02.10.2014 Views

3 - Portret

3 - Portret

3 - Portret

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

86 - PORTRET25<br />

Agata Zawiszewska<br />

Polityka z romansem<br />

w tle<br />

„Numer zerowy” Pauliny Grych to kolejny,<br />

bardzo udany, kobiecy debiut ostatnich<br />

lat. Inteligentna narracja, inteligentna fabuła,<br />

inteligentna bohaterka, a na końcu happy end,<br />

sprawiają, że tę książkę czyta się z dużą przyjemnością,<br />

lecz także... z pewnym niepokojem.<br />

Dokładniej: ja odczuwałam przyjemność i<br />

niepokój. Ujawnienie subiektywności wydaje<br />

mi się w tym miejscu konieczne, ponieważ<br />

nie mogę i nie chcę – przede wszystkim sama<br />

przed sobą – zatajać faktu, że czytałam „Numer<br />

zerowy” przede wszystkim jako kobieta, a<br />

dopiero później jako pani od polskiego, która<br />

zastanawiała się, „jak to zostało zrobione”. Owa<br />

przemienność perspektyw, oscylowanie między<br />

przyjemnością a niepokojem, utrudnia, a właściwie<br />

– uniemożliwia mi jednoznaczną ocenę<br />

książki. Jako czytelniczka wykwalifikowana<br />

doceniam sprawny warsztat, jako czytelniczka<br />

o wrażliwości genderowej czuję radość z kolejnego<br />

udanego kobiecego debiutu, jako kobieta<br />

uchylam się przed apologią tradycyjnego modelu<br />

rodziny, a jednocześnie popieram kobiece<br />

strategie jej utrzymania i ochrony. Właśnie<br />

ideologia tej książki, ostateczna konstatacja, że<br />

warto i wolno zrobić wszystko, żeby mama wychowywała<br />

trójkę dzieci, a tata pracował w swoim<br />

zawodzie jak Bóg przykazał i nie zajmował<br />

się polityką (choćby prorodzinną), decyduje o<br />

zakwalifikowaniu jej do rodziny współczesnych<br />

romansów.<br />

Obce mi są ortodoksyjne postawy krytyczek<br />

feministycznych wobec romansu: lekceważenie,<br />

niechęć, czy kpina, ponieważ bliższa mi świadomość,<br />

że ten typ literatury odnosi się do<br />

realnych problemów zwykłych kobiet. W „Numerze<br />

zerowym” mamy do czynienia z nowym<br />

rodzajem problemów świata kobiecego: problemów<br />

„zwykłych” Polek, czyli żon zwykłych<br />

polityków, działających w normalnych partiach<br />

prawicowych. O ile w tradycyjnej wersji romansu<br />

zazwyczaj chodzi o skłonienie mężczyzny<br />

do wybrania tej jednej jedynej „na całe życie”, o<br />

tyle w książce Pauliny Grych pojawia się wątek<br />

nawrócenia męża z manowców polityki prawicowej<br />

na łono rodziny, której spójności – paradoksalnie<br />

– owa polityka nie sprzyja. Wprawdzie<br />

nie mogę pochwalić metod rozwiązywania<br />

problemów z mężami-politykami, które podsuwa<br />

czytelniczkom autorka książki (chodzi o<br />

aferę obyczajową sprowokowaną przez żonę, by<br />

skompromitować własnego męża. Takie postępowanie<br />

z pewnością miałoby o wiele bardziej<br />

dalekosiężne skutki polityczne niż sugeruje<br />

Paulina Grych), jednak zarówno z autorką jak<br />

i z jej czytelniczkami łączy mnie ogólne niezadowolenie<br />

z kobiecej kondycji, szczególnie w<br />

rodzinie tradycyjnej oraz w polityce konserwatystów.<br />

„Numer zerowy” uważam za istotny przejaw<br />

wariantu gatunku romansowego, którego<br />

popularność wzrasta wprost proporcjonalnie do<br />

postępów feminizmu, co znaczy, że im bardziej<br />

kobiety się emancypują – niekoniecznie z własnej<br />

woli – tym bardziej tęsknią za przestrzenią<br />

bezpieczną, zwykle – za niewinnością seksualną<br />

i wyciszoną krytyką mężczyzn. Stąd romans zaspokaja<br />

marzenia o idealnym partnerze, który<br />

wskutek świadomych zabiegów oraz charakterologicznych<br />

powabów głównej bohaterki przeobraża<br />

się emocjonalnie i zaczyna troszczyć się<br />

o nią w taki sposób, jakiego zwyczajowo oczekuje<br />

się od kobiet wobec mężczyzn. Idealny romans<br />

przywołuje zatem utracony raj wczesnego<br />

dzieciństwa, kiedy kobieta czuła się chroniona<br />

przez Ojca i zaopiekowana przez Matkę, a do<br />

tego łączy to z namiętnością wieku dojrzałego.<br />

Ale taki jest schemat romansu tradycyjnego,<br />

który rozwija wątki połączenia kobiety i mężczyzny<br />

oraz wspólnego dobicia do spokojnej


PORTRET25 - 87<br />

przystani „małżeństwa”. Książka Pauliny Grych<br />

przekształca ten model, gdyż marzenia i potrzeby<br />

współczesnych kobiet zmieniły się pod<br />

wpływem doświadczeń kolejnych pokoleń oraz<br />

kolejnych naukowych prac na temat miłości.<br />

Nawet twórcy romansów już nie mogą lekceważyć<br />

faktu, potwierdzanego przez każdą długoterminową<br />

parę, że po ślubie „[nie] żyje się<br />

długo i szczęśliwie”, jak też tezy potwierdzanej<br />

przez każdą kobietę będącą dłużej z mężczyzną,<br />

że po ślubie „on się [nie] zmieni”, czyli że, na<br />

przykład, nie przestanie zajmować się polityką...<br />

Punkt ciężkości w „Numerze zerowym”<br />

przesunięty został zatem na to, co kobieta-żona<br />

jest w stanie poświęcić, aby mężczyzna-mąż<br />

przeobraził się emocjonalnie i „ucywilizował”,<br />

czyli realizował się w rodzinie i dla rodziny,<br />

a przede wszystkim – w małżeńskiej sypialni.<br />

Tak jak tradycyjny model romansu prezentował<br />

marzenie o seksualnej niewinności kobiety<br />

spotykającej doświadczonego, acz delikatnego,<br />

kochanka-przyszłego męża, tak romans Pauliny<br />

Grych zaspokaja marzenie o seksualnej niewinności<br />

żony dopieszczanej przez legalnego partnera<br />

w ramach instytucji małżeństwa. Bo choć<br />

kobiety lubią książki i filmy o „gorączce sobotniej<br />

nocy” i traktują akt ich odbioru jako „czas<br />

ucieczki lub odpoczynku” od rodziny i mężczyzny,<br />

to – jak podkreślają feministyczne analizy<br />

– większość z nich zadowolona jest z życia ze<br />

swym partnerem i chętnie wypełnia swoje obowiązki.<br />

„Numer zerowy” spełnia więc odwieczne,<br />

ukryte marzenia kobiet o cnocie – w tym<br />

wypadku: rodzinnej i małżeńskiej wierności –<br />

która za cenę zrealizowania reguł patriarchatu<br />

nagrodzona jest bogatym i godnym mężem.<br />

Książka opowiada się po stronie tradycyjnego,<br />

androcentrycznego porządku społecznego, ale<br />

wytropić w nim można również elementy subwersywne:<br />

dotyczy domeny tradycyjnie kobiecej<br />

– miłości, małżeństwa, rodziny. Autorka dowartościowuje<br />

owe kobiece marzenia, potrzeby<br />

i style życia, które są marginalizowane w życiu<br />

pozaliterackim, czyli kreuje bohaterkę, która na<br />

kilka lat świadomie rezygnuje z kariery na rzecz<br />

rodziny, a potem wraca do pracy niezagrażającej<br />

jej szczęściu rodzinnemu. Owa postać literacka<br />

realizuje odwieczne kobiece fantazje o zemście<br />

na mężczyźnie, którego za jego emocjonalną<br />

ślepotę w życiu rodzinnym spotyka kara klęski<br />

politycznej, co pozwala mu znów docenić „domowe<br />

ciepełko”. Również główna bohaterka<br />

„Numeru zerowego” jest kreacją, która z jednej<br />

strony realizuje stereotypowe wyobrażenia o<br />

idealnej żonie: delikatnej, wyrozumiałej, troskliwej<br />

i w kluczowych sprawach pozostawiającej<br />

inicjatywę mężowi, z drugiej zaś stereotypy<br />

te przekracza. Przekracza je w trzech kluczowych<br />

kwestiach – bierności życiowej bohaterki,<br />

jej charakterologicznej łagodności i seksualnej<br />

niewinności. Natalia Bukowska początkowo<br />

jest może nieśmiała i niezaradna, ale wyłącznie<br />

w sferze zawodowej, co w końcu nie dziwi –<br />

spędziła przecież kilka lat w domu, wychowując<br />

troje dzieci. Jeśli jednak wziąć pod uwagę jej<br />

życie emocjonalne i erotyczne, jest ono bogate i<br />

zróżnicowane, choć głęboko ukryte przed światem,<br />

a szczególnie przed mężem. I właśnie troska<br />

o życie emocjonalne i erotyczne we własnej<br />

małżeńskiej sypialni, czyli motywacja wypływająca<br />

ze sfery prywatnej i zmysłowej, każe jej<br />

podjąć kroki radykalne, acz skryte przed sferą<br />

publiczną. Żona posła Bukowskiego jednocześnie<br />

uosabia bierność kobiety, która za zdradę<br />

potrafi jedynie prać po pysku, nie dzielić stołu<br />

i łoża, grać obrażoną królewnę, i zaprzecza tej<br />

bierności, gdy za kulisami knuje intrygę mającą<br />

dać jej przyjaciółce dziecko z dobrymi genami, a<br />

jej samej – powrót do domu męża: skruszonego<br />

oraz, przede wszystkim, sprawnego w łożnicy.<br />

Wydaje się, że seksualność głównej bohaterki,<br />

która domaga się od męża uznania i dowartościowania<br />

tej sfery ich wspólnego życia, jest<br />

głównym motorem intrygi.<br />

Powieść i jej bohaterka intrygują z jeszcze<br />

jednego powodu. Mądrość „potoczna” akceptuje<br />

fakt, że świat oraz wartości żony-matki są odmienne<br />

od świata i wartości męża-ojca, dla Natalii<br />

najważniejsze są więc rodzina, małżeństwo i<br />

zmysłowość, dla Michała – zasady, reguły, autorytety,<br />

Bóg. Jego religią jest chrześcijaństwo, jej<br />

religią jest rodzina. W istocie dzieli ich przepaść<br />

– mimo bliskości, miłości, domu i rodziny: ona<br />

żyje jakby poza czasem, w odwiecznym „gyneceum”,<br />

on – w Polsce współczesnej. Ani rodzice,<br />

ani Kościół, ani jakakolwiek inna instytucja nie<br />

mają wpływu na postępowanie Natalii, „dzikuski”,<br />

reprezentantki porządku Natury rodem z<br />

oświeceniowej utopii, powiastki czy traktatu o<br />

wychowaniu. Natalia „z natury” zakłada rodzinę,<br />

żyje w niej i chroni ją wszelkimi dostępnymi<br />

środkami, ponieważ „Natura” nie przewiduje<br />

innych scenariuszy.<br />

Paulina Grych,<br />

Numer zerowy,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


88 - PORTRET25<br />

Anna Brzezińska<br />

Kobieca empatia<br />

Noora Nieminen, szesnastoletnia nadzieja<br />

fińskiego łyżwiarstwa figurowego, ginie zamordowana<br />

w brutalny sposób podczas powrotu z<br />

wieczornego treningu. Jej ciało zostaje odnalezione<br />

następnego dnia w bagażniku samochodu<br />

Kati Järverperä, matki dwójki dzieci. Morderca<br />

mógł je tam łatwo podrzucić, bo kobieta nie<br />

miała zwyczaju zamykać bagażnika.<br />

Na martwym ciele dziewczyny<br />

policja odnajduje wiele ciętych ran;<br />

ustala jednak, że Noora zginęła od<br />

uderzenia w głowę, prawdopodobnie<br />

wskutek upadku. Niedługo po<br />

odnalezieniu zwłok dziewczyny<br />

policja trafia w parku na jej torbę<br />

treningową, w której znajdują<br />

się zakrwawione łyżwy. Szybko<br />

ustalono, że były one narzędziem<br />

zbrodni.<br />

Śledztwo w sprawie śmierci<br />

Noory przypada miejscowemu komisarzowi,<br />

Taskinenowi. Taskinen<br />

jest jednak ojcem drugiej po Noorze<br />

najlepszej fińskiej łyżwiarki,<br />

Silji Taskinen, która była dobrą<br />

koleżanką zmarłej dziewczyny.<br />

Jako zaangażowany osobiście w<br />

sprawę, nie może jej prowadzić i<br />

przekazuje śledztwo starszej aspirantce<br />

Marii Kallio.<br />

Maria rozpoczyna tropienie<br />

mordercy z zapałem i wcale<br />

nie przeszkadza jej to, że jest już<br />

w siódmym miesiącu ciąży. Zapał<br />

ten jednak słabnie, kiedy sprawa<br />

okazuje się być bardziej skomplikowana<br />

niż mogłoby się z początku<br />

wydawać. Krąg podejrzanych<br />

w sprawie poszerza się z każdym<br />

dniem, by objąć wreszcie całe grono<br />

znajomych i krewnych Noory: jej surowe<br />

trenerki, którym często stawiała opór, rodziców<br />

i partnera, z którym jeździła w parze, i który nie<br />

odwzajemniał jej miłości. Wyjątkowo konfliktowa<br />

osobowość Noory mogła być przyczyną<br />

wyprowadzenia z równowagi którejkolwiek z<br />

tych osób. Ponadto do podejrzanych należało<br />

zaliczyć grasującego w okolicy pedofila – mordercę,<br />

i Vesku Terasvouriego – byłego kochanka<br />

matki Noory, który, od kiedy ta go porzuciła i<br />

wróciła do męża, terroryzował całą rodzinę.<br />

Poszlaki wskazują na różne osoby, a każda z<br />

nich wydaje się mieć niezaprzeczalne alibi. Do<br />

sprawy dochodzi wątek przemytu nielegalnych<br />

środków dopingujących, których obecność we<br />

krwi Noory wykazała ekspertyza. Na domiar<br />

złego Maria jednocześnie dostaje sprawę młodej<br />

matki – morderczyni własnego dziecka;<br />

widok jego zwłok wyprowadza ją z równowagi.<br />

Sprawę komplikuje też fakt, że matka Noory,<br />

nie wytrzymując opieszałości policji, zabija Terasvouriego,<br />

którego uważa za mordercę córki.<br />

W ten sposób ginie główny podejrzany, a Maria<br />

obwinia siebie za jego śmierć. Nie uważa go<br />

za mordercę, ale sądzi, że mogła zapobiec jego<br />

śmierci. To wszystko doprowadza Kallio chwilowo<br />

do załamania. Jednak Maria nie zamierza<br />

się poddać; wie, że kobieta w policji, aby zachować<br />

stanowisko i być traktowaną na równi, musi<br />

„wyrobić sto dwadzieścia procent normy”. „Koledzy”<br />

bowiem czekają tylko na jej potknięcie.<br />

Jednak w tej sprawie jedyną osobą, której<br />

przesłuchanie mogłoby dać Marii prawdziwą<br />

wersję wydarzeń, była zmarła Noora. Ona<br />

jedyna nie miała powodu, żeby w tej sprawie<br />

kłamać. Takie przesłuchanie oczywiście wydawałoby<br />

się niemożliwe, gdyby nie fakt, że Noora<br />

od najmłodszych lat prowadziła systematycznie<br />

dzienniki. I Maria, przeszukując jej pokój, zapiski<br />

znajduje.


PORTRET25 - 89<br />

Zapiski Noory wiele w sprawie rozjaśniają,<br />

eliminują kilku podejrzanych, ale nie wskazują<br />

mordercy. Mimo to jednak Maria rozwiązuje<br />

zagadkę...<br />

Herkules Poirot, bohater kryminałów stworzony<br />

przez Agatę Christie, gardził klasycznymi<br />

metodami detektywistycznymi. Stawiał na<br />

psychologię zbrodni. Twierdził, że potrafi rozwiązać<br />

każdą zagadkę, nie ruszając się z krzesła<br />

i używając tylko swoich szarych komórek.<br />

Sherlock stosował metodę indukcji, również<br />

opartą na psychologizmie...<br />

Kallio zastosowała w sprawie Noory metodę,<br />

którą nazwała po prostu kobiecą empatią.<br />

I może się to wydać zabawne, ale trudno<br />

chyba zaprzeczyć, że kobieta w ciąży podlega<br />

różnym wahaniom nastrojów,<br />

staje się bardziej wrażliwa. Maria,<br />

której osobowość przez lata<br />

pracy w policji wśród mężczyzn<br />

stwardniała, narażona wiecznie<br />

na chamstwo i docinki, podczas<br />

ciąży potrafiła się „poryczeć” przy<br />

kolegach z pracy, na co raczej<br />

wcześniej sobie nie pozwalała.<br />

Rozwiązanie sprawy Noory pojawiło<br />

się w głowie Marii nagle<br />

i było wynikiem zrozumienia<br />

sytuacji dziewczyny, odczytania<br />

kilku aluzji, które mogłyby się<br />

wydawać bez znaczenia. Uwagę<br />

Kallio zwróciła też kilkumiesięczna,<br />

nieuzasadniona przerwa<br />

w notatkach dziewczyny...<br />

W gruncie rzeczy schemat<br />

budowy kryminału jest w „Spirali<br />

śmierci” typowy. Hermetyczny<br />

krąg osób powiązanych ze sobą,<br />

łyżwiarzy, ich trenerów i najbliższych<br />

krewnych, tworzy krąg podejrzanych<br />

i przywodzi na myśl<br />

klasyczne kryminały, w których<br />

wszyscy podejrzani znajdują się<br />

w jednym pokoju, a genialny<br />

detektyw, zadając im kolejno pytania, odkrywa<br />

mordercę. Miejscem akcji jest dzielnica Espoo,<br />

miasta w południowej Finlandii, graniczącego<br />

bezpośrednio z Helsinkami.<br />

Jeśliby sprawdzić, jak się ma „Spirala śmierci”<br />

do definicji powieści kryminalnej, za którą<br />

można przyjąć słowa twórcy gatunku, Poego:<br />

„Śledztwo będzie dla nas rozrywką” („Zabójstwo<br />

przy Rue Morgue”), to ma się nijak. Dla<br />

Marii Kallio śledztwo w sprawie Noory wydaje<br />

się raczej być koniecznością, zresztą sprawa jest<br />

w ogóle „nieprzyjazna” i trudna. Na pewno jednak<br />

jest rozrywką dla nas – czytelników. „Spirala<br />

śmierci” dużo łatwiej spełnia wyznacznik<br />

gatunkowy zawarty w definicji S. S. Van Dine’a<br />

(właściwie Willard Huntington Wright): „W<br />

powieści detektywistycznej po prostu musi być<br />

trup, i to im bardziej martwy, tym lepiej”. W<br />

„Spirali...” trup jest, i to niejeden.<br />

Kallio odbiega od klasycznego modelu detektywa-amatora,<br />

dżentelmena o wyszukanych<br />

manierach, inteligenta i eleganta z fajką. Ma<br />

bowiem życie prywatne i charakter, osobowość.<br />

Nie jest strażniczką<br />

moralności i dobrych<br />

manier. Nie przebiera<br />

w słowach, kupuje<br />

czarne, koronkowe<br />

staniki ciążowe,<br />

chodzi na siłownię,<br />

gra na gitarze<br />

elektrycznej i pije<br />

piwo. Wścieka<br />

się i ryczy. Jak to<br />

kobieta. W ciąży.<br />

Przy tym wszystkim<br />

jest bardzo<br />

kobieca w tym, jak<br />

myśli, co robi. I w<br />

tym, jak się ubiera,<br />

maluje i upina<br />

włosy. Jest szczęśliwą<br />

żoną matematyka,<br />

Anntiego,<br />

który wybacza jej<br />

stałe przenoszenie<br />

spraw zawodowych<br />

w ich życie<br />

prywatne. Oboje<br />

są pochłonięci<br />

pracą, ale znajdują<br />

czas dla siebie,<br />

świetnie sobie z<br />

tym radzą. Mające<br />

przyjść na świat<br />

dziecko, które<br />

nazywają Ziarenkiem,<br />

jeszcze bardziej<br />

zbliża ich do<br />

siebie.<br />

Kallio jest przejęta<br />

ciążą, zapisuje w<br />

dziennikach towarzyszące<br />

jej odczucia.<br />

Zauważa też zmiany<br />

w podejściu innych<br />

ludzi do niej. Z przekąsem<br />

stwierdza, że od kiedy jej ciąża stała się<br />

widoczna, w pracy wątpi się w jej kompetencje.<br />

Widzi, że kobieta w ciąży jest traktowana<br />

często jak osoba upośledzona, mniej sprawna<br />

fizycznie i psychicznie. Zdaje się, że Maria stara<br />

się udowodnić otoczeniu, że jej sprawy zawodo-


90 - PORTRET25<br />

we nie ucierpią z powodu ciąży. Pracuje bardzo<br />

intensywnie, a raz nawet zdarza się jej narazić<br />

życie dziecka. Kiedy odkrywa mordercę, spotyka<br />

się z nim sam na sam w opustoszałej wieczorem<br />

hali lodowiskowej i oznajmia mu, że jest<br />

aresztowany. Dochodzi do szarpaniny i Kallio<br />

kilkakrotnie upada niebezpiecznie. Finał całej<br />

akcji jest dla niej pomyślny, ale długo będzie<br />

jeszcze się winiła za tak nieracjonalne postępowanie,<br />

za działanie pod wpływem impulsu radości<br />

z rozwiązanej zagadki. Naraziła przecież<br />

życie Ziarenka.<br />

Fabuła „Spirali śmierci” ma, jak w klasycznej<br />

powieści detektywistycznej, odwrócony porządek.<br />

Najpierw dowiadujemy się, że dokonano<br />

zbrodni, a następnie, drogą licznych retrospekcji,<br />

wyjaśnione zostaje nam stopniowo, jak do<br />

niej doszło. Sama zbrodnia jest opisana raczej<br />

w sposób zdawkowy, bez brutalnych szczegółów.<br />

Nacisk jest tu położony na śledztwo, które<br />

nie polega na szukaniu śladów i dowodów za<br />

wszelką cenę, lecz na umiejętnościach dedukcyjnych<br />

detektyw Kallio i na jej umiejętności<br />

zrozumienia psychiki zarówno ofiary, jak i podejrzanych.<br />

Przecież to jej „kobieca empatia”<br />

pomogła ujawnić sprawcę.<br />

Maria Kallio jest także bohaterką innej tłumaczonej<br />

na język polski książki Leeny Lehtolainen,<br />

„Kobiety ze śniegu”. Jest to również<br />

kryminał, który, podobnie jak „Spiralę śmierci”,<br />

można śmiało nazwać kryminałem feministycznym<br />

z racji poruszanych w nim spraw<br />

kobiecych. Lehtolainen sięga tutaj po te same,<br />

co w „Spirali...” , motywy konstruujące powieść:<br />

zamknięte szczelnie przed światem (zwłaszcza<br />

światem mężczyzn) środowisko ośrodka psychoterapeutycznego<br />

dla kobiet, morderstwo<br />

właścicielki ośrodka (radykalnej feministki),<br />

możliwość, że każda osoba z najbliższego otoczenia<br />

ofiary może być zabójcą.<br />

Można przypuszczać, że Kallio jest porteparole<br />

autorki; wskazuje na to jej zindywidualizowana<br />

osobowość. Wiele faktów z życia Leeny<br />

Lehtolainen zostało przelanych do życiorysu<br />

fikcyjnej bohaterki. Obie feminizują, grają na<br />

gitarze, czytają - głównie kryminały. Obie też<br />

interesują się łyżwiarstwem figurowym i mają<br />

sporą wiedzę na ten temat. Obie mają w domu<br />

kota. Leehtolainen jest krytykiem, studiowała<br />

wiedzę o literaturze na uniwersytecie w Helsinkach,<br />

Kallio ma w domu okazałą bibliotekę. Leehtolainen<br />

zaczęła pisać w wieku 12 lat, Kallio<br />

od dziecka prowadziła dzienniki. Lehtolainen<br />

mieszka w małej mieścinie pod Helsinkami,<br />

Degerby, a Kallio w dużym mieście Espoo, ale<br />

całkiem niedaleko owego miejsca. Na niemieckiej<br />

stronie Leeny Leehtolainen znajduje się<br />

zdjęcie autorki. Raczej niska rudawa brunetka<br />

o niebieskich oczach. Krwistoczerwona szminka<br />

i koszula w tym samym kolorze. Tak mniej<br />

więcej wygląda Maria Kallio.<br />

Jeśli chodzi o tytuł, „Spirala śmierci” to jeden<br />

z obowiązkowych elementów wykonywanych<br />

przez łyżwiarskie pary sportowe. Była ona<br />

specjalnością Noory Nieminen i jej partnera,<br />

Jannego. Jeśli chodzi o metaforyczny sens tytułu,<br />

to dużo bardziej pasowałby on do powieści,<br />

w której padłyby więcej niż trzy trupy.<br />

Literatura skandynawska nie jest u nas zbyt<br />

popularna. Mówiąc o kryminałach zazwyczaj<br />

wymieniamy nazwiska autorów zmarłych w<br />

ubiegłym wieku, klasyków gatunku: sir Conan<br />

Doyle’a, Agatę Christie, Iana Fleminga, Georgesa<br />

Simenona czy Raymonda Chandlera.<br />

Nową jakość przynosi kryminał feministyczny,<br />

tak zwany femikrimi, kształtujący się od lat 90.<br />

XX wieku w USA i w krajach skandynawskich,<br />

szczególnie w Szwecji, pisany przez kobiety<br />

i o kobietach. Jego akcja zwykle rozgrywa się<br />

w lokalnych społecznościach. Wykształcenie<br />

autorek powieści tego nowego gatunku jest<br />

zazwyczaj nieliterackie - Leena Lehtolainen<br />

wyłamuje się z tej reguły. Przedstawicielkami<br />

femikrimi są Liza Marklund (dziennikarka),<br />

Camilla Läckberg (ekonomistka) i Karin Wahlberg<br />

(ginekolożka).<br />

Leena Lehtolainen,<br />

Spirala śmierci,<br />

przeł. Sebastian Musielak,<br />

Wyd. słowo/obraz terytoria,<br />

Gdańsk 2007.


PORTRET25 - 91<br />

Ilona Godlewska<br />

Śmierć i dziewczyna<br />

Stan wojenny wprowadzony 13 grudnia<br />

1981 r. na terenie całej Polskiej Rzeczypospolitej<br />

Ludowej doczekał się wielu monografii.<br />

Są to jednak zwykle książki poświęcone raczej<br />

przełomowym dla naszego kraju wydarzeniom<br />

niż historiom poszczególnych jednostek ludzkich.<br />

A przecież wtedy też kochano, nienawidzono,<br />

umierano. Właśnie temu innemu niż<br />

opisanemu przez historyków obrazowi 1981<br />

roku niemiecka pisarka Marielouise Janssen-<br />

Jurreit poświęciła swą debiutancką powieść pod<br />

wiele mówiącym tytułem „Zbrodnia miłości w<br />

środku Europy”.<br />

Stan wojenny ukazany przez Marielouise<br />

Janssen-Jurreit jest tylko tłem wydarzeń. Tłem,<br />

które jednak decyduje o życiu bohaterów. Nie<br />

wydarzenia grudnia 1981 roku są głównym tematem<br />

powieści, choć wdzierają się one w opisywaną<br />

przez niemiecką pisarkę rzeczywistość<br />

jakby mimochodem. Jako siła sprawcza zła dotykającego<br />

dwójkę kochanków. Stan wojenny<br />

skazuje ich bowiem na rozłąkę, jak się potem<br />

zresztą okazuje, wieczną. Niemiecka pisarka w<br />

sposób bardzo sugestywny ukazała atmosferę<br />

lat 1980-1983 w Polsce. Nie ma tu żadnej fikcji,<br />

są za to fakty. Dokładne opisy sposobów szkalowania<br />

opozycjonistów, specyfiki polskich szpitali,<br />

a nawet nonszalancji pracowników hoteli.<br />

Bohaterka powieści Marielouise Janssen-Jurreit,<br />

niejaka Nori Laetius, odwiedziła Polskę trzykrotnie:<br />

latem 1980 roku, latem i jesienią 1982.<br />

Każdy, kto pamięta tamte czasy, zdaje sobie<br />

sprawę, jak szybko zmieniały się wówczas nastroje<br />

nie tylko<br />

społeczeństwa,<br />

ale i władzy.<br />

Niemieckiej<br />

pisarce udało<br />

się jednak<br />

uchwycić tamtą<br />

aurę. Podczas pierwszej podróży Nori Laetius<br />

do Polski, nasz kraj przesiąknięty był bojowniczymi<br />

nastrojami, potem ten duch walki pod<br />

wpływem represji został nieco przyduszony. I z<br />

opowieści bohaterki „Zbrodni miłości w środku<br />

Europy” da się tę atmosferę poczuć.<br />

„Zbrodnia miłości w środku Europy” napisana<br />

została w formie fikcyjnej autobiografii.<br />

Autorka dzieła „Sexismus - Über die Abtreibung<br />

der Frauenfrage” z punktu widzenia kobiety<br />

opisuje historię pewnego przypadkowego,<br />

aczkolwiek wielkiego uczucia. Jest rok 1980.<br />

Nori Laetius mieszka w RFN. Sprawy Solidarności<br />

są jej tak samo znane, jak wówczas<br />

nam, Polakom smak pomarańczy. A jednak z<br />

Polską wiąże ją przeszłość. Przeszłość ta, wcale<br />

niechciana, stale ją prześladuje. Dziewczyna<br />

miała nieszczęście urodzić się w Kołobrzegu.<br />

I choć jej pamięć broni się przed wspomnieniami,<br />

zdaje sobie sprawę, że była świadkiem tego,<br />

co w przeszłości Europy najokrutniejsze. Wie<br />

ze słyszenia, że układała do snu jak lalki ciała<br />

małych chłopców, że jej babkę zastrzelono, gdy<br />

próbowała z własnego domu przynieść żywność,<br />

by nakarmić wnuczkę. Pod namową matki<br />

postanawia pojechać do Kołobrzegu. Gdyż, jak<br />

mówi, „wszyscy jej (matki – przypis I.G.) znajomi<br />

dawno już odbyli takie podróże ze swoimi<br />

dorosłymi dziećmi, razem oglądając pozostałości<br />

murów i inne relikty rodzinnej przeszłości,<br />

cmentarze, wyidealizowane we wspomnieniach<br />

krajobrazy [...]”. Pomimo że nie jest tego świadoma,<br />

chce też rozliczyć się z przeszłością, ma<br />

bowiem nadzieję, że właśnie tu odzyska wspomnienia,<br />

że „przypomną jej się dziecięce lata,<br />

które spoczęły w czarnej dziurze amnezji”. I<br />

choć żadnego obrazu nie udało jej się w pamięci<br />

odnaleźć, to dzięki wizycie w mieście nad Bałtykiem<br />

odmienia swoje życie.


92 - PORTRET25<br />

Nori Laetius żyła bowiem dotąd na kredyt,<br />

w cieniu lęku przed śmiercią. Wychowywana<br />

przez internat, uwikłana w małżeństwo z mężczyzną,<br />

do którego czuła co najwyżej przywiązanie.<br />

Nie chciała jednak niczego więcej, nawet<br />

dzieci, gdyż, jak uważała, demony przodków<br />

ciążą już na istnieniu zbyt wielu istot. Ten nihilizm<br />

towarzyszył jej jednak tylko do czasu…<br />

Skończył się wraz ze spotkaniem Adama.<br />

Człowieka tak jak ona obciążonego przeszłością.<br />

Pianisty i filozofa. Pomimo że tych dwoje<br />

spragnionych innego życia, zupełnie jak przeciwstawne<br />

ładunki elektryczne, przyciągało<br />

się do siebie od pierwszej wymiany zdań, ich<br />

romans nie wybuchł w Polsce, tylko w NRF,<br />

gdzie Łętowski przyjeżdża na zaproszenie<br />

Wolnego Uniwersytetu. Uproszczeniem byłoby<br />

powiedzieć, że Polaka i Niemkę połączyły<br />

tylko wspólne zainteresowania. Nori bowiem<br />

pokazała Adamowi zupełnie inny świat niż ten,<br />

do którego był przyzwyczajony. Pełen barw i<br />

smaku, choćby nieznanego podniebieniu przeciętnego<br />

Polaka w latach 80. tiramisu. On natomiast<br />

został przez nią wybrany na przewodnika<br />

po labiryncie utraconych wspomnień. To z nim<br />

bowiem odwiedzała miejsca, których wcześniej<br />

nie miała odwagi choćby przywołać w myślach.<br />

I to właśnie dzięki niemu uwolniła się z marazmu,<br />

w którym trwała u boku męża. Uczucie,<br />

które tak gwałtownie połączyło kochanków, nie<br />

trwało jednak długo. Na wieść o wybuchu stanu<br />

wojennego Adam wraca do kraju. „Historycznym<br />

sensem naszego (Polaków – przypis I.G.)<br />

istnienia jest martyrologia” – mówi jeden z bohaterów<br />

powieści Marielouise Janssen-Jurreit. I<br />

choć zanurzona od wieków w narodowym nihilizmie<br />

Niemka nie może zrozumieć, dlaczego<br />

ktoś sam skazuje się na szykany, a może i na<br />

śmierć, to jednak nie przestaje kochać. A jakby<br />

dla podkreślenia rangi tej miłości okazuje się, że<br />

jest w ciąży. Ona, kobieta wysterylizowana…<br />

Choć można odnieść wrażenie, że debiutancka<br />

powieść znanej niemieckiej działaczki<br />

ruchu feministycznego to zwykłe romansidło,<br />

którego akcja toczy się w czasie erupcji solidarnościowych<br />

ruchów, to<br />

nie jest to<br />

do końca<br />

prawda.<br />

Nie do<br />

końca, gdyż<br />

nazwą „romans”<br />

można<br />

określić<br />

każdy<br />

utwór prozatorski<br />

o<br />

t e m a t y c e<br />

miłosnej. A tymczasem choć „Zbrodnia miłości<br />

w środku Europy” rzeczywiście<br />

o uczuciu opowiada, to nie<br />

jest ono pokazane w sposób<br />

przeciętny czy sentymentalny.<br />

To nie historia, których setki<br />

wydarzają się codziennie. Bo<br />

przecież rzeczywistość wygląda<br />

właśnie tak, że ci, którzy żyją w<br />

marazmie, w marazmie umierają.<br />

A dzięki Nori Laetius<br />

wiemy, że nawet dla pojedynczych<br />

chwil, w których miłość<br />

ogarnia chaos, warto przestać<br />

żyć w odrętwieniu ciała i ducha.<br />

I zaryzykować. Bo choć to<br />

nieco banalne, to jednak prawdziwe:<br />

kto nie ryzykuje, ten nic<br />

nie dostaje.<br />

Marielouise<br />

Janssen-Jurret,<br />

Zbrodnia miłości<br />

w środku Europy,<br />

przeł.<br />

Karolina Niedenthal,<br />

PIW,<br />

Warszawa 2007.


PORTRET25 - 93<br />

Nina Olszewska<br />

Chłopaki<br />

też czasem płaczą<br />

Podejrzewam, że w każdej sekundzie, gdzieś<br />

na świecie, ktoś pisze coś o miłości... Może o<br />

szczęśliwej, może o tej niespełnionej...<br />

Nieszczęśliwa miłość to najbardziej oklepany<br />

temat świata. Cierpienie po odejściu ukochanej<br />

osoby zostało już opisane po wielokroć<br />

w każdym języku świata, nieznośną pustkę w<br />

sercu definiowano językiem poezji i prozy. Marzenia,<br />

które nie zostaną spełnione, pragnienia,<br />

do których biedny porzucony nie ma już prawa,<br />

bezsenne noce i rozpaczliwe próby pocieszenia<br />

się, rzecz jasna skazane na niepowodzenie – to<br />

wszystko już było. A Yossi Avni właśnie o tym<br />

napisał książkę... Kolejne dzieło o nieszczęściu,<br />

przepełnione łzami i wzdychaniem. Czyżby<br />

kolejne „Jezioro osobliwości”, tanie wzruszenia<br />

dla infantylnych nastolatek, znudzonych żon i<br />

starych panien? Nic bardziej mylnego.<br />

Pierwszy powód do przeczytania tej powieści:<br />

bohaterowie nieszczęśliwej miłości to geje.<br />

Nic nadzwyczajnego! Przecież media są teraz<br />

tego pełne. Popkultura podsuwa nam jak najbardziej<br />

„homofilny” schemat: jeśli chcesz być<br />

panienką na poziomie, noś w torebce pieska i<br />

chodź do fryzjera ze swoim przyjacielem gejem.<br />

Każdy film, serial i popularna powieść –<br />

aby zachować polityczną i obyczajową poprawność<br />

– ma wątek homoseksualny. Nie ma nic<br />

zabawniejszego niż różowy facet – czajniczek, z<br />

charakterystycznymi gestami, minkami, ciuszkami<br />

i piskliwym głosikiem. Czemu więc Avni<br />

posądzany jest o dokonanie swoistego przełomu?<br />

Jego geje to nie są śmieszne pedałki. To<br />

zwyczajni faceci, na odpowiedzialnych stanowiskach.<br />

Od reszty społeczeństwa nie różni ich<br />

rozbujany chód czy obcisłe spodnie. Sięgnijmy<br />

głębiej: Avni pisze o gejowskiej MIŁOŚCI.<br />

Nie o jednorazowym spotkaniu, przelotnej znajomości.<br />

Historia opłakiwana przez głównego<br />

bohatera trwała pięć lat. To nie był przypadek,<br />

tylko miłość życia – tandetne to hasło, ale prawdziwe.<br />

Kiedy główny bohater mówi o utraconym<br />

szczęściu, o tęsknocie i żalu, zatraca się<br />

świadomość, że wszystkie te uczucia dotyczą<br />

innego mężczyzny. Avni steruje tak sprawnie<br />

narracją, że omawia zagadnienie ponadczasowe,<br />

ogólnoludzkie, powszechne.<br />

Powód drugi: bohaterowi tej nieszczęśliwej,<br />

homoseksualnej miłości są Żydami. W ten sposób<br />

Izrael staje się jednym z głównych bohaterów<br />

powieści. Można być obywatelem danego<br />

państwa czy mieć taką, a nie inną narodowość i<br />

nie jest to ważna kwestia. Można, ale tak się nie<br />

dzieje w tym przypadku. Pochodzenie jest ważne.<br />

Rodzina głównego bohatera to emigranci,<br />

którzy przybyli do Izraela po wojnie. Oni<br />

i wielu im podobnych przybyszów z różnych<br />

zakątków świata spotkali się w Izraelu i stworzyli<br />

niezwykłą mozaikę kultur, zwyczajów. Ich<br />

asymilacja, ich życie ukazane jest w<br />

sposób, który górnolotnie, lecz bez<br />

przesady, można nazwać genialnym.<br />

Za pomocą maleńkich scenek,<br />

nieraz pojedynczych, czasem<br />

połączonych w dłuższe historie,<br />

autor prezentuje ten mikrokosmos.<br />

Z niezwykłym humorem i delikatnym<br />

rozczuleniem Avni przytacza<br />

rozmowy, sytuacje, korowód postaci,<br />

w tym tytułową ciotkę Farhumę.<br />

Izrael nie oznacza jednak tylko<br />

zabawnej, ubogiej sielanki: to też<br />

olbrzymi ładunek emocji, płynących<br />

z historii i bolesnej współczesności<br />

– rzeczywistości zamachów<br />

bombowych, horrendalnych cen, bezmyślnej<br />

polityki. Bohaterowie nie potrafią jednak opuścić<br />

na zawsze swojej ojczyzny, uwolnić się od<br />

niej, choć widzą wszystkie jej wady. Uciekają<br />

na chwilę, na trochę, błąkają się po innej, nieraz


94 - PORTRET25<br />

znacznie lepszej rzeczywistości i... tęsknią za<br />

domowym piekłem.<br />

Powód trzeci: „Ciotka Farhuma nie była<br />

dziwką” to piękna, przepełniona miłością i czułością,<br />

opowieść o więzi matki i syna, której nie<br />

zagraża czas, odległość ani żadne problemy. To<br />

w matce bohater znajduje oparcie po odejściu<br />

ukochanego, to matka bez zastrzeżeń akceptuje<br />

jego odmienność. Matka nie ma żalu, a nawet<br />

jeśli ma – to tego nie ujawnia, choć przecież homoseksualizm<br />

syna, a co za tym idzie - marne<br />

szanse na spełnienie w roli babci, musiały być<br />

dla niej bolesne.<br />

Powód czwarty: ta książka to portret człowieka,<br />

który chce mieć dziecko. Właściwie<br />

gdyby nie to, że bohater jest gejem, mógłby<br />

spokojnie stać się dla działaczy LPR wzorcem<br />

postawy prorodzinnej. „Tylko pedały umierają<br />

naprawdę” – nie ja to wymyśliłam. To cytat z<br />

omawianej książki. Człowiek, który pozostawia<br />

po sobie dziedzica, człowiek, którego cele<br />

i marzenia, wiara i ideały pozostają we krwi<br />

potomnych – żyje wiecznie. Tak uważa główny<br />

bohater i stąd bierze się jego frustracja. On<br />

przeminie, niczego po sobie nie zostawi.<br />

Powody do przeczytania tej książki można<br />

by mnożyć, gdyż powiedzieć o tej powieści<br />

„wielowątkowa” to mało, a każdy wątek, każde<br />

zagadnienie, poruszane jest w sposób niezwykły<br />

i niepowtarzalny, zasługujący na najwyższe<br />

uznanie. Wirtuozeria narracji, bardzo emocjonalne,<br />

ale nie rozmazane, nie infantylne, prowadzenie<br />

opowieści, sprawiają, że ta powieść ma<br />

klimat, trudno ją z czymkolwiek porównać,<br />

trudno z czymkolwiek pomylić.<br />

Podejrzewam, że w każdej sekundzie,<br />

gdzieś na świecie, ktoś pisze coś o miłości:<br />

smsa, list, książkę, wiersz, poważną<br />

naukową rozprawę. Ubiera to najważniejsze<br />

uczucie w prozę lub w poezję, w mniej<br />

lub bardziej udany sposób. Niektóre z tych<br />

dzieł na zawsze zasną w czyjejś szufladzie,<br />

inne ukażą się, choć dla dobra autora żadne<br />

wydawnictwo nie powinno do tego dopuścić.<br />

Książka „Ciotka Farhuma nie była<br />

dziwką” na szczęście została wydana, na<br />

szczęście dobrzy ludzie przetłumaczyli ją<br />

na język polski i udostępnili czytelnikom<br />

znad Wisły. Na szczęście.<br />

Yossi Avni,<br />

Ciotka Farhuma nie była dziwką,<br />

przeł. Leszek Kwiatkowski,<br />

Wyd. Sic!,<br />

Warszawa 2007.


PORTRET25 - 95<br />

Marta Grabowska<br />

„Po sobie”<br />

po mnie spływa<br />

Już jako mały berbeć stworzyłam sobie listę<br />

słów, których (oczywiście pisząc wiersz) będę<br />

unikać jak ognia. Unikanie udaje mi się mniej<br />

lub bardziej, niemniej jednak bardzo się staram.<br />

Na tej liście znajdują się słowa takie jak: „życie”<br />

(w tym miejscu ukłon dla Paulo Coelho, który<br />

tak właśnie zatytułował swoją najnowszą książkę;<br />

czekam na trylogię jego autorstwa, osobiście<br />

polecam kolejne tytuły „Mądrość” i „Dobro”),<br />

„krew”, „prawda”, „zło”, „dusza”, „serce” i tym<br />

podobne pyszne słówka, słóweńka. U Szychowiak<br />

rozkoszuję się jeszcze wielokrotnie powtarzanym<br />

„cieniem”, „strachem”, „bólem”, „snem”.<br />

I tak oto mamy trzydzieści jeden cienistych<br />

wierszy o strachu, który boli podczas snu. Nie<br />

przekonuje mnie ten tomik, choć bardzo się<br />

staram. Na dowód tego, że się staram, przejrzę z<br />

Tobą, Czytelniku, trochę wierszy z „Po sobie”.<br />

Zacznijmy od pierwszego pt. „Nago”. No<br />

dobrze, tytuł jak tytuł, podmiot liryczny obnaża<br />

się już na pierwszej stronie – dalej może być już<br />

tylko lepiej! W tym wierszu podoba mi się jedynie<br />

przerzucenie czasownika z pierwszego wersu<br />

do drugiego, choć zdaję sobie sprawę, że to<br />

przez sentyment z dzieciństwa. W dzieciństwie<br />

bowiem kochałam miłością jedyną i słuszną<br />

Halinę Poświatowską i sposób, w jaki pisała i<br />

recytowała swoje wiersze – jakby nierówno oddychała,<br />

bardziej wykrztuszając teksty z siebie.<br />

Podoba mi się też koniec tego wiersza „i ja ciągle<br />

żywa”, ale! tu też zauważam podobieństwo do<br />

wiersza Dagmary Sumary z „Dancingu”, kiedy<br />

to podmiot liryczny konstatuje „jakoś mi pełno<br />

krwi we mnie – i się poruszam”. Więc sama już<br />

nie wiem, czy cenię w tym wierszu kunszt autorki,<br />

czy własne skojarzenia (zostawię to<br />

pytanie bez odpowiedzi).<br />

Wylądowałam na jedenastej stronie –<br />

wiersz pt. „Jaśniej niż słońce”. Hmm, co my tu<br />

mamy. Ten wiersz kojarzy mi się z nieociosanym<br />

kamieniem, wyrzuciłabym z niego połowę<br />

i zostawiła końcówkę, końcówka jest dobra<br />

(choć nie będę jej bronić jak niepodległości).<br />

Dlaczego wyrzuciłabym początek? „Wyjdę jak<br />

będę gotowa. / Na schwał, na środku chodnika”.<br />

Na schwał, na środku chodnika, doceniam,<br />

że Szychowiak chciała napisać coś fajnego, ale<br />

napisać coś fajnego, jeśli zamysłem jest użycie<br />

tego samego przyimka, jest dość trudno. Oczywiście,<br />

jeśli się nie chce, żeby wyszło banalnie i<br />

bez sensu. Choć z drugiej strony, co to jest banał<br />

i może kogoś zachwyci ten wiersz – mnie nie.<br />

Owo „Na schwał, na środku chodnika” jest trochę<br />

wymuszone, jakby forma narzuciła treść. Za<br />

to końcówka mnie urzekła, „Chodź, poszukamy<br />

w sobie kogoś / tylko odwrócę głowę”, to ładne.<br />

Jestem zwolenniczką porządnie, zwyczajnie<br />

zbudowanych zdań, które posiadają jakąś treść.<br />

Może tak sceptycznie podchodzę do tomiku<br />

Szychowiak, bo moim zdaniem trochę męczy<br />

ona to dobre, normalne zdanie. Choć nie<br />

mogę powiedzieć o sobie, że jestem literacko<br />

konserwatywna i widząc zdanie bez przecinka<br />

lub zaczęte małą literą łapię się za głowę i wzrokiem<br />

szukam krucyfiksu. Jednakże masakra<br />

zdań w „Po sobie” nie wydaje mi się konieczna i<br />

dobrze uzasadniona. Bo jaki jest sens zdania na<br />

stronie dziewiętnastej w wierszu pt. „Nie było<br />

mowy o niczym” – „Chciałam cię całować pod<br />

niebem głośnym / że spływa po brodach, zagłuszając<br />

tętno” – nie wiem, o co w tym chodzi.<br />

Poza tym nie uważam, żeby gramatyka i zasady<br />

budowania zdań złożonych ograniczały twórcę,<br />

wręcz przeciwnie. Ponadto bardziej kunsztowne<br />

wydaje mi się stosowanie do zasad gramatyki,<br />

aniżeli jakieś sztubackie słowne wybryki<br />

(ot co!), dla których nie znajduję uzasadnienia<br />

w treści wierszy (choć może dlatego, że treści<br />

nie rozumiem…).


96 - PORTRET25<br />

W niektórych wierszach z „Po sobie” znajduję<br />

klimat z wierszy Krystyny Miłobędzkiej z<br />

„Po krzyku”, prawdopodobnie to słuszny trop<br />

zważywszy na analogię w tytule (choć może<br />

analogia jest przypadkowa). Klimat jest podobny,<br />

choć nie powiem, żeby wiersze Szychowiak<br />

podbiły moje wybredne literacko czterokomorowe<br />

serce na równi z utworami Miłobędzkiej,<br />

za które mogę stanąć w szranki z najgorszym<br />

Goliatem. Drobne wierszyki Szychowiak, z<br />

chaotycznie pociętą wersyfikacją, zdają się być<br />

tworzone sztucznie. Budowanie wierszy z urywanych,<br />

krótkich zdań zdaje egzamin jedynie<br />

wtedy, gdy zdania te niosą tak mocną treść, że<br />

nie powinny być już niczym dopełniane. Takie<br />

zdania-bomby, zdania-bombki, które wymagają<br />

wokół siebie pustki i na które po przeczytaniu<br />

patrzy się przez dziesięć minut gorączkowo łapiąc<br />

oddech. U Szychowiak tego nie ma. Nie<br />

zapomnę zdania z „Po krzyku” Miłobędzkiej:<br />

„kocham cię razem z twoją śmiercią”, zdania<br />

rzuconego na kartkę i doskonale wypełniającego<br />

ją całą i całą jej ciszę. U Szychowiak nie znalazłam<br />

takiego zdania, a wiersz pt. „Przestrzeń”<br />

zdaje się być jakimś podłym żartem. Pytanie o<br />

puentę, odpowiedź pocięta na trzy wersy, że puenta,<br />

to tylko przez sen i takie tam. Za dużo tej<br />

przestrzeni zdecydowanie w wierszu i nie ma<br />

na czym skupić oka, nic nie zostaje w głowie.<br />

Julia Szychowiak zadebiutowała w<br />

sposób niepewny. Dała swoim wierszom<br />

zbyt dużo swobody. Jakby nie<br />

była pewna, czy jest w stanie stanąć w<br />

ich obronie. Więc ja w końcowym akapicie<br />

tego tekstu trochę stanę i jednak<br />

napiszę, że polecam Ci, Czytelniku, tę<br />

pozycję. Może zrozumiesz z niej więcej<br />

niż ja, kiedyś porozmawiamy i powiesz:<br />

„Ten cały tomik jest o dobru”, a ja się<br />

ucieszę.<br />

Julia Szychowiak,<br />

Po sobie,<br />

Wyd. Biuro Literackie,<br />

Wrocław 2007.


PORTRET25 - 97<br />

Joanna Bielas<br />

Nasza Basia kochana<br />

Umberto Eco w swojej najbardziej bodaj<br />

radosnej książce tak oto scharakteryzował tytułowego<br />

bohatera: „Baudolino robił wrażenie<br />

człowieka, który pragnie rozmowy, jakby zależało<br />

mu na tym, żeby uwolnić się od czegoś, co<br />

bardzo długo zachowywał tylko dla siebie”. Od<br />

powołania do życia barwnego bohatera minęło<br />

już ładnych parę lat, gdy tymczasem Michał<br />

Witkowski, bazując na najlepszych wzorach, w<br />

swojej czwartej już książce postanowił wskrzesić<br />

analogiczną postać, która nie tylko opowiada<br />

anegdoty ze swego życia, rozpamiętuje<br />

przeszłość i szuka słuchacza skłonnego ogarnąć<br />

gigantyczny słowotok, lecz także kreuje rzeczywistość<br />

uznaną od tej pory za obszar własny,<br />

immanentny, za sprawą kunsztownego języka i<br />

szeregu chwytów literackich.<br />

Kim jest Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej?<br />

,,Nie powiem, dobrze odkarmiony<br />

jestem, ważę chyba ze sto kilo. I to wam<br />

powinno wystarczyć. Ale myślę, że już niedługo<br />

zabiorę się za siebie. Żylaki na nogach podleczę,<br />

zainwestuję w ciało. Tylko, że to grube tysiące<br />

od nogi, takie żylaki, w szpitalu, w Katowicach.<br />

Liczę jednak na pewien spadek... Włos mam<br />

jeszcze silny, pofaldowany, lśniący, na wodę do<br />

góry zaczesany. Wąs obowiązkowo, pachnący<br />

wodą kolońską. Okulary jak doktorek, tylko<br />

złote. Złotą bransoletę na ręce i sygnet – z mojego<br />

lombardu niespłacone fanty. [...] Na szyi<br />

najświętszą Panienkę Fatimską z lombardu, podobno<br />

poświęconą w Lourdes. Koszulę najchętniej<br />

noszę w palmy, w kolorze bahama. Spodnie<br />

szwedy. Marynarkę zieloną, z wywiniętymi rękawami,<br />

żeby podszewkę w paski bylo widać i<br />

bransoletę oraz zegarek. Mój ulubiony zespół to<br />

„Lombard”, ponieważ..., no, bo mam lombard.<br />

Znak zodiaku jestem Lew”. Ta obszerna autoprezentacja<br />

mogłaby jednak zostać podstawiona<br />

jaka charakterystyka innej bohaterki tekstu,<br />

Bożeny, która jest ,,dokładnie taka, jak ją sobie<br />

wyobrażacie”. W istocie bardzo łatwo wyobrazić<br />

sobie drobnego, podstarzałego cinkciarza-nieudacznika,<br />

sknerę, którego charakteryzuje posunięte<br />

do granic przyzwoitości asekuranctwo w<br />

interesach i zawiść wobec konkurentów. Najistotniejszym<br />

elementem, za pomocą którego<br />

została ukazana plastyczność i mentalność tej<br />

postaci, jest z pewnością język. Trudno przecenić<br />

w tym momencie wkład pracy autora, który<br />

wyraźnie chce wpisać się w topos artysty-rzemieślnika,<br />

skrupulatnie zbierającego materiał<br />

do pracy. Witkowski, co notorycznie podkreśla<br />

w wywiadach, zanim zasiadł przed laptopem i<br />

wystukał pierwsze zdanie powieści, przeprowadził<br />

imponującą liczbę wywiadów; rozmawiał w<br />

mafiozami, górnikami, rodziną zamordowanej<br />

przez Wampira kobiety, skazanymi za przestępstwa<br />

gospodarcze ,,biznesmenami”. Co zawdzięcza<br />

tym rozmowom? O wiele więcej niż<br />

,,połowę anegdoty i powiedzonko”, bo rytm<br />

opowieści i możliwość przywłaszczenia sobie<br />

optyki, która ani dla artysty, ani dla większości<br />

odbiorców jego twórczości nie była dostępna.<br />

Dlatego też gawęda szerzej znanego pod pseudonimem<br />

Barbara Radziwiłłówna Huberta to<br />

hybryda gwary śląskiej, staropolszczyzny, nacechowanego<br />

stylistycznie żargonu drobnych mafiozów<br />

oraz nie pojawiających się ponad miarę<br />

(czego nie chcieli dostrzec gazetowi recenzenci)<br />

wulgaryzmów. Czytelnik, który decyduje się<br />

na podróż z bohaterem książki Witkowskiego,<br />

wchodzi w prezentowany świat powieściowy<br />

gładko jak nóż w masło. Nic dziwnego, w trosce<br />

o dobre samopoczucie odbiorcy autor nafaszerował<br />

tekst licznymi odwołaniami do rzeczywistości<br />

lat 90. komentowanymi przez Huberta<br />

oraz... wzbogacił zawartość powieści o przypisy<br />

do leksemów pochodzących z gwary śląskiej,<br />

choć znaczenia większości z nich bez trudu<br />

można się domyślić w oparciu o kontekst.


98 - PORTRET25<br />

Celem autora na szczęście nie jest ukazanie<br />

drażniących, ,,trudnych” tematów społecznych<br />

znanych z autopsji, czy przedstawienie świata,<br />

którego częścią jest utożsamiany często z pisarzem<br />

,,Ja-narrator”(a tak niefrasobliwe komentarze<br />

zdaje się padały po publikacji ,,Lubiewa”),<br />

lecz sprawienie sympatycznego prezentu w<br />

postaci ciekawej, w jakimś sensie odkrywczej<br />

fabuły, wypełnionej farszem słownym, gdzie<br />

humor został pożeniony z nostalgicznymi klimatami<br />

w taki sposób, by odbiorca nie odczuł<br />

dyskomfortu (wszak środowisko Huberta można<br />

opisać skrótowo jednym słowem – zgnilizna),<br />

a jedynie pozytywny wymiar percepcji. Ot,<br />

ktoś mógłby powiedzieć: inteligentna rozrywka.<br />

„Barbara Radziwiłłówna...” to zatem książka<br />

iskrząca humorem, gdzie do śmiechu prowokują<br />

anegdoty bohatera oraz język, jakim ten<br />

się posługuje. Śmieszą więc desperackie próby<br />

wzbogacenia się, maniakalna oszczędność,<br />

akcentowanie raz żydowskiej, raz szlacheckiej<br />

tożsamości, czy wreszcie opis daremnej próby<br />

ogarnięcia zmian ustrojowych, które jednych<br />

wyniosły na szczyt, a nie potrafiących się dostosować<br />

do nowych zasad skazały na bytowanie<br />

na marginesie społeczeństwa.<br />

Ku marginesowi właśnie zmierza swym wypucowanym,<br />

oblepionym gadżetami maluchem<br />

Hubert, znany wszystkim jako Barbara Radziwiłłówna.<br />

Sam bohater, choć wyraźnie zafascynowany<br />

swą imienniczką, dostrzega wspólnotę<br />

ze słynną żoną Zygmunta Augusta nie tylko na<br />

płaszczyźnie zamiłowania do klejnotów, lecz<br />

także wykluczenia. Dlatego czytelnicy, których<br />

pociągał w najgłośniejszej książce Witkowskiego<br />

wątek tożsamości seksualnej, motyw<br />

kobiecości zapakowanej w męskie ciało, zwrócą<br />

z pewnością uwagę na ten wymiar osobowości<br />

utożsamiającego się z kobietą-legendą Huberta.<br />

Lista elementów kobiecości, którymi dysponuje<br />

bohater, jest znacząca. Dość wspomnieć, że narrator<br />

tekstu zwraca się w swym monologu do<br />

ukochanej ,,dwórki”, czyli Saszy, o którego jest<br />

chorobliwie zazdrosny.<br />

Wszystkie te elementy sprawiają, że Hubert,<br />

będący klasycznym wręcz typem ,,swojaka”,<br />

niezamożnego kombinatora (gdzież zresztą<br />

naszej Basi do królów polskiego biznesu - Szejka<br />

Amala, Królewiczów Gałkiewiczów, czy baronowej<br />

Kulczykowej!), budzi szczerą sympatię<br />

odbiorcy, mimo towarzyszącego lekturze przeświadczenia<br />

o nieuchronnym upadku bohatera.<br />

W istocie, powieść Witkowskiego kończy scena<br />

długo odwlekanego rozpoznania dramatycznego<br />

położenia bohatera.<br />

,,Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-<br />

Szczakowej” obok publikacji książkowej ukazała<br />

się również w formie audiobooka, czyli książki<br />

czytanej przez samego autora. Pierwszoosobowa<br />

narracja, której nie burzą wypowiedzi pochodzące<br />

od innego narratora (co było zabiegiem<br />

wykorzystanym w ,,Lubiewie”), okraszona<br />

humorem i kunsztownym, ale nie stanowiącym<br />

bariery dla czytelnika, językiem, jest idealnym<br />

wręcz materiałem na audiobooka. Sęk w tym,<br />

że po wciśnięciu w odtwarzaczu funkcji STOP<br />

lub po przerwaniu lektury w dowolnym miejscu<br />

(co ułatwiają króciutkie podrozdziały) czytelnik,<br />

mimo sympatii do uroczej kanalii, jaką jest<br />

Hubert, nie odczuwa niespełnienia i wynikającej<br />

zeń konieczności poznania dalszego ciągu<br />

fabuły. Ot, kolejne wcielenie Baudolino...<br />

Michał Witkowski,<br />

Barbara Radziwiłłówna<br />

z Jaworzna-Szczakowej,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


PORTRET25 - 99<br />

Anna Rau<br />

Casanova na misjach<br />

Kto by to pomyślał, że z biednego maminsynka-półsieroty<br />

może wyrosnąć taki Casanowa!<br />

Dzieciństwo Szurika Korna było aż za dobre:<br />

na jego poczucie własnej wartości chuchały<br />

dbałość babki, słodycz matki i świętość pamięci<br />

o mitycznym ojcu. Tak więc, skoro Szura wychowywał<br />

się wśród dorosłych, a do tego wśród<br />

samych kobiet, wyrósł więc, zgodnie z przewidywaniami,<br />

na grzecznego, urodziwego i wyjątkowo<br />

uzdolnionego (w oczach swych najbliższych)<br />

chłopca, na co dzień otaczało go złote<br />

światło kultury, a dom wykształcił w nim umiejętność<br />

odczuwania sacrum drobnych chwil.<br />

Jego babka, Jelizawieta Iwanowna, rzeczywiście<br />

dobrze wychowała swego jedynego wnuka: ją<br />

szanował, matkę, Wierę, niemal wielbił i ogólnie<br />

był lubiany. Prócz tego, zastanawiające... Co<br />

takiego miał w sobie najmłodszy z Kornów, że<br />

zaczął przyciągać wszystkie kobiety z okolicy.<br />

Że mimochodem, nawet tego nie zauważając,<br />

sprawiał, iż w końcu zaczynały być o siebie zazdrosne,<br />

że wyrywały go sobie jak piłkę, a on<br />

w końcu tylko tak kozłował między nimi i ich<br />

zachłannym dłońmi.<br />

Szurik po prostu bardzo wcześnie odkrył<br />

kilka pożytecznych zasad, w jaki sposób ujmować<br />

kolejne kobiety: czułym, spokojnym seksem,<br />

wysłuchaniem, współczuciem. I do tego<br />

nie stosował tej nauki dla swojej egoistycznej<br />

potrzeby czy nawet dla przyjemności – on jedynie<br />

współczuł i chciał im wszystkim pomóc!<br />

Sam nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć:<br />

po prostu, podczas gdy innymi mężczyznami<br />

zwyczajnie miotała żądza, on jedynie czuł<br />

niekończące się współczucie. Tak, wiedział, że<br />

w taki sposób zbawi je wszystkie! Wszystkie<br />

wyzwoli z niewoli kompleksów, z kłopotów ciążowych,<br />

z łez niewylanych. Zbawi „Alę Togusową<br />

z przechylonym na bok kokiem tłustych<br />

włosów, smutną Matyldę z martwym kotem<br />

na rękach, Walerię z poszarpanymi nogami i<br />

wspaniałym męstwem, i cherlawą Swietłanę<br />

ze sztucznymi kwiatami, i maleńką Żannę w<br />

lalczynym kapelusiku, i Stowbę z surową twarzą,<br />

i złotą Marię, która jeszcze nie podrosła, a<br />

już zajmuje swoje miejsce w kolejce... Z tyłu za<br />

wszystkimi majaczyła lwica Faina Iwanowna<br />

w zupełnie już zwierzęcej postaci, ale obnażona<br />

i skamląca, i taka litość w nim wezbrała, że<br />

wprost w niej utonął... A jeszcze w dali kłębiły<br />

się jakieś nieznajome, zapłakane, nieszczęśliwe,<br />

nawet chyba nieszczęsne, wszystkie na wskroś<br />

nieszczęśliwe...” Tak wymieniony harem Szurika<br />

to przekrój wszelkich kobiecych kłopotów,<br />

młodzieniec pokrzepiał bowiem i ironiczną<br />

karlicę, i hipochondryczkę-szpiega, i schorowaną<br />

urzędniczkę, i... Wśród tej galerii kalekich<br />

kobiecych motyli sam Szurik miał problem<br />

jedynie z trzema rzeczami: z czułym sercem, z<br />

niechęcią, czy wręcz niemożnością, powiedzenia<br />

„nie” oraz z... brakiem czasu. W końcu, w<br />

ten sposób – na własne życzenie – stał się wielkim<br />

ożywionym robotem wielofunkcyjnym: ze<br />

szczelnie zakodowanym co do minuty terminarzem<br />

oraz z licznymi ramionami ze stali – każdym<br />

wirującym w tańcu innego zajęcia. Młody<br />

człowiek poprawiał bowiem świat koleżanek ze<br />

studiów, znajomych matki, byłych dziewczyn i<br />

żon kolegów, swoich (i innych) pań-przełożonych,<br />

najchętniej poprawiłby byt wszystkich<br />

kobiet świata! I co dziwne, nie był<br />

stereotypowym macho, Don Juanem,<br />

czy kim tam jeszcze mógłby<br />

być taki zdobywca ciał niewieścich.<br />

Nie można przecież go nazwać<br />

uderzająco przystojnym, zadziwiająco<br />

inteligentnym, niewiarygodnie<br />

sprawnym czy uzdolnionym,<br />

a jednak każdy etap życia Szurika<br />

zaowocował nową kobietą.


100 - PORTRET25<br />

Młodzieniec miał przy tym jeszcze jedną<br />

bardzo przyjemną cechę: poprzednich wybranek<br />

bynajmniej nie porzucał, nie zapominał czy<br />

nawet nie „kolekcjonował” – on po prostu był<br />

wierny. Przygarniał wszystkie: i piękne, i brzydkie,<br />

doskonałe ciałem i te kalekie, niezrównoważone<br />

i pewne siebie, bezwolne i władcze. Wobec<br />

wszystkich jednako był pełen litości, usłużny i<br />

pomocny, a zarazem wobec każdej jednakowo<br />

poddany i jakby ogarnięty marazmem. Szurik<br />

za każdym razem dokładnie zaspokajał (na<br />

krótki okres) swoją kolejną kochankę i jednako<br />

później trwając w bycie pozbawionym celów i<br />

dążeń - do końca symbolicznie pozostał bezpłodny<br />

(z żadnego z jego licznych – przelicznych!<br />

– stosunków nie było nawet dziecka). Nauka<br />

w kilku szkołach nie dała mu prawdziwych<br />

owoców-awansów, uznanego wykształcenia czy<br />

choćby spełnienia życiowego. Do tego nawet<br />

jego francuszczyzna, którą się szczycił, to martwa<br />

wiedza o francuskiej teorii i gramatyce a nie<br />

rzeczywista umiejętność. Szurik wbrew pozorom<br />

czuł swoją bezwolność: „Może ja tego nie<br />

chcę? (...) Czego chcę? Pocieszyć je wszystkie?”.<br />

Seks, stała obecność i zainteresowanie kobiet,<br />

czyli to, co stanowi przedmiot pożądania wielu,<br />

dla niego były oczywistością, a nawet tylko miłosierną<br />

wzajemną usługą. Jakby nic osobistego,<br />

przecież, ot, z dobroci serca tylko dawał coś, na<br />

czym nie tyle mu zbywało, ale co tak naprawdę<br />

nie miało żadnego istotnego znaczenia. Szurik<br />

pozostaje więc do końca „niewinny” w pełnym<br />

znaczeniu tego słowa, gdyż absolutnie nie wiąże<br />

seksu oraz kolejnych zrozpaczonych<br />

i zaborczych spojrzeń<br />

kobiet ze swoimi nieprzeliczonymi<br />

wizytami w kolejnych<br />

łóżkach. Przecież nigdy niczego<br />

nie obiecywał, niczego nie<br />

komplikował, nigdy nie odczuwał<br />

tęsknoty, a raczej poczucie<br />

obowiązku, żadnej zazdrości!<br />

– a tylko nieracjonalne<br />

przywiązanie. Jednym słowem,<br />

przez całe życie posługiwał się<br />

jedynie miłosierdziem, nie zaś żądzą czy miłością.<br />

Tylko POMAGAŁ. Może tak naprawdę<br />

próbował w ten sposób pomóc sobie? Gdybyż<br />

tak dobrze znał siebie i poruszenia swojej duszy,<br />

jak przeczuwał (bo mimo wszystko nie mógł<br />

powiedzieć, iż „znał”) bolączki kobiet... Z tym<br />

pytaniem, wreszcie w pewnym nagłym olśnieniu<br />

uświadomionym, zostawiamy Szurika.<br />

„Szczerze oddany...” podtrzymuje nadany<br />

Ulickiej, w każdym aspekcie zasłużony, tytuł<br />

Czołowej-Świetnej-Pisarki-Rosyjskiej. Jej powieść<br />

jest na wskroś gatunkowo „obyczajowa”,<br />

a nie ma posmaku telenoweli, jest epopeiczna<br />

ze względu na swą uniwersalną przekrojowość<br />

i odbicie kolejnych zmian czasów w Rosji, a nie<br />

stoi na cokole, jest wielowątkowa i wielopostaciowa,<br />

a nie budzi w czytelniku uczucia przytłoczenia<br />

nadmiarem szczegółów, dat i imion.<br />

Ulicka znów pokazała swą twórczą klasę.<br />

Ludmiła Ulicka,<br />

Szczerze oddany Szurik,<br />

przeł. Elżbieta Zych,<br />

Wyd. Philip Wilson,<br />

Warszawa 2007.


PORTRET25 - 101<br />

Anita Frankowiak<br />

Format<br />

niesformatowanej<br />

kultury polskiej<br />

W tym roku ukazał się zbiór rozmów z<br />

ludźmi kultury. Wywiady ukazywały się wcześniej<br />

– w latach 1997-2006 – na łamach „Gazety<br />

Wyborczej”. Autorka rozmów, Katarzyna<br />

Bielas, interpretując tytuł swojej książki, mówi,<br />

że niesformatowani są właśnie jej rozmówcy.<br />

Wybierając dwadzieścia dyskusji kierowała się<br />

tematem, ale także kontrowersyjną ich interpretacją.<br />

Rozmówcami są ludzie znani: Nina Andrycz,<br />

Michał Witkowski, Hanna Krall, Janina<br />

Katz, Lech Janerka, Zbigniew Libera, Marek<br />

Kondrat, Sławomir Idziak, Maria Janion, Kazimiera<br />

Szczuka, Marek Koterski, Krzysztof<br />

Majchrzak, Małgorzata Braunek, Grzegorz<br />

Ciechowski, Bartosz Żurawicki, Dorota Nieznalska,<br />

Artur Żmijewski, Magdalena Mosiewicz,<br />

Wojciech Waglewski, Marian Pankowski.<br />

Trudno wymienić wszystkie poruszane tematy.<br />

Pojawiają się bowiem kwestie osobiste, kłopoty<br />

rodzinne i polityczne, niejasności ideologiczne,<br />

problemy z tożsamością. Najciekawsze jest<br />

jednak to, że mimo różnicy wieku pomiędzy<br />

rozmówcami, pewne problemy (np. polityczne)<br />

traktują jednakowo. Burzą też pewne mity i<br />

nadbudowy interpretacyjne dotyczące ich twórczości<br />

czy działalności artystycznej.<br />

Nina Andrycz opowiada bez skrupułów o<br />

usunięciu ciąży i chłodzie emocjonalnym w jej<br />

związkach. Pokazuje siebie jako kobietę niezależną,<br />

o dość skomplikowanym charakterze,<br />

dążącą do wyznaczonego celu. „Nie czułam się<br />

powołana do rodzenia dzieci i wiedziałam to od<br />

zawsze, nie miałam instynktu macierzyńskiego.<br />

[...] Miałam zawsze wstręt do ciąży, za to jako<br />

aktorka bez przerwy rozmnażałam się psychicznie”<br />

(s. 11).<br />

Michał Witkowski pokazuje, że życie ciot<br />

polega na odgrywaniu seksualnej tożsamości.<br />

Tłumaczy, że nie „czują się normalnie [...] to<br />

znaczy nie czują się jak heteroseksualna<br />

kobieta czy heteroseksualny mężczyzna.<br />

Czują się obco, kiedy wychodzą<br />

poza homoseksualne getto, z ciepłej przystani<br />

wśród ciot, z mieszkania, knajpy, dyskoteki” (s.<br />

25). Autor „Lubiewa” definiuje geja, pedała i<br />

ciotę. Wpisuje te określenia w kulturę medialną.<br />

Udowadnia, że łatwiej „zrobić” piersi niż<br />

zmienić świadomość. „Myślę, że gdyby zmiana<br />

płci była łatwa i tania, duża część ciot by<br />

się zdecydowała. Ale to jednak nie jest jeszcze<br />

transseksualizm. Transseksualista czuje presję,<br />

nie wytrzymuje zamknięcia w obcym ciele, ma<br />

w nim klaustrofobię, musi zmienić płeć, inaczej<br />

może się to skończyć samobójstwem. Znam<br />

ciotę, która sama sobie żyletką próbowała uciąć<br />

jądra” (s. 29). Pisarz interpretuje wiele wstydliwych<br />

sytuacji, a przede wszystkim udowadnia,<br />

że homoseksualizm nie może być społecznym<br />

tabu.<br />

Hanna Krall uczy czytelnika ogromnej odpowiedzialności<br />

za słowo, za opowiadanie historii,<br />

za łączenie zdarzeń. Ma poczucie obecności<br />

nieobecnych i żyjących. Pokazuje, że prawdziwą<br />

„lokomotywą” literatury nie jest zmyślenie, lecz<br />

fakty, realne życie i prawda. „W tym, co opisuje<br />

literatura faktu, nie szuka się żadnych związków<br />

przyczynowych, a mnie się wydaje, że to ona<br />

właśnie jest głównym źródłem poznania, że to<br />

w miejscach zetknięć zdarzeń, ludzi,<br />

faktów najwyraźniej przejawia<br />

się – nie chcę używać wielkich słów<br />

- Opatrzność, Bóg, Wielki Scenarzysta”<br />

(s. 57). Pisarka z ogromną<br />

pokorą opisuje cudze życie.<br />

Marek Kondrat próbuje<br />

zinterpretować swoje aktorstwo.<br />

Ale przede wszystkim otwarcie<br />

mówi o swoim statusie majątkowym<br />

i angażach reklamowych. Bez


102 - PORTRET25<br />

fałszu opowiada o propozycjach ról, o ich odrzucaniu i pewnym<br />

szczęściu zawodowym. „Prace w teatrach, role filmowe przyjmowałem<br />

głównie z powodów towarzyskich. Zawsze wdawałem się w<br />

sytuacje, które ktoś mi aranżował, coś sobą gwarantował” (s. 131).<br />

Kondrat to człowiek wrażliwy, wnikliwy obserwator ludzkiego indywiduum.<br />

To także nazwisko, za którym podąża profesjonalizm i<br />

twarz dobrze rozpoznawana w mediach.<br />

Z wywiadu z Marią Janion dowiadujemy się o jej samotności,<br />

o trudzie, jaki musiała włożyć w wykształcenie i utrzymanie<br />

pozycji zawodowej. Porusza wątek „wstydu mówienia”, który - jak<br />

się okazuje - dziewczynki mają nieświadomie zakodowany. Ona<br />

również musiała nauczyć się „mówić głośno”, „mówić, by być słyszaną<br />

przez mężczyzn”. „Głos kobiet w kulturze jest słabo słyszalny.<br />

Kobiety muszą zacząć mówić. Książki takie jak moja (chodzi o<br />

„Kobiety i duch inności” przyp. aut.) mają pomóc kobietom, żeby<br />

zaczęły mówić, ale i mężczyznom, żeby dopuścili je do głosu” (s.<br />

178).<br />

Kolejną samotną bohaterką jest Kazimiera Szczuka. Dzięki<br />

Marii Janion stała się „prawną uczestniczką sfery publicznej” (s.<br />

184). Jednakże atmosfera domu rodzinnego pozostawiła niezatarte<br />

piętno. Konflikty, awantury, niedopasowanie rodziców, nieudane<br />

małżeństwo – te wydarzenia kształtowały jej charakter. Traktowana<br />

jak „debilne dziecko” wymagała od siebie - przede wszystkim - wolności<br />

myśli. Bycie wolną, potrzeba rozwoju, bycie sobą – to elementarne<br />

pragnienia feministki.<br />

Pojawia się też wywiad z Dorotą Nieznalską, która w 1998 roku<br />

zrobiła instalację na temat gwałtu, pt. „Modus operandi”. Skoro<br />

praca miała dotyczyć fizycznego gwałtu na kobietach, autorka odwiedzała<br />

konkretne miejsca wydarzeń, rozmawiała ze zgwałconymi.<br />

„Stworzyłam pięć stalowych stołków, jakby więziennych, które w<br />

miejscu siedziska mają naciągniętą pończochę. Nad każdym wisi<br />

goła żarówka na kablu rzucająca – w ciemności – punktowe światło.<br />

W pończochach umieszczone są głośniki, z których słychać<br />

zeznania kobiet. Głosy są spokojne, żadnej histerii. To prawdziwe<br />

zeznania, które nagrały aktorki, to znaczy poproszone przeze mnie<br />

kobiety” (s. 298). Artystka przekonuje, że trzeba podejmować ważne<br />

tematy, nawet jeśli są bolesne, a prawdy nie można się bać.<br />

Wywiady były robione w różnym czasie, ale mają wątki wspólne:<br />

wyobcowanie, wewnętrzne konflikty rozmówców, sprecyzowane<br />

oczekiwania wobec życia. Bohaterami tych rozmów są ludzie silni,<br />

niezależni, uczciwi emocjonalnie i interesujący w przestrzeni zawodowej.<br />

Być może, tak jak chce autorka zbioru, są niesformatowani,<br />

czyli niezależni, wyraziści i otwarci. To indywidualiści, którzy noszą<br />

na ciele tatuaż metafizyczny, a w duszy ogromne pokłady empatii.<br />

Katarzyna Bielas,<br />

Niesformatowani. Rozmowy,<br />

Wyd. Znak,<br />

Kraków 2007.


PORTRET25 - 103<br />

Beata Biwan<br />

Pozamieniać to<br />

w cukiereczki…<br />

Mian Mian to chińska pisarka, w której dorobku<br />

twórczym znajduje się zbiór opowiadań<br />

„La la la” (1997) oraz powieści „Cukiereczki”<br />

(2000) i „Panda Sex” (2004). Do Polski „Cukiereczki”<br />

dotarły w 2007 roku za pośrednictwem<br />

wydawnictwa W.A.B. (tytuł oryginału to<br />

„Tong”). „Książka ta ucieleśnia tę odrobinę łez,<br />

których nie potrafiłam wypłakać, i tę odrobinę<br />

przerażenia, ukrytą za moimi uśmiechniętymi<br />

oczyma. Powstała, ponieważ pewnego ranka o<br />

wschodzie słońca powiedziałam sobie, że muszę<br />

wchłonąć cały lęk i brud wokół, gdy zaś już<br />

wszystko znajdzie się wewnątrz mnie, pozamieniać<br />

to w cukiereczki. A także dlatego, że jestem<br />

pewna, że zdołacie mnie za to pokochać” (s. 7).<br />

Zacytowałam fragment rozdziału „Od autorki”,<br />

który wydaje mi się bardzo pomocny w omawianiu<br />

„Cukiereczków”. Jest to esencja postawy<br />

szanghajskiej pisarki. Już w tych pierwszych<br />

słowach odnajdujemy jej wrażliwość, która nieodłącznie<br />

kojarzy mi się z wrażliwością dziecięcą.<br />

Oglądamy świat wypełniony seksem, prostytucją,<br />

alkoholizmem, narkotykami, przemocą,<br />

wojnami gangów, AIDS (wszystkim, co czyha<br />

na młodych ludzi w wielkich miastach) oczyma<br />

dziecięcej świadomości, czyli przez pryzmat naiwności<br />

i buntu, słabości i chodzenia po omacku.<br />

Z punktu widzenia dziewczynki potrafiącej<br />

przez młodzieńcze kaprysy znaleźć drogę do<br />

niebezpiecznych zabawek, które uzupełnione<br />

wygodnymi wytłumaczeniami przez długi czas<br />

potrafią się świecić i kusić, niczym niewinne cukiereczki.<br />

Mian Mian pragnie „pozamieniać w cukiereczki”.<br />

Sama wskazuje tylko (lub aż) na obszar<br />

brudu i lęku, ja rozszerzę tę płaszczyznę. Zacznę<br />

jednak od pytania: czym cechują się cukiereczki?<br />

Przede wszystkim tym, że są łatwe<br />

w spożyciu, z przyjemnością po nie sięgamy,<br />

są małe i dla wielu bardzo kuszące. Przynoszą<br />

nam chwilową rozkosz. Bywają bardzo różne,<br />

co sprawia, że mogą wzbudzić nasze zainteresowanie.<br />

Z drugiej zaś strony są zbyt małe, żeby<br />

usatysfakcjonować. Zbyt krótka jest chwila<br />

rozkoszy, którą nam przynoszą. Najczęściej nie<br />

wiemy, co naprawdę się kryje pod kolorowym<br />

papierkami, w które są opakowane. Dają tylko<br />

złudzenie.<br />

Wszystko to, co zostanie przemienione w<br />

cukiereczki, nabierze wszelkich ich cech. Narkotyki,<br />

seks, miłość, doświadczenie, wspomnienia,<br />

ból, lęk, pisanie, książkę, świadomość, egoizm,<br />

poświęcenie, chińską pop-kulturę, nocne życie<br />

Szanghaju – to tylko część rzeczy, które Mian<br />

chciałaby pozamieniać (a których z nazwy nie<br />

wymienia w odautorskim wstępie do książki).<br />

Każdą w odmienny sposób. Wszystko to, co jest<br />

negatywne, ma się zmienić w coś pozytywnego,<br />

przyprawionego nadzieją. Mian zyskała siłę.<br />

Chce ją wykorzystać, a przede wszystkim pragnie<br />

się nią dzielić.<br />

Mian Mian postanowiła przemienić brud i<br />

lęk, który poznała. Jej celem stało się przetworzenie<br />

swojego doświadczenia, żeby móc zrobić<br />

z niego coś, co można przełknąć. Coś, z czym<br />

można żyć. „Cukiereczki” nie są autobiografią,<br />

ale z pewnością są autoterapią. Pod koniec<br />

książki Mian Mian podkreśla, że to nie jest historia<br />

jej życia i dodaje: „[...] moja prawdziwa<br />

historia ma wiele wspólnego z moim dziełem,<br />

ale nie z czytelnikiem” (s. 321). Nazywając coś,<br />

łatwiej to zrozumieć, a tworząc historię Hong<br />

(głównej bohaterki), Mian musiała do wielu<br />

rzeczy się przed samą sobą przyznać, z wielu<br />

wytłumaczyć.<br />

Życie Hong i Mian ma dużo elementów<br />

wspólnych. Historia bohaterki zaczyna się w<br />

momencie rzucenia przez nią szkoły i ucieczki<br />

do Shenzhen. Jest to już pierwszy wspólny<br />

punkt. Mian również nie ukończyła szkoły<br />

średniej i wyjechała w celach zarobkowych na<br />

południe Chin. Tam obydwie zaczęły swoją<br />

przygodę z narkotykami, która przysporzyła im


104 - PORTRET25<br />

wielu bolesnych doświadczeń. Szybko okazało<br />

się, że droga, z początku niewinnie wyglądającymi<br />

narkotykami, swoistymi cukiereczkami,<br />

zawsze kończy się w ten sam sposób – upadkiem.<br />

Zarówno autorka, jak i Hong trafiają na<br />

odwyk 1 . Bohaterka również zaczyna pisać. A<br />

słowa pierwszej powieści Mian: „Zapisałam<br />

fragment historii Saininga i mojej, ponieważ<br />

czułam taki przymus. Pisanie na stałe zagościło<br />

w moim życiu: było to zalecenie lekarza.<br />

[...] Blask roziskrzonego nieba pada na moje<br />

zdruzgotanie, na moje modlitwy. Mówię sobie:<br />

«Możesz być nagą pisarką»” – zbliżony jest do<br />

wstępnych słów autorki „Cukiereczków”.<br />

Zestawienie Hong i Mian nie jest próbą<br />

utożsamienia ich ze sobą. Mian stworzyła swą<br />

historię, używając kilku elementów swej biografii.<br />

Świadomość tego powinna dodać kolejną<br />

płaszczyznę odczytania książki, a nie ją ograniczyć.<br />

Pisząc o życiu Hong, nie można pominąć<br />

tego, co było dla niej najważniejsze, czyli związku<br />

z Sainingą. Poznaje go po przyjeździe do<br />

Shenzhen. Zafascynowana przystojnym muzykiem,<br />

szybko jest gotowa zrobić dla niego<br />

wszystko. I to właśnie Saininga jako pierwszy<br />

uzależnia się od heroiny. Po wspólnej długotrwałej<br />

szarpaninie, mającej na celu zwalczenie<br />

problemu, Saining po raz pierwszy (i nie<br />

ostatni) zostawia Hong. Zrozpaczona, samotna<br />

Hong niezwłocznie ucieka w narkotyki. Rozpoczyna<br />

się okres wspominania, użalania się<br />

nad sobą oraz rozmyślania o miłości.<br />

Owe przemyślenia najczęściej mają charakter<br />

słodki i naiwny. „Róże mają kolce, podobnie<br />

jak miłość. Opadające jeden po drugim płatki<br />

róży przywodzą na myśl łzy młodej wdowy” –<br />

oto przykład. Jest to kolejny moment, w którym<br />

Mian Mian pokazuje swoją zdolność „przemieniania<br />

w cukiereczki” i utrzymywania książki w<br />

takiej konwencji.<br />

Autorka nie przekształca swojego doświadczenia<br />

w powieść, żeby pomóc tylko samej<br />

sobie. Odczuwa misję. Wierzy w siłę, jaką ma<br />

jej twórczość. Chce coś zmienić. Chce wpłynąć<br />

na to, żeby pop-kultura w Chinach była<br />

bardziej kolorowa. Marzy o przemienieniu jej<br />

w cukiereczki. Celem pisarki jest działanie na<br />

wielu płaszczyznach. Chce podzielić się wiedzą<br />

zdobytą przy zmaganiu się z problemami, które<br />

dotykają niezliczoną liczbę młodych ludzi w<br />

takich miastach jak Szanghaj. Mian to osoba<br />

popularna, nie tylko przez swą twórczość, ale<br />

1<br />

Patrz M. Mackey, Banned in China for sex, drugs,<br />

disaffection, [w:] „Asia Times Online”, kwiecień<br />

2004, artykuł zamieszczony na: http://www.atimes.<br />

com/atimes/China/FD29Ad01.html, data odwiedzin<br />

13.09.07.<br />

również przez organizację imprez tanecznych,<br />

którą zajmuje się na co dzień (jest to kolejny<br />

wspólny punkt życia autorki i jej bohaterki). Ma<br />

kontakt z młodymi ludźmi, może mieć na nich<br />

wpływ.<br />

Jednak czy „Cukiereczki” mogą być przekonujące<br />

dla młodego człowieka, prowadzącego<br />

żywot w nocnych klubach, żyjącego od jednej<br />

działki do drugiej? Czy nie okażą się owe cukiereczki<br />

zbyt słodkie? Jest to bardzo prawdopodobne.<br />

Owszem, książka nasycona jest<br />

bezpośrednimi, dosadnymi opisami seksu, prostytucji,<br />

obcowania z narkotykami itd. Przewagę<br />

jednak zyskują, często naiwne, opisy przeżyć<br />

wewnętrznych. Stworzenie takiej historii ma<br />

swoje uzasadnienie. Jest to kolejna konsekwencja<br />

potrzeby zmieniania świata przez autorkę.<br />

Mian chce dać nadzieję ludziom z podobnymi<br />

problemami. Pokazuje osoby, które odnalazły<br />

sposób na przemienianie tego brudu i lęku, który<br />

był wokół nich. Podstawą jest odnalezienie<br />

jakiegoś celu. Ukochany Hong otwiera sklep<br />

z płytami i książkami. Dla Hong czymś takim<br />

jest pisanie i organizowanie imprez tanecznych.<br />

„Zaczęłam planować imprezy taneczne<br />

na wielką skalę. Chciałabym zobaczyć tysiąc<br />

samotnych nieznajomych, tańczących radośnie<br />

na mojej imprezie. Wydaje mi się to znacznie<br />

bardziej realne niż pisanie, ponieważ uważam,<br />

że Chińczycy potrzebują tańca – potrzebują<br />

otworzyć swoje ciała. Chcę porwać wszystkich<br />

do tańca, a jeśli nie będą chcieli tańczyć, nakłonię<br />

ich do tego podstępem” (s. 304). Oczywiście,<br />

„Cukiereczki” nie mają happy endu. Możemy w<br />

nich odnaleźć nadzieję – a w takich historiach<br />

to naprawdę dużo. Pisarka pokazuje, że my sami<br />

nadajemy swojemu życiu sens i również sami go<br />

odbieramy.<br />

Mian Mian daję wiarę. Trudno jest jej się<br />

doszukać w książce „My, dzieci z dworca ZOO”,<br />

z którą „Cukiereczki” są często zestawiane. Oto<br />

wypowiedź jednej z postaci książki Christiane<br />

F.: „Po raz pierwszy władowałam sobie, jak<br />

miałam 13 lat. Puszczanie się z facetami dalej<br />

jest dla mnie obrzydliwe, ale to jedyna droga dla<br />

dziewczyny, żeby zarobić forsę na towar. Żeby<br />

przestać, trzeba wiedzieć, po co. A ja tego nie<br />

wiem”. Hong i Saining wiedzieli, po co, to dało<br />

im szansę. Taka jest zasadnicza różnica między<br />

owymi książkami, ale nie najważniejsza.<br />

Przede wszystkim „Cukiereczki” są powieścią,<br />

nie zmienia tego duży zbiór faktów z biografii<br />

Mian. „My, dzieci z dworca ZOO” to utwór autobiograficzny,<br />

spisana z zapisu magnetofonowego<br />

relacja piętnastoletniej narkomanki. Są to<br />

dwie odmienne płaszczyzny, dlatego trzeba być<br />

bardzo ostrożnym w porównywaniu obydwu<br />

utworów. Co nie zmienia faktu, że polskiemu<br />

(i, jak sądzę, nie tylko) czytelnikowi w trakcie


PORTRET25 - 105<br />

czytania „Cukiereczków” utwór Christiane F.<br />

nasuwa się na myśl niemal automatycznie.<br />

Co jeszcze powinno lub nie powinno<br />

przyjść czytelnikowi do głowy w trakcie czytania?<br />

A może inaczej, jaka jest moim zdaniem<br />

dobra recepta na udaną (satysfakcjonującą) lekturę<br />

książki? Pisałam już o wrażliwości Hong.<br />

Jeżeli rozpoczniemy czytanie, zakładając, że<br />

książka jest pisana przez pryzmat dziecięcej<br />

świadomości, wtedy książka może się obronić.<br />

Jeśli będziemy próbowali odnaleźć w niej dojrzałe<br />

przemyślenia, trochę się zawiedziemy. Ale<br />

od takiej książki jak „Cukiereczki” nie możemy<br />

oczekiwać wprowadzania nas w stan pobudzenia<br />

intelektualnego. Opisy brudnej rzeczywistości<br />

nocnego życia w wielkich miastach pojawiające<br />

się na przemian z ckliwymi rozważaniami<br />

stają się autentyczne. Musimy pamiętać, że<br />

mamy konfrontować się ze świadomością wrażliwej<br />

dziewczyny, która od 17 roku życia miała<br />

styczność tylko z narkotykami i ludźmi, którzy<br />

nie tylko zmarnowali sobie najpiękniejsze lata,<br />

jak i niejednokrotnie całe życie. Dodatkowe<br />

wytłumaczenie przynosi sama Hong: „Mam<br />

wielkie wzięcie, ale bynajmniej nie z powodów<br />

literackich. Ja tylko napisałam o dzieciakach<br />

z socjalistycznego kraju, które brały mnóstwo<br />

narkotyków [...]. Nasze idiotyczne doznania po<br />

narkotykach były całkowicie zdeterminowane<br />

przez naszą edukację. Nasze umysły były puste,<br />

a narkotyki nie potrafiły dać nam wyobraźni.<br />

Nie potrafiliśmy odczuwać przyjemności, więc<br />

uzyskaliśmy tylko zbiorowe unicestwienie nas<br />

samych” (s. 304). Jest to dość surowy wniosek,<br />

ale niezmiernie znaczący, ponieważ daje świadectwo<br />

przemiany świadomości, której atutem<br />

staje się dystans.<br />

Powyższy fragment „Cukiereczków” wprowadza<br />

bardzo ważny aspekt powieści: kwestię<br />

specyfiki życia w Chinach, jego egzotyki w<br />

oczach Europejczyka. Z jednej strony nocne<br />

życie w Szanghaju czy Pekinie można porównać<br />

z każdym innym wielkim miastem i uznać,<br />

że wszędzie dzieje się to samo. Z drugiej strony,<br />

nie możemy zapominać, że jest to kraj, w<br />

którym panuje ustrój przynoszący liczne ograniczenia.<br />

Najważniejszym ograniczeniem dla<br />

omawianej książki, którego nie można ominąć,<br />

jest zakaz jej rozpowszechniania cztery miesiące<br />

po publikacji. Powody oczywiste: problemy<br />

ukazywane w powieści oficjalnie w Chinach po<br />

prostu „nie istnieją”. Nie ma tego złego, co by na<br />

dobre nie wyszło. Wszystko, co zakazane, staje<br />

się jeszcze bardziej pociągające.<br />

Jednak nie czujemy egzotyki Chin na każdej<br />

stronie książki. Wręcz przeciwnie, odczuwamy<br />

ją dopiero, gdy następuje bezpośrednie nawiązanie<br />

do okoliczności życia w totalitarnym<br />

kraju. Jedno z nich przytoczyłam. Inne, jakże<br />

znaczące, to miejsce urodzenia Saininga, czyli<br />

„obóz reedukacji przez pracę”, gdzie poznali<br />

się jego rodzice, osadzeni tam z racji uznania<br />

ich przez władze za „artystów – przestępców<br />

politycznych” (s. 41). Zdecydowaną większość<br />

książki moglibyśmy czytać jako historię seksu,<br />

narkotyków i rock ‘n’ rolla, dziejącą się w jakimkolwiek<br />

miejscu świata, do którego dotarła kultura<br />

Zachodu.<br />

Historia Hong rozpoczyna się w roku 1989,<br />

czyli w okresie poważnych zmian w chińskiej<br />

historii, zwłaszcza jeśli chodzi o okres dziesięciu<br />

lat reform (1989-1999). Jest to czas niespokojny<br />

dla Chin. Jednak dla samej Hong owe<br />

zmiany są odczuwane przede wszystkim poprzez<br />

zwiększenie wpływów kultury zachodniej.<br />

Kultura masowa Zachodu ze wszystkim swoimi<br />

mankamentami, do których przede wszystkim<br />

należą narkotyki i wszystkie wiążące się z nimi<br />

konsekwencje, szybko zaczęła rozkwitać w Chinach.<br />

Wśród twórców, do których odwołują się<br />

bohaterowie, jest tylko kilka chińskich nazwisk,<br />

prym wiodą postaci z masowej kultury undergroundowej<br />

Zachodu, czyli takie osoby jak Jim<br />

Morrison czy Kurt Cobain.<br />

Popkultura Zachodu łatwo staje się podobna<br />

do cukiereczków. Może dać tylko chwilową<br />

rozkosz. Wtedy jest powierzchowna i bez<br />

długotrwałej wartości. Zapewne dla kogoś, dla<br />

kogo ta kultura jest bardziej odległa i egzotyczna,<br />

a taka z pewnością jest dla pisarki z Szanghaju,<br />

wyżej opisywane rozumienie jest bardzo<br />

prawdopodobne. Dowodem na to wydaje się<br />

być utwór Mian. Jest napisany w konwencji<br />

słodkości i powierzchowności. Autorka zabiera<br />

z kultury masowej Zachodu to, co się świeci,<br />

gdyż uznaje to za symbol zachodniego świata.<br />

Jednak jest ryzyko, że w efekcie tego powstanie<br />

ckliwy romans, mający w tle zmagania z seksem,<br />

narkotykami i rock ‘n’ rollem.<br />

Odczytywanie „Cukiereczków” ze świadomością<br />

odmienności obydwu kultur wydaje<br />

się ciekawe. Można szukać wielu sposobów na<br />

lekturę, która przyniesie nam satysfakcję. Szkoda,<br />

że jest to konieczne, aby być zadowolonym<br />

z lektury. Mian Mian bez wątpienia doskonale<br />

przemienia w cukiereczki. Jednak nie podzielę<br />

jej pewności, że wszyscy zdołamy ją za to pokochać.<br />

Mian Mian,<br />

Cukiereczki,<br />

przeł. Katarzyna Kulpa,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


106 - PORTRET25<br />

Joanna Szydłowska<br />

Europa pod<br />

specjalnym nadzorem<br />

Kiedy w 1966 r. czechosłowacka komedia<br />

ze scenariuszem Bohumiła Hrabala i Jiŕi<br />

Menzla „Pociągi pod specjalnym nadzorem”<br />

trafiła do kin, inny Jurij – tym razem Andruchowycz<br />

– był zaledwie sześcioletnim młodym<br />

człowiekiem i – jeśli wierzyć przekazom literackim<br />

– z niewytłumaczalną determinacją obserwował<br />

ruch pociągów, nie na filmowej stacji<br />

Konsomlaty wprawdzie, ale w rodzinnym Iwano-Frankowsku.<br />

Miłość do pociągów została<br />

Andruchowyczowi już na stałe, czego dowodzi<br />

nie tylko oś fabularna wielu jego tekstów, ale i<br />

wdzięczny rys lokomotywy na okładce ostatniej<br />

jego publikacji.<br />

Pociąg jest metaforą fizykalnego przemieszczania<br />

się w przestrzeni, ale i wehikułem, który<br />

umożliwia podróż przez czas (dziedzictwo<br />

kulturowe, tradycję, język). Unieruchamiając<br />

podróżnego w izolowanej przestrzeni wagonu,<br />

pociąg wtłacza peregrynatora w czasoprzestrzeń<br />

„między”, pozwala dryfować „ponad”.<br />

(Nie)komfortowa sytuacja uwalnia człowieka<br />

od naturalnej poniekąd więzi z miejscem, czyni<br />

obcym przesuwającym się krajobrazom, okrutnie<br />

obojętnym dla sylwetek za oknem. Jednocześnie<br />

buduje nową wrażliwość, wyposaża w<br />

zaskakujący kontekst, bogaci.<br />

Wojaże autora „Moscoviady” – te geograficzne<br />

i te intelektualne – są wyraźnie ukierunkowane.<br />

W sensie geopolitycznym oscylują<br />

wokół – jak sam mówi – „miłosnego trójkąta<br />

Ukraina – Europa – Rosja”. Andruchowycza fascynuje<br />

fenomen Mitteleuropy. W tym sensie autor<br />

uzurpuje sobie prawo dopisania następnych<br />

rozdziałów traktatów intelektualnych wielkich<br />

poprzedników – Miłosza czy Kundery. Ambicje<br />

redefinicyjne biorą swe źródło w dojmującym<br />

poczuciu zmiany historycznej, socjokulturowej,<br />

ekonomicznej, które determinują zastosowanie<br />

nowych sposobów konceptualizacji zjawiska z<br />

priorytetem dla wrażliwości postmodernistycznej<br />

Różni.<br />

Jedną z najbardziej inspirujących refleksji<br />

Andruchowycza jest teza, iż Europa to obecnie doświadczenie<br />

nierozpoznawalne. To kontynent w stanie<br />

transformacji, dryfujący w stronę niewiadomego.<br />

Rozmywają się znaki spacjalne Europy, labilne są też<br />

jej granice. Sama w sobie jest raczej punktem wyjścia,<br />

potencją definiowanych po Ingardenowsku „miejsc<br />

niedookreślenia”, a nie strukturą constans, której spodziewać<br />

by się można po dostojeństwie metafory Starego<br />

Kontynentu. „Europa to taka geograficzna ameba,<br />

która nieustannie zmienia kontury [...] Byłoby wprost<br />

grzechem, gdybyśmy nie skorzystali z tej «bezgraniczności».<br />

Do tego przypada nam wyjątkowo zaszczytna<br />

misja – udowodnić Europie, że jest znacznie większa<br />

niż sama sądzi” (s. 15).<br />

Jurij Andruchowycz nie przestaje zdumiewać się<br />

dynamiką trwającego wciąż i rozgrywanego na różnych<br />

planach kawałkowania i dzielenia substancji Europy.<br />

W tym kontekście niezapomniane są rozliczne sceny<br />

na lotniskach, dworcach, przejściach granicznych ilustrujące<br />

istnienie dziwacznych klas i podklas, które acz<br />

nie funkcjonujące w oficjalnym dyskursie publicznym,<br />

to są świetnie wyczuwalne w uzusie językowym. Andruchowycz<br />

inteligentnie żongluje nacechowanymi<br />

semantycznie wyrażeniami. Z manierą dewianta pisze:<br />

„obywatel Niedo-Europy”, „prawdziwy Europejczyk”,<br />

„Europa i Coś Innego”, każąc odbiorcy podjąć rzucaną<br />

rękawicę.<br />

Ten Ukrainiec, Europejczyk, „zdeklarowany okcydentalista”<br />

i człowiek wolny z przekonania z przerażeniem<br />

przyjmuje wszechobecność i wszechpotęgę<br />

struktur opresyjnych: policji, celników, strażników,<br />

ci podobnie jak perfekcyjnie zorganizowane struktury<br />

biurokratyczne Brukseli, klasyfikują, segregują<br />

– wznoszą mury w imię jedności. W jednym z najbardziej<br />

inspirujących esejów „Z nienapisanej książki<br />

«Granice Europy»” (vide pomysł fabularyzacyjny<br />

Kapuścińskiego z „Wojny futbolowej”) otrzymujemy<br />

przejmująco sugestywny zapis doświadczania granicy.<br />

Jest konstytutywny limes i pokusa jego przekroczenia;<br />

jest klaustrofobia zamknięcia i marzenia o otwartości.<br />

„Ale ta bliskość niewidzialnej linii, ta granica, której


PORTRET25 - 107<br />

przekroczenie było absolutnie niemożliwe [...] i ta<br />

na wpół rozmyta w gorącym, rozchwianym powietrzu<br />

niepewna perspektywa tworzyły szczególny<br />

efekt osiągalności nieosiągalnego. Czy może odwrotnie<br />

– nieosiągalności osiągalnego? Chyba właśnie<br />

od tamtej pory wiem, po co w ogóle istnieją<br />

granice” (s. 18).<br />

Pisanie Andruchowycza jest pisaniem lokalnym,<br />

konkretnie zakorzenionym, naturalnie wyrastającym<br />

z biografii i dalekim od koniunkturalności<br />

mody literackiej. Lokalność jest tu punktem wyjścia<br />

dla refleksji uniwersalizującej o aspiracjach komparatystycznych.<br />

Same teksty, jak na eseistyczną formę<br />

przystało, są czymś w rodzaju dziennika intelektualnego<br />

autora: spójne kompozycyjnie i merytorycznie,<br />

czasami finezyjnie spuentowane („Oksana, ich<br />

liebe dich”).<br />

Szczególnie atrakcyjna poznawczo jest sfera<br />

namysłu nad miejscem rodzinnej Ukrainy w przestrzeni<br />

geopolityki i kultury transformującej się<br />

Europy. Soczysta, obrazowa proza Andruchowycza<br />

kreuje fascynujące obrazy obyczajowości tej części<br />

świata: wraz z siermiężnością życia, cichą pokorą<br />

pozbawionych elektryczności miast, lichym stanem<br />

dróg, szaleństwem pijanych nocy, niegustownym<br />

strojem kobiet, zapachem wódki i czosnku, wszechobecną<br />

pauperyzacją. „Przepaść dzieląca nas od nich<br />

zaczyna wydawać się nie do przebycia, wrażenie,<br />

że beznadziejnie utknęliśmy na zabitym dechami<br />

końcu świata – niezbywalne, a europejska retoryka<br />

najwyższych władz zdaje się z kolei znakomitym<br />

przykładem czarnego humoru. Trzeba się wreszcie<br />

odprężyć i zacząć czerpać przyjemność z tego,<br />

co mamy i co jest niezmienne, to znaczy również z<br />

warstw brudu w wagonie i kiełbasowatości ludzi, i<br />

smrodu, i ślamazarności. Trzeba kochać tę rzeczywistość<br />

– jest wyjątkowa” (s. 86-87).<br />

Ale ten stereotyp zostaje przekroczony. Jeśli<br />

tak by nie było, narracja Andruchowycza skazałaby<br />

się na programową niekonkluzywność obserwacji<br />

reporterskiej. Tymczasem autor „Ostatniego terytorium”<br />

odważnie artykułuje swoje ambiwalentne<br />

emocje wobec Ukrainy. To alternacja miłości i<br />

nienawiści; wstydu i dumy. Andruchowycz słusznie<br />

poszukując miejsca Ukrainy w przestrzeni relacji<br />

między Zachodem a imperium rosyjskim, dokumentuje<br />

i analizuje ciężar postkolonialnego bagażu<br />

i równe wielki balast raczkującej demokracji. Z troską<br />

rejestruje nastroje społeczne oscylujące między<br />

zajadłym antyimperializmem a niewytłumaczalną i<br />

nieodwzajemnioną miłością do Rosji; między rusofobią<br />

a rusofilstwem. Rozumie, że proces wyzwalania<br />

się z paradygmatu moralności wasala rozpisany<br />

jest na długie lata.<br />

Wiele z tych konkluzji jest polskiemu odbiorcy<br />

zaskakująco bliskich. Nolens volens przynależymy<br />

do wspólnoty postkomunistycznej braci. Etnostereotypy,<br />

w wersji auto- i heterostereotypów, są<br />

rozpisane u Andruchowycza w kształt imponującej<br />

partytury. Wojny toczą się na różnych<br />

poziomach: w świadomości reprezentantów<br />

etnosu ukraińskiego, rosyjskiego i polskiego. W<br />

tym sensie trudna do przecenienia jest lekcja<br />

Andruchowycza, który pokazuje nam Ukrainę<br />

różną od tej konsekwentnie standaryzowanej w<br />

polskich mediach przez ducha Pomarańczowej<br />

Rewolucji. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie,<br />

że nad Wisłą często traktuje się Ukrainę<br />

paternalistycznie, jak młodszą siostrę, która<br />

skazana jest na cierpliwe oczekiwanie momentu<br />

dojrzewania. W narracji Andruchowycza kompromitacji<br />

podlega tak sztuczna fraternizacja,<br />

jak i retoryka besserwiserów.<br />

Jurij Andruchowycz,<br />

Diabeł tkwi w serze,<br />

przekł. Katarzyna Kotyńska,<br />

Ola Hnatiuk, Renata Rusnak,<br />

Wyd. Czarne, Wołowiec 2007.


108 - PORTRET25<br />

Bernadetta Darska<br />

Lament życia<br />

zanurzonego w śmierci<br />

Najnowszy tom poezji Tamary Bołdak-<br />

Janowskiej to tom szczególny z kilku powodów.<br />

Zatytułowany „Roz-działy” jest faktycznie<br />

dokonaniem pewnego cięcia literackiego,<br />

wyznaczeniem symbolicznej cezury czasowej,<br />

wskazującej wyraźnie na okres „przed” i „po”.<br />

Po pierwsze, Bołdak-Janowska tomem tym żegna<br />

się z poezją. Mamy więc do czynienia z poetyckim<br />

pożegnaniem, manifestem nawet, który<br />

przeradza się w testament. Na okładce czytamy<br />

deklarację pisarki: „Książką tą żegnam się z poezją.<br />

Dziś poezję zastąpiło »robienie« wierszy<br />

na masową skalę, niebawem pewnie znów coś<br />

innego zastąpi ten proceder – ale to już nie moje<br />

zmartwienie”. Po drugie, autorka „Opowiadań<br />

naiwnych” żegna się „Roz-działami” z przedwcześnie<br />

zmarłą córką, Marceliną. Można by w<br />

tym miejscu powiedzieć, że kontynuuje literacką<br />

tradycję trenów, znaną chociażby za sprawą<br />

Jana Kochanowskiego żegnającego się z Urszulką<br />

lub wierszy Władysława Broniewskiego<br />

poświęconych córce, Ance. Córka – jako postać<br />

autentyczna i kreacja literacka – jest dla Bołdak<br />

-Janowskiej nie tylko opłakiwanym dzieckiem,<br />

ale też przyjacielem, partnerem rozmów o świecie<br />

i kimś, kto pozwala upewnić się we własnym<br />

istnieniu. Po trzecie wreszcie, pisarka wraca do<br />

miejsc rodzinnych, do wymarłych Narejek, i w<br />

przejmujący sposób opisuje zderzenie świata,<br />

który żyje, ze światem, który obumiera lub już<br />

umarł. Martwe wioski przy granicy z Białorusią<br />

nie po raz pierwszy pojawiają się jako temat<br />

twórczości Bołdak-Janowskiej. Znajdziemy je<br />

chociażby w tomie „Jeśli poezja jest bezsilna”,<br />

gdzie w jednym z wierszy autorka pisze: „Tu już<br />

nie jeżdżą pociągi. / Umarłe szyny mają kolor<br />

złoty”. Opuszczone miejsca zdają się jedynie<br />

pogłębiać samotność człowieka. Autorka poświęca<br />

temu tematowi całą trzecią część tomu.<br />

Po czwarte, można by tytułowe „Roz-działy”<br />

potraktować jako przydzielone każdemu porcje<br />

cierpienia, przy czym – co ważne – los daruje<br />

je nie tylko człowiekowi, ale też miejscom i<br />

rzeczom. Roz-dzielić sprawiedliwie znaczyłoby<br />

więc naznaczyć bólem, rozdrapać ledwo zagojoną<br />

ranę pamięci, by krwawiła za sprawą współistnienia<br />

żywych z umarłymi, pamiętanych z<br />

zapomnianymi, kochanych z obojętnymi.<br />

Tom poezji Bołdak-Janowskiej, podzielony<br />

na cztery części, zdaje się zmierzać od ciszy do<br />

krzyku, który ciszę rozbija; od porządku pogodzenia<br />

się, spokoju do chaosu i rozpaczy, której<br />

nie da się zdyscyplinować rozsądkiem. Bołdak-<br />

Janowska wyraźnie też buduje poetycką narrację<br />

od ogółu do konkretu. W przypadku autorki<br />

„Opowiadań naiwnych” zderzenie konkretności<br />

z ogólnością odbywa się nie na zasadzie przeciwstawienia,<br />

ale odsłonięcia pozorów takiego<br />

zderzenia. Bołdak-Janowska zdaje się mówić,<br />

że dramat jednostki jest zawsze po części dramatem<br />

ludzkości, że niepowtarzalność miesza<br />

się tu z uniwersalnością, że opuszczona wieś, to<br />

nie tylko przygnębiająca przestrzeń, ale pamięć<br />

o przeżyciach tych, którzy kiedyś tu mieszkali;<br />

że bezimienni, anonimowi kiedyś się nazywali,<br />

byli rozpoznawani. Dzięki takiemu podejściu<br />

pisarka pokazuje niejednoznaczność rzeczywistości<br />

oraz krzywdzący wydźwięk łatwych i<br />

prostych klasyfikacji.<br />

Część pierwsza tomu Bołdak-Janowskiej<br />

zatytułowana jest „Cisza”. Pisarka konsekwentnie<br />

zainteresowana jest tym, w jaki sposób kobiecość<br />

funkcjonuje w kulturze i przez kulturę<br />

jest wykorzystywana. Jednocześnie w pierwszym<br />

rozdziale interesuje ją przestrzeń jako<br />

zapis lub odtworzenie stanów ducha człowieka.<br />

Autorka „Szmatek-notatek” momentami zdaje<br />

się być zaangażowana społecznie. Dostrzega<br />

upadek, upokorzenie i fałsz, które coraz częściej


PORTRET25 - 109<br />

są udziałem człowieka. Pisze np. o „używanej”<br />

wolności („Wolność”, s. 17), o hałasie kłamstwa,<br />

który „stał się potężniejszy od literatury pozadzieranej”<br />

(„Szlifierki”, s. 17), zestawia ze sobą<br />

myszy i ludzi, którzy walczą o okruchy chleba<br />

(„Podstawa”, s. 16). Przytłaczający wydaje się jej<br />

materializm życia, prozaiczność, która wyparła<br />

ideę – w wierszu „Pytanie Pani Zet o minimalizowanie”<br />

czytamy:<br />

„Za każdym razem,<br />

kiedy pomyślę, że do życia<br />

wystarczy mi jedzenie i dach,<br />

chcę się walnąć w mordę z krzykiem:<br />

kobieto, co ty mówisz!” (s. 17-18).<br />

Bołdak-Janowską interesuje także forma<br />

kobiecości, maski i stroje, które kształtują model<br />

idealnej kobiety. Porównuje żeńskość do<br />

bycia cebulą. Prawda o kobiecie jest głęboko<br />

ukryta, przed innymi odsłania ona jedynie kolejne<br />

cebulowe warstwy. Jej funkcjonowanie jest<br />

definiowane przez nieobecność, przez nagość,<br />

prywatność, intymność. Bołdak-Janowska w<br />

wierszu „Obecność” pisze:<br />

„Lubią, gdy ona jest tym,<br />

co można zdejmować.<br />

Płoszyć. Aż wypłoszą cebulę z cebuli”<br />

(s. 19).<br />

I dalej – gdzie sprzeczności tkwiące w kobiecie<br />

są ciągle przez pisarkę eksponowane:<br />

„Rozkochuje, łamie. Słodka, gorzka,<br />

zawsze jest.<br />

W nadmiarze. Na zapas. Upodobana<br />

i uporządkowana<br />

jak weki w spiżarni” (s. 19).<br />

Bołdak-Janowska przygląda się także<br />

ograniczeniom języka. Nie tylko zadaje pytanie,<br />

na ile jesteśmy w stanie wyrazić to, co chcemy,<br />

ale też jak bardzo nasz zasób słów wpływa na<br />

komunikat. Dostrzega, że język jest źródłem<br />

przemocy i służy do odprawiania rytuałów<br />

władzy. W poetyckim manifeście zatytułowanym<br />

znacząco „Nieudana rozmowa z Tamarą<br />

Literaturą” oskarża literaturę o sprzedajność, o<br />

nazbyt łatwe pogodzenie się z tym, że książka<br />

stała się towarem. Bołdak-Janowska wyraźnie<br />

opowiada się po stronie tekstu, który nie jest<br />

tylko rozrywką, ale mówi coś ważnego o człowieku.<br />

Rozpaczliwie oskarża i wyrzeka się tej<br />

literatury, która zdradziła:<br />

„[...] I książki są książkami władzy.<br />

I literatura jest zgrywaniem pana,<br />

i wyciekła na autostrady,<br />

i pędzi jak głupia, i ja już jej nie chcę.<br />

Jetzt ist Auschwitz überall“ (s. 22).<br />

Część trzecia, zatytułowana „OOOEEELA-<br />

AA“, intryguje swoją konstrukcją. Autorka<br />

rozpisuje kolejne teksty poetyckie na litery alfabetu,<br />

próbując zbudować historię zamkniętą,<br />

opowieść, gdzie odtworzeniu ulegają prywatne<br />

dramaty, ale też tragedie wieku XX. Nie dziwi<br />

więc w takim kontekście przywołanie obozów<br />

koncentracyjnych. Część trzecia zamienia się<br />

w głos na temat świata, który powoli zapomina<br />

o Auschwitz; świata, dla którego upodlenie<br />

człowieka podczas II wojny światowej staje się<br />

pustym znaczeniowo faktem historycznym.<br />

Bołdak-Janowska upomina się o pamięć. Staje<br />

po stronie prywatnego doświadczenia, brutalnie<br />

wtłoczonego w tryby historii. Przejmująco<br />

brzmią fragmenty, gdzie ów apel i lęk przed zapomnieniem<br />

wyraża się w zawołaniu: „Proszę,<br />

wynieś z mojej śmierci / pamięć obozu, prosiła”<br />

(s. 44); „Proszę, zapamiętaj moją pamięć” (s. 44);<br />

„Proszę, zrób mi jeszcze trochę naszyjników /<br />

z poplątanych kamieni matki” (s. 45). Bołdak<br />

-Janowska przytacza tutaj autentyczną historię<br />

o kobiecie, która poprosiła ją o wykonanie<br />

biżuterii z kamieni, które zostały jej z obozu.<br />

Niemcy ograbiali więźniarki ze złota, wydłubane<br />

kamienie uznając za bezwartościowe - pisarka<br />

opowiadała tę historię podczas spotkania<br />

promującego książkę, któremu towarzyszła<br />

wystawa biżuterii wykonanej własnoręcznie<br />

przez Tamarę Bołdak-Janowską. Życie i śmierć<br />

zataczają jednak koło. To, co umarło, ulega<br />

ożywieniu, to zaś, co przetrwało, oddaje hołd<br />

martwemu. Pamięć o kobiecie zostaje wskrzeszona<br />

dzięki odtworzeniu na nowo jej biżuterii.<br />

Autorka „Opowiadań naiwnych” odsłania odmienny<br />

sposób wykorzystywania kamieni przez<br />

obie płcie: kobiety noszą kamienie dla ozdoby,<br />

mężczyźni rzucają kamieniami w innych ludzi.<br />

W alfabecie stanowiącym prywatną historię XX<br />

wieku przeczytamy:<br />

„Ponawlekaj, proszę, od nowa<br />

kamienie mojej matki,<br />

bez zakalca, lekkie niech będą, ze<br />

współczesnym pomysłem,<br />

niech w nich będzie twoje nazwisko,<br />

z myślnikiem.<br />

Moją matką okręcę sobie szyję.<br />

Zrobi się ciepło po chwili.<br />

W kojącym szeregu” (s. 47).


110 - PORTRET25<br />

Dzięki biżuterii powstałej w nowym, wolnym<br />

świecie zachowana zostaje ciągłość kobiecych<br />

losów. Oto kobieta pomaga kobiecie,<br />

obie łączą swoje siły, by zachować pamięć o<br />

jeszcze innej kobiecie. W ten samoodtwarzający<br />

rytm utrwalania wpisuje się część ostatnia,<br />

najbardziej osobista i trudna, bo poświęcona<br />

zmarłej córce autorki. „Białe requiem” to żal<br />

nad śmiercią niepotrzebną, śmiercią wbrew naturalnemu<br />

porządkowi, wreszcie śmiercią, która<br />

ciągle przypomina o życiu. Wspominanie córki<br />

zamienia się w próbę własnego przetrwania.<br />

Odejście Marceli burzy ustalony porządek, który<br />

teraz trzeba odbudować w samotności. Jedenaste<br />

piętro, na którym mieszka autorka, staje<br />

się rodzajem zamkniętej celi, w której blisko jest<br />

śmierć, a daleko życie:<br />

„To ja, twoja matka, matka wieżowiec<br />

spod gołębia<br />

jedenastu wciśniętych pięter,<br />

jedenastu wyjętych szuflad,<br />

matka, która się nie poznaje”.<br />

(„Jedenaście”, s. 50).<br />

Życie bez Marceli to także nazywanie świata<br />

od nowa. Wszystkie słowa straciły swoje znaczenie.<br />

Konieczne okazuje się stworzenie języka<br />

od początku. Pisarka musi przełamać własną<br />

niemoc, zacząć mówić – to pierwszy krok w<br />

stronę życia. Jak jednak wypowiadać jakiekolwiek<br />

słowa, gdy każde jest skażone śmiercią?<br />

Jak opowiadać, gdy odczuwa się tylko postępującą<br />

niemoc, bezradność, ograniczenie? W<br />

wierszu „Eroica” czytamy:<br />

„Córka nie żyje. Następne słowa<br />

stawiają opór,<br />

przez to, że nie istnieje słowo,<br />

które wskrzesza” (s. 51).<br />

Towarzyszymy poetce w intymnej próbie<br />

zrozumienia córki, która odeszła. Jej ból<br />

zaczyna pochłaniać czytelnika. Widać krew:<br />

„Tuż przy sztuce zmyłeś wiadrem kranówy /<br />

jej nową jednoramienną czerwoną pelerynkę, /<br />

kwadrans po tym, jak ją z niej zabrano” (s. 52).<br />

Słychać spadające ciało: „Moje Spada Wciąż<br />

We Mnie, rozrywa, milczę w kawałkach, / i natychmiast<br />

podskakuje jakiś przedmiot na stole”<br />

(s. 57). Matka, która urodziła, fizycznie odczuwa<br />

umieranie części siebie. Przeżywa na nowo.<br />

Jak przy porodzie dziecko zostaje wyrwane z<br />

ciała kobiety do życia, tak teraz to samo dziecko<br />

rozerwano dla śmierci. Bołdak-Janowska<br />

usiłuje zrozumieć. Nie pyta: dlaczego? Chce<br />

poczuć, choć na chwilę być znowu blisko, pojąć<br />

ten krótki moment, gdy spadająca z jedenastego<br />

piętra córka czuła się wolna?, przerażona?, radosna?,<br />

pełna żalu? Wiedzieć, co wtedy myślała<br />

– to największe pragnienie pisarki:<br />

„Czy ja mogę spróbować tego smaku?<br />

Wystarczy stanąć na nieujeżdżzonym<br />

paarapecie?<br />

Jak smakuje wtedy powietrze, gdy<br />

bez strachu?<br />

Czy to smak pnia, kolumny, uziemienia?<br />

[...]<br />

Porzuć ciało, zanim ono porzuci<br />

i żadnej innej filozofii?<br />

(„Pytania do samobójczyni”, s. 60-61)<br />

„Roz-działy” Tamary Bołdak-Janowskiej to<br />

poezja, która uderza. Angażuje. Porusza. Nie<br />

tylko prywatnym dramatem. Autorka „Szmatek-notatek”,<br />

co bardzo ważne, nie epatuje własną<br />

tragedią. My jej się tylko domyślamy, my ją<br />

przeczuwamy, nagle sami zaczynamy ją odczuwać.<br />

Bołdak-Janowska łączy śmierć i narodziny,<br />

matkę i córkę, przeszłość i przyszłość, historię<br />

i osobiste doświadczenie. Prywatne staje się tu<br />

uniwersalne. Wiersze pomieszczone w tomie<br />

układają się w portret kobiety doświadczonej<br />

przez los. Kobiety zmagającej się z ostatecznością,<br />

matki opłakującej córkę, przyjaciółki<br />

płaczącej nad rozstaniem z przyjaciółką, pisarki<br />

walczącej ze słowem i o słowo, wreszcie kobiety<br />

pamiętającej żywe Narejki. „Roz-działy”<br />

mogłyby być portretem kobiety pokonanej. Ale<br />

tak nie jest. To poezja dająca świadectwo przetrwania,<br />

opowiedzenia się po stronie pamięci.<br />

Symboliczne odtwarzanie biżuterii z poobozowych<br />

kamieni symbolizuje bardzo wyraźnie<br />

kobiecą siłę. I choć roz-dział się dokonał, został<br />

zamknięty, to jednak zaczynają się kolejne etapy.<br />

Je też trzeba zapamiętać. Dlatego tom poezji<br />

Bołdak-Janowskiej jest opowieścią o bólu zobowiązanym<br />

do pocieszenia, o kobiecości zmuszonej<br />

do pamiętania. To treny otwierające się<br />

na przymus życia.<br />

Tamara Bołdak-Janowska,<br />

Roz-działy,<br />

Wyd. Stowarzyszenie<br />

Wspólnota Kulturowa „Borussia”,<br />

Olsztyn 2007.


PORTRET25 - 111<br />

Maciej Dajnowski<br />

Tygiel.<br />

Jedenastozgłoskowiec<br />

alchemiczny<br />

o wywarach historii<br />

Najpiękniejszy krąg taneczny tworzy tuzin<br />

postaci ucieleśniających miesiące. W kosmosie z<br />

bazaltowych złomów, stąpając po mozaice Zodiaku,<br />

skacząc z grzbietu na grzbiet kolejnych<br />

monstrów — to Byk, to Skorpion, to dzbany<br />

Wodnika — splecione dłońmi, w szatach z wiatru<br />

i zapachu cząbrów, błękitne i złote, i białe,<br />

wirują razem z ruchem nieboskłonu. Zwarte<br />

palcami w pierścień siedmiu planet, siedmiu<br />

dni tygodnia, czterech kwadr księżyca, przebiegają<br />

komnaty kalendarza: ponad trzysta cel<br />

mniszych, naw śpiewnych, dusznych buduarów.<br />

I megarony, i normandzkie aule, cubicula, tolosy<br />

i gimnazjony, świetlice, salony, komory, alkowy<br />

i strychy, poczekalnie i piwnice, sale posiedzeń i<br />

gabinety freudystów — różaniec dni.<br />

W tym karnawałowym wirowaniu zdają się<br />

czasem jedną osobą, co przedzierzga się w coraz<br />

nowe szaty z każdym krokiem — to w postny<br />

habit, to w łuskę syreny, w pstrokate gacie —<br />

szatki arlekina, biskupi fiolet, cesarską purpurę,<br />

w bikini, w topless, w trykoty cyrkowca, w<br />

kostium rozpusty, w obżarstwo i w ruję. Figury<br />

tańca: walka postu z tłuszczem, słone zapasy śledzika<br />

i kaca, poranny grymas Polaka przy kawie<br />

— dzień dobry, Polsko, trwaj, matko wyrodna;<br />

suchoty wieszcza, Wielka Emigracja, i druga,<br />

trzecia, i ta do Irlandii. Takoż pląs śmierci —<br />

pełzają opaci i generały w zapasach z kostuchą.<br />

Tuż aktor‐pajac, co raz był Hamletem, za młodu<br />

udział brał w proteście przeciw wojskowej<br />

juncie, potem ciut spokorniał i margarynę reklamował<br />

w mediach, idzie w prysiudy. Przy<br />

nim wzięty pisarz, co rząd sprawował dusz w<br />

dekadzie mrozów, choć potem wyszło na jaw, że<br />

ciekawsze pisał donosy dla tajnej policji. Obaj<br />

trą biodra o łęk kościotrupiej miednicy w tańcu<br />

dygotów i spazmów. I inni z nimi, w histerycznym<br />

łuku wygięci, w wosku śmierci tężeć nie<br />

chcą, inni — z nich kapie formaliny rosa, a inni<br />

jeszcze — ci uronią ochłap wnętrzny, bo taniec<br />

wszczęli przy obdukcji...<br />

Nowa figura pląsów: Waga Sumień - ten leci<br />

na łeb, ten na szali frunie. Chryst i Antychryst o<br />

twarzy ministra. I Biczownicy. I Apokalipsa.<br />

***<br />

Szczęsne narody, co znają iloczas. Ich język<br />

dźwięczy niczym dukat bity, długie i krótkie<br />

głoski ważąc śmiele — krótkie jak pszczoły<br />

złote, długie — czarne trzmiele buczące<br />

smolnym basem niby w cerkwi.<br />

Polszczyzna tego nie zna śpiewu. I<br />

nie cierpi.<br />

***<br />

Zatem jesteśmy skazani na obraz,<br />

na akwarelę i subtelną transparencję<br />

farbki, na gamę barw laserunkiem<br />

mieniących się w tęczowe dopełnienia,<br />

skalę kolorów świetlistych i błękitno-złotych,<br />

jak u braci Limbourg,<br />

jak na miniaturach Botticella. A<br />

broń nas przy tym, Panie Boże, przed<br />

tłustą paletą Tintoretta, przed tym<br />

brązem zwalistym, co ożywa rzeźbą,<br />

przed purpurą spowitą w cienie, przed spleśniałą<br />

zielenią Veronesa. I nie chcemy także, by<br />

postaci nasze odlane były w ołowiu, co przytrafia<br />

się freskom Michała Anioła, nie chcemy,<br />

by każdy ich mięsień wyobrażał ból tworzywa<br />

i ogrom kamieniarskich zmęczeń, i zakwasy.<br />

Pragniemy umoczyć pędzelek w wodzie ledwie<br />

zaprawionej pigmentem i kreślić sylwetki ulotne<br />

jak w teatrze cieni — na Jawie, we śnie lub<br />

zgoła na czarnofigurowych kraterach.<br />

Więc krąg jest wieńcem plecionym z żarnowca,<br />

z gałęzi dzikiej śliwy z jej drobnym owo-


112 - PORTRET25<br />

cem, z jarzębin, z nenufaru, z pręcin tataraku, z<br />

jałowca i nieśmiertelników, z koniczyny. I jest<br />

tańczonym kręgiem — warkoczem sylwetek, co<br />

tworzą obłęk widzialnego czasu. Bo każda —<br />

pozostając alegorią — może być gruszą i chłopem<br />

przy kosie, stateczną mieszczką w krochmalonym<br />

czepcu i czarnej sosny skręconym<br />

konarem. I biegną — tańczą — skaczą — sypią<br />

śniegiem — spod ziemi zwilgłej erygują pąkiem<br />

— zrzucają jabłka w syconej czerwieni — i krokiem<br />

z karczmy Brueghela tupią w płótno.<br />

***<br />

Przy odrobinie egzaltacji tak właśnie można<br />

by było opisać fryz pieca kaflowego, co zdobił<br />

salon na piętrze willi przy Jaśkowej Dolinie 44.<br />

Fryz przedstawiający personifikacje dwunastu<br />

miesięcy z właściwymi im atrybutami — narzędziami<br />

prac rolnych, owocami lub gałązkami<br />

pokrytymi kwieciem.<br />

Piec zaś był w istocie niezwykły — by znów<br />

nieco pofolgować entuzjazmom — jak triumfalna<br />

brama, jak Łuk Tytusa, jak Porta Nigra, jak<br />

na Manhattanie budynek Chryslera. Więc raz<br />

— że duży, a dwa — że strojny. Przy stropach<br />

trzy sześćdziesiąt, sięgał niemal sufitu, czworogranny,<br />

spiętrzony jak tort, jak pryzma torfu, jak<br />

fort artyleryjski sadzący się ku bladym plafonom<br />

chmur, podobny wieżom Sumeru, piramidom<br />

Majów, wiszącym ogrodom Semiramis — jak<br />

one zielony. Gdybyśmy znów kazali rozprawiać<br />

o nim Szeherezadzie, wzmianka o skale szmaragdu<br />

nie byłaby nie na miejscu. Acheiropoieton<br />

— nie ręką stworzony — trzeba by rzec, bo<br />

pęki, kłącza, łodygi szkliwa wytryskać się zdawały<br />

z łąk parkietu niczym winorośl i splatały<br />

się żywym płomieniem w strukturę filigranową<br />

i potężną zarazem w sposób nieogarniony rozumem<br />

ni wyobraźnią. Fasety kafli otwierały<br />

na siedmiu jego piętrach przestrzenie przygody,<br />

w które oko zapuszczało się z lękiem równym<br />

fascynacji.<br />

Więc przyziemie przedstawiało dymne<br />

warsztaty stoczni Klawittera albo Schichaua,<br />

wilgotny zapach doków, kratownice, pęki iskier<br />

z elektrycznych łuków przy spawaniu. Katedry<br />

hal osuwały się chłodnym cieniem w sieć kanałów<br />

portu, a żurawie wspinały się na szczudłatych,<br />

pajęczych palcach stóp. Ciężkie liniowce<br />

wychodziły w morze seledynowej glazury, kopcąc<br />

z kominów równie potężnych jak mrukliwe<br />

baterie dział.<br />

A piętro wyżej — niby w dalszym planie —<br />

w rudawej poświacie płonęła Wyspa Spichrzów<br />

i trzaskały pięćsetletnie mury. Z głuchym pomrukiem<br />

waliły się w Motławę pryzmaty ścian<br />

i kłębami pary ubiegała woda chłostana płomieniem<br />

i obrywami wyżarzonej cegły.<br />

Nad nią, na przezroczystych fajansach powietrza<br />

chybotały się alianckie bombowce, tłuste,<br />

zadbane, dokarmione trotylem i lotniczą naftą<br />

chmury-krowy niosące pożogę. Kiedy drzwiczki<br />

pieca stały otworem, poblask kładł się na<br />

nierównościach<br />

k a f l i<br />

nicz y m<br />

warkoc<br />

z y k i<br />

piorunów.<br />

Wreszcie ponad burzą królowała sfera empireum,<br />

gdzie niebo gwiazd stałych służyło za<br />

estradę chórom cherubim o byczym karku i efefot.<br />

Katarzyna Szalewska


PORTRET25 - 113<br />

bowatym serafim. Krąg zodiaku jak koło odpustowej<br />

loterii wirował, rzucając dookoła barwne<br />

błyski. Horoskopowe monstra szczerzyły kły<br />

i stroiły groźne miny w swoim teatralnym panopticum,<br />

nie bardzo serio traktując rolę stróżów<br />

świata. Panna ściskała gorset — a obfitość<br />

biustu pęczniejącego pod sznurówką zdradzała<br />

narodowość artysty i jego cokolwiek Plattdeutsch<br />

zmodyfikowane gusta. Strzelec zezował<br />

w jej kierunku i napinał się niczym woltyżer —<br />

Priap a niedołęga. Skorpion krążył jak opętany<br />

w kręgu płomienia. Byk wierzgał jak na rodeo.<br />

Żywioł cyrkowy zdominował niebiańską menażerię<br />

całkowicie i oto krąg nieboskłonu stawał<br />

się na naszych oczach wysypaną trocinami areną,<br />

a gwiezdne bestie — aktorami przedstawienia<br />

prowincjonalnym wieczorem święcącego<br />

sukcesy na prowincjonalnym przedmieściu.<br />

***<br />

Szczęsne narody, co śnią samogłoski — bazyliki<br />

przegłosów, marmur włoski wzdłużeń,<br />

dyftongów panoptica dzikie. Pochyłe, labializowane,<br />

smykiem smagane ciemne passeggiaty, w<br />

miejsce polskiego „e, i, o, u, a, y”.<br />

***<br />

Podobny piec zdobił mieszkanie prababci<br />

na piętrze nad Czerwonym Sztrallem, trzy<br />

kroki od ulicy Mickiewicza, wówczas głównej<br />

w Wilnie. Tyle, że jego metopy pokrywały<br />

scenki bukoliczne z życia ziemiaństwa. Kozak<br />

rozpłatan, płat kozaka, ochłap. Ułan na plastry,<br />

talarki z ułana. Kirasjer ścięty, z woltyżera plama,<br />

rozpruty huzar i artylerzysta przebity lancą.<br />

Zastrzelony prystaw.<br />

I Kalinowski z partią brnie w przesieki, i<br />

kosy kują, i śmierć Ellenai. I pan Słowacki w<br />

fezie, i Mickiewicz — w ciasnych uliczkach<br />

Stambułu kusztyka. Na Cytadeli pięć drzew<br />

szubienicznych. Towiański ma widzenie Marii<br />

w Antoszwińciach. Pułaski w Ameryce, pod<br />

Pskowem Batory, i pan Beniowski — król Madagaskaru.<br />

Wyprawa Zaliwskiego. Samosierra<br />

— już szwoleżerów huragan rozdziera blejtramy<br />

kafli; rusza w wąwóz rusztów. Biegną Nabielak<br />

z Wysockim śród figur jak widma bielejących w<br />

nocnym parku…<br />

A piętro wyżej — niby w dalszym planie<br />

— w rudawej poświacie świtu pierwszy pruski<br />

czołg wjeżdżał w pszenicę, stalowa stodoła na<br />

dwóch parach gąsienic. Potem pod jego ciężarem<br />

trzaskał pierwszy pień zdziczałej gruszy w<br />

dawnym sadzie Daniłojciów, a pocisk z działa<br />

uderzał w kolumienki ganku. Kraśna sotnia<br />

jeźdźców rozwijała się w ataku na karabiny maszynowe.<br />

Pierwszy padał esauł, w pełnym galopie<br />

w krzew dzikiej róży, w krwawą gwiazdę<br />

głogów. Kwiat-owoc dzikiej róży, głogi, tarnina,<br />

szakłak, eksplozje krwi z tętnic.<br />

A wyżej — różowe zboża i wierzby z obrazów<br />

Malczewskiego. I fauny, i staruchy z koromysłem,<br />

Nike i sfinksy w babskim niepokoju. A<br />

wyżej — niebo Chełmońskiego i smugi babiego<br />

lata, i rozpędzone podwody, i zaprzęgi wołów. A<br />

jeszcze wyżej — złote empireum, w nim Zmartwychwstała<br />

Polska w trupim gieźle. Milknę tutaj,<br />

choć rzec bym pragnął, że jest ciut tłustawa<br />

jak na dzisiejsze normy sexappealu.<br />

***<br />

Ale należy się nam opowieść o piecu przy<br />

Jaśkowej. Którego fryz — tu się tłumaczę z<br />

dygresji — kubek był w kubek jak ten nad<br />

Czerwonym Sztrallem. Tyle tylko może, że w<br />

narożach miast ułanów Beliny-Prażmowskiego<br />

przedstawiał Huzarów Śmierci z wrzeszczańskich<br />

koszar, a konie ich nie drobiły kopytkiem<br />

przed Zmartwychwstałą, lecz ziały płomieniami<br />

argonu i tlenu z czarnych pysków rozwartych w<br />

imię Świętej Rzeszy.<br />

Fryz — korowód pór roku, tan miesięcy,<br />

pląs pogód. Stopy w etruskim skręcie depczą<br />

trawę, która soki wypuszcza jasne, urobione w<br />

szkliwie.<br />

***<br />

Sierpień rozsiadł się w mieście zapachem<br />

mirabelek osypujących się z drzew pomiędzy<br />

blokami. Zanim zastąpi go czerwona rewolucja<br />

dzikich róż i głogów, pozapalał gwiazdy owoców<br />

w głębinach ałyczy i białe bąble śnieguliczki.<br />

A te przejrzałe śliwki, te mirabelki walały się<br />

wszędzie na przydrożach ścieżek osiedlowych i<br />

ich kwaskowata woń nasycała powietrze myślą<br />

o rychłym babim lecie. Dziady sokalskie rozkładały<br />

sienniki w kępach dzikiej śliwy i leżąc<br />

na wznak łapały prosto w otwarte usta moszcz<br />

kapiący z nabrzmiałych owoców, a ziemią płynęły<br />

strugi soku, łącząc się w zlewiska, delty,<br />

estuaria. W rzeki Eufrat i Tygrys, Gichon i Piszon.<br />

A w falach ich baraszkowały behemoty i<br />

wszelka morska żywina, i potwór. Stada mew<br />

unosiły się nad wodami i raz za razem dawały<br />

nura w żółty odmęt, by wznieść się na powrót z<br />

podgardlem jak pelikan, pełnym raków, ramienionogów<br />

i śledzi.<br />

W takim właśnie pejzażu, w dioramie<br />

pierwszych tygodni świata…


114 - PORTRET25<br />

***<br />

Drzwi otworzyłem nieco zaspany i pierwsze<br />

zdanie nie tyle wyrwało mnie ze snu, ile pogrążyło<br />

bardziej w jego odmęcie, utwierdzając w<br />

przekonaniu, że wciąż dryfuję w golfsztromach<br />

majaczeń.<br />

— Potrzebujemy zduna. Ubierz się, a już!<br />

***<br />

Może jednak zacznę jeszcze raz od nowa<br />

— wobec braku wyraźnych porządków w tej<br />

historii chronologia posłuży przynajmniej za<br />

namiastkę jakiegoś spoiwa.<br />

Otóż taki by można dać tej opowieści incipit:<br />

jest na Sienkiewicza spółdzielnia kominiarska.<br />

Sienkiewicza to krótka przecznica Jaśkowej,<br />

stąd i tę przyjazną cechę ma Jaśkówka, że<br />

znacznie częściej niż na innych ulicach napotkać<br />

tu można kominiarza — ba! — dwóch, trzech,<br />

często też w najkorzystniejszej kombinacji — z<br />

rowerem, szczotką kominiarską i w cylindrze. A<br />

mistrz kominiarskiego fachu w cylindrze i na<br />

bicyklu — o tym wie każdy smarkul — wróży<br />

powodzenie wszelkim przedsięwzięciom. Stąd<br />

też autochtoni Jaśkowej i okolic częściej od<br />

pozostałych gdańszczan trzymają się za guziki,<br />

częściej się też nerwowo rozglądają w poszukiwaniu<br />

trzech kobiet w okularach. Jak poucza<br />

bowiem Clavicula Salomonis, a podobnie —<br />

traktaty Trithemiusa i Kirchera, taki właśnie<br />

jest sposób najpewniejszy na zagwarantowanie<br />

sobie dobrej fortuny. Kominiarz — guzik —<br />

trzy niewiasty w brylach. Nierzadkim też widokiem<br />

są tutaj nieśmiało się formujące grupki<br />

mieszkańców innych dzielnic, którzy przedzierają<br />

się przez pajęczyny i mgły lasu okalającego<br />

Jäschkentaler Weg, aby także zakosztować słodyczy<br />

kominiarskiego szczęścia.<br />

O złudo! Dosyć ci u nas kominiarzy i dla<br />

wszystkich starczy — wraz z rowerami nawet<br />

i w cylindrach. Lecz kobiet w okularach — nie<br />

uświadczysz. Nie czyta przecież procent dziewięćdziesiąt<br />

rodaków naszych, a okular szpeci.<br />

Szczególnie damy w balzakowskim wieku jak<br />

ognia strzegą się noszenia bryli. Szkiełko odbiera<br />

oku blask — mawiają, pożytek zaś z czytania<br />

— raczej nikły.<br />

Toteż — niestety — zarówno miejscowi,<br />

jak i przybyli z nieodległego Brętowa, czy z<br />

Oliwy, niewiele zażywają szczęścia mimo rzeczywistych<br />

w tej mierze wysiłków spółdzielni<br />

kominiarskiej.<br />

***<br />

Pośród rzeczonych kominiarzy jeden szczególniejszą<br />

moją przykuł uwagę. Jest to mężczyzna<br />

wysoki, o pociągłej, nieco końskiej twarzy,<br />

cery śniadej, włosów czarnych. Widziany z<br />

pewnej odległości, sprawia pozór osobnika długiego<br />

niezwyczajnie i już przez to samo nieco<br />

niesamowitego, które to wrażenie wzmacnia,<br />

naturalnie, jedwabny czarny cylinder — emblemat<br />

profesji. Z bliska — a miałem okazję<br />

dwukrotnie się o tym przekonać, gdy dżentelmen<br />

ten sprawdzał drożność kominów<br />

w moim domu — nie tyle jest on długim<br />

ponad miarę, ile raczej wielkim, przez co<br />

nawet zacnie zaokrąglony brzuszek nie<br />

jest w stanie odmienić pierwotnie nabytego<br />

przeświadczenia, że oto mamy do<br />

czynienia z człowiekiem‐tyką.<br />

Póki zresztą obserwowałem go z<br />

dystansu, póty zdawał mi się być przybyszem<br />

z innego wymiaru rzeczywistości<br />

— z dymensji egzotycznej wgłąb się<br />

ciągnących sztolni kominowych, szybów<br />

wentylacyjnych, świetlnych studni, z<br />

krainy cegieł znaczonych tłustą sadzą,<br />

dymnych lochów, labiryntów. Labiryntów<br />

dwojakich, bowiem jedne z nich,<br />

zabudowane sitami, rusztami, szybrami,<br />

setką pułapek czyhających na nieostrożnego,<br />

meandrują trzewiowym skrętem<br />

w tężyźnie ścian, w tkance budynków.<br />

Podchodzą nas dziesiątkami oczu i<br />

uszu, siecią szpiegowskich ekstensji intubowanych<br />

w panieński wstyd łazienek<br />

naszych i kuchni. Te drugie zaś błędniki<br />

— tych natura słoneczna i napowietrzna<br />

fot. Katarzyna Szalewska


PORTRET25 - 115<br />

— rozciągają się amfiteatrami gołębich dachów,<br />

ławeczek rozpiętych na niebotycznych wysokościach<br />

krokwi, pośród sroczych gniazd, piorunochronów<br />

i anten.<br />

W tej dziedzinie pośredniej, pomiędzy piekłem<br />

sadz ulegających tajemniczym samozapłonom<br />

i niebieską podmalówką chmur umieszczałem<br />

zawsze mego kominiarza, tym chętniej<br />

łapiąc się na jego widok za guzik, że jako rasowy<br />

Polak jestem zakutym racjonalistą, hołdującym<br />

kilkuset zaledwie niegroźnym zabobonom.<br />

Cóż… Wszyscy blakniemy przy bliższym<br />

poznaniu — czar demonicznego mistrza prysł,<br />

gdy raz na odchodnym po kontroli rzucił:<br />

„Najlepszego życzy kominiarz. Teraz zagrać w<br />

totka”. Stracił na egzotyce i szczęście przestał<br />

przynosić.<br />

Ale od tego momentu upłynęło już nieco<br />

wody w Motławie, Strzyży i Raduni, a Martwą<br />

Wisłę ze Szkarpawą parokrotnie skuły lody i<br />

rozkuły przedwiośnia. Tym bardziej więc niespodziewaną<br />

była trzecia wizyta pana Antoniego.<br />

Od razu wyjaśniam — nie mam pojęcia,<br />

jakie naprawdę imię nosi mój kominiarz, ale będąc<br />

przezeń wplątanym w łańcuch wypadków<br />

nieoczekiwanych i niepokojących, z których niniejszym<br />

zdaję sprawę, jakieś miano nadać mu<br />

przecież muszę. Imię Antoniego będzie w tej<br />

sytuacji w sam raz właściwe, a w każdym razie<br />

nie gorsze niźli jakie inne.<br />

***<br />

— Potrzebujemy zduna. Ubierz się, a już!<br />

Tak właśnie brzmiało powitanie, które niczym<br />

kamyk spod nieostrożnej stopy poruszyło<br />

późniejszą lawinę wypadków. Może należało<br />

zareagować po męsku, butnie i zdecydowanie<br />

odrzucając wszelkie propozycje? Może trzeba<br />

się było wdać w dłuższą dyskusję, ustalić, w<br />

czym tkwi sedno przedwieczornego najścia?<br />

Może… może…<br />

— Nie jestem przecież zdunem — wymamrotałem<br />

zamiast tego jedynie, wciąż, jak<br />

już rzekłem, uplątany w przędziwo snów, ale<br />

jednak trafiając w nogawkę dżinsów.<br />

— No to zaraz będziesz. Ubierajże się chyżo!<br />

— odpowiedział, a chwilę później galopowaliśmy<br />

już w dół Jaśkowej.<br />

Wzdłuż szpaleru dwa sezony temu posadzonych<br />

jarzębin, stado dzików ryło trawnik.<br />

Niektóre samochody zwalniały na ten widok,<br />

inne nie. Mój cicerone nie zwrócił na nie uwagi,<br />

ciągnąc mnie nieomalże za połę płaszcza. Dziki<br />

na chwilę uniosły ryje znad darni, a potem<br />

spokojnie powróciły do swego zajęcia. Trwało<br />

to tak krótko, że nie zdążyłem się przestraszyć.<br />

Światła aut odbijały się w mokrym asfalcie.<br />

***<br />

Trzeba tu poświęcić słów kilka willi pod<br />

numerem 44. Jak większość budynków przy<br />

Jaśkówce, jest ona eklektycznym pałacykiem,<br />

o rysie — niech no już jej będzie — neobarokowym.<br />

Uwodzi zresztą bardziej samą bryłą —<br />

której nie brak ni wieży z fantazyjnym hełmem,<br />

ni wykusza, ni okien-triforiów — niźli fasadą.<br />

Ta — na tle sąsiedztwa chlubiącego się deseniami<br />

fachwerków, inkrustacjami pruskiego muru,<br />

cegłą-licówką lub groteskowymi sztukateriami<br />

— wypada blado, zdobna jedynie szaro-buropstrokatym<br />

tynkiem.<br />

W czasach mego dzieciństwa było tutaj<br />

przedszkole. Potem — do niedawna jeszcze —<br />

konsulat ukraiński. Od lat kilku, odkąd Ukraińcy<br />

przenieśli się na Chrzanowskiego (wyemigrowali<br />

stąd też w tamtym okresie Białorusini,<br />

których konsulat sąsiadował przez miedzę),<br />

budynek stoi pusty, a ogród… No właśnie, willa<br />

pod numerem 44 ma też ogród — kilka egzotycznych<br />

drzew iglastych stanowi pozostałość<br />

po dendrologicznych pasjach przedwojennych<br />

właścicieli. To zresztą nic szczególnego na ulicy,<br />

gdzie na poszczególnych posesjach natknąć<br />

się można na miłorząb lub kaukaski skrzydłorzech.<br />

Jest też w ogrodzie fontanna, czy też raczej<br />

jej resztki, w postaci stężałej na postumencie<br />

zwiewnej jakiejś nimfy z nadżartego porostem<br />

piaskowca. Rzeczywisty zarys tej figury coraz<br />

to trudniejszy jest do określenia z winy erozji,<br />

choć niejasne jakieś wspomnienie mi podpowiada,<br />

że znałem ową rzeźbę niegdyś w dniach<br />

jej chwały. Przypomnieć sobie jej rysy jednak —<br />

to wydaje się wymagać nadludzkiego wysiłku i<br />

powieki zaczynają mi się kleić na samą myśl o<br />

tym… Tymczasem wchodzimy przez kutą furtę<br />

w gąszcz ogrodu w pacht oddanego stepom z<br />

„Marii” Malczewskiego. Dzikie maki z cykorią,<br />

wyka i rumianki, ruta, powój z lucerną, piołun i<br />

łopiany plenią się śród traw. W powietrzu włada<br />

mocna woń wrotyczu.<br />

***<br />

Na dachu siedziało ich już ze trzech —<br />

dwaj praktykanci kominiarscy w czarnych jarmułkach<br />

i strażak z rogu Sosnowej i Batorego<br />

w żółtym kasku z podniesioną przyłbicą i w<br />

obszernym kombinezonie. Przycupnęli, gdzie<br />

kto mógł — na kalenicy i ławeczce rozpiętej<br />

między dwoma dymnikami. Twarze mieli umorusane<br />

i zmęczone.


116 - PORTRET25<br />

— Przypatrz się dobrze — powiedział<br />

Antoni wrzucając w czeluść komina drucianą<br />

szczotkę na linie obciążonej kulą. Powoli wysnuwał<br />

sznur spomiędzy palców, jakby sondując<br />

głębokość dna. Obaj czeladnicy przytrzymywali<br />

go przy tym za pętle parcianego pasa,<br />

jakby ktoś lub coś miało go znienacka<br />

pociągnąć w ciemności.<br />

W pewnej chwili drgnął, sznur<br />

napiął się zaś, jakby na niewidzialnym<br />

haku uwiesił się sum czy ogromny<br />

okoń. Ciągnęli teraz we czterech z<br />

wyraźnym trudem, dopóki opór nie<br />

zelżał, a szczotka nie wyskoczyła z<br />

komina z głośnym świstem. Aspirant<br />

straży zapalił czołówkę — jeż ze stalowych<br />

drutów zalśnił od krwi.<br />

— Tam jest mój brat — wyszeptał<br />

Antoni bezsilnym tonem. — Tędy<br />

przejść nie damy rady. Ktoś musi od<br />

pieca — I nim zdążyłem się wymówić,<br />

zwlókł mnie przez świetlik, strych i<br />

strome schody do smaganego przeciągiem<br />

salonu.<br />

Pozostali wkroczyli tuż za nami.<br />

Flary w ręku strażaka i jednego z czeladników<br />

rozświetliły mroki i pierwsze,<br />

co ujrzałem, to były mosiężne<br />

wrota paleniska. A było czego się<br />

przestraszyć. Wysoko umieszczone,<br />

miały pozór końskiej głowy — pyska<br />

jakiegoś apokaliptycznego potwora,<br />

szczerzącego zęby, rżącego na koniec<br />

świata, kąsającego i toczącego pianę.<br />

Odskoczyłem, ale tymczasem strażak<br />

zaczął coś wreszcie tłumaczyć.<br />

— Nie musisz rozumieć jego<br />

konstrukcji, ale musisz go umieć czytać.<br />

Te reliefy tutaj to opis drogi, taki<br />

rodzaj mapy, żebyś się nie pogubił.<br />

Dobrze wszystko zapamiętaj. Niektóre<br />

takie piece to są jakby latarnie<br />

morskie czasu. Kominem czy szybem<br />

wentylacyjnym możesz czasami przepełznąć<br />

w inne miejsce — do innego<br />

domu, miasta, innego kraju. Dzieje się tak,<br />

ponieważ sieć kominowa istnieje wszędzie, na<br />

całym świecie, a przynajmniej wszędzie tam,<br />

gdzie są miasta. I wszystkie te dymne ciągi się<br />

łączą ze sobą w jedno potężne i splątane kłącze.<br />

Każdy kominiarz o tym wie, chociaż z różnych<br />

przyczyn głośno się o tym nie mówi. Zdarza się,<br />

szczególnie nowym w zawodzie, że wchodzą do<br />

komina na warszawskiej Starówce, a wychodzą<br />

w Odessie z wędzarni lub zlatują do paleniska<br />

jakimś herzogom w Grazu. Stąd pewnie różne<br />

historie o diabłach. Ale bywa i tak, że spuszczają<br />

się w szyb w piątek i w pośpiechu, już myślą<br />

są na weekendowej imprezie, a wyłażą w tureckiej<br />

łaźni we wtorek lub zgoła sto lat wcześniej.<br />

Z czego się te skoki w czasie biorą, nie wiemy.<br />

Chyba stąd, że te kominy są wieczne, wieczna<br />

i nieskończona jest sieć ścieżek wentylacyjnych.<br />

Teraz już wiesz, czemu nie ma młodych<br />

mistrzów kominiarskich? To niebezpieczny zawód,<br />

a doświadczenie zdobywa się powoli. Latami.<br />

I wiesz, czemu ci żyjący przynoszą szczęście?<br />

Mają go w nadmiarze.<br />

Przerwał, a ja nerwowo przełknąłem ślinę,<br />

czując w powietrzu, że wrabia się mnie tu w coś<br />

groźniejszego niźli się mogłem wcześniej spodziewać.<br />

— Sieć ma wiele złych tajemnic. O niektórych<br />

wolałbym nie pamiętać — Kominiarz dochodził<br />

powoli do siebie i przejął pałeczkę. —<br />

Czasami z nieznanych przyczyn zamykają się w<br />

pewnym miejscu jej odnogi i jeżeli coś zwabi<br />

kominiarza w taki ślepy zaułek, może tam być<br />

uwięziony tygodniami, może też nigdy nie wrócić.<br />

Mój młodszy brat właśnie tkwi gdzieś zatrzaśnięty<br />

i nie wiemy nawet, czy jeszcze żyje.<br />

Wiemy tylko z grubsza, gdzie i kiedy buszował<br />

— na drugim końcu tej drogi powinien był znaleźć<br />

piec gdzieś w Wilnie, u progu lat czterdziestych.<br />

Pisał dysertację o ogniach świętego Elma<br />

— dodał bez związku.<br />

— Niektóre, wyróżnione piece, kominki czy<br />

paleniska, z przyczyn również dla nas zakrytych<br />

rzucają w głąb sieci jasny blask — Strażak<br />

podjął temat ponownie. — Doświadczone oko<br />

rozróżnia je bezbłędnie i potrafi się tymi promieniami<br />

kierować w mroku korytarzy. To dlatego<br />

nazwałem ten tu latarnią morską. Pomiędzy<br />

niektórymi z tych pieców istnieje zresztą<br />

dodatkowy rodzaj więzi, jakby ścieżki na skróty.<br />

Próbujemy dojść, czy są one dziełem tych samych<br />

zdunów, czy też rzecz bierze się z układu<br />

gwiazd w chwili powołania ich do żaru. W każdym<br />

razie tak właśnie jest. Z tego tu względnie<br />

prosta droga wiedzie do mieszkania nad<br />

kawiarnią Czerwony Sztrall. To ci coś mówi. I<br />

to ci powinno też starczyć za tłumaczenie, dlaczego<br />

prosimy o pomoc.<br />

***<br />

Opasany liną z wilczych jelit opuszczałem<br />

się w wąski, ceglany przełyk. Niewielki krąg<br />

światła rzucany przez czołówkę, cisza, kwaśny<br />

smród sadzy. Czasem klinowałem się w<br />

zdradliwych przewężeniach, czasem mijałem<br />

poziomo lub skośnie odbijające od głównego<br />

szybu odgałęzienia pełne tajemniczych szeptów<br />

i chrobotów; czasem wreszcie zawisałem znienacka,<br />

majtając nogami w nagle rozwartej próżni<br />

i bezskutecznie starałem się wymacać wokół<br />

siebie ślad choćby jakiegoś stopnia, podparcia


PORTRET25 - 117<br />

czy chwytu. Nierzadko uderzała mnie od spodu<br />

fala konwekcyjnego prądu — czasem gorąca,<br />

czasem niosąca zapachy obcej kuchni, czasem<br />

— duszący opar czadu. Nasuwałem wówczas na<br />

twarz maskę zaopatrzoną w zwierzęcy ryj filtra<br />

i — całkiem już w niej oślepły i stumaniony,<br />

brnąłem dalej w dół.<br />

Musiałem dotrzeć znacznie poniżej poziomu<br />

piwnic, nic jednak nie wskazywało, by<br />

system dymnych korytarzy miał się skończyć.<br />

Przeciwnie. Pajęcze odnogi bocznych kanałów<br />

trafiały się teraz znacznie częściej, podobnie —<br />

puste, szerokie hale o sufitach zwieńczonych<br />

stalaktytami z antracytu — wielkie pęcherze<br />

powietrza, co rozdymały ni stąd, ni z owąd ciasną<br />

arterię komina.<br />

W jednej z takich sal lśniących w blasku<br />

czołowej lampki mozaikami kryształu górskiego,<br />

agatów i ametystów dostrzegłem wlot<br />

bocznego kanału, w głębi którego migotał nikły<br />

płomyk. Oto był — jak mi się zdaje — odległy<br />

poblask mej latarni — pieca nad Czerwonym<br />

Sztrallem.<br />

***<br />

Przemierzałem w ciemnościach niezliczone<br />

sale, tunele rozgałęzione jak poroża podziemnych<br />

bestii, skaliste katedry o kolumnach<br />

wyniesionych w mrok, portykach domyślnych<br />

raczej niźli w swym ogromie dających się dojrzeć.<br />

Nie wszędzie byłem sam. Brnąc na wschód<br />

i wstecz stulecia napotykałem tłumy bieżeńców<br />

prących w beznadziejnym pochodzie ku<br />

Ziemiom Odzyskanym, obróconych jednak<br />

ku przeszłości, ku stracie, w nostalgii i w bezsilnej<br />

goryczy, bardziej drepczących w miejscu<br />

niż ciągnących gdzie bądź swe walizki i wózki.<br />

Przepychałem się pod prąd tego Styksu wapiennych<br />

twarzy, po to jedynie, by znów utknąć,<br />

wepchnięty między auta na zaleszczyckim moście<br />

lub porwany przez falę wycofujących się<br />

żołnierzy w wełnianych szynelach. Ruszałem<br />

wówczas jakąś okólnią, bocznicą, nie zawsze w<br />

pełni rozwiniętą odnogą czasu, płonym pnączem<br />

na skróty lub naokół wiodącym ku przeznaczonemu<br />

celowi.<br />

Mijałem skalne kominy, którymi w kłębach<br />

dymu pięły się ku niebu ciemne sylwetki, ale nie<br />

wpuszczono mnie tam — smutne czerniawe<br />

demony grodziły drogę. Mijałem wagony towarowe<br />

pełne oczu śledzących przez szczeliny desek,<br />

lecz przeganiano mnie. Precz goniły duchy<br />

o otwartych potylicach.<br />

Zalazłem wreszcie i w wyższe dziedziny,<br />

lecz broda urosła mi przez ten czas i posiwiała.<br />

Powoli na powrót ścieżki kuliły się w sobie coraz<br />

węższe i węższe, za to odległe światło przybierało<br />

na sile. Wreszcie udało mi się wspiąć po<br />

jakichś przedpotopowych pajęczynach, przecisnąć<br />

pośród korzeni Puszczy Nalibockiej i<br />

Rudnickiej, siecią drenów i kanaliz podpełznąć<br />

pod przedmieścia Wilna. Górą turkotały gąsienice<br />

i żelazne obręcze kół armatnich, kiedy<br />

dotarłem do głównego burzowca.<br />

***<br />

Szczęsne narody, gdy znają nosówkę, co huczy<br />

echem niczym puszczyk nocą, szczęsne, gdy<br />

„ę” i „ą” się w mowie złocą — liściem, jagodą,<br />

pąkiem, bożą krówką.<br />

***<br />

Stałem w tym wymalowanym sepią pokoju<br />

tyłem do pieca, przodem do wschodniego narożnika<br />

z ikoną i lampadką. Za drzwiami rozbrzmiewała<br />

rozmowa i rozpoznawałem wszystkie<br />

od lat niesłyszane głosy. Zamiast nacisnąć<br />

mosiężną klamkę pochyliłem się i przywarłem<br />

okiem do dziurki od klucza. Sól szczypała w<br />

oczy, a w dziurce widać było niewiele, a przecież<br />

przysiągłbym, że w beżowych plamach<br />

rozpoznaję znajome sylwetki i ruchy. Mógłbym<br />

zawołać, mógłbym wejść, przekroczyć próg,<br />

pozostać. Nie myślałem, co robią tutaj razem,<br />

odeszli w odstępach tylu lat od siebie i dlaczego<br />

schronili się w najmniej odpowiednim miejscu,<br />

w momencie wkroczenia Rosjan. Zapragnąłem<br />

wywieść ich stąd, przeprowadzić przez rubieże<br />

korzeni, grzybni i podziemnych wichrów. Lecz<br />

oto w fotelu siedział człowiek, po którego tu<br />

przybyłem — w czarnym swetrze i gazowej<br />

masce zasłaniającej oblicze. Tkwił bez ruchu i<br />

w milczeniu, pogrążony w stuporze, uplątany<br />

w siwą brodę. Podszedłem doń. Tak oto żywi,<br />

choć obcy, odbierają nam prawa powrotu do<br />

naszych zmarłych.<br />

***<br />

Za oknem zwróconym ku Tatarskiej słychać<br />

było stłumione hałasy. To kelnerzy w kawiarnianym<br />

ogródku uprzątali ze stołów kufle, szklanki<br />

i kryształowe pucharki do lodów, potykając się<br />

o wyplatane z brzozy fotele. Powiewali białymi<br />

ręcznikami i w jakimś nerwowym uniesieniu,<br />

zapamiętani w swoim tańcu upodabniali się do<br />

aniołów. Znikało szkło i porcelana, migały w ich<br />

dłoniach spodki i srebrne widelczyki do ciast.<br />

Na koniec najstarszy nachylił się i nagle zgasły<br />

sznury żarówek rozpięte pomiędzy drzewami<br />

aż do ulicy Wileńskiej. Zgasły po raz ostatni w<br />

tym sezonie, tego lata i w tym świecie.<br />

Za oknem, które wychodziło na oficyny i<br />

studzienne podwórze, w kępie wrotyczu i dzikich<br />

rumianów stała kruszejąca statua — nie


118 - PORTRET25<br />

nimfy jednak, lecz starca wspartego o postument<br />

słonecznego zegara. Poszarzałe oczodoły<br />

rzeźby utkwione były w moim oknie i zrozumiałem,<br />

że tylko jeden mężczyzna w masce<br />

i umorusany sadzami, jeden z dwóch może<br />

opuścić ten pokój. Czas — alchemik oparty o<br />

pień zegara — nie pozwala bowiem bezkarnie<br />

brnąć w swoje dziedziny, ani bezkarnie obcować<br />

z córą swą, historią. Ktokolwiek zakosztuje jej<br />

gorzkiego łona, płaci solą, węglem ciała, eterem<br />

oddechu. Ktokolwiek rzuca wyzwania córce<br />

jego starszej, pamięci, opłaca to utratą mowy i<br />

piastrami na powiekach. Jeżeli więc jeden z nas<br />

ma stąd wyjść, ceną jest sztuka za sztukę.<br />

***<br />

Gdy zdarłem maskę gazową, która upodabniała<br />

go do czerwia, ujrzałem oblicze oszpecone<br />

siwą brodą i poorane zmarszczkami. Oczy zarosły<br />

solą łez i nie wątpię, że widział niewiele,<br />

tyle może, co i ja. Staliśmy tak naprzeciw siebie<br />

w niezdecydowaniu, podobni czy jednacy w<br />

czerni kominiarskich kombinezonów, sędziwi i<br />

starzy. Odjęła nam pamięć barwy słowa, odjęła<br />

nam historia światła za oknem, ciemność ogarniała<br />

pokój, niemota puchła w ustach gipsem.<br />

***<br />

Zaświadcza kominiarz Antoni, że jeden z<br />

nas powrócił znad Sztralla, szlakiem podziemnych<br />

ptaków i kwaśnych sadz. Nikt jednak nie<br />

wie, kim jest ów dziad na wpół ślepy i tylko niewyraźne<br />

wydający pomruki. Nikt nie wie, czy to<br />

ja jestem, czy ten drugi, i który z nas pozostał<br />

w domu naznaczonym sepią, wbijając wzrok w<br />

zamknięte drzwi pokoju, gdzie trwa rozmowa<br />

ukochanych głosów. Jeden z nas siedzi skrępowany<br />

brodą, cierpiąc tęsknotę i lęk równoczesny.<br />

Drugi, rozcięty pamięcią, spaceruje Jaśkówką i<br />

zarazem patrzy na starca, na drzwi malowane<br />

białą olejną i na piec, i fryz jego, gdzie postaci<br />

tuzin pląsa lekkimi stopy rozsnuwając pasma<br />

babiego lata, czerwieniąc zimowe jabłka, rdzą<br />

smagając rżyska. Śród mgieł jesiennych, po liliowych<br />

wrzosach, ku pierwszym lodem ściętym<br />

taflom jezior, krokiem tanecznym, wrony w<br />

aureoli niosąc, podąża orszak Dionizosa — ku<br />

nocy, ku majakom, ku snom, ku pamięci trawionej<br />

w genach, których nikt nie dziedziczy.<br />

***<br />

Szczęsne narody znają „ł” zębowe. Nieszczęsne,<br />

które w jego miejsce — nowe.<br />

Maciej Dajnowski – urodził się w<br />

1972 w Gdańsku. Autor dwóch zbiorów<br />

opowiadań: „Opowieści garmażeryjne”<br />

(Kraków 1999) i „Promieniowanie reliktowe”<br />

(Kraków 2004).


PORTRET25 - 119<br />

Marta Stachniałek<br />

pralinarnia<br />

Na rogu ciągu osiedlowych sklepów, aptek i taśmy barów wenezuelskich<br />

stanął i tak stał. W skali rzeczywistej, bez zbliżeń, i innych zoomów.<br />

Groteska sama w sobie nie jest sprawcza literacko, dlatego powinnaś<br />

dokończyć tło, że pieszych obcasy, że autobusów rozkłady, że środy środek,<br />

że w ogóle. Stał. W ręku scenariusz, w którym grał stażystkę czytającą<br />

matrioszkę. Wyłaził z siebie. Powolnie jak najedzone amerykanki. Akcja<br />

w bufecie telefonicznym. Słuchawka od prysznica krzyczy strumieniami jak<br />

trąba. Teraz był słonicą, nadal czytającą. Zbliżenie: poezję współczesną<br />

pod redakcją Pralin, pisma poświęconego sztuce. Nakład: sztuk kilka.<br />

Autobusy w trumnach, przechodnie przybici szpilkami do tablicy ogłoszeń<br />

i stażystka, masażysta, smażalnia ryb, wystawa żakietów, wstążka, cięcie<br />

ja (apostrof) i włosy<br />

A żydówki? One też golą głowy i uprawiają autyzm przy ścianie.<br />

Nie patrz tak na mnie jakbym nagle okazała się, załóżmy, Jankiem.<br />

Łysość kobiet wskazuje na ich emocjonalny filigran, i jeszcze<br />

na samoświadomość, zupełnie inaczej niż u pseudokibiców.<br />

Jednak też siedzę na trybunach, ale trochę innego widowiska.<br />

Gwiżdżę na nie. Mam konfetti w majtkach i w buzi. Buziaczki,<br />

pozdrawiam wszystkich biernych pielgrzymów oraz osoby otyłe.<br />

Chodzę po mojej utożsamii. Jej koszerność polega na niełączeniu<br />

stylów. Ja jestem minimalizm. Janek z pierwszej zwrotki też jest<br />

minimalizm. Mała czarna. Rozlałaś. Wszystko nagle się rozmyło<br />

jakbyś dostała gazem w oczy jak kiedyś żydówki


120 - PORTRET25<br />

antypiosenka o końcu świata bez linii melodycznej<br />

twoja prognoza sprawdza się. myślę o wojnie, np. w jugosławii.<br />

dziewczynki pod spódnicami matek. serbskie fallusy też.<br />

nośny dźwięk: bieg oficerek po ciemnoszarych kamyczkach,<br />

na które srają suki i szczenięta, zaraz przed rozstrzeleniem.<br />

nie ma jak uciec. nie ma to jak uciec. rozwiązane sznurowadła<br />

w środku centrum handlowego. opis przyrody jak wyżej.<br />

dzieci strzelają do siebie z telefonów komórkowych.<br />

matki w zakrwawionych butach od gino rossi posuwają się<br />

na ruchomych schodach. owczy pęd. spęd markowego bydła.<br />

twarze jak łby Konic, i to rżenie zaraz po szybkim zerżnięciu.<br />

nasze apokalipsy rozchodzą się w momencie dochodzenia.<br />

porozmawiamy o tym kiedyś w warszawie belgradzie nadziei<br />

na inne zakończenie. na inną burzę. a teraz wracajmy już<br />

do swoich żon kochanek psów (kojarzą się z wiernością)<br />

na swoją prywatną wojnę domową, do swoich pocisków<br />

Marta Stachniałek (Mari Paz Jimenez<br />

Loque) – rocznik ’85, mieszka w Olsztynie,<br />

studiuje na UWM. Zagląda do „Nieszuflady”,<br />

debiutowała w „Portrecie”. Od jakiegoś<br />

czasu zajmuje się eksperymentalną<br />

prozą poetycką, mapami sytuacyjno-wysokościowymi<br />

w dużej skali oraz rzeczoznawstwem.<br />

Pisze z francuską werwą.


PORTRET25 - 121<br />

Iza Smolarek<br />

Dobry dzień<br />

Kwadryl sekstylu wymagającej Wenus do<br />

pary z zatroskanym, ale z reguły odpowiedzialnym,<br />

Uranem gwarantuje ci tydzień...<br />

Anka małymi łyczkami popija mocną, dobrą<br />

kawę. Ze skupieniem wpatruje się w monitor<br />

komputera. Ance nie należy przeszkadzać.<br />

Anka jest bardzo zamyślona.<br />

- Hmm, hmmm – mruczy.<br />

Przechodzę obok dużego lustra, machinalnie<br />

przygładzając groszkowy żakiet. Czy się denerwuję?<br />

Pewnie, że się denerwuję. Rozmowa<br />

w takich warunkach o intymnych sprawach jest<br />

jednym z największych sprawdzianów w moim<br />

życiu.<br />

– Weź sobie cukierka – doradza Anka, nie<br />

odrywając oczu od monitora. – Malaga, niezłe.<br />

Kręcę głową, starając się opanować nieznośne<br />

drżenie kolan.<br />

Zgłaszają się do nas osoby interesujące, niebanalne,<br />

atrakcyjne, wykształcone, które pragną znaleźć<br />

w tym zabieganym świecie odrobinę miejsca<br />

na Miłość.<br />

– Kogo masz? – pyta nieuważnie.<br />

– Piotr, rozwiedziony, średnie, 35 lat, przedsiębiorca<br />

– recytuję, zerkając w kartkę z błękitno-żółtym<br />

nadrukiem.<br />

– Nic się nie martw. Łatwizna. Pamiętaj tylko,<br />

żeby zamknąć wszystkie bramki.<br />

***<br />

Kiedy się pan już wystudzi na tym swoim<br />

optycznym fotelu, a na wprost pana wystudzi się<br />

taśmociąg programu z telewizji cyfrowej w poszerzonym<br />

pakiecie, a obok wystudzi się szklanka<br />

po martini bianco, z przypadkową muszką<br />

owocówką odurzoną martini bianco, kiedy nagle<br />

dostrzeże pan, że na pańskich kolanach od<br />

dawna nie studzi się już żadna lilablond, wtedy<br />

może być pan pewien – życie zaczęło wysysać z<br />

pana sen. A ze snem tlen. A z tlenem wszystkie<br />

fantazje. I noc ma pan z głowy, kochanieńki, będzie<br />

się pan tłukł bezowocnie jak muszka owocówka<br />

w stygnącej półdrzemce, w stygnącym<br />

mieszkaniu z przyschniętą, tygodniową jajecznicą<br />

w kuchence Mastercook.<br />

A nagle nieprzydatna męskość powlecze się<br />

za panem wiernie, jak zużuty pasek od szlafroka.<br />

Klimatyzacja szumi dyskretnie. Odruchowo<br />

liczę sztachety w płocie.<br />

– Czego się pan napije? Kawy? Herbaty?<br />

Wody? – gram na zwłokę, badając teren.<br />

Sztachety w płocie poruszają się, facet obciąga<br />

zabawny T-shirt z napisem „I ty możesz<br />

mnie przeskoczyć!”, podnosi głowę.<br />

– Niczego, dziękuję. Możemy już zaczynać.<br />

Łapię oddech, uśmiecham się. „Sprawiaj<br />

wrażenie osoby kompetentnej, ale wyluzowanej,<br />

dyskretnej, ale pewnej oferty, z którą przychodzisz.<br />

Słuchaj, bardzo uważnie słuchaj, potakuj,<br />

notuj, utrzymując jednak kontakt wzrokowy.<br />

Co pewien czas powtarzaj, jako swoje, wnioski,<br />

do których w trakcie rozmowy dochodzi klient.<br />

W ten sposób dasz do zrozumienia, że go akceptujesz,<br />

że się z nim zgadzasz. Ta część nie<br />

powinna zająć ci więcej niż 15 minut”.<br />

– Co takiego zaszło w pańskim życiu, że jest<br />

pan samotny? – mineralna z trudem mieści mi<br />

się w gardle. Bąbelki falują przed oczami. Prze-


122 - PORTRET25<br />

cież facet w każdej chwili może potraktować<br />

mnie jak intruza, odburknąć coś, w najlepszym<br />

przypadku dać do zrozumienia, że ma gdzieś<br />

moje psychologizowanie. Co gorsza, będzie<br />

miał rację. Stuprocentową rację. Wtedy nastąpi<br />

koniec. Wtedy nie zamknę bramki. Wtedy mnie<br />

Anka wyleje.<br />

– Z moją ostatnią dziewczyną układało mi<br />

się najlepiej. Jednak w końcu nam nie zagrało.<br />

Różnica charakterów. Nie myśleliśmy o ślubie,<br />

ale komu w dzisiejszych czasach potrzebny jest<br />

ślub? Poza tym po rozstaniu z moją małżonką,<br />

przez długi czas byłem zrażony do zawierania<br />

formalnych związków...<br />

Popłynęło. Słucham, potakuję, notuję, notuję,<br />

notuję – mam już cztery strony! Rozmowa<br />

zaczyna mnie wciągać, na chwilę zapominam,<br />

po co spotkałam się z tym łysiejącym trzydziestoparolatkiem,<br />

który bardzo lubi podkreślać<br />

swoją wybitną rolę w życiu wszystkich znanych<br />

mu kobiet. Nagle łapię się na tym – błąd! – że<br />

nie powinnam jednak zapomnieć, że muszę<br />

czym prędzej wrócić do swojej roli, bo on mnie<br />

w końcu zagnie, bo zdoła mi się wymknąć.<br />

– Właściwie – mój klient dochodzi do odkrywczej<br />

konkluzji – jeśli jestem taki przebojowy,<br />

to może nie potrzebuję pomocy?<br />

Robi mi się gorąco.<br />

– Pomocy? Z całą pewnością – nie! Za to<br />

przydałoby się panu kilka okazji do zawarcia<br />

nowych znajomości. Widzi pan – wyciągam<br />

czystą kartkę, znowu chwytam długopis, szkicuję<br />

– tu jest pan, a to pańskie codzienne środowisko.<br />

Najbliższe otoczenie. Mieszka pan tu, tą<br />

trasą porusza się pan do pracy, robi pan zakupy<br />

w tym sklepie, tu chodzi do fryzjera, tu do multipleksu,<br />

tu grywa pan w golfa. Grywa pan w<br />

golfa? No, właśnie. Tu jest warsztat mechanika,<br />

tu – dziobię w nierówne kółka – siłownia i salon<br />

fitness...<br />

Pochyla się nad kartką. Plus dla mnie.<br />

– W ten sposób, poruszając się utartymi<br />

ścieżkami, znacznie zawęża sobie pan okazje<br />

do zawierania nowych znajomości. Spotyka pan<br />

ciągle te same osoby, widuje te same twarze.<br />

Nie ma pan czasu na nowe rozrywki, nie może<br />

pozwolić sobie na przygodne spotkania. Pański<br />

czas jest cenny, tymczasem traci go<br />

pan na w y s e l e k c j o n o w a n i e<br />

– celowo to podkreślam – w y s e -<br />

l e k c j o n o w a n i e właściwej<br />

partnerki spośród grona kobiet,<br />

które spotyka pan na co dzień.<br />

Znowu go mam, bo kiwa głową.<br />

– My to robimy za pana! -<br />

triumfuję usłużnie. - Pan zleca nam<br />

wykonanie tego zadania, co jest zagwarantowane<br />

umową, i nie musi się już o nic martwić.<br />

Biuro wyszukuje panu, według wszystkich<br />

wskazań, które sobie zaraz dokładnie określimy,<br />

kobiety odpowiadające pańskim oczekiwaniom<br />

i wymaganiom...<br />

„Oczekiwania” i „wymagania” działają na<br />

niego stymulująco. Rozpromienia się jak ekran<br />

radzieckiego Rubina.<br />

– ... przed spotkaniem otrzymuje pan dokładną<br />

charakterystykę polecanej osoby. Wtedy<br />

decyduje pan, czy jest nią zainteresowany...<br />

– Zdjęcia – pada nieśmiertelne pytanie.<br />

Wiara w kartonową, błyszczącą podobiznę, od<br />

czasu wynalezienia camera obscura, jest magiczna.<br />

Co ja mówię, magiczna. Wręcz bałwochwalcza.<br />

Przygryzam tylko wargi.<br />

– Oczywiście, będę mógł zobaczyć zdjęcia?<br />

Przejrzeć katalog? Może mi go pani już pokazać?<br />

Jestem na to przygotowana. Jestem na to<br />

uwrażliwiona. Więc odrabiam lekcję na piątkę<br />

z plusem.<br />

– A, zdjęcia. Oczywiście. Porozmawiamy<br />

również o zdjęciach. Na razie proszę wypełnić<br />

ankiety – rozkładam przed nim trzy karty z<br />

mnóstwem tabelek – oraz odpowiedzieć na te<br />

pytania. W ten sposób zbadamy pański temperament<br />

oraz określimy główne cechy charakteru,<br />

które są niezmiernie istotne podczas procesu<br />

łączenia w pary – recytuję z uśmiechem. – A tu<br />

jeszcze niespodzianka! Proszę przez chwilę poczuć<br />

się dzieckiem i narysować dom, drzewko<br />

i człowieka. To nie musi być arcydzieło, ważne,<br />

aby rysunki były spontaniczne. Proszę się nie<br />

przejmować, wielu ludzi sądzi, że nie potrafi<br />

malować, tymczasem efekty bywają zaskakujące,<br />

a przy tym bardzo dla nas cenne – rakiem<br />

wycofuję się z pokoju. Od uśmiechu boli mnie<br />

cała twarz. – Zostawiam pana samego na kilkanaście<br />

minut, testy nie powinny być rozwiązywane<br />

w mojej obecności, nie może się pan sugerować<br />

moimi podpowiedziami, a takie byłyby<br />

zakusy... – już plotę trzy po trzy.<br />

Mam kompletnie mokre wnętrza dłoni i<br />

kompletnie dość jego łysiny.<br />

W sekretariacie opadam na tandetny fotel.<br />

– I jak? – machinalnie pyta Anka, nie odrywając<br />

oczu od monitora.<br />

– Spoko – momentalnie się prostuję. – Norma.<br />

Już jest mój.<br />

– No, popatrz, popatrz. A Zośce nie wychodzi.<br />

Faktycznie, Zośka stoi przy swojej półce i<br />

ciska teczkami.


PORTRET25 - 123<br />

- Co jest, Zosiu...? - pytam zachęcająco. -<br />

Opowiedz!<br />

– Patologia, patologia! – wybucha, ale niezbyt<br />

głośno, bo ściany w biurze są cienkie. –<br />

Stara, głupia baba z pretensjami. Pożałowania<br />

godna dziewica! Wyobraź sobie, pięćdziesiąt<br />

cztery lata, a wciąż panna! Średnie wykształcenie,<br />

ale chce tylko faceta z wyższym, a makijaż<br />

ma taki, że skandal! U fryzjera była ostatni raz<br />

z okazji śmierci Stalina. Zarabia osiem tysięcy, a<br />

jakie skąpiradło...<br />

– Zosia sobie nie radzi – zimno zauważa<br />

Anka. - Zgłoszę Zosię na dodatkowe szkolenie<br />

do centrali.<br />

Za dodatkowe szkolenia musimy płacić<br />

z własnej kieszeni. Taka umowa. Zośka jest<br />

wściekła.<br />

– Wcisnę cipie program, choćby nie wiem<br />

co. Niech się potem biuro męczy z taką patologią!<br />

Wiemy, jak wiele osób ma niespełnione marzenie<br />

w swoim życiu – spotkać kogoś wyjątkowego,<br />

pokochać i być pokochanym. Dlatego właśnie<br />

tyle osób korzysta z usług biura Kaprys. Każdego<br />

dnia tysiące ludzi swój czas poświęca na realizację<br />

zawodowych marzeń. My w tym czasie czynimy<br />

starania, żeby ich życie stało się pełniejsze i szczęśliwsze.<br />

***<br />

Oczywiście, to nie jest beznadziejna sprawa:<br />

zawsze można wrzucić wsteczny bieg bez patrzenia<br />

w boczne lusterka. Stanąć przed lustrem,<br />

ukradkiem zrolować sobie tłuszczyk, odstawić<br />

architektoniczny majstersztyk na twarzy, zunifikować<br />

się kolagenem, potem zajrzeć do sąsiada,<br />

dawny kumpel od panienek na wrzosowiskach<br />

na pewno się ucieszy, odkurzyć manierkę,<br />

zdemontować kamerkę i wejść do netu. Na czat.<br />

Na forum tematyczne. Prędzej czy później trafi<br />

się jakaś dorastająca bardzolilablond, która jest<br />

nieco do przodu, więc oprócz zwykłego chłopaka<br />

chce mieć podtatusiałego pisarza/malarza/<br />

dygnitarza/od biedy merchandisera, ale za to z<br />

polotem. Wtedy można już świętować, można<br />

odkorkować do monitora wino i klikać sobie<br />

empatycznie jedną ręką o życiu, drugą zawsze<br />

trzymając w rezerwie.<br />

I co dalej, co? I to, dokładnie to, o co nam<br />

szło. Funkiel nówka nieśmigana. Mamy ją w<br />

garści. W tanim pakiecie 1 GB. Zostaje tylko<br />

pewien niewygodny problem: kto rozmasuje<br />

bolący krzyż, kto ogrzeje nereczki, wypierze<br />

niewirtualne majteczki i przypomni o odbiorze<br />

wyników badania prostaty?<br />

***<br />

Dzwoni telefon. Dziś Aga ma dyżur. Niechętnie<br />

odkłada „Kwestię pokoleń”.<br />

– Biuro Kaprys, słucham? Tak, oczywiście...<br />

Jasne, słucham, słucham...<br />

Aga kreśli niezrozumiałe zdania na kawałku<br />

kartki. Im bardziej jest opanowana, tym bardziej<br />

widzimy, że ma trudną sprawę.<br />

– Proszę pani, jesteśmy biurem profesjonalnym,<br />

z wieloletnim stażem. Działamy na licencji...<br />

Nie, proszę pani, to jest wykluczone.<br />

Wykresy Agi stają się coraz bardziej nerwowe.<br />

– Dobieramy naszych klientów według od<br />

lat sprawdzonych metod. Oczywiście, nie jesteśmy<br />

nieomylni, tym niemniej doświadczenie<br />

pozwala nam twierdzić...<br />

Anka kiwa głową. Aga jest dobra. Aga to<br />

profesjonalistka. Poza tym bardzo kreatywna i<br />

wykształcona, ma doktorat ze stosunków międzyludzkich.<br />

Taka Aga to skarb dla naszego<br />

oddziału.<br />

– Owszem, może się pani umówić na indywidualną<br />

rozmowę z pani doradcą, ale nie<br />

wiem, czy na tym etapie jest to konieczne, szkoda<br />

pani cennego czasu. Swoje uwagi może pani<br />

sformułować w imejlu, codziennie odbieramy<br />

pocztę, czytamy wszystkie listy, zawsze odpowiadamy...<br />

Kto jest pani doradcą personalnym?<br />

Wysoka blondynka w niebieskim żakiecie? –<br />

Aga spogląda na Zośkę. Ja zerkam na Zośkę.<br />

Anka, nie odrywając wzroku od monitora, potrząsa<br />

głową.<br />

– Oczywiście, rozumiem pani wzburzenie.<br />

Ja też jestem bardzo wrażliwa na poprawne, eleganckie<br />

zachowanie mężczyzny wobec kobiety,<br />

toteż w pełni utożsamiam się z pani uczuciami...<br />

Zerkam na kartkę. Zdania kreślone przez<br />

Agę układają się w wyraźne: kurwajebanamać.<br />

Z kwiatkiem w ramce.<br />

– Proszę pani, staramy się dobierać ściśle<br />

według przedstawionych nam preferencji.<br />

Sprawdzamy dane osobowe naszych klientów,<br />

jesteśmy zarejestrowani w GIODO. Nie możemy<br />

jednak ręczyć za indywidualne zachowania<br />

podczas spotkań z polecanym partnerem, partnerką.<br />

Bierzemy pod uwagę państwa zastrzeżenia...<br />

Zośka wychodzi, musi dokończyć rozmowę.<br />

Musi wyrobić normę, musi sprzedać program.<br />

– Dobrze – kapituluje Aga – jeśli uważa<br />

pani, że to konieczne, zapraszam do biura na<br />

krótką rozmowę. Powiedzmy – stuka w kalendarz<br />

– tak za godzinę? Okej, jesteśmy umówione.


124 - PORTRET25<br />

– Nie dało się inaczej – wzdycha do nas,<br />

odkładając słuchawkę. - Kompletnie spalone<br />

spotkanie. Kobieta twierdzi, że dostała od biura<br />

jakąś patologię. Wściekła się i chciała nasłać na<br />

nas dziennikarzy. Mówi, że wyłudzamy kasę.<br />

Anka przytomnieje. Odrywa się od monitora,<br />

migiem wyłącza komputer, zakłada<br />

kurteczkę, chwyta walizeczkę, maluje<br />

usta markowym błyszczykiem, cała się<br />

błyszczy markowo, od razu widać, że<br />

szefowa, od razu widać, że interes dobrze<br />

się kręci. Woła do nas, stojąc już<br />

na progu:<br />

– To pa, lecę na spa! Trzymajcie się,<br />

kochane! Radźcie sobie, no i do jutra! –<br />

dzielnie całuje powietrze.<br />

– Do jutra – zgadzam się i zaraz<br />

wracam do swojego klienta z drzewami,<br />

domkiem i człowiekiem z profilu<br />

podobnym do niedźwiedzia grizzli.<br />

Muszę zapłacić czesne za studia i mieć<br />

coś na piątkową imprezę, więc nie ma<br />

rady, trzeba, kurwa, sprzedać program.<br />

***<br />

On nie przychodzi, chociaż ona<br />

czeka. Ona musi czekać, ponieważ kiedy<br />

on był u niej ostatnim razem, czyli<br />

jakieś cztery i pół roku temu, powiedział,<br />

że chyba jednak coś z tego będzie,<br />

że jednak ją chyba kocha, tylko<br />

trudno mu się pozbierać po ostatnim<br />

związku i trzeba to zrozumieć, trzeba<br />

umieć zrozumieć faceta i on wie, że ona<br />

umie, bo ona jest taka jedyna, od razu<br />

to wyczuł, dlatego w ogóle chciał zaryzykować,<br />

pomimo że trudno się mu pozbierać<br />

po ostatnim związku. Ona nie<br />

może go zdradzić, tak myśli, gdyby ona<br />

teraz, po czterech latach, umówiła się<br />

z jakimś innym facetem, chociażby na<br />

kawę, broń boże, do kina, to on mógłby<br />

akurat wtedy chcieć wrócić i ona by go<br />

zraniła, a to źle, bo on i tak nie może<br />

pozbierać się po ostatnim związku.<br />

Zośka ma dzisiaj bardzo dobry<br />

dzień. Sprzedała dwie „dwójki” i jedną „trójkę”,<br />

płatność w całości kartą. Krząta się po sekretariacie,<br />

zaparza herbatę, częstuje nas sałatką<br />

grecką, nuci.<br />

Pan bardzo introwertyczny; lubi proste i<br />

nieskomplikowane sytuacje. Chce rozłożyć odpowiedzialność<br />

życiową na dwie osoby (np. kredyt),<br />

potrzebuje niezależności, „piwko” nie leczy jego samotności<br />

– z czego zdaje sobie sprawę. Potrzebuje<br />

czasu na otwarcie się.<br />

Typ humoru: politycy (bo P. ich nie lubi!),<br />

Smoleń/Laskowik, Drozda, „Ale plama”. Filmy:<br />

nie telenowele!, thriller, s-f (klasyka; „Gwiezdne<br />

Wojny” 4 cz.). Muzyka: nie hard rock, jazz, tak:<br />

klasyczna, pop, rock lata 60/70 i 80. Typ erotyczny:<br />

twarz: pociągła, nos niezbyt duży, oczy – kolor bez<br />

znaczenia, szatynka, lepiej nie: ruda, choć ostatecznie<br />

może być; włosy raczej proste niż kręcone,<br />

długie; biust średni, figura kształtna i proporcjon__________<br />

Aga szturcha mnie w bok, długopis kreśli<br />

nieładny ślad na biurku. Będę mieć przechlapane.<br />

To biurko Anki.<br />

– Czego? - burczę, ale na inne komentarze<br />

jest już za późno.<br />

Do sekretariatu wchodzi pani. Bogato<br />

ubrana pani.<br />

– Ależ dzień dobry!<br />

– Dzień dobry, dzień dobry, jaką miłą<br />

wiosnę nam pani przyniosła!<br />

Anka i Zośka zginają się wpół. Niżej nie<br />

mogą, bo dawno nie były na siłowni, a praca<br />

jednak siedząca.<br />

– Witam – cedzi pani.<br />

– Pani nie jest jeszcze naszą klientką?<br />

Była pani umówiona? Jeśli nie, nic nie<br />

szkodzi! Skąd się pani o nas dowiedziała?<br />

Ile przyjaciółek nas pani poleciło? Widziała<br />

pani naszą ostatnią reklamę w lokalnej prasie?<br />

Jest pani samotna i chce zmienić ten<br />

stan? – niezły ptaszek z tej Anki. Już nie<br />

chodzi, już podskakuje, już fruwa lekko dookoła<br />

klientki. – Ja się panią zajmę, och, ja<br />

się zajmę! Herbatki? Kawki? Gazetki?<br />

– Pieniędzy.<br />

– Przyszła pani dopłacić pieniądze?<br />

Ma już pani ochotę na rozpoczęcie realizacji<br />

programu małżeńskiego? Ma pani<br />

dość samotnych wieczorów, pustych niedziel,<br />

niespełnionych obietnic, randek w<br />

ciemno, przypadkowych znajomości, tego<br />

myszmaszu codziennego, tej mamałygi nietrafionych<br />

ludzi, którzy dziwnym trafem<br />

stają wciąż na pani drodze, ponieważ do tej<br />

pory nie korzystała pani z pomocy naszego<br />

niezawodnego biura? Zaraz kogoś dla pani<br />

znajdziemy, zaraz kogoś pani zaoferujemy, zaraz<br />

pani wyprodukujemy najprzystojniejszego<br />

mężczyznę na świecie z najbardziej zbliżonymi<br />

cechami inter-exter... – Anka przestaje być<br />

ptaszkiem. Anka sfruwa na ziemię, przysiada u<br />

stóp klientki i merda ogonkiem. Anka się ślini.<br />

Hau, hau!<br />

– Pieniędzy.<br />

– O.<br />

– Pieniędzy.<br />

– To znaczy?


PORTRET25 - 125<br />

– Chcę zwrotu pieniędzy. Zrywam z wami<br />

umowę.<br />

– O.<br />

– Tak, zrywam umowę. Chcę zwrotu pieniędzy.<br />

– O.<br />

– Pani jest naszą klientką i chce zerwać<br />

umowę, pomimo że zaczęliśmy ją już realizować<br />

– uśmiecham się, odwracając wzrok od Anki,<br />

która kuli ogon i liże łapę. – To niemożliwe.<br />

– Trudne – mówi pani. - Ale możliwe.<br />

– A gdzie jest pani karta? Gdzie jest pani<br />

umowa, pani lista spotkań, pani karta życzeń,<br />

pani rozpis cech wymarzonego partnera? – histeryzuje<br />

Anka.<br />

– Bo jeśli dałaby nam pani jeszcze trochę<br />

czasu, to znaleźlibyśmy odpowiedniego partnera...<br />

w końcu – Zosia starannie zaciera ostatnie<br />

słowo.<br />

– Nie mam czasu na czekanie – mówi miło<br />

pani. - Chcę pieniędzy.<br />

– Wie pani, że każdy u nas może znaleźć<br />

swoją drugą połowę,<br />

tylko nie każdemu<br />

wystarcza na<br />

to cierpliwości? -<br />

grozi Anka.<br />

– Wiem. Chcę<br />

pieniędzy.<br />

– Ale co takiego<br />

zaszło w<br />

pani życiu? Co się<br />

przesunęło, co się<br />

wylało, dlaczego<br />

chce pani zrezygnować<br />

ze swojego<br />

szczęścia, ze swojej<br />

jedynej i może już<br />

ostatniej szansy na<br />

znalezienie kogoś<br />

fot. Joanna Szewczyk<br />

normalnego, kogoś<br />

bezinteresownego, kogoś bez<br />

reszty podporządkowanego pani<br />

rozlicznym i, nie chcę użyć tego<br />

słowa, ale muszę, wygórowanym<br />

oczekiwaniom? Czy pani zdaje<br />

sobie sprawę, jakie to trudne wyszukać<br />

odpowiedniego partnera,<br />

zwłaszcza dla kobiet, zwłaszcza<br />

po czterdziestce, zwłaszcza z takimi<br />

wymaganiami?<br />

– Wiem – celuje pani. – Dlatego<br />

wybrałam wasze biuro. To<br />

znaczy myślałam, że wybrałam.<br />

A tu, proszę, nie.<br />

– Ale co się stało, co się stało<br />

– łka Anka.<br />

– Zrywam umowę. Chcę pieniędzy – mówi<br />

pani uprzejmie.<br />

– Aga, możesz porozmawiać z panią? –<br />

Anka chwyta się rozpaczliwie. Aga wstaje z<br />

miną brzytwy.<br />

– Bardzo panią proszę, tu, do pokoju, bo tak<br />

się składa, że akurat mamy pod ręką wolny pokój<br />

– mówi bardzo profesjonalnie. – Mój klient<br />

spóźni się pół godziny, więc z przyjemnością<br />

znajdę dla pani czas.<br />

– Ależ nie trzeba – sztywnieje klientka. – Ja<br />

tylko zrywam umowę. Chcę pieniędzy.<br />

– Mimo to jednak delikatnie nalegam na<br />

kilka chwil pogawędki. Będę bardzo zobowiązana,<br />

jeśli zechce przekazać mi pani garść cennych<br />

uwag na temat pracy naszego biura – Aga<br />

jest kompetentna. Ma doktorat ze standardów<br />

europejskich profesjonalnej obsługi klienta.<br />

Taka Aga to skarb dla oddziału.<br />

– Skoro pani nalega – mięknie klientka, a<br />

Aga prowadzi ją do pokoju, w którym ani dziś,<br />

ani jutro nie pojawi się inny klient. Na pożegnanie<br />

macha do<br />

nas pięścią.<br />

***<br />

Doradca personalny.<br />

Poufna<br />

szufladka, do której<br />

zgarnia się brudy<br />

spod wielu dywanów.<br />

Przyjazna<br />

gumka-myszka,<br />

która ściera ślad<br />

nieudanych związków,<br />

w zamian<br />

ofiarując złudną<br />

biel możliwości zawarcia<br />

tylu nowych<br />

związków, ile dusza<br />

zapragnie. Potwór<br />

cywilizacyjny, specyfik zaleczający raka samotności.<br />

Dynamiczna, empatyczna, dyskretna,<br />

konkretna, ale z wyczuciem. Z wyzuciem z atawistycznych<br />

odruchów: jeśli ktoś chce ciebie<br />

wrobić, to wiej! Wrabiająca i dająca się wrobić<br />

maszynka do przepoczwarzania pojedynczych<br />

fantazji na całe programy. Na pakiety członkowskie,<br />

zapewniające klientom możliwość poznania,<br />

po uprzednim zaakceptowaniu, pięciu,<br />

ośmiu, dwunastu, dwudziestu, nieograniczonej<br />

liczby parnterek/partnerów, spośród których<br />

ten on/ ta ona, to ten jedyny/a. Bezszelestna zakonnica<br />

w taniej odzieży z doszywanymi metkami<br />

znanych projektantów, żeby się dobrze<br />

prezentowało. Sumienna katarynka, za tysiąc


126 - PORTRET25<br />

dwieście brutto obracająca milionami katarakt<br />

tych, którzy dostali od losu już wszystko oprócz<br />

jednego: mieć szczęście w życiu, pokochać i<br />

być pokochanym. Zawsze na straży, zawsze bez<br />

twarzy. Święta Mikołajka, spisująca długie listy<br />

życzeń, czynna przez cały rok, bez względu na<br />

skoki temperatury oraz ciśnienia. Najohydniejszy<br />

z oszustów, pobierający myto od złudzeń.<br />

***<br />

Czasami zastanawiam się, dlaczego płacą mi<br />

tak beztrosko kwoty, za które mogliby migrować,<br />

przynajmniej na czas wystarczający, gdzieś<br />

na soczyste Chalkidiki, żeby spędzić tam chwile<br />

słodkie na układaniu się w cielesne konstelacje<br />

z tubylczynkami, według życzenia i ile dusza<br />

zapragnie. Dlaczego rozpuszczają okrągłe sumy<br />

w niewiadomej, machając mi przed nosem gotowym<br />

przepisem na „drugą połowę”? Dlaczego<br />

nie wpłacą tego na dobrze oprocentowane<br />

rachunki, żeby z odsetek swobodnie utrzymywać<br />

rój perfekcyjnych lilablond i dwie ambitne,<br />

lecz wciąż niedocenione poetki? Dlaczego<br />

nie zainwestują w megahipersuperkomputer z<br />

turbodoładowaniem plus pełen barek do nocnych<br />

klikań o empatycznych brzegach? Oni są<br />

w stanie kupić niemal wszystko, mają pieniądze,<br />

przywykli więc do tego, żeby nie wchodzić<br />

w podejrzane interesy. Tymczasem nagle w ich<br />

życiorysach zdarza się niemiłe pac. Dziura w<br />

planach. Bolesne doznania nocne, kiedy nawet<br />

kot nie chce ogrzać pęcherza. Dół i światełko<br />

w lodówce zamiast późnej kolacji, anarchia w<br />

zmywarce, dwadzieścia sześć par skarpet, a<br />

wszystkie brudne. Byłe żony w szczęśliwych<br />

związkach, a oni w towarzystwie milczących rybików,<br />

w milczących wannach z martwym hydromasażem.<br />

Wtedy się budzą, wyciągają ręce z<br />

nocnika, przychodzą do mnie, wręczają łapówkę<br />

i chcą, żebym im za to pomogła wrobić kogoś w<br />

odpowiedzialność za brudną robotę. Za bardzo<br />

brudną robotę. Za ich życie.<br />

***<br />

– Piątek, piątek, niezły początek – nuci Aga.<br />

I wie, o czym nuci.<br />

Każdy, kto pracował w biurze matrymonialnym,<br />

wie. Miasto dyszy imprezą. Ten, kto<br />

z własnej woli zostaje dzisiaj bez pary, to dziwak<br />

albo impotent. U nas od rana urywają się<br />

telefony. Starym klientom przypominają się<br />

niewykorzystane spotkania w pakiecie, nowi są<br />

spotkań bardzo ciekawi i już-już chcą wypróbować,<br />

jak się gra w te klocki. A reszta sama nie<br />

wie, czego chce, ale na wszelki wypadek dzwoni.<br />

Albo przychodzi.<br />

– Dzień dobry – na progu staje mężczyzna<br />

(na oko 42 lata, wykształcenie średnie,<br />

sektor bankowości dla małych i średnich<br />

przedsiębiorstw, trzy i pół tysiąca na rękę,<br />

rozwiedziony, dwójka dzieci).<br />

– Chciałem...<br />

– Dzień dobry, dzień dobry! – uśmiecha<br />

się Anka, nie odrywając wzroku od<br />

monitora.<br />

- W czym możemy panu pomóc,<br />

bardzo chcemy panu pomóc, jesteśmy<br />

szczęśliwi, że zdecydował się pan nas<br />

odwiedzić. Zosia z panem porozmawia,<br />

Zosiu!<br />

– Dzień dobry, dzień dobry! – wtóruje<br />

Zosia. – Pan jest zainteresowany<br />

naszym biurem, czytał pan nasze oferty<br />

i postanowił raz na zawsze zerwać z<br />

samotnością? Mądra decyzja! Ba, nawet<br />

bardzo mądra!<br />

– Nie, nie, dziękuję, ja tylko chciałem...<br />

– wycofuje się pan.<br />

Natychmiast go otaczamy, osaczamy<br />

go z trzech stron i już musi być nasz.<br />

Nie damy mu uciec, nie damy mu zbiec!<br />

Chodź tu nieszczęsny, cip, cip! Mężczyzna<br />

w biurze matrymonialnym to bardzo<br />

reglamentowany towar. Na osiem ryczących<br />

czterdziestek z wyższym wykształceniem<br />

i wyższą stopą zdarza się jeden<br />

niewydarzony pawian, z kosztami, alimentami,<br />

zapaleniem woreczka żółciowego,<br />

skazą w płucach, z przykrótkimi<br />

nogawkami wystrzępionych spodni, ale<br />

za to facet! Obiekt westchnień każdej<br />

kierowniczki oddziału, machina napędowa<br />

biznesu, rachityczna marchewka, na<br />

którą będzie można skusić kolejne wypasione<br />

oślice. „Jak to: pani się zastanowi?!<br />

W pani wieku? Na co czekać? My już<br />

nawet mamy dla pani pewnego mężczyznę...!”<br />

I wtedy każda, gwiazda-nie-gwiazda, tupiąc ze<br />

zniecierpliwienia, kupuje pakiet na sto spotkań.<br />

Nie ma zmiłuj!<br />

– Interesują pana nasze oferty? – Zosia pyta<br />

uprzejmie i robi krok naprzód, podtykając panu<br />

katalog jak miskę z zupą.<br />

– Chciałby pan coś zmienić w swoim życiu?<br />

Dodać mu jasnych barw? – zachodzę go od tyłu<br />

i na wszelki wypadek nogą tarasuję wyjściowe<br />

drzwi.<br />

– Agnieszko, zaproś pana do pokoju rozmów!<br />

– Anka uśmiecha się promiennie, nie odrywając<br />

oczu od monitora.<br />

– Zapraszam pana, ten pokój rozmów akurat<br />

jest wolny – mówi Aga. – Mój klient spóźni<br />

się pół godziny, więc z przyjemnością znajdę dla<br />

pana czas.


PORTRET25 - 127<br />

– No, dobrze – pan jest zrezygnowany, drepcze<br />

posłusznie, zamyka za sobą drzwi.<br />

– Mamy go – mruczy Anka. – Już go mamy.<br />

Aga jest świetna.<br />

– To patologia – syczy Zośka. – Widziałyście,<br />

wyglądał jak typowa patologia! Jest wściekła,<br />

bo znowu pozwoliła sobie sprzątnąć sprzed<br />

nosa klienta.<br />

A normę wyrobić trzeba.<br />

Tak. Jestem zawodowym słuchaczem, wielofunkcyjnym<br />

czasoodwracaczem, nieuleczalnym<br />

marketerem ciał opuszczonych, dusz wzgardzonych,<br />

niewyżytych rąk. Ludzie przychodzą do<br />

mnie po to, żeby przekonać się, że ich plany w<br />

odpowiednich warunkach mogą nabierać rangi<br />

domowej klechdy, żeby usłyszeć z moich ust to,<br />

w co sami dawno już przestali wierzyć. Błagają,<br />

aby ich przenicowane na wylot kukły zamienić<br />

w piękne księżniczki, walecznych rycerzy, zatopić<br />

w formalinie dobrych wrażeń, rozgrzeszyć<br />

z nagości, pogłaskać wydęte brzuchy, sfastrygować<br />

sinawe wątroby.<br />

Płacą mi za to, żebym pomagała reanimować<br />

ich gnijące marzenia.<br />

Sąsiadka, mijając mnie czasem na schodach,<br />

mamrocze: Tfu! Ta robi w burdelu! I nawet nie<br />

zdaje sobie sprawy, jak bardzo w swojej ocenie<br />

jest bliska prawdy.<br />

***<br />

– ...proszę się zastanowić, lepszej ofery pan<br />

nie znajdzie – mówi stuprocentowa Aga, z żalem<br />

pozwalając panu na wycofywanie się rakiem<br />

z naszego przybytku spełnionych marzeń. – Na<br />

wszelki wypadek zachowam pana kartę, oczywiście<br />

tylko przez pewien czas, gdyby się jednak<br />

pan zastanowił.<br />

– O, tak, pan z całą pewnością się zastanowi<br />

– parska Zośka, unosząc brwi. – Lepszej oferty<br />

pan nie znajdzie.<br />

Anka spokojnie przenosi myszką obiekt z<br />

jednej strony monitora na drugą.<br />

– I co – pyta niezobowiązująco – zostanie<br />

naszym klientem?<br />

– Nie był zainteresowany biurem – mówi<br />

Aga, starannie dobierając słowa. - Przyszedł,<br />

żeby sprzedać encyklopedię. To akwizytor.<br />

– Nie powiedziałaś mu, że jako jedyni na<br />

polskim rynku działamy na licencji biur ze Stanów<br />

Zjednoczonych? Że mamy najwięcej ofert<br />

oraz sprawdzone metody poszukiwania partnerek?<br />

Że trafiają do nas ludzie inteligentni, wykształceni,<br />

o odpowiednim statusie społecznym<br />

i majątkowym? – spokojnie pyta Anka.<br />

– To akwizytor. Przyszedł sprzedać encyklopedię<br />

– Aga nerwowo macha łyżeczką w<br />

filiżance z napisem: U nas dobrze się kojarzy!<br />

– Poza tym dopiero myśli o rozwodzie, jeszcze<br />

mieszka z żoną...<br />

– Więc jednak odpowiedni! – triumfuje<br />

Anka. I zaraz poważnieje. Tak bardzo poważnieje,<br />

że nawet kwiatki na naszych ulotkach robią<br />

się dziwnie szare.<br />

– Więc jednak odpowiedni – powtarza z<br />

naciskiem, który nie wróży niczego dobrego.<br />

– Słuchajcie, dostałam właśnie imejla<br />

z centrali. Szef nas pozdrawia i życzy<br />

wielu sukcesów w sprzedaży. Jednocześnie<br />

zawiadamia, że w poniedziałek<br />

będzie u nas kontrola. Nasz oddział ma<br />

dobre wyniki, prowadzi w rankingach,<br />

ale jednak to wciąż nie to. Wciąż nie<br />

jesteście wystarczająco zmotywowane.<br />

Wciąż wam się nie chce wystarczająco<br />

siebie zmotywować.<br />

Anka wie, co mówi. Anka jest perfekt.<br />

Anka została stworzona, aby pomóc<br />

w walce z niedoskonałościami<br />

biura. Czy oczyszczająco-tonizująca<br />

Anka została stworzona dla mnie? Tak,<br />

jeśli moje życie jest mieszane i tłuste,<br />

jeśli mam specyficzne problemy lub zależy<br />

mi na codziennym oczyszczaniu.<br />

Czym się wyróżnia? Emanuje podwójnym<br />

ciepłem, które rozprowadzane<br />

delikatnie, ale skutecznie, na pewno<br />

zostawia ślad trwały i hiperboliczny.<br />

Że alogiczny? Nie szkodzi! Dla optymalnego<br />

efektu należy stosować razem<br />

z płynnym charakterem, omijając okolice<br />

oczu.<br />

– Zośka, ile sprzedałaś programów<br />

w tym miesiącu? – pyta groźnie, skanując<br />

zakamarki naszych dusz. – No,<br />

ile sprzedałaś i ile było zapłaconych w<br />

całości?<br />

Zosia sięga po swój kajecik, mała,<br />

malutka, kruszynka taka, mieści się<br />

prawie w Ankowym puzderku.<br />

– Dwadzieścia dwie „jedynki”,<br />

osiemnaście „dwójek”, siedem „trójek”<br />

i jedną „czwórkę” – mamrocze niepotrzebnie,<br />

bo Anka to wszystko ma u<br />

siebie. Czyli na monitorze.<br />

– Jedną „czwórkę”? Czy ja się przesłyszałam?<br />

Tylko jedną „czwórkę”?<br />

Zosi już nie ma, już się wtapia w brudnawą<br />

wykładzinę, już siada jak pyłek pod blaszką liścia<br />

dorodnej draceny.<br />

– Czy wy wiecie, ile osób dzisiaj ma niespeł-


128 - PORTRET25<br />

nione pragnienie: pokochać i być kochanym?<br />

Czy wy zdajecie sobie sprawę z tego, ile samotnych<br />

błąka się bezskutecznie po Internecie? Czy<br />

pomyślałyście o tym, że puby, dyskoteki, randki<br />

w ciemno przynoszą im tylko kolejne rozczarowania?<br />

Czy to nie naszą pasją jest profesjonalna<br />

pomoc w łączeniu ludzi w pary?<br />

Robi się niebezpiecznie, wolę dezerterować;<br />

skoczę ci po pizzę, kochana nasza Anko, po pieróg<br />

calzone z podwójnym serem, z dromaderem<br />

rozdrobnionym w sosie słodko-kwaśnym, po<br />

cukierki z rogu obfitości albo do pobliskiej perfumerii<br />

po kolejny element twojego nieodzownego<br />

dress-codu. Sprzedałam w tym miesiącu<br />

mniej programów niż Zośka, Zośka to mamut<br />

sprzedaży, my, w porównaniu, to nędzni wyrobnicy,<br />

niemrawi doradcy personalni samotnych,<br />

opuszczonych klientów, którzy aż dyszą, żeby<br />

się z kimś spotkać, tylko my im tego bronimy,<br />

my się obijamy, gnuśniejemy w tym swoim<br />

przekonaniu, że istnieje świat inny poza biurem,<br />

bardziej świeży i nietykalny, bardziej niewyobrażalny<br />

niż marne pięć szans na poznanie<br />

odpowiedniego partnera w pakiecie. Jak<br />

srodze się mylimy! Więc skoczę ci lepiej<br />

po tortellini na ostro, nasza kochana<br />

Aneczko.<br />

– Czy wy wiecie, ile programów<br />

sprzedała w kwietniu Warszawa?!<br />

Programy to nasz chleb, programy<br />

to nasz szał. Kto nie wie, co to program,<br />

niewiele w życiu miał. Każdy klient, po<br />

indywidualnej rozmowie z naszym doradcą,<br />

podczas której zostają rozpoznane,<br />

zdefiniowane i naszkicowane jego<br />

potrzeby w kwestii kochania, jest wtajemniczany<br />

w system pakietowy. Może<br />

dowolnie wybierać między programem<br />

podstawowym, tak zwanym „jedynkowym”,<br />

gdzie partnerów poznaje trzech<br />

i nie wolno kaprysić przy rozdawaniu,<br />

„dwójkowym”, gdzie wzrasta liczba prezentowanych<br />

przez biuro partnerów,<br />

matrymonialnych bestsellerów; trzeba<br />

oraz należy pokręcić nosem, na przykład<br />

nad włosami prezentowanej przez biuro<br />

osoby (tylko szatynka? A miała przecież<br />

być cudowna lilablond!) i w ogóle<br />

jest się bardziej cool... aż do mitycznej<br />

„czwórki”. „Czwórka” to nosorożec, gigant<br />

wśród gigantów, film klasy A. Za<br />

dwa i pół tysiąca, plus VAT, można mieć<br />

wszystko (w przypadku mężczyzn) lub<br />

prawie wszystko (w przypadku kobiet).<br />

Terminy, limuzyny, wędrownego grajka,<br />

zgraję nimfetek poważnie myślących o<br />

trwałym związku, czterdziestoletniego<br />

kawalera bez maniery starego kawalera<br />

za to z domkiem na Sumatrze i sztucznym śniegiem<br />

w wiszącym ogrodzie, po prostu, wierzcie,<br />

szał.<br />

- I co ja powiem w centrali? – marszczy się<br />

Anka. – Że nie sprzedałyście?!<br />

No, tak, karalny fakt: nie sprzedać. Podczas<br />

gdy zagubieni samotni już tupią nam na progu.<br />

– Ktoś tupie nam na progu – podrywam się<br />

z miejsca. – Pójdę zobaczyć. Może nieśmiały i<br />

trzeba go zachęcić...?<br />

– Nie trzeba nam nieśmiałych – mamrocze<br />

Zośka. – Kolejna patologia...<br />

– Dzień dobry, ja tu chciałem...<br />

– Dzień dobry, dzień dobry, w czym mogę<br />

panu pomóc?<br />

– Ja znalazłem za wycieraczką samochodu<br />

taką kartkę...<br />

– A... Ma pan naszą ulotkę! Jedną z tysiąca<br />

naszych fantastycznych ulotek, rozrzucanych<br />

każdego ranka po całym mieście w celu upolowania<br />

najwłaściwszego/najwłaściwszej! Jest pan<br />

zainteresowany, tak?<br />

– W sumie...<br />

– Zaproś pana do pokoju rozmów –<br />

rozpływa się Anka, wracając wzrokiem do<br />

monitora.<br />

– Zapraszam pana do pokoju rozmów<br />

– uśmiecham się świeżo. Naturalnie i świeżo.<br />

– Moja klientka właśnie poinformowała<br />

mnie, że spóźni się pół godziny, więc z<br />

przyjemnością znajdę dla pana czas.<br />

Płynę, jadę, frunę, pan pachnie najnowszym<br />

guccim, dzisiaj jest piątek, dobry<br />

początek, będzie może „trójeczka”, będzie<br />

może – ach! Nie śmiem myśleć! Bardzo się<br />

płonię, kiedy o tym w myślach wspomnę,<br />

ale może i będzie „czwóreczka”?!<br />

Zamykam drzwi, ukradkiem łowiąc<br />

wściekłe spojrzenie Zośki.<br />

– Co pana do nas sprowadza? Ma pan<br />

już dość samotnych wieczorów, rozgadanych<br />

telewizorów, tej fonii bez konkretnego<br />

obrazu, bez głębokiego jak dekolt przekazu,<br />

a czeka pan na miłość?<br />

– Czy biuro Kaprys daje jakieś gwarancje?<br />

– Oczywiście, że tak. W społeczeństwie<br />

wciąż pokutuje obraz peerelowskich biur,<br />

ekhm, matrymonialnych, prowadzonych<br />

w ciasnych pokoikach szarych mrówkowców,<br />

gdzie, ekhm, swatką była starsza pani,<br />

dorabiająca sobie do nędznej renciny. My<br />

przełamujemy ten schemat. Jesteśmy inni,<br />

nowi, nas stworzyły potrzeby rynku, coraz<br />

bardziej wymagający klient, który – bieda-


PORTRET25 - 129<br />

czek! – nie ma czasu na życie pozazawodowe.<br />

A jeśli już czas znajdzie, dostrzega wokół siebie<br />

wiele mówiącą pustkę. A kto dziś wytrzyma z<br />

wiele mówiącą pustką?<br />

– Żebym, wie pani, nie zapłacił okrągłej<br />

sumki, bo wcale nie jesteście tani, to pani wie,<br />

bo pani sprzedaje, a firma okaże się krzak i<br />

zniknie.<br />

– Nasze biuro działa na licencji ze Stanów<br />

Zjednoczonych. Tam podobne biura od lat są<br />

normą społeczną. Typowy Amerykanin, kiedy<br />

poczuje się samotny, po prostu idzie do biura<br />

i ma. U nas...<br />

– Wie pani, są takie czasy, że może być różnie.<br />

Dzisiaj interes się kręci, jutro się odkręci i<br />

kropka. A ja nie będę mógł odzyskać swoich<br />

pieniędzy.<br />

– Rozumiem pańskie obawy, obecnie jesteśmy<br />

niekwestionowanym liderem na rynku<br />

polskich usług zapoznawczo-matrymonialnych.<br />

Jako jedyni stworzyliśmy sieć biur w większych<br />

miastach Polski. Docelowo planujemy...<br />

– A słyszała pani, że w jednym biurze, na<br />

pewno wie pani w jakim, to mieli prawie same<br />

kobiety i czterech dyżurnych facetów, którzy<br />

obskakiwali wszystko, co się ruszało...<br />

– Tak, oczywiście, my wiemy, że wiele osób<br />

ma jedno, za to największe marzenie w życiu:<br />

pokochać i być pokochanym. Wraz ze zmianami,<br />

jakie zachodzą w naszym kraju, rosną oczekiwania<br />

i wymagania ludzi. Także w takiej dziedzinie<br />

jak kontakty międzyludzkie. Zyskujemy<br />

dużą grupę coraz młodszych klientów dzięki<br />

wysokiej jakości obsługi i profesjonalizmowi,<br />

jaki cechuje nasze działania.<br />

– ... A kiedy ktoś chciał wycofać pieniądze,<br />

wtedy się dowiadywał, że nie ma, przepadło, bo<br />

już zaczęli realizować jego marzenia.<br />

– Uhm, ma pan rację, dzięki naszym działaniom<br />

marketingowym docieramy do ludzi, którzy<br />

wcześniej nie planowali skorzystania z biura<br />

matrymonialnego. Także dzięki przekazom<br />

z ust do ust zyskujemy coraz więcej klientów.<br />

Polecają nas osoby, które za naszym pośrednictwem<br />

znalazły kogoś wyjątkowego, pokochały i<br />

są kochane.<br />

– Ja bym chciał tylko dowiedzieć się, czy<br />

mam szanse przez biuro Kaprys...<br />

– Wszystkie osoby zainteresowane skorzystaniem<br />

z usług biura Kaprys zapraszamy<br />

do osobistej wizyty w jednym z biur na terenie<br />

całej Polski. W czasie rozmowy prowadzonej<br />

przez personalnego doradcę<br />

przekażemy informacje na temat biur<br />

Kaprys oraz metod działania, jakimi<br />

posługujemy się przy doborze partnerów.<br />

– Bo, widzi pani, ja już próbowałem przez<br />

Internet, ale to wszystko na nic, jak te kobiety<br />

kłamią, pani sobie nie wyobraża, pisze taka, że<br />

ma dwadzieścia lat i czuje się kwitnąco, a potem<br />

przychodzi na spotkanie zmęczona dwudziestoośmiolatka...<br />

– Tak, tak, rozumiem. W czasie takiej rozmowy<br />

staramy się dowiedzieć jak najwięcej o<br />

osobie zainteresowanej i jej oczekiwaniach w<br />

stosunku do potencjalnego partnera/partnerki.<br />

– Ale, wie pani, ja właściwie jeszcze nie jestem<br />

po rozwodzie. Dopiero myślę...<br />

– Ależ, oczywiście, rozumiem wszystko,<br />

niech się pan tu czuje dobrze. Przyjemna rozmowa,<br />

pełna informacji, pozwoli panu zdecydować,<br />

czy Kaprys jest właściwym miejscem na<br />

poszukiwanie partnerki/partnera.<br />

– Mój kolega poznał jedną w pubie, gwarantowała,<br />

że jest wolna, całkiem swawolna,<br />

przysyłała esemesy, gwarantowała ekscesy, a<br />

kiedy ją niespodziewanie spotkał w supermarkecie,<br />

kupowała kaszkę ryżową. Tłumaczyła się,<br />

że to niby dla synka siostry, ale – kobiety! Kto<br />

je tam wie!<br />

– No tak, no tak, zdarza się. Ale nie u nas.<br />

Ponadto gwarantujemy panu całkowite bezpieczeństwo;<br />

naszych klientów dokładnie badamy,<br />

sprawdzamy dane osobowe, przyjmujemy tylko<br />

osoby formalnie wolne, zdecydowane na trwały<br />

związek.<br />

- A macie ładne lilablondynki...?<br />

I tu pan już jest mój! Pan jest przełamany,<br />

pan jest kupiony, pan jest zachęcony, zniewolony<br />

pakiecikami, ramkami, mackami, obwolutami,<br />

testami na wykrywalność cech stadnych, które<br />

przydadzą się w rozkoszach związku, pan jest<br />

mój, jest mój, dusza śpiewa, zamknęłam bramkę,<br />

mam w dupie Ankę, zamknęłam bramkę!<br />

– Zapraszam pana do terminala, ma pan<br />

przy sobie kartę, na pewno srebrną kartę, oh, jakie<br />

faux-pas, pan ma złotą kartę! „Czwóreczka”<br />

musi być jak malowanie, całość zapłacona od<br />

razu, dzisiaj jest piątek, dobry początek, zapraszam<br />

pana do kasy, fakturkę możemy wystawić<br />

na firmę, chce pan faktureczkę, pan poczeka<br />

chwileczkę, wrzuci pan w koszty, jak to zapiszemy?<br />

Niech pana głowa nie boli, doradztwo<br />

personalne, taka rubryczka, numer pięć be w<br />

kategorii, korzysta pan czasem z konsultacji<br />

specjalisty w firmie, no nie? No, to z nami też<br />

się pan konsultował właśnie i można to w koszty<br />

wrzucić. Dziękujemy, dziękujemy, do widzenia,<br />

do przyjemnego zobaczenia,<br />

mamy nadzieję, że nigdy więcej się<br />

tu nie zjawisz, że odtąd będziemy<br />

komunikować się z tobą wyłącznie<br />

imejlami; strasznie się wyperfumo-


130 - PORTRET25<br />

wałeś tym guccim, paskudnie się oblałeś, zwariować<br />

można, trzeba otworzyć okna, przewietrzyć<br />

pokój rozmów, aż głowa boli tak się oblał<br />

perfumem, burak jeden!<br />

Aga mi gratuluje, Aga mi winszuje, Zośka<br />

ściska i podnosi kciuk do góry, jestem zwycięzcą,<br />

jestem the greatest!<br />

Tylko Anka nie przerywa monitorowania<br />

monitora, nie cieszy się wcale, nie płacze ze<br />

szczęścia, nie głaszcze mnie czule po głowie.<br />

Ściągnęła usta, błyszczyk jej się marszczy na<br />

wargach, co jest, Aneczko, co?<br />

– Dostałam imejla od klienta. Właściwie od<br />

klientów – cedzi, wcierając mi w twarz słowa<br />

drobne jak papryczki pepperoni. – Wisłocka i<br />

Stangrodzki. Spotykają się od miesiąca. Radośni<br />

jak szczeniaki. Planują wspólną przyszłość.<br />

Chcą zawiesić program, być może całkiem zrezygnować<br />

już z naszej pomocy. Są bardzo tobie<br />

wdzięczni, bo, jak piszą, to ty ich skojarzyłaś.<br />

Jeszcze nie rozumiem, jeszcze się krztuszę<br />

w duszy ze szczęścia, chociaż groza papryczki<br />

powoli wypala mi dziury, psuje makijaż.<br />

– Stangrodzki! Metr dziewięćdziesiąt, rozwodnik<br />

bez zobowiązań, mieszkanie w mieście<br />

i dom na obrzeżach. Kadra zarządzająca!<br />

Fakt, Stangrodzki, cud, malina i miód! Teraz<br />

wszystkie patrzą na mnie z naganą, powoli<br />

świdrują źrenicami mój dress-code, mój troskliwie<br />

podlewany image doradcy personalnego,<br />

moje z trudem pielone niebiesie anioła stróża<br />

dla ubogich. Anka, nie odrywając wzroku od<br />

monitora, sięga do biurka, do szuflady, gdzie<br />

pomiędzy starannie posegregowanymi poradnikami<br />

„Jak być dobrym sprzedawcą”, „Jak się<br />

nie ugiąć, a nagiąć”, „Jak kupować, ale tak, aby<br />

się sprzedawało”, między podpaskami a sztucznymi<br />

palcami, trzyma rozwiązanie ostateczne,<br />

mój ostateczny krach. Jeszcze nie wiem, po co,<br />

jeszcze nie wiem, na co i co, ale już się dzieje, już<br />

się świat nie śmieje.<br />

– Stangrodzki! – powtarza jak w amoku. –<br />

Stangrodzki! I Wisłocka.<br />

– Wisłocka, ta patologia – mruczy Zośka.<br />

Aga chowa się pod stół. Stary numer barmana<br />

z saloonu, który już wie, że zaraz będzie<br />

strzelanina.<br />

– Ty kretynko – odbezpiecza Anka. – Ty<br />

skończona idiotko! Dałaś takiego faceta pierwszej<br />

lepszej cipie! Przecież on był u nas zaledwie<br />

cztery tygodnie! Zmarnowałaś nam faceta! On<br />

już nie wróci! Nie wróci! Co z resztą wrzeszczących,<br />

tupiących kobiet z pretensjami?! I kto ci<br />

kazał, kretynko, łączyć ludzi w pary?! – wali mi<br />

w oczy z dwururki.<br />

Nikt nie kazał, fakt, pospieszyłam się, zapędziłam<br />

się w swojej misyjnej misji, zaplątałam<br />

się w swoją sutannę, ale to już nieważne, to już<br />

niepoważne, Anka wypala, ja się wypalam, ja<br />

się unoszę z dziurą w głowie, z dziurą w kieszeniach,<br />

z dziurawym sumieniem, moje<br />

strzępki fruwają nieznacznie, siadają na<br />

wykładzinie, na każdej dziewczynie, na<br />

wystylizowanych meblach i zwiotczałych<br />

ulotkach z niebieskim paskiem i żółtym<br />

kwiatkiem oraz napisem: Jesteś sam?<br />

Zmień ten stan!<br />

***<br />

Anka ze skupieniem wpatruje się w<br />

monitor. Ance nie należy przeszkadzać.<br />

Anka jest młoda. Anka w necie szuka miłości.<br />

Iza Smolarek – urodzona w czasach<br />

szalejących doktryn i ustabilizowanych<br />

kolejek do mięsnego, w którym można<br />

było nabyć mydło i enerdowskie buty.<br />

Pisarka, dziennikarka, animator. Stypendystka<br />

Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.<br />

Tworzy poetycko i kryminalnie.<br />

W „Portrecie” w 2006 roku wydała tomik<br />

„się lenienie”, który został dobrze przyjęty<br />

przez krytykę literacką. Ma kota na<br />

punkcie słów.


PORTRET25 - 131<br />

Paweł Zaremba<br />

* * *<br />

Odnajduję cię pod grubą<br />

warstwą czasu<br />

wyklinającą i złorzeczącą<br />

Zgiętą w pół-szukającą<br />

śladów na śniegu<br />

Krzyczącą w ścianę drzew<br />

– tak cię znajduję<br />

Wyrzuconą z jakiejś bajki<br />

przez złego czarownika<br />

i biegnącą z tego smutku<br />

boso po trawie<br />

Na powitanie pierwszego<br />

świtu w twoim życiu<br />

Wyciągam ręce<br />

Przed siebie<br />

w mgłę<br />

z twoich włosów wykręcam rosę<br />

Odnajduję cię w jednej kropelce<br />

mordowanej przez słońce<br />

Paweł Zaremba – ur. w 1982 r.; studiował<br />

filozofię i pedagogikę na UMK w<br />

Toruniu. Debiutował w „Undergruncie”<br />

i udzielał się też na rozmaitych wieczorach<br />

literackich organizowanych przez to<br />

pismo. Obecnie mieszka w Grudziądzu i<br />

pracuje dla jednej z komercyjnych stacji<br />

radiowych.


132 - PORTRET25<br />

Dagna Kądziela<br />

herbatnik<br />

czwarta rano<br />

telefon już nie karmi brzucha<br />

motylami<br />

myśli płyną oklepaną metaforą<br />

w głowie woda<br />

gotuje się na herbatę<br />

zieloną<br />

jak moje pojęcie o związkach<br />

pragnienie mistrza<br />

jeszcze nie czyni mnie Małgorzatą<br />

co najwyżej tą od Jasia<br />

Dagna Monika Kądziela - rocznik 1989,<br />

debiutowała w „Cogito”. Kilka jej wierszy<br />

ukazało się w „Antologii Postgeneracji”.<br />

Obecnie gromadzi materiały do swojej<br />

pierwszej książki.


PORTRET25 - 133<br />

Maciej Gierszewski<br />

Latawiec<br />

[...] Sycylia i świat były dla mnie jednym i tym samym<br />

(Elio Vittorini, „Sycylijska rozmowa”)<br />

Leżę plackiem na nadmorskiej plaży w Barcellonie.<br />

Plaża jest kamienista, na szczęście nie są to rzetelne<br />

kamienie, a kamyczki wielkości pestek od wiśni. Są<br />

ciemne, przez co plaża, na pierwszy rzut oka, sprawia<br />

wrażenie zapuszczonej, brudnej i zaniedbanej. Morze<br />

przede mną, parking samochodowy za mną. Z jednej<br />

strony słychać szum fal, z drugiej szmer podjeżdżających<br />

aut. Pierwszy jest nieustający, drugi pojawia się<br />

raz za razem. W oddali, prawie na wprost, majaczą<br />

Wyspy Eolskie. Po prawej, czyli na wschodzie, Przylądek<br />

Milazzo. Objadłem się zielonymi figami. Leżę<br />

plackiem, smażę się.<br />

Justyna siedzi nad brzegiem morza i za pomocą<br />

kamieni czyści sobie klapki, a potem płucze je w słonej<br />

wodzie. Następnie grzebie piętami w piasku przed<br />

sobą, żłobi podłużne rowki, bo, jak powiada, jest to<br />

najlepszy sposób pozbycia się zrogowaciałego naskórka,<br />

taki „naturalny pilling”, o czym się przekonała dwa<br />

lata temu na wakacjach w Grecji. „O, jakie będę miała<br />

gładkie, miłe w dotyku pięty”. Na jej twarzy maluje<br />

się skupienie, cała jest pochłonięta wykonywaną<br />

czynnością. Nie sprawia wrażenia znużonej. Po chwili<br />

zaczyna opowiadać, jak było w Grecji, jak z Karoliną<br />

i jej siostrą marnowały czas na plaży, która była dużo<br />

piękniejsza niż ta tutaj, bo była to „specjalna plaża dla<br />

turystów z zimnych krajów”.<br />

Plan na dzisiejszy dzień jest prosty i pozytywy zarazem:<br />

nie zwiedzamy Barcellony, będziemy cały dzień<br />

byczyć się nad morzem, będziemy się opalać, objadać<br />

owocami, spacerować, czytać, pływać. Musimy odpocząć<br />

po przygodach w Palermo. Należy zwolnić. Zresztą<br />

nasz przemądrzały przewodnik „Planuj. Zwiedzaj.<br />

Podróżuj” milczy o Barcellonie, nie wspomina o niej<br />

ani słowem, jakby nie istniała. Chociaż pewnie nie jest<br />

prawdą, że nie ma w tej miejscowości nic ciekawego<br />

do zwiedzania. Na tej wyspie każde miasto, miasteczko,<br />

o czym się już przekonaliśmy, ma swoją historię,<br />

zwykle ciekawą i zawiłą, która przetrwała do naszych<br />

czasów, zatrzymana w porozrzucanych kamieniach i<br />

zabytkach.<br />

„Spójrz – mówi do mnie Ania – miąższ<br />

zielonych fig wygląda tak mało apetycznie, jak<br />

takie czerwonobiałe glizdy, a jest taki pyszny.<br />

Gdy mu się przyglądam, to mam wrażenie, że<br />

za chwilę zacznie się ruszać, takim robaczkowym,<br />

wijącym ruchem. Jakby miał wyjść na zewnątrz”.<br />

Spoglądam na rozerwaną na pół figę,<br />

którą trzyma w palcach. Potwierdzam skinieniem<br />

głowy, podnoszę wzrok na jej piegowatą<br />

twarz. Przez chwilę nie mogę oderwać wzroku<br />

od jej roześmianych oczu. „Chcesz figę?”, pyta.<br />

Nie chcę, jestem objedzony.<br />

Nad głową słyszę furkot, jakby uparte trzepotanie<br />

ptasich skrzydeł. Spoglądam, to biały<br />

romb latawca. Jest to ładny latawiec, domowej<br />

roboty, a nie kupiony w supermarkecie z zabawkami.<br />

Obłożony białym pakowym papierem, na<br />

którym jest coś napisane, ma długi ogon, upleciony<br />

z czerwonych kokard. Zacząłem śledzić<br />

wzrokiem jego powietrzne poczynania, był<br />

prawie nade mną, nisko. Poruszał się z trudem,<br />

ślizgał w powietrzu, opadał, oddalał od brzegu,<br />

ale wciąż był niewysoko. Zrozumiałem, że wiatr<br />

od morza musi być za słaby, by unieść go daleko<br />

i wysoko. Chłopiec, może sześcioletni, który go<br />

razem z dziadkiem puszczał, był niepocieszony.<br />

Dziadek przejął od chłopca żyłkę latawca, zwinął<br />

ją trochę, latawiec znów był prawie nad moją<br />

głową, następnie ustawił się bokiem do brzegu,<br />

uniósł wysoko nad głowę, wyprostowaną lewą<br />

rękę, by szybkim ruchem ją zniżyć, zginając w<br />

łokciu, tak by prawie dotknąć kolan. Szarpał<br />

żyłką kilka razy, z daleka wyglądał komicznie.<br />

Latawiec nadal znajdował się nad moją głową,<br />

był jednak wyżej, dużo wyżej. Dziadek chce oddać<br />

żyłkę chłopcu. Jednak nie jest on już zainteresowany<br />

zabawą „latającym smokiem”.<br />

Przygląda się Ani i Justynie. Przygląda się<br />

z ciekawością i bez zażenowania. Nie mogę


134 - PORTRET25<br />

powiedzieć, że je podgląda, nie ma w jego zachowaniu<br />

sztuczności. Jego zainteresowanie jest<br />

żywe, a jego ciekawość kobiet naturalna Przechylił<br />

głowę i kiwa nią delikatnie, wygląda jak<br />

ptak, jak sroka, która podziwia lewym okiem<br />

swoje, zdobyte z wielkim trudem, świecidełka.<br />

Przysłuchuje się rozmowie, choć nie rozumie<br />

pewnie ani słowa, zresztą nie słowa go interesują,<br />

a ciała dziewczyn. Jestem pewien, że w tej<br />

chwili, mimo strojów kąpielowych, są dla niego<br />

całkiem nagie. Nie ma w jego zachowaniu,<br />

gestach, wzroku nic erotycznego. Może wydają<br />

mu się nieśmiertelnym wcieleniem nagości.<br />

Czymś, co będzie wspominał przez lata i dlatego<br />

stara się je zapamiętać takie, jakie są, bez<br />

dodatkowych kontekstów, bez wrogiego pożądania.<br />

Może za kilkadziesiąt lat opisze tę scenę<br />

tak jak ja teraz. Czy wspomni wtedy o mnie,<br />

świadku, niemym obserwatorze? A może w tej<br />

chwili jestem dla niego przezroczysty?<br />

Zazdroszczę mu. Zazdroszczę ufności. Zazdroszczę<br />

wiary. Wciąż zadaję sobie pytanie,<br />

dlaczego on potrafi tak patrzeć, a ja już nie.<br />

Dlaczego w nim jest wiara. Dlaczego w dorosłym<br />

mężczyźnie nie może przetrwać wiara<br />

i ufność sześcioletniego chłopca. Czy byłoby<br />

to zbyt niebezpieczne? Sześciolatek jest zdolny<br />

dostrzegać cuda w każdej rzeczy, każdym<br />

przedmiocie, każdej zabawie, każdym posiłku,<br />

potrafi je zobaczyć, przejrzeć na wylot i zrozumieć<br />

ich nagość. Wszystko jest dla niego naturalnym<br />

zjawiskiem. Jak na przykład teraz z<br />

ciał Ani i Justyny czerpie pewność swego bycia.<br />

Ponieważ jest teraz i tylko teraz. Jest tą chwilą.<br />

Śmierć może istnieje, widział ją przecież na<br />

pomarszczonej twarzy babci, gdy wynosili ją<br />

z domu w otwartej trumnie, ubraną w czarne<br />

koronki, ale to wspomnienie nie zagarnia, nie<br />

przekreśla jego pewności, jedynie utwierdza<br />

fot. archiwum <strong>Portret</strong>u<br />

w przekonaniu, że jest cały. Codziennie może<br />

wypuszczać latawce. Wystarczy trochę papieru,<br />

dwa lekkie patyki z balsy i żyłka, nic więcej,<br />

wiatr od morza wieje zawsze. Latawiec jest<br />

wołaniem, potwierdzeniem ufności, wyznaniem<br />

wiary. Wypuszczać go będzie tak długo, jak będzie<br />

miał wiarę. Ale później, potem zrozumie,<br />

że za rzeczami stoją inne rzeczy, które przysypuje<br />

szary popiół Etny.<br />

Dziadek ściąga latawiec na ziemię, składa<br />

parasol, zwija obozowisko, pakując wszystkie<br />

przedmioty do dwóch toreb, bez słowa łapie<br />

chłopca za rękę i prowadzi do samochodu.<br />

Chłopiec cały czas patrzy w naszym kierunku,<br />

nawet gdy samochód zaczyna odjeżdżać, nie<br />

może oderwać od nas wzroku. Macham mu<br />

ręką na pożegnanie, ale nie odmachuje, pewnie<br />

mnie nie widzi. Zbliża się sjesta. Powoli plaża<br />

się wyludnia, oprócz nas zostają dwie osoby,<br />

które potem, gdy upał staje się nie do wytrzymania,<br />

również odchodzą. Wciąż czuję się<br />

objedzony. Kładę się na plecach, przykrywam<br />

twarz koszulką. Zasypiam. Śni mi się, że jestem<br />

chłopcem, że mam pięć lat, że jestem z mamą<br />

i jej koleżanką na plaży nad Jeziorem Charzykowskim,<br />

że biegam nago, że bawię się nadmuchaną<br />

dętką od samochodu, że łapię cierniki w<br />

strumyku, który wpływa do jeziora, że z pomostu<br />

wchodzę do łódki, że ktoś podaje mi zieloną<br />

figę.<br />

Maciej Gierszewski - ur.<br />

1975, poeta, były redaktor<br />

naczelny „Pro Arte”.<br />

Wiersze publikował m.in.<br />

w: „Kresach”, „Studium”,<br />

„Kwartalniku Artystycznym”,<br />

„Pograniczach”,<br />

„Toposie”, „Czasie Kultury”,<br />

„Kursywie”, „LiteRacjach”,<br />

„Lampie i Iskrze<br />

Bożej”. Opublikował arkusz<br />

poetycki pt. „podrabiane<br />

przepaście” (Brzeg 2003),<br />

debiutował tomem wierszy<br />

pt. „Profile” („<strong>Portret</strong>”,<br />

Olsztyn 2006). Prowadzi<br />

antologię oniryczną: www.<br />

outremer.blog.pl. Mieszka<br />

w Poznaniu.


PORTRET25 - 135<br />

Marcin Włodarski<br />

* * *<br />

Odwieczne pytanie<br />

jak opisać niebo piekło<br />

wzlatujące łabędzie<br />

i inne cuda<br />

jak opisać ciebie<br />

na przykład twoje stopy<br />

jeśli w końcu łabędzie opadną<br />

na piekło zasłuży<br />

pierwszy lepszy<br />

a ty nie będziesz mogła<br />

o własnych siłach się obudzić<br />

i podreptać niezgrabnie<br />

ze starością swoją na biodrach<br />

uroczo jak niegdyś moja babcia<br />

powąchać wszystko poczuć<br />

niebo objąć samotne bez ciebie<br />

odpowiedzieć na każde pytanie<br />

Mąż<br />

Mam wyższe wykształcenie i pracę zgodną z nim<br />

mieszkam w zapadłej dziurze i cieszę się<br />

uznaniem kilku pijanych chłopaków<br />

reszta ma mnie za jebniętego poetę nauczyciela<br />

którego ojciec grzeje wódę po kilka tygodni<br />

są jeszcze inni ale nie wiem co myślą.<br />

Mam do sprzedania kawalerkę<br />

siedemnaście metrów kwadratowych<br />

której nikt nie chce kupić bo wszyscy ludzie<br />

cenią sobie przestrzeń życiową<br />

oni nie wiedzą nic na temat<br />

przestrzeni życiowej nie wiedzą<br />

że to zależy od głowy.<br />

Mam żonę i komputer wysokiej klasy<br />

kupiliśmy też kanapę i fotele żeby przyjezdni<br />

goście mieli gdzie spać i ruchać się<br />

jeździmy Volkswagenem Polo i gadamy o śmierci<br />

która kiedyś nadejdzie i że boimy się jej<br />

później podszczypujemy się zwalniam<br />

i skręcamy na pizzę. Bywa smacznie.


136 - PORTRET25<br />

Gady cholerne<br />

Jestem trujący<br />

zabawki którymi się bawiłem<br />

miały urywane głowy<br />

zabawki moich kolegów<br />

też miały urywane głowy<br />

oni też są trujący<br />

nie przeczytałem<br />

Reduty Ordona<br />

nikt nie przeczytał<br />

wszyscy byli trujący<br />

wpędzali do grobu<br />

obdzierali ze skóry<br />

mieliśmy już czternaście lat<br />

i nie byliśmy patriotami<br />

nie mieliśmy rąk i mózgów<br />

zamiast papieża<br />

mieliśmy pijanych ojców<br />

w miejsce wideo<br />

rozbierające się w piwnicy<br />

trujące koleżanki<br />

do dziś podoba nam się<br />

nasze trujące życie.<br />

Marcin Włodarski – ur. w 1976 r., mieszka<br />

w Suszu. Autor dwóch tomów wierszy:<br />

„Sommy” (2002) i „Po własnych śladach”<br />

(2005). Zajmuje się działem<br />

poezji w „Portrecie”.


PORTRET25 - 137<br />

Jarosław Czechowicz<br />

Epitafium dla Szymona<br />

Śmierć przyjaciela jest bolesną traumą, której<br />

cień pozostaje w duszy na zawsze. Z tym<br />

tragicznym zdarzeniem można mierzyć się na<br />

różne sposoby. Najczęstszym z nich jest utrwalenie<br />

w pamięci żywych wspomnień, zezwolenie<br />

na to, aby człowiek, którego już nie ma, nadal<br />

trwał w myślach i w sercu. Pożegnać zmarłego<br />

przyjaciela, to oddać mu hołd. Można wygłosić<br />

mowę pogrzebową. Można zamówić nekrolog<br />

i powiadomić świat o swoim cierpieniu. Można<br />

także napisać o zmarłym książkę, w której<br />

bez zbędnego sentymentalizmu, ale z dużą dozą<br />

subtelności i finezji, pozostawi się go nadal w<br />

świecie żywych, nadając mu byt literacki i budując<br />

jednocześnie „pomnik trwalszy niż ze spiżu”.<br />

Hubert Klimko-Dobrzaniecki napisał książkę<br />

o człowieku, którego życie będzie trwać nadal<br />

w każdym czytelniku, który z uwagą przeczyta<br />

„Kołysankę dla wisielca”. Ta z pozoru prosta, a<br />

jednocześnie nasycona wielością znaczeń i uniwersalnych<br />

myśli, opowieść pomaga pamiętać<br />

Szymona Kurana jako człowieka wyjątkowego,<br />

a w swej wyjątkowości jednocześnie prostego i<br />

zwyczajnego.<br />

Kompozytor, muzyk, skrzypek jazzowy. W<br />

roku 1984 wygrał konkurs na drugiego koncertmistrza<br />

w Islandzkiej Orkiestrze Symfonicznej<br />

w Reykjaviku. To spowodowało, iż jego drugą<br />

po Polsce ojczyzną stała się daleka Islandia.<br />

Chłodna wyspa, na której narodziła się gorąca<br />

i żarliwa przyjaźń między autorem „Kołysanki<br />

dla wisielca” a wrażliwym muzykiem, którego<br />

wrażliwość nie pozwoliła na to, by dłużej<br />

mierzył się z brutalnym światem. Nawet tam,<br />

gdzie ten świat wydaje się mniej surowy, gdzie<br />

żyje się w swoim własnym, odizolowanym od<br />

reszty ludzkości tempie i rytmie. Klimko-Dobrzaniecki<br />

napisał książkę o bliskiej mu osobie<br />

i bliskiej ziemi. Chociaż Szymon jest postacią,<br />

wokół której rodzą się kolejne wątki tej osobliwej<br />

historii, to także Islandia jest niemym, choć<br />

wyraźnie sportretowanym, bohaterem „Kołysanki”.<br />

Ścisłą więź, jaką stworzyły w wyobraźni<br />

losy Kurana i sama wyspa, autor podkreśla, gdy<br />

mówi o twórczości Szymona i o fatalistycznym<br />

dualizmie, jaki spowodował jego tragiczny koniec<br />

życia, a w konsekwencji napisanie książki:<br />

„To była muzyka dwubiegunowa, podobnie<br />

jak osobowość Szymona, jak jego przypadłość<br />

bezlitośnie sklasyfikowana w leksykonie chorób<br />

psychiatrycznych. Wielkie wzloty i wielkie<br />

upadki. Euforia i depresja, plus i minus, góra i<br />

dół, życie i śmierć. W nim i w jego muzyce nie<br />

było środka. Morze i zaraz góry. Tak jak w krajobrazie<br />

Islandii”.<br />

Ten literacki hołd dla muzyka jest jednocześnie<br />

barwną i przekonującą opowieścią o losach<br />

emigrantów odnajdujących swój azyl na odciętej<br />

od świata wyspie, która staje się ich nowym<br />

domem. Islandia jest swoistym mikroświatem<br />

i oswojonym przez wszystkich w jednakowym<br />

stopniu terenem. Podczas krótkiego spaceru<br />

można bowiem zajrzeć w okna domu premiera,<br />

by po chwili znaleźć się przy publicznych szaletach,<br />

od których znowu jest niedaleka droga do<br />

centrum miasta, gdzie codziennie można widzieć<br />

te same twarze mijane na ulicach. Islandię<br />

oswaja nie tylko sam autor i jego przyjaciel,<br />

ale także wielu skrajnie od siebie różnych ludzi,<br />

których jednoczy, wycisza i uspokaja rytm życia<br />

na wyspie gejzerów, długich polarnych nocy i<br />

równie długich, słonecznych dni. Poznajemy<br />

więc ekscentrycznego chorwackiego malarza<br />

Bora, który systematycznie i skutecznie urozmaica<br />

życie znajomym swoimi szalonymi pomysłami,<br />

a w wolnych chwilach karmi oswojoną<br />

orkę. Możemy przeczytać dramatyczną historię<br />

życia Skalp, wyjaśniającą etymologię przydomku<br />

nadanego dziewczynie przez autora. Przedstawi<br />

się nam Niemka Helga, zwolenniczka<br />

życia uporządkowanego, uwikłana w romans z<br />

Borem. Dowiemy się również, w jakich okolicznościach<br />

autor poznał swoją przyszłą żonę<br />

i matkę urodzonego w Islandii syna.<br />

Każda z tych postaci, podobnie jak sam autor,<br />

poszukuje własnego miejsca na maleńkiej<br />

wyspie. Z różnych życiowych powodów stała<br />

się ona ich kryjówką i miejscem, w którym<br />

odpoczywają od bolesnej przeszłości przeżytej<br />

na odległym kontynencie. Każda z tych osób<br />

zapisuje się trwale w pamięci Klimko-Dobrzanieckiego<br />

i pozwala mu piękniej opowiedzieć<br />

historię Szymona, który mógł funkcjonować w<br />

rzeczywistym świecie głównie dzięki kontaktom<br />

z przyjaznymi mu ludźmi. Autor dokładnie<br />

wywołuje z pamięciowej kliszy obrazy zdarzeń<br />

i wspomnianych ludzi, których zarejestrował


138 - PORTRET25<br />

kiedyś przypadkowo a niezwykle wyraźnie. I<br />

najważniejsze jest to, iż owa przypadkowość<br />

nabiera głębszego sensu i że to właśnie Islandia<br />

nadaje taki sens. Jak sam autor pisze: „Okazuje<br />

się, że pewne miejsca i sytuacje, pewni ludzie,<br />

zainteresowania, gusta potrafią się zbiec nawet<br />

na końcu świata”. Wspomnienia miejsc, sytuacji<br />

i ludzi budują tę chwytającą za serce opowieść,<br />

która tak naprawdę niesie w sobie ogromny<br />

smutek, ale snuta jest z subtelnym wyczuciem<br />

taktu i została ubarwiona specyficznym poczuciem<br />

humoru, budującym chwilami groteskowy<br />

i zwyczajnie zabawny obraz minionych zdarzeń.<br />

„Kołysanka dla wisielca” to także próba<br />

zmierzenia się z cudzym samobójstwem, próba<br />

zrozumienia tego czynu i pogodzenia się z<br />

faktem, iż drugi człowiek – trawestując to, co<br />

napisał Hermann Hesse w „Wilku stepowym”<br />

– nie daje się pokonać przez samo życie, tylko<br />

ginie z własnej ręki. Autor wydaje się rozumieć<br />

rozpaczliwy czyn przyjaciela. „Teraz wiem, że<br />

samobójcy to ludzie całkowicie wolni, a tym samym<br />

nieposłuszni, to odważni wariaci, którzy<br />

sami wybierają swoje miejsce i czas, ubiegają<br />

Pana Boga, prowadzą z Nim jeden do zera”. I<br />

ten odważny wariat nadal gra swoją muzykę<br />

w „łubinowym morzu”, jakie pokazał kiedyś<br />

swemu przyjacielowi i które stało się miejscem<br />

intymnego rozstania dwóch mężczyzn, których<br />

dzieliło tak wiele, a łączyło zamiłowanie<br />

do estetycznego piękna, odzwierciedlającego<br />

się w Islandii. Ta Islandia, o której Klimko-<br />

Dobrzaniecki tak sugestywnie pisał w swoim<br />

debiutanckim „Domu Róży” i której w „Kołysance...”<br />

nadał swoistą tożsamość. Tylko dzięki<br />

Islandii i niezatartym wspomnieniom mógł on<br />

obdarzyć nas tak urokliwą i zajmującą opowieścią.<br />

Opowieścią wyszeptaną wręcz do ucha. Bo<br />

po co głośno mówić o tym, który teraz już śpi,<br />

a którego snu przerywać nie należy. Można o<br />

nim tylko w ciszy pisać, a literackie epitafium<br />

oddać w ręce tych, którzy docenią siłę tęsknoty<br />

i nieukojonego żalu po stracie przyjaciela.<br />

Hubert Klimko-Dobrzaniecki,<br />

Kołysanka dla wisielca,<br />

Wyd. Czarne,<br />

Wołowiec 2007.


PORTRET25 - 139<br />

Joanna Szydłowska<br />

Fantom nowego pogranicza<br />

Będę protestować przeciw umieszczaniu<br />

tej książki li tylko w kontekście oficjalnie<br />

„tradycyjnie skomplikowanych” stosunków<br />

polsko-niemieckich. Niechaj tę problematykę<br />

podejmują światli dyplomaci, niechaj rozpisują<br />

w różnych wariantach zaprawieni w bojach<br />

retorycznych publicyści i wcielają w życie natchnieni<br />

szlachetną ideą orędownicy wszelkiej<br />

maści pojednań. „Obwód głowy”, jak na zbiór<br />

reportaży przystało, za nic ma moc generalizacji<br />

i „waży sobie lekce” presję uogólnienia. Rasowy<br />

reporter zawsze pochyla się nad szczegółem,<br />

nad z pozoru nic nieznaczącym drobiazgiem, by<br />

z tej mgławicy faktograficznych ułamków sklecić<br />

zajmującą historię: zawsze o człowieku – a<br />

nie o polityce, ekonomii czy historii. Włodzimierz<br />

Nowak – nie nowicjusz przecież w pejzażu<br />

polskiego reportażu – realizuje tę technikę<br />

mistrzowsko.<br />

Spoiwem tematycznym i problemowym<br />

zbioru Włodzimierza Nowaka nie są stosunki<br />

polsko-niemieckie jako takie, ale fantom pogranicza,<br />

z wszystkimi tego pojęcia konsekwencjami.<br />

Nie bez racji autor w jednym z tekstów<br />

(„Brzegi coraz bliżej, rybka daleko”) przywołuje<br />

zbiór reportaży Mariana Brandysa. I choć nie<br />

wymienia tytułu, to miłośnicy piśmiennictwa<br />

dokumentarnego wiedzą, że chodzi tu o klasykę<br />

spod znaku szlachetnych w formie reportaży ze<br />

zbioru „O królach i kapuście”. Marian Brandys<br />

przemierzał polskie szlaki przygraniczne w<br />

nowiu nastającej epoki gomułkowskiej (1959),<br />

zapowiadającej przezwyciężenie traumy epoki<br />

pieców, ale i coraz bardziej dystansującej się<br />

wobec zdobyczy Października. Przyszły autor<br />

„Końca świata szwoleżerów” chciał dostrzec<br />

w tej wyraźnie zorientowanej geopolitycznie<br />

przestrzeni pogranicza symptomy oczekiwanej<br />

stabilizacji politycznej i wytęsknionego zakorzenienia<br />

tysięcy nowych mieszkańców Nowych<br />

Ziem. Poszukiwał znaków zamknięcia czasów<br />

wojny i wznosił (ugruntowywał) mity fundacyjne<br />

przesuniętego na zachód młodego państwa.<br />

Ze względów oczywistych w narracji Brandysa<br />

nie znajdziemy śladów schizofrenicznego rozdarcia<br />

między retoryką oficjalnych mitów „odwiecznie<br />

polskiego, piastowskiego Zachodu” a<br />

kultywowaną w domowym zaciszu pamięcią<br />

utraconych przestrzeni na Kresach. Po półwieczu<br />

owo Brandysowe zacięcie historyczne czytać trzeba<br />

ze świadomością raf, które autor musiał inteligentnie<br />

wymijać poruszając się w sferze newralgicznej<br />

realności polsko-niemieckiego sąsiedztwa.<br />

W zbiorze Włodzimierza Nowaka nie zostało<br />

nic z tamtej obserwacji pogranicza. Dziś nikt już<br />

nie uzurpuje sobie praw do rejestracji piastowskich<br />

orłów na fasadach ratuszy i kamienic; ograniczoną<br />

nośność posiadają ikony obrońców polskiego<br />

trwania na rubieżach, strzegących przed „nawałą<br />

germanizacyjną” polskiego języka i obyczaju. Bo też<br />

zmieniło się pogranicze.<br />

Za jeden z najciekawszych aspektów interesującego<br />

nas tomu uznać należy utrwalenie momentu<br />

transformacji pogranicza polsko-niemieckiego,<br />

bądź jak chcą niektórzy badacze – inicjacji<br />

pogranicza po 1989 r. „Obwód głowy” pokazuje pogranicze<br />

nowe, ale kultywujące pamięć przeszłości.<br />

Niczym kadry taśmy filmowej przesuwają się przed<br />

naszymi oczami ponure obrazy nieprzepuszczalnej,<br />

porytej zasiekami, bezludnej strefy pogranicza. Na<br />

martwotę przestrzeni nakładały się reglamentowane,<br />

fasadowe kontakty między Polską a bratnią<br />

NRD. A pośród tego wszystkiego, a może na przekór<br />

wszystkiemu – ludzie – homo transgressivus. Ci,<br />

od zawsze umiejący omijać graniczne przepisy, na<br />

przekór retoryce oficjalności żyjący w zadziwiającej<br />

symbiozie ponadgranicznej (transgranicznej): „Na<br />

Nysie kończyła się Polska i świat, więc po co komu<br />

niemiecki” (s. 49) – wspominają dawne realia bohaterowie.<br />

Dopiero otwarcie granicy na skutek wejścia Polski<br />

do Unii wygenerowało autentyczny efekt pogranicza,<br />

doprowadziło do znaczących transformacji<br />

w sferze socjalnej, demograficznej, ekonomicznej,<br />

gospodarczej, kulturowej. To niezwykle łakomy<br />

kąsek dla badań socjologicznych – nie bez racji w<br />

instytutach uniwersytetów powstają już katedry i<br />

zakłady socjologii pogranicza. Pióro Włodzimierza<br />

Nowaka rejestruje te przemiany, ale odżegnuje<br />

się od jakichkolwiek podsumowań. Nowak wie, że<br />

wszystko tu znajduje się wciąż in statu nascendi i to<br />

właśnie jest największą wartością pogranicza.<br />

Nowe pogranicze w ujęciu Włodzimierza Nowaka<br />

nie jest ani piękne, ani brzydkie; ani raj to, ani<br />

piekło – autor odżegnuje się od kategoryzacyjnej


140 - PORTRET25<br />

perspektywy waloryzacyjnej. Alternatywne obrazy<br />

„przygranicznego raju” i „kurewskiego miasta” nie<br />

wykluczają się. Bo też „Obwód głowy” pokazuje po<br />

prostu inspiracyjną i kreacyjną moc pogranicza. To<br />

fenomen przestrzeni generującej postawy dynamiczne,<br />

przedsiębiorcze, fantazyjne, nierzadko ryzykowne.<br />

Wirtuozeria techniki narracyjnej sprawiła,<br />

że i odbiorcy zapominają „obruszyć się”, „fuknąć”,<br />

„pogniewać”. A dzieje się tak, mimo iż portretowani<br />

bohaterowie są nierzadko trochę „felerni”. Nie<br />

romansują bynajmniej z prawem i policją, z desperacją<br />

omijają patrole graniczne, notorycznie łamią<br />

przepisy, pielęgnują nielegalne interesy, trudnią się<br />

nierządem i z upodobaniem klną. A jednak przekonują<br />

nas do siebie, w przedziwny sposób cenimy ich<br />

determinację. Juma, tak jak i inne obszary patologii<br />

strefy pogranicza, wielokrotnie była przedmiotem<br />

opisu socjologów. Nowak wie, że ten wizerunek ma<br />

się nijak do kolorowych zdjęć z markowych folderów<br />

promujących wymianę transgraniczną czy dokumentujących<br />

intelektualną prężność środowiska<br />

Uniwersytetu Europejskiego Viadrina. Ale to także<br />

część prawdy o tej przestrzeni.<br />

Autor konsekwentne ośmiesza mity, stereotypy<br />

i mody – różnego autoramentu. Może to być<br />

lament eurosceptyków lub laudacja euroentuzjastów<br />

(vide „Dwie siwiutkie euroobywatelki siedzą<br />

na euroławce pod eurodrzewem”, s. 41). Dostaje<br />

się ikonom antyheroicznego Szwejka i posłusznego<br />

żołnierza Wehrmachtu. Desakralizacji podlega<br />

nawet szlachetna i stosunkowo świeża legenda<br />

pomocy humanitarnej początków „Solidarności”.<br />

Także w warstwie fabularnej i stylistycznej Nowak<br />

inteligentnie funkcjonalizuje ograne konwencje.<br />

Tak dzieje się ze schematem ckliwej podróży sentymentalnej<br />

do małej ojczyzny, z szekspirowską<br />

sztampą miłości ponad podziałami (stanowymi i<br />

etnicznymi), z fabularyzacją dezercji z Wehrmachtu.<br />

Pod piórem Włodzimierza Nowaka schemat<br />

uzyskuje nową jakość. Wielką zasługą autora jest to,<br />

że z przykurzonej rekwizytorni wydobył określone<br />

tematy i motywy, i pokusił się o ich adaptację na<br />

gruncie literatury dokumentarnej. Wątki te, mimo<br />

iż piekielnie atrakcyjne fabularyzacyjnie – z czego<br />

korzystała przez lata kultura popularna (vide Kapitan<br />

Kloss i dzielni chłopcy z czołgiem) – straszyły<br />

widmem emocjonalnej łatwizny i nie poddawały się<br />

rudymentom intelektualnej konceptualizacji, nie<br />

mówiąc już o kategoryzowaniu schematów literatury<br />

popularnej w kategoriach prawdy i fałszu. Ale<br />

Nowak, poruszając się na gruncie literatury dokumentarnej,<br />

nie musi dbać o pozory prawdziwości.<br />

Najdalej posunięte nieprawdopodobieństwa fabuły<br />

są prawdziwe, bo uprawomocnia je status gatunku<br />

reportażowego. Tyle i aż tyle.<br />

Nowak opowiada traumatyczne historie<br />

wojenno-okupacyjne jakby jeszcze raz, jakby na<br />

przekór istniejącej obfitej literaturze. Lebensborn,<br />

tortury, eutanazja – to hasła, które odsyłają<br />

do konkretnych tytułów i autorów z klasyką<br />

Szmaglewskiej i Nałkowskiej na czele. „Obwód<br />

głowy” dokumentuje – pozornie tylko banalny<br />

fakt – „trwania wojny” w psychice jej ofiar i<br />

ustawicznej aktualności zdarzeń sprzed sześćdziesięciu<br />

lat. Przed Nowakiem robili to i Cezary<br />

Chlebowski, i Marian Brandys, i Krzysztof<br />

Kąkolewski. W „Obwodzie głowy” autor nie<br />

boi się sięgnąć po frenezję i makabrę. Powstają<br />

opisy wstrząsające estetycznie i poruszające<br />

moralnie, także dlatego, iż dotyczą obserwacji z<br />

obu stron barykady.<br />

Ale najlepsze reportaże to takie, które zaskakują<br />

w warstwie informacyjno-poznawczej.<br />

Najdoskonalszym tego przykładem jest<br />

reportaż „Noc w Wildenhagen”: porażający w<br />

warstwie treściowej, świetny dramaturgicznie,<br />

żonglujący regułami konwencji narracyjnych.<br />

To tekst szalenie empatyczny, egzemplifikujący<br />

skrajne emocje bohaterów, a przy tym wzorcowo<br />

realizujący zasady etyki zawodowej w kwestii<br />

szacunku wobec opisywanego człowieka.<br />

Włodzimierz Nowak,<br />

Obwód głowy,<br />

Wyd. Czarne,<br />

Wołowiec 2007.


Bernadetta Żynis<br />

PORTRET25 - 141<br />

Bez słowa, bez słowa - ani rusz<br />

Po ciepłym przyjęciu francuskiego tłumaczenia<br />

powieść „Tworki” została wznowiona i<br />

wydana w Polsce po raz drugi (pierwsze wydanie<br />

– 1999 rok). Nie jest to jednak powieściowy<br />

debiut Marka Bieńczyka. Znamy jego wcześniejszy<br />

„Terminal” (również wydany dwukrotnie<br />

– 1994 i 1998 rok, i też przetłumaczony na<br />

język francuski).<br />

Tego pracownika IBL-u można kojarzyć<br />

rownież z badaniami literackimi („Czarny<br />

człowiek. Krasiński wobec śmierci”), badaniami<br />

nad melancholią („Melancholia. O tych, co<br />

nigdy nie odnajdą straty” i „Oczy Dürera. O<br />

melancholii romantycznej”), z felietonami dotyczącymi<br />

wina („Kroniki wina” 2001), a także z<br />

tłumaczeniami z literatury francuskiej (Barthes,<br />

Kundera, Cioran, Baudelaire, Proust). Z pewnością<br />

jeszcze parę ważnych szczegółów w życiorysie<br />

tego niezwykle ciekawego pisarza by się<br />

znalazło, ale my poprzestańmy na tym. Już tej<br />

wyliczanki wszak wystarczy, by przewidzieć nieśmiało,<br />

że to szerokie spektrum zainteresowań<br />

i działalności wpłynie na kształt powieściowego<br />

świata. I tak będzie – eseistyka, felieton, fabuła,<br />

dyskursywność… Eklektyzm, który składa się<br />

na to, co nazywamy postmodernizmem. Bo i też<br />

zaliczany jest Bieńczyk do pisarzy postmodernistycznych.<br />

Powiedzieć jednak by można, że to<br />

postmodernizm melancholijny, taki, co szuka<br />

straty, której nigdy nie odnajdzie, taki, który<br />

nie czując gruntu pod nogami, oprze się na ruchomym<br />

lądzie słowa, taki, co widząc, że nicość<br />

nas otacza, zrezygnowany będzie jej ulegał nie<br />

ulegając. Bo jest coś wielkiego w tym zmaganiu<br />

się z nicością, w tym wybieraniu słów, w tkaniu<br />

opowieści, choć pod nimi pustka, jest coś wzruszającego<br />

w trwaniu przy tej świadomości, że<br />

nawet gdy są słowa, to i tak obok „utrata”.<br />

Od czego zaczyna się ta opowieść? Wcale<br />

nie od tego, że „Jurek ogórek kiełbasa i sznurek”<br />

dostał pracę w buchalterii szpitala psychiatrycznego<br />

w Tworkach w pamiętnym 1943 roku,<br />

kiedy to prześladowania hitlerowskie osiągały<br />

swoje apogeum (a i tak jeszcze nie osiągnęły),<br />

ani od tego, że zobaczył „dziewczę cud miód” i<br />

zachwycił się jej niesłowiańską bynajmniej urodą,<br />

ani od tego, że potem pojawił się ten „inny”,<br />

Olek, piłkarski mistrz, co Cracovii strzelił gola<br />

w pucharze, a na dodatek „bardziej amerykański<br />

był”. Tak dobrze zapowiadający romans, musiał<br />

się skomplikować (a w każdym razie starał się<br />

o komplikacje dla podniesienia adrenaliny i<br />

obudzenia czytelniczej ciekawości, bo romans<br />

romansem, a czytelnik i ekonomia swoją drogą…).<br />

Tak więc wcale nie od tego, bo każdy wie<br />

już, że: „Tak, na początku było pismo, niezbyt<br />

ładne…” (s. 7). I że „nie spieszyły się słowa do<br />

kropki” (s. 7). Więc trzeba było jakoś je poskładać<br />

i co z tego, że do tej kropki, która wcale<br />

niczego nie kończy.<br />

„Teraz szyny są szersze…” (s. 11) - mimochodem<br />

zauważa narrator, który snuje swą opowieść<br />

„z dzisiaj” (już dawno po wojnie, a przecież<br />

wciąż sytuujemy się wobec niej). Nasz opowiadający<br />

jeździ co „wtorek, więc do Tworek” i tam<br />

na szpitalnej ławeczce, na laptopie wystukuje<br />

tę historię, co jest niczyja (może tylko jego), a<br />

zaczęła się „od pisma”, od znalezionego listu,<br />

do którego trzeba było dorobić wszystko inne<br />

– jakiś inny początek i jakiś inny koniec – jakieś<br />

usprawiedliwienie dla tej korespondencji i dla<br />

naszego nieustannego głodu historii, głodu powieści,<br />

który nie opuszcza nas nawet w obliczu<br />

końca światów. Dla naszego „Dlaczego?”<br />

Jest wojna, hitlerowskie Niemcy pogrążają<br />

się w szaleństwie, a z nimi cały świat, wszyscy<br />

ludzie, kto jeszcze żyw. Jest wojna, ale i młodość,<br />

i apetyt na piękno, i zabawę, i kochanie, i<br />

pracę, i jedzenie, i życie. Więc jakby na przekór<br />

traceniu tego, co mija, bo i tak musi, młodzi ludzie<br />

żyją – najpiękniej jak umieją, tak pięknie,<br />

jak tylko sobie można marzyć z kiedyś, z przyszłości,<br />

z własnej „starości”, że tak mogła wyglądać<br />

młodość wcale nie „durna i chmurna”, ale<br />

„sielska, anielska”. Bo i świat kreowany mozolnie<br />

przez narratora tak się jawi – jak marzenie o<br />

pięknym, młodym życiu, o tym, że możliwa jest<br />

taka ekspresja piękna i radości, entuzjazmu, miłosnego<br />

zapatrzenia, że nic – także wojna – nie<br />

są w stanie temu przeszkodzić. W oczach młodych<br />

bohaterów nawet niemieccy strażnicy są<br />

jedynie poczciwi. Bezradni wobec entuzjazmu<br />

sami pozwalają się w jakiś sposób nim zarazić.<br />

Sonia, choć to nie z jej perspektywy toczy<br />

się historia życia (i śmierci), wydaje się ucieleśnieniem<br />

tego, co piękne, młode, szczere, spontaniczne.<br />

Swym wdziękiem oczarowuje wszystkich<br />

dookoła, dla niej podejmuje się najbardziej<br />

ryzykowne działania, ona dostaje najlepsze<br />

nagrody. Można by rzec, że swym wdziękiem<br />

zaczarowuje świat i ludzi. Z pewnością nar-


142 - PORTRET25<br />

rator rysuje ją idealną kreską. Soni nie sposób<br />

nie lubić, nie kochać jej, nie pragnąć. Jej można<br />

tylko pożądać – jako kobiety, przyjaciółki, pracownika.<br />

I choć świat zrodzony w wyobraźni<br />

narratora nie przekonuje mnie właśnie dlatego,<br />

że nazbyt wyidealizował postacie bohaterów, to<br />

dobrze, uważam, stało się, że mechanizm, który<br />

pchnął Sonię w stronę „tej drogi, tej decyzji”,<br />

pozostaje niewyjaśniony. Pozostał tajemnicą, a<br />

dzięki temu osnową tej opowieści, węzłem tej<br />

historii.<br />

Otóż w apogeum swojego powodzenia, ze<br />

wszech stron doświadczanej sympatii, w niepojęty<br />

dla jej przyjaciół sposób „ona się zgadza<br />

i [...] całą sobą, skupioną w okrzyku, pokornie<br />

i śmiało, ze zgrozą i spokojem staje, jak tylu<br />

przed nią do drogi” (s. 9). „Sonia niedosiężna,<br />

nadto więc kobieca” (s. 30) robi coś przeciwko<br />

sobie, przyjaciołom, swojej miłości, przeciwko<br />

instynktowi życia i przeżycia za wszelką cenę.<br />

I ta jej decyzja nie została wyjaśniona. Mimo<br />

starań, mimo drobiazgowej próby odtworzenia<br />

dżemu z brukwi i wodnistej zupy, kenkarty i policyjnej<br />

godziny. Świat przedstawiony wyraźnie<br />

rozpada się na dwie części – tę piękną, młodą,<br />

zakochaną, szczęśliwą i tę, która huczy echem<br />

na horyzoncie. I nawet jeśli na początku tylko<br />

„wariatom” to echo przeszkadza, dotrze ono i<br />

do bohaterów, którzy chcieliby za cenę opowieści<br />

uratować się od śmierci. I tak sobie myślę, że<br />

Sonia, właśnie dlatego, że jest tak piękna i tak<br />

pięknie żyje, nie może tkwić w tym kłamstwie,<br />

w tej nieuczciwości, która przecież nie jest ani<br />

jej kłamstwem, ani jej nieuczciwością, ale jakoś<br />

stała się i jej. Jest tak „nadto”, że nie może być<br />

byle jak, na niby, może być tylko „naprawdę”.<br />

Sonia jest taka, jaki mógłby być świat (s. 35), ale<br />

on taki nie jest i nie chce być, świat układa się w<br />

inną historię. Można rzec – c`est la vie – trzeba<br />

umierać. I zdaje się, że to jedyne fatum, któremu<br />

ulegamy – my tu i oni tam. „I była ich szóstka”<br />

(s. 39), a nawet więcej, bo jeszcze Marcel z<br />

żoną i jej siostrą, którzy przepadli w Polskim<br />

Hotelu, i mama Jurka… „I była ich szóstka”, a<br />

potem już tylko mniej i mniej. „Utrata odejmuje<br />

cośkolwiek od ładnej całości” (s. 20).<br />

Przemysław Czapliński, analizując powieściopisarstwo<br />

Bieńczyka, uplasował je po stronie<br />

nieepickiego modelu prozy, czyli powieści<br />

siebie świadomych, metafikcyjnych, eksponujących<br />

swą literackość, chętnie nawiązujących<br />

do innych utworów za pomocą cytatów, aluzji,<br />

pastiszów… Tak jest i w „Tworkach” – narrator<br />

dyskretnie, a przecież dokonuje dekonstrukcji<br />

iluzji mimetyczności, zwraca uwagę na budulec<br />

świata przedstawionego – i za pomocą „Jurka<br />

sznurka, burka, Jurka w pół nurka, Jureczka<br />

smuteczka, Jureczku w porządeczku”, i z powodu<br />

licznie używanych cytatów, i nawiązań<br />

do literatury, i z powodu liryzmu opisów. Ale ta<br />

deziluzja jest podtrzymywana też dzięki temu,<br />

że Jurek składa wierszyki: „Pierwszy dzień pracy,<br />

drugi dzień uniesienia. Sonia wyzwala fale<br />

wzruszenia” (s. 33), które sprawiają, iż wersy w<br />

wierszach same mu się rozpadajają „średniówką<br />

dokładnie na środku” (s. 31). I są jeszcze dyskusje<br />

z Antyplatonem o zasadności (i jakości)<br />

pisania dziś. A dziś stać nas jedynie na „pisadła”,<br />

na utwory, które są zapisem rozpadającego<br />

się sensu, rozpadającej się formy i formuły,<br />

pisadła, na które składają się dość przypadkowo<br />

poskładane słowa: „od braku powszechnego referenta<br />

wiruje oberwana oś ziemi” (s. 45). Stać<br />

nas jedynie na „rymy” pacjenta szpitala w Tworkach…<br />

Jureczkowi smuteczkowi nie spodobały<br />

się teorie Antyplatona, ale czy „jego”, „Jurka<br />

mazurka”, historia całkiem podobnie nie rozpadła<br />

się z braku sensu, czy jego i Soni, i Olka, i<br />

Marcela… historie nie rozsypują się jak koraliki<br />

z pękniętej nitki. Tkać opowieść, tkać, ale nici,<br />

czy tego chcemy, czy nie – rwą się i rwą, kłam<br />

zadając możliwościom spełnienia naszych pragnień,<br />

by opowieść trwała, składała nas i świat,<br />

nas ze światem i z losem. Wcale nie dlatego, że<br />

to jedynie „wariata opowieści”. Wobec utraty,<br />

śmierci, przemijania, wojny… – każda opowieść<br />

po prostu musi się rwać (i urwać) i jest to jedyne<br />

fatum, jedyna konieczność, której ulegamy<br />

my i tkaniny naszych opowiadań. Jurek ogórek<br />

nie chce przyjąć do wiadomości, że pisadło to<br />

wcale nie dziwadło, „spadło i zbladło. Drymadło,<br />

owadło. A zwłaszcza ha, ha, ziewadło” (s.<br />

45). Niedługo będzie musiał sam antyplatoński<br />

gest uznać. Są jedynie cienie. Nie ma, nie ma,<br />

nie znajdziesz idei. Możesz tylko opowiedzieć<br />

o pannie pięknej, o miłości pierwszej, ale i tę<br />

historię cudną urwiesz w pół i na koniec zostaniesz<br />

„bez słów”. Żyjemy nie tylko w cieniu,<br />

który został pozbawiony swego źródła, żyjemy<br />

bez słów wobec tego, co nieuniknione i nieopowiedziane<br />

pozostaje. Gdyby nie to, że kilka<br />

razy pojawiły się, jak sądzę, jedynie literówki<br />

(niechcące, niezamierzone błędy) w wydanym<br />

nam tekście, napisałabym, że już na poziomie<br />

samych słów następuje utrata – już same słowa<br />

tracą siebie. Tak, żyjemy ze słowami czy bez nad<br />

Utratą.<br />

Marek Bieńczyk,<br />

Tworki,<br />

wyd. II,<br />

Wydawnictwo Sic!,<br />

Warszawa 2007.


PORTRET25 - 143<br />

Krzysztof Hoffman<br />

Kapryśniak<br />

1.<br />

Nie zapominajmy, że:<br />

„Z mówienia o języku niewiele wynika,<br />

podobnie jak z mówienia o aniołach. Anioł jest<br />

stworzeniem doskonałym i chociaż jedyne<br />

prawdziwe zagrożenie płynie ze strony Boga<br />

lub jego braku, na aniele<br />

możesz się łatwo poślizgnąć. Niektórzy nasi poeci<br />

piszą w języku aniołów, inni się w nim spowiadają,<br />

bo to język na czasie, czas jest teraźniejszy<br />

i innego nie będzie”.<br />

(„Czy ktoś już się rozegrał?”)<br />

2.<br />

Szkic dotyczący działalności literackiej Adama<br />

Wiedemanna, który podałby tezę, iż jest to literatura<br />

niełatwa do zgrabnego przedstawienia krytycznego, nie<br />

powiedziałby jednocześnie nic. Nie mogę jednak powstrzymać<br />

się od wrażenia, iż właśnie taka postawa wynika<br />

z jego twórczego dossier: utrudnić temu, kto czyta<br />

jego książki, a także i temu, kto o nich pisze, jakąkolwiek<br />

wygodną klasyfikację. Mówiąc inaczej, spodziewać się<br />

można po bohaterze niniejszych notatek, iż zaraz napisze<br />

kolejną książkę, która swoiście w geście palinodii<br />

postawi wcześniejsze diagnozy jeśli nie pod znakiem<br />

zapytania, to przynajmniej w kłopotliwej sytuacji. Niemniej<br />

takie proteuszowe metamorfozy również można<br />

starać się nazwać. Dla mnie jest to po prostu „literacki<br />

kaprys”.<br />

3.<br />

Po pierwsze, jest to kaprys dziecięcy,<br />

a więc coś ulotnego, efemerycznego, co<br />

dąży ku temu, by szybko zniknąć, pozostawiając<br />

jednak po sobie ślad w pamięci,<br />

a jednocześnie coś urzekającego swoją<br />

(być może pozorną) naiwnością, łatwowiernością,<br />

iż „skoro tak chcę, to tak ma<br />

być”. Literat ma kaprys, żeby coś napisać,<br />

więc to pisze. Raz będzie to czysta<br />

gatunkowo bajka („Bajki zwierzęce”),<br />

kiedy indziej podskórnie przesycone<br />

seksualnością oniryczne pływy narracji<br />

(„Sceny łóżkowe”), przy jeszcze innej<br />

okazji fikcyjne, bo czerpane ze świata fikcji kultury,<br />

anegdoty (jak to miało miejsce w jednym z<br />

numerów „Twórczości”, gdzie pojawił się zbiór<br />

„Z legend o Mozarcie”).<br />

Kaprys w tym pierwszym znaczeniu jest<br />

„chwilową, łatwo zmieniającą się zachcianką;<br />

fantazją, dziwactwem”. Ma w sobie coś z mitu<br />

twórczego szaleństwa: oto siadam, dopada mnie<br />

fantazja, moja wrażliwość językowa zaczyna<br />

pracować za mnie i mam zachciankę, aby coś<br />

napisać. To radosne grymaszenie, a także flirtowanie<br />

z czytelnikiem, z konwencją grymaszenia.<br />

Jest to kaprys przelotny, ale też taki, któremu<br />

trzeba dogodzić. Efektem jest nie tylko<br />

satysfakcja, ale i… paradoksalnie szansa na porozumienie.<br />

Jeżeli kapryszę, stawiam twardo na<br />

swoim, przedkładam to, co i jak chcę powiedzieć<br />

nad to, kto mnie wysłucha – ostatecznie<br />

mogę wpaść w rolę błazna, przywdziewając szaty<br />

kroju buffo. Taki literacki histrion nie epatuje<br />

kaprysami per se – lecz kaprysi, bo ma do tego<br />

prawo. Czy przy takim rozumieniu należy się<br />

dziwić słowom Wiedemanna, iż „Mickiewicz<br />

niespecjalnie […] jednak czytam go jakoś tak<br />

obojętnie, bez cienia sympatii, sam nie wiem<br />

czemu, po prostu tak już jest i koniec, może to<br />

kwestia poczucia humoru, w momencie, kiedy<br />

jemu się wydaje, że napisał coś strasznie śmiesznego,<br />

to mnie akurat wcale nie do śmiechu, a<br />

przecież wiadomo, że «najlepiej porozumieć się<br />

opowiadając sobie nawzajem dowcipy, czy też<br />

anegdotki»” („Res Publica Nowa”, 1998 nr 7/8,<br />

wyr. moje – KH).<br />

4.<br />

Kaprys w drugim znaczeniu to kaprys losu –<br />

ten, który przychodzi niespodzianie, coś zmienia,<br />

wyciska sobą piętno, tak jak kaprys pogody<br />

czasem daje w kość, nagle zaskoczy feerią barw<br />

niczym kaprys mody.<br />

Ten rodzaj kaprysu jest – w mojej roboczej<br />

typologii – najbardziej zagadkowy. Nie możemy<br />

go przewidzieć, a jednak wiemy, że jest.<br />

U Wiedemanna objawia się zmienną sytuacją<br />

głównych bohaterów jego twórczości, tj. autora<br />

i czytelnika. Niekiedy ma się wrażenie, iż<br />

po jednej stronie tekstu jest kobieta, po drugiej<br />

mężczyzna, lecz po chwili role się odwracają.<br />

Czasem ma się wrażenie, iż tekst jest pisany


144 - PORTRET25<br />

przez dziecko i dla dziecka (ot, na przykład taki<br />

dystych: „Syczy żmija do robaka / Mówi robak:<br />

«Toś ty taka!»”).<br />

Jeśli jest to kaprys losu, to losem jest tutaj<br />

język – twór nieprzewidziany, zastany i zarazem<br />

nieprzewidywalny, zmienny. Co było pierwsze<br />

– tytuł książki prozatorskiej „Sęk, pies, brew”,<br />

czy może najpierw autor napisał pięć opowiadań,<br />

a potem dał francuski tytuł „Pięć krótkich<br />

utworów”, czyli właśnie Cinq pičces breves? Na<br />

to pytanie nie znajdziemy odpowiedzi, niemniej<br />

znaczącym jest, iż w posłowiu do swego tomu<br />

Wiedemann pisze: „Reszty dokonał przypadek<br />

i mój brak wyobraźni”.<br />

5.<br />

Wiedemannowski kaprys ma jeszcze jedno<br />

znaczenie. W terminologii muzycznej jest to<br />

„utwór instrumentalny polifoniczny, oparty na<br />

technice imitacyjnej, mający swobodną budowę<br />

i pogodny charakter”. Definicja ta obowiązuje<br />

do XVII wieku, później w wieku XIX zaczyna<br />

kojarzyć się z wirtuozerią i maestrią.<br />

O pogodzie ducha już wspominałem. Lecz<br />

być może to właśnie te trzy czynniki fundujące<br />

kaprys muzyczny (1. polifonia, 2. imitacja<br />

i 3. swoboda) stanowią summę działań artystycznych<br />

pisarza. Tom poetycki „Rozrusznik”<br />

kończy lista „sampli”. Tworzą ją teksty kultury<br />

– podstawy i źródła – poszczególnych utworów,<br />

które jednak nie powstały na zasadzie prostego<br />

kopiowania, lecz wsłuchania się w owe źródła,<br />

cięcia, przetwarzania i komponowania na nowo.<br />

Oto kaprys współczesny – kaprys, w którym<br />

polifonia zbudowana jest z tak wielu głosów, iż<br />

zlewają się w jeden, nie zaś imitacja, to naczelna<br />

dyrektywa kompozycyjną, bowiem w świecie, w<br />

którym kultura ma status podejrzanej, nie można<br />

kopiować wprost, lecz na zasadzie swobodnego<br />

przetworzenia imitacyjnego.<br />

Taki aspekt muzyczny pełni u Wiedemenna<br />

jeszcze jedną funkcję: daje rytm. Przypomnę<br />

tylko, że dla Greków rhytmos stanowił<br />

podstawę życia. I jeśli jest coś, co scala i ożywia<br />

tę hybrydyczną twórczość, to właśnie literackie<br />

tętno dyktowane przez język sensu largo. W<br />

„Bajkach zwierzęcych” będzie to rym, w książce<br />

„Długo w noc – Sonata” – rytm splotu języków<br />

muzyki, obrazu i słowa (akcent odsyłający nas<br />

do źródeł poezji), w „Scenach łóżkowych” – język<br />

wideoklipu, gdzie każdy ze snów, jakkolwiek<br />

stanowi płynną całość, rozrywa się przez<br />

nieprzewidziane cięcia narracyjnych asocjacji, w<br />

„Pensum” wreszcie, do którego cała ta opowieść<br />

zmierza, a w którym można znaleźć (w tekście<br />

o takim samym tytule) słowa o „poczuciu bezpieczeństwa,<br />

jakie daje wyraźny rytm” – naprzemienność<br />

wierszy i, co prawda nielicznych, lecz<br />

dobrze sprawdzających się w roli kontrapunktu,<br />

ilustracji.<br />

6.<br />

Jakie jest „Pensum”? Tym razem kaprys autora<br />

polega na tym, że... kaprysi jakby mniej, o stopień<br />

słabiej, że ponad własne nieprzewidywalne humory<br />

przedkłada coś, na czym mu zależy, albo też po prostu<br />

kaprysi inaczej. Incipit wiersza o tytule „Wiersz<br />

Vivienne” brzmi następująco: „Vivienne pisze w<br />

tym wierszu, że nie lubi”. Cała pierwsza strofa, zaczynając<br />

od słów „nie lubi”, jest w istocie tłumaczeniem<br />

wiersza pod tytułem „The Vegan Bar and Gaming<br />

Lounge” autorstwa nowozelandzkiej poetki<br />

Vivienne Plumb. Tłumaczeniem trzymającym się<br />

na tyle blisko tekstu, że właściwsze być może byłoby<br />

stwierdzenie, iż strofa jest przekładem utworu<br />

na język polski, z gramatyczną zamianą pierwszej<br />

osoby na trzecią. Owa więź z oryginałem rozszczelnia<br />

się jednak pod koniec fragmentu, choćby wtedy,<br />

gdy na wzmiankę o trupach pojawia się wtrącenie<br />

„o rany!”. W części drugiej anglojęzyczny utwór nie<br />

panuje już samodzielnie, lecz przeplata się w nim<br />

tekst „inny”. Tam, gdzie były pierwotnie słowa o<br />

raczej „nieznacznej hojności” w nalewaniu drinków,<br />

narrator snuje dygresję na temat włosa, który<br />

pojawił się parę wersów wcześniej. Gdy Plumb w<br />

kodzie swego wiersza pisze: „In the hotel I woke in<br />

the / obsequious dark, not knowing / where I am,<br />

where I was, / not knowing”, u Wiedemanna jest:<br />

„Vivienne wyrusza z powrotem, jest już w hotelu,<br />

ciemności / są obsequious, tego słowa też nie znam,<br />

ale brzmi / dobrze, ponownie wprowadza element<br />

grozy, bo Vivienne / czuje się zagubiona, «nie wie,<br />

gdzie jest» i «nie wie, gdzie była»”. Pod tekstem<br />

„The Vegan Bar and Gaming Lounge” świeci już<br />

tylko biel kartki, lecz „Wiersz Vivienne” roztacza<br />

jeszcze trzecią strofę:<br />

„Tłumaczyłbym ten wiersz dalej,<br />

ale mi się skończył.<br />

Mimo że leci Prokofiew, słyszę teraz<br />

Elę Mielczarek z jej »Hotelem Grand«,<br />

ciiisza<br />

wśród hotelowych ścian, mieszkam<br />

tutaj w hotelu<br />

i widok mam na Binks. Cześć, Binks, jak się<br />

masz? Binks<br />

w odpowiedzi się włącza, wyrzuca ciepłe fale<br />

sztucznego wiatru z kuchni,<br />

czuję wyraźnie obierki, jak na wsi,<br />

kiedy babcia siekała żarcie dla świń.<br />

Miałem zamiar dodać,<br />

że wszystko mi jedno, gdzie jestem,<br />

ale wiersz Vivienne<br />

wpędził mnie w melancholię,<br />

mogłem go dzisiaj nie czytać”.


PORTRET25 - 145<br />

Niby wszystko jasne. Jest tekst oryginału (jawnie<br />

zasygnalizowany, a do którego czytelnik wcale<br />

nie musi zaglądać), jest komentarz, jest wiersz, który<br />

powstaje pod wpływem jego lektury... Lecz jak<br />

powstaje? U Wiedemanna podmiot mówi: „Tłumaczyłbym<br />

ten wiersz dalej, ale mi się skończył”.<br />

Pierwszą strofę można jeszcze określić mianem<br />

przekładu, druga powstaje co najwyżej na motywach<br />

źródła. Czy jest to zatem jedynie zapis pracy<br />

tłumacza wraz z jego uwagami, dygresjami i wątpliwościami?<br />

Czy raczej wiersz o wierszu, tak jak<br />

sugeruje to tytuł? W palimpsestowej tkance utworu<br />

prześwieca przez siebie szereg tekstów: wiersz Vivienne<br />

Plumb, jego przekład na język polski, komentarz<br />

do przekładu, tekst rzeczywistości, która<br />

wraz z przynoszonymi zapachami otwiera na proustowską<br />

modłę tekst pamięci i wspomnień, wreszcie<br />

sam „Wiersz Vivienne”, który powstaje na styku<br />

poprzednich, lecz nie stanowi żadnego poziomu<br />

meta, miesza porządki, zazębia je. Wydać by się mogło,<br />

iż cały urok wiersza, jak to nierzadko zdarzało<br />

się w przypadku utworów z „Rozrusznika” (1998),<br />

zasadza się na owym pomieszaniu z poplątaniem;<br />

jednak tak nie jest, „Wiersz Vivienne” nie wyczerpuje<br />

się w hyfologicznej gmatwaninie. I jakkolwiek<br />

domeną poezji jest budzenie poczucia niedosytu, to<br />

całość rozładowuje pointa, która w swej prostocie i<br />

naiwności pragnie być brana jak najbardziej serio.<br />

Być może właśnie dlatego najnowszy tom Wiedemanna<br />

czyta się bez poczucia zmęczenia, jakie<br />

nachodzi nawet najwierniejszych czytelników poezji,<br />

gdy zabierają się za autorów stosujących wszelkie<br />

retoryczne wybiegi i zabiegi, byle tylko wytrącić<br />

czytelnikowi z dłoni zalążki interpretacji – „Pensum”<br />

nazywa niektóre rzeczy wprost i robi to bez<br />

skrępowania. Jeśli Joanna Orska pisała o poprzednim<br />

tomie „Kalipso” (2004), iż autor „dąży raczej<br />

do spłaszczania znaczeń, jakich wehikuł stanowiła<br />

liryka, i obniża styl, aż przyprawi tradycję o utratę<br />

znaczenia” („Odra”, luty 2006), to – niezależnie, czy<br />

zgodzimy się z ową diagnozą, czy też nie – rzeczony<br />

zbiór wierszy po prostu taki nie jest. W miejscu<br />

potencjalnego spłaszczenia pojawia się otwartość,<br />

w miejscu utraty znaczeń – emocje i uczucia. Wystarczy<br />

popatrzeć na to, jak kończą się poszczególne<br />

wiersze: „Chciałbym ci czymś zagrozić, inaczej cię<br />

stracę” („Czy ktoś już się rozegrał”), „jest tak piękny,<br />

/ że nie odważyłbym się go dotknąć, to wszystko”<br />

(„Chłopiec”), i wyjątkowa w swej melodii fraza:<br />

„jedna dusza przypada na 5-10 osób; w każdej z<br />

nich się kochałem” („[do ośmiu]”).<br />

Wiedemann stara się swojego czytelnika zjednać<br />

poprzez okazywanie mu syntonicznej wrażliwości,<br />

zabiega o niego, podczas gdy wśród jego<br />

kolegów-poetów lansuje się postawę niedosiężnego<br />

arystokraty obwarowanego lustrami ironii.<br />

7.<br />

Nie chcę przez to powiedzieć, iż<br />

„Pensum” to książka dla łaknących ckliwych<br />

momentów, w której wiersze od pierwszej do<br />

ostatniej strony epatują czytelnika opisami samopoczucia<br />

podmiotu. Rzecz w tym, iż pierwiastki<br />

zgrywy czy podpuchy nie spełniają się<br />

w sobie samych, lecz stanowią raczej poręczny<br />

wehikuł przemycania treści, jakie – co chwila<br />

słychać takowy głos – nie przystoją współczesnej<br />

poezji, tj. treści pozbawionych konwencji<br />

błazenady. A karnawałowej scenerii u Wiedemanna<br />

nie brakuje. Wyliczać można długo:<br />

„Bo też nigdy nie jest tak,<br />

że wszystko na ciebie pasuje,<br />

nawet jeśli twój rozmiar pasuje<br />

wszystkim”. („[wakacje]”)<br />

„Mamusiu!<br />

Tak wołają żołnierze w akcji,<br />

kurwy w czasie pracy”. („[o zapach]”)<br />

„Panią złapał kaszel<br />

i zepsuł pół Sarabandy. Zepsuł całą,<br />

bo sam się rozkaszlałem”. („[tysiąc]”)<br />

„W tej sytuacji musi dojść<br />

do rękoczynów, chociaż<br />

trudno wykonać abstrakcję<br />

gołymi rękami, a ręce<br />

z natury raczej są gołe. Pojęcie rękawiczek<br />

całkiem słusznie przyciąga<br />

wszystko, co najgorsze”. („Pensum”)<br />

Zabawa z wieloma frazami, których<br />

nie ujawniam, aby nie popsuć już całkowicie<br />

przyjemności lektury, polega na odkrywaniu,<br />

że za słowami, które przy pierwszej, drugiej i<br />

trzeciej lekturze, wydawały się absolutnie przejrzyste,<br />

w istocie rozlega się tłumiony chichot.<br />

Wszystkie te figle można rzecz jasna potraktować<br />

również jako kaprys, lecz jest w nim wówczas<br />

duża doza kabaretu, jednym słowem jest<br />

to kapryśność kabareciarska. Inaczej mówiąc,<br />

powtórzę raz jeszcze, teksty przynoszą kpiarską<br />

czy też ludyczną nutę nie z samej potrzeby rozrywki,<br />

lecz aby rozładować treści, które inaczej<br />

grzmiałyby pompatycznością i były nie do zniesienia.<br />

I tak, wiersz „Useful Knowledge”, który<br />

wygląda na purnonsensowny kolaż z napisów


146 - PORTRET25<br />

informacyjnych, co udają jedynie, iż ich autor<br />

znał język angielski („In case of emergency<br />

force side windows out to exit. / Wet is banished.<br />

Routine suffers the same fate. [...] To alert<br />

train crew open door and press strip”), zamyka<br />

przeróbka cytatu z Nietzschego, którą czytam<br />

już bez uśmiechu: „What he doesn’t know, can<br />

hurt you”.<br />

8.<br />

Jako czynnik w silnym stopniu nieznany<br />

w twórczości Wiedemanna traktuję nagromadzenie<br />

w „Pensum” elementów nostalgicznych,<br />

obrotów za plecy, przypatrywania się upływowi<br />

czasu. Widać, iż nie jest to pierwsza książka poety,<br />

gdyż niejednokrotnie w swoich wierszach<br />

sugeruje, że pewna praca poetycka została wykonana,<br />

a wraz z nią przyszła wiedza, do tej pory<br />

niedostępna. „Nie jest chyba złudzeniem, że życie<br />

to stopniowe / zbieranie argumentów, czy<br />

raczej pozbywanie się ich. / Rodzimy się z gotową<br />

argumentacją i dopiero / po jakimś czasie<br />

brak nam słów” – w takim duchu pisze autor już<br />

w drugim wierszu z „Pensum”, w sonecie „[brylant]”.<br />

Jeśli kolejny tekst otwierają słowa: „Przewidywalność<br />

przyszłości wzrasta” („[wakacje]”),<br />

to podmiot mówi w nich nie tyle o tym, co ma<br />

nadejść, ile o przeszłości. Właśnie dzięki temu,<br />

iż minione wydarzenia zaczynają układać się w<br />

historię o możliwej do obserwacji logice, rośnie<br />

też przewidywalność owej opowieści. Widać,<br />

że coś się skończyło, coś przeminęło: „Gdy jesteśmy<br />

młodzi, / myślimy, że jest śmieszniej,<br />

że jest niebywale / wyposażone zaplecze” („[na<br />

zaplecze]”), „Jak można z puentą czekać aż na<br />

koniec wiersza? / W życiu tak nie jest. Puentę<br />

mamy już za sobą / i cieszmy się nią, bez żalu,<br />

bez rymu, bez wtórności” („Muza”), a nawet<br />

coś zostało utracone: „numery się kasują razem<br />

z telefonem” („[na zaplecze]”). Rzeka czasu w<br />

wypadku poezji Wiedemanna nie okazuje się<br />

wytartą metaforą – porywa, jej nurt przyspiesza,<br />

zniewala, na końcu zaś szumi wodospad, który<br />

ciska i roztrzaskuje o skały: „świat się starzeje do<br />

tyłu / i kiedy jest już naszym wnukiem, umieramy”<br />

(„Nauczyć się chodzić”). Lecz, aby nic nie<br />

było aż tak oczywiste, na czytelnika, który już<br />

myśli, że znalazł klucz do wszystkich zamków<br />

tej poezji, czeka też podstępna i kapryśna mina:<br />

„Natomiast z pierwszego pobytu w Wiedniu<br />

zachowałem raczej przykre wspomnienia. /<br />

Wspomnienia... wspomnienia. To jest bardzo<br />

ładne zdanie teraz. / W ogóle bardzo ładny<br />

motyw” („Moje balety”).<br />

9.<br />

Nie są to rzecz jasna zapiski wyczerpujące temat,<br />

lecz nie mają też takich ambicji. W ich niepełności<br />

coś jest na rzeczy. Jeśli wolno mi bowiem<br />

odwrócić na chwilę konwencję i pobawić się w kapryśnego<br />

krytyka, musiałbym stwierdzić, iż tym, co<br />

mi doskwiera, jest – tak jak jawi się to w niniejszych<br />

notatkach – swoista atomizacja „Pensum”. Wiedemann<br />

podsuwa swoim czytelnikom popisy sprawności<br />

językowej, dowody wyczulenia na melodię<br />

języka, chwytliwe motta do kolejnych szkiców, lecz<br />

tym samym, przykuwając uwagę do coraz to nowszej<br />

gnomy, tracimy z pola widzenia większą całość.<br />

Najnowszy tom rozprasza się na pamiętliwe fragmenty,<br />

ponad którymi nie potrafię zbudować całościowej<br />

narracji. Zaobserwować to można zresztą w<br />

recepcji krytycznej „Pensum” – jeśli pisano o rzeczonym<br />

tomie, a pisano w jak najbardziej pochwalnej<br />

tonacji, składając słuszne laudacje – obróbce<br />

poddawano poszczególne frazy. Nie zdobyłem się<br />

nigdzie na próbę diagnozy globalnej, gdzie wybrane<br />

cytaty służyłyby za egzemplifikację pewnej myśli<br />

przecinającej tom wszerz – od początku do końca<br />

(bo za takową nie można potraktować refleksji na<br />

temat czasu. Gdyby tak zrobić, dobra jedna trzecia<br />

książek poetyckich znalazłaby się w tej samej kategorii).<br />

Brakuje mi porozumiewawczego łypnięcia<br />

okiem, które autor posyłałby nie ze środka wierszy<br />

(szczególnie cenię pod tym względem sąsiadujące<br />

ze sobą sonety: „Korespondencja Iwaszkiewicza<br />

i Andrzejewskiego”, „Końskie zdrowie”, „Wesele<br />

Fingala”, „[do ośmiu]”), lecz ponad nimi. Ale czy<br />

nie jest to jedna z nielicznych (tym razem) pułapek<br />

zastawionych na nie dość dociekliwego czytelnika,<br />

albo też na czytelnika o „niepotrzebnych”<br />

(nadmiernych) wymaganiach? Na to pytanie nie<br />

znajduję odpowiedzi, a przecież łapię jeszcze jedną<br />

chwytliwą myśl...<br />

10.<br />

„Zawsze podążaj za tym, kto cię naciągnął.<br />

W ten sposób<br />

nie unikniesz sukcesu”<br />

(„[siano]”)<br />

Adam Wiedemann,<br />

Pensum,<br />

seria: Wielkopolska Biblioteka Poezji,<br />

Wyd. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i<br />

Centrum Animacji Kultury w Poznaniu,<br />

Poznań 2007.


PORTRET25 - 147<br />

Nina Olszewska<br />

Skandaliczny brak skandalu<br />

Autorka: Ewa Madeyska. Tytuł: „Katoniela”. Główna<br />

bohaterka: katoliczka Aniela. Bardziej katoliczka<br />

czy bardziej Aniela, chciałoby się zapytać po wstępnym,<br />

czytelniczym zaprzyjaźnieniu z tą panią. Sama<br />

zainteresowana pewnie odpowiedziałaby, że katoliczką<br />

nie jest. Nie wierzy. Nie praktykuje. Do sakramentów<br />

nie przystępuje. Po chwili z lekkim zakłopotaniem<br />

sprecyzowałaby: szukam. I tu ją mamy. Pyta tylko, niby<br />

niczego nie zakłada z góry, pragmatyczna taka, powątpiewa,<br />

ale... gdzieś głęboko siedzi w tej Anieli strach,<br />

że faktycznie mogłaby szukać i nie znaleźć. Bo w tej<br />

dziedzinie „nie znaleźć” to tyle samo, co zostać skazaną<br />

na samotność w wymiarze kosmicznym. A tego Aniela<br />

się boi. Bo Aniela samotność zna. Jak to jest być dzieckiem<br />

nie do końca chcianym, nieumiejętnie kochanym,<br />

jak to jest w małżeństwo bez miłości z głupoty się władować,<br />

wie doskonale. Jak to jest gubić się w życiu, co<br />

krok upadać, ciosy znosić, Aniela wie.<br />

Skandalizująca, szokująca, łamiąca tabu, antykatolicka.<br />

Strach się bać. Antykościelna według autorki.<br />

Według sporej części krytyków. Według anonimowego,<br />

a jednocześnie wszechwiedzącego autora noty wydawniczej.<br />

Ciekawa sprawa – ja też tę książkę czytałam i<br />

nijak tego policzka wymierzonego strukturom Kościoła<br />

nie widzę. I skandalu nie widzę, i tabu mi się jakoś<br />

szczególnie nie połamało. Skandal w obecnych czasach<br />

to słowo-banał, słowo-nic, skandal to jest jak Doda<br />

ujawnia, że majtek nie nosi. Antykatolicka? Raczej antyrodzinna,<br />

przepojona goryczą jakąś niewiadomego<br />

pochodzenia pod adresem podstawowej komórki społecznej,<br />

bez względu na religijne tło. Wyraźną antypatię<br />

autorki do Kościoła wyczuwa się raczej w warstwie<br />

leksykalnej niż w faktycznej fabule powieści.<br />

Książka Madeyskiej od strony technicznej prezentuje<br />

się bardzo ciekawie. W narracji brakuje jakiegokolwiek<br />

usystematyzowania, porządku, „Katoniela”<br />

to zlepek wspomnień, myśli, skojarzeń, przywoływanych<br />

chaotycznie, budujących w pewnym sensie<br />

nastrój niedomówienia, z lekka zamglony, niejasny.<br />

Przez powieść przewijają się różnego rodzaju wątki,<br />

słowne strzępki, pojedyncze zdania, które dokładnie<br />

omówione, wyjaśnione, zamienione w konkretne historie<br />

zostają dopiero razem z zakończeniem książki.<br />

Język powieści, chwilami wręcz niesmaczny i przekoloryzowany,<br />

przybiera momentami stylizację biblijną,<br />

do symboli chrześcijańskich nawiązuje (karty choroby<br />

wiszące na łóżkach pacjentów jak napis INRI<br />

na krzyżu; szeol kubła na śmieci), nie ucieka przed<br />

przekraczaniem norm językowo-obyczajowych. Muszę<br />

przyznać, że warstwa językowa powieści zrobiła<br />

na mnie początkowo spore wrażenie, jednak w miarę<br />

czytania zrobiła się ciężka, nieco nudnawa, chwilami<br />

niesmaczna, podsumowując: ciekawie, ale bez rewelacji.<br />

O bohaterach można w dużym skrócie powiedzieć:<br />

niemal wszyscy mężczyźni są źli, niemal<br />

wszystkie kobiety nieszczęśliwe. Teoretycznie.<br />

Radość i spełnienie, którego kobiety mogłyby zaznać,<br />

odbierane są im, rzecz jasna, przez owych<br />

złych mężczyzn i nieludzki, ponury katolicyzm.<br />

Istnienie schematu: rodzina, w której żona krzywdzona<br />

jest w ten czy inny sposób przez męża, lecz<br />

nie odchodzi od niego i trwa dzielnie w swoim<br />

cierpieniu, zostało automatycznie zrzucone<br />

na karb niehumanitarnej działalności Kościoła.<br />

Matka Anieli cierpi, Aniela cierpi, Marta, siostra<br />

głównej bohaterki, umiera jako młoda kandydatka<br />

na zakonnicę – wszystko przez katolicyzm. Czy<br />

słusznie? Książka przepełniona jest żalem: pretensjami<br />

Anieli do losu (Boga?), w związku ze<br />

śmiercią siostry, chorobą matki, chorobą własną,<br />

mężem fanatykiem religijnym i potworem jednocześnie.<br />

Mnóstwo żalu, mnóstwo żółci, które<br />

tak łatwo przekuć w deklarację antykatolickiego<br />

charakteru książki. Za duże uproszczenie, według<br />

mnie. Trudno przyjąć, że wszystkie nieudane małżeństwie,<br />

które mimo wszystko się nie rozpadają,<br />

i wszystkie złe emocje z tego wynikające, to efekt<br />

przywiązania ludzi do religii i z religią tą związanej<br />

przysięgi małżeńskiej. Lepiej nie porywać się<br />

na stwierdzenie, że wszyscy działacze kościelni to<br />

psychopaci. Nawet w książce Madeyskiej zupełnie<br />

zgodnie i szczęśliwie funkcjonuje małżeństwo<br />

Poli, przyjaciółki Anieli, z Jerzykiem – zaangażowanym<br />

jak najbardziej w ruchy religijne. Czyli<br />

jednak można...?<br />

Jeśli „Katoniela” piętnuje jakiekolwiek zjawiska,<br />

to, pomimo antykatolickiego zacietrzewienia,<br />

najbardziej dostaje się wszelkiego rodzaju patologiom<br />

społecznym, układom patriarchalnym, nie<br />

Kościołowi. Antyrodzinna – tak, feministyczna –<br />

tak. Antykatolicka? Może to niezły wabik, chwyt<br />

reklamowy, ale teoria bez przełożenia na praktykę.<br />

Nie wiem, czy to Madeyska nieumiejętnie zrealizowała<br />

swój zamysł, czy raczej kampania reklamowa<br />

książki nie do końca oddaje jej sens. Wiem<br />

na pewno, że zapowiadanego szumnie skandalu<br />

nijak się nie dopatrzyłam, ale trzeba przyznać,<br />

że „Katoniela” to całkiem niezły kawałek prozy, z<br />

którym warto się zapoznać.<br />

Ewa Madeyska,<br />

Katoniela,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2007.


148 - PORTRET25<br />

Hanna Jaxa-Rożen<br />

Dla wszystkich byliśmy<br />

równie nieważni<br />

Niby nie sposób zrozumieć ludobójstwa,<br />

eksterminacji, niszczenia jednego narodu przez<br />

inny, rzekomo lepszy i wybrany. A jednak w historii<br />

ludzkości zdarzył się Holokaust, tragedia<br />

europejskich Żydów, której ogrom poznajemy<br />

dzięki świadectwom tych, którzy przeżyli.<br />

Literatura Holokaustu ma charakter międzynarodowy,<br />

powstała w wielu językach i wielu<br />

formach pisarskich i dzięki niej wiemy, że: „...<br />

to nie tylko śmierć, ale całkowita destrukcja;<br />

nie morderstwo, z którym wiąże się pewien<br />

sens gwałtu na osobie, lecz anihilacja tak masowa<br />

i niezróżnicowana, że niemal pozbawiająca<br />

śmierć jakichkolwiek osobistych aspektów,<br />

a przez to czyniąca ją praktycznie anonimową<br />

bądź absurdalną” (A.H. Rosenfeld, Rozważania<br />

o literaturze Holocaustu, przeł. B. Krawcowicz,<br />

Warszawa 2003, s. 19).<br />

Skojarzenie największej w historii hekatomby<br />

z książką Emira Suljagicia „Pocztówki z<br />

grobu” nie jest ani oryginalne, ani bezzasadne<br />

– sam autor czyni takie porównanie: „Wracając<br />

zrozumiałem, że droga do Srebrenicy nie jest<br />

drogą prowadzącą w przestrzeni, lecz w czasie,<br />

to skok wstecz, podróż do ostatniej enklawy<br />

bałkańskiego nazizmu. Pomyślałem, że Srebrenica<br />

to taka nasza »mała« Treblinka, oddalona o<br />

cztery godziny jazdy z Sarajewa i trochę mniej<br />

z Tuzli. W pewnej chwili, gdy szedłem przez<br />

główny rynek miejski, zmagając się z napierającymi<br />

wspomnieniami, przyłapałem się na tym,<br />

że stąpam na palcach – uczucie, że depczę po<br />

zwłokach najbliższych było tak silne, że niemal<br />

namacalne (s. 134-135).<br />

Jeszcze bardziej niezrozumiały od samego<br />

ludobójstwa staje się więc fakt, że ledwie pięćdziesiąt<br />

lat od katastrofy II wojny światowej, w<br />

tej samej Europie, która na własnej skórze jej<br />

doświadczyła, znów się ono wydarzyło. Wydarzyło<br />

się o raptem kilkaset kilometrów od krajów,<br />

które uważają się za strażników standardów<br />

etycznych, wydarzyło się w obliczu zbrodniczej<br />

obojętności narodów. I jak bardzo nie podobałaby<br />

się nam współczesna amerykańska polityka<br />

jednostronnych decyzji, nie można zapomnieć,<br />

że ani Unia Europejska, ani NATO, ani nawet<br />

ONZ, w obliczu ludobójstwa dziejącego się na<br />

ich progu nie zareagowały na prośby zdanych<br />

na łaskę i niełaskę mieszkańców Bośni i nie<br />

zdobyły się na skuteczne działanie.<br />

Wróćmy jednak do książki.<br />

„Pocztówki z grobu” to niezwykła opowieść,<br />

swoisty album, składający się z przeplatających<br />

się ze sobą obrazów – ni mniej, ni więcej, tylko<br />

właśnie pocztówek z grobu.<br />

Przede wszystkim jest to osobista opowieść<br />

autora, wspominającego wojnę bałkańską. Chociaż<br />

przedstawiane nam obrazy dążą raczej do<br />

prostoty, lakonicznego opisu (czy można inaczej<br />

opisywać tragedię?), autor nie unika refleksji nad<br />

sobą i otaczającą go rzeczywistością.<br />

Ta refleksja chwilami<br />

stanowi nieledwie spowiedź<br />

– paradoksalnie jednak tylko<br />

przez absolutną szczerość wobec<br />

własnych uczuć i przeżyć<br />

można oddać sprawiedliwość<br />

kilkuletniej egzystencji ludzi,<br />

których już nie ma, spróbować<br />

przybliżyć nam ich odczucia.<br />

Rękojmią obiektywizmu<br />

świadectwa ocalonego jest<br />

jego autentyczność: „Był 18<br />

maja 1992 roku. Mój pierwszy<br />

dzień w Srebrenicy. Spędzę<br />

tutaj następne trzy lata, ponad<br />

tysiąc podobnych do siebie<br />

dni. [...] Pamiętam ten dzień<br />

jako jedyny w moim życiu,<br />

kiedy poczułem się całkowicie<br />

wolny, choć brzmi to dziwnie,<br />

zważywszy, że wojska serbskie<br />

otoczyły miasto, dzień, w<br />

którym po raz pierwszy poczułem<br />

głęboki wewnętrzny<br />

imperatyw, żeby przeżyć. To<br />

jedyne uczucie, jakie zapamiętałem”<br />

(s. 13).<br />

Jednak istotą książki,<br />

impulsem, z którego się zrodziła,<br />

nie jest potrzeba własnych wyznań. W<br />

tragicznie powtarzającym się cyklu nieliczni


PORTRET25 - 149<br />

ocaleni zawsze spisują swoje opowieści po to, by<br />

oddać hołd tym, którzy nie przeżyli. Jedynym<br />

usprawiedliwieniem własnej egzystencji po tak<br />

wielkiej katastrofie staje się ocalenie pamięci o<br />

towarzyszach niedoli. Jak pisze Emir Suljagić:<br />

„Przeżyłem tak, jak oni umarli” i dalej „...jestem<br />

przekonany, że miejsce urodzenia jest nieistotne<br />

w porównaniu z miejscem śmierci. Pierwsze nic<br />

o nas nie mówi [...]; drugie mówi wszystko o<br />

naszych poglądach, przekonaniach, wyborach,<br />

którym zostaliśmy wierni do końca, póki nie<br />

dosięgła nas śmierć” (s. 7).<br />

Nic dziwnego więc, że najbardziej dręczy<br />

autora „Pocztówek” właśnie bezimienność ofiar,<br />

to, że zginęli na darmo: „O nich właśnie myślę,<br />

o tych postaciach pozbawionych nazwiska, bez<br />

tożsamości, które staną się bezimiennymi liczbami.<br />

Ilu takich się przewinęło, ilu z nich któregoś<br />

dnia po prostu nie zjawiło się tam, gdzie byli<br />

jeszcze wczoraj, a my nie odczuliśmy ich braku,<br />

bo to miejsce zajęli inni, którzy też później<br />

odeszli. Znikali bezgłośnie, równie cicho, jak<br />

istnieli, tak jakby nagle przestali spacerować po<br />

miejscowym targu [...]” (s. 163). Przeplatające<br />

się obrazy rejestrują wydarzenia wielkie i małe,<br />

znaczące i pozornie błahe. W rzeczywistości<br />

jednak nic nie jest tu bez znaczenia – historia<br />

objawia nam zarówno swą nieludzką twarz, dla<br />

której niczym jest jednostka, jak i tę skupioną<br />

na czynach pojedynczych osób, na decyzjach,<br />

które choć zapadają w ciągu sekund, decydują<br />

o życiu lub śmierci. Z perspektywy mieszkańca<br />

zatłoczonej enklawy przede wszystkim widać<br />

Historię bezosobową, w okrutnie przypadkowy<br />

sposób pochłaniającą ludzkie istnienia tysiącami,<br />

dziesiątkami, setkami tysięcy: „Po czterech<br />

eksplozjach na betonie została setka martwych<br />

chłopców, zabitych w chwili, gdy biegali za piłką,<br />

i kto wie, ilu jeszcze okaleczonych, których<br />

nawet nie przyjęto do przepełnionego szpitala”<br />

(s. 133). Lub inny fragment: „Dziesięć tysięcy<br />

ludzi, dziesięć tysięcy trumien, dziesięć tysięcy<br />

grobów [...]! [...] na łamach gazet dopuszczamy<br />

się gwałtu na ich śmierci, nigdy nie pytając o<br />

ich życie. Nic nie wiemy o tych ludziach, ani<br />

bardziej, ani mniej wspaniałych od innych, ani<br />

lepszych, ani gorszych. Wspaniałych, bo byli<br />

ludźmi. Bo wierzę, że pozostali nimi do końca”<br />

(s. 9). Tym ważniejsze stają się jednak szczegóły,<br />

bo tylko one pozwalają sprowadzić tragedię<br />

do wymiaru dającego się objąć wyobraźnią.<br />

Chociaż potrafi ona zawieść i bezpośredniego<br />

obserwatora, któremu nie znane jest znaczenie<br />

dziejących się obok wydarzeń: „Reakcja generała<br />

nas zaskoczyła: wspiął się na dach budynku<br />

i wywiesił błękitną flagę ONZ. Niewyspani,<br />

zmęczeni, brudni i w przeważającej części niewykształceni<br />

świadkowie z pewnością nie zdawali<br />

sobie sprawy, że na ich oczach rozgrywa się<br />

historia” (s. 121).<br />

Wszystkie te powieści mieszają się ze sobą,<br />

przechodzą jedna w drugą, tworząc niezwykłą<br />

relację - prostą w przekazie i wstrząsającą w odbiorze.<br />

W efekcie książka wykracza daleko poza<br />

relację ze Srebrenicy, wykracza nawet poza rolę<br />

pomnika budowanego jej mieszkańcom. Na<br />

nowo stawia ona pytania o sens życia, przyjaźni,<br />

miłości, ludzkiej solidarności. Wydawało się, że<br />

po doświadczeniach II wojny światowej, po tym,<br />

jak liczni świadkowie dali świadectwo okropnościom,<br />

kiedy zredagowaliśmy i zobowiązaliśmy<br />

się do przestrzegania praw człowieka, na cywilizowanym<br />

podobno kontynencie europejskim,<br />

ludobójstwo nie może już mieć miejsca. Emir<br />

Suljagić w „Pocztówkach z grobu” uświadamia<br />

nam, jak bardzo się myliliśmy, jak niewiele trzeba,<br />

aby ludzie żyjący obok siebie zaczęli się zabijać<br />

w imię zatargów etnicznych, tylko dlatego,<br />

że sąsiad wyznaje inną religię i ma inną narodowość.<br />

Co gorsze, autor „Pocztówek” podkreśla<br />

nie tylko absurdalność sytuacji, ale i jej niesprawiedliwość,<br />

nierówność sił: „To nie była walka<br />

dwóch wspólnot wierzących, że unicestwienie<br />

wroga jest warunkiem własnego przetrwania.<br />

To była wojna, w której jedna wspólnota z góry<br />

została skazana na śmierć” (s. 97).<br />

U Emira Suljagicia znajdujemy pytanie, które<br />

z punktu widzenia cywilizowanego człowieka<br />

(wcześniej naczytał się książek o szlachetności<br />

i godności człowieka i, dodajmy, siedzi sobie<br />

bezpiecznie w ciepłych kapciach we własnym<br />

fotelu) jest niedopuszczalne, wręcz nie mieści<br />

się w głowie: „Tak czy inaczej<br />

zbrodnia pozostaje zbrodnią i<br />

nie da się ukryć, że niektórzy<br />

ludzie broniący mojego życia<br />

również dopuścili się czynów<br />

niedopuszczalnych w świetle<br />

prawa. Nie chcę ich osądzać<br />

[...]. Tylko zadaję pytanie: Czy<br />

każda zbrodnia rzeczywiście<br />

jest zbrodnią?” (s. 98). Jednak<br />

z perspektywy świadka wojny,<br />

młodego chłopca, a potem<br />

mężczyzny, takie pytania wydają<br />

się zasadne, więcej, aż do<br />

bólu uprawnione. Szczęśliwi<br />

ci, którzy nie tylko nie muszą<br />

na nie udzielać odpowiedzi,<br />

ale również ich zadawać.<br />

Książka składa się z rozdziałów<br />

o tytułach na tyle<br />

wymownych, że zbytecznym<br />

zdają się jakiekolwiek<br />

dopowiedzenia: „Przetrwanie”,<br />

„Wojna”, „Beznadzieja”,<br />

„Upadek”, „Ludzie”. Gdyby ktoś jednak zapytał<br />

o krótką charakterystykę treści, to można odpowiedzieć:<br />

to książka o beznadziei wojny, upadku


150 - PORTRET25<br />

oblężonego miasta, a przede wszystkim o ludziach<br />

wrzuconych w wir wydarzeń wojennych,<br />

którzy pozbawieni swoich domów, zamknięci<br />

w niewielkiej enklawie doświadczali boleśnie,<br />

czym jest człowieczeństwo w sytuacjach granicznych:<br />

„Po tym, jak wiosną 1993 Serbowie<br />

znów zwyciężyli cały świat, a reszta świata nie<br />

wiadomo który już raz z rzędu nie miała dość<br />

odwagi, by pomóc nam przeżyć, amerykańska<br />

administracja zaczęła dożywiać enklawę z powietrza”<br />

(s. 73) lub równie przejmujący fragment:<br />

„Za dnia walczyliśmy z Serbami, nocą,<br />

jedni przeciwko drugim, o każdy kęs pożywienia,<br />

o każde plastikowe opakowanie. Ludzie<br />

porzucali wszelkie zasady, przekraczali granice<br />

przyzwoitości, znów tracili godność. Walka o<br />

przetrwanie przybrała nową formę” (s. 74-75).<br />

Chyba najbardziej przerażające<br />

w wojnie bałkańskiej było<br />

przyzwolenie społeczności międzynarodowej<br />

na zbrodnie, które się<br />

tam dokonały. Że dopóki wspólnota<br />

muzułmańska walczyła, miała<br />

jakieś – choćby niewielkie – szanse<br />

przeżycia. Z chwilą jednak, kiedy<br />

okrążona Srebrenica zrezygnowała<br />

z walki zbrojnej, oddając się pod<br />

międzynarodową opiekę krajów<br />

cywilizowanych, teoretycznie wyznających<br />

wszelkie etyczne standardy<br />

wyznaczonych przez siebie<br />

spraw człowieka - zginęła: „Nie<br />

minęło nawet pół roku, a serbscy<br />

żołnierze zajęli opuszczone okopy i<br />

w trakcie pozorowanego zawieszenia<br />

broni, pod bokiem wypranych z<br />

emocji, obojętnych żołnierzy holenderskich,<br />

zabrali to, czego w czasie<br />

wojny wziąć nie zdołali” (s. 103).<br />

Emir Suljagić jest naznaczony śmiercią,<br />

po przeżyciu oblężenia Srebrenicy już nigdy<br />

nie będzie tym samym człowiekiem, jego człowieczeństwo,<br />

jak wielu innych, zostało zdegradowane.<br />

Co gorsze, sam autor wychylony jest<br />

ku umarłym i jak sam pisze, nieustannie zdradza<br />

żywych z umarłymi: „Nie wiem, dlaczego,<br />

ale zostaliśmy zniszczeni, i to najpierw jako ludzie,<br />

a dopiero potem jako wspólnota. [...] Od<br />

tamtej pory wciąż zwodzę mężczyzn i kobiety,<br />

którzy pojawiają się w moim życiu. Zdradzam<br />

ich z martwymi. I nie wiedzieć czemu, właśnie<br />

tam, wśród wspomnień, wśród wszystkich tych<br />

cieni, czuję się najlepiej” (s. 15).<br />

Dla mnie jako czytelniczki najmocniejsze<br />

słowa, które pozostaną po lekturze<br />

„Pocztówek”, to wyznanie, które stało się tytułem<br />

tej recenzji: „Dla wszystkich byliśmy równie<br />

nieważni” (s. 31). Czy jest coś gorszego niż u<br />

progu dorosłego życia dowiedzieć się, że nikogo<br />

nie obchodzę, że wyczytane mądrości można<br />

między bajki włożyć, że wszystkie dotychczasowe<br />

wartości zdewaluowały się i nie mają znaczenia,<br />

a ja nikogo nie interesuję? Te słowa bolą<br />

tym bardziej, że przecież i my zaliczamy się do<br />

tych „wszystkich”.<br />

Emir Suljagić,<br />

Pocztówki z grobu,<br />

przeł. Agnieszka Łasek,<br />

Wyd. Czarne,<br />

Wołowiec 2007.


PORTRET25 - 151<br />

Rafał Derda<br />

Jeden wielki spoiler<br />

Dobrze, że są poeci tacy jak Miłosz Biedrzycki.<br />

Poeci, którzy zgrabnie potrafią zamanifestować<br />

swój dystans wobec najświętszych<br />

literackich „sacrum”, czyli poetyckiej funkcji<br />

języka, i są w stanie w obrębie tego dystansu<br />

wygospodarować sobie pole do językowych eksploracji,<br />

których wyniki, niczym raporty z odległych<br />

lingwistycznych galaktyk, otrzymujemy<br />

raz po raz w charakterze tomików. Mało jest<br />

twórców świadomych tak bardzo upadku, który<br />

leży u praprzyczyn semiotycznej<br />

arbitralności, arbitralności,<br />

w której jesteśmy zanurzeni,<br />

wysyłając z toni mniej lub bardziej<br />

zborne sygnały. Jednocześnie<br />

mało jest takich piszących,<br />

którzy by z równą czułością<br />

i sympatią pochylali się nad<br />

tym upadkiem. Wynikiem tej<br />

ambiwalentnej postawy jest<br />

twórczość niezwykła, czasem<br />

fantasmagoryczna, niekiedy<br />

zamykająca się przed nami w<br />

mglistej hermetyce, lecz równie<br />

często otwierająca przed nami<br />

nowe wymiary składni, odkrywająca<br />

spójne, choć zupełnie<br />

nowe związki w frazeologii.<br />

Co więcej, nie jest to twórczość<br />

siermiężna, eksploatująca na<br />

siłę słowo, niczym kierownik<br />

w sklepach sieci „Boża krówka”,<br />

co niestety zdarza się niekiedy (w poezji,<br />

nie w marketach) części neolingwistów. Pisanie<br />

Biedrzyckiego jest lekkie, a nawet, choć narażam<br />

się takim stwierdzeniem na śmieszność,<br />

pełne niewymuszonej radości i swobody. Autor<br />

uwodzi język, nie molestując go przy tym, rzecz<br />

rzadka w obecnych czasach i godna pochwały.<br />

Wchodząc w tak intymny romans z językiem,<br />

wiersze krakowskiego poety są, biorąc<br />

metaforę ze świata filmu, wielkimi spoilerami.<br />

Spoilery streszczają, lub też za pomocą odpowiednich<br />

wycinków, zdradzają intrygę danego<br />

filmu. Sposób pisania Biedrzyckiego można<br />

metaforycznie pojmować jako uprawianie sztuki<br />

spoilerowania, gdyż bezlitośnie unieszkodliwia<br />

ona fabuły, jakimi otulamy się, używając<br />

języka; fabuły, dzięki którym możliwe jest na<br />

co dzień odgrywanie wielkiego społecznego<br />

spektaklu. Poeta nie tylko dekonstruuje wyżej<br />

wspomniane fabuły, ale i wznosi na ich gruzach<br />

swoje własne budowle, będące w małym, lecz<br />

przestronnym światku jego tomiku, równoprawne<br />

z historiami obowiązującymi w świecie<br />

na zewnątrz „Sofostrofy”. Jego taktyka psuje<br />

nam trwającą od kilku tysięcy lat zabawę w jednoznaczność<br />

i dopasowywanie imponderabiliów<br />

do słów. Zabawa ta zresztą nigdy nie miała<br />

jasnych, klarownych zasad, a nawet jeśli kiedyś<br />

miała, to każdy tylko udawał, że się ich trzyma.<br />

Biedrzycki nie udaje, dzięki czemu może<br />

w pełni bawić się swym pisaniem, a czytelnicy<br />

odbierający na podobnych falach<br />

lekturą jego wierszy.<br />

Autor jest konsekwentny w swych literackich<br />

ekskursjach i przy pobieżnym<br />

spojrzeniu można odnieść mylne wrażenie,<br />

że „Sofostrofa” jest pewnym powieleniem<br />

wcześniejszych osiągnięć stylu Biedrzyckiego,<br />

na przykład tomiku „pył/łyp”.<br />

Osoba tak twierdząca miałaby swoje racje,<br />

byłyby to jednak racje powierzchowne i<br />

niekompletne. Nawet w oderwanym nieco<br />

uniwersum autora „Słońca na asfalcie”<br />

obowiązują prawa ewolucji i doskonalenia<br />

się podmiotu lirycznego. Nie mamy<br />

w „Sofostrofie” wierszy rozczochranych,<br />

napisanych tylko i wyłącznie dla swego<br />

nieusprawiedliwionego niczym istnienia,<br />

jak to się na wydanym w zeszłym wieku<br />

„pył/łypie” zdarzało (np. „kielce/widelce”<br />

s. 28). Fajerwerki wyobraźni w wydanej w<br />

tym roku książeczce są bardziej kontrolowane,<br />

dzięki czemu tomik zyskuje na efektowności<br />

nie tracąc w niczym na cechującej poprzednie<br />

zbiory wierszy wybuchowości.<br />

Zwykła ludzka zawiść (nic, co ludzkie,<br />

nie jest mi obce) powoduje, że pałam<br />

chęcią odwetu na talencie i zdolnościach,<br />

które doprowadziły do napisania „Sofostrofy”.<br />

W związku z tym postanowiłem<br />

wypuścić mojego osobistego spoilera,<br />

wskazując fragmenty będące najbardziej<br />

godnymi zapamiętania...<br />

Najzabawniejszy fragment: „[...] na<br />

balecie o Olafie Ostesonie, co długo spał,<br />

/ właśnie tak zrobiłem: drzymłem se [...]”<br />

(„W deltę”).<br />

Najbardziej frapujący fragment: „To<br />

jest moje pismo obrazkowe do ciebie /


152 - PORTRET25<br />

Wszystko co mam, odkładam na potem. / Aż<br />

robią się sągi i są na półtora człowieka” („Maków”).<br />

Najbardziej hermetyczny fragment: „w taki<br />

dzień wszystkie pieśni są pieśniami z fuzli, / nie<br />

robią mi na zasadę przyjemności [...]” („dziki<br />

piwowar”).<br />

Fragment najbardziej liryczny: „[...] Na<br />

rogu Mazowieckiej i Kmiecej /pod punktowcami<br />

pasł się koń. /Krowy pasły się na Błoniach”<br />

(„Codziennie memłam, ostrożnie”).<br />

Na koniec najbardziej futurystyczny fragment,<br />

choć może nie do końca: „[...] a ty B.<br />

skądżeś jest? / Kraków Tonie, panie profesorze!<br />

/ wszyscy dalej się rozglądać, patrzeć, gdzie? /<br />

ale nie tonie. nie, to nie” („B. S.”).<br />

Moja zemsta nie jest jednak całkowita, a<br />

może i nawet trzeba by rzec, że całkowicie nieudana.<br />

Każdy czytelnik tomiku może bowiem<br />

uznać inne utwory za swoje „naj”, czym bardziej<br />

chyba zachęcam do samodzielnej konfrontacji<br />

z tekstami. Mam jednak wrażenie, że chyba tak<br />

miało być, że tak być powinno. Zapraszam do<br />

lektury.<br />

MLB,<br />

Sofostrofa i inne wiersze,<br />

Wyd. a5,<br />

Warszawa 2007.


PORTRET25 - 153<br />

Kamil J. Bałuk<br />

Zimny obiektywizm<br />

Piotr Kuśmirek należy do poetów swego<br />

rodzaju naznaczonych, a to z prostego powodu<br />

– oprócz tego, że zgarnął trochę prestiżowych<br />

nagród w cenionych poetyckich zmaganiach,<br />

wygrał 4 lata temu poetycki konkurs im. Jacka<br />

Bierezina. To oznacza, że otrzymał miano<br />

„młodego, zdolnego” i został zauważony jako<br />

niezmiernie perspektywiczny debiutant. Jest<br />

więc w doborowym towarzystwie, że wspomnę<br />

choćby Martę Podgórnik, Krzysztofa Siwczyka<br />

czy Edwarda Pasewicza. Jego debiutancki<br />

tomik nie był może tak rewelacyjny, jak propozycje<br />

niektórych zwycięzców czy nawet nominowanych<br />

do wspomnianego konkursu, ale<br />

prezentował pewną spójność, styl, konsekwencję<br />

i chłód, który pozostaje lejtmotywem również<br />

w Kuśmirka poetyckiej propozycji numer<br />

dwa. Propozycji, która, nawiasem mówiąc, również<br />

została wydana w nagrodę za zwycięstwo w<br />

konkursie – tym razem chodziło o „Tyską Zimę<br />

Poetycką”.<br />

Pozwolę sobie na mały żart:<br />

WASTED<br />

chmury zakryły ją, świadomość jakości ginie<br />

gdzieś pod poduszką<br />

nic nie trwa wiecznie, o ile w ogóle się zacznie<br />

to polowanie na niedźwiadki<br />

Wciąż nieokreślona funkcja kursywy<br />

nie ma już odwrotu – stało się.<br />

To przesadzony, ale mający w sobie coś z<br />

prawdy, schemat wierszy w „Zimnych zabawkach”.<br />

Po pierwsze, pojawiają się tu (zwykle zupełnie<br />

niepotrzebnie) rozmaite zwierzęta. Tak<br />

jest w nawiązującym być może do „Elegii na<br />

odejście” Herberta wierszu „Elegia na wejście”.<br />

Kuśmirek umieścił tam kilka zgrabnych określeń<br />

(„jest takie miejsce, gdzie nawet ciemność<br />

rozprasza się sama”), a wiersz jawi się jako twór<br />

o mrocznej, gęstej atmosferze. Niestety, na koniec<br />

wyskakują jakieś podejrzane „ślepe słonie<br />

i jeże”, co być może miało na celu udziwnienie<br />

lub stworzenie nastroju choroby i alienacji, ale<br />

rozbroiło cały wiersz. W innych utworach również<br />

pojawiają się rozmaite kurczęta czy owady.<br />

Jeśli kogoś uderza moja liryczna zoofobia,<br />

to przepraszam z góry. O niebo lepiej prezentuje<br />

się za to wiersz „Elegia na wyjście”, gdzie<br />

zresztą podmiot liryczny deklaruje „zostawianie<br />

zwierząt”, co (a nie mówiłem?) wychodzi poezji<br />

Kuśmirka na dobre.<br />

Drugą wadą pojawiającą się w tomiku<br />

jest zjawisko, którego znak to moje „nic nie<br />

trwa wiecznie”. W niektórych wierszach pojawiają<br />

się oczywistości, potoczne sformułowania,<br />

niestety wciąż użyte właśnie jako „potoczne<br />

sformułowania”, nie innowacja poetycka. Inny,<br />

acz relewantny problem: tomik jest miejscami<br />

zupełnie przegadany, przypatrzmy się chociażby<br />

frazom w wierszu „Kadr”, gdzie tautologiczna<br />

„melodia, którą słychać”, miesza się z naiwną<br />

wariacją słowną na temat słowa „łamać” („patyki,<br />

obietnice, kości”). Podobnym przykładem<br />

banału mogą być „tlące się przeczucia” z innego<br />

utworu. Czasami metafory są niejasne i wydumane<br />

(„już nie dziwi, że ogniska uzależniają jak<br />

ukąszenia pszczół”, o ile to metafora). W moim<br />

zmyślonym przykładzie są i kolejne cechy wierszy<br />

Kuśmirka: krótke, zwykle jednowyrazowe,<br />

czasem obcojęzyczne tytuły. Tu akurat nie dopatrywałbym<br />

się wielkiej wady, szkoda tylko, że<br />

większość ma: żaden, mętny, zrozumiały tylko<br />

dla autora (niepotrzebne skreślić) związek z<br />

wierszem – nie uzupełnia go i stoi jakby obok.<br />

No i wreszcie – kursywa. Wtrącenia, które przez<br />

poetę zostały obdarzone pochyleniem, czasami<br />

wprowadzają do narracji poetyckiej jakiś drugi<br />

głos, być może odzywające się myśli. Często<br />

jednak po prostu dezintegrują całość wiersza<br />

„Jeszcze nie wiem, co opisuję” - wyznaje podmiot<br />

liryczny w jednym z wierszy i po części ma<br />

rację.<br />

Bo Kuśmirek ma spory talent, i to trzeba<br />

przyznać zanim recenzja zostanie uznana za<br />

negatywną. Jego podmiot liryczny jest zagubiony,<br />

wyziębiony, słowa kluczowe według mnie są<br />

chłodne i (nomen omen) zimne: „sen”, „woda”,<br />

„niebieski”, „lód”, „ciemność” etc. Klimat wierszy<br />

jest niesłychanie spójny, a to nie lada sztuka.<br />

A więc Kuśmirek jest świetny w zestawianiu<br />

wierszy, w tworzeniu spójnej całości. Wie też,<br />

że pierwszy wiersz bywa dla tomiku kluczowy<br />

– w „Pokoleniu” tworzy bardzo ciekawy i niepokojący<br />

obraz wychodzących z wody szarych ludzi<br />

o zapiaszczonych powiekach. Udało się też<br />

Kuśmirkowi nie popsuć nic w pseudoautobiograficznym<br />

wierszu „Białko”, opowiadającym<br />

o rwaniu mleczy i zabijaniu królika. Tu postawiono<br />

na konkret – i bardzo dobrze. Szkoda,


154 - PORTRET25<br />

że późniejsze wiersze, jeśli nawet mają fajne<br />

momenty, to bardzo często są czymś popsute.<br />

Dla przykładu „tajemnice szyszek” w „Głodzie”<br />

nie mogą się przebić przez banał umieszczenia<br />

w obrębie utworu śmierci papieża.<br />

Pochwaliłem konkret („Pokolenie”,<br />

„Białko”), bo konkret w takiej poezji wychodzi<br />

najlepiej. Kuśmirek nie pisze wierszy regularnych,<br />

rymowanych, nie stwierdziłem tu żadnego<br />

kunsztu formalnego, za to można niestety<br />

zauważyć kilkukrotne niesprawności warsztatowe.<br />

Jeśli obrazy w wierszu nie są sugestywne,<br />

to przy tak wybranej formie wszystko wydaje<br />

się rozmazane i nieciekawe. Przebija się wspomniany<br />

klimat, który jednak nie może uratować<br />

całości, a jedynie wciąż utrzymać wiarę w „zdolnego”,<br />

chociaż pewnie coraz mniej „młodego” -<br />

ale kto się tą drugą cechą w poezji przejmuje?<br />

Piotr Kuśmirek,<br />

Zimne zabawki,<br />

Biblioteka Tyskiej Zimy Poetyckiej,<br />

Wyd. Teatr Mały,<br />

Tychy 2007.


PORTRET25 - 155<br />

Aleksandra Rudzka<br />

Oszczędź nam, Jelinko!<br />

Elfride Jelinek, zwana też pieszczotliwie<br />

Jelinką, dostała Nagrodę Nobla, jak wiadomo,<br />

więc na pewien szacunek zasługuje, co też<br />

wiadomo. Z całym szacunkiem zatem śmiem<br />

twierdzić, że autorka „Pianistki” ma ze sobą,<br />

a przynajmniej ze swoim pisaniem, poważny<br />

problem. „Pianistka” była szokująca i intrygująca,<br />

„Amatorki” prowokujące, ale „Żądza” to po<br />

prostu bełkot.<br />

Najnowsza, wydana po polsku, książka Jelinek<br />

reklamowana jest jako zlepek kryminału,<br />

powieści porno i opowiastki brukowej. W zamyśle<br />

zapewne miała to być błyskotliwa gra z<br />

tymi trzema konwencjami, choć tak naprawdę<br />

wątpię, czy był tu jakiś zamysł (sądzę, iż zdania<br />

w porządku losowym pozlepiał ze sobą jakiś<br />

komputer i że nikt tego przed wydaniem nie<br />

przeczytał).<br />

Z tego, co da się wydedukować z treści, jest<br />

to historia Kurta Janisha i jego dwóch kochanek:<br />

bogatej wdowy Gerti i bezdomnej szesnastolatki<br />

Gabi. Kurt jest żandarmem w małej<br />

austriackiej mieścinie i to dzięki swej pracy ma<br />

wiele okazji do poznawania licznych dam. Jego<br />

wyborami sercowymi kieruje jedno – nieruchomości.<br />

Tytułowa „Żądza” nie dotyczy bowiem<br />

spraw cielesnych, ale domów i gruntów. Seks<br />

jest dla żandarma złem koniecznym, daniną<br />

płaconą rozpaczliwie go pragnącym kobietom.<br />

Za to posiadanie, np. domku jednorodzinnego,<br />

podnieca go prawdziwie. Jest to opisywane jako<br />

pewna ułomność, którą zarażona jest znaczna<br />

część społeczeństwa austriackiego. Ułomność<br />

nie ominęła też syna żandarma. Młodzieniec<br />

zaciąga coraz to nowe kredyty, byle tylko mieć,<br />

mieć, posiadać jak najwięcej. Intryga zapętla się<br />

w czasie pewnego stosunku (duszenie dziewczyny<br />

członkiem), a kończy się trupem na powierzchni<br />

jeziora. Ale to nie sama intryga jest<br />

ważna. Narratorka zresztą nie potrafi długo<br />

utrzymać jej w tajemnicy. Prawdziwym bohaterem<br />

„Żądzy” jest język.<br />

Niesamowite rzeczy robi z językiem Jelinek<br />

(o ile oczywiście wnioskować można z tłumaczenia).<br />

Słowa i zdania żyją tu własnym życiem.<br />

Struktura jest niemal szatkowana, mielona, a<br />

potem zlepiona i złożona na nowo. Przypomina<br />

to, z każdą stroną bardziej, zabawę dziecka<br />

albo monolog szaleńca (stawiam na to drugie).<br />

Świetny jest sposób żartowania autorki. Próbuje<br />

nam wcisnąć jakiś żart, albo kiepski rym, po<br />

czym sama stwierdza, że to było tanie, ale „musiało”.<br />

No urocze, po prostu!<br />

Przy lekturze „Żądzy” (jeśli już ktoś koniecznie<br />

musi się jej oddawać) trzeba pamiętać,<br />

że o czymkolwiek jest fragment czy zdanie,<br />

na pewno jest o seksie. Tu wszystko jest zwierzęce,<br />

seksualne, podrobowe i fizjologiczne.<br />

Bywa też bardzo zabawne. Penis, na przykład,<br />

ma nieskończenie wiele synonimów, osobiście<br />

najbardziej podobały mi się: skalpel, łodyżka i<br />

bicz z mięsa. Naprawdę zdąża to momentami<br />

w stronę ostrego sado-maso albo i gorzej. Przez<br />

takie nagromadzenie cielesności czy wręcz mięsowatości,<br />

bałabym się nawet zakopać tę książkę<br />

w ogródku, bo takie to żywe, że pewnie by<br />

wylazło.<br />

Cecha języka Jelinek, która dyskwalifikuje<br />

ją zupełnie jako pisarkę, to agresja, z którą nie<br />

mogę się pogodzić czy choćby czytelniczo zżyć.<br />

Żółć się leje obficie na każdego bohatera, jakby<br />

autorka nienawidziła ich wszystkich i była<br />

gotowa udusić całe to wielkie austriackie towarzystwo.<br />

Nienawidzi kobiet, ale jeszcze bardziej<br />

mężczyzn. Brzydzi się dziećmi i nastolatkami.<br />

Nie ma tu współczucia czy litości. Każda najmniejsza<br />

słabość zostaje naświetlona i wyszydzona.<br />

Sądząc po treści książki (może zupełnie niesłusznie)<br />

narratorka cierpi katusze przez bycie<br />

członkinią społeczności, którą opisała. Powinno<br />

to również boleć czytelników, taki wniosek nasuwa<br />

się sam. Pani Jelinek mogłaby nam tego<br />

oszczędzić i po prostu się gdzieś wyprowadzić.<br />

Ile jeszcze dzieł ośmieszających austriackie słabości<br />

można napisać? Jak dla mnie, to na razie<br />

jest o jedną „Żądzę” za dużo.<br />

Elfriede Jelinek,<br />

Żądza,<br />

przeł. Agnieszka Kowaluk,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


156 - PORTRET25<br />

Marta Więckiewicz<br />

Naukowe refleksje<br />

o „parciu na szkło”<br />

„Znani z tego, że są znani. Celebryci w kulturze<br />

tabloidów” to jedna z książek należących<br />

do serii wydawniczej „Popkultura i media”.<br />

Autorem publikacji i redaktorem naukowym<br />

całego cyklu jest profesor Wiesław Godzic,<br />

medioznawca i filmoznawca. Jego najbardziej<br />

znane książki to: „Oglądanie i inne przyjemności<br />

kultury popularnej”, „Rozumieć telewizję”,<br />

„Telewizja i jej gatunki po «Wielkim Bracie»”,<br />

„Telewizja jako kultura”. Dotychczas w serii<br />

„Popkultura i media” przygotowanej przez Wydawnictwa<br />

Akademickie i Profesjonalne ukazały<br />

się książki: „Życie codzienne z telewizorem”<br />

Mateusza Halawy, „Biodra<br />

Elvisa Presleya” Mariusza<br />

Czubaja i „Święty ład” Alberta<br />

Jawłowskiego.<br />

Cykl adresowany jest<br />

do studentów nauk społecznych<br />

(przede wszystkim<br />

antropologii i kulturoznawstwa),<br />

a także do<br />

wszystkich osób zainteresowanych<br />

mediami i<br />

współczesnymi zjawiskami<br />

społecznymi. Szczególnym,<br />

bo wymienionym z nazwiska,<br />

adresatem książki<br />

„Znani z tego, że są znani.<br />

Celebryci w kulturze tabloidów”<br />

jest premier Jarosław<br />

Kaczyński. Medioznawca<br />

zwraca uwagę na to, że politycy<br />

muszą znać mechanizmy<br />

kultury popularnej i<br />

wiedzieć, jakim społeczeństwem rządzą. Tymczasem<br />

premier Kaczyński jest, zdaniem autora,<br />

„zadufanym i przekonanym o swojej wyższości<br />

naiwnym krytykiem popkultury”. Politycy powinni<br />

wyciągnąć wnioski z przedstawionego<br />

przez Godzica faktu, że „głosy oddane w wyborach<br />

na niejedną partię polityczną zostały w<br />

Polsce przebite liczbą SMS-ów, przesłanych<br />

przez oglądających «Big Brothera» czy «Idola»”.<br />

Książka „Znani z tego, że są znani. Celebryci<br />

w kulturze tabloidów” dotyczy ludzi<br />

określanych mianem celebrities i zjawisk z nimi<br />

związanych. Godzic twierdzi, że jeśli chcemy<br />

zrozumieć współczesną kulturę i siebie samych,<br />

musimy więcej mówić o „pozornie żałosnych<br />

reprezentacjach, o pozbawionych gustów niechlujnych<br />

wytworach medialnych”. Zygmunt<br />

Bauman nawiązał do wspomnianej tezy, pisząc<br />

w przedmowie do książki Godzica: „O kim to<br />

winniśmy mówić więcej? O owych dziwnych<br />

ludziach-zjawach zwanych celebrities, postaciach<br />

tak fizycznie dalekich a duchowo bliskich, obcych<br />

a wszak bardziej od najbliższych sąsiadów<br />

nam znanych, znanych nam i wszystkim niemal<br />

innym ludziom przez nas spotykanym...”.<br />

Godzic bada fenomen celebrities. Stara się<br />

wyjaśnić związek tabloidów z ludźmi znanymi<br />

z tego, że są znani. Następnie przechodzi do<br />

refleksji nad postacią Michała Wiśniewskiego,<br />

którego uważa za wzorcowego celebrytę. W<br />

kolejnych rozdziałach autor skupia się na zagadnieniach<br />

związanych z krótkotrwałą popularnością,<br />

uzyskiwaną chociażby dzięki udziałowi<br />

w programie „Taniec z gwiazdami”. Godzic<br />

analizuje również obecność problematyki celebrities<br />

w programie Ewy Drzyzgi „Rozmowy<br />

w toku”. W kolejnej części pracy wyodrębnia<br />

i opisuje różne kategorie celebrytów. Końcowy<br />

rozdział zawiera podsumowanie rozważań o<br />

tożsamości celebrities.<br />

Czytelników może razić słowo celebryta,<br />

które pojawia się w tytule książki. Językowi puryści<br />

zarzucali Godzicowi stworzenie „potworka<br />

językowego”. Tymczasem słowo celebryta<br />

nie zostało wymyślone przez medioznawcę. Pojawiło<br />

się już wcześniej w „Polityce”. Na łamach<br />

tego tygodnika we wrześniu 2006 roku Edyta<br />

Gietka pisała o sławnych ludziach, którzy przekraczają<br />

granice prywatności: sprzedają prasie<br />

kolorowej relacje ze swoich ślubów, publikują<br />

zdjęcia dzieci, zwołują konferencje prasowe, aby<br />

mówić o problemach małżeńskich. Dziennikarka<br />

zaproponowała spolszczenie słowa celebrities<br />

i tak powstało zaczerpnięte przez Godzica kontrowersyjne<br />

określenie: celebryci.<br />

Celebryta to osoba znana z tego, że jest<br />

dobrze znana. W 1961 roku taką definicję<br />

w książce „The Image: A Guide to Pseudo-<br />

Events in America” sformułował Daniel Boorstin.<br />

Choć od stworzenia definicji minęło wiele


PORTRET25 - 157<br />

lat, nie straciła ona na aktualności. Godzic pisze:<br />

„Dawniej plotkowaliśmy z sąsiadami, dzisiaj<br />

plotkujemy z obcymi o obcych, ale przez<br />

tę czynność oni – obcy stają się dla nas bliżsi<br />

i bardziej swojscy”. Celebryci są jednocześnie<br />

znani i obcy, bliscy i dalecy. Dalecy i obcy, bo<br />

nie znamy ich osobiście. Bliscy i znani, bo o ich<br />

problemach osobistych wiemy niejednokrotnie<br />

więcej niż o trudnościach, z jakimi zmagają się<br />

nasi znajomi czy członkowie rodziny.<br />

Wytwórnią celebrities stał się program „Taniec<br />

z gwiazdami”, a jeszcze wcześniej – reality<br />

show „Big Brother”. Szczególne znaczenie<br />

„Wielkiego Brata” wynika z faktu, że nastąpiło<br />

tu przesunięcie granicy prywatności. Życie<br />

prywatne stało się życiem na pokaz. Jak napisał<br />

Mirosław Pęczak w recenzji książki Godzica na<br />

łamach „Polityki”: „Istotą gwiazdorstwa stało<br />

się sprzedawanie prywatności”. Celebryci pozwalają<br />

na naruszanie własnej prywatności.<br />

Polskie Badania Czytelnictwa prowadzone<br />

od lutego do lipca 2007 roku wykazały, że<br />

w pierwszej trójce najczęściej czytanych<br />

gazet są aż dwa tabloidy.<br />

„Gazeta Wyborcza” jest czytana<br />

przez 20,25 % respondentów, po<br />

„Fakt” sięga 19,17 % osób, a „Super<br />

Express” jest czytany przez 8,95 %<br />

badanych. Rok wcześniej liderem<br />

był „Fakt”, „Gazeta Wyborcza”<br />

znajdowała się na drugim, a „Super<br />

Express” – na trzecim miejscu. Jednym<br />

z powodów, dla których „Fakt”<br />

tak dobrze radzi sobie na rynku<br />

mediów, jest sposób traktowania<br />

przez gazetę problematyki celebrities.<br />

Ciekawe jest spostrzeżenie Godzica,<br />

że nazwa działu o celebrytach<br />

w „Fakcie” to „Ludzie”, a w „Super<br />

Expressie” – „Gwiazdy”. Ta różnica<br />

wiele mówi o podejściu obu tabloidów<br />

do znanych osób.<br />

Wolimy traktować celebrities<br />

jako zwyczajnych ludzi niż jako<br />

bogów (ewentualnie traktujemy ich<br />

jako „bogów-na-wyciągnięcie-ręki”). Godzic<br />

pisze o celebrytach: „To nie są postaci, których<br />

szat chcemy dotknąć, ani nie uważamy ich za<br />

jakiekolwiek wyrocznie czy autorytety”. Dzieje<br />

się tak dlatego, że celebrities są „spłoszone i<br />

niepewne swojej chwilowej popularności”. Medioznawca<br />

zauważa, że chęć bycia sławnym coraz<br />

częściej staje się motywem działań, jednak<br />

wciąż jest to motywacja ukrywana bądź wypierana.<br />

Autor stwierdza, że polscy celebrities mają<br />

kłopoty z postrzeganiem własnej popularności,<br />

ponieważ na ogół widzą ją jako kategorię opozycyjną<br />

wobec sztuki. Nie wypada być popularnym<br />

ani dążyć do popularności.<br />

Zjawisko celebrities zaczyna być komentowane<br />

przez samą branżę. Świadczy o tym<br />

pojawienie się programu „Magiel towarzyski”,<br />

świadczą o tym niektóre odcinki programu<br />

„Rozmowy w toku”. K.A.S.A stworzył nawet<br />

piosenkę po tytułem „Znana (z tego, że jest<br />

znana)”. Dotyczy ona osoby znanej, ale nie do<br />

końca wiadomo, skąd:<br />

„Może ona reklamuje silikon.<br />

Może gra w serialu, może znam ją stąd.<br />

Może sama jest produktem, nie wiem, lecz<br />

Chcę dowiedzieć wreszcie się, kim ona<br />

jest”.<br />

Osoby, które chciałyby stać się celebrities,<br />

mogą książkę „Znani z tego, że są znani. Celebryci<br />

w kulturze tabloidów” potraktować<br />

jako podręcznik – podręcznik zawierający dość<br />

gorzkie dla celebrytów przesłanie. Celebrities są<br />

powoływani do życia i uśmiercani przez media.<br />

Ich żywot jest bardzo krótki. Godzic zauważa<br />

jednak, że w tej medialnej śmierci celebrities<br />

nie ma niczego tragicznego<br />

– jest to po prostu powrót danej osoby<br />

na właściwe miejsce w hierarchii<br />

społecznej.<br />

„Znani z tego, że są znani” to<br />

pierwsza w Polsce tak obszerna praca<br />

poświęcona celebrities. Refleksje<br />

dotyczące celebrytów są oparte na<br />

bogatym i precyzyjnie opisanym<br />

materiale (przede wszystkim są to<br />

publikacje prasowe i programy telewizyjne).<br />

Niewątpliwą zaletą książki<br />

jest umieszczenie analizowanych zagadnień<br />

w szerokim kontekście społeczno-kulturowym.<br />

Pozwala to w<br />

miarę precyzyjnie nazwać poszczególne<br />

problemy.<br />

Na uwagę zasługuje fakt, że autor<br />

nie tylko opisuje pewne zjawiska,<br />

ale i dogłębnie analizuje je, pokazuje<br />

mechanizmy nimi rządzące i ich<br />

przemiany. Zwraca między innymi<br />

uwagę na rozwój zjawiska celebrities. Już XVIIwieczne<br />

relacje o londyńskich dandysach mogą<br />

budzić pewne skojarzenia związane z celebrytami.<br />

Godzic zauważa, że zjawisko celebrities wywodzi<br />

się z instytucji gwiazd filmowych i jego<br />

początków należałoby szukać w amerykańskim<br />

przemyśle kinowym z pierwszej połowy XX<br />

wieku. Znany dziś kształt zjawiska celebrities to<br />

jednak produkt lat 90. ubiegłego stulecia.<br />

Wprowadzane przez Godzica rozróżnienia,<br />

np. pomiędzy gwiazdami filmowymi a celebrytami,<br />

są bardzo przydatne. Granice pomiędzy<br />

różnymi zjawiskami z dziedziny popkultury ule-


158 - PORTRET25<br />

gają bowiem zatarciu. Nawet Beata Tyszkiewicz<br />

została przez jednego z internautów określona<br />

mianem „znana z tego, że jest znana”. Tabloidy<br />

i programy rozrywkowe tak silnie wpływają na<br />

świadomość konsumentów mediów, że dla części<br />

z nich inny świat zdaje się nie istnieć.<br />

Godzic twierdzi, że refleksja nad istotą zjawiska<br />

celebrities jest „podstawą do zrozumienia<br />

dynamiki mechanizmów kultury, w której żyjemy;<br />

że celebrities nie błyszczą na peryferiach<br />

kultury, ale w samym jej centrum; że nie są żałosnym<br />

marginesem, ale esencją kultury, jakiejkolwiek<br />

kultury – także wysokiej, także wtedy,<br />

gdy ta z jakichś powodów jest obrażona na jej<br />

popularną odmianę”. Autor konsekwentnie<br />

udowadnia tę na pozór kontrowersyjną tezę.<br />

Jest zdania, że celebrities tworzą nową sferę publiczną,<br />

a także są wytworem przemysłu kulturowego<br />

i w tym sensie stanowią również zagadnienie<br />

o charakterze ekonomicznym.<br />

W niektórych kręgach nie wypada przyznawać,<br />

że ogląda się „Taniec z gwiazdami” i nie<br />

wypada wiedzieć, kim jest Katarzyna Cichopek.<br />

Interesowanie się celebrities nie należy do dobrego<br />

tonu. Tymczasem Wiesław Godzic przekonuje,<br />

że potrzebne jest bliższe przyjrzenie<br />

się ludziom i zjawiskom, które<br />

dla znacznej części społeczeństwa<br />

wiele znaczą. Medioznawca uważa,<br />

że choć celebryta nie jest wielkim<br />

człowiekiem, a jedynie głośnym nazwiskiem,<br />

to może zaktywizować<br />

masy do pozytywnych działań.<br />

Książka „Znani z tego, że są<br />

znani. Celebryci w kulturze tabloidów”<br />

wiąże się z propagowaniem<br />

przez profesora Godzica edukacji<br />

medialnej. Podczas czatu w Wirtualnej<br />

Polsce badacz mówił o potrzebie<br />

budowania wrażliwości medialnej,<br />

wspomniał też o swojej walce o<br />

edukację telewizyjną i internetową.<br />

„Znani z tego, że są znani” to książka,<br />

która wpisuje się w ten nurt działań<br />

badacza, bo uczy w krytyczny sposób<br />

odbierać i analizować przekazy medialne.<br />

Wiesław Godzic,<br />

Znani z tego, że są znani.<br />

Celebryci w kulturze tabloidów,<br />

Wydawnictwa Akademickie<br />

i Profesjonalne,<br />

Warszawa 2007.


Bernadetta Darska<br />

Przygotowanie do umierania<br />

PORTRET25 - 159<br />

Powieść W.G. Sebalda pt. „Austerlitz” jest<br />

portretem nie tylko człowieka skażonego przez<br />

wyparte z pamięci doświadczenie wojny. To<br />

także opowieść o miejscach i przedmiotach,<br />

które ciągle żyją celebrowaniem minionych dni,<br />

w których słychać echo dawnych wydarzeń,<br />

wreszcie takich przestrzeni, gdzie można znaleźć<br />

i poczuć obecność osób, które były ważne w<br />

naszym życiu, ale odeszły bezpowrotnie. „Austerlitz”<br />

to także wielka pochwała sztuki opowiadania<br />

i przechowywania dzięki przekazowi<br />

ustnemu własnej historii. Słuchający zamienia<br />

się tu w gwaranta przetrwania, opowiadający<br />

zaś czuje, że dzięki osobistej narracji jego przeżycia<br />

ulegają ponownemu odtworzeniu.<br />

Powieść W.G. Sebalda przypomina „Drogę<br />

żelazną” Ahaarona Appelfelda. Tu również<br />

mamy do czynienia z próbą oswojenia i zagospodarowania<br />

czasu po Wielkiej Katastrofie,<br />

jaką była II wojna światowa. Bohater książki<br />

Appelfelda jest żydowskim kupcem, który<br />

większość dni w roku spędza na podróżach. Ich<br />

celem jest zbieranie i kupowanie starych żydowskich<br />

ksiąg, świeczników, skrzyń i innych cennych<br />

przedmiotów. Nie to jednak jest najważniejsze.<br />

Erwin Sigielbaum żyje myślą o zemście<br />

na mężczyźnie, który zamordował jego rodziców<br />

w obozie koncentracyjnym. Tak więc obok<br />

polowania na przedmioty mające zachować<br />

pamięć o wymordowanym narodzie, odbywa<br />

się też polowanie na człowieka. Bohater przez<br />

czterdzieści lat jeździ tą samą trasą, celebruje te<br />

same potrawy, odprawia rytuały spotkań z ludźmi<br />

i miejscami. Podróż staje się umacnianiem<br />

pamięci oraz wydobywaniem własnego życia z<br />

chaosu nienawiści i zemsty. Kolejne przystanki,<br />

hotele, zajazdy, ludzie, którzy, choć anonimowi,<br />

stają się potwierdzeniem istnienia własnego i<br />

tego w ogóle, zamkniętego w przestrzeni, która<br />

stopniowo pochłania naszego wędrowca. Z kolei<br />

Austerlitz, bohater powieści W.G. Sebalda,<br />

również odbywa swoją podróż. Najpierw jest<br />

ona ucieczką z miejsca, w którym się wychował,<br />

chęcią opuszczenia przygnębiającego, zimnego<br />

domu pastora. Później to poszukiwanie śladów<br />

samego siebie. Pastor i jego żona, którzy wychowali<br />

bohatera, zamieniają się w duchowych<br />

morderców. Zniszczyli bowiem wszelkie ślady<br />

dotyczące jego pochodzenia, nie podzielili się z<br />

przybranym synem wiedzą, jaką posiadali. Tym<br />

samym Austerlitz musi szukać właściwie po<br />

omacku. Wcześniejsze przeczucie zamienia się<br />

w pewność – jest człowiekiem bez tożsamości.<br />

By nadać sens własnej egzystencji, musi zbudować<br />

swoją podmiotowość od podstaw. Podróże<br />

Austerlitza zamieniają się w szukanie śladów, w<br />

odwiedzanie miejsc, w słuchanie tego, co mury,<br />

ulice, fotografie mogą dopowiedzieć. Pozbawiony<br />

przeszłości usiłuje ją przywrócić do życia.<br />

Musi jednak zadowolić się jedynie resztkami.<br />

Pełna rekonstrukcja nie jest możliwa.<br />

Powieść W.G. Sebalda jest tak naprawdę<br />

zapisem jednej rozmowy, tyle że trwającej przez<br />

kilkadziesiąt lat z mniej lub bardziej długimi<br />

odstępami. Narrator spotyka Austerlitza przypadkowo<br />

– w dworcowych poczekalniach, w<br />

kawiarniach; czasami z nim się umawia, zdarza<br />

się też, że otrzymuje kartkę pocztową z adresem,<br />

która jest tak naprawdę zaproszeniem do<br />

zaproszeniem do miejsca aktualnego pobytu<br />

Austerlitza. Ważny dla zobrazowania charakteru<br />

kontaktów obu mężczyzn jest fragment opisujący<br />

spotkanie po blisko dwudziestu latach:<br />

„A więc także i tego wieczoru w barze Great<br />

Eastern Hotel, nie komentując ani jednym<br />

słowem naszego czysto przypadkowego spotkania<br />

po tak długim czasie, Austerlitz podjął<br />

rozmowę mniej więcej w tym samym miejscu,<br />

gdzie kiedyś się urwała” (s. 52-53). Narrator następująco<br />

opisuje sposób mówienia Austerlitza:<br />

„Od początku zdumiewało mnie, że Austerlitz,<br />

mówiąc, nadaje kształt myślom, że jakby w roztargnieniu<br />

umie złożyć najbardziej wyważone<br />

zdania i że układając swoje rzeczowe wiadomości<br />

w formę opowiadania, zbliża się stopniowo<br />

do pewnego rodzaju metafizyki historii, w której<br />

wspominane zdarzenia ponownie ożywają”<br />

(s. 17). Narracja tytułowego bohatera wiąże losy<br />

człowieka z miejscami, w których ten przebywa.<br />

Austerlitz dostrzega naznaczenie przestrzeni<br />

przez ludzi, swoistą stygmatyzację za<br />

sprawą obecności. Wystarczy przywołać w tym<br />

miejcu jego spacer po Terezinie, fortecznym<br />

mieści zamienionym w czasie wojny w getto,<br />

gdzie bohater próbuje odszukać ślady matki.<br />

Warto w tym miejscu wspomnieć, że w książce<br />

znajdziemy wiele fotografii, obrazujących to, o<br />

czym opowiada Austerlitz. W Terezinie wyraźnie<br />

panuje duszna atmosfera obojętności ludzi i<br />

naznaczenia miejsc; miasto zdaje się trwać poza<br />

czasem, w specyficznym zawieszeniu za sprawą<br />

tragedii tych, których sprowadzono tu w trakcie<br />

wojny. Czytamy na przykład następujący opis:<br />

„Ale najbardziej niesamowite w mieście Terezin


160 - PORTRET25<br />

były dla mnie drzwi i bramy, bo wszystkie bez<br />

wyjątku zdawały się zagradzać dostęp do jakiejś<br />

nigdy dotąd niespenetrowanej ciemności, gdzie,<br />

jak pomyślałem – mówił Austerlitz – panuje<br />

kompletny bezruch, jeśli nie liczyć łuszczącego<br />

się tynku i pająków, które snują swoje nici,<br />

śpiesznymi odnóżami przemykają po posadzce<br />

albo zawisają wyczekująco na kunsztownie<br />

utkanej sieci” (s. 234, 238).<br />

W.G. Sebald spisuje historię człowieka<br />

bez tożsamości. Z dzieciństwa bohater pamięta<br />

niewiele. Najmocniej utkwił mu w pamięci<br />

moment, gdy zaczęto się do niego zwracać nie<br />

jego imieniem, a wszystkie ubrania, do których<br />

był przyzwyczajony, zniknęły, i odtąd musiał<br />

się ubierać tak, jak inni angielscy chłopcy. Kolejne<br />

traumatyczne doświadczenie ma miejsce<br />

pod koniec szkoły, kiedy to bohater dowiaduje<br />

się, że od tej pory będzie się nazywał zupełnie<br />

inaczej. Właśnie wtedy zaczyna się jego podróż<br />

bez końca, szukanie śladów, odkrywanie<br />

własnego języka z przeszłości. Austerlitz toczy<br />

żmudne śledztwo, w którym podejrzanym jest<br />

on sam. Musi bowiem nie tylko znaleźć miejsca<br />

i osoby z czasów, zanim znalazł się na plebanii<br />

w Anglii, ale też odnaleźć dawnego siebie. Bohater<br />

podlega tożsamościowemu rozdwojeniu –<br />

z jednej strony, chce znać przeszłość, z drugiej<br />

- musi częściowo wyrzec się teraźniejszości.<br />

Ważnym punktem odniesienia dla losów<br />

Austerlitza staje się dworzec. To na dworcu<br />

spotyka się często z tym, który wysłuchuje jego<br />

historii; to na dworcu po raz ostatni widział<br />

swoją matkę; to dworzec wreszcie staje się synonimem<br />

miejsca, które poprzez ciągłą zmianę,<br />

daje – co paradoksalne – element stałości. Przestrzeń<br />

dworca zamienia się w miejsce, w którym<br />

wszystko może się wydarzyć, gdzie jest szansa<br />

umocnienia nadziei i wiary, że coś się jeszcze<br />

zmieni. To jednocześnie obszar utrwalonej pamięci,<br />

na zgliszczach rodzi się nowe, ale stare<br />

daje fundament, ciągle więc istnieje. Czytamy:<br />

„Przesiadując na dworcu – mówił Austerlitz<br />

– czułem za każdym razem niemal przymus,<br />

by wyobrażać sobie, gdzie w tej przestrzeni,<br />

poprzegradzanej potem innymi murami, a teraz<br />

znowu zmieniającej postać, znajdowały się<br />

izby pacjentów azylu, i często zadawałem sobie<br />

pytanie, czy nagromadzone tam przez stulecia<br />

cierpienie i ból naprawdę przeminęły, czy nie<br />

natykamy się na nie jeszcze dziś, krążąc po korytarzach<br />

i schodach, a w każdym razie czasem,<br />

gdy chłodny powiew muskał mi czoło, takie<br />

właśnie miałem poczucie” (s. 161).<br />

Docierając do Very, opiekunki z czasów,<br />

gdy miał kilka lat, trafia na ślad samego siebie.<br />

Dzięki opowieściom kobiety próbuje odtworzyć<br />

własne dzieciństwo. Odwiedza miejsca, w<br />

których przebywał; próbuje przywołać emocje,<br />

które wówczas odczuwał; szuka znaków pozostawionych<br />

przez matkę. To dlatego obsesyjnie<br />

ogląda film, w którym zarejestrowano „zwyczajne”<br />

życie w getcie. Szuka, wypatruje, chce<br />

się upewnić. Problem w tym, że pewność już nigdy<br />

się nie pojawi. Jego tożsamość może zostać<br />

odbudowana z okruchów wspomnień, z oszukiwania<br />

siebie, że pamięta, z przekonania, że<br />

uda się oszukać czas i spotkać się z tymi, którzy<br />

bezpowrotnie odeszli. Mamy więc tu do czynienia<br />

z rodzeniem się tożsamości, której podstawą<br />

jest złudzenie.<br />

W dialogu narratora i bohatera nie ma równowagi<br />

sił. W centrum zainteresowania jest<br />

Austerlitz. Nim interesuje się narrator. Również<br />

sam Austerlitz interesuje się sobą – bo<br />

próbuje odkryć siebie z czasów, których nie<br />

pamięta. Narrator jedynie pyta, częściej tylko<br />

słucha, przypomina sobie, jak wyglądało dane<br />

spotkanie z Austerlitzem. O nim, słuchającym,<br />

i przechowującym historię, tak naprawdę nie<br />

dowiadujemy się nic. Pełni więc, z jednej strony<br />

funkcję służebną, z drugiej, niezwykle istotną –<br />

bo bez słuchacza nie byłoby opowieści.<br />

Powieść W.G. Sebalda rozbija linearność<br />

konsekwencją opowieści. Historia, którą Austerlitz<br />

opowiada narratorowi, dzieje się poza<br />

czasem. Obaj mężczyźni mogą się spotkać na<br />

drugi dzień, za kilka dni, po kilku, a nawet kilkudziesięciu<br />

latach, a wszystko dzieje się tak, jak<br />

gdyby nie było przerwy w rozmowie. Co więcej,<br />

widują się w różnych miastach i okazuje się, że<br />

także miejsce nie jest w stanie rozbić opowieści<br />

Austerlitza. Człowiek bez tożsamości jest tak<br />

mocno zdeterminowany, by tożsamość odzyskać<br />

lub wykształcić, że zdaje się nie zważać na<br />

ograniczenia czasu. Nadzieję daje mu rozpaczliwa<br />

wiara, że możliwe jest spotkanie z tymi, których<br />

nie ma. Dzięki takiemu przekonaniu nie<br />

faworyzuje ani teraźniejszości, ani przeszłości,<br />

żyje bowiem teraz i wtedy jednocześnie.<br />

W.G. Sebald,<br />

Austerlitz,<br />

przeł. Małgorzata Łukasiewicz,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


PORTRET25 - 161<br />

Kaja Zaleska-Korziuk<br />

* * *<br />

Mam zimne ręce<br />

słońce rzuca szare światło<br />

ubiera ludzi w szaliki<br />

przesiąka przeze mnie<br />

ktoś rzucił papierosa na torowisko<br />

widzisz?<br />

syczy od zimna kamieni<br />

a jego dym wsiąka pomiędzy nie<br />

zapada się w głąb ziemi<br />

aż przejdzie nią na wylot<br />

potem wyleci poza nią i znajdzie ostateczne dno<br />

widzę<br />

zanurzasz mnie w parze swojego oddechu<br />

w dymie przesiąkniętym człowiekiem<br />

przez chwilę czekam, kiedy zacznie<br />

opadać pomiędzy kamienie<br />

na torowisku<br />

obserwuję ciebie i tamto naraz<br />

żeby twój oddech nie opadł z tobą<br />

ale nie opada<br />

wznosi się tylko tam gdzie nie możemy<br />

patrzeć gdzie nie możemy rozumieć.


162 - PORTRET25<br />

* * *<br />

1.<br />

Obrastasz w słoje jak ja<br />

obrastam w przeszłość<br />

pulsujesz moją krwią<br />

pod swoją korą<br />

nie obejmiemy nieba<br />

nie przerośniemy ziemi<br />

i spróchniejesz a ja tylko zgasnę<br />

2.<br />

dwa punkty – ptaki w najwyższych rejonach nieba.<br />

Kaja Zaleska-Korziuk – ma prawie siedemnaście<br />

lat; mieszka w Pasłęku i uczy się<br />

w I LO w Elblągu. W zeszłym roku została<br />

laureatką konkursu Społecznego Towarzystwa<br />

Oświatowego „Poezja mojej małej<br />

ojczyzny”, w którym przewodniczącym<br />

jury był Ernest Bryll, i dostała nagrodę jury<br />

oraz nagrodę internautów (nagrodzony w<br />

tym konkursie wiersz został opublikowany<br />

w zbiorowym tomiku pokonkursowym). W<br />

kwietniu tego roku wygrała lokalny konkurs<br />

na zestaw wierszy, w którym członkami<br />

jury byli: Wojciech Kass, Tadeusz Dąbrowski<br />

oraz Krzysztof Kuczkowski.


PORTRET25 - 163<br />

Ewa Berent<br />

Rdzafragm. powieści<br />

Szczerze mówiąc nienawidziłam wsi i całego<br />

tego śmierdzącego zdrowiem życia. Do tej<br />

pory czuję zapach stęchlizny i łajna, na wspomnienie<br />

którego zbiera mi się na mdłości. Kacprowi,<br />

chłopakowi z okolicy, koledze Rafała,<br />

kiedy chciałam sprawić przyjemność, mówiłam:<br />

„Jesteś taki fajny, że normalnie, słowo bym dała,<br />

z miasta”. Prostował się na te słowa dumnie i<br />

zadzierał nos wyżej niż wszystkie pretensjonalne<br />

nastolatki, jakie w życiu znałam. Wtedy<br />

jeszcze nie wiedziałam, co go tak zachwycało w<br />

mieście i dlaczego tam po prostu nie pojechał.<br />

Ludzi z miasta nie znosiłam tak samo jak tych<br />

ze wsi, nie różnili się bowiem między sobą niczym<br />

specjalnym.<br />

fot. archiwum Autorki<br />

Spędzaliśmy we trójkę większość wieczorów,<br />

weekendów i dni, które Rafał miał wolne<br />

od pracy. Oczywiście robiliśmy też przerwy na<br />

szybki numerek, z których Kacper był wykluczony.<br />

Z czasem nie umiałam już powiedzieć,<br />

czemu właściwie zgadzałam się na seks za szopą.<br />

Prawdopodobnie z nudów. A może się mylę,<br />

może raczej z powodu znienawidzonego przeze<br />

mnie rozdwojenia?<br />

Zasypiając marzyłam o jedwabistej, wilgotnej<br />

Julce. Wyobrażałam sobie odurzający zapach, doskonałe<br />

ciało, miękkie kształty. Ale nigdy nie myślałam<br />

o jej twarzy, nieprzytomnych oczach, przygryzionej<br />

wardze, niedbale wyskubanych brwiach,<br />

broniłam się przed pożądaniem człowieka, nie<br />

tego chciałam i nie do tego dążyłam. Robiłam się<br />

mokra na myśl o jej biuście i dłoniach intuicyjnie<br />

znajdujących moje najczulsze miejsca. Wsuwałam<br />

rękę pod kołdrę i pokonawszy przestrzeń brzucha<br />

zaczynałam zawstydzające, idealne pieszczoty,<br />

którym poddawałam się bezwiednie czekając na<br />

jedyną, prawdziwie dozwoloną rozkosz. Lubiłam<br />

się masturbować, czasem myślę nawet, że lubiłam<br />

to bardziej niż pieprzenie się<br />

z realną osobą. Znałam doskonale<br />

moje gładkie, śliskie<br />

wnętrze, ten obszar intymny,<br />

delikatny, osłonięty od świata<br />

grubą powłoką ciała, który<br />

uspokaja, pozwala zapomnieć<br />

na chwilę o strachu,<br />

rozluźnić wiecznie napięte<br />

mięśnie, zapaść się w miękką<br />

jak wata nieświadomość.<br />

Masturbując się zawsze myślałam<br />

o dziewczynach.<br />

Gdyby Rafał wiedział,<br />

że jego męskość jest dla<br />

mnie wiecznym pośmiewiskiem,<br />

że czerpię z niego<br />

złość potrzebną mi do życia,<br />

przypuszczam, że znacznie<br />

szybciej poczułabym smak<br />

torfu, a on – smak bezsilności.<br />

Tymczasem jednak Rafał<br />

puszył się dumnie przed<br />

Kacprem. To on był prawdziwym samcem, tym<br />

samcem, który ma samicę. Był doskonalszy i bardziej<br />

męski od wszystkich nieszczęśników we wsi,<br />

którzy, tak jak Kacper, mieli kutasa, ale nie mają jak<br />

mu ulżyć.<br />

Czasem zastanawiałam się nad tym, jak by było<br />

z Kacprem. Był młodszy, trochę wyższy i drobniej<br />

zbudowany niż Rafał a przy tym mniej pewny sie-


164 - PORTRET25<br />

bie i delikatniejszy. Chciałam porównać ich penisy<br />

i jądra, sprawdzić, który jest większy, a który grubszy,<br />

czyje jaja są potężniejsze i twardsze. Mogłabym<br />

kazać im się kochać nawzajem, między sobą,<br />

po to, by móc obserwować ruchy ich pośladków,<br />

mięśnie na nogach i ramionach, klatkę piersiową<br />

i mimikę twarzy. Wsłuchiwałabym się w ich oddechy<br />

i ostatnie, spazmatyczne jęki. Porównałabym<br />

ich spermę, musieliby się spuścić w swoje dłonie, a<br />

potem wyciągnąć je w moim kierunku tak, żebym<br />

mogła przyjrzeć się białawej mazi schowanej we<br />

wgłębieniach potężnych rąk. Wyobrażałam sobie<br />

bezgraniczne piękno zamknięte w tych szorstkich,<br />

brutalnie nieczułych mięśniach i w scenie upokarzającej<br />

ich, a przy tym nadającej im delikatności<br />

niezbędnej do osiągnięcia prawdziwej siły. O ileż<br />

potężniejsi by byli, gdyby umieli pragnąć się nawzajem.<br />

Tak właśnie wyglądały nasze dni: ja marzyłam<br />

o zespoleniu tych dwóch męskich ciał, Rafał czekał<br />

na popołudniowy numerek, którego bliskość<br />

przepowiadał rozedrgany członek, a Kacper zdawał<br />

się być nieświadomy niczego, szczerze naiwny<br />

i bezgrzeszny. Pewnie nawet, kiedy walił sobie<br />

konia, robił to w sposób czysty i prosty, tak jak jadł<br />

albo spał, traktując wszystkie te czynności jako coś<br />

oczywistego i najnaturalniejszego na świecie. Jedyną<br />

rysą na jego srebrnobiałej postaci było grzeszne<br />

pragnienie bycia tym z miasta. Pożądał przepychu<br />

wielkich ulic, zapachu spalin, poczucia przynależności<br />

do cywilizacji i siły, bycia częścią stolicy.<br />

Pragnął prawa do pogardy i pobłażliwości dla tych<br />

z mniejszych miejscowości. Ja byłam z miasta i<br />

wiedziałam, że budzi w nim to szczerą zazdrość, a<br />

jednak mimo tego chciał opiekować się mną czule.<br />

Naprawdę mnie lubił, sądzę, że było to w jego życiu<br />

pierwsze uczucie prawdziwej sympatii. Myślę<br />

też, że miękkość torfu w ustach, a potem metaliczny<br />

smak krwi, były boleśniejsze dla niego niż dla<br />

mnie, mimo że to on bił mnie i że to ja wdychałam<br />

wilgoć ziemi i zginałam się wpół z bólu. To Kacper<br />

był tym, który jako pierwszy wymierzył mi cios w<br />

szczękę. Krwawiło mi z ust, miałam rozcięty język,<br />

wargi i poharatane dziąsła. Pamiętam uczucie drętwienia<br />

mięśni z lewej strony twarzy i twardy ucisk<br />

na czaszce.<br />

Rafał nigdy nie był zazdrosny, kiedy zostawałam<br />

sama z Kacprem. Czuł się silnym przywódcą,<br />

którego pozycji nie ośmieliłby się zagrozić samiec<br />

tak słaby i tak niepewny jak Kacper, co z resztą było<br />

zgodne z prawdą. Kiedy Rafał pomagał ojcu nosząc<br />

skrzynki z piwem, układając puszki koncentratu<br />

pomidorowego na zapleczu, zamiatając podłogę i<br />

jeżdżąc po towar do hurtowni, ja, jeśli nie byłam<br />

akurat zajęta niczym innym, spędzałam czas z Kacprem.<br />

Najczęściej siedzeliśmy na nasypie kolejowym<br />

i obmyślaliśmy plan na kolejne dni, albo piliśmy<br />

lemoniadę pod brudną ścianą sklepu. Był to czas<br />

leniwy, pozbawiony sensu i celowości. Przetaczał<br />

się niezdarnie przez nic i nikogo niepopędzany,<br />

dawał mi odpocząć, uspokoić się i znudzić,<br />

tak bardzo, że ta gnuśność stała się w końcu nie<br />

do zniesienia. Drażniła powolnością i irytowała<br />

wyniszczającą przewidywalnością. Zaczęłam<br />

szukać wytchnienia, dłuższego i trwalszego niż<br />

– tylko przynoszący chwilową ulgę – tydzień<br />

wypraw do kościoła z Julką, gdzie, zapominając<br />

o bożym świecie, oddawałam się rozpuście<br />

zlizując kwaśną wilgoć z jęczącej podnieceniem<br />

dziewczyny. Julka na tych kilka chwil była moją<br />

dziewczyną, gotową zrobić wszystko w zamian<br />

za rozładowanie napięcia i orgazm, który był<br />

rozkosznym prezentem ode mnie dla niej.<br />

Z rodzicami nie rozmawiałam. Wiem, że<br />

matka kilkakrotnie dzwoniła dowiedzieć się,<br />

jak sobie radzę w nowej sytuacji. Za każdym<br />

razem, gdy słyszałam dźwięk telefonu, wybiegałam<br />

z domu tak, że z czasem ciotka już na<br />

samym początku rozmowy mówiła do matki:<br />

„Nie ma jej, wyszła”. Przypuszczam, że potem<br />

trajkotały jeszcze jakiś czas, matka zniesmaczona<br />

śmiechem ciotki, a ciotka nie próbująca nawet<br />

zrozumieć pytań matki. Prawdopodobnie<br />

rozmawiały o mnie, niewiele więcej je bowiem<br />

łączyło. Nie wiem, czy ojciec czasem podchodził<br />

do telefonu, żeby na własne uszy przekonać<br />

się, jak świetnie sobie radzi jego córka. Pewnie<br />

nie, pochylony nad biurkiem nie miał czasu na<br />

głupią gadaninę. Czasem wydawało mi się, że<br />

widzę dokładnie kratkę na jego flanelowej koszuli<br />

i czuję słodkawy zapach, tak jakbym stała<br />

tuż koło niego śledząc, bezpiecznie niezauważona,<br />

delikatne ruchy jego ciała. Pracował jak<br />

zawsze w skupieniu, co jakiś czas tylko wstając,<br />

żeby zrobić sobie kawę albo herbatę, a zaraz potem<br />

z powrotem usiąść za wielkim biurkiem i<br />

wpatrywać się w tysiące rozrzuconych kartek,<br />

z których każda była cenniejsza niż złoto. Tak<br />

wyobrażałam go sobie długo, czasem nawet godzinami,<br />

zanim wreszcie zdobywałam się na to,<br />

żeby podejść i dotknąć dłonią miękkiego materiału<br />

koszuli. Wydawało mi się wtedy, że odwraca<br />

się z uśmiechem i obejmuje mnie ramieniem.<br />

Czasem siadałam mu na chwilę na kolanach<br />

tylko po to, żeby poczuć jego ciepło. W moich<br />

marzeniach nigdy nie pachniał słodkawo, zawsze<br />

świeżo i męsko, ładnym zapachem płynu<br />

do mycia ciała albo delikatnymi perfumami.<br />

Był wtedy moim przystojnym ojcem. Czasem<br />

tylko, kiedy myślałam o nim jako o staruszku,<br />

pozwalałam mu na słodką woń, zmarszczki i<br />

charczący głos.<br />

Ojciec zawsze dużo palił, najczęściej Marlboro,<br />

twierdząc, że to papierosy jego młodości,<br />

że kowboje jego czasów nie wzięliby do ust<br />

niczego mniej szlachetnego niż złoty szlug, że<br />

gówno go obchodzi, że teraz palą to tylko dresy<br />

albo rozpuszczone cizie. Nie była to prawda.


PORTRET25 - 165<br />

Jego młodość skończyła się dużo przed tym,<br />

jak pojawiły się reklamy z przystojniakami na<br />

koniu, którzy w tle mieli piękne kaniony Ameryki.<br />

Obawiam się, że gdyby chciał palić to, co<br />

faktycznie palił w wieku lat piętnastu, musiałby<br />

sięgnąć po smród gorszy od smrodu, którym raczyliśmy<br />

się razem z Rafałem zaopatrywani w<br />

tanim, wiejskim sklepie.<br />

Czasem, kiedy ojciec wychodził z domu,<br />

zakradałam się do gabinetu, siadałam w fotelu,<br />

który otulał mnie wytartą, ciepłą skórą i<br />

zapalałam szluga. Lubiłam patrzeć na ciemne<br />

drewno biurka, zarzucone książkami półki i<br />

niewielkie okno słabo oświetlające pokój. Wydawało<br />

mi się, że przestaję istnieć, że zanurzona<br />

w fotelu przenoszę się w inny świat. Dym zawisał<br />

na chwilę nad głową, a potem rozpływał<br />

się bezdźwięcznie mieszając się z powietrzem<br />

i zapachem papieru. Dopiero po jakimś czasie<br />

ośmielałam się położyć nogi na biurku. Odchylałam<br />

się wtedy trochę do tyłu tak, że na wpół<br />

leżałam a na wpół siedziałam, i zaciągając się<br />

głęboko papierosem wyobrażałam sobie, że jestem<br />

moim ojcem. Nie wiem, czy matka wiedziała<br />

o wyprawach do gabinetu. Rzadko tam<br />

zaglądała twierdząc, że nie może znieść smrodu<br />

papierosów, kurzu zalegającego na książkach,<br />

których nikomu nie wolno było dotykać, i tego<br />

skąpego światła, które sprawiało, że dostawała<br />

ataków klaustrofobii. Dzięki temu, kiedy ojca<br />

nie było, czułam się w gabinecie prawie bezkarna.<br />

Nie musiałam bać się nagłego wtargnięcia<br />

matki, krzyków, że palę i wyrzutów, że trzymam<br />

nogi na biurku, które przecież „nie jest do tego<br />

przeznaczone”. Upajałam się uczuciem wolności,<br />

którą udało mi się wykraść w tajemnicy, na<br />

chwilę tylko, wolności która smakowała skórą i<br />

drewnem.<br />

Kiedy ojciec wracał, wykradałam się z gabinetu<br />

tak, żeby mnie nie zauważył, przemykałam<br />

pod ścianą do przyległego pokoju, który<br />

miał być kiedyś pokojem gościnnym, a który z<br />

czasem stał się krainą zapomnienia. Był maleńki,<br />

ładnie oświetlony, kwadratowy, z niewielką<br />

wnęką na jednej ze ścian. Za mały i za daleko<br />

od głównej części domu, żeby służyć za pokój<br />

któremuś z członków rodziny, był pomieszczeniem<br />

bezpańskim. Matka wstawiła tam łóżko<br />

na wypadek, gdybyśmy mieli gości, ale z czasem<br />

okazało się, że goście wolą sypialnie na piętrze,<br />

które są większe i zarazem przytulniejsze. Zaczęto<br />

więc znosić do pokoju przy gabinecie coraz<br />

to nowe niepotrzebne w domu rzeczy. Był<br />

więc dywan z salonu i komoda która znudziła<br />

się Ricie, stosy mało potrzebnych książek, na<br />

które nigdzie nie było już miejsca, stare albumy,<br />

maszyna do szycia, szafa, która niegdyś była<br />

moja, a w której teraz przechowywaliśmy dawno<br />

nienoszone ubrania. Pokój zamykany był od<br />

środka na zasuwę, a od zewnątrz na klucz, i przypuszczam,<br />

że wszyscy o nim zapomnieli. Ojciec<br />

chciał w nim sypiać na wypadek, gdyby pracował<br />

do późna albo jakby miał ochotę na popołudniową<br />

drzemkę. Okazało się jednak, że drzemka nadchodzi<br />

tak nagle i niespodziewanie, że nie sposób<br />

przed nią uciec z fotela do pokoju, a w zarwane<br />

noce lepiej wspiąć się po schodach do sypialni,<br />

gdzie czeka świeża pościel i wyrobione łóżko, niż<br />

męczyć się na starym, twardym materacu. Byłam<br />

jedyną osobą, która w miarę regularnie odwiedzała<br />

tę porzuconą przez wszystkich przestrzeń,<br />

najczęściej zresztą, kiedy musiałam szybko uciekać<br />

z gabinetu i nie było czasu na niezauważone<br />

przedostanie się do głównej części domu. Zawsze<br />

lubiłam takie światy bezpańskie, obszary opuszczone,<br />

zapomniane, pachnące samotnością, a przy<br />

tym spragnione czułości, za którą gotowe były oddać<br />

wolność. Można je było urabiać, kształtować,<br />

zmieniać. Odnajdywałam w nich świat zamknięty,<br />

niezwykły, ukrytą w realności oazę moich dzikich<br />

fantazji i pragnień, moich światów zmyślonych.<br />

Czasem, kiedy słyszałam dźwięk telefonu i<br />

głos ciotki witający moją matkę, wyobrażałam sobie,<br />

że ojciec wychodzi z gabinetu i czeka nerwowo<br />

w kolejce do słuchawki. Kiedy jednak wydawało<br />

mi się, że faktycznie słyszę jego głos pytający,<br />

jak sobie radzę, czułam budzącą się złość.<br />

Kacper często próbował się dowiedzieć, czemu<br />

nie rozmawiam z rodzicami i dlaczego właściwie<br />

mnie tu wysłali. Ciekawiła go zbrodnia, która musiała<br />

być tak wielka, że karą za nią było pozbawienie<br />

mnie miasta i zesłanie na wieś. Rafał nigdy o<br />

nic nie pytał. Myślę, że gówno go obchodziło, kim<br />

była panna, którą posuwał. Ważne było, żeby sobie<br />

ulżyć. Choć może jestem niesprawiedliwa, może<br />

nie pytał, bo nie chciał być wścibski, bo czuł, że to<br />

nie jego sprawa i że skoro ja nie pytam o nic jego,<br />

to on nie powinien pytać mnie.<br />

Kacper chciał wiedzieć wszystko. Musiałam<br />

godzinami opowiadać mu o tym, jak jeździ się<br />

metrem, ile mamy linii autobusów, jakie sklepy, ile<br />

ma najwyższy budynek, czy jest dużo biurowców.<br />

Podejrzewam, że znał odpowiedzi na te pytania<br />

lepiej niż ja. To nie był chłopak ze wsi, który w<br />

życiu nie widział innego pojazdu poza traktorem.<br />

Myślę, że gdyby tylko chciał, mógłby już tysiąc<br />

razy być w mieście i zobaczyć wszystko na własne<br />

oczy, dotknąć tych cholernych bramek metra,<br />

które tak go fascynowały. Jego ojciec był zamożnym<br />

człowiekiem, z dużym gospodarstwem i dość<br />

otwartym umysłem, stać by go było na opłacenie<br />

synowi studiów albo chociaż kilkudniowej wycieczki.<br />

To Kacper nie chciał, wystarczało mu bycie<br />

„tak fajnym, że normalnie tak jakby z miasta”.<br />

Miał swój mit i swoje marzenie, i jego spełnienie<br />

byłoby ostatnią rzeczą, jakiej naprawdę pragnął.<br />

Upał południa wzmagał kurz unoszący się nad


166 - PORTRET25<br />

ziemią. Siedzieliśmy pod sklepem, oparci o szarą<br />

ścianę budynku, z nogami wyciągniętymi przed<br />

siebie, ubrudzeni pyłem i uśpieni słońcem. Miałam<br />

spierzchnięte usta i każde słowo rozrywało twardą<br />

skorupę warg aż do krwi, zmieniając mówienie w<br />

męczarnię. Ból głowy uniemożliwiał najmniejszy<br />

nawet ruch, skóra piekła, w płucach, powodując<br />

duszności, osiadał unoszący się piasek. Z trudem<br />

wyciągnęłam rękę i dotknęłam rozgrzanych dżinsów<br />

na udzie Kacpra. Poklepałam go przyjaźnie<br />

próbując zwrócić na siebie uwagę. Wszystko działo<br />

się w zwolnionym tempie, każdy oddech był dla<br />

mnie torturą, widziałam swoją dłoń, która opadała<br />

na spodnie Kacpra i nie wiedziałam, czy będę miała<br />

tyle siły, żeby ją unieść z powrotem. Spytałam go<br />

charczącym głosem, dlaczego nie pojedzie do miasta,<br />

zaproponowałam, żeby zatrzymał się u mnie<br />

w domu, jak tylko rodzice zgodzą się przyjąć mnie<br />

z powrotem pod swój dach. Wydawało mi się, że<br />

się uśmiechnął. Myślę, że jego język był równie<br />

spuchnięty, co mój. „Daj spokój” – powiedział. – „A<br />

co ja będę w mieście robić? Wyśmieją mnie jeszcze<br />

i ich znienawidzę”. Czułam, jak zbiera mi się<br />

na wymioty. Policzki zaczęły mi martwieć, do ust<br />

napłynęła ślina, wstrząsnął mną krótki, niekontrolowany<br />

skurcz. Poderwałam się z ziemi, a potem,<br />

kilkanaście metrów dalej, oparta ręką o drzewo za<br />

sklepem i zgięta wpół pozwoliłam, żeby kolejny<br />

skurcz zakończył się falą śmierdzącej, żółtawej brei.<br />

Usłyszałam z daleka otwierane tylne drzwi sklepu<br />

i karcący głos Rafała: „Żadnego więcej piwa“, szumiało<br />

mi w głowie.<br />

Wróciłam powoli pod ścianę do Kacpra. Siedział<br />

z półotwartymi ustami tępo wpatrzony przed<br />

siebie. Uzmysłowiłam sobie, po raz pierwszy, jaki<br />

był głupi i jak ta bezmyślność mnie odstręczała, jak<br />

bardzo niezdolna byłabym go szanować, jak gardziłam<br />

tym żałosnym, spoconym chłopaczkiem.<br />

Nie rozumiałam jego fascynacji miastem. Myślę,<br />

że miał rację mówiąc, że go wyśmieją, myślę, że<br />

wolał marzyć o kilkudziesięciu liniach autobusowych<br />

niż faktycznie je zobaczyć. Poczułam się<br />

upokorzona. Nagle, świadomość, że ten chłopak z<br />

premedytacją odrzuca metro i tramwaje, dotknęła<br />

mnie do żywego. Zrozumiałam, że to najbardziej<br />

upokarzający rodzaj odrzucenia, jaki znam, że to<br />

najgłębsza i najprawdziwsza pogarda, jakiej kiedykolwiek<br />

doznałam, że to okrucieństwo w czystej<br />

formie. „Jesteś obrzydliwy” – powiedziałam,<br />

patrząc, jak próbuje ułożyć klejące się do ciała<br />

spodenki. To było jedyne, o co mogłam go jawnie<br />

oskarżyć. Tania, śmieszna zemsta, która przyniosła<br />

kolejną falę wstydu. Zaśmiał się.<br />

Spędziliśmy pod sklepem cały dzień, półprzytomni<br />

z gorąca i odurzeni piwem. Wymiotowałam<br />

jeszcze dwa razy, chociaż nie bardzo już miałam<br />

czym. Kwaśny smak w ustach mieszał się z gorzkawym<br />

posmakiem papierosów, które dostaliśmy<br />

od Rafała. Przyniósł nam ekskluzywne, jak na<br />

nas, Pall Malle. Zapytałam, czy nie ma czegoś<br />

do jedzenia, ale okazało się wkrótce, że bułkę,<br />

którą dostałam, natychmiast zwróciłam, zostałam<br />

więc przy szlugach, które, chociaż piekły w<br />

przełyku, nie prowokowały wymiotów, a tym<br />

samym oszczędzały mi latania za sklep. Nie<br />

pamiętam, czy ciotka kiedykolwiek dowiedziała<br />

się, że jej podopieczna upiła się butelką piwa i<br />

spędziła cały dzień leżąc, z równie nieprzytomnym<br />

chłopakiem, pod ścianą wielobranżowego.<br />

Rafał lubił, jak przesiadywaliśmy z Kacprem<br />

pod sklepem, miał wtedy poczucie, że kontroluje<br />

sytuację, że nie dzieje się nic, o czym by nie wiedział.<br />

Myślę też, że liczył po cichu na szybki numerek,<br />

kiedy ojciec pójdzie akurat coś załatwić.<br />

Kilka razy mu się to udało. Zaplecze pachniało<br />

piwnicą. Słabo oświetlone rzędy puszek, skrzyń<br />

i kartonów sprawiały przygnębiające wrażenie,<br />

betonowa podłoga o szaroburym kolorze budziła<br />

obrzydzenie. Drzwi na dwór były ciężkie,<br />

metalowe, pomalowane na zielono, z ogromnym<br />

ryglem biegnącym przez sam środek, natomiast<br />

drzwi do sklepu były białe i mniej potężne, ale<br />

równie wytrzymałe. Brak okien powodował, że<br />

po zamknięciu obu par drzwi w pomieszczeniu<br />

robiło się czarno i nawet w środku dnia trzeba<br />

było włączać światło, które niemrawo płynęło<br />

z żarówki zwisającej z sufitu na kilku kolorowych<br />

kablach. Jedynym miejscem, gdzie mogliśmy<br />

się położyć, była podłoga, najczęściej więc<br />

pieprzyliśmy się na stojąco. Czasem opierałam<br />

się plecami o ścianę, a Rafał unosił mnie lekko<br />

przytrzymując brudnymi od kurzu ramionami,<br />

które nie miały w sobie nic z magii opalonego,<br />

umięśnionego robotnika, za to śmierdziały<br />

brudem i zatęchłym potem. Czasem brał mnie<br />

od tyłu, ale musiałam wtedy cały czas opierać<br />

się rękami o ścianę, żeby nie uderzyć głową w<br />

beton. Niekiedy ryzykowaliśmy seks na podłodze.<br />

Kładłam się wtedy na podartych pudłach i<br />

obejmowałam udami biodra Rafała. Bolał mnie<br />

kręgosłup ocierający się rytmicznie o twardą i<br />

szorstką powierzchnię. Oczy zachodziły łzami,<br />

a ciało nie mogło się zdecydować, czy ciche,<br />

urywane jęki są spełnieniem rozkoszy, czy błaganiem<br />

o litość, świadectwem nieskończonego<br />

cierpienia.<br />

Wolałam, jak pieprzył mnie od tyłu. Było w<br />

tym coś tak zwierzęcego i tak głęboko nieludzkiego,<br />

że nie potrafiłam się temu oprzeć. Zostawałam<br />

zredukowana do cipki, ale to nie o cipkę<br />

chodziło, tylko o poniżenie, o wstyd i nienawiść<br />

tak silne, że pozbawiające mnie czucia. Kiedy<br />

ból stawał się nie do wytrzymania, jedyne, co mi<br />

pozostawało, to odciąć się od siebie samej. Nie<br />

kłamię. Chaos oraz rodzące się z niego wyolbrzymienia<br />

i wynaturzenia potrzebne są mi do<br />

wykreowania sytuacji, które pobudzą wszystkie<br />

te uczucia i myśli, które były, ale których nie


PORTRET25 - 167<br />

sposób sobie przypomnieć i opisać.<br />

Można uzależnić się od wszystkiego, to<br />

jedna z najważniejszych rzeczy, jakich się kiedykolwiek<br />

nauczyłam. Skoro tak, to wszystko<br />

można też rzucić, trzeba tylko przetrzymać rozrywający<br />

ciało i umysł głód. Skoro tak, to we<br />

wszystkim można znaleźć zapomnienie i ukojenie.<br />

To smutne – pić codziennie do nieprzytomności,<br />

udając, że rzeczywistość po alkoholu<br />

jest przyjaźniejsza i mniej bolesna. Mnie nigdy<br />

nie interesowała zmiana świadomości, sztuczne<br />

otępienie umysłu. Nie szukałam krainy szczęśliwszej.<br />

Nie potrzebowałam niczego poza sobą,<br />

żeby odnaleźć najpotworniejsze, mrożące krew<br />

w żyłach obszary. Nie potrzebowałam też niczego<br />

poza sobą, żeby od tych obszarów uciec,<br />

żeby znaleźć lekarstwo na to, co mnie dręczy<br />

mordując powoli od środka. Nigdy nie musiałam<br />

wsadzać palców głęboko w gardło i łechtać<br />

ścianki przełyku, żeby zwymiotować, ja po prostu<br />

wymiotowałam – to jedna z najważniejszych<br />

umiejętności, jakie kiedykolwiek zdobyłam.<br />

Kamienie były ciepłe, rozgrzane przez<br />

słońce, które już od ponad miesiąca świeciło<br />

nieprzerwanie nadając wszystkiemu złotawy<br />

kolor. Wygazowana cola zaklejała usta i oblepiała<br />

zęby, by w końcu osiąść na języku grubą<br />

warstwą cukru. Zdawało mi się, że ta słodycz<br />

krystalizowała się pokrywając miękkość języka<br />

białą zbroją, pękająca z cichym trzaskiem przy<br />

każdym słowie. Paliliśmy, jak zwykle wypuszczając<br />

długie strumienie dymu, znikające leniwie<br />

w drgającym od żaru upalnym powietrzu.<br />

Kacper leżał półnagi na nasypie, z głową opartą<br />

na zwiniętej koszulce. Oddychał z trudem, jak<br />

gdyby dusił się powoli przygnieciony przez<br />

ciężkie powietrze. Wydawało mi się, że każdy<br />

kolejny wdech unoszący nieznacznie pokrytą<br />

potem klatkę piersiową będzie tym ostatnim,<br />

po którym nic już nie zmąci otępiającej ciszy.<br />

Obserwowałam ciemne włoski, biegnące szerokim<br />

łukiem od klamry paska aż do szyi, które<br />

posklejane gorącymi kroplami lśniły w słońcu<br />

odcinając się wyraźnie od białej jeszcze skóry.<br />

Pamiętam uczucie obrzydzenia na myśl, że miałabym<br />

ich dotknąć. Kacper uniósł się na łokciu<br />

rozrywając zastygłą wokół siebie powłokę powietrza,<br />

poczułam delikatną, ale zarazem ostrą<br />

woń potu, która błyskawicznie wyciekła przez<br />

pęknięcia w skorupie po to tylko, by zmieszać<br />

się z zapachem papierosów i wraz z nim rozpłynąć<br />

się po chwili w powietrzu.<br />

Ogarniała mnie senność. Ze stanu błogości<br />

wyrwał mnie nagły ból w dłoni, kiedy dotknęłam<br />

brązowej od rdzy szyny biegnącej przez<br />

szare kamyki nasypu. Rozgrzany metal parzył.<br />

Wydawało mi się, że czuję drewniany zapach<br />

rodzinnego domu, mieszający się z zapachem<br />

parującej kawy. Wiedziałam, że prawdopodobnie<br />

zaraz będę musiała ukucnąć i z cichym stuknięciem<br />

postawić kubek na ziemi, pozwalając tym<br />

samym wygrać buntującemu się ciału. Chciałam,<br />

żeby szyna wbijała się coraz głębiej w moją dłoń i<br />

wierzyłam, że kiedy wreszcie odwrócę rękę, zobaczę<br />

biegnący wzdłuż linii papilarnych rdzawy ślad,<br />

który zostanie tam już na zawsze i o którym będę<br />

mogła mówić z dumą „moje znamię”.<br />

Wyobrażałam sobie, jak rdza przenika przez<br />

skórę, a potem przez włókna mięśni, docierając w<br />

końcu do żyły i barwiąc krew na rudawy kolor.<br />

Nocami słyszałam chrzęst tej krwi przeciskającej<br />

się przez chropowate, srebrzyste jak stal tętnice.<br />

Czułam zimny smak metalu w ustach i wiedziałam,<br />

że rdza w moim ciele nie da mi spokoju, że<br />

już zaledwie chwile dzielą mnie od momentu, kiedy<br />

do szczypiącego chłodu dołączy smak gorzki<br />

i szorstki, a potem obudzę się pewnego dnia ze<br />

skórą naznaczoną brązowymi, wyżartymi plamami.<br />

Tymczasem dłoń była gładka, trochę jedynie<br />

zaróżowiona i ciepła, przypominająca bardziej<br />

skórę rozgrzanego snem dziecka niż powłokę mającą<br />

skrywać samounicestwiające się ciało. Przekręciłam<br />

się na bok, jak gdyby wierząc, że zmiana<br />

perspektywy zmieni mój świat, ale poczułam jedynie<br />

ostrość kamyków na ramieniu i upał spływający<br />

mi na plecy. Ogarnął mnie paraliżujący strach i<br />

bezsilność, miałam wrażenie, jakby niemoc zajęła<br />

całe moje ciało i umysł, zostawiając mnie, niezdolną<br />

się poruszyć, na łaskę i niełaskę losu. To<br />

uczucie klęski towarzyszyło mi, odkąd pamiętam.<br />

Myślę, że przegrałam wszystkie możliwe bitwy, że<br />

byłam przeznaczona do upadku i że ten upadek<br />

tkwił we mnie mocniej i pewniej niż jakakolwiek<br />

inna siła, determinował moje ruchy i myśli.<br />

Ewa Berent – rocznik ‘85, urodziła się i<br />

mieszka w Warszawie. Studiowała kulturoznawstwo<br />

na Uniwersytecie Warszawskim,<br />

obecnie studiuje politologię w Collegium<br />

Civitas. Powieść „Rdza”, której fragmenty<br />

prezentujemy, ukaże się w pierwszym<br />

kwartale 2008 roku w „Portrecie”.<br />

Debiut.


168 - PORTRET25<br />

Dawid Majer<br />

SYNKOPA<br />

Światło dnia odsłania wnętrze jej pokoju –<br />

nad stołem obraz Matki Boskiej,<br />

cały utrzymany w niebiesko-zielonych odcieniach,<br />

podobnie kafelki w łazience, gdzie pachnie<br />

pleśnią i lawendą.<br />

Przypominam sobie, że mam jechać do centrum.<br />

Nie mam biletu, nie wziąłem numeru telefonu od niej.<br />

Moje niegramatyczne serce widzi,<br />

jak deszcz pogodnie godzi się z gruntem.<br />

Przy samochodach i na przystankach<br />

poruszenie. Naturalna kolej rzeczy.<br />

Nawrócić się nawet na siebie nie sposób<br />

bez papierosa. Nigdy właściwie nie myślę<br />

wychodzić. Wychodzę.<br />

2002-2005


PORTRET25 - 169<br />

PUNKT ZERO<br />

teraz w jej oczach<br />

kurczy się centrum,<br />

zanika strzelisty wzwód<br />

katedr, na srebrne fallusy wieżowców<br />

zachodzi blask śliwek<br />

i rdzy,<br />

jest niska – ma jakieś<br />

metr sześćdziesiąt wzrostu,<br />

wróci tam<br />

jeszcze dziś –<br />

za kilka godzin –<br />

gdy tylko miasto odpowie gwiazdom,<br />

ona zrobi się na bóstwo<br />

godne ofiary<br />

7 V 2007<br />

Dawid Majer – ur. w 1981 r. Absolwent filozofii na UG. Poeta i<br />

publicysta. W latach studenckich redaktor magazynu „Przesuw”<br />

i organizator wydarzeń literacko-muzycznych w Trójmieście<br />

związanych z tym pismem. Autor broszury komentującej wystawę<br />

Marka Zygmunta „Sztuka Końca II” (Galeria DA, 2003). Publikował<br />

m.in. w „[fo:pa]”, „Autografie”, „Biuletynie Fotograficznym”,<br />

„Portrecie” oraz portalach internetowych („charhizma<br />

presse”, „yass.art.pl”, „independent.pl”, „lead.pl”). Dawniej<br />

współpracował z „Dziennikiem Bałtyckim”, obecnie zaś z „Pomorskim<br />

Przeglądem Gospodarczym”. Wyróżniony w XI konkursie<br />

im. Mieczysława Czychowskiego. Mieszka w Gdańsku.


170 - PORTRET25<br />

Marta Chyła<br />

Wywczas<br />

Taki ze mnie językoznawca jak ze sztucznej<br />

waginy pokrowiec na okulary. Kiedyś pomogłam<br />

ludziom z koła językoznawców z<br />

kolorowaniem literek; bardzo odpowiedzialna<br />

praca wymagająca wykształcenia plastycznego.<br />

Moje malowanie spodobało się do tego stopnia,<br />

że zaproponowano mi czynne uczestnictwo<br />

w kole. Ja na to, że nieee, nieee, mam Bardzo<br />

Ważny Wykład Monograficzny z psychoanalizy<br />

w literaturze podczas spotkań koła.<br />

How horrible and true and strange<br />

And there is no possible change<br />

Nie dlatego, że nie lubię gramatyk, językoznawstw<br />

i tym podobnych. Zwyczajnie mi nie<br />

po drodze być językoznawcą. Ehe.<br />

Ale na wspólny wyjazd w góry było mi po<br />

drodze jak najbardziej. Kupiłam specjalistyczne<br />

buty, żeby nie wyglądać nazbyt cepersko i niewykwalifikowanie.<br />

W pociągu usiadłam przodem<br />

do kierunku jazdy, do zawietrznej. Trafiło<br />

mi się miejsce nr 44. Kolega Moniki zdawał<br />

relację z meczu przez smsy. Widać było dolną<br />

połowę pomarańczowego słońca.<br />

Wyglądało jak filiżanka. Kiedy zniknęło<br />

w polu za drzewami, księżyc<br />

raził nas w oczy. „Zabrania się korzystać<br />

z ustępu podczas postoju na<br />

stacji”. Drzwi toalety nie zamykały<br />

się, podobnie jak nasze usta podczas<br />

gry ,,Zgadnij, kim jestem”.<br />

Kobieta?<br />

Tak.<br />

Polska?<br />

Tak.<br />

Literatura?<br />

Poniekąd.<br />

XX wiek?<br />

Tak.<br />

Związana jeszcze z jakąś gałęzią<br />

kultury?<br />

Hm…Tak.<br />

Znamy ją?<br />

He he, tak.<br />

Marta, to ty?!<br />

Hłe hłe hłe!<br />

Tym sposobem byłam obok Owsiaka, Moniki<br />

Levinsky, Matki Teresy, Hitlera, De Gaulle’a<br />

i Marylina Mansona. Udało mi się raz wygrać<br />

w karty. Później już tylko przegrywałam.<br />

Opowieści z krypty. Eis cwaj drai fir funf<br />

seks eis cwaj drai fir funf seks eis cwaj drai fir<br />

funf seks. Kto widział UFO, kto nawiedzony<br />

dom, czarną mszę, diabła, w kogo wstąpił duch<br />

zakonnicy. Boję się przechodzących korytarzem<br />

ludzi. Boję się ludzi w moim przedziale i księżyca<br />

też się boję. Pola za oknem otula mgła.<br />

Wiatr gnie sieroce smerki<br />

[…………………………]<br />

Cicho się moja dusza<br />

Po mgławych drogach wlecze<br />

Kiedy zaczynało się robić widno, oczy zamykały<br />

mi się na pół godziny po wtuleniu<br />

się w rękaw Moniki. Wciskałam się w siedzenie.<br />

Pachniało jedzeniem i wszystkimi<br />

tyłkami siedzącymi wcześniej na moim<br />

miejscu. Otworzyłam oczy na postoju<br />

w jakiejś wsi niedaleko Nowego Targu.<br />

Miałam na policzku odbity napis PKP i<br />

w ustach trochę włosów Doroty lub Moniki.<br />

Wzięłam do ust cukierka kawowego<br />

i zaczęłam się przyglądać kobiecie błąkającej<br />

się po dworcu o czwartej nad ranem.<br />

Do mojej rozrywki przyłączyły się Marta<br />

i Monika. Kobieta kręciła się po trawniku<br />

naprzeciwko naszego okna. Sprawiała<br />

wrażenie, jakby zgubiła pieniądze w gęstej<br />

trawie. Odstawiła walizkę, rozejrzała<br />

uważnie dookoła. Zakasała spódnicę do<br />

góry, spuściła na dół wielkie majty i ku<br />

naszemu ,,o kurwa!” wypięła się w stronę<br />

wagonu i zrobiła wielką kupę. Marta zaczęła<br />

się gorączkowo śmiać, Monika nie<br />

wiedziała, co powiedzieć. Wyjęłam cukierka<br />

na papierek i zaczęłam patrzeć w ścianę.


PORTRET25 - 171<br />

Po ziemi chodząc zwyczajnie<br />

Przecież swój ślad poznaczycie<br />

Zrobili mi zdjęcie, jak śpię w pozycji embrionalnej.<br />

Kiedy się je odpowiednio odwróci<br />

wyglądam, jakbym się modliła do Allacha.<br />

I nagle modlitwy zostały wysłuchane. Bóg-<br />

Ojciec powiedział ,,stań się” i sru, wyrosły góry,<br />

przez niego wszystko się stało. I tak już zostały,<br />

bo wszyscy wiedzieli, że były dobre. Przyciągają<br />

turystów i zasadniczo są malownicze. Taki twór<br />

przyrody, sterylnie obojętny wobec ludzkich nastrojów<br />

i losów. Góry. Hen! Eoop!<br />

Nasze miejsce zakwaterowania, trzypiętrowa<br />

willa na Ustupie 11c z widokiem na Giewont,<br />

miała wszystko, czego może chcieć pensjonariuszka<br />

od pensjonatu. Kolorowy telewizor<br />

z transmisjami meczów, piłkarzyki w piwnicy,<br />

rakiety do tenisa, ślizgawka i huśtawki, miejsce<br />

na ognisko, społeczny prysznic.<br />

Kiedy w Polsce źle się będzie działo, Giewont<br />

wstanie i zaprowadzi porządek. Dlaczego<br />

on jeszcze leży?!<br />

Na obiad najlepsze placki ziemniaczane<br />

(byle z solą i bez sosów),<br />

kotlety schabowe, młode ziemniaki,<br />

jajko sadzone, jeśli ktoś gardzi mielonym.<br />

Zupy podobno dobre. Od razu<br />

nas, nieprzytomnych ceprów z północy,<br />

powitano herbatą. Lub kawą, jeśli<br />

ktoś wolał. Wtaszczyłam swój dobytek<br />

na trzecie piętro po drewnianych<br />

schodach.<br />

Ku wichrom dąży strzelistym,<br />

Spowitym w słoneczne złota.<br />

Gdzie o bezbrzeżnych<br />

przestrzeniach<br />

Samotna śni tęsknota.<br />

Nie miałam problemu z wejściem,<br />

bo od tygodnia wchodziłam kilka razy<br />

dziennie po schodach na siódme piętro mojego<br />

bloku (na ósmym mieszka pieprznięty babus), a<br />

czasem nawet próbowałam biegać (nastawienie<br />

budzika, wyłączanie go o piątej rano uznaję za<br />

próbę).<br />

Pokój nr 6 był doskonale ulokowany, bowiem<br />

naprzeciwko znajdowała się łazienka, a<br />

tuż obok pokój chłopaków. Kierując się zasadą<br />

,,łóżek nigdy dość” zajęłam dwa z sześciu,<br />

uznając podział za korzystny. Druga Marta<br />

zrobiła podobnie, Monika i Dorota zadowoliły<br />

się tylko jednym. Wyrzuciłam ciuchy na łóżko<br />

pod oknem, bo nie starczyło dla mnie szafki,<br />

poszłam pod prysznic w klapkach z gazety, po<br />

wcześniejszym oderwaniu z nich obciachowych<br />

niebieskich sztucznych kwiatków. Glebnęłam<br />

się na środkowe łóżko. Idziemy zwiedzać. To se<br />

idźcie. Poszłam spać na 3 godziny. Druga Marta<br />

zrobiła podobnie. Nie obchodziło mnie, że to<br />

idealny sposób na bratanie się, zobaczenie, co<br />

jest za płotem, że przyjechałam oglądać, podziwiać<br />

i bawić się w zakopiańskiego dandysa.<br />

Liczyła się tylko moja wygoda, mój sen i moje<br />

łóżko.<br />

Dandyzm zakopiański polega na tym, aby<br />

kosztem nawet chwilowej nieprzyjemności zadziwić<br />

innych i móc to zdziwienie przerzucić<br />

jak złośliwy nowotwór na mózgi innych w ten<br />

sposób, iżby samo zdziwienie nad czysto zewnętrzną<br />

niespodzianką chwili stało się chwilowym<br />

prawem danego układu.<br />

Ale: zakopiański dandys gardzi tak nędznym<br />

zajęciem, jak zadziwienie innych. Zostawia<br />

to różnym przyjemniaczkom, migdalącym<br />

się przy kawiarnianych stolikach (…). Dandys<br />

zakopiański dąży przede wszystkim, aby zadziwić<br />

siebie. Zdziwienie tych drugich jest<br />

drugorzędnym skutkiem, wtórnym procesem,<br />

refleksem.<br />

Krupówki. Niemal całuję tę ziemię<br />

świętą, po której przechadzał się Witkacy.<br />

Spoglądam tłumowi w oczy, turystom<br />

w nozdrza, facetowi przebranemu za<br />

białego niedźwiedzia w ryj. I odechciewa<br />

mi się. Podpuszczam Karola, żeby<br />

klepnął w tyłek gościa przebranego za<br />

Papę Smerfa. Biorę sok pomarańczowy.<br />

Słychać Monikę Brodkę ze sklepu muzycznego.<br />

Śpiewamy razem z nią. Namawiam<br />

ludzi, żeby poszukali ze mną teatru<br />

Witkacego. Chramcówki 15. Internet<br />

nie kłamał, rzeczywiście mają przerwę<br />

urlopową. Zawsze, jak jestem, mają tą<br />

jebaną przerwę urlopową.<br />

Pierwszy raz, od kiedy jestem na Pęksowym<br />

Brzyzku, nie padało. Zadumałam<br />

się na chwilę, sunęłam jak zjawa między<br />

grobami. Sprytnie wślizgnęłam się między<br />

licealistów słuchających o Genezypie Kapenie.<br />

Zrobiłam „He, He” i wyszłam, bo wszystko<br />

wiedziałam. Z cmentarza do kościółka. Podoba<br />

mi się połączenie religijności z ludowością.<br />

Drewniana Matka Boska Polichromowana i<br />

serwetki szydełkiem. Zrobiłam In nomine Patris<br />

i Syna, kupiłam odgrzewanego gofra z bitą<br />

śmietaną. Myślę przez chwilę o polewie jagodowej.<br />

Przełykam głośno ślinę, ale nic nie mówię.<br />

Rozglądam się w poszukiwaniu Internetu.<br />

Kupuję dwa oscypki od najładniejszej kobiety.<br />

Białe, żeby sobie nie wyobrażać, w czym mogły


172 - PORTRET25<br />

być maczane, czym odciskane. Biały to zawsze<br />

czysty i niewinny. Łapie nas deszcz. Lipiec jest<br />

w Zakopanem najbardziej deszczowym miesiącem.<br />

Zjadam jednego oscypka. Bluzka szybko<br />

mi wysycha w promieniach południowego<br />

słońca.<br />

Piekę sobie oscypka w bułce i piję z Martą<br />

Sofię na pół. Wypisuję pocztówki.<br />

Wśród chipsów, piwa, wina<br />

W drewnianej świetlicy<br />

Oglądam drugą (dłuższą!) połowę<br />

Na ścianach wiszą rogi<br />

I górskie potoki<br />

Halo? jak tu jest? Mamo, mecza oglądam!<br />

Jestem w ustępie…znaczy…Ustupie.<br />

To cześć. Hy hy hy.<br />

Postawiłam 2 zł, że Włochy wygrają 2:1,<br />

bez karnych. Nikt dobrze nie wytypował, ale ja<br />

i tak skakałam do sufitu. Dla śmiechu zrobiłam<br />

dziewczynom striptiz, który stał się tradycją.<br />

Rano ogarniał nas spazmatyczny śmiech,<br />

kiedy padło słowo ,,kefir”. I tylko: skąd ja mam<br />

tyle siniaków? Potem busem do Doliny Chochołowskiej.<br />

Pozuję na wieszcza i zakopiańskiego<br />

dandysa. Robię sobie zdjęcia, jak patrzę w<br />

dal. Z Izą mówimy, że nie wchodzimy dla ładnych<br />

widoków, uniesień estetycznych, czy dla<br />

poznania ekstazy, jaką kierowani byli piewcy<br />

piękna gór. Wchodzimy z czysto praktycznych<br />

pobudek – żeby mieć tyłek twardy jak skała,<br />

którym by można wyciągać gwoździe, stalowe<br />

uda miażdżące orzechy włoskie i łydki, których<br />

Gombrowicz by pozazdrościł. Mówimy to<br />

całkiem poważnie, ale zaraz wybuchamy śmiechem.<br />

Umieram! Taka była mądra, a teraz umiera.<br />

Niebo widać bardzo blisko. Nigdy nie będę<br />

tak blisko Opatrzności. Szczytuję. Na widok<br />

niebotycznych szczytów, o które roztrącają się<br />

obłoki, duch ludzki korzy się przed wszechmocą<br />

Stwórcy. Na widok szmaragdowych jezior,<br />

blaskiem lśniących potoków, upaja się wzrok<br />

harmonią barw; przy szumie wodospadów rozpływa<br />

się dusza w uniesieniu nad pięknością<br />

natury. Gdzie szumna siklawa mknie po skale,<br />

piję wodę i czuję się jak górska koza… Myślę o<br />

tym, że chciałabym go spotkać i inhalować się<br />

jego potem.<br />

Schronisko Ornak. Jemy pieguski z czekoladą<br />

i orzechami. Ale i tak najlepsze w góry są<br />

snickersy. W schronisku za 3,50. Dużo zakonnic.<br />

Nie mam pojęcia, jak one wytrzymują w<br />

taki upał w swoich czarnych pelerynach. Jedna<br />

patrzy na mnie jak na antychrysta, bo przeszłam<br />

się po trawie na skróty do baru. Trzy razy,<br />

specjalnie. Chcę wejść do męskiej toalety, bo w<br />

damskiej był tłok. Gimnazjaliści nieco ostudzają<br />

mnie w zamyśle. Idę nad Smerczyński Staw.<br />

W ciemnosmerczyńskich skał zwaliska<br />

Gdzie pawiookie drzemią stawy…<br />

Mam kamyczka w bucie. Idziemy razem<br />

jakiś czas.<br />

Wieczorem robimy drugie ognisko i odczyt<br />

referatów o nazwach szczytów. Przenosimy<br />

imprezę do pokoju nr 6. Musimy szybko posprzątać.<br />

Nawet już nie pamiętam, co piliśmy.<br />

Nazywają mnie Marfą. Druga Marta jest Martą<br />

Pietrowną. Mówimy tak do siebie w towarzystwie.<br />

Harenda 2a. Dom Kasprowicza. Rozsiadam<br />

się wygodnie w fotelu, Karol siada na łóżku.<br />

Gdyby nie ciuchy, wyglądalibyśmy jak małżeństwo<br />

z początku wieku. Ja jak famfatal, on jak<br />

Sabała. Podniecam się pastelami Witkacego i<br />

ludowym malarstwem na szkle, będącym inspiracją<br />

dla kilku wierszy Kasprowicza.<br />

Dorota z ADHD wchodzi mi co chwila w<br />

kadr.<br />

Wchodzimy okrężną drogą na Gubałówkę.<br />

Zawsze, kiedy wchodziłam, było błoto. Teraz<br />

upał, że można było śmiało się rozebrać do stanika.<br />

Piję Kroplę Beskidu, ocieram pot z czoła,<br />

spoglądam na krowy (głównie brązowe), snopki<br />

i na panoramę. Zatrzymujemy się pod każdym<br />

cieniem, chwaląc drzewa. Na Gubałówce zjadam<br />

frytki i uganiam się za kotem. Jakiś obcokrajowiec<br />

mówi o nas ,,nice girls”. Dosiadam<br />

drewnianego koguta, cykamy fotki z dziewczynami.<br />

Małe dzieci patrzą na nas z podejrzliwością.<br />

Zjeżdżamy PKL. Chciałabym pójść na<br />

strzelnicę. Chłopaki strzelają pierwsi po kilka<br />

razy, nic im się nie udaje. Uznaję, że strzelba jest<br />

rozregulowana i nie strzelam.<br />

Wesołe miasteczko ,,Smokoland”. Nie ma<br />

autodromu! Idę z Rafałem do wagonika kolejki.<br />

Śmieję się, że po raz pierwszy na wycieczce<br />

mam kogoś między udami. W przypływie odwagi<br />

idę na Krejzi Dęs. Tylko dlatego, że już raz<br />

byłam na Kortowiadzie i wiem, że od tego się<br />

nie umiera.<br />

Idę z Przemkiem do sklepu. Zamyśliłam się,<br />

analizując przebieg naszej rozmowy. Nagle jakiś<br />

zwierz zamuczał, podskoczyłam i niemal wdrapałam<br />

się na słup. Przemek się śmiał, że boję się<br />

krowy. Wcale się nie bałam, tylko się przestraszyłam,<br />

bo wydawało mi się bez okularów, że<br />

jest na środku ulicy i chce mnie zaatakować.<br />

Wieczorem zabrakło wódki. Idę z Karolem,<br />

Dorotą i Moniką na stację benzynową i kupu-


PORTRET25 - 173<br />

ję Starogardzką. Jacyś kolesie pytają mnie, czy<br />

wiemy, gdzie jest jakieś disko bandżo. Odpowiadam<br />

jak prawdziwy językoznawca: my nietutejsze.<br />

Dziewczyny zdradzają Tajemnicę Kefiru.<br />

Karol trochę się żenuje na myśl, że jestem przedstawicielką<br />

relatywizmu moralnego i zostawia<br />

nas, ale najpierw gramy w Pytania Osobiste.<br />

Odpowiadałam z pełną szczerością, a wszyscy<br />

myśleli, że kłamię. Sposób mojej wypowiedzi i<br />

opis nietendencyjnych sytuacji powodował, że<br />

myśleli, że zmyślam. Powiedziałam eee tam i<br />

wypiłam swoją Starogardzką.<br />

Laski narzekają na odciski większe od palców,<br />

a pięt nie mają wcale. Ja nie mam na co narzekać.<br />

Mam zakwasy, ale zawsze udaje mi się<br />

je rozruszać następnego dnia i mieć mnóstwo<br />

miejsca na nowe. Mam twardą dupę niczym<br />

młoda klacz. Nie mogę się położyć, żeby coś<br />

mnie nie bolało. Z balkonu muska mnie górskie<br />

powietrze. Jest lekkie i rześkie, zupełnie inne<br />

niż w Olsztynie podczas duchoty. Tu, nawet<br />

kiedy jest gorąco, czuć wilgoć w powietrzu.<br />

Budzę się rano. W powietrzu czuć przetrawioną<br />

wódę, kiła i syf dookoła, nikt by nigdy<br />

nie powiedział, że w pokoju mieszkają cztery<br />

dziewczyny. Pełno butelek, kiepów na balkonie,<br />

opakowań szklanych i plastikowych, nadgryzionego<br />

jedzenia, nadgryzionych szklanek, nowych<br />

odcisków i siniaków. Zamykam oko, które<br />

otworzyłam, naciągam na nie kołdrę. Nie ma<br />

Marty. Marta nie pójdzie na śniadanie.<br />

Poszła. Mówimy, że nie idziemy na Morskie<br />

Oko i do Doliny Pięciu Stawów. Idziemy<br />

pozmywać po całej grupie. Druga Marta, Pietrowna,<br />

wymigała się. Z Moniką robimy sobie<br />

kawy, pozwalam, by słońce tańczyło mi po<br />

karku. Biorę prysznic i sprzątam ten syf, kiedy<br />

dziewczyny śpią.<br />

Opowiadamy sobie nasze sny i o odpowiedniej<br />

porze wychodzimy z Domu Wypoczynkowego.<br />

Marta Pietrowna zakłada chustę i wygląda<br />

jak pierdolony talib. He. Księżniczka Gangesu.<br />

Monika zostaje Księżniczką Eufratu. Ja, żeby<br />

być bliską sąsiadką, przybieram imię Księżniczki<br />

Tygrysu. Mogłam też być Księżniczką Irkucka,<br />

ale nie dało rady. Urządzamy sobie Dzień<br />

Księżniczki. Chujowo brzmi, ale można sobie<br />

odpocząć. Wozimy się taksówkami i autobusami<br />

miejskimi, wdzięcznie się poruszamy od<br />

sklepu odzieżowego do kawiarni, od kawiarni<br />

do restauracji, od restauracji do stoiska z torebkami.<br />

Idź księżniczko między ludzi<br />

Idź i myśli piękne budź<br />

A gdy myśl się piękna zbudzi<br />

Sama zarżnie wszelką chuć<br />

Jesteśmy świeże i rześkie, podczas gdy reszta<br />

grupy wchodzi na czworakach oglądać jakąś<br />

wodę i parę kamieni. Pijemy dwa razy kawę<br />

mrożoną, jemy desery lodowe, lody włoskie, lizanję<br />

ze szpinakiem i pieczarkami, taką sobie,<br />

kolę lajt, nestea.<br />

Nasyci się księżniczka<br />

Swoim kawalerem<br />

I także nasz będzie<br />

To pewne, jak zero zerem.<br />

Podrywamy sprzedawców w hałsie, chcemy<br />

kupić manekina na spółę, poważnie zastanawiam<br />

się nad jego lewą dłonią. Nie mam wyrzutów<br />

sumienia, że nie byłam nad Morskim<br />

O., bo byłam już kilka razy. A do Doliny Pięciu<br />

S. nie miałabym już siły.<br />

Zmienił się na moment system idei. Poprzez<br />

pęcherze i otarcia zaszły zmiany w układach<br />

psychicznych. Początkowo zmiany są nieznaczne<br />

i w tym właśnie groźne. Możemy je określić<br />

jako przesunięcie wartości w kierunku stanów<br />

przyjemności.<br />

Wracamy w tym samym momencie, co<br />

reszta grupy. Skąd Litwini wracają?<br />

Odczyt fragmentu pracy magisterskiej Rafała.<br />

Bądi dądi.<br />

Wieczorem pijemy u chłopaków. Iza opowiada<br />

swoje pierwsze przygody z papierosami.<br />

W nocy gramy w piwnicy w piłkę piwniczną.<br />

Trzeba jak najgłupiej odbić piłkę. Zdecydowanie<br />

obejmuję prowadzenie. Kiedy wszycy wychodzą,<br />

gram z Karolem w piłkarzyki. Jestem<br />

dobra w ataku, ale żałosna w obronie. Cokolwiek<br />

by to znaczyło.<br />

Następnego dnia (?!) budzę się o 05:12.<br />

Muszę zrobić śniadanie. Odwlekałam, jak tylko<br />

się da i wypadło, że robię wcześnie, bo rano jest<br />

wyprawa. Kroję pomidory i ustawiam sztućce,<br />

Karol wstawia wodę na herbę i układa mięso.<br />

Jestem z siebie dumna do tej pory, aż się dowiaduję,<br />

że przez całe życie źle kroiłam pomidory.<br />

Wyrzuty odczytuję jako zamach na indywidualizm<br />

i strzelam focha, po czym wszystko wraca<br />

do normy. Będę kroić pomidory, jak tylko będę<br />

chciała.<br />

Jedziemy busem pod Kasprowy. Wjeżdżamy<br />

kolejką PKL. Polskie Koleje Liniowe. Fares<br />

refunded only if cable car, funicular or lift is not<br />

operation. Nerwowo trzymam się czyjegoś łokcia.<br />

Nie dość, że tłoczno, to ciasno i wysoko.


174 - PORTRET25<br />

Wniebowstąpienie. Szumi w uszach, zatykają<br />

się wszystkie otwory. Żuję gumę, nic złego mi<br />

się nie dzieje.<br />

Ku turniom płynie krzesanym<br />

Ku ścieżkom nad przepaściami<br />

Gdzie widmo bożych tajemnic<br />

Zmaga się w szumach z nami<br />

Oglądam z punktu widokowego obrazy. Pozuję<br />

do zdjęć, grupa się zastanawia, czy więcej<br />

jest ze mnie Juliusza czy Adama. Na każdym<br />

Nie jestem w stanie dalej pójść. Ludzie za<br />

mną niecierpliwią się, ale ja już doprowadziłam<br />

się do takiego stanu, że małość, małość czuję i<br />

nie ufam żadnemu ze swoich ruchów. I wiem,<br />

że jak tylko się poruszę, runę w dół. Nie dlatego,<br />

że kamień będzie ruchomy albo śliski. Dlatego,<br />

że jestem mała i niepewna. Każę mówić im o<br />

mnie dobre rzeczy. Powoli zaczynam wierzyć w<br />

prawdziwą nutę komplementów i wiem, że nic<br />

nie jest w stanie mnie zniszczyć. Nawet biegłam<br />

wzdłuż przepaści, bo zaczęłam wierzyć w siebie,<br />

pomimo braków umiejętności.<br />

fot. archiwum Autorki<br />

zdjęciu robię inną minę i staję się konkurencyjna<br />

dla widoków. Tetryczna<br />

tłuszcza nie istnieje. Przypominające<br />

skwarki, zasuszone babcie opalone na<br />

czerwono biegają po górach z kijkami.<br />

Mają przeciwsłoneczne okulary, obcisły sportowy<br />

strój i opaskę na siwych włosach. Uśmiechają<br />

się protezami do słońca i wyprzedzają takich<br />

amatorów jak ja bez trudności. Na postoju<br />

matka drze mordę na dziecko. Wygląda to tak<br />

żałośnie, że śmiejemy się w rękawy. Robi mi się<br />

przykro, zapycham się połową snickersa. Czuję<br />

małość. Małość czuję. Wobec córki, matki, gór,<br />

snickersa, kosodrzewiny. Rozległe przestrzenie<br />

utwierdzają mnie w przekonaniu, że jestem ziarenkiem<br />

piasku. Wyżej odnawia mi się wmówiony,<br />

zaleczony lęk wysokości. Patrzę w dół<br />

w przepaść, wyobrażam sobie, że po ostrych<br />

kamieniach z mojej rozbitej głowy wylewa się<br />

krew.<br />

Patrzę ze szczytu w dół: pode mną<br />

Przepaść rozwarła paszczę ciemną<br />

Rozstaliśmy się przy wejściu na<br />

Świnicę. Odważni i nie zmęczeni poszli<br />

w górę, odważni i lekko podenerwowani<br />

postanowili schodzić okrężną<br />

drogą i podziwiać widoki, zamiast rozglądać<br />

się za łańcuchami, patrzeć na swoje stopy i się<br />

modlić. Zostałam jakiś czas przy rozwidleniu<br />

z Księżniczką Gangesu, Eufratu, z Karolem i<br />

Dorotą. Po miejscu słońca na niebie obliczam,<br />

w którą stronę jest Olsztyn i macham, myśląc<br />

o. Miałam zasięg, więc chciałam zadzwonić do<br />

rodziców (,,póki jeszcze żyję” – pomyślałam,<br />

patrząc w dół).<br />

Taki tam spokój…Na gór zbocza<br />

Światła się zlewa mgła przezrocza<br />

W senną zieleń gór.<br />

Na wyświetlaczu siedzi mucha. Machnęłam<br />

ręką. Siedzi dalej. Zaczęłam ruszać energicznie<br />

komórką, żeby ją zrzucić. Dalej siedzi. Była tak


PORTRET25 - 175<br />

zmęczona, że nie była w stanie odlecieć. Rzodkiew<br />

i powietrze wpływało niekorzystnie na jej<br />

instynkt przetrwania. Prztyknęłam w nią palcem<br />

i dopiero wolno odleciała. To się nazywa<br />

wolność.<br />

Zaczęliśmy schodzić. Nogi mi drżały, ale<br />

już nie czułam się byle czym. Po osiągnięciu<br />

optymalnej wysokości dla siebie czułam się Panią<br />

Świata, Zwycięzczynią śmierci, piekła i szatana.<br />

Skakałam w dół, wierząc w swoje brązowe<br />

adidasy przed kostkę i w ludzi, którzy układali<br />

kamienie, po których dane mi było stąpać.<br />

Jak lekko<br />

Turnię zawisłą na rękach<br />

Utrzymać<br />

I nie paść<br />

Gdy<br />

W oczach przewraca się<br />

obnażona ziemia<br />

Do góry dnem krajobrazu<br />

Niebo strącając w przepaść!<br />

Przy schodzeniu nuciliśmy popowe piosenki.<br />

Wypatrywaliśmy yeti. Podobno facet z dużą<br />

stopą to skarb. W myśl zasady ,,duża stopa,<br />

duży but”. Każdy mijający z mijanym wymienia<br />

pozdrowienie. Bycie blisko ludzi i blisko nieba.<br />

Chcę się położyć na zeszłorocznym śniegu.<br />

Chcę z niego ulepić bałwana gołymi rękoma,<br />

żeby inni wędrowcy mogli się uśmiechnąć.<br />

Ganges wybija mi ten pomysł z głowy mówiąc,<br />

że pod śniegiem może być przepaść. Wzdrygam<br />

się i biorę trochę śniegu, jest lepki, ale brudny.<br />

Rzucam w kogo się da. Karol wchodzi do jamy<br />

pod płaską skałą osiadłą na malutkich kamyczkach.<br />

Po raz pierwszy boję się o kogoś na tej<br />

wyprawie. Chociaż przez moment.<br />

Jeziorka w wyższych partiach pokrywa kra.<br />

Chcę zapamiętać, jak wygląda kosodrzewina.<br />

Stawy wyglądały pięknie. Skały w świetle<br />

przedpołudniowego słońca. Cała scenografia<br />

usprawiedliwiła do tej pory niezrozumiałe wiersze<br />

o górach, pełne patosu i egzaltacji. Zrozumieliśmy<br />

kontekst i artyści stali się nam bliżsi.<br />

Sami mieliśmy ochotę przysiąść na skale, posłuchać<br />

siklawy i napisać pean, hymn czy chociażby<br />

sonet. Byłam tak zaaferowana, że udało mi się<br />

tylko: ,,hej, góry/hej, góry”. Ściągam buty i moczę<br />

nogi w stawie. Rzucamy kaczki z Karolem.<br />

Żadnej trzciny ani rechotu żab, choć much pełno,<br />

głównie gryzących. Jedna robi mi czerwony<br />

ślad na ręku. Roślinność przywodzi na myśl<br />

Grecję albo Palestynę. Karol nuci Wydry ,,Jedną<br />

z tych dróg/kiedyś nawet przechadzał się Bóg”.<br />

Myślę o Opaczności rodem z Tetmajera. On tu<br />

chadzał na pewno, Wydra ma rację. Zamiast<br />

iść do schroniska, wchodzimy na pomniejszą<br />

górkę, z której widać cały nasz szlak i piękną<br />

panoramę. Wpierniczamy fistaszki, nic do siebie<br />

nie mówiąc. Spokojnie obserwuję, co dzieje<br />

się na dole, patrzę na szczyty, badam chmury i<br />

łupię orzeszki. Doznaję całkowitej harmonii ze<br />

światem, żyję w symbiozie ze wszystkim, nawet<br />

z burczeniem w brzuchu Doroty, pytającej po<br />

śniadaniu, co będzie na obiad. Jestem trochę<br />

skołowana, więc Karol pomaga mi zejść.<br />

Tak mknąc po szczycie i po hali<br />

Z ogniem tęsknicy ginie w dali…<br />

W Murowańcu Księżniczka Gangesu zasypia<br />

na przejściu. Ma swoją chustę taliba, dwie<br />

zakonnice patrzą na nią podejrzliwie. Nie zdążyłam<br />

zrobić zdjęcia. Setka czystej za 12 zł. Też<br />

coś. Siedzimy na zewnątrz, oddajemy się oglądaniu<br />

zdjęć i zadumie. Ganges chce pić. Idę z<br />

nią po wrzątek do schroniska. Kubek trzeba<br />

mieć swój, nie mamy, więc prosimy o pożyczenie.<br />

- Na ile? – pyta babsko w okienku od wydawania<br />

wrzątku.<br />

- Na chwilę.<br />

- Na jaką chwilę?<br />

- Na taaaaaaaką długą chwilę – mówię i<br />

rozcapierzam łapy na całą szerokość, zabieram<br />

porcelanowy kubeczek, biorę Gangesównę pod<br />

ramię i wychodzę. Kubeczka będą żałować, phi.<br />

Królewnie Gangesu.<br />

Przyszli ze Świnicy i z Zawratu. Wykończeni,<br />

ale szczęśliwi. Piję z Karolem jakobsa,<br />

karmimy się paluszkami.<br />

Wieczorem odczyt referatu o nazwach zespołów<br />

hip-hopowych. Wypijam trzy hajnekeny,<br />

trochę szampana.<br />

Budzę się wcześnie. Czytam przez moment,<br />

ale zaraz z błyskiem w oku biorę z parapetu<br />

moją blendamed łajt i po cichu smaruję chłopakom<br />

klamkę. Hy hy, jak na kolonii.<br />

Rano po śniadaniu, które nie było tak dobre<br />

jak moje i Karola, piliśmy kawę. Gadamy o<br />

tym, że nie lubimy, kiedy facet nosi koszulki bez<br />

rękawów. Obleśne! Co za ohyda! Bez rękawów!<br />

A przestań! No, paskudne! Nic mnie bardziej<br />

nie brzydzi! Ganges daje mi jakieś znaki. Na ławeczce<br />

obok siedzi letnik w koszulce bez rękawów.<br />

Tłumię śmiech, skupiając się na wzorkach


176 - PORTRET25<br />

na ceracie i moim piekącym lewym ramieniu.<br />

Karol przynosi przeciwpodrażniacz Izy, smaruję<br />

się. Marta Pietrowna mówi, że w sumie koszulki<br />

bez rękawów nie są takie złe, żeby facet siedzący<br />

obok nie czuł się fatalniej niż wyglądał.<br />

Chłopaki nie zauważyli rano pasty na<br />

klamce, bo ich drzwi otwierają się do wewnątrz.<br />

Kiedy Karol wracał spod prysznica, trafił w pastę<br />

ręką, a cały pokój nr 6 miał ubaw jak jakie<br />

pensjonarki.<br />

Ostatnia wizyta na Krupówkach. Myślę o<br />

kupieniu przyrządu do robienia dużej ilości baniek<br />

mydlanych w krótkim czasie. Uśmiecham<br />

się do chłopaka, spuszcza mi z dwudziestu do<br />

dziesięciu. Mówię, że za mało, więc sprzeda<br />

mi za dziewięć, ale ja już macham ręką, robię<br />

niechętną minę, choć skręcam się ze śmiechu.<br />

Oglądam się za drewnianymi laskami. Bardzo<br />

ciekawy gadżet. Ostatecznie kupuję czerwone<br />

korale. Karol je zakłada, kilku facetów ogląda<br />

się za jego tyłkiem. Odbiera mi cały splendor.<br />

Zjadam pierogi z kapustą i grzybami w Gazowej<br />

Kuźni. W ostatniej chwili podrywam się i<br />

życzę sobie bez skwarków. Już raz taki numer<br />

zrobili. Umierałam z głodu, zamówiłam pierogi,<br />

które zgwałcili mi skwarkami. Było mi niedobrze<br />

z głodu, ale nie zjadłam.<br />

Przez moment miałam ochotę kupić drewnianego,<br />

czerwonego konia. Urzekła mnie jego<br />

symbolika, ale nie daję po sobie poznać.<br />

Idę z Przemkiem, Karolem i Dorotą pod<br />

Wielką Krokiew. Wjeżdżamy wyciągiem pod<br />

próg, muszę sobie powtarzać w myślach, jaka<br />

jestem dzielna. Bardzo wysoko. Nie zjechałabym<br />

nawet sankami. Zaskakuje nas burza,<br />

w pośpiechu zjeżdżamy na dół. Piszczymy na<br />

dworcu przy każdym uderzeniu. Ja się nie boję,<br />

ale lubię się podrzeć i posłuchać, że są tacy, którzy<br />

w razie czego obronią bądź wyślą zwłoki<br />

rodzicom.<br />

Nie chcę wracać. Dla ludzi słabych Zakopane<br />

jest prawie jak zabójca (oczywiście w czasie<br />

dostatecznie długim), jak spotkanie z demoniczną<br />

kobietą. Dla rzeczywistych Tytanów Ducha<br />

(o ile tacy w ogóle istnieją) jest ono miejscem,<br />

w którym kondensuje się ich istota, roztwierają<br />

nowe dla nich horyzonty i twórczość artystyczna,<br />

społeczna czy naukowa, stwarza nowe formy<br />

i buduje nowe wartości.<br />

Odwlekam pakowanie, jak tylko się da. W<br />

atmosferze Zakopanego, pełnej wściekłego dopingu<br />

ospałych fagocytów, unosi się subtelny narkotyk,<br />

którym omamieni twórcy wszelkich dziedzin<br />

pogrążają się w zupełny omphalopsychizm, czyli<br />

nieokiełznaną kontemplację swych metafizycznych<br />

pępków, bez żadnej uwagi, że dzieła ich coraz słabsze<br />

i mniej mające wspólności z rzeczywistością,<br />

stają się tylko obrazami, mogącymi zainteresować<br />

jedynie psychopatologów lub ludzi oddających się<br />

perwersji we wszelkich kierunkach.<br />

Nie mogę wysiedzieć w pociągu. Piję likier<br />

z buteleczki w kształcie plemnika, śpiewam i<br />

skaczę po siedzeniach.<br />

Już nie spotkamy kobiety robiącej kupę. Ale<br />

jaj kupa nadal będzie na trawniku.<br />

Opowiadam o swoich limerykach.<br />

Nie mogę zasnąć. Zasypiam na 10 minut i<br />

zaraz się budzę.<br />

Tata przyjeżdża po mnie na dworzec.<br />

Wypakowuję się. Ubrania śmierdzą oscypkami.<br />

Marta Chyła – ur. w 1984 r.; mieszka w<br />

Olsztynie, czasami pojedzie na jakąś wycieczkę;<br />

studentka filologii polskiej UWM.<br />

Interesuje się środkami wyrazu, których<br />

styl wyznaczany jest przez anegdotyczność,<br />

ironiczność i figuratywność. Maluje,<br />

pisze, czasami wyprowadza jamnika na<br />

podwórko. Publikowała w „Cegle”.<br />

Po raz pierwszy w „Portrecie”.


PORTRET25 - 177<br />

Damian Gądek<br />

wewnętrzny drzewo-stan<br />

w centrum miasta stoi drzewo<br />

uporczywie traci korę<br />

nie myślę o tym ale dziesięć razy<br />

bardziej nim jestem<br />

pochłaniam wilgoć masy<br />

razem z chlorofilem<br />

bierzemy udział w fotosyntezie<br />

zbędnych emocji<br />

wszystko kwaśnieje w oczach<br />

ludzie różnią się tylko<br />

stopniem fermentacji<br />

przechodzimy<br />

schylamy się pod niewidzialnymi<br />

pręcikami poszarpanych odczuć<br />

zobacz jak to drzewo brutalnie traci korę<br />

Damian Gądek – ur. w 1984 r., poeta,<br />

student Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.<br />

Dotychczas publikował w internecie.<br />

Debiut poetycki.


178 - PORTRET25<br />

Milena Maćkowiak<br />

Przystanek<br />

Cienka skóra powiek przepuszcza słońce.<br />

Nie słyszę samochodów. Wszystko jest daleko<br />

ode mnie. Czuję dotyk obcych dłoni na głowie.<br />

Tylko ten dotyk się liczy. Jest mi dobrze. Palce<br />

zanurzone w moich włosach. Czułość, jakiej<br />

wcześniej nie zaznałam od mężczyzny, czułość,<br />

za jaką zawsze będę tęsknić. Taką czułość daje<br />

się drugiemu człowiekowi nie czekając na nic w<br />

zamian. Dotyk czysty, a jednocześnie tak przepełniony<br />

erotyzmem. Myślę, że większość kobiet<br />

chciałaby kochać się z tymi dłońmi.<br />

Pamiętam, jak w ten sposób pieściła moje<br />

włosy babcia. W akcie poddania kładłam głowę<br />

na jej kolanach. Głaskała moje włosy swoją<br />

szorstką dłonią. Zawsze pachniała cytrynowym<br />

kremem.<br />

Nie chcę, by to wszystko skończyło się teraz.<br />

Pragnę być dotykana w ten sposób jeszcze bardzo<br />

długo. Żeby tylko mu nie przeszkodzić. Nie<br />

przerwać. Siedzę nieruchomo, zachłannie łapiąc<br />

każdy jego ruch. Odpręża mnie. Cały świat jest<br />

obok. Zapominam o płaczącej w domu matce, o<br />

trudnej miłości ojca. Nie myślę o tym, że znowu<br />

mi się z nim nie układa. Jego dłonie leczą,<br />

uzdrawiają. Czuję się znów czysta.<br />

Powoli uniosłam powieki. Stał przed mną.<br />

Facet po trzydziestce. Facet z twarzą dziecka.<br />

Miał szczęśliwe, nieobecne oczy. Uśmiechał się.<br />

Uśmiechał się do siebie.<br />

Szczęśliwy, bo spełniał swoje marzenie. Nie<br />

walczył ze sobą, po prostu zrobił to, na co miał<br />

ochotę. W prosty sposób sięgnął po to, czego<br />

pragnął. Nie bał się, spróbował. Wszystko było<br />

naturalne. Dwójka obcych ludzi czerpiąca radość<br />

ze swojej bliskości.<br />

Dotarło do mnie, że jest upośledzony. Upośledzony?!<br />

Człowiek, który stał przede mną,<br />

umiał więcej niż inni. Było mi boleśnie wstyd.<br />

Wstyd za siebie, za moich rodziców, za wszystkich<br />

mężczyzn, którzy mnie dotykali.<br />

Wracam często na ten przystanek. Słyszę<br />

każdy nadjeżdżający samochód, rozmawiających<br />

ludzi. Nikt mnie już tak nie dotyka jak on<br />

wtedy. Jednak nie chciałabym, nie mogłabym,<br />

nie potrafiłabym z nim żyć.<br />

fot. Agnieszka Dąbrowska<br />

Milena Maćkowiak – ur. 1987 r., mieszka<br />

w Olsztynie, studiuje filologię polską<br />

na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim.<br />

Swoją prozę czytała na spotkaniu z serii<br />

NPO – „Najmłodszy Piszący Olsztyn”.<br />

Debiut prozatorski.


PORTRET25 - 179<br />

Ewa Socha<br />

obrazki<br />

dla ciebie bezbronnej w złości pięknej<br />

triumfującej smutnej pokonanej<br />

na udomowionej podłodze<br />

wszystkie drogi poprowadziła palcem<br />

do małego stołu<br />

talerzem rosołu ustaliła siódmy dzień<br />

wszystko było poza nią<br />

czasem<br />

kiedy indziej były rysunki lwich królików<br />

i niebieskich dżdżownic<br />

patrzy w oczy małemu Buddzie<br />

jak wrócę z przedszkola dorysuję niebo<br />

zamilkł a usta doskonalsze niż słowa<br />

przemknęły przez policzek<br />

o niebo spokojniejsza<br />

chciałabym żeby zamiast tysiąca słów było jedno<br />

i żeby nie było poezji. każdy modli się do każdego<br />

zajdziesz w ciążę. pamiętasz ślimaki z plasteliny<br />

albo jak gumową piłkę toczył po plaży. nasze też tak będą<br />

– z fusów cedzi. robi dzióbek<br />

pod olszyną naciągnięta na koronki dotykam ziemi<br />

trzeba umieć leżeć i nie pieścić się<br />

między piersiami bębnią wskazówki palców<br />

nie rozumiem raka<br />

i chyba będę się bała<br />

wytłumacz mi świt może się rozjaśni<br />

moja mała frido kocham cię z dnia na dzień<br />

brzegiem jesteś. lewym i prawym<br />

zależy w którym kierunku przez ciebie idę<br />

żeby nie zwariować czasem warto mieć cycki<br />

napisz mi jeszcze czułe miejsce<br />

i sprowadź deszcz


180 - PORTRET25<br />

matrioszka<br />

galaktyka brzucha i piersi. ładnie ci<br />

jakbyś chciała być jeszcze bardziej<br />

wywołuję twarze starych kobiet<br />

a kiedy jestem już podobna<br />

nie pamiętam co mądrego chciałam powiedzieć<br />

wilgoć skleja kolejne warstwy<br />

żółtego pyłu i drewna<br />

skręca włosy<br />

wracamy pod dach<br />

wszystko co może się stać<br />

od pośladków po uszy<br />

śnisz przesadnie. po czasie<br />

mają w sobie coś ludzkiego<br />

te nasze bajki. wychodzą na jaw<br />

partyzantki w lesie<br />

mam wszystko w biodrach<br />

chłopiec dziewczynka<br />

chłopiec i chyba jeszcze<br />

nie potrafię zostawić świata jakim jest<br />

Ewa Socha – ur. w 1981 r. Absolwentka<br />

Wydziału Chemicznego Politechniki Łódzkiej,<br />

doktorantka tego samego wydziału.<br />

Od 2005 roku pisze wiersze, publikuje w<br />

internecie na portalach poetyckich, m.in.<br />

jako Lena Achmatowicz, Rysio Kluska.


PORTRET25 - 181<br />

Bernadetta Żynis<br />

Refleksja na brudem<br />

także wymaga refleksji…<br />

Tę książkę warto przeczytać z kilku przynajmniej<br />

powodów. Jednym z nich jest to, że<br />

Mary Douglas rozprawia się z przesądami, które<br />

nie przestają nas nękać, mimo że na naszych<br />

idealnie wytartych z kurzu stolikach RTV, w<br />

naszych płaskich telewizorach odbieramy już<br />

programy stacji Discovery. Autorka świetnie<br />

napisanego, krytycznego wstępu (stanowiącego<br />

jednocześnie i analizę myśli Douglas, i merytoryczną<br />

z nią dyskusję), Joanna Tokarska-Bakir,<br />

twierdzi, że „Czystość i zmaza” „to jedna z setki<br />

najważniejszych książek, jakie ukazały się po<br />

drugiej wojnie światowej” (s. 7). Ale dla mnie<br />

ta książka jest po prostu ciekawa. Napisana (i<br />

przetłumaczona) dobrym językiem, nieprzesadnie<br />

hermeneutycznym nawet dla kogoś, kto<br />

na temat etnografii, antropologii czy filozofii<br />

kulturowej ma niewiele do powiedzenia.<br />

„Czystość i zmaza” została wydana po raz<br />

pierwszy w 1966 roku (w Polsce to pierwsze<br />

wydanie). I wniosła (wtedy, w latach sześćdziesiątych),<br />

a u nas już, jak myślę, utrwaliła, pewien<br />

sposób antyesencjalistycznego myślenia nie tylko<br />

o regułach kształtujących kultury tzw. pierwotne.<br />

Ponadto dzieło to stanowi jeszcze jeden<br />

głos w dyskusji dotyczącej sposobu konstruowania<br />

i utrzymywania w mocy naszych przekonań,<br />

wiary, poglądów oraz zasad kreowania<br />

przestrzeni życia społecznego i sankcjonowania<br />

społecznego porządku. W latach sześćdziesiątych<br />

książka ta sprowokowała środowiska naukowe<br />

do licznych dyskusji, u nas albo jesteśmy<br />

w trakcie tych dysput, albo mamy (jak mi się<br />

wydaje) je za sobą. Z pewnością jednak „Czystość<br />

i zmaza” pozostaje aktualna i dziś.<br />

Mary Doglas urodziła się w 1921 roku.<br />

Droga jej naukowej kariery nie była łatwa –<br />

Tokarska-Bakir przytacza historię, kiedy to<br />

Douglas musiała sprzedać futro matki, by pojechać<br />

na międzynarodowy kongres (s. 11). Ale<br />

trudniejsze było poczucie osamotnienia – i w<br />

związku z marginalizacją jej badań, i w związku<br />

z brakiem afrykanistów w londyńskim instytucie.<br />

Poza tym wybrała rolę tkaczki przeciwko<br />

prządce (której zadaniem było dostarczanie<br />

informacji; rolą tkaczki było przeprowadzanie<br />

teoretycznych uogólnień – przypis ze s. 10),<br />

co już nie ułatwiało jej pracy (rolą kobiety jest<br />

wybrać skromniejszą funkcję). Można by więc<br />

metaforycznie uznać, że sama na sobie<br />

doświadczyła ostracyzmu wynikającego<br />

z uznania jej (jej prac, postawy)<br />

za „brudne”. Ratunkiem dla niej okazała<br />

się praca popularyzatorska, dzięki<br />

której Douglas nie tylko pomogła<br />

lepiej zrozumieć zmiany, jakim podlegają<br />

społeczeństwa, ale i przełamała<br />

ignorowanie w społecznym dyskursie<br />

swoich wyników badań i przemyśleń.<br />

Przesunęła granicę „brudu”, wymuszając<br />

przez uznanie swych badań,<br />

uznane również siebie – kobiety i naukowca.<br />

Dociekania Douglas opierają się<br />

na przekonaniu bliskiemu nurtowi<br />

kulturowemu w badaniach antropologicznych<br />

– że tym, co kształtuje nasze<br />

przekonania, co pozwala nam zdobywać<br />

wiedzę o świecie i o nas samych,<br />

jest nie tyle bezpośredni kontakt z tak<br />

zwaną „rzeczywistością”, ile schematy<br />

poznawcze, które determinują nasze<br />

wrażenia (s. 78) i choć w ogóle dzięki<br />

nim możliwe jest poznanie, to też powodują, że<br />

jest ono ograniczone i „sztywne” – „Okazuje się,<br />

że ignorujemy lub kwestionujemy niewygodne<br />

fakty, które nie dają się dopasować, tak by nie<br />

naruszyć owych ustalonych założeń. Z zasady<br />

wszystko, co zauważamy, podlega wstępnej<br />

selekcji i strukturacji w samym akcie postrzegania”<br />

(s. 78) 1 . Douglas będzie interesowało to,<br />

co się w akcie postrzegania „nie mieści”, co „nie<br />

przechodzi przez społeczny filtr. I tu autorka<br />

rozwija teorię anomalii i sposobu postępowania<br />

z nimi oraz teorię wieloznaczności (niemożności<br />

przypisania do żadnego przyjętego przez nas<br />

schematu tego, co je „przerasta”, co może być<br />

zdefiniowane, a jest „doświadczane”).<br />

Analizy swoje Mary Douglas zaczyna<br />

od pokazania, że lęk, który był zawsze ko-<br />

1<br />

U nas ciekawe prace (i badania) w tym zakresie<br />

prowadzi Jerzy Trzebiński. Artykuł i bibliografia<br />

ciekawszych pozycji w: tegoż, Narracja jako sposób<br />

rozumienia świata, w: Praktyki opowiadania, red. B.<br />

Owczarek, Z. Mitosek, W. Grajewski, Kraków 2001,<br />

s. 87–126.


182 - PORTRET25<br />

jarzony z kulturami pierwotnymi, jest im tak<br />

naprawdę daleki, a religijność ludów, zwanych<br />

prymitywnymi, jest pełna radości i poufałej zażyłości<br />

z bóstwami. Tak więc to nie pierwotny<br />

lęk religijny winien stanowić podstawowy wątek<br />

w badaniach nad rozumieniem pierwotnych<br />

religii (i społecznego porządku przez tenże<br />

ustanawianego), ale… higiena (rozumiana jako<br />

stosunek do brudu, który to stosunek odzwierciedla<br />

układy społeczne – religijne, kulturowe,<br />

moralne…, w jakich żyjemy). Dzięki temu spostrzeżeniu<br />

(popartemu przez wielomiesięczne<br />

obserwacje afrykańskiego ludu Lele) Douglas<br />

wprowadziła do społecznego (oficjalnego) dyskursu<br />

niektóre przynajmniej z odseparowanych<br />

obszarów ludzkiego doświadczenia (s. 70). To<br />

zaskakujące wskazanie istotnego węzła dla<br />

stanowienia kulturowego porządku jest przez<br />

Douglas konsekwentnie uzasadniane i prowadzone.<br />

Teza jej pracy brzmi: „Nie ma czegoś takiego<br />

jak brud absolutny. Brud istnieje<br />

tylko w oku patrzącego” (s. 46). Dalej<br />

definiuje brud jako „wykroczenie przeciw<br />

porządkowi”, a wyeliminowanie<br />

brudu stanowi, według niej, niezbędne<br />

zachowanie, służące organizacji otoczenia<br />

(s. 46): „…brud, który zwykle jest<br />

niszczący, może niekiedy stać nietwórczy”<br />

(s. 190). Douglas będzie się uważnie<br />

przyglądać owemu „niekiedy”, swoim<br />

spostrzeżeniom pozostanie wierna,<br />

i pracowicie będzie nas prowadziła<br />

poprzez brud, zmazę i nieczystość, nie<br />

po to, by nas zgorszyć, ale by wymusić<br />

refleksję nad tym, o czym nauczyliśmy<br />

się nie myśleć. Pokaże, że (niejako automatyczne)<br />

„Nasze unikanie brudu<br />

nie wynika ze strachu czy bezmyślności<br />

– to twórcza aktywność.” I dalej, że:<br />

„rytuały czystości i nieczystości są źródłem<br />

jedności doświadczenia” (s .46). I<br />

choć autorka za główny wątek obiera higienę<br />

(i co się z tym wiąże - stosunek do<br />

brudu), to nie po to, by brud deprecjonować,<br />

ale wprost przeciwnie – by pokazać, jak<br />

nieodzownym jest on składnikiem utrzymania<br />

społecznego (kulturowego, moralnego, religijnego)<br />

ładu: „…wartości moralne są podtrzymywane,<br />

zasady społeczne zaś definiowane przez<br />

wiarę w zagrożenie nieczystością…” (s. 47).<br />

Koncepcja Douglas została ściśle powiązana<br />

z życiem społecznym, gdyż – jak wykazuje<br />

– niektóre rodzaje niebezpiecznych kontaktów<br />

posiadają ładunek symboliczny (np. przekonanie,<br />

że podanie ręki znienawidzonemu politykowi<br />

skala nas samych). Ponadto pokazuje, jak<br />

bardzo pozorna jest różnica między naszym<br />

własnym punktem widzenia a perspektywą kultur<br />

pierwotnych, przynajmniej jeżeli chodzi o<br />

stosunek do rytualnej nieczystości. Douglas jest<br />

przekonana, że między kulturami pierwotnymi<br />

a naszą nie ma specjalnie dużej różnicy. Jesteśmy<br />

niezwykle podobni w sposobie konstruowania<br />

społecznych zasad współżycia. Stąd wiele uwagi<br />

poświęca autorka ukrytym motywom towarzyszącym<br />

bytowi takich wyrażeń jak „kultura prymitywna”,<br />

czy „rasa”. Zwraca uwagę na utajone<br />

przekonanie o naszej (europejskiej) wyższości i<br />

pokazuje, jak bardzo wpływa ono na interpretację<br />

wyników badań. „Właściwym punktem wyjścia<br />

byłoby uznanie zarazem jedności ludzkiego<br />

doświadczenia i jego zróżnicowania…” (s. 114).<br />

Kolejnym ciekawym zagadnieniem podniesionym<br />

przez Douglas jest przyjrzenie się zjawisku<br />

zmiany tego, co uznawaliśmy za brudne<br />

– przesuwanie granic, detabuizacja, spóźniony<br />

bunt…<br />

Jak społeczeństwa radzą sobie z „nieczystością”?<br />

Na przykład „usuwają” ją poprzez<br />

wprowadzenie systemu tabu, totemów,<br />

rytuałów 2 ... i sankcji za przekroczenie<br />

wyznaczonych ram. Gdyby dopuścić<br />

do nadmiernego zainteresowania anomaliami<br />

(czyli tym, co nie mieści się w<br />

schemacie kulturowym), wymagałoby to<br />

przedefiniowania kulturowego paradygmatu.<br />

Trwałość społeczeństwa jest zagwarantowana<br />

– między innymi – trwałością<br />

paradygmatu potwierdzającego<br />

tożsamość grupy (i jednostki w tej grupie).<br />

Sposoby radzenia sobie z anomaliami<br />

(odmiennością) pozwala odebrać im<br />

moc wprowadzania zmian w przyjętym<br />

status quo.<br />

W „Czystości i zmazie” stawiany jest<br />

też problem rytuałów. O nich to Barbara<br />

Skarga powiedziała kiedyś, że są<br />

„drogowskazami sensu”. Mary Douglas<br />

miast skupiać się na krytyce tychże, jako<br />

usztywniających życie społeczne, martwych,<br />

bezdusznych i jedynie zewnętrznych<br />

sposobów zachowania, docenia ich<br />

wartość (tak jak wcześniej wartość brudu). Pisze:<br />

„Rytuały społeczne kreują rzeczywistość, która<br />

bez nich byłaby niczym” (s. 101). Korzystając z<br />

prac Durkheima i Radcliffe-Brown, Lienhardt,<br />

Tuner, Lévi-Straussa rozwija i modyfikuje nasze<br />

rozumienie rytualnych gestów. Chodzi Douglas<br />

i o to, że rytuał nie pełni jedynie wtórnej<br />

roli wobec doświadczenia „postępując za nim<br />

o krok” (s. 102), ale czyni on dostępną wiedzę,<br />

której w inny sposób nie można by było uzyskać”<br />

(s. 102) i co więcej – rytuał potrafi modyfikować<br />

nasze doświadczenie, ponieważ działa jak język<br />

2<br />

Dokładne wyliczenie sposobów dyskwalifikowania<br />

anomalii przedstawia Douglas na stronach 80-81.


PORTRET25 - 183<br />

i „Pewnych rzeczy nie można doświadczyć bez<br />

rytuału” (s. 102), i „Rytuał i mowa pozwalają ponownie<br />

stwierdzić, co się wydarzyło…” (s. 105).<br />

Douglas uznaje siłę rytualnych form oddziaływania<br />

na spójność i trwałość grup społecznych:<br />

„Zakazy stanowią odbicie kosmicznych założeń<br />

i ideału ładu społecznego” (s. 110).<br />

Ciekawym wydaje się też sposób przeprowadzania<br />

obrony wrażliwości kultur pierwotnych<br />

(wcześniej pisałam o wadze, jaką przykłada<br />

Douglas do przyjętych epitetów „pierwotny”<br />

czy „prymitywny”). Otóż przekonanie, że „…<br />

wszechświat jest antropologiczny w tym sensie,<br />

że musi być interpretowany w odniesieniu do<br />

człowieka” (s. 121) dotyczy wszystkich kultur.<br />

Tak samo jak przyjęcie, iż łazienki z górnego<br />

piętra są dla kobiet, a z dołu dla mężczyzn jest<br />

niczym innym, jak powtórzeniem gestu kobiety<br />

z plemienia Dinka, która przestrzeń nowego<br />

domu dzieli na część dla mężczyzn, i dla kobiet.<br />

Łączenie kosmosu z życiem osobistym i społecznym<br />

to sposób myślenia charakterystyczny<br />

dla jak najbardziej współczesnych społeczeństw.<br />

Douglas jest przekonana, że „Przyznaje się [...]<br />

bezosobowym elementom wszechświata zdolność<br />

dokonywania rozróżnień, która pozwala<br />

im interweniować w sprawy ludzkie i wspierać<br />

swoim działaniem kodeksy moralne” (s. 124), ale<br />

nie oznacza to, że kultury pierwotne nie umieją<br />

rozróżniać elementów rzeczywistości (zewnętrzych<br />

i wewnętrznych, indywidualnych i społecznych,<br />

subiektywnych i obiektywnych…). Po<br />

prostu w pewnych sferach symbolicznych nikt z<br />

nas nie dąży do spójności intelektualnej i posługiwanie<br />

się takimi podziałami zdaje się zupełnie<br />

zbędne. Różni nas nie sposób myślenia, ale<br />

instytucje społeczne (s. 128).<br />

Z dużą pasją odpiera też badaczka zarzuty,<br />

jakoby kultury pierwotne mogły stanowić<br />

odpowiednik nowoczesnego człowieka neurotycznego<br />

lub dziecka. Wykazuje, że nie można<br />

przeprowadzić analogii między neurotykiem/<br />

dzieckiem a człowiekiem plemiennym – prowadzenie<br />

takich porównań to skrzywienie interpretacyjne<br />

(s. 153), pomijające bogactwo i<br />

rozmaitość symboliki.<br />

Rozdział VII i VII dotyczą sposobów ustanawiania<br />

granic zewnętrznych i wewnętrznych.<br />

Tu autorka skupia się przede wszystkim na rytualizacji<br />

„naszego” (cały czas oczywiście mówimy<br />

o kulturach pierwotnych, choć, jak pisałam,<br />

różnice nie są tak wielkie, jakbyśmy może chcieli)<br />

stosunku do ciała i tego, co w nim uchodzi<br />

za nieczyste. Wnioski z badań są podobne: „…<br />

nieczystość kastowa [...] nie jest niczym więcej,<br />

niż pozostaje we własnych oczach. Jest ona systemem<br />

symbolicznym opartym na wizerunku<br />

ciała, którego podstawową potrzebą jest<br />

uporządkowanie hierarchii społecznej”<br />

(s. 159). Gdyż rytuały dotyczące naszego<br />

ciała „…działają w sferze ciała politycznego<br />

poprzez medium symboliczne, którym<br />

jest materialne ciało ludzkie” (s. 162).<br />

„…symbole nieczystości są równie<br />

nieodzowne jak użycie czerni w rysunku”<br />

(s. 207), pisze Mary Douglas, podsumowując<br />

efekt swych badań nad nieczystością.<br />

Cieszy mnie, że badaczce udało się<br />

przeprowadzić tak ciekawie wywód dotyczący<br />

funkcji nieczystości w naszym życiu<br />

społecznym, choć o wiele ważniejsze<br />

wydaje mi się pokazanie mechanizmów<br />

kształtujących naszą wyobraźnię i pokora,<br />

z jaką autorka przyznaje, że mechanizmy<br />

te, choć mogą się częstokroć wydawać<br />

uciążliwe, niesprawiedliwe, niezrozumiałe<br />

i nieuzasadnione, są niezbędne dla<br />

istnienia każdej kultury – też<br />

naszej.<br />

Mary Douglas,<br />

Czystość i zmaza,<br />

przeł. Marta Buholc,<br />

wstępem opatrzyła<br />

Joanna Tokarska-Bakir,<br />

PIW,<br />

Warszawa 2007.


184 - PORTRET25<br />

Sławomir Iwasiów<br />

W głębinach<br />

Krakowski Kazimierz u schyłku lat<br />

osiemdziesiątych. Wiatr przemian z zachodu<br />

wieje, ale jeszcze słabo. Nastoletni Kuba boryka<br />

się z problemami dojrzewania. Szkoła jest dla<br />

niego codzienną męczarnią: koledzy dokuczają<br />

mu przy każdej sposobności. Od rodziców oddziela<br />

go międzypokoleniowa bariera. Ucieka w<br />

świat książek, muzyki i filmów. Pisze wiersze;<br />

zapisuje całe zeszyty emocjonalnymi i naiwnymi<br />

tekstami, w których dominują fantastyczne<br />

rojenia. Kiedy pewnego dnia w tajemniczych<br />

okolicznościach ginie szkolny woźny, Kuba zostaje<br />

wciągnięty w wir wydarzeń, o jakich mógł<br />

tylko śnić.<br />

Podzielona na trzy części, obszerna<br />

powieść Łukasza Orbitowskiego pod tytułem<br />

„Tracę ciepło”, rozpoczyna się jak autobiograficzne<br />

wspomnienie dzieciństwa. Czytelnik<br />

poznaje rozterki Kuby: rówieśnicy robią mu<br />

obrzydliwe i brutalne kawały (na zajęciach<br />

technicznych Konrad, kolega z klasy, przypala<br />

mu skórę prądnicą), dziewczyny omijają go<br />

szerokim łukiem, lekcje śmiertelnie nudzą, a<br />

zza okiennej szyby kusi wolność ograniczona<br />

brzęczeniem dzwonka. Mało oryginalny portret<br />

przeciętnego nastolatka uzupełnia Orbitowski<br />

spostrzeżeniami z czasów transformacji ustrojowej,<br />

którą nazywa rokiem zero. Te fragmenty<br />

są interesującym świadectwem wrażliwości<br />

pokolenia trzydziestolatków (pisarz urodził się<br />

w 1977 roku) pamiętających rok 1989. Przemiany<br />

polityczno-gospodarcze mają niewielki<br />

wpływ na życie głównego bohatera, nie licząc<br />

odkryć związanych z ogólnodostępną pornografią.<br />

Wolność jest wciąż ułudą, obwarowaną<br />

licznymi zakazami i nakazami. Obyczajowy luz<br />

w postaci koszulki metalowego zespołu to dopiero<br />

niewinne pozory rewolucji wciąż przesłonięte<br />

szkolnym chałatem. Świat czternastolatka<br />

runie jednak. A właściwie utonie w chłodnych<br />

odmętach dorosłości.<br />

Główna oś powieści została wytyczona<br />

przyjaźnią słabego Kuby z sadystycznym<br />

Konradem. W pierwszej części książki ofiarę i<br />

oprawcę łączą nadprzyrodzone zdolności: widzą<br />

umarłych, którzy ingerują w świat żywych<br />

za pośrednictwem wody. Trudno powiedzieć,<br />

żeby byli tym faktem zachwyceni. Przejście<br />

pomiędzy wymiarami bohaterowie określają<br />

mianem jezior – w nich znajdują schronienie<br />

wszystkie strachy, zwidy, zjawy i lęki tego świata.<br />

Gdy ginie woźny Hadała, jeziora zalewają<br />

szkolną szatnię. Z wody wypływa duch zamordowanego<br />

syna Hadały. Chłopcy postanawiają<br />

rozwiązać zagadkę. Ich współpraca detektywistyczna<br />

przypomina zaangażowanie<br />

bohaterów powieści młodzieżowych w<br />

rodzaju „Kropli deszczu na dłoni” Ryszarda<br />

Marka Grońskiego, ale pokazanych z<br />

ironią: chłopaki piją wina, Konrad pali papierosy<br />

i nie przebiera w słowach, potrafi<br />

być brutalny i wulgarny, a jak trzeba, to<br />

komuś przyłoży. W drugiej części bohaterowie<br />

trafiają do wsi Kalborni, skrywającej<br />

tajemnicę sięgającą czasów drugiej wojny<br />

światowej (na potrzeby fabuły Orbitowski<br />

reinterpretuje legendę o Ocean-Born<br />

Mary, zielonookim widmie kobiety) i tropią<br />

ślady religijnej sekty dowodzonej przez<br />

Neojakuba od Wielkiego Dzwonu. W<br />

trzeciej części fabuła zatacza krąg i wraca<br />

do Kalborni – tutaj wszystkie duchy pod<br />

rozkazami bezwzględnego anioła, doprowadzają<br />

do rozpadu świata. Bohaterowie<br />

zostają uwięzieni w pułapce czasu, która w<br />

nieskończoność powtarza wydarzenia jednego<br />

dnia (wyobraźmy sobie makabryczną<br />

wersję „Dnia Świstaka”). W międzyczasie<br />

Kuba przechodzi przemianę wewnętrzną i<br />

wkracza w świat dorosłości – traci ciepło,<br />

a więc ochładza emocje, zapomina o młodzieńczych<br />

złudzeniach. Poza tym chłopcy<br />

dużo piją, walczą ze zmorami, niewybrednie<br />

żartują i kpią ze złych mocy. Trochę wygląda<br />

to tak, jakby Tarantino nakręcił „Pana Samochodzika”,<br />

a Rodriguez „Szatana z siódmej<br />

klasy”.<br />

Kuba i Konrad są jak lustrzane odbicie<br />

– wszystko robią odwrotnie. Kuba jest<br />

spokojny, opanowany, zawsze trzeźwo myśli<br />

i szuka najlepszego rozwiązania w trudnej<br />

sytuacji. Konrad działa impulsywnie i bez


PORTRET25 - 185<br />

zastanowienia. Kuba pielęgnuje inteligencję<br />

lekturami; Konrad jako dziecko ulicy odbiera<br />

bolesną lekcję życia. Bohaterów można polubić,<br />

chociaż razi stereotyp męskiej przyjaźni ponad<br />

wszystko. Relacja chłopców zostaje zbudowana<br />

na przemocy i cierpieniu, co być może uchodzi<br />

w sensacyjnej powieści fantasy, ale w rzeczywistości<br />

musiałoby rozpaść się jak każda więź<br />

powstała w patologicznych warunkach. Zresztą<br />

w powieści Konrad ginie i powraca jako zjawa<br />

– nie wiadomo, czy istnieje realnie, czy błąka<br />

się po zaświatach. Nie wykluczam, że Konrad<br />

jest alter ego Kuby – uzupełnieniem jego<br />

słabej osobowości. Kuba zostaje sam na sam<br />

ze swoimi imaginacjami; w finale musi sobie<br />

radzić bez pomocy przyjaciela – może<br />

upragnionej i nieosiągalnej strony swojej<br />

świadomości. Kiedy niezmordowany duet<br />

rozpracowuje zagadkę jezior, autor zmienia<br />

w powieści nastroje, zderza kontrastujące<br />

stylistyki i zaskakuje czytelnika makabrycznymi<br />

wydarzeniami.<br />

Orbitowski odważnie lawiruje pomiędzy<br />

powieściowymi gatunkami. Bierze się za<br />

jeden, żeby zaraz go porzucić i pozostawić<br />

zdziwionego czytelnika u progu następnego.<br />

Konwencja powieści obyczajowej (może nawet<br />

autobiograficznej) z wyraźnym wątkiem<br />

inicjacyjnym głównego bohatera, została<br />

przełamana elementami horroru i fantasy,<br />

co często osiąga wymiar groteskowy. Można<br />

tu odnaleźć echa romantycznej dziwności<br />

w rodzaju wczesnego Mickiewicza<br />

czy frenezji w duchu Goszczyńskiego, ale<br />

zakłóconych cyniczną postawą bohaterów.<br />

Estetyka okropności wnika w codzienność<br />

szarych ulic Kazimierza i polskiej prowincji.<br />

Najpierw śledzimy oczami Kuby przemiany<br />

postkomunistycznego Krakowa, zaraz potem<br />

jego uwikłanie w apokaliptyczne zmagania<br />

ze złem. Realistyczne opisy rzeczywistości,<br />

przeplatane są awangardowymi chwytami narracyjnymi<br />

(akcja „skacze” w czasie i przestrzeni).<br />

Bez przesady oczywiście: autor nie jest na<br />

tyle oryginalny, żeby nazywać go współczesnym<br />

mistrzem fantastyki, ale sprawnie porusza się<br />

po tradycji powieści grozy i kryminału. Jak modernista<br />

zachwycony literackimi możliwościami<br />

konstrukcyjnymi, co rusz wprowadza nowe<br />

wątki, zmienia nastroje, podsuwa kolejne rozwiązania<br />

stylistyczne, które sprawiają, że trudno<br />

jednoznacznie tę prozę zaklasyfikować.<br />

Warto sięgnąć po książkę Orbitowskiego<br />

i przekonać się, że można odświeżyć<br />

konwencje fantasy i horroru, dodając do nich<br />

pierwiastek zwyczajności. Dużo w tej powieści<br />

dziwactw, trupów i krwi, jednak nie to decyduje<br />

o jej jakości. Przede wszystkim czytelnik znajdzie<br />

tu sporo prostodusznej, egzystencjalnej zadumy<br />

nad dojrzewaniem i młodością, która być<br />

może nie odbiega od schematów wyznaczonych<br />

w ostatnich latach przez Stasiuka, Kuczoka czy<br />

Niewrzędę, ale jest łatwo przyswajalna i zgrabnie<br />

wmontowana w przygodową fabułę.<br />

Łukasz Orbitowski,<br />

Tracę ciepło,<br />

Wydawnictwo Literackie,<br />

Kraków 2007.


186 - PORTRET25<br />

Urszula Bielas<br />

Kurs z zagadką w tle<br />

Berlin, lata osiemdziesiąte ubiegłego stulecia,<br />

początkiem fabuły powieści „Kurs do Genewy”<br />

Bartłomieja Rychtera jest tajemnicze<br />

morderstwo. W mieszkaniu, gdzie woń kwitnącej<br />

akacji miesza się z dźwiękami saksofonu,<br />

ginie kobieta. Jej tożsamość czytelnik będzie<br />

mógł odkryć dopiero w ostatnich rozdziałach<br />

powieści. Zagadką staje się zatem nie tylko osoba<br />

mordercy czy motyw zabójstwa, ale również<br />

sama ofiara.<br />

Możliwość rozwiązania tajemnicy pojawia<br />

się dwadzieścia lat później w Krakowie, za sprawą<br />

Tomasza Bartela, przeciętniaka o chłodnym<br />

i pełnym dystansu wyrazie twarzy: „Należał do<br />

osób, które idąc chodnikiem, wpatrzone są w<br />

jeden punkt, ponad głowami innych przechodniów,<br />

i które nie spoglądają na bok bez wyraźnej<br />

przyczyny” (s. 9). Już dawno nauczył się, że nie<br />

należy wtykać nosa w nie swoje sprawy. Zwyczajny<br />

facet, którego codziennością jest praca<br />

– kursy taksówką po ulicach Krakowa. Czasem<br />

do nieznajomej twarzy pasażera dopasowywał<br />

zmyśloną opowieść o życiu, jakie mógłby<br />

prowadzić jego klient. Na tyle sobie pozwalał.<br />

Wieczorami ukrywał się w mieszkaniu, które<br />

wystrojem (a raczej jego brakiem) przypominało<br />

hotelowy pokój. Zawsze prawie pusta lodówka,<br />

łóżko, telewizor, stary fotel i kilka zakurzonych<br />

książek – jego azyl, schronienie przed<br />

resztą świata. Bliscy? Kiedyś byli, ale to było<br />

dawno temu. Teraz, szklaneczką wódki starannie<br />

wymazywał wspomnienia o kobiecie, którą<br />

kiedyś kochał. Przykre doświadczenia nauczyły<br />

go ostrożności i unikania kłopotliwych sytuacji.<br />

Wszystko zmienia się w pewną letnią noc,<br />

kiedy przemoknięta, pachnąca „mokrym brukiem<br />

i trawą” dziewczyna wsiada do prowadzonej<br />

przez niego taksówki. Tym razem Bartel nie<br />

potrafi dopasować żadnej historii do drobnej<br />

sylwetki znajdującej się na tylnym siedzeniu.<br />

Kim jest? Prostytutką? Rozpieszczoną córeczką<br />

tatusia, która po nocnej rozpuście w drogim<br />

klubie wraca grzecznie do domu? Albo szarą<br />

myszką zagubioną w wielkim mieście? Może<br />

być kimkolwiek. Jednak ma w sobie coś, co powoduje,<br />

że sfrustrowany i pozornie nijaki trzydziestolatek,<br />

traci kontrolę nad własnym życiem.<br />

Mężczyzna za sprawą nieznajomej zostaje<br />

uwikłany w niebezpieczną grę i jest zmuszony<br />

uciekać przed śledzącym ich grafitowym audi.<br />

Ucieczka kończy się niepowodzeniem. Dziewczyna<br />

znika. Bartelowi natomiast poza sińcami,<br />

które są wątpliwą pamiątką po spotkaniu<br />

z właścicielami audi, zostaje plecak pasażerki.<br />

Może powinien pozbyć się przedmiotu, który<br />

może sprowadzić na niego jeszcze większe kłopoty?<br />

Ale teraz nie ma już odwrotu. Wnętrze<br />

ciemnozielonego materiału kryje odpowiedź na<br />

pytanie: czego szukają właściciele grafitowego<br />

samochodu. Jak się okazuje powodem pościgu<br />

jest starodruk – „Rzecz o zakazanych sposobach<br />

czarostwa” - pochodzący z czasów, kiedy<br />

w Europie palono na stosach czarownice. Swoją<br />

wartością przyciąga nie tylko kolekcjonerów<br />

dzieł sztuki i miejscowych gangsterów, ale<br />

także właścicielkę ciemnozielonego plecaka<br />

o imieniu Estera, która niebawem zjawia się<br />

u bohatera w mieszkaniu. Dla dziewczyny<br />

wolumin jest kluczem do rozwiązania zagadki<br />

jej pochodzenia. Jako wychowanka<br />

domu dziecka jest pozbawiona jakichkolwiek<br />

informacji o swojej rodzinie. Księga to<br />

wskazówka, która może jej pomóc w odnalezieniu<br />

najbliższych.<br />

Tak oto rozpoczyna się niebezpieczna<br />

przygoda krakowskiego taksówkarza. Bartel<br />

i Estera prowadzą własne śledztwo, przenosząc<br />

czytelnika w świat filologów, utalentowanych<br />

fałszerzy nadużywających alkoholu<br />

i antykwariuszy, których największą miłością<br />

jest książka. Przemierzając wraz z bohaterami<br />

podziemia krakowskiego dworca,<br />

błąkamy się wśród straganów z książkami.<br />

Trafiamy do luksusowych hoteli i kamienic<br />

pachnących wilgocią, poszukujemy ukrytych<br />

mieszkań. Przenosimy się w czasy żelaznej<br />

kurtyny i piętnastowiecznego Krakowa. Poznajemy<br />

historie rosyjskich szpiegów, dworskich<br />

śpiewaków i dziewcząt oskarżonych<br />

o kontakty z diabłem - wszystko po to, by<br />

odnaleźć kolejny ślad prowadzący do rozwikłania<br />

zagadki.<br />

Postacie tworzone przez Rychtera skonstruowane<br />

są według pewnego schematu. Kobiety<br />

obdarzone urodą i niezwykłą osobowością,<br />

przyćmiewają swoich partnerów. Niezależnie od


PORTRET25 - 187<br />

tego, w jakich realiach pisarz umieszcza swoje<br />

bohaterki, czy jest to siedemnastowieczna, czy<br />

też socjalistyczna albo współczesna, Polska, są<br />

one zawsze takie same. Silne, żądne władzy,<br />

nieprzebierające w środkach, aby osiągnąć zamierzony<br />

cel. Uwodzą i rozkochują, porzucają,<br />

a nawet mordują. Mężczyźni uwięzieni w pajęczej<br />

sieci wdzięków płci przeciwnej stają się<br />

często jedynie pionkami w rozgrywce.<br />

Dla Rychtera kobieta to istota tajemnicza<br />

i nieobliczalna, może nawet w pewien<br />

sposób magiczna. Swoją fascynację takim<br />

rodzajem kobiecości autor przemyca wielokrotnie.<br />

Jedna z bohaterek powieści<br />

przywołuje słowa dziewiętnastowiecznego<br />

filozofa - Juliesa Micheleta, mówiąc, że<br />

„każda kobieta jest czarownicą ze swej natury<br />

[...] to talent właściwy każdej kobiecie,<br />

zgodny z jej temperamentem. [...] każda z<br />

nas rodzi się wróżką, przez skłonność do<br />

egzaltacji staje się wieszczką, miłość czyni<br />

nas czarodziejkami, a złośliwość zmienia<br />

w czarownice” (s. 207). Jak na prawdziwą<br />

powieść sensacyjną przystało, nie ma tu<br />

miejsca na Matki Polki z rozwrzeszczaną<br />

dziatwą i zmartwieniami związanymi z<br />

niezapłaconym rachunkiem za gaz. Tutaj<br />

mogą funkcjonować tylko kobiety dynamiczne,<br />

zadbane, które popołudniami pijając<br />

herbatę Earl Grey w porcelanowych<br />

filiżankach, zlecają płatnym mordercom<br />

usunięcie wroga. A co z postaciami męskimi?<br />

Po prostu są. Taksówkarz, miejscowy<br />

mafioso, adwokat, znany biznesmen, szesnastowieczny<br />

poeta – wszyscy odrobinę<br />

nijacy i łatwo ulegający silnym charakterom<br />

kobiet, które ich otaczają.<br />

Nieprzypadkowo akcja powieści zostaje<br />

umieszczona w miastach uważanych za ośrodki<br />

kultury, które corocznie swoją magią i architekturą<br />

przyciągają setki turystów. Berlin, Kraków,<br />

Praga, Genewa – wymarzone tło dla pościgów,<br />

poszukiwań, rozwiązywania zagadek i przeżywania<br />

miłości. Rychter ogranicza się jednak do<br />

niewielkich opisów miejsc, w których przebywają<br />

bohaterowie, może to powodować pewien<br />

niedosyt. Możliwe, że jest to celowy zabieg,<br />

dzięki któremu akcja powieści nie jest spowolniona,<br />

a wyobraźnia czytelnika zostaje wystarczająco<br />

pobudzona, by stworzyć własny obraz<br />

przywołanych miejsc. Kraków traci trochę ze<br />

swojej magiczności. Jest zwykłym miastem z<br />

nocnymi lokalami, gdzie rosyjscy muzycy zarabiają<br />

na chleb ściąganiem długów, a studentki<br />

dorabiają jako striptizerki. Podobnie jest z Genewą,<br />

gdzie punktem centralnym staje się bank<br />

i hotel zamieszkiwany przez bohaterów powieści.<br />

Inaczej zaś jest w przypadku Pragi, spacerując<br />

wraz z bohaterami krętymi uliczkami wśród<br />

„parterowych domków o fasadach jak ze snu<br />

cukiernika, otoczonymi parkanami lub ogrodzeniami<br />

z kutego żeliwa” (s. 232) możemy na<br />

chwilę poczuć atmosferę tego miasta. Skromny,<br />

lecz urokliwy opis Złotej Uliczki pełnej turystów,<br />

sztukmistrzów i białych dam, oddaje klimat<br />

czeskiej stolicy.<br />

Powieść „Kurs do Genewy”, którą debiutuje<br />

Bartłomiej Rychter, jest świetnym przykładem,<br />

w jaki sposób można napisać dobrą prozę<br />

sensacyjną. Pisarz za pomocą subtelnego i poetyckiego<br />

języka przedstawia: bohatera, u boku<br />

którego jest piękna kobieta (a może raczej na<br />

odwrót), miasta przez duże M, oraz tajemniczą<br />

księgę, która jest odpowiedzią na wszystkie niewiadome.<br />

Bartłomiej Rychter,<br />

Kurs do Genewy,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


188 - PORTRET25<br />

Rafał Derda<br />

Trochę akademizmu<br />

Michał Tabaczyński jest literatem o zauważalnym<br />

już dorobku. Na dorobek ten składa się<br />

arkusz poetycki („Wiersz”, wydany w Toruniu<br />

przez Undergrunt w 2004 roku), zbiór dokonanych<br />

przez niego przekładów („Parada równości”,<br />

ha!art, rok 2005) oraz współredagowanie<br />

kontrowersyjnego, aczkolwiek medialnego,<br />

słownika „Tekstylia bis” (również ha!art, 2006).<br />

Artykuł, którego większa część traktowała o<br />

„Paradzie równości”, trafił nawet na tytułową<br />

stronę jednego z wydań „Gazety Wyborczej”, z<br />

pozaliterackich jednak powodów. W roku bieżącym<br />

autor proponuje nam zbiór swoich wierszy<br />

napisanych między rokiem 1997 a 2006.<br />

Co można powiedzieć o zbiorku trzydziestu<br />

sześciu utworów składających<br />

się na „Szkolny<br />

atlas apokalipsy”? Otóż,<br />

wbrew pozorom, powiedzieć<br />

można niewiele.<br />

Podmiot liryczny tomiku<br />

nie jest na tyle medialny,<br />

by zainteresować nim<br />

czytelnika popularnego.<br />

Czytelnik taki, upraszczając<br />

trochę, kupi raczej<br />

tomik Jasia Kapeli, o którym<br />

dowiedział się z tygodnika<br />

„Wprost”, a nie<br />

jakikolwiek inny. Zbiór<br />

Tabaczyńskiego nie jest<br />

również na tyle ciekawy,<br />

by zająć czytelnika wyrafinowanego<br />

(vide cudowna,<br />

rozpostarta pomiędzy<br />

świadomością potępienia<br />

a robakiem codzienności<br />

kreacja podmiotu w<br />

wierszach Eugeniusza<br />

Tkaczyszyna-Dyckiego).<br />

Podmiot liryczny wierszy<br />

Michała Tabaczyńskiego<br />

wydaje się być podmiotem<br />

bez historii i właściwości.<br />

Zgodnie z obowiązującym<br />

we współczesnej, „młodej” poezji<br />

idiomem podmiot ten „chodzi, widzi, opisuje”,<br />

jednakże nie można zauważyć, by jego bytność<br />

w rzeczywistości odcisnęła się w piśmie błyskotliwą<br />

frazą czy też przemyśleniem o odpowiedniej<br />

wadze egzystencjalnej/eschatologicznej.<br />

Weźmy taki utwór:<br />

Wrzesień 2003<br />

Siedzimy wszyscy - Ram, Yusef, Kevin<br />

i ja – w przesadnie meksykańskiej,<br />

mrocznej knajpie:<br />

bezzwłoczny kelner, zakaz palenia;<br />

powoli kapie<br />

wosk z naszej świeczki. Trzymam<br />

kartę win,<br />

wachluję się nią leniwie. Chociaż nastroje -<br />

kiepskie (rozmowa o polityce!),<br />

to jednak wszyscy<br />

zgadzają się (no, pewnie) poczekać na moje<br />

danie. Przemili. Wciąż towarzyscy.<br />

2003, New York<br />

(“Wrzesień 2003”, s. 40)<br />

Cóż tutaj widzimy? Trochę akademizmu<br />

(dwa czterowiersze o rymach ABBA, ABAB<br />

i przekombinowanym nieco układzie sylab:<br />

5+5 w pierwszej zwrotce, a następnie 5+8 sylab;<br />

5+5+5 w trzeciej oraz 5+5 w czwartej; druga<br />

zwrotka podobnie), lichy, nic nie mówiący<br />

obraz, atmosfera bardziej burżuazyjna niż poetycka.<br />

Nie wyczuwam w tym utworze napięcia<br />

czyniącego z tekstu poezję. Oczywiście, można<br />

poszukać klucza do utworu w tytule. Wiersz<br />

został napisany w Nowym Jorku, we wrześniu<br />

dwa lata po ataku na wieże World Trade Center).<br />

Biorąc te dane pod uwagę można wiersz<br />

odczytywać jako refleksję nad tym jak life goes<br />

on po nawet największej tragedii. Myślę jednak,<br />

że jest to tak nieczytelne w tekście, lub tak banalne,<br />

że ja się na taką interpretację nie poważam.


PORTRET25 - 189<br />

Nie jest oczywiście tak, że całość tomiku<br />

jest równie niewyrazista i nieprzekonywująca.<br />

Możemy zatrzymać się trochę nad wierszami<br />

„Zstąp, Mojżeszu” oraz „Byłeś tam, gdy ukrzyżowali<br />

Go?” (s. 20, 21), będące tłumaczeniami<br />

tekstów afroamerykańskich pieśni spirituals.<br />

Tłumaczenia te zgrabnie oddają nastrój tych<br />

pieśni, jednak, jeżeli nic się nie wie o specyficznej<br />

duchowości mieszkańców Pasa Biblijnego,<br />

wiersze te mogą być zbyte wzruszeniem<br />

ramion. Szczęśliwym trafem kultura i obyczajowość<br />

tej części Stanów Zjednoczonych mieści<br />

się w kręgu moich zainteresowań, więc z<br />

zaciekawieniem, a nawet pewną wdzięcznością<br />

przeczytałem te dwie perełki „Szkolnego atlasu<br />

apokalipsy”.<br />

Autor tomiku wydaje się lubić utwory rymowane<br />

i rytmiczne, co się zdecydowanie<br />

chwali. W jego utworach zbyt często jednak<br />

forma panuje nad treścią. Można to zauważyć<br />

na przykładzie początkowych strof mini-poematu<br />

„Exit”:<br />

nieważ sam kiedyś lubowałem się w podobnych<br />

(neo?) (post?) akademickich popisach. Utwory<br />

Tabaczyńskiego przypominają mi moje własne<br />

sprzed lat czterech, pięciu i dlatego też może<br />

(pewnie na wyrost i niesprawiedliwie) taki<br />

sprzeciw rodzi u mnie sposób pisania twórcy<br />

„Szkolnego atlasu...”. Liczyłem na więcej, gdyż<br />

autor jest osobą o nieprzeciętnym warsztacie<br />

krytycznoliterackim (może tu, paradoksalnie,<br />

kryje się część problemu) i gdyby pozwolił sobie<br />

bardziej na ekspresję niż laurkowatość, mielibyśmy<br />

poezję godną zauważenia i polecenia.<br />

Michał Tabaczyński,<br />

Szkolny atlas apokalipsy.<br />

Wiersze z lat 1997-2006,<br />

Wyd. Mamiko,<br />

Ruda Śląska 2007.<br />

(...)<br />

Daliśmy się złapać na lep tych<br />

słodkich obietnic,<br />

serię nieziemskich reklam: „Nie chrzci<br />

się przecież<br />

błogosławionych paliw” albo „Dla<br />

czystych dusz -<br />

cena co łaska” i „Tylko u nas - pomnóż<br />

swoje łaski u szafarza oktanów”.<br />

Rozniećcież -<br />

szepczą świadkowie luksusu – w nas chłód<br />

tych (może być, że oszukańczych)<br />

promocji,<br />

rzućcież pod nogi jedną z tych<br />

śmiesznych kłód<br />

(„Exit”, s. 16)<br />

Zwracam szczególną<br />

uwagę na lekko wymuszone<br />

„przecież/rozniećcież”.<br />

Jest to tylko i wyłącznie<br />

moje osobiste mniemanie,<br />

jednak największą szkodę<br />

z tak pojmowanych eksperymentów<br />

ponosi czytelnik.<br />

Mówię tu nie bez winy, po-


190 - PORTRET25<br />

Aleksandra Rudzka<br />

Parodia własnego stylu<br />

Gdy pierwszy raz zetknęłam się z twórczością<br />

Michela Fabera, było to dla mnie prawdziwe<br />

objawienie. Treść „Szkarłatnego płatka<br />

i białego” ukazuje nowe horyzonty powieściopisarstwa,<br />

pokazuje wspaniałe możliwości narracji,<br />

niemal naturalistycznej, która mimo swej<br />

wyrazistości i dosadności jest niesłychanie czuła<br />

w obejściu ze swymi bohaterami. To samo<br />

zauważyłam w genialnym „Pod skórą”. Książka<br />

ta jest dla mnie przede wszystkim trafnie i<br />

okrutnie przedstawionym obrazem stosunków<br />

damsko-męskich. Pokazuje świat, gdzie kobiety-kosmitki<br />

okaleczają się mentalnie i fizycznie,<br />

by zwabić normalnych ludzi – mężczyzn – w<br />

swe sidła. Patrzę na tę książkę jak na swoistą<br />

Planetę Małp tyle, że tu pod oczywistym „rasa<br />

ludzka kontra reszta przyrody” mamy inne treści<br />

pod cienką skórą subtelnie poprowadzonej<br />

fabuły. „Pod skórą” jest w istocie feministyczną<br />

fantazją, gdzie ciągle się ścierają ze sobą kobieca<br />

zemsta i męskie mięso. Naprawdę fascynująca<br />

proza, skrząca dowcipem i inteligencją niemal<br />

w każdym zdaniu.<br />

Po tego rodzaju przygodzie czytelniczej ma<br />

się prawo oczekiwać czegoś naprawdę genialnego<br />

w kolejnych publikacjach. Zapewne wielu<br />

czytelników Fabera, podobnie jak ja, przyznawało<br />

mu w myślach Nagrodę Nobla i marzyło<br />

po nocach o kontynuacji „Szkarłatnego płatka i<br />

białego”. A gdy wreszcie się pojawiła, niemiłym<br />

niespodziankom nie było końca. „Jabłko” rozczarowuje<br />

na każdym możliwym poziomie.<br />

Przede wszystkim rozmiar. Daje się nam,<br />

wygłodniałym fanom, szczupły zeszycik z powiększoną<br />

czcionką i mamy się niby tym zadowolić.<br />

W dodatku nie mamy do czynienia z<br />

żadnym konkretem, a tylko z opowiadaniami,<br />

by nie rzec – skrawkami narracji. Wrażenie jest<br />

fatalne. Czytam sobie i myślę, że, ot, zostało<br />

trochę luźnych notatek, ścinków w brudnopisie,<br />

to warto byłoby wydać choćby i to, skoro czytelnicy<br />

tak proszą.<br />

Właśnie! Czytelnicy proszą! Znaczną<br />

część tej małej książeczki zajęły cytaty z listów<br />

do autora, w których błaga się go o napisanie<br />

dalszych losów Sugar. Nie wiem, co pan Faber<br />

chciał osiągnąć lub udowodnić, umieszczając<br />

je w tym zbiorze. Może to, że jest potrzebny,<br />

wspaniały, wielki, że tak naprawdę nie chciał,<br />

ale skoro się tak prosili... Co by to nie było,<br />

wrażenie jest fatalne. Nawet u takiego geniusza<br />

odrobina skromności by nie zaszkodziła.<br />

Przechodząc do treści, muszę zwrócić uwagę,<br />

jak oczywisty wzór stosuje Faber w swej narracji.<br />

Najbardziej widać to w „Chmarze kobiet<br />

w wielkich kapeluszach”. Jest to opowiadanie<br />

ważkie w treści, tematem jest bowiem marsz<br />

sufrażystek ulicami Londynu. Jakże jednak<br />

zabawne są niektóre sceny. Po jednej stronie<br />

ciągle czytelnik stara się pamiętać o przełomowym<br />

momencie historycznym, który mu<br />

się przedstawia. I słusznie. Z drugiej jednak<br />

strony mamy łzy i ekstrementy. Przepis na<br />

prozę á la Faber jest prosty: ważne miejsce<br />

+ ciekawi, inteligentni bohaterowie + tyle fizjologii,<br />

ile tylko papier zmieści. Stąd wrażenie<br />

parodiowania własnego stylu. Jak inaczej<br />

bowiem spojrzeć na scenę przemarszu sufrażystek<br />

ulicami Londynu zestawioną z główną<br />

bohaterką sikającą obok w krzakach.<br />

Opowiadanie „Jak panu Badleyowi dokuczyła<br />

mucha” warte jest uwagi może nie<br />

ze względu na jakość, jest bowiem stosunkowo<br />

słabe, ale na pewno z uwagi na humor.<br />

Otóż towarzysz Williama, pan Badley, pod<br />

wpływem muchy ujrzanej na pośladkach<br />

prostytutki na chwilę przed stosunkiem,<br />

oddaje się głębokim rozważaniom na temat<br />

marności tego świata. Naprawdę wyjątkowo<br />

niesmaczne, ale przynajmniej zabawne i bez<br />

patosu (w przeciwieństwie do „Chmary kobiet<br />

w wielkich kapeluszach”).<br />

Pewną ciekawostką literacką jest opowiadanie<br />

„Clara i pan Szczur” i o ile wspomniane<br />

powyżej „Jak panu Badleyowi dokuczyła mucha”<br />

było niesmaczne, to to jest wprost obrzydliwe.<br />

Wystarczy wspomnieć, że tytułowy pan<br />

Szczur, to mężczyzna z powojenną traumą, obserwujący<br />

pasjami polowania psów na szczury<br />

w starych piwnicach londyńskich pubów. Jego<br />

największym marzeniem jest, by Clara najpierw<br />

zapuściła sobie kilkucentymetrowy paznokieć, a<br />

potem wetknęła mu go w odbyt w czasie szczurzego<br />

widowiska. Wymowa tego utworu chyba<br />

na zawsze pozostanie dla mnie zagadką.<br />

„Jabłko” dało tytuł całemu tomowi. Opo-


PORTRET25 - 191<br />

wiada o młodej Sugar (młodszej niż ją znamy<br />

ze „Szkarłatnego płatka...” o dwa lata), którą<br />

szalenie oburzyło złe traktowanie córki przez<br />

matkę na ulicy. Przyczyną sporu był tytułowy<br />

owoc. Oburzenie Sugar psuje zupełnie jej wizerunek<br />

i odbiera możność osobie Sophie. Dowiadujemy<br />

się bowiem, że los wszystkich dzieci<br />

jest jej drogi, nawet ignorowanego później jako<br />

mężczyzny Christophera. Do tej pory Sugar<br />

była dla mnie kobietą po przejściach, w której<br />

mała dziewczynka w trudnej sytuacji coś poruszyła.<br />

Od tej pory będzie już tylko kobietą,<br />

która lubi dzieci. Bardzo oryginalne!<br />

Prawdziwą przyjemność sprawiło mi „Lekarstwo”.<br />

Oto zły mężczyzna William Rackham<br />

w krańcowym stadium rozkładu. Chory,<br />

samotny i opuszczony. Biedny William rekompensuje<br />

wydatek kilkudziesięciu złotych na<br />

książkę. Poronienie Sugar, jej męka w ubikacji,<br />

a potem jeszcze wydalenie z domu, dopominały<br />

się zdecydowanie choćby tylko pisarskiej<br />

zemsty. Naszło mnie prawdziwe katharsis po<br />

przeczytaniu o nieszczęsnych zmaganiach tego<br />

podłego samca.<br />

Konkluzją powyższych wywodów niech<br />

będzie teza, że: „Szkarłatny płatek i biały” był<br />

książką wybitną, nim go „Jabłkiem” nie uzupełniono.<br />

Stanowił wspaniałą korespondencję<br />

z „Jane Eyre”. Sposób, w jaki William został<br />

upodobniony do Edwarda (ułomna<br />

ręka) czy Sugar do Jane (nauczycielka<br />

olśniewająca cały dom),<br />

daje drugie życie książce Charlotte<br />

BrÖnte. Agnes – wariatka na strychu<br />

jest tak znakomita, że dostałaby<br />

Oscara, gdyby to był film (z<br />

pewnością będzie). „Jabłko” odbiera<br />

to, co najlepsze. Niepotrzebnie dopowiada<br />

to, co powinno zostać niedopowiedziane.<br />

Z „Jane Eyre” robi<br />

się nam „Śniadanie u Tiffany’ego”.<br />

Ambitna i elokwentna prostytutka<br />

unika zamieszania uciekając na<br />

inny kontynent, gdzie dalej zmienia<br />

życie ludzi na swój sposób.<br />

Zwyczajnie – nic szczególnego.<br />

Gdyby Michel Faber darował sobie wydanie<br />

„Jabłka”, pozostałby w czytelniczej świadomości<br />

pisarzem z klasą, który wie, kiedy skończyć.<br />

Cóż, wtedy jednak, sądząc po wstępie, miliony<br />

ludzi na świecie nie mogłyby spać po nocach nie<br />

poznawszy dalszych losów ukochanej Sugar.<br />

Michel Faber,<br />

Jabłko,<br />

przeł. Maciej Świerkocki,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


192 - PORTRET25<br />

Sebastian Żurowski<br />

Streśćmy to sobie<br />

raz jeszcze<br />

Gdy czytałem tę książkę, nie mogłem pozbyć<br />

się uczucia narastającego poirytowania.<br />

Dlaczego się irytowałem? Postaram się to<br />

wyjaśnić na przykładzie pierwszego rozdziału<br />

(„Upadek domu Torrance’ów albo horror metaphisicus<br />

versus horror phisicus – Lśnienie”) części<br />

trzeciej („Rodzinne sprawy Stanleya Kubricka”).<br />

Rozdział ten ma grubo ponad 100 stron.<br />

A co się w nim znajduje? Po pierwsze, streszczenie<br />

pracy Stephena Kinga „Dance Macabre”.<br />

Streszczenie to zajmuje 19 stron. Z tego mniej<br />

więcej połowa to bezpośrednie cytaty z Kinga.<br />

Autor monografii uznaje za konieczne streszczenie<br />

poglądów autora literackiego pierwowzoru<br />

Kubrickowskiego „Lśnienia” dla dalszej<br />

analizy filmu. Wydaje się to nawet uzasadnione.<br />

A co jest dalej? „Szczegółowe streszczenie powieści<br />

Kinga” (s. 200) - (ponad 14 stron), które<br />

jest absolutnie konieczne, bo przecież Kubrick<br />

dokonał dużych zmian w czasie adaptacji. Kolejny<br />

fragment tego rozdziału poświęcony jest<br />

już filmowi. Oprócz wstępnych uwag, dotyczących<br />

szczegółów i kulis produkcji, sporą partię<br />

(11 stron) tej części stanowi, a jakże, streszczenie<br />

fabuły – tym razem filmu. Warto wiedzieć,<br />

że „Lśnienie” Kubricka miało ostatecznie<br />

trzy wersje (tzn. było wyświetlane w kinach w<br />

trzech wersjach), na szczęście Piotr Kletowski<br />

nie streszcza ich po kolei, ale zaznacza, które<br />

sceny znalazły się w której części. Tyle dobrego,<br />

bo przecież nic nie stało na przeszkodzie,<br />

aby streścić je po kolei. To jednak nie koniec<br />

streszczania, bo w tym momencie jest pewne<br />

zaskoczenie. Autor zauważa, iż „w swym najgłębszym<br />

wymiarze Kingowskie »Lśnienie« jest<br />

w rzeczywistości przetworzeniem arcydzieła<br />

Ingmara Bergmana pt. »Godzina wilków« (s.<br />

236). Konsekwencją tej konstatacji jest to, że<br />

– jak można się domyślić – serwuje się czytelnikowi<br />

streszczenie filmu wielkiego Szweda (5<br />

stron). Dalej już następuje część, którą można<br />

nazwać interpretacyjną, choć uważam, że jest to<br />

raczej bardziej zebranie tego, co na ów temat<br />

pisali inni niż próba własnej interpretacji omawianego<br />

filmu. Rozdział kończy jeszcze tylko<br />

streszczenie poglądów Fryderyka Nietschego,<br />

bo ślady tej filozofii są zauważane wyraźnie i<br />

w „Lśnieniu”, i „Odeysei kosmicznej 2001” (7<br />

stron).<br />

Nie tylko ten rozdział jest tak kompozycyjnie<br />

zbudowany. Podobnie jest np. w partiach<br />

poświęconym filmom wojennym Kubricka (w<br />

szczególności „Full Metal Jacket”). Ta cecha<br />

książki irytowała mnie, ale z drugiej strony<br />

trzeba powiedzieć, że mimo wszystko są w niej<br />

nie tylko streszczenia i omówienia. Zresztą<br />

ich brak poniekąd powodowałby, że osobom,<br />

które nie znają bardzo dobrze wszystkich<br />

filmów reżysera, lektura byłaby utrudniona,<br />

bo czytaliby analizy odnoszące się do nieznanych<br />

treści. Jest więc to konwencja, którą<br />

jedni przyjmą, drudzy odrzucą, ale stanowisko<br />

i jednych, i drugich można zrozumieć.<br />

Bezdyskusyjnie zaletą „Filmowej odysei<br />

Stanleya Kubricka” jest to, że nie omawia<br />

ona poszczególnych filmów w kolejności<br />

chronologicznej. Autor stara się podążać za<br />

wątkami i problemami poruszanymi przez<br />

Kubricka, a nie kieruje się wyłącznie datami<br />

produkcji. Dzięki temu mamy ogląd całości<br />

dorobku Kubricka. Dorobku znowuż nie tak<br />

obfitego ilościowo, bo 13 filmów fabularnych<br />

w porównaniu z dziesiątkami tytułów, które<br />

pozostawili po sobie np. Ingmar Bergman<br />

czy Alfred Hitchcock, to niewiele. Ale dorobku<br />

świetnie ocenianego i przez krytyków,<br />

i przez widzów. W pierwszej setce rankingu<br />

najlepszych filmów, tworzonej przez użytkowników<br />

największego filmowego portalu<br />

świata Internet Movie Database, znajduje<br />

się aż sześć „Kubricków”.<br />

Trzy części monografii Kletowskiego<br />

zbudowane są wokół trzech głównych kręgów<br />

tematycznych. W pierwszej omówione<br />

są filmy kryminalne, które Kubrick nakręcił na<br />

początku swojej kariery i którymi przełamywał<br />

konwencję kina noir. W drugiej autor skupia się<br />

na wątkach wojennych, a w trzeciej na „sprawach<br />

rodzinnych”. Rzeczywiście taki trójpodział<br />

wydaje się naturalnie narzucającym, ale<br />

jednocześnie powoduje, że jeden film jest zdecydowanie<br />

za bardzo zmarginalizowany. Chodzi<br />

o „Odyseję kosmiczną 2001”, która pojawia się<br />

właściwie jedynie jako tło przy okazji rozważań<br />

o „sprawach rodzinnych” (czyli filmach „Lśnienie”<br />

i „Oczy szeroko zamknięte” oraz „Lolita”).<br />

Także „Mechaniczna pomarańcza” jest prak-


PORTRET25 - 193<br />

tycznie jedynie wspomniana w kontekście kina wojennego.<br />

Szkoda, bo te filmy zasługują na znacznie więcej.<br />

Ważną zaletą książki jest to, że autor nie zapomniał o<br />

opisaniu technicznych kulisów produkcji poszczególnych filmów.<br />

Kto, gdzie, kiedy, z kim, za ile i ile na tym zarobił. Te<br />

informacje są ważne, bo pozwalają zrozumieć, jak skomplikowanym<br />

procesem jest tworzenie filmu. Jeszcze istotniejsze<br />

jest to, że opisał najważniejszy film Kubricka, z tych, które nigdy<br />

nie powstały. Chodzi o „Napoleona”, którego scenariusz<br />

został ukończony pod koniec lat 60. XX w. Mimo że już był<br />

gotowy scenariusz oraz znaczna część dokumentacji, produkcja<br />

Napoleona nigdy nie ruszyła (m.in. dlatego, że podówczas<br />

powstało kilka innych filmów poświęconych Cesarzowi<br />

Francuzów, które okazały się komercyjnymi porażkami). Jak<br />

słusznie zauważa jednak Kletowski, nie da się mówić o kinie<br />

wojennym Kubricka bez uwzględnienia „Napoleona”.<br />

Choć tytuł tej recenzji mógłby sugerować, że moja ocena<br />

pierwszej polskiej monografii poświęconej Stanley’owi Kubrickowi<br />

jest negatywna, ona taką nie jest. „Filmowa odyseja<br />

Stanleya Kubricka” to kawał solidnej filmoznawczej roboty,<br />

który czyta się z zainteresowaniem (a partie streszczające zawsze<br />

można pominąć, jeśli się uzna, że nie są potrzebne). Jasne<br />

jest, że książka tematu nie wyczerpuje, bo i wyczerpać nie<br />

mogła. Tak jak w krótkiej recenzji trudno jest zebrać wszystko<br />

o jednej książce, tak już niemożliwością jest już ogarnięcie<br />

wielości tematów, które poruszał Kubrick w kilkunastu arcydziełach.<br />

Wielości, która nie stoi w sprzeczności z tym, że<br />

twórczość ta koncentrowała się wokół wyróżnionych przez<br />

Kletowskiego trzech wątków. Trzech, choć właściwie dwóch,<br />

bo dwa kryminały noir Kubrick nakręcił na początku kariery<br />

(„Pocałunek mordercy” i „Zabójstwo”), a potem już do tej<br />

konwencji tak wprost nie wracał.<br />

Po lekturze poirytowanie zastąpił lekki niedosyt. Niedosyt,<br />

że Kubrick nie nakręcił więcej filmów...<br />

Piotr Kletowski,<br />

Filmowa odyseja Stanleya Kubricka,<br />

Wyd. korporacja ha!art,<br />

Kraków 2006.


194 - PORTRET25<br />

Wiktoria Klera<br />

Pajęczyna<br />

„Słony wiatr”, pierwsza powieść Marka Idczaka,<br />

przenosi czytelnika w czasy PRL-u. Autor<br />

nie rozlicza przeszłości, z czasów egzotycznych<br />

dla młodego pokolenia Polaków tworzy<br />

ciekawe tło do opowiadanej historii. Taki zabieg<br />

być może nie jest oryginalny, szczególnie,<br />

iż często powraca się ostatnio do lat minionych<br />

(wspomnieć tu można między innymi książkę<br />

Michała Witkowskiego „Barbara Radziwiłłówna<br />

z Jaworzna-Szczakowej”). Dla Idczaka PRL,<br />

opowiadany bez wartościowania, dostarcza realiów<br />

wypełnianych biografią i przygodami życiowymi<br />

pierwszoplanowego bohatera.<br />

Czas trwania akcji nie został podany wprost.<br />

Nietrudno usytuować ją w kontekście wspomnianych<br />

wydarzeń historycznych. Na wstępie<br />

czytamy o reakcjach ludzi na wydarzenia roku<br />

1968 i 1970. Karol Wojtyła zostaje papieżem,<br />

kiedy bohater przenosi się z Sopotu do Berlina i<br />

do Polski wraca w okolicach ’89. To nie wszystkie<br />

zawikłania chronologiczne. Poznajemy też<br />

trudne losy mieszkańców Wybrzeża podczas II<br />

wojny światowej. W tej partii książki, podobnie<br />

jak w „Hannemanie” Stefana Chwina, uwaga<br />

nie jest zwrócona na wojnę samą w sobie, lecz<br />

na problemy, jakie wynikły z przemieszania narodowościowego<br />

w Sopocie. Okazuje się, że nawet<br />

w obliczu wielkiego zagrożenia nie wszyscy<br />

potrafili stanąć po jednej bądź drugiej stronie<br />

konfliktu. Każde rozwiązanie było wówczas złe.<br />

Przesunięcia czasu i przestrzeni stworzyły autorowi<br />

możliwości rozwinięcia wielu wątków.<br />

„Słony wiatr” to zarówno powieść sensacyjna<br />

jak i kryminał, historia miłosna i rodzinna.<br />

Aleksander Pająk był jednym z tych, którzy<br />

świetnie czuli się pod władzą komunistów.<br />

Po tragicznej śmierci ojca, już we wczesnym<br />

dzieciństwie, poczuł obowiązek finansowego<br />

odciążenia matki. Nietrudno zgadnąć, iż większość<br />

podejmowanych przez młodzieńca interesów<br />

nie była legalna, ale tylko w ten sposób<br />

mógł zarobić krocie. Swoim uporem w dążeniu<br />

do obranego celu, Alek potrafił zjednać sobie<br />

najciemniejsze typy. I tak, już w młodym<br />

wieku stał na czele wszystkich przedsięwzięć<br />

potrzebnych, ale niedozwolonych. Jego ulubionym<br />

zajęciem, traktowanym hobbystycznie,<br />

było handlowanie walutą. W niesamowicie interesujący<br />

sposób odmalowane zostało przez<br />

Idczaka zaplecze przestępczych procederów,<br />

dokładne co do najdrobniejszych szczegółów.<br />

Poczynania bohatera nie są aż tak niewiarygodne,<br />

jak działania Milicji Obywatelskiej. Osoby<br />

zaangażowane w śledztwo dotyczące Pająka są<br />

sfrustrowane brakiem pozwolenia na konkretne<br />

działania. W rezultacie tworzą grupę ludzi,<br />

sprawiającą wrażenie bohaterów kabaretowego<br />

spektaklu. Milicjanci nieskutecznie ukrywają<br />

swoje poczynania. Fakt, że trwa śledztwo, nie<br />

jest tajemnicą dla nikogo. Oczywiście najlepiej<br />

zorientowanym jest sam śledzony. Między porucznik<br />

Danutą Dobrowolską a Pająkiem pojawia<br />

się pewna nić porozumienia, mająca szansę<br />

przerodzić się w romans. Cinkciarz, pomimo<br />

wielu popełnionych zbrodni, nie budzi odrazy.<br />

Wszystko za sprawą dobrze opowiedzianej<br />

historii dzieciństwa. Czytelnik ma prawo czuć<br />

solidarność z mężczyzną, który nie może<br />

dojść do siebie po szoku z dzieciństwa,<br />

wywołanym widokiem martwego ojca.<br />

Gerard Pająk, ofiara swojej zaradności w<br />

trakcie II wojny, alkoholik, cierpiący po<br />

utracie pierwszej żony i nienarodzonego<br />

dziecka, zamarzł pewnego dnia podczas<br />

powrotu do domu. Banda miejscowych<br />

dowcipnisiów postawiła denata przed jego<br />

domem – tam znalazła go druga żona,<br />

matka Aleksandra. W psychice chłopca<br />

pozostał ślad i strach zapamiętany z<br />

chwil, kiedy ojciec odmarzał i „wsiąkał w<br />

podłogę”. To wydarzenie zadecydowało o<br />

kształcie przyszłości rodziny Pająków.<br />

Sprzedawanie dżinsów, dolarów, kartek,<br />

oszustwa i kradzieże to nie wszystkie<br />

zajęcia bohatera. Należy dodać, iż bez wahania<br />

był w stanie torturować oraz zabijać<br />

ludzi, którzy stanęli mu na drodze, lub w<br />

jakikolwiek sposób wspomnieli Gerarda i<br />

okoliczności tragedii. Zastanawiające, jak<br />

bardzo MO przymykała oczy na działalność<br />

Pająka. Struktury rządzące były na<br />

tyle zależne od ludzi pokroju bohatera,<br />

że nie interweniowały. Jest to oczywiste<br />

- wielu klientów pochodziło z elit zza<br />

wschodniej granicy. Absurd sięga zenitu w<br />

momencie, w którym Alek zostaje odde-


PORTRET25 - 195<br />

legowany z kraju, z pozwoleniem na kontynuację<br />

interesów w Berlinie. Początkowo niezadowolony,<br />

szybko przyzwyczaja się do nowego<br />

otoczenia i sytuacji. Uczy się języka, po czym<br />

ze zdziwieniem zauważa, że Niemcy nie tylko<br />

nie są święci, ale wymyślają takie „przekręty”, o<br />

jakie nigdy ich nie podejrzewał. Upada tu mit<br />

o niechęci Niemców do Polaków. Aleksander<br />

znajduje sposób, żeby przemycać deficytowe<br />

towary do ojczyzny. Na dodatek, jest coraz bardziej<br />

szanowanym obywatelem – po pierwsze,<br />

za sprawą rosnącej popularności papieża-Polaka,<br />

po drugie – zyskuje grono chętnych, młodych<br />

pracowników - adoratorów, którzy nazywają<br />

go „swoim komendantem” i porównują do<br />

Che Guevary.<br />

Idczak porusza odwieczne problemy związane<br />

z traktowaniem człowieka przez człowieka.<br />

Kilku bohaterów pamięta czasy obozów<br />

koncetracyjnych, a pobyt w jednym z nich odbija<br />

się echem między innymi w chwili przechodzenia<br />

przez granicę między Wschodnim a<br />

Zachodnim Berlinem: „W karnych ogonkach<br />

stali ludzie posegregowani według informacji<br />

na tabliczkach. W jednej sami starcy – wielu na<br />

wózkach i o kulach, prawie każdy z nakrapianą<br />

żółtą opaską na rękawie. Na ich widok Walerian<br />

westchnął, ale nie tyle ze współczuciem, co<br />

raczej w zamyśleniu, szukając jakiegoś rozumnego<br />

wytłumaczenia dla tej osobliwej skłonności<br />

do znakowania wszystkiego, nawet ludzi,<br />

a zwłaszcza do łatwości, z jaką sami się temu<br />

poddają” (s. 197). Takich momentów jest w powieści<br />

niewiele, co działa na jej korzyść. Temat<br />

wyczerpany w wielu dziełach literatury powojennej,<br />

dość szybko zostaje porzucony i ustępuje<br />

dynamicznej akcji.<br />

Ci, którzy szukają zemsty, zazwyczaj przegrywają<br />

w konfrontacji z człowiekiem o tak<br />

silnej osobowości jak bohater. W Berlinie nie<br />

po raz pierwszy ucieka śmierci, tam też układa<br />

sobie życie i płodzi syna (zupełnie jak Gerard<br />

Pająk, nie bierze pod uwagę, że mogłaby to być<br />

córka).<br />

Powrót do kraju okazuje się zaskakujący.<br />

Bohater zna sytuację polityczną Polski. Nie<br />

może dopuścić do siebie myśli, że nie będzie<br />

już istniał czarny rynek. Wiadomość o tym, iż<br />

powstaną kantory, w których każdy legalnie będzie<br />

mógł kupować i sprzedawać obcą walutę,<br />

doprowadza go do rozpaczy. Na chwilę. Bardzo<br />

szybko zaczyna snuć plany o sieci kantorów na<br />

wszystkich granicach, a także o innych interesach.<br />

Nie jest do końca przekonany o ich trafności,<br />

a kiedy słyszy o metodzie joint venture,<br />

podchodzi do niej z nieufnością, choć oczywiście<br />

nie ma pojęcia, na czym polega. Podobnie<br />

nieprzychylnie traktują Aleksandra ci, którzy<br />

nie wyjechali na zachód, w szczególności byli<br />

wspólnicy: „Kaziu tymczasem wyczuje w głosie<br />

swojego dawnego protegowanego obcy akcent.<br />

Skrzywi się i ze współczuciem pomyśli: »Zeszwabił<br />

się«” (s. 220). Pająk potrafi się przystosować<br />

do każdej sytuacji. Hołduje PRL-owi,<br />

nie władzy. Chce pracować dla kraju i ludzi w<br />

nim mieszkających. Zaspokaja ich potrzeby na<br />

zasadzie wzajemnej pomocy. Hipnotyzujący<br />

wzrok zapada w pamięć każdemu, kto spotyka<br />

sopockiego cinkciarza. Dotyczy to nie tylko postaci<br />

z powieściowej fabuły. Podobnie dzieje się<br />

z czytelnikiem.<br />

Historia tego barwnego bohatera, zawikłana<br />

jak pajęcza sieć z niespodziewanie pozytywnym<br />

zakończeniem, interesuje od pierwszego<br />

zdania. Wkradająca się gdzieniegdzie melancholia,<br />

typowa dla postrzegania przeszłych<br />

czasów, współgra tu z dystansem wobec ich<br />

politycznych aspektów. Na pierwsze miejsce<br />

wysunięte zostały codzienne problemy ludzi i<br />

sposoby radzenia sobie z otaczającą rzeczywistością.<br />

Niepowtarzalny klimat Sopotu tworzą<br />

plastyczne opisy miasta. Niemal czuć w nich<br />

wiatr od morza, spadające zimą płatki śniegu.<br />

Poruszające są także fragmenty dotyczące Berlina.<br />

Świat podzielony żelazną kurtyną jawi<br />

się postaciom jako „świat prawdziwy” - szary i<br />

smutny oraz „lunapark” – oświetlony i kolorowy.<br />

Autor słusznie zauważa, że każdy ma ochotę<br />

lunapark odwiedzać.<br />

Narrator płynnie zmieniając wątki przenosi<br />

nas do różnych światów. Poza nimi, w innym<br />

czasie lub miejscu, opowiadane historie nie<br />

miałyby prawa bytu. To otoczenie determinuje<br />

zachowania, odgórne zarządzenia kierują działaniami<br />

Pająka. Otwarte zakończenie pozwala<br />

na snucie rozważań o przyszłym losie bohatera.<br />

Być może niektórzy będą życzyli mu źle. Po<br />

prześledzeniu kilkunastu lat życia Aleksandra<br />

oczywiste jest, iż nie ma takiej sytuacji życiowej,<br />

czy politycznej, w której nie znajdzie niszy na<br />

swoje interesy. Tak, powinien ponieść karę za<br />

popełnione zbrodnie. Nie zmienia to faktu, że<br />

budzi sympatię i zainteresowanie. Być może w<br />

nowym ustroju nie będzie umiał się odnaleźć,<br />

albo wreszcie dosięgnie go zemsta. Wówczas,<br />

najprawdopodobniej, Aleksandra zastąpi jego<br />

potomek.<br />

Wrażenie, jakie wywiera „Słony wiatr”,<br />

przyczynia się do tego, że niecierpliwe czekam<br />

na kolejną powieść Idczaka.<br />

Marek Idczak,<br />

Słony wiatr,<br />

Wyd. Znak,<br />

Kraków 2007.


196 - PORTRET25<br />

Marta Konarzewska<br />

Siostrzaność mityczna,<br />

niekoniecznie ukraińska<br />

Co kojarzy ci się ze Słowenią? - zapytał<br />

mnie niedawno przyjaciel, którego poproszono<br />

o napisanie, w ramach pewnego festiwalu, kilku<br />

słów na temat tego kraju. – Ziemniaki (na<br />

okładce „Literatury na Świecie” poświęconej<br />

Słowenii – a także Ukrainie - widniał chłopiec<br />

na polu z kartoflami). Ziemniaki, kartofle<br />

- powiedziałam. No i Slawoj Žižek. Podobne<br />

pytanie nasuwa mi się teraz, kiedy mam pisać o<br />

Oksanie Zabużko: Co kojarzy ci się z Ukrainą?<br />

– pytam sama siebie.<br />

Step, Kozak na rozpędzonym rumaku, wolność,<br />

zachłanność na wiatr, niezależność – podpowiadają<br />

studia polonistyczne. Bohun – szepce<br />

popularna polska wiedza, zbudowana oczywiście<br />

na Sienkiewiczu. Bohun i jego oczy pragnące,<br />

sokole, no i Edyta Górniak wyśpiewująca doń<br />

łzawo, spod rzęs poczernionych, motylich (ach,<br />

ten Sienkiewicz, ach, Hoffman…). Skojarzeniowy<br />

banał przełamuję bardziej wnikliwym<br />

spostrzeżeniem Barbary Skargi: „Nigdy nie<br />

miałam sympatii do Ukraińców, ich okrutne<br />

czyny budziły wręcz nienawiść. Tam nagle, z<br />

daleka od naszych ziem, dostrzegłam zagubiony,<br />

nieszczęśliwy naród, który miał w sobie coś<br />

ze stepowego sokoła. Był piękny, gdy szybował,<br />

ciesząc się mocą swych skrzydeł, i straszliwy,<br />

gdy spadając jak kula, wpijał pazury w ciało<br />

zdobyczy. Ten naród chciał być wolny, tylko nie<br />

wiedział, jak dążyć do wolności”.<br />

Tak więc zagubienie, niemożność okrutna,<br />

zapalczywa i ta wolność upragniona, ta wolność<br />

w oczach, ale… Kozaka. Mit Ukrainy, to jednak<br />

mit męski, fallocentryczny, patriarchalny:<br />

mówi się, że od czasów kozackich Ukraina nie<br />

jest nacją kobiecą. A ja pytam: cóż to była Kozaczyzna?<br />

Kozak pół roku wojował, a do domu<br />

na Sicz wracał zimować. Przez cały rok kobieta<br />

musiała nie tylko zająć się chutorem, ale organizować<br />

obronę dla siebie i dzieci przed Tatarami<br />

i Turkami. Na rdzennej Ukrainie nie było wtedy<br />

rosyjskich obyczajów patriarchalnych. Było ich<br />

trochę na zachodzie, ale wynikały z wpływów<br />

polsko-katolickich, potem mieszczańskich –<br />

pisze krytycznie o owym micie Zabużko. Krytycznie,<br />

bo brak w nim miejsca dla kobiet. Cóż,<br />

chyba zgodzimy się, że oczy łzawe Edyty Górniak,<br />

czy warkocz Skorupko na piersi ukochanego,<br />

to jednak za mało? To jednak nie to? „Mit<br />

kobiety zaradnej, zapobiegliwej, potrafiącej się<br />

dostosować do twardych wymogów życia, jest w<br />

naszej kulturze równie silny jak kozacki – twierdzi<br />

Zabużko. – W przemianach lat dziewięćdziesiątych<br />

kobieta na Ukrainie – jako matka, żona, córka<br />

– okazała się plastyczniejsza. I bardziej drapieżna.<br />

Kiedy mężczyzna traci szanse na karierę, »siada«<br />

jego życie prywatne. A kobieta wciąż stara się pogodzić<br />

jedno z drugim. Kiedy mężczyzna nie ma<br />

zrozumienia w społeczeństwie, wpada w depresję,<br />

kładzie się na kanapie, czasem pije. A kobieta ciągle<br />

musi pamiętać o rodzinie, dzieciach, harować<br />

na trzech etatach: zawodowym, rodzinnym i miłosnym”.<br />

A więc kobieta silna, zaradna, proponuje<br />

pisarka. Kolejny mit. Czy wyzwalający?<br />

„Standard kobiecego szczęścia” w środowisku<br />

naukowym zakładał, że kobieta do 25 roku życia<br />

powinna wyjść za mąż, do 30 roku życia urodzić<br />

dzieci, a mąż powinien być na drabinie kariery o<br />

jeden szczebel wyżej – pierwsza wydana w Polsce<br />

książka Zabużko, „Badania nad ukraińskim seksem”,<br />

okrzyknięta biblią ukraińskiego feminizmu,<br />

miała się rozprawić z owym mitycznym standardem.<br />

„Swej powieści nadałam charakter postkomunistycznej<br />

»psychoanalizy narodowej«. Piszę o<br />

tym, jak skutki gwałtu na narodzie oddziaływują<br />

na jednostki nawet w sytuacjach intymnych. Mężczyzna<br />

za swoje poniżenie odgrywa się na kobiecie<br />

w domu, w łóżku. Nie umiemy kochać, więc<br />

nie umiemy żyć” – przekonywała sama autorka.<br />

Tak więc w „Badaniach…” Zabużko chodziło o<br />

seks. O seks jako mechanizm władzy/przemocy.<br />

„Badania…” to seks , który jest tekstem. Ale nie<br />

tekstem o seksie, tylko tekstem o narodzie. Nie<br />

tyle o kobietach także, co o relacjach władzy, o<br />

mechanizmie foucaultiańsko-przemocowym, w<br />

którym kobieta stanowi jeden z trybów.<br />

W zbiorze opowiadań „Siostro, siostro”, autorka<br />

zdaje się iść głębiej w kobiecość. Nie tyle<br />

mierzy się tu z jakimś konkretnym (ukraińskim<br />

na przykład czy słowiańskim) mitem, co kreując<br />

zmitologizowaną (na różne sposoby – od archaizacji<br />

po symulację) rzeczywistość, szuka narracji<br />

kobiecej tożsamości. Zejście w mit odbywa się w<br />

„Siostro, siostro” na różnych poziomach. Mityczna<br />

jest np. forma legendy („Bajka o kalinowej fujarce”),<br />

hiprerrzeczywistość telewizyjna („Ja, Mile-


PORTRET25 - 197<br />

na”), czy przestrzeń dzieciństwa („Dziewczynki”).<br />

Mityczna jest także sama, tak nośna w dyskursie<br />

feministycznym, kategoria siostrzaństwa. Siostrzańskie<br />

relacje bowiem to nie tylko relacje<br />

siostra-siostra w zawężającym to słowo sensie<br />

biologicznym. Relacja siostrzańska to anty- (czy<br />

poza-) patriarchalna kobieca więź. Więź możliwa,<br />

pomimo fallocentrycznej władzy stwarzania kobiety<br />

(także w jej relacjach z innymi kobietami,<br />

które kręcą się często wokół rywalizacji o mężczyznę).<br />

Relacja siostrzańska przychodzi spoza<br />

fallocentrycznego dyskursu, w którym, jak nieśmiertelnie<br />

oświadczył Jacques Lacan: „la femme<br />

n’existe pas” („kobieta nie istnieje – chyba że jako<br />

„obiekt małe a” – imitacja Fallusa), a w związku z<br />

tym, dalej nieśmiertelnie: „Nic nie da się powiedzieć<br />

o kobiecie”. Relacja siostrzańska to taka, w<br />

której o kobiecie mówić się da. Gdzie da wy-mówić<br />

się żeńskość. Kobieta przestaje być „dziurą”,<br />

a kobiecość suplementem męskości. Inaczej mówiąc,<br />

siostrzańskość to po prostu, bez koniecznej<br />

pozytywnej męskości, kobiecość. („Nie tańczmy<br />

wokół najwyższej dziury. Nie ma żadnej kobiecej<br />

przyczyny, by trzymać się porządku negacji. Kobiecość<br />

(…) jest afirmacją” – pisała H. Cixoux).<br />

Biorąc sobie za przestrzeń siostrzaństwo, decyduje<br />

się więc Zabużko mówić o kobietach. Mówić<br />

– co bardzo istotne – w perspektywie niefallocentrycznej.<br />

Karty opowiadań zapełniają różne<br />

kobiety, a co za tym idzie, różne odsłony kobiecej,<br />

nie zawsze normatywnej, tożsamości. Mamy więc<br />

zakochaną w koleżance z klasy uczennicę (poddana<br />

przemocowej aparaturze władzy państwowej<br />

i władzy nad seksualnością tożsamość lesbijska);<br />

pisarkę (niezależność intelektualna, pozbawienie<br />

tzw. „kobiecych” uczuć – empatii, czułości „jesteś<br />

niedobra... nie pozwalasz się kochać”); mężatkę,<br />

nieudolnie trenującą grę w tenisa (niezdarność<br />

wpasowania się we wzorzec poprawnej kobiecości);<br />

zagubioną w sobie i hiperświecie prezenterkę<br />

telewizyjną („ja” rzeczywiste sukcesywnie<br />

wypierane przez „ja” fantazmatyczne, ciało realne<br />

przez ciało-atrapę). Wszystkie one nie składają się<br />

nam w pełen obraz, a raczej odsłaniają fragmentaryczne<br />

profile tego, co w świecie stygmatyzującej<br />

i schematyzującej wiedze / władze kobiece.<br />

Ciekawa jest kompozycja owych profili. Zaczyna<br />

się wszystko od amorficznej, rwanej i poplątanej<br />

narracji - płodu, by poprzez narracje dziewczęce,<br />

a potem dojrzale kobiece - z których ostatnia<br />

bohaterka jest, co ważne, pisarką - podążyć ku<br />

„Autobiografii”. Zabużko niejako dopisuje więc<br />

swoją biografię (autentyzm) do fikcji, tym samym<br />

gestem zdając się wpisywać w fikcję autentyzm<br />

doświadczenia. Mówiąc o swojej pierwszej książce,<br />

autorka stwierdziła: „Zawsze, podczas każdego<br />

kolejnego tłumaczenia, powtarza się reakcja<br />

czytelniczek. Piszą do mnie: to jest moja historia.<br />

Pani napisała właśnie o mnie; nigdy o tym nikomu<br />

nie mówiłam, tylko najbliższej przyjaciółce<br />

w kuchni”. Ta jakoś ogólnie kobieca prawda,<br />

wpisana w wyjątkowość pojedynczego doświadczenia,<br />

prawda wyłaniająca się spod stylistycznego<br />

gąszczu narracji, wydaje się być dla autorki<br />

wciąż niezwykle ważna.<br />

Siostrzane opowieści, składające się na omawiany<br />

tom, wydają się nierówne. Jedne bardziej,<br />

inne mniej udane, jedne sprawnie napisane inne<br />

(jak „Kosmitka”) wręcz – głównie stylistycznie i<br />

kompozycyjnie - męczące. Sama Zabużko zdaje<br />

się odnajdować w owym stylu i kompozycji<br />

pewną sygnaturę kobiecego pisarstwa, które<br />

według niej bliższe jest poezji niż prozie. Pisze<br />

o tym tak: „[...] istnieją dwa wyraźnie odmienne<br />

typy wrażliwości artystycznej [...] – liryczny,<br />

»wewnętrzny«, i »epiczny«, zewnętrzny, pierwszy<br />

– żeński, drugi – męski [...] pisałam prozę,<br />

lecz nie odważałam się jej publikować; dręczyło<br />

mnie, że pisze ją »jakoś niepoprawnie«, bez żadnej<br />

uprzednio zaplanowanej konstrukcji, tylko<br />

tak, jak się pisze wiersze – pod wpływem uczucia.<br />

Opowiadanie »Kosmitka« stało się dla mnie<br />

dowodem na to, że w ten sposób można sprostać<br />

nie tylko drobnej nowelce, ale i większemu<br />

utworowi prozatorskiemu”. Owa poezja języka,<br />

jego asystemowość , niekonstruktywność kojarzy<br />

się z tym, co francuskie badaczki określały<br />

mianem ecriture feminine. Pisać kobietę to znaczy<br />

pisać właśnie asystemowo, asyntaktycznie,<br />

asymbolicznie. H. Cixoux notowała: „W mowie<br />

kobiet, podobnie jak w ich pisarstwie, nie<br />

przestawał odzywać się śpiew, który kiedyś był<br />

w nas, przenika nas niezauważalnie, ale głęboko<br />

i wciąż potrafi nami potężnie wstrząsnąć, śpiew,<br />

pierwotna muzyka, jaką jest zew miłości, który<br />

każda kobieta utrzymuje przy życiu”. Także tego<br />

pierwotnego śpiewu szuka w mowie Zabużko:<br />

„Nic innego nie posiada tej mocy, by zjednoczyć<br />

muzykę i mit – dwa zjawiska, dzięki którym<br />

istnienie jest znośne” – twierdzi. Jak się wydaje,<br />

potrzebna jest tu mowa niejako „sprzed” mowy.<br />

Liryczna – jak mówi Zabużko, preedypalna, jak<br />

mówi Kristeva. „[Mowa, która] - to z kolei Borkowska<br />

- pozwala zachować w języku symbolicznym<br />

szczeliny czegoś innego, właśnie owego<br />

języka presymbolicznego, matczynego, ślady<br />

innej, wcześniejszej rzeczywistości psychicznej,<br />

która gdzie indziej jest nieobecna”.<br />

Zabużko jako przykład „na żeńskość” podała<br />

„Kosmitkę”, mnie kobiecy śpiew pobrzmiewa<br />

głośniej w opowiadaniu tytułowym. „Powinnaś<br />

była mieć siostrę – cztery, nie, pięć lat młodszą.<br />

Nad całym twoim dzieciństwem krążyły bezcielesne<br />

kobiece imiona, zmieniając się miejscami i<br />

nawołując – nie wiedziałaś, z czym je połączyć,<br />

a lalkom nie miałaś odwagi ich nadawać: to nie<br />

były »lalkowe imiona«, to znaczy nie te wzięte<br />

od zwykłych ludzi, tylko jakieś nie wiadomo


198 - PORTRET25<br />

skąd – jakby w jęku samoistnie pojawiającego<br />

się imienia, które na długo brało w posiadanie<br />

twój wewnętrzny słuch (a wszystkie rozbrzmiewały<br />

jak jęk, najczęściej powtarzało się<br />

„Iwanna”), ktoś się do ciebie dobijał – ktoś, kto<br />

pragnął zostać nazwany – tak się to wszystko<br />

zaczyna, cały tom – od nawoływania siostrzanego<br />

imienia”.<br />

Najciekawsza jednak – zarówno stylistycznie<br />

jak feministycznie – wydaje mi się Zabużkowa<br />

opowieść „o kalinowej fujarce”. Ponura legenda<br />

o dwóch siostrach, o strasznym zabójstwie<br />

w czarnym lesie, przy krwawych poziomkach,<br />

opowiadana „w zimowe wieczory, gdy w kominie<br />

na przemian wyło i płakało, jakby wzywając<br />

do modlitwy za wszystkich wędrowców, zaskoczonych<br />

przez zawieruchę pod gołym niebem<br />

[...]”. Legenda Zabużkowa przenosi nas (za pomocą<br />

archaizacji językowej, a także nawiązania<br />

do jednego z głównych toposów baśniowych –<br />

toposu sióstr) w pewną przestrzeń pierwotną.<br />

W głębię kobiecej psychiki, czyli tam, gdzie –<br />

jak pisze Clarisa Pinocola Estes – kobieta jest<br />

podwójna. „Choć w zewnętrznej, etnologicznej<br />

warstwie dwie kobiety w opowieści to po prostu<br />

dwie oblubienice w społeczeństwie poligamicznym<br />

– w ujęciu archetypowym reprezentują<br />

one tajemnicę dwóch potężnych sił żeńskich w<br />

pojedynczej kobiecie”. Estes, jak przystało jungistce,<br />

wspomina o podwójności archetypicznej,<br />

jednak w przypadku Zabużko zdaje się również<br />

chodzić o podwójność wytworzoną kulturowo.<br />

Młodsza siostra - Ołenka („A Ołenka zostawała<br />

przy kołowrotku”) jest stroną kobiecości<br />

ojcowską („dziedową”) – wytresowaną do patriarchatu.<br />

Starsza, Hanna Panna, pozostaje<br />

nieokiełznaną „babiną” meduzą. „Bo, słomiany<br />

czy nie, zapach rodzinnej chaty jej samej też<br />

brzydł coraz bardziej – właściwie naprawdę dobrze<br />

czuła się w samotności, nad rzeką, w lesie<br />

czy w polu, a z ludźmi, czy to bliskimi, czy obcymi,<br />

wszystko jej było nie tak – jakby gdzieś z<br />

szerokiego świata mieli pewnego dnia powitać<br />

ją jacyś inni ludzie [...], dla tych koło niej była<br />

tylko rozpieszczoną babiną córką, co gardzi i<br />

pomiata najlepszymi we wsi kawalerami jak<br />

Cygan końmi, nie wiedzieć, na kogo czekając –<br />

ta druga, dziadowa córka zdawała im się o ileż<br />

milsza, grzeczne i dobre dziecko, a jakże, i robotna,<br />

niczego sobie [...]”.<br />

Cóż, Hanna Panna urodziła się z księżycem<br />

na czole, ma znamię czarownicy i nie zmieni<br />

tego nic. Jej życiem rządzi wiedźmowata, czarna<br />

siła faz księżyca i menstruacji. Hanna Panna<br />

jest kobiecością wyklętą, szaloną, ciemną stroną,<br />

której nie chce kultura. Siostrzane zabójstwo<br />

siostry ma więc wymiar symboliczny. Pracowita,<br />

patriarchalna, przyszykowana do małżeństwa,<br />

wpisana w normę Ołenka, zostaje uśmiercona<br />

przez siłę pragnienia, która gna gdzieś daleko,<br />

poza wieś, poza patriarchat. Jest to śmierć paradoksalna<br />

– uśmiercenie tego, co było już martwe,<br />

żeńskiego libido. Kobiecość Ołenki jest<br />

kobiecością poddaną kulturowej maskaradzie,<br />

by posłużyć się słowami Kazimiery Szczuki,<br />

„wykastrowaną bez śladu – jak lalka, albo jak<br />

umarła”. Kobiecość Hanny Panny nie daje się<br />

wykastrować, za to zostaje zepchnięta w otchłań<br />

szaleństwa („Hanusia – w jednej koszuli , wydętej<br />

na brzuchu, rozchełstana, z rozpuszczonymi<br />

włosami i czarno zapadniętymi oczami”).<br />

Jak pisze Szczuka, „martwą dziewczynę<br />

zgalwanizować może tylko matryca fallicznego<br />

porządku prawa i władzy, zaindukowanie<br />

zewnętrzną wobec niej energią”. Co się dzieje,<br />

gdy kobieta próbuje się z owej energii wyzwolić?<br />

Znamienne w prozie Zabużko jest symboliczne<br />

pęknięcie kobiety na to, co (w niej) realne<br />

i na to, co (w niej) „nieludzkie”. „W ludzkim<br />

świecie nie ma wolności”, powtarza Rada – bohaterka<br />

„Kosmitki”. Nie ma, tu bowiem panują<br />

żelazne zasady opresji. Ową opresję u ukraińskiej<br />

pisarki, co wynika z jej doświadczeń biograficznych,<br />

sygnuje niejednokrotnie KGB, czy<br />

szerzej, system totalitarny. Wyraźnie widać to w<br />

opowiadaniu „Dziewczynki”. Lesbijska miłość<br />

Lenci i Darki zostaje radykalnie przerwana za<br />

sprawą oskarżenia, jakim Darka zostaje zmuszona<br />

obarczyć ukochaną. System polityczny<br />

jest więc jednocześnie systemem opresywnym.<br />

Faucaultiański mechanizm Wiedzy/Władzy<br />

obejmuje nienormatywną seksualność ukraińskich<br />

dziewczynek.<br />

Tak więc, co kojarzy ci się ze Słowenią,<br />

zapytał mnie niedawno przyjaciel. I zanim<br />

odpowiedziałam: ziemniaki i Žižek, pomyślałam<br />

– szkoda, że nie pyta o Ukrainę, bo wtedy<br />

opowiedziałabym mu jeszcze o ukraińskich<br />

dziewczynach, które są piękne, tak piękne, aż<br />

niemożliwie do uwierzenia. Ubrane jakby trochę<br />

za bardzo wieczorowo, za złoto, w kokardy.<br />

O rysach kozackich trochę, a trochę słowiańskich.<br />

Maria Malczewskiego i dziewczyna z<br />

reklamy. Wiatr ze stepu w skośnookim spojrzeniu,<br />

policzki z okładki europejskiego magazynu.<br />

Kozacka wolność, czerwień na ustach, cekiny.<br />

Opowiedziałabym o ich urodzie zupełnie niezwykłej,<br />

powszechnej, gestniejącej. Wtedy. Dziś<br />

powiedziałabym: Oksana Zabużko. I ta kobiecość<br />

mityczna, siostrzana, podwójna.<br />

Oksana Zabużko,<br />

Siostro, siostro,<br />

przeł. Katarzyna Kotyńska<br />

i Dawid Mońko,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


PORTRET25 - 199<br />

Miłosz Babecki<br />

„Niemal nic w moim<br />

życiu nie odbywa się<br />

normalnie”<br />

Losy Václava Havla, jego twórczości, także<br />

publicznych wystąpień i sytuacji, w których, będąc<br />

wiernym swym przekonaniom, utożsamił<br />

się z konkretną ideą czy sposobem postrzegania<br />

otaczającego świata, noszą czasem znamiona<br />

paradoksu, paradoksu czasu, w którym przyszło<br />

mu żyć i tworzyć.<br />

Jego dramaty promieniowały swym znaczeniem<br />

dalej niż sam autor był w stanie sięgnąć<br />

wzrokiem, inspirowane często osobistymi<br />

doświadczeniami, usiłowały powiedzieć coś o<br />

sytuacji jednostki przygniatanej przez aparat<br />

zniewolenia, wyrzucanej ze struktur i jednocześnie<br />

stawiającej im czoło. Sam Havel mówił, iż<br />

jego położenie i działalność wydawały mu się<br />

utkane z podejrzanie dużej liczby paradoksów,<br />

co potwierdza cytat znakomicie charakteryzujący<br />

sylwetkę i sposób postrzegania nie tylko<br />

własnej osoby, lecz również zasług: „Proszę<br />

spojrzeć, mieszam się do wszystkiego, a w niczym<br />

właściwie nie jestem specjalistą [...]. Nadzwyczaj<br />

lubię harmonię, pogodę, powszechną<br />

zgodę, pokój i po przyjacielsku rozumne porozumienie<br />

wszystkich ze wszystkimi; napięcia i<br />

konflikty [...] znoszę bardzo ciężko, mam opinię<br />

wiecznego wywrotowca i opozycjonisty, dla którego<br />

nie ma rzeczy świętych, a i moje sztuki są<br />

wszystkim, tylko nie obrazem spokoju i pogody<br />

[...], umiem pisać na swój indywidualny sposób.<br />

[...] Z biegiem lat znalazłem się na przykład w<br />

sytuacji jakiegoś działacza politycznego – a przy<br />

tym nigdy nie byłem, być nie chciałem i nawet<br />

nie mam ku temu żadnych odpowiednich predyspozycji”<br />

[V. Havel, Zaoczne przesłuchanie;<br />

rozmowy z Karelem Hvižďalą, tłum. J. Illg,<br />

Warszawa 1989].<br />

Jako podsumowanie cytowanych wyżej<br />

słów Václava Havla należy przypomnieć, iż jego<br />

dramaty były wydawane w wielu krajach, również<br />

w tych zespolonych w bloku wschodnim,<br />

gdzie zyskały szczególnie dużą popularność.<br />

Sam dramaturg otrzymał wiele prestiżowych<br />

nagród o charakterze międzynarodowym. Jeśli<br />

zaś idzie o sferę polityki, najlepszym komentarzem<br />

jest decyzja Zgromadzenia Federalnego,<br />

które dwudziestego dziewiątego grudnia tysiąc<br />

dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku<br />

jednogłośnie wybrało Václava Havla, opozycjonistę,<br />

zwalczanego, objętego zakazem druku pisarza,<br />

prezydentem Czechosłowacji. To jednak<br />

nie jedyny paradoks w życiu dysydenta-dramatopisarza.<br />

Po zdemokratyzowaniu się Czechosłowacji<br />

i przekształceniu w Republikę Czeską<br />

Václav Havel jest jeszcze dwukrotnie wybierany<br />

na ten najwyższy urząd w Czechach i sprawuje<br />

tę funkcję łącznie blisko trzynaście lat.<br />

Absurdy i paradoksy są zdaje się na trwałe<br />

wpisane w losy i niezmiennie charakteryzują<br />

tego, który w latach pięćdziesiątych za sprawą<br />

burżuazyjnego pochodzenia zmuszony został<br />

przez ówczesne władze do podtaczania beczek<br />

w browarze i miał niezwykłe trudności z kontynuowaniem<br />

edukacji, za to jako poborowy został<br />

powołany w szeregi saperów, jak sam mówi<br />

pewnie dlatego, że jego śmierć nie byłaby dla<br />

kraju żadną stratą.<br />

Śledząc losy Havla nie sposób nie wspomnieć<br />

o momentach przełomowych, które niczym<br />

specyficzne wiry zasysają go tak, iż nagle<br />

być może nawet wbrew sobie, znajduje się w<br />

centrum zainteresowania niegdyś STB (czechosłowackiej<br />

służby bezpieczeństwa), potem<br />

opinii publicznej, mediów. Wystarczy przypomnieć<br />

zainicjowaną przez niego akcję w obronie<br />

młodych muzyków rockowych, współtworzących<br />

pod koniec lat siedemdziesiątych kapelę<br />

„The plastic people of the universe”. W istocie<br />

chęć niesienia pomocy młodzieńcom postawionym<br />

przed dyspozycyjnym sądem stała się<br />

przyczyną powstania ruchu Karty 77, z samego<br />

Havla czyniąc „moralny autorytet europejskiej<br />

inteligencji”.<br />

Gdy piszę o Václavie Havlu, przede wszystkim<br />

mam przed oczami sylwetkę dramatopisarza,<br />

przedstawiciela wschodniego nurtu teatru<br />

absurdu, w pamięci zaś jego dramaty. To ważna<br />

dominanta ponieważ owo dramaturgiczne „fatum”<br />

ciąży nad nim od początku artystycznej,<br />

społecznej i politycznej działalności.<br />

Po zakończeniu ostatniej przewidzianej<br />

konstytucją Republiki Czeskiej kadencji prezydenckiej<br />

wydawało się, że Havel przejdzie na


200 - PORTRET25<br />

emeryturę, zajmie się tym, czym zwykle zajmują<br />

się byli prezydenci, tj. pisaniem pamiętników,<br />

wykładami na różnorakich, zwłaszcza amerykańskich,<br />

uczelniach, przede wszystkim zaś zadba<br />

o nadwyrężone zdrowie. Los jednak kolejny<br />

raz sprawia, że Havel znajduje się w centrum<br />

zainteresowania i to w dodatku polskiego widza<br />

i czytelnika.<br />

Kraków, wrzesień 2007 roku, Václav Havel<br />

przyjeżdża do Polski promować swą najnowszą<br />

książkę zatytułowaną „Tylko krótko proszę”. Po<br />

wielu latach on i dziennikarz Karel Hvížd`ala<br />

powracają do sprawdzonej w „Zaocznym przesłuchaniu”<br />

formuły. Havel listownie odpowiada<br />

na szereg pytań Hvížd`ali. Udzielone odpowiedzi<br />

tworzą specyficzną mozaikę, w której łączą<br />

się elementy autobiografii, dziennika intymnego,<br />

wreszcie służbowe notatki z prezydenckiego<br />

komputera opatrzone stosownym komentarzem.<br />

Promocja towarzysząca nowej<br />

książce wpisywałaby się w kanon<br />

podobnych przedsięwzięć, gdyby<br />

nie wypowiedziane przez Havla<br />

i natychmiast nagłośnione przez<br />

polskie i zagraniczne media przekonanie,<br />

tu cytat: „Odnoszę takie<br />

wrażenie, że w Polsce jak najwcześniej<br />

powinny się odbyć wolne<br />

wybory. Uważam, że byłoby<br />

w interesie wszystkich obywateli<br />

Polski, gdyby na te wybory zostali<br />

zaproszeni międzynarodowi<br />

obserwatorzy”. Kwestia obecności<br />

obserwatorów OBWE w naszym<br />

kraju miała zresztą swój dalszy<br />

ciąg. Samo wystąpienie czeskiego<br />

prezydenta przypomniało mi opisane<br />

wyżej wydarzenia i nadało<br />

lekturze nieco inny wydźwięk.<br />

„Tylko krótko proszę”, jak<br />

wspomniałem, nosi znamiona<br />

specyficznej hybrydy gatunkowej.<br />

Wyłania się z tych wspomnień<br />

nie tylko obraz męża stanu, który<br />

swymi działaniami doprowadził<br />

do bezkrwawych przemian i rynkowej<br />

transformacji ustrojowej w<br />

Czechach, nie tylko prezydenta,<br />

któremu jako pierwszemu udało<br />

się doprowadzić do organizacji szczytu Paktu<br />

Północno-Atlantyckiego w Pradze, stolicy kraju<br />

niegdyś satelickiego i pozbawionego przez Rosjan<br />

wszelkich wolnościowych złudzeń w 1968<br />

roku. To także znakomity materiał określający<br />

Havla jako człowieka. Bardziej filozofa niż polityka,<br />

czasem bardziej gwiazdę niż zwykłego<br />

człowieka, czy nawet, jak sam mówi, cytując<br />

wypowiedzi spotykających się z nim Amerykanów,<br />

księcia z bajki, któremu tak wiele się udało,<br />

przy tak wielu przeciwnościach losu.<br />

Lektura „Tylko krótko proszę” pozwala<br />

również zobaczyć takiego Havla, jakiego nie<br />

znaliśmy wcześniej; człowieka dotkniętego wieloma<br />

problemami zdrowotnymi, kilkakrotnie<br />

uciekającego przez zakusami kostuchy. I wreszcie<br />

mężczyznę dotkniętego utratą najbliższej<br />

mu osoby – zmarłej na raka żony Olgi. Havel<br />

wspominając owo nieszczęście wspomina, iż los<br />

wielokrotnie zmuszał go do odnalezienia się w<br />

roli prekursora. Pierwszy demokratyczny prezydent,<br />

pierwszy który ustąpił z funkcji (przed<br />

końcem pierwszej kadencji), także pierwszy<br />

prezydent, który umawiał się na randki i rok<br />

po śmierci żony Olgi ożenił się z aktorką Dagmarą<br />

Veškrnovą, stając się celem ataków niemal<br />

wszystkich tabloidów Republiki.<br />

Osobiste refleksje dotyczące życia państwa<br />

Havlów stanowią tylko niewielką część historii<br />

opowiedzianej w „Tylko krótko proszę”. Wiele<br />

pytań zaprojektował Karel Hvížd`ala tak, by<br />

czytelnik poznał opinie Václava Havla na temat<br />

pokojowego przejęcia władzy, kwestii gospodarczych,<br />

także kulisów życia na Hradczanach<br />

(siedzibie prezydentów Republiki). Ta część<br />

książki pozwala dostrzec takiego Havla, jakiego<br />

do tej pory nikt poza, ludźmi mu bliskimi, nie<br />

poznał. Havel zestresowany cotygodniowymi<br />

spotkaniami z premierem Vaclavem Klausem,<br />

Havel, który irytuje się koniecznością ciągłego<br />

pisania przemówień na wszelkie możliwe<br />

okazje, Havel ciągle w siebie wątpiący: w swe<br />

umiejętności językowe, które budziły jednak<br />

obiektywny podziw podczas wizyt zagranicznych,<br />

niezwykle dbający o dobre relacje wśród<br />

współpracowników i z dezaprobatą wypowiadający<br />

się na temat mechanizmów współczesnej<br />

polityki, w szczególności jej medialnego, brutalnego<br />

i nieczystego oblicza.<br />

Z tych zadziwiających niekiedy wspominków<br />

wyłania się również obraz człowieka<br />

sprzyjającego wszelkim inicjatywom kulturalnym<br />

i skorego do spotkań z muzykami, aktorami.<br />

Warto przypomnieć, że to Václav Havel<br />

zaprosił na Hradczany muzyków z The Rolling<br />

Stones, że do dziś przyjaźni się z Robertem<br />

Redfordem, że będąc zafascynowanym osobowością<br />

Sharon Stone, nazwał ją „cudem”.<br />

Słabość Vaclava Havla do świata kultury i<br />

ludzi kultury nie była tylko właściwa okresowi<br />

jego prezydentury. To swoista, choć rozumiana<br />

pozytywnie, słabość człowieka, który do polityki<br />

przeszedł ze świata literatury i sztuki właśnie.<br />

Jego ówczesny życiorys, światopogląd i przyzwyczajenia<br />

były nieraz twardo konfrontowane<br />

z rzeczywistością „postliteracką”.


PORTRET25 - 201<br />

To kolejny paradoks czasów i życiorysu<br />

Václava Havla, który przed procesem demokratyzacji<br />

sowieckich krajów satelickich był<br />

częściej obecny w świadomości literackiej i teatralnej<br />

czytelnika i widza niż obecnie.<br />

Przypomnieć warto, że w połowie lat<br />

osiemdziesiątych zaczęły ukazywać się w Polsce,<br />

publikowane w drugim obiegu sztuki Havla.<br />

W 1984 roku nakładem Niezależnej Oficyny<br />

Wydawniczej ukazali się „Spiskowcy i inne<br />

utwory dramatyczne”. Trzy lata później, w roku<br />

1987, również nakładem Niezależnej Oficyny<br />

Wydawniczej, ukazało się „Kuszenie: sztuka w<br />

dziesięciu obrazach”. Rok 1991, czyli już po wydarzeniach<br />

„aksamitnej rewolucji” w Czechach<br />

i zmianach systemowych w Polsce spowodowanych<br />

porozumieniami zawartymi przy „okrągłym<br />

stole”, przynosi fantastyczne wydarzenie,<br />

publikację zbioru dramatów Václava Havla pod<br />

wspólnym tytułem „Teatr”. Tworzą go zamieszczone<br />

chronologicznie, według dat powstania:<br />

„Audiencja”, „Wernisaż”, „Protest”, „Largo<br />

desolato”, „Kuszenie” oraz „Rewaloryzacja”.<br />

Również nieco wcześniej w 1987 „Largo desolato”<br />

wraz z „Kuszeniem” ukazało się w drugim<br />

obiegu, wydane nakładem wydawnictwa Nowa.<br />

Jednak najwcześniejszą publikowaną w Polsce<br />

sztuką było „Powiadomienie”, drukowane w<br />

całości na łamach czwartego numeru Dialogu<br />

z 1966 roku. Dwa lata później w Teatrze Kameralnym<br />

w Krakowie ma miejsce premiera<br />

„Puzuka”, w reżyserii Bohdana Hussakowskiego.<br />

Bardzo ważnym wydarzeniem były premierowe<br />

inscenizacje „Audiencji”, „Wernisażu”<br />

oraz „Protestu” w reżyserii Feliksa Falka, mające<br />

miejsce w Teatrze Powszechnym w Warszawie<br />

23 listopada 1981 roku. W końcu lat osiemdziesiątych<br />

wystawione zostały kolejne sztuki.<br />

Ponownie przez Teatr Powszechny z Warszawy,<br />

potem krakowski Teatr 38, który w lutym 1988<br />

roku ma w repertuarze „Audiencję” w reżyserii<br />

Piotra Szczerskiego.<br />

Aura dramatopisarza nie zanikła jednak i w<br />

dalszym ciągu unosi się nad Václavem Havlem.<br />

Wnikliwy czytelnik dostrzeże ją również w<br />

„Tylko krótko proszę”. Pobrzmiewają tam echa<br />

dramaturgii absurdu, zarówno na płaszczyźnie<br />

poruszanych wątków, jak i samego języka, do<br />

którego wprowadza Havel znane<br />

ze swoich dramatów liczne powtórzenia.<br />

Są one szczególnie widoczne,<br />

gdy skoncentruje się czytelnik<br />

na perspektywie czasowej,<br />

towarzyszącej zainicjowanemu<br />

przez Hvížd`alę przedsięwzięciu.<br />

Dominującą optyką jest ta<br />

reprezentowana przez zapiski<br />

datowane na rok 2005. Wówczas<br />

Václav Havel wraz żoną przebywa w Stanach<br />

Zjednoczonych. Tam bardzo często spotyka się<br />

z małżeństwem Clintonów (wspomina prywatne<br />

rozmowy z Hillary, którą namawia do uczestnictwa<br />

w polityce), także z Madeleine Albright.<br />

Przede wszystkim jednak każdego dnia stara się<br />

odwiedzać przygotowany dla niego w Bibliotece<br />

Kongresu USA gabinet, w którym odpowiada<br />

na pytania Karela Hvížd`ali.<br />

Stany Zjednoczone, panujący tam klimat,<br />

nie w sensie meteorologicznym, lecz więzi międzyludzkich,<br />

jak wnioskować można z lektury,<br />

zbawiennie wpływa na Havla. Transoceaniczna<br />

perspektywa pozwala nieco inaczej postrzegać<br />

to, co w istocie konstytuuje pozostałą część<br />

książki, której ramy wyznaczają lata 1993-2003,<br />

choć w licznych retrospekcjach powraca czeski<br />

prezydent do roku 1989, a nawet lat pięćdziesiątych.<br />

Spięta klamrą chronologiczności historia,<br />

opowiedziana przez Václava Havla, z silnie<br />

zaznaczoną perspektywą amerykańsko-czeską<br />

zdaje się być w istocie realizacją jednego z planów<br />

dramatopisarza-polityka. Kilkakrotnie na<br />

kartach „Tylko krótko proszę” dzieli się Havel z<br />

czytelnikiem zamiarem napisania sztuki teatralnej,<br />

w której opisane byłyby losy polityka po<br />

wielu latach próbującego zaadaptować się ponownie<br />

w społeczeństwie ludzi „nie polityków”.<br />

Nawet to przychodzi mu jednak z trudnościami.<br />

Dlaczego? Obserwując najnowszą historię<br />

Republiki Czeskiej widać, że nawet w byciu<br />

byłym prezydentem Havel jest prekursorem. I<br />

nawet teraz prosi się go o liczne wypowiedzi,<br />

komentarze, głosy w sprawie. Często Havel wygłasza<br />

je z własnej inicjatywy, jako osoba prywatna,<br />

znajduje się wówczas nagle w centrum<br />

zainteresowania. Najlepszym przykładem niech<br />

będzie wizyta w Krakowie.<br />

Mimo upływu lat i czasu, który przeżył będąc<br />

aktywnym politykiem, w Václavie Havlu<br />

nadal drzemie dramaturg, może nie tak zdecydowany<br />

jak niegdyś absurdysta, z pewnością<br />

jednak dostrzegalny. Ostatecznie przekonują<br />

mnie o tym niektóre z zapisków, wielokrotnie na<br />

kartach książki powtarzane, pośród nich znajdują<br />

się te o „szczupaku z Lan, którego pani M.<br />

lub E. mogłaby upiec w oryginalny sposób dla<br />

parlamentarnego konwentu<br />

seniorów”, dalej o „Panu<br />

Řechtáčce, którego prezydent<br />

prosi o naprawę, napełnienie<br />

i odesłanie zapalniczki”. Pośród<br />

innych, licznych powtórzeń<br />

najczęściej uchwytne są<br />

te dotyczące „składziku, gdzie<br />

jest odkurzacz i mieszka też<br />

nietoperz. Żarówka jest do-


202 - PORTRET25<br />

zwolona, ale tylko taka, żeby go nie<br />

obudziła i nie drażniła”.<br />

Powracające frazy, jakże podobne<br />

do ulubionego przez Václava Havla<br />

powtarzania wypowiedzi<br />

bohaterów obecnych<br />

w projektowanych przez<br />

siebie światach przedstawionych,<br />

sygnalizują,<br />

iż plan napisania sztuki<br />

teatralnej o byłym polityku,<br />

dążącym do bycia<br />

zwykłym obywatelem,<br />

chyba się zrealizował.<br />

„Tylko krótko proszę”<br />

jest takim heterogenicznym<br />

tworem, w którym<br />

wiele z dramatu faktu,<br />

konwencji ponownie<br />

zyskującej na popularności.<br />

Nad opisanymi w<br />

książce Václava Havla<br />

i Karela Hvížd`ali zdarzeniami<br />

unosi się aura<br />

paradoksu, na co zwraca<br />

uwagę również tytuł książki,<br />

którego znaczenie odkrywa przed<br />

czytelnikiem były prezydent. Ale,<br />

jak wiadomo, to niemal wrodzona<br />

właściwość czeskiego dramatopisarza,<br />

dysydenta, prezydenta,<br />

zwykłego obywatela, który w odpowiedzi na<br />

jedno z przedostatnich pytań, dotyczące odczuć<br />

towarzyszących kończącej się ostatniej kadencji<br />

prezydenckiej, stwierdza: „Niemal nic w moim<br />

życiu nie odbywa się normalnie [...]. Ostatni<br />

wieczór spędzaliśmy z przyjaciółmi z teatrów i<br />

kolegami Daszy w knajpce niedaleko Hradu, a<br />

o północy wyszliśmy na plac, żeby zobaczyć, jak<br />

opuszczają z masztu prezydencki sztandar. Podeszli<br />

do mnie ochroniarze i powiedzieli, że już<br />

kończą, ale żebym się nie obawiał, bo do rana<br />

mnie jeszcze będą pilnowali. Bardzo mi tej nocy<br />

ulżyło i jestem szczęśliwy, że już nie niosę tego<br />

brzemienia. Nie ukrywam jednak, że ten koniec<br />

był dość dziwny. I oczywiście inspirujący dla<br />

mojej learowskiej sztuki o odejściu z funkcji”.<br />

Václav Havel,<br />

Tylko krótko proszę.<br />

Rozmowa z Karelem Hvížd`alą,<br />

zapiski, dokumenty,<br />

Wyd. Znak,<br />

Kraków 2007.


PORTRET25 - 203<br />

Bernadetta Darska<br />

Jak zabić człowieka<br />

w czasach pokoju?<br />

Tytuł niniejszego tekstu nie służy zmyleniu<br />

czytelnika, choć tak mogłoby się wydawać. Sugeruje<br />

bowiem, że powieść Christiana Jungersena<br />

„Wyjątek” to instruktaż skutecznej zbrodni<br />

i zakrojonego na szeroką skalę ludobójstwa w<br />

czasach pokoju. Tak, oczywiście, nie jest. Z pewnością<br />

mówienie o powieści duńskiego pisarza,<br />

że jest to poradnik zabijania, byłoby ogromnym<br />

nadużyciem. Jungersen nie bawi się w łatwą<br />

sensację, w powieść kryminalną z fajerwerkami,<br />

czy w zapis akcji, w której trup ściele się gęsto,<br />

krew tworzy kałuże, a mściciel lub mścicielka<br />

dumnym spojrzeniem komunikuje swoją skuteczność.<br />

Czytelnik szukający takich właśnie<br />

atrakcji poczuje się rozczarowany.<br />

Śmierć, o której pisze Jungersen,<br />

ma wymiar o wiele poważniejszy,<br />

odarta jest z rozrywkowej formuły,<br />

jaką nadała jej współcześnie kultura<br />

popularna. Chodzi bowiem o autentyczne<br />

masowe zbrodnie z czasów<br />

wojny w Jugosławii, o prywatne dramaty<br />

prowadzące do morderstwa,<br />

o śmierć w wymiarze symbolicznym<br />

– społeczne zabijanie drugiego<br />

człowieka poprzez wrzucanie go w<br />

niebyt, niepewność, poczucie winy.<br />

Autorowi „Wyjątku” udaje się świetnie<br />

pokazać, jak rodzi się i dojrzewa<br />

zło, jak łatwo na nie przystajemy,<br />

przymykamy na nie oczy lub nawet<br />

w nim uczestniczymy, jak trudno się<br />

wycofać i jak łatwo grupa wywiera<br />

wpływ na jednostkę. I zabija – odwróconymi<br />

plecami, niechęcią, milczeniem,<br />

ignorowaniem, drobnymi<br />

złośliwościami. Jungersena interesuje<br />

osaczenie drugiego człowieka w<br />

czasach pokoju, w sytuacji nie ekstremalnej,<br />

ale codziennej, zwyczajnej.<br />

Wtedy, gdy zło odsłania swoją<br />

przeciętność. Znajdziemy tutaj dużo<br />

opisów eksperymentów z psychologii<br />

społecznej i psychologii zła, przykłady<br />

zbrodniczych działań z okresu<br />

II wojny światowej czy wojny w Jugosławii.<br />

Wszędzie okrucieństwo jest efektem<br />

działań człowieka, który – odwołam się tutaj do<br />

tytułu książki Slavenki Drakulić – „nie skrzywdziłby<br />

nawet muchy”, wszędzie odsłania się to,<br />

co urąga ważności życia i śmierci, a co Hannah<br />

Arendt nazywa „banalnością zła”.<br />

Christian Jungersen projektuje sytuację zamknięcia,<br />

klasyczną, można by tak rzec, dla wytworzenia<br />

się relacji między grupą a jednostką.<br />

Większość akcji książki dzieje się w Duńskim<br />

Centrum Informacji Ludobójstwa, miejscu<br />

pracy czterech kobiet, które są głównymi bohaterkami<br />

książki. Jungersen pokazuje je nie tylko<br />

w środowisku zawodowym, ale też<br />

odsłania ich prywatne życie. Pozwala to<br />

na bardzo wiarygodne udowodnienie<br />

dość oczywistej, ale często ignorowanej<br />

prawdy, że obie sfery życia wzajemnie<br />

na siebie wpływają. Człowiek nieszczęśliwy,<br />

stłamszony w pracy nie będzie<br />

radosny i spełniony w życiu rodzinnym.<br />

I odwrotnie – problemy domowe<br />

mogą powodować obniżenie jakości i<br />

skuteczności wykonywanych zadań w<br />

miejscu pracy.<br />

Iben i Malene są przyjaciółkami.<br />

Malene ma problemy zdrowotne, Iben<br />

często jej pomaga. Obie bardzo chętnie<br />

spędzają ze sobą czas. Malene ma tendencje<br />

do uzależniania od siebie ludzi,<br />

chce ich mieć na wyłączność. Tak jest<br />

w przypadku jej chłopaka, Rasmusa,<br />

ale też w przypadku przyjaciółki. Ta<br />

ostatnia czuje wdzięczność w stosunku<br />

do Malene – to ona pomogła jej w<br />

znalezieniu pracy. Iben podczas pobytu<br />

w Afryce została porwana, wówczas<br />

ukazało się, że w sytuacji krytycznej<br />

przejęła rolę przywódcy grupy i dzięki<br />

jej działaniu doszło do uwolnienia.<br />

Kobieta nie potrafi zapomnieć siebie,<br />

gdy była ofiarą, dlatego bardzo szybko<br />

ogarnia ją paniczny strach, gdy otrzymuje<br />

anonim. Mail podobnej treści<br />

przychodzi do Malene. Okazuje się,<br />

że ktoś grozi obu kobietom śmiercią.


204 - PORTRET25<br />

W trakcie prowadzonego prywatnie śledztwa<br />

wychodzi na jaw, że anonimy mogą mieć<br />

związek z ich pracą i z opublikowanymi tekstami<br />

na temat zbrodniarzy wojennych z byłej<br />

Jugosławii. Camilla jest starsza, zajmuje niższe<br />

stanowisko, bardziej towarzyszy obu młodym<br />

kobietom w pracy, niż w aktywnie uczestniczy<br />

w towarzyskiej relacji. Prawdziwa więź przyjaźni<br />

jest między Iben i Malene, ale Camilla jest<br />

akceptowana. Okazuje się, że niepozorna kobieta<br />

to źródło tajemnicy. Kiedyś spotykała się z<br />

mężczyzną, który brał udział w wojnie w Jugosławii<br />

i miał na swoim koncie liczne zbrodnie.<br />

Jest jeszcze czwarta bohaterka – Anne-Lise.<br />

Jej miejsce pracy to biblioteka. Kobieta zostaje<br />

oddzielona od innych pracowników zamkniętymi<br />

drzwiami. Jest ignorowana, lekceważona,<br />

na jej temat rozpuszczane są plotki, wokół niej<br />

narasta atmosfera niechęci i podejrzeń. Z wesołej,<br />

pełnej zapału, aktywnej kobiety zamienia<br />

się w kłębek nerwów. W przypadku Anne-Lise<br />

mamy do czynienia z systematycznie stosowanym<br />

mobbingiem.<br />

W miejscu pracy toczy się więc<br />

walka o wpływy. Słabsi zostają zdominowani<br />

przez silniejszego, nieśmiałość<br />

przegrywa z przebojowością, żebranie<br />

o szacunek i tolerancję spotyka się z<br />

niechęcią i odrzuceniem. Mała wojna<br />

o uprzywilejowane miejsce toczy się<br />

też w kontaktach z przełożonymi. Rywalizacją<br />

objęta jest również przestrzeń<br />

prywatna. Iben dojrzewa do uwolnienia<br />

się od wpływu Malene. Obie kobiety<br />

muszą przyznać się przed sobą, który<br />

mężczyzna i z jakich powodów jest dla<br />

nich ważny. Niezbędne staje się, by wywalczyły<br />

sobie odrobinę prywatności,<br />

prawo do czasu, z którego nie zdadzą<br />

relacji przyjaciółce. Camilla zmaga się z<br />

przeszłością. Przed nią stoi konieczność<br />

odrzucenia mężczyzny-zbrodniarza i<br />

zaakceptowanie siebie, uznanie własnej<br />

wartości. Anne-Lise obumierająca w<br />

metaforyczny sposób za sprawą złośliwości<br />

w pracy, wraca do życia, gdy<br />

szykany mijają. W jej przypadku mamy<br />

do czynienia niemal z powtórnymi narodzinami.<br />

Praca - miejsce, w którym<br />

coraz bardziej brakowało powietrza,<br />

zamienia się w przestrzeń, gdzie można<br />

oddychać pełną piersią. Anne-Lise jest<br />

nareszcie wolna.<br />

Christian Jungersen interesująco<br />

prowadzi narrację. Kolejne rozdziały<br />

książki, podporządkowane innej bohaterce,<br />

nie tylko umożliwiają zaprezentowanie wielu<br />

punktów widzenia, ale też odsłaniają powody<br />

takich a nie innych zachowań. W efekcie jesteśmy<br />

zaskakiwani nie tylko fabularnie, lecz także<br />

emocjonalnie. W momencie, gdy uznajemy<br />

którąś z bohaterek za postać negatywną, ujawniane<br />

są fakty, które pozwalają usprawiedliwić<br />

jej decyzje. Powyższe zwroty akcji powodują, że<br />

fabuła trzyma w napięciu, mimo że dzieje się<br />

w otoczeniu zwyczajnym, codziennym, zwykle<br />

domowym lub biurowym. Jungersen nie stroni<br />

zresztą od szczegółowych opisów.<br />

Duński pisarz nie tylko pokazuje,<br />

że w sytuacji krytycznej grupa<br />

wywiera wpływ na jednostkę. Pokazuje<br />

też, jak łatwo zniszczyć człowieka,<br />

usprawiedliwiając się, że tak<br />

naprawdę nie zrobiło się przeciwko<br />

niemu nic złego. W „Wyjątku” mowa<br />

więc o zabijaniu dosłownym, ale też<br />

o uśmiercaniu emocjonalnym, społeczym,<br />

zawodowym. Lekarz, z którym<br />

konsultuje się Anne-Lise, mówi: „W<br />

mojej praktyce lekarskiej mam kontakt<br />

z dziećmi cierpiącymi na poważne<br />

schorzenia i urazy psychiczne<br />

spowodowane mobbingiem. [...] O<br />

mobbingu wśród dorosłych nie mówi<br />

się tak wiele, chociaż jest równie powszechny.<br />

Być może uważacie, że<br />

przesadzam. Ale ja po prostu sprawę<br />

mobbingu wśród moich pacjentów<br />

traktuję tak samo poważnie, jak raka<br />

czy choroby serca. I wiem, że powinienem<br />

tak właśnie do tego podchodzić.<br />

[...] W rzeczywistości ludzie<br />

zabijają się nawzajem. Bez względu<br />

na to, jak wielkie środki przeznaczy<br />

się na profilaktykę i uświadamianie<br />

skutków, to i tak trzeba spojrzeć<br />

prawdzie w oczy: to leży w ludzkiej<br />

naturze” (s. 283). Nic więc dziwnego,<br />

że Anne-Lise czuje się osaczona<br />

młodością, nagle – choć nie czuła się<br />

wcześniej stara – przytłoczona swoim wiekiem,<br />

że ma wrażenie, iż cały świat jest po stronie<br />

tych, które są jej agresorkami w pracy. Nie widzi<br />

dla siebie żadnej nadziei. To dlatego tak istotna<br />

jest scena, gdy Iben przyznając rację Anne-Lise,<br />

a zaprzeczając Malene, symbolicznie przecina<br />

węzeł zła. Junkersenowi udaje się pokazać,<br />

że trudne decyzje, których efektem może być<br />

przeciwstawienie się lub poddanie się grupie,<br />

podejmujemy codziennie. I to z nich wywodzi<br />

się nasza wewnętrzna siła. Zanim Iben podejmie<br />

właściwą decyzję, zastanawia się: „Dziwne.<br />

To, co mam teraz zrobić, jest przeciwieństwem<br />

tego, czego nauczyłam się ze wszystkich filmów<br />

i książek, które przeczytałam. Przecież wierzę,<br />

że żadna grupa nie ma prawa niszczyć innych<br />

jednostek. Taka jest nasza ideologia DCIL. A ja<br />

mam teraz dokonać wyboru pomiędzy ideolo-


PORTRET25 - 205<br />

gią a współczuciem dla mojej najlepszej przyjaciółki,<br />

między ideologią i przyjaźnią” (s. 455).<br />

Jungersen sugeruje, że nie tylko inni nas zabijają<br />

– często z uśmiechem na ustach, ale też, że<br />

my bylibyśmy zdolni do zabijania. Anne-Lise z<br />

rozpaczą wykrzykuje: „Ja nie chciałam być taka.<br />

To Malene i Iben mnie taką zrobiły. Stałam się<br />

zła. Tak jak mówi Iben, nigdy nie zdołam sama<br />

się z tego wyrwać. Czuję, że mogłabym kogoś<br />

zabić. Mogłabym zostać morderczynią” (s. 609).<br />

Reakcją na zło staje się więc zło. Ofiara nie ma<br />

szans na to, by pozostać nieskażoną.<br />

Jungersen daje też pocieszenie. Jego bohaterowie<br />

nie tylko są potwierdzeniem teorii, że<br />

w każdym człowieku tkwi zło, ale też, że znajdziemy<br />

w nim pokłady dobra. To dlatego żadnej<br />

postaci nie przedstawia w czarno-białych<br />

barwach. Unika jednoznaczności. Zamiast niej<br />

natykamy na różne odcienie szarości. Przyjaźń<br />

Malene i Iben ma w sobie dużo interesowności,<br />

hierarchiczności, ale jednocześnie zdaje najwyższą<br />

próbę – oddania życia za drugą osobę. Malene<br />

niszczy drugiego człowieka, jej frustracje<br />

znajdują ujście w utrudnianiu życia koleżance<br />

w pracy, jest podła, ale też samotna, opuszczona,<br />

wiecznie zmuszona do walki o każdy dzień<br />

bez bólu. Iben z kolei nie potrafi pogodzić się<br />

z traumą afrykańskich wspomnień, chętnie<br />

wspiera przyjaciółkę w psychicznym znęcaniu<br />

się nad Anne-Lise, ale to ona jako pierwsza<br />

przeciwstawia się grupie. Camilla jest typowym<br />

przykładem kogoś, kto ze strachu przed utratą<br />

wygody i spokoju nie robi nic, gdy komuś<br />

obok dzieje się krzywda, odruchowo staje po<br />

stronie silniejszego, z drugiej jednak strony to<br />

samotna kobieta, bezskutecznie zmagająca się<br />

z kompleksami i źle ulokowaną miłością. Anne-Lise<br />

z kolei jest ofiarą, ale jednocześnie, gdy<br />

dowiaduje się o śmierci Malene, nie odczuwa<br />

żadnych emocji, a jeśli już to bliskie są one zadowoleniu.<br />

„Wyjątek” to powieść obyczajowa, thriller<br />

psychologiczny i kryminał biurowy w jednym.<br />

Mamy tu przyjaźń, miłość, nienawiść, zbrodnię,<br />

tajemnicę i dość specyficzny happy end.<br />

Dość specyficzny, bo okazuje się, że kibicujemy,<br />

wspieramy i doskonale rozumiemy bohaterkę<br />

mocno powiązaną ze zbrodnią. Jungersen na<br />

koniec daje nam żartobliwego pstryczka w noc:<br />

a widzisz? jesteś taki sam! wcale nie jesteś lepszy!<br />

zło także jest w tobie!<br />

Christian Jungersen,<br />

Wyjątek,<br />

przeł. Iwona Zimnicka,<br />

Wyd. W.A.B.,<br />

Warszawa 2007.


206 - PORTRET25<br />

Marek Jędrasik<br />

Zniewolenie przez<br />

metaforę<br />

Książka Ewy Bińczyk „Obraz, który zniewala”<br />

przedstawia poglądy współczesnych<br />

myślicieli, podważających esencjalistyczno-referencyjny<br />

model języka. Autorka opisuje poglądy<br />

Josefa Mitterera, Ludwiga Wittgensteina,<br />

Stanleya Fisha oraz Bruna Latoura, a wszystko<br />

to w perspektywie metafory „obrazu języka,<br />

który nas zniewala”. Dobrym wprowadzeniem<br />

do tematu książki jest późna filozofia Wittgensteina.<br />

Myśliciel ten, badając istotę formalizmu<br />

językowego, dochodzi do wniosku, że metafizycznej<br />

natury znaku nie ma. Odkrywa, że nie<br />

istnieje nieporównywalna istota, specyficzna<br />

esencja języka czy znaku, która gwarantuje jego<br />

jedność. W związku z tym język jawi się dla<br />

Wittgensteina jako zbiór różnego rodzaju gier<br />

językowych, definiowanych jako całości złożone<br />

z działań werbalnych i pozawerbalnych. Są one<br />

tak ściśle ze sobą splecione, że nie można ich<br />

oddzielić od siebie, wyodrębniając niezależne<br />

części. Sama gra językowa staje się w ten sposób<br />

formą lub inaczej pewnym sposobem życia.<br />

Kategoria ta ma przedstawiać kontekstualność<br />

języka w sensie niemożliwości jego całkowitego<br />

wyodrębnienia z systemu działań pozawerbalnych.<br />

Taka możliwość występuje tylko wtedy,<br />

gdy znaczenia stają się niezależnie istniejącymi<br />

obiektami. Wittgenstein odrzuca obraz<br />

znaczenia, rozumianego jako „bryła”, w sensie<br />

określonych jednoznacznie naturalnych granic<br />

pewnego obiektu. Dla niego „znaczenie” staje<br />

się rodzajem zastosowania znaku lub funkcjami,<br />

jakie on spełnia w kontekście pozawerbalnym<br />

gry językowej.<br />

W swoich ostatnich notatkach „O pewności”<br />

Wittgenstein dostrzega, że gry językowe<br />

tworzą system. Dzięki tej kategorii Wittgenstein<br />

w jakiś sposób przenosi pojęcie gry językowej,<br />

rozpatrywanej do tej pory z perspektywy<br />

indywidualnego podmiotu, na poziom perspektywy<br />

zbiorowej, społecznej. Przestają one<br />

być rozumiane z punktu widzenia indywiduum<br />

osobowego, ale zaczynają być odnoszone do<br />

systemu społecznego.<br />

Dzięki temu pojęcie to można porównać<br />

z kategorią sieci, autorstwa dalej omawianego<br />

przez Ewę Bińczyk myśliciela Bruno Latoura,<br />

lub też do wspólnoty interpretacyjnej, występującej<br />

w poglądach literaturoznawcy Stanleya<br />

Fisha. Ten ostatni przyjmuje całkowity prymat<br />

interpretacji, która „czyni niedostępnym niezależny<br />

lub nieinterpretowany tekst, a niewyobrażalnym<br />

niezależnego, dowolnie interpretującego<br />

czytelnika”. Fish zaznacza również: „Błędem<br />

jest myśleć o interpretacji jako o działaniu<br />

potrzebującym ograniczeń, albowiem sama interpretacja<br />

jest w istocie rzeczy strukturą ograniczeń”.<br />

Widać to również w następujących<br />

słowach: „wszystkie przedmioty są tworzone,<br />

nie zaś odkrywane, są tworzone poprzez strategie<br />

interpretacyjne, które wprawiamy w ruch”.<br />

Interpretacja nie jest tu więc czynnością czysto<br />

werbalną określonego pojedynczego podmiotu.<br />

Raczej podmiot jest tu jedynie medium, za<br />

pomocą którego następuje interpretacja, odniesiona<br />

w ostateczności przez Fisha do wspólnot<br />

interpretacyjnych. Czytamy: „Komunikacja<br />

ma miejsce zawsze w obrębie kontekstu jakiejś<br />

praktyki, formy życia, która towarzyszy danej<br />

wspólnocie interpretacyjnej”. Jak Bińczyk sama<br />

stwierdza, dla Fisha podmiot jest pojęty nie tylko<br />

jako splot przekonań i pragnień, ale stanowi<br />

również efekt zastanych przesądzeń i instytucji.<br />

„Jest więc produktem społecznych i kulturowych<br />

wzorców myślenia”. Tak więc „nasza aktywność<br />

interpretacyjna już zawsze a priori warunkowana<br />

jest i ograniczana przez przesądzenia, które<br />

ją wyprzedzają”. To one tworzą kontekst rozumiany<br />

dynamicznie, będący: „rojem milczących<br />

czy niewypowiedzianych założeń, które jednocześnie<br />

porządkują świat i zmieniają się w reakcje<br />

na porządek, które same wprowadzają”. To<br />

dzięki nim: „Znaczenia pojawiają się, kiedy już<br />

dokonaliśmy określonego, wyuczonego w ramach<br />

danej wspólnoty, aktu interpretacji. Tekst<br />

nie istnieje niezależnie od swoich odczytań,<br />

dopiero w ramach interpretacji jest on konstytuowany,<br />

pojawia się jako obiekt znaczący dla<br />

nas”. Dla Fisha nie tylko cały świat potoczny<br />

jest zbiorem konwencjonalnych konstruk-


PORTRET25 - 207<br />

tów, ale również wszelkie działania podmiotu<br />

są konwencjonalnym zachowaniem w takim<br />

stopniu, w jakim daje się je zinterpretować w<br />

ramach pewnych społecznych instytucji. Z tej<br />

perspektywy każda tożsamość i różnica<br />

nie jest czymś, co znajdujemy w rzeczywistości,<br />

ale czymś, co w sposób konwencjonalny<br />

ustanawiamy jako pewną normę<br />

interpretacyjną. Czynimy to nie my, ale za<br />

pomocą nas instytucje wspólnoty.<br />

Powyższy pogląd jest zbieżny ze stanowiskiem<br />

francuskiego myśliciela Bruno<br />

Latoura. Jest on twórcą teorii aktorasieci.<br />

Ewa Bińczyk uważa jego poglądy za<br />

najbardziej radykalną formę odrzucającą<br />

esencjalistyczną ontologię oraz oparte na<br />

niej wszelkie formy dualizującego sposobu<br />

funkcjonowania rzeczywistości. Teoria<br />

aktora-sieci stanowi zasadę procesów<br />

kształtowania się obiektów oraz różnic<br />

pomiędzy nimi. Jest więc to idea dynamicznej<br />

rzeczywistości, w której nie ma<br />

nic danego, nic zastanego z góry. Nie ma<br />

statycznych struktur, tworzonych przez<br />

zdefiniowane wcześniej obiekty. Nie ma<br />

też statycznego, wyznaczającego określone<br />

miejsce kontekstu. Relacje są ustanawiane<br />

poprzez cyrkulowanie w sieci. Jest to teoria<br />

badająca procesy budowania sieci referencji<br />

poprzez różnego rodzaju translacje.<br />

Dla Latoura fakt, czyli obiekt, to zawsze<br />

efekt stabilizowania się pewnych relacji,<br />

konkretnych fragmentów sieci, w ramach<br />

sieci szerszej. Według myśliciela nie jest<br />

ona siecią ani przyrodniczą, ani społeczną,<br />

ani dyskursywną. Można powiedzieć,<br />

że posiada jednocześnie powyższe trzy<br />

wymiary, których nigdy nie można całkowicie<br />

zredukować do pozostałych. Dzięki<br />

takim poglądom Latour nie należy ani<br />

do realistów, ani do konstruktywistów<br />

społecznych, ani do pantekstualistów, do<br />

których zaliczyć można na przykład Fisha.<br />

Hybrydyczna sieć fabrykuje obiekty<br />

mieszane, wymykające się klasycznym<br />

opozycjom filozofów, takim jak podmiotprzedmiot,<br />

żywe-martwe, osobowe-bezosobowe.<br />

Są to obiekty o nieustalonym<br />

statusie ontologicznym, generowane<br />

przez całą sieć powiązań, która dzięki<br />

ich trwaniu jest zawiązywana, ustalana<br />

i stabilizowana. Owe obiekty są więc efektem<br />

serii translacji, będących mediacją, tworzeniem<br />

związków do tej pory nieistniejących poprzez<br />

przemieszczenia oraz modyfikację, likwidującą<br />

niewspółmierności heterogenetycznego materiału.<br />

Powyższe obiekty mogą ulegać antropomorfizacji,<br />

stając się aktorami, samodzielnie<br />

działającymi obiektami. Ich działanie jest niczym<br />

innym jak tworzeniem dalszych translacji,<br />

czyli rozbudowywaniem dalszych fragmentów<br />

sieci, której aktywnymi węzłami teraz się stają.<br />

Stanowiska powyższych myślicieli<br />

ukazują oczywisty związek<br />

pomiędzy esencjalizmem ontologicznym<br />

a referencyjnością języka.<br />

Antyesencjalizm jest stanowiskiem<br />

odrzucającym istnienie naturalnych<br />

istot, specyficznych natur obiektów,<br />

dzięki którym posiadają one jednoznacznie<br />

wyznaczone granice własnej<br />

tożsamości. Po ich odrzuceniu<br />

obiekty stają się teraz zrelatywizowane,<br />

określone przez kontekst nie<br />

tylko społeczny, ale również przyrodniczy<br />

czy językowy. Jak z tego<br />

można wnioskować, odrzucenie referencyjnego<br />

modelu języka wynika z<br />

zanegowania własnych natur, obiektywizujących<br />

tożsamość obiektów.<br />

Po takiej negacji znaki nie mogą być<br />

odnoszone do swoich znaczeń jako<br />

autonomicznych obiektów, niezależnie<br />

czy są one natury intelektualnej,<br />

ogólnej czy też natury konkretnej.<br />

W taki oto sposób zostają jednocześnie<br />

przekroczone stanowiska<br />

realizmu, konceptualizmu i nominalizmu,<br />

które ustanawiają znaczenie<br />

za autonomicznie istniejący obiekt.<br />

Tak więc znaczenia stają się z natury<br />

kontekstowe lub, w terminologii Latoura,<br />

sieciowe. Oznacza to odrzucenie<br />

autonomiczności języka, nie<br />

tylko wyrażającego się w poszukiwaniu<br />

istoty znaku, formalizmu, symbolizmu<br />

samego w sobie, ale również<br />

poprzez odrzucenie wszelkich pantekstualizmów<br />

lub paninterpretacjonizmów<br />

redukujących całą rzeczywistość<br />

do tekstu czy interpretacji.<br />

Trzeba uznać, że dualizm pomiędzy<br />

rzeczywistością a językiem definiuje<br />

wzajemnie obie sfery, które nabierają<br />

funkcjonalnego znaczenia tylko<br />

poprzez wzajemne odniesienia do<br />

siebie. Z punktu widzenia Latoura<br />

wszelki pantekstualizm a la Stanley<br />

Fish jest uprawianiem w dalszym<br />

ciągu pewnego rodzaju odwrotnej<br />

metafizyki esencjalizmu. Przyjmuje<br />

on w sposób ukryty istnienie autonomicznej<br />

natury znaku, tekstu, języka, w takim stopniu, w<br />

jakim nie są one definiowane przez funkcje różnych<br />

odniesień do rzeczywistości. W związku z<br />

tym trzeba zachowywać ów dualizm pomiędzy<br />

formalizmem a realnością, dualizm definicyjny<br />

dla obu stron, wręcz konstytuujący rzeczywistą,<br />

społeczną tożsamość obu tych sfer.


208 - PORTRET25<br />

Oczywiście, że trzeba go traktować jako zestaw<br />

relacji funkcjonalnych, wyznaczony przez<br />

potrzeby wspólnoty kulturowej, nie zaś jako<br />

dualizm pomiędzy dwoma samodzielnie istniejącymi<br />

naturami, istotami, esencjami znaku<br />

jako znaku oraz bytu jako bytu. Sama autorka w<br />

drugim rozdziale swojej książki wpada jednak<br />

w sidła powyższej metafizyki. W rozdziale tym<br />

opisuje hipotezę istnienia kultur przedreferencyjnych,<br />

synkretycznych, operujących myśleniem<br />

metamorficznym, magicznym. Powyższy<br />

konstrukt antropologiczno-socjologiczny ma<br />

według niej poddać w wątpliwość uniwersalność<br />

modelu referencyjnego języka. Jednak<br />

funkcja spełniona przez tę hipotezę jest wręcz<br />

odwrotna do zamierzonej, co widać wyraźnie<br />

na przykładzie używanych w tym rozdziale<br />

metafor „sklejenia języka ze światem” i „rozklejenia<br />

słowa od świata”. Pierwsza z przenośni<br />

odnosi się do kultur pierwotnych, hipotetycznie<br />

przedreferencyjnych, druga zaś – do kultur, w<br />

których funkcjonuje model referencyjno-esencjalny<br />

języka, zaś ich uzus sugeruje istnienie<br />

niezależnych świata i języka, co – jednocześnie<br />

– kwestionują myśliciele opisani w dalszej części<br />

książki. Sugestia ta jest wzmacniana poprzez<br />

nazywanie kultur przedreferencyjnych kulturami<br />

magicznymi. Do powyższych konstruktów<br />

warto odnieść teorię czynności językowych<br />

Johna L. Austina, dzięki czemu, jak uważam,<br />

możliwa jest zlikwidowania retoryki egzotycznego<br />

myślenia magicznego, metamorficznego<br />

lub też wielokanałowego. Sama autorka podsumowuje<br />

badania Austina następująco: „W<br />

efekcie okazało się, że nie da<br />

się utrzymać pojęcia czystego<br />

konstatywu jako wypowiedzi<br />

niezależnej od kontekstu, celu<br />

i sytuacji. [...] Pod wpływem<br />

trudności w znalezieniu jasnego<br />

kryterium oddzielającego<br />

performatywy od konstatacji<br />

Austin opracował teorię czynności<br />

językowych. Mówi ona,<br />

że każda czynność językowa<br />

jest zarazem czynnością lokacyjną<br />

(wypowiadaniem zdań<br />

wyposażonych w jakiś sens i<br />

jakieś odniesienie), illokucyjną<br />

(wypowiadaniem zdań mających<br />

pewną konwencjonalną<br />

moc, tj. zdań informujących,<br />

rozkazujących, ostrzegających,<br />

przyrzekających) oraz perlokucyjną<br />

(wypowiadaniem zdań<br />

powodujących skutki w sferze<br />

uczuć, myśli, działań)”. Jak<br />

widać, na podstawie teorii Austina<br />

nie da się obronić hipotezy,<br />

że istnieją kultury wielofunkcyjnego<br />

(Gellner) używania wypowiedzi (wielokanałowe)<br />

w opozycji do kultur jednokanałowych.<br />

Wszystkie kultury używają<br />

języka w sposób wielofunkcyjny. Nie da<br />

się również obronić hipotezy takiego<br />

istnienia kultur, które posiadałoby cechę<br />

funkcjonowania w nim specyficznego<br />

myślenia magicznego, metamorficznego<br />

czy tym podobnych.<br />

W świetle teorii Austina takie interpretacje<br />

można uznać jedynie za błędne<br />

sposoby opisywania działań językowych<br />

w modelu referencyjnym. W kulturach<br />

silnie zintegrowanych, w których wypowiedzi<br />

są z natury bardziej kontekstowe,<br />

mają one silnie rozwiniętą stronę illokucyjną<br />

i perlokucyjną. Strony te w ujęciu<br />

klasycznej antropologii, rozwijającej paradygmat<br />

ewolucyjny, jawiły się często<br />

jako wiara w magiczną siłę słowa. W ten<br />

sposób złożony kontekst funkcjonalny<br />

wypowiedzi był redukowany do irracjonalnego<br />

zaangażowania użytkownika.<br />

Sama stabilność i integralność kultur archaicznych<br />

prowadziła zaś do powstania<br />

u opisujących z zewnątrz daną kulturę<br />

antropologów złudzenia powszechności<br />

używania języka w sposób magiczny.<br />

Deprecjonowano w ten sposób bardziej złożony<br />

sposób użycia mowy, w którym zwraca się<br />

większą uwagę na wielość form retorycznego<br />

oddziaływania na słuchaczy. Taką wiedzę o<br />

socjotechnicznych funkcjach słowa posiadali<br />

dawni szamani i kapłani. Jawiła się ona dla antropologów,<br />

przyjmujących referencyjny model<br />

języka, jako myślenie magiczne, nie rozróżniające<br />

słowa oraz jego znaczenia.<br />

Z punktu widzenia niereferencyjnego modelu<br />

wydzielenie specyficznego typu kultury<br />

archaiczno-magicznej nie powinno jednak wystąpić.<br />

Taki podział jest również niemożliwy z<br />

perspektywy faktów przedstawionych w książce<br />

„Metafory w naszym języku” Georga Lakoffa i<br />

Marka Jonhsona. Ukazują oni na wielu przykładach<br />

powszechność i systemowość użycia<br />

metafor we współczesnej cywilizacji. Można w<br />

oparciu o nie jedynie stwierdzić, że oparty na<br />

referencyjnym modelu języka opis korzystania<br />

z metafor prowadzi na manowce myślenia<br />

magicznego. Sam podział na kultury magiczne<br />

i niemagiczne trzeba uznać za atawistyczne<br />

pozostałości paradygmatu ewolucyjnego, funkcjonującego<br />

w antropologii klasycznej. Jednym<br />

z motywów wprowadzenia przez Ewę Bińczyk<br />

tego konstruktu antropologicznego jest próba<br />

odpowiedzi na pytanie, z jakich przyczyn referencyjny<br />

obraz języka zdominował naszą kulturę.<br />

Autorka przedstawia hipotezę, że było to


PORTRET25 - 209<br />

efektem przejścia z kultur o przekazie ustnym,<br />

utożsamianych z kulturami przedreferencyjnymi,<br />

do kultur o przekazie pisemnym. Przekaz<br />

pisemny w jakiś sposób uniezależniał wypowiedzi<br />

od szerszego kontekstu społecznego,<br />

co prowadziło do wzmacniania referencyjnego<br />

modelu jego opisu. Sądzę, iż jest to słuszna hipoteza,<br />

gdy przyjmiemy ją za jeden z czynników<br />

ważnych, ale nie zasadniczych, dla tworzenia<br />

powyższego obrazu języka. Według mnie<br />

ważniejsze są raczej przyczyny, wynikające z<br />

rozwijania przez filozofię projektu poznania<br />

całkowicie autonomicznego, niepodważalnego,<br />

obiektywnego. Tutaj znajduje się zasadnicze<br />

źródło rozwijania esencjalistycznej ontologii i<br />

dualistycznego, referencyjnego modelu języka.<br />

Josef Mitterer rekonstruuje ten dualistyczny<br />

sposób mówienia, przenikający,<br />

według tego myśliciela, całą europejską<br />

tradycję intelektualną. Samo<br />

jednak określenie tego dyskursu jako<br />

„praktyki argumentowania, techniki<br />

mówienia” lub „sposobu mówienia”<br />

sprowadza go do przypadkowego,<br />

incydentalnego zdarzenia funkcjonującego<br />

w europejskiej wspólnocie<br />

kulturowej. Wówczas pomijany jest<br />

problem, dlaczego tak długo technika<br />

ta była efektywnie rozwijana<br />

i stosowana w europejskiej tradycji<br />

intelektualnej. A w końcu, jeżeli<br />

uznamy za Latourem, że każda identyczność,<br />

czy różnica powszechnie<br />

używana, jest efektem stabilizowania<br />

się pewnej sieci w określonej wspólnocie,<br />

to musimy postawić pytanie,<br />

jakie są przyczyny tej stabilizacji.<br />

Prawdopodobnie wynika to z funkcji,<br />

jakie spełniają te różnice i identyczności,<br />

nie tylko w wąsko rozumianej<br />

jedynie dyskursywnej sieci, ale<br />

w całej kulturze jako globalnej sieci<br />

dyskursywno-socjologiczno-przyrodniczej,<br />

jak ją określał Latour. W<br />

końcu dualizujący sposób mówienia<br />

wynika z projektu intelektualnego,<br />

rozwijanego przez kulturę europejską<br />

od początku filozofii greckiej. Jego celem<br />

było skonstruowanie warunków ontologicznych,<br />

które usprawiedliwiają ideę wiedzy całkowicie<br />

obiektywnej, absolutnie prawdziwej. Ta<br />

jest wtedy możliwa, gdy całkowicie odróżnimy<br />

od siebie podmiot poznania od przedmiotu.<br />

Gdyby przedmiot poznania warunkował podmiot,<br />

wtedy w zakresie tej determinacji, nie<br />

byłby poznany obiektywnie, sam w sobie. Tak<br />

więc absolutyzacja różnicy pomiędzy językiem<br />

a światem, znakiem a bytem, jest warunkiem<br />

poznania i posiadania wiedzy obiektywnej. Nie<br />

jest to kaprys wyboru jakiegoś podmiotu, który<br />

uległ zniewoleniu czy zauroczeniu przez pewien<br />

obraz, ale efekt rozwijania wielopokoleniowo<br />

pojęcia wiedzy obiektywnej, która ukształtowała<br />

całą europejską tradycję intelektualną. Sama<br />

esencjalistyczna ontologia była konstruowana<br />

jako gwarant takiego poznania. W efekcie istnienia<br />

niezależnych bytów jako swoistych natur<br />

zaistniała możliwość ustawicznego całkowitego<br />

wyodrębniania przedmiotów poznania od reszty<br />

świata. Dzięki temu poznaje się całkowicie i<br />

dokładnie różne fragmenty rzeczywistości, bez<br />

konieczności poznawania ich wszystkich.<br />

Esencjalizm jest również w europejskiej<br />

tradycji intelektualnej podstawą używania argumentacji<br />

logicznej. Metafizyka zbudowana<br />

na ich podstawie gwarantuje na poziomie bytu<br />

całkowitą jednoznaczność naszych wypowiedzi<br />

(a tylko dzięki temu może funkcjonować prawo<br />

sprzeczności oraz logiczne wnioskowanie, jak<br />

zauważył Dunst Szkot, odrzucając wieloznaczność<br />

czy analogiczność bytu). Ta jednoznaczność<br />

wyrażeń, według Nietzschego, jest niczym<br />

innym niż postulatem istnienia logicznych<br />

tożsamości oraz różnic. Mogą one być rozpatrywane<br />

w różnych aspektach: jako obiekty formalne,<br />

ontologiczne, aksjologiczne, poznawcze.<br />

Absolutna tożsamość logiczna na poziomie<br />

ontologicznym staje się swoistą naturą, istotą,<br />

esencją, samoistną, autonomiczną substancją.<br />

Zaś absolutna różnica okazuje się całkowitym<br />

wykluczaniem przeciwstawnych obiektów. To<br />

przeciwieństwa, opozycje, dualizmy, które dzięki<br />

temu gwarantują całkowitą autonomiczność<br />

absolutnych tożsamości. One nie są niczym innym<br />

niż bytami samymi w sobie, istniejącymi<br />

całkowicie niezależnie od reszty innych bytów.<br />

To gwarantuje całkowitą jednoznaczność nie<br />

tylko poznawczo-ontologiczną, ale i aksjologiczną.<br />

A przecież tylko dzięki jednoznacznej<br />

różnicy pomiędzy dobrem a złem moralność<br />

funkcjonuje w praktyce społecznej – i to jest<br />

podstawa spójności każdej wspólnoty kulturowej.<br />

Tak więc za referencyjnym modelem języka<br />

stoi system różnych funkcji, które stabilizowały<br />

europejską wspólnotę kulturową, system, który,<br />

za Latourem, można nazwać siecią dyskursywno-socjologiczno-przyrodniczą.<br />

Stanowi<br />

ona dynamiczny układ utrzymywania pewnej<br />

równowagi, której gwarantem jest jej trwanie.<br />

Można powiedzieć, że z tego punktu widzenia<br />

krytyka modelu referencyjno-esencjalistycznego<br />

języka zawsze musi być incydentalna, lokalna,<br />

zależna w swym istnieniu od jego funkcjonowania.<br />

Widać to dokładnie na przykładzie myśli<br />

Latoura, gdy chce swemu modelowi nadać<br />

wymiar aksjologiczno-polityczny. Próba ta<br />

jest w pewnym sensie jego odwrotem od tego


210 - PORTRET25<br />

wszystkiego, co wyraził w ramach swojej teorii<br />

aktora-sieci. W końcu każdy dyskurs moralny<br />

jest możliwy w wyniku ukrycia sieci jako formy<br />

fabrykacji tożsamości podmiotu. Latour z<br />

jednej strony ukazuje, że każda tożsamość, w<br />

tym podmiotowa, jest efektem stabilizowania<br />

się powiązań sieci realno-społeczno-językowej,<br />

a z drugiej strony chce, aby podmiot kontrolował<br />

politycznie rozwój powyższej sieci. Oczywiście,<br />

wtedy przyjmujemy w sposób ukryty, że<br />

ów podmiot działań politycznych jest już poza<br />

siecią. Jego działania są teraz wyznaczone tylko<br />

świadomością zagrożeń, jakie niesie niekontrolowana<br />

rozbudowa sieci. Widać z<br />

tych sprzeczności lokalność teorii Latoura<br />

dotyczącej – z punktu widzenia stabilności<br />

realnej – sieci, która jest tożsama<br />

z całą cywilizacją europejską. Latour nie<br />

zauważa, że jego kategoria puryfikacji,<br />

oczyszczania, której efektem jest absolutyzowanie<br />

niezależności obiektów, a więc<br />

tworzenie różnego rodzaju dualizmów i<br />

przeciwieństw, to nic innego, jak jeden<br />

z mechanizmów stabilizowania sieci<br />

poprzez kształtowanie tzw. „czarnych<br />

skrzynek”, tworzących złudzenie obiektywności<br />

tożsamości. Ewa Bińczyk tak<br />

opisuje wspomnianą kategorię: „Czarna<br />

skrzynka [...] to fakt, technika, procedura<br />

lub instytucja, która nie jest już kwestionowana.<br />

Jest to wszystko, czego proces<br />

fabrykacji się zakończył. Zapewnia ona<br />

wysoki poziom stabilności połączeń w<br />

sieci. [...] Poprzez czarne skrzynki praca<br />

techniczna czy naukowa staje się niewidoczna<br />

dzięki osiągniętemu sukcesowi<br />

[...], dzięki niej pewne rzeczy nie wymagają<br />

negocjowania na nowo. Dopóki<br />

nie jest ona »otwierana«, to znaczy nie<br />

problematyzuje się składających się na<br />

nią powiązań, jest ona autonomiczna i<br />

niezależna”.<br />

Jak widać, wszelkie absolutne w swej obiektywności<br />

tożsamości i różnice są niczym innym<br />

jak „czarnymi skrzynkami” Latoura. Dalej on<br />

sam stwierdza, że skutkiem tego następuje stabilizacja<br />

sieci oraz powyższych obiektów. Jeżeli<br />

tak jest, to w jakim sensie mam rozumieć metaforę<br />

Bińczyk „obrazu, który mnie zniewala”?<br />

Może lepiej byłoby mówić o „sieci, która mnie<br />

zniewala”. Problem jednak leży w tym, że używając<br />

takiej metafory zakładam samoistne, a<br />

więc esencjalne, moje istnienie, niezależne od<br />

sieci, której jestem lokalnym stabilnym węzłem.<br />

Obraz referencyjny języka, według Ewy Bińczyk,<br />

blokuje bardziej adekwatną refleksję nad<br />

nim. Jednak o jakiej adekwatności można mówić,<br />

po przyjęciu stanowiska reprezentowanych<br />

przez nią myślicieli! Chyba nie w sensie klasycznej<br />

teorii prawdy. Poprzez takie stwierdzenie<br />

chcę jedynie ukazać całkowitą niewspółmierność<br />

dwóch różnych punktów widzenia rzeczywistości,<br />

które autorka ciągle miesza. Jeden z<br />

nich można uznać za socjotechnologiczny, gdyż<br />

rozpatruje tożsamości i różnice w perspektywie<br />

funkcjonalno-technicznego instrumentalizmu.<br />

Owe obiekty i różnice między nimi są zawsze<br />

względne, definiowane przez funkcje, realizowane<br />

w kontekście lub sieci – i w takich ramach<br />

rozwija się niereferencyjny model i antyesencjalizm.<br />

Drugi punkt widzenia można określić<br />

jako moralno-podmiotowy, wyznaczony<br />

przez funkcje ideologiczne,<br />

spełniane wobec wspólnoty. Jednym<br />

słowem, mamy tu zawsze do czynienia<br />

z dyskursem, opartym na mitach<br />

korzystnych dla trwania społeczeństwa.<br />

Mity te służą społeczeństwu<br />

do ukrycia pewnej socjotechniki, co<br />

właśnie czyni referencyjny model języka<br />

oraz esencjalizm. Ewa Bińczyk<br />

nie zauważa tych dwóch funkcjonalnie<br />

niewspółmiernych dyskursów,<br />

być może dlatego, że rozpatruje zbyt<br />

lokalne sieci w ramach nauki i filozofii<br />

europejskiej – a może dlatego,<br />

że ulega zniewoleniu przez metafory,<br />

których sama używa.<br />

Ewa Bińczyk,<br />

Obraz, który nas zniewala.<br />

Współczesne ujęcie języka<br />

wobec esencjalizmu i problemu<br />

referencji.<br />

Wyd. Universitas,<br />

Kraków 2007.


PORTRET25 - 211<br />

Grzegorz Skwierczyński<br />

Cena<br />

Jeszcze ciebie nie znałem<br />

po goleniu smarowałem się wodą „Staropolska”<br />

z Grochowskiej do roboty jechało się trójką na Targówek<br />

a szóstką do matki na Żoliborz<br />

sierpień był jak zwykle chłodny i upalny<br />

w Domach Centrum poprosiłem o chustkę dla babci<br />

mówiąc: cena nie gra roli<br />

Owoce lasu (manifest komunistyczny)<br />

Na biurku stoją<br />

jogurty – owoce lasu<br />

i na talerzyku leży banan<br />

zastanawiam się destrukcyjnie<br />

ile musieli nakraść<br />

zanim to trafiło na moje biurko<br />

księżycowe banany<br />

i owoce lasu<br />

kto je rwał<br />

kto sobie włosy<br />

wyrwał<br />

Nieskończoność<br />

Jakby mnie spytać<br />

to nie mam ideałów<br />

nawet nie mam<br />

ulubionej piosenki<br />

a mój ulubiony film<br />

traktuje o zboczeńcach<br />

nie mam też poglądów<br />

politycznych<br />

ani sprecyzowanych poglądów<br />

religijnych<br />

nie mam prawa jazdy<br />

ani prawa do uprawiania malarstwa<br />

(wiem co mówię)<br />

mam 50 lat<br />

i całe życie boję się<br />

żeby mnie nie pobito<br />

i zabito<br />

siedzę pochylony<br />

oparty łokciem o kolano<br />

i kciukiem kreślę<br />

na głowie coraz szersze<br />

kręgi i znaki<br />

nieskończoności


212 - PORTRET25<br />

Szczuzi<br />

Kończy się dzień<br />

drapieżni ludzie prości<br />

idą spać<br />

budzą się drapieżnicy<br />

wyrafinowani –<br />

szczuzi<br />

i nietopezi<br />

Byłem w Mokobodach<br />

Byłem na grobie babci<br />

na miss mogile<br />

poprosiłem o to o czym wiem<br />

a o czym nie chciałbym by się dowiedziano<br />

i poczułem na sobie ciepłe słońce<br />

byłem w ośrodku<br />

i dostałem zastrzyk w dupę<br />

byłem u fryzjera<br />

gdzie siedziało sto bab<br />

w balejażach jak cholera<br />

róża na grobie<br />

pnie się jak krzyż<br />

to co bolało<br />

było dokładnie zamaskowane<br />

Grzegorz Skwierczyński – ur. w 1954 r. Studiował nauki polityczne na Uniwersytecie<br />

Warszawskim. W latach 80. i 90. mieszkał z rodziną w Olsztynie. Publikował wówczas<br />

w „Gazecie Olsztyńskiej”, „Dzienniku Pojezierza” i w innych miejscach. Po śmierci<br />

żony Danuty, od kilku lat przebywającej w Australii, został pozbawiony praw rodzicielskich.<br />

Był umieszczany w różnego rodzaju ośrodkach, podobnie, jak w różnego rodzaju<br />

ośrodkach innego typu był umieszczany, będąc dzieckiem. Ostatnie lata życia spędził w<br />

rodzinnych stronach w Mokobodach pod Siedlcami. Tam tworzył. Zmarł w październiku<br />

2005 roku. Jego wiersze są wynikiem obserwacji świata zewnętrznego i analizy świata<br />

wewnętrznego. Są jedynym mostem pomiędzy dwoma światami rozdzielonymi szeregiem<br />

sprzeczności. Schizofrenia. Schizofrenia rozpoczyna się w momencie zgody na niezgodę,<br />

jest wystawieniem białej flagi, która przybiera czarny kolor. Schizofrenia nie istnieje.<br />

Adres strony internetowej: http://non-skwierczynski.com


PORTRET25 - 213<br />

Waldemar Jocher<br />

punkty walki (jeśli patrzeć to na własne oczy)<br />

siedzimy w lesie, deszcz wywołuje nas pojedynczo,<br />

po kolei. może też dźwiga tajemnicę? oczy mamy jasne,<br />

obolałe od słońca. jego zaproszenie niesie ulgę –<br />

dzięki niemu czas i przestrzeń bez znaczenia;<br />

każdy z nas staje się nośnikiem całego świata.<br />

chłopcy, szukają męskich pomysłów i na pomysłach<br />

wszystko się kończy. nie ma dziewczyn i to jest<br />

dobra wiadomość, bo trwałość egoizmu stoi w sprzeczności<br />

z tym lasem – drzewa niczego nie podpowiedzą. wracamy.<br />

ulotny system naszych dróg (pod nimi mieszkań wiele)<br />

myśli wyssane z mlekiem matki. wędrujące<br />

po okolicach świata, sprzedają mnie tanio<br />

na ulotnych bazarach. tam piasek, bruk, sen.<br />

wczoraj wykopałem twój grób. mówię ci<br />

o tym dopiero dzisiaj, byś nie miał czasu<br />

wyrzeźbić w ziemi śladów uciekających stóp.<br />

dziś o tym nie myślmy, bądźmy o jedną chwilę<br />

dalej. ktoś zapewne odkupi naszą paranoję,<br />

te myśli są mało warte. tańsze niż hojność matek.


214 - PORTRET25<br />

słońce pije dziś gdzie indziej<br />

na ławce szklanka. obserwacje nieba<br />

wciąż pozostają jej wtórną funkcją –<br />

u mnie odwrotnie. słońce, o sobie<br />

mówi tyle, że nie jest słońcem –<br />

samo pragnieniem siebie nazywa.<br />

pragnienie dziś spóźnia się na spotkanie.<br />

tymczasem z drugiej strony rynku<br />

chmury poddają w wątpliwość istnienie<br />

tego, co widziałem wcześniej i nie jest<br />

to kwestia zmiany ławki czy też braku<br />

dopełnienia czystej kiedyś szklanki.<br />

Waldemar Jocher – ur. w 1970 r.,<br />

mieszka w Prudniku (województwo opolskie).<br />

Z wykształcenia ekonomista, obecnie<br />

pracownik samorządowy. Animator i<br />

założyciel lokalnej Grupy Inicjatyw Twórczych<br />

w Prudniku. Na koncie publikacje<br />

w „Zwojach Literackich”, „Akancie”,<br />

„Wspólnocie” oraz w Internecie. Na ukończeniu<br />

składania debiutanckiego tomiku<br />

poezji, z nieukończoną nadzieją na jego<br />

wydanie. Lubi jeść, czasem palić. Nie lubi<br />

być zjadanym i wypalanym. Zajmuje go<br />

poezja: R. Wojaczka, T. Karpowicza, E.<br />

Sonnenberg, A. Sosnowskiego, M. Podgórnik,<br />

A. Wiedemanna i Z. Herberta. Czasem<br />

z nimi jada i podpala wyobraźnię.


PORTRET25 - 215<br />

Marek Parulski<br />

Badiou.<br />

Dyskurs krytyczny czy rozpętanie?<br />

Usunąć podstawową treść jakiegoś systemu,<br />

to usunąć za jednym zamachem całą jego<br />

strukturę. Oto formalne miejsce logicznej<br />

schizofrenii Badiou. Błędem fundującym ten<br />

rodzaj samobójczej samozwrotności procedur<br />

byłaby charakterystyczna dla nowożytnej racjonalistycznej<br />

filozofii podejrzliwość wobec fable<br />

(bajka). Filozofia pada ofiarą swego własnego<br />

ratio, wikłając swój dyskurs w drugorzędną<br />

partykularność. Zmartwychwstanie<br />

Jezusa uznane zostaje za point de<br />

fable (moment bajkowy) chrześcijaństwa:<br />

„...cała reszta – narodzenie, nauczanie,<br />

śmierć – m o ż e jeszcze się broni”. A<br />

przecież Zmartwychwstanie, które jest<br />

perspektywą panoramiczną, w górę i w<br />

dół, wszerz i wzdłuż (Ukrzyżowanie), nie<br />

może być traktowane jako jeden z wielu<br />

porządków. Ono funduje tutaj wszystkie<br />

porządki, a zarazem je znosi: porządek<br />

życia, porządek materii, każdy względny<br />

porządek strukturalny – historię, politykę,<br />

stosunki społeczne. Czy Badiou tego<br />

nie rozumie? Niekoniecznie. Poszukuje<br />

przecież Wydarzenia, Pojedynczości,<br />

Uniwersalizmu – dla partykularnej<br />

rzeczywistości, rządzącej się logiką i<br />

zasadą powszechnego ekwiwalentu ekonomicznego,<br />

w ogólnej kapitałowej homogeniczności,<br />

opanowującej terytoria,<br />

wspólnoty, tożsamości, podmiotowość.<br />

Homogenizacja, kosmopolityzm, rynek,<br />

kulturalizm, postmodernizm, globalizacja,<br />

mniejszości, nacjonalizmy współczesne,<br />

fałszywa abstrakcyjna ideologiczna<br />

ogólność – to synonimy ponowoczesnej<br />

katastrofy. Śmierć Prawdy spowodowała,<br />

że: „system: kultura – technika – zarządzanie<br />

– seksualność [...] zajmuje miejsce<br />

systemu: sztuka – nauka – polityka – miłość”.<br />

Należy odwrócić tą tendencję. W<br />

tym celu Badiou proponuje paradoksalną<br />

procedurę postępowania: kopiowanie struktury<br />

chrześcijaństwa połączone z jej wymazywaniem.<br />

Ten gest całkowitej dekonstrukcyjnej swobody<br />

zdradza, być może, ponowoczesny charakter<br />

jego reakcji na ponowoczesność.<br />

Dlaczego Badiou wybrał św. Pawła do<br />

wszystkich swoich operacji? Ze względu na<br />

sposób, w jaki ten sytuował się w stosunku do<br />

„oficjalnych” apostołów Chrystusa, do zbiurokratyzowanego<br />

już nieco, „urzędowego” chrześcijaństwa,<br />

będącego formą zawłaszczania Wydarzenia<br />

(również w sensie politycznym). Także<br />

z powodu zde-centrowanego wymiaru<br />

działalności apostoła, odwoływania się<br />

do małych grup poszczególnych społeczności,<br />

poziomu pod-strukturalnego<br />

danej wspólnoty. To pozwalało pokonywać<br />

zarówno istniejące w niej podziały,<br />

jak i „obowiązującą” tam jedność, której<br />

wyrazem zewnętrznym była jakaś<br />

„oficjalna” religijność i polityczność.<br />

Tak rozumiany Paweł byłby deskrypcją<br />

myśli politycznej samego Badiou.<br />

By ukryć swą procedurę, a przy okazji<br />

„wyjąć” z chrześcijaństwa jego wywrotowy<br />

potencjał, który wiąże wyłącznie<br />

z Pawłem, i przenieść do przestrzeni<br />

postsekularnej myśli, dokonuje inwersji<br />

kanonicznych momentów chrześcijańskiej<br />

doktryny. Zmartwychwstanie<br />

(resurection) Chrystusa traktuje jako<br />

matrycę dla po-wstania (re-surrection)<br />

podmiotu (co miało nastąpić podczas<br />

słynnej podróży Pawła do Damaszku).<br />

Badiou zamienia miejscami, również w<br />

sensie czasowym, podstawowe elementy<br />

zachodzącego procesu. Na drodze<br />

do Damaszku Paweł p r z e s t a ł być<br />

podmiotem, a nie s t a w a ł się nim.<br />

Tylko tak mógł uzyskać d o s t ę p do<br />

perspektywy Zmartwychwstania. Stary<br />

podmiot, wyrażający wszystkie różnice<br />

świata antycznego, rozpadł się. W<br />

to miejsce, owszem, pojawia się nowy<br />

podmiot – ale jako projekt – określający<br />

skończony, względny, ograniczony<br />

sposób partycypacji. W Zmartwychwstaniu.<br />

Ten podmiot nie wyczerpuje całego<br />

wymiaru autentyczności Pawłowego doświadczenia,<br />

lecz oznacza decyzję teologiczną, akt<br />

racjonalizacji nowej ekonomii zbawienia. Można<br />

byłoby powiedzieć, że Paweł zastane światy


216 - PORTRET25<br />

kulturowe, umysłowe, społeczne i polityczne<br />

pokrywa nową mapą. Inicjuje nową podzielność.<br />

W tym kontekście dwa pytania Badiou<br />

zostały nieprawidłowo postawione. Czym o d z<br />

n a c z a się podmiot? To podmiot „odznacza”,<br />

nie ujawniając przy tym ani zakresu, ani rodzaju<br />

nowego podziału. Natomiast pytanie: „Kto<br />

jest podmiotem procesu prawdy?”, to językowy<br />

chwyt współczesnej psychologii, zabieg czysto<br />

ideologiczny, ustanawiający grunt właściwy dla<br />

podmiotu politycznego w ogólnym sensie.<br />

Paweł jest dla Badiou pojazdem służącym<br />

do nie w pełni przemyślanego transferu,<br />

wehikułem czasu własnej konstrukcji. Teksty<br />

Pawła, jako jedyne w Nowym Testamencie nie<br />

noszące śladów epoki, jej idiomów i okoliczności<br />

historycznych, a więc uniwersalne i p o<br />

n a d -czasowe, pozwalają w autorze widzieć<br />

kogoś nam współczesnego. Paweł byłby<br />

punktem osobliwym, luką w konfiguracji<br />

czasu, pokonującą jego inscenizacje. To<br />

pozwala Badiou na nakładanie na siebie<br />

czasów i myślenie analogiczne. Jak każda<br />

jednoznaczna, uproszczona procedura,<br />

postępowanie to może przynieść dwa<br />

przeciwstawne wyniki. Jeden oznaczałby<br />

zwycięstwo nad czasem i zwiększenie<br />

„inżynieryjnego” dostępu do rzeczywistości.<br />

Jej zasadnicze elementy podlegałyby<br />

produkcji i reprodukcji, do tego oba<br />

procesy wchodziłyby bez trudu w rudymentarny<br />

zakres świadomości podmiotu.<br />

I drugi wynik. Jeśli czas nie istnieje, to<br />

uzyskujemy całkowity kolaps możliwości,<br />

zero struktury i zero przemieszczeń, a<br />

w nie mogącym przekraczać siebie „tutaj<br />

i teraz” nie funkcjonowałaby jakakolwiek<br />

forma mediacji socjologicznego procesu.<br />

Stany równowagi „dotykałyby” procesów<br />

rozpadu w uwolnionej z ograniczeń<br />

struktury permanencji. Fragmenty „mętnej”,<br />

wedle Badiou, Księgi Apokalipsy<br />

moglibyśmy uznać za sugestię takiego<br />

osobliwego stanu rzeczy i swoiste memento.<br />

Badiou fascynuje stan b e z mediacji.<br />

Mówi nam o tym bez przerwy za pomocą<br />

figury Pawła, traktując wybiórczo<br />

składniki chrześcijaństwa. Chrystus jest<br />

wydarzeniem, a nie funkcją (poznania<br />

bądź objawienia). Jest wydarzeniem, które<br />

nam się wydarza. Wyłomem w Języku<br />

i Wiedzy. Przekracza dyskurs żydowski<br />

i grecki. Niezależnie od tego, czy Paweł podzielał<br />

ślepy entuzjazm Badiou, czy nie, jesteśmy<br />

ewidentnie wprowadzani w błąd. By to się<br />

udało, musielibyśmy dodatkowo wywołać u siebie<br />

napady wtórnego analfabetyzmu. Z jednej<br />

strony bowiem twierdzi się, że Paweł w miejsce<br />

wszystkich unieważnionych dawnych dyskursów<br />

wprowadza nowy, chrześcijański. Z drugiej,<br />

sugeruje się, iż jest to dyskurs obywający się bez<br />

mechanizmu mediacji. To sprzeczność sama w<br />

sobie. Gdyby Badiou mówił o wypieraniu dyskursów<br />

przez wydarzenie (a nie język, z zawsze<br />

mediującym znakiem), od biedy moglibyśmy to<br />

przyjąć. W rzeczy samej, a może o to mu właśnie<br />

chodzi. Jesteśmy wraz z nim w ponowoczesności,<br />

w której nastąpiła śmierć wydarzenia.<br />

Jedna z przyczyn wchodząca tu w grę to nadprodukcja<br />

dyskursów, odpowiedzialna za wypłukiwanie<br />

z całego układu substancji i treści.<br />

Dialektycznie na to patrząc sytuacja przedstawiałaby<br />

się więc dokładnie odwrotnie niż w całym<br />

schemacie Badiou. Wielu interpretatorów<br />

sądzi dziś, iż to współczesna „nierzeczywistość”<br />

choruje na brak mediacji, a wydarzenie mogłoby<br />

ją właśnie naszemu światu przywrócić. Poza<br />

tym, c o mediować? – nie ma esencji. W<br />

innym miejscu przedstawię odmienny<br />

opis składowych tej sytuacji.<br />

Czy sama p o t r z e b a wydarzenia<br />

z a p o w i a d a jego n a d e j ś c i e ?<br />

Wydarzenie (Chrystus) jest przecież<br />

Nadejściem. Zatem wydarzenie zapowiadałoby<br />

się samo w tym rozszczepieniu.<br />

Ale czy już to nie byłoby mediacją?<br />

Grzęzawisko sprzeczności i przeciwsprzeczności,<br />

które przynosi „przypowieść”<br />

Badiou, jego „wehikuł czasu” łączący<br />

stare i nowe pojęcia. Jak zatem<br />

należałoby wywołać „i m p a s j ę z y -<br />

k a” w przeniesionej do ponowoczesności<br />

sytuacji, gdzie to nie Wyjątek<br />

(dyskurs żydowski), ani Całość (dyskurs<br />

grecki), a atrofia zarazem jednego<br />

i drugiego, ustanawia swój własny tryb<br />

panowania. Na czym jednakże polega<br />

własna propozycja Badiou, czym<br />

jest i co zawiera j e g o wydarzenie?<br />

Wszak dyskurs s y n o w s k i, jakim<br />

był dyskurs chrześcijański a la św. Paweł,<br />

miał uderzyć w zastane o j c o s -<br />

t w a (judaizm, greckość), w każde kulturowe<br />

i polityczne „a priori”. Z czego<br />

skonstruować zatem atak, doprowadzić<br />

do pęknięcia n i e z r ó ż n i c o w a -<br />

n i a tej niefiguratywnej formy polityczności,<br />

odpowiedzialnej między<br />

innymi za pacyfikację wydarzenia właśnie,<br />

które zawsze wyprzedza i uprzedza<br />

jako różnicę. Już sama różnica, jako<br />

pojęcie i system, poprzez który artykułowała się<br />

nowoczesność, w swoistym akcie dekonstrukcji,<br />

czyniła wydarzenie przezroczystym, pozbawiając<br />

je zarówno metafizycznej, politycznej jak i<br />

realnej treści. Niezróżnicowanie definiuje ponowoczesne<br />

a priori, które w sposób ukryty prze-


PORTRET25 - 217<br />

jęło i kontynuuje dawne praktyki „ojcowskie”.<br />

Podejmując w tym celu wszystkie podstawowe<br />

dialektyczne gry transpozycji. Można przecież<br />

niezróżnicowanie wywieść wprost z uniwersalizmu<br />

i przeorientowania, na jakim ufundował<br />

się chrześcijański dyskurs „synowski”, oddolnie<br />

i od wewnątrz rozsadzający zastane uwarunkowania.<br />

Tylko w wydaniu Pawła być może przybrał<br />

on zresztą tę właśnie formę. Poddając dialektycznemu<br />

prześwietleniu wewnętrzną grę w<br />

Trójcy Świętej dałoby się być może prześledzić<br />

tajemny mechanizm sukcesji dyskursów. Wnioski<br />

za to mogłyby się okazać mało atrakcyjne<br />

dla naszej woli politycznej, gdyż zostałaby ona<br />

pozbawiona swego przedmiotu i uzasadnienia<br />

fundującego ją złudzenia, świadczącego o rzeczywistym<br />

charakterze każdej zmiany.<br />

Wszelkiego rodzaju rewolucje byłyby<br />

jedynie elementami modalnych pseudo-przekształceń<br />

w ramach szerszych,<br />

„niezmiennych” systemów.<br />

Niewątpliwie ponowoczesność<br />

odtwarza formalnie, ale i realnie, dwie<br />

pozycje układu, poprzedzającego i determinującego<br />

dyskurs chrześcijański,<br />

symbolizowane przez figury Greka i<br />

Żyda. Grecka Całość to odpowiednik<br />

ponowoczesnego modelu cyrkulacji<br />

skończonego materiału w skończonym<br />

obiegu. Badiou nieprawidłowo<br />

lokuje to, co najbardziej greckie na<br />

powierzchni systemu, w takich wtórnych<br />

jego kategoriach jak: poznanie i<br />

prawda, rozum i wiedza. Już na długo<br />

przed chrześcijaństwem, zwłaszcza w<br />

projekcie Platońskim, określały one<br />

nowe figury społeczne, tworzące dla<br />

greckiej formy racjonalizmu opartego<br />

na idei skończoności instytucjonalne<br />

ramy komunikacyjne. Badiou,<br />

pisząc, że grecki podmiot zależał w<br />

istotny sposób od takiego predykatu<br />

jak terytorium, nie rozumie Greka i<br />

greckiego uniwersalizmu, wyprowadzonego<br />

nie tylko z idei skończoności<br />

każdego terytorium, ale i c a ł e g o<br />

Kosmosu. I to pod każdym względem:<br />

ontologicznym, aksjologicznym, socjologicznym.<br />

Gdybyśmy dodali – przestrzennym,<br />

nie dodalibyśmy niczego<br />

nowego; przestrzeń to kategoria w<br />

ogólnym sensie aksjologiczna. Kosmos zatem<br />

był dla Greka zaledwie jakąś składową Kultury.<br />

Współczesny kulturalizm i konstruktywizm<br />

społeczny (obiekty realne daje się sprowadzić<br />

do artefaktów kultury) mają w jakiejś mierze<br />

greckie pochodzenie. Dyskurs żydowski z kolei<br />

przejawia się dzisiaj w nadprodukcji znakowej.<br />

Nikt lepiej niż Żydzi nie rozumiał idei znaku,<br />

pisma, języka. W najistotniejszym sensie tego<br />

słowa Żydzi byli zawsze nie mniej oderwani<br />

od terytorium niż Grecy. Gdzie indziej tylko<br />

ulokowali swój Kosmos – konstytuowały go<br />

z n a k i. O ile dla stoika na przykład kosmos był<br />

domem, o tyle dla Żyda ojczyzną były l i t e -<br />

r y, alfabetu hebrajskiego oczywiście. Obie te<br />

cywilizacje wyrażały w ten sposób, można powiedzieć<br />

za pomocą kryptojęzyka (wszechświat<br />

u Greków i pismo u Żydów ), własne kosmosy<br />

społeczne. A zatem dzisiaj znajdujemy się dokładnie<br />

w „tym samym momencie”, co rodzące<br />

się chrześcijaństwo. Badiou w swoisty sposób<br />

chciałby zdyskontować ten fakt.<br />

Oczywiście nie mamy do czynienia z klonem<br />

sytuacji historycznej. Uniwersalizm chrześcijański<br />

ustanawiał się na „obaleniu i<br />

odwróceniu” dwóch typów starożytnej<br />

skończoności (Całości i Znaku). Chrześcijańska<br />

Nieskończoność uczyniła z bytu<br />

i języka ostateczne horyzonty wszystkich<br />

praktyk społecznych. To wydarzenie jako<br />

r e a l n o ś ć (Badiou) zmieniło położenie<br />

podmiotu względem języka. Ponowoczesność<br />

przywróciła wymiar skończoności<br />

zarówno językowi jak i całości. To dlatego<br />

można powiedzieć, że znajdujemy się w<br />

tym samym „momencie” co historyczne<br />

chrześcijaństwo. Realność jako wydarzenie<br />

byłaby traktowana na prawach ekscesu<br />

we wszystkich tych trzech światach:<br />

greckim, żydowskim i naszym. Jest owym<br />

słynnym „skandalem” i „głupstwem”. We<br />

współczesnym krajobrazie nie odnajdziemy<br />

już jednakże rudymentów filozoficznego<br />

rozumu. Figura antyfilozofa, jaką był<br />

św. Paweł, nie ma dziś zastosowania. Filozof,<br />

wiedza – te konstrukty społeczne jako<br />

formy mediacji dziś nie funkcjonują. Nie<br />

tylko one zresztą. Współczesna zasada<br />

mediacji ulokowała się w swoim własnym<br />

zniesieniu – symulacji i niezróżnicowaniu.<br />

A więc wbrew pozorom mediacja nie<br />

umiera w tym zniesieniu, odeszła tylko od<br />

zewnętrznych form swego wyrazu. Atak<br />

na World Trade Center można uznać za<br />

poglądowy dowód na zmianę mechanizmu,<br />

w jaki nowoczesne społeczeństwo<br />

siebie zapośrednicza. Jego „właściwym”<br />

celem było przecież wprowadzenie Wydarzenia<br />

(Baudrillardowskiej stawki, realności<br />

Badiou) do społeczeństwa symulacji.<br />

Diagnoza związana z wydarzeniem jest zresztą<br />

o wiele bardziej radykalna, jego siła skierowana<br />

zostaje przeciwko nowej zasadzie, na jakiej<br />

społeczeństwo symuluje swoje własne istnienie.<br />

Atak działał zgodnie z odwróconą formułą<br />

McLuhana. Jej standardowa postać: medium is<br />

message (środek przekazu jest przekazem) opi-


218 - PORTRET25<br />

suje wewnętrzną cyrkulację samoodniesienia<br />

bez desygnatu. Logika uderzenia 11 września<br />

opierała się na odwrotnym porządku: przekaz<br />

jest środkiem przekazu. Tylko na pozór mamy<br />

tu do czynienia z tym samym równaniem. W<br />

oryginalnej McLuhanowskiej formule środek<br />

przekazu „wyprzedza” (w tradycyjnych kategoriach<br />

to ujmując – w sensie ontycznym, w<br />

nowoczesnych – technologicznym) sam przekaz,<br />

zamieniając go w siebie. Rzeczywistość nie<br />

istnieje. Ale nie w dramatycznym Baudrillardowskim<br />

znaczeniu, tylko jako dawny system<br />

mediacji. Środek przekazu odsyła już tylko do<br />

siebie w niekończącej się pętli. Jest hiperbolą<br />

samego społeczeństwa i jego praktyk komunikacyjnych.<br />

Baudrillard ma tylko częściowo rację,<br />

gdy stwierdza, iż informacja doprowadziła<br />

do zaniku komunikacji. W rzeczywistości komunikacja<br />

została przekroczona przez swoje<br />

uogólnienie, które inaczej mataforyzuje uniwersum<br />

społeczne. Wydarzenie narusza status<br />

i tryb tej mataforyzacji. Jego strategia jest następująca:<br />

przekaz staje się środkiem przekazu.<br />

Występują tu dwie procedury: w pierwszym<br />

kroku coś, co „nie istnieje” (Pawłowy dyskurs<br />

rehabilituje to, co nieistniejące), jakaś „treść”,<br />

„zjawisko”, „byt” wykluczone przez nowy model<br />

mediacji, poprzez operację mimikry przyjmuje<br />

postać środka przekazu. Przekaz, niezauważony,<br />

przedostaje się do „środka” systemu. W drugim<br />

kroku następuje coś w rodzaju dekompresji: wydarzenie<br />

„wybucha” zrzucając z siebie kokon symulacji<br />

– wnosząc ze sobą realność, zewnętrzność<br />

i przestrzeń. „Głupstwo” i „skandal”.<br />

Czy rzeczywiście Badiou chodzi tylko o<br />

kontestację aktualnego stanu rzeczy? Jakie<br />

mogą być rzeczywiste konsekwencje wszystkich<br />

operacji wchodzących w skład jego metody<br />

„odrywania”. Od początku uznaje się wszystkie<br />

treści chrześcijaństwa za point de fable. Jednocześnie,<br />

pod pozorem chrześcijańskiej egzegezy,<br />

ukrywa się konstrukcję własną, nowe wydarzenie.<br />

Chrześcijaństwo jest używane czysto retorycznie,<br />

jako poglądowy model strukturalny. A<br />

właściwie jako aksjologiczny parawan dla innej<br />

doktryny. Badiou jednakże nie podaje explicite<br />

treści s w o j e g o Wydarzenia, wytwarzając<br />

jedynie ogólną sugestię homologicznego,<br />

filogenetycznego związku z treścią chrześcijaństwa.<br />

Wyżej była mowa o tym, iż niemożliwe<br />

jest „przepisanie” części jednego systemu<br />

do drugiego po odrzuceniu jego podstawowej<br />

treści. Zmartwychwstanie nie tylko stanowi<br />

generalne przesłanie, treść Dobrej Nowiny, ale<br />

również spaja cały system formalnie. Bez treści<br />

cudzej i własnej Wydarzenie a la Badiou oznacza<br />

permanentny stan b e z mediacji. Wszystkie<br />

wymiary rzeczywistości – jakościowy, multiplikatywny,<br />

symboliczny – przestają istnieć. Jednostka<br />

zapędzana jest do pracy symbolicznej.<br />

Ona sama, jak i wszystkie jej strukturalne partycypacje,<br />

są używane bezpośrednio do funkcji<br />

symbolicznych całości. Indywiduum uczestniczy<br />

równocześnie w pochodzie symbolicznym i<br />

w pochodzie egzemplifikacji wszystkich stanów<br />

rzeczywistości. Ta mordercza praca symbolizowania<br />

pokrywa się z procesem ucieleśniania<br />

całego zakresu możliwości. Aby mogła się zrealizować<br />

potrzeba demonstratywności systemu,<br />

każdy musi go indywidualnie urzeczywistniać.<br />

Proces symbolizacji, oraz sam, szczelny bez mediacji,<br />

proces socjologiczny, muszą f i z y c z n i e<br />

eksploatować wszystkie złożone w indywiduum<br />

zasoby pozytywności i negatywności. Katastrofa<br />

nie awizuje się poprzez całościową estetyzację i<br />

organizację. Każda negatywność, bez możliwości<br />

formy oraz katalizującej i inwersywnej pracy<br />

metafory (która zmienia „prędkości”, zwroty i<br />

skale procesu socjologicznego), staje się r e a l -<br />

n a dla pojedynczej zmysłowości. Byłby to<br />

świat, który nie wytwarza swego przesunięcia.<br />

Świat bez metryki, z której mogłaby się wyłonić<br />

„odległość” między skrajnościami. Niezbędna<br />

między nimi mediacja. To rozpętanie b e z p o -<br />

ś r e d n i o ś c i jej ruchu w ksobnej asymbolicznej<br />

konwulsji.<br />

Alan Badiou,<br />

Święty Paweł.<br />

Ustanowienie uniwersalizmu,<br />

przeł. Paweł Mościcki i Julian Kutyła,<br />

seria Krytyki Politycznej,<br />

Wyd. korporacja ha!art.,<br />

Kraków 2007.<br />

Marek Parulski – ur. w 1952, zaczął<br />

mówić w wieku czterech lat, pisać zdania<br />

w sensie kultury po czterdziestce. Za<br />

bazę swej krytyki filozoficznej przyjął Kratylosa<br />

zasadę podważania wszelkich językowych<br />

identyczności, przejawiających<br />

zawsze płynny, iluzoryczny, tymczasowy<br />

i arbitralny charakter. Tropi niejawne,<br />

modalno-sieciowe praktyki językowo-kulturowe.<br />

W trakcie studiów matematycznych<br />

podał dowód metageometrycznego<br />

(„iluzjonistycznego”) statusu wszelkich<br />

systemów formalnych matematyki. Inne<br />

intelektualne koneksje: Kaspar Hauser (figura<br />

filozofii na dowolnym salonie), logika<br />

sceptycka (każde skonwencjonalizowane<br />

rozumowanie jest sprzeczne), Emile Cioran<br />

(pogarda dla złudzeń zbiorowych i indywidualnych).<br />

Redaktor „<strong>Portret</strong>u”.


PORTRET25 - 219<br />

Dawid Markiewicz<br />

huana<br />

rozkapryszona modelka z butelką coca-coli,<br />

którą pije przez słomkę jak czternastoletnia dziewczynka<br />

z reklamy. mówi, że nie będzie pozować, zwłaszcza do zdjęć.<br />

potem widzę ją siedzącą przy stole, macza herbatnika w kawie<br />

przeglądając archiwalne numery „vogue’a” i „vanity fair”<br />

ze zdjęciami sadomasochistycznych kobiet newtona.<br />

wiem, że nigdy nie założy stroju z lateksu, ale w majtkach<br />

i żółtej, rozciągniętej koszulce sex pistols wygląda równie<br />

atrakcyjnie. świeżo farbowane włosy zasłaniają jej twarz.<br />

to naprawdę uroczy widok.<br />

gdybym był polikarpem,<br />

mógłbym rozmawiać ze śmiercią<br />

musisz wiedzieć, moja miła, że nasze ciała są słabsze<br />

niż ci się wydaje. nie jesteś już młoda i niejedno widziałaś.<br />

mistrz spotkał cię po kłótni z sąsiadką z pola. wyglądałaś<br />

jak po sparingowej walce z bruce’m lee, więc nie dziw mu się,<br />

że nie wiedział, co mówi. w końcu miał swoje lata. Wiedział<br />

natomiast, że trzeba być miłym dla kobiet i pod żadnym pozorem<br />

ich nie bić, dlatego poddał się bez walki.<br />

dla mnie wciąż jesteś za stara, chociaż od naszego ostatniego<br />

spotkania minęło wiele lat i przybyło mi kilka kilogramów<br />

doświadczeń. nie dam się nabrać na twoje sztuczki,<br />

nie wyjdę ci naprzeciw i nie będziemy ze sobą rozmawiać.<br />

od mistrza nauczyłem się trzymać przeciwnika na dystans.<br />

poza tym figurujemy w zupełnie innych kategoriach<br />

wagowych. musisz też wiedzieć, że od kiedy rozstałem się<br />

z anką unikam demonicznych kobiet.


220 - PORTRET25<br />

james dean pozuje do zdjęć<br />

jak się czułeś tego deszczowego dnia, podglądany<br />

przez tego gościa przy płocie? widział dokładnie tyle, ile chciał.<br />

ulica tonęła w deszczu. twoja przygarbiona sylwetka odbijała się<br />

w kałuży. szedłeś szybko, szczelnie zawinięty w nieprzemakalny płaszcz.<br />

migawka szybko rejestrowała obraz.<br />

chesterfield wilgotniał w kąciku ust. mijałeś znajome lokale, sklepy<br />

i sale kinowe. właściwie nie lubiłeś pozować<br />

do zdjęć, ale czego nie robi się dla sławy.<br />

patrzyłeś w rozedrgany portret pod nogami, rozdeptując go<br />

z głośnym chlupnięciem. trochę nieśmiało rozglądałeś się na boki.<br />

autobus już czekał. ostatni raz odwiedziłeś rodzinne fairmont.<br />

miałeś dwadzieścia cztery lata i jeszcze nie wiedziałeś,<br />

że za pięćdziesiąt parę lat później ktoś będzie mógł wytrzeć sobie okulary<br />

ściereczką z twoim zdjęciem, jeśli tylko wpłaci 15 złotych<br />

na konto użytkownika allegro.<br />

Dawid Markiewicz – ur. w 1982 r.,<br />

mieszka w Czeladzi. Redaktor naczelny<br />

magazynu literackiego „Fatalista”, poeta,<br />

autor dwóch arkuszy poetyckich:<br />

„Ponury klown puszcza nocą latawce” i<br />

„Poranek jest tam, gdzie otwieram oczy”<br />

oraz tomiku poezji „Absynt”. Publikował<br />

m.in. w „Śląsku”, „Pro Arte”, „Plamie”,<br />

„Akancie”, „Akcencie”, „Lampie”, „Odrze”,<br />

„Kursywie”, „Tygodniu Trybunalskim”.<br />

Ukończył filologię polską z dziennikarstwem<br />

w Piotrkowie Trybunalskim. W<br />

chwili obecnej dokształca się fotograficznie<br />

w policealnej szkole „Fotoedukacja” w<br />

Piotrowicach. Jego ulubionym fotografem<br />

jest Helmut Newton. Interesuje się także<br />

muzyką, filmem i chińską sztuką walki z<br />

klasztoru Shaolin.


PORTRET25 - 221<br />

Przeplatam refleksje<br />

fajerwerkami<br />

Z Tomaszem Jamrozińskim rozmawia Urszula Pawlicka<br />

Zapraszając do drugiego albumu<br />

wierszy „Przylądek do skrócenia” powiedziałeś:<br />

„Planowałem słonecznie,<br />

ale też niepokojąco”. Mam wrażenie,<br />

że „niepokój” dominował nad blaskiem<br />

słońca. Czy zatem słowo „planowałem”<br />

można rozwinąć do stwierdzenia:<br />

„planowałem, ale nie do końca<br />

zrealizowałem”?<br />

W porównaniu z debiutem to rzecz bardzo<br />

radosna, a tym samym bardziej przystępna.<br />

Wystarczy rzut oka. W „Przylądku” sprawa wygląda<br />

tak, że tylko to, co wewnątrz, jest słoneczne,<br />

a niepokój przychodzi z zewnątrz, bierze się<br />

z tego, co obce. Otaczający świat, czyli inność,<br />

pcha się na pierwszy plan, to łatwo wyczytać i<br />

stąd wrażenie obfitości wspomnianego niepokoju.<br />

Słońce jest tam do odnalezienia, ale na<br />

własną rękę trzeba je odkrywać. Wówczas moja<br />

opowieść stanie się twoją. Niepokój to także<br />

wątki nostalgiczne, które są obowiązkowe, według<br />

mnie, dla poezji jako takiej.<br />

Po wydaniu tomu „Stenogramy”<br />

Twoja poezja kojarzona jest ze stworzoną<br />

przez Ciebie postacią tomaszka.<br />

Pojawia się on również i w tym<br />

albumie. Czy pisząc wiersze czułeś<br />

potrzebę powrotu tego bohatera lirycznego?<br />

Czy tomaszek jest nadal<br />

Twoim narzędziem do wyrażania<br />

problemów współczesnego życia, czy<br />

może pojawił się już tylko jako znak<br />

rozpoznawczy Twojego sposobu opisu<br />

świata?<br />

Musiałem rozliczyć pewien motyw, wytłumaczyć<br />

go i zarazem z wielkim hukiem pożegnać,<br />

lokując tomaszka raczej po stronie trudnej<br />

pamięci, pamięci tego, co przykre. Dzięki<br />

figurze Tomasza łatwiej mi było stanąć z boku i<br />

nabrać dystansu do siebie i rzeczywistości. Tak,<br />

„tomaszek” jest świetnym narzędziem, choć nie<br />

zamierzam się nim dłużej wysługiwać.<br />

W opinii Marka Parulskiego nt.<br />

Twojego nowego tomu znalazły się<br />

słowa: „Jamroziński bierze rozbrat<br />

ze swoim poetycko-egzystencjalnym<br />

wcieleniem-tomaszkiem”. Czy można<br />

zatem uznać, że tomaszek jest Twoim<br />

lirycznym alter ego?<br />

Po prostu, to jest bohater części wierszy.<br />

Pan Parulski ładnie i precyzyjnie to nazwał –<br />

wcieleniem, niech tak zostanie. Tomaszek to<br />

twór papierowy, choć bardzo żywy i daleki od<br />

sztuczności. Swego czasu bliski mojemu życiu,<br />

bo ratujący mnie z prawdziwych opresji, nie tylko<br />

literackich. Wiersze zakładają, przynajmniej<br />

dla mnie, szczerość, a pamiętamy jak to jest z<br />

wszelkiego rodzaju autobiografizmami, z reguły<br />

są zafałszowane, więc „tomaszek” to sprytny<br />

wybieg.<br />

Michał Tabaczyński w recenzji<br />

ze „Stenogramów”, która ukazała<br />

się w „Undergruncie” przyrównał<br />

Jamrozińskiego tomaszka do Herbertowskiego<br />

Cogito. Pan Cogito<br />

jest wezwaniem do wierności zasad i<br />

fundamentalnych wartości pomimo<br />

wielu trudności i zmagań. Jakie zatem<br />

przesłanie niesie ze sobą Twoja postać<br />

tomaszka?<br />

Żadnego. Nie Pan Cogito, jeśli już to Pan<br />

Lekka Trauma, więc gdzie tu miejsce na prze-


222 - PORTRET25<br />

słanie!? Przy okazji jest też moim dupochronem<br />

literackim, załatwia słynny problem z podmiotem<br />

i językiem służącym do opisu doświadczeń.<br />

Album wierszy „Przylądek do<br />

skrócenia” rozpoczyna wiersz „Exodus”<br />

słowami: „Historie lata są niepowtarzalne.<br />

Tym bardziej te, które<br />

/ dotyczą tomaszka, które już zimują<br />

pod twoim dachem”. W przytoczonych<br />

wersach dostrzec można niezwykłą<br />

bliskość, jaką zbudowałeś pomiędzy<br />

swoim bohaterem lirycznym,<br />

a jego odbiorcą.<br />

Czy exodus oznacza<br />

tutaj wyjście<br />

Twoich historii<br />

w świat, do innych<br />

ludzi, do<br />

mnie, do czytelnika?<br />

może już sam tytuł „Nowi lunatycy”<br />

jest po części odpowiedzią na pytanie?<br />

Jest to ostatni wiersz z tomaszkiem w tle,<br />

jaki napisałem. Mocne pożegnanie, przejście do<br />

nowej epoki. Z wielu przyczyn „Nowi lunatycy”<br />

spisani w Zakopanem to bardzo istotny tekst.<br />

W „Przylądku do skrócenia”<br />

współczesny świat rysuje się dość pesymistycznie.<br />

Czy realia, w jakich żyjemy,<br />

można podsumować w słowach:<br />

jedyne, co pewne i satysfakcjonujące<br />

Gratuluję interpretacji,<br />

jest bardzo<br />

bliska mojemu założeniu<br />

redakcyjnemu.<br />

Tom zaczynam od<br />

podania ręki, od wyjścia<br />

naprzeciw. Wers<br />

ten sprytnie odnosi<br />

się także do historii<br />

osobistej, do momentu,<br />

w jakim pojawiła się bardzo ważna dla mnie<br />

osoba. „Stenogramy” były zimnym i radykalnym<br />

projektem, chociaż nie do końca wyrachowanym,<br />

grą o inną stawkę, przekonaniem, że<br />

mogę pisać w ekstremalnym stylu, jak się dzisiaj<br />

mówi hardcore`owym.<br />

W wierszu „nowi lunatycy” padają<br />

słowa zdające się mieć charakter<br />

przełomowy w Twoim „związku” z<br />

tomaszkiem: „Już nie boję się odwracania<br />

plecami, bo z tomaszkiem rozbrat,<br />

dług przeszłości spłacony”. Jak<br />

czytelnik ma rozumieć te słowa? Czy<br />

była to chęć zakończenia historii o tomaszku<br />

(mimo iż pojawi się jeszcze w<br />

niejednym wierszu), który okazał się<br />

„wewnętrznym głosem sumienia”? A<br />

fot. archiwum <strong>Portret</strong>u<br />

to fakt, że „sprzedawczynie wiedzą,<br />

że zamiast Sophii może być Kadarka”<br />

[nasłuch]?<br />

Tak, to wielki plus częstochowskich realiów,<br />

można sprawdzić w sklepie o wdzięcznej nazwie<br />

Szarotka, choć ostatnio nie piję jakiegokolwiek<br />

wina. Kilka innych małych radości również dałoby<br />

się wyciągnąć, ale w przypadku tamtego<br />

wiersza chodziło o zaakcentowanie, że dopiero<br />

w zamknięciu, w odizolowaniu nam najlepiej.<br />

Najpełniej zbliżamy się do siebie, gdy za oknem<br />

chłód i brud, gdy zakreślimy sobie wrogie terytorium,<br />

przed jakim będziemy się bronić. To<br />

jak sakralny obrządek dzielenia świata na strefy<br />

sacrum i profanum. Intymność musi pozostać<br />

ukryta i zabezpieczona na wypadek agresji z zewnątrz.<br />

Stąd pomysł na umieszczenie zakochanych<br />

pod ziemią, gdzie paradoksalnie znajdują


PORTRET25 - 223<br />

komfort. Kilka wierszy eksploatuje ten dwuznaczny<br />

koncept, proszę się przyjrzeć.<br />

Tomaszek jest ofiarą współczesnego<br />

życia. Szybkie tempo i nowe<br />

technologie powodują, że tęskni on<br />

za spokojnym dzieciństwem. W wierszu<br />

„Astygmatyk” piszesz: „To nieprawda,<br />

że klocki wyszły z mody”.<br />

Czy uważasz zatem, że metaforyczne<br />

„klocki” mogą uchronić młode pokolenie<br />

przed chorobami globalnej wioski?<br />

Nie znam się na technologiach ani globalnych<br />

wioskach, co najwyżej znam kilka wiosek<br />

na południu kraju, ale żadna z nich nie okazała<br />

się globalna, najczęściej zapadła. Samo dzieciństwo<br />

wspominam z rozrzewnieniem, to prawda.<br />

Tam jest źródło mocy.<br />

Przywoływany już przeze mnie<br />

Michał Tabaczyński stwierdził, że<br />

dramat tomaszka tkwi w języku (zwątpienie<br />

w język) i poza językiem (tęsknota,<br />

rozłąka, oczekiwanie). Bohater<br />

liryczny odczuwa zatem cierpienie od<br />

wewnątrz i z zewnątrz. Szczęście to<br />

zjawisko „nie z tego świata”?<br />

Tabaczyński pisał wtedy o „Stenogramach”<br />

(ciekaw byłbym tego, co o sądzi o nowych wierszach).<br />

„Przylądek” opowiada o cierpieniach<br />

przychodzących z zewnątrz. Szczęście jest zjawiskiem<br />

z tego świata, z tego świata w środku,<br />

którego rzeczywistość może zaledwie nosić<br />

znamiona, często tylko śladowe ilości, jakiegoś<br />

fragmentu tylko dotyka. Na przykład, wczoraj<br />

okazało się, że maślanka pomaga na kaszel.<br />

Tabaczyński użył też wyrażenia:<br />

„tomaszek/Tomasz”. Czy zgadzasz<br />

się z postawionym przez niego znakiem<br />

dysfunkcji?<br />

Proponuję oddzielić grubą kreską, tak będzie<br />

najlepiej dla zdrowia psychicznego.<br />

W „Przylądku do skrócenia” część<br />

„wyimki” otwierają słowa Jezusa z Nazaretu:<br />

„Nie troszczcie się zbytnio o<br />

jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie<br />

troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień<br />

swojej biedy”. Motto jest zapowiedzią<br />

wierszy dość pesymistycznych, wręcz<br />

dekadenckich. Podobne uczucia wywołują<br />

tytuły wierszy, które zdają<br />

się być wyrwaną kartką z kalendarza<br />

przeciętnego człowieka. Czy tak postrzegasz<br />

życie, że jeden „dzień jest<br />

wydalaniem toksyn”, drugi „dniem<br />

żywienia obaw”, a trzeci „zaklinaniem<br />

obecności”?<br />

Napisałem parę innych wierszy z tego cyklu<br />

„Dni”, ale wypadły, na przykład „Dzień odbierania<br />

awizo”. W żadnym razie nie są pesymistyczne,<br />

no chyba że dla kogoś codzienność<br />

rysuje się tylko w szarości. Dni żyją swoim rytmem,<br />

głównie po to, żeby zbytnio nie wybiegać<br />

w przyszłość. O tych skłonnościach do zamartwiania<br />

się o jutro są wyimki, stąd słowa Chrystusa<br />

i mądrość przekazana w prostej formule.<br />

Kilka wierszy z „Przylądka do<br />

skrócenia” rozpoczyna się dedykacją.<br />

Czy osoby, do których kierujesz swój<br />

utwór, były dla Ciebie inspiracją? Co<br />

dawało Ci natchnienie i w jakich okolicznościach<br />

powstawały wiersze?<br />

Wiersz dla Marcina Zegadło to ślad wielu<br />

godzin wspólnych rozmów, nocnych pogaduszek,<br />

nie tylko o literaturze. Kontekst rodziców<br />

przy wierszu o dzieciństwie chyba nie wymaga<br />

komentarza, a co do Kasi, mojej od pół<br />

roku żony i, jak się złożyło, siostry Marcina,<br />

to właściwie większość wierszy z „Przylądka”<br />

mógłbym jej dedykować. Nie chcę jednak czytelnikowi<br />

odbierać prawa do zagarnięcia tych<br />

wierszy, niech odnosi je do swoich spraw, nie<br />

wymagam wchodzenia w moją skórę.<br />

W tomiku „Stenogramy” poruszasz<br />

problem związany ze zwątpieniem<br />

w język. Czy zgadzasz się z postawioną<br />

tezą: Tomasz Jamroziński,<br />

pisząc w wierszu „Stenogram”: „tomaszek<br />

od dość dawna spodziewał<br />

się takiego jałowego obrotu języka”,<br />

zrzuca ciężar odpowiedzialności za


224 - PORTRET25<br />

niemożność wypowiedzenia myśli na<br />

swojego bohatera lirycznego?<br />

Wiele zrzucałem na bohatera, wspominałem<br />

już o tym. Język jest giętki, ale nigdy nie<br />

powie, co myśli głowa, bo jest na odwrót – głowa<br />

myśli językiem. Lepiej już, jak będzie się<br />

wdzięczył dla samego wyginania albo niech<br />

stara się ubierać doświadczenia. U mnie jest i<br />

wdzięczenie, i zapis przeżycia. Czasami z tego<br />

wyginania biorą się ciekawe rzeczy, na przykład<br />

przepowiednie. Piszesz, że będzie gorzej, chociaż<br />

myślisz „jest super”, i nie wiedzieć czemu,<br />

za chwilę jest gorzej. Jakbyś pisała samospełniające<br />

się klątwy. Coś siedzi w tobie i musi wyleźć<br />

przy pierwszej lepszej okazji. Zwykle pisze się<br />

o tym, że czujesz to gorzej, ten brak, lecz gdy<br />

wszystko gra, ciężko jest pisać mocne wiersze.<br />

Piszę o niepokojach, o przylądkach do skrócenia,<br />

które przeszkadzają miłości, radości, ale<br />

sama radość jest we wnętrzu i niech tak zostanie,<br />

amen.<br />

Zbigniew Herbert powiedział:<br />

„Nieszczęśliwie nie ma teraz w Polsce<br />

cenzury, nieszczęśliwie – ponieważ<br />

ukształtowałem swój styl tak, by<br />

cenzurę zwodzić. Przywykłem pisać<br />

poważnie, tragiczne wiersze, teraz<br />

piszę o swoim ciele, chorobach, bezwstydnie…”.<br />

Twoja poezja, współczesna<br />

poezja w ogóle, wydaje się pobierać<br />

swoją moc i definicję właśnie z tej<br />

drugiej części wypowiedzi Herberta.<br />

Zgadzasz się z takim rozpoznaniem,<br />

„przewartościowaniem wartości”?<br />

za oknem okazuje się odzwierciedleniem<br />

stanu emocjonalnego podmiotu<br />

lirycznego. Wiersze zdają się tworzyć<br />

fabułę dobrego thrilleru, w którym<br />

bohater cierpi na schizofrenię. Wiosna:<br />

„słowa tomaszka lądują daleko<br />

poza mną” [„Parzysty”]. Zima: „to<br />

był tamten dawny tomaszek (…) trzymam<br />

zaciśnięte mocno powieki” [„W<br />

okamgnieniu”]. Kim jest ta postać<br />

„walcząca” z tomaszkiem? Czy jego<br />

„powrót na zimę” jest zapowiedzią<br />

kolejnego tomiku, a wraz z nim kolejnych<br />

zmagań podmiotu lirycznego ze<br />

swoim wewnętrznym głosem?<br />

Jeśli w ogóle będzie ciąg dalszy, bo póki co<br />

odwróciłem się od poezji, to postacią walczącą z<br />

tomaszkiem mógłby zostać, dajmy na to, Jamrozek,<br />

kolejne wcielenie autorskie. A nuż się wykluje!<br />

(śmiech) Co do spostrzeżenia z dobrym<br />

thrillerem, tak chciałem i skoro to zauważyłaś,<br />

to znak, że wyszło i fabuła kręci się należycie.<br />

Warto budować opowieść za pomocą wierszy,<br />

a nie ograniczać się do pisania wciąż tego samego<br />

wiersza na różne sposoby. Pomimo tego,<br />

że zwykle piszę samopas, pilnuję konstrukcji<br />

całej książki, układam ją w trakcie pisania, tak,<br />

żeby było ciekawiej, żeby kawałki refleksyjne<br />

przeplatały się z fajerwerkami. Między innymi<br />

właśnie pogoda za oknem przydaje się do tworzenia<br />

tej przeplotki.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

Tylko to ma sens, pisanie o ciele i chorobach<br />

jest prawdziwe. Zasłanianie się powołaniem do<br />

pisania o uniwersalnych prawdach z domieszką<br />

patetycznego tonu to zabieg sztuczny i zalatujący<br />

koturnem. Pożal się Boże, wieszczenie. Stoję<br />

po stronie wywłaszczenia, choćby trąciło bezwstydem.<br />

Nie oznacza to, że chciałbym odejść<br />

od kultury, wręcz przeciwnie chcę powrócić do<br />

wartości, ale śmiało i współcześnie, bez balastu,<br />

jakim jest tradycyjne opakowanie. Nie zamierzam<br />

bawić się w Zagajewskiego, kultura wymaga<br />

świeżego podejścia.<br />

W nowym tomie Twojej poezji wyraźnie<br />

widać przebieg pór roku (od<br />

jesieni, przez lato, do zimy). Pogoda<br />

Tomasz Jamroziński – rocznik 1978.<br />

Poeta częstochowski, choć nigdy nie rymował,<br />

czego dowodem debiutancki zbiór<br />

wierszy „stenogramy” (seria Ha!artu, Kraków<br />

2004) oraz utwory poetyckie drukowane<br />

w wielu pismach literackich. Poza<br />

tym publikował recenzje krytyczne m.in.<br />

w „Studium” i „FA-arcie”, ostatnio także<br />

prozę w „Opcjach”. Powinien kończyć<br />

doktorat z literaturoznawstwa na UJ. Pracuje<br />

w południowej części kraju. W 2007<br />

roku w „Portrecie” ukazał się jego tom<br />

wierszy „Przylądek do skrócenia”.


PORTRET25 - 225<br />

Psuję<br />

przyzwyczajenia<br />

Z Tomaszem Pułką rozmawia Urszula Pawlicka<br />

Na zaproszeniu na poetycki wieczór<br />

w Krakowie, jeszcze przed wydaniem<br />

debiutanckiego albumu „Rewers”,<br />

napisałeś: „Będzie browar, będą<br />

wiersze, będzie fajnie”. Nie spytam,<br />

czy było fajnie, bo zapewne tak. Ciekawi<br />

mnie natomiast Twój stosunek<br />

do tego, co robisz. Wtedy<br />

miałeś 17 lat, czym dla<br />

Ciebie było pisanie wierszy?<br />

Grą ze słowem, droczeniem<br />

się ze światem,<br />

tańcem z metaforą? Teraz<br />

wydałeś drugi tom poezji,<br />

czy nadal uważasz, że jest<br />

„fajnie”?<br />

Jako siedemnastolatek podchodziłem<br />

do pisania w bardzo<br />

żywy, spontaniczny, ale jednocześnie<br />

ironiczny sposób. I to się ani<br />

trochę nie zmieniło. Pisząc „Rewers”<br />

bardziej interesowały mnie<br />

kwestie języka, różnorodność dostępnych<br />

poetyk - wszystko było<br />

pisane na szybko, na raz, od jednego<br />

ogniska; i - jak sądzę z perspektywy<br />

czasu - to stanowi dobrą<br />

stronę tamtej książeczki, choć<br />

jej chaotyczność może być denerwująca.<br />

Czy nadal jest „fajnie”?<br />

Tak, jest fajnie, ale już znacznie<br />

spokojniej. Chillout i drinki na<br />

sennym afterparty.<br />

Łucja Abalar w recenzji z albumu<br />

„Rewers” [„Red”] zarzuciła Ci brak<br />

umiejętności pointowania, stopniowania<br />

napięcia i kondensowania<br />

rzeczywistości. Napisała również,<br />

że: „Poezja to nie tylko tworzenie<br />

pięknych zdań”. Jakiś czas temu w<br />

rozmowie z Ryszardem Chłopkiem<br />

powiedziałeś, że album, który przygotowujesz<br />

(„Paralaksa w weekend”)<br />

różni się bardzo od poprzedniego.<br />

„Bardziej przemyślany, wycyzelowany,<br />

już nie na jednym natchnieniu”.<br />

Czy to znaczy,<br />

że powoli dojrzewasz do<br />

poezji? Czy wprowadzona<br />

interpunkcja jest jedną z<br />

broni, którą użyłeś przed<br />

zarzucanymi atakami o<br />

„brak umiejętności”?<br />

Interpunkcja nie jest żadną<br />

„bronią” ani innowacją. Przecież w<br />

„Rewersie” też zdarzają się teksty<br />

z zachowaniem jej zasad. A czy<br />

dojrzewam? No, chyba tak; powolutku<br />

się rozwijam. Jeśli „Rewers”<br />

był zbieraniem emocji, zrywaniem<br />

garściami, to koncepcja „Paralaksy”<br />

opiera się na ich suszeniu, o czym<br />

zresztą traktuje wprowadzające<br />

motto.<br />

„[...] Ile umiera piękna<br />

pod spojrzeniem? Ile traci<br />

świat na naturalności, wiedząc,<br />

że podglądam?” - pytania<br />

z wiersza Szlosarka („*** [z udawaną<br />

skruchą]”) mogłyby być zadane<br />

Tobie, ponieważ słowo „podglądanie”<br />

uczyniłeś w swojej poezji słowemkluczem.<br />

Jednak obserwowany przez<br />

Ciebie świat nie emanuje pięknem, a<br />

raczej nudą pogłębianą przez szarość


226 - PORTRET25<br />

miejskiego życia. A więc, ile<br />

„traci świat na naturalności?”,<br />

oraz - czy nie czujesz<br />

się winny odbierając ludziom<br />

intymność?<br />

Dziwi mnie, jak większośc krytyków<br />

uczepiła się tego „podglądania”<br />

(śmiech). „Ile traci świat na naturalności?”<br />

- nie wiem, czy traci cokolwiek.<br />

Dla mnie „świat” jest tylko podskórną<br />

świadomością, że nigdy go nie<br />

zobaczę. A podglądanie jest bardziej<br />

namacalne od zwykłego patrzenia.<br />

Co do twierdzenia, że obserwowany<br />

przeze mnie świat „nie emanuje<br />

pięknem, a raczej nudą pogłębianą<br />

przez szarość miejskiego życia”, to -<br />

szczerze przyznam - nie widzę tego.<br />

Chyba jeszcze nie zdarzyło mi się wartościować<br />

(w pisaniu). Kategorie ładny/brzydki, biały/<br />

czarny zdecydowanie odstawiamy na bok. Interesują<br />

nas chłodne, puste i cierpkie emocje.<br />

Takie są najbardziej wyraziste.<br />

Czy chciałbyś żyć we wnętrzu<br />

szklanki, zakładając, że nigdy się nie<br />

stłucze? Być oddzielony ścianą szkła<br />

od paradoksów świata zewnętrznego?<br />

A może wystarczy Ci choć na chwilę<br />

zanurzyć się w muszli? Wyciszyć nerwy<br />

i być na plaży, gdzie „piasek miesza<br />

się z gwiazdami jej skóra zrzuca kolor<br />

jak zakrzepnięta krew”?<br />

Ja jestem bardzo, bardzo spokojnym człowiekiem;<br />

nie mam w sobie za grosz porywczości.<br />

I chciałbym, ale czegoś zupełnie innego -<br />

raczej wyjść poza siebie, poza tę szklankę. Bo<br />

jeśli piszę, to w większości przypadków po to,<br />

by poczuć coś bardziej.<br />

Do pustej szklanki „wlewamy”<br />

nasze życie. Napełniamy ją do momentu,<br />

aż nadejdzie „dzień zwrotu”.<br />

Okazuje się jednak, że „przez denko<br />

gaśnie ten słowotok”. Czy tak<br />

właśnie postrzegasz sens naszego<br />

życia? Czy wszystko, co osiągamy,<br />

staje się niczym w obliczu śmierci?<br />

t<br />

No tak... Ale - na szczęście - zostaje poezja<br />

i dobro! (śmiech) A serio – „śmierć jest<br />

taką małą dziewczynką, z luźnym warkoczykiem...”,<br />

więc lepiej się nią zaopiekować, zabrać<br />

na huśtawki.<br />

Tytuł wiersza „Wybieganie z<br />

raju” informuje, że Raj okazał się<br />

Anty-Rajem. Nie wygnanie, jak<br />

Adam i Ewa, lecz wybieganie z<br />

niego na własne życzenie.<br />

Ucieczka,<br />

ale dokąd? Piszesz:<br />

„Przyspiesz kroku, ta<br />

cegła obrasta sadzą”.<br />

Gdzie będziesz, gdy<br />

„ta niebieska cegła<br />

ulegnie dewastacji”?<br />

Czy liczysz na inny<br />

świat, bardziej „rajski”<br />

od raju?<br />

Jak to w tym wierszyku<br />

stoi: „Każde dopowiedzenie<br />

kończy się na brzegu<br />

ławki, martwieje”, więc nie<br />

odpowiem; bo i sam nie<br />

wiem. „Wybieganie z raju”<br />

ma dla mnie zupełnie inną<br />

oś, biblijną (bo rozmawiają<br />

Adam i wąż), ale wobec innego<br />

układu pojęć. Raczej<br />

kolor ścian, nowe meble i<br />

serwetki.<br />

Swoje układanie wierszy nazwałeś<br />

kiedyś „słowotokiem”. Powiedziałeś<br />

również w rozmowie z<br />

Ryszardem Chłopkiem, że pisanie<br />

Cię męczy. Czy to nie jest tak, że<br />

po napisaniu wiersza czujesz ulgę i<br />

zostawiasz czytelnika na pastwę języka<br />

(jak to określił Czesław Markiewicz<br />

w recenzji z „Rewersu” w<br />

„Wakacie”)? Czy nie boisz się, że<br />

czytelnik również może się męczyć<br />

czytając „słowotok”?<br />

W przypadku „Rewersu” - tak, to był<br />

słowotok. Podświadomie kontrolowany, ale<br />

słowotok. I racja - po napisaniu jest już w


PORTRET25 - 227<br />

porządku; dalsze losy tekstu już mnie nie<br />

interesują. Męczy sam proces pisania. A<br />

czytelnik? Chyba jest tak, że podświadomie<br />

piszemy to, co sami chcielibyśmy przeczytać.<br />

Czesław Markiewicz recenzję<br />

z „Rewersu” kończy pytaniem:<br />

„Czyżby więc Tomasz Pułka uprawiał<br />

antypoezję?” Od razu pada<br />

odpowiedź: „Jeśli tak, to jest w tej<br />

szufladce Rimbaudem” Słowo „jeśli”<br />

oznacza tylko przypuszczenie.<br />

Czy zatem<br />

uprawiasz<br />

antypoezję?<br />

Nie mam<br />

pojęcia. Ale<br />

- mówiąc<br />

brzydko -<br />

zawsze najbardziej<br />

w<br />

poezji brakowało<br />

mi<br />

s w o i s t e g o<br />

„rozpierdolu”,<br />

więc<br />

może i tak.<br />

Tyle, że - o<br />

ironio –<br />

„Paralaksa”<br />

jest na tyle<br />

spokojną<br />

książeczką,<br />

że powyższe<br />

słowa tracą<br />

na wiarygodności.<br />

Tytuł pierwszego albumu wierszy<br />

„Rewers” został wytłumaczony<br />

jako poszukiwanie „awersu świata”.<br />

Próba odnalezienia świata innego,<br />

jak sam powiedziałeś „górnolotnego”.<br />

Czy tytuł nowego tomiku<br />

„Paralaksa w weekend” oznacza, że<br />

znalazłeś sposób na jego odkrycie?<br />

Podglądanie obiektów z dwóch<br />

różnych kierunków? Ale co z paralaksą?<br />

Efektem niepokrywania się<br />

tych dwóch światów?<br />

Mhm, tak. Są takie książki w centrach<br />

handlowych, jak np. „Szachy w weekend”, albo<br />

„Golf w jedno popołudnie”. Tytuł „Paralaksa<br />

w weekend” jest wybitnie niegramatyczny (bo<br />

z jednej strony „zjawisko paralaksy omówione<br />

w weekend”, a z drugiej „paralaksa, która wytworzyła<br />

się podczas weekendu”), ale - jak sądzę<br />

- stanowi dosyć dobre wprowadzenie do tego,<br />

o czym traktuje książeczka. Zresztą są jeszcze<br />

dwa wiersze z paralaksą w tytule. Dlaczego<br />

obrazy się nie pokrywają? Bo „albo mleko na<br />

schodach, albo wieczór bezludny na statku”, a<br />

najciekawsze to, co jest pomiędzy nimi.<br />

„Jakby człowiek<br />

wcale nie<br />

był metaforą, a<br />

ledwie przedłużeniem<br />

klucza,<br />

co wychodzi poza<br />

dziurkę” („Oswajanie<br />

snu”). Muszę<br />

przyznać, że<br />

słowa te zaintrygowały<br />

mnie.<br />

Poddajesz w<br />

wątpliwość myśl<br />

niemieckiego pisarza<br />

Novalisa,<br />

który twierdził,<br />

że „Człowiek to<br />

metafora”. Jednak<br />

słowo „jakby”<br />

spowodowało, że<br />

Twoja sentencja<br />

nie przekonuje<br />

mnie. Czy mógłbyś<br />

wytłumaczyć,<br />

co jest tą „dziurką” i tym samym zaspokoić<br />

moją ciekawość?<br />

fot. Magdalena Dziadkowiec<br />

Są dwie wielkie konwencje - ta świata, i<br />

ta literacka, papierowa. A „dziurka” to właśnie<br />

one, wpisane w siebie. Myślę, że człowiek sięga<br />

troszkę dalej, poza nie. Poza definiowalne. Jest<br />

taki fajny tekst Maxa Blacka „Metafora”.


228 - PORTRET25<br />

W „Paralaksie w weekend” pojawiają<br />

się różne formy utworów. Przechodzisz<br />

ze słowotoku do oszczędności<br />

słów. Z dłuższych opisów do<br />

migawkowych scen. Czy te eksperymenty<br />

ze strukturą wiersza są znakiem<br />

poszukiwania formy? Która z<br />

nich pozostanie w Tobie na dłużej?<br />

Żadna, oczywiście. Trzeba w sobie ciągle<br />

psuć przyzwyczajenia.<br />

Większość Twoich wierszy jest<br />

bardzo osobista, przez co wydają się<br />

być wiarygodnymi. Jednak utwór<br />

„Wierszyk pani od szminek z drogerii<br />

Uroda” burzy moje dotychczasowe<br />

spostrzeżenia. Nagle podmiotem lirycznym<br />

staje się „pani od szminek”.<br />

Ubrałeś maskę „ckliwej kioskarki używającej<br />

nachalnych perfum”. Zabieg<br />

ten poddał w wątpliwość szczerość<br />

pozostałych wierszy. Kogo grasz?<br />

jest błędne. Symboliczne bycie przeciw,<br />

naznaczenie pewnego rodzaju<br />

odwróceniem tego, co bywa traktowane<br />

jako norma. Może już od urodzenia,<br />

za sprawą nazwiska, jesteś przeznaczony<br />

do buntowania się wobec<br />

konwenansów?<br />

O tak. Za chwilę przekłuję sobie nos agrafką<br />

i pójdę podpalać samochody (śmiech).<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

Ależ nikogo. Pani od szminek istnieje naprawdę,<br />

ma przypiętą do żakietu plakietkę z<br />

imieniem „Dagmara” i pracuje w drogerii, w<br />

Krakowie, na ulicy Królewskiej.<br />

Seria wierszy o Tomasie Halfce zajęła<br />

I miejsce w kategorii „Po debiucie”<br />

w konkursie „…jak liść 2006”. Nie jest<br />

to pierwsza nagroda, którą zgarnąłeś<br />

i, jak sądzę, nie ostatnia, skoro uważa<br />

się, że jesteś obiecującym poetą. Czy<br />

nie czujesz teraz presji i obowiązku<br />

tworzenia? Czy można by powiedzieć,<br />

że jesteś „skazany na sukces”?<br />

Och, już wolałbym być „prison break”<br />

(śmiech). Żadnej presji, ani obowiązku, nie czuję.<br />

Nie mam jeszcze fanek (śmiech).<br />

Na koniec żartobliwie: Twoje nazwisko<br />

pisane jest z błędem ortograficznym,<br />

zamiast „ó” pojawia się „u”.<br />

Podejrzewam, że wiele razy musiałeś<br />

zaznaczać, że napisanie Twojego nazwiska<br />

zgodnie z regułami ortografii<br />

Tomasz Pułka – ur. w 1988 r.; mieszka<br />

i studiuje w Krakowie. Zadebiutował<br />

tomem wierszy „Rewers” (2006). Laureat<br />

trzeciej edycji Dżonki – Nagrody Literackiej<br />

im. Stachy Zawiszanki (2007). W 2007<br />

roku w „Portrecie” ukazał się jego drugi<br />

tom poetycki „Paralaksa w weekend”.


PORTRET25 - 229<br />

TEATR<br />

„W.B.”, na podstawie „Przebudzenia się wiosny” Franka Wedekinda<br />

w tłumaczeniu z epoki, opracowanie tekstu,<br />

reżyseria i opracowanie muzyczne<br />

Jacek Jabrzyk.<br />

Scena Margines.<br />

Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie.<br />

Premiera 06.10.2007.


230 - PORTRET25<br />

Miłosz Babecki<br />

Tragedia. Ostatnia stała w świecie<br />

zmiennych<br />

Przestrzeń literacka i teatralna podobnie do<br />

muzycznej, filmowej, telewizyjnej determinowane<br />

są różnorodnego rodzaju modami. Trwa<br />

wciąż passa na modę, której istotą jest szokowanie<br />

odbiorcy łamaniem wszelkich tabu: norm i<br />

konwencji, zwłaszcza obyczajowych. Pobrzmiewają<br />

gdzieś jeszcze echa dyskusji o seksrealistach,<br />

brutalistach. Przemija zaś moda na pokoleniowość<br />

i generacyjność, pojęcia<br />

tak popularne i często spotykane w<br />

dyskusjach o najmłodszej polskiej<br />

literaturze, dramaturgii, o coraz to<br />

młodszych debiutantach.<br />

Młodość ta związana z wiekiem<br />

nastoletnim nie jest już tak<br />

buntownicza jak niegdyś. Noszenie<br />

określonych strojów, nie jest już<br />

zakazane, zmienia się paradygmat<br />

kulturowy, przesunięciu ulegają<br />

wszelkie granice. Również muzyka,<br />

jej charakter i potencjał ukryty<br />

w słowie, od dawna nie mają już<br />

tego samego ciężaru gatunkowego.<br />

Normy obyczajowe wpisane w<br />

wiek młodzieńczy, nastoletni, są<br />

także odmienne od kanonu właściwego<br />

„odległym” generacjom.<br />

Obecnie ludzie młodzi nie odczuwają<br />

tych samych rozterek związanych<br />

z wkraczaniem w dorosłość,<br />

które odczuwali ich dziadkowie<br />

czy rodzice. Rytuał inicjacji seksualnej<br />

od dawna przestał być tą granicą, za którą<br />

rozpościerała się dorosłość. W wieku mediów<br />

elektronicznych wszystko jest odkryte, uwidocznione,<br />

odarte z tajemnicy i wystawione na<br />

widok publiczny. Upadek słowa pisanego spowodował<br />

również kryzys literatury w rozumieniu<br />

choćby romantycznym. Dziś brak już książek<br />

określanych mianem zbójeckich. Literatura<br />

nie powoduje tego szczególnego, gdyż intelektualnego,<br />

konstruktywnego fermentu. Jakikolwiek<br />

ferment jest wyłącznie efektem działań<br />

sztabu kreatywnych, którzy wymyślają slogany:<br />

oburzająca, obrazoburcza, skandalizująca.<br />

Brak tabu w świecie dryfujących obrazów<br />

wyznacza również horyzont możliwych odczytań<br />

dzieł, nie tylko literackich, lecz także scenicznych,<br />

wystawionych na odbiór współczesnego<br />

widza. Wszelkie spisane dotąd refleksje,<br />

wiążą się nierozerwalnie z premierowym przedstawieniem<br />

„W.B.” w reżyserii Jacka Jabrzyka,<br />

wystawionym na deskach Sceny Margines Teatru<br />

im. Stefana Jaracza w Olsztynie.<br />

Sztuka jest reżyserską adaptacją tekstu<br />

Franka Wedekinda „Przebudzenie się wiosny”,<br />

powstałego w 1891 roku. Choć na scenie<br />

dominującą postacią jest nastolatka Wendla<br />

Bergman, widz styka się z grupą rówieśników,<br />

których łączy nie tylko wiek, nie tylko wspólna<br />

szkoła i więzy koleżeńskie. Przede wszystkim<br />

postaci połączone są niewidzialną nicią niepokojów,<br />

przesądów, wahań, pierwszych miłości<br />

i namiętności. Nicią, która niczym pajęczyna<br />

oplata ich serca i umysły.<br />

Powie ktoś, być może, że nic w tym nadzwyczajnego,<br />

że to już było, że to wpisane w kanon<br />

zachowań młodzieńczych. Być może. Znajduję<br />

przecież opinie i wypowiedzi, które tekst<br />

Wedekinda nazywają zwietrzałym. A krytycy<br />

„Tragedii dziecięcej” (podtytuł sztuki) wskazują,<br />

że przekaz nie koresponduje z konstruktem<br />

świadomościowym dzisiejszych nastolatków,<br />

którzy być może nie zdają sobie nawet sprawy z<br />

istnienia miejsc, takich jak teatry. Warto zatem<br />

zastanowić się nad ładunkiem emocjonalnym<br />

przedstawienia oraz aktualnością przekazu.<br />

Z tekstu Wedekinda Jacek Jabrzyk „wybiera”<br />

grupę nastolatków, pośród których czołowe<br />

miejsca zajmują: wspomniana już Wendla, także<br />

jej koledzy Melchior i Maurycy. To postaci zdecydowanie<br />

dominujące w swoim, rówieśniczym<br />

środowisku. Z drugiej strony, ich antagonistkami<br />

są dwie toksyczne matki. Jedna zakłamana<br />

„ortodewotka”, druga rozwiązła i prowokacyjna<br />

w zachowaniu. Pole konfliktu, wyznaczają, czyniąc<br />

je wielowymiarowymi, relacje pomiędzy<br />

rówieśnikami, przy czym kategoria płci raczej<br />

mąci obraz niż go klaruje, oraz kategoria wieku,<br />

która zasadnym czyni pogląd o uniwersalnej i<br />

ponadczasowej już chyba różnicy pokoleń (choć<br />

zastanawia wiek matek, które będąc młodymi<br />

wciąż rodzicielkami, przejawiają zupełny brak<br />

zrozumienia dla dociekań swych dzieci, a może<br />

tak perfekcyjnie kłamią?).<br />

W świecie bohaterów ogromnie ważny jest


PORTRET25 - 231<br />

odległość, dokładnie taka, by matka mogła wręczyć<br />

córce prezent. Ale ten dystans rośnie w zastraszającym<br />

tempie. Dłoń nie została podana,<br />

matka wybrała drogę konfrontacji.<br />

Relacje z toksyczną rodzicielką wpływają<br />

również na kontakty Melchiora i<br />

Maurycego. Chłopcy, nie mogąc odnaleźć<br />

trwałego wzorca zachowań, który<br />

ukształtowałby ich i określił w relacjach<br />

do siebie i do płci przeciwnej, popadają w<br />

konflikty ze sobą, z własnymi sumieniami.<br />

Mają problemy z określeniem własnej<br />

tożsamości seksualnej. Jeden „głuchnie<br />

i ślepnie”. Postanawia każdą chwilę poświęcać<br />

nauce. Drugi odpowiedzi szuka<br />

w literaturze. Znamienna jest scena, w<br />

której chwytając „Fausta”, ciska nim o ziemię.<br />

Literatura nie przystaje do życia. Nie<br />

zastąpi poprawnych i satysfakcjonujących<br />

więzi z drugim człowiekiem. Co zrobić,<br />

by takimi one pozostały? Na to pytanie<br />

nie znajdują bohaterowie odpowiedzi.<br />

Rozwiązania nie podsuwa również<br />

Wedekind, nie oferuje go także Jabrzyk,<br />

wszak nie to jest rolą dramatopisarza ani<br />

reżysera. Ich działania mają zmusić do<br />

myślenia widza. Pomocna zdaje się być<br />

rozluźniona kompozycja utworu. Jedna ze<br />

również język, przy pomocy którego konceptualizują<br />

oni swą przestrzeń i oznaczają swoje w<br />

niej miejsce, istotne są również rekwizyty.<br />

Główna bohaterka, Wendla,<br />

rozdarta w relacji z matką oraz w<br />

relacji ze szkolnym kolegą, stara się<br />

rozpoznać własne pragnienia, przede<br />

wszystkim jednak odkryć przyczyny,<br />

które powodują, że światem dorosłych<br />

rządzą kłamstwa i niedomówienia.<br />

One bowiem pozwalają manipulować<br />

młodymi. Ci, by wyzwolić<br />

się z mocy swych „prześladowców”,<br />

by wyplątać się z matni kłamstw,<br />

szukają dowodu pozwalającego obnażyć<br />

zakłamanie opiekunów. Instrumentem<br />

służącym zdemaskowaniu<br />

kłamstwa, zatrzymaniu nie<br />

wygłaszanych, lecz wypluwanych,<br />

wygodnych prawd, są fakty.<br />

Okazuje się, że pytania kierowane<br />

do matek, już nie o granice<br />

dzieciństwa, o rodzące się pożądanie,<br />

lecz o szczerość w kontaktach z<br />

drugim człowiekiem, traktowane są<br />

jak brutalne ataki zdemoralizowanej<br />

młodzieży, wymierzone w moralny<br />

porządek i prawdy wiary. Tak dzieje<br />

się w przypadku Wendli i jej<br />

matki. Symboliczny jest przeto<br />

spór bohaterek wiedziony w jednej<br />

z pierwszych odsłon. Spór<br />

o rekwizyt, o rzecz, o sukienkę,<br />

która niczym zasłona milczenia<br />

ma raz na zawsze zostać spuszczona<br />

i uchronić matkę przed<br />

dociekliwymi pytaniami córki.<br />

Bohaterki dzieli niewielka<br />

fot. Tomasz Modrzejewski.<br />

scen przedstawia losy bohaterów z perspektyw<br />

czasu. Jedna z dziewcząt poszukując miłości i<br />

szczęścia, być może także bezpieczeństwa, zabrnęła<br />

w ślepy życiowy zaułek, stając się panią<br />

do towarzystwa. Wendla Bergman zgwałcona,<br />

zachodzi w ciążę. Jej szkolni koledzy wiodą<br />

nie lepsze życie. Zaspokojenia poszukują w<br />

mrokach nocnego knajpianego życia.<br />

Istotna dla klimatu sztuki i relacji panujących<br />

pomiędzy bohaterami jest jedna z ostat-


232 - PORTRET25<br />

nich scen. To swoista klamra spinająca przedstawienie.<br />

Główne jej bohaterki to powtórnie<br />

Wendla i jej Matka. Ta ewoluowała, wyzwoliła<br />

się z pęt mentalnej niewoli. Jej postawa, ubiór<br />

pozwalają sądzić, że w kolejnych związkach z<br />

mężczyznami poszukuje fizycznej satysfakcji.<br />

Wstrząsający jest fakt, że dopiero wówczas zdobywa<br />

się na szczerość w stosunku do swej córki.<br />

Ta zaś sprawia wrażenie zatrzymanej w kadrze.<br />

Tak jakby ktoś uwięził ją w życiowej stopklatce.<br />

W krótkiej koszuli nocnej, już nie sukience, o<br />

którą walczyła z matką, lecz w białej szpitalnej,<br />

nienawistnym wzrokiem mierzy rodzicielkę.<br />

Przekonana o nadchodzącej śmierci – wyniku<br />

rzekomo śmiertelnej choroby, wydobywa prawdę.<br />

Nie grozi jej śmierć, przeciwnie, nosi w sobie<br />

nowe życie.<br />

Symboliczny szpitalny półmrok ostatniej<br />

sceny spowija losy postaci, żyjących na deskach<br />

Sceny Margines. Uporczywy brak porozumienia<br />

jest piętnem odciśniętym przez dorosłych<br />

na życiu młodych bohaterów. Dorośli nie są dla<br />

nich partnerami do rozmowy. Wypowiadane<br />

przez nich gotowe formułki i puste znaczeniowo<br />

frazy są zniekształconym przez emocjonalną<br />

przepaść echem wołania o pomoc.<br />

Bohaterowie Wedekinda zostali dotknięci<br />

syndromem „socjozy”, o której pisał myśląc o<br />

najnowszym pokoleniu polskich dramatopisarzy,<br />

Przemysław Czapliński. Socjalna patologia<br />

więzi mimo z górą stu lat jest tak samo obecna<br />

u Wedekinda.<br />

Ostatnie z pytań, które nasuwa się po wizycie<br />

w teatrze, każe nawiązać do początku<br />

rozważań. „Przebudzenie się wiosny. Tragedia<br />

dziecięca” – metaforyka przebudzenia się jest aż<br />

nadto czytelna. Oto wkracza w dorosłość nowe,<br />

młode pokolenie. Dlaczego Wedekind zdefiniował<br />

je jako tragiczne. Czy może inaczej, jak<br />

dziś postrzegać ów tragizm? Młodzi u Franka<br />

Wedekinda ukrywali się przed wzrokiem dorosłych<br />

w mrokach wieczoru, pośród drzew.<br />

Młodzi dziś całą swą intymność wystawiają na<br />

sprzedaż. Najtragiczniejsze jest chyba to, że zarówno<br />

wtedy, jak i teraz nie znajdują oni swoich<br />

przewodników. Ostatnie z pytań niech będzie<br />

odpowiedzią dla tych, którzy uważali, że tekst<br />

Wedekinda skorodował, że całe stulecie dotknęło<br />

jego treść erozją wietrzenia. Czy tragedia<br />

człowieka może spowszednieć…<br />

Miłosz Babecki – sekretarz redakcji<br />

„<strong>Portret</strong>u”; bada możliwości traktowania<br />

dramatu i teatru współczesnego jako<br />

przestrzeni medialnej, środowiska nowoczesnego<br />

komunikowania masowego.<br />

Analizuje również instrumenty kreowania<br />

rzeczywistości właściwe mediom elektronicznym,<br />

przeniesione przez dramatopisarzy<br />

do świata przedstawionego tekstów<br />

dramatycznych. Krytyk zjawisk literackich,<br />

teatralnych i kulturowych, wykładowca<br />

akademicki. Autor esejów poświęconych<br />

umasowieniu i propagandyzacji<br />

kultury współczesnej.<br />

fot. Tomasz Modrzejewski.


PORTRET25 - 233<br />

Tragedii towarzyszy ludzka bezradność<br />

Z Jackiem Jabrzykiem, reżyserem teatralnym,<br />

rozmawia Miłosz Babecki<br />

„W.B.”, Pana wizja sztuki Franka<br />

Wedekinda, historia nastolatków<br />

wydobywających się z mroków tabu<br />

dorosłości, seksualności wyrasta ze<br />

światopoglądu, przekonań i sposobu<br />

postrzegania relacji międzyludzkich,<br />

międzypokoleniowych artysty posądzanego<br />

w końcu XIX wieku o zadawanie<br />

gwałtu konserwatywnej moralności.<br />

Tymczasem obecnie rytuał<br />

wkraczania w dorosłość jednoznacznie<br />

wiązany z inicjacją seksualną został<br />

zbanalizowany, sprymitywizowany.<br />

Przestaje mieć tak zasadnicze<br />

znaczenie dla współczesnych nastolatków.<br />

Pytanie zatem o uniwersalizm<br />

sztuki Wedekinda, jej ładunek, który<br />

tak jak niegdyś eksploduje w świadomości<br />

odbiorcy czy tylko<br />

budzi uśmieszek?<br />

Rzecz w tym, że eksplozja<br />

i uśmieszek idą tu w parze.<br />

Wedekind jest ironistą. Czyli<br />

uśmieszek jest uderzeniem.<br />

Samo pokazanie dorosłych<br />

jeszcze ich nie ośmiesza. Gdyby<br />

tak było, to byłaby karykatura,<br />

jakiś banał. Uderzenie<br />

w pewne sztampy dorosłości,<br />

zakłamanie im towarzyszące<br />

następuje niejako przy okazji.<br />

Gdyby było inaczej, myślę, że<br />

Wedekind nie umieściłby w<br />

podtytule słowa tragedia. Ono<br />

niesie ze sobą pewne zobowiązania.<br />

Tragedii towarzyszy<br />

ludzka bezradność. Młodzi i<br />

dorośli u Wedekinda są bezradni.<br />

Każdy z nich walczy o<br />

swoje i w gruncie rzeczy chce<br />

dobrze. A dzieje się zupełnie<br />

inaczej. Towarzyszy temu<br />

wszystkiemu jakiś determinizm<br />

– czasu, natury, przemijania.<br />

Można by tu przywołać<br />

fragment z Koheleta „pokolenie przychodzi i<br />

pokolenie odchodzi…”, ale wtedy zaraz pojawia<br />

się patos. U Wedekinda go nie ma, bo udało mu<br />

się uchwycić pewne relacje, można powiedzieć<br />

pospolite, i zderzając je odpowiednio uzyskać<br />

tragedię. Te relacje pęcznieją, ciśnienie rośnie i<br />

to nas śmieszy. Sama tragedia jest niepozorna,<br />

nieoczekiwana. To jest uniwersalne.<br />

Jeszcze dygresja. „Przebudzenie…” jest jednym<br />

z pierwszych utworów Wedekinda. Można<br />

powiedzieć, że dużo w nim nieporadności, że<br />

jest nie do końca spójny. Ale ja osobiście myślę,<br />

że to atut. Jest coś fantastycznego w pierwszych<br />

utworach wielkich autorów. Jakaś ogromna<br />

walka z materią literacką. Są one rozedrgane,<br />

zostawiają całe przestrzenie niedopowiedzeń,<br />

co w przypadku dramatów jest skarbem. Podobna<br />

sytuacja jest z „Płatonowem” Czechowa,<br />

który osobiście uważał ten utwór za nieudany.<br />

Tymczasem, patrząc z naszej perspektywy, on<br />

właściwie nic nowego później nie<br />

napisał. Rozwijał obecne już tam<br />

tematy, oczywiście szła z tym w<br />

parze coraz większa doskonałość<br />

warsztatowa. Z Wedekindem jest<br />

podobnie. W „Lulu” możemy odnaleźć<br />

wątki i dalsze losy postaci<br />

z „Przebudzenia…”. Ale myślę, że<br />

ten utwór nie jest już tak świeży i<br />

dojmujący jak ta pierwsza tragedia<br />

dziecięca.<br />

„Przebudzenie się wiosny”,<br />

w podtytule „Tragedia<br />

dziecięca”, postrzegano<br />

jako zbiorowy portret nastolatków.<br />

Czy ta etykieta<br />

krytyków nie powinna dziś<br />

brzmieć inaczej. Czy zamiast<br />

portretu nie mamy do<br />

czynienia z pamiątkowym,<br />

nieco wyblakłym obrazkiem<br />

w kolorze sepii?


234 - PORTRET25<br />

Ja unikałbym określeń typu „zbiorowy portret”.<br />

Kojarzą mi się one z tematami szkolnych<br />

rozprawek typu: charakterystyka zbiorowa<br />

szlachty polskiej, itp. Pomijając fakt, że opis<br />

zbiorowości jest zawsze dużym uogólnieniem<br />

i często fałszuje rzeczywistość, mnie interesuje<br />

tych kilka konkretnych osób, które mają tyleż<br />

wspólnego z Wedekindem, co z aktorami grającymi<br />

te role. Biorąc „na warsztat” jakiś dramat<br />

zawsze zderzamy go z konkretem rzeczywistości<br />

w postaci tych, a nie innych aktorów. Po analizie<br />

zawsze następuje interpretacja, czyli wybieranie<br />

tematów, które nas interesują i którymi<br />

chcielibyśmy się komunikować z widzami. Inna<br />

grupa aktorów – inny portret nastolatków. My,<br />

w tych kilkunastu spotkaniach postaci, znaleźliśmy<br />

zarówno ekscytację pierwszym zbliżeniem,<br />

jak i traumę śmierci. Pamiętam opowiadanie<br />

mojej koleżanki, jak po pierwszym stosunku<br />

i opóźniającej się menstruacji stała się niemal<br />

dewotką, tzn. kilka razy dziennie chodziła do<br />

kościoła, a pomiędzy wizytami odmawiała<br />

wszystkie znane sobie modlitwy. Do czasu, kiedy<br />

wszystko wróciło do normy. Każdy dorosły<br />

człowiek ma pewnie mnóstwo tego typu przeżyć.<br />

Myślę, że dojrzewanie to czas, kiedy świata<br />

nie postrzegamy do końca realistycznie. Później<br />

odkładamy te wspomnienia do najgłębszych<br />

szufladek pamięci. Myśmy próbowali do tych<br />

szufladek zajrzeć, bo tekst Wedekinda do tego<br />

prowokuje. Jeśli jest tam jakiś portret – to nasz,<br />

grupy ludzi, którzy pracowali nad tym przedstawieniem.<br />

W przedpremierowych zapowiedziach<br />

odnajduję informację, iż jest to<br />

Pana reżyserska adaptacja. Co sprowokowało<br />

Pana do przeniesienia akcentów?<br />

Z grupy rówieśniczej wydobywa<br />

Pan jedną z bohaterek – Wendlę<br />

Bergman. Co decyduje o jej wyjątkowości,<br />

odmienności?<br />

Pierwszy powód jest banalny – ograniczenia<br />

obsadowe dyktowane sceną, na której miał<br />

powstać spektakl i jego wielkością. Reszta jest<br />

tego konsekwencją.<br />

Podczas pracy nad adaptacją przyjąłem sobie,<br />

że będę trzymał się tekstu Wedekinda w<br />

tym konkretnym tłumaczeniu, które wydaje mi<br />

się najlepszym z istniejących. W związku z tym<br />

nie wchodziło w grę „miksowanie” postaci ani<br />

tworzenie nowej historii. Jeden tylko monolog,<br />

który w oryginale mówi Janek Rilow przepisałem<br />

dla Melchiego Gabora, ale myślę, że on<br />

świetnie się z tą postacią łączy. Postanowiłem<br />

skupić się na wątkach młodych bohaterów. Te,<br />

które wybrałem, wydają mi się najbardziej wyraziste.<br />

W trakcie pracy nad adaptacją postać<br />

Wendli stała się centralną postacią spektaklu.<br />

Co nie znaczy, że inne są mniej ważne. Poprzez<br />

to, że Wendla ma sceny z rówieśnikami, a równocześnie<br />

świetnie przez Wedekinda przeprowadzony<br />

konflikt z matką, jej wątek stał się osią<br />

przedstawienia. To, o czym dotąd mówiłem, nie<br />

wiąże się z przestawianiem akcentów tylko z<br />

adaptacją. Akcenty przestawialiśmy w przypadku<br />

postaci matki. Gra ją młoda aktorka, więc jasnym<br />

było, że odpada konflikt pokoleń (między<br />

Matką a Wendlą) lub, mówiąc łagodniej, staje<br />

się drugorzędny. W trakcie pracy zauważyliśmy,<br />

że ze sceny na scenę Matka i Wendla stają się<br />

coraz bardziej równorzędnymi partnerkami. Że<br />

na końcu stają naprzeciw siebie dwie dotknięte<br />

przez los kobiety – w pełnym tego słowa znaczeniu.<br />

Że tu już nie ma miejsca na udawanie,<br />

kokietowanie, matkowanie. Jest miejsce tylko<br />

na prawdę. Bolesną, drastyczną, ostateczną. Że<br />

właściwie cały konflikt Wendli z Matką jest<br />

walką o prawdę, która zakłada partnerstwo. Ten<br />

dramat dla tych dwóch postaci jest przejściem<br />

od relacji matka-córka do relacji kobieta-kobieta,<br />

a właściwie niemożnością tego przejścia. I<br />

tym tropem poszliśmy.<br />

Poruszaliśmy już kwestie aktualności<br />

sztuki, ale odnosząc się do<br />

kontekstów, z których wyrasta utwór<br />

Wedekinda nie mogę nie zapytać, co<br />

w istocie dla Pana kryje się za podtytułem<br />

„Tragedia dziecięca”, szczególnie<br />

w takim jak nasz skomercjalizowanym<br />

świecie przedmiotów i dóbr, i<br />

co w Pana odczuciu być może tragedią<br />

dla dzisiejszych nastoletnich?<br />

Wie Pan, w ubiegłym tygodniu słyszałem w<br />

radio taką informację. Rzecz miała miejsce, zdaje<br />

się, w Rzeszowie. Matka pojechała ze swoją<br />

ciężarną córką na Śląsk i tam, w jednym z gabinetów<br />

ginekologicznych, zapłaciła za skrobankę.<br />

Po powrocie do rodzinnego miasta córka nie<br />

wytrzymała psychicznie i całą historię opowiedziała<br />

swojemu chłopakowi, który natychmiast<br />

o całym zajściu powiadomił policję i tak sprawa<br />

się wydała. Nie chodzi tu tylko o sensacyjną historyjkę,<br />

która 1:1 zgadza się z Wedekindem.<br />

Ale o problem, który nadal jest aktualny. Tym<br />

problemem jest być może lęk przed naruszeniem<br />

jakiejś struktury. A być może po prostu<br />

brak komunikacji. Jeden i drugi jest istotny.


PORTRET25 - 235<br />

Jacek Jabrzyk, fot. Tomasz Modrzejewski<br />

Uważny widz nie przeoczy z pewnością<br />

sygnalizowanego przez Pana<br />

wątku homoseksualnego. Jeden z bohaterów<br />

– Melchior ma wątpliwości<br />

może nawet problemy z określeniem<br />

własnej tożsamości seksualnej. To<br />

jednak tylko delikatny refleks, mgnienie.<br />

Jest ono determinowane<br />

wymogami<br />

poprawności obyczajowej<br />

i tylko dlatego<br />

wzmiankowane?<br />

Myślę, że seksualność<br />

młodych postaci na<br />

początku dramatu nie<br />

jest do końca świadoma.<br />

Nimi kierują pożądania,<br />

pragnienia. Łatwo ulegają<br />

różnym intymnym sytuacjom.<br />

Myślę, że byłoby<br />

dużym uproszczeniem<br />

dookreślać ich orientacje<br />

seksualne. Oni dopiero<br />

wchodzą w tę przestrzeń i<br />

sam jestem ciekaw, jak to<br />

wszystko potoczyłoby się<br />

dalej. Staraliśmy się unikać<br />

dosłowności, tworzyć temperaturę<br />

i napięcia pewnych<br />

sytuacji. Tylko tyle.<br />

Reszta jest mniej istotna.<br />

Postać Melchiora Gabora zdaje się<br />

być silnie wewnętrznie skonfliktowana.<br />

To bohater, któremu trudno dojść<br />

do porozumienia z samym sobą. W<br />

jednej ze scen chłonie wprost „Fausta”.<br />

Czy to czytelny znak dla dzisiejszego<br />

młodego odbiorcy wychowanego<br />

w epoce obrazów, epoce<br />

postliterackiej? Może bardziej<br />

przemawiają do niego „Cząstki<br />

elementarne” Houellebecqa,<br />

pojawiające się w reżyserii<br />

Wiktora Rubina w Teatrze<br />

Polskim w Bydgoszczy?<br />

Tu akurat z Wiktorem się nie zgadzam.<br />

Po pierwsze, chłopcy w tekście<br />

Wedekinda „Fausta” nie czytają, a tylko<br />

się nań powołują. A po drugie, tu nie<br />

chodzi, moim zdaniem, o wiadomości z<br />

dziedziny erotyki, bo takich przecież u<br />

Goethego by nie znaleźli. Przecież cały<br />

problem między Melchiorem a Maurycym<br />

polega na tym, że oni nie potrafią<br />

wprost wyrazić swoich pragnień.<br />

Szukają zatem odniesień, modeli, ale<br />

za każdym razem zamiast się zbliżać,<br />

oddalają się od siebie. Historia Fausta i<br />

Małgosi jest dla Maurycego peanem na<br />

cześć wolnej miłości, ale dla Melchiora,


236 - PORTRET25<br />

który jest już po scenie bicia Wendli, jest wielką<br />

traumą. Chłopcy w tę historię wpisują samych<br />

siebie. I po to, moim zdaniem, ten „Faust”.<br />

„Przebudzenie się wiosny” to zatem…?<br />

Tu jest miejsce na dygresję o tytule, która<br />

odpowie na to pytanie. Są trzy polskie tytuły<br />

tego dramatu: dwa przedwojenne („Przebudzenie<br />

się wiosny” i „Narodziny wiosny”) oraz jeden,<br />

wspólny dla kilku tłumaczeń powojennych<br />

(„Przebudzenie wiosny”). Dla mnie najtrafniejszy<br />

jest ten pierwszy, z „się”. Ten zaimek umiejscawia<br />

siłę napędową pewnych zdarzeń poza<br />

wolą człowieka. Jest coś, co dzieje się niezależnie<br />

od naszych chęci, wyobrażeń, świadomości.<br />

„Przebudzenie się wiosny” to uaktywnienie takich<br />

sił ze wszystkimi tego konsekwencjami.<br />

Dotknęliśmy wielu kwestii związanych<br />

z Pana widzeniem sztuki Wedekinda.<br />

Nie zapytałem jednak dotąd<br />

o Pański sposób pracy z tematem, z<br />

aktorami. Niektórzy reżyserzy „potrzebują<br />

społecznej traumy i mechanizmu<br />

silnego wyparcia, by podnieść<br />

temperaturę aktu twórczego i odbioru<br />

spektaklu”. Czego potrzebuje Jacek<br />

Jabrzyk?<br />

Nie wiem, skąd ten cytat i pozwoli Pan, że<br />

nie będę się w niego zagłębiał. Ja zaczynam<br />

moją drogę w tym zawodzie. Szkoła dała mi<br />

pewne narzędzia, a teraz muszę się nauczyć z<br />

nich korzystać. Jedne okazują się bezużyteczne,<br />

inne przydatne. Praca z aktorem (która dla<br />

mnie jest podstawą mojej pracy) jest niepowtarzalna,<br />

za każdym razem indywidualna. Właściwie<br />

każdy aktor wymaga nowej, swojej własnej<br />

metody. Dla mnie jest to fascynujące. Staram<br />

się, aby każda praca była spotkaniem człowieka<br />

z człowiekiem. Z tego zawsze coś wyniknie.<br />

Reszta jest reżyserią.<br />

Dziękuję za rozmowę


PORTRET25 - 237<br />

Lubię postaci kontrowersyjne<br />

Z Agnieszką Pawlak, aktorką, rozmawia Nina Olszewska<br />

Do tej pory w olsztyńskim teatrze<br />

zagrała Pani tylko gościnnie, „W.B.”<br />

to Pani pierwsza „etatowa” praca na<br />

deskach Jaracza. Jak czuje się Pani w<br />

Olsztynie i w naszym teatrze?<br />

Zarówno w Olsztynie, jak i w teatrze, czuję<br />

się bardzo dobrze. To większy teatr, w większym<br />

mieście i więcej ciekawych spektakli. Zresztą<br />

jestem tu już od marca,<br />

od czasu prób do „Ich<br />

czworo”, czyli nie tak<br />

krótko, zdążyłam się<br />

przyzwyczaić i zadomowić.<br />

Pochodzę<br />

z Ostródy, więc sam<br />

Olsztyn nie jest dla<br />

mnie obcym miejscem.<br />

których entuzjazm dodawał i pracy nad sztuką,<br />

i mnie osobiście, mnóstwo energii i zapału.<br />

„W.B.” to trudna sztuka, na dodatek<br />

reżyser, Jacek Jabrzyk, postawił na bardzo<br />

osobistą i indywidualną pracę aktora<br />

z tekstem. Zadanie mogło nie wydawać<br />

się łatwym. Jakie są Pani spostrzeżenia,<br />

refleksje związane z pracą nad sztuką?<br />

Jak ocenia Pani<br />

tutejszy zespół,<br />

warunki, publiczność<br />

porównując<br />

je z koszalińskim<br />

teatrem, w którym<br />

grała Pani dotychczas?<br />

Koszaliński teatr<br />

był moim pierwszym<br />

miejscem pracy, jednak<br />

po kilku latach<br />

uznałam, że nadszedł<br />

czas na zmianę, to był<br />

najlepszy moment.<br />

Teatry trudno porównywać,<br />

ale ogólnie<br />

mogę powiedzieć, że<br />

jestem zadowolona<br />

z pracy w Olsztynie,<br />

dobrze pracuje mi<br />

się z zespołem. Przy<br />

„W.B.” współpracowałam<br />

z bardzo<br />

młodymi aktorami,<br />

Agnieszka Pawlak, fot. Tomasz Modrzejewski


238 - PORTRET25<br />

„W.B.” to faktycznie trudna sztuka, poruszająca<br />

ważne kwestie, istotne, ponadczasowe<br />

problemy, a jednocześnie sztuka stara, bo ponadstuletnia,<br />

więc ciężka chociażby w warstwie<br />

językowej. Na dodatek odgrywałam w niej dwie<br />

różne role, co też nie jest łatwym zadaniem aktorskim.<br />

Jeśli jednak chodzi o tę „indywidualną<br />

pracę aktora z tekstem”, to nie tylko Jacek<br />

nakłania aktorów do zaangażowania się w odtwarzanie<br />

postaci, tego wymaga każda rola, w<br />

każdej sztuce. Zawsze buduję swoje bohaterki<br />

poprzez własne doświadczenia, odczucia, przeżycia.<br />

W pewnym sensie Pani postać jest<br />

bohaterką negatywną. Matka Wendli<br />

to zaściankowa, pruderyjna kobieta,<br />

która nieświadomie prowokuje, powiedzmy,<br />

„ryzykowne” zachowania<br />

córki. To taka niby Dulska, trochę<br />

śmieszna, trochę straszna. Pani druga<br />

spektaklowa postać to też matka,<br />

tym razem uwodząca kolegę syna,<br />

czyli również bohaterka jeśli nie kontrowersyjna,<br />

to budząca mieszane<br />

uczucia. Czy odgrywanie podobnych<br />

postaw to dla aktora zadanie trudne i<br />

przygnębiające czy raczej satysfakcjonujące?<br />

Na pewno ciekawiej jest grać postaci złożone,<br />

trudne, ciekawe, jednak ja staram się nie<br />

podchodzić do żadnej mojej bohaterki tak po<br />

prostu pozytywnie lub negatywnie. W odgrywanej<br />

postaci szuka się raczej dobra, a jeśli jest<br />

ewidentnie zła, to szuka się przyczyn takiego<br />

postępowania. Dla aktora lepiej jest grać postaci<br />

kontrowersyjne, bo jest się z czym zmagać,<br />

jest czego bronić. Zawsze próbuję usprawiedliwić<br />

postawy i postępowanie bohaterek, nie<br />

przyjmuję niczego tak po prostu, nie uznaję, że<br />

postać jest zła, „bo tak”, i nie przechodzę nad<br />

tym do porządku. Na pewno nie jest to przygnębiające,<br />

raczej twórcze.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

Agnieszka Pawlak – ur. w 1976 r., pochodzi<br />

z Ostródy. Aktorka, śpiewaczka.<br />

Występowała w teatrach: Muzycznym im.<br />

Danuty Baduszkowej w Gdyni (1998-2000),<br />

Operze na Zamku w Szczecinie (2001)<br />

i Muzycznym w Lublinie (2003). Od roku<br />

2000 aktorka Bałtyckiego Teatru Dramatycznego<br />

im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie,<br />

od 2007 roku w Teatrze im. Stefana<br />

Jaracza w Olsztynie. Zadebiutowała<br />

w „Przed premierą czyli z życia” Xymeny<br />

Zaniewskiej i Mariusza Chwedczuka w reż.<br />

Adama Hanuszkiewicza na scenie Teatru<br />

Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w<br />

Gdyni. Zdobyła tytuł koszalińskiej aktorki<br />

sezonu 2004/05 w plebiscycie publiczności.<br />

Na deskach olsztyńskiego teatru po<br />

raz pierwszy wystąpiła gościnnie w sztuce<br />

„Ich czworo”, obecnie gra w „W.B.” dwie<br />

role matek: pani Bergman i pani Gabor.


PORTRET25 - 239<br />

Nie graliśmy dzieci<br />

Z Agnieszką Gizą, aktorką, rozmawia Nina Olszewska<br />

Wendla to Pani pierwsza rola i<br />

chyba od razu skok na głęboką wodę,<br />

gdyż zarówno sztuka, jak i kreacja aktorska<br />

to materie skomplikowane...<br />

Pochodzę z Gdańska, mam za sobą liczne<br />

warsztaty teatralne, więc nie miałam takich<br />

strasznych problemów z opanowaniem stresu,<br />

choć oczywiście trudno porównywać te doświadczenia:<br />

większa publiczność, prawdziwy<br />

teatr... Jakieś początki jednak już miałam za<br />

sobą. Myślę, że bycie debiutantem w tej sztuce,<br />

w tej roli akurat,<br />

było atutem, bo<br />

dawało świeżość<br />

spojrzenia,<br />

zupełnie inne<br />

podejście niż<br />

miałabym na<br />

przykład za 20<br />

lat. To sztuka<br />

o dorastaniu, o<br />

różnych życiowych<br />

inicjacjach,<br />

fakt, że była to<br />

też moja inicjacja<br />

w pewnym<br />

sensie, pomógł<br />

mi w budowaniu<br />

postaci.<br />

Wendla to 14-latka, ale to akurat nie ma nic<br />

do rzeczy. Mogę powiedzieć, że to ja, Agnieszka<br />

Giza, dziewczyna, która żyje w domu pełnym<br />

kłamstwa, która wie już dużo i ma świadomość,<br />

że jest oszukiwana. Chce dominować w towarzystwie,<br />

przewodzić, chce być jak matka, zawsze<br />

piękna, zawsze w centrum. Jednocześnie<br />

zaczynają buzować hormony, dostrzega płeć<br />

przeciwną, coś zaczyna się dziać między nią a<br />

Melchiorem. Wendla robi wszystko, by poznać,<br />

zdobyć i świat dzieci, i dorosłych. Myślę, że<br />

Wendla, jej znajomi, ich problemy i zachowania,<br />

to całkowicie normalne i wciąż aktualne<br />

zjawiska.<br />

Czternastoletnia<br />

Wendla B.<br />

w i d z i a n a<br />

Pani oczami<br />

to... i czy<br />

rys charakterologiczny<br />

Wendli, jej<br />

zachowania<br />

są w Pani odczuciu<br />

modelowe<br />

i często<br />

występujące<br />

wśród młodych<br />

ludzi?<br />

Agnieszka Giza, fot. Tomasz Modrzejewski.


240 - PORTRET25<br />

W jednym z artykułów prasowych<br />

odnalazłam informację, z której wynika,<br />

iż sama sztuka i próby przygotowujące<br />

do jej wystawienia były dla<br />

aktorów bardzo wyczerpujące. O jaki<br />

rodzaj wyczerpania chodzi?<br />

Rzeczywiście, coś o wyczerpującej pracy z<br />

Jackiem zostało powiedziane w jednym z wywiadów<br />

żartem i teraz funkcjonuje jako rzecz<br />

zupełnie serio, a to nieprawda. Nie znęcał się<br />

nad nami. Faktycznie, urządzał ścieżki zdrowia,<br />

wykonywaliśmy ćwiczenia fizyczne, ale<br />

prowadziło to do sytuacji, kiedy dane kwestie<br />

wygłaszamy tak po prostu, z głębi siebie, a nie<br />

bawimy się w deklamowanie, sztuczne wygłaszanie<br />

jakichś zdań. Mieliśmy mówić sobą, a nie<br />

tekstem. Bardzo nam to pomogło w pracy nad<br />

sztuką, w zrozumieniu postaci, ale nie należy<br />

wierzyć w ten mit o wykańczaniu fizycznym.<br />

Miałam przyjemność być na próbie<br />

generalnej „W.B.”, na której widzami<br />

byli też Pani koledzy ze studium aktorskiego.<br />

Przypadkiem słyszałam<br />

wychodząc, jak upominają się wzajemnie,<br />

żeby nie mówić aktorom, że<br />

było dobrze, żeby nie zapeszyć, czy teraz,<br />

już po premierze, dowiedziała się<br />

Pani, jak otoczenie ocenia Pani grę?<br />

Nie chcę się dowiadywać, nie pytam: „jak mi<br />

poszło?”, ale z tego, co wiem, z tego, co widzę w<br />

czasie spektakli, moi koledzy i koleżanki przychodzą<br />

na „W.B.” po 3-4 razy, czyli chyba im się<br />

podoba. Cieszy mnie to, nawet nie ze względu<br />

na nas, aktorów, ale ze względu na spektakl.<br />

Dziękuję za rozmowę.<br />

Reżyser Jacek Jabrzyk stwierdził<br />

w jednym z wywiadów, że aktorzy nie<br />

zetknęli się z adaptacją sztuki, tylko<br />

czystym tekstem, który sami opracowali,<br />

sami wnieśli coś do niego. Jaki<br />

ładunek emocjonalny, bagaż doświadczeń<br />

osobistych, akcenty wnieśli państwo<br />

do XIX-wiecznego utworu scenicznego?<br />

Jacek bardzo dużo z nami rozmawiał w czasie<br />

pracy nad sztuką, opowiadałam mu o swoim<br />

dzieciństwie, pierwszych doświadczeniach<br />

z chłopcami, chłopcy opowiadali o dziewczynach...<br />

My nie graliśmy dzieci, tylko konkretne<br />

problemy. Wspominaliśmy dzieciństwo, to,<br />

jak wtedy czuliśmy, jak postrzegaliśmy świat,<br />

analizowaliśmy swoje emocje. Dzięki temu<br />

zrozumieliśmy, że ponadstuletni tekst mówi o<br />

sprawach współczesnych, a problemy Wendli są<br />

problemami wszystkich dojrzewających dziewcząt.<br />

Agnieszka Giza – z pochodzenia gdańszczanka,<br />

z wyboru – przynajmniej aktualnie<br />

– mieszkanka Olsztyna. Na razie zgłębia<br />

tajniki sztuki aktorskiej w studium przy<br />

Teatrze im. Stefana Jaracza. W „W.B.”<br />

gra tytułową Wendlę Bergman i jest to jej<br />

pierwsze „prawdziwe” doświadczenie aktorskie.


PORTRET25 - 241<br />

Marek Jędrasik<br />

Pod maską przemocy.<br />

Filozofia równowagi<br />

Markiza de Sade’a<br />

Niniejszy tekst został wydrukowany<br />

w poprzednim numerze ze znaczącymi błędami.<br />

W związku z tym publikujemy tekst ponownie,<br />

a Autora przepraszamy za zaistniałe błędy.<br />

Coraz bardziej oczywistym staje się przekonanie,<br />

że system filozoficzny Markiza de Sade’a<br />

znajduje się na poziomie tego, co przemilczał,<br />

a nie tego, co wyraził bezpośrednio. Byłoby to<br />

zgodne z poglądami Bataille’a, który już dawno<br />

zauważył, iż odczytywanie dzieła Sade’a wprost<br />

to czynność jałowa poznawczo. Jeszcze bardziej<br />

utwierdziłem się w tej opinii po lekturze pierwszej<br />

polskiej monografii myśli filozoficznej Markiza<br />

pod tytułem: „Integralna Potworność. De<br />

Sade. Filozofia libertynizmu, czyli konsekwencje<br />

śmierci Boga” autorstwa Bogdana Banasiaka,<br />

wydanej przez Wydawnictwo Thesaurus w<br />

2006 roku. Według autora tej pracy najbardziej<br />

ogólną i podstawową intencją Markiza było<br />

mówić wszystko, niezależnie od tego, jak by się<br />

ludzie owej prawdy obawiali. Sade zrealizował<br />

to, według Banasiaka, w trzech wymiarach,<br />

które określa jako: „powiedzieć wszystko”, „powiedzieć<br />

więcej” i „powiedzieć niewyrażalne”.<br />

W pierwszym wymiarze Markiz objawia się<br />

jako encyklopedysta ewidencjonujący wszystko,<br />

co należy do sfery działania zbrodniczego,<br />

działania publicznie odrzucanego przez społeczeństwo<br />

jako złe, nieprzyzwoite i niemoralne.<br />

Można powiedzieć, że jest to opis sfery działań<br />

praktycznych libertyna.<br />

Za drugi wymiar realizacji podstawowej intencji<br />

Markiza, związany z tym pierwszym,<br />

można uznać opis teoretycznej sfery jego życia,<br />

czyli kwestii poglądów, które społeczeństwo<br />

odrzucało jako przekonania niebezpieczne dla<br />

życia publicznego. Tę sferę określa filozofia libertyńska.<br />

Trzecim wymiarem realizacji filozofii<br />

Markiza, według Banasiaka, jest przestrzeń<br />

wypowiedzenia tego, co niewyrażalne. Jest ono<br />

takim ze względu na uwolnioną siłę czystej negacji.<br />

Konsekwentna demistyfikacja miała zrealizować<br />

absolutną wolność w postaci integralnej<br />

potworności utożsamianej przez niego ze<br />

stanem apatii. Siła ta nie tylko niszczy ideę<br />

Boga, czy Natury, ale również samej tożsamości<br />

osobowej, wyrażanej w pojęciach Ja i Innego.<br />

Ten trzeci wymiar, wedle Banasiaka, przekracza<br />

skrajne formy indywidualizmu, które jako konwencjonalny<br />

egoizm nadal znajdują się jeszcze<br />

na poziomie społecznego dyskursu. Jest to wymiar<br />

myśli, która przekracza nie tylko aspekt<br />

trwania indywidualnego, ale również gatunkowego.<br />

Wymiar przekraczający wszelki dyskurs<br />

werbalny, oparty na założeniu rozumu teoretycznego,<br />

dążącego do prawdy, na której to idei<br />

opiera się sam proces demistyfikacji oraz rozumu<br />

praktycznego dążącego do dobra. Na nich z<br />

kolei opiera się instynkt przetrwania i reprodukcji<br />

gatunkowej. Dla Banasiaka to, co nazywamy<br />

systemem myśli Markiza, jest wynikiem<br />

przemyślenia wszystkich konsekwencji śmierci<br />

Boga. Otrzymujemy wówczas ów trzeci wymiar.<br />

W tej sferze, twierdzi Banasiak, myśl Sade’a<br />

charakteryzuje heterologiczność, ateologiczność<br />

i monomania. W pierwszym przypadku mamy<br />

do czynienia z tym, co całkowicie przypadkowe<br />

i jednostkowe w myśleniu odrzucającym wszelką<br />

powszechnie obowiązującą prawdę, której<br />

ostatecznym fundamentem i założeniem był<br />

Bóg. W związku z tym, według autora monografii,<br />

jest to myśl filozoficznie bredząca. Aspekt<br />

ateologiczny prowadzi do porno-teologii, czyli<br />

negatywnej teologii bluźnierstwa, wyrażającego<br />

jedynie absolutne nienasycenie i niespełnienie<br />

każdej pasji na miarę Boga, którego już nie ma.<br />

To myśl bluźniąca. Myśl monomana z kolei wyraża<br />

jedynie jego obsesyjne popędy, czy pragnienia,<br />

z tego względu, że wspólna miara istnienia<br />

w postaci Boga przestała obowiązywać.<br />

Myśli takiej pozostaje jedynie obrona przed<br />

mrocznymi siłami fantazmatycznych wizji i obsesji.<br />

Jest to myśl nagabująca, myśl tworząca jedynie<br />

złudzenie wspólnoty. Dlatego Banasiak<br />

twierdzi, że Markiz odwoływał się do literatury<br />

oraz teatru jako form nie tyle wyrażania myśli<br />

własnej, co raczej tworzenia z własnych fantazmatów<br />

i zmyśleń pozoru powszechnie obowiązującej<br />

prawdy. Temu, co ma znaczenie indywidualne,<br />

jednostkowe, Markiz nadaje<br />

poprzez literaturę i teatr pozornie powszechne,


242 - PORTRET25<br />

uniwersalne znaczenie. W oparciu o przyjęcie<br />

przez Banasiaka istnienia trzeciego wymiaru<br />

myśli Markiza, czyli wypowiedzenia tego, co<br />

niewyrażalne, można sądzić, że również próbuje<br />

on odczytywać to dzieło „nie wprost”. Jednak<br />

taki sąd jest mylny. Banasiak zatrzymuje się na<br />

poziomie negatywnej metafizyki, gdyż interpretuje<br />

apatię jako wyraz integralnej potworności<br />

w ramach ukrytego założenia, że można<br />

przekroczyć metafizykę myśli europejskiej jedynie<br />

dzięki absolutnej negacji. A przecież ta jest<br />

absolutna dzięki nieskrępowanym w swym krytycyzmie<br />

pasjom, namiętnościom i pragnieniom.<br />

Nie zauważa też, że są one zawsze kierowane<br />

w sposób ukryty, przez założenia<br />

metafizyki myślenia logicznego. Takie myślenie<br />

absolutyzuje nie tylko afirmację, ale również<br />

negację, i efektem ich funkcjonowania (w interpretacji<br />

Banasiaka) jest odtworzenie podmiotu<br />

absolutnie negatywnego, całkowicie suwerennego<br />

i niezależnego w swej negatywnej autokreacji.<br />

Jego opozycja do podmiotu społecznego<br />

dyskursu zatem jest czysto retoryczna, nie wychodząca<br />

poza stereotypowe uwarunkowania<br />

dyskursu europejskiej kultury. U Markiza nie<br />

mamy emocjonalnej głębi tego, co niewyrażalne,<br />

głębi, która tak naprawdę byłaby jedynie<br />

efektem absolutyzowania własnej sfery uczuciowej,<br />

całkowicie nie kontrolowanej przez<br />

własny rozum. Nie powstaje również u Sade’a<br />

głębia intelektualno-metafizyczna rozumu w<br />

wyniku absolutyzowania mocy czystej negacji,<br />

mającej na celu zrealizowanie absolutnej, całkowicie<br />

integralnej suwerenności człowieka. Gdyby<br />

taka była, to powstałby problem retoryczności<br />

przekroczenia przez Sade’a<br />

konwencjonalnego ateizmu oraz anarchicznego<br />

indywidualizmu. Poprzez absolutną negację,<br />

jaką Banasiak przypisuje Markizowi, to wszystko,<br />

co zostało przekroczone i obalone, na powrót<br />

byłoby odtworzone. Jedynie w negatywnej<br />

formie. Właśnie po odrzuceniu Boga jako absolutnej<br />

tożsamości trzeba również odrzucić absolutną<br />

tożsamość logicznego rozumu. A to<br />

oznacza nie tylko odrzucenie ich tożsamości w<br />

formie czystej afirmacji, ale również w formie<br />

nieograniczonej negacji. To samo odnosi się do<br />

odrzucenia retoryki indywidualizmu, nie tylko<br />

w formie pozytywnej, ale również negatywnej.<br />

W efekcie absolutyzacji przez Banasiaka negatywnego<br />

aspektu systemu Markiza trzeci wymiar<br />

redukuje się do przekonań, jakie głosili libertyni<br />

w jego tekstach. Ulega rekonstrukcji<br />

jedynie dzięki radykalizacji tych poglądów<br />

przez interpretatora. Istnieje jednak nadal problem<br />

zasadności założenia, że są to poglądy samego<br />

Sade’a. Czy można je całkowicie utożsamić<br />

z jego systemem myśli? Czy takie odczytanie<br />

dzieła nie byłoby raczej odczytaniem wprost,<br />

całkowicie jednoznacznym? W takich interpretacjach<br />

pomija się bowiem całkowicie świadomość<br />

metajęzykową Markiza, czyli podstawę<br />

warsztatowego dystansu do literackich bohaterów,<br />

których sam stworzył, co też jest równoważne<br />

z odczytywaniem jego tekstów i myśli w<br />

sposób dosłowny, a nie symboliczny. Powstaje<br />

więc pytanie, czy w samych tekstach nie znajdują<br />

się klucze do interpretacji wieloznacznej,<br />

wręcz alegorycznej? Gdyby ich tam nie było,<br />

bylibyśmy skazani na całkowitą dowolność odczytania.<br />

Tak więc, czy w samych tekstach nie<br />

ma podstaw do potraktowania bohaterów, ich<br />

poglądów i działań z pewnym dystansem i ironią?<br />

Z drugiej strony, chodzi również o znalezienie<br />

takiej interpretacji, która rzeczywiście<br />

ukaże Markiza jako całkowicie współczesnego<br />

myśliciela, zastanawiającego się nad aktualnymi<br />

dla nas problemami. Weźmy dla przykładu<br />

podstawową kategorię Sade’a, jaką jest pojęcie<br />

Natury. Jak wiadomo, jej podstawowym prawem,<br />

według Markiza, jest prawo równowagi:<br />

w aspekcie fizycznym, aspekcie moralnym i, jak<br />

sądzę, formalno-literackim, a więc poznawczym.<br />

Prawo to było wielokrotnie formułowane<br />

w różnych utworach na przestrzeni całego okresu<br />

twórczości Sade’a i ogólnie głosi, że całkowita<br />

suma dobra i zła jest we wszechświecie taka<br />

sama. Na płaszczyźnie fizycznej zaś wyraża się<br />

dzięki równowadze pomiędzy procesami powstawania<br />

i niszczenia, co gwarantuje wieczny<br />

ruch natury, a na poziomie literackiego warsztatu<br />

jest wyrażane przez całkowitą formalną symetrię<br />

pomiędzy czynami i poglądami postaci<br />

dobrych i złych. Bohaterowie występni reprezentują<br />

według Sade’a twórczy, aktywny aspekt<br />

natury, a osobnicy cnotliwi – aspekt zachowawczy,<br />

bierny. To wynik przekonania Markiza, że<br />

tych pierwszych można identyfikować jako<br />

osobników z natury silnych, a tych drugich,<br />

cnotliwych – jako słabych. Tak więc wyrazem<br />

świadomości metajęzykowej Sade’a jest jego<br />

dążenie do zachowania absolutnej formalnej<br />

symetrii postaw moralnych bohaterów, czyli<br />

rzeczywistych narzędzi natury. Z tego wynikałoby,<br />

że sama natura ma nie tylko wymiar czysto<br />

materialny, ale również formalny. Markiz konstruował<br />

swoich literackich bohaterów z pełną<br />

świadomością, że ich czyny i poglądy wynikają<br />

jedynie z ich uwarunkowań. Tak więc namiętności<br />

i wyobrażenia postaci powstają w wyniku<br />

określonej ich pozycji wobec natury i innych<br />

jednostek. Wraz z takim upadkiem idei prawdy<br />

zapada się też założenie istnienia jednego świata,<br />

bytu, rzeczywistości, do której odnoszą się<br />

bohaterowie w trakcie wspólnego dyskursu. Teraz<br />

więc wyrażają oni jedynie swoje własne<br />

konkretne uwarunkowania i swoje miejsce w<br />

porównaniu z innymi, swoją siłę lub słabość.


PORTRET25 - 243<br />

Słabi tworzą własną retorykę, retorykę cnoty, co<br />

stanowi jedynie swoisty apel do mocnych, aby<br />

nie wykorzystywali swej siły wobec nich. Jednak<br />

silni, świadomi swej przewagi nad ofiarami, nie<br />

tylko wykorzystują ją praktycznie, ale również<br />

na płaszczyźnie psychologicznej, ukazując im<br />

beznadziejność ich sytuacji. Nie jest to więc już<br />

tylko napawanie się samym bólem fizycznym<br />

ofiary, ale również lękiem przed nieodwracalnością<br />

sytuacji. Można powiedzieć, że z tego<br />

punktu widzenia każda komunikacja społeczna<br />

opiera się na nieświadomości oraz ukrywaniu<br />

rzeczywistych stanowisk i pozycji, jakie zajmują<br />

wobec siebie uczestnicy zbiorowego dyskursu.<br />

W świecie de Sade’a jest dokładnie odwrotnie.<br />

Wszystko dzieje się na poziomie świadomości<br />

ofiary i kata. Każda z postaci zna z góry swą siłę<br />

i słabość, dlatego wszelki dyskurs jest skazany<br />

na niepowodzenie. Skoro nigdy nikt nikogo nie<br />

przekona do swoich racji, słabemu pozostaje jedynie<br />

wiara w Boga i jego Opatrzność, a silnemu<br />

drwiny jako forma dodatkowej rozkoszy.<br />

Oba te poglądy to jedynie wyraz pragnień kata<br />

i ofiary oparty na wyobrażeniach wyznaczonych<br />

przez pozycję w sytuacji, w której obie jednostki<br />

się znalazły. Każda więc wypowiedź wyraża też<br />

usytuowanie owych jednostek wobec innych<br />

osób, która to pozycja jest źródłem namiętności<br />

warunkujących nasze wyobrażenia i poglądy<br />

formułowane w języku. Czyli interpretację moralną<br />

świata tworzoną przez zaangażowany w<br />

język podmiot. Markiz dobrze wiedział, że w<br />

dyskursie zawsze kierujemy się moralnością,<br />

która zmusza nas do solidaryzowania się z tymi,<br />

a nie innymi osobnikami. Oczywiście zgodnie z<br />

naszą własną sytuacją. Do identyfikowania się z<br />

tymi, a nie innymi poglądami. Moralność zawsze<br />

wyraża strukturę zaangażowania jednostki<br />

w siebie i innych. A co z tymi niezaangażowanymi,<br />

którzy osiągnęli stan apatii?<br />

U Markiza występują trzy rodzaje apatii.<br />

Apatia cnotliwych wynika z niedostatku sił,<br />

w efekcie nie podejmują oni żadnych działań<br />

i są bierni. U ludzi występnych jest ona skutkiem<br />

nadmiaru energii i aktywności, czego<br />

wynikiem jest przesyt na skutek nadmiernego<br />

zaspakajania swoich potrzeb. Są to apatie, które<br />

w tekstach Markiza występują na poziomie<br />

semantycznym, na poziomie anegdoty psychologicznej.<br />

Jest wreszcie apatia będąca wynikiem<br />

równowagi, w której nie ma nadmiaru lub braku<br />

w zaspakajaniu swoich potrzeb. Tylko odchylenie<br />

od stanu równowagi może wytworzyć potrzebę<br />

– zaangażowanie emocjonalne w treści<br />

słów pewnego języka. Ten trzeci rodzaj apatii<br />

nie występuje już na poziomie semantycznym,<br />

ale jest wyrażany za pomocą czysto formalnej<br />

struktury samego tekstu. Mamy wówczas do<br />

czynienia z całkowitą symetrią poglądów oraz<br />

działań postaci cnotliwych i występnych. Zaangażowany<br />

w treści czytelnik nie dostrzega<br />

symetryczności opozycji pomiędzy bohaterami<br />

negatywnymi i pozytywnymi – to konsekwencja<br />

identyfikowania się z którymś z typów bohatera<br />

i odrzucania symetrycznej a przeciwstawnej<br />

do niego postaci. Na poziomie treści języka<br />

wyraża się to w asymetryczności traktowania<br />

wypowiedzi, w które jesteśmy zaangażowani.<br />

Markiz badając zagadnienie apatii dostrzega<br />

również, że ta sfera emocjonalnego zaangażowania<br />

w język, kształtująca podmiotowość, jest<br />

wytwarzana w celu całkowitego uspołecznienia<br />

jednostek. Tylko dzięki powstaniu u jednostki<br />

potrzeby istnienia innego podmiotu, solidarności<br />

i empatii emocjonalnej z innymi ludźmi, stajemy<br />

się członkami pewnej wspólnoty komunikacyjno-kulturowej.<br />

Powyższa sfera w sposób<br />

naturalny rozprasza energię człowieka dzięki<br />

istnieniu wyobrażeniowej podmiotowości swojej<br />

i innych. Bohaterowie negatywni dążą do<br />

likwidacji tej sfery emocjonalnej, a więc do likwidacji<br />

negatywnych stanów emocjonalnych<br />

związanych z samotnością, gdyż to one tworzą<br />

u jednostki stałą potrzebę kontaktu z innymi.<br />

Zawsze w jego trakcie porównujemy innych<br />

z sobą oraz siebie z innymi, która to potrzeba<br />

została ukształtowana w procesie wychowania<br />

i wynika z kompleksów powstałych w wyniku<br />

tego procesu. Sfera emocji związana bowiem<br />

jest z wyobrażeniem podmiotowości innych<br />

jako wynikiem naszego zaangażowania w język.<br />

Tak więc libertyn dążący do likwidacji tej<br />

własnej emocjonalności w rzeczywistości dąży<br />

do uniezależnienia się od obrazu innego, kształtowanego<br />

przez język na poziomie wyobraźni<br />

moralnej, a więc do likwidacji podmiotowości<br />

innego, wytworzonej nie tylko intelektualnie,<br />

ale również emocjonalnie przez wspólnotę<br />

wychowawczą, której był członkiem. Nie jest<br />

to tylko proces pozbywania się sumienia, ale<br />

również potrzeb emocjonalnych związanych<br />

z komunikowaniem się z innymi jednostkami<br />

jako podmiotami. W ten sposób to również<br />

proces likwidowania negatywnych emocji związanych<br />

z samotnością oraz brakiem komunikacji<br />

z innymi. Sade opisując proces pozbywania<br />

się sumienia ukazuje znaczenie powtarzalności<br />

działań, które tworzą system nawyków emocjonalno-werbalnych,<br />

tak więc wprowadzając kategorię<br />

apatii dostrzegł społeczne źródła powstawania<br />

zaangażowania w podmiotowość własną<br />

i innych. Stan apatii byłby stanem wyzwolenia<br />

emocjonalno-intelektualnego od fantazmatów<br />

tworzonych w jednostce przez społeczeństwo<br />

za pomocą języka. Wyzwolenie to można zabsolutyzować<br />

w ramach bezkrytycznego użycia<br />

negatywnej formy tego, co zostało odrzucone.<br />

Wtedy mamy jedynie do czynienia z aktem


244 - PORTRET25<br />

retoryczno-formalnym i językowym, a nie realnym,<br />

pragmatycznym, funkcjonalnym dla<br />

jednostki. Banasiak przypisuje Markizowi taką<br />

interpretację, kreując go na twórcę negatywnej<br />

metafizyki, opartej na sile absolutnej negacji.<br />

Byłoby to słuszne, gdybyśmy utożsamili myśl<br />

Markiza z poglądami zbrodniczych libertynów<br />

z jego tekstów, skoro to oni reprezentują poglądy,<br />

będące jedynie negatywną odwrotnością<br />

metafizyki bohaterów cnotliwych. Owe postacie<br />

w takim stopniu wierzą w istnienie Boga,<br />

absolutnego gwaranta ich realności oraz realności<br />

społeczeństwa i świata, będących zobiektywizowanym<br />

porządkiem moralnym, w jakim<br />

brakuje im sił na samodzielne istnienie, muszą<br />

się zatem łączyć i tworzyć zbiorowość. Inaczej<br />

to ujmując, widmowe istnienie istot słabych<br />

prowadzi do powstania wspólnoty kulturowej<br />

jako warunku ich przetrwania, a to oznacza,<br />

że słaba jednostka staje się narzędziem, instrumentem<br />

trwania innych istot, na tyle słabych, że<br />

bez kulturowej wspólnoty nie mogłyby istnieć.<br />

Tak powstaje teza, że istnienie społeczeństwa i<br />

kultury jest warunkiem przetrwania jednostek<br />

w sensie biologicznym. Stąd afirmacja kultury<br />

jako emanacji wspólnoty, opartej na wierze w<br />

boga i porządek moralny, występująca u istot<br />

słabych. Paradoksalnie, jednostki absolutnie<br />

negujące boga i porządek moralny również są<br />

całkowicie zaangażowane w tę wspólnotę za<br />

pomocą języka, którego używają do wyrażenia<br />

owej postawy negatywnej. W końcu wspólnota<br />

może powstać tylko wtedy, gdy angażujemy się<br />

w język jako kulturę, nieważne, czy w formie<br />

pozytywnej, czy też negatywnej. Kultura według<br />

Markiza, a także Nietzschego, propaguje<br />

stereotypowe poglądy ludzi cnotliwych, czyli<br />

z natury słabych, czyniąc z nich wizję świata<br />

obiektywnego. Wizja ta staje się miarą prawdziwości<br />

poglądów formułowanych w określonym<br />

języku wspólnoty. Jednak istnieją jednostki,<br />

których ze względu na biologiczne uwarunkowania<br />

nie można w sposób standardowy uspołecznić<br />

w procesie wychowania. Jako że są one<br />

nadmiernie silne biologicznie, standardowy system<br />

nagród i kar, ze względu na inną ich wrażliwość,<br />

częściowo nie odnosi spodziewanych<br />

skutków. Tu tkwi źródło powstania jednostek<br />

ocenianych przez społeczeństwo jako występne,<br />

złe, czy niemoralne. W niektórych przypadkach<br />

rekonstruują one system uwarunkowań kulturowych<br />

wspólnoty, w jakiej funkcjonują, ale w<br />

formie negatywnej. Jest on symetrycznym światem<br />

ludzi silnych, tak jak światem ludzi słabych<br />

jest kultura. Właściwie nie można go nazwać<br />

jednym światem osobników silnych, ale raczej<br />

zaznaczyć wielość światów, w których na różne<br />

sposoby parodiowana jest standardowa rzeczywistość<br />

kultury osób cnotliwych. Jednostki te i<br />

ich światy spełniają ważną ideologiczną funkcję<br />

wobec wspólnoty, tworząc pozorne, stereotypowe<br />

wyjście poza społeczeństwo i kulturę. Przy<br />

tym nie jest niezauważane to, iż stanowią również<br />

część mechanizmu społecznego.<br />

Sade był świadomy formalizmu językowego.<br />

Jako literat i filozof musiał też być świadomy<br />

różnicy pomiędzy językiem a kryptojęzykiem,<br />

pomiędzy tym, co trzeba objawić i wyrazić, a<br />

tym, co trzeba ukryć i przemilczeć w tekście,<br />

aby osiągnąć odpowiedni efekt.<br />

Można więc uznać Markiza za prekursora<br />

nie tylko Nietzschego, ale również postmodernistów<br />

jako że naturę utożsamił z tekstem,<br />

w pełni retorycznie ją wykorzystując. Uznał,<br />

że za pomocą literackiej formy lepiej wyrazi<br />

względność każdego stanowiska filozoficznego,<br />

każdego sądu i opinii. Wynika z tego, iż prawo<br />

równowagi natury funkcjonuje na wszystkich<br />

poziomach jego systemu. Niestety wielu interpretatorów<br />

jako przesłankę jego twórczości<br />

przyjmuje interpretację, w której odrzuca się<br />

prawo równowagi na rzecz przewagi zła nad<br />

dobrem. Również Bogdan Banasiak, jak sądzę,<br />

przyjął taką interpretację. Według niej de Sade<br />

miałby jakoby zmienić swoje przekonania na<br />

rzecz zasady destrukcji. Główną więc ideą natury<br />

byłaby teraz destrukcja, a nie harmonia,<br />

co może wynikać z przyjętego przez interpretatorów<br />

Sade’a a priori psychologicznego( bo<br />

opartego na anegdotach historycznych) założenia,<br />

identyfikującego poglądy Markiza z<br />

teoriami negatywnych bohaterów jego tekstów.<br />

Mniemam, że dla takiej asymetrii nie ma żadnych<br />

podstaw w jego dziele, a wręcz utrudnia<br />

ona stworzenie spoistego obrazu całego systemu.<br />

Podejście takie tworzy przeszkodę w połączeniu<br />

w jedną całość różnych aspektów jego<br />

myśli oraz różnych poziomów odniesienia: ontologicznego,<br />

formalnego i moralnego. Markiz<br />

wielokrotnie konstatuje obojętność i amoralność<br />

natury jako wyraz funkcjonowania zasady<br />

na poziomie ontologicznym, która to zasada<br />

była dla Markiza, na poziomie moralnym, a<br />

więc indywidualnym, psychologicznym, prawdopodobnie<br />

koncepcją równowagi emocjonalnej,<br />

czyli braku zaangażowania w występek<br />

oraz cnotę. Jedną i drugą Sade lokalizował na<br />

poziomie stereotypów emocjonalno-intelektualnych<br />

jako że i występek, i cnota, były dla<br />

niego wyrazem zaangażowania emocjonalnego<br />

w określony język, a kultura wytworzyła te opozycje<br />

jako elementy podmiotowości jednostek<br />

należących do pewnej wspólnoty. Osobnicy<br />

słabi reprezentują retorykę absolutnej afirmacji<br />

cnoty. Bohaterowie silni reprezentują retorykę<br />

absolutnego zła, będąc jedynie negatywnym<br />

odbiciem pozytywnej metafizyki słabych. W<br />

sposób oczywisty symetrię tych dwóch stano-


PORTRET25 - 245<br />

wisk reprezentują słynne bohaterki Markiza,<br />

czyli Justyna i Julietta. Wyrażają one stan tautologicznej<br />

powtarzalności w formie pozytywnej<br />

i negatywnej wszystkich moralnych ocen,<br />

ukrytą dzięki naszemu zaangażowaniu w słowa.<br />

Tylko dzięki temu może zaistnieć fabuła w literackich<br />

dziełach. Według takiego odczytania<br />

myśli Markiza, wyrazem naiwności jest próba<br />

rekonstrukcji jego systemu myślenia w oparciu<br />

o bezpośrednie identyfikowanie Sade’owskich<br />

poglądów z przekonaniami wyrażanymi przez<br />

literackie postacie. I to nie ze wszystkimi, ale<br />

tymi głoszonymi przez najbardziej występnych<br />

bohaterów. Tę asymetrię u swoich interpretatorów<br />

Markiz na pewno ironicznie oceniłby jako<br />

stereotypową, chrześcijańską grzeszność ich<br />

myśli. Trzeba raczej trzeba założyć, iż Markiz<br />

jako literat i filozof identyfikował się z Naturą,<br />

czyli pewnym stanem równowagi emocjonalnej<br />

będącej poza fascynacją dobrem i złem.<br />

W końcu nawet pierwsza nauczycielka Julietty,<br />

Delbene, utożsamia mądrość ze stanem bycia<br />

poza skrajnościami dziwactw i chimer. O tej<br />

identyfikacji z naturą świadczy również zachowanie<br />

samego Markiza, który zaprzeczał,<br />

że jest autorem „Nowej Justyny” i „Historii Julietty”.<br />

Można więc uznać, że według poglądów<br />

Sade’a autorem tego dzieła była sama natura<br />

wyrażana poprzez formalną symetrię pomiędzy<br />

występnymi i cnotliwymi, silnymi i słabymi, aktywnymi<br />

i biernymi. Z tej perspektywy struktura<br />

tekstu reprezentowałaby ów model natury,<br />

a dzięki niemu utożsamiałaby się z nią. Takie<br />

bycie ponad treściami byłoby również efektem<br />

całkowicie pragmatycznego użycia języka przez<br />

Markiza do zaspakajania swoich własnych<br />

potrzeb. Ta niewyrażalność nie była więc metafizyczna,<br />

ale pragmatyczna. Wszystko to, co<br />

jest poza moralnością, stanowi destrukcję dla<br />

komunikacji, a więc jest niewyrażalne w ramach<br />

solidarności ze wspólnotą. W ostatecznej<br />

konsekwencji takiej destrukcji pojawia się idea<br />

Człowieka Natury, który, skoro zlikwidował<br />

wszelkie zaangażowanie ideologiczne w język,<br />

uzyskał stan całkowitej apatii. Świadectwem<br />

tego może być wypowiedź w „Nowej Justynie”:<br />

„Natura nie mówi ani słowa”. W takim stanie<br />

jednostka nie powinna odczuwać negatywnych<br />

skutków samotności, czyli mieć poczucia, iż<br />

musi coś przekazać czy też oczekiwać takowej<br />

komunikacji ze strony innych.<br />

Czy przemoc wyrażona przez milczenie<br />

Markiza nie była czasami większa od tej wyrażanej<br />

bezpośrednio w jego tekstach? Skłaniam<br />

się do odpowiedzi pozytywnej. W końcu owo<br />

milczenie imitowało obojętność samej Natury,<br />

z którą Jedyny się utożsamiał.<br />

Marek Jędrasik – ur. w 1950 roku w<br />

Olsztynie, gdzie do dziś mieszka. Od wielu<br />

lat miłośnik filozofii. Szczególnie filozofii<br />

antycznej oraz buddyjskiej. Redaktor<br />

„<strong>Portret</strong>u”.


Publikacje Wydawnictwa „<strong>Portret</strong>”:<br />

Proza:<br />

Tomasz Białkowski, Dłużyzny (2005)<br />

Tomasz Białkowski, Leze (2002)<br />

Tomasz Białkowski, Pogrzeby (2006)<br />

Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Wariat (2007)<br />

Paweł Jaszczuk, Testament (2007)<br />

Monika Mostowik, Taka ładna (2004)<br />

Mariusz Sieniewicz, Prababka (1999)<br />

Piotr Siwecki, Hyper-Gender (2003)<br />

Jacek Wangin, Lucka rzecz (2007)<br />

Joanna Wilengowska, Japońska wioska (1999)<br />

Grzegorz Wróblewski, Android i anegdota (2007)<br />

Poezja:<br />

Maciej Gierszewski, Profile (2006)<br />

Tomasz Jamroziński, Przylądek do skrócenia (2007)<br />

Tomasz Karnowski, Wejście w świat (1999)<br />

Krzysztof Kowalewski, Abdykacja (1999)<br />

Krzysztof Kowalewski, Wersalka (2003)<br />

Karolina Madej, von von (1999)<br />

Anna Piotrowska, Sekutnice (2002)<br />

Tomasz Pułka, Paralaksa w weekend (2007)<br />

Iza Smolarek, się lenienie (2006)<br />

Jacek Uglik, Jeszcze nie całkiem umarły (2005)<br />

Marcin Włodarski, Po własnych śladach (2005)<br />

Marcin Włodarski, Sommy (2002)<br />

Felietony:<br />

Robert Ostaszewski, Odwieczna, acz nieoficjalna (2002)<br />

Szkice:<br />

Tamara Bołdak-Janowska, Szkice dla zielonego wróbla (2004)<br />

Bernadetta Darska, Ucieczki i powroty.<br />

Obrazy rzeczywistości w prozie najnowszej (2006)<br />

Grzegorz Ojcewicz, Skazani na trwanie.<br />

Odmieńcy XX wieku w esejach Jarosława Mogutina (2007)<br />

Przekłady:<br />

Aleš Čar, Awaria, tłum. Wojciech Domachowski [proza] (2006)<br />

Radek Fridrich, Z dziennika Żybrzyda,<br />

tłum. Jana i Piotr Kępscy [proza] (2005)<br />

Amir Or, Wiersz, tłum. Beata Tarnowska [poezja] (2006)<br />

Ślady. Antologia przekładów Arkadiusza Łuby (2003)


Zapowiedzi 2008:<br />

Tomasz Białkowski, Mistrzostwo Świata [proza]<br />

Ewa Berent, Rdza [proza]<br />

Ewa Furgał, Ekstremizmy [poezja]<br />

Wojciech Brzoska, przez judasza [poezja]<br />

„<strong>Portret</strong>” nr 26<br />

Maciej Melecki,<br />

Zawsze wszędzie indziej (wybór wierszy 1995-2007) [poezja]<br />

Jakobe Mansztajn, wiedeński high life [poezja]<br />

„<strong>Portret</strong>” nr 27


www<br />

portret<br />

org<br />

pl

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!