02.10.2014 Views

Olsztyn 2008 - Portret

Olsztyn 2008 - Portret

Olsztyn 2008 - Portret

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

<strong>Olsztyn</strong> <strong>2008</strong>


Copyright @ Tomasz Białkowski<br />

ISBN 978-83-60477-12-0<br />

Copyright @ by Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”


cował człowiek, który prócz toczenia różnych<br />

Ojciec pracował w fabryce maszyn rolniczych.<br />

Trudno było ustalić, co on tam robił, nie miało<br />

to dla mnie zresztą większego znaczenia.<br />

Istotne było co innego. W fabryce ojca pra-<br />

Każdego popołudnia prosiłem ojca o taki<br />

nóż. Patrzyłem mu głęboko w oczy i żebrałem.<br />

wzięci, byłbym kolesiem z książek Fiedlera.<br />

Byłbym kimś.<br />

Generałowie, Ostatni Mohikanie Przemierzający<br />

Tętniący Step, Cichostopi Dakotowie.<br />

Byłbym z takim nożem jak Tecumseh,<br />

Winnetou i Napoleon Gór Skalistych razem<br />

wtedy jak ci wszyscy Tropiciele Śladów Łażący<br />

Po Górach Czarnych, Czerwonoskórzy<br />

słońcu stali, zakończony czubem. Nóż ten<br />

miał mieć drewnianą rękojeść, na której wycinać<br />

mógłbym żyletką zdobyte skalpy, łupy<br />

wojenne, czy co tam by mi wpadło. Byłbym<br />

Kiedy miałem sześć lat, zapragnąłem mieć<br />

nóż. Z szerokim ostrzem, z błyszczącej w<br />

Nóż<br />

5


6<br />

lu, była gimnastyka. Trzecią zaś muzyka, ale<br />

o tym później. Tu miłości ojca się gwałtownie<br />

kończyły. Wszystko pozostałe, włączając<br />

matkę, należy postawić na półkę z napisem<br />

i odważnych. Jak Winnetou. Drugą miłością<br />

ojca, może nawet większą niż zbieranie meta-<br />

z jego fabryki dającej wszystkim tyle szczęścia,<br />

byłem dumny z kraju ludzi pracowitych<br />

płynęła wilgoć. Naprawdę. Patrząc w migotliwy,<br />

czarno-biały płat, byłem dumny z ojca,<br />

nów bizon żrące złote łany, zadumane konwoje<br />

buraczanych przyczep, doznawałem dławiącego<br />

gardło uczucia wzruszenia. Po policzkach,<br />

jak po zagrzybionej ścianie klatki schodowej,<br />

oglądałem przemierzające horyzont traktory i<br />

ich rozrywające materię pługi, stada kombaj-<br />

wielkiej. Ozdobą kolekcji była maleńka armata,<br />

którą ojciec postawił na telewizor. Ilekroć<br />

czyniło nasze mikre mieszkanie miniaturowym<br />

muzeum przeszłości, dla równowagi<br />

bojowych. Jeszcze kilku innych przedmiotów,<br />

często niewiadomego zastosowania, co razem<br />

ne przedmioty. I tak, za drobną opłatą, byliśmy<br />

szczęśliwymi posiadaczami miniaturowej<br />

halabardy, miniaturowego hełmu rycerza<br />

średniowiecznego i równie mikrych toporów<br />

skomplikowanych części zębatych, ze swojej<br />

wyjącej maszyny wypuszczał różne estetycz-


To był mój moment, moja rola. Po wystającym<br />

udzie, jakimś cudownym półobrotem,<br />

-<br />

Piramida raz!<br />

tężały, na czoło wyłaziły żyły. Nagle, w chwili<br />

maksymalnej koncentracji, darł się:<br />

lewą nogę wystawiał do przodu, ramiona unosił<br />

ku górze. W napięciu czekał. Jego mięśnie<br />

Zawsze przed obiadem wyprowadzał nas za<br />

dom pod rozłożysty dąb. Stawał w rozkroku,<br />

nigdy nie odzyskał pełni sprawności. Piłki<br />

kopanej szczerze nienawidził.<br />

dramat. Ojciec źle wyskoczył do strzału w<br />

okienko i złamał paskudnie nadgarstek. Już<br />

Bo ojciec, jako wybitnie utalentowany gimnastyk,<br />

któregoś nudnego dnia dał się namówić<br />

na zajęcie pozycji bramkarza w meczu<br />

o nic. Z niewinnego „nic” zrobił się życiowy<br />

grać w tę piłkę. Gdybym mógł cofnąć czas! -<br />

powtarzał na okrągło.<br />

Cholera, diabeł mnie wtedy podkusił, żeby<br />

-<br />

Bogiem!<br />

zostałby championem,<br />

byłby kimś. Ojciec się mylił, jakby podarował<br />

mi ten pierdolony nóż, zostałby natychmiast<br />

ćwiczenia gimnastyczne. Twierdził, że gdyby<br />

nie wypadek z młodości, byłby mistrzem,<br />

„obowiązek”, tuż za miniaturową kuszą Wilhelma<br />

Tella. Tak więc ojciec upodobał sobie<br />

7


8<br />

Nóż ze świstem przeleciał przed nosami za-<br />

moje cudo. O kolana wycierałem mokre dłonie,<br />

kiedy mierzyłem do celu. Wreszcie rzuciłem.<br />

imitacji pomnika przyrody, stanę kilka kroków<br />

od naszego dębu i wypuszczę w jego kierunku<br />

pod drzewo. Cały dygotałem, nie mogłem<br />

się doczekać, kiedy, po odegraniu doskonałej<br />

marzenie się spełniło. Ojciec rozwinął lnianą<br />

szmatkę, na jego dłoniach ciążył nóż. Taki, jakiego<br />

pragnąłem, żadna zasrana miniaturka!<br />

Wyszliśmy za dom. Przez zaspy dotarliśmy<br />

naszym spektaklu.<br />

Któregoś lutowego, mroźnego dnia moje<br />

jak potęga nie do ruszenia. Matka, nie wiedzieć<br />

czemu, odmawiała stanowczo udziału w<br />

dłonie w węzęł. Myślałem wtedy, że jesteśmy<br />

wszyscy jak dąb obok, jak Bartek z Rogalina,<br />

Puszczałem jego głowę i wznosiłem się ku<br />

niebu. Na rozdygotanych nogach składałem<br />

Piramida dwa!<br />

-<br />

komendę:<br />

wydawał ojciec<br />

obsiadali jego uda, chwytali ojca za dłonie i<br />

jak szale wagi ciążyli ku trawie, czasem zaspom<br />

śnieżnym, kałużom, bo ojciec nie odpuszczał<br />

nigdy. Jak Old Shatterhand. A kiedy<br />

wzlatywałem na jego barki, kucałem na nich.<br />

Zaraz po tym moi dwaj bracia, niczym ptaki,


obiłem kominy, to po trzy paczki dziennie szło”.<br />

tysięcy niedopałków. Nawet Leonardo DiCaprio<br />

i jego filmowa partnerka zostali wykonani z kiepów.<br />

Autor, nie bez dumy, podkreśla, że wszystkie<br />

fajki wypalił osobiście. „Czasami było ciężko, jak<br />

do kin!? Bezrobotny z podolsztyńskiej wsi zbudował<br />

makietę Titanica. Obliczył, że zużył pięć<br />

że łącznie z dzisiejszymi ośmioma godzinami ludzie<br />

za oceanem kupili półtora miliarda biletów<br />

Obudź się, kochanieńki, już pora! Nowy dzień,<br />

nowe możliwości, nowe wyzwania! Czy wiesz,<br />

Ja Ciebie Zajebie. Jak porządna, na gwarancji,<br />

wiertarka Boscha:<br />

Siuksów... Jacy osadnicy? Facet wali jak niemiecka<br />

VIVA, jak Emsi Chujoza, jak Didżej<br />

Leżę na wąskim tapczanie zwinięty w embrion,<br />

a facet z radia wali jak osadnicy do<br />

Malarz Beckmann<br />

by wyrwać nóż, cofnąć się kilka kroków i ponowić<br />

rzut. A wtedy zamiast delikatnymi ruchami<br />

uwolnić go z drzewa, targnąłem nożem<br />

na bok i złamałem ostrze. Żenada.<br />

wistnych braci i na kilka centymetrów ugrzązł<br />

w miąższu. Szczęśliwy ruszyłem do drzewa,<br />

9


10<br />

Dla mnie, ale i też dla naszej reprezentacji<br />

narodowej. Jeśli można, to proszę bez kaucji<br />

że na dzień dzisiejszy przypadają moje trzydzieste<br />

urodziny. Proszę zatem o dobry dzień.<br />

z niej wyłażę, a wtedy chyba mnie widać. Pragnę<br />

też Panu Bogu nieśmiało przypomnieć,<br />

uwagi. Być może dzieje się tak dlatego, że<br />

mieszkam w piwnicy. Lecz przecież czasami<br />

Nim, chociaż On zupełnie nie zwraca na mnie<br />

o Myślę Boga. Pana pozdrowić pragnę a - J<br />

zadzwoń do nas, no, śmiało! Nie zapomniij o<br />

siódemce na starcie. Czy chciałbyś kogoś pozdrowić?<br />

obniżyło się jedenastokrotnie pogłowie owiec! No,<br />

nareszcie, podniosłeś się. Teraz weź słuchawkę i<br />

sześć milionów części Jumbo 747-400, połowa z<br />

tych części to nity! Zrób coś ze sobą, bądź produktywny,<br />

bądź kreatywny! Przez takich jak Ty, w<br />

naszym demokratycznym, prospołecznym kraju,<br />

dzisiejszy dzień. Wstawaj, przyjacielu, nie bądź<br />

leniem, kiedy Ty spałeś, pracowici ludzie policzyli<br />

Gogha? Cóż za imponująca suma, jaka by była,<br />

gdyby autor domalował brodę!? Kartka z kalendarza.<br />

Sto lat temu zmarł autor słów: „Kto rano<br />

wstaje temu Bozia daje”, niech to będzie motto na<br />

A co powiesz, kochanieńki, na siedemdziesiąt milionów<br />

dolców za „Autoportret bez zarostu” Van


yby. Zapewne słuchali hitu naszego superprzy-<br />

Nasi chłopcy są skoncentrowani na maksa, czas<br />

na przygotowania spędzili nad rzeką łapiąc<br />

A huzara ojciec w swych zbiorach nie miał!<br />

Kryptoreklama wdarła się nawet w takiej<br />

chwili – myślę, jeszcze żarliwiej szlifując kły.<br />

dupy zarozumiałym Szkopom!<br />

z tymi kutasami nigdy. Dzisiaj na dortmundzkiej<br />

ziemi, nasi huzarzy skopią w swych najkach<br />

Kochani, kochani! – drze się koleś. – I jeszcze<br />

raz powtarzam najważniejszą informację dzisiejszego<br />

dnia. Wieczorem Nasze Orły staną do<br />

boju z Niemcami! I co z tego, że nie wygraliśmy<br />

Wszyscy. Teraz podchodzę do zlewu. Woda<br />

jest zimna, aż do bólu zębów, trę szczękę raniąc<br />

dziąsła. Za mną drepce na swych krótkich<br />

nóżkach Marzenka. Gadzina kochana!<br />

wystrzelę w górę, jak kibice z siedzeń po golu<br />

strzelonym przez Naszych. A wtedy bójcie się!<br />

których kiedyś się wyrwę. Pytanie polega na<br />

tym, czy wryję się jeszcze głębiej w grunt, czy<br />

Słucham radia i krążę po piwnicy. Jeszcze<br />

zdążę wam opowiedzieć o moich lochach, z<br />

i bez zadatku. Dziękuję. A! I żeby łapy uschły<br />

temu, który wczoraj pociągnął mi komórkę!<br />

11


12<br />

ole, ole, odpierdol sieee! Musicie wiedzieć, że<br />

w tej opowieści będę używał słów powszechnie<br />

uważanych za nieprzyzwoite. Ma to swoje<br />

uzasadnienie psychologiczne, do którego<br />

Nie chce się odczepić. Ole, ole! Piłka w grze!<br />

Wiem, że wpadłem. Ty, Milowicz, posłuchaj:<br />

utkwił mi w pamięci. Tak się to określa. Coś<br />

utkwiło w pamięci i nie można tego z niej usunąć.<br />

To tak jak z jakąś melodią. Raz się usłyszy,<br />

a potem łazi za człowiekiem cały dzień.<br />

Nie, nie myślcie, że się znam na malarstwie.<br />

Ot, widziałem ten obraz w jakimś albumie i<br />

sterczące żebra, a w tle drabina do samego<br />

nieba. Po co właściwie taka wysoka drabina?<br />

krzyża”, myślę patrząc w odbicie. Męczennik<br />

na płótnie to dokładnie ty. Nieszczęśnik z owiniętą<br />

prześcieradłem miednicą. Ty masz slipy.<br />

No i nie masz włosów. Rozpostarte ramiona,<br />

pierdolca, wyłączam się. Wyglądasz człowieku<br />

jak Jezus z obrazu Beckmanna „Zdjęcie z<br />

damy sieee!<br />

Patrzę w lustro, na chwilę przestaję słuchać<br />

Ale jeśli Ekwador, to koleś przegiął. Ekwador<br />

nam dowalił w piątek dwa do nul. Ole, ole, nie<br />

Skąd on wziął te ole? Mundial zrobili Niemcy,<br />

my też ole nie bardzo. No chyba, że Ekwador.<br />

stojniaka Michała Milowicza! Ole, ole, piłka w<br />

grze, Polska, Polska wygra mecz! – drze się idol.


cie, a znam, to nacykają sobie zdjęć przy rogat-<br />

Taaa. Wiem ja coś o tych pieprzonych poetach-pedałach-dziennikarzach.<br />

Jak znam ży-<br />

Jak nie zostałem poetą<br />

cudownego objawienia w Gietrzwałdzie pielgrzymka<br />

złożona z olsztyńskich poetów i dziennikarzy.<br />

Idą, by pomodlić się za Naszych.<br />

Grunwaldu wypiekli dwa przypalone miecze.<br />

Właśnie w tej chwili wyruszyła do sanktuarium<br />

jednoczy się wokół naszych chłopców. Dwukrotnie<br />

wzrosła sprzedaż telewizorów, piekarze spod<br />

Ole, oleeee! W całym kraju trwają gorączkowe<br />

przygotowania do wieczornej batalii. Naród<br />

urodziny!<br />

namalował drabinę. Zdychał z głodu, a malował<br />

wyroby stolarskie. Chce mi spieprzyć<br />

mi zebrać myśli. Myślę o drabinie. O Maksie<br />

Beckmannie i jego drabinie do nieba. O głodnym<br />

zasrańcu, który, miast malować kwiatki i<br />

chodzić po Frankfurcie wesoło pogwizdując,<br />

szczęki, zaraz wszystko zetrę i będzie spokój.<br />

Na wieki wieków. Kiedy chodzę, łatwiej jest<br />

też dojdziemy. Ale wszystko w swoim czasie.<br />

Odchodzę od lustra, nie przestając trzeć<br />

13


14<br />

Teraz piękna, szeroka ulica nosi nazwę Alei<br />

Marszałka Józefa Piłsudskiego. Wieczorami,<br />

dymem. Swoją ulicę też. Może gdyby wiedzieli,<br />

co palą, oszczędziliby chociaż kawałek?<br />

na cześć i chwałę dzielnych żołnierzy radzieckich,<br />

którzy profesjonalnie puścili miasto z<br />

ulicy, przez którą człapałem. Zaraz po wojnie<br />

tę ulicę nazwano Zwycięstwa. Uczyniono to<br />

niewiele się zmieniło. Zanim wam opowiem<br />

o tym, jak nie zostałem poetą, kilka słów o<br />

pieniędzy za zakup nowej pary, nie miałem<br />

pieniędzy żadnych. Do dzisiaj w tej kwestii<br />

główną aleją miasta, a z pięty w bucie zionął<br />

wstyd. Nie miałem innego obuwia, nie miałem<br />

mogą jedynie stanowić służby mundurowe,<br />

ale o tym nieco później. Tak więc szedłem<br />

mi zimowy trzewik. Stary był, to i pękł. Nie<br />

miałem zresztą o to do niego jakiejś szczególnej<br />

pretensji. Cóż, początek lata obliguje do<br />

noszenia lżejszego kalibru obuwia. Wyjątek<br />

łem zostać takim poetą. Zajęcie przyjemne, w<br />

pewnych kręgach, można powiedzieć, prestiżowe.<br />

Nie ma co. A było to tak.<br />

Pewnego czerwcowego popołudnia pękł<br />

będzie, że biedacy nogi poranili. Jak szli. Co<br />

wam będę ściemniał, ja też kiedyś zapragną-<br />

kach <strong>Olsztyn</strong>a, wpakują w pekaes i wysiądą w<br />

świętym miejscu. Gnoje, cwaniacy. A potem


dostęp do szlifierki. Wyrok jest prawomocny.<br />

A przed wojną to była Kleebergerstrasse.<br />

młodym patriotom w wysokości pięciu tysięcy<br />

złotych dla każdego plus roczny, gratisowy<br />

ich do realiów gospodarki wolnorynkowej.<br />

Ponadto sąd czyni zadośćuczynienie sześciu<br />

Stawia się wniosek o przeredagowanie wypowiedzi<br />

Więźnia Magdeburga i dostosowanie<br />

iż „często bitwę wstrzymywano, by dać przejść<br />

kobietom i dzieciom”, operował czasem przeszłym.<br />

Gdyby rzeczony Marszałek uwzględnił<br />

pozostałe czasy, do tragedii by nie doszło.<br />

złamali jej nos. Winę za ten czyn ponosi Zwycięzca<br />

Wojny Roku Dwudziestego. Mówiąc,<br />

okolicach policyjnej hali sportowej świeżo<br />

ułożoną kostką brukową obrzucili wietnamską<br />

jadłodajnię, a na wysokości aresztu śledczego,<br />

wyrwali nastolatce aparat komórkowy i<br />

są przyzwyczajeni do otwartego wypowiadania<br />

swych uczuć”. Wyrazili i poszli dalej. W<br />

Zapewne wzięli sobie do serca słowa Męża<br />

Stanu, że „pochodzą z kraju, gdzie ludzie nie<br />

na Alei Marszałka i Wodza pokroiło nożykiem<br />

kurtkę licealisty wraz z owym w środku.<br />

na kolorowej trasie można spotkać spacerowiczów.<br />

Niedawno sześciu młodych piechurów<br />

kiedy ruch samochodowy się zmniejsza, a zachodzące<br />

słońce urokliwie łamie na dachach,<br />

15


16<br />

lecz przecież dopuszczalnego, marszu boso...<br />

Miejsce, gdzie się kierowałem, wymagało zachowania<br />

schludności i jeżeli już butów styczniowych,<br />

to przynajmniej całych.<br />

jak i temperatura, upoważniały do przewieszenia<br />

trepów przez ramię i awangardowego,<br />

głową. Cóż z tego, że dziurami wdzierało się<br />

świeże powietrze, cóż po tym, że pora roku,<br />

chwili trzasnął trzewik drugi. Ogarnęła mnie<br />

rozpacz, a Xawery pokiwał ze zrozumieniem<br />

ofierze mszy świętej, w chwili, gdy ksiądz w<br />

kościele Serca Jezusowego wygłaszał krzepiące<br />

słowo Pana, a skupiona dziatwa ciągnęła<br />

w cieniu obelisku papierochy, właśnie w tejże<br />

dziewcząt i chłopców, którzy opuszczali progi<br />

swych porządnych domów, by uczestniczyć w<br />

rozleciały się trzewiki. Tak więc, w chwili,<br />

kiedy mijałem miejsce niedzielnych spotkań<br />

Szubienice musiał bardzo, przy tym szybko,<br />

potrzebować pieniędzy. Być może jemu też<br />

talną rzeźbę dłuta Xawerego Dunikowskiego.<br />

Pomyślałem, że autor wielkiego Pomnika<br />

Wdzięczności na Placu Armii Czerwonej,<br />

znanego wśród młodzieży licealnej jako<br />

sprawił. Dochodziło południe, temperatura<br />

gwałtownie szła w górę. Minąłem monumen-<br />

Już, już, wracam do tego, jak nie zostałem<br />

poetą i szedłem do człowieka, który to


czości. Z pokorą chłopa, którego już poznaliście,<br />

podałem redaktorce maszynopis. Wiel-<br />

Najwyraźniej redaktorka dotrzegła od razu we<br />

mnie twórczy umysł. Kazała usiąść na mięciutkim<br />

fotelu, poprawiła loki i poczęstowała<br />

mineralną. Potem poprosiła o próbkę twór-<br />

Przyjęty zostałem uprzejmie, by nie powiedzieć<br />

serdecznie. Uścisnęliśmy sobie prawice.<br />

życiowej. O ładniutkiej asystentce nie wspomnę.<br />

strony, te włochate dywany utwierdziły mnie<br />

w przeświadczeniu o słuszności wyboru drogi<br />

chałupę i patrzy na wzbierające na horyzoncie<br />

chmurzyska. To sobie wyobraźcie. Z drugiej<br />

debiutant nie ma pokory, we mnie wtedy była<br />

pokora. Jak u chłopa, co rano wyszedł przed<br />

jeszcze całkiem do rzeczy. Jeszcze raz obleciałem<br />

wzrokiem dywan. Nie wiem, jak wyglądały<br />

ściany, zrozumcie mnie, nie miałem<br />

odwagi unieść głowy. I to wcale nieprawda, że<br />

stanąłem przed drzwiami do gabinetu redaktorki<br />

lokalnego pisma kulturalnego. Kobiety<br />

dra spodnie, czy sunę po miękkim dywanie<br />

dostatecznie płynnie, na tyle, by obserwująca<br />

mnie ładniutka poetka-asystentka nie zauważyła<br />

tych cholernych dziur!? Purpurowy<br />

Idąc przez elegancki hall, zastanawiałem<br />

się, czy dostatecznie nisko opuściłem na bio-<br />

17


18<br />

wtedy zrozumie, jak bardzo ją kocha. Zostawi<br />

chichoczących kolegów i wyjdą razem, objęci,<br />

go chce widzieć ona. No i widzi. Cierpliwie, w<br />

milczeniu czeka, aż chłopiec na nią spojrzy. A<br />

a vis ukochanego. Zbłąkany rycerz jest już trafiony.<br />

Nieprawda! Zmęczony, zamyślony, tak<br />

alkoholowy nie ma szans. Zatem, w trzynastej,<br />

pechowej zwrotce, z sercem bijącym siada vis<br />

zwrotki trud zostaje nagrodzony! Śledząc wybrańca<br />

odkrywa, że wieczory trawi on na dysputach<br />

z kolegami, usta wyśnione studząc piwem.<br />

Jej miłość może wszystko. Nawet nałóg<br />

dłużej biega, tym mocniej jest przeświadczona<br />

o trafności swego wyboru. Około dziesiątej<br />

niu. Jej bieg jest przetykany barwnymi wizjami<br />

tego, co będzie kiedy już go dopadnie, kiedy<br />

zajrzy mu w błękit oczu, z których uczucie<br />

wyjdzie całe. Dziewczyna w moim wierszu, im<br />

chłopak? Mijają się czasem w przejściu podziemnym,<br />

to wszystko. On nie wie o jej istnie-<br />

czyny zakochanej w nieznajomym młodzieńcu.<br />

Składała się z kilkunastu zwrotek, w trakcie<br />

których dziewczyna biega po deszczowym<br />

<strong>Olsztyn</strong>ie, próbując się dowiedzieć, kim jest<br />

wracał spokój. Ona zanurzyła się w lekturze.<br />

Była to rymowana historia pięknej dziew-<br />

kie wrażenie zrobił na mnie stół, pod który<br />

skwapliwie skryłem dziurawy bucior. Wolno


pod wrażeniem trafności uwag.<br />

coś o onomatopejach, aliteracji, odwoływała<br />

się do uniwersum. Po chwili znajdowałem się<br />

mówić. Początkowo wolno analizowała tekst,<br />

nawiązywała do tradycji literackiej, mówiła<br />

po połówce? Hmmm. Redaktorka wzięła butelkę<br />

mineralnej, wydudniła połowę i zaczęła<br />

ulgę, ciężko jest być samemu twórcą, co innego<br />

dwóch. O, to zupełnie inna sprawa. Odpowiedzialność<br />

za słowo rozkłada się na pół. Na<br />

połowę? Nieważne. A może jednak po pół,<br />

po mineralną. Przez chwilę patrzyła na ściany,<br />

być może żegnała się z nimi, bo oto zrozumiała,<br />

że człowiek siedzący naprzeciwko<br />

wkrótce zajmie jej miejce. A może poczuła<br />

noga kolegi jej wybrańca.<br />

Redaktorka skończyła czytanie, sięgnęła<br />

odprowadza go wzrokiem, który teraz kieruje<br />

pod stół, między uda, gdzie usadowiła się<br />

mu na więcej. Tylko jemu! I tak sobie siedzą w<br />

tym spisku, jego nogą złączeni, budują szczęście<br />

do chwili, kiedy On wstaje gwałtownie<br />

i zataczając się rusza do toalety. Dziewczyna<br />

nie spojrzy, tylko ta noga jego zakochana tak<br />

lezie... Głuptas, przecież kiedy wyjdą, pozwoli<br />

acz czule, po jej kostce, kolanie. Jak podąża!<br />

Tfu, jak pożąda! Jaki nieśmiały! Nawet na nią<br />

przejęci. Prawda, że pięknie? Chłopiec już to<br />

też zrozumiał, bo noga jego wędruje wolno,<br />

19


20<br />

na Alei Zwycięstwa. Oblała wodą z butelki<br />

pierś. Padła wymęczona w fotel, a ja zrozumiałem,<br />

że tych dywanów to ona mi nie odda.<br />

W życiu.<br />

perpektywy osoby trzeźwej - waliła redaktorka<br />

pisma literackiego jak Rosjanie z pepeszy<br />

O tym, że świat jest pijany, trzeba pisać z<br />

-<br />

życiową.<br />

prawdę jakąś zwykle sobie<br />

jego słowo uczeń wygląda z perspektywy osób<br />

trzecich bardzo estetycznie i krzepiąco. Młodzi<br />

ludzie powinni okazywać więcej pokory w<br />

relacjach ze starszymi ludźmi, noszącymi w<br />

nieprzystojne. No więc, redaktorka sadziła<br />

kurwami, a ja przytakiwałem ze zrozumieniem.<br />

Zawsze potakuję ze zrozumieniem.<br />

Uważam, że sytuacja nestor i łowiący każde<br />

wcześniej zaznaczyłem, to ja w tej opowieści<br />

będę używał słów powszechnie uznanych za<br />

Krzyczała tak z dobrych dziesięć minut. Nie<br />

będę przytaczał tego, co wrzeszczała. Jak już<br />

budy z tanim winem, w trakcie pisania trzeba<br />

myśleć, to jest, panie, bełkot!<br />

resztki platynowych loków - wtórność pod-<br />

targając się darła - - myślowy!<br />

Bałagan<br />

jętej tematyki! Rymy częstochowskie! Klęską<br />

naszej literatury jest pisanie z perspektywy


wyglądają na wietrze jak koniki polne, o klęczącym<br />

wikarym ukradkiem wiążącym sznu-<br />

nad ranem wódką, o ludziach spuszczających<br />

na sznurze trumnę, którzy w swych pelerynach<br />

korytarz nie zmieści. Wreszcie, zrezygnowany,<br />

kopnąłem drzwi i ruszyłem do windy. Zjechałem<br />

na parter i wszedłem do Androbanii.<br />

I gdy myślałem o grabarzach grzejących się<br />

sztywnych czterdzieści kilogramów dobra absolutnego,<br />

bo żadna trumna się w tak wąski<br />

zapomnę, że w dłoni ściskam torbę podróżną,<br />

że zaraz pojadę znieść po krętych schodach,<br />

a ja wtulę głowę w tego jej wytatuowanego<br />

gada, płaza, nieważne zresztą i przez chwilę<br />

łem ból w dłoni od walenia w pilśniową płytę.<br />

Uszy wypełniały mi słowa ojca: „Twoja babka,<br />

którą tak kochałeś, dzisiaj umarła”. I dalej<br />

tłukłem pięścią, wierząc, że się drzwi otworzą,<br />

na Żołnierskiej i nie czekając na windę pognałem<br />

pięć pięter pod drzwi jej pokoju. Czu-<br />

którą tak lubiłem głaskać. O tym, jak miesiąc<br />

wcześniej, rozpalony wbiegłem do akademika<br />

wolicie, Kaiserstrasse. Sunąc wolno w stronę<br />

Dworcowej, dawniej Kaliningradzka, a jeszcze<br />

dawniej to strach gadać, rozmyślałem o<br />

mojej Marzence. O jej jaszczurce na udzie,<br />

Pożegnaliśmy się jakoś w biegu, wyszedłem<br />

na Dąbrowszczaków, dawna Stalina lub, jak<br />

21


22<br />

I jeszcze coś wam powiem. Zawsze daję<br />

ludziom rzeczy, których zupełnie ode mnie<br />

głowę poezją. Mam to w najgłębszym zagłębiu.<br />

Marzenkę zresztą też.<br />

nie pozwolą, by tacy jak ja zajęli ich miejsce.<br />

Dlatego, moi mili, przestałem zawracać sobie<br />

o nią skamlała. Nic gorszego jej ofiarować nie<br />

mogłem. I napisałem o tym. Sami przyznajcie,<br />

czy to był głupi pomysł? Ale zawistni są<br />

wszędzie. Redaktorzy pism literackich nigdy<br />

niej żebraczkę biegającą za jednym z tych alkoholików,<br />

by obdarowała go swą miłością, by<br />

i ich reeboki są tylko narzędziem w udach jej<br />

fantazji? I stałem się spokojny. I uczyniłem z<br />

podziw. Bo jeśli wie! Jeśli to ona jest panią<br />

tego stołu. Jeśli te bezrozumne czerwone gęby<br />

słabo, przytrzymałem się framugi. Patrzyłem<br />

na tę scenę, a odraza ustępowała miejsca zazdrości,<br />

a zazdrość przechodziła w ciekawość.<br />

Czy ona wie? Nagle, z ciekawości zrodził się<br />

jego kolega pchał nogę między rozchylające<br />

się uda. Pod stołem leżał but. Zrobiło mi się<br />

ce, w tejże chwili dostrzegłem moją Marzenkę.<br />

Siedziała rozbawiona w kącie sali. Prowadziła<br />

swobodną rozmowę z chłopakiem obok,<br />

co chwila głośno się śmiejąc. W tym czasie<br />

rowadło, o dzieciach biegających wokół kikuta<br />

krzyża i odlewających z wosku zniczy rękawi-


dzielnych. Jak Winnetou? Ups! Kiedy sięgnąłem<br />

do kieszeni po pieniądze, uśmiechnięty<br />

świecie, którą znała redaktorka, a której ja nie<br />

posiadłem. Wierszy o ludziach pracowitych i<br />

kierunku kiosku. Zapragnąłem poezji wysokiej,<br />

poezji trzeźwej, abstynenckiej. Prawdy o<br />

tak, sam z siebie, często odpina i trzeba by<br />

zmienić bransoletę. Wysiadłem i ruszyłem w<br />

go chłopca, staruszkę walczącą z harmonią<br />

drzwi, za którymi skrył się zegarek. Niedźwiedzia<br />

z głupim uśmiechem, tłumaczącego<br />

ludziom, że ten zegarek rzeczywiście mu się<br />

niedźwiedź, rozgarniając na boki pasażerów.<br />

Zalanego krwią, uciekającego cygańskie-<br />

ciosy niedźwiedzia. Myślałem o klęsce mojej<br />

poezji patrząc, jak usatysfakcjonowany kierowca<br />

wreszcie zwalnia blokadę drzwi. Widziałem<br />

na schodach zegarek, którego szukał<br />

lusterku akt bandytyzmu i z godnym podziwu<br />

refleksem zatrzasnął drzwi przed uciekającym<br />

chłopakiem. Słyszałem płacz tulącego<br />

się do matki, przerażonego dziecka. Kolejne<br />

młodego Cygana tłuczonego przez pijanego<br />

niedźwiedzia. Kierowcę, który obserwował w<br />

nie oczekują. A żeby tak już całkiem temat<br />

poezji i mojego z nią krótkiego mezaliansu<br />

zakończyć, to po wyjściu z redakcji wsiadłem<br />

do miejskiego autobusu. Widziałem<br />

23


24<br />

też pięćdziesiąt złotych, zawrotną sumę, za<br />

którą nawaliłem się w pobliskim Andergrancie<br />

- dawniej schron atomowy. Jak bonie dydy,<br />

tak było!<br />

lecz wygląda jak gdyby czymś było.<br />

Słowo daję, tak mi powiedział. Pożyczył mi<br />

żesz pisać wiersze, w których jedno słowo wypływa<br />

z drugiego, co wprawdzie jest niczym,<br />

Jeżeli nie masz nic do powiedzenia, mo-<br />

-<br />

rzekł: i serdecznie mnie objął Goethe, gang<br />

nościami. A kiedy dotarłem do skrzyżowania<br />

Kołobrzeskiej z Dworcową vel Kaliningradzką,<br />

stało się coś, w co mi nie uwierzycie. Stała<br />

się jasność, a zza kiosku wyszedł Johann Wolf-<br />

łyby mnie, moje nowe obuwie, a także administrację<br />

akademika, której zalegałem z płat-<br />

swe odciski. Biłem czołem szczęśliwy, wszak<br />

zwolniony z wyrzutów sumienia, jakie gnębi-<br />

śledczego. Chwaliłem Pana, że uwolnił mnie<br />

od pieniędzy, jakie pewno byłbym dostał za<br />

ścian, ciągałem wiadra ciężkie gruzem, okazał<br />

się być dealerem narkotykowym i trafił do<br />

o mojej Marzence. Patrząc na dziurawe buty,<br />

czułem wstręt do swojego materializmu, potrzeby<br />

luksusu. Dziękowałem Bogu, że człowiek,<br />

któremu przez sześć dni darłem tynk ze<br />

sprzedawca zasunął mi przed nosem rolety.<br />

Myślałem o prawdziwej poezji, rwąc wiersz


dodatek ta inflacja... Leo był zrozpaczony, bo o<br />

ile karakan grać w piłkę może, to wyrywać laski<br />

się inflacją szalejącą w kraju. Również rodzina<br />

Leo takiej forsy nie była w stanie wysupłać. Na<br />

w kapeluszu. Niegodziwi Millionarios odmówili<br />

wyłożenia kasy na leczenie chłopaka. Zasłonili<br />

To ich niedobór zahamował prawidłowy rozwój<br />

Leo, który zatrzymał się na metrze czterdziestu<br />

chciał inaczej. Chytrzy Millionarios odkryli, że<br />

chłopcu brakuje w kościach pewnych hormonów.<br />

pazerne łapy po młodziutkiego Leo wyciągnęli<br />

Los Millionarios z River Plate. Leo był wniebowzięty,<br />

poranne wstawanie nie poszło w gwizdek.<br />

Tyle że, jak to czasem bywa, przewrotny los<br />

geniuszu niosła się z hukiem porównywalnym<br />

odgłosom bitwy o Falklandy. Bardzo szybko swe<br />

kolesi z Newell’s Old Boys, którym cynk o małym<br />

dał brat Lionela – Rodrigo. Fama o młodocianym<br />

lat cudowne dziecko futbolu zaczęło zdobywać<br />

bramki dla rzeczonego klubu, a nieco później dla<br />

kołdrę i ciągnął go na boisko niewielkiego klubu<br />

Grandoli w mieście Rosario. Już w wieku pięciu<br />

piłkarski. Jego ojciec, kochający acz surowy Jorge,<br />

każdego ranka zdzierał z zaspanego dzieciaka<br />

dwojgu imion Lionel Andres. Chłopiec, odkąd nauczył<br />

się chodzić, przejawiał nieprzeciętny talent<br />

Jedenastka.<br />

Dziewiętnaście lat temu urodziło się dziecko o<br />

25


26<br />

odpowiedział krótko acz stanowczo Leo. Moim<br />

marzeniem i celem jest gra dla reprezentacji Polski.<br />

Dla narodu, z którego wyszedł Ojciec Święty.<br />

oczywiście mowa, przyszli hiszpańscy działacze,<br />

by namówić go do gry w ich reprezentacji. Nie,<br />

pięćdziesiąt milionów eurosiów, ma fajną brykę<br />

i chałupę pod miastem. Sam Boski Diego Maradona<br />

namaścił go na swego następcę.<br />

Ostatnio do Lionela Leo Messiego, bo o nim<br />

i miał na te spotkania środki finansowe. Do tego<br />

sława, jaką gwarantują zachodnie media, pomogła<br />

pozbyć się kompleksu karzełka. Tak twierdzi<br />

przynajmniej Leo. Obecnie piłkarz jest wart sto<br />

Dobre, szwajcarskie środki szprycujące wyciągnęły<br />

go o trzydzieści centymetrów. Leo mógł teraz<br />

spokojnie spotykać się z pannami. A że, przy<br />

okazji, strzelił trzydzieści siedem brameczek, to<br />

do końca chyba jednak, bo Leo zastrzyki podawał<br />

sobie sam. Zdaje się, że chodziło o zaufanie.<br />

z dworca poszedł na swych krótkich nóżkach do<br />

prezesów FC Barcelona. To, co im pokazał, musiało<br />

zrobić na nich wrażenie, bo wyłożyli kasę<br />

na zastrzyki, pastylki i co tam było potrzeba. Nie<br />

z takim podłym wzrostem już nie bardzo. Miał<br />

już trzynaście lat, domyślał się, co w trawie piszczy.<br />

Zdesperowowany Leo spakował torby i opuścił<br />

Argentynę. Wylądował w Katalonii. Prosto


dziedzictwie symbolizmu bejgijskiego i oczywiście<br />

francuskiego, dążącego do usunięcia<br />

stę, przydałem fizyczności temu, co dzieje się<br />

w sferze duchowej. Poprzez swe proste działanie,<br />

osiągnąłem efekt maksymalnej ekspresywności.<br />

Nie mogę przy tym zapominać o<br />

jest deformacja. Tendencja intelektualna doprowadzi<br />

mnie do abstrakcji. Siadając na pa-<br />

czas z nią łaziłem, a teraz posadziłem na niej<br />

tyłek. Ciekawe, czy powstała plama jest natury<br />

ekspresjonistycznej? Można by ją przecież<br />

określić jako formę, której punktem wyjścia<br />

mojej mapie nazywa się on A8. Coś gniecie.<br />

Macam miejsce dłonią. Pasta do zębów. Cały<br />

czołgam. Ale to dopiero od jesieni, jest przecież<br />

czerwiec. Chociaż dopiero ósma, słońce<br />

pali planetę. Majty skwierczą za domem,<br />

w ogrodzie. Siadam na krześle w kącie. Na<br />

z bieliźnianego sznura. Sunę dalej. Między<br />

luźno zwisającą parującą odzieżą prawie się<br />

do ściany. Łazienkę mam w suszarni. Wanna,<br />

umywalka, sraczyk, kuchenka gazowa, lustereczko,<br />

pralka Frania. A wszysko to rzucone<br />

na siatkę kartograficzną mapy sztabowej<br />

A Maks Beckmann znowu wraca. Tak jak i<br />

jego stuszczeblowa drabina. Krążę. Od ściany<br />

Radosne Rytmy<br />

27


28<br />

piwnicy. Gdy wychodzę na świat, staję się innym<br />

człowiekiem. Gim – NA - styka, Metalo<br />

- PLA - styka i MU - zyka. Święta Trójca<br />

mojego ojczulka.<br />

Gim - NA - stykę, Metalo - PLA - stykę,<br />

kto teraz akcentuje? Ja robię to tylko rano, w<br />

piłka w grze. Polska, Polska wygra mecz!<br />

Zapytacie, dlaczego ja tego słucham? Przecież<br />

mogę wyłączyć, pokręcić gałą. No po co?<br />

A pamiętacie ulubione zajęcia mojego ojca?<br />

na, że przy okazji dzisiejszego meczu w Dortmundzie<br />

odbywa się sześćdziesiąta szósta rocznica<br />

pierwszego transportu Polaków do nazistowskiego<br />

obozu śmierci w Auschwitz. Ole, ole,<br />

pierdolca:<br />

Francuska Agencja Prasowa Aefpe przypomi-<br />

drabinę! Tyle, że to nie takie proste. Pozbyć<br />

się, jak ole, oleee! Posłuchajmy przez chwilę<br />

do przypadku. Pięść, lecz w nocniku. Dlatego<br />

żegnam pana, panie Beckmann, pana i pańską<br />

człowieka wzniesiona przeciw oszalałemu<br />

niebu, jak powiedział Yvan Goll. A nie powinno<br />

być goool?! Sztuka, moi mili, której<br />

nazwa brzmi gadulstwo. Dorobienie ideologii<br />

przedmiotu i skupieniu działań na tworzywie.<br />

Uczuciowa tendencja to z kolei wybuch tłumionych,<br />

gwałtownych pasji. Te wykrzywione<br />

grymasy na mojej dupie! Pięść bezsilnego


wsze wychodziło inaczej, nie tak jak miało. To<br />

zanymi po łokcie, słuchaliśmy kuchennych<br />

rozmów ojca i jego drużyny. Tematem dyskusji<br />

zwykle były pieniądze i ich podział. Niby<br />

wszystko było ustalone wcześniej, ale rano za-<br />

w jedną lepką bryłę. Wygrzebywaliśmy pazurami,<br />

co tam komu pasowało. Z łapami uma-<br />

błyskawicznie na zawartość torby napchanej<br />

słodkościami. Słowo „napchana” jest jak najbardziej<br />

na miejscu. Podczas zwykle niewygodnej<br />

podróży różne gatunki ciast zbijały się<br />

na stół cudownie pachnącą torbę. Całował nasze<br />

czoła, odpływał do kuchni. Rzucaliśmy się<br />

rozsiadali się w kuchni. Ojciec zaś wkraczał<br />

do pokoju, który dzieliłem z braćmi, i stawiał<br />

muzyczna Radosne Rytmy, wracała po całonocnym<br />

koncercie. Ściślej, po weselu. Muzycy<br />

ramiona, rozluźniali krawaty, wolno, ciężko<br />

wspinali się do naszego mieszkania. Grupa<br />

kolorowych cieczy i dziur wypalonych żarem<br />

papierosowym. Przewieszali je przez omdlałe<br />

martwych oczu wyłuskiwałem te najdroższe,<br />

należące do mojego ojca. Mężczyźni ściągali<br />

identyczne marynarki, które wprawny<br />

obserwator mógł rozróżnić po ilości plam z<br />

Każdego niedzielnego przedpołudnia pod<br />

naszą kamienicę wtaczała się trzeszcząca nyska,<br />

z której, z niemałymi problemami, wytaczali<br />

się umęczeni mężczyźni. Z kłębowiska<br />

29


30<br />

czasem do siebieeee.<br />

Na to Pan Władek schodził do srebrnej nyski<br />

i przynosił werbel, i pałeczki, zaczynał wystukiwać:<br />

Przez ulice szerokie jak rzeka, uśmiechamy się<br />

Znamy się tylko z widzenia, a jedno o drugim<br />

nic nie wieeee.<br />

Wtedy ojciec ściągał, wiszącą obok miniaturowej<br />

kolczugi, gitarę akustyczną i zaczynał:<br />

koniec trzaskała drzwiami, obrażona Bóg wie<br />

na co, i szła do matki. Naszej babki.<br />

w kółko matka. – co tydzień to samo!<br />

Żadnego zrozumienia dla wysiłków ojca. Na<br />

-<br />

Mam tego dosyć, rozumiesz! – powtarzała<br />

forsę, a my ciasto. Tylko ojciec był stratny<br />

przez te poranione palce.<br />

Ryczał ojciec w spódnicę żony. Słuchaliśmy<br />

z rozwalonymi gębami pełnymi kremu rozpaczliwej<br />

tyrady ojcowej, nie mogliśmy zrozumieć<br />

nadąsanej matki. Dostawała przecież<br />

me palce, całe w ranach! Jak ja was teraz będę<br />

utrzymywał?!<br />

Kochana moja, kochanieńka, popatrz na<br />

-<br />

jęczeć.<br />

zaczynał i kolana na nią przed<br />

Władziu dostał stówę za mało, to Rysio dwie<br />

za dużo. Trwały negocjacje, podlewane weselnym<br />

trunkiem. Kiedy już wreszcie wszystko<br />

było jasne, ojciec niósł matce pieniądze. Padał


czemu zwane przez brata Wehrmachtem, wykombinowały<br />

ten kawałek o tych, co o sobie<br />

I jeszcze coś wam powiem, to nie Czerwone<br />

Gitary, tylko Radosne Rytmy, nie wiedzieć<br />

o Sisters of Mercy. Dostawiłem ucho do ściany,<br />

oparłem nogi o klawisze i słuchałem Go.<br />

podłodze w pokoju pełnym muzyki, której<br />

nie mogłem usłyszeć. Wtedy za ścianą usłyszałem<br />

cichy dźwięk, słowa, całe zdania. U sąsiadki<br />

siedział Tomasz Beksiński, opowiadał<br />

gniazdka kabel radia, w połowie audycji muzycznej,<br />

i cisnął radio za okno. Siedziałem na<br />

matka nie słuchała. Kiedy długo nie wracała,<br />

wył do ściany. A któregoś niedzielnego wieczora<br />

wpadł do mojego pokoju, pełnego gitar,<br />

syntezatorów i wzmacniaczy. Wyrwał z<br />

Słuchaliśmy z umazanymi gębami, słuchali<br />

też sąsiedzi nasi, zadumani, w oknach. Tylko<br />

przez ulice szerokie jak rzeka, uśmiechamy się<br />

czasem do sieeeebie!<br />

Znamy się tylko z widzenia, a jedno o drugim<br />

nic nie wie,<br />

czyli gitary w ilości sztuk dwie, i niewielkie<br />

wzmacniacze. Chwilę mocowali się z kabelkami<br />

i na komendę wydaną przez ojca, chociaż<br />

umęczeni, wesoło zaczynali:<br />

Na to Pan Rysio i Pan Leszek również<br />

opuszczali nasze mieszkanie, i po chwili tasz-<br />

31


32<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

Najroztropniejszy!<br />

Przesławny!<br />

-<br />

prąd.<br />

u mnie na okrągło. Nawet jak wychodzę, tylko<br />

ściszam, żeby się gospodarz nie pieklił, że<br />

Rozumiecie teraz, a może i nie, dlaczego<br />

nie wyłączę tego cholernego radia, które gra<br />

Babcia Majowa<br />

później.<br />

Najczystszy!<br />

Najsprawiedliwszy!<br />

Głowo!<br />

Troskliwy!<br />

Żywicielu!<br />

Przeczysty!<br />

Oblubieńcze!<br />

Światło!<br />

ojca, pewno zapomnieli, że ich wyrodny syn<br />

od paru godzin jest trzydziestolatkiem! Ale to<br />

pokonana? Tak przy okazji domu rodzinnego,<br />

koniecznie muszę zadzwonić do matki i<br />

to może dlatego, że kompania ojca wyruszała<br />

w bój elegancka i pachnąca, a wracała zawsze<br />

nic nie wiedzą. I gdy ktoś wam wciska, że jest<br />

inaczej, to mu nie wierzcie. A ten Wehrmacht,


odziną na wesele gdzieś hen, w białostockie.<br />

Babcię Majową wyposażył w pełną lodówkę,<br />

do na wysokosiech. Babcię Majową poznałem<br />

kilka miesięcy temu. Gospodarz wyruszył z<br />

To Babcia Maja z pięterka, a raczej z parteru.<br />

Doszło do tego, że horyzont urósł dla mnie<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

Gładzący!<br />

Mężu!<br />

Orędowniku!<br />

Postrachu!<br />

Patronie!<br />

Pociecho!<br />

Nadziejo!<br />

Podporo!<br />

Rodzino!<br />

Opiekunie!<br />

Życie!<br />

Wzorze!<br />

Pracujący!<br />

Ozdobo!<br />

Miłośniku!<br />

Cierpliwości!<br />

Najwierniejszy!<br />

Zwierciadło!<br />

Najposłuszniejszy!<br />

Obrońco!<br />

Najmężniejszy!<br />

Stróżu!<br />

33


34<br />

Oto jest brama Pana<br />

Przez nią wejdą sprawiedliwi.<br />

grzecznie, poprosiłem. Było nie było, czułem<br />

się w obowiązku. – Słyszy mnie Babcia Majowa?<br />

Zajrzałem przez dziurkę na klucz, w środku<br />

ciemno, trudno poznać, czy faktycznie modli-<br />

Babcia Majowa otworzy – stanowczo, ale<br />

-<br />

łóżkiem.<br />

pod się ła<br />

Otwórzcie mi bramy sprawiedliwości<br />

Wejdę przez nie i podziękuję Panu.<br />

chyba nasłuchiwała, znowu, z większą jakby<br />

werwą, rzuciła:<br />

spod łóżka. Zapukałem. Babcia Majowa zaryglowana<br />

w izbie na chwilę przerwała modły,<br />

Ale nie tylko to wiodło mnie na pięterko.<br />

Za ścianą Babcia Majowa odmawiała modlitwę<br />

wieczorną, świąteczny hymn dziękczynny.<br />

Głos miała wątły i płaski, jakby wydobywał się<br />

Trzeciego dnia postanowiłem odwiedzić<br />

babcię. W końcu szlachetność zobowiązuje.<br />

Pan zajrzy - usłyszałem.<br />

-<br />

opelka.<br />

odpalił i<br />

funkcjonalnego pampersika, pochował zapałki,<br />

rozejrzał po dorobku życia, przeżegnał się


sobie popsuje od tych ciemności.<br />

-<br />

ka?<br />

Ale ona jakby nie słyszała:<br />

-<br />

Dziękuję Tobie, żeś mnie wysłuchał<br />

I stałeś się moim Zbawcą.<br />

-<br />

Gdzie Babka wsadziła klucz? Słyszy Bab-<br />

nadejście odliczała modlitwami. Wróciłem do<br />

drzwi.<br />

siedziała głodna. Najwidoczniej o tym zapomniała<br />

i pomyślała, że rodzinka chce ją zamorzyć<br />

głodem, zabarykadowała się więc w<br />

izbie i czekała na koniec, którego niechybne<br />

wnętrzu, na boki, sterczały oblodzone druty.<br />

Babcia Majowa skitrała gdzieś żarcie, a teraz<br />

okazja była wyborna. Wszystko by poszło na<br />

Babcię Majową i na jej dziewięćdziesięcioletni<br />

apetyt. Mnie jednak do oszronionej lodóweczki<br />

kierował obowiązek. Szarpnąłem. We<br />

żeby wyciągnąć łapy po cudze, skorzystać z<br />

okazji! O, co to, to nie! Chociaż, faktycznie,<br />

Już miałem zstąpić do swej samotni, ale coś<br />

podkusiło mnie, by zajrzeć do lodówki. Nie,<br />

się od dziurki pod klamką. Gada, znaczy się<br />

żyje.<br />

Jak Babka Majowa chce – zły odkleiłem<br />

No, otworzy Babcia, tak nie można. Oczy<br />

35


36<br />

nie. Swe gówniane życie chciała zakończyć z<br />

podniesioną głową. W swych rachubach zapomniała<br />

o rodzaju oręża, jaki sobie wybra-<br />

Babcia Majowa postanowiła odejść ze świata<br />

śmiercią męczeńską, głodową. Tragicz-<br />

Wiedziała, że przenigdy go stamtąd nie wydobędzie.<br />

Wcześniej przekręciła zamek... Bo<br />

lata harówki, wyrzeczeń, niewdzięczności rodzinnej,<br />

lata ustępstw i poniżenia. Zrozpaczona,<br />

zatykając nos i płacząc, wyrwała klucz z<br />

zamka i cisnęła go w cuchnące ekskrementa.<br />

jej w twarz gorycz samotności, bezsilności. Z<br />

nocnika na chałupę rozlazły się te wszystkie<br />

biało jej to zainteresowanie. Ktoś ją dostrzegał,<br />

myślał o niej. A tu usrało się. Znudziło, opatrzyło.<br />

Nocnik pełen po brzegi. I kiedy rano<br />

uniosła szmatę, wraz ze smrodem buchnęła<br />

okrywającą nocnik. Od trzech dni nikt nie zaglądał<br />

do staruszki, zapomniano o niej. Schle-<br />

swe źródło wzięła w jej obrzydzeniu do świata,<br />

jakie poczuła tego ranka unosząc szmatę<br />

W swym umiłowaniu do scen dramatycznych<br />

pomyślałem, że tragedia Babci Majowej<br />

Stało się to przez Pana<br />

I cudem jest w naszych oczach.<br />

Kamień odrzucony przez budujących<br />

Stał się kamieniem węgielnym.


wali przez okno, bo okno rozwalone było na<br />

oścież, łuna księżyca głaskała mi twarz. Za to<br />

potem straciłem przytomność.<br />

Obudziłem się, z bólem skroni, bo wyrżnąłem<br />

w taboret. Staruszka zniknęła, może faktycznie<br />

święci ją wpuścili do siebie? Może po-<br />

za klamkę do nieba, z rozpędem runąłem na<br />

drzwi, wpadłem z nimi do pokoju. Od cięż-<br />

Czy to ty Święty Piotrze?<br />

- – usłyszałem, a<br />

głowie. w się mi zakręciło smrodu kiego<br />

Szarpnąłem jeszcze raz za klamkę. Cofnąłem<br />

się kilka kroków. A kiedy babka chwyciła<br />

trzymając się poręczy anielskiej, zbliżała się<br />

do Wrót Piotrowych...<br />

obłoków, po serpentynie błyszczącej, z głową<br />

zadartą, z uśmiechem ciepłym. Powolutku,<br />

z niczym nieporównywalnego. Widziała siebie<br />

kroczącą ufnie po stopniach z błękitnych<br />

słodkawo, błogo. Siedząc pod obrazem Trójcy<br />

Przenajświętszej doświadczała ekstazy, stanu<br />

to, co postanowiła, może być grzechem, ale<br />

opary wnet wyparły obawy. Było jej dobrze,<br />

niał coraz bardziej izbę. Lecz wizja smutnego<br />

zejścia i zarazem wejścia w grono istot czystych,<br />

zbawionych, dodawała jej sił, zatykała<br />

nozdrza. Przez chwilę tylko pomyślała, że<br />

ła na zadanie decydującego szarpnięcia. Póki<br />

co, ciągnęło ją na wymioty, bo smród wypeł-<br />

37


38<br />

minionych sześciu dni w cotygodniowym cyklu.<br />

Refleksją nad marnością rzeczy, nad roz-<br />

leży pamiętać, że wtorkowy wieczór, poprzedzający<br />

to wydarzenie, jest czasem oczyszczenia.<br />

Rozstania ze wszystkim, co zbędne.<br />

Krytycznym rozrachunkiem z dokonaniami<br />

wie suche, a powietrze już czyste. Jest przecież<br />

środa, czyli dzień wywozu nieczystości. Na-<br />

dzisiejszy wieczór. No, teraz mogę wyjść.<br />

Ranek jest wyjątkowo słoneczny, pranie pra-<br />

Lustereczko powiedz przecie, co ma Tadzio<br />

na grzbiecie? POLSKA. Polskaaa, biało-czerwoni,<br />

Polskaaa biało-czerwoni! Wczoraj kupiłem.<br />

Cztery dychy w Uranii. Specjalnie na<br />

dziewięć na cycu prawym, a orłem w koronie<br />

na cycu lewym. Jeszcze na chwilę do lustra.<br />

Wychodzę. Ale zaraz, zaraz. Chwilunia!<br />

Wracam do pokoju, ściągam kraciastą koszulę,<br />

by naciągnąć na grzbiet nowiusieńką, bialutką<br />

koszulkę z czerwoną jak spławik cyfrą<br />

nie będzie kawy do ryła. Trudno, zaspałem, do<br />

tyrki!<br />

A skoro się modli, to, moi kochani, jest równiutko<br />

dziewiąta. A skoro dziewiąta wybiła,<br />

normalnie zwiała. Jak zwykle zresztą.<br />

Teraz modli się do swojego patrona Karola.<br />

smród uszedł, zniknął. Może anioły zabrały<br />

nocnik razem z Babcią Majową? Ale Babka


aczył zauważyć, ja pracuję! Do wieczora albo<br />

nocy! Najlepiej czarnej. Adieu! Ale on stoi po-<br />

to wytłumaczyć w trzech słowach, musiałbym<br />

stanąć, wolno wyjaśnić. A jak pan, do cholery,<br />

Czy pan to rozumie? W przeciwieństwie do<br />

pana, ja pracuję. Wstaję rano, żrę paszę, a potem<br />

kiwam dziesięć godzin kurewsko ciężko.<br />

To dlaczego nie mam pieniędzy? Trudno mi<br />

okna. Paluchem wskazuję na wirtualny zegarek<br />

zdobiący nadgarstek. Jestem spóź-nio-ny!<br />

nam obu jest myśleć, że zapłacę. Dobiegam do<br />

furtki, udaję, że nie widzę jego nawoływań zza<br />

Jak mu nie zapłacę, to mnie wyrzuci. Ale jak<br />

mnie wyrzuci, to mu nie zapłacę. Wygodniej<br />

Zalegam z czynszem. Oddam. Jak Boga kocham!<br />

Kiedy? Taki stan określa się patowym.<br />

poraża swą celnością. Chętnie bym posłuchał<br />

jego innych przemyśleń nabytych drogą empiryczną,<br />

lecz ostatnimi czasy nasze stosunki<br />

uległy zaognieniu. Czuję deja vu z akademika.<br />

tem cały tydzień śmierdzi.<br />

Powiada gospodarz domu, a jego wypowiedź<br />

Śmieci trzeba wywalać z korytarza, bo po-<br />

-<br />

żył. sobie otworzyliśmy nie znowu<br />

oznacza całotygodniową walkę o zakup nowej.<br />

Jest też manifestem optymizmu, przecież<br />

padem. Rdzewieniem świata. Jest to też czas<br />

mobilizacji. Lądująca w koszu ostatnia żyletka<br />

39


40<br />

różnych porach dnia jak też i nocy. Ostatnio<br />

znaleźliśmy ją na Placu Jana Pawła, wcześniej<br />

Patrona Karola. Staruszka od jakiegoś czasu<br />

szuka swego zmarłego męża. Szuka go o<br />

mówić. Furtkę zamykamy na kłódkę z innego<br />

powodu. Jest nim mieszkająca na parterze<br />

– wysokosiech – dziewięćdziesięcioletnia,<br />

już poznana, nasza kochana Babcia Maja Od<br />

życzliwości, szlachetności, miłości bliźniego,<br />

tolerancji, braterstwa, solidarności. Jesteśmy<br />

z tego wszystkiego znani, a nasza równie<br />

znana skromność nie pozwala o tym głośno<br />

w naszych progach, wszak jako naród znani<br />

jesteśmy ze swej gościnności, otwartości,<br />

wizyty włamywaczy, czy ekspertów branży<br />

dywanniczej romskiej narodowości. Ci pierwsi<br />

znani są ze swego uporu, więc i tak wlezą.<br />

Cudzoziemców zaś chętnie przyjmiemy<br />

Bardzo ważną czynnością jest właściwe zamknięcie<br />

furtki. Nie idzie tu bynajmniej o<br />

może jeszcze kiedyś, na początku, jak się pan<br />

mnie nie czepiałeś. Jak pan człowiekiem byłeś.<br />

Jak ludzkim głosem mówiłeś, nie beczałeś.<br />

Beee panu!<br />

To prawda, że czasem ktoś do mnie zadzwoni,<br />

lecz ja przecież nigdy w życiu! Do nikogo. No,<br />

nury, prawie smutny, kreśli w powietrzu jakieś<br />

znaki. Coś jakby telefon? O nie, nie zapłacę!


miesiąc biorą kasę i wiozą ją do swojej biedy.<br />

Miło jest mieć świadomość, że są ludzie, któ-<br />

Piasków, zapierdalają od rana do nocy. Śpią,<br />

jedzą i piją tam, gdzie zapierdalają, a raz na<br />

ścianach i dachach Willi pojawili się fachowcy<br />

od liftingu. Ocieplają, dobudowują kondygnacje,<br />

prą do niebiesiech, zadaszają dachówkommm.<br />

Fachowcy przybyli z Kurpiowskich<br />

Wybudowano te cuda w latach siedemdziesiątych.<br />

No i piwnice. Piwnice są super. Latem<br />

w piwnicach jest chłodno, orzeźwiająco,<br />

a zimą jeszcze bardziej. Ostatnimi czasy na<br />

dwa pokoje na parterze plus kuchnia i sracz.<br />

Na piętrze trzy, bo bez kuchni, za to z wanną.<br />

się na przystanek. Po bokach mam kwadratowe,<br />

betonowe bloczki. Wille. Ten sam metraż,<br />

prawie nic nie widzę. Jakiś facet ze skodzianki<br />

zajechał mi drogę, grozi mi usunięciem kończyn<br />

chodnych. Wal się. Mijam spoconego<br />

chirurga amatora łukiem, po omacku, kieruję<br />

Ulica to asfalt czy inny dywan bitumiczny,<br />

chodnik ma. Zasuwam w tumanach kurzu,<br />

jeszcze raz zapięcie, idę Łabędzią, wcześniej<br />

Krowia Łąka, na przystanek. Jaką tam ulicą?<br />

Babcia wsłuchiwała się w bicie dzwonu, stała<br />

mokra od deszczu, w kapciach. Sprawdzam<br />

Wolność, wcześniej Adolfa Hitlera. Patrzyła<br />

na ratuszowy zegar, który wskazywał północ.<br />

41


42<br />

Albo zapisałby się, przy założeniu, że by umiał<br />

pisać, do Nowej Partii Patriotycznej i zasiadał<br />

rybakiem-analfabetą, łowiłby ryby w zbiorniku<br />

Wolta? Kto wie? Może okazałby się Michael<br />

łebskim facetem i w rodzinnej Akrze, stolicy<br />

kraju, dostałby robotę w montowni samochodów?<br />

przy odrobinie szczęścia, nie dopadły muchy tsetse?<br />

A może olałby wielkomiejskie życie i został<br />

nymi w porcie Sekondi-Takoradi nad Zatoką<br />

Gwinejską? A może poszedłby na całość, przepasał<br />

biodra płótnem, kupił pług i na północy kraju<br />

zajął się uprawą prosa i sorgo? Może by go,<br />

boksytów. A może robiłby co innego? Dźwigał<br />

worki z ziarnem kakaowym i orzeszkami ziem-<br />

cedi, jednostki monetarnej Ghany, zarabiałby<br />

miesięcznie Michael Essien harując w kopalni<br />

Siódemka.<br />

Kilkadziesiąt dolarów. Tyle w przeliczeniu z<br />

gadam? Czekam na szóstkę.<br />

Młodzież na dzielni mamy sprawną, rosną<br />

zastępy Dżordanów. Albo Komanczów. Co ja<br />

Langsee. Przechodzę przez szosę na Morąg,<br />

staję na częściowo zadaszonym przystanku.<br />

rzy bez naszego wsparcia zdechną. Z drugiej<br />

strony, grzeszę ciężko bijąc w klasę robotniczą,<br />

ostatnio jest nam po drodze. Kamiennej.<br />

Dochodzę do Bałtyckiej, dawniej Strasse am


wyjął oprawioną w cielęcą, ghanijską skórę, inkrustowaną<br />

ghanijskim złotem powieść Henryka<br />

Wiem, powiedział, że z grą w tym Zagłębiu to<br />

dałem ciała, wybaczcie, zapomnijcie. Tu Michael<br />

narodowej. Odszedł z niczym. Za to serdecznie<br />

Essien przyjął polskich działaczy piłkarskich.<br />

John Agyekum Kuffour przyjechał do Londynu,<br />

by osobiście prosić piłkarza o grę w reprezentacji<br />

rewsko bogaty. Kupił tę montownię w Akrze, w<br />

której miał przykręcać kołpaki. Ale czy jest szczęśliwy?<br />

Dwa miesiące temu opozycyjny prezydent kraju<br />

Roman Abramowicz. Michael już nie musi pasać<br />

krów, uciekać przed muchami tse-tse. Jest ku-<br />

pomocnik kosztuje dwadzieścia sześć milionów<br />

funtów, które na niego wywalił rosyjski krezus<br />

grać w lidze polskiej. Uparty młodzian udał się<br />

więc do Francji, gdzie znalazł robotę w SC Bastia,<br />

a potem w Olimpique Lion - mistrzu kraju.<br />

Ostatnio kupiła go londyńska Chelsea. Środkowy<br />

chociaż nie bez problemów. Zagłębie Lubin olało<br />

Ghanijczyka, stwierdziło, że jest zbyt słaby, by<br />

Michaelem się stało. Życie chłopaka potoczyło się<br />

zupełnie inaczej. Został zawodowym piłkarzem,<br />

w Zgromadzeniu Narodowym? A może miałby<br />

gadane, przemierzał wyżynę Kwahu z kijaszkiem,<br />

by wśród ludu Akan szerzyć islam? Któż to<br />

wie? Można przypuszczać tylko, co by z młodym<br />

43


44<br />

oczekiwań wobec życia. Nie odwrotnie. Prze-<br />

zużycie gardła. Nie myślę o żadnej ze znanych<br />

od wieków form zarobkowania. Mnie, przemili<br />

państwo, łazi po łbie myśl inna. Zawodowstwo<br />

rozumiane jako określenie waszych<br />

fajrant. Nie idzie tym bardziej o czas potrzebny<br />

nauczycielowi gimnazjalnemu na całkowite<br />

nie idzie mi o siłę i kąt naporu gumiaka na<br />

szpadel i wynikającą z tego tytułu dziurę na<br />

szanowni pasażerowie kwestią zawodowstwa?<br />

Czasu było dużo. Myśląc o profesjonalizmie,<br />

się pewną uwagą. Czy jeżdząc pięć dni wte i<br />

wewte, do roboty i z roboty, czy zajmowali się<br />

No, jest szóstka, wsiadam. Raptem kilku<br />

pasażerów. Chciałbym z państwem podzielić<br />

Autobus linii numer sześć<br />

Polski!<br />

Czy w tej sytuacji macie jeszcze jakieś wątpliwości?<br />

Oczywiście, że zagram na Mundialu dla<br />

szczerze. Nawet sprawiłem sobie, za kurewsko<br />

mocne funty, doga żelaznego, suka wabi się Saba.<br />

Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”. Nigdy się<br />

z nią nie rozstaję, wyjąkał wzruszony. Losy Stasia<br />

i Nel, Kalego i Mei poruszają mą wyobraźnię.<br />

Osobiście utożsamiam się z Kalim, wyznał


to się biedne sprzątaczki narobią, a tapicery<br />

siedzeń nałatają! Patrząc na to z drugiej stro-<br />

grupy, która udała się do Filharmonii na Poranek<br />

Muzyczny. Bach, na siedzenia. Ho, ho,<br />

Milowicz, który trzaska niczym bat, ole, oleee!<br />

I już jesteśmy przy Zespole Szkół. Wsiada<br />

jakieś sześćdziesiąt pacholąt plus panie<br />

Jadzia, Władzia, Ania i Hania. Opiekunki<br />

rozumiecie to? Bo ja nie. A teraz łazi za mną<br />

ta jego jebana drabina, jak artysta estradowy<br />

chwałę, gdyż wziął za nią pieniądze. Okazał<br />

się być zawodowcem. A czy wiecie, ile szmalu<br />

zgarnął malarz Beckmann za swą drabinę<br />

do nieba? Nie wziął nic! Ani jednej mareczki,<br />

jest wiarygodny”, wymyślił mężczyzna syty,<br />

dobrze odżywiony? Myśl owa przynosi mu<br />

jest także, że żaden z nas bez zażywania w odpowiednich<br />

proporcjach snu, mydła i widelca,<br />

długo dialogu ze światem nie pociągnie.<br />

Czy wiecie, że hasło „Tylko artysta głodny<br />

uczy, że świat doskonale obejdzie się bez naszej<br />

potrzeby ulepszania go. Udowodnionym<br />

pojawia się potrzeba prawdy, po której zwykle<br />

następuje śmierć przez zapomnienie. Historia<br />

cież myślenie oparte na pytaniu: „co ja mogę<br />

ofiarować światu?”, prędzej bądź później prowadzi<br />

do rozchwiania nerwowego, ciągot mesjanistycznych,<br />

a w przypadkach skrajnych<br />

45


46<br />

przepędzono, a dobrych? Dobrych przecież<br />

się nie przepędza. To takie proste. Grupa na-<br />

sach, zza węgła, w otwartym polu, w ciemnościach,<br />

skrycie i jawnie gnębili najeźdźców. Najeźdźców<br />

było dwóch, ale musicie wiedzieć, że<br />

najeźdźcy dzielą się na dobrych i złych. Złych<br />

organizację. Rolą tej organizacji była pomoc<br />

ludziom, którzy, narażając własne życie, w la-<br />

Dawno, dawno temu, tak dawno, że nie<br />

pamiętają tego wasi dziadkowie, kiedy przebrzmiały<br />

wybuchy najstraszliwszej z wojen,<br />

grupa szlachetnych i mądrych ludzi założyła<br />

Opowiem Wam bajkę o tym, że warto być<br />

dobrym, bo dobrzy zawsze mają lepiej.<br />

mówi, że ona jest w prawie do niemania.<br />

Moje Drogie Dzieci!<br />

Pełna kultura. No, co się głupio uśmiechacie?<br />

A teraz kanarki obsiadły panią starszą, która<br />

kanarrry to są najporządniejsze kanarrry, jakie<br />

są. Naprawdę. Powiedzą dzień dobry, dziękuję.<br />

do wora chrupki. A na następnym przystanku<br />

kanarrry. Tu muszę wam powiedzieć, że nasze<br />

potakuje skwapliwie, nic nie mówi, bo by się<br />

zadławił. Potem wstają i idą szyć, i zagarniać<br />

ny, bez tych Poranków z Muzyką już dawno by<br />

te całą fisharmonie zamkli. Tak uważa sprzątaczka<br />

Pani Zosia, a konserwator Władeczek<br />

wyciąga z niebieskiego fartucha bułę i żując ją,


Żeby lepiej widzieć przystanki. Wsiadłam<br />

-<br />

oczy? kie<br />

Babciu, babciu, dlaczego masz takie wiel-<br />

-<br />

bajki. do Bonus<br />

Dlatego, moje dzieci, warto być dobrym, bo<br />

dobrzy mają lepiej.<br />

tych mądrych ludzi, którzy potrafili odróżnić<br />

dobro od zła, wzrosła trzykrotnie!<br />

odchodzili do Herna. Ale nie wszyscy. Członków<br />

ZBOWiD-u śmierć się nie imała, omijała<br />

ich szerokim łukiem ze strzałami. Zdarzył<br />

się cud! Po czterdziestu latach istnienia, liczba<br />

dobrych najeźdźców. Zwano ich Akowcami.<br />

Lata mijały, drzewa w Sherwood schły, ludzie<br />

naszego Robina przyjść po pomoc. Grupa<br />

nie pomagała tym, którzy chcieli przepędzić<br />

bojownicy o wolność. Nie przymierzając, jak<br />

do lasu Sherwood. Ale nie każdy mógł do<br />

szeregach trzysta trzydzieści tysięcy nieszczęśników.<br />

Ze wszystkich stron kraju przybywali<br />

zgłaszali się po pomoc ludzie zagubieni, nieszczęśliwi<br />

i chorzy. Wkrótce skupiała w swych<br />

wczasy pod gruszą, renty i różnego rodzaju<br />

dodatki, które były ludziom potrzebne. Grupa<br />

czyniła mnóstwo dobra, dlatego wieść o<br />

niej rozeszła się lotem błyskawicy. Masowo<br />

kwity na węgiel, zniżki na komunikację miejską<br />

i krajową, sanatoria dla schorowanych,<br />

zwała się Związkiem Bojowników o Wygody<br />

i Dobrobyt. W skrócie ZBOWiD. Załatwiała<br />

47


48<br />

Wielkiego Mistrza Zakonu Najświętszej Marii<br />

Panny Który Dostał Wpierdol. Za cztery<br />

Grunwaldzkiej, dawna Mohrungenstrasse,<br />

jeszcze dawniej Ulricha Von Jungingena<br />

Ja oczywiście mam bilet. Bo kto ma bilet, ten<br />

jest dobry. Chociaż nie tak dobry jak bohaterowie<br />

ze ZBOWiD-u, ale i nie najgorszy.<br />

Szóstka toczy się dalej. Mijam rynek przy<br />

Koniec bonusa do bajki.<br />

miasto, tłuc się w przepoconych autobusach<br />

pół dnia? Czy na Redykajnach nie ma mar-<br />

Zaoszczędzę dwadzieścia groszy.<br />

-<br />

chwi?<br />

Babciu, babciu, ale po co jechać przez całe<br />

-<br />

kapusty.<br />

główkę i ziemniaków młodych kilo<br />

dzie Bema, przejdę wiadukt i już będę na rynku.<br />

Kupię pół kilo marchwi, trzy pomidorki,<br />

Od dźwigania toreb. Wysiądę przy Ron-<br />

-<br />

jęzor?<br />

Babciu, babciu, dlaczego masz taki długi<br />

-<br />

siedzenie. o walki od<br />

Od ściskania poręczy, od rozpychania się,<br />

-<br />

łapy? ne<br />

na pętli w Redykajnach. Przy pętli w Likusach<br />

dorwałam szóstkę. Teraz wypatruję przystan-<br />

Babciu, babciu, dlaczego masz takie moc-<br />

-<br />

jedynkę. na się przesiądę Szrajbera, na ku


i wychował nad Zatoką Neapolitańską, przez<br />

okno co rano oglądał Wezuwiusza. Ischia i Ca-<br />

- prezesa „Starej Damy”. Czy może przybyli z<br />

Neapolu członkowie Camorry? Fabio urodził się<br />

trójki dzieci Fabio Cannavaro widząc przy<br />

furtce do swego domu w Turynie czwórkę smutnych<br />

mężczyzn. Zrobił tak, gdyż nie wiedział,<br />

czy są to ludzie Giovanniego Cobolli Gigliego<br />

Piątka.<br />

Andrea! Martina! Christian! - krzyknął do<br />

-<br />

Dawaj, babo!<br />

zając, kolarz Suchoruczenko. I co? I nic. Jajojujejopakupjuju...<br />

Kurrrrwa! Cztery lata nauki w podstawówce,<br />

cztery w ogólniaku, studia, pochody, wilk i<br />

Ja joju pakupjuju. Ja wezmniuju joju.<br />

-<br />

raz. Jeszcze<br />

Da – mówię.<br />

- – Ja pakupjuju joju ja.<br />

chcę. że Pewnie,<br />

No, Pan, wodku chotiesz?<br />

-<br />

Wastoczna.<br />

Madonna, Wschodnia<br />

Wpierdol. Z kłębowiska postaci wyłuskuję<br />

Madonnę o wargach oblepionych okruchami<br />

bułki. Baba rwie ją dłońmi, które pcha to<br />

w usta, to do torby z ruską wódką, bo to jest<br />

lata przypada rocznica Wpierdol, zawiązano<br />

już komitet obchodów sześćsetnej rocznicy<br />

49


50<br />

li w drugiej lidze! Sławni, bogaci i podziwiani,<br />

teraz czuli się oszukani. Jak to Serie B? Początkowo<br />

Fabio bagatelizował sprawę. Nie wierzył<br />

w to, co wypisywał rzymski „Il Messagero”, nie<br />

Ani Juventus w swej stuletniej historii, ani Fabio<br />

w trzydziestotrzyletnim życiu nigdy nie gra-<br />

innych grubych ryb. „Gazetta dello Sport” pisała<br />

o relegowaniu klubu do niższej klasy rozgrywek.<br />

mówić o katastrofie. Jego Juve i jeszcze kilka innych<br />

klubów oskarżono o udział w aferze korupcyjnej.<br />

Namierzono dyrettore Luciano Moggiego,<br />

szefa administracyjnego Antonio Giraudo i kilka<br />

ja powiedziałem?! Do chałupy! - Bo i miał się<br />

piłkarz Juventusu czego obawiać. Sprawy klubu,<br />

a zatem i przyszłość doskonałego obrońcy nie<br />

przedstawiały się kolorowo. Można wręcz było<br />

wzdrygnął się na myśl o neapolitańskiej przeszłości.<br />

- Daniela! - wrzasnął na żonę. - Co<br />

do wielkomiejskiego Mediolanu. Stamtąd po<br />

dwóch sezonach trafił do Turynu. Cannavaro<br />

seo Archeologico Nazionale? Bycie żołnierzem<br />

mafii? Spakował torby i wyjechał do uniwersyteckiej<br />

Parmy. Pograł w tamtejszym AC kilka<br />

lat, zdobył nawet to i tamto, a potem ruszył<br />

dły. Może dlatego zaczął kopać piłkę? Jaką miał<br />

alternatywę? Oprowadzanie wycieczek po Mu-<br />

pri to nie były jakieś tam turystyczne atrakcje, a<br />

szara codzienność. Bardzo wcześnie mu zbrzy-


znali. – Boniek! - wrzasnął któryś w desperacji.<br />

Liczył, że Cannavaro pamięta występy genial-<br />

nie było, pomagali sobie w każdej najtrudniejszej<br />

nawet sytuacji. – No, jesteśmy - skinęli głowami,<br />

bo wydzieranie się nie miało sensu. Poza<br />

tym włoskiego języka, podobnie jak i innych, nie<br />

zbaranieli. Niby więzy krwi ich nie łączyły, ale<br />

jako federacja jakąś tam rodzinę stanowili. Było<br />

zapewnieniu jej godnej przyszłości – To wy nie<br />

jesteście z Rodziny? – zapytał. Polscy działacze<br />

– Szukamy obrońcy dla polskiej reprezentacji -<br />

wreszcie udało im się przekrzyczeć psy. Cannavaro<br />

jednak nic nie rozumiał. Myślał o rodzinie,<br />

która teraz obserwowała ich zza firanek. O<br />

Może nawet bardziej, bo na płocie wisiało stado<br />

wściekle ujadających owczarków niemieckich.<br />

szyli - pomyślał. - To musi być prawda – blady<br />

Fabio podszedł do furtki. - Czego panowie chcecie?<br />

- wydukał. - My? - zapytali polscy działacze<br />

piłkarscy. Byli równie przestraszeni jak i on.<br />

Tych samych Agnellich, którzy byli akcjonariuszami<br />

jego Juventusu! Sami siebie by nie stra-<br />

żarty. Fabio Cannavaro doskonale wiedział, że<br />

„La Stampa” jest własnością rodziny Agnellich.<br />

jednak wpadła mu w ręce przy śniadaniu „La<br />

Stampa”, przeraził się szczerze. To już nie były<br />

ufał wysokonakładowemu „Corriere della Sera”.<br />

Nawet „La Repubblica” mogła się mylić. Kiedy<br />

51


52<br />

Cannavaro będzie grał w Wiśle Kraków - klubie,<br />

z którego pochodzą nożownicy. Jeżeli Fabio<br />

Wtedy polscy działacze zebrali się w kółeczko i<br />

zaczęli naradę. A po chwili uradzili tak: Fabio<br />

dostać nożem w cokolwiek! Taki mam warunek,<br />

inaczej nie pójdę do was, tam!<br />

– U was, tam, we włoskich piłkarzy rzuca się nożami.<br />

Mówił mi i pokazywał głowę Dino Baggio.<br />

Sam widziałem, to nie mówcie, że tak nie<br />

jest. Ja nie chcę dostać w głowę nożem. Nie chcę<br />

tylko jeden warunek. – Jaki? - rzucili się na płot<br />

polscy działacze, tak że przestraszyli owczarki.<br />

może pokopać piłkę dla polskiej reprezentacji. Co<br />

mu tam szkodzi. – Dobra - zgadzam się. Mam<br />

zleci. Zimno bo zimno, ale wytrzyma. Zimno bo<br />

zimno, ale zawsze w pierwszej lidze. W zamian<br />

Przybywali przecież z kraju, o którym słyszał to<br />

i tamto. Gdyby tak zaczepił się w tamtejszej lidze<br />

na rok, przeczekał, aż Juve wróci do Serie A?<br />

Tak, to mogło być dobre posunięcie. Rok szybko<br />

pamiętamy, mieszkał w Neapolu. Coś mu jednak<br />

mówiło, że ci smutni ludzie mogą mu się przydać.<br />

jak przez mgłę, bo kiedy Boniek zaczynał grać<br />

w jego Juve, on miał dziewięć lat. Do tego, jak<br />

przy sztucznym oświetleniu. – Boniek? - powtórzył<br />

Fabio. – A, Zibi! - wreszcie skojarzył. Ale<br />

nego „Kwiatu Nocy”, jak nazywali Zbyszka kibice<br />

włoscy. A to dlatego, że najlepiej grało mu się


sięcy wolnych sarenek, a po rogach strzałki<br />

taką mapę jak obrus u mojej babki, który wisiał<br />

nad kuchnią z fajerkami. Trzynaście ty-<br />

jest odwrotnie. Herzlich Willkommen! Ruchacze.<br />

Welcome! Jebacy. Władze powinny zrobić<br />

młody jeleń gania. Gdzieś czytałem taki wiersz.<br />

Autor nie mógł być z <strong>Olsztyn</strong>a. Tu, moi mili,<br />

zalecą tylko na małe dymanko. Sztab ludzi w<br />

ratuszu głowi się nad wypromowaniem miasta,<br />

nad zwabieniem jeleni z kasą, a tu trzynaście<br />

tysięcy sarenek. Ty jesteś jak łania, za którą<br />

więcej niż chłopców. Tak mówią poważne badania,<br />

niezależnych statystyków. Przyjeżdżajcie<br />

zatem do nas wszyscy samotni, nieszczęśliwi.<br />

Ci, którzy chcą stałego związku, i ci, co<br />

Katolickim. Musicie wiedzieć, że dziewczyny<br />

mamy urodziwe i jest ich trzynaście tysięcy<br />

moją koszulkę z orłem na piersi, to na siedzącą<br />

obok laseczkę. Dosiadła się jakoś przy Liceum<br />

Od dłuższego czasu obserwuje mnie postawny<br />

żołnierz. Patrzy na przemian, to na<br />

O Pani Marysi Co Dłubała W Nosie<br />

za, to przecież nożownicy w swojego nie będą<br />

celować. No i rzucać.<br />

będzie grał dla „Białej Gwiazdy”, to nie przeciwko<br />

niej. A jak nie przeciwko, no to za. A jak<br />

53


54<br />

sraczce powróciła do żywych. Odwodniona,<br />

blada i poniżona, po trzech dniach zrozumiała,<br />

że resztę życia, do którego stosunek tak<br />

obrazowo przedstawiła w toalecie kawalerki<br />

życiem, które prócz menopauzy i mojego talentu,<br />

nie podarowało jej nic nadto, postanowiła<br />

opuścić swą cielesność i połknęła roztrzęsioną<br />

garść tabletek. Po burzliwej, całonocnej<br />

lubi.<br />

Myślę o innym liceum. W innej części miasta,<br />

gdzie Pani Marysia Co Dłubała W Nosie,<br />

wybitny polonista i pedagog, rozczarowana<br />

i na pęciny koleżanki obok. Mój widok wywołuje<br />

na jego twarzy jakiś nieprzyjemny grymas.<br />

Co innego warmińska kózka. O, widać,<br />

że licealną młodzież katolicką Wojsko Polskie<br />

kółek w wózkach. Eldorado. Cud nad Łyną!<br />

A żołnierz ciągle się na mnie gapi. Na mnie<br />

strzały wskaźników. Hossa. Miód. Chrzciny<br />

co niedzielę. Markety nie nadążają smarować<br />

się buhaje opamiętały, zawróciły. A wszystko<br />

na grubym płótnie, obszyte szlaczkiem. I napis:<br />

Kto się parzy, temu się darzy. Wzrost gwarantowany,<br />

po każdym wektorze. Czerwone<br />

umieszczone przy każdej drodze wjazdowej<br />

do miasta. I na wyjazdowych też, żeby w porę<br />

doprowadzające między zielonymi wzgórkami<br />

i błękitnymi jeziorami. Powinno to być


oddzielającą kuchenkę od pokoju szybę nad<br />

ich głowami. Szkło było pęknięte.<br />

do drzwi. Otworzyła mu je bardzo szeroko.<br />

Już był przy nich, kiedy jego wzrok wbił się w<br />

Będzie se pani musiała okno umyć<br />

- – traf-<br />

folię. w zawinął kit robotę, czył<br />

nie zauważył.<br />

W poklejone paluchy złapał banknot, ruszył<br />

pan rozumie. Przygotowała umówione pięćdziesiąt<br />

złotych, czekała. Pan Roman zakoń-<br />

metrów kwadratowych plus aneks kuchenny.<br />

Do nosa przyłożyła chusteczkę, że niby katar,<br />

postanowiła po jego wyjściu wietrzyć całą noc,<br />

albo i dłużej, swoje własnościowe osiemnaście<br />

dowód, którym zamierzała terroryzować sąsiadów.<br />

Spocony Roman kończył robotę. Kitował.<br />

Szerokie, włochate ramiona Romana,<br />

zakrywały cieniem pokój. Brzydziła się nim,<br />

wybiły jej szybę piłką. Jak przystało na rasowego<br />

pedagoga, futbolówkę zachowała jako<br />

oknem. Stawała na palcach i wypatrywała zza<br />

cielska mężczyzny w oknie dzieciaków, które<br />

Było jak teraz. Świeciło słońce, ona z nienawiścią<br />

oglądała pusty, betonowy placyk pod<br />

na Nagórkach, będzie dosychała na parapecie<br />

klasy czwartej D. Patrząc w okno za Romanem,<br />

ojcem czwórki dzieci, na etacie szklarza<br />

w spółdzielni.<br />

55


- – pisnęła i<br />

- – zawstydzona zapiszczała - już jakiś<br />

- – powiedział Pan Roman.<br />

56<br />

podstawiła mu taboret.<br />

Pan Roman wgramolił się nań i począł, kawałek<br />

po kawałku, usuwać szkło. Wrzucał je<br />

do wiaderka, które trzymał w swych sześciu<br />

-<br />

Gdyby pan był tak łaskawy<br />

mnie! Skoro już tu jest, to niech zrobi porządek<br />

i z tą szybą. Pomyślała chytrze. Przynajmniej<br />

nie będzie przychodził drugi raz, a ja<br />

mam jedno wietrzenie mniej.<br />

mocno niepełny. Nie, nie, już chciała krzyknąć,<br />

ale coś ją powstrzymało. To była pazerność inteligenta<br />

z budżetówki. To było tysiąc trzysta<br />

brutto, które krzyczało, kobieto, oszczędzaj<br />

– uśmiechnął się szeroko.<br />

Nie musiał się uśmiechać. Uśmiech miał<br />

To ja pani te szybe mogie wyjeb... usunąć<br />

los. Co robić, pomyślała, a wtedy Pan Roman<br />

powiedział:<br />

wille, mają samochody. Co tam samochody,<br />

mężczyzn mają, facetów pięknych jak z obrazka,<br />

kochających czule i namiętnie. Czy ona<br />

tak nie może, w czym jest gorsza? Parszywy<br />

jak ona, cisnęła w szybę Grocholą, której bohaterkom,<br />

koniec końców, się udaje. Budują<br />

czas temu to się stało, przeciąg.<br />

Skłamała, bo to przecież nikt inny, bo i kto,<br />

Tak<br />

pęknięte O,


Romana pot i krew lały się ostro. Jak w dobrej,<br />

powojennej batalistyce kina polskiego. Nagle,<br />

nosek kropelka potu. Zawstydziła się, ale w<br />

tym czasie kropla już była przy łokciu. Z Pana<br />

i przerażeniem Panny Marysi. Teraz i ona poczuła,<br />

jak spod ramienia, nieśmiało wystawia<br />

roztrzęsione palce, dłonie. W powietrzu roznosił<br />

się mdły, słodki zapach, mieszał z potem<br />

przedramion, ramion. Gorąca, spieniona i gęsta<br />

jucha Pana Romana przechodziła na jej<br />

igielny, krwawy pancerz. Kawałek po kawałku,<br />

szklany ząb po szklanym zębie. Z palców,<br />

co, już nie potrafiła sprecyzować. Roztrzęsionymi<br />

dłońmi zdzierała z Pana Romana<br />

jak jeż, co się wpakował pod tira. No, może<br />

nie tira, ale na pewno pod malucha. Przerażona<br />

Panna Marysia rzuciła się na pomoc. O<br />

Boże, jeszcze mnie kto oskarży, pomyślała. O<br />

Roman. A że zleciał tak jakoś krzywo, to siedział<br />

teraz uzbrojony w szklane igły. Wyglądał<br />

łek, kiedy szczęka, jak wcześniej zwieracz, nie<br />

wytrzymała. Wiadro, jebut, pieprznęło o surowy,<br />

nielakierowany, bo i za co, parkiet. Szkło<br />

rozsypało się po podłodze, na którą spadł Pan<br />

ry błyskawicznie rozlazł się po kawalerce do<br />

wietrzenia. Został mu już tylko jeden kawa-<br />

zębach. Ramiona mu już zaczynały drżeć, pot<br />

płynął po plecach, z wysiłku puścił bąka, któ-<br />

57


58<br />

I jeszcze coś wam powiem, ale tak na ucho.<br />

Nie wszystkie kawałeczki szkła Panna Marysia<br />

zebrała na zmiotkę i poniosła do zsypu.<br />

Czasami, kiedy na dworze siąpi deszcz, jest<br />

udo kawałek szkła, zasnęła. Mieszkania zaś<br />

nie wietrzyła jeszcze dobry tydzień.<br />

Panna Marysia leżała zwinięta w embrion do<br />

wieczora. Scena po scenie odtwarzała każdą.<br />

Trzęsła się jak w gorączce. Nie mogła się<br />

uspokoić. Dopiero kiedy wpakowała sobie w<br />

darmozjady. Sprawdził jeszcze, czy nie zgubił<br />

pięćdziesiątki, chuchnął na nią, poszedł sobie.<br />

i placki ziemniaczane, bo to środa przecież.<br />

No, też żona Teresa i jego cztery pierdolone<br />

Obmył się delikatnie przy kuchennym zlewie.<br />

Pomyślał, że w domu czeka na niego kapuśniak<br />

warła do jego krocza.<br />

Potem podciągnął spodnie, zapiął pasek.<br />

Ssiej, kurwo, ssiej – mruczał, kiedy przy-<br />

-<br />

pokoju. do pociągnął kudły, za siebie,<br />

Roman odzyskał wreszcie zdolność racjonalnego<br />

widzenia spraw. Zdarł Pannę Marysię z<br />

owłosieniem. Chwyciła jego łapy, rozmazała<br />

na twarzy krew. Kompletnie otumaniony Pan<br />

Romana, zarzuciła mu dłonie na szyi, zębami<br />

wyszarpywała kawałeczki szkła wraz z gęstym<br />

oszołomiona Panna Marysia straciła świadomość,<br />

usiadła na udach rozkraczonego Pana


jak kolanko pod zlewem, lufę też tym smarem<br />

najlepsze to jest z najlepszego. Lepsze nawet<br />

od samego czołgu. Smarem się tank izoluje,<br />

najlepszy. A najlepsze w byciu w czołgu jest<br />

pokonywanie przeszkody wodnej. Mówię ci,<br />

tam marynarka! – darł się przez telefon. – Ja<br />

w czołgu byłem i wiem, że czołg dla ciebie<br />

– ojciec wyrwał matce słuchawkę. – Tank, tank<br />

to jest siła! Nie piechota i nie lotnictwo, żadna<br />

Do czołgistów! Koniecznie do czołgistów!<br />

-<br />

lutki!<br />

Gdzie ty, dziecko, do wojska?! Taki ma-<br />

-<br />

zresztą:<br />

matki mojej rozpaczy<br />

Tak więc, nie mogąc zrezygnować z siebie,<br />

Panna Marysia zrezygnowała ze mnie, ku<br />

Ballada dla żołnierza<br />

nie potrafi też z niego zrezygnować. A może<br />

Panna Marysia Co Dłubała W Nosie jest najzwyczajniejszą<br />

w świecie masochistką?<br />

Nie potrafi go nazwać ani zrozumieć. Trochę<br />

jej drobnomieszczańska główka się go boi, ale<br />

wycina nim na ciele niewielką dziarę. Wtedy<br />

ogarnia ją stan nieporównywalny z niczym.<br />

durno i chmurno, chce się wyć, wyciąga spod<br />

poduszki kawałek szkła w kształcie klina i<br />

59


60<br />

Nazwę tej miejscowości, ze względu na tajemnicę,<br />

niechaj na zawsze okryje welon milczenia.<br />

Zdradzę tylko, że campus nosił kryptonim<br />

„JW 1680”. Prawda, że brzmi intrygu-<br />

ufundowała mi stypendium w małym, urokliwym<br />

miasteczku w zachodniopomorskiem.<br />

W celu rozwijania zdolności zwrototwórczych<br />

Panna Marysia Co Dłubała W Nosie<br />

miętaj o smarze! Dużo smaru! Papierosów ci<br />

wyślę, bo w czołgu się przydadzą, a już szczególnie<br />

jak się silnik zatrze i staniecie na środku<br />

rzeki!<br />

po dnie lezie. Fakt, czasem nie przelezie, nie<br />

wylezie... Ale to dlatego, że smaru mało, pa-<br />

niesmaczny. No to, jak już wszystko wysmarowane<br />

to, sru! – tank w przeszkodę nurkuje,<br />

bo wiadomo – smar nie spożywczy, jak dajmy<br />

na to z tuszonki tyrolskiej, a techniczny,<br />

gazowa... Od tego smarowania czołgista też<br />

usmarowany, ale to już niekoniecznie dobrze,<br />

znaczy – potop. Z góry też się smaruje. I po<br />

bokach. Rozumiesz, jak okonia w maśle orzechowym.<br />

Tylko rury wydechowej się nie smaruje,<br />

bo wiadomo – spaliny, znaczy – komora<br />

też smarem się smaruje. Bo wiadomo – woda.<br />

Do środka, między załogę się naleje i dupa,<br />

i jeszcze onucami tę rurę. Na rurze w czasie<br />

wolnym wymyki możesz ćwiczyć. I od spodu


ale stawałem się jednostką wartościową. Lecz<br />

cudzysłów, wielokropek. Pauza.<br />

Nauka szła w najlepsze, wolno, bo wolno,<br />

przyznać, że również przecinek. Dwukropek,<br />

średnik, wykrzyknik, spójnik, łącznik, nawias,<br />

Chuj w języku frontowym, to tyle co kropka.<br />

Po namyśle, błyskawicznej retrospekcji, muszę<br />

Nie jest łatwo z mięczaka zrobić twardziela.<br />

A my, niestety, mięczakami byliśmy jak chuj.<br />

Zwykle był innego zdania, rzucał na cyce<br />

i kazał pompować. Ja go nawet rozumiałem.<br />

całodziennym trudem plecy, zostaw spocone<br />

prześcieradło?!<br />

przyjemniej byłoby powiedzieć: Mój młodszy<br />

służbą kolego, unieś łaskawie zmęczone<br />

-<br />

Panie starszy służbą kolego, a czy nie<br />

Ja, podrywając się z niewiarygodnie wygodnej<br />

pryczy, radośnie acz głupawo pytałem:<br />

Z wozu, kocie jebany!<br />

-<br />

zachęcał:<br />

przyjacielsko kolega-prymus<br />

żołnierską mową, doskonaliłem szarady słowne.<br />

I tak, kiedy o dwa semestry wyżej będący<br />

mną pochowali. W przerwach pomiędzy<br />

niezliczonymi przemarszami, apelami, służbami,<br />

ćwiczeniami ciała i ducha, zbiórkami i<br />

rozbiórkami, ubarwianymi piękną, kwiecistą<br />

jąco? Aż ciary przechodzą po grzbiecie. Ojciec<br />

był zawiedziony, bo czołgi gdzieś przede<br />

61


62<br />

O, Stalowy Rycerzu, zaczynam. Piewco<br />

bardziej na mnie niż na katolicką uczennicę<br />

w granatowej spódnicy.<br />

żołnierska, prosta piosenka.<br />

A żołnierz ciągle się na mnie gapi. Nawet<br />

piwa. On opowiadał o ludziach zza muru, a<br />

we mnie budziły się wspomnienia. Potem odprowadziłem<br />

go do pociągu, a naszemu przemarszowi<br />

przez uśpione miasto towarzyszyła<br />

dociekliwego neurologa. Rozpoznał mnie i<br />

serdecznie wyściskał, usiedliśmy przy kuflu<br />

mi wystarczającego talentu, ale też koniecznej<br />

pracowitości. Kiedyś nawet spotkałem tego<br />

biegłem nie oglądając się za siebie. Dzisiaj,<br />

po latach wiem, że prócz zdrowia, brakowało<br />

piersiowej, paragraf trzydzieści trzy, punkt jeden.<br />

Byłem zrozpaczony. Mury tej, ogrodzonej<br />

drutem kolczastym, państwowej uczelni,<br />

opuszczałem zalany łzami. By mniej cierpieć,<br />

chorobie Scheuermana, paragraf trzydzieści<br />

cztery, punkt jeden. I dobił deformacją klatki<br />

neurolog znalazł we mnie pozostałości po<br />

przebytej w tajemnicy przede mną samym<br />

krtani, paragraf dwadzieścia siedem, punkt<br />

jeden. Żeby tego było mało, jakiś dociekliwy<br />

źrenic, paragraf sześćdziesiąt cztery. Zaraz<br />

po tym ujawniło się przewlekłe zapalenie<br />

przewrotny los chciał inaczej. Po niedługim<br />

czasie odkryłem przed lustrem nierówność


Albo jak chwyta twe jaja w garść i je gnie-<br />

twój równie dowcipny starszy kolega, wali w<br />

nią z góry siedziskiem taboretu. Ogłuchłeś?<br />

Opowiedz o innych kryjówkach. Metelowej<br />

szafce, w którą chowasz, dla żartu, głowę, a<br />

Pałka, zapałka, dwa kije<br />

Kto się nie schowa, ten kryje.<br />

się przed bratem pod łóżko:<br />

niedziela wolną jest. Taki tam bezpieczny jesteś,<br />

ukryty. Jak w dzieciństwie, gdy chowałeś<br />

pamiętasz dwu klaśnięć, które śnią ci się pod<br />

pryczą? Wpełzasz pod nią każdej niedzieli, bo<br />

Zapomniałeś? A to takie zabawne. Robisz to<br />

każdego wieczora, a teraz nie pamiętasz? Nie<br />

Zobacz, ja klaszczę w dłonie dwa razy, a ty zakładasz<br />

nogę na nogę i podpierasz podbródek.<br />

Gruborury! Daję ci, spocznij! Czyżbyś już<br />

zapomniał, jak to się robi? Nie żartuj sobie.<br />

korytarzu pododdziałowym, a wygodne, odporne<br />

na działanie szpikulców wandali, estetyczne<br />

siedzenie, wykonane przez świetnie<br />

opłacanych pracowników volvo. Artylerzysto<br />

Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego.<br />

Wybacz, że to nie drewniana ławka na<br />

Trudu Wojennego Honorem Rażący! Usiądź,<br />

złóż swe cielsko muskularne na siedzeniu<br />

63


64<br />

co się nosi, znasz zajebiste dowcipy, twoimi<br />

ulubionym aktorami wcale nie są wiochme-<br />

obok ciebie wygolonych baranów. Że jesteś<br />

inny, lepszy. Słuchasz Depeche Mode, wiesz,<br />

szybko, że to pomyłka, nieporozumienie, że<br />

nie masz nic wspólnego z setką biegnących<br />

którymi delikatnie pulsowała wrażliwość.<br />

Zapragnąłeś podbiec do nich. Wytłumaczyć<br />

szarpnąłeś nim w górę. Skórzany pasek wbił<br />

się w gardło. Wtedy zobaczyłeś te dziewczyny,<br />

kolorowe licealistki idące do szkoły. Czułeś<br />

ich zapach, słyszałeś szelest sukienek, pod<br />

Wypchany plecak wyrywał łopatki. Za duży<br />

hełm opadał co chwila na oczy. Kolejny raz<br />

z twarzy maskę, w którą narzygałeś, biegnąc<br />

piętnaście okrążeń wokół strzelnicy garnizonu.<br />

Tak tego dnia było gorąco, a wy biegliście<br />

uliczkami miasteczka. Buty darły o kocie łby.<br />

o tym tej, której nagie kolana palą twe źrenice.<br />

Niczym dym kwaśnych papierosów. Palisz<br />

je od niedawna, bo kto nie pali, ten pracuje.<br />

Zdradź jej wszystkie tajemnice. Zerwij<br />

kręcą Tobie. Żeby Ci tylko w tych jajach całkiem<br />

gwintu nie zerwali, bo wtedy nie zostanie<br />

Ci już nic innego jak patrzenie na białe<br />

bluzeczki katolickich dziewcząt. Opowiedz<br />

cie. Skręt wora, tak tę przezabawną grę nazywacie.<br />

Kiedyś i Ty będziesz kręcił, póki co,


niosły się przez jezioro, łąki, las. Słyszałeś je<br />

i cały się trząsłeś. Pot zalewał oczy, a w mózg<br />

się na myśl o Twoim przepoconym ciele. A<br />

potem tarzały się z nimi po trawie. Ich jęki<br />

miejskim chłopakom, smarującym ich zgrabne<br />

łopatki olejkiem do opalania. Wzdrygały<br />

plażowe ręczniki. Ryczały ze śmiechu zakładając<br />

kostiumy kąpielowe. Opowiadały o tobie<br />

się, gdy bruk ustąpił miejsca polnej drodze,<br />

śmiały w chwili, kiedy z ustami pełnymi piachu<br />

padłeś na swoje stanowisko numer trzy.<br />

Krztusiły się śmiechem, dociskając do piersi<br />

One odwróciły głowy i zaczęły się śmiać.<br />

Śmiały się coraz głośniej, hałaśliwie. Śmiały<br />

Kalina, Malina, w lesie rozkwitała<br />

Niejedna dziewczyna żołnierza kochałaaaa!<br />

la. O czwartej.<br />

A wtedy biegnący w waszej czwórce chłopak<br />

zaczął śpiewać:<br />

umówimy się w niedzielę, bo niedziela wolną<br />

jest, na mieście. Jak chcecie, to weźmę zioma-<br />

widzicie, wiem od chuja, sorry, wiem sporo. O<br />

tym, co było i o tym, co będzie. A będzie tak,<br />

Gibson, facet odtwarza postać historycznego<br />

bojownika o niepodległość Szkocji. Jak więc<br />

ni z sagi o Kargulach i Pawlakach, ale koleś<br />

od Braveheart, no, jak mu tam? Gibson. Mel<br />

65


66<br />

przy dziesiątym narzygałeś w maskę. Kazali<br />

Ci zakładać opejeden, takie gumowe ubranko.<br />

do sraczki. Ty biegłeś piętnaście dwustumetrowych<br />

okrążeń. Wytrzymałeś dziewięć, bo<br />

różne rzeczy, jeżeli były nawet w jednej dziesiątej<br />

prawdziwe, to i tak stanowiły powód<br />

uniósł Ciebie na pół metra w powietrze. Miałeś<br />

szczęście, bo ktoś uznał, że to tylko nierozsądek<br />

młodego. Mogli Cię przecież wywieźć<br />

do karnej w Orzyszu. Słyszałeś o tym miejscu<br />

przynajmniej chciałeś, by się stało. Zatem zerwałeś<br />

się na kolana, już kierowałeś lufę karabinu<br />

w jego kierunku, lecz w tej chwili ktoś,<br />

kopniakiem, wybił Ci kałacha z rąk. Drugim<br />

walnęła w ramię, a złoty pocisk zapierdolił w<br />

serce stojącego za Tobą kaprala Namiela. Tak<br />

I nacisnąłeś spust. Nigdy wcześniej tego<br />

nie robiłeś. Nie dość mocno dociśnięta kolba,<br />

Żołnierza kochała, żołnierza lubiła<br />

Żołnierzowi swemu liściki kreśliłaaaa!<br />

nych punktów. Za każdy punkt mniej jedno<br />

kółko więcej! Zamknąłeś lewe oko. Muszka-szczerbinka.<br />

Szczerbinka-muszka. Tarcza<br />

pływała po horyzoncie.<br />

waliły serią słowa: Biegacie, łajzy, tyle okrążeń,<br />

ile zabraknie wam do trzydziestu wystrzelo-


Podnieśli Cię z kolan i zaciągnęli do karet-<br />

na koniec, pozwolił zdjąć maskę. Wyjął papierosy.<br />

A kiedy Cię poczęstował, zwymiotowałeś<br />

drugi raz. Tyle, że teraz wprost w jego<br />

twarz.<br />

twarzy czułeś półpłynne wymiociny, w ustach<br />

gówno. Wtedy Twój kapral, ruchem ręki, nakazał<br />

Ci podejść. Nieprzytomny ruszyłeś w<br />

jego kierunku. On coś mówił, uśmiechał się,<br />

o kurwach, co liścików do Ciebie kreślić nie<br />

będą. Kogo wtedy bardziej nienawidziłeś? Na<br />

Myślałeś na przemian, to o obserwującym Cię<br />

w cieniu drzew kapralu z rozpiętą koszulą, to<br />

Przed oczami wirowały iskry, a pierś rozrywał<br />

od wewnątrz brak tlenu. Hełm topił włosy.<br />

czasem, ale zapomniałeś o jakimś pasku przy<br />

bucie. Stałeś na baczność, w słońcu, zielony.<br />

innego zasraństwa w tych dziurawych, żabich<br />

prezerwatywach? Zdążyłeś oczywiście przed<br />

ponacinałeś żyletką wszystkie otwory na guziki<br />

i posmarowałeś kremem do rąk. Zrobiliście<br />

tak wszyscy. Zastanawiałeś się, ilu z was<br />

przetrzymałoby prawdziwy atak bakterii czy<br />

ry i pół! Trzy i pół!<br />

Ale Ty wiedziałeś, że zdążysz, bo wieczorem<br />

-<br />

Żołnierzu, zostało wam pięć minut! Czte-<br />

Skurwiel, którego chciałeś zabić, darł się, krążąc<br />

wokół Ciebie:<br />

67


68<br />

nie mogłeś znaleźć. Wstałeś, odnalazłeś kontakt,<br />

nacisnąłeś. Patrzyłeś na rozbudzonych<br />

czymś zająć wzrok. Cały czas przecież widziałeś<br />

oczy kumpla. Ale w ciemnościach nic<br />

zasnąć. Pomyślałeś o gazecie, książce, czymkolwiek,<br />

byle nie myśleć, byle wyjść z sali i<br />

które czytał Ci po kolacji. Jakoś odnalazłeś<br />

swą salę, położyłeś na pryczy, lecz nie mogłeś<br />

Szedłeś korytarzem, myśląc o tym klęczącym<br />

z fujarą w ustach. O listach do narzeczonej,<br />

Zapamiętałeś tylko jego oczy. Oczy pełne<br />

pożądania. Zamknąłeś drzwi zawstydzony.<br />

na której stoi Twoje łóżko. Otworzyłeś drzwi<br />

do siódemki i w świetle padającym z korytarza<br />

zobaczyłeś swojego kolesia, klęczącego<br />

przed kroczem chłopaka, którego nie znałeś.<br />

na wszelki wypadek wsadziłeś paluchy do ust.<br />

Pusty, ruszyłeś do sali. Tyle, że zapomniałeś,<br />

nie zapomniałeś. W nocy poczułeś kaca. Otumaniony<br />

poszurałeś w tych za dużych trampkach,<br />

napiłeś się wody z kranu, znów Cię zemdliło.<br />

Odczekałeś chwilę z głową w muszli,<br />

trampki, pasiastą pidżamę i białe łóżko na sali<br />

numer cztery. To było ważne, lecz ty zwyczaj-<br />

na wzmocnienie, garść kolorowych pastylek<br />

i kubek gorzkiej herbaty. Do tego granatowe<br />

ki. Tego już nie możesz pamiętać. Pamiętasz<br />

za to izbę chorych. Dostałeś jakiś zastrzyk


nas. Otwierają się drzwi, a on znika za nimi.<br />

bym obejrzał, ale wartę na garnizonie mi<br />

wjebali. Chuje – uśmiecha się smutno do<br />

Żołnierz poprawia mundur, przechyla się do<br />

mnie. Robi mi się gorąco. On dosuwa spoco-<br />

Fajna koszulka, pewnie na mecz, co? Też<br />

-<br />

ucha. mego do wprost twarz ną<br />

nie wiedząc dlaczego, Twa dłoń wędrowała w<br />

rozporek pidżamy wiązanej na sznurek. A teraz,<br />

Ty, Co Bronisz Granic, daj mi w mordę,<br />

bo nic innego zrobić nie możesz.<br />

w te długie godziny zdarzały Ci się chwile,<br />

kiedy myślałeś o tych dwu za ścianą. Wtedy,<br />

tej kurewsko długiej nocy na izbie chorych,<br />

którą przesiedziałeś na desce klozetu. I jak<br />

przygód, zabawnych jak cholera. Opowiedz o<br />

godności i honorze. Dokończ też opowieść o<br />

człowiekiem na świecie! Aresie Pochmurny!<br />

Opowiedz tej bladej pannicy o tysiącu innych<br />

czarne kołdry. Kołdry pełne karaluchów. I<br />

w jednej chwili poczułeś się najzdrowszym<br />

ludzi, mrużących oczy, ciskających w Ciebie<br />

wyzwiska. Po chwili patrzyłeś już tylko na<br />

69


70<br />

na bezrobocie z comiesięcznym zasiłkiem i<br />

składką emerytalną. Następnego dnia nieopłacalny<br />

interes stawał się znów opłacalnym,<br />

a cudotwórcą był Darek. Po upływie roku sy-<br />

forsę, gdyż, jak twierdził, zamknął nieopłacalny<br />

interes. Stary w majestacie prawa szedł<br />

należy mu się zasiłek. Po roku do zatrudniaka<br />

zgłaszał się ojciec, który wyciągał łapę po<br />

przepracował rok w kiosku, z którego zwolnił<br />

go pracodawca, czyli ojciec. No i w tej sytuacji<br />

właścicielem był Stary Prahacz, młody maszerował<br />

do zatrudniaka z glejtem, że właśnie<br />

źródło dochodu. Bo sklepik był przechodni.<br />

Przepisywali go sobie co jakiś czas. Kiedy<br />

domu bywał rzadko. Ojciec prowadził sklepik<br />

z drobnicą. Ten sklepik to było ich główne<br />

a do tego ostro się jąkał.<br />

Mieszkał sam. Matki nie znał, a ojciec w<br />

lat starszy, ale nigdy tego nie dawał nam odczuć.<br />

Kiedy padał deszcz albo aura płatała innego<br />

rodzaju trudności, albo nie było co robić,<br />

szło się do koleżki. Darek był rudy, piegowaty,<br />

na obie jej strony. W jednej z nich mieszkał<br />

Darek Prahacz. Fajny koleś. Był od nas kilka<br />

A po prawej, w górę, Stara Warszawska.<br />

Warszawska, to ciąg kamienic rozkraczonych<br />

Hitachi


przez drugiego: Pięćdziesiąt! Dwadzieścia<br />

dwa! Zero, zero! Stooooopppppp! – mówił<br />

daliśmy przed odtwarzaczem i pilotem, uruchamialiśmy<br />

funkcję „przewijaj”. W tym czasie<br />

obstawialiśmy. Małe cyferki zapieprzały<br />

w szalonym tempie, a my darliśmy się jeden<br />

tym nie przejmowali, japońskie pudełko wnet<br />

poszło w ruch. Na pomysł wpadł Gruby. Sia-<br />

może wielgachny rubin nie chciał współpracować?<br />

Kto to teraz pamięta? Ale myśmy się<br />

do tego wideo nie było telewizora. Jakoś tak<br />

wyszło. Czy kabla nie można było zdobyć, a<br />

wideo marki hitachi, Darek został najlepszym<br />

koleżką, jakiego można było mieć! Tyle że<br />

swojego. Gadało o tym i o tamtym, a kiedy<br />

stary Prahacz kupił rewelacyjny odwarzacz<br />

mu klucza do kłódki zawieszonej na drzwiach<br />

do budy. Tak więc, szło się do Darka jak do<br />

Bo Stary Prahacz chociaż bardzo kochał syna,<br />

to za groma mu nie ufał. Nigdy nie zostawiał<br />

rana do nocy siedział w kiosku. Czy to jako<br />

właściciel czy też bezrobotny nieszczęśnik.<br />

na prostą. I jakoś im szło. Jak już wam wspomniałem,<br />

ojciec w domu bywał rzadko. Od<br />

tuacja się odwracała. Interes przestawał się<br />

opłacać synowi, który maszerował ze złą nowiną<br />

na Piłsudskiego do zatrudniaka, a ojciec<br />

podejmował ryzyko wyprowadzenia interesu<br />

71


72<br />

wódę. Częstowali go wódą, po której na chwilę<br />

przestawał się jąkać. Wyrywali mu z dłoni<br />

posiadali – pieniądze. Przyłazili z tą wymiętą<br />

forsą, na telewizorze stawiali broksy albo<br />

Został ich ziomalem, swojakiem, Darasem.<br />

No i miały chuliganiaki coś, czego myśmy nie<br />

go między garażami, nie zmuszali do spełniania<br />

niewyszukanych usług seksualnych.<br />

okna, domagać się dostępu do gry. Jąkała Darek<br />

nagle stał się ich koleżką, już nie ganiali<br />

chlać przy stolikach cienkie „kętrzyńskie” z<br />

obowiązkowym miodem, zaczęli obijać nam<br />

japońskim kole fortuny rozniosła się aż pod<br />

drzwi Kasztelanki. Młode chuliganiaki miast<br />

nic, co dobre, nie trwa wiecznie. Prędzej czy<br />

później licznik się przekręci. Sława o naszym<br />

Czas płynął nam na niegroźnym hazardzie.<br />

My obstawialiśmy, krupier-Darek obsługiwał<br />

elektroniczne koło, a jego stary siedział w<br />

kiosku i robił na prąd do naszego kasyna. Ale<br />

w kłębach których siedzieliśmy nad naszą<br />

ruletką. Jakieś znaczki, plakietki. Duperele.<br />

grać na pieniądze. Na drobniaki. Kto nie miał<br />

forsy, dawał fanty. Fajki podkradane z domu,<br />

był najbliżej. Zabawa była przednia. Z czasem<br />

postanowiliśmy uatrakcyjnić grę. Zaczęliśmy<br />

Darek. Bo ideą gry było odgadnięcie liczb, na<br />

jakich zatrzyma się licznik. Wygrywał ten, kto


się do pojedynku. Łapy trzęsły mu się, chował<br />

je w kabury, szukał coltów. Nie pamiętał mnie.<br />

ryf – Will Kane grany przez Gary Coopera<br />

– kiwał się na boki w samo południe, nieprzytomnym<br />

wzrokiem wypatrywał Franka Millera<br />

czyli Johna Wayne’a, czyli mnie. Szykował<br />

wyglądał jak rewolwerowiec z wielgachnymi,<br />

gumowymi kaburami. Tak więc, rynkowy sze-<br />

przez szyję. Lniany sznur był za długi, przez<br />

to gumiaki majtały się przy genitaliach. Facet<br />

jąkałą. Próbował sprzedać mi parę gumiaków,<br />

które miał przewieszone na sznurku<br />

Darka spotkałem niedawno na rynku przy<br />

Grunwaldzkiej. Był łysiejącym, piegowatym<br />

Mrongowiusza, bo Kasztelankę im zamknęli.<br />

I to był koniec ruletki.<br />

wiedni telewizor, odbębnił swój rok w kiosku<br />

i wziął się za oglądanie amerykańskich kryminałów.<br />

Ale krążyła też wersja, że chuliganiaki<br />

któregoś dnia wynieśli ruletkę do speluny na<br />

sza ruletka nie przetrwała zbyt długo. Jedni<br />

mówili, że stary Prahacz wreszcie kupił odpo-<br />

się w coraz dalszy kąt. Z czasem przestaliśmy<br />

zaglądać na Starą Warszawską. Podobno na-<br />

picia i emocji Darek tłumaczył im zasady gry.<br />

Tłumaczył nie bez dumy. My odsuwaliśmy<br />

pilota. Gnietli go w swych oszczanych łapskach.<br />

Nie potrafili uruchomić. Czerwony od<br />

73


74<br />

strażak bez drabiny. Tylko, gdzie on tak lezie?<br />

Do niebiesiech?<br />

człowiekiem wrażliwym. A może dorabiam<br />

wrażliwość do pijaństwa? Bez niej jestem jak<br />

Na Udzie Tak Lubiłem Głaskać. Topiłem rozpacz<br />

w alkoholu. Wiecie już teraz, że jestem<br />

w męskiej swego czasu aż nazbyt często bywałem.<br />

To przez Marzenkę Której Jaszczurkę<br />

Tematem tabu może być żeńska toaleta w pubie<br />

Beczka, w której nie byłem nigdy, chociaż<br />

pociągnął ją strażakom. Ale nie! Drabina stoi,<br />

lekko przechylona na dziedziniec. A po stronie<br />

lewej... Co mnie obchodzi strona lewa? Są<br />

rzeczy i sprawy, o których nie warto wiedzieć.<br />

ojciec. Tato zbiera miniaturki.<br />

Po prawej stronie mam kompleks budynków<br />

straży pożarnej. Przez chwilę myślę o<br />

Maksie Beckmanie i jego drabinie. Być może<br />

okolicznościową tablicę dospawaną do Nepomucena.<br />

Od razu uprzedzam, to nie był mój<br />

miasta musieli ponownie pogrzebać w portfelach,<br />

bo jakiś kolekcjoner metalu zawinął<br />

pilnuje święty Jan Nepomucen. Zaraz po zainstalowaniu<br />

brązowego posągu, miłośnicy<br />

zataczając się, odpłynął między stragany.<br />

Dojeżdzamy do mostu na Łynie, którego<br />

ruletkę, skrył brodę w pozaciąganym golfie,<br />

owinął szyję niekompletnym uzbrojeniem i,<br />

Chyba w ogóle niewiele pamiętał. Kiedy zacząłem<br />

grzebać mu w pamięci, wspominać


ały budynek polskiej gazety i pobudowały w<br />

tym miejscu miejski kibel. Jak się okazuje, taki<br />

raz. Nazywano to miejsce swego czasu „Placem<br />

hańby”, a to dlatego, że Niemiaszki roze-<br />

światło znajdowaliśmy z chłopakami na Targu<br />

Rybnym, dawny Plac Karola Świerczewskiego<br />

Co Się Kulom Nie Kłaniał, wcześniej<br />

Fischmarkt, ale to logiczna nazwa. Chociaż<br />

Szedłem w stronę światła. Tak na wszelki<br />

wypadek już w innej placówce. Przeważnie<br />

swym szkiełkiem mą edukację gwałtownie,<br />

nie zerwała jej całkowicie. W labiryncie pokus<br />

odnalazłem jeden włos, włosek, którego<br />

się uczepiłem. Wolno nawijałem go na kciuk.<br />

egzaminie. Tak, tak, moi mili, Panna Marysia<br />

Co Dłubała W Nosie, chociaż przecięła<br />

się nie załapała.<br />

Myślę o swym pierwszym uczelnianym<br />

przymiotnik w stopniu wyższym, by nazwać<br />

nowy twór UWM-em. Drabina Beckmanna<br />

szej Szkoły Pedagogicznej, wcześniej siedziba<br />

cenzury. Jakiś czas temu mocarstwowe ambicje<br />

tutejszych władz sprawiły, że połączono w<br />

jeden organizm wszystko, co w nazwie miało<br />

Autobus ociera się o budynek Uniwersytetu<br />

Warmińsko-Mazurskiego, wcześniej Wyż-<br />

Stół czyli krzesło<br />

75


76<br />

i spokojnie. Chamy omijają jak, nie przymierzając,<br />

ludzie wykształceni TVP Kultura.<br />

to. Za błędy trzeba płacić albo i niekoniecznie.<br />

Złożyłem papiery na bibliotekoznawstwo.<br />

Pomyślałem, że to bardzo fajne zajęcie<br />

na przyszłość. W bibliotece jest cicho, ciepło<br />

że na naszym murku zajmowaliśmy się głównie<br />

futurologią, no i oczywiście, historią. Nic<br />

murku. Ja zaś z kretesem przepadłem na egzaminie<br />

do Akademii Sztuki. Pewnie dlatego,<br />

rolę. Przyszły wakacje i rozstaliśmy się. Oni<br />

postanowili zrealizować to, co postanowili na<br />

zdaliśmy elegancko. Myślę, że miejsce nauki<br />

odegrało w naszym przypadku niepośrednią<br />

w marcu puściły lody, słońce zaczęło mocniej<br />

grzać i złapaliśmy pierwszą opaleniznę. Chłopaki<br />

opowiadali o tym, co u nich, ja o tym,<br />

co u mnie. To się nazywa przyjaźń. Maturę<br />

którego cena była podejrzanie niska. Fajnie<br />

nam było na tym murku. Nauka nie nużyła. A<br />

kawałek dalej. Tak więc, dnie spędzaliśmy z<br />

kumplami w miejscu, można powiedzieć, historycznym.<br />

Siedzieliśmy sobie na murku i<br />

ustalaliśmy zawartość procentową alkoholu,<br />

stan rzeczy wszystkim odpowiadał. Niemcom,<br />

bo poniżyli, Polakom, bo źli Niemcy poniżyli.<br />

Tyle, że prawdy w tym na łyżeczkę moczu.<br />

Kibel, i owszem, pobudowano, ale spory


ze z kamizelką, pod szyją apaszka, nos okryty<br />

złotym drutem na łańcuszku. Pełna elegancja.<br />

jest profesor Łukaszek. Mężczyzna lat sześćdziesięciu<br />

kilku, szczupły, wysoki. W garnitu-<br />

nianym egzaminie. Przedmiotem próby będzie<br />

wiedza z zakresu historii mojego narodu.<br />

Czy czujecie mój spokój, czy pamiętacie<br />

murek? Luzik. Wchodzę. Egzaminującym<br />

Nawet tych z naszego murku.<br />

Tak więc, jestem na swym pierwszym uczel-<br />

No dobra, złożyłem papiery na to całe bibliotekoznawstwo,<br />

bo raz, że nie było żadnego<br />

egzaminu, jakaś tam rozmowa kwalifikacyjna,<br />

a dwa, przyjmowali wszystkich, jak leci.<br />

łąki z ocynkowanymi wiadrami w żylastych<br />

dłoniach. Matka przez większość filmu leży.<br />

i syn” reżysera Sokurowa, gdzie tytułowy syn<br />

przemierza, niespiesznym krokiem, zielone<br />

do „Kill Billa”. Jechali równo po kolesiu. Gdy<br />

obstawiałem, że na koniec pójdzie „Pulp Fiction”,<br />

zaprezentowano obraz rosyjskiej kinematografii<br />

pod sugestywnym tytułem „Matka<br />

Polsatu na debatę kulturalną. Pięciu mędrców<br />

przez godzinę, w czasie najlepszej oglądalności,<br />

wałkowało twórczość Quentina Tarantino.<br />

Od „Wściekłych psów” przez „Jackie Brown”<br />

Ostatnio sobie zapuściłem u koleżki. On<br />

wyszedł po fajki czy coś, a ja przerzuciłem z<br />

77


78<br />

Streszczenie. Dostrzega pan różnicę? Czy widzi<br />

pan różnicę między recenzją a streszczeniem?<br />

To jest dobre. Ba, to jest bardzo dobre...<br />

-<br />

oczu. i uszu nadstawiam Blady<br />

pan, czy nie? Bo ja myślę, że pan nie wie. To ja<br />

panu powiem, co to jest.<br />

wracając do pytania wyjściowego – Czy wie<br />

pan, co to jest? – nabiera rozpędu. – No wie<br />

Egzaminujący: Dobrze, dobrze – egzaminujący<br />

przerywa me wyjaśnienia, maniakalnie<br />

Egzaminowany: Recenzja książki Darii Nałęcz,<br />

która...<br />

Egzaminujący: Podziwiam pański zmysł obserwacji.<br />

Proszę mi jeszcze, w ramach przypomnienia,<br />

powiedzieć, jaki był temat pańskiej<br />

pracy?<br />

Egzaminowany: Na teczce znajduję swe nazwisko.<br />

Egzaminujący: Na czym opiera pan swoją<br />

pewność?<br />

Egzaminowany: Teraz to nawet jestem pewien.<br />

moja praca zaliczeniowa.<br />

Egzaminujący: Pan przypuszcza?<br />

Egzaminujący: Czy wie pan, co to jest?<br />

Egzaminowany: Przypuszczam, iż jest to<br />

Właśnie wyciąga ze sterty teczek najgrubszą,<br />

w której rozpoznaję swoją.


deksu. Resztę dnia spędzam we wspomnianej<br />

Beczce, w towarzystwie współczujących kole-<br />

śniadaniu poszedł do roboty. Wytaczam się z<br />

sali oszołomiony, nie zaglądając nawet do in-<br />

wolicie, krzesło, przelatuje nad moją głową i<br />

ląduje w koszu. Kolejne pytania egzaminującego,<br />

bo egzamin trwa dalej, odbijam w sposób<br />

mechaniczny. Myślę o Syzyfie, który po<br />

między stołem a krzesłem?<br />

W tejże chwili piękne streszczenie lub, jak<br />

że to jest krzesło. Bardzo dobre, ale mimo<br />

wszystko, krzesło! Czy pan widzi różnicę<br />

nawet dębowy, z toczonymi nogami, lakierowany.<br />

Tyle tylko, panie szanowny stolarzu,<br />

mebel, przy którym usiądziemy do wspólnej<br />

kolacji. No i pan mi przynosi mebel. Piękny,<br />

min odbioru. Mijają dwa tygodnie. Zjawiam<br />

się z pieniędzmi, w domu rodzina czeka na<br />

-<br />

Niedobrze, pamiętacie, jak ojca kumpel wytoczył<br />

mi nóż i jak to się skończyło?<br />

stolarza. Pan jest stolarzem, ja pańskim klientem.<br />

Zamawiam u pana stół. Porządny, dębowy<br />

stół, z okrągłym lakierowanym blatem,<br />

toczonymi nogami.<br />

-<br />

Dogadujemy się co do ceny, ustalamy ter-<br />

To, co się teraz wydarzyło, jest sytuacją u<br />

Gdzie niby miałem ją dostrzec, na murku?<br />

Ale egzaminujący już pędzi.<br />

79


80<br />

rzyszek, które niespodziewany sukces opijały<br />

z zaangażowaniem nie ustępującym dotychczasowemu<br />

dramatowi. Prawdopodobnie w<br />

ogólnym zamieszaniu gwałtowny zwrot mej<br />

w jednej chwili, młodzieńcem z przyszłością.<br />

Jeszcze mniej ważną jest reakcja mych towa-<br />

powróciły do mnie siły witalne. Nie jest też<br />

ważne, że z człowieka przegranego stałem się,<br />

To, co potem nastąpiło, nie ma żadnego znaczenia.<br />

Nie jest ważne, że w sposób cudowny<br />

kartę z pierwszym, a przecież kończącym karierę<br />

naukową wpisem... Bardzo dobry!<br />

Normalnie, będzie jak w ruskiej bajce. Jeszcze<br />

tylko ostatni rzut opadających źrenic na<br />

-<br />

-<br />

Tak, to ja, mateczko, wróciłem!<br />

synku? ty, To<br />

ogorzały od słońca, szeroki w barach. Przypadnę<br />

do jej kolan, a ona powie:<br />

lata i wrócę do domu rodzinnego. Siwiutka<br />

matula nie pozna mnie, gdy stanę w drzwiach<br />

wyciągam z kieszeni indeks. Postanawiam go<br />

zniszczyć i rannym pociągiem uciec w Bieszczady,<br />

by nacinać moim złamanym nożem<br />

korę drzew, a potem powalać je siekierą. Miną<br />

Profesora Od Stołu, która spożywa wieczerzę<br />

wigilijną wprost z podłogi. Około północy<br />

żanek. Nieliczne przerwy między wznoszonymi<br />

pucharami wypełniają mi wizje Rodziny


wszystko elegancko objechało miasto i wylądowało<br />

u jakiegoś uczciwego człowieka, któ-<br />

w nocnej setce mą torbę podróżną i teraz już<br />

na pewno nie musiałem uciekać w Bieszczady.<br />

No bo z czym? Cały majątek, czyli druga<br />

para majtek, dowód osobisty, rzeczony indeks,<br />

Zakochałem się natychmiast. Raz, że przywlekła<br />

mnie do akademika, dwa, że zostawiła<br />

Ale póki co, obudziłem się u Marzenki. Bo<br />

jak fart to fart. Tu piąteczka, tam dupeczka.<br />

Marzenka i jaszczurka, którą lubiłem<br />

głaskać<br />

Kalectwo na notę bardzo dobrą!<br />

Piłem, a za drzwiami plułem. Stary profesor<br />

jako pierwszy zdefiniował moje kalectwo.<br />

nany, że naciągnąłem go na gładkie zwroty,<br />

oszukałem sam siebie. Wcisnąłem mu zwietrzałą<br />

kawę, na którą potem zostałem zaproszony.<br />

I piłem tę lurę, piłem szczerząc zęby.<br />

dziane przez tego mądrego człowieka. Słowa,<br />

których sensu wtedy nie pojąłem. Przeko-<br />

łem śniadanie następnego ranka.<br />

Jedyne, co ma znaczenie, to słowa wypowie-<br />

życiowej akcji uszedł ich uwadze. Tak przynajmniej<br />

zaklinała się ta, u której spożywa-<br />

81


82<br />

przystanku nie spała, za zimno wtedy było, co<br />

najwyżej drzemała”. Faktycznie, sprawdziłem<br />

nie zdążyła na nocny, spała na przystanku. Po<br />

tym, co spotkało mą torbę, nie miałem powodu,<br />

by jej nie wierzyć. Ale coś, jakiś zły duch,<br />

podszeptywał: „Nie wierz jej, na pewno na tym<br />

koc, na nasz wąski tapczan, wcale. Tłumaczyła<br />

to nierzetelnym rozkładem jazdy, biedna<br />

Marzenka wracała nieregularnie, często późną<br />

nocą. Którejś z nich nie wsunęła się pod<br />

dwóch miesiącach lizania, na naszym związku<br />

pojawiła się rysa, a na moim jęzorze bąbel.<br />

w lizaniu, piłem kompot ze śliwek i wracałem<br />

do kontroli technicznej. Kiedy teraz próbuję<br />

sobie przypomnieć, cóż jeszcze wtedy<br />

robiłem, to wyjdzie, że niewiele ponad to. Po<br />

przezorny zawsze ubezpieczony. Lizałem bez<br />

opamiętania, aż do bólu jęzora. W przerwach<br />

godzinami śledziłem jaszczurkę na jej udzie.<br />

Głaskałem ją i lizałem, tak na wszelki wypadek,<br />

żeby sprawdzić, czy dobrze wydziargana.<br />

Niby wszystko było zrobione jak należy, ale<br />

chwilowym bezpaństwowcem i zamieszkałem<br />

u ukochanej. To były cudowne chwile. Całymi<br />

na egzaminy poprawkowe. Porządny gość. O<br />

torbie chyba zapomniał. Tak więc zostałem<br />

ry podrzucił indeks na portiernię. Ale dopiero<br />

gdzieś w okolicach września, żebym miał


Ale ona nie chciała tłumaczyć. Obróciła się<br />

j a jaszczurka, jakim prawem, dlaczego? Wytłumacz!<br />

A co tu moda ma do rzeczy? To była m o -<br />

-<br />

esemesa.<br />

gdzieś wypuściła i trajkotała<br />

-<br />

-<br />

-<br />

Łuskonośne gady już są niemodne - wy-<br />

Ona wystukiwała coś na klawiaturze telefonu.<br />

Dlaczegoś to zrobiła?<br />

-<br />

kolana. na nią przed padłem Rycząc,<br />

Nie ma, usunęłam.<br />

-<br />

akademik.<br />

Jak to, nie ma?! - wydarłem się na cały<br />

-<br />

cho.<br />

Jaszczurki już nie ma - powiedziała su-<br />

oglądać przez te majtki? Jak lizać?<br />

Krzyknąłem zrozpaczony, chociaż od jakiegoś<br />

czasu już nie lizałem. Rozumiecie - bąbel.<br />

Co będzie z jaszczurką? Jak ją mam teraz<br />

urósł, kiedy zaczęła sypiać w bieliźnie, a mi<br />

podsunęła pod nos materac do dmuchania.<br />

cinku. Prawie mróz, jak nic, nie spała. Tylko<br />

dlaczego nie chciała mi się przyznać, że krążyła<br />

całą noc wte i wewte? Trudno jest budować<br />

związek bez zaufania. Bąbel nieufności<br />

w pobliskim laboratorium meteorologicznym,<br />

tamtej nocy było osiem kresek i coś po prze-<br />

83


84<br />

w jej siostrzanym objęciu, kiedy wróciłem ze<br />

spaceru z Marzenką numer dwa. Mam, wark-<br />

uradowany. Nie dalej jak trzy dni wcześniej<br />

poznałem jej pierwszego brata, odpoczywał<br />

przyjeżdza do niej brat i zostanie jeszcze jakiś<br />

czas. To masz drugiego brata? – zapytałem<br />

mnie była, a czasami nawet dwie. Któregoś<br />

dnia Marzenka numer jeden oznajmiła mi, że<br />

jaszczurkę jabłkami. Nadałem jej imię, a jakże,<br />

Marzenka. Odtąd zawsze Marzenka przy<br />

moru jest różne, ale to jeszcze nie powód,<br />

żeby się zaraz rozchodzić. Jaszczurkę wsadziłem<br />

do słoika po korniszonach, a zły nastrój<br />

ukochanej postanowiłem przeczekać karmiąc<br />

kołdrą.<br />

Trudno, pomyślałem, nasze poczucie hu-<br />

mi za slipki coś śliskiego i ruchliwego. – Masz<br />

swoją jaszczurkę, poliż sobie – i nakryła głowę<br />

-<br />

Wiedziałem! Zerwałem się z podłogi, bo<br />

materac już jakiś czas temu przetarłem jęzo-<br />

Pokaż, pokaż ją, moja kochana!<br />

-<br />

dziura. się zrobiła i rem<br />

-<br />

Nie tylko pokażę, ale i dam – i wsadziła<br />

Wiesz, z jaszczurką to skłamałam.<br />

Mnie przypadł koc. I kiedy już zasypiałem,<br />

trąciła mnie łokciem.<br />

na pięcie i wyszła. Wróciła w nocy, bez słowa<br />

przebrała się w pidżamę i wsunęła pod kołdrę.


mieszkanie z widokiem na Starówkę. Kiedy<br />

norę przy Grunwaldzkiej. Matce powiedziałem<br />

przez telefon, że jest to śliczne, słoneczne<br />

Tak więc, po historii z nogą między udami,<br />

musiałem się z Marzenką rozstać. Wynająłem<br />

Winnetou i reszta<br />

opowieści już znacie. I jeszcze moja dobra<br />

rada, nie zadawajcie się z dziewczynami, które<br />

samotnie spędzają noc na przystanku. One<br />

są niemądre!<br />

pakować, żeby wrócić do mieszkania razem,<br />

kiedy umarła moja babka. Ale ten fragment<br />

małomówny brat wyjechał. Nawet nie było<br />

okazji zamienić kilku słów. I już mieliśmy się<br />

bo Marzenka chciała mu pokazać jak najwięcej<br />

uroków miasta. Po dwóch tygodniach jej<br />

Moja ukochana z bratem zaczepiali się czasem<br />

o nas butami, kiedy wracali nad ranem,<br />

a jak mówi przysłowie: Gość w dom, Bóg w<br />

dom. Trudno, żeby człowiek spał na korytarzu.<br />

z Marzenką Łuskonośną w kącie, pod oknem.<br />

Ja to rozumiałem, pokój faktycznie był ciasny,<br />

sobie to stresem związanym z sesją egzaminacyjną.<br />

Na czas wizyty brata zamieszkaliśmy<br />

nęła i wyniosła moje rzeczy na korytarz. Od<br />

jakiegoś czasu ciągle warczała, tłumaczyłem<br />

85


86<br />

fantazyjnych, butów. Chcąc przebić się do<br />

Moją samotnię od wspomnianych pomieszczeń<br />

oddzielała sterta różnobarwnych, często<br />

sapiąc ciągnęła je na nasze trzecie piętro. Ja<br />

zajmowałem niewielki pokoik po prawej.<br />

worki z używanymi ciuchami. Widziałem je<br />

przez dziurkę na klucz, który handlara nosiła<br />

na pomarszczonej szyi. W każdy wtorek<br />

targała wory na pobliski rynek, a o zmroku<br />

po lewej od wejścia, zamykanym na niewielką<br />

kłódkę, przez szparę w drzwiach dostrzegłem<br />

sterty dywanów i kolorowej pościeli. W<br />

drugim, zdawało mi się, że większym, były<br />

znała język polski. Kobieta podzieliła magazyn<br />

funkcjonalnie, na pięć części. W pokoju,<br />

mieszkalną, której zostałem panem i władcą.<br />

Czynsz ustaliliśmy na migi, bo Mazurka słabo<br />

na Smętka służył jej głównie za czterdziestometrowy<br />

magazyn z wydzieloną częścią<br />

właścicielką była kobieta o imieniu Truda. Na<br />

stałe mieszkała na wsi, w Spręcowie. Lokal<br />

kamienicznicy dbają o lokatorów.<br />

Mieszkanie znajdowało się na Smętka. Jego<br />

- zapy-<br />

Żeby było jeszcze ładniejsze, mamo. Teraz<br />

-<br />

tała.<br />

To po co malują, jak takie ładne? –<br />

chciała mnie odwiedzić, wykręciłem się malowaniem.


miski, którą stawiałem na imitację kominka z<br />

dwoma rozgrzanymi do czerwoności prętami<br />

toalety, chociaż trafniej byłoby powiedzieć –<br />

studni. Albo wodopoju. Tak więc, po zdobyciu<br />

wody, taszczyłem ją z powrotem do siebie.<br />

Z wiadra przelewałem do ocynkowanej<br />

wiedźm nie było, przebijałem się przez barykadę<br />

z sandałów, kozaków i trzewików do<br />

minął bezpowrotnie. Ponure cienie kobiet ślizgały<br />

się za tysiącem nakrętek na słoiki i takimiż<br />

ilościami błyskającego refleksami szkła o<br />

kształtach finezyjnych i praktycznych. Kiedy<br />

kimi jak na przykład plastikowe foremki do<br />

ciast, hektary pazłotka, pożółkła prasa, foliowe<br />

worki, kilogramy kakao, czekolady, chałwy,<br />

których termin przydatności do czegokolwiek<br />

pogańskich praktyk skryte między różnymi<br />

przydatnymi przedmiotami i materiami, ta-<br />

pokonywały przestrzeń oddzielającą wejście<br />

od kuchni. Tam dokonywały tajemniczych i<br />

wykrzykiwałem błagania o pomoc. One nie<br />

miały takich problemów, kilkoma skokami<br />

sprawności fizycznej i tężyzny. Szczególnie<br />

kiedy zaklinowany w trzewikach i gumiakach<br />

kuchni, trzeba było pokonać górę buciorów,<br />

która zwiększała się w każdy piątek za sprawą<br />

córki Trudy-Hildy. Kobiety równie silnej i<br />

stanowczej. Zazdrościłem im niewiarygodnej<br />

87


88<br />

kapusty kiszonej. Bez żalu zrezygnowałem z<br />

wizyt w tamtym sektorze, tym bardziej, że na<br />

ła mu cała ściana. Potrzeby fizjologiczne załatwiałem<br />

wyprowadzając Marzenkę Łuskonośną<br />

na spacer przy ogródkach działkowych. W<br />

kuchni obrotne kobiety urządziły przetwórnię<br />

nieuchwytny, chociaż sąsiad spod ósemki coś<br />

podejrzewał, szczególnie zimą, kiedy zamarz-<br />

bów i goleniu, uważnie obserwowałem teren<br />

pod blokiem. Niby piłem kawę, niby dłubałem<br />

w nochu, a w odpowiednim czasie wylewałem<br />

mydliny na chodnik. Zwykle byłem<br />

niechcący, ale za to na zawsze. Tak więc, po<br />

prysznicu z trzech słoików wody, umyciu zę-<br />

Butów. O kąpieli w wannie Trudy i Hildy nie<br />

mogło być mowy! Raz, że zajmowała ją imponująca<br />

plantacja chryzantemy. Dwa, któraś<br />

z wiedźm uszkodziła piecyk gazowy. Podobno<br />

łem kąpieli. Wcześniej odlewałem słoik wody<br />

na poranną kawę. Gdy zapomniałem – rezygnowałem<br />

z małej czarnej, bo zbyt wiele wysiłku<br />

i ryzyka kosztowała wyprawa przez Górę<br />

i stawiałem na podłogę. Nagusieńki właziłem<br />

do takiego przenośnego brodzika – zażywa-<br />

tysięcy spinaczy bieliźnianych. Kiedy woda<br />

była już letnia, zdejmowałem misę z grzałki<br />

napędzanymi energią elektryczną. Kominek<br />

wykopałem w kuchni, był ukryty pod hałdą


odwiedziłem Króla Nafty, nie zapomniałem o<br />

Synu Łowcy Niedźwiedzi, przez dzikie Gran<br />

się przydał. Potem pojechałem na Czarnym<br />

Mustangu do Winnetou, wszystkie trzy tomy,<br />

Pewnie jako mieszkaniec krainy tysiąca jezior,<br />

kierowałem się znajomą tematyką, a i skarb by<br />

Karol May. Niemiec. Zacząłem od „Skarbu w<br />

Srebrnym Jeziorze”. Dlaczego od tej pozycji?<br />

umieć oddzielić ziarno od plew, Indian od<br />

Indii. Doskonałe książki o Indianach pisał<br />

dzielnych ludzi Dzikiego Zachodu napisano.<br />

Setki, a może i tysiące. Trzeba oczywiście<br />

Shatterhand. Samotny, biały mężczyzna, ze<br />

złamanym nożem w kieszeni. Jak się domyślacie,<br />

wróciłem do lektury książek z młodości.<br />

Nie macie pojęcia, ile książek sławiących<br />

z żadną złą kobietą się nie zwiążę. Będę żył<br />

sam, będę żeglarzem i okrętem, będę jak Old<br />

Do Marzenki straciłem serce, które teraz<br />

krwawiło. Obiecałem sobie, że już nigdy<br />

świeciło słońce, wystawiałem produkty na<br />

parapet, preferowałem alternatywne i ekologiczne<br />

źródła energii. Przy okazji sam łapałem<br />

opaleniznę.<br />

konserwami, zupkami błyskawicznymi zanurzanymi<br />

w stygnącej wodzie z kąpieli. Gdy<br />

drodze pojawiały się ciągle nowe fasony obuwia,<br />

tworząc urwiska i zapadliny. Żywiłem się<br />

89


90<br />

kratami odkryła, że dziadek zdradza ją z sąsiadką.<br />

No i sprawa najważniejsza, moja babka,<br />

podobnie jak i niemiecki pisarz, Amerykę<br />

zobaczyła dopiero pod koniec życia. May do<br />

On kilkakrotnie siedział za drobne kradzieże,<br />

babkę państwo robotników i chłopów okradło<br />

z warsztatu i posadziło na kilka miesięcy.<br />

On w więzieniu odkrył talent pisarski, ona za<br />

ubogiego tkacza. Moja babka, dla równowagi,<br />

posiadała własny warsztat tkacki. On próbował<br />

swych sił jako nauczyciel, babka sprzedawała<br />

swe dywany gronu pedagogicznemu.<br />

życia był niewidomy. Moja babka straciła<br />

wzrok wychodząc za dziadka. Gdzie ja miałam<br />

oczy?!, często powtarzała. Podobieństwa<br />

szły znacznie dalej. Karol pochodził z rodziny<br />

urodziła się moja babka. Babce na chrzcie<br />

nadano imię Karolina! Pisarz do piątego roku<br />

wiele wspólnego. Karol May zmarł w roku<br />

dziewięćset dwunastym. Tego samego roku<br />

okazywałem samemu autorowi. Stawał mi się<br />

coraz bliższy. Okazało się, że mamy ze sobą<br />

W międzyczasie natknąłem się na Upiora z<br />

Llano Estacado. Skończyłem podróż w objęciach<br />

Old Shatterhanda. W miarę zagłębiania<br />

się w lekturę, coraz większe zainteresowanie<br />

Chaco dotarłem do Spadkobierców Winnetou,<br />

których, przyznam szczerze, nie znałem.


wóz Chodaków, przeskoczyli Przełęcz Klumpów<br />

i stanęli u mych drzwi. Tu połączyli się<br />

upodobali sobie moje nogi i kark, które kąsali<br />

i, Bóg jeden wie, co jeszcze wyczyniali. Szczególnie<br />

nad ranem. Wszystko mnie swędziało.<br />

Dzicy przybyli z Góry Butów, pokonali Wą-<br />

W którymś momencie, trudno jednoznacznie<br />

powiedzieć kiedy w mieszkaniu na Smętka<br />

pojawili się dzicy lokatorzy. Wszędzie<br />

ich było pełno. Skakali, pełzali, szczególnie<br />

Skipetarów. Zostały mi jeszcze do przebadania<br />

utwory z Ameryki Południowej, ale zdążyłem<br />

tylko pobieżnie przelecieć Testament<br />

Inków.<br />

arabskich. Przez pustynię, przez dziki Kurdystan,<br />

od Bagdadu do Stambułu, przez krainę<br />

Zemsty. Ale to już były opowieści, które May<br />

umieścił na Bliskim Wschodzie. Kolejny semestr<br />

upłynął mi na wyprawach Kary ben<br />

Nemziego i jego służącego Halefa po krajach<br />

wziął się do zdzierania azbestu. Po zdradzie<br />

dziadka, w babce obudził się Lew Krwawej<br />

jej pocztą syn, a mój stryj Maniek. Była to panorama<br />

Chicago zarejestrowana z dachu wieżowca.<br />

Stryj Maniek, nagrał, co tam było do<br />

zarejestrowania, a potem podwinął rękawy i<br />

Ameryki pojechał, a do babki Ameryka przyjechała<br />

w postaci kasety wideo, którą przesłał<br />

91


92<br />

Obroniłem się na naciąganą tróję. Bo niby,<br />

Tak upłynęły mi studia bibliotekoznawcze.<br />

Mnie i Marzence w słoiku po korniszonach.<br />

gruszki w postaci korkotrampków. Pora było<br />

wiać. Na dodatek Truda doskonałą polszczyzną<br />

zażądała podwyżki, a do drzwi dobijali się<br />

sąsiedzi i panie z sanepidu.<br />

dno wanny, wlazły do przedpokoju w postaci<br />

wierzby energetycznej, na której zawisły<br />

cownicy nie szanowali niczego, podgryzali<br />

ogon śpiącej Marzence! Na koniec chryzantemy,<br />

wprawdzie dorodne, ale bez przesady,<br />

okazały się nie być chryzantemami. Przebiły<br />

byli ostrzy i bezwzględni, bielutkimi siekaczami<br />

podziurawili mi odzież i lektury. Har-<br />

zmysły. Teraz z nor w workach na biustonosze<br />

wystawiły szare futra myszy. Najeźdźcy<br />

pokoje. Gaz wżerał się w nozdrza, kaleczył<br />

płuca, oślepiał, paraliżował ruchy, odbierał<br />

zaatakować bezbronnego miasta, do którego<br />

dostępu broniły dubeltowe okna, ruszyła na<br />

im smród z balii kiszonki w kuchni. Substancja<br />

osiągnęła poziom krytyczny i nie mogąc<br />

przeczołgując się pod drzwiami. Nieduzi i<br />

zwinni, rzucili się na me ciało, a towarzyszył<br />

tej zgrai barbarzyńcy z Pryzmy Zapleśniałych<br />

Ręczników. Wszyscy oni zaatakowali mnie<br />

z mieszkańcami Zrolowanych Dywanów i<br />

Pierzastych Poduszek. Wkrótce dołączyli do


-<br />

Spadajcie, chłopaki, z nimi nie gram! – wska-<br />

dukali nieśmiało, ale zgodnie z prawdą, działacze<br />

znad Wisły.<br />

Cannavaro, Essiena i małego Messiego – wy-<br />

-<br />

zespołu? do macie jeszcze<br />

verpool. Rozumiem, że nasłał was Jurek Dudek,<br />

co? Wcale mnie to nie dziwi, to do niego podobne.<br />

Dowcipniś – Cisse uśmiechnął się szeroko, ale<br />

zaraz zacisnął usta. Był przecież lordem. – Kogo<br />

Jak pewnie wiecie, robię teraz dla FC Li-<br />

-<br />

oczy. na widzieli nie lorda prawdziwego<br />

nione twarze w kołnierze szarych prochowców.<br />

Raz, że nie wiedzieli o zakupionej przez piłkarza<br />

posiadłości we Frodsham, co upoważniało go<br />

do noszenia lordowskiego tytułu, a dwa, nigdy<br />

Rozmawiacie, kmioty, z lordem!<br />

Biedni polscy działacze pochowali zaczerwie-<br />

wał włosy tego ranka po raz trzeci. Na pytanie o<br />

grę w koszulce z białym orłem na piersi wyraź-<br />

Przede wszystkim, nie tym tonem, proszę!<br />

-<br />

zdenerwował.<br />

się nie<br />

dli w jednym z luksusowych salonów fryzjerskich<br />

Londynu. Ekscentryczny piłkarz i modniś farbo-<br />

Dziewiątka.<br />

Djibrila Cisse polscy działacze piłkarscy dopa-<br />

kiedy ja miałem zajmować się tą całą informacją<br />

naukową?<br />

93


94<br />

Dame. Jak on gra! Jak on, kurwa, dobrze gra!”,<br />

krzyczał angielski spiker. Polscy działacze schowali<br />

ukradkiem pomięte chusteczki do kieszeni,<br />

gdyż nie chcieli zostawiać po sobie wiochy, a i<br />

pomocnika Olimpique Marseille, o którym nigdy<br />

nie słyszeli. „Przy piłce Dzwonnik z Notre<br />

Oglądali towarzyski mecz Francji z Chinami.<br />

Wtedy to zobaczyli Franka Ribery, kapitalnego<br />

na pewno nie na alkohol. Działacze patrzyli<br />

na ekran telewizora zawieszonego pod sufitem.<br />

Piłki Nożnej nie jest zbyt bogaty i każdą złotówkę<br />

ogląda trzy razy zanim ją wyda. A już<br />

pubie i całe popołudnie bawili się serwetkami.<br />

Nie stać ich było na guinnesa, bo Polski Związek<br />

sklepowych, wielkomiejski ruch ich przerażał, a i<br />

nogi zaczęły boleć. Wreszcie usiedli w maleńkim<br />

to jest ten Dzwonnik z Notre Dame. Chodzili<br />

długo po Londynie, przeglądali się w wystawach<br />

może zgodzi.<br />

Ale biedni polscy działacze nie wiedzieli, kto<br />

Idźcie do Dzwonnika z Notre Dame, on się<br />

-<br />

akcentem:<br />

lordowskim nabytym<br />

zagrałby z kimś równie, co on, znanym. Kiedy<br />

już byli w drzwiach, krzyknął do nich ze świeżo<br />

Głupi polscy działacze nie wiedzieli, że Djibril<br />

jest kurewsko zazdrosny o sławę i nigdy nie<br />

zał im palcem, na którym siedział dwudziestokaratowy<br />

złoty pierścień, drzwi na ulicę.


ardzo cenimy i szanujemy ludzi, którzy nie boją<br />

po świecie. Cieszę się, że chciało Wam się dymać<br />

taki kawał, żeby mnie odwiedzić! My, Francuzi,<br />

Cieszę się, że znów należycie do Wolnych Narodów<br />

Europy! Możecie swobodnie podróżować<br />

z dzieciństwa. – Witam Was, jako przedstawicieli<br />

kraju uwolnionego z jarzma komunizmu!<br />

A, Pologne! – usmiechnął się swymi krzywymi<br />

ustami, które miał od wypadku samochodowego<br />

-<br />

napis na butelce ich ulubionego trunku oznacza<br />

kraj nad Wisłą.<br />

się gęsto działacze słowiańscy. Tak po prawdzie,<br />

to nic im się nie pomyliło. Byli przekonani, że<br />

Nam chodziło o to, że my jesteśmy z POLOGNE,<br />

a nie że z POLONAISE! Nasz błąd – tłumaczyli<br />

Ale, nie, panie Ribery! Myśmy się pomylili.<br />

-<br />

mi. Przykro instrumencie. żadnym na grać<br />

dla was zagrać poloneza? Przykro mi. Raz, że<br />

nie znam, a nawet jak bym znał, to nie umiem<br />

-<br />

Pologne? – zastanawiał się dalej Ribery. –<br />

Polonaise?- zastanawiał się Frank.- Mam<br />

nów fatalną francuszczyzną. – Panie Ribery! –<br />

poprawił się zaraz równie nędzną angielszczyzną,<br />

której z kolei nie rozumiał Frank. – Zagraj<br />

dla nas, dla polonaise!<br />

chusteczki przy żebraniu o usługi piłkarza ze<br />

szramą na policzku mogły im się przydać. Bar-<br />

Dzwonniku - zaczął któryś z polskich krety-<br />

-<br />

Francji. do polecieli samolotem tanim dzo<br />

95


96<br />

– Słowackim, ale to już niekonsekwencja, albo<br />

na Szymanowskiego, Bach został Chopinem,<br />

Mozart – Moniuszką, a jego przyjaciel Haydn<br />

Władza ludowa ceniła artystów. Beethovena<br />

przemianowała na Paderewskiego, Brahmsa<br />

ludziach mówi. Po lewej, w dole za zakrętem<br />

ulica Nowowiejskiego – kompozytora.<br />

sraczyk. Samego Seweryna faszyści zatłukli<br />

w obozie. Postać tragiczna. Tak się o takich<br />

Wolno wciągamy się po ulicy Pieniężnego,<br />

dawna Wilhelmstrasse. Seweryna syna Seweryna<br />

już poznaliście. To ten facet, któremu<br />

rozebrali budynek gazety i postawili miejski<br />

Stypendyści<br />

koniowi się w zęby nie zagląda. Tym bardziej w<br />

zęby krzywe. Ruszyli dalej.<br />

zgodził. Przecież się do nich uśmiechał. Krzywo,<br />

bo krzywo, ale uśmiechał. Z resztą, darowanemu<br />

Zapisali jego nazwisko w Bardzo Tajnym Kajecie.<br />

Z tego co mówił zrozumieli, że chyba się<br />

piłkarza, o którym nigdy nie słyszeli, otarli chusteczkami<br />

spocone łapki i czoła. Uff! Odetchnęli.<br />

się cieszę, że moja sława dotarła i do Was!<br />

Polscy działacze też się ucieszyli. Uścisnęli dłoń<br />

się walczyć o swe prawa. Wolność. Równość. Braterstwo!<br />

– krzyknął Frank Ribery. – Tak bardzo


że już wtedy zalegałem z płatnościami. Może<br />

Co miałem robić? Przysługa za przysługę.<br />

Ja jemu dzisiaj, a on mi jutro. Tym bardziej,<br />

rańca, wcisnął papier i kasę, zniknął na wysokosiech.<br />

gmaszyska, stanie w kolejce do okienka, gdzie<br />

pani Jola i jej migotliwy płat komputera. Pe-<br />

Masz pan po drodze<br />

- – powiedział mi z<br />

cham. nasz tent<br />

czasu, a może normalnie lał na takie atrakcje<br />

jak latanie z wywalonym jęzorem po piętrach<br />

tamci nic, jedna bomba wyrwała dziurę w<br />

dachu wieży. A byłoby co jarać, oj było! Ratusz<br />

wysoki, okazały. Byłem w nim kiedyś.<br />

Posłał mnie gospodarz domu. Sam nie miał<br />

Nawet pora roku (styczeń) upoważniała ich<br />

do rozpalenia w środku budynku ogniska. A<br />

radośni wyzwoliciele go nie spalili. Trudno<br />

to w jakiś racjonalny sposób wytłumaczyć.<br />

im wyszło.<br />

Jesteśmy przy ratuszu. Nie wiedzieć czemu<br />

mieli pojęcie o romantyzmie i świadomie zastąpili<br />

Schillera – Mickiewiczem, a to akurat<br />

Kossak, który pogonił Wagnera, coś skomponował.<br />

Nie jestem też pewien, czy komuniści<br />

wywalaniu Schuberta i zastąpieniu go Reymontem.<br />

Chociaż nie słyszałem również, aby<br />

zwyczajne niedoinformowanie, bo Juliusz<br />

słuch miał kiepski. Błąd nastąpił także przy<br />

97


98<br />

Toż widzę, że nowy. Bo bym znała prze-<br />

-<br />

związku.<br />

bez jest odpowiedź moja że<br />

Nowy – rzuciłem sapiąc, chociaż czułem,<br />

-<br />

piętra.<br />

ka poprawiająca szmatę stanowiącą granicę<br />

oddzielającą schody umazane białą mazią od<br />

-<br />

Nowy? – zapytała mnie leciwa sprzątacz-<br />

Wbiegłem na drugie piętro. Połowę korytarza<br />

wypełniali ludzie.<br />

No, może i chciał, ale nie wziął. Może i by<br />

wziął, ale się krępował. Latałem zatem dalej.<br />

dobra materialne, ale moich, a właściwie gospodarzowych,<br />

pięciu blaszek nikt nie chciał.<br />

posiadało pomieszczenia do zbierania działek<br />

za grunt. Być może zbierano tam kasę za inne<br />

nika. Odbiłem się od niego jak oparzony. Ta<br />

moja niechęć do służb mundurowych! Pognałem<br />

na piętro, te co prawda było nienaruszone<br />

przez żywioł malarsko-szpachlarski, ale nie<br />

wały grube, umazane farbą płachty folii. Biegałem<br />

zatem po omacku. Wpadłem na straż-<br />

dek w mieście musiał wybulić dla urzędasów.<br />

Hall był akurat w remoncie, wszystko zakry-<br />

formularzy urzędowych. Dość powiedzieć, że<br />

była to jakaś coroczna działka, którą każdy lu-<br />

doceni, pomyślałem i pojechałem do ratusza.<br />

Biegałem po korytarzach, w garści ściskając<br />

pięć dych, które miałem zapłacić za jakiś<br />

grunt czy coś. Nigdy nie miałem pamięci do


pieśni patriotycznych.<br />

ścianą, ktoś płakał, inny się śmiał. Grupa ludzi<br />

otoczyła faceta, który śpiewał jakąś wiązankę<br />

jakieś skomplikowane figury akrobatyczne. Tu<br />

pomyślałem o mym ojcu. Ktoś klęczał przed<br />

czarnymi teczkami. Ludzi skrobiących coś<br />

maczkiem na dłoniach. Ludzi wykonujacych<br />

tacy, którzy ściskali się za ręce, poklepywali<br />

serdecznie. Dostrzegłem ludzi z wielkimi<br />

w milczeniu, nad czymś głęboko rozmyślali.<br />

Inni krążyli mrucząc coś pod nosem. Byli i<br />

Byli to ludzie w różnym wieku, młodzi i starzy,<br />

płci obojga. Jedni siedzieli na krzesłach<br />

jak dzieciak w piaskownicy.<br />

Teraz i ja uważniej obejrzałem zebranych.<br />

robi w piasku, ale on to sobie piasek zniósł we<br />

workach, a teraz się turlał będzie. Koncepcyjnie<br />

– skierowała wzrok na tłum pod drzwiami.<br />

Na faceta siedzącego po kolana w piachu<br />

Jak to za grunt? Owszem, malarz Laszczyk<br />

-<br />

mnie.<br />

daje niż bierze, pomyślałem. Ona odłożyła<br />

szmatę, teraz z uwagą wpatrywała się we<br />

-<br />

Za grunt – wyznałem szczerze. Bardziej<br />

co bierze? – rzuciła bez większego zainteresowania.<br />

sprawdzając podeszwy. Jak wiesz. Przezornie<br />

jednak zachowałem tę uwagę dla siebie. – Na<br />

cież – kategorycznym ruchem nakazała mi<br />

wytrzeć obuwie. To po co pytasz, pomyślałem<br />

99


100<br />

roku bierą, a taki Laszczyk to i dłużej nawet.<br />

W zeszłym roku śniegu naznosił, kulek nalepił<br />

i w rurki, takie jak w lotto mają, wkładał.<br />

Mieszał ze sadzą i wypuszczał z drugiej<br />

biorą. Tancerze. Nazłaziło się dziadostwa za<br />

osiemset dwadzieścia cztery brutto. Na pół<br />

telu, rok w rok przyłazi i rok w rok dostaje.<br />

Artysta. Puszkę butaprenu kupi, połowę wywącha<br />

a na drugą kwiaty z trawnika przyklei.<br />

Dzieło sztuki. Tfu! Cyganiaki znowóż na buty<br />

ją. Dwa, trzy etaty każden bierze, w telewizji<br />

mordy pokazują. Ten siwy z brodą, ten na fo-<br />

wzrokiem tłum. – Wszystkim wam bym dała,<br />

nieroby jebane! Po państwowe łapy wyciąga-<br />

dzieci na żebry posyłają. Stypendysty pieprzone!<br />

Już ja bym wam dała stypendia! – omiotła<br />

szmatą za biegnącym. – Cyganiaki cholerne!<br />

Do roboty by matka z ojcem poszły, a nie<br />

-<br />

ogólnie. Teraz obok mnie przebiegło smagłe<br />

dziecko w jednym bucie.<br />

-<br />

Gdzie mi tu! – sprzątaczka machnęła<br />

No, jak tak mówię ogólnie – odparłem<br />

się wrywał, to niby gdzie? Że niby tu? W betonową<br />

posadzkę? A niby jak? Niby czym?<br />

Będzie się wrywał? – w jej oczach dostrzegłem<br />

autentyczną ciekawość. – A jak będzie<br />

Sprzątaczka przepytywała mnie dalej: – A<br />

on mówi, że będzie robił w gruncie. Czyli jak?


piłkarz zaczynał pod okiem geniusza trenerskiego<br />

i świetnej liryki. To był żart. Andrij, czasami<br />

nazywany Szewa, to niewątpliwie chluba i cudowne<br />

dziecko Ukrainy. Napastnik kompletny,<br />

wirtuoz piłki kopanej. Znany ze swej skromności<br />

z Tarasem, tragicznym autorem wielkiej liczby<br />

poematów, powieści, dramatów, pamiętników<br />

Dziesiątka.<br />

Któż nie zna Andrija Szewczenko? Nie mylić<br />

to gospodarz musiał uiścić sam.<br />

wystawiła pazury tuż przed mym nosem. Bardzo<br />

szybko zbiegłem po schodach. A opłatę<br />

ma delikatne. Jeszcze se pokaleczy, odcisków<br />

narobi. A takie ręce do sztuki to widział? – I<br />

mnie – Ho, ho, cwaniak musi być niezły! To<br />

czym będzie gryzł ten grunt, łapami? Łapki<br />

dwadzieścia cztery żaden urzędnik nie da. A<br />

on mówi, że na grunt? – znów spojrzała na<br />

las. Las, las, las. Chuj po pas! Takie wiersze<br />

to i ja mogę pisać. Tyle, że mnie osiemset<br />

brudasy pomyły. Albo ta sucha przy poręczy.<br />

Wiersze pisze. Łąka, las, jezioro. Jezioro, łąka,<br />

dwa miesiące, dlatego w jednym bucie każden<br />

gania. Za miesiąc przyniosą drugi. Nogi by<br />

strony dzieło sztuki. Ile ja się potem musiałam<br />

korytarz naczyścić! Cyganiaki to tylko na<br />

101


102<br />

Ta tania popularność nie przesłoniła mu jednak<br />

sprawy najważniejszej - rodziny. Na prośbę innego<br />

członka rodziny o umożliwienie nauki języka<br />

angielskiego, przenieśli się do Londynu. A<br />

piłek. Wygrał z zespołem też Ligę Mistrzów.<br />

Rozdawał autografy i dawał się fotografować.<br />

to inna sprawa. Wszystko szło dobrze, Szewa<br />

dwa razy został królem strzelców Serie A, dostał<br />

Złotą Piłkę od France Football. Co by to nie<br />

znaczyło, wszak stać go było na zakup stu złotych<br />

Mediolanu. A że przy okazji chłopiec podpisał<br />

kontrakt na dwadzieścia sześć milionów dołków,<br />

Szewa nie mógł mu odmówić. Co by to nie znaczyło.<br />

Rodzina spakowała rzeczy i wyjechała do<br />

w Kijowie. Kiedy jednak jeden z członków rodziny<br />

zapragnął nauczyć się języka włoskiego,<br />

dla bliskich. Za skromną willę, mercedesa klasy<br />

E i symboliczne sto tysięcy dołków rocznie został<br />

Europy wyciągały łapy po piłkarza Dynamo. Ale<br />

on stanowczo mówił „nie”. Brało się to z umiłowania<br />

przez szesnastolatka, tak ostatnio skopanych,<br />

wartości rodzinnych. Przyjaźni, szacunku<br />

sha. Nie, żeby Szewa nie miał w czym chodzić,<br />

on dostał te buciory, gdyż wpadł w oko tamtemu.<br />

Co by to nie znaczyło. Andrij błyskawicznie<br />

rozwijał swój talent, wszystkie największe kluby<br />

Walerija Łobanowskiego. Kiedy miał czternaście<br />

lat, dostał buty od słynnego Walijczyka Iana Ru-


która wyszła za człowieka o nazwisku Białkowski,<br />

zamieszkali w <strong>Olsztyn</strong>ie. Nie byłem do koń-<br />

powtórzył Szewa, już teraz bardziej w związku.<br />

Ten Derewońko, kontynuował, miał córkę,<br />

Pawłowskim Sadzie koło Moskwy. Jak zapewne<br />

wiecie, Walery Fiodorowicz był wielkim kosmonautą<br />

i na statkach Wostok 5, Sojuz 22 i Sojuz<br />

31, zdobywał kosmos. Interesuję się kosmosem,<br />

którego brata córka wyszła za człowieka o nazwisku<br />

Bykowski. Ten Bykowski urodził się w<br />

się Lewczuk. Mieli dwie córki. Jedna z dziewcząt<br />

wyszła za syna brata mojego dziadka. Druga<br />

z dziewczyn związała się z człowiekiem o<br />

nazwisku Derewońko. Ten obywatel miał ojca,<br />

zaczął jakby bez związku. Wycofał się i zaczął<br />

od nowa. Jak wiecie, bardzo cenię wartości rodzinne.<br />

Pochodzę z Dwirkiwszczyny. Obok moich<br />

dziadków mieszkali ludzie, którzy nazywali<br />

tości rodzinne uchroniły go przed złem.<br />

Kiedy przybyli do niego smutni działacze polskiego<br />

piłkarstwa, przyjął ich prawie rodzinnie.<br />

Co by to nie znaczyło. Interesuję się kosmosem,<br />

na ulicy mówi się, że ktoś na pewno pójdzie siedzieć.<br />

Szewa jednak ma się znakomicie. To war-<br />

były klub z Milanu za machloje przy kasie być<br />

może poleci na ryj do niższej grupy rozgrywek,<br />

że przy okazji dostał trzydzieści milionów funciaków<br />

od Chelsea, to inna sprawa. Obecnie jego<br />

103


104<br />

ciekawostkę mogę wam powiedzieć, że na<br />

wynoszą, a zostawiają krocie. Europa chociaż<br />

wokół szopa. Drewno mocno nadgniłe. Po lewej<br />

sąd, areszt śledczy, hala Gwardii, własność<br />

policji. Wszystko w takiejż kolejności. Jako<br />

Dukat. Miejsce niedawnych pielgrzymek<br />

ludności tubylczej, która od roku ciągnie romans<br />

z nowiuśką Alfą. Zdrajcy hordami nacierają<br />

na warmiński sezam, z którego gówno<br />

Mijamy ratusz. Po prawej cudo epoki Gierka,<br />

funkcjonalny, estetyczny dom handlowy<br />

Plac Solidarności<br />

reprezentacji, zakończył patrząc w gwiady.<br />

Bykowskim rodzina! A ja tak lubię kosmos!<br />

Oczywiście, panowie, że zagram dla polskiej<br />

pytam, po co, jak nie u tych Białkowskich! A jak<br />

u nich, to przecież my przez Dwirkiwszczynę z<br />

Kosmosu w Berlinie. Otóż, Bykowski twierdzi,<br />

że dnia dwudziestego czwartego października<br />

sześćdziesiątego trzeciego roku wraz z żoną<br />

Walentyną przebywał w <strong>Olsztyn</strong>ie. No to ja się<br />

ca pewien, czy ci Białkowscy to linia z tych Derewońko.<br />

Ale moje wątpliwości rozwiała ostatnio<br />

napisana autobiografia Bykowskiego, który,<br />

kiedy przestał latać, został dyrektorem Muzeum


czasu pojawiają się energiczne rządania zburzenia<br />

marmurowych Szubieniczek. Są pety-<br />

zbudowano rozbierając Mauzoleum Hindenburga<br />

w nieodległym <strong>Olsztyn</strong>ku. Od jakiegoś<br />

Dalej – Szubienice Xawerego, które już poznaliście.<br />

Pomnik wyzwolicieli miasta i okolic<br />

ojców, braci i kochanków. Chowają je szybko<br />

do torebek i znikają w cieniu Alfy.<br />

drut. Potem nagle, niczym samobójcy, kobiety<br />

wbiegają między gwałtownie hamujące samochody.<br />

Bo tam, jak świąteczne confetti, spadają,<br />

zwinięte w cienkie rurki, grepsy od mężów,<br />

A wieczorami, po drugiej stronie ulicy,<br />

spacerują kobiety. Nerwowo szarpią ustniki<br />

papierosów, obserwują pruski budynek za<br />

murem. Ich oczy wczepiają się w kolczasty<br />

pokusić się o tezę, że komunistów cechowało<br />

specyficzne poczucie estetyki.<br />

pokrytym kolorowymi reklamami. Z drugiej<br />

strony, trzeba oddać władzy ludowej, że wieszając<br />

obywateli za murem oszczędziła ludności<br />

drastycznych widoków. Można nawet<br />

pamiętają ich ludzie jeszcze jakiś czas po wojnie<br />

wieszani i zakopywani za murem, teraz<br />

miejscu aresztu stała kiedyś kaplica świętego<br />

Nepomuka, patrona ludzi niewinnie oskarżonych<br />

i uwięzionych. To było dawno temu i kto<br />

by tam pamiętał takie duperele. Na pewno nie<br />

105


106<br />

Tu wyjaśnienie. Nie chodzi o pozytywistę<br />

Skręcamy w prawo, w Kościuszki. Nieco<br />

dalej, po lewej, zostaje ulica Głowackiego.<br />

kościele Serca Jezusowego wierni przestaną<br />

zbierać się na msze święte.<br />

papierochy bez względu na ustrój społecznopolityczny.<br />

Chyba, że w niedzielne poranki w<br />

niedzielne poranki, skryta za błyszczącą ścianą<br />

pomnika takiego bądź innego będzie ciągnęła<br />

metalowymi szarfami. One są nagie! Jedyne,<br />

co jest pewne, to to, że młodzież licealna w<br />

się w sposób naturalny materiału – te ciągłe<br />

zmiany! – należy ruszyć z młotami udarowymi<br />

w okolice hali Urania, gdzie prężą się dwie<br />

kilkumetrowe enerdowskie gimnastyczki z<br />

bo ruch być musi. Ilość wariantów nieograniczona.<br />

Tu uwaga, w przypadku wyczerpania<br />

i ustawią coś nowego, innego. Marmurowe<br />

lego można przestawiać w nieskończoność,<br />

tego, co po tamtym będzie. Nowe pokolenia<br />

patriotów – estetów rozpierdolą to, co będzie<br />

tamto, przerzuci kilka ton, odkuje sierp zlepiony<br />

z młotem. Trudno powiedzieć, co będzie.<br />

Ważne, że nie będzie, tego, co jest. A tego<br />

co będzie, potem też nie będzie. I nie będzie<br />

cje, opinie i głosy w sprawie. Wypowiadają się<br />

obywatele wprost z ulicy, swoje zdanie wygłaszają<br />

oficjele. W przeklętym miejscu stanąć<br />

miałby nowy obelisk. Poprzestawia się to i


z piętnastozłotowym, comiesięcznym lenungiem<br />

i zapłacił za gorzałę. Złośliwi, nie bez<br />

z Rzędowic, a Głowackim – chorążym Grenadierów<br />

Krakowskich, sięgnął do sakiewki<br />

Zakrzowa koło Skalbmierza, że od jakiegoś<br />

czasu jest już nie zakompleksionym Bartosem<br />

nianym. Robił tak od niepamiętnych czasów,<br />

zwykle numer przechodził. Kiedy poproszono<br />

go o uiszczenie opłaty, stanowczo odmówił.<br />

Dopiero po uwadze kuma Ambrożego z<br />

zapisywać na rachunek Antoniego kniazia<br />

Szujskiego, którego był chłopem pańszczyź-<br />

w Małogoszczy. Postawił kolejkę przyjaciołom,<br />

potem drugą i trzecią. Wszystko kazał<br />

zumień i zabawnych sytuacji. Tym bardziej, że<br />

miał już Bartos przecież imię Wojciech. Kiedyś,<br />

przykładowo, pojawił się z grupą zaprzyjaźnionych<br />

chłopów dymnych w karczmie<br />

na Głowacki. A ze starego nazwiska zrobiono<br />

imię, co doprowadzało do częstych nieporo-<br />

zwał się Bartos, a imię jego było Wojciech.<br />

Dopiero kiedy pod Racławicami nakrył czapką<br />

lont wrażej armaty, jego życie nabrało rozpędu.<br />

No i zamieniono Bartosowi nazwisko<br />

Aleksandra Głowackiego, który kazał do siebie<br />

mówić Bolesław Prus, ale o Głowackiego<br />

Bartosza, który wcale się tak nie nazywał,<br />

bo przez większość swego chłopskiego życia<br />

107


108<br />

planowali złe czyny. A młodzież, jeżeli się tam<br />

Syn: Czy mogę wsadzić palec w wosk?<br />

Ojciec: W tym ponurym klocu źli ludzie<br />

świat. Kiedyś, jeszcze kilkanaście lat temu, w<br />

tym gmaszysku znajdowała się siedziba Komitetu<br />

Wojewódzkiego Partii Komunistycznej.<br />

w tych murach młodzi ludzie zdobywali cenną<br />

wiedzę, którą po kilku latach będą nieśli w<br />

Syn: Tato, a muszę?<br />

Ojciec: Ale nie zawsze tak było. Nie zawsze<br />

lej, w głębi, ten okazały budynek to siedziba<br />

wydziału pedagogicznego naszego Uniwersytetu.<br />

Ty też kiedyś będziesz jednym z takich<br />

studentów!<br />

pełen kolorowych aut i pięknych, młodych,<br />

uśmiechniętych ludzi! To studenci. Tam, da-<br />

Posłuchajmy:<br />

Ojciec: Spójrz, synu, na ten plac! Dzisiaj<br />

zadumie trwają całe rodziny. Oto młody ojciec<br />

i wczepiony w jego prawe ramię chłopiec.<br />

Ku Czci. Przed obeliskiem zatrzymują się ludzie,<br />

palą znicze ustawione w znak krzyża. W<br />

Obok ulicy Głowackiego znajduje się Plac<br />

Solidarności, na którym postawiono pomnik<br />

go do machania przed nosem szynkarza kosą<br />

postawioną na sztorc.<br />

podstaw, twierdzą, że to nie zamroczenie alkoholowe,<br />

a chłopskie wyrachowanie skłoniło


Ojciec: Postanowiliśmy, że przyjdziemy tu<br />

Syn: Można by brać ze środka, a resztę porozsuwać.<br />

Śladu nie będzie.<br />

jak te wypłowiałe szmaty, popychani i szarpani<br />

z każdej strony.<br />

zawieszone sztandary były metaforą naszej<br />

przyszłości: cienkie kariery, a na szczycie my<br />

Nasze życie było szare i smutne. A przecież<br />

powinno być inaczej. Byliśmy młodzi, piękni<br />

osiemnastoletni. W maju mieliśmy zdawać<br />

maturę. Ale co po niej? Co dalej? Te wysoko<br />

nas bezsilność, przygnębienie. Czuliśmy się<br />

przytłoczeni tymi czerwonymi płachtami.<br />

się czerwone, wściekłe flagi. Ilekroć, idąc do<br />

liceum, przechodziliśmy pod nimi, dopadała<br />

Ojciec: Tu, na tym placu, stały maszty. Kilkunastometrowe<br />

szpice, na których majtały<br />

Syn: Weźmy chociaż ze sto. I tak nikt się nie<br />

doliczy!<br />

styczniowa noc roku osiemdziesiątego ósmego.<br />

Sobota to była. Ostatnia sobota miesiąca.<br />

ósmy, luty. Nie, to był styczeń. Straszna zima,<br />

nie to, co teraz. Tak, synu, to była mroźna,<br />

dziadka, starczyłoby na rok!<br />

Ojciec: Pamiętam, to był rok osiemdziesiąty<br />

gościł na ich twarzach.<br />

Syn: Gdyby przenieść te znicze na grób<br />

pojawiała, to tylko po to, by uczyć się nienawiści,<br />

szerzyć kłamstwo i zło. Uśmiech nie<br />

109


110<br />

Gibas to dwa, a Adaś to trzy.<br />

Syn: To ten Adaś się nie nazywał?<br />

Syn: To dalej czterech.<br />

Ojciec: Synu, ja – twój ojciec to raz, Mietek<br />

Syn: To było was czterech.<br />

Ojciec: No trzech! Ja, Gibas Mietek i Adaś.<br />

dobra, było nas trzech. Ja, Mietek Gibas i<br />

Adaś.<br />

Syn: Tato, mów dalej!<br />

Ojciec: (zacierając zmarznięte dłonie) No<br />

Ojciec: No dobra, chcieliśmy wrócić na plac<br />

rano i zobaczyć miny komunistycznych aparatczyków.<br />

Jak się gapią na łyse kikuty. Nad<br />

sztandarami żeśmy się nie zastanawiali.<br />

zeżreć!<br />

Syn: (milczy)<br />

Syn: Taaa, w styczniu zakopać w ziemi...<br />

Ojciec: Porwać na strzępy, spalić w piecu,<br />

Syn: Tak wysoko włazić, żeby zniszczyć?<br />

Ojciec: Zakopać w ziemi.<br />

Syn: Chcieliście je sprzedać?<br />

Ojciec: A skąd! Chcieliśmy je zniszczyć!<br />

ukraść? Ty, tato, chciałeś rąbnąć flagę?<br />

Ojciec: Nie mówi się rąbnąć. Rąbie się drzewo.<br />

Nie, zaraz, drewno się rąbie. Tak, synu,<br />

postanowiliśmy zdjąć te haniebne sztandary.<br />

nocą i ściągniemy te czerwone szmaty.<br />

Syn: Co tato mówił? Czy wy chcieliście je


ierał.<br />

Syn: I Mietek z Gibasem.<br />

te szmaty! I co, głupio ci teraz przed tatusiem,<br />

he?! Ja, ja sam wciągnąłem się na maszt, zdarłem<br />

flagę, wsadziłem w zęby i zjechałem na<br />

dół! I tak trzy po kolei. Adaś ode mnie od-<br />

skończyło. Ja już wiem.<br />

Ojciec: No co wiesz, no co?! Ściągnęliśmy<br />

było między nami szefa. I co ty na to?!<br />

Syn: To już niech tato nie mówi, jak to się<br />

Ojciec: To wyobraź sobie, synu, że my byliśmy<br />

solidarni. Inaczej mówiąc, równi. Nie<br />

Syn: Zawsze jest szef. W szkole, w pracy, na<br />

boisku. Zawsze ktoś kogoś wybiera.<br />

Ojciec: Jak to, szefem? Nie było szefa. Każdy<br />

z nas był szefem. Co za głupie pytanie!<br />

Syn: Adaś. Już tata to mówił. Kto z was był<br />

szefem? Ty tato?<br />

Syn: To było was trzech...<br />

Ojciec: Tak. Ja, Mietek Gibas i...<br />

Ojciec: Synu, nie wyrażaj się w takim miejscu!<br />

Syn: Tato, nie ma mrozu. Sam tato mówił,<br />

że zima do dupy.<br />

Ojciec: No oczywiście, że się nazywał! Adaś<br />

się nazywał... Nazywał się... Popatrz, zapomniałem!<br />

A to przecież jakby wczoraj. Zima,<br />

mróz, ciemności.<br />

111


112<br />

W osiemdziesiątym drugim mnie bili. Po<br />

brzuchu tłukli.<br />

pana, to chyba ci sami bili. Ale mnie bili na<br />

Warszawskiej, dawna Hohensteinerstrasse.<br />

wszystkich tu zebranych.<br />

Kobieta w czapie z lisa: A mnie, proszę<br />

Syn: Tato!<br />

Ojciec: Przepraszam cię, synu. Przepraszam<br />

Syn: To musiało cię, tato, boleć.<br />

Ojciec: Jak sam skurwysyn!<br />

Syn: Dlaczego po stopach?<br />

Ojciec: Żeby nie było śladów bicia.<br />

dawniej Kaiserstrasse. Kazali ściągnąć buty i<br />

tłukli pałami po stopach.<br />

Syn: I co? I co było dalej?<br />

Ojciec: Zawieźli nas na Dąbrowszczaków,<br />

milicja. A konkretnie – Zomowcy, zwani Bijącym<br />

Sercem Partii.<br />

Syn: A kto was złapał? Policja?<br />

Ojciec: Wtedy nie było policji. Nas złapała<br />

Ojciec: A jak mam mówić, jak ta łajza nie<br />

zauważyła patrolu.<br />

Syn: Tato, nie mów brzydkich wyrazów w<br />

takim miejscu.<br />

Syn: I co? I co?<br />

Ojciec: I gówniano patrzył, bo nas złapali...<br />

Ojciec: Mietek Gibas też. Ale on filował, to<br />

znaczy patrzył, czy kto nie idzie.


Na Żeromskiego nie bili. A wie pan dlaczego?<br />

Mężczyzna w pikowanej kurtce: Panie!<br />

Chwilunia! Zimmerstrasse to Żeromskiego.<br />

bili na Dąbrowszczaków. Dawna Zimmerstrasse.<br />

Syn: Dawna Hohensteinerstrasse!<br />

Ojciec: Ja nie wiem, gdzie panią bili, mnie<br />

Kobieta w czapie z lisa: A gdzie tam, to pan<br />

mówił. I mnie bili na Warszawskiej!<br />

bili! Zomowcy, po brzuchu!<br />

Ojciec: Toż mówiła pani, że Romowcy!<br />

Syn: A po brzuchu?<br />

Kobieta w czapie z lisa: Po brzuchu to mnie<br />

Syn: Też bili po piętach?<br />

Ojciec: Też.<br />

Ojciec: Ormowcy, synu, to też milicja, ale<br />

ochotnicza.<br />

Mężczyzna w pikowanej kurtce: Taaa, i po<br />

tym, i po tym. Mnie osobiście to bili Ormowcy.<br />

Po plecach.<br />

Syn: Tato, a ci to kto?<br />

Ojciec: Po brzuchu.<br />

Syn: A po piętach to ci Zomowcy, tak?<br />

Syn: Tato, a kto to ci Romowcy?<br />

Ojciec: To też milicja, ale rezerwowe oddziały.<br />

W stanie wojennym bili.<br />

Syn: Po brzuchu?<br />

Ojciec: To może panią Romowcy bili? Oni<br />

wtedy po brzuchu tłukli.<br />

113


114<br />

Adam... Co za szczęście!<br />

bili razem ze mną?<br />

Ojciec: Synu! To jest mój przyjaciel! To jest<br />

was czterech!<br />

Kobieta w czapie z lisa: To tamtego pana nie<br />

Syn: To pan z tatą, Mietkiem i Gibasem<br />

ukradł flagę?! A nie mówiłem, tato, że było<br />

twój tata.<br />

Ojciec: Naprawdę, to ty, Adamie?<br />

Mężczyzna w pikowanej kurtce: Bo ja jestem<br />

Adam, którego nazwiska nie pamięta<br />

Ojciec: Jak to?<br />

Syn: Jak?<br />

Mężczyzna w pikowanej kurtce: Bo nas obu<br />

wtedy bili.<br />

Kobieta w czapie z lisa: No właśnie, skąd?<br />

Syn: Właśnie?<br />

Ojciec: A skąd pan może wiedzieć, gdzie i w<br />

co mnie bili? He?<br />

Wojska Polskiego. Dawna Königstrasse. Po<br />

nerach bili.<br />

Mężczyzna w pikowanej kurtce: Twojego<br />

tatę nie bili na Dąbrowszczaków. Jego bili na<br />

jak po piętach, to na Dąbrowszczaków. Dawna<br />

Kaiserstrasse.<br />

bili, że nie pamiętam!<br />

Syn: Ale ja pamiętam. Tatę bili po piętach, a<br />

Bo na Żeromskiego nie było komisariatu!<br />

Ojciec: Być może, nie pamiętam. Tak mnie


iegł pierwszy. Ja mu się nie dziwiłem. Zakład<br />

jest zakład. Przy słupach ściągnęliśmy mary-<br />

Mietek. Gibas dogonił nas przy Rondzie<br />

Bema, dawniej Kopernikus Platz. Twój ojciec<br />

Mężczyzna w pikowanej kurtce: Wyszliśmy<br />

z sali gimnastycznej we trzech. Ja, twój ojciec i<br />

bieg historii. Za rok był Okrągły Stół. Mazowiecki<br />

został premierem. Solidarność zwyciężyła!<br />

Nigdy nie zapomnę tamtej soboty. Ciarki<br />

chodzą po plecach.<br />

Takich jak my było więcej. Nawet takie, zdawałoby<br />

się, nieistotne, zdarzenia wpłynęły na<br />

Zima, noc, strach i szaleńcza odwaga. My i<br />

oni. Oni już wiedzieli, że system musi runąć.<br />

Kobieta w czapie z lisa: Bój się pan Boga!<br />

Ojciec: Widzisz, synu. To był ciężki czas.<br />

Ojciec: Kolega Adam już mówił. Po wszystkim.<br />

Gdzie popadło.<br />

Kobieta w czapie z lisa: A milicja po czym<br />

biła?<br />

Mężczyzna w pikowanej kurtce: No nie. To<br />

była zwykła milicja.<br />

Syn: Ani Ormowcy?<br />

Kobieta w czapie z lisa: Nie Romowcy?<br />

Syn: Gliniarze? To wtedy byli gliniarze?<br />

Ojciec: To nie byli Zomowcy?<br />

Mężczyzna w pikowanej kurtce: Boże, jak<br />

oni nas wtedy zlali, ci gliniarze!<br />

115


116<br />

rosła w siłę. Białą siłę. Chłopacy-wszechpolacy<br />

zebrali się w kółeczko. Oglądają krzyżyk koleżanki<br />

katolickiej. Ten krzyżyk Cię, dziecko,<br />

uratuje. To Twoja polisa ubezpieczeniowa, to<br />

ludową: Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli<br />

dostatnio. Proponuję mały retusz: Aby Polska<br />

jacy tacy, chłopacy-wszechpolacy. Pamiętam z<br />

dzieciństwa hasło ufundowane przez władzę<br />

Otwierają się drzwi i wsiadają chłopaki.<br />

Chłopaki-wszechpolaki. Aboś my to jacy tacy,<br />

Polska, biało-czerwoni<br />

Panie, daj pan już pokój!<br />

-<br />

cześć...<br />

Na tym samym placu, kilkadziesiąt kroków<br />

dalej stoi inny pomnik. Obelisk ustawiono na<br />

do rana, gdyby nas nie złapali... Chłopcze, czy<br />

twoja mama jest może ruda?<br />

słupie! Zawiesił je na czubie i zjechał na dół.<br />

I byłby wygrał zakład, że dotrwają te majtki<br />

mała ruda z czwartej be oddała mu majtki.<br />

Jak on z tymi koronkami w zębach śmigał po<br />

w żyłach szybciej buzuje krew. Twój ojciec był<br />

sprawny jak małpa. Pewnie za tę gibkość ta<br />

narki. Nikomu nie było zimno. Raz, że emocje.<br />

A dwa, na każdej studniówce po północy


murzynka bambo, trzeci rok weterynarii.<br />

rozgrywek. Już wiem, że przeżyję. Chłopaki-<br />

-wszechpolaki ze swoim kółeczkiem opuszczają<br />

nasz krzyżyk. Przesuwają się nieco dalej,<br />

będą grać w kółko i półksiężyc na koszulce<br />

Miksuję na poczekaniu z lokalnym czwartoligowcem,<br />

zajmującym niższe stany skali<br />

Biało-niebieskie to barwy królewskie! Białoniebieskie<br />

okaes!<br />

czerwoni! – drę się z głębi trzewi, znacząco<br />

wskazując na orła zalegającego mą pierś. –<br />

-<br />

Polska, biało-czerwoni! Polska, biało-<br />

odlot, rewelacja!<br />

Chłopaki-wszechpolaki oglądają też mnie.<br />

proszek bonux, max, super, ekstra, hiper, zajebioza,<br />

power, lux, mega, ja cież nie pierdolę!,<br />

cięstwo pod Grunwaldem, kreska u barmana,<br />

kablówka na lewo, promocja w centrum handlowym,<br />

neostrada tp, nowe odcinki przygód<br />

Hansa Klossa, stoperan, ibuprom, panadol,<br />

Tomasza Lisa, czapka niewidka, stomatolog<br />

w rodzinie, refundacja leków, coroczne zwy-<br />

przez naszych parlamentarzystów, to sąsiad<br />

dyskretnie pilnujący mieszkania pod nieobecność<br />

domowników, cudownie darowane świadectwo<br />

maturalne, to oglądalność w programie<br />

szczęśliwy numerek, sześć cyfr w lotto, słonik<br />

fortuny, to życiodajny deszcz wymodlony<br />

117


118<br />

trzy kroki!<br />

bebechach, bo ci się kichy na chodnik wywalą<br />

i zapierdalaj prosto do Wojewódzkiego, masz<br />

znajomków z Blood & Honour. Robisz wypad<br />

na Żołnierskiej. Nie dygaj, zostaw kosę w<br />

ich hitu Czarnych powiesimy Światowida postawimy,<br />

wystukiwał rytm piosenek Twierdzy<br />

albo nosił barwy chłopaków z Miedzi<br />

Legnica, Lechii Gdańsk i podziwiał naszych<br />

linii numer sześć. Choćbyś nawet w swych<br />

słuchaweczkach łapał słowa Konkwisty 88 i<br />

porę odkryta tęsknota za dobrem i etyką nie<br />

przewiduje dla ciebie miejsca w autobusie<br />

jednego z obecnych wicepremierów Najjaśniejszej.<br />

Przykro nam, murzynku. Nasza w<br />

da naszym najgłębszym pragnieniom: tęsknocie<br />

do dobra i do czynnego urzeczywistnienia nakazów<br />

etyki. Tak przynajmniej uważał Witold<br />

Chwalewik – kolega ideologiczny dziadka<br />

droższe. Jest nam ona droga przez to, przez co<br />

życie w ogóle jest drogie. Nacjonalizm odpowia-<br />

te same, co łączniki z życiem: stanowi je to, co<br />

znamy jako najlepsze, co pamiętamy jako naj-<br />

musimy go tylko spostrzec i uświadomić sobie.<br />

Nasze duchowe łączniki z ojczyzną są właściwie<br />

Spadkobiercy idei narodowej Romka Dmowskiego<br />

mu nie popuszczą. Cóż, przedstawicielu<br />

Trzeciego Świata, masz pecha. My, Polacy,<br />

nacjonalizm nosimy gotowy we własnej duszy,


Źle się stało, synu, że złamałeś nóż. Ten<br />

-<br />

słów: jego słuchałem zaciekawieniem szym<br />

Szeptał jakieś zaklęcia, głaskał po głowie.<br />

Przecierałem zaspane ślepia, z coraz więk-<br />

Żołnierskiej.<br />

Rano, przy łóżku, zawisł nade mną ojciec.<br />

jego dwa ciemne bryle wyglądały lepiej. Lecz<br />

nim świat ujrzał moje nowe wcielenie, nastąpił<br />

cały cykl zdarzeń, które, nalane na siebie,<br />

zaprowadziły mnie do gipsowni szpitala na<br />

ko wyglądało ciekawiej, estetyczniej ode mnie.<br />

Nawet przyciemniane okulary generała Jaruzelskiego,<br />

który trzy miesiące wcześniej ogłosił<br />

na terenie całego kraju stan wojny, nawet te<br />

Dunikowskiego skierowane na się, pudełko<br />

po zapałkach, sześcian Erno Rubika, wszyst-<br />

jednej strony, poszczerbiony z drugiej. Ten,<br />

kto powiedział, że symetria jest estetyką głupców,<br />

nie miał racji. Wszystko, włączając w to<br />

wzorzec metra z Sevres, Szubienice Xawerego<br />

z boku wcale nie wyglądała malowniczo. Sześcioletni<br />

karzeł nienaturalnie przerośnięty z<br />

ściskałem nadłamany kawałek stali, prawą<br />

oblepiono mi gipsem. Moja asymetryczność<br />

Dzień po tym, jak złamałem ostrze mojego<br />

największego skarbu, złamałem rękę. W lewej<br />

O konsekwencjach złamanego noża<br />

119


120<br />

-<br />

-<br />

Tato – wrzasnąłem – jak to możliwe?!<br />

na licencji czechosłowackiej. – oczy mu błyszczały.<br />

– Zresztą, już za późno...<br />

się do mojego skupionego ucha i wyszeptał –<br />

Zaczynamy robić przenośne wyrzutnie bron<br />

dostaniesz, bo naszą fabrykę zmilitaryzowali,<br />

od jutra jesteśmy strefą zamkniętą. Na bramie<br />

postawili strażnika z wilczurem. Zmienili<br />

nam też linię produkcyjną – ojciec przechylił<br />

Trudno, złamałeś to złamałeś. Nowego nie<br />

Ale ojciec nie mógł znać moich myśli, ciągnął<br />

dalej:<br />

śmiercionośny szpikulec. I to w jakże podstępny<br />

sposób! Rękami najdroższego człowieka!<br />

mnie! Zabrał niedzielne kreskówki a wcisnął<br />

bagnet. Wyposażył sześcioletnie dziecię w<br />

trzynastego grudnia osiemdziesiątego pierwszego<br />

system podjął decyzję o dozbrojeniu<br />

dostał? To nie ojciec a czarnooki generał z refleksami<br />

podarował mi majcher? Normalnie,<br />

nie odwrotnie? Czy gdybym nie żebrał miesiącami<br />

o ten kawałek żelastwa i tak bym go<br />

bardziej aniołem kilerem! To ja jestem tylko<br />

dodatkiem do noża, to nóż wybrał mnie? A<br />

go dostałeś...<br />

Zerwałem się z posłania. Jak to? Chyba<br />

nóż miał ciebie chronić w czasach mroku i zarazy.<br />

Miał być twoim aniołem stróżem... Po to


pociągnąłem je pod gmach podstawówki.<br />

Tego dnia kierownictwo szkoły wraz z<br />

walczyć o odzyskanie konopnego sznurka dla<br />

chłopów, a ja wyciągnąłem z piwnicy sanki i<br />

ślina znowu oblepi mi włosy.<br />

Ojciec pognał gdzieś, hen, między lasy i pola<br />

za którymi zniknął rodzic, wcześniej śliniąc<br />

mi czoło. A ja poczułem, że nieprędko jego<br />

Złamany! – jęknąłem w kierunku drzwi,<br />

-<br />

nóż...<br />

przecież Masz braćmi. i<br />

-<br />

-<br />

- ój ojciec,<br />

na jakiś czas, wyjedzie. Nie pytaj, gdzie,<br />

bo i tak nie powiem.<br />

ukrywa.<br />

Zrobiło mi się smutno, poczułem wstyd.<br />

jego ojca wyniesienie z fabryki tego noża...<br />

Człowiek, który go wykonał, od tygodnia się<br />

-<br />

-<br />

wróciliśmy do robienia cepów z wkładką ołowianą?<br />

liwe. Czy wiesz, że od kilku miesięcy, w tajemnicy,<br />

produkujemy ze sznurka do snopowiązałek<br />

drut kolczasty? Z worków jutowych<br />

spadochrony, a od Porozumień Sierpniowych<br />

-<br />

Tak, to tajemnica, synu. Opiekuj się mamą<br />

tato.<br />

tajemnica, To<br />

Posłuchaj uważnie, synu. Teraz tw<br />

Tak, tak... Wiele trudu kosztowało twoto?<br />

Jak<br />

Tak, chłopcze. Wszystko teraz jest moż-<br />

121


dzieci gotowy do wzięcia udziału w akcji o<br />

122<br />

-<br />

Obywatelu pułkowniku! Melduję oddział<br />

nauczycielem Dzierżykiem. Wuefista ukłonił<br />

się sztywno i zameldował:<br />

zza zakrętu wyskoczył zgniły uaz, z którego<br />

energicznie wyleciał barczysty i sumiasty pułkownik<br />

od WRON-y. Przeszedł wzdłuż naszego<br />

szeregu salutując, zatrzymał się przed<br />

nam ustawić się w szeregu, jak na przeglądzie<br />

wojsk. Staliśmy tak jedno dziecko obok drugiego,<br />

słońce ślicznie świeciło, był lekki mróz,<br />

pogoda idealna do manewrów. Po kwadransie<br />

próbowano przemycić rodzeństwo. Te jednak<br />

szybko przepędził magister Dzierżyk, wuefista,<br />

lokalny amant, metr sześdziesiąt w czapce<br />

uszatce, ze śmiesznym wąsikiem. Kazał<br />

szkołą zbiorczą, gminną. Każde z nas przyciągnęło<br />

sanki, a niektórzy nawet dwie pary, bo<br />

ale także dzieci z klas wyższych, częściowo<br />

były to wiejskie wyrostki, bo nasza szkoła była<br />

nasza wieś spokojna.<br />

Pod szkołą zebrała się cała moja „zerówka”,<br />

Ludowe ma się całkiem dobrze. Że następuje<br />

powrót do normalności. Że chociaż wojna, to<br />

dzieciom kulig. Miał być to sygnał dla wichrzycieli<br />

i wrogów demokracji, że Państwo<br />

członkami zaprzyjaźnionej Wojskowej Rady<br />

Ocalenia Narodowego postanowiło urządzić


-<br />

ny?<br />

miał przewieszoną przez ramię.<br />

ale może dlatego, że pułkownik roztaczał wokół<br />

siebie aurę karności i wyjątkowości, chorążego<br />

nie było widać? Chorąży zanotował i<br />

schował kapownik w skórzanej torbie, którą<br />

Teraz pułkownik zwrócił się do szczupłego<br />

chorążego, który cały czas był w jego pobliżu,<br />

-<br />

-<br />

A to trzecie?<br />

-<br />

pułkowniku.<br />

obywatelu Grypa, Chore.<br />

Dwoje dzieci sekretarza gminy Ignaczaka.<br />

-<br />

wrzasnął:<br />

i założył hełm z dwoma gwiazdkami, faktycznie<br />

wyglądał jak porucznik. Teraz znowu<br />

kordupel oficerem? No nie! Ale kiedy magister<br />

obciągnął poły ciut za dużego munduru<br />

Zatkało mnie. Poruczniku? Dzierżyk był<br />

porucznikiem?! Nie mogłem uwierzyć. Ten<br />

-<br />

-<br />

Zanotujcie, adiutancie<br />

element wrogi ustrojowo, nie pozwolił dziecku<br />

uczestniczyć.<br />

Wilczek Adam, syn Edwarda. Ojciec to<br />

Dziękuję wam, poruczniku. Kto nieobec-<br />

Całość, spocznij! – wrzasnął nauczyciel.<br />

pułkownik.<br />

powiedział – spocznij! Dajcie,<br />

kryptonimie „kulig”. Stan oddziału trzydziestu,<br />

nieobecnych trzy, wszyscy usprawiedliwieni!<br />

Pułkownik zasalutował.<br />

123


124<br />

A za wami, o tam, w tle!<br />

I wszyscy, łącznie z pułkownikiem Krukiem<br />

-<br />

-<br />

-<br />

Porucznik-magister podbiegł blady do dowódcy-pułkownika.<br />

zaraz przerwał. – Dzierżyk! Do mnie, biegiem!<br />

-<br />

pięliśmy wątłe piersi i lekko skierowaliśmy<br />

głowy w prawo. To dziwne, nigdy tego wcześniej<br />

nie robiliśmy, a wypadło nadzwyczaj<br />

udanie.<br />

rucznik Dzierżyk. – Na prawo patrz!<br />

Puściliśmy, jak jeden, sznurki do sanek, wy-<br />

-<br />

niedługo będzie kąsał... Ale to później. Zaczynajmy,<br />

Dzierżyk, szkoda czasu!<br />

-<br />

Obywatelu dowódco! Pułkowniku Kruk!<br />

dzież”?<br />

Teraz Dzierżyk chyba coś sobie przypomniał,<br />

bo uśmiechnął się szeroko i zapiszczał:<br />

toć tutej! – porucznik Dzierżyk był bardzo<br />

zdenerwowany, a jak się denerwował, to za-<br />

Durnia ze mnie robicie?! Gdzie „mło-<br />

-<br />

o! stojo, Tutej – inaczej. jakoś mówić czynał<br />

No jak, gdzie? Obywatelu pułkowniku,<br />

„młodzież”?<br />

Gdzie<br />

Obywatele dzieci! – zaczął pułkownik, ale<br />

Całość, baczność! – wrzasnął na nas po-<br />

Zajmiemy się tym całym Wilczkiem. Już


Kruk. – Łączyć sanki sznurkiem! Raz, dwa.<br />

Raz, dwa! Biegiem! – krążył między nami, a w<br />

-<br />

W prawo zwrot! – wydarł się pułkownik<br />

Z LUDOWYM WOJSKIEM POLSKIM<br />

CHUJE NARODU.<br />

nogi przerażonego Dzierżyka. Teraz patrzyliśmy<br />

na dach i na zdobiące go hasło:<br />

kiedy z dachu pofrunęła kartka z „młodzieżą”,<br />

a zaraz po niej inny kawałek, który spadł pod<br />

I chciał pułkownik Kruk mówić dalej, ale<br />

nie mógł, bo wszyscyśmy ryknęli śmiechem,<br />

nawet bardzo dobrze. Dzieci jeżdzą na sankach,<br />

dzieci się bawią, a dorośli, zamiast skakać<br />

sobie do oczu, zaprzęgają koniki do sań i<br />

patataj! Patataj, w pola, w las!<br />

nasz dzisiejszy kulig! To manifestacja powrotu<br />

do normalności, stabilizacji. My tym kuligiem<br />

pokazujemy wrogom naszego Ludowego<br />

Państwa: patrzcie, u nas jest dobrze, może<br />

RODU.<br />

Pułkownik uśmiechnął się delikatnie i za-<br />

Obywatele dzieci! To wielka rzecz ten<br />

-<br />

nowa: od czął<br />

MŁODZIEŻ Z LUDOWYM WOJ-<br />

SKIEM POLSKIM WYSŁUCHUJE NA-<br />

składające się z kilku połączonych ze sobą kawałków<br />

białego prześcieradła:<br />

i jego adiutantem z kapownikiem, zadarliśmy<br />

łby na dach szkoły, gdzie wisiało wielkie hasło<br />

125


126<br />

gu?<br />

A gdzie, Dzierżyk, macie konia do kuli-<br />

-<br />

porucznika:<br />

zapytał<br />

em i zabezpieczał nim tyły. Dzieci dalej płakały.<br />

Ale pułkownik Kruk oddał ostrzegawczy<br />

strzał w niebo i zaległa cisza. Siedzieliśmy<br />

w niej dobry kwadrans, po czym pułkownik<br />

szynach. Całość zamykał kapral – kierowca<br />

pułkownika, który z uaza przytaszczył ceka-<br />

przypadły sanki trzecie od końca. Za mną siedział<br />

Gruby. Cóż, karakany zawsze mają gorzej.<br />

Niektóre dzieci płakały, bo taki podział<br />

powodował, że musiały siedzieć na cudzych<br />

nas parami, wedle klucza pułkownika, który<br />

rozmieścił dzieci od najwyższych do najniższych.<br />

Regulaminowo. Na pierwszych sankach<br />

usiadł adiutant z kapownikiem. Mnie<br />

Kwadrans po tym powiązano nasze sanki<br />

drutem kolczastym z fabryki ojca. Posadzono<br />

łek! Ten afgański, na eksport! – pułkownik<br />

przeładował pistolet. – Tempo, tempo!<br />

To dajcie nasz sznur, ten od snopowiąza-<br />

-<br />

Dzierżyk.<br />

Kruk! Nie wszystkie sanki mają odpowiednio<br />

długi i mocny sznurek! – piszczał porucznik<br />

-<br />

Towarzyszu pułkowniku! Towarzyszu<br />

dłoni zaciskał zgrabny pistolet p-63, którym<br />

wymachiwał we wszystkie strony.


kuligu organizowanego przez samorząd naszej<br />

szkoły i WRONę, którą dowodził Kruk.<br />

I magister Dzierżyk popędził przez mostek,<br />

za zamarzniętą rzekę Symsarnę po traktor do<br />

ków jest. Konia nie ma, ale ciągnik jest. Koniokrady<br />

nie ukradły. Koń im wystarczył. Ur-<br />

Dawać! Migiem!<br />

-<br />

go? Dawać trzydzieści. trzysta sus<br />

-<br />

Ale rano już nie było.<br />

Pułkownik chwilę milczał, po czym powie-<br />

A traktor jaki macie?<br />

-<br />

dział:<br />

Jeszcze wczoraj był, u Ulaniuków, w stajni.<br />

-<br />

uchem?!<br />

-<br />

ma, bo go koniokrady ukradły. U nas dużo koniokradów.<br />

Więcej niż koni.<br />

Towarzyszu pułkowniku Kruk! Konia nie<br />

-<br />

słucham.<br />

problem da się rozwiązać. Tylko trzeba dialogu.<br />

Mówcie zatem, Dzierżyk, mówcie. Ja was<br />

-<br />

chciałem już wcześniej zameldować, ale jakoś<br />

tak sposobności nie było...<br />

-<br />

Jest, towarzyszu pułkowniku. U Ulaniu-<br />

Dzierżyk! Co wy mi tu pierdolicie za<br />

Mówcie, towarzyszu, jak widzicie, każdy<br />

Towarzyszu pułkowniku! Melduję, że ja<br />

Dzierżyk znowu pobladł, jak wtedy, gdy<br />

pułkownik zapytał go o hasło.<br />

127


128<br />

piłki lekarskie, skakanki i materace.<br />

Pięć minut później ziemia zadrżała, runęła<br />

ściana magazynku przy sali gimnastycznej<br />

i z ruin wyłonił się potwór. W naszą stronę<br />

szkoły. Przez oszklone ściany widzieliśmy jak<br />

przebiega jej długość, wpada do kantorka na<br />

i rzucać w siebie gałkami. Na koniec zasalutował<br />

i pognał w kierunku sali gimnastycznej<br />

dużym łukiem omijał błyszczący w słońcu<br />

śliczny cekaem. Nam nakazał się uśmiechać<br />

wydobył aparat zorka i począł trzaskać całej<br />

naszej grupie zdjęcia. Nie wiedzieć czemu<br />

Chorąży Sroka zerwał się z sanek na równe<br />

nogi, z torby, w której trzymał kapownik,<br />

nych. Nawet kosztem obronności – i wrzasnął<br />

na adiutanta na sankach: – Sroka! Wprowadzić<br />

trzeci stopień gotowości! Wcześniej zrobić<br />

dokumentację!<br />

rzają. Wszystkiemu winna słaba aprowizacja.<br />

Trudno, sytuacja wymaga rozwiązań specjal-<br />

paliwo?<br />

Pułkownik krążył po placu bardzo zaduma-<br />

No tak, na linii frontu takie rzeczy się zda-<br />

-<br />

powiedział:<br />

i stanął wreszcie ny,<br />

mają. Traktor dadzą, bo to nasi ludzie są, ale<br />

paliwo... Paliwo reglamentowane. Skąd wziąć<br />

-<br />

Ursus jest, ale paliwa niet! Ulaniuki nie<br />

Ale kiedy wrócił, jego mina nie wróżyła niczego<br />

dobrego:


dem milimetra. Te siedemdziesiąt dwa obsłu-<br />

maszynowy kaliber siedem sześćdziesiąt dwa<br />

milimetra. Na wyposażeniu również przeciwlotniczy<br />

karabin maszynowy, w skrócie<br />

pe-ka-em, tu uwaga, kaliber dwanaście i sie-<br />

podkalibrowe i kumulacyjne... – pułkownik<br />

wydobył z kieszeni długopis-wskaźnik i krążąc<br />

dookoła monstrum objaśniał nam jego<br />

budowę. – Z armatą jest sprzężony karabin<br />

armata gładkolufowa sto dwadzieścia pięć<br />

milimetrów na pociski odłamkowo-burzące,<br />

Te - siedemdziesiąt dwa to radziecka kon-<br />

Kruk: nam<br />

strukcja produkowana w fabryce wagonów<br />

w Niżnym Tagilu. Pancerz wielowarstwowy,<br />

kaprala Jaskółki i rozpoczęcie kuligu podziwialiśmy<br />

czołg, którego parametry przybliżał<br />

punkt zborny. Kapral zasalutował i pognał<br />

wykonać rozkaz. W oczekiwaniu na powrót<br />

i ruszyć z nim za rzekę, celem przelania go<br />

do traktora i doprowadzenia rzeczonego na<br />

polecił kapralowi Jaskółce, bo tak się kierowca<br />

pułkownika nazywał, odlać w baniak paliwa<br />

czołg z chorążym Sroką za sterami na nasz<br />

placyk. Kiedy kolos się zatrzymał, pułkownik<br />

czasie pułkownik, widząc nasze gęby, wyraźnie<br />

podniecony, osobiście już nakierowywał<br />

z chrzęstem ruszyło potężne cielsko czołgu<br />

z długaśną lufą. Zaniemówiliśmy. Ale w tym<br />

129


130<br />

psa i Gustlika, wyglądaliby jak czterej pancerni.<br />

Właściwie, to czołg pułkownika miał wie-<br />

Kapral zasalutował i zajął miejsce za cekaemem,<br />

na końcu łańcucha z sanek. A pułkownik<br />

z porucznikiem Dzierżykiem i adiutantem<br />

Sroką zniknęli pod pancerzem. Gdyby mieli<br />

poprawił kaburę przy pasie. – I nikt wam tych<br />

koni nie ukradnie!<br />

wszystko można. Nie było konia? Nie było.<br />

No to teraz macie koni aż nadto – pułkownik<br />

lufę.<br />

W międzyczasie traktorem przyjechał ka-<br />

Widzicie, Dzierżyk, jak się chce, to<br />

-<br />

Ulaniuk.<br />

chłop mu towarzyszył Jaskółka, pral<br />

tyle dzisiaj kilometrów nie przebędziemy...<br />

Kocham ten czołg! – wyjawił, czule głaszcząc<br />

sko osiemdziesięciu kilometrów na godzinę,<br />

można nim przejechać bez tankowania dodatkowego<br />

czterysta pięćdziesiąt kilometrów<br />

– tu pułkownik uśmiechnął się szeroko. – Ale<br />

nabojów. Ale, tu uwaga, można zwiększyć do<br />

czterdziestu pięciu! Czołg rozpędza się do bli-<br />

czterdzieści sześć, wysokość – dwa trzydzieści<br />

siedem. Jednostka ognia, trzydzieści dziewięć<br />

guje trzech ludzi, waży czterdzieści pięć ton,<br />

z armatą ma długość prawie dziesięciu metrów.<br />

Bez armaty – sześć sześćdziesiąt siedem,<br />

oczywiście z błotnikami, szerokość – trzy


metrowe wyrwy w drewnianych płotach, rozbił<br />

pasiekę Dziadka Oddaj Pas, porywał pta-<br />

widoczność. Nasz pokojowy kulig łamał niewielkie<br />

brzózki, ciął zagajniki, robił cztero-<br />

śmierdzących spalin z rury wydechowej Ulaniukowego<br />

ursusa całkowicie przesłaniało<br />

Czołg pruł przez pola, a my za nim napędzani<br />

frontowym paliwem, które w postaci<br />

Konsekwencji złamanego noża część<br />

dalsza<br />

szył kopcąc straszliwie, za nim wolno jechaliśmy<br />

my kierowani przez Ulaniuka,<br />

któremu ciągle odbijało się koniną.<br />

ny, plunął w dłonie i uruchomił zapłon.<br />

Czołg z fabryki wagonów zza Uralu ru-<br />

jacielu...<br />

Ulaniuk podpiął ursusa do czoła kolum-<br />

okrągło. Szło to tak:<br />

Idąc cmentarną aleją, szukam ciebie, mój przy-<br />

„Pięćdziesiąt jeden”, to był wielki hit zespołu<br />

TSA, którego od kilku miesięcy słuchałem na<br />

była równiótko połowa sto dwa! Tyle tylko,<br />

że moje skojarzenia szły w innym kierunku.<br />

le wspólnego z dzielnym sto dwa Janka Kosa.<br />

Jego numer boczny wynosił 051, a to przecież<br />

131


132<br />

na mnie i stalową podeszwą wyrysowały na<br />

plecach dwie pręgi. Instynktownie rzuciłem<br />

Tyle, że chiński smok symbolizuje szczęście...<br />

Wpadłem pod własne sanki, które natarły<br />

w górę, jak autentyczny chiński smok-Luhng,<br />

ze szponami rozcapierzonymi na maksa.<br />

próżno próbowałem trzymać się sanek, zostawiłem<br />

je za sobą i pofrunąłem już nie na bok, a<br />

I stało się toc co było nieuchronne. Na którymś<br />

z łuków rzuciło mną do przodu. Na<br />

Obejmowaliśmy pędzące drewniane żebra,<br />

tuliliśmy się do płóz.<br />

drzewa, od chałupy do stodoły. Przywarliśmy<br />

do szczebli sanek jak niemowlęta do piersi.<br />

Jak chiński smok z kolorowym pióropuszem!<br />

Tyle tylko, że ci, którzy stanowili ogon bestii,<br />

wili się na boki znacznie bardziej niż głowa<br />

czyli traktor. Rzucało nas od drzewa do<br />

sobą niczym wąż wiły się między drzewami.<br />

Z lotu ptaka musieliśmy wyglądać pięknie!<br />

nie zgubić czołgu pułkownika Kruka i jego<br />

dzielnej załogi. Nasze sanki zdrutowane ze<br />

Ulaniuk dzielnie uwijał się między drzewami.<br />

Kręcił kierownicą z pasją. Starał się<br />

serca bezpańskich psów. Wypędzał ludność<br />

gminną przed chałupy.<br />

sie gniazda. Huk wielopaliwowego silnika o<br />

mocy ośmiuset koni mechanicznych, mroził


kolczasty drut między sankami.<br />

pułkownik jest wrażliwy na płacz i krzyk, w<br />

ciszy wiały w las. Zostali tylko ci, którzy posikali<br />

się w nogawki i na wietrze przymarzli do<br />

żelaznych płóz. Albo tacy, co zaplątali się w<br />

cenny niczym przyjaźń między narodami!<br />

Dzieciaki korzystały z okazji. Wiedząc, że<br />

Ty wiesz, ile uruchomienie? A przecież każdy<br />

czołg jest na wagę złota! Gówno tam złota, on<br />

mogę bez sądu, tu, zaraz, natychmiast, kula w<br />

łeb! Ty wiesz, ile kosztuje zatrzymanie czołgu?<br />

że to jest sabotaż?! Czy ty wiesz, że to jest kulig?!<br />

Że ja ciebie mogę pod sąd?! Że ja ciebie<br />

-<br />

Chłopcze, co ty wyprawiasz? Czy wiesz,<br />

dowództwo. Po chwili nasze tornado ucichło,<br />

zwolniło, wreszcie stanęło pod lasem. Wściekły<br />

pułkownik Kruk podbiegł do mnie, za<br />

ucho postawił na nogi.<br />

Kapral Jaskółka zachował zimną krew, wyjął<br />

zza pazuchy krótkofalówkę i powiadomił<br />

tyłów. Wszyscy oni elegancko przejechali mi<br />

po nadgarstku, mieląc go na mąkę.<br />

nie ważył tyle, co ptaszek. A już do lekkich na<br />

pewno nie należał cekaem do zabezpieczania<br />

gdyby za mną nie siedział Gruby i jego kilogramy,<br />

a za nim kapral Jaskółka, który wcale<br />

się w bok. I byłbym przetrwał nienaruszony, z<br />

kożuszkiem awangardowo naciętym wzdłuż,<br />

133


134<br />

ognisko. Chorąży oblał niewielki młodnik<br />

bezcennym paliwem, cisnął zapałkę i w niebo<br />

poszedł snop ognia i iskier. Dzieciaki za-<br />

Zatrzymaliśmy się na jakiejś polanie. Jak<br />

na każdym porządnym kuligu musiało być<br />

siebie. Smok wił się, drgał, skakał. Bił ogonem<br />

w psie budy. Od czasu do czasu kapral Jaskółka<br />

puścił z cekaemu serię w niebo. Ot, jak to<br />

na kuligu.<br />

zbudowanego przez pokojowo usposobionych<br />

robotników z Niżnego Tagilu. Spojrzałem za<br />

kominów chałup sączył się dym i mieszał z<br />

kłębami czarnych spalin pokojowego czołgu<br />

z pogruchotaną ręką. Zaraz po tym ruszyliśmy.<br />

Za szybą, po bokach, pędziły drzewa. Z<br />

stwem w oczach. Trochę byłem zawiedziony,<br />

bo liczyłem, że trafię pod pancerz. Ale przepisy<br />

to przepisy, czołg nie przewidywał miejsca<br />

dla czwartego pancerniaka. Tym bardziej<br />

uznał, że bardziej od lekarza potrzebne jest mi<br />

towarzystwo przerażonego chłopa z szaleń-<br />

całkiem ciepło i przyjemnie, chociaż śmierdziało<br />

koniną. Widocznie pułkownik Kruk<br />

ośmiusetkonne serce i skrył się w wieży.<br />

Ja trafiłem do kabiny Ulaniuka, gdzie było<br />

i pognał do stygnącego czołgu. Obmacał czule<br />

jego bok, potarł policzkiem pancerz, ucałował<br />

-<br />

Do kabiny go! – warknął pułkownik Kruk


nie pułkownik – Pięć lat za nóż. Za pistolet<br />

A żeby pani wiedziała! – ryknął ponow-<br />

-<br />

przestępstwo?<br />

to Czy prezent.<br />

-<br />

-<br />

-<br />

Tak, to jego nóż. Dostał go od ojca. To<br />

i wyciągnął z kieszeni mój złamany nóż. – I co<br />

pani na to? Hee?<br />

Nie tylko rękę ma złamaną – ryknął Kruk<br />

-<br />

domu. z rano wychodził kiedy całą,<br />

snęła mój zdrowy, lewy nadgarstek. – Wiem<br />

tylko tyle, że chłopak ma złamaną rękę. Miał<br />

Nie wiem – powiedziała moja matka i ści-<br />

kapał mi na twarz. – A wie pani, co ja przy<br />

nim znalazłem?<br />

wie, że za to jest kryminał? – nade mną stał<br />

pułkownik Kruk, z jego wąsów topniał lód i<br />

Czy pani wie, ile kosztuje czołg? Czy pani<br />

ustępował, chociaż nadgarstek puchł coraz<br />

bardziej. Zasnąłem, a może straciłem przytomność?<br />

Obudziłem się w domu.<br />

Ogarniała mnie senność. Odgłosy zza kabiny<br />

stawały się coraz cichsze, łagodniejsze... Ból<br />

Docisnąłem mój szczerbaty nóż do piersi. Za<br />

nic w świecie wam go nie dam – pomyślałem!<br />

górę konserw z tuszonką. Tyle tylko, że nikt<br />

nie miał otwieracza do tych grubych puszek.<br />

czynały topnieć, nabierały kolorków. Kapral<br />

Jaskółka przytargał worek, z którego wysypał<br />

135


136<br />

tem padła na podłogę i zaczęła histerycznie<br />

płakać. Kiedy skończyła, otarła łzy i powiedziała:<br />

– Mój Boże, przecież ty nawet buta<br />

sam nie zawiążesz!<br />

Idziemy do ośrodka zdrowia – stanęła na<br />

środku pokoju, rozglądała się za czymś. A po-<br />

stół położył mój nóż i rezygnując ze zwyczajowego<br />

salutowania wybiegł z naszego miesz-<br />

A ty – zwróciła się do mnie – ubieraj się.<br />

-<br />

kania.<br />

tylko tak ostrzegam. Tak na przyszłość – pułkownik<br />

Kruk wyswobodził się z rąk matki, na<br />

-<br />

kobiecie? No, rozbieraj się, do wyra! Już, maszeruj<br />

pan!<br />

roku, aż mi chłopa nie wypuścicie z kryminału.<br />

Rozumiesz? Będziesz mi dzieciaka wychowywał.<br />

Możesz mu nawet przylać. I mną<br />

się też masz zająć. Umiesz dogodzić młodej<br />

ciła pułkownika Kruka za poły kurtki – No<br />

to będziesz teraz siedział ze mną te dwa i pół<br />

Tak, dwa i pół? Tyle wychodzi? – I chwy-<br />

-<br />

Hmmm...<br />

Połowę...<br />

-<br />

matka. – A za życie złamane, to ile? Co? No<br />

powiedz pan, ile? Połowę?!<br />

-<br />

No co wy, obywatelko? No co też wy... Ja<br />

No, za złamany... To by trzeba sprawdzić...<br />

A za złamany to ile, co? – teraz wrzasnęła<br />

nawet czapa! On jest terrorysta! Wróg naszej<br />

Ludowej Ojczyzny!


dokumentów. Zważywszy, że do przejechania<br />

było dwadzieścia pięć kilometrów, część pasa-<br />

rozpalonej ręki to było dobre, ale dla reszty<br />

ciała już niekoniecznie. Cały autobus strzelał<br />

zębami niczym kapral Jaskółka z cekaemu<br />

na kuligu. Po drodze mieliśmy dwie kontrole<br />

rowanie do rejonu.<br />

No i wypisał. Autobus miał godzinkę opóźnienia,<br />

wreszcie zatoczył koło na placyku.<br />

Wewnątrz panował dotkliwy chłód. Może dla<br />

Ciekawie połamana. Jak bym miał rentgena,<br />

to z ciekawości bym obejrzał! Wypiszę skie-<br />

wódki. Tak przynajmniej myślał, kryjąc gębę<br />

za szarym rękawem fartucha. – O, jak pulsuje!<br />

powiedział nasz miasteczkowy doktor Zymzel<br />

i zakrył dłonią usta, by nie czuć od niego było<br />

-<br />

Taaa, jak nic złamana. Gula jak cholera! –<br />

esu w Jezioranach i czekałem na autobus do<br />

Biskupca, gdzie znajdował się szpital rejonowy.<br />

W naszym ośrodku zdrowia wsadzono mi<br />

rękę w drewnianą szynę, owinięto bandażem.<br />

na obszarze całej Polski.<br />

Póki co znalazłem się na przystanku peka-<br />

ludowa ogłosiła amnestię dla więźniów politycznych.<br />

Tego dnia zniesiono stan wojenny<br />

roku, a miesiąc krócej, bo dwudziestego drugiego<br />

lipca osiemdziesiątego trzeciego władza<br />

Tak więc, odzyskałem nóż, lecz straciłem<br />

ojca. Jak się później okazało, nie na dwa i pół<br />

137


138<br />

tego dnia zemdlałem.<br />

oplułem. Wreszcie ktoś wprawnym chwytem<br />

ścisnął mi poguchotany nadgarstek i drugi raz<br />

dwu pielęgniarzy, aby mnie z niej wydobyć.<br />

Gryzłem, drapałem zdrową ręką, czasem<br />

drewniakach, które uśmiechały się do mnie<br />

i głaskały po głowie. A najbardziej podobała<br />

mi się winda. Podobnie jak i szpital, windę<br />

odwiedziłem po raz pierwszy. Potrzeba było<br />

Wszystko mi się w szpitalu podobało.<br />

Szerokie korytarze, trupi zapach, siostry w<br />

za szorowanie desek? Ale na refleksję było już<br />

za późno. Ja już lazłem na świat!<br />

wiedziała, jak się to robi, a trzy, przeraziła się<br />

własnej głupoty. Kto w takim stanie bierze się<br />

za rodzenie. Była bardzo zdenerwowana, bo<br />

raz, że rodziła w samotności, dwa, nie bardzo<br />

Pierwszy raz w życiu byłem w szpitalu.<br />

Moje narodziny odbyły się w domu, na świeżo<br />

umytej podłodze. Matka przetarła mokrą<br />

szmatą ostatni zakamarek, a potem wzięła się<br />

kieszeni błyskał stalą nóż. Z pomocą przyszła<br />

mi matka, wcisnęła nóż pod bandaż. Minęliśmy<br />

posterunki, nikt nie zginął, dotarliśmy do<br />

szpitala.<br />

patrol obietnicy rozstrzelania nas wszystkich<br />

na miejscu. Denerwowałem się bardzo, bo z<br />

żerów była mocno podenerwowana. Pyskówki<br />

kończyły się dopiero z chwilą złożenia przez


<strong>Olsztyn</strong>. Podróż byłaby spokojna, mijaliśmy<br />

punkty kontrolne nie zatrzymywani, żołnie-<br />

Ruszyliśmy zatem na dworzec, a stamtąd, po<br />

dwóch godzinach, do wojewódzkiego miasta<br />

łapę połamaną jak nic. Trzydzieści lat w tym<br />

robię. Wiem, jak łapa połamana wygląda.<br />

autobus do <strong>Olsztyn</strong>a złapiecie. Tam prosto do<br />

Wojewódzkiego, oni powinni mieć sprawnego<br />

rentgena. Bo jak oni nie mają, to ja już sam<br />

nie wiem. Może w Gdańsku? Ale chłopak ma<br />

-<br />

Dokręcił go do ręki bandażem od Zymzela i<br />

powiedział:<br />

na kluczyk wydobył patyczek podobny, tyle<br />

tylko, że plastikowy, koloru kości słoniowej.<br />

mam połamaną. Zdjął bandaż Zymzela i jego<br />

leszczynowy patyczek. Z szafki zamykanej<br />

działem. A to za sprawą Radosnych Rytmów<br />

ojca zwanych, jak wiecie, Wehrmachtem, odwiedzających<br />

nasz dom każdej niedzieli. Tak<br />

więc, czerwony po uszy medyk uznał, że łapę<br />

tamtym czasie wiedzy na temat alkoholu nie<br />

posiadałem żadnej. No, może i coś tam wie-<br />

bił od naszego jeziorańskiego Zymzela.<br />

Tak mnie się przynajmniej zdawało, bo w<br />

rudy lekarz, od którego zalatywało alkoholem,<br />

ale jakby lepszym gatunkowo niż ten, który<br />

-<br />

Chociaż robi się ciemno, to jeszcze jakiś<br />

Połamana, jak nic, połamana! – powiedział<br />

139


140<br />

doczepię koniec bandaża do jednej z tysięcy<br />

i oczywiście Minotaur, do którego niechybnie<br />

maszerowaliśmy na pożarcie. Pomyślałem, że<br />

jedno z setek okien, doczepił skrzydła i dał<br />

dyla w mroźną noc. Zostaliśmy ja, matka, no<br />

zbudowanego przez samego Dedala dla króla<br />

Minosa. Dedal skończył robotę, otworzył<br />

Zdawało mi się, że trafiliśmy do jakiegoś labiryntu<br />

zalanego zgniłą farbą olejną, być może<br />

Szpital, do którego dotarliśmy, przebijając<br />

się przez miejskie ciemności i góry śniegowej<br />

brei zalegające chodniki, poraził moją<br />

ośmioletnią wyobraźnię swoim ogromem.<br />

kominy delikatnie oświetlonej fabryki Stomilu.<br />

Byliśmy na miejscu.<br />

zebranym decyzję o samobójstwie. Kiedy po<br />

chwili przerwy na przeżucie buły z serem dobrała<br />

się do ojca i jego gównianej konspiracji<br />

zakończonej kratami, przed nami wyłoniły się<br />

katastrofy, jaką niechybnie zafundowały domowi<br />

maluchy. W swych kasandrycznych wizjach<br />

uwzględniła pożar, powódź, morderstwo<br />

w kilkunastu wariantach. Na koniec, ogłosiła<br />

bie bowiem, że w domu zostali zupełnie sami<br />

moi dwaj młodsi bracia. W zamieszaniu około-kuligowym<br />

całkiem zapomniała o brzdącach.<br />

Całą drogę głośno rozważała rozmiary<br />

rze skupili się na autach osobowych, gdyby nie<br />

matka. Wpadła w histerię. Przypomniała so-


przeciwieństwie do poprzedników, nie wycią-<br />

mnie ze skały, czyli okna. Ale stary Minotaur<br />

miał inne plany. Uśmiechnął się chytrze. W<br />

oczy sąsiadów popiołem. Zrozumiałem, że z<br />

Tezeusza wezmę jedynie zakończenie – strącą<br />

czątkowym stadium gangreny, zrobiła się dla<br />

równowagi bielutka. Pewno, na chwilę, przestała<br />

myśleć o moich braciach siedzących na<br />

zgliszczach spalonej kamienicy, sypiących w<br />

a ja stałem w pieczarze z fioletowo-czarno<br />

napuchniętą banią. Matka, widzą łapę w po-<br />

Okazało się bowiem, że bandaż Ariadny<br />

już dawno został za którymś z zakrętów,<br />

-<br />

O cież chuj!<br />

reszta się zgadzała. Sięgałem po nóż, by go<br />

zabić, kiedy Minotaur powiedział:<br />

a szczerbaty scyzoryk. Sześć, a nie szesnaście<br />

lat. Nie sandały, a pikowane relaksy. Ale cała<br />

tego warmińskiego Knossos. Miałem przecież,<br />

jak Tezeusz, miecz. No, może nie miecz<br />

cylindryczne. Naturalnym było, że ja-Tezeusz<br />

załatwię go raz-dwa i damy nogę z matką z<br />

pokoików. Roztaczał wielobarwny bukiet spirytualiów.<br />

Miał gęstą brodę i grube okulary<br />

potwora.<br />

Minotaura zastaliśmy w jednym z tysięcy<br />

klamek, że to będzie moja nić Ariadny. Czułem<br />

się jak Tezeusz posłany jako haracz dla<br />

141


142<br />

mu zdjęcie.<br />

Ta historia mogłaby nie mieć końca. Opowiadałaby<br />

o zepsutym aparacie rentgenow-<br />

się myjąc ręce mordercy. – Niech go pani<br />

przywiezie za miesiąc, może wtedy zrobimy<br />

-<br />

Szkoda, że rentgen nie działa – martwił<br />

ocucił zemdloną matkę, podał jej w menzurce<br />

kranówki.<br />

bandaż, nawijał, gładził. Skończył, kiedy ręka<br />

ważyła ze sto kilo. Pogłaskał mnie po głowie,<br />

bandaża, moczył go w wodzie z gipsem i nawijał<br />

na rękę. Potem ją gładził, znowu moczył<br />

do siebie, zostawił moją rękę w spokoju. Ale<br />

nie na długo. Z szafki wyciągnął kilometr<br />

szpitalny labirynt bez pomocy nitek. Kiedy<br />

Minotaur uznał, że wszystkie ścianki pasują<br />

mój leciał przez korytarze, przerażał słuchaczy,<br />

którzy w jednej chwili zdrowieli i opuszczali<br />

natchniony pianista. Ale to nie fortepian wydawał<br />

dzwięki tylko ja darłem mordę, a krzyk<br />

często przeciwnych kierunkach. Przy tym,<br />

cały czas miał zamknięte oczy i wyglądał jak<br />

moje przedramię i dłoń, a potem kręcił nimi,<br />

niczym mistrzowie kostki rubika w różnych,<br />

gnął z metalowej szafeczki patyczków, które<br />

logicznie rzecz biorąc, po drewnianych i plastikowych,<br />

powinny być co najmniej metalowe.<br />

On chwycił niczym w żelazną klamrę


Rzucić wszystko w cholerę. Było to o tyle ła-<br />

Kiedyś postanowiłem wyjechać. Zostawić<br />

na zawsze kraj mleka i miodu, co nie dla mnie.<br />

Ucieczka<br />

wtedy myślałem.<br />

pisać listy za kraty lewą ręką i nijak mi nie wychodziło.<br />

Wtedy szedłem do matki i dyktowałem<br />

jej słowa miłości, które sześcioletniemu<br />

mężczyźnie nie przystoiły. Tak przynajmniej<br />

glinianą piąchą rówieśników. Byłaby też opowieścią<br />

o moim ojcu, do którego próbowałem<br />

nerwic. O obrazach malowanych przeze mnie<br />

na gipsowej materii. O tym, że na każdej nowej<br />

skorupie wyglądały lepiej. O szacunku i<br />

respekcie, jaki wzbudzałem w szkole, tłukąc<br />

Minotaura. O tym, jak matka po kilku miesiącach<br />

dobrowolnie zgłosiła się do poradni<br />

ucieczce siwiejących pacjentów labiryntu przy<br />

Żołnierskiej. O kolejnych zdjęciach, o imadle<br />

dziwić nie mogło. Opowiadałaby o Minotaurze,<br />

który łamał ją i ustawiał na nowo. O nieludzkich<br />

krzykach rozrywających przestrzeń<br />

i serca. Byłyby w niej rozdziały o panicznej<br />

skim, o tym, jak wreszcie udało się zrobić<br />

zdjęcie i okazało się, że ręka się źle zrosła, co<br />

143


144<br />

grzechów musieli dopuścić się nasi dziadowie,<br />

ich dziadowie, dziadowie tych dziadów, że teraz<br />

wy musicie dziadować za granicą!<br />

-<br />

Biedni, młodzi ludzie – zaczął – cóż za<br />

tu nie wrócisz”. To było to, czego szukaliśmy.<br />

Właściciel firmy, szczupły elegant, błyskawicznie<br />

znalazł w nas doskonały materiał na<br />

tułaczy.<br />

Wreszcie zaciągnąłem go do biura podróży o<br />

malowniczej i sugestywnej nazwie „Już nigdy<br />

metonimia. Gruby zażądał, abym go nie obrażał,<br />

bo inaczej nigdzie ze mną nie pojedzie.<br />

Pół dnia musiałem mu tłumaczyć, że to taka<br />

przenośnia, czyli metafora. Znana też jako<br />

Gruby nie bardzo załapał z tymi dziećmi.<br />

Zaklinał się, że żadnych dzieci to on nie ma.<br />

Gruby, poświęcimy. Dla naszych dzieci. Dla<br />

przyszłych pokoleń!<br />

wiązek. Pamiętasz, Wielka Emigracja, tysiące<br />

co zostały na Zachodzie po wojnie, w stanie<br />

wojennym? No to teraz pora na nas. To<br />

będzie nasz wkład w dziejową kolej. My się,<br />

nie dojdziemy. Zresztą, Polak ma w genach<br />

tułaczkę. To niejako nasz patriotyczny obo-<br />

Gruby, to kraj nie dla nas. Do niczego tu<br />

-<br />

sadła. kilo parę zrzucić mógł<br />

twe, bo, jak wiecie, nie miałem co rzucać. W<br />

podobnej sytuacji był Gruby. On co najwyżej


nej strony waszej wyprawy. Jeżeli będziecie<br />

mało jeść i dużo pracować, jest szansa, że po<br />

też podatki, ale wyobraźcie sobie, że moja firma<br />

umożliwia wam obejście tej nieprzyjem-<br />

musicie wiedzieć, że w takim kraju płaci się<br />

odsetki. Od tego długu, pamiętacie. Płaci się<br />

ten, pamiętacie. Początkowy, za nocleg. A ponieważ<br />

wyjeżdzacie do kraju cywilizowanego,<br />

uzna za stosowne. Ja od tego zabiorę jakieś<br />

piętnaście, dwadzieścia procent plus dług, no<br />

prawdopodobnie nie znacie języka, wasz pracodawca<br />

potrąci sobie z dniówki kwotę, jaką<br />

pracujecie je u bauera z podberlińskiej wioski.<br />

Będziecie spać w stodole, na klepisku, za które<br />

zresztą będziecie płacić. Posiłki na miejscu.<br />

Co do ceny, to dogadacie się z rolnikiem. A że<br />

nie znaczy, że ten wasz dług, czyli owe dwie<br />

setki wam się umorzą. Nie ma tak lekko. Od-<br />

takich pieniędzy nie macie, noclegu nie będzie.<br />

Macie jednak szczęście, przecież jest lato. Co<br />

w lepsze życie. - Tu macie adres kontaktowy<br />

w Berlinie – zapachniało konspirą. – Przejmie<br />

was tam mój człowiek. Zapłacicie mu po<br />

dwieście marek za mieszkanie. A że pewnie<br />

W oku stanęła mu błyszcząca łza. Zdjął ją<br />

zaraz wprawnym ruchem lewego kciuka, poprawił<br />

krawat i wygrzebał z szuflady solidnego<br />

biurka dokumenty uprawniające do ucieczki<br />

145


146<br />

na dworzec. Mieliśmy jechać pociągiem do<br />

Gdyni, tam czekała nas przesiadka na autokar<br />

turystycznej zdarł z nas wszystko, co było do<br />

zdarcia, życzył szczęścia, błysnął złotym zegarkiem<br />

i subtelnie wyrzucił za drzwi. Przez<br />

telefon pożegnałem się z rodziną. Ruszyliśmy<br />

niż wcale. Zawsze można dorobić do tego<br />

ideologię. Wielka Przygoda, Wielka Emigracja,<br />

Wielkanoc w stodole. Cóż, jakie czasy,<br />

tacy emigranci. Tak więc, przedstawiciel firmy<br />

Chyba bardziej od świniopasa do ujarzmiacza<br />

byków, pomyślałem. Ale nic to, lepiej tak<br />

mie, od pucybuta do milionera! – darł się roztrzęsiony.<br />

Ja cież nie pierdolę! Normalnie jak w fil-<br />

-<br />

Gruby.<br />

innego Co<br />

lat!<br />

Zamknąłem oczy i zachciało mi się płakać.<br />

Nie mówię, że będzie lekko, co to to nie! Widzicie,<br />

że jestem szczery i uczciwy. Nie obiecuję<br />

złotych gór. Ale zamknijcie oczy i wyobraźcie<br />

sobie siebie za pięć, no, góra dziesięć<br />

i wyrzeczeń opuścicie chlew i zaprzyjaźnione<br />

bydlątka, zamieszkacie w przybudówce stajni.<br />

pracowitości i wyobraźni wkrótce zamienicie<br />

na żelazną pryczę. Po roku ciężkiej harówki<br />

kilku miesiącach spania na klepisku stać was<br />

będzie na snopek siana, który przy odrobinie


okna, gnieść kciukiem klamkę. Po chwili zrezygnowany<br />

opadłem na poplamiony fotel. Na<br />

śmierdziało wszędzie.<br />

Z wściekłością począłem szarpać zatrzask<br />

się do kasacji. Co prawda mogliśmy z Grubym<br />

zmienić przedział, ale nic by to nie dało,<br />

uryną i lepkim potem. Nie tylko zresztą tutaj,<br />

cały pociąg relacji <strong>Olsztyn</strong>-Gdynia nadawał<br />

ją za siebie, a kiedy to uczynił, usiadł ponownie.<br />

W przedziale panował upał, cuchnęło<br />

na metalowym haczyku, marynarka jednak,<br />

pomimo licznych prób, zsuwała się w szparę<br />

między ścianą a wytartym siedziskiem.<br />

Wreszcie Jasnowłosyy dał za wygraną, cisnął<br />

obmacał ją, by po chwili wydobyć kraciastą<br />

chustkę, którą wytarł purpurowy kark i takąż<br />

twarz. Zatrzepotał powiekami, wygładził<br />

dłonią fakturę materiału, wstał, by ją powiesić<br />

Jasnowłosy sięgnął do kieszeni wygniecionej,<br />

lnianej marynarki trzymanej na ramieniu,<br />

Ucieczka – początek<br />

i podróż w towarzystwie grupy rodaków do<br />

stolicy kraju za Odrą. W przedziale siedziałem<br />

ja, Gruby, wiejska baba z tuzinem toreb i<br />

Jasnowłosy z czkawką.<br />

147


148<br />

na zawsze? Mnie zachciało się płakać.<br />

różańcowej. Pociąg wolno skakał po torach,<br />

opuszczaliśmy kraj rodzinny. Kto wie, może<br />

I nie czekając na odpowiedź odwróciła głowę<br />

na korytarz, zanurzyła się w modlitwie<br />

A co pan żeś taki rozseksowany?!<br />

-<br />

wyrzuciła:<br />

odrazą,<br />

czkawką rozpiął przy szyi guzik białej koszuli,<br />

drugi, złapał haust powietrza, ona, z wyraźną<br />

paczkami, torbami i kartonami, którymi wypełniła<br />

wnętrze. A kiedy spocony blondynek z<br />

Zwyciężczyni rozwaliła się na siedzeniu przy<br />

drzwiach, wcześniej spychając nas pod okno<br />

błagalnie.<br />

Widząc jej zaciśnięte uporem i zawziętością<br />

usta, dał za wygraną. A może poszedł<br />

szukać pomocy u doświadczonego kolegi?<br />

Ale... pani musi... taki przepis...<br />

- – jęknął<br />

wychowała?<br />

matka Tak uczyły? szkole w<br />

nie pokażę! I co mi, dzieciaku, zrobisz? Wyrzucisz<br />

starą kobietę na tory, tak? Tego cię tam<br />

-<br />

Patrzcie, jaki ciekawski! Ulgie mam, ale<br />

przysiędze. Chłopka jeszcze przed Ostródą<br />

zdążyła zrobić awanturę młodemu konduktorowi,<br />

który chciał w swej gorliwości wydobyć<br />

od niej dokument uprawniający do zniżki.<br />

dodatek korytarz oblegał oddział skacowanych<br />

szeregowców, wracających z urlopu po


panów, oblazły purpurowe, spasione chmurzyska.<br />

W beczkach miast kapusty znaleziono<br />

rozłożył się na kolacji przy kawie wiedeńskiej.<br />

Oczy miał zaklejone plastrem. Niebo, proszę<br />

dziennik, tyle że z pierwszej strony wyłaził,<br />

znany, bogaty i podziwiany, który właśnie<br />

której przepracowałem ostatnie dziesięć lat,<br />

widząc mą papierową twarz, złożył brukowy<br />

powietrze. Tusz rozlał się po płachcie recept.<br />

Jedynie ochroniarz w recepcji instytucji, w<br />

wieźli, wzniósł wzrok na Ściennego Chrystusa,<br />

teraz we dwóch patrzyli ponuro z rozłożonymi<br />

rękoma. Odpoczynek, odpoczynek, w razie<br />

czego stanąć szeroko w rozkroku, łapać głęboko<br />

by jeszcze tym razem wypłynąć małżowiną<br />

uszną. Dyżurny lekarz, do którego mnie za-<br />

w żyłach opuściła zwyczajowe korytarze, rozgrzana,<br />

zawędrowała do mózgu, rozlała się,<br />

Czy ty wszystko musisz zepsuć? – usłyszałem<br />

stając w progu sypialni. Zaraz po tym krew<br />

Moja żona, matka parki naszych dzieci, rozłożyła<br />

drżące, suche uda przed moim szefem.<br />

Złożyło się tak, że się wszystko rozłożyło.<br />

-<br />

mówić:<br />

zaczął Grubego,<br />

Jasnowłosy pokręcił głową z politowaniem.<br />

Dłuższą chwilę milczał, jakby nad czymś głęboko<br />

rozmyślał, jakby dojrzewała w nim jakaś<br />

decyzja, a potem patrząc raz na mnie, raz na<br />

149


150<br />

umieszczono tabliczkę: tu wolno palić. Wywalali<br />

przed siebie kłęby dymu. Z megafonu kobiecy<br />

głos wytrajkotał informację o ekspresie z<br />

tacy, którzy zatrzymali się przy naszym ostatnim<br />

wagonie, okrążyli śmietnik, obok którego<br />

zapytać?<br />

Pociąg stanął przy peronie w Iławie. Zanosiło<br />

się na dłuższy postój, bo podróżni opuścili<br />

wagony, spacerowali pod dachem. Byli i<br />

cam na wieś. Do domu. Czy pan pamięta swój<br />

dom z dzieciństwa? Jeśli oczywiście wolno mi<br />

-<br />

Ja, proszę pana, wracam do korzeni, wra-<br />

– Ja postanowiłem uciec – oczy miał szalone.<br />

Szturchnął mnie kolanem.<br />

panów, postanowiłem odpocząć, postanowiłem<br />

wyjechać – zakrył dłońmi usta i wysyczał.<br />

się rozkładamy – i już plując mi w małżowinę,<br />

zdradził swą tajemnicę. - Dlatego ja, proszę<br />

Zachodzie płoną nowiutkie auta, rankami z<br />

Południa nadlatują zasmarkane stada ptactwa,<br />

a Wschód stanowczo nie chce naszych<br />

świń!? Mówi się, że nadchodzi katastrofa, że<br />

jakoś wyszło, powtarzała do policyjnej kamery.<br />

Na kciuk nawijała zgrzebną halkę – rozpalony<br />

mówca zawisł na chwilę nad nami, by<br />

szepnąć: – Czy panowie wiedzą, że nocami na<br />

rozłożone ciała piątki dzieci. Ich mama siedziała<br />

boso na wersalce, tak jakoś wyszło, tak


cał do świata, przed którym ja wiałem.<br />

A może, cwaniak, udawał? Ja nie miałem tak<br />

dobrze, słuchałem dalej pierdolca, który wra-<br />

tak. To by trzeba było jej zapytać...<br />

Gruby zasnął, ślina ciekła mu po brodzie.<br />

cześć. Tyle, że trzeba było go oddać ludziom,<br />

bo sierść Izabeli przeszkadza, alergię ma, znaczy<br />

kicha... Iza – żona doktorat pisze, już trzy<br />

lata pisze. O wpływie wody na wodę czy jakoś<br />

dyt wziąłem. Teraz to już wiadomo, domu nie<br />

będzie – oczy zaszły mu wilgocią. - Za granicą<br />

byliśmy, żadne tam cuda! A nasz kot zwał<br />

się Topór, jak wioska z której pochodzę, na<br />

je, żeby nikogo nie pobudzić, grzeczna taka.<br />

Dziecko kochane. Budować się mieliśmy, kre-<br />

wa, wieczorami rzadko w domu bywa... Czasem<br />

rano myszka dopiero się za próg wślizgu-<br />

sną, szczególnie Alan, Aluś znaczy, maturę w<br />

zeszłym roku zrobił. Andżelika świata cieka-<br />

chwycił mnie za ramię. – Ja robotę miałem<br />

dobrą, przyzwoicie płacili. Dzieci ślicznie ro-<br />

gryzł, mlaskał, zsiadłym popijał, paluszki lizał,<br />

cmokał? Beknął po tym zdrowo? – Facet<br />

-<br />

A chleb ze smalcem, taki wiejski, pan<br />

wstrzymali dym w płucach, by teraz w zdwojonej<br />

objętości zakryć nim przestrzeń.<br />

Rzeszowa, który będzie... Huk pędzących kół<br />

zagłuszył dalsze słowa. Ludzie przez chwilę<br />

151


152<br />

zakurzone kolana.<br />

przejściu i zaczęła recytować.<br />

Kiedy skończyła, podniosła się, otrzepała<br />

chowi świętemu, patronowi ojczyzny naszej,<br />

hołd złożył, południowe podziękowanie. Niechaj<br />

się wstawi za nami u Pana Najwyższego!<br />

Kyrie eleison! – padła na kolana w ciasnym<br />

a taki głupi! Żonaty i dzieciaty! – widocznie<br />

miała podzielną uwagę. - Byś pan Wojcie-<br />

Teraz baba przestała odmawiać różaniec. Z<br />

obrzydzeniem popatrzyła na tamtego, pokrę-<br />

Wstyd - – Rzuciła krótko. - Stary chłop,<br />

politowaniem.<br />

z głową ciła<br />

sobotniej zabawie uwalić nieprzytomnie, noc<br />

odespać, wódkę i papierosy wypocić, ach!<br />

podglądać, samemu pierwsze cycki pomacać,<br />

trząść się jak w gorączce, lgnąć do miodu. Po<br />

tego drzewa w cembrowinę, w chłód ponury<br />

pokrzykiwałem, kamyki ciskałem, złe zaczepiałem.<br />

A hu, hu, do stodoły dolecieć, w sianie<br />

szybko skryć się, nie oddychać! Żniwiarzy<br />

Stara taka. Gniazdo boćka od szczytu. Stodoła<br />

wielka jak i podwórze całe. Pośrodku studnia,<br />

na dziesięć albo i jeszcze więcej metrów<br />

wygryziona, lipą wiekową okryta. A hu, hu, z<br />

swoją nostalgiczną opowieść - z podmurówką<br />

kamienną, ze sto lat albo i więcej sobie liczy.<br />

-<br />

A stodoła drewniana – Jasnowłosy ciągnął


- - bardziej zawyła niźli<br />

sko, wzruszenie za grdykę chwyta, łzy z oczu<br />

chwilach zerknąłem w otwór drzwi. W jego<br />

prześwicie stało ostre słońce. Facet z naprze-<br />

Wychodzi się na błonia. Rozgląda ciekaw-<br />

-<br />

dalej: mówił bo uspokoił, chyba się też ciwka<br />

jak ludzi cywilizowanych, był tu Waldek?<br />

Po wielu, zdawało mi się, że bardzo wielu,<br />

-<br />

bryły dworca, który teraz nagle wydał mi się<br />

wyjątkowo interesujący.<br />

snęła się w siedzenia. Folklorysta zakrył oczy<br />

chustką, baba nawijała na kciuk w przyśpieszonym<br />

tempie paciorki różańca, a ja skupiłem<br />

się na szczegółach architektonicznych<br />

pytała – Waldka..? No?<br />

A wtedy nasza trójka, bo Gruby kimał, wci-<br />

twarz zajrzała do przedziału, przeleciała po<br />

nas wąskimi źrenicami:<br />

drżała od dudnienia wielu pędzących, ciężkich<br />

par butów. Wychudzona, zakrwawiona<br />

korytarzu ci, których dopiero wcielono.<br />

Teraz ktoś rozpaczliwie krzyczał, podłoga<br />

Jeszcze dzień wyjdę stąd, rzucę bagnet, rzucę<br />

broń, przeskoczę każdy muuuur! – darli się na<br />

rzała z wyrzutem.<br />

Dewotka i dziwak, a ja między nimi.<br />

-<br />

No co, głuche są? Pytam się kulturalnie,<br />

Waldka tu nie ma<br />

Dlaczego się ze mną nie modliły?! – spoj-<br />

153


154<br />

krzyki”.<br />

- – wydarła się baba. Tego się nie spodziewałem.<br />

– Ja wam zaraz dam mandat! Ja<br />

wam dam dopłatę! – przyjęła taktykę „na<br />

dalej hen, w las na horyzoncie dalekim. Sarenka<br />

ruda między drzewami śmignie. Pięknie!<br />

Co?<br />

wykorzysta i będzie chciała go wziąć na litość.<br />

Nieraz byłem świadkiem takich scen.<br />

zapyta: dopłata czy mandat? Nawet na nią nie<br />

spojrzy, to byłby błąd, baba to błyskawicznie<br />

To pewne. Młodego spławiła, stary lis się nie<br />

da. Już wyciągnął stosowny bloczek. Teraz ją<br />

tylko znany rytm. Cisza. Byłem ciekaw, co<br />

chłopka zrobi, bo uprawnień do zniżki nie ma.<br />

Młody konduktor jakby odważniejszy, wziął<br />

się pod boki, zaczął tupać nogą jakiś sobie<br />

Czapkę wcisnął pod ramię. Za starym, w<br />

niewielkiej odległości, stał adept profesji kolejarskiej,<br />

ten sam, którego przegoniła baba.<br />

Nas o bilet nie pytali, już pokazywaliśmy.<br />

- - zażądał<br />

stary konduktor w białej koszuli, pod<br />

czarnym krawatem.<br />

Pokaże pani uprawnienie do zniżki!<br />

wypełnia. Ptaków różniastych latanie śledzi,<br />

ich nurki od słońca w trawę na łąkę tatową,<br />

wyłażą. Niebo nad głową czyste, niebieskie,<br />

nie to, co w mieście. Płuca nim łapczywie się


- –<br />

-<br />

-<br />

korytarzu biegały hordy pijanych wojaków, a<br />

szczochami jak ciągnęło tak ciągnęło.<br />

cje sprawuje!<br />

Tamci pobledli. Faktycznie, prócz czapki,<br />

którą zaraz wcisnął na głowę starszy, nic<br />

więcej w pociągu poprawić się nie dało. Po<br />

wy mi tu kratami grozicie! Dziady! Czapkę se<br />

pan nałóż, taki urzędnik, a bez nakrycia funk-<br />

brud, smród, mordercy po przedziałach latają,<br />

krew na ścianach, strach jechać, dzieci brać, a<br />

-<br />

Nie, dziękuję – odpowiedziałem szybko.<br />

trząsnął bilonem – Idę kupić coś zimnego, jeżeli<br />

pan sobie życzy, to...<br />

Zawsze mówią, że nie mają wydać – po-<br />

Baba za pudłami pociągała z puszki cocacolę.<br />

Dziwak wsadził dłoń do kieszeni, wydobył<br />

garść monet, przebrał w nich, zacisnął w<br />

pięści.<br />

Niech pani przygotuje tą zniżkę... – zniknął<br />

w korytarzu, a za nim młody.<br />

poprosił grzecznie konduktor i, jakby się tłumacząc,<br />

wydukał: - Czystość to nie my, to odpowiednie<br />

służby... A żołnierze... cóż, faktycznie...<br />

mogliby spokojniej, ciszej... My, już...<br />

Grzeczniej proszę, proszę grzeczniej.<br />

Porządek wpierw zróbcie w tym kurniku,<br />

Nie dawałem jej większych szans, ale, jak się<br />

zaraz okazało, nie doceniłem jej.<br />

155


156<br />

myślą, jaka mnie ogarnęła, była wściekłość na<br />

obsługę pociągu, która potraktowała nas jak<br />

gwizdek ciągły. Przeleciało mi przez głowę,<br />

że nigdy chyba nie opuścimy Iławy. Drugą<br />

się po całym przedziale. Stanęliśmy, ale tej sytuacji<br />

towarzyszył gwizdek zwielokrotniony,<br />

kilka metrów i szarpnęło ponownie, ale dużo<br />

mocniej. Tak mocno, że pudła starej rozsypały<br />

zwyczajnie, dość, że ruszył. Rozległ się gwizdek,<br />

a potem szarpnęło. Przemieściliśmy się<br />

Zaraz po tym, jak to się stało, pociąg ruszył.<br />

Ot, tak zwyczajnie. Może bardziej nagle niż<br />

lera wie, ile tu jeszcze będziemy stać – człowiek<br />

z naprzeciwka wstał i wyszedł.<br />

Jak pan uważa, ja chętnie przyniosę, cho-<br />

-<br />

coca-colę.<br />

nie a mleko, bardziej<br />

wolał umrzeć z pragnienia. Na koniec, pomyślałem,<br />

że opuszczaniu Ojczyzny, tak obrazowo<br />

przedstawionej przed chwilą, musi towarzyszyć<br />

głębsza refleksja. I jeśli już coś pić to<br />

Za nic w świecie nie chciałem korzystać z<br />

toalety w wagonie! Na myśl o tym, że miałbym<br />

tam wejść, dotykać zlewu, klamek, stać<br />

w kałuży uryny, dostawałem mdłości. Już bym<br />

Raz, że nie chciałem mieć nic wspólnego z<br />

tym facetem, a jego gest musiałbym odwzajemnić<br />

konwersacją, dwa, to ważniejsze, miałem<br />

od jakiegoś czasu problem z pęcherzem.


jest na końcu...<br />

-<br />

Tak będzie bliżej i szybciej. Nasz wagon<br />

do kiosku na peronie można dojść skrótem.<br />

Jak chytrze dostrzegł:<br />

żenie geograficzne... Jeszcze później, chyba<br />

wtedy, gdy ludzie wylegli przed pociąg, zainteresowałem<br />

się nieobecnością współpasażera.<br />

Przypomniałem sobie też jego uwagę, że<br />

komunikacyjny jednakże pozostał ten sam i<br />

raczej nie miało to się zmienić. Cóż, poło-<br />

wie na dłuższą chwilę, by odczepić lokomotywę<br />

i umieścić ją z drugiego końca. Teraz takiej<br />

potrzeby nie było, pociąg był elektryczny,<br />

można nim było kierować z obu stron. Układ<br />

nosem, bo przypomniałem sobie, że, parę lat<br />

wstecz, jadąc tą trasą zatrzymaliśmy się w Iła-<br />

stał się wagonem pierwszym? Jeszcze później,<br />

ale to znacznie później, uśmiechnąłem się pod<br />

ruszył w przeciwnym kierunku niż dotychczasowy?<br />

Dlaczego nasz ostatni wagon nagle<br />

ciąg stojący od blisko godziny, musi być mocno<br />

roztargniony, musi też być kretynem. Nieco<br />

później przyszła mi do głowy inna myśl.<br />

Otóż, zastanawiałem się, dlaczego pociąg<br />

mogli wyhamować zdecydowanie delikatniej.<br />

Inna sprawa, że ktoś, kto się spóźnia na po-<br />

kartofle na chłopskim wozie. Jeżeli już zdecydowali<br />

się zabrać spóźnionego pasażera, to<br />

157


158<br />

drzwi, nogami ciągnąc po peronie. Kiedy nad-<br />

rzetelną informację.<br />

Szczęśliwy filmowiec w ostatniej chwili dopadł<br />

drzwi uciekającego mu pośpiesznego do<br />

Torunia. Przez jakiś czas wisiał na poręczy<br />

-<br />

Ujebało mu też łapy! – przepraszał za nie-<br />

odciętych rąk, bo jak wkrótce wyjaśnił ten od<br />

Waldka:<br />

uniósł ją ponad tłum i żarłocznie kręcił, być<br />

może zarejestrował scenę wrzucania do wora<br />

Na sąsiedni tor wjechał pociąg, ludzie zbili się<br />

w oknach, w ruch poszły telefony komórkowe,<br />

aparatami cyfrowymi trzaskano zdjęcia.<br />

Jakiś szczęściarz wyleciał ze zgrabną kamerą,<br />

służby, ze swego stanowiska niewiele mogłem<br />

dostrzec, okno pozostawało niewzruszone.<br />

czerep! Się golenią zaczepił o tor i mu koło<br />

ujebało! Fantę niósł... – uśmiechnął się i pobiegł<br />

dalej z niusem.<br />

W ciągu kolejnych minut przybywały nowe<br />

nich trzeci – firmy pogrzebowej Market. W<br />

tak zwanym międzyczasie w drzwiach prze-<br />

Łeb mu ujebało! Normalnie ujebało mu<br />

-<br />

Waldka. od gość się pojawił działu<br />

obserwowałem kondukt złożony z polonezów<br />

policyjnego i pogotowia, z czasem dołączył do<br />

Mnie przyszła inna myśl. O ostatnich, którzy<br />

będą pierwszymi. Przez szczelne okno


do Sopotu, żołnierze z korytarza poprawiali<br />

ją w niski zagajnik, zatrzasnęła okno. Minęliśmy<br />

Malbork, Tczew, Gdańsk. Wjeżdzaliśmy<br />

Wisły. Potem rześki wiatr uleciał za okno, bo<br />

baba dopiła resztki płynu z puszki i cisnąwszy<br />

szarpnięciem rozerwała je na pół, poczułem<br />

zapach ciepłej ziemi i wieczornej rosy, chłód<br />

błękitem, dachy chałup błyskały czerwienią.<br />

A kiedy baba podeszła do okna i wprawnym<br />

przez Prabuty. Znowu wróciły lasy, ziemia<br />

wznosiła się i opadała, zieleń mieszała się z<br />

połączono z drewnianymi oborami, całe wsie.<br />

Większe i mniejsze osady, przetoczyliśmy się<br />

drogą, wylaną między liściastymi drzewami.<br />

Mijaliśmy zbudowane z cegły chałupy, które<br />

jaliśmy zielone łąki, złote pola, ciemne tafle<br />

jezior i stawów. Czasem znikaliśmy w tunelu<br />

stromych, lesistych skarp, wyłanialiśmy<br />

się niespodziewanie, by ścigać się z asfaltową<br />

Spodziewałem się po niej znacznie więcej.<br />

Po południu ruszyliśmy. W milczeniu mi-<br />

-<br />

Ale upał! – zaskrzeczała.<br />

przedziału wróciła baba. W milczeniu przeliczyła<br />

tobołki. Jeszcze raz.<br />

ludzkim wysiłkiem podciągnął biodra w górę,<br />

zawiedziony tłum natychmiast stracił zainteresowanie<br />

potencjalnym bohaterem. Ludzie<br />

przychodzili, odchodzili. Po jakimś czasie do<br />

159


160<br />

jeszcze, że „złożyło się tak, że się wszystko<br />

rozłożyło”.<br />

świecie, który się rozłożył. Ale tamtego dnia,<br />

kiedy opuszczałem wagon, nie wiedziałem<br />

myślałem, że to, co spotkało Jasnowłosego, to<br />

wcale nie był wypadek. Że to bezsilność poprowadziła<br />

go na tory. Że jedyne słowa, które<br />

nie były kłamstwem w jego ustach, to te o<br />

Znacznie później, kiedy już byłem w innym<br />

miejscu, a właściwie z niego uciekałem, po-<br />

peron. Gruby roztarł zaspane oczy i sapiąc<br />

poczłapał za mną.<br />

ciekaw, kim był pocięty na plastry nieszczęśnik.<br />

Obróciłem się na pięcie i wyszedłem na<br />

kawałek portfela, zapewne w którejś z przegródek<br />

siedział dowód osobisty. Nie byłem<br />

wciśniętą w szparę przy oknie marynarkę Jasnowłosego.<br />

Z wewnętrznej kieszeni wystawał<br />

runęła na peron, rozpychając na boki ludzi,<br />

zniknęła w czerni tunelu. Teraz dostrzegłem<br />

a zapewne wcześniej opracowany, ekwilibrystyczny<br />

patent owinęła się pakami, bez słowa<br />

patrole żandarmerii. W drzwiach, na chwilę,<br />

pojawił się młody konduktor, ogarnął wnętrze,<br />

poszedł dalej. Zupełnie zapomniał o babinej<br />

dopłacie. Ona w jakiś sobie tylko znany,<br />

mundury, błyskawicznie trzeźwieli, w Gdyni<br />

znikali w dziurze siatki płotu, ścigani przez


azzi. Właściwie, to gdzie oni się podziali? Jak<br />

nie potrzeba, to wylezą chociażby z szafki na<br />

Pomyślał, że padli ofiarą napadu albo, co gorsza,<br />

porwania. Na pewno agresorami nie byli papa-<br />

strachu wypluł trzymaną w ustach gumę do żucia.<br />

– Uciekajcie! – rozkazał żonie i dzieciom.<br />

jedną z bramek. - Was ist das? – zapytał przerażony,<br />

widząc biegnącego nań mężczyznę. Ze<br />

stadion.<br />

Polscy działacze piłkarscy dopadli Michaela za<br />

szkolnych przyjaciół. Nie zapomniał o nauczycielce<br />

niemieckiego i algebry. Wzruszył się recytując<br />

wierszyk z mozołem przygotowywany na<br />

akademię ku czci Karola Marksa. Ruszyli na<br />

Minęli gimnazjum sportowe, Michael usiadł na<br />

chwilę w swej ławce. Bez zająknienia wymienił<br />

Chemnitzer FC, by pokazać chłopcom miejsce, z<br />

którego wyruszył na podbój futbolowego świata.<br />

przygodę z piłką. Ten kapitalny piłkarz, piekielnie<br />

utalentowany pomocnik, gracz Kaiserslautern,<br />

Leverkusen, Bayernu, a od jakiegoś czasu<br />

Chelsea, kierował się na stadion miejscowego<br />

ze swoją ukochaną Simoną i trójką ich dzieci<br />

Luisem, Emilio i Jordim. Pokazywał im miasto,<br />

w którym spędził dzieciństwo. To właśnie<br />

tam jako ośmiolatek zaczynał swą fantasyczną<br />

Ósemka.<br />

Michael Ballack spacerował ulicami Chemnitz<br />

161


162<br />

harcerzami ze Zgorzelca. Michael rozejrzał się<br />

wokoło. Wszystko dziadzieje. Tylko forsa, forsa<br />

Po południu wybierali się do Gorlitz, nad Nysę.<br />

Tam się urodził. Jako pionier korespondował z<br />

jak kwit na węgiel, pomyślał. Pamiętał takie<br />

kwity z dzieciństwa. Co za dzień! Od rana spacerowali<br />

po jego ulubionym Karl Marks Stadt,<br />

które jakiś kretyn przemianował na Chemnitz.<br />

niemieckim sportowcem, a tu coś nowego. Jeszcze<br />

więcej? Wziął do ręki szary papier. Normalnie<br />

łacz zza Odry.<br />

Jaka znowu umowa? Michael nic, ale to zupełnie<br />

nic, nie rozumiał. Dopiero co podpisał umowę,<br />

dzięki której został najlepiej zarabiającym<br />

- ny dzia-<br />

Vertrag! Vertrag! – darł się rozpalo<br />

Żeby nie kombinować, tylko wiać. Może uwierzą?<br />

pomyślą? Że się wystrachałem? No nic, powiem,<br />

że tak mnie uczyli na kursie dla sławnych ludzi.<br />

Dam autograf i niech spada. Głupio tylko wyszło<br />

z Simoną i dziećmi. Co oni sobie o mnie teraz<br />

mu się do ucha spocony działacz. Dosunął mu do<br />

twarzy pomięty, przepocony kawał pogryzmolonej<br />

kartki. Wyszczerzył zęby.<br />

Kolejny nawiedzony fan. Co robić, taka praca.<br />

Das ist umowa. Das ist Vertrag! – wydarł<br />

-<br />

nim? z będzie co Ale<br />

buty! Co robić?! Dzieci i żona wybiegły z krzykiem<br />

na ulicę. Tam byli bezpieczni. Odetchnął.


okazało współwłaściciel firmy Pan Bimbała.<br />

Człowiek dowcipny i wygadany. Już na samym<br />

innymi bajerami firmy „Już nigdy tu nie wrócisz”,<br />

stał stary mercedes – bus z logo rzeczonej<br />

firmy na obdrapanych drzwiach. Obok<br />

auta czekał na nas kierowca i jak się później<br />

Przed dworcem, miast umówionego autokaru<br />

z tv sat, prysznicem, lodówką i wieloma<br />

Ucieczka – etap drugi<br />

Po powrocie zamierzali ją wystawić na internetowej<br />

licytacji. Liczyli na spore zyski.<br />

mieli umowę. Dwa, w kieszeni jednego z nich<br />

siedziała guma do żucia wypluta przez gwiazdę.<br />

szofer Schumacher! Misza zazgrzytał zębami.<br />

A polscy działacze odeszli szczęśliwi. Raz, że<br />

przypomniał sobie, że wcale nie jest najlepiej<br />

opłacanym sportowcem Niemiec. Ten pazerny<br />

jak kiedyś. I podpisał Michael Ballack kwit na<br />

grę w polskiej reprezentacji. Ale kiedy to robił,<br />

Ech, życie, jakie ty głupie! Dawaj pan ten karteluszek!<br />

Podpiszę, a co mi tam! Zagram za friko,<br />

i forsa. Funty, euro, dolary. Kto dzisiaj pamięta<br />

markę? Grało się za parę pfenigów. I było dobrze.<br />

Ideowo. A teraz co? Sto trzydzieści tysięcy<br />

funtów tygodniowo! Co z tym robić? Przejeść?<br />

163


164<br />

na paliwo nie chciał. Być może uznał, że to,<br />

co wyrwał od nas, w zupełności mu wystarczy.<br />

domyślacie, Waldka we własnej osobie. Nie<br />

wiedzieć czemu, od nich Pan Bimbała forsy<br />

wkrótce rozszyfrowałem, o zgrozo!, jako gościa<br />

z pociągu, który szukał Waldka, i jak się<br />

bawienia. Jak się okazało, Pan Bimbała, przed<br />

dowcipami, opowiadał każdemu z wsiadających<br />

smutną historię o karcie, co się zacięła.<br />

Na koniec wsiadło dwóch facetów, których<br />

Bimbała sypał dowcipami o barwnym życiu<br />

nad morzem. Tyle że nikt nie okazywał roz-<br />

facet z nastolatkiem. Czekaliśmy na ostatnich<br />

pasażerów. W tak zwanym międzyczasie Pan<br />

jak i temperaturę, było ze wszech miar zrozumiałe.<br />

Zaraz po blondynach dosiadł się łysy<br />

nich siedzieniach. Czekaliśmy na pozostałych<br />

uczestników eskapady. Wkrótce twarde fotele<br />

przed nami zajęły dwie urocze pannice w<br />

skąpych strojach, co, zważywszy na porę roku<br />

obiecał oddać, jak tylko dotrzemy do Gryfina,<br />

nad granicę. Zajęliśmy miejsca na ostat-<br />

setki, za drogę do lepszego świata, to żadne<br />

pieniądze. Poza tym Pan Bimbała przecież<br />

wstępie poprosił nas o dwie setki na zakup<br />

paliwa, bo mi się karta zacina, nie mam jak wyjąć<br />

forsy, ale to się potem, moi państwo, policzymy.<br />

Co było robić, zapłaciliśmy. Zresztą, dwie


-<br />

Miałem adinoczkę, wiesz, bączka. W bar-<br />

się nad kolorem miksera dla mamusi, gdy<br />

przemówił ten, który był Waldkiem:<br />

kraju. Ojcu przyślę miniaturkę Wieży Eiffla,<br />

matce... Co ja przyślę matce? Zastanawiałem<br />

mi, ile odłożę przez miesiąc, rok, dziesięć lat.<br />

Postanowiłem, że będę oszczędny, ale nie skąpy.<br />

Będę podróżował, zwiedzał, poznawał ludzi,<br />

ich zwyczaje i języki. Pomogę rodzinie w<br />

wem. Ja rozmyślałem o przyszłości, o tym co<br />

zrobię z pierwszymi prawdziwymi pieniędz-<br />

nastolatkowi ostro gestykulując, a Waldek z<br />

kumplem syknęli otwieranymi puszkami z pi-<br />

Gdynię. Dziewczyny oglądały jakiś katalog,<br />

co chwila chichocząc, łysy facet tłumaczył coś<br />

O zakupie paliwa Pan Bimbała chyba zapomniał.<br />

Zachodziło słońce, opuszczaliśmy<br />

Mają duże już pieniądze<br />

Jeszcze większe chęci...<br />

Wielu ludzi ma interes<br />

Dobrze im się kręci<br />

goś czasu spał ze ślinotokiem, a Pan Bimbała<br />

przekręcił kluczyk w stacyjce. Z radia potoczyły<br />

się słowa biesiadnej piosenki:<br />

Waldek z kumplem rozłożyli się tuż przed<br />

nami. Uchyliłem lekko okno, Gruby od jakie-<br />

165


166<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

w betlejemce, żeby zmiękczyć. Do żarcia tylko<br />

chleb, woda i asfaltowe lastryko.<br />

pierwszego dnia. Brali za gardło codziennie.<br />

A ja nic! Z aidsem nie gadam! Zamkli mnie<br />

-<br />

-<br />

spotkałeś, no? W <strong>Olsztyn</strong>ie. A skąd się tam<br />

wziąłem, no?<br />

-<br />

-<br />

Też. Między ławkami siedział, modlił się.<br />

bazyliszek?<br />

też adam ten A<br />

lik jestem, kościołów nie robię. Ty wiesz, jakie<br />

oni tam bawidełka mają! A zakon niby bosy...<br />

Nie na ambonę, tylko do klasztoru. Katoco?<br />

Po lazłeś? ambonę Na cię?! Pogięło<br />

skup Walewicz mi gada, że znaleźli adama, co<br />

widział, jak wchodziłem do tego bazyliszka.<br />

Ale nie przez trzy miesiące! No to ten bisalceson.<br />

lubię tam ja A<br />

Tak było, Eryk. Z bomby mnie wzięli,<br />

barczewskiej?<br />

akademii Z<br />

Bez kalendarza! Tak było! Gdzie mnie<br />

kitujesz.<br />

Eee,<br />

tym berłem tamtego przetrąciłem. Straszyli,<br />

że dostanę bez oddechu.<br />

śmiertelnym. A frajer rozumiesz, bazyliszek.<br />

Blachmani znaleźli przy nim berło, że niby ja<br />

czewskiej akademii. Bioterapię robił mi biskup<br />

co drugi dzień. Walewicz, tak się nazywał.<br />

Może znasz? Chciał wziąć mnie na huki,<br />

że niby zrobiłem berka frajerowi z zejściem


chłopakami pod kolejkę, a tu al capone. Jego<br />

pierwszego bakterie dorwały.<br />

przez łeb. Tak z dziesięć razy. Głupi ten małolat<br />

był, z bidula. Miesiąc wcześniej brał z<br />

postawiłem. A ten zamiast wiać, jak się ciepło<br />

zrobiło, to wziął berełko i bazyliszka zdzielił<br />

A ten bazyliszek, jak się przekrę<br />

- cił? Ace-<br />

zajechały.<br />

suki Trzy bakterie. wiadomiły<br />

Przestań. To małolat zrobił. Na bliku go<br />

-<br />

napił?<br />

uspokojenie na się tylenu<br />

-<br />

-<br />

Ze trzy kilo. Ale co z tego. Bazyliszki poblinda?<br />

Była<br />

lewicz głównie. A ja tylko obróciłem się na<br />

pięcie i z blindą chodu!<br />

Bo mnie wrobić chcieli. Ten biskup Wa-<br />

-<br />

trzymali?<br />

bucie na ciebie Dlaczego kręcił?<br />

No to jak się stało, że ten benek cię prze-<br />

-<br />

bazyliszka.<br />

berka robił nie będę. Ja nie aligator, a złodziej<br />

jestem. Na bandzirkę nie idę. Tym bardziej<br />

bawidełka. Bławaty mu się ze strachu okrągłe<br />

robią i drzeć się zaczyna. No to ja w odwrót,<br />

kurwa, tyle dobra! Nic, pakuję do sakwy. A tu<br />

nagle ten bazyliszek włazi. Patrzy na mnie, na<br />

mnie zatkało! Znasz mnie, bledniak jestem,<br />

tylko drobnicę biere, tak bezpieczniej. A tam,<br />

Ale go nie przyfilowałem. No to wlazłem „na<br />

balkonik”. Klucz wcześniej sobie wziąłem... I<br />

167


168<br />

to wzięli go z tego bączka, debile, na bośnię.<br />

Wity mu poszyli, chociaż zębami co i raz rozrywał<br />

szwy. Wydobrzał chłopak. Ale na bośni<br />

jak to na bośni. Jeden wielki balet. Dostaniesz<br />

że jucha całą adinoczkę zalała, bo jego też na<br />

bucie trzymali. Z nikim nie pobajerzysz. No<br />

rakterny chłopak był, to się nie dawał. Mońkę<br />

mu chłopaki podali i białaczkę se zrobił. Taką,<br />

-<br />

-<br />

Młodego biskup brał na lep. Ale ten chamałolatem?<br />

z co A<br />

Bawić się musiałem, brandzel tata szedł. Tak<br />

trzy miechy. Schudłem od tego.<br />

nie dalej. Se siedziałem w adinoczce. Czasem<br />

biskup zawołał. Ajer zbuki puchły. O babranku<br />

zapomnij. Na bucie nie pobecujesz w kit.<br />

Bo i kogo? A krew nie woda, wiesz, jak jest.<br />

złym spojrzeniem, wywalili w ich kierunku<br />

kłęby dymu. Opowieść toczyła się nieśpiesz-<br />

Waldek poczęstował kompana papierosem,<br />

przypalili. A kiedy podróżni obdarzyli ich<br />

Kręcę nimi w obie strony<br />

Bo się bardzo boję żony..!<br />

A ja mam dwie lewe ręce<br />

Ale dobrze nimi kręce<br />

Waldek dopił piwo, sięgnąl po nową puszkę.<br />

Pogodny głos z głośników śpiewał:


No, co ci będę ściemniał. Najczęściej idę<br />

-<br />

żyjesz? jak ty A Eryka: zapytał Waldek a<br />

lawirował między domami jakiegoś miasteczka,<br />

z okien sączyło się światło. Gruby chrapał,<br />

Śpiewał radosny głos. Dziewczyny szeleściły<br />

kartkami, łysy gestykulował, Pan Bimbała<br />

Ja choć kręcę na dwie ręce<br />

Nie starcza dla żony...<br />

Każdy robi dziś swój biznes<br />

Kręci w różne strony<br />

A przecież mógł, na bliku tylko stał, to mnie<br />

tego bazyliszka chcieli przybić! Za małolata!<br />

tekarz tak kończy... Jaki bachor...<br />

Waldek wzniósł puszkę nad głowy pasaże-<br />

Za małolata! Że się bioterapii nie poddał!<br />

-<br />

rów.<br />

wziął. Chociaż mówili, że to bachor był. Jakie<br />

tam samobójstwo? Za dużo wziął. Każdy ap-<br />

organizm szybko się oswaja. Aptekarzem się<br />

stał. Rozumiesz, już nie żarty. Błękit królewski,<br />

brzoskwinia, brody... No i któregoś dnia,<br />

głupi buzol, wziął w żyłę bohaterki. Za dużo<br />

wszystko. Akcja es co noc. Biały pył, alfka,<br />

bambino, ambrozja. Skolko ugodno. Apropakiem<br />

został. Na ambie cały czas chodził. W<br />

kieszeni aparat z igłą, w drugiej ameba. Młody<br />

169


170<br />

Na bonanzę!<br />

odgryzł! – Waldek rzucił w łysego niedopitą<br />

puszką – Patrz, Eryczku, jak go wystrzygli!<br />

aż ci je kto utrąci. A może małolat ci tam<br />

pod kocem w buzię leci? Uważaj, żeby ci nie<br />

my czy ty i twoja babka z jajami jedziecie do<br />

Herty czy Berty. Machasz i machasz witami,<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

No, widziałem dzisiaj.<br />

-<br />

peronach.<br />

-<br />

-<br />

Prosi to się świnia. My, Belfegor, nie wie-<br />

Herty. To życiowa szansa dla niego. Proszę<br />

was..! On będzie wielkim piłkarzem!<br />

– łysy wtrącił się w konwersację znajomków.<br />

– Syn musi się przespać, jedziemy na testy do<br />

Panowie, czy nie moglibyście nieco ciszej?<br />

-<br />

śmiać. się zaczęli Obaj<br />

Myślę, że na blaszkę robisz też.<br />

No i co? Jak myślisz?<br />

Zgrabne.<br />

Widzę.<br />

Widzisz moje palce?<br />

blaszkę? na A<br />

Ta, na berzę i na ban. W pociągach i na<br />

berzę? Na<br />

nie ten zryw. Jeszcze by mnie benek dogonił.<br />

Głównie chodzi się po dworcu.<br />

widzę, że fant w kieszeni benka siedzi. Za małolata<br />

to robiłem na biegu, ale lata już nie te,<br />

na brzytewkę, w autobusach. Czasem w marketach,<br />

gdzie gęsto. A czasem z bokowca, jak


mie z kindybała!<br />

Te, albert, podeślij blondynę niech weź-<br />

-<br />

nielata?<br />

-<br />

-<br />

świętych. Widać, że na ulicy robicie. Patrz,<br />

Waldek, jaką ta blondi ma biodrówkę!<br />

Kolega ma braki. No, Adele, nie grajcie<br />

-<br />

Waldek.<br />

-<br />

– Eryczek zmienił rozmówców. – No co, nawijajcie,<br />

jak pytam. Jakie porządne!<br />

-<br />

Dużo szmalu w tym straciłem<br />

I rzuciłem wszystkooo!<br />

Chciałem robić wielkie rzeczy<br />

Ale mi nie wyszło<br />

zestawie stereo i usłyszeliśmy:<br />

zrobi! – zapiszczał łysy.<br />

Ale Pan Bimbała tylko przekręcił gałkę w<br />

To skandal! Panie kierowco, niech pan coś<br />

-<br />

kima.<br />

czek poklepał łysinę mężczyzny, zajrzał pod<br />

koc. – Nielat kima, wziął z kindybała i teraz<br />

-<br />

Od kogo? Od łysego? To ich albert? Ich i<br />

wziąć na kołtunek to jeszcze bęcki dostaniesz.<br />

Ha, ha!<br />

Ty, Eryk, one na błysk robią. Zamiast<br />

Betoniary, chodźcie do nas! – zapraszał<br />

A wy, Adele, gdzie jedziecie? Do Rzeszy?<br />

Nie, Belfegor jest sam z siebie łysy – Ery-<br />

171


172<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

Toż nie biuralista!<br />

-<br />

weryfikacja.<br />

tajemnicza jakaś mną nade<br />

Ale jako kto? – czułem, że odbywa się<br />

-<br />

biurokratą?<br />

Wronkach we był<br />

-<br />

Po co jedziesz do Rzeszy?<br />

-<br />

wątpliwości.<br />

Do ciebie, bakterio – teraz nie miałem<br />

-<br />

zapytałem.<br />

cicho bardzo<br />

-<br />

Te, Aż Zakwitną Kasztany!<br />

-<br />

busa. tył w wciśniętą nieśmiało parę,<br />

I stało się to, co było nieuchronne. Waldek<br />

z Erykiem wreszcie dostrzegli naszą skromną<br />

-<br />

To prawda, Belfegor, że słoiki kradniesz?<br />

-<br />

robi.<br />

brudach W bierze. piwnicach po kami<br />

-<br />

Ta, jeszcze powiesz, że blankiet zaraz wyblachman?!<br />

to może a Eryk, Ty,<br />

Robisz we więzieniu? Jesteś urzędnik?<br />

-<br />

znam.<br />

Mówię ci, to biurokrata. Ja go skądś<br />

jak bakteria. Jesteś bakteria?<br />

Gdyby to było dla mnie korzystne, mógł-<br />

Dzieciaki uczysz?<br />

-<br />

salmonellą.<br />

i nawet być bym<br />

Myślisz, że urzędnik? Faktycznie, wygląda<br />

Ty, Waldek, ja go skądś znam. Czy on nie<br />

Panowie mówią do mnie? – bardzo, ale to<br />

Ha, haaaa!<br />

Jaki to albert? To afrykaniec, słoiki z ogór-


nie u bauera przy dojeniu krów, to u Waldka<br />

zasnął, ja nie zmrużyłem oka. Myślałem o naszej<br />

przyszłości. O pracy w Niemczech. Jak<br />

jaż daliśmy dyla do drzwi, wskoczyliśmy do<br />

rowu. Mercedes-widmo pognał dalej w ciemności.<br />

Całą noc przesiedzieliśmy w krzakach<br />

w obawie przed powrotem tamtych. Gruby<br />

Tego, przynajmniej dla nas, było za dużo.<br />

Zostawiając na siedzeniach skromny sakwo-<br />

-<br />

I rzucił się do biednego Pana Bimbały z łapami.<br />

A kiedy leciał, nie omieszkał dodać:<br />

brał?! Dawaj go Eryk, bez buchu, za okno<br />

dziada. Ja poprowadzę!<br />

rów straszycie!<br />

Waldka jakby znał mniej, bo usłyszał krót-<br />

Ty, bezarabie, co nas na huki będziesz<br />

-<br />

nim: po zaraz A spierdalaj! kie<br />

Koniec tej zabawy, Eryk! Co mi pasaże-<br />

-<br />

Eryczka.<br />

znał doskonale okazało, się<br />

Ale Gruby, jak zwykle, miał szczęście, bo na<br />

ratunek mu przyszedł Pan Bimbała, który, jak<br />

-<br />

bas!<br />

-<br />

-<br />

A wy, kurwy tu zebrane, bójcie się!<br />

Dawaj go! Do biesiady!<br />

mieć? ma jaką to gruby, Jak<br />

Patrz, jaką samarę ma ten obok, ten gru-<br />

ciągnie za jazdę bez biletu!<br />

Teraz rzucili się na Grubego.<br />

173


174<br />

na zawsze? Potem podszkolił język, zrobił<br />

tamtejsze studia, znalazł zatrudnienie w turystyce.<br />

Przystąpił do Narodowej Partii Australii,<br />

założył rodzinę, ma dzieci, piękną żonę,<br />

A Gruby odłożył trochę grosza, wyrobił<br />

nowy dowód osobisty. Przez Budapeszt, Kretę<br />

przebił się do Australii. Napisał mi, że całą<br />

podróż przespał. Może tak trzeba wyjeżdzać<br />

Wiedziałem już, co mam dalej robić. A i za<br />

Marzenką zatęskniłem.<br />

że cała ta nieudana wyprawa była tylko po<br />

to, abym i ja znalazł dla siebie takie miejsce.<br />

krainie jego dzieciństwa, o cudownej wiosce,<br />

o spokoju, jaki tam panował. I pomyślałem,<br />

najbliższej osady.<br />

Idąc, myślałem o człowieku z pociągu, którego<br />

przez chwilę dane mi było słuchać. O<br />

pasji, z jaką opowiadał o Toporze. Myślałem o<br />

starcie zajął kierowca, a Gruby nad ranem wydarł<br />

się, że chce jeść. O świcie ruszyliśmy do<br />

z Eryczkiem. Nie spodziewałem się ich zwrotu.<br />

Nie mieliśmy dokumentów, pieniądze na<br />

może zostałbym znanym bandytą? Na pewno<br />

zaś damą do towarzystwa, regularnie posuwaną.<br />

W mercedesie Pana Bimbały zostały nasze<br />

rzeczy, którymi z pewnością zajęli się Waldek<br />

jako czeladnik w fachu złodziejskim, z czasem<br />

awansowałbym na włamywacza, kto wie,


opowieści o ludziach morza, bohaterach głębin.<br />

starzec, u którego przesiadywał godzinami w<br />

ogrodzie. Siedział i wysłuchiwał fantastycznych<br />

Jan Szczepszczeszczyki. Nie, to było dla Anglika<br />

za trudne. Został Pan Jan. Mister John. Siwy<br />

minęli dom człowieka, który był bohaterem jego<br />

dzieciństwa. Pan Jan. Tak na niego wołał. Pan<br />

serca chłopaków. Ostatnio zrobili go kapitanem<br />

reprezentacji Anglii. Czego chcieć więcej? Teraz<br />

do przerwy przegrywali trzy zero z Milanem!<br />

To on swą bramką na trzy jeden wlał nadzieję w<br />

nie. Czy to jakieś fatum? Przeznaczenie? Kara?<br />

Niby wszystko było jak należy. Niedawno z Liverpoolem<br />

zdobył Puchar Anglii, w 2005 roku<br />

wygrał Ligę Mistrzów. I to po jakim horrorze,<br />

młodszego kuzyna Stevena. Anthony tak jak i<br />

on grał zawodowo w piłkę. Tyle że w Everto-<br />

miałem powód. A jaki powód może mieć trzyletnia<br />

dziewczynka? Minęli dom Anthonego,<br />

się – zauważył – ma to po mnie. W jej wieku też<br />

się garbiłem. Zresztą, długo później też. Ale ja<br />

rodzinnego Whiston. W wózku spała jego śliczna<br />

Lexie, a obok drobiła malutka Lilly-Ella. Garbi<br />

Czwórka.<br />

Steven George Gerrard spacerował uliczkami<br />

dom z małym basenem pod Brisbane. Schudł<br />

i obudził się.<br />

175


176<br />

013. Czterech marynarzy zdezerterowało, a kapitan<br />

popełnił samobójstwo. Ale to było później,<br />

dopadliśmy okręt podwodny i staranowaliśmy go.<br />

Tyle, że potem się okazało, że to był holenderski<br />

torpeda przeszła czterysta metrów obok rufy łamacza<br />

blokady. Jeszcze wcześniej, bo w czerwcu<br />

torpedą zbiornikowiec, w październiku oficer<br />

torpedowy ustawił odwrotnie kąt celownika i<br />

całymi godzinami. – A w lipcu czterdziestego –<br />

ciągnął Pan Jan – „Wilk” nieudanie zaatakował<br />

– A wtedy rozpalony Steven dodawał: – To była<br />

akcja „Worek” - Steven o morzu mógł rozmawiać<br />

atakowani przez ścigacze, byliśmy bezpieczni!<br />

Po dwóch dniach dotarliśmy do bazy Scapa Flow.<br />

Methill w Zatoce Firth of Forth. To było to! Po<br />

dwudziestu dniach ciągłego ostrzału z powietrza<br />

przez samoloty, z wody przez niszczyciele,<br />

macania bombami głębinowymi z trałowca,<br />

zamachali do nas chłopcy. Pili herbatę. A kiedy<br />

skończyli, zabrali się za eskortowanie nas do<br />

jak większość marynarzy został po wojnie na<br />

Zachodzie - że dwudziestego września, pierwszego<br />

roku wojny, o piątej po południu, pięć mil<br />

na wschód od May Island z niszczyciela „Sturdy’’<br />

on pragnął śmigać w lazurze oceanicznego odmętu.<br />

– Pamiętam - mówił Mister John, który<br />

Bo Mister John był podoficerem na okręcie podwodnym<br />

„Wilk’’. Był jego idolem. Steven tak jak


nas woda pochłonie!<br />

I od tej chwili, chociaż nie są przesądni, z lę-<br />

Ma pan nasze słowo honoru! Sprawa jest załatwiona!<br />

– uroczyście przysięgli. - Inaczej niech<br />

zagra pan dla nas? – Zapytali wprost, bez zwyczajowego<br />

kręcenia. - A czy załatwicie mi dostęp<br />

i niewielką przejażdzkę którymś z waszych<br />

słynnych, walecznych okrętów podwodnych? -<br />

Kiedy wpadli na niego polscy działacze, o mało<br />

nie przewrócili wózka ze śpiącą Lexie. - Czy<br />

„Nautilusa’’, ale co to za frajda pływać w czymś<br />

takim?<br />

to jeszcze w siedmiometrowych kawałkach. Co<br />

prawda Steven mógł kupić sobie współczesnego<br />

A tym bardziej o pływaniu. Na dodatek okazało<br />

się, że bankier kupił okręt z myślą o muzeum i<br />

pech to pech, Steven podpisał jakieś skomplikowane<br />

kontrakty i mowy nie było o grze w Szkocji.<br />

okręt nuklearny K-19. Steven wyczuł bratnią<br />

duszę, ale i szansę na zrealizowanie swych marzeń.<br />

Mógłby grać dla Ruska z Edynburga, a w<br />

zamian trochę ponurkować w atomówce. Ale jak<br />

Romanow, ten, który był właścicielem szkockiego<br />

pierwszoligowca Heart of Midlothian, kupił<br />

w lipcu czterdziestego pierwszego. - Steven chciał<br />

zostać podwodniakiem. Ale cóż z tego, życie potoczyło<br />

się inaczej. Żeby chociaż tak w jeden rejs!<br />

Niedawno dowiedział się, że rosyjski bankier<br />

177


178<br />

mam, a ciekawość we mnie wzbiera. Chyba,<br />

że wyskoczyłbym teraz z autobusu i spadł<br />

co szkodzi jeden opchnąć? Pięć dych biorą,<br />

można się targować. Ale póki co lornetki nie<br />

ną? A może dostają te lornetki w nagrodę za<br />

dobrą służbę? Eee, pamiątek by nie sprzedawali.<br />

Chociaż, czemu nie? Jak się ma dziesięć<br />

albo i więcej takich dwuokich suwenirów, to<br />

russia po ulicach. Skąd oni biorą te wojskowe<br />

cacka? Mają tajny układ z Armią Czerwo-<br />

z wielu tajemniczych, śniadych handlowców<br />

spacerujących z noktowizorami z napisem<br />

wiem, jak tam się zbliżyć bez ryzyka utraty<br />

życia. Myślę o zakupie lornetki od jednego<br />

obelisk. Trudno powiedzieć ku czci kogo, bo<br />

stoi on na środku trawnika i za cholerę nie<br />

A szóstka jedzie Dworcową, mija rondo, na<br />

środku którego ustawiono kolejny kamienny<br />

Topór<br />

żyletki, a „Orzeł’’ zatonął w roku czterdziestym.<br />

Innych historycznych zaś nie ma.<br />

kiem oglądają wieczorne prognozy pogody, boją<br />

się deszczu, wody w jakiejkolwiek postaci. Dowiedzieli<br />

się bowiem, że okręty podwodne „Wilk’’,<br />

„Żbik’’, „Ryś’’ i „Sęp’’ władza ludowa pocięła na


masażu, makijażu, odnowy biologicznej, skup,<br />

sprzedaż i wymiana telefonów komórkowych,<br />

nia, ciastkarnia, fotograf, apteka, garmażernia,<br />

lodziarnia, szmateks, kantor, ślusarz, bankomat,<br />

oddział totolotka, kapelusznik, salon gier<br />

zręcznościowych, buda z zapiekankami, salon<br />

rowymi magazynami, kioski, kwiaciarnie, fryzjerzy,<br />

kopce majtek z koronką i bez, piekar-<br />

zlepionych ze sobą, boksów, barów z szybkim<br />

żarciem, ławy zawalone krzyżówkami, kolo-<br />

deszcz, nie pali słońce. To jest ta jedyna zaleta<br />

szklano–betonowego kloca z lat siedemdziesiątych,<br />

ustawionego w kształcie litery „el”.<br />

Wnętrze hal wypełniają rzędy tęczowych,<br />

Idąc dalej prosto, skręcić w prawo i znaleźć się<br />

w drugiej hali, jakby mniejszej, z której prowadzą<br />

wahadłowe drzwi na kilkanaście stanowisk<br />

autobusowych. Po drodze nie leci na łeb<br />

lej i pekaes wpakowano pod wspólny dach.<br />

Można wysiąść z pociągu, pokonać zaślepiony<br />

z jednego końca tunel, skręcić w lewo, po<br />

schodach, wspiąć się na poziom głównej hali.<br />

dworzec.<br />

Dworzec w <strong>Olsztyn</strong>ie ma jedną zaletę. Ko-<br />

nocy, nocą ruch jest niewielki. Mijam Tortex,<br />

skrzyżowanie z Kołobrzeską, na wprost mam<br />

na zieloną kępę. Złożył wiązankę kwiatów.<br />

Ale jak potem wrócić? Może przeczekać do<br />

179


180<br />

cuchnące, plastikowe torby. Jedni drzemali,<br />

inni krzycząc, wydzierali sobie jakieś zdarze-<br />

naderwane ramię.<br />

Minąłem nieliczne ławki z bezdomnymi, ich<br />

akwarium! Kup mi! – dziewczynka w wieku<br />

komunijnym szarpie energicznie matkę za<br />

Mamo, mamo! Zobacz, jakie superoskie<br />

-<br />

skali.<br />

tysiącpunktowej na zero punkt<br />

wodą? I szybko sobie odpowiadam. Ono jest<br />

miernikiem mego poczucia estetyki. Stanowi<br />

zastosowanie, to jasne. Zatem, do czego może<br />

służyć plastikowe akwarium z plastikową<br />

lot, a ja pomyślę z dumą o gatunku ludzkim,<br />

o geniuszu człowieka, co wzniósł się w chmury.<br />

O wyższości rasy ludzkiej nad resztą, która<br />

biega, pływa, rośnie, lata. Wszystko ma jakieś<br />

ktoś narobi sera, ktoś na kacu wyżłopie litr<br />

maślanki. A po nieboskłonie śmignie samo-<br />

jest? Tak jak widok łąki, nad którą rozpościera<br />

się nieboskłon. Bzdura, tę trawę zeżrą krowy,<br />

nią gumową drobnicą w karmazynowym kolorze?<br />

Może nie służy niczemu, ono po prostu<br />

czego może służyć, na przykład, plastikowe<br />

akwarium z plastikową wodą i wtopioną w<br />

sklepiki oferujące rzeczy wartościowe. Ale<br />

nie tylko rzeczy cenne i przydatne. No bo do<br />

kawiarnia internetowa, dewocjonalia, góralskie<br />

obuwie, nadmorskie widokówki, sklepy,


kasy, dworzec zamykają za pięć minut? Zaraz<br />

zasuną śluzę w tym kanale, a ja – rybka, zostanę<br />

po kostki w wodzie z terakoty...<br />

pusty, raptem kilka osób, jakaś żulerka zniknęła<br />

za rozbujanymi drzwiami. A jeśli, jak<br />

Topór miejsca nie było. Traciłem cierpliwość,<br />

gdzie on mógł być, czym tam się dostać? Czułem,<br />

że robi się problem. W przeciwieństwie<br />

do kolejowego, dworzec pekaesu był prawie<br />

Jak dojechać do Topora? Gdzie ten Topór<br />

się znajduje? Zastanawiałem się z coraz większym<br />

niepokojem, bo na tablicy informacyjnej,<br />

którą miałem nad głową, dla dziur takich jak<br />

Informacja dzisiaj do czwartej... – zasunęła<br />

okienko plastikiem, zakończyła zmianę.<br />

-<br />

-<br />

co do sekundy! Pięć minut przed odjazdem<br />

bilety tylko u kierowcy.<br />

-<br />

A tego akurat nie wiem, ja nie informacja.<br />

Topora? do autobus jest której o A<br />

Ja dobrze wiem, która jest godzina, wiem<br />

przystawiając do szyby zegarek. Pukałem weń<br />

palcem.<br />

Ale jest dopiero za pięć! – zauważyłem,<br />

-<br />

szyby. zza kobieta zmęczona mnie<br />

Kasy do dwudziestej – poinformowała<br />

-<br />

każdego<br />

przyjmie wnętrzem plastikowym<br />

nia, miejsca, przedmioty. Między nimi krążyły<br />

tłumy ludzi z torbami. Kiczowate akwarium z<br />

181


182<br />

na którą rzuca informacje. Dopasowuje trasy,<br />

kierunki, połączenia. Szuka. Klika w mózgu<br />

kombinuje. Wydobywa myśli ponad akwarium,<br />

wyobraźnią kreśli siatkę kartograficzną,<br />

milczy! Zaczyna dumać, oczyma wierci dziurę<br />

w dachu akwarium, nadyma się, pęcznieje,<br />

mu przez wyraz mojej gęby, bogatszy o dwa<br />

złote jakie wyłudził, bierze się pod boki i...<br />

Spostrzegłem, że tamten, dziękować Bogu,<br />

widzi we mnie idiotę. Teraz z wyższością daną<br />

-<br />

wyciągnąłem dwa zety i oddałem oszustowi z<br />

wyrazem zrozumienia dla jego misji. Schowałem<br />

z namaszczeniem kartkę w torbie i ufnie<br />

zapytałem:<br />

i ewidentnego naciągania mnie na pieniądze,<br />

rzuciłbym mu krótkie „precz”! Teraz jednak,<br />

uderzyć we właściwą strunę. W normalnych<br />

okolicznościach, czyli w sytuacji rozdrażnienia<br />

pomyślałem i poczułem zawstydzenie. Ci goście<br />

wiedzą, co robią, są niesamowici, potrafią<br />

pirania, zważywszy na miejsce, podpłynęła do<br />

mnie. – Za kolorową kartkę, tę oto! Na szczytny<br />

cel, na ratowanie śmiertelnie chorej!<br />

Jeżeli śmiertelnie chora, to po co ratować? –<br />

dziewczynce, z porażeniem, tylko dwa złocisze!<br />

– hiena w ciemnym garniturze, blond<br />

-<br />

Jak się dostać do Topora?<br />

Dwa złote na pomoc nieuleczalnie chorej


Ale nie od razu, bo jak zaraz za Kalistami<br />

to dojedzie pan do... No gdzie pan dojedzie?<br />

ki. Oczywiście, że na Świątki! Tylko tak! Że ja<br />

od razu na to nie wpadłem... No to na Świątki.<br />

Dalej na Brzydowo, ale – zawiesił głos –<br />

uwaga! Za Dąbrówką i Kalistami w prawo.<br />

To trzeba będzie inaczej. Trzeba na Świąt-<br />

-<br />

łatwo! tak pójść<br />

A my, no my jesteśmy w <strong>Olsztyn</strong>ie...<br />

Wiedziałem! Wiedziałem, że nie może<br />

informator drapał się za uchem – ona jest dobra,<br />

jakby się jechało od strony Miłomłyna...<br />

Ale... – wyczułem kłopoty – ta trasa... –<br />

-<br />

zawsze! stał<br />

jest Topór!<br />

A wszystko to za jedyne dwa złote! Z pierwszej<br />

ręki, od faceta, który stał w tym samym<br />

miejscu pięć lat temu, dziesięć, dwadzieścia,<br />

szach, tak dziesięć minut po tym, jak pan<br />

minie to skrzyżowanie przed Dąbrówką, tam<br />

-<br />

-<br />

No co, i? No, przed dworem w Bieniazniecierpliwiony.<br />

zapytałem – Iiii?<br />

przed wsią Dąbrówka trzeba odbić w lewo, na<br />

Miłakowo, na dwór w Bieniaszach...<br />

Łuktę, tą trasą do Dobrego Miasta. Jechać,<br />

jechać... Ale nie do końca. Gdzieś kilometr<br />

To trzeba jechać tak. Kierować się na<br />

-<br />

drukować:<br />

zaczyna i myszką niewidzialną<br />

183


184<br />

-<br />

No nie, ja jestem bibliotekarzem.<br />

ły. Chociaż ciemności panowały w Toporze<br />

piekielne. Drzwi otworzył mi zwalisty męż-<br />

To pan jest tym nauczycielem geografii?<br />

-<br />

powiedział:<br />

basem pięknym który czyzna,<br />

wilki. Pamiętając wskazówki człowieka z pociągu,<br />

bez problemu znalazłem budynek szko-<br />

Do Topora dobiegłem w środku nocy. Goniły<br />

mnie jakieś zwierzęta, prawdopodobnie<br />

mego życia. Zgodnie z obietnicą daną sobie w<br />

rowie pod Gryfinem, wyruszyłem na poszukiwanie<br />

swojego miejsca na ziemi. Oczywiście,<br />

zabrałem ze sobą wierną Marzenkę.<br />

***<br />

Tak oto, moi mili, zaczął się kolejny etap<br />

Miałem szczęście, ostatni autobus odjeżdzał<br />

o wpół do dziewiątej!<br />

konkurencja zasuwała w najlepsze, tam był<br />

ruch. Pobiegłem do tablicy szukać Świątek.<br />

kochany, będzie Topór! - Naciągacz, wcisnął<br />

całodzienny utarg pod ramię, ruszył do wyjścia,<br />

był po robocie, miał fajrant.<br />

Zerknąłem w stronę hali kolejowej, tam<br />

Kalisty i skręci w pierwszą, nie, drugą po prawej,<br />

na Niegławki, na Miłakowo. I tam, panie<br />

No...? Do, do... Do Konradowa pan dojedzie!<br />

A pan chce do Topora. Czyli, że minie pan


ysunki, zajęcia fizyczne i historię. Religią zajmował<br />

się wikary. Nie dopiwszy mleka rzuci-<br />

Zostałem zatem też nauczycielem śpiewu.<br />

Dyrektor Bawoł odpowiadał za matematykę,<br />

-<br />

-<br />

-<br />

należało także wydawanie dzieciom codziennej<br />

bułki i szklanki gorącego mleka.<br />

nalewał do kubka mleka, dorzucił mi przyrodę<br />

i zajęcia z geografii. Do mych obowiązków<br />

bibliotekę, wychowywać dzieci w duchu patriotycznym,<br />

uczyć ojczystej mowy, a kiedy<br />

Ziemisty, szeroki, z gęstą, siwą brodą. Ledwo<br />

się mieścił w drzwiach. Przypominał mi Hemingwaya,<br />

rzecz jasna bez strzelby. Pokrótce<br />

opowiedział mi co i jak. Miałem prowadzić<br />

Przy śniadaniu dowiedziałem się, że do<br />

szkoły uczęszcza dwudziestu uczniów z pobliskich<br />

osad. Dyrektor nosił nazwisko Bawoł,<br />

było mu z tym nazwiskiem do twarzy.<br />

niczego. A! Było jeszcze krzesło. Marzenka<br />

zamieszkała na drewnianym parapecie.<br />

z wodą na taborecie, wiadro na nieczystości,<br />

stolik z lampą naftową. Chyba nie pominąłem<br />

strych, do mojego miejsca na ziemi.<br />

Pokoik był nieduży, ale czysty. Prycza, miska<br />

-<br />

To się pan nauczy!<br />

No, nie bardzo.<br />

zapytał. – umie? pan Śpiewać<br />

To się jeszcze zobaczy – kazał mi iść na<br />

185


186<br />

dyrektor Bawoł niewiele mógł poradzić. Do-<br />

prawda leżał na Mazurach, ale w sprawie karlenia<br />

fizycznego niewiele się zmieniło. Nawet<br />

robić przez resztę swych dni. Odkryłem mało<br />

znanego twórcę – Stanisława Szczepanowskiego.<br />

Na kartach „Nędzy Galicji w cyfrach”<br />

przedstawiał wstrząsający obraz wsi. Topór co<br />

przewidywał dopiero za rok. I jakoś mi szło.<br />

W międzyczasie dużo czytałem. Odświeżyłem<br />

twórczość Orzeszkowej, Prusa. Praca organiczna,<br />

u podstaw, to było to, co chciałem<br />

lesie. Któreś z dzieci dowcipnie wrzuciło do<br />

ognia pusty dezodorant, który wybuchł. Skorzystałem<br />

z okazji i wygłosiłem pogadankę z<br />

przysposobienia obronnego, które program<br />

pole, rozpaliliśmy ognisko i piekąc ziemniaki<br />

śpiewaliśmy o innym ognisku, co płonie w<br />

grafii opowiadałem o miastach, które odwiedziłem.<br />

Przy zajęciach z polskiego posługiwałem<br />

się płytą Muzy, na której utrwalono księgi<br />

„Pana Tadeusza”. Na muzyce wyszliśmy w<br />

czeka!<br />

Przez pierwszy miesiąc kluczyłem. Na geo-<br />

-<br />

Panie, nie ma czasu na duperele, młodzież<br />

łem się do biblioteki, by nadrobić zaległości.<br />

A mówiąc szczerze, o pewnych rzeczach dopiero<br />

się dowiedzieć. Bawoł dopadł mnie przy<br />

ustalaniu położenia Boliwii.


dyrektor był skryty. Niewiele mówił. Z czasem<br />

zaczął mi imponować. Dawno temu, tak<br />

się wokół niego kręciły. Podrzucały mu drób,<br />

warzywa, na niedzielę ciasto. Z drugiej strony,<br />

Podobno Bawoł już dawno byłby sołtysem,<br />

ale odmówił. Podobnie jak i kobietom, które<br />

To nie było miejsce, gdzie można by się wybić,<br />

pójść wyżej, dalej. No i te zarobki. Nędza.<br />

palenisko. Ciągle w tej samej podniszczonej<br />

marynarce. Bardzo pracowity. Sam jeden prowadził<br />

placówkę. Jak się domyślałem, ludzie,<br />

którzy tu przybywali, szybko się poddawali.<br />

dostawcę. Szybko jednak odzyskał równowagę,<br />

postawił wielki gar na fajerki, rozpalił<br />

Bawoł. Raz tylko się zdenerwował, kiedy<br />

podano dzieciom zimne mleko. Zwymyślał<br />

to jednak typ przywódcy. Skromny, uczynny,<br />

cichy. Muchy by nie skrzywdził. Dobry, duży<br />

go wiadra. Cały czas ukradkiem podpatrywałem<br />

dyrektora Bawoła. To był urodzony nauczyciel!<br />

Cieszył się autorytetem całego Topora.<br />

Dzieci poszłyby za nim w ogień. Nie był<br />

jak się domyślacie, był śpiew. Co rano piłem<br />

świeże jajko, a potem piałem w dno blaszane-<br />

nawet nie parzyłem palców podczas wydawania<br />

gorącego mleka. Moją piętą Achillesową,<br />

skonaliłem też umiejętności pedagogiczne, do<br />

których, zdawało mi się, mam smykałkę. Już<br />

187


188<br />

po głowie, kiedy spacerowałem po piaszczystej<br />

drodze dzielącej wieś na dwie części. To<br />

ojca ze mną na barkach, malarza Beckmanna<br />

i jego drabinę? Takie myśli krążyły mi<br />

mnie dotychczas spotkało, wymyśliłem sobie?<br />

Marzenkę z akademika, studia, wojsko,<br />

Wymyślamy sobie ludzi i miejsca, których<br />

podświadomie pragniemy. Czy wszystko, co<br />

kretnie podpytywałem mieszkańców, ale nikt<br />

o Jasnowłosym nie słyszał albo nikt nie pamiętał.<br />

Z czasem doszedłem do wniosku, że<br />

go sobie wymyśliłem. Podobno to się zdarza.<br />

jego portfela w pociągu. Wiedziałbym, kim<br />

był. Z której chałupy wyruszył w świat. Dys-<br />

jotę było tak jak w opowieści Jasnowłosego<br />

z pociągu. Żałowałem, że nie sięgnąłem do<br />

brałem Marzenkę do kieszeni i spacerowałem<br />

po Toporze. Opisywał wioski nie będę, jota w<br />

na nim list do domu. Że wszystko dobrze i się<br />

pewno na święta spotkamy. W słoneczne dni<br />

poznawałem mieszkańców, dużo czytałem<br />

przy stole, który własnoręcznie zbiłem z desek<br />

podarowanych mi przez jednego z rodziców<br />

moich wychowanków. Czasem napisałem<br />

takim jak on. Póki co, zająłem się urządzaniem<br />

swego miejsca na ziemi. Pracowałem,<br />

jak i ja teraz, przyjechał do Topora i już tu<br />

został. Chciałem w przyszłości stać się kimś


szy wiek. Kraj w sercu Europy. No, ja nie sły-<br />

urządzano. Może zaraz po wojnie... Władza<br />

ludowa miała różne sposoby agitacji – zamyślił<br />

się. – Taaa, może wtedy takie rzeczy się<br />

działy. Ale, rozumiesz pan, dwudziesty pierw-<br />

pów zatłukło innego łopatami. To się nazywa<br />

lincz. Nie pamiętam, by u nas takie rzeczy<br />

We Włodowie, tu niedaleko, kilku chło-<br />

-<br />

mieście. w zostały<br />

-<br />

Niby co i niby gdzie? – radio i telewizja<br />

nasz stryszek. Marzenka zwiała przerażona<br />

pod pryczę.<br />

Ale wszystko jest do czasu. Zamek z piasku,<br />

prędzej czy później się rozsypie. A Hemin-<br />

Czy pan już to słyszał? – Bawoł wpadł na<br />

-<br />

strzelbę. za chwyci gway<br />

poczęstowałem. Byłem szczęśliwy jak nigdy<br />

w życiu!<br />

Czułem moc. Spotkałem ucznia, drogę zastąpiłem,<br />

po główce pogłaskałem, cukierkiem<br />

pyska otworzyć nie umie?! Coraz częściej się<br />

uśmiechałem. Odzyskiwałem wiarę w siebie.<br />

przecież nic w tym nie ma złego. Taka pieska<br />

rola, na co panu gospodarzowi darmozjad, co<br />

kotka na płotku minąłem, myszkę z palców<br />

ułożyłem, do zabawy zaprosiłem. Babci starowince<br />

się pokłoniłem, o zdrowie zapytałem.<br />

Piesek łańcuchowy nas czasem oszczekał, ale<br />

189


190<br />

go tak naszło? Przezornie jednak zajrzałem<br />

więcej informacji.<br />

Bawoł trzasnął drzwiami i pognał na dół. Co<br />

-<br />

-<br />

-<br />

To ja się zastanowię, potrzebuję czasu i<br />

Nie ma, że głowa w piasek! – dobry, trawożerny<br />

Bawoł nagle zaryczał. Byłem w szoku!<br />

Panie! No co pan! Tu się trzeba określić!<br />

Bo ja wiem...<br />

-<br />

odpowiedź.<br />

na kał<br />

A co pan o tym sądzi? – w skupieniu cze-<br />

zatłukli. Widocznie inaczej się nie dało. Ale<br />

Bawoł zapytał:<br />

szkolny. Drugi rok mej pracy na posterunku.<br />

Co mnie to właściwie obchodziło? Zatłukli to<br />

za uchem. – Cholera, bardzo jestem ciekaw,<br />

jak to się skończy? – Bawoł był mocno pobudzony.<br />

Takiego go jeszcze nie widziałem,<br />

a przecież za miesiąc zaczynał się nowy rok<br />

kilerem, latał po wsi z półmetrowym nożem,<br />

podobno ci ludzie się bronili – podrapał się<br />

cież tych chłopów zamkną. Sąd będzie miał<br />

problem. Z jednej strony prawna ochrona życia<br />

tego zabitego, którą mu gwarantuje Konstytucja,<br />

z drugiej ten facet był miejscowym<br />

dzwoniłem do prawnika, co tu niedaleko ma<br />

daczę. Szykuje się ciekawy proces, bo prze-<br />

szałem o czymś takim... A druga sprawa, że<br />

policja odmówiła interwencji. Z ciekawości


sąd i policja. W końcu, jak sam pan dyrektor<br />

zauważył, żyjemy w świecie cywilizowanym.<br />

-<br />

To moim zdaniem od takich spraw jest<br />

Ja pana słucham, proszę jaśniej.<br />

-<br />

drugiej... z niby Ale strony...<br />

- na zdanie w wiadomej spra-<br />

No, wie pan, panie dyrektorze, z jednej<br />

-<br />

wie?<br />

I jakie jest pa<br />

nie było.<br />

Przy obiedzie Bawoł zapytał:<br />

stawał. Nie był też pozbawiony fantazji, bo<br />

konkubinie próbował otworzyć głowę śrubokrętem.<br />

A zimą, kiedy pojawiały się kłopoty<br />

z opałem, wracał za kraty. Problemów z tym<br />

sąsiadów. Kradł, napadał, pobierał haracze od<br />

starców, dźgał nożem, z którym się nie roz-<br />

dwadzieścia dziewięć wyroków. Ostro pił i bił.<br />

Kogo chciał. Matkę, siostrę, kobiety, dzieci,<br />

Ze swych sześćdziesięciu lat, jakie miał, ponad<br />

połowę przesiedział w więzieniach. Otrzymał<br />

dopadli Józefa C. za cmentarzem, oprócz łopat<br />

i kijów użyli resoru samochodowego. Zatłukli<br />

gościa skręconym prętem. Wyczytałem<br />

również, że Józef C. był postrachem okolicy.<br />

Pochodzili oni z samego Włodowa, jak i też<br />

dwu sąsiednich wiosek. W piątkowy wieczór<br />

do gazety, którą dostarczał facet przywożący<br />

mleko. Okazało się, że zabójców było siedmiu.<br />

191


192<br />

co? – Już i ja traciłem spokój. – Zarys poetycki<br />

Ta, tak samo jak jest zarys matematycki,<br />

-<br />

sprawy!<br />

dziewanie - ja wiem, co jest czym, to pan w<br />

swej naiwności i głupocie broni przegranej<br />

-<br />

A gówno prawda! – wydarł się niespo-<br />

jest książka, która nosi tytuł „Zarys poetyki”,<br />

której zresztą nie posiadamy w naszym księgozbiorze<br />

– wyjaśniłem z niezmienną uprzejmością.<br />

To pan nie ma racji, panie dyrektorze,<br />

-<br />

warknął. – poetycki”!<br />

Nie, nie ma czegoś takiego. Jest „Zarys<br />

-<br />

uprzejmie.<br />

Chyba „Zarysu poetyki”? – powiedziałem<br />

-<br />

krótko.<br />

Szukam „Zarysu poetyckiego” – rzucił<br />

-<br />

bibliotece.<br />

w się<br />

z tym zrobić! – I wyszedł.<br />

Nie miałem pojęcia, co miał na myśli, mówiąc<br />

o celach badawczo-poznawczych, ale coś<br />

mnie zaniepokoiło. Następnego dnia pojawił<br />

udostępni pan swej jaszczurki do celów poznawczo-badawczych<br />

młodzieży? Proszę coś<br />

Pan uczy przyrody, prawda? Dlaczego nie<br />

-<br />

powiedział:<br />

Bawoł odłożył sztućce, w milczeniu na mnie<br />

patrzył. Trwało to dłuższą chwilę, aż wreszcie


czyli dyktatura wolności wypowiedzi”. Roztrzęsiony<br />

czytałem kolejne: „W Kongu zlin-<br />

wiadomo jeszcze, jak władze zamierzają zareagować”,<br />

jeszcze jedną: „Cybernetyczny lincz,<br />

pierwszą z brzegu: „Stoczniowcy skazani za<br />

lincz na prezesie Odry”, drugą: „Lincz za obmacywanie<br />

dziewczynki w metrze w Osace”,<br />

następną: „Krwawy lincz w Gwatemali, nie<br />

jak wywnioskowałem z dat, zbierane przez<br />

dyrektora od dłuższego czasu. Podniosłem<br />

kartki. Zbierałem je z podłogi, z coraz większym<br />

przerażeniem. Były to wycinki z gazet,<br />

Dyrektor Bawoł wybiegł roztrzęsiony. W<br />

pośpiechu zgubił notes, z którego posypały się<br />

ba jak tego we Włodowie. Wszystkich was by<br />

trzeba!<br />

-<br />

Zarys poetyki to dwa rzeczowniki – zrymowało<br />

mi się na koniec.<br />

pojedynczej rodzaju męskiego. W pierwszej<br />

osobie, ty baranie! – co we mnie wstąpiło? –<br />

dalsze! – już krzyczałem. – Chciałbym to<br />

czasownik w trybie przypuszczającym liczby<br />

no być. Ja to podmiot domyślny. Chciałbym,<br />

to orzeczenie. Zarys poetyki to dopełnienie<br />

-<br />

A dupa! Dupa pan jesteś! Ciebie by trze-<br />

Chciałbym „Zarys poetyki”. Tak powin-<br />

Panie, panie!<br />

-<br />

nie podręcznik!<br />

a rysunek, kiczowaty to<br />

193


194<br />

butami w bruk...<br />

nie!!!<br />

biegną już...<br />

... i cisza znów...<br />

...a szyby drżą...<br />

tłum w oczach rósł<br />

nalanych krwią...<br />

plątał się w gruz<br />

straconych chwil...<br />

A tłum wciąż rósł<br />

i krzyczał, wrzał,<br />

do szyb drżący, dźwięczący się tuli,<br />

rozpętany w bruku twardej grzywie.<br />

Rozpostarty nad czeluścią ulic<br />

krzyk się łapie ściany rozpaczliwie,<br />

zakwefione ulice głębokie<br />

ziały pustką – czarnymi ramami.<br />

Przerażone nocą oczy okien<br />

zaświeciły w ulicę plamami,<br />

„Decyzja sejmiku została odebrana jako lincz<br />

polityczny”, „Jest to specyficzny lincz medialny<br />

na naszej rozgłośni, mówi ojciec Rydzyk”.<br />

Znalazłem też wiersz:<br />

dziewczynce”, „Gorące papryczki serwowane<br />

prawie codziennie, lincz czy samobójstwo?’’,<br />

czowano włoskiego misjonarza, który spowodował<br />

nieumyślny wypadek na trzyletniej


szarpią ubranie rozdarte...<br />

.........................................<br />

łapią od chciwości śliskie,<br />

ręce!<br />

grożą pięściami zawarte,<br />

ręce!<br />

Tłum się sklębił czarnym wężowiskiem,<br />

ręce!<br />

Tu wiersz autorstwa Kamila Baczyńskiego<br />

się urywał. A powinno przecież iść dalej:<br />

dopadli...<br />

..............................<br />

bez wyjścia...<br />

a kroki stukocą i pędzą...<br />

... szumią po ziemi...<br />

Zaplątały się ulice przędzą<br />

gonią palcami...<br />

... cienie goniące<br />

ściskał za gardło<br />

cienie szarymi<br />

serce kamieniem w piersi zamarło,<br />

strach śliską łapą<br />

krzyczy bruk...<br />

................................<br />

tysiącem nóg...<br />

tysiącem kroków<br />

ulica drży...<br />

wybija takt...<br />

195


196<br />

1<br />

Krzysztof Kamil Baczyński, Lincz. W: Tegoż, Utwory zebrane, tom II, Wydawnictwo<br />

Literackie, Kraków 1979, s. 441-442.<br />

do piersi niczego nierozumiejącą Marzenkę<br />

i zbiegłem na dół. Do nocy przeczekałem<br />

Dalej nie czytałem. Rzuciłem papiery i pognałem<br />

po schodach na strych. Przytuliłem<br />

półtora wieku później w dalekiej Polsce. Wczoraj<br />

Włodowo, a co jutro? Tak, trzeba wreszcie podnieść<br />

Topór i uderzyć!”<br />

„Kiedy pod koniec dziewiętnastego wieku sędzia<br />

Ch. Lynch ze stanu Wirginia i tłum oddanych<br />

mu ludzi mordował i palił murzynów, nie<br />

przypuszczał, że jego czyny znajdą wyznawców<br />

Znalazłem też zdjęcie obrazu Norblina<br />

„Wieszanie zdrajców”. Zmroziło mnie zupełnie,<br />

kiedy odczytałem odręczne zapiski Bawoła:<br />

symbol dwudziestego wieku...1<br />

na bruk...<br />

skrwawiona...<br />

noc wylała w ciszy czarną rzeką,<br />

szmata ludzka...<br />

Znów latarnie kiwają się w mroku,<br />

gdzieś zamiera cicho echo kroków,


Dziennie zarabia tyle ile wy przez trzy lata!<br />

Czy mu zazdrościcie? Pewnie że zazdrości-<br />

to i tak was nie stać na niego! Kochani, Roberto<br />

jest wart pięćdziesiąt pięć milionów dolców!<br />

Ludzie, gdzie on te wszystkie trofea stawia? Kto<br />

mu robi półki? Nawet jak znacie tego stolarza,<br />

dwa razy Puchar Brazyli i Mistrzostwo Brazylii,<br />

Mistrzostwo i Wicemistrzostwo Świata!<br />

America i Superpuchar Hiszpanii, Cztery razy<br />

Mistrzostwo Hiszpanii, Superpuchar Europy,<br />

Ale przecież nie tylko Realowi. Ja przypomnę,<br />

chociaż sam nie wiem po co, osiągnięcia Brazylijczyka.<br />

Dwa razy Puchar Interkontynentalny,<br />

trzy razy Puchar Mistrzów, tyle samo razy Copa<br />

Nasz kochany Roberto! Ileż to już razy uratował<br />

nam dupę! Ile razy dał nam zwycięstwo!<br />

Nie dziwota, Roberto pakuje piłkę z prędkością<br />

blisko stuosiemdziesięciu kilometrów na godzinę!<br />

znowu Robert Carlos cudownym strzałem z blisko<br />

trzydziestu metrów ośmieszył bramkarza!<br />

Dwójka.<br />

Roberto Carlos da Silva pędził swym niebieskim<br />

porsche ulicami Madrytu. Śpieszył się. W<br />

radiu podekscytowany dziennikarz krzyczał: I<br />

w lesie. Potem, wąskimi, czarnymi duktami<br />

przedarłem się do Świątek. W <strong>Olsztyn</strong>ie byłem<br />

o świcie.<br />

197


198<br />

zemsta” też mi się średnio podoba. No, może tylko<br />

„Barwy grzechu”? Ta, „Barwy” można porównać<br />

w formacie high definition – pochwalił się. Teraz<br />

włączył dvd. – Jaka tam „A Justiceira”, „Gorzka<br />

TV Globo – Brasil, Romantica, TV Azteca –<br />

Mexico, zamontowałem nawet kablówkę z Latinamerica<br />

Television, strasznie droga sprawa, bo<br />

to jest kanał tylko na Stany. Globo, to mam już<br />

w dłonie, w które teraz chwycił pilota. Zaprosił<br />

przybyłych na kanapę. – Mam chyba wszystko:<br />

to pójdzie dopiero po wakacjach. - powiedzieli<br />

zgodnie z prawdą. – Świetnie! – Roberto klasnął<br />

zapytał polskich działaczy. – Tak jak pan chciał,<br />

z dubbingiem. Sto nowiuśkich odcinków. U nas<br />

dzisiaj wyjątkowo zimno. Piętnaście stopni na<br />

plusie. Roberto pobiegł do salonu. - Czy macie? –<br />

są? – zapytał służącą. – Właśnie ich wpuściłam<br />

– odebrała czapkę i szalik, bo w Madrycie było<br />

Kurwa, kolejny biedny się trafił... Roberto Carlos<br />

z piskiem zahamował przed domem. Czy już<br />

Ale, ale, wróćmy na ziemię. Co ja gadam, co ja<br />

ludzie gadam?! A teraz piosenka Julio Iglesiasa!<br />

rano, włączać stoper i liczyć ile dolców wypadnie<br />

wam na sekundę. Nawet siedząc na sraczu!<br />

marzycie o sławie i pieniądzach, chcecie widzieć<br />

zazdrość w oczach sąsiadów. Chcecie budzić się<br />

cie korduplowi urodzonemu w Garca niedaleko<br />

Sao Paulo. W czym jest od was lepszy? Wy też


-<br />

Zygi?! To ty, stara łajzo! – faktycznie, ta-<br />

wpadłem na Zygiego. Nie przepadałem za<br />

nim, ale w tej sytuacji widok kogoś znajome-<br />

Sie masz, Yogi! – krzyknął na powitanie.<br />

-<br />

ożywczo.<br />

mnie na podziałał go<br />

na Mazury, złapać jakąś okazję i dostać się<br />

do domu rodzinnego. Tego mi było potrzeba.<br />

Wypłakać się matce w fartuch. Ale los, jak<br />

zwykle, chciał inaczej. Przy hurtowni Klinka<br />

Po ucieczce z Topora szedłem tymi ulicami.<br />

Chciałem dotrzeć do drogi prowadzącej<br />

żelastwa. Wszysko to tną zardzewiałe żyłki<br />

torów. Jedziemy na północ.<br />

rzędy hurtowni, place składowe, magazyny,<br />

hałdy węgla, surowców mineralnych, cegieł,<br />

Skręcamy w prawo. Mijamy Ozgraf, Europa<br />

Center, bank, Obi, teraz po bokach ciągną się<br />

Yogi i kamienie<br />

wersji portugalskiej. Siedzieli całą noc.<br />

wpatrzeni w plazmowy ekran. Śledzili zawiłe<br />

losy Rodziny Mostowiaków z „M jak Miłość” w<br />

No dobra, a teraz mordy w kubeł, oglądamy! –<br />

I siedzieli polscy działacze z Roberto Carlosem<br />

poziomem. Dajcie panowie ten kontrakt zanim<br />

się nie zaczęło. Gdzie mam podpisać? Tutaj?<br />

199


200<br />

-<br />

-<br />

Taaa? A skąd wracasz?<br />

parę hektarów z wywalonym jęzorem okrążyłem,<br />

zanim znalazłem właściwą drogę.<br />

No wiesz, po podróży jestem – faktycznie,<br />

ną na ławce w parku, a taki Zygi drze się: Yogi,<br />

misiu, mama miodek na śniadanko dała? Nie jestem<br />

Yogi, rozumiesz baranie! Jestem Tadek Sedno,<br />

a jeszcze lepiej Ted.<br />

mówicie? Czy myślicie, że to fajnie być Yogim<br />

w wieku siedemnastu lat, kiedy siedzisz z pan-<br />

Nie powiedziałem wam, że we wczesnej<br />

młodości byłem Yogim. Czy wy też wszystko<br />

Normalnie wyglądasz teraz nie jak Yogi tylko<br />

jak ten mały, no... Bubu!<br />

Tak, to ja! Ale, ale, Yogi, ty wyliniałeś!<br />

-<br />

oddał. nie dzisiaj do Torby Zygi.<br />

rzałem do sklepu na osiedlu. Jak się okazało,<br />

tamtego dnia Zygi nabrał w moją śliczną torbę<br />

piwska i z uśmiechem wyjaśnił znajomemu<br />

sprzedawcy, że to na mój rachunek. Cały<br />

poszedł sobie. Na odchodne pożyczył torbę,<br />

tę do dźwigania butelek. Po kilku dniach zaj-<br />

torbę! Poleciał i zaraz wrócił z pełną. Wieczór<br />

był niezwykle udany, rano Zygi otrzepał się i<br />

złośliwości. Kiedyś Zygi przyszedł do mnie.<br />

Nudno tu jakoś, piwa byśmy się napili, dawaj<br />

kie miałem o nim zdanie. Ale w takiej sytuacji<br />

nikt nie myśli się obrażać. Ot, przyjacielskie


To co będziesz robił?<br />

-<br />

dzieciaków.<br />

od odpocząć<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

No, faktycznie, dawno.<br />

-<br />

dziłem.<br />

-<br />

Byłeś? Co, nowe plany, awans?<br />

-<br />

prawdy.<br />

bliski byłem ciągle – szkoły<br />

To przez stres, byłem wicedyrektorem<br />

-<br />

służy? nie<br />

-<br />

-<br />

Ty, Yogi, ty jakieś studia robiłeś, co?<br />

-<br />

zgadzało.<br />

się<br />

ła. Samodzielne stanowisko, domek, co rano<br />

ciepłe mleko... I bułeczki... – niby wszystko<br />

-<br />

A ja zrobiłem sobie przerwę. Z rok muszę<br />

wierszyk zimowy: Idzie dzima, sroga dzima, a<br />

śniegu nima! To sobie możecie wyobrazić.<br />

człowiek jest niegłupi – Zygi był największym<br />

kretynem w szkole. Do dzisiaj pamiętam jego<br />

ło. Ale, rozumiesz, jeść coś trzeba. Jeden prowadzi<br />

szkołę, drugi własny interes. W końcu<br />

No i nic w tym względzie się nie zmieni-<br />

-<br />

interesowała.<br />

Ty, hurtownię? Przecież ciebie tylko piłka<br />

Hurtownię otworzyłem, tu niedaleko.<br />

Zygi? ciebie, u co A<br />

Do matki jadę, od matury jej nie odwie-<br />

Coś marnie wyglądasz, wiejskie powietrze<br />

studiów...<br />

bez czasach tych w wiesz, No<br />

Na wsi byłem, rozumiesz, robota się trafi-<br />

201


dłem. Ale myśl o powrocie do domu na tarczy<br />

202<br />

-<br />

-<br />

Ale nie wiesz, co to za hurtownia.<br />

-<br />

czenie.<br />

Stary, potraktuję to jako kolejne doświad-<br />

-<br />

ciebie? dla obciach to że myślisz,<br />

Naprawdę? Ale ty, dyrektor, u mnie? Nie<br />

-<br />

oczywiście!<br />

koleżeńsku, Po znajdziesz.<br />

Pomyślałem teraz, że parę dni mógłbym ci<br />

popilnować interesu. Ty w tym czasie kogoś<br />

tak po prawdzie, to nie wiem, czy wytrzymam<br />

ten rok bez zajęcia, człowiek coś musi robić.<br />

-<br />

ktoś taki jak ty, szczery i prawdomówny. Taki<br />

trochę frajer, ale bez urazy!<br />

my jakiemuś złodziejowi. Uczciwość u mnie<br />

to rzecz święta! – no jasne. – To by musiał być<br />

-<br />

boty, rozumiesz te papiery, rachunki... – To<br />

akurat rozumiałem. – Ale ciężko znaleźć ko-<br />

E, przesadzasz, przy takim bezrobociu?<br />

-<br />

goś.<br />

A ja, rozumiesz, szukam człowieka do ro-<br />

-<br />

grosza. bez byłem<br />

-<br />

-<br />

-<br />

To jest hurtownia kamieni! – lekko poblajedno?<br />

wszystko nie to czy A<br />

No coś ty, ja się nie gniewam. Ale wiesz,<br />

Ale mnie idzie o zaufanie. Nie oddam fir-<br />

Jasne – nie zdążyłem odebrać poborów,<br />

Stać cię?<br />

odpoczywał.<br />

Nic,


żółte, tam dalej, czerwone, obok białe, a na<br />

Tu, na tej hałdzie, po prawej są kamule<br />

-<br />

przeszkolenie:<br />

błyskawiczne Przeszedłem<br />

hasła nagryzmolone na płytach pilśniowych.<br />

Pod papierami znalazłem telefon, a na podłodze<br />

czajnik. Zasiedliśmy do stołu, by omówić<br />

kwestie związane z prowadzeniem interesu.<br />

Na ścianach wisiały nadpalone, przedwojenne,<br />

niemieckie mapy <strong>Olsztyn</strong>a, a raczej Allenstein.<br />

Szybko odkryłem, że powieszono je<br />

tylko dlatego, żeby przesłonić niecenzuralne<br />

nim metalowa szafa, koza z rurą wpuszczoną<br />

w ścianę. Na drugim stoliku, przy oknie zabitym<br />

papą i od zewnątrz okratowanym, stał<br />

stary komputer z czarno–białym monitorem.<br />

stół zawalony papierzyskami, resztkami kanapek,<br />

z popielniczki wypadały kiepy. Krzesło, za<br />

nicy miasta, obok pętli szóstki. Był to plac<br />

ogrodzony drutem kolczastym, na którym leżały<br />

hałdy głazów, a między nimi tkwiła szopa<br />

kryta papą, czyli biuro. Na środku biura stał<br />

matki zawsze zdążę, pomyślałem.<br />

Hurtownia Zygiego znajdowała się na gra-<br />

uśmiechnąłem się głupkowato, sam nie przypuszczałem,<br />

jak prorocze to będą słowa. A do<br />

-<br />

No to czeka mnie męska przygoda! –<br />

tak mnie przerażała, że gotów byłem robić<br />

wszystko.<br />

203


nabiera głazów i wiezie je na wagę, o tam!<br />

- – to było<br />

204<br />

-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

Pan Władeczek jest naszym operatorem,<br />

Pan Władeczek siedział w kabinie koparki,<br />

pił herbatę, teraz się ukłonił.<br />

A to jest nasz Pan Władeczek.<br />

bhp.<br />

Opuściliśmy biuro, by zwiedzić skład. Między<br />

górami głazów wiła się ścieżka prowadząca<br />

za szopę, czyli biuro.<br />

szkolenie ppoż. – I druty przy gniazdku, uważaj<br />

na druty, bo cię prąd popieści! – na koniec<br />

A tu, przy szafie, masz gaśnicę<br />

Potem zajęliśmy się buchalterią. Była równie<br />

surowa jak kamienie na placu,<br />

No tak, że też się nie domyśliłem...<br />

fera, po tym dowcipie... A czarne kamule, to<br />

granit czarny.<br />

No nie, ale robi się wtedy lepsza atmos-<br />

A jest? - – chciałem wiedzieć.<br />

dowcip.<br />

białe jest łupkiem, a czarne to węgiel. Wtedy<br />

klient zaczyna się śmiać, bo myśli, że to jest<br />

płacą. Gdyby się ktoś jednak upierał, to mów,<br />

że żółte to granit, czerwone granit czerwony,<br />

chce, a nazwa jest tylko dodatkiem. Przeważnie<br />

kamulce wybierają kobiety, faceci tylko<br />

końcu czarne. Podobno się jakoś nazywają,<br />

ale kogo to obchodzi? Klient i tak wie, czego


-<br />

-<br />

Co dzisiej jest, środa? To szefuńcio nie<br />

No to siedzieliśmy i przyznać muszę, nie<br />

było to siedzenie bezproduktywne. Pan Władeczek<br />

wiedział o firmie prawie wszystko, o<br />

Zygim również:<br />

a co dopiery klient. No, ale możemy posiedzieć.<br />

Jak już jesteśmy.<br />

W taką pogodę to chuj złamany nie zajrzy,<br />

-<br />

co: po wiedział nie sam twierdził, Jak<br />

brzegi łyżkę w koparce Pana Władeczka.<br />

Umyłem się w deszczówce, otworzyłem bramę<br />

i czekałem na klientów, no i współpracowników.<br />

Pan Władeczek przyszedł o dziewiątej.<br />

Miałem o czym myśleć.<br />

W nocy padał deszcz, wypełnił prawie po<br />

przejrzenia papierów. Pożegnałem się z Zygim<br />

i Panem Władeczkiem. Na stole wymościłem<br />

sobie barłog, przepaliłem w kozie. Pijąc<br />

herbatę rozmyślałem nad swoją przyszłością.<br />

Robiło się ciemno, nie miałem gdzie pójść.<br />

Poprosiłem o klucze do szopy pod pretekstem<br />

nie wagi i kasowanie forsy od klientów. Ot,<br />

cała robota! Czy możesz zacząć od jutra?<br />

Twoim zadaniem, Yogi, będzie pilnowa-<br />

aż tak źle. Posiadaliśmy sprzęt i fachowca do<br />

jego obsługi.<br />

A już myślałem, że będę musiał kamulce<br />

nosić ręcznie. Odetchnąłem. Więc nie było<br />

205


206<br />

w firmie. Okazało się, że można go złapać<br />

koło południa, w piątek. Później było to trud-<br />

trzy mecze. Każdy po dziewięćdziesiąt minut,<br />

to można sobie łatwo policzyć, a jeszcze przerwy!<br />

Zje późną kolację i do skrótów siada.<br />

Zastanawiałem się, kiedy Zygi pojawia się<br />

raz znów ma mecze, bo tak koło trzeciej Puchar<br />

UEFA zaczynają puszczać. Przeważnie<br />

nocy posiedzi, bo powtórki idą i pójdzie spać.<br />

W szufladzie znalazłem resztki kawy, zapa-<br />

No to jak już się Szefuńcio wyśpi, to i za-<br />

-<br />

dalej:<br />

słuchałem i rzyłem<br />

na kolację, zje i znowu do Ligi Mistrzów zasiądzie,<br />

bo to przecież środa. Do trzeciej w<br />

ale do Biesala z Omulewem Wielbark. Tyle,<br />

że tam to już prawie ciemno będzie. Zajedzie<br />

dzypem do Jonkowa, z Warmianką Bęsia mają<br />

mecz. Stamtąd do Słupów, na Burzę z Fortuną<br />

Gągławki, potem zajedzie do Czerwonki<br />

na Orła z Lemanami. Potem znów na Orła,<br />

Jezioranami. Dalej do Klewek, Korona z Kormoranem<br />

Lutry gra. Trochę popatrzy i ruszy<br />

na Stomilowców, bo z Wojciechami grają w<br />

południe. Potem do Gryźlin, na Strażaka z<br />

to weźmie gazete i pospisuje A klase, bo dzisiaj<br />

grajom. Potem będzie jeździć. Najpierw<br />

przyjedzie. Liga Mistrzów wczoraj była, do<br />

nocy skróty oglądał. Długo śpi. A jak wstanie,


pożegnalne. Wielostopniowy Puchar Polski.<br />

Cały poniedziałek Zygi odsypiał. Tak na dobrą<br />

mecze juniorów, młodzieżówki. Mecze towarzyskie,<br />

turnieje, halówka, Orłów Górskiego,<br />

nagrywał je na wideo i odtwarzał do rana. Do<br />

tego dochodziły jeszcze mecze reprezentacji,<br />

zachodnich. Jeżeli trafiały się jakieś mecze na<br />

szczycie, a działo się to w tym samym czasie,<br />

dziewiątej, na tvn 24, oglądał skróty tego, co<br />

słyszał w radio i przerzucał się na którąś z lig<br />

w radio wyników z boisk ligi krajowej. Potem<br />

łapał blok ze skrótami lig europejskich, około<br />

Glasgow z Żurawskim w ataku. Przełączał<br />

się na Bundesligę, a w międzyczasie słuchał<br />

niższych. A i be klasy. Wracał do domu i oglądał<br />

mecz ligi szkockiej. Swój ulubiony Celtic<br />

i włoskiej Serie A. Niedzielę Zygi poświęcał<br />

patriotycznie na objeżdzanie ligi okręgowej i<br />

dochodziły do tego skróty z lig europejskich.<br />

Hiszpańskiej, francuskiej, portugalskiej. No<br />

działo się w piłce najwięcej. Około południa<br />

zaczynała się liga holenderska, dalej szła bundesliga,<br />

ligi grecka i znowu angielska. Wieczór<br />

należał do canal plus i ligi polskiej. Zwykle<br />

ne. Przeważnie w piątkowe popołudnia grała<br />

pierwsza liga, ale tylko jeden mecz. Zygi przerzucał<br />

się zatem na ligę angielską, którą śledził<br />

do nocy. Sobota była wolna, ale i też w sobotę<br />

207


208<br />

Można powiedzieć, że byli oni nowym podgatunkiem<br />

chłopa, zwanym na nasz prywatny<br />

ryli pogiętymi pługami ziemię w poszukiwaniu<br />

głazów mniejszej bądź większej objętości.<br />

płody ziemi. Co niektórzy zwęszyli w tym interes<br />

i miast siać pszenicę, od rana do nocy<br />

objeżdzaliśmy wsie Warmii i Mazur w poszukiwaniu<br />

towaru. Znajdowaliśmy go u chłopów,<br />

którzy gromadzili kamulce na stertach,<br />

w polu. Wydobywali je siejąc bądź zbierając<br />

z siedzeniem w biurze. We wtorki siadałem<br />

obok Zygiego i jego jeepem grand cherokee<br />

wali z Warszawy i innych dużych miast, by<br />

budować wygodne posiadłości pod <strong>Olsztyn</strong>em,<br />

między lasami i jeziorami. To, że Zygi<br />

pojawiał się we wtorki nie było równoznaczne<br />

I to za co? Za kamulce, które leżały po polach.<br />

Jak się okazało, byli to ludzie, którzy przyby-<br />

stopie bezrobocia w Polsce mieszkały setki ludzi<br />

gotowych płacić ciężką (dosłownie) forsę.<br />

Właściwie na początku nic innego nie robiłem.<br />

Pan Władeczek ładował towar na przyczepy,<br />

ja liczyłem słupki. Byłem zaskoczony<br />

ilością kupujących. W regionie o najwyższej<br />

Pan Władeczek. No i od wczoraj ja. Ostro<br />

zabrałem się za porządkowanie księgowości.<br />

sprawę w firmie bywał tylko we wtorki. Tylko<br />

wtedy mógł. Interesem, de facto, zawiadywał


Byliśmy tańsi, konkurencyjni. Symboliczna<br />

złotówka pomnożona przez tony dawała kupę<br />

to podobało. Byliśmy bezwzględni, cwani i<br />

skuteczni. Przebicie na tonie mieliśmy dwudziestokrotne!<br />

Kilogram małych polnych kamyków<br />

w Obi chodził po złoty sześćdziesiąt.<br />

wie zabieraliśmy chłopom najlepsze kamienie,<br />

które następnego dnia przywoził na plac ciężarówką<br />

Pan Władeczek, człowiek niezwykle<br />

pożyteczny i pracowity. Coraz bardziej mi się<br />

że bierze je na gruz, do fundamentów. W zasadzie,<br />

to robi chłopu łaskę. Tak więc, łaska-<br />

kamienia! Na uwagi chytrego chłopa, że po co<br />

mu zepsuty kamień, niezmiennie odpowiadał,<br />

powiedzonko. Czy widział gospodarz gdzie<br />

płaski kamień? Toż to odpad nic niewart. To pół<br />

Zygi potrafił wmówić takiemu chłopu, że kamień<br />

dobry to kamień obły. Miał nawet takie<br />

To, że były najcenniejsze, wcale nie znaczyło,<br />

że lepiej za nie płaciliśmy. Wręcz przeciwnie,<br />

kwadratowe. Nadawały się one na ścieżki w<br />

ogrodach i budulec kompostowników, murków,<br />

ław, podmurówkę, ozdobne studzienki,<br />

ścieżki, oczka wodne, do wykładania tarasów.<br />

polnego wczesnym rankiem i robiliśmy selekcję.<br />

Najwyżej cenione były kamienie płaskie i<br />

użytek, Chłopem Kamiennym. Tak więc, pojawialiśmy<br />

się z Zygim na plantacji kamienia<br />

209


210<br />

kamieniami bardzo odpowiadało, czuła się jak<br />

kupiona - mawiał z przekonaniem.<br />

A wieczorem, w szopie, badaliśmy z Marzenką<br />

nadpalone niemieckie mapy z przedwojennym<br />

Allenstein. Marzence życie między<br />

-<br />

chwile jeździł maluchem po gminie i oglądał<br />

trampkarzy:<br />

niż granit?! Rano handlowałem kamieniami,<br />

przy śniadaniu słuchałem opowieści piłkarskich<br />

Pana Władeczka, który wcale nie był<br />

gorszym znawcą tematu niż Zygi. W wolne<br />

że znalazłem coś prawdziwego, namacalnego,<br />

trwałego. Bo cóż może być bardziej trwałe<br />

tora Bawoła. Kiedy to było? Już prawie zapomniałem<br />

o epizodzie z Toporem. Z czasem<br />

zacząłem wstydzić się pracy w wiejskiej<br />

szkole. Swej ideowości, naiwności. Czułem,<br />

Zygi łeb miał do interesów nieprzeciętny.<br />

Zacząłem go podziwiać. Jak kiedyś dyrek-<br />

-<br />

Na moje pytanie o celowość takiego zakupu<br />

konspiracyjnie wyszeptał:<br />

wprowadzić karę śmierci. Sam nie wiem,<br />

może wziąć ze trzy wywrotki drobnicy?<br />

-<br />

Jedyni nie zmanierowani to siurki, reszta<br />

Może wprowadzą ukamienowanie?<br />

Wybrali nowy rząd. Ty wiesz, oni chcą<br />

forsy. Pewnego razu, wracając z pola, Zygi powiedział:


łem to każdym porem skóry!<br />

spała do marca. W kwietniu śniegi stopniały,<br />

zaczynał się nowy okres w moim życiu. Czu-<br />

Karola Maya, raz, że miałem zaległości, a dwa,<br />

do wideo brakowało telewizora. Marzenka<br />

Ale piwnicę już poznaliście. Zimę przesiedzieliśmy<br />

pod ziemią. Ja wróciłem do książek<br />

Uwierzę. -<br />

Uwierzysz?<br />

smarkać zaczął na tapicerkę w dzipie. No to<br />

rzuciłem mu dwie dychy i zasunąłem szybę.<br />

wideo. Za pół litra oddał. Na pasach podleciał,<br />

na skrzyżowaniu Niepodległości ze Szrajbera,<br />

bo ja wiem co jeszcze? Brzytwę kiedyś ojciec<br />

po sobie zostawiał. A ten kutas mi gada, że<br />

chodzi. Ale tak, to działa. Żul mi sprzedał.<br />

Zapamiętałem dobrze, bo strasznie się rudzielec<br />

jąkał. Mówił, że to pamiątka po ojcu.<br />

Dasz wiarę?! Po ojcu to można mieć zegarek,<br />

lik, okienko... Patrz, masz nawet wideo. Hitachi,<br />

całkiem dobra firma. Tylko licznik nie<br />

-<br />

O, tu będziesz sobie mieszkał. Łóżko, sto-<br />

do czerwoności drzwiczkach kozy. Robiło się<br />

coraz zimniej. A kiedy przyszły pierwsze śniegi,<br />

Zygi zawiózł nas na Likusy, gdzie załatwił<br />

dwupokojowe mieszkanie w piwnicy.<br />

ryba w wodzie. Ginęła na kilka dni, by niespodziewanie<br />

pojawić się przy rozgrzanych<br />

211


212<br />

poczucie delikatności. W lidze zasłynął tym, że<br />

któregoś roku nie dostał ani jednej żółtej, że już<br />

czasem ma się dosyć i trzeba odpocząć, być z dala<br />

od ludzi. Sami zatem wybrał się do Parku Lemmenjoki.<br />

Stąpał delikatnie, by czegoś nie połamać,<br />

schylał głowę omijając gałęzie. Miał wrodzone<br />

on. Zdobył Puchar UEFA, Europy, Ligi, Anglii.<br />

Był nawet kapitanem. Kto by tak nie chciał? Ale<br />

został wybrany najlepszym obrońcą Premiership.<br />

Nie dziwota. Mało kto tak gra głową jak<br />

wtedy. Zanim z My Pa Anjalankoski nie przeniósł<br />

się do holenderskiego Vitesse Arnhem, stamtąd<br />

do Willem. A potem już się potoczyło. Trener<br />

Houllier ściągnął go do The Reds na obronę. Sami<br />

Kiedy ostatni raz tak sobie spacerował? Chyba w<br />

dziewięćdziesiątym piątym. Tak, to musiało być<br />

tego przezwiska. Niby nie protestował, kiedy tak<br />

za nim wołano, ale w środku się buntował. Teraz<br />

miał spokój, był na wakacjach w ojczystym<br />

Suomen Tasavalta, czyli normalnie Finlandii.<br />

koledzy i kibice. Nie każdy zawodnik ma metr<br />

dziewięćdziesiąt z kawałkiem. Sami nie lubił<br />

Szedł przez mokrą trawę. Kiwając tułowiem do<br />

przodu i tyłu, z daleka mógł wyglądać jak żyrafa.<br />

Właściwie, dlaczego tylko mógł? Faktycznie,<br />

w Anglii, w Liverpoolu tak na niego wołali<br />

Szóstka.<br />

Sami Hyypia podnosił wysoko swe długie nogi.


Działaczom zaświeciły się oczy. To pan jest na<br />

tym zdjęciu? To pan jest ten Hyypia? I zaczęli<br />

stronie zobaczyli twarz człowieka, który ich uratował.<br />

Sami trzymał w dłoniach Puchar Europy.<br />

gazetę. Byli przecież po szyje w błocie, chcieli się<br />

wytrzeć. A kiedy rozwinęli papier, na pierwszej<br />

jeden przez drugiego. Nawet nie podziękowali<br />

ratownikowi. Na koniec zażądali, aby oddał im<br />

Jedyne co wam wyszło to bajki Andersena, nad<br />

całą resztą musicie jeszcze popracować. Darli się<br />

dziennika „Helsingin Sanomat”. Nie rozumiał,<br />

dlaczego ci ludzie ciągle gadają coś o Szwecji.<br />

uprzemysłowiony. Sami wyciągał ich, jednego<br />

po drugim, przy pomocy zwiniętego w rurkę<br />

w Szwecji. Jak wy tu żyjecie, w takim bagnie.<br />

Nam powiedziano, że Szwecja to kraj wysoko<br />

Proszę pana, proszę pana! Niech nas pan wyciągnie!<br />

Skamlali o pomoc. Krytykowali stan dróg<br />

Polscy działacze tonęli, po szyje siedzieli w<br />

trzęsawisku. Od kilku dni błądzili po parku narodowym.<br />

Szukali plantacji truskawek, na którą<br />

się wybrali żeby dorobić do skromnych pensji.<br />

usłyszał przeraźliwe krzyki, wołania o pomoc.<br />

Przyśpieszył kroku, zaczął biec.<br />

więc, Sami minął brzozowy lasek, po prawej zostawił<br />

torfowisko, kierował się na bagna. Nagle<br />

o czerwonej, nie wspominając, kartki! Rzecz<br />

niespotykana u obrońcy! A do tego w Anglii. Tak<br />

213


214<br />

Wiosenne deszcze czynią cuda. Nie dość,<br />

że topią zwały śnieżnej brei, to potrafią roztopić<br />

najbardziej zagorzałego wroga kobiet.<br />

Miłość<br />

Sami Hyppia zgodził się zagrać dla nich. Potem<br />

ruszyli na Zachód, do Szwecji. W końcu przyjechali<br />

zbierać truskawki.<br />

Trudno powiedzieć, czy działacze wiedzieli o<br />

tych wydarzeniach. Wiedzieli zaś na pewno, że<br />

wietrzno – desantowej drugiej wojny. „Market<br />

– Garden”, tak to się nazywało. To byli bohaterowie,<br />

spadali wprost na niemiecki karabiny, ginęli<br />

nie dotknąwszy ziemi.<br />

jego Brygadę Spadochronową, która oswobodziła<br />

miasto biorąc udział w największej operacji po-<br />

rzystali okazję.<br />

Sami Hyppia długo milczał. Przypominał sobie,<br />

grę w Arnhem. Wielu ludzi z czcią i szacunkiem<br />

wspominało generała Sosabowskiego i<br />

się na bezpieczną odległość. Ciągle przecież byli<br />

umazani błotem. Czy zagrasz dla nas? Wyko-<br />

wybawca! Nasz bohater! Obsypali go tysiącem<br />

komplementów, chcieli wycałować, ale odsunął<br />

krzyczeć jeden przez drugiego: Brawo! Brawo<br />

pan Hyypia! Nasz kochany oswobodziciel! Nasz


dłoń.<br />

walącym z kozy, wyglądała nierealnie. Zjawiskowo.<br />

Jak anioł, nie przymierzając, w chlewni.<br />

-<br />

-<br />

-<br />

Anka - anioł wyciągnął w mym kierunku<br />

zamykania, nie było problemu. I tak nic nie<br />

robiliśmy, bo padał deszcz. Deszcz cudowny!<br />

zamknij brame, dzisiaj już nie robim.<br />

Jak widzicie, znowu zostałem Yogim. Co do<br />

czek zerwał się od stołu, zarzucił na plecy kufajkę<br />

i pognał. Wcześniej krzyknął: A ty, Yogi,<br />

No nie, teraz to przegiął! – Pan Włade-<br />

jakiegoś czasu narzekał na glazurnika, wiecznie<br />

pijanego.<br />

Faktycznie, zimą ukradli nam kabel.<br />

Pan Władeczek robił remont łazienki. Od<br />

karz się napił i mówi, że będzie kleił płytki do<br />

sufitu!<br />

Do taty nie można się dodzwonić. Kafel-<br />

naszymi ścianami z dykty, nadpalonymi mapami<br />

pamiętającymi rządy Hitlera, w dymie<br />

były różową spinką. Na długich nogach równie<br />

długie kozaczki, lekko ubłocone. Między<br />

ła śliczna panienka. Ubrana była w dżinsową<br />

spódniczkę, jasną bluzeczkę odsłaniającą płaski<br />

brzuch, na ramionach miała sweterek zawiązany<br />

w węzeł, kręcone blond włosy spięte<br />

Siedzieliśmy w baraczku z Panem Władeczkiem<br />

pijąc herbatkę, kiedy w drzwiach stanę-<br />

215


216<br />

od Marzenki się odczepił. Nawet Pan Władeczek<br />

za moimi plecami drażnił ją patykiem. A<br />

Gdzie ty pójdziesz, nieudaczniku? Toż ty za<br />

tym płotem zginiesz. Tak mi powiedział. Ale<br />

nią kamieniami. Do tego stopnia mnie zdenerwował,<br />

że chciałem złożyć wymówienie.<br />

Bawoł chciał z niej zrobić preparat, zanurzyć<br />

w formalinie, Zygi, ilekroć widział, ciskał w<br />

Nigdy! Marzenka Marzenki-jaszczurki nie<br />

znosiła. Gruby Marzenkę przespał, dyrektor<br />

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom!<br />

Jeszcze nikt nie powiedział czegoś takiego!<br />

-<br />

dostałem zadyszki. Z nieoczekiwaną pomocą<br />

przyszła mi kochana Marzenka, która wystawiła<br />

mordkę, żeby zobaczyć, kto odwiedził<br />

naszą norę.<br />

zapytała, czy może przeczekać deszcz? Rzuciłem<br />

się z krzesłem, czym lekko ją przestraszyłem.<br />

Sam nie wiedziałem, co się ze mną dzieje?<br />

Ręce mi się trzęsły, pot wystąpił na czoło,<br />

drugiej strony, faktycznie, byłem dla niej old.<br />

Ale jej to widocznie nie przeszkadzało, bo<br />

– pomyślałem, że taka forma przedstawienia<br />

się wygląda atrakcyjnie i tajemniczo. Wyczytałem<br />

to w którejś części przygód Old Shatterhanda.<br />

I zrobiło to na mnie wrażenie. Z<br />

-<br />

Jaka śliczna! – zapiszczała Ania.<br />

Yogi, ale to nie jest moje prawdziwe imię


chwili uratował, przywrócił do istot żywych.<br />

Na kolanach będę Ci dziękował, pokonywał<br />

Gdzie ja chciałem wyjechać? Między grube,<br />

rude niemry? Aleś, Ty Panie, mnie w ostatniej<br />

miałem rozum? Wyssano mi go i wtłoczono<br />

do futbolówki? Gdzie oczy? Oddałem je Jurandowi<br />

ze Spychowa? Jak mogłem zmarnować<br />

tyle czasu w odciętym od świata Toporze?<br />

zobaczyłem wszystko!<br />

Boże, co ja robiłem przez te całe lata? Gdzie<br />

Im bardziej odwracałem głowę, tym bardziej<br />

się gapiłem. Wreszcie zakryłem oczy dłońmi i<br />

udo, na którym wił się czerwono – czarno -<br />

żółty gad. Na koronkowe majteczki z różu.<br />

zać ci? – podwinęła i tak krótką spódniczkę,<br />

zrobiło mi się słabo. Gapiłem się na jej krągłe<br />

-<br />

do świata. Z wieczną postawą roszczeniową,<br />

nagle poczułem, że moje dotychczasowe zachowanie<br />

jest śmieszne, infantylne. Że trzeba<br />

się cieszyć, bawić, żyć!<br />

rzenka – gęba śmiała mi się jak nigdy dotąd.<br />

Zawsze tylko ponury i zły. Z ciągłą pretensją<br />

-<br />

A ja mam taką jaszczurkę na udzie. Poka-<br />

To jaszczurka łuskonośna, ma na imię Ma-<br />

sek. – Jaki ma długi ogonek! A jakie kolory!<br />

– dziewczyny wyraźnie się zaprzyjaźniły.<br />

Nie ugryzie? – już głaskała palcem jej no-<br />

-<br />

śliczna! jest Marzenka słowa! takie tu<br />

217


218<br />

Ani parasolem. W pewnej chwili wcisnęła się<br />

pod moje ramię. Czułem ogień, moc, power!<br />

Ruszyliśmy do miasta. Deszcz już nie padał,<br />

ale ja twardo okrywałem kształtną główkę<br />

-<br />

-<br />

Jak chcesz.<br />

prowadzę, Aniu! Ja mam parasol! Już nigdy<br />

nie spadnie na twe blond loki kropla deszczu!<br />

Nie! W żadnym wypadku! Ja ciebie od-<br />

ca tunelu. Wolno, bardzo wolno, wracam do<br />

kanciapy z dykty. – Pójdę sobie.<br />

I patrzę aniołowi w krocze, ślinię się, a za<br />

chwilę będzie brakowało mi powietrza, ze-<br />

O, przestało padać – słyszę gdzieś, z koń-<br />

-<br />

mdleję.<br />

Bo gdybym ruszył gdzieś dupę, nie spotkałbym<br />

teraz anioła!<br />

przez to nie mam siły ani chęci szlajać się po<br />

mieście. A przecież to tylko zmęczeniu zawdzięczam<br />

ten stan, nieporównywalny z niczym.<br />

on, wiecznie nieobecny, sprawił, że muszę tu<br />

ciągle siedzieć, robić wieczorami za stróża, a<br />

niego pracował. To on sprowadził mnie w to<br />

zapomniane przez Ciebie i ludzi miejsce. To<br />

darmo - chociaż już to się i tak dzieje, bo Zygi<br />

potrąca mi za czynsz w piwnicy - będę dla<br />

co dzień hałdy kamieni, nosił głazy od płotu<br />

do płotu, by złożyć hołd dziękczynny! Za


która nerwowo nawijała na paluszek blond<br />

loczek.<br />

rozumie, co się do niej mówi? Szato Gadras!<br />

I krzyczał dziadzisko na moją śliczną Anię,<br />

- darł się stary dziad w palcie.<br />

- Ja chcę Szato, a ta młoda osoba jest<br />

kompletnie nieprzygotowana! Czy panienka<br />

Szato! Szato! -<br />

„Alkoholach Świata” kłębiła się spora grupa<br />

ludzi.<br />

u Pana Władeczka. Anna nie przychodzi dwa<br />

razy. Glazurnik tylko raz kładzie płytki na suficie.<br />

Teraz albo nigdy! Ruszyłem za aniołem.<br />

I była w tym ręka sił nadprzyrodzonych! W<br />

znowu zaczął padać deszcz. Czy mogłem tak<br />

odejść? To przecież był dar od niebios. Wygrana<br />

w lotto. Drugiej takiej okazji już nie będzie.<br />

Glazurnik wytrzeźwieje i skończy robotę<br />

ta” – pobiegła za szklaną ścianę.<br />

Stałem na środku chodnika, w międzyczasie<br />

Tu skręcam. Pracuję w „Alkoholach Świa-<br />

-<br />

zatrzymali.<br />

się żeśmy<br />

koszuli. Gdzie ja miałem oczy? Gdzie jej było<br />

do superlaski Ani! Doszliśmy do skrzyżowania<br />

Kołobrzeskiej z Dworcową, dalej Kętrzyńskiego<br />

do Ronda Bema. Na Partyzantów<br />

światłach. Pomyślałem przez chwilę o Marzence<br />

– studentce w wyciągniętej kraciastej<br />

Widziałem zazdrosne spojrzenia mijających<br />

nas facetów, rozpalone ślepia kierowców na<br />

219


220<br />

Syciłem wzrok jej widokiem. Kiedy coś opo-<br />

często stałem w kolejce do baru. Właściwie, to<br />

nie zależało mi jakoś specjalnie na rozmowie.<br />

głośną, muzykę. Ania piła i mówiła dużo, niewiele<br />

z tego zrozumiałem. Raz, że hałas, a dwa,<br />

nazywał się człowiek za konsoletą, puszczał<br />

czadową, tyle że, jak wspomniałem, cholernie<br />

pod kinem Kopernik. Wewnątrz było przyjemnie,<br />

ale bardzo głośno. Didżej Lary, bo tak<br />

Wybrała jakiś nieznany mi wcześniej lokal o<br />

nazwie Boom Town. Mieścił się on w piwnicy,<br />

Po pracy zaprosiłem Anię na kawę. Zgodziła<br />

się, pod warunkiem, że pójdziemy na piwo.<br />

pierdolnięty, ale to nieprawda. Jesteś fajny! –<br />

Moje serce waliło jak oszalałe.<br />

Ojciec gada przy obiedzie, że ty jesteś<br />

-<br />

powiedziała:<br />

i ladę przez<br />

uśmiechem pełnym wdzięczności. A kiedy<br />

już się w sklepie zrobiło pusto, przechyliła się<br />

niech mówi od razu, a nie kolejkę robi! Proszę!<br />

– podała dziadowi. A mnie obdarzyła<br />

-<br />

A to te po osiemdziesiąt dziewięć. To<br />

Chateau de Gadras, to ta pękata butelka za<br />

tobą. Tak jest na niej napisane. O, właśnie ta!<br />

Wyrwałem mu laskę, którą obijał podłogę<br />

z terakoty. Jeszcze gotów uderzyć nią dziew-<br />

Cha te a u, Aniu, Chateau! Ten pan chce<br />

-<br />

Cham!<br />

czynę.


południa pracowałem z przyszłym teściem,<br />

dla którego byłem wyjątkowo miły, później<br />

poborach.<br />

Ale przy poborach poprosiłem o kolejną pożyczkę,<br />

dużo większą. Bo, jak się domyślacie,<br />

rozpocząłem płomienny romans z Anią. Do<br />

pieniądze Zygiego ze sprzedaży tony czarnego<br />

granitu. Postanowiłem zwrócić mu je przy<br />

Do miłości i opiekuńczości dołączyła żądza.<br />

A wkrótce też szmata, bo Ania po kolejnym<br />

piwie nie wytrzymała i zwymiotowała<br />

na stół. Do domu odwiozłem ją taksówką, za<br />

miękkie? – przez me ciało przeszedł dreszcz,<br />

drugi, trzeci.<br />

Czy miś Yogi wszystko ma pluszowe i<br />

-<br />

powiedziała:<br />

i stolik<br />

ruchu była naturalna, swobodna. A kiedy już<br />

sobie podpiła, przechyliła się do mnie przez<br />

zmysłowe, dziewiętnastoletnie ciało wiło się<br />

niczym ogon Marzenki. W każdym geście,<br />

na paluszek platynowy kosmyk, czasem obgryzała<br />

paznokieć. Poszła tańczyć. Jej smukłe,<br />

w ustach papierosa, jej krągłe piersi falowały<br />

zmysłowo. Rozmyślając nad czymś, nawijała<br />

wiadała, krzywiła zgrabny nosek. Czasem w<br />

nim dłubała paluszkiem. Prowokacyjnie grzebała<br />

zapałką w bialutkich zębach. Mówiąc o<br />

rzeczach nieprzyjemnych nerwowo szarpała<br />

221


222<br />

Town. Z każdym dniem byliśmy bardziej perwersyjni.<br />

Mój sposób patrzenia na świat też<br />

kozaczków. Głaskałem pierś ukochanej i ciągnąłem<br />

Anię po schodach, do wyjścia Boom<br />

łem kolorowy lakier z paznokci jej palców w<br />

taksówce, gryzłem blond loki w parku, dotykałem<br />

talii w ścisku autobusowym. Kładłem<br />

rozpalone dłonie na uda w czasie zasuwania<br />

A nasza dzika seksualność wybuchała w<br />

różnych, częstokroć dziwnych miejscach. Ssa-<br />

mokrym lesie, powziąłem ostateczną decyzję<br />

o zmotoryzowania się.<br />

zaczynałem rozmyślać o posiadaniu własnego<br />

auta. Z uwagą przyglądałem się samochodom<br />

na parkingach. A tej nocy, kiedy napadła<br />

mnie łobuzerka z Bałtyckiej i przegoniła po<br />

chwilę. Szkoda mi było pieniędzy, które wolałem<br />

trzymać na kolejne spotkanie. Powoli<br />

Ania miała wielu przyjaciół. Potem, już pieszo,<br />

lazłem do piwnicy rozpamiętując każdą<br />

właściwą wymowę. Wracaliśmy taryfą czarną<br />

nocą we dwójkę, a czasem większą grupą, bo<br />

zostaliśmy stałymi bywalcami. Poznałem nawet<br />

właściciela i jego żonę, bardzo miłych ludzi.<br />

Przyjemne łączyliśmy z pożytecznym, bo<br />

kupując różne trunki, tłumaczyłem Ani ich<br />

biegłem pod „Alkohole Świata”. Na randki<br />

chodziliśmy do klubu pod kinem. Wkrótce


czo i męsko. Tak przynajmniej uważała Ania.<br />

Marzenka chyba nie bardzo, bo coraz częściej<br />

zabierać Marzenkę, trzymałem ją na ramieniu,<br />

wyglądałem przez to bardziej malowni-<br />

się w klub hip hopowy. Odświeżyłem znajomość<br />

języka frontowego. Do knajpy zacząłem<br />

że mi pomogą. Póki co podarowali mi radio<br />

do auta. Od tej chwili cichy barak zamienił<br />

dla nas, dla chłopaków. Zwierzyłem się im ze<br />

swych planów posiadania auta. Powiedzieli,<br />

czarne, najdroższe, księgowałem jako żółte,<br />

tańsze. Różnicę chowałem dla siebie, a raczej<br />

w życiu umiejętności. Zamiast tony sprzedanych<br />

kamieni wpisywałem połowę. Kamienie<br />

do papierosów, które kiedyś paliłem w wojsku.<br />

Z wojska też pamiętałem kilka przydatnych<br />

ręka nie przeszkodziła. Do wiader napakowałem<br />

kamulców, ćwiczyłem mięśnie. Wróciłem<br />

futbol swą niezaradność. Gdyby naprawdę był<br />

dobry w tę całą gimnastykę, to by mu i złamana<br />

miałem opory, bo pamiętałem tragedię ojca,<br />

jego niechęć do piłki. Byłem mu winien lojalność.<br />

Ale z czasem zrozumiałem, że ojciec po<br />

prostu był mięczakiem. Próbował zwalić na<br />

uległ zmianie. Zmieniłem wygląd. Obciąłem<br />

włosy na zero, kupiłem wygodne dresy. Z kolegami<br />

Ani zacząłem regularnie chodzić na<br />

mecze czwartoligowego OKS-u. Początkowo<br />

223


224<br />

słabe, przeszedł do angielskiej Aston Villi.<br />

Co tam się dzieje?, wyhamował przed grupą<br />

odpuścił sobie. Zaczął grać w piłkę. Szwedzkie<br />

Dagerfors i AIK Solna wkrótce były dla niego za<br />

Olof Mellbeg jechał swym srebrym saabem na<br />

kort tenisowy. W młodości był świetnie zapowiadającym<br />

się tenisistą. Ale świetny, to nie to<br />

samo co doskonały. Borgiem nie będę, pomyślał i<br />

przeskoczyć się nie da. Specjalnie dla nich truskawki<br />

na jesieni nie urosną!<br />

wielkie sławy. Brakowało im już tylko jednego<br />

głupiego obrońcy. No i bramkarza. Co do znalezienia<br />

brakujących ogniw byli spokojni. Ich<br />

siłą był spryt i determinacja. Ale pewnych spraw<br />

Byli bez grosza, a do tego głodni. Przemierzyli<br />

taki kawał świata, pozyskali do reprezentacji<br />

że sezon truskawkowy już dawno minął. Biedni<br />

działacze usiedli przy drodze i zaczęli szlochać.<br />

związanych z brakiem znajomości języka, polscy<br />

działacze dotarli wreszcie do Szwecji. Tyle,<br />

Trójka.<br />

Po długim czasie błądzenia, nieporozumień<br />

Pamiętaj, najje się do syta ten, kto nabiera<br />

małą łyżeczką, pazerny się zawsze zadławi.<br />

-<br />

Ty, Yogi, uważaj. Nie bądź zbyt pazerny.<br />

kaszlała od dymu papierosowego. Tylko Pan<br />

Władeczek, mój przyszły teść, kręcił nosem.


się jego marzenie. Będzie oglądał mecze mi-<br />

siódmą. Wcześniej odbieram z „Alkoholi”<br />

Anię. Zygi wyjechał do Niemiec, spełniło<br />

Ole! Ole! Jesteśmy umówieni z chłopakami<br />

U Kibica, róg Dworcowej i Piłsudskiego, na<br />

Zaraz, zaraz, dlaczego ja to wszystko opowiadam<br />

w czasie przeszłym? Jest środa, czternasty<br />

czerwca. Wieczorem nasi grają ze Szwabami.<br />

W radiu przystojniak Milowicz drze się<br />

Mistrzostwo Świata<br />

chorej babci.<br />

ta Skandynawia?. Musiał też oddać zamrożone<br />

truskawki, które po treningu zamierzał zawieźć<br />

naszych i wyjaśnić, dlaczego Andersen nie jest<br />

Szwedem a Duńczykiem i co to właściwie jest<br />

mu kanapki i wypili napoje energetyczne. Przerażony<br />

Olof, ofiara porwania, odzyskał wolność<br />

dopiero na przedmieściach Goeteborga. W<br />

zamian za to musiał podpisać zgodę na grę dla<br />

na tylnym siedzeniu jego kombi. Z piskiem ruszyli<br />

przed siebie. Po drodze działacze wyżarli<br />

dawno. Głodomory z pobocza rzuciły się na piłkarza,<br />

obezwładniły go aktówkami i uwięziły<br />

płaczących w rowie mężczyzn. Kiedy wysiadł<br />

stało się coś, czego spokojni Szwedzi nie widzieli<br />

225


226<br />

Węgrzy też. A Węgrzy wtedy byli mocni jak<br />

Belgowie, ale to prawie jak Francja, Rumuni i<br />

Jugole. Hiszpanie, Niemcy i Włosi olali temat.<br />

piłkę! Kto wtedy latał samolotami? Pojechali<br />

Francuzi, bo wiadomo, byli od tego Rimeta,<br />

całym Urugwaju. Ale był pewien myk. Ten<br />

Urugwaj to leży na końcu świata. W cholerę<br />

forsy taka wycieczka kosztowała. No weź i<br />

płyń statkiem z miesiąc, żeby parę razy kopnąć<br />

w Urugwaju. Podobno dlatego, że ci Urusi<br />

dwa razy wygrali Olimpiadę i obchodzili stulecie<br />

Konstytucji. Mieli też poparcie Argentyny.<br />

I się stało. W trzydziestym roku w tym<br />

ło szesnaście lat i pojawił się kolo całkowicie<br />

odjechany na punkcie zorganizowania takiego<br />

turnieju. To był Francuz Jules Rimet. Wykombinował,<br />

że najlepiej zrobić takie zawody<br />

takich imprez? Bardziej do gazu, którym się<br />

ostro pryskali w okopach. No ale nic. Minę-<br />

Ale facet był nie na czasie, bo przecież toczyła<br />

się pierwsza światowa. Kto miał wtedy łeb do<br />

stwa Świata? Wiesz? No pewnie, że nie wiesz!<br />

No to słuchaj: w dziewięćset piątym Holender<br />

Hirschmann wykombinował, żeby zorganizować<br />

międzynarodowy turniej w kopaną.<br />

-<br />

Ty, Yogi, chociaż wiesz, co to są Mistrzo-<br />

strzowskie ze stadionu. Na żywo. Zanim odpalił<br />

swego grand cherokke, mówi do mnie:


nie będą ryzykowali znowu. No i tak to, Yogi,<br />

wygląda. Co cztery lata zbierają się chłopaki i<br />

go w Szwajcarii. Ten, co wygrywa, dostaje kopię,<br />

podróbkę. Ja ich rozumiem. Nacięli się, to<br />

siedemdziesiątym pierwszym. Puchar Świata<br />

FIFA, tak się nazywa. Też ze złota. Trzymają<br />

w pudełku po butach pod łóżkiem teściowej<br />

Włocha Barassiego. No to zrobili nową w<br />

zawsze do chałupy. No i wygrała Brazylia, ale<br />

w osiemdziesiątym trzecim im ten puchar zawinęli.<br />

Podobno złodzieje przetopili na złoto.<br />

Szkoda, bo figurka przeleżała całą wojnę<br />

samym początku kolesie umówili się tak, że<br />

jak ktoś wygra trzy razy, to bierze puchar na<br />

i przenika obronę przeciwnika. Urugwaj dostał<br />

w nagrodę Złotą Nike, taki puchar. Na<br />

czątku coś śmierdziało. A to, że wygrał turniej<br />

Urugwaj też swoją wymowę ma. Tej Argentynie<br />

dokopali, cztery dwa. Królem strzelców<br />

został El Filtrado, co znaczyło, że jest jak filtr<br />

na zdrowy rozum. Kto to wszystko wykombinował?<br />

No kto? Francuz! Jak widzisz, od po-<br />

strzelił Francuz, Laurent się nazywał. Może i<br />

uczciwie, ale ja tam nie wiem. No, bo weź tak<br />

nigdy! Zlew zrobili też Angole, bo gadali, że<br />

nie będą się poniżać i gdzieś tam jeżdzić. Wymyślili<br />

piłkę i uważali się za najlepszych. Do<br />

tej pory tak myślą. Naiwni. Pierwszą bramkę<br />

227


228<br />

chwili serce straciłem. I wiesz, co robię? Bio-<br />

Nic się nie odezwałem, odwiozłem pod klub<br />

we wsi, na gry poszli. Za te srebrniki. Od tej<br />

za sprzedany mecz. W tym wieku zaczynać?<br />

To co mówić o starszych! Czego wymagać?<br />

partaninę wziął. Tak przy mnie. Nic a nic się<br />

nie wstydzą! Po pięć dych wzięli i nowe korki<br />

domu odwoziłem. A te chujki małe na bezczelnego,<br />

między sobą gadają, który ile za<br />

ło. Ludzie są niedobre, chciwe. Nawet dzieci<br />

już oszukują. Ty wiesz, że ja na tych trampkarzy<br />

lubię chodzić. Do niedawna. Kiedyś<br />

zabrałem siurków do malucha, po meczu, do<br />

Yogi – wyjmuje nową kanapkę. – I jeszcze ci<br />

coś powiem, bo tak mnie na szczerość wzię-<br />

naiwny – mlaska i gada. – Ja ci powiem, ty<br />

uważaj na tą moją Ankę, bo ona ciebie zje. Ojciec<br />

jestem, ale zarazy bronił nie będę. Wredna<br />

jest i cwana, ma to po matce. Ty uważaj,<br />

-<br />

Dobry chłopak, Yogi, jesteś. Szczery taki,<br />

niosę gorący kubek. W samą porę, bo by się<br />

zadławił.<br />

Kręcę się po placu. Władeczek-teść siedzi w<br />

koparce, wsuwa kanapki. Robię mu herbatę,<br />

kopią przez miesiąc. Teraz będzie po raz siedemnasty.<br />

Ale już z moim udziałem! – wrzasnął<br />

rozpromieniony. Zamachał mi przed nosem<br />

biletami i odjechał do Niemiec.


-<br />

-<br />

-<br />

-<br />

E, więcej optymizmu!<br />

wiary we mnie nie ma. Jeden zero nas pokonają.<br />

Popatrzeć popatrzę, bo kibic jestem. Ale<br />

ku i do domu, na meczyk! Na Polaków! Jak<br />

pan obstawia? – zmieniam temat.<br />

Zamykamy! Zamykamy, Panie Władecz-<br />

-<br />

problem.<br />

mój<br />

Nie masz ty racji, chłopaku, ale to już nie<br />

to dobra dziewczyna. A że młoda, ładna to i<br />

każdy w jej towarzystwie chce przebywać.<br />

Co też pan gada, Panie Władeczku, Anka<br />

jest. Godzinami przed lustrem stoi, kiecki tylko<br />

by zmieniała, kawalerów też...<br />

A może nie do piłki a ludzi? Dlatego ty, Yogi,<br />

uważaj na Ankę, ona nie dla ciebie. I próżna<br />

się zaczyna nawalanie. Jedni w drugich. Miejscowe<br />

w przyjezdnech. W sędziów, w zawodników.<br />

Tylko kamienie śmigają, krew bryzga.<br />

A wtedy odchodzę. Straciłem do piłki serce.<br />

jad. Na koniec wyciągam kamienie. Yogi, jak<br />

oni się za nie łapią, jak ciepłe bułeczki idą! I<br />

jątrzyć, podpuszczać. Jednych na drugich. Że<br />

był faul, że sędzia sprzedany, że mecz kupiony,<br />

że aut był. Jad wpuszczam. Jak trzeba to<br />

piwo postawię, co mocniejszego. I dalej ten<br />

rę pełne kieszenie kamieni i idę na mecz. A<br />

kiedy tak stoję między kibicami, to zaczynam<br />

229


230<br />

Ania obiecała dać Yogiemu, jak wygramy.<br />

-<br />

robisz? nim z ty co da,<br />

Anuchna, ale ten twój Yogi marnie wyglą-<br />

-<br />

trójeczkę?<br />

faszystom<br />

Yogi, stary waflu, to jak będzie? Wrzucimy<br />

-<br />

piątkę.<br />

-<br />

Wchodzimy do pubu U Kibica. Chłopaki już<br />

do nas machają, trzymają miejsca.<br />

O, radości! Czuję, że mi staje! Więc to dzisiaj,<br />

w nocy ja i ona! Zrobimy to do końca!<br />

wiem. Jak wygramy, zostanę w twojej piwnicy<br />

na noc!<br />

Zanim wejdziemy do środka, coś ci po-<br />

-<br />

ucha: do szepce i obejmuje drzwiach,<br />

Drepce obok mnie, poprawia loczki i wydekoltowaną<br />

bluzeczkę. Zatrzymuje mnie przy<br />

Ania w białych pończoszkach i szpileczkach<br />

w kwiatki.<br />

Dobrze mi z tobą, wiesz – mówi śliczna<br />

-<br />

***<br />

wczoraj w klubie ktoś pociągnął mi komórę.<br />

Człowiek jak kaleka, na pustyni informacyjnej.<br />

Teraz po moją Anię, już czwarta. Do „Alkoholi”!<br />

Trochę się spóźnię. Bym zadzwonił, ale<br />

-<br />

Siemka, tasiemka! – Lewarek przybija mi<br />

Zamykaj, chłopaku, zamykaj.


otwieracz, tylko nóż. Złamany, bo złamany,<br />

-<br />

-<br />

-<br />

Ile razy mam wam tłumaczyć, to nie jest<br />

Yogi, dawaj ten swój otwieracz!<br />

-<br />

butelek.<br />

trochę Wnieśli plecaka.<br />

bo mnie chyba najbardziej przy tym stoliku<br />

na tym zależy. Chłopaki sięgają pod stół, do<br />

Taaa! Żeby, kurwa, wygrali! – drę się i ja,<br />

Żeby, kurwa, wygrali!<br />

- – drze się Lewarek.<br />

naszych!<br />

doskonale, chłopaki też. Wszyscy śmieją się<br />

z jakiegoś gościa. Kiedy pytam, o kogo chodzi,<br />

mówią, że gdzieś zniknął. Ja to zawsze nie<br />

mam szczęścia do takich sytuacji. Pijemy za<br />

zaprzecza, mówi że ma ją już miesiąc. Kłócił<br />

się nie będę. Wie, co mówi. Ania bawi się<br />

Opłaca się brać dzbanek, jedno piwo wychodzi<br />

gratis. Odstałem swoje w kolejce, wracam.<br />

Stawiam na stół. Dałbym głowę, że przy<br />

Maksie leży moja komóra. Ale ten stanowczo<br />

A jak myślisz? Tylko dzbanek!<br />

Mam wziąć dzbanek? – pytam rzeczowo.<br />

-<br />

pchasz!<br />

Yogi, goń po piwo, bo potem się nie do-<br />

-<br />

nich. do macham kilku,<br />

jak nic, blefują! Siadamy przy stole, rozglądam<br />

się po pełnej sali, szukam znajomków. Widzę<br />

Co? Chyba się przesłyszałem. Skąd oni to<br />

wiedzą? Przecież to jest tajemnica! Blefują,<br />

231


232<br />

żaków“. Tak to mniej więcej wygląda. Ryk<br />

przed bitwą, zaklinanie ziemi, wiara i determinacja.<br />

Do krwi ostatniej. Zabić ich! Rozpierdolić<br />

w drobny mak! Wkopać w trawę!<br />

Patrzę po sali już lekko zamroczonym wzrokiem<br />

i czuję się jak Ford przy kręceniu „Krzy-<br />

ścianie drze się komentator Borek, ale nic nie<br />

można zrozumieć, taki hałas. Wszyscy wstają.<br />

Deutschland, Deutschland über alles<br />

Über alles in der Welt!<br />

Teraz sala gwiżdze, bo z głośników płynie:<br />

Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy<br />

Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy!<br />

dobrze, jest bardzo dobrze. Są znajomkowie<br />

na sali, machamy do siebie, wznosimy szklanki.<br />

Przy stoliku są przyjaciele. Zaczyna się<br />

mecz. Otwieram nowe butelki. Z plazmy na<br />

Wyciągam nóż i otwieram jedno piwo za<br />

drugim, podaję chłopakom i mojej Ani. Jest<br />

ale nóż! Zapamiętajcie raz na zawsze! I nie<br />

dam go nikomu, rozumiecie? Jak chcecie, żebym<br />

otworzył wam piwo, to podajcie butelki.<br />

Pod stołem.


w piwnicy. Szkoda, że w piwnicy tak ciemno!<br />

Dopadnę Ankę na wersalce. Dlaczego zaraz<br />

- zero. Jest dobrze, jest bardzo dobrze. A będzie<br />

cudnie. Za jakieś trzy godzinki, u mnie,<br />

żem!<br />

Czterdziesta piąta minuta. Na tablicy zero<br />

To nie machaj otwieraczem, który jest no-<br />

-<br />

kieszeni. z nóż wyjmuję wytrzymuję,<br />

-<br />

-<br />

-<br />

to z emocji. Nad tym się nie da zapanować.<br />

Faul! Był faul na Smolarku! Widzieliście? Sę-<br />

To co, po piwku?<br />

-<br />

chuj! dzia<br />

patrzeć. Jest determinacja, jest walka. Będzie<br />

dobrze. Będzie bardzo dobrze! Obejmuję<br />

moją Aneczkę, ściskam. Ona się wyrywa.<br />

Faktycznie, może zbyt mocno ją ściskam? Ale<br />

je? Kto? Nieważne. Nie, ważne! Bo nas chuje<br />

będą chcieli oszukać! No to kto, do kurwy nędzy,<br />

sędziuje? Anglik? Poważnie? To dobrze<br />

czy źle? Gramy. Chłopaki biegają aż miło<br />

ni.<br />

Gwizdek sędziego i zaczęło się! Kto sędziu-<br />

nóż! – drze się w moje ucho Lewarek.<br />

Rozluźniam uścisk, chowam nóż do kiesze-<br />

-<br />

Nożem, kurwa, nożem! To jest nóż! – nie<br />

Yogi, nie machaj tak tym otwieraczem!<br />

piwku. po No,<br />

Yogi, kurwa, co ty robisz? Schowaj ten<br />

233


234<br />

Maksa. Skarpetka z dziurą w pięcie siedzi na<br />

po rozchylonych udach mojej Ani, rozpoznaję<br />

zegarek Lewarka, tatuaż przy nadgarstku<br />

mi na grzbiecie i nie pozwalał się wyprostować.<br />

Widzę kolorowe szpileczki, białe pończoszki,<br />

zgrabną łydkę, kolano. Zaciskam w<br />

dłoni nóż i patrzę na bezwstydne ręce łażące<br />

Wyciągam z kieszeni nóż, schylam się pod<br />

stół, po butelki, i drętwieję. Jakby ktoś siedział<br />

bez szans! Ale wcześniej po piwku, jeszcze<br />

tylko po jednym...<br />

kontra skrzydłem, Ebi do Magica Żurawskiego<br />

i brameczka przy lewym słupku. Lehmann<br />

groma nie wiadomo o czym. Pewnie o meczu,<br />

że jest ciągle na zero, że może jakaś szybka<br />

Uważać na chlańsko! Nie przegiąć! A teraz na<br />

salę. Z plazmy znowu coś gada Borek, ale ni<br />

spokojnie. Jest przerwa w meczu. Do kibelka,<br />

siknąć, obmyć dłonie i twarz. Uważać na piwo.<br />

co dopiero napalonego faceta. Pluszowy Yogi<br />

zamieni się w krwiożerczego Grizzli. Tylko<br />

się, bo dasz ciała. Będziesz flak! Co, flak? Przy<br />

Anusi? Jej widok pobudzi znoszone kapcie, a<br />

stolika. Co jeszcze? Co jeszcze? Pomyśl, baranie!<br />

Myśl intensywnie, wytrzeźwiej! Nie upij<br />

No, gdzie jeszcze? Z tymi ciemnościami to<br />

może i lepiej, nastrojowo. Świeczkę zwinę ze<br />

na wersalce? Na podłodze, na grzejniku, przy<br />

ścianie, na stole, na parapecie. Gdzie jeszcze?


uwspółcześnionej.<br />

tle stoi drabina do anteny. Wyglądamy teraz<br />

jak bohaterowie obrazu Beckmanna w wersji<br />

kła, by szukać swego zmarłego dwadzieścia lat<br />

temu męża. Patrzy w milczeniu, chyba rozpoznaje,<br />

bo wyciąga ku mnie ręce. Obejmuję ją<br />

i tak trwamy nieskończenie długą chwilę. W<br />

Podchodzę bliżej. Na schodach siedzi Babcia<br />

Majowa Od Świętego Karola, jak zwykle ucie-<br />

Pytają mnie o wynik. Chcę ich olać, ale nagle<br />

dostrzegam pod drabiną skuloną postać.<br />

W prawo, Edziu. W prawo! O, tak lepiej!<br />

-<br />

niego. do się drze ktoś<br />

drugiego. Jakiś facet wisi na metalowej drabinie,<br />

ustawia antenę przy oknie, od wewnątrz<br />

powietrze płynie obok mnie, jestem filtrem,<br />

przez który przechodzi. Ulice są puste, wybieram<br />

najszerszą - Piłsudskiego, rozświetloną<br />

lampami. Zataczam się od jednego słupa do<br />

ust wyczytuję pomstowania, przekleństwa.<br />

Wstaję i wychodzę na zewnątrz. Nocne<br />

sala kołysze się, faluje. Pod sufitem migocze<br />

plazma. Nagle ludzie markotnieją, z ruchów<br />

na pogodne twarze obok mnie. Coś do siebie<br />

mówią, śmieją się, piją piwo. Przyciemniona<br />

łonie. Obok leży czyjś but. Zamykam oczy i<br />

widzę jeszcze więcej. Wynurzam się spod stołu,<br />

na powierzchni wszystko wygląda inaczej,<br />

woda jest spokojna. Nic nie słyszę, tylko patrzę<br />

235


236<br />

pan tak szybko pobiegł, że nie zdążyłem. Był<br />

telefon do pana. Dzwoniła matka, pana ojciec...<br />

Pana ojciec, on nad ranem umarł. Pan<br />

tak szybko biegł, że nie zdążył usłyszeć...<br />

Ja rano chciałem panu powiedzieć. Ale<br />

-<br />

mówi: i staruszki włosów<br />

to ja ją odnalazłem i przyprowadziłem. Taka<br />

wdzięczność. Ale on tylko głaszcze resztki<br />

nawołuję gospodarza. Babcia Majowa jest<br />

bardzo zmęczona, pada w ramiona syna. Gospodarz<br />

w pasiastej pidżamie patrzy na mnie<br />

smutno. Powinien być mi wdzięczny. W końcu<br />

na Łynie. Idziemy do domu, na Łabędzią.<br />

Dochodzimy do furtki, szarpię za klamkę,<br />

zimną rękę i prowadzę w stronę Grunwaldzkiej.<br />

Mijamy ratusz, przechodzimy przez most<br />

bo jeszcze zlecę któremu na łeb!<br />

Podnoszę babcię ze schodów, chwytam za<br />

E, wy tam, na dole. Spierdalać mi zaraz,<br />

-<br />

pochodzi.<br />

niowski<br />

Z Lubaczowa to babciu chodziarz Korze-<br />

-<br />

imię... na dali mi Maja Boromeusza.<br />

mieszkał, to mogłam znać. Ja z Lubaczowa jestem,<br />

chrzcili mnie w parafii świętego Karola<br />

A on mieszkał w Lubaczowie? Bo jak<br />

-<br />

pyta:<br />

wreszcie i milczy Długo<br />

zapytać: czy ty znałaś Karola Maya? – pytanie<br />

osobliwe, jak na okoliczności.<br />

-<br />

Babciu Majowa, zawsze chciałem cię o to


karz jednak trafił do Liverpoolu. To, co zrobił w<br />

finale Ligi Mistrzów, przejdzie do historii piłki.<br />

wielkie europejskie kluby biły się o Jerzego. Barcelona,<br />

Real, Manchester United, Arsenal. Bram-<br />

przeszli jak burza eliminacje i zdobyli awans na<br />

Mundial w Korei i Japonii. W tym samym czasie<br />

stanął kto inny. Dopiero trener Engel postawił<br />

na Jerzego, zaufał mu. I nie pożałował. Polacy<br />

zadebiutował w meczu z Izraelem. Potem znowu<br />

musiał czekać na swoją szansę. W bramce<br />

pierwszym bramkarzem Feyenoordu Rotterdam.<br />

Zdobył mistrzostwo kraju, wybrano go najlepszym<br />

piłkarzem i bramkarzem ligi. Dwa lata z<br />

rzędu! Przyszło też powołanie z kadry. Dudek<br />

nie tak. W bramce stanął kto inny. Jerzy opuścił<br />

Polskę, wyjechał do Holandii. Po roku został<br />

zauważył go trener kadry Piechniczek. Już miał<br />

zagrać w meczu z Rosją, ale znowu coś poszło<br />

uparty Jurek rano chodził do szkoły, a po południu<br />

trenował w drużynie juniorów trzecioligowej<br />

Concordii Knurów. Był dobry więc Bobo<br />

Kaczmarek ściągnął go do Sokoła Tychy. Tam też<br />

darmo. Wysłano go do Technikum Górniczego.<br />

Praca w kopalni to miała być jego przyszłość. Ale<br />

bramkarz urodził się w Rybniku, w rodzinie<br />

górniczej. Jerzy niczego nie dostał na talerzu za<br />

Jedynka.<br />

Któż nie zna Jerzego Dudka?! Ten kapitalny<br />

237


238<br />

nie chcieli.<br />

jednego z najlepszych bramkarzy świata.<br />

Ale polscy działacze piłkarscy Jerzego Dudka<br />

Dudek bronił kapitalnie. Po chwili całował Puchar<br />

Europy! Przez fachowców uważany jest za<br />

Ze stanu trzy zero Liverpool doprowadził do remisu<br />

z Milanem. Przyszła pora na rzuty karne.


Marcin Włodarski, Po własnych śladach (2005)<br />

Marcin Włodarski, Sommy (2002)<br />

Iza Smolarek, się lenienie (2006)<br />

Jacek Uglik, Jeszcze nie całkiem umarły (2005)<br />

Anna Piotrowska, Sekutnice (2002)<br />

Tomasz Pułka, Paralaksa w weekend (2007)<br />

Krzysztof Kowalewski, Wersalka (2003)<br />

Karolina Madej, von von (1999)<br />

Tomasz Karnowski, Wejście w świat (1999)<br />

Krzysztof Kowalewski, Abdykacja (1999)<br />

Maciej Gierszewski, Profile (2006)<br />

Tomasz Jamroziński, Przylądek do skrócenia (2007)<br />

Poezja:<br />

Grzegorz Wróblewski, Android i anegdota (2007)<br />

Jacek Wangin, Lucka rzecz (2007)<br />

Joanna Wilengowska, Japońska wioska (1999)<br />

Mariusz Sieniewicz, Prababka (1999)<br />

Piotr Siwecki, Hyper-Gender (2003)<br />

Paweł Jaszczuk, Testament (2007)<br />

Monika Mostowik, Taka ładna (2004)<br />

Tomasz Białkowski, Pogrzeby (2006)<br />

Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Wariat (2007)<br />

Tomasz Białkowski, Dłużyzny (2005)<br />

Tomasz Białkowski, Leze (2002)<br />

Proza:<br />

Publikacje Wydawnictwa „<strong>Portret</strong>”:


Ślady. Antologia przekładów Arkadiusza Łuby (2003)<br />

tłum. Jana i Piotr Kępscy [proza] (2005)<br />

Amir Or, Wiersz, tłum. Beata Tarnowska [poezja] (2006)<br />

Aleš Čar, Awaria, tłum. Wojciech Domachowski [proza] (2006)<br />

Radek Fridrich, Z dziennika Żybrzyda,<br />

Przekłady:<br />

Odmieńcy XX wieku w esejach Jarosława Mogutina (2007)<br />

Obrazy rzeczywistości w prozie najnowszej (2006)<br />

Grzegorz Ojcewicz, Skazani na trwanie.<br />

Tamara Bołdak-Janowska, Szkice dla zielonego wróbla (2004)<br />

Bernadetta Darska, Ucieczki i powroty.<br />

Szkice:<br />

Robert Ostaszewski, Odwieczna, acz nieoficjalna (2002)<br />

Felietony:


ul. Harcerska 19,<br />

Biskupiec<br />

Druk i oprawa:<br />

Zakład Poligraficzny „Algraf ”,<br />

www.portret.org.pl<br />

10-431 <strong>Olsztyn</strong><br />

e-mail: portret@portret.org.pl; portret@free.art.pl<br />

Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”<br />

ul. Kołobrzeska 25/14<br />

Dziękujemy!<br />

Urzędu Miasta <strong>Olsztyn</strong><br />

oraz Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.<br />

Książkę wydano dzięki finansowej pomocy<br />

Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego,<br />

ISBN: 978-83-60477-12-0<br />

Copyright © by Tomasz Białkowski<br />

Copyright © by Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne<br />

„<strong>Portret</strong>”, <strong>2008</strong><br />

Redakcja: Bernadetta Darska<br />

Korekta: Anna Rau<br />

Zdjęcie autora:<br />

archiwum „<strong>Portret</strong>u”<br />

Projekt i opracowanie graficzne:<br />

Przemysław Tymiński<br />

Zdjęcie na okładce:<br />

Tomasz Derewońko

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!