19.04.2013 Views

Jose Ortega y Gasset BUNT MAS I INNE PISMA SOCJOLOGICZNE

Jose Ortega y Gasset BUNT MAS I INNE PISMA SOCJOLOGICZNE

Jose Ortega y Gasset BUNT MAS I INNE PISMA SOCJOLOGICZNE

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

<strong>Jose</strong> <strong>Ortega</strong> y <strong>Gasset</strong><br />

<strong>BUNT</strong> <strong>MAS</strong> I <strong>INNE</strong> <strong>PISMA</strong> <strong>SOCJOLOGICZNE</strong><br />

CZ PIERWSZA. <strong>BUNT</strong> <strong>MAS</strong><br />

Przeło yli Piotr Niklewicz i Henryk Wo niakowski<br />

Wst pem opatrzył Jerzy Szacki<br />

Wyboru dokonał i tekst przejrzał Stanisław Cichowicz<br />

PA STWOWE WYDAWNICTWO NAUKOWE, WARSZAWA 1982<br />

I<br />

Zjawisko aglomeracji 1<br />

Jeste my obecnie wiadkami pewnego zjawiska, które, czy tego chcemy czy nie, stało si najwa<br />

niejszym faktem współczesnego ycia publicznego w Europie. Zjawiskiem tym jest osi gni cie<br />

przez masy pełni władzy społecznej. Skoro masy ju na mocy samej definicji nie mog ani nie<br />

powinny kierowa własn egzystencj , a tym mniej panowa nad społecze stwem, zjawisko to<br />

oznacza, e Europa prze ywa obecnie najci szy kryzys, jaki mo e spotka społecze stwo, naród<br />

i kultur . Historia zna ju takie wypadki. Znane s tak e charakterystyczne rysy i konsekwencja takich<br />

kryzysów. Maj one te w historii swoj nazw . Zw si : buntem mas.<br />

Aby zrozumie w całej rozci gło ci owo przera aj ce zjawisko, nale y przede wszystkim unika<br />

przypisywania takim słowom jak „bunt”, „masy”, „władza społeczna” znaczenia wył cznie czy<br />

głównie politycznego. ycie publiczne nie ogranicza si jedynie do sfery polityki, nale y do niego<br />

równie działalno intelektualna, moralna, gospodarcza, religijna; obejmuje ono wszelkie sfery ycia<br />

zbiorowego, wł cznie ze sposobem ubierania si czy zabawy.<br />

Tak wi c najlepszym sposobem przybli enia czytelnikowi tego historycznego zjawiska jest<br />

ukazanie jego wizualnego aspektu, a przy tym uwypuklenie tych rysów nowej epoki, których istnienie<br />

mo emy naocznie stwierdzi .<br />

Owym faktem nadzwyczaj prostym do okre lenia, cho nie do analizowania, jest co , co nazywam<br />

zjawiskiem aglomeracji, zjawiskiem „pełno ci”. Miasta pełne s ludzi. Domy pełne s mieszka ców.<br />

Hotele pełne s go ci. Poci gi pełne s podró nych. Kawiarnie pełne s konsumentów. Promenady<br />

pełne s spacerowiczów. Gabinety przyj znanych lekarzy pełne s pacjentów. Sale widowiskowe,<br />

o ile przedstawienie nie jest zrobione „na poczekaniu”, nie jest improwizacj , pełne s widzów. Pla e<br />

pełne s za ywaj cych k pieli. To, co kiedy nie stanowiło adnego problemu, a mianowicie:<br />

znalezienie miejsca, obecnie zaczyna by powodem nieko cz cych si kłopotów.<br />

Ot, i wszystko. Czy trzeba szuka zjawiska bardziej zwykłego, bardziej znanego i bardziej stałego<br />

w naszym współczesnym yciu? Spróbujmy przekłu powierzchni tej obserwacji, a staniemy<br />

zdumieni przed niespodziewanym ródłem, w którym odbijaj ce si wiatło dnia, naszego obecnego<br />

1 W ksi ce Espana invertebrada opublikowanej w 1921 roku, w artykule w „El Sol"<br />

zatytułowanym Masas (1926) ł w trakcie dwu wykładów wygłoszonych w Asociación de Amigos<br />

del Arte (Towarzystwo Przyjaciół Sztuki), w Buenos Aires (1928) zajmowałem si ju tematem,<br />

który w tym eseju chciałbym szerzej rozwin . Pragn , tu zebra i uzupełni to, co zostało ju<br />

powiedziane, tak by powstała z tego pewna organiczna doktryna obejmuj ca cało najwa<br />

niejszego dla naszych czasów zjawiska.<br />

1


dnia, objawi cały jego bogaty, wewn trzny koloryt.<br />

Có takiego zobaczymy i czegó to widok tak nas zadziwi? Ujrzymy tłum jako taki, korzystaj cy ze<br />

stworzonych przez cywilizacj pomieszcze i urz dze . Po krótkim namy le zadziwi nas własne zdumienie.<br />

Bo czy nie jest to sytuacja idealna? Miejsca w teatrze s przecie stworzone po to, by je zajmowa<br />

, a zatem chodzi o to, by sala była pełna. To samo mo na powiedzie o miejscach siedz cych<br />

w poci gu i pokojach w hotelu. Tak; fakt ten nie ulega w tpliwo ci. Rzecz jednak w tym, e przedtem<br />

pomieszczenia te nigdy nie bywały pełne, natomiast teraz cz sto s przepełnione, a co wi cej, nie<br />

wszyscy, którzy chcieliby z nich korzysta , mog dosta si do rodka. Tak wi c, chocia jest to<br />

zjawisko naturalne i logicznie uzasadnione, to jednak trzeba sobie zda spraw z tego, e kiedy ono<br />

nie istniało, a obecnie jak najbardziej istnieje; a zatem mamy do czynienia ze zmian , z nowo ci ,<br />

która usprawiedliwia, przynajmniej pocz tkowo, nasze zdziwienie.<br />

Zdziwienie, zaskoczenie to pocz tek zrozumienia. To specyficzny i ekskluzywny sport i luksus<br />

intelektualistów. Dlatego te charakterystycznym dla nich gestem jest patrzenie na wiat<br />

rozszerzonymi ze zdziwienia renicami. Cały otaczaj cy nas wiat jest dziwny i cudowny, je li na<br />

spojrze szeroko otwartymi oczami. To wła nie, uleganie radosnemu zdziwieniu, jest rozkosz dla<br />

futbolisty niedost pn , natomiast dzi ki niej intelektualista idzie przez ycie pogr ony<br />

w nieko cz cym si , wizjonerskim upojeniu, którego oznak zewn trzn jest zdziwienie widoczne<br />

w oczach. Dlatego te dla staro ytnych symbolem Minerwy była sowa, ptak, którego oczy s zawsze<br />

szeroko otwarte, jak gdyby w niemym zdziwieniu.<br />

Aglomeracja, przepełnienie — były to zjawiska, które niegdy nale ały do rzadko ci. Dlaczego<br />

obecnie stały si tak cz ste?<br />

Obecne tłumy nie wyłoniły si z nico ci. W okresie ostatnich około pi tnastu lat liczba ludno ci nie<br />

uległa jakim wi kszym zmianom. Wydaje si rzecz naturaln , e po zako czeniu wojny liczba ta<br />

nawet nieco zmalała. I tak dochodzimy tu do pierwszego wa nego stwierdzenia. Osoby składaj ce si<br />

obecnie na owe tłumy istniały równie wcze niej, ale nie jako tłum. Rozproszone po wiecie, samotne<br />

b d w małych grupkach, wiodły ywot oddzielny, niezale ny, jak gdyby w pewnej odległo ci od innych.<br />

Ka da taka osoba czy grupka zajmowały własne miejsce b d to na wsi, b d w miasteczku,<br />

b d w dzielnicy du ego miasta.<br />

Teraz nagle przybrały kształt aglomeracji i gdziekolwiek spojrzymy, mamy przed oczami tłumy.<br />

Gdziekolwiek? Ale nie; dokładniej rzecz bior c w miejscach najlepszych, b d cych stosunkowo wyrafinowanym<br />

tworem kultury ludzkiej, które uprzednio zarezerwowane były dla mniejszej liczby ludzi,<br />

dla mniejszo ci.<br />

Tłum stał si nagle widoczny, zaj ł w społecze stwie miejsce uprzywilejowane. Przedtem, je eli<br />

nawet istniał, to pozostawał niezauwa ony, był gdzie w tle społecznej sceny; teraz wysun ł si na sam<br />

rodek, stał si główn postaci sztuki. Nie ma ju bohaterów, jest tylko chór.<br />

Poj cie tłumu ma charakter ilo ciowy i wizualny. Przetłumaczmy je, nic w nim nie zmieniaj c, na<br />

j zyk socjologii. Oka e si , e mamy do czynienia z ide mas społecznych. Społecze stwo jest zawsze<br />

dynamicznym poł czeniem dwu czynników: mniejszo ci i mas. Na mniejszo składaj si osoby lub<br />

grupy osób charakteryzuj ce si pewnymi szczególnymi cechami. Natomiast masa to zbiór osób nie<br />

wyró niaj cych si niczym szczególnym. Tak wi c pod słowem „masy” nie nale y rozumie<br />

wył cznie czy przede wszystkim „mas robotniczych”. Masy to „ludzie przeci tni”. W ten sposób to, co<br />

było jedynie ilo ci , tłum, nabiera znaczenia jako ciowego; staje si wspóln jako ci , społeczn<br />

nijako ci . Masy to zbiór ludzi nie wyró niaj cych si niczym od innych, b d cych jedynie<br />

powtórzeniem typu biologicznego. Co udało nam si uzyska dzi ki owemu przej ciu od ilo ci do<br />

jako ci? To bardzo proste: dzi ki przej ciu do drugiego zrozumieli my pochodzenie pierwszego. Jest<br />

rzecz oczywist , wr cz banaln , e je li tłum tworzy si w normalny sposób, to u ludzi stanowi cych<br />

go pojawiaj si zbie ne d enia, idee, czy podobny styl ycia. Mówi si cz sto, e to samo dzieje si<br />

nieuchronnie z ka d grup społeczn niezale nie od tego, jak elitarn chciałaby by . I rzeczywi cie;<br />

ale jest jedna zasadnicza ró nica.<br />

W grupach, które nie s tłumem czy mas , rzeczywiste podobie stwo ich członków wynika z jakich<br />

wspólnych d e , wyznawania jakiej wspólnej idei czy poszukiwania podobnego ideału, które<br />

to cele same w sobie przyci gaj du liczb ludzi. Dla powstania jakiejkolwiek mniejszo ci<br />

2


konieczne jest, by uprzednio ka dy z jej członków wyst pił z tłumu kieruj c si jak specjaln ,<br />

stosunkowo indywidualn , racj . A zatem jego podobie stwo do innych członków mniejszo ci jest<br />

wtórne, jest faktem zaistniałym ju po wyodr bnieniu si jednostek z tłumu, przez to samo za jest<br />

w du ej mierze podobie stwem w niepodobie stwie. Bywa, e cech wyró niaj c członków danej<br />

grupy jest ich konflikt ze społecze stwem; istniej w Anglii grupy ludzi, którzy sami siebie nazywaj<br />

„nonkonformistami”, co znaczy, e ł czy ich jedynie to, e nie zgadzaj si z tłumem. Owo d enie do<br />

ł czenia si w mniejszo po to wła nie, by przeciwstawi si wi kszo ci, jest charakterystyczne dla<br />

procesu powstawania ka dej mniejszo ci. Mallarme, mówi c o niewielkiej grupce ludzi, którzy<br />

przyszli posłucha koncertu wybitnego, ale trudnego muzyka, powiada, e obecno tej małej liczebnie<br />

publiczno ci podkre la nieobecno niesko czenie liczniejszego motłochu.<br />

Rzeczywi cie, masy mo na zdefiniowa jako zjawisko psychologiczne; nie musi to by koniecznie<br />

tłum zło ony z indywidualnych jednostek. Mo emy łatwo stwierdzi , czy dana osoba nale y do masy<br />

czy nie. Mas stanowi ci wszyscy, którzy nie przypisuj sobie jakich szczególnych warto ci —<br />

w dobrym tego słowa znaczeniu czy w złym — lecz czuj si „tacy sami jak wszyscy” i wcale nad tym<br />

nie bolej , przeciwnie, znajduj zadowolenie w tym, e s tacy sami jak inni. Wyobra my sobie teraz<br />

człowieka skromnego, który próbuj c dokona oceny własnej warto ci, zadaje sobie pytanie, czy<br />

posiada jakie szczególne zdolno ci, czy wybija si w jakiejkolwiek dziedzinie ycia, poczym<br />

ostatecznie dochodzi do wniosku, e niestety adnych szczególnych zdolno ci czy zalet nie posiada.<br />

Człowiek ten czuje si szary, bezbarwny i skrzywdzony przez los, ale nie czuje si „mas ”.<br />

Kiedy si mówi o „wybranych mniejszo ciach” cz sto zniekształca si znaczenie tego okre lenia<br />

nie dostrzegaj c tego, e człowiek wybrany to nie kto butny i bezczelny uwa aj cy si za lepszego od<br />

innych, lecz ten, który wymaga od siebie wi cej ni inni, nawet je li nie udaje mu si samemu tych<br />

wymaga zaspokoi . Nie ulega w tpliwo ci, e to wła nie jest najbardziej podstawowym kryterium<br />

podziału ludzko ci na dwa typy osobników: tych, którzy stawiaj sobie du e wymagania, przyjmuj c<br />

na siebie obowi zki i nara aj c si na niebezpiecze stwa i tych, którzy nie stawiaj sobie samym adnych<br />

specjalnych wymaga , dla których y , to pozostawa takim, jakim si jest, bez podejmowania<br />

jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia, to płyn przez ycie jak boja poddaj ca si biernie<br />

zmiennym pr dom morskim.<br />

Przypomniało mi to, e na ortodoksyjny buddyzm składaj si dwie zasadniczo ró ne religie: jedna<br />

bardziej wymagaj ca i trudna oraz druga bardziej swobodna i łatwa: Mahayana — „wielki pojazd” czy<br />

„wielki wóz” — i Hinayana — „mały wóz”, „mniejsza cie ka”. Istotne jest to, z którym „wozem”<br />

zwi emy własne ycie, maksymalnych czy te minimalnych wymaga .<br />

Podział społecze stwa na mas i wybrane mniejszo ci nie jest zatem podziałem na klasy społeczne,<br />

lecz na klasy ludzi i nie mo na go ł czy z podziałem na klasy wy sze i ni sze. Oczywi cie, istnieje<br />

prawdopodobie stwo, e w klasach wy szych, w okresie kiedy status ten osi gaj i kiedy rzeczywi cie<br />

na zasługuj , napotkamy wi cej osób, które zwi zały swoje ycie z „wielkim wozem”, podczas gdy<br />

klasy ni sze składaj si zazwyczaj z osobników pozbawionych jakich szczególnych warto ci. Jednak<br />

e, dokładnie rzecz bior c, w łonie ka dej klasy społecznej istnieje masa i autentyczna mniejszo .<br />

Jak to wkrótce zobaczymy, cech charakterystyczn naszych czasów jest panowanie masy, tłumu,<br />

nawet w grupach o elitarnych dotychczas tradycjach.<br />

Tak wi c tak e w dziedzinie ycia intelektualnego, które z samej swej istoty wymaga okre lonych<br />

kwalifikacji, daje si zauwa y stały wzrost znaczenia pseudointelektualistów, niedouczonych, nie b -<br />

d cych w stanie osi gn nale ytych kwalifikacji i którzy z natury rzeczy powinni by w tej dziedzinie<br />

zdyskwalifikowani. To samo mo na powiedzie o wielu potomkach „arystokracji” zarówno w linii<br />

m skiej jak i e skiej. Z drugiej strony nie jest obecnie wcale rzadko ci natrafienie w ród robotników,<br />

którzy niegdy słu yli jako typowy przykład tego, co nazywamy „mas ”, na jednostki<br />

o umysłach w najwy szym stopniu uporz dkowanych i zdyscyplinowanych.<br />

Otó , istnieje w społecze stwie olbrzymia ró norodno czynno ci, zaj i funkcji, które z natury<br />

rzeczy maj szczególny charakter i, co za tym idzie, nie mog by nale ycie wykonywane przez ludzi<br />

pozbawionych pewnych specjalnych uzdolnie . Przykładem mog tu by pewnego typu przyjemno ci<br />

artystyczne o elitarnym charakterze albo te sprawowanie funkcji w rz dzie i wygłaszanie politycznych<br />

ocen na temat spraw ycia publicznego. Niegdy te szczególnego rodzaju czynno ci<br />

3


wykonywane były przez mniejszo o odpowiednich kwalifikacjach, lub przynajmniej przez<br />

mniejszo ci, które przypisywały sobie posiadanie tych kwalifikacji. Masy nie starały si ingerowa<br />

w te zagadnienia; były bowiem wiadome tego, e chc c wzi w nich udział musiałyby, zgodnie<br />

z natur rzeczy, zdoby owe szczególne zdolno ci, a tym samym przestałyby by mas . Znały sw rol<br />

i miejsce w zdrowej dynamice społecznej.<br />

Wracaj c teraz do zjawisk i faktów, o których mowa była na pocz tku, mo emy stwierdzi , i s<br />

one niew tpliwie zwiastunami zmian zachodz cych w postawach mas. Wskazuj na to, e masy zdecydowały<br />

si wysun w społecze stwie na pierwszy plan, zakupuj c lokale, korzystaj c z urz dze<br />

i zaznaj c przyjemno ci, które dot d zarezerwowane były dla bardzo nielicznych. Jest rzecz<br />

oczywist , e na przykład wspomniane wy ej pomieszczenia, ze wzgl du na ograniczon przestrze ,<br />

nie były planowane z my l o tłumie, który obecnie si przez nie przelewa unaoczniaj c nam dobitnie<br />

i namacalnie powstanie nowego zjawiska: masy, która nie przestaj c by mas zajmuje miejsce<br />

mniejszo ci.<br />

Nikt chyba nie b dzie ubolewał nad tym, e wi ksza liczba ludzi czerpie obecnie wi cej<br />

przyjemno ci z ycia ni kiedy , tym bardziej, je li maj po temu ch ci i rodki. Zło tkwi w tym, e<br />

owa podj ta przez masy decyzja o przyswojeniu sobie wła ciwego mniejszo ciom sposobu ycia nie<br />

ogranicza si i nie mo e si ograniczy jedynie do dziedziny przyjemno ci, lecz staje si ogóln cech<br />

naszych czasów. Dlatego te — uprzedzaj c to, o czym b dzie mowa dalej — uwa am, i zmiany<br />

polityczne ostatnich lat zwiastuj nie co innego, jak polityczn dyktatur mas. Stara demokracja<br />

utrzymywała si przy yciu dzi ki liberalizmowi i entuzjastycznej wierze w moc prawa. Jednostka,<br />

posłuszna tym zasadom, musiała narzuci samej sobie, a nast pnie utrzyma , pewn dyscyplin .<br />

Mniejszo ci mogły y i działa pod osłon zasad liberalizmu i przy przestrzeganiu zasad<br />

praworz dno ci. Demokracja i prawo — współ ycie zgodne z normami praworz dno ci, to były<br />

synonimy. Obecnie jeste my wiadkami triumfu hiperdemokracji, w ramach której masy działaj bezpo<br />

rednio, nie zwa aj c na normy prawne, za pomoc nacisku fizycznego i materialnego, narzucaj c<br />

wszystkim swoje aspiracje i upodobania. Fałszem jest interpretowanie nowej sytuacji jako takiej,<br />

w której masy, zm czone polityk , składaj jej prowadzenie w r ce ludzi o szczególnych w tym kierunku<br />

uzdolnieniach. Wr cz odwrotnie. Tak było przedtem, była to demokracja liberalna. Masy zakładały<br />

mniej lub bardziej ch tnie, e mniejszo dzier ca władz polityczn , mimo wszystkich<br />

swych wad i słabo ci, zna si jednak nieco lepiej na sprawach publicznych. Dzisiaj natomiast masy s<br />

przekonane o tym, e maj prawo nadawa moc prawn i narzuca innym swoje, zrodzone<br />

w kawiarniach, racje. W tpi , czy udałoby si znale w dziejach jaki inny okres, w którym tłum<br />

sprawowałby władz w sposób tak bezpo redni jak w naszych czasach. Dlatego te wyst puj ce<br />

obecnie zjawisko nazywam hiperdemokracj .<br />

To samo ma miejsce w innych dziedzinach ycia, a szczególnie w sferze intelektualnej. By mo e<br />

myl si , ale wydaje mi si , e obecnie pisarz, kiedy bierze do r ki pióro, by napisa co na znany mu<br />

gruntownie temat, powinien pami ta o tym, e przeci tny czytelnik, dot d tym problemem nie zainteresowany,<br />

nie b dzie czytał dla poszerzenia własnej wiedzy, lecz odwrotnie — po to, by wyda na<br />

autora wyrok skazuj cy, je li tre jego dzieła nie b dzie zbie na z banaln przeci tno ci umysłu<br />

owego czytelnika. Je li składaj ce si na mas jednostki uwa aj si za szczególnie uzdolnione, to<br />

mamy wówczas do czynienia tylko z bł dem jednostkowym, nie z socjologicznym przewrotem. Dla<br />

chwili obecnej charakterystyczne jest to, e umysły przeci tne i banalne, wiedz c o swej przeci tno ci<br />

i banalno ci, maj czelno domaga si prawa do bycia przeci tnymi i banalnymi i do narzucania<br />

tych cech wszystkim innym. W Ameryce Północnej powiada si : by innym to by nieprzyzwoitym.<br />

Masa mia d y na swojej drodze wszystko to, co jest inne, indywidualne, szczególne i wybrane. Kto<br />

nie jest taki sam jak wszyscy, kto nie my li tak samo jak wszyscy, nara a si na ryzyko eliminacji.<br />

Oczywi cie, „wszyscy” to wcale nie „wszyscy”. Normalnie rzecz bior c „wszyscy” to cało , na któr<br />

składaj si masy i wyró niaj ce si pewnymi szczególnymi cechami mniejszo ci. Obecnie wszyscy to<br />

tylko masa..<br />

Taka wła nie jest straszliwa prawda o naszych czasach, przedstawiona brutalnie i bez osłonek.<br />

4


II<br />

Podniesienie si poziomu dziejów<br />

Taka wła nie jest straszliwa prawda o naszych czasach, przedstawiona brutalnie i bez osłonek. Co<br />

wi cej, jest to zupełnie nowe zjawisko w dziejach naszej cywilizacji. Nigdy, przez całe wieki jej<br />

rozwoju, nic podobnego nie miało miejsca. Szukaj c odniesienia do zjawisk podobnych musimy<br />

wyskoczy z ram własnych dziejów i zanurzy si w zupełnie innym wiecie, w innym ywiole; musimy<br />

przenikn do wiata staro ytnego, do czasów, gdy zbli ał si ju jego upadek. Historia<br />

Imperium Rzymskiego jest tak e histori powstawania mas dochodz cych stopniowo do władzy, które<br />

unicestwiaj b d pochłaniaj rz dz ce mniejszo ci i zajmuj ich miejsce. W owych czasach mo na<br />

tak e zauwa y zjawisko aglomeracji, przepełnienia. Dlatego te trzeba było wówczas, podobnie jak<br />

dzisiaj — jak to słusznie zauwa ył Spengler — wznosi budowle o olbrzymich rozmiarach. Epoka mas<br />

to epoka kolosów 2 .<br />

yjemy w okresie brutalnej i bezwzgl dnej władzy mas. Doskonale; ju dwa razy nazwali my t<br />

władz „brutaln ”, tym samym spłacili my danin nale n bogom pospolito ci; teraz mo emy ju ,<br />

z wa nym biletem w r ku, zagł bi si ochoczo w temacie, przyjrze si widowisku od wewn trz. Czy<br />

mo e my leli pa stwo, e zadowol si tym krótkim opisem, by mo e dokładnym, ale zewn trznym,<br />

daj cym jedynie powierzchowny obraz problemu? Nie; bo dopiero kiedy si we zagł bimy, patrz c<br />

na cał spraw z perspektywy przeszło ci, to uka e si naszym oczom cały przera aj cy ogrom tego<br />

pot nego zjawiska. Gdybym si tym zadowolił i tym samym zako czył niniejszy esej, to czytelnik<br />

mógłby pomy le (i byłby w pełni usprawiedliwiony), e owo cudowne wprost wypłyni cie mas na<br />

powierzchni dziejów sprowokowało mnie jedynie do wygłoszenia kilku pejoratywnych,<br />

pogardliwych słów odzwierciedlaj cych po cz ci pogard , a po cz ci wstr t; jestem przecie znany<br />

jako gorliwy zwolennik radykalnie arystokratycznej interpretacji dziejów 3 . Dlatego radykalnie, e<br />

nigdy nie powiedziałem, i społecze stwo ludzkie powinno by arystokratyczne. Powiedziałem<br />

znacznie wi cej, i dalej w to wierz , a ka dy dzie utwierdza mnie coraz mocniej w tym przekonaniu,<br />

e mianowicie społecze stwo ludzkie jest zawsze arystokratyczne, czy tego chce, czy nie, dzieje si<br />

tak z samej jego istoty. Jak długo jest arystokratyczne, jest społecze stwem, a im mniej jest arystokratyczne,<br />

tym mniej jest społecze stwem. Mówi tu oczywi cie o społecze stwie, a nie o pa stwie.<br />

Nikt nie powinien uwa a , e arystokratyczne zachowanie polega na przybraniu, wobec gro nie<br />

wrz cej gniewem masy, kapry no-zmanierowanej miny dworaka z Wersalu. Wersal — mam tu na<br />

my li Wersal min i kaprysów — to nie jest arystokracja, a nawet wr cz przeciwnie: to mier i gnicie<br />

wspaniałej niegdy arystokracji. Dlatego te jedyne, co u tych stworze zostało z arystokracji, to<br />

dostojny gest, z jakim przyjmowali spadaj c na ich szyj gilotyn ; godzili si na ni jak wrzód godzi<br />

si na ci cie skalpela. Nie, ten kto rzeczywi cie poczuwa si do prawdziwie gł bokiej misji, jak ma<br />

do spełnienia ka da arystokracja, na widok masy rozpala si płomieniem działania podobnym temu,<br />

który pochłania dusz rze biarza na widok dziewiczej bryły marmuru. Arystokracja społeczna nie<br />

przypomina w niczym owej niewielkiej grupki ludzi, która ro ci sobie wył czne prawo do bycia<br />

społecze stwem, która sama siebie nazywa „towarzystwem” 4 * i której ycie polega na wzajemnym<br />

zapraszaniu si lub nie. Skoro wszystko na tym wiecie ma swoj racj bytu i swoj misj do<br />

spełnienia, maj je równie owe malutkie „ wiaty elegancji”, ale jest to misja podrz dna i zupełnie<br />

nieporównywalna do herkulesowych wprost zada , jakie stoj przed autentycznymi arystokracjami.<br />

2 Tragiczne w tym procesie jest to, e jednocze nie z powstawaniem aglomeracji zaczynała wyludnia si wie , co<br />

w sposób nieunikniony poci gało za sob spadek liczby mieszka ców Imperium.<br />

3 Patrz Espana invertebrada, 1921 — to data pierwszej publikacji w formie serii artykułów w dzienniku „El Sol".<br />

Korzystam tu z okazji, by zwróci uwag cudzoziemcom pisz cym obficie na temat moich prac i maj cych cz sto<br />

trudno ci ze sprecyzowaniem daty ich pierwszej publikacji, e prawie ka da moja praca ukazywała si najpierw pod<br />

postaci artykułu b d serii artykułów prasowych. Cz sto upływało wiele lat zanim zostawały one zebrane i wydane<br />

w formie ksi kowej [1946].<br />

4 * Nieprzetłumaczalna gra słów, po hiszpa sku zarówno „społecze stwo" jak i „towarzystwo" — to „sociedad"<br />

[Wszystkie przypisy oznaczone gwiazdkami pochodz od redakcji przekładu polskiego].<br />

5


Nie miałbym nic przeciwko przedstawieniu pa stwu sensu istnienia owego eleganckiego wiata, na<br />

pierwszy rzut oka tak bezsensownego; ale zajmujemy si teraz innym, bez porównania powa niejszym<br />

tematem. Zreszt , owo „lepsze towarzystwo” poddaje si tak e wpływom naszych czasów. Du o dała<br />

mi do my lenia pewna młoda dama, sam wdzi k młodo ci, gwiazda pierwszej wielko ci na<br />

firmamencie madryckiego towarzystwa, która mi powiedziała niedawno, e: „Nie znosz bali, na które<br />

zaproszonych jest mniej ni osiemset osób”. Dzi ki temu zdaniu poj łem, e styl bycia mas odnosi<br />

dzi triumfy we wszystkich dziedzinach ycia, przenikaj c nawet do tych ostatnich zak tków, które<br />

wydawały si zarezerwowane dla the happy few.<br />

Tak wi c obca mi jest zarówno wszelka interpretacja naszych czasów, która by nie dostrzegała pozytywnych<br />

cech tkwi cych gdzie w gł bi zjawisko dominacji mas, jak równie obcy mi s ci, którzy<br />

si na ni rado nie godz i w których nie budzi ona dreszczu grozy. Ka de przeznaczenie jest dramatyczne<br />

i tragiczne w swym ostatecznym wymiarze. Kto nigdy nie wyczuwał pod swymi palcami pulsuj<br />

cego niebezpiecze stwa naszych czasów, kto nigdy nie si gn ł do samych wn trzno ci przeznaczenia,<br />

ten mo e powiedzie , e głaskał si jedynie po własnym, z ółkłym policzku. Straszliwym,<br />

przera aj cym składnikiem naszego przeznaczenia jest gwałtowny, mia d cy wszystko, moralny bunt<br />

mas, wspaniały, nieokiełznany i dwuznaczny jak wszelkie przeznaczenie. Dok d nas zaprowadzi? Czy<br />

jest absolutnym złem, czy te mo e obróci si na dobre? Oto jest, olbrzymi i pot ny, rozparty<br />

w naszych czasach jak mityczny gigant, kosmiczny znak zapytania, o dwuznacznym jak zawsze<br />

kształcie, maj cym w sobie co z szubienicy i gilotyny, ale tak e co , co by mo e przypomina ma<br />

łuk triumfalny!<br />

Zjawisko, którego anatomi chcemy pozna , mo na uj w dwu stwierdzeniach: po pierwsze, masy<br />

s obecnie w posiadaniu całego wachlarza mo liwo ci yciowych, który jest w du ej mierze zbie ny<br />

z tym, co dot d wydawało si zarezerwowane wył cznie dla mniejszo ci; po drugie, masy zhardziały<br />

w stosunku do mniejszo ci; nie s im posłuszne, nie na laduj ich ani nie szanuj , a raczej wprost przeciwnie,<br />

odsuwaj je na bok i zajmuj ich miejsce.<br />

Przeanalizujmy teraz pierwsze stwierdzenie. Chc przez nie powiedzie , e masy korzystaj<br />

obecnie zarówno z przyjemno ci, jak i akcesoriów wymy lonych niegdy przez grupy wybrane i tylko<br />

im wła ciwych, na ich wył czny u ytek. Charakterystyczne dla obecnych mas apetyty i potrzeby<br />

uznawano niegdy za objaw wyrafinowania, poniewa były własno ci niewielu. Oto banalny<br />

przykład: w roku 1820 było w Pary u nie wi cej jak dziesi łazienek w mieszkaniach prywatnych;<br />

patrz Pami tniki hrabiny de Boigne. Ale co wi cej: masy znaj obecnie i u ywaj w sposób do<br />

efektywny wielu technik, które niegdy znane były jedynie wyspecjalizowanym jednostkom.<br />

Nie chodzi tu jedynie o techniki materialne, ale tak e o co wa niejszego, o techniki prawne i społeczne.<br />

W wieku XVIII pewne mniejszo ci dokonały odkrycia, e ka dy człowiek, przez sam fakt<br />

przyj cia na wiat i bez potrzeby zdobywania jakichkolwiek szczególnych kwalifikacji, nabywa pewne<br />

podstawowe prawa polityczne, tak zwane prawa człowieka i obywatela, a tak e, e prawa te, wspólne<br />

dla wszystkich, s w ogóle jedynymi rzeczywi cie istniej cymi. Wszelkie inne prawa wynikaj ce ze<br />

szczególnych uzdolnie zostały odrzucone i pot pione jako przywileje. Pocz tkowo była to czysta<br />

teoria, my l zrodzona w głowach niewielkiej grupki ludzi; nast pnie ci nieliczni, owa lepsza<br />

mniejszo , zacz li wciela ide w ycie narzucaj c j innym i domagaj c si posłuchu. Jednak e<br />

przez cały wiek XIX masy, cho pełne entuzjazmu dla tych idei jako ideału, nie czuły ich w sobie, nie<br />

były nimi na tyle przepojone, by d y do wcielenia ich w ycie inaczej jak w ramach<br />

demokratycznego prawodawstwa, dalej tkwi c w tej samej samo wiadomo ci, co w czasach ancien<br />

regime'u. „Lud” — bo tak zacz to wówczas nazywa masy — wiedział ju , e sprawuje władz , ale<br />

jeszcze w to nie wierzył. Obecnie ideał ten przekształcił si w rzeczywisto , nie odzwierciedlon<br />

w kodeksach prawnych b d cych przecie schematami le cymi na zewn trz ycia publicznego, lecz<br />

zakorzenion gł boko w sercu ka dej jednostki, niezale nie od tego, jakie s jej pogl dy, nawet je li s<br />

one skrajnie reakcyjne: to znaczy nawet je li dana jednostka sw działalno ci burzy i unicestwia<br />

instytucje, które owe prawa sankcjonuj . Moim zdaniem, kto nie zrozumie tej dziwnej sytuacji moralnej<br />

mas, ten nie b dzie w stanie wytłumaczy sobie adnego z zachodz cych obecnie zjawisk. Poj cie<br />

panowania jednostki pozbawionej jakichkolwiek kwalifikacji, ludzkiej jednostki biologicznej jako takiej,<br />

przeszło od stadium ideału prawnego, którym było niegdy , do stadium stanu psychologicznego<br />

6


kształtuj cego mentalno przeci tnego człowieka. Prosz teraz zauwa y , e w momencie, kiedy co ,<br />

co dotychczas było ideałem, staje si składnikiem rzeczywisto ci, to od razu, w sposób nieunikniony<br />

i nieodwracalny, przestaje by ideałem. Presti i magiczny autorytet, owe oddziaływaj ce na człowieka<br />

atrybuty ideału, nagle si gdzie ulatniaj . Zrównuj ce ludzi prawa, owoc szlachetnej inspiracji<br />

demokratycznej, przekształciły si z d e i ideałów w potrzeby i wymagania, cz sto nawet<br />

nieu wiadomione.<br />

Otó , znaczenie tych praw polega na wyrwaniu duszy ludzkiej z wrodzonego jej stanu podda stwa<br />

i uległo ci oraz na wpojeniu jej pewnego rodzaju wiadomo ci jej pa sko ci i dostoje stwa. Czy nie<br />

o to chodziło? Czy nie chodziło o to, by ka dy człowiek poczuł si gospodarzem, panem siebie<br />

samego i swego ycia? W pełni si to udało. Na có wi c ju od trzydziestu lat narzekaj liberałowie,<br />

demokraci, post powcy? Czy s oni mo e jak te dzieci, które chc jakiej rzeczy, ale nie chc jej<br />

naturalnych nast pstw? Pragn li, by ka dy przeci tny człowiek poczuł si panem. No to nie powinni<br />

si teraz dziwi , e zachowuje si po pa sku, e da dla siebie udziału we wszystkich<br />

przyjemno ciach, e z pełnym zdecydowaniem narzuca innym swoj wol , e odrzuca wszelk<br />

słu alczo , e nikogo si nie słucha, e dba o swoje interesy i swój wolny czas, e przykłada du<br />

wag do stroju: s to pewne odwieczne i niezmienne cechy id ce w parze ze wiadomo ci pa sko ci.<br />

Obecnie zaczynaj to by cechy człowieka przeci tnego, masy.<br />

Stwierdzamy zatem, e współczesny przeci tny człowiek dysponuje mo liwo ciami yciowymi,<br />

które niegdy zarezerwowane były jedynie dla mniejszo ci stoj cych na najwy szych szczeblach<br />

hierarchii społecznej. Otó , ludzie przeci tni to jakby powierzchnia, po której tocz si dzieje ka dej<br />

epoki; w historii s oni tym, czym w geografii jest poziom morza. Je li wi c teraz przeci tny poziom<br />

znajduje si tam, gdzie uprzednio docierały jedynie arystokracje, to znaczy po prostu, e poziom<br />

dziejów nagle si podniósł. Skok ten dokonał si za ycia jednego pokolenia, cho poprzedzony był<br />

długimi i skomplikowanymi zmianami zachodz cymi w gł binach. Podniósł si poziom ycia w ogóle,<br />

dotyczy to wszystkich jego dziedzin. Mo na powiedzie , e współczesny prosty ołnierz ma wiele<br />

z dowódcy; współczesne wojsko składa si ju z samych dowódców. Wystarczy zaobserwowa<br />

energi , zdecydowanie, łatwo , z jak przeci tny osobnik prze dzi ku yciu, korzysta<br />

z nadarzaj cych si przyjemno ci, narzuca innym swoje decyzje.<br />

Wszystko, co dobre i co złe w tera niejszo ci i w najbli szej przyszło ci, ma sw przyczyn i swe<br />

korzenie w owym ogólnym podniesieniu si poziomu dziejowego.<br />

Dochodzimy teraz do zupełnie niespodziewanego stwierdzenia. To, e przeci tny poziom ycia<br />

osi gn ł obecnie wysoko , do jakiej niegdy wznie si mogła jedynie mniejszo , jest w Europie<br />

zjawiskiem nowym. Natomiast w Ameryce jest to zjawisko niejako przyrodzone, obecne od samych jej<br />

pocz tków. Pragn łbym by w tym miejscu dobrze zrozumiany, mam tu na my li wiadomo<br />

równo ci prawnej. Ów stan psychiczny, jaki daje poczucie bycia panem siebie i poczucie równo ci<br />

w stosunku do wszystkich innych, który w Europie był domen grup wybranych, w Ameryce był<br />

powszechn rzeczywisto ci od samego zarania jej dziejów, ju od XVIII wieku. I jeszcze jedna<br />

ciekawa zbie no ! Od chwili, kiedy w Europie ten stan psychiczny stał si udziałem zwykłych ludzi<br />

i podniósł si poziom ich egzystencji, styl ycia w Europie we wszystkich dziedzinach nabrał takiego<br />

kształtu, e wielu ludzi skłonnych było twierdzi , i „Europa si amerykanizuje”. Ci, którzy to mówi ,<br />

nie przydaj temu zjawisku wi kszego znaczenia, uwa aj , e chodzi tu jedynie o powierzchowne<br />

zmiany obyczaju, o mod ; zdezorientowani objawami zewn trznymi, przypisuj je jakiemu , bli ej<br />

nieokre lonemu, wpływowi Ameryki na Europ . Jest to, moim zdaniem, wielkie uproszczenie<br />

problemu, który jest znacznie gł bszy i bardziej zaskakuj cy.<br />

Grzeczno i uprzejmo nakazywałyby mi teraz powiedzie ludziom zza oceanu, e rzeczywi cie<br />

Europa si amerykanizuje, co zwi zane jest ze wzrastaj cym oddziaływaniem Ameryki na Europ . Ale<br />

nie; prawda popada tu w konflikt z uprzejmo ci i musi zatriumfowa . Europa wcale si nie amerykanizuje.<br />

Na razie nie udało si Europie odczu adnych powa niejszych wpływów ameryka skich. By<br />

mo e, teraz si to zaczyna; ale na pewno nie dotyczyło najbli szej przeszło ci, z której wyrasta nasza<br />

obecna tera niejszo . Mamy tu do czynienia z przera aj cym wprost nagromadzeniem fałszywych<br />

poj , które zaciemniaj pole widzenia zarówno nam, Europejczykom, jak i Amerykanom. Triumf<br />

mas, poci gaj cy za sob owo wspaniałe podniesienie si poziomu ycia, wypływa w Europie<br />

7


z przyczyn wewn trznych, jest nast pstwem dwu wieków prowadzonej przez post powców edukacji<br />

mas przy jednoczesnym bogaceniu si społecze stwa. Ale faktem jest, e rezultaty tych zmian s<br />

bardzo podobne do [najwa niejszych elementów kształtuj cych ycie Ameryki. Sytuacja moralna<br />

przeci tnego Europejczyka upodobniła si do sytuacji moralnej Amerykanina i obecnie, po raz<br />

pierwszy w dziejach, Europejczyk zaczyna rozumie ycie Ameryki, które przedtem było dla niego<br />

zagadkowe i pełne tajemnic. Nie mamy tu wi c do czynienia z jakim wpływem, co byłoby dosy<br />

dziwne, skoro byłby to wpływ wtórny, lecz z czym , czego my si jak dotychczas najmniej<br />

spodziewali, to jest ze zrównaniem. Europejczycy zawsze mieli mgliste wra enie, e poziom ycia<br />

w Ameryce jest wy szy ni na starym kontynencie. To mało analizowane, ale silnie odczuwane<br />

przypuszczenie zrodziło ogólnie przyjmowany i nigdy nie poddany w w tpliwo pogl d, e Ameryka<br />

to przyszło . Jest rzecz zrozumiał , e przekonanie ogólnie akceptowane i silnie zakorzenione<br />

w umysłach nie mogło unosi si na wietrze jak orchidee, o których powiada si , e rozwijaj si<br />

w powietrzu nie zapuszczaj c korzeni. Podstaw tego pogl du było owo mgliste postrzeganie<br />

wy szego przeci tnego poziomu ycia za oceanem kontrastuj cego z ni szym, w porównaniu<br />

z Europ , poziomem ycia elitarnych mniejszo ci. A historia, podobnie jak rolnictwo, rozwija si<br />

w dolinach, a nie na szczytach, na poziomie ycia przeci tnych ludzi, a nie wybijaj cych si<br />

mniejszo ci.<br />

yjemy w okresie zrównywania poziomów: zrównuj si maj tki, zacieraj si ró nice poziomu<br />

kulturalnego ró nych klas społecznych, zrównuj si płcie. Zrównuj si równie kontynenty.<br />

Poniewa dotychczas poziom ycia Europejczyka był ni szy, na owym zrównywaniu jedynie zyskuje.<br />

A wi c, z tego punktu widzenia, podnoszenie si mas oznacza wspaniały wzrost, mo liwo ci<br />

yciowych; czyli co zupełnie sprzecznego z tym, co mówi si cz sto o dekadencji Europy. Jest to<br />

powiedzenie mgliste i w najwy szym stopniu niejasne, bo nie wiadomo dobrze, o czym mowa: czy<br />

o pa stwach europejskich, czy o kulturze europejskiej, czy te o czym le cym gł biej i bez<br />

porównania wa niejszym, a mianowicie o europejskiej ywotno ci. O pa stwach europejskich<br />

i europejskiej kulturze b dziemy jeszcze mówili w dalszym ci gu tej pracy — i, by mo e, pogl d<br />

o ich dekadencji oka e si słuszny. Je li chodzi o ywotno europejsk to nale y od razu stwierdzi ,<br />

e pogl d taki jest z gruntu fałszywy. By mo e, stwierdzenie to wyda si pa stwu mniej<br />

nieprawdopodobne i bardziej przekonywaj ce, je li je wyra innymi słowami; chc wi c powiedzie ,<br />

i obecnie przeci tny Włoch, Hiszpan czy Niemiec pod wzgl dem ywotno ci i stylu ycia mniej si<br />

ró ni od Północnego Amerykanina czy Argenty czyka, ni to miało miejsce jeszcze trzydzie ci lat<br />

temu. Jest to fakt, o którym Amerykanie powinni pami ta .<br />

8

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!