Piotr Bussold - Na Innej Ziemi Tej Samej
Scena dramatyczna na podstawie twórczości Zygmunta Rumla, Bohdana I. Antonycza, Barbary Sadowskiej i Grzegorza Przemyka - zrealizowana w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego 2020
Scena dramatyczna na podstawie twórczości Zygmunta Rumla, Bohdana I. Antonycza, Barbary Sadowskiej i Grzegorza Przemyka - zrealizowana w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego 2020
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
Piotr Bussold
NA INNEJ ZIEMI TEJ SAMEJ
na podstawie twórczości Zygmunta Rumla, Bohdana I. Antonycza,
Barbary Sadowskiej i Grzegorza Przemyka
reżyseria i koncepcja: Piotr Bussold
występują: Joanna Sarnecka, młodzież ze wsi Nowica
muzyka na żywo: Witold Broda, Młoda Harta , zespół Nowica 9, Tadeusz
Łuczejko. Wykorzystano utwór Davida Sylviana i Staphana Mathieu „Velvet
Revolution”.
Zrealizowano w ramach stypendium
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
1
Na ekranie portrety Zygmunta Rumla i Bohdana I. Antonycza. Muzyka ‐ David
Sylvian.
Prolog
GŁOS (z offu Joanna Sarnecka):
Którędy pójdą dzicy święci
bo przecież swoje święto święcić
nie byle dokąd
Królowie
kamień węgielny rozmnożyć
szwoleżer z koniem – w piach
Tylko najpierw
Którędy pójdą dzicy święci
bo przecież swoje święto święcić
nie byle dokąd
A iść
to po drodze i nagroda jest
któraś rozpięta boleść
Którędy pójdą dzicy święci
Muzyka na żywo: Witek Broda – skrzypce solo.
Po występie Witka Brody – muzyka Davida Sylviana. Około 2‐3 minuty
muzyka – potem ciszej. Projekcje.
2
Część pierwsza (Narodziny)
RUMEL:
Kołysankę mi dajesz – czas w którym się biegnie,
napotkał swój początek, struna słowa lęgnie.
Kolebeczkę struganą błękitem mi niesiesz,
kolebało ja lato, kolebała jesień.
Kolebała bezgłośność niespokojnej ciszy
lęgnących się początków, których nikt nie słyszy.
Kolebała kołatka smukłości rączęciem,
gdy smukłość szukająca wykluła poczęcie.
ANTONYCZ:
Zgłodniały kruk nad mostem krakał,
płynęło rzeką słońce w świat.
Tędy chodziłem łowić raki,
a miałem wtedy ze sześć lat.
Palce kłuł ostry żwir, kamienie,
ustami ssałem słodką krew.
Ku gwiazdom chłopca zapatrzenie –
nie znalazł swojej pośród drzew.
Leszczynę śpiewnie dziobią kosy,
podzwania miedzią przestwór-trakt.
Z uśmiechem idzie chłopiec bosy,
na plecach – słońca złoty ptak.
Tu krowy modlą się do słońca,
co promienistym wschodzi makiem.
Topola wzrasta smuklejąca,
jak gdyby zostać miała ptakiem.
3
RUMEL:
Jar pachnący i kwietny
z kredy białych kraszanek,
błękit nieba półletni
- półzamglony – jak ranek!
Zapach bzu się pochyla
ponad sen rzęs i powiek,
zastygając w smug chwilach
w baśń senniejszą niż człowiek.
ANTONYCZ:
Dom pochylony, siwy jawor,
próg niski, śpiewające drzwi.
Tak pozostałe snem i jawą
zakątki mych dziecięcych dni,
tak przechowała chłopca pamięć
rodzinne strony, cichą wieś,
zatarty dawno obraz w ramie
pieśni dalekiej. A ta pieśń
wzruszeniem dziwnych wciąż faluje
bez łez i bez zbytecznych słów
pejzaże wspomnień koloruje.
I chciałbym tylko przeżyć znów
chłopięce dni, radności, burze.
Krew wre wciąż w żyłach. W chwili tej
oczy radości błysk rozchmurzył
i pióro w dłoni trzymać lżej.
Pauza. Muzyka głośniej kilkanaście sekund. Projekcje (ciąg dalszy). Muzyka
ciszej.
RUMEL:
Kupcy wędrowni wiozą drogie kamienie!
Lud skiby chlebne kraje!
A cieśle ciupagami strugają wierzeje!
I pieśni po krużgankach roznoszą lutniści!
A mędrce upinają pióropusze myśli!
Grają śpiewy organów pochwalonym hymnem!
I bory kładą kłody na kadzidło dymne.
4
Od gościńców tłumnie i razem
promienieją spracowane twarze,
te, co wiosną orały o głodzie
i co przędły w chałupach przy mrozie.
ANTONYCZ:
Czeremcha dymi – świeczka z wosku,
w pobożnej ręce tkwiąc wieczoru.
Oto wracają po nieszporach
Łemkowie pogrążeni w troskach.
Kraino gór, gdziem się urodził –
zapomnieć czeremch twych nie zdołam,
kiedy nad nimi księżyc wschodzi,
księżyc – owsiany kołacz.
Śpiewają cieśle, grzmi bębnista.
Odkryję tajemnicę:
na targu słońce promieniste
sprzedają dziś w Gorlicach.
RUMEL:
Wystarczy mi świerszcz w koniczynie
koncertujący pod liściem
i te badyle niczyje
w niebo sterczące kiścią
Nie będę o niczym myślał,
ani niczego żałował ...
... jarzębinowy wisior
smutek rumieńcem zachowa.
A potem – potem gdzieś w rowie
wargi przytulę do ziemi ...
... wszystkie swe bóle wypowiem ...
... wrosnę zielonym korzeniem.
Pauza. Muzyka głośniej 1‐2 minuty. Projekcje.
5
RUMEL:
Dwie mi Matki-Ojczyzny hołubiły głowę.
Jedna grzebień bursztynu czesała we włos,
druga rafy porohów piorących koralowe,
zawodziła na lirach dolę ślepą – los ...
Jedna oczom tańczyła pasem złotolitym,
czerep drugą obijał – pijany jak trzos.
Jedna boso garnęła smutek za błękitem,
druga kurem jej piała buntowniczych kos ...
ANTONYCZ:
Dwie mnie Matki-Ojczyzny wyuczyły mowy
w warkocz krwisty plecionej jagodami ros,
bym się sercem przełamał bólem w dwie połowy,
by serce rozdwojone płakało – jak głos ...
W górach, gdzie bliżej słońca, spojrzałem na nieba pustkowie
i nagle coś dziwnego zbudziło się we mnie od tej przestrzeni,
i głowa się podniosła, i słowa podeszły do ust zieleni.
Teraz gdziekolwiek bym był i był kiedykolwiek,
zawsze – pijany dzieciak ze słońcem w kieszeni.
A kiedy z gór zszedłem do gwaru miast niezdrowych,
w niepowodzeniach, w biedzie nie kląłem doli anim jej nie ganił,
patrzyłem się spokojnie na fal złowrogich huragany.
Moje pieśni – nad rzeką czasu most kalinowy,
jam zakochany w życiu poganin.
GŁOS (z Offu – Joanna Sarnecka):
Ze wszystkich zjawisk
najdziwniejsze jest zjawisko istnienia
Koniec muzyki. Koniec projekcji. Wchodzi Młoda Harta (muzyka na żywo).
6
Część druga(Życie)
Muzyka David Sylvian 1‐2 minuty, potem ciszej. Projekcje.
ANTONYCZ:
RUMEL:
Smyczkiem ognistym tną Cyganie,
szeroko dudni mroczny bas.
Muzyka pali, a głos rani,
pijane struny gonią czas,
na flecie z muzycznego drzewa
palce dziewczyny wiodą tan,
dziki, gorący krzyk wylewa
bęben jak przechylony dzban.
A skrzypce bledną, więdną cicho
i sercem bębna tłucze licho,
i o opryszkach setny raz
opowieść mruczy groźny bas:
święcone kule, stara broń,
tajemne ziele, mściwa dłoń,
zaklęta noc i życia kres
w napojach, które warzy bies.
Mistyczny księżyc pieśń szaloną
ciemnościom niesie, światło strun.
Dziewczyna śmigła jak wrzeciono
uniosła w tańcu spódnic szum.
Na ulicy Słupeckiej,
na ulicy pijanej,
błądzi księżyc jak dziecko
i tynk łupie na ścianach.
Jest i pani jak likier,
co ma oczy milczące
i nie kocha się w nikim –
ot, tak – chyba niechcący.
7
Na ulicy Słupeckiej,
na ulicy – mój Boże
księżyc spił się jak dziecko,
wziął latarnię za rożen.
ANTONYCZ:
Zielone listy niósł listonosz,
szumiały liście. Ejże, młodzi!
Tak to uplotło mi wrzeciono
pieśń o młodości, co uchodzi.
Śpiewają klucze miłowania,
o krąg czerwony krąg podzwania,
i rozpromienia, i odurza
młodości nieprzytomna burza.
RUMEL:
Poganin jestem! Poganin!
Dwurogie chwalę księżyce
i lutą słowiańską Panią,
Marzannę – Bogurodzicę!
Muzyka głośniej.
ANTONYCZ:
RUMEL:
Pamiętasz, jak cygański wiatr
kradł pocałunki rówieśnicom,
sześć liter – MIŁOŚĆ, cały świat
na sercu twym kozikiem wyciął.
Nie! To można zwariować!
Już okienko tam zgasło!
Tylko boli wciąż głowa!
Tylko myślom wciąż ciasno!
Tylko kroki wciąż cztery –
nim klucz w zamku zazgrzyta!
I zaskrzypią litery
krzyżujących się pytań!
8
ANTONYCZ:
Dziewczyno, chmielu mój wiosenny,
opleć się owiń mnie koliście.
Szykują z mchu dzięcioły sen nam
i w gajach stu szeleszczą liście.
Pauza. Muzyka 1‐2 minuty. Projekcje.
A serce? Sercem upojonym
kochać i cierpieć pozostało.
Bądź wietrze mój błogosławiony,
żyj wiosno moja wieczną chwałą.
ANTONYCZ: Nie znamy niepowodzeń –
lecz:
rozkosz ryzyka nam bliska
jak bliska radość zwycięstwa.
Mocarnych ramion przęsła
potrafią unieść świat.
Silni niczym atlasi,
jak sokoły śmiali,
mięśnie mamy ze stali.
Przybrani w zieleń wiecznej wiosny,
marszem nóg, wymachem rąk –
herkulesi, spiżowe sosny,
słoneczny pozdrawiamy krąg!
W młodości zda się cały świat
skrzynią, w której schowano skarby,
i to marzenie – nocny kwiat –
ciągnęło, gdzie urwiska skraj
przyzywał jak miłosne skargi.
Szczerbiła się na nożach stal,
w porywach się spalało serce,
księżyc ukwiecał domy nocą
i miłowaliśmy dygocąc,
i wstydząc się miłości wielce.
9
RUMEL:
Czas jest osią przestrzeni,
przestrzeń szybuje czasem,
wykreśla czasu promieniem
kształt – jak wieczności kompasem.
Bryłę bez bryły okrężną,
a wszędzie jednako prostą,
w wymiarze swym czworoprężną,
z czasu przestrzeni wyrosłą.
To jest zagadka wszechświata,
którą w orbitach myśl drąży,
kosmos ujęty w kwadratach
liczb – co za trwaniem swym dąży.
Pauza. Muzyka głośniej kilkanaście sekund.
ANTONYCZ:
Rośnie Antonycz, rośnie trawa nowa
i zielenieją olchy kędzierzawe.
Tylko się nachyl, nachyl się łaskawie,
usłyszysz najtajniejsze ze wszystkich słowa.
RUMEL: Znam słowa o poetach, że są nieszczęśliwi –
wpółnadludzcy, wpółludzcy, a tylko ćwierćżywi.
Lunatyczni jak światło, księżycowi poeci,
których duch ponad światem z kometami gdzieś leci.
Znam słowa o poetach i ich samych wyznania,
w których czasem się rąbek jakiejś prawdy odsłania.
Ale trzeba to wyznać – nawet, nawet poeci
sami siebie nie znają. Krom zamierzchłych stuleci,
gdy to Dawid, Izajasz rozmawiali z wiekami
i krzepili swój naród proroczymi psalmami.
Gdy to wieszcz ów oślepły, starogrecki, z Hellady
bogów z ludźmi prowadził na przygody i zwady.
10
To są ludzie, co cuda
czynią, chodząc po świecie ...
To jest także ułuda,
co przez wszystko się plecie.
ANTONYCZ:
Czy słyszeliście piosnkę wygnańca,
czy dobiegły już do was jej dźwięki?
Bunt i rozpacz w niej brzmi obłąkańcza,
są w niej szlochy, westchnienia i jęki.
Świat jest wielki, bezkresny, szeroki,
przestrzeń mgłami szczelnymi spowita.
Gdzie zatrzyma znużone swe kroki
niepotrzebny nikomu banita?
Choć nadzieja przetrwała zawzięta,
niezatarte ma piętno na czole:
to przybłęda, przybłęda, przybłęda –
któż tę gorzką osłodzi mu dolę?
Tyle w świecie pułapek, omamów.
Chociaż ludzi nieszczęsnych jest wielu,
on nie słyszy pocieszeń i namów,
on samotnie podąża do celu.
RUMEL:
Jest temat dla powieści – niby snu o szpadzie,
szklaną, gładzoną gładzią, jak góra się kładzie.
Odlana z lodu bryły śliskiej, jednolitej,
gołoledzi niemocy w nas – w Rzeczpospolitej.
Na którą się wspinają wspinacze samotni,
potężni, smutni, piękni, a mocą stokrotni.
Dźwigający plecami historię narodu,
na tę górę olbrzymią – szklaną górę lodu.
Jest temat dla powieści – nie nowej, nie starej,
jak siły tych wspinaczy wysiłkiem omdlałej.
11
I głuchej jak ta góra – jak ta bryła ślepej,
z narodowej głupoty posklejanej klepek.
ANTONYCZ:
Wichrze Synaju, bij w odkryte karty!
Bez ciebie formą jam nie wypełnioną.
Nad wieszczym źródłem trzymaj za dnia wartę,
w noc bądź mi biblią czarną i czerwoną.
Zespół Nowica 9. Muzyka na żywo i projekcje.
ANTONYCZ:
Zasnęli ludzie w czarnym mieście
i chłoną widzeń sennych czad.
Twego marzenia nie pomieści
ten wielki, ale ciasny świat.
Umilkły dzienne niepokoje
i północ z wolna sypie mak,
i spokój rozpiął skrzydła swoje,
lecz nie dla ciebie ciszy smak.
I oto drobny czarny chłopiec
wzniósł dłoń do czoła – w oku łza.
Nie, sedna świata nie wytropisz,
nie wykorzenisz wierszem zła.
RUMEL:
Dziś nie w modzie hiszpańska gitara,
ani włoskie piękne serenady ...
dziś muzyką jest dźwięk dolara,
a koncertem zaś hokej Kanady.
Dziś, gdy miłość mamy na ekranie,
a w dancingach zgrabne fordanserki ...
Gdy zabawką na lwy polowanie
i miast kwiatka słoń u butonierki.
12
Dziś, gdy nad oceanem krążą Zeppeliny,
i gdy oba bieguny flagami przybrano.
Gdy świat można objechać w przeciągu godziny ...
Dziś rachunku sumienia zrobić nie umiano.
ANTONYCZ:
Chmurny, zjadliwy, dusząc wściekłość,
oczy zasłonisz lunatyczne,
bo w sercu twoim – czarne piekło –
mrok średniowiecza i mistyczność.
Zadrżyj w ów wieczór zabobonów,
niczym astrolog zmierz gwiazd mnogość!
Niech wszystkich, tak jak ty bezdomnych,
przygarnie morze, noc i ogień!
RUMEL:
Spełnienie odległe – jak idea sama.
Śnił o niej ongiś Budda – Wielki Dalaj Lama
i kazał o niej Chrystus w Galilejskiej Kanie,
że się dobrem dokona i przez miłość stanie.
Wielka wizja człowieka w ludzkości gromadzie,
powiązanej i zgodnej w poczynaniu, w radzie,
wyniesionej, ogromnej w wszechdosiężne stany
rządzonej sobą przez się, przez senat obrany.
Spełnienie odległe, bo dziś wieża Babel
mieszająca języki i wiążąca słabe,
rozchwiana pod kopułą niebieskiego stropu,
wygraża światu pięścią – Pięścią Europą!
Śnią jednak utopiści proroków oczami,
choć przemijają smutni – niepoznani – sami.
ANTONYCZ:
W pergamin nieba zawinięte gwiazd zodiaki
swastyką się jawią oczom każdej nocy,
naszej wiary marzenia płoną ogniem maków.
Z gwiazd już zagasłych iskry olśniewają oczy.
13
Tak rodzą się religie. Tak się nowy ład uładza.
Tak rodzą się bogowie, zwierzęta, gromady
Epicki wieczór obejmuje władzę,
niebieski wieczny sztandar łopoce tajemniczo.
RUMEL:
Jest dramat dwoistości, który dusze pęta
i historię rozdziera – na połowy garnie.
Po jednej stronie piana swarliwa i mętna,
po drugiej myśl samotna tworząca ofiarnie.
Jakiej karty nie dotknąć, jaki wiek poruszyć,
dwie się jednej całości szamocą połowy.
Dwie połowy tej samej – jednej polskiej duszy.
Ten dramat odwieczny – polski narodowy.
Trzeba by ukazać co dzień polskiej scenie,
jak zwierciadło każdemu podając do oczu,
a może żywiej zadrga zbiorowe sumienie,
co dziś jak mętna rzeka historią się toczy ...
ANTONYCZ:
RUMEL:
Los w złą prowadzi teraz stronę:
Dostrzega oko zrozpaczone,
że ster ujmują cudze dłonie.
Ostra płomieni włócznia łopocze!
Miedzianobarwa w barw oceanie!
Przestrzenią chwieje – niebo druzgocze!
Paruje ostrzem w czerwonej pianie!
Szału kometa! Bunt wszechistnienia!
Iglica błędu w Boga kompasie!
Na twarz padajcie – goreje ziemia!
Planety pękły w bytu atłasie!
Na twarz padajcie – trwogi godzina!
barwy rozchwiane w skrzydłach łopoczą!
14
To Abel powstał – ściga Kaina!
To Dawid Wszechświat rozbija procą!
ANTONYCZ:
Jak gdyby w starych księgach prearyjskich
znów czółno, strzała i podkowa.
W dąbrowie znowu wojsko srebrem błyska,
sanskryckie rozbrzmiewają słowa.
Wyosokoczołe blond plemię nadciąga
i jego słudzy – rumak z korabiem.
Płoną na niebie jasnych gwiazd chorągwie
jak skrzyżowanie uskrzydlonych szabel.
RUMEL: Zajechali nocą zbrojni przed dwór –
toporami wyrąbali wrót zwór ...
ANTONYCZ:
Sienią w sień – cieniem w cień – druga sień –
rąbać sień! Rąbać cień! Rąbać w pień!
Cień już padł – sieni dwie – komnat trzy!
Krwawy ślad ... Jakiś krzyk! ... Iskier skry!
Oknem w sad! Ratuj! Mord! ... Dalej bór ...
Zajechali nocą zbrojni przed dwór ...
I trup przy trupie jak puszcza zrąbana gęsto się ściele,
w czerepach strzaskanych bulgocą mózgi jak żółta oliwa.
Kto sieje krew, zbiera nienawiść. Chrzest przyjmijcie ciało przy ciele!
Muzo rzeźników, zielonooka czarna księżniczko, niech posoka zbełtana spływa.
Łopata słońca, grzęznąc w ciepłej żółtej miazdze, kopie mogiły,
łopata słońca, chrzęst prężnych wiatrów, szakali pogrzebowy obrzęd.
O czarne ciało, w rudy piach spowite, w całun ciszy i bezsiły,
namiętności wyzbyte, w ziemi dłoniach jak ci spokojnie i dobrze!
15
RUMEL:
Nie! Nie kłujcie słowa!
Krew i czerwień się pleni
niby kra koralowa,
ja nie lubię czerwieni!
Tadeusz Łuczejko – muzyka na żywo. Projekcje.
Wieki miną nad nami – przyjdą nowi ludzie
na swoją miarą mali, na swoją ogromni
i rozorzą mogiły, i kości wydrą grudzie,
i albo ślad zamiotą, albo czcią pokłonni
odmierzą sławie dumnej w marmurze pomniki,
które ludzkość zadziwią. Przyjdą wichry nowe,
nowych dziejów zarania moce – Kolędniki –
a wonczas, w owym szyku, ten tylko zostanie,
który mimo koleje – doskonali trwanie.
16
Część trzecia (Śmierć)
RUMEL:
Płyną trumny jak baszty,
jak płonących wież głownie,
ramion dźwigają maszty,
niby pomosty pochodnie.
Płyną, płyną jak góry,
co się zbyły swych posad,
przez ulice i mury
pną się, gniotą niebiosa.
Aby przyjąć te trumny
na wieczyste spocznienie.
Czy masz taki dół dumny?
Czyli masz taką ziemię?
ANTONYCZ:
I sen w błękicie śniony, i sień leśnych cieni,
i klechdy stron rodzinnych, i półmrok kaleki,
i tętent końskich kopyt w stepowej zieleni,
i zbocza, i roztocza, i wiatry płomieni,
i nocy, i dni przeżytych dziwny blask daleki,
będzie ci najbliższy, gdy zamkniesz powieki.
Bo tylko zachwyt może odkryć istność skrytą
i połączyć nas w jedność mistyczną ze światem.
Cichną do krzyża ziemi niebiosa przybite,
stygmat słońca dłoń moją rozpromienia światłem.
RUMEL:
Szukałem kręgu mego ducha,
badałem krąg wtajemniczenia,
przede mną wiała pustka głucha
ujęta w czar milczenia.
Złożyłem dłoń na pieczęć ducha,
co kryła ciężar kręgów losu,
17
przede mną wiała pustka głucha,
co nie poznała żywych głosu.
ANTONYCZ:
Szumi żałośnie życia płowe żyto,
kłosy zasnuła chmura niepogody.
Kładzie do ziemi wicher ciężkie płody,
jak żyć, gdy ziarna marzeń się pozbyto.
Przesiewa niebo, jak ogromne sito,
pszenicę dążeń przez gwiezdne niewody.
Zmagania, niby perzu korowody
wzięły w objęcia planety koryto.
Śnieżne zamiecie ciągle wieją w oczy,
na drodze jednej nie odnajdziesz róży,
bo trakt nie mija niedostępnych zboczy.
Błogosławiony szlak twój pośród burzy!
Ciesz się, że żyjesz, nim cię kres omroczy,
choć padasz – wstajesz, nie kończąc podróży.
RUMEL:
A kiedy mnie z wami nie będzie
usypcie mi kurhan stepowy,
abym słyszał, jak burzan pieśń gędzie
i wiatr stepem przewalał się płowy ...
Niech tam zmierzchy siniejąc rozgarną
błękit nieba najczystszy i skromny,
abym nocą wieczyście już czarną
patrzył w wszechświat ponad mną ogromny!
ANTONYCZ:
Odpoczynek już bliski, już bliski,
nieuchronny przybliża się koniec.
Pozdrowienie od łanów ojczystych
lekkoskrzydły przyniesie ci goniec.
18
RUMEL:
Po cóż prószyć więc łzy na litery?
Po co w noc o bezsenność kołatać,
aby ćwiartką białego papieru
tak oddalać się ciągle od świata?
I za dziką przestrzenią samotną
znaleźć pustkę jak ból wielokrotną.
ANTONYCZ:
Niech czarna Matka Boska z obrazka zaprowadzi, gdzie źródełka i palmy,
gdzie smoki nie straszne i wieczna cisza rozsnuta po sennej wodzie!
Słowo w słowo uderza – płaty brązu dzwonią.
Kończmy śpiew pożegnalny,
kiedy rozbity czarny pułk w krainę gwiazd na wieczną noc odchodzi.
RUMEL:
To drżenie kosmiczne za globem, nad nami,
To czas wirujący wszystkimi czasami!
To spirala zagłady – plejada płomieni,
szybuje gorejąca ponad kołem ziemi!
I na jądra galaktyk nawleka się włócznią!
To tylko bogini – Sawitri przed jutrznią.
I tylko jedynym westchnieniem,
może tylko zostanę imieniem ...
ANTONYCZ:
Bóg wszechobecny zieloności
zetrze na popiół moje kości,
by wyrastało, by kipiało
durzących ziół zielone ciało.
Ktoś ty, co kłonisz czoła kurzaw:
ogień, czy bóg, czy ptak, czy burza?
19
RUMEL:
I niech się tak stanie,
byśmy wolnymi byli,
o Panie!
20
Epilog
GŁOS (z Offu – Joanna Sarnecka)
Bo wiesz tam
na innej
Ziemi
tej samej
upadł ranny narzeczony
przygniótł do karabin
i zdziwienie wielkie
w blednącym spojrzeniu
półotwartych ustach
bo ziemia roztańczona
wciąż wpada mu
w ramiona
gdy unieść się próbuje
Co mi powiesz na pożegnanie
roztańczona Ziemio
może kwiat kojący
albo czyjąś twarz
lub jej oczy same
w czyjejś nocy świecące
jeśli rzekę
to tam kobietę
i pijące wodę zwierzę
Dziś na tobie innej
tej samej
upadł ranny narzeczony
przygniótł go karabin
może to był syn
a może sen
Takie dni płyną przez nas, tajemnicze, tej baśni,
aby może je kiedyś jaki bajarz objaśnił.
Póki w wiecznym zegarze, co wskazówki ma Boże,
nie wybije godzina, która wszystko przemoże.
21