12.07.2015 Views

poemat - boga człowieka [v-część] - echo CHRYSTUSA KRÓLA

poemat - boga człowieka [v-część] - echo CHRYSTUSA KRÓLA

poemat - boga człowieka [v-część] - echo CHRYSTUSA KRÓLA

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

www.voxdomini.com.pl3


1. PRZYBYCIE ŻYDÓW DO BETANIINapisane 18 grudnia 1946. A, 9731-9733Grupa żydów, liczna i wyniosła, wjeżdża na okazałych wierzchowcach doBetanii. To uczeni w Piśmie i faryzeusze, nie licząc kilku saduceuszy i herodian.Widziałam ich już innym razem, jeśli się nie mylę, na uczcie w domu Chuzy,kiedy zebrali się po to, aby kusić Jezusa, żeby się ogłosił królem. Za nimipodążają pieszo słudzy.Kawalkada prz<strong>echo</strong>dzi powoli przez miasto, a odgłos kopyt na twardym terenie,dźwięczenie końskich zbroi i głosy ludzi, przyciągają mieszkańców, którzywychodzą z domów, aby popatrzeć. Z wyraźnym przestrachem pochylają się wgłębokich ukłonach. Potem się prostują i gromadzą w komentujących towydarzenie grupkach.«Widzieliście?»«Wszyscy członkowie Sanhedrynu z Jerozolimy.»«Nie, nie było z nimi Józefa Starszego, Nikodema ani innych.»«I najbardziej znani faryzeusze.»«I uczeni w Piśmie.»«A kim był ten na koniu?»«Z pewnością idą do Łazarza.»«Musi być bliski śmierci.»«Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie ma tu Rabbiego.»«A jakże ma tu być, skoro ci z Jerozolimy szukają Go po to, aby Go zabić?»«Masz rację. A w dodatku te węże, które właśnie nas minęły, przychodząpewnie po to, aby zobaczyć, czy jest tu Rabbi.»«Chwała Bogu, że Go nie ma!»«Czy wiesz, co powiedzieli mojemu małżonkowi, na targowisku w Jerozolimie?Że mamy być gotowi, bo On wkrótce ogłosi się królem i że wszyscy powinniśmyMu pomóc tego dokonać... Jak oni to powiedzieli? Och! Jedno słowo, które miałooznaczać tyle samo, co gdybym ja wszystkich wyrzuciła z domu i stała się w nimpanią.»«Spisek?... Zmowa?... Bunt?» – pytają jedni, sugerują inni.Jakiś mężczyzna mówi:«Tak, ze mną też rozmawiali. Jednak ja im nie wierzę.»«Ale mówią o tym uczniowie Rabbiego!...»«Hmm! Nie wierzę w to, że Rabbi posłuży się przemocą i usunie ze stanowiskaTetrarchę, aby objąć tron, który, sprawiedliwie czy też nie, należy do herodian.Dobrze zrobisz, mówiąc Joachimowi, żeby nie wierzył we wszystkie tepogłoski...»4


«Ale czy wiesz, że ten, kto Mu pomoże, zostanie wynagrodzony na ziemi i wNiebie? Będę bardzo zadowolona, jeśli mój mąż to zrobi. Mam wiele dzieci, życiejest ciężkie. Gdyby tak można mieć miejsce pośród sług Króla Izraela!»«Posłuchaj, Rachelo, ja myślę, że będzie lepiej, jak będę pilnować mojegoogrodu i moich daktyli. Gdyby On mi to powiedział, o! Wtedy wszystko bymzostawiła, żeby iść za Nim. Ale kiedy mówią to inni!...»«Ależ to Jego uczniowie» [– przekonuje niewiasta.]«Nigdy ich z Nim nie widziałam, a poza tym... Nie. Udają baranki, ale twarzemają jak rozbójnicy, więc mnie nie przekonują.»«To prawda. Od jakiegoś czasu dzieją się dziwne rzeczy i zawsze mówi się, żezrobili to uczniowie Rabbiego. Ostatnio przed szabatem. Znęcali się nad pewnąniewiastą, która niosła jajka na targ. Powiedzieli jej: „Chcemy te jajka w imięRabbiego Galilejczyka”.»«Myślisz, że On mógłby chcieć czegoś takiego? On, który daje, a nie zabiera?On, który mógłby żyć pośród <strong>boga</strong>czy, a woli pozostać pośród ubogich i oddaćSwój płaszcz, jak to opowiadała wszystkim ta uzdrowiona trędowata, któraspotkała Jakuba?»Jakiś mężczyzna, który się przyłączył do grupy i słuchał, mówi:«Masz rację. A to drugie, o czym się mówi? Że Rabbi sprawi, że przyjdą na naswielkie nieszczęścia, gdyż Rzymianie ukarzą nas wszystkich z powodu tegowzburzenia? Wierzycie w to? Ja mówię – a nie mylę się, bo jestem stary i mądry– mówię, że wszyscy ci ludzie, to nieprzyjaciele Rabbiego, którzy usiłują Godoprowadzić do zguby, aby zatryumfować w Jego miejsce. [Jegonieprzyjaciółmi] są ci, którzy mówią nam, biednym ludziom, że Rabbi chce objąćpanowanie przemocą i wypędzić także Rzymian – oby tak było! Oby można byłoto zrobić! – oraz ci, którzy dopuszczają się gwałtu w Jego Imię. [Jegonieprzyjaciółmi są] także ci, którzy nakłaniają do buntu obiecując korzyści wprzyszłości, jak i ci, którzy by chcieli wzbudzić nienawiść do Rabbiego jakoniebezpiecznego osobnika, który ściągnie na nas nieszczęścia. Nie wierzcie wto! Nie wierzcie fałszywym przyjaciołom biednych ludzi! Widzicie, jak wynioślenas minęli! Mnie omal nie obili kijami, bo zbyt wolno odchodziłem z owcami iprzeszkadzałem im... Nasi przyjaciele? Oni? Nigdy. To nasi krwiopijcy i niechPan temu zapobiegnie: Jego krwiopijcy.»«Ty, który jesteś blisko pól Łazarza, wiesz, czy on umarł?»«Nie, nie umarł. Jest między życiem i śmiercią... Pytałem o nowiny Sarę, którazbierała pachnące liście do kąpieli.»«A zatem, dlaczego przyszli?»«O! Pokręcili się wokół domu, na tyłach, z boku, wokół domu trędowatego, apotem odeszli do Betlejem.»«Ależ mówiłem wam! Przyszli zobaczyć, czy jest tam Rabbi! Chcą Goskrzywdzić. Czy wiesz, co dla nich znaczy móc Mu zaszkodzić? I to właśnie wdomu Łazarza? Powiedz no, Natanie. Czy ten herodianin to nie ten sam, którybył niegdyś kochankiem Marii, córki Teofila?»«To on. Być może chciał się w ten sposób zemścić na Marii.»Przybiega jakiś młody chłopiec. Woła:5


«Iluż jest ludzi w domu Łazarza! Właśnie przybyłem znad strumienia z Lewim,Markiem i Izajaszem. Widzieliśmy to. Słudzy otwarli bramę i zabrali zwierzęta, aMaksymin wybiegł na spotkanie żydów. Inni też przybiegli w wielkichpokłonach. Marta i Maria wyszły z domu ze służącymi, aby ich powitać.Chcieliśmy zobaczyć więcej, ale zamknęli bramę i wszyscy weszli do domu.»Chłopiec jest bardzo poruszony z powodu nowin, jakie przyniósł, i tego, cowidział... Dorośli rozmawiają o tym.2. ŻYDZI U MARTY I MARIINapisane 19 grudnia 1946. A, 9733-9738Choć wyczerpana z powodu bólu i zmęczenia – Marta jest wciąż panią domu.Potrafi przyjmować i gościć z honorami, wytwornie, jak przystało na prawdziwąpanią domu. Podobnie teraz, po zaprowadzeniu wszystkich przybyłych do jednejz sal, wydaje polecenia, aby przyniesiono napoje orzeźwiające, które zwykle siępodaje, i pilnuje, aby goście mieli wszystko, czego potrzeba dla ich wygody.Słudzy krążą nalewając ciepłe napoje lub kosztowne wina i ofiarowującwspaniałe owoce: jasne jak topaz daktyle, piękne kiście suszonych, doskonałychwinogron, przypominających nasze rodzynki, płynny miód. Wszystko podają wkosztownych dzbanach, czarach, na półmiskach i tacach. Marta czuwa uważnie,aby nikogo nie pozostawiono na uboczu i nawet według wieku, a być możezależnie od osoby, której upodobania zna, nadzoruje to, co słudzy ofiarowują. Itak zatrzymuje sługę, który szedł do Elchiasza z dzbanem wina i z kielichem.Mówi mu:«Tobiaszu, nie wino, ale wodę z miodem i sok z daktyli.»A do innego: «Z pewnością Jan woli wino. Podaj mu białe wino z suszonychwinogron.»Sama ofiarowuje staremu uczonemu w Piśmie Kananiaszowi ciepłe mlekomocno posłodzone jasnym miodem, mówiąc:«To będzie dobre na twój kaszel. Poniosłeś ofiarę, aby tu przybyć, mając takiedolegliwości i w tym chłodzie. Jestem wzruszona, widząc waszą serdeczność.»«To nasz obowiązek, Marto. Eucheria była z naszej rasy, prawdziwa Żydówka,która nas wszystkich otaczała czcią.»«Szacunek dla czcigodnej pamięci mojej matki wzrusza moje serce. PowtórzęŁazarzowi te słowa» [– obiecuje Marta.]«Ale my sami chcemy się z nim pożegnać, z tak dobrym przyjacielem!» – mówijak zwykle fałszywie Elchiasz, podchodząc do nich.«Pożegnać się? To niemożliwe. Jest zbytnio wyczerpany.»«O! Nie będziemy mu przeszkadzać, prawda, wy, wszyscy? Wystarczy nam, żego pozdrowimy na progu jego pokoju» – mówi Feliks.«Nie mogę się zgodzić, naprawdę nie mogę. Nikomedes sprzeciwia sięwszelkiemu wysiłkowi i każdemu wzruszeniu.»«Jedno spojrzenie na umierającego przyjaciela nie może go zabić, Marto – mówiKolaszebona – Zbytnio cierpielibyśmy, nie pożegnawszy się z nim!»6


Marta jest zaniepokojona, waha się. Patrzy w stronę drzwi, być może chcącujrzeć, że Maria przybywa jej z pomocą. Marii jednak nie ma. Żydzi zaśzauważają to wzburzenie i Sadok, uczony w Piśmie, czyni Marcie uwagę:«Można by rzec, niewiasto, że nasze przybycie cię wzburzyło.»«Nie. Wcale nie. Zrozumcie moją boleść. Od miesięcy żyję przy umierającym i...nie wiem już... nie potrafię już zachować się tak, jak niegdyś podczas świąt...»«O! To nie jest święto! – mówi Elchiasz – Nie chcemy nawet, żebyś namokazywała taką cześć! Ale być może... być może chcesz przed nami coś ukryć ito dlatego nie pokazujesz nam Łazarza i bronisz nam wstępu do jego pokoju?Cha! Cha! Wiemy! Ale nie obawiaj się! Pokój chorego to święty azyl dla każdego,uwierz w to...»«Nie ma nic do ukrycia w pokoju naszego brata. Nie ma w nim nic ukrytego.Przebywa w nim jedynie umierający, któremu okazalibyście litość, oszczędzającmu wszelkiego bolesnego wspomnienia. A ty, Elchiaszu, i wy wszyscy, jesteściedla Łazarza przykrymi wspomnieniami» – mówi Maria swym wspaniałymgłosem [brzmiącym jak] organy, ukazując się na progu i podtrzymując dłoniąodsuniętą purpurową zasłonę.«Mario!» – jęczy błagalnie Marta, żeby ją powstrzymać.«To nic, siostro. Pozwól mi mówić... – i zwraca się do innych – A aby wam odjąćwszelką wątpliwość, niech jeden z was – bo to będzie tylko jedno wspomnieniez przeszłości, które powraca, aby go dręczyć – idzie ze mną, jeśli widokumierającego nie budzi w nim wstrętu, a smród umierającego ciała niewywołuje w nim mdłości.»«A ty, ty nie jesteś bolesnym wspomnieniem?» – mówi ironicznie herodianin,opuszczając swój kąt i stając naprzeciw Marii.Wiem tylko, że już go gdzieś widziałam.Marta wydaje jęk. Maria ma spojrzenie zaniepokojonego orła. Jej oczy rzucająbłyskawice. Prostuje się wyniośle, zapominając o zmęczeniu i bólu, które jąprzygniatały i z wyrazem urażonej królowej mówi:«Tak, ja też jestem wspomnieniem. Ale nie bolesnym, jak mówisz. Jestemwspomnieniem Miłosierdzia Boga. I widząc mnie Łazarz umiera w spokoju, gdyżwie, że oddaje ducha w ręce Nieskończonego Miłosierdzia.»«Cha! Cha! Cha! Nie tak mówiłaś kiedyś! Twoja cnota! Temu, kto cię nie zna,możesz ją ukazywać...»«Ale nie tobie, prawda? Przeciwnie, ja ukazuję ją właśnie twoim oczom, aby cipowiedzieć, że człowiek upodobnia się do tych, z którymi się spotyka. Kiedyś,niestety, spotykałam się z tobą i byłam jak ty. Teraz spotykam się ze Świętym istaję się uczciwa.»«Coś, co się popsuło, Mario, już się nie naprawi.»«Rzeczywiście: ty, wy, wszyscy, nie możecie już naprawić przeszłości. Niemożecie odbudować tego, co zniszczyliście. Ani ty, który budzisz we mnieodrazę, ani wy, którzy w czasie boleści obrażaliście mego brata, a teraz wniejasnym celu chcecie ukazać, że jesteście jego przyjaciółmi» [– mówiMagdalena.]7


«O! Jesteś zuchwała, niewiasto. Rabbi wypędził z ciebie wiele demonów, ale nieuczynił cię łagodną!» – mówi jakiś mężczyzna, w wieku około czterdziestu lat.«Nie, Jonatanie, synu Annasza. On mnie nie uczynił słabą, lecz mocnąśmiałością kogoś, kto jest uczciwy, kto chciał stać się ponownie uczciwy izerwał wszelkie więzy z przeszłością, żeby zacząć nowe życie. Chodźmy! Ktoidzie ujrzeć Łazarza?»[Magdalena] jest władcza jak królowa. Panuje nad nimi wszystkimi swąszczerością, bezlitosną nawet dla samej siebie. Marta, przeciwnie, jestniespokojna, ma łzy w oczach, które patrzą błagalnie na Marię, aby zamilkła.«Ja idę!» – mówi z westchnieniem poświęcenia Elchiasz, fałszywy jak wąż.Wychodzą razem. Inni zwracają się do Marty:«Twoja siostra!... Wciąż ten charakter. Nie powinna. Tyle trzeba by jejwybaczyć» – mówi Uzzjel, rabbi widziany w Giszali, ten, który pierwszy uderzyłkamieniem Jezusa.Marta, uderzona jak biczem tymi słowami, odzyskuje siłę i mówi:«Bóg jej przebaczył. Każde inne przebaczenie jest bez wartości po tym. A jejaktualne życie jest przykładem dla świata...»Jednak śmiałość Marty szybko się kończy i zastępują ją łzy:«Jesteście okrutni! Wobec niej... i wobec mnie... Nie macie litości ani nadprzeszłym bólem, ani nad obecnym. Dlaczego przybyliście? Po to, aby obrażać izadawać cierpienie?»«Nie, niewiasto. Nie. Jedynie po to, aby pożegnać wielkiego Żyda, który umiera.Nic innego! Nic innego! Nie powinnaś źle interpretować naszych prawychintencji. Dowiedzieliśmy się o pogorszeniu [jego stanu] od Józefa i Nikodema iprzybyliśmy... jak oni, dwaj wielcy przyjaciele Rabbiego i Łazarza. Dlaczegochcecie nas traktować odmiennie, nas, którzy kochamy – jak oni – Rabbiego iŁazarza? Nie jesteście sprawiedliwe. Czy możesz zaprzeczyć, że oni, tak samojak Jan, Eleazar, Filip, Jozue i Joachim, przyszli, aby dowiedzieć się czegoś oŁazarzu, i że przybył Manaen?...»«Nie zaprzeczam, lecz dziwię się, że jesteście o wszystkim tak dobrzepowiadomieni. Nie myślałam, że nadzorujecie nawet wnętrza domów. Niewiedziałam, że istnieje nowy przepis poza sześćset trzynastoma: o badaniu iszpiegowaniu wewnętrznego życia rodzin... O! Wybaczcie! Obrażam was! Bólmnie pozbawia rozumu, a wy go zaostrzacie» [– tłumaczy się Marta.]«O! Rozumiemy cię, niewiasto! To właśnie dlatego, że myśleliśmy, iż straciłyściegłowę, przybyliśmy udzielić wam dobrej rady. Poślijcie po Nauczyciela. Nawetwczoraj siedmiu trędowatych przybyło wielbić Pana, bo Rabbi ich uzdrowił.Wezwijcie Go także do Łazarza.»«Mój brat nie jest trędowaty! – krzyczy Marta wzburzona – To dlategochcieliście się z nim zobaczyć? To po to przyszliście? Nie. On nie jest trędowaty!Spójrzcie na moje ręce! Od lat się nim opiekuję i nie ma na mnie trądu. Mamskórę zaróżowioną od wonności, ale nie od trądu. Ja nie...»«Spokój! Spokój, niewiasto. A kto ci mówi, że Łazarz jest trędowaty? Któż waspodejrzewa o grzech równie straszliwy jak ukrywanie trędowatego? Sądzisz, żepomimo waszej potęgi, nie moglibyśmy was uderzyć, gdybyście zgrzeszyły?8


Potrafimy, aby uszanować przepisy, nie zważać nawet na ciało ojca i matki,małżonki i dzieci. Ja ci to mówię, ja, Jonatan, syn Uzzjela.»«Ależ oczywiście! Tak jest! – mówi Archelaus – A teraz mówimy ci: ze względuna dobro, jakiego dla ciebie pragniemy, przez miłość, jaką darzyliśmy twąmatkę, przez miłość do Łazarza: wezwijcie Nauczyciela. Potrząsasz głową? Czychcesz powiedzieć, że jest już za późno? Jak to? Nie wierzysz w Niego, ty,Marta, wierna uczennica? To poważne! Czy ty też zaczynasz wątpić?»«Bluźnisz, o uczony. Ja wierzę, że Nauczyciel jest prawdziwym Bogiem» [–odpowiada Marta.]«A zatem dlaczego nie chcesz spróbować? On wskrzeszał umarłych...przynajmniej tak się o tym mówi... Może nie wiesz, gdzie On jest? Jeśli chcesz,poszukamy Go, pomożemy ci» – podsuwa Feliks.«Ależ nie! – mówi Sadok, wystawiając ją na próbę. – Z pewnością w domuŁazarza wie się, gdzie jest Rabbi. Powiedz to szczerze, niewiasto, a my udamysię na poszukiwanie Go i przyprowadzimy Go do ciebie i będziemy obecni przycudzie, żeby się cieszyć wraz z Tobą, z wami wszystkimi.»Marta waha się, chcąc – niemal skuszona – ulec. Inni naciskają, ona jednakmówi:«Nie wiem, gdzie On jest... Naprawdę nie wiem... Odszedł przed wielomadniami i pożegnał nas jak ktoś, kto odchodzi na długo... To byłaby dla mniepociecha, gdybym wiedziała, gdzie On jest... przynajmniej gdybym wiedziała...ale nie wiem tego, naprawdę...»«Biedna niewiasto! Ale pomożemy ci... przyprowadzimy ci Go» – mówiKorneliusz.«Nie! Nie trzeba. Nauczyciel... to o Nim mówiliście, prawda? Nauczycielpowiedział, że mamy ufać ponad wszystko i tylko Bogu samemu. I tak zrobimy»– grzmi Maria, która wraca z Elchiaszem. On zaś od razu ją opuszcza i pochylasię, żeby porozmawiać z trzema faryzeuszami.«Ależ – z tego co słyszę – wynika, że on umiera!» – mówi jeden z trzech: Doras,syn Dorasa.«I cóż z tego? Niech umiera! Nie będę się sprzeciwiać wyrokowi Boga i nieokażę nieposłuszeństwa Rabbiemu.»«A na cóż masz jeszcze nadzieję po śmierci, o szalona?» – mówi herodianinwyśmiewając się z niej.«Na co? Na Życie!» – to okrzyk doskonałej wiary.«Życie? Cha! Cha! Bądź szczera. Ty wiesz, że wobec prawdziwej śmierci Jegomoc jest niczym. A ty, w swej głupiej miłości do Niego, nie chcesz, aby to sięwydało.»«Wyjdźcie stąd wszyscy! Marta powinna to uczynić, ale ona się was boi. Ja sięobawiam jedynie obrażania Boga, który mi przebaczył, robię to więc zamiastMarty. Wyjdźcie wszyscy. Nie ma miejsca w tym domu dla tych, którzynienawidzą Jezusa Chrystusa. Precz! Do waszych mrocznych nor! Preczwszyscy! Inaczej każę sługom przepędzić was jak nieczystych żebraków!»9


Jest imponująca w swym gniewie. Żydzi wymykają się, tchórząc przed tąniewiastą w najwyższym stopniu. Istotnie ta niewiasta wydaje się archaniołemw gniewie...Sala pustoszeje, a spojrzenia Marii, w miarę jak przekraczają próg, kolejnoprz<strong>echo</strong>dząc przed nią, są jak bezcielesne widły, podążające za nimi. Musi siępod nimi ukorzyć pycha pokonanych żydów. W końcu sala całkiem pustoszeje.Marta upada na dywan i wybucha szlochem. [Maria pyta:]«Dlaczego płaczesz, moja siostro? Nie widzę przyczyny...»«O! Obraziłaś ich... a oni ciebie obrazili, nas obrazili... a teraz się zemszczą...i...»«Ależ milcz, głupia babo! Na kimże mieliby się zemścić? Na Łazarzu? Najpierwmusieliby to uchwalić, a zanim to zadecydują... O! Nie można się zemścić nazwłokach! Na nas? Czy potrzebujemy ich chleba, żeby żyć? Naszych dóbr nietkną. Osłania je cień Rzymu. Na kim więc? A nawet gdyby to potrafili, czyż niejesteśmy dwiema niewiastami młodymi i silnymi? Czy nie możemy pracować?Czyż Jezus nie jest ubogi? Czyż nasz Jezus nie był rzemieślnikiem? Czy nieupodobnimy się bardziej do Niego, będąc ubogie i pracowite? Bądź więc dumna,że się taką staniesz! Miej taką nadzieję! Proś o to Boga!»«Ale to, co ci powiedzieli...»«Cha! Cha! To, co mi powiedzieli! To jest prawda. Ja też to sobie mówię. Byłamnieczysta. Teraz jestem owieczką Pasterza! A przeszłość jest martwa. Chodźmydo Łazarza.»3. MARTA WYSYŁA SŁUGĘ DO NAUCZYCIELANapisane 20 grudnia 1946. A, 9739-9744Znajduję się w domu Łazarza. Widzę, że Marta i Maria wyszły do ogrodu.Towarzyszą mężczyźnie raczej starszemu, o dostojnym wyglądzie. Chyba niejest Hebrajczykiem, gdyż ma twarz całkowicie ogoloną jak Rzymianin.Kiedy już się oddalili od domu, Maria pyta go:«A więc, Nikomedesie? Co powiesz o naszym bracie? Widzimy, że jest bardzo...chory... Mów.»Mężczyzna rozkłada ramiona w geście współczucia i stwierdzenianieuchronnego faktu. Mówi, zatrzymując się:«Jest bardzo chory... Nigdy was nie oszukiwałem, od początku, odkąd go leczę.Wszystkiego próbowałem, wiecie o tym. Ale to się na nic nie zdało. Ja też...miałem nadzieję, tak, miałem nadzieję, że mógłby przynajmniej żyć,przeciwstawiając się wycieńczeniu chorobą, dzięki dobremu odżywianiu się iśrodkom nasercowym, jakie mu przygotowywałem. Próbowałem też trucizn –polecanych dla zapobiegania zepsuciu krwi i dla podtrzymania sił – wedługstarych zasad wielkich nauczycieli medycyny. Jednak choroba jest silniejsza niżużyte środki. Te choroby są jak korozja. Niszczą. Kiedy ujawniają się nazewnątrz, wnętrze kości jest już zaatakowane. Jak sok drzewa pnie się odkorzeni po wierzchołek, tak w tym przypadku choroba rozeszła się od stóp pocałym ciele...»«Ależ on ma tylko chore nogi...» – odzywa się z jękiem Marta.10


«Tak. Lecz gorączka wyniszcza już to miejsce, o którym wy myślicie, że jestzdrowe. Spójrzcie na gałązkę, która spadła z tego drzewa: wydaje się stoczonaw pobliżu złamania. Ale oto... (łamie ją palcami) widzicie? Pod jeszcze gładkąkorą jest próchnica aż do szczytu. Wydawała się żywa, bo są na niej małe listki.Łazarz teraz... umiera, biedne siostry! Bóg waszych ojców, bogowie i bóstwanaszej medycyny nic nie mogły zdziałać... lub nie chciały. Mówię o waszymBogu... A zatem... tak, przewiduję, że teraz śmierć jest bardzo bliska, także zpowodu wzrostu gorączki, objawu zepsucia, jakie wniknęło w krew,nierównomiernego bicia serca, braku bodźców i reakcji u chorego wewszystkich narządach. Widzicie! Nie przyjmuje pokarmu. A jeśli nawetprzyjmuje odrobinę, to jej nie zatrzymuje i nie przyswaja tego, co zatrzymuje.To koniec... I – wierzcie lekarzowi, który jest wam oddany przez pamięć oTeofilu – że tym, czego odtąd należy pragnąć, jest śmierć... To chorobystraszliwe. Od tysięcy lat niszczą <strong>człowieka</strong>, a człowiekowi nie udaje się ichzniszczyć. Jedynie bogowie mogliby, gdyby...» – przerywa, patrzy na nie,dotykając palcami ogolonego podbródka. Zastanawia się, a potem mówi:«Dlaczego nie wezwiecie Galilejczyka? To wasz Przyjaciel. On może, bo Onwszystko może. Przebadałem osoby, które były skazane [na śmierć], a sąuzdrowione. Z Niego wychodzi dziwna moc. Tajemniczy fluid, który ożywia igromadzi rozproszone elementy i nakazuje im, że mają wyzdrowieć... Nie wiem,[jak to robi]. Wiem, że chodziłem za Nim, wmieszany w tłum i widziałem rzeczyniezwykłe... Wezwijcie Go. Jestem poganinem, lecz składam hołd tajemniczemuCudotwórcy waszego ludu. Byłbym szczęśliwy, gdyby On mógł [zdziałać] to, comnie się nie udało.»«On jest Bogiem, Nikomedesie. Może więc wszystko. Siła, jaką nazywaszfluidem, to Jego Boska wola» – mówi Maria.«Nie wyśmiewam waszej wiary. Przeciwnie, zachęcam, aby wzrosła aż dogranic możliwości. Zresztą... Czyta się, że bogowie czasem schodzą na ziemię.Ja... nigdy w to nie wierzyłem... ale mając wiedzę oraz świadomość <strong>człowieka</strong> ilekarza muszę przyznać, że tak jest, gdyż Galilejczyk dokonuje cudów, jakichjedynie jakiś bóg może dokonać.»«Nie jakiś bóg, Nikomedesie. Bóg prawdziwy» – mówi z naciskiem Maria.«Dobrze. Jak chcesz. A ja w Niego uwierzę i stanę się Jego uczniem, jeśli ujrzęŁazarza... wskrzeszonego. Bo teraz, bardziej niż o uzdrowieniu, trzeba mówić owskrzeszeniu. Wezwijcie Go więc i to pilnie... bo jeśli nie zostałem pozbawionyrozumu, to on umrze najpóźniej o zmierzchu trzeciego dnia, licząc od dziś.Mówię: „najpóźniej”. To może być już wcześniej.»«O! Gdybyśmy mogły! Ale nie wiemy, gdzie On jest...» – mówi Marta.«Ja wiem. Powiedział mi to jeden z Jego uczniów, który szedł do Niegotowarzysząc chorym, a dwóch z nich to byli moi [chorzy]. Jest za Jordanem, wpobliżu brodu, tak powiedział. Być może wy lepiej znacie to miejsce.»«Ach! Z pewnością w domu Salomona!» – mówi Maria.«Czy to daleko stąd?»«Nie, Nikomedesie.»«A zatem wyślijcie do Niego zaraz sługę, aby Mu powiedział, że ma przyjść. Japrzyjdę później i pozostanę tu, aby ujrzeć Jego działanie na Łazarzu. Żegnajcie,panie. I... pocieszajcie się wzajemnie.»11


Kłania się im i odchodzi ku wyjściu, gdzie sługa czeka na niego, trzymając jegokonia i otwierając przed nim bramę.«Co robimy, Mario?» – pyta Marta po odejściu lekarza.«Będziemy posłuszne Nauczycielowi. Powiedział, że mamy Go wezwać pośmierci Łazarza. I tak zrobimy.»«Ale kiedy on umrze... na cóż będzie obecność Nauczyciela tutaj? Naszemusercu, tak, przyda się. Ale dla Łazarza!... Wyślę sługę, aby Go wezwał.»«Nie. Zniszczyłabyś cud. On powiedział, że mamy umieć ufać i wierzyć wbrewwszelkiej przeciwstawiającej się nam rzeczywistości. I jeśli tak uczynimy,będziemy miały cud, jestem tego pewna. Jeśli nie będziemy potrafiły tegouczynić, to Bóg pozostawi nas z naszym zarozumialstwem, sądzącym, że robimylepiej niż On. Wtedy On niczego nam nie udzieli.»«Ale czy nie widzisz, jak Łazarz cierpi? Czy nie zdajesz sobie sprawy, jak wchwilach, kiedy jest przytomny, pragnie Nauczyciela? Nie masz serca, żeodmawiasz tej ostatniej radości naszemu biednemu bratu!... Nasz biedny brat!Nasz biedny brat! Wkrótce już nie będziemy miały brata! Ani ojca, ani matki, anibrata! Zniszczony dom i my same, jak dwie palmy na pustyni.»Martę ogarnia atak bólu, powiedziałabym nawet kryzys nerwowy, całkowiciewschodni. Wzburzona bije się sama po twarzy i rozplata włosy. Maria chwyta jąi nakazuje:«Milcz! Milcz, mówię ci! On cię może usłyszeć. Kocham go bardziej i lepiej odciebie i potrafię nad sobą zapanować. Ty się zdajesz chorą babą. Milcz, mówięci! To nie przez takie wzburzenie zmienia się los ani tym bardziej nie porusza sięserc. Jeśli robisz to, aby wzruszyć moje serce, mylisz się. Dobrze się nad tymzastanów. Moje serce łamie się w tym posłuszeństwie, ale jest wytrzymałe.»Marta, zdominowana siłą swej siostry i jej słowami, nieco się uspokaja.Spokojniejsza w swoim bólu, jęczy wzywając matkę:«Mamo! O! Mamo, pociesz mnie. Nie ma we mnie pokoju, odkąd umarłaś.Gdybyś tu była, mamo! Gdyby nie zabił cię smutek! Gdybyś tu była,poprowadziłabyś nas i byłybyśmy ci posłuszne dla dobra wszystkich... O!...»Maria blednie i płacze bezgłośnie. Twarz ma udręczoną i nic nie mówiąc wykręcasobie palce. Marta patrzy na nią i mówi:«Nasza matka, kiedy była bliska śmierci, kazała mi przysiąc, że będę matką dlaŁazarza. Gdyby tu była...»«Byłaby posłuszna Nauczycielowi, bo to była niewiasta sprawiedliwa. Daremniepróbujesz mnie wzruszyć. Powiedz mi, że zabiłam moją matkę przez ból, jaki jejzadałam. Powiem ci: „Masz rację”. Ale jeśli chcesz, żebym ci powiedziała, żemasz rację chcąc [wezwać] Nauczyciela, odpowiem ci: „Nie”. I ciągle będępowtarzać: „nie”. I jestem pewna, że z łona Abrahama ona mnie pochwala ibłogosławi. Chodźmy do domu.»«Już nic! Nic!»«Wszystko! Masz mówić: wszystko! Naprawdę słuchasz Nauczyciela i wydajeszsię uważna, w czasie gdy On mówi, lecz potem nie przypominasz sobie już tego,co powiedział. Czy nie mówił nam zawsze, że miłość i posłuszeństwo czyni nassynami Boga i dziedzicami Jego Królestwa? Jakże więc możesz mówić, że jużnam nic nie zostanie, skoro mamy Boga i skoro posiadamy Królestwo dzięki12


naszej wierności? O! Jakże trzeba naprawdę być bezwzględnym, jak ja byłam, wzłu, aby potrafić być takim także, i umieć, i chcieć, być bezwzględnym w dobru,w posłuszeństwie, w nadziei, w wierze, w miłości!...»«Pozwalasz Żydom wyśmiewać się z Nauczyciela i czynić uwagi pod Jegoadresem. Słyszałaś, co mówili przedwczoraj...»«I ty jeszcze myślisz o krakaniu tych wron i o piszczeniu tych sępów? Ależpozwól im wypluwać to, co mają w sobie! Cóż cię obchodzą ludzie? Czymże jestświat w porównaniu z Bogiem? Spójrz: [znaczy] mniej niż ta brudna wielkamucha, zdrętwiała z zimna lub zatruta z powodu tego, że ssała śmierć. I ja jątak rozgniatam.»[Magdalena] energicznie uderza piętą muchę, która powoli szła po żwirześcieżki. Potem ujmuje Martę za ramię, mówiąc:«Chodźmy do domu i...»«Przynajmniej dajmy o tym znać Nauczycielowi. Wyślijmy do Niego kogoś, żebyMu powiedział, że umiera, nie mówiąc nic więcej...»«Jakby On potrzebował dowiedzieć się tego od nas! Nie – powiedziałam. Toniepotrzebne. On powiedział: „Kiedy umrze, dajcie Mi znać”. I tak zrobimy. Niewcześniej.»«Nikt, nikt nie ma litości nad moim bólem! A ty najmniej ze wszystkich...»«I przestań tak płakać. Nie mogę tego wytrzymać...»W swoim bólu Maria zagryza wargi. Chce dodać odwagi siostrze i sama niepłakać.Marcela wybiega z domu, a za nią – Maksymin:«Marto! Mario! Biegnijcie! Łazarz źle się czuje, już nie odpowiada...»Obydwie siostry biegną i wchodzą do domu... Po chwili słychać silny głos Marii,która wydaje rozkazy udzielenia koniecznej pomocy i widać sługi, biegające ześrodkami nasercowymi i z misami gorącej wody, słychać szepty i widać gestybólu...Spokój powraca bardzo powoli po wielkim poruszeniu. Widać rozmawiającychmiędzy sobą służących, mniej przejętych, lecz podkreślających swe słowagestami ujawniającymi wielkie przygnębienie.Niektórzy potrząsają głowami, inni rozkładają ramiona i unoszą je ku niebujakby po to, aby rzec: „Tak to jest”, a inni płaczą, jeszcze inni chcą wierzyć w to,że zdarzy się cud.[Por. J 11,3] Oto znowu [widzę] Martę. Jest blada jak umarła. Spogląda zasiebie, żeby zobaczyć, czy ktoś za nią idzie. Przygląda się sługom tłoczącym sięwokół niej z niepokojem. Odwraca się, aby spojrzeć, czy ktoś nie wychodzi zdomu za nią. Potem mówi do jednego ze sług:«Ty! Chodź ze mną.»Sługa opuszcza grupę i idzie za nią do jaśminowej altany. Wchodzi. Marta mówinie spuszczając z oczu domu i obserwując go poprzez sploty gałęzi:13


«Posłuchaj dobrze. Kiedy wszyscy słudzy wrócą i kiedy wydam im polecenia,żeby mieli zajęcie w domu, ty pójdziesz do stajni, weźmiesz najszybszego koniai osiodłasz go... Jeśli ktoś cię zobaczy powiesz, że idziesz po lekarza... Nieskłamiesz. Nie uczę cię kłamstwa, bo naprawdę wysyłam cię dobłogosławionego Lekarza... Weź ze sobą owies dla zwierzęcia i jedzenie dlasiebie, i tę sakiewkę na wszelki wypadek. Wyjdź przez małą bramę, przejdźprzez zaorane pola, aby kopyta nie hałasowały. Oddal się od domu, potem wejdźna drogę do Jerycha i galopuj, nigdy się nie zatrzymując, nawet nocą.Zrozumiałeś? Bez zatrzymywania się. Księżyc w nowiu oświetli ci drogę, jeśliciemności zapadną, a ty będziesz jeszcze w drodze. Myśl, że życie twego panajest w twoich rękach i zależy od twej szybkości. Ufam ci.»«Pani, będę ci służył jak wierny niewolnik.»«Idź do brodu w Betabara. Przejdź tamtędy i wejdź do wioski za Betanią podrugiej stronie Jordanu. Wiesz? Tam gdzie Jan chrzcił na początku.»«Wiem. Ja też tam byłem, aby się oczyścić.»«W tej wiosce znajdziesz Nauczyciela. Wszyscy ci wskażą dom, w którym Onmieszka. Ale lepiej by było, abyś – zamiast główną drogą – jechał brzegiemrzeki. Będziesz mniej widoczny i sam znajdziesz dom. Jest pierwszy przyjedynej drodze w osadzie, prowadzącej od pól ku rzece. Nie możesz się pomylić:niski dom bez tarasu czy pomieszczenia na górze, z ogrodem, który jest – kiedysię przychodzi od rzeki – przed domem, ogród zamknięty małą drewnianą furtkąi otoczony żywopłotem z głogu, tak mi się wydaje, po prostu – jest tam parkan.Zrozumiałeś? Powtórz.»Sługa cierpliwie powtarza.«Dobrze. Proś o rozmowę z Nim, z Nim samym i powiedz Mu, że twoje paniewysyłają cię, abyś Mu powiedział, że Łazarz jest bardzo chory, że wkrótceumrze, że już tego nie wytrzymujemy. [Powiedz Mu], że Łazarz chce Go ujrzeć iżeby przyszedł zaraz, natychmiast, z litości. Czy dobrze zrozumiałeś?»«Zrozumiałem, pani.»«A potem zaraz wracaj tak, aby nikt zbytnio nie zauważył twej nieobecności.Weź ze sobą latarnię na mroczne godziny. Idź, biegnij, galopuj, zamęcz konia,lecz wróć szybko z odpowiedzią Nauczyciela.»«Tak zrobię, pani.»«Idź! Idź! Widzisz? Już wszyscy weszli do domu. Idź natychmiast. Nikt niezobaczy twoich przygotowań. Ja sama przyniosę ci jedzenie. Idź, położę ci je naprogu małej bramy. Idź! I niech Bóg będzie z tobą. Idź!...»Popycha go, niespokojna, a potem szybko biegnie do domu, zachowującwszelkie środki ostrożności. Zaraz potem wyślizguje się na dwór przez tylnedrzwi, od strony południowej, z małym woreczkiem w dłoniach. Idzie tuż przyżywopłocie aż do pierwszego przejścia, zawraca, znika...4. ŚMIERĆ ŁAZARZANapisane 21 grudnia 1946. A, 9745-9756Otwarto wszystkie drzwi i okna w pokoju Łazarza, żeby mu nieco ułatwićoddychanie. Przy nim, nieobecnym, pogrążonym w śpiączce, są dwie siostry,Maksymin, Marcela i Noemi. Czujni na najlżejszy ruch umierającego. To ciężkaśpiączka przypominająca śmierć, różniąca się od niej jedynie ruchem oddechu.14


Za każdym razem, kiedy skurcz wykrzywia usta i kiedy wydaje się, żeprzygotowuje się do mówienia lub kiedy otwiera oczy poruszając powiekami,obydwie siostry pochylają się, żeby uchwycić jakieś słowo, spojrzenie... Ale todaremne. To tylko nieskoordynowane ruchy, niezależne od już biernej inieczynnej woli i rozumu. To działania, wywołane cierpieniem ciała, podobniejak pot – sprawiający, że błyszczy twarz umierającego – oraz drżenie, które zprzerwami opanowuje wychudzone palce i wywołuje ich skurcz. Obydwiesiostry wołają go. W ich głosie jest sama miłość. Lecz imię i miłość rozbijają sięo bariery niewrażliwości inteligencji. Grobowa cisza odpowiada na ich wołanie.Noemi, cała zapłakana, nadal umieszcza przy stopach, z pewnościązlodowaciałych, cegły owinięte wełną. Marcela trzyma w dłoniach kubek, wktórym macza delikatną tkaninę, którą Marta posługuje się, żeby zwilżyćwysuszone wargi swego brata. Maria inną tkaniną osusza obfity pot, którypłynie po szczupłej twarzy. Zwilża dłonie umierającego. Maksymin oparty osekretarzyk wysoki i ciemny, stojący w pobliżu łóżka umierającego, obserwujewszystko stojąc za Marią pochyloną nad bratem.Nic innego. Całkowita cisza, jakby byli w opuszczonym domu na pustyni. Słudzy,którzy przynoszą ciepłe cegły, mają bose stopy. Chodzą bezszelestnie pomarmurowej posadzce. Wydają się zjawami.Maria mówi w pewnej chwili:«Wydaje mi się, że ciepło powraca do rąk. Zobacz, Marto, jego wargi są mniejblade.»«Tak. Nawet oddech ma swobodniejszy. Patrzę na niego od pewnej chwili» –zauważa Maksymin.Marta pochyla się i woła cicho, lecz wyraźnie:«Łazarzu! Łazarzu! O! Spójrz, Mario! On jakby się uśmiechał i poruszałpowiekami. Czuje się lepiej, Mario! Lepiej! Którą godzinę mamy?»«Właśnie minęła godzina zmierzchu.»«Ach!» – Marta prostuje się, przyciskając ręce do piersi i podnosząc oczy wwidocznym geście niemej, lecz ufnej modlitwy. Uśmiech rozświetla jej oblicze.Inni spoglądają na nią zaskoczeni. Maria mówi:«Nie rozumiem, dlaczego miałoby cię uszczęśliwiać to, że minęła godzinazmierzchu...» – i przygląda się jej podejrzliwie, z niepokojem.Marta nie odpowiada. Wraca do poprzedniej pozycji. Służąca wchodzi z cegłami,które podaje Noemi. Maria nakazuje:«Przynieś dwie lampy. Światło gaśnie, a ja chcę go widzieć.»Służąca wychodzi nie czyniąc hałasu i zaraz powraca z dwoma zapalonymilampami. Stawia jedną na szafce, o którą opiera się Maksymin, drugą zaśzostawia na stole pełnym bandaży i małych amfor, po przeciwnej stronie łóżka.«O! Mario! Mario! Spójrz! On jest naprawdę mniej blady.»«Wydaje się mniej wyczerpany. Ożywia się!» – odpowiada Marcela.«Dajcie mu jeszcze kroplę wina z korzeniami, przygotowanego przez Sarę.Dobrze mu zrobi» – podsuwa Maksymin.15


Maria bierze z szafki mały dzbanek o bardzo delikatnej szyjce w formie ptasiegodzioba i ostrożnie wlewa kroplę wina do rozchylonych ust.«Powoli, Mario. Żeby się nie udusił!» – radzi Noemi.«O! Połyka! Szuka! Spójrz, Marto! Spójrz! Wyciąga język szukając...»Wszyscy się pochylają, żeby spojrzeć, a Noemi mówi:«Skarbie! Spójrz na twą karmicielkę, święta duszo!» – i pochyla się, aby gopocałować.«Patrz! Patrz, Noemi, on pije twoją łzę! Upadła przy jego wargach. Poczuł ją,szukał i połknął.»«O! Moja radości! Gdybym miała mleko, jak niegdyś, dałabym ci je, kropla pokropli do ust, mój baranku, nawet gdybym miała wyczerpać przy tym serce ipotem umrzeć!»Pojmuję, że Noemi, karmicielka Marii, karmiła także Łazarza.«Powrócił Nikomedes» – mówi sługa, pojawiając się na progu.«Niech wejdzie! Niech wejdzie! Pomoże nam go ocucić.»«Popatrzcie! Patrzcie! Otwiera oczy, porusza wargami» – mówi Maksymin.«Ściska mi palce swoimi palcami! – woła Maria i pochyla się, żeby zapytać: –Łazarzu, słyszysz mnie? Kim jestem?»Łazarz otwiera rzeczywiście oczy i patrzy spojrzeniem niepewnym, zamglonym,ale jest to już spojrzenie. Porusza wargami nie bez trudu i mówi: «Mamo!»«Jestem Marią. Maria! Twoja siostra!»«Mamo!»«On cię nie poznaje i woła swą matkę. Zawsze tak jest z umierającymi» – mówiNoemi z twarzą zalaną łzami.«Ale on mówi, po tak długim czasie, mówi. To już wiele... Potem będzie lepiej.O! Mój Panie, wynagródź Twoją służebnicę!» – mówi Marta znowu z gestemgorącej i ufnej modlitwy.«Co ci się przytrafiło? Może widziałaś Nauczyciela? Ukazał ci się? Powiedz mi,Marto! Wyrwij mnie z niepokoju!» – mówi Maria.Wejście Nikomedesa przeszkadza jej w uzyskaniu odpowiedzi. Wszyscyzwracają się ku niemu, żeby mu opowiedzieć, jak – po jego odejściu – stanŁazarza pogarszał się do tego stopnia, że umierał. [Mówią,] że wszyscy myśleli,że umarł. Potem zaś dzięki różnym staraniom sprawiono, że powrócił muoddech. Od niedawna, po tym, jak jedna z niewiast przygotowała mu korzennewino. Rozgrzał się, przełykał i próbował pić, i także otwarł oczy, i mówił...Opowiadają wszyscy naraz ze swymi płomiennymi nadziejami, które się stykająz nieco sceptycznym spokojem lekarza. Pozwala im mówić, nie wypowiadającani słowa.W końcu, kiedy skończyli, lekarz mówi:«No, dobrze. Pozwólcie mi zobaczyć.»16


Odsuwa ich, aby móc podejść do posłania. Nakazuje, aby mu podano lampy izamknięto okno, bo chce odkryć chorego. Pochyla się nad nim, zwraca się doniego, pyta, porusza lampą przed twarzą Łazarza, który teraz ma oczy otwarte iwydaje się jakby zaskoczony wszystkim. Potem odkrywa go. Bada oddech,uderzenia serca, gorączkę oraz sztywność rąk i nóg... Wszyscy z niepokojemczekają na to, co powie. Nikomedes przykrywa chorego, znowu patrzy na niego,zastanawia się, potem się odwraca, żeby spojrzeć na obecnych i mówi:«Nie można zaprzeczyć, że nabrał sił. Teraz czuje się lepiej niż wtedy, gdy gowidziałem, ale nie miejcie złudzeń. To tylko pozorna poprawa przed śmiercią.Jestem tak pewien, jak byłem [wcześniej], że nadchodzi jego koniec. Jakwidzicie, po odłożeniu wszelkich zajęć, wróciłem, chcąc – na tyle, na ile mogę touczynić – ulżyć jego umieraniu... albo żeby ujrzeć cud, jeśli... Czy pomyślałyścieo tym?»«Tak, tak, Nikomedesie» – przerywa Marta i aby zapobiec wszelkim innymsłowom, mówi: «Ale czy nie mówiłeś, że to... za trzy dni... ja...» [– przerywa] ipłacze.«Tak mówiłem. Jestem lekarzem. Żyję pośród agonii i płaczu. Aleprzyzwyczajenie do widoku bólu nie sprawiło jeszcze, że mi skamieniało serce. Idziś... przygotowałem was... na czas dość długi... i niepewny... ale moja wiedzamówiła mi, że rozwiązanie jest bliższe i moje serce kłamało, żeby was z litościoszukać... Chodźmy! Bądźcie silne... Wyjdźcie... Nigdy nie wiadomo do jakiegostopnia umierający słyszą...»Wyprowadza je na zewnątrz, całe zapłakane, powtarzając:«Bądźcie dzielne! Bądźcie dzielne!»Przy umierającym pozostał Maksymin... Lekarz także się oddalił, abyprzygotować lekarstwa, których działanie polega na uczynieniu agonii mniejniespokojną, przewiduje bowiem, że „będzie bardzo bolesna”.«Spraw, niech żyje do jutra. Zapada noc. Widzisz, Nikomedesie. Cóż to jest dlatwej wiedzy podtrzymać życie przez jeden dzień? Spraw, niech żyje!»«Domina, robię, co mogę. Ale kiedy knot się dopala, nic już nie podtrzymapłomienia!» – odpowiada lekarz i odchodzi.Dwie siostry obejmują się i płaczą zrozpaczone, a tą, która płacze najmocniejjest obecnie Maria. Druga ma w sercu nadzieję...Z pokoju dochodzi głos Łazarza. Silny, władczy. Sprawia, że drżą, tak jestnieoczekiwany w tak wielkim osłabieniu. Woła je:«Marto! Mario! Gdzie jesteście? Chcę wstać, ubrać się! PowiedziećNauczycielowi, że jestem zdrowy! Muszę iść do Nauczyciela. Wóz! Zaraz. Iszybkiego konia. To z pewnością On mnie uzdrowił...»Mówi szybko, skandując słowa, siedząc na swoim łóżku, rozpalony od gorączki,usiłując zejść z posłania. Powstrzymuje go od tego Maksymin, który mówinadbiegającym niewiastom:«Majaczy!»«Nie! Zostawcie go. To cud! Cud! O! Jestem szczęśliwa, że go wywołałam! Jaktylko Jezus się dowiedział. Boże ojców, bądź błogosławiony i uwielbiony za Twąmoc i za Twego Mesjasza...»17


Marta upada na kolana upojona szczęściem.W tym czasie Łazarz mówi dalej, coraz bardziej ogarnięty gorączką. Marta niepojmuje, że to gorączka jest przyczyną wszystkiego.«Tak wiele razy przychodził odwiedzić mnie w chorobie. Słuszne jest, żebymteraz ja poszedł Mu powiedzieć: „Jestem uzdrowiony”. Jestem uzdrowiony! Nieczuję już bólu! Jestem silny. Mogę wstać. Chodzić. Bóg chciał wypróbować mojąuległość. Będzie się mnie nazywać nowym Hiobem...»Zaczyna mówić tonem hieratycznym, mocno gestykulując:« „Pan wzruszył się pokutą Hioba... i oddał mu w dwójnasób wszystko, coposiadał. I Pan pobłogosławił ostatnie lata Hioba, bardziej jeszcze niżpierwsze... i żył aż...” Ależ nie, ja nie jestem Hiobem! Byłem w płomieniach i onmnie z nich ocalił, byłem w brzuchu potwora i powróciłem do światła. Jestemwięc Jonaszem i przypominam trzech młodzieńców z Księgi Daniela...»Przychodzi lekarz, wezwany przez kogoś. Zauważa:«To majaczenie. Spodziewałem się tego. Zepsucie krwi pali mózg.»Usiłuje go położyć i nakazuje, aby go przytrzymano, potem wychodzi nazewnątrz, do swoich naparów. Łazarz jest niezadowolony, że go przytrzymują.Zaczyna płakać jak dziecko.«On naprawdę majaczy» – jęczy Maria.«Nie. Nikt nic nie rozumie. Nie potraficie wierzyć. Ależ tak! Nie wiecie... A o tejgodzinie Nauczyciel wie już, że Łazarz umiera. Tak, zrobiłam to, Mario!Zrobiłam, nic ci nie mówiąc...»«Ach, nieszczęsna! Zniszczyłaś cud!» – woła Maria.«Ależ nie! Przecież widzisz, że czuje się lepiej od godziny, w której Jonaszdotarł do Nauczyciela. Majaczy... Z pewnością... jest osłabiony i ma jeszczemózg zamglony przez śmierć, która już go trzymała. Ale to nie jest majaczenie,o jakim myśli lekarz. Posłuchaj go! Czy to są słowa majaczenia?»Rzeczywiście Łazarz mówi:«Pochyliłem głowę wobec wyroku śmierci i zakosztowałem, jak gorzko jestumierać. I oto Bóg uznał, że jest zadowolony z mego wyrzeczenia i przywracamnie życiu i moim siostrom. Będę mógł jeszcze służyć Panu i uświęcić się wraz zMartą i Marią... Z Marią! Kim jest Maria? Maria to jest dar Jezusa dla biednegoŁazarza. On mi to powiedział... Jak dawno temu! „Wasze przebaczenie uczyniwięcej niż wszystko inne. Ono Mi pomoże”. On mi to obiecał: „Ona będzie twojąradością”. A tego dnia, kiedy byłem rozzłoszczony, bo ona przyniosła swójwstyd tu, przed oblicze Świętego, jakież słowa, aby ją doprowadzić do powrotu!Mądrość i Miłość połączyły się, aby poruszyć jej serce... A innego dnia, kiedymnie znalazł, jak składałem w ofierze siebie za nią, za jej zbawienie?... Chcężyć, aby się cieszyć nią jako odkupioną! Chcę uwielbiać z nią Pana!Rzeki łez, zniewag, wstydu, goryczy... wszystko mnie przeniknęło i zabiło mojeżycie z jej winy... Oto ogień, ogień paleniska! Powraca wraz z tymwspomnieniem... Maria, córka Teofila i Eucherii, moja siostra: nierządnica.Mogła być królową, a uczyniła siebie błotem, błotem, które nawet świniadepcze. I moja matka umarła. I nie mogłem chodzić między ludzi, żeby niemusieć cierpieć ich zniewag. Z powodu niej! Gdzież jesteś, nieszczęsna? Czymoże brakowało ci chleba, żeby się sprzedawać tak, jak się sprzedawałaś? Cóż18


wyssałaś z piersi twej piastunki? Czegóż cię nauczyła twoja matka? Jedna –rozwiązłości? Druga – grzechu? Precz! Zakało naszego domu!»Jego głos staje się krzykiem. Zdaje się, że oszalał. Marcela i Noemi pospieszniezamykają szczelnie drzwi i spuszczają ciężkie zasłony, aby stłumić odgłosy.Lekarz wraca i daremnie usiłuje uspokoić majaczenie, które staje się corazbardziej wściekłe.Maria, upada na ziemię jak łachman i szlocha z powodu bezlitosnych oskarżeńumierającego, który mówi dalej:«Jeden, dwóch, dziesięciu kochanków. Hańba Izraela prz<strong>echo</strong>dziła z rąk dorąk... Jej matka umierała. Ona drżała w swych odrażających miłościach. Dzikiezwierzę! Krwiopijca! Wyssałaś życie z twej matki. Ty zniszczyłaś naszą radość.Marta została poświęcona z twego powodu. Nie poślubia się siostry nierządnicy.Ja... Ach, ja! Łazarz, ze szlachetnego rodu, syn Teofila... Pluli na mnie chłopcy wOfel!! „Oto wspólnik cudzołożnicy i nieczystej” – mówili uczeni w Piśmie ifaryzeusze, strzepując pył z szat, żeby okazać, iż odrzucają grzech, którymbyłem splamiony z powodu kontaktu z nią! „Oto grzesznik! Kto nie potrafiuderzyć winnego, sam ponosi winę” – wołali rabbi, kiedy wchodziłem doŚwiątyni i pociłem się pod ogniem spojrzeń kapłanów...Ogień. Ty! Wymiotowałaś ogniem, jaki miałaś w sobie, bo jesteś demonem,Mario. Jesteś odrażająca. Jesteś klątwą. Twój ogień wszystkich ogarniał, boskładał się z wielu płomieni i był nim dla rozwiązłych, którzy zdawali się rybamizłapanymi w sieć, kiedy prz<strong>echo</strong>dziłaś... Dlaczego cię nie zabiłem? Będę płonąłw Gehennie za to, że pozostawiłem cię przy życiu, rujnując tak wiele rodzin,dając zgorszenie tysiącom... Kto mówi: „Biada temu, przez kogo przychodzizgorszenie”? Kto to mówi? Ach! Nauczyciel! Chcę Nauczyciela! Chcę Go! Aby miprzebaczył. Chcę Mu powiedzieć, że nie mogłem jej zabić, bo ją kochałem...Maria była słońcem naszego domu... Chcę Nauczyciela! Dlaczego Go tu nie ma?Nie chcę żyć! Ale otrzymać przebaczenie z powodu zgorszenia, jakie dałemzostawiając przy życiu zgorszenie. Już jestem w płomieniach. To jest ogieńMarii. Objął mnie. Obejmował wszystkich. Po to, aby jej dać rozwiązłość, a nam– nienawiść i spalić moje ciało. Odrzućcie nakrycia, precz! Jestem w ogniu.Objął moje ciało i ducha. Jestem z jej powodu potępiony. Nauczycielu!Nauczycielu! Twoje przebaczenie! Nie przychodzi. On nie może przyjść do domuŁazarza. To gnojowisko z jej powodu. Zatem... chcę zapomnieć. Wszystko. Jużnie jestem Łazarzem. Dajcie mi wina. Salomon tak mówi: „Dajcie wina tym,którzy mają serce rozdarte, niechaj piją i zapomną o swej nędzy i niechaj jużnie pamiętają o swej boleści.” Nie chcę już o tym pamiętać. Wszyscy mówią:„Łazarz jest <strong>boga</strong>ty, to naj<strong>boga</strong>tszy człowiek w Judei.” To nieprawda. Wszystkoto tylko słoma. To nie jest złoto. A domy? Obłoki. Winnice, oazy, ogrody, sadyoliwne? Nic. Ułuda. Jestem Hiobem. Nic już nie mam. Miałem perłę. Piękną!Nieskończonej wartości. Była moją dumą. Nazywała się Maria. Nie mam jej już.Jestem ubogi. Najuboższy ze wszystkich. Z wszystkich najbardziej oszukany...Nawet Jezus mnie zwiódł. Bo mi powiedział, że mi ją odda, a ona... Gdzież onajest? O, tu. Można by rzec pogańska ladacznica, niewiasta izraelska, córkaświętej! Na wpół naga, pijana, szalona... A wokół... oczy skierowane na nagieciało mojej siostry, sfora jej kochanków... Ona się śmieje, że jest podziwiana itak pożądana. Chcę naprawić moją zbrodnię. Pójdę przez Jerozolimę, mówiąc:„Nie chodźcie do mojej siostry. Jej dom to droga do piekła i stamtąd człowiekstacza się do otchłani śmierci.” A potem pójdę ją odszukać i podeptać, gdyż jestpowiedziane: „Każda niewiasta bezwstydna zostanie podeptana jak łajno nadrodze”.O! Masz śmiałość pokazywać się mnie, umierającemu w hańbie, mnie,zniszczonemu przez ciebie? Mnie, który ofiarowałem moje życie dla odkupienia19


twej duszy i to nie odniosło skutku? Jaką chciałem, abyś była, o to się pytasz?Jaką chciałem, żebyś była, aby nie umierać w ten sposób? Oto jaką cię chciałem:jak Zuzannę, czystą. Mówisz, że cię kusili? A nie miałaś brata, aby cię bronił?Sama Zuzanna odpowiedziała: „Lepiej dla mnie jest wpaść w wasze ręce, niżzgrzeszyć wobec Pana”, a Bóg sprawił, że rozbłysła jej niewinność. Ja bym tesłowa wypowiedział wobec tych, którzy cię kusili i obroniłbym cię. Ale Ty! Tyodeszłaś. Judyta była wdową i żyła sama w swym odosobnionym pokoju, noszącna sobie włosiennicę i poszcząc. Wszyscy zaś otaczali ją wielkim szacunkiem,gdyż bała się Pana i o niej śpiewano: „Ty jesteś chwałą Jerozolimy, radościąIzraela, czcią naszego ludu, gdyż postąpiłaś mężnie i twoje serce było silne,gdyż umiłowałaś czystość, a po twym ślubie nie znałaś innego mężczyzny. Przezwzgląd na to, Pan umocnił cię i będziesz błogosławiona na wieki”. Gdyby Mariabyła jak Judyta, Pan by mnie uzdrowił. Ale nie mógł tego uczynić z jej powodu.To dlatego nie prosiłem o uzdrowienie. Nie może być cudu tam, gdzie ona sięznajduje. Ale śmierć, cierpienie, to nic. Sto razy więcej, śmierć i jeszcze razśmierć, byle się zbawiła. O! Panie najwyższy! Wszystkie śmierci! Każdy ból! Aleocal Marię! Cieszyć się nią jedną godzinę, tylko jedną godzinę! Tym, że sięponownie stała święta, czysta jak w dzieciństwie! Jedna godzina tej radości!Chwalić się nią, złotym kwiatem mego domu, miłą gazelą o słodkich oczach,wieczornym skowronkiem, zakochaną gołębicą... Chcę Nauczyciela, aby Mupowiedzieć, że tego chcę: Marii!Mario! Chodź! Mario! Jakże cierpi twój brat, Mario! Ale jeśli przyjdziesz, jeśli sięzbawisz, mój ból stanie się słodki. Poszukajcie Marii! To koniec! Umieram!Mario! Zapalcie lampy! Powietrza... Ja... się duszę... O! Co ja czuję!...»Lekarz porusza się i mówi:«To koniec. Po majaczeniu – letarg, a potem śmierć. Ale może się teżprzebudzić rozumowanie. Zbliżcie się, zwłaszcza ty. Będzie się cieszył» – i popołożeniu Łazarza, wyczerpanego po tak wielkim wzburzeniu, idzie po Marię,która nie przestaje płakać, leżąc na ziemi i jęczy: «Każcie mu zamilknąć!»[Nikomedes] podnosi ją i prowadzi do łóżka.Łazarz zamknął oczy, lecz musi okrutnie cierpieć. Jest jednym drżeniem iskurczem. Lekarz próbuje przyjść mu z pomocą podając leki... Tak mija jakiśczas.Łazarz otwiera oczy. Uśmiecha się do sióstr. Usiłuje ująć ich ręce i odpowiedziećna ich pocałunki. Śmiertelnie blednie. Jęczy:«Zimno mi...» – i szczęka zębami, próbując się okryć do samej twarzy. Jęczy:«Nikomedesie, już nie wytrzymuję cierpienia. Wilki rozszarpują mi nogi ipożerają mi serce. Jaki ból! A skoro taka jest agonia, to czymże będzie śmierć?Jak to zrobić? O! Gdyby był tu Nauczyciel! Dlaczego Go do mnie nieprzyprowadzono? Umarłbym szczęśliwy na Jego piersi...» Płacze.Marta spogląda surowo na Marię. Maria pojmuje to spojrzenie i pod wpływemprzygnębienia, wywołanego majaczeniem brata, ogarniają ją wyrzuty sumienia.Pochyla się, klęcząc przy łóżku, aby ucałować rękę swego brata i jęczy:«Ja ponoszę winę. Marta chciała to uczynić już od dwóch dni. Ale ja niechciałam, bo On powiedział nam, że mamy Go powiadomić dopiero po twojejśmierci. Przebacz mi! Cały ból życia ja ci zadałam... A jednak kochałam cię ikocham cię, bracie. Po Nauczycielu ciebie kocham bardziej niż wszystkich, a Bógwidzi, że nie kłamię. Powiedz, że mi przebaczasz przeszłość, daj mi pokój...»«Pani! – odzywa się lekarz – Chory potrzebuje spokoju.»20


«To prawda... Powiedz mi, że mi wybaczasz, że odmówiłam ci Jezusa...»«Mario! To dla ciebie Jezus tu przyszedł... i to dla Ciebie tu przychodzi... bo typotrafiłaś umiłować bardziej niż wszyscy... Ty mnie kochałaś bardziej niżwszyscy... Życie... w rozkoszach nie dałoby mi... nie dałoby mi tej... radości,jaką ty pozwoliłaś mi się ucieszyć... Błogosławię cię... Mówię ci... że dobrzeuczyniłaś... okazując posłuszeństwo Jezusowi... nie wiedziałem... Nie wiem...Mówię... to dobrze... Pomóżcie mi umrzeć! Noemi... potrafiłaś... mnie uśpić...kiedyś... Marto... błogosławiona... mój pokoju... Maksyminie... z Jezusem.Także... dla mnie... Moja <strong>część</strong>... dla ubogich... dla Jezusa... dla ubogich... Iprzebaczcie... wszystkim... Ach!... jakie skurcze!... Powietrza!... Światła!...Wszystko drży... Wokół was jest jakieś światło i ono mnie oślepia, kiedy... nawas patrzę... Mówcie... głośno...»Położył lewą rękę na głowie Marii, a prawą pozostawił w dłoniach Marty.Oddycha ciężko...Podnoszą go ostrożnie, aby poprawić poduszki, a Nikomedes podaje mu jeszczekrople leku. Biedna głowa osuwa się i zwisa w śmiertelnym bezwładzie. Całejego życie skupia się w oddechu. Jednak otwiera oczy i spogląda na Marię, którapodtrzymuje jego głowę i mówi jej z uśmiechem:«Mama! Wróciła... Mamo! Mów! Twój głos... Znasz... tajemnicę... Boga... czysłużyłem... Panu?...»Maria głosem bezbarwnym z powodu cierpienia szepcze:«Pan mówi ci: „Chodź ze Mną, sługo dobry i wierny, gdyż posłuchałeś Moichsłów i umiłowałeś Słowo, które posłałem.”»«Nie słyszę! Głośniej!»Maria powtarza głośniej...«To naprawdę mama!...» – mówi zadowolony Łazarz.Jego głowa opada na ramię siostry... Już się nie odzywa. Jedynie jęczy i drży wskurczach, poci się i charczy. Teraz już nieczuły na to, co na ziemi, na uczucia,pogrąża się coraz bardziej w absolutnej ciemności śmierci. Powieki opadają naszkliste oczy, bo błyszczy w nich ostatnia łza.«Nikomedesie! Staje się ciężki! Stygnie!...» – zauważa Maria.«Pani, śmierć to ulga dla niego.»«Zachowaj go przy życiu! Jutro z pewnością będzie tu Jezus. Od razu uda się wdrogę. Może wziął konia sługi albo inne zwierzę» – mówi Marta, a zwracając siędo swej siostry mówi: – «O! Gdybyś mi pozwoliła wezwać Go wcześniej!» – a dolekarza: «Spraw, żeby żył!» – nakazuje mu spazmatycznie.Lekarz rozkłada ręce. Próbuje środków nasercowych, ale Łazarz już niczego nieprzełyka. Charczenie się nasila... nasila... jest rozdzierające...«O! Nie można już tego słuchać!» – jęczy Noemi.«Tak. Długo kona...» – stwierdza lekarz.Ale kiedy kończy mówić, Łazarz – z konwulsją całego ciała, które się wygina, apotem opada bezwładnie – wydaje ostatnie tchnienie.21


Siostry krzyczą... widząc ten skurcz, widząc ten bezwład. Maria woła brata,całując go. Marta chwyta mocno lekarza, który pochylony nad umarłym mówi:«Umarł. Już za późno, by oczekiwać cudu. Nie ma już na co czekać. Za późno!...Odchodzę, dominae. Nie mam już powodu, żeby tu zostać. Nie ociągajcie się zpogrzebem, bo on już się rozkłada.»A zamykając powieki umarłemu, dodaje spoglądając na niego:«Szkoda! To był człowiek cnotliwy i mądry. Nie powinien był umierać!»Chyli się w ukłonie w kierunku dwóch sióstr, żegnając je:«Dominae! Salve!» – i odchodzi.Płacz napełnia pokój. Maria opada z sił. Rzuca się na ciało brata, wykrzykującswe wyrzuty sumienia, błagając o przebaczenie. Marta płacze w objęciachNoemi.Potem Maria krzyczy:«Nie miałaś wiary ani posłuszeństwa. Ja go zabiłam za pierwszym razem, a tygo zabiłaś teraz. Ja – przez mój grzech, ty przez twe nieposłuszeństwo.»Jest jak szalona. Marta podnosi ją, obejmuje, przeprasza. Maksymin, Noemi,Marcela usiłują doprowadzić obydwie do rozsądku i do poddania się. Udaje sięim je uspokoić, kiedy przypominają im Jezusa... Prowadzą obydwie siostry winne miejsce, aby wypłakały swój ból. W tym czasie pokój napełnia się sługamiwe łzach. Nadchodzą ci, którzy mają się zająć pogrzebem.Maksymin, który je odprowadza, mówi:«Oddał ostatnie tchnienie pod koniec drugiej straży nocnej.»A Noemi dodaje:«Trzeba go pochować jutro, przed zachodem słońca, bo zbliża się szabat.Powiedzieliście, że Nauczyciel chce okazania mu wielkiej czci...»«Tak. Maksyminie, zajmij się tym. Czuję się, jakbym straciła rozum» – mówiMarta.«Wyślę sługi do tych, którzy są daleko i do tych, którzy są blisko i wydampolecenia» – mówi Maksymin i odchodzi.Obydwie siostry obejmują się z płaczem. Nie czynią już sobie wzajemniewyrzutów. Płaczą. Próbują się pocieszyć...Mijają godziny. Umarły jest już przygotowany w swym pokoju. To długi kształtowinięty bandażami, pod całunem.«Dlaczego już go tak przykryli?» – woła Marta, czyniąc im wyrzuty.«Pani... jego nos gnił i kiedy go poruszyliśmy wylała się zepsuta krew» – mówi,tłumacząc się, stary sługa.Siostry płaczą głośniej. Łazarz, ukryty pod opaskami, oddalił się od nich jeszczebardziej... Kolejny krok ku oddaleniu się w śmierć. Czuwają nad nim, płacząc doświtu, aż do powrotu sługi zza Jordanu. Sługa jest wyczerpany, lecz donosi odrodze, jaką wykonał. Przynosi odpowiedź, że Jezus przybędzie.22


«Powiedział ci, że przyjdzie? Nie czynił wyrzutów?» – pyta Marta.«Nie, pani. Powiedział: „Przyjdę. Powiedz im, że przyjdę i że mają mieć wiarę”.A przedtem powiedział: „Powiedz im, żeby zachowały spokój. To nie jestśmiertelna choroba, lecz chwała Boga, aby Jego moc została uwielbiona w JegoSynu.”»«Naprawdę to powiedział? Jesteś tego pewien?» – pyta Maria.«Pani, przez całą drogę powtarzałem te słowa!»«Idź, idź. Jesteś zmęczony. Wszystko zrobiłeś dobrze. Jednak teraz jest już zapóźno!...» – wzdycha Marta.A pozostając już tylko z siostrą wybucha szlochem.«Marto, co się stało?» [– pyta Maria.]«O! Oprócz śmierci – rozczarowanie! Mario! Mario! Nie myślisz, że tym razemNauczyciel się pomylił? Spójrz na Łazarza. Przecież umarł! Miałyśmy nadziejęprzewyższającą wszystko i na nic się to nie przydało. Kiedy Go wezwałam,zrobiłam z pewnością źle, bo Łazarz był już bardziej umarły niż żywy. A naszawiara nie odniosła skutku ani nie otrzymała nagrody. A Nauczyciel kazał nampowiedzieć, że to nie jest śmiertelna choroba! Zatem Nauczyciel nie jestPrawdą? Nie jest nią już... O! Wszystko! Wszystko! Wszystko skończone!»Maria zaciska dłonie. Nie wie, co powiedzieć. Rzeczywistość jestrzeczywistością... Ale nie odzywa się. Nie mówi ani słowa przeciw swemuJezusowi. Płacze. Naprawdę jest u kresu sił.Marta ma jedną myśl w sercu, tę, że zbytnio zwlekała:«To twoja wina – wyrzuca siostrze – On chciał wypróbować naszą wiarę. Byćposłusznym, tak. Ale także umieć okazać nieposłuszeństwo z powodu wiary.Miałyśmy pokazać Mu, że wierzymy, że On sam mógł i miał dokonać cudu. Mójbiedny brat! A on tak Go pragnął! Przynajmniej tego: ujrzenia Go! Nasz biednyŁazarz! Biedny! Biedny!»I łzy zmieniają się w zawodzenie, któremu – według wschodniego obyczaju –wtórują zza drzwi jęki służących i sług...5. PRZEKAZANIE JEZUSOWI WIADOMOŚCI O AGONII ŁAZARZANapisane 22 grudnia 1946. A, 9757-9763Noc zaczyna już zapadać, kiedy sługa, pnąc się pośród zarośli przy rzece,pokonuje różnicę poziomów, istniejącą w tym miejscu, pomiędzy rzeką a drogądo wioski. Spina ostrogami konia, z którego paruje pot. Boki biednegozwierzęcia drżą z powodu szybkiego i długiego biegu. Czarna sierść jestmarmurkowa od potu i piana z pyska spryskuje jasnymi [plamami] pierś. Dyszywyginając kark i potrząsając głową.Oto jest już na ścieżce. Szybko zbliża się do domów. Sługa zeskakuje na ziemię,przywiązuje konia do parkanu i woła.Zza domu wysuwa się głowa Piotra. Pyta ochrypłym głosem:«Kto woła? Nauczyciel jest zmęczony. Od wielu godzin nie miał spokoju. Jestprawie noc. Wróćcie jutro.»23


«Ja nic nie chcę od Nauczyciela. Jestem w dobrym zdrowiu. Mam Mu tylko cośdo powiedzenia.»Piotr podchodzi, mówiąc:«A w czyim imieniu, jeśli wolno spytać? Jeśli nie potrafię kogoś rozpoznać, tonikogo nie przepuszczam, szczególnie kogoś, kto cuchnie Jerozolimą jak ty.»Zbliża się powoli, bo jest podejrzliwy bardziej z powodu piękna śniadego konia,<strong>boga</strong>to przyodzianego, niż z powodu mężczyzny. Ale kiedy staje naprzeciwniego, pyta zaskoczony:«Ty? Czyż nie jesteś sługą Łazarza?»Sługa nie wie, co powiedzieć. Jego pani kazała mu rozmawiać jedynie zJezusem, lecz apostoł wydaje się zdecydowany nie przepuścić go. Imię Łazarza,on wie o tym, robi wrażenie na apostołach. Decyduje się więc i mówi:«Tak, jestem Jonasz, sługa Łazarza. Muszę rozmawiać z Nauczycielem.»«Źle z Łazarzem? Czy to on cię wysyła?»«Tak, źle. Ale nie zatrzymuj mnie. Muszę wrócić najszybciej jak to możliwe» – aaby Piotr się zdecydował, mówi mu: – «W Betanii byli członkowieSanhedrynu...»«Członkowie Sanhedrynu!!! Przejdź! Chodź! – i otwiera furtkę, mówiąc: –Odwiąż konia. Damy mu pić i trawy, jeśli chcesz.»«Mam owies. Ale trochę trawy mu nie zaszkodzi. A potem – woda. Gdybyś mudał zaraz, to by mu zaszkodziło.»Wchodzą do pomieszczenia, w którym znajdują się posłania. Piotr przywiązujezwierzę w kącie, żeby nie było na powietrzu. Sługa okrywa je derką, jaką miałprzytroczoną do siodła, daje mu owsa, a Piotr przynosi skądś trawę. Potemwychodzą na dwór.Piotr prowadzi sługę do kuchni, daje mu kubek ciepłego mleka, zamiast wody, októrą prosił sługa. Nalewa je z małego kociołka, stojącego w pobliżurozpalonego ognia. W czasie gdy sługa pije i grzeje się przy ogniu, Piotr, któryheroicznie powstrzymuje się od stawiania pytań, mówi:«Mleko jest lepsze niż woda, której chciałeś się napić. A ponieważ je mamy!Pokonałeś drogę bez postoju?»«Tak. I tak samo zrobię wracając.»«Będziesz zmęczony. A czy koń to wytrzyma?»«Mam nadzieję. Poza tym wracając nie będę już tak galopował, jak w tęstronę.»«Ale wkrótce zapadnie noc. Księżyc już wstaje. Jak przejedziesz przez rzekę?»«Mam nadzieję, że dojdę do niej, nim księżyc zajdzie, w przeciwnym raziepozostanę w lesie do świtu. Ale zdążę przed [zachodem].»«A potem? Długa jest droga od rzeki do Betanii, a księżyc szybko zachodzi. Topierwsze dni.»24


«Mam dobrą latarnię. Zapalę ją i pojadę powoli. Chociaż pojadę wolno, to i takbędę coraz bliżej domu.»«Chcesz chleba i sera? Mamy to i także ryby. Sam je złowiłem. Bo dziś zostałemtu z Tomaszem. Ale teraz Tomasz poszedł po chleb do pewnej niewiasty, któranam pomaga.»«Nie, niczego cię nie pozbawię. Jadłem w drodze, ale chciało mi się pić ipotrzebowałem czegoś ciepłego. Teraz jest mi dobrze. Czy jednak zechciałbyśiść po Nauczyciela? Jest tutaj?»«Tak, tak. Gdyby Go nie było, zaraz bym ci o tym powiedział. Jest obok,odpoczywa, bo przychodzi tu tak wielu ludzi... Nawet się boję, że to sięrozniesie i dojdzie do faryzeuszów. Napij się jeszcze trochę mleka. Zresztąpowinieneś pozwolić koniowi się najeść... i odpocząć. Jego boki trzepotały jakźle napięty żagiel...»«Nie, mleko jest wam potrzebne. Jest was wielu.»«Tak, ale z wyjątkiem Jezusa – który mówi tak wiele, że ma pierś zmęczoną – inajstarszych, my jesteśmy silni, jemy to, co zmusza zęby do pracy. Masz. To odowiec pozostawionych przez starca. Kiedy tu jesteśmy, niewiasta nam jeprzynosi, ale gdybyśmy chcieli więcej mleka wszyscy by je przynieśli. Tutajbardzo nas kochają i pomagają nam. A... powiedz mi tylko: wielu było tychczłonków Sanhedrynu?»«O! Niemal wszyscy, a inni z nimi: saduceusze, uczeni w Piśmie, faryzeusze,majętni Judejczycy i także kilku herodian...»«A po cóż ci ludzie przyszli do Betanii? Był z nimi Józef i Nikodem?»«Nie. Oni, a także Manaen, przybyli kilka dni wcześniej. Ci zaś nie byli z tych,którzy kochają Pana.»«Ech! Wierzę! Tak niewielu w Sanhedrynie Go kocha! Ale czego dokładniechcieli?»«Pożegnać Łazarza, tak powiedzieli, wchodząc...»«Hmm! Dziwna miłość! Zawsze go unikali z tak wielu powodów!... Cóż!...Wierzmy w to i my... Długo tam zostali?»«Dość długo. Odeszli urażeni. Nie służę w domu, a więc nie podawałem dostołów, ale ci, którzy byli w środku, żeby usługiwać, powiedzieli, że rozmawiali zpaniami i chcieli widzieć się z Łazarzem. Elchiasz poszedł go zobaczyć i...»«Dobra skóra!...» – mruczy Piotr przez zęby.«Co mówisz?» [– pyta sługa.]«Nic, nic! Mów dalej. I rozmawiał z Łazarzem?»«Tak sądzę. Poszedł z Marią. Ale potem, nie wiem dlaczego... Maria byławzburzona i słudzy gotowi do posług w sąsiednich pomieszczeniach,powiedzieli, że ich przegoniła jak psy...»«Dzielna! Tego trzeba! I wysłały cię, abyś o tym powiedział?»«Nie każ mi tracić czasu, Szymonie, synu Jony.»25


«Masz rację, chodź.»Prowadzi go do jakichś drzwi, puka. Mówi:«Nauczycielu, jest tu sługa Łazarza. Chce z Tobą mówić.»«Wejdź» – mówi Jezus.Piotr otwiera drzwi, wpuszcza sługę, zamyka, odchodzi. Siada przy ogniu,umartwiając swą ciekawość. Jego zachowanie zasługiwałoby na nagrodę.Jezus siedzi na skraju posłania w małym pomieszczeniu, gdzie jest zaledwiemiejsce na jedno posłanie i osobę, która tu mieszka. To musiała być wcześniejspiżarnia, gdyż są jeszcze haki w ścianach i półki na kołkach. Jezus spogląda zuśmiechem na sługę, który ukląkł i wita Go:«Pokój z tobą. – Potem dodaje: – Jakie nowiny Mi przynosisz? Wstań i mów.»[Por. J 11.3] «Moje panie wysyłają mnie, żebym Ci powiedział, żebyś zarazprzybył, gdyż Łazarz jest bardzo chory. Lekarz mówi, że wkrótce umrze. Marta iMaria błagają Cię o to i wysyłają mnie, żebym Ci powiedział: „Przyjdź, bo Tyjeden możesz go uzdrowić”.»[Por. J 11.4] «Powiedz im, aby zachowały spokój. To nie jest choroba, [któradoprowadzi] do śmierci, lecz do chwały Boga, aby Jego moc została uwielbionaw Jego Synu.»«Ale jest bardzo źle, Nauczycielu! Jego ciało jest w gangrenie i on już nie je.Zamęczyłem konia, żeby przybyć tu szybciej...»«Nieważne. Jest tak, jak Ja mówię.»«Ale przyjdziesz?» [– dopytuje się sługa.]«Przyjdę. Powiedz im, że przyjdę i niech mają wiarę. Mają mieć wiarę. Wiaręcałkowitą. Zrozumiałeś? Idź. Pokój niech będzie z tobą i z tymi, które cięwysyłają. Powtarzam ci: „Niech mają wiarę. Doskonałą.” Idź.»Sługa żegna Go i odchodzi. Piotr biegnie mu na spotkanie:«Szybko ci poszło. Myślałem, że to będzie długa rozmowa...»Patrzy na niego, patrzy... pragnienie dowiedzenia się przenika przez wszystkiepory jego twarzy, lecz oddala się...«Wracam. Możesz mi dać wody dla konia? Potem odejdę.»«Chodź. Wody!... Mam tu dla ciebie całą rzekę, a prócz tego studnie dla nas» – iPiotr wyposażony w lampę idzie przed nim i nabiera wody, o którą prosił sługa.Dają pić koniowi. Sługa zdejmuje derkę, sprawdza podkowy, podbrzusznik,lejce, strzemiona. Wyjaśnia:«Tak wiele biegał! Wszystko jednak jest w dobrym stanie. Żegnaj, SzymoniePiotrze i módl się za nas.»Wyprowadza konia na zewnątrz, trzymając go za uzdę, wkłada nogę w strzemię,wsiada na siodło. Piotr podtrzymuje go i kładąc mu rękę na ramieniu mówi:26


«Tylko jednego chcę się dowiedzieć: czy grozi Mu jakieś niebezpieczeństwo,jeśli pozostanie tutaj? Czy się odgrażali? Chcieli wiedzieć od sióstr, gdziejesteśmy? Mów, w Imię Boga!»«Nie, Szymonie, nie. Nie o tym rozmawialiśmy. To z powodu Łazarza przyszli...Podejrzewamy, że chcieli zobaczyć, czy Nauczyciel jest tam i czy Łazarz jesttrędowaty, gdyż Marta głośno krzyczała, że nie jest trędowaty i płakała...Żegnaj, Szymonie, pokój z tobą.»«I z tobą i z twoimi paniami. Niech Bóg ci towarzyszy w powrocie do domu...»I patrzy, jak sługa odjeżdża i znika zaraz przy końcu drogi. Sługa woli jechaćgłówną drogą oświetloną blaskiem księżyca, niż pogrążoną w ciemnościachścieżką, w lesie, wzdłuż rzeki. Piotr stoi zamyślony, ale potem zamyka furtkę iwraca do domu.Idzie do Jezusa, który siedzi wciąż na posłaniu, z rękami opartymi o jego brzeg irozmyśla. Ale otrząsa się, czując przy Sobie Piotra, który patrzy na Niego, jakbypytając o coś. Uśmiecha się.«Uśmiechasz się, Nauczycielu?»«Uśmiecham się do ciebie, Szymonie, synu Jony. Usiądź przy Mnie. Inniwrócili?»«Nie, nie ma nawet Tomasza. Musiał znaleźć kogoś rozmownego.»«To dobrze.»«Dobrze, że rozmawia? Dobrze, że inni się spóźniają? On zbyt wiele mówi!Zawsze jest radosny! A inni? Ja jestem zawsze niespokojny, kiedy nie wracają.Ja się zawsze boję.»«Czego, Mój Szymonie? Na razie nic złego się nie stanie, uwierz Mi. Uspokój sięi naśladuj Tomasza, który jest zawsze radosny. Ty, przeciwnie, jesteś odjakiegoś czasu smutny.»«Nie ufam takim, którzy Cię kochają, a nie są smutni. Jestem już stary irozmyślam więcej niż młodzi. Oni także Cię kochają, lecz są młodsi i mniejrozmyślają... Ale gdybyś wolał, żebym był radosny, to będę usiłował takim być.Ale żeby takim być, daj mi choć jeden powód. Powiedz mi prawdę, mój Panie.Proszę Cię o to na kolanach (i Piotr rzeczywiście osuwa się na kolana). Co Cipowiedział sługa Łazarza? Że Cię szukają? Że Ci chcą zaszkodzić? Że...»Jezus kładzie rękę na głowie Piotra: «Ależ nie, Szymonie! Nic takiego. PrzyszedłMi powiedzieć, że stan Łazarza się bardzo pogorszył. Mówił wyłącznie oŁazarzu.»«Naprawdę? Naprawdę?»«Naprawdę, Szymonie. Odpowiedziałem, że mają mieć wiarę.»«Ależ do Betanii przybyli członkowie Sanhedrynu, wiesz o tym?»«To normalne! Dom Łazarza to wielki dom. A nasz obyczaj przewiduje, żeoddaje się cześć możnemu, który umiera. Nie niepokój się tak, Szymonie.»«Ale naprawdę nie sądzisz, że oni wykorzystali tę wizytę jako pretekst, żeby...»27


«Żeby popatrzeć, czy tam jestem. I cóż, nie znaleźli Mnie. Chodź, nie bój się tak,jakby Mnie już ujęli. Wróć tutaj, biedny Szymonie, który wcale nie chcesz sięprzekonać, że nic nie może Mi się złego przydarzyć, aż do godzinypostanowionej przez Boga, a wtedy... nic nie będzie Mnie mogło obronić przedZłem...»Piotr chwyta Jezusa za szyję, zamyka Mu usta całując Go. Mówi: «Milcz! Milcz!Nie mów mi tego! Nie chcę tego słuchać!»Jezusowi udaje się uwolnić wystarczająco, aby móc mówić i szepcze: «Niechcesz tego słuchać i to jest błędem! Ale wybaczam ci... Posłuchaj, Szymonie.Ponieważ byłeś tutaj sam, jedynie ty i Ja mamy wiedzieć o tym, co zaszło.Zrozumiałeś Mnie?»«Tak, Nauczycielu, nie będę mówił z żadnym z towarzyszy.»«Ileż ofiar, prawda, Szymonie?» [– pyta Jezus.]«Ofiar? Jakich? Jest nam tu dobrze. Mamy to, co potrzebne...»«Ofiar [polegających na] niestawianiu pytań, nierozmawianiu, znoszeniuJudasza... przebywaniu z dala od jeziora... Bóg za wszystko cię wynagrodzi.»«O! Jeśli mówisz o tym!... Zamiast jeziora mam rzekę i... zadowalam się nią. Codo Judasza... mam Ciebie i to jest wielkie wynagrodzenie... A co do innychspraw!... Drobnostki! I one mi służą, żebym się stał mniej prostacki i bardziejpodobny do Ciebie. Jakże jestem szczęśliwy, że jestem tu z Tobą! W Twoichramionach! Pałac Cezara nie wydawałby mi się piękniejszy od tego domu,gdybym mógł zawsze zostać tak przy Tobie i w Twoich objęciach.»«Cóż wiesz o pałacu Cezara? Czy go widziałeś?»«Nie i nigdy go nie ujrzę. Ale nie dbam o to. Jednakże wyobrażam sobie, że jestwielki, piękny, pełen pięknych rzeczy... i obrzydliwości, jak cały Rzym, tak sobieto wyobrażam. Nie zostałbym tam, nawet gdyby mnie okryto złotem!»«Gdzie? W pałacu Cezara, czy w Rzymie?»«W obydwu miejscach. Klątwa!»«Ale to właśnie z tego powodu trzeba je ewangelizować.»«A cóż chciałbyś robić w Rzymie?! To jeden dom publiczny! Nie ma tam nic dozrobienia, chyba że pójdziesz tam Ty. Wtedy!...»«Pójdę tam. Rzym jest stolicą świata. Rzym raz zdobyty – to świat zdobyty.»«Idziemy do Rzymu? Ogłosisz się tam królem! Miłosierdzie i mocy Boga! Otocud!»Piotr wstaje i trwa tak z ramionami wyciągniętymi ku Jezusowi, który sięuśmiecha i odpowiada mu:«Pójdę tam w osobie Moich apostołów. Wy go dla Mnie zdobędziecie i Ja będę zwami. Ktoś jest obok. Chodźmy, Piotrze.»28


6. POGRZEB ŁAZARZANapisane 23 grudnia 1946. A, 9763-9773Nowina o śmierci Łazarza musiała wywołać taki skutek jak kij, którym sięporusza w środku ula. Cała Jerozolima mówi o tym. Możni, kupcy, drobny lud,ubodzy, ludzie z miasta, z sąsiednich osad, cudzoziemcy prz<strong>echo</strong>dzący tylkotędy, lecz znający nieco to miejsce, cudzoziemcy, którzy znajdują się tu po razpierwszy i pytają, kim jest ten, którego śmierć powoduje takie poruszenie,Rzymianie, legioniści, urzędnicy Świątyni, lewici i kapłani. Ci ostatni to sięzbierają, to rozchodzą, biegając tu i tam... Grupy ludzi w różny sposób i różnymisłowami opowiadają o wydarzeniu. Niektórzy się cieszą, inni płaczą, inni czująsię większymi żebrakami niż zwykle, teraz, gdy umarł ich dobroczyńca.Ktoś jęczy: «Nie będę miał już nigdy takiego pana jak on.»Ten wymienia jego zasługi, tamten mówi o <strong>boga</strong>ctwie i rodzinie, o służbie istanowiskach ojca, o pięknie i <strong>boga</strong>ctwie matki i „królewskim” pochodzeniu.Inni, niestety, przywołują też wspomnienia rodzinne, na które lepiej byłobyzarzucić zasłonę, szczególnie dlatego, że zmarły z tego powodu cierpiał...Najróżniejsze nowiny dotyczące śmierci, umiejscowienia grobu, nieobecnościChrystusa w domu Jego wielkiego przyjaciela i obrońcy, właśnie w tychokolicznościach, sprawiają, że mówi się o tym w małych grupkach.Dwie opinie przeważają. Jedna jest taka, że do tego doszło, czy też zostało towywołane przez wrogą, w stosunku do Nauczyciela, postawę Judejczyków,członków Sanhedrynu, faryzeuszów i ludzi im podobnych. Druga – że toNauczyciel, znajdując się w obliczu prawdziwej śmiertelnej choroby, wymknąłsię po cichu, gdyż w takich przypadkach nie udałoby się Mu nikogo oszukać. Niejest potrzebna zbytnia bystrość, aby pojąć z jakiego źródła pochodzi ta ostatniaopinia, która wywołuje rozgoryczenie wielu ludzi, odpowiadających:«Ty też jesteś faryzeuszem? Jeśli tak, to uważaj, bo przy nas nie ubliża sięŚwiętemu! Przeklęte żmije, zrodzone przez hieny, które się związały zLewiatanem! Kto was opłaca, żebyście bluźnili Mesjaszowi?»W ulicach niosą się odgłosy sprzeczek, zniewag, kilku uderzeń pięściami także isłonych obelg w kierunku faryzeuszów okrytych <strong>boga</strong>tymi płaszczami orazuczonych w Piśmie. Prz<strong>echo</strong>dzą sprawiając wrażenie bogów, nie racząc nawetspojrzeć na lud, który krzyczy za nimi i przeciw nim, za Nauczycielem i przeciwNiemu. I ileż oskarżeń!«Ten mówi, że Jezus jest fałszywym nauczycielem! To z pewnością jeden z tych,którzy zostali kupieni za denary tych węży, którzy właśnie przeszli obok nas.»«Za ich denary? Za nasze, tak masz powiedzieć! To dlatego nas obdzierają zeskóry! Gdzież jest jeden z tych, którzy wczoraj przyszli ze mną rozmawiać...»«Uciekł, ale niech żyje Bóg! Tu trzeba się połączyć i działać. Oni są bezczelni.»Inna rozmowa:«Słyszałem to. Znam cię. Powiem, komu trzeba, jak mówisz o najwyższymtrybunale!»«Należę do Chrystusa i ślina demona mi nie szkodzi. Powiedz to nawetAnnaszowi i Kajfaszowi, jeśli chcesz, i niechaj im to posłuży do tego, by bylibardziej sprawiedliwi.»29


I dalej:«To mnie, mnie, traktujesz jako krzywoprzysięzcę i bluźniercę, bo idę zaBogiem żywym? To ty jesteś krzywoprzysięzcą i bluźniercą, który Go znieważa iprześladuje. Znam cię, wiesz? Widziałem cię i słyszałem. Szpieg! Sprzedawczyk!Łapcie go...»I zaczyna policzkować Judejczyka, z powodu czego jego koścista i zielonkawatwarz zaczerwienia się.Ktoś inny, nieco dalej, zwracając się do grupy członków Sanhedrynu, woła:«Korneliuszu! Symeonie, spójrzcie, jak źle się ze mną obchodzą!»«Znoś to dla wiary i nie kalaj sobie warg i rąk w przeddzień szabatu!» –odpowiada mu jeden z wzywanych nawet nie odwracając się, by spojrzeć nanieszczęśnika, na którym grupa wieśniaków dokonuje szybkiego wyrokusprawiedliwości...Niewiasty krzyczą, wzywając mężów, błagając ich, aby się nie narażali.Patrol legionistów przywraca porządek na ulicach uderzeniami włóczni igroźbami zatrzymań oraz wyciągnięcia konsekwencji.Śmierć Łazarza, główne wydarzenie, daje okazję do zajęcia się także sprawamidrugorzędnymi, aby dać upust napięciu serc...Członkowie Sanhedrynu, starszyzna, uczeni w Piśmie, saduceusze, możniJudejczycy, prz<strong>echo</strong>dzą obojętnie, zamknięci w sobie, jakby wszystkie tewybuchy gniewu, osobistych zemst, nerwowości nie miały korzeni w nich. Imwięcej czasu mija, tym gwałtowniej burzą się uczucia, tym bardziej rozpalająsię serca.«Oni mówią, słuchajcie no, że Chrystus nie może uzdrawiać chorych. Ja byłemtrędowaty, a teraz jestem w dobrym zdrowiu. Znacie ich? Ja nie jestem zJerozolimy, ale w ciągu dwóch lat nigdy ich nie widziałem pośród uczniówChrystusa.»«Oni? Czekaj, przyjrzę się temu w środku! Ach! To łajdak i złodziej! To on wubiegłym miesiącu przyszedł mi ofiarować pieniądze w imieniu Chrystusa,mówiąc, że On najmuje ludzi, aby zapanować nad Palestyną. A teraz mówi... aledlaczego pozwoliłeś mu uciec?»«Pojęliście, co? Zbójcy! A niewiele brakowało i dałbym się oszukać! Miał racjęmój teść! Oto Józef Starszy z Janem i Jozuem. Chodźmy ich zapytać, czy toprawda, że Nauczyciel chce zgromadzić wojsko. Oni są sprawiedliwi i wiedzą.»Biegną licznie ku trzem członkom Sanhedrynu i stawiają im pytania. OdpowiadaJózef z Arymatei, który musi się cieszyć miłością i posłuchem u ludu, znającegogo jako sprawiedliwego:«Wracajcie do domów, mężowie. Na ulicach się grzeszy i szkodzi sobie. Niekłóćcie się. Nie niepokójcie się. Zajmijcie się waszymi sprawami i waszymirodzinami. Nie słuchajcie tych, którzy podburzają marzycieli. Nauczyciel jestNauczycielem, a nie – wojownikiem. Znacie Go. On mówi, co myśli. Gdybychciał, żebyście się stali wojownikami, nie posyłałby wam innych, aby wam otym powiedzieć. Nie wyrządzajcie szkody Jemu, wam, Ojczyźnie. Wracajcie dodomów, mężowie! Wracajcie do siebie! Nie dopuszczajcie, aby to, co już jestnieszczęściem – śmierć sprawiedliwego – wywołało kolejne nieszczęścia.Wracajcie do domów i módlcie się za Łazarza, który dobrze czynił wszystkim.»30


Jan także (ten, który był zazdrosny), mówi:«On jest człowiekiem pokoju, nie – wojny. Nie słuchajcie fałszywych uczniów.Przypomnijcie sobie, jak inni byli ci, którzy nazywali siebie mesjaszami.Przypomnijcie sobie, porównajcie, a wasza sprawiedliwość powie wam, że topodburzanie do przemocy nie może pochodzić od Niego! Do waszych domów![Idźcie] do domów! Do małżonek, które płaczą, i do wystraszonych dzieci. Mówisię: „Biada gwałtownym i skorym do bójek”.»Jakaś grupa zapłakanych niewiast podchodzi do trzech członków Sanhedrynu ijedna z nich mówi:«Uczeni w Piśmie grozili mojemu mężowi. Boję się! Józefie, porozmawiaj znimi.»«Zrobię to, ale niech twój mąż nauczy się milczeć. Czy sądzicie, że przez teniepokoje oddajecie przysługę Nauczycielowi i cześć zmarłemu? Mylicie się.Szkodzicie jednemu i drugiemu» – odpowiada Józef i zostawia ich, żeby wyjśćna spotkanie Nikodemowi, który idzie ulicą, w towarzystwie swoich sług:«Nie miałem nadziei cię ujrzeć, Nikodemie. Ja sam nie wiem, jak mogłemzdążyć. Sługa Łazarza przyszedł po pianiu koguta powiedzieć mi onieszczęściu.»«A mnie później. Od razu udałem się w drogę. Wiesz może, czy Nauczyciel jestw Betanii?»«Nie. Nie ma Go. Mój zarządca z Bezety był tam o trzeciej godzinie i powiedziałmi, że Go nie ma.»«Nie rozumiem, jak... dlaczego tyle cudów, a nie dla niego!» – wykrzykuje Jan.Józef mu odpowiada:«Być może dlatego, że temu domowi dał już więcej niż uzdrowienie: ocaliłMarię, przywracając im pokój i cześć...»«Pokój i cześć! [W oczach] dobrych, bo wielu... nie okazało ani nie okazuje muczci nawet teraz, gdy Maria... wy nie wiecie... przed trzema dniami Elchiasz byłtam z wieloma innymi... i nie okazali mu szacunku. Maria ich przegoniła. Byliwściekli, opowiadając mi o tym, a ja im pozwoliłem mówić, żeby nie ujawniaćmoich uczuć...» – mówi Jozue.«A teraz przyjdą na pogrzeb?» – pyta Nikodem.«Zawiadomiono ich, więc się zgromadzili w Świątyni, aby to przedyskutować. O!Słudzy musieli się dziś bardzo nabiegać o świcie!»«Dlaczego tak przyśpieszają pogrzeb? Zaraz po sekście!...»«Bo Łazarz rozkładał się już, kiedy umierał. Mój zarządca powiedział, żepomimo żywic, jakie palą w pomieszczeniach i wonności rozlanych na zmarłym,smród ciała czuć już w krużgankach domu. Poza tym o zmierzchu zaczyna sięszabat. Nie można było zrobić inaczej.»«I mówisz, że się zebrali w Świątyni? Po co?»«Po to... właściwie to spotkanie już było przewidywane, aby rozpatrzyć sprawęŁazarza. Chcieli ogłosić, że był trędowaty...» – mówi Jozue.31


«Nie! On jako pierwszy wyizolowałby się z posłuszeństwa Prawu – mówi Józef,broniąc go i dodaje: – Rozmawiałem z lekarzem. Całkowicie wykluczył trąd. Miałwyniszczającą go chorobę gnilną.»«Nad czym więc radzą, skoro Łazarz już nie żyje?» – pyta Nikodem.«Nad tym czy iść, czy nie iść na pogrzeb po tym, jak Maria ich wygoniła. Jednichcieliby iść, inni – nie. Ale tych, którzy by chcieli iść jest więcej, a to z trzechpowodów. Zobaczyć, czy jest tam Nauczyciel – to pierwszy powód, wspólnywszystkim. Zobaczyć, czy dokona cudu – drugi powód. Trzeci – pamiętają oniedawnych słowach Nauczyciela powiedzianych do uczonych w Piśmie, nadJordanem, w pobliżu Jerycha» – wyjaśnia jeszcze Jozue.«Cud! Jaki cud, skoro on nie żyje?» – pyta Jan, wzruszając ramionami i nakoniec mówi: – «Jak zwykle!... Szukają tego, co nie jest możliwe!»«Nauczyciel wskrzesił innych umarłych» – zauważa Józef.«To prawda. Ale gdyby go chciał zachować przy życiu, nie pozwoliłby muumrzeć. Powód, o jakim mówiłeś wcześniej, jest słuszny. Już mieli cud.»«Tak. Jednak Uzzjel przypomniał sobie, a z nim Sadok, o wyzwaniu wyrażonymprzed wieloma miesiącami. Chrystus powiedział, że da dowód, iż potrafiprzywrócić do życia rozkładające się ciało. A takim jest Łazarz. I Sadok, uczonyw Piśmie, mówi jeszcze, że w pobliżu Jordanu, Rabbi powiedział mu Sam, że wnowym miesiącu ujrzy wypełnienie się połowy tego wyzwania. Właśnie tego:rozkładające się ciało ożyje bez śladów rozkładu i choroby. To ich przekonało.Jeśli to się zdarzy, będzie pewne, że to dzieło Nauczyciela. I jeśli się to stanie,nie będzie już wątpliwości w odniesieniu do Niego.»«Oby nie wyniknęło z tego jakieś zło...» – szepcze Józef.«Zło? Dlaczego? Uczeni w Piśmie i faryzeusze przekonają się...»«O, Janie! Jesteś cudzoziemcem, że tak mówisz? Nie znasz swoich ziomków?Kiedyż to prawda sprawiła, że się uświęcili? Czy to ci nic nie mówi, że ja niezostałem zaproszony na to spotkanie?»«Ja też nie. Wątpią o nas i często zostawiają nas na zewnątrz – mówi Nikodem ipyta: – Czy był tam Gamaliel?»«Był jego syn. Przyjdzie na pogrzeb zamiast swego ojca, który przebywa choryw Gamali Judzkiej.»«A co powiedział Symeon?»«Nic, zupełnie nic. Posłuchał i odszedł. Przed chwilą prz<strong>echo</strong>dził tędy, idąc zuczniami swego ojca do Betanii.»Są niemal przy bramie, która wychodzi na drogę do Betanii.Jan wykrzykuje:«Zobacz! Strzegą jej. Dlaczego? Zatrzymują wychodzących.»«W mieście panuje wzburzenie...»«O! Bywały silniejsze...»Dochodzą do bramy i zostają zatrzymani jak wszyscy.32


«Z jakiego powodu, żołnierzu? Zna mnie cała Antonia i nie możecie o mnie niczłego powiedzieć. Szanuję was i szanuję wasze prawa» – mówi Józef zArymatei.«Nakaz centuriona. Przywódca przybędzie do miasta i chcemy wiedzieć, ktowychodzi przez bramy, szczególnie przez tę, która prowadzi na drogę doJerycha. Znamy cię, ale znamy też wasze uczucia do nas. Ty i twoi towarzysze –przejdźcie, a jeśli macie wpływ na lud, powiedzcie im, że dobrze będzie, jeślibędą spokojni. Poncjusz nie lubi zmieniać swych zwyczajów wobec poddanych,którzy wzbudzają w nim nieufność... i mógłby być zbyt surowy. To lojalna radadla ciebie, bo jesteś lojalny.»Prz<strong>echo</strong>dzą...«Słyszałeś? Zapowiadają się ciężkie dni... trzeba udzielić rady raczej innym, anie – ludowi...» – mówi Józef.Droga do Betanii jest pełna ludzi. Wszyscy udają się w tym samym kierunku –do Betanii. Wszyscy idą na pogrzeb. Widać członków Sanhedrynu i faryzeuszywraz z saduceuszami i uczonymi w Piśmie. Pomieszani są z wieśniakami,sługami, zarządcami licznych domów i posiadłości, jakie Łazarz miał w mieście iw osadach. A im bardziej się zbliżają do Betanii, tym więcej jest ludzi, którzyścieżkami i drogami napływają na drogę główną.Oto Betania. Betania w żałobie po największym mieszkańcu. W najlepszychszatach wszyscy wyszli już z domów, które są pozamykane, jakby nikt niezostawał w środku. Jednak nie są jeszcze w domu zmarłego. Ciekawośćzatrzymuje ich w pobliżu ogrodzenia, ciągnącego się wzdłuż drogi. Obserwująprz<strong>echo</strong>dzących zaproszonych. Wymieniają imiona i dzielą się wrażeniami.«Oto Natanael ben Fabi. O! Stary Matatiasz, krewny Jakuba! Syn Annasza!Spójrzcie na niego, jest z Dorasem, Kolaszeboną i Archelausem. O! Jak oni tozrobili, aby przybyć z Galilei? Wszyscy tu są. Spójrz: Eliasz, Giokana, Izmael,Uriasz, Joachim, Józef... Stary Kananiasz z Sadokiem, Zachariasz i Giokana –saduceusze. Jest też Symeon, syn Gamaliela, sam. Nie ma z nim rabbiego. OtoElchiasz z Nahumem, Feliks, Annasz – pisarz, Zachariasz, Jonatan, syn Uzzjela!Szaweł z Eleazarem, Tryfon i Joazar. Coś takiego! Drugi syn Annasza,najmłodszy. Rozmawia z Szymonem z Kamit. Filip z Janem Antypatrydesem.Aleksander, Izaak i Jonasz z Babaonu. Sadok. Juda, potomek Assydejczyków,myślę, że to ostatni z tego rodu. Oto zarządcy różnych pałaców. Nie widzęwiernych przyjaciół. Iluż ludzi!»To prawda: iluż ludzi. Wszyscy znaczni, jedna <strong>część</strong> z wyrazem twarzystosownym do okoliczności, inna – z oznakami prawdziwego bólu. Szerokootwarta brama pochłania wszystkich i widzę, jak prz<strong>echo</strong>dzą ci, których winnych okolicznościach widywało się wokół Nauczyciela jako życzliwych lubwrogich. Są wszyscy, z wyjątkiem Gamaliela i członka Sanhedrynu – Szymona. Iwidzę jeszcze innych, których nigdy nie widziałam lub których widziałam, nieznając ich imion, jak brali udział w dyskusjach wokół Jezusa... Prz<strong>echo</strong>dząnauczyciele z uczniami i uczeni w Piśmie w zwartych grupach. Prz<strong>echo</strong>dzą żydzi.Słyszę, jak mówi się o ich <strong>boga</strong>ctwach... Ogród pełen jest ludzi. Idą wyrazićubolewanie siostrom, które – bez wątpienia według zwyczaju – siedzą podportykiem, a zatem na zewnątrz domu. Następnie rozpraszają się po ogrodzie.W nieustannych ukłonach mieszają się barwy ich szat.Marta i Maria są u kresu. Trzymają się za ręce jak dwie dziewczynki przerażonepustką, jaka powstała w ich domu, oraz z powodu nagłej bezczynnościwypełniającej im teraz dzień, kiedy nie są zajęte opieką nad Łazarzem. Słuchająsłów przybywających, płaczą z prawdziwymi przyjaciółmi, ich wiernymi33


pracownikami, pochylają się przed członkami Sanhedrynu mającymi wyglądlodowaty, wyniosły, sztywny, przybyłymi raczej po to, aby popatrzeć, niż po to,aby uczcić zmarłego. Odpowiadają, zmęczone powtarzaniem tych samych słówsetki razy tym, którzy pytają o ostatnie chwile Łazarza.Józef i Nikodem, najpewniejsi przyjaciele, stają u ich boku. Nie wypowiadająwielu słów, lecz okazują przyjaźń bardziej pocieszającą niż długie przemowy.Elchiasz powraca z najbardziej nieprzejednanymi, z którymi długo rozmawiał, ipyta: «Czy moglibyśmy ujrzeć zmarłego?»Marta ze smutkiem dotyka dłonią swego czoła i pyta:«A odkąd jest taki zwyczaj w Izraelu? Jest już przygotowany...» – i łzy powolipłyną z jej oczu.«Nie ma takiego zwyczaju, to prawda, ale pragniemy tego. Najwierniejsiprzyjaciele mają prawo ujrzeć po raz ostatni przyjaciela.»«Nawet my, jego siostry, nie miałyśmy takiego prawa. Było koniecznezabalsamowanie go od razu... Kiedy powróciłyśmy do pokoju Łazarza,ujrzałyśmy już tylko ciało owinięte opaskami...»«Powinnyście były wydać jasne polecenia. Czy nie mogłyście, czy nie możecieodwinąć całunu z jego twarzy?»«O! On się już rozkłada... I godzina pogrzebu nadeszła.»Józef odzywa się:«Elchiaszu wydaje mi się, że my... z powodu nadmiaru miłości wywołujemy ichból. Zostawmy siostry w spokoju...»Symeon, syn Gamaliela, podchodzi, przeszkadzając Elchiaszowi w daniuodpowiedzi:«Mój ojciec przyjdzie, kiedy tylko będzie mógł. Ja go reprezentuję. CeniłŁazarza tak samo jak i ja.»Marta kłania się i odpowiada:«Niech cześć rabbiego dla naszego brata Bóg mu wynagrodzi.»Elchiasz odsuwa się, z powodu syna Gamaliela, nie nalegając dłużej i dyskutujez innymi, którzy zauważają:«Czy ty nie czujesz tego smrodu? Wątpisz? Zresztą zobaczymy, czy zamurujągrób. Nie można żyć bez powietrza.»Inna grupa faryzeuszów podchodzi do sióstr. To niemal ci wszyscy, którzyprzybyli z Galilei. Marta po przyjęciu ich hołdu nie może się powstrzymać odwyrażenia zaskoczenia z powodu ich obecności.«Niewiasto, Sanhedryn obraduje nad sprawami najwyższej wagi i to dlategojesteśmy w mieście» – wyjaśnia Szymon z Kafarnaum i spogląda na Marię,której nawrócenie z pewnością pamięta, lecz ogranicza się do popatrzenia nanią.Oto podchodzi Giokana, Doras, syn Dorasa, i Izmael z Kananiaszem i Sadokiemoraz innymi, których nie znam. Mówią, ale zanim wypowiedzą jakiejś słowo,34


przemawiają ich żmijowe twarze. Chcąc je zranić czekają, aż oddali się Józef iNikodem, żeby porozmawiać z trzema żydami. To stary Kananiasz, swoimostrym głosem starca podeszłego w latach, zaczyna atakować:«Cóż powiesz, Mario? Wasz Nauczyciel jest jedynym nieobecnym pośródlicznych przyjaciół twego brata. Szczególna to przyjaźń! Tak wiele miłości, kiedyŁazarz był zdrowy! A taka obojętność, gdy przyszła chwila, [aby mu okazać]miłość! Wszyscy od Niego otrzymali cuda, ale tutaj nie ma cudu. Cóż powiesz,niewiasto, o czymś takim? Bardzo, bardzo cię zwiódł, piękny galilejski Rabbi.Cha! Cha! Czyż nie mówiłaś, że ci kazał mieć nadzieję przewyższającąmożliwości? Nie miałaś więc nadziei czy też na nic się nie przydała pokładana wNim ufność? Miałaś nadzieję w Życiu, tak mówiłaś. To prawda! On mówi o Sobie,że jest „Życiem”. Cha! Cha! Tam jednak jest twój zmarły brat, a tam już jestotwarty grób. I nie ma Rabbiego! Cha! Cha!»«On potrafi zabijać, a nie – dawać życie» – mówi Doras z uśmiechem.Marta pochyla głowę i zakrywając twarz dłońmi płacze. Taka jest rzeczywistość.Zawiodła się w swej nadziei. Nie ma Rabbiego. Nie przyszedł ich nawetpocieszyć. A przecież mógł tu być teraz. Marta płacze. Potrafi już tylko płakać.Maria także płacze. Ona też stoi w obliczu rzeczywistości. Uwierzyła, ufałaponad możliwości... ale nic się nie stało i już słudzy odsuwają kamień wejściado grobu, gdyż słońce zaczyna zachodzić, a w zimie słońce zachodzi szybko.Poza tym jest piątek. Wszystko trzeba wykonać na czas tak, aby goście niemusieli przekraczać prawa szabatu, który się wkrótce zacznie. Ona miała takwielką nadzieję, zawsze, zbyt wielką. Ta nadzieja pochłonęła jej siły. Jestzawiedziona.Kananiasz naciska:«Nie odpowiadasz mi? Czy wreszcie się przekonałaś, że On jest oszustem, którywas wykorzystał i wami wzgardził? Biedne niewiasty!» – i potrząsa głową wrazz towarzyszami, którzy go naśladują, mówiąc jak on: «Biedne niewiasty!»Maksymin podchodzi:«Już czas. Dajcie nakaz. Wy macie to zrobić.»Marta upada. Podtrzymują ją i prowadzą pod ramię pośród krzyków sług, którzy– pojmując, że nadeszła godzina złożenia w grobie – rozpoczynają swelamentacje.Maria zaciska konwulsyjnie dłonie. Błaga:«Jeszcze chwila! Jeszcze chwila! Wyślijcie sługi na drogę ku Enszemesz i wstronę źródła, na wszystkie drogi. Sługi na koniach. Niech patrzą, czynadchodzi...»«Jeszcze masz nadzieję, o nieszczęsna? Czegóż ci trzeba, aby cię przekonać, żeOn was zdradził i zwiódł? On was znienawidził i pogardził wami...»Tego już za wiele! Maria z zalaną łzami twarzą, udręczona, a jednak wierna, wkręgu wszystkich tych gości zgromadzonych po to, aby ujrzeć wyprowadzaniezwłok, oświadcza:«Jeśli Jezus z Nazaretu tak postąpił to znaczy, że zrobił dobrze i to wielkamiłość wobec nas wszystkich, mieszkańców Betanii. Wszystko dla chwały Boga iJego! Powiedział, że z tego wyniknie chwała dla Pana, gdyż moc Jego Słowa35


całkowicie rozbłyśnie. Zaczynaj, Maksyminie. Grób nie jest przeszkodą dla mocyBożej...»Odsuwa się, podtrzymywana przez Noemi, która przybiegła i daje znak...Wynoszą z domu zwłoki w bandażach, prz<strong>echo</strong>dzą z nimi przez ogród pomiędzydwoma rzędami ludzi, pośród żałobnych okrzyków. Maria chciałaby iść za nimi,ale chwieje się. Dołącza, kiedy już wszyscy są przy grobie. Dochodzi akurat wchwili, gdy widzi nieruchomy kształt znikający w mroku grobu, gdzie płonąpochodnie trzymane w górze przez sługi, żeby oświetlić schody schodzącym zezmarłym. Rzeczywiście grób Łazarza jest raczej w ziemi, być może wpodziemnych warstwach skał.Maria krzyczy.... jest zrozpaczona... Krzyczy... A z imieniem jej brata splata sięimię Jezusa. Wygląda jakby jej wyrywano serce. Wypowiada jednak tylko tedwa imiona i powtarza je aż do chwili, kiedy ciężki odgłos kamieniazamykającego wejście do grobu mówi jej, że nawet ciała Łazarza nie ma już naziemi. Wtedy poddaje się i całkowicie traci świadomość. Upada na tę, która jąpodtrzymywała i wzdycha jeszcze, wpadając w pustkę swego omdlenia: «Jezu!Jezu!»Odprowadzają ją do domu. Maksymin pozostaje, aby pożegnać gości ipodziękować im w imieniu wszystkich krewnych. Słyszy, jak wszyscyzapowiadają, że będą co dnia powracać na znak żałoby...Tłum rozchodzi się powoli. Jako ostatni odchodzi Józef, Nikodem, Eleazar, JanJoachim, Jozue. W bramie spotykają się z Sadokiem i Uzzjelem, którzy śmiejąsię złośliwie, mówiąc:«Jego wyzwanie! I myśmy się tego obawiali!»«O! Z pewnością jest martwy. Jakże cuchnął pomimo wonności! Nie mawątpliwości, nie! Nie trzeba było zdejmować całunu. Sądzę, że jest jużzarobaczony.»Są szczęśliwi. Józef patrzy na nich. To spojrzenie tak surowe, że ucina ich słowai śmiech. Wszyscy spieszą się, aby dojść do miasta, nim zapadnie noc.7. «CHODŹMY SPOTKAĆ SIĘ Z NASZYM PRZYJACIELEM ŁAZARZEM, KTÓRYZASNĄŁ»Napisane 24 grudnia 1946. A, 9773-9780Zapada zmrok w ogródku przy domu Salomona. Drzewa, zarysy domów zadrogą, a zwłaszcza kraniec samej drogi, tam gdzie dróżka znika w lesie,stykającym się z rzeką, tracą coraz bardziej wyrazistość swych konturów, abysię połączyć w jedną linię cieni bardziej lub mniej jasnych, bardziej lub mniejciemnych, w mroku, który się coraz bardziej powiększa. To, co rozproszone naziemi, rozpoznaje się już raczej po dźwiękach niż kolorach. Głosy dzieci wdomach, nawoływania matek, krzyki mężczyzn prowadzących owce lub osła,kilka ostatnich skrzypień krążków przy studniach, szelest liści w wieczornymwietrze, suche odgłosy, jakby małe gałązki nawzajem się potrącały lub szumiałyzarośla lasów. W górze pierwsze drżenie gwiazd jeszcze niepewne, gdyż trwawspomnienie światła, a pierwsze fosforyzujące promienie księżyca zaczynająsię rozpraszać na niebie.[Piotr mówi do przybyłych:]«Resztę jutro powiecie. Na razie to wystarczy. Jest noc. I niech każdy idzie doswego domu. Pokój niech będzie z wami. Pokój wam. Tak... Tak... Jutro. Co? Co36


mówisz? Masz obawy? Noc przynosi radę, a jeśli nie minie, wtedy powrócisz.Tego by jeszcze brakowało! Jeszcze obawy, aby Go bardziej męczyć! Tamci zaśmarzą jedynie o zysku! Teściowe chcą, żeby małżonki były mądre, a małżonki,żeby teściowe były mniej cierpkie, a tak jedne, jak i drugie zasługują napoobcinanie języków. Kto jeszcze? Ty? Co mówisz? O, tak, ten biedny mały!Janie, zaprowadź go do Nauczyciela. Jego matka jest chora i wysłała go, żebypoprosił Jezusa o modlitwę za nią. Biedny malec! Pozostał z tyłu z powoduniskiego wzrostu, a przychodzi z daleka. Jak on wróci do domu? No, wywszyscy! Zamiast pozostawać tu, by się Nim nacieszyć, czy nie moglibyścieraczej praktykować tego, co Nauczyciel wam powiedział: pomagać sobiewzajemnie tak, żeby silniejsi wspierali słabszych? Dalej! Kto pójdzie z dzieckiemdo domu? Mogłoby, oby Bóg tego nie dopuścił, zastać swą matkę martwą...niechże ją chociaż zobaczy. Macie osły... jest noc? A cóż jest piękniejszego odnocy? Ja pracowałem przez całe lata przy świetle gwiazd i jestem zdrowy i silny.Ty go zaprowadzisz do domu? Bóg niech cię błogosławi, Rubenie. Oto chłopiec.Nauczyciel cię pocieszył? Tak. A zatem idź i bądź szczęśliwy. Trzeba by mujednak dać jeść. Być może nie jadł od rana...»«Nauczyciel dał mu ciepłego mleka, chleb i owoce. Ma je w swej tunice» – mówiJan.«Zatem idź z tym mężczyzną. On cię zaprowadzi do domu na ośle.»W końcu wszyscy ludzie odchodzą. Piotr może odpocząć wraz z Jakubem, Judą,drugim Jakubem oraz Tomaszem, którzy mu pomagali odesłać najbardziejupartych.«Zamknijmy. Oby się ktoś z żalem nie wrócił, jak ci dwaj. Uff! Dzień po szabaciejest bardzo męczący!» – mówi jeszcze Piotr wchodząc do kuchni i zamykającdrzwi – «O, teraz będziemy mieć spokój.»Spogląda na Jezusa, który siedzi przy stole, o który oparł łokieć, a na dłoniwsparł głowę, zamyślony, pochłonięty myślami. Podchodzi do Niego, kładzie Mudłoń na ramieniu i mówi:«Jesteś zmęczony, co? Tylu ludzi! Przychodzą zewsząd mimo pory roku.»«Wyglądają, jakby się bali, że nas wkrótce stracą» – zauważa Andrzej,oporządzając ryby. Inni także są zajęci: rozpalają ogień, przygotowują go, abyupiec ryby lub mieszają cykorię gotującą się w kociołku. Ich cienie padają naciemne mury, oświetlone raczej przez ogień niż przez lampę.Piotr szuka kubka, aby dać mleka Jezusowi, bo wygląda na bardzo zmęczonego.Ale nie znajduje mleka i pyta o to innych.«Dziecko wypiło ostatni kubek, jaki mieliśmy. Resztę dostał stary żebrak i żonachorego mężczyzny» – wyjaśnia Bartłomiej.«I nic nie zostało dla Nauczyciela! Nie powinniście byli oddawać wszystkiego.»«On tego chciał...» [– tłumaczą się apostołowie.]«O! On zawsze tego chce, ale nie wolno Mu na to pozwalać. On oddaje Swojeubrania, oddaje Swoje mleko, samego Siebie oddaje i wyniszcza...» – Piotr niejest zadowolony.«Spokój, Piotrze! Lepiej dawać niż otrzymywać» – mówi Jezus spokojniewychodząc ze Swego zamyślenia.37


«Tak! A Ty dajesz, dajesz i wyczerpujesz się. A im bardziej ukazujesz, że jesteśzdolny do wszelkiej hojności, tym bardziej ludzie to wykorzystują.»I cały czas mówiąc pociera stół suchymi liśćmi wydzielającymi zapach gorzkichmigdałów i chryzantem. Czyści go na tyle, aby położyć na nim chleb i wodę.Stawia kubek przed Jezusem.Jezus nalewa Sobie od razu wodę, jakby odczuwał wielkie pragnienie. Piotrstawia z drugiej strony stołu drugi kubek w pobliżu półmiska, na którym sąoliwki i łodygi dzikiego kopru. Dodaje półmisek cykorii, którą Filip już skropiłoliwą, i wraz z towarzyszami przynosi prymitywne stołki. Stawia je obokczterech innych, jakie są w kuchni i nie wystarczają dla trzynastu osób. Andrzej,który doglądał pieczenia ryb w żarze, kładzie rybę na innym półmisku i idzie dostołu z chlebami. Jan unosi lampę, która stała gdzieś i stawia ją na stole.Jezus wstaje, wszyscy zaś zbliżają się do stołu, aby spożyć wieczerzę. Modli sięgłośno ofiarowując chleb, a potem błogosławi posiłek. Siada, w ślad za Nimsiadają inni. Rozdziela chleb i ryby, czy też raczej kładzie ryby na grubychkawałkach chleba, które każdy ma przed sobą. Część chleba jest stara, <strong>część</strong>świeża. Potem apostołowie częstują się cykorią wielkim drewnianym widelcem,służącym do tego. Nawet jarzynom chleb służy za talerz. Jedynie Jezus maprzed Sobą metalową tacę, szeroką, w niezbyt dobrym stanie, i posługuje sięnią, żeby podzielić rybę dając to temu, to tamtemu jakiś smakowity kąsek.Można by rzec ojciec pomiędzy dziećmi, zawsze ojcowski, nawet jeśli Natanael,Szymon Zelota i Filip zdają się ojcami dla Niego, a Mateusz i Piotr mogliby byćJego starszymi braćmi.Jedzą i mówią o wydarzeniach tego dnia. Jan śmieje się z całego serca zpowodu oburzenia Piotra na pasterza z gór Galaad, który chciał, aby Jezusposzedł z nim w góry pobłogosławić stado. Prosił o to, chcąc zarobić dużopieniędzy na posag dla córki.«Nie ma się z czego śmiać. Kiedy mówił: „Mam chore owce i jeśli umrą będęzrujnowany”, miałem nad nim litość. To jak dla nas, rybaków, łódź, którą stocząrobaki. Nie można łowić ani jeść, a wszyscy mają prawo jeść. Ale kiedypowiedział: „Pragnę, aby wyzdrowiały, bo chcę być <strong>boga</strong>ty i zadziwić osadęposagiem, jaki ofiaruję Esterze, i domem, jaki sobie zbuduję”, wtedy sięrozzłościłem. Powiedziałem mu: „I to po to pokonałeś tak długą drogę? Myślisztylko o posagu i o <strong>boga</strong>ctwie, i o swych owcach? Nie masz duszy?”Odpowiedział mi: „Ona ma czas. Na razie zajmuję się bardziej owcami izaślubinami. To dobra partia dla Estery, a ona zaczyna się starzeć”. Gdybymsobie wtedy nie przypomniał o słowach Jezusa, że trzeba być miłosiernymwobec wszystkich, już by nie żył! Mówiłem do niego jak północny wiatr i jaksirocco...»«Wydawało się, że nie skończysz. Nie brałeś nawet oddechu. Żyły nabrzmiały cina szyi i wyciągnęły się jak dwa kije» – mówi Jakub, syn Zebedeusza.«Pasterz już odszedł, a ty jeszcze przez jakiś czas wygłaszałeś przemowę. Całeszczęście, że mówisz, że nie potrafisz mówić do ludzi!» – dodaje Tomasz iobejmując go stwierdza: – «Biedny Szymonie! Jak wielki gniew cię ogarnął!»«Ale nie miałem racji? Kimże jest Nauczyciel? Twórcą majątków dla wszystkichgłupców w Izraelu? A może swatem dla innych?»«Nie bądź tak rozgniewany, Szymonie. Zaszkodzi ci ryba, jeśli ją zjesz z tątrucizną» – żartuje Mateusz dobrotliwie.38


«Masz rację. Czuję we wszystkim smak, jaki mają uczty w domach faryzeuszy,kiedy jem mój chleb z obawą i mięso z gniewem.»Wszyscy się śmieją. Jezus się uśmiecha i milczy.[Por. J 11,7] Skończyli posiłek. Syci, zadowoleni z jedzenia i ciepła, siedzą przystole nieco senni. Mówią niewiele, niektórzy drzemią. Tomasz zabawia sięrzeźbiąc kwitnącą gałązkę w drewnie stołu.Budzi ich głos Jezusa. Rozkłada ramiona, dotąd skrzyżowane na stole, itrzymając je tak, jak kapłan, kiedy mówi: „Dominus vobiscum” odzywa się: «Ajednak trzeba odejść!»«Dokąd, Nauczycielu? Do tego <strong>człowieka</strong> z owcami?» – pyta Piotr.«Nie, Szymonie. Do Łazarza. Wracamy do Judei.»[Por. J 11,8] «Nauczycielu, przypomnij Sobie, że Judejczycy Cię nienawidzą!» –woła Piotr.«Niedawno chcieli Cię ukamienować!» – mówi Jakub, syn Alfeusza.«Ależ, Nauczycielu, jakie to nieostrożne!» – krzyczy Mateusz.«Nie troszczysz się o nas?» – pyta Iskariota.«O! Mój Nauczycielu i Bracie, błagam Cię w Imię Twej Matki i również przezwzgląd na Boskość, jaka jest w Tobie: nie pozwól, aby diabły wyciągnęły kuTobie ręce, aby zdusić Twe słowo. Jesteś sam, zbyt sam, przeciw wszystkimludziom, którzy Cię nienawidzą i którzy są na ziemi potężni» – mówi Tadeusz.«Nauczycielu, chroń Swe życie! Co się stanie z nami, ze wszystkimi, jeśli niebędziemy Cię mieli?» – Jan wstrząśnięty patrzy na Niego oczyma szerokorozwartymi jak dziecko przerażone i strapione.Piotr po pierwszym okrzyku odwrócił się, aby z ożywieniem pomówić znajstarszymi i z Tomaszem oraz Jakubem, synem Zebedeusza. Wszyscy sązdania, że Jezus nie może wrócić do Jerozolimy, chyba że w czasie paschalnym,kiedy Jego pobyt tam będzie bezpieczniejszy, gdyż – jak mówią – obecnośćwielkiej liczby wiernych Nauczycielowi, przybyłych na święta Paschy zewszystkich stron Palestyny, będzie dla Niego obroną. Nikt z nienawidzących Gonie ośmieli się Go tknąć, kiedy cały lud będzie się wokół Niego serdeczniegromadził... I mówią Mu to z niepokojem, niemal nakazując... Miłość każe im topowiedzieć.[Por. J 11,9] «Pokój! Pokój! Czyż dzień nie ma dwunastu godzin? Jeśli ktośmaszeruje za dnia – nie chwieje się, bo widzi światło tego świata, ale kiedyidzie nocą – chwieje się, gdyż go nie widzi. Wiem, co robię, bo mam Światło wSobie. Wy pozwólcie się prowadzić Temu, kto widzi. Wiedzcie poza tym, żedopóki nie nastanie godzina ciemności, dopóty nic mrocznego nie może nadejść.Potem zaś, kiedy nastanie ta godzina, żadne oddalenie ani żadna siła, nawetwojska Cezara, nie będą Mnie mogły ocalić przed żydami. To bowiem, co jestnapisane, musi się stać i siły zła pracują już w ukryciu, żeby wypełnić swedzieło. Pozwólcie Mi więc działać i czynić dobro dopóki jestem wolny, abydziałać. Nadejdzie godzina, w której nie będę mógł poruszyć nawet palcem aniwypowiedzieć żadnego słowa, aby zdziałać cud. Świat zostanie pozbawionyMojej mocy. Budząca trwogę godzina kary dla <strong>człowieka</strong>. Nie dla Mnie. Dla<strong>człowieka</strong>, który nie chciał Mnie umiłować. Godzina, która będzie się powtarzaćz woli <strong>człowieka</strong>, który odrzucił Boskość aż do uczynienia z siebie kogoś bez39


Boga, ucznia szatana i jego przeklętego syna. Godzina, która nadejdzie, kiedybliski będzie koniec tego świata. Panujący brak wiary unicestwi Moją moc cudu.Nie dlatego, że mogę ją utracić, lecz dlatego, że cud nie może być udzielonytam, gdzie nie ma wiary ani chęci otrzymania go, tam gdzie z cudu uczyniono byprzedmiot pogardy lub narzędzie na usługach zła, posługując się otrzymanymdobrem dla czynienia większego zła. Teraz mogę jeszcze dokonać cudu i uczynięgo dla chwały Bożej.[Por. J 11,11] Chodźmy więc do naszego przyjaciela Łazarza, który śpi.Chodźmy przebudzić go z tego snu, aby się odrodził i był gotowy służyć swemuNauczycielowi.»[Por. J 11,12] «Ale skoro śpi, to dobrze. W końcu wyzdrowieje. Już sen jestlekarstwem. Po co go budzić?» – zauważają.[Por. J 11,14] «Łazarz umarł. Czekałem, aż umrze, żeby tam iść, nie z powodujego sióstr ani z jego powodu, ale przez wzgląd na was, abyście wierzyli, abywzrosła wasza wiara. Chodźmy do Łazarza.»[Por. J 11,16] «Dobrze. Chodźmy tam! Umrzemy, jak on umarł i jak Ty chceszumrzeć» – mówi Tomasz z fatalistyczną rezygnacją.«Tomaszu, Tomaszu, i wy wszyscy, którzy wewnętrznie krytykujecie iszemrzecie, wiedzcie, że ten, kto chce iść za Mną, musi mieć dla swego życiataką samą troskę, co ptak dla obłoku, jaki go mija. Pozwolić mu przejść, kiedywiatr go porywa. Wiatrem jest wola Boga, która może wam dać lub odebraćżycie, kiedy Mu się podoba i nie możecie się uskarżać z tego powodu, jak ptaksię nie skarży, kiedy nadchodzi chmura, lecz śpiewa mimo to, pewny, żepowróci piękna pogoda. Obłok to jakieś wydarzenie. Niebo to rzeczywistość.Niebo pozostaje wciąż niebieskie, nawet jeśli chmury zdają się je czynić szarym.Jest i pozostaje niebieskie ponad chmurami. Tak jest z prawdziwym Życiem.Pozostaje nawet, jeśli życie ludzkie upada. Kto chce iść za Mną, nie może znaćniepokoju życia ani lęku o swe życie. [por. Mt 15,25; Mk 8,35; Łk 9,24]Pokażę wam, jak zdobywa się Niebo. Jakże jednak możecie Mnie naśladować,skoro się boicie iść do Judei, wy, którym się obecnie nic złego nie stanie? Boiciesię ze Mną pokazać? Jesteście wolni – możecie Mnie opuścić. Ale jeśli chceciepozostać, aby zdobyć Moje Królestwo, musicie się nauczyć stawiać czoła światuz jego krytykami, jego zasadzkami, jego szyderstwami i udrękami. Chodźmywięc wydobyć ze śmierci Łazarza, który śpi już od dwóch dni w grobie. Umarłbowiem w tym dniu wieczorem, kiedy przybył sługa z Betanii. Jutro, w godzinieseksty, kiedy pożegnam tych, którzy czekają, aby jutro otrzymać ode Mniepociechę i nagrodę za swą wiarę, odejdziemy stąd i przejdziemy przez rzekę.Spędzimy noc w domu Nike, a potem o świcie odejdziemy do Betanii drogą,która prz<strong>echo</strong>dzi przez Enszemesz. Dotrzemy do Betanii przed godziną szóstą.Będzie tam wielu ludzi i ich serca zostaną wstrząśnięte. Obiecałem to i tegodokonam...»«Komu, Panie?» – pyta Jakub, syn Alfeusza, niemal z lękiem.«Tym, którzy Mnie nienawidzą i tym, którzy Mnie kochają. Jednym i drugim – wsposób zupełny. Czy nie pamiętacie rozmowy w Kedesz z uczonymi w Piśmie?Mogli Mnie jeszcze traktować jak kłamcę, kiedy wskrzesiłem dziewczynkę, którawłaśnie umarła, bo umarła tego samego dnia. Powiedzieli: „Nie potrafisz nanowo poskładać kogoś, kto się rozkłada”. Rzeczywiście tylko Bóg może ulepić zbłota <strong>człowieka</strong>, a z zepsutego ciała – uczynić ciało nietknięte i żyjące. A zatemuczynię to. W miesiącu Kislew, na brzegach Jordanu, sam przypomniałemuczonym w Piśmie o tym wyzwaniu i powiedziałem: „W nowym miesiącu to siędokona”. To dla tych, którzy Mnie nienawidzą.40


[Obiecałem to] siostrom, które kochają Mnie w sposób całkowity, obiecałemnagrodę za ich wiarę, jeśli będą nadal mieć nadzieję ponad to, w co możnauwierzyć. Bardzo je doświadczyłem i bardzo zasmuciłem. Tylko Ja znamcierpienia ich serc w tych dniach i ich doskonałą miłość. Zaprawdę powiadamwam, że zasługują na wielką nagrodę, gdyż niepokoją się bardziej tym, że Jamogę się spotkać ze wzgardą, niż tym, że one nie ujrzą swego bratawskrzeszonego. Wydawałem się wam zamyślony, zmęczony i smutny. Byłem wMoim duchu przy nich, słyszałem ich jęki i liczyłem ich łzy. Biedne siostry! Terazpłonę [pragnieniem] sprowadzenia na ziemię sprawiedliwego, brata – wramiona sióstr, ucznia – pomiędzy Moje uczennice.Płaczesz, Szymonie? Tak. Ty i Ja jesteśmy największymi przyjaciółmi Łazarza iw twoich łzach jest boleść z powodu cierpienia Marty i Marii oraz agoniiprzyjaciela, lecz jest też radość dowiedzenia się, że wkrótce zostanie zwróconynaszej miłości. Chodźmy przygotować torby i odpocząć. Wstaniemy o świcie,uporządkujemy wszystko tutaj, gdzie... nie jest pewne, że powrócimy. Trzebarozdać ubogim to, co posiadamy i powiedzieć najsprawniejszym, żebyprzeszkodzili pielgrzymom w szukaniu Mnie, dopóki nie będę w innymbezpiecznym miejscu. Trzeba im jeszcze powiedzieć, żeby powiadomili uczniów,że mają Mnie szukać u Łazarza. Tak wiele do zrobienia. Wszystko zrobimy przedprzybyciem pielgrzymów... Chodźmy, zgaście ogień i zapalcie lampy. Niechkażdy idzie zrobić to, co do niego należy, a potem – na spoczynek. Pokój wamwszystkim.»«On umarł przed tyloma dniami!» – mówi Zelota.«To jest cud!» – woła Tomasz.«Chcę zobaczyć, co znajdą potem, żeby jeszcze wątpić!» – mówi Andrzej.«Ale kiedy przybył ten sługa?» – dopytuje się Judasz Iskariota.«W wieczór przed piątkiem» – odpowiada Piotr.«Tak? A dlaczego o tym nie powiedziałeś?» – pyta jeszcze Iskariota.«Bo Nauczyciel powiedział mi, że mam milczeć» – odpowiada Piotr.«W takim razie... kiedy tam przybędziemy... będzie od czterech dni w grobie?»«Oczywiście! Wieczorem w piątek [upłynął] jeden dzień, wieczorem w sobotę –dwa dni, dziś wieczorem – trzy dni, jutro – cztery... Cztery i pół dnia... Potęgowieczna! Ależ on będzie już w kawałkach!» – mówi Mateusz.«Będzie się już rozpadał... Chcę też to zobaczyć, a potem...»«Co, Szymonie Piotrze?» – dopytuje się Jakub, syn Alfeusza.«A jeśli potem Izrael się nie nawróci, sam Jahwe, pośród błyskawic, nie będziemógł go nawrócić.»Odchodzą rozmawiając.41


8. WSKRZESZENIE ŁAZARZANapisane 26 grudnia 1946. A, 9781-9798Jezus idzie do Betanii przez Enszemesz. Muszą mieć za sobą naprawdę uciążliwymarsz stromymi ścieżkami gór Adomin. Apostołowie, zasapani, z trudemnadążają za Jezusem, który idzie szybko, jakby miłość niosła Go na ognistychskrzydłach. Jezus uśmiecha się promiennie, idąc, wyprostowany na czelewszystkich, w ciepłych promieniach południowego słońca.Nim przychodzą do pierwszych domów Betanii, dostrzega ich młody bosychłopiec, idący z miedzianym pustym dzbanem w kierunku źródła w pobliżuosady. Wydaje okrzyk, stawia dzban na ziemi i oddala się ku osadzie biegiem,najszybszym jaki potrafią wykonać jego młode nogi.«Z pewnością uprzedzi, że przybywasz» – zauważa Juda Tadeusz uśmiechającsię, jak wszyscy, z powodu... energicznej decyzji chłopca, który pozostawiłnawet dzban na łaskę pierwszego prz<strong>echo</strong>dnia.Miasteczko, widziane od strony źródła, znajdującego się nieco wyżej, wydaje sięspokojne, jakby opustoszałe. Jedynie szary dym unoszący się znad kominówwskazuje, że w domach niewiasty zajmują się przygotowywaniempołudniowego posiłku. Jakiś silny męski głos – pośród rozległych i cichychogrodów oliwnych i sadów – daje znać, że mężczyźni pracują. Mimo to Jezuswoli iść małą dróżką, okrążającą osadę, aby dojść do Łazarza bez przyciąganiauwagi mieszkańców.Są niemal w połowie drogi, kiedy słyszą za sobą chłopca, widzianego wcześniej.Mija ich, biegnąc, a potem zamyślony zatrzymuje się pośrodku drogi, żebyspojrzeć na Jezusa...«Pokój tobie, mały Marku, wystraszyłeś się Mnie, że tak uciekłeś?» – pytaJezus, głaszcząc go.«Ależ nie, Panie, nie wystraszyłem się. Ale ponieważ przez wiele dni Marta iMaria wysyłały sługi na drogi, prowadzące tutaj, żeby patrzyli, czy nadchodzisz,teraz, kiedy Cię ujrzałem, pobiegłem, aby powiedzieć, że idziesz...»«Dobrze zrobiłeś. Siostry przygotują serca na ujrzenie Mnie.»«Nie, Panie. Siostry nic nie przygotują, bo one nic nie wiedzą. Nie chcieli, abymo tym mówił. Złapali mnie, kiedy wchodziłem do ogrodu. Powiedziałem: „Jest tuRabbi” i wyrzucili mnie na zewnątrz, mówiąc: „Jesteś kłamcą lub głupcem. Onjuż teraz nie przyjdzie, bo jest pewne, że nie może już dokonać cudu”. A kiedymówiłem, że to na pewno Ty, uderzyli mnie w twarz tak, jak jeszcze nigdy niktmnie nie uderzył... Spójrz mam zaczerwienione policzki. Palą mnie! I wypchnęlimnie na zewnątrz mówiąc: „To cię oczyści po ujrzeniu demona”. Spojrzałemwięc na Ciebie, aby zobaczyć, czy stałeś się demonem. Ale nie widzę tego. Wciążjesteś moim Jezusem – pięknym jak aniołowie, o których opowiada mi mama.»Jezus pochyla się, aby pocałować uderzone policzki i mówi:«Teraz minie ból. Smutno Mi, że cierpiałeś z Mego powodu...»«Mnie nie, Panie, bo te uderzenia były warte dwóch pocałunków od Ciebie» – iobejmuje Go za kolana mając nadzieję na dalsze.«Powiedz no, Marku, kto cię przegonił? Słudzy Łazarza?» – pyta Tadeusz.42


«Nie. Żydzi. Każdego dnia przychodzą okazywać głęboki ból. Jest ich tak wielu!Są w domu i w ogrodzie. Przychodzą wcześnie rano i odchodzą późno.Wyglądają na panów. Wszystkich dręczą. Widzisz, że nie ma nikogo na ulicach?W pierwsze dni wychodzili popatrzeć... ale potem... teraz tylko dzieci się tukręcą, żeby... O! Mój dzban! Mama czeka na wodę... Ona też mnie zbije!...»Wszyscy się śmieją z jego przerażenia na myśl o następnych razach, a Jezusmówi mu: «Idź więc szybko...»«To dlatego, że... chciałem iść z Tobą i ujrzeć cud – i kończy – i ujrzeć ichtwarze... żeby się pomścić za to spoliczkowanie...»«To nie. Nie możesz pragnąć zemsty. Powinieneś być dobry i przebaczyć... Aletwoja matka czeka na wodę...»«Ja tam pójdę, Nauczycielu. Wiem, gdzie mieszka Marek. Wyjaśnię niewieście iwrócę do Ciebie...» – mówi Jakub, syn Zebedeusza. I odchodzi pośpiesznie.Idą powoli dalej, a Jezus trzyma za rękę zachwycone dziecko...Już są przy ogrodzeniu. Idą wzdłuż niego. Są do niego przywiązane licznezwierzęta. Każde jest nadzorowane przez sługę właściciela. Ich szeptyprzyciągają uwagę kilku żydów, którzy się odwracają ku otwartej bramie akuratw chwili, gdy Jezus stawia stopy w granicach ogrodu.«Nauczyciel!» – mówią pierwsi, którzy Go widzą.Słowo to mknie jak powiew wiatru od jednej grupy do drugiej, niesie się,powraca, jak fala, która nadeszła z daleka i która się rozbija o brzeg, o murydomu, przenika do niego, przyniesiona z pewnością przez licznych żydówobecnych i kilku faryzeuszów, nauczycieli lub uczonych w Piśmie, lubsaduceuszów, rozproszonych tu i tam.Jezus idzie bardzo powoli, kiedy wszyscy, biegnąc zewsząd, schodzą ze ścieżki,po której On kroczy. A ponieważ nikt Go nie wita, On też nie pozdrawia nikogo.Zachowuje się tak, jakby nie znał wielkiej liczby tych, którzy się tamzgromadzili, patrząc na Niego z gniewem i nienawiścią w oczach. Wyjątekstanowi garstka Jego ukrytych uczniów oraz ci, którzy mają serca prawe i jeślinie kochają Go jeszcze jako uczniowie, to już szanują Go jako Sprawiedliwego.Wśród nich jest Józef, Nikodem, Jan, Eleazar, drugi Jan – uczony w Piśmie,widziany przy rozmnożeniu chleba, i jeszcze jeden Jan, który nakarmił ludzi, poich zejściu z góry błogosławieństw, Gamaliel ze swym synem, Jozue, Joachim,Manaen, uczony Joel, syn Abiasza, spotkany nad Jordanem w epizodzie z Sabeą,Józef Barnaba – uczeń Gamaliela, Chuza. Ten ostatni patrzy na Jezusa z daleka,nieco onieśmielony, że widzi Go po tym, jak Nim wzgardził, albo być możepowstrzymuje go ludzki szacunek. Nie ośmiela się podejść do Niego jakprzyjaciel.Pewne jest, że nie witają Go ani przyjaciele, ani obserwujący Go bez urazy, aniJego wrogowie, i że Jezus nie wita nikogo. Jedynie wchodząc na aleję lekko sięskłonił. Potem idzie dalej wyprostowany, jakby ten liczny otaczający Go tłumbył Mu obcy. Chłopiec idzie cały czas u Jego boku, boso, jak ubogie dziecko, leczz twarzą promienną. Wygląda jak ktoś przeżywający święto. Małe, czarne oczyma szeroko otwarte, żywe, aby wszystko widzieć... i wyzwać wszystkich...[Por. J 11,20] Marta wychodzi z domu pośrodku grupy żydów przybyłych zwizytą. Wśród nich znajduje się Elchiasz i Sadok. Dłonią osłania zmęczone odpłaczu oczy. Chce zobaczyć, gdzie jest Jezus, a razi ją zbyt silne światło.Dostrzega Go. Porzuca swych towarzyszy i biegnie ku Jezusowi, stojącemu w43


odległości kilku kroków od zbiornika rozświetlonego od słonecznych promieni.Rzuca się do stóp Jezusa po oddaniu Mu pokłonu. Całuje je i wybuchającpłaczem mówi: «Pokój Tobie, Nauczycielu!»Jezus też, kiedy tylko ujrzał ją blisko Siebie, mówi jej:«Pokój z tobą!»I podnosi rękę, aby ją pobłogosławić. Opuszcza tę, którą trzymał dziecko.Bartłomiej ciągnie chłopca za sobą nieco do tyłu.Marta mówi dalej: «Ale twoja służebnica nie ma już pokoju.»Unosi twarz ku Jezusowi wciąż trwając na kolanach. I w krzyku boleści, którysłychać wyraźnie w panującej ciszy, woła:[Por. J 11,21] «Łazarz umarł! Gdybyś tu był, nie umarłby. Dlaczego nieprzyszedłeś wcześniej, Nauczycielu?»W tonie jej głosu, kiedy stawia to pytanie, brzmi niezamierzony wyrzut. Potemton jej głosu staje się ponownie przygnębiony, jak u kogoś, kto nie ma już siłczynić wymówek i którego jedyną pociechą jest wspomnienie ostatnich działań iostatnich pragnień krewnego, któremu usiłowano dać to, czego chciał, aby niemieć w sercu wyrzutów:«Łazarz, nasz brat, tak Cię przyzywał!... Teraz widzisz! Jestem zrozpaczona, aMaria płacze, nie mogąc zaznać spokoju. A jego już tu nie ma. Wiesz, jak Cięmiłowaliśmy! Wszystkiego oczekiwaliśmy od Ciebie!...»Od grupy do grupy biegnie szept – współczucia dla niewiasty i wymówkiskierowanej do Jezusa, potakiwanie myśli, jaką odgadują: „i mogłeś naswysłuchać, bo zasługiwaliśmy na to z powodu miłości, jaką Cię darzyliśmy. Tyzaś zawiodłeś nas”. Potrząsają głowami i spoglądają szyderczo. Jedynie kilkuskrytych uczniów, rozproszonych pośród tego tłumu, patrzy ze współczuciem naJezusa. On – bardzo blady i zasmucony – słucha zrozpaczonej niewiasty,przemawiającej do Niego. Gamaliel ze skrzyżowanymi ramionami, w obszernej,<strong>boga</strong>tej szacie z delikatnej wełny, przyozdobionej niebieskimi supłami, nieco zboku w grupie młodzieży, w której znajduje się jego syn i Józef Barnaba,spogląda uporczywie na Jezusa, bez nienawiści i bez miłości.[Por. J 11,22] Marta po otarciu twarzy zaczyna znowu mówić:«Ale nawet teraz mam nadzieję, gdyż wiem, że otrzymasz wszystko, o copoprosisz swego Ojca.»Bolesne, heroiczne wyznanie wiary, wypowiedziane głosem, drżącym od łez, zespojrzeniem drżącym od niepokoju, z ostatnią nadzieją drżącą w sercu.[Por. J 11,23] «Twój brat zmartwychwstanie. Wstań, Marto.»Marta wstaje, choć pozostaje pochylona ze czcią przed Jezusem, któremuodpowiada:[Por. J 11,24] «Wiem, Nauczycielu. Zmartwychwstanie w dniu ostatnim.»[Por. J 11,25] «Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem. Kto wierzy we Mnie,nawet gdyby umarł, będzie żył. A kto wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Czywierzysz w to wszystko?»44


Jezus, który mówił początkowo cicho tylko do Marty, podnosi głos, abywypowiedzieć te zdania, w których ogłasza Swą moc Boga. Doskonały tembrJego głosu brzmi jak złota trąbka w rozległym ogrodzie. Obecnymi wstrząsadrżenie niemal przerażenia, potem jednak niektórzy zaczynają szydzić, kiwającgłowami.Jezus opiera dłoń na ramieniu Marty, jakby chciał w nią wlać silniejszą nadzieję.Marta unosi pochyloną dotąd twarz. Unosi ją ku Jezusowi. Wpatrując sięudręczonymi oczyma w promieniejące źrenice Chrystusa i przyciskając ręce dopiersi, choć nadal jest smutna, odpowiada już innym tonem:[Por. J 11,27] «Tak, Panie. Wierzę w to. Wierzę, że Ty jesteś Chrystusem,Synem Boga Żyjącego, który przybył na świat. I że Ty możesz wszystko, czegochcesz. Wierzę.[Por. J 11,28] Teraz pójdę po Marię» – i odchodzi szybko znikając w domu.Jezus pozostaje tam, gdzie był, czy raczej robi kilka kroków naprzód,podchodząc do kwietnika otaczającego zbiornik. Kwietnik jest w tym miejscucały oświetlony z powodu delikatnych kropel wody, którą lekki wiatr wylewa ztej strony jak srebrzysty pióropusz. Zdaje się, że Jezus zatracił się wkontemplacji ryb pływających pod płaszczem przejrzystej wody. Igrają, znaczącsrebrzyste przecinki i pozostawiając złote odbicia w krysztale wód uderzonychsłońcem.Żydzi obserwują Go. Bezwiednie podzielili się na różniące się od siebie grupy. Zjednej strony naprzeciw Jezusa są wszyscy Jego wrogowie. Zwykle dzielił ichsekciarski duch, teraz zaś zgodnie przeciwstawiają się Jezusowi. Obok Niego, zaapostołami, do których dołączył Jakub, syn Zebedeusza, stoi Józef, Nikodem iinni, życzliwego ducha. Dalej, Gamaliel, wciąż na swym miejscu i z tą samąpostawą, sam, gdyż jego syn i uczniowie oddzielili się od niego, podchodząc dodwóch głównych grup, żeby być bliżej Jezusa.[Por. J 11,29] Z domu wybiega Maria ze swym charakterystycznym okrzykiem:«Rabbuni!»Wyciąga ramiona ku Jezusowi, rzuca Mu się do stóp i całuje je ze szlochem.Różni żydzi, którzy byli z nią w domu i wyszli za nią, przyłączają do jej łez swójpłacz wątpliwej szczerości. Maksymin, Marcela, Sara, Noemi szli za Marią,podobnie jak wszyscy jej słudzy. Rozpoczyna się głośny lament. Myślę, że wdomu nie ma już nikogo. Marta widząc, że Maria tak płacze, także sama płaczecoraz głośniej.«Pokój tobie, Mario. Wstań! Spójrz na Mnie! Po co ten płacz, taki jak u ludzi,którzy nie mają nadziei?» – Jezus pochyla się, żeby cicho wypowiedzieć tesłowa, ze spojrzeniem utkwionym w oczach Marii. Ona zaś pozostaje nakolanach siedząc na piętach. Wyciąga ku Niemu ręce w geście błagalnym. Niepotrafi nic powiedzieć, tak szlocha. [Jezus mówi do niej:]«Czyż ci nie powiedziałem, że powinnaś mieć nadzieję na to, co przekraczamożliwości uwierzenia, aby ujrzeć chwałę Boga? Czy może zmienił się twójNauczyciel, żebyś miała powody, aby być tak udręczoną?»Maria nie skupia się na słowach, którymi Jezus chce ją przygotować na radość,zbyt wielką po tak wielkiej udręce. Wreszcie krzyczy, odzyskując panowanienad głosem:[Por. J 11,32] «O, Panie! Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej? Dlaczego tak sięod nas oddaliłeś? Wiedziałeś, że Łazarz jest tak bardzo chory! Gdybyś tu był,45


mój brat by nie umarł. Dlaczego nie przyszedłeś? Mogłabym mu jeszczepokazać, że go kocham. On powinien żyć. Powinnam móc mu jeszcze ukazać, żerobię postępy w dobru. Tak zadręczyłam mojego brata! A teraz! Teraz, kiedymogłabym go uszczęśliwić, został mi zabrany! Mogłeś mi go pozostawić, daćbiednej Marii radość pocieszenia go, po zadaniu mu tak wielkiego bólu. O, Jezu!Jezu! Mój Nauczycielu! Mój Zbawicielu! Moja nadziejo!»Znowu upada z czołem przy stopach Jezusa, na nowo obmywa je łzami i jęczy:«Dlaczego to uczyniłeś, o Panie?! Nawet z powodu tych, którzy Cię nienawidzą icieszą się z tego, co się stało... Dlaczego to uczyniłeś, Jezu?!»Ale nie ma wymówki w tonie głosu Marii, jak u Marty, jest tylko udręka kogoś,kto – poza bólem siostry – przeżywa też udrękę jako uczeń. Czuje bowiem, że wsercach wielu pomniejsza się wyobrażenie o jej Nauczycielu.Jezus bardzo się pochylił, aby usłyszeć słowa, które Maria wyszeptuje z twarząprzy ziemi. Teraz prostuje się i mówi głośno:«Mario, nie płacz! Twój Nauczyciel także cierpi z powodu śmierci wiernegoprzyjaciela... któremu musiał pozwolić umrzeć.»O! Jakie szyderstwa i spojrzenia posępnej radości na twarzach nieprzyjaciółChrystusa! Widzą, że został pokonany i cieszą się tym, a przyjaciele corazbardziej smutnieją.[Por. J 11,33] Jezus mówi jeszcze głośniej: «Mówię ci jednak: nie płacz. Wstań!Spójrz na Mnie! Czy myślisz, że Ja, który tak bardzo cię kocham, uczyniłem tobez przyczyny? Czy możesz uwierzyć, że daremnie zadałem ci tak wielkąudrękę? Chodź. Chodźmy do Łazarza. Gdzie go położyliście?»[Por. J 11,34] Jezus, bardziej niż Martę i Marię, które nie odzywają się, takbardzo płaczą, pyta o to innych, zwłaszcza tych, którzy wyszli z Marią z domu izdają się najbardziej poruszeni. Być może są to najstarsi krewni. Nie wiem. Tooni odpowiadają Jezusowi, wyraźnie zasmuconemu: «Chodź i zobacz.»Idą ku miejscu, gdzie znajduje się grób, na granicy sadu, tam gdzie ziemia jestnierówna, a kamienne wapienne żyły pojawiają się na powierzchni.Marta, u boku Jezusa, który zmusił Marię do wstania, i prowadzi ją, gdyż jestoślepiona łzami, wskazuje dłonią Jezusowi, gdzie się znajduje Łazarz. A kiedy sąblisko tego miejsca mówi:«To tu, Nauczycielu, jest pogrzebany Twój przyjaciel.»Pokazuje Mu skałę położoną ukośnie na wejściu do grobu.Jezus, aby się tam udać musiał przejść obok Gamaliela. Ale nie przywitali się.Potem Gamaliel przyłączył się do innych zatrzymując się jak wszyscynajbardziej sztywni faryzeusze, w odległości kilku metrów od grobu.[Por. J 11,35] Jezus zaś podchodzi bliżej z siostrami, Maksyminem oraz tymi,którzy są być może krewnymi. Jezus przygląda się potężnej skale, służącej zazamknięcie grobu i stanowiącej ciężką przeszkodę położoną pomiędzy Nim azmarłym przyjacielem. Płacze. Płaczą silniej siostry, a także przyjaciele ikrewni.[Por. J 11,39] «Odsuńcie ten kamień!» – woła nagle Jezus po otarciu łez.46


Wszyscy są zaskoczeni. Szept przebiega przez zgromadzenie, powiększone okilku mieszkańców Betanii, którzy weszli do ogrodu i stoją za gośćmi. Widzękilku faryzeuszów, którzy pocierają sobie czoła i potrząsają głowami, jakbychcieli powiedzieć: „Oszalał!” Nikt nie wykonuje polecenia. Nawet najwierniejsiwahają się, czując odrazę.Jezus powtarza nakaz głośniej, przerażając jeszcze bardziej ludzi ogarniętychdwoma przeciwnymi uczuciami. Początkowo myślą o ucieczce, nagle zaśpochodzą, aby lepiej widzieć, stawiając czoła odorowi, jaki wkrótce będzie czućod grobu, który Jezus nakazuje otworzyć.[Por. J 11,39] «Nauczycielu, to niemożliwe – odzywa się Marta, usiłującpohamować łzy, aby mówić: – Jest tam już od czterech dni. A wiesz, z powodujakiej choroby umarł! Jedynie my, dzięki naszej miłości, mogłyśmy się o niegotroszczyć... Teraz fetor jest z pewnością jeszcze silniejszy mimo namaszczenia...Co chcesz ujrzeć? Jego zgniliznę?... Nie można... nawet z powoduzanieczyszczenia rozkładem i...»[Por. J 11,40] «Czy ci nie powiedziałem, że jeśli będziesz wierzyć, ujrzyszchwałę Bożą? Odsuńcie ten kamień, chcę tego!»To okrzyk woli Bożej...«Och!» – wydobywa się z każdej piersi. Twarze bledną. Niektórzy drżą, jakbypowiał nad nimi śmiertelny wiatr.[Por. J 11,40] Marta daje znak Maksyminowi, on zaś nakazuje sługom wzięcienarzędzi, którymi można by poruszyć ciężki kamień.Słudzy odchodzą szybko powracając z oskardami i silnymi lewarami. Pracująwkładając błyszczące ostrze oskardów pomiędzy skałę a kamień, a potemzastępują oskardy silnymi lewarami. W końcu unoszą ostrożnie kamień. Toczągo na bok i opierają powoli o kamienny mur. Z mrocznego otworu wydobywa sięfetor zanieczyszczający powietrze. Wszyscy się odsuwają.Marta pyta całkiem cicho:«Nauczycielu, wejdziesz tam? Jeśli tak, potrzebne są pochodnie...» – jednak ażsinieje na myśl, że miałby to uczynić.[Por. J 11,41] Jezus jej nie odpowiada. Unosi oczy ku niebu, rozwiera ramionajak na krzyżu i modli się bardzo głośno, wypowiadając słowa:«Ojcze! Dziękuję Ci, że Mnie wysłuchałeś. Wiedziałem, że zawsze Mniewysłuchujesz, lecz mówię to ze względu na tych, którzy tu są, na lud, który Mnieotacza, aby uwierzyli w Ciebie, we Mnie i w to, że Ty Mnie posłałeś!»Stoi tak jakiś czas i zdaje się ogarnięty ekstazą, tak jest przemieniony. Niewydając żadnego dźwięku wypowiada skryte słowa prośby lub uwielbienia. Niewiem. Wiem, że jest tak uduchowiony, że nie można na Niego patrzeć nie czującdrżenia serca w piersiach. Zdaje się, że Jego ciało stało się światłem, jakby byłniematerialny, większy i nawet unosił się nad ziemią. Zachowuje kolor włosów,oczu, skóry, szat, nie tak, jak w czasie przemienienia na Taborze. Wtedywszystko się stało światłem i śnieżnobiałym blaskiem. Tutaj zaś On wydaje sięwydzielać światło i wszystko wokół Niego staje się światłem. Światło zdaje sięotaczać Go jak halo, szczególnie Jego twarz uniesioną ku niebu, z pewnościązachwyconą oglądaniem Ojca.47


Pozostaje tak przez jakiś czas, potem staje się ponownie Sobą: Człowiekiem,lecz Jego dostojeństwo jest potężne. Zbliża się do progu grobu. Wyciąga doprzodu ramiona, kierując dłonie ku ziemi. Dotąd trzymał je rozłożone z dłońmiskierowanymi ku niebu. Dłonie ma więc już we wnętrzu grobu, białe wmrocznym chodniku. Zanurza błękitny ogień Swego spojrzenia – któregocudowny błysk jest dziś nie do wytrzymania – w tę niemą ciemność. Potężnymgłosem, krzykiem silniejszym niż ten, którym na jeziorze wydał wiatrowipolecenie uciszenia się, głosem, którego nie słyszałam u Niego w żadnym zcudów, woła:[Por. J 11,43] «Łazarzu! Wyjdź na zewnątrz!»Echo powtarza Jego głos w wydrążonym grobie i rozchodzi się potem po całymogrodzie. Odbijają go nierówności terenu Betanii i sądzę, że dochodzi nawet dopierwszych stoków pagórków za polami. Powraca powtórzony i przytłumionyjak rozkaz, który musi być wykonany. Jest pewne, że ze wszystkich stronsłychać na nowo: «Na zewnątrz! Na zewnątrz! Na zewnątrz!»Wszyscy drżą mocniej. Ciekawość przykuwa ich do miejsca, twarze jednakbledną i oczy się wytrzeszczają, a usta otwierają się nieświadomie z jużgotowym okrzykiem zaskoczenia.Marta nieco z tyłu i z boku jest jak oczarowana patrząc na Jezusa. Maria upadłana kolana. Ponieważ nie oddaliła się ani na chwilę od swego Nauczyciela, upadłana kolana na skraju grobu. Jedną rękę trzyma na piersi, aby uspokoić bicieserca, drugą zaś uchwyciła kraj szaty Jezusa. Można zauważyć, że drży, bowidać lekkie poruszenie szaty, trzymanej w ręku.[Por. J 11,44] Coś białego wydaje się wyłaniać z głębi podziemi. Najpierw maławypukła linia, potem – forma owalna, a potem na owalu uwidoczniają się pasyszersze, dłuższe, coraz dłuższe. I ten, który był martwy, ściśnięty opaskami,posuwa się powoli naprzód, coraz bardziej widoczny, nieziemski, wywierającywrażenie.Jezus cofa się, cofa, nieznacznie, lecz stale, w miarę jak Łazarz się zbliża.Odległość między nimi jest więc stale taka sama.Maria jest zmuszona puścić połę Jego płaszcza, lecz się nie porusza z miejsca,na którym się znajduje. Radość, wzruszenie przytrzymują ją na miejscu.Jedno: «Och!» coraz wyraźniejsze wychodzi ze wszystkich ust wcześniejzamkniętych w napięciu oczekiwania. Najpierw jest to szmer ledwie słyszalny,który się zmienia w głos, a głos staje się potężnym krzykiem.Łazarz jest już u wejścia do grobu i zatrzymuje się tam, sztywny, niemy,podobny do gipsowego posągu ledwie obciosanego, a więc nieforemnego. Tokształt długi, szczupły w miejscu głowy, szczupły na nogach, bardziej szeroki wtułowiu, makabryczny jak sama śmierć. Przypomina widmo. Biel opasek odbijasię od mrocznej głębi grobu. W ogarniającym go słońcu widać tu i tam płynącązgniliznę.Jezus woła głośno:«Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić. Dajcie mu szaty i jedzenie.»«Nauczycielu!...» – mówi Marta i chce może powiedzieć więcej, ale Jezuswpatruje się w nią, panując nad nią Swym promieniejącym spojrzeniem imówiąc:48


«Tu! Zaraz! Zaraz przynieście mu odzienie. Ubierzcie go w obecności wszystkichi dajcie mu jeść» – nakazuje.Ani razu nie odwraca się ku tym, którzy są za Nim i przy Nim. Jego oczyspoglądają jedynie na Łazarza, na Marię, która jest tuż przy wskrzeszonym, nietroszcząc się o obrzydzenie, jakim wszystkich napawają pobrudzone bandaże ina Martę, która oddycha ciężko, jakby jej serce miało pęknąć i nie wie, czy makrzyczeć z radości, czy płakać...Słudzy pośpiesznie wykonują polecenia. Noemi odchodzi pierwsza, biegnąc.Pierwsza też powraca ze złożonymi szatami na ramieniu. Inni rozwijają opaskipo zakasaniu rękawów i podniesieniu własnych szat, aby nie dotykaćspływającej na ziemię zgnilizny. Marcela i Sara powracają z amforami wonności.Za nimi idą słudzy: jedni z misami i dzbanami parującej ciepłej wody, inni – zpółmiskami, z kubkami mleka, wina, z owocami, z podpłomykamiposmarowanymi miodem.Opaski wąskie i bardzo długie, lniane, jak mi się zdaje, z krajką po obydwustronach z pewnością tkane w tym celu, odwijają się jak zwój tasiemki zwielkiej szpuli i upadają na ziemię, ciężkie od balsamów i zgnilizny. Słudzyusuwają je, posługując się żerdziami. Zaczęli od głowy. Tu też jest zgnilizna,która wypłynęła z nosa, uszu, ust. Całun umieszczony na twarzy jest całynasączony tymi wyciekami. Ukazująca się twarz Łazarza jest bardzo blada,szczupła, z oczyma cały czas zamkniętymi z powodu balsamów umieszczonychw oczodołach. Są nimi pobrudzone włosy i nawet broda.Powoli opada prześcieradło, całun, w który było owinięte ciało. W miarę jakopaski opadają, opadają, opadają, zostaje uwolniony, spowinięty nimi przezwiele dni, tułów i wraca kształt ludzki temu, co najpierw wyglądało jak wielkapoczwarka. Kościste ramiona, ręce jak u szkieletu, boki ledwie obciągnięteskórą, zapadnięty brzuch ukazują się powoli. W miarę jak opadają bandaże,siostry, Maksymin, służący pospiesznie usuwają pierwszą warstwę brudu ibalsamów i stale zmieniają wodę, która oczyszcza dzięki wonnościom, jakie doniej włożyli. W końcu ukazuje się czysta skóra.Kiedy odwinięto twarz Łazarza i kiedy już może patrzeć, nim spojrzy na siostry,kieruje swe spojrzenie ku Jezusowi. Zapomina o wszystkim i patrzy na swegoJezusa, daleki od wszystkiego, co się dzieje. Na bladych wargach ma miłosnyuśmiech, a w oczach błyszczy promienna łza. Jezus też się do niego uśmiecha iw Jego oku też błyszczy łza, lecz nic nie mówiąc, kieruje wzrok Łazarza kuniebu. Łazarz pojmuje i porusza wargami w niemej modlitwie. Marta sądzi, żechce jej coś powiedzieć, a jeszcze nie odzyskał głosu, więc pyta:«Co mówisz, mój Łazarzu?»«Nic, Marto. Dziękuję Najwyższemu.»Wymowa jest pewna, głos silny.Ludzie po raz kolejny wykrzykują ze zdumieniem: «Och!»Teraz odwinęli go do samych bioder, uwolnili, oczyścili i mogą mu włożyć krótkątunikę, rodzaj koszuli, która zakrywa pachwiny i opada na uda.Sadzają go, żeby odwinąć nogi i umyć. Kiedy się ukazują, Marta i Maria wydająwielki okrzyk, pokazując sobie nogi i bandaże. Na bandażach, w które byłyowinięte nogi, oraz na całunie, zdjętym z nich, wycieki zgnilizny były tak obfite,że uformowały wielkie strugi na tkaninie, lecz widać, że rany nóg są całkowicie49


zagojone. Jedynie czerwono-niebieskie blizny wskazują miejsca, w których byłyowrzodzone.Wszyscy ludzie wykrzykują jeszcze głośniej ze zdumienia. Jezus uśmiecha się.Łazarz również się uśmiecha. Przez chwilę patrzy na swe uzdrowione nogi, apotem odwraca się, żeby znowu przyglądać się Jezusowi. Wydaje się, że niemoże się nasycić oglądaniem Go. Żydzi, faryzeusze, saduceusze, uczeni wPiśmie, nauczyciele podchodzą ostrożnie, żeby nie pobrudzić swych szat. Patrząz bliska na Łazarza, patrzą z bliska na Jezusa. Ale ani Łazarz, ani Jezus niezajmują się nimi: patrzą na siebie i wszystko inne dla nich nie istnieje.I oto już zakładają Łazarzowi sandały na nogi. Wstaje, porusza się pewnymkrokiem. Bierze szatę, podaną przez Martę. Wkłada ją sam, zawiązuje pas,układa fałdy. Oto on – szczupły i blady, lecz podobny do wszystkich. Myje sobiejeszcze dłonie i ramiona do łokci, po zakasaniu rękawów. A potem nową wodąprzemywa sobie twarz i głowę, aż czuje się całkiem czysty. Ociera włosy itwarz, oddaje ręcznik słudze i idzie prosto do Jezusa. Upada na twarz, całuje Munogi.Jezus pochyla się, podnosi go, przytula do serca i mówi:«Witaj, Mój przyjacielu. Niech będzie z tobą pokój i radość. Żyj, aby wypełnićtwoje szczęśliwe przeznaczenie. Unieś twarz, abym ci przekazał powitalnypocałunek.»I całuje jego policzki, a Łazarz czyni to samo.Dopiero po oddaniu czci i pocałowaniu Nauczyciela Łazarz odzywa się do swychsióstr i całuje je. Potem obejmuje Maksymina i Noemi, płaczącą z radości, i kilkuinnych, którzy są – jak myślę – krewnymi lub bardzo bliskimi przyjaciółmi.Potem całuje Józefa, Nikodema, Szymona Zelotę i kilku innych.Jezus sam idzie do sługi, który ma w rękach półmisek z jedzeniem. Bierzepodpłomyk z miodem, jabłko, kubek wina i podaje wszystko Łazarzowi poofiarowaniu tego i pobłogosławieniu, aby się posilił. Łazarz je z apetytem<strong>człowieka</strong> całkowicie zdrowego. Z wszystkich ust wychodzi raz jeszczezdumione: «Och!»Wydaje się, że Jezus widzi jedynie Łazarza, ale w rzeczywistości obserwujewszystkich. Widząc, że z gestami gniewu właśnie ma odejść Sadok, Elchiasz,Kananiasz, Feliks, Doras, Korneliusz i inni, mówi głośno:«Zaczekaj chwilę, Sadoku. Mam coś do powiedzenia tobie i twoimtowarzyszom.»Zatrzymują się. Mają twarze przestępców.Józef z Arymatei wykonuje gest przerażenia i daje znak Zelocie, abypowstrzymał Jezusa. Jednak On już podchodzi do zawziętej grupy i mówigłośno:«Czy to ci wystarczy, Sadoku, to co widziałeś? Powiedziałeś Mi kiedyś, że abywierzyć potrzebujesz, ty i tobie podobni, widoku ponownego składania się, i wdobrym zdrowiu, <strong>człowieka</strong>, który się rozkładał. Czy jesteś zadowolony z tegorozkładu, jaki widziałeś? Czy jesteś zdolny uznać, że Łazarz był martwy, a terazżyje i jest tak zdrowy, jak nie był od lat? Wiem, przyszliście tu, aby kusić, abywywołać w nich więcej bólu i zwątpienia. Przyszliście szukać tu Mnie, mającnadzieję znaleźć Mnie ukrywającego się w pokoju umierającego. Przyszliście tunie z miłości i chęci uczczenia tego, który umarł, lecz aby się upewnić, że Łazarz50


istotnie umarł. Przychodziliście nadal, ciesząc się coraz bardziej, im więcejczasu upływało. Gdyby stało się tak jak mieliście nadzieję, jak już wierzyliście,że się stało, mielibyście rację ciesząc się. Przyjaciel, który uzdrawia wszystkich,lecz nie uzdrawia przyjaciela. Nauczyciel, który nagradza wiarę wszystkich, lecznie nagradza wiary Swoich przyjaciół z Betanii. Mesjasz bezsilny wobecrzeczywistości śmierci. Oto, co dawało wam powody do radości. Ale oto Bógwam odpowiedział. Żaden prorok nigdy nie zebrał na nowo tego, co nie tylkoumarło, lecz się rozpadało. Bóg to uczynił. Oto żyjące świadectwo tego, Kimjestem.Pewnego dnia Bóg wziął błoto i nadał mu formę i tchnął w nie żyjącego ducha ipowstał człowiek. Byłem przy tym, mówiąc: „Niechaj się stanie człowiek na naszobraz i na nasze podobieństwo”, bo jestem Słowem Ojca. Dziś Ja, Słowo,powiedziałem temu, co nie było nawet błotem, lecz zgnilizną: „Żyj” i zepsucie nanowo stało się ciałem, ciałem całkowitym, żyjącym, poruszającym się. Oto onopatrzy na was. A do ciała dołączyłem ducha, który leżał od kilku dni na łonieAbrahama. Wezwałem go Moją wolą, bo wszystko mogę, Ja, Żyjący, Ja, Królkrólów, któremu są poddane wszystkie stworzenia i wszystkie rzeczy. Co Miteraz odpowiecie?»Stoi przed nimi wysoki, porażający majestatem, prawdziwy Sędzia i Bóg. Nieodpowiadają. Jezus mówi z naciskiem:«To jeszcze nie wystarcza, żebyście wierzyli i przyjęli to, czego nie da siępodważyć?»«Dotrzymałeś jedynie części Swej obietnicy. To nie jest znak Jonasza...» –mówi gwałtownie Sadok.«Będziecie i to mieli. Obiecałem i dotrzymam słowa – mówi Pan – Także ktośinny, obecny tutaj, czeka na inny znak i będzie go miał. A ponieważ jestsprawiedliwy, przyjmie go. Wy – nie. Wy pozostaniecie tym, czym jesteście.»Odwraca się i widzi Szymona, członka Sanhedrynu, syna Eliannasza. Patrzy naniego, patrzy. Opuszcza tych, z którymi rozmawiał, i stając naprzeciw niegomówi mu cicho, lecz wyraźnie:«To szczęście dla ciebie, że Łazarz nie pamięta swego pobytu wśród umarłych!Cóż uczyniłeś ze swym ojcem, Kainie?»Szymon ucieka wydając okrzyk lęku, który zmienia się w wycie przekleństwa:«Bądź przeklęty, Nazarejczyku!»Jezus mu odpowiada:«Twoje przekleństwo unosi się ku Niebu i najwyższe Niebiosa zsyłają ci je zpowrotem. Jesteś naznaczony, o nieszczęsny!»Wraca do tyłu, do grup zaskoczonych, niemal przerażonych. Spotyka Gamaliela,który idzie w kierunku drogi. Patrzy na niego i Gamaliel na Niego patrzy. Jezusmówi mu, nie zatrzymując się:«Bądź gotowy, o rabbi. Znak wkrótce nadejdzie. Ja nigdy nie kłamię.»Ogród powoli pustoszeje. Żydzi są oszołomieni, lecz z większości wszystkimiporami tryska gniew. Gdyby ich spojrzenia mogły spalić – Jezus byłbycałkowicie zamieniony w popiół. Rozmawiają, dyskutują między sobą,odchodząc, tak teraz wstrząśnięci przez swą klęskę, że nie potrafią już ukryć –51


pod obłudną przyjacielską postawą – celu swej obecności w tym miejscu.Odchodzą, nie żegnając się ani z Łazarzem, ani z siostrami.Pozostaje kilku, których przekonał do Pana cud. Pośród nich jest Józef Barnaba,który upada na kolana przed Jezusem i oddaje Mu cześć. To samo robi przedodejściem uczony w Piśmie Joel, syn Abiasza, a także inni, których nie znam,lecz należą z pewnością do osób znamienitych.W tym czasie Łazarz, otoczony przez najbliższych, odszedł do domu. Józef,Nikodem i inni dobrzy żegnają Jezusa i odchodzą. Odchodzą z głębokimipokłonami żydzi, którzy byli przy Marcie i Marii. Słudzy zamykają ogrodzenie. Dodomu powraca spokój.Jezus rozgląda się wokół siebie. Widzi dym i płomienie w głębi ogrodu od stronygrobu. Stoi sam na ścieżce i mówi:«Te zgniliznę pochłonie ogień... zgniliznę śmierci... Ale zepsucia serc... tych sercżaden ogień nie unicestwi... Nawet ogień Piekła. Ono będzie wieczne...Okropność!... Większa niż śmierć... większa niż zepsucie... i... któż cię ocali, oLudzkości, która tak kochasz swe zepsucie! Ty chcesz być zepsuta. A Ja... Jawyrwałem z grobu <strong>człowieka</strong> jednym słowem... A potokiem słów... i bólu... niebędę mógł wyrwać grz<strong>echo</strong>wi <strong>człowieka</strong>, ludzi, milionów ludzi.»Siada i zasmucony zakrywa twarz dłońmi...Jakiś sługa mija Go i zauważa. Idzie do domu. W chwilę potem wychodzi z domuMaria. Idzie do Jezusa, lekko, jakby nie dotykała ziemi. Zbliża się i mówi doNiego cicho:«Rabbuni, jesteś zmęczony... Chodź, o mój Panie. Twoi utrudzeni apostołowieposzli do drugiego domu, wszyscy, z wyjątkiem Szymona Zeloty... Płaczesz,Nauczycielu? Dlaczego?...»Klęka u stóp Jezusa... obserwuje Go... Jezus patrzy na nią. Nie odpowiada.Wstaje i idzie w kierunku domu. Maria podąża za Nim. Wchodzą do sali. Łazarzanie ma, nie ma też Zeloty, lecz jest Marta, szczęśliwa, przemieniona radością.Zwraca się do Jezusa, aby wyjaśnić:«Łazarz poszedł się wykąpać, aby się jeszcze oczyścić. O! Nauczycielu!Nauczycielu! Cóż Ci powiedzieć!»Jest samym uwielbieniem. Zauważa smutek Jezusa i mówi:«Jesteś smutny, Panie? Nie jesteś szczęśliwy, że Łazarz... – przerywa, ogarniają podejrzenie: – O! Jesteś taki poważny wobec mnie. Zgrzeszyłam. Toprawda.»«Obie zgrzeszyłyśmy, moja siostro» – mówi Maria.«Nie, ty nie... O! Nauczycielu, Maria nie zgrzeszyła. Maria potrafiła byćposłuszna, tylko ja okazałam nieposłuszeństwo. Wysłałam po Ciebie, bo... bo niemogłam dłużej słuchać ich zarzutów, że nie jesteś Mesjaszem, Panem... niemogłam już dłużej patrzeć, jak on cierpi... Łazarz tak bardzo pragnął Cię[ujrzeć]. Tak Cię wołał... Przebacz mi, Jezu.»«A ty nic nie mówisz, Mario?» – pyta Jezus.«Nauczycielu... ja.. cierpiałam wtedy nie tylko jako niewiasta. Cierpiałam, bo...Marto, przysięgnij, przysięgnij tu, przed Nauczycielem, że nigdy, nigdy niepowiesz Łazarzowi o jego majaczeniu... Mój Nauczycielu... poznałam Cię52


całkowicie, o Boskie Miłosierdzie, w ostatnich godzinach Łazarza. O! Mój Boże!Jakże Ty mnie umiłowałeś i przebaczyłeś mi, Ty, Bóg, Ty, czysty, Ty...?! Mójbrat, który mnie przecież kocha, ale jest człowiekiem, jedynie człowiekiem, wgłębi serca nie przebaczył mi wszystkiego. Nie, źle się wyrażam. On niezapomniał o mojej przeszłości i kiedy osłabienie śmiercią przytępiło w nimdobroć, o której myślałam, że zapomniała o przeszłości, wykrzyczał swój ból,swój gniew wobec mnie... O!...» – Maria płacze.«Nie płacz, Mario. Bóg ci przebaczył i zapomniał. Dusza Łazarza takżeprzebaczyła i zapomniała, chciała zapomnieć. Człowiek nie potrafił o wszystkimzapomnieć i kiedy ciało wzięło nad nim górę w ostatnim skurczu osłabionej woliprzemówił człowiek.»«Nie oburza mnie to, Panie. Dzięki temu jeszcze bardziej Cię pokochałam ijeszcze bardziej kocham Łazarza. Od tamtej chwili i ja Cię pragnęłam, gdyżbyłam zbyt zaniepokojona myślą, że Łazarz umarł pozbawiony pokoju z mojegopowodu... a potem, potem, kiedy widziałam, jak Tobą gardzą żydzi... kiedywidziałam, że nie przychodzisz po śmierci, nawet wtedy, gdy okazałam Ciposłuszeństwo, ufając wbrew wszelkiej nadziei, mając nadzieję nawet naotwarcie się grobu, wtedy mój duch także cierpiał. Panie, jeśli musiałam jeszczeza coś odpokutować, a z pewnością musiałam, odpokutowałam, Panie...»«Biedna Mario! Znam twe serce. Zasłużyłaś na cud i niech to cię utwierdzi wnadziei i wierze.»«Mój Nauczycielu, teraz zawsze będę ufać i wierzyć. Już nie będę wątpić, nigdywięcej, Panie. Będę żyć wiarą. Dałeś mi zdolność wierzenia w to, co jest nie douwierzenia.»«A ty, Marto, nauczyłaś się tego? Nie, jeszcze nie. Ty jesteś Moją Martą, leczjeszcze nie jesteś Moją doskonałą czcicielką. Po co działasz zamiastkontemplować? To bardziej święte. Widzisz? Twoja siła – ponieważ byłazwrócona bardziej ku sprawom ziemskim – opuściła cię, kiedy stwierdziłaś, żedoszło do ziemskich wydarzeń, które wydały się wtedy nie do uleczenia.Rzeczywiście nie ma lekarstwa na sprawy doczesne, o ile Bóg nie zadziała.Dlatego stworzenie musi umieć wierzyć i kontemplować. Musi kochać aż dogranic ludzkich możliwości, całym sobą – swą myślą, duszą, ciałem, krwią,powtarzam: wszystkimi ludzkimi siłami. Chcę, żebyś była silna, Marto. Chcę,żebyś była doskonała. Nie potrafiłaś być posłuszna, bo nie potrafiłaś wierzyć icałkowicie zaufać, a nie potrafiłaś wierzyć i ufać, bo nie potrafiłaś całkowiciekochać. Ale Ja ci to odpuszczam. Przebaczam ci, Marto. Dziś wskrzesiłemŁazarza. Teraz daję ci silniejsze serce. Jemu przywróciłem życie. W ciebiewlewam moc doskonałej miłości, wiary i ufności. Teraz bądźcie szczęśliwe ispokojne. Przebaczcie tym, którzy was w tych dniach obrażali...»«Panie, w tym ja zgrzeszyłam [– odzywa się Maria.] Przed chwilą powiedziałamdo starego Kananiasza, który Cię znieważał w tych dniach: „Kto zwyciężył? Tyczy Bóg? Twoja pogarda czy moja wiara? Chrystus jest Żyjącym i jest Prawdą.Ja wiedziałam, że Jego chwała rozbłyśnie jeszcze bardziej, a ty, starcze, naprawswą duszę, jeśli nie chcesz poznać śmierci.”»«Dobrze powiedziałaś, ale nie sprzeczaj się z niegodziwymi, Mario. Iprzebaczaj. Przebaczaj, jeśli chcesz Mnie naśladować... Oto Łazarz. Słyszę jegogłos.»Rzeczywiście wchodzi Łazarz, odziany w nową szatę, ogolony, uczesany, zwłosami pachnącymi. Jest z nim Maksymin i Zelota.«Nauczycielu!» – Łazarz jeszcze raz klęka, oddając Mu cześć.53


Jezus kładzie mu dłoń na głowie i mówi z uśmiechem:«Przeszliście pomyślnie próbę, Mój przyjacielu. Ty i twoje siostry. Teraz bądźcieszczęśliwi i silni, aby służyć Panu. Co sobie przypominasz z przeszłości,przyjacielu? Mówię o twych ostatnich chwilach.»«Wielkie pragnienie ujrzenia Ciebie i wielki pokój pośród moich sióstr.»«A opuszczenie czego najbardziej cię smuciło, kiedy umierałeś?» [– pyta dalejJezus.]«Ciebie, Panie, i moich sióstr. Ciebie, bo nie mogłem Ci już służyć, a ich dlatego,że dawały mi całą radość...»«O, mój bracie!» – wzdycha Maria.«Ty, bardziej niż Marta. Ty mi dałaś Jezusa i miarę tego, Kim jest Jezus. Jezusoddał mi ciebie. Ty jesteś darem Boga, Mario.»«Mówiłeś o tym także umierając...» – mówi Maria i uważnie przygląda siętwarzy brata.«Bo stale o tym myślę» [– wyznaje Łazarz.]«Ale ja ci zadałam także wiele bólu...»«Choroba też mi zadała ból. Mam jednak nadzieję, że przez nią zadośćuczyniłemza winy starego Łazarza. To dzięki niej zostałem wskrzeszony, oczyszczony, abybyć godny Boga. Ty i ja: obydwoje wskrzeszeni, aby służyć Panu, a pomiędzynami Marta, ta, która zawsze była pokojem domu.»«Słyszysz, Mario? Łazarz wypowiada słowa mądrości i prawdy. Teraz odchodzęzostawiając was waszej radości...»«Nie, Panie, zostań z nami. Zostań w Betanii i w moim domu. To będziepiękne...»«Zostanę. Chcę ci wynagrodzić za to, co wycierpiałeś. Marto, nie bądź smutna.Marta myśli, że mnie zasmuciła. Ale Mój smutek jest nie tyle z waszego powodu,ile z powodu tych, którzy nie chcą dostąpić odkupienia. Ich nienawiść jest corazwiększa. Mają truciznę w sercu... Cóż... przebaczmy.»«Przebaczmy, Panie» – mówi Łazarz ze swoim łagodnym uśmiechem... i na tymsłowie wszystko się kończy.Jezus mówi: «Tutaj można umieścić dyktando z 23.03.44 jako komentarz dowskrzeszenia Łazarza.»Na marginesie wskrzeszenia Łazarza i w odniesieniu do zdania ze św. Jana.Jezus mówi:[Por. J 11,30] «W Ewangelii Jana, jaką czyta się od wieków, jest napisane:„Jezus zaś nie przybył jeszcze do Betanii” (11,30). Aby uprzedzić wszelkiemożliwe zarzuty, zwracam wam uwagę na to, że pomiędzy tym zdaniem, a54


zdaniem z Dzieła, mówiącym, że spotkałem Martę w odległości kilku kroków odzbiornika w ogrodzie Łazarza, nie ma sprzeczności faktów, lecz jedynie[sprzeczności wynikające z] przekładu i [sposobu] opisywania.Trzy czwarte Betanii należało do Łazarza, podobnie jak należała do niego duża<strong>część</strong> Jerozolimy. Ale mówmy o Betanii. Ponieważ należała w trzech czwartychdo Łazarza, można było mówić: Betania Łazarza. A zatem tekst nie byłby błędny,nawet gdybym spotkał Martę w osadzie lub przy źródle, jak mówią niektórzy.Rzeczywiście nie wszedłem do osady, aby nie zbiegli się mieszkańcy, gdyżwszyscy byli wrogo nastawieni do członków Sanhedrynu. Obszedłem Betanię,aby dojść do domu Łazarza, który znajdował się po przeciwnej stronie dla tego,kto szedł do Betanii przez Enszemesz.Właśnie dlatego Jan powiedział, że Jezus nie wszedł jeszcze do osady. I z takąsamą dokładnością mały Jan mówi, że zatrzymałem się w pobliżu zbiornika(czyli źródła dla Hebrajczyków) już w ogrodzie Łazarza, lecz jeszcze z dala oddomu.Zauważcie poza tym, że w tym czasie żałoby i nieczystości (bo nie był to jeszczesiódmy dzień po śmierci) siostry nie opuszczały domu. A zatem to w obrębie ichwłasności doszło do spotkania.Nasz mały Jan mówi o nadejściu mieszkańców Betanii dopiero wtedy, kiedy jużnakazałem odsunięcie kamienia. Przedtem mieszkańcy nie wiedzieli, żeprzyszedłem i dopiero wtedy, gdy ta wieść się rozniosła, przybiegli do Łazarza.»Jezus mówi:9. REFLEKSJA NAD WSKRZESZENIEM ŁAZARZANapisane 23 marca 1944. A, 2381-2390[Por. J 11,6] «Mogłem zadziałać w porę, aby zapobiec śmierci Łazarza. Niechciałem tego uczynić. Wiedziałem, że to wskrzeszenie będzie broniąobosieczną, bo nawrócę żydów, których myśl była prawa, lecz uczynię bardziejzawziętymi tych, których myśl nie była prawa. Od nich, po tym ostatnim ciosieMojej potęgi, przyjdzie na Mnie wyrok śmierci. Ale po to przyszedłem i terazdojrzała godzina, aby to się dokonało. Mogłem także przybyć od razu. Alemusiałem przekonać przez wskrzeszenie – pomimo już zaawansowanegozepsucia ciała – niewierzących najbardziej upartych. Nawet Moich apostołów,którzy – powołani do zaniesienia Wiary światu – potrzebowali podtrzymaniaswej wiary cudami o wyjątkowej wielkości.Już mówiłem o tym, że apostołowie byli w bardzo wielkim stopniu ludźmi. Tonie była przeszkoda nie do pokonania. To była logiczna konsekwencja ichuwarunkowań: zostali powołani na Moich [apostołów] w wieku już dojrzałym.Nie zmienia się mentalności ani sposobu myślenia z dnia na dzień. A Ja, w Mojejmądrości, nie chciałem wybierać dzieci, wychowywać ich i kazać im wzrastaćwedług Mojej myśli, aby z nich uczynić Moich apostołów. Mogłem tak uczynić.Nie chciałem jednak tego robić. Dusze bowiem mogłyby Mi wyrzucać, żepogardziłem tymi, którzy nie są niewinni. Mogłyby wtedy usprawiedliwiaćsiebie, a oskarżać Mnie o to, że przez Mój wybór Ja także okazałem, iż ci, którzysą już uformowani, nie mogą się zmienić.Nie. Wszystko może się zmienić, kiedy się chce. I rzeczywiście Ja uczyniłemmęczenników i świętych, ewangelizatorów świata z małodusznych, kłótliwych,chciwych, zmysłowych, niedowierzających. Nie zmienia się tylko ten, kto tegonie chce. Kochałem i kocham to, co małe i słabe. Ty jesteś tego przykładem. Ajeśli tylko znajduje się w tych „nicościach” wola miłowania Mnie i pójścia za55


Mną, to czynię z nich Moich szczególnie umiłowanych, Moich przyjaciół, Mojesługi. Posługuję się nimi zawsze i to jest stały cud, jakiego dokonuję, abydoprowadzić innych do wiary we Mnie. Nie zabijam przez to możliwości[otrzymania innych] cudów. Jakże jednak obecnie słabnie ta możliwość! Jaklampa, w której brak oliwy, kona i umiera, zabita przez niedostatek lub brakwiary w Boga cudu.[Por. J 11,37] Istnieją dwie formy gwałtowności w proszeniu o cud. Jednej Bógpoddaje się z miłością. Od drugiej – odwraca się z pogardą.Pierwsza to ta, która prosi, jak Ja nauczyłem prosić: z ufnością, bez ustanku ibez przyjmowania, że Bóg może nie wysłuchać. Bóg bowiem jest dobry, a ktojest dobry, wysłuchuje. Bóg bowiem jest potężny i może wszystko. Ta [formaproszenia ujawnia] miłość, a Bóg wysłuchuje tego, kto kocha.Druga [forma], to gwałtowność zbuntowanych, którzy chcą, aby Bóg był ichsługą i ugiął się przed ich złością i okazał im to, czego oni Mu nie dają: miłość iposłuszeństwo. Ta forma jest obrazą, którą Bóg karze przez odmówienie Swoichłask.Skarżycie się, że nie dokonuję już cudów zbiorowych. Jakże mógłbym ichdokonywać? Gdzie są zbiorowości, które wierzą w Mnie? Gdzie są prawdziwiwierzący? Iluż jest prawdziwych wierzących w jakiejś zbiorowości? Widzęducha wierzącego tak rzadko jak nieliczne kwiaty, które przeżywają wspalonym przez pożar lesie. Resztę szatan spalił swoimi naukami i będziewypalał coraz bardziej.Proszę was, abyście przyjęli za waszą nadprzyrodzoną zasadę [postępowania]to, co odpowiedziałem Tomaszowi i abyście pamiętali o tym. Nie można byćMoim prawdziwym uczniem, jeśli się nie umie nadać życiu ludzkiemu wagi, najaką zasługuje: jest jedynie środkiem zdobycia prawdziwego i niekończącegosię Życia. Kto będzie chciał ocalić swoje życie na tym świecie, ten utraci Życiewieczne [por. Mt 10,39; Mt 16,25; Mk 8,35; Łk 9,24]. Powiedziałem to ipowtarzam. Czym są doświadczenia? Obłokiem, który prz<strong>echo</strong>dzi. Niebopozostaje i czeka na was po próbie.Ja zdobyłem Niebo dla was Moim heroizmem. Wy powinniście Mnie naśladować.Heroizm nie jest zachowany jedynie dla tych, którzy mają zaznać męczeństwa.Życie chrześcijańskie jest ustawicznym heroizmem, gdyż jest ono stałą walkąprzeciwko światu, demonowi i ciału. Nie zmuszam was do podążania za Mną.Pozostawiam wam wolność. Ale nie chcę obłudy. Albo ze Mną i jak Ja, alboprzeciwko Mnie. Już nie możecie Mnie oszukiwać. Mnie nie możecie zmylić. Janie zawieram przymierza z Nieprzyjacielem. Jeśli jego wolicie bardziej niż Mnie,nie możecie myśleć, że macie Mnie równocześnie za przyjaciela. Albo on, alboJa. Wybierajcie.[Por. J 11,31] Cierpienie Marty jest inne od bólu Marii z powodu innego duchatych dwóch sióstr i ich odmiennego postępowania. Szczęśliwi, którzy postępująw taki sposób, że nie mają wyrzutów sumienia z tego powodu, że zasmucilikogoś, kto umarł i którego już nie można pocieszyć w zadanych mu boleściach.Ale jeszcze bardziej szczęśliwy jest ten, któremu sumienie nie wyrzuca, żezasmucił swego Boga, Mnie, Jezusa, i nie boi się spotkania ze Mną, lecz tęskniza nim jako za radością, o której marzył niespokojnie przez całe życie, i którąwreszcie osiąga.Jestem waszym Ojcem, Bratem, Przyjacielem. Dlaczego więc tak często Mnieranicie? Czy wiecie, ile życia na ziemi jeszcze wam pozostaje? Życia, żebywynagradzać? Nie wiecie tego. A zatem godzina po godzinie, dzień po dniu,postępujcie dobrze. Zawsze dobrze. Wtedy zawsze Mnie uszczęśliwicie. I nawet56


jeśli cierpienie przyjdzie na was – a cierpienie jest uświęceniem, mirrą,strzegącą od zepsucia przez cielesność – będziecie zawsze mieć pewność, że Jawas kocham, że kocham was nawet w tym bólu, i będzie w was pokój, płynący zMojej miłości. Ty, mały Janie, wiesz, czy Ja potrafię pocieszyć nawet wcierpieniu.[Por. J 11,41] W Mojej modlitwie do Ojca powtarzam to, co powiedziałem napoczątku: konieczne było wstrząśnięcie przez wyjątkowy cud nieprzejednaniemżydów i całego świata. Wskrzeszenie pogrzebanego przed czterema dniami izłożonego w grobie po chorobie długiej, przewlekłej, odrażającej, znanej, niebyło czymś, co mogło pozostawić obojętnym ani tym bardziej niepewnym.Gdybym go uzdrowił, kiedy żył, lub gdybym tchnął w niego ducha zaraz kiedy gowyzionął, kąśliwość nieprzyjaciół mogłaby stworzyć wątpliwości co do istotycudu. Ale odór zwłok, zgnilizna na opaskach, długi pobyt w grobie, niepozostawiały wątpliwości. I cud cudów, chciałem, aby Łazarza rozwiązano ioczyszczono w obecności wszystkich, aby ujrzano, że nie tylko życie, ale idoskonałość członków powróciła tam, skąd wcześniej owrzodzone ciałorozszerzyło we krwi zarodki śmierci. Kiedy wyświadczam łaskę, daję zawszewięcej niż to, o co Mnie prosicie.[Por. J 11,41] Płakałem przed grobem Łazarza i nadano tym łzom tyle imion.Jednak wiedzcie, że łaski otrzymuje się przez cierpienie pomieszane zniewzruszoną wiarą w Wiecznego. Płakałem nie tyle z powodu utratyprzyjaciela i cierpienia sióstr, ile dlatego, że jak dno, które się podnosi, tak w tejgodzinie ukazały się na powierzchni, żywiej niż kiedykolwiek dotąd, trzy myśli,które jak trzy gwoździe, wciąż wbijały swe ostrze w Moje serce.(1) Stwierdzenie, do jakiego zniszczenia doprowadził szatan <strong>człowieka</strong>, kuszącgo do Zła. Zniszczenie, które dla potępionej ludzkości polegało na bólu i śmierci.Śmierć fizyczna to symbol i żywa przenośnia śmierci duchowej, którą grzechzadaje duszy pogrążając ją – ją, królową przeznaczoną do życia w królestwieŚwiatłości – w ciemnościach piekielnych.(2) Przekonanie, że nawet ten cud, dokonany jako najwyższe dopełnienie trzechlat ewangelizowania, nie przekona świata żydowskiego o Prawdzie, którejbyłem Nosicielem. I że żaden cud nie nawróci w przyszłości tego świata doChrystusa. O! Cierpienie bycia bliskim śmierci dla tak niewielu!(3) Wizja duchowa Mojej przyszłej śmierci. Byłem Bogiem. Byłem teżCzłowiekiem. I aby być Odkupicielem musiałem odczuć ciężar zadośćuczynienia.A zatem okropność śmierci i to takiej śmierci. Byłem żywy, zdrowy i mówiłemsobie: „Wkrótce umrę. Będę w grobie jak Łazarz. Niebawem agonianajokrutniejsza będzie Moją towarzyszką. Muszę umrzeć”. Dobroć Bogaoszczędza wam znajomości przyszłości, ale Mnie nie została ona oszczędzona.Och! Uwierzcie Mi, wy, którzy uskarżacie się na wasz los, że żaden nie jestsmutniejszy od Mojego. Miałem stałe przeczucie przyszłości dotyczącewszystkiego, co miało Mnie spotkać, w połączeniu z ubóstwem, wyrzeczeniami,przykrościami, które towarzyszyły Mi od narodzenia do śmierci. Nie uskarżajciesię więc. Miejcie ufność we Mnie. Daję wam Mój pokój”.57


10. WYDARZENIA W JEROZOLIMIE I W ŚWIĄTYNI PO WSKRZESZENIU ŁAZARZANapisane 27 grudnia 1946. A, 9799-9812Wieść o śmierci Łazarza wstrząsnęła i poruszyła Jerozolimę i wielką <strong>część</strong> Judei.Nowina zaś o jego wskrzeszeniu dopełniła tego poruszenia. Przeniknęła nawettam, gdzie nie dotarła i nie wywołała wzburzenia wiadomość o jego śmierci.Bez wątpienia kilku faryzeuszów i uczonych w Piśmie, czyli obecnych przywskrzeszeniu członków Sanhedrynu, nie powiedziało o tym ludowi. Z pewnościąprzekazali to inni żydzi i nowina rozniosła się lotem błyskawicy. Od domu dodomu, od tarasu do tarasu, głosy niewiast powtarzają ją sobie, a w dole ludrozgłasza ją, ciesząc się wielce z tryumfu Jezusa i ze względu na Łazarza.Ludzie napełniają ulice biegając tu i tam, wciąż wierząc, że przybywają jakopierwsi, żeby przekazać nowinę, lecz rozczarowują się, bo zna ją już Ofel, jak iBezeta, Syjon i Syksta. Znają ją w synagogach i w sklepach, w Świątyni i wpałacu Heroda. Zna ją Antonia. Z [twierdzy] Antonia rozszerza się na posterunkistrażników przy bramach, stamtąd zaś wraca z powrotem. Napełnia pałace jak inory [biedaków]:«Rabbi z Nazaretu wskrzesił Łazarza z Betanii, który umarł w czwartek i zostałzłożony do grobu u progu szabatu. Wskrzesił go dziś o szóstej godzinie.»Głośne pochwały hebrajskie dla Chrystusa i Najwyższego mieszają się zokrzykami rzymskimi:«Na Jowisza! Na Polluksa! Na Libitynę!»I tak dalej...W tłumie, rozmawiającym w uliczkach, nie widzę tylko członków Sanhedrynu.Nie widzę ani jednego. Dostrzegam za to Chuzę i Manaena, którzy wychodzą zewspaniałego pałacu. Słyszę, jak Chuza mówi:«Wielki! Wielki! Od razu posłałem nowinę Joannie. On jest istotnie Bogiem!»A Manaen mu odpowiada:«Herod przybył z Jerycha, aby złożyć hołd... panu, czyli Poncjuszowi Piłatowi.Teraz zdaje się oszalały w swoim pałacu. Herodiada jest rozwścieczona inakłania go do wydania rozkazu zatrzymania Chrystusa. Ona drży przed Jegomocą. On – z wyrzutów sumienia. Szczęka zębami mówiąc do najwierniejszych,aby go bronili przed... zjawami. Upił się, aby sobie dodać odwagi. Z powoduwina kręci mu się w głowie, a to sprawia, że widzi zjawy. Woła, że Chrystuswskrzesił też Jana, który mu teraz wykrzykuje do uszu przekleństwa Boga.Uciekłem z tej Gehenny. Zadowoliłem się powiedzeniem mu: „Łazarz zostałwskrzeszony przez Jezusa z Nazaretu. Strzeż się przed dotykaniem Go, bo Onjest Bogiem.” Podtrzymuję go w tym lęku, aby nie uległ zbrodniczej woli swejżony.»«Ja zaś muszę tam iść... Muszę tam iść. Ale przedtem chciałem wstąpić do Elielai Elkany. Żyją na uboczu, ale mimo to pozostają dwoma wielkimi głosami wIzraelu! I Joanna jest zadowolona, że otaczam ich szacunkiem. A ja...»«To dobra ochrona dla ciebie, to prawda. Ale nigdy nie taka jak miłośćNauczyciela. To jedyna obrona, mająca wartość...» [– tłumaczy ChuzieManaen.]Chuza nic nie odpowiada. Zastanawia się... Tracę ich z oczu.58


Z Bezety przybiega pośpiesznie Józef z Arymatei. Zatrzymuje go grupaniedowierzających mieszkańców, którzy się zastanawiają, czy wierzyć w tęnowinę. Pytają go o to.«To prawda! To prawda! Łazarz został wskrzeszony i także uzdrowiony.Widziałem go na własne oczy.»«W takim razie... On jest naprawdę Mesjaszem!»«O tym świadczą Jego dzieła. Jego życie jest doskonałe. Nadszedł czas. SzatanGo zwalcza. Niech każdy wyciągnie wniosek w swoim sercu, kim jestNazarejczyk» – mówi Józef ostrożnie, ale jego słowa są słuszne. Żegna ich iodchodzi.Rozmawiają, a na koniec stwierdzają:«On jest naprawdę Mesjaszem.»Jakiś legionista mówi w grupie:«Jeśli będę mógł, jutro pójdę do Betanii. Na Wenus i Marsa, moich ulubionychbogów! Mógłbym jeszcze obejść ziemię od palących pustyń po germańskieziemie okryte lodem, ale znaleźć się tam, gdzie wstaje z martwych ktoś umarłyprzed wieloma dniami, to mi się już nie przydarzy. Chcę ujrzeć, jak wyglądaktoś, kto wrócił po śmierci. Będzie przyczerniony falą rzek zza grobów...»«Jeśli był cnotliwy, posiniał po napiciu się jasnobłękitnej wody z Pól Elizejskich.Tam jest tylko Styks...»«Powie nam, jakie są łąki Hadesu. Ja też idę.»«Jeśli zechce tego Poncjusz...»«O! Oczywiście, że chce tego! Od razu wysłał posłańca do Klaudii, aby przybyła.Klaudia lubi takie sprawy. Słyszałem ją niejeden raz z innymi [Rzymiankami] i zwyzwoleńcami greckimi, jak dyskutowali o duszy i nieśmiertelności.»«Klaudia wierzy w Nazarejczyka. Dla niej On jest większy od wszystkich ludzi.»«Tak. Ale dla Walerii On jest kimś więcej niż człowiekiem, to Bóg. RodzajJupitera i Apollona co do mocy i piękna – tak mówią. I jest mądrzejszy odMinerwy. Widzieliście Go? Przyszedłem tu niedawno z Poncjuszem i niewiem...»«Sądzę, że przybyłeś na czas, aby ujrzeć wiele rzeczy. Przed chwilą Poncjuszwołał stentorowym głosem: „Wszystko musi się tu zmienić. Muszą pojąć, żeRzym tu dowodzi, a oni, wszyscy, są poddanymi. A im są więksi, tym bardziejpoddani, bo są bardziej niebezpieczni.” Myślę, że to z powodu tej tabliczki, którąmu przyniósł sługa Annasza..»«Oczywiście, on ich nie chce słuchać... Wszystkich nas zmienia, bo... nie chceprzyjaźni pomiędzy nami a nimi.»«Pomiędzy nami a nimi? Cha! Cha! Cha! Z tymi o wielkich nosach, którzybrzydko pachną? Poncjusz ma niestrawności z powodu zbyt wielkiej ilościwieprzowiny, jaką zjada. Chyba... że chodzi o przyjaźń z jakąś niewiastą, któranie gardzi pocałunkiem ogolonej twarzy...» – mówi ktoś śmiejąc się złośliwie.«Pewne jest, że od zamieszek w Święto Namiotów poprosił i otrzymał zmianęwszystkich oddziałów i musimy odejść...»59


«To prawda. Już dano znać, że przybyła do Cezarei galera z Longinem i jegocenturią. Nowe straże, nowe oddziały... a wszystko to z powodu tych krokodylize Świątyni. Dobrze mi tu było.»«Mnie było lepiej w Brundyzjum... ale przyzwyczaję się...» – mówi ten, którywłaśnie przybył do Palestyny.Odchodzą.[Por. J 11,47] Strażnicy świątynni prz<strong>echo</strong>dzą z woskowymi tabliczkami. Ludzieobserwują i mówią:«Sanhedryn gromadzi się pilnie. Cóż oni chcą zrobić?»Ktoś odpowiada: «Chodźmy do Świątyni, to zobaczymy...»Idą w stronę ulicy prowadzącej na Moria.Słońce znika za domami na Syjonie i za górami na zachodzie. Zapada zmierzch iwkrótce na ulicach nie będzie już ciekawskich. Ci, którzy weszli do Świątyni,odchodzą urażeni, bo ich przepędzono od bram, przy których się zatrzymali, abywidzieć prz<strong>echo</strong>dzących członków Sanhedrynu.Wnętrze Świątyni pustej, bez ludzi, ogarniętej światłem księżyca, wydaje sięogromne. Członkowie Sanhedrynu gromadzą się powoli w sali. Są tam wszyscy,jak przy skazaniu Jezusa. Jednakże nie ma tam tych, którzy wtedy pełnilifunkcję pisarzy. Są wyłącznie członkowie Sanhedrynu, po części na swychmiejscach, a po części – w grupkach blisko drzwi. Wchodzi i idzie na swojemiejsce Kajfasz. Ma wygląd otyłej i złośliwej ropuchy.Od razu zaczynają dyskutować nad zdarzeniami, do których doszło, a sprawatak ich podnieca, że posiedzenie szybko ożywia się. Opuszczają swe miejsca,wychodzą na środek, gestykulując i rozmawiając głośno. Kilku doradza spokój idobre zastanowienie się przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Inniodpowiadają:«Ale czy nie słyszeliście tych, którzy tu przybyli po dziewiątej godzinie? Jeśliutracimy najbardziej wpływowych żydów, na cóż nam się przyda gromadzenieoskarżeń? Im dłużej będzie żył, tym mniej będzie się nam wierzyć, kiedy Gobędziemy oskarżać.»«Temu wydarzeniu nie da się zaprzeczać. Nie można powiedzieć wielu osobom,które tam były obecne: „Źle widzieliście. To złudzenie. Byliście pijani.” Umarłybył umarłym. Zgniłym. Rozkładającym się. Złożono go w zamkniętym grobie igrób był zamurowany. Umarły leżał przez wiele dni pod opaskami i balsamami.Umarły był związany. A jednak dotarł do samego wyjścia, nie poruszającnogami. Kiedy go uwolniono – jego ciało nie było już martwe. Oddychał. Niebyło już zepsucia, choć przedtem, kiedy jeszcze żył, pokryty był ranami i odchwili śmierci całkiem się rozkładał.»«Słyszeliście najbardziej wpływowych żydów, tych, których nakłoniliśmy, abytam poszli, żeby ich całkowicie przekonać, że to my mamy rację? Przyszli ipowiedzieli: „Według nas, On jest Mesjaszem”. Prawie wszyscy przyszli! Potemlud!...»«A ci przeklęci Rzymianie z ich bajkami...! Co z nimi zrobicie? Dla nich On jestnajpotężniejszym Jowiszem. I jeśli ta idea zostanie im w głowach! Poznaliśmyich opowiadania i to było przekleństwo. Klątwa na tych, którzy chcieli w nashellenizmu i dla schlebiania im sprofanowali nas przez obce nam zwyczaje!60


Jednakże to posłuży także naszej wiedzy. Dowiedzieliśmy się, że Rzymianinszybko obala i wynosi przez spiski i zamachy stanu. Gdyby więc niektórych ztych szaleńców ogarnął entuzjazm dla Nazarejczyka i ogłosiliby Go Cezarem, aw konsekwencji – Boskim, kto mógłby Go tknąć?»«Ależ nie! Któż miałby to zrobić? Oni się śmieją z Niego i z nas. Choćby niewiem jak wielkie było to, co uczynił, dla nich to zawsze jest „żyd”, a więcnędznik. Czy lęk cię ogłupia, synu Annasza?»«Lęk? Czy słyszałeś, jak Piłat odpowiedział na zaproszenie mego ojca? Jestwstrząśnięty, mówię ci, jest wstrząśnięty przez to ostatnie wydarzenie i boi sięNazarejczyka. Biada nam! Ten człowiek przybył na naszą zgubę!»«Gdyby chociaż nas tam nie było! Gdybyśmy wręcz nie nakazalinajpotężniejszym Żydom, żeby tam poszli! Gdyby wskrzesił Łazarza bezświadków...»«Tak? A cóż by to zmieniło? Z pewnością nie moglibyśmy spowodować jegozniknięcia, aby wierzono, że ciągle jest martwy!»«Nie. Ale moglibyśmy powiedzieć, że to była fałszywa śmierć. Zawsze sięznajdzie świadków, których można opłacić, aby złożyli fałszywe zeznania!»«Skąd takie wzburzenie? Nie widzę powodu! Czy On może podburzał przeciwSanhedrynowi lub Najwyższemu Kapłanowi? Nie. Dokonał jedynie cudu.»«Jedynie dokonał cudu?! Czy jesteś głupi, Eleazarze, czy zaprzedany Jemu? Czypodburzył przeciw Sanhedrynowi i Arcykapłanowi? A czegóż ty chcesz więcej?Ludzie...»«Ludzie mogą mówić, co chcą, lecz jest tak, jak mówi Eleazar. Nazarejczyk tylkodokonał cudu.»«Oto Jego inny obrońca! Nie jesteś już sprawiedliwy, Nikodemie! Nie jesteś jużsprawiedliwy! To działanie przeciw nam, przeciw nam, rozumiesz? Już nic nieprzekona tłumu. Ach! Biada nam! Dziś wyśmiewali mnie niektórzy Judejczycy.Wyśmiewać – mnie! Mnie!»«Milcz, Dorasie! Ty jesteś tylko człowiekiem, ale to idea została dotknięta!Nasze prawa. Nasze przywileje!»«Dobrze mówisz, Szymonie, trzeba ich bronić.»«Ale jak?»«Atakując, niszcząc Jego [idee]!»«To łatwo powiedzieć, Sadoku. Ale jak chcesz je zniszczyć, skoro ty sam niepotrafisz ożywić nawet muchy? Tu potrzeba nam cudu większego niż Jego, leczżaden z nas nie potrafi go uczynić, bo...» – ten, który mówił, nie potrafiwyjaśnić, dlaczego.Józef z Arymatei kończy za niego zdanie:«Bo my jesteśmy ludźmi, tylko ludźmi.»Rzucają się na niego, pytając: «A On, kimże więc On jest?»Mąż z Arymatei odpowiada stanowczo:61


«Jest Bogiem. Jeśli miałem jeszcze wątpliwości, to...»«Ależ nie miałeś ich. Wiemy o tym, Józefie. Wiem o tym. Powiedz zatemotwarcie, że Go kochasz!»«Nie ma nic złego w tym, że Józef Go kocha. Ja sam uznaję w Nim największegorabbiego Izraela.»«Ty! Ty, Gamalielu, to mówisz?»«Mówię to. I pozbawienie mnie tej pozycji przez Niego to dla mnie zaszczyt. Dodnia dzisiejszego zachowywałem tradycję wielkich rabbich, z których ostatnimbył Hillel, lecz po mnie nie wiem, kto mógłby nieść mądrość wieków. Terazodchodzę zadowolony, gdyż wiem, że ona nie umrze, lecz przeciwnie – staniesię większa, gdyż powiększy się o Jego [wiedzę], w której z pewnością jestobecny Duch Boga.»«Ależ co ty mówisz, Gamalielu?»«Prawdę. To nie przez zamykanie oczu zmienimy siebie. Nie jesteśmy jużmądrzy, gdyż początkiem mądrości jest bojaźń Boga, a my jesteśmygrzesznikami pozbawionymi lęku przed Bogiem. Gdyby był w nas ten lęk, niedeptalibyśmy sprawiedliwego i nie mielibyśmy głupiej chciwości <strong>boga</strong>ctw tegoświata. Bóg daje i Bóg zabiera, zgodnie z zasługami i przewinieniami. I jeśliteraz Bóg odbierze nam to, co nam dał, aby to dać innym, niech będziebłogosławiony, bo święty jest Pan i święte są wszystkie Jego dzieła.»«Ale rozmawialiśmy o tym cudzie i chcieliśmy stwierdzić, że nikt z nas nie możetakich czynić, bo z nami nie ma szatana.»«Nie. Bo z nami nie ma Boga. Mojżesz rozdzielił wody i otwarł skałę, Jozuezatrzymał słońce, Eliasz wskrzesił dziecko i sprawił, że spadł deszcz, lecz Bógbył z nimi. Przypominam wam, że jest sześć rzeczy, których Bóg nie znosi i żenienawidzi siódmej: dumnych oczu, kłamliwego języka, rąk, które przelały krewniewinną, serca, które obmyśla nikczemne plany, nóg, które szybko biegną dozła, świadka fałszywego, który wypowiada kłamstwa i tego, kto wznieca kłótniewśród braci. My zawsze czynimy to wszystko. Mówię „my”, ale to wy sami siętego dopuszczacie, gdyż ja się powstrzymuję i od wołania „hosanna”, i odwołania „klątwa”. Czekam» [– stwierdza Gamaliel.]«Znak! Oczywiście, czekasz na znak! Ale jakiego znaku spodziewasz się odbiednego szaleńca, o ile Mu wszystko przebaczymy?»Gamaliel unosi ręce i wyciąga ramiona do przodu, oczy ma zamknięte, głowęlekko pochyloną, jest dostojny tym bardziej, że mówi powoli i głosemprzytłumionym:«Prosiłem z niepokojem Pana, aby mi wskazał prawdę i On oświetlił przede mnąnastępujące słowa Jezusa, syna Syracha:„Stwórca wszystkiego przemówił i dał mi Swe polecenia i ten, który mniestworzył spoczął w moim mieszkaniu i powiedział mi: ‘Mieszkaj w Jakubie i wIzraelu obejmij dziedzictwo! Zapuść swe korzenie pośród Moich wybranych’... Ijeszcze oświecił mnie co do słów, które rozpoznałem: „Przyjdźcie do mniewszyscy, którzy mnie pragniecie, nasyćcie się moimi owocami! Duch mójbowiem jest słodszy nad miód, a moje dziedzictwo – nad plaster miodu. Ktomnie spożywa, będzie mnie łaknąć, a kto mnie pije, będzie mnie pragnąć. Ktomnie słucha, nie dozna wstydu, a kto dla mnie pracuje, nie grzeszy, kto mniewysławia, będzie miał życie wieczne.”62


I światło Boga wzrosło w moim duchu, kiedy moje oczy czytały te słowa: „tewszystkie rzeczy zawiera księga Życia, testament Najwyższego, naukęPrawdy... Bóg obiecał Dawidowi, że z niego narodzi się Król bardzo potężny,który na wieki zasiądzie na tronie chwały. On obfituje mądrością jak Piszon iTygrys w dniach nowych płodów, jak Eufrat napełnia go rozum i przybiera jakJordan w czasie żniw. Rozlewa mądrość jak światło... On jako pierwszy poznałją doskonale.”Oto światła, jakich Bóg mi udzielił! Ale, niestety! Cóż powiem? Że Mądrość, jakajest pośród nas, jest dla nas zbyt wielka, żebyśmy ją zdołali pojąć i żebyśmyprzyjęli myśl większą niż morze i radę głębszą niż wielka otchłań. A słyszymy,jak ona krzyczy: „Jak odnoga ogromnych wód wychyliłem się z Raju i rzekłem:‘Nawodnię mój ogród’ i oto moja odnoga staje się rzeką, a rzeka – morzem. Jakjutrzenka wszystkim daję Moją naukę i sprawię, że ją poznają ci, którzy sąnajbardziej oddaleni. Wniknę w największe głębiny, spojrzę na śpiących,oświecę ufających w Panu. I rozszerzę Moją naukę jak proroctwo i pozostawięją szukającym mądrości i nie ustanę w jej ogłaszaniu aż do świętego wieku. Nietrudziłem się dla mnie samego, lecz dla wszystkich, szukających prawdy”. Oto,co dał mi przeczytać Jahwe, Najwyższy» – mówi Gamaliel, opuszczając ramionai unosząc głowę.«W takim razie On jest według ciebie Mesjaszem? Powiedz to!»«On nie jest Mesjaszem.»«Nie jest? Kimże więc jest dla ciebie? Demonem – nie. Aniołem – nie.Mesjaszem – nie...»«Jest tym, kim jest.»«Majaczysz? Jest Bogiem? Ten szaleniec jest dla ciebie Bogiem?»«Jest tym, kim jest. Bóg wie, kim On jest. Widzimy Jego dzieła, Bóg zna Jegomyśli, ale On nie jest Mesjaszem, gdyż dla nas Mesjasz to znaczy Król. On niejest i nie będzie królem. Ale jest święty, a Jego dzieła to dzieła świętego. I my,my nie możemy podnieść ręki na Niewinnego, bez popełnienia grzechu. Ja sięnie podpiszę pod tym grzechem» [– mówi Gamaliel.]«Ale przez swe słowa niemal nazwałeś Go Oczekiwanym!»«Tak powiedziałem. Dopóki trwało światło Najwyższego, widziałem Go jakotakiego. Potem... kiedy mnie opuściła ręka Pana, która mnie uniosła do Jegoświatłości, stałem się znowu człowiekiem, człowiekiem z Izraela i słowa były jużtylko słowami, którym człowiek z Izraela, ja, wy, nadajemy swój sens, sensnaszej myśli, a nie taki sens, jaki mają one w wiecznej Myśli, która jepodyktowała swemu słudze.»«Rozmawiamy dalej, odchodzimy od tematu, tracimy czas, a w tym czasie ludsię burzy» – skrzeczy Kananiasz.«Dobrze mówisz! Trzeba podjąć decyzję i działać, aby się ocalić i odnieśćzwycięstwo.»«Mówicie, że Piłat nie chciał nas słuchać, kiedy prosiliśmy o jego pomoc przeciwNazarejczykowi. A gdybyśmy mu dali znać... Wcześniej mówiliście, że oddziaływychwalają Go i mogą Go ogłosić Cezarem... Cha! Cha! To dobra myśl! Chodźmyprzedstawić Piłatowi to zagrożenie. Zostaniemy uczczeni jako wierni słudzyRzymu i... jeśli to zadziała, pozbędziemy się Rabbiego. Chodźmy, chodźmy! Ty,63


Eleazarze, synu Annasza, który jesteś jego przyjacielem, większym niż my, bądźnaszym przywódcą» – mówi swym wężowym głosem Elchiasz, śmiejąc się.Trochę się wahają, ale potem grupa największych fanatyków wychodzi, aby sięudać do [twierdzy] Antonia. Kajfasz zostaje z innymi. Ktoś wyraża zastrzeżenie:«O tej godzinie! Nie zostaną przyjęci.»«Nie, przeciwnie! To najlepsza godzina. Poncjusz jest zawsze w dobrymnastroju, kiedy się naje i napije tak, jak poganin...»Zostawiam ich tak rozmawiających, gdyż rozjaśnia się przede mną scena wAntonii.Przemierzają drogę szybko i bez trudności, tak jest jasny blask księżyca, którysilnie kontrastuje z czerwonym światłem lamp zapalonych w przedsionkupretoriańskiego pałacu.Eleazarowi udaje się dać znać Piłatowi o przybyciu i pozwalają im przejść dowielkiej pustej sali, całkowicie pustej. Jest tu tylko jedno potężne miejsce dosiedzenia, z niskim oparciem, okryte purpurowym suknem, które mocno odbijasię od doskonałej bieli sali. Stoją w grupie, nieco przestraszeni, drżący z zimna,na posadzce z białego marmuru. Nikt nie przychodzi. Panuje całkowita cisza.Jednakże brzmiąca w oddali muzyka co jakiś czas przerywa ciszę.«Piłat jest przy stole, z pewnością z przyjaciółmi. Ta muzyka pochodzi ztriklinium. Będą tańce na cześć gości» – mówi Eleazar, syn Annasza.«Zepsuci! Jutro się oczyszczę. Rozwiązłość przenika przez te mury» – mówi zobrzydzeniem Elchiasz.«W takim razie dlaczego tu przyszedłeś? Ty to podsunąłeś» – odpowiada muEleazar.«Dla uczczenia Boga i dla dobra ojczyzny potrafię ponieść każdą ofiarę. A to jestwielka ofiara! Oczyściłem się po podejściu do Łazarza... a teraz!... Straszliwy tendzisiejszy dzień!...»Piłat nie nadchodzi. Czas mija. Eleazar, obyty z tym miejscem, próbuje otworzyćdrzwi. Wszystkie są zamknięte. Trwoga ogarnia obecnych. Przerażające historieprzychodzą im na myśl. Żałują, że tu przyszli. Już czują się straceni.W końcu po przeciwległej do nich stronie – oni stoją blisko drzwi, którymiweszli, a tym samym blisko jedynego miejsca do siedzenia w sali – otwierają siędrzwi i wchodzi Piłat w szacie białej, jak sala. Wchodzi rozmawiając zewspółbiesiadnikami. Śmieje się. Odwraca się. Nakazuje niewolnikowi, któryunosi zasłonę przy wejściu, aby wlał olejki na palenisko i przyniósł wonnościoraz wodę do umycia rąk. Innemu niewolnikowi poleca przyniesienie lustra igrzebieni.Nie zajmuje się Hebrajczykami, jakby nie istnieli. Ich zaś ogarnia gniew, ale nieośmielają się poruszyć...W tym czasie przynoszą kadzielnice, wlewają żywice do ognia. Rzymianie myjąręce w wonnej wodzie. Niewolnik wprawnymi ruchami czesze włosy na modłę<strong>boga</strong>tych Rzymian tamtej epoki. Hebrajczycy unoszą się gniewem.Rzymianie śmieją się i żartują, spoglądając od czasu do czasu na czekającą wgłębi grupę i ktoś mówi o nich Piłatowi, który ani razu na nich nie spojrzał. AlePiłat wzrusza ramionami, jakby znudzony. Klaszcze w dłonie, przywołując64


niewolnika. Nakazuje przyniesienie słodyczy i wprowadzenie tancerek.Hebrajczycy, zgorszeni, drżą z gniewu. Pomyślcie: Elchiasz będzie zmuszonyoglądać tancerki! Jego twarz to <strong>poemat</strong> cierpienia i nienawiści.Niewolnicy nadchodzą ze smakołykami w kosztownych pucharach, a za nimi –tancerki przyozdobione kwiatami i ledwie okryte tkaniną tak lekką, że wydajesię welonem. Bardzo białe ciała przezierają przez lekkie odzienie, o barwieróżowej i jasnobłękitnej, kiedy prz<strong>echo</strong>dzą przed rozpalonymi kadzielnicami ilicznymi lampami postawionymi w głębi. Rzymianie podziwiają wdzięk ciał iruchów, a Piłat prosi o powtórzenie tańca, który mu się szczególnie spodobał.Oburzony Elchiasz – a jego towarzysze idą w ślad za nim – odwraca się twarządo muru, aby nie oglądać tancerek, które poruszają się jak motyle, kołyszącniestosownymi szatami.Po skończeniu krótkiego tańca, Piłat żegna je, wkładając w dłoń każdej z nichpuchar wypełniony słodyczami, do którego wrzuca nonszalancko bransoletę. Wkońcu raczy się odwrócić, aby spojrzeć na Hebrajczyków i mówi do swychprzyjaciół z wyglądem znudzonego:«A teraz... muszę przejść od marzenia do rzeczywistości... od poezji do...obłudy... od wdzięku do brudu życia. Oto utrapienia bycia Prokonsulem!...Żegnajcie, przyjaciele, i współczujcie mi.»Pozostaje sam i powoli podchodzi do Hebrajczyków. Siada, obserwuje swewypielęgnowane dłonie. Odkrywa coś pod jednym z paznokci. Bada go izaniepokojony wyjmuje spod szat delikatny złoty patyczek. Przy jego pomocyzaradza wielkiej szkodzie, jakiej doznał niedoskonały paznokieć...Potem łaskawie powoli odwraca głowę. Szyderczo się uśmiecha na widok żydówwciąż zgiętych służalczo i mówi im:«Wy! Tutaj! Mówcie krótko. Nie mam czasu do tracenia na nieważne sprawy.»Hebrajczycy podchodzą wciąż w postawie służalczej, aż jego:«Dość! Nie za blisko!» – przykuwa ich do podłogi.«Mówcie! I wyprostujcie się. Jedynie zwierzęta są tak pochylone do ziemi» –śmieje się.Hebrajczycy prostują się pod wpływem tej kpiny i stoją wyprężeni.«A więc? Mówcie! Koniecznie chcieliście tu wejść. Teraz, kiedy już tu jesteście,mówcie.»«Chcieliśmy ci powiedzieć, że... to znaczy... jesteśmy wiernymi sługamiRzymu...»«Cha! Cha! Cha! Wierni słudzy Rzymu! Doniosę o tym boskiemu Cezarowi,będzie szczęśliwy! Będzie szczęśliwy! Mówcie, błazny! I szybko!»Członkowie Sanhedrynu drżą, ale nie odpowiadają.Elchiasz zabiera głos w imieniu wszystkich:«Musisz wiedzieć, o Poncjuszu, że dziś w Betanii został wskrzeszony człowiek.»«Wiem. Przyszliście, żeby mi to powiedzieć? Wiem o tym od wielu godzin. Maszczęście, że wie już, co oznacza umierać i czym jest drugi świat! I cóż mogę65


poradzić na to, że Łazarz, syn Teofila, został wskrzeszony? Czy może miprzyniósł przesłanie z Hadesu?» – ironizuje Piłat.«Nie. Ale jego wskrzeszenie stanowi zagrożenie...»«Dla niego? Oczywiście! Musi umrzeć na nowo. To niezbyt miłe. I cóż! Co mogęz tym zrobić? Czy jestem Jowiszem?»«Zagrożenie nie dla Łazarza, lecz dla Cezara.»«Dla...? Domine! Ale może ja się upiłem? Powiedzieliście: dla Cezara? A jakżeŁazarz może zaszkodzić Cezarowi? Być może obawiacie się, że smród z jegogrobu popsuje powietrze, którym oddycha imperator? Bądźcie spokojni! On jestza daleko!»«To nie dlatego. Łazarz, przez wskrzeszenie, może doprowadzić do pozbawieniatronu imperatora.»«Pozbawienia tronu? Cha! Cha! Cha! On jest większy niż świat. Zatem to nie jasię upiłem, ale wy. Być może przerażenie wzburzyło wasze umysły. Ujrzećwskrzeszenie... Wierzę, wierzę, że to może poruszyć. Idźcie się położyć. Dobrzeodpocznijcie. I kąpiel, ciepła kąpiel, to zbawienny środek na majaczenie.»«Nie majaczymy, Poncjuszu. Mówimy ci, że jeśli nie wydasz właściwegorozkazu, czekają cię smutne godziny. Z pewnością poniesiesz śmierć za to, żenie zabiłeś uzurpatora. Niebawem Nazarejczyk zostanie ogłoszony królem,królem świata, rozumiesz? Twoi legioniści to uczynią. Nazarejczyk ich zwodzi, adzisiejsze wydarzenie wzbudziło ich entuzjazm. Jakimże jesteś sługą Rzymu,skoro nie dbasz o jego spokój? Chcesz więc ujrzeć Imperium wstrząśnięte ipodzielone z powodu twej bezczynności? Czy chcesz widzieć Rzym pokonany,twe proporce zwalone, zabitego imperatora, wszystko zniszczone...»«Cisza! Teraz ja przemawiam i mówię wam: jesteście szaleńcami! Więcej.Jesteście kłamcami. Jesteście zbójami. Wy zasługujecie na śmierć. Wyjdźciestąd, plugawi słudzy waszych spraw, waszej nienawiści, waszej podłości. Wyjesteście niewolnikami, nie ja. Ja jestem obywatelem rzymskim, a obywatelerzymscy nie są niczyimi poddanymi. Jestem urzędnikiem cesarskim i pracuję dlaspraw ojczyzny. Wy... wy jesteście poddanymi. Wy... jesteście pod naszympanowaniem. Wy... jesteście więźniami przykutymi do waszych ław zpieniędzmi i drżycie daremnie. Bicz przywódcy jest nad wami. Nazarejczyk!...Chcielibyście, żebym zabił Nazarejczyka? Chcielibyście, żebym Go uwięził? NaJowisza! Jeśli dla ocalenia Rzymu i boskiego Imperatora musiałbym pozamykaćniebezpiecznych osobników lub zabić ich tutaj, gdzie ja dowodzę, to jedynieNazarejczyka i Jego zwolenników, tylko ich, uwolniłbym i pozostawił przy życiu.Idźcie. Usuńcie się. Więcej do mnie nie wracajcie. Wichrzyciele! Podżegacze!Złodzieje i wspólnicy złodziei! Znam wszystkie wasze intrygi. Wiedzcie o tym.Dowiedzcie się też i o tym, że nowe wojska i nowi legioniści odkryli waszepułapki i wasze narzędzia. Protestujecie z powodu podatków rzymskich, a ilewas kosztował Melchiasz z Galaad, Jonasz ze Scytopolis, Filip z Sokko, Jan zBetafen i Józef z Ramaot, i wszyscy, którzy wkrótce zostaną ujęci? I ni<strong>echo</strong>dźcie już do grot w dolinie, bo jest tam więcej legionistów niż kamieni, aprawo więzienia jest takie samo dla wszystkich. Dla wszystkich! Rozumiecie?Dla wszystkich. I mam nadzieję żyć dość długo, żeby was wszystkich ujrzećzwiązanych, jako niewolników pośród niewolników, pod piętą Rzymu. Wyjdźcie!Idźcie i zanieście moją odpowiedź. Nawet ty, Eleazarze, synu Annasza. Nie chcęcię więcej widzieć w moim domu, gdyż skończył się czas łaskawości. Ja jestemProkonsulem, a wy – poddanymi. Poddanymi. Ja dowodzę, w imieniu Rzymu.Wyjdźcie! Nocne węże! Krwiopijcy! I Nazarejczyk chce was odkupić? Gdyby był66


Bogiem, poraziłby was piorunem! I ze świata znikłaby najbardziej odrażającaplama. Wynoście się! I nie ośmielajcie się spiskować, bo poznacie miecz i bicz.»Wstaje i wychodzi, trzaskając drzwiami przed osłupiałymi członkamiSanhedrynu. Nie mają nawet czasu ochłonąć, gdyż wchodzi grupa zbrojnychżołnierzy, którzy usuwają ich z sali pałacu jak psy.Wracają do sali Sanhedrynu. Opowiadają. Wzburzenie osiąga szczyt. Nowina oaresztowaniu licznych złodziei i obława w grotach, aby ująć innych, mocnoniepokoi tych, którzy pozostali. Wielu bowiem [członków Sanhedrynu],zmęczonych, odeszło.«A jednak nie możemy pozwolić Mu żyć!» – wołają kapłani.[Por. J 11,48] «Nie możemy Mu pozwolić działać. On działa. My nic nie robimy idzień za dniem tracimy wpływy. Jeśli jeszcze pozostawimy Mu swobodę, będzienadal czynił cuda i wszyscy w Niego uwierzą. A Rzymianie w końcu będąprzeciw nam i całkowicie nas zniszczą. Poncjusz mówi tak, ale gdyby tłumogłosił go królem, o! Wtedy Poncjusz będzie musiał ukarać nas, wszystkich. Niemożemy na to pozwolić!» – woła Sadok.«Dobrze. Ale jak? Upadła... legalna rzymska droga. Poncjusz jest pewnyNazarejczyka. Nasza... legalna droga jest niemożliwa. On nie grzeszy...» –zauważa ktoś.«Wymyśla się winę, jeśli jej nie ma» – poddaje myśl Kajfasz.«Ale to grzech! Przysięgać to, co jest fałszywe! Skazać niewinnego! To... dość!...– mówi większość z przerażeniem – To zbrodnia, bo będzie oznaczać śmierć dlaNiego.»[Por. J 11,49] «I cóż? To was przeraża? Jesteście głupi i nic nie rozumiecie. Potym, co się stało, Jezus musi umrzeć. Nie myślicie, że lepiej jest, aby jedenczłowiek umarł niż wielu? A zatem On umrze, aby ocalić Swój lud, żeby niezginął cały naród. Zresztą... On mówi, że jest Zbawicielem. Niech się więcpoświęci dla ocalenia wszystkich» – mówi Kajfasz, odrażający w nienawiścizimnej i przebiegłej.«Ależ Kajfaszu! Zastanów się! On...»«Powiedziałem. Duch Pana jest nade mną, Arcykapłanem. Biada temu, kto nieszanuje Arcykapłana Izraela. Bóg spuści na niego pioruny! Dość czekania! Dośćpodniecania się! Postanawiam i zarządzam, że każdy, kto się dowie, gdzie sięznajduje Nazarejczyk, ma przyjść donieść o tym miejscu. Niech będzie przeklętyten, kto nie posłucha mojego słowa.»«Ale Annasz...» – zastrzegają niektórzy.«Annasz powiedział mi: „Wszystko, co uczynisz będzie święte”. Kończmyposiedzenie. W piątek, pomiędzy godziną trzecią a szóstą, wszyscy mają przyjśćtutaj na naradę. Powiedziałem: wszyscy. Dajcie o tym znać nieobecnym. Iniechaj zostaną wezwani przywódcy rodzin i stronnictw, cała elita Izraela.Sanhedryn przemówił. Idźcie.»Odchodzi jako pierwszy tam, skąd przybył, inni zaś udają się w różnychkierunkach i wychodzą ze Świątyni rozmawiając ze sobą półgłosem i idąc doswoich domów.67


11. JEZUS W BETANII. JÓZEF Z ARYMATEI DONOSI O POSTANOWIENIUSANHEDRYNUNapisane 30 grudnia 1946. A, 9812-9827Jak dobrze być tutaj, odpoczywając, w miłości przyjaciół i blisko Nauczyciela wdniach słonecznych, które zapowiadają już wczesny uśmiech wiosny. Patrzeć napola, które otwierają swe bruzdy i ukazują niewinną zieleń kiełkujących nasion;obserwować łąki, porzucające jednolitą zimową barwę, dzięki pierwszymróżnokolorowym kwiatkom; patrzeć na żywopłoty, które w najbardziejnasłonecznionych miejscach ukazują już uśmiech otwierających się pąków;spoglądać na migdałowce już chwalące się na szczycie pierwszymiotwierającymi się kwiatami.I Jezus cieszy się tym, tak samo jak apostołowie, i także troje przyjaciół zBetanii. Tak daleko zdaje się być złośliwość, ból, smutek, choroba, śmierć,nienawiść, zazdrość, wszystko, co jest smutkiem, udręką, troską na ziemi.Wszyscy apostołowie są rozradowani i ukazują to. Mówią o swym przekonaniu,że – och! tak są pewni, tak tryumfujący – teraz Jezus pokonał wszystkichnieprzyjaciół, że będzie wypełniał Swą misję bez przeszkód, że zostanie uznanyza Mesjasza nawet przez tych, którzy się najbardziej upierali, aby Muzaprzeczać. I mówią, w lekkim uniesieniu, odmłodzeni, tak są szczęśliwi,czyniąc plany na przyszłość, marząc... tak marząc... po ludzku.Najbardziej rozentuzjazmowany z powodu psychiki, która go prowadzi zawszedo [reakcji] krańcowych, jest Judasz z Kariotu. Gratuluje sobie, że potrafiłczekać i że umiał działać. Jest zadowolony, że tak długo wierzył w zwycięstwoNauczyciela. Cieszy się, że odważnie stawił czoła groźbom Sanhedrynu... Jest wtakim uniesieniu, że w końcu mówi o tym, co dotąd zawsze trzymał w ukryciu.Wywołuje zdumienie i osłupienie towarzyszy:«Tak, oni mnie chcieli przekupić, chcieli mnie zwieść pochlebstwami, a widząc,że nie działały – groźbami. Gdybyście wiedzieli! Ale ja odpłaciłem im taką samąmonetą. Udawałem miłość do nich, jak oni – do mnie. Schlebiałem im, jak oni mischlebiali i zdradziłem ich, jak oni chcieli mnie zdradzić... Bo tego chcieli.Chcieli, abym uwierzył, że to w dobrej wierze doświadczali Nauczyciela, żebymóc Go uroczyście ogłosić Świętym Boga. Ale ja ich znam. Znam ich. I wewszystkim – o czym mi mówili, że chcą to uczynić – ja postępowałem tak, abyświętość Jezusa ukazała się naprawdę w blasku większym niż słońce w południena bezchmurnym niebie... To była dla mnie niebezpieczna gra! Gdyby oni tozrozumieli! Ale byłem gotów na wszystko, nawet na śmierć, aby służyć Bogu wmoim Nauczycielu. I w ten sposób wiedziałem o wszystkim...Ech! Czasem mogłem się wam wydawać szalony, zły, dziki. Gdybyściewiedzieli!... Ja jeden znam te noce, środki ostrożności, jakie musiałempodejmować, aby czynić dobrze, a nie przyciągać niczyjej uwagi!Podejrzewaliście mnie trochę, wiem o tym, ale nie chowam wobec was urazy.Mój sposób postępowania... tak... mógłby zrodzić podejrzenia, ale cel miałemdobry i tylko o to się troszczyłem. Jezus nic nie wie... albo raczej myślę, że Onmnie też podejrzewa. Ale będę potrafił milczeć bez wymagania Jego pochwały. Iwy też nic nie mówcie. Pewnego dnia, na początku, kiedy byłem z Nim – a ty,Szymonie Zeloto, i ty, Janie, synu Zebedeusza, byliście ze mną – On mi uczyniłwyrzut, gdyż szczyciłem się posiadaniem zmysłu praktycznego. Od tamtejchwili... nigdy Mu nie ukazywałem tej cechy, ale nadal się nią posługiwałem dlaJego dobra. Postępowałem jak matka wobec swego niedoświadczonego dziecka.Ona usuwa przeszkody z jego drogi, zrywa dla niego gałąź pozbawioną kolców,a usuwa tę, która by je mogła zranić lub przez ostrzegawcze gesty prowadzi je68


do tego, co powinno umieć robić i do unikania tego, co złe, choć syn tegodziałania nie zauważa. I tak syn myśli, że sam nauczył się chodzić, nie chwiejącsię, zrywać dla swej matki piękny kwiat, robić to i tamto spontanicznie. Taksamo ja zrobiłem z Nauczycielem, gdyż świętość nie wystarczy w świecie ludzi iszatanów. Trzeba też zwalczać taką samą bronią, przynajmniej ludzi... iczasem... nie jest źle umieścić pośród broni szczyptę piekielnej przebiegłości.Tak myślę. Ale On nie chce o tym słyszeć... On jest zbyt dobry... Dobry! Jawszystko rozumiem i wszystkim wam wybaczam złe myśli, jakie mogliście miećo mnie. Teraz wiecie. Teraz kochajmy się jak dobrzy towarzysze. Wszystko dlaJego miłości i Jego chwały.»I pokazuje na Jezusa, który bardzo daleko od nich przechadza się słonecznąaleją rozmawiając z Łazarzem, który słucha Go z ekstatycznym uśmiechem natwarzy.Apostołowie odchodzą w stronę domu Szymona. Jezus podchodzi ze Swymprzyjacielem. Słyszę ich. Łazarz mówi:«Tak. Zrozumiałem, że w tym, że pozwoliłeś mi umrzeć, był wielki cel i zpewnością dobroć. Myślałem, że to dlatego, aby mi zaoszczędzić widokuprześladowania Ciebie. I Ty wiesz, czy mówię prawdę, byłem zadowolony, żeumieram i nie będę tego oglądał. To mnie rozdrażnia. To mnie niepokoi. Widzisz,Nauczycielu. Przebaczyłem tak wiele tym, którzy są przywódcami naszego ludu.Musiałem przebaczać po ostatnie dni... Elchiaszowi... Ale śmierć i wskrzeszeniezatarły wszystko, co się do nich odnosiło. Po co przypominać mi ostatniedziałania, aby mnie zasmucać? Przebaczyłem wszystko Marii. Ona zdaje sięwątpić w to. I nawet, nie wiem, dlaczego, odkąd mnie wskrzesiłeś, ona przyjęławobec mnie postawę tak... nie wiem, jak ją określić. Jest w mojej Marii jakaśdziwna słodycz i poddanie... Nawet w pierwszych dniach, kiedy tu powróciła,ocalona przez Ciebie, nie była taka... I nawet, być może Ty coś wiesz i mógłbyśmi powiedzieć, bo Maria mówi Ci wszystko... Ty wiesz, czy ci, którzy tutajprzyszli, nie czynili jej zbyt wielu wymówek. Ja zawsze – aby ją uleczyć z jejcierpienia – usiłowałem pomniejszyć wspomnienie jej grzechu, kiedy widziałem,jak się pogrąża w myśli o przeszłości. Ona nie potrafi znaleźć spokoju. Wydajesię taka... ponad tym, co mogłoby być upokorzeniem. Niektórym mogłaby sięwydawać nawet mało skruszona... Ale ja rozumiem... Wiem. Ona robi wszystkodla zadośćuczynienia. Myślę, że podejmuje wielkie umartwienia, różnegorodzaju. Nie zdziwiłbym się, gdyby pod swymi szatami nosiła włosiennicę igdyby jej ciało znało kąsanie biczowania... Ale inni nie posiadają braterskiejmiłości, jaką ja mam i jaką chcę Marię podtrzymać, kładąc zasłonę międzyprzeszłością a teraźniejszością... Być może wiesz, czy źle ją potraktowali ci,którzy nie potrafią przebaczyć...? A ona tak bardzo potrzebuje przebaczenia.»«Nie wiem, Łazarzu. Maria nie mówiła mi o tym. Powiedziała Mi jedynie, żebardzo cierpiała słysząc faryzeuszy, którzy podejrzewali, że Ja nie jestemMesjaszem, bo cię nie uzdrowiłem i nie wskrzesiłem.»«A... nic Ci nie powiedziała o mnie? Wiesz... czułem się tak bardzo źle...Pamiętam, że moja matka, w swych ostatnich chwilach, ujawniła przed mnąrzeczy, których nie zauważyła ani Marta, ani ja. To jakby głębia jej duszy iprzeszłość powróciły na powierzchnię w ostatnich uderzeniach serca. Niechciałbym... Moje serce tak cierpiało z powodu Marii... i tak się starało, abynigdy nie dać jej odczuć, ile cierpiałem z jej powodu... Nie chciałbym jej zranić,teraz, kiedy jest dobra. Nigdy jej nie uraziłem, nawet w haniebnym czasie, kiedysama była hańbą, najpierw [powstrzymywałem się od tego] przez miłośćbraterską, a potem – miłość do Ciebie. Co Ci o mnie mówiła, Nauczycielu?»69


«Mówiła o swoim bólu, że miała zbyt mało czasu, aby ci dać świętą miłośćsiostry i uczennicy. Tracąc cię, pojęła całą wielkość skarbów uczuć, jakieniegdyś podeptała... i że teraz jest szczęśliwa, dając ci całą miłość, jaką pragnieci dać, abyś odczuł, że jesteś dla niej bratem świętym, umiłowanym.»«Ach, tak! Przeczuwałem to! Cieszę się z tego, bo obawiałem się, że jąobraziłem... Od wczoraj myślę o tym, myślę... próbowałem sobie przypomnieć..ale nie udaje mi się...»«A po co chcesz sobie to przypominać? Masz przed sobą przyszłość. Przeszłośćpozostała w grobie, czy raczej nawet tam nie została. Spaliła się razem zpogrzebowymi opaskami. Jeśli jednak to ma ci dać pokój, mówię ci, że twojeostatnie słowa były skierowane do twoich sióstr, a zwłaszcza do Marii.Powiedziałeś, że to z powodu Marii przyszedłem tutaj i przychodzę, bo Mariapotrafi kochać bardziej niż wszyscy. To prawda. Powiedziałeś, że ona cię kochabardziej niż wszyscy, którzy cię kochali. To też jest prawda, gdyż ona cięumiłowała, odnawiając się dzięki miłości Boga i twojej. Powiedziałeś jejdokładnie, że całe życie rozkoszy nie dałoby ci takiej radości, jaką się cieszyłeśdzięki niej. I pobłogosławiłeś siostry, tak jak patriarcha błogosławi swenajbardziej umiłowane dzieci. Pobłogosławiłeś tak samo Martę, którą nazwałeśswym pokojem, i Marię, którą nazwałeś swą radością. Czy teraz jesteśspokojny?»«Teraz tak, Nauczycielu. Jestem spokojny» [– mówi Łazarz.]«A zatem ponieważ z pokoju rodzi się miłosierdzie, przebacz też przywódcomludu, którzy Mnie prześladują. Mówiłeś bowiem, że potrafisz wszystkowybaczyć, ale nie zło, jakie oni Mi wyrządzają.»«Tak jest, Nauczycielu» [– przytakuje Łazarz.]«Nie, Łazarzu. Ja im przebaczam. Ty też musisz im przebaczyć, jeśli chcesz byćpodobny do Mnie.»«O! Podobny do Ciebie! Nie mogę, jestem zwykłym człowiekiem!»«Człowiek został tam, w dole. Człowiek! Twój duch... Wiesz, co się dzieje wczasie śmierci <strong>człowieka</strong>...»«Nie, Panie. Nie przypominam sobie niczego, co się ze mną działo» – przeryważywo Łazarz.Jezus się uśmiecha i odpowiada:«Nie mówię o twojej wiedzy osobistej, o twoim szczególnym doświadczeniu.Mówiłem o tym, o czym każdy wierzący wie: do czego dochodzi, kiedy sięumiera.»«Ach! Sąd szczegółowy. Wiem, wierzę. Dusza staje przed Bogiem i Bóg jąsądzi.»«To tak. I sąd Boży jest sprawiedliwy i nienaruszalny. Ma wartośćnieskończoną. Jeśli dusza osądzona jest winna grzechu śmiertelnego, staje sięduszą potępioną. Jeśli jest lekko winna, idzie do Czyśćca. Jeśli jestsprawiedliwa, idzie do pokoju Otchłani, aby oczekiwać, aż otworzę bramyNiebios. Wezwałem więc twego ducha już po osądzeniu go przez Boga. Gdybyśbył potępiony, nie mógłbym cię przywołać do życia, gdyż czyniąc to,unieważniłbym sąd Mojego Ojca. Dla potępionych nie ma już przemiany. Sąosądzeni na zawsze. Ty należałeś więc do tych, którzy nie byli potępieni, a więc70


[należałeś] do szczęśliwych lub do tych, którzy będą szczęśliwi po swymoczyszczeniu. Ale zastanów się, Mój przyjacielu. Skoro szczera wolanawrócenia, jaką człowiek może mieć wtedy, kiedy jest jeszcze człowiekiem,czyli ciałem i duszą, ma wartość oczyszczającą; skoro symboliczny obrzędchrztu w wodzie, którego pragnie duch żalu za nieczystości zaciągnięte wświecie i z powodu ciała, ma dla nas Hebrajczyków wartość oczyszczającą; tojaką wartość będzie mieć nawrócenie się – bardziej rzeczywiste i doskonalsze, owiele doskonalsze – duszy wyzwolonej z ciała? Ona będzie świadoma tego, kimjest Bóg, oświecona co do ciężaru swoich win, oświecona co do ogromu radości,która się od niej oddaliła na godziny, na lata lub na wieki: radość pokojuOtchłani, która wkrótce będzie radością posiadania przez nią Boga. Czymże więcbędzie oczyszczenie podwójne, potrójne, nawrócenie się doskonałe, miłośćdoskonała, kąpiel w żarze płomieni rozpalonych przez miłość Bożą i przez miłośćduchów, w której i przez którą duchy wyzbywają się wszelkiej nieczystości?Wychodzą z niej piękne jak serafini, ukoronowane tym, co nie koronuje nawetserafinów: męczeństwem ziemskim, bo walczyły z wadami, i nadziemskim, borozwijały miłość. Co to będzie? Powiedz to, Mój przyjacielu.»«Ależ... nie wiem... doskonałość, czy raczej... nowe stworzenie.»«Właśnie. Powiedziałeś właściwe słowo. Dusza wychodzi z tego, jakbystworzona na nowo. Dusza staje się podobna do duszy dziecka. Jest nowa. Całaprzeszłość już nie istnieje. Jej ludzka przeszłość. Kiedy upadnie Grzechpierworodny, dusza uwolniona od wszelkiej zmazy i z wszelkiego cienia plam,będzie [jakby] na nowo stworzona i godna Raju. Wezwałem twoją duszę, którajuż się odrodziła przez swe przywiązanie do Dobra, przez wynagrodzeniecierpieniem i śmiercią oraz dzięki twemu doskonałemu nawróceniu się idoskonałej miłości, którą osiągnąłeś po śmierci. Posiadasz więc duszęcałkowicie niewinną dziecka narodzonego przed kilkoma godzinami. A jeślijesteś dzieckiem nowo narodzonym, dlaczego chcesz nałożyć na to dziecięctwoduchowe szaty <strong>człowieka</strong> dorosłego, ciężkie, przytłaczające? Radosny duchmałych dzieci posiada skrzydła, a nie – łańcuchy. Dzieci naśladują Mnie złatwością, gdyż ich osobowość nie jest jeszcze [ukształtowana]. Stają siętakimi, jakim Ja jestem, bo na ich nieskalanej duszy mogą się odbić wyraźnierysy Mojego oblicza i Moja nauka. Mają dusze wolne od wspomnień ludzkich,niechęci, uprzedzeń. Nie ma w nich nic. Mogę więc być w nich Ja: doskonały,absolutny, jak jestem w Niebie. Ty, który jesteś jak odrodzony, nowonarodzony, bo w twoim starym ciele jest nowa potęga poruszająca, bezprzeszłości, czysta, bez śladów tego, co było, ty, który powróciłeś, aby Misłużyć, tylko po to, musisz być takim, jakim Ja jestem, bardziej niż wszyscy...Spójrz na Mnie. Patrz na Mnie dobrze. Przejrzyj się we Mnie i odbij Mój [obraz]w sobie. Jak dwa zwierciadła, które spoglądają na siebie, aby odbijać nawzajempostać tego, którego kochają. Jesteś mężczyzną i dzieckiem. Jesteś mężczyznąze względu na wiek, jesteś dzieckiem ze względu na czystość serca. Maszprzewagę nad dziećmi, bo znasz już Dobro oraz Zło i dokonałeś już wyboruDobra, nawet przed chrztem w płomieniach miłości. Mówię więc tobie,człowiekowi, którego duch jest czysty, dzięki otrzymanemu oczyszczeniu:„Bądź doskonały, jak doskonały jest nasz Ojciec Niebieski i Ja. Bądź doskonały,to znaczy bądź podobny do Mnie. Ja cię umiłowałem do tego stopnia, żepostąpiłem wbrew wszelkim prawom życia i śmierci, nieba i ziemi, aby miećznowu na ziemi sługę Bożego i Mojego prawdziwego przyjaciela, a w Niebie –błogosławionego, wielkiego błogosławionego”.Mówię do wszystkich: „Bądźcie doskonali”. Ale większość z nich nie ma serca,które ty miałeś, godnego cudu, godnego stania się narzędziem dla oddaniachwały Bogu w Jego umiłowanym Synu. I nie mają twego długu miłości wobec71


Boga... Mogę to powiedzieć, mogę tego wymagać od ciebie. A przede wszystkimwymagam, abyś nie żywił urazy do tych, którzy ciebie obrazili i którzyznieważają Mnie. Wybaczaj, wybaczaj, Łazarzu. Zostałeś zanurzony wpłomieniach wznieconych z miłości. Musisz być „miłością”, aby nie znać nigdyniczego innego, jak tylko [miłosnego] objęcia Boga.»«I postępując tak wypełnię posłannictwo, dla którego mnie wskrzesiłeś?»«Działając tak, wypełnisz je» [– mówi mu Jezus.]«To wystarczy, Panie. Nie potrzebuję już o nic pytać i nic wiedzieć więcej.Służenie Tobie było moim marzeniem. Służyłem Ci nawet tym niczym, któreuczynić może człowiek chory i umierający. Jeśli będę mógł Ci służyć wszystkim,co może uczynić uzdrowiony, moje marzenie się spełni i nie proszę o nic więcej.Bądź błogosławiony, Jezu, mój Panie i mój Nauczycielu! I niech z Tobą będziebłogosławiony ten, który Cię posłał.»«Niech będzie błogosławiony Pan, Bóg Wszechmogący.»Idą w kierunku domu. Zatrzymują się od czasu do czasu, żeby popatrzeć nabudzenie się drzew. Jezus unosi ramię i, ponieważ jest wysoki, zrywa małągałązkę kwiatów migdałowca, który wygrzewa się w słońcu przy południowejścianie domu.Maria wychodzi z domu i, widząc ich, podchodzi, chcąc usłyszeć, co mówi Jezus[o kwiatach]:«Widzisz, Łazarzu? Im także Pan powiedział: „Wyjdźcie”. I one posłuchały, abysłużyć Panu.»«Kiełkowanie – jaki to cud! Wydaje się niemożliwe, że z twardego pnia i ztwardego pąka mogą wychodzić tak delikatne płatki i kruche łodyżki i zamieniaćsię w owoce na drzewach. Czy to błąd, Nauczycielu, powiedzieć, że sok izawiązek to jak dusza rośliny lub nasienia?»«To nie jest błędem, gdyż jest to <strong>część</strong> witalna. W nich ona nie jest wieczna,lecz stworzona dla każdego gatunku w pierwszym dniu, kiedy zaistniały drzewai zboża. U <strong>człowieka</strong> jest ona wieczna, podobna do jej Stworzyciela, stwarzanaza każdym razem dla każdego nowego <strong>człowieka</strong>, który jest poczęty. To dziękiniej materia żyje. Dlatego też mówię, że to jedynie dzięki duszy człowiek żyje.Nie tylko żyje tu, lecz i poza [tym życiem]. Żyje dzięki swej duszy. My,Hebrajczycy, nie wykonujemy rysunków na grobach, jak to czynią poganie.Gdybyśmy jednak je wykonywali, powinnibyśmy zawsze rysować – nie:zgaszony płomień, opróżnioną klepsydrę lub inny symbol końca, lecz raczejnasienie rzucone pomiędzy bruzdy, które owocuje w kłosie. W istocie umieratylko ciało. Dusza wyzwala się ze swej skorupy i może zaowocować nakwietnych kobiercach Pana. Nasienie. Iskra witalna, złożona przez Boga wnaszym prochu, stająca się kłosem, jeśli umiemy – przez wolę i także przezcierpienie – uczynić płodną skibę, która ją mieści w sobie. Nasienie, symbolżycia, które się uwiecznia... Ale Maksymin cię woła...»«Idę tam, Nauczycielu. Pewnie przyszli zarządcy. Wszystko zostało zatrzymanew ostatnich miesiącach. Teraz spieszą się, aby mi przedstawić rachunki...»«Które z góry przyjmujesz, bo jesteś dobrym panem.»«I dlatego, że oni są dobrymi sługami.»«Dobry pan ma dobre sługi» [– mówi Jezus.]72


«W takim razie stanę się z pewnością dobrym sługą, bo mam w Tobiedoskonałego Pana» – mówi Łazarz i odchodzi zwinnie, uśmiechając się, takodmienny od biednego Łazarza, którym był od lat.Maria zostaje z Jezusem.«A ty, Mario, staniesz się dobrą służebnicą Twego Pana?»«Ty to wiesz, Rabbuni. Ja... wiem jedynie, że byłam wielką grzesznicą.»Jezus się uśmiecha:«Widziałaś Łazarza? On też był wielkim chorym, a nie wydaje ci się, że terazjest bardzo zdrowy?»«Tak jest, Rabbuni. Uzdrowiłeś go. To, co robisz, jest zawsze doskonałe. Łazarznigdy nie był równie silny i radosny, jak teraz, po wyjściu z grobu.»«Dobrze powiedziałaś, Mario. To, co Ja robię, jest zawsze doskonałe. To takżedlatego twoje uwolnienie jest całkowite, gdyż Ja go dokonałem.»«To prawda, mój umiłowany Panie, mój Odkupicielu, mój Królu, mój Boże. Toprawda. A jeśli Ty chcesz tego, będę i ja dobrą służebnicą mego Pana. Ja samachcę tego, Panie. Nie wiem, czy Ty tego chcesz.»«Chcę tego, Mario. Bądź dobrą służebnicą dla Mnie. Dziś bardziej niż wczoraj.Jutro bardziej niż dziś. Aż ci powiem: „Wystarczy, Mario. Oto godzina twegoodpoczynku.”»«Dobrze, Panie. Chciałabym, żebyś mnie wtedy wezwał, jak wezwałeś megobrata z grobu. O! Wezwij mnie, poza to życie!»«Nie poza życie. Wezwę cię do Życia, do prawdziwego Życia. Wezwę cię pozagrób, którym jest ciało i ziemia. Wezwę cię na zaślubiny twej duszy z twymPanem.»«Moje zaślubiny. Ty kochasz dziewice, Panie...»«Kocham tych, którzy Mnie kochają, Mario.»«Jesteś cudownie dobry, Rabbuni! To dlatego nie potrafiłam znaleźć spokoju,słuchając, że jesteś zły, dlatego że nie przychodzisz. To było tak, jakby sięwszystko waliło. Z jaką udręką mówiłam sobie: „Nie. Nie! Nie możesz przyjąć tejoczywistości. To, co ci się wydaje oczywiste – to złudzenie. Rzeczywistość – tomoc, dobroć, boskość twego Pana”. Ach, jakże cierpiałam! Tak wielki ból zpowodu śmierci Łazarza i z powodu jego słów... Nic Ci o tym nie mówił? Czytego nie pamięta? Powiedz mi prawdę.»«Ja nigdy nie kłamię, Mario. On lęka się, że mówił i wypowiedział to, co byłobólem jego życia. Ale zapewniam cię, bez okłamywania, że teraz jest spokojny.»«Dziękuję, Panie. Te słowa... odniosły dobry skutek. Tak, tak samo jakpomagają starania lekarza, który obnaża korzenie choroby i wypala je.Dopełniły zniszczenia starej Marii. Miałam o sobie jeszcze zbyt wysokiemniemanie. Teraz... mierzę głębię mojego upodlenia i wiem, że muszę pokonaćdługą drogę, żeby się podnieść. Ale zrobię to, jeśli Ty mi pomożesz.»«Pomogę ci, Mario. Nawet kiedy odejdę, pomogę ci.»«Jak, mój Panie?»73


«Powodując wzrost twej miłości w sposób niezmierzony. Dla ciebie nie ma innejdrogi niż ta.»«Zbyt słodka w porównaniu z tym, co mam do odpokutowania! Wszyscy ocalająsię przez miłość. Wszyscy zdobywają tak Niebo. Ale to, co wystarcza czystym,sprawiedliwym, nie jest wystarczające dla wielkiej grzesznicy.»«Nie ma dla ciebie innej drogi, Mario. W rzeczywistości, jakąkolwiek drogęobierzesz, ona zawsze będzie miłością. Miłość – jeśli będziesz oddawać usługi wMoje imię. Miłość – jeśli będziesz ewangelizować. Miłość – jeśli się odosobnisz.Miłość – jeśli będziesz zadręczać siebie. Miłość – jeśli zostaniesz zamęczona. Typotrafisz tylko kochać, Mario. Taka jest twoja natura. Płomienie potrafią jedyniepalić, czy pełzając po podłożu, wypalając trawy, czy wtedy gdy wystrzelają wgórę i objęciem blasków otaczają pień drzewa, domu, ołtarza, wzbijając się kuniebu.Każdy ma swą naturę. Mądrość nauczycieli duchowych polega na tym, żepotrafią doprowadzić do zaowocowania predyspozycji <strong>człowieka</strong>, kierując go nadrogę, na której może się najlepiej rozwinąć. Nawet u roślin i zwierząt to prawoistnieje i byłoby głupotą domagać się, żeby drzewo owocowe dawało jedyniekwiaty lub owoce odmienne od tych, które są zgodne z jego naturą, lub żebyzwierzę spełniało funkcje właściwe innemu gatunkowi. Czy mogłabyś siędomagać, aby ta pszczoła, której przeznaczeniem jest robienie miodu, stała sięptakiem, który śpiewa w liściach żywopłotu? Albo żeby ta gałązka migdałowca,jaką trzymam w dłoni, wraz z całym migdałowcem, z którego ją zerwałem,zamiast wytwarzać migdały zaczęła wylewać z kory pachnącą żywicę? Pszczołapracuje, ptak śpiewa, migdałowiec owocuje, żywiczne drzewo wydzielaaromatyczne substancje i każdy wypełnia swe zadanie. Tak też jest z duszami.Ty masz za zadanie kochać.»«Zatem, Panie, rozpal mnie. Proszę Cię o to jako o łaskę.»«Czy ci nie wystarczy moc miłości, jaką posiadasz?»«To zbyt mało, Panie. Mogłaby służyć, aby kochać ludzi, ale nie możewystarczyć dla Ciebie, który jesteś nieskończonym Panem.»«Ale właśnie dlatego, że taki jestem, potrzeba miłości bez granic...»«Tak, mój Panie. To tego chcę: żebyś złożył we mnie miłość bez granic.»«Mario, Najwyższy, który wie, czym jest miłość, mówi człowiekowi: „BędzieszMnie miłował ze wszystkich swych sił.” On nie wymaga więcej, gdyż wie, żemęczeństwem jest już kochanie ze wszystkich sił...»«Nieważne, mój Panie. Daj mi miłość nieskończoną, abym kochała tak, jak Typowinieneś być kochany, abym Cię kochała, jak nie kochałam nikogo.»«Prosisz Mnie o cierpienie podobne do słupa ognia, który pali i pochłania, Mario.Płonie i wyniszcza powoli... Pomyśl o tym.»«Od tak dawna o tym myślę, mój Panie. Ale nie ośmielałam się o to prosić.Teraz wiem, jak Ty mnie kochasz. Teraz naprawdę wiem, do jakiego stopniamnie kochasz i ośmielam się o to prosić. Daj mi tę nieskończoną miłość, Panie.»Jezus patrzy na nią. Ona stoi przed nim, jeszcze wychudzona przez czuwania icierpienie, w skromnej szacie i prosto uczesana, jak dziewczynka, w której niema przebiegłości, z twarzą pobladłą, na której płonie pragnienie, z oczymabłagającymi, a jednak już błyszczącymi miłością, już bardziej podobna do74


serafina niż do niewiasty. To zaiste niewiasta oddana rozmyślaniu, która prosi omęczeństwo doskonałej kontemplacji.Jezus, przyjrzawszy się jej dobrze, jakby po to, aby ocenić jej wolę, wypowiadajedno słowo: «Tak.»«Ach! Mój Panie! Jaka to łaska umrzeć z miłości do Ciebie!»Maria upada na kolana, aby pocałować stopy Jezusa.«Wstań, Mario, weź te kwiaty. To będą kwiaty twych duchowych zaślubin. Bądźsłodka jak owoc migdałowca, czysta jak jego kwiat i promieniejąca jak tenolejek. Bądź pachnąca cnotami jak ten olejek nasycony wonnościami, który jestrozlewany na ucztach i na głowach królów. Wtedy naprawdę rozlejesz na twegoPana balsam, który będzie dla niego nieskończenie miły.»Maria bierze te kwiaty, lecz nie wstaje z ziemi. Pocałunkami i łzami wylewanymina stopy swego Nauczyciela z wyprzedzeniem balsamuje je miłością.Łazarz dochodzi do nich:«Nauczycielu, jest tu mały chłopiec, który chce się z Tobą widzieć. Szukał Cię uSzymona, ale znalazł jedynie Jana, który go tu przyprowadził. Jednak z nikimnie chce rozmawiać, tylko z Tobą.»«Dobrze, przyprowadź go do Mnie. Idę do jaśminowej altany.»Maria wchodzi do domu razem z Łazarzem. Jezus idzie do altany. Łazarz wracatrzymając za rękę dziecko, które widziałam w domu Józefa z Seforii. Jezus odrazu rozpoznaje chłopca i wita go: «To ty, Marcjalu? Pokój z tobą. Dlaczego tujesteś?»«Wysłano mnie, abym Ci coś powiedział...» – patrzy na Łazarza, który pojmuje izamierza odejść. [Jezus jednak mówi:]«Zostań, Łazarzu. To Łazarz, Mój przyjaciel. Możesz mówić w jego obecności,Moje dziecko, gdyż nie mam przyjaciół wierniejszych od niego.»Chłopiec się uspokaja i mówi:«Posłał mnie Józef z Arymatei, gdyż jestem teraz z nim, abym Ci powiedział, żemasz się udać natychmiast, ale naprawdę natychmiast, do Betfage, do Kleonta.Musi z Tobą pomówić bez zwłoki. I powiedział, że masz przyjść sam, bo musi zTobą porozmawiać w wielkiej tajemnicy.»«Nauczycielu! Co się dzieje?» – pyta przejęty Łazarz.«Nie wiem, Łazarzu. Nie pozostaje nic innego, jak iść tam. Chodź ze Mną.»«Zaraz, Panie. Możemy iść z dzieckiem.»«Nie, panie. Odchodzę sam. Józef mi to polecił. Powiedział: „Jeśli sobie samporadzisz, będę cię kochał jak ojciec”, a ja chcę, żeby Józef kochał mnie jaksyna. Odchodzę od razu, biegiem. Ty przyjdź po mnie. Żegnaj, Panie. Żegnaj,mężu.»«Pokój z tobą, Marcjalu.»Chłopiec biegnie jak jaskółka.75


«Chodźmy, Łazarzu. Przynieś Mi Mój płaszcz. Idę naprzód, bo jak widzisz,dziecko nie potrafi otworzyć bramy, a z pewnością nie chce nikogo wołać.»Jezus pochodzi szybko do ogrodzenia, a Łazarz idzie pośpiesznie w stronędomu. Pierwszy otwiera żelazne zamknięcie dziecku, które szybko się oddala.Drugi przynosi płaszcz Jezusowi i u Jego boku idzie drogą w kierunku Betfage,[zastanawiając się:]«Cóż może chcieć Józef, że wysłał dziecko tak potajemnie?»«Dziecko wymyka się pilnującym» – odpowiada Jezus.«Myślisz... podejrzewasz, że... czujesz się w niebezpieczeństwie, Panie?»«Jestem tego pewien, Mój przyjacielu.»«Jak to? Nawet teraz? Nie mogłeś przecież dać większego dowodu!...»«Nienawiść wzrasta pod ościeniem rzeczywistości.»«O! Zatem to z mojego powodu! Zaszkodziłem Ci!... Nie ma udręki większej niżmoja!» – mówi Łazarz rzeczywiście zbolały.«To nie z twojego powodu. Nie smuć się bez przyczyny. Ty byłeś środkiem, alepowodem jest konieczność, rozumiesz, konieczność dania światu dowodu Mojejboskiej natury. Gdybyś to nie był ty, byłby ktoś inny, bo musiałem dowieśćświatu, że jako Bóg, którym jestem, mogę wszystko, czego chcę. Aprzywrócenie życia umarłemu od wielu dni, już się rozkładającemu, może byćtylko dziełem Boga.»«Ach! Chcesz mnie pocieszyć. Ale dla mnie, moja radość, cała moja radośćrozproszyła się... Cierpię, Panie.»Jezus wykonuje taki gest, jakby chciał powiedzieć: „Cóż robić!”. I obydwajmilkną. Idą pospiesznie. Szybko pokonują niewielką odległość pomiędzyBetanią i Betfage.Józef spaceruje po drodze u wejścia do osady. Jest do nich zwrócony plecami,kiedy Jezus i Łazarz pojawiają się na ścieżce, osłoniętej parkanem. Łazarz gowoła.«O! Pokój wam! Chodź, Nauczycielu. Czekałem tu na Ciebie, aby od razu Cięspotkać, ale chodźmy do sadu oliwnego. Nie chcę, aby nas widziano...»Prowadzi ich za dom, do oliwnego zagajnika. Drzewa dzięki swemu obfitemuulistnieniu i plątaninie gałęzi okrywającej zbocze są odpowiednim schronieniemdla rozmawiających, którzy [chcą uniknąć] zauważenia ich.[Por. J 11,57] «Nauczycielu, posłałem do Ciebie dziecko, które jest mądre iposłuszne i bardzo mnie kocha, bo muszę z Tobą pomówić, a nikt nie może mnieujrzeć. Doszedłem tu doliną Cedronu... Nauczycielu, musisz stąd natychmiastodejść. Sanhedryn postanowił uwięzić Cię i jutro w synagogach zostanieodczytane to postanowienie. Ktokolwiek wie, gdzie się znajdujesz, maobowiązek wskazać to miejsce. Nie muszę ci mówić, Łazarzu, że twój dombędzie jako pierwszy nadzorowany. O szóstej godzinie wyszedłem ze Świątyni iszedłem pośpiesznie, bo podczas ich rozmowy już ułożyłem mój plan.Poszedłem do domu, wziąłem dziecko. Wyjechałem przez Bramę Heroda tak,jakbym opuszczał miasto, potem szedłem doliną Cedronu. Zostawiłem osła wGetsemani, wysłałem szybko dziecko, które już znało drogę, bo było ze mną w76


Betanii. Odejdź zaraz, Nauczycielu, w bezpieczne miejsce. Czy wiesz, dokądpójdziesz? Czy masz dokąd iść?»«Ale czy to nie wystarczy, że oddali się stąd? Z Judei?»«To nie wystarczy, Łazarzu. Oni są wściekli. Trzeba iść tam, dokąd oni ni<strong>echo</strong>dzą...» [– wyjaśnia Józef.]«Ależ oni chodzą wszędzie! Nie chcesz chyba, żeby Nauczyciel opuściłPalestynę!...» – Łazarz jest wzburzony.«Co ja ci mam powiedzieć?! Sanhedryn chce Go...»«To z mojego powodu, prawda? Powiedz to!»«Hmm! Tak! Z twojego powodu... czy raczej dlatego że wszyscy się nawracajądo Jezusa, a oni... tego nie chcą.»«Ależ to zbrodnia! To świętokradztwo... to...»Jezus jest blady, lecz spokojny. Unosi rękę, aby nakazać milczenie i mówi:«Zamilknij, Łazarzu. Każdy wykonuje swą pracę. Wszystko jest zapisane.Dziękuję ci, Józefie, i zapewniam cię, że odejdę. Idź, idź, Józefie, żeby niezauważyli twej nieobecności... Niech cię Bóg błogosławi. Przez Łazarza dam ciznać, gdzie jestem. Idź! Błogosławię ciebie, Nikodema i wszystkich, którzy mająprawe serca.»Całuje go i rozchodzą się. Jezus wraca z Łazarzem, przez sad oliwny, do Betanii,Józef zaś idzie w stronę miasta.«Co zrobisz, Nauczycielu?» – pyta zaniepokojony Łazarz.«Nie wiem. W tych dniach przyjdą uczennice z Moją Matką. Chciałem na niezaczekać...»«Jeśli o to chodzi... przyjmę je w Twoim imieniu i przyprowadzę Ci je. Ale dokądTy pójdziesz? Do domu Salomona... nie sądzę... ani do znanych uczniów.Jutro!... Musisz odejść zaraz!»«Znajdzie się miejsce, ale chciałem zaczekać na Moją Matkę. Jej udręka zaczniesię zbyt wcześnie, jeśli Mnie tu nie zastanie...»«Dokąd pójdziesz, Nauczycielu?» [– pyta Łazarz.]«Do Efraim.»«W Samarii?»«W Samarii. Samarytanie są mniej samarytańscy niż wielu innych i kochająMnie. Efraim jest na granicy...»«O! Aby zrobić na złość Żydom okażą Ci cześć i obronią Cię! Ale... zaczekaj!Twoja Matka może przyjść jedynie drogą z Samarii lub tą nad Jordanem. Pójdęze sługami jedną, a Maksymin z innymi sługami – drugą. Albo jedni, albo drudzyJą spotkają. Wrócimy z nimi. Ty wiesz, że nikt w domu Łazarza nie możezdradzić. W tym czasie Ty pójdziesz od razu do Efraim. Ach! Nie mogę się Tobąnacieszyć! Jednak przyjdę przez góry Adomin. Teraz jestem zdrowy. Mogę robićto, co chcę. A nawet, tak! Będę udawał, że drogą do Samarii udaję się doPtolemaidy, aby wsiąść na statek do Antiochii. Wszyscy wiedzą, że mam tamziemie... Moje siostry pozostaną w Betanii... Ty... Tak. Teraz przygotuję dwa77


wozy i nimi udacie się do Jerycha. Potem, jutro o świcie, wyruszycie pieszo wdalszą drogę. O! Nauczycielu! Mój Nauczycielu! Ocal Siebie! Ocal Siebie!»Po wzburzeniu, jakie go ogarnęło w pierwszej chwili, Łazarz wpada w smutek ipłacze.Jezus wzdycha, ale nic nie mówi. Cóż miałby powiedzieć?Oto są już w domu Szymona. Rozstają się. Jezus wchodzi do domu.Apostołowie, już zaskoczeni faktem, że Nauczyciel wyszedł nic nie mówiąc,tłoczą się wokół Jezusa, który im mówi:«Weźcie szaty. Przygotujcie torby. Musimy stąd natychmiast odejść.Pospieszcie się. I przyjdźcie do Mnie do domu Łazarza.»«Nawet wilgotne szaty? Nie moglibyśmy ich wziąć wracając?» – pyta Tomasz.«Nie wrócimy tu. Weźcie wszystko.»Apostołowie odchodzą, mówią tylko ich spojrzenia. Jezus idzie po Swoje rzeczydo domu Łazarza i żegna zaskoczone siostry...Wozy są szybko gotowe, wozy ciężkie, zakryte, ciągną je silne konie. Jezusżegna się z Łazarzem, z Maksyminem, ze sługami, którzy przybiegli.Wchodzą na wozy, czekające przy tylnym wyjściu. Woźnice smagają biczemzwierzęta i rozpoczyna się podróż tą samą drogą, którą Jezus przybył kilka dniwcześniej, aby wskrzesić Łazarza.12. W DRODZE DO EFRAIMNapisane 2 stycznia 1947. A, 9827-9838W rześki i czysty poranek widać, że pola otaczające dom Nike są całezazielenione od nowego zboża, które wykiełkowało już na kilka centymetrów.Ma ono delikatny kolor bardzo jasnego szmaragdu. Bliżej domu – sad, jeszczepozbawiony liści, wydaje się jeszcze ciemniejszy i masywniejszy w porównaniuz delikatnością młodych kiełków i bezchmurnego nieba pogodnego jak w raju.Dom, całkiem biały w świetle wschodzącego słońca, jest ukoronowany lotemgołębi.Nike już wstała i troszczy się pilnie o to, aby odchodzący mieli to, co może imdać siły na drogę. Najpierw odprawia sługi Łazarza. Zatrzymała ich na noc.Odchodzą wypoczęci i przymuszają konie do szybkiego kroku. Potem wchodzido kuchni, gdzie służące przygotowują mleko i jedzenie na ogniu. Z wielkiejmisy wlewa oliwę do dwóch mniejszych pojemników, a wino do małychskórzanych bukłaków. Ponagla służącą, która przygotowuje chleby niskie jakpodpłomyki, żeby je zaraz zaniosła do już przygotowanego pieca. Z szerokichstołów, na których suszą się sery, w cieple kuchni, wybiera najpiękniejsze.Bierze miód i wlewa go do dobrze zamykanych naczyń. Potem przygotowujepakunki z całą tą żywnością. Do jednego wkłada całe koźlę lub baranka. Służącazdejmuje go właśnie z rożna, na którym się piekł. Do drugiego – jabłka,czerwone jak korale. Do innego – przygotowane do jedzenia oliwki, do jeszczeinnego – suszone winogrona. Potem – pakunek obranego jęczmienia. Właśniego zamyka, gdy do kuchni wchodzi Jezus, witając wszystkich tamprzebywających.«Nauczycielu, pokój z Tobą. Już wstałeś?»78


«Powinienem był to uczynić wcześniej. Moi uczniowie byli jednak tak bardzozmęczeni, że pozwoliłem im spać nieco dłużej. Co robisz, Nike?»«Przygotowuję... to nie będzie zbyt ciężkie, widzisz? Dwanaście pakunków iobliczyłam je według sił niosącego.»«A Ja?»«O! Nauczycielu! Ty już masz Swoje brzemię...» – i w oczach Nike błyszczą łzy.«Chodź na zewnątrz, Nike, pomówimy w spokoju.»Wychodzą i oddalają się od domu.«Moje serce płacze, Nauczycielu...»«Wiem, ale trzeba być silnym, silnym, silnym i myśleć, że nie zadało się Micierpienia...»«O! To nigdy! Ale myślałam, że będę mogła pozostać przy Tobie i to dlategoprzeniosłam się do Jerozolimy. W przeciwnym razie pozostałabym tutaj, namojej wsi...»«Łazarz, Maria i Marta też sądzili, że będą mogli ze Mną zostać. A widzisz!...»«Widzę. Tak, widzę to. Nie chodzę już do Jerozolimy, kiedy Ciebie tam nie ma.Będę bliżej Ciebie, jeśli zostanę tutaj i będę Ci mogła pomagać» [– postanawiaNike.]«Już tak wiele dałaś...»«Nic nie dałam. Chciałabym móc zanieść mój dom tam, dokąd idziesz. Aleprzyjdę, z pewnością przyjdę zobaczyć, czego Ci brakuje. Teraz zrobię to, co mikazałeś zrobić, bo to jest słuszne. Pozostanę tutaj, aż się przekonają, że Cię tunie ma. Ale potem...»«Droga jest daleka i uciążliwa dla niewiasty, i niebezpieczna.»«O! Nie lękam się. Jestem zbyt stara, aby się spodobać jako niewiasta i nienoszę skarbów, aby stanowić łup. Złodzieje są lepsi niż wielu tych, którzy sięuważają za świętych, a są złodziejami, bo chcą Cię pozbawić pokoju iwolności...»«Nie żyw do nich nienawiści, Nike» [– prosi Jezus.]«To dla mnie najtrudniejsze. Ale będę próbowała nie nienawidzić z miłości doCiebie... Całą noc płakałam, Panie!»«Słyszałem cię, jak chodziłaś tam i z powrotem po domu, niestrudzona jakpszczoła. Wydawałaś Mi się matką udręczoną z powodu prześladowanegosyna... Nie płacz. Winowajcy powinni płakać. Nie ty. Bóg jest dobry dla SwegoMesjasza. W najsmutniejszych godzinach zawsze pozwala Mi znaleźć obok Mniematczyne serce...»«A co zrobisz ze Swoją Matką? Mówiłeś mi, że Ona wkrótce przyjdzie...»«Przyjdzie do Efraim... Łazarz zobowiązał się Ją powiadomić. Oto Szymon, synJony, i Moi bracia...»«Wiedzą?»79


«Jeszcze nie, Nike. Powiem im, kiedy będziemy daleko...»«A ja, kiedy przyjdę, powiem Ci, co się dzieje tutaj i w Jerozolimie» [– obiecujeNike.]Idą ku apostołom, którzy wychodzą jeden za drugim z domu, w poszukiwaniuJezusa.«Chodźcie, bracia. Posilcie się przed drogą. Wszystko jest gotowe» [– zapraszaNike.]«Nike nie spała w nocy z naszego powodu. Podziękujcie dobrej uczennicy» –mówi Jezus wchodząc do przestronnej kuchni. Tam, na stole, jaki można bynazwać refektarzowym, tak jest duży, parują miseczki napełnione mlekiem ismakowicie pachną podpłomyki. Właśnie wyjęto je z pieca. Nike kładzie na nichobficie masło i miód, mówiąc, że to posiłek wzmacniający dla zmuszonych odbyćdługą drogę w tych jeszcze zimnych godzinach.Posiłek szybko się kończy. Nike w tym czasie dokończyła pakowanie chleba,wyjętego z pieca, chrupiącego i pachnącego. Każdy apostoł bierze swój ciężar,związany tak, aby można go było nieść bez trudu.To godzina odejścia. Jezus żegna się i błogosławi. Apostołowie też się żegnają.Nike jednak towarzyszy im jeszcze do granicy pól. Potem wraca płacząc,osłonięta welonem. Jezus zaś i Jego apostołowie oddalają się podrzędną drogą,wskazaną im przez Nike.Pola są jeszcze puste. Droga prowadzi między łanami nowego zboża ipozbawionych liści winorośli. Nie ma też pasterzy, bo nie wyprowadzają stad nauprawne pola. Słońce nagrzewa lekko poranne powietrze. Pierwsze kwiatuszkina zboczach błyszczą jak klejnoty pod osłoną rosy, którą rozpala słońce. Ptakiświergocą. To ich pierwsze miłosne śpiewy. Nadchodzi piękna pora roku.Wszystko pięknieje i odradza się, wszystko się ożywia... Jezus zaś odchodzi namiejsce ucieczki, poprzedzającej śmierć, której pragnie dla Niego nienawiść.Apostołowie nie odzywają się. Są zamyśleni. Nagłe odejście zaskoczyło ich. Takbyli pewni, że odtąd będą spokojni! Idą naprzód bardziej zgięci niż tylko podwpływem ciężaru swych toreb i zapasów danych przez Nike. To, co ich takugina, to rozczarowanie, to przekonanie się, jaki jest świat i ludzie.Jezus natomiast nie uśmiecha się, ale nie jest też ani smutny, ani przygnębiony.Idzie z głową uniesioną wysoko, przed wszystkimi, bez zuchwałości, ale też bezlęku. Idzie jak ktoś, kto wie dobrze, dokąd ma się udać i co ma czynić. Idzie jakczłowiek mocny, jak bohater, którego nic nie poruszy ani nie przestraszy.Drugorzędna droga dochodzi do drogi głównej. Jezus idzie nią kierując się całyczas na północ, a apostołowie idą za Nim, nie odzywając się. Jest to drogaprowadząca do Galilei. Idzie się nią także do Judei przez Dekapol i Samarię. Sąna niej wędrowcy, przede wszystkim karawany kupieckie.Mija czas i słońce grzeje coraz mocniej, kiedy Jezus schodzi z głównej drogi, abywejść na inną, mniejszą, która poprzez pola zbóż prowadzi ku pierwszymwzgórzom.Apostołowie patrzą na siebie. Zaczynają być może pojmować, że nie idą doGalilei drogą wzdłuż doliny Jordanu, lecz udają się w kierunku Samarii. Ale nicjeszcze nie mówią.Jezus, po dotarciu do pierwszych drzew na wzgórzach, mówi:80


«Zatrzymajmy się i odpocznijmy podczas posiłku. Słońce wskazuje środekdnia.»Znajdują się w pobliżu małego strumienia, w którym jest niewiele wody, bo odjakiegoś czasu nie padało. Jednak jego wody są przejrzyste. Widać kamienistedno. Na brzegach leżą wielkie kamienie, które mogą służyć jako stoły i miejscado siedzenia. Jezus pobłogosławił i ofiarował pożywienie. Siadają i jedzą wmilczeniu, jakby zagubieni we własnych myślach.Jezus wyrywa ich z tej zadumy, mówiąc:«Nie pytacie Mnie, dokąd idziemy? Troska o jutro odebrała wam mowę? Albomoże już nie jestem waszym Nauczycielem?»Dwunastu podnosi głowy. Dwanaście twarzy zasmuconych, a przynajmniejzdumionych, odwraca się w stronę Jezusa. Jedno: „Och!” wychodzi zewszystkich dwunastu ust. A po tym okrzyku następuje odpowiedź Piotra, którymówi w imieniu wszystkich:«Nauczycielu, wiesz o tym, że jesteś Nim dla nas zawsze, ale od wczorajczujemy się tak, jakby nam zadano mocny cios w głowę. Wszystko wydaje namsię snem. Ty to Ty, widzimy i wiemy, ale wydajesz się nam... już jakbyoddalony. Pozostało w nas to wrażenie, jakie mieliśmy w chwili, kiedyrozmawiałeś z Twoim Ojcem przed wezwaniem Łazarza i kiedy gowyprowadziłeś stamtąd, tak powiązanego, jedynie dzięki Twojej woli, i kiedy goożywiłeś jedynie mocą Twej potęgi. Niemal budzisz w nas lęk. Mówię za siebie...ale sądzę, że tak jest ze wszystkimi... Teraz... My... To odejście... tak szybkie itak tajemnicze!...»«Boicie się podwójnie? Odczuwacie, że grozi wam większe niebezpieczeństwo?Nie macie – czujecie, że nie macie – siły stawić czoła i pokonać ostatniedoświadczenia? Powiedzcie to w największej wolności. Jesteśmy jeszcze wJudei. Jesteśmy blisko nizinnych dróg do Galilei. Każdy może odejść, jeśli chce iodejść na czas, aby nie stać się celem nienawiści Sanhedrynu...»Apostołowie są poruszeni tymi słowami. Ci, którzy niemal leżeli na trawieogrzanej słońcem, siadają. Inni, którzy siedzieli, wstają. Jezus zaś mówi dalej:[Por. J 11,57] «Od dziś bowiem jestem Prześladowanym na mocy Prawa.Dowiedzcie się o tym. O tej godzinie zostanie odczytany w ponad pięciusetsynagogach Jerozolimy oraz w miejscowościach, które zdołały otrzymać dekretwydany wczoraj w godzinie seksty, że jestem wielkim grzesznikiem i ktokolwiekwie, gdzie jestem, ma obowiązek donieść to Sanhedrynowi, aby Mniezatrzymano...»Apostołowie krzyczą, jakby już ujrzeli Go ujętego.Jan przywiera do Jego szyi jęcząc:«Ach! Zawsze to przewidywałem!»Zanosi się od płaczu. Jeden przeklina Sanhedryn, drugi wzywa Bożejsprawiedliwości, ktoś płacze, a inny zastyga jak posąg.«Uspokójcie się. Posłuchajcie. Nigdy was nie oszukiwałem. Zawsze mówiłemwam prawdę. Kiedy mogłem, broniłem was i opiekowałem się wami. Waszaobecność przy Mnie była Mi tak miła, jakbyście byli synami. Nie ukrywałemprzed wami też Mojej ostatniej godziny... grożących Mi niebezpieczeństw...Mojej męki. To jednak dotyczyło Mnie, wyłącznie Mnie. Teraz zagrożenia81


dotyczą również was. Musicie rozważyć bezpieczeństwo wasze, waszych rodzin.Proszę was, żebyście to uczynili. W absolutnej wolności. Nie zważajcie namiłość, jaką Mnie darzycie, na to, że was wybrałem. Przyjmijcie – ponieważ wasuwolniłem od wszelkiego zobowiązania wobec Boga i Jego Chrystusa –przyjmijcie, że się tu spotkaliśmy, po raz pierwszy i że wy, po wysłuchaniuMnie, oceniacie siebie, czy właściwe jest pójście za Nieznajomym, któregosłowa was poruszyły. Wyobraźcie sobie, że Mnie słyszycie i widzicie po razpierwszy i że mówię wam:„Zważcie, że jestem prześladowany i znienawidzony, a kto Mnie kocha i idzie zaMną jest prześladowany i nienawidzony jak Ja, w swojej osobie, w swychsprawach i uczuciach. Zważcie, że prześladowanie może się zakończyć nawetśmiercią i utratą dóbr rodzinnych”.Zastanówcie się, zadecydujcie. Będę was tak samo kochał, nawet jeśli Mipowiecie: „Nauczycielu, nie mogę już iść za Tobą”. Smucicie się? Nie, niepowinniście. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, którzy decydują ze spokojem i zmiłością co należy czynić, ze wzajemnym zrozumieniem. Nie mogę pozwolićwam iść w przyszłość, nie nakazując wam zastanowienia się. Nie czynię tegoprzez brak szacunku do was. Kocham was wszystkich. Ale jestem Nauczycielem.To oczywiste, że nauczyciel zna swoich uczniów. Jestem Pasterzem i oczywistejest, że pasterz zna swe owce. Wiem, że Moi uczniowie doprowadzeni dodoświadczenia bez dostatecznego do niego przygotowania, mogliby nie daćsobie rady lub przynajmniej nie odnieść zwycięstwa jak zawodnicy na stadionie.[Przygotowanie jest dziełem] nie tylko mądrości, pochodzącej od Nauczyciela –a więc dobrej i doskonałej – ale wypływa też z zastanowienia, które musipochodzić od nich...Oceniać siebie i rozważać okoliczności to zawsze mądra zasada. W sprawachmałych i w wielkich. Ja, Pasterz, muszę powiedzieć do Moich baranków: „Ototeraz kroczę po kraju wilków i sępów. Czy macie siłę chodzić między nimi?”Mógłbym także już powiedzieć wam, kto nie będzie miał siły znieść próby. Mogęwas jednak też zapewnić i zapewniam, że nikt z was nie wpadnie w ręce katów,którzy złożą w ofierze Baranka Bożego. Ujęcie Mnie ma tak wielką wartość, żeim wystarczy... Jednak mówię wam: „Zastanówcie się”.Niegdyś mówiłem: „Nie obawiajcie się tych, którzy zabijają” [Por. Łk 12,4].Mówiłem wam: „Ten, który – przyłożywszy rękę do pługa – odwraca się, abyrozważać przeszłość i co może stracić lub zdobyć, nie jest zdolny do Mojej misji”[por. Łk 9,62]. To były reguły, które miały wam uświadomić, co oznacza byćMoim uczniem. To mają być również zasady na przyszłość, która nadejdzie,kiedy Ja nie będę już Nauczycielem, lecz będą nauczycielami Moi wierni. Onezostały wam dane, aby umocnić wasze dusze. Ale nawet ta siła,niezaprzeczalna, jaką osiągnęliście w porównaniu z niczym, jakim byliście –mówię o waszym duchu – jest jeszcze zbyt mała wobec wielkości próby. O! Niemyślcie w waszych sercach: „Nauczyciel jest nami zgorszony”. Nie jestemzgorszony. Mówię wam, że nawet wy nie powinniście się ani teraz, ani potemgorszyć waszą słabością.We wszystkich przyszłych czasach, pośród członków Mojego Kościoła, takpośród baranków jak i pasterzy, będą osoby, które nie staną na wysokości swejmisji. Będą epoki, w których pasterze-bałwochwalcy i wierni-bałwochwalcybędą liczniejsi od prawdziwych pasterzy i prawdziwych wiernych. Epokizaćmienia ducha wiary w świecie. Jednak zaćmienie nie jest śmiercią ciałaniebieskiego. To jedynie chwilowe przyćmienie ciała niebieskiego, bardziej lubmniej częściowe. Potem jego piękno pojawi się ponownie i wyda się bardziejjaśniejące. Tak też będzie z Moją Owczarnią.82


Mówię wam: „Zastanówcie się”. Mówię wam to jako Nauczyciel, Pasterz iPrzyjaciel. Pozwalam wam rozmawiać między sobą całkowicie swobodnie. Idęsię modlić, tam, do tego zagajnika. Przychodźcie po kolei wyrazić swoją myśl. Ijakakolwiek ona będzie, pobłogosławię waszą szczerą uczciwość. Będę waskochał za to, co już do tej pory Mi daliście. Do zobaczenia.»Wstaje i odchodzi. Apostołowie są oszołomieni, zakłopotani, poruszeni. Napoczątku nie potrafią się nawet odezwać. Potem Piotr jako pierwszy mówi:«Niech mnie pochłonie piekło, jeśli miałbym Go opuścić! Jestem pewien siebie.Nawet gdyby wyszły przeciwko mnie wszystkie demony, które są w Gehennie zLewiatanem na czele, nie odstąpię od Niego ze strachu.»«Ja też nie. Mam być gorszy od moich córek?» – odzywa się Filip.«Ja jestem pewien, że oni nic Mu nie zrobią. Sanhedryn grozi, ale robi to, abysię przekonać, że sam jeszcze istnieje. Wie, że jest niczym, jeśli Rzym niewyrazi zgody. Jego potępienie! To Rzym skazuje» – mówi Iskariota zuchwale.«Ale w sprawach religijnych to wciąż Sanhedryn» – zauważa Andrzej.«Boisz się, bracie? Uważaj, bo nigdy nie było w rodzinie tchórzów» – mówiostrzegawczo Piotr, czując w sobie wojowniczego ducha.«Nie boję się i mam nadzieję, że będę mógł to ukazać. Przedstawiam moją myślJudaszowi» [– tłumaczy się Andrzej.]«Masz rację. Jednak błąd Sanhedrynu polega na tym, że chce posłużyć siębronią polityczną, bo nie chcą powiedzieć i nie chcą usłyszeć, że podnieśli rękęna Chrystusa. Wiedziałem o tym w sposób pewny. Chcieliby, czy raczej chcieli,aby Chrystus zgrzeszył, aby wzgardził Nim tłum. Ale zabić Go! Oni! Ech, nie!Boją się! To strach, którego nie można porównać z ludzkim lękiem, bo to strachduszy. Oni rzeczywiście wiedzą, że On jest Mesjaszem! Wiedzą to bardzodobrze. I wiedzą to tak dobrze, że zdają sobie sprawę, że dla nich oznacza tokoniec, bo nadchodzi nowy czas. I chcą Go powalić. Ale zabić Go, oni?! Nie.Szukają więc powodu politycznego, aby Prokonsul lub Rzym Go pokonał. AleChrystus nie szkodzi Rzymowi i Rzym Jemu nie zaszkodzi. Sanhedryn wyjedaremnie» [– stwierdza Iskariota.]«Zatem zostajesz z Nim?» [– pyta Piotr.]«Ależ oczywiście. Bardziej niż wszyscy!» [– oświadcza Judasz.]«Ja nie mam nic do stracenia ani do zyskania zostając lub odchodząc. Mamjedynie obowiązek Go kochać. I zrobię to» – mówi Zelota.«Ja uznaję w Nim Mesjasza i dlatego idę za Nim» – mówi Natanael.«Ja też. Wierzę, że Nim jest, od chwili, w której Jan Chrzciciel mi Go wskazał» –mówi Jakub, syn Zebedeusza.«My zaś jesteśmy Jego braćmi. Do wiary dołączamy miłość krwi, prawda,Jakubie?» – mówi Tadeusz.«On jest moim słońcem od lat. Podążam za Nim. Jeśli wpadnie w otchłańprzygotowaną przez Jego wrogów, pójdę za Nim» – odpowiada Jakub, synAlfeusza.«A ja? Czy mogę zapomnieć, że mnie ocalił?» [– odzywa się Mateusz.]83


«Mój ojciec przekląłby mnie siedemdziesiąt siedem razy, gdybym Go opuścił. Azresztą choćby tylko z miłości do Maryi, nigdy nie odłączę się od Jezusa» –mówi Tomasz.Jan się nie odzywa. Trwa z głową pochyloną, przytłoczony. Inni uznają jegopostawę za słabość i wielu go o to pyta:«A ty? Ty jeden chcesz odejść?»Jan unosi twarz, tak czystą w wyrazie i spojrzeniu, i patrząc swymijasnobłękitnymi przejrzystymi oczyma na tych, którzy mu stawiają to pytanie,odpowiada:«Modliłem się za nas wszystkich. Chcemy bowiem wiele czynić i mówić, aprzeceniamy siebie i nie zauważamy, że czyniąc to poddajemy w wątpliwośćsłowa Nauczyciela. Skoro On mówi, że nie jesteśmy przygotowani to znaczy, żenie jesteśmy. Skoro po trzech latach nie jesteśmy przygotowani, to nie nastąpito w ciągu kilku miesięcy...»«Cóż ty mówisz? Kilku miesięcy? Co ty o tym wiesz? Jesteś może prorokiem?» –rzucają się na niego, niemal go ganiąc.«Nic nie wiem.»«A więc? Cóż wiesz? Być może mówił ci o tym? Ty zawsze znasz Jegotajemnice...» – mówi z zazdrością Judasz z Kariotu.«Nie miej do mnie nienawiści, przyjacielu, dlatego że ja potrafię pojąć, żepogodny czas się skończył. Kiedy to będzie? Nie wiem. Wiem, że to nastąpi. Onto mówi. Ileż razy o tym mówił! My nie chcemy wierzyć. Ale nienawiść innychpotwierdza Jego słowa... Modlę się więc, bo nic innego nie mogę zrobić. ProszęBoga, aby nas umocnił. Pamiętasz, Judaszu, jak nam mówił, żebyśmy prosiliOjca o to, aby mieć siłę w pokusach? Cała moc pochodzi od Boga. Naśladujęmojego Nauczyciela, bo to słuszne...»«No więc w końcu, zostajesz?» – pyta Piotr.«A gdzież miałbym pójść, jeśli nie zostałbym z Nim? On jest moim życiem imoim dobrem. Ale ponieważ jestem biednym dzieckiem, najnędzniejszym zewszystkich, proszę o wszystko Boga, Ojca Jezusa i naszego.»«Dobrze. Zatem wszyscy zostajemy! Chodźmy do Niego. Z pewnością jestsmutny. Nasza wierność Go uszczęśliwi» – mówi Piotr.Jezus leży, modląc się. Z twarzą przy ziemi, w trawie, z pewnością zanosibłagania do Ojca. Ale wstaje, słysząc odgłos kroków i spogląda na dwunastu.Patrzy na nich poważnie i trochę smutnym wzrokiem. Piotr mówi Mu:«Ciesz się, Nauczycielu. Nikt z nas Cię nie opuści.»«Zbyt szybko podjęliście decyzję i...»«Godziny ani wieki nie zmienią naszej myśli» – mówi Piotr.«Ani groźby – naszej miłości» – oświadcza Iskariota.Jezus przestaje patrzyć na wszystkich razem i kolejno przygląda się każdemu zosobna. Długie spojrzenie wszyscy wytrzymują bez lęku. Jego spojrzenieszczególnie długo zatrzymuje się na Iskariocie, który patrzy na Niego z większąpewnością siebie niż wszyscy. Otwiera ramiona w geście poddania i mówi:84


«Chodźmy. Wszyscy przypieczętowaliście wasz los.»Powraca tam, gdzie był, bierze Swą torbę. Nakazuje:«Chodźmy drogą, prowadzącą do Efraim, tą, którą nam wskazano.»«Do Samarii?!»Zdumienie jest ogromne.«Do Samarii. Przynajmniej na jej granice. Jan także poszedł w te miejsca, żebytam żyć, aż do godziny wyznaczonej mu na przepowiadanie Chrystusa.»«Nie ocalił się w ten sposób!» – zauważa Jakub, syn Zebedeusza.«Ja nie usiłuję ocalić Siebie, lecz ocalić. I zbawię w oznaczonej godzinie. Terazprześladowany Pasterz idzie do najbardziej nieszczęśliwych owiec, aby i one,opuszczone, miały swą <strong>część</strong> mądrości, żeby się przygotować na nowe czasy.»Odchodzi szybkim krokiem po postoju, który służył wypoczynkowi iuszanowaniu szabatu, gdyż chce dotrzeć [na miejsce], zanim noc sprawi, że niebędzie można już chodzić ścieżkami.Kiedy dochodzą do małego strumienia, płynącego z Efraim w kierunku Jordanu,Jezus woła Piotra i Natanaela. Daje im sakiewkę, mówiąc:«Idźcie naprzód. Poszukajcie Marii, małżonki Jakuba. Pamiętam, że Malachiaszpowiedział Mi, że jest najbiedniejsza w tej okolicy, choć ma wielki dom. Nie majuż jednak ani synów, ani córek. Zostaniemy u niej. Dajcie jej dużo pieniędzy,aby nas przenocowała od razu, bez długiego rozmawiania o tym. Znacie dom.Ten duży osłonięty przez cztery granatowce, który jest blisko mostu nastrumieniu.»«Znamy go, Nauczycielu. Zrobimy, jak mówisz.»Odchodzą szybko. Jezus idzie za nimi powoli z pozostałymi apostołami.Z kotliny, którą strumień dzieli na dwie części, widać osadę. Jaśnieje wostatnich promieniach dnia i w pierwszych światłach księżyca. Nie ma żywejduszy, kiedy dochodzą do domu całego białego od światła księżyca. Słychaćjedynie strumień w ciszy wieczoru. Kiedy odwracają się za siebie i spoglądająna horyzont, widzą wielką <strong>część</strong> gwieździstego nieba, które pochyla się nadwielkim obszarem, opadając ku opustoszałej równinie zstępującej kuJordanowi. Głęboki pokój króluje na ziemi.Pukają do drzwi. Piotr otwiera:«Wszystko załatwione, Panie. Staruszka płakała widząc, że jej dajemypieniądze. Nie miała już nawet najmniejszej monety. Powiedziałem jej: „Niepłacz, niewiasto. Gdzie jest Jezus z Nazaretu, tam nie ma już bólu”.Odpowiedziała mi: „Wiem. Cierpiałam przez całe życie i jestem już naprawdę ukresu cierpienia. Ale Niebo się otwarło dla mnie nad wieczorem [życia] iprzyprowadziło mi Gwiazdę Jakuba, żeby mi dać pokój”. Teraz jest obok iprzygotowuje pokoje, zamknięte od dawna. Hmm! To niewiele, ale niewiastawygląda na bardzo dobrą. Oto ona! Niewiasto! Rabbi jest tutaj!»Ukazuje się mała, wychudzona staruszka o łagodnych, melancholijnych oczach.Zatrzymuje się zmieszana na kilka kroków przed Jezusem. Jest onieśmielona.«Pokój tobie, niewiasto. Nie będę ci zbytnio przeszkadzał.»85


«Chciałabym... chciałabym, żebyś przeszedł po moim sercu, żeby słodsze byłodla Ciebie wejście do mojego ubogiego domu. Wejdź, Panie, i niech Bóg będzie zTobą.»Odzyskała oddech i śmiałość pod światłem spojrzenia Jezusa.Wszyscy wchodzą i zamykają drzwi. Dom jest przestronny jak gospoda i takpusty, jakby nikt w nim nie mieszkał. Jedynie kuchnia jest radosna z powoduognia, płonącego w palenisku pośrodku pomieszczenia. Bartłomiej, którywłaśnie podsycał ogień, odwraca się i mówi z uśmiechem:«Pociesz tę niewiastę, Nauczycielu. Jest zasmucona, że nie może Cię uczcić.»«Twoje serce Mi wystarczy, niewiasto. O nic się nie troszcz. Jutro o wszystkozadbamy. Ja też jestem ubogi. Przynieście jej jedzenie. Ubodzy dzielą sięchlebem i solą, bez wstydu i z braterską miłością. Dla ciebie, niewiasto, tomiłość synowska, bo mogłabyś być Moją matką i jako taką cię czczę...»Zasmucona staruszka wylewa ciche łzy, ocierając oczy welonem i szepcze:«Miałam trzech synów i siedem córek. Jeden chłopiec utonął w strumieniu,jednego zabrała gorączka. Trzeci mnie opuścił. Pięć córek zaraziło się chorobąod ojca i umarły. Szósta umarła rodząc dziecko, a siódma... czego nie dokonałaśmierć, uczynił grzech. W starości nie otacza mnie cześć dzieci i to mi sprawia...W osadzie są dobrzy... ale dla biednej niewiasty... Jesteś dobry dla matki...»«Ja też mam Matkę. I w każdej niewieście, która jest matką, Jej oddaję cześć.Nie płacz. Bóg jest dobry. Miej wiarę, a dzieci, które ci pozostały, pewnego dniawrócą do ciebie. Inne spoczywają w pokoju...»«Myślę, że to kara, bo są z tego miejsca...»«Miej wiarę. Bóg jest bardziej sprawiedliwy od ludzi...»Powracają apostołowie, którzy poszli do pokoi z Piotrem, przynoszą jedzenie.Podgrzewają upieczonego przez Nike baranka i przynoszą na stół. Jezusofiarowuje i błogosławi. Chce, aby staruszka usiadła z nimi, zamiast stać wkącie i jeść cykorię...Rozpoczęło się wygnanie na krańcach Judei...13. PIERWSZY DZIEŃ W EFRAIMNapisane 8 stycznia 1947. A, 9838-9843«Nauczycielu, pokój z Tobą!» – mówi Piotr i Jakub, syn Zebedeusza, którzypowracają do domu, obciążeni dzbanami wody.«Pokój wam! Skąd przychodzicie?»«Znad strumienia. Nabraliśmy wody i jeszcze nabierzemy, żeby posprzątać, bowypoczywamy... To niesprawiedliwe, aby staruszka męczyła się z naszegopowodu. Jest obok. Rozpala ogień, żeby podgrzać wodę. Mój brat poszedł dolasu nazbierać drewna. Ponieważ od jakiegoś czasu nie pada, pali się jakwrzos» – wyjaśnia Jakub, syn Zebedeusza.«Tak. Tylko, choć ledwie świtało, widziano nas zarówno przy strumieniu, jak i wlesie. I pomyśleć, że poszedłem do strumienia, aby uniknąć chodzenia doźródła...» – mówi Piotr.86


«A dlaczego, Szymonie, synu Jony?» [– pyta Jezus.]«Bo przy źródle zawsze są ludzie. Mogliby nas rozpoznać i przybiec tutaj...»Gdy tak rozmawiają stojąc na długim korytarzu – dzielącym dom na połowę –wychodzą dwaj synowie Alfeusza, Judasz z Kariotu i Tomasz. Dzięki temu takżeoni słyszą ostatnie słowa Piotra i odpowiedź Jezusa:«Gdyby nie doszło do tego w pierwszych godzinach dnia, stałoby się to zpewnością potem, najpóźniej jutro, bo zostajemy tutaj...»«Tutaj? Ależ... Myślałem, że to tylko postój...»«To nie jest zwykły postój. To pobyt. Odejdziemy stąd dopiero na Paschę doJerozolimy.»«O! A ja myślałem – kiedy mówiłeś o kraju wilków i rzeźników – że Ty mówiłeśo tym regionie i że zamierzałeś tędy przejść, jak czyniłeś to wiele razy, udającsię w inne miejsca, bez chodzenia drogami uczęszczanymi przez żydów ifaryzeuszów...» – mówi Filip, który właśnie przyszedł.Inni potakują: «Ja też tak myślałem...»«Źle zrozumieliście. To nie tu jest ten kraj wilków i rzeźników, choć w górachukrywają się prawdziwe wilki. Ja nie mówię o zwierzętach...»«O! To zrozumieliśmy! – woła Judasz z Kariotu nieco ironicznie – To jasne, żedla Ciebie, który nazywasz Siebie Barankiem, to ludzie są wilkami. Nie jesteśmycałkiem głupi.»«Nie. Nie jesteście głupi, o ile nie chodzi o coś, czego nie chcecie pojąć, czylitego, co odnosi się do Mojej natury i do Mojej misji. Zadajecie Mi ból, niepracując dość pilnie nad przygotowaniem się do przyszłości. To dla waszegodobra mówię i pouczam was Moimi czynami i Moimi słowami. Wy jednakodrzucacie to, co mąci waszą ludzką naturę, kiedy zapowiadam boleści idomagam się wysiłków przeciwstawienia się waszemu ja.Posłuchajcie, zanim przyjdą tu obcy. Teraz podzielę was na dwie grupy po pięćosób i pójdziecie pod przewodem waszego przywódcy poprzez sąsiednie wioski,jak w pierwszych czasach, kiedy was rozsyłałem. Przypomnijcie sobie owszystkim, co wam powiedziałem i praktykujcie to. Obecnie jednak, pójdziecieogłaszając nawet Samarytanom, bliskość dnia Pana, aby byli przygotowani,kiedy On przyjdzie i żeby łatwiej wam było ich nawrócić do Jedynego Boga.Bądźcie pełni miłości i roztropności, pozbawieni uprzedzeń. Ujrzycie i będziecieto widzieć coraz bardziej, że to, czego nam się odmawia w innych miejscachmożemy mieć tutaj. A zatem bądźcie dobrzy wobec nich, gdyż niewinnie płacąza grzechy swoich ojców. Piotr będzie przywódcą Judy Alfeusza, Tomasza, Filipai Mateusza. Jakub, syn Alfeusza, będzie przywódcą Andrzeja, Bartłomieja,Szymona Zeloty i Jakuba, syna Zebedeusza. Judasz z Kariotu i Jan pozostają zeMną. Tak będzie począwszy od jutra. Dziś odpoczywamy, czyniąc to, co nasprzygotuje na nadchodzące dni. Szabat spędzimy razem. Czyńcie więc tak, abybyć tu przed szabatem, a odejść, kiedy się skończy. To będzie dzień okazywaniasobie nawzajem miłości po tym, jak uczynicie to wobec bliźniego w stadzie,które opuściło ojcowską owczarnię. Niech każdy z was odejdzie do swoichzajęć.»Jezus pozostaje sam i udaje się do izby w głębi korytarza.87


W całym domu słychać kroki i głosy, choć wszyscy są w pomieszczeniach inikogo nie widać na zewnątrz, poza staruszką, która wiele razy prz<strong>echo</strong>dziprzez korytarz, chodząc do swych zajęć. Jednym z nich jest z pewnością wypiekchleba, gdyż ma włosy oprószone mąką, a na dłoniach – ślady ciasta.Jezus wychodzi po chwili i wspina się na taras domu. Spaceruje, rozmyślając ispoglądając od czasu do czasu na okolicę.Przychodzi do Niego Piotr z Judaszem z Kariotu. Naprawdę nie są zbyt radośni.Smutek Piotra wywołuje być może rozstanie się z Jezusem. Smutek Iskariotyma być może źródło w fakcie, że nie może iść z innymi i być widocznym wmiastach. W każdym razie są bardzo poważni, wchodząc na taras.«Chodźcie tu. Spójrzcie, jaka piękna rozciąga się stąd panorama.»[Jezus] pokazuje im zróżnicowany horyzont. Na północnym zachodzie sąwysokie góry, porośnięte lasem, ciągnące się jak kręgosłup od północy napołudnie. Jedna z nich, za Efraim, to istny zielony olbrzym, przewyższający inne.Na północnym wschodzie i na południowym wschodzie są łagodniejsze wzgórza.Miasteczko leży w zielonej kotlinie, na obszarze nizinnym, między widocznymiw dali dwoma łańcuchami gór – wyższym i niższym, które z centrum regionuopadają ku dolinie Jordanu. Przez szczelinę pomiędzy tymi niższymi góramiwidać zieloną dolinę, za którą płynie niebieski Jordan. W pełni wiosny to musibyć cudowna okolica, cała zielona i żyzna. Na razie winnice i sady przecinająswą ciemną barwą zieleń łanów zbóż, gdzie delikatne łodygi wznoszą się znadbruzd i łąk, karmione żyzną glebą.Jan nazwał ziemie, znajdujące się za Efraim, pustynią. Ta pustynia w Judziebyła, jak widać, o wiele łagodniejsza, przynajmniej w tym regionie albo możebyła pustynią jedynie dlatego, że była pozbawiona miejscowości. Były tam samelasy, pastwiska i radosne potoczki. O wiele bardziej różniły się te okolice odziem graniczących z Morzem Martwym, które słusznie nazywać można„pustynią” z powodu ich jałowości, braku roślinności, jeśli się nie weźmie poduwagę kępek niskich roślin, ciernistych, skarłowaciałych, okrytych solą,rosnących pośród skał i piasku pełnego soli. Tę jednak łagodną „pustynię”,znajdującą się za Efraim, na dość rozległych obszarach, zdobią winnice, ogrodyoliwne, sady i migdałowce, już uśmiechające się do słońca, biało-różowe nawierzchołkach, winne krzewy na zboczach, na których wkrótce ukażą sięgirlandy winorośli z nowymi listkami.«Mam niemal wrażenie, że jestem w moim mieście» – mówi Judasz.«Ono przypomina też Juttę, z tą różnicą, że tam potok jest niżej, a miasto –wyżej. Tu przeciwnie, wydaje się, że osada jest w obszernej niszy z rzekąpośrodku. Kraj <strong>boga</strong>tych winnic! Bardzo piękne i dobre muszą być te ziemie dlaich posiadaczy!» – zauważa Piotr.«„Niech Pan pobłogosławi jego ziemię, przez owoce niebios i rosy, przez źródłatryskające z podziemnej otchłani, przez owoce, jakie rosną dzięki słońcu iksiężycowi, przez owoce tych starych gór, przez plony odwiecznych pagórków,przez obfity plon zbóż” – tak jest powiedziane. I to na tych słowach zPięcioksięgu opiera się ich pyszny upór, z jakim wierzą w swą wyższość. Takwłaśnie jest. Nawet słowo Boga i dary Boga, jeśli padają na serca ogarniętepychą, stają się przyczyną zguby, nie same przez siebie, lecz z powodu pychy,jaka psuje ich dobrą istotę» – mówi Jezus.«Oczywiście. I oni, ze sprawiedliwego Józefa zachowali jedynie wściekłość, jaku byka, i kark nosorożca. Nie podoba mi się pozostawanie tutaj. Dlaczego mnienie wysyłasz z innymi?» – pyta Iskariota.88


«Nie lubisz przebywać ze Mną?» – pyta Jezus, przestając obserwować pejzaż iodwracając się, aby spojrzeć na Judasza.«Z Tobą – tak, ale nie z tymi z Efraim.»«Piękne wytłumaczenie! Co w takim razie z nami? Mamy iść poprzez Samarię iDekapol. W czasie między szabatami zdołamy rzeczywiście obejść jedynie teokolice. Czy będziemy może chodzić pośród świętych?» – pyta Piotr zwymówką. Judasz nie odpowiada.«Jakie ma znaczenie dla ciebie, kto jest twoim sąsiadem, jeśli potrafiszwszystko kochać przeze Mnie? Kochaj bliźniego, a każde miejsce będzie dlaciebie podobne» – mówi spokojnie Jezus.Judasz nie odpowiada również Jezusowi.«I pomyśleć, że ja muszę iść... Tak chętnie zostałbym tutaj! Tym bardziej, że...cóż ja potrafię robić! Wybierz choć na przywódcę Filipa lub Twego brata,Nauczycielu. Ja... kiedy chodzi o powiedzenie: robimy to, idziemy tam, tojeszcze potrafię. Ale jeśli mam mówić!... Wszystko popsuję.»«Posłuszeństwo sprawi, że wszystko zrobisz dobrze. To, co uczynisz, będzie Misię podobać» [– zapewnia go Jezus.]«W takim razie... jeśli Tobie się to podoba, to podoba się również mnie.Wystarczy, że sprawię Ci przyjemność. Ale patrz! O tym właśnie mówiłem! Otoprzybywa tu pół osady... Spójrz! Przewodniczący synagogi... możni...niewiasty... dzieci i lud!...»«Wyjdźmy im na spotkanie» – nakazuje Jezus i pośpiesznie schodzi poschodach, wołając innych apostołów, aby razem z Nim wyszli z domu.Mieszkańcy Efraim podchodzą z oznakami najżywszego szacunku. Poobrzędowych powitaniach, ktoś, być może przewodniczący synagogi, zabieragłos w imieniu wszystkich:«Niech będzie błogosławiony Najwyższy za ten dzień i niech będziebłogosławiony Jego Prorok, który przybył do nas, gdyż On kocha wszystkichludzi w imię Najwyższego Boga. Bądź błogosławiony, Nauczycielu i Panie, którySobie przypomniałeś o naszym sercu i o naszych słowach i przyszedłeśodpocząć pośród nas. Otworzymy przed Tobą serca i domy, prosząc o Twe słowodla naszego zbawienia. Niech będzie błogosławiony ten dzień, gdyż kto potrafigo przyjąć z duchem prawym, ujrzy jak owocuje pustynia.»«Dobrze powiedziałeś Malachiaszu. Kto potrafi przyjąć z duchem prawym tego,kto przychodzi w imię Boga, ujrzy owocowanie swej pustyni i to, jak się stająsługami potężne, lecz dzikie drzewa, jakie się na niej znajdują. Pozostanępośród was. A wy będziecie do Mnie przychodzić. Jak dobrzy przyjaciele. A onizaniosą Moje słowa do tych, którzy potrafią je przyjąć.»«Nie będziesz nas pouczał, Nauczycielu?» – pyta Malachiasz niecorozczarowany.«Przyszedłem tutaj skupić się i modlić, aby się przygotować do przyszłychwielkich spraw. Nie podoba się wam, że wybrałem wasze okolice naodpoczynek?»«O, nie! Kiedy ujrzymy, jak się modlisz, już staniemy się mądrzejsi. Dziękujemy,że nas do tego wybrałeś. Nie zakłócimy Twej modlitwy i nie pozwolimy, abyTwoi wrogowie ją zmącili. Wiemy już bowiem, co się stało w Judei. Będziemy89


dobrze pilnować. I zadowolimy się jednym z Twych słów, kiedy będziesz jechciał nam dać. Na razie przyjmij te dary gościnności.»«Jestem Jezusem i nikogo nie odtrącam. Przyjmuję zatem to, co Miofiarowujecie, aby wam ukazać, że was nie odrzucam. Lecz jeśli chcecie Mniekochać, dawajcie – to co dalibyście Mnie – raczej ludziom ubogim z osady lubprz<strong>echo</strong>dzącym tu. Ja potrzebuję jedynie pokoju i miłości.»«Wiemy o tym. Wiemy o wszystkim. I liczymy na to, że damy Ci to, czegopotrzebujesz, tak, że zawołasz: „Ziemia, która miała być dla Mnie Egiptem, czyliboleścią, była dla Mnie jak dla Józefa, syna Jakuba, ziemią pokoju i chwały”.»«Jeśli będziecie Mnie kochać, przyjmując Moje słowo, tak będę mówił» [–obiecuje im Jezus.]Mieszkańcy przekazują dary apostołom i oddalają się wszyscy, z wyjątkiemMalachiasza oraz dwóch innych, którzy rozmawiają cicho z Jezusem. Pozostająteż dzieci, które jak zwykle ulegają czarowi Jezusa, oddziaływującego tak nanajmłodszych. Zostają, głuche na nawoływania matek i odchodzą dopierowtedy, gdy Jezus je głaszcze i błogosławi. Wtedy – gadatliwe jak jaskółki –odlatują. Za nimi podąża trzech mężów.14. « WIELKIE JEST PRAWO SZABATU, LECZ NAJWIĘKSZE – PRZYKAZANIEMIŁOŚCI»Napisane 11 stycznia 1947. A, 9844-9849Dziesięciu apostołów, zmęczonych i okrytych kurzem, wraca do domu.Niewiastę, która ich wita otwierając przed nimi drzwi, pytają od razu: «Gdziejest Nauczyciel?»«Myślę, że w lesie, modli się jak zwykle. Wyszedł bardzo szybko dziś rano ijeszcze nie wrócił.»«I nikt nie poszedł Go poszukać? Cóż robią ci dwaj?!» – krzyczy wzburzonyPiotr.«Nie niepokój się, mężu. Pośród nas jest bezpieczny jak w domu Swej Matki.»«Bezpieczny! Bezpieczny! Pamiętacie Chrzciciela? Był bezpieczny?»«Nie był, bo nie potrafił czytać w sercu tego, z kim rozmawiał. Ale chociażNajwyższy pozwolił na to wobec Chrzciciela, to z pewnością nie pozwoli na towobec Swego Mesjasza. Musisz w to wierzyć bardziej niż ja – niewiasta iSamarytanka.»«Maria ma rację. A gdzie dokładnie poszedł?»«Nie wiem. Chodzi raz tu, raz tam. Czasem sam, czasem z dziećmi, które Go takbardzo kochają. Uczy je modlić się, dostrzegając we wszystkich rzeczach Boga.Ale dziś jest sam, bo nie przyszedł o godzinie szóstej. Kiedy ma ze Sobą dzieci,wraca, bo to są ptaszki, które wymagają karmienia o tych samych porach...» –staruszka się uśmiecha, być może na wspomnienie swych dziesięciorga dzieci, apotem wzdycha... bo w jej wspomnieniach są zarówno radości, jak i smutki.«A gdzie jest Judasz i Jan?»«Judasz u źródła. Jan zbiera drewno. Nie miałam już nic, bo prałam waszeszaty, aby wam je dać czyste, kiedy będziecie odchodzić.»90


«Niech Bóg ci to wynagrodzi, matko. Masz z nami wiele pracy...» – mówiTomasz, kładąc dłoń na ramieniu szczupłym i wygiętym, jakby ją chciałpogłaskać.«O! To mnie nie męczy, to tak jakbym miała moje dzieci...» – mówi uśmiechającsię przez łzy błyszczące w jej starych, zapadniętych oczach.Nadchodzi Jan z ładunkiem drewna. Wydaje się, że wraz z jego wejściemkorytarz się rozjaśnia. Zawsze zauważam jasność, rozszerzającą się tam, gdziejest Jan. Jego uśmiech jest tak łagodny, tak szczery, tak dziecięcy, jegospojrzenie przejrzyste i roześmiane jak piękne kwietniowe niebo, jego głos –radosny, gdy wita się serdecznie z towarzyszami. Wszystko w nim jest jakpromień słońca lub tęcza pokoju. Wszyscy go kochają, z wyjątkiem Judasza zKariotu. On, nie wiem, czy kocha go, czy nienawidzi, lecz z pewnością muzazdrości. Często wyśmiewa się z niego, a czasem – znieważa. Jednak w tejchwili nie ma z nimi Judasza.Pomagają mu położyć załadunek drewna i pytają, gdzie może być Jezus. Jantakże jest nieco zaniepokojony Jego spóźnianiem się, lecz ma więcej ufności wBogu od innych. Mówi:«Jego Ojciec zachowa Go od złego. Musimy wierzyć Panu. – i dodaje: – Al<strong>echo</strong>dźcie. Jesteście zmęczeni i pokryci kurzem. Mamy przygotowane jedzenie iciepłą wodę. Chodźcie, chodźcie...»Judasz z Kariotu wchodzi także z dzbanami napełnionymi wodą, mówiąc:«Pokój wam. Mieliście łatwą drogę?»Zadaje pytanie, jednak w jego głosie nie ma dobroci, lecz mieszanina pogardy iniezadowolenia.«Tak. Zaczęliśmy od Dekapolu.»«Z obawy przed ukamienowaniem czy zarażeniem?» – pyta ironicznie Iskariota.«Ani jedno, ani drugie. Z powodu roztropności początkujących. I ja tozaproponowałem – nie mówię tego, aby ci czynić wymówki – ja, którego włosyposiwiały nad pergaminami» – odzywa się Bartłomiej.Judasz nic nie odpowiada. Odchodzi do kuchni, w której posilają się tym, co imprzygotowano.Piotr spogląda na Iskariotę, który odchodzi i potrząsa głową, lecz się nieodzywa. Tadeusz ujmuje Jana za rękę i pyta:«Jaki był [Judasz] w tych dniach? Wciąż tak niespokojny? Bądź szczery...»«Zawsze jestem szczery, Judo. Ale zapewniam cię, że nie wywołał cierpienia.Nauczyciel jest prawie zawsze w odosobnieniu. Ja zostaję z tą tak dobrąstaruszką, słucham tych, którzy przychodzą rozmawiać z Nauczycielem. Potemopowiadam Mu o tym. Judasz chodzi do osady. Znalazł przyjaciół... Cóż chcecie!On taki jest... Nie potrafi być spokojny. Ja, my to potrafimy...»«Niech sobie robi, co chce. Mnie wystarczy, że nie wywołuje cierpienia.»«Nie. Co to, to nie. Z pewnością się nudzi. Ale... Oto Nauczyciel! Słyszę Jegogłos. Rozmawia z kimś...»Wybiegają na zewnątrz. Zapada zmierzch. Jezus ma w ramionach dwoje dzieci,a trzecie uchwyciło się rąbka Jego szaty. Pociesza je, bo płaczą.91


«Niech Bóg Cię błogosławi, Nauczycielu! Ale skąd przychodzisz tak późno?»Jezus wchodząc do domu, odpowiada:«Przychodzę od złodziei i Ja też mam Swą zdobycz. Szedłem po zachodziesłońca, lecz Mój Ojciec Mi to odpuści, bo spełniłem uczynek miłosierdzia... Weźje, Janie, i ty, Szymonie... Omdlewają Mi ramiona... jestem naprawdęzmęczony.»Siada na stołku w pobliżu paleniska i uśmiecha się, zmęczony, ale szczęśliwy.«Od złodziei? Gdzież Ty byłeś? Kim są te dzieci? Jadłeś coś? Gdzie byłeś? Tonieroztropne wychodzić na dwór, kiedy zapada noc i tak daleko!...Niepokoiliśmy się. Nie byłeś w lesie?»Mówią wszyscy równocześnie.«Nie byłem w lesie. Poszedłem w kierunku Jerycha...»«Nierozważny! Na tych drogach możesz spotkać ludzi, którzy Cię nienawidzą!»– wyrzuca Mu Tadeusz.«Szedłem dróżką, jaką nam pokazano. Od wielu dni chciałem tam iść... Są tamnieszczęśliwi, których trzeba ocalić. Mnie nie mogli nic zrobić, a przybyłemakurat na czas dla tych dzieci. Dajcie im jeść. Myślę, że chyba nic dziś nie jadły,bo bały się złodziei, a Ja nie miałem nic do jedzenia. Gdybym choć znalazłjakiegoś pasterza!... Ale zbliżający się szabat opustoszył pastwiska...»«Oczywiście! Tylko my nie szanujemy szabatu od jakiegoś czasu...» – zauważaJudasz z Kariotu zawsze uszczypliwie.«Jak ty się odzywasz? Co ty chcesz wmówić?» – pytają go.«Mówię, że już przez dwa szabaty wykonujemy pracę po zachodzie słońca.»«Judaszu, ty wiesz, dlaczego musieliśmy iść w ubiegły szabat. Grzech niezawsze obciąża tego, kto go popełnia, lecz tego, który zmusza do popełnieniago. A dzisiaj... Wiem. Chcesz Mi powiedzieć, że dzisiaj też Ja pogwałciłemszabat. Odpowiadam ci, że chociaż wielkie jest prawo szabatowego spoczynku,to największe jest przykazanie miłości. Nie muszę się usprawiedliwiać przedtobą, lecz czynię to po to, by nauczyć cię łagodności, pokory i wielkiej prawdy,że w obliczu świętej konieczności trzeba umieć zastosować prawo z giętkościąducha. Nasza historia posiada przykłady takiej konieczności. Poszedłem obrzasku w stronę gór Adomin, bo wiem, że tam znajdują się nieszczęśliwi oduszach trędowatych z powodu zbrodni. Miałem nadzieję ich spotkać,rozmawiać z nimi, powrócić przed zachodem. Znalazłem ich, lecz nie mogłemprzemówić do nich tak, jak zamierzałem, bo trzeba było powiedzieć cośinnego... Znaleźli tych troje dzieci, które płakały na progu ubogiej owczarni narówninie. Zeszli w nocy, aby ukraść baranki i zabić pasterza, gdyby im stawiałopór. Głód jest okrutny w górach, w zimie... I kiedy z jego powodu cierpią sercaludzi okrutnych, to stają się oni bardziej drapieżni od wilków. Te dzieci więcbyły tam, z pasterzem niewiele starszym od nich i przerażonym jak one. Ojciecdzieci, z niewiadomego powodu, umarł w nocy. Może pogryzło go jakieś zwierzęlub jego serce osłabło... Leżał ostygły na sianie blisko owieczek. Najstarszedziecko spostrzegło to, gdyż spało obok niego. Tak więc złodzieje, zamiastzabić, znaleźli umarłego i czworo dzieci we łzach. Porzucili umarłego i pognaliprzed sobą owce i pastuszka. A ponieważ nawet u najgorszych może istniećlitość, odporna na zabijanie jej, przygarnęli także dzieci... Zastałem ich wtrakcie rozmawiania o tym, co mają czynić. Najbardziej okrutni chcieli zabić92


dziesięcioletniego pasterza, niebezpiecznego świadka ich kradzieży i ucieczki.Mniej twardzi chcieli go odesłać, grożąc mu, a zatrzymując stado. Wszyscynastępnie chcieli zatrzymać najmniejsze dzieci.»«Co chcieli z nimi zrobić? One nie mają rodziny?»«Matka umarła. To dlatego ojciec wziął je ze sobą na zimowe pastwiska, a terazchciał odejść do swego opustoszałego domu, prz<strong>echo</strong>dząc przez te góry. Czymogłem pozostawić dzieci złodziejom, aby je uczynili podobnymi do siebie?Rozmawiałem z nimi... I zaprawdę powiadam wam, że zrozumieli Mnie lepiej niżwielu innych. Tak dobrze zrozumieli, że pozostawili Mi dzieci, a jutro pójdą zpasterzem drogą do Sychem, gdyż w tych okolicach żyją bracia ich matki. Woczekiwaniu na nich przygarnąłem dzieci i zatrzymam je, aż przybędą krewni.»«I łudzisz się, że złodzieje...» – mówi Iskariota i śmieje się...«Jestem pewien, że nie dotkną nawet jednego włosa małego pastuszka. Tonieszczęśnicy. Nie powinniśmy osądzać, dlaczego są tacy, ale powinniśmyusiłować ich ocalić. Dobry czyn może być początkiem ich zbawienia...»Jezus pochyla głowę, pogrążony w jakiejś nieznanej mi myśli.Apostołowie i staruszka rozmawiają, wyrażając litość i śpieszą się, żeby okazaćwspółczucie wystraszonym dzieciom...Jezus unosi głowę słysząc płacz najmłodszego. To dziecko ciemnowłose, okołotrzyletnie. Mówi do Jakuba, który usiłuje daremnie nakłonić je do wypiciamleka:«Daj Mi chłopca i idź po Moją torbę...»I uśmiecha się, bo malec siada wygodnie na Jego kolanach i pije łapczywiemleko, którego wcześniej nie chciał. Inni, nieco starsi, jedzą postawioną przednimi zupę, ale łzy płyną z ich oczu.«O! Tyle niesz<strong>część</strong>! Że my cierpimy, to słuszne, ale ci niewinni!...» – mówiPiotr, który nie umie patrzeć na cierpienie dzieci.«Jesteś grzesznikiem, Szymonie. Czynisz wyrzuty Bogu» – zauważa Iskariota.«Być może jestem grzesznikiem, lecz nie czynię wyrzutów Bogu. Mówięjedynie... Nauczycielu, dlaczego dzieci muszą cierpieć? One nie majągrzechów.»«Wszyscy mają grzechy, przynajmniej grzech pierworodny» – mówi muIskariota.Piotr nie odpowiada, bo czeka na odpowiedź Jezusa. On zaś, kołysząc wramionach dziecko, teraz syte i senne, odpowiada:«Szymonie, ból jest konsekwencją grzechu.»«Dobrze. W takim razie... kiedy Ty zmażesz grzech, dzieci już nie będącierpieć?»«Będą nadal cierpieć. Nie oburzaj się, Szymonie. Zawsze będzie na ziemicierpienie i śmierć. Nawet najbardziej czyści cierpią i będą cierpieć, a właściwieto oni będą cierpieć za wszystkich jako wynagradzające ofiary dla Pana.»«Ale dlaczego? Nie rozumiem...»93


«Wielu rzeczy się nie rozumie na ziemi. Umiejcie wierzyć przynajmniej w to, żetego chce doskonała Miłość. A kiedy Łaska, przywrócona ludziom, umożliwinajbardziej świętym spośród nich poznanie ukrytych prawd, ujrzy się, że towłaśnie najbardziej święci będą chcieli być ofiarami, gdyż pojmą moccierpienia... Dziecko zasnęło. Mario, weźmiesz je ze sobą?»«Oczywiście, Nauczycielu. U nas się mówi: dziecko wystraszone mało śpi i wielepłacze, a ptak bez gniazda potrzebuje matczynego skrzydła. Moje posłanie,teraz gdy jestem sama, jest bardzo duże. Zaniosę tam dzieci i będę nad nimiczuwać. Przez sen zapomną o swoim bólu. Chodźcie, zaniesiemy je do łóżka.»Podnosi najmniejszego chłopca z kolan Jezusa i odchodzi. Za nią idzie Piotr iFilip, a Jakub, syn Zebedeusza, wraca w tym czasie z torbą Jezusa.Jezus zagląda do torby i szuka czegoś. Wyjmuje ciężką szatę, rozkłada ją iobserwuje pas. Nie jest zadowolony. Szuka płaszcza, ciemnego jak szata,kładzie go obok i zamyka torbę, aby ją oddać Jakubowi.Piotr powraca z Filipem. Staruszka pozostała z trojgiem dzieci. Piotr od razuzauważa poskładane obok szaty. Mówi:«Chcesz zmienić szatę, Nauczycielu? Jesteś tak zmęczony, że ciepła kąpielprzywróci Ci siły. Jest woda i ogrzejemy szaty, a potem zjemy wieczerzę ipójdziemy odpocząć. Ta historia biednych dzieci bardzo mnie wzruszyła...»Jezus się uśmiecha, lecz nie odpowiada na pytanie. Mówi jedynie:«Chwalmy Pana, któryniewinnych.»pozwolił Mi przyjść na czas, żeby ocalić tychPotem zmęczony milknie.Staruszka wchodzi z ubraniami dzieci.«Trzeba by je zmienić... Są podarte i zabłocone... Ale nie mam już ubrań moichdzieci, aby im je dać. Wypiorę je jutro...»«Nie, matko. Po szabacie uszyjesz trzy małe ubranka z Moich szat.»«Ależ, Panie, czy wiesz, że masz już tylko trzy szaty? Jeśli się jednej pozbawisz,cóż Ci pozostanie? Nie ma tu Łazarza jak wtedy, gdy dałeś Swój płaszcztrędowatej!» – mówi Piotr.«Pozwól Mi to zrobić. Pozostaną dwie szaty. To zbyt wiele dla SynaCzłowieczego. Weź, Mario. Jutro o zachodzie zaczniesz pracę i Prześladowanybędzie miał tę radość, że wspomógł biednego, którego troski rozumie.»15. JUDASZ GANI POSTĘPOWANIE JEZUSANapisane 12 stycznia 1947. A, 9850-9863Wstańcie i chodźmy wzdłuż strumienia. Jak Hebrajczycy poza ojczyzną i wmiejscach, gdzie nie ma synagogi, będziemy świętować szabat w naszymgronie. Chodźcie, Moje dzieci...» – mówi Jezus do apostołów próżnujących wogrodzie przy domu i wyciąga rękę do trojga biednych dzieci stojących nauboczu.Biegną z nieśmiałą radością na swych twarzach dziecięcych, lecz przedwcześniezamyślonych, które widziały przerastające je rzeczy. Najstarsze ujmują Jezusa94


za ręce. Najmłodsze chce, żeby je niósł, więc On zadowala je, mówiąc donajstarszego:«Zostaniesz przy Mnie i będziesz trzymać Moją szatę, jak wczoraj. Izaak jestzbyt zmęczony i zbyt mały, aby iść sam...»Dziecko syci się uśmiechem Jezusa i zgadza się, zadowalając sięmaszerowaniem przy Nim jak mały mężczyzna.«Daj mi dziecko, Nauczycielu. Musisz być jeszcze zmęczony po wczorajszymdniu, a Ruben cierpi, że nie mógł podać Ci ręki...» – mówi Bartłomiej i chcewziąć od Niego chłopca, który przywiera do szyi Jezusa.«Jest uparty jak wszyscy z jego rasy!» – wykrzykuje Judasz.«Nie. Jest zmęczony. Nie rozumiesz dzieci. One takie są. Kiedy są zasmuconelub przerażone, szukają schronienia u pierwszego, kto się do nich uśmiechnął ipocieszył je» – odpowiada mu Bartłomiej. I nie mogąc wziąć na ręcenajmłodszego, podaje dłoń starszemu po pogłaskaniu go po głowie iuśmiechnięciu się po ojcowsku.Wychodzą z domu, w którym zostaje niewiasta i idą za osadę, wzdłuż potoku.Piękne są jego brzegi porośnięte świeżą trawą i pokryte polnymi kwiatami jakgwiazdami. Woda jest przejrzysta i szemrze pośród kamieni, a choć nie jest zbytobfita, słyszy się w niej dźwięki harfy i szmer na największych kamieniachrozsianych na piaszczystym dnie, kiedy wpływa pomiędzy szczeliny kilkumałych wysepek porośniętych trzciną. Z drzew nad brzegami zrywają się do lotuptaki z radosnymi trelami lub siadają na gałęzi, w słońcu, i wyśpiewują swepierwsze wiosenne piosenki. Inne schodzą pełne wdzięku i ruchliwe. Szukająowadów i robaków w ziemi lub piją wodę przy brzegu. Dwie dzikie turkawkikąpią się w zakolu rzeki i trącają się dziobami, a potem odlatują unosząc wswych dziobach kłaczek wełny porzucony przez jakąś owcę na gałęzi głogu,która ma już kwiaty na szczycie.«Robią tak, żeby zbudować gniazdo – mówi największe z dzieci – Na pewnomają już małe turkawki...»Chłopiec spuszcza głowę nisko, bardzo nisko. I choć przy pierwszych słowachlekko się uśmiechnął, teraz płacze cichutko ocierając dłonią łzy.Bartłomiej bierze go na ręce, pojmując ranę, jaką zadały dziecku dwie turkawkizajmujące się swym gniazdem, i wzdycha, mając dobre serce ojca rodziny.Dziecko płacze na jego ramieniu, a drugie widząc jego łzy też zaczyna płakać,po czym wtóruje im trzecie, wołając ojca swym głosem dziecka, które ledwiezaczyna mówić.«Dziś to będzie nasza szabatowa modlitwa! Mogłeś zostawić dzieci w domu!Niewieście łatwiej niż nam przychodzi zajmować się takimi przypadkami i...» –stwierdza Iskariota.«Ale przecież ona też tylko płacze! Zresztą ja też mam ochotę to zrobić... Bo tosą sprawy... które wywołują płacz...» – mówi Piotr biorąc na ręce drugiedziecko.«Tak, to sprawy, które skłaniają do płaczu, to prawda. I Maria, małżonkaJakuba, biedna zasmucona staruszka, nie jest zdolna pocieszyć dzieci...» –potwierdza Zelota.95


«Nam też, jak się wydaje, to zbytnio nie wychodzi. Jedynym, który mógłby jepocieszyć jest Nauczyciel, a nie uczynił tego» [– mówi znowu Iskariota.]«Nie uczynił tego? A cóż więcej miał uczynić? Przekonał rozbójników. Przeszedłwiele mil z dziećmi w ramionach i zajął się uprzedzeniem ich krewnych...»«To wszystko są sprawy drugorzędne. On jest Tym, który nakazuje nawetśmierci. Mógł czy raczej powinien był zejść do owczarni i wskrzesić pasterza.Uczynił to przecież dla Łazarza, który nikomu nie był potrzebny! Tu był ojciec, wdodatku wdowiec i dzieci zostały same... sytuacja wymagała wskrzeszenia. Nierozumiem, Nauczycielu...»«A my nie rozumiemy, dlaczego jesteś tak pobawiony szacunku...» [– odzywająsię apostołowie.]«Spokój, spokój! Judasz nie rozumie. Nie on jeden nie rozumie racji Bożych ikonsekwencji grzechu. Ty też, Szymonie, synu Jony, nie rozumiesz, dlaczegoniewinne dzieci muszą cierpieć. Nie osądzajcie więc Judasza, syna Szymona,który nie rozumie, dlaczego ten człowiek nie został wskrzeszony. Gdyby Judaszsię zastanowił, on, który Mi zawsze czyni wyrzuty, że chodzę sam i daleko,zrozumiałby, dlaczego nie mogłem iść tak daleko... W rzeczywistości owczarniabyła na Równinie Jerychońskiej, lecz za miastem, w kierunku brodu. Co byściepowiedzieli, gdybym poszedł tak daleko, co najmniej na trzy dni?»«Mogłeś Swoim duchem nakazać temu umarłemu powstać z martwych» [–stwierdza Judasz.]«Czy jesteś bardziej wymagający od faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzychcieli dowodu na umarłym, który się już rozkładał, żeby móc naprawdępowiedzieć, że powstał z martwych?»«Oni chcieli tego, bo Cię nienawidzą. Ja chciałem tego, ponieważ Cię kocham ichciałbym ujrzeć, jak miażdżysz wszystkich Twoich wrogów» [– stwierdzaJudasz.]«Twoje stare uczucie i nieuporządkowana miłość. Nie potrafiłeś wykorzenić zeswego serca starych drzew, żeby je zastąpić młodymi drzewami, a stare,ogarnięte Światłością, do której się zbliżyłeś, są jeszcze potężniejsze. Twój błądto błąd wielu ludzi, obecnych i przyszłych, tych, którzy mimo pomocy ze stronyBoga nie zmieniają się, gdyż nie odpowiadają heroiczną wolą na pomocokazywaną im przez Boga.»«Czy może ci, którzy są jak ja, Twoimi uczniami, zniszczyli stare drzewa?» [–pyta Judasz.]«Oni przynajmniej mocno je przycięli i dokonali wielu przeszczepów. Ty tegonie uczyniłeś. Ty nawet nie spojrzałeś uważnie, czy nie potrzebująprzeszczepienia, przycięcia lub czy nie należało ich usunąć. Nie jesteśprzewidującym ogrodnikiem, Judaszu.»«Jednakże tylko w odniesieniu do mojej duszy, bo ogrodami potrafię sięzajmować» [– odcina się Iskariota. Jezus odpowiada:]«Potrafisz. Wszystkie ziemskie rzeczy umiesz robić. Chciałbym widzieć, żejesteś tak samo zdolny w sprawach Nieba.»«Już samo Twoje światło powinno w nas dokonywać cudów! Może ono nie jestdobre? Skoro sprawia, że owocuje zło i umacnia je, w takim razie nie jest dobrei to jego wina, że nie stajemy się lepsi.»96


«Mów za siebie, przyjacielu. Ja nie uważam, że Nauczyciel wzmocnił moje złeskłonności» – odzywa się Tomasz.Andrzej i Jakub, syn Zebedeusza, potakują: «Ani ja.» «Ani ja.»«A co do mnie, Jego moc wyzwoliła mnie od zła i odrodziła mnie. Dlaczegomówisz w ten sposób? Zastanawiasz się nad tym, co mówisz?» – pyta Mateusz.Piotr już ma coś powiedzieć, ale woli odejść i odchodzi szybko z dzieckiemprzytulonym do jego szyi, naśladując ruchy łodzi, żeby je rozśmieszyć. Aprz<strong>echo</strong>dząc ujmuje pod ramię Tadeusza, mówiąc do niego:«Chodźmy tam na tę wyspę! Pełno na niej kwiatów jak w koszu. Chodźcie,Natanaelu, Filipie, Szymonie, Janie... Jeden skok i już tam jesteśmy. Strumieńtak podzielony to już tylko dwa potoki z dwu stron wyspy...»I skacze jako pierwszy, stawiając stopy na wynurzającej się z wody piaszczystejkilkumetrowej przestrzeni, pokrytej trawą jak łąka, porośniętej pierwszymikwiatami, które formują na niej kobierzec. Pośrodku zaś znajduje się jednatopola wysoka i smukła. Łagodny wiatr kołysze jej wierzchołkiem. Wezwaniprzyłączają się do Piotra powoli, a następnie idą za nim ci, którzy byli bliżejJezusa. On zaś pozostaje w tyle, aby porozmawiać z Iskariotą.«Jeszcze nie skończył?» – pyta Piotr swego brata.«Nauczyciel właśnie obrabia jego serce» – odpowiada Andrzej.«Ech! Łatwiej mi sprawić, żeby wyrosły figi na tym drzewie niż sprawiedliwościzrodzić się w sercu Judasza.»«I w jego rozumie» – dodaje Mateusz.«Jest głupi, bo chce takim być i w tych sprawach, w których tego chce» – mówiTadeusz.«Cierpi, bo nie został wybrany do ewangelizowania. Wiem o tym» – wyjaśniaJan.«Co do mnie... gdyby chciał iść za mnie... naprawdę nie zależy mi na tym, abychodzić!» – woła Piotr.«Nikomu nie zależy, ale jemu – tak. Z drugiej strony mój Brat nie chce gowysłać. Dziś rano o tym z Nim rozmawiałem, bo też zrozumiałem nastrójJudasza i jego źródła. Ale Jezus powiedział mi: „To właśnie dlatego, że jegoserce jest chore, chcę go zatrzymać przy Mnie. Właśnie cierpiący i słabipotrzebują lekarza, kogoś, kto ich podtrzyma”.»«Tak!... Dobrze!... Chodźcie, moje dzieci. Teraz weźmiemy te piękne trzciny izrobimy z nich łódki. Popatrzcie, jakie są piękne! A do środka, jako rybaków,włożymy kwiatki... teraz przywiążemy łodzie tymi trawkami, a potem wywypłyniecie nimi na wodę, tak... a potem wyciągniecie je na brzeg po połowie...Możecie też opłynąć wyspę... uważajcie na podwodne skały, ech!...»Piotr wykazuje godną podziwu cierpliwość. Nożem przycina kawałki trzciny.Rozcina je od jednego zgrubienia do drugiego, zdejmuje jedną <strong>część</strong>, abyprzekształcić trzcinę w łódki. Aby byli w nich rybacy zerwał stokrotki jeszcze zpączkami. W piasku wykopał maleńki port, a z mokrego piasku zbudował domy.Osiągnął swój cel: rozbawił dzieci. Siada teraz zadowolony szepcząc: «Biednedzieci!»97


Jezus wchodzi na wyspę akurat w chwili, gdy dwoje dzieci zaczyna zabawę.Głaszcze je, stawiając na ziemi najmniejszego, który przyłącza się do zabawyswych braci.«Jestem dla was. Teraz pomówimy o Bogu, gdyż mówić o Bogu i mówić doBoga, to przygotowywać się do posłannictwa. Po modlitwie, czyli po mówieniudo Boga, będziemy mówić o Bogu, który jest obecny we wszystkim, aby pouczyćo tym, co dobre. Chodźmy. Wstańcie i pomódlmy się...»I intonuje psalmy po hebrajsku. Apostołowie przyłączają się.Dzieci, które się oddaliły z łódkami, przerywają swój szczebiot i zabawy.Podchodzą, słysząc śpiew psalmów. Słuchają uważnie, z oczyma skierowanymina Jezusa, który dla nich jest wszystkim, a potem z dziecięcą skłonnością donaśladowania przybierają tę samą postawę, co modlący się i próbująnaśladować śpiew. Nucą, gdyż nie znają słów psalmów. Jezus spuszcza głowę ispogląda na nie z uśmiechem zachęcając do śpiewu niewinne głosy. Czując tępochwałę nabierają odwagi...Śpiew psalmów dobiega końca.Jezus siada na trawie i zaczyna mówić:«Kiedy królowie izraelscy, król Joramu i król Judy, zjednoczyli się, aby walczyćz królem Moabu i poszli prosić o radę proroka Elizeusza, ten odpowiedziałposłańcowi królów: „Gdybym nie darzył szacunkiem Jozafata, króla Judy, nawetbym na ciebie nie popatrzył. Ale teraz, przyprowadźcie mi grającego na harfie”.I podczas gdy harfista grał, Bóg mówił do swego proroka, nakazującwyżłobienie wielu rowów w wyschłym potoku, aby napełnił się wodą dla ludzi izwierząt. I w godzinie ofiary porannej, potok – chociaż nie było wiatru anideszczu – napełnił się jak Pan zapowiedział. O czym, według was, poucza towydarzenie?Powiedzcie!»Apostołowie naradzają się między sobą. Jedni mówią:«Bóg nie mówi, kiedy serce jest wzburzone. Elizeusz, aby móc usłyszeć Boga,chciał uśmierzyć najpierw swój gniew, wywołany ujrzeniem przed sobą[posłańca] króla Izraela.»Inni natomiast mówią:«To lekcja sprawiedliwości. Elizeusz, aby nie ukarać króla Judy – niewinnego,ocala nawet winnego.»Inni jeszcze:«To pouczenie o posłuszeństwie i o wierze. Wykopali rowy dla okazaniaposłuszeństwa nakazowi pozornie głupiemu. Przez wiarę zaś otrzymali wodę,choć niebo było pogodne i bez wiatru.»«Dobrze odpowiedzieliście, ale nie całkiem. Kiedy serce jest wzburzone, Bóg niemówi. To prawda. Ale nie potrzeba harfy, aby uspokoić serce. Wystarczy miećmiłość, która jest harfą duchową, wygrywającą dźwięki Raju. Kiedy dusza żyjew miłości, ma serce spokojne, słyszy głos Boży i rozumie go.»«Zatem Elizeusz nie miał miłości, skoro był wzburzony.»98


«Elizeusz żył w czasie Sprawiedliwości. Trzeba umieć przenieść na czasy Miłościwydarzenia dawne i widzieć je nie w świetle błyskawic, lecz w świetle gwiazd.Wy należycie do nowego czasu. Dlaczego więc tak często jesteście bardziejgniewni i wzburzeni niż ci z dawnych czasów? Wyzbądźcie się przeszłości.Powtarzam to, chociaż Judasz nie lubi słuchać, jak to powtarzam. Wyrwijcie zkorzeniami, przytnijcie, zaszczepcie, posadźcie nowe drzewa. Odnówcie się,wykopcie rowy pokory, posłuszeństwa, wiary. Tamci królowie umieli to uczynić,dwóch przeciw jednemu. Nie byli z Judy i nie słyszeli Boga, lecz prorok Bogapowtórzył im wolę Najwyższego. Umarliby z pragnienia z powodu braku wody,gdyby nie potrafili okazać posłuszeństwa. Posłuchali i woda napełniła wykopanerowy. Nie tylko pozbyli się pragnienia, lecz pokonali także nieprzyjaciół. Jajestem Wodą Życia. Wykopcie rowy w waszych sercach, aby móc Mnie przyjąć.A teraz posłuchajcie. Nie przemawiam długo. Podsuwam wam myśli doprzemyślenia. Jeśli się nie przyzwyczaicie do rozmyślania, będziecie zawsze jakte dzieci, a nawet mniejsi od nich, bo one są niewinne, a wy – nie, dlategoświatło duchowe będzie w was zamroczone. Słuchacie ciągle, a niezatrzymujecie tego nigdy [w pamięci], gdyż wasz rozum śpi zamiast byćaktywnym.Posłuchajcie więc. Kiedy Szunemitce umarł syn, postanowiła iść do proroka,chociaż mąż powiedział jej, że to nie był nów ani szabat. Ale ona wiedziała, żepowinna tam iść, bo z niektórymi sprawami nie można zwlekać. A ponieważumiała rozumieć ducha tych spraw, jej syn został wskrzeszony. Co powiecie otym wydarzeniu?»«To wyrzut skierowany do mnie z powodu szabatu» – mówi Iskariota.«Widzisz więc, o Judaszu, że kiedy chcesz, umiesz zrozumieć? Otwórz więctwego ducha na sprawiedliwość» [– prosi Jezus.]«Tak... ale Ty nie pogwałciłeś szabatu, aby wskrzesić <strong>człowieka</strong>» [– mówiJudasz. Jezus mu wyjaśnia:]«Zrobiłem więcej. Przeszkodziłem zniszczeniu, uśmierceniu tych dzieci, ichprawdziwej śmierci. Przypomniałem też złodziejom, że...»«O! Zaczekaj z tym pocieszaniem Siebie, że coś uczyniłeś! Nie wierzę, że Cięposłuchali...» [– przerywa Mu Judasz.]«Skoro Nauczyciel to mówi...»«Elizeusz sam w opisie o Szunemitce mówi: „Pan ukrył to przede mną”. Zatemnie wszystko wiedzą nawet prorocy» – odpowiada Iskariota.«Nasz Brat jest kimś więcej niż prorokiem» – zauważa Tadeusz.«Wiem o tym. To Syn Boży. Ale także Człowiek. Jako taki może podlegaćniewiedzy o sprawach drugorzędnych, jak ta o nawróceniu i o powrocie...Nauczycielu, czy naprawdę zawsze, zawsze wiesz wszystko? Często zadajęsobie to pytanie...» – mówi szybko, z naciskiem, Iskariota.«A z jakim nastawieniem [o to pytasz]? Aby uzyskać spokój, radę, odczuwającniepokój?» – pyta Jezus.«Ależ... nie wiem. Zadaję sobie takie pytanie i...»«I wydajesz się zaniepokojony już samym pytaniem» – mówi Tomasz.«Ja? Oczywiście niepewność zawsze niepokoi...»99


«Co za subtelności! – odzywa się Piotr – Ja nie stawiam sobie tylu pytań.Wierzę bez pytania i nic mnie nie wprawia w stan niepokoju ani zamętu. Alepozwólmy mówić Nauczycielowi. Mnie się nie podoba to pouczenie. Opowiedzpiękną przypowieść, Nauczycielu. Będzie się podobać także dzieciom» – prosiPiotr.«Muszę jeszcze o jedno zapytać. A mianowicie: Co, według was, oznacza mąka,która odbiera gorycz polewce uczniów proroków?»Odpowiedzią na to pytanie jest głęboka cisza.«Cóż więc? Nie potraficie odpowiedzieć?» [– pyta Jezus.]«Może mąka pochłania gorycz...» – mówi Mateusz niepewnie.«Wszystko byłoby gorzkie, nawet mąka.»«To cud proroka, który nie chciał dręczyć sługi» – sugeruje Filip.«Także i to. Ale nie tylko to.»«Pan chciał, żeby rozbłysła potęga proroka, nawet w zwykłej materii» – mówiZelota.«Tak, ale to nie jest jeszcze właściwe znaczenie. Życie każdego z prorokówuczestniczy z wyprzedzeniem w tym, co będzie w pełni czasów: w Moim[czasie]. Wyrażają Mój dzień ziemski w symbolach i figurach. Zatem...»Cisza. Patrzą na siebie. Potem Jan spuszcza głowę, jego oblicze rozpłomieniasię, uśmiecha się.«Dlaczego nie wypowiadasz swej myśli, Janie? – pyta go Jezus. – Nie uchybiszmiłości mówiąc, gdyż nie uczynisz tego, aby kogokolwiek dręczyć.»«Myślę, że znaczenie jest następujące. W czasach głodu Prawdy i niedostatkuMądrości, w czasie, kiedy Ty przyszedłeś, wszystkie drzewa zdziczały i wydałyowoce gorzkie, niejadalne, jakby trujące dla synów ludzkich. Na próżno je więczbierali i przygotowywali, aby się nimi karmić. Jednakże Dobroć Wiecznaprzysyła Ciebie, mąkę z wybornego ziarna i Ty, dzięki Twojej doskonałości,usuwasz truciznę z każdego pożywienia, czyniąc ponownie dobrymi i drzewaPism, które wieki wynaturzyły, i podniebienia ludzi, które zepsuła pożądliwość.W tym wypadku, Tym, który nakazuje przynieść mąkę i wsypać ją do gorzkiejpolewki, jest Twój Ojciec. Ty jesteś mąką. Poświęcasz siebie, aby stać siępokarmem dla ludzi. Kiedy już siebie wyniszczysz, nie będzie już nic gorzkiegow świecie, gdyż Ty przywrócisz przyjaźń z Bogiem. Może się mylę...»«Nie, nie pomyliłeś się. Oto jest symbol.»«O! Ale jak ty to wymyśliłeś?» – pyta zaskoczony Piotr.Jezus mu odpowiada:«Mówię ci to twoimi własnymi słowami, które wypowiedziałeś przed chwilą:piękny skok i jest się na spokojnej, ukwieconej wyspie duchowości. Potrzebaodwagi, aby wykonać ten skok, porzucając brzeg, świat. Skoczyć niezastanawiając się, że ktoś może wyśmiać nieudolność naszego skoku lub kpić znaszej naiwności, że wolimy samotną wyspę niż świat. Skoczyć, nie bojąc się,że się zranimy lub zmoczymy, lub będziemy zawiedzeni. Porzucić wszystko, abysię schronić w Bogu. Zostać na wyspie oddalonej od świata i opuszczać jąjedynie po to, aby rozdzielać tym, którzy pozostali na brzegu, kwiaty i wody100


czyste zebrane na wyspie ducha, gdzie jest jedno drzewo: Mądrości. Pozostać wjego pobliżu, daleko od hałasów świata, aby pojąć wszystkie słowa i stać sięnauczycielem, umiejąc być też uczniem. To także jest symbol. Ale terazopowiedzmy piękną przypowieść dla dzieci. Chodźcie tutaj, bardzo blisko.»Troje dzieci podchodzi tak blisko, że siadają wręcz na Jego kolanach. Jezusotacza je Swoimi ramionami i zaczyna opowiadać:«Pewnego dnia Pan Bóg powiedział: „Uczynię <strong>człowieka</strong> i człowiek będzie żył wRaju ziemskim, gdzie znajduje się wielka rzeka, która rozdziela się na cztery[odnogi], którymi są Piszon, Gichon, Eufrat i Tygrys, opływające ziemię.Człowiek będzie szczęśliwy, posiadając wszelkie piękno i całe dobro Stworzeniai Moją miłość dla radości swego ducha”. I tak uczynił. To było tak, jakbyczłowiek znajdował się na wielkiej wyspie, ale jeszcze bardziej ukwieconej niżta, i z wszelkimi gatunkami roślin, i z wszystkimi zwierzętami. A ponad nim byłamiłość Boga, jak słońce dla duszy, a głos Boży był w powiewach wiatru, bardziejmelodyjny niż śpiew ptaków.Ale oto na tę piękną, porośniętą kwiatami wyspę, między wszystkie zwierzęta irośliny, wpełznął wąż, bardzo różniący się od tego, co zostało stworzone przezBoga i co było dobre, nie posiadało jadowitych zębów i okrucieństwa splotówgiętkiego ciała. Wąż przywdział skórę o barwach klejnotów, podobnych doinnych [stworzeń,] a nawet piękniejszych od nich. Wyglądał więc jak naszyjnikkróla, posuwający się naprzód, pełznąc pośród wspaniałych drzew Ogrodu.Owinął się wokół drzewa, które wznosiło się pośrodku Ogrodu, piękne samotnedrzewo, o wiele większe niż to tutaj, pokryte liśćmi i cudownymi owocami. Iwąż wydawał się klejnotem wokół pięknego drzewa. Lśnił w słońcu, a wszystkiezwierzęta patrzyły na niego, gdyż nikt nie przypominał sobie, żeby widział jegostwarzanie ani też żeby go widział wcześniej. Ale nikt do niego nie podchodził.Wszyscy nawet oddalili się od drzewa teraz, gdy na jego pniu był wąż.Jedynie mężczyzna i kobieta podeszli do niego, przed mężczyzną – niewiasta,gdyż podobała się jej ta błyszcząca istota, która jaśniała w słońcu i poruszałagłową, podobną do rozkwitającego kwiatu. Słuchała tego, co mówił wąż,okazała nieposłuszeństwo Panu i namówiła do nieposłuszeństwa Adama.Dopiero po okazaniu nieposłuszeństwa, zobaczyli, kim był naprawdę wąż,zrozumieli grzech, gdyż odtąd utracili niewinność serca. I ukryli się przedBogiem, który ich szukał, a potem skłamali Bogu, który im zadał pytanie.Wtedy Bóg postawił aniołów na granicach Ogrodu i wypędził z niego ludzi. Tobyło tak, jakby ludzie zostali wyrzuceni znad bezpiecznego brzegu rzeki Edenuna brzeg rzek ziemskich wypełnionych jak w czasie wiosennego przyboru. Bógpozostawił jednak w sercu wypędzonych, wspomnienie ich przeznaczeniawiecznego, to znaczy przejścia z pięknego Ogrodu, w którym słyszeli pełenmiłości głos Boga, do Raju, gdzie mieli się cieszyć całkowicie Bogiem. A wraz ztym wspomnieniem zostawił im świętą podnietę pobudzającą do [podążania]przez sprawiedliwe życie ku utraconemu miejscu.Ale, Moje dzieci, przed chwilą doświadczyłyście tego, że kiedy łódź płynie zprądem, jej bieg jest łatwy, a kiedy płynie pod prąd, trudno jej utrzymać się napowierzchni, nie być spychaną przez wodę, nie zatonąć pośród zarośli i piaskówlub kamieni w nurcie wody. Gdyby Szymon Piotr nie przyczepił waszych łódekprzy pomocy sitowia, straciłybyście je wszystkie, jak się przydarzyło Izaakowi,gdyż puścił sitowie.Tak samo dzieje się z ludźmi rzuconymi w nurty rzek ziemskich. Musząpozostawać zawsze w rękach Boga, powierzając Mu swą wolę, która jest jak tositowie, w rękach dobrego Ojca, który jest w Niebiosach, Ojca wszystkich,101


zwłaszcza – niewinnych. Muszą mieć oko czujne, aby uniknąć traw i trzcin,kamieni, wirów i błota, które mogłyby zatrzymać, rozbić lub pochłonąć łódź ichduszy, wyrywając nić woli, która ich utrzymuje w zjednoczeniu z Bogiem.Albowiem Wąż, którego już nie ma w Ogrodzie, jest teraz na ziemi i usiłujewłaśnie zatopić dusze, usiłuje im przeszkodzić w płynięciu w górę rzeki Eufrat,Tygrys, Gichon i Piszon, do Wielkiej Rzeki, która płynie w Raju wiecznym iodżywia drzewa Życia i Zbawienia, wydające wieczne owoce. Będą się nimiradować wszyscy, którzy umieli płynąć pod prąd, aby się zjednoczyć z Bogiemoraz Jego aniołami, aby już nigdy z żadnego powodu nie cierpieć.»«Mama też tak mówiła» – odzywa się najstarsze dziecko.«Tak, tak mówiła» – szczebiocze najmłodsze.«Ty tego nie wiesz. Ja – tak, bo jestem najstarszy. A jeśli będziesz opowiadałnieprawdziwe rzeczy nie wejdziesz do Raju.»«A jednak ojciec mówił, że w tym nie ma nic prawdziwego» – zauważamłodszy.«Bo on nie wierzył w Pana mamy.»«Twój ojciec nie był Samarytaninem?» – pyta Jakub, syn Alfeusza.«Nie. Był z innego miejsca. Ale mama była Samarytanką i my jesteśmySamarytanami, bo ona chciała, żebyśmy byli jak ona. I mówiła nam o Raju i oOgrodzie, lecz nie tak dobrze jak Ty. Ja się bałem węża i śmierci, bo mamaopowiadała, że to był diabeł i dlatego, że ojciec mówił, że ze śmiercią wszystkosię kończy. Z tego powodu byłem tak nieszczęśliwy, że zostałem sam. Mówiłemsobie, że teraz nie warto być dobrym, bo kiedy żył ojciec i matka,uszczęśliwialiśmy ich naszą dobrocią. Teraz nie ma już nikogo, komu można bysprawić radość naszą dobrocią. Teraz zaś wiem... i będę dobry. Nigdy nie wyjmęmojej nici z rąk Boga z obawy, aby mnie nie uniosły wody ziemi.»«A czy mama poszła w górę, czy w dół?» – pyta niespokojnie średni.«Co chcesz wiedzieć, chłopcze?» – pyta Mateusz.«Pytam: gdzie jest? Czy poszła nad rzekę wiecznego Raju?»«Miejmy nadzieję, chłopcze, jeśli była dobra...»«Była Samarytanką...» – mówi z pogardą Iskariota.«A więc nie ma dla nas Raju, dlatego że jesteśmy Samarytanami? W takim raziemy nie będziemy mieć Boga? On Go nazwał „Ojcem wszystkich”. Mnie, sierocie,spodobało się, że mam jeszcze Ojca... Ale jeśli On nie jest dla nas...» –zasmucony chłopiec spuszcza głowę.«Bóg jest Ojcem wszystkich, Moje dziecko. Czy może okazałem ci mniejsząmiłość, dlatego, że jesteś Samarytaninem? Walczyłem o ciebie ze złodziejami,walczyłbym z demonem, tak samo jak walczyłbym o wnuka Arcykapłana zeŚwiątyni w Jerozolimie, gdyby on nie uznawał za hańbę, że Zbawiciel ocala jegodziecko. A nawet bardziej jeszcze ubiegałbym się o ciebie, gdyż jesteś sam inieszczęśliwy. Nie ma różnicy dla Mnie pomiędzy Żydem a Samarytaninem. Iniebawem nie będzie już podziału na Samarię i Judeę, gdyż Mesjasz będzieposiadał jeden lud, noszący Jego imię, a będą do niego należeć wszyscy, którzyGo umiłują.»102


«Ja Cię kocham, Panie. Zaprowadzisz mnie do mojej matki?» – pyta najstarszedziecko.«Nie wiesz, gdzie ona jest. Ten człowiek powiedział tylko, że można miećnadzieję...» – mówi najmłodszy.«Ja tego nie wiem, ale Pan wie. On wiedział, gdzie my jesteśmy, a nawet my niewiedzieliśmy, gdzie byliśmy.»«Ze złodziejami... Chcieli nas zabić...» – na twarzy najmłodszego maluje sięznowu przerażenie.«Złodzieje byli jak demony, ale On nas ocalił, bo nasi aniołowie Go wezwali.»«Także mamę aniołowie ocalili. Ja wiem, bo mi się wciąż śni.»«Kłamiesz, Izaaku. Nie może ci się nic śnić. Nic nie pamiętasz.»Malec płacze, mówiąc: «Nie, nie. Śni mi się. Śni...»«Nie uważaj twego brata za kłamcę, Rubenie. Jego dusza może widzieć matkę,gdyż dobry Ojciec w Niebiosach pozwala sierocie śnić o niej i poznawaćczęściowo jak pozwala nam poznać samego Siebie. Z tego bowiemograniczonego poznania płynie dobra wola poznania Go doskonale, a to sięosiąga, będąc zawsze bardzo dobrym. A teraz chodźmy. Uświęciliśmy szabat, borozmawialiśmy o Bogu.»Wstaje i intonuje inne psalmy.Ludzie z Efraim, którzy podeszli na odgłos chóralnego śpiewu, słuchają zszacunkiem zakończenia psalmu. Witają Jezusa, mówiąc do Niego:«Wolałeś przybyć tu niż być z nami? Nie kochasz nas więc?»«Nikt z was Mnie nie zaprosił. Przyszedłem więc tutaj z Moimi apostołami i zdziećmi.»«To prawda. Jednak sądziliśmy, że Twój uczeń przekazał Ci nasze pragnienie.»Jezus spogląda na Jana i Judasza. A Judasz odpowiada:«Zapomniałem Ci o tym powiedzieć wczoraj, a dziś przy tych dzieciach już otym nie myślałem.»Jezus w tym czasie opuścił wysepkę i przeszedł przez małą odnogę wody, żebypodejść do mieszkańców Efraim. Apostołowie idą za Nim, dzieci zaś zostają wtyle, bo odwiązują swe dwie pozostałe łódeczki, a Piotrowi, który je pyta,odpowiadają:«Chcemy je zatrzymać, aby pamiętać o tym pouczeniu.»«A Ja? Straciłem ją! I nie będę pamiętał i nie pójdę do Raju» – mówinajmłodszy chłopiec ze łzami.«Zaczekaj! Nie płacz. Zaraz zrobię ci łódeczkę. Oczywiście. Ty także musiszpamiętać o pouczeniu. Ech, my wszyscy musielibyśmy sobie zrobić taką zsitowiem przywiązanym do dzioba, aby nie zapomnieć. Bardziej nam, dorosłym,przydałoby się to niż wam, dzieci!» – i Piotr przecina trzcinę i robi łódkę, apotem jednym objęciem bierze w ramiona troje dzieci i skacze przez strumień,żeby dojść do Jezusa.103


«To one?» – pyta Malachiasz z Efraim.«One.»«I są z Sychem?»«Tak mówił pasterz: ich krewni byli z tamtych okolic.»«Biedne dzieci! A jeśli krewni nie przyjdą, co zrobisz?»«Zatrzymam je, ale przyjdą» [– zapewnia Jezus.]«A ci rozbójnicy... czy oni też przyjdą?»«Nie przyjdą, ale nie bójcie się z ich powodu. Nawet gdyby przyszli... Ja bym ichokradł, a nie oni was. Już im odebrałem cztery zdobycze i mam nadzieję, żewyrwałem nieco grzechu z ich dusz, przynajmniej jednemu z nich.»«Pomożemy Ci przy tych dzieciach. Pozwolisz nam na to?»«Tak. Nie dlatego że są z waszych stron, lecz dlatego że są niewinne, a miłośćdo niewinnych jest drogą, która szybko prowadzi do Boga.»«Ale tylko Ty nie czynisz różnic pomiędzy jednymi, a drugimi niewinnymi.Judejczyk nie przyjąłby tych małych Samarytan ani nawet Galilejczyk. Niejesteśmy kochani. A brak miłości do nas dotyka nawet [dzieci], które jeszcze niewiedzą, co oznacza być Samarytaninem lub Judejczykiem. I to jest okrutne.»«Tak. Kiedy jednak pójdzie się za Moim Prawem nie będzie już tak. Widzisz,Malachiaszu? Są w ramionach Szymona Piotra, Mego brata i Szymona Zeloty.Żaden z nich nie jest ani Samarytaninem, ani ojcem. A jednak nawet ty nietulisz swych dzieci do serca z taką miłością, jaką okazują Moi uczniowiesierotom z Samarii. Oto idea mesjańska: połączyć cały świat w miłości. Otoprawda idei mesjańskiej. Jeden lud na ziemi pod berłem Mesjasza. Jeden lud wNiebie pod spojrzeniem jednego Boga.»Oddalają się, rozmawiając. Idą w kierunku domu Marii, małżonki Jakuba.16. JEZUS POUCZA PIOTRA O OCENIANIU WIELKOŚCI WINY ORAZ O WARTOŚCICIERPIENIANapisane 15 stycznia 1947. A, 9864-9874Jezus znajduje się sam w małej izdebce. Siedzi na posłaniu. Rozmyśla lubmodli się. Na półce stoi oliwna lampa. Jej żółtawy płomień migoce. Jest chybanoc, gdyż nie ma żadnego hałasu w domu ani na drodze. Tylko szum potokuwydaje się mocniejszy na zewnątrz domu, w ciszy nocnej.Jezus podnosi głowę, aby spojrzeć na drzwi. Słucha. Wstaje i idzie otworzyć.Przed drzwiami widzi Piotra.«To ty? Wejdź. Czego chcesz, Szymonie? Jeszcze nie śpisz ty, który maszodbyć tak długą drogę?»Jezus ujmuje go za rękę i wciąga do środka, zamykając drzwi bez hałasu.Każe mu siąść przy Sobie na brzegu łóżka.«Chciałem Ci powiedzieć, Nauczycielu... tak, chciałem Ci powiedzieć, że Ty teżujrzałeś dziś, ile jestem wart. Potrafię jedynie zabawiać biedne dzieci, pocieszaćstaruszkę, przywrócić pokój między dwoma pasterzami, skłóconymi z powodu104


owcy, która utraciła mleko. Jestem biednym człowiekiem. Tak biednym, że nierozumiem nawet tego, co mi wyjaśniasz. Ale to coś innego. Teraz chciałem Cipowiedzieć, żebyś właśnie dlatego zatrzymał mnie tutaj. Nie zależy mi żeby iść,kiedy Ty nie jesteś z nami. I nie potrafię tego robić... Spraw mi radość, Panie.»Piotr mówi z zapałem, ale wpatruje się w chropowate cegły wystające zpodłogi.«Spójrz na Mnie, Szymonie» – nakazuje Jezus.Piotr posłusznie patrzy. Jezus wpatruje się w niego i pyta:«I to wszystko? To wszystkie powody tego, że jeszcze czuwasz? To jedynypowód, dla którego prosisz, żeby cię tu zatrzymać? Bądź szczery, Szymonie.Druga <strong>część</strong> twej myśli nie jest szemraniem przeciw Nauczycielowi.Trzeba umieć odróżniać słowa próżne od słów użytecznych. Słowo jestbezużyteczne – i to na ogół w bezużyteczności rozwija się grzech – kiedy sięmówi o brakach drugiego komuś, kto nie może temu zaradzić. Wtedy to jestzwykły brak miłości, nawet jeśli omawia się sprawy prawdziwe. Tak samo jakbrakiem miłości jest czynienie wymówek mniej lub bardziej cierpkich bezdołączania rady do wyrzutów. A mówię o upomnieniach słusznych. Inne sąniesprawiedliwe i są grzechami przeciwko bliźniemu. Ale kiedy ktoś widzijakiegoś bliźniego, który grzeszy i cierpi z tego powodu, gdyż grzeszący obrażaBoga i wyrządza krzywdę swej duszy, i kiedy sam zdaje sobie sprawę, że niejest zdolny ocenić wagi grzechu bliźniego i kiedy się nie czuje wystarczającomądrym, aby powiedzieć słowo, które mogłoby nawrócić, i kiedy zwraca się dojakiegoś sprawiedliwego, mądrego i powierza mu swą troskę, wtedy niepopełnia grzechu, gdyż jego wyznania mają za cel położenie kresu zgorszeniu izbawienie duszy.To tak jakby ktoś, kto miał krewnego chorego na jakąś przynoszącą wstydchorobę. To pewne, że będzie usiłował ją trzymać w ukryciu przed ludźmi, ale wtajemnicy pójdzie o niej powiedzieć lekarzowi: „Według mnie, mój krewny jestchory na tę chorobę, ale ja nie potrafię mu [nic] doradzić ani go pielęgnować.Przyjdź sam lub powiedz, co mam robić”. Czy uchybia miłości wobec krewnego?Nie. Przeciwne! Uchybiłby, gdyby udawał, że nie dostrzega choroby i pozwalałjej się rozwijać, aż do śmierci przez źle rozumiane uczucie roztropności imiłości.Któregoś dnia, a nie miną lata, ty i twoi towarzysze, będziecie musieli słuchaćzwierzeń serc, nie tak jak ich słuchacie teraz jako ludzie, ale jak Kapłani, toznaczy lekarze, nauczyciele, pasterze dusz, jak Ja jestem Lekarzem,Nauczycielem i Pasterzem. Będziecie musieli słuchać, decydować i radzić. Waszsąd będzie miał taką wartość jakby sam Bóg go wydał...»Piotr wyrywa się Jezusowi, który trzymał go blisko Siebie i mówi, wstając:«To niemożliwe, Panie. Nie, tego nie nakazuj. Jakże chcesz, abyśmy sądzili jakBóg, skoro nie potrafimy osądzać nawet jak ludzie?»«Wtedy będziecie to umieć, gdyż Duch Boży będzie się unosił nad wami iprzeniknie was Swymi światłami. Będziecie umieli sądzić, biorąc pod uwagęsiedem warunków czynów, jakie będą wam przedstawiane w celu znalezieniarady lub przebaczenia. Posłuchaj dobrze i usiłuj zapamiętać. W swoim czasieDuch Boży przypomni ci Moje słowa. Ale ty też próbuj pamiętać, dziękirozumowi, gdyż Bóg ci go dał, abyś się nim posługiwał bez duchowego lenistwaczy zarozumialstwa, które polega na oczekiwaniu i domaganiu się wszystkiegood Boga.105


Kiedy będziesz Nauczycielem, Lekarzem i Pasterzem na Moim miejscu izastępując Mnie, i kiedy jakiś wierny przyjdzie opłakiwać u twych stóp sweniepokoje wywołane przez jego własne czyny lub czyny drugiego, będzieszmusiał zawsze mieć obecne w twoim umyśle tych siedem pytań.Kto: Kto zgrzeszył?Co: Jaka jest materia grzechu?Gdzie: W jakim miejscu?Jak: W jakich okolicznościach?Przy pomocy czego lub z kim: Jakie narzędzie lub stworzenie byłoprzedmiotem grzechu?Dlaczego: Jakie bodźce stworzyły atmosferę sprzyjającą grz<strong>echo</strong>wi?Kiedy: W jakich warunkach lub przez jakie reakcje? Czy stało się toprzypadkowo czy wskutek złych przyzwyczajeń?Widzisz, Szymonie, ten sam grzech może mieć nieskończone odcienie istopnie, zależnie od wszystkich okoliczności, które go wywołały i [w zależnościod] osób, które go popełniły. Na przykład... Rozważmy dwa grzechy, które sąnajbardziej rozpowszechnione, grzech pożądania cielesnego i żądza <strong>boga</strong>ctw.Stworzenie zgrzeszyło rozwiązłością lub uważa, że popełniło taki grzech.Czasami bowiem człowiek myli grzech z pokusą lub tak samo osądza bodziecsztucznie wywołany wskutek szkodliwych pragnień i myśli będące wynikiemchorobowego cierpienia lub powstałe dlatego, że czasami ciało i krew odzywająsię nieprzewidzianymi głosami, które rozbrzmiewają najpierw w umyśle, nimma on czas na przygotowanie się do stłumienia go.Ktoś zatem przychodzi do ciebie i mówi: „Zgrzeszyłem rozwiązłością”.Niedoskonały kapłan powie: „Bądź wyklęty”. Ty jednak, Mój Piotr, nie możesztak mówić. Ty bowiem jesteś Piotrem Jezusa, jesteś następcą Miłosierdzia.Zatem wtedy, przed potępieniem, musisz przebadać i dotknąć delikatnie iroztropnie serca, które płacze przed tobą, aby poznać wszystkie aspektygrzechu prawdziwego, przypuszczalnego lub [urojonego z powodu] skrupułów.Powiedziałem: łagodnie i roztropnie. Masz sobie przypomnieć, że – poza tym,że jesteś nauczycielem i pasterzem – jesteś też lekarzem. Lekarz nie jątrzy ran.Gotów odciąć, gdy jest gangrena, umie jednak odkryć i opatrywać rękądelikatną, gdy jest tylko rana z rozdarciem części żywych, które trzebapołączyć, a nie – rozrywać. Musisz pamiętać, że poza tym, iż jesteś Lekarzem iPasterzem, jesteś też Nauczycielem. Nauczyciel dostosowuje słowa do wiekuuczniów. Gorszyłby taki wychowawca, który dzieciom ujawniałby zwierzęceprawa, których niewinni nie znają, dając im w ten sposób przedwcześnie ichznajomość i ucząc przebiegłości. Zajmując się duszami trzeba zachowaćrozwagę w wypytywaniu. Szanować siebie i innych. Będzie ci łatwo, jeśli wkażdej duszy ujrzysz swe dziecko. Ojciec jest w sposób naturalny nauczycielem,lekarzem i przewodnikiem swych dzieci. Kimkolwiek więc byłoby stworzenie,stojące przed tobą, udręczone przez grzech lub obawę przed grzechem, kochajje miłością ojca, a będziesz umiał osądzać bez ranienia i bez gorszenia.Rozumiesz?»«Tak, Nauczycielu. Rozumiem bardzo dobrze. Będę musiał być roztropny icierpliwy, przekonywać do odkrywania ran, ale patrzeć na nie sam, bezprzyciągania uwagi innych na nie. A kiedy zobaczę, że jest to prawdziwa rana,106


powiedzieć: „Widzisz? Skrzywdziłeś siebie przez to lub tamto”. A jeśli zobaczę,że stworzenie tylko obawia się, że się zraniło, bo ujrzało zjawy, wtedy...rozdmuchać obłoki, ale nie pouczać z niepotrzebną gorliwością o takichdziałaniach, które byłyby prawdziwymi grzechami. Czy mówię dobrze?»«Bardzo dobrze. Zatem, jeśli ktoś ci powie: „Zgrzeszyłem rozwiązłością”, tyrozważysz, kogo masz przed sobą. Prawdą jest, że grzech można popełnić wkażdym wieku. Spotyka się go jednak częściej u dorosłego niż u dziecka. I wzależności od tego różne będą pytania, które należy postawić i odpowiedzi,jakich trzeba udzielić dorosłemu lub dziecku. Potem, po pierwszym pytaniu,przyjdzie drugie dotyczące materii grzechu, a potem trzecie, dotyczące miejscagrzechu, czwarte – o okoliczności grzechu oraz piąte – o ewentualnychwspólników grzechu, szóste dotyczące powodu grzechu i siódme o czas i liczbęgrzechów.Zobaczysz, że zazwyczaj w odniesieniu do dorosłego – dorosłego żyjącego wświecie – otrzymasz na każde pytanie odpowiedź dotyczącą okolicznościprawdziwego grzechu. Tymczasem w odniesieniu do dziecka, wiekiem lubduchem, na liczne pytania będziesz musiał odpowiedzieć: „To pozór, a nie –materia grzechu.” A nawet zobaczysz czasem, że zamiast błota masz przed sobąlilię, drżącą, bo ochlapano ją brudem, mylącą kropelkę rosy, spływającą do jejkielicha z obryzganiem błotem. To dusze tak spragnione Nieba, że z lękiemuważają za plamę nawet cień chmury, która je przez chwilę zasłania,zatrzymując się między nimi i słońcem, ale potem idzie dalej, nie pozostawiającśladów na bieli ich kielicha. To dusze tak niewinne i spragnione takimi pozostać,że szatan przeraża je umysłowymi wyobrażeniami lub wywołuje bodźce cielesnelub pobudza samo ciało, wykorzystując jego prawdziwe ciała. Te dusze musząbyć pocieszane i podtrzymywane, gdyż nie są grzeszne, lecz umęczone. Zawszeo tym pamiętaj.Zawsze pamiętaj o osądzaniu w ten sam sposób także tego, kto grzeszychciwym pragnieniem <strong>boga</strong>ctw lub dóbr należących do kogoś innego. Jestbowiem grzechem przeklętym bycie chciwym bez potrzeby i bez litości,okradanie biedaka i wbrew sprawiedliwości gnębienie współmieszkańców, sługlub innych ludzi. Mniej zaś ciężkim, o wiele mniej ciężkim jest grzech tego,komu odmówiono chleba i kradnie go bliźniemu, żeby zaspokoić głód swój idzieci. Pamiętaj, że tak samo w odniesieniu do rozpustnika jak i złodzieja,środkiem do osądzenia jest: liczba grzechów, okoliczności i ich ciężar; a takżeocena stopnia świadomości grzesznika co do popełnionego grzechu, jaką miał wchwili popełniania go.I tak ten, kto działa z pełną świadomością, grzeszy bardziej niż ten, kto działaz niewiedzy. Także ten, kto działa dobrowolnie, grzeszy bardziej niż ten, kto jestzmuszany do grzechu. Zaprawdę, powiadam ci, że czasami będą czynypopełniane z pozorami grzechu, a będą męczeństwem i otrzymają zapłatędawaną za cierpienie męczeństwa. Przede wszystkim zaś pamiętaj, że wewszystkich wypadkach, przed potępieniem [kogoś], powinieneś sobieprzypomnieć, że ty również byłeś człowiekiem i że twój Nauczyciel, w którymnikt nie znalazł grzechu, nigdy nie potępił nikogo, kto okazał skruchę pogrzechu.Przebaczaj siedem razy po siedemdziesiąt siedem razy, a nawetsiedemdziesiąt razy po siedemdziesiąt – grzechy twoich braci i twoich dzieci.[Por. Mt 18,22] Bo zamknąć bramy Zbawienia jakiemuś choremu, dlatego tylko,że ponownie popadł w chorobę, to chcieć go uśmiercić. Zrozumiałeś?»«Zrozumiałem. To naprawdę zrozumiałem...»107


«A zatem teraz wypowiedz całą swą myśl» [– prosi Jezus.]«O, tak! Tobie powiem o tym, bo widzę, że Ty naprawdę wiesz o wszystkim irozumiem, że nie jest szemraniem poproszenie Cię, abyś wysłał Judasza,zamiast mnie, gdyż on cierpi, że nie chodzi. Mówię ci to nie dlatego żebymstwierdzał, że on jest zazdrosny i że jest dla mnie zgorszeniem, lecz po to, abydać jemu pokój i... aby Tobie dać pokój. Bo to musi być dla Ciebie bardzouciążliwe mieć wciąż przy sobie taki gwałtowny wiatr...»«Judasz jeszcze się uskarżał?» [– pyta Jezus.]«O, tak! Powiedział, że każde Twe słowo zadaje mu ranę. Nawet to, którewypowiedziałeś do dzieci. Powiedział, że tak naprawdę, to do niego mówiłeś, żeEwa podeszła do drzewa, bo spodobała się jej ta rzecz błyszcząca jak naszyjnikkróla. Ja naprawdę nie znalazłem w tym takiego porównania. Ale nie jestemuczony. Bartłomiej i Zelota natomiast powiedzieli, że Judasz został „dotkniętydo żywego”, gdyż jest jak urzeczony wszystkim, co błyszczy i zwodzi próżnąchwałą. Może mają rację, bo są uczeni.Bądź dobry dla Twych biednych apostołów, Nauczycielu! Daj tę radość,Judaszowi, a mnie wraz z nim. Tak wielką! Widzisz? Potrafię jedynie zabawićdzieci... i być dzieckiem w Twoich ramionach» – i tuli się do swego Jezusa,którego kocha naprawdę ze wszystkich sił.«Nie. Nie mogę cię zadowolić. Nie nalegaj. Ty, właśnie dlatego, że jesteś taki,jaki jesteś – idź wypełnić to zadanie. On, właśnie dlatego że jest taki, jaki jest –pozostanie tutaj. Nawet Mój brat mówił Mi o tym i, choć go kocham,odpowiedziałem także jemu: „nie”. Nawet gdyby prosiła Mnie Moja Matka, nieustąpiłbym. To nie jest kara, lecz lekarstwo. I Judasz musi je zażyć. Jeśli się nieprzyda jego duchowi, przyda się Mojemu, gdyż nie będę mógł wyrzucać Sobie,że pominąłem cokolwiek, co mogło go uświęcić.»Jezus jest poważny i władczy, wypowiadając te słowa.Piotr opuszcza ramiona i pochyla głowę. Wzdycha.«Nie smuć się, Szymonie. Mamy wieczność na pozostawanie w jedności i namiłowanie się. Ale chciałeś Mi jeszcze coś powiedzieć...»«Późno już, Nauczycielu. Musisz iść spać.»«Ty bardziej niż Ja, Szymonie. O świcie musisz się udać w drogę» [–odpowiada mu Jezus.]«O! Ja! Zostać tu z Tobą, to bardziej krzepi niż leżenie w łóżku.»«Mów. Wiesz, że mało śpię...» [– nalega Jezus.]«Dobrze! Jestem głupcem, wiem o tym i mówię o tym bez wstydu. I gdybychodziło tylko o mnie, nie musiałbym wiele wiedzieć, bo myślę, że największąmądrością jest kochać Cię, iść za Tobą i służyć Ci całym sercem. Ale Ty posyłaszmnie tu i tam i ludzie zadają mi pytania, a ja muszę im odpowiadać. Myślę, żeto, o co Cię pytam, ludzie mogą chcieć wiedzieć ode mnie, bo ludzie majązawsze te same myśli. Wczoraj mówiłeś, że niewinni i święci zawsze cierpią, anawet, że cierpią za wszystkich. To jest trudne dla mojego rozumu i także to, żemówisz, iż oni sami będą tego pragnąć. I myślę, że skoro to dla mnie trudne,może być też trudne dla innych. Jeśli mnie zapytają, co mam odpowiedzieć?W tej pierwszej wędrówce pewna matka powiedziała mi: „To niesprawiedliwe,że moja córeczka umiera w tak wielkich cierpieniach, bo jest dobra i niewinna”.108


A ja, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć, wypowiedziałem słowa Hioba: „Pan dał,Pan wziął. Niech imię Pańskie będzie pochwalone”. Ale sam nie byłem o tymprzekonany i nie przekonałem jej. Następnym razem chciałbym wiedzieć, comówić...»«To słuszne. Posłuchaj. To się wydaje niesprawiedliwością, a to jest wielkasprawiedliwość, że najlepsi cierpią dla wszystkich.Powiedz Mi, Szymonie, czym jest ziemia, cała ziemia?»«Ziemia? To wielki obszar, bardzo wielki, uczyniony z prochu, wody, skał,roślin, zwierząt i istot ludzkich» [– mówi Piotr.]«Co jeszcze?»«Jeszcze... to już wszystko... chyba że mam powiedzieć, że to jest dla<strong>człowieka</strong> miejsce kary i wygnania.»«Ziemia jest ołtarzem, Szymonie. Ogromnym ołtarzem. Miała być ołtarzemstałego uwielbiania swego Stwórcy. Jednak ziemia pełna jest grzechów. Musiwięc być ołtarzem stałej ofiary wynagradzającej, na którym płoną hostie. Ziemiapowinna, jak inne światy rozsiane we wszechświecie, wyśpiewywać psalmyBogu, który ją stworzył. Spójrz!»Jezus otwiera drewniane okiennice i przez okno szeroko otwarte wchodziświeżość nocy, szmer potoku, promień księżyca. Widać niebo usiane gwiazdami.«Spójrz na te gwiazdy! One śpiewają pochwały dla Boga swoimi głosami –którymi jest światłość i ich ruch w nieskończonych przestworzach firmamentu.Od tysiącleci trwa ich śpiew, który wznosi się z lazurowych pól nieba do samychNiebios Boga. Możemy sobie wyobrazić, że gwiazdy i planety, ciała niebieskie ikomety są jak stworzenia gwiezdne, które jak niebiescy kapłani, lewici,dziewice i wierni wyśpiewują w bezkresnej Świątyni uwielbienia dla Stwórcy.Posłuchaj, Szymonie. Usłysz szmer bryzy w listowiu i szum wody pośród nocy.Ziemia też śpiewa jak niebo, wraz z wiatrami, z wodami, z głosami ptaków izwierząt. Firmamentowi wystarcza promieniejąca pochwała gwiazd, jakie gozaludniają, jednak świątyni, którą jest ziemia, nie wystarcza śpiew wiatru,wody i zwierząt. Na niej bowiem są nie tylko wiatry, wody i zwierzęta,wyśpiewujące nieświadomie pochwały dla Boga, ale jest na niej też człowiek:stworzenie doskonalsze od wszystkiego, co żyje w tym czasie i w świecie,obdarzone materią jak zwierzęta, minerały i rośliny, i duchem jak aniołowieniebiescy. Ludzie, jak oni, są przeznaczeni – o ile będą wierni w próbach – dopoznania i posiadania Boga, najpierw przez łaskę, a potem – w Raju. Człowiek,połączenie wszystkich tych rodzajów bytów, posiada misję, której innestworzenia nie posiadają. Ona powinna być dla niego nie tylko obowiązkiem,lecz ponadto radością: ma kochać Boga. Oddawać w sposób rozumny idobrowolny miłosne uwielbienie Bogu. Odpłacać Bogu za miłość, którą Onokazał człowiekowi dając mu życie i Niebo po życiu.Uwielbiać Go w sposób rozumny. Zauważ, Szymonie: Jakie dobro Bóg możewyciągnąć ze stworzenia? Jaką korzyść? Żadną. Stworzenie nie powiększaBoga, nie uświęca Go, ani nie u<strong>boga</strong>ca. On jest nieskończony. Byłby taki nawetwtedy, gdyby Stworzenie nie istniało. Ale Bóg-Miłość chciał mieć miłość.Stworzył, aby mieć miłość. Jedynie miłość Bóg może wydobywać ze Stworzenia ita miłość, która jest rozumna i wolna jedynie u aniołów i ludzi, jest chwałąBoga, radością aniołów, religią dla ludzi. W dniu, w którym na wielkim ołtarzuziemi zamilkłyby pochwały i błagania miłości, ziemia przestałaby istnieć.Albowiem gdyby miłość wygasła, wygasłoby wynagrodzenie i gniew Bożyunicestwiłby ziemskie piekło, którym stałaby się ziemia. Zatem ziemia, aby109


istnieć, musi kochać. I więcej: ziemia musi być Świątynią, która kocha i modlisię dzięki rozumności ludzi. A w Świątyni, w każdej świątyni, jakie składa sięofiary? Ofiary czyste, bez plamy i bez skazy. Tylko one są miłe Panu. One ipierwociny. Ojcu rodziny bowiem powinno się dawać to, co najlepsze, a Bogu,Ojcu rodziny ludzkiej, należy dawać pierwociny wszystkiego i to co najlepsze.Powiedziałem jednak, że ziemia ma podwójny obowiązek składania ofiary:obowiązek uwielbienia i wynagrodzenia. Ludzkość, która na niej jest, zgrzeszyław pierwszych ludziach i stale grzeszy, dodając do grzechu braku miłości doBoga tysiące innych: swe przywiązania do głosów świata, ciała i szatana.Winna, grzeszna ludzkość, chociaż posiada podobieństwo do Boga, ma własnyrozum i pomoc boską, jest jednak wciąż grzesznicą, coraz większą. Gwiazdy sąposłuszne, rośliny są posłuszne, żywioły są posłuszne, zwierzęta są posłuszne.Tak jak potrafią, wychwalają Pana. Ludzie nie są posłuszni i nie wychwalająwystarczająco Pana. Stąd potrzeba dusz-ofiar, które kochają i wynagradzają zawszystkich. Są nimi dzieci, niewinne i pozbawione wiedzy. One ponoszą gorzkąkarę boleści za tych, którzy potrafią tylko grzeszyć. Duszami-ofiarami są święci,którzy dobrowolnie poświęcają się za wszystkich.Wkrótce – bo rok czy wiek, to zawsze ‘niewiele’ w stosunku do wieczności –nie będzie się już sprawować innych ofiar całopalnych na ołtarzu wielkiejŚwiątyni ziemi jak tylko ofiarę ludzi-ofiar, wyniszczanych w ustawicznympoświęcaniu się: hostie [złączone] z Hostią doskonałą. Nie wzdrygaj się,Szymonie.Nie mówię, że ustanowię kult podobny do kultu Molocha, Baala i Astarta.Ludzie sami złożą nas w ofierze. Rozumiesz? Złożą nas w ofierze. A mypójdziemy radośnie na śmierć, aby wynagrodzić i kochać za wszystkich. Apotem przyjdą czasy, kiedy ludzie nie będą już składać ludzi w ofierze. Alezawsze będą ofiary czyste, które miłość będzie wyniszczać wraz z WielkąŻertwą w ustawicznej Ofierze. Mówię o miłości do Boga i miłości ze względu naBoga. Zaprawdę takie będą hostie tego czasu i przyszłej Świątyni. Nie baranki ikozły, jałówki i gołębie, lecz ofiara serca – oto, co się podoba Bogu. Dawid toprzeczuwał. I w nowych czasach, czasach ducha i miłości, jedynie ta ofiarabędzie przyjemna.Zauważ, Szymonie, że skoro Bóg musiał się wcielić, aby uśmierzyćSprawiedliwość Bożą z powodu Grzechu pierworodnego i z powodu licznychgrzechów ludzi, to w czasach prawdy jedynie ofiary z duchów ludzi będą mogłyzłagodzić [gniew] Pana.Ty myślisz: „Dlaczego w takim razie On, Najwyższy, dał nakaz składania wofierze młodych zwierząt i owoców drzew?” Mówię ci: dlatego że przed Moimprzyjściem człowiek był ofiarą zanieczyszczoną i dlatego że nie znano Miłości.Teraz będzie znana. Człowiek, który pozna Miłość – gdyż Ja przywrócę Łaskę,dzięki której człowiek pozna Miłość – wyjdzie z letargu. Przypomni sobie,zrozumie, będzie żył tak, że zastąpi kozły i baranki, stając się sam ofiarą miłościi wynagrodzenia, aby naśladować Baranka Bożego, swego Nauczyciela iOdkupiciela. Będąca karą boleść zamieni się w miłość doskonałą, i błogosławienibędą ci, którzy przyjmą ją z doskonałej miłości.»«Ale dzieci...»«Chcesz powiedzieć o tych, które nie potrafią się jeszcze złożyć w ofierze... Awiesz, kiedy Bóg mówi do nich? Język Boga jest językiem duchowym. Dusza gorozumie i dusza nie ma wieku. A nawet mówię ci, że dusza dziecięca – ponieważbrak w niej przebiegłości i ma zdolność zrozumienia Boga – bardziej jestdojrzała niż dusza grzesznego starca. Mówię ci, Szymonie, że będziesz żył dość110


długo, aby zobaczyć wiele dzieci nauczających – dorosłych i także ciebiesamego – mądrości heroicznej miłości. W tych małych, umierających śmierciąnaturalną, Bóg działa bezpośrednio – z powodów tak wzniosłej miłości, że niemogę ci jej wyjaśnić – wprowadzając je w mądrość, zapisaną w księgach Życia,które dopiero w Niebiosach przeczytają błogosławieni. Powiedziałem:przeczytają, ale tak naprawdę wystarczy widzieć Boga, aby poznać nie tylkoBoga, lecz i Jego nieskończoną mądrość...Już zaszedł księżyc, Szymonie.... Świt wkrótce nadejdzie, a ty nie spałeś...»«To nie ma znaczenia, Nauczycielu. Utraciłem kilka godzin snu, a nabyłem takwiele mądrości i byłem z Tobą. Ale jeśli pozwolisz teraz, odejdę. Nie pójdę spać,ale przemyśleć Twe słowa.»Jest już w drzwiach i wychodzi, gdy nagle zatrzymuje się zamyślony i mówi:«Jeszcze jedno, Nauczycielu. Czy to słuszne, żebym powiedział komuś, ktocierpi, że cierpienie nie jest karą, lecz... łaską, czymś jakby... jakby naszympowołaniem, pięknym, choć uciążliwym, pięknym, choć może się wydawać,temu kto nie wie, czymś odrażającym i smutnym?»«Możesz tak mówić, Szymonie. To prawda. Boleść nie jest karą, kiedy umiesię ją przyjąć i posłużyć się nią właściwie. Ból to jak kapłaństwo, Szymonie.Kapłaństwo dostępne dla wszystkich. Kapłaństwo, które daje wielką moc nadsercem Boga. I wielką zasługę. [Cierpienie,] choć zrodzone z grzechu, potrafizłagodzić Sprawiedliwość. Bóg bowiem potrafi posłużyć się dla Dobra nawettym, co stworzyła Nienawiść, aby zadać cierpienie. Ja też nie chciałem innegośrodka, aby usunąć Grzech, gdyż nie ma sposobu większego niż ten.»17. KŁÓTLIWOŚĆ JUDASZA W EFRAIM. POUCZENIE JEZUSA O PRAWDZIWYMKULCIE BOGANapisane 17 stycznia 1947. A, 9874-9883To musi być inny szabat, gdyż apostołowie są znowu zgromadzeni w domuMarii, małżonki Jakuba. Dzieci są jeszcze między nimi, obok Jezusa, bliskopaleniska. To właśnie skłania Judasza Iskariotę do powiedzenia:«Minął tydzień, a krewni nie przybyli» – i śmieje się, potrząsając głową.Jezus mu nie odpowiada. Głaszcze średnie dziecko. Judasz pyta Piotra i Jakuba,syna Alfeusza:«Mówicie, że przeszliście obiema drogami, prowadzącymi do Sychem?»«Tak. Ale to było niepotrzebne, kiedy się dobrze zastanowić. Z pewnościązłodzieje nie chodzą uczęszczanymi drogami, zwłaszcza teraz, kiedy oddziałyrzymskie nie przestają ich patrolować» – odpowiada Jakub, syn Alfeusza.«A zatem, dlaczego szliście tamtędy?» – nalega Iskariota.«Cóż!... Iść tu czy tam, to dla nas to samo. A więc udaliśmy się tymi drogami.»«I nikt nie umiał wam nic powiedzieć?»«O nic nie pytaliśmy.»«Jak więc chcieliście się dowiedzieć, czy prz<strong>echo</strong>dzili tamtędy, czy nie? Czyosoby, które podążają jakąś drogą, niosą chorągwie lub zostawiają ślady? Nie.111


Wtedy bowiem odnaleźliby nas już chociaż przyjaciele. Tymczasem nikt tu nieprzyszedł, odkąd tu jesteśmy» – [Judasz] śmieje się zjadliwie.«Nie wiemy, dlaczego nikt tu nie przybył – mówi cierpliwe Jakub, syn Alfeusza.– Nauczyciel to wie. My tego nie wiemy. Ludzie nie zostawiają śladów swegoprzejścia, kiedy – jak my – wycofują się w miejsce nieznane ludziom. Przybyćdo nich można tylko wtedy, jeśli powiedzą o miejscu schronienia. Nie wiemy,czy nasz Brat mówił o tym przyjaciołom.»«O! Chciałbyś wierzyć i skłaniać do wiary, że On tego nie powiedziałprzynajmniej Łazarzowi i Nike?» [– odzywa się Judasz.]Jezus nie odzywa się. Bierze jedno dziecko za rękę i wychodzi...«Nie chcę w nic wierzyć. Ale nawet jeśli jest, jak mówisz, to przyczynnieobecności przyjaciół nie możesz osądzać ani ty sam, ani nikt z nas nie możetego zrobić...»«Łatwe są do zrozumienia te przyczyny! Nikt nie chce mieć kłopotów zSanhedrynem, a jeszcze mniej chce ich mieć ten, kto jest <strong>boga</strong>ty i potężny. Towszystko! Tylko my umiemy się narażać na niebezpieczeństwa.»«Bądź sprawiedliwy, Judaszu! Nauczyciel nie zmuszał nikogo z nas dopozostania z Nim. Dlaczego pozostałeś, skoro boisz się Sanhedrynu?» – pytaJakub, syn Alfeusza.«Możesz też odejść, kiedy chcesz. Nie jesteś przykuty łańcuchami...» –przerywa drugi Jakub, syn Zebedeusza.«O, nie! Naprawdę nie! Jest się tutaj i tu się zostaje. Wszyscy. Kto chciał, miałodejść przedtem. Teraz nie. Ja się temu sprzeciwię, jeśli Nauczyciel się temu niesprzeciwi» – mówi powoli, ale stanowczo Piotr, uderzając dłonią w stół.«A dlaczego? Kim ty jesteś, żeby rozkazywać zamiast Nauczyciela?» – pyta gogwałtownie Iskariota.«Człowiekiem, który rozumuje nie jak Bóg, jak On to czyni, ale jak człowiek.»«Podejrzewasz mnie? Masz mnie za zdrajcę?» – mówi Judasz pobudzony.«Ty to powiedziałeś. Nie to, że cię uważam, że jesteś taki dobrowolnie, alejesteś tak... beztroski, Judaszu, tak zmienny! I masz zbyt wielu przyjaciół. Izbytnio lubisz się chełpić, wszystkim. Ty, och! Nie umiałbyś zamilknąć!Mówiłbyś, aby odpowiedzieć komuś podstępnemu albo aby pokazać, że jesteśapostołem. Dlatego jesteś tu i tu pozostaniesz. Tak nie zaszkodzisz i niewywołasz w sobie wyrzutów sumienia.»«Bóg nie ogranicza wolności <strong>człowieka</strong>, a ty chcesz to robić?»«Chcę to zrobić. Ale powiedz mi wreszcie: czy ci deszcz pada na głowę? Brakujeci chleba? Szkodzi ci powietrze? Lud cię obraża? Nic z tego. Dom jest solidny,chociaż nie jest <strong>boga</strong>ty, powietrze jest dobre, pożywienia nigdy nie brak, ludziecię poważają. Dlaczego więc jesteś tu taki niespokojny, jakbyś był wwięzieniu?»«„Są dwa narody, których moja dusza nie może ścierpieć, a trzeci, któregonienawidzę, nie jest nawet narodem: ci z góry Edom, Filistyni i głupi lud, któryzamieszkuje Sychem”. Odpowiadam ci słowami mędrca. Mam rację, myśląc taksamo. Spójrz, czy te ludy nas kochają!»112


«Hmm! Zaprawdę, nie wydaje mi się, żeby inni, twoi i moi [rodacy], byli o wielelepsi. Obrzucono nas kamieniami w Judei i w Galilei, w Judei bardziej niż wGalilei, a w Świątyni Judzkiej jeszcze bardziej niż w każdym innym miejscu. Nieuważam, że nas źle traktowano ani na ziemiach Filistynów, ani tu, ani gdzieindziej...» [– mówi Piotr. Judasz mu odpowiada:]«Gdzie indziej? Na szczęście nie byliśmy gdzie indziej. A nawet, gdyby trzebabyło iść gdzie indziej, nie poszedłbym i nie pójdę tam w przyszłości. Nie chcę sięwięcej zanieczyszczać!»«Zanieczyszczać się? To nie to cię rozdrażnia, Judaszu, synu Szymona. Ty niechcesz być skłócony z tymi ze Świątyni. To właśnie cię dręczy» – mówispokojnie Szymon Zelota, który pozostał w kuchni z Piotrem, Jakubem, synemAlfeusza, oraz z Bartłomiejem. Inni odeszli, jeden po drugim, z dwojgiem dzieci,aby dołączyć do Nauczyciela. To ucieczka zasługująca na nagrodę, bo zostaładokonana, aby nie uchybiać miłości.«Nie. Nie dlatego. Ale dlatego że nie lubię tracić mego czasu i dawać mądrościgłupcom. Spójrz! Na co się zdało brać z nami Hermastesa? Odszedł i już niewrócił. Józef mówi, że się odłączył od niego i powiedział, że powróci na ŚwiętoNamiotów. Czy go widziałeś? Odstępca...»«Nie wiem, dlaczego nie powrócił, i nie osądzam. Pytam cię jednak: czy możeon jest jedynym, który porzucił Nauczyciela i został wrogiem? Czy nie maodstępców pośród nas, Judejczyków, i pośród Galilejczyków? Możesz topotwierdzić?» [– pyta Zelota. Judasz mu odpowiada:]«Nie. To prawda. Ale czuję się tu nieswojo. Gdyby wiedziano, że tu jesteśmy!Gdyby wiedziano, że obcujemy z Samarytanami, wchodząc nawet do ichsynagog w szabat! On chce to zrobić... Biada, gdyby to wiedziano! Oskarżeniebyłoby uzasadnione...»«A Nauczyciel skazany, to chcesz powiedzieć. Ale On już jest skazany. Zostałskazany, zanim się o tym dowiedziano. Został skazany zaraz po wskrzeszeniuŻyda w Judei. Jest znienawidzony i oskarżany o to, że jest Samarytaninem iprzyjacielem celników i nierządnic. Jest oskarżany od... zawsze. A ty, bardziejniż wszyscy, wiesz, że tak jest!»«Co chcesz powiedzieć Natanaelu? Co chcesz powiedzieć? Że mam w tymudział? Czegóż jeszcze się od was dowiem?»Judasz jest bardzo wzburzony.«Ależ, mój chłopcze, sprawiasz wrażenie myszy otoczonej wrogami! Ale niejesteś myszą, a my nie jesteśmy uzbrojeni w kije, aby cię złapać i zabić. Po cotyle niepokoju? Jeśli twoje sumienie jest spokojne, dlaczego drażnią cięniewinne słowa? Co [takiego] mówi Bartłomiej, że jesteś tak wzburzony? Czynie jest prawdą może, że nikt bardziej od nas, Jego apostołów – którzy śpimyprzy Nim i żyjemy obok Niego – nie może wiedzieć i zaświadczyć, że On niekocha <strong>człowieka</strong>-Samarytanina, <strong>człowieka</strong>-celnika, <strong>człowieka</strong>-grzesznika,niewiasty-nierządnicy, lecz ich dusze, i że On się o nie troszczy, tylko o nie. Ijedynie Najwyższy może wiedzieć, na jaki wysiłek musi się zdobyć Najczystszy,aby podejść do tego, co my, ludzie i grzesznicy, nazywamy ‘śmieciem’, kiedychodzi do Samarytan, celników i nierządnic. Ty nie rozumiesz i nie znasz jeszczeJezusa, mój chłopcze! [Znasz Go nawet mniej] niż Samarytanie, Filistyni,Fenicjanie i wielu innych» – mówi Piotr ze smutkiem w ostatnich słowach.Judasz nie odzywa się już. Inni też milkną.113


Staruszka wchodzi, mówiąc:«Na ulicy są mieszkańcy miasta. Mówią, że to godzina modlitwy szabatu i żeNauczyciel przyrzekł przemówić..»«Powiem [Mu] to, niewiasto. A ty powiedz ludziom z Efraim, że zarazprzyjdziemy» – odpowiada jej Piotr i wychodzi do ogrodu, aby powiadomićJezusa.«A ty co robisz? Idziesz z nami? Jeśli nie chcesz iść, odejdź, wyjdź, nim dotknieGo boleśnie twoja odmowa» – mówi Zelota do Judasza.«Idę z wami. Tu nie można rozmawiać! Wydaje się, że to ja jestem największymgrzesznikiem. Wszystkie moje słowa są źle rozumiane.»Wejście Jezusa do kuchni, zapobiega dalszym słowom.Wychodzą na ulicę i przyłączają się do mieszkańców Efraim. Wchodzą z nimi domiasta zatrzymując się dopiero przed synagogą. Malachiasz jest u wejścia. Witai zaprasza do środka.Nie zauważam różnicy między miejscem modlitwy Samarytan a tymi, którewiduję w innych regionach. Zawsze te same lampy, te same pulpity i takie samepółki z leżącymi na nich rulonami, miejsce przewodniczącego lub tego, ktonaucza zamiast niego. Tu jest chyba tylko mniej zwojów niż w innychsynagogach.«Odmówiliśmy już modlitwy w oczekiwaniu na Ciebie. Jeśli zechceszprzemówić... O który zwój poprosisz, Nauczycielu?»«Nie potrzebuję żadnego. Poza tym nie będziesz miał tego, co chcę wyjaśnić» –odpowiada Jezus i następnie odwraca się ku ludziom. Zaczyna Swoje pouczenie:«Kiedy Hebrajczycy zostali odesłani do swojej ojczyzny przez Cyrusa, królaPersów, aby odbudować Świątynię Salomona, zniszczoną pięćdziesiąt latwcześniej, ołtarz został ponownie wzniesiony na swych podstawach. Płonęła nanim codzienna ofiara całopalna, wieczorem i rano, i ofiara specjalna z pierwocinkażdego miesiąca, i ofiara świąt poświęconych Panu lub osobiste żertwy[wiernych]. Następnie, kiedy zostało ustanowione to, co było niezbędne iwymagane dla kultu, przyłożyli rękę – w drugim roku po powrocie – do tego, comożna by nazwać oprawą kultu, jego stroną zewnętrzną. To nie grzech, gdyżuczyniono to po to, aby oddawać cześć Odwiecznemu, ale to nie było niezbędne.Kultem bowiem Boga jest miłość do Boga, a miłość wydziela zapach i pali się wsercu. Nie [uwielbia się Boga] przyciętymi kamieniami, cennym drewnem,złotem i kadzidłami. Wszystko to jest zewnętrzne, dawane bardziej dlazaspokojenia własnej pychy narodu lub miasta niż dla uczczenia Pana.Bóg pragnie Świątyni ducha. On nie zadowala się Świątynią z murów imarmurów, w której brak duchów przepełnionych miłością. Zaprawdę,powiadam wam, że Bóg kocha jedynie świątynię serca czystego i miłującego i wniej ustanowi Swą siedzibę ze Swymi światłami. Głupie są spory, które dzieląregiony i miasta według piękna szczególnych miejsc modlitwy. Po corywalizować <strong>boga</strong>ctwem i ozdobami w domach, w których się wzywa Boga? Czyto, co skończone, może zaspokoić Nieskończonego, nawet gdyby to, coskończone, było dziesięć razy piękniejsze niż Świątynia Salomona i pałacekrólewskie zebrane razem? Bóg, Nieskończony, którego żaden materialnyprzepych ani żadna przestrzeń nie może zawrzeć w sobie ani Go uczcić,znajduje w sercu <strong>człowieka</strong> jedyne miejsce godne oddania Mu należytej czci imoże, a nawet chce, w nim zostać zamknięty. Duch bowiem sprawiedliwego jest114


świątynią, nad którą unosi się, pośród zapachów miłości, Duch Boga, i wkrótcebędzie on świątynią, w której Duch uczyni sobie rzeczywistą siedzibę, Jeden iTroisty, jak w Niebie.I jest napisane, że gdy tylko murarze postawili fundamenty Świątyni, kapłaniprzybyli z ozdobami i trąbkami, a lewici z cymbałami, według zaleceń Dawida. Iśpiewali, że „trzeba uwielbiać Boga, gdyż On jest dobry, a miłosierdzie Jegotrwa na wieki”. Lud radował się. Wielu jednak kapłanów, przywódców, lewitów istarszych płakało myśląc o Świątyni, która istniała wcześniej. I nie można byłoodróżnić głosów skargi od głosów radości, tak były pomieszane. Czytamyjeszcze, że należący do ludów sąsiednich przeszkadzali budującym Świątynię.Chcieli się zemścić za to, że zostali odepchnięci przez budowniczych, kiedyzaproponowali pomoc w budowie. Oni także szukali Boga Izraela, BogaJedynego i Prawdziwego. Te przeszkody przerwały prace, gdyż nie podobało sięBogu, aby trwały nadal. To czytamy w Księdze Ezdrasza.Ile pouczeń i jakie daje urywek, który przedstawiłem?[Jedno pouczenie] już zostało wypowiedziane: że kult ma być oddawany wsercu, a nie wyraża się go przez kamienie, drewno lub szaty, cymbały i śpiewy,w których nie ma ducha. Poza tym – nieobecność miłości wzajemnej jest zawszeprzyczyną opóźnienia i przeszkód, nawet jeśli chodzi o cel, który jest dobry samw sobie. Nie ma Boga tam, gdzie nie ma miłości. Zbędne jest szukanie Boga,jeśli nie spełnia się najpierw warunków, by móc Go znaleźć. Bóg znajduje się wmiłości. Ten lub ci, których siedzibą jest miłość, znajdują Boga, nawet bezkonieczności podejmowania uciążliwych poszukiwań. A kto ma Boga ze sobą,kończy pomyślnie wszystkie swoje przedsięwzięcia.W psalmach, które wypłynęły z serca mędrca po medytacji nad bolesnymiwydarzeniami, które towarzyszyły odbudowie Świątyni i murów, jestpowiedziane: „Jeśli Pan nie zbuduje domu, na próżno się trudzą wokół niegobudowniczy. Jeśli Pan nie czuwa nad miastem i nie strzeże go, na próżnoczuwają nad nim obrońcy”.Jakże więc Bóg może być przy wznoszeniu domu, jeśli wie, że jego mieszkańcynie mają Go w sercach, gdyż nie ma w nich miłości do sąsiadów? Jakże możestrzec miasta i dawać siłę obrońcom, skoro nie może przebywać w nich, bo jestw nich nienawiść do sąsiadów? Czy było korzystne, o narody, oddzielenie sięprzeszkodą nienawiści? Czy to was uczyniło większymi? Bogatszymi? Bardziejszczęśliwymi? Nigdy nie przynosi pożytku nienawiść ani uraza, nigdy nie jestmocny ten, kto jest sam, nigdy nie jest kochany ten, kto nie kocha. I daremnejest, jak mówi psalm, wstawanie przed świtem, aby stać się wielkim, <strong>boga</strong>tym iszczęśliwym. Niech każdy zażywa swego spoczynku, aby się umocnić z powoduboleści życia, gdyż sen jest darem Bożym, jak jest nim światło i wszystko inne,czym cieszy się człowiek. Niech każdy zażywa spoczynku, ale niechaj wspoczynku i w czuwaniach ma za towarzyszkę miłość, a jego prace przyniosąmu korzyść i zyska jego rodzina i jego sprawy, a przede wszystkim rozkwitniejego duch i zdobędzie królewski wieniec synów Najwyższego i dziedziców JegoKrólestwa.Powiedziano, że podczas śpiewów pochwalnych ludu niektórzy mocno płakali,gdyż z żalem myśleli o przeszłości. Ale nie było można odróżnić głosów w tymzgiełku.Synowie Samarii! I wy, Moi apostołowie, synowie Judy i Galilei! Dzisiaj jedenwychwala, a inny płacze, kiedy nowa Świątynia Boża wznosi się na swoichwiecznych fundamentach. Także dziś są tacy, którzy przeciwstawiają się pracomi szukają Boga tam, gdzie Go nie ma. Teraz również są tacy, którzy chcą115


udować według nakazu Cyrusa, a nie według polecenia Bożego, to znaczywedług nakazu świata, a nie – według głosów ducha. I teraz również są tacy,którzy wylewają nierozumne i ludzkie łzy żałując gorszej przeszłości,przeszłości, która nie była ani dobra, ani mądra, lecz taka, że wywołałaoburzenie Boga. Teraz również mamy wszystko to, jakbyśmy wciąż byli we mgleminionych czasów, a nie – w świetle czasów Światłości.Otwórzcie serca na Światłość, napełnijcie się Światłością, abyście ujrzeli,przynajmniej wy, do których mówię Ja-Światłość. To nowy czas. Wszystko jestw nim odbudowywane. Biada jednak tym, którzy nie będą chcieli wejść i będąprzeszkadzać budowniczym Świątyni nowej wiary, której Ja jestem KamieniemWęgielnym i której oddam całego Siebie, aby uczynić zaprawę [łączącą]kamienie, aby budowla się wzniosła zdrowa i mocna, wspaniała w ciąguwieków, rozległa jak ziemia, którą pokryje całą swoim światłem. Mówięświatłem, a nie cieniem, gdyż Świątynia będzie uformowana przez duchy, a nieprzez nieprzejrzystą materię. Kamień [węgielny] dla niej – to Ja z MoimDuchem Wiecznym, a kamieniami – wszyscy, którzy pójdą za Moim słowem i zanową wiarą, kamieniami niezniszczalnymi, kamieniami płonącymi, kamieniamiświętymi. I światłość się rozszerzy po ziemi, światłość nowej Świątyni i okryjeją mądrością i świętością, a na zewnątrz pozostaną tylko ci, którzy swoiminieczystymi łzami będą opłakiwać i żałować przeszłości, gdyż była dla nichźródłem korzyści i zaszczytów czysto ludzkich.Otwórzcie się na ten czas i na nową Świątynię, o ludzie z Samarii! W niejwszystko jest nowe i nie istnieją już dawne podziały ani ograniczenia materii,myśli i ducha. Śpiewajcie, gdyż wygnanie poza miasto Boże wkrótce sięskończy. Czy może cieszycie się będąc dla innych z Izraela jak wygnańcy, jaktrędowaci? Czy jesteście szczęśliwi, że czujecie się jak wygnani z łona Bożego?Przecież to czujecie i wasze dusze to czują, wasze biedne dusze ściśnięte wwaszych ciałach, nad którymi każecie panować waszej pysznej myśli, która niechce powiedzieć innym ludziom: „Pobłądziliśmy, ale teraz wracamy do Owczarnijak rozproszone owce”. Nie chcecie tego powiedzieć innym ludziom, i to jest jużzłem. Powiedzcie to więc przynajmniej Bogu. Chociaż tłumicie krzyk waszejduszy, to Bóg słyszy jej jęk, bo jest nieszczęśliwa z powodu wygnania z domuNajświętszego Ojca wszystkich.Posłuchajcie słów pieśni wstępowań. Jesteście bowiem pielgrzymami, którzy odwieków wstępują ku miastu wzniesionemu na górze, ku prawdziwemuJeruzalem, Jeruzalem niebieskiemu. To stamtąd, z Nieba, wasze dusze zstąpiły,aby ożywić ciało, i to tam pragną powrócić. Dlaczego chcecie poświęcić waszedusze, pozbawiając je dziedziczenia Królestwa? Jaką winę ponoszą za to, żezstąpiły do ciał poczętych w Samarii? Pochodzą od Jedynego Ojca. Mają tegosamego Stwórcę, co dusze w Judei i Galilei, w Fenicji i w Dekapolu. Bóg jestcelem dla każdego ducha. Każdy duch dąży ku temu Bogu, nawet jeśli różneformy bałwochwalstwa lub zgubnych herezji, schizmy, brak wiary, trzymają gow niewiedzy co do Boga prawdziwego. Byłaby ona zupełna, gdyby dusza niemiała w sobie embrionalnego, nie do zatarcia, wspomnienia Prawdy i gorącegopragnienia jej. O, powiększajcie to wspomnienie i to pragnienie. Otwórzciebramy waszych dusz. Niechaj wejdzie tam Światłość! Niech wejdzie Życie! Niechwejdzie Prawda! Niechaj zostanie otwarta Droga! Niech wszystko wejdziefalami świetlistymi i życiodajnymi jak promienie słońca i fale, i wiatry czasuzrównania dnia z nocą, aby z tego embrionu wyrosło drzewo i wystrzeliło wgórę, by być coraz bliżej swego Pana.Powróćcie z wygnania! Śpiewajcie ze Mną: „Kiedy Pan wzywa nas do powrotu zniewoli, dusza wydaje się śnić z radości. Nasze usta napełniają się śmiechem, anasz język – radością. Teraz powie się: ‘Pan uczynił wielkie rzeczy dla nas’.”116


Tak, Pan uczynił wielkie rzeczy dla was i ogarnie was radość.O, Mój Ojcze! Proszę cię za nimi, jak za wszystkimi. Spraw, niech powrócą, oPanie, ci więźniowie, ci, którzy – w Twoich oczach i w Moich – są skuciłańcuchami uporczywego błędu. Przyprowadź ich, o Ojcze, z powrotem jakpotok, który wpada do wielkiej rzeki, do wielkiego morza Twego miłosierdzia iTwego pokoju. Ja i Moi słudzy, we łzach zasiewamy w nich Twoją prawdę.Ojcze, spraw, abyśmy w czasie wielkiego żniwa, mogli wszyscy – my, Twoisłudzy nauczający Twej Prawdy – żąć radośnie ziarno wyborne z Twoichspichlerzy w tych skibach, które teraz wydają się obsiane tylko bólem i jadem.Ojcze! Ojcze! Spraw, przez wzgląd na nasze zmęczenie, łzy, boleści, pot, śmierć,które były i będą towarzyszami naszego zasiewu, byśmy mogli przyjść do Ciebieniosąc, jak snopy, pierwociny z tego narodu, dusze, na nowo zrodzone doSprawiedliwości i Prawdy dla Twojej chwały. Amen.»Absolutną ciszę, która – w tym tak wielkim tłumie wypełniającym synagogę iplac przed nią – naprawdę robiła wrażenie, przerywa szmer, który jest corazgłośniejszy, aż zamienia się ze szmeru w szept, z szeptu w silniejszy dźwięk, a zniego w okrzyki hosanna. Ludzie gestykulują, komentują, wykrzykują...Jakże różni się ich reakcja od zakończeń przemówień w Świątyni! Malachiaszmówi w imieniu wszystkich:«Ty jeden potrafisz mówić w ten sposób prawdę, bez obrażania i zawstydzania!Ty jesteś naprawdę Świętym Boga! Módl się o nasz pokój. Stwardnieliśmy przezwieki... wierzeń i wieki zniewag. Powinniśmy rozerwać tę naszą twardąpowłokę. Okaż nam współczucie.»«Więcej nawet: miłość. Miejcie dobrą wolę, a powłoka sama odpadnie. NiechŚwiatłość przyjdzie do was.»Jezus toruje Sobie drogę i wychodzi, za Nim idą apostołowie.18. PRZYBYCIE KREWNYCH DZIECI I MIESZKAŃCÓW, SYCHEMNapisane 18 stycznia 1947. A, 9883-9890Jezus jest sam na wysepce pośrodku potoku. Na brzegu, z drugiej stronypotoku, bawi się troje dzieci i szepczą po cichu, jakby nie chciały przeszkadzaćJezusowi w rozmyślaniu. Czasem najmłodsze wydaje mały okrzyk radości,odkrywając kamyk o pięknym kolorze lub nowy kwiatek; inne dzieci uciszają je,mówiąc mu: «Cicho! Jezus się modli...»I znowu szepczą, a małe, ciemne rączki budują z piasku bryły i stożki, które wich dziecięcej wyobraźni, są domami i górami.W górze jaśnieje słońce, powodując pęcznienie pączków na drzewach iotwieranie się pąków na łąkach. Szarozielone liście topoli drżą, a ptaki na jejszczycie szamocą się w miłosnej rywalizacji, która kończy się bądź śpiewem,bądź okrzykiem bólu.Jezus modli się. Siedzi na trawie. Kępa sitowia oddziela Go od ścieżki na brzegu.Pochłania Go modlitwa myślna. Czasem podnosi głowę, aby spojrzeć na dzieci,które bawią się na trawie, potem spuszcza ją ponownie, aby się zagłębić wSwoich myślach.Odgłos kroków między drzewami brzegu i nagłe przybycie Jana na małąwysepkę, zmuszają do ucieczki ptaki. Odfruwają ze szczytu topoli. Ichszamotanina kończy się przerażonymi odgłosami.117


Jan nie dostrzega Jezusa od razu, gdyż zasłania Go sitowie. Nieco zaskoczonywoła: «Gdzie jesteś, Nauczycielu?»Jezus wstaje, a troje dzieci krzyczy z przeciwległego brzegu:«Jest tam! Za wysokimi trawami.»Ale Jan już zobaczył Jezusa i idzie do Niego, mówiąc Mu:«Nauczycielu, przyszli krewni dzieci. I wielu ludzi z Sychem. Poszli doMalachiasza. Malachiasz zaprowadził ich do domu. Wyszedłem Cię poszukać.»«A gdzie jest Judasz?»«Nie wiem, Nauczycielu. Wyszedł zaraz, kiedy tylko tu przyszedłeś, i nie wrócił.Chyba jest w mieście. Czy chcesz, abym go poszukał?»«Nie, nie trzeba. Zostań tu z dziećmi. Pójdę najpierw porozmawiać zkrewnymi.»«Jak chcesz, Panie.»Jezus odchodzi, a Jan idzie do dzieci i zaczyna im pomagać w wielkimprzedsięwzięciu zbudowania mostu na wyobrażonej rzece, wykonanej z długichliści trzciny, ułożonych na ziemi, odgrywających rolę wody...Jezus wchodzi do domu Marii, małżonki Jakuba, która jest u drzwi, czekając naNiego. Mówi Mu:«Weszli na taras. Zaprowadziłam ich tam, proponując im wypoczynek. Ale otoJudasz przybywa szybko z wioski. Poczekam na niego, a potem przygotujęposiłek dla pielgrzymów, który są bardzo zmęczeni.»Jezus także czeka na Judasza w wejściu, które jest trochę mroczne wporównaniu z jasnością na zewnątrz. Judasz nie widzi Jezusa od razu i wynioślemówi do niewiasty, wchodząc:«Gdzie są ludzie z Sychem? Może już odeszli? A Nauczyciel? Nikt Go nie woła?Jan...»Judasz dostrzega Jezusa, więc zmienia ton, mówiąc:«Nauczycielu! Przybiegłem, kiedy się dowiedziałem, zupełnie przypadkowo...Byłeś już w domu?»«Był Jan i przyszedł po Mnie.»«Ja... też bym był w domu. Ale przy źródle ludzie poprosili mnie, żebym im cośwyjaśnił...»Jezus nie odpowiada. Otwiera usta tylko po to, aby pozdrowić czekających naNiego. Niektórzy z nich siedzą na murkach tarasu, a inni – w izbie, którawychodzi na taras. Widząc Jezusa, wstają, aby Go powitać ze czcią.Jezus, pozdrowiwszy wszystkich razem, wita niektórych po imieniu, ku ichradosnemu zdziwieniu:«Jeszcze pamiętasz nasze imiona?»To są chyba mieszkańcy Sychem, którym Jezus odpowiada:118


«Wasze imiona, wasze twarze i wasze dusze. Przyszliście z krewnymi dzieci? Tooni?»«To oni. Przyszli je zabrać i przyłączyliśmy się do nich, aby Ci podziękować zaTwoją litość wobec tych małych dzieci niewiasty z Samarii. Tylko Ty potrafiszuczynić coś takiego!... Ty jesteś zawsze Świętym, który czyni tylko dziełaświęte. My także, pamiętamy zawsze o Tobie. A teraz, wiedząc, że jesteś tu,przyszliśmy, aby Cię zobaczyć i powiedzieć Ci, że jesteśmy Ci wdzięczni za to, żewybrałeś schronienie u nas i umiłowałeś synów naszej krwi. Ale teraz posłuchajkrewnych.»Jezus podchodzi do nich, a za Nim podąża Judasz. Pozdrawia ich ponownie, abyich zachęcić do mówienia.«Nie wiemy, czy Ty wiesz, że jesteśmy braćmi matki dzieci. Byliśmy bardzorozgniewani na nią, bo w sposób głupi i wbrew naszym radom, chciała tegonieszczęśliwego małżeństwa. Nasz ojciec miał słabość do jedynej córki pośródswego licznego potomstwa, do tego stopnia, że złościliśmy się też na niego iprzez kilka lat nie rozmawialiśmy ze sobą ani się nie widywaliśmy. Potem,wiedząc, że ręka Boża spadła na niewiastę i w jej domu zagościła nędza, gdyżnieczysty związek nie ma obrony błogosławieństwa Bożego, przyjęliśmy donaszego domu starego ojca. Nie chcieliśmy, aby cierpiał nędzę, w którejmarniała niewiasta. Potem umarła. Wiedzieliśmy o tym.Ty akurat wtedy przeszedłeś i rozmawialiśmy o Tobie między sobą... I,pokonując nasze zagniewanie, zaproponowaliśmy mężowi – za pośrednictwemjego i jego (obydwu z Sychem) – że weźmiemy dzieci. Płynęła w nich w połowienasza krew. On odpowiedział, że wolałby widzieć, jak umierają nagłą śmiercią,niż żyją na naszym chlebie. Nie otrzymaliśmy dzieci ani ciała naszej siostry,żeby miała grób według naszych obrzędów! Wtedy przysięgliśmy nienawiść doniego i do jego potomstwa. I nienawiść dotknęła go, jak przekleństwo: z<strong>człowieka</strong> wolnego stał się sługą, a ze sługi... umarłym jak szakal w cuchnącejnorze. Nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli, bo od dawna wszystko umarłomiędzy nami. Strach ogarnął nas, kiedy przed ośmioma nocami zobaczyliśmy, żepojawili się na naszym terenie złodzieje. A potem, kiedy się dowiedzieliśmy,dlaczego się pokazali, gniew, a nie boleść nas kąsała jak jad. Staraliśmy sięszybko odprawić złodziei, ofiarując im dobre wynagrodzenie, żeby zyskać ichprzyjaźń. Zaskoczyło nas, kiedy usłyszeliśmy, że już otrzymali zapłatę i że niechcą nic innego.»Judasz niespodziewanie przerywa pełną skupienia ciszę, którą wszyscyzachowują, wybuchem ironicznego śmiechu i okrzykiem: «Ich nawrócenie!Pełne! Rzeczywiście!»Jezus patrzy na niego surowo, inni – ze zdziwieniem, a ten, który mówi,kontynuuje:«A czegóż [więcej] mogłem oczekiwać od nich? Czy mogli się zgodzićprzyprowadzić pastuszka, stawiając czoła niebezpieczeństwom, nie biorączapłaty? Nieszczęśliwe życie – nieszczęśliwe obyczaje. Z pewnością nie byłwielki łup na tym głupcu, który umarł jak włóczęga! Niewielki! Ledwie imwystarczył. Przecież musieli przerwać swe kradzieże przynajmniej na dziesięćdni. A ich uczciwość tak nas zdziwiła, że zapytaliśmy ich, jaki głos do nichmówił, aby im wpoić tę litość. I tak dowiedzieliśmy się, że to jakiś rabbi mówiłdo nich... Jakiś rabbi! Tylko Ty! Przecież żaden inny rabbi z Izraela nie mógłbyuczynić tego, co Ty uczyniłeś. Kiedy już odeszli, wypytaliśmy lepiej młodego,przerażonego pastuszka i poznaliśmy dokładniej sprawy.119


Dowiedzieliśmy się tylko, że mąż naszej siostry umarł i że dzieci poszły doEfraim do pewnego sprawiedliwego, a potem – że ten sprawiedliwy, to jakiśrabbi, który do nich mówił. Zaraz pomyśleliśmy, że to byłeś Ty. Wchodząc oświcie do Sychem rozmawialiśmy o tym z nimi, bo nie zdecydowaliśmy jeszcze,czy weźmiemy dzieci. Ale oni nam powiedzieli: „I co? Chcielibyście, żeby napróżno Rabbi z Nazaretu okazał miłość tym dzieciom? Bo to z pewnością On, niemiejcie wątpliwości. Chodźmy raczej wszyscy do Niego, bo Jego życzliwość jestwielka wobec synów Samarii”. I, kiedy już zostały uregulowane nasze sprawy,przyszliśmy. Gdzie są dzieci?»«Blisko potoku. Judaszu, idź im powiedzieć, że mają przyjść!»Judasz odchodzi.«Nauczycielu, to dla nas trudne spotkanie. One nam przypominają wszystkienasze strapienia i jeszcze nie jesteśmy pewni, czy je przyjąć. To są dziecinajbardziej zaciętego wroga, jakiego mieliśmy na świecie...»«To dzieci Boże. Niewinne. Śmierć unicestwia przeszłość, a wynagrodzeniezdobywa przebaczenie, nawet Boże. Czy chcielibyście być bardziej surowi niżBóg? I bardziej okrutni niż złodzieje? I bardziej zacięci od nich? Złodzieje chcielizabić pastuszka i zachować dzieci. Jego – z ostrożności i dla obrony, je – zludzkiej litości wobec bezbronnych dzieci. Rabbi przemówił i nie zabili, a nawetzgodzili się zaprowadzić do was pastuszka. Czy mam doznać klęski ze stronyserc prawych, pokonawszy zbrodnię?...»«To dlatego... bo jesteśmy czterema braćmi i jest już trzydzieścioro siedmiorodzieci w naszym domu...»«A tam, gdzie trzydzieści siedem wróbli znajduje pożywienie, bo OjciecNiebieski pozwala im znaleźć ziarno, czyż i czterdzieści ich nie znajdzie? Czymoże potęga Ojca nie będzie mogła zapewnić pożywienia trojgu innym lubraczej czworgu Jego dzieci? Czy Boża Opatrzność jest ograniczona? CzyNieskończony się wystraszy i nie uczyni bardziej płodnymi waszych zasiewów,drzew i owiec, aby było dość chleba, oliwy, wina, wełny i mięsa dla waszychdzieci i dla czworga innych biednych małych, które pozostały same?»«Ich jest troje, Nauczycielu!» [– stwierdzają krewni.]«Jest ich czworo. Pastuszek też jest sierotą. Czy moglibyście, gdyby Bóg wamsię tu ukazał, utrzymywać, że wasz chleb jest tak wymierzony, że nie możeciewyżywić jednej sieroty? Litość wobec sieroty nakazuje Pięcioksiąg...»«Nie moglibyśmy tak stwierdzić, Panie. To prawda. Nie będziemy gorsi odzłodziei. Damy chleb, ubranie i mieszkanie także pastuszkowi i to z miłości doCiebie.»«Z miłości. Z miłości pełnej: do Boga, do Jego Mesjasza, do waszej siostry, dowaszego bliźniego. Oto szacunek i przebaczenie, które trzeba dać waszej krwi!Nie zimny grób dla prochów. Przebaczenie to pokój. Pokój dla ducha ludzkiego,który zgrzeszył. Gdyby do słusznego wynagrodzenia Bogu dołączyła sięświadomość, dająca straszną udrękę [waszej siostrze], że jej dzieci – niewinne– pokutują za jej grzech, to byłoby to tylko przebaczenie fałszywe, czystozewnętrzne, i nie dałoby pokoju duchowi zmarłej, waszej siostry, a matki tychdzieci. Miłosierdzie Boże jest nieskończone, ale dołączcie do niego wasze, abyprzynieść pokój zmarłej.»120


«O! Uczynimy to! Uczynimy to! Nikomu nie uległoby nasze serce, ale Tobie[tak]. O, Rabbi, który spędziłeś jeden dzień między nami, a zasiałeś nasienie,które nie umarło i nie umrze.»«Amen! Oto dzieci...»Jezus pokazuje je, jak od strony potoku idą właśnie do domu. Woła je.Puszczają rękę apostoła i biegną wołając:«Jezus! Jezus!»Dochodzą do domu. Wchodzą po schodach. Na tarasie zatrzymują sięonieśmielone przed tyloma obcymi, którzy na nie patrzą.«Chodź, Rubenie, i ty, Elizeuszu, i ty, Izaaku. Oto bracia waszej mamy. Przyszliwas zabrać, aby was dołączyć do swoich dzieci. Widzicie, jak dobry jest Pan? Tonaprawdę jak ta gołębica Marii, małżonki Jakuba, którą widzieliśmyprzedwczoraj, jak karmiła małego ptaszka, który nie należał do jej potomstwa,lecz do martwego brata. On was bierze i daje im, aby się troszczyli o was iabyście nie były już sierotami. No! Powitajcie waszych krewnych.»«Niech Pan będzie z wami, panowie» – mówi nieśmiało największy, wbijającwzrok w ziemię, a dwoje najmniejszych powtarza za nim.«Ten jest bardzo podobny do matki i także ten drugi, ten (największy) to całyojciec» – zauważa jeden krewny.«Mój przyjacielu, nie sądzę, żebyś był tak niesprawiedliwy, aby różnicowaćmiłość z powodu podobieństwa twarzy» – mówi Jezus.«Och, nie! Nie to. Obserwowałem... zastanawiałem się... Nie chciałbym, żebymiał też serce ojca.»«To jeszcze małe dziecko. Jego proste słowa ujawniają miłość do matki o wieleżywszą od każdej innej.»«Dbał o nie lepiej, niż sądziliśmy. Są przyzwoicie ubrane i obute. Może sięwz<strong>boga</strong>cił...»«Mój brat i ja mamy nowe ubrania, bo Jezus nas ubrał. Nie mieliśmy ani butów,ani płaszczy, byliśmy całkiem jak pasterz» – mówi drugi, który jest mniejnieśmiały niż pierwszy.«Za wszystko Ci wynagrodzimy, Nauczycielu – odpowiada jeden z krewnych idodaje: – Joachim z Sychem ma ofiary z miasta, a my jeszcze dołączymy do nichpieniądze...»«Nie, nie chcę pieniędzy. Chcę jednej obietnicy. Że będziecie kochać te dzieci,które wyrwałem złodziejom. Ofiary... Malachiaszu, weź je dla ubogich, którychznasz, i daj <strong>część</strong> Marii, małżonce Jakuba, bo jej dom jest bardzo nędzny.»«Jak chcesz. Jeśli będą dobre, będziemy je kochać.»«Będziemy, Panie. Wiemy, że mamy być dobre, aby odnaleźć naszą matkę ipłynąć pod prąd, aż do łona Abrahama, i nie wyjmować nici naszej łodzi z rąkBoga, aby nas nie uniósł prąd demona» – mówi Ruben jednym tchem.«Cóż to dziecko opowiada?»121


«Przypowieść, którą usłyszał ode Mnie. Opowiedziałem ją, aby pocieszyć ichserca i dać ich duchom przewodnika. Dzieci ją zapamiętały i stosują ją dowszystkich swoich czynów. Poznajcie się z nimi jeszcze teraz, gdy będęrozmawiał z mieszkańcami Sychem.»«Nauczycielu, jeszcze jedno słowo. To, co nas zaskoczyło u złodziei, to prośba,aby powiedzieć Rabbiemu, który wziął ze Sobą dzieci, żeby im wybaczył, iż tyleczasu zajęło im przejście, ale nie wszystkie drogi były wolne, a obecnośćdziecka pośród nich uniemożliwiała długi marsz przez dzikie wąwozy.»«Słyszysz, Judaszu?» – mówi Jezus do Iskarioty, który nie odpowiada.Potem Jezus odchodzi na bok wraz z ludźmi z Sychem, którym udaje sięwydobyć od Niego obietnicę wizyty, choćby bardzo krótkiej, przed letnimupałem. Opowiadają Jezusowi o sprawach miasta oraz o uzdrowionych, naduszy i na ciele, którzy pamiętają o Nim.W tym czasie Judasz i Jan dwoją się i troją, aby dzieci przyzwyczaiły się doswych krewnych...19. POUCZENIE W DRODZE DO SYCHEMNapisane 21 stycznia 1947. A, 9890-9905Jezus idzie właśnie małą, samotną drogą. Ma przed Sobą krewnych dzieci, aobok – ludzi z Sychem. Są w regionie niezamieszkałym. Nie widać żadnejmiejscowości. Dzieci zostały umieszczone w siodłach na osłach, a jeden krewnytrzyma uzdę, cały czas pilnując najmłodsze dziecko. Mieszkańcy Sychem woleliiść pieszo, bo dzięki temu pozostają blisko Jezusa. Inne osły, bez jeźdźców,podążają więc przed grupą mężczyzn, w gromadzie, rycząc od czasu do czasu zradości, że wracają do swoich stajni bez obciążenia, w pięknym dniu, międzystokami porośniętymi nową trawą. Od czasu do czasu zanurzają w niej swepyski, aby zasmakować jej trochę. Potem zaś w zabawnym pochodzie,podskakując, dołączają do towarzyszy, niosących dzieci. To wywołuje śmiechchłopców.Jezus rozmawia z mieszkańcami Sychem lub słucha ich rozmów. Widoczna jestduma Samarytan z tego, że mają ze sobą Nauczyciela i marzą więcej niżwypada. Do tego stopnia, że mówią Jezusowi, pokazując wysokie góry, które sąpo lewej stronie wędrowców udających się na północ:«Widzisz! Mają złą sławę Ebal i Garizim, ale dla Ciebie przynajmniej są lepszeniż Syjon. Byłyby takie w pełni, gdybyś chciał je wybrać na Swą siedzibę. Syjonjest zawsze kryjówką Jebuzytów. A ci obecni są wobec Ciebie jeszcze bardziejwrodzy niż dawni wobec Dawida. On przemocą zdobył twierdzę, ale Ty, którynie posługujesz się przemocą, nie będziesz tam królował. Nigdy. Pozostańpośród nas, Panie, a będziemy Cię szanować.»Jezus odpowiada: «Powiedźcie Mi: „Kochalibyście Mnie, gdybym chciał waszdobyć przemocą?»«Naprawdę... nie. Kochamy Cię dlatego właśnie, że Ty jesteś samą miłością.»«A zatem to dzięki miłości panuję w waszych sercach?»«Tak, Nauczycielu. Ale jest tak dlatego, że przyjęliśmy Twoją miłość. Ci zJerozolimy nie kochają Cię.»«To prawda. Nie kochają Mnie. Ale wy, którzy jesteście wszyscy doświadczeni whandlu, powiedzcie Mi: kiedy chcecie sprzedać, nabyć, zarobić, tracicie chęć, bo122


w pewnych miejscach was nie lubią? Czy też mimo to, zajmujecie się swoimisprawami, dbając jedynie o dobre zakupy i dobrą sprzedaż, nie zadając sobiepytania, czy w pieniądzu, który zarabiacie, jest miłość waszych nabywców lubsprzedających wam?»«Tylko o interesy się troszczymy. Mało nas obchodzi, czy brakuje miłości u tych,z którymi mamy do czynienia. Kiedy kończą się interesy, kończy się kontakt.Zysk zostaje... Reszta nie ma znaczenia.»«Otóż Ja też, Ja, który przyszedłem służyć sprawom Mojego Ojca, nie mam siętroszczyć o to. Nie zajmuję się tym, że potem, tam gdzie służyłem [Jegosprawom], znajduję miłość lub pogardę, lub zatwardziałość. W mieściehandlowym nie ze wszystkimi prowadzi się handel i nie dzięki wszystkim się cośzyskuje. Ale nawet jeśli tylko z jednym się dokonuje interesów i ma się dobryzysk, mówi się, że podróż nie była daremna i jeszcze wiele razy się tam wraca.Bo to, co się otrzymuje za pierwszym razem tylko od jednego, otrzymuje się zadrugim razem od trzech, za czwartym – od siedmiu, a kiedy indziej – oddziesięciu. Czyż nie jest tak? Ja także dla zdobyczy Nieba postępuję tak, jak wyw waszym handlu. Nalegam, nie ustępuję, uważam za wystarczające to, co[pozornie] niewielkie, a jednak wielkie, gdyż jedna dusza ocalona, to coświelkiego. To wielka nagroda otrzymana za Mój trud. Za każdym razem, kiedytam idę i kiedy pokonuję wszystko to, co może być reakcją Człowieka, byle tylkozdobyć, jako Król ducha, choćby jednego poddanego, nie, nie mówię, że byłozbyteczne Moje pójście tam, daremne cierpienia, niepotrzebny trud. Nazywamje świętymi, miłymi i wartymi wzgardy, obelg, oskarżeń. Nie byłbym dobrymzdobywcą, gdybym zatrzymywał się przed przeszkodami granitowych twierdz.»«Ale potrzebowałbyś wieków na zdobycie ich. Ty... jesteś człowiekiem. Niebędziesz żył przez wieki. Po co tracić czas tam, gdzie Cię nie chcą?»«Będę żył bardzo krótko. A nawet wkrótce nie będę już pośród was, nie zobaczęjuż świtów i zachodów słońca jako kamieni milowych dni, które zaczynają się ikończą, ale będę je kontemplował jedynie jako piękno Stworzenia i będęuwielbiał za nie Stwórcę, który je powołał do istnienia i który jest Moim Ojcem.Nie zobaczę już ani drzew kwitnących, ani dojrzewających zbiorów i nie będępotrzebował owoców ziemi, aby utrzymać się przy życiu, gdyż po powrocie doMojego Królestwa, będę się żywił miłością. A jednak powalę wiele zamkniętychtwierdz, którymi są serca ludzi.Popatrzcie na ten kamień poniżej źródła, na zboczu góry. Źródło jest bardzosłabe, można by rzec, że nie płynie, lecz daje wodę kropla po kropli, kroplami,które spadają od wieków na ten kamień na występie na zboczu góry. To kamieńbardzo twardy. Nie jest kruchy jak wapień ani miękki jak alabaster, tonajtwardszy bazalt. A jednak popatrzcie, jak w środku tej masy wypukłej ipomimo że jest taka, ukształtowało się maleńkie lustro wody, niewiele większeod kielicha nenufara, ale wystarczające do odbicia błękitu nieba i ugaszeniapragnienia ptaków. Czy to wgłębienie w wypukłej masie uczynił człowiek, abywłożyć do ciemnej masy lazurowy klejnot i czarę świeżej wody dla ptaków? Nie.To nie człowiek się tym zajmował. Przez wiele wieków ludzie prz<strong>echo</strong>dzili przedtą skałą, którą od wieków kropla drąży swą pracą nieubłaganą i regularną. Atymczasem być może my jesteśmy jedynymi, którzy obserwują ten czarnybazalt z turkusowym płynem pośrodku. Podziwiamy jego piękno i uwielbiamyWiecznego, że zechciał tego dla oczarowania naszych oczu i napojenia ptaków,które wiją swe gniazda niedaleko stąd. Ale powiedzcie Mi: czy to może pierwszakropla – spływająca pod ten bazaltowy gzyms, wznoszący się nad skałą – któraspadła z jego wysokości na skałę, wyżłobiła ten kielich, w którym przegląda sięniebo, słońce, chmury i gwiazdy? Nie. Wiele milionów kropli, jedna po drugiej,jedna po drugiej, spadały kolejno z góry, jak łzy, spadały iskrząc się i uderzając123


w skałę, i umierając na niej z brzmieniem podobnym do harfy. To one wyżłobiłynieznaczne wgłębienie, będące niemal niczym w twardej materii. I tak przezwieki, ruchem regularnym jak piasek w klepsydrze, znaczącym czas: tak wielekropli na godzinę, tyle w ciągu jednej straży, tyle między świtem a zachodem,między nocą a jutrzenką, tak wiele w ciągu dnia, tyle od jednego szabatu dodrugiego, od jednego nowiu do następnego, tak wiele od jednego miesiącaNisan do następnego miesiąca Nisan, od jednego wieku do drugiego. Skałastawiała opór, a kropla nie ustępowała.Człowiek pyszny – a więc niecierpliwy i leniwy – porzuciłby bryłę i rylec popierwszych uderzeniach, mówiąc: „W tym nie można rzeźbić”. Kropla drążyła.To miała robić, dlatego też została stworzona. I spływała, jedna kropla podrugiej, przez wieki, aby wydrążyć skałę. I nie zatrzymała się potem, mówiąc:„Teraz to niebo pomyśli o napełnianiu tej czary, którą wyżłobiłam, rosą ideszczem, gradem i śniegiem.” Nadal spadała i sama napełnia maleńki kielich wczasie upałów lata, w surowości zimy, podczas gdy deszcze gwałtowne lublekkie marszczą lustro, ale nie potrafią go ani upiększyć, ani poszerzyć, anipogłębić, gdyż jest już pełne, użyteczne, piękne. Źródło wie, że jej córki, krople,odchodzą, aby umrzeć tam, w małym zbiorniczku, ale ich nie powstrzymuje.Przeciwnie, nakłania je do tej ofiary i – aby nie były same spadając tak wsmutku – posyła im nowe siostry. Tak więc ta, która umiera, nie jest sama iwidzi, że trwa nadal w innych.Ja także, uderzając jeden raz, setki i tysiące razy w twarde twierdze twardychserc i trwając nadal w Moich następcach, których będę posyłał aż do końcawieków, utoruję sobie drogę i Moje Prawo wejdzie jak słońce wszędzie tam,gdzie są stworzenia. A jeśli potem one nie będą chciały Słońca i zamknąprzejścia, które otwarł niewyczerpany wysiłek, Ja i Moi następcy nie będziemyponosić za to winy w oczach naszego Ojca.Gdyby to źródło utorowało sobie inną drogę, widząc twardość skały, iwypływało kroplami trochę dalej, tam gdzie jest teren pokryty trawą,powiedzcie Mi, czy mielibyśmy ten jaśniejący klejnot, a ptaki – to pokrzepienieprzejrzystej wody?»«Nie widzielibyśmy go nawet, Nauczycielu.»«Najwyżej... trochę bardziej bujnej trawy wskazałoby w lecie miejsce, gdziespływa woda ze źródła.»«Albo... mniej trawy niż gdzie indziej, bo korzenie zgniłyby z powodu stałejwilgoci.»«I błoto. Nic więcej. Niepotrzebne krople.»«Słusznie powiedzieliście: to byłyby krople niepotrzebne lub przynajmniejbezcelowe. Tak samo Ja, gdybym wolał jedynie miejsca, gdzie serca są gotoweMnie przyjąć, dzięki sprawiedliwości lub z sympatii, dokonałbym pracyniedoskonałej. Pracowałbym, tak, ale bez zmęczenia, a nawet dawałbymMojemu Ja, wielkie zadowolenie, godząc mile obowiązek i przyjemność. Nie jesttrudna praca tam, gdzie otacza nas miłość i gdzie miłość sprawia, że duszełatwo poddają się kształtowaniu. Ale jeśli nie ma zmęczenia, nie ma zasług i niema wielkiej korzyści, bo niewiele ma się zdobyczy i ograniczają się one do tych,którzy już są sprawiedliwi. Nie byłbym Sobą, gdybym nie usiłował zdobyćnajpierw dla Prawdy, potem dla Łaski wszystkich ludzi.»«I sądzisz, że Ci się to uda? Co będziesz mógł jeszcze zrobić ponad to, co jużzrobiłeś, aby przekonać Twych przeciwników do Twego słowa? Co? Skoro nawet124


wskrzeszenie męża z Betanii nie wystarczyło, by Żydzi powiedzieli, że jesteśMesjaszem Boga?»«Mam jeszcze do zrobienia coś większego, o wiele większego od tego» [– mówiJezus.]«Kiedy, Panie?»«Kiedy księżyc miesiąca Nisan będzie w pełni. Wtedy bądźcie uważni.»«Będzie jakiś znak na niebie? Mówi się, że kiedy się narodziłeś, nieboprzemówiło światłami, śpiewami i niezwykłymi gwiazdami.»«To prawda. [Niebo] powiedziało w ten sposób, że Światłość przyszła na świat.W miesiącu Nisan, na niebie i na ziemi też będą znaki i będzie się wydawać, żeto koniec świata, z powodu ciemności i wstrząsów, huku piorunów nafirmamencie i wstrząsów w otwartych wnętrznościach ziemi. Ale to nie będziekoniec. Przeciwnie, to będzie początek.Kiedy przyszedłem, Niebo zrodziło dla ludzi Zbawiciela, a ponieważ było todziałanie Boga, pokój towarzyszył temu wydarzeniu. W miesiącu Nisan, toziemia z własnej woli zrodzi dla siebie Odkupiciela, a ponieważ będzie todziałanie ludzi, nie będzie mu towarzyszyć pokój. Będzie to straszliwakonwulsja. A w okropności tej godziny świata i piekła, ziemia rozerwie swojełono, pod uderzeniami rozpalonych piorunów Bożego gniewu, i wykrzyczy swąwolę, zbyt pijana, aby pojąć jej znaczenie, zbyt opętana przez szatana, aby jejzapobiec. Jak szalona rodząca, będzie sądzić, że niszczy owoc uznany zaprzeklęty, i nie zrozumie, że przeciwnie, w ten sposób wyniesie go na miejsca,w których nigdy więcej boleść i zasadzki nie dosięgną Go. Drzewo, nowedrzewo, od tej chwili rozciągnie gałęzie po całej ziemi, na wszystkie wieki, aTen, który mówi do was, będzie uznany, z miłością lub z nienawiścią, zaprawdziwego Syna Bożego i Mesjasza Pańskiego. Ale biada tym, którzy Gorozpoznają, nie chcąc Go uznać i nawrócić się do Mnie.»«Gdzie się to stanie, Panie?»«W Jerozolimie. Ona bowiem jest miastem Pana.»«Zatem nas tam nie będzie, bo w miesiącu Nisan Pascha nas tu zatrzyma. Myjesteśmy wierni naszej Świątyni.»«Lepiej by było, abyście byli wierni Świątyni żywej, która nie jest ani na górzeMoria, ani na Garizim, ale będąc Boża, jest powszechna. Ale Ja potrafię czekaćna waszą godzinę. Na tę, kiedy pokochacie Boga i Jego Mesjasza w duchu i wprawdzie.»«My wierzymy, że Ty jesteś Chrystusem. Dlatego właśnie Cię kochamy.»«Kochać to porzucić przeszłość, aby wejść w Moją teraźniejszość. Nie kochacieMnie jeszcze doskonale.»Samarytanie spoglądają na siebie ukradkiem, nie odzywając się. Potem jeden znich mówi:«Dla Ciebie, aby przyjść do Ciebie, uczynimy to. Ale nie będziemy mogli, nawetgdybyśmy chcieli, wejść tam, gdzie są Żydzi. Wiesz o tym. Nie chcą nas...»«A wy nie chcecie ich. Ale trwajcie w pokoju. Niebawem nie będzie już dwóchregionów, dwóch Świątyń, dwóch przeciwstawnych myśli, ale jeden jedyny lud,jedna jedyna Świątynia, jedna wiara dla wszystkich spragnionych Prawdy. Teraz125


opuszczam was. Dzieci są już pocieszone i rozbawione, a przede Mną jest długadroga powrotna do Efraim, aby przybyć przed nocą. Nie wykonujciegwałtownych ruchów. To mogłoby przyciągnąć uwagę dzieci, a nie powinnyzauważyć Mojego odejścia. Idźcie dalej. Ja się zatrzymuję. Tutaj. Niech Pan wasprowadzi po ścieżkach ziemi i po ścieżkach Jego Drogi. Idźcie.»Jezus zatrzymuje się w pobliżu góry i pozwala im odejść. Powracająca doSychem karawana przyciąga jeszcze tylko jeden raz Jego uwagę przez radosnywybuch śmiechu jednego chłopca, rozlegający się w ciszy górskiej drogi.20. MANAEN PRZYBYWA POTAJEMNIE DO JEZUSANapisane 22 stycznia 1947. A, 9905-9910Wieść, że Jezus jest w Efraim, musiała się już rozejść. Może sami mieszkańcysię tym chwalili, a może są inne powody, których nie znam. Wielu bowiem jestteraz takich, którzy przychodzą, szukając Jezusa. Wśród nich najwięcej jestchorych, inni są przygnębieni, niektórzy zaś pragną Go tylko zobaczyć. Pojmujęto, gdyż słyszę Iskariotę, który mówi do grupy pielgrzymów przybyłych zDekapolu:«Nauczyciela nie ma. Ale jest Jan i ja, a to jest to samo. Powiedzcie więc, czegochcecie, a my to zrobimy.»«Ale nie będziecie nigdy mogli nauczyć tego, czego Nauczyciel naucza» –zarzuca ktoś.«My jesteśmy drugim Nim, człowieku. Pamiętaj o tym zawsze. Ale jeśli ci zależyna usłyszeniu Nauczyciela, wróć przed szabatem, a teraz odejdź. Nauczyciel jestteraz prawdziwym nauczycielem. Nie przemawia już na wszystkich drogach aniw lasach, ani na skałach, jak włóczęga i o każdej godzinie, jak niewolnik. Onprzemawia tu w szabat, jak Mu przystoi. I dobrze robi! Bo przez to wyczerpałsię ze zmęczenia i z miłości!»«Ale to nie jest nasza wina, jeśli Żydzi...»«Wszyscy! Wszyscy! Zarówno Żydzi jak i ci, którzy nie są Żydami. Byliście ibędziecie wszyscy tacy sami. On jest cały dla was. Wy – nic dla Niego. On daje.Wy zaś nie dajecie nawet jałmużny, jaką daje się żebrakowi.»«Mamy ofiarę dla Niego. Oto ona, jeśli nie wierzysz.»Jan cały czas milczy. Wyraźnie cierpi, patrząc na Judasza spojrzeniem, któreprosi i upomina, lub raczej usilnie błaga. Teraz nie może już milczeć. KiedyJudasz wyciąga dłoń po ofiarę, kładzie rękę na ramieniu towarzysza, aby gopowstrzymać i mówi mu:«Nie, Judaszu. Nie rób tego. Znasz nakaz Nauczyciela.»I zwraca się do przybyłych, mówiąc:«Judasz się źle wyraził i niewłaściwie go zrozumieliście. Nie to chciałpowiedzieć mój towarzysz. My, ja, moi towarzysze, wy, wszyscy powinniśmydawać jedynie ofiarę ze szczerej wiary, z miłości wiernej za ten ogrom [darów],jakich nam udziela Nauczyciel. Kiedy chodziliśmy po Palestynie, On przyjmowałwasze ofiary, bo były dla nas konieczne w czasie wędrówki i dlatego, że nanaszej drodze było wielu żebraków lub poznawaliśmy ukryte nędze. Teraz,tutaj, nie potrzebujemy niczego – niech za to będzie uwielbiona Opatrzność – inie spotykamy żebraków. Weźcie, weźcie z powrotem ofiarę i dajcie ją, w imięJezusa, nieszczęśliwym. Takie są pragnienia naszego Pana i Nauczyciela, i126


nakazy dane tym z nas, którzy chodzą, ewangelizując różne miasta. Jeśli macieze sobą chorych lub jeśli ktoś ma prawdziwą potrzebę rozmawiania zNauczycielem, powiedzcie to. Pójdę Go poszukać w miejscu, gdzie się samotniemodli, bo Jego duch ma wielką potrzebę skupienia się w Panu.»Judasz zrzędzi szepcząc coś do siebie, ale nie sprzeciwia się otwarcie. Siadaprzy zapalonym ognisku, jakby wszystko przestało go interesować. [Przybyszewyjaśniają:]«Naprawdę... nie mamy wielkiej potrzeby. Ale dowiedzieliśmy się, że On tu jest,więc przeszliśmy przez rzekę, aby Go ujrzeć. Ale jeśli źle uczyniliśmy...»«Nie, bracia. Nie jest złem kochać Go i przychodzić do Niego, nawet jeśli to jesttrudne i męczące. A wasza dobra wola zostanie nagrodzona. Idę powiedziećPanu o waszym przybyciu, a z pewnością przyjdzie. A gdyby nie przyszedł,przyniosę wam Jego błogosławieństwo.»I Jan wychodzi do ogrodu, chcąc iść po Nauczyciela.«Nie! Ja tam pójdę» – mówi Judasz gwałtownie i wstaje, wybiegając nazewnątrz.Jan patrzy, jak odchodzi i nie oponuje. Wchodzi do kuchni, gdzie tłoczą siępielgrzymi. Zaraz im jednak proponuje:«Może pójdziemy na spotkanie Nauczyciela?»«Ale jeśli nie będzie chciał...»«O! Nie przywiązujcie wagi do nieporozumienia, proszę was. Znacie zpewnością powody, dla których tu jesteśmy. To inni zmuszają Nauczyciela dotych środków ostrożności. Nie takie jest pragnienie Jego serca. On zawsze mate same uczucia wobec was wszystkich.»«Wiemy. W pierwszych dniach, po odczytaniu dekretu, trwały wielkieposzukiwania po drugiej stronie Jordanu, w miejscach, w których myśleli, że Onsię znajduje: w Betabara, w Betanii, w Pelli i w Ramot-Galaad i gdzie indziej. Iwiemy, że tak samo było w Judei i Galilei. Domy Jego przyjaciół były bardzomocno pilnowane, bo... chociaż Jego przyjaciele i Jego uczniowie są liczni, wielujest też takich, którzy nimi nie są i uważają, że służą Najwyższemu prześladującNauczyciela. Potem poszukiwania nagle się zakończyły i rozeszła się pogłoska,że On jest tutaj.»«Ale od kogo się o tym dowiedzieliście?»«Od Jego uczniów.»«Moich towarzyszy? Gdzie?»«Nie. Od żadnego z nich. Od innych. Nowych, gdyż nigdy ich nie widzieliśmy zNauczycielem ani z dawnymi uczniami. Dziwiliśmy się nawet, że – abypowiedzieć, gdzie jest – posłał nieznanych, ale potem pomyśleliśmy, że touczynił dlatego, iż Żydzi nie znają nowych uczniów.»«Nie wiem, co wam powie Nauczyciel. Ja jednak mówię wam, że odtądpowinniście wierzyć tylko uczniom znanym. Bądźcie ostrożni. Wszyscy z tegonarodu wiedzą, co się przydarzyło Chrzcicielowi...»«Myślisz, że...»127


«Skoro Jan, znienawidzony przez jedną kobietę, został ujęty i zabity, co możesię stać z Jezusem, znienawidzonym przez dwór królewski i Świątynię, ifaryzeuszy, i uczonych w Piśmie, kapłanów i zwolenników Heroda? Bądźcie więcczujni, aby nie mieć potem wyrzutów sumienia... ale oto On nadchodzi.Wyjdźmy Mu na spotkanie.»...Jest głęboka noc, bez księżyca, ale rozświetlona przez gwiazdy. Nie umiemokreślić godziny, nie widząc ani położenia księżyca, ani tego, w jakiej jest fazie.Widzę tylko, że to pogodna noc. Całe Efraim znikło w czarnej zasłonie nocy.Słychać tylko potok, lecz też go nie widać. Jego piana i migotanie znikłycałkowicie pod zielonym sklepieniem drzew na brzegach, które uniemożliwiająprzeniknięcie nawet tego nikłego światła gwiazd.Gdzieś w oddali uskarża się jakiś nocny ptak. Potem milknie z powodu szmeruliści i hałasu łamanych trzcin. Odgłos taki, jakby ktoś szedł wzdłuż potoku,zbliża się do domu i dochodzi od strony gór. Potem jakiś kształt wysoki imasywny ukazuje się od strony brzegu, na ścieżce prowadzącej do domu.Zatrzymuje się na chwilę, aby zorientować się w przestrzeni. Po omacku dotykarękoma muru. Znajduje furtkę. Popycha ją lekko i wchodzi. Odwraca się, ciąglepo omacku dochodzi do rogu domu, potem do wejścia do ogrodu. Próbuje,otwiera, popycha, wchodzi. Idzie wzdłuż murów od strony ogrodu. Stajeniepewnie przed drzwiami do kuchni. Potem idzie dalej do zewnętrznychschodów. Wchodzi po omacku. Siada na ostatnim stopniu – czarny cień wmroku.Na wschodzie zaczyna się zmieniać kolor nocnego nieba. Dotąd było jak czarnywelon, widoczne jedynie dzięki gwiazdom, jakie są na nim jakby wyhaftowane.Teraz nabiera koloru, odbieranego przez oko jako szarość łupki, która wydajesię gęstą mgłą lub dymem, a jest to tylko pierwsza jasność zbliżającego sięświtu. I powoli dokonuje się codzienny cud na nowo powracającego światła.Człowiek, którzy przykucnął na ziemi, cały okryty ciemnym płaczem, poruszasię, przeciąga, podnosi głowę, odrzuca płaszcz nieco do tyłu. To Manaen. Ubranyjak zwykły człowiek, w ciężką kasztanową szatę i w płaszcz tego samegokoloru. Materiał szorstki, jak u robotnika lub pielgrzyma, jednolity, bez ozdób,zapinek czy pasa. Sznur z wełny podtrzymuje jego ubranie w pasie. Wstaje,rozprostowuje się. Patrzy w niebo. Jego coraz silniejsze światło pozwalawidzieć otoczenie. Na dole otwierają się, skrzypiąc, drzwi. Mannen wychyla siębez hałasu, aby spojrzeć, kto wychodzi z domu. To Jezus ostrożnie zamykadrzwi i kieruje się w stronę schodów. Manaen odsuwa się trochę i chrząka, abyprzyciągnąć uwagę Jezusa, który unosi głowę i zatrzymuje się na środkuschodów.«To ja, Nauczycielu. Manaen. Chodź szybko, bo muszę z Tobą porozmawiać.Czekałem na Ciebie...» – szepcze i pochyla się, witając Go ukłonem.Jezus wchodzi na ostatnie stopnie:«Pokój tobie. Kiedy przyszedłeś? Jak? Dlaczego?» – pyta.«Wydaje mi się, że akurat kogut zapiał, kiedy tu wchodziłem. Byłem wkrzakach, tam w głębi, od wczoraj, od drugiej straży.»«Całą noc na zewnątrz!»«Nie było innej rady. Muszę z Tobą porozmawiać. Tylko z Tobą. Musiałempoznać drogę, aby podejść niepostrzeżenie do domu. Tak więc przyszedłem zadnia i ukryłem się tam. Widziałem, jak uspokaja się życie w mieście. WidziałemJudasza i Jana, jak wracają do domu. Jan przeszedł prawie obok mnie z wiązką128


drewna, ale mnie nie widział, gdyż byłem dobrze ukryty w gęstwinie. Widziałem– dopóki było jeszcze dość jasno, aby można było widzieć – jakąś staruszkę,która wchodziła i wychodziła, i ogień, który jaśniał w kuchni. Widziałem Ciebie,jak schodzisz z góry, kiedy już zapadł zmrok, i zamykający się dom. Wtedywyszedłem w świetle księżyca w nowiu, żeby poznać drogę. Wszedłem nawetdo ogrodu. Brama jest w takim stanie, jakby jej wcale nie było. Usłyszałemwasze głosy, ale musiałem rozmawiać tylko z Tobą. Oddaliłem się, aby przyjśćtu o trzeciej straży. Wiem, że wstajesz zwykle przed świtem, aby się modlić.Miałem nadzieję, że i dzisiaj to zrobisz. Uwielbiam Najwyższego, że tak jest.»«Ale z jakiego powodu musisz Mnie spotkać pokonując takie trudności?»«Nauczycielu, Józef i Nikodem chcieliby z Tobą rozmawiać i zrobić w [taki]sposób, by wymknąć się spod wszelkiej kontroli. Próbowali kiedyś, ale Belzebubchyba bardzo kocha Twoich nieprzyjaciół. Musieli ciągle rezygnować z przyjścia,bo ich domy były stale pilnowane, tak samo jest z domem Nike. Ta niewiastamiała przyjść przede mną. Jest odważna. Wyruszyła w drogę sama, przezAdomin. Ale podążano za nią i zatrzymano ją blisko „Wzniesienia krwi”. Ona zaś– aby nie ujawnić Twojej kryjówki, a wyjaśnić, dlaczego ma żywność na swoimzwierzęciu – powiedziała: „Udaję się do jednego z moich braci, który jest wgrocie w górach. Jeśli chcecie iść do niego, wy, którzy uczycie o Bogu,postąpicie w sposób święty, gdyż jest chory i potrzebuje Boga”. Tą śmiałościąskłoniła ich do odejścia. Ale nie odważyła się już tu przyjść i naprawdę poszłado kogoś, o kim powiedziała, że jest w grocie, a kogo Ty jej powierzyłeś.»«To prawda. Ale jakże Nike mogła dać o tym znać innym?»«Udała się do Betanii. Łazarza tam nie ma. Są siostry. Jest Maria. Czy Maria jestniewiastą, która się czegoś boi? Ubrała się tak, jak nie była odziana Judyta idącdo króla. Poszła do Świątyni publicznie, z Sarą i Noemi, a potem – do swegopałacu na Syjonie. Stamtąd posłała Noemi do Józefa, aby przekazała to, conależało powiedzieć. I wtedy... gdy Żydzi przebiegle chodzili do niej lub posyłaliludzi, aby... okazać jej cześć, staruszka Noemi, w skromnych szatach, poszła doBezety Starszego. Uzgodniliśmy, że zostanę posłany ja – koczownik, któregonikt nie podejrzewa, kiedy go widzi, jak jedzie szybko konno z jednej rezydencjiHeroda do drugiej. Mam Ci powiedzieć, że w nocy, z piątku na sobotę, przedzachodem słońca, Józef i Nikodem – jeden przybędzie z Arymatei, a drugi zRama – spotkają się w Gofna i tam będą na Ciebie czekać. Znam to miejsce idrogę. Przyjdę tu wieczorem, aby Cię zaprowadzić. Mnie możesz zaufać. Ale ufajtylko mnie, Nauczycielu. Józef zaleca, by nikt nie wiedział o naszym spotkaniu.Dla dobra wszystkich.»«Nawet twojego, Manaenie?»«Panie... ja, to ja. Nie muszę strzec dóbr ani interesów rodziny jak Józef.»«To potwierdza Moje słowa, że <strong>boga</strong>ctwa materialne są zawsze brzemieniem...Ale powiedz Józefowi, że nikt nie będzie wiedział o naszym spotkaniu.»«Zatem mogę odejść, Nauczycielu. Słońce wzeszło i Twoi uczniowie mogąwstać.»«Idź i niech Bóg będzie z tobą. Będę ci towarzyszył, aby ci pokazać miejsce,gdzie się spotkamy w noc szabatu...»Schodzą bez hałasu po schodach i wychodzą z ogrodu, idąc zaraz nad brzegpotoku.129


21. JÓZEF Z ARYMATEI ORAZ NIKODEM POWIADAMIAJĄ JEZUSA OWYDARZENIACH W JUDEINapisane 23 stycznia 1947. A, 9910-9920Manaen wybrał drogę bardzo trudną, aby zaprowadzić Jezusa na miejsce, wktórym jest oczekiwany. Droga górska, wąska, pokryta kamieniami, pośródzarośli i lasów. Bardzo jasne światło księżyca w pierwszej kwadrze przedzierasię z trudnością przez plątaninę gałęzi, a czasem całkiem znika. Wtedy Manaenpomaga sobie pochodnią, którą przygotował i przyniósł ze sobą pod płaszczem.Niesie ją na ramieniu jak broń. W milczeniu, w wielkiej ciszy nocy posuwają sięnaprzód. On – na przedzie, a Jezus za nim. Dwa lub trzy razy jakieś dzikiezwierzę, przebiegając przez lasy, wywołuje jakby odgłos kroków. To zatrzymujeManaena i skłania do czatowania. Oprócz tego nic nie zakłóca marszu już takmęczącego.«To tam, Nauczycielu znajduje się Gofna. Teraz tu zakręcimy, odliczę trzystakroków i znajdziemy się przy grotach, gdzie czekają na nas od zachodu słońca.Droga wydała Ci się długa? A jednak przeszliśmy skrótami, dzięki którym, jaksądzę, uszanowaliśmy odległość, [dopuszczoną przez] prawo.»Jezus wykonuje gest, jakby chciał powiedzieć: „Nie można było zrobić inaczej.”Manaen zaś już się nie odzywa, bo uważnie liczy kroki. Są teraz w korytarzuskalistym i pustym, podobnym do górskiej jaskini, między ścianami góry, któreprawie się stykają. To rozłupanie jest tak dziwne, że można by rzec, iżspowodował je jakiś kataklizm. To jakby ogromne cięcie nożem w bryle góry,które ją w jednej trzeciej rozcięło od szczytu. Powyżej, w górze: pionoweściany, szumiące drzewa, które wyrosły na skraju ogromnej szczeliny, blaskgwiazd. Ale tu, do tej otchłani, nie dociera światło księżyca. Zamglone światłopochodni budzi drapieżne ptaki, które krzyczą poruszając skrzydłami nabrzegach swoich gniazd pośród szczelin.Manaen mówi: «To tu!»I nachylając się ku wnętrzu szczeliny w skalnej ścianie wydaje dźwięk,przypominający skargę wielkiej sowy.Z głębi korytarza skalnego, zamkniętego od góry, przybliża się czerwonaweświatło. Ukazuje się Józef:«Nauczyciel?» – pyta, bo nie widzi Jezusa, który jest trochę z tyłu.«Jestem tu, Józefie. Pokój z tobą.»«I z Tobą pokój. Chodź! Chodźcie. Rozpaliliśmy ognisko, aby widzieć węże iskorpiony, i uniknąć chłodu. Idę przodem.»Odwraca się. Krętą ścieżką we wnętrznościach góry prowadzi ich do miejscaoświetlonego płomieniami. Tam, blisko ognia, znajduje się Nikodem, którywrzuca do ogniska gałęzie jałowca.«Pokój także tobie, Nikodemie. Jestem pośród was. Mówcie.»«Nauczycielu, nikt nie zauważył Twego przyjścia?»«Ale kto, Nikodemie?»«Czy nie ma z Tobą uczniów?»130


«Jest ze Mną Jan i Judasz, syn Szymona. Inni ewangelizują od dnia po szabacieaż do zmroku w piątek. Opuściłem dom przed sekstą mówiąc, że nie majączekać na Mnie przed świtem dnia po szabacie. Są już przyzwyczajeni do Mojejnieobecności przez wiele godzin i to nie wzbudzi w nikim podejrzeń. Bądźciewięc spokojni. Wszyscy mamy czas, żeby porozmawiać bez lęku, że zostaniemyzaskoczeni. To... odpowiednie miejsce.»«Tak. Kryjówka wężów i sępów... i złodziei w dogodnej porze roku, kiedy nagórach pełno jest stad. Ale teraz złodzieje wolą inne miejsca, gdzie szybciejmożna napaść na owczarnie i karawany. Przykro nam, że Cię aż tusprowadziliśmy, ale z tego miejsca będziemy mogli odejść czterema różnymidrogami, bez przyciągania czyjejkolwiek uwagi. Bo, Nauczycielu, Sanhedrynkieruje swą uwagę tam, gdzie podejrzewa miłość do Ciebie.»«Otóż w tej [ocenie] nie zgadzam się z Józefem. Wydaje mi się, że teraz to mywidzimy cienie tam, gdzie ich nie ma. Wydaje mi się, że od kilku dni sprawa siębardzo uspokoiła...» – mówi Nikodem.«Mylisz się, przyjacielu. Ja ci to mówię. Uspokoiły się poszukiwaniaNauczyciela, bo już wiedzą, gdzie się znajduje. Tak więc śledzą Jego, a nie –nas. Z tego powodu poleciłem nie mówić nikomu, że się spotkamy, aby się ktośdo... czegoś... nie przygotował» – mówi Józef.«Nie wierzę, żeby ci z Efraim...» – wyraża zastrzeżenie Manaen.«Nie ci z Efraim ani nikt inny z Samarii. Oni – nie, choćby tylko po to, aby zrobićna przekór [Żydom]...» [– mówi Józef.]«Nie, Józefie, to nie dlatego. To dlatego że oni nie mają w sercach złośliwegowęża, którego wy macie. Oni nie obawiają się, że zostaną pozbawienijakiegokolwiek przywileju. Nie muszą bronić interesów religijnych lub jakiegośstronnictwa. Oni nie mają nic, z wyjątkiem instynktownej potrzeby odczucia, żeim wybaczono i że są kochani przez Tego, którego obrazili ich przodkowie iktórego oni nadal obrażają pozostając poza Religią doskonałą. Są poza nią –gdyż są pyszni, jak wy jesteście pyszni. Dlatego obydwie strony nie umieją sięwyzbyć niechęci, która dzieli, i podać sobie ręki w imię Jedynego Ojca. A nawet,gdyby było w nich tak wiele dobrej woli, wy byście ją zdusili, bo nie umiecieprzebaczać. Nie umiecie powiedzieć, depcząc wszelką głupotę: „Przeszłośćumarła, gdyż powstał Książę przyszłego Wieku, który gromadzi wszystkich podSwoim Znakiem”. Istotnie, przyszedłem i gromadzę. Ale wy! O! Wy ciągleuważacie za przeklęte to, co Ja uznałem za godne zgromadzenia!»«Jesteś surowy wobec nas, Nauczycielu.»«Jestem sprawiedliwy. Czy możecie powiedzieć, że Mi nie wyrzucaliście wwaszych sercach niektórych Moich czynów? Czy możecie powiedzieć, żepochwalacie Moje Miłosierdzie, które jest takie samo dla Judejczyków iGalilejczyków, jak i dla Samarytan i pogan, a nawet jeszcze większe dla nich idla wielkich grzeszników, właśnie dlatego, że oni go bardziej potrzebują? Czymożecie powiedzieć, że wy nie oczekiwaliście ode Mnie czynów pełnegoprzemocy majestatu, abym ujawnił Moje nadprzyrodzone pochodzenie i przedewszystkim, uważajcie dobrze, Moją misję Mesjasza, według waszegowyobrażenia Mesjasza?Powiedzcie całą prawdę: oprócz radości waszego serca z powodu wskrzeszeniaprzyjaciela, czy nie wolelibyście bardziej od tego, żebym przybył do Betaniipiękny i okrutny, jak nasi przodkowie postąpili wobec Amorytów i Baszanitów ijak Jozue z ludźmi z Ain i z Jerycha, lub lepiej jeszcze: że na brzmienie Megogłosu stoczyłyby się kamienie i mury na Moich nieprzyjaciół, jak na odgłos trąby131


Jozuego rozpadły się mury Jerycha. [Czy nie wolelibyście], abym ściągnął znieba na Moich nieprzyjaciół ogromne kamienie, jak się zdarzyło w czasieschodzenia z Beteronu jeszcze za czasów Jozuego lub, jak w czasach nambliższych, abym wezwał jeźdźców niebieskich, żeby rzucili się w powietrze:okryci złotem, uzbrojeni we włócznie jak kohorty i żeby biegli jeźdźcy wrównych szwadronach i atakowali tu i tam, potrząsając tarczami i bronią, ihełmami, i pospolitymi mieczami i żeby ciskali strzałami dla przerażenia Moichwrogów?Tak, wolelibyście to. Chociaż bowiem bardzo Mnie kochacie, to wasza miłośćjest jeszcze nieczysta i żywi się pragnieniem tego, co nie jest święte, wasząmyślą Izraelitów, waszą starą myślą. Ona jest tak u Gamaliela, jak i uostatniego z Izraela, jest u Arcykapłana, u Tetrarchy, u wieśniaka, pasterza,koczownika, <strong>człowieka</strong> z Diaspory. To stała myśl o Mesjaszu dokonującympodbojów. Koszmar dla tych, którzy się obawiają, że przez Niego staną sięniczym. Nadzieja dla tych, którzy miłują Ojczyznę gwałtowną ludzką miłością.Marzenie tych, którzy są uciskani przez obce potęgi, na innych ziemiach. To niejest wasza wina. Myśl czysta, taka jaką Bóg dał o tym, kim jestem, pokrywałasię w ciągu wieków zbędnymi naleciałościami. I niewielu umie – bo jest tobolesne – przywrócić początkową czystość idei mesjańskiej. Teraz, ponieważ sąbliskie czasy, kiedy zostanie dany znak, którego oczekuje Gamaliel, a z nimoczekuje go cały Izrael, kiedy nadchodzą czasy Mojego doskonałego ukazaniasię, szatan pracuje, aby wasza miłość była jeszcze bardziej niedoskonała, awasza myśl – bardziej popsuta. Jego godzina nadchodzi. Mówię wam to. I w tejgodzinie ciemności nawet ci, którzy obecnie widzą, lub tylko mają krótki wzrok,będą całkowicie zaślepieni. Niewielu, bardzo niewielu, w zabitym Człowiekurozpozna Mesjasza. Niewielu rozpozna w Nim prawdziwego Mesjasza, właśniedlatego, że zostanie zabity, jak widzieli to prorocy. Chciałbym, dla dobra Moichprzyjaciół, żeby kiedy jest jeszcze dzień, oni umieli Mnie zobaczyć i rozpoznać,aby móc Mnie rozpoznać i widzieć nawet w oszpeceniu i w ciemnościachgodziny świata...Ale powiedzcie Mi teraz, co chcieliście Mi powiedzieć. Godziny płyną szybko iwkrótce nastanie świt. Mówię o was, gdyż Ja nie obawiam się niebezpiecznychspotkań.»«Otóż: chcieliśmy Ci powiedzieć, że ktoś musiał donieść, gdzie jesteś, i że tąosobą z pewnością nie jestem ani ja, ani Nikodem, ani Manaen, ani Łazarz, anijego siostry, ani Nike. Z kim jeszcze mówiłeś o miejscu wybranym na Twojeschronienie?»«Z nikim, Józefie.»«Jesteś tego pewien?»«Tak.»«I poleciłeś Twoim uczniom o tym nie mówić?»«Przed wyruszeniem nie mówiłem im o miejscu. Po przybyciu do Efraim dałemim polecenie, żeby poszli ewangelizować i działać, zastępując Mnie. I jestempewien, że byli posłuszni.»«A... w Efraim jesteś sam?»«Nie. Jestem z Janem i Judaszem, synem Szymona. Powiedziałem już to. Judasz– czytam twą myśl – nie mógł Mi szkodzić swoją lekkomyślnością, gdyż nigdysię nie oddalił od miasta, a w tym okresie nie prz<strong>echo</strong>dzą tędy pielgrzymi zinnych miejsc.»132


«Zatem... powiedział o tym naprawdę Belzebub, gdyż Sanhedryn wie, że tujesteś.»«I co? Jak reagują na Mój sposób postępowania?»«Różnie, Nauczycielu. Bardzo różnie. Niektórzy mówią, że to logiczne. Skoro Cięwypędzili z miejsc świętych, pozostało Ci tylko schronienie się w Samarii. Inninatomiast mówią, że to ukazuje, kim jesteś: Samarytaninem w Swej duszybardziej niż przez pochodzenie, i że to wystarczy, by Cię skazać. Wszyscy sięradują, że mogli Ci nakazać milczenie i że mogli wskazać Cię tłumom jakoprzyjaciela Samarytan. Mówią: „Już wygraliśmy bitwę. Reszta będzie tylkodziecięcą zabawą”. Ale prosimy Cię, spraw, aby to nie było prawdą.»«To nie będzie prawdą. Pozwólcie im mówić. Ci, którzy Mnie kochają, nieprzerażą się pozorami. Pozwólcie, że wiatr uderzy całkowicie. To wiatr ziemski.Potem przyjdzie wiatr z Nieba i otworzy się zasłona, ukazując chwałę Bożą. Czymacie Mi jeszcze coś innego do powiedzenia?»«Nic, co Ciebie dotyczy. Czuwaj, bądź ostrożny, nie wychodź stąd. Będziemy Cidawać znać, co się o Tobie mówi...»«Nie. Nie trzeba. Pozostańcie na miejscach. Będę wkrótce miał ze Sobąuczennice i – to tak – powiedzcie Elizie i Nike, żeby się przyłączyły do nich, jeślitego chcą. Powiedzcie to także dwóm siostrom. Ponieważ miejsce Mojegopobytu jest teraz znane, ci, którzy nie boją się Sanhedrynu, mogą odtądprzychodzić dla naszego wzajemnego umocnienia się.»«Siostry nie mogą przyjść, aż do powrotu Łazarza. Wyjechał z wielkimprzepychem i cała Jerozolima wiedziała, że jedzie do swoich oddalonychposiadłości i że nie wiadomo, kiedy powróci. Ale jego sługa wrócił z Nazaretu ipowiedział – to też powinniśmy Ci przekazać – że Twoja Matka będzie tutaj zinnymi pod koniec tego miesiąca. Czuje się dobrze, podobnie jak MariaAlfeuszowa. Sługa je widział. Zwlekają trochę, gdyż Joanna chce przybyć z nimi,a może to uczynić dopiero pod koniec tego miesiąca. A poza tym, jeślipozwolisz, udzielimy Ci wsparcia... jako przyjaciele wierni, choć takniedoskonali, jak to mówisz.»«Nie. Uczniowie, którzy idą ewangelizować, przynoszą w przeddzień każdegoszabatu to, czego potrzeba dla nich i dla nas, zostających w Efraim. Nie trzebanic innego. Robotnik żyje ze swego zarobku. To sprawiedliwe. Reszta byłabyzbędna. Dajcie to komuś nieszczęśliwemu. To również nakazałem tym z Efraim inawet samym Moim apostołom. Wymagam, aby i oni nie mieli nawetnajmniejszego zapasu i żeby każdy datek rozdali w drodze, biorąc dla nas tylkotyle, ile potrzeba na nasze tygodniowe, bardzo skromne, wyżywienie.»«Ale dlaczego, Nauczycielu?»«Aby ich nauczyć oderwania się od <strong>boga</strong>ctw i przewagi ducha nad troskami ojutro. Jako Nauczyciel – dla tej i dla innych Moich dobrych racji – proszę was,żebyście nie nalegali.»«Jak chcesz. Ale żałujemy, że nie możemy Ci usłużyć.»«Nadejdzie godzina, w której to uczynicie... Czy to nie pierwszy brzask świtu?»– mówi Jezus, odwracając się ku wschodowi, czyli w stronę przeciwną do tej, zktórej przyszedł. Wskazuje przy tym nieśmiały przebłysk widoczny w oddaliprzez szczelinę.133


«Tak. Musimy się rozstać. Ja powracam do Gofna, gdzie pozostawiłem osła, aNikodem drugą stroną uda się w kierunku Berot, a stamtąd do Rama, kiedyzakończy się szabat.»«A ty, Manaenie?»«O! Ja udam się otwarcie głównymi drogami do Jerycha, gdzie się znajdujeteraz Herod. Mam mojego konia w domu biednych ludzi, którzy dla pieniędzyniczego się nie wstydzą, nawet Samarytanina, za którego mnie biorą. Ale narazie zostaję z Tobą. W torbie mam jedzenie dla dwóch.»«Zatem pożegnajmy się. Na Paschę się spotkamy.»«Nie! Nie narazisz się na to niebezpieczeństwo! – wołają Józef i Nikodem – Nierób tego, Nauczycielu!»«Naprawdę jesteście złymi przyjaciółmi, gdyż Mi doradzacie grzech itchórzostwo. Potrafilibyście Mnie potem kochać, gdybyście się zastanowili nadMoim postępowaniem? Powiedzcie to. Bądźcie szczerzy. Gdzie miałbym iść, abyuwielbić Pana w Paschę i Przaśniki? Może na górę Garizim? Czy nie powinienemstanąć przed Panem w Świątyni Jerozolimskiej, jak ma to czynić każdymężczyzna z Izraela w trzy wielkie święta w roku? Czy nie pamiętacie, że jużMnie oskarżają o naruszanie szabatu? Tymczasem – Manaen może o tymzaświadczyć – nawet dzisiaj, aby się zgodzić na spełnienie waszego pragnienia,wyruszyłem wieczorem z miejsca mogącego pogodzić wasze pragnienie zprawem szabatu.»«My także zatrzymaliśmy się w Gofnie z tego powodu... i złożymy ofiarę, abywynagrodzić za przekroczenie go mimowolne z przyczyny, której się nie dałouchylić. Ale Ty, Nauczycielu!... Oni Cię zaraz zobaczą...»«Gdyby Mnie nie zobaczyli, zrobiłbym tak, aby Mnie ujrzeli.»«Chcesz doprowadzić się do zniszczenia! To tak jakbyś się zabił...»«Nie. Wasz umysł jest bardzo ogarnięty ciemnościami. To nie jest tak, jakbymchciał się zabić, lecz jest to jedynie posłuszeństwo głosowi Mego Ojca, który Mimówi: „Idź. Jest czas”. Zawsze usiłowałem pogodzić Prawo z koniecznością,nawet w dniu, kiedy musiałem uciekać z Betanii i schronić się w Efraim, gdyż tonie była jeszcze godzina, aby Mnie ujęto. Baranek Zbawienia może być złożonydopiero na Paschę. Chcielibyście, żebym tego [posłuszeństwa], jakieokazywałem Prawu, nie okazał poleceniu Mojego Ojca? Idźcie, idźcie! Niesmućcie się tak. A po co przyszedłem, jeśli nie po to, aby Mnie ogłoszono królemwszystkich ludów? To bowiem znaczy „Mesjasz”, prawda? Tak. To oznacza. Iznaczy to również „Odkupiciel”. Jedynie prawdziwy sens tych dwóch słów nieodpowiada temu, co wy sobie wyobrażacie. Ale błogosławię was, błagając, byjeden promień niebieski zstąpił na was z Moim błogosławieństwem. Kochamwas i wy Mnie kochacie. Chciałbym, żeby wasza sprawiedliwość zajaśniała wpełni. Nie jesteście źli, lecz jesteście, wy także, „starymi Izraelitami” i nie macieheroicznej woli wyzbycia się przeszłości i stania się nowymi ludźmi.Żegnaj, Józefie. Bądź sprawiedliwy. Sprawiedliwy, jak ten, który był Moimopiekunem przez tak wiele lat i który był zdolny odnowić się całkowicie, abysłużyć Panu, swemu Bogu. Gdyby on był tu pośród nas, och! Jakże by nauczałwas, jak umieć służyć doskonale Bogu, jak być sprawiedliwym, sprawiedliwym,sprawiedliwym. Ale dobrze, że jest już na łonie Abrahama!... Nie oglądaniesprawiedliwości Izraela. Święty sługa Boży!... Nowy Abraham, który zsercem przeszytym, ale z wolą doskonałą, nie radziłby Mi tchórzostwa, leczpowiedziałby Mi słowo, którym miał zwyczaj się posługiwać, kiedy coś134


olesnego spadało na nas: „Podnieśmy ducha. Spotkamy spojrzenie Boże izapomnimy, że ludzie nam zadają cierpienie. Podejmujmy to, co przykre, jakbyNajwyższy nam to dawał. W ten sposób uświęcimy nawet najmniejsze sprawy iBóg nas będzie kochał”. O! Tak samo mówiłby, dodając Mi odwagi także dozniesienia największych boleści... On by nas umocnił... Och, Matko Moja!...»Jezus zostawia Józefa, którego obejmował i milcząc opuszcza głowę. Wpatrujesię zapewne w Swe bliskie męczeństwo i [cierpienie] Swej biednej Matki...Potem podnosi głowę i całuje Nikodema, mówiąc:«Kiedy przyszedłeś do Mnie po raz pierwszy, jako ukryty uczeń, powiedziałemci, że – aby wejść do Królestwa Bożego i aby mieć Królestwo Boże w sobie –konieczne jest ponowne narodzenie się waszego ducha i kochanie Światłościbardziej niż świat ją miłuje. Dzisiaj, być może po raz ostatni, spotykamy się wtajemnicy, a Ja powtarzam ci te same słowa. Masz się narodzić ponownie wduchu, Nikodemie, aby móc kochać Światło, którym Ja jestem, i abym Jazamieszkał w tobie jako Król i Odkupiciel. Idźcie i niech Bóg będzie z wami.»Dwóch członków Sanhedrynu odchodzi w przeciwnym kierunku niż ten, zktórego przyszedł Jezus. Kiedy odgłos ich kroków się oddala, Manaen, którystanął u wejścia groty, patrząc jak odchodzą, powraca, mówiąc ze wzburzonymobliczem:«I jeden raz oni będą tymi, którzy nie zachowają odległości szabatowej! I niebędą mieć spokoju, dopóki nie uregulują swego długu z Odwiecznym przezofiarę ze zwierzęcia! Nie byłoby lepiej dla nich złożyć w ofierze spokój,deklarując się otwarcie jako „Twoi”. Czy nie byłoby to bardziej miłeNajwyższemu?»«Z pewnością. Jednak nie osądzaj. To ciasto, które wzrasta powoli, ale wodpowiednim momencie, kiedy ci, którzy się uważają za lepszych od nich,upadną, oni staną przeciwko wszystkim.»«Mówisz to do mnie, Panie. Odbierz mi raczej życie, ale spraw, że się Ciebie niezaprę.»«Nie zaprzesz się. W tobie są już elementy różniące cię od nich, które cipomagają dochować wierności.»«Tak. Jestem... z dworu Heroda. Raczej: byłem. Istotnie, kiedy się odłączyłemod Rady, to właściwie odłączyłem się od stronnictwa. Ujrzałem, że jestnikczemne i niesprawiedliwe wobec Ciebie, jak inne. Być herodianinem!... Dlainnych ugrupowań to gorsze niż być poganinem. Nie mówię, że jesteśmy święci.To prawda. Dla celu nieczystego dopuściliśmy się nieczystości. Mówię o czasie,w którym byłem jeszcze herodianinem, a nie Twoim [uczniem]. Jesteśmy zatempodwójnie nieczyści, według osądu ludzkiego, bo sprzymierzyliśmy się zRzymianami i uczyniliśmy to dla korzyści. Ale powiedz mi, Nauczycielu, Ty, któryzawsze mówisz prawdę i który nie powstrzymujesz się z obawy, że utraciszprzyjaciela. Kto jest bardziej nieczysty: my, którzy jesteśmy powiązani zRzymem, aby... odnieść jeszcze przelotne osobiste zwycięstwa, czy faryzeusze,przywódcy kapłanów, uczeni w Piśmie, saduceusze, którzy sprzymierzają się zszatanem, aby Cię pokonać? Ja, widzisz to, teraz kiedy zobaczyłem, żestronnictwo Heroda jest przeciw Tobie, opuściłem je. Nie mówię tego, abyśmnie za to chwalił, lecz aby Ci przedstawić moją myśl. A oni, mówię ofaryzeuszach i kapłanach, uczonych w Piśmie i saduceuszach, uważają, żeprzyda się im to nieprzewidziane przymierze herodian z nimi! Nieszczęśni! Niewiedzą, że herodianie czynią to, aby mieć więcej zasług, a tym samym więcejopieki ze strony Rzymian. Potem... kiedy już zostanie wyjaśniona sprawa iustanie motyw, który ich teraz jednoczy, pokonają obecnych sprzymierzeńców.135


To tak gra się po jednej i po drugiej stronie. Wszystko opiera się na oszustwie ito mi się tak nie podoba, że stałem się niezależny od wszystkiego. Ty... Ty jesteświelką marą, która ich przeraża. Wszystkich! I Ty jesteś także pretekstem dodwuznacznej gry interesów różnych stronnictw. Motyw religijny? Święteoburzenie z powodu „bluźniercy”, jak Cię nazywają? Wszystko to kłamstwo!Jedynym motywem nie jest obrona Religii, ani święta gorliwość dlaNajwyższego, lecz ich interesy, zachłanne, nienasycone. Budzą we mnieobrzydzenie jak rzeczy nieczyste. I chciałbym... Tak, chciałbym, żeby bardziejśmiali byli ci nieliczni ludzie, którzy nie są nieczyści. Ach! Teraz mi ciąży topodwójne życie! Chciałbym iść tylko za Tobą. Ale, [pozostając na dworze,] służęCi bardziej, niż gdyby szedł za Tobą. To mi ciąży... Mówisz, że to będziewkrótce... Jak... Czy będziesz rzeczywiście złożony w ofierze jak Baranek? Czynie jest to język symboliczny? Życie Izraela jest to tkanina symboli iprzenośni...»«I chciałbyś, żeby tak było też w odniesieniu do Mnie... Ale to, co Mnie dotyczy,to nie jest symbol» [– wyjaśnia Jezus.]«Nie? Jesteś tego całkiem pewien? Mógłbym... z wieloma powtórzyć starożytnegesty i namaścić Cię na Mesjasza, i bronić. Wystarczyłoby jedno słowo, apowstałyby tysiące, dziesiątki tysięcy obrońców prawdziwego Arcykapłana,świętego i mądrego. Nie mówię już o królu ziemskim, gdyż wiem teraz, żeTwoje królestwo jest całkiem duchowe. Ale ponieważ, po ludzku mówiąc, niebędziemy już nigdy mocniejsi i bardziej wolni, to niechby przynajmniej Twojaświętość królowała i uzdrawiała zepsutego Izraela. Nikt, i Ty to wiesz, nie kochakapłanów obecnych i ich popleczników. Chcesz, Panie? Zarządź, a będędziałać.»«Twoja myśl, Manaenie, pokonała już długą drogę. Ale jesteś jeszcze tak dalekood celu, jak ziemia jest daleko od słońca. Będę Kapłanem i na wieczność,Najwyższym Kapłanem nieśmiertelnym w organizmie, który będę ożywiał dokońca wieków. Ale nie będę namaszczony olejem wesela ani ogłoszony ibroniony przez gwałtowność czynów, których pragnie garstka wiernych, abypopchnąć Ojczyznę w schizmę najbardziej okrutną i uczynić ją większąniewolnicą niż kiedykolwiek dotąd. Sądzisz, że ręka <strong>człowieka</strong> mogłabynamaścić Chrystusa? Zaprawdę, mówię ci, że nie. Prawdziwa Władza, któraMnie namaści na Arcykapłana i Mesjasza, to Władza Tego, który Mnie posłał.Nikt inny, kto nie jest Bogiem, nie może namaścić Boga na Króla królów i Panapanów, na zawsze.»«Zatem nic?! Nic do zrobienia?! Och! To dla mnie ból!»«Wszystko. Kochać Mnie. Wszystko sprowadza się do tego. Kochać niestworzenie, które nosi imię Jezus, lecz Tego, który jest Jezusem. Kochać Mniepo ludzku i duchem, jak Ja was kocham Duchem i Ludzką Naturą, aby być zeMną poza Człowieczeństwem. Spójrz na ten piękny świt. Spokojna światłośćgwiazd nie docierała tu do wnętrza, a tryumfalne światło słońca – tak. Tak sięstanie w sercach tych, którzy dojdą do miłowania Mnie sprawiedliwie. Wyjdź nazewnątrz. W ciszę gór, wolną od ochrypłych ludzkich interesownych głosów.Popatrz tam w górę na te orły, jak z rozwartymi skrzydłami oddalają się wposzukiwaniu łupu. Czy widzimy go? Nie. Ale one – tak. Oko bowiem orła jestpotężniejsze niż nasze i z wysokości, na której szybuje, on widzi szerokihoryzont i potrafi wybrać. Ja także widzę to, czego wy nie widzicie, i z wyżyn,na które wznosi się Mój duch, potrafię wybrać Moje słodkie zdobycze. Nie po to,żeby je rozerwać, jak to czynią sępy i orły, lecz aby je unieść ze Sobą. Będziemytak szczęśliwi tam, w Królestwie Mojego Ojca, my, którzy się miłujemy!..»136


Jezus cały czas mówiąc wyszedł, aby usiąść w słońcu na progu groty. MaManaena obok Siebie i przyciąga go do Siebie. Milczy i uśmiecha się do jakiejświzji...22. NAWRÓCENIE SAMUELA, UCZNIA JONATANA, SYNA UZZJELANapisane 5 lutego 1947. A, 9920-9932Jezus jest sam i ciągle w grocie. Ogień jaśnieje, dając światło i ciepło, wytwarzateż silny zapach żywicy i drewna w jaskini, pośród trzasków i iskier. Jezuswycofał się do wnętrza, do szczeliny, gdzie wrzucono suche gałęzie i trwa tam,rozmyślając. Płomień faluje, od czasu do czasu to maleje, to się ożywia wskutekpodmuchów wiatru, który dmie przez lasy i wnika, wyjąc, do wnętrza groty.Wydaje odgłosy jak pasterski róg. To nie jest stały wiatr: cichnie, a potempodnosi się jak morze w czasie długiej fali. Kiedy dmucha mocno, popiół i sucheliście są popychane w stronę wąskiego skalistego korytarza, którym Jezusprzyszedł do większej groty. Płomień pochyla się tak, że liże ziemię z tej strony,potem, gdy podmuch wiatru się uspokaja, podnosi się drżący, po czym zaczynaznowu płonąć, wystrzelając w górę.Jezus się tym nie zajmuje. Rozmyśla. Potem, do odgłosu wiatru dołącza sięszmer deszczu, który – najpierw rzadki, potem częstszy – uderza w liściegęstwiny. Prawdziwe oberwanie chmury szybko zamieniło ścieżki w małeszumiące potoczki. I teraz to odgłos wody góruje, bo wiatr cichnie zwolna.Światło, bardzo mizerne, burzowego zmroku i światło ognia, który z powodubraku drewna czerwienieje, ale już nie płonie, ledwie rozjaśnia grotę. W jejkątach panuje już zupełna ciemność. Jezusa, w Jego ciemnych szatach, już niewidać. Jedynie gdy unosi twarz pochyloną ku kolanom, wtedy ukazuje się onajako biel odcinająca się od ciemnej ściany.Odgłos kroków i słów zadyszanych, jakby ktoś – zmęczony i wyczerpany –znajdował się poza grotą na ścieżce. A potem ciemny cień, ociekający zewszystkich stron wodą, rysuje się w wejściu. Mężczyzna – bo to jest mężczyznao brodzie gęstej i czarnej – wydaje okrzyk „och!” z ulgą i rzuca na ziemię swójkaptur przemoczony od deszczu, otrząsa płaszcz i mówi do siebie:«Och! Możesz je sobie potrząsać, Samuelu! Wyglądasz, jakbyś wpadł do kadzifolusznika! A sandały? To łodzie! Łodzie na dnie rzeki! Jestem przemoczony dosamej skóry! Spójrz, jakie potoki spływają z włosów! Jak z rozerwanej rynny, zktórej wylewa się woda przez tysiąc dziur. Ładnie się zaczyna! Może On ma poSwej stronie Belzebuba do obrony? Hmm! Miejsce jest dobre, ale...»Siada na kamieniu blisko ognia. Nie ma już płomieni, ale na czerwonychgłowniach powstają dziwne rysunki, które są ostatnim [śladem] życiaspalonego drewna. Próbuje je ożywić dmuchając na nie. Zdejmuje sandały iusiłuje wysuszyć zabłocone stopy przy pomocy poły płaszcza mniejprzemoczonego niż reszta. Ale to wodą się ociera. Trud, jaki sobie zadaje,kończy się co prawda usunięciem błota ze stóp, ale zabłoceniem płaszcza. Dalejmówi do siebie:«Niech będą przeklęci oni i On, i wszyscy! I zgubiłem też sakiewkę. Oczywiście!Dobrze, że nie straciłem życia... „To droga najpewniejsza” – powiedzieli. Tak!Dla nich, którzy nią nie chodzą! Gdybym nie ujrzał tego płomienia! Kto mógł gozapalić? Jakiś nieszczęśnik taki, jak ja. Gdzie teraz może być? Tam jest jakiśotwór... Może inna grota... Czy nie ma złodziei? Ech!... głupiec ze mnie! Comogliby mi zabrać, skoro nie mam najmniejszego pieniążka? Ale to nieważne.Ten ogień to więcej niż skarb. Gdybym miał kilka gałęzi, to bym go rozpalił!Rozebrałbym się, wysuszył ubrania. Dobrze się mówi! Mam tylko to jednoubranie do mojego powrotu!...»137


«Jeśli chcesz gałęzi, przyjacielu, są tutaj» – odzywa się Jezus, nie ruszając się zmiejsca.Mężczyzna, który był odwrócony tyłem do Jezusa, zrywa się, słysząc tennieoczekiwany głos, i skacze na równe nogi, odwracając się. Wydaje sięprzerażony.«Kim jesteś?» – pyta, rozwierając szeroko oczy i usiłując coś dojrzeć.«Podróżnym jak ty. To Ja rozpaliłem ogień i jestem zadowolony, że był dlaciebie przewodnikiem.»Jezus podchodzi z naręczem drewna i rzuca je blisko ognia, zachęcając: «Ożywpłomień, zanim popiół wszystko pokryje. Nie mam hubki ani krzesiwa, bo ten,kto Mi je pożyczył, odszedł po zachodzie słońca.»Jezus mówi przyjaźnie, ale nie pochodzi bliżej, aby ogień Go nie oświetlił.Przeciwnie, powraca do kąta owijając się jeszcze bardziej płaszczem.Mężczyzna tymczasem pochyla się i dmucha mocno w liście, które rzucił doognia. Pozostaje w takiej postawie, zajęty, aż płomień rozbłyśnie. Śmieje się,rzucając coraz grubsze gałęzie, które wzniecają płomień. Jezus siedzi na Swymmiejscu i obserwuje go.«Teraz musiałbym się rozebrać, aby wysuszyć ubrania. Wolę być nagi, niż takprzemoczony. Ale nie umiem sobie poradzić. Zbocze się osunęło i znalazłem siępod usypiskiem ziemi i wody. Ach! Teraz już w porządku! Spójrz! Rozerwałemszatę. Przeklęta podróż! Gdybym choć przekroczył szabat! Ale nie, zatrzymałemsię aż do zachodu słońca. Potem... Co ja teraz zrobię? Aby się ratować,upuściłem sakiewkę. Teraz leży w dolinie lub zaczepiła się o jakiś krzak, niewiadomo gdzie...»«Masz Moją szatę. Jest sucha i ciepła. Mnie wystarczy płaszcz. Weź. Jestemzdrowy, nie obawiaj się.»«I dobry. Dobry przyjaciel. Jak Ci podziękować?»«Kochając Mnie jak brata.»«Kochając Cię jak brata! Ale Ty nie wiesz, kim jestem. A gdybym był zły,pragnąłbyś mojej miłości?»«Chciałbym jej, abyś się stał dobrym.»Mężczyzna – młody, mniej więcej w wieku Jezusa – pochyla głowę i zastanawiasię. Ma szatę Jezusa w rękach, ale jej nie widzi. Zastanawia się i wkłada ją, gdyżsię rozebrał nawet z bielizny.Jezus, który powrócił do Swojego kąta, pyta go:«Kiedy jadłeś?»«W godzinie seksty. Miałem coś zjeść, przybywając do wioski, do doliny. Alezgubiłem drogę, sakiewkę i pieniądze.»«Weź. Mam tu jeszcze resztę jedzenia. Miało być dla Mnie na jutro, ale weź.Mnie post nie ciąży.»«Ale... jeśli masz iść, potrzebujesz sił...»138


«Och! Nie idę daleko: tylko do Efraim...»«Do Efraim?! Jesteś Samarytaninem?»«To ci przeszkadza? Nie jestem Samarytaninem.»«W istocie... akcent masz galilejski. Kim jesteś? Dlaczego nie odsłaniasztwarzy? Musisz się ukrywać, bo jesteś winny? Nie doniosę na Ciebie.»«Jestem podróżnym. Powiedziałem ci to. Moje Imię nic by ci nie powiedziało lubpowiedziałoby ci zbyt wiele. A zresztą... czym jest imię? Kiedy ci daję ubraniedla twoich zmarzniętych członków, chleb dla zaspokojenia głodu, a przedewszystkim litość twemu sercu, czy musisz znać Moje Imię, aby poczuć siępokrzepionym przez suche ubrania, pokarm i uczucie? Ale jeśli chcesz Mi nadaćimię, mów o Mnie: „Litość”. Nic haniebnego nie zmusza Mnie do ukrywania się.Ty jednak nie zrezygnowałbyś z doniesienia na Mnie, bo masz w sercu niedobrąmyśl, a złe myśli przynoszą owoce złych czynów.»Mężczyzna zrywa się i podchodzi do Jezusa. Ale widzi tylko Jego oczy, a nawet ione są zakryte opuszczonymi powiekami.«Jedz, jedz, przyjacielu. Nie ma nic innego do zrobienia.»Mężczyzna podchodzi blisko ognia i je powoli, nic nie mówiąc. Jest zamyślony.Jezus jest zwinięty w kłębek w kącie. Mężczyzna powoli odzyskuje siły. Ciepłoognia, chleb i pieczone mięso, które Jezus mu dał, przywróciły mu dobrynastrój. Wstaje, przeciąga się, mocuje sznur, który mu służył za pasek, z jednejstrony do odłamka skały, a z drugiej – do zardzewiałej obręczy, przymocowanejtam we wnętrzu nie wiadomo przez kogo i kiedy. Rozwiesza szatę, płaszcz,nakrycie głowy, aby wszystko wysuszyć. Otrząsa sandały i zbliża do płomienia,który silnie podsyca.Jezus wydaje się drzemać. Mężczyzna siada i zastanawia się. Potem odwracasię, aby popatrzeć na Nieznajomego. Pyta:«Śpisz?»Jezus odpowiada: «Nie. Rozmyślam i modlę się.»«Za kogo?»«Za wszystkich nieszczęśliwych różnego rodzaju. A jest ich tak wielu!»«Jesteś pokutnikiem?»«Jestem pokutnikiem. Ziemia bardzo potrzebuje pokuty, aby dać słabym, którzyją zamieszkują, siłę odpędzenia szatana.»«Dobrze powiedziałeś. Mówisz jak rabbi. Znam się na tym, bo jestem saforim.Moim rabbim jest Jonatan, syn Uzzjela. Jestem jego najdroższym uczniem. Ateraz, jeśli Najwyższy mi pomoże, stanę się jeszcze droższym. Cały Izraelbędzie wychwalał moje imię.»Jezus nie odpowiada.Przybysz wstaje po chwili i siada przy Jezusie. Mówi, gładząc włosy ręką, bo sąprawie suche, i układając brodę:«Posłuchaj. Powiedziałeś, że idziesz do Efraim. Idziesz tam przypadkowo czytam przebywasz?»139


«Mieszkam w Efraim.»«Ale powiedziałeś, że nie jesteś Samarytaninem!»«Powtarzam to: nie jestem Samarytaninem.»«Któż może tam mieszkać, jeśli nie... Posłuchaj: mówi się, że to w Efraimschronił się Rabbi z Nazaretu, wygnaniec, wyklęty. Czy to prawda?»«To prawda. Jezus, Chrystus Pana, jest tam.»«To nie jest Chrystus Pana! To kłamca! To bluźnierca! Demon! To przyczynawszystkich naszych niesz<strong>część</strong>. A nikt nie powstaje, żeby Go powalić i pomścićcały naród!» – wykrzykuje z fanatyczną nienawiścią. [Jezus pyta go:]«Czy ci może wyrządził jakąś krzywdę, że mówisz o Nim z taką nienawiścią wgłosie?»«Mnie, nie. Widziałem Go zaledwie jeden raz w Święto Namiotów i w takimrozgardiaszu, że trudno by mi było Go rozpoznać. Bo, chociaż jestem uczniemwielkiego rabbiego Jonatana, syna Uzzjela, to od niedawna jestem na stałe wŚwiątyni. Wcześniej... nie mogłem z wielu powodów. Dopiero odkąd rabbi jest wswoim domu, trwam u jego stóp, aby pić sprawiedliwość i naukę. Ale Ty... Tymnie zapytałeś, czy Go nienawidzę i odczułem ukryty wyrzut w Twoich słowach.Czy Ty może jesteś zwolennikiem Nazarejczyka?»«Nie, nie jestem nim. Ale każdy sprawiedliwy potępia nienawiść» [– wyjaśniamu Jezus.]«Nienawiść jest święta, kiedy się zwraca przeciwko nieprzyjacielowi Boga iOjczyzny. A nim właśnie jest nazarejski Rabbi. Święte jest zwalczanie Go inienawidzenie.»«Zwalczać <strong>człowieka</strong> czy myśl, którą przedstawia, i doktrynę, którą głosi?» [–pyta Jezus]«Wszystko! Wszystko! Nie można zwalczać jednego, jeśli oszczędzi się drugie.To w człowieku znajduje się jego nauka i jego myśl. Albo zwalczy się wszystko,albo nic się nie zdziała. Kiedy przyjmuje się jakąś myśl, przyjmuje się <strong>człowieka</strong>,który ją reprezentuje i równocześnie jego naukę. Wiem to i doświadczam tego zmoim nauczycielem. Jego myśli są moimi myślami, a jego pragnienia – prawemdla mnie.»«Rzeczywiście tak postępuje dobry uczeń. Dlatego trzeba umieć ocenić, czynauczyciel jest dobry i iść jedynie za dobrym nauczycielem. Nie wolno bowiemgubić swej duszy z miłości do <strong>człowieka</strong>.»«Jonatan, syn Uzzjela, jest dobry» [– mówi Samuel.]«Nie. Nie jest» [– zaprzecza Jezus.]«Co mówisz? I mnie to mówisz? Przecież jesteśmy tu sami i mógłbym Cię zabić,aby pomścić mojego nauczyciela. Jestem silny, wiesz?»«Nie boję się. Nie boję się przemocy. Nie boję się i wiedz, że jeśli Mnieuderzysz, nie będę ci się przeciwstawiał.»«Ach! Zrozumiałem! Ty jesteś uczniem Rabbiego, „apostołem”. On tak nazywaSwoich najwierniejszych uczniów. Idziesz z pewnością do Niego. Ten, który był140


z Tobą, jest pewnie jednym z podobnych do Ciebie. I czekasz na kogoś takiegojak Ty.»«Czekam na kogoś. Tak.»«Może na Rabbiego?»«Nie muszę na Niego czekać. On nie potrzebuje Mojego słowa, aby doznaćuzdrowienia ze zła. On nie ma chorej duszy, nie ma chorego ciała. Ja czekam nabiedną zatrutą duszę, majaczącą. Chcę ją uzdrowić.»«Jesteś apostołem! Wiadomo bowiem, że On ich posyła, aby ewangelizowali,gdyż sam boi się chodzić, odkąd potępił Go Sanhedryn. To dlatego jesteśzwolennikiem Jego nauki! Nie przeciwstawiać się temu, który obraża, to jedno zJego pouczeń.»[Jezus mu przytakuje:]«To jedno z Jego pouczeń, bo On uczy miłości, przebaczenia, sprawiedliwości,łagodności. On kocha nieprzyjaciół tak jak przyjaciół, bo On wszystko widzi wBogu.»«O! Jeśli mnie spotka albo, jeśli – jak się tego spodziewam – ja Go spotkam, niesądzę, że mnie pokocha. Byłby głupcem! Ale nie mogę rozmawiać z Tobą, Jegoapostołem. I żałuję, że powiedziałem, co powiedziałem. Ty Mu to przekażesz.»«To niepotrzebne, ale zaprawdę, mówię ci, że On będzie cię kochał, a nawet jużcię kocha, chociaż ty idziesz do Efraim, aby Go wciągnąć w zasadzkę i wydać GoSanhedrynowi, który przyrzekł wielką nagrodę temu, kto to uczyni.»«Jesteś... prorokiem lub masz ducha pytona? Przekazał Ci Swą moc? Ty więcrównież jesteś przeklęty? A ja przyjąłem Twój chleb, odzienie, byłeś dla mniejak przyjaciel! Jest powiedziane: „Nie podniesiesz ręki na tego, który okazał cidobro”. Ty je okazałeś! Dlaczego, skoro wiedziałeś, że ja... Może... aby miprzeszkodzić w działaniu? Ale nawet jeśli oszczędzę Ciebie – bo mi dałeś chlebai soli, ogień i odzienie – i nie uchybię sprawiedliwości przez skrzywdzenie Cię,to nie oszczędzę Twojego Rabbiego, bo... Jego nie znam, On nie okazał midobra, lecz zło.»«Och! Nieszczęsny! Nie pojmujesz, że majaczysz? Jakże ktoś, kogo nie znasz,mógł cię skrzywdzić? Jakże możesz przestrzegać szabatu, skoro nieprzestrzegasz zakazu zabijania?...»«Ja nie zabijam.»«Fizycznie – nie. Ale nie ma różnicy między tym, który zabija, i tym, któryoddaje ofiarę w ręce zabójcy. Szanujesz słowo <strong>człowieka</strong>, który mówi, że nienależy szkodzić temu, kto ci wyświadczył dobro, a nie przestrzegasz słowaBożego i przez zasadzkę, dla garści pieniędzy, dla odrobiny zaszczytów,zaszczytów nędznych, za to, że umiałeś wydać niewinnego, przygotowujesz siędo zbrodni!...»«Nie robię tego jedynie dla pieniędzy i dla zaszczytu, ale aby uczynić coś miłegodla Jahwe i zbawiennego dla Ojczyzny. Powtarzam czyn Jael i Judyty.»Staje się bardziej fanatyczny niż dotąd.«Sisera i Holofernes byli nieprzyjaciółmi naszej Ojczyzny. Byli najeźdźcami. Byliokrutni. A kim jest Rabbi z Nazaretu? Na kogo napadł? Co sobie przywłaszczył?Jest biedny i nie chce <strong>boga</strong>ctw. Jest pokorny i nie chce zaszczytów. Jest dobry.141


Dla wszystkich. Tysiące otrzymało Jego dobrodziejstwa. Dlaczego Gonienawidzicie? Dlaczego ty Go nienawidzisz? Nie wolno ci szkodzić bliźniemu.Służysz Sanhedrynowi, ale czy to Sanhedryn będzie cię sądził w przyszłymżyciu, czy Bóg? I jak cię osądzi? Nie mówię ci: jak cię osądzi za to, że zabijeszChrystusa, lecz mówię ci: jak cię osądzi za to, że zabijesz niewinnego. Niewierzysz, że Rabbi z Nazaretu jest Chrystusem, a więc – z tego powodu, że Onnim według ciebie nie jest – myślisz, że ta zbrodnia nie będzie ci policzona. Bógjest sprawiedliwy i nie poczytuje za grzech czynu dokonanego bez całkowitejświadomości. Zatem On cię nie będzie sądził za to, że zabiłeś Chrystusa, gdyżdla ciebie Jezus z Nazaretu nie jest Chrystusem. Ale On cię oskarży o zabicieniewinnego, gdyż wiesz, że On jest niewinny. Oni cię zatruli, upoili słowaminienawiści. Nie jesteś jednak tak [upojony], żeby nie rozumieć, że On jestniewinny. Jego dzieła przemawiają na Jego korzyść. Wasz strach – bardziejstrach nauczycieli niż wasz, uczniów – rodzi obawę i widzi to, co nie istnieje.Strach tych, którzy się boją, że On podstępnie ich usunie. Nie obawiajcie się. Onotwiera ramiona, aby wam powiedzieć: „Bracia!”. Nie posyła przeciwko wamoddziałów. Nie przeklina was. Chciałby tylko was zbawić. Was, wielkich, iuczniów wielkich, tak samo jak pragnie ocalić najmniejszego z Izraela. Wasbardziej niż najmniejszego z Izraela, bardziej niż dziecko, które nie wie jeszczeco to jest nienawiść i miłość, gdyż wy tego potrzebujecie bardziej niż nieuczeni idzieci, gdyż wy wiecie i grzeszycie wiedząc.Czy twoje ludzkie sumienie – jeśli usuniesz z niego myśli, jakie w nimumieściłeś, jeśli je oczyścisz z trucizn, które sprawiają, że majaczysz – powie cimoże, że On jest grzeszny? Powiedz! Bądź szczery. Czy widziałeś, że któregośdnia uchybił Prawu lub radził, by nie przestrzegać Prawa? Czy widziałeś, że byłkłótliwy, chciwy, rozpustny, oczerniał, miał zatwardziałe serce? Powiedz! Czywidziałeś może, że brak Mu było szacunku wobec Sanhedrynu? Jest jakwygnaniec, aby okazać posłuszeństwo wyrokowi Sanhedrynu.Mógłby rzucić wezwanie, a cała Palestyna poszłaby za Nim, aby iść na tychniewielu, którzy Go nienawidzą. On jednak radzi Swoim uczniom pokój iprzebaczenie. Mógłby – jak przywraca życie umarłym, wzrok niewidomym,zdolność poruszania się paralitykom, słuch głuchym, wyzwolenie opętanym, boNiebo i Piekło są wrażliwe na Jego wolę – mógłby was porazić Swymi boskimigromami i tak pozbyć się nieprzyjaciół. On zaś, przeciwnie, modli się za was iuzdrawia waszych krewnych, uzdrawia wam serca, daje wam chleb, odzienie,ogień. To bowiem Ja jestem Jezusem z Nazaretu, Chrystusem, Tym, któregoszukasz, aby otrzymać nagrodę pieniężną – obiecaną temu, który Go wydaSanhedrynowi – i zaszczyty wybawiciela Izraela. Jestem Jezusem z Nazaretu,Chrystusem. Oto jestem. Możesz Mnie ująć. Jako Nauczyciel i jako Syn Bożyuwalniam cię ze zobowiązania nie podnoszenia ręki na tego, który ciwyświadczył dobro, oraz odpuszczam ci grzech podniesienia na niego ręki.»Jezus wstał, zdejmując płaszcz z głowy. Wyciąga ręce, jakby po to, aby Go ujętoi związano. Jest wysoki, ale wydaje się jeszcze bardziej wysmukły pozostającjedynie w szacie krótkiej i obcisłej, w ciemnym płaszczu opadającym naramiona, wyprostowany. Oczy utkwił w obliczu Swego prześladowcy. Odblaskimigoczących płomieni tworzą jaśniejące punkty na Jego falujących włosach irozjaśniają Jego szerokie źrenice, ukazując szafirowo błękitne kręgi tęczówek.Jest tak pełen majestatu i tak wyraźnie nie odczuwa strachu, że wzbudza więcejszacunku, niż gdyby Go otaczało wojsko, aby Go bronić.Mężczyzna jest jak oczarowany... sparaliżowany ze zdumienia. Dopiero pochwili udaje mu się wyszeptać: «Ty! Ty! Ty!»Wydaje się, że nie potrafi powiedzieć nic innego.142


Jezus nalega:«Zatem schwytaj Mnie! Zdejmij ten niepotrzebny sznur, który napiąłeś, abypodtrzymywać brudną i podartą szatę. Zwiąż Mi ręce. Pójdę za tobą jak baranekidzie za rzeźnikiem i nie będę cię miał w nienawiści za to, że Mnie prowadzisz naśmierć. Powiedziałem ci to. Cel usprawiedliwia działanie i zmienia jego naturę.Dla ciebie bowiem jestem ruiną Izraela i wierzysz, że ocalisz Izraela zabijającMnie. Dla ciebie jestem winnym wszystkich zbrodni i służysz sprawiedliwościusuwając złoczyńcę. Nie jesteś więc bardziej winny niż kat, który wykonujeotrzymany nakaz.Chcesz Mnie złożyć w ofierze tu, na miejscu? Tu, u Moich stóp znajduje się nóż,którym kroiłem pożywienie. Weź go. Ostrze, które służyło miłości do Megobliźniego może się zamienić w nóż ofiarnika. Moje ciało nie jest bardziej twardeniż mięso upieczonego baranka, które Mój przyjaciel zostawił dla zaspokojeniagłodu, a Ja dałem je tobie, aby cię nakarmić, ciebie, Mego nieprzyjaciela. Ale tyobawiasz się patroli rzymskich. One zatrzymują zabójców niewinnych i niepozwalają nam wymierzać sprawiedliwości, gdyż jesteśmy poddanymi, a oni –panami. Dlatego właśnie nie ośmielasz się Mnie zabić i potem odejść do tych,którzy cię posyłają, z zabitym Barankiem na ramionach, jak z towarem, którysłuży do zarobienia pieniędzy. Zostaw więc tu Moje zwłoki i idź zawiadomić otym twoich panów. Ty bowiem nie jesteś uczniem, lecz niewolnikiem. Wyrzekłeśsię tej najwyższej wolności myśli i woli, którą nawet Bóg pozostawia ludziom. Ity służysz, służysz jak niewolnik twoim panom. Służysz im, aż do popełnieniazbrodni. Ale nie jesteś winny, jesteś „zatruty”. To ty jesteś zatrutą duszą, naktórą tu czekałem.Dalej więc! Noc i miejsce sprzyjają zbrodni. Źle mówię: wybawieniu Izraela! O,biedny chłopcze! Nie wiedząc o tym wypowiadasz słowa prorockie! Moja śmierćbędzie naprawdę odkupieniem i nie tylko Izraela, lecz całej Ludzkości. A Japrzyszedłem, aby Mnie złożono w ofierze. Płonę, aby tak się stało, żeby się staćZbawicielem. Wszystkich. Ty, saforim światłego Jonatana, syna Uzzjela, znaszzapewne Izajasza.Oto mąż boleści jest przed tobą. A jeśli się takim nie wydaję, jeśli nie wydaję siętym, którego widział też Dawid z kośćmi obnażonymi i wywichniętymi, jeśli niejestem jak trędowaty widziany przez Izajasza, to dlatego, że wy nie widzicieMego serca. Jestem jedną raną. Brak miłości, nienawiść, zatwardziałość, waszaniesprawiedliwość, całego Mnie zraniły i połamały. A czy nie trzymałemukrytego Mojego oblicza wtedy, gdy Mną gardziłeś z powodu tego, kimnaprawdę jestem: Słowem Bożym, Chrystusem? Ale Ja jestem człowiekiemprzyzwyczajonym do cierpienia! Czy Mnie nie uważacie za kogoś, kogo Bóguderzył? Czy nie poświęcam Siebie dlatego, że chcę się złożyć w ofierze, abywas uzdrowić przez Moją ofiarę?Dalej! Uderz! Popatrz: nie boję się i ty nie musisz się bać. Ja, bo jestemNiewinnym i obawiam się tylko sądu Bożego. Nadstawiając Moją szyję pod twójnóż, sprawiam, że się wypełnia wola Boża, wyprzedzając o jakiś czas Mojągodzinę dla waszego dobra. Nawet kiedy się narodziłem, wyprzedziłem godzinęz miłości do was, aby wam dać pokój przed czasem. Ale wy, z tej udręki miłości,jakiej doświadczam, czynicie broń – zaprzeczając Mi....Nie lękaj się! Nie przywołam na ciebie kary Kaina ani gromów Bożych. Modlę sięza ciebie. Kocham cię. Nic więcej. Jestem zbyt wysoki dla twojej ludzkiej ręki?Tak, to prawda! Istotnie człowiek nie mógłby uderzyć Boga, gdyby Bóg nieoddał się dobrowolnie w ręce <strong>człowieka</strong>. Więc klękam przed tobą. SynCzłowieczy jest przed tobą, u twoich stóp. Uderz więc!»143


Jezus rzeczywiście klęka i podaje prześladowcy nóż, trzymając go za ostrze. Tenjednak cofa się, szepcząc: «Nie, nie!»«No! Chwila odwagi... i będziesz bardziej znany niż Jael i Judyta! Popatrz. Modlęsię za ciebie. Izajasz to mówi: „...i modli się za grzeszników”.Nie podchodzisz? Dlaczego się oddalasz? A, może obawiasz się, że nie będzieszwidział, jak umiera Bóg. Podchodzę więc blisko ognia. Ognia nie brakuje nigdyw czasie składania ofiar. On stanowi ich <strong>część</strong>. Tak. Teraz możesz Mnie widziećdobrze.»Jezus klęczy blisko ognia. Mężczyzna błaga:«Nie patrz na mnie! Nie patrz! Och! Gdzie mam uciec, aby nie widzieć Twojegospojrzenia?»«Czyjego? Kogo nie chcesz widzieć?» [– pyta Jezus.]«Ciebie... i mojej zbrodni. Mój grzech naprawdę jest przede mną! Dokąd, dokąduciec?» Mężczyzna jest przerażony...«Na Moje serce, synu! Tu, w Moich ramionach kończą się koszmary iprzerażenie. Tu jest pokój. Chodź! Chodź! Uczyń Mnie szczęśliwym!»Jezus wstaje i wyciąga ramiona. Ogień jest między nimi dwoma. Jezuspromienieje od odblasków płomieni. Mężczyzna upada na kolana i zakrywającsobie twarz woła głośno:«Miej litość nade mną, o Boże! Litości dla mnie! Wymaż mój grzech! Chciałemuderzyć Twojego Chrystusa! Litości! Ach! Nie może istnieć litość dla takiejzbrodni! Jestem potępiony!»Płacze z twarzą przy ziemi, gwałtownie wstrząsany łkaniem i jęczy: «Litości» –i przeklina: – «Przeklęci!...»Jezus omija ogień i idzie do niego, pochyla się, dotyka jego głowy i mówi mu:«Nie przeklinaj tych, którzy cię sprowadzili z właściwej drogi. Im zawdzięczasznajwiększe dobro: to, że tak rozmawiam z tobą. I że cię tak trzymam w Moichramionach.»Jezus ujmuje go za ramiona i podnosi, a siadając na ziemi tuli go do Swegoserca. Mężczyzna upadł na Jego Kolana z płaczem mniej gwałtownym, lecz jakżeoczyszczającym! Jezus głaszcze jego ciemną głowę i czeka, aż się uspokoi.Mężczyzna podnosi wreszcie głowę. Ma całkiem odmienione oblicze. Jęczy:«Twojego przebaczenia!»Jezus się pochyla i składa pocałunek na jego czole. Mężczyzna obejmujeramionami Jego szyję i z głową pochyloną nad ramieniem Jezusa, płacze iopowiada, czy raczej chciałby opowiedzieć, jakie myśli mu podsuwali, aby goskłonić do zbrodni. Ale Jezus zabrania mu tego, mówiąc:«Nie mów nic! Milcz! Wiem wszystko. Kiedy wszedłeś, poznałem cię: kim jesteśi co chciałeś zrobić. Mogłem się oddalić stąd i uciec. Pozostałem, aby cię ocalić. Ijesteś ocalony. Przeszłość umarła. Nie przypominaj jej.»«Ale... tak ufasz? A jeśli na nowo bym zgrzeszył?»«Nie. Nie zgrzeszysz ponownie. Wiem to. Jesteś uleczony.»144


«Tak. Jestem. Ale oni są tak przebiegli. Nie odsyłaj mnie do nich» [– prosiSamuel.]«A dokąd chcesz iść, gdzie ich nie ma?»«Z Tobą do Efraim. Jeśli widzisz moje serce, zobaczysz, że nie zastawiam naCiebie pułapki, lecz jedynie proszę, żebyś mnie ochronił.»«Wiem o tym. Chodź, ale ostrzegam cię, że tam znajduje się Judasz z Kariotu,zaprzedany Sanhedrynowi i zdrajca Chrystusa.»«Miłosierdzia Bożego! To również wiesz?!»Jego osłupienie dochodzi do szczytu.«Wiem wszystko. On uważa, że nie wiem. Jednak wiem wszystko. I wiem takżeto, że tak mocno się nawróciłeś, że nie będziesz o tym rozmawiał ani zJudaszem, ani z nikim innym. Ale pomyśl: skoro Judasz jest zdolny zdradzićswego Nauczyciela, co potrafiłby uczynić, aby tobie zaszkodzić?»Mężczyzna zastanawia się długo, potem mówi:«To bez znaczenia! Jeśli mnie nie wypędzisz, zostanę z Tobą, przynajmniejprzez jakiś czas. Do Paschy, aż się połączysz z Twoimi uczniami. Przyłączę siędo nich. Och, jeśli to prawda, że mi przebaczyłeś, nie wypędzaj mnie!»«Nie wypędzam cię. Teraz chodźmy, położymy się na tych liściach, abypoczekać na ranek. O świcie pójdziemy do Efraim. Powiemy, że przez przypadeksię spotkaliśmy i że przyszedłeś do nas. Taka jest prawda.»«Tak, to prawda. O świcie moje szaty będą suche i zwrócę Ci Twoją...»«Nie, zostaw tu te szaty. To symbol. Jesteś człowiekiem, który wyzbywa sięswej przeszłości i przyobleka nowy strój. Matka dawnego Samuela śpiewała wswej radości: „Pan daje śmierć i życie. Prowadzi do miejsca pobytu umarłych i zniego wyprowadza”. Ty umarłeś i powróciłeś do życia. Przychodzisz z krainyumarłych ku prawdziwemu Życiu. Zostały szaty, które doznały kontaktu zgrobem pełnym zgnilizny. Żyj więc! Żyj dla twej prawdziwej chwały: dla służbyBogu w sprawiedliwości i posiadania Go na wieczność.»Siadają w zagłębieniu, w którym nagromadziły się liście. Szybko zalega cisza,gdyż mężczyzna, zmęczony, zasnął, z głową opartą o ramiona Jezusa, któryjeszcze się modli....To już piękny poranek wiosenny, kiedy przybywają przed dom Marii, małżonkiJakuba, ścieżką wzdłuż potoku. Staje się on ponownie czysty po ulewie.Silniejszy prąd sprawia, że płynącą wodę słychać mocniej i że jaśnieje w słońcumiędzy brzegami, połyskującymi nadal z powodu deszczu.Piotr, który stoi na progu, wydaje okrzyk i wybiega im na spotkanie. Rzuca się,by ucałować Jezusa, który jest całkiem owinięty płaszczem i mówi:«O, mój błogosławiony Nauczycielu! Jaki smutny szabat kazałeś mi spędzić! Niezdecydowałem się odejść bez ujrzenia Ciebie. Byłbym przez cały tydzieńotumaniony, gdybym wyruszył z niepewnością w sercu i bez Twojegopożegnania!»Jezus całuje go, nie porzucając płaszcza. Piotr tak wpatruje się w Nauczyciela,że nie zauważa obcego, który jest z Nim. Ale w tym czasie pozostali takżeprzybiegli i Judasz z Kariotu wydaje okrzyk: «Ty, Samuelu?»145


«Tak, ja. Królestwo Boże jest otwarte dla wszystkich w Izraelu. Wszedłem doniego» – odpowiada mężczyzna pewnie.Judasz śmieje się dziwnie, ale nic nie odpowiada.Uwaga wszystkich kieruje się na nowo przybyłego i Piotr pyta:«Kto to jest?»«Nowy uczeń. Spotkaliśmy się przypadkiem lub raczej: Bóg sprawił, że sięspotkaliśmy i przyjąłem go jak kogoś, kogo posłał Mi Ojciec, i wam równieżmówię, żebyście tak uczynili. A ponieważ to jest wielkie święto, kiedy ktośwchodzi, aby mieć udział w Królestwie Niebieskim, odłóżcie torby i płaszcze,wy, którzy mieliście wyruszyć. Pozostańmy do jutra razem. Teraz pozwól Miodejść, Szymonie, gdyż mu dałem szatę, i kiedy tak stoję powietrze porankadokucza Mojemu ciału.»«Ach! Tak mi się zdawało! Zachorujesz, Nauczycielu, jeśli będziesz takpostępował!»«Nie chciałem. Ale On tak chciał» – tłumaczy się mężczyzna.«Tak. Całkowicie go powaliło oberwanie chmury. Ocalał tylko wysiłkiem swejwoli. Aby nic z tej strasznej chwili nie pozostało na nim i aby przyszedł do nasbez brudu, kazałem mu zostawić w miejscu, gdzie się spotkaliśmy, ubranieporozrywane i zabrudzone, i przyoblekłem go Moim» – mówi Jezus i patrzy naJudasza z Kariotu, który znowu dziwnie się śmieje, jak na początku, kiedy Jezusmówił, jakie to wielkie święto, kiedy ktoś wchodzi, aby mieć udział w KrólestwieNiebieskim. Potem szybko odchodzi, aby się ubrać.Inni podchodzą do nowo przybyłego, aby mu przekazać pozdrowienie pokoju.23. ALFEUSZ, SYN SARY, BRONI JEZUSA W NAZARECIENapisane 6 lutego 1947. A, 9932-9935«A ja wam mówię, że wy wszyscy jesteście głupcami, wierząc w niektórerzeczy. Głupcami i ignorantami bardziej niż rzezańcy, którzy nie znają nawetzasad instynktu, ponieważ są okaleczeni. Ludzie przemierzają miasta ogłaszającwyklęcie Nauczyciela, a inni roznoszą nakazy, które nie mogą – nie, na Bogaprawdziwego – nie mogą pochodzić od Niego! Wy Go nie znacie, ja Go znam. Inie mogę uwierzyć, że On się tak zmienił! I chodzą wszędzie! Mówicie, że to sąJego uczniowie? A kto ich kiedykolwiek z Nim widział? Mówicie, że nauczyciele ifaryzeusze mówią o Jego grzechach? A kto widział Jego grzechy? Czysłyszeliście, żeby kiedykolwiek mówił coś nieprzyzwoitego? Czy widzieliście Gokiedykolwiek w stanie grzechu? A więc? I możecie myśleć, że gdyby byłgrzesznikiem, Bóg pozwoliłby Mu czynić dzieła tak potężne! Głupcy, mówięwam, głupcy, zacofani, ignoranci jak wieśniacy, którzy po raz pierwszy widząlichego aktora na jarmarku i uważają za prawdę to, co on przedstawia. Tacyjesteście.Spójrzcie, czy mądrzy i posiadający otwarty rozum dają się zwieść słowamifałszywych uczniów, którzy są prawdziwymi nieprzyjaciółmi Niewinnego,naszego Jezusa, którego nie jesteście godni mieć za syna! Zobaczcie, czyJoanna, małżonka Chuzy – o! mam powiedzieć: żona zarządcy Heroda,księżniczka Joanna – oddala się od Maryi?Zobaczcie, czy... Czy robię dobrze, że to mówię? Ależ tak! Dobrze czynię, bo niemówię, żeby mówić, ale żeby was wszystkich przekonać. Czy widzieliście w146


ostatnim miesiącu ten tak piękny wóz, który przejechał przez pola i zatrzymałsię przed domem Maryi? Widzieliście? Ten, który miał zasłonę piękną jak dom.Czy wiecie, kto był w środku i kto z niego wysiadł, aby paść na twarz przedMaryją? Łazarz, syn Teofila, Łazarz z Betanii, rozumiecie? Syn pierwszegodostojnika Syrii, szlachetnego Teofila, męża Eucherii z rodu Judy i z rodzinyDawida! Wielki przyjaciel Jezusa, człowiek naj<strong>boga</strong>tszy i najbardziejwykształcony w Izraelu, [znający] zarówno naszą historię, jak i dzieje całegoświata, przyjaciel Rzymian, dobroczyńca wszystkich ubogich. I wreszcie to ten,który został wskrzeszony po czterech dniach pobytu w grobie. Czy porzuciłJezusa, wierząc Sanhedrynowi? Mówicie, że to dlatego, że On go wskrzesił? Nie.To dlatego, że wie, że On jest Chrystusem, że jest Jezusem. A czy wiecie, coprzyszedł powiedzieć Maryi? Żeby się przygotowała, bo będzie Jej towarzyszyłdo Judei. Rozumiecie? On, Łazarz, jakby był sługą Maryi! Wiem o tym, bo byłemtam, kiedy wszedł i pozdrowił Ją. Padł na ziemię na nędzne cegły Jej małejizdebki. On – obleczony jak Salomon, przyzwyczajony do dywanów – tam, naziemi, aby ucałować kraj szaty naszej Niewiasty i żeby Ją pozdrowić:„Pozdrawiam Cię, o, Maryjo, Matko mojego Pana. Ja, Twój sługa, ostatni ze sługTwojego Syna, przychodzę rozmawiać z Tobą o Nim i oddać się do Twojejdyspozycji”. Rozumiecie? Ja... byłem tak wzruszony... że kiedy mnie powitał –mnie również nazywając: „bratem w Panu” – nie umiałem powiedzieć ani słowa.Ale Łazarz zrozumiał, bo jest inteligentny. I spał w łóżku Józefa, posyłając przedsobą sługi, aby czekali na niego w Seforii, bo jechał na swoje ziemie w Antiochii.Powiedział niewiastom, że mają być gotowe, bo na końcu tego miesiącaprzybędzie je zabrać, aby uniknęły zmęczenia podróżą. I Joanna dołączy się dokarawany ze swoim wozem z uczennicami z Kafarnaum i z Betsaidy. I wszystkoto nic wam nie mówi?»W końcu dobry Alfeusz, syn Sary – stojąc pośrodku grupy, która jest na placu –bierze oddech. Potem Aser, Izmael i także dwóch kuzynów Jezusa: Szymon iJózef – Szymon bardziej otwarcie, a Józef bardziej powściągliwie – pomagająmu, potwierdzając to, co powiedział. Józef mówi:«Jezus nie jest dzieckiem z nieprawego łoża. Jeśli chce dać o czymś znać, to matu krewnych jako Swoich przedstawicieli. I ma uczniów wiernych i potężnychjak Łazarz. Łazarz nie mówił o tym, o czym mówią inni.»«I Jezus ma także nas. Niegdyś byliśmy poganiaczami osłów i głupcami jaknasze osły. Ale teraz jesteśmy Jego uczniami i my też bylibyśmy zdolnipowiedzieć wam [w Jego imieniu]: „Uczyńcie to lub tamto”» – mówi Izmael.«Ale potępienie zawieszone tu na drzwiach synagogi przyniósł posłaniecSanhedrynu i nosi pieczęć Świątyni» – zauważają niektórzy.«To prawda. I cóż? My, którzy jesteśmy znani w całym Izraelu z tego, żeumiemy zrozumieć, kim jest naprawdę Sanhedryn i z tego powodu jesteśmyuważani za niezbyt dobrych, mielibyśmy uznać, że to postępowanie Świątynijest mądre? Czy nie znamy już uczonych w Piśmie i faryzeuszy, i przywódcówkapłanów?» – odpowiada Alfeusz.«To prawda. Alfeusz ma rację. Postanowiłem iść do Jerozolimy, aby dowiedziećsię od prawdziwych przyjaciół, jak jest naprawdę. Idę jutro» – mówi Józef, synAlfeusza.«I zostaniesz tam?»«Nie. Powrócę, aby potem udać się na Paschę. Nie mogę pozostawać daleko oddomu. To będzie wysiłek dla mnie. Ale zrobienie tego jest także moimobowiązkiem. Jestem głową rodziny i to na mnie spoczywa odpowiedzialność za147


obecność Jezusa w Judei. Nalegałem, żeby tam poszedł... Człowiek jest omylnyw swoich sądach. Myślałem, że to będzie dla Niego dobre. Tymczasem... NiechBóg mi wybaczy! Muszę przynajmniej śledzić z bliska konsekwencje mojej rady,aby ulżyć memu Bratu» – mówi Józef, syn Alfeusza, jak zwykle w sposóbpowolny i dumny.«Kiedyś tak nie mówiłeś. Może i ciebie zwiodła przyjaźń wielkich. Masz wzrokzamglony» – mówi jakiś Nazarejczyk.«To nie przyjaźń z wielkimi mnie zwiodła, o, Eliachimie, ale przekonuje mniepostępowanie mego Brata. Jeśli się myliłem, a teraz się opamiętałem, topokazuję, że jestem człowiekiem sprawiedliwym. Błąd bowiem to coś ludzkiego,a upieranie się to coś zwierzęcego.»«I mówisz, że Łazarz naprawdę powróci? Och! Chcemy go zobaczyć! Jaki jestktoś, kto powraca ze śmierci? Może zaskoczony, jak ktoś przestraszony. Comówi o swoim pobycie pośród umarłych?» – pyta wielu Alfeusza, syna Sary.«Jest jak wy i ja. Radosny, żywy, spokojny. Nie mówi o drugim świecie. To tak,jakby nie pamiętał. Ale przypomina sobie agonię.»«Dlaczego nas nie zawiadomiłeś, że jest w wiosce?»«To oczywiste! Bo obleglibyście dom! Nawet ja odszedłem. Trzeba trochędelikatności, ech!» [– mówi Alfeusz.]«Ale kiedy powróci, będzie go można zobaczyć? Uprzedź nas. Będzieszzapewne, jak zawsze, stróżem domu Maryi.»«Z pewnością! Otrzymałem łaskę bycia blisko Niej. Ale nikogo nie powiadomię.Radźcie sobie sami. Wóz widać, a Nazaret to nie Antiochia ani nawetJerozolima, aby coś tak wielkiego przejechało niepostrzeżenie. Postawcie strażei radźcie sobie. Ale to próżne działanie. Postępujcie raczej tak, żeby Jego miastonie uchodziło za głupie, dlatego że wierzy w słowa nieprzyjaciół naszegoJezusa. Nie wierzcie, nie wierzcie! Ani temu, kto Go nazywa szatanem, ani tym,którzy was skłaniają do buntu w Jego imię. Pewnego dnia mielibyście z tegopowodu wyrzuty sumienia. A jeśli reszta Galilei wpadnie w zasadzkę i uwierzy wto, co nie jest prawdziwe, tym gorzej dla niej. Żegnajcie. Odchodzę, bo zapadanoc...»I oddala się, zadowolony, że obronił Jezusa.Inni pozostają, żeby dyskutować. Ale chociaż są podzieleni na dwa obozy inajbardziej liczny jest, niestety, obóz łatwowiernych, w końcu zwycięża myślprzedstawiona przez kilku przyjaciół Jezusa. Postanawiają zaczekać zniepokojeniem się i przyjmowaniem oszczerstw oraz zachęt do powstania.«Tak czynią inne miasta galilejskie, które na razie, bardziej przebiegłe niżNazaret, śmieją się w nos fałszywym posłańcom» – mówi uczeń Aser.24. FAŁSZYWI POSŁAŃCY W SYCHEM. ROZMOWA KLAUDII Z JEZUSEM WEFRAIMNapisane 7 lutego 1947. A, 9936-9941Główny plac w Sychem. Na nim brzmi wiosenną nutą listowie nowych drzew,które – w podwójnym szeregu wzdłuż kwadratu uformowanego przez murydomów – otaczają go, tworząc coś w rodzaju krużganku. Słońce bawi siędelikatnymi liśćmi platanów, tworząc na ziemi hafty ze świateł i cieni. Zbiornikpośrodku placu jest jak srebrna płyta w słońcu.148


Ludzie rozmawiają tu i tam w grupach i omawiają własne sprawy. Niektórzy – zwyglądu cudzoziemcy, bo wszyscy się pytają, kim są – wchodzą na plac,obserwują i podchodzą do pierwszej grupy, którą znajdują. Pozdrawiają i sąpozdrawiani ze zdziwieniem.«Jesteśmy uczniami Nauczyciela z Nazaretu» – mówią.Nieufność znika. Ktoś idzie zawiadomić inne grupy, pozostali zaś mówią:«Czy to On was posyła?»«On. To misja bardzo poufna. Rabbi jest w wielkim niebezpieczeństwie. Nikt Gojuż nie kocha w Izraelu, a On, tak dobry, mówi, że przynajmniej wy powinniścieMu pozostać wierni.»«Ale przecież to tego pragniemy! Co mamy czynić? Czego chce od nas?»«Och! Chce tylko miłości, gdyż ufa, zbytnio, opiece Bożej. Ale wobec tego, co sięo Nim mówi w Izraelu! Czy nie wiecie, że się Go oskarża o uleganie szatanowi ibunt. Wiecie, co to znaczy? Represje Rzymian wobec wszystkich. My, już taknieszczęśliwi, będziemy jeszcze bardziej bici! I potępienie ze strony świętych znaszej Świątyni. Z pewnością Rzymianie... Nawet dla waszego dobrapowinniście działać, przekonać Go, żeby się bronił. Macie bronić Go i sprawić,żeby było niemożliwe ujęcie Go i szkodzenie Mu w ten sposób, nawet niechcący.Przekonajcie Go, żeby się schronił w Garizim. Tam, gdzie jest, jest jeszcze zbytnarażony, i nie uspokaja gniewu Sanhedrynu ani podejrzeń Rzymian. Garizim toprzecież miasto ucieczki! Zbędne mówić to Jemu. Gdybyśmy to my powiedzieli,zostalibyśmy wyklęci za doradzanie Mu tchórzostwa. Ale tak nie jest. To miłość.To ostrożność. Nie możemy Mu tego powiedzieć. Ale wy! On was kocha. On jużwolał wasz region niż inne ziemie. Zorganizujcie się więc, aby Go przyjąć.Przynajmniej się dowiecie, czy was kocha, czy nie.Jeśli odrzuci waszą pomoc, będzie to znakiem, że was nie kocha, i dlategobędzie dobrze, jeśli odejdzie gdzie indziej. Wierzcie nam, mówimy wam to zbólem, bo Go kochamy: Jego obecność jest niebezpieczna dla tego, kto Muudziela gościny. Ale wy jesteście lepsi niż wszyscy i nie przejmujecie sięniebezpieczeństwami. Jednak byłoby sprawiedliwie, skoro już narażacie się naprześladowania ze strony Rzymian, żebyście to czynili w zamian za Jego miłość.Radzimy wam to dla dobra wszystkich.»«Dobrze mówicie. Zrobimy, jak radzicie. Pójdziemy do Niego...»«O! Uważajcie! Żeby się nie domyślił, że my wam to podsunęliśmy!» [– prosząfałszywi uczniowie.]«Nie obawiajcie się! Nie bójcie się! Poradzimy sobie. Oczywiście! Pokażemy, żeSamarytanie, którymi się gardzi, są warci stu, tysiąca Judejczyków iGalilejczyków, aby obronić Chrystusa. Chodźcie. Wejdźcie do naszych domów,posłańcy Pana. To będzie tak, jakby On wszedł! Samaria już tak długo czeka,żeby ją kochali słudzy Boży!»Oddalają się, otaczając niemal tryumfalnie tych ludzi, co do których nie sądzę,żebym się myliła nazywając ich posłańcami Sanhedrynu. Mówią:«Widzimy, że On nas kocha, bo w ciągu kilku dni posyła nam drugą grupęuczniów. I dobrze zrobiliśmy traktując pierwszych z miłością. Dobrze, żeokazaliśmy także dobroć wobec dzieci tej niewiasty, która umarła, a była stąd.On nas teraz zna...»149


I oddalają się, szczęśliwi....Tymczasem w Efraim wszyscy mieszkańcy wylegli na ulice, chcąc zobaczyćniezwykłe wydarzenie przejazdu rzymskich wozów, które właśnie ich mijają.Jest wiele wozów i zakrytych lektyk. Towarzyszą im niewolnicy, przed którymi iza którymi podążają legioniści. Ludzie dają sobie zrozumiałe znaki i szepczą.Sznur wozów, po przybyciu do drogi, która rozwidla się do Betel i Rama,rozdziela się na dwie części. Pozostaje jeden wóz i jedna lektyka z eskortążołnierzy, a reszta udaje się w dalszą drogę. Zasłona lektyki uchyla się nachwilę i ręka kobieca – biała i przyozdobiona klejnotami – daje przywódcyniewolników znak, żeby się zbliżył. Mężczyzna jest posłuszny bez słowa. Słucha.Potem podchodzi do grupy zaciekawionych niewiast i pyta:«Gdzie jest Rabbi z Nazaretu?»«W tym domu. Ale o tej godzinie zazwyczaj jest przy potoku. Jest mała wysepkatam, od strony wierzb, tam gdzie się znajduje topola. Pozostaje tam, modląc sięcałymi dniami.»Mężczyzna powraca i przekazuje wiadomość. Niosący lektykę ponownie ruszająw drogę. Wóz pozostaje na miejscu. Żołnierze idą za lektyką do samego brzegupotoku. Zagradzają drogę. Lektyka oddala się wzdłuż prądu wody aż nawysokość małej wysepki, która o tej porze roku bardzo się zazieleniła. Tonieprzenikniona gęstwina zieleni, a nad nią – pień i srebrzysta czupryna topoli.Jakieś polecenie i lektyka unosi się nad małą strugą wody, do której wchodzątragarze w krótkich szatach. Klaudia Prokula wychodzi z niej wraz z wyzwolonąniewolnicą. Daje znak czarnoskóremu niewolnikowi, który towarzyszy lektyce,żeby szedł za nią. Inni powracają na brzeg.Klaudia, a za nią dwoje towarzyszy, idzie w głąb małej wysepki, kierując się kutopoli, która rośnie pośrodku, górując nad wszystkim. Wysokie trawy tłumiąhałas kroków. Dochodzi tam, gdzie znajduje się Jezus, zamyślony, siedzący ustóp drzewa. Woła Go. Idzie sama. Wyniosłym gestem przykuwa do miejscadwie zaufane, towarzyszące jej osoby.Jezus podnosi głowę i natychmiast wstaje, kiedy widzi niewiastę. Pozdrawia Ją,stojąc wyprostowany przy pniu topoli. Nie ujawnia ani zaskoczenia, aniniezadowolenia, ani zagniewania z powodu najścia.Klaudia, po pozdrowieniu, przedstawia natychmiast problem:«Nauczycielu, przyszli do mnie lub raczej do Poncjusza, jacyś ludzie... Nie robiędługich przemówień. Ale ponieważ Cię podziwiam, mówię Ci, jakpowiedziałabym Sokratesowi, gdyby dożył do naszych dni, lub jakiemuś innemucnotliwemu człowiekowi, niesprawiedliwie prześladowanemu: „Nie mogę wiele,ale ile mogę, tyle czynię.” Na razie napiszę, gdzie mogę, abyś był pod opieką i...potężny. Jest na tronach lub na wysokich stanowiskach tylu ludzi, którzy na tonie zasługują...»«Pani, nie prosiłem cię o zaszczyty ani o ochronę. Niech prawdziwy Bógwynagrodzi ci za twoją troskę. Ale daj twoje zaszczyty i [okaż] twoją opiekętym, którzy jej bardzo pragną. Ja do nich nie dążę.»«O! Tak! Tego właśnie chciałam! Zatem jesteś naprawdę Sprawiedliwym,którego przeczuwałam. A inni to niegodni potwarcy! Przyszli do nas i...»«Nie musisz o tym mówić, o, pani. Ja wiem» [– przerywa Jezus.]150


«Wiesz także, co się mówi: że z powodu Twoich grzechów utraciłeś całą moc iże to dlatego żyjesz tu, odrzucony?»«To również wiem. I wiem, że w to ostatnie uwierzyłaś łatwiej niż w pierwsze,gdyż twoja mentalność pogańska jest zdolna odróżnić ludzką potęgę odnikczemności jakiegoś <strong>człowieka</strong>, ale nie potrafisz jeszcze zrozumieć, czym jestpotęga ducha. Jesteś... rozczarowana twoimi <strong>boga</strong>mi, którzy w waszychreligiach ukazują się, stale się kłócąc, a ich moc jest nietrwała, podatna nałatwe osłabienie z powodu niezgody między nimi. I uważasz, że tak samo jestnawet z Bogiem prawdziwym. Ale tak nie jest. Jaki byłem wtedy – gdy Mnieujrzałaś po raz pierwszy, kiedy uzdrowiłem trędowatego – taki jestem i teraz. Itaki będę, kiedy będę się wydawał całkowicie zniszczony. Ten mężczyzna toTwój niemy niewolnik, prawda?»«Tak, Nauczycielu» [– mówi Klaudia.]«Zawołaj go» [– poleca jej Jezus.]Klaudia wydaje okrzyk i mężczyzna podchodzi, kłania się do ziemi, międzyJezusem i swoją panią. Jego biedne serce dzikusa nie wie, kogo uczcić bardziej.Boi się, że zostanie ukarany, jeśli okaże Chrystusowi większą cześć niż swejpani, ale mimo to, rzucając najpierw błagalne spojrzenie w stronę Klaudii,powtarza gest, który wykonał w Cezarei: chwyta bosą stopę Jezusa w ogromneczarne dłonie i – padając twarzą do ziemi – kładzie sobie tę stopę na głowie.«Domina, posłuchaj. Według ciebie łatwiej jest podbić samemu jakieś królestwoczy odrodzić <strong>część</strong> ciała, której już nie ma?»«Królestwo, Nauczycielu. Los sprzyja śmiałym, ale nikt oprócz Ciebie nie potrafiodrodzić umarłego ani przywrócić oczu niewidomemu.»«A dlaczego?» [– pyta dalej Jezus.]«Ponieważ... Ponieważ Bóg potrafi zrobić wszystko.»«Zatem dla ciebie jestem Bogiem?»«Tak... lub, przynajmniej, Bóg jest z Tobą.»«Czy Bóg może być z kimś, kto jest zły? Mówię o prawdziwym Bogu, a nie owaszych bożkach, które są majaczeniem kogoś, kto szuka tego, czego istnienieprzeczuwa – nie wiedząc, co to jest – i tworzy sobie zjawy, aby zaspokoić swojąduszę.»«Nie... powiedziałabym. Nie. Chyba nie. Nawet nasi kapłani tracą swą moc,kiedy wpadają w grzech.»«Jaką moc?» [– pyta Jezus.]«No.. zdolność czytania znaków na niebie i odpowiedzi we wnętrznościach ofiarlub zawartych w locie i śpiewie ptaków. Wiesz... Wróżby, przepowiednie...» [–wyjaśnia Klaudia.]«Wiem. Wiem. A więc spójrz. A ty podnieś głowę i otwórz usta, o, człowieku,którego okrutna władza ludzka pozbawiła daru Bożego. Z woli Bogaprawdziwego, jedynego, Stworzyciela ciał doskonałych, miej to, co człowiek ciodebrał.»151


Jezus włożył biały palec do otwartych ust niemego. Zaciekawiona wyzwolonanie potrafi już pozostać na miejscu. Podchodzi do przodu, aby popatrzeć.Klaudia, cała pochylona, obserwuje.Jezus wyjmuje palec, wołając:«Mów i posługuj się częścią, która się narodziła na nowo, dla wychwalania Bogaprawdziwego.»I nagle, jak brzmienie trąby, narząd dotąd niemy, odpowiada okrzykiemgardłowym, ale czystym: «Jezus!»I czarnoskóry pada na ziemię, płacząc z radości. I liże, naprawdę liże, bosestopy Jezusa, jak uczyniłby to wdzięczny pies.«Utraciłem Moją moc, domina? Tym, którzy podsuwają takie myśli, daj tęodpowiedź. A ty wstań i bądź dobry, myśląc o tym, jak bardzo cię umiłowałem.Miałem cię w Moim sercu od dnia, [kiedy cię ujrzałem] w Cezarei. A z tobąwszystkich podobnych do ciebie, traktowanych jak towar, uważanych zaniższych od zwierząt, gdy tymczasem jesteście ludźmi równymi Cezarowi, przezswe poczęcie, a może lepszymi dzięki woli waszego serca...Możesz odejść, domina, nie ma nic więcej do powiedzenia.»«Tak. Jest jeszcze coś. To, że wątpiłam... że z bólem prawie uwierzyłam w to, comówiono o Tobie. I nie tylko ja. Przebacz nam wszystkim, najmniej Walerii,która zawsze trwała w swym przekonaniu i nawet się w nim umacniała corazbardziej. I przyjmij mój podarunek: tego mężczyznę. Nie będzie mi mógł służyćteraz, kiedy umie mówić... a także moje pieniądze.»«Nie. Ani jednego, ani drugiego.»«Nie wybaczasz mi zatem!»«Wybaczam nawet należącym do Mojego narodu, podwójnie winnym, którzy nierozpoznali, kim jestem. A miałbym nie przebaczyć wam, pozbawionym pełnejwiedzy o Bogu?Powiedziałem, że nie przyjmuję ani pieniędzy, ani mężczyzny, ale teraz bioręjedno i drugie. Przy pomocy jednego czynię wolnym drugiego. Zwracam ci twojepieniądze, bo kupuję tego <strong>człowieka</strong>. A kupuję go, aby przywrócić mu wolność,żeby udał się do swego kraju. Będzie mówił, że jest na ziemi Ten, który kochawszystkich ludzi, a kocha ich tym bardziej, im bardziej są nieszczęśliwi. Weźswoją sakiewkę» [– mówi Jezus.]«Nie, Nauczycielu. Jest Twoja. Człowiek też jest wolny. Należy do mnie, dałamCi go. Ty go czynisz wolnym. Pieniądze nie są potrzebne» [– stwierdza Klaudia.]«A więc... Czy masz jakieś imię?» – pyta mężczyznę.«Nazwaliśmy go żartem Kalikst. Ale kiedy został ujęty...»«To bez znaczenia. Zachowaj to imię i uczyń je prawdziwym, stając się bardzopięknym w twoim duchu. Idź! Bądź szczęśliwy, gdyż Bóg cię ocalił.»Iść! Czarnoskóry nie przestaje Go całować i mówić:«Jezus! Jezus!»I kładzie sobie znowu stopę Jezusa na głowie, mówiąc:152


«Ty – mój jedyny Pan.»«Ja – twój prawdziwy Ojciec. Domina, zajmiesz się nim, aby powrócił do swegokraju. Posłuż się pieniędzmi w tym celu, a ich nadwyżka niech mu będzie dana.Żegnaj, pani, i nie przyjmuj nigdy więcej głosów ciemności. Bądź sprawiedliwa iumiej Mnie poznać. Żegnaj, Kalikście. Żegnaj, niewiasto.»Jezus kończy rozmowę, prz<strong>echo</strong>dząc na przeciwległą stronę potoku, a nie na tę,gdzie się zatrzymała lektyka. Wchodzi między krzewy, wierzby i zarośla.Klaudia wzywa tragarzy i zamyślona wchodzi do lektyki. Zachowuje milczenie.Za to wolna i uwolniony niewolnik mówią za dziesięciu. Nawet legioniści tracąswą zdyscyplinowaną postawę wobec cudu odrodzonego języka. Klaudia jestzbyt zamyślona, aby nakazać ciszę. Na wpół leżąc w lektyce, z łokciem opartymo poduszki, z głową wspartą na ręce, nie słyszy nic. Jest pochłonięta myślami.Nie spostrzega nawet, że wolna nie jest z nią, lecz bez przerwy rozmawia ztragarzami, a Kalikst – z legionistami. Ci zaś, choć idą nadal w szeregu, niezachowują już milczenia. Przeżycie jest zbyt wielkie!Idą tą samą drogą. Dochodzą do rozwidlenia do Betel i Rama. Lektyka opuszczaEfraim, aby się dołączyć do sznura wozów.25. JEZUS UZDRAWIA MĘŻCZYZNĘ Z JAMNIINapisane 7 lutego 1947. A, 9942-9955Musiało minąć wiele dni. Mówię to, bo widzę, że zboża, które w ostatnichwizjach były wysokie zaledwie na jedną piędź, po ostatnich deszczach i pięknymsłońcu, które się po nich pojawiło, bardzo podrosły i już formują kłosy. Lekkiwiatr powoduje falowanie jeszcze delikatnych łodyg zbóż. Wietrzyk zabawia sięnowymi liśćmi najwcześniejszych drzew owocowych, które – gdy tylko kwiatyopadły lub poruszają się i opadają – już otwarły swe małe listki koloru jasnegoszmaragdu, delikatne, błyszczące, piękne jak wszystko co jest nietknięte inowe. Winnice, bardziej oporne, są jeszcze nagie i sękate. Jednak napoplątanych pędach latorośli, które się rozpinają między jednym pniem adrugim, pączki już przerywają ciemną otoczkę, która je obejmowała i, choćjeszcze zamknięte, ukazują już szarosrebrzysty meszek, gniazdo przyszłychkiści i nowych wąsów. Zdrewniałe wężowe girlandy winnic wydają się nabieraćgiętkości i nowego wdzięku. Słońce, już ciepłe, zaczyna swe dzieło nadawaniabarw i rozlewania zapachów roślinnych. Kiedy koloruje najbardziej żywymibarwami to, co wczoraj było jeszcze blade, ogrzewa, a przez to wydobywa – zbruzd, z łąk w kwiatach, z pól zbożowych, ogrodów i sadów, z zagajników, zmurów, z bielizny rozłożonej dla wysuszenia się – różnorodne odcieniezapachów, aby z nich uczynić jedną jedyną symfonię woni. Będzie ona trwaćprzez całe lato, przedłużając się w intensywnym zapachu moszczu w kadziach,w których tłoczone winogrona zamieniają się w wino. Wielki śpiew ptaków nagałęziach, beczenie spragnionych baranów w stadach. Śpiewy ludzi nazboczach, roześmiane głosy dzieci i śmiechy kobiet. To wiosna. Natura kocha iczłowiek raduje się miłością natury. Ona jutro uczyni go bardziej <strong>boga</strong>tym, a onbędzie się cieszył z [owoców] jej miłości, które ukazują się coraz żywsze w tympogodnym przebudzeniu. Bardziej umiłowana wydaje mu się małżonka, bardziejopiekuńczym wydaje się mąż swej towarzyszce, a obojgu – bardziej drogiedzieci. Dziś dają uśmiech i wymagają pracy, a jutro, w starości, też będąuśmiechem i wsparciem dla starców, których życie dobiegnie kresu.Jezus prz<strong>echo</strong>dzi pośród pól, które wznoszą się lub opadają w zależności oduformowania góry. Jest sam. Ubrany w len, bo dał Samuelowi Swą ostatniąwełnianą szatę. Ma lekki płaszcz o barwie ciemnoniebieskiej raczej żywej, którylekko osłania ciało, gdyż zarzucił go tylko na barki. Podtrzymuje go ręką na153


piersi. Poła zarzucona na ramię faluje lekko na bardzo łagodnym wietrze, któryprzebiega ziemię. Falują też jaśniejące na słońcu włosy. Idzie tam, gdzie sądzieci. Pochyla się, aby pogłaskać małe niewinne główki i posłuchać ich małychzwierzeń, podziwiać to, co szybko przynoszą, aby Mu pokazać, jakby to był jakiśskarb.Podchodzi jakaś dziewczynka, której krok jest jeszcze chwiejny, tak jest mała, iplącze się w sukience zbyt długiej dla niej, którą otrzymała być może po niecostarszym braciszku. Jest samym uśmiechem, a ten uśmiech rozjaśnia jej oczy iodkrywa małe ząbki między czerwonymi wargami. Trzyma bukiet margerytek,wielki bukiet jak na trzymające go dziecięce rączki, tak delikatne i tak małe. Ipodnosi swą zdobycz mówiąc:«Weź! Dla Ciebie. Dla mamy – potem. Pocałuj – tu!»I dotyka buzię rączkami, już uwolnionymi od bukietu, który Jezus wziął zesłowami podziwu i podziękowania. Stoi, z główką zadartą, boso, na palcach iniemal traci już równowagę w daremnym usiłowaniu wydłużenia swej drobnejpostaci, aby dosięgnąć twarzy Jezusa. On śmieje się, bierze ją na ręce i idzie znią, skuloną wysoko, jak ptak na wielkim drzewie, w stronę grupy niewiast,które płuczą nowe płótna w czystych wodach strumienia, żeby je potemrozciągnąć, aby wybielały na słońcu.Pochylone nad wodą niewiasty prostują się, aby Go pozdrowić, i jedna z nichmówi, uśmiechając się:«Tamar Ci przeszkadzała... Ale była tam od świtu, żeby zebrać kwiaty z ukrytąnadzieją zobaczenia Ciebie, jak prz<strong>echo</strong>dzisz. Nie dała mi ani jednego, bochciała najpierw je dać Tobie.»«Są dla Mnie droższe niż skarby królów, bo są niewinne jak dzieci i dane przezmałe dziecko, niewinne jak kwiaty. – Całuje dziewczynkę, stawia ją na ziemi iżegna słowami: – Niech przyjdzie do ciebie łaska Pana.»Żegna niewiasty i idzie dalej. Pozdrawia rolników lub pasterzy, którzy Go witająz pól lub łąk.Wydaje się kierować w dół, w stronę Jerycha, ale potem wraca, aby iść innąścieżką, która wspina się ponownie w stronę góry, na północ od Efraim. Tuziemia, dobrze nasłoneczniona i ochroniona przed wiatrami z północy, mapiękniejsze plony. Po obydwu stronach ścieżki rosną drzewa owocowe wregularnych odstępach od siebie. Zawiązki przyszłych owoców są już jak perłyna całej długości gałęzi.Droga, która opada z północy na południe, przecina ścieżkę. To musi być drogadosyć ważna, bo na skrzyżowaniu ma kamienie milowe, którymi posługują sięRzymianie. Są na nich napisy. Od strony północnej: „Neapoli”, a pod tą nazwąwyrytą dużymi literami łacińskimi, mocnymi jak te kamienie: litery o wielemniejsze, ledwie widoczne w granicie: „Sychem”. Od strony zachodniej: „Szilo-Jerozolima”; a na stronie zwróconej ku południowi: „Jerycho”. Od stronywschodu nie ma nazwy. Ale można by powiedzieć, że chociaż nie ma nazwymiasta, jest nazwa ludzkiego nieszczęścia. Na ziemi bowiem, między kamieniemmilowym a rowem, który ciągnie się wzdłuż drogi – jak przy wszystkich drogachutrzymywanych przez Rzymian, wykopanym dla odprowadzania wód w czasiedeszczów – leży człowiek. Zesztywniały, kłębek szmat i kości. Może jestmartwy.Jezus pochyla się nad nim, kiedy go zauważa pośród traw na skraju drogi, którewybujały dzięki wiosennym ulewom. Dotyka go i woła: «Co ci jest, mężu?»154


Odpowiada Mu jęk. Stos łachmanów porusza się, odwraca się wychudłe oblicze,które mogłoby być twarzą umarłego. Dwoje oczu zmęczonych, cierpiących iomdlewających spogląda ze zdumieniem na Tego, który się pochyla nad jegonędzą. Usiłuje usiąść, opierając się o ziemię chudymi rękami, ale jest tak słaby,że bez pomocy Jezusa nie mógłby tego zrobić.Jezus pomaga mu, opierając jego plecy o kamień milowy. Pyta:«Co ci jest? Jesteś chory?»«Tak.» To „tak” bardzo słabe.«Jak mogłeś wyruszyć w podróż, całkiem sam, w takim stanie? Nie masznikogo?» [– pyta dalej Jezus.]Mężczyzna potwierdza skinieniem głowy, ale jest zbyt słaby, aby odpowiedzieć.Jezus rozgląda się wokół Siebie. Nie ma nikogo na polach, to miejsce naprawdęopustoszałe. Na północy, prawie na szczycie wzgórza – garstka domów. Nazachodzie są pasterze pośród stada niespokojnych kóz, na zielonym zboczu. Nainnych wzniesieniach zieleń pól zastępują łąki i zagajniki. Jezus ponowniespogląda na mężczyznę. Pyta go:«A gdybym ci pomógł, umiałbyś dojść do tej wioski?»Człowiek potrząsa głową i dwie łzy płyną po jego policzkach tak zwiędłych, żewydają się pomarszczone, jakby był [bardzo] stary. Jednak czarna brodawskazuje, że jest jeszcze młody. Zbiera siły, aby powiedzieć:«Wypędzili mnie... Strach przed trądem... Nie jestem... A umieram... z głodu.»Umiera ze słabości. Wkłada jeden palec do ust i wyciąga z nich zielonkawąpapkę:«Popatrz... gryzłem ziarno... ale to jeszcze trawa.»«Pójdę do tamtego pasterza. Przyniosę ci ciepłego mleka. Szybko wrócę» [–mówi Jezus] i niemal biegnąc kieruje się tam, gdzie znajduje się stado, okołodwustu metrów powyżej drogi.Dochodzi do pasterza, rozmawia z nim, pokazuje, gdzie znajduje się mężczyzna.Pasterz odwraca się, aby popatrzeć, nie jest zdecydowany wysłuchać prośbyJezusa. Potem się decyduje. Zdejmuje z paska drewnianą miskę, którą nosi jakwszyscy pasterze, i doi kozę, aby dać pełną czarkę Jezusowi, który schodziostrożnie po zboczu, a za nim – dziecko, które było z pasterzem.Oto znowu jest blisko głodnego. Klęka przy nim, otacza ręką jego ramiona, abygo podtrzymać, i zbliża do jego warg miseczkę, w której jest jeszcze spienionemleko. Daje mu pić małymi łykami, potem stawia miseczkę na ziemi, mówiąc:«Na razie tyle. Wszystko na raz zaszkodziłoby ci. Niech twój żołądek się ożywiprzez wchłanianie mleka, które ci dałem.»Mężczyzna nie protestuje. Zamyka oczy i milknie, obserwowany przez bardzozdziwione dziecko.Po chwili Jezus daje mu na nowo miseczkę. Pije dłużej, z przerwami corazkrótszymi, aż mleko się kończy. Jezus oddaje naczynie dziecku i odsyła je.155


Mężczyzna ożywia się powoli. Usiłuje jeszcze niepewnymi ruchami doprowadzićsię do porządku. Patrzy z uśmiechem wdzięczności na Jezusa, który usiadł natrawie obok niego. Niepokoi się:«Przeze mnie tracisz czas.»«Nie martw się! Nigdy nie jest stracony czas, który się wykorzystuje namiłowanie braci. Kiedy będziesz się czuł lepiej, porozmawiamy.»«Czuję się lepiej. Ciepło wraca do moich członków i wzrok... Wydawało mi się,że tak umrę... Moje biedne dzieci! Straciłem wszelką nadzieję... A tyle jejmiałem do tej pory!... Gdybyś nie przyszedł, umarłbym... tak... na drodze...»«Byłoby to bardzo smutne, to prawda. Ale Najwyższy spojrzał na Swego syna iprzyszedł mu z pomocą. Odpocznij trochę.»Mężczyzna jest posłuszny przez chwilę, a potem otwiera znowu oczy i mówi:«Czuję, że odzyskuję życie. Och! Gdybym mógł dojść do Efraim!»«Po co? Masz tam kogoś, kto czeka na ciebie? Jesteś stamtąd?»«Nie. Jestem z okolic Jamnii, blisko Wielkiego Morza. Szedłem do Galilei, wzdłużwybrzeża, aż do Cezarei. Następnie skierowałem się do Nazaretu, bo jestemchory tu (uderza się w żołądek) na chorobę, której nikt nie potrafi wyleczyć. Toprzeszkadza mi pracować na roli. A jestem wdowcem. Mam pięcioro dzieci...Ktoś z naszych stron... bo pochodzę z Gazy... moim ojcem jest Filistyn, a matką– Syrofenicjanka... Jeden z naszych, który chodził za galilejskim Rabbim,przyszedł do nas z towarzyszem mówić o tym Rabbim. Ja też go słyszałem ikiedy się poczułem tak chory, powiedziałem: „Jestem Syryjczykiem i Filistynem,śmieciem dla Izraela. Hermastes mówił jednak, że Rabbi z Galilei jest tak dobryjak jest potężny. Wierzę w Niego i odnajdę Go”.Gdy tylko pogoda się poprawiła, zostawiłem dzieci matce mojej żony, zebrałemtrochę środków, jakie miałem, gdyż choroba pochłonęła wiele, i poszedłemszukać Rabbiego. Ale pieniądze szybko się kończą w podróży, szczególnie kiedynie można jeść wszystkiego... i trzeba się zatrzymywać w gospodach, kiedyboleści przeszkadzają mi chodzić.W Seforii sprzedałem osła, bo nie miałem już pieniędzy ani dla mnie, ani aby daćto, co się należy Rabbiemu. Myślałem, że gdy wyzdrowieję, będę mógł jeśćwszystko w drodze i wrócę szybko do domu. Tam, przez pracę na polach moich icudzych, poprawię swą sytuację... Ale Rabbiego nie było ani w Nazarecie, ani wKafarnaum. Jego Matka mi to powiedziała. Powiedziała: „Jest w Judei. SzukajGo u Józefa z Seforii, w Bezeta lub w Getsemani. Oni będą potrafili cipowiedzieć, gdzie On jest”. Wracałem stamtąd pieszo. Choroba się nasilała, apieniądze – zmniejszały. W Jerozolimie, gdzie mnie posłano, znalazłem ludzi, alenie Rabbiego. Powiedzieli mi: „Och, wypędzono Go już dawno. Jest wyklętyprzez Sanhedryn. Uciekł, nie wiemy dokąd”. Poczułem, że umieram... jak dzisiaj.A nawet bardziej niż dzisiaj. Szedłem i wypytywałem setki ludzi po całymmieście i w wioskach. Nikt nie wiedział. Niektórzy płakali ze mną. Wielu mniebiło.Potem, któregoś dnia, kiedy zacząłem żebrać za murami Świątyni, usłyszałemdwóch faryzeuszy, którzy mówili: „Teraz, kiedy wiadomo, że Jezus z Nazaretujest w Efraim...” Nie traciłem czasu i, chociaż byłem słaby, przyszedłem aż tu,żebrząc o chleb, coraz bardziej poszarpany i coraz bardziej chory. A ponieważnie byłem zorientowany, pomyliłem drogi... Dzisiaj doszedłem tu, do tej wioski.Przez dwa dni jadłem tylko dziki koper i przeżuwałem cykorię i zielone ziarna.156


Wzięli mnie za trędowatego z powodu mojej bladości i wypędzili rzucająckamieniami. Prosiłem tylko o chleb i żeby mi wskazali drogę do Efraim...Upadłem tu... Ale chciałbym iść do Efraim. Jestem tak blisko celu! Czy może sięzdarzyć, że go nie osiągnę? Wierzę w Rabbiego. Nie jestem Izraelitą, aleHermastes też nim nie był, a On go tak samo miłował. Czy to możliwe, żeby BógIzraela spuścił na mnie Swą rękę, aby się zemścić za grzechy tych, którzy mniezrodzili?»«Prawdziwy Bóg jest Ojcem ludzi, sprawiedliwym, ale dobrym [– odpowiada muJezus]. On wynagradza tego, kto ma wiarę, i nie każe płacić niewinnym zagrzechy, które nie są ich winami. Dlaczego jednak powiedziałeś, że kiedyusłyszałeś, że miejsce pobytu Rabbiego jest nieznane, poczułeś, że umieraszbardziej niż dzisiaj?»«O! To dlatego, że powiedziałem sobie: „Straciłem Go, zanim Go znalazłem”» [–wyjaśnia mężczyzna.]«Ach, z powodu twojego zdrowia!»«Nie. Nie tylko dlatego. Ale dlatego, że Hermastes opowiadał o Nim w takisposób, że wydawało mi się, że gdybym Go poznał, nie byłbym już śmieciem.»«Wierzysz więc, że On jest Mesjaszem?» [– pyta Jezus.]«Wierzę w to. Nie wiem dobrze, kto to jest Mesjasz, ale wierzę, że Rabbi zNazaretu jest Synem Bożym.»Twarz Jezusa rozpromienia uśmiech, kiedy pyta:«Jesteś pewien, że skoro Nim jest, to wysłucha ciebie, nieobrzezanego?»«Jestem tego pewien, bo Hermastes to powiedział. Mawiał: „On jestZbawicielem wszystkich. Dla Niego nie ma Hebrajczyków i bałwochwalców. Jesttylko stworzenie, które trzeba zbawić, gdyż po to posłał Go Pan Bóg”. Wielu sięśmiało. Ja uwierzyłem. Gdybym mógł Mu powiedzieć: „Jezu, miej litość nademną”, On by mnie wysłuchał. O! Jeśli jesteś z Efraim, zaprowadź mnie do Niego.Może jesteś jednym z Jego uczniów...»Jezus uśmiecha się coraz bardziej i radzi mu:«Spróbuj poprosić Mnie, żebym cię uzdrowił...»«Jesteś dobry, mężu. Przy tobie ma się pokój. Tak, jesteś dobry jak... jak samRabbi i z pewnością On dał Ci władzę [czynienia] cudu... bo, dobry jak Ty możebyć tylko Jego uczeń. Wszyscy, których spotkałem i podawali się za Jegouczniów, byli dobrzy. Ale nie obraź się, jeśli Ci powiem, że może nawet umieszuzdrawiać ciała, ale nie – dusze. A ja chciałbym, aby i ona została uleczona, jaksię to zdarzyło Hermastesowi. Stać się sprawiedliwym... A to jedynie Rabbimoże uczynić. Jestem grzesznikiem oprócz tego, że jestem chory. Nie chcę miećciała uzdrowionego i doczekać, aż umrze któregoś dnia wraz z duszą. Chcę żyć.Hermastes mawiał, że Rabbi jest Życiem duszy i że dusza, która w Niego wierzy,żyje na zawsze w Królestwie Boga. Zaprowadź mnie do Rabbiego. Bądź takdobry! Dlaczego się śmiejesz? Może myślisz, że jestem zuchwały, chcącuzdrowienia, a nie mogąc dać jałmużny? Ale kiedy wyzdrowieję, będę jeszczeuprawiać ziemię. Mam bardzo dobre owoce. Niech Rabbi przyjdzie w porzeowoców, a zapłacę Mu i udzielę gościny, jak długo będzie chciał.»«Kto ci powiedział, że Rabbi chce pieniędzy? Hermastes?»157


«Nie, przeciwnie. Mawiał, że Rabbi ma litość nad ubogimi i im jako pierwszympomaga. Ale tak się postępuje wobec wszystkich lekarzy i... i właściwie – wobecwszystkich.»«Ale nie wobec Niego, zapewniam cię o tym. Mówię ci, że jeśli zdobędziesz sięna taką wiarę, że poprosisz tu o cud, i uwierzysz, że on jest możliwy, dostąpiszgo.»«Mówisz prawdę?... Jesteś tego pewien? Oczywiście, jeśli jesteś jednym zuczniów, nie możesz kłamać ani się mylić. I chociaż żałuję, że nie zobaczęRabbiego... chcę być Ci posłuszny... Może On, prześladowany... nie chce, żebyGo widziano... nie ufa już nikomu. Ma rację, ale to nie my będziemy Jego ruiną.Będą nią prawdziwi Hebrajczycy... Ale tak, mówię tu (klęka z wielkim trudem):„Jezusie, Synu Boży, ulituj się nade mną!”»«I niech ci się stanie, jak na to zasługuje twoja wiara» – mówi Jezus ze Swymgestem rozkazywania chorobom.Mężczyzna ma coś w rodzaju olśnienia, to znaczy – niespodziewane[wewnętrzne] światło. Rozumie – nie wiem, czy to przez otwarcie się jegoumysłu lub przez odczucie fizyczne albo równocześnie przez jedno i drugie –rozumie, kim jest Ten, którego ma przed sobą, i wydaje okrzyk takprzeszywający, że pasterz, który zszedł na drogę – może po to, aby zobaczyć –przyśpiesza kroku.Mężczyzna jest na ziemi, z twarzą w trawie, i pasterz mówi, pokazując go swojąlaską:«Jest martwy? Trzeba czegoś innego niż mleka, kiedy ktoś umiera!» – ipotrząsa głową.Mężczyzna słysząc to wstaje, mocny, zdrowy. Krzyczy:«Martwy? Jestem uzdrowiony! Jestem wskrzeszony! On to uczynił. Już nieodczuwam głodu ani boleści choroby. Jestem jak w dniu moich zaślubin! O! Jezubłogosławiony! Ale jakże mogłem Cię nie rozpoznać wcześniej?! Twoja litośćpowinna mi była powiedzieć Twoje imię! Pokój, który odczuwałem przy Tobie!Byłem głupi. Przebacz Twemu biednemu słudze!»Upada ponownie na ziemię, w adoracji.Pasterz porzuca owce i oddala się biegiem wielkimi susami w stronę małejwioski. Jezus siada przy uzdrowionym mężczyźnie i mówi mu:«Mówiłeś o Hermastesie jak o umarłym. Znasz więc jego koniec. Chcę od ciebietylko jednego: abyś poszedł ze Mną do Efraim i opowiedział o jego śmiercikomuś, kto jest ze Mną. Potem poślę cię do Jerycha, do pewnej uczennicy, abyci pomogła w podróży powrotnej.»«Pójdę, jeśli tego chcesz, ale teraz, kiedy jestem zdrowy, nie boję się, że umręw drodze. Nawet trawa może mnie wyżywić i nie wstydzę się wyciągać ręki, bonie obżarstwo i pijaństwo pochłonęło moje mienie, lecz sprawiedliwy cel.»«Chcę tego. Powiesz jej, że Mnie widziałeś i że czekam tu na nią, że już możeprzyjść i że nikt nie będzie jej dręczył. Będziesz umiał to powtórzyć?»«Tak. Ach! Dlaczego Cię nienawidzą, Ciebie, tak dobrego?»«Ponieważ wielu ludzi ma w sobie ducha, który ich opętał. Chodźmy.»158


Jezus rusza w drogę do Efraim, a mężczyzna pewnym krokiem idzie za Nim.Tylko wielkie wychudzenie przypomina o jego chorobie i niedostatkach zprzeszłości.W tym czasie z małej wioski przychodzi wiele osób, które krzyczą i gestykulują.Wzywają Jezusa, prosząc Go, żeby się zatrzymał. Jezus nie słucha ich, a nawetprzyśpiesza kroku. Tamci podążają za Nim...Oto znowu okolice Efraim. Rolnicy – którzy się przygotowują do powrotu dodomów, bo słońce zaraz zajdzie – pozdrawiają Jezusa, patrząc na mężczyznę,który jest z Nim.Z jednej ścieżki wychodzi Judasz z Kariotu. Wzdryga się, zaskoczony widokiemNauczyciela. Jezus nie ujawnia żadnego zaskoczenia. Zwraca się tylko domężczyzny i mówi mu:«To jeden z Moich uczniów. Powiedz mu o Hermastesie..»«Ech! Nie ma wiele do mówienia. Był niestrudzony w głoszeniu Chrystusa, dotego stopnia, że się odłączył od swego towarzysza, aby zostać u nas. Mówił, żemy bardziej niż wszyscy inni potrzebujemy poznania Ciebie, o, Rabbi, i że chce,aby Cię poznano w jego ojczyźnie. Chciał wrócić do Ciebie po rozgłoszeniuTwego Imienia we wszystkich najmniejszych wioskach. Żył jak pokutnik. Gdy zlitości ktoś mu dał chleba, błogosławił go w Twoje Imię. Gdy rzucano w niegokamieniami, odchodził, także błogosławiąc. Żywił się dzikimi owocami,mięczakami morskimi, które odrywał od skał lub wyciągał z piasku. Wieluuważało go za „szaleńca”, ale nikt w gruncie rzeczy go nie nienawidził.Wypędzano go najwyżej, jakby był złą wróżbą. Pewnego dnia znaleziono gomartwego na drodze, właśnie blisko mojej wioski, na drodze, która prowadzi doJudei, prawie na granicy. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, jak umarł, ale mówi siępo cichu, że zabił go ktoś, kto nie chciał, żeby głoszono Mesjasza. Miał głębokąranę w głowie. Podobno koń go potrącił, ale nie wierzę w to. Uśmiechał się,leżąc na ziemi. Tak, wydawało się, że się uśmiecha do ostatnich gwiazdnajbardziej pogodnej nocy miesiąca Elul i do pierwszych promieni słońca oporanku. Znaleźli go ogrodnicy, którzy u progu dnia szli do miasta z jarzynami.Powiedzieli mi o tym, kiedy przyszli wziąć moje ogórki. Pobiegłem zobaczyć. Byłw wielkim pokoju.»«Słyszałeś?» – pyta Jezus Judasza.«Słyszałem. Czy jednak nie powiedziałeś mu, że będzie Ci służył i że będzie miałdługie życie?»«Niezupełnie tak mu powiedziałem. Czas, który minął, przyciemnia twą myśl.Czy jednak nie służył Mi, ewangelizując w kraju misyjnym, i czy nie miałdługiego życia? Czy może mieć dłuższe życie ktoś, kto zdobywa i umiera nasłużbie Bożej? Długie i chwalebne.»Judasz śmieje się dziwnie, co mnie tak szokuje, i nic nie odpowiada.W tym czasie ludzie z wioski dołączyli się do wielu z Efraim i rozmawiają międzysobą, pokazując Jezusa.Jezus poleca Judaszowi:«Idź z tym mężczyzną do domu i pomóż mu, aby się jeszcze wzmocnił. Odejdziepo szabacie, który dzisiaj się zaczyna.»159


Judasz okazuje posłuszeństwo. Jezus pozostaje sam i idzie powoli, pochylającsię, aby przypatrzyć się łodygom zboża, które zaczyna formować kłosy. Ludzie zEfraim pytają Go:«Piękne jest to zboże, prawda?»«Piękne, ale nie różni się od tego z innych regionów.»«Oczywiście, Nauczycielu. To zawsze zboże! To oczywiste, że musi byćpodobne.»«Wy to mówicie? Zatem zboże jest lepsze niż ludzie. Byle zostało zasiane, jaktrzeba, da ten sam plon tu, co w Judei lub w Galilei, lub, powiedzmy, narówninach wzdłuż Wielkiego Morza. Ludzie natomiast nie przynoszą tegosamego owocu. I ziemia też jest lepsza niż ludzie. Gdyż, kiedy się jej powierzazasiew, jest dobra dla niego, nie czyniąc różnicy, że nasienie pochodzi z Samariilub z Galilei.»«To prawda. Ale dlaczego mówisz, że ziemia i zboże jest lepsze niż ludzie?»«Dlaczego?... Przed chwilą pewien człowiek prosił o chleb, o litość, na skrajujednej wioski. I wypędzono go, sądząc, że jest Judejczykiem. Wypędzono go,rzucając kamienie z okrzykami: „trędowaty”. Jemu się wydawało, że to zpowodu wychudzenia, jednak mówiono tak z powodu jego pochodzenia. I tenczłowiek omal nie umarł z głodu, na drodze. Zatem ludzie z tej wioski, ci ludzietam, którzy was posłali, abyście Mnie wybadali, i chcieliby przyjść do domu, wktórym przebywam, aby zobaczyć uzdrowionego, są gorsi niż zboże i ziemia. Nieumieli bowiem – chociaż pracuję nad nimi od dawna – dać tego samego owocu,który wydał ten człowiek. On nie jest ani Judejczykiem, ani Samarytaninem, niewidział Mnie nigdy ani nie słyszał, przyjął jednak słowa jednego z Moichuczniów i uwierzył we Mnie, chociaż Mnie nie znał. Są gorsi niż ziemia, boodrzucili tego <strong>człowieka</strong>, gdyż był z innego nasienia. Teraz zaś chcieliby przyjść,aby zaspokoić swój głód ciekawości – ci, którzy nie umieli zaspokoić głodukogoś, kto już był u kresu sił. Powiedzcie tym ludziom, że Nauczyciel niezaspokoi tej niepotrzebnej ciekawości. I nauczcie się wszyscy wielkiego prawamiłości, bez którego nie będziecie mogli iść za Mną. [Ciekawość] nie jestmiłością do Mnie i to nie ona zbawi wasze dusze, lecz miłość Mojej nauki. A Mojanauka uczy miłości braterskiej bez czynienia różnic ze względu na rasę imajątek. Niech więc odejdą ci ludzie o sercu twardym, którzy zasmucili Mojeserce, i niech okażą skruchę, jeśli chcą, żebym ich kochał. Bo, pamiętajcie o tymwszyscy, chociaż jestem dobry, jestem także sprawiedliwy. Niech to, że nierobię różnicy i że kocham was tak, jak innych z Galilei i Judei, nie skłania wasdo odczuwania głupiej pychy, [twierdzenia], że jesteście szczególnieumiłowanymi, pozwalania sobie na czynienie zła bez lęku, że wam będę czyniłwyrzuty. Ja chwalę lub ganię według tego, jak sprawiedliwość chce: zarównoMoich krewnych, jak i apostołów oraz wszystkie inne stworzenia, a w Moichwymówkach jest miłość. Czynię to dlatego, że chcę sprawiedliwości w sercach,aby móc wynagrodzić pewnego dnia tego, kto ją praktykował. Idźcie im toprzekazać i niech to pouczenie wyda owoce we wszystkich.»Jezus owija się płaszczem i kieruje się szybko w stronę Efraim, pozostawiającSwych rozmówców, którzy odchodzą dość niechętnie, aby powtórzyć słowaNauczyciela ludziom z wioski pozbawionej litości.160


26. JUDASZ NIE WIERZY W AUTENTYCZNOŚĆ CIERPIENIA <strong>CHRYSTUSA</strong>Napisane 10 lutego 1947. A, 9955-9971Jezus, sam i pochłonięty Swoimi myślami, idzie powoli w kierunku gęstego lasu,który rośnie na zachód od Efraim. Od potoku dochodzi szum wody, a od stronydrzew – śpiew ptaków. Miłe światło słońca, wiosennego i żywego, przenikaprzez sploty gałęzi. Marsz jest cichy po dywanie z traw w pełni rozkwitu.Promienie słońca rysują na zieleni trawy jakby ruchomy dywan ze złocistychkrążków lub prążków. Rozbłyska, jakby jego płatki były z klejnotów, jakiś kwiat,jeszcze pokryty rosą, dotknięty w samym środku świetlistym kręgiem. Otaczago jeszcze cień.Jezus idzie w stronę urwiska, które wysuwa się jak balkon ponad przepaścią. Tobalkon, na którym wznosi się ogromny dąb. Stąd też zwisają giętkie gałęziejeżyn, a może dzikich róż, bluszczu i wiciokrzewów, które – nie znajdującmiejsca ani oparcia tam, gdzie wyrosły, zbyt ściśnięte z powodu tego, że rosnątak bujnie – spadają w przepaść. Wyglądają jak włosy rozczochrane irozpuszczone. Opadają w nadziei, że będą mogły się o coś zaczepić.Jezus jest na wysokości urwiska. Kieruje się w stronę punktu najbardziejwysuniętego, odsuwając plątaninę krzewów. Stado ptaków odlatuje, trzepoczącskrzydłami, z piskami przerażenia. Jezus zatrzymuje się, aby spojrzeć na<strong>człowieka</strong>, który szedł przed Nim w górę, a teraz kładzie się na trawie, prawiena krawędzi przepaści, z łokciami opartymi o ziemię, z twarzą w dłoniach.Mężczyzna spogląda w dal, w kierunku Jerozolimy. To Samuel, dawny uczeńJonatana, syna Uzzjela. Jest zamyślony. Wzdycha. Potrząsa głową...Jezus porusza gałęziami, aby przyciągnąć jego uwagę, a ponieważ próba ta jestbezskuteczna, podnosi z trawy kamień i stacza go po ścieżce w dół. Odgłoskamienia, który podskakuje na zboczu, sprawia, że młodzieniec się otrząsa.Odwraca się zaskoczony i pyta: «Kto tu jest?»«Ja, Samuelu. Przyszedłeś przede Mną do jednego z Moich ulubionych miejscmodlitwy» – mówi Jezus, ukazując się zza potężnego pnia dębu, usytuowanegona skraju prowadzącej tu ścieżki. Czyni to tak, jakby dopiero co przybył.«O, Nauczycielu! Tak mi przykro.... ale zaraz Ci zostawię wolne miejsce» –mówi, podnosząc się w pośpiechu i biorąc płaszcz, który zdjął, aby się na nimpołożyć.«Nie. Po co? Jest miejsce dla dwóch. Tu jest tak pięknie! To miejsce takodosobnione, samotne, zawieszone ponad przepaścią. Tyle tu światła i rozległywidok w dal! Dlaczego chcesz je opuścić?»«Aby... Ci pozwolić się modlić...»«A nie możemy tego zrobić razem lub nawet porozmyślać, rozmawiając ze sobą,wznosząc naszego ducha do Boga... i zapominając o ludziach i ich ułomnościach,myśląc o Bogu, Ojcu naszym i dobrym Ojcu wszystkich tych, którzy Go szukają ikochają Go dobrą wolą?»Samuel czyni gest zaskoczenia, kiedy Jezus mówi: „i zapomnieć o ludziach i ichułomnościach...”, ale nie odpowiada. Siada.Jezus siada obok niego, na trawie, i mówi mu:«Siedź tutaj. Zostańmy razem. Popatrz, jak horyzont jest dzisiaj czysty.Gdybyśmy mieli oczy orła, moglibyśmy zobaczyć bielejące wioski, które są na161


szczytach gór i otaczają, jakby koroną, Jerozolimę. I kto wie, możezobaczylibyśmy w przestrzeni punkt jaśniejący jak kosztowny kamień, któryspowodowałby bicie naszych serc: złote kopuły Domu Bożego...Spójrz: tam znajduje się Betel. Widać jego bielejące domy, a tam, za Betel, jestBerot. Jakąż najwyższą przebiegłość okazali dawni mieszkańcy tego miejsca iich sąsiedzi! Ale wynikło z tego dobro, chociaż oszustwo nigdy nie jest dobrąbronią. Wynikło z niego dobro, bo ono ich skłoniło do służby Boguprawdziwemu. Zawsze jest lepiej utracić ludzkie zaszczyty, a zdobyć bliskośćBożą, nawet jeśli zaszczyty ludzkie są liczne i wartościowe, a bliskość tego, coBoskie – skromna i nieznana. Prawda?»«Tak, Nauczycielu, mówisz dobrze. To mi się przydarzyło.»«Ale jesteś smutny, chociaż przemiana powinna cię uszczęśliwić. Jesteśsmutny. Cierpisz. Izolujesz się. Spoglądasz ku miejscom, które opuściłeś.Wydajesz się uwięzionym ptakiem, który – zamknięty między prętami swegowięzienia – patrzy z wielkim żalem w stronę miejsca, które lubił. Nie mówię ci,że nie masz tego robić. Jesteś wolny. Możesz odejść i...»«Panie, może Judasz mówił Ci źle o mnie i dlatego mówisz do mnie w tensposób?» [– pyta Samuel]«Nie, Judasz nie mówił Mi nic. To nie ze Mną rozmawiał. Ale z tobą, tak. I todlatego jesteś smutny i dlatego izolujesz się, zniechęcony.»«Panie, jeśli znasz sprawy, o których nikt Ci nie mówił, wiesz także i to, że tonie pragnienie porzucenia Ciebie wywołuje mój smutek, to nie żal, że sięnawróciłem ani tęsknota za przeszłością... Nie jestem smutny z powodu strachuprzed ludźmi, ze strachu przed ich karami, którymi mnie chciano zastraszyć.Patrzyłem w tamtą stronę, to prawda. Patrzyłem w stronę Jerozolimy, ale bezpragnienia powrotu tam, powrotu jako ktoś, kim byłem niegdyś. Z pewnościąpragnę, jak my wszyscy, powrócić tam jako Izraelita, który lubi wchodzić doDomu Bożego i adorować Najwyższego. Nie sądzę, że mógłbyś mi to wyrzucać.»«Ja pierwszy, w Mojej podwójnej Naturze, pragnę tego ołtarza i chciałbymwidzieć, że jest otoczony należną świętością. Wszystko, co go otacza czcią, magłos pełen słodyczy dla Mnie – Syna Bożego. Jako Syn Człowieczy, jakoIzraelita, a więc Syn Prawa, widzę Świątynię i ołtarz jako miejsce najbardziejświęte Izraela: miejsce, gdzie nasze człowieczeństwo może się zbliżyć doBoskości i przesycić się zapachem powietrza, otaczającym tron Boży.[Por. Mt 5,17] Nie usuwam Prawa, Samuelu. Ono jest święte, gdyż jest daneprzez Mojego Ojca. Ja je doskonalę i dokładam do niego nowe części. Jako SynBoży mogę to czynić. Po to Ojciec Mnie posłał. Przychodzę założyć Świątynięduchową Mojego Kościoła, a nad tą Świątynią ani ludzie, ani demony nie będągórować. A tablice Prawa będą tam mieć zaszczytne miejsce, gdyż są wieczne,doskonałe, nienaruszalne. To, co zostało zapisane na tych tablicach, w swejniezwykłej zwięzłości zawiera wszystko, co potrzebne, aby być sprawiedliwymw oczach Bożych. Moje słowo nie zniosło [poleceń]: „Nie popełniaj tego lubtamtego grzechu”. Przeciwnie! Ja także powtarzam wam tych dziesięćprzykazań. Jedynie mówię wam, że trzeba je zachowywać doskonale, to znaczynie ze strachu przed gniewem Bożym, kiedy się je przekroczy, lecz z miłości dowaszego Boga, który jest Ojcem. Ja przychodzę, aby włożyć waszą dziecięcądłoń w dłoń waszego Ojca. Od iluż wieków te ręce są rozdzielone! Karaoddzielała i Grzech oddzielał. Kiedy już przyszedł Odkupiciel i grzech jest bliskiusunięcia, przeszkody upadają. Jesteście znowu synami Bożymi...»162


«To prawda. Ty jesteś dobry i zawsze umacniasz. Wiesz wszystko. Nie mówię Ciwięc o moim strapieniu. Ale pytam Cię: dlaczego ludzie są tak zdeprawowani iszaleni, i głupi? Jak i jakich sztuczek używają, żeby w tak diabelski sposóbnamawiać do zła? A my, jakże jesteśmy zaślepieni, że nie widzimyrzeczywistości i wierzymy w kłamstwa! I jak możemy stawać się takimidemonami? I być nimi nawet, kiedy jesteśmy blisko Ciebie? Patrzyłem w tamtąstronę i myślałem... Tak, myślałem o licznych strumykach trucizny, którewytryskują stamtąd, aby niepokoić synów Izraela. Zastanawiałem się, jakmądrość rabbich może się sprzymierzyć z tak wielką podłością, która psuje idoprowadza do błędu. Myślałem, szczególnie o tym, bo....»Samuel, który mówił porywczo, przerywa i spuszcza głowę.Jezus kończy zdanie: «...bo Judasz, Mój apostoł, jest taki i zadaje cierpienieMnie i tym, którzy Mnie otaczają lub przychodzą do Mnie, jak ty przyszedłeś.Wiem o tym. Judasz próbuje oddalić cię stąd i podsuwa ci podejrzenia iwyśmiewa...»«I nie tylko mnie. Tak. Zatruł moją radość z tego, że doszedłem dosprawiedliwości. On mi ją zatruwa tak zręcznie, że myślę, iż jestem tu jakzdrajca siebie samego i Ciebie. Mnie, bo się łudzę, że jestem lepszy, atymczasem będę przyczyną Twego upadku. Istotnie, nie znam siebie jeszcze... imógłbym, spotykając tych ze Świątyni, wyrzec się mego postanowienia i być...Och, gdybym to zrobił wtedy, miałbym wytłumaczenie, że nie wiedziałem, Kimjesteś. O Tobie bowiem wiedziałem to, co mi mówiono, aby uczynić ze mnieprzeklętego. Ale gdybym to uczynił teraz! Jakież będzie przekleństwo tego,który zdradzi Syna Bożego!Jestem tu... tak, zamyślony. Zastanawiam się, dokąd uciec, aby nie byćnarażonym na niebezpieczeństwo z mojej strony i ich. Myślałem, żeby uciecgdzieś daleko, dołączyć się do tych z Diaspory... Daleko, daleko, abyprzeszkodzić demonowi w nakłonieniu mnie do grzechu... Twój apostoł marację, nie ufając mi. On mnie zna, bo on nas wszystkich zna, znającprzywódców... I ma rację, wątpiąc we mnie. Kiedy mówi: „A nie wiesz, że Onnam powiedział – nam, że będziemy słabi? Zastanów się: nam, którzy jesteśmyapostołami i jesteśmy z Nim od tak dawna. A ty, tak obciążony starym Izraelem,dopiero co przybyłeś – i to w chwilach, które budzą w nas przerażenie – auważasz, że masz siły wytrwać w sprawiedliwości?” On ma rację mówiąc to.»Zniechęcony mężczyzna pochyla głowę.«Ileż smutków potrafią sobie zadawać synowie ludzcy! Szatan, zaprawdę, umiesię posługiwać tą skłonnością, aby ich przerażać całkowicie i oddalać odRadości, która wychodzi im na spotkanie dla ich zbawienia. Ten bowiem smutekducha, strach o jutro, troski – wszystko to broń, którą człowiek wkłada do rękiswego przeciwnika. Przeraża go przy pomocy urojeń, które człowiek sobiewytwarza. Są i inni ludzie, którzy naprawdę sprzymierzają się z szatanem, abypomagać mu w przerażaniu braci.[Por. Mt 6,25nn; Łk 12,22] Ale, Mój synu, czy nie ma Ojca w Niebie? Ojca, któryprzewidział dla tego źdźbła trawy to wyżłobienie w skale – rowek wypełnionyziemią, utworzony w ten sposób, że wilgoć rosy, spływając na gładki kamień,gromadzi się w tej małej bruździe? Dzięki temu źdźbło trawy może żyć i kwitnąćwraz z tym małym kwiatuszkiem, którego piękno nie jest mniej godne podziwuniż wielkie słońce jaśniejące wysoko. Jedno i drugie to doskonałe dziełoStwórcy-Ojca. Skoro On troszczy się o to źdźbło trawy zrodzone na skale, jakżenie miałby się nie troszczyć o jedno ze Swoich dzieci, które pragnie Muzdecydowanie służyć?163


O, zaprawdę, Bóg nie zawodzi ‘dobrych’ pragnień <strong>człowieka</strong>, bo to On sam jerozpala w waszych sercach. To On, przewidujący i mądry, stwarza okoliczności,aby wspierać pragnienia Swoich dzieci. I nie tylko to, lecz aby naprostować iudoskonalić pragnienie czczenia Go przez tego, kto kroczy drogaminiedoskonałymi, i doprowadzić go do pragnienia oddania Mu czci przezpostępowanie drogami sprawiedliwymi.Byłeś jak oni. Wierzyłeś, chciałeś, byłeś przekonany, że czcisz Bogaprześladując Mnie. Ojciec widział, że w twoim sercu nie ma nienawiści do Boga,lecz dążenie do oddania chwały Bogu przez usunięcie ze świata Tego, o którymci powiedzieli, że jest nieprzyjacielem Boga i niszczycielem dusz. I wtedy Onstworzył okoliczności, aby wysłuchać twego pragnienia oddania chwałytwojemu Panu. I tak jesteś pośród nas. Czy możesz myśleć, że Bóg porzucaciebie teraz, kiedy cię tu przywiódł? Jedynie wtedy, gdybyś ty Go porzucił, siłazła mogłaby zapanować nad tobą.»«Ja tego nie chcę. Moja wola jest szczera» – oznajmia Samuel.«Zatem czym się martwisz? Słowem <strong>człowieka</strong>? Niech mówi. On myśli własnąmyślą. Myśl ludzka jest zawsze niedoskonała. Ale zaradzę temu» [– obiecujeJezus.]«Nie chcę, żebyś mu robił wymówki. Wystarczy mi, że zapewniasz mnie, że niezgrzeszę.»«Zapewniam cię. Nic ci się nie stanie, bo nie chcesz, żeby się to stało. Bowidzisz, Mój synu, nie pomogłoby ci pójście do Diaspory, a nawet na krańceziemi, aby ustrzec twoją duszę od nienawiści do Chrystusa i kary za tęnienawiść. Wielu w Izraelu nie zanieczyści się materialnie Zbrodnią, ale niebędą mniej winni niż ci, którzy Mnie skażą i wykonają wyrok. Z tobą mogęmówić o tych sprawach, bo ty wiesz, że wszystko jest już przygotowane w tymcelu. Znasz imiona i myśli najbardziej zawziętych wobec Mnie. Powiedziałeś:„Judasz zna nas wszystkich, gdyż zna wszystkich Przywódców”. On was zna, alei wy, mali – bo jesteście jak małe gwiazdy przy wielkich planetach – wy teżwiecie, że się pracuje, jak się pracuje i kto pracuje, i jakie spiski się knuje ijakie środki się rozważa... Mogę więc rozmawiać z tobą. Nie mógłbym czynićtego z innymi... Inni nie wiedzą, ile potrafię wycierpieć i wybaczyć...»«Nauczycielu, ale jakże Ty możesz, wiedząc, być tak... Ktoś idzie ścieżką» –Samuel wstaje, aby zobaczyć. Wykrzykuje:«Judasz!»«Tak, to ja. Powiedziano mi, że Nauczyciel tędy prz<strong>echo</strong>dził, a tymczasem tociebie spotykam. Wracam więc, aby cię pozostawić twoim myślom» – śmieje sięswym śmiechem, bardziej posępnym niż lament sowy, tak brak mu szczerości.«Ja też tu jestem. Pytają o Mnie w osadzie?» – odzywa się Jezus, ukazując sięza Samuelem.«O, Ty! Zatem byłeś w dobrym towarzystwie, Samuelu! A Ty także,Nauczycielu...»«Tak, zawsze dobre jest towarzystwo kogoś, kto posiada sprawiedliwość.Szukałeś Mnie więc, aby przebywać ze Mną. Chodź. Jest jeszcze miejsce dlaciebie, a nawet dla Jana, gdyby był z tobą.»«Jest na dole, zajęty pielgrzymami» [– mówi Judasz.]164


«Muszę więc iść, skoro są pielgrzymi.»«Nie, pozostają na cały jutrzejszy dzień. Jan właśnie umieszcza ich w naszychłóżkach, żeby odpoczęli. Uszczęśliwia go to, co robi. Zresztą, wszystko gouszczęśliwia. Naprawdę jesteście podobni. Ja nie wiem, jak wy to robicie, żebybyć szczęśliwymi zawsze i mimo wszystkich rzeczy najbardziej... dręczących.»«Właśnie to pytanie miałem postawić, kiedy przybyłeś» – wykrzykuje Samuel.«Ach tak! A więc i ty nie czujesz się szczęśliwy i dziwisz się, że inni wwarunkach jeszcze... trudniejszych niż nasze, mogą być szczęśliwi?»«Nie jestem nieszczęśliwy. Nie mówię o sobie. Zadaję sobie jednak pytanie, zjakiego źródła pochodzi spokój Nauczyciela, który zna Swą przyszłość, a jednaknie niepokoi się niczym.»«Ależ ze źródła niebieskiego! [– odpowiada mu Judasz.] To naturalne! On jestBogiem! Może w to wątpisz? Czy Bóg może cierpieć? On jest ponad bólem.Miłość do Ojca jest dla Niego jak... jak wino upajające. I winem upajającym jestdla Niego przekonanie, że Jego czyny... są zbawieniem świata. A ponadto... czyOn może mieć reakcje fizyczne takie, jakie mamy my, zwykli ludzie? To byłobysprzeczne z rozsądkiem. Skoro Adam, niewinny, nie znał cierpień żadnegorodzaju i nigdy by ich nie poznał, gdyby pozostał niewinny, to Jezus, ten...Najbardziej niewinny, to stworzenie... nie wiem jak je nazwać: niestworzone –ponieważ jest Bogiem – lub stworzone, gdyż ma rodziców... och! Ileżniejasności nie do rozwiązania dla tych z przyszłości, mój Nauczycielu! SkoroAdam byłby wolny od cierpień dzięki swej niewinności, to czy można sobiewyobrazić, że Jezus będzie musiał cierpieć?»Jezus pozostaje z głową pochyloną. Usiadł ponownie na trawie. Jego włosyokrywają Mu twarz. Nie widzę więc jej wyrazu.Samuel, stojący przed stojącym również Judaszem odpowiada:«Ależ jeśli On ma być Odkupicielem, to musi prawdziwie cierpieć. Nieprzypominasz sobie Dawida i Izajasza?»«Przypominam sobie! Przypominam! Ale oni – widząc postać Odkupiciela – niewidzieli pomocy niematerialnych, jakie Odkupiciel będzie miał, aby być...powiedzmy... torturowanym, a nie odczuwać bólu.»«Jakiej pomocy? Stworzenie będzie mogło miłować cierpienie lub znosić je[tylko] z poddaniem się, według doskonałości swej sprawiedliwości. Ale zawszebędzie je odczuwać. W przeciwnym razie... gdyby go nie odczuwało... nie byłobyono cierpieniem.»«Jezus jest Synem Bożym» [– mówi Judasz.]«Ale nie jest zjawą! Ma prawdziwe Ciało! Ciało cierpi, kiedy jest męczone. Toprawdziwy Człowiek! Myśl <strong>człowieka</strong> cierpi, kiedy jest obrażany i gdy czyni się zniego przedmiot pogardy.»«Jego jedność z Bogiem usuwa w Nim te ludzkie rzeczy.»Jezus podnosi głowę i mówi:«Zaprawdę, powiadam ci, o Judaszu, że cierpię i będę cierpieć jak każdyczłowiek i bardziej niż każdy człowiek. Ale mogę być równocześnie szczęśliwy,świętą i duchową szczęśliwością tych, którzy otrzymali wyzwolenie ze smutkówziemi, gdyż objęli wolę Bożą jak swą jedyną małżonkę. Potrafię to, gdyż165


przekroczyłem pojęcie ludzkiej szczęśliwości, niepokój szczęśliwości, takiej jakąludzie sobie wyobrażają. Nie idę za tym, co według <strong>człowieka</strong> stanowi szczęście,ale szukam Mojej radości akurat w tym, co jest przeciwieństwem tego, za czymidzie człowiek. To, od czego człowiek ucieka i czym gardzi – gdyż uważa to zabrzemię i boleść – stanowi dla Mnie coś najbardziej słodkiego. Nie patrzę najedną godzinę. Patrzę na konsekwencje, które godzina może wywołać wwieczności. Jakieś wydarzenie, [związane ze] Mną skończy się, ale jego owocbędzie trwał. Moje cierpienie ma kres, ale wartości wypływające z tegocierpienia nie mają końca. I cóż uczyniłbym z godziną tego, co się nazywa „byćszczęśliwym” na ziemi – z godziną osiągniętą po pogoni za nią przez wiele lat –kiedy potem ta godzina nie mogłaby wejść ze Mną do Wieczności jako radość imusiałbym się nią cieszyć sam, nie dzieląc się nią z tymi, których kocham?»«Ale gdybyś zatryumfował, wtedy nam, idącym za Tobą, przypadłaby <strong>część</strong>Twojej szczęśliwości!» – wykrzykuje Judasz.«Wam? A kimże jesteście w porównaniu z ogromną liczbą [ludzi] z przeszłości,żyjących teraz i w przyszłości, którym Moja boleść da radość? Widzę ponadradością ziemską. Patrzę ponad nią, na to, co nadprzyrodzone. Widzę Mojecierpienie, jak się zmienia w wieczną radość dla ogromnej liczby stworzeń. Ibiorę w ramiona cierpienie jak największą moc dla osiągnięcia szczęśliwościdoskonałej, którą jest szczęście miłowania bliźniego aż do cierpienia, aby mudać radość. Aż do oddania życia za niego.»«Nie rozumiem takiego szczęścia» – oświadcza Judasz.«Nie jesteś jeszcze mądry, inaczej byś je zrozumiał.»«A Jan jest [mądry]? On wie mniej niż ja!»«Po ludzku – tak. Ale on posiada wiedzę miłości.»«No dobrze. Ale nie sądzę, żeby miłość mogła zapobiec temu, aby uderzeniakijem były uderzeniami kijem, a kamienie – kamieniami i zapobiec zadaniucierpienia ciału, które uderzają. Ty zawsze mówisz, że drogie Ci jest cierpienie,gdyż ono jest dla Ciebie miłością. Ale kiedy naprawdę zostaniesz ujęty ibędziesz torturowany – o ile to jest możliwe – nie wiem, czy będziesz miałjeszcze tę myśl. Pomyśl o tym, kiedy jeszcze możesz uciec przed cierpieniem.Ono będzie straszliwe, wiesz? Gdyby ludzie mogli Cię ująć... o, nie mielibywzględu na Ciebie!» [– mówi Judasz.]Jezus patrzy na niego. Jest bardzo blady. Jego oczy, szeroko otwarte, wydająsię widzieć poza obliczem Judasza wszystkie udręki, które Go czekają, a jednakw smutku pozostają pełne słodyczy i przede wszystkim – pogodne: dwojeczystych oczu Niewinnego, który jest spokojny. Odpowiada:«Wiem o tym. Wiem nawet o tym, o czym ty nie wiesz. Pokładam jednak ufnośćw Bożym miłosierdziu. Ten, który jest miłosierny dla grzeszników, okaże takżeMnie miłosierdzie. Nie proszę Go o to, żebym nie cierpiał, lecz żebym umiałcierpieć. A teraz chodźmy. Samuelu, idź przed nami i daj znać Janowi, żebędziemy wkrótce w wiosce.»Samuel kłania się i odchodzi szybko.Jezus zaczyna schodzić. Ścieżka jest tak wąska, że muszą iść jeden za drugim,ale to nie przeszkadza Judaszowi w mówieniu:«Zbytnio ufasz temu człowiekowi, Nauczycielu. Powiedziałem Ci, kim on jest: tonajbardziej zapalony i najbardziej zdolny do wynoszenia się nad innych uczeń166


Jonatana. W każdym razie teraz jest za późno. Oddałeś się w jego ręce. Toszpieg przy Tobie. A Ty niejeden raz – a inni bardziej niż Ty – myśleliście, że toja nim jestem! Ja nie jestem szpiegiem.»Jezus zatrzymuje się i odwraca. Boleść i majestat mieszają się na Jego obliczu iw spojrzeniu, które utkwił w apostole. Mówi:«Nie. Nie jesteś szpiegiem. Jesteś demonem. Ukradłeś Wężowi jego przywilejzwodzenia i oszukiwania, aby oddalać od Boga. Twoje postępowanie nie jest anikamieniem, ani kijem, lecz rani Mnie bardziej od uderzenia kamieniem lubkijem. O! W Moim straszliwym cierpieniu nie ma niczego większego od twojegopostępowania, zadającego męczeństwo Męczennikowi.»Jezus zakrywa Sobie twarz rękoma, jakby chciał się zasłonić przed czymśprzerażającym, a potem zaczyna szybko schodzić ścieżką. Judasz krzyczy zaNim:«Nauczycielu! Nauczycielu! Dlaczego mnie ranisz tak boleśnie? Ten fałszywyczłowiek zapewne powiedział jakieś oszczerstwa... Posłuchaj mnie,Nauczycielu!»Jezus nie słucha go. Biegnie, niemal zlatuje ze zbocza. Prz<strong>echo</strong>dzi, niezatrzymując się, blisko drwali i pasterzy, którzy Go witają. Prz<strong>echo</strong>dzi,pozdrawia, ale nie zatrzymuje się. Judasz poddaje się i milknie...Są prawie na dole, kiedy mijają się z Janem, który – ze swoim pogodnymobliczem rozjaśnionym przez spokojny uśmiech – właśnie idzie do nich. Trzymaza rękę dziecko, które mówi coś ssąc plaster miodu.«Nauczycielu, jestem! To ludzie z Cezarei Filipowej. Dowiedzieli się, że tujesteś, i przybyli. Ale jakie to dziwne! Nikt nie powiedział, a wszyscy wiedzą,gdzie jesteś! Teraz odpoczywają. Są bardzo zmęczeni. Poszedłem, żeby mi Dinadała mleka i miodu, ponieważ jest jeden chory. Położyłem go w moim łóżku. Nieboję się. A mały Annasz chciał iść ze mną. Nie dotykaj go, Nauczycielu, bo całyjest z miodu» – i dobry Jan śmieje się.Ma na szatach liczne krople miodu i ślady palców. Śmieje się i próbuje utrzymaćz tyłu małego, który chciałby iść ofiarować Jezusowi plaster miodu w połowiezjedzony. Dziecko krzyczy:«Chodź. Jest go bardzo dużo dla Ciebie!»«Tak. Właśnie wyjmuje się plastry u Diny. Wiedziałem o tym. Jej pszczoływyroiły się niedawno» – wyjaśnia Jan.Ruszają w dalszą drogę, aby dotrzeć do pierwszego domu, gdzie rozbrzmiewajeszcze bęben, którym posługują się pszczelarze, nie wiem dokładnie, w jakimcelu. Roje pszczół – podobne do wielkich kiści dziwnych winogron – wiszą naniektórych gałęziach. Ludzie zbierają je, aby je zanieść do nowych uli. Dalejwidać ule już ustawione. Wchodzą do nich brzęcząc niestrudzone pszczoły.Mężczyźni pozdrawiają, a jakaś niewiasta przybiega z bardzo pięknymiplastrami, które ofiarowuje Jezusowi.«Dlaczego się go pozbawiasz? Już dałaś Janowi...»«O, moje pszczoły dały obfity zbiór. Niewiele mnie kosztuje ofiarowanie go.Zresztą pobłogosław nowe roje. Popatrz: ule właśnie przyjmują ostatni. W tymroku mieliśmy dwa razy więcej uli.»167


Jezus idzie w stronę maleńkiego miasteczka pszczół i błogosławi [ule] jeden podrugim, podnosząc rękę pośród brzęczenia pszczół-pracownic, które nieprzerywają swojej pracy.«Wszystkie świętują i są także podekscytowane. Nowe mieszkanie...» – mówijeden mężczyzna.«I nowe zaślubiny. Można by naprawdę powiedzieć, że to niewiasty,przygotowujące uroczystość weselną» – mówi ktoś inny.«Tak, ale niewiasty rozmawiają więcej niż one i nie pracują tak. Te zaś pracująw ciszy i pracują nawet w świąteczne dni zaślubin. One nie przestają pracować,aby urządzić swoje królestwo i wnieść tam swoje <strong>boga</strong>ctwa» – odzywa siętrzeci.«Pracować zawsze dla cnoty to dozwolone, to nawet obowiązek. Pracowaćzawsze dla zysku – nie. Nie potrafią tego uczynić ci, którzy nie wiedzą, żeistnieje Bóg, którego trzeba uczcić w Jego dniu. Pracować w ciszy, to zasługa,której wszyscy powinni się nauczyć od pszczół, bo to w ciszy dokonuje się wsposób święty to, co święte. Bądźcie sprawiedliwi jak wasze pszczoły:niestrudzone i ciche. Bóg widzi. Bóg nagradza. Pokój wam» – mówi Jezus.Kiedy pozostaje sam z dwoma apostołami, mówi:«Szczególnie pracownikom Bożym stawiam za wzór pszczoły. One składają wtajemnicy ula miód uformowany w swoim wnętrzu, dzięki niestrudzonej pracyna świętych koronach kwiatów. Ich zmęczenie nie wydaje się zbyt wielkie, bopracują z dobrą wolą. Fruwają jak złote punkciki, od jednego kwiatu dodrugiego, a potem wchodzą napełnione sokami, aby wyrabiać miód w zaciszukomórek. Trzeba umieć je naśladować.Wybierać nauczanie, nauki, święte przyjaźnie, zdolne dać soki cnotyprawdziwej, a potem umieć się odizolować, aby wytwarzać – z tego, co zebranow czasie spotkań – cnotę, sprawiedliwość, która jest jak miód wydobyty zlicznych zdrowych elementów, nie zapominając o dobrej woli, bez której sokizebrane tu i tam na nic się nie zdają.Umieć pokornie rozmyślać w głębi serca, nad tym, co widzieliśmy dobrego i cousłyszeliśmy dobrego, bez zazdrości, bo blisko pszczół-robotnic są królowe,czyli ktoś bardziej sprawiedliwy niż ten, który rozważa.Wszystkie pszczoły są potrzebne w ulu: zarówno robotnice jak i królowe. Biada,gdyby wszystkie były królowymi; biada, gdyby wszystkie były robotnicami.Umarłyby, tak jedne jak i drugie. Królowe bowiem, gdyby nie było robotnic, niemiałyby pokarmu, aby rodzić, a robotnice przestałyby istnieć, gdyby królowe nieprzedłużały życia. Nie trzeba zazdrościć królowym. One również mają swezmęczenie i swą pokutę. Widzą słońce tylko jeden raz, w czasie jedynego lotuzaślubin. Przed i po jest tylko i zawsze zamknięcie między bursztynowymiścianami ula.Każdy ma swój obowiązek. Każde zadanie jest wyborem i każdy wybór jestbardziej obciążeniem niż zaszczytem. Robotnice nie tracą czasu na fruwanie bezkorzyści lub na loty niebezpieczne na kwiaty chore i trujące. Nie szukająprzygód, nie sprzeciwiają się swojej misji, nie buntują się przeciwko celowi, dlaktórego zostały stworzone. Och! Zadziwiające małe stworzonka! Ileż pouczeńdla ludzi!...»Jezus milknie, zagubiony w Swoim rozważaniu. Judasz nagle przypomina sobie,że musi gdzieś iść i oddala się biegiem. Pozostaje Jezus i Jan. Jan spogląda168


ukradkiem na Jezusa. To spojrzenie uważne, pełne miłosnej udręki. Jezuspodnosi głowę i odwraca ją nieco, spotykając spojrzenie umiłowanego [ucznia],który się Mu przygląda. Jego twarz rozjaśnia się, kiedy przyciąga Jana do Siebie.Jan, przytulony, pyta idąc cały czas:«Judasz zadał Ci nowe cierpienie, prawda? Musiał też niepokoić Samuela.»«Dlaczego? Mówił ci o tym?»«Nie. Ale zrozumiałem. Powiedział tyko: „Zazwyczaj, kiedy się żyje przy kimśnaprawdę dobrym, człowiek staje się dobry. Ale Judasz nie jest dobry, chociażżyje przy Nauczycielu od trzech lat. Jest głęboko zepsuty i dobroć Chrystusa niewnika w niego, tak jest pełen przewrotności”. Nie wiedziałem, co powiedzieć...bo to prawda... Ale dlaczego Judasz jest taki? Czy to możliwe, że się nigdy niezmieni? A przecież... wszyscy otrzymujemy te same pouczenia... a kiedyprzyszedł do nas, nie był gorszy niż my...»«Mój Janie! Moje słodkie dziecko!»Jezus całuje go w odkryte i czyste czoło. Mówi cicho, między włosami, któreunoszą się, jasne i lekkie:«Są stworzenia, które wydają się żyć po to, aby niszczyć dobro istniejące wnich. Ty jesteś rybakiem i wiesz, jaki staje się żagiel, kiedy dmie w niego wirpowietrzny. Tak się pochyla ku wodzie, że może przewrócić łódź i stać sięniebezpieczny dla niej. Czasem trzeba więc go opuścić do gniazda, gdyż żagiel,na który napiera wir, nie jest już skrzydłem, lecz balastem, który ciągnie nadno, ku śmierci, zamiast prowadzić ku ocaleniu. Ale jeśli okrutny powiew wichruuciszy się, wystarczy kilka krótkich chwil, a żagiel staje się zaraz skrzydłem ipopycha łódź szybko ku portowi, aby ją doprowadzić do ocalenia. Tak jest zwieloma duszami. Wystarczy, że wicher namiętności się ucisza, aby duszaponiżona i – można powiedzieć – zalana tym... tym, co nie jest dobre, zaczęładążyć do Dobra.»«Dobrze, Nauczycielu. Ale w takim razie... powiedz mi... czy Judasz dotrzekiedykolwiek do Twojego portu?»«O! Nie każ Mi patrzeć na przyszłość jednego z Moich najbardziej umiłowanych!Mam przed Sobą przyszłość milionów dusz, dla których będzie bezużytecznaMoja boleść!... Mam przed Sobą wszystkie nikczemności świata... Ogarnia Mnieobrzydzenie. Czuję obrzydzenie z powodu tego wrzenia nieczystości, które jakrzeka pokrywają ziemię i będą ją pokrywać aż do końca wieków – o różnymwyglądzie, ale zawsze obrzydliwych dla Doskonałości. Nie każ Mi na to patrzeć!Pozwól Mi się napić i umocnić ze źródła, które nie zna zepsucia, i zapomnieć ozarobaczonej zgniliźnie tak wielu, patrząc tylko na ciebie samego, Mój pokoju!»I jeszcze raz całuje go w czoło i zagłębia Swe spojrzenie w przejrzystych oczachapostoła czystego i miłującego...Wchodzą do domu. W kuchni znajduje się Samuel, który łamie drewno, abyoszczędzić staruszce zmęczenia rozpalania ognia.Jezus zwraca się do niewiasty: «Pielgrzymi śpią?»«Sądzę, że tak. Nie słyszę żadnego hałasu. Teraz niosę wodę zwierzętom. Są wszopie.»«Ja to zrobię [– mówi Jan, biorąc dwie kadzie pełne wody]. Idź raczej doRacheli. Obiecała mi świeżego sera. Powiedz jej, że zapłacę w szabat.»169


Pozostaje sam Jezus i Samuel. Jezus podchodzi do mężczyzny, który –pochylony nad ogniem – dmucha, aby rozpalić płomień i kładzie mu rękę naramieniu, mówiąc:«Judasz przerwał nam tam, na górze... Chcę ci powiedzieć, że poślę cię z Moimiapostołami nazajutrz po szabacie. Może wolisz...»«Dziękuję, Nauczycielu. Żałuję, że utracę Twoją bliskość, ale w Twoichapostołach też odnajdę Ciebie. Wolę pozostać z dala od Judasza. Nie ośmieliłemsię prosić Cię o to...»«Dobrze. Zatem zadecydowane. I miej litość dla niego, jak Ja. I nie mów o tymPiotrowi ani nikomu...»«Potrafię milczeć, Nauczycielu» [– mówi Samuel.]«Potem przyjdą uczniowie. Jest też Hermas, Szczepan i Izaak, dwóch mądrych ijeden sprawiedliwy, i wielu innych. Znajdziesz się pośród prawdziwych braci.»«Tak, Nauczycielu. Ty rozumiesz i pomagasz. Jesteś naprawdę dobrymNauczycielem» – i pochyla się, całując rękę Jezusa.27. PRZYBYCIE MATKI I UCZENNIC DO EFRAIMNapisane 12 lutego 1947. A, 9971-9999Mieszkańcy domu Marii, małżonki Jakuba, już wstali, chociaż to dopieropoczątek dnia. Wydaje się, że to dzień szabatu, bo widzę, że są także obecniapostołowie, którzy zwykle wypełniają jakąś misję poza Efraim. Przygotowująwielki ogień i dużą ilość gorącej wody, pomagają Marii przesiać mąkę i ugnieśćją, aby upiec chleb. Staruszka jest ożywiona jak dziewczynka. Pracując całyczas pilnie, pyta to jednego, to drugiego:«Czy to naprawdę dzisiaj? I miejsca są przygotowane? Jesteście pewni, że niema ich więcej niż siedem?»Odpowiada jej za wszystkich Piotr, który właśnie patroszy baranka, aby goprzygotować do pieczenia:«Powinny tu być przed szabatem, ale może niewiasty nie były jeszcze gotowe iprzez to się spóźnią. Ale dzisiaj z pewnością przybędą. Ach, jestem szczęśliwy!Nauczyciel wyszedł? Może wyszedł im na spotkanie...»«Tak, wyszedł z Janem i Samuelem, aby iść w stronę drogi ze środkowejSamarii» – odpowiada Bartłomiej, który wychodzi z konewką napełnionąwrzącą wodą.«Zatem można być pewnym, że przybędą. On wie zawsze wszystko» –oświadcza Andrzej.«Chciałbym wiedzieć, dlaczego się tak śmiejesz? Co jest śmiesznego w tym, comówi mój brat?» – pyta Piotr, który zauważył cichy śmiech Judasza,bezczynnego w swoim kącie.«Nie śmieję się z twego brata. Jesteście wszyscy szczęśliwi, więc i ja mogę byćszczęśliwy i śmiać się nawet bez powodu.»Piotr patrzy na niego z jednoznacznym wyrazem twarzy, ale powraca do swojejpracy.170


«Proszę! Udało mi się znaleźć gałąź w kwiatach. To nie migdałowiec, jakchciałem. Ale Ona, kiedy migdałowiec przekwita, bierze inne gałęzie, więczadowoli się moją» – mówi Tadeusz, który wchodzi, z naręczem kwitnącychgałęzi, ociekając od rosy, jakby chodził po lasach. Cud bieli kwiatów wilgotnychod rosy wydaje się oświetlać i upiększać kuchnię.«O, są piękne! Gdzie je znalazłeś?»«U Noemi. Wiedziałem, że w jej ogrodzie, ponieważ jest położony od stronyzachodu, wszystko jest spóźnione. Wszedłem na górę.»«To dlatego wyglądasz jak drzewo z lasu. Krople rosy błyszczą w twoichwłosach i przemoczyły ci szaty.»«Ścieżka była wilgotna, jakby padało. To są już obfite rosy najpiękniejszychmiesięcy.»Tadeusz odchodzi z kwiatami, a po chwili woła brata, aby mu pomógł je ułożyć.«Ja idę. Znam się na tym. Niewiasto, nie masz jakiejś amfory o smukłej szyjce i,jeśli to możliwe, z czerwonej gliny?» – pyta Tomasz.«Mam to, czego szukasz, a także inne naczynia... Te, które były używane w dniświąteczne... na weselach moich synów lub z innych wielkich okazji. Jeślipoczekasz, aż wstawię te podpłomyki do pieca, za chwilę otworzę ci skrzynię,gdzie są piękne przedmioty... Ach! Jest ich mało teraz, po tylu nieszczęściach!Ale zachowałam ich kilka, aby... sobie przypominać... i cierpieć, gdyż – chociażto są wspomnienia radosne – teraz wywołują płacz, bo przypominają to, co sięskończyło.»«A więc byłoby lepiej, żeby nikt cię o nie nie prosił. Nie chciałbym, żeby było jakw Nobe. Tyle przygotowań na nic...» – mówi Iskariota.«Przecież mówię ci, że grupa uczennic dała znać! Myślisz, że to był sen?!Rozmawiali z Łazarzem. Posłał ich specjalnie przodem. Przyszli tu, abyuprzedzić, że przed szabatem Matka przybędzie tu wozem Łazarza i sam Łazarz,i uczennice…»«A jednak nie przybyli…»«Wy, którzy widzieliście tamtego <strong>człowieka</strong>, powiedzcie: czy on nie wywołujestrachu?» – pyta staruszka, ocierając ręce o fartuch, po powierzeniupodpłomyków Jakubowi, synowi Zebedeusza, i Andrzejowi, aby je zanieśli dopieca.«Strachu? Dlaczego?»«No, człowiek, który powraca spośród umarłych!» – mówi Maria z przejęciem.«Bądź spokojna, matko. Jest taki sam jak my» – pociesza ją Jakub, synAlfeusza.«Uważaj raczej, żeby nie rozmawiać z innymi niewiastami, żeby się nam tu wdomu nie naprzykrzało całe Efraim» – mówi rozkazująco Iskariota.«Nigdy nie mówiłam nieroztropnych słów, odkąd jesteście tutaj, ani tym zmiasta, ani pielgrzymom. Wolałam uchodzić raczej za głupią, niż pokazywać,jaka jestem mądra, a szkodzić Nauczycielowi i wyrządzać Mu zło. I będę umiałamilczeć także dzisiaj. Chodź, Tomaszu…»171


Wychodzi, aby iść po swoje ukryte skarby.«Kobieta jest przerażona myślą, że zobaczy wskrzeszonego» – mówi Iskariota iśmieje się ironicznie.«Nie tylko ona. Uczniowie powiedzieli mi, że w Nazarecie wszyscy byliporuszeni, tak samo w Kanie i w Tyberiadzie. Kogoś, kto powraca ze śmierci poczterech dniach leżenia w grobie, nie spotyka się tak łatwo, jak wiosennemargerytki. My także byliśmy bardzo bladzi, kiedy on wyszedł z grobu! Czyjednak nie mógłbyś raczej popracować, zamiast stać tam i wypowiadaćniepotrzebne uwagi. Wszyscy pracują i jest jeszcze tyle do zrobienia... Dzisiaj,kiedy można to zrobić, idź na targ, i kup, co jest potrzebne. To, co wzięliśmy, niewystarcza teraz, kiedy one przybywają, a my nie mieliśmy czasu wrócić domiasta, aby zrobić zakupy. Zatrzymałby nas tam zachód słońca.»Judasz woła Mateusza, który wchodzi do kuchni pięknie uporządkowanej, iwychodzą razem.Do kuchni wchodzi również odświętnie ubrany Zelota. Mówi:«Ten Tomasz! To prawdziwy artysta. Nie mając nic, przyozdobił izbę jakby naweselną ucztę. Idźcie zobaczyć.»Wszyscy, z wyjątkiem Piotra, który właśnie kończy pracę, biegną, aby zobaczyć.Piotr mówi:«Oby już przybyły. Może będzie też Margcjam. Za miesiąc jest Pascha. Zpewnością już wyszedł z Kafarnaum lub z Betsaidy.»«Cieszę się, że przyjdzie Maryja, z powodu Nauczyciela. Ona Go umocni bardziejniż wszyscy, a On potrzebuje tego» – odpowiada mu Zelota.«Tak bardzo. Zauważyłeś, jak nawet Jan jest smutny? Pytałem go, ale napróżno. Przy swej łagodności jest bardziej zamknięty niż my wszyscy i jeśli niechce nic powiedzieć, nic go nie zmusi do mówienia. Ale jestem pewien, że oncoś wie. Można by powiedzieć: cień Nauczyciela, który idzie za Nim zawsze.Zawsze patrzy na Niego. A kiedy nie czuje się obserwowany – bo w przeciwnymrazie odpowiada na twoje spojrzenie uśmiechem, który uczyniłby łagodnymnawet tygrysa – kiedy nie czuje się obserwowany, jego twarz, jakpowiedziałem, staje się smutna, smutna. Spróbuj go wypytać. On cię bardzo lubii wie, że jesteś bardziej roztropny niż ja...» [– prosi Piotr Zelotę.]«O! To nieprawda! Ty stałeś się dla wszystkich przykładem roztropności. Nierozpoznaje się już w tobie dawnego Szymona. Jesteś naprawdę skałą, któraprzez swą mocną i potężną zwartość podtrzymuje nas wszystkich.»«Ależ przestań! Nie mów tego! Jestem biednym człowiekiem. Z pewnością... zpowodu przebywania z Nim przez tyle lat stajemy się trochę jak On. Trochę...odrobinę, ale już bardzo inni od tych, jakimi byliśmy na początku. Wszyscyjesteśmy tacy... nie, nie wszyscy, niestety. Judasz jest zawsze taki sam. Tu jakw „Pięknej Rzece”...»«I niech Bóg czuwa, żeby był zawsze taki sam!»«Co? Co chcesz powiedzieć?» [– pyta Piotr.]«Nic i wszystko, Szymonie, synu Jony. Gdyby Nauczyciel mnie słyszał,powiedziałby mi: „Nie osądzaj”. Ale to nie osąd. To obawa. Boję się, że Judaszbędzie gorszy niż w „Pięknej Rzece”.»172


«Z pewnością już jest, nawet jeśli jest wciąż taki, jaki był wtedy. Jest gorszy,gdyż powinien był się bardzo zmienić, wzrosnąć w sprawiedliwości. On zaś jestwciąż taki sam. Ma więc na sercu grzech duchowego lenistwa, którego wtedynie miał. Ponieważ na początku... był szalony, tak, ale pełen dobrej woli...Powiedz: co myślisz o tym, że Nauczyciel postanowił posłać Samuela z nami izebrać wszystkich uczniów, którzy się zmieszczą w Jerychu, w pierwszym dniumiesiąca Nisan? Najpierw powiedział, że ten człowiek ma zostać tu... a takżezabronił mówić, gdzie Sam przebywa. Coś podejrzewam...» [– mówi Piotr]«Nie. Ja widzę to jasno i logicznie. Nie wiadomo przez kogo i jak jest jużrozpowszechniona wiadomość, że Nauczyciel przebywa tutaj. Wie o tym całaPalestyna. Widzisz, że przybyli tu pielgrzymi i uczniowie z okolic od Kedesz doEngaddi, od Joppy do Bozry. I dlatego nie trzeba utrzymywać tego dłużej wtajemnicy. Ponadto zbliża się Pascha i pewne jest, że Nauczyciel chce miećuczniów ze Sobą w czasie powrotu do Jerozolimy. Sanhedryn mówi – słyszałeśto – że On jest pokonany i że stracił wszystkich uczniów. A On odpowie,wchodząc do Miasta na ich czele...»«Boję się, Szymonie! Bardzo się boję... Słyszałeś, co? Wszyscy, nawetzwolennicy Heroda zjednoczyli się przeciwko Niemu...» [– mówi Piotr.]«Ech, tak! Niech Bóg nam pomaga!...»«A dlaczego posyła Samuela z nami?» [– zastanawia się Piotr.]«Z pewnością po to, aby go przygotować do misji. Nie widzę powodu doniepokoju... Ktoś puka! To na pewno są uczennice!...» [– mówi Zelota.]Piotr zrzuca fartuch pokryty krwią i idzie pośpiesznie za Zelotą, który rzucił siędo drzwi. Inni, którzy są w domu, wychodzą przez różne drzwi i wszyscy wołają:«To one! One!»Ale po otwarciu drzwi stają wyraźnie rozczarowani przed Elizą i Nike. Dwieuczennice pytają: «Coś się stało?»«Nie! Nie! Ale sądziliśmy, że... to jest Matka i uczennice z Galilei...» – mówiPiotr.«Ach! I jest wam nieprzyjemnie. My zaś jesteśmy bardzo szczęśliwe, że waswidzimy i wiemy, że Maryja niebawem przybędzie» – mówi Eliza.«Nieprzyjemnie – nie... Jesteśmy zawiedzeni – to tak! Ale wejdźcie! Wejdźcie!Pokój naszym dobrym siostrom» – pozdrawia je Tadeusz w imieniu wszystkich.«I wam. Nauczyciela tu nie ma?»«Poszedł z Janem na spotkanie Maryi. Wiadomo, że przybywa drogą z Sychem,na wozie Łazarza» – wyjaśnia Zelota.Niewiasty wchodzą do domu. W tym czasie Andrzej zajmuje się oślęciem Elizy.Nike przyszła pieszo. Mówią o tym, co się dzieje w Jerozolimie, pytają oprzyjaciół i uczniów... o Annalię, Marię i Martę, o starego Jana z Nobe, o Józefa,o Nikodema i o wielu innych. Nieobecność Judasza Iskarioty pozwala rozmawiaćspokojnie i otwarcie.Eliza, niewiasta w podeszłym wieku, doświadczona, która w czasie pobytu wNobe była z Iskariotą i zna go już bardzo dobrze i „kocha go jedynie z miłości doBoga”, jak mówi otwarcie, pyta, czy jest w domu, a odszedł od innych tylkoprzez jakiś kaprys. Dopiero kiedy jej wyjaśniają, że wyszedł dokonać zakupów,173


mówi o tym, co wie: „że w Jerozolimie wszystko wydaje się spokojne, że niewypytuje się już nawet znanych uczniów, że mówi się po cichu, że tak siędzieje, bo Piłat rozmawiał ostro z członkami Sanhedrynu i przypomniał im, że toon pilnuje sprawiedliwości w Palestynie i że to nie jest ich sprawa...”«Jednak mówi się także – zauważa Nike – i szczególnie mówi o tym Manaen, a znim inni, a nawet inne, bo także Waleria to potwierdza – że Piłat jest takzmęczony tymi niepokojami, z powodu których cały kraj jest wzburzony i któretakże jemu mogą przysporzyć przykrości, że ulega też natarczywości, z jakąŻydzi wmawiają mu, iż Jezus dąży do ogłoszenia się królem. Gdyby nie raportycenturionów – zgodne i przychylne – a przede wszystkim wpływ jego żony,ukarałby w końcu Chrystusa, może przez wygnanie Go, aby nie mieć jużkłopotów.»«I tego by jeszcze tylko brakowało! On jest zdolny to uczynić! Bardzo zdolny!To dla Rzymian kara najlżejsza i najczęściej stosowana, po biczowaniu. Alepomyślcie o tym! Jezus sam, kto wie gdzie, a my, rozproszeni tu i tam...» –mówi Zelota.«Tak! Rozproszeni! Ty to mówisz. Mnie nie odłączą. Ja idę za Nim...» – mówiPiotr.«O, Szymonie! I łudzisz się, że pozwoliliby ci to zrobić? Przykują cię jakgalernika i wywiozą tam, gdzie im się spodoba, na galery lub do jednego zwięzień, i nie będziesz mógł już iść za twoim Nauczycielem» – odzywa sięBartłomiej.Piotr mierzwi włosy, zakłopotany, zniechęcony.«Powiemy to Łazarzowi. Łazarz pójdzie otwarcie do Piłata. Z pewnością Piłatzobaczy go chętnie, gdyż poganie lubią widzieć istoty nadzwyczajne...» – mówiZelota.«On był tam przed odejściem i Piłat nie będzie pragnął więcej go widzieć!» –mówi Piotr przygnębiony.«Zatem pójdzie tam jako syn Teofila. Albo jako towarzysz swej siostry Marii[odwiedzającej] damy. Były przyjaciółkami, kiedy... tak, krótko mówiąc, kiedyMaria była grzesznicą...»«Czy wiecie, że Waleria, kiedy mąż się z nią rozstał, stała się prozelitką? Zrobiłato poważnie. Prowadzi życie sprawiedliwej, będąc przykładem dla wielu z nas.Uwolniła niewolników i pouczyła ich wszystkich o prawdziwym Bogu. Zajęładom na Syjonie. Teraz, kiedy Klaudia przybyła, wróci do siebie...»«Coś takiego!»«Nie – zaprzecza Nike. – Ona mi powiedziała: „Kiedy Joanna przybędzie, pójdę znią. Ale teraz idę przekonywać Klaudię...” Wydaje się, że Klaudia nie umieprzekroczyć ograniczeń swej wiary w Chrystusa. Dla niej to mędrzec. Nicwięcej... Wydaje się nawet, że przed przybyciem do miasta była trochęzaniepokojona rozprzestrzenianymi pogłoskami i powiedziała sceptycznie: „Toczłowiek jak nasi filozofowie, i to nie ci najlepsi, gdyż Jego słowo nie odpowiadatemu, jak żyje”, i miała... miała... krótko, pozwoliła sobie na to, co wcześniejodrzucała.»«Należało się tego spodziewać! Dusze pogańskie! Hmm! Może być jakaś jednadobra... Ale inne! Śmiecie! Śmiecie!» – wyrokuje Bartłomiej.174


«A Józef?» – pyta Tadeusz.«Który? Ten z Seforii? Boi się! A! Był wasz brat Józef. Przybył i odjechałnatychmiast, przejeżdżając jednak ponownie przez Betanię, aby powiedziećsiostrom, że mają przeszkodzić za wszelką cenę Nauczycielowi iść do miasta itam pozostawać. Byłam tam i słyszałam. W ten sposób dowiedziałam się też, żeJózef z Seforii miał wiele kłopotów i teraz bardzo się boi. Wasz brat polecił mubyć na bieżąco co do tego, co się spiskuje w Świątyni. Józef z Seforii może towiedzieć za pośrednictwem krewnego, który się ożenił, nie wiem, czy z siostrą,czy z córką siostry jego żony, i jest urzędnikiem w Świątyni» – mówi Eliza.[Odzywa się Jakub, syn Zebedeusza:]«Tyle strachu! Teraz, kiedy mamy się udać do Jerozolimy, poślę mego brata doAnnasza. Mógłbym tam iść i ja, bo znam dobrze tego starego lisa. Ale Jan zrobito lepiej. Ananiasz lubił go bardzo wtedy, kiedy słuchaliśmy słów tego staregowilka, sądząc, że był barankiem! Poślę Jana. Będzie umiał znieść nawetzniewagi bez reagowania. Ja... gdyby rzucił klątwę na Nauczyciela lub tylko namnie za to, że idę za Nim, skoczyłbym mu do gardła, chwyciłbym i ścisnął tegobrzuchatego starca, jakby był siecią, z której ma wypłynąć woda. Sprawiłbym,że oddałby podstępną duszę, jaką ma we wnętrzu! Nawet gdyby był otoczonywszystkimi strażnikami Świątyni i kapłanami!»«O, gdyby Nauczyciel słyszał, że mówisz w taki sposób!» – mówi zgorszonyAndrzej.«Dobrze, że Go tu nie ma, dlatego mogę to powiedzieć!»«Masz rację! Nie jesteś jedynym, który ma takie pragnienia. Ja też tak myślę» –mówi Piotr.«Ja też. I nie tylko w odniesieniu do samego Annasza» – mówi Tadeusz.«O, ja też... obsłużyłbym ich wielu. Mam długą listę... Te trzy szkielety zKafarnaum – pomijam faryzeusza Szymona, wydaje się nie najgorszy – te dwawilki z Ezdrelonu, i tę kupę starych kości – Kananiasza, a potem... rzeź – mówięwam – rzeź w Jerozolimie... A na czele wszystkich – Elchiasz. Nie potrafię jużwięcej patrzeć na te wszystkie czające się węże.»Piotr jest wściekły. Tadeusz odzywa się spokojnie, ale robi jeszcze większewrażenie swoim lodowatym spokojem, niż gdyby był wściekły jak Piotr:«A ja bym ci pomógł. Ale... zacząłbym może od usunięcia węży, które są wpobliżu.»«Kogo? Samuela?»«Nie, nie! Nie tylko Samuel jest w pobliżu. Jest tylu, którzy robią dobrą minę, aich dusza różni się od ukazywanej twarzy! Nie tracę ich z oczu, nigdy. Chcę byćpewny, zanim zadziałam. Ale kiedy już się upewnię! Krew Dawida jest gorąca ikrew Galilejczyka również. Obydwie mam w sobie po ojcu i po matce.»«O, wystarczy, że mi to powiesz, ech! Pomogę ci...» – zapewnia Piotr. Tadeuszmu odpowiada:«Nie. Zemsta krwi dotyczy krewnych. Należy więc do mnie.»«Moje dzieci! Dzieci! Nie mówcie tak! To nie tego uczy Nauczyciel! Wydajeciesię rozwścieczonymi lwiątkami zamiast być barankami Baranka! Odrzućcietakiego ducha zemsty. Czasy Dawida właśnie minęły! Chrystus zniósł prawo175


krwi i odwetu. On zachowuje dziesięć niezmiennych przykazań, ale inne twardeprawa Mojżeszowe znosi. Po Mojżeszu pozostają przykazania litości,człowieczeństwa i sprawiedliwości, streszczone i udoskonalone przez naszegoJezusa w Jego największym przykazaniu: „Miłować Boga całym sobą, miłowaćbliźniego jak siebie samego, przebaczać tym, którzy nas obrażają, odpłacaćmiłością temu, który nas nienawidzi”.O, wybaczcie mi, że ja, niewiasta, ośmieliłam się pouczać moich braci, wdodatku starszych [w wierze] ode mnie! Ale jestem starą matką, a matka możezawsze mówić. Wierzcie mi, moi synowie! Jeśli sami będziecie przywoływaćszatana do siebie przez nienawiść do nieprzyjaciół, przez pragnienie zemsty, onwejdzie w was, aby was zepsuć. Szatan nie jest mocą. Wierzcie w to. Moc – toBóg. Szatan jest słabością, brzemieniem, odrętwieniem. Nie umielibyście jużporuszyć palcem, nie przeciwko nieprzyjaciołom, ale nawet po to, aby daćpieszczotę udręczonemu Jezusowi, gdyby was skuły okowy nienawiści i zemsty.Tak, moi synowie, wszyscy synowie! Nawet wy, którzy jesteście w moim wieku,a może i starsi. Wszyscy są dziećmi dla niewiasty, która was kocha; dla matki,która odnalazła radość bycia matką, kochając was wszystkich jak synów. Niezasmucajcie mnie na nowo tym, że ponownie stracę kochanych synów, i to nazawsze. Jeśli bowiem umrzecie w nienawiści lub w zbrodni, będziecie martwi nawieczność i nie będziemy już mogli się spotkać tam w górze, w radości, wokółnaszej wspólnej miłości: wokół Jezusa.Przyrzeknijcie tu, natychmiast, mnie, która was o to błagam, biednej kobiecie,biednej mamie, że nie będziecie mieć nigdy więcej takich myśli. Och! Nawettwarze macie zniekształcone. Wydajecie mi się nieznajomymi, innymi! Jak wasoszpeca uraza! Byliście tacy łagodni! Cóż więc się dzieje? Posłuchajcie mnie!Maryja powiedziałaby wam te same słowa, z większą mocą, bo Ona to Maryja.Lepiej jednak, żeby nie znała całego cierpienia... O, biedna Matka!Ale co się dzieje? Czy naprawdę mam uwierzyć, że już wstaje godzinaciemności, godzina, która pochłonie wszystkich, godzina, w której szatan będziekrólem we wszystkich, z wyjątkiem Świętego, i zwiedzie nawet świętych, nawetwas, czyniąc was tchórzami, wiarołomcami, okrutnymi, takimi jakim on jest? O!Do tej pory zawsze miałam nadzieję! Zawsze mówiłam: „Ludzie nie pokonająChrystusa”. Ale teraz! Teraz boję się i drżę po raz pierwszy! Widzę, jak napogodnym niebie miesiąca Adar rozszerza się i zaczyna panować wielkaCiemność, której na imię – Lucyfer i jak pogrąża w mroku wszystkich iwywołuje deszcz trucizny, który was czyni chorymi. O, boję się!»Głowa Elizy, płaczącej już od pewnej chwili po cichu, opada na stół, bliskoktórego siedzi. Szlocha boleśnie.Apostołowie patrzą jeden na drugiego. Potem, zasmuceni, usiłują ją pocieszyć.Ale ona nie chce pociech. Mówi:«Jedno, tylko jedno ma dla mnie wartość: wasza obietnica. Dla waszego dobra!Aby wśród cierpień Jezusa nie było tego największego: boleści widzenia waspotępionymi, was, Jego umiłowanych.»«Dobrze, Elizo! Jeśli tego chcesz! Nie płacz, niewiasto! Przyrzekamy ci to.Posłuchaj. Nie podniesiemy palca na nikogo. Nie będziemy nawet patrzeć, abynie widzieć. Nie płacz! Nie płacz! Przebaczymy tym, którzy nas obrażają.Będziemy kochać tych, którzy nas nienawidzą! No! Nie płacz!»Eliza unosi twarz pooraną zmarszczkami, na której błyszczą łzy, i mówi:«Pamiętajcie. Przyrzekliście mi to! Powtarzajcie sobie to przyrzeczenie!»176


«Przyrzekamy ci to, niewiasto.»«Moi kochani synowie! Teraz mi się podobacie! Widzę, że znowu jesteściedobrzy. Teraz znalazłam ulgę w przygnębieniu, bo oczyściliście się z gorzkiegozaczynu. Przygotujmy się na przyjęcie Maryi. Co trzeba zrobić?» – pyta,ocierając łzy.«Naprawdę... już to zrobiliśmy. Jak mężczyźni. Ale Maria, małżonka Jakuba,nam pomogła. To Samarytanka, ale jest bardzo dobra. Zaraz ją zobaczysz. Jestprzy piecu, pilnuje chleba. Jest sama. Jej dzieci: umarły lub zapomniały,<strong>boga</strong>ctwa znikły, a jednak nie żywi urazy...»«Ach! Widzicie! Widzicie, że są tacy, którzy potrafią przebaczać, nawet pośródpogan i Samarytan? A to musi być straszne, wiedzcie, musieć przebaczyćdziecku!... Raczej martwe niż grzeszne! Ach! Jesteście pewni, że Judasza tamnie ma?»«Jeśli nie stał się ptakiem, nie może być tu, bo okna są otwarte, ale drzwi sązamknięte, z wyjątkiem tych.»«A więc... Maria, małżonka Szymona, była w Jerozolimie ze swoim krewnym.Przyszła złożyć ofiary w Świątyni. Potem przyszła do nas. Wygląda jakmęczennica. Jakże jest przygnębiona! Pytała mnie, pytała wszystkich, czywiemy coś o jej synu. Czy był z Nauczycielem... Czy zawsze z Nim był.»«Jakie zmartwienie ma ta kobieta?» – pyta Andrzej zdziwiony.«Ma swego syna. Nie wydaje ci się, że to wystarcza?» – pyta Tadeusz.«Pocieszyłam ją. Chciała wrócić do Świątyni z nami. Poszłyśmy wszystkierazem, aby się modlić.... Potem wyjechała, ciągle przygnębiona. Powiedziałamjej: „Jeśli pozostaniesz z nami, wkrótce spotkamy Nauczyciela. Twój syn jestprzy Nim”. Ona wiedziała już, że Jezus jest tutaj. O tym wiadomo aż po krańcePalestyny. Odpowiedziała: „Nie, nie! Nauczyciel mi powiedział, żebym nieprzychodziła do Jerozolimy na wiosnę. Jestem posłuszna, ale chciałam przedJego powrotem iść do Świątyni. Tak potrzebuję Boga”. I powiedziała dziwnesłowo... Powiedziała: „Jestem niewinna, ale mam piekło w sobie i jestem tymtak bardzo udręczona...” Wypytywałyśmy ją długo, ale nie chciała więcej o tymmówić. Ani o swoich udrękach, ani o powodzie zakazu danego przez Jezusa.Poleciła nam nic nie mówić ani Jezusowi, ani Judaszowi.»«Biedna niewiasta! Nie przybędzie więc na Paschę?» – pyta Tomasz.«Nie.»«O! Skoro Jezus jej to nakazał, musiał mieć powód... Słyszeliście, co? Wiadomonaprawdę wszędzie, że Jezus jest tutaj!» – mówi Piotr.«Tak. A ten, który to mówił, wzywał do zgromadzenia się w Jego Imię, abypowstać „przeciwko tyranom”. Tak mówili niektórzy. A inni, że On jest tu, bowie, że jest zdemaskowany...»«Zawsze to samo! Musieli chyba wydać całe złoto Świątyni, aby wysłaćwszędzie tych... swoich niewolników» – zauważa Andrzej.Pukanie do drzwi.«To one!» – mówią i biegną otworzyć.177


Tymczasem to Judasz z zakupami. Mateusz idzie za nim. Judasz widzi Elizę iNike. Wita je i pyta:«Jesteście same?»«Same. Maryja jeszcze nie przybyła.»«Maryja nie przybywa z regionów południowych, a więc nie może być z wami.Pytałem, czy jest Anastatyka.»«Nie. Została w Betsur.»«Dlaczego? Jest uczennicą. Nie wiesz, że to stąd pójdziemy na Paschę doJerozolimy? Powinna być tutaj. Jeśli wierni i uczennice nie będą doskonałe, tokto będzie taki? Kto będzie towarzyszył Nauczycielowi, aby obalić legendę, żewszyscy Go opuścili?»«Och! Jeśli chodzi o to, jedna biedna niewiasta nie zapełni pustki! Różom jestnajlepiej pośród cierni i w ogrodach zamkniętych. Jestem dla niej matką inakazałam jej to.»«A więc nie przybędzie na Paschę?»«Nie.»«To druga!» – wykrzykuje Piotr.«Co mówisz? Jaka druga?» – pyta Judasz cały czas podejrzliwy.«Nic, nic! Moje obliczenia. Można liczyć tyle rzeczy, prawda? Nawet... muchy naprzykład, które siadają na moim odartym ze skóry baranku.»Wchodzi Maria, małżonka Jakuba, za nią Samuel i Jan, którzy niosą chlebywyjęte z pieca. Eliza wita niewiastę, Nike również. I Eliza wypowiada miłesłowa, aby niewiasta zaraz poczuła się swobodnie:«Jesteś między siostrami boleści, Mario. Jestem sama, bo straciłam małżonka imoich synów. Ona też jest wdową. Miłujemy się więc, bo jedynie ten, kto płakał,potrafi zrozumieć.»W tym samym czasie Piotr mówi do Jana:«Dlaczego tu? A Nauczyciel?»«Na wozie, ze Swoją Matką.»«I nie powiedziałeś tego?»«Nie dałeś mi na to czasu. Są wszystkie, ale zobaczycie, jak jest wyniszczonaMaryja z Nazaretu! Wydaje się, że się postarzała się o dziesiątki lat. Łazarzmówił, że była bardzo przygnębiona, kiedy Jej powiedziano, że Jezus jest tuuchodźcą.»«Dlaczego ten głupiec Jej to powiedział? Przed śmiercią był inteligentny – mówiJudasz z Kariotu ironicznie i pogardliwie. – Ale może w grobie jego mózg sięrozmiękczył i nie odnowił się. Leżenie w grobie zostawia ślady!...»«To nie tak. Zaczekaj, żeby się dowiedzieć, zanim coś powiesz. Łazarz z Betaniipowiedział to Maryi, kiedy już byli w drodze, bo Ona zdziwiła się widząc Łazarzajadącego tą drogą» – mówi surowo Samuel. Jan potakuje:178


«Tak. W czasie pierwszego pobytu w Nazarecie powiedział Jej tylko: „ZawiozęCię za miesiąc do Syna”. I nie powiedział wcale: „Udamy się do Efraim”, wchwili wyruszania, ale...»«Wszyscy wiedzą, że Jezus jest tutaj. Ona jedna tego nie wiedziała?» – pytaciągle niegrzecznie Judasz, przerywając Janowi.«Maryja wiedziała o tym. Słyszała, że o tym mówiono. Ale ponieważ rzekaróżnego rodzaju kłamstw płynęła roznosząc błoto po całej Palestynie, nieprzyjmowała za prawdziwą żadnej wiadomości. Spalała się w ciszy, namodlitwie. Kiedy jednak już byli w podróży, a Łazarz wjechał na drogę, którabiegnie wzdłuż rzeki, aby zmylić Nazarejczyków i mieszkańców Kany, Seforii,Betlejem Galilejskiego...»«O, jest też Noemi z Myrtą i Aureą?» – pyta Tomasz.«Nie, otrzymały zakaz od Jezusa. Izaak przyniósł to polecenie, kiedy powróciłdo Galilei.»«A więc... i te niewiasty nie będą z nami jak w ubiegłym roku?»«Nie.»«Trzy!»«Ani nasze żony i córki. Nauczyciel powiedział im to przed opuszczeniem Galileilub raczej powtórzył. Bo moja córka Marianna powiedziała mi, że Jezus mówiłjej to już w czasie ostatniej Paschy» [– stwierdza Filip.]«No... bardzo dobrze! A jest przynajmniej Joanna? Salome? Maria Alfeuszowa?»«Tak. I Zuzanna.»«I z pewnością Margcjam... Ale co to za hałas?»«Wozy! Wozy! I wszyscy Nazarejczycy, którzy nie dali za wygraną i udali się zaŁazarzem... i ci z Kany...» – odpowiada Jan, który oddala się pośpiesznie zinnymi.Przez otwarte drzwi widać burzliwe widowisko. Maryja siedzi obok Syna iuczennic. Jest Łazarz, Joanna, która jedzie swoim wozem z Marią i Maciejem,Esterą oraz innymi sługami i wiernym Jonatanem. Jest też wielu innych ludzi:oblicza znane i nieznane. Z Nazaretu, z Kany, z Tyberiady, z Naim, z Endor. ISamarytanie ze wszystkich wiosek, które mijali w czasie podróży oraz z innychsąsiednich miejscowości. Wychodzą pośpiesznie przed wozy, tarasując przejścietym, którzy chcą wyjść i tym, którzy chcą wejść.«Czegóż chcą ci ludzie? Dlaczego tu przybyli? Skąd wiedzieli?»«Ech! Ci z Nazaretu czatowali. Kiedy tylko Łazarz przybył wieczorem, abywyruszyć rano, w nocy pobiegli do sąsiednich osad, tak samo ci z Kany, boŁazarz przybył, aby zabrać Zuzannę i spotkać się z Joanną. Pojechali więc zanim i wyprzedzili go, chcąc zobaczyć zarówno Jezusa, jak i Łazarza. Ci z Samariidowiedzieli się także i dołączyli się do nich. I oto oni wszyscy!...» – wyjaśniaJan.«Widzisz! Bałeś się, że Nauczyciel nie będzie miał orszaku, czy ten nie wydaje cisię wystarczający?» – pyta Filip Iskariotę.«Przybyli z powodu Łazarza...»179


«Po ujrzeniu go mogli więc odejść. A tymczasem pozostali. To znak, że są i tacy,którzy przychodzą ze względu na Nauczyciela.»«No, dobrze. Nie prowadźmy zbędnych rozmów. Spróbujmy raczej utorowaćdrogę, aby im umożliwić wejście. Siłą, chłopcy! Aby nie wyjść z wprawy! Od takdługiego czasu nie używaliśmy łokci, aby zrobić przejście Nauczycielowi!» [–mówi] Piotr i jako pierwszy zabiera się do torowania drogi pośród tłumu, którywykrzykuje „hosanna”.Są różni ludzie: ciekawscy, oddani, plotkujący. Potem Piotr – przy pomocyinnych apostołów oraz licznych uczniów, którzy rozproszeni w tłumie usiłująprzyłączyć się do nich – broni otwartej przestrzeni, aby w domu mogły sięschronić niewiasty, a także Jezus i Łazarz. Potem zamyka drzwi wchodząc jakoostatni. Zamyka je przy pomocy zasuw i sztab i posyła innych, żeby zamknęli odstrony ogrodu.«O, wreszcie! Pokój niech będzie z Tobą, błogosławiona Maryjo! Wreszcie Cięwidzę! Teraz wszystko jest piękne, gdyż Ty jesteś z nami!» – wita Ją Piotr,pochylając się przed Maryją do samej ziemi.To Maryja o twarzy smutnej, bladej i zmęczonej, o obliczu już Bolejącej.[Odpowiada mu:]«Tak, wszystko teraz jest mniej bolesne, bo jestem przy Nim.»«Zapewniłem Cię, że mówię Ci tylko prawdę!» – odzywa się Łazarz.«Masz rację... ale słońce zaciemniło się dla Mnie i wszelki pokój znikł, kiedydowiedziałam się, że Mój Syn jest tutaj... Zrozumiałam... Och!»Nowe łzy płyną po Jej bladych policzkach.«Nie płacz, Moja Mamo! Nie płacz! Byłem tu pośród tych dzielnych ludzi, bliskoinnej Marii, która jest matką...»Jezus prowadzi Ją do innej izby, od strony spokojnego ogrodu. Wszyscy idą zaNimi. Łazarz tłumaczy się:«Musiałem Jej powiedzieć, bo znała drogę i nie rozumiała, dlaczego jadę tą.Sądziła, że On jest ze mną w Betanii... W Sychem jakiś człowiek zawołał: „Mytakże do Efraim, do Nauczyciela!”. Nie mogłem już w żaden sposób tego ukryć...Miałem także nadzieję wyprzedzić tych ludzi, wyjeżdżając w nocy nieznanymidrogami. Ale jak! Każde miejsce było pilnowane i kiedy jedna grupa jechała zamną, inne udawały się wszędzie, aby uprzedzić.»Maria, małżonka Jakuba, przynosi mleko, miód, masło i świeży chleb.Ofiarowuje to najpierw Maryi. Ukradkiem spogląda na Łazarza, trochęzaciekawiona, trochę zalękniona. Potrząsa ręką, bo – podając mleko Łazarzowi– musnęła jego dłoń. Jej usta nie mogą powstrzymać się od [okrzyku]: „Och!”,kiedy widzi, że Łazarz je jej podpłomyk jak inni.Łazarz śmieje się z tego jako pierwszy i mówi, uprzejmy, wytworny i pełenpewności jak wszyscy ludzie wysokiego pochodzenia:«Tak, niewiasto. Jem wszystko jak ty i smakuje mi twój chleb i mleko. I zpewnością posłanie, jakie przygotowałaś, będzie wygodne, bo czuję zmęczenie,podobnie jak odczuwam głód.»Odwraca się do wszystkich, mówiąc:180


«Wielu dotyka mnie tłumacząc się, że chcą odczuć, czy mam ciało i kości, czyjestem ciepły i czy oddycham. To taki mały kłopot. Kiedy już moja misja sięzakończy, wycofam się do Betanii. Przy Tobie, Nauczycielu, wywoływałbym zbytwiele roztargnień. Błyszczałem, świadczyłem o Twojej potędze nawet w Syrii.Teraz odsunę się w cień. Ty jeden masz jaśnieć na niebie cudu, na niebie Boga ina obliczach ludzi.»Maryja tymczasem mówi do staruszki:«Byłaś dobra dla Mojego Syna. On Mi powiedział, jak bardzo. Pozwól, że cięucałuję, aby ci wyrazić Moją wdzięczność. Nie mam nic, aby ci za to zapłacić, zwyjątkiem Mojej miłości. Ja też jestem u<strong>boga</strong>... i mogę nawet powiedzieć, że niemam już Syna, bo On należy do Boga i do Swojej misji... I niech tak będziezawsze, bo święte i sprawiedliwe jest to, czego Bóg chce.»Maryja jest łagodna, ale jakże jest już udręczona... Wszyscy apostołowie patrząna Nią z litością. Zapomnieli nawet o ludziach, tłoczących się na zewnątrz,których chcieli zapytać o nowiny o krewnych, mieszkających daleko. Jezusmówi:«Wchodzę na taras, aby pożegnać ludzi i ich pobłogosławić.»Wtedy Piotr przytomnieje i mówi:«A gdzie jest Margcjam? Widziałem wszystkich uczniów, ale nie jego...»«Margcjama nie ma» – odpowiada Salome, matka Jakuba i Jana.«Margcjama nie ma? Dlaczego? Czy jest chory?»«Nie. Czuje się dobrze i twoja żona także ma się dobrze. Ale Margcjama tu niema. Porfirea nie pozwoliła mu przyjść.»«Głupia niewiasta! Za miesiąc jest Pascha, a on musi przecież przybyć naPaschę! Mogła go wysłać teraz, dać tę radość synowi i mnie. Ale ona jestpowolniejsza w zrozumieniu niż owca i...»«Janie i ty, Szymonie, synu Jony, a także ty, Łazarzu wraz z Szymonem Zelotą,chodźcie ze Mną. Wy wszyscy pozostańcie, gdzie jesteście, aż odprawię ludzi,aby oddzielić ich od uczniów» – nakazuje Jezus i wychodzi z czterema,zamykając drzwi.Prz<strong>echo</strong>dzi przez korytarz, kuchnię, wchodzi do ogrodu, Za Nim idzie zrzędzącyPiotr i inni. Ale zanim postawi stopę na tarasie zatrzymuje się na schodach,odwraca się, aby położyć rękę na ramieniu Piotra, który podnosi niezadowoloneoblicze.«Posłuchaj Mnie dobrze, Szymonie Piotrze, przestań oskarżać Porfireę i robić jejwymówki. Ona jest niewinna. Jest posłuszna Mojemu nakazowi. To Ja jejnakazałem przed Świętem Namiotów, żeby nie posyłała Margcjama do Judei...»«Ale to Pascha, Panie!»«Jestem Panem. Sam to mówisz. A jako Pan mogę nakazać wszystko, bo każdyMój nakaz jest słuszny. Tak więc nie pozwól, żeby cię ogarniały skrupuły. Czypamiętasz, co jest powiedziane w Księdze Liczb? „Jeśli ktoś z waszego narodujest nieczysty z powodu jakiegoś umarłego lub dalekiej podróży, niech odprawiPaschę Pańską czternastego dnia drugiego miesiąca, w porze wieczornej”.»181


«Ale Margcjam nie jest nieczysty, przynajmniej mam nadzieję, że Porfirea niezamierza umrzeć akurat teraz. Nie jest też w podróży...» – wyraża swezastrzeżenie Piotr.«To nie ma znaczenia. Ja tak chcę. Są rzeczy, które czynią bardziej nieczystymniż umarły. Nie chcę, żeby Margcjam... się zaraził. Pozwól Mi działać, Piotrze. Jawiem. Bądź zdolny do posłuszeństwa, jak jest do tego zdolna twoja małżonka isam Margcjam. Odprawimy z nim drugą Paschę, czternastego dnia drugiegomiesiąca. I wtedy będziemy szczęśliwi. Obiecuję ci to.»Piotr czyni gest, jakby chciał powiedzieć: „Poddaję się”, ale nic już nie mówi.Zelota zauważa:«Lepiej będzie, jeśli nie będziesz dalej wyliczał tych, których nie będzie naświęcie Paschy w mieście!»«Nie mam już ochoty liczyć. To wszystko sprawia, że robi mi się... zimno... Czyinni mogą wiedzieć?»«Nie. Wziąłem was specjalnie osobno» [– wyjaśnia Jezus.]«W takim razie... muszę coś powiedzieć na osobności Łazarzowi.»«Mów. Jeśli będę mógł, odpowiem ci» – mówi Łazarz.«Och, nawet jeśli mi nie odpowiesz, to będzie bez znaczenia. Wystarczy, żepójdziesz do Piłata – ta myśl pochodzi od twojego przyjaciela Szymona – i że ty,mówiąc o tym i o owym, dowiesz się, jak zamierza postępować wobec Jezusa:dobrze czy źle... Wiesz... zręcznie... bo mówi się tyle rzeczy...»«Zrobię to, gdy tylko przybędę do Jerozolimy. Przejadę raczej przez Betel iRama niż przez Jerycho, aby dotrzeć do Betanii. Będę przebywał w moim pałacuna Syjonie i pójdę do Piłata. Bądź spokojny, Piotrze. Będę zręczny i szczery.»[Jezus wtrąca się, mówiąc:]«I stracisz czas na nic, przyjacielu. Bo Piłat – ty znasz go jako człowiek, Jaznam go jako Bóg – jest tylko jak trzcina, która chciałaby się ugiąć w stronęprzeciwną do huraganu, starając się przed nim uciec. Nie brakuje mu nigdyszczerości. Zawsze jest przekonany do tego, co chce czynić, i czyni to, co mówiw danej chwili. Ale w chwilę potem, wskutek ryku zawieruchy, nadciągającej zinnej strony, zapomina – och, to nie dlatego, żeby uchybiał obietnicom ipragnieniom – zapomina, po prostu zapomina o wszystkim, czego chciałwcześniej. Zapomina, bo wycie woli silniejszej niż jego, otępia go, wydmuchujez niego wszystkie myśli, jakie inny krzyk w niego złożył i wkłada do jegownętrza nowe. A następnie, ponad wszystkimi zawieruchami o tysiącachgłosów, [pojawia się] głos małżonki. Ona grozi mu separacją, jeśli nie zrobitego, czego ona chce, a kiedy się od niej odłączy, wtedy pożegna się z całą swąsiłą, z całą opieką „boskiego” Cezara.Oni tak o nim mówią, mając jednak całkowite przekonanie, że ten Cezar jestbardziej od nich godzien pogardy... Ale potrafią widzieć Ideę w człowieku, anawet Idea zasłania <strong>człowieka</strong>, który ją wyobraża. O Idei nie można powiedzieć,że jest nieczysta: każdy obywatel kocha i to słuszne, że kocha Ojczyznę i chcejej tryumfu... Cezar to Ojczyzna... i oto... nawet ktoś nędzny jest... wielki zpowodu tego, co wyobraża... Ale nie chciałem mówić o Cezarze, lecz o Piłacie!Mówiłem zatem, że ponad wszystkimi głosami, od głosu swej żony aż po głostłumu, jest głos – och, jaki głos! – jego „ja”. Małe „ja” małego <strong>człowieka</strong>,182


zachłanne „ja” <strong>człowieka</strong> chciwego, próżne „ja” <strong>człowieka</strong> pysznego; ta małość,ta zachłanność, ta pycha chcą panować, aby być wielkie, chcą panować, abymieć wiele denarów, chcą panować, aby móc władać mnóstwem podwładnych,zgiętych w pokłonie. Nienawiść wylęga się pod tym, ale on jej nie widzi, tenmały Cezar nazywany Piłatem, nasz mały Cezar... On widzi tylko zgięte plecy,które udają szacunek i drżenie przed nim, lub naprawdę to odczuwają. I zpowodu tego niespokojnego głosu [swego] „ja” on jest skłonny do wszystkiego.Mówię: do wszystkiego, byle tylko mógł nadal być Poncjuszem Piłatem,Prokonsulem, sługą Cezara, panującym nad jednym z tak licznych regionówcesarstwa. I z powodu tego wszystkiego, nawet jeśli teraz jest Moim obrońcą,jutro będzie Moim sędzią, i to bezlitosnym. Zawsze chwiejna jest myśl<strong>człowieka</strong>, w najwyższym stopniu chwiejna, kiedy ten człowiek nazywa sięPoncjusz Piłat. Ale ty, Łazarzu, możesz sprawić Piotrowi radość... jeśli to ma gopocieszyć.»«Pocieszyć, nie, ale... pozwolić mi zachować spokój – tak» [– wyjaśnia Piotr.]«Zatem spraw radość naszemu dobremu Piotrowi i idź do Piłata» [– mówiJezus.]«Pójdę, Nauczycielu. Ale namalowałeś Prokonsula tak, jak nie zdołałby tegouczynić żaden historyk ani filozof. Doskonale!»«Mógłbym tak przedstawić każdego <strong>człowieka</strong>: jego prawdziwy obraz i jegocharakter. Ale chodźmy do ludzi, którzy bardzo hałasują.»Jezus wchodzi po ostatnich stopniach i ukazuje się. Podnosi ręce i mówi głośno:«Ludzie z Galilei i Samarii, Moi uczniowie i idący za Mną. Wasza miłość,pragnienie uczczenia Mnie i uczczenia Mojej Matki oraz Mojego przyjaciela przezto, że towarzyszyliście ich wozowi, mówi Mi, jaka jest wasza myśl. Mogę tylkobłogosławić was za tę myśl. Jednak teraz powróćcie do waszych domów, dowaszych zajęć. Wy, Galilejczycy, idźcie i powiedzcie pozostałym, że Jezus zNazaretu ich błogosławi. Mężowie galilejscy, zobaczymy się na Paschę wJerozolimie. Udam się tam w dzień po szabacie, przed Paschą.Ludu Samarii, idźcie i wy. Umiejcie nie ograniczać waszej miłości do Mnie dopodążania za Mną i szukania Mnie na drogach ziemi, ale na drogach ducha.Idźcie i niech Światłość zajaśnieje w was. Uczniowie Nauczyciela, odłączcie sięod wiernych pozostając w Efraim, aby otrzymać Moje pouczenia. Idźcie. Bądźcieposłuszni.»«On ma rację! Przeszkadzamy Mu. On chce pozostać z Matką!» – wołają głośnouczniowie i Nazarejczycy.«Zaraz odejdziemy, ale najpierw chcemy Jego obietnicy, że przyjdzie doSychem przed Paschą. Do Sychem! Do Sychem!»«Przyjdę. Idźcie. Przyjdę przed pójściem na Paschę do Jerozolimy.»«Nie idź tam! Nie idź! Pozostań z nami! Z nami! My Ciebie obronimy! UczynimyCię Królem i Najwyższym Kapłanem! Oni Cię nienawidzą! My Cię kochamy! Preczz Żydami! Niech żyje Jezus!»«Cisza! Nie hałasujcie! Moja Matka cierpi od tych okrzyków, które mogą Miszkodzić bardziej niż głos, który by Mnie przeklinał. To nie jest jeszcze Mojagodzina. Idźcie. Wstąpię do Sychem, ale usuńcie z waszych serc myśl, że mogę– z powodu podłego ludzkiego tchórzostwa i z powodu buntu świętokradczegoprzeciwko woli Mojego Ojca – nie wypełnić Mojego obowiązku. Jako Izraelita183


muszę uwielbić prawdziwego Boga w jedynej Świątyni, gdzie można Goadorować, a jako Mesjasz nie mogę przyjąć korony gdzie indziej niż wJerozolimie. Tam zostanę namaszczony na Króla wszystkich, zgodnie ze słowemi prawdą oglądaną przez wielkich proroków.»«Precz! Nie było innych proroków po Mojżeszu! Jesteś marzycielem» [– wołająSamarytanie. Jezus im odpowiada:]«A wy także. Czy jesteście wolni? Nie. Jak nazywa się Sychem? Jaka jest jegonowa nazwa? I jak jest z nim, tak samo jest z innymi miastami w Samarii, Judeii Galilei. Bo rzymska katapulta wszystko tak samo zrównuje z ziemią. Czy możenazywa się ono Sychem? Nie. Nazywa się Neapoli, jak Bet-szan nazywa sięScytopolis i wiele innych miast, które, z woli Rzymian lub uzależnionych od nichpochlebców, przyjęły nazwę narzuconą przez czyjeś panowanie lubpochlebstwo. A wy, pojedynczy ludzie, chcielibyście być kimś większym niżmiasto, większym niż panujący nad nami, większym niż Bóg? Nie. Niczego niemożna zmienić z tego, co zostało ustalone dla zbawienia wszystkich. Ja idędrogą prawą. Podążajcie za Mną, jeśli chcecie wejść ze Mną do Królestwawiecznego.»Już ma się wycofać, ale Samarytanie czynią taką wrzawę, że Galilejczycyreagują. Równocześnie wybiegają z domu do ogrodu, a potem na schody i tarasci, którzy przebywali w domu. Jako pierwsze, za plecami Jezusa, ukazuje sięblade, smutne i przygnębione oblicze Maryi. Staje za Nim, obejmuje Go i tuli,jakby chciała Go obronić przed obelgami, które dochodzą z dołu:«Zdradziłeś nas! Schroniłeś się u nas, każąc nam wierzyć, że nas kochasz, atymczasem nami gardzisz! Jeszcze bardziej będziemy pogardzani z Twojejwiny!» I tak dalej...Zbliżają się do Jezusa także uczennice, apostołowie i jako ostatnia,wystraszona, Maria, małżonka Jakuba. Okrzyki z dołu zdradzają źródłowzburzenia, źródła dawne, ale pewne:«Dlaczego w takim razie posłałeś do nas Twoich uczniów, żeby nam powiedzieli,że jesteś prześladowany?»«Nikogo nie posyłałem. Tam są mieszkańcy Sychem. Niech podejdą. Co impowiedziałem któregoś dnia na górze?»«To prawda. Powiedział nam, że można oddawać cześć tylko w Świątyni, dopókinowy czas nie przyjdzie dla wszystkich. Nauczycielu, nie jesteśmy winni, wierznam. Ich zmylili fałszywi wysłańcy.»«Wiem o tym. Ale teraz odejdźcie. Przybędę też do Sychem. Nie boję się nikogo.Ale teraz idźcie, aby nie szkodzić samym sobie ani waszym krewnym. Widzicietam, w dali, jak jaśnieją w słońcu pancerze legionistów idących w dół drogą? Zpewnością podążali za wami w pewnej odległości, widząc taki orszak. Pozostaliw zagajniku, czekając. Wasze okrzyki przyciągają ich teraz tutaj. Odejdźcie dlawaszego dobra.»Rzeczywiście, w dali, na głównej drodze, wznoszącej się ku górom, na którejJezus spotkał głodnego, widać światła połyskujące, poruszające się iposuwające się naprzód. Ludzie rozpraszają się powoli. Pozostają ci z Efraim,Galilejczycy, uczniowie.«Odejdźcie także wy, mieszkańcy Efraim, do waszych domów. Odejdźcie i wy,Galilejczycy. Bądźcie posłuszni Temu, który was kocha!»184


Oni także odchodzą. Zostają tylko uczniowie, którym Jezus nakazuje wejść dodomu i do ogrodu. Piotr z innymi schodzi, aby im otworzyć.Judasz z Kariotu nie schodzi. Śmieje się! Śmieje się mówiąc:«Teraz zobaczysz „dobrych Samarytan”, jak będą Cię nienawidzić! Abyzbudować Królestwo rozrzucasz kamienie. A rozrzucone kamienie z budowlistają się pociskami, aby uderzyć. Wzgardziłeś nimi! I oni Ci tego nie zapomną.»«Niech Mnie nienawidzą. Z lęku przed ich nienawiścią nie uchylę się odspełnienia Mego obowiązku. Chodź, Matko. Pójdziemy powiedzieć uczniom,zanim ich odprawię, co mają czynić.»Schodzi po schodach pomiędzy Maryją i Łazarzem, aby wejść do domu, gdziegromadzą się uczniowie, którzy przybyli do Efraim. Daje im nakaz rozejścia sięwe wszystkie strony, aby uprzedzili towarzyszy, że mają być w Jerychu wpierwszym dniu miesiąca Nisan i czekać aż do Jego przybycia. Mają powiedziećmieszkańcom różnych miejsc, którędy przejdzie, kiedy opuści Efraim. Mają Goszukać w Jerozolimie w czasie Paschy.Potem dzieli ich na trzyosobowe grupy. Powierza Izaakowi, Hermasowi iSzczepanowi, nowego ucznia – Samuela.Szczepan pozdrawia go słowami:«Radość z tego, że widzę cię w światłości, łagodzi mój niepokój płynący zdostrzegania, że wszystko staje się kamieniem dla uderzenia Nauczyciela.»Hermas zaś wita go tak: «Porzuciłeś <strong>człowieka</strong> dla Boga. I Bóg teraz jestnaprawdę z tobą.»Izaak, pokorny i powściągliwy, mówi tylko:«Pokój niech będzie z tobą, bracie.»Kiedy już ofiarowano chleb i mleko, które mieszkańcy Efraim podarowali wdobrej wierze, uczniowie także odchodzą i wreszcie jest spokój... Jednak wczasie przygotowywania baranka Jezus jeszcze coś robi. Idzie do Łazarza imówi mu:«Chodź ze Mną na drogę ciągnącą się wzdłuż potoku.»Łazarz jest posłuszny ze swą zwykłą gotowością. Oddalają się od domu naodległość około dwustu metrów. Łazarz milczy, czekając, aż Jezus zaczniemówić. Jezus mówi:«Chciałem ci coś powiedzieć. Moja Matka jest bardzo przygnębiona: widzisz to.Przyślij tu twoje siostry. Ja istotnie udam się w kierunku Sychem wraz zwszystkimi apostołami i uczennicami. Ale wyślę je potem naprzód, do Betanii.Ja tymczasem zatrzymam się na jakiś czas w Jerychu. Mogę jeszcze ośmielić sięzatrzymać przy Sobie niewiasty tutaj, w Samarii, ale nie gdzie indziej...»«Nauczycielu! Naprawdę obawiasz się... Och! Jeśli tak jest, to dlaczego mniewskrzesiłeś?» [– pyta Łazarz.]«Aby mieć przyjaciela.»«Och!!! Jeśli to w tym celu: oto jestem. Wszelka boleść jest niczym dla mnie,jeśli mogę Cię umocnić moją przyjaźnią.»185


«Wiem. Dlatego posługuję się tobą i będę się posługiwał tobą jaknajdoskonalszym przyjacielem.»«Czy muszę naprawdę iść do Piłata?» [– pyta Łazarz.]«Jeśli chcesz. Ale dla Piotra. Nie ze względu na Mnie.»«Nauczycielu, dam Ci znać... Kiedy opuszczasz to miejsce?»«Za osiem dni. Ledwie Mi starczy czasu, aby pójść tam, gdzie chcę, i przybyć dociebie przed Paschą, aby nabrać sił w Betanii, oazie pokoju, zanim zanurzę się wzamęcie Jerozolimy.»«Wiesz, Nauczycielu, że Sanhedryn jest całkowicie zdecydowany stworzyćoskarżenia, ponieważ nie ma [prawdziwych], aby Cię zmusić do ucieczki nazawsze? Wiem o tym od Jana, członka Sanhedrynu, którego spotkałemprzypadkowo w Ptolemaidzie, szczęśliwego z powodu dziecka, które się muwkrótce narodzi. Powiedział mi: „Boli mnie ta decyzja Sanhedrynu. Chciałem,żeby Nauczyciel był obecny przy obrzezaniu chłopca, bo – jak ufam – to będziechłopiec. Ma się urodzić w pierwszych dniach miesiąca Tammuz. Ale czyNauczyciel będzie jeszcze pomiędzy nami w tym czasie? I chciałbym... żebymały Emmanuel – a to imię mówi ci, jakie są moje myśli – jako pierwsze, co gospotka na świecie, otrzymał Jego błogosławieństwo. Bo mój syn, szczęśliwy, niebędzie musiał walczyć o wiarę, jak my musimy. Wzrośnie w czasachmesjańskich i będzie mu łatwo przyjąć jego ideę”. Jan doszedł do wiary, że Tyjesteś Obiecanym.»«I on jeden, pośród tylu innych, wynagradza Mi za to, czego inni nie czynią.Łazarzu, pożegnajmy się tutaj, w spokoju. I dziękuję za wszystko, Mójprzyjacielu. Jesteś prawdziwym przyjacielem. Z dziesięcioma podobnymi dociebie byłoby słodyczą żyć nawet pośród tak wielkiej nienawiści...»«Teraz masz Swoją Matkę, mój Panie. Ona warta jest dziesięciu i stu Łazarzów.Ale pamiętaj zawsze, że czegokolwiek byś potrzebował, o ile to możliwe dlamnie, dam Ci to. Nakazuj Mi, a będę Twoim sługą we wszystkim. Nie będęmędrcem ani świętym jak inni, którzy Cię kochają, ale, nie biorąc pod uwagęJana, nie znajdziesz nikogo bardziej wiernego niż ja. Nie sądzę, że jestempyszny mówiąc to.A teraz, kiedy już mówiliśmy o Tobie, powiem Ci o Syntyce. Widziałem ją. Jestaktywna i mądra, jak tylko może być Greczynka, która potrafiła pójść za Tobą.Cierpi, że jest daleko, ale mówi, że jest szczęśliwa, bo przygotowuje Ci drogę.Ma nadzieję, że zobaczy Cię, nim umrze.»«Zobaczy Mnie na pewno. Nie zawodzę nigdy nadziei sprawiedliwych» [–zapewnia Jezus.]«Ma małą szkołę, do której zewsząd uczęszcza bardzo wiele dziewczynek.Wieczorem ma u siebie pewną ubogą dziewczynkę, z mieszanej rasy i nienależącą do żadnej religii. Uczy ją o Tobie. Powiedziałem jej: „Dlaczego niestaniesz się prozelitką? To by ci bardzo pomogło.” Odpowiedziała mi: „Bo niechcę poświęcić się dla tych z Izraela, ale dla ołtarzy pustych, które czekają naBoga. Przygotowuję je na przyjęcie mojego Pana. Potem, gdy już JegoKrólestwo zostanie ustanowione, pójdę do mojej Ojczyzny i pod niebem Helladystrawię moje życie na przygotowywaniu serc dla nauczycieli. O tym marzę. Ajeśli umrę wcześniej z powodu choroby lub prześladowania, odejdę równieższczęśliwa, bo to będzie znakiem, że zakończyłam moją pracę i że On wzywa doSiebie Swoją służebnicę, która Go umiłowała od pierwszego spotkania”.»186


«To prawda. Syntyka naprawdę umiłowała Mnie od pierwszego spotkania» [–potwierdza Jezus.]«Chciałem przemilczeć przed nią to, jak jesteś dręczony. Ale Antiochiarozbrzmiewa jak muszla wszelkimi odgłosami wielkiego Cesarstwa Rzymskiego,a więc i tym, co się dzieje tutaj. I Syntyka wie o Twoich troskach i cierpi z ichpowodu jeszcze bardziej niż przez to, że jest daleko. Chciała dać mi pieniądze.Odmówiłem, mówiąc, żeby się nimi posłużyła dla dziewcząt. Ale wziąłemnakrycie, jakie utkała z jedwabiu o dwóch grubościach. Ma je Twoja Matka.Syntyka chciała nitką opisać historię Twoją, swoją i Jana z Endor. A wiesz jak?Tkając wokół kwadratu obramowanie przedstawiające baranka, który broniprzed stadem hien dwie gołębice. Jedna z nich ma skrzydła złamane, a drugaprzerwała łańcuch, który ją trzymał na uwięzi. I historia toczy się dalej, aż dolotu ku wyżynom gołębicy o skrzydłach złamanych i dobrowolnym uwięzieniudrugiej u stóp baranka. Można by powiedzieć: jedna z tych historii, którerzeźbiarze greccy wykonują w marmurze na festonach świątyń i na stelachswoich zmarłych lub te, które malarze przedstawiają na wazach. Chciała Ci jeprzysłać przez sługę. Ja je wziąłem.»«Będę je nosić, gdyż pochodzi od dobrej uczennicy. Chodźmy do domu. Kiedyplanujesz wyjechać?» [– pyta Jezus.]«Jutro o świcie, aby konie odpoczęły. Potem zatrzymam się dopiero wJerozolimie i pójdę do Piłata. Jeśli będę mógł z nim rozmawiać, poślę Ci jegoodpowiedzi przez Marię.»Wchodzą powoli do domu, rozmawiając o sprawach mniejszej wagi.28. JUDASZ Z KARIOTU – ZŁODZIEJ [por. J 12,6]Napisane 15 lutego 1947. A, 9999-10033Jezus znajduje się z uczennicami i dwoma apostołami na jednym z wzniesieńgór za Efraim. Joanna nie ma ze sobą ani dzieci, ani Estery. Myślę, że posłano jejuż do Jerozolimy wraz z Jonatanem. Jest tylko – poza Matką Jezusa – MariaKleofasowa, Maria Salome, Joanna, Eliza, Nike i Zuzanna. Dwie siostry Łazarzajeszcze nie przybyły.Eliza i Nike składają właśnie ubrania, które z pewnością wyprały w strumyku,jaśniejącym w dole, lub przyniosły tu z potoku na nasłonecznione zbocze. Nike,która popatrzyła na jedno z nich, zanosi je Marii Kleofasowej, mówiąc: «W tymtakże twój syn oderwał obrębek.»Maria Alfeuszowa bierze ubranie i kładzie je przy innych, które ma na trawie.Wszystkie uczennice są zajęte szyciem, naprawianiem rozdarć, które powstałypodczas wielu miesięcy, kiedy apostołowie byli sami. Eliza, która podchodzi zinnymi suchymi ubraniami, mówi:«Widać dobrze, że od trzech miesięcy nie mieliście ze sobą ani jednej niewiastyznającej się na tym! Nie ma ani jednego ubrania w porządku, z wyjątkiem szatyNauczyciela, któremu za to pozostały tylko dwie. Ta, którą ma na Sobie, i tawyprana dzisiaj.»«On wszystkie rozdał. Wydaje się ogarnięty szałem nieposiadania już niczego.Chodzi w lnianej szacie już od wielu dni» – mówi Judasz.«Nie szkodzi, bo Twoja Matka pomyślała o przyniesieniu Ci nowych. Tazabarwiona na purpurowo jest naprawdę najpiękniejsza. Będzie Ci w niej187


ładnie, Jezu. Chociaż wyglądasz dobrze odziany w len. Naprawdę przypominaszlilię!» – mówi Maria Alfeuszowa.«Bardzo dużą lilię, Mario!» – wyśmiewa się Judasz.«Ale tak czystą lilię, jaką z pewnością nie jesteś ani ty, ani nawet Jan. Ty takżemasz na sobie len, ale wierz mi, nie jesteś podobny do lilii!» – odpowiadaszczerze Maria Alfeuszowa.«Mam ciemne włosy i karnację, dlatego jestem inny.»«Nie. To nie z tego powodu. To dlatego że ty masz biel na sobie, a On – wewnętrzu. Ona ujawnia się w Jego oczach, w Jego uśmiechu, w Jego słowie. To towłaśnie. Ach! Jak tu jest dobrze z moim Jezusem.»I dobra Maria kładzie swą zniszczoną rękę kobiety starej i pracowitej, nakolanie Jezusa, który głaszcze tę szlachetną dłoń.Maria Salome, która właśnie ogląda jakieś ubranie, wykrzykuje: «To gorsze niżrozdarcie! Och, mój synu! Kto załatał dziurę w taki sposób?» – i oburzonapokazuje swoim towarzyszkom coś w rodzaju całkiem pomarszczonego pępka.To tak jakby jakiś pierścień wystawał spod sukna umocowany w kilkumiejscach. To może istotnie przerazić niewiastę. Dziwaczna naprawa jestpunktem centralnym licznych fałdów tworzących jakby wachlarz, który sięrozszerza na ramionach szaty. Wszyscy się śmieją, począwszy od Jana, twórcytego cerowania, który wyjaśnia:«Nie mogłem chodzić z rozdarciem, więc... zatkałem je!»«Widzę to, mój ty biedaku! Widzę to! Ale nie mogłeś tego dać do naprawieniaMarii, małżonce Jakuba?»«Ona jest prawie niewidoma, biedna niewiasta! A poza tym... na nieszczęście,to nie było rozdarcie! To była prawdziwa dziura. Szata przyczepiła się do wiązkichrustu, którą niosłem na plecach. Kiedy zdejmowałem wiązkę z moich barków,kawałek się oderwał. Wtedy to tak naprawiłem!»«Przez to zniszczyłeś szatę, mój synu. Potrzebowałabym...»Przygląda się szacie, ale potrząsa głową i mówi:«Miałam nadzieję, że będę mogła oderwać obrębek, ale go już nie ma...»«Sprułam go w Nobe – wyjaśnia Eliza – bo fałda była zbyt krótka. Ale dałamtwojemu synowi <strong>część</strong>, którą oderwałam...»«Tak, ale użyłem jej jako sznura do mojej torby...» [– mówi Jan.]«Biedne dzieci! Jakże jesteśmy potrzebne w pobliżu was!» – mówi NajświętszaMaryja, która naprawia czyjeś ubranie.«Ale tu trzeba sukna. Spójrzcie. Te zaczepienia spowodowały rozdarcie wokółdziury i z nieszczęścia już wielkiego powstało takie, którego się nie danaprawić. Chyba że... znalazłoby się coś, co zastąpi brakujący materiał. No...jeszcze zobaczymy... wtedy byłoby to znośne.»«Podsunęłaś Mi myśl do przypowieści...» – mówi Jezus.Jednocześnie odzywa się Judasz: «Myślę, że mam na dnie torby kawałekmateriału takiego koloru. To resztka szaty, zbyt odbarwionej, żebym mógł ją188


nosić. Dałem ją niskiemu człowiekowi, który był o wiele mniejszy niż ja, tak, żemusieliśmy odciąć od niej prawie dwie piędzi. Jeśli poczekasz, pójdę goposzukać. Ale przedtem chciałbym usłyszeć przypowieść.»«Niech Bóg cię błogosławi. Posłuchaj więc. W tym czasie naprawię szwy szatyJakuba. Są całkowicie sprute» [– mówi Salome. Judasz odpowiada:]«Mów, Nauczycielu. Potem sprawię radość Marii Salome.»«Mówię. Porównuję duszę do sukna. Kiedy jest wlana [w ciało], jest nowa, bezrozdarć. Ma jedynie skazę pierworodną, ale jest spójna, nie ma zranień aniinnych plam, ani śladów zniszczenia. Potem, z upływem czasu i z powodunabytych wad, zużywa się niekiedy aż do rozerwania się, brudzi się z powodubraku roztropności, rozdziera się z powodu nieładu. Teraz, kiedy jestporozdzierana, nie można jej naprawiać niezręcznie, bo to stałoby się przyczynąliczniejszych rozdarć. Trzeba cierpliwego, długiego i doskonałego cerowania,aby w jak największym stopniu znikło zniszczenie, które się dokonało. Jeślisukno jest zbyt podarte albo jeśli jest tak rozdarte, że utraciło jakąś <strong>część</strong>, niemożna zarozumiale próbować usunąć szkody o własnych siłach, lecz trzeba iśćdo Tego, o którym się wie, że potrafi uczynić na nowo duszę doskonałą, gdyżwolno Mu wszystko czynić i ponieważ On wszystko potrafi uczynić. Mówię oBogu, Moim Ojcu, i o Zbawicielu, którym Ja jestem. Ale pycha <strong>człowieka</strong> jesttaka, że im większe jest zniszczenie jego duszy, tym bardziej usiłuje jąnaprawić, ale środkami niepełnymi, wywołującymi jej coraz większą słabość.Możecie Mi zarzucić, że rozdarcie zawsze będzie widoczne. Maria Salomepowiedziała to także. Tak, zawsze będą widoczne rany, których dusza doznała.Dusza prowadzi swą walkę i dlatego jest poraniona. Wielu otacza jąnieprzyjaciół.Nikt jednak – widząc <strong>człowieka</strong> pokrytego bliznami, znakami takiej samej ilościchwalebnych ran otrzymanych w walce o odniesienie zwycięstwa – nie możepowiedzieć: „Ten człowiek jest nieczysty”. Powie raczej: „To bohater. Otopurpurowe znaki ukazujące jego wartość”. Nigdy też nie zobaczy się żołnierza,który nie pozwala się pielęgnować, bo wstydzi się swej chwalebnej rany.Przeciwnie, pójdzie on do lekarza i powie mu ze świętą dumą: „Oto walczyłem izwyciężyłem. Nie szczędziłem siebie. Widzisz to. Teraz doprowadź mnie dotakiego stanu, abym był gotów stoczyć inne walki i [odnieść] inne zwycięstwa.”Ten zaś, kto ma rany po nieczystej chorobie, wywołane przez niegodne grzechy,wstydzi się swoich ran przed krewnymi i przyjaciółmi, a nawet przed lekarzami.Czasami jest tak bardzo głupi, że ukrywa je, aż ujawni je ich odór. Wtedyjednak jest za późno na leczenie.Pokorni są zawsze szczerzy i są także tymi walecznymi, którzy nie muszą sięwstydzić ran otrzymanych w walce. Pyszni zawsze są kłamcami i tchórzami. Zpowodu swej pychy, zdążają ku śmierci, gdyż nie chcą iść powiedzieć Temu,który może ich uzdrowić: „Ojcze, zgrzeszyłem. Ale jeśli chcesz, możesz mniewyleczyć”. Wiele dusz podąża ku śmierci z powodu pychy, gdyż nie przyznajesię do początkowego grzechu. I dla nich także jest za późno. One nie myślą otym, że miłosierdzie Boże jest bardziej potężne i rozległe niż jakakolwiekgangrena, bez względu na jej siłę i rozmiar, i że potrafi wszystko uleczyć. Tedusze pysznych, kiedy spostrzegają, że wzgardziły każdym środkiem zbawczym,popadają w rozpacz, gdyż są bez Boga. A mówiąc sobie: „Jest za późno”, zadająsobie ostateczną śmierć, śmierć potępienia. A teraz, Judaszu, idź po twojesukno...»«Idę, ale nie podobała mi się ta przypowieść. Nie zrozumiałem jej.»189


«Ależ ona jest tak jasna! Zrozumiałam ją nawet ja, biedna niewiasta!» – mówiMaria Salome.«A ja nie. Kiedyś opowiadałeś ładniejsze. Teraz... pszczoły... sukno... miasta,które zmieniają nazwy... dusze-łodzie... To tak ubogie i mętne, że już mi się tonie podoba i nie rozumiem tego... Ale teraz idę po sukno, bo mówiącpraktycznie: jest ono konieczne, choć ubranie będzie już zawsze zniszczone.»Judasz wstaje i odchodzi.Kiedy Judasz mówił, Maryja miała głowę cały czas pochyloną nad Swą pracą.Joanna natomiast podniosła ją i opanowując gniew patrzyła uważnie nanierozważnego. Eliza także uniosła głowę, ale potem wzięła przykład z Maryi.Tak samo uczyniła Nike. Zuzanna rozwarła szeroko duże oczy, zaskoczona, ipatrzyła na Jezusa zamiast na apostoła, jakby się pytała, dlaczego nie reaguje.Żadna niewiasta nie odezwała się ani nie uczyniła żadnego gestu. Ale MariaSalome i Maria Alfeuszowa, najbardziej proste, spojrzały na siebie kiwającgłowami i – gdy tylko Judasz odszedł – Maria Salome powiedziała:«A on głowę ma zniszczoną!»«Tak i to dlatego nic nie rozumie. I nie wiem, czy nawet Ty będziesz mógł mu jąnaprawić. Gdyby mój syn był taki, ja bym mu ją rozbiła całkowicie. Tak, jak jąuformowałam, tak też bym ją rozbiła, żeby się stała głową sprawiedliwego.Lepiej mieć twarz pokiereszowaną niż serce!» – mówi Maria Alfeuszowa.«Bądź wyrozumiała, Mario. Nie możesz porównywać tego mężczyzny ze swoimidziećmi, które wzrosły w rodzinie uczciwej, w mieście takim jak Nazaret» –mówi Jezus.«Jego matka jest dobra. Jego ojciec nie był zły, jak o tym słyszałam» –odpowiada Maria Alfeuszowa.«Tak, lecz jego sercu nie brakowało pychy. To dlatego zbyt wcześnie oddaliłsyna od matki i to on także przyczynił się – posyłając go do Jerozolimy – dorozwoju danego synowi dziedzictwa moralnego. To bolesne, ale trzebapowiedzieć, że z pewnością Świątynia nie jest miejscem, gdzie odziedziczonapycha mogłaby się zmniejszyć...» – mówi Jezus.«Żadne zaszczytne miejsce Jerozolimy nie może zmniejszyć pychy i wszelkichinnych braków – wzdycha Joanna. I dodaje: – Ani też żadne inne miejscezaszczytne, czy to w Jerychu, czy w Cezarei Filipowej, czy w Tyberiadzie, czy wdrugiej Cezarei...»Szyje szybko, pochylając twarz nad pracą bardziej niż to konieczne.«Maria, siostra Łazarza, jest dostojna, ale nie pyszna» – zauważa Nike.«Teraz. Ale wcześniej była bardzo dumna, w przeciwieństwie do swychrodziców, którzy nigdy nie byli tacy» – odpowiada Joanna.«Kiedy przybędą?» – pyta Maria Salome.«Wkrótce, jeśli musimy stąd wyruszyć za trzy dni.»«Pracujmy zatem szybko. Ledwie starczy nam czasu na skończeniewszystkiego» – przynagla je Maria Alfeuszowa.«Przybyłyśmy z opóźnieniem z powodu Łazarza. Ale to dobrze, bo wielezmęczenia zostało oszczędzone Maryi» – mówi Zuzanna.190


«Czujesz się zdolna do odbycia takiej drogi? Jesteś tak blada i tak zmęczona,Maryjo!» – pyta Maria Alfeuszowa, kładąc rękę na kolanach Maryi i patrząc naNią z troską.«Nie jestem chora, Mario, z pewnością mogę iść.»«Chora, nie, lecz tak przygnębiona, Matko. Dałbym dziesiątki lat mego życia,przyjąłbym na siebie wszystkie boleści, aby Cię widzieć znowu taką, jaką Cięwidziałem przy pierwszym spotkaniu» – mówi Jan i spogląda na Nią z litością.«Twoja miłość jest już lekarstwem, Janie. Czuję, jak Moje serce się uspokajawidząc, jak kochacie Mojego Syna. Bo nie ma innej przyczyny Mojego cierpienia,nie ma innej, jak patrzenie na to, że On nie jest kochany. Tu, przy Nim i pośródwas, tak wiernych, już odżyłam na nowo. Ale z pewnością... te ostatniemiesiące... sama w Nazarecie... po tym, jak Go widziałam odchodzącego... kiedybył już tak udręczony, tak prześladowany... i słysząc wszystkie te pogłoski...Och! Ileż, ileż bólu! Ale kiedy jestem blisko Niego, widzę Go i mówię:„Przynajmniej Mój Jezus ma Swoją Mamę, która Go pociesza, która Mu mówisłowa, zasłaniające inne słowa”. Widzę także, że nie cała miłość zamarła wIzraelu. I mam pokój, trochę pokoju. Niewiele... bo...»Maryja nie mówi więcej. Pochyla twarz, którą uniosła, aby odpowiedzieć Janowi,i widać jeszcze tylko <strong>część</strong> Jej czoła zaczerwienionego od niemego wzruszenia...a potem dwie łzy połyskują na ciemnej szacie, którą naprawia.Jezus wzdycha i wstaje. Siada u Jej stóp, przed Nią. Kładzie głowę na kolanachMaryi, całuje rękę trzymającą sukno i pozostaje tak, jak dziecko, któreodpoczywa. Maryja wyjmuje igłę z materiału, aby nie zranić Syna. Kładzie prawąrękę na głowie Jezusa opartej o Jej kolana i unosi twarz, wpatrując się w niebo.Z pewnością modli się, chociaż nie porusza wargami. Cała Jej postawa świadczyo tym, że się modli. Potem pochyla się, aby pocałować włosy Syna, bliskoodkrytych skroni.Inni nie rozmawiają aż do chwili, kiedy Maria Salome mówi:«Ale gdzież jest Judasz? Słońce wkrótce zajdzie! I nie będę już dobrzewidzieć!»«Może ktoś go zatrzymał – odpowiada Jan i pyta matkę: – Chcesz, żebymposzedł go przynaglić?»«Dobrze zrobisz. Bo jeśli nie znajdzie podobnego sukna, skrócę rękawy, tymbardziej że zbliża się lato, a na jesień zrobię ci inną szatę, bo w tej nie będzieszjuż mógł chodzić, skrócę ją i poprawię. Na połów będzie jeszcze dobra, bo zpewnością po Pięćdziesiątnicy udacie się do Galilei...»«Zatem idę – mówi Jan i zawsze uprzejmy pyta inne niewiasty: – Czy maciejakieś ubrania już gotowe, żebym mógł je zanieść do domu? Jeśli tak, dajcie mije, będziecie mniej obładowane powracając.»Niewiasty zbierają to, co już naprawiły i dają Janowi. On zaś odwraca się, abyodejść, ale zatrzymuje się nagle, widząc przybywającą biegiem Marię, małżonkęJakuba.Dobra staruszka chodzi z trudem i biegnie na tyle, na ile jej na to pozwala wiek.Woła głośno do Jana:«Czy Nauczyciel jest tutaj?»«Tak, matko. Czego chcesz?»191


Kobieta odpowiada, nadal idąc pośpiesznie:«Ada źle się czuje... bardzo źle. Mąż chciałby ją pocieszyć wzywając Jezusa...ale ponieważ Samarytanie byli tacy... tacy źli, nie ośmiela się... Powiedziałammu: „Jeszcze Go nie znasz. Ja tam idę i... nie... powie mi: nie”.»Staruszka jest całkiem zadyszana z powodu biegu po zboczu.«Nie biegaj więcej. Idę z tobą lub raczej – przed tobą. Idź za nami spokojnie.Jesteś za stara, matko, żeby tak biegać – mówi jej Jezus. A potem zwraca się doSwojej Matki i do uczennic: – Zostanę w osadzie. Pokój wam.»Ujmuje Jana za rękę i szybko schodzi z nim w dół. Staruszka, po odzyskaniuoddechu, idzie za nimi, udzieliwszy najpierw odpowiedzi niewiastom, którepostawiły jej pytania:«Och! Jedynie Rabbi może ją ocalić. Inaczej umrze jak Rachela. Przeziębiła się itraci siły. Szamoce się już w bolesnych konwulsjach.»Niewiasty zatrzymują ją jeszcze, mówiąc:«A nie próbowaliście [wkładania] gorących cegieł pod nerki?»«Nie! Lepiej ją owinąć w wełnę nasączoną aromatyzowanym winem, możliwiejak najcieplejszym.»«Mnie, przy Jakubie, dobrze robiły namaszczenia olejem i potem gorące cegły.»«Dawajcie jej dużo pić.»«Gdyby mogła wstać i zrobić kilka kroków i żeby w tym czasie nacierano jejmocno nerki...»Niewiasty-matki, to znaczy wszystkie, z wyjątkiem Nike i Zuzanny oraz Maryi,która nie cierpiała bólów wspólnych niewiastom, wydając na świat Syna,zachwalają to jedno, to drugie.«Wszystko! Próbowano wszystkiego. Ale ma nerki zbyt zmęczone. To jedenastedziecko! Ale teraz idę. Odzyskałam oddech. Módlcie się za tę matkę! NiechNajwyższy ją zachowa przy życiu, aż przybędzie do niej Rabbi.»Biedna staruszka, samotna i dobra, odchodzi utykając.Jezus w tym czasie schodzi pospiesznie w stronę miasta, ogrzewanego przezsłońce. Wchodzi do miasta od przeciwnej strony w stosunku do tej, gdzieznajduje się ich dom. Czyli wchodzi do Efraim od strony północno-zachodniej,podczas gdy dom Marii, małżonki Jakuba, jest na południowym wschodzie. Idzieszybko, nie zatrzymując się na rozmowy z tymi, którzy chcieliby Go zatrzymać.Pozdrawia ich i oddala się.Jakiś mężczyzna zauważa: «Gniewa się na nas. Ci z innych wiosek źle sięzachowali. Ma rację.»«Nie. On idzie do Janocha. Jego żona umiera przy jedenastym porodzie.»«Biedne dzieci! I Rabbi tam idzie? Trzykroć dobry. Znieważony, a obsypujedobrodziejstwami.»«Ale Janoch Go nie obraził! Nikt z nas Go nie obraził!»«Ale to byli ludzie z Samarii.»192


«Rabbi jest sprawiedliwy i potrafi rozróżniać. Chodźmy zobaczyć cud.»«Nie będziemy mogli wejść. To niewiasta i ma rodzić.»«Ale usłyszymy płacz dziecka i to będzie głos cudu.»Odchodzą pośpiesznie, aby dogonić Jezusa. Inni także idą z nimi, aby zobaczyć.Jezus przybywa do domu zrozpaczonego z powodu bliskiego nieszczęścia.Dziesięcioro dzieci stoi w kącie przy wejściu, blisko szeroko otwartych drzwi.Najstarsza jest dziewczynka we łzach, do której tulą się mali płaczący bracia.Niewiasty pomagające przy porodach wchodzą i wychodzą. Słychać szepty iodgłosy bosych stóp biegających po ceglanej podłodze.Jakaś kobieta widzi Jezusa i wydaje okrzyk:«Janochu! Miej nadzieję! Przyszedł!»Odchodzi pośpiesznie z parującym dzbanem.Przybiega jakiś mężczyzna, upada na twarz. Czyni tylko jeden gest – wskazujeswe dzieci – i mówi: «Wierzę. Litości dla nich.»«Wstań i nabierz odwagi. Najwyższy pomaga temu, kto ma wiarę, i ma litośćnad zasmuconymi dziećmi.»«O, chodź, Nauczycielu! Wejdź! Jest już czarna. Duszą ją konwulsje. Już prawienie oddycha. Chodź!»Mężczyzna, który już stracił głowę, traci ją całkowicie, słysząc pomocnicę, którawoła:«Janochu, chodź szybko! Ada umiera!»Popycha, ciągnie Jezusa, aby szedł szybciej, szybciej, szybciej do izbyumierającej, głuchy na Jego słowa: «Idź i miej wiarę!»Biedny człowiek wiarę ma, ale brak mu mocy zrozumienia znaczenia tych słów,ich tajemnego sensu, który dałby mu już pewność cudu. Jezus, popychany iciągnięty, wchodzi po schodach, prowadzących do izby, gdzie się znajdujeniewiasta. Jezus jednak zatrzymuje się na podeście schodów, w odległościokoło trzech metrów od otwartych drzwi, które pozwalają dostrzec obliczeblade, a nawet zsiniałe, już wykrzywione w agonii. Położne nie próbują jużniczego. Okryły niewiastę do podbródka i patrzą. Skamieniały w oczekiwaniu nazgon.Jezus wyciąga ręce i woła głośno: «Chcę!»Odwraca się, żeby odejść. Mąż, pomocnice, ciekawscy, którzy się zgromadzili, sązawiedzeni, bo może spodziewali się, że Jezus spowoduje coś bardziejnadzwyczajnego, takiego jak natychmiastowe urodzenie się dziecka. Jezusjednak, torując Sobie drogę, patrzy im w oczy, prz<strong>echo</strong>dząc przed nimi, i mówido nich:«Nie miejcie wątpliwości. Jeszcze odrobina wiary. Jeszcze chwila. Niewiastamusi płacić gorzką daninę za rodzenie dzieci, ale jest ocalona.»I schodzi po schodach, pozostawiając ich zaskoczonych. Już ma wyjść na ulicę,lecz prz<strong>echo</strong>dząc obok dziesięciorga przestraszonych dzieci mówi im:193


«Nie bójcie się! Mama jest ocalona.»A mówiąc to, głaszcze ręką najmniejsze wystraszone twarzyczki. W tymmomencie wielki okrzyk rozbrzmiewa w domu i dochodzi aż do ulicy, na którejukazuje się także Maria, małżonka Jakuba, wołająca głośno:«Miłosierdzia!»Sądzi bowiem, że ten okrzyk [rodzącej] zwiastuje śmierć.«Nie obawiaj się, Mario! I idź szybko! Zobaczysz narodziny małego. Wróciły siłyi bóle porodu, ale wkrótce będzie radość.»Odchodzi z Janem. Nikt nie idzie za Nim, bo wszyscy chcą zobaczyć, czy dokonasię cud, i nawet nowe osoby biegną w stronę domu, bo rozeszła się nowina, żeRabbi poszedł ocalić Adę. I tak Jezus, wślizgując się w jakąś uliczkę, możedotrzeć bez przeszkód do jakiegoś domu. Wchodzi, wołając:«Judaszu! Judaszu!»Nikt nie odpowiada. [Jan mówi:]«Odszedł, Nauczycielu. Możemy iść do domu. Położę tu ubrania Judasza,Szymona i Twego brata Jakuba, a potem zaniosę inne – Szymona Piotra,Andrzeja, Tomasza i Filipa – do domu Annasza.»Tak robią. Domyślam się, że – aby zrobić miejsce dla uczennic – apostołowieodeszli do innych domów, jeśli nie wszyscy, to przynajmniej <strong>część</strong> z nich.Kiedy już ubrania są uprzątnięte, rozmawiając odchodzą w stronę domu Marii,małżonki Jakuba. Wchodzą przez małą bramę ogrodu, którą tylko lekko pchnęli.Dom jest cichy i pusty. Jan widzi stojącą na ziemi amforę pełną wody. Myślącbyć może, że staruszka położyła ją tam przed wezwaniem jej do asystowania[przy porodzie], bierze ją i idzie w stronę zamkniętej izby. Jezus zatrzymuje sięna korytarzu, aby zdjąć płaszcz i poskładać go ze zwykłą starannością, zanim gopołoży na skrzyni u wejścia.Jan otwiera drzwi i wydaje okrzyk jakby przerażenia: «Ach!»Porzuca dzban i zakrywa sobie oczy rękami, pochylając się, jakby chciał sięzmniejszyć, zniknąć, nie widzieć. Z pokoju dochodzi brzęk monet, którerozsypują się po podłodze.Jezus jest już w drzwiach. Mnie zajęło więcej czasu opisanie tego niż Jemuprzyjście. Odsuwa gwałtownie Jana, który jęczy:«Odejdź! Odejdź stąd!»Otwiera uchylone drzwi. Wchodzi. To izba, w której – odkąd przybyły niewiasty– spożywają wspólne posiłki. Znajdują się tam dwie stare okute skrzynie. Przedjedną z nich, dokładnie naprzeciw drzwi, znajduje się Judasz. Jest siny, ma oczyroziskrzone z wściekłości i równocześnie przerażone. W rękach trzymasakiewkę... Okuta skrzynia jest otwarta... na ziemi leżą rozrzucone monety.Inne spadają na podłogę, wysypując się z otwartej sakiewki, leżącej na skrajuskrzyni. Wszystko świadczy w sposób nie pozostawiający żadnej wątpliwości otym, co się dzieje. Judasz wszedł do domu, otworzył skrzynię i kradł. Właśnie wtej chwili kradł.194


Nikt się nie odzywa. Nikt się nie porusza. Ale to gorsze niż gdyby wszyscykrzyczeli i rzucali się nawzajem na siebie. To trzy posągi: Judasz-demon, Jezus-Sędzia, Jan-świadek, przerażony ujawnieniem się nikczemności towarzysza.Ręka Judasza, który trzyma swoją sakiewkę, drży i włożone do niej monetywydają przytłumiony brzęk.Jan drży na całym ciele i chociaż stoi z rękami przyciśniętymi do ust, szczękazębami, a oczy patrzą z większym przerażeniem na Jezusa niż na Judasza.Jezus nie drży. Stoi wyprostowany i lodowaty, jakby zesztywniał od chłodu, takznieruchomiał.W końcu robi jeden krok, jeden gest i wypowiada jedno słowo. Krok – w stronęJudasza. Gestem daje znać Janowi, że ma wyjść. I wypowiada jedno słowo:«Idź!»Ale Jan boi się i jęczy:«Nie! Nie! Nie odsyłaj mnie. Zostaw mnie tu. Nie powiem nic... ale pozwól mi tubyć z Tobą.»«Odejdź! Nie bój się! Zamknij wszystkie drzwi... a gdyby ktoś przyszedł...obojętnie kto... nawet Moja Matka... nie pozwól im tu wejść. Idź! Bądźposłuszny!»«Panie!...»Wydaje się, że to Jan jest winny, z takim przygnębieniem błaga.«Mówię ci: idź. Nic się nie stanie. Idź!» [– mówi] Jezus.Łagodzi Swój nakaz, kładąc dłoń na głowie Umiłowanego, głaszcząc go. I widzę,że teraz ta ręka drży. Jan czuje to drżenie. Ujmuje ją i całuje ze szlochem, którytak wiele wyraża. Wychodzi. Jezus zamyka drzwi na zasuwkę. Odwraca się, abyspojrzeć na Judasza, który musi być tak bardzo upokorzony, że nie ośmiela się –on, tak zuchwały – na żadne słowo czy gest.Jezus idzie prosto do niego, okrążając stół, stojący pośrodku izby. Nie umiempowiedzieć, czy idzie szybko, czy powoli. Jestem zbyt przerażona Jego obliczem,aby mierzyć czas. Widzę Jego oczy i boję się jak Jan. Nawet Judasz się boi izatrzymuje się między skrzynią a szeroko otwartym oknem, przez które wylewasię na Jezusa czerwone światło zachodu.Jakie oczy ma Jezus! Nie mówi ani słowa. Ale kiedy widzi, że zza paska szatyJudasza wystaje coś w rodzaju wytrycha, reaguje przerażająco. Unosi dłoń zzaciśniętą pięścią, jakby miał uderzyć złodzieja, a Jego usta zaczynająwypowiadać słowo: „Przeklęty!” albo „Przekleństwo”.Opanowuje się jednak. Powstrzymuje ramię, które już miało spaść i ucina słowona trzech pierwszych literach. I, aby zapanować nad Sobą, czyni wysiłek, którypowoduje, że cały drży, ogranicza się do rozluźnienia zaciśniętej dłoni i doopuszczenia podniesionej ręki na wysokość sakiewki, którą Judasz ma wrękach, i do wyrwania mu jej. Rzuca nią o ziemię, mówiąc głosemprzytłumionym i depcząc nogami sakiewkę i monety. Rozrzuca je z hamowaną,lecz straszliwą gwałtownością:«Precz! Śmieci szatana! Przeklęte złoto! Plwociny piekła! Jadzie węża! Precz!»195


Judasz, który wydał przytłumiony okrzyk, kiedy zobaczył Jezusa bliskiegoprzeklęcia go, już nie reaguje. Ale zza zamkniętych drzwi rozległ się innyokrzyk, kiedy Jezus rzucił sakiewkę na ziemię. To ten okrzyk Jana rozjątrzazłodzieja i przywraca mu jego demoniczną zuchwałość. Staje się wściekły.Niemal rzuca się na Jezusa, krzycząc:«Kazałeś mnie śledzić, aby mnie okryć hańbą, śledzić, głupiemu chłopcu, którynie potrafi nawet milczeć. Zawstydza mnie przed wszystkimi! Ale tego właśniechciałeś. A zresztą... Tak! Ja także tego chcę. Chcę tego! Doprowadzić Cię toprzepędzenia mnie! Doprowadzić Cię do przeklęcia mnie! Przeklęcia mnie!Przeklęcia mnie! Próbowałem wszystkiego, aby doprowadzić Cię doprzepędzenia mnie.»Ochrypł ze złości i zbrzydł jak demon. Dyszy, jakby się dusił.Jezus przy każdym jego zdaniu powtarza cicho, lecz straszliwie:«Złodziej! Złodziej! Złodziej!»Na koniec mówi: «Dzisiaj złodziej, jutro – zabójca. Jak Barabasz. Gorszy odniego.»Wyszeptuje mu to słowo w twarz, bo teraz stoją bardzo blisko siebie. Judaszodzyskuje oddech i odpowiada: «Tak. Złodziej. Z Twojej winy. Całe zło, któreczynię, jest z Twojej winy i nigdy się nie zmęczysz doprowadzaniem mnie dozguby. Ocalasz wszystkich. Dajesz miłość i zaszczyty wszystkim. Przyjmujeszgrzeszników, nierządnice nie budzą w Tobie obrzydzenia, traktujesz jakprzyjaciół złodziei, lichwiarzy i stręczycieli Zacheusza, przyjmujesz – jakby tobył Mesjasz – szpiega ze Świątyni. O, jakimże jesteś głupcem! I dajesz nam zaprzywódcę ignoranta, za skarbnika – poborcę podatkowego, a Twoimpowiernikiem jest dureń. Mnie odmierzasz najmniejszą monetę, nie zostawiaszmi pieniędzy, trzymasz mnie przy Sobie jak galernika przykutego do miejsca naławie wioślarza. Nie chcesz nawet, żebyśmy my – mówię my, ale to ja, tylko ja,nie mam przyjmować jałmużny od pielgrzymów. To po to, żebym nie dotykałpieniędzy, nakazałeś nie brać pieniędzy od nikogo. Ponieważ mnie nienawidzisz.Otóż ja także Cię nienawidzę! Nie umiałeś mnie uderzyć ani mnie przekląć przedchwilą. Twoje przekleństwo zamieniłoby mnie w popiół. Dlaczego tego niezrobiłeś? Wolałbym raczej to, niż widzieć Cię tak niezdolnym, słabym,człowiekiem skończonym, człowiekiem pokonanym...»«Zamilknij!»«Nie! Boisz się, że Jan usłyszy? Boisz się, że w końcu zrozumie, kim jesteś, i żeCię porzuci? Ach! Tego się boisz Ty, który odgrywasz bohatera! Tak, boisz się! ITy boisz się mnie! Boisz się! To właśnie dlatego nie potrafiłeś mnie przekląć. Todlatego właśnie udajesz miłość, chociaż mnie nienawidzisz! Aby mi schlebiać,abym był spokojny! Ty wiesz, że ja jestem mocą. Wiesz, że ja jestem siłą. Siłą,która Cię nienawidzi i Ciebie zwycięży! Przyrzekłem Ci, że będę szedł za Tobą ażdo śmierci, ofiarowując Ci wszystko, i ofiarowałem Ci wszystko, i pozostanęprzy Tobie, aż do Twojej godziny i aż do mojej godziny. Wspaniały król, którynie potrafi przekląć ani przepędzić! Król-mrzonka! Król-bożek! Król-głupiec!Kłamca! Zdrajca Swego własnego losu.Zawsze mną gardziłeś od naszego pierwszego spotkania. Nie spełniłeś moichoczekiwań. Uważałeś się za mądrego. Jesteś niedorozwinięty. Ja Cię uczyłemdobrej drogi. Ale Ty... Och! Ty jesteś najczystszy! Jesteś stworzeniem, które jestczłowiekiem, ale które jest też Bogiem, i gardzisz radami Rozumnego. Myliłeśsię od pierwszej chwili i mylisz się nadal. Ty... Ty jesteś... Ach!»196


Potok słów urywa się nagle i po nim zapada posępna cisza, po takiej wrzawie, iponury bezruch po tylu gestach.Kiedy zapisywałam [te słowa] – nie mogąc opisać, co się działo – Judasz zgięty,podobny, tak, podobny do drapieżnego psa, czyhającego na zdobycz i jużgotowego do rzucenia się na nią, zbliżał się coraz bardziej do Jezusa. Ma twarz,której widok jest nie do zniesienia, ręce skurczone, łokcie przyciśnięte do ciała,jakby rzeczywiście zaraz miał Go zaatakować. Jezus nie ujawnia najmniejszegostrachu i nawet odwraca się od niego. Judasz mógłby napaść na Niego idoskoczyć Mu do szyi, jednak tego nie czyni. Jezus odwraca się, aby otworzyćdrzwi i popatrzeć na korytarz, czy Jan naprawdę odszedł. Korytarz jest pusty,prawie ciemny, bo Jan, odchodząc stąd, zamknął drzwi, wychodzące na ogród.Wtedy Jezus ponownie zamyka drzwi i rygluje je. Opiera się o nie, czekając, bezruchu i bez słowa, aż minie wściekłość Judasza.Nie znam się na tym, ale sądzę, że się nie mylę mówiąc, że przez usta Judaszaprzemawiał sam szatan, że to była chwila widocznego opętania przez szatanazdeprawowanego apostoła, już stojącego na progu Zbrodni, już potępionego zwłasnej woli. Nawet sposób, w jaki zatrzymuje się potok słów, pozostawiającapostoła jakby oszołomionego, przypomina mi inne sceny opętania, widziane wciągu trzech lat życia publicznego Jezusa.Jezus, oparty o drzwi, zupełnie blady na tle ciemnego drewna, nie wykonujenajmniejszego ruchu. Jedynie Jego oczy rzucają na apostoła potężne spojrzeniebólu i żaru. Gdyby można było powiedzieć, że oczy się modlą, stwierdziłabym,że oczy Jezusa modlą się, kiedy patrzy na nieszczęśnika. Z tych oczu takprzygnębionych wychodzi nie tylko panowanie, ale również żar modlitwy.Potem, przy końcu słów Judasza, Jezus rozkłada ramiona, które miał dotądopuszczone. Nie czyni tego jednak po to, aby dotknąć Judasza, ani po to, bywykonać jakiś gest w jego stronę czy wznieść je ku niebu. Rozwiera je poziomo,przyjmując postawę Ukrzyżowanego, [jakby przybitego] tam, do ciemnegodrewna i czerwonawej ściany. To dopiero wtedy w ustach Judasza słabnąostatnie słowa i [jękiem:] „Ach!” załamuje się jego wypowiedź.Jezus pozostaje w tej pozycji, z ramionami rozwartymi, i patrzy ciągle naapostoła spojrzeniem bolesnym i modlącym się. Judasz, jak ktoś, kto wychodzi zmajaczenia, przeciera ręką czoło, spoconą twarz... Zastanawia się i,przypominając sobie wszystko, upada na ziemię. Nie wiem, czy płacze czy nie. Zpewnością osuwa się na ziemię, jakby opuściły go siły. Jezus opuszcza wzrok iramiona. Głosem cichym, lecz wyraźnym mówi mu:«I cóż? Nienawidzę Cię? Mógłbym cię kopnąć, zmiażdżyć, nazywając„robakiem”, mógłbym cię przekląć, jak cię wyzwoliłem z mocy, która sprawiła,że majaczyłeś. Wziąłeś za słabość Moją niemożliwość przeklęcia cię. Och, to niejest słabość! To dlatego, że jestem Zbawicielem. A Zbawiciel nie możeprzeklinać. On może zbawiać. On chce zbawiać... Powiedziałeś: „Jestem siłą.Siłą, która Cię nienawidzi i Ciebie pokona”. Ja także jestem Mocą, więcej:jestem jedyną Mocą. Ale Moją mocą nie jest nienawiść. Jest nią miłość. A miłośćnie nienawidzi i nie przeklina. Nigdy. Siła może tryumfować w pojedynczychbitwach, takich jak ta między tobą a Mną. Między szatanem, który jest w tobie,a Mną. Moc może ci odebrać twego pana, na zawsze, jak właśnie to uczyniłem,zamieniając Siebie w zbawczy znak Tau, na który Lucyfer nie potrafi patrzeć. Onmógłby odnieść zwycięstwo w pojedynczych walkach, jak zwycięży wnajbliższej przeciwko Izraelowi niewierzącemu i mordercy, przeciwko światu iszatanowi pokonanemu przez Odkupienie. Mógłby nawet zwyciężyć w tychpojedynkach, jak zwycięży w ostatniej walce, dalekiej dla tego, kto liczy wieki,bliskiej dla tego, kto mierzy czas porównując go z wiecznością.197


Na cóż by się jednak zdało gwałcenie doskonałego porządku Mego Ojca? Czy tobyłaby sprawiedliwość? Czy to by była zasługa? Nie. Nie byłoby anisprawiedliwości, ani zasługi. Nie byłoby to sprawiedliwością w stosunku doinnych grzesznych ludzi, którym nie zostałaby odebrana wolność bycia[grzesznikami]. Mogliby w ostatnim dniu zapytać Mnie o powód ich potępienia iMojej stronniczości wobec ciebie samego. Będą dziesiątki i setki tysięcy, posiedemkroć dziesiątki i setki tysięcy takich, którzy popełnią te same grzechy, coty, oddadzą się demonowi ze swej własnej woli i będą obrażać Boga, będądręczyć swego ojca i matkę, będą zabójcami, złodziejami, kłamcami,cudzołożnikami, rozpustnikami, świętokradcami, a w końcu – bogobójcami.Zabiją cieleśnie Chrystusa w niedalekim dniu, a w czasach przyszłych – zabijąGo duchowo w swoich sercach.I wszyscy mogliby Mi powiedzieć, kiedy przyjdę oddzielić baranki od kozłów,aby pierwsze pobłogosławić, a drugie przekląć – wtedy tak – przekląć, gdyżwtedy nie będzie już odkupienia, lecz chwała lub potępienie; aby je przekląć nanowo, po przeklęciu ich już pojedynczo w czasie ich śmierci i na ich sądzieszczegółowym... Człowiek bowiem – wiesz o tym, gdyż słyszałeś Mnie, jakmówiłem to setki i tysiące razy – człowiek może się zbawić, dopóki żyje, aż doswego ostatniego tchnienia. Wystarczy jedna chwila, jedna tysięczna chwili, abywszystko zostało powiedziane między duszą i Bogiem, aby ona poprosiła oprzebaczenie i uzyskała odpuszczenie grzechów...Mówiłem więc, że wszyscy mogliby Mi powiedzieć, wszyscy ci potępieni:„Dlaczego nas nie przywiązałeś do Dobra, jak to uczyniłeś dla Judasza?” Imieliby rację. Każdy bowiem człowiek rodzi się z taką samą naturą: ciałem iduszą i [takim samym stanem] nadprzyrodzonym. Ciało, jako zrodzone z ludzi,może być od swego narodzenia bardziej lub mniej mocne, bardziej lub mniejzdrowe. Stworzona przez Boga dusza jest podobna u wszystkich, wyposażona wte same właściwości, te same dary Boże. Między duszą Jana, mówię oChrzcicielu, a twoją – nie było różnicy, kiedy zostały wlane w ciało. HeroldChrystusa był bez plamy. Byłoby to odpowiednie u wszystkich, którzy Mniegłoszą, przynajmniej co do grzechów uczynkowych. A jednak powiadam ci, żenawet gdyby łaska nie uświęciła go z wyprzedzeniem, jego dusza pozostałaby ibyłaby bardzo różna od twojej.On bowiem zachowałby swą duszę w świeżości niewinnych, nawetprzyozdabiałby ją coraz bardziej sprawiedliwością, kierując się wolą Bożą, którapragnie, byście byli sprawiedliwi, rozwijając dary udzielone darmo, z corazbardziej heroiczną doskonałością.Ty, przeciwnie... Ty pustoszyłeś swoją duszę i marnowałeś dary, które Bóg jejudzielił. Co zrobiłeś ze swoją wolną wolą? Ze swoim rozumem? Czy zachowałeśwolność twego ducha, którą on posiadał? Czy posługiwałeś się mądrze rozumemtwego umysłu? Nie. Ty nie chcesz być posłuszny Mnie. Nie mówię Mnie-Człowiekowi, lecz nawet Mnie-Bogu. Byłeś posłuszny szatanowi. Posłużyłeś sięinteligencją twego umysłu i wolnością twego ducha, aby zrozumieć Ciemności.Dobrowolnie. Zostałeś postawiony między Dobrem i Złem. Wybrałeś Zło. Anawet zostałeś postawiony tylko przed Dobrem: przede Mną. Wieczny, twójStwórca – który prześledził przemianę twojej duszy, który nawet znał tęprzemianę [od zawsze], gdyż Wieczna Myśl wie wszystko, co się dzieje, odkądczas istnieje – postawił cię przed Dobrem, tylko przed Dobrem, bo wiedział, żejesteś bardziej słaby niż glon w rowie.Krzyczałeś na Mnie, że cię nienawidzę. Otóż ponieważ jestem Jedno z Ojcem i zMiłością, Jedno tu [na ziemi] jak i Jedno w Niebie... istnieją bowiem we Mniedwie natury... Chrystus – z powodu natury ludzkiej i dopóki Jego zwycięstwonie wyzwoli Go z ograniczeń ludzkich – jest w Efraim i nie może być gdzie198


indziej w tej samej chwili. Jako Bóg: Słowo Boże, jestem w Niebie jak i na ziemi,ponieważ Moja Boskość jest zawsze wsz<strong>echo</strong>becna i wszechmogąca. Tak więcponieważ jestem Jedno z Ojcem i z Duchem Świętym, oskarżenie, którewymierzyłeś przeciwko Mnie, jest wymierzone przez ciebie przeciwko BoguJedynemu i w trzech Osobach. Przeciwko temu Bogu-Ojcu, który cię stworzył zmiłości; przeciwko Bogu-Synowi, który się wcielił, aby cię zbawić z miłości;przeciwko temu Bogu-Duchowi, który tyle razy mówił do ciebie, aby dać cidobre pragnienia, z miłości. Przeciwko temu Bogu Jedynemu i Trójosobowemu,który tak bardzo cię umiłował, który cię zaprowadził na Moją drogę, czyniąc sięślepym na świat, aby dać ci czas na zobaczenie Mnie; głuchym na świat, aby cidać możliwość usłyszenia Mnie.A ty!... a ty!.... Po tym jak Mnie zobaczyłeś i usłyszałeś, po tym jak przyszedłeśdobrowolnie do Dobra, odczułeś swoim rozumem, że to jest jedyna drogaprawdziwej chwały, odrzuciłeś Dobro i oddałeś się dobrowolnie Złu. A skorochciałeś tego swą wolną wolą, skoro coraz bardziej szorstko odpychałeś Mojąrękę, która się ofiarowywała tobie, aby cię wydobyć z czeluści, skoro oddalałeśsię coraz bardziej od portu, aby się zagłębić we wzburzonym morzunamiętności, w Złu, czy możesz powiedzieć Mnie – i Temu, od któregoprzychodzę, i Temu, który Mnie uformował jako Człowieka, aby cię pociągnąć kuzbawieniu – że cię znienawidziliśmy?Zarzuciłeś Mi, że chcę twego zła... Także chore dziecko wyrzuca lekarzowi i swejmatce, że każą mu pić gorzkie lekarstwa i to, że – dla jego dobra – pozbawiająje miłych rzeczy. Szatan uczynił cię tak ślepym i szalonym, że nie rozumiesz jużprawdziwej natury środków ostrożności, które podjąłem dla twego dobra, żedochodzisz do nazywania nieprzychylnością, pragnieniem zrujnowania cię, tegoco jest przezorną troską twego Nauczyciela, twego Zbawiciela, twegoPrzyjaciela dla uzdrowienia cię... Zatrzymałem cię przy Sobie... Zabrałem ztwoich rąk pieniądze. Przeszkodziłem ci dotykać tego przeklętego metalu, któryczyni cię szalonym... Czy nie wiesz, nie czujesz, że on jest jak jeden z tychnapojów magicznych, budzących pragnienie niepohamowane, wytwarzającychwe krwi namiętność, szał prowadzący do śmierci? Ty – czytam twoją myśl –wyrzucasz Mi: „Zatem dlaczego przez tak długi czas pozwoliłeś mi być tym,który zarządzał pieniędzmi?” Dlaczego? Bo gdybym ci wcześniej przeszkodziłdotykać pieniędzy, sprzedałbyś się wcześniej i kradłbyś wcześniej. Sprzedałeśsię jednak, bo mogłeś kraść tylko mało... Musiałem próbować przeszkodzić temubez stosowania przymusu wobec twojej woli. Złoto to twoja zguba. Z powoduzłota stałeś się rozpustnikiem i zdrajcą...»«Właśnie! Uwierzyłeś słowom Samuela! Nie jestem...»Jezus – który mówiąc ożywiał się coraz bardziej, ale nie przyjmował nigdy tonugwałtownego lub karzącego – wydaje nieprzewidziany okrzyk panowania,powiedziałabym: gniewu. Wbija spojrzenie w oblicze, które Judasz podniósł, abysię odezwać, i nakazuje mu: «Milcz!»To brzmi jak uderzenie pioruna.Judasz osuwa się na pięty i nie otwiera już ust.Cisza. Widzę, że z widocznym wysiłkiem Jezus przywraca Swej ludzkiej naturzepostawę spokoju, opanowanie tak potężne, że już ono samo świadczy oBoskości, która jest w Nim. Zaczyna mówić zwykłym głosem, ciepłym, łagodnym– nawet wtedy, kiedy jest surowy – przekonywującym, zdobywającym... Tylkodemony mogą się opierać temu głosowi.«Ani Samuel, ani nikt inny nie musi mówić o twoich czynach, abym je znał. O,nieszczęśniku! Wiesz, przed Kim stoisz? To prawda! Mówisz, że nie rozumiesz199


już Moich przypowieści. Nie rozumiesz już Moich słów. Biedny nieszczęśliwy! Tyjuż nie rozumiesz nawet siebie samego. Nie rozumiesz już nawet dobra i zła.Szatan, któremu się oddałeś na wiele sposobów, szatan, za którym szedłeś wewszystkich pokusach, które ci przedstawił, uczynił cię głupcem. A jednak kiedyśrozumiałeś Mnie! Wierzyłeś, że Ja jestem Tym, który jest! I to wspomnienie niewygasło w tobie. Czy uważasz, że Syn Boży, że Bóg potrzebuje słów jakiegoś<strong>człowieka</strong>, żeby poznać myśli i działania innego <strong>człowieka</strong>? Nie zepsułeś sięjeszcze do tego stopnia, żeby nie wierzyć już, że jestem Bogiem, ale z tegopowodu twój grzech jest większy. A o tym, że wierzysz w [Moją Boskość],świadczy strach, jaki okazujesz przed Moim gniewem. Czujesz, że nie walczysz zczłowiekiem, lecz z samym Bogiem, i drżysz. Drżysz Kainie, gdyż nie umieszwidzieć Boga i myśleć o Nim inaczej, niż jako o Mścicielu Siebie samego iniewinnych. Boisz się, że stanie się z tobą jak z Korachem, Datanem i Abiramemi z ich zwolennikami. A mimo to, wiedząc, Kim Ja jestem, walczysz przeciwkoMnie. Powinienem ci powiedzieć: „Przeklęty!” Ale nie byłbym już Zbawicielem...Chciałbyś, żebym cię przepędził. Robisz wszystko, jak mówisz, aby to osiągnąć.Ten powód nie usprawiedliwia twoich czynów, bo nie musisz grzeszyć, aby sięoddalić ode Mnie. Możesz to zrobić, mówię ci. Mówię ci to od Nobe, kiedypowróciłeś do Mnie w pewien czysty poranek, brudny od kłamstwa irozwiązłości, jakbyś wyszedł z piekła, wpadając do świńskiego błota lub naściółkę lubieżnych małp. Musiałem zmusić samego Siebie, żeby cię nieodepchnąć czubkiem sandała jak obrzydliwą szmatę i powstrzymać mdłości,które ogarniały nie tylko Mojego ducha, lecz również wnętrzności.Zawsze ci to mówiłem, nawet zanim cię przyjąłem, nawet zanim przyszedłeśtutaj. Wtedy naprawdę dla ciebie, dla ciebie samego wygłosiłem tę mowę. Ale tyzawsze chciałeś pozostać. Dla swojej zguby. Ty! Moja największa boleść!Ty myślisz i mówisz – o heretycki ojcze licznego rodu, który powstanie – że Jajestem ponad cierpieniem. Nie. Jestem tylko ponad grzechem. Jestem tylkoponad niewiedzą. Nad pierwszym – gdyż jestem Bogiem. Nad drugim – gdyż niemoże istnieć niewiedza w duszy, której nie zranił Grzech Pierworodny.Mówię do ciebie jako Człowiek, jak Człowiek, jako Adam-Odkupiciel, którzyprzyszedł, aby naprawić Grzech Adama-grzesznika i pokazać, jaki byłbyczłowiek, gdyby pozostał w stanie niewinności, w jakim został stworzony. Czyżpośród darów Bożych posiadanych przez Adama nie było może inteligencjinietkniętej i wiedzy bardzo wielkiej, gdyż jedność z Bogiem wlewała światłaOjca Wszechmogącego w błogosławionego syna?Ja, nowy Adam, jestem ponad grzechem dzięki Mojej własnej woli... Kiedyś,dawno temu, dziwiłeś się, że byłem kuszony, i zapytałeś Mnie, czy nigdy nieuległem. Pamiętasz? I odpowiedziałem ci. Tak jak wtedy mogłem ciodpowiedzieć... gdyż ty już byłeś takim... zubożałym człowiekiem, że byłozbędne stawiać ci przed oczy najcenniejsze perły cnót Chrystusa. Niezrozumiałbyś ich wartości i... wziąłbyś je za... kamienie, tak ich wielkość byławyjątkowa.Na pustyni także odpowiedziałem ci, powtarzając słowa, sens słów, które cipowiedziałem tamtego wieczoru idąc do Getsemani. Gdyby to Jan, a nawetSzymon Zelota, powtórzyli to pytanie, odpowiedziałbym w inny sposób. Janbowiem jest czysty i nie uczyniłby tego z przebiegłością, z jaką ty to uczyniłeś,ponieważ byłeś pełen złośliwości... Szymon zaś jest starym mędrcem i chociażzna życie – w przeciwieństwie do Jana, który go nie zna – doszedł do mądrości,która potrafi rozważać wszystkie wydarzenia, bez doznawania z ich powoduzamętu we własnym ja. Oni jednak nigdy nie zapytali Mnie, czy kiedykolwiekuległem pokusom, pokusie najbardziej powszechnej, tej pokusie. Gdyż w200


nienaruszonej czystości pierwszego nie ma pamięci o rozpuście, a w umyślemedytującym drugiego jest tak wielkie światło, że widzi jaśniejącą czystość weMnie.Ty zapytałeś... I odpowiedziałem ci... Jak mogłem. Z tą roztropnością, która niepowinna się nigdy oddzielać od szczerości, gdyż jedna i druga jest święta woczach Boga. Ta roztropność jest jakby potrójną zasłoną, rozwieszoną międzyŚwiętym i ludem, rozwieszoną, aby ukryć tajemnice Króla. Z tą roztropnością,która dostosowuje słowa do tego, który ich słucha, do jego umysłowej zdolnościrozumienia, do jego czystości duchowej i jego sprawiedliwości. Niektórebowiem prawdy, powiedziane nieczystym, wywołują ich śmiech, a nie –szacunek... Nie wiem, czy sobie przypominasz wszystkie tamte słowa. Ja jepamiętam i powtarzam ci je tu, w tej godzinie, kiedy ty i Ja jesteśmy razem nabrzegu Przepaści. Bo... ale tego nie trzeba mówić.Powiedziałem na pustyni w odpowiedzi na „dlaczego”, którego Moje pierwszewyjaśnienie nie uspokoiło: „Nauczyciel nigdy nie czuł się wyższy od <strong>człowieka</strong>przez to, że jest ‘Mesjaszem’. Przeciwnie, wiedząc, że jest Człowiekiem, chciałnim być we wszystkim, oprócz grzechu. Nauczyciele muszą też być uczniami.Wiedziałem wszystko jako Bóg. Moja Boska inteligencja mogła Mi pozwolićzrozumieć nawet walki <strong>człowieka</strong>, mocą rozumu, intelektualnie. Ale któregośdnia któryś z Moich biednych przyjaciół mógłby Mi powiedzieć: ‘Ty nie wiesz, coznaczy być człowiekiem i mieć zmysły i namiętności’. Zarzut byłby słuszny.Przyszedłem tu, aby się przygotować nie tylko do misji, ale także do pokusy.Pokusy szatana. Człowiek bowiem nie mógłby mieć nade Mną władzy. Szatanprzyszedł, kiedy się skończyła Moja samotna jedność z Bogiem, i odczułem, żejestem Człowiekiem z prawdziwym ciałem, podatnym na słabości ciała: głód,zmęczenie, pragnienie, zimno. Odczułem materię z jej wymaganiami, psychikę zjej silnymi uczuciami. I Moją wolą ujarzmiłem w chwili, gdy powstawały,wszelkie niedobre uczucia, a pozwoliłem wzrastać – świętym.”Przypominasz sobie te słowa? I powiedziałem jeszcze, za pierwszym razemtobie, tobie samemu: „Życie jest świętym darem i dlatego musi być kochane wsposób święty. Życie jest środkiem służącym celowi, którym jest wieczność.”Powiedziałem: „Dajmy więc życiu to, co mu posłuży do trwania i co posłużyduchowi w zdobyciu [tego celu]: powściągliwość ciała w jego pożądaniach,powściągliwość ducha w jego pragnieniach, powściągliwość serca wewszystkich silnych ludzkich uczuciach i bezgraniczny poryw ku niebieskimpasjom, jakimi są miłość do Boga i bliźniego, pragnienie służenia Bogu ibliźniemu, posłuszeństwo głosowi Boga, heroizm w dobru i w cnocie”.A ty Mi powiedziałeś wtedy, że Ja to potrafię, bo jestem święty, ale że ty tegonie potrafisz, bo jesteś młodym mężczyzną pełnym żywotności. Jakby młodość iżywotność były wytłumaczeniem dla występku, jakby wolni od pokuszmysłowych byli tylko starcy i chorzy – wskutek wieku lub choroby niezdolni dotego, o czym myślałeś ty, tak rozpalony nieczystością! Mogłem ci wtedyodpowiedzieć na różne sposoby. Ale nie byłeś w stanie zrozumieć. Nie jesteśzdolny do tego i teraz, ale przynajmniej teraz nie możesz się śmiać twoimśmiechem niedowierzania, kiedy ci mówię, że człowiek zdrowy może być czysty,jeśli nie przyjmuje pokus demona i swoich.[Por. Mt 15,10, Mk 7,20nn] Czystość jest uczuciem duchowym, to poruszenie,które wpływa na ciało i ogarnia je całe, unosi, nasyca zapachem, zachowuje.Ktoś przesycony czystością, nie ma w sobie miejsca na inne, niedobreporuszenia. Zepsucie nie wchodzi w niego. Nie ma dla niego miejsca. Ponadtozepsucie nie wnika z zewnątrz. Nie jest to poruszenie wnikające z zewnątrz downętrza. Jest to wzburzenie, które z wnętrza, z serca, z myśli wychodzi, abyprzeniknąć i ogarnąć powłokę: ciało. Dlatego też powiedziałem, że to z serca201


wychodzi zepsucie. Żaden nierząd, żadna nieczystość, żaden grzech zmysłowynie ma swego pochodzenia w tym, co zewnętrzne, lecz ma swe źródło w pracymyśli, która, zepsuta, nadaje wygląd podniecający wszystkiemu, co widzi.Wszyscy mężczyźni mają oczy, aby widzieć. Jak to się jednak dzieje, że jakaśkobieta, na którą patrzy obojętnie dziesięciu mężczyzn – jak na stworzeniepodobne do nich, widząc ją nawet jako piękne dzieło Stworzenia, ale nieodczuwając przez to powstawania w nich bezwstydnych bodźców i wyobrażeń –niepokoi jedenastego mężczyznę i prowadzi go do niegodnej pożądliwości? Todlatego że jedenasty zepsuł swe serce i myśl. I tam, gdzie dziesięciu widzisiostrę, on widzi samicę.Jednak, nie mówiąc ci tego wtedy, powiedziałem, że przyszedłem właśnie doludzi, nie do aniołów. Przyszedłem, aby przywrócić ludziom ich królewskągodność synów Bożych, ucząc ich żyć jak bogowie. W Bogu nie ma rozwiązłości,o, Judaszu. Chciałem wam pokazać, że człowiek także może się wyzbyćrozwiązłości. Chciałem wam pokazać, że można żyć tak, jak nauczam. Aby wamto pokazać, musiałem przyjąć prawdziwe ciało, aby móc cierpieć pokusy<strong>człowieka</strong> i powiedzieć człowiekowi, po pouczeniu go: „Czyń tak, jak Ja”. A tyMnie zapytałeś, czy zgrzeszyłem, kiedy byłem kuszony. Pamiętasz? Widziałem,że nie potrafiłeś zrozumieć, że Ja nie upadłem, chociaż byłem kuszony, gdyż cisię wydawało, że Słowo nie mogło być kuszone, i że jest niemożliwe, żebyCzłowiek nie zgrzeszył. Odpowiedziałem ci, że wszyscy mogą być kuszeni, leczsą grzesznikami jedynie ci, którzy chcą nimi być. Twoje zdziwienie było wielkie.Nie wierzyłeś do tego stopnia, że upierałeś się pytając: „Nigdy nie zgrzeszyłeś?”Wtedy mogłeś niedowierzać. Znaliśmy się od niedawna. Palestyna pełna jestrabbich, których nauka, jaką przekazują, jest przeciwieństwem życia, jakieprowadzą. Ale teraz wiesz, że Ja nie zgrzeszyłem i nie grzeszę. Wiesz to, żepokusa, nawet najbardziej gwałtowna, skierowana przeciwko człowiekowizdrowemu, pełnemu sił, żyjącemu pośród ludzi, otoczonemu przez nich i przezszatana, nigdy Mnie nie mąci i nie prowadzi do grzechu. Przeciwnie, każdapokusa – chociaż wskutek odrzucania wzrastała jej gwałtowność, gdyż demonwzmacniał jej porywczość, aby Mnie pokonać – stawała się większymzwycięstwem. A to odnosi się nie tylko do nieczystości – wichru, który krążyłwokół Mnie, nie mogąc wstrząsnąć ani naruszyć Mojej woli. Nie ma grzechutam, gdzie nie wyraża się zgody na pokusę, Judaszu. A grzeszy się już tam,gdzie bez popełnienia czynu, przyjmuje się pokusę i rozmyśla się nad nią. Tojeszcze grzech powszedni, jednak już przygotowuje w was drogę grz<strong>echo</strong>wiśmiertelnemu. Przyjęcie bowiem pokusy, zatrzymanie się nad nią myślą,rozważanie w umyśle etapów grzechu jest osłabianiem samych siebie. Szatanwie o tym i dlatego miota stale nowymi płomieniami, mając ciągle nadzieję, żejeden z nich wniknie i będzie pracował w waszym wnętrzu... Potem... kuszonyłatwo może się zamienić w winnego.Wtedy nie zrozumiałeś. Nie potrafiłeś zrozumieć. Teraz potrafisz. Teraz jesteśsam bardziej niegodny zrozumienia niż wtedy, a jednak powtarzam ci te słowa,które wypowiedziałem do ciebie, dla ciebie, bo ty, a nie Ja, jesteś kimś, w kimpokusa odrzucona, nie uspokaja się... Nie uspokaja się, gdyż jej nie odrzucaszcałkowicie. Nie dokonujesz czynu, ale nosisz w sobie myśl o nim. Dzisiaj to, ajutro... Jutro wpadasz w prawdziwy grzech. To dlatego pouczyłem cię wtedy, żenależy prosić o pomoc Ojca przeciwko pokusie. Nauczyłem cię prosić Ojca, żebycię nie wodził na pokuszenie. Ja, Syn Boży, Ja, już zwycięzca szatana, prosiłemo pomoc Ojca, gdyż jestem pokorny. Ty – nie. Ty nie poprosiłeś Boga o ocalenie,o ustrzeżenie. Jesteś pyszny. Dlatego się pogrążasz...Pamiętasz to wszystko? I możesz teraz zrozumieć, czym jest dla Mnie –prawdziwego Człowieka, z wszystkimi ludzkimi reakcjami, i prawdziwego Boga,202


z wszystkimi reakcjami Boga – czym jest dla Mnie widzenie ciebie jakorozpustnika, kłamcy, złodzieja, zdrajcy, zabójcy? Czy wiesz, z jakim wysiłkiemznoszę cię blisko Siebie? Czy wiesz, jakim trudem jest panowanie nad Sobą, jakteraz, aby wypełnić do końca Moją misję w odniesieniu do ciebie? Każdy innyczłowiek chwyciłby cię za gardło, widząc, że jesteś złodziejem zajętymwyważaniem zamka i braniem pieniędzy; wiedząc, że jesteś zdrajcą i więcej niżzdrajcą... Ja zaś rozmawiałem z tobą. I to z litością. Spójrz. To nie jest lato iprzez okno wchodzi chłodny powiew wieczoru. Ja jednak pocę się, jak przynajbardziej ciężkiej pracy. Nie zdajesz sobie sprawy, ile Mnie kosztujesz? Przezto, czym jesteś?Chcesz, żebym cię wypędził? Nie. Nigdy. Kiedy ktoś się topi, mordercą jest ten,który na to pozwala. Ty jesteś między dwiema siłami, które cię przyciągają:między szatanem i Mną. Ale jeśli cię zostawię, będziesz miał tylko jego samego.I jak się ocalisz? A jednak Mnie opuścisz... Już Mnie opuściłeś duchem... A mimoto zachowuję przy Sobie poczwarkę Judasza, twoje ciało pozbawione chęcimiłowania Mnie, twoje ciało niewrażliwe na Dobro. Zachowam je dopóty, dopókinie będziesz wymagał nawet tego niczego, czym jest twoja powłoka cielesna, ipołączysz ją z twoim duchem, żeby grzeszyć całym sobą...Judaszu! Nie mówisz do Mnie, o Judaszu?! Nie masz ani jednego słowa dlatwego Nauczyciela? Żadnej prośby do Mnie? Nie wymagam, abyś Mi powiedział:„Przebacz!”. Wybaczyłem ci zbyt wiele razy bez skutku. Wiem, że to słowo jesttylko dźwiękiem twoich warg. To nie jest poruszenie skruszonego ducha.Chciałbym poruszenia twego serca. Czy umarłeś do tego stopnia, że nieodczuwasz już pragnienia? Mów!Boisz się Mnie? Och, gdybyś się bał! Przynajmniej tyle! Ale ty się Mnie nie boisz.Gdybyś się Mnie bał, powiedziałbym ci słowa, które ci powiedziałem w tamtymodległym dniu, kiedy mówiliśmy o pokusach i o grzechach: „Mówię ci, że nawetpo Zbrodni nad zbrodniami, gdyby ten, który jest jej winien, przybiegł do stópBoga z prawdziwym żalem i płacząc, błagał Go o przebaczenie, ofiarowującsiebie z ufnością, aby wynagrodzić, bez rozpaczy, Bóg wybaczyłby mu ją, aprzez wynagrodzenie winny zbawiłby jeszcze swego ducha”. Judaszu! Chociażty się Mnie nie boisz, Ja jeszcze cię kocham. Czy o nic nie chcesz prosić Mojejnieskończonej miłości w tej godzinie?»«Nie. A może o jedno: żebyś nakazał Janowi milczenie. Jak możesz chcieć,żebym naprawiał, skoro jestem pośród was hańbą?»Judasz mówi to wyniośle. A Jezus mu odpowiada:«I to w taki sposób to mówisz? Jan nic nie powie. Ale przynajmniej ty – proszęcię o to – działaj w taki sposób, żeby nie wyszła na jaw twoja ruina. Pozbieraj temonety i włóż je z powrotem do sakiewki Joanny... Postaram się zamknąćskrzynię... tym metalem, którym się posłużyłeś, żeby ją otworzyć...»W czasie kiedy Judasz niechętnie zbiera monety, które potoczyły się wewszystkie strony, Jezus opiera się, jakby był zmęczony, o otwartą skrzynię.Światło ciemnieje w izbie, lecz nie na tyle, by nie można było widzieć, że Jezuscicho płacze, patrząc na apostoła, który pochylił się, aby pozbierać rozrzuconepieniądze.Judasz skończył. Podchodzi do skrzyni, bierze wielką i ciężką sakiewkę Joanny iwkłada do niej pieniądze. Zamyka ją i mówi:«Proszę!»203


Odsuwa się. Jezus wyciąga rękę po prymitywny wytrych zrobiony przez Judaszai drżącą ręką porusza mechanizm zamykający skrzynię. Potem, przyciskającmetal do kolana, zakrzywia go, nadając mu formę „V”. Wreszcie nogą kończywykrzywianie go, aby nie był już przydatny. Bierze go i ukrywa w zanadrzu.Kiedy to czyni, łzy toczą się na Jego lnianą szatę.W Judaszu w końcu budzi się jakiś żal. Zakrywa sobie twarz dłońmi i zaczynałkać, mówiąc:«Jestem przeklęty! Jestem hańbą ziemi!»«Ty jesteś wiecznym nieszczęśliwcem! I pomyśleć, że gdybyś chciał, mógłbyśjeszcze być szczęśliwy!»«Przysięgnij, przysięgnij mi, że nikt się o niczym nie dowie... a ja Ci przysięgam,że siebie ocalę» – krzyczy Judasz.«Nie mów: „A ja siebie ocalę”. Ty nie potrafisz. Ja sam mogę cię wybawić. Ten,który wcześniej mówił przez twoje wargi, może zostać pokonany tylko przezeMnie. Powiedz Mi słowo pokory: „Panie, zbaw mnie!” a Ja cię wybawię od twegowładcy. Nie rozumiesz, że czekam na te słowa bardziej niż na pocałunek MojejMatki?»Judasz płacze, płacze, ale nie wypowiada tych słów.«Idź! Wyjdź stąd. Wejdź na taras. Idź, dokąd chcesz, ale nie rób hałaśliwychscen. Idź! Idź! Nikt cię nie odkryje. Ja będę nad tym czuwał. Od jutra będzieszsię zajmował pieniędzmi. Wszystko jest już teraz daremne.»Judasz wychodzi, nie odpowiadając. Jezus, który pozostał sam, opada nataboret przy stole. Głowę opiera na skrzyżowanych ramionach na stole i wylewałzy udręczenia.Kilka chwil później wchodzi po cichu Jan i pozostaje przez chwilę na progu. Jestblady jak umarły. Potem podbiega do Jezusa i obejmuje Go, błagając:«Nie płacz, Nauczycielu! Nie płacz! Kocham Cię także za tego nieszczęśliwca...»Podnosi Go, całuje, pije łzy swego Boga i sam także płacze. Jezus obejmuje go idwie jasne głowy, jedna przy drugiej, wymieniają łzy i pocałunki. Jezusopanowuje się szybko i mówi:«Janie, z miłości do Mnie, zapomnij o tym wszystkim. Chcę tego.»«Dobrze, mój Panie. Spróbuję to uczynić. Ale nie cierp więcej... Ach! Co zaboleść!... I doprowadził mnie do grzechu, mój Panie. Skłamałem. Musiałemskłamać, bo przyszyły uczennice. Nie. Najpierw ci od [rodzącej] niewiasty.Chcieli Cię ujrzeć, aby Cię pobłogosławić. Urodził się szczęśliwie chłopiec.Powiedziałem, że powróciłeś na górę... Potem przyszły niewiasty. Im z kolei,znowu kłamiąc, powiedziałem, że odszedłeś i jesteś może w domu, w którymurodził się ten chłopiec... Nie wymyśliłem nic innego. Tak byłem otumaniony!Twoja Matka widziała, że płakałem, i zapytała mnie: „Co ci jest, Janie?” Byłazaniepokojona... Wydawało się, że wie. Skłamałem po raz trzeci, mówiąc:„Wzruszyłem się z powodu tej niewiasty...” Do czego może doprowadzićbliskość grzesznika! Do kłamstwa... Przebacz mi, o mój Jezu!»«Uspokój się. Wymaż wszelkie wspomnienie tej godziny. Nic. Nic się niewydarzyło... Sen...»204


«A Twój ból! O, jakże się zmieniłeś Nauczycielu! Powiedz mi to, tylko to: czyJudasz przynajmniej żałował?»«Któż potrafi zrozumieć Judasza, Mój synu?»«Nikt z nas. Ale Ty, tak.»Jezus odpowiada tylko nowymi cichymi łzami, toczącymi się po zmęczonejtwarzy.«Ach! Nie żałował!...» Jan jest przerażony.«Gdzie teraz jest? Widziałeś go?» [– pyta Jezus.]«Tak. Wszedł na taras, popatrzył, czy ktoś jest. Kiedy ujrzał tylko mnie, jaksiedziałem przygnębiony pod figowcem, zszedł pośpiesznie i wyszedł przezfurtkę ogrodu. Wtedy przyszedłem...»«Dobrze zrobiłeś. Poukładajmy te porozrzucane krzesła i weź to naczynie, abynie było śladów...»«Walczył z Tobą?»«Nie, Janie. Nie.»«Jesteś zbyt poruszony, Nauczycielu, aby tu zostać. Twoja Matka mogłaby cośpodejrzewać... i martwiłaby się z tego powodu.»«To prawda. Wyjdźmy... Dasz klucz sąsiadce. Idę przed tobą brzegami potoku wkierunku wzgórza...»Jezus wychodzi. Jan pozostaje, aby wszystko uporządkować. Potem on takżewychodzi. Daje klucz kobiecie, która ma dom obok, i oddala się biegiem pośródzarośli na brzegu, aby go nie widziano.W odległości około stu metrów od domu siedzi na skale Jezus. Odwraca się naodgłos kroków apostoła. Jego oblicze bieleje w świetle wieczoru. Jan siada przyNim na ziemi i kładzie Mu głowę na kolanach. Unosi twarz, aby popatrzeć naNiego. Widzi jeszcze łzy na policzkach Jezusa.«Och, nie cierp więcej! Nie cierp już, Nauczycielu! Nie mogę patrzeć, jakcierpisz!»«A czy mogę nie cierpieć z tego powodu? To Moje największe cierpienie!Pamiętaj o tym, Janie: to będzie w wieczności Moja największa udręka! Ty niepotrafisz jeszcze wszystkiego zrozumieć... Moja największa boleść...»Jezus jest przybity. Jan obejmuje Go w pasie, zmartwiony, że nie potrafi Gopocieszyć. Jezus podnosi głowę, otwiera oczy, które miał zamknięte, abypowstrzymać łzy, i mówi:«Pamiętaj, że tylko my trzej to wiemy: winowajca, Ja i ty. I nikt inny nie możewiedzieć.»«Nikt nie dowie się tego z moich ust. Ale jakże on mógł? Brał pieniądze zewspólnej sakiewki... Ale coś takiego!... Kiedy go ujrzałem, myślałem, żeoszalałem... Okropność!»«Powiedziałem ci, że masz zapomnieć...»«Usiłuję, Nauczycielu. Ale to zbyt straszne...»205


«To straszne, tak. O! Janie, Janie!»Jezus, obejmując Umiłowanego, pochyla głowę na jego ramię i wypłakuje całySwój ból. Mrok, który szybko ogarnia zagajnik, sprawia, że dwie obejmujące siępostacie znikają w ciemnościach.29. WĘDRÓWKA Z EFRAIM DO SZILO. SMUTEK MARYINapisane 24 lutego 1947. A, 10033-10041«Pozwól nam iść za Tobą, Nauczycielu. Nie będziemy Ci przeszkadzać» – mówiwielu mieszkańców Efraim zgromadzonych przed domem Marii, małżonkiJakuba, która płacze rzewnymi łzami, oparta o futryny szeroko otwartych drzwi.Jezus jest pośrodku Swoich dwunastu apostołów; dalej – w grupie wokół JegoMatki – znajduje się Joanna, Nike, Zuzanna, Eliza, Marta i Maria, Salome i MariaAlfeuszowa. Wszyscy, zarówno mężczyźni jak i niewiasty, są ubrani do podróży,w szatach przewiązanych pasami i trochę podwiniętych w pasie, aby nogi miaływiększą swobodę. Mają nowe sandały dobrze umocowane, nie tylko w kostce,ale także wyżej, przy pomocy przeplecionych skórzanych sznurowadeł. Tak sięrobi, kiedy trzeba iść po drogach raczej uciążliwych. Mężczyźni niosą takżetorby niewiast.Ludzie błagają, aby otrzymać od Jezusa pozwolenie na towarzyszenie Mu, adzieci wołają, z zadartymi twarzyczkami i uniesionymi rękami:«Pocałuj! Weź mnie na ręce! Wróć, Jezu! Wróć szybko! Opowiesz nam dużopięknych przypowieści! Zachowam dla Ciebie róże z mojego ogrodu! Nie będęjeść owoców, zostawię je dla Ciebie! Powróć, Jezu! Moja owca będzie miećmałego i chcę Ci ofiarować baranka, zrobisz sobie z jego wełny ubranie jakmoje... Jeśli szybko wrócisz, dam Ci podpłomyki, które mama robi z pierwszychzbóż...»Piszczą jak ptaszki wokół swego wielkiego Przyjaciela. Ciągną Go za szaty,wieszają się na Jego pasku, aby spróbować wspiąć się na Jego ramiona. Tomiłujący bezwzględni. Przeszkadzają Jezusowi odpowiedzieć dorosłym, bo staleukazuje się nowa twarzyczka do pocałowania.[Por. Mt 19,13-15; Mk 10,13nn; Łk 18,15-17] «Ależ odejdźcie! Wystarczy! Dajciespokój Nauczycielowi! Niewiasty! Zabierzcie wasze dzieci!» – krzycząapostołowie, którzy nalegają, żeby rozpocząć podróż w pierwszych godzinachdnia. I dają nawet kilka dobrodusznych szturchańców dzieciom najbardziejnatarczywym.«Nie. Zostawcie je. To dla Mnie świeższa słodycz od tego poranku. Pozwólcie imi Mnie. Pozwólcie Mi się spotkać z tą miłością wolną od wyrachowania ijakiegokolwiek zamętu» – mówi Jezus.Broni Swoich maleńkich przyjaciół, na których, kiedy rozkłada ramiona, opadaJego obszerny płaszcz i przyjmuje ich pod swe opiekuńcze lazurowe skrzydła.Malcy tłoczą się w tym cieple i półcieniu lazuru, uciszeni i szczęśliwi jakpisklątka pod matczynymi skrzydłami. Jezus może w końcu rozmawiać zdorosłymi:«Chodźcie zatem, jeśli sądzicie, że możecie to zrobić.»«A kto nam w tym przeszkadza, Nauczycielu? Jesteśmy w naszym regionie!»206


«Zboża, winnice, ogrody wymagają waszej pracy i owce są w okresie strzyżeniai kopulacji, a te, które już się łączyły będą wkrótce mieć małe, i to okressiana...»«Nieważne, Nauczycielu. Do pracy przy strzyżeniu owiec wystarczą starcy, adzieci i niewiasty – przy ich rodzeniu. Podobnie jest z sianem. Ogrody i polamogą zaczekać! Chociaż ziarno twardnieje już w kłosie, trzeba jeszcze czasuprzed zżęciem. A co do winnic, sadów oliwnych i owocowych, to owoce ichlicznych godów muszą teraz tylko napęcznieć w słońcu. Nic nie możemy dla nichzrobić, aż do czasu zbioru. Tak samo jak matka rodziny nie może nic zrobić dlachleba, dopóki zaczyn nie zacznie podnosić ciasta. Słońce jest zaczynemowoców. To ono działa teraz, jak niegdyś wiatr działał, aby poślubiły się kwiatyna gałęziach. A poza tym!... Gdyby się nawet zmarnowało jakieś grono lub jakiśowoc lub gdyby powoje i chwast zadusił jakiś kłos, to byłaby mimo wszystkomała strata w porównaniu z utraceniem Twojego słowa!» – mówi jakiś starzec,którego zawsze widywałam otaczanego wielką czcią w osadzie.«Dobrze powiedziałeś. Zatem wyruszajmy. Mario, małżonko Jakuba, dziękuję cii błogosławię cię, bo byłaś dla Mnie dobrą matką. Nie płacz! Nie trzeba płakać,kiedy się wykonało dobre dzieła.»«Ach! Tracę Cię i już Cię nie zobaczę!»«Z pewnością zobaczymy się jeszcze.»«Powrócisz tu, Panie? – pyta niewiasta, uśmiechając się przez łzy. – Kiedy?»«Nie powrócę tu, jak teraz...»«A zatem gdzie się zobaczymy, skoro ja, biedna staruszka, nie mogę iśćdrogami świata, żeby Cię szukać?»«W Niebie, Mario. W Domu naszego Ojca, gdzie jest miejsce tak dlaJudejczyków, jak i dla Samarytan, gdzie jest miejsce dla tych, którzy będą Mniekochać w duchu i w prawdzie. Ty czynisz to już, bo wierzysz, że jestem SynemBoga prawdziwego...»«O! Tak, wierzę! Ale dla nas nie ma nadziei, bo Ty jeden nas kochasz bez[czynienia] różnic.»«Kiedy odejdę, oni (Jezus pokazuje apostołów) przyjdą zamiast Mnie. I na Mojąpamiątkę nie będą pytać, kim jest ten, który prosi o wejście do stadaprawdziwego i jedynego Pasterza.»«Jestem stara, Panie. Nie będę żyła tak długo, żeby to zobaczyć. Ty jesteśmłody i silny, i długo będzie Cię mieć Twoja Matka i posiądą Cię ci, którzykochają Ciebie i są z Twego ludu... Dlaczego płaczesz, o, MatkoBłogosławionego?» – pyta, zdziwiona widokiem łez spływających z oczuDziewicy Maryi.«Nic nie mam, prócz Mojej boleści... Żegnaj, Mario. Niech Bóg cię błogosławi zato, co uczyniłaś dla Mojego Syna. I pamiętaj, że chociaż Twoje cierpienie jestwielkie, to nie ma boleści większej od Mojej, i nie będzie jej na ziemi. Nigdy!Pamiętaj o bolejącej Maryi z Nazaretu... Żegnaj!»I Maryja, po ucałowaniu staruszki u wejścia do domu, oddala się od niejpłacząc. Wyrusza w drogę pośród niewiast i z Janem u Swego boku. Jan, jakzwykle trochę pochylony i z twarzą uniesioną, aby widzieć Tę, do której mówi,pociesza Ją:207


«Nie płacz tak, Maryjo. Chociaż wielu Go nienawidzi, wielu kocha Twego Jezusa.Przynieś ulgę Twojemu duchowi, o, Matko, patrząc na tych, którzy teraz i wciągu wieków będą ze wszystkich sił kochać Twego Syna...»Prowadzi i podtrzymuje Maryję, ujmując Ją za łokieć, aby się nie potykała okamienie dróżki, gdyż jest oślepiona z powodu łez. Mówi na koniec łagodnie,prawie szepcząc to tylko do Niej:«Nie wszystkie matki mogą widzieć, że ich dziecko jest kochane... Znajdą siętakie, które krzykną przygnębione: „Dlaczego cię poczęłam?”»Jezus dochodzi do nich, gdyż Maryja i Jan pozostali sami, trochę z tyłu zauczennicami. Jakub, syn Alfeusza, jest z Jezusem. Inni są z tyłu, w grupie,zamyśleni i smutni, tak samo jak niewiasty, które idą na samym przedzie. Nakońcu zaś idzie wielu, bardzo wielu mężczyzn z Efraim, rozmawiających międzysobą.«Pożegnania są zawsze smutne, Mamo. Zwłaszcza kiedy się nie wie, że to, cosię kończy, jest początkiem czegoś bardziej doskonałego. To smutnenastępstwo grzechu. Tak też pozostanie nawet po przebaczeniu. Ludzie jednakbędą to znosić z większą odwagą, gdyż będą mieć Boga za przyjaciela.»«Masz rację, Jezu. To boleść, której Bóg pozwala zakosztować, będącnajbardziej ojcowskim Przyjacielem, jaki może istnieć. Dla Mnie On jest taki. O!Bóg jest dobry! Bardzo dobry. Nie chciałabym, żeby Jakub i Jan, czy ktokolwiekinny zgorszył się Moimi łzami. Bóg jest dobry, On zawsze był dobry wobecbiednej Maryi. Powtarzałam to sobie każdego dnia, odkąd potrafię myśleć. Ateraz... teraz mówię to w każdej godzinie, w każdej chwili. Mówię to corazczęściej, w miarę jak boleść Mnie przytłacza... Bóg jest dobry. Dał Mi Ciebie.Syna czułego i świętego, i zdolnego, nawet już jako dziecko, zrozumieć każdąboleść niewiasty... On dał Ciebie Mnie, biednej młodej dziewczynie wywyższonejdo bycia Matką Jego wcielonego Słowa... I ta radość, że mogę Cię nazywać:„Synem”, o, Mój Panie uwielbiany, jest tak wielka, że – gdybym była takdoskonała, jak Ty nauczasz – łzy nie spływałyby z Moich oczu, z powodużadnego męczeństwa. Ale jestem biedną niewiastą, Mój Synu! A Ty jesteś MoimDzieckiem... I... I... która matka nie płakałaby, gdyby wiedziała, że jej dzieckojest nienawidzone? Synu Mój, pomóż Twojej służebnicy... Z pewnością byłajeszcze we Mnie pycha, kiedy myślałam, że jestem mocna... Ale wtedy... czas byłjeszcze odległy... Teraz nadszedł... Wiem to... Pomóż Mi, Jezu, Mój Boże!Zapewne jeśli Bóg pozwala, żebym tak cierpiała, jest w tym jakiś dobry cel dlaMnie. Bo gdyby On chciał, mógłby sprawić, że cierpiałabym tylko wtedy, gdy sięcoś zdarza... On Cię ukształtował w taki sposób w Moim łonie!... Jak... Nie maporównania dla wyrażenia tego, jak powstałeś... Ale On chce, żebym cierpiała...i niech będzie za to błogosławiony... zawsze. Ale Ty, Jezu, pomóż Mi. PomóżcieMi wszyscy... wszyscy... bo tak gorzkie jest to morze, w którym gaszępragnienie...»«Odmówmy modlitwę, my czworo. My, którzy Cię kochamy z całego serca,Mamo. Ja, Twój Syn, Jan i Jakub, którzy kochają Cię tak, jakbyś była ichmatką... Ojcze nasz, któryś jest w Niebie...»Jezus, prowadząc mały chór trzech głosów, wtórujących Mu cicho, odmawia całąwzniosłą modlitwę, kładąc nacisk mocno na niektóre zdania, takie jak: „bądźwola Twoja... nie wódź nas na pokuszenie.” Potem mówi:«Tak, Ojciec pomoże nam spełnić Swoją wolę, nawet jeśli ona jest taka, żeNasza ludzka słabość sądzi, że nie potrafi jej spełnić. I nie wystawi Nas napokusę myślenia, że jest mniej dobry. Kiedy bowiem będziemy pili najbardziej208


gorzki kielich, da Nam Swego anioła, aby przez niebiańskie umocnienie osuszyłNasze wargi nasycone goryczą.»Jezus trzyma za rękę Swą Mamę, która walczy odważnie ze łzami, próbując jezepchnąć w głąb Serca. Dwaj apostołowie: blisko Maryi – Jan, a blisko Jezusa –Jakub, syn Alfeusza, patrzą na nich wzruszeni.Uczennice odwracały się kilka razy słysząc płaczącą Maryję i modlitwę czworga,ale powstrzymały się od przyłączenia się do nich. Z tyłu apostołowie zadająsobie pytanie:«Dlaczego Maryja tak płacze?»Powiedziałam: apostołowie, ale miałam powiedzieć: wszyscy, z wyjątkiemJudasza z Kariotu. Idzie trochę odłączony i bardzo zamyślony, niemal posępny,do tego stopnia, że Tomasz to zauważa i mówi innym:«A cóż jest Judaszowi, że jest taki? Można powiedzieć, że to skazaniec, idący naśmierć!»«O! Pewnie się boi wrócić do Judei» – odpowiada mu Mateusz.«Ja... Co ci powiedział Nauczyciel o pieniądzach?» – pyta go Zelota.«Nic szczególnego. Powiedział mi: „Teraz powracamy do tego, co było napoczątku. Judasz jest skarbnikiem, a wy – rozdawcami jałmużny. Co dowydatków, uczennice chcą je pokryć”. Trudno mi było w to uwierzyć! Tak długodotykałem pieniędzy, że je znienawidziłem.»«Uczennice bardzo się troszczą. Te sandały są tak wygodne. Nie powiedziałbymnawet, że chodzimy po górach. Kto wie, ile kosztują!» – odzywa się Piotr,przyglądając się stopom w nowych sandałach. Chronią pięty i palce,podtrzymują kostkę delikatnymi rzemieniami ze skóry.«Marta o tym pomyślała. Widać jej rękę <strong>boga</strong>tą i przewidującą. Kiedy indziej teżwiązaliśmy je w ten sposób, lecz te rzemienie były męczarnią. Nie gubiliśmypodeszwy, ale traciliśmy skórę z nogi...» – mówi Andrzej.«Raniliśmy palce i pięty... Oto dlaczego ten, który idzie za nami, nosił je zawszew taki sposób» – mówi Piotr pokazując Judasza z Kariotu.Droga prowadzi w górę, w górę, ku szczytowi. Kiedy się patrzy w tył, widaćEfraim całe białe w słońcu i ci, którzy pną się wciąż w górę, odnoszą wrażenie,że jest ono w dole...Potem apostołowie dołączają do uczennic, aby im pomóc przejść ścieżką bardzostromą w tym miejscu. Bartłomiej, który pozostał w tyle, mówi do mieszkańcówEfraim:«Wskazaliście nam trudną ścieżkę, przyjaciele.»«Tak. Ale kiedy już miniemy ten las, do Szilo zaprowadzi droga wygodna iszybka. Będziecie mogli wtedy odpoczywać przez wiele godzin, zamiast dojść docelu inną drogą, nocą» – odpowiada ktoś.«Masz rację. Im bardziej droga jest męcząca, tym szybciej prowadzi do celu.»«Twój Nauczyciel to wie, dlatego się nie oszczędza. Ach, nie będziemy moglizapomnieć!... Tym bardziej, że On nas napełnił dobrodziejstwami w tychostatnich dniach, pomimo że słyszał, jak niektórzy z naszego regionu tak209


niesłusznie Go znieważyli. On jeden jest dobry i jest dobry nawet dla tych,którzy Go nienawidzą.»«Wy nie macie Go w nienawiści.»«My – nie. Ale jest także wielu innych, których my nie mamy w nienawiści, ajednak sami jesteśmy nienawidzeni bez powodu.»[Bartłomiej radzi Samarytanom:]«Działajcie tak, jak On działa, bez strachu, a zobaczycie, że...»«A zatem dlaczego wy tego nie czynicie? To to samo. My stąd, wy stamtąd,pośrodku góra wzniesiona przez wspólny błąd. W górze, wspólny Bóg. Dlaczegow takim razie ani wy, ani my nie wspinamy się po zboczu, aby się znaleźć ugóry, u stóp Boga, i blisko siebie nawzajem?»Bartłomiej rozumie słuszną wymówkę, bo on, w swej niezaprzeczalnej cnocie,ma bardzo mocną obsesję bycia Izraelitą i jest bezlitosny dla wszystkiego, conie jest Izraelem. Zmienia więc temat, nie odpowiadając bezpośrednio. Mówi:«Nie ma potrzeby wspinać się. Bóg zstąpił do nas. Wystarczy iść za Nim.»«Iść za Nim, tak. Chcielibyśmy. Ale gdybyśmy weszli z Nim do Judei,wyrządzilibyśmy Mu bez wątpienia krzywdę. Ty też wiesz, o co się oskarża Jegoi o co się oskarża nas: o to, że jesteśmy Samarytanami, co oznacza:demonami.»Bartłomiej wzdycha, a potem zostawia ich, mówiąc:«Dają mi znak, żebym przyszedł...»I wydłuża krok. Ci z Efraim patrzą na niego, jak odchodzi i jeden z nich szepcze:«Ach! Ten nie jest jak Nauczyciel! Ile stracimy, tracąc Go!»Wykonuje gest zniechęcenia.«Wiesz, Eliaszu, że On wczoraj wieczorem przyniósł wielką sumęprzewodniczącemu synagogi. Ma ją przekazać Marii, małżonce Jakuba, aby niecierpiała więcej głodu.»«Nie [wiedziałem]. A dlaczego nie dał jej pieniędzy?»«Aby staruszka Mu nie dziękowała. Ona jeszcze o tym nie wie. Ja to wiem, boprzewodniczący synagogi prosił mnie o radę, czy nie byłoby dobrze nabyć dlaniej własność Jana, którą jego brat chce sprzedać, lub dawać jej pieniądze potrochu. Poradziłem kupić własność. Miałaby zboże, oliwę i wino, i wystarczyłobytego do życia bez odczuwania głodu. Pieniądze zaś... to...»«A więc to naprawdę wielka suma?!» – mówi trzeci.«Tak. Przewodniczący naszej synagogi otrzymał dużo, nawet dla innychbiednych z miasta i z wiosek. Aby „oni również mogli odbyć Paschę i Przaśniki itak powitać nowy czas” – jak powiedział Nauczyciel.»«Chyba powiedział: „nowy rok”.»«Nie. Powiedział: „nowy czas”. Zatem przewodniczący synagogi nie posłuży siętymi pieniędzmi przed Przaśnikami.»210


«Och! Co On chciał powiedzieć?» – pyta wielu.«Co chciał powiedzieć? Nie wiem. Nikt tego nie wie, nawet sam Jan, Jegoumiłowany, ani Szymon, syn Jony, który jest przywódcą uczniów. Zapytałem icho to. Pierwszy zbladł, a drugi zamyślił się, jak ktoś, kto usiłuje zgadnąć.»«A Judasz z Kariotu? To ktoś znaczący pomiędzy nimi, może bardziej niż tychdwóch. On mówi, że wie wszystko. Będzie wiedział i to. Chodźmy go zapytać. Onlubi mówić to, co wie.»Podchodzą do Judasza, który jest nadal sam, jak na początku, teraz – całkiemsam na ścieżce, bo inni zakręcili i wydaje się, że pochłonęła ich gęsta zieleńzbocza.«Judaszu, posłuchaj nas. Nauczyciel mówi, że chce wielkiego święta z okazjiPrzaśników, aby powitać nowy czas. Co chciał powiedzieć?»«Nie wiem. Czy czytam może myśli Nauczyciela? Zapytajcie Go o to, On was takkocha!»I przyśpiesza kroku zostawiając ich zawiedzionych.«On też nie jest jak Nauczyciel. Nie ma nikogo, kto miałby Jego litość...» –mówią potrząsając głowami.«Czy to za nimi idziemy? Za Nim idziemy! I dobrze robimy. Chodźmy. Kto wie,czy z Jego warg, zanim pójdzie do Judei, nie dowiemy się, co to oznacza.»I przyśpieszają kroku, aby dołączyć do pozostałych, którzy usiedli, zatrzymującsię na odpoczynek w lesie wiekowych dębów. Przed oczyma mają jedną znajpiękniejszych panoram Palestyny.30. W SZILO. PRZYPOWIEŚĆ O ZŁYCH RADACHNapisane 27 lutego 1947. A, 10042-10046Jezus przemawia pośrodku placu porośniętego drzewami. Słońce, które zaczynazachodzić, oświetla Go światem zielono-żółtym, gdyż prz<strong>echo</strong>dzi przez noweliście ogromnych platanów. Cały duży plac wygląda jakby znajdował się podrozciągniętą delikatną i cenną zasłoną, która nie przeszkadza jednakprzenikaniu światła słonecznego. Jezus mówi:«Posłuchajcie. Niegdyś wielki król posłał do części swego królestwa, któregosprawiedliwość chciał zbadać, swego umiłowanego syna, mówiąc mu:„Idź, przemierz wszystkie miejsca, czyń dobro w moje imię, poucz ich o mnie.Niech dzięki tobie mnie poznają i pokochają. Daję ci wszelką władzę i wszystko,co uczynisz, będzie dobre.”Syn króla, otrzymawszy błogosławieństwo ojcowskie, udał się tam, dokąd ojciecgo posłał, i z kilkoma giermkami oraz z przyjaciółmi zaczął przemierzaćniestrudzenie tę <strong>część</strong> królestwa swego ojca.Region ten, w następstwie nieszczęśliwych wydarzeń, podzielił się duchowo naczęści wrogie sobie. Każda z nich głośno krzyczała i posyłała królowi usilnezapewnienia, mówiąc o sobie, że jest najlepsza, najbardziej wierna, sąsiedzi zaś– są obrzydliwi i zasługują na karę. Syn króla stawał przed mieszkańcami,których nastroje były odmienne zależnie od miasta, do którego należeli. Bylijednak do siebie podobni pod dwoma względami: po pierwsze, każdy uważał się211


za lepszego od innych, po drugie, pragnął zniszczenia miasta sąsiedniego iwrogiego, aby straciło poważanie w oczach króla.Ponieważ syn króla był sprawiedliwy i mądry, dlatego – kierując się wielkimmiłosierdziem – usiłował nauczyć sprawiedliwości każdą <strong>część</strong> tego regionu,aby uczynić ją przyjazną i drogą ojcu. A ponieważ był dobry, udawało mu się to,chociaż powoli, bo – jak się to dzieje zawsze – szli za jego radami jedynie ci zróżnych części regionu, którzy mieli prawe serce. A nawet – trzeba topowiedzieć – właśnie tam, gdzie z pogardą mówiono, że jest mniej mądrości idobrej woli, znajdował większe pragnienie słuchania go i stania się mądrym wprawdzie.Wtedy ci z prowincji sąsiednich powiedzieli: „Jeśli nie uda nam się pozyskaćłaski króla, wszystkie otrzymają ci, którymi gardzimy. Wywołajmy zamęt u tych,których nienawidzimy, i chodźmy tam udając, że i my się nawróciliśmy ijesteśmy gotowi odrzucić nienawiść, aby oddać cześć synowi króla”.I poszli tam. Rozproszyli się, niby przyjaciele, w miastach rywalizującegoregionu, radząc z fałszywą dobrocią, co należy czynić, aby czcić coraz bardziej icoraz lepiej syna króla, a tym samym – króla, jego ojca. Cześć bowiemoddawana synowi posłanemu przez ojca jest zawsze także czcią oddawanątemu, który go posłał. Ale ci ludzie nie czcili syna króla. Przeciwnie, nienawidziligo tak mocno, że chcieli go uczynić odrażającym [w oczach] podwładnych isamego króla. Byli tak przebiegli w swej fałszywej dobroduszności, umieli takdobrze przedstawiać swe rady jako najdoskonalsze, że wielu w regioniesąsiednim przyjęło za dobro to, co było złe, i porzucili sprawiedliwą drogę, którąszli, aby wejść na – niesprawiedliwą. I syn króla zobaczył, że w odniesieniu dowielu jego misja spełzła na niczym.A teraz powiedzcie Mi: kto był największym grzesznikiem w oczach króla? Jakijest grzech doradców i grzech tych, którzy przyjęli ich rady? I pytam wasjeszcze: wobec kogo dobry król będzie bardziej surowy? Nie potraficie Miodpowiedzieć? Ja wam to powiem.Większym grzesznikiem w oczach króla był ten, który skłonił do zła swegobliźniego. [Uczynił to] z powodu nienawiści do niego samego, chciał go bowiemwrzucić w ciemności niewiedzy jeszcze głębszej; z powodu nienawiści dokrólewskiego syna, którego misję chciał zdławić, ukazując go w oczach króla ijego podwładnych jako nieudolnego; z powodu nienawiści do samego króla, boskoro miłość okazana synowi jest miłością okazaną ojcu, to podobnie nienawiśćdo syna jest nienawiścią do ojca.Grzech tych, którzy dawali złe rady – z pełnym rozumieniem, że doradzają zło –był grzechem kłamstwa, a ponadto – grzechem nienawiści: nienawiści w pełniprzemyślanej. Grzech zaś tych, którzy przyjęli radę – uważając ją za dobrą – byłjedynie grzechem głupoty. Ale wy dobrze wiecie, że odpowiedzialny za sweczyny jest ten, kto jest rozumny, podczas gdy ten – który z powodu choroby lubz innej przyczyny jest niemądry – nie odpowiada osobiście, ale rodzice sąodpowiedzialni za niego. Z tego powodu dziecko, które nie osiągnęłopełnoletności, jest uważane za nieodpowiedzialne, a ojciec odpowiada za jegoczyny. Dlatego właśnie dobry król był surowy wobec złych, lecz rozumnychdoradców, a pobłażliwy wobec tych, których oni oszukali. Do nich skierowałtylko ten zarzut, że uwierzyli takiemu lub innemu podwładnemu, zamiastzapytać bezpośrednio syna króla, aby od niego się dowiedzieć, co należałonaprawdę uczynić. Jedynie bowiem syn ojca zna prawdziwie wolę swojego ojca.Taka jest przypowieść, o ludu z Szilo. Z Szilo, któremu wiele razy w ciąguwieków były dawane przez Boga, przez ludzi i przez szatana rady o różnym212


charakterze. Rozkwitało dobro, kiedy postępowano według dobrych rad lubkiedy odrzucano te, które rozpoznano jako złe. Zło zaś owocowało wtedy, kiedynie przyjmowano rad świętych lub przyjmowano złe.Człowiek bowiem ma wspaniałą wolność woli i może chcieć dobrowolnie dobralub zła, i ma inny wspaniały dar – rozumu, zdolnego odróżniać dobro i zło.Dlatego też to nie tyle [usłyszenie] samej rady, ile sposób, w jaki się jąprzyjmuje, zasługuje na nagrodę lub karę. I jak nikt nie może uniemożliwićzłym kuszenia bliźniego w celu doprowadzenia go do ruiny, tak nic nie możezabronić dobrym odrzucać pokusę i trwać wiernie w dobru.Ta sama rada może szkodzić dziesięciu, a innym dziesięciu – pomagać. Ktobowiem idzie za nią, ten sobie szkodzi; kto zaś nie idzie za nią, przynosi korzyśćswojej duszy. Niech więc nikt nie mówi: „Oni nam kazali to zrobić”. Niech każdypowie szczerze: „Ja chciałem to uczynić”. Otrzymacie wtedy przynajmniejprzebaczenie, które się daje szczerym. A jeśli nie jesteście pewni, czy rada, jakąotrzymujecie, jest dobra, zastanówcie się, zanim ją przyjmiecie i zanimzaczniecie według niej postępować.Rozważajcie, przywołując Najwyższego, który nigdy nie odmawia Swoichświateł duchom o dobrej woli. A gdy wasze sumienie, oświecone przez Boga,zobaczy choćby tylko jeden punkt – mały, ledwie dostrzegalny, ale taki, którynie może istnieć w dziele sprawiedliwym – powiedzcie wtedy: „Nie zrobię tego,bo to nie jest czysta sprawiedliwość”.Och, zaprawdę, mówię wam, że ten, kto zrobi dobry użytek ze swego rozumu i zdobrej woli i kto wezwie Pana, aby widzieć wszystko w prawdzie, nie zostaniezniszczony przez pokusę. Ojciec Niebieski pomoże mu czynić dobro, pomimowszystkich zasadzek świata i szatana.Przypomnijcie sobie Annę, małżonkę Elkany, i przypomnijcie sobie synówHelego. Promienny anioł Anny poradził jej złożyć ślub Panu, jeśli uczyni jąpłodną. Kapłan Heli poradził swoim synom powrót do sprawiedliwości i to, abynie grzeszyli już przeciwko Panu. A jednak chociaż – z powodu ociężałości<strong>człowieka</strong> – łatwiej jest mu zrozumieć głos innego <strong>człowieka</strong>, niż duchowy inieuchwytny dla zmysłów język anioła Pańskiego, mówiącego do ducha, toAnna, małżonka Elkany, przyjęła radę [anioła]. Była bowiem dobra ipostępowała sprawiedliwie w obecności Pana. I zrodziła proroka. Synowie zaśHelego – ponieważ byli źli i oddaleni od Boga – nie przyjęli rady ojca i Bóg ichukarał nagłą śmiercią.Rady mogą przynosić podwójną korzyść: źródłu, z którego pochodzą, i sercu,któremu zostały udzielone. Dla źródła korzyść może być ogromna i wprostnieobliczalna ze względu na konsekwencje [dawanej rady]. Sercom, którymrady są dawane, mogą one przynosić korzyść nie tylko ogromną, ale i trwałą.Jeśli serce jest dobre, idzie za radą i zamienia ją w czyn wartościowy isprawiedliwy. Jeśli zaś nie idzie za nią, [bo nie czyni tego, co się mu dobrzeradzi], nie pozbawia dobrej wartości samej rady. Kto jej udziela, ten zdobywazasługę? Rezygnuje z niej ten, kto nie zamienia jej w czyn. Kiedy rada jestnikczemna, dobre serce jej nie słucha, i na próżno jest kuszone przezpochlebstwa lub zastraszanie, żeby ją zamieniło w czyn? W tym wypadkuodrzucenie złej rady nabiera wartości zwycięstwa nad Złem i wierności Dobru,to zaś przygotowuje wielki skarb w Królestwie Niebieskim.Kiedy zatem ktoś kusi wasze serce, zastanawiajcie się, stając w świetle Bożym,czy to jest dobre słowo. I jeśli – z pomocą Boga, który dopuszcza pokusy, alenie chce waszej zguby – widzicie, że to nie jest nic dobrego, umiejciepowiedzieć sobie i temu, który was kusi: „Nie. Pozostaję wierny memu Panu. Ta213


wierność uwolni mnie z moich grzechów przeszłych i nie wyrzuci mnieponownie poza bramy Królestwa, lecz przyjmie mnie w jego granice. To bowiemrównież dla mnie Najwyższy posłał Swego Syna, aby mnie doprowadzić dowiecznego zbawienia”.Idźcie. Jeśli ktoś Mnie potrzebuje, wiecie, gdzie udaję się na nocny spoczynek.Niech Pan was oświeci.»31. W LEBONIE. PRZYPOWIEŚĆ O TYCH, KTÓRYM ŹLE DORADZONONapisane 28 lutego 1947. A, 10046-10056Wejdą wkrótce do Lebony. Miasto nie wydaje mi się ani znaczące, ani piękne,ale za to jest bardzo uczęszczane, bo już ruszyły karawany, zdążające naPaschę do Jerozolimy. Przybywają z Galilei i z Iturei, z Gaulanicji, z Trachonicji,z Auranicji i z Dekapolu. Wydaje się, że Lebona jest na drodze karawan lubraczej, że krzyżują się tu drogi dla karawan, prowadzące z wymienionychregionów, znad Morza Śródziemnego i od górzystych okolic na wschodziePalestyny, a także od północy. Wszyscy gromadzą się w tym miejscu na głównejdrodze, prowadzącej do Jerozolimy. To upodobanie ludzi do podróżowania tądrogą wynika być może z faktu, że strzegą jej Rzymianie. Ludzie czują się więcbardziej chronieni przed niebezpieczeństwem niemiłych spotkań ze złodziejami.Tak myślę. Możliwe jednak, że to upodobanie ma inne przyczyny, związane zjakimiś wspomnieniami historycznymi lub religijnymi. Nie wiem.Karawany właśnie ruszają w drogę. Sprzyja temu pora dnia. Według słońcaoceniłabym, że jest mniej więcej ósma rano. Słychać wielki zgiełk głosów,krzyków, ryków osłów, dzwonków, kół. Niewiasty wołają dzieci, mężczyźnipopędzają zwierzęta, sprzedawcy zachwalają swe towary. Słychać targowaniesię sprzedawców samarytańskich i tych... mniej hebrajskich, czyli tych zDekapolu i innych regionów, mniej nieprzejednanych, gdyż są w nichpomieszane elementy pogańskie. Pogardliwe odmowy, aż po zniewagi, kiedyjakiś p<strong>echo</strong>wy sprzedawca z Samarii podchodzi, aby ofiarować swe towary kilkuobrońcom judaizmu. Zachowują się tak, jakby podszedł do nich diabeł wewłasnej osobie, tak głośno wykrzykują swe przekleństwa. Wywołuje to żywereakcje urażonych Samarytan. I wynikłaby z tego jakaś bójka, gdyby nie byłożołnierzy rzymskich, pełniących pożyteczną straż.Jezus idzie naprzód pośród tego zamieszania. Wokół Niego – apostołowie, z tyłu– uczennice, a za nimi – grupa z Efraim, powiększona o wielu mieszkańcówSzilo.Szept poprzedza Nauczyciela. Rozchodzi się od tych, którzy Go widzą, do tych,którzy są dalej i jeszcze Go nie zauważyli. Szemranie mocniejsze rozlega się zaNim. Wielu rezygnuje z wyruszenia w drogę, chcą bowiem zobaczyć, co siębędzie działo. Pytają:«Jak to? On się coraz bardziej oddala od Judei? Co? Teraz naucza w Samarii?»Jakiś śpiewny głos Galilejczyka wyjaśnia:«Święci Go odrzucili. Idzie więc do tych, którzy nie są święci. I uświęci ich dlazawstydzenia Judejczyków.»Odpowiedź bardziej cierpka niż kwaśny jad: «Znalazł Swe gniazdo i tych, którzysłuchają Jego demonicznego słowa.»214


Inny głos: «Milczcie, mordercy Sprawiedliwego! To prześladowanie naznaczywas na wieki najbardziej odrażającym imieniem. Jesteście po trzykroć bardziejzepsuci niż my z Dekapolu.»Inny starczy głos, ostry woła: «Tak sprawiedliwego, że ucieka ze Świątyniprzed Świętem nad Świętami. Cha! Cha! Cha!»Ktoś z Efraim, zaczerwieniony od gniewu mówi: «To nie jest prawda. Kłamiesz,stary wężu! Idzie odbyć Swą Paschę.»Jakiś uczony w Piśmie, odzywa się pogardliwie: «Drogą do Garizim.»«Nie, na Moria. Przychodzi nas pobłogosławić, bo On potrafi kochać, a potemidzie ku waszej nienawiści, przeklęci!»«Milcz, Samarytaninie!»«To ty milcz, demonie!»«Kto wzbudza zamieszki, pójdzie na galerę: to rozkaz Poncjusza Piłata.Pamiętajcie o tym i rozproszcie się» – poleca oficer rzymski, nakazującrozstawić się swemu oddziałowi, aby oddzielić już gotowych do bójki w jednej ztych tak licznych kłótni narodowych i religijnych, zawsze łatwych dowzbudzenia w Palestynie z czasów Chrystusa.Ludzie rozpraszają się, ale już nikt nie odchodzi. Odprowadzają osły do stajnilub idą z nimi do miejsca, gdzie poszedł Jezus. Niewiasty i dzieci schodzą zsiodeł i podążają za mężami lub ojcami. Niektóre zostają w rozmawiających zesobą grupach, jeśli kaprys mężowski lub ojcowski zakazuje im iść, „aby niesłyszały mówiącego demona.” Ale mężowie zaprzyjaźnieni, przyjaciele,nieprzyjaciele lub po prostu ciekawscy podążają tam, dokąd poszedł Jezus. Apodążając za Nim jedni spoglądają na siebie krzywo, inni podnoszą się na duchutą niespodziewaną radością, a jeszcze inni – stawiają pytania. Ich zachowaniezależy od tego, czy idą obok siebie przyjaciele i nieprzyjaciele, sami przyjaciele,czy też ciekawscy.Jezus zatrzymał się na placu, blisko zawsze obecnego w takim miejscu źródła.Pada na nie cień drzewa. Stoi tam przy wilgotnym murze zbiornika, jakbyosłoniętego małym krużgankiem, otwartym tylko z jednej strony. To bardziejstudnia niż źródło. Przypomina studnię z En Rogel.Właśnie rozmawia z jakąś niewiastą, która Mu pokazuje małego chłopczyka,trzymanego w ramionach. Widzę, że Jezus zgadza się i kładzie dłoń na głowiedziecka. I zaraz potem widzę, że matka unosi w górę dziecko i krzyczy:«Malachiaszu, Malachiaszu, gdzie jesteś? Nasz syn nie jest już kaleką.»I niewiasta wyraża głośno swe uwielbienie. Przyłączają się do niego okrzykitłumu, a jakiś mężczyzna toruje sobie przejście i idzie pokłonić się Panu. Ludziekomentują. Niewiasty, przeważnie matki, cieszą się wraz z niewiastą, któraotrzymała tę łaskę. Ci, którzy są najdalej, wyciągają szyje i pytają:«Ale co się stało?»Usłyszeli okrzyki „hosanna” i podeszli do tych, którzy wiedzą, co zaszło.«Chłopiec był garbaty, tak garbaty, że wysiłkiem nie do pokonania było dlaniego stanie na własnych nogach. Długo był taki, mówię wam, właśnie taki, takwygięty. Wydawało się, że ma trzy lata, a miał siedem. Teraz popatrzcie naniego! Jest duży jak wszyscy, prosty jak palma, zwinny. Spójrzcie, jak wspina215


się na murek źródła, aby go widziano i żeby sam mógł patrzeć. I jak się radośnieśmieje!»Jakiś Galilejczyk odwraca się w stronę kogoś, kto ma duże frędzle przy pasie –chyba się nie pomylę, nazywając go rabbim – i pyta go:«No! Co o tym powiesz? To również jest dzieło demona? Zaprawdę, gdybydemon działał w ten sposób, usuwając tyle niesz<strong>część</strong>, żeby uszczęśliwić ludzi iskłaniać ich do uwielbiania Boga, trzeba by powiedzieć, że to najlepszy sługaBoży!»«Bluźnierco, milcz!»«Nie bluźnię, rabbi. Komentuję to, co widzę. Dlaczego wasza świętość wkładanam na plecy tylko ciężary i nieszczęścia, a na wargi – zniewagi i myślinieufności wobec Najwyższego, podczas gdy dzieła Rabbiego z Nazaretu dająnam pokój i pewność, że Bóg jest dobry?»Rabbi nie odpowiada. Oddala się i odchodzi rozmawiać ze swoimi przyjaciółmi.Jeden z nich odłącza się i toruje sobie przejście, aby dojść do Jezusa. Bezpozdrawiania Go, zwraca się do Niego następująco:«Co zamierzasz robić?»«Mówić do tych, którzy proszą o Moje słowo» – odpowiada Jezus, patrząc mu woczy, bez pogardy, ale też bez strachu.«Nie wolno Ci tego. Sanhedryn nie chce tego.»«Chce tego Najwyższy, którego Sanhedryn powinien być sługą.»«Zostałeś potępiony, wiesz o tym. Milcz lub...»«Moje imię to – Słowo. A Słowo mówi.»«Do Samarytan. Gdybyś był naprawdę tym, kim mówisz, że jesteś, nie dawałbyśTwojego słowa Samarytanom.»«Dawałem je i dam: Galilejczykom tak samo jak Judejczykom i Samarytanom,bo nie ma różnicy w oczach Jezusa.»«Spróbuj je dać w Judei, jeśli się ośmielisz!...»«Zaprawdę, dam je. Czekajcie na Mnie. Czy nie jesteś Eleazarem, synem Parta?Tak? Zatem z pewnością ujrzysz Gamaliela wcześniej niż Ja. Powiedz mu wMoim imieniu, że jemu także dam, po dwudziestu jeden latach, odpowiedź, naktórą czeka. Zrozumiałeś? Zapamiętaj dobrze: jemu także, dam po dwudziestujeden latach odpowiedź, na którą czeka. Żegnaj.»«Gdzie? Gdzie będziesz przemawiał? Gdzież odpowiesz wielkiemu Gamalielowi?Z pewnością wyszedł już z Gamali Judzkiej, aby dotrzeć do Jerozolimy. A nawetgdyby był jeszcze w Gamali, nie mógłbyś z nim rozmawiać.»«Gdzie? A gdzie się gromadzą uczeni w Piśmie i nauczyciele Izraela?» [– pytaJezus.]«W Świątyni? Ty – w Świątyni? Ośmieliłbyś się? Nie wiesz...»«Że Mnie nienawidzicie? Wiem. Wystarczy Mi, że nie jestem znienawidzonyprzez Mojego Ojca. Niebawem Świątynia zadrży z powodu Mojego słowa.»216


I nie zajmując się więcej Swoim rozmówcą Jezus rozkłada ramiona, nakazującmilczenie ludziom, którzy burzą się w dwóch przeciwstawnych prądach ibuntują się przeciw wprowadzającym zamęt.Szybko zapada milczenie i głos Jezus odzywa się w tej ciszy:«W Szilo mówiłem o złych doradcach i o tym, co naprawdę sprawia, że radastaje się radą dobrą lub złą. Wam zaś, którzy jesteście nie tylko z Lebony, ale zewszystkich miejsc Palestyny, przedstawiam teraz inną przypowieść. Nazwiemyją: „Przypowieść o tych, którym źle doradzono”.Posłuchajcie. Była kiedyś rodzina bardzo liczna. Stanowiła ród. Wiele dziecizawarło małżeństwa tworząc wokół pierwszej rodziny wiele innych rodzin zwieloma dziećmi. Te ostatnie z kolei też zawarły małżeństwa i utworzyły nowerodziny. W ten sposób stary ojciec znalazł się, można tak powiedzieć, na czelemałego królestwa, którego był królem.Jak się zawsze dzieje w rodzinach, pośród wielu dzieci i dzieci tych dzieci, byłyróżne charaktery: dobre i sprawiedliwe, narzucające swą wolę iniesprawiedliwe. Jedni byli zadowoleni ze swego losu. Inni – zazdrośni, gdyż ich<strong>część</strong> wydawała się im mniejsza niż <strong>część</strong> brata lub krewnego. I było przynajgorszym [także dziecko] najlepsze ze wszystkich. I naturalne było, że ojcieccałej tej wielkiej rodziny kochał to dobre najbardziej czule. I jak się zawszezdarza, to złe oraz te, które były do niego najbardziej podobne, nienawidziłydobre, bo ono było najbardziej miłowane. Nie zastanawiały się, że one takżemogłyby być kochane, gdyby były dobre jak ono. Za tym dobrym – któremuojciec powierzał swe myśli, aby je przekazywało wszystkim – szły inne dobredzieci.W ten sposób po latach wielka rodzina podzieliła się na trzy części: na dobrych,na złych, a między jednymi i drugimi – trzecią grupę stanowili niezdecydowani.Czuli, że ich pociąga dobry syn, lecz obawiali się syna złego i jego zwolenników.Ta trzecia <strong>część</strong> lawirowała między jednymi i drugimi i nie umiała się stanowczoopowiedzieć ani za jednymi, ani za drugimi. Wtedy stary ojciec, widząc toniezdecydowanie, powiedział do umiłowanego syna: „Do tej pory poświęcałeśswe słowo szczególnie tym, którzy je kochają oraz tym, którzy go nie kochają.Pierwszym, gdyż prosili o nie, aby je sprawiedliwie miłować coraz bardziej.Drugim, gdyż trzeba ich było wzywać do sprawiedliwości. Widzisz jednak, że cigłupcy nie tylko go nie przyjmują, pozostając takimi, jakimi byli, ale do swojejpierwszej niesprawiedliwości wobec ciebie, posłańca moich pragnień, dołączająniesprawiedliwość psucia złymi radami tych, którzy nie potrafią chcieć podążaćzdecydowanie najlepszą drogą. Idź więc do nich, mów do nich o tym, kimjestem, i o tym, kim ty jesteś, i o tym, co mają czynić, aby być ze mną i z tobą.”Syn, zawsze posłuszny, poszedł jak chciał ojciec, i każdego dnia zdobywał jakieśserce. I ojciec zobaczył dzięki temu jasno, którzy jego synowie byli naprawdęzbuntowani. Patrzył na nich surowo, nie czyniąc im jednak wymówek, byłbowiem ojcem i chciał ich przyciągnąć do siebie przez cierpliwość, miłość iprzykład dobrych.Źli jednak powiedzieli, kiedy zobaczyli, że są sami: „W ten sposób ukazuje sięzbyt jasno, że jesteśmy buntownikami. Wcześniej byliśmy zmieszani z tymi,którzy nie byli ani dobrzy, ani źli. Teraz widzicie ich, wszyscy idą za synemumiłowanym. Trzeba działać. Trzeba zniszczyć jego dzieło. Chodźmy, udając żesię opamiętaliśmy, do tych zaledwie nawróconych, i także do najprostszych znajlepszych. Rozsiewajmy pogłoskę, że syn umiłowany udaje, że służy ojcu, a wrzeczywistości zdobywa zwolenników, aby następnie się zbuntować przeciwkoniemu. Albo powiedzmy, że ojciec ma zamiar usunąć syna i jego zwolenników,217


gdyż zbytnio tryumfują i przyciemniają jego chwałę ojca-króla. Zatem, abybronić syna umiłowanego i zdradzonego, trzeba go zatrzymać pośród nas,daleko od domu ojcowskiego, gdzie czeka na niego zdrada.”I poszli. Tak byli przebiegli w podsuwaniu myśli i rozszerzaniu swych poglądówi rad, że wielu wpadło w pułapkę, szczególnie ci, którzy dopiero niedawno sięnawrócili. Źli doradcy dawali im taką złą radę: „Widzicie, jak on was umiłował?Wolał przyjść do was raczej, niż pozostać przy swoim ojcu lub przynajmniejprzy swoich dobrych braciach. Uczynił tak wiele, abyście w myśli ludzi zostalipodźwignięci z upodlenia bycia takimi, którzy nie wiedzieli, czego chcą i którychwszyscy z tego powodu wyśmiewali. Z powodu tego wyjątkowego umiłowaniawas, macie obowiązek bronienia go i nawet zatrzymania go siłą, jeśli waszeprzekonujące słowa nie wystarczą, aby pozostał w waszym obozie. Albopowstańcie, aby go ogłosić waszym przywódcą i królem i ruszcie przeciwkoniegodziwemu ojcu i jego synom, niegodziwym jak on.”Niektórzy wahali się i wyrażali zastrzeżenie: „Ale on chce i chciał, byśmy szli znim uczcić ojca. Otrzymaliśmy jego błogosławieństwo i przebaczenie.”Tym mówili: „Nie wierzcie! On wam nie powiedział całej prawdy i ojciec nieukazał wam całej prawdy. Działał w ten sposób, bo czuje, że ojciec wkrótce gozdradzi. Chciał też wypróbować wasze serca, aby wiedzieć, gdzie znaleźćoparcie i schronienie. Ale być może... on jest tak dobry! Może potem będzieżałował, że zwątpił w swego ojca i będzie chciał powrócić do niego. Niepozwólcie mu na to”. I wielu przyrzekło: „Nie pozwolimy.” I rozpalili się,czyniąc plany zatrzymania umiłowanego syna. Nie zauważyli, że w czasie, kiedyźli doradcy mówili: „Pomożemy wam ocalić błogosławionego”, w ich oczachbłyszczała obłuda i okrucieństwo. Dawali sobie znaki i zacierając ręce szeptali:„Wpadają w pułapkę! Zwyciężymy!”Tak było za każdym razem, kiedy ktoś szedł za ich podstępnymi słowami. Potemźli doradcy odeszli. Odeszli, szerząc w innych miejscach pogłoskę, że wkrótceujrzy się zdradę syna umiłowanego, który wyszedł z ziem swego ojca, abyutworzyć królestwo wrogie ojcu, z tymi, którzy nienawidzą ojca lubprzynajmniej nie okazują mu zdecydowanej miłości. Ci zaś, którzy ulegliwpływom złych rad, spiskowali w tym czasie, chcąc doprowadzić umiłowanegosyna do grzechu buntu, który zgorszyłby ludzi.Jedynie najmądrzejsi z nich, ci w których głębiej wniknęło słowosprawiedliwego i tam zapuściło korzenie, gdyż upadło na ziemię spragnionąprzyjęcia go, powiedzieli po zastanowieniu się: „Nie. Nie jest dobrze to czynić.To byłby czyn nikczemny wobec ojca, wobec syna i nawet wobec nas. Znamysprawiedliwość i mądrość jednego i drugiego. Znamy ją, chociaż, niestety, nieszliśmy za nią zawsze. I nie powinniśmy myśleć, że rady tych, którzy zawszebyli otwarcie przeciwko ojcu i sprawiedliwości, a także przeciwko umiłowanemusynowi ojca, mogą być bardziej sprawiedliwe niż te, które nam dałbłogosławiony syn”. I nie poszli za nimi. A nawet z miłością i z bólem pozwoliliiść synowi tam, dokąd musiał iść. Poprzestali na towarzyszeniu mu z oznakamimiłości aż do granic swych pól. Żegnając go, obiecali: „Ty odchodzisz, myzostajemy. Ale twoje słowa są w nas i odtąd będziemy czynić to, czego chceojciec. Idź w pokoju. Podniosłeś nas na zawsze ze stanu, w jakim nas znalazłeś.Teraz, postawieni na dobrej drodze, będziemy umieli iść nią aż do ojcowskiegodomu, aby nas ojciec pobłogosławił.”Niektórzy natomiast poszli za złymi doradcami i grzeszyli, kusząc umiłowanegosyna i ośmieszając go jako głupca, gdyż był nieugięty w wypełnianiu swojegozadania.218


Teraz pytam was: Dlaczego ta sama rada wywoływała różne skutki? Nieodpowiadacie? Powiem wam to, co powiedziałem w Szilo. Ponieważ radynabierają wartości lub stają się niczym, zależnie od tego, czy są lub nie sąprzyjmowane. Nadaremno ktoś jest kuszony przez złe rady. Jeśli nie chcegrzeszyć, nie zgrzeszy. I nie zostanie ukarany za to, że musiał słuchać namówzłych [ludzi]. Nie zostanie ukarany, ponieważ Bóg jest sprawiedliwy i nie karzeza grzechy nie popełnione. Zostanie ukarany dopiero wtedy, gdy po tym jak byłzmuszony słuchać Złego, który go kusił, nie posłużył się rozumem – abyrozważyć naturę rady i jej pochodzenie – i zamienił ją w czyn. Nie będzie miałusprawiedliwienia, chociaż powie: „Uważałem to za dobre”. Dobre jest to, cojest miłe Bogu. Czy jednak Bóg może nieposłuszeństwo lub coś, co prowadzi donieposłuszeństwa, pochwalić lub uważać za miłe? Czy Bóg może błogosławićcoś, co przeciwstawia się Jego Prawu, to znaczy Jego Słowu? Zaprawdę,powiadam wam, że nie. I zaprawdę, mówię wam, że trzeba umieć raczej umrzećniż przekroczyć Boskie Prawo. W Sychem będę jeszcze przemawiał, abyścieumieli słusznie chcieć lub nie chcieć iść za radą, która jest wam dana. Idźcie.»Ludzie odchodzą, komentując.«Słyszałeś? On wie, co tamci nam powiedzieli! I wezwał nas do sprawiedliwościwoli» – mówi jeden Samarytanin.«Tak. A widziałeś, jak się przerazili Żydzi i uczeni w Piśmie, którzy byliobecni?»«Tak. Nawet nie słyszeli końca. Odeszli.»«Złe żmije! Jednak... On mówi, co chce zrobić. Źle robi. To Mu może przysporzyćkłopotów. Ci z Ebal i z Garizim bardzo się rozpalili!...»«Ja... nigdy się nie łudziłem. Rabbi to Rabbi. I to mówi wszystko. Czy Rabbimoże grzeszyć, nie idąc do Świątyni Jerozolimskiej?»«Znajdzie śmierć. Zobaczysz!.... I to będzie koniec!...»«Dla kogo? Dla Niego? Dla nas czy... dla Judejczyków?»«Dla Niego, skoro umrze!»«Człowieku, jesteś głupi. Ja jestem z Efraim. Znam Go dobrze. Przeżyłem bliskoNiego całe dwa miesiące, a nawet więcej. Wciąż nam to mówił. To będziecierpienie... ale to nie będzie koniec ani dla Niego, ani dla nas. Święty Świętychnie może umrzeć, skończyć się. To nie może się skończyć także dla nas. Ja...jestem niewykształcony, ale wiem, że królestwo nadejdzie, kiedy Żydzi będąuważać je za skończone... a to będzie ich koniec...»«Myślisz, że uczniowie pomszczą Nauczyciela? Powstanie? Rzeź? ARzymianie?...»«O! Nie potrzeba uczniów, zemsty ludzkiej, rzezi. Najwyższy ich pokona. On nasmocno ukarał w ciągu wieków, a o wiele mniej uczyniliśmy! Myślisz, że ich nieukarze, za grzech dręczenia Jego Chrystusa?»«Zobaczyć ich pokonanych! Ach!»«Ty masz serce, jakiego Nauczyciel nie chce. On modli się za Swoichnieprzyjaciół...»«Ja... pójdę za Nim jutro. Chcę usłyszeć, co powie w Sychem.»219


«Ja również.»«Ja też...»Wielu ludzi z Lebony ma tę samą myśl i, bratając się z przybyszami z Efraim iSzilo, idą się przygotować do odejścia nazajutrz.32. JUDASZ PYTA, CZY ZADANIE ŚMIERCI JEZUSOWI JEST CZYNEMSPRAWIEDLIWYMNapisane 1 marca 1947. A, 10056-10060Oto Sychem, całe piękne i przyozdobione. Pełno tu ludzi z Samarii, udających siędo świątyni samarytańskiej, pełno pielgrzymów z wszystkich regionów,zdążających do Świątyni Jerozolimskiej. Słońce zalewa całe miasto leżące nawschodnich stokach Garizim. Góra, cała zielona, wznosi się nad nim od stronyzachodniej, Sychem zaś jest białe. Na północnym wschodzie – Ebal, [góra]jeszcze bardziej dzika z wyglądu. Wydaje się chronić miasto przed wichrami zpółnocy.Miejsce jest urodzajne, wz<strong>boga</strong>cone wodami spływającymi z gór. Rozdzielają sięone na dwie małe, pełne wdzięku rzeki, zasilane setkami potoków. Płyną kuJordanowi. Wspaniała żyzność widoczna jest za murami ogrodów i ogrodzeńwarzywników. Każdy dom ozdabiają girlandy zieleni, kwiatów, gałęzi, naktórych pęcznieją małe owoce. Oko obejmujące, dzięki ukształtowaniu terenu,okolice dobrze widoczne, dostrzega tylko zieleń ogrodów oliwnych, winnic,sadów i jasny kolor pól. Z każdym dniem bardziej porzucają oneniebieskozieloną barwę trawy, a przybierają delikatną słomkową barwędojrzałych kłosów, które słońce i wiatr otula i pochyla, sprawiając, że są niemalbarwy białego złota. Naprawdę zboża „bieleją”, jak mówi Jezus. Są teraznaprawdę jasne. Najpierw „bielały”, rodząc się, a potem, kiedy wzrastały itworzyły kłosy, miały kolor drogocennego zielonego klejnotu. Teraz słońceprzygotowuje je na śmierć, po tym jak je przygotowało do życia. I nie wiadomo,kiedy trzeba je błogosławić bardziej: teraz, kiedy je prowadzi na ofiarę, czywtedy, gdy po ojcowsku ogrzewało bruzdy, powodując kiełkowanie ziarna imalowało piękną zielenią bladość łodygi, która dopiero co wykiełkowała, pełnażywotności i obietnic.Jezus, który mówił o tym wchodząc do miasta, pokazując miejsce spotkania zSamarytanką i czyniąc odwołania do tej odległej w czasie rozmowy, zwraca siędo Swoich apostołów. Mówi do wszystkich oprócz Jana, który już zajął miejscepocieszyciela przy tak przygnębionej Maryi:[Por. J 4,37n] «Czy nie spełnia się teraz to, co powiedziałem wtedy? Weszliśmytu nieznani i osamotnieni. Zasiewaliśmy. Teraz spójrzcie! Plon obfity zrodził sięz tego zasiewu. I będzie się jeszcze powiększał. Wy go zbierzecie. A inni będążąć bardziej niż wy...»«A Ty nie, Panie?» – pyta Filip.«Ja zbierałem żniwo tam, gdzie zasiał [Jan,] Mój Poprzednik. Potemzasiewałem, abyście wy zbierali i zasiewali ziarno, które wam dałem. Ale jakJan nie zbierał tego, co zasiał, tak i Ja nie dokonam tego żniwa. Jesteśmy...»«Czym, Panie?» – pyta Juda, syn Alfeusza, poruszony.«Ofiarami, Mój bracie. Trzeba potu, aby uczynić pola płodnymi, ale aby uczynićowocnymi serca, potrzeba ofiary. Wstajemy, pracujemy, umieramy. Ktoś220


następuje po nas – wstaje, pracuje, umiera... I jest ktoś, kto zbiera to, co myużyźniliśmy naszą śmiercią.»«O! Nie! Nie mów tak, mój Panie!» – wykrzykuje Jakub, syn Zebedeusza.«I mówisz to ty, który byłeś uczniem Jana, zanim byłeś Moim? Nieprzypominasz sobie słów twojego pierwszego nauczyciela? „Trzeba, żeby Onwzrastał, a ja żebym się umniejszał” [por. J 3.30]. On rozumiał piękno isprawiedliwość umierania, aby dać innym sprawiedliwość. Ja nie będę mniejszyod niego.»«Ale Ty, Nauczycielu, to Ty: Bóg! On był człowiekiem.»«Jestem Zbawicielem. Będąc Bogiem muszę być doskonalszy niż człowiek.Skoro Jan, który był człowiekiem, umiał się umniejszyć, aby pozwolić wzejśćprawdziwemu Słońcu, Ja nie mogę przyćmić światła Mojego słońca przezchmurę tchórzostwa. Muszę wam zostawić czyste wspomnienie Mnie, abyściewy szli dalej naprzód; aby świat wzrastał w Idei chrześcijańskiej. Chrystusodejdzie, powróci tam, skąd przyszedł, i to stamtąd będzie wam okazywałmiłość, towarzysząc wam w waszej pracy, przygotowując wam miejsce, którebędzie waszą nagrodą. Ale Chrześcijaństwo pozostanie. Chrześcijaństwowzrośnie dzięki Mojemu odejściu... i dzięki odejściu wszystkich tych, którzy –nie przywiązując się do świata i do życia ziemskiego – będą umieli odejść jakJan i jak Jezus... umrzeć, aby dać życie.»«Zatem uważasz, że sprawiedliwe jest zadanie Ci śmierci?» – pyta Iskariotaniespokojnie.«Nie uważam za sprawiedliwe zadanie Mi śmierci. Uważam za sprawiedliweumrzeć za to, do czego doprowadzi Moja ofiara. Zabójstwo <strong>człowieka</strong> będziezawsze zabójstwem dla tego, który je popełnia, nawet jeśli ma wartość i wymiarinny dla tego, którego się zabija.»«Co chcesz powiedzieć?» [– dopytuje się Judasz.]«Chcę powiedzieć, że ten, który jest zabójcą z rozkazu lub z przymusu – jakżołnierz w czasie walki lub kat, który musi być posłuszny sędziemu, lub ktoś,kto się broni przed złodziejem – nie ma wcale zbrodni na sumieniu lub ma tylkozbrodnię względną zabicia swego bliźniego. Ten jednak kto bez nakazu i bezpotrzeby zabija niewinnego lub współdziała w jego zabójstwie, staje przedBogiem ze straszliwym obliczem Kaina.»«Czy nie moglibyśmy rozmawiać o czymś innym? To wywołuje cierpienieNauczyciela. Ty też, [Judaszu,] masz udręczone spojrzenie. Już nam się zdaje,że jest w agonii, kiedy Matka to słyszy i płacze. Już płacze z tego powoduosłonięta welonem! Jest tyle rzeczy, o których można mówić!... O, otonadchodzą dostojnicy. To sprawi, że zamilkniecie. Pokój wam! Pokój wam!»Piotr, który był trochę z przodu i odwrócił się, aby się włączyć do rozmowy,kłania się, pozdrawiając zwartą grupę pompatycznych mieszkańców Sychem,idących w stronę Jezusa.«Pokój z Tobą, Nauczycielu. Domy, które Cię przyjęły ubiegłym razem, sąwszystkie gotowe Cię przyjąć, a z nimi wiele innych [chce przyjąć] uczennice itych, którzy są z Tobą. Przyjdą wkrótce ci, którzy otrzymali Twojedobrodziejstwa niedawno lub za pierwszym razem. Jednej [Fotynaj] zabraknie,gdyż oddaliła się od tego miejsca, aby żyć, pokutując. Tak powiedziała i wierzęw to. Kiedy bowiem kobieta pozbawia się wszystkiego, co kochała, i odrzucagrzech, i daje dobra biednym, to znak, że naprawdę chce prowadzić nowe życie.221


Ale nie umiałbym Ci powiedzieć, gdzie jest. Odkąd opuściła Sychem, nikt jej jużnie widział. Ktoś z nas sądził, że widział ją w szacie służącej w jakiejś wiosceblisko Fiale. Inny przysięga, że ją rozpoznał w nędznym odzieniu w Bersabei.Ale ich wiadomości nie są pewne. Wezwana jej imieniem nie odpowiedziała. Asłyszano jak ktoś mówił o niej Joanna, a o tej drugiej – Agar.»«Nie muszę wiedzieć nic innego, jak tylko to, że się ocaliła. Wszelka innawiedza jest próżna i każde poszukiwanie jest niedyskretną ciekawością.Pozostawcie waszą współmieszkankę w jej tajemnym spokoju, zadowoleni tylkoz tego, że nie daje więcej zgorszenia. Aniołowie Pańscy wiedzą, gdzie jest, abyjej dać jedyną pomoc, jakiej potrzebuje, jedyną, jaka nie może wyrządzićszkody jej duszy... Zmęczonym niewiastom okażcie miłość, odprowadzając je dodomów. Jutro będę przemawiał do was. Dzisiaj będę słuchał was wszystkich iprzyjmę chorych.»«Nie pozostaniesz u nas na dłużej? Nie spędzisz tu szabatu?»«Nie. Szabat spędzę gdzie indziej, na modlitwie.»«Spodziewaliśmy się, że długo zatrzymasz się u nas...»«Ledwie Mi starczy czasu, aby powrócić do Judei na święta. Zostawię wamapostołów i niewiasty, jeśli chcą pozostać aż do wieczoru szabatu. Nie patrzciew ten sposób. Wiecie, że muszę ponad wszystko uczcić Pana, naszego Boga.Bycie tym, kim jestem, nie zwalnia Mnie od wierności Prawu Najwyższego.»Idą w kierunku domów. Do każdego wchodzą dwie uczennice i jeden apostoł:Maria Alfeuszowa i Zuzanna z Jakubem, synem Alfeusza; Marta i Maria z Zelotą;Eliza i Nike z Bartłomiejem; Salome i Joanna z Jakubem, synem Zebedeusza.Potem, w grupie, idą razem Tomasz, Filip, Judasz z Kariotu i Mateusz dojednego domu, Piotr i Andrzej do innego, a Jezus z Judą, synem Alfeusza, iJanem wchodzi z Maryją, Swoją Matką, do domu mężczyzny, który przemawiałw imieniu swoich współmieszkańców. Ci, którzy idą za Jezusem, oraz przybyszez Efraim, Szilo i Lebony, nie licząc innych pielgrzymów, którzy byli już w drodzedo Jerozolimy, a przerwali swą podróż, aby się udać z Jezusem, rozpraszają sięwszyscy po mieście w poszukiwaniu mieszkania.33. PRZYPOWIEŚĆ O SPRAWIEDLIWOŚCI SYNA KRÓLEWSKIEGO I OUDZIELANYCH MU RADACHNapisane 2 marca 1947. A, 10060-10066Główny plac Sychem jest niezwykle ożywiony. Sądzę, że jest tam całe miasto iże przybyli także mieszkańcy wiosek i sąsiednich miejscowości. Ci z Sychem, popołudniu pierwszego dnia, musieli się rozejść, dając znać w każdym miejscu.Przybyli więc wszyscy: zdrowi i chorzy, grzesznicy i niewinni. Plac już sięzapełnił. Ludzie tłoczą się też na tarasach i dachach domów. Przybywającysadowią się nawet na drzewach, rzucających cień na plac.W pierwszym szeregu, w pobliżu miejsca zachowywanego dla Jezusa, obokdomu, do którego wchodzi się po czterech stopniach, znajduje się troje dzieci.To te, które Jezus odebrał złodziejom. Są z nimi ich krewni. Jakże tych trojedzieci chciałoby już ujrzeć swego Zbawiciela! Na każdy krzyk odwracają się,szukając Go. A kiedy otwierają się drzwi jakiegoś domu i ukazuje się Jezus,dzieci biegną naprzód, krzycząc: «Jezus! Jezus! Jezus!»222


I wchodzą po wysokich stopniach, nie czekając nawet, aż zejdzie i ucałuje je.Jezus pochyla się i obejmuje je, podnosząc je jak żywy bukiet niewinnychkwiatów. Całuje małe twarzyczki, które odpłacają Mu tym samym.Daje się słyszeć szept wzruszonych ludzi i wznosi się jakiś głos, który mówi:«Tylko On umie pocałować nasze dzieci.»A inne głosy:«Widzicie, jak je kocha? Ocalił je z rąk rozbójników, potem dał im dom.Nakarmił je i przyoblekł, a teraz je całuje, jakby były synami, Jego własnymidziećmi.»Jezus, który postawił dzieci na ziemi, na najwyższym stopniu, całkiem bliskoSiebie, zwraca się do wszystkich, odpowiadając na te ostatnie słowa jakiejśnieznanej osoby:«Zaprawdę, oni są dla Mnie kimś więcej niż synami Moich wnętrzności. Jabowiem jestem ojcem dla ich dusz, które należą do Mnie nie w czasie, któryprzemija, lecz na wieczność, która trwa. Obym mógł to powiedzieć o każdymczłowieku, że ze Mnie, Życia, czerpie życie, aby uniknąć śmierci! Zaprosiłem wasdo tego, kiedy przybyłem tu po raz pierwszy. Wy zaś myśleliście, że macie wieleczasu, aby się na to zdecydować. Tylko jedna ukazała pośpiech, idąc zawezwaniem i wchodząc na drogę Życia: stworzenie najbardziej grzeszne pośródwas. Być może właśnie dlatego, że ona poczuła się umarła, że ujrzała, iż jestmartwa, zepsuta w swoim grzechu, śpieszyła się, aby uniknąć śmierci. Wy aninie czujecie, ani nie widzicie, żebyście byli umarli. Nie ma więc w was jejpośpiechu. Ale któryż to chory czeka na śmierć, aby wziąć środki dające życie?Umarły potrzebuje tylko całunu, olejków i grobu, w którym spocznie, aby sięstać prochem po swoim rozpadzie. Chociaż bowiem dla mądrych celów,zgnilizna Łazarza – na którego patrzycie oczyma rozwartymi od lęku izaskoczenia – została, dzięki interwencji Wiecznego, na nowo ułożona iuzdrowiona, to nikogo nie może kusić śmierć ducha i mówienie sobie:„Najwyższy przywróci życie mojej duszy”. Nie kuście Pana waszego Boga.Przyjdźcie do Życia. Nie ma już czasu na czekanie. Winorośl zostanie wkrótcezerwana i wytłoczona. Przygotujcie waszego ducha na Wino Łaski, którewkrótce zostanie wam dane.Czy tak nie robicie, kiedy macie wziąć udział w wielkiej uczcie? Czy nieprzygotowujecie żołądka na przyjęcie potraw i wybornych win, poprzedzającucztę roztropną wstrzemięźliwością, która oczyszcza smak, a żołądek czynimocnym, aby smakować i pragnąć pokarmu i napojów? I czyż nie działa taksamo plantator winogron, aby skosztować wina zrobionego niedawno? Niepsuje sobie podniebienia w dniu, kiedy chce spróbować nowego wina. Czyni tak,gdyż chce ocenić dokładnie braki i wartości, aby jedne poprawić, a drugimi sięszczycić i dobrze sprzedać swój towar.Czyż nie powinien umieć tak czynić człowiek dla swego ducha, aby zasmakowaćNieba, aby zdobyć skarb, dający mu wstęp do Nieba? Przecież umie to czynićten, kogo zaproszono na ucztę, aby smakować z większą przyjemnością dania iwina. Podobnie czyni plantator winogron, aby móc dobrze sprzedać swe winolub umożliwić sprzedanie tego wina, które z powodu jego braków mogłobyzostać odrzucone przez kupującego.Posłuchajcie Mojej rady. Tak, tej rady posłuchajcie. To dobra rada. Tosprawiedliwa rada Sprawiedliwego, któremu daremnie źle się doradza i którychce was ocalić od owoców złych rad, które wy otrzymaliście. Bądźciesprawiedliwi, jak Ja jestem sprawiedliwy. I umiejcie nadawać właściwą wartość223


adom, jakichś się wam udziela. Jeśli będziecie potrafili stać sięsprawiedliwymi, nadacie im słuszną wartość.Posłuchajcie przypowieści. Ona zakończy cykl tych, które opowiedziałem w Sziloi w Lebonie, a mówi ciągle o radach udzielanych i otrzymywanych.Pewien król posłał swego umiłowanego syna, aby nawiedził królestwo.Królestwo króla było podzielone na wiele prowincji, gdyż było bardzo rozległe.Te prowincje w różnym stopniu znały swego króla. Niektóre znały go takdobrze, że uważały się za ulubione i to wzbudzało w nich pychę. Uważały, żetylko one były doskonałe oraz znały króla i jego pragnienia. Inne znały go, alejednak nie uważały się za mądre i usiłowały poznawać go coraz lepiej. Inneznały króla, ale kochały go na swój sposób, gdyż postępowały według własnychzasad, a nie według prawdziwego kodeksu królestwa. Z prawdziwych zasadpostępowania przejęli to, co im się podobało i w takiej mierze, w jakiej to się impodobało. Potem zaś nawet tę odrobinę pomniejszyli, mieszając ją z innymiprawami zapożyczonymi z innych królestw, lub takimi, które sami sobie ustalili,a które nie były dobre. Nie, nie były dobre. Inni jeszcze mniej znali swego króla,a niektórzy wiedzieli tylko, że król istnieje. Nic więcej. Ale wierzyli w to niemaljak w bajkę.Syn króla przybył zwiedzić królestwo swego ojca, aby wszystkie tezróżnicowane regiony posiadły dobrą znajomość króla. Tu usuwał pychę, tampodnosił poniżonych, gdzie indziej poprawiał błędne poglądy, dalej jeszczeradził usunąć nieczyste elementy z czystego prawa, tu nauczał, jak uzupełnićbraki, tam próbował dać minimum wiedzy i wiary w prawdziwego króla, któregokażdy człowiek jest poddanym. Syn króla pomyślał jednak, że dla wszystkimpierwszym pouczeniem powinien być przykład sprawiedliwości zgodnej zkodeksem tak w częściach poważnych, jak i w sprawach mniejszej wagi. I sambył doskonały. Ludzie dobrej woli stawali się więc lepszymi, gdyż szli tak zasłowami, jak i za czynami królewskiego syna, bo jego słowa i jego czyny byłyczymś jednym, nie było w nich żadnej dysharmonii.Jednak mieszkańcy tej prowincji, która się uważała za lepszą – jedynie dlatego,że znała dokładnie literę kodeksu, choć nie postępowała według jego ducha –widzieli, że obserwacja tego, co czynił syn króla i o co ich usilnie prosił, ukazujezbyt jasno, że oni sami znali literę kodeksu, ale nie posiadali duchakrólewskiego prawa, i że w ten sposób ujawniała się ich obłuda. Wtedypomyśleli o usunięciu tego, co ich ukazywało takimi, jakimi byli. I żeby toosiągnąć, posłużyli się dwoma sposobami: jednym – przeciwko synowi króla,drugim – przeciwko jego zwolennikom. Pierwszemu źle doradzali iprześladowali go; co do drugich – udzielali im złych rad i zastraszali.Tyle spraw można określić jako złe rady. Złą radą jest powiedzenie: „Nie czyńtego, gdyż to może ci szkodzić”, udając życzliwe zainteresowanie. Złą radą jestprześladowanie w celu przekonania tego, kogo chce się zwieść, żeby uchybiłswemu posłannictwu. Złą radą jest powiedzieć zwolennikom: „Brońcie zawszelką cenę i wszystkimi środkami sprawiedliwego prześladowanego”, i złąradą jest powiedzieć zwolennikom: „Jeśli będziecie go chronić, spotkacie się znaszą pogardą.”Nie mówię tu o radach udzielanych zwolennikom. Mówię o radach, któredawano lub kazano dawać synowi króla. Z fałszywą dobrodusznością, z zajadłąnienawiścią lub przez usta nieświadomych narzędzi, którymi poruszono, żebyszkodzić, przekonując je, że działają przynosząc pożytek.Syn króla słuchał tych rad. Miał uszy, oczy, rozum i serce. Nie mógł więc ich niesłyszeć, nie widzieć, nie rozumieć i ich nie oceniać. Jednak syn króla miał przede224


wszystkim prawego ducha istoty prawdziwie sprawiedliwej i na wszelką radę –udzielaną świadomie lub nieświadomie w celu skłonienia go do grzechu i daniazłego przykładu podwładnym ojca oraz do [zadania] nieskończonego bólu ojcu –odpowiadał: „Nie. Czynię to, czego chce mój ojciec. Ja postępuję zgodnie z jegokodeksem. Fakt, że jestem synem króla, nie zwalnia mnie od tego, by byćnajbardziej wiernym z jego poddanych w przestrzeganiu prawa. Wy, którzymnie nienawidzicie i chcecie mnie przestraszyć, wiedzcie, że nic nie skłoni mniedo złamania prawa. Wy, którzy mnie kochacie i chcecie mnie ocalić, wiedzcie, żebłogosławię was za to wasze pragnienie, ale wiedzcie też, że wasza miłość imiłość, jaką ja mam do was, gdyż jesteście mi bardziej wierni niż ci, którzynazywają się „mędrcami”, nie może mnie uczynić niesprawiedliwym w moimzobowiązaniu wobec miłości największej, którą powinienem okazywać mojemuojcu”.Oto przypowieść, Moje dzieci. Jest tak jasna, że każdy z was chyba ją zrozumiał.A w duchach sprawiedliwych może się wznieść tylko jeden głos: „On jestnaprawdę sprawiedliwym, gdyż żadna ludzka rada nie może go pociągnąć nadrogę błędną”.Tak, synowie Sychem, nic nie może Mnie skłonić do grzechu. Biada, gdybymzgrzeszył! Biada Mi i biada wam. Zamiast być waszym Zbawicielem, byłbym dlawas zdrajcą, i mielibyście rację, gdybyście Mnie nienawidzili. Ale nie zrobiętego. Nie wyrzucam wam tego, że przyjęliście podszepty i myśleliście ośrodkach przeciwnych sprawiedliwości. Nie jesteście winni, gdyż uczyniliście tow duchu miłości. To co wam powiedziałem na początku, mówię wam i na końcu.Zapewniam was: jesteście Mi bardziej drodzy, niż gdybyście byli synami Moichwnętrzności, bo jesteście synami Mojego ducha. Doprowadziłem waszego duchado Życia i uczynię to jeszcze bardziej. Wiedzcie – i niech to będzie wasząpamiątką po Mnie – wiedzcie, że błogosławię was z powodu myśli, jaką mieliściew sercach. Ale wzrastajcie w sprawiedliwości, chcąc jedynie tego, co oddajecześć prawdziwemu Bogu, do którego trzeba mieć miłość absolutną, jakiej nienależy okazywać żadnemu innemu stworzeniu. Osiągnijcie tę doskonałąsprawiedliwość, której przykład Ja wam daję, sprawiedliwość, która depczewszystkie formy egoizmu [zmierzające] do własnego dobrobytu, strach przedwrogami i śmiercią, [sprawiedliwość,] która depcze wszystko, aby czynić wolęBożą.Przygotujcie waszego ducha. Świt Łaski nastaje, uczta Łaski jestprzygotowywana. Wasze dusze, dusze tych, którzy chcą przyjść do Prawdy, sąw przededniu swych zaślubin, wybawienia, odkupienia. Przygotujcie się, wsprawiedliwości, na święto Sprawiedliwości.»Jezus daje znak krewnym dzieci, które są przy Nim, żeby weszli z Nim do domu iwycofuje się, wziąwszy w ramiona troje dzieci, jak na początku.Na placu ścierają się ze sobą bardzo różne komentarze. Najlepsi mówią:«On ma rację. Zostaliśmy zdradzeni przez tych fałszywych posłańców.»Mniej dobrzy mówią:«A zatem nie powinien był nam pochlebiać. Sprawia, że rośnie nienawiść donas. Drwił sobie z nas. To prawdziwy żyd.»«Nie powinniście tak mówić. Nasi biedni poznali Jego pomoc, nasi chorzy – Jegopotęgę, sieroty – Jego dobroć. Nie możemy domagać się, żeby grzeszył dlasprawienia nam przyjemności.»225


«Już zgrzeszył, bo nam okazał nienawiść, sprawiając, że nienawiść do nasrośnie...»«Czyja?»«Wszystkich. Zadrwił z nas. Tak, zakpił z nas.»Różne zdania napełniają plac, ale nie zakłócają spokoju we wnętrzu domu, wktórym przebywa Jezus z dostojnikami, dziećmi i ich krewnymi.Jeszcze jeden raz się sprawdza słowo prorockie: „Będzie kamieniem niezgody.”34. JUDASZ ODDZIELA SIĘ OD UCZNIÓWNapisane 3 marca 1947. A, 10066-10070Jezus jest sam. Rozmyśla, siedząc pod gigantycznym, wiecznie zielonym dębem,który wyrósł na zboczu wzgórza, dominującego nad Sychem. W dole, wpierwszym słońcu – miasto różowo-białe, rozciąga się na niższych zboczachgóry. Widziane z góry wydaje się garścią wielkich białych kostek, rozrzuconychprzez duże dziecko na zielonej łące na zboczu. Dwa strumienie wody, bliskoktórych się ono wznosi, tworzą niebiesko-srebrzyste półkole wokół miasta.Potem jeden z nich, śpiewając i skrząc się, płynie przez miasto pomiędzybiałymi domami. Dalej wypływa i przepływa w zieleni w kierunku Jordanu,ukazując się i znikając pośród drzew oliwnych i bujnych sadów. Drugi,skromniejszy, pozostaje poza murami, jakby je muskając, nawadniając żyzneuprawy warzywne. Potem płynie napoić stada białych owiec, pasących się nałąkach, które kwiaty koniczyn barwią czerwonymi główkami.Rozległy horyzont otwiera się przed Jezusem. Za pofałdowaniem coraz niższychpagórków widać w perspektywicznym skrócie zieloną dolinę Jordanu, a za nią,góry z drugiej strony Jordanu, które się kończą na północnym wschodzieszczytami charakterystycznymi dla Auranitydy. Słońce, które wzeszło zza tychgór, oświetliło trzy dziwaczne chmury, podobne do trzech wstęg z lekkiej gazy,ułożonych poziomo na niebiesko-turkusowej zasłonie firmamentu. Ta lekka gazatrzech chmur długich i wąskich przybrała barwę pomarańczowej czerwieniniektórych cennych korali. Niebo wydaje się zamknięte przez tę powietrznąkratę, bardzo piękną. Jezus wpatruje się w nią lub raczej patrzy w tymkierunku, zamyślony. Kto wie, czy w ogóle ją widzi. Z łokciem opartym o kolano,z ręką podtrzymującą podbródek w zagłębieniu dłoni patrzy, myśli, medytuje.Ponad Nim – ptaki oddają się radosnej i hałaśliwej zabawie latając w powietrzu.Jezus spuszcza wzrok na Sychem, które budzi się coraz bardziej w słońcuporanka. Obecnie do pasterzy i stad, jedynych, które najpierw ożywiałypanoramę, dołączają się grupy pielgrzymów. Z brzękiem dzwonków stad mieszasię hałas grz<strong>echo</strong>tek osłów i głosy, odgłos stóp i słów. Wiatr przynosi Jezusowifalami wrzawę budzącego się miasta i ludzi, porzucających spoczynek nocy.Jezus wstaje. Opuszcza z westchnieniem spokojne miejsce i schodzi szybko,skrótem, w stronę miasta. Idzie naprzód pośród śpieszących się karawansprzedawców warzyw oraz pielgrzymów. Pierwsi idą wyładować towary, drudzychcą dokonać zakupów, zanim ponownie ruszą w drogę. W jednym kącie placutargowego znajdują się w oczekującej Go grupie apostołowie i uczennice, awokół nich – mieszkańcy Efraim, Szilo, Lebony i wielu z Sychem. Jezuspodchodzi do nich, wita, a potem mówi do osób z Sychem:«A teraz się rozstajemy. Wróćcie do waszych domów. Pamiętajcie o Moichsłowach. Wzrastajcie w sprawiedliwości.»226


Jezus odwraca się w stronę Judasza z Kariotu:«Czy dałeś, jak ci powiedziałem, [pieniądze] dla biednych z wszystkichmiejsc?»«Dałem, z wyjątkiem tych z Efraim, bo oni już otrzymali.»«Zatem idźcie. Zróbcie tak, by pomóc każdemu ubogiemu.»«Błogosławimy Cię za nich.»«Błogosławcie uczennice. To one dały Mi pieniądze. Idźcie. Pokój niech będzie zwami.»Odchodzą z żalem, smutni. Ale są posłuszni.Jezus zostaje z apostołami i uczennicami. Mówi do nich:«Idę do Enon. Chcę odwiedzić miejsce [pobytu] Chrzciciela. Potem pójdę drogąw dolinie. Jest wygodniejsza dla niewiast.»«Nie byłoby lepiej iść raczej drogą w Samarii?» – pyta Iskariota.«Nie musimy się bać złodziei, nawet jeśli jesteśmy na drodze sąsiadującej z ichpieczarami. Kto chce iść ze Mną, niech idzie. Ten, kto nie chce iść do Enon,niechaj tu zostanie do dnia po szabacie. Wtedy pójdę do Tersy. Kto tu zostaje,niech dołączy do Mnie w tej miejscowości.»«Ja, naprawdę... wolałbym zostać. Nie jestem całkiem zdrowy... jestemzmęczony...» – odzywa się Iskariota.«To widać. Wydajesz się chory. Ciemne spojrzenie, nastrój, a nawet skóra.Obserwuję cię od jakiegoś czasu...» – mówi Piotr.«Ale nikt mnie nie pyta, czy cierpię, jednak...»«Sprawiłoby ci to radość? Nie wiem nigdy, co ci się podoba. Ale jeśli to cisprawia przyjemność, pytam cię o to teraz, i jestem gotów zostać z tobą ipielęgnować cię...» – odpowiada mu Piotr cierpliwie.«Nie, nie! To tylko zmęczenie. Idź, idź! Ja tu zostanę.»«Ja też zostaję. Jestem stara. Odpocznę, służąc ci za matkę» – mówiniespodziewanie Eliza.«Zostajesz? Mówiłaś...» – przerywa jej Salome.«Gdyby wszyscy tam szli, poszłabym i ja, aby tu nie być sama. Ale ponieważJudasz zostaje...»«W takim razie idę. Nie chcę, abyś się poświęcała, niewiasto. Z pewnościąpójdziesz chętnie zobaczyć schronienie Chrzciciela...» [– mówi Judasz.]«Jestem z Betsur i nie odczuwałam nigdy potrzeby pójścia do Betlejem, abyzobaczyć grotę, w której narodził się Nauczyciel. Zrobię to wtedy, kiedy niebędę już mieć Nauczyciela. Zastanów się więc, czy bardzo pragnę ujrzećmiejsce, w którym był Jan... Wolę okazywać miłość, pewna, że ona ma więcejwartości niż jakaś pielgrzymka.»«Czynisz wymówkę Nauczycielowi. Nie zauważasz tego?» [– pyta Judasz.]227


«Mówię o sobie. On tam idzie i czyni dobrze. On jest Nauczycielem. Ja jestemstaruszką, której boleści odebrały wszelką ciekawość, a miłość do Chrystusaodebrała mi pragnienie wszystkiego, co nie jest służeniem.»«Zatem dla ciebie służbą jest szpiegowanie mnie.»«Robisz coś zasługującego na naganę? Pilnuje się tego, kto czyni cośszkodliwego. Nigdy jednak nikogo nie szpiegowałam, mężu. Nie należę dorodziny węży. I nie zdradzam.»«Ja też nie» [– stwierdza Judasz.]«Oby Bóg tak chciał dla twego dobra. Nie pojmuję jednak, dlaczego jest dlaciebie tak odrażające to, że chcę tu zostać odpocząć...»Jezus, aż dotąd milczał i słuchał wraz z innymi, zdziwionymi tą sprzeczką.Podnosi głowę, którą miał nieco pochyloną, i mówi:«Dość. Pragnienie [odpoczynku], jakie ty masz, może mieć tym bardziejniewiasta, w dodatku niewiasta starsza. Zostaniecie tu do świtu po szabacie,potem dołączycie do Mnie. A teraz idź kupić to, co może być konieczne na te dni.Idź i pośpiesz się.»Judasz odchodzi niechętnie kupić pożywienie. Andrzej chce iść za nim, ale Jezuschwyta go za ramię mówiąc mu:«Zostań. On może to zrobić sam.»Jezus jest bardzo surowy. Eliza patrzy na Niego, a potem podchodzi, aby Mupowiedzieć:«Wybacz, Nauczycielu, sprawiłam Ci przykrość.»«Nie mam ci nic do wybaczenia, niewiasto. To ty raczej przebacz temuczłowiekowi, jakby to był twój syn.»«Z tym uczuciem zostanę przy nim... nawet jeśli on uważa inaczej... Ty mnierozumiesz...»«Tak i błogosławię cię. Mówię ci też, że dobrze powiedziałaś stwierdzając, iżpielgrzymki do miejsc, związanych ze Mną, będą koniecznością wtedy, kiedyMnie nie będzie już pośród was... koniecznością dla umocnienia waszego ducha.Obecnie trzeba jedynie służyć pragnieniom waszego Jezusa. Ty zaś pojęłaś Mojepragnienie, bo poświęcasz się, opiekując się duchem nierozważnym...»Apostołowie patrzą jeden na drugiego... uczennice także. Maryja pozostajecałkiem zasłonięta i nie podnosi głowy, nie chcąc na nikogo patrzeć. Maria zMagdali stoi jak królowa, która ma sądzić. Nie traci z oczu ani na chwilęJudasza, który krąży między sprzedawcami. Ma spojrzenie rozgniewane igrymas pogardy na zaciśniętych ustach. Wyraz jej twarzy mówi więcej, niżgdyby się odzywała...Judasz powraca. Daje swoim towarzyszom to, co kupił. Poprawia płaszcz,którym się posłużył, aby przynieść zakupy. Chce oddać sakiewkę Jezusowi.Jezus jednak odpycha ją ręką:«To nie jest konieczne. Maria rozdziela jałmużny. Do ciebie należy byćdobroczyńcą tutaj. Jest wielu żebraków, którzy zewsząd zdążają w tych dniachdo Jerozolimy. Dawaj bez uprzedzeń i z miłością, pamiętając że wszyscy228


jesteśmy wobec Boga żebrakami, proszącymi o Jego miłosierdzie i o Jegochleb... żegnaj. Żegnaj, Elizo. Pokój niech będzie z wami.»I odwraca się szybko, aby wyruszyć zdecydowanym krokiem po pobliskiejdrodze, nie dając Judaszowi czasu na pożegnanie Go... Wszyscy idą za Nim wmilczeniu. Wychodzą z miasta, aby się skierować na południowy wschód, przezbardzo piękne pola...35. OCALENIE MŁODEGO BENIAMINA W ENONNapisane 4 marca 1947. A, 10070-10083Enon, garść domów, leży wyżej, na północy. Oto miejsce, gdzie był Chrzciciel:grota otoczona bujną roślinnością. Niedaleko stąd – potok <strong>boga</strong>ty w wodę,płynący w kierunku Jordanu. Pluska silnie, formując następnie bardzo obfity wwody strumień.Jezus siedzi przed grotą, tam gdzie się znajdował, kiedy żegnał Swego kuzyna.Jest sam. Jutrzenka barwi wschód lekkim różem. Lasy ożywiają się dziękićwierkaniu przebudzonych ptaków. Z owczarni w Enon dochodzi beczenie. Jakiśwrzask przeszywa spokojne powietrze. Dreptanie stóp po ścieżce. Prz<strong>echo</strong>dzistado kóz, prowadzone przez chłopca, który zatrzymuje się na chwilę,spoglądając niepewnie na Jezusa. Potem odchodzi. Ale trochę później powraca,bo jedna kózka zatrzymała się, obserwując <strong>człowieka</strong>, którego nie miałazwyczaju widzieć w tym miejscu, a który wyciąga długą rękę, aby jej dać łodygęmajeranku i głaszcze jej mądrą główkę. Pastuszek stoi niezdecydowany. Niewie, czy wziąć ze sobą zwierzę, czy pozwolić Jezusowi je głaskać. Jezus sięuśmiecha, jakby był zadowolony, że zwierzę podchodzi bez obawy przykucnąć uJego stóp i położyć głowę na Jego kolanach. Inne kozy także wracają, abyskubać trawę usianą kwiatami.Pastuszek pyta:«Chcesz mleka? Jeszcze nie wydoiłem dwóch krnąbrnych kóz, które – jeśli sięnie najedzą – bodą tego, kto im wyciska wymiona. Są jak ich pan, który jeśli niejest syty zysku, bije nas kijem.»«Ty jesteś pasterzem-sługą?»«Jestem sierotą, jestem sam i jestem sługą. On jest moim krewnym, bo to mążsiostry matki mojej matki. I dopóki była Rachela... Ale nie żyje od wielumiesięcy... I jestem bardzo nieszczęśliwy... Weź mnie ze Sobą! Jestemprzyzwyczajony do życia z niczego... Będę Twoim sługą... trochę chlebawystarczy mi za zapłatę. Tu także nie mam nic... Gdyby mi płacił, odszedłbym.Ale on mówi: „Oto twoje denary! Ale zatrzymuję je na twoje ubranie i jedzenie”.Ubranie!... Widzisz to? Jedzenie!.... Spójrz na mnie.... To ślady uderzeń... Otomój chleb wczorajszy...»Pokazuje sińce na bardzo wychudłych rękach i ramionach.«Co zrobiłeś?» [– pyta Jezus.]«Nic. Twoi towarzysze, to znaczy: uczniowie, mówili o Królestwie Niebieskim isłuchałem ich... Był szabat. Chociaż nie pracowałem z powodu szabatu, toprzecież nie próżnowałem... On mnie bardzo pobił, tak że... że nie chcę już z nimzostać. Weź mnie. Lub ucieknę... Przyszedłem tu specjalnie dziś rano. Bałem sięmówić, ale Ty jesteś dobry, więc ośmielam się odezwać.»«A stado? Nie będziesz z pewnością chciał uciec z nim...»229


«Zaprowadzę je do owczarni... Ten człowiek wkrótce przyjdzie tu wycinaćdrzewo... Zaprowadzę stado i ucieknę. Och! Weź mnie!»«A czy wiesz, kim Ja jestem?»«Ty jesteś Chrystusem! Królem Królestwa Niebieskiego. Kto idzie za Tobą, tenbędzie szczęśliwy w przyszłym życiu. Tu nie miałem nigdy radości... nieodrzucaj mnie... żebym ją miał tam, w górze...»Płacze leżąc u stóp Jezusa, blisko kózki.«Skąd Mnie znasz tak dobrze? Czy może słyszałeś, jak przemawiałem?» [–dopytuje się Jezus.]«Nie. Wczoraj dowiedziałem się, że się znajdujesz tam, gdzie był Chrzciciel.Przez Enon czasami prz<strong>echo</strong>dzą Twoi uczniowie. Słyszałem ich. Nazywają sięMaciej, Jan, Symeon. Bywali tu często, bo Chrzciciel był ich nauczycielem przedTobą. A poza tym – Izaak... W Izaaku znalazłem ojca i matkę. Izaak chciałnawet odebrać mnie panu i dał pieniądze. Ale on! Tak, wziął pieniądze, alepotem mnie nie dał, drwiąc sobie z Twojego ucznia.»«Wiesz bardzo dużo. Ale czy wiesz, dokąd idę?»«Do Jerozolimy. Ale na mojej twarzy nie jest napisane, że jestem z Enon.»«Idę dalej. Wkrótce odchodzę. Nie mogę cię zabrać.»«Weź mnie na krótki czas, na jaki możesz.»«A potem?» [– pyta Jezus.]«A potem... Będę płakał, ale pójdę z tymi od Jana, którzy pierwsi powiedzielibiednemu chłopcu, że radość której ludzie nie dają na ziemi, Bóg daje w Niebietym, którzy mieli dobrą wolę. Ja ją mam. Byłem tak bardzo bity i cierpiałem takwielki głód, że prosiłem Boga o ten pokój. Widzisz, że miałem dobrą wolę... Aleteraz, jeśli mnie odepchniesz, nie będę już miał nadziei...»Płacze cicho, błagając Jezusa oczyma pełnymi łez bardziej niż wargami.«Nie mam pieniędzy, żeby cię wykupić i nie wiem, czy twój pan zgodziłby się nato.»«Ale już za mnie zapłacono. Mam świadków. Eliasz, Lewi i Jonasz widzieli to iczynili wymówki temu człowiekowi, a to są najwięksi z Enon, jak wiesz!»«Jeśli tak jest... Chodźmy. Wstań i chodź.»«Dokąd?» [– pyta chłopiec.]«Do twojego pana.»«Boję się! Idź sam. To tam, na tej górze, pośród drzew. To on je ścina. Ja tuzaczekam.»«Nie bój się. Spójrz, idą tu Moi uczniowie. Będzie nas tak wielu wobec niego.Nie uczyni ci krzywdy. Wstań. Pójdziemy do Enon poszukać trzech świadków ipójdziemy do twego pana. Daj Mi rękę. Potem powierzę cię uczniom, którychznasz. Jak się nazywasz?»«Beniamin.»230


«Mam dwóch innych małych przyjaciół o takim imieniu. Będziesz trzecim.»«Przyjacielem! To zbyt wiele! Jestem sługą.»«Pana Najwyższego. Dla Jezusa z Nazaretu jesteś przyjacielem. Chodź.Zgromadź stado i idziemy.»Jezus wstaje. Kiedy pastuszek gromadzi kozy i popycha uparte zwierzę na drogępowrotną, On daje znak apostołom, żeby przyszli szybko. Idą ścieżką i patrzą wstronę Jezusa. Przyśpieszają kroku. Stado jest już na drodze. Jezus, trzymającpastuszka za rękę, podchodzi do nich...«Panie! Stałeś się pasterzem kóz? Naprawdę Samaria może być nazywanaupartą kozą... ale Ty...»«Ale Ja jestem dobrym Pasterzem i zmieniam także kozły w baranki. Poza tymwszystkie dzieci są barankami, a ten pastuszek jest tylko nieco starszymdzieckiem.»«Czy to nie ten chłopiec, którego ten człowiek wczoraj zabrał ze sobą takbrutalnie?» – mówi Mateusz obserwując chłopca.«Sądzę, że to on. To byłeś ty?»«Ja.»«O, biedny chłopak! Twój ojciec z pewnością cię nie kocha!» – mówi Piotr.«To mój pan. Nie mam innego ojca oprócz Boga.»«Tak. Uczniowie Jana rozproszyli jego niewiedzę i umocnili jego serce, a wewłaściwej chwili Ojciec wszystkich sprawił, że się spotkaliśmy. Idziemy do Enonaby wziąć ze sobą trzech świadków. A potem pójdziemy do pana...» – mówiJezus.«Aby nam dał dziecko? A gdzie mamy denary? Maria rozdała ostatnie, jakiemiała...» – zauważa Piotr.«Nie trzeba pieniędzy. On nie jest niewolnikiem i już dano za niego pieniądzepanu. Izaak zapłacił, bo cierpiał z powodu dziecka.»«A dlaczego go nie otrzymał?»«Dlatego że wielu kpi sobie z Boga i bliźniego. Oto Moja Matka z niewiastami.Idźcie im powiedzieć, że nie mają iść dalej.»Jakub, syn Zebedeusza, i Andrzej odchodzą szybko i lekko jak gazele. Jezusśpieszy się do Matki i do uczennic. Podchodzi do nich, one zaś już powiadomionepatrzą na dziecko z litością.Zawracają szybko w kierunku Enon. Wchodzą. Idą, prowadzeni przez chłopca,do domu Eliasza. To starzec o oczach matowych z powodu wieku, ale jeszczeżywotny. W swojej młodości musiał być zdrowy jak dąb z tych regionów.«Eliaszu, Rabbi z Nazaretu weźmie mnie, jeśli...»«Bierze cię? Nie mógłby ci okazać większej dobroci. Stałbyś się zły, gdybyś tupozostał. Serce staje się twarde, kiedy niesprawiedliwość trwa zbyt [długo]. Aona jest zbyt twarda. Spotkałeś Go? Najwyższy usłyszał więc twój płacz, chociażpochodził od dziecka samarytańskiego. Błogosławiony jesteś zatem, ty, który –231


dzięki twojemu wiekowi jesteś wyzwolony od wszelkich więzów i możesz iść zaPrawdą. Nic cię nie powstrzymuje od pójścia za nią, nawet wola ojca lub matki.To, co w ciągu tylu lat wydawało się karą, zdaje się teraz opatrznościowe. Bógjest dobry. Ale czego chcesz ode mnie, że przyszedłeś tutaj? Mojegobłogosławieństwa? Daję ci je jako Starszy z tego miejsca.»«Chcę twego błogosławieństwa, bo jesteś dobry. Ponadto przyszedłem prosić,abyście ty, Lewi i Jonasz, poszli z Rabbim do mojego pana, aby nie domagał sięjuż pieniędzy.»«A gdzie jest Rabbi? Jestem stary i widzę bardzo mało i rozpoznaję tylko tych,których znam dobrze. Nie znam Rabbiego.»«Jest tu. Stoi przed tobą.»«Tu? Potęgo odwieczna! – starzec wstaje i kłania się w stronę Jezusa, mówiąc:– Wybacz starcowi o zamroczonych oczach. Pozdrawiam Ciebie, bo jest tylkojeden sprawiedliwy w całym Izraelu i Ty nim jesteś. Chodźmy. Lewi jest wswoim ogrodzie przy kadzi, a Jonasz – przy swoich serach.»Starzec wstaje. Jest wysoki jak Jezus, chociaż pochylony przez wiek. Rusza wdrogę dotykając ściany i omijając z pomocą laski przeszkody na drodze.Jezus, który powitał go Swoim [pozdrowieniem] pokoju, pomaga mu w miejscu,gdzie trzy prymitywne stopnie czynią drogę niebezpieczną dla niemalniewidomego starca. Przed wyruszeniem Jezus powiedział uczennicom, że majączekać na Niego w tym miejscu. W tym czasie Beniamin idzie do swojejowczarni.Starzec mówi:«Ty jesteś dobry, ale Aleksander to dzikie zwierzę. To wilk. Nie wiem, czy... Alejestem na tyle <strong>boga</strong>ty, aby Ci dać, ile trzeba, pieniędzy za Beniamina, jeśliAleksander będzie chciał więcej. Moje dzieci nie potrzebują moich pieniędzy.Mam prawie sto lat, a denary nie przydają się w drugim życiu. Czyn ludzki, tak,ten ma wartość...»«Dlaczego nie zrobiłeś tego wcześniej?» [– pyta Jezus.]«Nie czyń mi wymówek, Rabbi. Dawałem jeść dziecku i pocieszałem je, aby sięnie stało złoczyńcą. Aleksander potrafiłby wzbudzić okrucieństwo nawet wturkawce, ale nie mogłem, nikt nie mógł mu odebrać dziecka. Ty... Tyodchodzisz z nim daleko. Ale my... my pozostajemy tutaj i obawiamy się jegozemsty. Któregoś dnia, ktoś z Enon wstawiał się za nim, bo Aleksander, pijany,byłby zabił dziecko, i on, nie wiem jak to zrobił, zdołał mu otruć stado.»«Czy to nie jest tylko zła myśl?» [– pyta Jezus.]«Nie. On czekał przez wiele miesięcy. W zimie, kiedy owce są zamknięte, zatrułwodę w zbiorniku. Wypiły, napuchły, zginęły. Wszystkie. Wszyscy tu jesteśmypasterzami. I zrozumieliśmy... Aby się upewnić, daliśmy jeść ich mięso psu ipies zdechł. Był też ktoś, kto widział Aleksandra, jak wchodził ukradkiem dozagrody... O! To złoczyńca! Boimy się go... Okrutny, zawsze pijany wieczorem.Bezlitosny wobec wszystkich swoich [domowników]. Teraz, kiedy wszyscyumarli, zadręcza chłopca.»«A więc w takim razie nie pójdziesz...»«O, nie! Idę. Trzeba powiedzieć prawdę. O, słyszę młotek, to Lewi.»232


Woła go głośno blisko płotu: «Lewi! Lewi!»Starzec, nieco młodszy niż ten pierwszy, wychodzi na zewnątrz w krótkimubraniu, z młotkiem w ręku. Pozdrawia Eliasza i pyta go: «Czego chcesz,przyjacielu?»«Mam ze mną Rabbiego z Galilei. Przyszedł zabrać Beniamina. Aleksander jestw lesie. Chodź zaświadczyć, że otrzymał już pieniądze od tamtego ucznia.»«Idę. Zawsze mi mówiono, że Rabbi jest dobry. Teraz wierzę w to. PokójTobie!»Odkłada młotek, mówi nie wiem komu, że ma na niego poczekać i odchodzi zEliaszem i Jezusem.Szybko dochodzą do owczarni Jonasza. Wołają go, wyjaśniają...«Idę. Ty – nakazuje jakiemuś chłopcu – pracuj dalej.»Wyciera ręce w chustę, którą rzuca na motykę, i idzie, pozdrowiwszy Gonajpierw, za Jezusem, Lewim oraz Eliaszem.Jezus rozmawia w tym czasie ze starcem. Mówi mu:«Jesteś sprawiedliwy. Bóg da ci pokój.»«Mam nadzieję. Pan jest sprawiedliwy! To nie moja wina, że urodziłem się wSamarii...»«To nie jest twoja wina. W drugim życiu nie ma granic dla sprawiedliwych.Tylko grzech wznosi granicę między Niebem i Czeluścią.»«To prawda. Jakże chętnie bym Cię zobaczył! Twój głos jest słodki i łagodnąręką prowadzisz starego niewidomego. Łagodną i mocną. Wydaje mi się, że toręka syna mojego umiłowanego dziecka. Ma na imię Eliasz, jak ja, syn Józefa,mojego syna. Jeśli Twój wygląd jest jak Twoja ręka, szczęśliwy ten, kto Cięwidzi.»«Lepiej Mnie słuchać niż widzieć. To bardziej uświęca ducha.»«To prawda. Słucham tych, którzy mówią o Tobie. Oni jednak prz<strong>echo</strong>dzą tędyrzadko... Czy to nie jest odgłos siekiery [uderzającej] o pnie?»«Tak.»«Zatem... Aleksander jest już blisko... zawołaj go.»«Tak. Pozostańcie tu. Jeśli będę mógł to załatwić sam, nie będę was wołać. Niepokazujcie się, zanim was nie zawołam.»Jezus idzie dalej i woła głośno.«Kto mnie potrzebuje? Kim jesteś?» – mówi mężczyzna starszy, bardzo mocny,o profilu twardym. Ma piersi, ręce i nogi jak zapaśnik. Cios zadany tymi rękomamusi być jak brutalne uderzenie maczugą. [Jezus odpowiada:]«To Ja, nieznajomy, który cię zna. Przychodzę zabrać to, co jest Moje.»«Twoje? Cha! Cha! Cóż jest Twoje w moim lesie?»«Nic z lasu. W twoim domu jest Mój Beniamin.»233


«Jesteś szalony! Beniamin jest moim sługą.»«I krewnym. A ty jesteś jego prześladowcą. Mój posłaniec dał ci za to dzieckopieniądze, których się domagałeś. Wziąłeś pieniądze i odmówiłeś oddania muchłopca. Mój posłaniec, człowiek pokoju, nie zareagował. Ja przychodzę w imięsprawiedliwości» [– oznajmia Jezus.]«Twój posłaniec musiał przepić pieniądze. Nic nie dostałem i zatrzymujęBeniamina. Kocham go bardzo.»«Nie. Ty go nienawidzisz. Lubisz tylko zysk, którym się z nim nie dzielisz. Niekłam. Bóg karze kłamców.»«Nie dostałem pieniędzy. Jeśli rozmawiałeś z moim sługą, to wiedz, że jestsprytnym kłamcą. Zbiję go, bo mnie oczernił. Żegnaj!» – odwraca się od Jezusa ijuż ma się oddalić.«Uważaj, Aleksandrze, gdyż Bóg jest obecny. Nie wystawiaj na próbę Jegodobroci.»«Bóg! Czyżby Bóg troszczył się o moje sprawy? Do mnie należy strzeżeniemoich spraw i troska o nie.»«Miej się na baczności!» [– ostrzega go Jezus.]«Kimże Ty jesteś, nędzny Galilejczyku? Jak możesz sobie pozwalać na robieniemi wymówek? Nie znam Cię.»«Znasz Mnie: jestem Rabbim z Galilei, i...»«Ach, tak! I sądzisz, że mnie przestraszysz? Nie boję się ani Boga, aniBelzebuba, a Ty chcesz, żebym się bał Ciebie? Ciebie? Szaleńca? Idź, idź. Pozwólmi pracować Odejdź, mówię. Nie patrz na mnie. Sądzisz, że Twoje oczy mnieprzestraszą! Co chcesz zobaczyć?»«Nie twoje zbrodnie, gdyż znam je wszystkie. Wszystkie. Nawet te, których niktnie zna. Ale chcę zobaczyć, czy zrozumiesz, że ta godzina jest ostatnią, jaką cidaje miłosierdzie Boże, aby cię [skłonić] do żalu. Chcę zobaczyć, czy powstanąwyrzuty sumienia, aby stopić twoje serce kamienne, czy...»Mężczyzna, który ma siekierę w rękach, rzuca nią w Jezusa, który się szybkopochyla. Siekiera szybuje nad Jego głową i uderza w młody zielony dąb. Drzewopada, ścięte w jednej chwili. Słychać wielki szum listowia i trzepot skrzydełprzerażonych ptaków.Trzej, ukryci w małej odległości, wychodzą z krzykiem, bojąc się, że Jezus zostałteż ugodzony, a niemal niewidomy starzec, krzyczy:«Och! Zobaczyć! Widzieć, czy On jest naprawdę bez rany! Tylko po to, zobaczyć,o, Boże wieczny!»I głuchy na wszystkie zapewnienia innych idzie do przodu na ślepo, bo zgubiłlaskę i chce dotknąć Jezusa, aby się przekonać, że nie krwawi żadna <strong>część</strong> Jegociała. Jęczy:«Jeden promień światła, a potem – ciemności. Ale zobaczyć, zobaczyć, bez tejzasłony, która mi pozwala zaledwie odgadywać przeszkody...»«Nic Mi nie jest, ojcze, dotknij Mnie» – mówi Jezus, dotykając go i pozwalającsię dotknąć.234


W tym czasie inni kierują w stronę okrutnika twarde słowa, wyrzucając mu jegocios i kłamstwa. Ponieważ nie ma już siekiery, wyciąga nóż i idzie, aby ugodzić,bluźniąc Bogu, kpiąc sobie z niewidomego, grożąc innym, naprawdę podobny dodzikiego wściekłego zwierzęcia. Ale chwieje się, zatrzymuje, nóż wypada mu zręki, przeciera oczy, otwiera je, zamyka, a potem wydaje przeraźliwy okrzyk:«Nie widzę! Na pomoc! Moje oczy... Ciemności... Kto mi pomoże?»Inni także krzyczą, z osłupienia. A nawet drwią z niego, mówiąc: «Bóg cięwysłuchał.»Istotnie, pośród bluźnierstw wołał i tak:«Niechaj mnie Bóg oślepi, jeśli kłamię i jeśli zgrzeszyłem. I niechaj raczejoślepnę, niż oddam cześć szalonemu Nazarejczykowi! A co do was, to sięzemszczę, i połamię Beniamina jak ten krzew...»Tamci więc kpią sobie z niego, mówiąc: «Teraz się zemścij...»«Nie bądźcie jak on, nie miejcie nienawiści» – radzi Jezus i głaszcze starca,który nie zajmuje się niczym innym, jak tylko sprawdzaniem, że Jezus nie jestranny. Jezus, aby go uspokoić, mówi mu: «Unieś głowę! Spójrz!»Dokonuje się cud. Jak tam, wobec gwałtownika, ciemności, tak tu, dlasprawiedliwego – światłość. I pod potężnymi drzewami rozlega się inny krzyk,szczęśliwy:«Widzę! Moje oczy! Światło! Błogosławię Cię!» – i starzec wpatruje się w Jezusaoczyma, które promienieją nowym życiem, a potem upada, aby ucałować Jegostopy.«Chodźmy, my dwaj. Wy odprowadźcie do Enon tego nieszczęśnika. I miejcielitość, gdyż Bóg go już ukarał. Bóg wystarczy. Niech człowiek będzie dobrywobec każdego nieszczęścia.»«Weź Sobie dziecko, owce, las, dom, pieniądze. Ale przywróć mi wzrok. Niechcę pozostać niewidomy.»«Nie mogę. Zostawiam ci wszystko to, przez co stałeś się grzesznikiem. Biorę zeSobą niewinnego, gdyż znosił już męczeństwo. Oby w ciemnościach twa duszamogła się otworzyć na Światłość.»Jezus żegna Lewiego i Jonasza. Idzie szybko ze starcem, który wydaje sięodmłodzony i po dojściu do pierwszych domów, wykrzykuje swą radość. CałeEnon jest poruszone...Jezus toruje Sobie przejście, idzie do pastuszka, który jest przy apostołach, imówi mu:«Chodź! Idziemy, bo czekają na nas w Tersa.»«Wolny? Wolny? Z Tobą? O! Nie wierzyłem w to! Żegnaj, Eliaszu. A inni?»Chłopak jest poruszony...Eliasz całuje go, błogosławi i mówi mu:«I wybacz nieszczęśliwemu.»«Dlaczego? Wybaczyć – tak. Ale dlaczego nieszczęśliwemu?»235


«Ponieważ bluźnił Panu i światło zgasło w jego oczach. Nikt z nas nie będziemusiał się go już bać. Jest w ciemnościach i stał się słaby. Przerażająca jestpotęga Boża!...»Starzec wydaje się natchnionym prorokiem, kiedy stoi tak z rękami uniesionymi,zwrócony do nieba, myśląc o tym, co widział.Jezus żegna go i prz<strong>echo</strong>dzi przez mały podekscytowany tłum. Odchodzi. Za Nimidą apostołowie i uczennice, również Beniamin, żegnany przez niewiasty, którechcą dać ulubieńcowi Pana dowód swego uczucia: owoc, sakiewkę, chleb,ubranie, co znajdują na miejscu. A on, szczęśliwy, żegna je, dziękuje im i mówi:«Zawsze dobre wobec mnie! Będę o tym pamiętać. Będę się za was modlił.Poślijcie wasze dzieci do Pana. To piękne być z Nim. On jest Życiem. Żegnajcie!Żegnajcie!...»Minęli Enon. Idą w stronę Jordanu, ku równinie doliny Jordanu, ku nowymwydarzeniom, jeszcze ukrytym...Chłopiec nie odwraca się za siebie. Nie komentuje. Nie myśli. Nie wzdycha.Uśmiecha się. Patrzy na Jezusa, tam na przedzie, na prawdziwego Pasterza, zaktórym idzie Jego stado, stado, w którym jest teraz i on, biedne dziecko... inagle zaczyna śpiewać pełnym głosem...Apostołowie uśmiechają się, mówiąc:«Chłopiec jest szczęśliwy.»Niewiasty mówią z uśmiechem:«Uwięziony ptaszek odzyskał wolność i gniazdo.»Jezus uśmiecha się, odwracając się, aby popatrzeć, a Jego uśmiech, jak zawsze,wydaje się czynić wszystko bardziej świetlistym. Woła chłopca, mówiąc:«Chodź tu, jagniątko Boże. Chcę cię nauczyć pięknej pieśni.»I intonuje, a za Nim inni, psalm:«Pan jest moim Pasterzem, nie braknie mi niczego. Postawił mnie na obfitychpastwiskach...» i tak dalej.Przepiękny głos Jezusa rozchodzi się nad urodzajnymi polami, góruje nadinnymi, nawet nad najlepszymi głosami, tak potężnie wyraża radość.«Twój Syn, Maryjo, jest szczęśliwy» – mówi Maria Alfeuszowa.«Tak. Jest szczęśliwy. Ma jeszcze jakąś radość...»«Żadna podróż nie jest bezowocna. On prz<strong>echo</strong>dzi rozlewając łaski i zawsze jestktoś, kto naprawdę spotyka Zbawiciela. Pamiętasz tamten wieczór w BetlejemGalilejskim?» – pyta Maria z Magdali.«Tak. Ale nie chciałabym sobie przypominać tamtych trędowatych i tegoniewidomego...» [– wyznaje Maryja.]«Ty byś zawsze przebaczyła. Jesteś taka dobra! Ale sprawiedliwość równieżjest konieczna» – zauważa Maria Salome.«Jest konieczna, ale na szczęście dla nas miłosierdzie jest większe» – mówijeszcze Maria Magdalena.236


«Ty możesz tak mówić, ale Maryja...» – odpowiada Joanna.«Maryja chce tylko przebaczenia, chociaż Ona nie potrzebuje przebaczenia.Prawda, Maryjo?» – mówi Zuzanna.«Chciałabym tylko przebaczenia, tak. Tego tylko. Być złym to już musi byćstraszliwym cierpieniem...» – mówi Maryja z westchnieniem.«Ty byś przebaczyła wszystkim, naprawdę wszystkim? Czy to by byłosprawiedliwe? Są ludzie uparci w złu, którzy marnują wszelkie przebaczenie,kpiąc sobie z niego jako ze słabości» – mówi Marta.«Przebaczyłabym. Co do Mnie, przebaczyłabym. Nie z głupoty, ale dlatego, żewidzę w każdej duszy małe dziecko, bardziej lub mniej dobre. Jakby syna...Matka przebacza zawsze... nawet jeśli mówi: „Sprawiedliwość wymagasprawiedliwej kary”. Och! Gdyby jakaś matka mogła umrzeć, aby zrodzić noweserce, dobre, dla złego dziecka, myślicie, że by tego nie zrobiła? Ale toniemożliwe. Są serca, które odrzucają wszelką pomoc... Myślę, że litość powinnanawet im dawać przebaczenie, bo mają już w sercu tak wielki ciężar: swegrzechy, surowość Bożą... Och! Przebaczajmy, przebaczajmy winnym... I obyspodobało się Bogu przyjąć nasze całkowite przebaczenie dla zmniejszenia ichdługu...»«Ale dlaczego Ty ciągle płaczesz, Maryjo? Nawet teraz, kiedy Twój Syn machwilę radości!» – skarży się Maria Alfeuszowa.«Jego radość nie była całkowita, bo grzesznik nie żałował. Jezus ma pełnąradość, kiedy może zbawić...»Nie wiadomo, dlaczego Nike, która dotąd się nie odzywała, mówiniespodziewanie:«Wkrótce będziemy znowu z Judaszem z Kariotu.»Niewiasty spoglądają na siebie, jakby to proste zdanie było czymśnadzwyczajnym, jakby się za nim kryło coś wielkiego. Ale żadna nie wypowiadaani słowa.Jezus zatrzymuje się w bardzo pięknym gaju oliwnym. Wszyscy się zatrzymują.Jezus błogosławi pokarm i dzieli go, a potem go rozdaje.Beniamin patrzy i układa to, co mu dano: ubrania zbyt długie lub zbyt szerokie,sandały, które mu nie pasują, migdały jeszcze w łupinie, ostatnie orzechy, małyser, kilka pomarszczonych jabłek, nóż. Jest szczęśliwy mając taki skarb. Oddajepożywienie i składa szaty, mówiąc: «Ubiorę najpiękniejsze na Paschę.»Maria Alfeuszowa obiecuje:«W Betanii wszystko ci doprowadzę do porządku. Na razie zostaw to. W Tersabędzie woda, aby to odświeżyć, a dalej będą nici, aby to zrobić na miarę. Co dosandałów to... nie wiem, co zrobić.»«Damy je pierwszemu ubogiemu, którego spotkamy, jeśli będą pasować na jegonogi i w Tersa kupimy parę nowych» – mówi spokojnie Maria z Magdali.«A za jakie pieniądze, siostro?» – pyta ją Marta.«Ach! To prawda! Nie mamy już ani jednej monety... Ale Judasz ma pieniądze...więc Beniamin nie będzie musiał w nich długo chodzić. Poza tym, biedne237


dziecko! Jego dusza miała wielką radość, ale jeszcze jego ciało musi otrzymaćpowód do uśmiechu... Niektóre rzeczy sprawiają radość.»Zuzanna, młoda i pogodna, mówi ze śmiechem:«Mówisz jakbyś wiedziała z doświadczenia, że para nowych sandałów sprawiaradość temu, kto ich nigdy nie posiadał!»«To prawda. Ale jednak wiem, jaką może sprawiać radość ubranie suche, kiedysię jest przemoczonym, i ubranie świeże, kiedy ma się tylko jedno.Pamiętam...»I pochyla głowę na ramię Najświętszej Maryi, mówiąc:«Pamiętasz, o Matko?» – i całuje Ją czule.Jezus daje nakaz wyruszenia, aby być w Tersa przed wieczorem: «Tych dwojenie wie, co się z nami dzieje...»«Czy chcesz, żebyśmy poszli szybciej, aby im powiedzieć, że przybywasz?» –proponuje Jakub, syn Alfeusza.«Tak. Idźcie wszyscy z wyjątkiem Jana i Jakuba, i Mojego brata Judy. Tersa niejest już daleko... Idźcie zatem. Odszukajcie Judasza i Elizę i przygotujcierównież miejsca dla nas, bo ponieważ tak bardzo się spóźniliśmy i mamyniewiasty ze sobą, dobrze będzie spędzić tam noc... Pójdziemy za wami.Spotkamy się przy pierwszych domach...»Ośmiu apostołów odchodzi szybko. Jezus idzie wolno za nimi.36. «JUDASZU, CZY DLA CIEBIE MOJA ŚMIERĆ MA BYĆ DAREMNA?»Napisane 5 marca 1947. A, 10083-10098Tersa jest tak otoczone bujnymi oliwkami, że trzeba być bardzo blisko nich, abyzauważyć, że jest tam miasto. Pas murów otaczających niezwykle urodzajneogrody warzywne osłania domy przed wiatrem. W ogrodach stapiają się ze sobąi przeplatają różne odcienie zieleni: cykoria, sałata, jarzyny, młode dynie,drzewa owocowe, roślinne altany. Kwiaty obiecują owoce, a małe owocezapowiadają smakołyki.Zza zasłony trzcin i wierzb, które wyrosły blisko kanału pozbawionego wody,lecz we wnętrzu jeszcze wilgotnego, wyłania się ośmiu apostołów, posłanych doprzodu wcześniej. Usłyszeli odgłos kroków nadchodzących osób. Są wyraźniezaniepokojeni i przygnębieni. Dają znak, żeby się zatrzymać. Idą szybko doprzodu. Kiedy są dosyć blisko, aby można ich było usłyszeć bez koniecznościkrzyczenia, mówią:«Odejdźcie! Odejdźcie! Wycofajcie się polami. Nie można wejść do miasta. Omalnas nie ukamienowali. Oddalcie się, tam, do tego zagajnika, a powiemy wam...»Popychają do tyłu w głąb wysuszonego kanału Jezusa, trzech apostołów,chłopca, niewiasty, bardzo pragnąc oddalić się niepostrzeżenie. Mówią:«Niech nas tu nie widzą. Ruszajmy! Chodźmy!»Daremnie Jezus, Juda i dwóch synów Zebedeusza usiłują się dowiedzieć, cozaszło. Daremnie pytają:«A Judasz, syn Szymona? A Eliza?»238


Ośmiu niczego nie słucha. Idą przez gąszcz łodyg i roślin wodnych, z nogamipodrapanymi przez sitowie. W twarz uderzają ich wierzby i trzciny. Ślizgają siępo mule dna, chwytają się krzewów, opierają o brzegi, pokryci błotem. Oddalająsię tak, pod wpływem nalegania ośmiu, idących z odwróconymi głowami ipatrzących, czy z Tersa nie wychodzi ktoś, śledząc ich. Ale na drodze jest tylkosłońce, które zaczyna zachodzić i wychudzony błąkający się pies.W końcu są blisko gęstwiny jeżyn, które stanowią granicę czyjejś własności. Zagęstwiną – łany lnu zaczynają wypuszczać kwiaty błękitne jak niebo. Na wietrzekołyszą się ich wysokie łodygi.«Tam, tam, do środka. Kiedy usiądziemy, nikt nas nie zobaczy i po zapadnięciunocy wyruszymy...» – mówi Piotr ocierając pot.«Dokąd? – pyta Juda, syn Alfeusza. – Mamy niewiasty.»«Dokądkolwiek. Zresztą łąki są pełne ściętego siana, to posłuży za łóżko. Dlaniewiast można rozpiąć namioty z naszych płaszczy i czuwać.»«Tak. Wystarczy, że nie będziemy widziani i że udamy się o świcie w stronęJordanu. Masz rację, Nauczycielu, że nie chcesz iść drogą przez Samarię. Dlanas, ubogich, lepsi są złodzieje niż Samarytanie!...» – mówi Bartłomiej jeszczezadyszany.Odzywa się Tadeusz:«Ale w końcu co się dzieje? Czy Judasz wywołał to jakąś...»Tomasz przerywa mu:«Z pewnością mu się dostało. Przykro mi z powodu Elizy...»«Widziałeś Judasza?»«Nie, ale łatwo jest być prorokiem. Jeśli powiedział, że jest Twoim apostołem, zpewnością go pobili. Nauczycielu, oni Cię tu nie chcą.»[Por. Łk 9,51n] «Tak, wszyscy zbuntowali się przeciwko Tobie.»«To prawdziwi Samarytanie.»Wszyscy mówią razem. Jezus nakazuje wszystkim milczenie i poleca: «Niechmówi jeden. Szymonie Zeloto, jesteś najbardziej spokojny.»«Panie, to można szybko opowiedzieć. Weszliśmy do miasta i nikt nam nieprzeszkadzał, dopóki nie wiedzieli, kim jesteśmy i uważali nas za pielgrzymów.Potem jednak zapytaliśmy – bo musieliśmy to uczynić! – czy mężczyzna młody,wysoki, ciemnowłosy, ubrany na czerwono i z taletem o brzegach czerwonych ibiałych, w towarzystwie starszej niewiasty, szczupłej, o włosach raczej siwychniż czarnych i w szacie popielatej, bardzo ciemnej, weszli do miasta i czy szukaligalilejskiego Nauczyciela i Jego towarzyszy. Wtedy od razu się rozgniewali...Może nie mieliśmy mówić Tobie. Z pewnością popełniliśmy błąd... ale w innychmiejscach zostaliśmy przyjęci tak dobrze, że... nie rozumiem, co się tuzdarzyło!... Ci, którzy przed trzema dniami byli pełni szacunku wobec Ciebie,wydali się żmijami!»Tadeusz przerywa mu: «Robota Judejczyków...»«Nie sądzę. Nie wierzę w to z powodu wyrzutów, jakie nam robili, i ich gróźb.Uważam... jestem pewien, jesteśmy pewni, że przyczyną gniewu Samarytan jest239


to, że Jezus odrzucił ich propozycję ochrony. Krzyczeli: „Wynoście się!Odejdźcie! Wy i wasz Nauczyciel! On chce iść adorować [Boga] na górze Moria.Niech tam idzie i niech umrze On i wszyscy Jego. Nie ma miejsca pośród nas dlatych, którzy nie uznają nas za przyjaciół, tylko za sługi. Nie chcemy innychprzykrości, z których nie mamy żadnej korzyści. Dla Galilejczyka – kamieniezamiast chleba i atakujące psy, zamiast gościnnych domów”. Tak mówili imówili jeszcze więcej. A ponieważ nalegaliśmy, aby dowiedzieć sięprzynajmniej, co się stało z Judaszem, oni wzięli kamienie, aby nas uderzyć irzeczywiście wypuścili psy. I krzyczeli do siebie: „Stańmy przy wszystkichwejściach. Jeśli przyjdzie, zemścimy się”. Uciekliśmy. Jedna niewiasta – zawszejest ktoś dobry, nawet pomiędzy złymi – wepchnęła nas do swego ogrodu.Przeprowadziła nas inną ścieżką między ogrodami aż do kanału, w którym niema wody, bo wykorzystano ją do nawadniania przed szabatem. Ukryła nas tam.Potem obiecała nam przynieść wiadomości o Judaszu. Ale jeszcze nie przyszła.Poczekajmy na nią tutaj, bo powiedziała, że jeśli nas nie znajdzie w kanale,przyjdzie tutaj.»Są liczne komentarze. Niektórzy nadal oskarżają Judejczyków. Inni czyniąJezusowi lekką wymówkę, wymówkę ukrytą pod słowami:«Mówiłeś zbyt jasno w Sychem i potem odszedłeś. W czasie tych trzech dnipostanowili, że jest zbyteczne łudzić się i szkodzić sobie z powodu Kogoś, ktoich nie zadowolił... i wypędzają Cię...»Jezus odpowiada:«Nie żałuję, że powiedziałem prawdę i że spełniam Mój obowiązek. Teraz nierozumieją. W niedługim czasie zrozumieją Moją sprawiedliwość i uwielbią Mniebardziej niż gdybym jej nie przestrzegał, i [zrozumieją] wielką miłość, jaką ichdarzę.»«O, oto niewiasta na drodze! Ośmieliła się pokazać...» – mówi Andrzej.«Czy nie przychodzi nas zdradzić, co?» – mówi Bartłomiej podejrzliwy.«Jest sama!»«Za nią mogą iść ludzie ukryci w kanale...»Ale niewiasta, idąca z koszem na głowie, podąża dalej, mija pola lnu, gdzieczekają Jezus i apostołowie, następnie wchodzi na ścieżkę i znika... aby ukazaćsię ponownie nagle za plecami czekających na nią. Odwracają się niemalprzerażeni, słysząc szelest traw.Niewiasta mówi do ośmiu, których zna:«Jestem. Wybaczcie mi, że kazałam wam długo czekać... Nie chciałam, żebyktoś szedł za mną. Powiedziałam, że idę do mojej matki... Wiem... Przyniosłamtu coś, żebyście się posilili. Nauczyciel... Który to jest? Chcę Mu oddać cześć.»«To jest Nauczyciel.»Niewiasta, która postawiła kosz, upada na twarz, mówiąc:«Wybacz grzech moim współmieszkańcom. Gdyby nie było ludzi, którzy ich dotego pobudzili... Wielu jednak starało się o to, abyś został tu odrzucony...»«Nie żywię urazy, niewiasto. Wstań i mów. Wiesz coś o Moim apostole ikobiecie, która była z nim?»240


«Tak. Wypędzono ich jak psy za miasto, z drugiej strony. Oczekują tam nocy.Chcieli wrócić w stronę Enon, szukając Ciebie. Chcieli przyjść tu, wiedząc, że ichtowarzysze tu są. Poleciłam im nie robić tego. Zostaną tam cicho, a ja was donich zaprowadzę. Zrobię to, gdy tylko zapadnie zmrok. Szczęśliwym trafem niema mojego małżonka i mogę swobodnie opuszczać dom. Zaprowadzę was dojednej z moich sióstr, zamężnej, na równinie. Prześpicie się tam, nie mówiąc,kim jesteście, nie z powodu Merod, ale z powodu mężczyzn, którzy są z nią. Tonie są Samarytanie: są z Dekapolu, osiedleni tu. Ale tak będzie lepiej...» [–stwierdza niewiasta.]«Niech Bóg ci to wynagrodzi. Czy tych dwoje uczniów jest rannych?»«Mężczyzna trochę. Niewiasta wcale. I zapewne Najwyższy ochronił ją, bo ona,dumnie, chroniła swego syna własnym ciałem, kiedy mieszkańcy chwycili zakamienie. Och! Jaka odważna niewiasta! Wołała głośno: „To tak uderzaciekogoś, kto was nie obraził? I nie szanujecie mnie, która go broni i jest matką?Czy nie macie matek wy wszyscy, którzy nie szanujecie kobiety, która rodziła?Czy zrodziliście się z wilczycy albo zostaliście uczynieni z błota i gnoju?”. Ipatrzyła na napastników trzymając rozchylony płaszcz, aby bronić mężczyzny irównocześnie wycofywała się, popychając go poza miasto... I umacnia gojeszcze teraz, mówiąc: „Niechaj Najwyższy sprawi, o mój Judaszu, że ta krewwylana za Nauczyciela stanie się balsamem dla twego serca”. On jest tylkotrochę ranny. Mężczyzna bardziej się chyba boi niż cierpi. Ale teraz bierzcie ijedzcie. Dla niewiast jest mleko, dopiero co udojone, i chleb z serem i owocami.Nie mogłam upiec mięsa, zbytnio bym się spóźniła. Tu jest wino dla mężczyzn.Jedzcie. Zapada zmrok. Potem, bezpiecznymi drogami, pójdziemy do tychdwojga i następnie do Merod.»«Niech Bóg ci jeszcze raz wynagrodzi» – mówi Jezus.Ofiarowuje i rozdziela pożywienie. Odkłada na bok dwie części dla tych, którzysą daleko.«Nie. Nie. Pomyślałam o nich i zaniosłam im pod moimi szatami jajka i chleb, zodrobiną wina i oliwy na rany. To jest dla was. Jedzcie, a ja w tym czasie będępilnować drogi...»Jedzą, ale gniew pożera mężczyzn, a przygnębienie odebrało apetyt niewiastom.Wszystkim, z wyjątkiem Marii z Magdali. To, co przeraża i upokarza innych, nanią działa jak napój pobudzający nerwy i odwagę. Oczy rzucają błyski w stronęwrogiego miasta. Jedynie obecność Jezusa, który powiedział wcześniej, że nienależy żywić urazy, powstrzymuje gwałtowne słowa. Nie mogąc więc animówić, ani działać, wyładowuje gniew na niewinnym chlebie, który gryzie wsposób tak znaczący, że Zelota nie potrafi się powstrzymać od powiedzenia jej zuśmiechem:«Na szczęście ludzie z Tersa nie mogą wpaść w Twoje ręce! Przypominaszuwięzione dzikie zwierzę, Mario!»«Tak. Dobrze widzisz. I w oczach Bożych mam więcej zasługi zpowstrzymywania się, by wejść tam tak, jak na to zasługują, niż za wszystko to,co uczyniłam do tej pory, aby wynagrodzić.»«Nie bądź surowa, Mario! Bóg ci przebaczył grzechy większe niż ich wina.»«To prawda. Oni Cię obrazili, Ciebie, mojego Boga, jeden raz, pod wpływeminnych. A ja... wiele razy... z mojej własnej woli... i nie mogę byćnieprzejednana ani pyszna...»241


Spuszcza oczy na chleb, na który spływają dwie łzy.Marta kładzie jej rękę na kolanach i mówi do niej cicho:«Bóg ci przebaczył. Nie upadaj na duchu... Przypomnij sobie, co otrzymałaś:naszego Łazarza...»«To nie udręczenie. To wdzięczność. To wzruszenie... I stwierdzenie, że niemam jeszcze tego miłosierdzia, które tak obficie otrzymałam... Wybacz mi,Rabbuni!» – mówi podnosząc piękne oczy, którym pokora przywróciła ichsłodycz.«Nigdy nie odmawia się przebaczenia temu, kto jest pokorny sercem, Mario» [–mówi Jezus.]Zapada wieczór, barwiąc niebo odcieniem delikatnego fioletu. Rzeczy trochęoddalone rozmywają się. Łodygi lnu, których wdzięk był tak widoczny, stapiająsię teraz w jedną ciemną masę. Ptaki milkną w listowiu. Zapala się pierwszagwiazda. W powietrzu słychać pierwszą cykadę. Jest wieczór.«Możemy iść. Tu, na polach, nie zobaczą nas. Chodźcie pewnie. Nie zdradzęwas. Nie robię tego dla korzyści. Proszę tylko Niebo o litość, bo litościpotrzebujemy wszyscy» – mówi niewiasta wzdychając.Wstają i idą za nią. Prz<strong>echo</strong>dzą wzdłuż Tersy, pośród pól i ogrodów jużciemnych, ale są wystarczająco blisko, by dojrzeć ludzi wokół ognisk u wylotudróg...«Czatują na nas...» – mówi Mateusz.«Przeklęci!» – syczy Filip przez zęby.[Por. Łk 9,54] Piotr nie odzywa się, ale unosi ręce ku niebu, w niemej prośbielub proteście. Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, którzy rozmawiali bez przerwy,nieco na przedzie, przed innymi, wracają, aby powiedzieć:«Nauczycielu, skoro Ty, z powodu Twej doskonałej miłości, nie chciałeś sięodwołać do kary, czy chcesz, abyśmy to uczynili? Chcesz, abyśmy powiedzieliogniowi z nieba, żeby zstąpił i spalił tych grzeszników? Powiedziałeś, żewszystko możemy, o co poprosimy z wiarą i...»Jezus szedł trochę pochylony, jakby zmęczony. Prostuje się nagle i przeszywaich dwoma spojrzeniami, iskrzącymi się w blasku księżyca. Cofają się wmilczeniu, przerażeni tym spojrzeniem. Jezus, patrząc ciągle na nich w ten samsposób, mówi im:«Nie wiecie, jakiego jesteście ducha. Syn Człowieczy nie przyszedł, aby gubićdusze, lecz aby je zbawić. Czy nie pamiętacie, co wam mówiłem? Powiedziałemw przypowieści o dobrym ziarnie i chwaście: „Na razie pozwólcie wzrastaćrazem ziarnu dobremu i życicy, bo gdybyście je chcieli teraz rozdzielić,moglibyście wyrwać dobre ziarno wraz z życicą. Pozostawcie je więc, aż dożniwa. W czasie żniwa powiem żniwiarzom: zbierzcie teraz życicę i powiążcie jąw snopki, aby ją spalić, a dobre ziarno złóżcie w moim spichlerzu”.» [Por. Mt13,24nn]Jezus już zapanował nad wzburzeniem wobec dwóch, którzy domagali sięukarania ludzi z Tersy, gdyż ogarnął ich gniew, rozpalony przez miłość do Niego.Teraz zaś stoją przed Nim ze spuszczonymi głowami. Jezus chwyta ich za łokcie,jednego z prawej, a drugiego z lewej strony i rusza ponownie w drogę.242


Prowadzi ich, mówiąc do wszystkich, którzy się zgromadzili wokół Niego, kiedysię zatrzymał:«Zaprawdę, mówię wam, że bliski jest czas żniwa, Mojego pierwszego żniwa.Dla wielu nie będzie drugiego. Ale – wychwalajmy za to Najwyższego – <strong>część</strong>tych ludzi, którzy w Moim czasie nie potrafili się stać kłosem dobrego ziarna, pooczyszczeniu Ofiarą paschalną narodzi się ponownie z duszą nową. Do tego dnianie będę na nikogo wylewał gniewu... Potem będzie sprawiedliwość...»«Po święcie Paschy?» – pyta Piotr.«Nie. Po czasie. Nie mówię o ludziach, żyjących teraz. Patrzę na przyszłe wieki.Ludzie nie przestają się odnawiać, jak plony na polach. Zbiory następują jednepo drugich. A Ja zostawię to, co będzie potrzebne, aby ci, którzy przyjdą wprzyszłości, mogli się stać dobrym ziarnem. Jeśli nie będą tego chcieli uczynić,na końcu świata Moi aniołowie oddzielą życicę od dobrego ziarna. Wtedy tobędzie wieczny Dzień Boga samego. Obecnie na świecie jest dzień Boga iszatana. Pierwszy zasiewa Dobro, drugi rzuca między ziarno Boże swe przeklętechwasty, swe zgorszenia, niegodziwości, swe ziarno, wzbudzające nieprawości izgorszenia. Zawsze bowiem będą ludzie buntujący przeciwko Bogu, jak ci,którzy podburzyli [mieszkańców tego miasta]. Oni naprawdę są mniej winni niżci, którzy ich skłaniają do zła.»«Nauczycielu, każdego roku oczyszczamy się na Paschę i Przaśniki, ale wciążjesteśmy tacy sami, jacy byliśmy. Czy może będzie inaczej w tym roku?» – pytaMateusz.«Całkiem inaczej» [– odpowiada Jezus.]«Dlaczego? Wyjaśnij nam.»«Jutro... Jutro lub kiedy będziemy w drodze i kiedy Judasz, syn Szymona,będzie z nami, powiem wam o tym.»«O, tak! Powiesz nam i staniemy się lepsi... Tymczasem, wybacz nam, Jezu» –prosi Jan.[Por. Mk 3,17] «Nadałem wam właściwe imię. Ale grzmot nie wyrządza zła.Błyskawica tak, może zabić. Jednak często grom zapowiada błyskawicę. Tak siędzieje z tym, kto nie usuwa ze swego ducha całego nieporządku przeciwnegomiłości. Dzisiaj pyta, czy mógłby ukarać, jutro ukarze bez pytania. Pojutrzeukarze nawet bez przyczyny. Łatwo się zstępuje w dół... Dlatego też mówięwam, że macie się wyzbyć wszelkiej zatwardziałości serca względem waszegobliźniego. Czyńcie, jak Ja czynię, a będziecie pewni, że nie popełniacie błędu.Czy może widzieliście kiedyś, że się mściłem na kimś, kto Mnie boleśnie rani?»«Nie, Nauczycielu. Ty...»«Nauczycielu! Nauczycielu! Tu jesteśmy. Ja i Eliza. O, Nauczycielu, jakie tozmartwienie dla Ciebie! I jaki strach z powodu śmierci...» – mówi Judasz zKariotu wydostający się zza rzędów winorośli i biegnący ku Jezusowi. Ma głowęobwiązaną opaską. Eliza, spokojniejsza, idzie za nim.«Cierpiałeś? Bałeś się, że umrzesz? Życie jest dla ciebie tak drogie?» – pytaJezus wyzwalając się z objęć płaczącego Judasza.«Nie życie. Bałem się Boga. Umrzeć bez Twojego przebaczenia... Wciąż Cięobrażam. Wszystkich znieważam. Nawet ją... A ona mi odpowiedziała jak matka.Poczułem się winny i boję się śmierci...»243


«O! Oby ten zbawienny lęk doprowadził cię do świętości! Ja ci przebaczam,zawsze, wiesz o tym. Obyś tylko miał chęć nawrócenia się. A ty, Elizo?Przebaczyłaś?»«To wielkie nieokiełznane dziecko. Umiem współczuć.»«Byłaś odważna, Elizo. Wiem o tym» [– mówi Jezus.]«Gdyby jej tam nie było! Nie wiem, czy jeszcze bym Cię ujrzał, Nauczycielu!» [–mówi Judasz.]«Widzisz więc, została przy tobie z miłości, a nie – z nienawiści... Czy jesteśranna, Elizo?»«Nie, Nauczycielu. Kamienie spadały wokół mnie, nie zadając mi ran, ale mojeserce było bardzo zatrwożone, bo myślałam o Tobie...»«Teraz wszystko się skończyło. Chodźmy za niewiastą, która chce naszaprowadzić do bezpiecznego domu.»Ruszają w dalszą drogę, idąc dróżką oświetloną przez księżyc, który przesuwasię ku wschodowi.Jezus chwycił Iskariotę za ramię i idzie z nim na przedzie. Przemawia do niegołagodnie. Usiłuje pracować nad jego sercem wstrząśniętym przez minionystrach przed sądem Bożym:«Widzisz, Judaszu, jak jest łatwo umrzeć. Śmierć ciągle czatuje wokół nas.Widzisz, jak to, co nam wydaje się czymś małej wagi, kiedy jesteśmy pełniżycia, staje się czymś wielkim, przerażająco wielkim, kiedy śmierć nas jużdotyka? Ale po co chcieć mieć te obawy, po co sobie je tworzyć, aby je znaleźćprzed sobą w chwili umierania, skoro dzięki świętemu życiu można nie znaćprzerażenia z powodu bliskiego sądu Bożego? Czy nie wydaje ci się, że wartożyć sprawiedliwie, aby umierać spokojnie?Judaszu, Mój przyjacielu, boskie, ojcowskie miłosierdzie dopuściło towydarzenie, aby się stało wezwaniem dla twego serca. Masz jeszcze czas,Judaszu... Dlaczego nie chcesz dać twemu Nauczycielowi, który wkrótce umrze,wielkiej, bardzo wielkiej radości wiedzy, że powróciłeś do Dobra?»«Ale czy możesz mi jeszcze przebaczyć, Jezu?»«Czy mówiłbym do ciebie w ten sposób, gdybym tego nie potrafił? Jak ty Mniejeszcze mało znasz! Ja znam cię. Wiem, że jesteś jak ktoś, kto jest usidlonyprzez ogromną dziesięciornicę. Ale gdybyś chciał, mógłbyś się jeszcze wyzwolić.O, cierpiałbyś z pewnością. Wyzwalanie się z tych łańcuchów, które ciebiedręczą, byłoby bolesne. Ale potem – jaka radość, Judaszu!Obawiasz się, że nie będziesz miał siły przeciwstawiania się tym, którzywpływają na ciebie? Ja mogę ci wybaczyć z góry grzech przekroczenia rytupaschalnego... Jesteś chory. Dla chorych Pascha nie jest obowiązkowa. Nikt niejest bardziej chory niż ty. Jesteś jak trędowaty. Trędowaci nie wchodzą doJerozolimy, dopóki są chorzy. Wierz, Judaszu, że ukazywać się przed Panem zduchem tak nieczystym jak twój nie jest czczeniem Go, lecz obrażaniem. Trzebanajpierw...»«Dlaczego więc mnie nie oczyścisz i nie uzdrowisz?» – pyta Judasz, już twardy,zacięty.244


«Ja cię nie uzdrawiam! Kiedy ktoś jest chory, sam usiłuje wyzdrowieć, chyba żejest całkiem mały lub niemądry i nie potrafi tego chcieć...» [– mówi Jezus.]«Traktuj mnie jak takie osoby. Traktuj mnie jak głuptasa i troszcz się Ty sam,bez mojej wiedzy.»«To nie byłoby sprawiedliwe, gdyż ty umiesz chcieć. Ty wiesz, co jest dobre, aco złe dla ciebie. I na nic by się nie zdało, gdybym cię uzdrowił, a ty niepragnąłbyś pozostać zdrowym.»«To także mi daj» [– mówi Judasz.]«Dać ci je? Narzucić ci zatem dobrą wolę? A twoja wolna wola? Czym by sięwtedy stała? Czym byłoby twoje „ja” <strong>człowieka</strong>, wolnego stworzenia? Czymścałkowicie uległym?»«Skoro jestem całkowicie uległy szatanowi, mógłbym także być uległy Bogu!»«Jak Ty mnie ranisz, Judaszu! Jakże przeszywasz Moje serce! Ale wybaczam cito, co Mi robisz... Powiedziałeś: całkowicie uległy szatanowi. Ja niepowiedziałem tej okropności...»«Ale o tym myślałeś, bo taka jest prawda i Ty o tym wiesz, jeśli jest prawdą, żeczytasz w sercach ludzkich. Jeśli tak jest, to wiesz, że nie jestem już wolny... Onmnie wziął w posiadanie i...»«Nie. On się zbliżył do ciebie, kusząc cię, próbując cię, a ty go przyjąłeś. Nie maopętania, jeśli nie ma na początku przylgnięcia do jakiegoś szatańskiegokuszenia. Wąż wsuwa głowę między liczne sztaby, ustawione dla bronienia serc,ale nie wszedłby, gdyby człowiek nie poszerzył przejścia, aby podziwiać jegozwodniczy wygląd, aby go słuchać, aby iść za nim... Wtedy dopiero człowiekstaje się uległym bez reszty, opętanym, ale dlatego że tego chce. Bóg równieżposyła z niebios najłagodniejsze światła Swej ojcowskiej miłości i Jego światławnikają w nas. Albo raczej Bóg, dla którego wszystko jest możliwe, zstępuje wserca ludzi. To Jego prawo. Dlaczego więc człowiek, który wie, że staje sięniewolnikiem, uległym bez reszty wobec Obrzydliwego, nie umie się stać sługąBoga, a raczej dzieckiem Boga, i dlaczego wypędza swego Najświętszego Ojca?Nie odpowiadasz Mi? Nie mówisz Mi, dlaczego wolałeś, chciałeś szatana bardziejod Boga? Ale masz jeszcze czas, aby osiągnąć zbawienie!Ty wiesz, że idę na śmierć. Nikt nie wie tego tak jak ty... Nie odrzucamśmierci.... Idę. Idę na śmierć, gdyż Moja śmierć będzie Życiem dla tak wieluludzi. Dlaczego nie chcesz do nich należeć? Czy tylko dla ciebie, Mój przyjacielu,Mój biedny, chory przyjacielu, Moja śmierć ma być daremna?»«Będzie daremna dla tak wielu ludzi, nie łudź się. Zrobiłbyś lepiej, gdybyś uciekłi żył daleko stąd, cieszył się życiem, przekazywał Twoją naukę, gdyż ona jestdobra, ale gdybyś nie składał Siebie w ofierze.»«Gdybym przekazywał Moją naukę! Ale czy Moje nauczanie byłoby prawdziwe,gdybym postąpiłbym wbrew temu, czego nauczam? Jakim byłbymNauczycielem, gdybym głosił posłuszeństwo woli Bożej, a jej sam nie wypełniał?Miłość do ludzi – a nie kochał ich? Wyrzeczenie się ciała i świata – a kochałbymSwe ciało i zaszczyty świata? [Gdybym zakazywał] gorszenia – a samgorszyłbym nie tylko ludzi, ale i aniołów?To szatan mówi przez ciebie w tej chwili, jak mówił w Efraim, jak tyle razymówił i działał za twoim pośrednictwem, aby Mnie niepokoić. Rozpoznawałemwszystkie te działania szatana, dokonywane poprzez ciebie, ale nie miałem cię245


w nienawiści, nie nużyłem się tobą, lecz jedynie cierpiałem, nieskończeniecierpiałem. Jak matka, która śledzi postęp zła, które prowadzi jej syna dośmierci, obserwowałem pogłębianie się zła w tobie. Jak ojciec, który niczego nieżałuje, byle tylko znaleźć środki dla swego chorego syna, Ja niczego nieszczędziłem, aby cię ocalić. Pokonałem wiele razy odrazę, wzburzenie, gorycz,zniechęcenie... Jak ojciec i jak matka zrozpaczeni, rozczarowani wszelkimimożliwościami ziemskimi zwracają się ku Niebu, aby otrzymać życie dla syna,tak Ja jęczałem i jęczę, aby wybłagać cud, który ocaliłby ciebie, ocalił ciebie,ocalił ciebie na skraju przepaści, do której już obsuwają się twe stopy. Judaszu,popatrz na Mnie! Wkrótce Moja Krew zostanie przelana za grzechy ludzi. Niepozostanie Mi ani jedna jej kropla. Wypije ją ziemia, kamienie, trawy, szatyMoich prześladowców i Moje... drewno, żelazo, powrozy, ciernie... i będą ją piłyduchy oczekujące zbawienia... Czy tylko ty sam nie chcesz jej pić?Ja, dla ciebie samego, dałbym całą Krew, którą mam. Jesteś Moim przyjacielem.Jakże chętnie umiera się za przyjaciela! Aby go zbawić! Mówi się: „Umieram, alebędę żył w przyjacielu, któremu dałem życie”. Jak matka, jak ojciec, którzynadal żyją w swoim potomstwie, nawet wtedy, kiedy już umarli. Judaszu,błagam cię o to! Nie proszę o nic innego w przeddzień Mojej śmierci. Skazańcom– nawet sędziowie, nawet nieprzyjaciele – przyznają ostatnią łaskę, spełniająostatnie ich życzenie. Ja proszę cię, żebyś się nie potępiał. Proszę o to nie tyleNiebo, co twoją wolę...Pomyśl o twojej matce, Judaszu. Co stanie się potem z twoją matką? Co będziez imieniem twojej rodziny? Odwołuję się do twojej dumy, która jest większa niżkiedykolwiek, abyś się bronił przed zniesławieniem siebie. Nie okrywaj siebiehańbą, Judaszu. Zastanów się. Lata miną i wieki, królestwa i cesarstwa upadną,osłabnie blask gwiazd, zmieni się ukształtowanie ziemi, a ty będziesz zawszeJudaszem, jak Kain zawsze jest Kainem, jeśli będziesz trwał w twoim grzechu.Skończą się wieki. Pozostanie tylko Raj i Piekło. W Raju i w Piekle, dla ludziwskrzeszonych z martwych i przyjętych z duszami i ciałami na wieczność tam,gdzie jest sprawiedliwe, aby byli, ty zawsze będziesz Judaszem, przeklętym,największym grzesznikiem, jeśli się nie nawrócisz. Ja zstąpię wybawić duchy zOtchłani, uwolnię je tłumnie z Czyśćca, a ty... ciebie nie będę mógł poprowadzićtam, gdzie Ja będę... Judaszu, idę umrzeć, idę szczęśliwy, gdyż nadeszłagodzina, której oczekiwałem od tysiącleci: godzina ponownego zjednoczenialudzi z ich Ojcem. Wielu nie zjednoczę. Jednak liczba zbawionych, których ujrzęumierając, pocieszy Mnie w udręce umierania bezużytecznie dla tak wielu. Alemówię ci: straszne będzie widzieć cię pośród tych ostatnich – ciebie, Mojegoapostoła, Mojego przyjaciela. Nie zadawaj Mi tego nieludzkiego bólu!... Chcę cięzbawić, Judaszu. Zbawić.Spójrz. Schodzimy w stronę rzeki. Jutro, o świcie, kiedy wszyscy będą jeszczespać, my dwaj przejdziemy przez nią. Ty pójdziesz do Bozry, do Arbeli, do Aery,dokąd będziesz chciał. Znasz domy uczniów. W Bozrze odszukasz Joachima iMarię, trędowatą, którą uzdrowiłem. Dam ci list dla nich. Powiem, że dla twegozdrowia trzeba ci spokojnego wypoczynku w innym powietrzu. I to jest prawda,niestety, gdyż masz chorego ducha, a powietrze Jerozolimy byłoby dla ciebieśmiertelne. Oni będą sądzić, że chodzi o twoje ciało. Pozostaniesz tam, ażprzyjdę cię stamtąd wyprowadzić. O twoich towarzyszach Ja pomyślę... Ale nieidź do Jerozolimy. Widzisz? Chciałem z niewiast tylko te najodważniejsze i te,które ze względu na swoje prawo matki powinny być przy swoich dzieciach.»«Moja także?»«Nie. Marii nie będzie w Jerozolimie...»«Ona też jest matką apostoła i zawsze otaczała Cię szacunkiem.»246


«Tak, miałaby prawo jak inne być przy Mnie [– mówi Jezus,] gdyż kocha Mniedoskonale. Ale to właśnie dlatego jej tam nie będzie. Powiedziałem jej, że niepowinna tam być, i ona potrafi okazać posłuszeństwo.»«Dlaczego nie powinna tam być? Cóż ją różni od matki Twoich braci i matkisynów Zebedeusza?»«Ty. I ty wiesz, dlaczego ci to mówię. Ale jeśli Mnie posłuchasz i jeśli pójdzieszdo Bozry, poślę po twoją matkę, aby ci towarzyszyła, bo ona, tak dobra, pomożeci wyzdrowieć. Wierz w to: tylko my kochamy cię tak bardzo, bezmiernie. WNiebie Trzech kocha cię: Ojciec, Syn, Duch Święty. Przyjrzeli ci się i oczekują natwoją decyzję, aby uczynić z ciebie klejnot Odkupienia, największą zdobyczwyrwaną Czeluści. Troje [kocha cię] na ziemi: twoja matka, Moja Matka i Ja.Uczyń nas szczęśliwymi, Judaszu! Nas z Nieba, nas z ziemi, tych, którzy kochającię miłością prawdziwą.»«Mówisz, że troje mnie kocha. Inni... nie.»«Nie tak jak my, ale wielu cię kocha. Eliza cię broniła. Inni niepokoili się ociebie. Kiedy się oddalasz, wszyscy noszą cię w sercach i mają twoje imię naswoich wargach. Nie znasz całej miłości, która cię otacza. Zakrywa ją przed tobątwój ciemięzca. Wierz jednak Mojemu słowu.»«Wierzę Ci i będę próbował Cię zadowolić. Ale chcę to zrobić sam. Sampobłądziłem i muszę własną mocą umieć uzdrowić się ze zła.»«Tylko Bóg potrafi działać własną mocą. Ta myśl pochodzi z pychy. W pyszetrwa ciągle szatan. Bądź pokorny, Judaszu. Chwyć tę rękę, która ci sięofiarowuje przyjacielsko. Schroń się w tym sercu, które się przed tobą otwiera,aby cię obronić. Tu, ze Mną, szatan nie będzie mógł ci zaszkodzić.»«Próbowałem zostać przy Tobie... Coraz bardziej się staczałem... To daremne!»[– mówi Judasz.]«Nie mów tak! Nie mów tak! Odrzuć zniechęcenie. Bóg potrafi wszystko.Przylgnij do Boga, Judaszu! Judaszu!»«Zamilknij, żeby inni nie usłyszeli...»«Troszczysz się o innych, a nie o twego ducha? Biedny Judaszu!...»Jezus już się nie odzywa, ale ciągle pozostaje obok apostoła. Kobieta, która szłao kilka kroków przed nimi, wchodzi do domu, wyłaniającego się z oliwnegozagajnika. Wtedy Jezus mówi do Swego ucznia:«Nie będę spać tej nocy. Będę się modlił za ciebie i będę czekał na ciebie... Bógprzemówi do twego serca. Posłuchaj Go... Pozostanę tutaj, w tym miejscu, abysię modlić... do świtu... Pamiętaj o tym.»Judasz nie odpowiada. Dołączyli do nich inni apostołowie i niewiasty. Wszyscyzostają razem, czekając na powrót Samarytanki. Ta niebawem wraca. Ma zesobą inną niewiastę, podobną do niej. Wita ich i mówi:«Nie mam wiele pokoi, bo mam już żniwiarzy, którzy na razie pracują przyoliwkach. Ale mam wielki strych z dużą ilością słomy. Dla niewiast mammiejsce. Chodźcie.»«Idźcie! Ja zostaję tu, aby się modlić. Pokój wam wszystkim» – mówi Jezus.Kiedy wszyscy odchodzą, zatrzymuje Swą Matkę, mówiąc Jej:247


«Zostaję, aby się modlić za Judasza, Moja Matko. Pomóż Mi i Ty...»«Pomogę Ci, Mój Synu. Może odradza się w nim wola?»«Nie, Mamo. Ale musimy czynić tak, jakby... Niebo może wszystko, Mamo!»«Tak. Ja mogę jeszcze mieć złudzenia. Ty nie, Mój Synu. Ty wiesz, Mój ŚwiętySynu! Ale będę Cię zawsze naśladować. Idź spokojnie, Moja miłości! Kiedy niebędziesz już mógł z nim rozmawiać, bo ucieknie od Ciebie, będę próbować godoprowadzić do Ciebie. Byle tylko Ojciec Najświętszy wysłuchał Mojegocierpienia... Pozwolisz Mi zostać przy Tobie, Jezu? Będziemy się razem modlić iprzez tak wiele godzin będę Cię mieć dla Mnie samej...»«Zostań, Mamo. Czekam tu na Ciebie.»Maryja odchodzi szybko i szybko wraca. Siadają na Swoich torbach, u stópdrzew oliwnych. W wielkiej ciszy słychać szmer niezbyt odległej rzeki, a śpiewcykad wydaje się potężny w ogromnej ciszy nocy. Potem śpiewają słowiki.Jakaś sowa się śmieje, a syczek płacze. Gwiazdy przesuwają się powoli pofirmamencie. Są jak królowe teraz, kiedy księżyc zaszedł i już ich nieprzyćmiewa. Potem jakiś kogut rozdziera spokojne powietrze drżącą skargą. Zoddali odpowiada mu ledwie słyszalnie inny kogut. Potem zapada ponowniecisza, przerywana akordem kropli, które spadają z dachówek pobliskiego domuna otaczający go bruk. A potem nowy szmer w listowiu, jakby strącało wilgoćnocy, i samotny krzyk jakiegoś przebudzonego ptaka. Zmienia się też niebo,powraca światło. To świt. A Judasz nie przyszedł...Jezus patrzy na Matkę. Jest blada jak lilia na tle ciemnego drzewa oliwnego.Mówi do Niej:«Modliliśmy się, Matko. Naszą modlitwą Bóg się posłuży...»«Tak, Mój Synu. Jesteś śmiertelnie blady. Naprawdę wszystkie siły opuściły Cięw tę noc, aby napierać na bramy Niebios i na Boże wyroki!»«Ty też jesteś blada, Matko. Wielkie jest Twoje zmęczenie.»«Wielki jest Mój ból z powodu Twojej boleści.»Drzwi domu otwierają się ostrożnie... Jezus drży. Ale to tylko niewiasta, któraich odprowadziła, wychodzi bez hałasu.Jezus wzdycha: «Miałem nadzieję, że mogłem się pomylić.»Niewiasta idzie z pustym koszem. Widzi Jezusa. Pozdrawia Go i już ma iść dalej,ale On ją woła i mówi:«Niech Pan ci wynagrodzi za wszystko. Chciałbym to uczynić, ale nic nie mam.»«Nic bym nie przyjęła, Rabbi. Żadnej zapłaty. Ale chociaż nie chcę pieniędzy,czegoś jednak chcę. A to możesz mi dać!»«Co, niewiasto?»«Żeby się zmieniło serce mojego małżonka. A Ty możesz to uczynić, bo Tynaprawdę jesteś Świętym Boga.»«Idź w pokoju. Stanie ci się tak, jak poprosiłaś. Żegnaj.»248


Niewiasta odchodzi pośpiesznie w stronę swego domu, który musi być bardzosmutny. Maryja komentuje:«Jeszcze jedna nieszczęśliwa. To dlatego jest dobra!...»Ze strychu wychyla się rozczochrana głowa Piotra, a za nią – jaśniejące obliczeJana, a potem poważna twarz Tadeusza, brunatna Zeloty i szczupłe obliczemłodego Beniamina... Wszyscy się obudzili. Z domu wychodzi jako pierwszaMaria z Magdali, za nią Nike, a potem inne niewiasty. Kiedy wszyscy się jużzebrali i kiedy niewiasta, która udzieliła im gościny, przynosi drewniane wiadroz mlekiem jeszcze parującym, wtedy ukazuje się Iskariota. Nie ma już opaski, asiniak po zadanym mu ciosie, zabarwia połowę czoła. Oko jest jeszczeciemniejsze w fioletowawej otoczce. Jezus patrzy na niego. Judasz patrzy naJezusa, a potem odwraca głowę w inną stronę. Jezus mówi mu:«Kup u niewiasty to, co może nam sprzedać. My idziemy. Dołącz do nas.»I rzeczywiście Jezus oddala się, pożegnawszy się wcześniej z niewiastą.Wszyscy idą za Nim.37. SPOTKANIE Z BOGATYM MŁODZIEŃCEMNapisane 7 marca 1947. A, 10098-11005To inny bardzo piękny kwietniowy poranek. Ziemia i nieboskłon ukazują całeswe wiosenne piękno. Oddycha się światłem, śpiewami, zapachami, takpowietrze jest nasycone światłością, głosami radosnymi i życzliwymi, wonią. Wnocy musiała być krótka ulewa, gdyż pozostawiła drogi obmyte z kurzu iciemniejsze, nie czyniąc ich błotnistymi. Obmyła łodygi i liście, które drżą teraz,błyszczące i czyste, w łagodnym powiewie. Odczuwa się, jak wieje od gór wstronę żyznej równiny, zapowiadającej Jerycho. Od brzegów Jordanu stalenadciągają ludzie, którzy przeprawili się przez rzekę lub szli wzdłuż rzeki iwchodzą na drogę prowadzącą bezpośrednio do Jerycha i do Dok, jak wskazująnapisy drogi. A z wieloma Hebrajczykami, którzy zewsząd kierują się kuJerozolimie na święta, mieszają się handlarze z innych miejsc i wielu pasterzy zbarankami ofiarnymi, które beczą, nieświadome swego losu.Wielu rozpoznaje Jezusa i pozdrawia Go. To Hebrajczycy z Perei i z Dekapoluoraz z miejsc bardziej odległych. Jest jedna grupa z Cezarei Paneady. Sąpasterze, którzy, będąc raczej koczownikami chodzącymi ze stadami, znają wpewnym stopniu Nauczyciela, gdyż Go spotkali lub głosili im Go uczniowie.Jeden z nich pada na twarz przed Nim i mówi:«Czy mogę Ci ofiarować baranka?»«Nie pozbawiaj się go, mężu. To twój zarobek.»«Och! To moja wdzięczność. Nie pamiętasz mnie. Ja Ciebie – tak. Jestemjednym z uzdrowionych pośród tak wielu, którym przywróciłeś zdrowie.Umocniłeś mi kość uda, której nikt nie uzdrowił i z powodu której byłem słaby.Daję ci chętnie baranka, najpiękniejszego: tego. Na ucztę radości. Wiem, że naofiarę Ty musisz ponieść wydatki. Ale ten będzie dla Twej radości! Ty mi tyledałeś. Weź go, Nauczycielu.»«Ależ tak, weź go. Dzięki temu zaoszczędzimy denary albo raczej: będziemymogli coś zjeść, bo przy całej tej rozrzutności, nie mam już wcale pieniędzy» –mówi Iskariota.249


«Rozrzutność? Ależ od Sychem nie wydaliśmy najmniejszej monety!» – odzywasię Mateusz.«No, nie mam już pieniędzy. To co mi pozostało dałem Merod» [– wyjaśniaJudasz.]«Mężu, posłuchaj – mówi Jezus do pasterza, aby położyć kres wyjaśnieniomJudasza. – W tej chwili nie idę do Jerozolimy i nie mogę prowadzić baranka zeSobą. W przeciwnym razie przyjąłbym go, aby ci pokazać, że twój dar jest Mimiły.»«Potem jednak pójdziesz do miasta. Zatrzymasz się na święta. Będziesz miałjakieś schronienie. Powiedz mi gdzie, a powierzę go Twoim przyjaciołom...»«Nie mam nic z tego... Ale w Nobe mam przyjaciela starszego i ubogiego.Posłuchaj Mnie dobrze: dzień po szabacie paschalnym, o świcie, pójdziesz doNobe i powiesz Janowi, Starszemu z Nobe, którego każdy ci wskaże: „Tegobaranka posyła ci Jezus z Nazaretu, twój przyjaciel, abyś z niego w tym dniuprzygotował radosną ucztę, bo nie ma większej radości niż dzisiejsza dlaprawdziwych przyjaciół Chrystusa”. Zrobisz to?»«Jeśli tego chcesz, zrobię to.»«Sprawisz Mi radość. Nie wcześniej niż nazajutrz po szabacie. Pamiętaj dobrze izapamiętaj słowa, które ci powiedziałem. Teraz idź i niech pokój będzie z tobą.Zachowaj swe serce mocno ugruntowane w tym pokoju w nadchodzącychdniach. Zapamiętaj też to i nadal trwaj w wierze w Moją Prawdę. Żegnaj.»Ludzie podeszli, aby posłuchać tej rozmowy i rozeszli się dopiero wtedy, gdypasterz gnając naprzód stado zmusił ich do tego. Jezus idzie za stadem,korzystając z otwartego przejścia.Ludzie szepczą:«W takim razie On naprawdę idzie do Jerozolimy? Nie wie więc, że jestobwieszczenie przeciwko Niemu?»«Ech! Nikt nie może przeszkodzić synowi Prawa stanąć przed Panem na Paschę.Zresztą czy On jest winny jakiegoś publicznego przestępstwa? Nie. Bo gdybybył, Prokonsul kazałby Go uwięzić jak Barabasza.»A inni:«Słyszałeś? Nie ma schronienia ani przyjaciół w Jerozolimie. Wszyscy Goopuścili? Nawet ten wskrzeszony? Piękna wdzięczność!»«Cicho! Te dwie to siostry Łazarza. Jestem z okolic Magdali i znam je dobrze.Jeśli jego siostry są z Nim, to rodzina Łazarza jest Mu wierna.»«Może się nie ośmiela wejść do miasta?»«Ma rację.»«Bóg Mu wybaczy, jeśli nie wejdzie do niego.»«To nie jest Jego wina, że nie może wejść do Świątyni.»«Mądra jest ta Jego roztropność. Gdyby przyszedł, ujęto by Go i wszystko by sięskończyło, nim by nadeszła Jego godzina.»250


«Z pewnością nie jest jeszcze gotowy na ogłoszenie się naszym królem i niechce zostać ujęty.»«Mówi się, że kiedy uważano, iż jest w Efraim, On chodził po trochu wszędzie,aż do koczowników, aby zdobyć zwolenników i żołnierzy. Szukał oparcia.»«Kto ci to powiedział?»«To zwykłe kłamstwa. On jest Królem świętym, a nie – królem oddziałówwojska.»«Może odbędzie paschę dodatkową? Wtedy łatwiej przejść nie zauważonymprzez nikogo. Sanhedryn po święcie się rozprasza, a wszyscy członkowie udająsię do domów na żniwa. Dopiero na Pięćdziesiątnicę gromadzą się na nowo.»«Kiedy członkowie Sanhedrynu wyjadą, któż może Mu zrobić coś złego? To onisą szakalami.»«Hmm! Żeby On postępował tak ostrożnie? To coś nazbyt ludzkiego. On jestkimś więcej niż człowiekiem i nie ujawni takiej tchórzliwej ostrożności.»«Tchórzliwej? Dlaczego? Nie można uważać za tchórza tego, kto oszczędza siędla swojej misji.»«To jednak tchórzostwo, bo każda misja jest zawsze niższa od [tego, conależne] Bogu. Kult Boga powinien mieć zawsze pierwszeństwo przedwszystkim innym.»Te i podobne słowa prz<strong>echo</strong>dzą z ust do ust. Jezus udaje, że ich nie słyszy.Juda, syn Alfeusza, zatrzymuje się, aby poczekać na niewiasty. Kiedy do niegodochodzą – były z chłopcem z tyłu o jakieś trzydzieści kroków – stawia pytanieNike:«Wydałyście dużo w Sychem po naszym odejściu?»«Dlaczego?»«Bo Judasz nie ma już nawet najmniejszej monety. Nie ujrzysz twoichsandałów, Beniaminie. Taki los. Do Tersy nie można było wejść, a nawetgdybyśmy mogli to uczynić, nie mielibyśmy pieniędzy na taki wielki zakup...Będziesz musiał tak wejść do Jerozolimy...»«Wcześniej jest Betania» – mówi Marta z uśmiechem.«A przed nią Jerycho i mój dom» – mówi Nike i też się uśmiecha.«A przed tym wszystkim jestem ja. Obiecałam to i dotrzymam słowa. To podróżpełna doświadczeń! Poznałam, co to znaczy nie mieć nawet dwudrachmy. Terazpoznam, co znaczy musieć coś sprzedać z potrzeby» – mówi Maria z Magdali.«A co chcesz sprzedać, Mario, przecież nie nosisz już klejnotów?» – pyta Martaswą siostrę.«Moje grube srebrne szpilki do włosów. Jest ich wiele. Aby utrzymywać namiejscu ten zbędny ciężar, wystarczą żelazne. Sprzedam je. Jerycho jest pełneludzi, kupujących takie rzeczy. Dziś jest dzień targowy i także jutro, i bezustanku z powodu świąt.»«Ależ, siostro!» [– woła Marta.]251


«Co? Gorszysz się myśląc, że będą mnie brać za tak biedną, że muszęsprzedawać moje srebrne szpilki? O! Chciałabym zawsze dawać takiezgorszenia! Gorsze było to, gdy bez potrzeby sprzedawałam samą siebie, abyzaspokoić nałogi innych i własne.»«Ależ milcz! Chłopiec o tym nie wie!»«Jeszcze nie wie. Być może jeszcze nie wie, że byłam grzesznicą. Jutro będzieto wiedział od ludzi, którzy mnie nienawidzą, bo nią już nie jestem. Z pewnościądowiedziałby się szczegółów, których mój grzech nie miał, chociaż był bardzowielki. Lepiej więc, żeby się dowiedział ode mnie i żeby widział, ile może Pan,który go przyjął: uczynić z grzesznicy nawróconą; z umarłego – wskrzeszonego;dwoje żyjących: ze mnie, umarłej w duchu, a z Łazarza, umarłego w ciele. Bo,Beniaminie, Rabbi to właśnie nam uczynił. Pamiętaj o tym zawsze i kochaj Go zcałego serca, bo On jest naprawdę Synem Bożym.»Jakaś przeszkoda zatrzymała Jezusa. Apostołowie i niewiasty dołączają doNiego. Jezus mówi:«Idźcie dalej, do Jerycha, i wejdźcie tam, jeśli chcecie. Ja idę z nim do Dok. Ozachodzie słońca będę z wami.»«O! Dlaczego się od nas oddalasz? Nie jesteśmy zmęczone» – protestująwszystkie.«Ponieważ chciałbym, abyście w tym czasie – przynajmniej niektóre –uprzedziły uczniów, że będę jutro u Nike.»«Jeśli tak, Panie, to ruszamy. Chodź, Elizo, i ty, Joanno, i ty, Zuzanno i Marto.Przygotujemy wszystko, co trzeba» – mówi Nike.«Również chłopiec i ja. Zrobimy nasze zakupy. Pobłogosław nas, Nauczycielu, iprzyjdź szybko. Ty, Matko, zostajesz?»«Tak, z Moim Synem.»Rozstają się. Z Jezusem zostają tylko trzy Marie: Matka, Jej szwagierka Maria,córka Kleofasa, i Maria Salome.[Por. Mt 19,16nn; Mk 10,17nn; Łk 18,18nn] Jezus schodzi z drogi do Jerycha i idzie drogą drugorzędną,prowadzącą do Dok. Idzie nią przez krótki czas, gdy nagle nie wiadomo skąd zjawia się karawana. To<strong>boga</strong>ta karawana, z pewnością przybywająca z daleka. Niewiasty siedzą na wielbłądach, zamknięte wkołyszących się lektykach, umocowanych na ich wypukłych grzbietach. Mężczyźni siedzą na rączychkoniach lub wielbłądach. Młody mężczyzna odłącza się od nich, nakazuje klęknąć wielbłądowi i ześlizgujesię w dół z siodła, aby podejść do Jezusa. Sługa, który przybiegł, trzyma zwierzę za uzdę.Młody mężczyzna pada na twarz przed Jezusem i mówi Mu po oddaniu tegogłębokiego ukłonu:«Jestem Filipem z Kanaty, synem prawdziwych Izraelitów i takim też sampozostałem. Byłem uczniem Gamaliela aż do śmierci mego ojca, który mniepostawił na czele swych sklepów. Słyszałem Cię wiele razy. Znam Twoje czyny,tęsknię za lepszym życiem, aby mieć to życie wieczne, którego posiadanie Tyzapewniasz temu, kto tworzy Twoje Królestwo w sobie samym. Powiedz Mi,dobry Nauczycielu: co mam czynić, aby mieć życie wieczne?»«Dlaczego nazywasz Mnie dobrym? Bóg tylko jest dobry.»«Ty jesteś Synem Bożym, dobrym jak Twój Ojciec. O, powiedz mi, co mamczynić?»252


«Aby wejść do życia wiecznego, zachowuj przykazania» [– odpowiada muJezus.]«Które, mój Panie? Dawne czy Twoje?»«Moje znajdują się już w dawnych. Moje nie zmieniają dawnych. One są zawsze[takie]: czcić miłością prawdziwą jedynego prawdziwego Boga i przestrzegaćpraw kultu, nie zabijać, nie kraść, nie cudzołożyć, nie składać fałszywegoświadectwa, czcić ojca i matkę, nie wyrządzać krzywdy bliźniemu, leczprzeciwnie, kochać go tak, jak kocha się samego siebie. Jeśli będziesz takpostępował, będziesz miał życie wieczne.»«Nauczycielu, przestrzegałem tego wszystkiego od dzieciństwa.»Jezus spogląda na niego z miłością i pyta go łagodnie:«I to nie wydaje ci się jeszcze wystarczające?»«Nie, Nauczycielu. Królestwo Boże w nas i w drugim życiu to coś bardzowielkiego. To nieskończony dar Boga, który nam się oddaje. Czuję, że spełnianieobowiązku to tak niewiele, w porównaniu z [Tym, który jest] Wszystkim, zNieskończoną Doskonałością, która nam się daje. Myślę, że powinno się tootrzymać dzięki czemuś o wiele większemu niż to, co nakazane, aby się niepotępić i być Mu miłym.»«Dobrze mówisz. Aby być doskonałym brakuje ci jeszcze jednego. Jeśli chceszbyć doskonałym, jak tego chce nasz Ojciec Niebieski, idź, sprzedaj to, coposiadasz, i daj to biednym, a będziesz miał w Niebie skarb, dzięki któremuumiłuje cię Ojciec, który dał Swój Skarb biednym ziemi. Potem przyjdź i chodźza Mną.»Młody mężczyzna smutnieje i zamyśla się. Potem wstaje, mówiąc: «Będępamiętał o Twojej radzie...»I oddala się bardzo smutny.Judasz z ironicznym uśmieszkiem szepcze: «Nie tylko ja lubię pieniądze!»Jezus odwraca się i patrzy na niego... potem spogląda na jedenaście twarzy,skupionych wokół Niego, a potem wzdycha:[Por. Mt 19,23n; Mk 10,23; Łk 18,24] «Jakże trudno wejść <strong>boga</strong>temu doKrólestwa Niebieskiego. Jego brama jest wąska, a droga [do niego] – stroma.Mogą nią przejść jedynie ci, którzy nie są obarczeni ogromnym ciężarem<strong>boga</strong>ctw! Aby się wspiąć w górę, trzeba jedynie skarbów cnót, niematerialnych,i trzeba umieć się oddzielić od wszystkiego, co jest przywiązaniem się do rzeczytego świata i do próżności.»Jezus jest bardzo smutny. Apostołowie spoglądają kątem oka na siebie... Jezusmówi dalej, patrząc na oddalającą się karawanę <strong>boga</strong>tego młodzieńca:[Por. Mt 19,24; Mk 10,25; Łk 18,25] «Zaprawdę, powiadam wam, że łatwiej jestwielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż <strong>boga</strong>temu wejść do KrólestwaBożego.»«Któż zatem będzie się mógł zbawić? Bieda czyni często grzesznikiem z powoduzazdrości i małego poszanowania tego, co należy do drugiego, i z powodu brakuzaufania Opatrzności... Bogactwo jest przeszkodą w doskonałości... a zatem?Kto będzie się mógł zbawić?» [– pytają apostołowie.]253


Jezus patrzy na nich i mówi im:[Por. Mt 19,26; Mk 10,27; Łk 18,27] «Co jest niemożliwe dla ludzi, możliwe jestdla Boga, gdyż dla Boga wszystko jest możliwe. Wystarczy, żeby człowiekpomógł swemu Panu swą dobrą wolą. Dobrą wolą jest przyjęcie otrzymanejrady i dążenie do wyzwolenia się z <strong>boga</strong>ctw. Do wyzwolenia się ze wszystkiego,aby pójść za Bogiem. Oto bowiem co jest prawdziwą wolnością <strong>człowieka</strong>:postępować według słów, które Bóg szepcze do serca, i według Jego przykazań,nie być niewolnikiem ani siebie samego, ani świata, ani poważania ludzkiego, awięc – niewolnikiem szatana. Używać wspaniałej wolnej woli, którą Bóg dałczłowiekowi, aby chcieć jedynie Dobra i chcieć Go w sposób wolny i otrzymać wten sposób życie wieczne, najjaśniejsze, wolne, szczęśliwe. Nie wolno byćniewolnikiem nawet swego własnego życia, jeśli – aby je utrzymać – trzeba sięprzeciwstawić Bogu. Powiadam wam: „Kto straci swe życie z miłości do Mnie iaby służyć Bogu, ocali je na wieczność”.» [Por. Mt 16,25; Mk 8,35; Łk 9,24][Por. Mt 19,27; Mk 10,28; Łk 18,28] «Właśnie! Aby iść za Tobą, myśmy wszystkoporzucili, nawet to, co najbardziej dozwolone. Co nas za to spotka? Wejdziemywięc do Królestwa?» – pyta Piotr.«Zaprawdę, zaprawdę, mówię wam, że ci, którzy poszli za Mną w taki sposób iktórzy pójdą za Mną, będą ze Mną w Moim Królestwie. Ciągle bowiem jestjeszcze czas na naprawienie lenistwa i grzechów popełnionych do tej chwili, jestczas, gdy się jest na ziemi i ma się przed sobą dni, kiedy można jeszczenaprawić popełnione zło. Zaprawdę, mówię wam, że wy, którzyście poszli zaMną, w czasie odrodzenia zasiądziecie na tronach, aby wraz z SynemCzłowieczym, siedzącym na tronie Swej chwały, sądzić pokolenia ziemi.Zaprawdę, powiadam wam jeszcze, że nie będzie nikogo, kto – opuściwszy zmiłości do Mego Imienia dom, pola, ojca, matkę, braci, małżonkę, dzieci isiostry, aby rozszerzać Dobrą Nowinę i kontynuować Moją [misję] – nieotrzymałby stokroć tyle w tym czasie i życia wiecznego w wieku przyszłym.»«Ale skoro stracimy wszystko, jakże będziemy mogli pomnożyć stokrotnienasze mienie?» – pyta Judasz z Kariotu.[Por. Mt 19,30; Mk 10,31] «Powtarzam: co jest niemożliwe dla ludzi, to jestmożliwe dla Boga. I Bóg da stokrotną radość duchową tym, którzy z ludzi światabędą umieli stać się synami Boga, to znaczy ludźmi duchowymi. Będą się cieszyćprawdziwą radością tu i poza ziemią. I mówię wam też, że ci, którzy wydają siępierwszymi i powinni nimi być, gdyż otrzymali więcej niż wszyscy, nie będąnimi. I nie będą ostatnimi ci wszyscy, którzy wydają się ostatnimi i mniej niżostatnimi, nie będąc z pozoru Moimi uczniami i nie należąc nawet do Naroduwybranego. Zaprawdę wielu pierwszych stanie się ostatnimi i wielu ostatnich,całkiem ostatnich, stanie się pierwszymi...Ale oto Dok. Idźcie wszyscy przede Mną, z wyjątkiem Judasza z Kariotu iSzymona Zeloty. Idźcie Mnie głosić tym, którzy mogą Mnie potrzebować.»Jezus czeka z dwoma, których zatrzymał, aby się przyłączyć do trzech Marii,idących za Nim w odległości kilku metrów.254


38. TRZECIA ZAPOWIEDŹ MĘKI. SYNOWIE ZEBEDEUSZA I ICH MATKANapisane 8 marca 1947. A, 11006-11016Świt ledwie oświetla niebo, co utrudnia marsz, kiedy Jezus opuszcza jeszczeuśpione Dok. Nikt z pewnością nie słyszy odgłosu kroków, bo posuwają sięostrożnie, a ludzie śpią jeszcze w zamkniętych domach. Nikt się nie odzywa,zanim nie wychodzą z miasta na pola, budzące się powoli w słabym świetle icałkiem świeże po rosie. Wtedy Iskariota mówi:«Droga niepotrzebna, bez wypoczynku. Lepiej byłoby nie chodzić aż tu.»«Tych niewielu spotkanych nie przyjęło nas źle! Stracili noc na to, aby nassłuchać i iść po chorych do wiosek. Naprawdę dobrze, że przyszliśmy. Ci, którzyz powodu choroby lub z innej przyczyny nie mogli się spodziewać ujrzenia Panaw Jerozolimie, widzieli Go tu i zostali pocieszeni przez zdrowie lub inne łaski.Inni, jak wiemy, poszli już do Miasta... Kto może udaje się tam na kilka dniprzed świętem. Taki mamy zwyczaj» – mówi łagodnie Jakub, syn Alfeusza, bojest zawsze łagodny, w przeciwieństwie do Judasza z Kariotu, który, nawet wswoich najlepszych godzinach, jest zawsze gwałtowny i władczy.«Właśnie dlatego, że i my idziemy do Jerozolimy, nie trzeba było tuprzychodzić... Usłyszeliby nas i zobaczyli tam...»«Ale nie kobiety ani chorzy» – odpowiada przerywając mu Bartłomiej, któryprzychodzi z pomocą Jakubowi, synowi Alfeusza.Judasz udaje, że nie słyszy i mówi, jakby dalej ciągnął rozmowę: «Przynajmniejsądzę, że idziemy do Jerozolimy, chociaż teraz nie jestem już tego pewien porozmowie z tym pasterzem...»«A gdzie mamy iść, jeśli nie tam?» – pyta Piotr.«Ech! Nie wiem. Wszystko, co robimy od kilku miesięcy, jest tak bezsensowne,wszystko jest sprzeczne z tym, co można przewidzieć, ze zdrowym rozsądkiem,a nawet ze sprawiedliwością, że...»«O! Przecież widziałem, że w Dok piłeś mleko, a tymczasem mówisz, jakbyś byłpijany! Gdzie widzisz coś sprzecznego ze sprawiedliwością?» – pyta Jakub, synZebedeusza, z oczyma, które nie obiecują nic dobrego. I dodaje z mocą: –«Dosyć wymówek wobec Sprawiedliwego! Zrozumiałeś, że to wystarczy? Niemasz prawa robić Mu wymówek. Nikt nie ma tego prawa, bo On jest doskonały,a my... Nikt z nas taki nie jest, a ty mniej od wszystkich.»«Właśnie! Jeśli jesteś chory, lecz się, ale nie dręcz nas swoimi kłótniami. Jeślicierpisz na zmienność nastrojów, tam jest Nauczyciel. Proś o uzdrowienie iprzestań!» – mówi Tomasz, tracąc cierpliwość.Jezus jest z tyłu z Judą, synem Alfeusza, oraz z Janem. Pomagają niewiastom,które – mniej przyzwyczajone do chodzenia w półmroku – z trudem idą naprzódścieżką uciążliwą, jeszcze ciemniejszą niż pola, bo prowadzi przez gęsty gajoliwny. Jezus nie przestaje rozmawiać z niewiastami, nie zajmując się tym, cosię dzieje bardziej z przodu. Słyszą to jednak idący z Nim [apostołowie].Istotnie, chociaż słowa dochodzą z trudem, ich ton wskazuje, że to nie są słowałagodne, lecz ujawniają sprzeczkę. Dwaj apostołowie, Tadeusz i Jan, patrzą nasiebie, ale nic nie mówią. Spoglądają na Jezusa i Maryję. Maryja jest tak zakrytaSwoim płaszczem, że niemal nie widać Jej twarzy. Jezus zaś zachowuje się tak,jakby nie słyszał. Rozmawiają o Beniaminie i o jego przyszłości, mówią owdowie Sarze z Afek, która zamieszkała w Kafarnaum i jest czułą matką nie255


tylko dziecka z Giszali, ale także małych dzieci niewiasty z Kafarnaum, która –po drugim małżeństwie – nie kochała już dzieci z pierwszego łoża i potemumarła „tak nieszczęśliwie, że naprawdę było widać rękę Bożą w jej śmierci” –mówi Salome.Pod koniec tej rozmowy Jezus idzie do przodu z Judą Tadeuszem i dołącza doapostołów, powiedziawszy przed wyruszeniem: «Pozostań, Janie, jeśli chcesz.Idę odpowiedzieć temu niespokojnemu i zaprowadzić pokój.»Jednak Jan, przeszedłszy jeszcze kilka kroków z niewiastami, dołącza doJezusa, bo teraz ścieżka nie prowadzi już pomiędzy drzewami i jest bardziejoświetlona. Dochodzi szybko akurat wtedy, gdy Jezus mówi: «Uspokój się więc,Judaszu. Nie uczynimy nic bezsensownego, jak nigdy dotąd tego nie czyniliśmy.Nawet teraz nie robimy nic nieprzewidywalnego. To czas, w którym możnaprzewidzieć, że każdy prawdziwy Izraelita, któremu nie przeszkadzają chorobylub ważne sprawy, idzie do Świątyni. I my też idziemy do Świątyni.»«Nie wszyscy jednak. Słyszałem, że Margcjama tam nie będzie. Jest moż<strong>echo</strong>ry? Z jakiego powodu nie idzie? Wydaje Ci się, że może go zastąpićSamarytanin?»Ton Judasza jest nieznośny... Piotr mówi po cichu: «O, Opatrzności, pohamujmój język, bo jestem człowiekiem!»Zaciska mocno wargi, aby nie powiedzieć nic więcej. Jego nieco zamglone oczymają spojrzenie wzruszające, tak jest w nich widoczny wysiłek <strong>człowieka</strong>hamującego swe zagniewanie i ból słuchania Judasza mówiącego w taki sposób.[Por. Mt 20,17; Mk 10,32nn; Łk 18,31nn] Obecność Jezusa zmusza wszystkichdo milczenia. Tylko On mówi ze spokojem prawdziwie boskim: «Chodźcie niecodo przodu, aby niewiasty nie słyszały. Od kilku dni chcę wam coś powiedzieć.Obiecałem wam to na polach Tersy, ale chciałem, żeby wysłuchali tego wszyscy.Wy wszyscy. Niewiasty – nie. Pozostawmy je w ich pokornym spokoju... W tym,co wam powiem, będzie także powód, dla którego nie będzie z nami Margcjamaani twojej matki, Judaszu z Kariotu, ani twych córek, Filipie, ani uczennic zBetlejem Galilejskiego z dziewczynką. Są sprawy, które nie wszyscy potrafiąznieść. Ja, Nauczyciel, wiem co jest dobrem dla Moich uczniów i co mogą lubczego nie mogą znieść. Nawet wy nie macie siły znieść doświadczenia i tobyłoby łaską dla was być z niego wyłączonymi. Ale wy musicie być Moiminastępcami i musicie wiedzieć, jak jesteście słabi, aby być potem miłosiernymiwobec słabych. Nie możecie więc być wyłączeni z tego straszliwegodoświadczenia, dzięki któremu poznacie, jacy jesteście, jacy pozostaliście potrzech latach spędzonych ze Mną, i jacy staliście się po trzech latachspędzonych ze Mną.Jest was dwunastu. Przyszliście do Mnie prawie w tym samym czasie. To niekilka dni, jakie upłynęły od Mojego spotkania z Jakubem, Janem i Andrzejem, dodnia, kiedy ty zostałeś przyjęty do nas, Judaszu z Kariotu, lub do dnia, odktórego ty, Jakubie, Mój bracie, i ty, Mateuszu, chodziliście ze Mną, możewytłumaczyć tak wielką różnicę w waszym uformowaniu. Byliście wszyscy –nawet ty, uczony Bartłomieju, nawet wy, Moi bracia – bardzo mało uformowani,zupełnie nie uformowani w stosunku do tego, co jest uformowaniem w Mojejnauce. A nawet wasze uformowanie, lepsze niż innych pośród was, w naucestarego Izraela, było dla was przeszkodą, aby was uformować we Mnie. Ajednak nikt z was nie przemierzył drogi wystarczającej na doprowadzeniewszystkich do jedynego punktu. Jeden z was osiągnął go, inni są blisko, innibardziej oddaleni, inni daleko w tyle, inni... tak, muszę i to powiedzieć, zamiastiść do przodu: cofnęli się.256


Nie patrzcie jeden na drugiego! Nie dociekajcie, kto z was jest pierwszym, a kto– ostatnim. Być może ten, który uważa się za pierwszego lub którego się uważaza pierwszego, musi się jeszcze sam wypróbować. Uformowanie zaś tego, ktosię uważa za ostatniego, wkrótce rozbłyśnie jak gwiazda na niebie. Zatemjeszcze jeden raz mówię wam: nie osądzajcie. Osądzą fakty przez swąoczywistość. Teraz nie potraficie zrozumieć. Ale wkrótce przypomnicie sobieMoje słowa i zrozumiecie je.»«Kiedy? Obiecałeś nam to powiedzieć, wyjaśnić nawet, dlaczego oczyszczeniepaschalne będzie inne tego roku, a nie powiedziałeś nam tego nigdy» – skarżysię Andrzej.«To właśnie o tym chciałem z wami porozmawiać. Gdyż zarówno te słowa, jak ite [które zaraz wypowiem], są czymś jednym i mają jedno źródło.Oto idziemy do Jerozolimy na Paschę i tam wypełni się wszystko, co zostałopowiedziane przez proroków o Synu Człowieczym. Zaprawdę, jak widzieli toprorocy, jak zostało powiedziane w nakazie danym Hebrajczykom w Egipcie, jakzostało nakazane Mojżeszowi na pustyni, Baranek Boży zostanie ofiarowany, aJego krew obmyje odrzwia serc i anioł Boży przejdzie, nie uderzając tych, którzybędą mieć na sobie, [przyjętą] z miłością, Krew ofiarowanego Baranka. Onwkrótce będzie podwyższony jak wąż z cennego metalu na belce poprzecznej,aby być znakiem dla tych, którzy są zranieni przez węża piekielnego, aby byćzbawieniem dla tych, którzy spojrzą na niego z miłością.Syn Człowieczy, wasz Nauczyciel Jezus, zostanie wkrótce wydany w ręcearcykapłanów, uczonych w Piśmie i starszych, którzy skażą Go na śmierć iwydadzą Go poganom, aby był wystawiony na pośmiewisko. I będziepoliczkowany, bity, okryty plwocinami, wleczony po ulicach jak nieczystyłachman. Potem poganie, po ubiczowaniu Go i ukoronowaniu cierniem, skażą Gona śmierć krzyżową przeznaczoną dla złoczyńców, zgodnie z wolą luduhebrajskiego zgromadzonego w Jerozolimie, domagającego się Jego śmiercizamiast śmierci łotra. I tak zostanie zabity. Ale jak jest to powiedziane wprorockich znakach, po trzech dniach zmartwychwstanie.Oto próba, która was czeka, ta, która ujawni wasze uformowanie. Zaprawdę,powiadam wam wszystkim – którzy uważacie się za tak doskonałych, żegardzicie tymi, którzy nie należą do Izraela, a nawet pogardzacie wieloma znaszego własnego narodu – zaprawdę, powiadam wam, że was, <strong>część</strong> wybranąMego stada, gdy już Pasterz zostanie ujęty, ogarnie strach i rozpierzchniecie sięuciekając, jak gdyby wilki, które Mnie pochwycą ze wszystkich stron, miały sięzwrócić przeciwko wam. Ale mówię wam: nie bójcie się. Nie dotkną włosa zwaszych głów. Ja wystarczę, aby nasycić drapieżne wilki...»Apostołowie, w miarę jak Jezus mówi, wyglądają coraz bardziej jak ludzie podgradem kamieni. Pochylają się coraz mocniej, w miarę jak Jezus mówi. Kończy:«A to, co wam mówię, jest teraz bardzo bliskie. To nie tak, jak niegdyś, kiedy tagodzina była jeszcze odległa. Obecnie godzina nadeszła. Idę, aby zostać wydanyMoim nieprzyjaciołom i złożony w ofierze dla zbawienia wszystkich. Ten pączekkwiatu zakwitnie i nie utraci jeszcze płatków, a Ja już nie będę żył...»Wtedy jedni zakrywają sobie twarze rękami, inni jęczą, jakby zostali zranieni.Iskariota posiniał, dosłownie jest siny...Pierwszym, który przyszedł do siebie, jest Tomasz. Oświadcza: «To Ci się niezdarzy, bo my Cię obronimy lub umrzemy razem z Tobą i w ten sposóbpokażemy, że zbliżyliśmy się do Twej doskonałości i że nasza miłość do Ciebiestała się doskonała.»257


Jezus patrzy na nich bez słowa.Bartłomiej mówi, po długiej chwili zastanowienia: «Powiedziałeś, że zostanieszwydany... Ale kto, kto może Ciebie wydać w ręce Twoich nieprzyjaciół? Tego niema w proroctwach. Nie, to nie jest powiedziane. To byłoby zbyt okropne, żebyjakiś Twój przyjaciel, Twój uczeń, ktoś idący za Tobą, nawet ostatni zewszystkich, wydał Cię tym, którzy Cię nienawidzą. Nie! Ktoś, kto Cię słuchał zmiłością, choćby jeden raz, nie może popełnić tej zbrodni. To ludzie, ale niedzikie zwierzęta ani diabły... Nie, mój Panie. Nawet ci, którzy Cię nienawidzą,nie będą potrafili tego... Boją się ludu, a lud będzie cały wokół Ciebie!»Jezus patrzy na Natanaela i nie odzywa się.Piotr i Zelota nie przestają rozmawiać ze sobą. Jakub, syn Zebedeusza, wyrzucaswemu bratu, dlaczego jest taki spokojny, a Jan odpowiada: «Jestem taki, bowiem o tym od trzech miesięcy» – i dwie łzy spływają po jego twarzy.Synowie Alfeusza rozmawiają z Mateuszem, który potrząsa głową,przygnębiony. Andrzej zwraca się do Iskarioty:«Ty masz tylu przyjaciół w Świątyni...»«Jan zna samego Annasza – odpowiada Judasz i kończy: – Cóż można zrobić?Co chcesz, żeby zdziałało jedno ludzkie słowo, skoro tak jest zapisane?»«Wierzysz w to naprawdę?» – pytają razem Tomasz i Andrzej.«Nie, ja wcale w to nie wierzę. To są niepotrzebnie wzbudzane niepokoje.Bartłomiej dobrze powiedział: cały lud będzie wokół Jezusa. Widać to już potych, których spotykamy. To będzie tryumf. Zobaczycie, że tak będzie» – mówiJudasz z Kariotu.«Ale w takim razie dlaczego On...» – mówi Andrzej, pokazując Jezusa, któryzatrzymał się, aby poczekać na niewiasty.«Dlaczego to mówi? Bo jest przejęty... i ponieważ chce nas wypróbować. Ale nicsię nie zdarzy. Zresztą pójdę...»«O, tak! Wybadaj to!» – błaga Andrzej.Milkną, gdyż Jezus idzie znowu za nimi, znajdując się między Matką i MariąAlfeuszową.Maryja lekko się uśmiecha, gdyż szwagierka pokazuje Jej nasiona, wzięteskądś, mówiąc, że chce je posiać w Nazarecie po Święcie Paschy, przy małejgrocie, tak drogiej Maryi:«Kiedy byłaś mała, widywałam Cię zawsze z tymi kwiatami w dziecięcychrączkach. Nazywałam je kwiatami Twego przybycia. Istotnie, kiedy się urodziłaśTwój ogród był ich pełen. Tamtego wieczoru, kiedy cały Nazaret przybył, abyzobaczyć córkę Joachima, kępki tych małych gwiazdek były jakby diamentowe zpowodu deszczu, który spadł z nieba, i słońca, którego ostatni promień padał nanie od zachodu. A ponieważ nazywano Cię ‘Gwiazdą’, wszyscy mówili, patrzącna te małe błyszczące gwiazdki: „Kwiaty się przyozdobiły, aby urządzić świętodla kwiatu Joachima, i gwiazdy porzuciły niebo, aby przyjść w pobliże Gwiazdy”.I wszyscy się śmiali, szczęśliwi z tej zapowiedzi i z radości Twego ojca. A Józef,brat mojego małżonka, powiedział: „Gwiazdy i kropelki. To naprawdę Maria!”Któżby mu wtedy powiedział, że byłaś przeznaczona na to, żeby się stać jegogwiazdą? Że wróci z Jerozolimy, wybrany na Twego małżonka? Cały Nazaretchciał go uczcić, bo spotkał go wielki zaszczyt za pośrednictwem Nieba:258


zaślubiny z Tobą, córką Joachima i Anny. Wszyscy zapraszali go na uczty. Onjednak, łagodną lecz stanowczą wolą, odrzucił wszelkie uczty, zadziwiającwszystkich.Istotnie, któryż to mężczyzna przeznaczony do zaszczytnych zaślubin z wyrokuNajwyższego nie świętowałby tego szczęścia duszy, ciała i krwi? On jednakmówił: „Do wielkiego wyboru – wielkie przygotowanie”. I zachowywałpowściągliwość nawet w słowach i pożywieniu, poza powściągliwością wścisłym sensie, którą zawsze zachowywał. Spędzał czas na pracy i modlitwie.Sądzę bowiem, że każde uderzenie młotkiem, każdy ślad dłuta stawał sięmodlitwą, jeśli można się modlić pracą. Jego oblicze było jak w ekstazie.Chodziłam sprzątać mu dom, bielić prześcieradła i wszystkie rzeczypozostawione przez Twoją matkę, które pożółkły z czasem. Przyglądałam musię, kiedy pracował w ogrodzie i w domu, aby im przywrócić piękno, żeby nienosiły śladów opuszczenia. Mówiłam do niego.... ale on był zamyślony.Uśmiechał się. Ale nie do mnie ani do innych, lecz do swojej myśli, która niebyła podobna do myśli żadnego innego mężczyzny bliskiego małżeństwa. Takibowiem uśmiecha się do złej, cielesnej rozkoszy... On... wydawał się uśmiechaćdo niewidzialnych aniołów Bożych, rozmawiać z nimi i pytać ich o radę... Och!Jestem całkiem pewna, że go pouczali, jak się wobec Ciebie zachować!Ponieważ – inne zdziwienie całego Nazaretu i niemal oburzenie mego Alfeusza –on, jak długo mógł, odwlekał zaślubiny. Nigdy też nie zrozumiano jegoniespodziewanej decyzji podjętej przed ustalonym czasem. A także, kiedydowiedziano się, że byłaś matką, jakże dziwił się Nazaret jego pełną zadumyradością!...Mój Jakub jest trochę taki. I staje się taki coraz bardziej. Teraz, kiedy goobserwuję uważnie – nie wiem dlaczego, ale odkąd przybyłyśmy do Efraim,wydaje mi się całkiem odmieniony – widzę go takim... całkowicie jak Józef.Spójrz na niego teraz, Maryjo, kiedy się jeszcze raz odwraca, żeby na naspopatrzeć, czy nie wygląda jak rozmyślający tak często nad czymś Józef, Twójmałżonek? Ma ten sam uśmiech, o którym nie da się powiedzieć, czy jestsmutny, czy daleki. Patrzy i ma takie częste u Józefa spojrzenie, podążającegdzieś w dal. Czy pamiętasz, jak Alfeusz mu dokuczał? Mówił: „Bracie, jeszczewidzisz piramidy?”. On zaś potrząsał głową, nie mówiąc nic, cierpliwy i skryty wswoich myślach. Zawsze małomówny.A kiedy wróciłaś z Hebronu! Nigdy już nie przychodził sam do źródła, jak toczynił wcześniej i jak wszyscy to czynią. Albo był z Tobą, albo przy swojej pracy.I oprócz szabatu w synagodze lub kiedy udawał się pracować gdzie indziej, niktnie może powiedzieć, że widział Józefa chodzącego bez celu w czasie tychmiesięcy. Potem wyjechaliście... Co za przygnębienie nie wiedzieć nic więcej owas po rzezi! Alfeusz udał się aż do Betlejem... „Odjechali” – mówiono. Ale jakuwierzyć ludziom, którzy was nienawidzą śmiertelnie, w mieście jeszczeczerwonym od niewinnej krwi, gdzie dymią ruiny i słychać oskarżenia, że toprzez was przelano tę krew? Poszedł do Hebronu, a potem do Świątyni, gdyżZachariasz pełnił służbę. Elżbieta dała mu tylko łzy, a Zachariasz – słowaumocnienia. Oboje zaniepokojeni o Jana, obawiając się nowych okropności,ukryli go i drżeli o niego. O was nie wiedzieli nic. Zachariasz powiedziałAlfeuszowi: „Jeśli zginęli, ich krew ciąży na mnie, bo to ja ich przekonałem,żeby zostali w Betlejem”. Moja Maryja! Mój Jezus, którego ujrzałam takpięknego na Paschę po Jego narodzeniu! I nie wiedzieć nic. I tak długo! Aledlaczego nigdy żadnej wiadomości?...»«Bo lepiej było milczeć. Tam gdzie byliśmy, było wiele Marii i Józefów, i lepiejbyło uchodzić za jakieś małżeństwo – odpowiada spokojnie Maryja i mówiwzdychając: – Mimo smutku to były jeszcze dni szczęśliwe. Zło było jeszcze tak259


daleko! Chociaż tyle nam, ludziom, brakowało, to nasz duch sycił się radościąposiadania Ciebie, Mój Synu!»«Teraz także, Maryjo, masz Twojego Syna. Brakuje Józefa, to prawda! Ale Jezusjest tu ze Swą doskonałą miłością dorosłego [Syna]» – zauważa MariaAlfeuszowa.Maryja podnosi głowę, aby spojrzeć na Swego Jezusa. To spojrzenie zdradzaudrękę, pomimo lekkiego uśmiechu na wargach, ale nie dodaje ani słowa.Apostołowie zatrzymali się, aby do nich dołączyć. Wszyscy się połączyli, nawetJakub i Jan, którzy szli w tyle za wszystkimi ze swoją matką.[Por. Mt 20,20nn; Mk 10,35] Kiedy wypoczywają po marszu i kiedy niektórzyjedzą trochę chleba, matka Jakuba i Jana podchodzi do Jezusa i upada przedNim na twarz. On nie zdążył nawet usiąść, tak pośpiesznie udają się w dalsządrogę.Jezus, widząc, że pragnie Go o coś poprosić, pyta: «Czego chcesz, niewiasto?Powiedz.»«Udziel mi łaski, zanim odejdziesz, jak to mówisz.»«Jakiej?»«Rozkaż, by moi dwaj synowie, którzy dla Ciebie wszystko porzucili, zasiedlijeden po Twojej prawicy, a drugi po Twojej lewicy, kiedy zasiądziesz w chwalew Twoim Królestwie.»Jezus spogląda na niewiastę, a potem patrzy na dwóch apostołów i mówi im:«To wy podsunęliście tę myśl waszej matce, interpretując bardzo źle Mojewczorajsze obietnice. Nie w jakimś ziemskim królestwie otrzymacie stokroć zato, co porzuciliście. Czy i wy stajecie się chciwi i niemądrzy? Ale to nie wy. Tojuż cuchnący mrok coraz większych ciemności i skażone powietrze Jerozolimy,już bliskiej, psuje was i zaślepia...[Por. Mt 20,22; Mk 10,38] Powiadam wam, że nie wiecie, o co prosicie! Czymożecie pić kielich, który Ja będę pił?»«Możemy, Panie» [– odpowiadają.]«Jakże możecie tak mówić, skoro jeszcze nie pojęliście, jaka będzie goryczMojego kielicha? To będzie nie tylko ta gorycz, którą wam opisałem wczoraj:Moja gorycz Męża wszelkich boleści. To będą udręki, których – nawet gdybym jewam opisał – nie bylibyście w stanie zrozumieć... A jednak tak, ponieważ –chociaż jesteście jak dwoje dzieci, które nie znają znaczenia tego, o co proszą –ponieważ jesteście dwoma duchami sprawiedliwymi i kochacie Mnie, zpewnością będziecie pić z Mego kielicha. Jednak nie ode Mnie zależy udzieleniewam tego, byście zasiadali po Mojej prawicy lub po Mojej lewicy. To jestudzielane tym, którym Mój Ojciec to przygotował.»Jezus jeszcze mówi, gdy tymczasem inni apostołowie ganią ostro prośbę synówZebedeusza i ich matki. Piotr mówi do Jana:«Ty również! Nie rozpoznaję cię już!»A Iskariota ze swoim demonicznym uśmiechem mówi:260


«Naprawdę pierwsi są ostatnimi! Czas niespodzianek i odkryć...» i śmieje sięgłośno.«Czy to dla zaszczytów poszliśmy za naszym Nauczycielem?» – gani ich Filip.Tomasz zaś, zamiast do dwóch, mówi do Salome: «Po co wystawiać synów natakie zawstydzenie? Skoro oni się nie zastanowili, ty powinnaś była to uczynić izabronić im tego.»«To prawda. Nasza matka by tego nie zrobiła» – mówi Tadeusz.Bartłomiej nie odzywa się, ale jego oblicze ujawnia wyłącznie naganę. SzymonZelota mówi, aby uspokoić oburzonych: «Wszyscy możemy się mylić...»Mateusz, Andrzej i Jakub, syn Alfeusza, nie mówią nic, ale w sposób widocznącierpią z powodu zajścia, które wywołuje rysę na pięknej doskonałości Jana.Jezus jednym gestem zaprowadza ciszę i mówi:«I cóż? Czy z jednej pomyłki ma ich powstać bardzo wiele? Czy wy, którzyczynicie wymówki pełne oburzenia, nie zauważacie, że również grzeszycie?Zostawcie w spokoju waszych braci. Moje upomnienie wystarczy. Ichupokorzenie jest widoczne, ich żal – pokorny i szczery. Powinniście się miłowaćwzajemnie i podtrzymywać. Zaprawdę bowiem nikt z was nie jest jeszczedoskonały.[Por. Mt 20,25nn; Mk 10,42nn] Nie powinniście naśladować świata i jego ludzi.W świecie, wiecie o tym, przywódcy narodów panują nad nimi i ich wielcy dająim odczuć władzę w imieniu przywódców. Ale między wami nie powinno takbyć. Nie powinniście mieć tego wielkiego pragnienia panowania nad ludźmi aninad waszymi towarzyszami. Przeciwnie, ten, który pośród was chce stać sięwiększym, niechaj się stanie sługą, a ten, kto chce być pierwszym, niechaj sięstanie niewolnikiem wszystkich. Tak czynił wasz Nauczyciel.Czy może przyszedłem, aby uciskać i panować? Aby Mi służono? Nie, zaprawdę,nie. Przyszedłem, aby służyć, i jak Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Musłużono, lecz aby służyć i dać Swe życie na okup za wielu, tak też wypowinniście umieć czynić, jeśli chcecie być takimi, jakim Ja jestem i tam, gdzieJa jestem. Teraz idźcie i trwajcie w pokoju między wami, jak Ja jestem wpokoju z wami.»Jezus mówi mi:[Por. Mt 20,23; Mk 10,39] «Kładę nacisk na punkt: „...będziecie z pewnościąpili z Mojego kielicha”. W tłumaczeniach czyta się: „Mój kielich”. Japowiedziałem: „z Mojego kielicha”, a nie: „Mój kielich”. Żaden człowiek niemógłby pić Mojego kielicha. Ja sam, Odkupiciel, musiałem wypić cały Mójkielich. Moim uczniom, Moim naśladowcom i miłującym Mnie, z pewnościąwolno pić z tego kielicha, z którego Ja piłem, jedną kroplę, jeden łyk lub kilkałyków, jakie szczególne umiłowanie Boże pozwala im wypić. Ale nigdy nikt niebędzie pił całego kielicha tak, jak Ja go piłem. Słusznie zatem jest powiedzieć:„z Mojego kielicha” a nie: „Mój kielich”.»261


39. W JERYCHU. PRZED UDANIEM SIĘ DO BETANIINapisane 11 marca 1947. A, 11016-11020Już rysują się, na tle nieba o intensywnym błękicie jak ceramika lub szkliwo,białe mury domów Jerycha i jego palmy. Prz<strong>echo</strong>dzą blisko zagajnikapostrzępionych tamaryszków, wrażliwych mimoz, głogów o długich cierniachoraz innych krzewów w większości kolczastych, które wydają się jakbyzrzucone tam ze stromej góry znajdującej się za Jerychem. Właśnie w tymmiejscu Jezus spotyka się ze znaczną grupą uczniów prowadzonych przezManaena. Wydają się czekać. Rzeczywiście stoją na czatach. Mówią to popowitaniu Nauczyciela, dodając, że pozostali uczniowie rozproszyli się po innychdrogach, aby się dowiedzieć, [co się stało]. Opóźnienie dojścia do Jerycha, ocałą jedną noc, zaniepokoiło ich.«Przyszedłem tu z nimi, i nie opuszczę Cię już, aż dowiem się, że jesteśbezpieczny u Łazarza» – mówi Manaen.«Dlaczego? Jest jakieś niebezpieczeństwo?...» – pyta Tadeusz.«Jesteście w Judei... Dekret znacie i nienawiść również. Wszystkiego więcmożna się obawiać – odpowiada Manaen i zwróciwszy się do Jezusa, wyjaśnia:– Wziąłem ze sobą najodważniejszych, bo przypuszczaliśmy, że jeśli Cię nieujęli, to przejdziesz tędy. Liczyliśmy na nasze męstwo uczniów i mężczyzn, abymóc zrobić wrażenie na złych i wzbudzić szacunek do Ciebie.»Rzeczywiście ma ze sobą dawnych uczniów Gamaliela, kapłana Jana, Mikołaja zAntiochii, Jana z Efezu i innych – nie znanych mi – mężczyzn dobrzezbudowanych, w kwiecie wieku, o wyglądzie bardziej wytwornym niż prosty lud.Kilku z nich Manaen szybko przedstawia, inni natomiast nie są przedstawiani.To mężczyźni ze wszystkich regionów Palestyny, między którymi są dwaj zdworu Heroda Filipa. Imiona najstarszych rodzin Izraela brzmią na tej drodzeblisko gęstego zagajnika, gdzie wiatr powoduje drżenie liści mimoz i pochylaodrośle głogu.«Chodźmy. Nikt nie został z niewiastami u Nike?» – pyta Jezus.«Pasterze. Wszyscy oprócz Jonatana, który czeka na Joannę w jej pałacu wJerozolimie. Ale liczba Twoich uczniów powiększyła się niezmiernie. Wczorajokoło pięciuset czekało w Jerychu. Zrobiło to takie wrażenie na sługach Heroda,że donieśli o tym swemu panu. A on nie wiedział, czy ma drżeć czy szaleć. Jestopętany wspomnieniem o Janie i nie ośmiela się podnieść ręki na żadnegoproroka...»«Dobrze! Ten Ci więc nie zaszkodzi!» – wykrzykuje Piotr i zadowolony zacieraręce.«On jednak ma najmniejsze znaczenie. To bożek, którym każdy może poruszaćdo woli, a ten, kto go trzyma w rękach, umie nim manipulować.»«A kto go trzyma? Może Piłat?» – pyta Bartłomiej.«Piłat, aby działać, nie potrzebuje Heroda. Herod to sługa. To nie do sługzwracają się potężni» – odpowiada Manaen.«Któż więc?» – pyta Bartłomiej.«Świątynia» – mówi pewnie jeden z towarzyszy Manaena.262


«Ale dla Świątyni Herod jest wyklęty. Jego grzech...»«Jesteś naprawdę naiwny, o Bartłomieju, mimo twej wiedzy i wieku! Czy niewiesz, że Świątynia umie przezwyciężyć wiele, zbyt wiele, aby osiągnąć swójcel? Dlatego nie jest już godna istnieć» – mówi Manaen z odruchem najwyższejpogardy.«Jesteś Izraelitą. Nie możesz tak mówić. Świątynia jest dla nas zawszeŚwiątynią » – mówi Bartłomiej, upominając go.«Nie. To trup tego, czym była niegdyś. A trup zamienia się w nieczystą padlinę,kiedy jest martwy od jakiegoś czasu. To dlatego Bóg posłał Świątynię żywą:abyśmy mogli upaść przed Panem, nie narażając się na [odgrywanie] nieczystejpantomimy.»«Milcz!» – szepcze Manaenowi ktoś inny, kto jest z nim, gdyż mówi zbyt jasno.To jeden z tych, którzy nie byli przedstawieni. Pozostaje całkowicie zakryty.«A dlaczego miałbym milczeć, skoro tak właśnie mówi moje serce? Czy myślisz,że moje słowa mogą zaszkodzić Nauczycielowi? Jeśli tak, zamilknę, ale nie zinnego powodu. Nawet gdyby mnie skazali, potrafiłbym powiedzieć: „To właśniemyślę i ukarzcie tylko mnie”.»«Manaen ma rację. Dość już milczenia ze strachu. To chwila, w której każdyzajmuje swe miejsce za lub przeciw i mówi, co ma na sercu. Myślę jak ty, braciew Jezusie. A jeśli to może spowodować naszą śmierć, umrzemy razem,wyznając jeszcze prawdę» – mówi gwałtownie Szczepan.«Bądźcie ostrożni! Bądźcie ostrożni – napomina Bartłomiej. – Świątynia jestzawsze Świątynią. Będzie popełniać błędy, z pewnością nie jest doskonała, alejest... jest... Po Bogu nie ma większych osób ani władzy niż Najwyższy Kapłan iSanhedryn... reprezentujący Boga. Powinniśmy widzieć, co reprezentują, a nieto, kim są. Może się mylę, Nauczycielu?»«Nie mylisz się. W każdej strukturze trzeba umieć ujrzeć jej źródło: w tymwypadku Ojca Wiecznego, który ustanowił Świątynię i hierarchię, ryty iautorytet ludzi wyznaczonych do reprezentowania Go. Trzeba umieć pozostawićOjcu osąd. On wie kiedy i jak zadziałać, jak zaradzić, by szerzące się zepsucienie zniszczyło wszystkich ludzi i nie doprowadziło do zwątpienia w Boga... I podtym względem Manaen umiał widzieć właściwie, dostrzegając powód Megoprzyjścia w tym czasie. Powinieneś też złagodzić twą zachowawczość,Bartłomieju, nowatorskim duchem Manaena, aby miara była sprawiedliwa, aprzez to – doskonały sposób sądzenia. Każda skrajność jest zawsze szkodliwa.Dla tego, kto ją czyni, dla tego, kto jej doznaje lub dla tego, kto się nią gorszy i– jeśli to nie jest dusza uczciwa – posługuje się nią przeciwko braciom, aby nanich donieść. To jednak jest dzieło Kaina i nie dokonają go synowie Światłości,bo to jest dzieło Ciemności.»Mężczyzna całkiem okryty swoim płaszczem w taki sposób, że widać jedyniejego czarne oczy, bardzo żywe, który ostrzegł Manaena, żeby nie mówił zbytwiele, klęka przy Jezusie i bierze Jego rękę, mówiąc:«Ty jesteś dobry, Nauczycielu. Zbyt późno Cię poznałem, o, Słowo Boże! Alejeszcze na czas, by Cię umiłować, jak na to zasługujesz, jeśli już nie będę Cimógł służyć długo, jak tego chciałem, jak tego chciałbym teraz.»«Nigdy nie jest za późno dla godziny Boga. Ona przychodzi we właściwej chwili.I On udziela czasu, którego trzeba, aby służyć Prawdzie, jak tego chce wola.»263


«Ale kto to jest?» – szepczą między sobą apostołowie i pytają o to uczniów.Daremnie. Nikt nie wie, kto to jest, a jeśli wie, nie chce tego powiedzieć.«Kto to jest, Nauczycielu?» – pyta Piotr, kiedy może podejść do Jezusa. IdzieOn pośrodku grupy, mając niewiasty z tyłu, przed Sobą – uczniów, po bokach –kuzynów, a wokół – apostołów.«Dusza, Szymonie, nic więcej» [– odpowiada mu Jezus.]«Ale... ufasz, nie wiedząc, kto to jest?»«Ja wiem, kto to jest, i znam jego serce.»«Ach! Zrozumiałem! To tak jak z zasłoniętą niewiastą w „Pięknej Rzece”... Już onic nie zapytam...»Piotr jest radosny, bo Jezus, oddalając Jakuba, pozwala mu iść blisko Siebie.Już mają wejść do Jerycha. Od strony bramy nadciągają ludzie, wykrzykujący„hosanna”. Z trudem Jezus może posuwać się naprzód, żeby przejść przezmiasto i dojść do Nike, która mieszka poza Jerychem, z przeciwnej strony.Błagają Go, żeby przemówił. Podnoszą w górę małe dzieci, aby z nich uczynićmur żywy i nie do przebycia, licząc na miłość Jezusa do małych. Krzyczą:«Możesz mówić. On już uciekł do Jerozolimy» – a wypowiadając te słowa,pokazują palcem wspaniały, zamknięty pałac Heroda. Manaen potwierdza:«To prawda. Wyjechał w nocy bez rozgłosu. Boi się.»Ale nic nie zatrzymuje Jezusa. Idzie mówiąc:«Pokój! Pokój! Niech ten, kto ma troski lub boleści, przyjdzie do Nike. Niechten, kto chce Mnie słyszeć, przyjdzie do Jerozolimy. Tu jestem Pielgrzymem, jakwy wszyscy. To w domu Ojca będę przemawiał. Pokój! Pokój ibłogosławieństwo! Pokój!»To już mały tryumf, zapowiedź wejścia do Jerozolimy, odtąd tak bliskiego.Zaskakuje tylko nieobecność Zacheusza aż do chwili, gdy widzę go stojącego naskraju posiadłości Nike, pośród swoich przyjaciół, pasterzy i uczennic. Wszyscywybiegają Jezusowi na spotkanie, oddają Mu pokłon i towarzyszą. On zaś,błogosławiąc ich, wchodzi do ogrodu, kierując się w stronę gościnnego domu.40. «CZY JESTEŚCIE PEWNI, ŻE RĘKA SAMARYTANINA NAPISAŁA TOOSKARŻENIE?»Napisane 15 marca 1947. A, 11020-11027Bardzo wielu ludzi zgromadziło się na łące należącej do Nike, gdzie siana susząsię w słońcu. Dwa ciężkie i okryte wozy czekają blisko tych łąk. Rozumiempowód tego oczekiwania, widząc, że idą tam wszystkie uczennice i że wsiadajądo nich po pożegnaniu i pobłogosławieniu ich przez Nauczyciela. NajświętszaMaryja odjeżdża z innymi uczennicami i także chłopiec z Enon. Wielu uczniówustawia się po obu stronach wozów i kiedy te poruszają się ciągnięte przezkroczące powoli woły, uczniowie także ruszają w drogę. Na łąkach pozostająapostołowie, Zacheusz i jego przyjaciele oraz mała grupa całkowicie okrytychpłaszczami mężczyzn, jakby chcieli uniknąć rozpoznania.Jezus odwraca się powoli i siada pośrodku łąki na stosie siana już na wpółsuchego, które wkrótce zostanie przeniesione do szopy. Jest zamyślony i264


wszyscy szanują to skupienie. Pozostają w trzech różnych grupach, niecooddalonych od Niego i od siebie wzajemnie.Jego rozmyślanie trwa nadal. Przeciąga się też oczekiwanie. Słońce staje sięcoraz mocniejsze i ogrzewa łąkę, która wydaje silny zapach suszącego się siana.Oczekujący chronią się na obrzeżach łąki, gdzie ostatnie drzewa sadu rzucająorzeźwiający cień.Jezus pozostaje sam, sam w słońcu już mocnym, całkiem blady w lnianej szaciei z nakryciem głowy z cienkiego płótna, lekko poruszającym się pod wpływemwiatru. Być może jest to nakrycie utkane przez Syntykę. Z pobliskiej oborydochodzi muczenie powolne i płaczliwe, kwilenie piskląt od strony sadu iptaków z przestworzy. Słychać ptaszki w gniazdach i śmiałe kurczęta. Życietrwa i odnawia się co roku z nadejściem wiosny. Gołębie kołują w powietrzulotem pewnym i spokojnym, nim powrócą do gniazd pod dachem. Nie wiem, czyto z domu sąsiadującego z domem Nike lub może z jakiegoś pola dochodzi donich kobiecy głos śpiewający kołysankę. Głosik dziecka, najpierw ostry i drżący,jak beczenie jagniątka, cichnie, a potem milknie...Jezus rozmyśla. Dalej rozmyśla. Bez przerwy rozmyśla. Niewrażliwy na słońce.Zauważyłam wiele razy większą odporność błogosławionego Jezusa nasurowości pór roku. Nigdy nie zrozumiałam, czy odczuwał mocno upał i chłód,lecz znosił je, nie skarżąc się, w duchu umartwienia, czy też tak samo jakpanował nad rozpętanymi żywiołami, panował także nad nadmiernym chłodemlub żarem. Nie wiem. Wiem, że widząc Go całkowicie przemoczonego w czasieulew, spoconego podczas upału, nigdy nie zauważyłam u Niego odruchówzniecierpliwienia z powodu chłodu lub żaru. Nigdy też nie widziałam, abypodejmował środki zaradcze dla zapobieżenia skutkom nadmiernego upału lubzimna, jak czynią to zwykle ludzie.Zwrócono mi uwagę, że w Palestynie nie chodzi się z głową odkrytą i że przez towyrażam się źle, kiedy mówię, że odkryta jasna głowa Jezusa lśni w słońcu.Bardzo możliwe, że w Palestynie nie można chodzić z odkrytą głową. Nie byłamtam i nie wiem. Wiem natomiast, że Jezus zazwyczaj nie miał niczego na głowie.A jeśli miał nakrycie głowy na początku marszu, zdejmował je wkrótce, jakbyMu przeszkadzało i nosił je w ręce, używając go raczej do otarcia Swego obliczaz kurzu i potu. Kiedy pada, zakrywa głowę połą płaszcza. Gdy praży słońce,szczególnie kiedy jest w drodze, szuka odrobiny cienia, choćby przerywanego,aby schronić się przed promieniami słonecznymi. Ale rzadko ma, jak dzisiaj,lekki welon na głowie.To uwaga, którą niektórzy mogą uważać za zbyteczną, ale to odnosi się do tego,co widzę, więc mówię o tym podczas rozmyślania Jezusa...«Ależ zaszkodzi Mu takie długie pozostawanie [na słońcu]!» – wykrzykuje ktoś,kto nie należy ani do grona apostołów, ani do grupy Zacheusza.«Chodźmy powiedzieć o tym Jego uczniom... a ponadto... nie chciałbym... niechciałbym zatrzymywać się tu na zbyt długi czas» – odpowiada drugi.«Ech! Tak. Góry Adomin nie są bezpieczne nocą...»Idą do apostołów i rozmawiają z nimi.«Dobrze. Pójdę powiedzieć, że chcecie odejść» – mówi Iskariota.265


«Nie, nie tak. [Powiedz,] że chcielibyśmy przed wieczorem dojść chociaż doEnszemesz.»Judasz odchodzi, uśmiechając się ironicznie. Pochyla się nad Nauczycielem imówi Mu:«Żydzi mówią, że chcą się pożegnać dlatego, iż słońce może Ci zaszkodzić. Aleprawdą jest to, że im może zaszkodzić to, że są zbytnio widziani.»Jezus wstaje, mówiąc: «Idę... Rozmyślałem... Mają rację...»«Wszyscy, z wyjątkiem mnie...» – szepcze Iskariota.Jezus patrzy na niego i milczy. Idą razem do tych ludzi, których Judasz nazwał‘Żydami’.«Już was wszystkich pożegnałem. Powiedziałem to wczoraj. Będę przemawiałdopiero w Jerozolimie...»«To prawda. Ale to my chcieliśmy z Tobą rozmawiać, bo my... Moglibyśmyrozmawiać z Tobą na osobności?»«Zaspokój ich. Boją się nas albo szczególnie mnie» – mówi Judasz z Kariotu zeswoim uśmiechem węża.«Nie boimy się nikogo. Gdybyśmy chcieli, wiedzielibyśmy, jak strzec naszegospokoju. Jeszcze nie wszyscy są tchórzami w Palestynie. Jesteśmy potomkamiwalecznych [ludzi] Dawida i za to, że nie jesteś jeszcze niewolnikiem ipogardzanym, powinieneś złożyć hołd naszemu rodowi. Pierwsi u bokuświętego króla, pierwsi w boku Machabeuszy. I pierwsi teraz jeszcze, kiedychodzi o oddanie czci Synowi Dawida i doradzenie Mu. Ponieważ On jest wielki,ale każdy człowiek, choćby nie wiem, jak był wielki, może potrzebowaćprzyjaciela w decydujących godzinach życia» – odpowiada gwałtownie ktoś, wszatach całych z lnu. Nawet płaszcz ma lniany i nakrycie głowy, które jedynietrochę odkrywa jego surowe oblicze.[Judasz mu odpowiada:] «My jesteśmy Jego przyjaciółmi. Jesteśmy nimi odtrzech lat, wy zaś...»«...myśmy Go nie znali. Zbyt wiele razy zwodzili nas fałszywi mesjasze, abyśmymogli z łatwością uwierzyć temu, kto twierdzi, że nim jest. Ale ostatniewydarzenia nas oświeciły. Jego dzieła są Boże i nazywamy Go Synem Bożym.»«I myślicie, że On was potrzebuje?» [– pyta Judasz.]«Jako Syn Boży, nie. Ale jako Człowiek, tak. Przyszedł, aby być Człowiekiem, aCzłowiek zawsze potrzebuje ludzi, swoich braci. Zresztą: czego się obawiasz?Dlaczego nie chcesz, żebyśmy z Nim rozmawiali? Pytamy cię o to.»«Ja? Rozmawiajcie! Rozmawiajcie! Grzeszników bardziej słucha niżsprawiedliwych.»«Judaszu! Sądziłem, że takie słowa powinny palić twoje wargi! Jak możeszośmielać się sądzić tam, gdzie twój Nauczyciel nie osądza? Jest powiedziane:„Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby byłyczerwone jak koszenila, staną się białe jak wełna.«Ale Ty nie wiesz, że pośród nich...»«Cisza! Wy mówcie.»266


«Panie, wiemy, że jest przygotowane przeciw Tobie oskarżenie. Oskarża sięCiebie o gwałcenie Prawa i szabatu, o miłowanie Samarytan bardziej niż nas, obronienie celników i nierządnic, o zwracanie się do Belzebuba i do innych siłmrocznych, o czarną magię, o nienawiść do Świątyni i pragnienie zniszczeniajej, o...»«Dosyć [– przerywa mu Jezus.] Oskarżać może każdy. Udowodnienieoskarżenia jest trudniejsze.»«Oni jednak mają wśród siebie ludzi, którzy twierdzą, że to prawda. Czyuważasz, że tam są ludzie sprawiedliwi?»«Odpowiem wam słowami Hioba, który jest obrazem Cierpliwego, którym Jajestem. „Daleka jest Mi myśl, by wszystkich uznać za sprawiedliwych. Najednym jednak opieram Moją niewinność, nie zrezygnuję z Mojegousprawiedliwienia i od niego rozpoczynam, gdyż serce nic Mi nie wyrzuca przezcałe Moje życie.”Tak oto cały Izrael może zaświadczyć – gdyż Ja sam siebie nieusprawiedliwiam, słowami, jakie nawet kłamca może wypowiedzieć – całyIzrael może zaświadczyć, że zawsze uczyłem szacunku wobec Prawa, a nawetwięcej: że jestem doskonale posłuszny Prawu i że nie pogwałciłem szabatów...Co chcesz powiedzieć? Powiedz! Wykonałeś gest, a potem się powstrzymałeś.Mów!»Ktoś z tej... tajemniczej grupki mówi:«Panie, na ostatnim posiedzeniu Sanhedrynu przeczytano doniesienie na Ciebie.Pochodziło z Samarii, z Efraim, gdzie byłeś. Donos mówi, że bardzo wiele razy –jak dowiedziono – pogwałciłeś szabat i...»«I jeszcze raz ci odpowiem wraz z Hiobem: „Jakąż nadzieję może miećobłudnik, ogarnięty chciwością, czy Bóg nie uwolni jego duszy?”Ten nieszczęśnik, który ukrywa twarz, a pod nią ma inne serce i chce dokonaćwielkiej grabieży, chciwy Moich dóbr, już kroczy drogą do Piekła. Próżne będziedla niego posiadanie denarów i spodziewanie się zaszczytów, i marzenie owstąpieniu tam, gdzie Ja nie chciałem iść, aby nie zdradzić świętego Dekretu.Jakże mamy postąpić wobec niego, jeśli nie – modląc się za niego?»«Sanhedryn jednak ośmieszył Cię mówiąc: „Oto miłość Samarytan do Niego!Oskarżają Go, aby nas pozyskać”.»«A wy jesteście pewni, że to samarytańska ręka napisała te słowa?» [– pytaJezus.]«Nie. Ale Samaria w tych dniach była twarda wobec Ciebie...»«Ponieważ wysłańcy Sanhedrynu wprowadzili zamęt i podburzyli ją przezfałszywe rady, wzbudzając szalone nadzieje, które Ja musiałem stłumić. Azresztą jest powiedziane o Efraimie i o Judzie, a można to powiedzieć o każdymmiejscu, gdyż zmienne jest serce <strong>człowieka</strong>, które zapomina o dobrodziejstwachi ugina się przed groźbami: „Wasza dobroć jest jak mgła poranna, jak rosa,która rano ginie”. Ale to nie dowodzi, że to oni, Samarytanie, oskarżyliNiewinnego. Błędna miłość pchnęła ich bezlitośnie przeciwko Mnie, ale tomiłość, [tyle że] majacząca. Jaki inny dowód uzasadnia oskarżenie, że wolęSamarytan?»267


«Ciągle się Ciebie oskarża, że ich kochasz, bo zawsze mówisz: „Słuchaj,Izraelu”, zamiast powiedzieć: „Słuchaj, Judo.” I że nie wolno Ci ganić Judy...»«Naprawdę? Czy zagubiła się mądrość rabbich? Czyż nie jestem Odrośląsprawiedliwości, pochodzącą od Dawida, z powodu którego, jak mówiJeremiasz, Juda zostanie ocalona? Otóż Prorok przewiduje, że Juda, szczególnieJuda, będzie potrzebować zbawienia. A ta Odrośl – mówi dalej Prorok –nazwana będzie „Panem, naszym Sprawiedliwym” gdyż, mówi Pan, „nie braknienigdy Dawidowi potomka zasiadającego na tronie domu Izraela”. I co? CzyProrok się pomylił? Czy może był pijany? Od czego? Od pokuty i od niczegoinnego. Nikt bowiem, aby Mnie oskarżać, nie będzie mógł utrzymywać, żeJeremiasz był hulaką. A on mówi, że Odrośl Dawida zbawi Judę i zasiądzie natronie Izraela. Można by więc powiedzieć, że dzięki swoim oświeceniom Prorokwidzi, że bardziej od Judy będzie wybrany Izrael, że Król pójdzie do Izraela i żeto będzie już łaską, jeśli Juda będzie mieć jedynie zbawienie.Czy więc Królestwo zostanie nazwane Królestwem Izraela?Nie, to będzie Królestwo Chrystusa, Tego, który jednoczy części oddzielone iodbudowuje w Panu po tym jak, według innego Proroka, w ciągu miesiąca – comówię: w ciągu miesiąca? w czasie krótszym niż jeden dzień! – zostanąosądzeni i potępieni trzej fałszywi pasterze, i zostanie zamknięta przed nimiMoja dusza. Ich dusze bowiem pozostały zamknięte na Mnie i pragnęły Mnie wwyobrażeniu, a nie potrafiły Mnie umiłować w Mojej Naturze. Tak więc Ten,który Mnie posyła i dał Mi dwie laski, złamie jedną i drugą, aby okrutni utraciliłaskę. Bicz zaś nie przyjdzie z Nieba, lecz od świata. A nic nie jest twardsze niżbicze, które ludzie dają ludziom. I tak się stanie.O, tak! Zostanę uderzony, a dwie trzecie owieczek rozproszy się. Jedynie jednatrzecia, zawsze tylko jedna trzecia, ocali się i wytrwa aż do końca. I ta jednatrzecia przejdzie przez ogień, przez który Ja prz<strong>echo</strong>dzę pierwszy, i zostanieoczyszczona i wypróbowana jak srebro i złoto. To do niej zostanie powiedziane:„Ty jesteś Moim ludem”, ona zaś powie Mi: „Ty jesteś moim Panem”.[Por. Mt 27,6n] I będzie ktoś, kto zważy trzydzieści denarów, zapłatę za dziełostraszliwe, haniebne wynagrodzenie. A tam, skąd zostaną wyjęte, nie będą jużmogły powrócić, gdyż kamienie będą wołać z przerażenia, widząc te monetysplamione krwią Niewinnego i Prześladowanego następnie najokrutniejsząmęką. Denary te posłużą – jak jest powiedziane – do kupienia niewolnikom zBabilonu pola dla cudzoziemców. O, pola dla cudzoziemców! Wiecie, kim oni są?To ci z Judy i Izraela, ci, którzy wkrótce i przez wieki wieków nie będą już miećojczyzny. A nawet gleba ich dawnej ziemi nie będzie chciała ich przyjąć.Wypluje ich z siebie, nawet już martwych, gdyż postanowili odrzucić Życie.Nieskończona obrzydliwość!...»Jezus milknie, jakby przytłoczony, z głową pochyloną. Potem podnosi ją ispogląda wokół Siebie i widzi obecnych apostołów, ukrytych uczniów,Zacheusza i jego [towarzyszy].Wzdycha, jakby się ocknął z jakiegoś koszmaru. Mówi:«Czego jeszcze pragniecie? Ach! Że się Mnie oskarża o miłowanie celników inierządnic. To prawda. To są chorzy, umierający. Ja, Życie, oddaję się im jakożycie. Podejdźcie, ocaleni Mego stada – nakazuje Zacheuszowi i jego ludziom. –Przyjdźcie i słuchajcie Mego polecenia. Powiedziałem wielu, a oni byli bardziejczyści niż wy: „Nie przychodźcie do Jerozolimy”. Wam zaś mówię: „Przyjdźcie”.To będzie mogło się wydawać niesprawiedliwe...»«I istotnie tak jest» – przerywa Iskariota.268


Jezus jakby nie słyszał. Mówi dalej do Zacheusza i do jego towarzyszy:«Ale wam mówię: przyjdźcie, właśnie dlatego, że jesteście drzewami, którepotrzebują rosy bardziej niż inne, aby Potężny wsparł waszą dobrą wolę iabyście odtąd wzrastali w sposób wolny w Łasce. Co do innych rzeczy... samoNiebo odpowie wyjątkowymi znakami.[Por. J 2,19] Zaprawdę, żywa Świątynia będzie mogła zostać zniszczona iodbudowana w ciągu trzech dni i na wieczność. Ale Świątynia martwa, którazostanie tylko wstrząśnięta i będzie uważała, że zwyciężyła, zginie, aby jużwięcej się nie podnieść.Idźcie! I nie bójcie się. Czekajcie na Mój dzień pokutując, a jego jutrzenkadoprowadzi was ostatecznie do Światła» – mówi, zwracając się do tych, którzysą pozakrywani swoimi płaszczami. A potem zwraca się do Zacheusza:«Wy też idźcie, ale nie teraz. Bądźcie w Jerozolimie o brzasku w dzień poszabacie. U boku sprawiedliwych chcę odrodzonych, bo w Królestwie Chrystusajest nieskończenie wiele miejsc. Tyle, ilu jest ludzi dobrej woli.»I idzie w stronę domu Nike, przez gęsty i zacieniony sad.[Por. Mt 23,37; Łk 13,34] Mała ścieżka jest jak żółtawa wstęga pośród zieleniziemi. Jakaś gdacząca kwoka prz<strong>echo</strong>dzi nią, a w ślad za nią podążają złocistekruczęta. Mając przed sobą tylu nieznanych matka trwoży się, kuli i rozkłada wpostawie obronnej skrzydła, gdacząc jeszcze głośniej, bojąc się zasadzek naswe potomstwo. Kurczęta zaś, z piskiem, który cichnie, kiedy są już bezpieczne,biegną i chowają się pod matczynymi piórami i wydaje się, że już ich nie ma...Jezus zatrzymuje się, aby popatrzeć na nią... i łzy płyną z Jego oczu.«Płacze! Dlaczego płacze? On płacze!»Szepczą wszyscy: apostołowie, uczniowie, ocaleni grzesznicy. A Piotr mówi doJana: «Zapytaj Go, dlaczego płacze...»Jan, w swej zwykłej postawie, nieco pochylony z szacunku, spogląda na Jezusaz dołu, pytając Go:«Dlaczego płaczesz, mój Panie? Może z powodu tego, co Ci powiedziano i tego,co Ty wcześniej powiedziałeś?»Jezus otrząsa się. Smutno się uśmiecha i pokazując kwokę, która ciągle zmiłością chroni swe potomstwo, mówi:«Ja też, będąc Jedno z Moim Ojcem, widziałem Jerozolimę, jak powiedziałEzechiel, nagą i zhańbioną. Ujrzałem i przeszedłem blisko niej, a kiedy przyszedłczas, czas Mojej miłości, rozciągnąłem Mój płaszcz i okryłem jej nagość.Najpierw byłem dla niej ojcem, potem chciałem ją uczynić królową i ochronić,jak kwoka swe pisklęta... Małe kurki są wdzięczne matce za jej troskę i chroniąsię pod jej skrzydłami, tymczasem Jerozolima odrzuca Mój płaszcz... ale Japodtrzymam Mój zamiar miłości... Ja... Potem Mój Ojciec będzie działał wedługSwojej woli.»Jezus schodzi w dół po trawie, aby nie niepokoić kwoki. Mija ją, a łzy płynąciągle po Jego twarzy przygnębionej i bladej.Wszyscy naśladują Go, a idąc za Nim rozmawiają, aż do progu domu Nike. Jezuswchodzi do domu sam z apostołami, inni zaś idą tam, dokąd zamierzali sięudać...269


41. JUDASZ DOSTARCZA SANHEDRYNOWI OSKARŻENIA PRZECIWKO JEZUSOWI.DWÓCH NIEWIDOMYCH Z JERYCHANapisane 17 marca 1947. A, 11027-11034Świt ledwie się rozpoczął, ukazując swą czystość w pierwszej różowościjutrzenki. Świeżą ciszę pól coraz częściej zastępuje i upiększa świergotprzebudzonych ptaków.Jezus wychodzi jako pierwszy z domu Nike, popycha cicho drzwi i kieruje się wstronę zielonego ogrodu, gdzie wyśpiewuje swe czyste nuty gajówkaczarnołbista i gdzie łagodnym głosem śpiewają kosy.Ale nie doszedł tam jeszcze, kiedy wychodzą Mu naprzeciw cztery osoby.Czterech spośród tych, którzy byli wczoraj w nieznanej grupie i ani razu nieodkryli twarzy. Kłaniają się do samej ziemi, po czym Jezus wita ich Swoimpozdrowieniem pokoju:«Wstańcie! Czego chcecie ode Mnie?»Na ten nakaz i pytanie, które Jezus im stawia, wstają i zdejmują płaszcze ilniane nakrycia głowy, którymi zasłaniali swe twarze jak Beduini.Rozpoznaję oblicze blade i szczupłe uczonego w Piśmie Joela, syna Abiasza,widzianego w wizji z Sabeą. Innych nie znam, aż do chwili, gdy wypowiadająswe imiona:«Ja jestem Juda z Beteronu, ostatni z prawdziwych asydejczyków, przyjaciółMatatiasza Asmodejczyka.»«Ja – Eliel i mój brat Elkana z Betlejem Judzkiego, bracia Joanny, Twojejuczennicy, i nie ma dla nas tytułu większego. Nieobecni, gdy byłeś mocny,obecni teraz, gdy jesteś prześladowany.»«Ja – Joel, syn Abiasza, o oczach tak długo zaślepionych, ale teraz otwartych naTwoje Światło.»«Już was pożegnałem. Czego chcecie ode Mnie?»«Powiedzieć Ci, że... że pozostaliśmy zasłonięci nie z powodu Ciebie, lecz...» –mówi Eliel.«No, mówcie!» [– zachęca Jezus.]«Bo... Mów ty, Joelu, bo ty najlepiej wiesz...»«Panie... To, co wiem, jest tak... okropne... że chciałbym, żeby nawet bryłyziemi nie wiedziały i nie słyszały tego, co mam powiedzieć...»«Ziemia naprawdę zadrży, ale nie Ja, bo wiem, co chcesz Mi powiedzieć. Mówjednak...»«Skoro wiesz... pozwól, żeby moje wargi nie drżały mówiąc o tych straszliwychrzeczach. To nie dlatego, że myślę, iż Ty kłamiesz, mówiąc, że wiesz, a mimo tochcesz, abym powiedział, aby się dowiedzieć, ale naprawdę, bo...»«Tak, gdyż to jest coś, co krzyczy do Pana. Ale powiem to, aby przekonaćwszystkich, że znam serca ludzkie. Ty, członek Sanhedrynu, zdobyty dlaPrawdy, odkryłeś coś, czego nie potrafiłeś znieść sam. To bowiem było zbytwielkie. I poszedłeś do nich, prawdziwych Żydów, którzy mają dobrego ducha,270


aby ich poprosić o radę. Dobrze uczyniłeś, nawet jeśli to, co zrobiłeś, na nic sięnie zda. Ostatni z asydejczyków gotów był powtórzyć gest swoich ojców, abysłużyć prawdziwemu Wybawicielowi. Nie on jeden. Jego krewny Barcelajzrobiłby to także i wielu z nim. I poszliby za nim bracia Joanny, z miłości doMnie i do swej siostry, a nie tylko z miłości do Ojczyzny. Ale Ja nie odniosęzwycięstwa przy pomocy włóczni i mieczy. Wejdźcie całkowicie w Prawdę. Mójtryumf będzie niebieski.Ty – oto jest to, co sprawia, że bledniesz jeszcze bardziej niż zwykle – wiesz,kto i jakie przedstawił dowody oskarżenia przeciwko Mnie. Te oskarżenia,chociaż są fałszywe w duchu, są prawdziwe w opisie rzeczywistych [czynów].Ja bowiem naprawdę pogwałciłem szabat, kiedy musiałem uciekać, gdyż Mojagodzina jeszcze nie nadeszła, i kiedy wyrwałem niewinne dzieci złodziejom.Mógłbym powiedzieć, że konieczność usprawiedliwia czyn, jak koniecznośćusprawiedliwiła to, że Dawid spożył chleby pokładne.Rzeczywiście schroniłem się w Samarii, ale – ponieważ Moja godzina nadeszła –[kiedy] otrzymałem propozycję Samarytan pozostania z nimi jako NajwyższyKapłan, odrzuciłem zaszczyty i bezpieczeństwo, aby pozostać wiernym Prawu,nawet jeśli to znaczy wydanie Siebie nieprzyjaciołom.To prawda, że kocham grzeszników i grzesznice do tego stopnia, że [chcę] ichwyrwać z grzechu.To prawda, że głoszę upadek Świątyni, ale Moje słowa to tylko potwierdzenieprzez Mesjasza słów Jego proroków.Ten, który dostarcza tych i innych oskarżeń, i obraca nawet cuda w oskarżenia, iposłużył się wszystkim, co jest na ziemi, aby spróbować skłonić Mnie dogrzechu i aby móc dorzucić inne oskarżenia do pierwszych, ten jest Moimprzyjacielem. To również zostało powiedziane przez króla proroka, od któregopochodzę przez Moją Matkę: „Ten, który jadł Mój chleb, podniósł na Mnie swojąpiętę”. Wiem to. Umarłbym dwa razy, gdybym tylko mógł powstrzymać go odpopełnienia zbrodni – odtąd bowiem... jego wola oddała się Śmierci, a Bóg niegwałci woli ludzkiej – ale żeby on przynajmniej... och! Żeby przynajmniejwstrząśnięty popełnioną okropnością rzucił się z żalem do stóp Boga...To dlatego ty, Judo z Beteronu, ostrzegłeś wczoraj Manaena, żeby zamilkł, bowąż był obecny i mógł wyrządzić szkodę nie tylko Nauczycielowi, ale teżuczniowi. Nie. Tylko Nauczyciel zostanie uderzony. Nie bójcie się. To nie zpowodu Mnie przyjdą na was troski i nieszczęścia. Ale to z powodu zbrodnicałego narodu będziecie mieli wszyscy to, co zostało powiedziane przezproroków. Nieszczęsna, biedna Moja Ojczyzno! Nieszczęśliwa ziemia, którapozna karę Bożą! Biedni mieszkańcy i dzieci, które teraz błogosławię i którechciałbym ocalić, które – chociaż niewinne – jako dorosłe będą cierpieć udrękęnajwiększego nieszczęścia. Spójrzcie na waszą ziemię kwitnącą, piękną, zielonąi ukwieconą jak cudowny dywan, żyzną jak Eden... Wyryjcie sobie jej piękno wsercach, a potem... kiedy powrócę tam, skąd przyszedłem... uciekajcie.Uciekajcie, dopóki będzie to dla was możliwe, nim się tu nie rozszerzy jakdrapieżnik z piekła, ohyda spustoszenia, bo ona spadnie, zniszczy, wyjałowi ispali bardziej niż w Gomorze, bardziej niż w Sodomie... Tak, bardziej niż tam,gdzie była tylko szybka śmierć. Tu... Joelu, przypominasz sobie Sabeę? Onaprorokowała ostatnio przyszłość Narodu Bożego, który nie chciał Syna Bożego.»Czterej mężczyźni są przerażeni. Strach przed przyszłością sprawił, żeoniemieli. Wreszcie Eliel mówi: «Radzisz nam?...»271


«Tak. Wyjedźcie. Tu nie będzie już nic, co by było warte zatrzymania synówludu Abrahama. A zresztą, szczególnie wam, jego osobistościom, nie pozwolisię... Potężni, uczynieni więźniami, upiększają tryumf zwycięzcy.Świątynia nowa i nieśmiertelna napełni sobą ziemię i każdy człowiek, który Mnieszuka, posiądzie Mnie, bo będę wszędzie, gdzie jakieś serce Mnie kocha.Odejdźcie. Zabierzcie stąd wasze żony, dzieci, starców... Wy Mi ofiarowujecieocalenie i pomoc. Ja wam udzielam rady ocalającej i pomagam wam przez tęradę... Nie gardźcie nią.»«Ale przecież teraz... jak Rzym może nam jeszcze bardziej szkodzić? Panuje nadnami. Ale chociaż jego prawo jest twarde, to prawdą jest także, że Rzymodbudował domy i miasta, i...»«Zaprawdę, wiedzcie to, ani jeden kamień Jerozolimy nie pozostanie nietknięty.Ogień, tarany, proce i oszczepy zwalą na ziemię, zniszczą, wstrząsną każdymdomem i Miasto święte stanie się jaskinią i nie tylko ono... Jaskinią będzie naszaOjczyzna. Pastwiskami dzikich osłów i szakali, jak mówią prorocy, i to nie najeden rok ani na wiele lat, ani na wieki, lecz na zawsze. Pustynia, ziemiespalone, jałowość... Oto los tych ziem! Pole sporów, miejsce udręki, marzenieodbudowania ciągle niszczone przez bezlitosny wyrok, próby powstania nanowo – tłumione w zarodku. Los ziemi, która odrzuciła Zbawiciela i chciała rosy,która jest ogniem, na grzesznych.»«Nie będzie więc już... nigdy królestwa Izraela? Nie będziemy już nigdy tym, oczym marzyliśmy?» – pyta trzech dostojników żydowskich przybitym głosem.Uczony w Piśmie Joel płacze...«Czy przyglądaliście się kiedyś staremu drzewu, którego rdzeń niszczychoroba? Przez lata wegetuje z trudnością, z takim wysiłkiem, że nie wydaje anikwiatów, ani owoców. Tylko kilka nielicznych liści na wyczerpanych gałęziachwskazuje, że jeszcze nieco soku się wznosi w górę... Nagle, w kwietniu, kwitniecudownie i pokrywa się licznymi liśćmi. Właściciel cieszy się z tego, bo przeztyle lat troszczył się o nie, nie otrzymując owoców. Cieszy się myśląc, że drzewowyzdrowiało i staje się znowu bujne po tak nędznym stanie... O, a to jestzłudzenie! Po tak żywiołowym wybuchu życia, oto przychodzi nagła śmierć.Opadają kwiaty, liście i małe owoce – które już, jak się wydawało, zawiązują sięna gałęziach i zapowiadają obfity zbiór – i z nieoczekiwanym łoskotem, drzewowali się na ziemię, zepsute u podstawy.Tak stanie się z Izraelem. Po wegetowaniu przez wieki bez dawania owoców,rozproszony, zgromadzi się na starym pniu i będzie wyglądał jak odbudowany.W końcu zgromadzi się Lud rozproszony. Zgromadzony otrzyma przebaczenie.Tak. Bóg poczeka na tę godzinę, aby zatrzymać bieg wieków. Wtedy nie będziejuż wieków, lecz wieczność. Błogosławieni ci, którzy otrzymawszy przebaczenie,będą stanowić przelotne kwitnienie ostatniego Izraela, który się stanie, po tyluwiekach, własnością Chrystusa. Umrą oni odkupieni wraz z wszystkimi ludamiziemi. A z nimi błogosławieni ci spośród nich, którzy nie tylko poznają Mojeistnienie, ale przyjmą Moje Prawo jako prawo zbawienia i życia.Słyszę głosy Moich apostołów. Odejdźcie, zanim przybędą...»«To nie przez tchórzostwo, Panie, usiłujemy pozostać nieznanymi, ale aby Cisłużyć, aby móc Ci służyć. Gdyby wiedziano, że my, a zwłaszcza ja, przyszliśmydo Ciebie, zostalibyśmy wykluczeni z obrad...» – mówi Joel.«Rozumiem. Ale uważajcie, bo wąż jest przebiegły. Szczególnie ty, Joelu, bądźostrożny...»272


«Och, zabiliby mnie! Ale wolałbym moją śmierć niż Twoją! I nie widzieć dni, októrych mówisz! Bądź błogosławiony, Panie, za umocnienie mnie...»«Błogosławię was wszystkich w imię Boga Jedynego w Trójcy, i w imię Słowa,które wcieliło się po to, aby być zbawieniem dla ludzi dobrej woli.»Jezus błogosławi ich wspólnie szerokim gestem, a potem kładzie dłoń napochylonych głowach mężczyzn klęczących u Jego stóp.Następnie wstają, zasłaniają na nowo twarze i ukrywają się między drzewamisadu i za murowanym ogrodzeniem, które oddziela grusze od jabłoni, te zaś odinnych drzew. Odchodzą akurat na czas, bo dwunastu apostołów wychodzi wgrupie z domu, aby zawołać Nauczyciela i wyruszyć w drogę. A Piotr mówi:«Przed domem, od strony miasta, jest tłum ludzi, który z trudempowstrzymaliśmy, aby pozwolić Ci się modlić. Chcą iść za Tobą. Nikt z tych,których odprawiłeś, nie odszedł. Wielu w dodatku wróciło z powrotem i wieluinnych przybyło niespodziewanie. Krzyczeliśmy na nich...»«Dlaczego? Pozwólcie im iść za Mną! Żeby tak było ze wszystkimi! Ruszajmy!»I Jezus, poprawiwszy płaszcz, który Jan Mu podaje, staje na czele Swoich,dochodzi do domu, prz<strong>echo</strong>dzi obok niego, wchodzi na drogę prowadzącą doBetanii i intonuje głośno jakiś psalm.Ludzie, prawdziwy tłum, z mężczyznami na czele – za którymi idą kobiety idzieci – podążają za Nim ze śpiewem...W tyle za nimi zostaje miasto z otaczającym go murem zieleni. Na drodze jestwielu pielgrzymów. Na skraju drogi wielu żebraków lamentuje, żeby wzbudzićlitość tłumu i przeprowadzić dzięki temu owocną zbiórkę pieniędzy. Kalecy,pozbawieni rąk, niewidomi... Zwykła nędza, która w każdym czasie i w każdymkraju, gromadzi się zwykle tam, gdzie jakieś święto ściąga tłumy.Niewidomi nie widzą Tego, który prz<strong>echo</strong>dzi, inni jednak dostrzegają Go i znającdobroć Nauczyciela wobec ubogich, krzyczą mocniej niż zwykle, abyprzyciągnąć uwagę Jezusa. Jednak nie proszą o cud, tylko o jałmużnę. Jezusrozdaje ją.Jakaś kobieta, z wyglądu <strong>boga</strong>ta, zatrzymuje osła. Siedzi w siodle. Staje bliskopotężnego drzewa, rzucającego cień na rozstaje dróg. Czeka na Jezusa. KiedyOn jest blisko, schodzi ze zwierzęcia i upada na twarz, nie bez trudu, gdyż ma wramionach małe dziecko zupełnie bezwładne. Podnosi je bez słowa. Błaga tylkospojrzenie jej udręczonej twarzy. Ale Jezus jest całkowicie otoczony ludźmi i niewidzi biednej matki klęczącej na kolanach na skraju drogi. Jakiś mężczyzna iniewiasta towarzyszą udręczonej matce.«Nie ma nic dla nas» – mówi mężczyzna, potrząsając głową.A kobieta: «Pani, On cię nie widział. Zawołaj Go z wiarą, a On cię wysłucha.»Matka posłusznie krzyczy głośno, aby pokonać hałas śpiewów i kroków: «Panie,ulituj się nade mną!»Jezus, który jest już o kilka metrów w przedzie, zatrzymuje się i obraca się, abyodszukać tego, kto wołał, a służąca mówi:«Pani, On cię szuka. Wstań i idź do Niego, a Fabia zostanie uzdrowiona.»Pomaga jej wstać, aby ją zaprowadzić do Pana, który mówi:273


«Niech ten, kto Mnie zawołał, przyjdzie do Mnie. To czas miłosierdzia dla tego,kto potrafi pokładać w nim ufność.»Dwie niewiasty torują sobie drogę. Służąca idzie przodem, aby zrobić przejściedla matki, za nią idzie sama matka. Już dochodzą do Jezusa, kiedy słychać jakiśdonośny głos:«Moja bezwładna ręka! Patrzcie! Błogosławiony Syn Dawida, nasz prawdziwyMesjasz, zawsze potężny i święty!»Powstaje rozgardiasz, bo wielu się odwraca i tłum wrze, wywołując ruchprzeciwstawnych fal wokół Jezusa. Wszyscy chcą się dowiedzieć i zobaczyć...Stawiają pytania starcowi, który porusza prawym ramieniem, jakby to byłachorągiew, i odpowiada:«On się zatrzymał. Udało mi się chwycić połę Jego płaszcza i okryć się nią iprzez moje martwe ramię przebiegł jakby ogień i życie. I oto prawa ręka jestjak lewa, tylko dzięki dotknięciu Jego szaty.»W tym czasie Jezus pyta niewiastę: «Czego chcesz?»Kobieta podnosi swe dziecko i mówi:«Ona także ma prawo do życia. Jest niewinna. Nie prosiła, żeby być tu czy winnym miejscu, z tej lub innej krwi. Ja jestem winna. Dla mnie – kara, nie dlaniej.»«Ufasz, że miłosierdzie Boże jest większe niż ludzkie?»«Ufam, Panie. Wierzę. Za moje dziecko i za mnie. Mam nadzieję, że przywróciszjej myśl i ruch. Mówi się, że jesteś Życiem» – płacze.«Jestem Życiem, a kto we Mnie wierzy, będzie miał życie ducha i ciała. Chcę!»Jezus wypowiedział te ostatnie słowa silnym głosem, a teraz dotyka dłoniąbezwładne dziecko. Przebiega je dreszcz, pojawia się uśmiech i słowo:«Mama!»«Porusza się! Uśmiecha! Mówi! Fabiuszu! Pani!»Dwie niewiasty śledziły etapy cudu, oznajmiły je głośno i zawołały ojca.Utorował sobie drogę pośród ludzi i dochodzi do kobiet, kiedy już we łzach są ustóp Jezusa. Służąca mówi:«Powiedziałam ci, że On ma litość nad wszystkimi!»A matka mówi: «A teraz wybacz mi również mój grzech.»«Czyż Niebo nie pokazuje ci, przez udzieloną łaskę, że twój błąd zostałprzebaczony? Wstań i chodź w nowym życiu z twoją córką i z mężem, któregowybrałaś. Idź! Pokój tobie i tobie, dziewczynko. I tobie, wierna Izraelitko.Wielki pokój tobie z powodu twej wierności Bogu i córce rodziny, której służyłaśi twoim sercem utrzymywałaś ją blisko Prawa. Pokój także tobie, mężu, którymiałeś więcej szacunku wobec Syna Człowieczego niż wielu innych z Izraela.»Żegna się, podczas gdy tłum, opuściwszy starca, interesuje się teraz cudemuzdrowienia sparaliżowanej i upośledzonej dziewczynki. Była chora być może wnastępstwie zapalenia opon mózgowych, a teraz skacze radośnie, wypowiadającjedyne słowa, które zna, te, które może znała, kiedy zachorowała i odnajduje jenietknięte w swoim przebudzonym umyśle:274


«Ojciec, mama, Eliza. Piękne słońce! Kwiaty!...»[Por. Mt 20,29nn; Mk 10,46nn; Łk 18,35nn] Jezus już ma odejść. Jednak odstrony pobliskiego skrzyżowania, na którym stoją osły pozostawione tam przezludzi obdarowanych cudem, dochodzą dwa inne okrzyki, płaczliwe, z intonacjącharakterystyczną dla Hebrajczyków:«Jezusie, Panie! Synu Dawida, miej litość nade mną!»I jeszcze raz, mocniej, aby przekrzyczeć tłum, który do nich woła:«Zamilknijcie, pozwólcie odejść Nauczycielowi. Droga jest długa, a słońcegrzeje coraz silniej. Pozwólcie Mu dojść do wzgórz przed upałem.»Oni jednak krzyczą dalej:«Jezusie, Panie! Synu Dawida, miej litość nade mną!»Jezus zatrzymuje się znowu, mówiąc:«Idźcie po tych, którzy wołają, i przyprowadźcie ich tu.»Odchodzi kilku ochotników. Dochodzą do dwóch niewidomych i mówią im:«Chodźcie. On okazał wam litość. Wstańcie, bo chce was wysłuchać. Posłał nas,abyśmy was wezwali w Jego imieniu.»Usiłują prowadzić dwóch niewidomych przez tłum.Jeden pozwala się prowadzić. Drugi zaś, młodszy i może bardziej wierzący,uprzedza pragnienie pomocników i idzie naprzód sam, z kijem, zcharakterystycznym uśmiechem i postawą niewidomych, którzy unoszą głowę,jakby szukali światła... I wydaje się, że jego anioł go prowadzi, tak jego chódjest szybki i pewny. Gdyby nie miał bielma na oczach, nie wyglądałby naniewidomego. Jako pierwszy dochodzi do Jezusa, który zatrzymuje go, mówiąc:«Co chcesz, żebym ci uczynił?»«Żebym widział, Nauczycielu. Spraw, o, Panie, żeby się otwarły moje oczy i oczymojego towarzysza.»Drugiemu niewidomemu, ponieważ też już przybył, każą uklęknąć obok jegotowarzysza. Jezus kładzie ręce na ich uniesionych twarzach i mówi:«Niechaj się wam stanie to, o co prosicie. Idźcie! Wasza wiara was ocaliła!»Odsuwa dłonie i dwa okrzyki wychodzą z ust niewidomych:«Widzę, Urielu!»«Widzę, Bartymeuszu!»A potem wołają razem:«Błogosławiony, który przychodzi w imię Pana! Błogosławiony, który Go posłał!Chwała Bogu! Hosanna Synowi Dawida.»I obaj upadają z twarzami przy ziemi, aby ucałować stopy Jezusa. Potem dwóchniewidomych wstaje i ten, który nazywa się Uriel, mówi:«Chcę się pokazać moim rodzicom, a potem powrócę, by iść za Tobą, o, Panie.»275


Bartymeusz zaś mówi:«Ja Cię nie opuszczę. Poślę zaraz kogoś, aby ich powiadomił, to też będzieradością. Ale odłączyć się od Ciebie, nie. Ty mi dałeś wzrok, ja Tobie poświęcammoje życie. Miej litość nad pragnieniem ostatniego z Twoich sług.»«Pójdź i chodź za Mną. Dobra wola czyni równymi wszystkie stany i wielki jestjedynie ten, kto potrafi najlepiej służyć Panu.»Jezus idzie dalej pośród tłumu wołającego: «Hosanna!».Bartymeusz wmieszał się w tłum. Woła z innymi i mówi:«Przyszedłem po chleb, a znalazłem Pana. Byłem biedny, teraz jestem sługąświętego Króla. Chwała Panu i Jego Mesjaszowi.»42. JEZUS PRZYBYWA DO BETANII por. J 12,1Napisane 18 marca 1947. A, 11035-11051Musieli zatrzymać się w połowie drogi między Jerychem a Betanią, bo kiedyprzybywają do pierwszych domów Betanii, rosa kończy parować z liści i traw nałąkach, a słońce przesuwa się w górę po sklepieniu nieba.Rolnicy z okolicy porzucają narzędzia i biegną, otaczając Jezusa, któryprz<strong>echo</strong>dzi błogosławiąc ludzi i rośliny, jak o to usilnie Go proszą. Niewiasty idzieci przybywają z pierwszymi migdałami, jeszcze otoczonymi zielonosrebrzystąłupiną i z ostatnimi kwiatami drzew owocowych, kwitnącymi później.Zauważam jednak, że w regionie Jerozolimy, może z powodu wysokości, może zpowodu wiatrów, które wieją z najwyższych szczytów Judei, lub z jakiejś innejnie znanej mi przyczyny, może także z powodu różnorodności roślin, liczne sąjeszcze drzewa owocowe, które nadal formują biało-różowe kępy, zawieszonejak lekkie chmury nad zielenią łąk. Pod wysokimi pniami drżą delikatne liściekrzewów winnych, jakby wielkie motyle z kosztownego szmaragdu, przyczepiłysię nitkami do pędów winnych latorośli.Jezus zatrzymuje się przy źródle, znajdującym się w miejscu, gdzie wioskaprzekształca się już w miasteczko i przyjmuje hołd niemal całej Betanii.Nadchodzi Łazarz z siostrami i upadają na twarz przed Panem. Chociaż Maria[Magdalena] opuściła swego Nauczyciela przed dwoma dniami, wydaje się, żeod wieków Go nie widziała, nie przestaje bowiem całować Jego zakurzonychstóp obutych w sandały.«Chodź, mój Panie, dom czeka na Ciebie, aby się rozradować Twojąobecnością» – mówi Łazarz stając obok Jezusa.Idą powoli do przodu, na ile ludzie im na to pozwalają. Tłoczą się wokół Jezusaludzie, dzieci czepiają się Jego szat i idą przed Nim, odwrócone w Jego stronę, zgłowami uniesionymi tak, że same się potykają i potykają się o nie inni. Jezuswięc jako pierwszy, a potem Łazarz i apostołowie, biorą na ręce najmniejsze,aby móc iść szybciej.W miejscu, od którego prowadzi uliczka do domu Szymona Zeloty, stoi Maryjaze Swą szwagierką, z Salome i Zuzanną. Jezus zatrzymuje się, aby powitać SwąMatkę, a potem idzie dalej, aż do dużej, głównej, szeroko otwartej bramy. Tamznajduje się Maksymin, Sara, Marcela, a za nimi – wszyscy liczni słudzy,począwszy od tych z domu, a skończywszy na wieśniakach. Wszyscy pięknieustawieni, weseli, podnieceni z radości, która przejawia się w wybuchającychokrzykach „hosanna” i w poruszaniu nakryciami głowy i welonami. Rzucają276


kwiaty, liście mirtów i wawrzynu, róż i jaśminów. Ich okazałe korony jaśnieją wsłońcu lub rozsypują się jak białe gwiazdy na brunatnej ziemi. Zapachoberwanych kwiatów i wonnych liści rozgniecionych pod stopami unosi się zziemi, ogrzewanej przez słońce. Jezus prz<strong>echo</strong>dzi po tym pachnącym dywanie.Maria z Magdali, która idzie za Nim, patrzy na ziemię i pochyla się, krok pokroku – jak zbieraczka kłosów idąca za wiążącym snopy – i zbiera liście ikorony, a nawet pojedyncze płatki, na które Jezus nastąpił.Maksymin, aby móc zamknąć bramę i zapewnić spokój gościom, każe daćdzieciom już przygotowane łakocie. To praktyczny sposób odsunięcia dzieci odPana i oddalenia ich bez wzbudzania chóru skarg. Słudzy wykonują poleceniewynosząc na zewnątrz, na drogę, kosze wypełnione małymi podpłomykamiudekorowane biało-brunatnym migdałem.W czasie kiedy dzieci się tam gromadzą, inni słudzy wypychają dorosłych,między którymi znajduje się jeszcze Zacheusz i czterech mężczyzn: Joel, Juda,Eliel i Elkana. Z nimi są inni. Nie wiem, kim są, bo pozostają całkowicie okryci zpowodu już silnego słońca i kurzu, którego tumany przynosi od strony drogiwiejący gwałtownie wiatr.Jezus, który jest już na przedzie, odwraca się i mówi:«Zaczekajcie! Muszę jeszcze komuś coś powiedzieć.»Kieruje się w stronę braci Joanny i bierze ich na bok, mówiąc:«Proszę was, żebyście poszli do Joanny i powiedzieli jej, że ma przyjść do Mniez niewiastami, które są z nią, oraz z Annalią, uczennicą z Ofel. Niech przyjdzie.Jutro. O zachodzie słońca jutro zaczyna się szabat i chcę go spędzić zprzyjaciółmi w Betanii. W spokoju.»«Powiemy to, Panie, i Joanna przybędzie.»Jezus żegna ich i podchodzi do Joela:«Powiesz Józefowi i Nikodemowi, że przybyłem i że nazajutrz po szabaciewejdę do miasta.»«O! Uważaj, Panie!» – mówi przerażony dobry uczony w Piśmie.«Idź i bądź silny. Nie powinien drżeć ten, kto postępuje sprawiedliwie i wierzyw Moją prawdę. Ale powinien się rozradować, bo nadeszło wypełnienie dawnejObietnicy.»«Ach! Ucieknę z Jerozolimy, Panie. Jestem człowiekiem słabej budowy, widziszto i wiesz o tym. Z tego powodu jestem wyszydzany. Nie mógłbym widziećtego... tych...»«Twój anioł cię poprowadzi. Idź w pokoju.»«Czy... czy zobaczę Cię jeszcze, Panie?»«Z pewnością zobaczysz Mnie jeszcze. A do tego czasu myśl o tym, że twojamiłość dała Mi wiele radości w godzinach boleści.»Joel chwyta dłoń, którą Jezus położył mu na ramieniu i przyciska ją do warg.Przez cienkie płótno nakrycia głowy pocałunki i łzy spadają na rękę Jezusa.Potem oddala się.277


Jezus idzie do Zacheusza: «Gdzie są twoi towarzysze?»«Pozostali przy źródle, Panie. Powiedziałem im, że mają tam pozostać.»«Dołącz do nich i udaj się z nimi do Betfage, gdzie są Moi uczniowienajdawniejsi i najwierniejsi. Powiedz Izaakowi, ich przywódcy, że mają sięrozejść po mieście, aby zawiadomić grupy uczniów, że rano w dzień poszabacie, prz<strong>echo</strong>dząc przez Betfage, około trzeciej godziny, wejdę doJerozolimy, aby wstąpić uroczyście do Świątyni. Powiesz Izaakowi, żepowiadomienie dotyczy jedynie uczniów. On zrozumie, co chcę powiedzieć.»«Ja to także rozumiem, Nauczycielu. Chcesz zaskoczyć Judejczyków, aby niemogli przeszkodzić Twemu wejściu.»«Tak. Zrób to. Pamiętaj, że daję ci polecenie poufne. Posługuję się tobą, a nie –Łazarzem.»«A to mówi mi, że Twoja dobroć wobec mnie jest bezmierna. Dziękuję Ci,Panie.»[Zacheusz] całuje dłoń Nauczyciela i odchodzi.Jezus ma zamiar podejść do Swoich gospodarzy, ale od bramy, którą właśniewychodzą ostatni przybysze, wyprowadzani na zewnątrz przez sługi, przybiegamłody mężczyzna i upada do stóp Jezusa, wykrzykując:«Pobłogosław mnie, Nauczycielu! Poznajesz mnie?» – pyta, podnosząc obliczebez żadnej zasłony.«Tak, ty jesteś Józef, nazywany Barnabą, uczeń Gamaliela, który wyszedł Mi naspotkanie w pobliżu Giszali.»«I idę za Tobą od wielu dni. Wstąpiłem do Szilo, idąc z Giszali, dokąd poszedłemz rabbim w tym okresie, kiedy Cię nie było. Pozostałem tam do miesiąca Nisan istudiowałem zwoje. Byłem w Szilo, kiedy przemawiałeś, i poszedłem za Tobą doLebony i do Sychem, i czekałem na Ciebie w Jerychu, bo dowiedziałem się...»Urywa nagle, jakby zauważył, że mówi coś, co powinien przemilczeć. Jezusuśmiecha się łagodnie i mówi:«Prawda tryska gwałtownie z warg prawdomównych i często przekracza tamy,które roztropność kładzie na ustach, ale zakończę twoją myśl... „bodowiedziałeś się od Judasza z Kariotu, który został w Sychem, że udaję się doJerycha, aby spotkać się z uczniami i dać im Moje polecenia”. I poszedłeś tam,aby czekać na Mnie, nie troszcząc się o to, że jesteś widziany, że tracisz czas, iże cię nie ma przy twoim nauczycielu Gamalielu.»«On mi tego nie będzie wyrzucał, kiedy dowie się, że spóźniłem się, aby iść zaTobą. Zaniosę mu w darze Twe słowa...»«O! Rabbi Gamaliel nie potrzebuje słów. To mądry rabbi Izraela!»«Tak. Żaden inny rabbi nie może go nauczyć niczego z tego, co dawne, niczego,gdyż on zna wszystko, co dotyczy przeszłości. Ale Ty – tak. Gdyż Ty masz słowanowe, pełne świeżego życia, tego, co nowe. Twoje słowo jest jak sok wiosny. Topowiedział rabbi Gamaliel, dodając, że mądrości dotąd okryte prochem wieków itym samym wysuszone i zmatowiałe, stają się na powrót żywe i świetliste,kiedy Twoje słowo je wyjaśnia. Och! Zaniosę mu Twoje słowa.»278


«I Moje pozdrowienie. Powiedz mu, że ma otworzyć serce, umysł, wzrok, słuch,a otrzyma odpowiedź na pytanie, jakie postawił przed ponad dwudziestomalaty. Idź! Niech Bóg będzie z tobą.»Młody mężczyzna pochyla się ponownie, aby ucałować stopy Nauczyciela, iodchodzi.Słudzy mogą w końcu zamknąć bramę i Jezus dołącza się do przyjaciół.«Pozwoliłem Sobie zaprosić tu na jutro uczennice» – mówi Jezus stając obokŁazarza i kładąc rękę na jego ramieniu.«Dobrze zrobiłeś, Panie. Mój dom należy do Ciebie, wiesz o tym. Twoja Matkawolała mieszkać w domu Szymona i uszanowałem Jej pragnienie. Ale mamnadzieję, że Ty pozostaniesz pod moim dachem.»«Tak. Chociaż... tamten dom także do ciebie należy. Jeden z twoich pierwszychgestów hojności wobec Mnie i Moich przyjaciół. Ileż ich okazałeś, Mójprzyjacielu!»«I mam nadzieję, że będziesz mógł z nich korzystać jeszcze przez długi czas,chociaż w tym słowie jest błąd, Nauczycielu mądry. To nie ja jestem hojnywobec Ciebie. Ja otrzymuję – od Ciebie. To Ty jesteś hojny wobec mnie. JestemTwoim dłużnikiem. Przed skarbami, które Mi dałeś, ja kładę jedną małą monetędla Ciebie. Czymże jest mój nędzny podarunek, w porównaniu z Twoimiskarbami?[Por. Mt 7,1n; Mk 4,24n; Łk 6,38] Dawajcie, a będzie wam dane – powiedziałeś.– Miarą utrzęsioną i ubitą zostanie wam nasypane w zanadrze i będziecie miećsto razy więcej, niż daliście”. Powiedziałeś to. Ja miałem po stokroć sto razy wchwili, kiedy Ci jeszcze nic nie dałem. O! Wspomnienie naszego pierwszegospotkania! Ty, Pan i Bóg, do którego są niegodni zbliżyć się serafini, przyszedłeśdo mnie – samotnego i przygnębionego... zamkniętego tu w moim smutku.[Przyszedłeś, do] <strong>człowieka</strong>, do Łazarza, od którego wszyscy uciekali, pomijamJózefa i Nikodema, i mojego wiernego przyjaciela Szymona, który żyjąc wswoim grobie nie przestawał mnie kochać... Nie chciałeś, by radość ujrzeniaCiebie została zakłócona przez obryzganie niszczącą pogardą świata... Naszepierwsze spotkanie! Mógłbym Ci powtórzyć wszystkie słowa z tamtej chwili...Cóż Ci dałem wtedy, skoro nigdy Cię nie widziałem, a już otrzymałem od Ciebie,natychmiast, sto razy po sto razy?»«Twoje modlitwy do Najwyższego, do naszego Ojca. Naszego, Łazarzu. Mojego.Twojego. Mojego – jako Słowa i jako Człowieka. Twojego – jako <strong>człowieka</strong>.Kiedy modliłeś się taką wiarą, czyż nie dawałeś Mi już całego siebie? Widziszwięc, że dałem ci, jak jest sprawiedliwe, sto razy więcej od tego, co ty Midałeś?»«Twoja dobroć jest nieskończona, Nauczycielu i Panie. Wynagradzać z góry i zBoską hojnością tych, których Twoja myśl zna jako sługi, zanim oni poznają, żenimi są.»[Por. J 15,14] «Moimi przyjaciółmi, nie – sługami. Bo zaprawdę, ci, którzyczynią wolę Mego Ojca i idą za Prawdą, którą On posłał, już nie są Moimisługami, lecz Moimi przyjaciółmi. Więcej jeszcze: są Moimi braćmi, [bowypełniają wolę Ojca], jak Ja ją wypełniam jako pierwszy. Ten więc, kto czynito, co Ja czynię, jest Moim przyjacielem, bo jedynie przyjaciel czynispontanicznie to, co robi jego przyjaciel.» [Por. Mt 12,50; Mk 3,35; Łk 8,21]«Oby zawsze było tak między Tobą i mną, Panie. Kiedy idziesz do miasta?»279


«Nazajutrz po szabacie.»«Ja też pójdę» [– postanawia Łazarz.]«Nie. Nie pójdziesz ze Mną. Powiem ci. Poproszę cię o coś innego...»«Jestem na Twoje rozkazy, Panie. Ja także muszę Ci coś powiedzieć...»«Porozmawiamy.»«Wolisz, żebyśmy szabat spędzili w naszym gronie, czy mogę zaprosićwspólnych przyjaciół?» [– pyta Łazarz.]«Prosiłbym Cię, żebyś tego nie robił. Gorąco pragnę spędzić te godziny otoczonyjedynie waszą przyjaźnią, roztropną i dającą pokój, nie krępującą myśli izachowań. W miłej wolności kogoś, kto jest pośród przyjaciół tak drogich, żemoże się czuć jak we własnym domu.»«Jak chcesz, Panie. A nawet... ja też tego pragnąłem. Wydawało mi się toegoizmem wobec moich przyjaciół. Nikt nie przewyższa Ciebie w przyjaźni,Ciebie, jedynego Przyjaciela, ale jednak są mi drodzy. Ale jeśli tego chcesz...Jesteś zmęczony, Panie... albo zamyślony...»Łazarz pyta bardziej spojrzeniem niż słowami swego Przyjaciela i Nauczyciela,który nie odpowiada mu inaczej, jak tylko przez blask Swoich oczu trochęsmutnych, trochę zamyślonych, przez słaby uśmiech na Swoich wargach.Pozostali sami blisko zbiornika, w którym szumi tryskająca do niego woda...Wszyscy inni weszli do domu, skąd dochodzą głosy i słychać brzęk naczyń...Maria z Magdali dwa lub trzy razy wychyla swą jasną głowę przez drzwiosłonięte ciężką kotarą, która kołysze się lekko na wietrze. Wiatr się nasila, aniebo pokrywa się postrzępionymi chmurami coraz ciemniejszymi.Łazarz podnosi głowę, obserwując niebo.«Być może będzie burza – mówi. I dodaje: – Przyda się, aby otworzyć opornepączki, które w tym roku bardzo zwlekają... Może te późne chłody spowolniłyrozwinięcie się pączków. Moje migdałowce także ucierpiały i wiele owoców sięzmarnowało. Józef mówił mi, że jego ogród za Bramą Sędziów wydaje sięcałkiem pozbawiony owoców w tym roku. Na drzewach nie rozkwitają pączki,jakby ktoś rzucił na nie urok. Do tego stopnia, że się zastanawia, czy ma jezostawić, czy sprzedać na drewno. Nic. Ani jednego kwiatu. Jakie były wmiesiącu Tebet, takie są i teraz. Główki pączków – twarde, ściśnięte i wcale niepęcznieją. To prawda, że północny wiatr dotknął mocno to miejsce i wiał silniew zimie. Nawet w moim ogrodzie za Cedronem zniszczyły się owoce. Ale ogródJózefa to takie dziwne zjawisko, że wielu ludzi przychodzi zobaczyć to miejsce,które nie chce się obudzić na wiosnę.»Jezus uśmiecha się...«Uśmiechasz się? Dlaczego?» [– dopytuje się Łazarz.]«Z powodu dziecinności ludzi, którzy są wiecznymi dziećmi. Wszystko, cowygląda dziwnie, pociąga ich... Ale sad zakwitnie. We właściwej chwili.»«Ta chwila już minęła, Panie. Kiedyż to, w miesiącu Nisan, tak wiele drzewzgromadzonych w jednym miejscu nie ukazało kwiatów? Jak długo to miejscema czekać na nadejście właściwej chwili?»280


«Do chwili, kiedy te kwiaty będą musiały oddać chwałę Bogu.»«Ach! Zrozumiałem! Pójdziesz pobłogosławić to miejsce z powodu miłości doJózefa, i ono zakwitnie, aby oddać nową chwałę Bogu i Jego Mesjaszowi przeznowy cud! To pewne! Pójdziesz tam. Jeśli zobaczę Józefa, czy mogę mu topowiedzieć?»«Jeśli uważasz, że musisz to powiedzieć. Tak, pójdę tam...»«W jakim dniu, Panie? Chciałbym tam być i ja.»«Czy ty również jesteś wiecznym dzieckiem?»Jezus uśmiecha się bardziej żywo, potrząsając dobrotliwie głową wobecciekawości przyjaciela, który wykrzykuje:«O! Jestem szczęśliwy, że Cię rozbawiłem, Panie. Widzę ponownie Twe obliczerozjaśnione uśmiechem, którego już od dawna nie widziałem! Zatem... pójdę?»«Nie, Łazarzu. W dniu Przygotowania będziesz Mi tutaj potrzebny» [–odpowiada mu Jezus.]«O! Ale w dniu Przygotowania wszyscy zajmują się jedynie Paschą! Ty...Nauczycielu, dlaczego chcesz robić coś, co Ci będą wyrzucać? Idź tam innegodnia...»«Będę zmuszony udać się tam w sam dzień Przygotowania. Ale nie Ja jedenbędę czynił to, co nie jest przygotowaniem do dawnej Paschy. Nawetnajbardziej surowi z Izraela: Elchiasz, Doras, Szymon, Sadok, Izmael, a nawetKajfasz i Annasz, uczynią coś zupełnie nowego...»«Izrael więc oszaleje?!» [– pyta Łazarz.]«Jak powiedziałeś» [– odpowiada mu Jezus.]«Ależ Ty... O!... pada. Wejdźmy do domu, Nauczycielu... Ja... martwię się... Niewyjaśnisz mi...»«Tak. Zanim cię opuszczę, powiem ci... Oto twoja siostra. Boi się, że sięprzemoczymy i biegnie z ciężkim płótnem... Och! Marto! Zawsze przezorna idziałająca. Ale nie pada mocno.»«Moja droga siostra! Lub raczej: moje siostry... Teraz są obydwie jak dwie czułedziewczynki, nie znające żadnej złośliwości, tak Maria jak i ona. A kiedy Mariaprzyszła z Jerycha, przedwczoraj, naprawdę przypominała dziewczynkę.Warkocze opadały jej na ramiona, gdyż sprzedała swe spinki, aby kupić sandałychłopcu, a spinki z żelaza, zbyt giętkie, nie potrafiły podtrzymać jej włosów.Śmiała się schodząc z wozu i mówiła: „Mój bracie, nauczyłam się, co oznaczamusieć sprzedać, aby kupić, i jakie trudne są dla biedaka nawet rzeczynajprostsze, jak utrzymanie włosów na miejscu przy pomocy dwudziestuspinek, [kupionych] za jedną dwudrachmę. Ale będę o tym pamiętać, aby być wprzyszłości jeszcze bardziej miłosierną wobec ubogich”. Jak ty ją zmieniłeś,Panie.»Ta, o której mówią, wchodząc do domu, już stoi gotowa, z amforami inaczyniami, aby usłużyć Panu. Nie odstępuje nikomu zaszczytu służenia Mu.Jest zadowolona dopiero po przyniesieniu ulgi stopom i rękom oraz po[zaspokojeniu] głodu swego Nauczyciela i po ujrzeniu Go w czystych sandałach,idącego do izby, przeznaczonej dla Niego. Czeka tam Jego Matka ze świeżąlnianą szatą, jeszcze pachnącą od słońca.281


43. «JUDASZU, DAJĘ CI ŚRODEK OCALENIA, A TY MNIE NIENAWIDZISZ»Napisane 19 marca 1947. A, 11051-11074«Możecie iść, jeśli chcecie, dokąd pragniecie. Dzisiaj pozostaję tu z Judaszem iJakubem. Powinny przybyć uczennice» – mówi Jezus do apostołów,zgromadzonych wokół Niego pod portykiem domu. I dodaje: «Zróbcie jednaktak, żeby wszyscy byli tu przed zachodem słońca. I bądźcie ostrożni. Starajciesię, aby was nie zauważono, aby uniknąć atakowania was.»«O! Ja zostaję. Co miałbym robić w Jerozolimie?» – mówi Piotr.«Ja natomiast pójdę. Mój ojciec z pewnością czeka na mnie. Chce mi ofiarowaćwino. To dawna obietnica, ale dotrzyma jej z pewnością, bo mój ojciec jestczłowiekiem uczciwym. Skosztujecie to wino na uczcie paschalnej! Winnicemojego ojca w Rama! Słyną w okolicy!» – mówi Tomasz.«Wina Łazarza są też wyśmienite. Nie zapomniałem tej uczty na ŚwiętoŚwiatła...» – mówi Mateusz z mimowolnym łakomstwem.«A zatem jutro, bardziej niż kiedykolwiek, odświeżysz sobie pamięć, bo sądzę,że na jutro Łazarz zarządził wielką ucztę. Widziałem pewne przygotowania...» –mówi Jakub, syn Zebedeusza.«Tak? Czy inni przyjdą?» – pyta Andrzej.«Nie. Pytałem o to Maksymina. Powiedział mi, że nie.»«Ach, inaczej włożyłbym nową szatę, którą moja małżonka mi posłała» – mówiFilip.«Ja to zrobię. Chciałem ją włożyć na Paschę. Ale włożę ją jutro. Będziemy zpewnością bardziej spokojni tutaj, jutro, niż za kilka dni...» – odzywa sięBartłomiej i przerywa, zamyślony.«Ja ubiorę nową [szatę] na wejście do miasta. A Ty, Nauczycielu?» – pyta Jan.«Ja też. Włożę szatę purpurową.»«Będziesz podobny do króla!» – mówi z podziwem umiłowany uczeń, którywidzi Go już w myśli we wspaniałej szacie...«Ale nie byłoby tego, gdybym o tym nie pomyślał! Tę purpurę ja dostarczyłem,przed laty...» – przechwala się Judasz.«Naprawdę? O! Myśmy o tym nie pomyśleli... Nauczyciel jest zawsze takiskromny...»«Za bardzo. Teraz to chwila, żeby był Królem. Dosyć oczekiwania! Jeśli nie jestkrólem na tronie, to przynajmniej z powodu Swojej godności będzie miał szatęstosowną do pozycji. Ja myślę o wszystkim» [– mówi Judasz.]«Masz rację, Judaszu. Ty jesteś ze świata. My... jesteśmy biednymi rybakami...»– mówią pokornie ci znad jeziora...I jak się zdarza zawsze w oczach świata, w jego świetle fałszywym i mrocznym,marny stop metalu Judasza wydaje się metalem bardziej szlachetnym, niżpospolite, lecz czyste, szczere i uczciwe złoto galilejskich serc...282


Jezus, który rozmawiał z Zelotą i z synami Alfeusza, odwraca się i patrzy naJudasza oraz na tych ludzi uczciwych, tak pokornych i tak zmartwionych, że sątak... pełni braków w porównaniu z Judaszem.... Potrząsa głową, nie odzywającsię. Widząc jednak, że Iskariota zawiązuje sznurowadła sandałów i poprawiapłaszcz, jakby miał wyruszyć w drogę, pyta go: «Dokąd idziesz?»«Do miasta.»«Powiedziałem, że zatrzymuję cię z Jakubem...»«Ach! A ja sądziłem, że mówiłeś o Judzie, Twoim bracie... Zatem... ja... jestemjak więzień... Cha! Cha!» – jego śmi<strong>echo</strong>wi brak szczerości.«Betania nie ma łańcuchów ani krat, jak sądzę. To było tylko pragnienie twegoNauczyciela. Ja byłbym szczęśliwy, mogąc być Jego więźniem» – zauważaZelota.«O! Oczywiście! Żartowałem... To dlatego... że chciałem mieć wiadomości odmojej matki. Z pewnością przybyli pielgrzymi z Kariotu i...»«Nie. Za dwa dni będziemy wszyscy w Jerozolimie. Teraz pozostaniesz tutaj» –mówi Jezus władczym tonem.Judasz nie upiera się. Zdejmuje płaszcz, mówiąc:«Kto więc idzie do miasta? Dobrze byłoby poznać nastroje ludzi... dowiedziećsię, co robią uczniowie... Chciałem też iść wybadać przyjaciół... Przyrzekłem toPiotrowi...»«Nie szkodzi, zostań tu. Z tego, o czym mówisz, nic nie jest konieczne. Nic niejest absolutnie konieczne...»«Ale skoro Tomasz tam idzie...»«Nauczycielu, ja także chciałbym iść, bo przyrzekłem to i ja. Mam przyjaciół wdomu Annasza i...» – mówi Jan.«I pójdziesz tam, mój synu? A jeśli cię pochwycą?» – pyta Salome, która donich podeszła.«Pochwycą? Cóż złego zrobiłem? Nic. Nie będę więc musiał się bać Pana. Zatem,nawet jeśli mnie pochwycą, nie będę się bał.»«Och! Pyszałkowate lwiątko! Nie drżysz? Nie wiesz, jak oni nas nienawidzą? Tośmierć, wiesz, jeśli nas pochwycą?» – straszy go Iskariota.«A zatem, dlaczego ty chcesz tam iść? Cieszysz się może bezkarnością? Cozrobiłeś, aby ją mieć? Powiedz mi to, a zrobię to samo» [– mówi Jan.]Judaszem wstrząsa strach i złość, ale twarz Jana jest tak jasna, że zdrajca sięuspokaja. Pojmuje, że w tych słowach nie ma ani zasadzki, ani podejrzenia.Mówi:«Nic nie zrobiłem. Ale mam kilku dobrych przyjaciół w pobliżu Prokonsula, awięc...»«Dobrze! Kto chce iść, niech idzie, bo już nie pada. Tracimy czas tutaj, a oszóstej godzinie może wrócić deszcz. Kto chce iść, niech się pośpieszy» –przynagla Tomasz.283


«Mam tam iść, Nauczycielu?» – pyta Jan.«Idź» [– poleca mu Jezus.]«Cóż, zawsze to samo! On – tak, inni – tak, ja – nie. Zawsze: nie!» [– zrzędziJudasz.]«Postaram się o wiadomości od twojej matki» – mówi Jan, aby go uspokoić.«Ja też. Idę z tobą i z Tomaszem – mówi Zelota. I dodaje: – Mój wiek będziehamulcem dla młodych, Nauczycielu. I znam dobrze tych z Kariotu. Jeślizobaczę kogoś, podejdę do niego. Przyniosę ci wiadomości od twojej matki,Judaszu. Miej się dobrze! Bądź spokojny! To Pascha, Judaszu. Wszyscy czujemypokój tego święta, radość z tej uroczystości. Dlaczego chcesz być, ty sam,zawsze tak zaniepokojony, tak ponury, niezadowolony, pozbawiony pokoju?Pascha to przejście Boga... Pascha to dla nas Hebrajczyków święto wyzwoleniaz twardego jarzma. Nas z niego wyzwolił Bóg Najwyższy. Teraz, ponieważ niemożna powtórzyć dawnego wydarzenia, pozostaje jego symbol [i odnosi się do]ludzi... Pascha: wyzwolenie serc, oczyszczenie, chrzest, przy pomocy krwibaranka, aby nieprzyjazne siły nie szkodziły więcej temu, kto ma jej znak. Totakie piękne zacząć nowy rok tym świętem oczyszczenia, wyzwolenia,adorowania Boga naszego Zbawiciela... Och! Wybacz mi, Nauczycielu! Mówiłem,a miałem milczeć, bo Ty jesteś tu, aby poprawiać nasze serca...»Iskariota mówi rozzłoszczony:«I ja o tym myślałem, Szymonie. Właśnie o tym samym: że teraz mam dwóchnauczycieli zamiast jednego i wydaje mi się, że to zbyt wiele.»Piotr... Och! Piotr tym razem nie może się powstrzymać i wybucha:«A jeśli nie przestaniesz, będziesz miał zaraz jeszcze trzeciego i ja nim będę. Iprzysięgam ci, że użyję argumentów bardziej przekonywujących niż słowa.»«Podniósłbyś rękę na towarzysza? Po tylu wysiłkach, aby trzymać we wnętrzustarego Galilejczyka, twoja prawdziwa natura ukazuje się ponownie?» [– mówiIskariota.]«Nie ukazuje się. Ona zawsze została jasna na powierzchni. Ja nie udaję. Ale todlatego, że dla dzikich osłów, takich jak ty, jest tylko jeden argument, aby jeujarzmić: uderzenie biczem. Powinieneś się wstydzić nadużywania Jego dobrocii naszej cierpliwości! Chodź, Szymonie! Chodź, Janie! Chodź, Tomaszu! Żegnaj,Nauczycielu. Oddalam się i ja, bo gdybym pozostał... nie, na Boga żywego, niepowstrzymałbym się już.»I Piotr chwycił płaszcz, który leżał na krześle i nakłada go w pośpiechu, a jesttak wzburzony, że nie widzi, że wkłada go do góry nogami. Dopiero Jan zwracamu na to uwagę i pomaga mu się ubrać, jak należy, i oddala się szybko kroczącenergicznie, aby w ten sposób wyładować choć trochę swego gniewu. Wydajesię małym rozgniewanym bykiem.Inni... och! Inni są jak księgi otwarte, w których można wszystko przeczytać.Bartłomiej unosi szczupłą, starą twarz ku jeszcze burzowemu niebu i wydaje siębadać wichry, aby nie musieć się przyglądać twarzom: zbyt przygnębionejtwarzy Chrystusa i zbyt przewrotnej – Judasza. Mateusz i Filip patrzą naTadeusza, którego oczy, podobne do oczu Jezusa, błyszczą od gniewu, i ogarniaich ta sama myśl: biorą go między siebie i wypychają go na zewnątrz, w stronęwewnętrznej alei, która prowadzi do domu Szymona, mówiąc mu:284


«Twoja matka potrzebowała nas do tej roboty. Chodź i ty, Jakubie, synuZebedeusza.»I ciągną za sobą również syna Salome. Andrzej patrzy na Jakuba, syna Alfeusza,a Jakub patrzy na niego: dwa oblicza odbijają to samo tłumione cierpienie i, niewiedząc, co powiedzieć, chwytają się za ręce jak dwoje dzieci i oddalają się,smutni. Z uczennic jest tylko Salome, która nie ośmiela się poruszyć ani mówić,ale też nie umie się zdecydować na odejście, jakby chciała przez swą obecnośćpohamować kolejne słowa rozgniewanego apostoła. Na szczęście nie ma nikogoz rodziny Łazarza. Najświętszej Maryi też nie ma.Judasz widzi, że został sam z Jezusem i Salome. Nie chcąc być z nimi, odwracasię do nich plecami, odchodząc w stronę jaśminowej altany.Jezus patrzy za odchodzącym. Obserwuje go. Widzi, jak Judasz najpierw udaje,że siada w altanie, a potem chyłkiem wyślizguje się z niej, tyłem, i ukrywa się wżywopłocie różanym, laurowym i bukszpanowym, który oddziela prawdziwyogród od klombów z wonnymi roślinami, tam, gdzie są ule. Stamtąd możnawyjść przez jedną z tylnych bram, otwartych w ogrodzeniu rozległego ogrodu.To prawdziwy park, który z dwóch stron kończy się bardzo wysokim parkanem,podwójnym jak aleja, z otwartymi gdzieniegdzie bramami, umożliwiającymiwyjście na łąki, pola, sady i ogrody oliwne, a także dojście do domu Szymona.Tu ogród przedłuża się w tereny uprawne w taki sposób, że są połączone, azarazem oddzielone od siebie. Z dwóch innych stron wznoszą się potężne muryz bramami otwartymi na dwie drogi: jedną podrzędną, a drugą – główną, doktórej dochodzi pierwsza, przecinająca Betanię i prowadząca do Betlejem.Oczy Jezusa pałają. Wyprostował się, na ile mógł. Wodzi wzrokiem, kiedy topotrzebne, aby widzieć, co robi Iskariota. Maria Salome zauważa to i, choć niskiwzrost przeszkadza jej widzieć, pojmuje jednak, co się dzieje na granicy parku,i szepcze:«Okaż nam, Panie, miłosierdzie!»Jezus słyszy to westchnienie i odwraca się na chwilę, aby popatrzeć na tę dobrąi prostą uczennicę. Ona co prawda ujawniła myśl płynącą z matczynej pychy,kiedy prosiła o honorowe miejsce dla synów, ale przecież mogła to uczynić, bosą dobrymi apostołami. Przyjęła pokornie upomnienie Nauczyciela i nie obraziłasię z tego powodu, nie oddaliła się od Niego, lecz stała się jeszcze pokorniejsza,bardziej uczynna. Przebywa blisko Nauczyciela, chodzi za Nim jak cień,obserwując nawet najmniejsze gesty, aby móc, w miarę możliwości, uprzedzićJego pragnienia i sprawić Mu radość. I teraz też dobra i pokorna Salome usiłujepocieszyć Nauczyciela, uwolnić Go od podejrzenia, które sprawia Mu cierpienie.Mówi:«Widzisz? Nie idzie daleko. Rzucił płaszcz tam i nie zabrał go. Pójdzie przez łąkęwyładować swój zły nastrój... Judasz nigdy nie wszedłby do miasta, nie będąc wdoskonałym stroju...»«Poszedłby nawet nago, gdyby chciał. I istotnie... Popatrz! Chodź tu!»«O! Usiłuje otworzyć kratę! Ale jest zamknięta! Woła sługę z pasieki!»Jezus woła głośno:«Judaszu! Poczekaj na Mnie! Muszę z tobą porozmawiać» – oddala się.«Na miłość Pana! Idę zawołać Łazarza... Twoją Matkę... Nie idź sam!»285


Jezus, odchodząc szybko, odwraca się trochę i mówi:«Nakazuję ci nie robić tego. Milcz. Wobec wszystkich. Jeśli będą o Mnie pytać:wyszedłem z Judaszem na krótką przechadzkę. Jeśli uczennice przyjdą, niechpoczekają, szybko wrócę.»Salome nie reaguje, jak nie reaguje Iskariota. Jedna – blisko domu, drugi –blisko ogrodzenia. Pozostają tam, gdzie zatrzymała ich wola Jezusa. Patrzą naNiego: ona – jak się oddala, on – jak nadchodzi.«Otwórz bramę, Jonaszu. Wychodzę na chwilę z Moim uczniem i jeślipozostaniesz w tym miejscu, nie jest konieczne zamykanie jej za nami. Będęwkrótce z powrotem» – mówi Jezus z dobrocią do sługi-wieśniaka, który stoizakłopotany z wielkim kluczem w rękach.Mała brama, ciężka brama z żelaza, skrzypi, kiedy się ją otwiera, podobnie jakzgrzyta klucz, kiedy obraca się w zamku.«Rzadko otwiera się tę bramę – mówi służący uśmiechając się. – Ech!Zardzewiałaś! Kiedy pozostaje się bezczynnym, ulega się zepsuciu... Rdza, pył...łobuzy... To jak w nas, kiedy nie pracujemy nad naszą duszą!»«Brawo, Jonaszu! Mądra myśl. Wielu rabbich pozazdrościłoby ci jej.»«Och! Moje pszczoły mi ją podsuwają... i Twoje słowa. Naprawdę to są Twojesłowa. Ale pszczoły pomagają mi je zrozumieć. Kiedy bowiem potrafi sięrozumieć, wszystko przemawia. I mówię sobie: pszczoły są posłuszne nakazowiTego, który je stworzył, a nie wiem, czy te zwierzątka mają mózg i serce. Jakżewięc ja, mający serce, mózg oraz ducha i słuchający Nauczyciela, miałbym nieczynić tego, co one czynią? [Powinienem] pracować zawsze, bez ustanku, abyczynić to, co Nauczyciel poleca. Dzięki temu mój duch stanie się piękny, jasny,pozbawiony rdzy, kurzu, błota i słomy, wkładanych do jego wnętrza przez duchypiekielne wraz z kamieniami i innymi sidłami.»«Mówisz naprawdę dobrze. Naśladuj twoje pszczoły, a twoja dusza stanie się<strong>boga</strong>tą pasieką, napełnioną cennymi cnotami. Bóg przyjdzie i znajdzie w niejupodobanie. Żegnaj, Jonaszu. Pokój niech będzie z tobą.»Jezus kładzie dłoń na siwiejącej głowie sługi, który stoi przed Nim pochylony.Wychodzi na drogę, aby iść w stronę łąk porośniętych czerwoną koniczyną,pięknych jak grube i wysokie dywany, zielone i karmazynowe. Nad nimipszczoły – brzęczące iskierki – fruwają z kwiatu na kwiat.Kiedy są już na tyle daleko od ogrodzenia, że nikt z ogrodu Łazarza nie może ichusłyszeć, Jezus mówi:«Słyszałeś tego służącego? To wieśniak. To już dużo, jeśli potrafi przeczytaćkilka słów... A jednak... Moje wargi mogłyby powtórzyć jego słowa bez obawy,że słowa Nauczyciela wydałyby się głupie. On czuje, że trzeba czuwać, abynieprzyjaciele ducha nie zepsuli go... Ja... w tym celu cię trzymam przy Sobie, aty Mnie za to nienawidzisz! Chcę cię bronić przed nimi i przed tobą samym, a tyMnie nienawidzisz. Podaję ci środek, abyś się ocalił, bo możesz to jeszczeuczynić, a ty Mnie nienawidzisz. Mówię ci to jeszcze jeden raz: odejdź, odejdź,Judaszu. Idź daleko. Nie wchodź do Jerozolimy. Jesteś chory. Nie jestkłamstwem stwierdzenie, że jesteś tak chory, że nie możesz uczestniczyć wświęcie Paschy. Odbędziesz Paschę uzupełniającą. Prawo zezwala na odbyciedodatkowej Paschy, kiedy choroba lub inna poważna przyczyna przeszkadzauczestniczyć w uroczystym święcie Paschy. Poproszę Łazarza – to przyjacielroztropny i o nic cię nie zapyta – żeby cię zawiózł jeszcze dzisiaj za Jordan.286


«Nie. Powiedziałem Ci wiele razy, żebyś Mnie przepędził. Nie chciałeś. Teraz toja nie chcę.»«Nie chcesz? Nie chcesz się zbawić? Nie masz litości dla samego siebie? Anilitości dla twojej matki?»«Powinieneś mi powiedzieć: „Nie masz litości dla Mnie?” Byłbyś bardziejszczery.»«Judaszu, Mój nieszczęśliwy przyjacielu, to nie dla Siebie proszę cię o to. To dlaciebie, dla ciebie proszę cię o to. Spójrz! Jesteśmy sami, tylko ty i Ja. Ty wiesz,kim Ja jestem; Ja wiem, kim ty jesteś. To ostatnia chwila łaski, która jestjeszcze udzielana, aby zapobiec twej ruinie... O, nie śmiej się tak szyderczo iszatańsko, Mój przyjacielu. Nie drwij sobie ze Mnie jak z szaleńca, ponieważmówię: „twojej ruinie” a nie – Mojej. Moja nie będzie zniszczeniem. Twoja –tak... Jesteśmy sami: ty i Ja, a ponad nami jest Bóg... Bóg, który nie ma cięjeszcze w nienawiści, Bóg, który uczestniczy w tym najwyższym zmaganiu sięDobra ze Złem, które walczy o twoją duszę. Ponad nami są Niebiosa,obserwujące nas, ten Raj, który wkrótce zapełnią święci. Oni drżą już z radości,w miejscu oczekiwania, gdyż przeczuwają nadchodzącą radość... Judaszu,pośród nich jest również i twój ojciec...»«Był grzesznikiem. Nie ma go tam.»«Był grzesznikiem, ale nie – potępionym. Radość zbliża się więc także do niego.Dlaczego chcesz mu sprawić cierpienie w jego radości?»«On jest poza cierpieniem. Umarł» [– stwierdza Judasz.]«Nie. On nie jest poza cierpieniem widzenia ciebie jako grzesznika, ciebie... o,nie wydzieraj ze Mnie tego słowa!...»«Ależ tak! Ależ tak! Powiedz je! Ja je sobie mówię od miesięcy! Jestempotępiony, wiem o tym. Nic nie może się już zmienić.»«Wszystko! Judaszu, płaczę. Czy ty chcesz wywołać ostatnie łzy Człowieka?...Judaszu, proszę cię. Zastanów się, przyjacielu: Moim modlitwom przytakujeNiebo, a ty, a ty... każesz Mi modlić się na próżno? Zastanów się, kto stoi przedtobą, prosząc: Mesjasz Izraela, Syn Ojca... Judaszu, posłuchaj Mnie!... Zatrzymajsię, póki jeszcze możesz to uczynić...»«Nie!»Jezus ukrywa twarz w dłoniach i upada na skraj łąki. Płacze cicho, ale bardzosilnie. Jego ramionami wstrząsa głęboki szloch...Judasz patrzy na Niego, u swoich stóp, złamanego, we łzach z powodupragnienia zbawienia go... i ma odruch litości. Mówi, odrzucając twardy tonprawdziwego demona, którym przemawiał wcześniej:«Nie mogę odejść... Dałem słowo...»Jezus podnosi oblicze rozdarte, przerywając mu:«Komu? Komu? Biednym ludziom! I troszczysz się o to, aby się nie zhańbić wich oczach? A czy nie oddałeś siebie samego Mnie przed trzema laty? Myślisz okomentarzach garści złoczyńców, a nie – o sądzie Bożym? O! Ojcze, cóż mamuczynić, aby wzbudzić w nim wolę niepopełniania grzechu?»287


Jezus ponownie spuszcza głowę, przygnębiony, udręczony... Wydaje się jużJezusem cierpiącym agonię Getsemani.Judasz okazuje Mu litość i mówi:«Zostaję. Nie cierp tak! Zostaję... Pomóż mi zostać! Broń mnie!»«Zawsze! Zawsze, bylebyś tego chciał. Chodź. Nie ma grzechu, nad którym bymsię nie litował i którego bym nie przebaczył. Powiedz: „Chcę tego”. A Ja cięocalę...»Wstając, Jezus objął go ramionami. Ale chociaż łzy Jezusa-Boga spadają nawłosy Judasza, to jego usta pozostają zamknięte. Nie wypowiada słowa, o którezostał poproszony. Nie mówi nawet: „przepraszam”, kiedy Jezus szepcze nadjego głową:«Odczuj, że cię kocham! Powinienem ci robić wymówki. Całuję cię. Miałbymprawo ci powiedzieć: „Proś o przebaczenie twego Boga”, a proszę cię tylko opragnienie przebaczenia. Jesteś tak chory! Nie można wymagać wiele od kogoś,kto jest bardzo chory. Od wszystkich grzeszników, którzy przyszli do Mnie,wymagałem absolutnego żalu, aby móc im przebaczyć. Od ciebie, Mójprzyjacielu, od ciebie, wymagam tylko pragnienia żałowania, a potem... Ja będędziałał.»Judasz milczy... Jezus pozwala mu odejść. Mówi:«Zostań przynajmniej do dnia po szabacie.»«Zostanę... Wróćmy do domu. Zauważą naszą nieobecność. Może niewiastyczekają na Ciebie. One są lepsze ode mnie. Nie możesz ich zaniedbywać zpowodu mnie.»«Czy nie pamiętasz przypowieści o zagubionej owcy? To ty nią jesteś... One,uczennice, to dobre owce zamknięte w owczarni. Im nic nie grozi, nawet gdyszukam twojej duszy przez cały dzień, aby ją przyprowadzić do owczarni...»«Ależ tak! Tak! Oto wracam do owczarni! I zamknę się w bibliotece Łazarza, abyczytać. Nie chcę, żeby mi przeszkadzano. Nie chcę nic widzieć ani nic wiedzieć. Idzięki temu... nie będziesz mnie ciągle podejrzewał. A jeśli zdarzy się coś, cobędzie miało związek z Sanhedrynem, będziesz musiał szukać węży pośródTwoich ulubieńców. Żegnaj! Wejdę przez główną bramę. Nie obawiaj się. Nieuciekam. Możesz przyjść sprawdzić, kiedy chcesz.»I odwracając się, Judasz odchodzi wielkimi krokami.Jezus – wysoka biała postać w lnianej szacie na skraju zielono-czerwonej łąki –ponosi ręce ku pogodnemu niebu, unosi bardzo przygnębione oblicze i wznosiduszę ku Swemu Ojcu, jęcząc:«O! Mój Ojcze! Czy będziesz mógł może Mnie oskarżyć o to, że zaniedbałemzrobienia czegoś, co byłoby zdolne go zbawić? Ty wiesz, że to dla jego duszy,nie dla Mojego życia, walczę, aby [mu] przeszkodzić w zbrodni... Ojcze! MójOjcze! Błagam Cię! Przyśpiesz godzinę ciemności, godzinę Ofiary, bo to zbytstraszne dla Mnie żyć blisko przyjaciela, który nie chce zostać wybawiony...Największa boleść!»I Jezus siada pośród koniczyny gęstej, wysokiej, bardzo pięknej. Pochyla głowęnad uniesionymi kolanami, które objął ramionami i płacze...288


Och, nie mogę patrzeć na te łzy! Są już nazbyt podobne do tych z Getsemani codo udręki, osamotnienia... przeświadczenia, że Niebo nie uczyni nic, aby Gopocieszyć i że będzie musiał cierpieć ten ból. Wywołuje to moje wielkiecierpienie...Jezus płacze długo w tym miejscu samotnym, cichym. Świadkami Jego łez sązłote pszczoły, pachnąca koniczyna, poruszająca się lekko pod wpływempodmuchów burzowego wiatru, oraz obłoki, które o poranku były jak lekka siećna lazurze nieba, a teraz są gęste, ciemniejsze i gromadzą się, zapowiadającnowy deszcz.Jezus przestaje płakać. Podnosi głowę i nasłuchuje... Od drogi głównej dochodziodgłos kół i dzwonków. Potem odgłos kół ustaje, ale dzwonków – nie. Jezusmówi:«Chodźmy! Uczennice... One są wierne... Mój Ojcze, niech będzie, jak Ty chcesz!Składam Ci ofiarę z Mojego pragnienia Zbawiciela i Przyjaciela. To jestnapisane! On tego chciał. To prawda. Pozwól Mi jednak, o Mój Ojcze, nadaloddziaływać na niego, aż wszystko zostanie zakończone. I teraz mówię Ci:Ojcze, kiedy będę się modlił za grzeszników, teraz już [jako] ofiara nie mogącapodjąć żadnego bezpośredniego działania, Ojcze, weź Moje cierpienie i napierajna duszę Judasza. Wiem, że proszę Cię o coś, czego Sprawiedliwość nie możeudzielić. Ale to od Ciebie przyszło Miłosierdzie i Miłość i Ty kochasz je, gdyżprzyszły od Ciebie, stanowią Jedno z Tobą, Bogiem Jedynym i w Trójcy, Świętymi Błogosławionym.Dam Siebie samego Moim umiłowanym za pokarm i napój. Ojcze, Moja Krew iMoje Ciało będą więc musiały być potępieniem dla jednego z nich? Ojcze, pomóżMi! [Wzbudź] jeden kiełek żalu w tym sercu!... Ojcze, dlaczego się oddalasz? Jużoddalasz się od Twego Słowa, które prosi?Ojcze, nadeszła godzina, wiem o tym. Niechaj się wypełni Twoja błogosławionawola! Ale pozwól Twemu Synowi, Twemu Chrystusowi, w którym przezniezgłębiony wyrok zmniejsza się w tej godzinie jasne i pewne widzenieprzyszłości – a nie mówię Ci, że jesteś okrutny, lecz litościwy wobec Mnie –zostaw we Mnie nadzieję zbawienia go jeszcze. O, Mój Ojcze! Wiem o tym.Wiedziałem o tym, odkąd jestem. Wiedziałem o tym, odkąd nie tylko jako Słowo,lecz i jako Człowiek przyszedłem tu na ziemię. Wiedziałem, odkąd spotkałemtego <strong>człowieka</strong> w Świątyni... Zawsze wiedziałem... Ale teraz... O! Jakże wielkawydaje Mi się Twoja litość, Najświętszy Ojcze! Wydaje Mi się, że to straszliwysen wywołany jego postępowaniem, lecz że to nie jest nieuniknione... i że mogęjeszcze mieć nadzieję, jeszcze, zawsze, gdyż nieskończone jest Moje cierpienie inieskończona będzie Ofiara, i że mogę coś zdziałać nawet dla niego...Ach! Majaczę! Człowiek chce mieć tę nadzieję! Bóg, który jest w Człowieku, Bóg,który stał się Człowiekiem, nie może się łudzić! Rozpraszają się lekkie chmury,które zakrywały przede Mną na chwilę czeluść: czeluść już otwartą, abypochłonąć tego, który wolał Ciemności niż Światłość... Okazujesz litość, kiedy toukrywasz! Litość, kiedy Mi to pokazujesz teraz, kiedy Mnie umocniłeś. Dobrze,Ojcze, nawet to! Wszystko! I będę Miłosierdziem aż do końca, bo taka jest MojaIstota.»Jezus modli się jeszcze, w milczeniu, z rękoma rozłożonymi, jak na krzyżu. Jegoudręczone oblicze uspokaja się coraz bardziej, przyjmując wygląd dostojnegopokoju. Niemal jaśnieje światłem wewnętrznej radości, chociaż nie mauśmiechu na Jego zaciśniętych wargach. I radość Jego ducha z jedności zOjcem, która przenika przez zasłony ciała, wymazuje znaki wyryte iwymalowane przez boleść na obliczu wychudłym i uduchowionym, jakim się289


zaczęło stawać oblicze Nauczyciela, odkąd zaczął się zbliżać do męki i ofiary.Oblicze Chrystusa z ostatnich czasów Jego śmiertelnego życia nie jest jużobliczem z tej ziemi. Żaden artysta nie byłby zdolny go oddać, nawet gdybyOdkupiciel ukazał mu to oblicze Człowieka-Boga z nadprzyrodzonym pięknemwyrytym przez dłuto doskonałej i pełnej miłości oraz cierpienia.Jezus znowu jest u bramy w ogrodzeniu. Wchodzi, rygluje ją i idzie w stronędomu. Sługa widząc Go przybiega, aby zabrać wielki klucz, który Jezus ma wrękach.Idzie dalej i spotyka Łazarza, [który mówi]:«Nauczycielu, niewiasty przybyły. Kazałem im wejść do białej sali, gdyż wbibliotece jest Judasz. Czyta i cierpi.»«Wiem o tym. Dziękuję za niewiasty. Czy jest ich dużo?»«Joanna, Nike, Eliza i Waleria z Plautyną i jakąś inną [Rzymianką]. Nie wiem,czy to przyjaciółka, czy wyzwolona. Ma na imię Marcela. I jeszcze jakaś starszaniewiasta, która mówi, że Cię zna: Anna znad jeziora Meron, a następnieAnnalia, a z nią – inna młoda dziewczyna, która nazywa się Sara. Są zuczennicami, z Twoją Matką i z siostrami.»«A te dziecięce głosy?»«Anna przyprowadziła swe wnuki, Joanna – swoje dzieci, Waleria – swojącórkę. Zaprowadziłem je na wewnętrzny dziedziniec...»44. PIĄTEK PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY. JEZUS I UCZENNICENapisane 22 marca 1947. A, 11075-1115Gwar niewiast wypełnia piękną salę, jedną z tych, które służą do uczt. Ma białeściany i także sufit, ciężkie białe kotary i takie same obicia, okrywającesiedzenia. Płytki z miki lub alabastru, które zastępują szyby w oknachumożliwiają przenikanie światła. Kiedy piętnaście kobiet rozmawia ze sobą, tojuż jest coś. Ale gdy tylko Jezus ukazuje się na progu, odsuwając ciężką kotarę,zapada całkowita cisza. Wszystkie wstają i kłaniają się z największymszacunkiem.«Pokój wam wszystkim» – mówi Jezus z łagodnym uśmiechem... Burza boleści,która właśnie ustała, nie pozostawiła na Jego obliczu żadnego śladu. Jest onopogodne, jaśniejące, spokojne, jakby nic przykrego się nie zdarzyło lub niemiało się zdarzyć. Jezus jest całkowicie opanowany.«Pokój Tobie, Nauczycielu [– mówi Joanna.] Przyszłyśmy. Posłaniec powiedział:„z niewiastami, które są u Joanny” i byłam Ci posłuszna. Była u mnie Eliza.Zatrzymałam ją u siebie na te dni. I była u mnie ta niewiasta. Mówi, że idzie zaTobą. Przybyła akurat, szukając Cię, bo wiadomo, że jestem Twoją wiernąuczennicą. I Waleria także jest ze mną, w moim domu, odkąd przybyłam domojego pałacu. Z Walerią była Plautyna, która przybyła w odwiedziny. Z nią byłata [niewiasta]. Waleria opowie ci o niej. Później przyszła Annalia,powiadomiona o Twoim pragnieniu, i ta młoda dziewczyna, jej krewna, jaksądzę. Zorganizowałyśmy się, aby przybyć i nie zapomniałyśmy o Nike. To takiepiękne czuć się siostrami w jednej wierze w Ciebie... i mieć nadzieję, że te,które odczuwają jedynie naturalną miłość do Nauczyciela, wzniosą się wyżej,jak uczyniła Waleria» – mówi Joanna, spoglądając ukradkiem na Plautynę,która... poprzestała na miłości naturalnej...290


«Diamenty formują się powoli, Joanno. Trzeba wieków ukrytego ognia... Nigdynie trzeba się śpieszyć... I nigdy się nie zniechęcać, Joanno...»«A kiedy diament staje się ponownie... popiołem?»«To znak, że to nie był jeszcze diament doskonały. Trzeba cierpliwości i ognia.Zacząć znowu od początku, pokładając nadzieję w Panu. To, co wydaje się zapierwszym razem porażką, zamienia się często za drugim razem w tryumf» [–wyjaśnia Jezus.]«Albo za trzecim, albo za czwartym, albo jeszcze więcej. Ja byłam porażkąwiele razy, ale w końcu Ty zatryumfowałeś, Rabbuni!» – mówi Maria z Magdaligłosem jak organy, z głębi sali.«Maria jest zadowolona za każdym razem, kiedy może się upokorzyćprzypominaniem przeszłości...» – wzdycha Marta, która chciałaby towspomnienie wymazać ze wszystkich serc.«To prawda, siostro, tak jest! Jestem zadowolona przypominaniem przeszłości,lecz nie po to, by się upokorzyć, jak mówisz. Chcę wejść wyżej, popychanawspomnieniem zła, które popełniłam, i wdzięczności wobec Tego, który mniezbawił. I [czynię to] także po to, aby ten, kto się waha z powodu siebie lub zpowodu istoty drogiej mu, umiał nabrać odwagi i dojść do tej wiary, o którejmój Nauczyciel mówi, że jest zdolna przenosić góry.»«A ty ją posiadasz. Szczęśliwa! Nie znasz obawy...» – mówi wzdychając Joanna,tak łagodna i nieśmiała, i wydaje się taka jeszcze bardziej, jeśli się jąporównuje z Magdaleną.«Nie znam jej. Nigdy nie była w mojej ludzkiej naturze. Teraz, odkąd należę domego Zbawcy, nie znam jej już nawet w mojej naturze duchowej. Wszystkoposłużyło powiększeniu mojej wiary. Czy ktoś, kto został wskrzeszony jak ja, iwidzi wskrzeszenie swego brata, może jeszcze w coś wątpić? Nie. Nic niewywoła już we mnie zwątpienia.»«Dopóki Bóg jest z tobą, to znaczy, dopóki Rabbi jest z tobą... ale On mówi, żewkrótce nas opuści. Co będzie wtedy z naszą wiarą? Lub raczej z waszą wiarą,bo ja jeszcze nie pokonałam ludzkich ograniczeń...» – odzywa się Plautyna.«Jego obecność cielesna lub Jego nieobecność cielesna nie zagrozi mojejwierze. Nie będę się obawiać. I to nie jest pycha z mojej strony. To znajomośćsiebie samej. Jeśli groźby Sanhedrynu będą musiały się zrealizować... ja się niebędę obawiać...» [– zapewnia Maria Magdalena.]«Ale czego nie będziesz się lękać? Że Sprawiedliwy jest sprawiedliwy? Tejobawy i ja nie będę mieć. Wierzymy wielu mędrcom, których mądrościkosztujemy, powiedziałabym, że karmimy się życiem ich myśli, choć przedwiekami umarli. Ale jeśli ty...» – nalega Plautyna.«Nie będę się obawiać nawet z powodu Jego śmierci. Życie nie może umrzeć.Łazarz został wskrzeszony, on który był biednym człowiekiem...»«On nie wskrzesił sam siebie, lecz to Nauczyciel wezwał jego ducha spozagrobu. To dzieło, które jedynie Nauczyciel może wykonać. Któż jednak wezwieducha Nauczyciela, jeśli On zostanie zabity?» [– pyta Plautyna.]«Kto? On. To znaczy Bóg. Bóg sam siebie uczynił. Bóg może samego Siebiewskrzesić.»291


«Bóg... tak... w waszej wierze Bóg stał się z Siebie samego. To już trudne doprzyjęcia dla nas, bo my wiemy, że bogowie pochodzą jeden od drugiego wnastępstwie ich miłości.»«W następstwie miłości odrażających, nierealnych, tak powinnaś mówić» –przerywa Plautynie gwałtownie Maria z Magdali.«Jak chcesz...» – mówi pojednawczo Plautyna i już ma skończyć zdanie, jednakMaria z Magdali uprzedza ją, mówiąc:«Jednak człowiek nie może wskrzesić sam siebie, to chcesz powiedzieć. Ale On,jak się stał Człowiekiem mocą własną, gdyż nic nie jest niemożliwe dla ŚwiętegoŚwiętych, tak też On, sam Sobie może nakazać powstanie z martwych. Niepotrafisz tego zrozumieć. Nie znasz symboli z historii Izraela. On i Jego cuda sąw niej zawarte. I wszystko spełni się, jak jest powiedziane. Ja wierzę zwyprzedzeniem, Panie. Wierzę we wszystko. Że Ty jesteś Synem Boga i SynemDziewicy, że jesteś Barankiem zbawienia, że jesteś Mesjaszem najświętszym, żejesteś Wybawicielem i Królem wszystkich, że Twoje Królestwo nie będzie miałokońca ani granic i wreszcie że śmierć Cię nie pokona, gdyż to Bóg stworzył życiei śmierć, i one są Mu poddane jak wszystko. Wierzę. I chociaż wielki będzie bólpatrzenia, że nie jesteś uznany, lecz pogardzany, tym większa będzie mojawiara w Twój wieczny Byt. Wierzę. Wierzę we wszystko, co jest powiedziane oTobie. Wierzę we wszystko, co Ty mówisz. Umiałam wierzyć także w tym, [codotyczyło] Łazarza. Byłam jedyną, która potrafiła być posłuszna i wierzyć;jedyną, która umiała stawić opór ludziom i rzeczom, które chciały mnieprzekonać, żebym nie wierzyła. Dopiero u kresu, blisko końca tej próby, ogarnąłmnie niepokój... Doświadczenie trwało od tak dawna... i pomyślałam, że nawetTy, Nauczycielu błogosławiony, nie mógłbyś się zbliżyć do zgnilizny, któraumarła tak wiele dni temu... Teraz... nie będę już wątpić, nawet jeśli, zamiastdni, grób miałby zostać otwarty, aby zwrócić swą zdobycz, po miesiącachtrzymania jej w swych wnętrznościach. O, mój Panie! Wiem, kim jesteś! Błotorozpoznało Gwiazdę!»Maria przykucnęła u stóp Jezusa na kamiennej posadzce. Nie jest już porywcza,lecz łagodna, a jej twarz, zwrócona w stronę Jezusa, wyraża adorację.«Kim jestem?» [– pyta Jezus.]«Tym, który jest. To Tym jesteś. Jesteś też człowiekiem, ale to jest szata, szatakonieczna, nałożona na Twój blask i na Twoją świętość, aby przyjść do nas i naszbawić. Ale Ty jesteś Bogiem, moim Bogiem.»I rzuca się na ziemię, aby ucałować stopy Chrystusa. Wydaje się, że nie potrafioderwać warg od palców, wystających spod długiej lnianej szaty.«Wstań, Mario. Trwaj coraz mocniej w wierze, jaką posiadasz. I nieś ją jakgwiazdę w czasie burzliwych godzin, aby serca wpatrywały się w nią i potrafiłymieć nadzieję, przynajmniej to...»Następnie Jezus zwraca się do wszystkich i mówi im:«Wezwałem was, bo w nadchodzących dniach rzadko będziemy się mogliwidzieć w spokoju. Świat nas otoczy, a tajemnice serc odczuwają większywstyd niż ciała. Dziś nie jestem Nauczycielem. Jestem Przyjacielem. Niewszystkie spośród was mają Mi do powierzenia nadzieje lub obawy. Alewszystkie ucieszycie się widząc Mnie raz jeszcze w spokoju. I zawołałem was,kwiat Izraela i nowego Królestwa, i was, kwiat pogaństwa, porzucający miejscemroczne, aby wejść do Życia. Strzeżcie tego w waszych sercach na przyszłe dni.292


Niechaj złagodzi Moją boleść cześć, jaką oddajecie prześladowanemu KrólowiIzraela, Niewinnemu oskarżanemu, Nauczycielowi, którego się nie słucha.Proszę was o pozostanie w silnej jedności, was z Izraela, was, które weszłyściedo Izraela i was, które przychodzicie do Izraela. Jedne pomogą drugim.Najsilniejsze duchem pomogą najsłabszym. Najmądrzejsze pomogą tym, którewiedzą niewiele lub nawet nic, i jedynie pragną nowej mądrości, tak aby –dzięki troskom sióstr czyniących postępy – ich pragnienie ludzkie rozwinęło sięw nadprzyrodzone pragnienie Prawdy. Bądźcie pełne litości wobec siebienawzajem. Niech te, które zostały uformowane w sprawiedliwości przez wiekiBoskiej wiary, współczują tym, które pogaństwo czyni... odmiennymi.Przyzwyczajenia moralne nie zmieniają się z dnia na dzień, chyba że tylko wwyjątkowych wypadkach, kiedy interweniuje potęga Boska, aby dokonaćprzemiany, aby wspierać bardzo dobrą wolę.Nie dziwcie się, jeśli w tych, które przychodzą z innych religii, widziciezahamowania w ich postępie i czasami nawet powroty na stare drogi. Myślcie opostępowaniu Izraela wobec Mnie i nie wymagajcie od pogan uległości i cnoty,której Izrael nie znał i nie chciał mieć wobec Nauczyciela.Czujcie się nawzajem wobec siebie siostrami, które los zgromadził wokół Mnie,w tym ostatnim czasie Mojego śmiertelnego życia... Nie płaczcie!... i zgromadziłwas, przyprowadzając was z różnorodnych miejsc. Odmienne zwyczaje i językiczynią trochę trudnym ludzkie porozumienie się. Ale, zaprawdę, miłość ma tylkojeden język, czyli: czynić to, czego umiłowany uczy i czynić to, aby mu przynieśćcześć i radość. W tej sprawie potraficie się wszystkie zrozumieć i niech te, którerozumieją więcej, pomogą innym zrozumieć. Potem... w przyszłości, wprzyszłości bardziej lub mniej odległej, w różnych okolicznościach rozdzieliciesię na nowo, udając się do różnych regionów ziemi. Jedna <strong>część</strong> powróci doswoich krajów rodzinnych, inna – pójdzie na wygnanie, które nie będzie imciążyć, gdyż te, które będą go doświadczać, dojdą już do doskonałej prawdy.Ona pozwoli im zrozumieć, że będąc tu czy tam, nie jest się jednak wygnanym zprawdziwej Ojczyzny. Prawdziwą bowiem Ojczyzną jest Niebo. Ten, kto jest wprawdzie, jest w Bogu i ma Boga w sobie. Jest więc już w Królestwie Bożym, aKrólestwo Boże nie zna granic. I nie opuszcza tego Królestwa ten, kto zJerozolimy zostanie na przykład zaprowadzony do Iberii lub do Pannonii, lub doGalii, lub do Illyrii. Zawsze będziecie w Królestwie, jeśli pozostaniecie zawsze wJezusie lub przyjdziecie do Jezusa.Przyszedłem zgromadzić wszystkie owce: te ze stada ojcowskiego, te z innych itakże te, które nie mają pasterza, dzikie, zagubione bardziej jeszcze niż dzikie,pogrążone w ciemnościach tak wielkich, że nie potrafią dojrzeć nawet joty nietylko prawa Bożego, lecz nawet prawa moralnego. Są ludy nieznane, któreczekają na poznanie ich, w godzinie wyznaczonej przez Boga, i na wejście dotrzody Chrystusa. Kiedy? O, lata czy wieki stanowią to samo dla Wiecznego!Będziecie poprzedniczkami tych, które pójdą, z przyszłymi pasterzami,gromadzić z chrześcijańską miłością dzikie owce i baranki, aby je zaprowadzićna Boże pastwiska.Waszym pierwszym polem doświadczalnym niechaj będą te miejsca. Małajaskółka, która rozwija skrzydła, chcąc pofrunąć, nie rzuca się od razu w wielkąprzygodę. Próbuje najpierw przelecieć od poddasza do winnego krzewu, któryrzuca cień na taras. Potem wraca do gniazda i znowu rzuca się na taras, iwyfruwa poza taras, i powraca. A potem znowu – dalej... aż czuje, że skrzydłastają się mocne i pewna orientacja. Wtedy igra z wichrami i przestworzami,odlatuje i powraca, świergocząc, ścigając owady, muskając wodę, wzbijając sięku słońcu. W odpowiedniej zaś chwili otworzy w sposób pewny swe skrzydła,aby odbyć długi lot ku krajom cieplejszym i <strong>boga</strong>tym w nowe pożywienie. Nie293


obawia się przemierzania mórz, chociaż jest tak mała: punkt – jakby zoksydowanej stali – zagubiony między dwoma błękitnymi ogromami morza inieba. To punkt, który odlatuje bez strachu, choć początkowo obawiał siękrótkiego lotu z dachu, na pokryty liśćmi pęd winnego krzewu. To ciało żywe,doskonałe, które rozcina powietrze jak strzała. Nie wiadomo, czy to powietrzeniesie z miłością tego małego króla przestworzy, czy też to on sam, mały król, zmiłością leci przez swe posiadłości. Kto myśli o pierwszym trzepotaniu skrzydeł,niezdarnym i pełnym lęku, widząc ten pewny lot, który wykorzystuje wichry igęstość atmosfery, aby frunąć szybciej?Tak też będzie z wami. Niech tak będzie z wami. Z wami i z wszystkimi duszami,które będą was naśladować. Nie będziecie do tego zdolne nagle. Niezniechęcajcie się z powodu pierwszych niepowodzeń. Nie wpadajcie w pychę zpowodu pierwszych zwycięstw. Pierwsze porażki pomogą zrobić to lepiej innymrazem. Pierwsze zwycięstwa nakłonią do postępowania jeszcze lepiej wprzyszłości i do przekonania się, że Bóg wspiera dobrą wolę.Bądźcie zawsze poddane radom i poleceniom Pasterzy w tym, co [wymaga]posłuszeństwa. Bądźcie zawsze dla nich siostrami w tym, co stanowi pomoc wich misji i wsparcie w ich trudach. Powiedzcie to także tym, które dziś sąnieobecne. Powiedzcie to tym, które przyjdą w przyszłości. I zarówno teraz, jaki zawsze, bądźcie jak córki dla Mojej Matki. Ona poprowadzi was we wszystkim.Potrafi pokierować zarówno młodymi dziewczętami jak i wdowami, małżonkamioraz matkami, bo sama poznała zobowiązania wszystkich stanów, przez Swedoświadczenie osobiste, a ponadto przez nadprzyrodzoną mądrość.Miłujcie się wzajemnie i kochajcie Mnie w Maryi. Nigdy nie osłabniecie, bo Onajest Drzewem Życia, żyjącą Arką Bożą, formą Boga, w której Mądrość uczyniłasobie Stolicę i w której Łaska stała się Ciałem.A teraz, kiedy przemówiłem ogólnie, teraz, kiedy was ujrzałem, pragnęposłuchać Moich uczennic i tych, które, jak ufamy, będą nimi w przyszłości.Odejdźcie, Ja pozostanę tutaj. Te z was, które mają Mi coś do powiedzenia,niech podejdą, bo nie będziemy nigdy więcej mieć chwili głębokiego spokoju,podobnego do obecnego.»Niewiasty naradzają się między sobą. Eliza wychodzi z Maryją i MariąKleofasową. Maria, siostra Łazarza, słucha Plautyny, która chce ją o czymśprzekonać. Lecz wydaje się, że Maria się nie zgadza, bo zaprzecza ruchemgłowy, a potem odchodzi, porzucając swą rozmówczynię. Zabiera ze sobą swąsiostrę i Zuzannę, mówiąc:«Będziemy mieć czas na rozmowę z Nim. Pozostawmy z Nim te, które musząodejść.»«Chodź, Saro. My przyjdziemy jako ostatnie» – mówi Annalia.Wszystkie wychodzą powoli, z wyjątkiem Marii Salome, która stoiniezdecydowana w drzwiach.«Podejdź tu, Mario. Zamknij i chodź tu. Czego się obawiasz?» – pyta ją Jezus.«To dlatego że ja... jestem zawsze z Tobą. Słyszałeś Marię, [siostrę] Łazarza?»«Słyszałem, ale chodź tutaj. Jesteś matką Moich pierwszych apostołów. Cochcesz Mi powiedzieć?»Niewiasta zbliża się wolnym krokiem kogoś, kto musi prosić o coś ważnego, anie wie, czy może to uczynić.294


Jezus dodaje jej otuchy uśmiechem i mówi:«Co? Chcesz może prosić Mnie o trzecie miejsce dla Zebedeusza? On jest mądry.Z pewnością cię nie wysłał, żebyś Mi to powiedziała! Mów więc...»«Ach, Panie! To właśnie o tym miejscu chciałam rozmawiać z Tobą... mówisztak... jakbyś miał nas opuścić. Chciałabym, żebyś mi przedtem naprawdęprzebaczył. Nie mam spokoju z powodu myśli, że wywołałam Twoją odrazę.»«Jeszcze o tym myślisz? Czy nie wydaje ci się, że kocham cię jak przedtem ibardziej niż przedtem?»«O, to tak, Panie! Ale powiedz mi naprawdę słowo przebaczenia, abym mogłapowiedzieć małżonkowi, jak bardzo byłeś dobry wobec mnie.»«Ależ nie ma potrzeby, niewiasto, żebyś opowiadała o przebaczonym grzechu!»[– mówi Jezus.]«Ależ tak, opowiem o nim! Bo, widzisz, Zebedeusz, widząc jak kochasz jegosynów, mógłby wpaść w ten sam grzech, co ja, a... gdy nas opuścisz, kto będziemógł nam przebaczyć! Chciałabym, żeby cała nasza rodzina weszła do TwegoKrólestwa. Mój mąż także. Sądzę, że pragnienie tego jest sprawiedliwe. Jestembiedną niewiastą i nie znam pism. Ale kiedy Twoja Matka czyta je lub recytujefragmenty Pisma, nam, niewiastom, często mówi o niewiastach wybranychIzraela i o tekstach, które mówią o nas. A w Przysłowiach, które tak mi siępodobają, powiedziano, że serce małżonka ufa dzielnej niewieście. Myślę, że tosłuszne, żeby tę ufność kobieta dawała swemu własnemu mężowi, nawet wsprawach niebieskich. Jeśli zapewnię mu bezpieczne miejsce w Niebie,zapobiegając popełnieniu przez niego grzechu, to myślę, że zrobię cośdobrego.»«Tak, Salome. Naprawdę teraz otwarłaś usta z mądrością i twój językwypowiedział dobrą zasadę. Idź w pokoju. Masz więcej niż Moje przebaczenie.Twoi synowie, zgodnie z księgą, która ci się tak bardzo podoba, ogłoszą ciębłogosławioną i twój małżonek będzie cię wychwalał w Ojczyźniesprawiedliwych. Idź spokojna. Idź w pokoju. Bądź szczęśliwa.»Jezus błogosławi ją i żegna. Salome odchodzi bardzo radosna.Wchodzi stara Anna z domu znad jeziora Meron, trzymając za ręce dwóchmałych chłopców. Za nią, ze spuszczoną głową idzie dziewczynka nieśmiała iblada, już trochę jak mama, gdyż prowadzi dziecko, które ledwie nauczyło sięchodzić.«O, Anno! Ty również chcesz ze Mną rozmawiać? A twój mąż?»«Jest chory, Panie, chory, bardzo chory. Może nie odnajdę go żywego...»Łzy płyną po starej, pomarszczonej twarzy.«A ty jesteś tutaj?»«Jestem tu. On mi powiedział: „Ja nie mogę. Ty idź na Paschę i patrz, żeby nasisynowie...»Płacze głośniej i nie potrafi już mówić.«Dlaczego tak płaczesz, niewiasto? Twój mąż dobrze powiedział: „Patrz, czynasi synowie nie są przeciwko Chrystusowi, dla ich wiecznego pokoju”. Judajest sprawiedliwy. Bardziej niż o życie i umocnienie, jakie miałby dzięki295


twojemu staraniu o niego, martwi się o dobro swoich synów. Zasłony odsuwająsię w godzinach poprzedzających śmierć sprawiedliwych i oczy ducha widząPrawdę. Ale twoi synowie nie słuchają cię, niewiasto. I cóż Ja będę mógł zrobić,jeśli Mnie odrzucą?»«Nie miej ich w nienawiści, Panie!» [– prosi Anna.]«A dlaczego miałbym to czynić? Będę się modlić za nich. A na tych niewinnychnałożę ręce, aby byli z dala od nienawiści, która zabija. Podejdźcie do Mnie. Kimjesteś?»«Jestem Juda, jak ojciec mojego ojca – mówi większy z chłopców, anajmniejszy, którego siostra trzyma za rękę, podskakuje i krzyczy: – Ja, jajestem Juda!»«Tak. Uczcili ojca, nadając jego imię swoim synom, ale nie w czymś innym...» –mówi staruszka.«Jego cnoty odżyją w tych [dzieciach]. Podejdź i ty, dziewczynko. Bądź dobra imądra, jak ta, która cię tu przyprowadziła.»«O, Maria taka jest! Aby nie być sama, wezmę ją ze sobą do Galilei.»Jezus błogosławi dzieci. Kładzie dłoń na głowie dobrej dziewczynki. Potem pyta:«A dla siebie nie prosisz o nic, Anno?»«O odnalezienie mego Judy przy życiu i o siłę w kłamaniu, kiedy powiem, żejego synowie...»«Nie. Nie kłam. Nigdy. Nawet po to, aby umierał w pokoju. Przekażesz Judzie:„Nauczyciel powiedział, że cię błogosławi, a wraz z tobą błogosławi twojąkrew.” Te dzieci to także jego krew i pobłogosławiłem je.»«A jeśli zapyta, czy nasi synowie...»«Powiesz: „Nauczyciel modlił się za nich”. Juda spocznie w pewności, że Mojamodlitwa jest potężna i prawda zostanie wypowiedziana bez przygnębianiaumierającego. Ja bowiem będę się modlił także za twoich synów. Idź w pokoju,ty również, Anno. Kiedy opuszczasz miasto?»«Nazajutrz po szabacie, aby szabat nie zatrzymał mnie w drodze.»«Dobrze. Jestem szczęśliwy, że będziesz tu po szabacie. Pozostań blisko Elizy iNike. Idź. Bądź mocna i wierna.»Niewiasta jest już prawie w drzwiach, kiedy Jezus woła ją:«Posłuchaj. Twoje wnuki często przebywają z tobą, prawda?»«Zawsze, kiedy jestem w mieście.»«W tych dniach... zostaw je w domu, jeśli wyjdziesz z niego, aby iść za Mną.»«Dlaczego, Panie? Obawiasz się prześladowania?»«Tak. I dobrze jest, by niewinność nie widziała i nie słyszała...»«Ale... jak myślisz, co się zdarzy?»«Idź, Anno. Idź.»296


«Panie, jeśli... gdyby mieli Ci uczynić to, o czym się mówi, to zapewne moisynowie... i wtedy dom będzie gorszy niż ulica...»«Nie płacz. Bóg się zatroszczy. Pokój z tobą.»Starsza niewiasta odchodzi we łzach.Przez chwilę nie ma nikogo. Potem wchodzi Joanna razem z Walerią. Sąprzygnębione, szczególnie Joanna. Druga jest blada i wzdycha, ale ma więcejodwagi.«Nauczycielu, Anna nas przeraziła. Powiedziałeś jej... O, ale to nie jest prawda!Chuza może jest niezdecydowany... wyrachowany, ale nie jest kłamcą! On mniezapewnia, że Herod nie ma wcale zamiaru Ci szkodzić... Nie wiem nic oPoncjuszu...» – spogląda na Walerię. Ta jednak milczy, więc Joanna mówi dalej:– «Miałam nadzieję zrozumieć coś dzięki Plautynie, ale niewielezrozumiałam...»«Powinnaś powiedzieć: nic [– mówi Waleria –] oprócz tego, że nie postąpiła anio krok naprzód z miejsca, w którym była. Ze mną też nie rozmawiała. Ale, jeślidobrze zrozumiałam, obojętność rzymska, ciągle tak mocna, kiedy jakieśwydarzenie nie ma wpływu na Ojczyznę lub własne ‘ja’, zamknęła mocno te znas, które wydawały się, jakiś czas temu, skłonne do poruszenia się. Więcejjeszcze, kiedy się przyłączyłam do synagogi, ta obojętność, to niemal lenistwoduchowe, tak... różne u mnie, oddzieliło nas jak szczelina dzieli to, co wcześniejbyło połączone. Ale one są szczęśliwe. Na swój sposób są szczęśliwe... A ludzkieszczęście nie jest pomocą w przebudzeniu myśli.»«I w przebudzeniu ducha, Walerio» – mówi Jezus.«Tak, Nauczycielu. Ja... to coś innego... Widziałeś tę kobietę, która była z nami?To krewna. Wdowa i samotna. Przysłali ją moi rodzice, aby mnie nakłonić dopowrotu do Italii. O! Wiele obietnic przyszłych radości! To są radości, którychjuż nie cenię, i które depczę, bo już mi się nie wydają radościami. Nie udam siędo Italii. Tu mam Ciebie i moją córeczkę, którą dla mnie ocaliłeś, i którą mnienauczyłeś kochać z powodu jej duszy. Nie opuszczę tych miejsc... Marcelęprzyprowadziłam ze sobą, aby Cię zobaczyła i zrozumiała, że nie pozostaję tu zpowodu jakiejś hańbiącej miłości do jakiegoś Hebrajczyka – dla nas to hańbiące– lecz dlatego, że znalazłam w Tobie umocnienie w moim cierpieniu odrzuconejmałżonki. Marcela nie jest zła. Sama cierpiała. Rozumie. Ale jest jeszczeniezdolna do zrozumienia mojej nowej religii i trochę mnie upomina, myśląc, żeto moje urojenie... To bez znaczenia. Jeśli będzie chciała, pójdzie tam, gdzieteraz jestem. Jeśli nie, zostanę tu z Tusnildą. Jestem wolna, jestem <strong>boga</strong>ta,mogę robić, co chcę. I nie czyniąc zła, robię, co chcę.»«A kiedy Nauczyciela już tu nie będzie?»«Pozostaną Jego uczniowie. Plautyna, Lidia, nawet sama Klaudia – ona, pomnie, najbardziej podąża za Twoją nauką i okazuje Ci największą cześć – niezrozumiały jeszcze, że ja nie jestem tą samą kobietą, którą one znały i uważają,że znają. Ale jestem pewna, że teraz znam samą siebie. Do tego stopnia żemówię, że jeśli stracę wiele, tracąc Nauczyciela, nie stracę wszystkiego, bowiara pozostanie. A ja zostanę tu, gdzie się narodziła. Nie chcę prowadzićFaustyny tam, gdzie nic nie będzie mówić o Tobie. Tu... wszystko mówi o Tobie iz pewnością Ty nas nie pozostawisz bez przewodnika, nas, którzy chcieliśmy iśćza Tobą. Dlaczego ja, poganka, mam te myśli, podczas gdy wielu z was, nawetty, jesteś jakby zagubiona myśląc o dniu, kiedy Nauczyciela nie będzie jużpośród nas?» [– pyta Waleria Joannę. Odpowiada jej Jezus:]297


«To dlatego, że one przyzwyczaiły się do wieków bezruchu, Walerio. To ichidea, że Najwyższy jest tam, w Swoim domu, ponad ołtarzem, którego niewidzą, gdyż jedynie Najwyższy Kapłan widzi go z okazji świąt. To im pomogłoprzyjść do Mnie. Mogły wreszcie zbliżyć się do Pana. Ale drżą, że nie będą jużmieć ani Najwyższego w Swojej chwale, ani Słowa Ojca pośród siebie. Trzebaim współczuć... I podnieść ducha, Joanno. Będę w was. Pamiętaj o tym. Odejdę,ale nie zostawię was sierotami. Zostawię wam Mój dom – Mój Kościół. Mojesłowo – Dobrą Nowinę. Moja miłość zamieszka w waszych sercach. I na konieczostawię wam dar jeszcze większy, który was będzie karmił Mną i sprawi, że nietylko duchowo będę pośród was i w was. Uczynię to, aby wam dać wzmocnieniei siłę. Ale teraz... Anna jest bardzo przygnębiona z powodu wnuków...»«Mówiła nam o tym z niepokojem...»«Tak. Powiedziałem, że ma je trzymać z dala od ludzi. To samo mówię tobie,Joanno, i tobie, Walerio» [– mówi Jezus.]«Wyślę Faustynę z Tusnildą do Beter przed wyznaczonym czasem. Miały się tamudać po Święcie.»«Ja nie. Nie odłączę się od dzieci. Zatrzymam je w domu. Powiem Annie, żebypozostawiła tam swoje. Ta niewiasta ma synów, wywołujących jej smutek, alebędą zaszczyceni moim zaproszeniem i nie sprzeciwią się matce. A ja...»«Chciałbym...»«Co, Nauczycielu?»«Abyście wszystkie były bardzo zjednoczone w tych dniach. Pozostawię ze Mnąszwagierkę Mojej Matki, Salome i Zuzannę, i siostry Łazarza. Ale chciałbym waswidzieć w jedności, w wielkiej jedności.»«A nie będziemy mogły przyjść tam, gdzie będziesz?»«W tych dniach będę jak błyskawica, która jaśnieje nagle i znika. Będęwstępował do Świątyni rano, a potem – opuszczał miasto. Poza tym pobytem wŚwiątyni, każdego ranka, nie będziecie mogły Mnie spotkać.»«Ubiegłego roku byłeś u mnie...» [– mówi Joanna.]«Tego roku nie będę w żadnym domu. Będę błyskawicą, która przebiegaszybko...»«Ale Pascha...»«Pragnę ją spożyć z Moimi apostołami, Joanno. Skoro tego chce twójNauczyciel, to zapewne skłania Go do tego słuszny powód.»«To prawda... Będę więc sama... bo moi bracia powiedzieli mi, że chcą być wolniw tych dniach, a Chuza...»«Nauczycielu, wychodzę. Pada mocno. Muszę odnaleźć dzieci, które zgromadziłysię pod portykiem» – mówi Waleria, która roztropnie się wycofuje.«W twoim sercu też bardzo mocno pada, Joanno.»«To prawda, Nauczycielu. Chuza jest taki... dziwny. Nie rozumiem go już. Toustawiczna sprzeczność. Może ma przyjaciół, którzy wpływają na jego myśl...lub może mu ktoś groził... albo obawia się o swą przyszłość.»298


«Nie jest sam. Mogę nawet powiedzieć, że są nieliczni i samotni – rozproszenitu i tam – ci, którzy jak Ja nie boją się jutra i będzie ich coraz mniej. Bądźbardzo łagodna i cierpliwa wobec niego. Jest tylko człowiekiem...»«Ale tyle otrzymał do Boga, od Ciebie, że powinien...»«Powinien! Tak. A kto w Izraelu nic nie otrzymał ode Mnie? Czyniłem dobroprzyjaciołom i nieprzyjaciołom, przebaczałem, uzdrawiałem, pocieszałem,pouczałem... Dostrzegasz już i będziesz to widzieć coraz bardziej, że tylko Bógjest niezmienny, że różne są reakcje ludzi i że często ten, który najwięcejotrzymał, jest bardziej od innych gotowy uderzyć swego dobroczyńcę.Naprawdę będzie można powiedzieć, że ten, kto jadł ze Mną Mój chleb, podniósłna Mnie swą piętę.»«Ja tego nie zrobię, Nauczycielu.»«Ty nie. Ale wielu – tak.»«Mój małżonek jest może między nimi? Gdyby był, nie wrócę do domu dziświeczorem.»«Nie, nie ma go pośród nich, dziś wieczorem. Ale nawet gdyby był, twojemiejsce jest tam. Bo nawet gdyby on grzeszył, ty nie możesz grzeszyć. Gdyby onsię wahał, ty musisz go podtrzymać. Gdyby cię deptał, musisz przebaczyć.»«O! Deptać, nie! On mnie kocha. Chciałabym tylko, żeby był bardziej pewnysiebie. Ma tak wielki wpływ na Heroda. Chciałabym, żeby wydarł Tetrarszeobietnicę co do Ciebie, jak Klaudia próbuje ją wydrzeć Piłatowi. Ale Chuzapotrafił tylko mi przynieść mgliste słowa Heroda... i zapewnienia, że Herodpragnie jedynie ujrzeć, jak spełniasz jakiś cud i że nie będzie Cię prześladował...On spodziewa się, że w ten sposób uspokoi wyrzuty sumienia z powodu Jana.Chuza mówi: „Mój król stale mówi: ‘Nawet gdyby Niebo to nakazało, niepodniósłbym ręki na Niego. Zbytnio się boję!’”«Mówi prawdę. Nie podniesie na Mnie ręki. Wielu w Izraelu nie uczyni tego,gdyż wielu boi się skazać bezpośrednio, ale będą się domagać, aby inni touczynili. Jakby istniała różnica w oczach Boga między tym, który uderza,przynaglony przez wolę ludu, a tym, który nakazuje uderzyć.»«O! Przecież lud Cię kocha! Przygotowują dla Ciebie wielką uroczystość. Piłatnie chce zamieszek. Wzmocnił oddziały w tych dniach. Mam wielką nadzieję,że... nie wiem już na co mieć nadzieję, Panie. Ufam i wpadam w rozpacz. Mojamyśl jest zmienna jak pogoda w tych dniach, kiedy na przemian świeci słońce ipada deszcz...»«Módl się, Joanno, i trwaj w pokoju. Nie przestawaj myśleć, że nigdy niezadałaś cierpienia Nauczycielowi i że On o tym pamięta. Idź.»Joanna, która w ciągu tych kilku dni pobladła i schudła, wychodzi zamyślona.Ukazuje się łagodna twarz Annalii.«Podejdź. Gdzie twoja towarzyszka?» [– pyta Jezus.]«Obok, Panie. Chce odejść, już wychodzi. Marta zrozumiała moje pragnienie izatrzymuje mnie tu do jutra, do zachodu słońca. Sara wraca do domu, abypowiedzieć, że ja zostaję. Pragnie Twego błogosławieństwa, gdyż... Ale powiemCi o tym później.»«Niech przyjdzie, pobłogosławię ją.»299


Młoda dziewczyna wychodzi i powraca ze swą towarzyszką, która upada natwarz przed Panem.«Pokój niech będzie z tobą i niech łaska Pana prowadzi cię po drogach, na którewprowadziła cię ta, która cię poprzedziła. Bądź miła dla twojej matki ibłogosław Niebo, które ci oszczędziło więzów i cierpień, aby cię mieć całą dlaSiebie. Któregoś dnia, bardziej niż teraz, będziesz je błogosławić za to, żepozostałaś bezpłodną z własnej woli. Idź!»Dziewczyna odchodzi wzruszona.«Powiedziałeś jej wszystko, co pragnęła usłyszeć. Te słowa były jej marzeniem.Sara zawsze mówiła: „Twój los mi się podoba, chociaż jest czymś tak nowym wIzraelu. Ja również tego pragnę. Ponieważ nie mam już ojca, a matka jestłagodna jak gołębica, nie obawiam się wyboru tego losu. Ale aby być pewnątego, że mogę go wypełnić i że on jest dla mnie uświęceniem, tak jak dla ciebie,chciałabym to usłyszeć z Jego ust”. Teraz jej to powiedziałeś, a ja takżeodczuwam pokój, bo obawiałam się czasami, że rozpaliłam zbytnio jej serce...»«Od jak dawna jest z tobą?» [– pyta Jezus.]«Od... kiedy nadszedł nakaz Sanhedrynu. Powiedziałam sobie: „Godzina Pananadeszła i muszę się przygotować na śmierć”. Bo poprosiłam Cię o to, Panie... Iteraz Ci to przypominam... Jeśli idziesz złożyć ofiarę, to ja idę z Tobą jako darofiarny.»«Czy nadal zdecydowanie pragniesz tego samego?»«Tak, Nauczycielu. Nie mogłabym żyć na świecie, gdzie Ciebie nie będzie... niemogłabym przeżyć Twojej męki. Tak bardzo boję się o Ciebie! Wielu z nas łudzisię... Ja – nie! Czuję, że godzina nadeszła. Jest zbyt wiele nienawiści... I mamnadzieję, że przyjmiesz moją ofiarę. Mogę Ci dać tylko moje życie, gdyż jestemu<strong>boga</strong>, wiesz o tym. Moje życie i moją czystość. Dlatego przekonałam mamę,żeby zaprosiła do siebie swoją siostrę, aby nie została sama... Sara będzie dlaniej córką zamiast mnie, a matka Sary będzie dla niej umocnieniem.Nie spraw zawodu memu sercu, Panie! Świat wcale mnie nie pociąga. To dlamnie więzienie. Wiele rzeczy budzi tu we mnie wielkie obrzydzenie. To możedlatego, że byłam na progu śmierci, zrozumiałam, że to, co dla wielu stanowiradość, jest tylko pustką, która nie syci. Pewne jest to, że pragnę tylko ofiary... ipoprzedzenia Ciebie... aby nie widzieć nienawiści świata, zamieniającej się wnarzędzie tortur dla mojego Pana. I pragnę upodobnić się do Ciebie wcierpieniu...»«Złożymy zatem lilię ściętą na Ołtarzu, na którym składa siebie w ofierzeBaranek. I stanie się ona czerwona od odkupieńczej Krwi. I tylko aniołowiebędą wiedzieć, że Miłość była ofiarnikiem śnieżnobiałej owieczki i zapiszą imiępierwszej ofiary Miłości, pierwszej naśladowczyni Chrystusa.»«Kiedy, Panie?»«Trzymaj twoją lampę gotową i pozostań w ślubnej szacie. Małżonek jest udrzwi. Zobaczysz Jego tryumf, a nie – śmierć, i zatryumfujesz z Nim, wchodzącdo Jego Królestwa.»«Ach, jestem najbardziej szczęśliwą niewiastą Izraela! Jestem królowąukoronowaną Twoim diademem! Czy mogłabym Cię więc prosić o łaskę?»«O jaką?»300


«Kochałam mężczyznę, wiesz o tym. Nie kochałam go już jako małżonka, gdyżogarnęła mnie większa miłość i dlatego on już mnie nie kochał... Ale nie chcęprzypominać jego przeszłości. Proszę Cię o wybawienie tego serca. Mogę? Tonie jest grzechem chcieć sobie przypomnieć, kiedy jestem na progu Życiawiecznego, o tym, którego kochałam, aby mu dać to Życie, prawda?»«To nie grzech. To wzniesienie miłości aż do świętego kresu ofiary dla dobraumiłowanego.»«Pobłogosław mnie więc, Nauczycielu. Przebacz mi każdy grzech. Przygotujmnie na zaślubiny i na Twoje przyjście. Gdyż to Ty przychodzisz, mój Boże,zabrać Swoją biedną służebnicę i uczynić ją Swoją oblubienicą.»Dziewczyna, promieniejąca radością i zdrowiem, pochyla się i całuje stopyNauczyciela. On ją błogosławi, modląc się nad nią. I zaprawdę biała sala, jakbycała była lilią, jest godnym otoczeniem dla tego obrzędu i harmonizuje dobrze zdwojgiem bohaterów: młodych, pięknych, odzianych w biel, promieniejącychmiłością anielską i boską.Jezus zostawia dziewczynę pochłoniętą radością i cicho wychodzi. Idziepobłogosławić dzieci, które z okrzykami radości śpieszą w stronę wozu.Wsiadają wesołe z odjeżdżającymi niewiastami. Pozostaje Eliza i Nike, abyodprowadzić następnego dnia Annalię do miasta. Przestało padać i gdy chmurysię rozpraszają, niebo ukazuje swój lazur, a słońce zsyła promienie, rozpalającświatłem krople deszczu. Wspaniała tęcza łączy łukiem Betanię z Jerozolimą.Wóz oddala się skrzypiąc i wyjeżdża przez bramę. Znika.Łazarz, który jest blisko Jezusa, na skraju portyku, pyta:«Czy uczennice przyniosły Ci radość?»I obserwuje Nauczyciela.«Nie, Łazarzu. Z wyjątkiem jednej wszystkie dały Mi swe cierpienia i takżerozczarowania, o ile mogłem się łudzić.»«Chcesz powiedzieć, że Rzymianki Cię zawiodły? Mówiły Ci o Piłacie?»«Nie» [– odpowiada Jezus.]«Zatem ja muszę to zrobić, Miałem nadzieję, że one Ci o tym powiedzą. Dlategopoczekałem. Wejdźmy do tej opuszczonej izby. Niewiasty poszły do swoich pracz Martą. Maria natomiast jest z Twoją Matką w drugim domu. Twoja Matka byładługo z Judaszem i teraz zabrała go ze Sobą... Usiądź, Nauczycielu...Byłem u Prokonsula... Przyrzekłem to i uczyniłem. Ale Szymon, syn Jony, niebyłby bardzo zadowolony z mojej misji!... Na szczęście Szymon już o tym niemyśli. Prokonsul wysłuchał mnie i odpowiedział mi tymi słowami: „Ja? Jamiałbym się tym zajmować? Ależ nawet przez myśl mi nie prz<strong>echo</strong>dzi, aby torobić! Mówię jedynie, że nie z powodu Człowieka – czyli Ciebie, Nauczycielu –ale z powodu wszystkich kłopotów, które On wywołuje, podjąłem mocnądecyzję niezajmowania się tym już ani dobrze, ani źle. Umywam od tego ręce.Wzmocnię straż, bo nie chcę rozruchów. Przez to zadowolę Cezara, mojąmałżonkę i siebie samego, czyli jedynych, o których mam święte staranie. A dlareszty nie poruszę palcem. Spory tych wiecznie niezadowolonych! Oni jewywołują, im sprawiają one przyjemność. Ja nie znam tego Człowieka jakozłoczyńcy, nie znam Go jako cnotliwego, nie znam Go jako mędrca. I chcę Go nieznać. Nadal Go nie znać. Jednak, mimo, że tego pragnę, udaje mi się to ztrudem, bo przywódcy Izraela mówią mi o Nim uskarżając się, Klaudia –301


wychwalając Go, a zwolennicy Galilejczyka – oskarżając Sanhedryn. Gdyby nieKlaudia, kazałbym Go ująć i wydałbym im Go, aby skończyli z tą sprawą i żebymo niej więcej nie słyszał. Ten Człowiek jest najspokojniejszym poddanym wcałym Cesarstwie, a mimo to przyniósł mi tyle kłopotów, że chciałbym torozwiązać...” Oto jego nastawienie, Nauczycielu...»«Chcesz powiedzieć, że nie można się przy nim czuć bezpiecznie. Z ludźmi nigdynie jest się bezpiecznym...»«A jednak wydaje mi się, że Sanhedryn jest bardziej spokojny. Nieprzypominano obwieszczenia o zatrzymaniu Cię, nie naprzykrzano się uczniom.Wkrótce powrócą ci, który poszli do miasta i powiedzą nam... Sprzeciwiać sięTobie [będą] zawsze. Ale posunąć się dalej?... Tłumy kochają Cię zbytnio, abyośmielili się nieroztropnie je prowokować.»«Może pójdziemy na drogę, na spotkanie z powracającymi?» – proponuje Jezus.«Chodźmy.»Wychodzą do ogrodu i są w połowie drogi, kiedy Łazarz pyta:«Ale kiedy Ty jadłeś? I gdzie?»«W godzinie prymy.»«Przecież zaraz zajdzie słońce. Wracajmy.»«Nie, nie odczuwam głodu. Wolę iść. Widzę tam, uczepione kraty, biednedziecko. Być może ono jest głodne. Ma podartą szatę, jest blade. Obserwuję jeod jakiegoś czasu. Było już tam, kiedy wyjechał wóz i uciekło, aby go niewidziano i może nie wypędzono. Potem powróciło i patrzy natarczywie w stronędomu i na nas.»«Jeśli jest głodne, dobrze zrobię przynosząc jedzenie. Idź dalej, Nauczycielu.Zaraz do Ciebie dołączę.»I Łazarz wraca szybko do domu, podczas gdy Jezus idzie pośpiesznie w stronękraty.Dziecko o twarzy chorowitej i zdeformowanej, na której jaśnieje tylko dwojepięknych i żywych oczu, patrzy na Jezusa, który uśmiecha się do niego łagodniei mówi mu, odsuwając rygiel:«Kogo szukasz, chłopcze?»«Czy Ty jesteś Panem Jezusem?»«Tak.»«Szukam Ciebie.»«Kto cię posyła?»«Nikt. Ale chcę z Tobą porozmawiać. Tylu przychodzi, żeby z Tobą rozmawiać.Ja też... Ty ich tak wielu wysłuchujesz. Mnie też...»Jezus zwolnił mechanizm zamka i prosi dziecko, żeby puściło sztabę, którątrzyma wychudzonymi rękami, żeby można było otworzyć. Dziecko odsuwa się,a kiedy to czyni, rozchyla się jego wypłowiała szatka, ukazując wykrzywioneciało. Widać, że jest to biedne dziecko, dotknięte krzywicą, z głową wsuniętą302


między ramiona z powodu początku rozwoju garbu, o nogach rozkraczonych iniepewnym chodzie. Naprawdę mały nieszczęśliwy. Być może jest starszy, niżna to wskazuje jego wzrost. Ma wzrost dziecka około sześcioletniego, podczasgdy jego mała twarz jest już twarzą mężczyzny, nieco zwiędłą, z wystającympodbródkiem. To niemal twarz staruszka.Jezus pochyla się, aby pogłaskać chłopca i mówi mu:«Powiedz więc, czego chcesz. Jestem twoim przyjacielem. Jestem przyjacielemwszystkich dzieci.»Z jaką pełną czułości słodyczą Jezus ujmuje w dłonie tę małą twarzyczkę icałuje w czoło!«Wiem o tym i dlatego przyszedłem. Widzisz, jaki jestem? Chciałbym umrzeć,aby więcej nie cierpieć i aby już więcej nie być niczyim... Ty, który tyluuzdrowiłeś i wskrzesiłeś z martwych, spraw, abym umarł, ja, bo nikt mnie niekocha i nie będę mógł nigdy pracować.»«Nie masz rodziców? Jesteś sierotą?» [– pyta Jezus.]«Mam ojca. Ale mnie nie kocha, bo jestem taki. Wypędził moją mamę i dał jejlist rozwodowy. Mnie wypędził razem z nią i mama umarła. To z powodu mnie,bo jestem taki kaleki.»«A z kim żyjesz?»«Kiedy moja matka umarła, słudzy zaprowadzili mnie do ojca, ale on się ożeniłna nowo i ma piękne dzieci, więc mnie wypędził. Dał mnie swoim wieśniakom,którzy postępują jak ich pan, aby mu się podobać, i zadają mi cierpienie.»«Biją cię?» [– pyta Jezus.]«Nie. Ale bardziej się troszczą o zwierzęta niż o mnie i szydzą ze mnie. Aponieważ jestem często chory, sprawiam im kłopoty. Staję się coraz bardziejwykrzywiony i ich dzieci wyśmiewają się ze mnie i przewracają mnie. Nikt mnienie kocha. Tej zimy, kiedy tak kaszlałem i potrzebne mi były lekarstwa, mójojciec nie chciał nic wydać i powiedział, że mógłbym zrobić jedną dobrą rzecz:umrzeć. Czekałem więc na Ciebie, aby Ci powiedzieć: „Spraw, żebym umarł”.»Jezus bierze chłopca na ręce, głuchy na słowa dziecka, które mówi:«Mam zabłocone nogi i ubranie też, bo siedziałem na drodze. Zabrudzę Ciszatę.»«Przychodzisz z daleka?»«Z okolic miasta, bo to tam mieszka ten, który się mną zajmuje. Widziałem, jakprz<strong>echo</strong>dzili Twoi apostołowie. Wiedziałem, że to oni, bo wieśniacy powiedzieli:„Oto uczniowie Rabbiego Galilejczyka, ale Jego nie ma”. I przyszedłem.»«Jesteś przemoczony, chłopcze. Biedne dziecko! Znowu zachorujesz.»«Jeśli mnie nie wysłuchasz, to przynajmniej umrę dzięki chorobie. Dokąd mnieniesiesz?»«Do domu. Nie mogę cię tak zostawić.»Jezus wraca do ogrodu z kalekim dzieckiem w ramionach. Woła donadchodzącego Łazarza:303


«Zamknij bramę. Niosę to dziecko. Jest całe przemoczone.»«Ale kto to jest, Nauczycielu?»«Nie wiem. Nie znam nawet jego imienia.»«A ja go nie powiem. Nie chcę być znany. Chcę tego, o czym Ci powiedziałem.Mama mówiła mi: „Mój synu, mój biedny synu, ja umieram, ale chciałabym,żebyś i ty umarł ze mną, bo tam nie będziesz już zdeformowany i cierpiący wciele i w sercu. Tam nie wyśmiewa się tych, którzy się rodzą nieszczęśliwi, gdyżBóg jest dobry dla niewinnych i nieszczęśliwych”. Poślesz mnie do Boga?»«Chłopiec chce umrzeć. To smutna historia...»Łazarz, który patrzy uważnie na małego chłopca, mówi nagle:«Czy ty nie jesteś synem syna Nahuma? Czy to nie ty ciągle siedzisz w słońcublisko sykomory, która znajduje się na skraju gaju oliwnego Nahuma, a ojciecpowierzył cię Jozjaszowi, swemu wieśniakowi?»«To ja. Ale dlaczego to powiedziałeś?»«Biedne dziecko! Nie po to, żeby się z ciebie wyśmiewać. Wierz, Nauczycielu, żemniej smutny jest los psa w Izraelu niż los tego dziecka. Gdyby nie wróciło jużdo domu, z którego wyszło, nikt by go nie szukał. Słudzy są jak panowie: hienyo sercach okrutnych. Józef zna dobrze tę historię... Narobiła wiele rozgłosu, aleja, wtedy byłem tak przygnębiony z powodu Marii... Potem, po śmierci tejnieszczęśliwej małżonki, chłopiec poszedł do Jozjasza. Widywałem go, kiedyprz<strong>echo</strong>dziłem... Zapomniany na słońcu, na wietrze, na powietrzu, bo zacząłchodzić bardzo późno... i zawsze niewiele. Nie wiem, jak dzisiaj mógł przyjść ażtutaj. Kto wie, od jak dawna jest w drodze!»«Od czasu, kiedy Piotr prz<strong>echo</strong>dził tamtędy.»«A teraz? Co z nim zrobimy?» [– pyta Jezus.]«Nie wrócę do domu. Chcę umrzeć, odejść stąd. Łaski i litości dla mnie, Panie!»Weszli do domu i Łazarz woła sługę, aby przyniósł okrycie i przysłał Noemi, abyzatroszczyła się o dziecko, które jest sine z zimna w przemoczonym ubraniu.«Syn jednego z Twoich najbardziej zawziętych nieprzyjaciół! Jednego znajgorszych w Izraelu. Ile masz lat, chłopcze?»«Dziesięć.»«Dziesięć lat! Dziesięć lat cierpienia!»«I to już wystarczy!» – mówi Jezus głośno, stawiając chłopca na ziemi.Chłopak jest bardzo zdeformowany. Prawe ramię ma wyższe niż lewe, pierśwystaje nadmiernie, delikatna szyja zagłębia się między obojczykami, nogi –wykrzywione...Jezus patrzy na niego z litością, Noemi w tym czasie przebiera go i suszy, przedzawinięciem w ciepłe okrycie. Łazarz także patrzy z litością.«Położę go w moim łóżku, Panie. Najpierw dam mu ciepłego mleka» – mówiNoemi.304


«Nie sprawisz, że umrę? Miej litość! Dlaczego każesz mi żyć, abym był taki i tylecierpiał? – i kończy: – Ufałem Ci, Panie.»W jego głosie brzmi wymówka i zawód.«Bądź dobry, posłuszny, a Niebo pocieszy cię» – mówi Jezus i pochyla się, abypogłaskać dziecko, przesuwając dłonią także po zdeformowanych członkach.«Zanieś go do łóżka i czuwaj nad nim. Potem... potem zatroszczymy się oniego.»Prowadzą dziecko całe we łzach.«I to ci ludzie uważają się za świętych!» – wykrzykuje Łazarz, myśląc oNahumie...Słychać Piotra, który woła swego Nauczyciela...«O, Nauczycielu! Jesteś tutaj? Wszystko w porządku. Żadnych kłopotów. O, jestnawet bardzo spokojnie. W Świątyni nikt nam nie przeszkadzał. Jan otrzymałdobre wiadomości. Nikt się nie naprzykrza uczniom. Ludzie czekają na Ciebie wuroczystym nastroju. Jestem zadowolony. A co Ty, Nauczycielu, robiłeś?»Oddalają się, rozmawiając. W tym czasie Łazarz idzie tam, dokąd wzywa goMaksymin.45. SZABAT PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY. «JUDASZU, NIE CZYNIĘ CUDÓWDLA POZYSKANIA PRZYJACIÓŁ»Napisane 26 marca 1947. A, 1116-11141Pogoda się unormowała po deszczach poprzednich dni: niebo jest czyste ijaśnieje słońce. Ziemia, oczyszczona przez deszcze jest czysta jak powietrze.Wygląda jakby ją stworzono przed kilkoma godzinami, tak jest świeża i czysta.Wszystko jaśnieje i wszystko śpiewa w pogodny poranek.Jezus przechadza się powoli po ścieżkach najbardziej oddalonych od ogrodu.Jedynie jakiś ogrodnik obserwuje tę samotną przechadzkę w pierwszychgodzinach poranka. Nikt jednak nie przeszkadza Nauczycielowi. Przeciwnie,wszyscy wycofują się po cichu, aby Go pozostawić w spokoju.Zresztą to szabat, dzień wypoczynku i ogrodnicy nie pracują. Ale wskutekprzyzwyczajenia długiego jak ich życie, wychodzą na dwór, aby popatrzeć narośliny, ule, kwiaty. Dla nich nie ma szabatu. Nadal napełniają zapachempowietrze poruszane słabym kwietniowym wiatrem, szemrzą i brzęczą wsłońcu. Po jakimś czasie ogród ożywia się powoli: najpierw nadchodzą słudzy zdomu i służące, potem apostołowie i uczennice, a na końcu Łazarz. Jezusprzyłącza się do nich, przekazując im Swe powitanie.«Od kiedy tu jesteś, Nauczycielu?» – pyta Łazarz strząsając krople rosy zwłosów Jezusa.«Od brzasku. Twoje ptaki wezwały Mnie, aby uwielbiać Boga i wyszedłem tu.Kontemplować Boga w pięknie Stworzenia to oddawać Mu cześć i modlić sięporuszeniem ducha. Ziemia jest piękna. A w tych pierwszych godzinach dnia,dnia jak ten, wydaje się nam świeża, jakby to były pierwsze godziny jej życia.»«To naprawdę pogoda Paschy. Poprawiło się. Piękna pogoda będzie trwać,ponieważ się ustabilizowała na początku miesiąca, wiatr sprzyja» – stwierdzaPiotr.305


«To mnie cieszy. Deszczowa Pascha jest smutna.»«Więcej jeszcze, jest szkodliwa dla zbiorów. Ziarno wymaga teraz słońca, kiedynadchodzi pora zbiorów» – mówi Bartłomiej.«Jestem szczęśliwy, że jestem tu, w spokoju. Dzisiaj jest szabat i nikt nieprzyjdzie, nie będzie obcych pośród nas» – mówi Andrzej.«Mylisz się, jest gość, mały gość. Jeszcze śpi, Nauczycielu. Miękkie łóżko i sytyżołądek zapewniły mu długi sen. Poszedłem zobaczyć. Noemi czuwa nad nim» –mówi Łazarz.«Ale kto to jest? Kiedy przyszedł? Kto go przyprowadził? Dlaczego mówisz tak,jakby to było dziecko?» – pytają mężczyźni i kobiety.«To chłopiec, biedny chłopiec. Cierpienie go tu przyprowadziło. Był tam, przybramie, patrzył w stronę domu. I Nauczyciel go przyjął.»«Nic nie wiedzieliśmy... Dlaczego?»«Bo dziecko potrzebowało spokoju – odpowiada Jezus, a Jego oblicze pogrążasię w głębokiej zadumie, potem kończy: – I w domu Łazarza umie się milczeć.»Jakiś sługa przychodzi powiedzieć coś Marcie, a potem wycofuje się, abypowrócić z innymi, którzy niosą tace z amforami z mlekiem oraz kubki, i innetace z chlebem z masłem i miodem. Wszyscy się częstują, siadając tu i tam, narozstawionych taboretach. Ale później postanawiają znowu zebrać się wokółNauczyciela i proszą Go o przypowieść, o „piękną przypowieść” – jak mówią –„pogodną jak ten dzień miesiąca Nisan”.«Nie dam wam jednej, lecz dwie. Posłuchajcie.Pewien człowiek chciał któregoś dnia zapalić dwie lampy, aby uczcić Pana wJego święto. Poprosił więc o dwa naczynia o tej samej wielkości, wlał w nie tęsamą ilość oliwy tej samej jakości, [włożył] taki sam knot. Zapalił je o tej samejgodzinie, aby modliły się zamiast niego, podczas gdy on pracował, jak było muwolno. Powrócił po jakimś czasie i zobaczył, że płomień jednej lampy był żywy,druga zaś miała płomień mały, całkiem spokojny: rzucała tylko jasny punkt wkącie, gdzie płonęły obie lampy. Człowiek pomyślał, że knot był źle zrobiony.Przypatrywał mu się. Nie. Był dobry. Ale nie chciał się palić tak radośnie, jak wdrugiej lampie, w której płomień drżał jak język ognisty i wydawał się naprawdęwyszeptywać słowa, bo tak był radosny, że – poruszając się, aby oświetlać –niemal lekko szeptał.„Ta lampa naprawdę wyśpiewuje pochwały Panu Najwyższemu! – powiedział dosiebie. – Tymczasem ta druga! Popatrz na nią, przyjacielu! Wydaje się, że ciążyjej wychwalanie Pana, z tak małą gorliwością to czyni!”Ponownie zabrał się do pracy. Po chwili wrócił znowu. Jeden płomień jeszczebardziej wystrzelił w górę, a drugi jeszcze bardziej się zmniejszył. Płonął corazbardziej nieruchomo i spokojnie, drugi zaś płonął potężnie jaśniejąc.Powrócił po raz drugi – było tak samo. Po raz trzeci – tak samo. Ale powracającpo raz czwarty zastał pokój pełen ciemnego, cuchnącego dymu. Przez jegogęstą zasłonę jaśniał tylko jeden mały płomień. Podszedł do półki, na którejznajdowały się lampy, i zobaczył, że ta, która płonęła najpierw z tak wielkimżarem, całkowicie się wypaliła i sczerniała, brudząc swoim płomieniem nawetbiel muru. Druga natomiast płonęła nadal wciąż takim samym światłem, abyczcić Pana.306


Już miał porządkować to, co się stało, kiedy usłyszał głos:„Nie zmieniaj stanu rzeczy, lecz rozważaj to, co jest symbolem. Ja jestemPanem”.Człowiek ten upadł z twarzą do ziemi, oddając cześć i z wielką bojaźnią ośmieliłsię powiedzieć:„Jestem głupi. Wyjaśnij mi, o Mądrości, symbol lamp, z których ta, którawydawała się czcić Cię bardziej aktywnie, wyrządziła szkody, podczas gdy druganadal daje światło.”„Tak. Zrobię to. Z sercami ludzi jest tak, jak z tymi dwoma lampami. Są tacy,którzy na początku płoną i jaśnieją i są podziwiani przez ludzi, tak ich płomieńwydaje się doskonały i stały. I są tacy, których blask jest łagodny, nie przyciągauwagi i może wydawać się, że w sposób letni oddają cześć Panu. Kiedy jednakminie pierwszy wybuch płomienia, drugi lub trzeci, pomiędzy trzecim aczwartym wyrządzają szkody i gasną niszcząc, gdyż nie płonęli światłempewnym. Chcieli świecić raczej dla ludzi niż dla Pana. W krótkim czasie pychaich wyczerpała, [wytwarzając] dym czarny i ciężki, który nawet zaciemniłpowietrze. Inni mieli wolę jedną i stałą: czcić jedynie Boga i, nie troszcząc się opochwały ludzkie, [jak lampy] spalali samych siebie płomieniem długotrwałym iczystym, bez dymu i nieprzyjemnego zapachu. Umiej naśladować światło stałe,bo jedynie ono jest miłe Panu”.Człowiek uniósł głowę... Powietrze oczyściło się z dymu i gwiazda wiernej lampyjaśniała teraz sama, czysta, mocna, na chwałę Bożą, powodując błyszczeniemetalu lampy, jakby był czystym złotem. I patrzył na nią, jak świeci, ciągle takasama, godzina za godziną, aż do chwili, kiedy łagodnie, bez dymu i niemiłegozapachu, nie brudząc jego szaty, płomień zgasł w ostatnim rozbłysku, jakby sięuniósł do nieba, aby pozostać już między gwiazdami, po godnym oddaniu czciPanu, aż do ostatniej kropli i ostatniego włókna swego życia.Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że wielu jest takich, którzy na początkupłoną wielkim płomieniem i wywołują podziw świata, który widzi tylko to, cozewnętrzne w czynach ludzkich, ale giną następnie zwęglając się i wydzielającprzykry dym. I zaprawdę, powiadam wam, że Bóg nie zwraca uwagi na ichpłomień, On bowiem widzi, że płonie z pychy, dla ludzkiego celu.Błogosławieni ci, którzy potrafią naśladować drugą lampę i nie zwęglają się,lecz wznoszą się ku Niebu w ostatnim drżeniu swej stałej miłości.»«Jaka dziwna przypowieść! Ale prawdziwa! Piękna! Podoba mi się! Chciałbymwiedzieć, czy my jesteśmy światłami, które się wznoszą do Nieba.»Apostołowie wymieniają wrażenia. Judasz znajduje sposób, aby dokuczyć.Atakuje Marię z Magdali i Jana, syna Zebedeusza:«Uważaj, Mario, i ty, Janie. Jesteście między nami jaśniejącymi światłami... Obysię wam nie przydarzyło coś złego!»Maria z Magdali już ma odpowiedzieć, ale zagryza wargi, aby nie wypowiedziećsłów, które napłynęły jej do serca. Patrzy na Judasza. Ogranicza się dopatrzenia na niego. To spojrzenie jest jednak tak palące, że Judasz przestaje sięśmiać i nie patrzy już na nią. Jan zaś, mając serce łagodne, chociaż płonącemiłością, odpowiada mu łagodnie:307


«Z powodu mojego braku zdolności to mogłoby się zdarzyć. Ale pokładamufność w pomocy Pana i mam nadzieję, że będę mógł się wypalić aż do ostatniejkropli i do ostatniego włókna, aby oddać cześć Panu, naszemu Bogu.»«A druga przypowieść? Przyrzekłeś nam dwie» – przypomina Jakub, synAlfeusza.«Oto Moja druga przypowieść. Już nadchodzi...»I pokazuje drzwi domu zakryte zasłoną. Wiatr porusza nią powoli. Następnierozchyla ją ręką sługa, robiąc przejście dla starej Noemi, która podchodzipośpiesznie do stóp Jezusa, mówiąc:«Chłopiec jest zdrowy! Nie jest już zdeformowany! Uzdrowiłeś go w nocy.Chłopiec się obudził i przygotowywałam kąpiel, aby go umyć przed nałożeniemtuniki i szaty, które uszyłam w nocy z ubrania, jakie dał mi Łazarz. Ale kiedypowiedziałam: „Chodź, chłopcze” i kiedy zdjęłam przykrycia, zobaczyłam, żejego małe ciało, tak wykrzywione wczoraj, już takie nie było. Krzyknęłam.Przybiegła Sara i Marcela. Nie wiedziały nawet, że dziecko spało w moim łóżku.Zostawiłam je przy nim, aby przybiec Ci to powiedzieć...»Zaciekawienie ogarnia wszystkich. Pytania, chęć ujrzenia. Jezus ucisza hałasgestem. Nakazuje Noemi:«Wróć do dziecka. Umyj je, daj mu szatę i przyprowadź je tu do Mnie.»Potem Jezus odwraca się w stronę Swoich uczniów:«Oto druga przypowieść, która może zostać nazwana: „Prawdziwasprawiedliwość nie mści się ani nie czyni różnic”.Pewien człowiek, lub raczej Człowiek, Syn Człowieczy, ma nieprzyjaciół iprzyjaciół. Niewielu przyjaciół, wielu nieprzyjaciół. Zna nienawiść i myślinieprzyjaciół i zna ich wolę, która się nie ugnie przed żadnym działaniem,choćby nie wiadomo jak było straszne. W tym są mocniejsi od Jego przyjaciół,których przestrach lub zawód, lub nadmierna ufność, czynią baranami,bezużytecznie trwoniącymi siły.Ten Syn Człowieczy – mający licznych nieprzyjaciół, którzy Mu zarzucają wielenieprawdziwych rzeczy – spotkał wczoraj biednego chłopca, najsmutniejszegopośród dzieci, syna jednego ze Swych nieprzyjaciół. Dziecko było zdeformowanei kalekie. Prosiło o dziwną łaskę: o łaskę śmierci. Wszyscy proszą SynaCzłowieczego o zaszczyty i radości, proszą o zdrowie, proszą o życie. To biednedziecko prosiło o śmierć, aby już nie cierpieć. Doznało już bowiem wszystkichudręk ciała i serca, gdyż ten, który go zrodził i nienawidzi Mnie bez powodu,nienawidzi też niewinnego nieszczęśliwego, któremu dał życie.Ja je uzdrowiłem, aby już nie cierpiało, aby poza zdrowiem ciała, mogłoosiągnąć zdrowie ducha. Jego mała dusza również jest chora. Nienawiść zestrony ojca i szyderstwo ludzi zraniły ją i pozbawiły miłości. Pozostała mu tylkowiara w Niebo i w Syna Człowieczego, którego – lub raczej które – prosi ośmierć. Oto chłopiec, posłuchacie go zaraz.»Dziecko, uczesane i umyte, w małym ubranku z białego lnu, które Noemi uszyłamu szybko w nocy, podchodzi, trzymane za rękę przez starą piastunkę. Chłopiecjest mały, chociaż wydaje się wyższy niż wczoraj, bo nie jest już pochylony aninie kuleje. Ma twarzyczkę o nieregularnych rysach i trochę zwiędłą, twarzdziecka, które z powodu bólu przedwcześnie dojrzało. Nie jest już jednakzdeformowany. Stawia stopy na podłodze pewnym krokiem, nie utyka już jak308


chromy. Wychudłe ramiona, choć szczupłe, są całkiem proste. Delikatna szyjawydaje się smuklejsza i – w porównaniu z jej wczorajszym wyglądem – terazgóruje nad obojczykami. Wczoraj zaś szyja zagłębiała się międzyniesymetrycznymi ramionami.«Ależ.. to syn Anny, żony Nahuma! Co za daremny cud! Czy uważasz, że dziękiniemu zaskarbisz Sobie przyjaźń jego ojca i Nahuma? Będą jeszcze bardziejzawzięci! Oni życzyli sobie jedynie śmierci tego dziecka, owocu nieszczęśliwegomałżeństwa» – wykrzykuje Judasz z Kariotu.«Nie czynię cudów, aby pozyskiwać przyjaciół, lecz z litości dla stworzeń i po to,aby oddać cześć Mojemu Ojcu. Nie czynię różnic ani nie dokonuję obliczeń,nigdy, kiedy pochylam się z litością nad nędzą ludzką. Nie mszczę się na tym,który Mnie prześladuje...»«Nahum uzna Twój czyn za zemstę» [– stwierdza Judasz.]«Nie wiedziałem nic o tym dziecku. Nie znam jeszcze jego imienia» [– mówiJudaszowi Jezus.]«Nazywa się je pogardliwie Matusalasz lub Matusalem.»«Mama nazywała mnie Szjalem. Mama mnie kochała. Ona nie była zła jak ty ijak ci, który mnie nienawidzą» – mówi dziecko z błyskiem w oczach: z błyskiembezsilnego gniewu, charakterystycznym dla ludzi lub zwierząt zbyt długodręczonych.«Podejdź tu, Szjalemie, tu do Mnie. Jesteś zadowolony z tego, że jesteśzdrowy?» [– pyta Jezus.]«Tak... ale wolałbym umrzeć. I tak nie będę kochany. Gdyby żyła jeszcze mama,to byłoby piękne. Ale tak!... Zawsze będę nieszczęśliwy.»«Ma rację. Wczoraj spotkaliśmy tego chłopca. Zapytał nas, czy Ty jesteś wBetanii u Łazarza. Chcieliśmy mu dać jałmużnę, bo sądziliśmy, że jestżebrakiem, ale nie chciał jej wziąć. Był na skraju pola» – mówi Zelota.«Ty również go nie znałeś? To dziwne» – stwierdza Judasz z Kariotu. [Zelotamówi:]«Dziwniejsze jest to, że ty znasz tak dobrze takie rzeczy. Czy zapomniałeś, żebyłem pomiędzy prześladowanymi, a potem pomiędzy trędowatymi do chwili,kiedy poszedłem z Nauczycielem?»[Judasz mu odpowiada:]«A ty zapomniałeś, że ja jestem przyjacielem Nahuma, powiernika Annasza?Nigdy tego przed wami nie kryłem.»«Dobrze! Dobrze! To nie ma znaczenia. Ważne jest to, co my teraz zrobimy ztym chłopcem. Ojciec nie kocha go, to prawda. Ma jednak nadal prawo do niego.Nie możemy mu odebrać syna, nie mówiąc mu o tym. Trzeba postępowaćprzezornie i nie drażnić ich, bo wydają się lepiej nastawieni wobec nas» – mówiNatanael.Judasz śmieje się głośno, sarkastycznie, ale nie wyjaśnia powodu tego śmiechu.Jezus, który postawił dziecko między Swymi kolanami, mówi powoli:«Stawię czoła Nahumowi... Nie znienawidzi Mnie z tego powodu bardziej. Jegonienawiść nie może wzrastać. Nie może. Jest całkowita.»309


Annalia, która ani razu się nie odezwała, całkowicie pochłonięta jakąśuszczęśliwiającą ją myślą, mówi:«Gdybym pozostała, wzięłabym go ze sobą. Jestem młoda, ale mam sercematki...»«Odchodzisz? Kiedy?» – dopytują się niewiasty.«Wkrótce.»«Na zawsze? A dokąd się udajesz? Poza Judeę?»«Tak, daleko, bardzo daleko, na zawsze. I jestem z tego powodu bardzoszczęśliwa» [– mówi Annalia.]«To, czego ty nie możesz zrobić, inne mogą, jeśli ojciec na to zezwoli.»«Porozmawiam o tym z Nahumem, jeśli wam zależy. On się liczy. Bardziej niżprawdziwy ojciec. Jutro mu o tym powiem» – obiecuje Judasz z Kariotu.«Gdyby to nie był szabat... poszedłbym do tego Jozjasza, który się nimopiekuje» – mówi Andrzej.«Zobaczyć, czy się martwią, że go nie ma?» – pyta Mateusz.«Sądzę, że gdyby jedna z ich pszczół się zgubiła, byliby bardziej przygnębieni»– szepcze Maksymin, który przed chwilą przyszedł.Chłopiec nic nie mówi. Stoi przytulony do Jezusa. Bada otaczające twarze zprzenikliwością spojrzenia, którą posiadają często dzieci chorowite lubcierpiące. Wydaje się przenikać dusze bardziej niż spojrzenia.Piotr pyta go: «Co myślisz o nas?»Chłopiec odpowiada podając mu rękę: «Ty jesteś dobry.»Potem poprawia się: «Wszyscy są dobrzy. Ale... ale wolałbym, żeby mnie nierozpoznano. Boję się...» – spogląda na Judasza z Kariotu.«Mnie, prawda? Że porozmawiam z twoim ojcem? Oczywiście będę musiał tozrobić i zapytać, czy cię z nami zostawi. Ale nie zabierze cię!»«Wiem o tym. Ale jest jeszcze coś... Chciałbym być daleko, daleko, tam, dokądodchodzi ta niewiasta... w kraju mojej matki. Tam jest niebieskie morzeotoczone zielonymi górami. Widać je w dole, z wieloma białymi żaglami, którepływają po nim i piękne miasta są wokół niego. W górach jest wiele grot, gdziedzikie pszczoły robią miód, słodki, bardzo słodki. Nie jadłem miodu, odkądmama umarła i dano mnie Jozjaszowi. Filip, Józef, Eliza i inne dzieci, one gojedzą, ale ja – nie. Gdyby trzymali naczynie z miodem na dole, wziąłbym je, takgo pragnąłem. Ale oni stawiali je na wysokich półkach, a ja nie potrafiłemwchodzić na stoły, jak to czynił Filip. Tak pragnę miodu!»«O, biedny synu! Przyniosę ci go tyle, ile chcesz!» – mówi wzruszona Marta iodchodzi bardzo szybko.«A skąd była jego matka?» – pyta Piotr.«Miała domy i posiadłości blisko Sefet [– wyjaśnia Iskariota]. Jedyna córka,sierota i dziedziczka, już stara, brzydka i lekko kulawa. Ale bardzo <strong>boga</strong>ta. StarySadok był drużbą i syn powiernika Annasza otrzymał ją za małżonkę... Kontrakt,310


który był prawdziwym niegodnym targiem, jednym obrachunkiem, bez miłości.Sprzedał posiadłość żony, bo uważał, że jest zbyt oddalona, z wyjątkiem małegodomku, który należał najpierw do zarządcy i który otrzymał on w darze oddawnego pana na zawsze dla siebie i swoich spadkobierców aż do czwartegopokolenia. Stracił wszystko na nieszczęśliwych spekulacjach. Jednak... niewierzę w to. Wiem bowiem, że posiada od strony wybrzeża piękne ziemie...których nie miał przedtem... Potem, po kilku latach małżeństwa, kiedy żona byłajuż u schyłku, urodził się ten syn... To stało się pretekstem do odesłania żony iwzięcia sobie innej z równiny Szaron, młodej, pięknej i <strong>boga</strong>tej... Rozwiedzionaschroniła się u starego zarządcy i tam umarła. Nie wiem, dlaczego niezatrzymali tego chłopca. Ojciec sądził, że umarł...»«Ponieważ Jan umarł i także Maria, a dzieci odeszły gdzie indziej jako słudzy.Kto miał się mną opiekować, skoro nie byłem synem i nie byłem zdatny dopracy? Michał i Izaak, a także Estera i Judyta byli dobrzy. I są dobrzy. Kiedyprzychodzą na święta, przynoszą mi różne rzeczy, ale Jozjasz mi je odbiera idaje swoim dzieciom.»«Jednak cię nie chcą [zatrzymać]» – odcina się Judasz.«Teraz, kiedy jestem wyprostowany i mocny, będą mnie chcieli. Oni to słudzy!Nie mogli, mówiłem to, powiedzieć swemu panu: „Weź tego chorego kalekę.”Teraz jednak mogą.»«Skoro jednak uciekłeś od Jozjasza, jak mogą cię odnaleźć?» – pyta Bartłomiej,skłaniając go do zastanowienia się.Chłopiec jest zaskoczony słusznością spostrzeżenia i zastanawia się – gdyżchoroba uczyniła go przedwcześnie refleksyjnym, jak sprawiła, żeprzedwcześnie dojrzała jego twarz – i mówi zrozpaczony:«To prawda! Nie pomyślałem o tym.»«Wróć tam. Przyjdą w tych dniach...» [– mówi Bartłomiej.]«Tam? Nie. Nie wrócę tam. Nie chcę tam wrócić. Raczej niech mnie zabiją!»I chłopiec wpada we wściekłość wykrzywiającą mu twarz, a potem upada wełzach na kolana Jezusa, mówiąc:«Dlaczego nie sprawiłeś, żebym umarł?»Marta wraca z naczyniem miodu. Jest zdumiona tym przygnębieniem, aBartłomiej smuci się, że je wywołał i tłumaczy:«Myślałem, że daję dobrą radę. Dobrą dla wszystkich: dla dziecka, dla Ciebie,Nauczycielu, dla Łazarza... Nikt z was ani z nas nie potrzebuje nowejnienawiści...»«To prawda! Prawdziwy kłopot!» – wykrzykuje Piotr i, zastanawiając się nadsytuacją, wyciąga z niej wewnętrzne wnioski, które kończy typowe dla niegogwizdnięcie, wyrażające stan jego duszy w obliczu problemów uciążliwych,trudnych do rozwiązania.Jeden proponuje to, inny – tamto. Iść do Nahuma. Iść do Jozjasza i powiedziećmu, żeby przysłał Michała i Izaaka do Łazarza lub w inne miejsce, gdzie będziedziecko, bo będzie roztropnie nie doprowadzić do znienawidzenia Łazarzabardziej niż już jest nienawidzony z powodu przyjaźni z Jezusem. Niepowiedzieć nic nikomu i spowodować zniknięcie dziecka, dając je któremuś zpewnych uczniów.311


Judasz z Kariotu nie odzywa się. Na początku wygląda nawet tak, jakby trzymałsię z dala od tej dyskusji. Bawi się frędzlami swej szaty, które zaplata irozczesuje palcami.Jezus również się nie odzywa. Głaszcze i uspokaja dziecko. Unosi jego twarz,dając mu do rąk małe naczynie z miodem.Szjalem to dziecko, biedne dziesięcioletnie dziecko, które zawsze cierpiało, aleto ciągle dziecko, chociaż cierpienie przyśpieszyło jego dojrzewanie. Przedpodobnym miodowym skarbem ostatnie łzy ustępują miejsca ekstatycznemuzaskoczeniu. Pyta, patrząc wielkimi, kasztanowymi, inteligentnymi oczyma – tojedyne piękno, które posiada – wpatrując się na przemian w Jezusa i Martę:«Ile mogę wziąć? Jedną łyżkę? Dwie?»I pokazuje zaokrągloną srebrną łyżkę, która zagłębia się powoli w jasnymmiodzie.«Ile chcesz, dziecko. Ile ci się podoba. Resztę zjesz jutro lub później. Jest całydla ciebie!» – mówi Marta głaszcząc chłopca.«Cały dla mnie!!! O! Nigdy nie miałem tyle miodu! Cały dla mnie! Och!»Tuli z szacunkiem naczynie do piersi, jakby to był skarb. Ale potem czuje, żebardziej od naczynia cenna jest miłość, która mu je daje. Kładzie małe naczyniena kolanach Jezusa i podnosi ramiona, chcąc objąć szyję pochylonej nad nimMarty i pocałować ją. Jedynie tak potrafi okazać wdzięczność. To wszystko, comoże dać porzucone dziecko, które nic nie posiada.Pozostali przestają czynić plany, przypatrując się tej scenie, a Piotr mówi:«On jest jeszcze bardziej nieszczęśliwy niż Margcjam, który miał przynajmniejmiłość dziadka i innych wieśniaków! To prawda, że zawsze są jeszcze większecierpienia od tych, które uznaliśmy za ogromne!»«Tak, przepaść ludzkiego bólu nie odkryła jeszcze swego dna. Kto wie, jakiejeszcze kryje tajemnice... i co kryją przyszłe wieki?» – mówi zamyślonyBartłomiej.«Nie wierzysz więc w Dobrą Nowinę? Nie wierzysz, że zmieni świat? Topowiedzieli prorocy, a Nauczyciel to powtarza. Jesteś niedowiarkiem,Bartłomieju» – mówi Iskariota z lekką ironią.Zelota mu odpowiada:«Nie wiem, w czym dostrzegasz niedowiarstwo Bartłomieja. Nauka Nauczycielaprzyniesie pociechę we wszystkich nieszczęściach, przemieni takżeokrucieństwo zwyczajów i postępowania, ale nie usunie cierpienia. Uczyni jeznośnym przez boskie obietnice przyszłych radości. Aby boleść została usunięta– lub przynajmniej duża <strong>część</strong> cierpienia, bo pozostaną zawsze choroby iśmierć, i kataklizmy naturalne – wszyscy musieliby mieć serce, które posiadaChrystus, ale...»Judasz przerywa mu:«Istotnie tak musi się stać. W przeciwnym razie na co by się zdało przyjścieMesjasza na ziemię?»«To się powinno stać, tak mówimy [– odpowiada mu Zelota.] Powiedz mijednak, Judaszu: czy tak może stało się z nami? Jest nas dwunastu i od trzech312


lat żyjemy z Nim, chłoniemy Jego naukę jak powietrze, którym oddychamy. Icóż? Czy wszyscy jesteśmy święci – my, apostołowie? Cóż czynimy odmiennegood tego, co czyni Łazarz, co robi Szczepan, Mikołaj, Izaak, Manaen i Józef, iNikodem, i niewiasty, i dzieci? Mówię o sprawiedliwych z naszej Ojczyzny.Wszyscy ci ludzie, czy mądrzy i <strong>boga</strong>ci, czy ubodzy i nieuczeni, czynią to, co myrobimy: nieco lepiej, nieco gorzej, ale nie odnawiają całkowicie siebie. Mówię cinawet, że wielu nas przewyższa. Tak, wielu z idących za Nim przewyższa nas,apostołów... A ty chciałbyś, żeby cały świat miał serce, jakie ma Chrystus, gdytymczasem my, apostołowie, nie posiadamy go? Staliśmy się w większym lub wmniejszym stopniu lepsi... przynajmniej mamy nadzieję, że tak jest, boczłowiekowi trudno poznać siebie i poznać brata, który żyje u jego boku. Zbytnieprzejrzysta i gęsta jest zasłona ciała, a myśl <strong>człowieka</strong> jest zbyt ostrożna, inie pozwala się przeniknąć, aby człowiek zrozumiał <strong>człowieka</strong>. Kiedyobserwujemy siebie lub też obserwujemy innych, zawsze pozostajemy napowierzchni. Kiedy chodzi o przebadanie samych siebie: nie chcemy się poznać,aby nie cierpieć z powodu naszej pychy lub konieczności zmienienia się. Kiedychodzi o drugiego: nasza pycha z badaczy czyni nas niesprawiedliwymisędziami, a pycha badanego sprawia, że zamyka, jak ostryga w swej skorupie,to, co ma w swoim wnętrzu» – mówi Zelota.«Dobrze powiedziałeś! Szymonie, naprawdę wypowiedziałeś słowa mądrości!»– pochwala go Juda Tadeusz, a inni mu wtórują.«A zatem po co On przyszedł, skoro nic nie ma się zmienić?» – odpowiadaIskariota.Jezus zabiera głos:«Wiele się zmieni. Nie wszystko. Gdyż przeciwko Mojej nauce będzie wprzyszłości to, co już działa: nienawiść tych, którzy nie miłują Światła, boprzeciwko mocy idących za Mną będzie moc tych, którzy idą za szatanem. Podiloma, pod iloma postaciami! Ileż przeciwstawi się heretyckich nauk, ciąglenowych, Mojej nauce niezmiennej, gdyż doskonałej! Ileż boleści wzbudzą! Wynie znacie przyszłości. Wam się wydaje wielkim to cierpienie, które teraz jest naświecie... Ale Ten, który wie, widzi okropności, których nie pojęlibyście nawetwtedy, gdybym wam je przedstawił... Biada, gdybym nie przyszedł! Gdybym nieprzyszedł dać przyszłym ludziom kodeksu, który hamuje instynkty u najlepszychi obiecuje przyszły pokój! Biada, gdyby człowiek nie miał, dzięki Mojemuprzyjściu, elementów duchowych, zdolnych utrzymać życie jego ducha i dać mupewność zapłaty!... Gdybym nie przyszedł, ziemia stałaby się, z biegiemwieków, rozległym piekłem ziemskim, a ludzie rozszarpaliby się wzajemnie izginęliby przeklinając Stwórcę...»«Najwyższy obiecał nie posyłać więcej takich powszechnych kar jak Potop. Wobietnicy Bożej nie ma pomyłek» – mówi Judasz.«Tak, Judaszu synu Szymona, to prawda. I Najwyższy nie pośle już plagpowszechnych takich jak Potop, ale ludzie sami będą sobie tworzyć bicze corazstraszniejsze. W porównaniu z nimi potop i deszcz ognia, który zniszczyłSodomę i Gomorę, wydadzą się jeszcze litościwymi formami kary. Och!...»Jezus wstaje z gestem litości pełnej udręki wobec ludzi przyszłości.«No dobrze! Ty to wiesz... ale teraz co zrobimy dla niego?» – pyta Iskariotapokazując chłopca, który rozkoszuje się swoim miodem, jedząc go małymiporcjami. Jest szczęśliwy.313


[Por. Mt 6,34; Łk 12,22] «Każdy dzień ma swoją troskę. Jutro to powie.Daremne jest staranie się o jutro, bo nie wiemy nawet, kto będzie jeszcze jutrożył» [– mówi Jezus.]«Ja nie myślę jak Ty. Mówię, że trzeba wiedzieć, gdzie zamieszkamy, gdziespożyjemy Wieczerzę. Tyle spraw. Jeśli będziemy czekać i czekać, miasto sięzapełni. I dokąd pójdziemy? Do Getsemani – nie. Do Józefa z Seforii – nie. DoJoanny – nie. Do Nike – nie. Do Łazarza – nie. Dokąd więc?» [– pyta Judasz.]«Tam gdzie Ojciec przygotuje schronienie dla Swego Słowa.»«Sądzisz, że chcę to wiedzieć, aby o tym donieść?»«Ty to mówisz. Ja nic nie powiedziałem. Chodź, Szjalemie. Moja Matka wie, żetu jesteś, ale jeszcze cię nie widziała. Chodź, zaprowadzę cię do Niej.»«Czy Twoja Matka jest chora?» – pyta Tomasz.«Nie. Modli się. Bardzo potrzebuje modlitwy» [– mówi Jezus.]«Tak. Bardzo cierpi. Wiele płacze. I Maryję pociesza jedynie modlitwa. Zawszewidziałam, że wiele się modliła. W chwilach największej boleści żyła modlitwą,tak mogłabym powiedzieć...» – wyjaśnia Maria Alfeuszowa.Jezus w tym czasie oddala się, trzymając dziecko za rękę. Z drugiej strony idzieAnnalia, którą zaprosił do pójścia z Nim do Maryi.46. SZABAT PRZED WEJŚCIEM DO JEROZOLIMY. PIELGRZYMI I ŻYDZI WBETANIINapisane 27 marca 1947. A, 11141-11151[Por J 12,9nn] Miłość albo nienawiść skłania wielu pielgrzymów zgromadzonychw Jerozolimie i nawet mieszkańców Jerozolimy do przyjścia do Betanii, bezczekania aż słońce całkowicie zajdzie. Tak! Słońce zaledwie zaczęło zachodzić,kiedy pierwsi z nich przybywają do domu Łazarza. I Łazarzowi, który wezwanyprzez sługi, dziwi się tym łamaniem szabatu – bo pierwsi przybysze to właśnienajznamienitsi pośród najbardziej nieprzejednanych Żydów – dają odpowiedźiście faryzejską:«Z Bramy Owczej nie widać już tarczy słonecznej, udaliśmy się więc w drogęmyśląc, że na pewno nie przekroczymy przepisanej odległości, zanim słońceukryje się za kopułami Świątyni.»Na szczupłej twarzy Łazarza pojawia się mały ironiczny uśmiech. Jest zdrowy ima piękny wygląd, choć z pewnością nie jest otyły. Odpowiada im grzecznie, aletonem lekko sarkastycznym:«I cóż chcecie zobaczyć? Nauczyciel przestrzega szabatu. Odpoczywa. On sięnie ogranicza się do niepatrzenia na tarczę słoneczną, aby uznać, że spoczynekjest skończony, ale czeka aż ostatni promień słońca zgaśnie, aby powiedzieć:„Szabat się skończył”.»«Wiemy, że On jest doskonały! Wiemy to! Ale jeśli zbłądziliśmy, to dodatkowypowód, żeby Go ujrzeć. Tylko na chwilę, na tyle, aby nas rozgrzeszył.»«Przykro mi. Nie mogę. Nauczyciel jest zmęczony i odpoczywa. Nie będę Muprzeszkadzać» [– mówi stanowczo Łazarz.]314


Ale przybywają też inni ludzie, pielgrzymi z różnych stron, którzy proszą,nalegają, aby ujrzeć Jezusa. Z Hebrajczykami są pomieszani poganie, a z nimi –prozelici. Obserwują Łazarza i przyglądają się mu, jakby był zjawą. Łazarz znosiprzykrość tej sławy, której nie szukał, odpowiadając cierpliwie na stawiane mupytania. Ale nie nakazuje sługom otwarcia bramy.«Ty jesteś tym człowiekiem, który powrócił ze śmierci?» – pyta ktoś. Jegowygląd wskazuje, że rodzice należeli do różnych ras. Z Hebrajczyka ma tylkocharakterystyczny nos: dość masywny i orli, akcent zaś i szata wskazują, że tocudzoziemiec.«Tak, ja nim jestem dla oddawania chwały Bogu, który mnie wyrwał ze śmierci iuczynił sługą Swego Mesjasza.»«Ale czy to była prawdziwa śmierć?» – pytają inni.«Zapytajcie o to tych znamienitych Żydów. Przybyli na mój pogrzeb i wielu byłoobecnych przy moim wskrzeszeniu.»«A czego doznałeś? Gdzie byłeś? Co sobie przypominasz? Jak się czułeś,powracając do życia? Jak cię wskrzesił?... Czy można zobaczyć grób, w którymbyłeś? Od czego umarłeś? Czy naprawdę czujesz się teraz dobrze? Czy nie maszjuż śladów ran?»Łazarz cierpliwie usiłuje wszystkim odpowiedzieć. Łatwo mu powiedzieć, żeczuje się bardzo dobrze i że ślady znikły w ciągu miesięcy, które upłynęły odjego wskrzeszenia. Nie potrafi jednak opowiedzieć, czego doświadczał ani jakzostał wskrzeszony.Odpowiada:«Nie wiem. Znalazłem się żywy w moim ogrodzie, w otoczeniu sług i sióstr.Uwolniony z całunu zobaczyłem słońce, światło, odczułem głód, jadłem,cieszyłem się z życia i z miłości Rabbiego do mnie. Resztę, lepiej niż ja, znają ci,którzy byli przy tym obecni. To ci trzej, którzy rozmawiają, oraz tamci dwaj,którzy nadchodzą.»„Ci dwaj” – to Jan i Eleazar, członkowie Sanhedrynu, a „trzej rozmawiający zesobą” – to dwaj uczeni w Piśmie i jeden faryzeusz, których widziałamrzeczywiście w czasie wskrzeszenia Łazarza, ale nie pamiętam ich imion.«Oni nie rozmawiają z nami, poganami! Idźcie ich wypytać wy, żydzi... A typokaż nam grób, w którym byłeś.»Nalegają tak, że bardziej nie można. Łazarz decyduje się. Mówi coś do sług, apotem zwraca się do ludzi:«Wyjdźcie na drogę, która jest między tym domem a moim drugim domem.Wyjdę wam na spotkanie, aby was zaprowadzić do grobu, chociaż widać jedynieotwarte wydrążenie w warstwie skalnej.»«Nieważne! Chodźmy! Chodźmy!»«Łazarzu! Zaczekaj! Czy my też możemy iść? Chyba że nam zabrania się tego,co wolno cudzoziemcom?» – pyta uczony w Piśmie.«Nie, Archelausie. Chodź też, jeśli nie będziesz się czuł zanieczyszczony zpowodu zbliżenia się do grobu» [– mówi Łazarz.]«To już nie jest grób, bo nie ma w nim śmierci.»315


«Ale była w nim przez cztery dni. Z powodu czegoś o wiele mniejszego uchodzisię za nieczystego w Izraelu! Kto muśnie szatą kogoś, kto dotknął zwłok – jakmówicie – jest nieczysty, a mój grób wydziela jeszcze stęchliznę śmierci,chociaż jest otwarty od tak dawna.»«To nie ma znaczenia. Oczyścimy się.»Łazarz patrzy na dwóch faryzeuszów, Jana i Eleazara, i pyta:«Wy także idziecie?»«Tak, idziemy.»Łazarz idzie szybko ku granicy parkanu wysokiego i zwartego jak mur. Otwieraw nim bramę. Staje na drodze prowadzącej do domu Szymona i daje znak tym,którzy czekają, żeby szli naprzód. Prowadzi ich w stronę grobu. Kwitnący krzewróżany zasłania wejście, ale nie wystarcza do usunięcia grozy zionącej zotwartego grobu. Na skale, otoczonej tym łukiem kwiatów, można przeczytaćsłowa: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”Nieprzychylni widzą je od razu i natychmiast mówią:«Dlaczego kazałeś wypisać tam te słowa? Nie wolno ci!»«Dlaczego? W moim domu mogę robić, co chcę, i nikt nie może mnie oskarżać ogrzech dlatego, że chciałem utrwalić na skale, aby były nieusuwalne, słowaBoskiego okrzyku, który mi przywrócił życie. Kiedy będę we wnętrzu i kiedy niebędę już mógł wychwalać potęgi Rabbiego, chcę, by słońce je czytało jeszcze nakamieniu i by wichry uczyły ich drzew, by je pieściły ptaki i kwiaty, kontynuującza mnie błogosławienie okrzyku Chrystusa, który wyrwał mnie ze śmierci.»«Jesteś poganinem! Jesteś świętokradcą! Bluźnisz naszemu Bogu. Wysławiaszczary syna Belzebuba. Uważaj, Łazarzu!»«Przypominam wam, że jestem w moim domu i że wy jesteście w moim domu, aprzyszliście bez wezwania i w nikczemnych zamiarach. Jesteście gorsi niż oni.Są poganami, lecz rozpoznają Boga w Tym, który mnie wskrzesił.»«Bądź wyklęty! Jaki Nauczyciel, taki uczeń. Okropność! Odejdźmy! Daleko odtego nieczystego ścieku. Psujesz Izraela, Sanhedryn będzie pamiętał o twoichsłowach.»«A Rzym – o waszych spiskach. Wyjdźcie!»Łazarz, zawsze łagodny, przypomina sobie, że jest synem Teofila i wypędza ichjak sforę psów. Pozostają pielgrzymi z różnych regionów i proszą, i patrzą, ibłagają o zobaczenie Chrystusa.«Zobaczycie Go w mieście. Teraz – nie. Nie mogę.»«Ach, więc przyjdzie do miasta? Naprawdę? Nie kłamiesz? Przyjdzie, mimo żetak Go nienawidzą?»«Przyjdzie. Teraz odejdźcie w pokoju. Widzicie, że dom odpoczywa? Nie widaćnikogo i nie słychać żadnego głosu. Widzieliście to, czego pragnęliście:wskrzeszonego i jego grób. Teraz odejdźcie, lecz niech wasza ciekawość wydaowoce. Niechaj to, że widzieliście mnie, żyjący dowód potęgi Jezusa Chrystusa,Baranka Bożego i Najświętszego Mesjasza, wprowadzi was wszystkich na Jegodrogę. Z powodu tej nadziei cieszę się, że jestem wskrzeszony: mam nadzieję,że cud będzie mógł poruszyć wątpiących i nawrócić pogan, przekonując ich316


wszystkich, że jeden jest prawdziwy Bóg i jeden prawdziwy Mesjasz: Jezus zNazaretu, święty Nauczyciel.»Ludzie niechętnie rozchodzą się. Ale na jednego, który odchodzi, przybywadziesięciu nowych, gdyż ludzie stale przychodzą. Łazarzowi jednak, przypomocy kilku sług, udaje się wypchnąć wszystkich na zewnątrz i zamknąć kraty.Nakazuje:«Pilnujcie, żeby nie wyłamano ogrodzenia i żeby nikt nie przeskoczył przez nie.Wkrótce zapadnie zmrok i wszyscy odejdą do swoich schronień...»Już ma odejść, kiedy dostrzega wychodzących zza gęstwiny mirtów Eleazara iJana.«O! Nie widziałem was i sądziłem...»«Nie wypędzaj nas. Weszliśmy do gąszczu, aby nas nie widziano. Musimyrozmawiać z Nauczycielem. My przyszliśmy, ponieważ nas podejrzewają mniejniż Józefa i Nikodema. Chcielibyśmy jednak, aby nikt nas nie widział, opróczciebie i Nauczyciela... Można ufać twoim sługom?»«W domu Łazarza jest taki zwyczaj, że widzi i słyszy się tylko to, co się podobapanu, a jeśli chodzi o obcych – nic się nie widzi. Chodźcie tą ścieżką, międzytymi dwoma ścianami zieleni bardziej nieprzejrzystymi niż mur.»Prowadzi ich dróżką między podwójną, nieprzeniknioną zaporą bukszpanów iwawrzynów.«Pozostańcie tu, przyprowadzę wam Jezusa.»«Niech nikt tego nie spostrzeże...» [– proszą.]Oczekiwanie trwa chwilę. Wkrótce na ścieżce, na wpół ciemnej z powodu splotugałęzi, ukazuje się Jezus, cały biały w Swej lnianej szacie. Łazarz pozostaje naskraju ścieżki, jakby był na straży lub z dyskrecji. Ale Eleazar mówi mu lubraczej daje mu znak: «Podejdź tu.»Łazarz zbliża się, w czasie gdy Jezus pozdrawia dwóch, którzy głęboko się przedNim kłaniają.[Por. J 12,10] «Nauczycielu i ty, Łazarzu, posłuchajcie. Gdy tylko rozeszła sięwieść, że przybyłeś i że tu jesteś, Sanhedryn się zebrał w domu Kajfasza.Wszystko jest nadużyciem, co się robi... I postanowił... Nie łudź się,Nauczycielu! Bądź ostrożny, Łazarzu! Niech was nie zwodzi pokój, który jesttylko udawaniem, pozornym uśpieniem Sanhedrynu. To udawanie, Nauczycielu.Udawanie, aby Cię przyciągnąć i ująć Cię tak, by tłum się nie burzył i nie mógłsię przygotować do bronienia Ciebie. Twój los jest postanowiony i dekret jestniezmienny. Jutro czy za rok, spełni się. Sanhedryn nie zapomina nigdy sięzemścić. Czeka, umie czekać, na dogodną okazję, ale potem!... I ciebie także,Łazarzu. Chcą cię schwytać w domu, ująć cię, usunąć, gdyż z twego powoduzbyt wielu ich opuściło i poszło za Nauczycielem. Użyłeś właściwego słowa,mówiąc, że jesteś świadectwem Jego mocy. Chcą to świadectwo zniszczyć.Tłumy szybko zapomną, oni wiedzą o tym! Po twoim zniknięciu i po zniknięciuRabbiego wygaśnie wiele zapału.»«Nie, Eleazarze. On będzie płonął!» – mówi Jezus.«O, Nauczycielu! Ale co będzie, jeśli umrzesz? Jeśli Ty zgaśniesz, cóż rozpaliwiarę w Ciebie, zakładając, że ona istnieje? Miałem nadzieję móc Ci powiedziećtylko coś przyjemnego i zaprosić Cię: moja małżonka wkrótce urodzi syna,317


którego wzbudziła Twoja sprawiedliwość, przywracając pokój dwomwzburzonym sercom. Narodzi się na Pięćdziesiątnicę. Chciałem Cię poprosić,żebyś przyszedł go pobłogosławić. Jeśli wejdziesz pod mój dach, wszelkienieszczęście zostanie na zawsze od niego oddalone» – mówi faryzeusz Jan.«Już teraz udzielam ci Mego błogosławieństwa...»«Ach! Nie chcesz przyjść do mnie! Nie wierzysz, że jestem szczery! Jestem,Nauczycielu! Bóg mnie widzi.»«Wiem o tym. Ale to dlatego że... nie będzie Mnie już pośród was naPięćdziesiątnicę.»«Ale dziecko urodzi się w wiejskim domu...»«Wiem o tym, ale Mnie nie będzie. A jednak ty, twoja małżonka, która urodzi, isyn, którego już masz, mają Moje błogosławieństwo. Dziękuję, że przyszedłeś.Teraz odejdźcie. Poprowadź ich ścieżką powyżej domu Szymona... żeby ich niewidziano... Ja wracam do domu. Pokój wam...»47. WIECZERZA W BETANII [por. J 12,2-8]Napisane 28 marca 1947. A, 11151-11176Wieczerzę przygotowano w tej całkiem białej sali, w której Jezus rozmawiał zuczennicami. Wszystko błyszczy bielą i srebrem, a odcienie mniej śnieżne ichłodne wprowadzają wiązki gałęzi jabłoni lub gruszy, lub innego owocowegodrzewa. One też są jasne jak śnieg, lecz mają na sobie lekką barwę różu.Przypominają śnieg muskany pocałunkiem dalekiej jutrzenki. Ukazują się zwypukłych waz lub z delikatnych srebrnych amfor, są na stołach i na półkach, ina kredensach, stojących przy ścianach sali. Kwiaty wydzielają w salicharakterystyczną woń kwitnących drzew owocowych: świeży, gorzkawy,czysto wiosenny.Łazarz wchodzi do sali u boku Jezusa. Z tyłu, po dwóch lub w grupachliczniejszych – apostołowie. Na końcu dwie siostry Łazarza z Maksyminem.Nie widzę uczennic. Nie widzę nawet Maryi. Może wolały pozostać w domuSzymona z przygnębioną Matką.Zapada zmrok. Lecz kilka pozostałych jeszcze promieni słońca, dotykaszumiących koron palm, rosnących w grupie w odległości kilku metrów od sali iwierzchołek gigantycznego wawrzynu, w którym kłócą się wróble, nim zasną.Poza palmami i wawrzynem, poza różanym żywopłotem, jaśminami, pozarabatami konwalii i innych kwiatów, pachnących roślinek – jest też jasna plamana zieleni: pierwsze liście na jabłoniach lub gruszach późno owocujących.Wygląda ona jak obłok uchwycony i zaplątany w gałęziach.Jezus, prz<strong>echo</strong>dząc obok amfory pełnej gałęzi, zauważa:«Mają już pierwsze małe owoce. Popatrz! Na wierzchołku kwiaty, niżej zaśkwiat już opadł i pęcznieje zalążnia.»«Maria postanowiła je zerwać. Zaniosła bukiety nawet Twojej Matce. Myślę, żewstała o świcie, obawiając się, by jeszcze jeden dzień słoneczny nie zniszczyłtych delikatnych koron. Dowiedziałem się przed chwilą o tym zniszczeniu, alenie byłem nim zagniewany tak, jak służący na roli. Pomyślałem, że rzeczywiściebyło słuszne ofiarować Ci wszystko, co piękne w stworzeniu – Tobie, Królowiwszystkiego.»318


Jezus siada na Swoim miejscu uśmiechając się i patrzy na Marię, któraprzygotowuje się z siostrą do usługiwania, jakby była służącą. Przynosinaczynia do oczyszczeń i ręczniki. Potem nalewa wina do kielichów i kładziepółmiski z daniami na stole, w miarę jak słudzy je przynoszą z kuchni, lubpodaje je, po pokrojeniu ich na kredensie.Oczywiście siostry usługują uprzejmie wszystkim biesiadnikom, jednak ichgorliwość kieruje się szczególnie ku dwóm, którzy są im najdrożsi: ku Jezusowii Łazarzowi.W pewnej chwili Piotr, który je z apetytem, zauważa:«Spójrzcie! Teraz to zauważam. Wszystkie dania przyrządzone jak w Galilei.Wydaje mi się... ależ tak!... jakbym był na uczcie weselnej. Ale nie brakuje wina,jak zabrakło w Kanie.»Maria uśmiecha się, napełniając jeszcze raz kielich apostoła jasnymbursztynowym winem, ale nic nie mówi.Łazarz wyjaśnia:«Istotnie, taki był zamiar moich sióstr, szczególnie Marii: przygotować takąwieczerzę, dzięki której Nauczyciel miałby wrażenie, że jest w Swej Galilei,lepszej, o wiele lepszej – choć i tak niedoskonałej – w porównaniu z tym, codzieje tu [w Judei]...»«Ale aby mógł o tym myśleć, trzeba by Maryi przy tym stole. Była w Kanie. Todzięki Niej dokonał się cud» – zauważa Jakub, syn Alfeusza.«Wspaniałe musiało być to wino!»«Wino jest symbolem radości i powinno być również symbolem płodności, bo tojest sok z płodnej winorośli. Ale nie wydaje mi się, żeby było bardzo płodne:Zuzanna nie ma dziecka» – mówi Iskariota.«O, to było wino! Dzięki niemu nasz duch zaczął owocować...» – mówi Jan,rozmarzony, jak zwykle, kiedy rozważa w głębi serca cuda dokonane przezBoga. I kończy: – «Zostało uczynione dla Dziewicy... i wlało czystość w tego,kto go skosztował.»«Wierzysz, że Zuzanna jest dziewicą?» – pyta Iskariota ze śmiechem.«Nie powiedziałem tego. Dziewicą jest Matka Pana. Dziewictwo promieniuje zewszystkiego, co Ona czyni. Nie przestaję myśleć o tym, jak jest nasyconedziewiczością wszystko, czego dokonuje Maryja...»I na nowo śni, uśmiechając się do nie znanej mi wizji.«Szczęśliwy chłopak! Sądzę, że teraz już nie pamięta o świecie. Spójrz naniego» – mówi Piotr pokazując Jana, który, leżąc na swoim łożu biesiadnym,przekłada, nie myśląc o tym, małe kawałki chleba, zapominając o jedzeniu.Jezus również pochyla się nieco, aby spojrzeć na Jana, który jest w kącie, zboku stołu ułożonego w kształcie litery „U”. Jest więc trochę za plecami Pana,który jest pośrodku strony głównej, ze swoim kuzynem Jakubem po lewej iŁazarzem po prawej. Za Łazarzem jest Zelota i Maksymim. Za Jakubem zaś i zadrugim Jakubem znajduje się Piotr. Jan natomiast jest między Andrzejem iBartłomiejem. Potem – Tomasz, który ma przed sobą Judasza, Filipa i Mateusza.Tadeusz jest dokładnie na rogu, gdzie zaczyna się długi, centralny stół.319


Maria, siostra Łazarza, wychodzi z sali, Marta tymczasem kładzie na stolepółmiski napełnione kwiatami nowych fig, zielonymi łodyżkami kopru iłuskanymi migdałami, truskawki lub maliny, które się wydają jeszcze bardziejczerwone pośrodku bladego szmaragdu kopru i mlecznych kwiatówmigdałowca, małych melonów lub innych owoców tego rodzaju... Wyglądają jakzielone melony z południa Włoch, są też złotawe pomarańcze.«Już te owoce? Nigdzie nie widziałem dojrzałych» – mówi Piotr otwierającszeroko oczy, pokazując truskawki i melony.«Niektóre przybyły z wybrzeża Gazy, gdzie mam ogród z tymi owocami, inne sąz nasłonecznionych tarasów, jakie mam nad domem, szkółka roślindelikatniejszych, które trzeba chronić przed mrozem. Pewien rzymski przyjacielnauczył mnie je uprawiać... To jedyna dobra rzecz, której mnie nauczył...»Łazarz posępnieje, Marta wzdycha... Łazarz jednak zaraz staje się ponowniegospodarzem doskonałym, nie zasmucającym gości.«Uprawianie tych smakołyków tą metodą, żeby je mieć wcześnie, jest częste wmiastach Baja i w Syrakuzach, i wzdłuż zatoki Sybaris. Jedzcie: ostatnie owocelibijskich pomarańczy, pierwsze melony z Egiptu, które wyrosły w solariach i wtych łacińskich ogrodach owocowych, i białe migdały z naszej ojczyzny, młodybób, łodygi o smaku anyżu ułatwiające trawienie... Marto, czy pomyślałaś odziecku?»«Pomyślałam o wszystkim. Maryja była wzruszona, przypominając sobieEgipt...»«Mieliśmy kilka roślin w naszym biednym ogrodzie. W wielkich upałach byłoświętem zanurzenie melonów w głębokiej i zimnej studni sąsiada i zjedzenie ichwieczorem.. Pamiętam to... I miałem łakomą kozę. Trzeba ją było pilnować,gdyż była łasa na młode rośliny i delikatne owoce...»Jezus, który mówił z głową trochę pochyloną, unosi oblicze i patrzy na drzewapalmowe, które szumią na wietrze. Jest wieczór.«Kiedy widzę te drzewa palmowe... Zawsze kiedy widzę palmy, widzę ponownieEgipt, jego ziemię żółtą i piaszczystą, którą wiatr poruszał tak łatwo, i w dali,drżące w rozrzedzonym powietrzu piramidy... i wysokie pnie palm... i dom,gdzie... ale to zbyteczne mówić o tym. Każdy czas ma własne troski... a ztroskami – własną radość... Łazarzu, dałbyś Mi kilka tych owoców? Chciałbym jezanieść Marii i Maciejowi, nie sądzę, żeby Joanna je miała.»«Nie ma ich. Mówiła wczoraj, że zamierza posadzić je w Beter, bo polecizbudować solaria. Ale teraz Ci ich nie dam. Zebrałem wszystko, co miałem.Przez kilka dni będzie więc brakować dojrzałych owoców. Poślę Ci je lub raczejTy poleć je stąd zabrać w czwartek. Przygotujemy piękny kosz dla tych dzieci,prawda, Marto?»«Tak, mój bracie. I włożymy do niego małe konwalie, które tak bardzo podobająsię Joannie.»Wchodzi Maria Magdalena. Ma w rękach amforę o bardzo cienkiej szyjce, którakończy się pełnym wdzięku dziobem jak dziób ptaka. To cenny alabaster, kolorużółto-różowego, jak cera niektórych jasnowłosych osób. Apostołowie patrzą nanią, sądząc może, że przynosi jakiś rzadki przysmak. Ale Maria nie idzie dośrodka, do wnętrza podkowy stołu, gdzie się znajduje jej siostra. Prz<strong>echo</strong>dzi ztyłu łóż biesiadnych i zajmuje miejsce między Jezusem i Łazarzem, tam gdziejest dwóch Jakubów.320


Otwiera alabastrowe naczynie i przez dzióbek wylewa na dłoń kilka kropli.Zawartość sączy się powoli z otwartej amfory. Przenikliwy zapach tuberozy iinnych olejków, zapach intensywny i bardzo przyjemny, rozchodzi się po sali.Ale Maria nie jest zadowolona z tej odrobiny. Pochyla się i odłamuje pewnymuderzeniem szyjkę amfory o narożnik biesiadnego łoża Jezusa. Delikatna szyjkaupada na ziemię. Na marmur posadzki rozlewają się pachnące krople. Terazamfora ma duży otwór i olejek płynie obficie gęstym strumieniem.Maria zajmuje miejsce za Jezusem. Rozlewa gęsty olej na głowę swego Jezusa,pokrywa nim wszystkie pasma włosów, rozwija je i potem grzebieniem wyjętymze swoich włosów czesze i układa włosy na adorowanej głowie. Jasno-rudagłowa Jezusa jaśnieje jak ciemne złoto i bardzo błyszczy po tym namaszczeniu.Światło świecznika, zapalonego przez sługę, odbija się od jasnej głowyChrystusa, jak od najpiękniejszego hełmu z brązu powleczonego miedzią.Zapach jest upajający. Przenika nozdrza, uderza do głowy, drażni niemal jaktabaka, tak jest ostry, a ona rozlewa go bez umiaru.Łazarz z przechyloną do tyłu głową uśmiecha się widząc, z jaką troską Marianamaszcza i czesze włosy Jezusa, aby Jego głowa wyglądała ładnie po tymwonnym nacieraniu. Ona zaś nie dba o to, że sploty jej włosów, teraz niepodtrzymywane już szerokim grzebieniem, który pomagał spinkom w ichzadaniu, opadają coraz bardziej na szyję i niemal całkowicie spadają naramiona.Marta także patrzy i uśmiecha się. Inni rozmawiają ze sobą po cichu z różnymiwyrazami twarzy.Maria jednak się tym nie zadowala. Jest jeszcze wiele balsamu w rozbitymnaczyniu, a włosy Jezusa, choć tak bujne, są nim już nasycone. Wtedy Mariapowtarza gest miłości z odległego wieczoru. Klęka u stóp łoża biesiadnego,odwiązuje rzemienie sandałów Jezusa, zdejmuje je i zagłębiając w naczyniudługie palce swej przepięknej dłoni, wyciąga z niego balsam, ile tylko może.Naciera olejkiem bose stopy, palec po palcu, potem podeszwę i piętę, i wyżej,kostkę, którą odkrywa, odrzucając do tyłu lnianą szatę, i wreszcie grzbiet stopy.Zatrzymuje się dłużej na śródstopiach, które przebiją straszliwe gwoździe.Powtarza namaszczenie, aż nie znajduje już więcej balsamu w zagłębieniachnaczynia. Wtedy rozbija je o ziemię i potem, mając wolne ręce, wyjmuje wielkiespinki, rozplątuje szybko swe ciężkie warkocze i przy pomocy tych pasmzłocistych, żywych, miękkich, długich, usuwa nadmiar balsamu, który ponamaszczeniu, spływa ze stóp Jezusa.Judasz aż dotąd milczał, obserwując spojrzeniem nieczystym od pożądliwości izazdrości, kobietę bardzo piękną i Nauczyciela, któremu ona namaszcza głowę istopy. Podnosi głos. To jedyny głos otwartego wyrzutu. Inni, nie wszyscy, leczniektórzy, trochę szemrali lub wyrażali spokojnymi gestami zaskoczenie idezaprobatę. Judasz zaś, który nawet wstał, aby lepiej widzieć namaszczaniestóp Chrystusa, mówi arogancko:«Co za bezużyteczne i pogańskie marnotrawstwo! Po co to robić? A potem chcesię, żeby Przywódcy Sanhedrynu nie mówili o grzechu! To są czynybezwstydnych kurtyzan i nie pasują do nowego życia, które prowadzisz, okobieto. Zbytnio przypominają twoją przeszłość!»Zniewaga jest tak wielka, że wszyscy są oszołomieni. Tak wielka, że następujeogólne poruszenie: jedni siadają na swoich łożach, inni wstają. Wszyscy patrząna Judasza, jakby nagle oszalał. Martę oblewa rumieniec. Łazarz zrywa się zmiejsca, uderza pięścią w stół i mówi:321


«W moim domu...» – ale następnie patrzy na Jezusa i powstrzymuje się oddokończenia zdania. [Judasz mówi dalej:]«Tak. Patrzycie na mnie? Wszyscy szemraliście w waszych sercach. Ale teraz jastałem się waszym echem i powiedziałem otwarcie to, o czym myśleliście, a wyjuż jesteście gotowi powiedzieć, że się mylę. Powtarzam to, co powiedziałem.Oczywiście nie chcę powiedzieć, że Maria jest kochanką Nauczyciela, ale mówię,że niektóre czyny nie są stosowne ani dla Niego, ani dla niej. To czynnieroztropny. Także niesprawiedliwy. Tak. Po co to marnotrawstwo? Gdybychciała zniszczyć wspomnienia swej przeszłości, mogłaby mi dać to naczynie iten olejek. To był co najmniej funt czystego nardu! Miał wielką wartość.Sprzedałbym go przynajmniej za trzysta denarów, bo nard tej jakości osiągataką cenę. I mogłem sprzedać naczynie, które było piękne i kosztowne. Dałbymubogim, którzy nas oblegają, te pieniądze. Nigdy ich nie wystarcza. A jutro, wJerozolimie, niezliczeni będą nas prosić o jałmużnę.»«To prawda! – przytakują inni. – Mogłaś trochę go użyć dla Nauczyciela, aresztę...»Maria z Magdali jest jakby głucha. Nadal wyciera stopy Chrystusa rozplecionymiwłosami, które teraz, szczególnie u dołu, są ciężkie z powodu olejku iciemniejsze, niż na czubku jej głowy. Stopy Jezusa mające barwę starej kościsłoniowej są teraz gładkie i delikatne, jakby je okryła nowa skóra. Maria nanowo nakłada sandały Chrystusowi całuje każdą stopę przed i po nałożeniusandałów, głucha na wszystko, co nie jest miłością do Jezusa.On zaś broni Marii, kładąc dłoń na jej głowie, pochylonej w ostatnim pocałunku.Mówi:«Zostawcie ją. Dlaczego zadajecie jej ból i dokuczacie? Nie wiecie, co uczyniła.Maria wypełniła wobec Mnie obowiązek i dokonała dobrego czynu. Biednizawsze będą pośród was. Ja zaś właśnie mam odejść. Ich będziecie miećzawsze, ale Mnie wkrótce nie będziecie już mieć. Biednym zawsze będzieciemogli dawać jałmużnę. Mnie, już w niedługim czasie, nie będzie możliweokazywanie żadnego zaszczytu, jako Synowi Człowieczemu pośród ludzi, zpowodu tego, że taka jest wola ludzi i ponieważ godzina nadeszła. Dla niejmiłość jest światłem. Ona czuje, że wkrótce umrę, i chciała z wyprzedzeniemnamaścić Moje ciało na pogrzeb. Zaprawdę, powiadam wam, że tam, gdziebędzie głoszona Dobra Nowina, będzie się wspominać jej czyn proroczej miłości.W całym świecie. Poprzez wszystkie wieki. Niechaj Bóg zechce uczynić zewszystkich stworzeń inne Marie, które nie obliczają wartości, nie żywiąprzywiązania, nie zachowują w pamięci nawet najmniejszej [cząstki]przeszłości, lecz niszczą i depczą wszystko, co jest ciałem i światem, i rozbijająsiebie i rozlewają na swego Pana i z miłości do Niego, jak ona uczyniła z nardemi alabastrem.Nie płacz, Mario. Powtarzam ci w tej godzinie słowa, które powiedziałemfaryzeuszowi Szymonowi i Marcie, twojej siostrze: „Wszystko zostało ciprzebaczone, ponieważ potrafiłaś umiłować całkowicie”. [Por. Łk 7,47]Wybrałaś najlepszą <strong>część</strong> i ona nie zostanie ci odebrana. Idź w pokoju, Mojamiła odnaleziona owieczko. Idź w pokoju. Pastwiska miłości będą twoimpokarmem w wieczności. Powstań. Ucałuj również Moje ręce, które cięrozgrzeszyły i pobłogosławiły... Iluż rozgrzeszyły, pobłogosławiły, uzdrowiły,napełniały dobrodziejstwami Moje ręce! A jednak powiadam wam, że lud, którywspomogłem, właśnie przygotowuje dla tych rąk udrękę...»Posępna cisza ogarnia ciężkie powietrze nasycone przenikliwym zapachem.Maria z rozpuszczonymi włosami na ramionach, które są nimi okryte jak322


płaszczem, i na twarzy, którą zasłaniają jak welon, całuje prawą dłoń, którąJezus jej podaje, i nie umie oderwać od niej warg...Marta, wzruszona, podchodzi do niej. Zbiera jej włosy, zaplata, głaszcze ją. Popoliczkach płyną łzy, które Marta usiłuje osuszyć...Nikt nie ma już ochoty jeść... Zamyślają się po słowach Chrystusa. Pierwszywstaje Juda, syn Alfeusza. Prosi, by pozwolono mu odejść. Jego brat Jakubnaśladuje go, także Andrzej i Jan. Inni pozostają, ale już stoją, zajęcioczyszczaniem rąk w srebrnych misach, które słudzy im podają. Maria i Martaczynią to wobec Nauczyciela i Łazarza.Wchodzi sługa i pochyla się, aby porozmawiać z Maksyminem.«Nauczycielu – mówi Maksymin, wysłuchawszy go – jacyś ludzie chcieliby Cięwidzieć. Mówią, że przychodzą z daleka. Co robić?»Jezus woła Filipa, Jakuba, syna Zebedeusza, i Tomasza. Poleca im:«Idźcie, ewangelizujcie, uzdrawiajcie, działajcie w Moje imię. Ogłaszajcie, żejutro przyjdę do Świątyni.»«Czy dobrze będzie mówić o tym, Panie?» – pyta Szymon Zelota.«Bezużyteczne jest milczenie, gdyż w Mieście Świętym rozpowiadają to jużbardziej nieprzyjaciele niż przyjaciele. Idźcie!»«Hmm! Że to wiedzą przyjaciele... to wiadomo. Oni jednak nie zdradzają. Niewiem, skąd mogą o tym wiedzieć inni» [– zastanawia się Piotr.]«Pośród licznych przyjaciół – mówi Judasz z Kariotu – jest zawsze jakiśnieprzyjaciel, Szymonie, synu Jony. Zbyt liczni są teraz... przyjaciele i ze zbytniąłatwością przyjmuje się ich jako takich. Kiedy pomyślę, ileż ja musiałem prosić iczekać!... Ale to było na początku i byliśmy ostrożni. Potem sukcesy naszaślepiły i nie byliśmy już przezorni. I to było złem. Ale to zdarza się wszystkimzwycięzcom. Zwycięstwa przyćmiewają czystość spojrzenia i osłabiająostrożność w działaniu. Mówię o nas uczniach, naturalnie, nie o Nauczycielu. Onjest doskonały. Gdyby nas pozostało dwunastu, nie trzeba by drżeć ze strachuprzed zdradami!»Judasz z Kariotu kłamie bezczelnie. Nie sposób opisać spojrzenia, jakie Chrystuskieruje na apostoła-zdrajcę. Spojrzenie nieskończonej boleści i wezwania dopowrotu. Judasz nie zwraca na to uwagi. Wychodzi przed stół i zamierzaodejść...Jezus śledzi go spojrzeniem, a kiedy widzi, że naprawdę wychodzi, pyta:«Dokąd idziesz?»«Na zewnątrz...» – odpowiada wymijająco Judasz.«Na zewnątrz tej izby czy na zewnątrz domu?»«Na zewnątrz... Tak... aby trochę pochodzić.»«Nie odchodź, Judaszu. Pozostań ze Mną, z nami...»«Twoi bracia wyszli i tak samo Jan z Andrzejem. Dlaczego ja nie mogę wyjść?»«Ty nie wychodzisz, aby wypocząć jak oni...»323


Judasz nie odpowiada, ale wychodzi, uparty. W sali już nikt się nie odzywa.Spoglądają na siebie gospodarze i czterech apostołów, którzy pozostali: Piotr,Szymon, Mateusz i Bartłomiej.Jezus patrzy na zewnątrz. Wstał, podszedł do okna i śledzi ruchy Judasza. Kiedywidzi, że – w płaszczu, który już narzucił na siebie – wychodzi z domu, kierującsię w stronę bramy i że już go nie widać, woła głośno: «Judaszu! Poczekaj naMnie. Muszę ci coś powiedzieć...»Odsuwa łagodnie Łazarza, który odgadując cierpienie swego Nauczyciela, objąłGo w pasie. Wychodzi z sali, aby dogonić Judasza, który nadal idzie, chociażwolniej. Dogania go w jednej trzeciej odległości między domem a ogrodzeniem,blisko zagajnika z krzewów o gęstym listowiu. Te liście wydają sięciemnozieloną ceramiką, obsypaną pękami drobnych kwiatków. Każdy kwiatjest małym krzyżem z ciężkimi płatkami, jakby były zrobione z żółtawegowosku, o intensywnym zapachu. Nie znam ich nazwy.Jezus wciąga Judasza za tę kępę i trzymając go za przedramię pyta go jeszczeraz:«Dokąd idziesz, Judaszu? Proszę cię: zostań tu!»«Dlaczego mnie pytasz o to, Ty, który wiesz wszystko? Czy Ty, który czytasz wsercach ludzkich, potrzebujesz pytać? Wiesz, że idę do moich przyjaciół. Ty minie pozwalasz tam iść. Oni mnie wzywają. Idę do nich.»«Twoi przyjaciele! Twoja ruina – powinieneś powiedzieć! Ku niej idziesz.Idziesz do twoich prawdziwych zabójców. Nie odchodź, Judaszu! Nie idź!Idziesz popełnić zbrodnię... Ty...»«A! Boisz się?! W końcu się boisz?! Wreszcie czujesz się człowiekiem! Jesteśczłowiekiem! Nikim więcej jak tylko człowiekiem! Bo jedynie człowiek boi sięśmierci. Bóg wie, że nie może umrzeć. Gdybyś się czuł Bogiem, wiedziałbyś, żenie możesz umrzeć i nie bałbyś się. Tak, Ty teraz, teraz, kiedy przeczuwaszbliską śmierć, odczuwasz ten strach wspólny wszystkim ludziom i usiłujesz nawszelkie sposoby oddalić ją, i widzisz wszędzie i we wszystkimniebezpieczeństwo. Gdzież są Twe przejawy pięknej odwagi? Gdzie są Twojestanowcze oświadczenia, że jesteś zadowolony, że gorąco pragniesz dokonaćOfiary? Nie masz już nawet ich echa w sercu! Sądziłeś, że nigdy nie nadejdzie tagodzina i odgrywałeś dzielnego, hojnego, wypowiadałeś uroczyste zdania.Odejdź! Nie jesteś więcej wart niż ci, którym wyrzucasz, że są obłudnikami!Zwodziłeś nas i zdradziłeś nas. A my dla Ciebie porzuciliśmy wszystko!Znienawidzono nas z Twego powodu! Ty jesteś przyczyną naszej ruiny...»«Wystarczy. Idź! Idź! Niewiele godzin minęło od chwili, w której Mipowiedziałeś: „Pomóż mi zostać. Broń mnie!” Zrobiłem to. Na co się to zdało?Powiedz Mi jeszcze jedno i zastanów się, zanim to powiesz. Czy to twoja własnawola? To, że idziesz do twoich przyjaciół i to, że ich wolisz bardziej niż Mnie?»«Tak. Tak jest. Nie muszę się zastanawiać, bo od dawna tylko tego pragnę.»«Zatem idź! Bóg nie gwałci woli <strong>człowieka</strong>.»Jezus odwraca się od niego i powoli wraca w stronę domu. Kiedy jest blisko,unosi głowę, gdyż przyciąga Go spojrzenie, które Łazarz, ciągle stojący w tymsamym miejscu, ma skoncentrowane na Nim. Jezus jest bardzo blady i usiłujesię uśmiechnąć do wiernego przyjaciela.324


Wraca do sali, w której czterech apostołów rozmawia z Maksyminem. Marta iMaria kierują w tym czasie pracą sług, porządkując salę, zdejmując obrusy iserwetki używane w czasie posiłku.Łazarz poszedł na próg i znowu objął Jezusa w pasie. Prz<strong>echo</strong>dząc przed jednymze sług, mówi mu:«Przynieś mi z pokoju, w którym pracuję, zwój leżący na stole.»Prowadzi Jezusa do jednego z tych szerokich miejsc do siedzenia, które sąpomiędzy wnękami okien, aby tam usiadł. Jezus jednak stoi nadal, usiłującuważnie słuchać tego, co mówi Łazarz... Ale Jego myśl jest wyraźnie gdzieindziej i ma serce bardzo przygnębione. Kiedy jednak spostrzega, że obserwująGo apostołowie, uśmiecha się, ażeby rozproszyć podejrzenie, istniejące zarównow sercu tego, kto do Niego podszedł, obejmując Go, jak i tego, który rozmawia zsąsiadem i wskazuje oczyma Nauczyciela.Sługa powraca ze zwojem. Piotr, widząc, że te pergaminy zawierają rzeczybardziej wzniosłe niż to, co jego głowa może zrozumieć, wycofuje się, mówiąc:«Ryby nie chwytają pewnych przynęt. Lepiej rozmawiać z Maksyminem odrzewach i uprawach.»Marta nadal pracuje. Maria, milcząc cały czas, uczestniczy w rozmowie Łazarza,który wskazuje Nauczycielowi pewne fragmenty zapisane na pergaminie,mówiąc:«Czyż nie ma niezwykłej przenikliwości ten poganin? Ma większą niż wielu znas. Może... gdyby był tutaj w czasie, kiedy Ty jesteś naszym Nauczycielem,należałby do Twoich uczniów i to do najlepszych. I zrozumiałby Cię, jak wielu znas nie potrafi. Jakiż <strong>poemat</strong> mógłby stworzyć jego geniusz z podziwu wobecCiebie! Twoje słowa zebrane i zachowane przez umysł jasny, chociaż należącydo poganina! Twoje życie opisane przez rozum otwarty i czysty! My już niemamy pisarzy ani poetów. Urodziłeś się późno, kiedy egoizm i zepsuciespołeczno-religijne zgasiły w nas poezję i geniusz. To, co – bez znajomościCiebie – napisali o Tobie nasi mędrcy i prorocy, nie znalazło echa w żyjącymgłosie żadnego z Twoich zwolenników. Twoi umiłowani, Twoi wierni są wwiększości ludźmi bez wykształcenia. A inni... Nie. Nie mamy już Koheletów, abyprzekazywać ludziom, z pokolenia na pokolenie, Twe mądrości i Twoją postać.Nie mamy już ich, bo brakuje ducha i woli, bardziej niż zdolności uczynieniatego. Część – po ludzku – najbardziej wybrana z Izraela, jest głucha jak zepsutatrąba i nie umie już wyśpiewywać chwały ani cudów Bożych. Obawiam się, żewszystko się straci lub pogorszy, częściowo przez niezdolność, a częściowo zpowodu złej woli...»[Por. J 14,26] «To się nie stanie [– mówi Jezus]. Duch Pana, kiedy zamieszkawe wnętrzu serc, powtórzy Moje słowa i wyjaśni ich znaczenie. To Duch Boży,ten, który mówi przez wargi Chrystusa. Potem... Potem będzie mówiłbezpośrednio do duchów i przypomni Moje słowa.»«Och, oby to nastąpiło szybko! Wkrótce, gdyż Twoje słowa są tak mało słuchanei jeszcze mniej rozumiane. Myślę, że odgłos Ducha Boga będzie gwałtowny jakogień, który wybucha płomieniem, aby wyryć w umysłach z mocą to, czego niechciały przyjąć, gdyż to było łagodne i spokojne. Myślę, iż ognisty Duch spaliSwoimi płomieniami obojętne lub odrętwiałe sumienia, wypisując na nich Twojesłowa. Świat będzie musiał Cię pokochać. Najwyższy chce tego! Ale kiedy tobędzie?»325


«Kiedy zostanę wyniszczony w Ofierze miłości. Wtedy przyjdzie Miłość. Będziejak piękny płomień, wznoszący się ze złożonej w ofierze Żertwy. I ten płomieńnie zgaśnie, bo nie ustanie Ofiara. Raz ustanowiona, będzie trwać przez całyczas [istnienia] ziemi.»«Ale w takim razie... Będziesz musiał zostać prawdziwie złożony w ofierze, abyto się stało?» [– dopytuje się Łazarz.]«Tak.»Jezus czyni zwykły gest przyjęcia Swojego losu. Rozkłada ręce i pochyla głowę.Potem ją podnosi, aby uśmiechnąć się do przygnębionego Łazarza i mówi:«Jednak nieśmiertelny głos Ducha Miłości nie będzie mocny jak ryk, ale będziesłodki jak miłość, która jest łagodna jak powiew miesiąca Nisan, a jednakbędzie mocny jak śmierć. Niewypowiedziane posłannictwo Miłości!Uzupełnienie, dopełnienie Mojej posługi. Doskonałość Mojej posługiNauczyciela... Nie obawiam się, jak ty się boisz, że zagubi się cokolwiek z tego,co dałem. Przeciwnie, zaprawdę powiadam ci, że promienie światła zostanąrzucone na Moje słowa i że dostrzeżecie ich ducha. Odchodzę w pokoju, bopowierzam Moje nauczanie Duchowi Świętemu, a Mojego ducha – MojemuOjcu.»Jezus pochyla głowę zamyślony, a potem kładzie zwój, który zapoczątkował tęrozmowę, na czymś w rodzaju wysokiego kredensu lub skrzyni z hebanu lubinnego ciemnego drewna, całej ozdobionej żółtą kością słoniową. Czterej słudzyprzynieśli ją z sąsiedniego pokoju i Marta układa w niej najcenniejsze obrusy.Potem Jezus mówi:«Łazarzu, wyjdź na zewnątrz. Muszę z tobą porozmawiać!»«Już, Panie.»Łazarz wstaje z krzesła, na którym siedział, i idzie za Jezusem do ogrodupogrążonego w mroku, bo ostatni blask dnia właśnie zamiera na niebie, ajeszcze słabe światło księżyca zaczyna się dopiero ujawniać.«Tutaj – mówi Jezus – umieścisz wizję z 2 marca 1945: „Pożegnanie zŁazarzem”. Od punktu: „Jezus idzie kierując się poza ogród, do miejsca, wktórym znajduje się grób. Był to grób Łazarza...”»Koniec Księgi Piątej326

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!