12.03.2018 Views

Max Bilski "Podróże ze śmiercią. Dubrownik, czyli zgon do poduszki"

W nadmorskim pensjonacie pod Dubrownikiem zamordowana zostaje modelka. Wszystko wskazuje na to, że ktoś zamordował ją nocą, dusząc poduszką, podczas gdy w sąsiedztwie trwała impreza zapoznawcza wczasowiczów. Oficjalne śledztwo prowadzi ekscentryczna para chorwackich policjantów – mały korpulentny detektyw i jego wysoki, chudy partner. Zagadkę usiłuje też rozwikłać bohater powieści – Michał Zawadzki, by przy okazji oczyścić się z podejrzeń. Pomaga mu jego żona Joanna, która miała w Dubrowniku zrealizować fotoreportaż z pobytu modelek na plaży, a także pewna starsza dama – namiętna amatorka buszowania w Internecie.

W nadmorskim pensjonacie pod Dubrownikiem zamordowana zostaje modelka. Wszystko wskazuje na to, że ktoś zamordował ją nocą, dusząc poduszką, podczas gdy w sąsiedztwie trwała impreza zapoznawcza wczasowiczów. Oficjalne śledztwo prowadzi ekscentryczna para chorwackich policjantów – mały korpulentny detektyw i jego wysoki, chudy partner. Zagadkę usiłuje też rozwikłać bohater powieści – Michał Zawadzki, by przy okazji oczyścić się z podejrzeń. Pomaga mu jego żona Joanna, która miała w Dubrowniku zrealizować fotoreportaż z pobytu modelek na plaży, a także pewna starsza dama – namiętna amatorka buszowania w Internecie.

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

M a x BJoanna i l s Jax k i<br />

DUBROWNIK<br />

<strong>czyli</strong><br />

<strong>zgon</strong> <strong>do</strong> poduszki<br />

Długa droga<br />

<strong>do</strong> <strong>do</strong>mu<br />

V I D E O G R A F


Redakcja<br />

Anna Seweryn-Sakiewicz<br />

Opracowanie graficzne<br />

Marek J. Piwko {mjp}<br />

Fotografia na okładce<br />

Shutterstock © Kittibowornphatnon / Anna Omelchenko<br />

Redakcja techniczna, skład i łamanie<br />

Damian Walasek<br />

Korekta<br />

Sandra Trela<br />

Wydanie I, Chorzów 2015<br />

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA<br />

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c<br />

tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35<br />

fax 32-348-31-25<br />

office@videograf.pl<br />

www.videograf.pl<br />

Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.<br />

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21<br />

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12<br />

dystrybucja@dictum.pl<br />

www.dictum.pl<br />

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2015<br />

ISBN 978-83-7835-434-5<br />

Printed in EU


Mojej siostr<strong>ze</strong>, Aleksandr<strong>ze</strong>


Prolog<br />

Z bliska otwór lufy pistoletu przywodził na myśl c<strong>ze</strong>luść<br />

bez dna. Od kilkunastu sekund wpatrywałem się<br />

w niego jednym okiem. Nie z własnej woli. Czułem, jak po<br />

plecach <strong>ze</strong> strachu spływa mi pot, a jednoc<strong>ze</strong>śnie w głowie<br />

tłukła się absurdalna myśl, że jeśli już, to wolałbym<br />

jednak zginąć od strzału chociażby w skroń, a nie w cholerne<br />

oko! Myśl o tym, że w każdej chwili ołowiana kulka<br />

może wyskoczyć z lufy i trafić mnie w gałkę oczną,<br />

a później spokojnie wniknąć w głąb czaszki i wylecieć<br />

z niej z połową mojej głowy, sprawiała, że nogi robiły mi<br />

się miękkie. Miałem zresztą wrażenie, że moja głowa już<br />

i tak rozpadła się na pół. Piekielny ból promieniował mi<br />

z czubka czaszki wprost <strong>do</strong> oka i wyciskał z niego łzy.<br />

Tak to jest, kiedy człowiek daje się zaskoczyć jak cholerny<br />

idiota i znienacka obrywa.<br />

Byłem w pułapce i to było oczywiste. Związany, unieruchomiony,<br />

załatwiony na amen. Po<strong>do</strong>bnie jak moja żona<br />

Joanna. Widziałem ją cały czas kątem prawego oka, chociaż<br />

przyznam, że częściej <strong>ze</strong>rkałem nim na lufę pistoletu,<br />

a nie na kobietę, z którą spędziłem już ładnych kilka<br />

lat. Zastanawiałem się, kiedy moja żona wreszcie pr<strong>ze</strong>mówi,<br />

powie cokolwiek, krzyknie, zapłac<strong>ze</strong>, ro<strong>ze</strong>śmieje<br />

7


się histerycznie, gdy dłoń trzymająca pistolet tuż pr<strong>ze</strong>d<br />

moim okiem nagle drgnęła.<br />

— Nawet się nie łudź, że ci odpuszczę, wścibski gnojku!<br />

Do diabła, dlac<strong>ze</strong>go nie zostawiłeś tej sprawy?! Kto<br />

ci, cholera, kazał w tym gmerać?! Miałeś jakieś pieprzone<br />

wid<strong>ze</strong>nie? Bóg ci <strong>ze</strong>słał misję?!<br />

— No właśnie! Kto? — Joanna nagle pr<strong>ze</strong>budziła się<br />

z letargu.<br />

Wybałuszyłem oczy odruchowo. A kiedy odwróciłem<br />

głowę, aby na nią spojr<strong>ze</strong>ć, moja lewa powieka otarła się<br />

o chłodną stal.<br />

— Chryste Panie! Więc uważasz, że to ja nas wpakowałem<br />

w to gówno? Tak? — zapytałem z nieukrywaną<br />

kpiną w głosie i narastającą irytacją.<br />

— Pr<strong>ze</strong>cież nie ja! — Powiedziała to tak, jakby tłumaczyła,<br />

że to nie ona zgubiła ła<strong>do</strong>warkę <strong>do</strong> telefonu.<br />

No tak, jakże by inac<strong>ze</strong>j… Kiedy tr<strong>ze</strong>ba było znaleźć<br />

winnego, na po<strong>do</strong>rędziu byłem ja.<br />

— Mylisz się, moja droga. Ja się tu nie pchałem.<br />

— Ale to ty zacząłeś węszyć, swoim zwyczajem zresztą<br />

— odcięła się. — Ostr<strong>ze</strong>gałam cię, jak <strong>do</strong>bra żona. Którą<br />

zresztą, jak <strong>do</strong>skonale wiesz… jestem!!!<br />

— Pr<strong>ze</strong>cież nie miałem innego wyjścia! — Również<br />

krzyknąłem, nagle wyprowadzony z równowagi.<br />

— Zamknijcie się, <strong>do</strong> cholery! O czym wy gadacie?<br />

Para świrów…<br />

Pistolet nieco odsunął się od mojego oka i to było pocieszające.<br />

Przynajmniej mogłem już mrugać jak człowiek.<br />

Znowu <strong>ze</strong>rknąłem na Joannę. Była blada, ale w oczach zamiast<br />

strachu widziałem wściekłość. „Co za natura!” —<br />

pomyślałem w przypływie podziwu. Pr<strong>ze</strong>cież za moment<br />

mieliśmy zginąć, a ona… „Może to i <strong>do</strong>br<strong>ze</strong> — uznałem<br />

po namyśle. — Może tak właśnie powinno być. Niech nie<br />

myśli biedaczka o tym, co nieuniknione”.<br />

8


— No, cwaniaczki, przygotujcie się!<br />

Usłyszałem metaliczny trzask odbezpieczanej broni.<br />

Mój organizm zareagował odruchowo — poczułem nieznośną<br />

suchość w ustach, a język przyklejał mi się <strong>do</strong> podniebienia.<br />

Po<strong>do</strong>bno ludzie tuż pr<strong>ze</strong>d <strong>śmiercią</strong> widzą całe<br />

swoje życie, jak na przyspieszonym filmie. Ja zamiast tego<br />

zacząłem się zastanawiać, jak <strong>do</strong> tego wszystkiego <strong>do</strong>szło.<br />

Jakim cudem dałem się tu zaciągnąć?<br />

— Powiem ci, dlac<strong>ze</strong>go w tym siedzę, dlac<strong>ze</strong>go tu jestem,<br />

ale to może trochę potrwać — zaproponowałem nagle,<br />

pełen nadziei, że uda mi się w ten sposób pr<strong>ze</strong>dłużyć<br />

naszą agonię i być może w tym czasie coś mądrego jednak<br />

wymyślę. Na razie miałem w głowie trawę zamiast mózgu.<br />

Nastąpiła chwila nieznośnej ciszy. Dla mnie trwała<br />

wieczność. W końcu usłyszałem:<br />

— Gadaj! Zaws<strong>ze</strong> zdążę nacisnąć spust.<br />

Doznałem błogiego uczucia ulgi. Kiwnąłem lekko głową,<br />

pr<strong>ze</strong>łknąłem ślinę i zacząłem:<br />

— Cóż… — zachrypiałem. — Cała historia rozpoczęła<br />

się kilka dni temu, kiedy byliśmy jeszc<strong>ze</strong> z Joanną<br />

w naszym własnym <strong>do</strong>mu, w miejscu oddalonym od<br />

tego o jakieś tysiąc dwieście kilometrów. Tak mi się zdaje.<br />

To właśnie wtedy moja żona wpadła <strong>do</strong> <strong>do</strong>mu niczym<br />

bomba, krzycząc od progu o jakimś cu<strong>do</strong>wnym zleceniu,<br />

o superokazji, czym zresztą nielicho mnie wystraszyła,<br />

bo akurat zapadałem w popołudniową dr<strong>ze</strong>mkę. — Zerknąłem<br />

na Joannę.<br />

Pr<strong>ze</strong>wróciła oczyma niczym zawo<strong>do</strong>wy komik. Ciekawe,<br />

co sobie teraz o mnie myślała.


D Z I E Ń P I E R W S Z Y<br />

Joanna robi mi <strong>do</strong>br<strong>ze</strong><br />

— Michał, nie uwierzysz! Kurczę, ale mamy szczęście!<br />

Może i mieliśmy jakieś szczęście, kto wie, ale w tej<br />

akurat chwili moje własne w momencie prysło gdzieś<br />

w nicość. Rozpłynęło się, zostało rozbite na atomy pr<strong>ze</strong>z<br />

wrzask mojej żony i trzask zamykanych drzwi. Nigdy się<br />

nie nauczy normalnie ich zamykać. Nie ma nic gors<strong>ze</strong>go<br />

od wyrwania kogoś z ogarniającego go snu, w <strong>do</strong>datku<br />

w tak brutalny i hałaśliwy sposób. Ona była w tym mistrzynią<br />

świata. Miała zresztą cały <strong>ze</strong>staw takich niespodzianek,<br />

od szarpania za rękę po zwykłe wrzaski.<br />

Szumiało mi więc w głowie i pr<strong>ze</strong>z jeden moment miałem<br />

w niej absolutną nicość. Wciąż leżąc, usiłowałem<br />

złowić moją żonę wzrokiem. Miałem wrażenie, że jest<br />

w dwóch miejscach naraz. Miotała się po pokoju, jakby<br />

ją osa użądliła.<br />

— Mogłabyś stanąć w miejscu i powiedzieć o co, u diabła,<br />

chodzi? Właśnie zasypiałem. Chciałem się pr<strong>ze</strong>z moment<br />

zdr<strong>ze</strong>mnąć. Do licha!<br />

— Daj spokój, Michał! — Zatr<strong>ze</strong>potała dłońmi jak jakaś<br />

olbrzymia ważka. — Wygrałam los na loterii! Będziesz<br />

10


spał, jak się <strong>ze</strong>star<strong>ze</strong>jesz, jak ci urosną włosy w uszach,<br />

a teraz wyrywaj w górę, kochany!<br />

Była nakręcona jak zwariowany bąk. Zrezygnowany<br />

usiadłem na łóżku, potarłem oczy i wreszcie pr<strong>ze</strong>jrzałem<br />

na nie jak normalny człowiek. Wokół pełno<br />

było porozrzucanych r<strong>ze</strong>czy. Brakowało tylko dziury<br />

w podłod<strong>ze</strong>.<br />

— Kiedy zdążyłaś zrobić taki bałagan? — zawołałem,<br />

bo Joanna tymczasem zniknęła w łazience.<br />

Za każdym ra<strong>ze</strong>m, kiedy wracała skądś <strong>do</strong> <strong>do</strong>mu, najpierw<br />

wskakiwała <strong>do</strong> wanny, a pr<strong>ze</strong>cież nie mieszkaliśmy<br />

na hałdzie węgla. Przybity sytuacją machnąłem ręką i powlokłem<br />

się za nią. Leżała w pianie, z nieodłącznym laptopem<br />

na br<strong>ze</strong>gu wanny. Obok spoczywał jej kochanek<br />

— stary nikon z wielkim obiektywem. Joanna była fotoreporterem<br />

w lifestylowym miesięczniku. Ja <strong>do</strong> ga<strong>ze</strong>t pisałem<br />

już jedynie od przypadku, rezygnując z czynnego<br />

dziennikarstwa. Tak naprawdę od jakiegoś czasu zarabiałem<br />

na życie lewymi zleceniami natury detektywistycznej.<br />

Po tym, jak kilka razy udało mi się rozwiązać zagadki<br />

kryminalne, miałem coraz więcej nowych <strong>do</strong> tego okazji.<br />

Nie miałem jednak licencji, więc o żadnym biur<strong>ze</strong> z prawdziwego<br />

zdar<strong>ze</strong>nia nie było mowy.<br />

— Mam nadzieję, że kiedyś ten laptop zanurkuje ra<strong>ze</strong>m<br />

z tobą — powiedziałem smętnym głosem, po czym<br />

ziewnąłem.<br />

— Już kiedyś wpadł <strong>do</strong> wody i działa, jak zwykle pr<strong>ze</strong>sadzasz<br />

i wszystko wyolbrzymiasz.<br />

— Mniejsza z tym. Mówiłaś coś o wygranej. Znowu<br />

coś wyskrobałaś w zdrapce?<br />

— Żeby tam! — prychnęła. — Trafił nam się wyjazd<br />

<strong>do</strong> Chorwacji! — Podskoczyła, rozbryzgując wodę po całej<br />

podłod<strong>ze</strong>.<br />

— Z żadnym biurem podróży nie jadę!<br />

11


— Jakim biurem? — oburzyła się. — Dostałam z ga<strong>ze</strong>ty<br />

zlecenie na sesję zdjęciową dziewczyn tego projektanta<br />

mody… Jak mu tam? Wiesz, tego, który ożenił się<br />

z taką młodą laską… rozmawialiśmy ostatnio o tym, no…<br />

— Felicjan Rokicki — podpowiedziałem.<br />

Miałem pamięć <strong>do</strong> nazwisk, a Rokicki w ostatnim czasie<br />

r<strong>ze</strong>czywiście bił rekordy popularności w kobiecych pismach,<br />

które niejednokrotnie z nudów pr<strong>ze</strong>glądałem, podbierając<br />

je, oczywiście, Joannie.<br />

— Co? A, właśnie! Rokicki — ucieszyła się moja żona.<br />

— Facet ma prestiżowy pokaz w <strong>Dubrownik</strong>u, ale wc<strong>ze</strong>śniej<br />

będą próby i różne takie. Jednym słowem trafiła mi<br />

się prawdziwa gratka. Cieszysz się? No powiedz, że się<br />

cieszysz! — Była tym tak nakręcona jak wata cukrowa<br />

na patyk.<br />

— Fajnie — mruknąłem. — Ale co ja mam z tym wspólnego<br />

oprócz tego, że będę tu musiał zostać sam.<br />

— Właśnie, że nie! Jedziesz <strong>ze</strong> mną! Wyobraź sobie…<br />

— Zaczęła wychodzić z wanny. — …że znam jego dalszą<br />

krewną i to ona tak naprawdę załatwiła mi to zlecenie.<br />

Wiesz, zadzwoniła najpierw…<br />

— C<strong>ze</strong>kaj — pr<strong>ze</strong>rwałem jej i podałem ręcznik. — Dokończ<br />

najpierw, dlac<strong>ze</strong>go ja mam jechać, a później opowiesz<br />

mi jej życiorys…<br />

— Właśnie dlatego. — Spojrzała na mnie z wyrzutem.<br />

— Nie rozumiesz? Oj, Michał! Powiedziałam jej, że nie<br />

ma sprawy, ale sama nie mogę jechać. — Uśmiechnęła<br />

się. — I mamy zapros<strong>ze</strong>nie. Ty oczywiście płacisz za<br />

siebie…<br />

— A kiedy niby jest ten wyjazd?<br />

— Po<strong>do</strong>bam ci się? — Zmieniła nagle temat, obracając<br />

się naga wokół własnej osi.<br />

— Masz rozstęp na prawym pośladku. — Zachichotałem.<br />

12


— A niech cię! — rzuciła gniewnie i okryła się ręcznikiem.<br />

— Ty to potrafisz prawić kobiecie komplementy!<br />

— Umilkła, obrażona. — Jutro!<br />

— Co jutro? — Nie zrozumiałem.<br />

— Jest wyjazd. Jutro. Mamy być pojutr<strong>ze</strong> na miejscu.<br />

No co tak patrzysz?<br />

— Zwariowałaś! Jutro mam kilka ważnych r<strong>ze</strong>czy <strong>do</strong><br />

załatwienia. Może jedźmy teraz, za godzinę! Albo już!<br />

Kurczę! Nie mogę tak wszystkiego rzucić!<br />

Wys<strong>ze</strong>dłem z łazienki, bo zrobiło mi się duszno. Nie<br />

wiem, czy z braku powierza, czy z nerwów. Mogłem się<br />

tego spodziewać. Z Joanną zaws<strong>ze</strong> tak było — wszystko<br />

za pięć dwunasta, w pośpiechu, aż się człowiekowi majtki<br />

<strong>do</strong> tyłka z potu kleiły.<br />

Wróciłem <strong>do</strong> pokoju i opadłem na fotel. Teraz miałem<br />

prawdziwy chaos w głowie. Po chwili weszła Joanna, rozcierając<br />

jakąś tłustą zielonkawą maź na twarzy.<br />

— Mamy tam chociaż jakieś miejsce? — zapytałem.<br />

Skoro już mieliśmy jechać, to chciałem na ten temat wiedzieć<br />

wszystko.<br />

— Mamy — odparła.<br />

— Więc powiedz coś więcej, <strong>do</strong> cholery!<br />

— W jakimś <strong>do</strong>mu nad samym mor<strong>ze</strong>m, apartamencie<br />

prowadzonym pr<strong>ze</strong>z Polaków — wyjaśniła łaskawie.<br />

— Tyle wiem, a na miejscu <strong>do</strong>wiemy się więcej.<br />

— Tam wszystkie <strong>do</strong>my są nad mor<strong>ze</strong>m — mruknąłem,<br />

czując, że powoli godzę się z losem. Nie sposób było<br />

jej odmówić.<br />

Spojrzałem na <strong>ze</strong>garek. Dochodziła dwudziesta pierwsza.<br />

— W takim razie idę spać. Wstaję o szóstej rano i pakuję<br />

graty. Swoje przygotuj lepiej dzisiaj, jeśli mamy wyjechać<br />

pr<strong>ze</strong>d południem.<br />

— Spakuję się w pół godziny, nie martw się.<br />

— Oczywiście…<br />

13


***<br />

Taki był początek. Gdybym mógł pr<strong>ze</strong>widzieć ciąg dalszy,<br />

nie gapiłbym się teraz w odbezpieczony pistolet, pocąc<br />

się <strong>ze</strong> strachu.<br />

— To głupie — powiedziałem, pr<strong>ze</strong>rywając opowieść.<br />

— Co jest głupie?<br />

— To, co robisz. Ten cholerny gnat może w każdej chwili<br />

wystr<strong>ze</strong>lić. Może lepiej…<br />

— Zamknij się! Panuję nad sytuacją. Poza tym po to<br />

jest odbezpieczony, żeby mógł wystr<strong>ze</strong>lić. To chyba oczywiste.<br />

— Po co ty się odzywasz? — zapytała Joanna. — Nie<br />

prowokuj. A w sprawie rozstępów jeszc<strong>ze</strong> pogadamy.<br />

— Właśnie, panie mądraliński. Słuchaj żony.<br />

Chętnie bym to zrobił, ale w innych okolicznościach.<br />

Musiałem coś gadać, żeby odwlec ostateczność. Do diabła!<br />

Nie wierzyłem, że możemy naprawdę zginąć.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!