17.01.2019 Views

Morze krwi, ziemia ognia

Powojnie. Kamień Pomorski, rubieże nowego państwa. Z pozoru senne miasteczko, w którym dochodzi do okrutnej zbrodni. Czy może być lepszy czas i miejsce dla mrocznego kryminału? Zagadkę rozwiązuje komendant Stanisław Brzeziński, przedwojenny prawnik, bon vivant.Śledztwo prowadzi do dawnego obozu pracy dla robotników przymusowych, a później do opuszczonej leśniczówki, gdzie milicjanci i komunistyczni dygnitarze organizowali tajemnicze spotkania.Brzezińskiemu cały czas towarzyszą duchy przeszłości, a po piętach depczą mu funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Czy upora się z przeciwnościami i znajdzie mordercę?

Powojnie. Kamień Pomorski, rubieże nowego państwa. Z pozoru senne miasteczko, w którym dochodzi do okrutnej zbrodni. Czy może być lepszy czas i miejsce dla mrocznego kryminału? Zagadkę rozwiązuje komendant Stanisław Brzeziński, przedwojenny prawnik, bon vivant.Śledztwo prowadzi do dawnego obozu pracy dla robotników przymusowych, a później do opuszczonej leśniczówki, gdzie milicjanci i komunistyczni dygnitarze organizowali tajemnicze spotkania.Brzezińskiemu cały czas towarzyszą duchy przeszłości, a po piętach depczą mu funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Czy upora się z przeciwnościami i znajdzie mordercę?

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

Redakcja<br />

Magdalena Paluch<br />

Projekt okładki<br />

Maksym Leki<br />

Fotografia na okładce<br />

Igor Kovalchuk / Shutterstock<br />

Redakcja techniczna, skład i łamanie<br />

Damian Walasek<br />

Korekta<br />

Urszula Bańcerek<br />

Wydanie I, Chorzów 2019<br />

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA<br />

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c<br />

tel. 600 472 609<br />

office@videograf.pl<br />

www.videograf.pl<br />

Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.<br />

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21<br />

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12<br />

dystrybucja@dictum.pl<br />

www.dictum.pl<br />

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2016<br />

Tekst © Maciej Paterczyk<br />

ISBN 978-83-7835-616-5<br />

zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa<br />

www.videograf.pl


W komunizmie winny był każdy, na kogo padło podejrzenie<br />

Piotr Lipiński, Bicia nie trzeba było ich uczyć<br />

Dedykuję żonie Hani.<br />

Zawsze. Za wszystko.


Rozdział pierwszy<br />

MARTWY MILICJANT<br />

OZNACZA KŁOPOTY


D<br />

laczego nic nie zrobiłeś? Nawet nie spróbowałeś?<br />

Chciała się kłócić. Milczałem. Nie lubiłem tego<br />

wspomnienia. Mały stolik przy oknie z widokiem na<br />

skrzyżowanie Alei Jerozolimskich i Nowego Światu.<br />

Stolik w niesławnej kawiarni Café Club, której już<br />

na pewno nie ma. Chadzali tam Niemcy, ale też Polacy,<br />

którzy nagle odkryli swoje niemieckie korzenie<br />

i współpracowali z okupantem, godząc się na pogardę<br />

ze strony Niemców i nienawiść Polaków. I ja byłem<br />

w tej knajpie, lecz nie po to by robić interesy, nie po<br />

to, by z kimkolwiek się dogadywać. Siedziałem pod<br />

zdjęciem Hitlera z papierami spolonizowanego junkra<br />

w kieszeni marynarki, słuchałem muzyki i piłem drogie<br />

alkohole, których nigdzie indziej dostać nie mogłem.<br />

Właśnie dlatego tam byłem: dla drogich trunków,<br />

dla profesjonalnych kelnerów milcząco przemieszczających<br />

się ze srebrnymi tacami, dla dostatku i przepychu.<br />

I dla muzyki. Każdego dnia występowali tam<br />

muzycy z Warszawskiej Filharmonii. Filharmonia nie<br />

działała, zezwalano jedynie na koncerty muzyki lu-<br />

8


dowej. Zawodowi muzycy na co dzień zmuszani byli<br />

do grania w takich miejscach tylko z okazji przyjazdu<br />

ważnych nazistowskich notabli. Fleciści, pianiści,<br />

harfiarze, skrzypkowie i saksofoniści. Musieli mieć jakiś<br />

ustalony grafik, gdyż pojawiali się i zmieniali o regularnych<br />

porach. Byli milczący, nieobecni, znużeni.<br />

Z wyjątkiem pianistów, każdy z nich w zmarzniętych<br />

dłoniach przynosił swój własny instrument. Muzycy<br />

byli profesjonalistami, bo choć grali dla Niemców, to<br />

kochali muzykę, a ona zdawała się płynąć prosto z ich<br />

serc. Najbardziej lubiłem pianistę, który nie ukrywał<br />

swego upodobania do muzyki jazzowej. Zresztą mógł<br />

grać, co chciał. Nikt go nie sprawdzał, mało kto go<br />

słuchał. Nawet kilkakrotnie byłem świadkiem, kiedy<br />

Niemcy prosili, by zagrał Chopina. Według Niemców<br />

Chopin był zbyt utalentowany, by być Polakiem. A kim<br />

był naprawdę? Tym już sobie głowy nie zawracano.<br />

I właśnie byłem tam — tego felernego dwudziestego<br />

ósmego marca. I kiedy spoglądałem na szary świat<br />

na zewnątrz, ktoś do mnie podszedł — ktoś, kto uważał<br />

się wówczas za mojego przyjaciela — i ostrzegł<br />

mnie. Powiedział, że znów będą mnie szukać, prawdziwego<br />

mnie, być może ci sami ludzie, którzy siedzieli<br />

stolik obok. Malowane niemieckie żołnierzyki<br />

z polskimi dziewczętami na kolanach. Ten ktoś, kto<br />

uważał się wtedy za mojego przyjaciela, a ja przecież<br />

nigdy nie miałem przyjaciół, poradził mi, żebym<br />

ostrzegł swoją matkę, bo jej też mogło grozić niebezpieczeństwo.<br />

Nic nie zrobiłeś!<br />

To nie miałoby sensu. Nigdzie byś nie uciekła. Powiedziałaś<br />

to na samym początku, gdy Niemcy weszli<br />

9


do Warszawy, że Glogera 2 będzie twoją twierdzą i nie<br />

dasz się z niej wyrzucić.<br />

Uciekłabym.<br />

Nie uciekłabyś.<br />

Gdy w trzydziestym dziewiątym Niemcy zaatakowali<br />

Polskę, na rogatkach Warszawy postawiono barykady,<br />

a prezydent Starzyński krzyczał, że bohaterska<br />

Warszawa nigdy się nie podda. Dla mnie był to<br />

sygnał, że trzeba uciekać. Wtedy matka niespodziewanie<br />

postanowiła zabarykadować się w swoim mieszkaniu<br />

przy ulicy Glogera. Powiedziała, że cokolwiek<br />

się wydarzy, nie wyprowadzi się. Wyglądała śmiesznie<br />

ze swoimi zapasami: kawą, papierosami i książkami.<br />

Papierosy mogła jeszcze na coś wymienić, ale<br />

zanim doszłoby do jakiejkolwiek wymiany, wszystkie<br />

by wypaliła. Zdobyła jeszcze myśliwską flintę, z której<br />

po raz ostatni strzelano podczas powstania styczniowego.<br />

W trzydziestym dziewiątym nic się jej, na<br />

szczęście, nie stało. Po Ochocie chodziła plotka, że<br />

gdy Warszawa upadła i sam Hitler przyjmował defiladę<br />

w Alejach Ujazdowskich, moja matka dalej stała<br />

w oknie, paliła ostatnie papierosy i czekała na jakiegoś<br />

Niemca. Dostało się rzekomo bezpańskiemu<br />

kotu i czapce listonosza. Oczywiście to były bzdury.<br />

Myśliwska strzelba pozbawiona została spustu. Nie<br />

nadawała się do niczego. Kolba była tak niewygodna,<br />

że matka nie umiała jej podnieść do ramienia. Mierzyła<br />

z biodra. Takim sposobem słonia by nie trafiła.<br />

Strzelba nie pomogłaby matce w trzydziestym dziewiątym<br />

i na pewno nie pomogła cztery lata później.<br />

Nikt i nic nie mógł już jej pomóc. Mitologiczna Atropas<br />

przecięła nić jej życia.<br />

10


Wiedziałeś, że idą. I nic nie zrobiłeś. Przecież miałeś<br />

tam jakieś znajomości, kontakty. Ktoś wiedział, że idą,<br />

więc mogłeś spróbować ich zatrzymać! I nie Atropas, tylko<br />

Atropos, nieuku!<br />

Milczałem. Nie chciałem się kłócić. Dookoła ciemność,<br />

wymacałem dłonią nocną szafkę, szukałem<br />

zegarka. Pierwsza dziesięć. Zaczął się dwudziesty<br />

ósmy marca, tysiąc dziewięćset czterdziestego ósmego<br />

roku. Matka więcej się nie odezwała, sen wrócił<br />

chwilę później.<br />

***<br />

Nie nadużywałem alkoholu. Niby nic niezwykłego,<br />

ale w tych powojennych czasach uchodziłem za<br />

dziwny przypadek. Nie oznacza to, że nie piłem wcale.<br />

Po pracy wracałem do pustego mieszkania i nalewałem<br />

sobie whisky. Właściwie nie piłem, tylko wąchałem.<br />

Ciemnego, korzennego płynu było zawsze tylko<br />

tyle, by przykryć dno szklanki. Kosztował majątek.<br />

To było moje prawdziwe nieszczęście: ciągły niedostatek<br />

dóbr luksusowych. A musicie wiedzieć, że<br />

przed wojną należałem do prawdziwej śmietanki towarzyskiej.<br />

Uczęszczałem do najmodniejszych klubów<br />

i barów. Przeczytaliście to zdanie, niby zrozumieliście,<br />

lecz tak naprawdę nic nie zrozumieliście.<br />

Nie wiecie, jakie to uczucia, co działo się w głowie<br />

człowieka, gdy wchodził do kawiarni zatłoczonego<br />

Grand Hotelu, gdzie nie było żadnych wolnych miejsc,<br />

co wszystkim od samego wejścia powtarzał kierownik<br />

sali: „Bonjour, bardzo nam przykro, wszystkie miejsca<br />

są zajęte”; „Excuse-moi. Nie mają państwo rezerwacji?<br />

Non? Naprawdę bardzo nam przykro”. Jed-<br />

11


nak na mój widok ten sam kierownik wołał kelnera,<br />

który natychmiast prowadził mnie do wolnego stolika<br />

(nie wiem, czy jesteście obyci w świecie, ale musicie<br />

wiedzieć, że w eleganckich kawiarniach zawsze<br />

jest jeden wolny stolik). Po chwili przynosił „to, co<br />

zawsze”. A ja czułem na sobie liczne ciekawskie i zazdrosne<br />

spojrzenia.<br />

O dziwo, takie życie nie skończyło się wraz z wybuchem<br />

wojny. Wręcz przeciwnie. We wrześniu trzydziestego<br />

dziewiątego, gdy nasi dzielni chłopcy ginęli<br />

na froncie, w stołecznych kawiarniach trwał prawdziwy<br />

karnawał. Oczywiście część ludzi uciekała, część<br />

mówiła tylko o ucieczce, ale większość czekała, a nic<br />

tak nie wzmaga chęci picia alkoholu, jak czekanie nie<br />

wiadomo na co. Ile się wówczas wypiło za naszych<br />

dzielnych chłopców?! Ile razy wznoszono toasty za<br />

dzielnych obrońców Westerplatte! Najlepsze szampany,<br />

najdroższe wina otwierano właśnie dla nich. Potem<br />

weszli Niemcy, było gorzej, ale jakoś się człowiek<br />

ustawił. Dalej mogłem się bawić i żyć na odpowiednim<br />

poziomie. Jak? Nie czas na tę opowieść, może później.<br />

Po Niemcach przyszli Rosjanie, wtedy zaczęło robić<br />

się źle, ale najgorzej zrobiło się po wojnie. Do dziś pamiętam<br />

te irytujące hasła: „Czas odbudowy!”; „Wszyscy<br />

do pracy!”; „Niech wszyscy chwycą za łopaty! Nadszedł<br />

czas wyrzeczeń!” — jakby wcześniej było łatwo<br />

i przyjemnie.<br />

Niedługo potem zostałem zesłany do Kamienia Pomorskiego,<br />

gdzie objąłem stanowisko komendanta<br />

powiatowej milicji. Z dala od dużego miasta. Z dala<br />

od dobrych alkoholi. Z dala od eleganckich sklepów.<br />

Z dala od porządnego krawca.<br />

12


Z dala od prawdziwego życia. Ono było gdzie indziej.<br />

Nie na Ziemiach Odzyskanych, nie w zniszczonej Warszawie,<br />

ale gdzieś na Zachodzie. Jednak między mną<br />

a prawdziwym życiem znajdowały się setki przeszkód<br />

nie do pokonania: zasieki, szlabany, rowy, stróżówki,<br />

żołnierze z karabinami, graniczne patrole na motorach,<br />

patrole straży nabrzeżnej na kutrach. Oni wszyscy chronili<br />

granicy dniami i nocami, żebym przypadkiem nie<br />

dostał się do prawdziwego życia, choć zapewne gdyby<br />

mogli, sami staliby się jego częścią. A może byli na tyle<br />

młodzi i głupi, że rzeczywiście nie chcieli stąd uciec?<br />

Dlatego wszystkie wieczory spędzałem w samotności.<br />

Zamknięty w mieszkaniu, z książkami, które<br />

już dawno przeczytałem, i kilkoma płytami, które już<br />

dawno mi się znudziły. Patrzyłem na coraz mniejszą<br />

ilość whisky, ignorowałem irytujący głos w mojej głowie<br />

i czekałem na pierwsze myśli samobójcze.<br />

Zupełnie sam.<br />

To znaczy przygarnąłem kota, ale uciekł mi któregoś<br />

dnia. Nie miałem o to do niego pretensji.<br />

Wiem, co sobie myślicie. Że mogłem wyjść na miasto,<br />

do ludzi. Ale musicie wiedzieć, że w tysiąc dziewięćset<br />

czterdziestym ósmym roku na dalekich krańcach<br />

Ziem Odzyskanych, po zmroku nigdzie się nie<br />

wychodziło. Nieraz głuchą noc przerywały serie z karabinów.<br />

Choć łatwiej było dostać czymś pod żebra<br />

i utracić wszystkie oszczędności wraz z butami. Albo<br />

po prostu, bez przyczyny, dostać pięścią w twarz. A ja<br />

bardzo lubiłem swoje pełne uzębienie. Choć i tak miałem<br />

je wkrótce stracić. Ale po kolei.<br />

Dwudziesty ósmy marca zaczął się źle. Musiałem<br />

rozwiązać kolejny absurdalny konflikt. W jednym<br />

13


z komunalnych mieszkań podzielonych na dwóch nowych<br />

lokatorów, jeden z nich, Wacław C., postanowił<br />

trzymać świnię, którą zamknął w łazience. To bardzo<br />

zdenerwowało Henryka W., lecz, o dziwo, nie chodziło<br />

o samą świnię ani miejsce jej trzymania. Jego<br />

zdaniem nawet miejsce było odpowiednie: łazienka<br />

z wielką poniemiecką wanną, która mogła się wreszcie<br />

do czegoś przydać. Kłopot polegał na tym, że do<br />

karmienia świni Wacław C. używał płodów rolnych,<br />

które Henryk W. zgromadził w piwnicy dla kozy, którą<br />

on dla odmiany trzymał w swoim pokoju. W tym<br />

momencie opowieści rozbolała mnie głowa… Niestety<br />

musiałem wysłuchać jej do końca i coś postanowić.<br />

Praca milicjanta polegała na rozwiązywaniu takich<br />

właśnie problemów.<br />

— Posłuchajcie — zacząłem, gdy tamci zamilkli,<br />

a proszki od bólu głowy, które znalazłem w biurku,<br />

rozpuściły się w szklance wody. — Ustalamy, że Henryk<br />

W. zobowiązuje się więcej nie podkradać płodów<br />

rolnych, uzbieranych na zimę przez jego sąsiada. Gdy<br />

świnia zostanie zabrana na ubój, Henryk W. przekaże<br />

Wacławowi C. w ramach rekompensaty jakiś konkretny<br />

kawał mięsa. Zgadzacie się, panowie?<br />

Rozdziawili usta w podziwie.<br />

— Jak pan to wszystko ładnie w słowa ubiera, komendancie.<br />

Kim pan był przed wojną, jeśli można wiedzieć?<br />

— zapytał jeden z nich.<br />

— Prawnikiem.<br />

— Tu?<br />

— Co ty, głupi jesteś? Gdzie tu? Przecież tu Szwaby<br />

były, nie Polska. Nasz pan komendant to z daleka<br />

pewnie. Może z Wilna? Tak po głosie coś poznaję… —<br />

14


odparł drugi. Nawet nie wiedziałem który. Oskarżyciel<br />

czy oskarżony? Obaj wyglądali identycznie. Tak<br />

samo szarzy, tak samo brudni, tak samo zniszczeni kolejną<br />

niemogącą się skończyć zimą. Jak postacie z obrazów<br />

Bruegla.<br />

— Z Warszawy.<br />

Trochę byłem oburzony. Jakie Wilno? Jakaś prowincja!<br />

Co w moim głosie o tym świadczyło? Wymawiałem<br />

„l” twardo jak należy. Moja mowa nie miała żadnych<br />

naleciałości, żadnego niepotrzebnego akcentu.<br />

— Boże, pewnie z was była jakaś ważna osoba, co<br />

nie?<br />

Ważna. Pracowałem dla największych przemysłowców.<br />

Dla Lilpopa, Raua i Loewensteina. Ale nie było<br />

już tych wszystkich zakładów, szlag je trafił, jak i całe<br />

moje ukochane miasto. Obrócone w ruiny. Pozostała<br />

tylko Praga, jedna część miasta, za którą, o ironio, nie<br />

tęskniłem wcale.<br />

— Zaraz, pan prawnik przecież. Pan powie, ta Rita<br />

Gorgonowa zabiła, czy nie?<br />

Przewróciłem oczami.<br />

— Zajmowałem się prawem gospodarczym, nie karnym.<br />

— Tak, tak, rozumiemy — popatrzyli po sobie.<br />

— To zabiła, czy nie?<br />

Nie odpowiedziałem na to pytanie. Szklankę<br />

z proszkami opróżniłem jednym łykiem. Porozumienie<br />

zawarliśmy ustnie. Zapisywać czegokolwiek nie było<br />

potrzeby z najbardziej prozaicznej przyczyny: panowie<br />

byli niepiśmienni.<br />

— Może jednak coś podpiszemy, by nie było żadnych<br />

nieporozumień?<br />

15


Pokręcili zdecydowanie głowami, nie było takiej<br />

potrzeby.<br />

— Oczywiście. Gentlemen’s agreement.<br />

— Co komendant powiedział?<br />

— Nieważne.<br />

— Ale możemy to opić! — Jeden z nich już uderzył<br />

w denko butelki, którą wyjął zza pazuchy.<br />

— Co ty robisz, człowieku? Przecież nasz komendant<br />

nie pije alkoholu!<br />

Wtedy poczułem, że muszę się napić. Zaraz po pracy<br />

pójdę do pierwszego lepszego baru. Ta prosta myśl<br />

wydała mi się niemalże olśnieniem. Machnąłem ręką<br />

i wygoniłem ich z komendy. Niespodziewanie przed<br />

wyjściem jeden z nich odwrócił się i zapytał.<br />

— Jak pan tutaj w ogóle trafił?<br />

Sam zadawałem sobie to pytanie każdego dnia: jak<br />

ja w ogóle tu trafiłem? Prawda była taka, że nie miałem<br />

wyjścia. W czterdziestym piątym zapisałem się do<br />

Polskiej Partii Robotniczej. Jak i dlaczego? Nie czas<br />

i miejsce na tę opowieść. Ale w końcu zarząd czy komisja…<br />

czort wie jakie to było gremium partyjne, doszło<br />

do wniosku, że nie ma we mnie za wiele z komunisty.<br />

By zachować legitymację partyjną, musiałem<br />

wyjechać na Ziemie Odzyskane.<br />

Chłop wyszedł. Odpowiedź go nie interesowała.<br />

Ból głowy nasilił się, te cholerne proszki dawno przestały<br />

cokolwiek pomagać.<br />

***<br />

Dobrze zapamiętałem tamto przesłuchanie. Trzy<br />

osoby siedziały przy długim stole ze sklejki. Na bla-<br />

16


cie dokumenty i szklanki z ledwo napoczętą kawą.<br />

Na ścianie za nimi zdjęcie Stalina i drugie, nieco<br />

mniejsze, tego polskiego Stalina — Bieruta. Naprzeciw<br />

komisji na małym taboreciku — ja. Atmosfera napięta,<br />

duszna. W pomieszczeniu była jeszcze jakaś roślina<br />

w doniczce, której wielkie liście muskały mnie<br />

po twarzy. Czarna tłusta mucha uderzała irytująco<br />

w szybę, nie mogła uciec na zewnątrz. Zapamiętałem<br />

to wszystko bardzo dokładnie, bo gdy ludzie denerwują<br />

się, zwracają uwagę na takie szczegóły. A ja<br />

byłem przerażony, choć swoją postawą pokazywałem<br />

co innego: założyłem jedną nogę na drugą, zapaliłem<br />

papierosa i mimo uszu puszczałem oskarżenia, które<br />

wyczytywała przewodnicząca komisji. Wiedziałem,<br />

czego dotyczą zarzuty. Podważanie autorytetu<br />

Związku Radzieckiego, ubieranie się zgodnie z modą<br />

zgniłego Zachodu, brak zaangażowania w szerzeniu<br />

komunizmu. W pewnym momencie jeden z członków<br />

komisji, jakiś gówniarz, wstał, podszedł do okna, rozchylił<br />

firanki i zapytał, czy wiem, jaka jest teraz pogoda<br />

w Komi? Miała to być groźba, jednak mu się nie<br />

udała. Był bowiem maj i nawet w Komi, na północy<br />

Związku Radzieckiego, było wówczas chyba całkiem<br />

znośnie. Możliwe, że nawet lepiej niż w polskich więzieniach.<br />

Powiedziałem mu to, niepocieszony wrócił<br />

na miejsce.<br />

— Czy rozumie pan, jak poważne zarzuty na panu<br />

ciążą? — zapytała przewodnicząca.<br />

Nie odpowiedziałem. Sięgnąłem po kolejnego papierosa,<br />

zapaliłem i opakowanie rzuciłem na blat stołu.<br />

Amerykańskie. Wtedy jeszcze takie miałem.<br />

— Nie pozostawia nam pan wyboru.<br />

17


W dłoni miała moją legitymację partyjną, którą powoli<br />

obracała koniuszkami palców. Jak ja to wszystko<br />

dobrze zapamiętałem! Nie miałem wyjścia. Musiałem<br />

zaryzykować. Zaciągnąłem się mocno papierosem.<br />

Powiedziałem, że mam znajomości na samym szczycie<br />

partii. Odpowiedziała, że wszyscy tak mówią. Zakląłem<br />

w duchu.<br />

— A kogo, jeśli wolno spytać?<br />

Dłonią, którą trzymałem papierosa, wskazałem na<br />

Małego Stalina o nieśmiałym spojrzeniu. Zaśmiała się<br />

i popatrzyła na pozostałych członków komisji. W ich<br />

spojrzeniach dostrzegłem niepewność. Nikt, kto powoływał<br />

się na koneksje i znajomości, nie sięgał tak wysoko.<br />

Mówili, że znali dowódcę pobliskiego radzieckiego<br />

garnizonu, szefa lokalnej cenzury lub co najwyżej<br />

byli na „ty” z jakimś kandydatem do Krajowej Rady<br />

Narodowej. Nikt nie był na tyle szalony, by powołać<br />

się na znajomość z Bierutem.<br />

— Mówicie poważnie?<br />

— A nie wyglądam na takiego?<br />

— Wiecie, że możemy to sprawdzić. Wystarczy jeden<br />

telefon — ręką wskazała na aparat, którego wcześniej<br />

nawet nie dostrzegłem. Czerwony, z bakelitu stał<br />

schowany za bujną roślinnością. Długi kabel ciągnął<br />

się po podłodze. — Możemy zaraz zadzwonić…<br />

— Ostrzegam. Towarzyszowi Bierutowi nie spodoba<br />

się, że mnie przesłuchujecie. Mówię to dla waszego<br />

dobra. Myślicie, że chodziłbym w angielskim garniturze,<br />

gdyby on na to nie pozwolił? Ma podobny.<br />

Jego też oskarżycie?<br />

Zaryzykowałem. To było wszystko, co mogłem zrobić.<br />

Dopaliłem papierosa, sam nie wiem kiedy, i po-<br />

18


spiesznie chwyciłem następnego, by ukryć drżenie rąk.<br />

Paczkę papierosów znów rzuciłem na stół, tuż przed<br />

trzecim z przesłuchujących. Milczał, gapił się na papierosy,<br />

lecz nie wziął ani jednego.<br />

— A kiedy po raz ostatni widział się pan z towarzyszem<br />

Tomaszem, jeśli można wiedzieć? — zapytała<br />

przewodnicząca.<br />

Za cholerę nie wiedziałem, kim jest towarzysz Tomasz.<br />

Ale w porę mnie olśniło. Komuniści mieli zwyczaj<br />

dawania sobie przezwisk i pseudonimów. Ja chyba<br />

też jakiś miałem, ale nawet nie pamiętałem jaki.<br />

— Z towarzyszem Tomaszem widziałem się wczoraj.<br />

A nie, przepraszam, przedwczoraj. Zeszłego wieczoru<br />

robiłem coś innego.<br />

Przewodnicząca komisji nie odpowiedziała. Pochyliła<br />

się, coś zapisała. Przysunęła się do swoich kolegów<br />

i każdemu szepnęła coś do ucha. Ja bawiłem się papierosem,<br />

zimny pot spływał po moich plecach.<br />

— Za dużo na wasz temat przyszło skarg, towarzyszu.<br />

Nie możecie zostać w Warszawie.<br />

Milczałem.<br />

— Co towarzysz sądzi o Ziemiach Odzyskanych?<br />

Potrzebujemy tam ludzi takich, jak wy.<br />

Kiwnąłem głową. Cicho wypuściłem powietrze<br />

z płuc.<br />

Wyszedłem na gumowych nogach. Wszystko mogło<br />

potoczyć się zdecydowanie gorzej. Przewodnicząca<br />

mogła wstać i spróbować w jakikolwiek sposób zweryfikować<br />

moje słowa. Bieruta na oczy nie widziałem.<br />

Ciążące na mnie zarzuty były poważne — za mniejsze<br />

przewinienia wysyłano na wschód, bądź wsadzano do<br />

więzienia. Poszczęściło mi się po raz kolejny. Nie ozna-<br />

19


czało to, że poszedłem na spotkanie z niczym. Na ile<br />

mogłem, przygotowałem się. Dowiedziałem się, kto<br />

będzie mnie przesłuchiwał. Posłuchałem plotek, zapłaciłem<br />

informatorom. Ten, który podszedł do okna<br />

i zapytał o pogodę, w Komi miał brata, który w przeciwieństwie<br />

do niego działał w partyzantce. Aresztowany<br />

trafił do więzienia na Rakowieckiej. Brat bezskutecznie<br />

próbował go stamtąd wyciągnąć. Nie sposób<br />

powiedzieć, ile było w tym braterskiej miłości, a ile<br />

obawy, że z powodu powiązań rodzinnych sam może<br />

prędzej czy później tam trafić. Nawet w partii wielu<br />

obawiało się aresztowania.<br />

Kolejny również nie mógł czuć się bezpieczny. Chodziły<br />

plotki, że otrzymywał przesyłki od żony, która<br />

wyemigrowała do Ameryki. Kładąc przed nim paczkę<br />

amerykańskich papierosów, chciałem, żeby wiedział,<br />

że znam tę plotkę. Najtrudniejszym orzechem do zgryzienia<br />

była przewodnicząca. Komunistka z nieskazitelną<br />

opinią. Nie ciągnęły się za nią żadne pomówienia,<br />

co samo w sobie było niezwykłe. A właściwie ciągnęła<br />

się za nią pewna opinia i to ją musiałem wykorzystać.<br />

Byłem u niej dzień wcześniej i zostałem na noc…<br />

Wiedziałem coś o każdym członku komisji. I na ile<br />

mogłem, wykorzystałem to. Minęło wiele minut, zanim<br />

się uspokoiłem. Ziemie Odzyskane, niech będą<br />

i one, pomyślałem, nieświadom tego, co mnie tam czeka.<br />

Co mnie złego może tam spotkać?<br />

***<br />

Musiałem się napić. Krążyłem po komendzie bez<br />

sensu, czując na sobie tylko zdziwione spojrzenia mo-<br />

20

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!