohobyckiego wysiedlono14 486 osób (3613 mężczyzn, 6410kobiet i 4463 dzieci), z obwodu czerniowieckiego1635 osób (z tego aż 751 kobieti 615 dzieci do piętnastego roku życia),z obwodu stanisławowskiego zaś,najbardziej sparaliżowanego przez atakzimy –12 476 osób, o 1,5 tys. mniej, niżzakładały wytyczne. Pomimo ciężkichwarunków spowodowanych nagłymatakiem zimy bilans operacji „Zachód”zamknął się w liczbie 76 192 deportowanych(18 866 mężczyzn, 35 152 kobiet,22 174 dzieci). Z transportów udałosię zbiec 875 osobom, ale większośćz nich została szybko schwytana.Władze przygotowały też propagandoweza<strong>pl</strong>ecze, mające uzmysłowićspołeczeństwu cel podejmowanychÐÐSchwytany upowiec


wydarzyło się w XX wieku 39działań. Grupy aktywistów przekonywałyna zebraniach o rzekomym brakumożliwości uniknięcia wysiedleń, któremiały wreszcie zapewnić „spokój i odbudowęumęczonej Sowieckiej Ukrainie”.Dla Ukraińców wspierającychnacjonalistyczne podziemie wysiedleniabyły jeszcze jednym dowodem nazbrodniczość systemu. Elektryk z zakładuenergetycznego w Drohobyczu miałpowiedzieć: „Tyle przeżyłem na świecie,ale takiej władzy nie widziałem.To nie ludzie, to barbarzyńcy […] łapiądzieci, kobiety i starców i nie patrząc nazimę, wywożą na Syberię”. Nie wszyscypodzielali ten punkt widzenia. Zdarzałysię przypadki „pomagania” żołnierzomw ładowaniu rodzin banderowcówna środki transportu lub wskazywaniamiejsc ukrycia znienawidzonych sąsiadów.Kiedy w Ostrogu żołnierze prowadzilikrzyczącą kobietę z transportu, którabezskutecznie próbowała uciec, innaUkrainka, której mąż zginął z rąk UPA,powiedziała: „Co tak teraz wrzeszczysz.Trzeba było krzyczeć wcześniej. Wtedy,Fot. AIPNgdy twój syn mordował mojego męża,a ja cicho płakałam przy osieroconymdziecięcym łóżku. Wiedziałam, że zamoje cierpienia zapłacicie podwójnie,i nie pomyliłam się. Wy i tylko wy odpowiadacieza nasze nieszczęścia, za łzyosieroconych dzieci, wdów […], którychojcowie i mężowie zginęli z rąktwojego syna i innych bandytów”.Operacja „Zachód” stanowiła klęskęwizerunku UPA. Nieliczne już i szczątkowegrupy partyzanckie nie mogłyzagrozić silnym konwojom wysiedleńczym,jednakże partyzanci nie stawiliwłaściwie żadnego oporu i tym samymstracili szansę na zbrojną manifestację.Oficjalne straty sowieckie wyniosły…jednego rannego żołnierza IB, a więcbyły właściwie żadne. Ukraińcy poczulisię opuszczeni. Jeden z członków galicyjskiejOUN pisał w meldunku, skarżącsię na bierność UPA: „Chłopcomwierzyć już nie chcą. Kiedy po wsiachnie ma Sowietów, to oni nam dużo obiecują,dają zadanie, aby nie wypełniaćzarządzeń [władzy – D.M.], a kiedySowiety wywożą na Sybir masę ludzi,to [mógłby] choć jeden z nich wystrzelićraz dla strachu. A nazajutrz, kiedySowiety odejdą, to są znów bohaterami”.Przedłużający się opór powodowałkolejne ofiary wśród cywilów. RomanRizniak „Makomaćkyj”, rejonowyprowidnyk OUN w Drohobyczu, pisał:„Przeze mnie władza radziecka wywiozławiele rodzin na Sybir, mnóstwo osóbprosiło mnie [żebym] ujawnił się, ale niezrobiłem tego, bo władza radziecka nigdymi nie wybaczy i rozstrzela mnie”.Ostatnie wywózki„Wielka blokada” pozbawiła nacjonalistówwiększości oddziałów leśnych,natomiast operacja „Zachód” drastyczniezmniejszyła kredyt zaufania, jakiposiadali jeszcze w drugiej połowie1947 roku u części Ukraińców. Lawinoworosła liczba zapisujących się dokołchozów i zdających zaległe kontyngentypomimo powszechnej nędzy. Naprzełomie 1947 i 1948 roku w odwecieza zabicie czterech aktywistów partyjnychw obwodzie drohobyckim wysiedlono91 rodzin (łącznie 385 osób).Ostatnie pododdziały UPA zostały rozformowanewe wrześniu 1949 roku.Zbrojne podziemie OUN kontynuowałozorganizowany, acz mocno ograniczonyopór jeszcze przez kilka lat.W akcjach wysiedleńczych przeprowadzonychdo 1949 roku z zachodnichobwodów USRS wysiedlono 50 453rodziny (łącznie 143 141 osób).Wywózki kontynuowano, by pozbyćsię „kułaków”. Musieli „zniknąć”, abyproces sowietyzacji Ukrainy władze mogłyuznać za zamknięty. W 1950 rokuwywieziono 41 149 osób, rok później– 18 523 osoby. W 1952 roku kolektywizacjazostała właściwie zakończona,a „problem kułaków” rozwiązany, wobecczego wywieziono „tylko” 3229 osób.W wyniku masowych deportacji prowadzonychw latach 1944–1953 z inicjatywynajwyższych władz ZwiązkuSowieckiego usunięto z zachodnich obwodówUSRS poważny procent rodzinczłonków UPA i OUN, łącznie z innymi„wrogami klasowymi” ponad 206 tys.osób. To pozornie bezkrwawe narzędziesowietyzacji było potężną bronią komunistycznychwładz, pozwalającą na przesunięciei rozproszenie całych narodów,stosownie do potrzeb własnej politykietnicznej. Rozwiązanie to było stosowaneprzez władze Związku Sowieckiegojuż w okresie przedwojennym i zaliczałosię do głównych elementów polityki narodowościowejStalina, pełniąc funkcjęprewencyjną, bądź funkcję „kija” w odpowiedzina opór przeciw sowietyzacji.Po 1944 roku niemal doszczętnie usuniętow ten sposób polskie skupiska ludnościna terenach, które znalazły się nawschód od linii Curzona, rozproszonoi skazano na asymilację Ukraińców pozostałychw Polsce, wreszcie – zdemontowanoza<strong>pl</strong>ecze ukraińskiego ruchu nacjonalistycznegow Galicji Wschodnieji na Wołyniu, skazując ogromne masyludzkie na porzucenie swoich domówi upokarzające wygnanie.Damian Markowski – historyk, sowietolog,pracownik Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa,autor monografii Płonące Kresy. Operacja „Burza”na ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej (2011).


40wydarzyło się w XX wieku„Semper invicta”.Karolina Lanckorońska(1898–2002) JoannaHytrek-HryciukDziesięć lat temu zmarła Karolina Lanckorońska,arystokratka, działaczka Związku Walki Zbrojneji Armii Krajowej, więźniarka obozu Ravensbrück,jedna z najwybitniejszych przedstawicielek polskiejemigracji we Włoszech. Pierwsza badaczka sztuki,która w przedwojennej Polsce uzyskała habilitacjęna Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie.Zdaniem współczesnych była niezwykle pracowitąindywidualistką. Miała cięty język i bezkompromisowezasady. Była również gorliwą katoliczką,co nie pozostało bez wpływu na jej osobowość:wielokrotnie podkreślała we wspomnieniach,że w swojej pracy konspiracyjnej czuła się„narzędziem woli wyższej”.KKarolina Maria Adelajda Franciszka KsaweraMałgorzata Edina hr. Lanckorońska urodziła sięw 1898 roku w Austrii. Jej przodkowie przenieślisię do Wiednia w XVII wieku. Na chrzcie otrzymałasiedem imion, w tym jedno po matce hr. Małgorzacievon Lichnovsky. Mimo że wychowani w kulturowym i narodowościowymtyglu, Karolina i jej rodzeństwo – Antonii Adelajda – odczuwali silny związek z Polską. Zawdzięczalito zapewne ojcu, Karolowi Lanckorońskiemu, który, choćszczycił się tytułem Wielkiego Ochmistrza Dworu FranciszkaJózefa, to za zasługi dla kultury polskiej otrzymał WielkąWstęgę Orderu Polonia Restituta. Jednakowo też był przywiązanyzarówno do swojego pałacu w Wiedniu, jak i dóbrw Małopolsce Wschodniej i Galicji.Fot. AIPNÐÐKarolina LanckorońskaPoślubiona nauceMiłość do sztuki zaszczepił w Karolinie ojciec, znany zeswoich naukowych i kolekcjonerskich pasji. W 1921roku – zafascynowana włoskim renesansem i barokiem,a zwłaszcza dziełami Michała Anioła – podjęła studia nauniwersytecie w Wiedniu. Pięć lat później obroniła pracędoktorską. Podróżowała po całej Europie. Niemal sześćlat spędziła w Rzymie, zbierając materiały do rozprawyhabilitacyjnej, którą w 1935 roku obroniłana Uniwersytecie Jana Kazimierza we


wydarzyło się w XX wieku 43Między pamięciąa niezrozumieniemByły niemiecki obóz koncentracyjnyStutthof w latach 1945–1962Marcin OwsińskiPrzez pierwsze siedemnaściepowojennych lat byli więźniowieobozu Stutthof toczyli nieustannąwalkę z urzędnikami i władzamipartyjnymi o to, by pamięćo tym miejscu nie uległa zatarciu.Dla każdej ze stron tej rywalizacjiStutthof miał zupełnie innąwartość, każda miała własny<strong>pl</strong>an wykorzystania pozostałościobozu. W końcu pięćdziesiątlat temu, 12 marca 1962 roku,w Sztutowie na Mierzei Wiślanejoficjalnie utworzono MuzeumStutthof opiekujące się terenemi spuścizną byłego niemieckiegoobozu koncentracyjnego.DDwanaście dni przed kapitulacjąostatnich jednostekniemieckich w rejonie ujściaWisły i na Mierzei Wiślanejesesmanom udało się „ewakuować”drogą morską do Niemiec okołoczterech tysięcy więźniów, z którychkilkudniowy rejs przeżyła zaledwie połowa.W samym obozie przez ostatnitydzień jego istnienia panował chaosi wyczekiwanie. Większość 120-hektarowegoobszaru obozowego i okolicznychlasów zajęta była przez resztkirozbitych oddziałów Wehrmachtu orazkilkanaście tysięcy cywilów – niemieckichuciekinierów z Prus Wschodnichi cudzoziemskich robotników przymusowych.Kilka dni przed kapitulacjąesesmani spalili dziesięć barakówobozu żydowskiego i wysadzili częściowokrematorium, niszcząc jego komini ściany. W takim stanie rankiem9 maja 1945 roku obóz Stutthof opanowałyoddziały Armii Czerwonej.Stan zastanyPobyt Rosjan i zarządzanie przez nichterenem byłego obozu trwały do grudnia1945 roku. Niewiele wiemy o szczegółachich obecności. Jedynym udokumentowanymfaktem jest działalność SpecjalnejKomisji przy 48. Armii III FrontuBiałoruskiego, która badała pozostałościbyłego obozu od 12 maja do 13 czerwca1945 roku. Sporządzony przez nią protokółodnotował w tym czasie w obozie139 budynków drewnianych (baraków)oraz kilkadziesiąt zabudowań gospodarczychi mieszkalnych dla załogi SS.Na całym terenie znajdowało się wielepozostałości po działalności obozui rzeczy należących do więźniów. Doporządkowania byłego obozu Rosjaniewykorzystywali latem 1945 roku Niemcówz pobliskiej wsi Stutthof, którą zarazpo nastaniu polskiej administracjiprzemianowano na Obozy.Na podstawie dostępnych dokumentówi relacji nie można stwierdzić, abyna terenie byłego obozu Armia Czerwonakogokolwiek przetrzymywała ani Fot. Archiwum Muzeum StutthofÐÐRuiny budynku krematorium zniszczonego przez SSw końcu kwietnia 1945 rokuÐÐGrupa osób (z bronią – wartownik) przy stosie obuwiaw byłym KL Stutthof, z boków widać baraki warsztatowenowego obozu; zdjęcie wykonano w końcu 1945lub w 1946 roku – po wycofaniu się Armii Czerwonej,w czasie obejmowania terenu przez polską administrację


wydarzyło się w XX wieku 45Fot. Archiwum Muzeum Stutthofnia 1946 roku zorganizował tam pierwszy,kilkutysięczny zjazd byłych więźniówpołączony z uroczystościamireligijnymi. Widok rozebranego, zaniedbanegoi rozszabrowanego miejsca kaźniwywołał przygnębiające wrażenie…Jak można się dowiedzieć z powstałegow tym samym czasie (jesień 1946roku) pisma Dyrekcji Lasów Państwowychdo Urzędu Wojewódzkiegow Gdańsku, DLP w końcu „zauważyła”na swoim terenie pozostałości obozu:„Na terenie tym znajduje się kilkadziesiątbaraków częściowo rozebranych lubwypalonych, główny budynek administracyjnypoważniejszych rozmiarów,budynek komendanta byłego obozu należącydo Nadleśnictwa Stegna (leśniczówka),krematorium, komory gazowewypalone, kilka mniejszych budynkówmieszkalnych, gdzie mieszkała służbalub wartownicy, oraz stołownia. Barakisą już częściowo rozebrane. Teren byłegoobozu Stutthof z kom<strong>pl</strong>eksem swoichbudynków nie jest uporządkowany i wewłaściwy sposób użytkowany”.Decyzja władzWe wrześniu 1946 roku premier Osóbka-Morawskiprzekazał ministrowirolnictwa postulaty byłych więźniówz odręcznym nakazem pozytywnego załatwienia.Procedury i uzgodnienia zajęłynastępnych kilka miesięcy, wreszcie6 marca 1947 roku starosta powiatugdańskiego powierzył teren byłego obozuStutthof gdańskiemu PZBW. Co ważne,przekazanie miało charakter jednaksymboliczny, a nie prawny, gdyż nie sporządzonoaktu przekazania własności.Były obóz przedstawiał widok godnypożałowania – ludzie, natura i czaszrobili swoje. Jak napisano w jednymz raportów: „Wszędzie leżą bezładnierozrzucone drewniane części składowebaraków, a także pozostałości, np. porozbijanekamionkowe rury kanalizacyjne,miski klozetowe i inne podniszczoneczęści instalacji wodociągowo-kanalizacyjnychi elektrycznych. Na terenie obozuzewnętrznego pozostały nieusuniętemurowane ściany szczytowe baraków,podmurówki itd., a cały teren zawalonyjest poniszczonymi resztkami ścian,dachów, wiązań dachowych itp., a takżezwałami żelastwa. Kilka baraków częścioworozbitych pozostało na <strong>pl</strong>acu”.W Ministerstwie Kultury i Sztuki zaczęłysię procedury związane z uznaniemStutthofu za Muzeum i PomnikMęczeństwa Narodu Polskiego. Już wtedy(wspólnie z byłymi więźniami) określono,że częścią muzealną będzie obszartzw. starego obozu wraz z krematoriumi komorą gazową. Resztę terenu związekmógł przeznaczyć na własne potrzeby.Mimo dziesiątek urzędniczych i szabrowniczychciężarówek wywożącychod dwóch lat mienie na terenie poobozowymznajdowały się jeszcze setkiÐÐPozostałości po rozebranych barakach nowego obozu, na pierwszym <strong>pl</strong>anieistniejący do dziś barak administracyjny, dalej ogrodzenie byłego ogrodnictwaobozowego, czerwiec–lipiec 1946 rokuelementów wyposażenia: szaf, stołów,stołków, misek, armatury itp. Obszar nowegoobozu i magazynów, gdzie budynkijuż rozebrano, zaczął zarastać lasem.Prawie muzeum…Związek od 1947 roku starał się zabezpieczyćpozostałości i teren Stutthofu:zatrudniono kilku wartowników, zbieranorzeczy wartościowe, materiałybudowlane, porządkowano przestrzeń,starając się ochronić ją przed dalszą dewastacją.Rozpoczęto nawet akcję gromadzeniarelacji i pamiątek oraz uzgadnianokoncepcję działania muzeum.Zajęto się także gospodarczym wykorzystaniemterenu. Były obóz zarządzanyprzez jego dawnych więźniów miałprzynosić konkretny dochód ze sprzedażymateriałów budowlanych i produktówżywnościowych, miał się też staćośrodkiem wypoczynkowym dla członkówzwiązku, a nawet ośrodkiem kolonijnym.Wydaje się, że tej sferze działalnościpoświęcano w tamtym czasieznacznie większą uwagę niż kreowaniufunkcji muzealnej terenu. W końcu 1947roku wydawało się, że wyścig o Stutthofwygrali byli więźniowie, na arenę jednakwrócili urzędnicy i politycy.Hasło: „zalesić”Jeszcze w 1947 roku z pretensjami do terenuStutthofu zaczęła występować DyrekcjaLasów Państwowych. Leśnicy poprzejrzeniu i uporządkowaniu dokumentacjistwierdzili na początku 1948 rokuw piśmie do związku byłych więźniów,że „teren byłego obozu koncentracyjnegoStutthof, powiat Gdańsk, został utworzonyprzez Niemców na terenie NadleśnictwaPaństwowego Stegna przezwycięcie sześćdziesięciu kilku hektarówlasu” i należy zatem formalnie do PaństwowegoZasobu Lasów, w związkuz tym „decyzja Premiera i Ministra Rolnictwabyły bezprawne, gdyż nie moglioni dysponować tym terenem”. Zgadzalisię co prawda na utworzenie muzeum namałej części „swojego” terenu, jednakpod warunkiem „przywrócenia właściwegorodzaju użytkowania, tj. zalesieniacałego pozostałego terenu”.


46wydarzyło się w XX wiekuW 1948 roku okazało się, że LasyPaństwowe to bardzo silny uczestnik rywalizacji,wspierany przez kilka regionalnychurzędów budowlanych, którewciąż widziały w Stutthofie rezerwuarmateriałowy. Koalicja „najpierw rozebrać,potem zalesić” ostatecznie zwyciężyła– w końcu 1948 roku związekbyłych więźniów (który nie miał udokumentowanegoprawa własności terenu)musiał zrzec się w umowie z DLP terenu,którym zarządzał. „Łaskawie” pozwolonomu tylko na opiekę nad częściąstarego obozu, który miał pełnić funkcjemuzealne. Szybko jednak nawet i tenniewielki obszar formalnie przekazanoMinisterstwu Kultury i Sztuki – więźniowiestali się już tylko statystami.ÐÐZaniedbane baraki starego obozu w trakcie rozbiórki,w oddali widać krzyż przy ruinach krematorium, 1949 rokPolityka i martyrologiaTłem opisanych wyżej zmian byłazmieniająca się sytuacja politycznaw Polsce. Rozpoczynający się stalinizm,konsolidacja i totalizacja władzy,zmiana akcentów propagandowychmiały wpływ także na byłych więźniów.Związek byłych więźniów stopniowomarginalizowano, a w 1949 roku włączonodo organizacji kombatanckiejsterowanej przez władze – ZwiązkuBojowników o Wolność i Demokrację.Od 1948 roku w oficjalnym nurcieówczesnych mediów zaczęto deprecjonowaćpodkreślane wcześniej martyrologięi cierpienie tej grupy na rzeczwalki, bohaterstwa i internacjonalizmujej wybranych przedstawicieli – przeciętnywięzień nazistowskiego kacetumiał się przeistoczyć z osoby poniżanej,zaszczutej i cierpiącej w bohaterskiegoczłonka obozowego ruchu oporu, którykażdego dnia i w każdej sytuacji walczyłz okupantem, wyznając przy tymokreślone ideały polityczne. Dla Stutthofubyło to o tyle niebezpieczne, żekomuniści i działacze lewicowi stanowilinikłą część obozowej społeczności,dominowali w niej zaś żołnierze AK,Gryfa Pomorskiego i innych lokalnychorganizacji o charakterze narodowo--prawicowym, o których władza raczejnie chciała wspominać.Od początku 1949 roku dość intensywnieprowadzone dotąd prace MinisterstwaKultury i Sztuki w kierunku utworzeniaMuzeum Martyrologii w Stutthofiezaczęły tracić impet. Jak stwierdzonow jednym z dokumentów, „w wynikuwizji lokalnej dokonanej w Sztutowiew lipcu br. stwierdzono, że część obozustanowiąca pomnik-muzeum martyrologiiPolski znajduje się w straszliwym zaniedbaniui w razie nieprzystąpienia donatychmiastowego zabezpieczenia ulegniecałkowitej dewastacji”.W kwietniu 1949 roku rozebranow majestacie prawa większość barakówstarego obozu – zostały zaledwie cztery,Fot. Archiwum Muzeum Stutthofktóre stoją do dziś. Także rozpoczętykonkurs studialny na pomnik nie zostałzakończony, a w 1950 roku zlikwidowanow ogóle w ministerstwie WydziałPomników Walki i Męczeństwa. Nadtematem muzeum w Stutthofie zapadła– nieprzypadkowo – długa cisza, terenbyłego obozu zaczęto bowiem od 1950roku oznaczać zakazem wjazdu, posterunkamii gryfem „tajemnicy państwowej”…Na teren byłej części esesmańskiejwkroczyło wojsko.Koszary, <strong>pl</strong>aża i „walka o pokój”W 1949 roku, kiedy Lasy Państwowepowtórnie zalesiały teren byłego obozui gdy Ministerstwo Kultury i Sztukirozbierało ostatnie baraki, w murowanychbudynkach części esesmańskiejKL Stutt hof rozlokowano dwie kompanieWojsk Ochrony Pogranicza. Aż do1958 roku kilkuset żołnierzy podległychMinisterstwu Bezpieczeństwa Publicznego(a potem Ministerstwu Spraw Wewnętrznych)mieszkało w byłej komendanturzeobozu, ćwiczyło i strzelało na<strong>pl</strong>acu przed nią. Przyległy do budynku<strong>pl</strong>ac z kilkoma stojącymi jeszcze barakamipoobozowymi traktowano jako magazynyi skład rupieci, dodatkowo nasadzającprzed nimi rząd szybko rosnącychtopoli. Żołnierze i dowodzący nimi oficerowiedość swobodnie traktowali teren,na którym stacjonowali, w czasie jednejz prac porządkowych między innymiodcięli i zniszczyli schody i balustradęBramy Śmierci, które przeszkadzały imw składowaniu drewna budowlanego.Od końca lat pięćdziesiątych aż do1962 roku na miejsce żołnierzy WOPdo byłej komendantury Stutthofu przyjeżdżalina wczasy pensjonariusze delegowaniprzez MSW. Najwyraźniejwczasy, tańce i wypoczynek w cieniubyłego obozu nie były dla nich niczymniezwykłym…Wejść na teren byłegoobozu w celu zwiedzania (co było wówczasmożliwe) można było przez furtkęboczną, przez las, omijając budynkiwojskowe oraz prywatne gospodarstworolne, które zainstalowało się na środkudawnego obozu (w ogrodnictwie,szklarniach i stajniach poobozowych).


48wydarzyło się w XX wieku„Szkice kartograficzne”Beata KonopskaW peerelu istotną rolę w procesieopracowania i wydawania map odgrywaływytyczne cenzury, mniej natomiast liczyłasię rzetelna informacja geograficzna.PPoddawanie map cenzurze prewencyjnej(cywilnej i wojskowej) było jednąz wielu konsekwencji przynależnościPolski do Układu Warszawskiego. Władzeuzasadniały swoje poczynania troską o bezpieczeństwokraju i mieszkańców; twierdzenieto – choć dziś wydaje się dyskusyjne – w pełniwpisywało się w ideologię socjalistyczną. Tak więcdeformowanie obrazu na mapach przeznaczonychdo użytku powszechnego było wówczas działaniemcelowym, a za jego wykonanie była odpowiedzialnacenzura. Dotyczyło ono treści przedstawianejna mapie, a także dokładności geometrycznej jejposzczególnych elementów.Mapy wydawane do 1949 rokuZauważalne ograniczenia w zakresie przedstawianiatreści na mapach pojawiły się po roku 1949, mimoże już trzy lata wcześniej zalecono cenzorom – podwpływem krytycznej oceny wystawionej im podczaszjazdu Polskiej Partii Robotniczej – zaostrzenie kontrolii zajmowanie zdecydowanej postawy wobec redaktorów.Analiza pozycji wydanych w pierwszychlatach powojennej Polski nie wskazuje jednak na jakiekolwiekingerencje. Złożyły się na to prawdopodobniemocno rozdrobniona działalność wydawniczaoraz brak szczegółowych instrukcji dotyczących postępowaniaz mapami.Na jednej z pierwszych krajowych odpraw szefówwojewódzkich i miejskich Biur Kontroli Prasy Publikacjii Widowisk pracownicy cenzury dowiedzieli siętylko, że cenzor artykułu wstępnego, felietonu lub depeszypowinien umieć być krytykiem i doradcą redaktora,cenzor widowiskowy zaś – bywalcem teatralnym,a z kolei inspektor biblioteczny winien umieć posługiwaćsię katalogiem. Zgodnie z tym założeniem, cenzordo spraw map powinien być kartografem. I był.Do roku 1949 czujność cenzorów kierowano na wydawnictwaprasowe, działalność Kościoła, zawartośćzasobów bibliotecznych, publikacje fotograficzne orazna treść i szatę graficzną wydawanych książek. I dlategona mapach wydawanych w latach 1944–1949ÐÐPrzykład mapy z rzetelnie opracowaną informacją geograficzną,dostępnej na rynku wydawniczym przed 1949 rokiem


wydarzyło się w XX wieku 49Fot. Zbiory kartograficzne CBGiOŚ <strong>Instytutu</strong> Geografiii Przestrzennego Zagospodarowania PANpojawiały się informacje o charakterze gospodarczymi znaczeniu strategicznym, o liniach, bocznicach i stacjachkolejowych, obiektach użyteczności publicznej,zakładach przemysłowych, lotniskach, obszarach wojskowychitp. Mapy te były najczęściej adaptacjamiprzedwojennych opracowań polskich lub niemieckich.Oficjalnym organem kontrolującym jakość i zakresinformacji prezentowanych na mapach pod względemzgodności z obowiązującymi postanowieniamii aktualną polityką państwa był Wydział Wojskowy,działający przy Głównym Urzędzie Kontroli Prasy,Publikacji i Widowisk. Jednostka ta, mimo ulokowaniaprzy GUKPPiW, była do roku 1951 WydziałemXI Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego.Do jej zadań należała ochrona tajemnicywojskowej w publikacjach prasowych, książkowychi w widowiskach. Tylko nieliczne mapy, zwłaszczazałączane do publikacji, były dopuszczane do drukuprzez cenzorów cywilnych, gdyż do zakresu ichobowiązków należała przede wszystkim weryfikacjaczęści opisowej.Brak konsekwencji w działaniach cenzury doprowadziłdo tego, że informacje, które były swobodnieprzedstawiane na mapach, nie mogły pojawićsię w artykułach prasowych lub audycjachradiowych. Upublicznienie informacji tego typuw postaci słowa pisanego lub mówionego byłoskrupulatnie wychwytywane i eliminowane lubw przypadku niezakwestionowania – wskazywanejako ewidentne przeoczenia cenzorskie.Za takie przeoczenia uznano na przykład informacjeradiowe o lokalizacji elektrowni w BrzeguDolnym, fabryki chemicznej w Żarach, wrocławskichPaństwowych Zakładów Lotniczych,fabryki Wielkich Maszyn Elektrycznych, wrocławskiegowęzła kolejowego. A przecież możnabyło się o tym dowiedzieć z ogólnie dostępnychmap. W wielu wypadkach sami cenzorzymieli wąt<strong>pl</strong>iwości co do czynionych ingerencji,ÐÐFragment Planu Miasta StołecznegoWarszawy w skali 1:20 000 opracowanegoprzed rokiem 1949 i utajnionego po wydaniuze względu na szczegółowość treścii informację o skaliFot. Zbiory kartograficzne Biblioteki <strong>Narodowej</strong>


50wydarzyło się w XX wiekuFot. AANstarając się nawet wykazać zrozumieniedla swych przeoczeń. Mieli świadomość,że na szczeblu centralnym dokonywanowielu skreśleń dotyczących obiektóww pełni opisanych na mapach. Na przykładskreślana była nazwa zastrzeżonegozakładu pracy, chociaż na ulicy, przyktórej on się znajdował, wisiała tablicaz pełnym jej brzmieniem.Jeden z przedstawicieli SamodzielnegoWydziału Wojskowego – odpowiedzialnegow GUKPPiW za mapy – szacował,że niemal 80 proc. map, którewydrukowano do maja 1949 roku, zawierałobłędy rzeczowe albo ujawniałotajemnicę państwową i wojskową.Wskazywał również, że mapy te dawaływrogom pełną informację na tematrozmieszczenia punktów o znaczeniustrategicznym.Rzeczywiście, mapy wydane do roku1949 zawierały adekwatną do swej skalitreść topograficzną: szczegółowy rysunekpoziomicowy, rozbudowaną klasyfikacjędrożni, wielorzędową siećhydrograficzną wraz z obiektami infrastrukturywodnej,linie kolejowe z zaznaczonymi przystankamii dworcami, obiekty turystycznei o walorach krajoznawczych.Na wielu mapach obok miejsc godnychzwiedzenia były wskazywane lokalizacjeobiektów użyteczności publicznej,zakładów przemysłowych (częstoz określeniem profilu działalności),obiektów sportowych, lotnisk itp. Nawiększości z nich była podana skalai zazwyczaj wykreślona siatka kartograficzna.I na każdej mapie widniałasygnatura cenzora.Dekret z 26 października1949 rokuZapowiedzią zmian − jak się późniejokazało, radykalnych – był dekretz 26 października 1949 roku zaostrzającyprzepisy o ochronie tajemnicy wojskoweji służbowej. Inne dekrety i regulacjewprowadzone w latach 1948–1952pozbawiły potencjalnych wydawcówmap dostępu do źródeł kartograficznych(zdjęć lotniczych, kartometrycznychmap ogólnogeograficznych)oraz swobodnego posługiwaniasię informacją geograficzną.W rezultacie zaprzestano wydawaćmapy topograficznedo użytku ogólnego na kilkalat i wycofano z rynku wieleopracowań kartograficznychprzez nadanie im klauzuli„do użytku służbowego” lub„tajne”. Mimo to wciąż wytycznecenzury nie miałypostaci jednolitej instrukcji,pojawiło się natomiastokreślenie „niezbędnegominimum treści” mapy.Dla każdej mapy byłoÐPismo Ð dyrektoraTargów Poznańskichdo prezesa CentralnegoUrzędu Geodezjii Kartografii z prośbąo wyrażenie zgody naopracowanie <strong>pl</strong>anuPoznania, 1955 rokono określane osobno. Procedura wyboru„minimum” poszczególnych elementówtreści w większości wypadkówbyła niezgodna z zasadami redakcji kartograficzneji przeczyła samej istociemapy, jako że przestała być ona wiernymodwzorowaniem środowiska geograficznego.Miejsce wielobarwnych map topograficznychi <strong>pl</strong>anów miast zajęły mapyopracowane w małych skalach, zazwyczajjednokolorowe. W praktyce zawierałyone o wiele mniej informacji niżniezbędne, określone przez cenzurę„minimum treści”. Mapy przedstawiającefragmenty wybranych obszarównie posiadały oznaczonej skali i widocznejsiatki kartograficznej. Do skrajnychprzypadków należy zaliczyć <strong>pl</strong>anymiast przedstawiające wyłącznie uliceatrakcyjne pod względem turystycznymlub mapy obrazujące liniami szkieletowymitylko pasma górskie. Mapy zostałyzastąpione opisami. Dlatego osobyuprawiające turystykę kwalifikowanąkorzystały z map przedwojennych, najczęściejz map topograficznych wydanychprzez przedwojenny WojskowyInstytut Geograficzny.Brak <strong>pl</strong>anów miast z czasem uruchomiłróżne inicjatywy wydawnicze zgłaszanedo Centralnego Urzędu Geodezjii Kartografii (CUGiK) przez instytucjepaństwowe i stowarzyszenia. W nagłaśnianiebraku <strong>pl</strong>anów miast włączyłasię również prasa. Z nielicznychzachowanych założeń redakcyjnychdołączonych do pism zwracających sięo zgodę na opracowanie map miejskichwynika, że potencjalni wydawcy poddawaliswoje koncepcje autocenzurzei deklarowali ochronę tajemnicy państwowej.Znamienne było, że wszyscyzabiegający o wydanie <strong>pl</strong>anu własnegomiasta w pismach do Centralnego UrzęduGeodezji i Kartografii nie używaliokreślenia „<strong>pl</strong>an miasta”, lecz jedynie– „szkic kartograficzny” lub „<strong>pl</strong>an-informator”,i powoływali się na poparciemiejscowych władz − przewodniczącegoPrezydium Rady <strong>Narodowej</strong>, I sekretarzaPZPR lub komendanta MilicjiObywatelskiej. Na przykład Usługowa


wydarzyło się w XX wieku 51Fot. K. Sosnowski, Jura Krakowsko-Wieluńska, Sport i Turystyka, Warszawa 1955.Fragment mapy południowo-wschodniej części pasma krakowsko-częstochowskiego.W. J. Dobrowolski, Kraków. Przewodnik, Spółdzielczy Instytut Wydawniczy „Kraj”,Warszawa 1952. Fragmenty <strong>pl</strong>anu miasta KrakowaSpółdzielnia Pracy „Znak” zwróciła siędo CUGiK z prośbą o wyrażenie zgodyna opracowanie i wydanie <strong>pl</strong>anu Szczecina,deklarując wykonanie szkicu miastabez skali i wyszczególnienia istotnychdla miasta obiektów, m.in. torówkolejowych.Założenia redakcyjne do nowej serii<strong>pl</strong>anów miast zostały narzucone w 1955roku kartografii cywilnej (nadzorowanejoficjalnie przez Centralny UrządGeodezji i Kartografii, przez OddziałCenzury Wojskowej Sztabu GeneralnegoMON i Zarząd Topografii Wojskowej).Zakładały one między innymiduży stopień schematyczności opracowania,wykonanego w skali pomiędzy1:20 000 a 1:30 000, ale bez zgody naujawnienie jej w publikacji. Nadmiernieuproszczony rysunek wybranych ulicbez ich kategoryzacji nie odzwierciedlałkompozycji urbanistycznej miasta i tymsamym nie ułatwiał poruszania się ponim. Brakowało siatki kartograficznej,informacji o charakterze gospodarczymoraz charakterystycznych punktów topograficznych,ułatwiających orientacjęw terenie.Po 1955 roku pojawiła się seria mapkrajoznawczych województw, któramiała za zadanie wypełnić lukę powstałąpo mapach turystycznych wydawanychzaraz po wojnie. Jednak jużna etapie opracowania było wiadomo,że nowa seria, ze względu na przyjętąprzeglądową skalę opracowania(1:550 000), nie będzie w stanie zastąpićprzedwojennych map turystycznychwydanych w skalach topograficznych(1:50 000, 1:75 000). Seria znalazła zastosowaniegłównie w turystyce zmotoryzowanej.Nadmierna ingerencja cenzuryw opracowanie map topograficznychi <strong>pl</strong>anów miast w latach pięćdziesiątychXX wieku doprowadziła do spadku zaufaniado tej formy przekazu jako rzetelnegoźródła informacji geograficznej.Prawdziwa konfrontacja następowaław terenie, gdzie użytkownik, ku swojemuzaskoczeniu, przekonywał sięo istotnych brakach informacyjnychposiadanej mapy.Problem braku wielu ważnych informacjinajmniej odczuwali turyści wędrującywzdłuż wytyczonych szlakówturystycznych, ponieważ w tym okresiebyły one doskonale oznakowane. Jednakbraki te w sposób dotkliwy odczuwalituryści, którzy chcieli poznawaćÐÐPrzykłady tzw. niezbędnego minimum treści na mapach zamieszczonychw przewodnikach turystycznych wydanych po roku 1949teren w sposób swobodniejszy. Niektórzyodbiorcy map swoje niezadowoleniez ich jakości przejawiali w listachpisanych do wydawcy. Nie wiedząco ingerencjach cenzury, krytykowali autorówmap i opracowujących je kartografów.Takie ukierunkowanie myśleniaodbiorców nie było trudne, bo o ingerencjachcenzury nie wiedzieli równieżsami kartografowie. Wiedzieli tylko ciz nich, którzy brali udział w kolejnychetapach cenzurowania map. Tak więcprzekonanie społeczeństwa, że niskipoziom informacyjności i poprawnościmap jest odzwierciedleniem podobnegopoziomu wiedzy oraz umiejętnościkartografów, a nie rezultatem uwarunkowańzewnętrznych, tworzyli samiprzedstawiciele tej grupy zawodowej.Oni również kreowali opinię o polskiejkartografii powojennej, traktując każdązmianę założeń redakcyjnych jako kolejnąfazę jej rozwoju. Nie dostrzegalinatomiast, że jest to tylko próba powrotudo stanu sprzed 1949 roku.dr Beata Konopska – zastępca dyrektora <strong>Instytutu</strong>Geodezji i Kartografii w Warszawie, autorka wielu mapi atlasów


52prawda czasów, prawda ekranuZakazane piosenkiJerzy Eisler„Na dworze jest mrok,/ W pociągu jest tłok,/ Zaczyna sięwięc sielanka,/ On objął ją wpół,/ Ona gruba jak wół,/ Podpaltem schowana rąbanka.Teraz jest wojna,/ Kto handluje, ten żyje,/ /Jak sprzedamrąbankę, słoninę, kaszankę,/ To bimbru się też napiję.Spod serca kap, kap,/ Rąbanka i schab,/ A pociąg mknie jakszalony,/ Schaboszczak i kicha,/ To dobra zagrycha,/ Podławą dwa salcesony.Teraz jest wojna,/ Kto handluje, ten żyje,/ Jak sprzedamrąbankę, słoninę, kaszankę,/ To bimbru się też napiję”.Wpierwszym polskim powojennym filmie fabularnymZakazane piosenki w reżyserii LeonardaBuczkowskiego ta jedna z najpopularniejszychpiosenek okupacyjnych towarzyszyniezapomnianej scenie w pociągu pełnym ludzi szmuglującychprowiant ze wsi do Warszawy. Do wagonu wkraczają niemieccyżandarmi, kontrolujący osoby przemycające żywność, a jedenz podróżnych z kapeluszem w dłoni, mówiąc: „Po tysiąc odchłopa na trumnę dla Szkopa”, rozpoczyna zbiórkę pieniędzyÐÐUliczna orkiestra śpiewa zakazanepiosenki – kadr z filmuna łapówkę dla Niemców. W pewnym momencie do głównejbohaterki Halinki (granej przez Danutę Szaflarską) – wiozącejw futerale na skrzypce należące do partyzantów zepsutezapalniki i części do radiostacji – podchodzi jeden z żandarmówi „ważąc” w dłoni ciężki futerał, oświadcza z uśmiechem:„Słonina. Guten Appetit, smacznego!”.Sekwencja w pociągu z biegiem czasu stała się klasycznai nie zdziwiłem się, gdy czterdzieści lat później Janusz Rzeszewski,tym razem w kolorach, „zrekonstruował” ją albo –jeśli ktoś woli – „zacytował” w dziejącej się w czasie II wojnyświatowej komedii muzycznej z 1987 roku zatytułowanejMisja specjalna.Warto w tym miejscu przypomnieć, co wybitny historykpolskiej piosenki Dariusz Michalski napisał na temat tegoszmuglerskiego walczyka. Ta niezwykle popularna melodia– często grana w czasie okupacji przez podwórkowe orkiestry(taka scena jest na przykład w jednym z odcinków Stawkiwiększej niż życie) – wcale nie jest polską kompozycją i madługą historię. Powstała w XIX wieku Cielito lindo jest jednąz najpopularniejszych meksykańskich piosenek i „[…]dziełem Quirina Mendozy y Cortésa. Nie w całości jednak,bowiem początkowy wers swej »niebiańskiej« piosenki autorpowtórzył za starą hiszpańską piosenką Sierra Morena (jestFot. Filmoteka Narodowa


prawda czasów, prawda ekranu 53to więc piosenka w 90 proc. meksykańska, w 10 proc. andaluzyjska”.Melodia ta trafiła do okupowanej Polski za sprawąRosity Serrano („Chilijskiego Słowika”) – jak podaje DariuszMichalski – „od 1936 roku występującej w Berlinie, nagrywającejpo niemiecku dla Telefunkena, gwiazdy popularnegow 1939 roku filmu Bel Ami. Anonimowa refrenistka z gitarąw Zakazanych piosenkach została właśnie na nią upozowana”.Nie od rzeczy będzie tutaj przypomnienie, że ten popularnymiędzynarodowy szlagier jeszcze raz pomagał Polakomprzetrwać złe czasy – oczywiście nieporównywalne z okupacjąniemiecką. W stanie wojennym, w początku lat osiemdziesiątych,Cielito lindo „dała melodię” Zielonej wronie – jednejz najpopularniejszych piosenek wśród członków i sympatykówzdelegalizowanej Solidarności.Podwórzowa balladaWracając do Zakazanych piosenek – pomysłodawcą filmu byłLudwik Starski (ojciec nagrodzonego Oscarem wybitnego scenografaAllana Starskiego), który niemiecką okupację przeżyłw Warszawie. W pewnym sensie robił wówczas to samo co granyprzez Jerzego Duszyńskiego bohater filmu Roman Tokarski:starał się zgromadzić jak największą liczbę zasłyszanych naulicach „zakazanych piosenek”. Obiecał sobie, że jeżeli uda musię przeżyć wojnę, to przygotuje film dokumentalny właśnie impoświęcony. Wraz z Leonardem Buczkowskim, przygotowująców film dokumentalny, na warszawskich targowiskach wyszukiwalichłopaków, którzy sami śpiewali te piosenki podczasokupacji. „Wystarczyło odnaleźć kilku autentycznych wykonawców– wspominał potem Starski – później oni informowalinas o następnych. […] W Zakazanych piosenkach śpiewająautentyczni warszawscy chłopcy, nie aktorzy”.Ostatecznie powstał film fabularny zbliżony w nastroju dopodwórzowej ballady, w którym oprócz „naturszczyków”wystąpili aktorzy znajdujący się wówczas u progu kariery,a następnie przez dziesięciolecia współtworzący historiępolskiego filmu i teatru. O grających główne role DanucieSzaflarskiej i Jerzym Duszyńskim (pierwszej parze amantóww powojennym filmie polskim, którzy tym razem zagrali rodzeństwo)już wspomniałem. Trzeba także przypomnieć JanaŚwiderskiego, odtwarzającego postać Ryszarda, ukochanegoHalinki i przyjaciela Romana. Młodziutkie: Hanka Bielicka,Alina Janowska i Zofia Mrozowska w epizodach wcieliły sięw role ulicznych śpiewaczek, Edward Dziewoński, Igor Śmiałowskii Kazimierz Wichniarz zagrali gestapowców, AndrzejŁapicki zaś – konspiratora wykonującego wyrok na ulicznymskrzypku-konfidencie.Realizm do poprawkiWszyscy ludzie uczestniczący w pracy nad filmem znali z autopsjirealia wojny i okupacji, co oznaczało, że w zasadzie niebyli potrzebni konsultanci historyczni. Jakkolwiek dziwnie byto dzisiaj brzmiało, był to w chwili powstania film praktyczniewspółczesny. W takiej sytuacji raczej trudno byłoby jegotwórcom zafałszowywać (na przykład ze względów ideologicznych)obrazy z okupacyjnej rzeczywistości.Dla twórców filmu ogromnym wyzwaniem było znalezieniefragmentów niezniszczonej stolicy i dlatego w znacznymstopniu nakręcono go w atelier w Łodzi. Ekipa nie miała natomiastżadnych problemów ze znajdowaniem ruin, potrzebnychw niektórych ujęciach <strong>pl</strong>enerowych, na przykład do scen w powstańczejWarszawie. Twórcy filmu wymieszali tutaj ujęciaz dokumentalnych kronik z kadrami nakręconymi w 1946 rokuspecjalnie na potrzeby Zakazanych piosenek. Niektóre z nich(na przykład te z chłopcami z butelkami z benzyną w rękach,w kłębach dymu przemykającymi się pod murami domów)okazały się tak sugestywne, że z czasem weszły do kanonuujęć „archiwalnych” z Powstania Warszawskiego i pokazywanoje przy różnych rocznicowych okazjach. Trudno jednakz tego powodu czynić twórcom filmu zarzuty. Natomiastmożna im wyrzucać, że dla zilustrowania walk w Warszawiew 1944 roku posłużyli się m.in. dokumentalnymi ujęciami niemieckichsamolotów nad stolicą Polski z września 1939 roku.ÐÐŻandarmi kontrolującypodróżnych w pociąguw poszukiwaniu przemycanychproduktówżywnościowych– kadr z filmuFot. Filmoteka Narodowa


54 prawda czasów, prawda ekranuParadoksalnie więc, chociaż Zakazane piosenki powstawaływ okresie, gdy władze komunistyczne stopniowo ograniczałyswobodę wypowiedzi (nie tylko artystycznych) i w coraz większymstopniu próbowały manipulować historią, jest to film, którynader realistycznie, wchociaż naturalnie z pominięciami niektórychkwestii, ukazuje rzeczywistość okupacyjnej Warszawy.Premiera odbyła się 8 stycznia 1947 roku. Jednak w wynikugłosów krytycznych film stosunkowo szybko został wycofanyz ekranów, przemontowany i poddany przeróbkom. Zmianybyły zgodne z duchem nastających po sfałszowanych wyborachze stycznia 1947 roku czasów i miały na celu przedewszystkim uczynienie filmu „słuszniejszym” ideologicznie.Chodziło o przesunięcie akcentów politycznych „na lewo”i na przykład mocniejsze zaakcentowanie roli Armii Czerwonejw „wyzwoleniu” Warszawy. O ile pierwotnie możnabyło się domyślać, że bohaterowie byli związani z Gwardiąi Armią Ludową, o tyle potem zostało to wyraźnie powiedziane.Między innymi padają z ekranu słowa o AL, AK i BatalionachChłopskich – w takiej właśnie kolejności. W drugiejwersji usunięto z filmu sekwencję z „dobrymi Niemcami”w parku. Od pierwszej do ostatniej sceny obraz miał miećjednoznacznie antyniemiecką wymowę. Zakazane piosenkiwprowadzono powtórnie do kin 2 listopada 1948 roku,w mocno już zmienionej sytuacji politycznej.Piosenki pod cenzurąPomimo to największym atutem filmu pozostały same piosenki.To one przesądziły o ogromnym powodzeniu tego obrazu.Widzowie zapamiętywali zwykle wzruszającą scenę, gdy popartyzanckiej akcji Roman nad grobem poległego przyjacielagra na harmonijce ustnej Rozszumiały się wierzby płaczące– albo równie wzruszający moment, gdy w powstańczejWarszawie odnajduje się rodzeństwo Tokarskich.Halina, dowiedziawszy się od brata o śmierci Ryszarda,wybucha płaczem. Roman pociesza ją, mówiąc: „Niepłacz, Halinka”, a płacząca Danuta Szaflarska odpowiada:„Ja nie płaczę, ja śpiewam” i włącza się do chóralnegośpiewu Serca w <strong>pl</strong>ecaku.Niestety, „nowe czasy”, a ściślej rzecz ujmując cenzura,odcisnęły swoje piętno także na tekstach niektórych piosenekw tym filmie. Mimo że w jednej z nich śpiewano w czasieokupacji, że po wojnie będzie „Polska od morza do morza”,z ekranu wyraźnie słyszymy znane potem z PRL „od gór ażdo morza”. Z dzisiejszej perspektywy można na to patrzećw ten sposób, że niektóre zakazane piosenki w powojennejPolsce nie tyle może pozostały zakazane, co poddano je cenzuralnejobróbce.Gdy w latach sześćdziesiątych na scenach warszawskiegoTeatru Klasycznego ogromnym powodzeniem (ponad tysiącprzedstawień oraz gościnne występy m.in. w ZSRR, NRD,Jugosławii, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie) cieszył sięspektakl muzyczny Dziś do ciebie przyjść nie mogę w reżyseriiIreneusza Kanickiego, również dokonywano ideologiczno--politycznych ingerencji w teksty wojennych piosenek. Naprzykład w popularnej Szturmówce końcowe słowa w refrenie:„…i prowadź nas Bóg” zmieniono na – chciałoby siępowiedzieć „politycznie poprawne”, a tak naprawdę „mniejklerykalne” – wyrażenie: „…i prowadź nas w bój”.Jako swoista glosa do tych rozważań niech posłuży historiaopisana przez Marka Wierzbickiego w książce o Związku MłodzieżyPolskiej. W październiku 1952 roku wysłannik ZarząduGłównego ZMP, który przebywał z wizytacją w województwieopolskim, skarżył się, że młodzież autochtoniczna otwarcieokazywała sympatie proniemieckie, rozmawiając między sobąpo niemiecku, a nawet śpiewając „stare hitlerowskie piosenki”.Jako przykład autor raportu przytoczył incydent, jaki miałmiejsce w Nowej Wsi Królewskiej. W trakcie seansu kinowegoZakazanych piosenek tamtejsza młodzież po cichu śpiewałarazem z maszerującymi na filmie żołnierzami niemieckimi…prof. dr hab. Jerzy Eisler – historyk, dyrektor Oddziału IPN w Warszawie;zajmuje się dziejami PRL, a także najnowszą historią Francji i historią kina;autor m.in. Polski rok 1968 (2006), „Polskie miesiące”, czyli kryzys(y) w PRL (2008)ÐÐNa <strong>pl</strong>anie filmowym Zakazanych piosenek;Warszawa była tak zniszczona, że znacznączęść zdjęć trzeba było nakręcić na tle makietw atelier w ŁodziFot. Filmoteka Narodowa


z bronią kalendarium w XX ręku wieku 55Siedmiotonowy polskikontra PanzerwaffeMichał MackiewiczFot. Muzeum Wojska PolskiegoPanuje dość powszechneprzekonanie, że w 1939 rokuwyposażenie armii polskiej,szczególnie w porównaniuz nowocześnie wyekwipowanymWehrmachtem, było anachroniczne.Pogląd taki utrwaliłamiędzy innymi kinematografia,z Lotną Andrzeja Wajdy na czele,gdzie nasi kawalerzyści waląszablami w lufy niemieckichtanków. Tymczasem ani ułaninie byli głupcami, ani WojskoPolskie takie zacofane. A sprzętz rodzimych fabryk zbrojeniowychabsolutnie nie ustępowałstandardom europejskim.WÐÐCzołg lekki 7TP, choć stanowił udaną konstrukcjępolskiego przemysłu zbrojeniowego, nie odegrał znaczącej roliwe wrześniu 1939 roku1939 roku armia niemieckaokazała się zdecydowanielepsza. Naszzachodni sąsiad dysponowałwiększym potencjałem mobilizacyjnymi rozbudowanym przemysłemzbrojeniowym. Dużym atutem była takżewysoka kultura techniczna Niemcówi znaczna, jak na owe czasy, motoryzacjakraju. Dzięki temu Hitler mógł rzucićprzeciwko Polsce siły pancerne licząceok. 3200 wozów bojowych (czołgówi samochodów pancernych). To właśniena nich opierała się nowa i zabójczaw początkowej fazie II wojny światowejdoktryna Blitzkriegu. Jej istotą byłaszybkość. Związki pancerne, wspartelotnictwem, atakowały w newralgicznychpunktach, oskrzydlając przeciwnikai uniemożliwiając mu zorganizowaniespójnej linii obronnej.ÐÐOznaka wojsk pancernych z okresuII RzeczypospolitejNiemniej jednak niemieckie czołgi,chociaż dostosowane do nowoczesnejtaktyki walki, nie imponowały parametramibojowymi. Zdecydowanąwiększość stanowiły lekkie wozy Panzerkampfwagen(PzKpfw) I i II. Tenpierwszy, niespełna sześciotonowy,trudno zresztą uznać za pełnowartościowyczołg, bo cieniutki trzynastomilimetrowypancerz (z przodu kadłuba) i dwakarabiny maszynowe czyniły z niegoraczej tankietkę. PzKpfw II, nieco cięższyi trochę lepiej opancerzony, dysponowałmocniejszym uzbrojeniem –oprócz karabinu maszynowegomiał armatę kalibru 20 mm.Łącznie do ataku na PolskęNiemcy rzucili blisko2 tys. czołgów obu typów.Do tego dochodziło okołodwustu przejętych po armiiczechosłowackiej PzKpfw35(t) i 38(t); oba dysponowałykaemami i armatami kalibru 37 mm.Najnowocześniejsze, najlepiej uzbrojonei opancerzone czołgi niemieckiejPanzerwaffe, PzKpfw III (pancerz15 mm, armata kaliber 37 mm)i PzKpfw IV (pancerz 30 mm, armatakaliber 75 mm) były stosunkowo nieliczne– do walki skierowano łącznieFot. Muzeum Wojska Polskiego


56z bronią w rękuok. 270 wozów (w tym nieco ponaddwieście „czwórek”). Pozostały sprzęttworzyły samochody pancerne, na ogółnowoczesne, dobrze uzbrojone i opancerzone.Cóż więc przeciwstawiła Polska tejpancernej pięści we wrześniu 1939roku? Teoretycznie wcale nie takmało. Mimo bardzo ograniczonychzasobów finansowych i nieporównywalniemniejszego za<strong>pl</strong>ecza przemysłowego(wszystko przecież budowaliśmyod zera), nasz kraj zdobył sięna ogromny wysiłek, rzucając do bojuprzeciwko Wehrmachtowi ok. ośmiusetwozów bojowych. Tak jak w przypadkuNiemców, reprezentowały onekilka typów o różnej wartości bojowej.Przeszło połowę stanowiły tankietkiTK-3 i TKS – lekko opancerzone, bezwieżowepojazdy uzbrojone w kaemy.Choć zwrotne i przystosowane do zadańrozpoznawczych, nie nadawały się dowalki z większością pojazdów wroga(prócz ok. dwudziestu wozów uzbrojonychw doskonałe działko 20 mm).Iluzoryczną wartość bojową miało kilkadziesiątarchaicznych, pamiętającychczasy Wielkiej Wojny francuskich czołgówFT-17. Nisko też ocenić wypadaprzydatność blisko stu samochodówpancernych (wz. 29 i 34).PzKpfw II7TPmasa bojowa 9,5 t 9,9 tmaks. grubość pancerza 14,5 mm 17 mmzałoga trzyosobowa trzyosobowasilnik benzynowy dieseluzbrojeniearmata 20 mm,kaem 7,92 mmarmata 37 mm,kaem 7,92 mmzasięg (w terenie) 125 km 130 kmÐÐPolska tankietka TKS nie stanowiła zagrożenia dla większości pojazdów pancernychWehrmachtu; na zdjęciu: żołnierze niemieccy z zaciekawieniem oglądają zdobytą TKS,wrzesień 1939 rokuFot. AIPNNajgroźniejszym przeciwnikiem niemieckiejPanzerwaffe było ok. dwustuczołgów lekkich: Vickers E, RenaultR-35 oraz 7TP. Ten ostatni był spośródnich najnowocześniejszy. Co więcej,skonstruowano go w Polsce.Punkt wyjścia dla konstruktorów 7TPstanowił wspomniany wyżej sześciotonowyVickers E, brytyjski przebój eksportowy.Na początku lat trzydziestychPolska zakupiła blisko czterdzieści tychczołgów w wersji dwu- i jednowieżowej.Szybko jednak dostrzeżono ichwady. Narzekano zwłaszcza na benzynowy,chłodzony powietrzem czterocylindrowysilnik Armstrong-Siddeleyo nominalnej mocy 90 KM. Źle ocenianojakość stalowych blach pancerza,uzbrojenie (zwłaszcza wersji dwuwieżowejz dwoma karabinami maszynowymi)oraz układ jezdny. W tej sytuacji licencyjnąprodukcję czołgu w pierwotnejpostaci uznano za bezcelową, decydującsię na daleko idącą modyfikację.Prace projektowe nad pojazdem oznaczonymVAU-33 prowadzono w BiurzeKonstrukcyjnym Broni Pancernej orazBiurze Studiów Polskich Zakładów Inżynierii(PZInż.). W 1935 roku w należącejdo PZInż. czechowickiej Fabryce nr1 (do 1930 roku Zakłady MechaniczneUrsus) uruchomiono produkcję dalecezmodernizowanego czołgu oznaczonegoostatecznie 7TP (siedmiotonowy polski).Zupełnie nowa, produkowana w krajujednostka napędowa – wysokoprężny,chłodzony cieczą silnik Saurer-DieselVBLDb (PZInż. 235) o mocy 110 KM– zapewniła lepsze osiągi, zwłaszczapodczas jazdy w terenie. Zmiana silnikawymusiła także inne korekty. Przekonstruowaniuuległo sprzęgło i skrzyniaprzekładniowa, tylna część kadłubazyskała zupełnie inny kształt. Niemniejistotne było wzmocnienie zawieszenia,a nade wszystko opancerzenia. W miejscehartowanych płyt stalowych zastosowanonowe, walcowane i utwardzanepowierzchniowo w procesie nawęgla-Fot. AIPN (PzKpfw) i Muzeum Wojska Polskiego (7TP)


z bronią w ręku 57nia; zwiększyła się także ich grubość,z 13 do 17 mm. Poza tym pancerne płytymocowano do kratownicy śrubami, a nienitami, co było znacznie bezpieczniejszymrozwiązaniem (przy uderzeniu pociskunity wpadały do wnętrza, raniącczłonków załogi).Pierwsze 7TP produkowano w wersjidwuwieżowej (wieże zdjęte z Vickersów),a ich uzbrojenie stanowiły dwakarabiny maszynowe 7,92 mm. Walorybojowe wozu zwielokrotniły się z chwiląopracowania wersji jednowieżowej,produkowanej od 1937 roku. Tutaj zasadniczeuzbrojenie stanowiła doskonała37-milimetrowa armata przeciwpancerna(dodatkowo sprzęgnięty był z nią karabinmaszynowy wz. 30 kal. 7,92 mm)szwedzkiej firmy Bofors, którą produkowanona licencji w Polsce. Spośródwyposażenia dodatkowego wymienićtrzeba przede wszystkim doskonały i rewolucyjnyna owe czasy odwracalny peryskoppomysłu inż. Rudolfa Gundlacha.Część 7TP posiadało radiostacje (w wersjijednowieżowej znajdowała się onaw niszy umieszczonej z tyłu wieży).Załogę czołgu w wersji jednowieżowejstanowiło trzech ludzi: dowódca--ładowniczy, strzelec i kierowca. Zapasamunicji do armaty wynosił osiemdziesiątnabojów. W dwóch zbiornikach paliwaznajdowało się 130 l paliwa, copozwalało na przejechanie ok. 130 kmw terenie. Masa bojowa pojazdu jednowiekowego(załoga, amunicja, pełnezbiorniki paliwa i wyposażenie dodatkowe)wynosiła niespełna 10 ton.Do 1939 roku wyprodukowanook. 140 czołgów 7TP, głównie w wersjijednowieżowej. W chwili wybuchuwojny większość pojazdów znajdowałasię na wyposażeniu dwóch batalionówpancernych – 1. i 2. – które wchodziływ skład Armii „Prusy” (Armia Odwodowa),teoretycznie naszego najsilniejszegozwiązku operacyjnego. Mimo że armiętę spotkała błyskawiczna katastrofa,7TP zdążyły pokazać się z dobrej strony,do czego przyczyniły się doskonałewyszkolenie i wysokie morale załóg.4 i 5 września w słynnym starciu podPiotrkowem Trybunalskim 2. BatalionÐÐPolscy czołgiści w okresie międzywojennym,na uwagę zasługują charakterystyczne hełmyÐÐNiemiecki żołnierzprzed polskim,dwuwieżowym czołgiem7TP, wrzesień 1939 rokuzniszczył przynajmniej kilkanaście czołgówwroga, nie licząc innego sprzętu.Nie zabrakło 7TP podczas obronystolicy. Fabrycznie nowe wozy weszływ skład kombinowanego batalionu pancernegoDowództwa Obrony Warszawy.Jednym ze słynniejszych epizodówz udziałem 7TP był udany wypad naOkęcie. Resztki 1. Batalionu wzięły teżudział w jednej z ostatnich wielkich bitewwrześnia – pod Tomaszowem Lubelskim.7TP w żaden sposób nie mogły zmienićoblicza wojny, było ich bowiem zbytmało i działały w rozproszeniu. Zaprezentowałyduże walory bojowe, samejednak ponosząc niemałe straty. Cienkipancerz nie zapewniał dostatecznejochrony przed niemiecką bronią przeciwpancerną,w tym działkami 20 mm,w jakie uzbrojone były czołgi PzKpfw II.Do dzisiaj nie zachował się żaden oryginalny7TP, chociaż wciąż podejmowanesą wysiłki na rzecz odnalezieniaporzuconych we wrześniu wozów (m.in.w Wiśle, w której ugrzęzło kilka czołgówz 1. Batalionu). Zbudowano jednakwierną re<strong>pl</strong>ikę, częściowo wykorzystującoryginalne elementy. Podczas rozmaitychinscenizacji historycznych czołgten robi dzisiaj prawdziwą furorę.Michał Mackiewicz – archeolog, pracownik DziałuHistorii Wojskowości Muzeum Wojska Polskiego;zajmuje się historią wojen i uzbrojenia oraz archeologiąmilitarną; autor licznych artykułów o tematycehistoryczno-wojskowej, współautor książkiKircholm–Kłuszyn, zwycięstwa husarii (2011)Fot. Muzeum Wojska PolskiegoFot. AIPN


58Orzeł BiałyOrły Armii Polskiejw ZSRRTomasz ZawistowskiÐÐOrzeł wycięty ręcznie z blachy aluminiowej;na rewersie napis „PAMIATKAZ SZAHRYZJAB”; w uzbeckim mieścieSzachrisabz stacjonowała w pierwszejpołowie 1942 roku 6. Dywizja PiechotyZajęcie przez Armię Czerwonąwe wrześniu 1939 rokuwschodniej częściRzeczypospolitej i politykawładz okupacyjnych na tychterenach doprowadziłydo rozpoczęcia masowej deportacjiludności polskiej w głąb ZwiązkuRadzieckiego. W dwa lata późniejczęść tych, którzy przeżyli, stanęław szeregach Armii Polskiej w ZSRR.Po długich miesiącach niewoli,podczas której manifestowanie swejpolskości było im zakazane, mogliprzypiąć do czapek wojskowe orły.Aby to jednak zrobić – musieliwykonać je samodzielnie.WWskutek sukcesów nie-ne zostały warunkitworzenia Armii Polskiejw ZSRR. Niebawem rozpoczęłysię prace organizacyjne.Obozowe łachmanyi brytyjskie munduryOchotnicy przybywający do punktówwerbunkowych Armii Polskiej w ZSRRmieli na sobie ubrania, w których wyszliz obozów, zazwyczaj cywilneprodukcji lokalnej, niekiedy zniszczoneelementy wojskowych ubiorówFot. ze zbiorów autoramieckiej ofensywy nafroncie wschodnimStalin, energicznie poszukującsprzymierzeńców, zawarłz Czechami i Polakami układy politycznei wynikające z nich umowyo współpracy wojskowej. O ile celemsowieckim było raczej uzyskaniesprzymierzeńca mogącego prowadzićdywersję na niemieckim za<strong>pl</strong>eczu niżsformowanie kilku polskich dywizji naterenie ZSRR, o tyle dla polskiej misjiwojskowej priorytetowym zagadnieniembył los Polaków przebywającychna tej ziemi. Misja, której szefem byłgen. bryg. Zygmunt Bohusz-Szyszko,dotarła do Moskwy 5 sierpnia 1941roku. Negocjacje były krótkie i zakończyłysię podpisaniem 14 sierpniaumowy wojskowej, w której określoprzedwrześniowych.Początkowo otrzymywalisowieckie sorty mundurowe,a dopiero rozkaz WewnętrznegoDowództwa Polskich Sił Zbrojnychw ZSRR z 21 października 1941 rokuokreślił, że „zasadniczym umundurowaniemi wyekwipowaniem żołnierzypolskich wszystkich stopni do czasupowrotu do kraju jest umundurowaniei wyposażenie typu i kroju przyjętegow wojsku brytyjskim”, z dodatkiempolskich oznak stopni, guzików orazpatek w barwach broni. Jako nakrycie


Orzeł Biały 59głowy przewidziany był „hełm typubrytyjskiego z namalowanym polskimorłem oraz furażerka ściśle wg wzorubrytyjskiego z orłem i oznakami polskichstopni”. Rozkaz uwzględniał stosowanieorłów metalowych oksydowanychlub wyszywanych, przewidującjednocześnie, że w najbliższym czasiedostawy godeł metalowych nie należysię spodziewać. Pierwsze brytyjskiemundury dotarły do Polaków po nastaniumrozów. Stefan Kluczykowskiwspominał: „10 grudnia 1941 roku wyjechał<strong>pl</strong>uton naszego wojska do portuw Murmańsku po odbiór sort mundurowychprzeznaczonych dla żołnierzy.Przesyłka nadeszła z Anglii. Nasi żołnierzewysłani tam mieli za zadaniedopilnować wyładunku przesyłki zestatku i załadunku jej do wagonów kolejowychi pełnić straż w drodze odwyjazdu z Murmańska aż do naszegomiejsca zakwaterowania w Tatiszczewie.Na samą Gwiazdkę 1941 rokuotrzymaliśmy nowe, jakby z spod igłyumundurowanie – od furażerki do obuwiai od przyborów do golenia aż dopeleryny. Ilość otrzymanych przedmiotówwynosiła dla żołnierza powyżej40 pozycji, np. 2 pary ciepłej bielizny,2 pary letniej, 5 par wełnianychskarpet, 4 koce, 1 sweter,1 płaszcz sukienny, 1 koszulaAngola, buty gumowe, szal,nóż, widelec, łyżka, menażka,manierka, <strong>pl</strong>ecak, chlebak,porcja żelazna «R», worek dorzeczy i wiele jeszcze innychprzedmiotów. […] Stare naszeumundurowanie z PolskiegoWrześnia musiało być podkarą zdane, jeśli inaczej, groziłareszt i wysoka grzywna.Wydawano je dla cywilnychrodzin polskich. Po pewnymczasie w nowych sortach znowu opanowałynas wszy, nie było warunkówdo tępienia”.Armia Polska została przewiezionaw początkach roku 1942 z czterdziestostopniowychmrozów do gorącegoklimatu Azji Centralnej. Po przetransportowaniudo Persji przybysze z ZSRRprzechodzili dezynfekcję, podczas którejpozbawiano ich części (a niekiedywszystkich) ruchomości, szczególnietekstyliów. W ich miejsce wydawanonowe kom<strong>pl</strong>ety umundurowania tropikalnego.Stare godła – o ile przetrwałyprocedury sanitarne – nabierały charakterupamiątkowego.ÐÐOrzełek lotniczy z ZSRR wykonanyw 1942 roku w Kermine z blachy puszkipo konserwie, pamiątka po Janie KmiecikuFot. Archiwum IPMSÐÐOrzeł wykonany ręcznie – na czapce dowódcy17. Pułku Piechoty, mjr. MieczysławaBaczkowskiego, Tock, grudzień 1941 rokuPraktyka noszenia orłówProfesjonalna produkcja orłów na potrzebyArmii Polskiej w ZSRR nie zostałauruchomiona, co nie dziwi, gdywziąć pod uwagę mnogość dużo poważniejszychbraków w zaopatrzeniui zaprowiantowaniu. Niewielkiejczęści ochotników udało się zachowaćgodła przedwojenne, dotarła teżdo nich pewna liczba orłów produkcjibrytyjskiej, lecz była to kro<strong>pl</strong>a w morzupotrzeb. Rozwiązaniem była produkcjaorłów przez samych żołnierzy.W pewnej mierze wynikała z chęci wykorzystaniajedynej możliwej metodyzamanifestowania przynależności doWojska Polskiego przez ludzi ubranychpoczątkowo w obozowe łachmany,a później w sowieckie mundury.Była też drogą oficjalnie nakazanąrozkazami na szczeblu poszczególnychoddziałów. W rozkazie dziennymI Kursu Szkoły PodchorążychRezerwy Piechoty przy 6. DywizjiPiechoty w Szachrisabz, datowanymna 14 kwietnia 1942 roku,czytamy: „Polecam wykonać brakującąilość orzełków we własnymzakresie. Orzełki powinny być wyhaftowanena krążku sukna kolorukhaki nićmi białymi lub szarymi.Na krążki należy zużyć sukno khakize scertyfikowanych sort mundurowych,z tym że orzełek mabyć umieszczony na daszku furażerki”.Oprócz godeł haftowanych produkowano– i to chyba w największejliczbie – orły wycinane z blachy aluminiowej.Zajmowali się tym, o czymwyraźnie świadczą cytowane poniżejrelacje, ci spośród ochotników, którzymieli pewne uzdolnienia <strong>pl</strong>astyczne.Produkowane przez nich godła były Fot. Archiwum IPMS


60Orzeł BiałyFot. ze zbiorów autoraÐÐPlutonowy z orłem wyciętym z blachyaluminiowej noszonym już po przemundurowaniuw brytyjskie sortyFot. Archiwum IPMSÐÐSamodzielnie haftowany orzeł lotniczy noszonyw ZSRR zimą 1941/1942 rokuÐÐOrły z Tocka ręcznie wycięte z blachy aluminiowej; od września 1941 do stycznia1942 roku w rejonie Tocka formowała się 6. Dywizja Piechoty APprzedmiotem handlu między żołnierzami,a dla swych wytwórców – źródłemdochodu.Cennym dokumentem jest niebywalebarwna i szczegółowa relacja CzesławaBlicharskiego, późniejszego bombardieraz 300. DB Ziemi Mazowieckiej,który został pojmany w 1939 roku podczasprzedzierania się do Rumunii. Trafiłdo łagru, a potem, po „amnestii”, dopodchorążówki w Buzułuku. Mimo żenie był związany z lotnictwem, zgłosiłsię ochotniczo do Zgrupowania Lotnikówi Marynarzy w Kołtubance. Odnotowałw swoich zapiskach fakt otrzymaniabrytyjskiego munduru w listopadzie1941 roku, jeszcze przed wyjazdem dozgrupowania, do którego trafił 14 grudnia.Ze względu na prowadzoną przezRosjan weryfikację lotników uczyłsię fałszywego „lotniczego” życiorysui nałożył zewnętrzne oznaki broni.Wspominał: „Pierwszy żołd w rublachprzeznaczyłem na zakup orzełka lotniczegoz husarskimi skrzydłami, wyciętegoz puszki konserwowej przezprzedsiębiorczego domorosłego artystęz II eskadry. Z tym orzełkiem na uszatcez króliczej skóry i w angielskim płaszczuwyruszyłem 23 XII 1941 na BożeNarodzenie do Mańka i Wacka w Tocku.Potężna bermyca z niecodziennymorłem i płaszcz aliancki «wymusiły» naprzechodzącej przez obóz w Tocku sanitariuszceelegancki salut. Widocznienie spojrzała na naramienniki, na którychnie było gwiazdki, i dała się zwieśćrzadko jeszcze w tym czasie widzianemuw Tocku płaszczowi alianckiemu”.Przebywszy drogę przez Orenburg,Taszkent, Samarkandę, Bucharę,Kermine i Krasnowodzk do Pahlevi,Blicharski został po dezynfekcjiprzemundurowany 27 marca w nowodostarczone przez Brytyjczyków sortytropikalne. Wszystkie ubrania przywiezionez ZSRR zostały spalone, a przy tejokazji przepadła i część orłów, co wspominałautor, dostawszy się 6 kwietniaprzez Indie do Szkocji: „Nie wolno namopuszczać terenu zakwaterowania. Obserwujemyżycie na ulicy, od której oddzielanas ogrodzenie żelazne. Wokółogrodzenia gromadzą się dziewczęta,prosząc na migi o «souveniry». Wyzbywamysię wszystkiego, co ma charakterpolski, najbardziej poszukiwane sąorzełki polskie, których niewiele udałosię zachować”.Potrzebę posiadania symboli narodowychodczuwały również dzieci. O produkcjiorłów w Kazachstanie wspominałRomuald Bartoszewicz, zesłanytam jako ośmiolatek: „[...] kilku zestarszych wpadło na pomysł zrobieniajakiejś odznaki, nosząc którą, odróż-Fot. ze zbiorów autora


Orzeł Biały 61nialibyśmy się od tubylców. Oczywiściewybrano nasze godło państwowe– Orła. Byli wśród nas bardzo zdolnidomorośli ślusarczykowie i z aluminiowychłyżek stalowymi wiórami od tokarniwycinali orzełki. Ginęły rodzicomłyżki aluminiowe. Początkowo nikt zestarszych nie mógł się domyślić, gdziesię podziały, a potem było już za późno,by z orzełków zrobić znów łyżki. Poginęłyteż łyżki w kolejowej stołówce.Demonstrowanie polskości nie zawszebyło jednak dobrze widziane: naszealuminiowe orzełki nosiliśmy ukryte,bowiem niejednokrotnie zdarzyłosię, że komsomolcy czy też ich młodsikoledzy, pionierzy, odbierali je nam.Zdarzało się również, że i nasi zrywaliim z czapek pięcioramienną czerwonągwiazdę. Dochodziło nieraz do bójek,aż niejednemu z nich i z nas popłynęłakrew z nosa albo z rozciętej wargi. Przekonaliśmysię, że będąc zjednoczeni,łatwiej opieraliśmy się tubylcom. Niebrakło jednakże wśród nich i przyjaźniedo nas ustosunkowanych chłopakówi często ci uprzedzali naszych o jakiejśzasadzce. Byliśmy im wdzięczni, ale niemogliśmy przyjąć ich do naszego grona”.Autorowi wspomnień nie było danedołączyć do ludności cywilnej, któraÐÐPudełko na papierosy wykonane na Środkowym Wschodzie, na któregopokrywkę właściciel, por. Antoni Osten-Sacken, nałożył orła z monogramem5. Dywizji Piechoty, gwiazdki z furażerki oraz własny monogram AOSopuściła niewolę wraz z wojskiem. Powróciłdo Polski dopiero w 1946 roku.Po ewakuacji z ZSRR żołnierzepolscy mieli okazję zaznać od dawnaniespotykanego dobrobytu, pełnej dostępnościjedzenia i ubrania. Z biegiemczasu zaopatrywali się w godła znacznieporządniej wykonane od tych, któreprzywieźli z sobą z „nieludzkiej ziemi”.Te stare, prymitywnie zrobione,zyskiwały status drogich sercu pamiątek.Por. Antoni Osten-Sacken z 5. DywizjiPiechoty umieścił swego orzełkai gwiazdki oficerskie na drewnianympudełku na papierosy, które – dziękitemu, że przetrwało do dzisiaj – prezentowanejest na ilustracji powyżej.Tomasz Zawistowski – autor trzech tomówmonografii polskiego orła wojskowego, urzędniczegoi szkolnego Polskie orły do czapek w latach 1917–1945Fot. ze zbiorów autoraÐÐPrzejazd z Kołtubankido Kermine,luty 1942 roku;widoczne są ręczniewykonane orłylotnicze i żółte patki nakołnierzu płaszczaFot. Archiwum IPMS


62miejsca z historiąFot. D. GreszczukSpartanie pod LwowemTomasz StańczykÐÐWarta honorowa harcerzyprzy obelisku upamiętniającymPolskie Orlęta broniące Lwowaprzed bolszewikamiPolskie Termopile – tak nazwano bitwę podZadwórzem, bohatersko bronionym w 1920 rokuprzed bolszewikami.MMinęło zaledwie kilkanaście miesięcy od czasu,gdy Polacy wyparli ze Lwowa wojskaukraińskie, a latem 1920 roku nad miastemznów zawisło niebezpieczeństwo, tym razemze strony Armii Czerwonej. Czesław Mączyński, w listopadzie1918 roku naczelny komendant obrony Lwowa, zacząłorganizować Małopolskie Oddziały Armii Ochotniczej.W ich składzie znalazł się wydzielony z 240 pułku piechotyoddział pościgowy (tzw. détachement) rotmistrza RomanaAbrahama, zasłużonego w listopadowych bojach późniejszegogenerała Wojska Polskiego.Batalionem z tego oddziału dowodził kpt. Bolesław Zajączkowski.17 sierpnia 1920 roku znajdujący się na wschódod Lwowa oddział otrzymał rozkaz wycofania się. BatalionZajączkowskiego maszerował wzdłuż linii kolejowejw kierunku Zadwórza, wioski i stacji kolejowej odległej odLwowa o trzydzieści parę kilometrów. W Zadwórzu doszłodo spotkania z bolszewikami. „Wróg zalewa nas od stronydworca wprost ławą ognia. Otwieramy z maszynek ogieńna dworzec, bijemy bez przerwy. Granaty wyją i wyją nadgłowami, robiąc niemałe spustoszenie w naszych szeregach”– wspominał Seweryn Faliński, jeden z żołnierzy.Początkowo polski batalion odnosił sukcesy. Polskim żołnierzomudało się zmusić do odwrotu baterie artylerii, zdobyćdworzec kolejowy oraz wzgórze przy torach. Dowódcaściągnął wszystkie kompanie i Polacy zaczęli się wycofywaćw stronę lasu barszczowickiego. Niestety, na lewymskrzydle batalionu pojawiła się kawaleria Armii KonnejSiemiona Budionnego, która gwałtowną szarżą przerwałalinię piechoty. Żołnierze-ochotnicy, słabo wyszkolenii niezaprawieni w bojach, nie byli przygotowani do walkiz kawalerią. Dramatycznym wydarzeniem, które w dużejmierze zaważyło na dalszym przebiegu walki, było takżewcześniejsze zniszczenie przez artylerię nieprzyjaciela wózkówz amunicją. Żołnierzom pozostało do dyspozycji tylenabojów, ile mieli przy sobie. Ostatni rozkaz kpt. Zajączkowskiego,który odmówił poddania się, brzmiał: „Strzelaćdo ostatniego ładunku”. Kolejna szarża unicestwiła opórPolaków. Kapitan Zajączkowski popełnił samobójstwo, niechcąc oddać się do niewoli, podobnie strzelili do siebie ppor.Antoni Liszka i sierż. Jan Filipow. Poległo 318 żołnierzy,a kilkudziesięciu dostało się do niewoli.Pod Zadwórzem doszło do zbrodni wojennej. Pisał o niejIzaak Babel w Dzienniku 1920: „Jeździłem z wojenkomemwzdłuż pierwszej linii, błagamy, żeby nie zabijać jeńców.


miejsca z historią 63Fot. M. Munz/NACÐÐKopiec ku czci poległych w Zadwórzu;po lewej zdjęcie z okresu II Rzeczypospolitej, po prawej widok współczesnyFot. D. Greszczuk[Iosif] Apanasenko [dowódca dywizji kawalerii – T.S.]umywa ręce, Szeko bąknął – dlaczego nie; odegrało to potwornąrolę. Nie patrzyłem im w twarze, przebijali bagnetami,dostrzeliwali trupy na trupach, jednego jeszczeobdzierają, drugiego dobijają, jęki, krzyki, charkot […].Wyciągają z ukrycia. Apanasenko – nie trać ładunków, zarżnijgo. Apanasenko zawsze tak mówi – siostrę zarżnąć,Polaków zarżnąć”.Dramatyczny bój pod Zadwórzem na kilka godzin wstrzymałposuwanie się Konarmii w kierunku Lwowa i pozwoliłinnym wycofującym się oddziałom oderwać się od wrogai przygotować do obrony. Zadwórze nazwano polskimiTermopilami – skojarzenie budziła zarówno liczba poległych,jak i zaciekła nierówna walka, która opóźniła marsz wroga.Gdy po trzech dniach Polacy odbili Zadwórze, ciała zabitychżołnierzy batalionu, w wielu wypadkach porąbane,rozkładające się szybko z powodu upału, zostały pochowane.Niewielu zidentyfikowano. Pięciu poległych oficerówspoczęło na Cmentarzu Obrońców Lwowa.W miejscu boju jeszcze w 1920 roku usypano kurhan.Widniał na nim napis: „Orlętom, poległym w dniu 17 sierpnia1920 roku w walkach o całość ziem kresowych”. Kurhan,na którego szczycie stanął w 1927 roku obelisk, byłw II Rzeczypospolitej miejscem corocznych pielgrzymekpatriotycznych. To miejsce pamięci przetrwało do dziś. Teraznapis brzmi: „Polskim Orlętom, poległym w walce z wojskamibolszewickimi”.Matka jednego z nich, dziewiętnastolatka KonstantegoZarugiewicza, którego ciała nie rozpoznano, wskazałatrumnę niezidentyfikowanego ochotnika spod Lwowa, którąw 1925 roku złożono w Grobie Nieznanego Żołnierzaw Warszawie. W ubiegłym roku na gmachu DowództwaGarnizonu Warszawa umieszczono tablicę upamiętniającąJadwigę Zarugiewiczową jako reprezentantkę matek poległychnieznanych żołnierzy.Tomasz Stańczyk – dziennikarz zajmujący się tematyką historyczną,głównie dziejami Polski w XX wiekuÐÐPolskie Termopile, obraz Stanisława Kaczora Batowskiego (fragment) z 1929 rokuprzedstawiający heroiczną obronę Zadwórza przez żołnierzy polskich


64przeminęło z peerelem„Baba z mięsem”Jerzy KochanowskiÐÐPuste półki sklepów mięsnych torezultat niewydolności peerelowskiejgospodarki – dlatego niezbędne były„baby z mięsem”; zdjęcie z 31 lipca1981 rokuFot. Cezary Langda/CAF/PAPW polskiej pamięci zbiorowej peerelowska nieoficjalna wymiana międzymiastem a wsią kojarzy się zazwyczaj z objuczoną tobołkami chłopką,regularnie odwiedzającą wielkomiejskie mieszkania i biura oraz dostarczającąnieosiągalną w sklepach cielęcinę. Rozwojowi takiej formy dystrybucjisprzyjały uwarunkowania społeczno-gospodarcze, m.in. utrzymującysię od końca lat czterdziestych systemowy brak mięsa (zwłaszcza lepszychgatunków) w sklepach państwowych oraz jego reglamentacja(m.in. w latach 1981–1989).NNieoficjalny transfer mięsaze wsi do miast miał w Polscedługą tradycję, sięgającąI wojny światowej.W czasie II wojny szmugiel mięsa dowygłodniałych miast stał się wręcz warunkiemprzetrwania ich mieszkańców,formą oporu, stylem życia, tematemokupacyjnej kultury popularnej. Równieżpo wojnie każde większe miastoposiadało mięsne za<strong>pl</strong>ecze. Na przykładw okolicach Warszawy zdarzały sięwsie, w których „mięsnym” procederemtrudniła się aż połowa mieszkańców.W pierwszej powojennej dekadzieprzewożący mięso ze wsi do miast korzystaligłównie z kolei, sięgając posprawdzone podczas obu wojen metodyukrywania kontrabandy w bańkachna mleko czy udając ciążę. Pod konieclat pięćdziesiątych handlarze-detaliściprzesiedli się do autobusów komunikacjipublicznej i dowożących robotników domiast, „hurtownicy” zaś – do własnychsamochodów. Jeżeli autobusem lub kolejąmożna było zabrać do kilkudziesięciukilogramów mięsa, to samochodem– nawet kilkaset. „Są […] i tacy – pi-sał w 1984 roku na łamach „Polityki”dziennikarz Marek Przybylik – którzyprzyjeżdżają samochodem z lodówką,a w niej mięso elegancko przygotowane,według życzeń odbiorców, wedlezamówienia”.Przy tak specyficznym produkcie jakmięso niezwykle istotne było zaufaniedo dostawców, więc kontakty z rzetelną„babą z mięsem” były przekazywanejako najcenniejsze informacje (nierazmiędzypokoleniowo!) i starannie chronione.Również dostawcom zależało nautrzymaniu stałego i wypłacalnego kręguodbiorców, którym dostarczali towarw umówionych dniach i miejscach.„Baby” docierały do miast zazwyczajw dni powszechnie, w czasie gdy większośćklientów (klientek!) była w pracy.Nic też dziwnego, że w pamięci zbiorowejpowszechny był obraz chłopkiodwiedzającej biura, instytuty lub szpitale,gdzie w jakimś kącie sprzedawałaprzywiezione mięso. „Woziłam doszpitala na Spartańską [w Warszawie]


przeminęło z peerelem 65Fot. A. SzafrańskiÐÐKartka na mięsoi nabiał z 1982 roku;wprowadzeniereglamentacjinie rozwiązało problemówz zaopatrzeniem – władzom częstonie udawało się pokryć nawetniewielkich przydziałów kartkowych– opowiadała w 2004 roku handlarkaz Mazowsza. – Jak przyjeżdżałam, tolekarze i pielęgniarki lecieli po towar.Jak to zobaczył jakiś dyrektor, że to cielęcina,to wygonił i zapowiedział, że jakjeszcze raz zobaczy, to wezwie milicję.Wygonił, ale nie skrzywdził. Ja tam bywałamod przypadku do przypadku, alebyli tacy stali, co mieli w piwnicy metę,gdzie dzielili cielęcinę” (nagranie w posiadaniuautora). Natomiast w jednymz warszawskich wydawnictw „»babaz mięsem« pojawiała się w określonedni. Miała nawet swoje miejsce: szerokiparapet po prawej stronie od głównegowejścia, osłonięty nieco ścianą i dodatkowo– kiedy handlowała – kotarą.Z usług «baby» korzystali po równowszyscy – od szatniarki i sprzątaczekpo dyrekcję i partyjną «górę». Nierazmijałam pierwszego sekretarza naszejPZPR-owskiej egzekutywy, wymieniającuwagi na temat aktualnej dostawy(«wspaniała górka cielęca», «piękny boczek»).W okresie Solidarności nasza[…] «baba» nosiła przypięte do sukienkilub palta dwa znaczki – jeden z podobiznąOjca Świętego, drugi związkowy,[…] podkreślając w ten sposób, że jestideologicznie swoja” (Jolanta Wachowicz-Makowska,Panienka z PRL-u,Warszawa 2007).Trudno powiedzieć, ile osób trudniłosię w PRL tym procederem. W każdymrazie w latach osiemdziesiątychzapewne około połowy całego konsumowanegomięsa było dystrybuowanenieoficjalnymi kanałami. Tylko w bezpośrednimcentrum Warszawy milicjawiedziała o około pięćdziesięciu stałychhandlarzach, zdając sobie jednocześniesprawę, że musi ich tam działać wielekroćwięcej. Najbardziej opłacalny byłhandel na jednym z bazarów w centrummiasta, obsługującym elitę, w tym np.ludzi kultury, dy<strong>pl</strong>omatów itd. „Z naszegorozpoznania wynika – informowałw połowie lat osiemdziesiątychfunkcjonariusz MO – że jeden handlarzw rejonie bazaru ul. Polnej sprzedajetrzy razy w tygodniu mięso z dwóchcielaków […]. Można przyjąć, że przydobrej organizacji nielegalnego skupui obrotu może w ciągu roku dokonać obrotu200 cielakami. Zysk ze sprzedażymięsa z jednego cielaka wynosi średnio6–9 tys. złotych w zależności od poryroku. […] Roczny zysk handlarza przekraczalub może przekroczyć 1 mln zł.Odnotowano przypadek handlu za dewizy”(AAN, Urząd Rady Ministrów,32/64, k. 43).Fot. AIPNChoć brzmi to paradoksalnie, handlarzemięsem przyczynili się w latachosiemdziesiątych do podjęcia przez władzeprób racjonalizacji rynku mięsnego.Przede wszystkim dostarczali dowód,że mięsa w rzeczywistości nie brakujei pod warunkiem zaakceptowania przezspołeczeństwo jego wyższej ceny reglamentacjabyłaby zbędna. W latach1986–1987 przyzwolono na wolnorynkowąsprzedaż mięsa na targowiskach,utrzymano jednak reglamentację. Częśćhandlarzy mięsem, zwłaszcza dysponującysamochodami „hurtownicy”, przestawiłasię na taką działalność, ale tenpionierski okres „wolnego” rynku mięsnegonie stanowił jeszcze poważnegozagrożenia dla „bab z cielęciną”, któreobserwowano i ścigano nadal, choćjuż z wyraźnie mniejszym zaangażowaniem.Koniec ich kilkudziesięcioletniejprosperity zbliżał się jednak nieuchronnie.27 lipca 1989 roku, prawie dwamiesiące po przełomowych wyborachz 4 czerwca, Biuro Polityczne KC PZPRzatwierdziło rządową propozycję urynkowieniacen mięsa i zniesienia (od1 sierpnia) reglamentacji. W miarę jakzapełniały się sklepy, traciły rację bytu„baby z mięsem”, ostatecznie przechodzącdo historii na początku lat dziewięćdziesiątych.Jednak pamięć o nichpozostała żywa.prof. dr hab. Jerzy Kochanowski – pracownikZakładu Historii XX Wieku <strong>Instytutu</strong> HistorycznegoUniwersytetu Warszawskiego, autor m.in. Tylnymidrzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989 (2010)


66EDUKACJA HISTORYCZNAJak rozpętaliśmyII wojnę światową…Joanna LubeckaPolska ponosi karę niezasłużoną za ponadczterdziestoletniprzymusowy brak suwerennej politykihistorycznej oraz karę zawinioną za ostatniedwadzieścia lat zaniedbań w tej kwestii.CCóż za ironia losu albo może chichot historii, że prezydentStanów Zjednoczonych, wygłaszając laudacjęz okazji przyznania Medalu Wolności JanowiKarskiemu – pierwszemu człowiekowi, który poinformowałZachód o Holocauście – mówił o „polskim obozieśmierci”. Oczywiście, Biały Dom natychmiast wyraził ubolewanie,wystosował list do prezydenta Bronisława Komorowskiegoi paradoksalnie ta skandaliczna wypowiedź Baracka Obamymoże obrócić się na korzyść Polski, jeśli wykorzystamy ją, abysensownie i skutecznie przedstawić swoje racje. Jeśli tego nieuczynimy, być może za sto lat wszyscy będą mówili o „polskichobozach śmierci” i już nikogo nie będzie to oburzało.Infantylne tłumaczeniaMówienie o „polskich obozach koncentracyjnych” czy nawet„polskich obozach śmierci/zagłady” nie jest zjawiskiem marginalnym,skoro takiego określenia używa prezydent StanówZjednoczonych, zresztą absolwent Harvardu. Sformułowaniatego używają media na całym świecie i w większości przypadkównie chodzi o zamierzone fałszowanie przeszłości,lecz nieprzemyślany skrót myślowy. Nie zmienia to jednakfaktu, że niezależnie od intencji, skutki dla Polski są tak samoniekorzystne lub nawet niebezpieczne. W samym 2009 rokuMSZ interweniowało w sprawie „polskich obozów” 103 razy,w tym 76 razy w Europie. Najwięcej interwencji było w…Niemczech (aż dwadzieścia).Nic dziwnego, że każdy naród dąży do tego, aby jego obrazna arenie międzynarodowej był jak najlepszy. Niekiedy problememstaje się niechlubna historia, której wymazać się nieda. Można ją jednak nieco upiększyć. W przypadku Niemiecsprawa była i jest wyjątkowo trudna, bo co począć z taką historią…Postanowiono więc oddzielić zwykłych (w domyśleniewinnych) Niemców od zbrodni II wojny. Niemieckieelity intelektualne i polityczne nie używały sformułowania„zbrodnie niemieckie”, lecz raczej podkreślały dystans wobecIII Rzeszy, mówiąc: „zbrodnie Hitlera”, „zbrodnie popełnionew imieniu narodu niemieckiego”. Z czasem powszechnie zaczętoużywać sformułowania „zbrodnie nazistowskie”.Do lat dziewięćdziesiątych niemiecki marketing politycznyskierowany był przede wszystkim na budowę pozytywnegoFot. B. SławińskaÐÐPłot z drutu kolczastego w byłym obozie koncentracyjnymAuschwitz-Birkenau – niemieckim obozie założonymna terytorium Polski okupowanym przez III Rzeszęwizerunku Niemiec na arenie międzynarodowej. Po zjednoczeniuRFN i NRD widoczne stały się również starania, bydokonać destygmatyzacji Niemców (Marek Cichocki nazwałto „nową przeszłością Niemiec”). Zaczęto wyraźnie rozgraniczaćzłych nazistów od dobrych Niemców, którzy rzekomoo niczym nie wiedzieli. Podtrzymywano też mit o „niewinnymWehrmachcie”, narrację skupiono zaś na niemieckim ruchuoporu (nie wspominając, że było to zjawisko marginalne) orazna krzywdzie niemieckich wypędzonych (wyciągając ich historięz kontekstu). W tej narracji zaczęły się pojawiać „polskieobozy koncentracyjne”, a nawet „polskie obozy śmierci”(Polnische Konzentrations-/Vernichtungslager). Nazwy tejużywały nie tylko niszowe, lokalne gazety, ale również czołowei opiniotwórcze media (m.in. telewizja ARD, tygodniki„Der Spiegel”, „Die Zeit” i „Focus” czy dziennik „Die Welt”).Obiektywnie trzeba przyznać, że większość dziennikarzypo interwencji ze strony polskiej przepraszała i zamieszczałasprostowania, równocześnie tłumacząc swój błąd skrótemmyślowym. I tu tkwi podstawowy problem. Tłumaczeniasą zawsze takie same: obóz był polski, bo leżał w Polsce.Kłopot tylko w tym, że obozy budowali Niemcy na terenachpodbitych i zarządzanych przez niemiecką III Rzeszę… Idąctym „geograficznym” tokiem rozumowania, można zadaćpytanie, dlaczego Niemcy nie piszą o „niemieckich obozachkoncentracyjnych” (było ich w przedwojennych granicachNiemiec około dwudziestu, a więc więcej niż na podbitymterytorium Polski), lecz o nazistowskich? „Dlaczego nie mówicieo japońskiej broni atomowej, skoro spadła na Hiroszi-


edukacja historyczna 67mę i Nagasaki?” – zapytał niemieckich uczestników jednejz konferencji poświęconej tym zagadnieniom prof. ZdzisławKrasnodębski, obalając w ten prosty sposób „geograficzne”uzasadnienie zwrotu „polskie obozy”.„Mityczni” naziściSkoro obozy były polskie, to znaczy, że „mityczni” naziści,którzy je zbudowali, byli Polakami. Karkołomne stwierdzenie?Wcale nie! Przy współczesnym stanie wiedzy na tematII wojny światowej używanie nazwy „polskie obozy” doprowadziłodo powstania u części osób przekonania, że Polacybyli współtwórcami obozów koncentracyjnych oraz współsprawcamizagłady Żydów. Badania przeprowadzone w wybranychamerykańskich szkołach pokazały, że większość uczniówsądzi, iż naziści to Polacy!Jak odwrócić tę tendencję, jak zapobiec przekłamywaniuhistorii? Sposób jest jeden: należy mówić o „niemieckichzbrodniach”, „niemieckich obozach”, „niemieckiej okupacji”.Nie jest to wcale proste. Po pierwsze: sami musimy siępilnować, aby używać prawidłowych określeń. Po drugie:sprzeciw w Niemczech i w Europie będzie znaczny, o czymzdążyliśmy się już przekonać w latach 2006–2007, gdy trwałakampania na rzecz zmiany nazwy obozu Auschwitz i dodaniaobok słowa „nazistowski” określenia „niemiecki”.Argumentacja niemiecka (choć nie tylko) jest następująca:„nazizm był ideologią, a nazywanie zbrodni »niemieckimi«zmienia ich kategorie z ideologicznych na narodowe i prowadzido utożsamienia sprawców z jednym tylko narodem.Nazewnictwo takie wypacza więc historię, gdyż nie wszyscyNiemcy byli nazistami i nie wszyscy naziści byli Niemcami”.Zgoda co do faktów, jednak autorzy takich opinii pomijająjedną, lecz zasadniczą kwestię – nie każdy austriacki czy niemieckiurzędnik w Generalnym Gubernatorstwie czy funkcjonariuszz obozu koncentracyjnego był członkiem NSDAP. Zato wszyscy, niezależnie od narodowości, byli przedstawicielamipaństwa niemieckiego – Rzeszy Niemieckiej (DeutschesReich) – reprezentowali jego interesy, a swoją pracę wykonywaliw jego służbie. Stąd nazywanie zbrodni niemieckiminie utożsamia ich z narodem, lecz z państwem niemieckim.Ciekawe, że dla twórców III Rzeszy ta kwestia była oczywista.Hans Frank, generalny gubernator okupowanych ziempolskich, mówiąc o Ukraińcach kolaborujących z III Rzeszą,nie miał wąt<strong>pl</strong>iwości, iż „są obywatelami Wielkiej RzeszyNiemieckiej, skoro zamieszkują obszar niemiecki”.Kwestia zasadnicza: „niemieckie zbrodnie”!W Polsce po II wojnie światowej funkcjonowało kilka terminówna określenie zbrodni okupanta niemieckiego. Bezpośredniopo wojnie w naturalny sposób mówiono o zbrodniachniemieckich – oprawcy (administracja okupacyjna cywilnai wojskowa) reprezentowali przecież państwo niemieckie.Już w 1945 roku powstała Główna Komisja Badania ZbrodniNIEMIECKICH w Polsce. Problem pojawił się w roku 1949,gdy powstały dwa państwa niemieckie. Zgodnie z sowieckąpropagandą w Niemieckiej Republice Demokratycznejmieszkali ci Niemcy, którzy w najgorszym razie byli wobecnazizmu neutralni. W języku propagandy komunistycznejzbrodnie niemieckie przestały więc być „zbrodniami niemieckimi”,aby nie obrażać „miłującego pokój” narodu wschodnioniemieckiego,a stały się „zbrodniami hitlerowskimi” lub– jeszcze później – „nazistowskimi”.Początek lat dziewięćdziesiątych i polityka pojednania polsko-niemieckiegonie sprzyjały rewizji terminologii historycznej.Do odpowiadającego historycznej rzeczywistości terminu„zbrodnie niemieckie” nie powrócono, a szkoda, bo w tymczasie „polski głos” w Niemczech wiele znaczył, dopiero cozjednoczone Niemcy musiały zaś się liczyć z opinią międzynarodowąbardziej niż kiedykolwiek po II wojnie światowej.Obecnie terminologia dotycząca zbrodni II wojny nadal nie jestuporządkowana. Używamy wymiennie sformułowań mającychprzecież różny zakres pojęciowy: „zbrodnie nazistowskie”,„hitlerowskie”, najrzadziej „niemieckie”. Wszystkie te sformułowanianajczęściej tłumaczone są na obce języki jako „zbrodnienazistowskie”. A to wielki błąd. Jeśli słusznie przyjmiemy,iż celem słów i pojęć jest przekazanie informacji, to określenie„zbrodnie nazistowskie” nie tylko nie przekazuje prawdziwychtreści, ale co więcej, często buduje i wzmacnia fałszywyobraz historii oraz rozmywa odpowiedzialność sprawców.Niemi nie mają głosu…Co zrobić, aby świat nie uwierzył, że rozpętaliśmy II wojnęświatową, że stworzyliśmy rzekome polskie obozy? Zmianapostrzegania wydarzeń związanych z II wojną światową jestfaktem, z którym jako Polacy musimy się zmierzyć. Umierająostatni świadkowie tych wydarzeń, dla młodych pokoleństają się one tak abstrakcyjne jak średniowiecze. Ale zmianynastępują również w wyniku prowadzonej przez państwa politykihistorycznej. Co zrozumiałe, młodzi Niemcy nie czująjuż winy za przestępstwa i błędy swoich przodków; ważnejednak, by czuli odpowiedzialność moralną i nie przerzucaliobowiązku pamięci na polityków, gdyż z oczywistych względówzostanie ona zrytualizowana i zepchnięta do oficjalnych,bezrefleksyjnych obchodów państwowych.Brońmy się własną polityką historyczną. Spójne, logiczniewywiedzione zalecenia co do używania konkretnych terminówna określenie zbrodni okupanta niemieckiego zapobiegajądezorientacji, a nawet relatywizmowi historycznemu,służą edukacji historycznej i budowaniu odpowiedzialnegopatriotyzmu. Konsekwentne używanie pojęć pozwala równieżwładzom państwowym i lokalnym na zsynchronizowane i jednoznacznereakcje wobec przypadkowych i intencjonalnychprzekłamań pojawiających się w międzynarodowej opiniipublicznej. Zawsze reagujmy na sformułowania „polskie obozy”,niezależnie od tego, jak komentowane są nasze reakcje.dr Joanna Lubecka – pracownik OBEP IPN w Krakowie


68edukacja historycznaPersonalne rozgrywki w FSCAkcja gry W zakładzie. Lubelski Lipiec ‘80 toczy sięw lubelskiej Fabryce Samochodów Ciężarowych. Choć tytułmoże sugerować, że gra opowiada o strajku, to jednak na<strong>pl</strong>anszy do wybuchu niezadowolenia dojdzie tylko w jednymwypadku, gdy wygra opozycjonista. Przeważnie jednak grakończy się nie strajkiem, lecz uzyskaniem przez zakładmaksymalnej wydajności i wygraną kierownika.ZZa sprawą trójki autorów (Igi Walczewskiej-Bińczyk,Oskara Walczewskiego i Adama Kwapińskiego) naokoło 60 minut od trzech do sześciu graczy staje siępracownikami lubelskiej fabryki. Każdy z nich mado osiągnięcia inny cel w zależności od wylosowanej kartymotywu. Można zostać przodownikiem pracy, bumelantem,karierowiczem, dziennikarzem bądź opozycjonistą. W grzesześcioosobowej jeden z graczy zostaje agentem SłużbyBezpieczeństwa. Dodatkową kartą motywu, która wędrujepomiędzy graczami, jest karta kierownika. Każda z postaciosiąga zwycięstwo w inny sposób. Karierowicz musi zebraćokreśloną liczbę żetonów wazeliniarstwa, opozycjonista chcewywołać strajk, a dziennikarz dąży do obniżenia poziomuniezadowolenia.W każdej rundzie gracze wykonują akcje w dziewięciupomieszczeniach fabryki w taki sposób, by jak najwięcej zyskać,a jednocześnie nie odkryć przed innymi graczami swojejtożsamości (jest to szczególnie ważne przy rozgrywkachz agentem SB). Na <strong>pl</strong>anszy znajdują się takie pomieszczeniajak dział zaopatrzenia, gabinet kierownika czy palarnia.W każdym z pomieszczeń gracz może osiągnąć innekorzyści, takie jak dobranie punktów czy przesunięciewskaźnika na jednym z dwóch torów: niezadowoleniabądź wydajności zakładu. Ponieważ każdy z grającychdysponuje tylko trzema akcjami, wybór bywa czasemtrudny. Gdy już wszyscy gracze wykonają akcje, czylirozstawią swoich robotników, następuje inspekcja, podczasktórej gracz kontrolujący kierownika sprawdza jednoz pomieszczeń pod kątem tego, czy pozostali gracze położylina danym polu żeton pracy, czy bumelanctwa. Jeżelikierownik znajdzie, na przykład w hali produkcyjnej, sameżetony bumelanctwa, żaden z graczy nie zbierze w tej rundziepunktów pracowitości, a więc również wskaźnik wydajnościzakładu ani drgnie. Inspekcja przy rozgrywkachbardziej zaawansowanych graczy może być ciekawymelementem blefu.Do obrony przed inspekcjami oraz do wykonywaniainnych specjalnych czynności gracze mogąużywać kart akcji, takich jak „ja tylko do WC”,„pomówienie” czy „partyjne konotacje”. Opróczsześćdziesięciu kart akcji w grze znajdziemy jeszcze 23 karty„głosu FSC”, wśród nich między innymi: „podwyżki cen”,„fala strajków” i „apel do pracowników”. Trzy talie kart „głosuFSC” odmierzają czas gry i w każdej rundzie wprowadzająhistoryczne wydarzenia obowiązujące wszystkich graczy. Jakwidać, „klimatu” w tej grze jest bardzo dużo, co upodabniają do osadzonej w historycznych realiach gry przygodowej.Z myślą o tych, którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś więcejo realiach gry, twórcy zamieścili w instrukcji popularnonaukowyartykuł dr. hab. Mariusza Mazura, historyka z UMCS,znakomicie wprowadzający w temat Lubelskiego Lipca.


edukacja historyczna 69Choć pod względem opracowania merytorycznego grawybija się znacznie ponad przeciętną, to samo jej wykonaniejest umiarkowanie dobre. Materiały, z których jąwykonano, są wprawdzie trwałe, jednak oprawa graficznabędzie problematyczna dla tych, którzy nie mają sokolegowzroku i nie potrafią czytać do góry nogami. Napisy na<strong>pl</strong>anszy zostały bowiem złożone bardzo małą czcionkąi są widoczne tylko dla gracza siedzącego po południowejstronie. Szkoda, że grafik nie rozwiązał w czytelny sposóbproblemu pól premiowych. Można to było osiągnąćza pomocą kolorowych ikonek wraz z objaśnieniem nakarcie pomocy gracza.Elementów gry jest całkiem dużo. Gracze, dla którychbędzie to pierwsze spotkanie z nowoczesnymi grami<strong>pl</strong>anszowymi, mogą początkowo czuć się zagubieni. Naszczęście, mimo pozorów, reguły są dosyć proste. Największatrudność tkwi jednak w skutecznej rozgrywce.Granie W zakładzie… przypomina bowiem jazdę na łyżwachkilku osób trzymających się za ręce. Jeżeli wszyscyjeżdżą dobrze, zabawa jest wspaniała. Jeżeli jednakktoś odstaje od reszty, „lodowisko” zaczyna sprawiaćproblemy. Wtedy to rozgrywka może się nieoczekiwaniezakończyć porażką mniej doświadczonych graczy.Grę można śmiało polecić tym, którzy grają dużo, i tow stałym gronie. Jak zauważyli we wstępie twórcy, grapokazuje swoje możliwości dopiero po kilku partiach…kiedy już wszyscy gracze opanują mnogość możliwości,jakie daje rozgrywka, i nauczą się na pamięć opisówośmiu pól premiowych. Nie jest to więc propozycja dlaniecier<strong>pl</strong>iwych czy dla uczniów w szkole. Przy tej grzebędą się jednak dobrze bawić rodziny ze starszymi dziećmioraz ci, którzy lubią spędzać ciekawie czas w groniedobrych znajomych.Karol Madaj – pracownik BEP IPN, współautor gier edukacyjnych IPNGra W zakładzie. Lubelski lipiec’80 ukazałasię nakładem Fabryki Gier Historycznych, cobardzo zobowiązało jej autorów. Czy gronu autorskiemuudało się wybrnąć z arcytrudnego zadaniaprzeniesienia mechanizmów znanych z historii wprostna <strong>pl</strong>anszę gry? I – co bardzo ważne – czego dowiedzą sięo przeszłości ci, którzy zasiedli do rozgrywki bez wiedzy o schyłkusocjalistycznej la belle époque?Jestem pewien, że autorzy gry osiągnęli dużo. Każdy, kto choć raz w niązagra, na długo zapamięta kilka lubelskich symboli, najważniejszych dlaówczesnych czasów: lipiec 1980, FSC czy WSK Świdnik. Gracz poznatakże mechanizmy pojawiające się w socjalistycznych przedsiębiorstwach.Ciekawie bowiem zostały dobrane karty motywów, pokazującenajważniejsze chyba typy „fabrycznego społeczeństwa”: jest karierowicz,bumelant, przodownik pracy. Świetnie „skrojono” kierownika. Oczywiście,warto się zastanowić, czy zamiast dziennikarza nie lepiej pokazaćosoby z nomenklatury (np. sekretarza komitetu zakładowego PZPR,przewodniczącego rady zakładowej czy przedstawiciela związków zawodowych).Zastanowienie budzi też to, że opozycjonista musi za wszelkącenę doprowadzić do strajku. Ze względu na rozgrywkę to zrozumiałe,ze względu na historię już nie: strajki były wszak efektem pogarszającychsię warunków życia, a nie celowej, destrukcyjnej działalności opozycji.Podobnie bardzo interesujące są karty akcji, choć uważam, że niecoprzesadzono z doborem haseł z epoki (występuje tu olbrzymi chaoschronologiczno-tematyczny). To raczej ubarwienie niż informacja,której i tak podczas gry nie ma czasu przeczytać. Świetnie pokazanomechanizmy realnie funkcjonujące w zakładach pracy: oddają one rzeczywistość– nie tylko historyczną (np. karta „tędy, panie kierowniku”,„szerokie <strong>pl</strong>ecy”, „donos”). Oczywiście, i tu można pokusić się o drobnepoprawki, na przykład karta „kolportaż opozycyjny” powinna chyba nosićtytuł „kolportaż bibuły” lub jeszcze lepiej „ulotka”. Byłoby to bardziejzbliżone do ówczesnego języka, a przede wszystkim rzeczywistości(kolportaż dotyczył głównie zaufanych, natomiast ulotki rozrzucanotak, by trafiły do szerokiego grona odbiorców). Podobnie jest z kartą„izba wytrzeźwień” – sugeruje istnienie takiego przytułku w zakładziepracy. Ciekawie dobrano karty kalendarza („głos FSC”), chociaż niewąt<strong>pl</strong>iwieszkoda, że gra często może się skończyć wcześniej, niż towynika z chronologii kart. Wówczas prawdziwa historia „nie zamykasię”. Cóż, także gry mają jednak swoje prawa.Autorzy musieli się zmierzyć z jeszcze jedną, ważną ze względówhistorycznych trudnością. Musieli bowiem uważać, by nie powstałougruntowywane przez propagandę komunistyczną przeświadczenie, żestrajkowali ci, którzy nie chcieli pracować. W tym kontekście świetniesprawdza się brak stałej zależności między dążeniem do strajku a wydajnościąpracy (choć oczywiście zdarzają się pola – zresztą świetniedobrane – gdzie niezadowolenie rośnie, a wydajność spada). Mamjednak obawy, czy to, że dwie trzecie robotników to bumelanci (żetonyrobotników), nie jest utrwalaniem stereotypu, zgodnie z którymstrajki wynikały z lenistwa samych pracujących. Na kartach „głosuFSC” pojawiają się niebezpieczne komentarze, np. „puste sklepy”, gdziedowiadujemy się, że „paraliż miasta wywołany falami strajków sprawił,że półki sklepowe świeciły pustkami”. Chyba sprawa powinna być rozwiązanainaczej: „puste półki wzmagają niezadowolenie” (braki nie byływywołane strajkami – tak to jedynie próbowała tłumaczyć propaganda)lub „strajkowy paraliż utrudnia dostawy surowców” – wówczaszasadnie karta działa w polu „dział zaopatrzenia”. W innym przypadkuskojarzenia mogą być niestety nieadekwatne do zamiarów twórców.Autorzy W zakładzie… wyszli zwycięsko z próby „zagrania” LubelskimLipcem. Udowodnili, że o ówczesnych czasach wiedzą naprawdędużo i potrafią to umiejętnie przedstawić. Wydaje się, że w zakresiepowszechnej edukacji o lubelskich strajkach 1980 roku gra W zakładzie…dokona więcej niż niejeden, nawet najrzetelniej przygotowany,tom monograficzny.dr Andrzej Zawistowski – dyrektor BEP IPN oraz pracownik Katedry Historii Gospodarczeji Społecznej SGH; autor m.in.: Kombinat. Dzieje Zambrowskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego– wielkiej inwestycji <strong>pl</strong>anu sześcioletniego (2009)Grywalność: Poziom skom<strong>pl</strong>ikowania: Edukacja:


70recenzjeRewolucyjny przeciwnikrewolucjiNakładem <strong>Instytutu</strong> Pamięci <strong>Narodowej</strong> ukazałasię monumentalna publikacja naukowa. KrzysztofBrzechczyn z Oddziałowego Biura Edukacji PublicznejIPN w Poznaniu podjął się żmudnej i niełatwejpracy uporządkowania pism politycznych Leszka Nowaka wydawanychw latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, przedewszystkim w drugim obiegu.Leszek Nowak (1943–2009) był postacią dobrze znaną. Tenprzedwcześnie zmarły filozof (był jednym z najmłodszych profesoróww historii nauki polskiej, gdyż został nim w wieku 33 lat!)zaistniał za granicą głównie dzięki opracowaniu idealizacyjnejteorii nauki. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątychzajmował się teorią społeczną; później poświęcił się zgłębianiutajników metafizyki unitarnej.W książce opublikowanej przez IPN znajdują się jednak opracowaniapublicystyczne i popularnonaukoweNowaka, w których próbował przedstawiaćswoje idee w sposób jak najbardziej przystępnydla „zwykłych” odbiorców. Sądził bowiem,że dzięki temu spopularyzuje swoją koncepcjęniemarksistowskiego materializmu historycznego.Leszek Nowak przypomina innego filozofa,Leszka Kołakowskiego. Obaj rozwinęli swojekariery naukowe w PRL jako marksiści, byliczłonkami PZPR (Kołakowski do 1966, młodszyo pokolenie Nowak do 1980 roku), podejmowalipróby intelektualnej legitymizacji systemukomunistycznego, a gdy krytycznie ocenilimarksizm, zapłacili za to utratą akademickichposad (Kołakowskiego usunięto z UW, Nowakaz poznańskiego UAM). O ile jednak Kołakowskipo opublikowaniu Głównych nurtów marksizmunie wrócił już do analizowania doktryny marksistowskiej,o tyle Nowak spróbował ją rozwinąćw postaci wspomnianego materializmuLeszek Nowak, Polska drogaod socjalizmu. Pisma polityczne1980–1989, wybór i opracowanieK. Brzechczyn, IPN, Poznań 2011,ss. 763historycznego. Ponadto Kołakowski po 1968 roku wyjechał nazawsze z kraju, wracając później tylko okazyjnie, natomiast Nowakczynnie włączył się w działalność opozycyjną Solidarności, zaco został internowany w stanie wojennym i wyrzucony z uczelni.Poznański myśliciel uznał, że Karol Marks popełnił dwa fundamentalnebłędy. Po pierwsze, w dziełach Marksa widoczna jestsprzeczność między postulowaną w jego dialektyce zmiennościązjawisk historycznych a tezą materializmu historycznego,że jednak istnieją pewne niezmienne prawa ekonomiczne, któreobowiązują we wszystkich epokach historycznych. Po drugie,Marks mylił się, sądząc, że nierówności społeczne i sprzecznościklasowe istnieją tylko w sferze gospodarczej. Nowakuogólnił marksistowską koncepcję klas społecznych, twierdząc,że pojawiają się one również w innych sferach życia społecznego:kulturze i polityce. Podstawą zróżnicowania klasowegojest nierówny stosunek do środków przymusu (prowadzącydo podziału na „władców” i „obywateli”) i środków masowegokomunikowania (prowadzący do podziału na „kapłanów” i „wiernych”).Z tego względu Nowak dopuszczał możliwość kumulacjipodziałów klasowych, polegającej na tym, że jedna i tasama klasa społeczna może na przykład równocześnie dysponowaćśrodkami przymusu i produkcji. Zjawisko to występowałow różnych społeczeństwach i momentach historycznych.I tak: w kapitalizmie istnieją trzy rozdzielone klasy społeczne:władcy, właściciele i kapłani; spośród nich najbardziej wpływowisą właściciele. Faszyzm jest ustrojem, w którym dominujejedna podwójna klasa władców-kapłanów, obok nich istniejejednak klasa właścicieli. Natomiast w socjalizmie rządziła potrójnaklasa władców-właścicieli-kapłanów, a jej empirycznymodpowiednikiem był aparat partyjny.W interesie tej klasy leżała maksymalizacja panowania politycznego.Dlatego też gospodarka i kultura w socjalizmie miaływymiar polityczny, służąc pogłębianiu dominacji nad społeczeństwem.Zniewolenie polityczne prowadziło jednak do oporuspołecznego i powtarzających się cyklicznie rewolucji.Tu pojawia się optymistyczny akcent w historiozoficznejfilozofii Nowaka, gdyż nieuchronne,pojawiające się wcześniej czy później bunty luduwymuszają ustępstwa klasy trójpanującej. W rezultacienajpierw dochodzi do przekształcenia,a następnie do obalenia socjalizmu. Do walorówpoznawczych teorii Nowaka należy zatem próbawyjaśnienia cykliczności kryzysów w PRL.Autor był ekspertem Zarządu Regionu WielkopolskaNSZZ „Solidarność” w okresie solidarnościowego„karnawału”. Zaliczał się do tzw. frakcji„fundamentalistów”, znajdującej się w opozycji do„pragmatyków”. Głosił, że z trójpanującą władząnie należy zbytnio negocjować, lecz trzeba forsowaćracje zniewolonego ludu przez stwarzaniefaktów dokonanych. W tamtym okresie cieszył sięwśród słuchaczy i czytelników dużym szacunkiem.Jego bogata myśl polityczna obfitowała w różnorodnewątki: samorządnościowe, demokratyczne(z krytycznym nastawieniem do demokracji przedstawicielskiej),a nawet anarchistyczne. Pewne trudności interpretacyjnemoże sprawiać oryginalny i nieszablonowy sposóbuprawiania przez niego myśli politycznej. Na przykład wychodzącz przesłanek lewicowych (konieczność rewolucji), dochodzi dokonkluzji prawicowych (rewolucja powinna przegrać, gdyż jejzwycięstwo doprowadzi do totalitaryzmu). Zalecając aktywnośćrewolucyjną (systematyczne bunty przeciwko władzy),pisze jednocześnie, że w istocie będzie lepiej, gdy rewolucje sięnie udadzą, gdyż zwycięskie elity opozycyjne mogłyby stać sięnową władzą opresyjną.Lektura pism publicystycznych Nowaka, pomimo ich pozornejprzejrzystej treści, wcale nie jest łatwym zadaniem.Na szczęście bardzo dobra redakcja tekstów, połączona z pouczającymwstępem Krzysztofa Brzechczyna i odpowiednimiindeksami, powoduje, że można ten obszerny tom przeczytaćze sporym zrozumieniem. Dla czytelników zainteresowanychintelektualną historią ruchu Solidarności tom ten staje siępozycją obowiązkową.Juliusz Iwanicki


72biblioteka ipn• Tomasz Balbus,„Korab”. Wilniukklasyczny, IPN,Wrocław <strong>2012</strong>,ss. 630 + ss. 120wkł. il.• Piotr Barański,Aleksandra Czajkowska,Agata Fiedotow,Agnieszka Wochna--Tymińska, Kłopotyz seksem w PRL.Rodzenie nie całkiem poludzku, aborcja, choroby,odmienności,Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego,IPN, Warszawa <strong>2012</strong>, ss. 362.• Dariusz Burczyk,Wojskowy SądRejonowy w Gdańsku(1946–1955), IPN,Gdańsk <strong>2012</strong>,ss. 504.• Janina Fieldorf,Los już mną zawładnął…Wspomnienia,oprac. A. Dymek,J. Jurach, K. Lisiecki,IPN, Gdańsk <strong>2012</strong>,ss. 216.• Przemysław Gasztold--Seń, Koncesjonowanynacjonalizm. ZjednoczeniePatriotyczne „Grunwald”1980–1990, IPN,Warszawa <strong>2012</strong>,ss. 448.• Janusz Kaliński,Gospodarka w PRL,IPN, Warszawa <strong>2012</strong>,ss. 126.• Paweł Kowal, Koniecsystemu władzy. Politykaekipy gen. WojciechaJaruzelskiego w latach1986–1989, InstytutStudiów PolitycznychPAN, IPN, WydawnictwoTrio, Warszawa <strong>2012</strong>,ss. 524.• Marcin Krzanicki,Komiks w PRL,PRL w komiksie, IPN,Rzeszów <strong>2012</strong>,ss. 174.• Krzysztof Michalski,Działalność KomisjiWspólnej przedstawicieliRządu PRLi Episkopatu Polski1980–1989, IPN,Warszawa <strong>2012</strong>,ss. 296.• Mity i stereotypyw dziejach Polski i Ukrainyw XIX i XX wieku,red. Andrzej Czyżewski,Rafał Stobiecki,Tomasz Toborek,Leonid Zaszkilniak, IPN,Warszawa–Łódź <strong>2012</strong>,ss. 496.• Nie można zdradzićEwangelii. Rozmowyz abp. IgnacymTokarczukiem,rozmawiał, wstępemi przypisami opatrzyłMariusz Krzysztofiński,IPN, UniwersytetPapieski Jana Pawła II,Rzeszów–Kraków <strong>2012</strong>, ss. 136.• Oskar Haleckii jego wizja Europy,red. MałgorzataDąbrowska, t. 1, IPN,Warszawa–Łódź <strong>2012</strong>,ss. 286 + ss. 18 wkł. il.• Poznański Czerwiec1956. Wybór dokumentów,oprac.Stanisław Jankowiak,Rafał Kościański,Edmund Makowski,Rafał Reczek, IPN,Poznań <strong>2012</strong>, ss. 599.• Szkice z dziejówNSZZ „Solidarność”na Pomorzu Nadwiślańskimi Kujawach(1980–1990),red. Igor Hałagida, IPN,Bydgoszcz–Gdańsk<strong>2012</strong>, ss. 240.• „Śmierci się z nasnikt nie boi”.Listy kapłanówarchidiecezjiwileńskiej z ZSRS,oprac. ks. A. Szot,W.F. Wilczewski, IPN,Białystok <strong>2012</strong>,ss. 400.• Daniel Wicenty,Załamanie na froncieideologicznym. StowarzyszenieDziennikarzyPolskich od Sierpnia ’80do stanu wojennego,IPN, Gdańsk <strong>2012</strong>,ss. 649.• Kamila Kędziora,Nazewnictwo ulicWrocławia w latach1945–1994, IPN,Warszawa <strong>2012</strong>,ss. 238.• Pielgrzymki JanaPawła II do Krakowaw oczach SB. Wybórdokumentów, oprac.Rafał Łatka, IPN,Kraków <strong>2012</strong>,ss. 381.• Zbrodnie przeszłości.Opracowania i materiałyprokuratorów IPN,t. 4: Ściganie,red. R. Ignatiew,A. Kura, IPN,Warszawa <strong>2012</strong>,ss. 124.Instytut Pamięci <strong>Narodowej</strong>Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu00-207 Warszawa, <strong>pl</strong>. Krasińskich 2/4/6Publikacje IPN można nabyć:w siedzibie IPNul. Towarowa 28, 00-839 Warszawaponiedziałek – piątek w godz. 8:30–16:00tel. (22) 581 88 72w Centrum Edukacyjnym IPNim. Janusza KurtykiPRZYSTANEK HISTORIAul. Marszałkowska 21/2500-625 Warszawaponiedziałek – piątek w godz. 10:00–18:00,sobota w godz. 9:00–14:00tel. (22) 576 30 06Sprzedaż wysyłkowa publikacjizamówienia można składać telefonicznie: tel. (22) 581 85 97;(22) 581 88 42; (22) 581 88 17; fax (22) 581 88 29pocztą zwykłą na adres <strong>Instytutu</strong>pocztą elektroniczną:joanna.pamula@ipn.gov.<strong>pl</strong>; joanna.pszczola@ipn.gov.<strong>pl</strong>lub w księgarni internetowej:www.ipn.poczytaj.<strong>pl</strong>


Gawari pa ruski, my wsie Poliaki!Przyjedziemy do Polski, spytają mnie: Gdzie się rodziłeś,żołnierzu? Co ja im powiem? Tłumaczyćskąd i jak – długo, czasu nie starczy. Wiesz co, Jeleń:daj ty mi jakieś dobre miejsce w swoim kraju![…] – Słuchaj, niech ci będzie Grześ. Twój ojciec byłkominiarz z Sandomierza”. Tak sprytnie Gustaw Jeleń załatwił„polskie pochodzenie” Grigorijowi Saakaszwilemu– kierowcy-mechanikowi czołgu „Rudy” 102. Choć książkaJanusza Przymanowskiego i nakręcony na jej podstawieserial telewizyjny to produkt propagandy historycznej PRL,idealnie pokazuje, jak łatwo z czerwonoarmisty można byłostać się POP-em…Wiosną 1943 roku propaganda niemiecka nagłośniła znalezienieciał polskich oficerów w lesie katyńskim. Dążenie dowyjaśnienia zbrodni posłużyło ZSRR za pretekst do zerwaniastosunków dy<strong>pl</strong>omatycznych z rządem polskim. Niemaljednocześnie kontrolowani przez Stalina komuniści polscyzaczęli tworzyć w ZSRR własne wojsko. Na jego czele stanąłdezerter z Wojska Polskiego, płk Zygmunt Berling. Było todziwne wojsko – trafiło do niego m.in. wielu Polaków, którzynie zdołali wstąpić do armii gen. Andersa. Znaczną częśćkadry stanowili jednak żołnierze Armii Czerwonej, przebraniw polskie mundury (jak wspomniany Grześ). To wówczaspojawiło się określenie „POP”:– Kto to jest POP?– Pełniący Obowiązki Polaka!Przed oficerami i żołnierzami Armii Czerwonej postawionodość trudne zadanie. Mieli oni wcielić się w Polaków, przejmując– oczywiście pozornie – zasadniczą część polskiej tradycjiżołnierskiej. Stąd dochodziło do dziwnych sytuacji, gdykomuniści brali udział w katolickich praktykach religijnych:Przed bitwą żołnierze udają się do spowiedzi. Dokonfesjonału podchodzi dowódca <strong>pl</strong>utonu:– Proszę księdza – mówi - ja nie będę się spowiadał,jestem komunistą od 1920 roku!– Synu! Ja komunistą jestem od 1917! – odpowiada„ksiądz”.Liczba sowieckich oficerów w Wojsku Polskim sięgała40 proc., a im wyższe szarże – tym częściej spotkać możnabyło oficera Armii Czerwonej. Na początku lat pięćdziesiątychaż 46 z 56 stanowisk generalskich zajmowali oficerowiesowieccy. Ukoronowaniem przejęcia przez Sowietów kontrolinad polskim wojskiem było mianowanie w 1949 rokumarszałka ZSRR Konstantego Rokossowskiego marszałkiemPolski i ministrem obrony narodowej. Aby to uzasadnić,propaganda podkreślała jego polskie korzenie, o którychwcześniej on sam niechętnie wspominał. Rokossowski,choć faktycznie pochodził z rodziny polsko-rosyjskiej,przez całe dorosłe życie związany był z Rosją, RosjąRadziecką i ZSRR. Ulica ten fakt dość złośliwiekomentowała:– Dlaczego Rokossowski ma jedną brew staleuniesioną do góry?– Pewnie dlatego, że zawsze gdy pije herbatę,trzyma łyżeczkę w szklance?– Nie. Ze zdziwienia, że został Polakiem!– Dlaczego Rokossowskiego mianowano marszałkiemPolski?– Dlatego, że taniej jest ubrać jednego bolszewikaw mundur polski niż całą armię polskąw mundury sowieckie!Nowego marszałka Polski zaprezentowano 7 listopada1949 roku (w rocznicę Wielkiej SocjalistycznejRewolucji Październikowej) na forum Sejmu Ustawodawczego.Pomimo starań propagandy Polacy nie dalisię zwieść zapewnieniom, że radziecki marszałek naglestał się Polakiem.W czasie obrad sejmowych przemawia ministerobrony narodowej, Konstanty Rokossowski.Widząc, że ma on trudności z wysławianiem sięw języku polskim, jeden z posłów woła:– Kostia, gawari pa ruski, my wsie Poliaki!Destalinizacja, powrót do władzy Władysława Gomułkii próba uzyskania przez komunistów narodowej legitymizacjiwymogły zmniejszenie liczby oficerów sowieckichw lWP. Usunięcie Rokossowskiego z MON było jednakwydarzeniem o niebagatelnym znaczeniu.W 1956 roku Rokossowski bardzo posiwiał. Udałsię więc po radę do fryzjera. Fryzjer rzekł muna to:– Trzeba wyrywać.– Po jednym?– Nie – stąd, z Polski.Marszałek dwóch narodów powrócił do swej wielkiejojczyny. Wśród Polaków zaczęła wówczas krążyć zabawnarymowanka, nawiązująca do współpracy Bolesława Bierutai Konstantego Rokossowskiego:Bolek i Kostia to była spółkaTeraz jest GomułkaKostek Polakiem był tylko na razieTeraz dowódcą wojsk jest na KaukazieAZ

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!