You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
<strong>Olsztyn</strong> <strong>2008</strong>
Copyright @ Tomasz Białkowski<br />
ISBN 978-83-60477-12-0<br />
Copyright @ by Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”
cował człowiek, który prócz toczenia różnych<br />
Ojciec pracował w fabryce maszyn rolniczych.<br />
Trudno było ustalić, co on tam robił, nie miało<br />
to dla mnie zresztą większego znaczenia.<br />
Istotne było co innego. W fabryce ojca pra-<br />
Każdego popołudnia prosiłem ojca o taki<br />
nóż. Patrzyłem mu głęboko w oczy i żebrałem.<br />
wzięci, byłbym kolesiem z książek Fiedlera.<br />
Byłbym kimś.<br />
Generałowie, Ostatni Mohikanie Przemierzający<br />
Tętniący Step, Cichostopi Dakotowie.<br />
Byłbym z takim nożem jak Tecumseh,<br />
Winnetou i Napoleon Gór Skalistych razem<br />
wtedy jak ci wszyscy Tropiciele Śladów Łażący<br />
Po Górach Czarnych, Czerwonoskórzy<br />
słońcu stali, zakończony czubem. Nóż ten<br />
miał mieć drewnianą rękojeść, na której wycinać<br />
mógłbym żyletką zdobyte skalpy, łupy<br />
wojenne, czy co tam by mi wpadło. Byłbym<br />
Kiedy miałem sześć lat, zapragnąłem mieć<br />
nóż. Z szerokim ostrzem, z błyszczącej w<br />
Nóż<br />
5
6<br />
lu, była gimnastyka. Trzecią zaś muzyka, ale<br />
o tym później. Tu miłości ojca się gwałtownie<br />
kończyły. Wszystko pozostałe, włączając<br />
matkę, należy postawić na półkę z napisem<br />
i odważnych. Jak Winnetou. Drugą miłością<br />
ojca, może nawet większą niż zbieranie meta-<br />
z jego fabryki dającej wszystkim tyle szczęścia,<br />
byłem dumny z kraju ludzi pracowitych<br />
płynęła wilgoć. Naprawdę. Patrząc w migotliwy,<br />
czarno-biały płat, byłem dumny z ojca,<br />
nów bizon żrące złote łany, zadumane konwoje<br />
buraczanych przyczep, doznawałem dławiącego<br />
gardło uczucia wzruszenia. Po policzkach,<br />
jak po zagrzybionej ścianie klatki schodowej,<br />
oglądałem przemierzające horyzont traktory i<br />
ich rozrywające materię pługi, stada kombaj-<br />
wielkiej. Ozdobą kolekcji była maleńka armata,<br />
którą ojciec postawił na telewizor. Ilekroć<br />
czyniło nasze mikre mieszkanie miniaturowym<br />
muzeum przeszłości, dla równowagi<br />
bojowych. Jeszcze kilku innych przedmiotów,<br />
często niewiadomego zastosowania, co razem<br />
ne przedmioty. I tak, za drobną opłatą, byliśmy<br />
szczęśliwymi posiadaczami miniaturowej<br />
halabardy, miniaturowego hełmu rycerza<br />
średniowiecznego i równie mikrych toporów<br />
skomplikowanych części zębatych, ze swojej<br />
wyjącej maszyny wypuszczał różne estetycz-
To był mój moment, moja rola. Po wystającym<br />
udzie, jakimś cudownym półobrotem,<br />
-<br />
Piramida raz!<br />
tężały, na czoło wyłaziły żyły. Nagle, w chwili<br />
maksymalnej koncentracji, darł się:<br />
lewą nogę wystawiał do przodu, ramiona unosił<br />
ku górze. W napięciu czekał. Jego mięśnie<br />
Zawsze przed obiadem wyprowadzał nas za<br />
dom pod rozłożysty dąb. Stawał w rozkroku,<br />
nigdy nie odzyskał pełni sprawności. Piłki<br />
kopanej szczerze nienawidził.<br />
dramat. Ojciec źle wyskoczył do strzału w<br />
okienko i złamał paskudnie nadgarstek. Już<br />
Bo ojciec, jako wybitnie utalentowany gimnastyk,<br />
któregoś nudnego dnia dał się namówić<br />
na zajęcie pozycji bramkarza w meczu<br />
o nic. Z niewinnego „nic” zrobił się życiowy<br />
grać w tę piłkę. Gdybym mógł cofnąć czas! -<br />
powtarzał na okrągło.<br />
Cholera, diabeł mnie wtedy podkusił, żeby<br />
-<br />
Bogiem!<br />
zostałby championem,<br />
byłby kimś. Ojciec się mylił, jakby podarował<br />
mi ten pierdolony nóż, zostałby natychmiast<br />
ćwiczenia gimnastyczne. Twierdził, że gdyby<br />
nie wypadek z młodości, byłby mistrzem,<br />
„obowiązek”, tuż za miniaturową kuszą Wilhelma<br />
Tella. Tak więc ojciec upodobał sobie<br />
7
8<br />
Nóż ze świstem przeleciał przed nosami za-<br />
moje cudo. O kolana wycierałem mokre dłonie,<br />
kiedy mierzyłem do celu. Wreszcie rzuciłem.<br />
imitacji pomnika przyrody, stanę kilka kroków<br />
od naszego dębu i wypuszczę w jego kierunku<br />
pod drzewo. Cały dygotałem, nie mogłem<br />
się doczekać, kiedy, po odegraniu doskonałej<br />
marzenie się spełniło. Ojciec rozwinął lnianą<br />
szmatkę, na jego dłoniach ciążył nóż. Taki, jakiego<br />
pragnąłem, żadna zasrana miniaturka!<br />
Wyszliśmy za dom. Przez zaspy dotarliśmy<br />
naszym spektaklu.<br />
Któregoś lutowego, mroźnego dnia moje<br />
jak potęga nie do ruszenia. Matka, nie wiedzieć<br />
czemu, odmawiała stanowczo udziału w<br />
dłonie w węzęł. Myślałem wtedy, że jesteśmy<br />
wszyscy jak dąb obok, jak Bartek z Rogalina,<br />
Puszczałem jego głowę i wznosiłem się ku<br />
niebu. Na rozdygotanych nogach składałem<br />
Piramida dwa!<br />
-<br />
komendę:<br />
wydawał ojciec<br />
obsiadali jego uda, chwytali ojca za dłonie i<br />
jak szale wagi ciążyli ku trawie, czasem zaspom<br />
śnieżnym, kałużom, bo ojciec nie odpuszczał<br />
nigdy. Jak Old Shatterhand. A kiedy<br />
wzlatywałem na jego barki, kucałem na nich.<br />
Zaraz po tym moi dwaj bracia, niczym ptaki,
obiłem kominy, to po trzy paczki dziennie szło”.<br />
tysięcy niedopałków. Nawet Leonardo DiCaprio<br />
i jego filmowa partnerka zostali wykonani z kiepów.<br />
Autor, nie bez dumy, podkreśla, że wszystkie<br />
fajki wypalił osobiście. „Czasami było ciężko, jak<br />
do kin!? Bezrobotny z podolsztyńskiej wsi zbudował<br />
makietę Titanica. Obliczył, że zużył pięć<br />
że łącznie z dzisiejszymi ośmioma godzinami ludzie<br />
za oceanem kupili półtora miliarda biletów<br />
Obudź się, kochanieńki, już pora! Nowy dzień,<br />
nowe możliwości, nowe wyzwania! Czy wiesz,<br />
Ja Ciebie Zajebie. Jak porządna, na gwarancji,<br />
wiertarka Boscha:<br />
Siuksów... Jacy osadnicy? Facet wali jak niemiecka<br />
VIVA, jak Emsi Chujoza, jak Didżej<br />
Leżę na wąskim tapczanie zwinięty w embrion,<br />
a facet z radia wali jak osadnicy do<br />
Malarz Beckmann<br />
by wyrwać nóż, cofnąć się kilka kroków i ponowić<br />
rzut. A wtedy zamiast delikatnymi ruchami<br />
uwolnić go z drzewa, targnąłem nożem<br />
na bok i złamałem ostrze. Żenada.<br />
wistnych braci i na kilka centymetrów ugrzązł<br />
w miąższu. Szczęśliwy ruszyłem do drzewa,<br />
9
10<br />
Dla mnie, ale i też dla naszej reprezentacji<br />
narodowej. Jeśli można, to proszę bez kaucji<br />
że na dzień dzisiejszy przypadają moje trzydzieste<br />
urodziny. Proszę zatem o dobry dzień.<br />
z niej wyłażę, a wtedy chyba mnie widać. Pragnę<br />
też Panu Bogu nieśmiało przypomnieć,<br />
uwagi. Być może dzieje się tak dlatego, że<br />
mieszkam w piwnicy. Lecz przecież czasami<br />
Nim, chociaż On zupełnie nie zwraca na mnie<br />
o Myślę Boga. Pana pozdrowić pragnę a - J<br />
zadzwoń do nas, no, śmiało! Nie zapomniij o<br />
siódemce na starcie. Czy chciałbyś kogoś pozdrowić?<br />
obniżyło się jedenastokrotnie pogłowie owiec! No,<br />
nareszcie, podniosłeś się. Teraz weź słuchawkę i<br />
sześć milionów części Jumbo 747-400, połowa z<br />
tych części to nity! Zrób coś ze sobą, bądź produktywny,<br />
bądź kreatywny! Przez takich jak Ty, w<br />
naszym demokratycznym, prospołecznym kraju,<br />
dzisiejszy dzień. Wstawaj, przyjacielu, nie bądź<br />
leniem, kiedy Ty spałeś, pracowici ludzie policzyli<br />
Gogha? Cóż za imponująca suma, jaka by była,<br />
gdyby autor domalował brodę!? Kartka z kalendarza.<br />
Sto lat temu zmarł autor słów: „Kto rano<br />
wstaje temu Bozia daje”, niech to będzie motto na<br />
A co powiesz, kochanieńki, na siedemdziesiąt milionów<br />
dolców za „Autoportret bez zarostu” Van
yby. Zapewne słuchali hitu naszego superprzy-<br />
Nasi chłopcy są skoncentrowani na maksa, czas<br />
na przygotowania spędzili nad rzeką łapiąc<br />
A huzara ojciec w swych zbiorach nie miał!<br />
Kryptoreklama wdarła się nawet w takiej<br />
chwili – myślę, jeszcze żarliwiej szlifując kły.<br />
dupy zarozumiałym Szkopom!<br />
z tymi kutasami nigdy. Dzisiaj na dortmundzkiej<br />
ziemi, nasi huzarzy skopią w swych najkach<br />
Kochani, kochani! – drze się koleś. – I jeszcze<br />
raz powtarzam najważniejszą informację dzisiejszego<br />
dnia. Wieczorem Nasze Orły staną do<br />
boju z Niemcami! I co z tego, że nie wygraliśmy<br />
Wszyscy. Teraz podchodzę do zlewu. Woda<br />
jest zimna, aż do bólu zębów, trę szczękę raniąc<br />
dziąsła. Za mną drepce na swych krótkich<br />
nóżkach Marzenka. Gadzina kochana!<br />
wystrzelę w górę, jak kibice z siedzeń po golu<br />
strzelonym przez Naszych. A wtedy bójcie się!<br />
których kiedyś się wyrwę. Pytanie polega na<br />
tym, czy wryję się jeszcze głębiej w grunt, czy<br />
Słucham radia i krążę po piwnicy. Jeszcze<br />
zdążę wam opowiedzieć o moich lochach, z<br />
i bez zadatku. Dziękuję. A! I żeby łapy uschły<br />
temu, który wczoraj pociągnął mi komórkę!<br />
11
12<br />
ole, ole, odpierdol sieee! Musicie wiedzieć, że<br />
w tej opowieści będę używał słów powszechnie<br />
uważanych za nieprzyzwoite. Ma to swoje<br />
uzasadnienie psychologiczne, do którego<br />
Nie chce się odczepić. Ole, ole! Piłka w grze!<br />
Wiem, że wpadłem. Ty, Milowicz, posłuchaj:<br />
utkwił mi w pamięci. Tak się to określa. Coś<br />
utkwiło w pamięci i nie można tego z niej usunąć.<br />
To tak jak z jakąś melodią. Raz się usłyszy,<br />
a potem łazi za człowiekiem cały dzień.<br />
Nie, nie myślcie, że się znam na malarstwie.<br />
Ot, widziałem ten obraz w jakimś albumie i<br />
sterczące żebra, a w tle drabina do samego<br />
nieba. Po co właściwie taka wysoka drabina?<br />
krzyża”, myślę patrząc w odbicie. Męczennik<br />
na płótnie to dokładnie ty. Nieszczęśnik z owiniętą<br />
prześcieradłem miednicą. Ty masz slipy.<br />
No i nie masz włosów. Rozpostarte ramiona,<br />
pierdolca, wyłączam się. Wyglądasz człowieku<br />
jak Jezus z obrazu Beckmanna „Zdjęcie z<br />
damy sieee!<br />
Patrzę w lustro, na chwilę przestaję słuchać<br />
Ale jeśli Ekwador, to koleś przegiął. Ekwador<br />
nam dowalił w piątek dwa do nul. Ole, ole, nie<br />
Skąd on wziął te ole? Mundial zrobili Niemcy,<br />
my też ole nie bardzo. No chyba, że Ekwador.<br />
stojniaka Michała Milowicza! Ole, ole, piłka w<br />
grze, Polska, Polska wygra mecz! – drze się idol.
cie, a znam, to nacykają sobie zdjęć przy rogat-<br />
Taaa. Wiem ja coś o tych pieprzonych poetach-pedałach-dziennikarzach.<br />
Jak znam ży-<br />
Jak nie zostałem poetą<br />
cudownego objawienia w Gietrzwałdzie pielgrzymka<br />
złożona z olsztyńskich poetów i dziennikarzy.<br />
Idą, by pomodlić się za Naszych.<br />
Grunwaldu wypiekli dwa przypalone miecze.<br />
Właśnie w tej chwili wyruszyła do sanktuarium<br />
jednoczy się wokół naszych chłopców. Dwukrotnie<br />
wzrosła sprzedaż telewizorów, piekarze spod<br />
Ole, oleeee! W całym kraju trwają gorączkowe<br />
przygotowania do wieczornej batalii. Naród<br />
urodziny!<br />
namalował drabinę. Zdychał z głodu, a malował<br />
wyroby stolarskie. Chce mi spieprzyć<br />
mi zebrać myśli. Myślę o drabinie. O Maksie<br />
Beckmannie i jego drabinie do nieba. O głodnym<br />
zasrańcu, który, miast malować kwiatki i<br />
chodzić po Frankfurcie wesoło pogwizdując,<br />
szczęki, zaraz wszystko zetrę i będzie spokój.<br />
Na wieki wieków. Kiedy chodzę, łatwiej jest<br />
też dojdziemy. Ale wszystko w swoim czasie.<br />
Odchodzę od lustra, nie przestając trzeć<br />
13
14<br />
Teraz piękna, szeroka ulica nosi nazwę Alei<br />
Marszałka Józefa Piłsudskiego. Wieczorami,<br />
dymem. Swoją ulicę też. Może gdyby wiedzieli,<br />
co palą, oszczędziliby chociaż kawałek?<br />
na cześć i chwałę dzielnych żołnierzy radzieckich,<br />
którzy profesjonalnie puścili miasto z<br />
ulicy, przez którą człapałem. Zaraz po wojnie<br />
tę ulicę nazwano Zwycięstwa. Uczyniono to<br />
niewiele się zmieniło. Zanim wam opowiem<br />
o tym, jak nie zostałem poetą, kilka słów o<br />
pieniędzy za zakup nowej pary, nie miałem<br />
pieniędzy żadnych. Do dzisiaj w tej kwestii<br />
główną aleją miasta, a z pięty w bucie zionął<br />
wstyd. Nie miałem innego obuwia, nie miałem<br />
mogą jedynie stanowić służby mundurowe,<br />
ale o tym nieco później. Tak więc szedłem<br />
mi zimowy trzewik. Stary był, to i pękł. Nie<br />
miałem zresztą o to do niego jakiejś szczególnej<br />
pretensji. Cóż, początek lata obliguje do<br />
noszenia lżejszego kalibru obuwia. Wyjątek<br />
łem zostać takim poetą. Zajęcie przyjemne, w<br />
pewnych kręgach, można powiedzieć, prestiżowe.<br />
Nie ma co. A było to tak.<br />
Pewnego czerwcowego popołudnia pękł<br />
będzie, że biedacy nogi poranili. Jak szli. Co<br />
wam będę ściemniał, ja też kiedyś zapragną-<br />
kach <strong>Olsztyn</strong>a, wpakują w pekaes i wysiądą w<br />
świętym miejscu. Gnoje, cwaniacy. A potem
dostęp do szlifierki. Wyrok jest prawomocny.<br />
A przed wojną to była Kleebergerstrasse.<br />
młodym patriotom w wysokości pięciu tysięcy<br />
złotych dla każdego plus roczny, gratisowy<br />
ich do realiów gospodarki wolnorynkowej.<br />
Ponadto sąd czyni zadośćuczynienie sześciu<br />
Stawia się wniosek o przeredagowanie wypowiedzi<br />
Więźnia Magdeburga i dostosowanie<br />
iż „często bitwę wstrzymywano, by dać przejść<br />
kobietom i dzieciom”, operował czasem przeszłym.<br />
Gdyby rzeczony Marszałek uwzględnił<br />
pozostałe czasy, do tragedii by nie doszło.<br />
złamali jej nos. Winę za ten czyn ponosi Zwycięzca<br />
Wojny Roku Dwudziestego. Mówiąc,<br />
okolicach policyjnej hali sportowej świeżo<br />
ułożoną kostką brukową obrzucili wietnamską<br />
jadłodajnię, a na wysokości aresztu śledczego,<br />
wyrwali nastolatce aparat komórkowy i<br />
są przyzwyczajeni do otwartego wypowiadania<br />
swych uczuć”. Wyrazili i poszli dalej. W<br />
Zapewne wzięli sobie do serca słowa Męża<br />
Stanu, że „pochodzą z kraju, gdzie ludzie nie<br />
na Alei Marszałka i Wodza pokroiło nożykiem<br />
kurtkę licealisty wraz z owym w środku.<br />
na kolorowej trasie można spotkać spacerowiczów.<br />
Niedawno sześciu młodych piechurów<br />
kiedy ruch samochodowy się zmniejsza, a zachodzące<br />
słońce urokliwie łamie na dachach,<br />
15
16<br />
lecz przecież dopuszczalnego, marszu boso...<br />
Miejsce, gdzie się kierowałem, wymagało zachowania<br />
schludności i jeżeli już butów styczniowych,<br />
to przynajmniej całych.<br />
jak i temperatura, upoważniały do przewieszenia<br />
trepów przez ramię i awangardowego,<br />
głową. Cóż z tego, że dziurami wdzierało się<br />
świeże powietrze, cóż po tym, że pora roku,<br />
chwili trzasnął trzewik drugi. Ogarnęła mnie<br />
rozpacz, a Xawery pokiwał ze zrozumieniem<br />
ofierze mszy świętej, w chwili, gdy ksiądz w<br />
kościele Serca Jezusowego wygłaszał krzepiące<br />
słowo Pana, a skupiona dziatwa ciągnęła<br />
w cieniu obelisku papierochy, właśnie w tejże<br />
dziewcząt i chłopców, którzy opuszczali progi<br />
swych porządnych domów, by uczestniczyć w<br />
rozleciały się trzewiki. Tak więc, w chwili,<br />
kiedy mijałem miejsce niedzielnych spotkań<br />
Szubienice musiał bardzo, przy tym szybko,<br />
potrzebować pieniędzy. Być może jemu też<br />
talną rzeźbę dłuta Xawerego Dunikowskiego.<br />
Pomyślałem, że autor wielkiego Pomnika<br />
Wdzięczności na Placu Armii Czerwonej,<br />
znanego wśród młodzieży licealnej jako<br />
sprawił. Dochodziło południe, temperatura<br />
gwałtownie szła w górę. Minąłem monumen-<br />
Już, już, wracam do tego, jak nie zostałem<br />
poetą i szedłem do człowieka, który to
czości. Z pokorą chłopa, którego już poznaliście,<br />
podałem redaktorce maszynopis. Wiel-<br />
Najwyraźniej redaktorka dotrzegła od razu we<br />
mnie twórczy umysł. Kazała usiąść na mięciutkim<br />
fotelu, poprawiła loki i poczęstowała<br />
mineralną. Potem poprosiła o próbkę twór-<br />
Przyjęty zostałem uprzejmie, by nie powiedzieć<br />
serdecznie. Uścisnęliśmy sobie prawice.<br />
życiowej. O ładniutkiej asystentce nie wspomnę.<br />
strony, te włochate dywany utwierdziły mnie<br />
w przeświadczeniu o słuszności wyboru drogi<br />
chałupę i patrzy na wzbierające na horyzoncie<br />
chmurzyska. To sobie wyobraźcie. Z drugiej<br />
debiutant nie ma pokory, we mnie wtedy była<br />
pokora. Jak u chłopa, co rano wyszedł przed<br />
jeszcze całkiem do rzeczy. Jeszcze raz obleciałem<br />
wzrokiem dywan. Nie wiem, jak wyglądały<br />
ściany, zrozumcie mnie, nie miałem<br />
odwagi unieść głowy. I to wcale nieprawda, że<br />
stanąłem przed drzwiami do gabinetu redaktorki<br />
lokalnego pisma kulturalnego. Kobiety<br />
dra spodnie, czy sunę po miękkim dywanie<br />
dostatecznie płynnie, na tyle, by obserwująca<br />
mnie ładniutka poetka-asystentka nie zauważyła<br />
tych cholernych dziur!? Purpurowy<br />
Idąc przez elegancki hall, zastanawiałem<br />
się, czy dostatecznie nisko opuściłem na bio-<br />
17
18<br />
wtedy zrozumie, jak bardzo ją kocha. Zostawi<br />
chichoczących kolegów i wyjdą razem, objęci,<br />
go chce widzieć ona. No i widzi. Cierpliwie, w<br />
milczeniu czeka, aż chłopiec na nią spojrzy. A<br />
a vis ukochanego. Zbłąkany rycerz jest już trafiony.<br />
Nieprawda! Zmęczony, zamyślony, tak<br />
alkoholowy nie ma szans. Zatem, w trzynastej,<br />
pechowej zwrotce, z sercem bijącym siada vis<br />
zwrotki trud zostaje nagrodzony! Śledząc wybrańca<br />
odkrywa, że wieczory trawi on na dysputach<br />
z kolegami, usta wyśnione studząc piwem.<br />
Jej miłość może wszystko. Nawet nałóg<br />
dłużej biega, tym mocniej jest przeświadczona<br />
o trafności swego wyboru. Około dziesiątej<br />
niu. Jej bieg jest przetykany barwnymi wizjami<br />
tego, co będzie kiedy już go dopadnie, kiedy<br />
zajrzy mu w błękit oczu, z których uczucie<br />
wyjdzie całe. Dziewczyna w moim wierszu, im<br />
chłopak? Mijają się czasem w przejściu podziemnym,<br />
to wszystko. On nie wie o jej istnie-<br />
czyny zakochanej w nieznajomym młodzieńcu.<br />
Składała się z kilkunastu zwrotek, w trakcie<br />
których dziewczyna biega po deszczowym<br />
<strong>Olsztyn</strong>ie, próbując się dowiedzieć, kim jest<br />
wracał spokój. Ona zanurzyła się w lekturze.<br />
Była to rymowana historia pięknej dziew-<br />
kie wrażenie zrobił na mnie stół, pod który<br />
skwapliwie skryłem dziurawy bucior. Wolno
pod wrażeniem trafności uwag.<br />
coś o onomatopejach, aliteracji, odwoływała<br />
się do uniwersum. Po chwili znajdowałem się<br />
mówić. Początkowo wolno analizowała tekst,<br />
nawiązywała do tradycji literackiej, mówiła<br />
po połówce? Hmmm. Redaktorka wzięła butelkę<br />
mineralnej, wydudniła połowę i zaczęła<br />
ulgę, ciężko jest być samemu twórcą, co innego<br />
dwóch. O, to zupełnie inna sprawa. Odpowiedzialność<br />
za słowo rozkłada się na pół. Na<br />
połowę? Nieważne. A może jednak po pół,<br />
po mineralną. Przez chwilę patrzyła na ściany,<br />
być może żegnała się z nimi, bo oto zrozumiała,<br />
że człowiek siedzący naprzeciwko<br />
wkrótce zajmie jej miejce. A może poczuła<br />
noga kolegi jej wybrańca.<br />
Redaktorka skończyła czytanie, sięgnęła<br />
odprowadza go wzrokiem, który teraz kieruje<br />
pod stół, między uda, gdzie usadowiła się<br />
mu na więcej. Tylko jemu! I tak sobie siedzą w<br />
tym spisku, jego nogą złączeni, budują szczęście<br />
do chwili, kiedy On wstaje gwałtownie<br />
i zataczając się rusza do toalety. Dziewczyna<br />
nie spojrzy, tylko ta noga jego zakochana tak<br />
lezie... Głuptas, przecież kiedy wyjdą, pozwoli<br />
acz czule, po jej kostce, kolanie. Jak podąża!<br />
Tfu, jak pożąda! Jaki nieśmiały! Nawet na nią<br />
przejęci. Prawda, że pięknie? Chłopiec już to<br />
też zrozumiał, bo noga jego wędruje wolno,<br />
19
20<br />
na Alei Zwycięstwa. Oblała wodą z butelki<br />
pierś. Padła wymęczona w fotel, a ja zrozumiałem,<br />
że tych dywanów to ona mi nie odda.<br />
W życiu.<br />
perpektywy osoby trzeźwej - waliła redaktorka<br />
pisma literackiego jak Rosjanie z pepeszy<br />
O tym, że świat jest pijany, trzeba pisać z<br />
-<br />
życiową.<br />
prawdę jakąś zwykle sobie<br />
jego słowo uczeń wygląda z perspektywy osób<br />
trzecich bardzo estetycznie i krzepiąco. Młodzi<br />
ludzie powinni okazywać więcej pokory w<br />
relacjach ze starszymi ludźmi, noszącymi w<br />
nieprzystojne. No więc, redaktorka sadziła<br />
kurwami, a ja przytakiwałem ze zrozumieniem.<br />
Zawsze potakuję ze zrozumieniem.<br />
Uważam, że sytuacja nestor i łowiący każde<br />
wcześniej zaznaczyłem, to ja w tej opowieści<br />
będę używał słów powszechnie uznanych za<br />
Krzyczała tak z dobrych dziesięć minut. Nie<br />
będę przytaczał tego, co wrzeszczała. Jak już<br />
budy z tanim winem, w trakcie pisania trzeba<br />
myśleć, to jest, panie, bełkot!<br />
resztki platynowych loków - wtórność pod-<br />
targając się darła - - myślowy!<br />
Bałagan<br />
jętej tematyki! Rymy częstochowskie! Klęską<br />
naszej literatury jest pisanie z perspektywy
wyglądają na wietrze jak koniki polne, o klęczącym<br />
wikarym ukradkiem wiążącym sznu-<br />
nad ranem wódką, o ludziach spuszczających<br />
na sznurze trumnę, którzy w swych pelerynach<br />
korytarz nie zmieści. Wreszcie, zrezygnowany,<br />
kopnąłem drzwi i ruszyłem do windy. Zjechałem<br />
na parter i wszedłem do Androbanii.<br />
I gdy myślałem o grabarzach grzejących się<br />
sztywnych czterdzieści kilogramów dobra absolutnego,<br />
bo żadna trumna się w tak wąski<br />
zapomnę, że w dłoni ściskam torbę podróżną,<br />
że zaraz pojadę znieść po krętych schodach,<br />
a ja wtulę głowę w tego jej wytatuowanego<br />
gada, płaza, nieważne zresztą i przez chwilę<br />
łem ból w dłoni od walenia w pilśniową płytę.<br />
Uszy wypełniały mi słowa ojca: „Twoja babka,<br />
którą tak kochałeś, dzisiaj umarła”. I dalej<br />
tłukłem pięścią, wierząc, że się drzwi otworzą,<br />
na Żołnierskiej i nie czekając na windę pognałem<br />
pięć pięter pod drzwi jej pokoju. Czu-<br />
którą tak lubiłem głaskać. O tym, jak miesiąc<br />
wcześniej, rozpalony wbiegłem do akademika<br />
wolicie, Kaiserstrasse. Sunąc wolno w stronę<br />
Dworcowej, dawniej Kaliningradzka, a jeszcze<br />
dawniej to strach gadać, rozmyślałem o<br />
mojej Marzence. O jej jaszczurce na udzie,<br />
Pożegnaliśmy się jakoś w biegu, wyszedłem<br />
na Dąbrowszczaków, dawna Stalina lub, jak<br />
21
22<br />
I jeszcze coś wam powiem. Zawsze daję<br />
ludziom rzeczy, których zupełnie ode mnie<br />
głowę poezją. Mam to w najgłębszym zagłębiu.<br />
Marzenkę zresztą też.<br />
nie pozwolą, by tacy jak ja zajęli ich miejsce.<br />
Dlatego, moi mili, przestałem zawracać sobie<br />
o nią skamlała. Nic gorszego jej ofiarować nie<br />
mogłem. I napisałem o tym. Sami przyznajcie,<br />
czy to był głupi pomysł? Ale zawistni są<br />
wszędzie. Redaktorzy pism literackich nigdy<br />
niej żebraczkę biegającą za jednym z tych alkoholików,<br />
by obdarowała go swą miłością, by<br />
i ich reeboki są tylko narzędziem w udach jej<br />
fantazji? I stałem się spokojny. I uczyniłem z<br />
podziw. Bo jeśli wie! Jeśli to ona jest panią<br />
tego stołu. Jeśli te bezrozumne czerwone gęby<br />
słabo, przytrzymałem się framugi. Patrzyłem<br />
na tę scenę, a odraza ustępowała miejsca zazdrości,<br />
a zazdrość przechodziła w ciekawość.<br />
Czy ona wie? Nagle, z ciekawości zrodził się<br />
jego kolega pchał nogę między rozchylające<br />
się uda. Pod stołem leżał but. Zrobiło mi się<br />
ce, w tejże chwili dostrzegłem moją Marzenkę.<br />
Siedziała rozbawiona w kącie sali. Prowadziła<br />
swobodną rozmowę z chłopakiem obok,<br />
co chwila głośno się śmiejąc. W tym czasie<br />
rowadło, o dzieciach biegających wokół kikuta<br />
krzyża i odlewających z wosku zniczy rękawi-
dzielnych. Jak Winnetou? Ups! Kiedy sięgnąłem<br />
do kieszeni po pieniądze, uśmiechnięty<br />
świecie, którą znała redaktorka, a której ja nie<br />
posiadłem. Wierszy o ludziach pracowitych i<br />
kierunku kiosku. Zapragnąłem poezji wysokiej,<br />
poezji trzeźwej, abstynenckiej. Prawdy o<br />
tak, sam z siebie, często odpina i trzeba by<br />
zmienić bransoletę. Wysiadłem i ruszyłem w<br />
go chłopca, staruszkę walczącą z harmonią<br />
drzwi, za którymi skrył się zegarek. Niedźwiedzia<br />
z głupim uśmiechem, tłumaczącego<br />
ludziom, że ten zegarek rzeczywiście mu się<br />
niedźwiedź, rozgarniając na boki pasażerów.<br />
Zalanego krwią, uciekającego cygańskie-<br />
ciosy niedźwiedzia. Myślałem o klęsce mojej<br />
poezji patrząc, jak usatysfakcjonowany kierowca<br />
wreszcie zwalnia blokadę drzwi. Widziałem<br />
na schodach zegarek, którego szukał<br />
lusterku akt bandytyzmu i z godnym podziwu<br />
refleksem zatrzasnął drzwi przed uciekającym<br />
chłopakiem. Słyszałem płacz tulącego<br />
się do matki, przerażonego dziecka. Kolejne<br />
młodego Cygana tłuczonego przez pijanego<br />
niedźwiedzia. Kierowcę, który obserwował w<br />
nie oczekują. A żeby tak już całkiem temat<br />
poezji i mojego z nią krótkiego mezaliansu<br />
zakończyć, to po wyjściu z redakcji wsiadłem<br />
do miejskiego autobusu. Widziałem<br />
23
24<br />
też pięćdziesiąt złotych, zawrotną sumę, za<br />
którą nawaliłem się w pobliskim Andergrancie<br />
- dawniej schron atomowy. Jak bonie dydy,<br />
tak było!<br />
lecz wygląda jak gdyby czymś było.<br />
Słowo daję, tak mi powiedział. Pożyczył mi<br />
żesz pisać wiersze, w których jedno słowo wypływa<br />
z drugiego, co wprawdzie jest niczym,<br />
Jeżeli nie masz nic do powiedzenia, mo-<br />
-<br />
rzekł: i serdecznie mnie objął Goethe, gang<br />
nościami. A kiedy dotarłem do skrzyżowania<br />
Kołobrzeskiej z Dworcową vel Kaliningradzką,<br />
stało się coś, w co mi nie uwierzycie. Stała<br />
się jasność, a zza kiosku wyszedł Johann Wolf-<br />
łyby mnie, moje nowe obuwie, a także administrację<br />
akademika, której zalegałem z płat-<br />
swe odciski. Biłem czołem szczęśliwy, wszak<br />
zwolniony z wyrzutów sumienia, jakie gnębi-<br />
śledczego. Chwaliłem Pana, że uwolnił mnie<br />
od pieniędzy, jakie pewno byłbym dostał za<br />
ścian, ciągałem wiadra ciężkie gruzem, okazał<br />
się być dealerem narkotykowym i trafił do<br />
o mojej Marzence. Patrząc na dziurawe buty,<br />
czułem wstręt do swojego materializmu, potrzeby<br />
luksusu. Dziękowałem Bogu, że człowiek,<br />
któremu przez sześć dni darłem tynk ze<br />
sprzedawca zasunął mi przed nosem rolety.<br />
Myślałem o prawdziwej poezji, rwąc wiersz
dodatek ta inflacja... Leo był zrozpaczony, bo o<br />
ile karakan grać w piłkę może, to wyrywać laski<br />
się inflacją szalejącą w kraju. Również rodzina<br />
Leo takiej forsy nie była w stanie wysupłać. Na<br />
w kapeluszu. Niegodziwi Millionarios odmówili<br />
wyłożenia kasy na leczenie chłopaka. Zasłonili<br />
To ich niedobór zahamował prawidłowy rozwój<br />
Leo, który zatrzymał się na metrze czterdziestu<br />
chciał inaczej. Chytrzy Millionarios odkryli, że<br />
chłopcu brakuje w kościach pewnych hormonów.<br />
pazerne łapy po młodziutkiego Leo wyciągnęli<br />
Los Millionarios z River Plate. Leo był wniebowzięty,<br />
poranne wstawanie nie poszło w gwizdek.<br />
Tyle że, jak to czasem bywa, przewrotny los<br />
geniuszu niosła się z hukiem porównywalnym<br />
odgłosom bitwy o Falklandy. Bardzo szybko swe<br />
kolesi z Newell’s Old Boys, którym cynk o małym<br />
dał brat Lionela – Rodrigo. Fama o młodocianym<br />
lat cudowne dziecko futbolu zaczęło zdobywać<br />
bramki dla rzeczonego klubu, a nieco później dla<br />
kołdrę i ciągnął go na boisko niewielkiego klubu<br />
Grandoli w mieście Rosario. Już w wieku pięciu<br />
piłkarski. Jego ojciec, kochający acz surowy Jorge,<br />
każdego ranka zdzierał z zaspanego dzieciaka<br />
dwojgu imion Lionel Andres. Chłopiec, odkąd nauczył<br />
się chodzić, przejawiał nieprzeciętny talent<br />
Jedenastka.<br />
Dziewiętnaście lat temu urodziło się dziecko o<br />
25
26<br />
odpowiedział krótko acz stanowczo Leo. Moim<br />
marzeniem i celem jest gra dla reprezentacji Polski.<br />
Dla narodu, z którego wyszedł Ojciec Święty.<br />
oczywiście mowa, przyszli hiszpańscy działacze,<br />
by namówić go do gry w ich reprezentacji. Nie,<br />
pięćdziesiąt milionów eurosiów, ma fajną brykę<br />
i chałupę pod miastem. Sam Boski Diego Maradona<br />
namaścił go na swego następcę.<br />
Ostatnio do Lionela Leo Messiego, bo o nim<br />
i miał na te spotkania środki finansowe. Do tego<br />
sława, jaką gwarantują zachodnie media, pomogła<br />
pozbyć się kompleksu karzełka. Tak twierdzi<br />
przynajmniej Leo. Obecnie piłkarz jest wart sto<br />
Dobre, szwajcarskie środki szprycujące wyciągnęły<br />
go o trzydzieści centymetrów. Leo mógł teraz<br />
spokojnie spotykać się z pannami. A że, przy<br />
okazji, strzelił trzydzieści siedem brameczek, to<br />
do końca chyba jednak, bo Leo zastrzyki podawał<br />
sobie sam. Zdaje się, że chodziło o zaufanie.<br />
z dworca poszedł na swych krótkich nóżkach do<br />
prezesów FC Barcelona. To, co im pokazał, musiało<br />
zrobić na nich wrażenie, bo wyłożyli kasę<br />
na zastrzyki, pastylki i co tam było potrzeba. Nie<br />
z takim podłym wzrostem już nie bardzo. Miał<br />
już trzynaście lat, domyślał się, co w trawie piszczy.<br />
Zdesperowowany Leo spakował torby i opuścił<br />
Argentynę. Wylądował w Katalonii. Prosto
dziedzictwie symbolizmu bejgijskiego i oczywiście<br />
francuskiego, dążącego do usunięcia<br />
stę, przydałem fizyczności temu, co dzieje się<br />
w sferze duchowej. Poprzez swe proste działanie,<br />
osiągnąłem efekt maksymalnej ekspresywności.<br />
Nie mogę przy tym zapominać o<br />
jest deformacja. Tendencja intelektualna doprowadzi<br />
mnie do abstrakcji. Siadając na pa-<br />
czas z nią łaziłem, a teraz posadziłem na niej<br />
tyłek. Ciekawe, czy powstała plama jest natury<br />
ekspresjonistycznej? Można by ją przecież<br />
określić jako formę, której punktem wyjścia<br />
mojej mapie nazywa się on A8. Coś gniecie.<br />
Macam miejsce dłonią. Pasta do zębów. Cały<br />
czołgam. Ale to dopiero od jesieni, jest przecież<br />
czerwiec. Chociaż dopiero ósma, słońce<br />
pali planetę. Majty skwierczą za domem,<br />
w ogrodzie. Siadam na krześle w kącie. Na<br />
z bieliźnianego sznura. Sunę dalej. Między<br />
luźno zwisającą parującą odzieżą prawie się<br />
do ściany. Łazienkę mam w suszarni. Wanna,<br />
umywalka, sraczyk, kuchenka gazowa, lustereczko,<br />
pralka Frania. A wszysko to rzucone<br />
na siatkę kartograficzną mapy sztabowej<br />
A Maks Beckmann znowu wraca. Tak jak i<br />
jego stuszczeblowa drabina. Krążę. Od ściany<br />
Radosne Rytmy<br />
27
28<br />
piwnicy. Gdy wychodzę na świat, staję się innym<br />
człowiekiem. Gim – NA - styka, Metalo<br />
- PLA - styka i MU - zyka. Święta Trójca<br />
mojego ojczulka.<br />
Gim - NA - stykę, Metalo - PLA - stykę,<br />
kto teraz akcentuje? Ja robię to tylko rano, w<br />
piłka w grze. Polska, Polska wygra mecz!<br />
Zapytacie, dlaczego ja tego słucham? Przecież<br />
mogę wyłączyć, pokręcić gałą. No po co?<br />
A pamiętacie ulubione zajęcia mojego ojca?<br />
na, że przy okazji dzisiejszego meczu w Dortmundzie<br />
odbywa się sześćdziesiąta szósta rocznica<br />
pierwszego transportu Polaków do nazistowskiego<br />
obozu śmierci w Auschwitz. Ole, ole,<br />
pierdolca:<br />
Francuska Agencja Prasowa Aefpe przypomi-<br />
drabinę! Tyle, że to nie takie proste. Pozbyć<br />
się, jak ole, oleee! Posłuchajmy przez chwilę<br />
do przypadku. Pięść, lecz w nocniku. Dlatego<br />
żegnam pana, panie Beckmann, pana i pańską<br />
człowieka wzniesiona przeciw oszalałemu<br />
niebu, jak powiedział Yvan Goll. A nie powinno<br />
być goool?! Sztuka, moi mili, której<br />
nazwa brzmi gadulstwo. Dorobienie ideologii<br />
przedmiotu i skupieniu działań na tworzywie.<br />
Uczuciowa tendencja to z kolei wybuch tłumionych,<br />
gwałtownych pasji. Te wykrzywione<br />
grymasy na mojej dupie! Pięść bezsilnego
wsze wychodziło inaczej, nie tak jak miało. To<br />
zanymi po łokcie, słuchaliśmy kuchennych<br />
rozmów ojca i jego drużyny. Tematem dyskusji<br />
zwykle były pieniądze i ich podział. Niby<br />
wszystko było ustalone wcześniej, ale rano za-<br />
w jedną lepką bryłę. Wygrzebywaliśmy pazurami,<br />
co tam komu pasowało. Z łapami uma-<br />
błyskawicznie na zawartość torby napchanej<br />
słodkościami. Słowo „napchana” jest jak najbardziej<br />
na miejscu. Podczas zwykle niewygodnej<br />
podróży różne gatunki ciast zbijały się<br />
na stół cudownie pachnącą torbę. Całował nasze<br />
czoła, odpływał do kuchni. Rzucaliśmy się<br />
rozsiadali się w kuchni. Ojciec zaś wkraczał<br />
do pokoju, który dzieliłem z braćmi, i stawiał<br />
muzyczna Radosne Rytmy, wracała po całonocnym<br />
koncercie. Ściślej, po weselu. Muzycy<br />
ramiona, rozluźniali krawaty, wolno, ciężko<br />
wspinali się do naszego mieszkania. Grupa<br />
kolorowych cieczy i dziur wypalonych żarem<br />
papierosowym. Przewieszali je przez omdlałe<br />
martwych oczu wyłuskiwałem te najdroższe,<br />
należące do mojego ojca. Mężczyźni ściągali<br />
identyczne marynarki, które wprawny<br />
obserwator mógł rozróżnić po ilości plam z<br />
Każdego niedzielnego przedpołudnia pod<br />
naszą kamienicę wtaczała się trzeszcząca nyska,<br />
z której, z niemałymi problemami, wytaczali<br />
się umęczeni mężczyźni. Z kłębowiska<br />
29
30<br />
czasem do siebieeee.<br />
Na to Pan Władek schodził do srebrnej nyski<br />
i przynosił werbel, i pałeczki, zaczynał wystukiwać:<br />
Przez ulice szerokie jak rzeka, uśmiechamy się<br />
Znamy się tylko z widzenia, a jedno o drugim<br />
nic nie wieeee.<br />
Wtedy ojciec ściągał, wiszącą obok miniaturowej<br />
kolczugi, gitarę akustyczną i zaczynał:<br />
koniec trzaskała drzwiami, obrażona Bóg wie<br />
na co, i szła do matki. Naszej babki.<br />
w kółko matka. – co tydzień to samo!<br />
Żadnego zrozumienia dla wysiłków ojca. Na<br />
-<br />
Mam tego dosyć, rozumiesz! – powtarzała<br />
forsę, a my ciasto. Tylko ojciec był stratny<br />
przez te poranione palce.<br />
Ryczał ojciec w spódnicę żony. Słuchaliśmy<br />
z rozwalonymi gębami pełnymi kremu rozpaczliwej<br />
tyrady ojcowej, nie mogliśmy zrozumieć<br />
nadąsanej matki. Dostawała przecież<br />
me palce, całe w ranach! Jak ja was teraz będę<br />
utrzymywał?!<br />
Kochana moja, kochanieńka, popatrz na<br />
-<br />
jęczeć.<br />
zaczynał i kolana na nią przed<br />
Władziu dostał stówę za mało, to Rysio dwie<br />
za dużo. Trwały negocjacje, podlewane weselnym<br />
trunkiem. Kiedy już wreszcie wszystko<br />
było jasne, ojciec niósł matce pieniądze. Padał
czemu zwane przez brata Wehrmachtem, wykombinowały<br />
ten kawałek o tych, co o sobie<br />
I jeszcze coś wam powiem, to nie Czerwone<br />
Gitary, tylko Radosne Rytmy, nie wiedzieć<br />
o Sisters of Mercy. Dostawiłem ucho do ściany,<br />
oparłem nogi o klawisze i słuchałem Go.<br />
podłodze w pokoju pełnym muzyki, której<br />
nie mogłem usłyszeć. Wtedy za ścianą usłyszałem<br />
cichy dźwięk, słowa, całe zdania. U sąsiadki<br />
siedział Tomasz Beksiński, opowiadał<br />
gniazdka kabel radia, w połowie audycji muzycznej,<br />
i cisnął radio za okno. Siedziałem na<br />
matka nie słuchała. Kiedy długo nie wracała,<br />
wył do ściany. A któregoś niedzielnego wieczora<br />
wpadł do mojego pokoju, pełnego gitar,<br />
syntezatorów i wzmacniaczy. Wyrwał z<br />
Słuchaliśmy z umazanymi gębami, słuchali<br />
też sąsiedzi nasi, zadumani, w oknach. Tylko<br />
przez ulice szerokie jak rzeka, uśmiechamy się<br />
czasem do sieeeebie!<br />
Znamy się tylko z widzenia, a jedno o drugim<br />
nic nie wie,<br />
czyli gitary w ilości sztuk dwie, i niewielkie<br />
wzmacniacze. Chwilę mocowali się z kabelkami<br />
i na komendę wydaną przez ojca, chociaż<br />
umęczeni, wesoło zaczynali:<br />
Na to Pan Rysio i Pan Leszek również<br />
opuszczali nasze mieszkanie, i po chwili tasz-<br />
31
32<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
Najroztropniejszy!<br />
Przesławny!<br />
-<br />
prąd.<br />
u mnie na okrągło. Nawet jak wychodzę, tylko<br />
ściszam, żeby się gospodarz nie pieklił, że<br />
Rozumiecie teraz, a może i nie, dlaczego<br />
nie wyłączę tego cholernego radia, które gra<br />
Babcia Majowa<br />
później.<br />
Najczystszy!<br />
Najsprawiedliwszy!<br />
Głowo!<br />
Troskliwy!<br />
Żywicielu!<br />
Przeczysty!<br />
Oblubieńcze!<br />
Światło!<br />
ojca, pewno zapomnieli, że ich wyrodny syn<br />
od paru godzin jest trzydziestolatkiem! Ale to<br />
pokonana? Tak przy okazji domu rodzinnego,<br />
koniecznie muszę zadzwonić do matki i<br />
to może dlatego, że kompania ojca wyruszała<br />
w bój elegancka i pachnąca, a wracała zawsze<br />
nic nie wiedzą. I gdy ktoś wam wciska, że jest<br />
inaczej, to mu nie wierzcie. A ten Wehrmacht,
odziną na wesele gdzieś hen, w białostockie.<br />
Babcię Majową wyposażył w pełną lodówkę,<br />
do na wysokosiech. Babcię Majową poznałem<br />
kilka miesięcy temu. Gospodarz wyruszył z<br />
To Babcia Maja z pięterka, a raczej z parteru.<br />
Doszło do tego, że horyzont urósł dla mnie<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
Gładzący!<br />
Mężu!<br />
Orędowniku!<br />
Postrachu!<br />
Patronie!<br />
Pociecho!<br />
Nadziejo!<br />
Podporo!<br />
Rodzino!<br />
Opiekunie!<br />
Życie!<br />
Wzorze!<br />
Pracujący!<br />
Ozdobo!<br />
Miłośniku!<br />
Cierpliwości!<br />
Najwierniejszy!<br />
Zwierciadło!<br />
Najposłuszniejszy!<br />
Obrońco!<br />
Najmężniejszy!<br />
Stróżu!<br />
33
34<br />
Oto jest brama Pana<br />
Przez nią wejdą sprawiedliwi.<br />
grzecznie, poprosiłem. Było nie było, czułem<br />
się w obowiązku. – Słyszy mnie Babcia Majowa?<br />
Zajrzałem przez dziurkę na klucz, w środku<br />
ciemno, trudno poznać, czy faktycznie modli-<br />
Babcia Majowa otworzy – stanowczo, ale<br />
-<br />
łóżkiem.<br />
pod się ła<br />
Otwórzcie mi bramy sprawiedliwości<br />
Wejdę przez nie i podziękuję Panu.<br />
chyba nasłuchiwała, znowu, z większą jakby<br />
werwą, rzuciła:<br />
spod łóżka. Zapukałem. Babcia Majowa zaryglowana<br />
w izbie na chwilę przerwała modły,<br />
Ale nie tylko to wiodło mnie na pięterko.<br />
Za ścianą Babcia Majowa odmawiała modlitwę<br />
wieczorną, świąteczny hymn dziękczynny.<br />
Głos miała wątły i płaski, jakby wydobywał się<br />
Trzeciego dnia postanowiłem odwiedzić<br />
babcię. W końcu szlachetność zobowiązuje.<br />
Pan zajrzy - usłyszałem.<br />
-<br />
opelka.<br />
odpalił i<br />
funkcjonalnego pampersika, pochował zapałki,<br />
rozejrzał po dorobku życia, przeżegnał się
sobie popsuje od tych ciemności.<br />
-<br />
ka?<br />
Ale ona jakby nie słyszała:<br />
-<br />
Dziękuję Tobie, żeś mnie wysłuchał<br />
I stałeś się moim Zbawcą.<br />
-<br />
Gdzie Babka wsadziła klucz? Słyszy Bab-<br />
nadejście odliczała modlitwami. Wróciłem do<br />
drzwi.<br />
siedziała głodna. Najwidoczniej o tym zapomniała<br />
i pomyślała, że rodzinka chce ją zamorzyć<br />
głodem, zabarykadowała się więc w<br />
izbie i czekała na koniec, którego niechybne<br />
wnętrzu, na boki, sterczały oblodzone druty.<br />
Babcia Majowa skitrała gdzieś żarcie, a teraz<br />
okazja była wyborna. Wszystko by poszło na<br />
Babcię Majową i na jej dziewięćdziesięcioletni<br />
apetyt. Mnie jednak do oszronionej lodóweczki<br />
kierował obowiązek. Szarpnąłem. We<br />
żeby wyciągnąć łapy po cudze, skorzystać z<br />
okazji! O, co to, to nie! Chociaż, faktycznie,<br />
Już miałem zstąpić do swej samotni, ale coś<br />
podkusiło mnie, by zajrzeć do lodówki. Nie,<br />
się od dziurki pod klamką. Gada, znaczy się<br />
żyje.<br />
Jak Babka Majowa chce – zły odkleiłem<br />
No, otworzy Babcia, tak nie można. Oczy<br />
35
36<br />
nie. Swe gówniane życie chciała zakończyć z<br />
podniesioną głową. W swych rachubach zapomniała<br />
o rodzaju oręża, jaki sobie wybra-<br />
Babcia Majowa postanowiła odejść ze świata<br />
śmiercią męczeńską, głodową. Tragicz-<br />
Wiedziała, że przenigdy go stamtąd nie wydobędzie.<br />
Wcześniej przekręciła zamek... Bo<br />
lata harówki, wyrzeczeń, niewdzięczności rodzinnej,<br />
lata ustępstw i poniżenia. Zrozpaczona,<br />
zatykając nos i płacząc, wyrwała klucz z<br />
zamka i cisnęła go w cuchnące ekskrementa.<br />
jej w twarz gorycz samotności, bezsilności. Z<br />
nocnika na chałupę rozlazły się te wszystkie<br />
biało jej to zainteresowanie. Ktoś ją dostrzegał,<br />
myślał o niej. A tu usrało się. Znudziło, opatrzyło.<br />
Nocnik pełen po brzegi. I kiedy rano<br />
uniosła szmatę, wraz ze smrodem buchnęła<br />
okrywającą nocnik. Od trzech dni nikt nie zaglądał<br />
do staruszki, zapomniano o niej. Schle-<br />
swe źródło wzięła w jej obrzydzeniu do świata,<br />
jakie poczuła tego ranka unosząc szmatę<br />
W swym umiłowaniu do scen dramatycznych<br />
pomyślałem, że tragedia Babci Majowej<br />
Stało się to przez Pana<br />
I cudem jest w naszych oczach.<br />
Kamień odrzucony przez budujących<br />
Stał się kamieniem węgielnym.
wali przez okno, bo okno rozwalone było na<br />
oścież, łuna księżyca głaskała mi twarz. Za to<br />
potem straciłem przytomność.<br />
Obudziłem się, z bólem skroni, bo wyrżnąłem<br />
w taboret. Staruszka zniknęła, może faktycznie<br />
święci ją wpuścili do siebie? Może po-<br />
za klamkę do nieba, z rozpędem runąłem na<br />
drzwi, wpadłem z nimi do pokoju. Od cięż-<br />
Czy to ty Święty Piotrze?<br />
- – usłyszałem, a<br />
głowie. w się mi zakręciło smrodu kiego<br />
Szarpnąłem jeszcze raz za klamkę. Cofnąłem<br />
się kilka kroków. A kiedy babka chwyciła<br />
trzymając się poręczy anielskiej, zbliżała się<br />
do Wrót Piotrowych...<br />
obłoków, po serpentynie błyszczącej, z głową<br />
zadartą, z uśmiechem ciepłym. Powolutku,<br />
z niczym nieporównywalnego. Widziała siebie<br />
kroczącą ufnie po stopniach z błękitnych<br />
słodkawo, błogo. Siedząc pod obrazem Trójcy<br />
Przenajświętszej doświadczała ekstazy, stanu<br />
to, co postanowiła, może być grzechem, ale<br />
opary wnet wyparły obawy. Było jej dobrze,<br />
niał coraz bardziej izbę. Lecz wizja smutnego<br />
zejścia i zarazem wejścia w grono istot czystych,<br />
zbawionych, dodawała jej sił, zatykała<br />
nozdrza. Przez chwilę tylko pomyślała, że<br />
ła na zadanie decydującego szarpnięcia. Póki<br />
co, ciągnęło ją na wymioty, bo smród wypeł-<br />
37
38<br />
minionych sześciu dni w cotygodniowym cyklu.<br />
Refleksją nad marnością rzeczy, nad roz-<br />
leży pamiętać, że wtorkowy wieczór, poprzedzający<br />
to wydarzenie, jest czasem oczyszczenia.<br />
Rozstania ze wszystkim, co zbędne.<br />
Krytycznym rozrachunkiem z dokonaniami<br />
wie suche, a powietrze już czyste. Jest przecież<br />
środa, czyli dzień wywozu nieczystości. Na-<br />
dzisiejszy wieczór. No, teraz mogę wyjść.<br />
Ranek jest wyjątkowo słoneczny, pranie pra-<br />
Lustereczko powiedz przecie, co ma Tadzio<br />
na grzbiecie? POLSKA. Polskaaa, biało-czerwoni,<br />
Polskaaa biało-czerwoni! Wczoraj kupiłem.<br />
Cztery dychy w Uranii. Specjalnie na<br />
dziewięć na cycu prawym, a orłem w koronie<br />
na cycu lewym. Jeszcze na chwilę do lustra.<br />
Wychodzę. Ale zaraz, zaraz. Chwilunia!<br />
Wracam do pokoju, ściągam kraciastą koszulę,<br />
by naciągnąć na grzbiet nowiusieńką, bialutką<br />
koszulkę z czerwoną jak spławik cyfrą<br />
nie będzie kawy do ryła. Trudno, zaspałem, do<br />
tyrki!<br />
A skoro się modli, to, moi kochani, jest równiutko<br />
dziewiąta. A skoro dziewiąta wybiła,<br />
normalnie zwiała. Jak zwykle zresztą.<br />
Teraz modli się do swojego patrona Karola.<br />
smród uszedł, zniknął. Może anioły zabrały<br />
nocnik razem z Babcią Majową? Ale Babka
aczył zauważyć, ja pracuję! Do wieczora albo<br />
nocy! Najlepiej czarnej. Adieu! Ale on stoi po-<br />
to wytłumaczyć w trzech słowach, musiałbym<br />
stanąć, wolno wyjaśnić. A jak pan, do cholery,<br />
Czy pan to rozumie? W przeciwieństwie do<br />
pana, ja pracuję. Wstaję rano, żrę paszę, a potem<br />
kiwam dziesięć godzin kurewsko ciężko.<br />
To dlaczego nie mam pieniędzy? Trudno mi<br />
okna. Paluchem wskazuję na wirtualny zegarek<br />
zdobiący nadgarstek. Jestem spóź-nio-ny!<br />
nam obu jest myśleć, że zapłacę. Dobiegam do<br />
furtki, udaję, że nie widzę jego nawoływań zza<br />
Jak mu nie zapłacę, to mnie wyrzuci. Ale jak<br />
mnie wyrzuci, to mu nie zapłacę. Wygodniej<br />
Zalegam z czynszem. Oddam. Jak Boga kocham!<br />
Kiedy? Taki stan określa się patowym.<br />
poraża swą celnością. Chętnie bym posłuchał<br />
jego innych przemyśleń nabytych drogą empiryczną,<br />
lecz ostatnimi czasy nasze stosunki<br />
uległy zaognieniu. Czuję deja vu z akademika.<br />
tem cały tydzień śmierdzi.<br />
Powiada gospodarz domu, a jego wypowiedź<br />
Śmieci trzeba wywalać z korytarza, bo po-<br />
-<br />
żył. sobie otworzyliśmy nie znowu<br />
oznacza całotygodniową walkę o zakup nowej.<br />
Jest też manifestem optymizmu, przecież<br />
padem. Rdzewieniem świata. Jest to też czas<br />
mobilizacji. Lądująca w koszu ostatnia żyletka<br />
39
40<br />
różnych porach dnia jak też i nocy. Ostatnio<br />
znaleźliśmy ją na Placu Jana Pawła, wcześniej<br />
Patrona Karola. Staruszka od jakiegoś czasu<br />
szuka swego zmarłego męża. Szuka go o<br />
mówić. Furtkę zamykamy na kłódkę z innego<br />
powodu. Jest nim mieszkająca na parterze<br />
– wysokosiech – dziewięćdziesięcioletnia,<br />
już poznana, nasza kochana Babcia Maja Od<br />
życzliwości, szlachetności, miłości bliźniego,<br />
tolerancji, braterstwa, solidarności. Jesteśmy<br />
z tego wszystkiego znani, a nasza równie<br />
znana skromność nie pozwala o tym głośno<br />
w naszych progach, wszak jako naród znani<br />
jesteśmy ze swej gościnności, otwartości,<br />
wizyty włamywaczy, czy ekspertów branży<br />
dywanniczej romskiej narodowości. Ci pierwsi<br />
znani są ze swego uporu, więc i tak wlezą.<br />
Cudzoziemców zaś chętnie przyjmiemy<br />
Bardzo ważną czynnością jest właściwe zamknięcie<br />
furtki. Nie idzie tu bynajmniej o<br />
może jeszcze kiedyś, na początku, jak się pan<br />
mnie nie czepiałeś. Jak pan człowiekiem byłeś.<br />
Jak ludzkim głosem mówiłeś, nie beczałeś.<br />
Beee panu!<br />
To prawda, że czasem ktoś do mnie zadzwoni,<br />
lecz ja przecież nigdy w życiu! Do nikogo. No,<br />
nury, prawie smutny, kreśli w powietrzu jakieś<br />
znaki. Coś jakby telefon? O nie, nie zapłacę!
miesiąc biorą kasę i wiozą ją do swojej biedy.<br />
Miło jest mieć świadomość, że są ludzie, któ-<br />
Piasków, zapierdalają od rana do nocy. Śpią,<br />
jedzą i piją tam, gdzie zapierdalają, a raz na<br />
ścianach i dachach Willi pojawili się fachowcy<br />
od liftingu. Ocieplają, dobudowują kondygnacje,<br />
prą do niebiesiech, zadaszają dachówkommm.<br />
Fachowcy przybyli z Kurpiowskich<br />
Wybudowano te cuda w latach siedemdziesiątych.<br />
No i piwnice. Piwnice są super. Latem<br />
w piwnicach jest chłodno, orzeźwiająco,<br />
a zimą jeszcze bardziej. Ostatnimi czasy na<br />
dwa pokoje na parterze plus kuchnia i sracz.<br />
Na piętrze trzy, bo bez kuchni, za to z wanną.<br />
się na przystanek. Po bokach mam kwadratowe,<br />
betonowe bloczki. Wille. Ten sam metraż,<br />
prawie nic nie widzę. Jakiś facet ze skodzianki<br />
zajechał mi drogę, grozi mi usunięciem kończyn<br />
chodnych. Wal się. Mijam spoconego<br />
chirurga amatora łukiem, po omacku, kieruję<br />
Ulica to asfalt czy inny dywan bitumiczny,<br />
chodnik ma. Zasuwam w tumanach kurzu,<br />
jeszcze raz zapięcie, idę Łabędzią, wcześniej<br />
Krowia Łąka, na przystanek. Jaką tam ulicą?<br />
Babcia wsłuchiwała się w bicie dzwonu, stała<br />
mokra od deszczu, w kapciach. Sprawdzam<br />
Wolność, wcześniej Adolfa Hitlera. Patrzyła<br />
na ratuszowy zegar, który wskazywał północ.<br />
41
42<br />
Albo zapisałby się, przy założeniu, że by umiał<br />
pisać, do Nowej Partii Patriotycznej i zasiadał<br />
rybakiem-analfabetą, łowiłby ryby w zbiorniku<br />
Wolta? Kto wie? Może okazałby się Michael<br />
łebskim facetem i w rodzinnej Akrze, stolicy<br />
kraju, dostałby robotę w montowni samochodów?<br />
przy odrobinie szczęścia, nie dopadły muchy tsetse?<br />
A może olałby wielkomiejskie życie i został<br />
nymi w porcie Sekondi-Takoradi nad Zatoką<br />
Gwinejską? A może poszedłby na całość, przepasał<br />
biodra płótnem, kupił pług i na północy kraju<br />
zajął się uprawą prosa i sorgo? Może by go,<br />
boksytów. A może robiłby co innego? Dźwigał<br />
worki z ziarnem kakaowym i orzeszkami ziem-<br />
cedi, jednostki monetarnej Ghany, zarabiałby<br />
miesięcznie Michael Essien harując w kopalni<br />
Siódemka.<br />
Kilkadziesiąt dolarów. Tyle w przeliczeniu z<br />
gadam? Czekam na szóstkę.<br />
Młodzież na dzielni mamy sprawną, rosną<br />
zastępy Dżordanów. Albo Komanczów. Co ja<br />
Langsee. Przechodzę przez szosę na Morąg,<br />
staję na częściowo zadaszonym przystanku.<br />
rzy bez naszego wsparcia zdechną. Z drugiej<br />
strony, grzeszę ciężko bijąc w klasę robotniczą,<br />
ostatnio jest nam po drodze. Kamiennej.<br />
Dochodzę do Bałtyckiej, dawniej Strasse am
wyjął oprawioną w cielęcą, ghanijską skórę, inkrustowaną<br />
ghanijskim złotem powieść Henryka<br />
Wiem, powiedział, że z grą w tym Zagłębiu to<br />
dałem ciała, wybaczcie, zapomnijcie. Tu Michael<br />
narodowej. Odszedł z niczym. Za to serdecznie<br />
Essien przyjął polskich działaczy piłkarskich.<br />
John Agyekum Kuffour przyjechał do Londynu,<br />
by osobiście prosić piłkarza o grę w reprezentacji<br />
rewsko bogaty. Kupił tę montownię w Akrze, w<br />
której miał przykręcać kołpaki. Ale czy jest szczęśliwy?<br />
Dwa miesiące temu opozycyjny prezydent kraju<br />
Roman Abramowicz. Michael już nie musi pasać<br />
krów, uciekać przed muchami tse-tse. Jest ku-<br />
pomocnik kosztuje dwadzieścia sześć milionów<br />
funtów, które na niego wywalił rosyjski krezus<br />
grać w lidze polskiej. Uparty młodzian udał się<br />
więc do Francji, gdzie znalazł robotę w SC Bastia,<br />
a potem w Olimpique Lion - mistrzu kraju.<br />
Ostatnio kupiła go londyńska Chelsea. Środkowy<br />
chociaż nie bez problemów. Zagłębie Lubin olało<br />
Ghanijczyka, stwierdziło, że jest zbyt słaby, by<br />
Michaelem się stało. Życie chłopaka potoczyło się<br />
zupełnie inaczej. Został zawodowym piłkarzem,<br />
w Zgromadzeniu Narodowym? A może miałby<br />
gadane, przemierzał wyżynę Kwahu z kijaszkiem,<br />
by wśród ludu Akan szerzyć islam? Któż to<br />
wie? Można przypuszczać tylko, co by z młodym<br />
43
44<br />
oczekiwań wobec życia. Nie odwrotnie. Prze-<br />
zużycie gardła. Nie myślę o żadnej ze znanych<br />
od wieków form zarobkowania. Mnie, przemili<br />
państwo, łazi po łbie myśl inna. Zawodowstwo<br />
rozumiane jako określenie waszych<br />
fajrant. Nie idzie tym bardziej o czas potrzebny<br />
nauczycielowi gimnazjalnemu na całkowite<br />
nie idzie mi o siłę i kąt naporu gumiaka na<br />
szpadel i wynikającą z tego tytułu dziurę na<br />
szanowni pasażerowie kwestią zawodowstwa?<br />
Czasu było dużo. Myśląc o profesjonalizmie,<br />
się pewną uwagą. Czy jeżdząc pięć dni wte i<br />
wewte, do roboty i z roboty, czy zajmowali się<br />
No, jest szóstka, wsiadam. Raptem kilku<br />
pasażerów. Chciałbym z państwem podzielić<br />
Autobus linii numer sześć<br />
Polski!<br />
Czy w tej sytuacji macie jeszcze jakieś wątpliwości?<br />
Oczywiście, że zagram na Mundialu dla<br />
szczerze. Nawet sprawiłem sobie, za kurewsko<br />
mocne funty, doga żelaznego, suka wabi się Saba.<br />
Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”. Nigdy się<br />
z nią nie rozstaję, wyjąkał wzruszony. Losy Stasia<br />
i Nel, Kalego i Mei poruszają mą wyobraźnię.<br />
Osobiście utożsamiam się z Kalim, wyznał
to się biedne sprzątaczki narobią, a tapicery<br />
siedzeń nałatają! Patrząc na to z drugiej stro-<br />
grupy, która udała się do Filharmonii na Poranek<br />
Muzyczny. Bach, na siedzenia. Ho, ho,<br />
Milowicz, który trzaska niczym bat, ole, oleee!<br />
I już jesteśmy przy Zespole Szkół. Wsiada<br />
jakieś sześćdziesiąt pacholąt plus panie<br />
Jadzia, Władzia, Ania i Hania. Opiekunki<br />
rozumiecie to? Bo ja nie. A teraz łazi za mną<br />
ta jego jebana drabina, jak artysta estradowy<br />
chwałę, gdyż wziął za nią pieniądze. Okazał<br />
się być zawodowcem. A czy wiecie, ile szmalu<br />
zgarnął malarz Beckmann za swą drabinę<br />
do nieba? Nie wziął nic! Ani jednej mareczki,<br />
jest wiarygodny”, wymyślił mężczyzna syty,<br />
dobrze odżywiony? Myśl owa przynosi mu<br />
jest także, że żaden z nas bez zażywania w odpowiednich<br />
proporcjach snu, mydła i widelca,<br />
długo dialogu ze światem nie pociągnie.<br />
Czy wiecie, że hasło „Tylko artysta głodny<br />
uczy, że świat doskonale obejdzie się bez naszej<br />
potrzeby ulepszania go. Udowodnionym<br />
pojawia się potrzeba prawdy, po której zwykle<br />
następuje śmierć przez zapomnienie. Historia<br />
cież myślenie oparte na pytaniu: „co ja mogę<br />
ofiarować światu?”, prędzej bądź później prowadzi<br />
do rozchwiania nerwowego, ciągot mesjanistycznych,<br />
a w przypadkach skrajnych<br />
45
46<br />
przepędzono, a dobrych? Dobrych przecież<br />
się nie przepędza. To takie proste. Grupa na-<br />
sach, zza węgła, w otwartym polu, w ciemnościach,<br />
skrycie i jawnie gnębili najeźdźców. Najeźdźców<br />
było dwóch, ale musicie wiedzieć, że<br />
najeźdźcy dzielą się na dobrych i złych. Złych<br />
organizację. Rolą tej organizacji była pomoc<br />
ludziom, którzy, narażając własne życie, w la-<br />
Dawno, dawno temu, tak dawno, że nie<br />
pamiętają tego wasi dziadkowie, kiedy przebrzmiały<br />
wybuchy najstraszliwszej z wojen,<br />
grupa szlachetnych i mądrych ludzi założyła<br />
Opowiem Wam bajkę o tym, że warto być<br />
dobrym, bo dobrzy zawsze mają lepiej.<br />
mówi, że ona jest w prawie do niemania.<br />
Moje Drogie Dzieci!<br />
Pełna kultura. No, co się głupio uśmiechacie?<br />
A teraz kanarki obsiadły panią starszą, która<br />
kanarrry to są najporządniejsze kanarrry, jakie<br />
są. Naprawdę. Powiedzą dzień dobry, dziękuję.<br />
do wora chrupki. A na następnym przystanku<br />
kanarrry. Tu muszę wam powiedzieć, że nasze<br />
potakuje skwapliwie, nic nie mówi, bo by się<br />
zadławił. Potem wstają i idą szyć, i zagarniać<br />
ny, bez tych Poranków z Muzyką już dawno by<br />
te całą fisharmonie zamkli. Tak uważa sprzątaczka<br />
Pani Zosia, a konserwator Władeczek<br />
wyciąga z niebieskiego fartucha bułę i żując ją,
Żeby lepiej widzieć przystanki. Wsiadłam<br />
-<br />
oczy? kie<br />
Babciu, babciu, dlaczego masz takie wiel-<br />
-<br />
bajki. do Bonus<br />
Dlatego, moje dzieci, warto być dobrym, bo<br />
dobrzy mają lepiej.<br />
tych mądrych ludzi, którzy potrafili odróżnić<br />
dobro od zła, wzrosła trzykrotnie!<br />
odchodzili do Herna. Ale nie wszyscy. Członków<br />
ZBOWiD-u śmierć się nie imała, omijała<br />
ich szerokim łukiem ze strzałami. Zdarzył<br />
się cud! Po czterdziestu latach istnienia, liczba<br />
dobrych najeźdźców. Zwano ich Akowcami.<br />
Lata mijały, drzewa w Sherwood schły, ludzie<br />
naszego Robina przyjść po pomoc. Grupa<br />
nie pomagała tym, którzy chcieli przepędzić<br />
bojownicy o wolność. Nie przymierzając, jak<br />
do lasu Sherwood. Ale nie każdy mógł do<br />
szeregach trzysta trzydzieści tysięcy nieszczęśników.<br />
Ze wszystkich stron kraju przybywali<br />
zgłaszali się po pomoc ludzie zagubieni, nieszczęśliwi<br />
i chorzy. Wkrótce skupiała w swych<br />
wczasy pod gruszą, renty i różnego rodzaju<br />
dodatki, które były ludziom potrzebne. Grupa<br />
czyniła mnóstwo dobra, dlatego wieść o<br />
niej rozeszła się lotem błyskawicy. Masowo<br />
kwity na węgiel, zniżki na komunikację miejską<br />
i krajową, sanatoria dla schorowanych,<br />
zwała się Związkiem Bojowników o Wygody<br />
i Dobrobyt. W skrócie ZBOWiD. Załatwiała<br />
47
48<br />
Wielkiego Mistrza Zakonu Najświętszej Marii<br />
Panny Który Dostał Wpierdol. Za cztery<br />
Grunwaldzkiej, dawna Mohrungenstrasse,<br />
jeszcze dawniej Ulricha Von Jungingena<br />
Ja oczywiście mam bilet. Bo kto ma bilet, ten<br />
jest dobry. Chociaż nie tak dobry jak bohaterowie<br />
ze ZBOWiD-u, ale i nie najgorszy.<br />
Szóstka toczy się dalej. Mijam rynek przy<br />
Koniec bonusa do bajki.<br />
miasto, tłuc się w przepoconych autobusach<br />
pół dnia? Czy na Redykajnach nie ma mar-<br />
Zaoszczędzę dwadzieścia groszy.<br />
-<br />
chwi?<br />
Babciu, babciu, ale po co jechać przez całe<br />
-<br />
kapusty.<br />
główkę i ziemniaków młodych kilo<br />
dzie Bema, przejdę wiadukt i już będę na rynku.<br />
Kupię pół kilo marchwi, trzy pomidorki,<br />
Od dźwigania toreb. Wysiądę przy Ron-<br />
-<br />
jęzor?<br />
Babciu, babciu, dlaczego masz taki długi<br />
-<br />
siedzenie. o walki od<br />
Od ściskania poręczy, od rozpychania się,<br />
-<br />
łapy? ne<br />
na pętli w Redykajnach. Przy pętli w Likusach<br />
dorwałam szóstkę. Teraz wypatruję przystan-<br />
Babciu, babciu, dlaczego masz takie moc-<br />
-<br />
jedynkę. na się przesiądę Szrajbera, na ku
i wychował nad Zatoką Neapolitańską, przez<br />
okno co rano oglądał Wezuwiusza. Ischia i Ca-<br />
- prezesa „Starej Damy”. Czy może przybyli z<br />
Neapolu członkowie Camorry? Fabio urodził się<br />
trójki dzieci Fabio Cannavaro widząc przy<br />
furtce do swego domu w Turynie czwórkę smutnych<br />
mężczyzn. Zrobił tak, gdyż nie wiedział,<br />
czy są to ludzie Giovanniego Cobolli Gigliego<br />
Piątka.<br />
Andrea! Martina! Christian! - krzyknął do<br />
-<br />
Dawaj, babo!<br />
zając, kolarz Suchoruczenko. I co? I nic. Jajojujejopakupjuju...<br />
Kurrrrwa! Cztery lata nauki w podstawówce,<br />
cztery w ogólniaku, studia, pochody, wilk i<br />
Ja joju pakupjuju. Ja wezmniuju joju.<br />
-<br />
raz. Jeszcze<br />
Da – mówię.<br />
- – Ja pakupjuju joju ja.<br />
chcę. że Pewnie,<br />
No, Pan, wodku chotiesz?<br />
-<br />
Wastoczna.<br />
Madonna, Wschodnia<br />
Wpierdol. Z kłębowiska postaci wyłuskuję<br />
Madonnę o wargach oblepionych okruchami<br />
bułki. Baba rwie ją dłońmi, które pcha to<br />
w usta, to do torby z ruską wódką, bo to jest<br />
lata przypada rocznica Wpierdol, zawiązano<br />
już komitet obchodów sześćsetnej rocznicy<br />
49
50<br />
li w drugiej lidze! Sławni, bogaci i podziwiani,<br />
teraz czuli się oszukani. Jak to Serie B? Początkowo<br />
Fabio bagatelizował sprawę. Nie wierzył<br />
w to, co wypisywał rzymski „Il Messagero”, nie<br />
Ani Juventus w swej stuletniej historii, ani Fabio<br />
w trzydziestotrzyletnim życiu nigdy nie gra-<br />
innych grubych ryb. „Gazetta dello Sport” pisała<br />
o relegowaniu klubu do niższej klasy rozgrywek.<br />
mówić o katastrofie. Jego Juve i jeszcze kilka innych<br />
klubów oskarżono o udział w aferze korupcyjnej.<br />
Namierzono dyrettore Luciano Moggiego,<br />
szefa administracyjnego Antonio Giraudo i kilka<br />
ja powiedziałem?! Do chałupy! - Bo i miał się<br />
piłkarz Juventusu czego obawiać. Sprawy klubu,<br />
a zatem i przyszłość doskonałego obrońcy nie<br />
przedstawiały się kolorowo. Można wręcz było<br />
wzdrygnął się na myśl o neapolitańskiej przeszłości.<br />
- Daniela! - wrzasnął na żonę. - Co<br />
do wielkomiejskiego Mediolanu. Stamtąd po<br />
dwóch sezonach trafił do Turynu. Cannavaro<br />
seo Archeologico Nazionale? Bycie żołnierzem<br />
mafii? Spakował torby i wyjechał do uniwersyteckiej<br />
Parmy. Pograł w tamtejszym AC kilka<br />
lat, zdobył nawet to i tamto, a potem ruszył<br />
dły. Może dlatego zaczął kopać piłkę? Jaką miał<br />
alternatywę? Oprowadzanie wycieczek po Mu-<br />
pri to nie były jakieś tam turystyczne atrakcje, a<br />
szara codzienność. Bardzo wcześnie mu zbrzy-
znali. – Boniek! - wrzasnął któryś w desperacji.<br />
Liczył, że Cannavaro pamięta występy genial-<br />
nie było, pomagali sobie w każdej najtrudniejszej<br />
nawet sytuacji. – No, jesteśmy - skinęli głowami,<br />
bo wydzieranie się nie miało sensu. Poza<br />
tym włoskiego języka, podobnie jak i innych, nie<br />
zbaranieli. Niby więzy krwi ich nie łączyły, ale<br />
jako federacja jakąś tam rodzinę stanowili. Było<br />
zapewnieniu jej godnej przyszłości – To wy nie<br />
jesteście z Rodziny? – zapytał. Polscy działacze<br />
– Szukamy obrońcy dla polskiej reprezentacji -<br />
wreszcie udało im się przekrzyczeć psy. Cannavaro<br />
jednak nic nie rozumiał. Myślał o rodzinie,<br />
która teraz obserwowała ich zza firanek. O<br />
Może nawet bardziej, bo na płocie wisiało stado<br />
wściekle ujadających owczarków niemieckich.<br />
szyli - pomyślał. - To musi być prawda – blady<br />
Fabio podszedł do furtki. - Czego panowie chcecie?<br />
- wydukał. - My? - zapytali polscy działacze<br />
piłkarscy. Byli równie przestraszeni jak i on.<br />
Tych samych Agnellich, którzy byli akcjonariuszami<br />
jego Juventusu! Sami siebie by nie stra-<br />
żarty. Fabio Cannavaro doskonale wiedział, że<br />
„La Stampa” jest własnością rodziny Agnellich.<br />
jednak wpadła mu w ręce przy śniadaniu „La<br />
Stampa”, przeraził się szczerze. To już nie były<br />
ufał wysokonakładowemu „Corriere della Sera”.<br />
Nawet „La Repubblica” mogła się mylić. Kiedy<br />
51
52<br />
Cannavaro będzie grał w Wiśle Kraków - klubie,<br />
z którego pochodzą nożownicy. Jeżeli Fabio<br />
Wtedy polscy działacze zebrali się w kółeczko i<br />
zaczęli naradę. A po chwili uradzili tak: Fabio<br />
dostać nożem w cokolwiek! Taki mam warunek,<br />
inaczej nie pójdę do was, tam!<br />
– U was, tam, we włoskich piłkarzy rzuca się nożami.<br />
Mówił mi i pokazywał głowę Dino Baggio.<br />
Sam widziałem, to nie mówcie, że tak nie<br />
jest. Ja nie chcę dostać w głowę nożem. Nie chcę<br />
tylko jeden warunek. – Jaki? - rzucili się na płot<br />
polscy działacze, tak że przestraszyli owczarki.<br />
może pokopać piłkę dla polskiej reprezentacji. Co<br />
mu tam szkodzi. – Dobra - zgadzam się. Mam<br />
zleci. Zimno bo zimno, ale wytrzyma. Zimno bo<br />
zimno, ale zawsze w pierwszej lidze. W zamian<br />
Przybywali przecież z kraju, o którym słyszał to<br />
i tamto. Gdyby tak zaczepił się w tamtejszej lidze<br />
na rok, przeczekał, aż Juve wróci do Serie A?<br />
Tak, to mogło być dobre posunięcie. Rok szybko<br />
pamiętamy, mieszkał w Neapolu. Coś mu jednak<br />
mówiło, że ci smutni ludzie mogą mu się przydać.<br />
jak przez mgłę, bo kiedy Boniek zaczynał grać<br />
w jego Juve, on miał dziewięć lat. Do tego, jak<br />
przy sztucznym oświetleniu. – Boniek? - powtórzył<br />
Fabio. – A, Zibi! - wreszcie skojarzył. Ale<br />
nego „Kwiatu Nocy”, jak nazywali Zbyszka kibice<br />
włoscy. A to dlatego, że najlepiej grało mu się
sięcy wolnych sarenek, a po rogach strzałki<br />
taką mapę jak obrus u mojej babki, który wisiał<br />
nad kuchnią z fajerkami. Trzynaście ty-<br />
jest odwrotnie. Herzlich Willkommen! Ruchacze.<br />
Welcome! Jebacy. Władze powinny zrobić<br />
młody jeleń gania. Gdzieś czytałem taki wiersz.<br />
Autor nie mógł być z <strong>Olsztyn</strong>a. Tu, moi mili,<br />
zalecą tylko na małe dymanko. Sztab ludzi w<br />
ratuszu głowi się nad wypromowaniem miasta,<br />
nad zwabieniem jeleni z kasą, a tu trzynaście<br />
tysięcy sarenek. Ty jesteś jak łania, za którą<br />
więcej niż chłopców. Tak mówią poważne badania,<br />
niezależnych statystyków. Przyjeżdżajcie<br />
zatem do nas wszyscy samotni, nieszczęśliwi.<br />
Ci, którzy chcą stałego związku, i ci, co<br />
Katolickim. Musicie wiedzieć, że dziewczyny<br />
mamy urodziwe i jest ich trzynaście tysięcy<br />
moją koszulkę z orłem na piersi, to na siedzącą<br />
obok laseczkę. Dosiadła się jakoś przy Liceum<br />
Od dłuższego czasu obserwuje mnie postawny<br />
żołnierz. Patrzy na przemian, to na<br />
O Pani Marysi Co Dłubała W Nosie<br />
za, to przecież nożownicy w swojego nie będą<br />
celować. No i rzucać.<br />
będzie grał dla „Białej Gwiazdy”, to nie przeciwko<br />
niej. A jak nie przeciwko, no to za. A jak<br />
53
54<br />
sraczce powróciła do żywych. Odwodniona,<br />
blada i poniżona, po trzech dniach zrozumiała,<br />
że resztę życia, do którego stosunek tak<br />
obrazowo przedstawiła w toalecie kawalerki<br />
życiem, które prócz menopauzy i mojego talentu,<br />
nie podarowało jej nic nadto, postanowiła<br />
opuścić swą cielesność i połknęła roztrzęsioną<br />
garść tabletek. Po burzliwej, całonocnej<br />
lubi.<br />
Myślę o innym liceum. W innej części miasta,<br />
gdzie Pani Marysia Co Dłubała W Nosie,<br />
wybitny polonista i pedagog, rozczarowana<br />
i na pęciny koleżanki obok. Mój widok wywołuje<br />
na jego twarzy jakiś nieprzyjemny grymas.<br />
Co innego warmińska kózka. O, widać,<br />
że licealną młodzież katolicką Wojsko Polskie<br />
kółek w wózkach. Eldorado. Cud nad Łyną!<br />
A żołnierz ciągle się na mnie gapi. Na mnie<br />
strzały wskaźników. Hossa. Miód. Chrzciny<br />
co niedzielę. Markety nie nadążają smarować<br />
się buhaje opamiętały, zawróciły. A wszystko<br />
na grubym płótnie, obszyte szlaczkiem. I napis:<br />
Kto się parzy, temu się darzy. Wzrost gwarantowany,<br />
po każdym wektorze. Czerwone<br />
umieszczone przy każdej drodze wjazdowej<br />
do miasta. I na wyjazdowych też, żeby w porę<br />
doprowadzające między zielonymi wzgórkami<br />
i błękitnymi jeziorami. Powinno to być
oddzielającą kuchenkę od pokoju szybę nad<br />
ich głowami. Szkło było pęknięte.<br />
do drzwi. Otworzyła mu je bardzo szeroko.<br />
Już był przy nich, kiedy jego wzrok wbił się w<br />
Będzie se pani musiała okno umyć<br />
- – traf-<br />
folię. w zawinął kit robotę, czył<br />
nie zauważył.<br />
W poklejone paluchy złapał banknot, ruszył<br />
pan rozumie. Przygotowała umówione pięćdziesiąt<br />
złotych, czekała. Pan Roman zakoń-<br />
metrów kwadratowych plus aneks kuchenny.<br />
Do nosa przyłożyła chusteczkę, że niby katar,<br />
postanowiła po jego wyjściu wietrzyć całą noc,<br />
albo i dłużej, swoje własnościowe osiemnaście<br />
dowód, którym zamierzała terroryzować sąsiadów.<br />
Spocony Roman kończył robotę. Kitował.<br />
Szerokie, włochate ramiona Romana,<br />
zakrywały cieniem pokój. Brzydziła się nim,<br />
wybiły jej szybę piłką. Jak przystało na rasowego<br />
pedagoga, futbolówkę zachowała jako<br />
oknem. Stawała na palcach i wypatrywała zza<br />
cielska mężczyzny w oknie dzieciaków, które<br />
Było jak teraz. Świeciło słońce, ona z nienawiścią<br />
oglądała pusty, betonowy placyk pod<br />
na Nagórkach, będzie dosychała na parapecie<br />
klasy czwartej D. Patrząc w okno za Romanem,<br />
ojcem czwórki dzieci, na etacie szklarza<br />
w spółdzielni.<br />
55
- – pisnęła i<br />
- – zawstydzona zapiszczała - już jakiś<br />
- – powiedział Pan Roman.<br />
56<br />
podstawiła mu taboret.<br />
Pan Roman wgramolił się nań i począł, kawałek<br />
po kawałku, usuwać szkło. Wrzucał je<br />
do wiaderka, które trzymał w swych sześciu<br />
-<br />
Gdyby pan był tak łaskawy<br />
mnie! Skoro już tu jest, to niech zrobi porządek<br />
i z tą szybą. Pomyślała chytrze. Przynajmniej<br />
nie będzie przychodził drugi raz, a ja<br />
mam jedno wietrzenie mniej.<br />
mocno niepełny. Nie, nie, już chciała krzyknąć,<br />
ale coś ją powstrzymało. To była pazerność inteligenta<br />
z budżetówki. To było tysiąc trzysta<br />
brutto, które krzyczało, kobieto, oszczędzaj<br />
– uśmiechnął się szeroko.<br />
Nie musiał się uśmiechać. Uśmiech miał<br />
To ja pani te szybe mogie wyjeb... usunąć<br />
los. Co robić, pomyślała, a wtedy Pan Roman<br />
powiedział:<br />
wille, mają samochody. Co tam samochody,<br />
mężczyzn mają, facetów pięknych jak z obrazka,<br />
kochających czule i namiętnie. Czy ona<br />
tak nie może, w czym jest gorsza? Parszywy<br />
jak ona, cisnęła w szybę Grocholą, której bohaterkom,<br />
koniec końców, się udaje. Budują<br />
czas temu to się stało, przeciąg.<br />
Skłamała, bo to przecież nikt inny, bo i kto,<br />
Tak<br />
pęknięte O,
Romana pot i krew lały się ostro. Jak w dobrej,<br />
powojennej batalistyce kina polskiego. Nagle,<br />
nosek kropelka potu. Zawstydziła się, ale w<br />
tym czasie kropla już była przy łokciu. Z Pana<br />
i przerażeniem Panny Marysi. Teraz i ona poczuła,<br />
jak spod ramienia, nieśmiało wystawia<br />
roztrzęsione palce, dłonie. W powietrzu roznosił<br />
się mdły, słodki zapach, mieszał z potem<br />
przedramion, ramion. Gorąca, spieniona i gęsta<br />
jucha Pana Romana przechodziła na jej<br />
igielny, krwawy pancerz. Kawałek po kawałku,<br />
szklany ząb po szklanym zębie. Z palców,<br />
co, już nie potrafiła sprecyzować. Roztrzęsionymi<br />
dłońmi zdzierała z Pana Romana<br />
jak jeż, co się wpakował pod tira. No, może<br />
nie tira, ale na pewno pod malucha. Przerażona<br />
Panna Marysia rzuciła się na pomoc. O<br />
Boże, jeszcze mnie kto oskarży, pomyślała. O<br />
Roman. A że zleciał tak jakoś krzywo, to siedział<br />
teraz uzbrojony w szklane igły. Wyglądał<br />
łek, kiedy szczęka, jak wcześniej zwieracz, nie<br />
wytrzymała. Wiadro, jebut, pieprznęło o surowy,<br />
nielakierowany, bo i za co, parkiet. Szkło<br />
rozsypało się po podłodze, na którą spadł Pan<br />
ry błyskawicznie rozlazł się po kawalerce do<br />
wietrzenia. Został mu już tylko jeden kawa-<br />
zębach. Ramiona mu już zaczynały drżeć, pot<br />
płynął po plecach, z wysiłku puścił bąka, któ-<br />
57
58<br />
I jeszcze coś wam powiem, ale tak na ucho.<br />
Nie wszystkie kawałeczki szkła Panna Marysia<br />
zebrała na zmiotkę i poniosła do zsypu.<br />
Czasami, kiedy na dworze siąpi deszcz, jest<br />
udo kawałek szkła, zasnęła. Mieszkania zaś<br />
nie wietrzyła jeszcze dobry tydzień.<br />
Panna Marysia leżała zwinięta w embrion do<br />
wieczora. Scena po scenie odtwarzała każdą.<br />
Trzęsła się jak w gorączce. Nie mogła się<br />
uspokoić. Dopiero kiedy wpakowała sobie w<br />
darmozjady. Sprawdził jeszcze, czy nie zgubił<br />
pięćdziesiątki, chuchnął na nią, poszedł sobie.<br />
i placki ziemniaczane, bo to środa przecież.<br />
No, też żona Teresa i jego cztery pierdolone<br />
Obmył się delikatnie przy kuchennym zlewie.<br />
Pomyślał, że w domu czeka na niego kapuśniak<br />
warła do jego krocza.<br />
Potem podciągnął spodnie, zapiął pasek.<br />
Ssiej, kurwo, ssiej – mruczał, kiedy przy-<br />
-<br />
pokoju. do pociągnął kudły, za siebie,<br />
Roman odzyskał wreszcie zdolność racjonalnego<br />
widzenia spraw. Zdarł Pannę Marysię z<br />
owłosieniem. Chwyciła jego łapy, rozmazała<br />
na twarzy krew. Kompletnie otumaniony Pan<br />
Romana, zarzuciła mu dłonie na szyi, zębami<br />
wyszarpywała kawałeczki szkła wraz z gęstym<br />
oszołomiona Panna Marysia straciła świadomość,<br />
usiadła na udach rozkraczonego Pana
jak kolanko pod zlewem, lufę też tym smarem<br />
najlepsze to jest z najlepszego. Lepsze nawet<br />
od samego czołgu. Smarem się tank izoluje,<br />
najlepszy. A najlepsze w byciu w czołgu jest<br />
pokonywanie przeszkody wodnej. Mówię ci,<br />
tam marynarka! – darł się przez telefon. – Ja<br />
w czołgu byłem i wiem, że czołg dla ciebie<br />
– ojciec wyrwał matce słuchawkę. – Tank, tank<br />
to jest siła! Nie piechota i nie lotnictwo, żadna<br />
Do czołgistów! Koniecznie do czołgistów!<br />
-<br />
lutki!<br />
Gdzie ty, dziecko, do wojska?! Taki ma-<br />
-<br />
zresztą:<br />
matki mojej rozpaczy<br />
Tak więc, nie mogąc zrezygnować z siebie,<br />
Panna Marysia zrezygnowała ze mnie, ku<br />
Ballada dla żołnierza<br />
nie potrafi też z niego zrezygnować. A może<br />
Panna Marysia Co Dłubała W Nosie jest najzwyczajniejszą<br />
w świecie masochistką?<br />
Nie potrafi go nazwać ani zrozumieć. Trochę<br />
jej drobnomieszczańska główka się go boi, ale<br />
wycina nim na ciele niewielką dziarę. Wtedy<br />
ogarnia ją stan nieporównywalny z niczym.<br />
durno i chmurno, chce się wyć, wyciąga spod<br />
poduszki kawałek szkła w kształcie klina i<br />
59
60<br />
Nazwę tej miejscowości, ze względu na tajemnicę,<br />
niechaj na zawsze okryje welon milczenia.<br />
Zdradzę tylko, że campus nosił kryptonim<br />
„JW 1680”. Prawda, że brzmi intrygu-<br />
ufundowała mi stypendium w małym, urokliwym<br />
miasteczku w zachodniopomorskiem.<br />
W celu rozwijania zdolności zwrototwórczych<br />
Panna Marysia Co Dłubała W Nosie<br />
miętaj o smarze! Dużo smaru! Papierosów ci<br />
wyślę, bo w czołgu się przydadzą, a już szczególnie<br />
jak się silnik zatrze i staniecie na środku<br />
rzeki!<br />
po dnie lezie. Fakt, czasem nie przelezie, nie<br />
wylezie... Ale to dlatego, że smaru mało, pa-<br />
niesmaczny. No to, jak już wszystko wysmarowane<br />
to, sru! – tank w przeszkodę nurkuje,<br />
bo wiadomo – smar nie spożywczy, jak dajmy<br />
na to z tuszonki tyrolskiej, a techniczny,<br />
gazowa... Od tego smarowania czołgista też<br />
usmarowany, ale to już niekoniecznie dobrze,<br />
znaczy – potop. Z góry też się smaruje. I po<br />
bokach. Rozumiesz, jak okonia w maśle orzechowym.<br />
Tylko rury wydechowej się nie smaruje,<br />
bo wiadomo – spaliny, znaczy – komora<br />
też smarem się smaruje. Bo wiadomo – woda.<br />
Do środka, między załogę się naleje i dupa,<br />
i jeszcze onucami tę rurę. Na rurze w czasie<br />
wolnym wymyki możesz ćwiczyć. I od spodu
ale stawałem się jednostką wartościową. Lecz<br />
cudzysłów, wielokropek. Pauza.<br />
Nauka szła w najlepsze, wolno, bo wolno,<br />
przyznać, że również przecinek. Dwukropek,<br />
średnik, wykrzyknik, spójnik, łącznik, nawias,<br />
Chuj w języku frontowym, to tyle co kropka.<br />
Po namyśle, błyskawicznej retrospekcji, muszę<br />
Nie jest łatwo z mięczaka zrobić twardziela.<br />
A my, niestety, mięczakami byliśmy jak chuj.<br />
Zwykle był innego zdania, rzucał na cyce<br />
i kazał pompować. Ja go nawet rozumiałem.<br />
całodziennym trudem plecy, zostaw spocone<br />
prześcieradło?!<br />
przyjemniej byłoby powiedzieć: Mój młodszy<br />
służbą kolego, unieś łaskawie zmęczone<br />
-<br />
Panie starszy służbą kolego, a czy nie<br />
Ja, podrywając się z niewiarygodnie wygodnej<br />
pryczy, radośnie acz głupawo pytałem:<br />
Z wozu, kocie jebany!<br />
-<br />
zachęcał:<br />
przyjacielsko kolega-prymus<br />
żołnierską mową, doskonaliłem szarady słowne.<br />
I tak, kiedy o dwa semestry wyżej będący<br />
mną pochowali. W przerwach pomiędzy<br />
niezliczonymi przemarszami, apelami, służbami,<br />
ćwiczeniami ciała i ducha, zbiórkami i<br />
rozbiórkami, ubarwianymi piękną, kwiecistą<br />
jąco? Aż ciary przechodzą po grzbiecie. Ojciec<br />
był zawiedziony, bo czołgi gdzieś przede<br />
61
62<br />
O, Stalowy Rycerzu, zaczynam. Piewco<br />
bardziej na mnie niż na katolicką uczennicę<br />
w granatowej spódnicy.<br />
żołnierska, prosta piosenka.<br />
A żołnierz ciągle się na mnie gapi. Nawet<br />
piwa. On opowiadał o ludziach zza muru, a<br />
we mnie budziły się wspomnienia. Potem odprowadziłem<br />
go do pociągu, a naszemu przemarszowi<br />
przez uśpione miasto towarzyszyła<br />
dociekliwego neurologa. Rozpoznał mnie i<br />
serdecznie wyściskał, usiedliśmy przy kuflu<br />
mi wystarczającego talentu, ale też koniecznej<br />
pracowitości. Kiedyś nawet spotkałem tego<br />
biegłem nie oglądając się za siebie. Dzisiaj,<br />
po latach wiem, że prócz zdrowia, brakowało<br />
piersiowej, paragraf trzydzieści trzy, punkt jeden.<br />
Byłem zrozpaczony. Mury tej, ogrodzonej<br />
drutem kolczastym, państwowej uczelni,<br />
opuszczałem zalany łzami. By mniej cierpieć,<br />
chorobie Scheuermana, paragraf trzydzieści<br />
cztery, punkt jeden. I dobił deformacją klatki<br />
neurolog znalazł we mnie pozostałości po<br />
przebytej w tajemnicy przede mną samym<br />
krtani, paragraf dwadzieścia siedem, punkt<br />
jeden. Żeby tego było mało, jakiś dociekliwy<br />
źrenic, paragraf sześćdziesiąt cztery. Zaraz<br />
po tym ujawniło się przewlekłe zapalenie<br />
przewrotny los chciał inaczej. Po niedługim<br />
czasie odkryłem przed lustrem nierówność
Albo jak chwyta twe jaja w garść i je gnie-<br />
twój równie dowcipny starszy kolega, wali w<br />
nią z góry siedziskiem taboretu. Ogłuchłeś?<br />
Opowiedz o innych kryjówkach. Metelowej<br />
szafce, w którą chowasz, dla żartu, głowę, a<br />
Pałka, zapałka, dwa kije<br />
Kto się nie schowa, ten kryje.<br />
się przed bratem pod łóżko:<br />
niedziela wolną jest. Taki tam bezpieczny jesteś,<br />
ukryty. Jak w dzieciństwie, gdy chowałeś<br />
pamiętasz dwu klaśnięć, które śnią ci się pod<br />
pryczą? Wpełzasz pod nią każdej niedzieli, bo<br />
Zapomniałeś? A to takie zabawne. Robisz to<br />
każdego wieczora, a teraz nie pamiętasz? Nie<br />
Zobacz, ja klaszczę w dłonie dwa razy, a ty zakładasz<br />
nogę na nogę i podpierasz podbródek.<br />
Gruborury! Daję ci, spocznij! Czyżbyś już<br />
zapomniał, jak to się robi? Nie żartuj sobie.<br />
korytarzu pododdziałowym, a wygodne, odporne<br />
na działanie szpikulców wandali, estetyczne<br />
siedzenie, wykonane przez świetnie<br />
opłacanych pracowników volvo. Artylerzysto<br />
Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego.<br />
Wybacz, że to nie drewniana ławka na<br />
Trudu Wojennego Honorem Rażący! Usiądź,<br />
złóż swe cielsko muskularne na siedzeniu<br />
63
64<br />
co się nosi, znasz zajebiste dowcipy, twoimi<br />
ulubionym aktorami wcale nie są wiochme-<br />
obok ciebie wygolonych baranów. Że jesteś<br />
inny, lepszy. Słuchasz Depeche Mode, wiesz,<br />
szybko, że to pomyłka, nieporozumienie, że<br />
nie masz nic wspólnego z setką biegnących<br />
którymi delikatnie pulsowała wrażliwość.<br />
Zapragnąłeś podbiec do nich. Wytłumaczyć<br />
szarpnąłeś nim w górę. Skórzany pasek wbił<br />
się w gardło. Wtedy zobaczyłeś te dziewczyny,<br />
kolorowe licealistki idące do szkoły. Czułeś<br />
ich zapach, słyszałeś szelest sukienek, pod<br />
Wypchany plecak wyrywał łopatki. Za duży<br />
hełm opadał co chwila na oczy. Kolejny raz<br />
z twarzy maskę, w którą narzygałeś, biegnąc<br />
piętnaście okrążeń wokół strzelnicy garnizonu.<br />
Tak tego dnia było gorąco, a wy biegliście<br />
uliczkami miasteczka. Buty darły o kocie łby.<br />
o tym tej, której nagie kolana palą twe źrenice.<br />
Niczym dym kwaśnych papierosów. Palisz<br />
je od niedawna, bo kto nie pali, ten pracuje.<br />
Zdradź jej wszystkie tajemnice. Zerwij<br />
kręcą Tobie. Żeby Ci tylko w tych jajach całkiem<br />
gwintu nie zerwali, bo wtedy nie zostanie<br />
Ci już nic innego jak patrzenie na białe<br />
bluzeczki katolickich dziewcząt. Opowiedz<br />
cie. Skręt wora, tak tę przezabawną grę nazywacie.<br />
Kiedyś i Ty będziesz kręcił, póki co,
niosły się przez jezioro, łąki, las. Słyszałeś je<br />
i cały się trząsłeś. Pot zalewał oczy, a w mózg<br />
się na myśl o Twoim przepoconym ciele. A<br />
potem tarzały się z nimi po trawie. Ich jęki<br />
miejskim chłopakom, smarującym ich zgrabne<br />
łopatki olejkiem do opalania. Wzdrygały<br />
plażowe ręczniki. Ryczały ze śmiechu zakładając<br />
kostiumy kąpielowe. Opowiadały o tobie<br />
się, gdy bruk ustąpił miejsca polnej drodze,<br />
śmiały w chwili, kiedy z ustami pełnymi piachu<br />
padłeś na swoje stanowisko numer trzy.<br />
Krztusiły się śmiechem, dociskając do piersi<br />
One odwróciły głowy i zaczęły się śmiać.<br />
Śmiały się coraz głośniej, hałaśliwie. Śmiały<br />
Kalina, Malina, w lesie rozkwitała<br />
Niejedna dziewczyna żołnierza kochałaaaa!<br />
la. O czwartej.<br />
A wtedy biegnący w waszej czwórce chłopak<br />
zaczął śpiewać:<br />
umówimy się w niedzielę, bo niedziela wolną<br />
jest, na mieście. Jak chcecie, to weźmę zioma-<br />
widzicie, wiem od chuja, sorry, wiem sporo. O<br />
tym, co było i o tym, co będzie. A będzie tak,<br />
Gibson, facet odtwarza postać historycznego<br />
bojownika o niepodległość Szkocji. Jak więc<br />
ni z sagi o Kargulach i Pawlakach, ale koleś<br />
od Braveheart, no, jak mu tam? Gibson. Mel<br />
65
66<br />
przy dziesiątym narzygałeś w maskę. Kazali<br />
Ci zakładać opejeden, takie gumowe ubranko.<br />
do sraczki. Ty biegłeś piętnaście dwustumetrowych<br />
okrążeń. Wytrzymałeś dziewięć, bo<br />
różne rzeczy, jeżeli były nawet w jednej dziesiątej<br />
prawdziwe, to i tak stanowiły powód<br />
uniósł Ciebie na pół metra w powietrze. Miałeś<br />
szczęście, bo ktoś uznał, że to tylko nierozsądek<br />
młodego. Mogli Cię przecież wywieźć<br />
do karnej w Orzyszu. Słyszałeś o tym miejscu<br />
przynajmniej chciałeś, by się stało. Zatem zerwałeś<br />
się na kolana, już kierowałeś lufę karabinu<br />
w jego kierunku, lecz w tej chwili ktoś,<br />
kopniakiem, wybił Ci kałacha z rąk. Drugim<br />
walnęła w ramię, a złoty pocisk zapierdolił w<br />
serce stojącego za Tobą kaprala Namiela. Tak<br />
I nacisnąłeś spust. Nigdy wcześniej tego<br />
nie robiłeś. Nie dość mocno dociśnięta kolba,<br />
Żołnierza kochała, żołnierza lubiła<br />
Żołnierzowi swemu liściki kreśliłaaaa!<br />
nych punktów. Za każdy punkt mniej jedno<br />
kółko więcej! Zamknąłeś lewe oko. Muszka-szczerbinka.<br />
Szczerbinka-muszka. Tarcza<br />
pływała po horyzoncie.<br />
waliły serią słowa: Biegacie, łajzy, tyle okrążeń,<br />
ile zabraknie wam do trzydziestu wystrzelo-
Podnieśli Cię z kolan i zaciągnęli do karet-<br />
na koniec, pozwolił zdjąć maskę. Wyjął papierosy.<br />
A kiedy Cię poczęstował, zwymiotowałeś<br />
drugi raz. Tyle, że teraz wprost w jego<br />
twarz.<br />
twarzy czułeś półpłynne wymiociny, w ustach<br />
gówno. Wtedy Twój kapral, ruchem ręki, nakazał<br />
Ci podejść. Nieprzytomny ruszyłeś w<br />
jego kierunku. On coś mówił, uśmiechał się,<br />
o kurwach, co liścików do Ciebie kreślić nie<br />
będą. Kogo wtedy bardziej nienawidziłeś? Na<br />
Myślałeś na przemian, to o obserwującym Cię<br />
w cieniu drzew kapralu z rozpiętą koszulą, to<br />
Przed oczami wirowały iskry, a pierś rozrywał<br />
od wewnątrz brak tlenu. Hełm topił włosy.<br />
czasem, ale zapomniałeś o jakimś pasku przy<br />
bucie. Stałeś na baczność, w słońcu, zielony.<br />
innego zasraństwa w tych dziurawych, żabich<br />
prezerwatywach? Zdążyłeś oczywiście przed<br />
ponacinałeś żyletką wszystkie otwory na guziki<br />
i posmarowałeś kremem do rąk. Zrobiliście<br />
tak wszyscy. Zastanawiałeś się, ilu z was<br />
przetrzymałoby prawdziwy atak bakterii czy<br />
ry i pół! Trzy i pół!<br />
Ale Ty wiedziałeś, że zdążysz, bo wieczorem<br />
-<br />
Żołnierzu, zostało wam pięć minut! Czte-<br />
Skurwiel, którego chciałeś zabić, darł się, krążąc<br />
wokół Ciebie:<br />
67
68<br />
nie mogłeś znaleźć. Wstałeś, odnalazłeś kontakt,<br />
nacisnąłeś. Patrzyłeś na rozbudzonych<br />
czymś zająć wzrok. Cały czas przecież widziałeś<br />
oczy kumpla. Ale w ciemnościach nic<br />
zasnąć. Pomyślałeś o gazecie, książce, czymkolwiek,<br />
byle nie myśleć, byle wyjść z sali i<br />
które czytał Ci po kolacji. Jakoś odnalazłeś<br />
swą salę, położyłeś na pryczy, lecz nie mogłeś<br />
Szedłeś korytarzem, myśląc o tym klęczącym<br />
z fujarą w ustach. O listach do narzeczonej,<br />
Zapamiętałeś tylko jego oczy. Oczy pełne<br />
pożądania. Zamknąłeś drzwi zawstydzony.<br />
na której stoi Twoje łóżko. Otworzyłeś drzwi<br />
do siódemki i w świetle padającym z korytarza<br />
zobaczyłeś swojego kolesia, klęczącego<br />
przed kroczem chłopaka, którego nie znałeś.<br />
na wszelki wypadek wsadziłeś paluchy do ust.<br />
Pusty, ruszyłeś do sali. Tyle, że zapomniałeś,<br />
nie zapomniałeś. W nocy poczułeś kaca. Otumaniony<br />
poszurałeś w tych za dużych trampkach,<br />
napiłeś się wody z kranu, znów Cię zemdliło.<br />
Odczekałeś chwilę z głową w muszli,<br />
trampki, pasiastą pidżamę i białe łóżko na sali<br />
numer cztery. To było ważne, lecz ty zwyczaj-<br />
na wzmocnienie, garść kolorowych pastylek<br />
i kubek gorzkiej herbaty. Do tego granatowe<br />
ki. Tego już nie możesz pamiętać. Pamiętasz<br />
za to izbę chorych. Dostałeś jakiś zastrzyk
nas. Otwierają się drzwi, a on znika za nimi.<br />
bym obejrzał, ale wartę na garnizonie mi<br />
wjebali. Chuje – uśmiecha się smutno do<br />
Żołnierz poprawia mundur, przechyla się do<br />
mnie. Robi mi się gorąco. On dosuwa spoco-<br />
Fajna koszulka, pewnie na mecz, co? Też<br />
-<br />
ucha. mego do wprost twarz ną<br />
nie wiedząc dlaczego, Twa dłoń wędrowała w<br />
rozporek pidżamy wiązanej na sznurek. A teraz,<br />
Ty, Co Bronisz Granic, daj mi w mordę,<br />
bo nic innego zrobić nie możesz.<br />
w te długie godziny zdarzały Ci się chwile,<br />
kiedy myślałeś o tych dwu za ścianą. Wtedy,<br />
tej kurewsko długiej nocy na izbie chorych,<br />
którą przesiedziałeś na desce klozetu. I jak<br />
przygód, zabawnych jak cholera. Opowiedz o<br />
godności i honorze. Dokończ też opowieść o<br />
człowiekiem na świecie! Aresie Pochmurny!<br />
Opowiedz tej bladej pannicy o tysiącu innych<br />
czarne kołdry. Kołdry pełne karaluchów. I<br />
w jednej chwili poczułeś się najzdrowszym<br />
ludzi, mrużących oczy, ciskających w Ciebie<br />
wyzwiska. Po chwili patrzyłeś już tylko na<br />
69
70<br />
na bezrobocie z comiesięcznym zasiłkiem i<br />
składką emerytalną. Następnego dnia nieopłacalny<br />
interes stawał się znów opłacalnym,<br />
a cudotwórcą był Darek. Po upływie roku sy-<br />
forsę, gdyż, jak twierdził, zamknął nieopłacalny<br />
interes. Stary w majestacie prawa szedł<br />
należy mu się zasiłek. Po roku do zatrudniaka<br />
zgłaszał się ojciec, który wyciągał łapę po<br />
przepracował rok w kiosku, z którego zwolnił<br />
go pracodawca, czyli ojciec. No i w tej sytuacji<br />
właścicielem był Stary Prahacz, młody maszerował<br />
do zatrudniaka z glejtem, że właśnie<br />
źródło dochodu. Bo sklepik był przechodni.<br />
Przepisywali go sobie co jakiś czas. Kiedy<br />
domu bywał rzadko. Ojciec prowadził sklepik<br />
z drobnicą. Ten sklepik to było ich główne<br />
a do tego ostro się jąkał.<br />
Mieszkał sam. Matki nie znał, a ojciec w<br />
lat starszy, ale nigdy tego nie dawał nam odczuć.<br />
Kiedy padał deszcz albo aura płatała innego<br />
rodzaju trudności, albo nie było co robić,<br />
szło się do koleżki. Darek był rudy, piegowaty,<br />
na obie jej strony. W jednej z nich mieszkał<br />
Darek Prahacz. Fajny koleś. Był od nas kilka<br />
A po prawej, w górę, Stara Warszawska.<br />
Warszawska, to ciąg kamienic rozkraczonych<br />
Hitachi
przez drugiego: Pięćdziesiąt! Dwadzieścia<br />
dwa! Zero, zero! Stooooopppppp! – mówił<br />
daliśmy przed odtwarzaczem i pilotem, uruchamialiśmy<br />
funkcję „przewijaj”. W tym czasie<br />
obstawialiśmy. Małe cyferki zapieprzały<br />
w szalonym tempie, a my darliśmy się jeden<br />
tym nie przejmowali, japońskie pudełko wnet<br />
poszło w ruch. Na pomysł wpadł Gruby. Sia-<br />
może wielgachny rubin nie chciał współpracować?<br />
Kto to teraz pamięta? Ale myśmy się<br />
do tego wideo nie było telewizora. Jakoś tak<br />
wyszło. Czy kabla nie można było zdobyć, a<br />
wideo marki hitachi, Darek został najlepszym<br />
koleżką, jakiego można było mieć! Tyle że<br />
swojego. Gadało o tym i o tamtym, a kiedy<br />
stary Prahacz kupił rewelacyjny odwarzacz<br />
mu klucza do kłódki zawieszonej na drzwiach<br />
do budy. Tak więc, szło się do Darka jak do<br />
Bo Stary Prahacz chociaż bardzo kochał syna,<br />
to za groma mu nie ufał. Nigdy nie zostawiał<br />
rana do nocy siedział w kiosku. Czy to jako<br />
właściciel czy też bezrobotny nieszczęśnik.<br />
na prostą. I jakoś im szło. Jak już wam wspomniałem,<br />
ojciec w domu bywał rzadko. Od<br />
tuacja się odwracała. Interes przestawał się<br />
opłacać synowi, który maszerował ze złą nowiną<br />
na Piłsudskiego do zatrudniaka, a ojciec<br />
podejmował ryzyko wyprowadzenia interesu<br />
71
72<br />
wódę. Częstowali go wódą, po której na chwilę<br />
przestawał się jąkać. Wyrywali mu z dłoni<br />
posiadali – pieniądze. Przyłazili z tą wymiętą<br />
forsą, na telewizorze stawiali broksy albo<br />
Został ich ziomalem, swojakiem, Darasem.<br />
No i miały chuliganiaki coś, czego myśmy nie<br />
go między garażami, nie zmuszali do spełniania<br />
niewyszukanych usług seksualnych.<br />
okna, domagać się dostępu do gry. Jąkała Darek<br />
nagle stał się ich koleżką, już nie ganiali<br />
chlać przy stolikach cienkie „kętrzyńskie” z<br />
obowiązkowym miodem, zaczęli obijać nam<br />
japońskim kole fortuny rozniosła się aż pod<br />
drzwi Kasztelanki. Młode chuliganiaki miast<br />
nic, co dobre, nie trwa wiecznie. Prędzej czy<br />
później licznik się przekręci. Sława o naszym<br />
Czas płynął nam na niegroźnym hazardzie.<br />
My obstawialiśmy, krupier-Darek obsługiwał<br />
elektroniczne koło, a jego stary siedział w<br />
kiosku i robił na prąd do naszego kasyna. Ale<br />
w kłębach których siedzieliśmy nad naszą<br />
ruletką. Jakieś znaczki, plakietki. Duperele.<br />
grać na pieniądze. Na drobniaki. Kto nie miał<br />
forsy, dawał fanty. Fajki podkradane z domu,<br />
był najbliżej. Zabawa była przednia. Z czasem<br />
postanowiliśmy uatrakcyjnić grę. Zaczęliśmy<br />
Darek. Bo ideą gry było odgadnięcie liczb, na<br />
jakich zatrzyma się licznik. Wygrywał ten, kto
się do pojedynku. Łapy trzęsły mu się, chował<br />
je w kabury, szukał coltów. Nie pamiętał mnie.<br />
ryf – Will Kane grany przez Gary Coopera<br />
– kiwał się na boki w samo południe, nieprzytomnym<br />
wzrokiem wypatrywał Franka Millera<br />
czyli Johna Wayne’a, czyli mnie. Szykował<br />
wyglądał jak rewolwerowiec z wielgachnymi,<br />
gumowymi kaburami. Tak więc, rynkowy sze-<br />
przez szyję. Lniany sznur był za długi, przez<br />
to gumiaki majtały się przy genitaliach. Facet<br />
jąkałą. Próbował sprzedać mi parę gumiaków,<br />
które miał przewieszone na sznurku<br />
Darka spotkałem niedawno na rynku przy<br />
Grunwaldzkiej. Był łysiejącym, piegowatym<br />
Mrongowiusza, bo Kasztelankę im zamknęli.<br />
I to był koniec ruletki.<br />
wiedni telewizor, odbębnił swój rok w kiosku<br />
i wziął się za oglądanie amerykańskich kryminałów.<br />
Ale krążyła też wersja, że chuliganiaki<br />
któregoś dnia wynieśli ruletkę do speluny na<br />
sza ruletka nie przetrwała zbyt długo. Jedni<br />
mówili, że stary Prahacz wreszcie kupił odpo-<br />
się w coraz dalszy kąt. Z czasem przestaliśmy<br />
zaglądać na Starą Warszawską. Podobno na-<br />
picia i emocji Darek tłumaczył im zasady gry.<br />
Tłumaczył nie bez dumy. My odsuwaliśmy<br />
pilota. Gnietli go w swych oszczanych łapskach.<br />
Nie potrafili uruchomić. Czerwony od<br />
73
74<br />
strażak bez drabiny. Tylko, gdzie on tak lezie?<br />
Do niebiesiech?<br />
człowiekiem wrażliwym. A może dorabiam<br />
wrażliwość do pijaństwa? Bez niej jestem jak<br />
Na Udzie Tak Lubiłem Głaskać. Topiłem rozpacz<br />
w alkoholu. Wiecie już teraz, że jestem<br />
w męskiej swego czasu aż nazbyt często bywałem.<br />
To przez Marzenkę Której Jaszczurkę<br />
Tematem tabu może być żeńska toaleta w pubie<br />
Beczka, w której nie byłem nigdy, chociaż<br />
pociągnął ją strażakom. Ale nie! Drabina stoi,<br />
lekko przechylona na dziedziniec. A po stronie<br />
lewej... Co mnie obchodzi strona lewa? Są<br />
rzeczy i sprawy, o których nie warto wiedzieć.<br />
ojciec. Tato zbiera miniaturki.<br />
Po prawej stronie mam kompleks budynków<br />
straży pożarnej. Przez chwilę myślę o<br />
Maksie Beckmanie i jego drabinie. Być może<br />
okolicznościową tablicę dospawaną do Nepomucena.<br />
Od razu uprzedzam, to nie był mój<br />
miasta musieli ponownie pogrzebać w portfelach,<br />
bo jakiś kolekcjoner metalu zawinął<br />
pilnuje święty Jan Nepomucen. Zaraz po zainstalowaniu<br />
brązowego posągu, miłośnicy<br />
zataczając się, odpłynął między stragany.<br />
Dojeżdzamy do mostu na Łynie, którego<br />
ruletkę, skrył brodę w pozaciąganym golfie,<br />
owinął szyję niekompletnym uzbrojeniem i,<br />
Chyba w ogóle niewiele pamiętał. Kiedy zacząłem<br />
grzebać mu w pamięci, wspominać
ały budynek polskiej gazety i pobudowały w<br />
tym miejscu miejski kibel. Jak się okazuje, taki<br />
raz. Nazywano to miejsce swego czasu „Placem<br />
hańby”, a to dlatego, że Niemiaszki roze-<br />
światło znajdowaliśmy z chłopakami na Targu<br />
Rybnym, dawny Plac Karola Świerczewskiego<br />
Co Się Kulom Nie Kłaniał, wcześniej<br />
Fischmarkt, ale to logiczna nazwa. Chociaż<br />
Szedłem w stronę światła. Tak na wszelki<br />
wypadek już w innej placówce. Przeważnie<br />
swym szkiełkiem mą edukację gwałtownie,<br />
nie zerwała jej całkowicie. W labiryncie pokus<br />
odnalazłem jeden włos, włosek, którego<br />
się uczepiłem. Wolno nawijałem go na kciuk.<br />
egzaminie. Tak, tak, moi mili, Panna Marysia<br />
Co Dłubała W Nosie, chociaż przecięła<br />
się nie załapała.<br />
Myślę o swym pierwszym uczelnianym<br />
przymiotnik w stopniu wyższym, by nazwać<br />
nowy twór UWM-em. Drabina Beckmanna<br />
szej Szkoły Pedagogicznej, wcześniej siedziba<br />
cenzury. Jakiś czas temu mocarstwowe ambicje<br />
tutejszych władz sprawiły, że połączono w<br />
jeden organizm wszystko, co w nazwie miało<br />
Autobus ociera się o budynek Uniwersytetu<br />
Warmińsko-Mazurskiego, wcześniej Wyż-<br />
Stół czyli krzesło<br />
75
76<br />
i spokojnie. Chamy omijają jak, nie przymierzając,<br />
ludzie wykształceni TVP Kultura.<br />
to. Za błędy trzeba płacić albo i niekoniecznie.<br />
Złożyłem papiery na bibliotekoznawstwo.<br />
Pomyślałem, że to bardzo fajne zajęcie<br />
na przyszłość. W bibliotece jest cicho, ciepło<br />
że na naszym murku zajmowaliśmy się głównie<br />
futurologią, no i oczywiście, historią. Nic<br />
murku. Ja zaś z kretesem przepadłem na egzaminie<br />
do Akademii Sztuki. Pewnie dlatego,<br />
rolę. Przyszły wakacje i rozstaliśmy się. Oni<br />
postanowili zrealizować to, co postanowili na<br />
zdaliśmy elegancko. Myślę, że miejsce nauki<br />
odegrało w naszym przypadku niepośrednią<br />
w marcu puściły lody, słońce zaczęło mocniej<br />
grzać i złapaliśmy pierwszą opaleniznę. Chłopaki<br />
opowiadali o tym, co u nich, ja o tym,<br />
co u mnie. To się nazywa przyjaźń. Maturę<br />
którego cena była podejrzanie niska. Fajnie<br />
nam było na tym murku. Nauka nie nużyła. A<br />
kawałek dalej. Tak więc, dnie spędzaliśmy z<br />
kumplami w miejscu, można powiedzieć, historycznym.<br />
Siedzieliśmy sobie na murku i<br />
ustalaliśmy zawartość procentową alkoholu,<br />
stan rzeczy wszystkim odpowiadał. Niemcom,<br />
bo poniżyli, Polakom, bo źli Niemcy poniżyli.<br />
Tyle, że prawdy w tym na łyżeczkę moczu.<br />
Kibel, i owszem, pobudowano, ale spory
ze z kamizelką, pod szyją apaszka, nos okryty<br />
złotym drutem na łańcuszku. Pełna elegancja.<br />
jest profesor Łukaszek. Mężczyzna lat sześćdziesięciu<br />
kilku, szczupły, wysoki. W garnitu-<br />
nianym egzaminie. Przedmiotem próby będzie<br />
wiedza z zakresu historii mojego narodu.<br />
Czy czujecie mój spokój, czy pamiętacie<br />
murek? Luzik. Wchodzę. Egzaminującym<br />
Nawet tych z naszego murku.<br />
Tak więc, jestem na swym pierwszym uczel-<br />
No dobra, złożyłem papiery na to całe bibliotekoznawstwo,<br />
bo raz, że nie było żadnego<br />
egzaminu, jakaś tam rozmowa kwalifikacyjna,<br />
a dwa, przyjmowali wszystkich, jak leci.<br />
łąki z ocynkowanymi wiadrami w żylastych<br />
dłoniach. Matka przez większość filmu leży.<br />
i syn” reżysera Sokurowa, gdzie tytułowy syn<br />
przemierza, niespiesznym krokiem, zielone<br />
do „Kill Billa”. Jechali równo po kolesiu. Gdy<br />
obstawiałem, że na koniec pójdzie „Pulp Fiction”,<br />
zaprezentowano obraz rosyjskiej kinematografii<br />
pod sugestywnym tytułem „Matka<br />
Polsatu na debatę kulturalną. Pięciu mędrców<br />
przez godzinę, w czasie najlepszej oglądalności,<br />
wałkowało twórczość Quentina Tarantino.<br />
Od „Wściekłych psów” przez „Jackie Brown”<br />
Ostatnio sobie zapuściłem u koleżki. On<br />
wyszedł po fajki czy coś, a ja przerzuciłem z<br />
77
78<br />
Streszczenie. Dostrzega pan różnicę? Czy widzi<br />
pan różnicę między recenzją a streszczeniem?<br />
To jest dobre. Ba, to jest bardzo dobre...<br />
-<br />
oczu. i uszu nadstawiam Blady<br />
pan, czy nie? Bo ja myślę, że pan nie wie. To ja<br />
panu powiem, co to jest.<br />
wracając do pytania wyjściowego – Czy wie<br />
pan, co to jest? – nabiera rozpędu. – No wie<br />
Egzaminujący: Dobrze, dobrze – egzaminujący<br />
przerywa me wyjaśnienia, maniakalnie<br />
Egzaminowany: Recenzja książki Darii Nałęcz,<br />
która...<br />
Egzaminujący: Podziwiam pański zmysł obserwacji.<br />
Proszę mi jeszcze, w ramach przypomnienia,<br />
powiedzieć, jaki był temat pańskiej<br />
pracy?<br />
Egzaminowany: Na teczce znajduję swe nazwisko.<br />
Egzaminujący: Na czym opiera pan swoją<br />
pewność?<br />
Egzaminowany: Teraz to nawet jestem pewien.<br />
moja praca zaliczeniowa.<br />
Egzaminujący: Pan przypuszcza?<br />
Egzaminujący: Czy wie pan, co to jest?<br />
Egzaminowany: Przypuszczam, iż jest to<br />
Właśnie wyciąga ze sterty teczek najgrubszą,<br />
w której rozpoznaję swoją.
deksu. Resztę dnia spędzam we wspomnianej<br />
Beczce, w towarzystwie współczujących kole-<br />
śniadaniu poszedł do roboty. Wytaczam się z<br />
sali oszołomiony, nie zaglądając nawet do in-<br />
wolicie, krzesło, przelatuje nad moją głową i<br />
ląduje w koszu. Kolejne pytania egzaminującego,<br />
bo egzamin trwa dalej, odbijam w sposób<br />
mechaniczny. Myślę o Syzyfie, który po<br />
między stołem a krzesłem?<br />
W tejże chwili piękne streszczenie lub, jak<br />
że to jest krzesło. Bardzo dobre, ale mimo<br />
wszystko, krzesło! Czy pan widzi różnicę<br />
nawet dębowy, z toczonymi nogami, lakierowany.<br />
Tyle tylko, panie szanowny stolarzu,<br />
mebel, przy którym usiądziemy do wspólnej<br />
kolacji. No i pan mi przynosi mebel. Piękny,<br />
min odbioru. Mijają dwa tygodnie. Zjawiam<br />
się z pieniędzmi, w domu rodzina czeka na<br />
-<br />
Niedobrze, pamiętacie, jak ojca kumpel wytoczył<br />
mi nóż i jak to się skończyło?<br />
stolarza. Pan jest stolarzem, ja pańskim klientem.<br />
Zamawiam u pana stół. Porządny, dębowy<br />
stół, z okrągłym lakierowanym blatem,<br />
toczonymi nogami.<br />
-<br />
Dogadujemy się co do ceny, ustalamy ter-<br />
To, co się teraz wydarzyło, jest sytuacją u<br />
Gdzie niby miałem ją dostrzec, na murku?<br />
Ale egzaminujący już pędzi.<br />
79
80<br />
rzyszek, które niespodziewany sukces opijały<br />
z zaangażowaniem nie ustępującym dotychczasowemu<br />
dramatowi. Prawdopodobnie w<br />
ogólnym zamieszaniu gwałtowny zwrot mej<br />
w jednej chwili, młodzieńcem z przyszłością.<br />
Jeszcze mniej ważną jest reakcja mych towa-<br />
powróciły do mnie siły witalne. Nie jest też<br />
ważne, że z człowieka przegranego stałem się,<br />
To, co potem nastąpiło, nie ma żadnego znaczenia.<br />
Nie jest ważne, że w sposób cudowny<br />
kartę z pierwszym, a przecież kończącym karierę<br />
naukową wpisem... Bardzo dobry!<br />
Normalnie, będzie jak w ruskiej bajce. Jeszcze<br />
tylko ostatni rzut opadających źrenic na<br />
-<br />
-<br />
Tak, to ja, mateczko, wróciłem!<br />
synku? ty, To<br />
ogorzały od słońca, szeroki w barach. Przypadnę<br />
do jej kolan, a ona powie:<br />
lata i wrócę do domu rodzinnego. Siwiutka<br />
matula nie pozna mnie, gdy stanę w drzwiach<br />
wyciągam z kieszeni indeks. Postanawiam go<br />
zniszczyć i rannym pociągiem uciec w Bieszczady,<br />
by nacinać moim złamanym nożem<br />
korę drzew, a potem powalać je siekierą. Miną<br />
Profesora Od Stołu, która spożywa wieczerzę<br />
wigilijną wprost z podłogi. Około północy<br />
żanek. Nieliczne przerwy między wznoszonymi<br />
pucharami wypełniają mi wizje Rodziny
wszystko elegancko objechało miasto i wylądowało<br />
u jakiegoś uczciwego człowieka, któ-<br />
w nocnej setce mą torbę podróżną i teraz już<br />
na pewno nie musiałem uciekać w Bieszczady.<br />
No bo z czym? Cały majątek, czyli druga<br />
para majtek, dowód osobisty, rzeczony indeks,<br />
Zakochałem się natychmiast. Raz, że przywlekła<br />
mnie do akademika, dwa, że zostawiła<br />
Ale póki co, obudziłem się u Marzenki. Bo<br />
jak fart to fart. Tu piąteczka, tam dupeczka.<br />
Marzenka i jaszczurka, którą lubiłem<br />
głaskać<br />
Kalectwo na notę bardzo dobrą!<br />
Piłem, a za drzwiami plułem. Stary profesor<br />
jako pierwszy zdefiniował moje kalectwo.<br />
nany, że naciągnąłem go na gładkie zwroty,<br />
oszukałem sam siebie. Wcisnąłem mu zwietrzałą<br />
kawę, na którą potem zostałem zaproszony.<br />
I piłem tę lurę, piłem szczerząc zęby.<br />
dziane przez tego mądrego człowieka. Słowa,<br />
których sensu wtedy nie pojąłem. Przeko-<br />
łem śniadanie następnego ranka.<br />
Jedyne, co ma znaczenie, to słowa wypowie-<br />
życiowej akcji uszedł ich uwadze. Tak przynajmniej<br />
zaklinała się ta, u której spożywa-<br />
81
82<br />
przystanku nie spała, za zimno wtedy było, co<br />
najwyżej drzemała”. Faktycznie, sprawdziłem<br />
nie zdążyła na nocny, spała na przystanku. Po<br />
tym, co spotkało mą torbę, nie miałem powodu,<br />
by jej nie wierzyć. Ale coś, jakiś zły duch,<br />
podszeptywał: „Nie wierz jej, na pewno na tym<br />
koc, na nasz wąski tapczan, wcale. Tłumaczyła<br />
to nierzetelnym rozkładem jazdy, biedna<br />
Marzenka wracała nieregularnie, często późną<br />
nocą. Którejś z nich nie wsunęła się pod<br />
dwóch miesiącach lizania, na naszym związku<br />
pojawiła się rysa, a na moim jęzorze bąbel.<br />
w lizaniu, piłem kompot ze śliwek i wracałem<br />
do kontroli technicznej. Kiedy teraz próbuję<br />
sobie przypomnieć, cóż jeszcze wtedy<br />
robiłem, to wyjdzie, że niewiele ponad to. Po<br />
przezorny zawsze ubezpieczony. Lizałem bez<br />
opamiętania, aż do bólu jęzora. W przerwach<br />
godzinami śledziłem jaszczurkę na jej udzie.<br />
Głaskałem ją i lizałem, tak na wszelki wypadek,<br />
żeby sprawdzić, czy dobrze wydziargana.<br />
Niby wszystko było zrobione jak należy, ale<br />
chwilowym bezpaństwowcem i zamieszkałem<br />
u ukochanej. To były cudowne chwile. Całymi<br />
na egzaminy poprawkowe. Porządny gość. O<br />
torbie chyba zapomniał. Tak więc zostałem<br />
ry podrzucił indeks na portiernię. Ale dopiero<br />
gdzieś w okolicach września, żebym miał
Ale ona nie chciała tłumaczyć. Obróciła się<br />
j a jaszczurka, jakim prawem, dlaczego? Wytłumacz!<br />
A co tu moda ma do rzeczy? To była m o -<br />
-<br />
esemesa.<br />
gdzieś wypuściła i trajkotała<br />
-<br />
-<br />
-<br />
Łuskonośne gady już są niemodne - wy-<br />
Ona wystukiwała coś na klawiaturze telefonu.<br />
Dlaczegoś to zrobiła?<br />
-<br />
kolana. na nią przed padłem Rycząc,<br />
Nie ma, usunęłam.<br />
-<br />
akademik.<br />
Jak to, nie ma?! - wydarłem się na cały<br />
-<br />
cho.<br />
Jaszczurki już nie ma - powiedziała su-<br />
oglądać przez te majtki? Jak lizać?<br />
Krzyknąłem zrozpaczony, chociaż od jakiegoś<br />
czasu już nie lizałem. Rozumiecie - bąbel.<br />
Co będzie z jaszczurką? Jak ją mam teraz<br />
urósł, kiedy zaczęła sypiać w bieliźnie, a mi<br />
podsunęła pod nos materac do dmuchania.<br />
cinku. Prawie mróz, jak nic, nie spała. Tylko<br />
dlaczego nie chciała mi się przyznać, że krążyła<br />
całą noc wte i wewte? Trudno jest budować<br />
związek bez zaufania. Bąbel nieufności<br />
w pobliskim laboratorium meteorologicznym,<br />
tamtej nocy było osiem kresek i coś po prze-<br />
83
84<br />
w jej siostrzanym objęciu, kiedy wróciłem ze<br />
spaceru z Marzenką numer dwa. Mam, wark-<br />
uradowany. Nie dalej jak trzy dni wcześniej<br />
poznałem jej pierwszego brata, odpoczywał<br />
przyjeżdza do niej brat i zostanie jeszcze jakiś<br />
czas. To masz drugiego brata? – zapytałem<br />
mnie była, a czasami nawet dwie. Któregoś<br />
dnia Marzenka numer jeden oznajmiła mi, że<br />
jaszczurkę jabłkami. Nadałem jej imię, a jakże,<br />
Marzenka. Odtąd zawsze Marzenka przy<br />
moru jest różne, ale to jeszcze nie powód,<br />
żeby się zaraz rozchodzić. Jaszczurkę wsadziłem<br />
do słoika po korniszonach, a zły nastrój<br />
ukochanej postanowiłem przeczekać karmiąc<br />
kołdrą.<br />
Trudno, pomyślałem, nasze poczucie hu-<br />
mi za slipki coś śliskiego i ruchliwego. – Masz<br />
swoją jaszczurkę, poliż sobie – i nakryła głowę<br />
-<br />
Wiedziałem! Zerwałem się z podłogi, bo<br />
materac już jakiś czas temu przetarłem jęzo-<br />
Pokaż, pokaż ją, moja kochana!<br />
-<br />
dziura. się zrobiła i rem<br />
-<br />
Nie tylko pokażę, ale i dam – i wsadziła<br />
Wiesz, z jaszczurką to skłamałam.<br />
Mnie przypadł koc. I kiedy już zasypiałem,<br />
trąciła mnie łokciem.<br />
na pięcie i wyszła. Wróciła w nocy, bez słowa<br />
przebrała się w pidżamę i wsunęła pod kołdrę.
mieszkanie z widokiem na Starówkę. Kiedy<br />
norę przy Grunwaldzkiej. Matce powiedziałem<br />
przez telefon, że jest to śliczne, słoneczne<br />
Tak więc, po historii z nogą między udami,<br />
musiałem się z Marzenką rozstać. Wynająłem<br />
Winnetou i reszta<br />
opowieści już znacie. I jeszcze moja dobra<br />
rada, nie zadawajcie się z dziewczynami, które<br />
samotnie spędzają noc na przystanku. One<br />
są niemądre!<br />
pakować, żeby wrócić do mieszkania razem,<br />
kiedy umarła moja babka. Ale ten fragment<br />
małomówny brat wyjechał. Nawet nie było<br />
okazji zamienić kilku słów. I już mieliśmy się<br />
bo Marzenka chciała mu pokazać jak najwięcej<br />
uroków miasta. Po dwóch tygodniach jej<br />
Moja ukochana z bratem zaczepiali się czasem<br />
o nas butami, kiedy wracali nad ranem,<br />
a jak mówi przysłowie: Gość w dom, Bóg w<br />
dom. Trudno, żeby człowiek spał na korytarzu.<br />
z Marzenką Łuskonośną w kącie, pod oknem.<br />
Ja to rozumiałem, pokój faktycznie był ciasny,<br />
sobie to stresem związanym z sesją egzaminacyjną.<br />
Na czas wizyty brata zamieszkaliśmy<br />
nęła i wyniosła moje rzeczy na korytarz. Od<br />
jakiegoś czasu ciągle warczała, tłumaczyłem<br />
85
86<br />
fantazyjnych, butów. Chcąc przebić się do<br />
Moją samotnię od wspomnianych pomieszczeń<br />
oddzielała sterta różnobarwnych, często<br />
sapiąc ciągnęła je na nasze trzecie piętro. Ja<br />
zajmowałem niewielki pokoik po prawej.<br />
worki z używanymi ciuchami. Widziałem je<br />
przez dziurkę na klucz, który handlara nosiła<br />
na pomarszczonej szyi. W każdy wtorek<br />
targała wory na pobliski rynek, a o zmroku<br />
po lewej od wejścia, zamykanym na niewielką<br />
kłódkę, przez szparę w drzwiach dostrzegłem<br />
sterty dywanów i kolorowej pościeli. W<br />
drugim, zdawało mi się, że większym, były<br />
znała język polski. Kobieta podzieliła magazyn<br />
funkcjonalnie, na pięć części. W pokoju,<br />
mieszkalną, której zostałem panem i władcą.<br />
Czynsz ustaliliśmy na migi, bo Mazurka słabo<br />
na Smętka służył jej głównie za czterdziestometrowy<br />
magazyn z wydzieloną częścią<br />
właścicielką była kobieta o imieniu Truda. Na<br />
stałe mieszkała na wsi, w Spręcowie. Lokal<br />
kamienicznicy dbają o lokatorów.<br />
Mieszkanie znajdowało się na Smętka. Jego<br />
- zapy-<br />
Żeby było jeszcze ładniejsze, mamo. Teraz<br />
-<br />
tała.<br />
To po co malują, jak takie ładne? –<br />
chciała mnie odwiedzić, wykręciłem się malowaniem.
miski, którą stawiałem na imitację kominka z<br />
dwoma rozgrzanymi do czerwoności prętami<br />
toalety, chociaż trafniej byłoby powiedzieć –<br />
studni. Albo wodopoju. Tak więc, po zdobyciu<br />
wody, taszczyłem ją z powrotem do siebie.<br />
Z wiadra przelewałem do ocynkowanej<br />
wiedźm nie było, przebijałem się przez barykadę<br />
z sandałów, kozaków i trzewików do<br />
minął bezpowrotnie. Ponure cienie kobiet ślizgały<br />
się za tysiącem nakrętek na słoiki i takimiż<br />
ilościami błyskającego refleksami szkła o<br />
kształtach finezyjnych i praktycznych. Kiedy<br />
kimi jak na przykład plastikowe foremki do<br />
ciast, hektary pazłotka, pożółkła prasa, foliowe<br />
worki, kilogramy kakao, czekolady, chałwy,<br />
których termin przydatności do czegokolwiek<br />
pogańskich praktyk skryte między różnymi<br />
przydatnymi przedmiotami i materiami, ta-<br />
pokonywały przestrzeń oddzielającą wejście<br />
od kuchni. Tam dokonywały tajemniczych i<br />
wykrzykiwałem błagania o pomoc. One nie<br />
miały takich problemów, kilkoma skokami<br />
sprawności fizycznej i tężyzny. Szczególnie<br />
kiedy zaklinowany w trzewikach i gumiakach<br />
kuchni, trzeba było pokonać górę buciorów,<br />
która zwiększała się w każdy piątek za sprawą<br />
córki Trudy-Hildy. Kobiety równie silnej i<br />
stanowczej. Zazdrościłem im niewiarygodnej<br />
87
88<br />
kapusty kiszonej. Bez żalu zrezygnowałem z<br />
wizyt w tamtym sektorze, tym bardziej, że na<br />
ła mu cała ściana. Potrzeby fizjologiczne załatwiałem<br />
wyprowadzając Marzenkę Łuskonośną<br />
na spacer przy ogródkach działkowych. W<br />
kuchni obrotne kobiety urządziły przetwórnię<br />
nieuchwytny, chociaż sąsiad spod ósemki coś<br />
podejrzewał, szczególnie zimą, kiedy zamarz-<br />
bów i goleniu, uważnie obserwowałem teren<br />
pod blokiem. Niby piłem kawę, niby dłubałem<br />
w nochu, a w odpowiednim czasie wylewałem<br />
mydliny na chodnik. Zwykle byłem<br />
niechcący, ale za to na zawsze. Tak więc, po<br />
prysznicu z trzech słoików wody, umyciu zę-<br />
Butów. O kąpieli w wannie Trudy i Hildy nie<br />
mogło być mowy! Raz, że zajmowała ją imponująca<br />
plantacja chryzantemy. Dwa, któraś<br />
z wiedźm uszkodziła piecyk gazowy. Podobno<br />
łem kąpieli. Wcześniej odlewałem słoik wody<br />
na poranną kawę. Gdy zapomniałem – rezygnowałem<br />
z małej czarnej, bo zbyt wiele wysiłku<br />
i ryzyka kosztowała wyprawa przez Górę<br />
i stawiałem na podłogę. Nagusieńki właziłem<br />
do takiego przenośnego brodzika – zażywa-<br />
tysięcy spinaczy bieliźnianych. Kiedy woda<br />
była już letnia, zdejmowałem misę z grzałki<br />
napędzanymi energią elektryczną. Kominek<br />
wykopałem w kuchni, był ukryty pod hałdą
odwiedziłem Króla Nafty, nie zapomniałem o<br />
Synu Łowcy Niedźwiedzi, przez dzikie Gran<br />
się przydał. Potem pojechałem na Czarnym<br />
Mustangu do Winnetou, wszystkie trzy tomy,<br />
Pewnie jako mieszkaniec krainy tysiąca jezior,<br />
kierowałem się znajomą tematyką, a i skarb by<br />
Karol May. Niemiec. Zacząłem od „Skarbu w<br />
Srebrnym Jeziorze”. Dlaczego od tej pozycji?<br />
umieć oddzielić ziarno od plew, Indian od<br />
Indii. Doskonałe książki o Indianach pisał<br />
dzielnych ludzi Dzikiego Zachodu napisano.<br />
Setki, a może i tysiące. Trzeba oczywiście<br />
Shatterhand. Samotny, biały mężczyzna, ze<br />
złamanym nożem w kieszeni. Jak się domyślacie,<br />
wróciłem do lektury książek z młodości.<br />
Nie macie pojęcia, ile książek sławiących<br />
z żadną złą kobietą się nie zwiążę. Będę żył<br />
sam, będę żeglarzem i okrętem, będę jak Old<br />
Do Marzenki straciłem serce, które teraz<br />
krwawiło. Obiecałem sobie, że już nigdy<br />
świeciło słońce, wystawiałem produkty na<br />
parapet, preferowałem alternatywne i ekologiczne<br />
źródła energii. Przy okazji sam łapałem<br />
opaleniznę.<br />
konserwami, zupkami błyskawicznymi zanurzanymi<br />
w stygnącej wodzie z kąpieli. Gdy<br />
drodze pojawiały się ciągle nowe fasony obuwia,<br />
tworząc urwiska i zapadliny. Żywiłem się<br />
89
90<br />
kratami odkryła, że dziadek zdradza ją z sąsiadką.<br />
No i sprawa najważniejsza, moja babka,<br />
podobnie jak i niemiecki pisarz, Amerykę<br />
zobaczyła dopiero pod koniec życia. May do<br />
On kilkakrotnie siedział za drobne kradzieże,<br />
babkę państwo robotników i chłopów okradło<br />
z warsztatu i posadziło na kilka miesięcy.<br />
On w więzieniu odkrył talent pisarski, ona za<br />
ubogiego tkacza. Moja babka, dla równowagi,<br />
posiadała własny warsztat tkacki. On próbował<br />
swych sił jako nauczyciel, babka sprzedawała<br />
swe dywany gronu pedagogicznemu.<br />
życia był niewidomy. Moja babka straciła<br />
wzrok wychodząc za dziadka. Gdzie ja miałam<br />
oczy?!, często powtarzała. Podobieństwa<br />
szły znacznie dalej. Karol pochodził z rodziny<br />
urodziła się moja babka. Babce na chrzcie<br />
nadano imię Karolina! Pisarz do piątego roku<br />
wiele wspólnego. Karol May zmarł w roku<br />
dziewięćset dwunastym. Tego samego roku<br />
okazywałem samemu autorowi. Stawał mi się<br />
coraz bliższy. Okazało się, że mamy ze sobą<br />
W międzyczasie natknąłem się na Upiora z<br />
Llano Estacado. Skończyłem podróż w objęciach<br />
Old Shatterhanda. W miarę zagłębiania<br />
się w lekturę, coraz większe zainteresowanie<br />
Chaco dotarłem do Spadkobierców Winnetou,<br />
których, przyznam szczerze, nie znałem.
wóz Chodaków, przeskoczyli Przełęcz Klumpów<br />
i stanęli u mych drzwi. Tu połączyli się<br />
upodobali sobie moje nogi i kark, które kąsali<br />
i, Bóg jeden wie, co jeszcze wyczyniali. Szczególnie<br />
nad ranem. Wszystko mnie swędziało.<br />
Dzicy przybyli z Góry Butów, pokonali Wą-<br />
W którymś momencie, trudno jednoznacznie<br />
powiedzieć kiedy w mieszkaniu na Smętka<br />
pojawili się dzicy lokatorzy. Wszędzie<br />
ich było pełno. Skakali, pełzali, szczególnie<br />
Skipetarów. Zostały mi jeszcze do przebadania<br />
utwory z Ameryki Południowej, ale zdążyłem<br />
tylko pobieżnie przelecieć Testament<br />
Inków.<br />
arabskich. Przez pustynię, przez dziki Kurdystan,<br />
od Bagdadu do Stambułu, przez krainę<br />
Zemsty. Ale to już były opowieści, które May<br />
umieścił na Bliskim Wschodzie. Kolejny semestr<br />
upłynął mi na wyprawach Kary ben<br />
Nemziego i jego służącego Halefa po krajach<br />
wziął się do zdzierania azbestu. Po zdradzie<br />
dziadka, w babce obudził się Lew Krwawej<br />
jej pocztą syn, a mój stryj Maniek. Była to panorama<br />
Chicago zarejestrowana z dachu wieżowca.<br />
Stryj Maniek, nagrał, co tam było do<br />
zarejestrowania, a potem podwinął rękawy i<br />
Ameryki pojechał, a do babki Ameryka przyjechała<br />
w postaci kasety wideo, którą przesłał<br />
91
92<br />
Obroniłem się na naciąganą tróję. Bo niby,<br />
Tak upłynęły mi studia bibliotekoznawcze.<br />
Mnie i Marzence w słoiku po korniszonach.<br />
gruszki w postaci korkotrampków. Pora było<br />
wiać. Na dodatek Truda doskonałą polszczyzną<br />
zażądała podwyżki, a do drzwi dobijali się<br />
sąsiedzi i panie z sanepidu.<br />
dno wanny, wlazły do przedpokoju w postaci<br />
wierzby energetycznej, na której zawisły<br />
cownicy nie szanowali niczego, podgryzali<br />
ogon śpiącej Marzence! Na koniec chryzantemy,<br />
wprawdzie dorodne, ale bez przesady,<br />
okazały się nie być chryzantemami. Przebiły<br />
byli ostrzy i bezwzględni, bielutkimi siekaczami<br />
podziurawili mi odzież i lektury. Har-<br />
zmysły. Teraz z nor w workach na biustonosze<br />
wystawiły szare futra myszy. Najeźdźcy<br />
pokoje. Gaz wżerał się w nozdrza, kaleczył<br />
płuca, oślepiał, paraliżował ruchy, odbierał<br />
zaatakować bezbronnego miasta, do którego<br />
dostępu broniły dubeltowe okna, ruszyła na<br />
im smród z balii kiszonki w kuchni. Substancja<br />
osiągnęła poziom krytyczny i nie mogąc<br />
przeczołgując się pod drzwiami. Nieduzi i<br />
zwinni, rzucili się na me ciało, a towarzyszył<br />
tej zgrai barbarzyńcy z Pryzmy Zapleśniałych<br />
Ręczników. Wszyscy oni zaatakowali mnie<br />
z mieszkańcami Zrolowanych Dywanów i<br />
Pierzastych Poduszek. Wkrótce dołączyli do
-<br />
Spadajcie, chłopaki, z nimi nie gram! – wska-<br />
dukali nieśmiało, ale zgodnie z prawdą, działacze<br />
znad Wisły.<br />
Cannavaro, Essiena i małego Messiego – wy-<br />
-<br />
zespołu? do macie jeszcze<br />
verpool. Rozumiem, że nasłał was Jurek Dudek,<br />
co? Wcale mnie to nie dziwi, to do niego podobne.<br />
Dowcipniś – Cisse uśmiechnął się szeroko, ale<br />
zaraz zacisnął usta. Był przecież lordem. – Kogo<br />
Jak pewnie wiecie, robię teraz dla FC Li-<br />
-<br />
oczy. na widzieli nie lorda prawdziwego<br />
nione twarze w kołnierze szarych prochowców.<br />
Raz, że nie wiedzieli o zakupionej przez piłkarza<br />
posiadłości we Frodsham, co upoważniało go<br />
do noszenia lordowskiego tytułu, a dwa, nigdy<br />
Rozmawiacie, kmioty, z lordem!<br />
Biedni polscy działacze pochowali zaczerwie-<br />
wał włosy tego ranka po raz trzeci. Na pytanie o<br />
grę w koszulce z białym orłem na piersi wyraź-<br />
Przede wszystkim, nie tym tonem, proszę!<br />
-<br />
zdenerwował.<br />
się nie<br />
dli w jednym z luksusowych salonów fryzjerskich<br />
Londynu. Ekscentryczny piłkarz i modniś farbo-<br />
Dziewiątka.<br />
Djibrila Cisse polscy działacze piłkarscy dopa-<br />
kiedy ja miałem zajmować się tą całą informacją<br />
naukową?<br />
93
94<br />
Dame. Jak on gra! Jak on, kurwa, dobrze gra!”,<br />
krzyczał angielski spiker. Polscy działacze schowali<br />
ukradkiem pomięte chusteczki do kieszeni,<br />
gdyż nie chcieli zostawiać po sobie wiochy, a i<br />
pomocnika Olimpique Marseille, o którym nigdy<br />
nie słyszeli. „Przy piłce Dzwonnik z Notre<br />
Oglądali towarzyski mecz Francji z Chinami.<br />
Wtedy to zobaczyli Franka Ribery, kapitalnego<br />
na pewno nie na alkohol. Działacze patrzyli<br />
na ekran telewizora zawieszonego pod sufitem.<br />
Piłki Nożnej nie jest zbyt bogaty i każdą złotówkę<br />
ogląda trzy razy zanim ją wyda. A już<br />
pubie i całe popołudnie bawili się serwetkami.<br />
Nie stać ich było na guinnesa, bo Polski Związek<br />
sklepowych, wielkomiejski ruch ich przerażał, a i<br />
nogi zaczęły boleć. Wreszcie usiedli w maleńkim<br />
to jest ten Dzwonnik z Notre Dame. Chodzili<br />
długo po Londynie, przeglądali się w wystawach<br />
może zgodzi.<br />
Ale biedni polscy działacze nie wiedzieli, kto<br />
Idźcie do Dzwonnika z Notre Dame, on się<br />
-<br />
akcentem:<br />
lordowskim nabytym<br />
zagrałby z kimś równie, co on, znanym. Kiedy<br />
już byli w drzwiach, krzyknął do nich ze świeżo<br />
Głupi polscy działacze nie wiedzieli, że Djibril<br />
jest kurewsko zazdrosny o sławę i nigdy nie<br />
zał im palcem, na którym siedział dwudziestokaratowy<br />
złoty pierścień, drzwi na ulicę.
ardzo cenimy i szanujemy ludzi, którzy nie boją<br />
po świecie. Cieszę się, że chciało Wam się dymać<br />
taki kawał, żeby mnie odwiedzić! My, Francuzi,<br />
Cieszę się, że znów należycie do Wolnych Narodów<br />
Europy! Możecie swobodnie podróżować<br />
z dzieciństwa. – Witam Was, jako przedstawicieli<br />
kraju uwolnionego z jarzma komunizmu!<br />
A, Pologne! – usmiechnął się swymi krzywymi<br />
ustami, które miał od wypadku samochodowego<br />
-<br />
napis na butelce ich ulubionego trunku oznacza<br />
kraj nad Wisłą.<br />
się gęsto działacze słowiańscy. Tak po prawdzie,<br />
to nic im się nie pomyliło. Byli przekonani, że<br />
Nam chodziło o to, że my jesteśmy z POLOGNE,<br />
a nie że z POLONAISE! Nasz błąd – tłumaczyli<br />
Ale, nie, panie Ribery! Myśmy się pomylili.<br />
-<br />
mi. Przykro instrumencie. żadnym na grać<br />
dla was zagrać poloneza? Przykro mi. Raz, że<br />
nie znam, a nawet jak bym znał, to nie umiem<br />
-<br />
Pologne? – zastanawiał się dalej Ribery. –<br />
Polonaise?- zastanawiał się Frank.- Mam<br />
nów fatalną francuszczyzną. – Panie Ribery! –<br />
poprawił się zaraz równie nędzną angielszczyzną,<br />
której z kolei nie rozumiał Frank. – Zagraj<br />
dla nas, dla polonaise!<br />
chusteczki przy żebraniu o usługi piłkarza ze<br />
szramą na policzku mogły im się przydać. Bar-<br />
Dzwonniku - zaczął któryś z polskich krety-<br />
-<br />
Francji. do polecieli samolotem tanim dzo<br />
95
96<br />
– Słowackim, ale to już niekonsekwencja, albo<br />
na Szymanowskiego, Bach został Chopinem,<br />
Mozart – Moniuszką, a jego przyjaciel Haydn<br />
Władza ludowa ceniła artystów. Beethovena<br />
przemianowała na Paderewskiego, Brahmsa<br />
ludziach mówi. Po lewej, w dole za zakrętem<br />
ulica Nowowiejskiego – kompozytora.<br />
sraczyk. Samego Seweryna faszyści zatłukli<br />
w obozie. Postać tragiczna. Tak się o takich<br />
Wolno wciągamy się po ulicy Pieniężnego,<br />
dawna Wilhelmstrasse. Seweryna syna Seweryna<br />
już poznaliście. To ten facet, któremu<br />
rozebrali budynek gazety i postawili miejski<br />
Stypendyści<br />
koniowi się w zęby nie zagląda. Tym bardziej w<br />
zęby krzywe. Ruszyli dalej.<br />
zgodził. Przecież się do nich uśmiechał. Krzywo,<br />
bo krzywo, ale uśmiechał. Z resztą, darowanemu<br />
Zapisali jego nazwisko w Bardzo Tajnym Kajecie.<br />
Z tego co mówił zrozumieli, że chyba się<br />
piłkarza, o którym nigdy nie słyszeli, otarli chusteczkami<br />
spocone łapki i czoła. Uff! Odetchnęli.<br />
się cieszę, że moja sława dotarła i do Was!<br />
Polscy działacze też się ucieszyli. Uścisnęli dłoń<br />
się walczyć o swe prawa. Wolność. Równość. Braterstwo!<br />
– krzyknął Frank Ribery. – Tak bardzo
że już wtedy zalegałem z płatnościami. Może<br />
Co miałem robić? Przysługa za przysługę.<br />
Ja jemu dzisiaj, a on mi jutro. Tym bardziej,<br />
rańca, wcisnął papier i kasę, zniknął na wysokosiech.<br />
gmaszyska, stanie w kolejce do okienka, gdzie<br />
pani Jola i jej migotliwy płat komputera. Pe-<br />
Masz pan po drodze<br />
- – powiedział mi z<br />
cham. nasz tent<br />
czasu, a może normalnie lał na takie atrakcje<br />
jak latanie z wywalonym jęzorem po piętrach<br />
tamci nic, jedna bomba wyrwała dziurę w<br />
dachu wieży. A byłoby co jarać, oj było! Ratusz<br />
wysoki, okazały. Byłem w nim kiedyś.<br />
Posłał mnie gospodarz domu. Sam nie miał<br />
Nawet pora roku (styczeń) upoważniała ich<br />
do rozpalenia w środku budynku ogniska. A<br />
radośni wyzwoliciele go nie spalili. Trudno<br />
to w jakiś racjonalny sposób wytłumaczyć.<br />
im wyszło.<br />
Jesteśmy przy ratuszu. Nie wiedzieć czemu<br />
mieli pojęcie o romantyzmie i świadomie zastąpili<br />
Schillera – Mickiewiczem, a to akurat<br />
Kossak, który pogonił Wagnera, coś skomponował.<br />
Nie jestem też pewien, czy komuniści<br />
wywalaniu Schuberta i zastąpieniu go Reymontem.<br />
Chociaż nie słyszałem również, aby<br />
zwyczajne niedoinformowanie, bo Juliusz<br />
słuch miał kiepski. Błąd nastąpił także przy<br />
97
98<br />
Toż widzę, że nowy. Bo bym znała prze-<br />
-<br />
związku.<br />
bez jest odpowiedź moja że<br />
Nowy – rzuciłem sapiąc, chociaż czułem,<br />
-<br />
piętra.<br />
ka poprawiająca szmatę stanowiącą granicę<br />
oddzielającą schody umazane białą mazią od<br />
-<br />
Nowy? – zapytała mnie leciwa sprzątacz-<br />
Wbiegłem na drugie piętro. Połowę korytarza<br />
wypełniali ludzie.<br />
No, może i chciał, ale nie wziął. Może i by<br />
wziął, ale się krępował. Latałem zatem dalej.<br />
dobra materialne, ale moich, a właściwie gospodarzowych,<br />
pięciu blaszek nikt nie chciał.<br />
posiadało pomieszczenia do zbierania działek<br />
za grunt. Być może zbierano tam kasę za inne<br />
nika. Odbiłem się od niego jak oparzony. Ta<br />
moja niechęć do służb mundurowych! Pognałem<br />
na piętro, te co prawda było nienaruszone<br />
przez żywioł malarsko-szpachlarski, ale nie<br />
wały grube, umazane farbą płachty folii. Biegałem<br />
zatem po omacku. Wpadłem na straż-<br />
dek w mieście musiał wybulić dla urzędasów.<br />
Hall był akurat w remoncie, wszystko zakry-<br />
formularzy urzędowych. Dość powiedzieć, że<br />
była to jakaś coroczna działka, którą każdy lu-<br />
doceni, pomyślałem i pojechałem do ratusza.<br />
Biegałem po korytarzach, w garści ściskając<br />
pięć dych, które miałem zapłacić za jakiś<br />
grunt czy coś. Nigdy nie miałem pamięci do
pieśni patriotycznych.<br />
ścianą, ktoś płakał, inny się śmiał. Grupa ludzi<br />
otoczyła faceta, który śpiewał jakąś wiązankę<br />
jakieś skomplikowane figury akrobatyczne. Tu<br />
pomyślałem o mym ojcu. Ktoś klęczał przed<br />
czarnymi teczkami. Ludzi skrobiących coś<br />
maczkiem na dłoniach. Ludzi wykonujacych<br />
tacy, którzy ściskali się za ręce, poklepywali<br />
serdecznie. Dostrzegłem ludzi z wielkimi<br />
w milczeniu, nad czymś głęboko rozmyślali.<br />
Inni krążyli mrucząc coś pod nosem. Byli i<br />
Byli to ludzie w różnym wieku, młodzi i starzy,<br />
płci obojga. Jedni siedzieli na krzesłach<br />
jak dzieciak w piaskownicy.<br />
Teraz i ja uważniej obejrzałem zebranych.<br />
robi w piasku, ale on to sobie piasek zniósł we<br />
workach, a teraz się turlał będzie. Koncepcyjnie<br />
– skierowała wzrok na tłum pod drzwiami.<br />
Na faceta siedzącego po kolana w piachu<br />
Jak to za grunt? Owszem, malarz Laszczyk<br />
-<br />
mnie.<br />
daje niż bierze, pomyślałem. Ona odłożyła<br />
szmatę, teraz z uwagą wpatrywała się we<br />
-<br />
Za grunt – wyznałem szczerze. Bardziej<br />
co bierze? – rzuciła bez większego zainteresowania.<br />
sprawdzając podeszwy. Jak wiesz. Przezornie<br />
jednak zachowałem tę uwagę dla siebie. – Na<br />
cież – kategorycznym ruchem nakazała mi<br />
wytrzeć obuwie. To po co pytasz, pomyślałem<br />
99
100<br />
roku bierą, a taki Laszczyk to i dłużej nawet.<br />
W zeszłym roku śniegu naznosił, kulek nalepił<br />
i w rurki, takie jak w lotto mają, wkładał.<br />
Mieszał ze sadzą i wypuszczał z drugiej<br />
biorą. Tancerze. Nazłaziło się dziadostwa za<br />
osiemset dwadzieścia cztery brutto. Na pół<br />
telu, rok w rok przyłazi i rok w rok dostaje.<br />
Artysta. Puszkę butaprenu kupi, połowę wywącha<br />
a na drugą kwiaty z trawnika przyklei.<br />
Dzieło sztuki. Tfu! Cyganiaki znowóż na buty<br />
ją. Dwa, trzy etaty każden bierze, w telewizji<br />
mordy pokazują. Ten siwy z brodą, ten na fo-<br />
wzrokiem tłum. – Wszystkim wam bym dała,<br />
nieroby jebane! Po państwowe łapy wyciąga-<br />
dzieci na żebry posyłają. Stypendysty pieprzone!<br />
Już ja bym wam dała stypendia! – omiotła<br />
szmatą za biegnącym. – Cyganiaki cholerne!<br />
Do roboty by matka z ojcem poszły, a nie<br />
-<br />
ogólnie. Teraz obok mnie przebiegło smagłe<br />
dziecko w jednym bucie.<br />
-<br />
Gdzie mi tu! – sprzątaczka machnęła<br />
No, jak tak mówię ogólnie – odparłem<br />
się wrywał, to niby gdzie? Że niby tu? W betonową<br />
posadzkę? A niby jak? Niby czym?<br />
Będzie się wrywał? – w jej oczach dostrzegłem<br />
autentyczną ciekawość. – A jak będzie<br />
Sprzątaczka przepytywała mnie dalej: – A<br />
on mówi, że będzie robił w gruncie. Czyli jak?
piłkarz zaczynał pod okiem geniusza trenerskiego<br />
i świetnej liryki. To był żart. Andrij, czasami<br />
nazywany Szewa, to niewątpliwie chluba i cudowne<br />
dziecko Ukrainy. Napastnik kompletny,<br />
wirtuoz piłki kopanej. Znany ze swej skromności<br />
z Tarasem, tragicznym autorem wielkiej liczby<br />
poematów, powieści, dramatów, pamiętników<br />
Dziesiątka.<br />
Któż nie zna Andrija Szewczenko? Nie mylić<br />
to gospodarz musiał uiścić sam.<br />
wystawiła pazury tuż przed mym nosem. Bardzo<br />
szybko zbiegłem po schodach. A opłatę<br />
ma delikatne. Jeszcze se pokaleczy, odcisków<br />
narobi. A takie ręce do sztuki to widział? – I<br />
mnie – Ho, ho, cwaniak musi być niezły! To<br />
czym będzie gryzł ten grunt, łapami? Łapki<br />
dwadzieścia cztery żaden urzędnik nie da. A<br />
on mówi, że na grunt? – znów spojrzała na<br />
las. Las, las, las. Chuj po pas! Takie wiersze<br />
to i ja mogę pisać. Tyle, że mnie osiemset<br />
brudasy pomyły. Albo ta sucha przy poręczy.<br />
Wiersze pisze. Łąka, las, jezioro. Jezioro, łąka,<br />
dwa miesiące, dlatego w jednym bucie każden<br />
gania. Za miesiąc przyniosą drugi. Nogi by<br />
strony dzieło sztuki. Ile ja się potem musiałam<br />
korytarz naczyścić! Cyganiaki to tylko na<br />
101
102<br />
Ta tania popularność nie przesłoniła mu jednak<br />
sprawy najważniejszej - rodziny. Na prośbę innego<br />
członka rodziny o umożliwienie nauki języka<br />
angielskiego, przenieśli się do Londynu. A<br />
piłek. Wygrał z zespołem też Ligę Mistrzów.<br />
Rozdawał autografy i dawał się fotografować.<br />
to inna sprawa. Wszystko szło dobrze, Szewa<br />
dwa razy został królem strzelców Serie A, dostał<br />
Złotą Piłkę od France Football. Co by to nie<br />
znaczyło, wszak stać go było na zakup stu złotych<br />
Mediolanu. A że przy okazji chłopiec podpisał<br />
kontrakt na dwadzieścia sześć milionów dołków,<br />
Szewa nie mógł mu odmówić. Co by to nie znaczyło.<br />
Rodzina spakowała rzeczy i wyjechała do<br />
w Kijowie. Kiedy jednak jeden z członków rodziny<br />
zapragnął nauczyć się języka włoskiego,<br />
dla bliskich. Za skromną willę, mercedesa klasy<br />
E i symboliczne sto tysięcy dołków rocznie został<br />
Europy wyciągały łapy po piłkarza Dynamo. Ale<br />
on stanowczo mówił „nie”. Brało się to z umiłowania<br />
przez szesnastolatka, tak ostatnio skopanych,<br />
wartości rodzinnych. Przyjaźni, szacunku<br />
sha. Nie, żeby Szewa nie miał w czym chodzić,<br />
on dostał te buciory, gdyż wpadł w oko tamtemu.<br />
Co by to nie znaczyło. Andrij błyskawicznie<br />
rozwijał swój talent, wszystkie największe kluby<br />
Walerija Łobanowskiego. Kiedy miał czternaście<br />
lat, dostał buty od słynnego Walijczyka Iana Ru-
która wyszła za człowieka o nazwisku Białkowski,<br />
zamieszkali w <strong>Olsztyn</strong>ie. Nie byłem do koń-<br />
powtórzył Szewa, już teraz bardziej w związku.<br />
Ten Derewońko, kontynuował, miał córkę,<br />
Pawłowskim Sadzie koło Moskwy. Jak zapewne<br />
wiecie, Walery Fiodorowicz był wielkim kosmonautą<br />
i na statkach Wostok 5, Sojuz 22 i Sojuz<br />
31, zdobywał kosmos. Interesuję się kosmosem,<br />
którego brata córka wyszła za człowieka o nazwisku<br />
Bykowski. Ten Bykowski urodził się w<br />
się Lewczuk. Mieli dwie córki. Jedna z dziewcząt<br />
wyszła za syna brata mojego dziadka. Druga<br />
z dziewczyn związała się z człowiekiem o<br />
nazwisku Derewońko. Ten obywatel miał ojca,<br />
zaczął jakby bez związku. Wycofał się i zaczął<br />
od nowa. Jak wiecie, bardzo cenię wartości rodzinne.<br />
Pochodzę z Dwirkiwszczyny. Obok moich<br />
dziadków mieszkali ludzie, którzy nazywali<br />
tości rodzinne uchroniły go przed złem.<br />
Kiedy przybyli do niego smutni działacze polskiego<br />
piłkarstwa, przyjął ich prawie rodzinnie.<br />
Co by to nie znaczyło. Interesuję się kosmosem,<br />
na ulicy mówi się, że ktoś na pewno pójdzie siedzieć.<br />
Szewa jednak ma się znakomicie. To war-<br />
były klub z Milanu za machloje przy kasie być<br />
może poleci na ryj do niższej grupy rozgrywek,<br />
że przy okazji dostał trzydzieści milionów funciaków<br />
od Chelsea, to inna sprawa. Obecnie jego<br />
103
104<br />
ciekawostkę mogę wam powiedzieć, że na<br />
wynoszą, a zostawiają krocie. Europa chociaż<br />
wokół szopa. Drewno mocno nadgniłe. Po lewej<br />
sąd, areszt śledczy, hala Gwardii, własność<br />
policji. Wszystko w takiejż kolejności. Jako<br />
Dukat. Miejsce niedawnych pielgrzymek<br />
ludności tubylczej, która od roku ciągnie romans<br />
z nowiuśką Alfą. Zdrajcy hordami nacierają<br />
na warmiński sezam, z którego gówno<br />
Mijamy ratusz. Po prawej cudo epoki Gierka,<br />
funkcjonalny, estetyczny dom handlowy<br />
Plac Solidarności<br />
reprezentacji, zakończył patrząc w gwiady.<br />
Bykowskim rodzina! A ja tak lubię kosmos!<br />
Oczywiście, panowie, że zagram dla polskiej<br />
pytam, po co, jak nie u tych Białkowskich! A jak<br />
u nich, to przecież my przez Dwirkiwszczynę z<br />
Kosmosu w Berlinie. Otóż, Bykowski twierdzi,<br />
że dnia dwudziestego czwartego października<br />
sześćdziesiątego trzeciego roku wraz z żoną<br />
Walentyną przebywał w <strong>Olsztyn</strong>ie. No to ja się<br />
ca pewien, czy ci Białkowscy to linia z tych Derewońko.<br />
Ale moje wątpliwości rozwiała ostatnio<br />
napisana autobiografia Bykowskiego, który,<br />
kiedy przestał latać, został dyrektorem Muzeum
czasu pojawiają się energiczne rządania zburzenia<br />
marmurowych Szubieniczek. Są pety-<br />
zbudowano rozbierając Mauzoleum Hindenburga<br />
w nieodległym <strong>Olsztyn</strong>ku. Od jakiegoś<br />
Dalej – Szubienice Xawerego, które już poznaliście.<br />
Pomnik wyzwolicieli miasta i okolic<br />
ojców, braci i kochanków. Chowają je szybko<br />
do torebek i znikają w cieniu Alfy.<br />
drut. Potem nagle, niczym samobójcy, kobiety<br />
wbiegają między gwałtownie hamujące samochody.<br />
Bo tam, jak świąteczne confetti, spadają,<br />
zwinięte w cienkie rurki, grepsy od mężów,<br />
A wieczorami, po drugiej stronie ulicy,<br />
spacerują kobiety. Nerwowo szarpią ustniki<br />
papierosów, obserwują pruski budynek za<br />
murem. Ich oczy wczepiają się w kolczasty<br />
pokusić się o tezę, że komunistów cechowało<br />
specyficzne poczucie estetyki.<br />
pokrytym kolorowymi reklamami. Z drugiej<br />
strony, trzeba oddać władzy ludowej, że wieszając<br />
obywateli za murem oszczędziła ludności<br />
drastycznych widoków. Można nawet<br />
pamiętają ich ludzie jeszcze jakiś czas po wojnie<br />
wieszani i zakopywani za murem, teraz<br />
miejscu aresztu stała kiedyś kaplica świętego<br />
Nepomuka, patrona ludzi niewinnie oskarżonych<br />
i uwięzionych. To było dawno temu i kto<br />
by tam pamiętał takie duperele. Na pewno nie<br />
105
106<br />
Tu wyjaśnienie. Nie chodzi o pozytywistę<br />
Skręcamy w prawo, w Kościuszki. Nieco<br />
dalej, po lewej, zostaje ulica Głowackiego.<br />
kościele Serca Jezusowego wierni przestaną<br />
zbierać się na msze święte.<br />
papierochy bez względu na ustrój społecznopolityczny.<br />
Chyba, że w niedzielne poranki w<br />
niedzielne poranki, skryta za błyszczącą ścianą<br />
pomnika takiego bądź innego będzie ciągnęła<br />
metalowymi szarfami. One są nagie! Jedyne,<br />
co jest pewne, to to, że młodzież licealna w<br />
się w sposób naturalny materiału – te ciągłe<br />
zmiany! – należy ruszyć z młotami udarowymi<br />
w okolice hali Urania, gdzie prężą się dwie<br />
kilkumetrowe enerdowskie gimnastyczki z<br />
bo ruch być musi. Ilość wariantów nieograniczona.<br />
Tu uwaga, w przypadku wyczerpania<br />
i ustawią coś nowego, innego. Marmurowe<br />
lego można przestawiać w nieskończoność,<br />
tego, co po tamtym będzie. Nowe pokolenia<br />
patriotów – estetów rozpierdolą to, co będzie<br />
tamto, przerzuci kilka ton, odkuje sierp zlepiony<br />
z młotem. Trudno powiedzieć, co będzie.<br />
Ważne, że nie będzie, tego, co jest. A tego<br />
co będzie, potem też nie będzie. I nie będzie<br />
cje, opinie i głosy w sprawie. Wypowiadają się<br />
obywatele wprost z ulicy, swoje zdanie wygłaszają<br />
oficjele. W przeklętym miejscu stanąć<br />
miałby nowy obelisk. Poprzestawia się to i
z piętnastozłotowym, comiesięcznym lenungiem<br />
i zapłacił za gorzałę. Złośliwi, nie bez<br />
z Rzędowic, a Głowackim – chorążym Grenadierów<br />
Krakowskich, sięgnął do sakiewki<br />
Zakrzowa koło Skalbmierza, że od jakiegoś<br />
czasu jest już nie zakompleksionym Bartosem<br />
nianym. Robił tak od niepamiętnych czasów,<br />
zwykle numer przechodził. Kiedy poproszono<br />
go o uiszczenie opłaty, stanowczo odmówił.<br />
Dopiero po uwadze kuma Ambrożego z<br />
zapisywać na rachunek Antoniego kniazia<br />
Szujskiego, którego był chłopem pańszczyź-<br />
w Małogoszczy. Postawił kolejkę przyjaciołom,<br />
potem drugą i trzecią. Wszystko kazał<br />
zumień i zabawnych sytuacji. Tym bardziej, że<br />
miał już Bartos przecież imię Wojciech. Kiedyś,<br />
przykładowo, pojawił się z grupą zaprzyjaźnionych<br />
chłopów dymnych w karczmie<br />
na Głowacki. A ze starego nazwiska zrobiono<br />
imię, co doprowadzało do częstych nieporo-<br />
zwał się Bartos, a imię jego było Wojciech.<br />
Dopiero kiedy pod Racławicami nakrył czapką<br />
lont wrażej armaty, jego życie nabrało rozpędu.<br />
No i zamieniono Bartosowi nazwisko<br />
Aleksandra Głowackiego, który kazał do siebie<br />
mówić Bolesław Prus, ale o Głowackiego<br />
Bartosza, który wcale się tak nie nazywał,<br />
bo przez większość swego chłopskiego życia<br />
107
108<br />
planowali złe czyny. A młodzież, jeżeli się tam<br />
Syn: Czy mogę wsadzić palec w wosk?<br />
Ojciec: W tym ponurym klocu źli ludzie<br />
świat. Kiedyś, jeszcze kilkanaście lat temu, w<br />
tym gmaszysku znajdowała się siedziba Komitetu<br />
Wojewódzkiego Partii Komunistycznej.<br />
w tych murach młodzi ludzie zdobywali cenną<br />
wiedzę, którą po kilku latach będą nieśli w<br />
Syn: Tato, a muszę?<br />
Ojciec: Ale nie zawsze tak było. Nie zawsze<br />
lej, w głębi, ten okazały budynek to siedziba<br />
wydziału pedagogicznego naszego Uniwersytetu.<br />
Ty też kiedyś będziesz jednym z takich<br />
studentów!<br />
pełen kolorowych aut i pięknych, młodych,<br />
uśmiechniętych ludzi! To studenci. Tam, da-<br />
Posłuchajmy:<br />
Ojciec: Spójrz, synu, na ten plac! Dzisiaj<br />
zadumie trwają całe rodziny. Oto młody ojciec<br />
i wczepiony w jego prawe ramię chłopiec.<br />
Ku Czci. Przed obeliskiem zatrzymują się ludzie,<br />
palą znicze ustawione w znak krzyża. W<br />
Obok ulicy Głowackiego znajduje się Plac<br />
Solidarności, na którym postawiono pomnik<br />
go do machania przed nosem szynkarza kosą<br />
postawioną na sztorc.<br />
podstaw, twierdzą, że to nie zamroczenie alkoholowe,<br />
a chłopskie wyrachowanie skłoniło
Ojciec: Postanowiliśmy, że przyjdziemy tu<br />
Syn: Można by brać ze środka, a resztę porozsuwać.<br />
Śladu nie będzie.<br />
jak te wypłowiałe szmaty, popychani i szarpani<br />
z każdej strony.<br />
zawieszone sztandary były metaforą naszej<br />
przyszłości: cienkie kariery, a na szczycie my<br />
Nasze życie było szare i smutne. A przecież<br />
powinno być inaczej. Byliśmy młodzi, piękni<br />
osiemnastoletni. W maju mieliśmy zdawać<br />
maturę. Ale co po niej? Co dalej? Te wysoko<br />
nas bezsilność, przygnębienie. Czuliśmy się<br />
przytłoczeni tymi czerwonymi płachtami.<br />
się czerwone, wściekłe flagi. Ilekroć, idąc do<br />
liceum, przechodziliśmy pod nimi, dopadała<br />
Ojciec: Tu, na tym placu, stały maszty. Kilkunastometrowe<br />
szpice, na których majtały<br />
Syn: Weźmy chociaż ze sto. I tak nikt się nie<br />
doliczy!<br />
styczniowa noc roku osiemdziesiątego ósmego.<br />
Sobota to była. Ostatnia sobota miesiąca.<br />
ósmy, luty. Nie, to był styczeń. Straszna zima,<br />
nie to, co teraz. Tak, synu, to była mroźna,<br />
dziadka, starczyłoby na rok!<br />
Ojciec: Pamiętam, to był rok osiemdziesiąty<br />
gościł na ich twarzach.<br />
Syn: Gdyby przenieść te znicze na grób<br />
pojawiała, to tylko po to, by uczyć się nienawiści,<br />
szerzyć kłamstwo i zło. Uśmiech nie<br />
109
110<br />
Gibas to dwa, a Adaś to trzy.<br />
Syn: To ten Adaś się nie nazywał?<br />
Syn: To dalej czterech.<br />
Ojciec: Synu, ja – twój ojciec to raz, Mietek<br />
Syn: To było was czterech.<br />
Ojciec: No trzech! Ja, Gibas Mietek i Adaś.<br />
dobra, było nas trzech. Ja, Mietek Gibas i<br />
Adaś.<br />
Syn: Tato, mów dalej!<br />
Ojciec: (zacierając zmarznięte dłonie) No<br />
Ojciec: No dobra, chcieliśmy wrócić na plac<br />
rano i zobaczyć miny komunistycznych aparatczyków.<br />
Jak się gapią na łyse kikuty. Nad<br />
sztandarami żeśmy się nie zastanawiali.<br />
zeżreć!<br />
Syn: (milczy)<br />
Syn: Taaa, w styczniu zakopać w ziemi...<br />
Ojciec: Porwać na strzępy, spalić w piecu,<br />
Syn: Tak wysoko włazić, żeby zniszczyć?<br />
Ojciec: Zakopać w ziemi.<br />
Syn: Chcieliście je sprzedać?<br />
Ojciec: A skąd! Chcieliśmy je zniszczyć!<br />
ukraść? Ty, tato, chciałeś rąbnąć flagę?<br />
Ojciec: Nie mówi się rąbnąć. Rąbie się drzewo.<br />
Nie, zaraz, drewno się rąbie. Tak, synu,<br />
postanowiliśmy zdjąć te haniebne sztandary.<br />
nocą i ściągniemy te czerwone szmaty.<br />
Syn: Co tato mówił? Czy wy chcieliście je
ierał.<br />
Syn: I Mietek z Gibasem.<br />
te szmaty! I co, głupio ci teraz przed tatusiem,<br />
he?! Ja, ja sam wciągnąłem się na maszt, zdarłem<br />
flagę, wsadziłem w zęby i zjechałem na<br />
dół! I tak trzy po kolei. Adaś ode mnie od-<br />
skończyło. Ja już wiem.<br />
Ojciec: No co wiesz, no co?! Ściągnęliśmy<br />
było między nami szefa. I co ty na to?!<br />
Syn: To już niech tato nie mówi, jak to się<br />
Ojciec: To wyobraź sobie, synu, że my byliśmy<br />
solidarni. Inaczej mówiąc, równi. Nie<br />
Syn: Zawsze jest szef. W szkole, w pracy, na<br />
boisku. Zawsze ktoś kogoś wybiera.<br />
Ojciec: Jak to, szefem? Nie było szefa. Każdy<br />
z nas był szefem. Co za głupie pytanie!<br />
Syn: Adaś. Już tata to mówił. Kto z was był<br />
szefem? Ty tato?<br />
Syn: To było was trzech...<br />
Ojciec: Tak. Ja, Mietek Gibas i...<br />
Ojciec: Synu, nie wyrażaj się w takim miejscu!<br />
Syn: Tato, nie ma mrozu. Sam tato mówił,<br />
że zima do dupy.<br />
Ojciec: No oczywiście, że się nazywał! Adaś<br />
się nazywał... Nazywał się... Popatrz, zapomniałem!<br />
A to przecież jakby wczoraj. Zima,<br />
mróz, ciemności.<br />
111
112<br />
W osiemdziesiątym drugim mnie bili. Po<br />
brzuchu tłukli.<br />
pana, to chyba ci sami bili. Ale mnie bili na<br />
Warszawskiej, dawna Hohensteinerstrasse.<br />
wszystkich tu zebranych.<br />
Kobieta w czapie z lisa: A mnie, proszę<br />
Syn: Tato!<br />
Ojciec: Przepraszam cię, synu. Przepraszam<br />
Syn: To musiało cię, tato, boleć.<br />
Ojciec: Jak sam skurwysyn!<br />
Syn: Dlaczego po stopach?<br />
Ojciec: Żeby nie było śladów bicia.<br />
dawniej Kaiserstrasse. Kazali ściągnąć buty i<br />
tłukli pałami po stopach.<br />
Syn: I co? I co było dalej?<br />
Ojciec: Zawieźli nas na Dąbrowszczaków,<br />
milicja. A konkretnie – Zomowcy, zwani Bijącym<br />
Sercem Partii.<br />
Syn: A kto was złapał? Policja?<br />
Ojciec: Wtedy nie było policji. Nas złapała<br />
Ojciec: A jak mam mówić, jak ta łajza nie<br />
zauważyła patrolu.<br />
Syn: Tato, nie mów brzydkich wyrazów w<br />
takim miejscu.<br />
Syn: I co? I co?<br />
Ojciec: I gówniano patrzył, bo nas złapali...<br />
Ojciec: Mietek Gibas też. Ale on filował, to<br />
znaczy patrzył, czy kto nie idzie.
Na Żeromskiego nie bili. A wie pan dlaczego?<br />
Mężczyzna w pikowanej kurtce: Panie!<br />
Chwilunia! Zimmerstrasse to Żeromskiego.<br />
bili na Dąbrowszczaków. Dawna Zimmerstrasse.<br />
Syn: Dawna Hohensteinerstrasse!<br />
Ojciec: Ja nie wiem, gdzie panią bili, mnie<br />
Kobieta w czapie z lisa: A gdzie tam, to pan<br />
mówił. I mnie bili na Warszawskiej!<br />
bili! Zomowcy, po brzuchu!<br />
Ojciec: Toż mówiła pani, że Romowcy!<br />
Syn: A po brzuchu?<br />
Kobieta w czapie z lisa: Po brzuchu to mnie<br />
Syn: Też bili po piętach?<br />
Ojciec: Też.<br />
Ojciec: Ormowcy, synu, to też milicja, ale<br />
ochotnicza.<br />
Mężczyzna w pikowanej kurtce: Taaa, i po<br />
tym, i po tym. Mnie osobiście to bili Ormowcy.<br />
Po plecach.<br />
Syn: Tato, a ci to kto?<br />
Ojciec: Po brzuchu.<br />
Syn: A po piętach to ci Zomowcy, tak?<br />
Syn: Tato, a kto to ci Romowcy?<br />
Ojciec: To też milicja, ale rezerwowe oddziały.<br />
W stanie wojennym bili.<br />
Syn: Po brzuchu?<br />
Ojciec: To może panią Romowcy bili? Oni<br />
wtedy po brzuchu tłukli.<br />
113
114<br />
Adam... Co za szczęście!<br />
bili razem ze mną?<br />
Ojciec: Synu! To jest mój przyjaciel! To jest<br />
was czterech!<br />
Kobieta w czapie z lisa: To tamtego pana nie<br />
Syn: To pan z tatą, Mietkiem i Gibasem<br />
ukradł flagę?! A nie mówiłem, tato, że było<br />
twój tata.<br />
Ojciec: Naprawdę, to ty, Adamie?<br />
Mężczyzna w pikowanej kurtce: Bo ja jestem<br />
Adam, którego nazwiska nie pamięta<br />
Ojciec: Jak to?<br />
Syn: Jak?<br />
Mężczyzna w pikowanej kurtce: Bo nas obu<br />
wtedy bili.<br />
Kobieta w czapie z lisa: No właśnie, skąd?<br />
Syn: Właśnie?<br />
Ojciec: A skąd pan może wiedzieć, gdzie i w<br />
co mnie bili? He?<br />
Wojska Polskiego. Dawna Königstrasse. Po<br />
nerach bili.<br />
Mężczyzna w pikowanej kurtce: Twojego<br />
tatę nie bili na Dąbrowszczaków. Jego bili na<br />
jak po piętach, to na Dąbrowszczaków. Dawna<br />
Kaiserstrasse.<br />
bili, że nie pamiętam!<br />
Syn: Ale ja pamiętam. Tatę bili po piętach, a<br />
Bo na Żeromskiego nie było komisariatu!<br />
Ojciec: Być może, nie pamiętam. Tak mnie
iegł pierwszy. Ja mu się nie dziwiłem. Zakład<br />
jest zakład. Przy słupach ściągnęliśmy mary-<br />
Mietek. Gibas dogonił nas przy Rondzie<br />
Bema, dawniej Kopernikus Platz. Twój ojciec<br />
Mężczyzna w pikowanej kurtce: Wyszliśmy<br />
z sali gimnastycznej we trzech. Ja, twój ojciec i<br />
bieg historii. Za rok był Okrągły Stół. Mazowiecki<br />
został premierem. Solidarność zwyciężyła!<br />
Nigdy nie zapomnę tamtej soboty. Ciarki<br />
chodzą po plecach.<br />
Takich jak my było więcej. Nawet takie, zdawałoby<br />
się, nieistotne, zdarzenia wpłynęły na<br />
Zima, noc, strach i szaleńcza odwaga. My i<br />
oni. Oni już wiedzieli, że system musi runąć.<br />
Kobieta w czapie z lisa: Bój się pan Boga!<br />
Ojciec: Widzisz, synu. To był ciężki czas.<br />
Ojciec: Kolega Adam już mówił. Po wszystkim.<br />
Gdzie popadło.<br />
Kobieta w czapie z lisa: A milicja po czym<br />
biła?<br />
Mężczyzna w pikowanej kurtce: No nie. To<br />
była zwykła milicja.<br />
Syn: Ani Ormowcy?<br />
Kobieta w czapie z lisa: Nie Romowcy?<br />
Syn: Gliniarze? To wtedy byli gliniarze?<br />
Ojciec: To nie byli Zomowcy?<br />
Mężczyzna w pikowanej kurtce: Boże, jak<br />
oni nas wtedy zlali, ci gliniarze!<br />
115
116<br />
rosła w siłę. Białą siłę. Chłopacy-wszechpolacy<br />
zebrali się w kółeczko. Oglądają krzyżyk koleżanki<br />
katolickiej. Ten krzyżyk Cię, dziecko,<br />
uratuje. To Twoja polisa ubezpieczeniowa, to<br />
ludową: Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli<br />
dostatnio. Proponuję mały retusz: Aby Polska<br />
jacy tacy, chłopacy-wszechpolacy. Pamiętam z<br />
dzieciństwa hasło ufundowane przez władzę<br />
Otwierają się drzwi i wsiadają chłopaki.<br />
Chłopaki-wszechpolaki. Aboś my to jacy tacy,<br />
Polska, biało-czerwoni<br />
Panie, daj pan już pokój!<br />
-<br />
cześć...<br />
Na tym samym placu, kilkadziesiąt kroków<br />
dalej stoi inny pomnik. Obelisk ustawiono na<br />
do rana, gdyby nas nie złapali... Chłopcze, czy<br />
twoja mama jest może ruda?<br />
słupie! Zawiesił je na czubie i zjechał na dół.<br />
I byłby wygrał zakład, że dotrwają te majtki<br />
mała ruda z czwartej be oddała mu majtki.<br />
Jak on z tymi koronkami w zębach śmigał po<br />
w żyłach szybciej buzuje krew. Twój ojciec był<br />
sprawny jak małpa. Pewnie za tę gibkość ta<br />
narki. Nikomu nie było zimno. Raz, że emocje.<br />
A dwa, na każdej studniówce po północy
murzynka bambo, trzeci rok weterynarii.<br />
rozgrywek. Już wiem, że przeżyję. Chłopaki-<br />
-wszechpolaki ze swoim kółeczkiem opuszczają<br />
nasz krzyżyk. Przesuwają się nieco dalej,<br />
będą grać w kółko i półksiężyc na koszulce<br />
Miksuję na poczekaniu z lokalnym czwartoligowcem,<br />
zajmującym niższe stany skali<br />
Biało-niebieskie to barwy królewskie! Białoniebieskie<br />
okaes!<br />
czerwoni! – drę się z głębi trzewi, znacząco<br />
wskazując na orła zalegającego mą pierś. –<br />
-<br />
Polska, biało-czerwoni! Polska, biało-<br />
odlot, rewelacja!<br />
Chłopaki-wszechpolaki oglądają też mnie.<br />
proszek bonux, max, super, ekstra, hiper, zajebioza,<br />
power, lux, mega, ja cież nie pierdolę!,<br />
cięstwo pod Grunwaldem, kreska u barmana,<br />
kablówka na lewo, promocja w centrum handlowym,<br />
neostrada tp, nowe odcinki przygód<br />
Hansa Klossa, stoperan, ibuprom, panadol,<br />
Tomasza Lisa, czapka niewidka, stomatolog<br />
w rodzinie, refundacja leków, coroczne zwy-<br />
przez naszych parlamentarzystów, to sąsiad<br />
dyskretnie pilnujący mieszkania pod nieobecność<br />
domowników, cudownie darowane świadectwo<br />
maturalne, to oglądalność w programie<br />
szczęśliwy numerek, sześć cyfr w lotto, słonik<br />
fortuny, to życiodajny deszcz wymodlony<br />
117
118<br />
trzy kroki!<br />
bebechach, bo ci się kichy na chodnik wywalą<br />
i zapierdalaj prosto do Wojewódzkiego, masz<br />
znajomków z Blood & Honour. Robisz wypad<br />
na Żołnierskiej. Nie dygaj, zostaw kosę w<br />
ich hitu Czarnych powiesimy Światowida postawimy,<br />
wystukiwał rytm piosenek Twierdzy<br />
albo nosił barwy chłopaków z Miedzi<br />
Legnica, Lechii Gdańsk i podziwiał naszych<br />
linii numer sześć. Choćbyś nawet w swych<br />
słuchaweczkach łapał słowa Konkwisty 88 i<br />
porę odkryta tęsknota za dobrem i etyką nie<br />
przewiduje dla ciebie miejsca w autobusie<br />
jednego z obecnych wicepremierów Najjaśniejszej.<br />
Przykro nam, murzynku. Nasza w<br />
da naszym najgłębszym pragnieniom: tęsknocie<br />
do dobra i do czynnego urzeczywistnienia nakazów<br />
etyki. Tak przynajmniej uważał Witold<br />
Chwalewik – kolega ideologiczny dziadka<br />
droższe. Jest nam ona droga przez to, przez co<br />
życie w ogóle jest drogie. Nacjonalizm odpowia-<br />
te same, co łączniki z życiem: stanowi je to, co<br />
znamy jako najlepsze, co pamiętamy jako naj-<br />
musimy go tylko spostrzec i uświadomić sobie.<br />
Nasze duchowe łączniki z ojczyzną są właściwie<br />
Spadkobiercy idei narodowej Romka Dmowskiego<br />
mu nie popuszczą. Cóż, przedstawicielu<br />
Trzeciego Świata, masz pecha. My, Polacy,<br />
nacjonalizm nosimy gotowy we własnej duszy,
Źle się stało, synu, że złamałeś nóż. Ten<br />
-<br />
słów: jego słuchałem zaciekawieniem szym<br />
Szeptał jakieś zaklęcia, głaskał po głowie.<br />
Przecierałem zaspane ślepia, z coraz więk-<br />
Żołnierskiej.<br />
Rano, przy łóżku, zawisł nade mną ojciec.<br />
jego dwa ciemne bryle wyglądały lepiej. Lecz<br />
nim świat ujrzał moje nowe wcielenie, nastąpił<br />
cały cykl zdarzeń, które, nalane na siebie,<br />
zaprowadziły mnie do gipsowni szpitala na<br />
ko wyglądało ciekawiej, estetyczniej ode mnie.<br />
Nawet przyciemniane okulary generała Jaruzelskiego,<br />
który trzy miesiące wcześniej ogłosił<br />
na terenie całego kraju stan wojny, nawet te<br />
Dunikowskiego skierowane na się, pudełko<br />
po zapałkach, sześcian Erno Rubika, wszyst-<br />
jednej strony, poszczerbiony z drugiej. Ten,<br />
kto powiedział, że symetria jest estetyką głupców,<br />
nie miał racji. Wszystko, włączając w to<br />
wzorzec metra z Sevres, Szubienice Xawerego<br />
z boku wcale nie wyglądała malowniczo. Sześcioletni<br />
karzeł nienaturalnie przerośnięty z<br />
ściskałem nadłamany kawałek stali, prawą<br />
oblepiono mi gipsem. Moja asymetryczność<br />
Dzień po tym, jak złamałem ostrze mojego<br />
największego skarbu, złamałem rękę. W lewej<br />
O konsekwencjach złamanego noża<br />
119
120<br />
-<br />
-<br />
Tato – wrzasnąłem – jak to możliwe?!<br />
na licencji czechosłowackiej. – oczy mu błyszczały.<br />
– Zresztą, już za późno...<br />
się do mojego skupionego ucha i wyszeptał –<br />
Zaczynamy robić przenośne wyrzutnie bron<br />
dostaniesz, bo naszą fabrykę zmilitaryzowali,<br />
od jutra jesteśmy strefą zamkniętą. Na bramie<br />
postawili strażnika z wilczurem. Zmienili<br />
nam też linię produkcyjną – ojciec przechylił<br />
Trudno, złamałeś to złamałeś. Nowego nie<br />
Ale ojciec nie mógł znać moich myśli, ciągnął<br />
dalej:<br />
śmiercionośny szpikulec. I to w jakże podstępny<br />
sposób! Rękami najdroższego człowieka!<br />
mnie! Zabrał niedzielne kreskówki a wcisnął<br />
bagnet. Wyposażył sześcioletnie dziecię w<br />
trzynastego grudnia osiemdziesiątego pierwszego<br />
system podjął decyzję o dozbrojeniu<br />
dostał? To nie ojciec a czarnooki generał z refleksami<br />
podarował mi majcher? Normalnie,<br />
nie odwrotnie? Czy gdybym nie żebrał miesiącami<br />
o ten kawałek żelastwa i tak bym go<br />
bardziej aniołem kilerem! To ja jestem tylko<br />
dodatkiem do noża, to nóż wybrał mnie? A<br />
go dostałeś...<br />
Zerwałem się z posłania. Jak to? Chyba<br />
nóż miał ciebie chronić w czasach mroku i zarazy.<br />
Miał być twoim aniołem stróżem... Po to
pociągnąłem je pod gmach podstawówki.<br />
Tego dnia kierownictwo szkoły wraz z<br />
walczyć o odzyskanie konopnego sznurka dla<br />
chłopów, a ja wyciągnąłem z piwnicy sanki i<br />
ślina znowu oblepi mi włosy.<br />
Ojciec pognał gdzieś, hen, między lasy i pola<br />
za którymi zniknął rodzic, wcześniej śliniąc<br />
mi czoło. A ja poczułem, że nieprędko jego<br />
Złamany! – jęknąłem w kierunku drzwi,<br />
-<br />
nóż...<br />
przecież Masz braćmi. i<br />
-<br />
-<br />
- ój ojciec,<br />
na jakiś czas, wyjedzie. Nie pytaj, gdzie,<br />
bo i tak nie powiem.<br />
ukrywa.<br />
Zrobiło mi się smutno, poczułem wstyd.<br />
jego ojca wyniesienie z fabryki tego noża...<br />
Człowiek, który go wykonał, od tygodnia się<br />
-<br />
-<br />
wróciliśmy do robienia cepów z wkładką ołowianą?<br />
liwe. Czy wiesz, że od kilku miesięcy, w tajemnicy,<br />
produkujemy ze sznurka do snopowiązałek<br />
drut kolczasty? Z worków jutowych<br />
spadochrony, a od Porozumień Sierpniowych<br />
-<br />
Tak, to tajemnica, synu. Opiekuj się mamą<br />
tato.<br />
tajemnica, To<br />
Posłuchaj uważnie, synu. Teraz tw<br />
Tak, tak... Wiele trudu kosztowało twoto?<br />
Jak<br />
Tak, chłopcze. Wszystko teraz jest moż-<br />
121
dzieci gotowy do wzięcia udziału w akcji o<br />
122<br />
-<br />
Obywatelu pułkowniku! Melduję oddział<br />
nauczycielem Dzierżykiem. Wuefista ukłonił<br />
się sztywno i zameldował:<br />
zza zakrętu wyskoczył zgniły uaz, z którego<br />
energicznie wyleciał barczysty i sumiasty pułkownik<br />
od WRON-y. Przeszedł wzdłuż naszego<br />
szeregu salutując, zatrzymał się przed<br />
nam ustawić się w szeregu, jak na przeglądzie<br />
wojsk. Staliśmy tak jedno dziecko obok drugiego,<br />
słońce ślicznie świeciło, był lekki mróz,<br />
pogoda idealna do manewrów. Po kwadransie<br />
próbowano przemycić rodzeństwo. Te jednak<br />
szybko przepędził magister Dzierżyk, wuefista,<br />
lokalny amant, metr sześdziesiąt w czapce<br />
uszatce, ze śmiesznym wąsikiem. Kazał<br />
szkołą zbiorczą, gminną. Każde z nas przyciągnęło<br />
sanki, a niektórzy nawet dwie pary, bo<br />
ale także dzieci z klas wyższych, częściowo<br />
były to wiejskie wyrostki, bo nasza szkoła była<br />
nasza wieś spokojna.<br />
Pod szkołą zebrała się cała moja „zerówka”,<br />
Ludowe ma się całkiem dobrze. Że następuje<br />
powrót do normalności. Że chociaż wojna, to<br />
dzieciom kulig. Miał być to sygnał dla wichrzycieli<br />
i wrogów demokracji, że Państwo<br />
członkami zaprzyjaźnionej Wojskowej Rady<br />
Ocalenia Narodowego postanowiło urządzić
-<br />
ny?<br />
miał przewieszoną przez ramię.<br />
ale może dlatego, że pułkownik roztaczał wokół<br />
siebie aurę karności i wyjątkowości, chorążego<br />
nie było widać? Chorąży zanotował i<br />
schował kapownik w skórzanej torbie, którą<br />
Teraz pułkownik zwrócił się do szczupłego<br />
chorążego, który cały czas był w jego pobliżu,<br />
-<br />
-<br />
A to trzecie?<br />
-<br />
pułkowniku.<br />
obywatelu Grypa, Chore.<br />
Dwoje dzieci sekretarza gminy Ignaczaka.<br />
-<br />
wrzasnął:<br />
i założył hełm z dwoma gwiazdkami, faktycznie<br />
wyglądał jak porucznik. Teraz znowu<br />
kordupel oficerem? No nie! Ale kiedy magister<br />
obciągnął poły ciut za dużego munduru<br />
Zatkało mnie. Poruczniku? Dzierżyk był<br />
porucznikiem?! Nie mogłem uwierzyć. Ten<br />
-<br />
-<br />
Zanotujcie, adiutancie<br />
element wrogi ustrojowo, nie pozwolił dziecku<br />
uczestniczyć.<br />
Wilczek Adam, syn Edwarda. Ojciec to<br />
Dziękuję wam, poruczniku. Kto nieobec-<br />
Całość, spocznij! – wrzasnął nauczyciel.<br />
pułkownik.<br />
powiedział – spocznij! Dajcie,<br />
kryptonimie „kulig”. Stan oddziału trzydziestu,<br />
nieobecnych trzy, wszyscy usprawiedliwieni!<br />
Pułkownik zasalutował.<br />
123
124<br />
A za wami, o tam, w tle!<br />
I wszyscy, łącznie z pułkownikiem Krukiem<br />
-<br />
-<br />
-<br />
Porucznik-magister podbiegł blady do dowódcy-pułkownika.<br />
zaraz przerwał. – Dzierżyk! Do mnie, biegiem!<br />
-<br />
pięliśmy wątłe piersi i lekko skierowaliśmy<br />
głowy w prawo. To dziwne, nigdy tego wcześniej<br />
nie robiliśmy, a wypadło nadzwyczaj<br />
udanie.<br />
rucznik Dzierżyk. – Na prawo patrz!<br />
Puściliśmy, jak jeden, sznurki do sanek, wy-<br />
-<br />
niedługo będzie kąsał... Ale to później. Zaczynajmy,<br />
Dzierżyk, szkoda czasu!<br />
-<br />
Obywatelu dowódco! Pułkowniku Kruk!<br />
dzież”?<br />
Teraz Dzierżyk chyba coś sobie przypomniał,<br />
bo uśmiechnął się szeroko i zapiszczał:<br />
toć tutej! – porucznik Dzierżyk był bardzo<br />
zdenerwowany, a jak się denerwował, to za-<br />
Durnia ze mnie robicie?! Gdzie „mło-<br />
-<br />
o! stojo, Tutej – inaczej. jakoś mówić czynał<br />
No jak, gdzie? Obywatelu pułkowniku,<br />
„młodzież”?<br />
Gdzie<br />
Obywatele dzieci! – zaczął pułkownik, ale<br />
Całość, baczność! – wrzasnął na nas po-<br />
Zajmiemy się tym całym Wilczkiem. Już
Kruk. – Łączyć sanki sznurkiem! Raz, dwa.<br />
Raz, dwa! Biegiem! – krążył między nami, a w<br />
-<br />
W prawo zwrot! – wydarł się pułkownik<br />
Z LUDOWYM WOJSKIEM POLSKIM<br />
CHUJE NARODU.<br />
nogi przerażonego Dzierżyka. Teraz patrzyliśmy<br />
na dach i na zdobiące go hasło:<br />
kiedy z dachu pofrunęła kartka z „młodzieżą”,<br />
a zaraz po niej inny kawałek, który spadł pod<br />
I chciał pułkownik Kruk mówić dalej, ale<br />
nie mógł, bo wszyscyśmy ryknęli śmiechem,<br />
nawet bardzo dobrze. Dzieci jeżdzą na sankach,<br />
dzieci się bawią, a dorośli, zamiast skakać<br />
sobie do oczu, zaprzęgają koniki do sań i<br />
patataj! Patataj, w pola, w las!<br />
nasz dzisiejszy kulig! To manifestacja powrotu<br />
do normalności, stabilizacji. My tym kuligiem<br />
pokazujemy wrogom naszego Ludowego<br />
Państwa: patrzcie, u nas jest dobrze, może<br />
RODU.<br />
Pułkownik uśmiechnął się delikatnie i za-<br />
Obywatele dzieci! To wielka rzecz ten<br />
-<br />
nowa: od czął<br />
MŁODZIEŻ Z LUDOWYM WOJ-<br />
SKIEM POLSKIM WYSŁUCHUJE NA-<br />
składające się z kilku połączonych ze sobą kawałków<br />
białego prześcieradła:<br />
i jego adiutantem z kapownikiem, zadarliśmy<br />
łby na dach szkoły, gdzie wisiało wielkie hasło<br />
125
126<br />
gu?<br />
A gdzie, Dzierżyk, macie konia do kuli-<br />
-<br />
porucznika:<br />
zapytał<br />
em i zabezpieczał nim tyły. Dzieci dalej płakały.<br />
Ale pułkownik Kruk oddał ostrzegawczy<br />
strzał w niebo i zaległa cisza. Siedzieliśmy<br />
w niej dobry kwadrans, po czym pułkownik<br />
szynach. Całość zamykał kapral – kierowca<br />
pułkownika, który z uaza przytaszczył ceka-<br />
przypadły sanki trzecie od końca. Za mną siedział<br />
Gruby. Cóż, karakany zawsze mają gorzej.<br />
Niektóre dzieci płakały, bo taki podział<br />
powodował, że musiały siedzieć na cudzych<br />
nas parami, wedle klucza pułkownika, który<br />
rozmieścił dzieci od najwyższych do najniższych.<br />
Regulaminowo. Na pierwszych sankach<br />
usiadł adiutant z kapownikiem. Mnie<br />
Kwadrans po tym powiązano nasze sanki<br />
drutem kolczastym z fabryki ojca. Posadzono<br />
łek! Ten afgański, na eksport! – pułkownik<br />
przeładował pistolet. – Tempo, tempo!<br />
To dajcie nasz sznur, ten od snopowiąza-<br />
-<br />
Dzierżyk.<br />
Kruk! Nie wszystkie sanki mają odpowiednio<br />
długi i mocny sznurek! – piszczał porucznik<br />
-<br />
Towarzyszu pułkowniku! Towarzyszu<br />
dłoni zaciskał zgrabny pistolet p-63, którym<br />
wymachiwał we wszystkie strony.
kuligu organizowanego przez samorząd naszej<br />
szkoły i WRONę, którą dowodził Kruk.<br />
I magister Dzierżyk popędził przez mostek,<br />
za zamarzniętą rzekę Symsarnę po traktor do<br />
ków jest. Konia nie ma, ale ciągnik jest. Koniokrady<br />
nie ukradły. Koń im wystarczył. Ur-<br />
Dawać! Migiem!<br />
-<br />
go? Dawać trzydzieści. trzysta sus<br />
-<br />
Ale rano już nie było.<br />
Pułkownik chwilę milczał, po czym powie-<br />
A traktor jaki macie?<br />
-<br />
dział:<br />
Jeszcze wczoraj był, u Ulaniuków, w stajni.<br />
-<br />
uchem?!<br />
-<br />
ma, bo go koniokrady ukradły. U nas dużo koniokradów.<br />
Więcej niż koni.<br />
Towarzyszu pułkowniku Kruk! Konia nie<br />
-<br />
słucham.<br />
problem da się rozwiązać. Tylko trzeba dialogu.<br />
Mówcie zatem, Dzierżyk, mówcie. Ja was<br />
-<br />
chciałem już wcześniej zameldować, ale jakoś<br />
tak sposobności nie było...<br />
-<br />
Jest, towarzyszu pułkowniku. U Ulaniu-<br />
Dzierżyk! Co wy mi tu pierdolicie za<br />
Mówcie, towarzyszu, jak widzicie, każdy<br />
Towarzyszu pułkowniku! Melduję, że ja<br />
Dzierżyk znowu pobladł, jak wtedy, gdy<br />
pułkownik zapytał go o hasło.<br />
127
128<br />
piłki lekarskie, skakanki i materace.<br />
Pięć minut później ziemia zadrżała, runęła<br />
ściana magazynku przy sali gimnastycznej<br />
i z ruin wyłonił się potwór. W naszą stronę<br />
szkoły. Przez oszklone ściany widzieliśmy jak<br />
przebiega jej długość, wpada do kantorka na<br />
i rzucać w siebie gałkami. Na koniec zasalutował<br />
i pognał w kierunku sali gimnastycznej<br />
dużym łukiem omijał błyszczący w słońcu<br />
śliczny cekaem. Nam nakazał się uśmiechać<br />
wydobył aparat zorka i począł trzaskać całej<br />
naszej grupie zdjęcia. Nie wiedzieć czemu<br />
Chorąży Sroka zerwał się z sanek na równe<br />
nogi, z torby, w której trzymał kapownik,<br />
nych. Nawet kosztem obronności – i wrzasnął<br />
na adiutanta na sankach: – Sroka! Wprowadzić<br />
trzeci stopień gotowości! Wcześniej zrobić<br />
dokumentację!<br />
rzają. Wszystkiemu winna słaba aprowizacja.<br />
Trudno, sytuacja wymaga rozwiązań specjal-<br />
paliwo?<br />
Pułkownik krążył po placu bardzo zaduma-<br />
No tak, na linii frontu takie rzeczy się zda-<br />
-<br />
powiedział:<br />
i stanął wreszcie ny,<br />
mają. Traktor dadzą, bo to nasi ludzie są, ale<br />
paliwo... Paliwo reglamentowane. Skąd wziąć<br />
-<br />
Ursus jest, ale paliwa niet! Ulaniuki nie<br />
Ale kiedy wrócił, jego mina nie wróżyła niczego<br />
dobrego:
dem milimetra. Te siedemdziesiąt dwa obsłu-<br />
maszynowy kaliber siedem sześćdziesiąt dwa<br />
milimetra. Na wyposażeniu również przeciwlotniczy<br />
karabin maszynowy, w skrócie<br />
pe-ka-em, tu uwaga, kaliber dwanaście i sie-<br />
podkalibrowe i kumulacyjne... – pułkownik<br />
wydobył z kieszeni długopis-wskaźnik i krążąc<br />
dookoła monstrum objaśniał nam jego<br />
budowę. – Z armatą jest sprzężony karabin<br />
armata gładkolufowa sto dwadzieścia pięć<br />
milimetrów na pociski odłamkowo-burzące,<br />
Te - siedemdziesiąt dwa to radziecka kon-<br />
Kruk: nam<br />
strukcja produkowana w fabryce wagonów<br />
w Niżnym Tagilu. Pancerz wielowarstwowy,<br />
kaprala Jaskółki i rozpoczęcie kuligu podziwialiśmy<br />
czołg, którego parametry przybliżał<br />
punkt zborny. Kapral zasalutował i pognał<br />
wykonać rozkaz. W oczekiwaniu na powrót<br />
i ruszyć z nim za rzekę, celem przelania go<br />
do traktora i doprowadzenia rzeczonego na<br />
polecił kapralowi Jaskółce, bo tak się kierowca<br />
pułkownika nazywał, odlać w baniak paliwa<br />
czołg z chorążym Sroką za sterami na nasz<br />
placyk. Kiedy kolos się zatrzymał, pułkownik<br />
czasie pułkownik, widząc nasze gęby, wyraźnie<br />
podniecony, osobiście już nakierowywał<br />
z chrzęstem ruszyło potężne cielsko czołgu<br />
z długaśną lufą. Zaniemówiliśmy. Ale w tym<br />
129
130<br />
psa i Gustlika, wyglądaliby jak czterej pancerni.<br />
Właściwie, to czołg pułkownika miał wie-<br />
Kapral zasalutował i zajął miejsce za cekaemem,<br />
na końcu łańcucha z sanek. A pułkownik<br />
z porucznikiem Dzierżykiem i adiutantem<br />
Sroką zniknęli pod pancerzem. Gdyby mieli<br />
poprawił kaburę przy pasie. – I nikt wam tych<br />
koni nie ukradnie!<br />
wszystko można. Nie było konia? Nie było.<br />
No to teraz macie koni aż nadto – pułkownik<br />
lufę.<br />
W międzyczasie traktorem przyjechał ka-<br />
Widzicie, Dzierżyk, jak się chce, to<br />
-<br />
Ulaniuk.<br />
chłop mu towarzyszył Jaskółka, pral<br />
tyle dzisiaj kilometrów nie przebędziemy...<br />
Kocham ten czołg! – wyjawił, czule głaszcząc<br />
sko osiemdziesięciu kilometrów na godzinę,<br />
można nim przejechać bez tankowania dodatkowego<br />
czterysta pięćdziesiąt kilometrów<br />
– tu pułkownik uśmiechnął się szeroko. – Ale<br />
nabojów. Ale, tu uwaga, można zwiększyć do<br />
czterdziestu pięciu! Czołg rozpędza się do bli-<br />
czterdzieści sześć, wysokość – dwa trzydzieści<br />
siedem. Jednostka ognia, trzydzieści dziewięć<br />
guje trzech ludzi, waży czterdzieści pięć ton,<br />
z armatą ma długość prawie dziesięciu metrów.<br />
Bez armaty – sześć sześćdziesiąt siedem,<br />
oczywiście z błotnikami, szerokość – trzy
metrowe wyrwy w drewnianych płotach, rozbił<br />
pasiekę Dziadka Oddaj Pas, porywał pta-<br />
widoczność. Nasz pokojowy kulig łamał niewielkie<br />
brzózki, ciął zagajniki, robił cztero-<br />
śmierdzących spalin z rury wydechowej Ulaniukowego<br />
ursusa całkowicie przesłaniało<br />
Czołg pruł przez pola, a my za nim napędzani<br />
frontowym paliwem, które w postaci<br />
Konsekwencji złamanego noża część<br />
dalsza<br />
szył kopcąc straszliwie, za nim wolno jechaliśmy<br />
my kierowani przez Ulaniuka,<br />
któremu ciągle odbijało się koniną.<br />
ny, plunął w dłonie i uruchomił zapłon.<br />
Czołg z fabryki wagonów zza Uralu ru-<br />
jacielu...<br />
Ulaniuk podpiął ursusa do czoła kolum-<br />
okrągło. Szło to tak:<br />
Idąc cmentarną aleją, szukam ciebie, mój przy-<br />
„Pięćdziesiąt jeden”, to był wielki hit zespołu<br />
TSA, którego od kilku miesięcy słuchałem na<br />
była równiótko połowa sto dwa! Tyle tylko,<br />
że moje skojarzenia szły w innym kierunku.<br />
le wspólnego z dzielnym sto dwa Janka Kosa.<br />
Jego numer boczny wynosił 051, a to przecież<br />
131
132<br />
na mnie i stalową podeszwą wyrysowały na<br />
plecach dwie pręgi. Instynktownie rzuciłem<br />
Tyle, że chiński smok symbolizuje szczęście...<br />
Wpadłem pod własne sanki, które natarły<br />
w górę, jak autentyczny chiński smok-Luhng,<br />
ze szponami rozcapierzonymi na maksa.<br />
próżno próbowałem trzymać się sanek, zostawiłem<br />
je za sobą i pofrunąłem już nie na bok, a<br />
I stało się toc co było nieuchronne. Na którymś<br />
z łuków rzuciło mną do przodu. Na<br />
Obejmowaliśmy pędzące drewniane żebra,<br />
tuliliśmy się do płóz.<br />
drzewa, od chałupy do stodoły. Przywarliśmy<br />
do szczebli sanek jak niemowlęta do piersi.<br />
Jak chiński smok z kolorowym pióropuszem!<br />
Tyle tylko, że ci, którzy stanowili ogon bestii,<br />
wili się na boki znacznie bardziej niż głowa<br />
czyli traktor. Rzucało nas od drzewa do<br />
sobą niczym wąż wiły się między drzewami.<br />
Z lotu ptaka musieliśmy wyglądać pięknie!<br />
nie zgubić czołgu pułkownika Kruka i jego<br />
dzielnej załogi. Nasze sanki zdrutowane ze<br />
Ulaniuk dzielnie uwijał się między drzewami.<br />
Kręcił kierownicą z pasją. Starał się<br />
serca bezpańskich psów. Wypędzał ludność<br />
gminną przed chałupy.<br />
sie gniazda. Huk wielopaliwowego silnika o<br />
mocy ośmiuset koni mechanicznych, mroził
kolczasty drut między sankami.<br />
pułkownik jest wrażliwy na płacz i krzyk, w<br />
ciszy wiały w las. Zostali tylko ci, którzy posikali<br />
się w nogawki i na wietrze przymarzli do<br />
żelaznych płóz. Albo tacy, co zaplątali się w<br />
cenny niczym przyjaźń między narodami!<br />
Dzieciaki korzystały z okazji. Wiedząc, że<br />
Ty wiesz, ile uruchomienie? A przecież każdy<br />
czołg jest na wagę złota! Gówno tam złota, on<br />
mogę bez sądu, tu, zaraz, natychmiast, kula w<br />
łeb! Ty wiesz, ile kosztuje zatrzymanie czołgu?<br />
że to jest sabotaż?! Czy ty wiesz, że to jest kulig?!<br />
Że ja ciebie mogę pod sąd?! Że ja ciebie<br />
-<br />
Chłopcze, co ty wyprawiasz? Czy wiesz,<br />
dowództwo. Po chwili nasze tornado ucichło,<br />
zwolniło, wreszcie stanęło pod lasem. Wściekły<br />
pułkownik Kruk podbiegł do mnie, za<br />
ucho postawił na nogi.<br />
Kapral Jaskółka zachował zimną krew, wyjął<br />
zza pazuchy krótkofalówkę i powiadomił<br />
tyłów. Wszyscy oni elegancko przejechali mi<br />
po nadgarstku, mieląc go na mąkę.<br />
nie ważył tyle, co ptaszek. A już do lekkich na<br />
pewno nie należał cekaem do zabezpieczania<br />
gdyby za mną nie siedział Gruby i jego kilogramy,<br />
a za nim kapral Jaskółka, który wcale<br />
się w bok. I byłbym przetrwał nienaruszony, z<br />
kożuszkiem awangardowo naciętym wzdłuż,<br />
133
134<br />
ognisko. Chorąży oblał niewielki młodnik<br />
bezcennym paliwem, cisnął zapałkę i w niebo<br />
poszedł snop ognia i iskier. Dzieciaki za-<br />
Zatrzymaliśmy się na jakiejś polanie. Jak<br />
na każdym porządnym kuligu musiało być<br />
siebie. Smok wił się, drgał, skakał. Bił ogonem<br />
w psie budy. Od czasu do czasu kapral Jaskółka<br />
puścił z cekaemu serię w niebo. Ot, jak to<br />
na kuligu.<br />
zbudowanego przez pokojowo usposobionych<br />
robotników z Niżnego Tagilu. Spojrzałem za<br />
kominów chałup sączył się dym i mieszał z<br />
kłębami czarnych spalin pokojowego czołgu<br />
z pogruchotaną ręką. Zaraz po tym ruszyliśmy.<br />
Za szybą, po bokach, pędziły drzewa. Z<br />
stwem w oczach. Trochę byłem zawiedziony,<br />
bo liczyłem, że trafię pod pancerz. Ale przepisy<br />
to przepisy, czołg nie przewidywał miejsca<br />
dla czwartego pancerniaka. Tym bardziej<br />
uznał, że bardziej od lekarza potrzebne jest mi<br />
towarzystwo przerażonego chłopa z szaleń-<br />
całkiem ciepło i przyjemnie, chociaż śmierdziało<br />
koniną. Widocznie pułkownik Kruk<br />
ośmiusetkonne serce i skrył się w wieży.<br />
Ja trafiłem do kabiny Ulaniuka, gdzie było<br />
i pognał do stygnącego czołgu. Obmacał czule<br />
jego bok, potarł policzkiem pancerz, ucałował<br />
-<br />
Do kabiny go! – warknął pułkownik Kruk
nie pułkownik – Pięć lat za nóż. Za pistolet<br />
A żeby pani wiedziała! – ryknął ponow-<br />
-<br />
przestępstwo?<br />
to Czy prezent.<br />
-<br />
-<br />
-<br />
Tak, to jego nóż. Dostał go od ojca. To<br />
i wyciągnął z kieszeni mój złamany nóż. – I co<br />
pani na to? Hee?<br />
Nie tylko rękę ma złamaną – ryknął Kruk<br />
-<br />
domu. z rano wychodził kiedy całą,<br />
snęła mój zdrowy, lewy nadgarstek. – Wiem<br />
tylko tyle, że chłopak ma złamaną rękę. Miał<br />
Nie wiem – powiedziała moja matka i ści-<br />
kapał mi na twarz. – A wie pani, co ja przy<br />
nim znalazłem?<br />
wie, że za to jest kryminał? – nade mną stał<br />
pułkownik Kruk, z jego wąsów topniał lód i<br />
Czy pani wie, ile kosztuje czołg? Czy pani<br />
ustępował, chociaż nadgarstek puchł coraz<br />
bardziej. Zasnąłem, a może straciłem przytomność?<br />
Obudziłem się w domu.<br />
Ogarniała mnie senność. Odgłosy zza kabiny<br />
stawały się coraz cichsze, łagodniejsze... Ból<br />
Docisnąłem mój szczerbaty nóż do piersi. Za<br />
nic w świecie wam go nie dam – pomyślałem!<br />
górę konserw z tuszonką. Tyle tylko, że nikt<br />
nie miał otwieracza do tych grubych puszek.<br />
czynały topnieć, nabierały kolorków. Kapral<br />
Jaskółka przytargał worek, z którego wysypał<br />
135
136<br />
tem padła na podłogę i zaczęła histerycznie<br />
płakać. Kiedy skończyła, otarła łzy i powiedziała:<br />
– Mój Boże, przecież ty nawet buta<br />
sam nie zawiążesz!<br />
Idziemy do ośrodka zdrowia – stanęła na<br />
środku pokoju, rozglądała się za czymś. A po-<br />
stół położył mój nóż i rezygnując ze zwyczajowego<br />
salutowania wybiegł z naszego miesz-<br />
A ty – zwróciła się do mnie – ubieraj się.<br />
-<br />
kania.<br />
tylko tak ostrzegam. Tak na przyszłość – pułkownik<br />
Kruk wyswobodził się z rąk matki, na<br />
-<br />
kobiecie? No, rozbieraj się, do wyra! Już, maszeruj<br />
pan!<br />
roku, aż mi chłopa nie wypuścicie z kryminału.<br />
Rozumiesz? Będziesz mi dzieciaka wychowywał.<br />
Możesz mu nawet przylać. I mną<br />
się też masz zająć. Umiesz dogodzić młodej<br />
ciła pułkownika Kruka za poły kurtki – No<br />
to będziesz teraz siedział ze mną te dwa i pół<br />
Tak, dwa i pół? Tyle wychodzi? – I chwy-<br />
-<br />
Hmmm...<br />
Połowę...<br />
-<br />
matka. – A za życie złamane, to ile? Co? No<br />
powiedz pan, ile? Połowę?!<br />
-<br />
No co wy, obywatelko? No co też wy... Ja<br />
No, za złamany... To by trzeba sprawdzić...<br />
A za złamany to ile, co? – teraz wrzasnęła<br />
nawet czapa! On jest terrorysta! Wróg naszej<br />
Ludowej Ojczyzny!
dokumentów. Zważywszy, że do przejechania<br />
było dwadzieścia pięć kilometrów, część pasa-<br />
rozpalonej ręki to było dobre, ale dla reszty<br />
ciała już niekoniecznie. Cały autobus strzelał<br />
zębami niczym kapral Jaskółka z cekaemu<br />
na kuligu. Po drodze mieliśmy dwie kontrole<br />
rowanie do rejonu.<br />
No i wypisał. Autobus miał godzinkę opóźnienia,<br />
wreszcie zatoczył koło na placyku.<br />
Wewnątrz panował dotkliwy chłód. Może dla<br />
Ciekawie połamana. Jak bym miał rentgena,<br />
to z ciekawości bym obejrzał! Wypiszę skie-<br />
wódki. Tak przynajmniej myślał, kryjąc gębę<br />
za szarym rękawem fartucha. – O, jak pulsuje!<br />
powiedział nasz miasteczkowy doktor Zymzel<br />
i zakrył dłonią usta, by nie czuć od niego było<br />
-<br />
Taaa, jak nic złamana. Gula jak cholera! –<br />
esu w Jezioranach i czekałem na autobus do<br />
Biskupca, gdzie znajdował się szpital rejonowy.<br />
W naszym ośrodku zdrowia wsadzono mi<br />
rękę w drewnianą szynę, owinięto bandażem.<br />
na obszarze całej Polski.<br />
Póki co znalazłem się na przystanku peka-<br />
ludowa ogłosiła amnestię dla więźniów politycznych.<br />
Tego dnia zniesiono stan wojenny<br />
roku, a miesiąc krócej, bo dwudziestego drugiego<br />
lipca osiemdziesiątego trzeciego władza<br />
Tak więc, odzyskałem nóż, lecz straciłem<br />
ojca. Jak się później okazało, nie na dwa i pół<br />
137
138<br />
tego dnia zemdlałem.<br />
oplułem. Wreszcie ktoś wprawnym chwytem<br />
ścisnął mi poguchotany nadgarstek i drugi raz<br />
dwu pielęgniarzy, aby mnie z niej wydobyć.<br />
Gryzłem, drapałem zdrową ręką, czasem<br />
drewniakach, które uśmiechały się do mnie<br />
i głaskały po głowie. A najbardziej podobała<br />
mi się winda. Podobnie jak i szpital, windę<br />
odwiedziłem po raz pierwszy. Potrzeba było<br />
Wszystko mi się w szpitalu podobało.<br />
Szerokie korytarze, trupi zapach, siostry w<br />
za szorowanie desek? Ale na refleksję było już<br />
za późno. Ja już lazłem na świat!<br />
wiedziała, jak się to robi, a trzy, przeraziła się<br />
własnej głupoty. Kto w takim stanie bierze się<br />
za rodzenie. Była bardzo zdenerwowana, bo<br />
raz, że rodziła w samotności, dwa, nie bardzo<br />
Pierwszy raz w życiu byłem w szpitalu.<br />
Moje narodziny odbyły się w domu, na świeżo<br />
umytej podłodze. Matka przetarła mokrą<br />
szmatą ostatni zakamarek, a potem wzięła się<br />
kieszeni błyskał stalą nóż. Z pomocą przyszła<br />
mi matka, wcisnęła nóż pod bandaż. Minęliśmy<br />
posterunki, nikt nie zginął, dotarliśmy do<br />
szpitala.<br />
patrol obietnicy rozstrzelania nas wszystkich<br />
na miejscu. Denerwowałem się bardzo, bo z<br />
żerów była mocno podenerwowana. Pyskówki<br />
kończyły się dopiero z chwilą złożenia przez
<strong>Olsztyn</strong>. Podróż byłaby spokojna, mijaliśmy<br />
punkty kontrolne nie zatrzymywani, żołnie-<br />
Ruszyliśmy zatem na dworzec, a stamtąd, po<br />
dwóch godzinach, do wojewódzkiego miasta<br />
łapę połamaną jak nic. Trzydzieści lat w tym<br />
robię. Wiem, jak łapa połamana wygląda.<br />
autobus do <strong>Olsztyn</strong>a złapiecie. Tam prosto do<br />
Wojewódzkiego, oni powinni mieć sprawnego<br />
rentgena. Bo jak oni nie mają, to ja już sam<br />
nie wiem. Może w Gdańsku? Ale chłopak ma<br />
-<br />
Dokręcił go do ręki bandażem od Zymzela i<br />
powiedział:<br />
na kluczyk wydobył patyczek podobny, tyle<br />
tylko, że plastikowy, koloru kości słoniowej.<br />
mam połamaną. Zdjął bandaż Zymzela i jego<br />
leszczynowy patyczek. Z szafki zamykanej<br />
działem. A to za sprawą Radosnych Rytmów<br />
ojca zwanych, jak wiecie, Wehrmachtem, odwiedzających<br />
nasz dom każdej niedzieli. Tak<br />
więc, czerwony po uszy medyk uznał, że łapę<br />
tamtym czasie wiedzy na temat alkoholu nie<br />
posiadałem żadnej. No, może i coś tam wie-<br />
bił od naszego jeziorańskiego Zymzela.<br />
Tak mnie się przynajmniej zdawało, bo w<br />
rudy lekarz, od którego zalatywało alkoholem,<br />
ale jakby lepszym gatunkowo niż ten, który<br />
-<br />
Chociaż robi się ciemno, to jeszcze jakiś<br />
Połamana, jak nic, połamana! – powiedział<br />
139
140<br />
doczepię koniec bandaża do jednej z tysięcy<br />
i oczywiście Minotaur, do którego niechybnie<br />
maszerowaliśmy na pożarcie. Pomyślałem, że<br />
jedno z setek okien, doczepił skrzydła i dał<br />
dyla w mroźną noc. Zostaliśmy ja, matka, no<br />
zbudowanego przez samego Dedala dla króla<br />
Minosa. Dedal skończył robotę, otworzył<br />
Zdawało mi się, że trafiliśmy do jakiegoś labiryntu<br />
zalanego zgniłą farbą olejną, być może<br />
Szpital, do którego dotarliśmy, przebijając<br />
się przez miejskie ciemności i góry śniegowej<br />
brei zalegające chodniki, poraził moją<br />
ośmioletnią wyobraźnię swoim ogromem.<br />
kominy delikatnie oświetlonej fabryki Stomilu.<br />
Byliśmy na miejscu.<br />
zebranym decyzję o samobójstwie. Kiedy po<br />
chwili przerwy na przeżucie buły z serem dobrała<br />
się do ojca i jego gównianej konspiracji<br />
zakończonej kratami, przed nami wyłoniły się<br />
katastrofy, jaką niechybnie zafundowały domowi<br />
maluchy. W swych kasandrycznych wizjach<br />
uwzględniła pożar, powódź, morderstwo<br />
w kilkunastu wariantach. Na koniec, ogłosiła<br />
bie bowiem, że w domu zostali zupełnie sami<br />
moi dwaj młodsi bracia. W zamieszaniu około-kuligowym<br />
całkiem zapomniała o brzdącach.<br />
Całą drogę głośno rozważała rozmiary<br />
rze skupili się na autach osobowych, gdyby nie<br />
matka. Wpadła w histerię. Przypomniała so-
przeciwieństwie do poprzedników, nie wycią-<br />
mnie ze skały, czyli okna. Ale stary Minotaur<br />
miał inne plany. Uśmiechnął się chytrze. W<br />
oczy sąsiadów popiołem. Zrozumiałem, że z<br />
Tezeusza wezmę jedynie zakończenie – strącą<br />
czątkowym stadium gangreny, zrobiła się dla<br />
równowagi bielutka. Pewno, na chwilę, przestała<br />
myśleć o moich braciach siedzących na<br />
zgliszczach spalonej kamienicy, sypiących w<br />
a ja stałem w pieczarze z fioletowo-czarno<br />
napuchniętą banią. Matka, widzą łapę w po-<br />
Okazało się bowiem, że bandaż Ariadny<br />
już dawno został za którymś z zakrętów,<br />
-<br />
O cież chuj!<br />
reszta się zgadzała. Sięgałem po nóż, by go<br />
zabić, kiedy Minotaur powiedział:<br />
a szczerbaty scyzoryk. Sześć, a nie szesnaście<br />
lat. Nie sandały, a pikowane relaksy. Ale cała<br />
tego warmińskiego Knossos. Miałem przecież,<br />
jak Tezeusz, miecz. No, może nie miecz<br />
cylindryczne. Naturalnym było, że ja-Tezeusz<br />
załatwię go raz-dwa i damy nogę z matką z<br />
pokoików. Roztaczał wielobarwny bukiet spirytualiów.<br />
Miał gęstą brodę i grube okulary<br />
potwora.<br />
Minotaura zastaliśmy w jednym z tysięcy<br />
klamek, że to będzie moja nić Ariadny. Czułem<br />
się jak Tezeusz posłany jako haracz dla<br />
141
142<br />
mu zdjęcie.<br />
Ta historia mogłaby nie mieć końca. Opowiadałaby<br />
o zepsutym aparacie rentgenow-<br />
się myjąc ręce mordercy. – Niech go pani<br />
przywiezie za miesiąc, może wtedy zrobimy<br />
-<br />
Szkoda, że rentgen nie działa – martwił<br />
ocucił zemdloną matkę, podał jej w menzurce<br />
kranówki.<br />
bandaż, nawijał, gładził. Skończył, kiedy ręka<br />
ważyła ze sto kilo. Pogłaskał mnie po głowie,<br />
bandaża, moczył go w wodzie z gipsem i nawijał<br />
na rękę. Potem ją gładził, znowu moczył<br />
do siebie, zostawił moją rękę w spokoju. Ale<br />
nie na długo. Z szafki wyciągnął kilometr<br />
szpitalny labirynt bez pomocy nitek. Kiedy<br />
Minotaur uznał, że wszystkie ścianki pasują<br />
mój leciał przez korytarze, przerażał słuchaczy,<br />
którzy w jednej chwili zdrowieli i opuszczali<br />
natchniony pianista. Ale to nie fortepian wydawał<br />
dzwięki tylko ja darłem mordę, a krzyk<br />
często przeciwnych kierunkach. Przy tym,<br />
cały czas miał zamknięte oczy i wyglądał jak<br />
moje przedramię i dłoń, a potem kręcił nimi,<br />
niczym mistrzowie kostki rubika w różnych,<br />
gnął z metalowej szafeczki patyczków, które<br />
logicznie rzecz biorąc, po drewnianych i plastikowych,<br />
powinny być co najmniej metalowe.<br />
On chwycił niczym w żelazną klamrę
Rzucić wszystko w cholerę. Było to o tyle ła-<br />
Kiedyś postanowiłem wyjechać. Zostawić<br />
na zawsze kraj mleka i miodu, co nie dla mnie.<br />
Ucieczka<br />
wtedy myślałem.<br />
pisać listy za kraty lewą ręką i nijak mi nie wychodziło.<br />
Wtedy szedłem do matki i dyktowałem<br />
jej słowa miłości, które sześcioletniemu<br />
mężczyźnie nie przystoiły. Tak przynajmniej<br />
glinianą piąchą rówieśników. Byłaby też opowieścią<br />
o moim ojcu, do którego próbowałem<br />
nerwic. O obrazach malowanych przeze mnie<br />
na gipsowej materii. O tym, że na każdej nowej<br />
skorupie wyglądały lepiej. O szacunku i<br />
respekcie, jaki wzbudzałem w szkole, tłukąc<br />
Minotaura. O tym, jak matka po kilku miesiącach<br />
dobrowolnie zgłosiła się do poradni<br />
ucieczce siwiejących pacjentów labiryntu przy<br />
Żołnierskiej. O kolejnych zdjęciach, o imadle<br />
dziwić nie mogło. Opowiadałaby o Minotaurze,<br />
który łamał ją i ustawiał na nowo. O nieludzkich<br />
krzykach rozrywających przestrzeń<br />
i serca. Byłyby w niej rozdziały o panicznej<br />
skim, o tym, jak wreszcie udało się zrobić<br />
zdjęcie i okazało się, że ręka się źle zrosła, co<br />
143
144<br />
grzechów musieli dopuścić się nasi dziadowie,<br />
ich dziadowie, dziadowie tych dziadów, że teraz<br />
wy musicie dziadować za granicą!<br />
-<br />
Biedni, młodzi ludzie – zaczął – cóż za<br />
tu nie wrócisz”. To było to, czego szukaliśmy.<br />
Właściciel firmy, szczupły elegant, błyskawicznie<br />
znalazł w nas doskonały materiał na<br />
tułaczy.<br />
Wreszcie zaciągnąłem go do biura podróży o<br />
malowniczej i sugestywnej nazwie „Już nigdy<br />
metonimia. Gruby zażądał, abym go nie obrażał,<br />
bo inaczej nigdzie ze mną nie pojedzie.<br />
Pół dnia musiałem mu tłumaczyć, że to taka<br />
przenośnia, czyli metafora. Znana też jako<br />
Gruby nie bardzo załapał z tymi dziećmi.<br />
Zaklinał się, że żadnych dzieci to on nie ma.<br />
Gruby, poświęcimy. Dla naszych dzieci. Dla<br />
przyszłych pokoleń!<br />
wiązek. Pamiętasz, Wielka Emigracja, tysiące<br />
co zostały na Zachodzie po wojnie, w stanie<br />
wojennym? No to teraz pora na nas. To<br />
będzie nasz wkład w dziejową kolej. My się,<br />
nie dojdziemy. Zresztą, Polak ma w genach<br />
tułaczkę. To niejako nasz patriotyczny obo-<br />
Gruby, to kraj nie dla nas. Do niczego tu<br />
-<br />
sadła. kilo parę zrzucić mógł<br />
twe, bo, jak wiecie, nie miałem co rzucać. W<br />
podobnej sytuacji był Gruby. On co najwyżej
nej strony waszej wyprawy. Jeżeli będziecie<br />
mało jeść i dużo pracować, jest szansa, że po<br />
też podatki, ale wyobraźcie sobie, że moja firma<br />
umożliwia wam obejście tej nieprzyjem-<br />
musicie wiedzieć, że w takim kraju płaci się<br />
odsetki. Od tego długu, pamiętacie. Płaci się<br />
ten, pamiętacie. Początkowy, za nocleg. A ponieważ<br />
wyjeżdzacie do kraju cywilizowanego,<br />
uzna za stosowne. Ja od tego zabiorę jakieś<br />
piętnaście, dwadzieścia procent plus dług, no<br />
prawdopodobnie nie znacie języka, wasz pracodawca<br />
potrąci sobie z dniówki kwotę, jaką<br />
pracujecie je u bauera z podberlińskiej wioski.<br />
Będziecie spać w stodole, na klepisku, za które<br />
zresztą będziecie płacić. Posiłki na miejscu.<br />
Co do ceny, to dogadacie się z rolnikiem. A że<br />
nie znaczy, że ten wasz dług, czyli owe dwie<br />
setki wam się umorzą. Nie ma tak lekko. Od-<br />
takich pieniędzy nie macie, noclegu nie będzie.<br />
Macie jednak szczęście, przecież jest lato. Co<br />
w lepsze życie. - Tu macie adres kontaktowy<br />
w Berlinie – zapachniało konspirą. – Przejmie<br />
was tam mój człowiek. Zapłacicie mu po<br />
dwieście marek za mieszkanie. A że pewnie<br />
W oku stanęła mu błyszcząca łza. Zdjął ją<br />
zaraz wprawnym ruchem lewego kciuka, poprawił<br />
krawat i wygrzebał z szuflady solidnego<br />
biurka dokumenty uprawniające do ucieczki<br />
145
146<br />
na dworzec. Mieliśmy jechać pociągiem do<br />
Gdyni, tam czekała nas przesiadka na autokar<br />
turystycznej zdarł z nas wszystko, co było do<br />
zdarcia, życzył szczęścia, błysnął złotym zegarkiem<br />
i subtelnie wyrzucił za drzwi. Przez<br />
telefon pożegnałem się z rodziną. Ruszyliśmy<br />
niż wcale. Zawsze można dorobić do tego<br />
ideologię. Wielka Przygoda, Wielka Emigracja,<br />
Wielkanoc w stodole. Cóż, jakie czasy,<br />
tacy emigranci. Tak więc, przedstawiciel firmy<br />
Chyba bardziej od świniopasa do ujarzmiacza<br />
byków, pomyślałem. Ale nic to, lepiej tak<br />
mie, od pucybuta do milionera! – darł się roztrzęsiony.<br />
Ja cież nie pierdolę! Normalnie jak w fil-<br />
-<br />
Gruby.<br />
innego Co<br />
lat!<br />
Zamknąłem oczy i zachciało mi się płakać.<br />
Nie mówię, że będzie lekko, co to to nie! Widzicie,<br />
że jestem szczery i uczciwy. Nie obiecuję<br />
złotych gór. Ale zamknijcie oczy i wyobraźcie<br />
sobie siebie za pięć, no, góra dziesięć<br />
i wyrzeczeń opuścicie chlew i zaprzyjaźnione<br />
bydlątka, zamieszkacie w przybudówce stajni.<br />
pracowitości i wyobraźni wkrótce zamienicie<br />
na żelazną pryczę. Po roku ciężkiej harówki<br />
kilku miesiącach spania na klepisku stać was<br />
będzie na snopek siana, który przy odrobinie
okna, gnieść kciukiem klamkę. Po chwili zrezygnowany<br />
opadłem na poplamiony fotel. Na<br />
śmierdziało wszędzie.<br />
Z wściekłością począłem szarpać zatrzask<br />
się do kasacji. Co prawda mogliśmy z Grubym<br />
zmienić przedział, ale nic by to nie dało,<br />
uryną i lepkim potem. Nie tylko zresztą tutaj,<br />
cały pociąg relacji <strong>Olsztyn</strong>-Gdynia nadawał<br />
ją za siebie, a kiedy to uczynił, usiadł ponownie.<br />
W przedziale panował upał, cuchnęło<br />
na metalowym haczyku, marynarka jednak,<br />
pomimo licznych prób, zsuwała się w szparę<br />
między ścianą a wytartym siedziskiem.<br />
Wreszcie Jasnowłosyy dał za wygraną, cisnął<br />
obmacał ją, by po chwili wydobyć kraciastą<br />
chustkę, którą wytarł purpurowy kark i takąż<br />
twarz. Zatrzepotał powiekami, wygładził<br />
dłonią fakturę materiału, wstał, by ją powiesić<br />
Jasnowłosy sięgnął do kieszeni wygniecionej,<br />
lnianej marynarki trzymanej na ramieniu,<br />
Ucieczka – początek<br />
i podróż w towarzystwie grupy rodaków do<br />
stolicy kraju za Odrą. W przedziale siedziałem<br />
ja, Gruby, wiejska baba z tuzinem toreb i<br />
Jasnowłosy z czkawką.<br />
147
148<br />
na zawsze? Mnie zachciało się płakać.<br />
różańcowej. Pociąg wolno skakał po torach,<br />
opuszczaliśmy kraj rodzinny. Kto wie, może<br />
I nie czekając na odpowiedź odwróciła głowę<br />
na korytarz, zanurzyła się w modlitwie<br />
A co pan żeś taki rozseksowany?!<br />
-<br />
wyrzuciła:<br />
odrazą,<br />
czkawką rozpiął przy szyi guzik białej koszuli,<br />
drugi, złapał haust powietrza, ona, z wyraźną<br />
paczkami, torbami i kartonami, którymi wypełniła<br />
wnętrze. A kiedy spocony blondynek z<br />
Zwyciężczyni rozwaliła się na siedzeniu przy<br />
drzwiach, wcześniej spychając nas pod okno<br />
błagalnie.<br />
Widząc jej zaciśnięte uporem i zawziętością<br />
usta, dał za wygraną. A może poszedł<br />
szukać pomocy u doświadczonego kolegi?<br />
Ale... pani musi... taki przepis...<br />
- – jęknął<br />
wychowała?<br />
matka Tak uczyły? szkole w<br />
nie pokażę! I co mi, dzieciaku, zrobisz? Wyrzucisz<br />
starą kobietę na tory, tak? Tego cię tam<br />
-<br />
Patrzcie, jaki ciekawski! Ulgie mam, ale<br />
przysiędze. Chłopka jeszcze przed Ostródą<br />
zdążyła zrobić awanturę młodemu konduktorowi,<br />
który chciał w swej gorliwości wydobyć<br />
od niej dokument uprawniający do zniżki.<br />
dodatek korytarz oblegał oddział skacowanych<br />
szeregowców, wracających z urlopu po
panów, oblazły purpurowe, spasione chmurzyska.<br />
W beczkach miast kapusty znaleziono<br />
rozłożył się na kolacji przy kawie wiedeńskiej.<br />
Oczy miał zaklejone plastrem. Niebo, proszę<br />
dziennik, tyle że z pierwszej strony wyłaził,<br />
znany, bogaty i podziwiany, który właśnie<br />
której przepracowałem ostatnie dziesięć lat,<br />
widząc mą papierową twarz, złożył brukowy<br />
powietrze. Tusz rozlał się po płachcie recept.<br />
Jedynie ochroniarz w recepcji instytucji, w<br />
wieźli, wzniósł wzrok na Ściennego Chrystusa,<br />
teraz we dwóch patrzyli ponuro z rozłożonymi<br />
rękoma. Odpoczynek, odpoczynek, w razie<br />
czego stanąć szeroko w rozkroku, łapać głęboko<br />
by jeszcze tym razem wypłynąć małżowiną<br />
uszną. Dyżurny lekarz, do którego mnie za-<br />
w żyłach opuściła zwyczajowe korytarze, rozgrzana,<br />
zawędrowała do mózgu, rozlała się,<br />
Czy ty wszystko musisz zepsuć? – usłyszałem<br />
stając w progu sypialni. Zaraz po tym krew<br />
Moja żona, matka parki naszych dzieci, rozłożyła<br />
drżące, suche uda przed moim szefem.<br />
Złożyło się tak, że się wszystko rozłożyło.<br />
-<br />
mówić:<br />
zaczął Grubego,<br />
Jasnowłosy pokręcił głową z politowaniem.<br />
Dłuższą chwilę milczał, jakby nad czymś głęboko<br />
rozmyślał, jakby dojrzewała w nim jakaś<br />
decyzja, a potem patrząc raz na mnie, raz na<br />
149
150<br />
umieszczono tabliczkę: tu wolno palić. Wywalali<br />
przed siebie kłęby dymu. Z megafonu kobiecy<br />
głos wytrajkotał informację o ekspresie z<br />
tacy, którzy zatrzymali się przy naszym ostatnim<br />
wagonie, okrążyli śmietnik, obok którego<br />
zapytać?<br />
Pociąg stanął przy peronie w Iławie. Zanosiło<br />
się na dłuższy postój, bo podróżni opuścili<br />
wagony, spacerowali pod dachem. Byli i<br />
cam na wieś. Do domu. Czy pan pamięta swój<br />
dom z dzieciństwa? Jeśli oczywiście wolno mi<br />
-<br />
Ja, proszę pana, wracam do korzeni, wra-<br />
– Ja postanowiłem uciec – oczy miał szalone.<br />
Szturchnął mnie kolanem.<br />
panów, postanowiłem odpocząć, postanowiłem<br />
wyjechać – zakrył dłońmi usta i wysyczał.<br />
się rozkładamy – i już plując mi w małżowinę,<br />
zdradził swą tajemnicę. - Dlatego ja, proszę<br />
Zachodzie płoną nowiutkie auta, rankami z<br />
Południa nadlatują zasmarkane stada ptactwa,<br />
a Wschód stanowczo nie chce naszych<br />
świń!? Mówi się, że nadchodzi katastrofa, że<br />
jakoś wyszło, powtarzała do policyjnej kamery.<br />
Na kciuk nawijała zgrzebną halkę – rozpalony<br />
mówca zawisł na chwilę nad nami, by<br />
szepnąć: – Czy panowie wiedzą, że nocami na<br />
rozłożone ciała piątki dzieci. Ich mama siedziała<br />
boso na wersalce, tak jakoś wyszło, tak
cał do świata, przed którym ja wiałem.<br />
A może, cwaniak, udawał? Ja nie miałem tak<br />
dobrze, słuchałem dalej pierdolca, który wra-<br />
tak. To by trzeba było jej zapytać...<br />
Gruby zasnął, ślina ciekła mu po brodzie.<br />
cześć. Tyle, że trzeba było go oddać ludziom,<br />
bo sierść Izabeli przeszkadza, alergię ma, znaczy<br />
kicha... Iza – żona doktorat pisze, już trzy<br />
lata pisze. O wpływie wody na wodę czy jakoś<br />
dyt wziąłem. Teraz to już wiadomo, domu nie<br />
będzie – oczy zaszły mu wilgocią. - Za granicą<br />
byliśmy, żadne tam cuda! A nasz kot zwał<br />
się Topór, jak wioska z której pochodzę, na<br />
je, żeby nikogo nie pobudzić, grzeczna taka.<br />
Dziecko kochane. Budować się mieliśmy, kre-<br />
wa, wieczorami rzadko w domu bywa... Czasem<br />
rano myszka dopiero się za próg wślizgu-<br />
sną, szczególnie Alan, Aluś znaczy, maturę w<br />
zeszłym roku zrobił. Andżelika świata cieka-<br />
chwycił mnie za ramię. – Ja robotę miałem<br />
dobrą, przyzwoicie płacili. Dzieci ślicznie ro-<br />
gryzł, mlaskał, zsiadłym popijał, paluszki lizał,<br />
cmokał? Beknął po tym zdrowo? – Facet<br />
-<br />
A chleb ze smalcem, taki wiejski, pan<br />
wstrzymali dym w płucach, by teraz w zdwojonej<br />
objętości zakryć nim przestrzeń.<br />
Rzeszowa, który będzie... Huk pędzących kół<br />
zagłuszył dalsze słowa. Ludzie przez chwilę<br />
151
152<br />
zakurzone kolana.<br />
przejściu i zaczęła recytować.<br />
Kiedy skończyła, podniosła się, otrzepała<br />
chowi świętemu, patronowi ojczyzny naszej,<br />
hołd złożył, południowe podziękowanie. Niechaj<br />
się wstawi za nami u Pana Najwyższego!<br />
Kyrie eleison! – padła na kolana w ciasnym<br />
a taki głupi! Żonaty i dzieciaty! – widocznie<br />
miała podzielną uwagę. - Byś pan Wojcie-<br />
Teraz baba przestała odmawiać różaniec. Z<br />
obrzydzeniem popatrzyła na tamtego, pokrę-<br />
Wstyd - – Rzuciła krótko. - Stary chłop,<br />
politowaniem.<br />
z głową ciła<br />
sobotniej zabawie uwalić nieprzytomnie, noc<br />
odespać, wódkę i papierosy wypocić, ach!<br />
podglądać, samemu pierwsze cycki pomacać,<br />
trząść się jak w gorączce, lgnąć do miodu. Po<br />
tego drzewa w cembrowinę, w chłód ponury<br />
pokrzykiwałem, kamyki ciskałem, złe zaczepiałem.<br />
A hu, hu, do stodoły dolecieć, w sianie<br />
szybko skryć się, nie oddychać! Żniwiarzy<br />
Stara taka. Gniazdo boćka od szczytu. Stodoła<br />
wielka jak i podwórze całe. Pośrodku studnia,<br />
na dziesięć albo i jeszcze więcej metrów<br />
wygryziona, lipą wiekową okryta. A hu, hu, z<br />
swoją nostalgiczną opowieść - z podmurówką<br />
kamienną, ze sto lat albo i więcej sobie liczy.<br />
-<br />
A stodoła drewniana – Jasnowłosy ciągnął
- - bardziej zawyła niźli<br />
sko, wzruszenie za grdykę chwyta, łzy z oczu<br />
chwilach zerknąłem w otwór drzwi. W jego<br />
prześwicie stało ostre słońce. Facet z naprze-<br />
Wychodzi się na błonia. Rozgląda ciekaw-<br />
-<br />
dalej: mówił bo uspokoił, chyba się też ciwka<br />
jak ludzi cywilizowanych, był tu Waldek?<br />
Po wielu, zdawało mi się, że bardzo wielu,<br />
-<br />
bryły dworca, który teraz nagle wydał mi się<br />
wyjątkowo interesujący.<br />
snęła się w siedzenia. Folklorysta zakrył oczy<br />
chustką, baba nawijała na kciuk w przyśpieszonym<br />
tempie paciorki różańca, a ja skupiłem<br />
się na szczegółach architektonicznych<br />
pytała – Waldka..? No?<br />
A wtedy nasza trójka, bo Gruby kimał, wci-<br />
twarz zajrzała do przedziału, przeleciała po<br />
nas wąskimi źrenicami:<br />
drżała od dudnienia wielu pędzących, ciężkich<br />
par butów. Wychudzona, zakrwawiona<br />
korytarzu ci, których dopiero wcielono.<br />
Teraz ktoś rozpaczliwie krzyczał, podłoga<br />
Jeszcze dzień wyjdę stąd, rzucę bagnet, rzucę<br />
broń, przeskoczę każdy muuuur! – darli się na<br />
rzała z wyrzutem.<br />
Dewotka i dziwak, a ja między nimi.<br />
-<br />
No co, głuche są? Pytam się kulturalnie,<br />
Waldka tu nie ma<br />
Dlaczego się ze mną nie modliły?! – spoj-<br />
153
154<br />
krzyki”.<br />
- – wydarła się baba. Tego się nie spodziewałem.<br />
– Ja wam zaraz dam mandat! Ja<br />
wam dam dopłatę! – przyjęła taktykę „na<br />
dalej hen, w las na horyzoncie dalekim. Sarenka<br />
ruda między drzewami śmignie. Pięknie!<br />
Co?<br />
wykorzysta i będzie chciała go wziąć na litość.<br />
Nieraz byłem świadkiem takich scen.<br />
zapyta: dopłata czy mandat? Nawet na nią nie<br />
spojrzy, to byłby błąd, baba to błyskawicznie<br />
To pewne. Młodego spławiła, stary lis się nie<br />
da. Już wyciągnął stosowny bloczek. Teraz ją<br />
tylko znany rytm. Cisza. Byłem ciekaw, co<br />
chłopka zrobi, bo uprawnień do zniżki nie ma.<br />
Młody konduktor jakby odważniejszy, wziął<br />
się pod boki, zaczął tupać nogą jakiś sobie<br />
Czapkę wcisnął pod ramię. Za starym, w<br />
niewielkiej odległości, stał adept profesji kolejarskiej,<br />
ten sam, którego przegoniła baba.<br />
Nas o bilet nie pytali, już pokazywaliśmy.<br />
- - zażądał<br />
stary konduktor w białej koszuli, pod<br />
czarnym krawatem.<br />
Pokaże pani uprawnienie do zniżki!<br />
wypełnia. Ptaków różniastych latanie śledzi,<br />
ich nurki od słońca w trawę na łąkę tatową,<br />
wyłażą. Niebo nad głową czyste, niebieskie,<br />
nie to, co w mieście. Płuca nim łapczywie się
- –<br />
-<br />
-<br />
korytarzu biegały hordy pijanych wojaków, a<br />
szczochami jak ciągnęło tak ciągnęło.<br />
cje sprawuje!<br />
Tamci pobledli. Faktycznie, prócz czapki,<br />
którą zaraz wcisnął na głowę starszy, nic<br />
więcej w pociągu poprawić się nie dało. Po<br />
wy mi tu kratami grozicie! Dziady! Czapkę se<br />
pan nałóż, taki urzędnik, a bez nakrycia funk-<br />
brud, smród, mordercy po przedziałach latają,<br />
krew na ścianach, strach jechać, dzieci brać, a<br />
-<br />
Nie, dziękuję – odpowiedziałem szybko.<br />
trząsnął bilonem – Idę kupić coś zimnego, jeżeli<br />
pan sobie życzy, to...<br />
Zawsze mówią, że nie mają wydać – po-<br />
Baba za pudłami pociągała z puszki cocacolę.<br />
Dziwak wsadził dłoń do kieszeni, wydobył<br />
garść monet, przebrał w nich, zacisnął w<br />
pięści.<br />
Niech pani przygotuje tą zniżkę... – zniknął<br />
w korytarzu, a za nim młody.<br />
poprosił grzecznie konduktor i, jakby się tłumacząc,<br />
wydukał: - Czystość to nie my, to odpowiednie<br />
służby... A żołnierze... cóż, faktycznie...<br />
mogliby spokojniej, ciszej... My, już...<br />
Grzeczniej proszę, proszę grzeczniej.<br />
Porządek wpierw zróbcie w tym kurniku,<br />
Nie dawałem jej większych szans, ale, jak się<br />
zaraz okazało, nie doceniłem jej.<br />
155
156<br />
myślą, jaka mnie ogarnęła, była wściekłość na<br />
obsługę pociągu, która potraktowała nas jak<br />
gwizdek ciągły. Przeleciało mi przez głowę,<br />
że nigdy chyba nie opuścimy Iławy. Drugą<br />
się po całym przedziale. Stanęliśmy, ale tej sytuacji<br />
towarzyszył gwizdek zwielokrotniony,<br />
kilka metrów i szarpnęło ponownie, ale dużo<br />
mocniej. Tak mocno, że pudła starej rozsypały<br />
zwyczajnie, dość, że ruszył. Rozległ się gwizdek,<br />
a potem szarpnęło. Przemieściliśmy się<br />
Zaraz po tym, jak to się stało, pociąg ruszył.<br />
Ot, tak zwyczajnie. Może bardziej nagle niż<br />
lera wie, ile tu jeszcze będziemy stać – człowiek<br />
z naprzeciwka wstał i wyszedł.<br />
Jak pan uważa, ja chętnie przyniosę, cho-<br />
-<br />
coca-colę.<br />
nie a mleko, bardziej<br />
wolał umrzeć z pragnienia. Na koniec, pomyślałem,<br />
że opuszczaniu Ojczyzny, tak obrazowo<br />
przedstawionej przed chwilą, musi towarzyszyć<br />
głębsza refleksja. I jeśli już coś pić to<br />
Za nic w świecie nie chciałem korzystać z<br />
toalety w wagonie! Na myśl o tym, że miałbym<br />
tam wejść, dotykać zlewu, klamek, stać<br />
w kałuży uryny, dostawałem mdłości. Już bym<br />
Raz, że nie chciałem mieć nic wspólnego z<br />
tym facetem, a jego gest musiałbym odwzajemnić<br />
konwersacją, dwa, to ważniejsze, miałem<br />
od jakiegoś czasu problem z pęcherzem.
jest na końcu...<br />
-<br />
Tak będzie bliżej i szybciej. Nasz wagon<br />
do kiosku na peronie można dojść skrótem.<br />
Jak chytrze dostrzegł:<br />
żenie geograficzne... Jeszcze później, chyba<br />
wtedy, gdy ludzie wylegli przed pociąg, zainteresowałem<br />
się nieobecnością współpasażera.<br />
Przypomniałem sobie też jego uwagę, że<br />
komunikacyjny jednakże pozostał ten sam i<br />
raczej nie miało to się zmienić. Cóż, poło-<br />
wie na dłuższą chwilę, by odczepić lokomotywę<br />
i umieścić ją z drugiego końca. Teraz takiej<br />
potrzeby nie było, pociąg był elektryczny,<br />
można nim było kierować z obu stron. Układ<br />
nosem, bo przypomniałem sobie, że, parę lat<br />
wstecz, jadąc tą trasą zatrzymaliśmy się w Iła-<br />
stał się wagonem pierwszym? Jeszcze później,<br />
ale to znacznie później, uśmiechnąłem się pod<br />
ruszył w przeciwnym kierunku niż dotychczasowy?<br />
Dlaczego nasz ostatni wagon nagle<br />
ciąg stojący od blisko godziny, musi być mocno<br />
roztargniony, musi też być kretynem. Nieco<br />
później przyszła mi do głowy inna myśl.<br />
Otóż, zastanawiałem się, dlaczego pociąg<br />
mogli wyhamować zdecydowanie delikatniej.<br />
Inna sprawa, że ktoś, kto się spóźnia na po-<br />
kartofle na chłopskim wozie. Jeżeli już zdecydowali<br />
się zabrać spóźnionego pasażera, to<br />
157
158<br />
drzwi, nogami ciągnąc po peronie. Kiedy nad-<br />
rzetelną informację.<br />
Szczęśliwy filmowiec w ostatniej chwili dopadł<br />
drzwi uciekającego mu pośpiesznego do<br />
Torunia. Przez jakiś czas wisiał na poręczy<br />
-<br />
Ujebało mu też łapy! – przepraszał za nie-<br />
odciętych rąk, bo jak wkrótce wyjaśnił ten od<br />
Waldka:<br />
uniósł ją ponad tłum i żarłocznie kręcił, być<br />
może zarejestrował scenę wrzucania do wora<br />
Na sąsiedni tor wjechał pociąg, ludzie zbili się<br />
w oknach, w ruch poszły telefony komórkowe,<br />
aparatami cyfrowymi trzaskano zdjęcia.<br />
Jakiś szczęściarz wyleciał ze zgrabną kamerą,<br />
służby, ze swego stanowiska niewiele mogłem<br />
dostrzec, okno pozostawało niewzruszone.<br />
czerep! Się golenią zaczepił o tor i mu koło<br />
ujebało! Fantę niósł... – uśmiechnął się i pobiegł<br />
dalej z niusem.<br />
W ciągu kolejnych minut przybywały nowe<br />
nich trzeci – firmy pogrzebowej Market. W<br />
tak zwanym międzyczasie w drzwiach prze-<br />
Łeb mu ujebało! Normalnie ujebało mu<br />
-<br />
Waldka. od gość się pojawił działu<br />
obserwowałem kondukt złożony z polonezów<br />
policyjnego i pogotowia, z czasem dołączył do<br />
Mnie przyszła inna myśl. O ostatnich, którzy<br />
będą pierwszymi. Przez szczelne okno
do Sopotu, żołnierze z korytarza poprawiali<br />
ją w niski zagajnik, zatrzasnęła okno. Minęliśmy<br />
Malbork, Tczew, Gdańsk. Wjeżdzaliśmy<br />
Wisły. Potem rześki wiatr uleciał za okno, bo<br />
baba dopiła resztki płynu z puszki i cisnąwszy<br />
szarpnięciem rozerwała je na pół, poczułem<br />
zapach ciepłej ziemi i wieczornej rosy, chłód<br />
błękitem, dachy chałup błyskały czerwienią.<br />
A kiedy baba podeszła do okna i wprawnym<br />
przez Prabuty. Znowu wróciły lasy, ziemia<br />
wznosiła się i opadała, zieleń mieszała się z<br />
połączono z drewnianymi oborami, całe wsie.<br />
Większe i mniejsze osady, przetoczyliśmy się<br />
drogą, wylaną między liściastymi drzewami.<br />
Mijaliśmy zbudowane z cegły chałupy, które<br />
jaliśmy zielone łąki, złote pola, ciemne tafle<br />
jezior i stawów. Czasem znikaliśmy w tunelu<br />
stromych, lesistych skarp, wyłanialiśmy<br />
się niespodziewanie, by ścigać się z asfaltową<br />
Spodziewałem się po niej znacznie więcej.<br />
Po południu ruszyliśmy. W milczeniu mi-<br />
-<br />
Ale upał! – zaskrzeczała.<br />
przedziału wróciła baba. W milczeniu przeliczyła<br />
tobołki. Jeszcze raz.<br />
ludzkim wysiłkiem podciągnął biodra w górę,<br />
zawiedziony tłum natychmiast stracił zainteresowanie<br />
potencjalnym bohaterem. Ludzie<br />
przychodzili, odchodzili. Po jakimś czasie do<br />
159
160<br />
jeszcze, że „złożyło się tak, że się wszystko<br />
rozłożyło”.<br />
świecie, który się rozłożył. Ale tamtego dnia,<br />
kiedy opuszczałem wagon, nie wiedziałem<br />
myślałem, że to, co spotkało Jasnowłosego, to<br />
wcale nie był wypadek. Że to bezsilność poprowadziła<br />
go na tory. Że jedyne słowa, które<br />
nie były kłamstwem w jego ustach, to te o<br />
Znacznie później, kiedy już byłem w innym<br />
miejscu, a właściwie z niego uciekałem, po-<br />
peron. Gruby roztarł zaspane oczy i sapiąc<br />
poczłapał za mną.<br />
ciekaw, kim był pocięty na plastry nieszczęśnik.<br />
Obróciłem się na pięcie i wyszedłem na<br />
kawałek portfela, zapewne w którejś z przegródek<br />
siedział dowód osobisty. Nie byłem<br />
wciśniętą w szparę przy oknie marynarkę Jasnowłosego.<br />
Z wewnętrznej kieszeni wystawał<br />
runęła na peron, rozpychając na boki ludzi,<br />
zniknęła w czerni tunelu. Teraz dostrzegłem<br />
a zapewne wcześniej opracowany, ekwilibrystyczny<br />
patent owinęła się pakami, bez słowa<br />
patrole żandarmerii. W drzwiach, na chwilę,<br />
pojawił się młody konduktor, ogarnął wnętrze,<br />
poszedł dalej. Zupełnie zapomniał o babinej<br />
dopłacie. Ona w jakiś sobie tylko znany,<br />
mundury, błyskawicznie trzeźwieli, w Gdyni<br />
znikali w dziurze siatki płotu, ścigani przez
azzi. Właściwie, to gdzie oni się podziali? Jak<br />
nie potrzeba, to wylezą chociażby z szafki na<br />
Pomyślał, że padli ofiarą napadu albo, co gorsza,<br />
porwania. Na pewno agresorami nie byli papa-<br />
strachu wypluł trzymaną w ustach gumę do żucia.<br />
– Uciekajcie! – rozkazał żonie i dzieciom.<br />
jedną z bramek. - Was ist das? – zapytał przerażony,<br />
widząc biegnącego nań mężczyznę. Ze<br />
stadion.<br />
Polscy działacze piłkarscy dopadli Michaela za<br />
szkolnych przyjaciół. Nie zapomniał o nauczycielce<br />
niemieckiego i algebry. Wzruszył się recytując<br />
wierszyk z mozołem przygotowywany na<br />
akademię ku czci Karola Marksa. Ruszyli na<br />
Minęli gimnazjum sportowe, Michael usiadł na<br />
chwilę w swej ławce. Bez zająknienia wymienił<br />
Chemnitzer FC, by pokazać chłopcom miejsce, z<br />
którego wyruszył na podbój futbolowego świata.<br />
przygodę z piłką. Ten kapitalny piłkarz, piekielnie<br />
utalentowany pomocnik, gracz Kaiserslautern,<br />
Leverkusen, Bayernu, a od jakiegoś czasu<br />
Chelsea, kierował się na stadion miejscowego<br />
ze swoją ukochaną Simoną i trójką ich dzieci<br />
Luisem, Emilio i Jordim. Pokazywał im miasto,<br />
w którym spędził dzieciństwo. To właśnie<br />
tam jako ośmiolatek zaczynał swą fantasyczną<br />
Ósemka.<br />
Michael Ballack spacerował ulicami Chemnitz<br />
161
162<br />
harcerzami ze Zgorzelca. Michael rozejrzał się<br />
wokoło. Wszystko dziadzieje. Tylko forsa, forsa<br />
Po południu wybierali się do Gorlitz, nad Nysę.<br />
Tam się urodził. Jako pionier korespondował z<br />
jak kwit na węgiel, pomyślał. Pamiętał takie<br />
kwity z dzieciństwa. Co za dzień! Od rana spacerowali<br />
po jego ulubionym Karl Marks Stadt,<br />
które jakiś kretyn przemianował na Chemnitz.<br />
niemieckim sportowcem, a tu coś nowego. Jeszcze<br />
więcej? Wziął do ręki szary papier. Normalnie<br />
łacz zza Odry.<br />
Jaka znowu umowa? Michael nic, ale to zupełnie<br />
nic, nie rozumiał. Dopiero co podpisał umowę,<br />
dzięki której został najlepiej zarabiającym<br />
- ny dzia-<br />
Vertrag! Vertrag! – darł się rozpalo<br />
Żeby nie kombinować, tylko wiać. Może uwierzą?<br />
pomyślą? Że się wystrachałem? No nic, powiem,<br />
że tak mnie uczyli na kursie dla sławnych ludzi.<br />
Dam autograf i niech spada. Głupio tylko wyszło<br />
z Simoną i dziećmi. Co oni sobie o mnie teraz<br />
mu się do ucha spocony działacz. Dosunął mu do<br />
twarzy pomięty, przepocony kawał pogryzmolonej<br />
kartki. Wyszczerzył zęby.<br />
Kolejny nawiedzony fan. Co robić, taka praca.<br />
Das ist umowa. Das ist Vertrag! – wydarł<br />
-<br />
nim? z będzie co Ale<br />
buty! Co robić?! Dzieci i żona wybiegły z krzykiem<br />
na ulicę. Tam byli bezpieczni. Odetchnął.
okazało współwłaściciel firmy Pan Bimbała.<br />
Człowiek dowcipny i wygadany. Już na samym<br />
innymi bajerami firmy „Już nigdy tu nie wrócisz”,<br />
stał stary mercedes – bus z logo rzeczonej<br />
firmy na obdrapanych drzwiach. Obok<br />
auta czekał na nas kierowca i jak się później<br />
Przed dworcem, miast umówionego autokaru<br />
z tv sat, prysznicem, lodówką i wieloma<br />
Ucieczka – etap drugi<br />
Po powrocie zamierzali ją wystawić na internetowej<br />
licytacji. Liczyli na spore zyski.<br />
mieli umowę. Dwa, w kieszeni jednego z nich<br />
siedziała guma do żucia wypluta przez gwiazdę.<br />
szofer Schumacher! Misza zazgrzytał zębami.<br />
A polscy działacze odeszli szczęśliwi. Raz, że<br />
przypomniał sobie, że wcale nie jest najlepiej<br />
opłacanym sportowcem Niemiec. Ten pazerny<br />
jak kiedyś. I podpisał Michael Ballack kwit na<br />
grę w polskiej reprezentacji. Ale kiedy to robił,<br />
Ech, życie, jakie ty głupie! Dawaj pan ten karteluszek!<br />
Podpiszę, a co mi tam! Zagram za friko,<br />
i forsa. Funty, euro, dolary. Kto dzisiaj pamięta<br />
markę? Grało się za parę pfenigów. I było dobrze.<br />
Ideowo. A teraz co? Sto trzydzieści tysięcy<br />
funtów tygodniowo! Co z tym robić? Przejeść?<br />
163
164<br />
na paliwo nie chciał. Być może uznał, że to,<br />
co wyrwał od nas, w zupełności mu wystarczy.<br />
domyślacie, Waldka we własnej osobie. Nie<br />
wiedzieć czemu, od nich Pan Bimbała forsy<br />
wkrótce rozszyfrowałem, o zgrozo!, jako gościa<br />
z pociągu, który szukał Waldka, i jak się<br />
bawienia. Jak się okazało, Pan Bimbała, przed<br />
dowcipami, opowiadał każdemu z wsiadających<br />
smutną historię o karcie, co się zacięła.<br />
Na koniec wsiadło dwóch facetów, których<br />
Bimbała sypał dowcipami o barwnym życiu<br />
nad morzem. Tyle że nikt nie okazywał roz-<br />
facet z nastolatkiem. Czekaliśmy na ostatnich<br />
pasażerów. W tak zwanym międzyczasie Pan<br />
jak i temperaturę, było ze wszech miar zrozumiałe.<br />
Zaraz po blondynach dosiadł się łysy<br />
nich siedzieniach. Czekaliśmy na pozostałych<br />
uczestników eskapady. Wkrótce twarde fotele<br />
przed nami zajęły dwie urocze pannice w<br />
skąpych strojach, co, zważywszy na porę roku<br />
obiecał oddać, jak tylko dotrzemy do Gryfina,<br />
nad granicę. Zajęliśmy miejsca na ostat-<br />
setki, za drogę do lepszego świata, to żadne<br />
pieniądze. Poza tym Pan Bimbała przecież<br />
wstępie poprosił nas o dwie setki na zakup<br />
paliwa, bo mi się karta zacina, nie mam jak wyjąć<br />
forsy, ale to się potem, moi państwo, policzymy.<br />
Co było robić, zapłaciliśmy. Zresztą, dwie
-<br />
Miałem adinoczkę, wiesz, bączka. W bar-<br />
się nad kolorem miksera dla mamusi, gdy<br />
przemówił ten, który był Waldkiem:<br />
kraju. Ojcu przyślę miniaturkę Wieży Eiffla,<br />
matce... Co ja przyślę matce? Zastanawiałem<br />
mi, ile odłożę przez miesiąc, rok, dziesięć lat.<br />
Postanowiłem, że będę oszczędny, ale nie skąpy.<br />
Będę podróżował, zwiedzał, poznawał ludzi,<br />
ich zwyczaje i języki. Pomogę rodzinie w<br />
wem. Ja rozmyślałem o przyszłości, o tym co<br />
zrobię z pierwszymi prawdziwymi pieniędz-<br />
nastolatkowi ostro gestykulując, a Waldek z<br />
kumplem syknęli otwieranymi puszkami z pi-<br />
Gdynię. Dziewczyny oglądały jakiś katalog,<br />
co chwila chichocząc, łysy facet tłumaczył coś<br />
O zakupie paliwa Pan Bimbała chyba zapomniał.<br />
Zachodziło słońce, opuszczaliśmy<br />
Mają duże już pieniądze<br />
Jeszcze większe chęci...<br />
Wielu ludzi ma interes<br />
Dobrze im się kręci<br />
goś czasu spał ze ślinotokiem, a Pan Bimbała<br />
przekręcił kluczyk w stacyjce. Z radia potoczyły<br />
się słowa biesiadnej piosenki:<br />
Waldek z kumplem rozłożyli się tuż przed<br />
nami. Uchyliłem lekko okno, Gruby od jakie-<br />
165
166<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
w betlejemce, żeby zmiękczyć. Do żarcia tylko<br />
chleb, woda i asfaltowe lastryko.<br />
pierwszego dnia. Brali za gardło codziennie.<br />
A ja nic! Z aidsem nie gadam! Zamkli mnie<br />
-<br />
-<br />
spotkałeś, no? W <strong>Olsztyn</strong>ie. A skąd się tam<br />
wziąłem, no?<br />
-<br />
-<br />
Też. Między ławkami siedział, modlił się.<br />
bazyliszek?<br />
też adam ten A<br />
lik jestem, kościołów nie robię. Ty wiesz, jakie<br />
oni tam bawidełka mają! A zakon niby bosy...<br />
Nie na ambonę, tylko do klasztoru. Katoco?<br />
Po lazłeś? ambonę Na cię?! Pogięło<br />
skup Walewicz mi gada, że znaleźli adama, co<br />
widział, jak wchodziłem do tego bazyliszka.<br />
Ale nie przez trzy miesiące! No to ten bisalceson.<br />
lubię tam ja A<br />
Tak było, Eryk. Z bomby mnie wzięli,<br />
barczewskiej?<br />
akademii Z<br />
Bez kalendarza! Tak było! Gdzie mnie<br />
kitujesz.<br />
Eee,<br />
tym berłem tamtego przetrąciłem. Straszyli,<br />
że dostanę bez oddechu.<br />
śmiertelnym. A frajer rozumiesz, bazyliszek.<br />
Blachmani znaleźli przy nim berło, że niby ja<br />
czewskiej akademii. Bioterapię robił mi biskup<br />
co drugi dzień. Walewicz, tak się nazywał.<br />
Może znasz? Chciał wziąć mnie na huki,<br />
że niby zrobiłem berka frajerowi z zejściem
chłopakami pod kolejkę, a tu al capone. Jego<br />
pierwszego bakterie dorwały.<br />
przez łeb. Tak z dziesięć razy. Głupi ten małolat<br />
był, z bidula. Miesiąc wcześniej brał z<br />
postawiłem. A ten zamiast wiać, jak się ciepło<br />
zrobiło, to wziął berełko i bazyliszka zdzielił<br />
A ten bazyliszek, jak się przekrę<br />
- cił? Ace-<br />
zajechały.<br />
suki Trzy bakterie. wiadomiły<br />
Przestań. To małolat zrobił. Na bliku go<br />
-<br />
napił?<br />
uspokojenie na się tylenu<br />
-<br />
-<br />
Ze trzy kilo. Ale co z tego. Bazyliszki poblinda?<br />
Była<br />
lewicz głównie. A ja tylko obróciłem się na<br />
pięcie i z blindą chodu!<br />
Bo mnie wrobić chcieli. Ten biskup Wa-<br />
-<br />
trzymali?<br />
bucie na ciebie Dlaczego kręcił?<br />
No to jak się stało, że ten benek cię prze-<br />
-<br />
bazyliszka.<br />
berka robił nie będę. Ja nie aligator, a złodziej<br />
jestem. Na bandzirkę nie idę. Tym bardziej<br />
bawidełka. Bławaty mu się ze strachu okrągłe<br />
robią i drzeć się zaczyna. No to ja w odwrót,<br />
kurwa, tyle dobra! Nic, pakuję do sakwy. A tu<br />
nagle ten bazyliszek włazi. Patrzy na mnie, na<br />
mnie zatkało! Znasz mnie, bledniak jestem,<br />
tylko drobnicę biere, tak bezpieczniej. A tam,<br />
Ale go nie przyfilowałem. No to wlazłem „na<br />
balkonik”. Klucz wcześniej sobie wziąłem... I<br />
167
168<br />
to wzięli go z tego bączka, debile, na bośnię.<br />
Wity mu poszyli, chociaż zębami co i raz rozrywał<br />
szwy. Wydobrzał chłopak. Ale na bośni<br />
jak to na bośni. Jeden wielki balet. Dostaniesz<br />
że jucha całą adinoczkę zalała, bo jego też na<br />
bucie trzymali. Z nikim nie pobajerzysz. No<br />
rakterny chłopak był, to się nie dawał. Mońkę<br />
mu chłopaki podali i białaczkę se zrobił. Taką,<br />
-<br />
-<br />
Młodego biskup brał na lep. Ale ten chamałolatem?<br />
z co A<br />
Bawić się musiałem, brandzel tata szedł. Tak<br />
trzy miechy. Schudłem od tego.<br />
nie dalej. Se siedziałem w adinoczce. Czasem<br />
biskup zawołał. Ajer zbuki puchły. O babranku<br />
zapomnij. Na bucie nie pobecujesz w kit.<br />
Bo i kogo? A krew nie woda, wiesz, jak jest.<br />
złym spojrzeniem, wywalili w ich kierunku<br />
kłęby dymu. Opowieść toczyła się nieśpiesz-<br />
Waldek poczęstował kompana papierosem,<br />
przypalili. A kiedy podróżni obdarzyli ich<br />
Kręcę nimi w obie strony<br />
Bo się bardzo boję żony..!<br />
A ja mam dwie lewe ręce<br />
Ale dobrze nimi kręce<br />
Waldek dopił piwo, sięgnąl po nową puszkę.<br />
Pogodny głos z głośników śpiewał:
No, co ci będę ściemniał. Najczęściej idę<br />
-<br />
żyjesz? jak ty A Eryka: zapytał Waldek a<br />
lawirował między domami jakiegoś miasteczka,<br />
z okien sączyło się światło. Gruby chrapał,<br />
Śpiewał radosny głos. Dziewczyny szeleściły<br />
kartkami, łysy gestykulował, Pan Bimbała<br />
Ja choć kręcę na dwie ręce<br />
Nie starcza dla żony...<br />
Każdy robi dziś swój biznes<br />
Kręci w różne strony<br />
A przecież mógł, na bliku tylko stał, to mnie<br />
tego bazyliszka chcieli przybić! Za małolata!<br />
tekarz tak kończy... Jaki bachor...<br />
Waldek wzniósł puszkę nad głowy pasaże-<br />
Za małolata! Że się bioterapii nie poddał!<br />
-<br />
rów.<br />
wziął. Chociaż mówili, że to bachor był. Jakie<br />
tam samobójstwo? Za dużo wziął. Każdy ap-<br />
organizm szybko się oswaja. Aptekarzem się<br />
stał. Rozumiesz, już nie żarty. Błękit królewski,<br />
brzoskwinia, brody... No i któregoś dnia,<br />
głupi buzol, wziął w żyłę bohaterki. Za dużo<br />
wszystko. Akcja es co noc. Biały pył, alfka,<br />
bambino, ambrozja. Skolko ugodno. Apropakiem<br />
został. Na ambie cały czas chodził. W<br />
kieszeni aparat z igłą, w drugiej ameba. Młody<br />
169
170<br />
Na bonanzę!<br />
odgryzł! – Waldek rzucił w łysego niedopitą<br />
puszką – Patrz, Eryczku, jak go wystrzygli!<br />
aż ci je kto utrąci. A może małolat ci tam<br />
pod kocem w buzię leci? Uważaj, żeby ci nie<br />
my czy ty i twoja babka z jajami jedziecie do<br />
Herty czy Berty. Machasz i machasz witami,<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
No, widziałem dzisiaj.<br />
-<br />
peronach.<br />
-<br />
-<br />
Prosi to się świnia. My, Belfegor, nie wie-<br />
Herty. To życiowa szansa dla niego. Proszę<br />
was..! On będzie wielkim piłkarzem!<br />
– łysy wtrącił się w konwersację znajomków.<br />
– Syn musi się przespać, jedziemy na testy do<br />
Panowie, czy nie moglibyście nieco ciszej?<br />
-<br />
śmiać. się zaczęli Obaj<br />
Myślę, że na blaszkę robisz też.<br />
No i co? Jak myślisz?<br />
Zgrabne.<br />
Widzę.<br />
Widzisz moje palce?<br />
blaszkę? na A<br />
Ta, na berzę i na ban. W pociągach i na<br />
berzę? Na<br />
nie ten zryw. Jeszcze by mnie benek dogonił.<br />
Głównie chodzi się po dworcu.<br />
widzę, że fant w kieszeni benka siedzi. Za małolata<br />
to robiłem na biegu, ale lata już nie te,<br />
na brzytewkę, w autobusach. Czasem w marketach,<br />
gdzie gęsto. A czasem z bokowca, jak
mie z kindybała!<br />
Te, albert, podeślij blondynę niech weź-<br />
-<br />
nielata?<br />
-<br />
-<br />
świętych. Widać, że na ulicy robicie. Patrz,<br />
Waldek, jaką ta blondi ma biodrówkę!<br />
Kolega ma braki. No, Adele, nie grajcie<br />
-<br />
Waldek.<br />
-<br />
– Eryczek zmienił rozmówców. – No co, nawijajcie,<br />
jak pytam. Jakie porządne!<br />
-<br />
Dużo szmalu w tym straciłem<br />
I rzuciłem wszystkooo!<br />
Chciałem robić wielkie rzeczy<br />
Ale mi nie wyszło<br />
zestawie stereo i usłyszeliśmy:<br />
zrobi! – zapiszczał łysy.<br />
Ale Pan Bimbała tylko przekręcił gałkę w<br />
To skandal! Panie kierowco, niech pan coś<br />
-<br />
kima.<br />
czek poklepał łysinę mężczyzny, zajrzał pod<br />
koc. – Nielat kima, wziął z kindybała i teraz<br />
-<br />
Od kogo? Od łysego? To ich albert? Ich i<br />
wziąć na kołtunek to jeszcze bęcki dostaniesz.<br />
Ha, ha!<br />
Ty, Eryk, one na błysk robią. Zamiast<br />
Betoniary, chodźcie do nas! – zapraszał<br />
A wy, Adele, gdzie jedziecie? Do Rzeszy?<br />
Nie, Belfegor jest sam z siebie łysy – Ery-<br />
171
172<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
Toż nie biuralista!<br />
-<br />
weryfikacja.<br />
tajemnicza jakaś mną nade<br />
Ale jako kto? – czułem, że odbywa się<br />
-<br />
biurokratą?<br />
Wronkach we był<br />
-<br />
Po co jedziesz do Rzeszy?<br />
-<br />
wątpliwości.<br />
Do ciebie, bakterio – teraz nie miałem<br />
-<br />
zapytałem.<br />
cicho bardzo<br />
-<br />
Te, Aż Zakwitną Kasztany!<br />
-<br />
busa. tył w wciśniętą nieśmiało parę,<br />
I stało się to, co było nieuchronne. Waldek<br />
z Erykiem wreszcie dostrzegli naszą skromną<br />
-<br />
To prawda, Belfegor, że słoiki kradniesz?<br />
-<br />
robi.<br />
brudach W bierze. piwnicach po kami<br />
-<br />
Ta, jeszcze powiesz, że blankiet zaraz wyblachman?!<br />
to może a Eryk, Ty,<br />
Robisz we więzieniu? Jesteś urzędnik?<br />
-<br />
znam.<br />
Mówię ci, to biurokrata. Ja go skądś<br />
jak bakteria. Jesteś bakteria?<br />
Gdyby to było dla mnie korzystne, mógł-<br />
Dzieciaki uczysz?<br />
-<br />
salmonellą.<br />
i nawet być bym<br />
Myślisz, że urzędnik? Faktycznie, wygląda<br />
Ty, Waldek, ja go skądś znam. Czy on nie<br />
Panowie mówią do mnie? – bardzo, ale to<br />
Ha, haaaa!<br />
Jaki to albert? To afrykaniec, słoiki z ogór-
nie u bauera przy dojeniu krów, to u Waldka<br />
zasnął, ja nie zmrużyłem oka. Myślałem o naszej<br />
przyszłości. O pracy w Niemczech. Jak<br />
jaż daliśmy dyla do drzwi, wskoczyliśmy do<br />
rowu. Mercedes-widmo pognał dalej w ciemności.<br />
Całą noc przesiedzieliśmy w krzakach<br />
w obawie przed powrotem tamtych. Gruby<br />
Tego, przynajmniej dla nas, było za dużo.<br />
Zostawiając na siedzeniach skromny sakwo-<br />
-<br />
I rzucił się do biednego Pana Bimbały z łapami.<br />
A kiedy leciał, nie omieszkał dodać:<br />
brał?! Dawaj go Eryk, bez buchu, za okno<br />
dziada. Ja poprowadzę!<br />
rów straszycie!<br />
Waldka jakby znał mniej, bo usłyszał krót-<br />
Ty, bezarabie, co nas na huki będziesz<br />
-<br />
nim: po zaraz A spierdalaj! kie<br />
Koniec tej zabawy, Eryk! Co mi pasaże-<br />
-<br />
Eryczka.<br />
znał doskonale okazało, się<br />
Ale Gruby, jak zwykle, miał szczęście, bo na<br />
ratunek mu przyszedł Pan Bimbała, który, jak<br />
-<br />
bas!<br />
-<br />
-<br />
A wy, kurwy tu zebrane, bójcie się!<br />
Dawaj go! Do biesiady!<br />
mieć? ma jaką to gruby, Jak<br />
Patrz, jaką samarę ma ten obok, ten gru-<br />
ciągnie za jazdę bez biletu!<br />
Teraz rzucili się na Grubego.<br />
173
174<br />
na zawsze? Potem podszkolił język, zrobił<br />
tamtejsze studia, znalazł zatrudnienie w turystyce.<br />
Przystąpił do Narodowej Partii Australii,<br />
założył rodzinę, ma dzieci, piękną żonę,<br />
A Gruby odłożył trochę grosza, wyrobił<br />
nowy dowód osobisty. Przez Budapeszt, Kretę<br />
przebił się do Australii. Napisał mi, że całą<br />
podróż przespał. Może tak trzeba wyjeżdzać<br />
Wiedziałem już, co mam dalej robić. A i za<br />
Marzenką zatęskniłem.<br />
że cała ta nieudana wyprawa była tylko po<br />
to, abym i ja znalazł dla siebie takie miejsce.<br />
krainie jego dzieciństwa, o cudownej wiosce,<br />
o spokoju, jaki tam panował. I pomyślałem,<br />
najbliższej osady.<br />
Idąc, myślałem o człowieku z pociągu, którego<br />
przez chwilę dane mi było słuchać. O<br />
pasji, z jaką opowiadał o Toporze. Myślałem o<br />
starcie zajął kierowca, a Gruby nad ranem wydarł<br />
się, że chce jeść. O świcie ruszyliśmy do<br />
z Eryczkiem. Nie spodziewałem się ich zwrotu.<br />
Nie mieliśmy dokumentów, pieniądze na<br />
może zostałbym znanym bandytą? Na pewno<br />
zaś damą do towarzystwa, regularnie posuwaną.<br />
W mercedesie Pana Bimbały zostały nasze<br />
rzeczy, którymi z pewnością zajęli się Waldek<br />
jako czeladnik w fachu złodziejskim, z czasem<br />
awansowałbym na włamywacza, kto wie,
opowieści o ludziach morza, bohaterach głębin.<br />
starzec, u którego przesiadywał godzinami w<br />
ogrodzie. Siedział i wysłuchiwał fantastycznych<br />
Jan Szczepszczeszczyki. Nie, to było dla Anglika<br />
za trudne. Został Pan Jan. Mister John. Siwy<br />
minęli dom człowieka, który był bohaterem jego<br />
dzieciństwa. Pan Jan. Tak na niego wołał. Pan<br />
serca chłopaków. Ostatnio zrobili go kapitanem<br />
reprezentacji Anglii. Czego chcieć więcej? Teraz<br />
do przerwy przegrywali trzy zero z Milanem!<br />
To on swą bramką na trzy jeden wlał nadzieję w<br />
nie. Czy to jakieś fatum? Przeznaczenie? Kara?<br />
Niby wszystko było jak należy. Niedawno z Liverpoolem<br />
zdobył Puchar Anglii, w 2005 roku<br />
wygrał Ligę Mistrzów. I to po jakim horrorze,<br />
młodszego kuzyna Stevena. Anthony tak jak i<br />
on grał zawodowo w piłkę. Tyle że w Everto-<br />
miałem powód. A jaki powód może mieć trzyletnia<br />
dziewczynka? Minęli dom Anthonego,<br />
się – zauważył – ma to po mnie. W jej wieku też<br />
się garbiłem. Zresztą, długo później też. Ale ja<br />
rodzinnego Whiston. W wózku spała jego śliczna<br />
Lexie, a obok drobiła malutka Lilly-Ella. Garbi<br />
Czwórka.<br />
Steven George Gerrard spacerował uliczkami<br />
dom z małym basenem pod Brisbane. Schudł<br />
i obudził się.<br />
175
176<br />
013. Czterech marynarzy zdezerterowało, a kapitan<br />
popełnił samobójstwo. Ale to było później,<br />
dopadliśmy okręt podwodny i staranowaliśmy go.<br />
Tyle, że potem się okazało, że to był holenderski<br />
torpeda przeszła czterysta metrów obok rufy łamacza<br />
blokady. Jeszcze wcześniej, bo w czerwcu<br />
torpedą zbiornikowiec, w październiku oficer<br />
torpedowy ustawił odwrotnie kąt celownika i<br />
całymi godzinami. – A w lipcu czterdziestego –<br />
ciągnął Pan Jan – „Wilk” nieudanie zaatakował<br />
– A wtedy rozpalony Steven dodawał: – To była<br />
akcja „Worek” - Steven o morzu mógł rozmawiać<br />
atakowani przez ścigacze, byliśmy bezpieczni!<br />
Po dwóch dniach dotarliśmy do bazy Scapa Flow.<br />
Methill w Zatoce Firth of Forth. To było to! Po<br />
dwudziestu dniach ciągłego ostrzału z powietrza<br />
przez samoloty, z wody przez niszczyciele,<br />
macania bombami głębinowymi z trałowca,<br />
zamachali do nas chłopcy. Pili herbatę. A kiedy<br />
skończyli, zabrali się za eskortowanie nas do<br />
jak większość marynarzy został po wojnie na<br />
Zachodzie - że dwudziestego września, pierwszego<br />
roku wojny, o piątej po południu, pięć mil<br />
na wschód od May Island z niszczyciela „Sturdy’’<br />
on pragnął śmigać w lazurze oceanicznego odmętu.<br />
– Pamiętam - mówił Mister John, który<br />
Bo Mister John był podoficerem na okręcie podwodnym<br />
„Wilk’’. Był jego idolem. Steven tak jak
nas woda pochłonie!<br />
I od tej chwili, chociaż nie są przesądni, z lę-<br />
Ma pan nasze słowo honoru! Sprawa jest załatwiona!<br />
– uroczyście przysięgli. - Inaczej niech<br />
zagra pan dla nas? – Zapytali wprost, bez zwyczajowego<br />
kręcenia. - A czy załatwicie mi dostęp<br />
i niewielką przejażdzkę którymś z waszych<br />
słynnych, walecznych okrętów podwodnych? -<br />
Kiedy wpadli na niego polscy działacze, o mało<br />
nie przewrócili wózka ze śpiącą Lexie. - Czy<br />
„Nautilusa’’, ale co to za frajda pływać w czymś<br />
takim?<br />
to jeszcze w siedmiometrowych kawałkach. Co<br />
prawda Steven mógł kupić sobie współczesnego<br />
A tym bardziej o pływaniu. Na dodatek okazało<br />
się, że bankier kupił okręt z myślą o muzeum i<br />
pech to pech, Steven podpisał jakieś skomplikowane<br />
kontrakty i mowy nie było o grze w Szkocji.<br />
okręt nuklearny K-19. Steven wyczuł bratnią<br />
duszę, ale i szansę na zrealizowanie swych marzeń.<br />
Mógłby grać dla Ruska z Edynburga, a w<br />
zamian trochę ponurkować w atomówce. Ale jak<br />
Romanow, ten, który był właścicielem szkockiego<br />
pierwszoligowca Heart of Midlothian, kupił<br />
w lipcu czterdziestego pierwszego. - Steven chciał<br />
zostać podwodniakiem. Ale cóż z tego, życie potoczyło<br />
się inaczej. Żeby chociaż tak w jeden rejs!<br />
Niedawno dowiedział się, że rosyjski bankier<br />
177
178<br />
mam, a ciekawość we mnie wzbiera. Chyba,<br />
że wyskoczyłbym teraz z autobusu i spadł<br />
co szkodzi jeden opchnąć? Pięć dych biorą,<br />
można się targować. Ale póki co lornetki nie<br />
ną? A może dostają te lornetki w nagrodę za<br />
dobrą służbę? Eee, pamiątek by nie sprzedawali.<br />
Chociaż, czemu nie? Jak się ma dziesięć<br />
albo i więcej takich dwuokich suwenirów, to<br />
russia po ulicach. Skąd oni biorą te wojskowe<br />
cacka? Mają tajny układ z Armią Czerwo-<br />
z wielu tajemniczych, śniadych handlowców<br />
spacerujących z noktowizorami z napisem<br />
wiem, jak tam się zbliżyć bez ryzyka utraty<br />
życia. Myślę o zakupie lornetki od jednego<br />
obelisk. Trudno powiedzieć ku czci kogo, bo<br />
stoi on na środku trawnika i za cholerę nie<br />
A szóstka jedzie Dworcową, mija rondo, na<br />
środku którego ustawiono kolejny kamienny<br />
Topór<br />
żyletki, a „Orzeł’’ zatonął w roku czterdziestym.<br />
Innych historycznych zaś nie ma.<br />
kiem oglądają wieczorne prognozy pogody, boją<br />
się deszczu, wody w jakiejkolwiek postaci. Dowiedzieli<br />
się bowiem, że okręty podwodne „Wilk’’,<br />
„Żbik’’, „Ryś’’ i „Sęp’’ władza ludowa pocięła na
masażu, makijażu, odnowy biologicznej, skup,<br />
sprzedaż i wymiana telefonów komórkowych,<br />
nia, ciastkarnia, fotograf, apteka, garmażernia,<br />
lodziarnia, szmateks, kantor, ślusarz, bankomat,<br />
oddział totolotka, kapelusznik, salon gier<br />
zręcznościowych, buda z zapiekankami, salon<br />
rowymi magazynami, kioski, kwiaciarnie, fryzjerzy,<br />
kopce majtek z koronką i bez, piekar-<br />
zlepionych ze sobą, boksów, barów z szybkim<br />
żarciem, ławy zawalone krzyżówkami, kolo-<br />
deszcz, nie pali słońce. To jest ta jedyna zaleta<br />
szklano–betonowego kloca z lat siedemdziesiątych,<br />
ustawionego w kształcie litery „el”.<br />
Wnętrze hal wypełniają rzędy tęczowych,<br />
Idąc dalej prosto, skręcić w prawo i znaleźć się<br />
w drugiej hali, jakby mniejszej, z której prowadzą<br />
wahadłowe drzwi na kilkanaście stanowisk<br />
autobusowych. Po drodze nie leci na łeb<br />
lej i pekaes wpakowano pod wspólny dach.<br />
Można wysiąść z pociągu, pokonać zaślepiony<br />
z jednego końca tunel, skręcić w lewo, po<br />
schodach, wspiąć się na poziom głównej hali.<br />
dworzec.<br />
Dworzec w <strong>Olsztyn</strong>ie ma jedną zaletę. Ko-<br />
nocy, nocą ruch jest niewielki. Mijam Tortex,<br />
skrzyżowanie z Kołobrzeską, na wprost mam<br />
na zieloną kępę. Złożył wiązankę kwiatów.<br />
Ale jak potem wrócić? Może przeczekać do<br />
179
180<br />
cuchnące, plastikowe torby. Jedni drzemali,<br />
inni krzycząc, wydzierali sobie jakieś zdarze-<br />
naderwane ramię.<br />
Minąłem nieliczne ławki z bezdomnymi, ich<br />
akwarium! Kup mi! – dziewczynka w wieku<br />
komunijnym szarpie energicznie matkę za<br />
Mamo, mamo! Zobacz, jakie superoskie<br />
-<br />
skali.<br />
tysiącpunktowej na zero punkt<br />
wodą? I szybko sobie odpowiadam. Ono jest<br />
miernikiem mego poczucia estetyki. Stanowi<br />
zastosowanie, to jasne. Zatem, do czego może<br />
służyć plastikowe akwarium z plastikową<br />
lot, a ja pomyślę z dumą o gatunku ludzkim,<br />
o geniuszu człowieka, co wzniósł się w chmury.<br />
O wyższości rasy ludzkiej nad resztą, która<br />
biega, pływa, rośnie, lata. Wszystko ma jakieś<br />
ktoś narobi sera, ktoś na kacu wyżłopie litr<br />
maślanki. A po nieboskłonie śmignie samo-<br />
jest? Tak jak widok łąki, nad którą rozpościera<br />
się nieboskłon. Bzdura, tę trawę zeżrą krowy,<br />
nią gumową drobnicą w karmazynowym kolorze?<br />
Może nie służy niczemu, ono po prostu<br />
czego może służyć, na przykład, plastikowe<br />
akwarium z plastikową wodą i wtopioną w<br />
sklepiki oferujące rzeczy wartościowe. Ale<br />
nie tylko rzeczy cenne i przydatne. No bo do<br />
kawiarnia internetowa, dewocjonalia, góralskie<br />
obuwie, nadmorskie widokówki, sklepy,
kasy, dworzec zamykają za pięć minut? Zaraz<br />
zasuną śluzę w tym kanale, a ja – rybka, zostanę<br />
po kostki w wodzie z terakoty...<br />
pusty, raptem kilka osób, jakaś żulerka zniknęła<br />
za rozbujanymi drzwiami. A jeśli, jak<br />
Topór miejsca nie było. Traciłem cierpliwość,<br />
gdzie on mógł być, czym tam się dostać? Czułem,<br />
że robi się problem. W przeciwieństwie<br />
do kolejowego, dworzec pekaesu był prawie<br />
Jak dojechać do Topora? Gdzie ten Topór<br />
się znajduje? Zastanawiałem się z coraz większym<br />
niepokojem, bo na tablicy informacyjnej,<br />
którą miałem nad głową, dla dziur takich jak<br />
Informacja dzisiaj do czwartej... – zasunęła<br />
okienko plastikiem, zakończyła zmianę.<br />
-<br />
-<br />
co do sekundy! Pięć minut przed odjazdem<br />
bilety tylko u kierowcy.<br />
-<br />
A tego akurat nie wiem, ja nie informacja.<br />
Topora? do autobus jest której o A<br />
Ja dobrze wiem, która jest godzina, wiem<br />
przystawiając do szyby zegarek. Pukałem weń<br />
palcem.<br />
Ale jest dopiero za pięć! – zauważyłem,<br />
-<br />
szyby. zza kobieta zmęczona mnie<br />
Kasy do dwudziestej – poinformowała<br />
-<br />
każdego<br />
przyjmie wnętrzem plastikowym<br />
nia, miejsca, przedmioty. Między nimi krążyły<br />
tłumy ludzi z torbami. Kiczowate akwarium z<br />
181
182<br />
na którą rzuca informacje. Dopasowuje trasy,<br />
kierunki, połączenia. Szuka. Klika w mózgu<br />
kombinuje. Wydobywa myśli ponad akwarium,<br />
wyobraźnią kreśli siatkę kartograficzną,<br />
milczy! Zaczyna dumać, oczyma wierci dziurę<br />
w dachu akwarium, nadyma się, pęcznieje,<br />
mu przez wyraz mojej gęby, bogatszy o dwa<br />
złote jakie wyłudził, bierze się pod boki i...<br />
Spostrzegłem, że tamten, dziękować Bogu,<br />
widzi we mnie idiotę. Teraz z wyższością daną<br />
-<br />
wyciągnąłem dwa zety i oddałem oszustowi z<br />
wyrazem zrozumienia dla jego misji. Schowałem<br />
z namaszczeniem kartkę w torbie i ufnie<br />
zapytałem:<br />
i ewidentnego naciągania mnie na pieniądze,<br />
rzuciłbym mu krótkie „precz”! Teraz jednak,<br />
uderzyć we właściwą strunę. W normalnych<br />
okolicznościach, czyli w sytuacji rozdrażnienia<br />
pomyślałem i poczułem zawstydzenie. Ci goście<br />
wiedzą, co robią, są niesamowici, potrafią<br />
pirania, zważywszy na miejsce, podpłynęła do<br />
mnie. – Za kolorową kartkę, tę oto! Na szczytny<br />
cel, na ratowanie śmiertelnie chorej!<br />
Jeżeli śmiertelnie chora, to po co ratować? –<br />
dziewczynce, z porażeniem, tylko dwa złocisze!<br />
– hiena w ciemnym garniturze, blond<br />
-<br />
Jak się dostać do Topora?<br />
Dwa złote na pomoc nieuleczalnie chorej
Ale nie od razu, bo jak zaraz za Kalistami<br />
to dojedzie pan do... No gdzie pan dojedzie?<br />
ki. Oczywiście, że na Świątki! Tylko tak! Że ja<br />
od razu na to nie wpadłem... No to na Świątki.<br />
Dalej na Brzydowo, ale – zawiesił głos –<br />
uwaga! Za Dąbrówką i Kalistami w prawo.<br />
To trzeba będzie inaczej. Trzeba na Świąt-<br />
-<br />
łatwo! tak pójść<br />
A my, no my jesteśmy w <strong>Olsztyn</strong>ie...<br />
Wiedziałem! Wiedziałem, że nie może<br />
informator drapał się za uchem – ona jest dobra,<br />
jakby się jechało od strony Miłomłyna...<br />
Ale... – wyczułem kłopoty – ta trasa... –<br />
-<br />
zawsze! stał<br />
jest Topór!<br />
A wszystko to za jedyne dwa złote! Z pierwszej<br />
ręki, od faceta, który stał w tym samym<br />
miejscu pięć lat temu, dziesięć, dwadzieścia,<br />
szach, tak dziesięć minut po tym, jak pan<br />
minie to skrzyżowanie przed Dąbrówką, tam<br />
-<br />
-<br />
No co, i? No, przed dworem w Bieniazniecierpliwiony.<br />
zapytałem – Iiii?<br />
przed wsią Dąbrówka trzeba odbić w lewo, na<br />
Miłakowo, na dwór w Bieniaszach...<br />
Łuktę, tą trasą do Dobrego Miasta. Jechać,<br />
jechać... Ale nie do końca. Gdzieś kilometr<br />
To trzeba jechać tak. Kierować się na<br />
-<br />
drukować:<br />
zaczyna i myszką niewidzialną<br />
183
184<br />
-<br />
No nie, ja jestem bibliotekarzem.<br />
ły. Chociaż ciemności panowały w Toporze<br />
piekielne. Drzwi otworzył mi zwalisty męż-<br />
To pan jest tym nauczycielem geografii?<br />
-<br />
powiedział:<br />
basem pięknym który czyzna,<br />
wilki. Pamiętając wskazówki człowieka z pociągu,<br />
bez problemu znalazłem budynek szko-<br />
Do Topora dobiegłem w środku nocy. Goniły<br />
mnie jakieś zwierzęta, prawdopodobnie<br />
mego życia. Zgodnie z obietnicą daną sobie w<br />
rowie pod Gryfinem, wyruszyłem na poszukiwanie<br />
swojego miejsca na ziemi. Oczywiście,<br />
zabrałem ze sobą wierną Marzenkę.<br />
***<br />
Tak oto, moi mili, zaczął się kolejny etap<br />
Miałem szczęście, ostatni autobus odjeżdzał<br />
o wpół do dziewiątej!<br />
konkurencja zasuwała w najlepsze, tam był<br />
ruch. Pobiegłem do tablicy szukać Świątek.<br />
kochany, będzie Topór! - Naciągacz, wcisnął<br />
całodzienny utarg pod ramię, ruszył do wyjścia,<br />
był po robocie, miał fajrant.<br />
Zerknąłem w stronę hali kolejowej, tam<br />
Kalisty i skręci w pierwszą, nie, drugą po prawej,<br />
na Niegławki, na Miłakowo. I tam, panie<br />
No...? Do, do... Do Konradowa pan dojedzie!<br />
A pan chce do Topora. Czyli, że minie pan
ysunki, zajęcia fizyczne i historię. Religią zajmował<br />
się wikary. Nie dopiwszy mleka rzuci-<br />
Zostałem zatem też nauczycielem śpiewu.<br />
Dyrektor Bawoł odpowiadał za matematykę,<br />
-<br />
-<br />
-<br />
należało także wydawanie dzieciom codziennej<br />
bułki i szklanki gorącego mleka.<br />
nalewał do kubka mleka, dorzucił mi przyrodę<br />
i zajęcia z geografii. Do mych obowiązków<br />
bibliotekę, wychowywać dzieci w duchu patriotycznym,<br />
uczyć ojczystej mowy, a kiedy<br />
Ziemisty, szeroki, z gęstą, siwą brodą. Ledwo<br />
się mieścił w drzwiach. Przypominał mi Hemingwaya,<br />
rzecz jasna bez strzelby. Pokrótce<br />
opowiedział mi co i jak. Miałem prowadzić<br />
Przy śniadaniu dowiedziałem się, że do<br />
szkoły uczęszcza dwudziestu uczniów z pobliskich<br />
osad. Dyrektor nosił nazwisko Bawoł,<br />
było mu z tym nazwiskiem do twarzy.<br />
niczego. A! Było jeszcze krzesło. Marzenka<br />
zamieszkała na drewnianym parapecie.<br />
z wodą na taborecie, wiadro na nieczystości,<br />
stolik z lampą naftową. Chyba nie pominąłem<br />
strych, do mojego miejsca na ziemi.<br />
Pokoik był nieduży, ale czysty. Prycza, miska<br />
-<br />
To się pan nauczy!<br />
No, nie bardzo.<br />
zapytał. – umie? pan Śpiewać<br />
To się jeszcze zobaczy – kazał mi iść na<br />
185
186<br />
dyrektor Bawoł niewiele mógł poradzić. Do-<br />
prawda leżał na Mazurach, ale w sprawie karlenia<br />
fizycznego niewiele się zmieniło. Nawet<br />
robić przez resztę swych dni. Odkryłem mało<br />
znanego twórcę – Stanisława Szczepanowskiego.<br />
Na kartach „Nędzy Galicji w cyfrach”<br />
przedstawiał wstrząsający obraz wsi. Topór co<br />
przewidywał dopiero za rok. I jakoś mi szło.<br />
W międzyczasie dużo czytałem. Odświeżyłem<br />
twórczość Orzeszkowej, Prusa. Praca organiczna,<br />
u podstaw, to było to, co chciałem<br />
lesie. Któreś z dzieci dowcipnie wrzuciło do<br />
ognia pusty dezodorant, który wybuchł. Skorzystałem<br />
z okazji i wygłosiłem pogadankę z<br />
przysposobienia obronnego, które program<br />
pole, rozpaliliśmy ognisko i piekąc ziemniaki<br />
śpiewaliśmy o innym ognisku, co płonie w<br />
grafii opowiadałem o miastach, które odwiedziłem.<br />
Przy zajęciach z polskiego posługiwałem<br />
się płytą Muzy, na której utrwalono księgi<br />
„Pana Tadeusza”. Na muzyce wyszliśmy w<br />
czeka!<br />
Przez pierwszy miesiąc kluczyłem. Na geo-<br />
-<br />
Panie, nie ma czasu na duperele, młodzież<br />
łem się do biblioteki, by nadrobić zaległości.<br />
A mówiąc szczerze, o pewnych rzeczach dopiero<br />
się dowiedzieć. Bawoł dopadł mnie przy<br />
ustalaniu położenia Boliwii.
dyrektor był skryty. Niewiele mówił. Z czasem<br />
zaczął mi imponować. Dawno temu, tak<br />
się wokół niego kręciły. Podrzucały mu drób,<br />
warzywa, na niedzielę ciasto. Z drugiej strony,<br />
Podobno Bawoł już dawno byłby sołtysem,<br />
ale odmówił. Podobnie jak i kobietom, które<br />
To nie było miejsce, gdzie można by się wybić,<br />
pójść wyżej, dalej. No i te zarobki. Nędza.<br />
palenisko. Ciągle w tej samej podniszczonej<br />
marynarce. Bardzo pracowity. Sam jeden prowadził<br />
placówkę. Jak się domyślałem, ludzie,<br />
którzy tu przybywali, szybko się poddawali.<br />
dostawcę. Szybko jednak odzyskał równowagę,<br />
postawił wielki gar na fajerki, rozpalił<br />
Bawoł. Raz tylko się zdenerwował, kiedy<br />
podano dzieciom zimne mleko. Zwymyślał<br />
to jednak typ przywódcy. Skromny, uczynny,<br />
cichy. Muchy by nie skrzywdził. Dobry, duży<br />
go wiadra. Cały czas ukradkiem podpatrywałem<br />
dyrektora Bawoła. To był urodzony nauczyciel!<br />
Cieszył się autorytetem całego Topora.<br />
Dzieci poszłyby za nim w ogień. Nie był<br />
jak się domyślacie, był śpiew. Co rano piłem<br />
świeże jajko, a potem piałem w dno blaszane-<br />
nawet nie parzyłem palców podczas wydawania<br />
gorącego mleka. Moją piętą Achillesową,<br />
skonaliłem też umiejętności pedagogiczne, do<br />
których, zdawało mi się, mam smykałkę. Już<br />
187
188<br />
po głowie, kiedy spacerowałem po piaszczystej<br />
drodze dzielącej wieś na dwie części. To<br />
ojca ze mną na barkach, malarza Beckmanna<br />
i jego drabinę? Takie myśli krążyły mi<br />
mnie dotychczas spotkało, wymyśliłem sobie?<br />
Marzenkę z akademika, studia, wojsko,<br />
Wymyślamy sobie ludzi i miejsca, których<br />
podświadomie pragniemy. Czy wszystko, co<br />
kretnie podpytywałem mieszkańców, ale nikt<br />
o Jasnowłosym nie słyszał albo nikt nie pamiętał.<br />
Z czasem doszedłem do wniosku, że<br />
go sobie wymyśliłem. Podobno to się zdarza.<br />
jego portfela w pociągu. Wiedziałbym, kim<br />
był. Z której chałupy wyruszył w świat. Dys-<br />
jotę było tak jak w opowieści Jasnowłosego<br />
z pociągu. Żałowałem, że nie sięgnąłem do<br />
brałem Marzenkę do kieszeni i spacerowałem<br />
po Toporze. Opisywał wioski nie będę, jota w<br />
na nim list do domu. Że wszystko dobrze i się<br />
pewno na święta spotkamy. W słoneczne dni<br />
poznawałem mieszkańców, dużo czytałem<br />
przy stole, który własnoręcznie zbiłem z desek<br />
podarowanych mi przez jednego z rodziców<br />
moich wychowanków. Czasem napisałem<br />
takim jak on. Póki co, zająłem się urządzaniem<br />
swego miejsca na ziemi. Pracowałem,<br />
jak i ja teraz, przyjechał do Topora i już tu<br />
został. Chciałem w przyszłości stać się kimś
szy wiek. Kraj w sercu Europy. No, ja nie sły-<br />
urządzano. Może zaraz po wojnie... Władza<br />
ludowa miała różne sposoby agitacji – zamyślił<br />
się. – Taaa, może wtedy takie rzeczy się<br />
działy. Ale, rozumiesz pan, dwudziesty pierw-<br />
pów zatłukło innego łopatami. To się nazywa<br />
lincz. Nie pamiętam, by u nas takie rzeczy<br />
We Włodowie, tu niedaleko, kilku chło-<br />
-<br />
mieście. w zostały<br />
-<br />
Niby co i niby gdzie? – radio i telewizja<br />
nasz stryszek. Marzenka zwiała przerażona<br />
pod pryczę.<br />
Ale wszystko jest do czasu. Zamek z piasku,<br />
prędzej czy później się rozsypie. A Hemin-<br />
Czy pan już to słyszał? – Bawoł wpadł na<br />
-<br />
strzelbę. za chwyci gway<br />
poczęstowałem. Byłem szczęśliwy jak nigdy<br />
w życiu!<br />
Czułem moc. Spotkałem ucznia, drogę zastąpiłem,<br />
po główce pogłaskałem, cukierkiem<br />
pyska otworzyć nie umie?! Coraz częściej się<br />
uśmiechałem. Odzyskiwałem wiarę w siebie.<br />
przecież nic w tym nie ma złego. Taka pieska<br />
rola, na co panu gospodarzowi darmozjad, co<br />
kotka na płotku minąłem, myszkę z palców<br />
ułożyłem, do zabawy zaprosiłem. Babci starowince<br />
się pokłoniłem, o zdrowie zapytałem.<br />
Piesek łańcuchowy nas czasem oszczekał, ale<br />
189
190<br />
go tak naszło? Przezornie jednak zajrzałem<br />
więcej informacji.<br />
Bawoł trzasnął drzwiami i pognał na dół. Co<br />
-<br />
-<br />
-<br />
To ja się zastanowię, potrzebuję czasu i<br />
Nie ma, że głowa w piasek! – dobry, trawożerny<br />
Bawoł nagle zaryczał. Byłem w szoku!<br />
Panie! No co pan! Tu się trzeba określić!<br />
Bo ja wiem...<br />
-<br />
odpowiedź.<br />
na kał<br />
A co pan o tym sądzi? – w skupieniu cze-<br />
zatłukli. Widocznie inaczej się nie dało. Ale<br />
Bawoł zapytał:<br />
szkolny. Drugi rok mej pracy na posterunku.<br />
Co mnie to właściwie obchodziło? Zatłukli to<br />
za uchem. – Cholera, bardzo jestem ciekaw,<br />
jak to się skończy? – Bawoł był mocno pobudzony.<br />
Takiego go jeszcze nie widziałem,<br />
a przecież za miesiąc zaczynał się nowy rok<br />
kilerem, latał po wsi z półmetrowym nożem,<br />
podobno ci ludzie się bronili – podrapał się<br />
cież tych chłopów zamkną. Sąd będzie miał<br />
problem. Z jednej strony prawna ochrona życia<br />
tego zabitego, którą mu gwarantuje Konstytucja,<br />
z drugiej ten facet był miejscowym<br />
dzwoniłem do prawnika, co tu niedaleko ma<br />
daczę. Szykuje się ciekawy proces, bo prze-<br />
szałem o czymś takim... A druga sprawa, że<br />
policja odmówiła interwencji. Z ciekawości
sąd i policja. W końcu, jak sam pan dyrektor<br />
zauważył, żyjemy w świecie cywilizowanym.<br />
-<br />
To moim zdaniem od takich spraw jest<br />
Ja pana słucham, proszę jaśniej.<br />
-<br />
drugiej... z niby Ale strony...<br />
- na zdanie w wiadomej spra-<br />
No, wie pan, panie dyrektorze, z jednej<br />
-<br />
wie?<br />
I jakie jest pa<br />
nie było.<br />
Przy obiedzie Bawoł zapytał:<br />
stawał. Nie był też pozbawiony fantazji, bo<br />
konkubinie próbował otworzyć głowę śrubokrętem.<br />
A zimą, kiedy pojawiały się kłopoty<br />
z opałem, wracał za kraty. Problemów z tym<br />
sąsiadów. Kradł, napadał, pobierał haracze od<br />
starców, dźgał nożem, z którym się nie roz-<br />
dwadzieścia dziewięć wyroków. Ostro pił i bił.<br />
Kogo chciał. Matkę, siostrę, kobiety, dzieci,<br />
Ze swych sześćdziesięciu lat, jakie miał, ponad<br />
połowę przesiedział w więzieniach. Otrzymał<br />
dopadli Józefa C. za cmentarzem, oprócz łopat<br />
i kijów użyli resoru samochodowego. Zatłukli<br />
gościa skręconym prętem. Wyczytałem<br />
również, że Józef C. był postrachem okolicy.<br />
Pochodzili oni z samego Włodowa, jak i też<br />
dwu sąsiednich wiosek. W piątkowy wieczór<br />
do gazety, którą dostarczał facet przywożący<br />
mleko. Okazało się, że zabójców było siedmiu.<br />
191
192<br />
co? – Już i ja traciłem spokój. – Zarys poetycki<br />
Ta, tak samo jak jest zarys matematycki,<br />
-<br />
sprawy!<br />
dziewanie - ja wiem, co jest czym, to pan w<br />
swej naiwności i głupocie broni przegranej<br />
-<br />
A gówno prawda! – wydarł się niespo-<br />
jest książka, która nosi tytuł „Zarys poetyki”,<br />
której zresztą nie posiadamy w naszym księgozbiorze<br />
– wyjaśniłem z niezmienną uprzejmością.<br />
To pan nie ma racji, panie dyrektorze,<br />
-<br />
warknął. – poetycki”!<br />
Nie, nie ma czegoś takiego. Jest „Zarys<br />
-<br />
uprzejmie.<br />
Chyba „Zarysu poetyki”? – powiedziałem<br />
-<br />
krótko.<br />
Szukam „Zarysu poetyckiego” – rzucił<br />
-<br />
bibliotece.<br />
w się<br />
z tym zrobić! – I wyszedł.<br />
Nie miałem pojęcia, co miał na myśli, mówiąc<br />
o celach badawczo-poznawczych, ale coś<br />
mnie zaniepokoiło. Następnego dnia pojawił<br />
udostępni pan swej jaszczurki do celów poznawczo-badawczych<br />
młodzieży? Proszę coś<br />
Pan uczy przyrody, prawda? Dlaczego nie<br />
-<br />
powiedział:<br />
Bawoł odłożył sztućce, w milczeniu na mnie<br />
patrzył. Trwało to dłuższą chwilę, aż wreszcie
czyli dyktatura wolności wypowiedzi”. Roztrzęsiony<br />
czytałem kolejne: „W Kongu zlin-<br />
wiadomo jeszcze, jak władze zamierzają zareagować”,<br />
jeszcze jedną: „Cybernetyczny lincz,<br />
pierwszą z brzegu: „Stoczniowcy skazani za<br />
lincz na prezesie Odry”, drugą: „Lincz za obmacywanie<br />
dziewczynki w metrze w Osace”,<br />
następną: „Krwawy lincz w Gwatemali, nie<br />
jak wywnioskowałem z dat, zbierane przez<br />
dyrektora od dłuższego czasu. Podniosłem<br />
kartki. Zbierałem je z podłogi, z coraz większym<br />
przerażeniem. Były to wycinki z gazet,<br />
Dyrektor Bawoł wybiegł roztrzęsiony. W<br />
pośpiechu zgubił notes, z którego posypały się<br />
ba jak tego we Włodowie. Wszystkich was by<br />
trzeba!<br />
-<br />
Zarys poetyki to dwa rzeczowniki – zrymowało<br />
mi się na koniec.<br />
pojedynczej rodzaju męskiego. W pierwszej<br />
osobie, ty baranie! – co we mnie wstąpiło? –<br />
dalsze! – już krzyczałem. – Chciałbym to<br />
czasownik w trybie przypuszczającym liczby<br />
no być. Ja to podmiot domyślny. Chciałbym,<br />
to orzeczenie. Zarys poetyki to dopełnienie<br />
-<br />
A dupa! Dupa pan jesteś! Ciebie by trze-<br />
Chciałbym „Zarys poetyki”. Tak powin-<br />
Panie, panie!<br />
-<br />
nie podręcznik!<br />
a rysunek, kiczowaty to<br />
193
194<br />
butami w bruk...<br />
nie!!!<br />
biegną już...<br />
... i cisza znów...<br />
...a szyby drżą...<br />
tłum w oczach rósł<br />
nalanych krwią...<br />
plątał się w gruz<br />
straconych chwil...<br />
A tłum wciąż rósł<br />
i krzyczał, wrzał,<br />
do szyb drżący, dźwięczący się tuli,<br />
rozpętany w bruku twardej grzywie.<br />
Rozpostarty nad czeluścią ulic<br />
krzyk się łapie ściany rozpaczliwie,<br />
zakwefione ulice głębokie<br />
ziały pustką – czarnymi ramami.<br />
Przerażone nocą oczy okien<br />
zaświeciły w ulicę plamami,<br />
„Decyzja sejmiku została odebrana jako lincz<br />
polityczny”, „Jest to specyficzny lincz medialny<br />
na naszej rozgłośni, mówi ojciec Rydzyk”.<br />
Znalazłem też wiersz:<br />
dziewczynce”, „Gorące papryczki serwowane<br />
prawie codziennie, lincz czy samobójstwo?’’,<br />
czowano włoskiego misjonarza, który spowodował<br />
nieumyślny wypadek na trzyletniej
szarpią ubranie rozdarte...<br />
.........................................<br />
łapią od chciwości śliskie,<br />
ręce!<br />
grożą pięściami zawarte,<br />
ręce!<br />
Tłum się sklębił czarnym wężowiskiem,<br />
ręce!<br />
Tu wiersz autorstwa Kamila Baczyńskiego<br />
się urywał. A powinno przecież iść dalej:<br />
dopadli...<br />
..............................<br />
bez wyjścia...<br />
a kroki stukocą i pędzą...<br />
... szumią po ziemi...<br />
Zaplątały się ulice przędzą<br />
gonią palcami...<br />
... cienie goniące<br />
ściskał za gardło<br />
cienie szarymi<br />
serce kamieniem w piersi zamarło,<br />
strach śliską łapą<br />
krzyczy bruk...<br />
................................<br />
tysiącem nóg...<br />
tysiącem kroków<br />
ulica drży...<br />
wybija takt...<br />
195
196<br />
1<br />
Krzysztof Kamil Baczyński, Lincz. W: Tegoż, Utwory zebrane, tom II, Wydawnictwo<br />
Literackie, Kraków 1979, s. 441-442.<br />
do piersi niczego nierozumiejącą Marzenkę<br />
i zbiegłem na dół. Do nocy przeczekałem<br />
Dalej nie czytałem. Rzuciłem papiery i pognałem<br />
po schodach na strych. Przytuliłem<br />
półtora wieku później w dalekiej Polsce. Wczoraj<br />
Włodowo, a co jutro? Tak, trzeba wreszcie podnieść<br />
Topór i uderzyć!”<br />
„Kiedy pod koniec dziewiętnastego wieku sędzia<br />
Ch. Lynch ze stanu Wirginia i tłum oddanych<br />
mu ludzi mordował i palił murzynów, nie<br />
przypuszczał, że jego czyny znajdą wyznawców<br />
Znalazłem też zdjęcie obrazu Norblina<br />
„Wieszanie zdrajców”. Zmroziło mnie zupełnie,<br />
kiedy odczytałem odręczne zapiski Bawoła:<br />
symbol dwudziestego wieku...1<br />
na bruk...<br />
skrwawiona...<br />
noc wylała w ciszy czarną rzeką,<br />
szmata ludzka...<br />
Znów latarnie kiwają się w mroku,<br />
gdzieś zamiera cicho echo kroków,
Dziennie zarabia tyle ile wy przez trzy lata!<br />
Czy mu zazdrościcie? Pewnie że zazdrości-<br />
to i tak was nie stać na niego! Kochani, Roberto<br />
jest wart pięćdziesiąt pięć milionów dolców!<br />
Ludzie, gdzie on te wszystkie trofea stawia? Kto<br />
mu robi półki? Nawet jak znacie tego stolarza,<br />
dwa razy Puchar Brazyli i Mistrzostwo Brazylii,<br />
Mistrzostwo i Wicemistrzostwo Świata!<br />
America i Superpuchar Hiszpanii, Cztery razy<br />
Mistrzostwo Hiszpanii, Superpuchar Europy,<br />
Ale przecież nie tylko Realowi. Ja przypomnę,<br />
chociaż sam nie wiem po co, osiągnięcia Brazylijczyka.<br />
Dwa razy Puchar Interkontynentalny,<br />
trzy razy Puchar Mistrzów, tyle samo razy Copa<br />
Nasz kochany Roberto! Ileż to już razy uratował<br />
nam dupę! Ile razy dał nam zwycięstwo!<br />
Nie dziwota, Roberto pakuje piłkę z prędkością<br />
blisko stuosiemdziesięciu kilometrów na godzinę!<br />
znowu Robert Carlos cudownym strzałem z blisko<br />
trzydziestu metrów ośmieszył bramkarza!<br />
Dwójka.<br />
Roberto Carlos da Silva pędził swym niebieskim<br />
porsche ulicami Madrytu. Śpieszył się. W<br />
radiu podekscytowany dziennikarz krzyczał: I<br />
w lesie. Potem, wąskimi, czarnymi duktami<br />
przedarłem się do Świątek. W <strong>Olsztyn</strong>ie byłem<br />
o świcie.<br />
197
198<br />
zemsta” też mi się średnio podoba. No, może tylko<br />
„Barwy grzechu”? Ta, „Barwy” można porównać<br />
w formacie high definition – pochwalił się. Teraz<br />
włączył dvd. – Jaka tam „A Justiceira”, „Gorzka<br />
TV Globo – Brasil, Romantica, TV Azteca –<br />
Mexico, zamontowałem nawet kablówkę z Latinamerica<br />
Television, strasznie droga sprawa, bo<br />
to jest kanał tylko na Stany. Globo, to mam już<br />
w dłonie, w które teraz chwycił pilota. Zaprosił<br />
przybyłych na kanapę. – Mam chyba wszystko:<br />
to pójdzie dopiero po wakacjach. - powiedzieli<br />
zgodnie z prawdą. – Świetnie! – Roberto klasnął<br />
zapytał polskich działaczy. – Tak jak pan chciał,<br />
z dubbingiem. Sto nowiuśkich odcinków. U nas<br />
dzisiaj wyjątkowo zimno. Piętnaście stopni na<br />
plusie. Roberto pobiegł do salonu. - Czy macie? –<br />
są? – zapytał służącą. – Właśnie ich wpuściłam<br />
– odebrała czapkę i szalik, bo w Madrycie było<br />
Kurwa, kolejny biedny się trafił... Roberto Carlos<br />
z piskiem zahamował przed domem. Czy już<br />
Ale, ale, wróćmy na ziemię. Co ja gadam, co ja<br />
ludzie gadam?! A teraz piosenka Julio Iglesiasa!<br />
rano, włączać stoper i liczyć ile dolców wypadnie<br />
wam na sekundę. Nawet siedząc na sraczu!<br />
marzycie o sławie i pieniądzach, chcecie widzieć<br />
zazdrość w oczach sąsiadów. Chcecie budzić się<br />
cie korduplowi urodzonemu w Garca niedaleko<br />
Sao Paulo. W czym jest od was lepszy? Wy też
-<br />
Zygi?! To ty, stara łajzo! – faktycznie, ta-<br />
wpadłem na Zygiego. Nie przepadałem za<br />
nim, ale w tej sytuacji widok kogoś znajome-<br />
Sie masz, Yogi! – krzyknął na powitanie.<br />
-<br />
ożywczo.<br />
mnie na podziałał go<br />
na Mazury, złapać jakąś okazję i dostać się<br />
do domu rodzinnego. Tego mi było potrzeba.<br />
Wypłakać się matce w fartuch. Ale los, jak<br />
zwykle, chciał inaczej. Przy hurtowni Klinka<br />
Po ucieczce z Topora szedłem tymi ulicami.<br />
Chciałem dotrzeć do drogi prowadzącej<br />
żelastwa. Wszysko to tną zardzewiałe żyłki<br />
torów. Jedziemy na północ.<br />
rzędy hurtowni, place składowe, magazyny,<br />
hałdy węgla, surowców mineralnych, cegieł,<br />
Skręcamy w prawo. Mijamy Ozgraf, Europa<br />
Center, bank, Obi, teraz po bokach ciągną się<br />
Yogi i kamienie<br />
wersji portugalskiej. Siedzieli całą noc.<br />
wpatrzeni w plazmowy ekran. Śledzili zawiłe<br />
losy Rodziny Mostowiaków z „M jak Miłość” w<br />
No dobra, a teraz mordy w kubeł, oglądamy! –<br />
I siedzieli polscy działacze z Roberto Carlosem<br />
poziomem. Dajcie panowie ten kontrakt zanim<br />
się nie zaczęło. Gdzie mam podpisać? Tutaj?<br />
199
200<br />
-<br />
-<br />
Taaa? A skąd wracasz?<br />
parę hektarów z wywalonym jęzorem okrążyłem,<br />
zanim znalazłem właściwą drogę.<br />
No wiesz, po podróży jestem – faktycznie,<br />
ną na ławce w parku, a taki Zygi drze się: Yogi,<br />
misiu, mama miodek na śniadanko dała? Nie jestem<br />
Yogi, rozumiesz baranie! Jestem Tadek Sedno,<br />
a jeszcze lepiej Ted.<br />
mówicie? Czy myślicie, że to fajnie być Yogim<br />
w wieku siedemnastu lat, kiedy siedzisz z pan-<br />
Nie powiedziałem wam, że we wczesnej<br />
młodości byłem Yogim. Czy wy też wszystko<br />
Normalnie wyglądasz teraz nie jak Yogi tylko<br />
jak ten mały, no... Bubu!<br />
Tak, to ja! Ale, ale, Yogi, ty wyliniałeś!<br />
-<br />
oddał. nie dzisiaj do Torby Zygi.<br />
rzałem do sklepu na osiedlu. Jak się okazało,<br />
tamtego dnia Zygi nabrał w moją śliczną torbę<br />
piwska i z uśmiechem wyjaśnił znajomemu<br />
sprzedawcy, że to na mój rachunek. Cały<br />
poszedł sobie. Na odchodne pożyczył torbę,<br />
tę do dźwigania butelek. Po kilku dniach zaj-<br />
torbę! Poleciał i zaraz wrócił z pełną. Wieczór<br />
był niezwykle udany, rano Zygi otrzepał się i<br />
złośliwości. Kiedyś Zygi przyszedł do mnie.<br />
Nudno tu jakoś, piwa byśmy się napili, dawaj<br />
kie miałem o nim zdanie. Ale w takiej sytuacji<br />
nikt nie myśli się obrażać. Ot, przyjacielskie
To co będziesz robił?<br />
-<br />
dzieciaków.<br />
od odpocząć<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
No, faktycznie, dawno.<br />
-<br />
dziłem.<br />
-<br />
Byłeś? Co, nowe plany, awans?<br />
-<br />
prawdy.<br />
bliski byłem ciągle – szkoły<br />
To przez stres, byłem wicedyrektorem<br />
-<br />
służy? nie<br />
-<br />
-<br />
Ty, Yogi, ty jakieś studia robiłeś, co?<br />
-<br />
zgadzało.<br />
się<br />
ła. Samodzielne stanowisko, domek, co rano<br />
ciepłe mleko... I bułeczki... – niby wszystko<br />
-<br />
A ja zrobiłem sobie przerwę. Z rok muszę<br />
wierszyk zimowy: Idzie dzima, sroga dzima, a<br />
śniegu nima! To sobie możecie wyobrazić.<br />
człowiek jest niegłupi – Zygi był największym<br />
kretynem w szkole. Do dzisiaj pamiętam jego<br />
ło. Ale, rozumiesz, jeść coś trzeba. Jeden prowadzi<br />
szkołę, drugi własny interes. W końcu<br />
No i nic w tym względzie się nie zmieni-<br />
-<br />
interesowała.<br />
Ty, hurtownię? Przecież ciebie tylko piłka<br />
Hurtownię otworzyłem, tu niedaleko.<br />
Zygi? ciebie, u co A<br />
Do matki jadę, od matury jej nie odwie-<br />
Coś marnie wyglądasz, wiejskie powietrze<br />
studiów...<br />
bez czasach tych w wiesz, No<br />
Na wsi byłem, rozumiesz, robota się trafi-<br />
201
dłem. Ale myśl o powrocie do domu na tarczy<br />
202<br />
-<br />
-<br />
Ale nie wiesz, co to za hurtownia.<br />
-<br />
czenie.<br />
Stary, potraktuję to jako kolejne doświad-<br />
-<br />
ciebie? dla obciach to że myślisz,<br />
Naprawdę? Ale ty, dyrektor, u mnie? Nie<br />
-<br />
oczywiście!<br />
koleżeńsku, Po znajdziesz.<br />
Pomyślałem teraz, że parę dni mógłbym ci<br />
popilnować interesu. Ty w tym czasie kogoś<br />
tak po prawdzie, to nie wiem, czy wytrzymam<br />
ten rok bez zajęcia, człowiek coś musi robić.<br />
-<br />
ktoś taki jak ty, szczery i prawdomówny. Taki<br />
trochę frajer, ale bez urazy!<br />
my jakiemuś złodziejowi. Uczciwość u mnie<br />
to rzecz święta! – no jasne. – To by musiał być<br />
-<br />
boty, rozumiesz te papiery, rachunki... – To<br />
akurat rozumiałem. – Ale ciężko znaleźć ko-<br />
E, przesadzasz, przy takim bezrobociu?<br />
-<br />
goś.<br />
A ja, rozumiesz, szukam człowieka do ro-<br />
-<br />
grosza. bez byłem<br />
-<br />
-<br />
-<br />
To jest hurtownia kamieni! – lekko poblajedno?<br />
wszystko nie to czy A<br />
No coś ty, ja się nie gniewam. Ale wiesz,<br />
Ale mnie idzie o zaufanie. Nie oddam fir-<br />
Jasne – nie zdążyłem odebrać poborów,<br />
Stać cię?<br />
odpoczywał.<br />
Nic,
żółte, tam dalej, czerwone, obok białe, a na<br />
Tu, na tej hałdzie, po prawej są kamule<br />
-<br />
przeszkolenie:<br />
błyskawiczne Przeszedłem<br />
hasła nagryzmolone na płytach pilśniowych.<br />
Pod papierami znalazłem telefon, a na podłodze<br />
czajnik. Zasiedliśmy do stołu, by omówić<br />
kwestie związane z prowadzeniem interesu.<br />
Na ścianach wisiały nadpalone, przedwojenne,<br />
niemieckie mapy <strong>Olsztyn</strong>a, a raczej Allenstein.<br />
Szybko odkryłem, że powieszono je<br />
tylko dlatego, żeby przesłonić niecenzuralne<br />
nim metalowa szafa, koza z rurą wpuszczoną<br />
w ścianę. Na drugim stoliku, przy oknie zabitym<br />
papą i od zewnątrz okratowanym, stał<br />
stary komputer z czarno–białym monitorem.<br />
stół zawalony papierzyskami, resztkami kanapek,<br />
z popielniczki wypadały kiepy. Krzesło, za<br />
nicy miasta, obok pętli szóstki. Był to plac<br />
ogrodzony drutem kolczastym, na którym leżały<br />
hałdy głazów, a między nimi tkwiła szopa<br />
kryta papą, czyli biuro. Na środku biura stał<br />
matki zawsze zdążę, pomyślałem.<br />
Hurtownia Zygiego znajdowała się na gra-<br />
uśmiechnąłem się głupkowato, sam nie przypuszczałem,<br />
jak prorocze to będą słowa. A do<br />
-<br />
No to czeka mnie męska przygoda! –<br />
tak mnie przerażała, że gotów byłem robić<br />
wszystko.<br />
203
nabiera głazów i wiezie je na wagę, o tam!<br />
- – to było<br />
204<br />
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
Pan Władeczek jest naszym operatorem,<br />
Pan Władeczek siedział w kabinie koparki,<br />
pił herbatę, teraz się ukłonił.<br />
A to jest nasz Pan Władeczek.<br />
bhp.<br />
Opuściliśmy biuro, by zwiedzić skład. Między<br />
górami głazów wiła się ścieżka prowadząca<br />
za szopę, czyli biuro.<br />
szkolenie ppoż. – I druty przy gniazdku, uważaj<br />
na druty, bo cię prąd popieści! – na koniec<br />
A tu, przy szafie, masz gaśnicę<br />
Potem zajęliśmy się buchalterią. Była równie<br />
surowa jak kamienie na placu,<br />
No tak, że też się nie domyśliłem...<br />
fera, po tym dowcipie... A czarne kamule, to<br />
granit czarny.<br />
No nie, ale robi się wtedy lepsza atmos-<br />
A jest? - – chciałem wiedzieć.<br />
dowcip.<br />
białe jest łupkiem, a czarne to węgiel. Wtedy<br />
klient zaczyna się śmiać, bo myśli, że to jest<br />
płacą. Gdyby się ktoś jednak upierał, to mów,<br />
że żółte to granit, czerwone granit czerwony,<br />
chce, a nazwa jest tylko dodatkiem. Przeważnie<br />
kamulce wybierają kobiety, faceci tylko<br />
końcu czarne. Podobno się jakoś nazywają,<br />
ale kogo to obchodzi? Klient i tak wie, czego
-<br />
-<br />
Co dzisiej jest, środa? To szefuńcio nie<br />
No to siedzieliśmy i przyznać muszę, nie<br />
było to siedzenie bezproduktywne. Pan Władeczek<br />
wiedział o firmie prawie wszystko, o<br />
Zygim również:<br />
a co dopiery klient. No, ale możemy posiedzieć.<br />
Jak już jesteśmy.<br />
W taką pogodę to chuj złamany nie zajrzy,<br />
-<br />
co: po wiedział nie sam twierdził, Jak<br />
brzegi łyżkę w koparce Pana Władeczka.<br />
Umyłem się w deszczówce, otworzyłem bramę<br />
i czekałem na klientów, no i współpracowników.<br />
Pan Władeczek przyszedł o dziewiątej.<br />
Miałem o czym myśleć.<br />
W nocy padał deszcz, wypełnił prawie po<br />
przejrzenia papierów. Pożegnałem się z Zygim<br />
i Panem Władeczkiem. Na stole wymościłem<br />
sobie barłog, przepaliłem w kozie. Pijąc<br />
herbatę rozmyślałem nad swoją przyszłością.<br />
Robiło się ciemno, nie miałem gdzie pójść.<br />
Poprosiłem o klucze do szopy pod pretekstem<br />
nie wagi i kasowanie forsy od klientów. Ot,<br />
cała robota! Czy możesz zacząć od jutra?<br />
Twoim zadaniem, Yogi, będzie pilnowa-<br />
aż tak źle. Posiadaliśmy sprzęt i fachowca do<br />
jego obsługi.<br />
A już myślałem, że będę musiał kamulce<br />
nosić ręcznie. Odetchnąłem. Więc nie było<br />
205
206<br />
w firmie. Okazało się, że można go złapać<br />
koło południa, w piątek. Później było to trud-<br />
trzy mecze. Każdy po dziewięćdziesiąt minut,<br />
to można sobie łatwo policzyć, a jeszcze przerwy!<br />
Zje późną kolację i do skrótów siada.<br />
Zastanawiałem się, kiedy Zygi pojawia się<br />
raz znów ma mecze, bo tak koło trzeciej Puchar<br />
UEFA zaczynają puszczać. Przeważnie<br />
nocy posiedzi, bo powtórki idą i pójdzie spać.<br />
W szufladzie znalazłem resztki kawy, zapa-<br />
No to jak już się Szefuńcio wyśpi, to i za-<br />
-<br />
dalej:<br />
słuchałem i rzyłem<br />
na kolację, zje i znowu do Ligi Mistrzów zasiądzie,<br />
bo to przecież środa. Do trzeciej w<br />
ale do Biesala z Omulewem Wielbark. Tyle,<br />
że tam to już prawie ciemno będzie. Zajedzie<br />
dzypem do Jonkowa, z Warmianką Bęsia mają<br />
mecz. Stamtąd do Słupów, na Burzę z Fortuną<br />
Gągławki, potem zajedzie do Czerwonki<br />
na Orła z Lemanami. Potem znów na Orła,<br />
Jezioranami. Dalej do Klewek, Korona z Kormoranem<br />
Lutry gra. Trochę popatrzy i ruszy<br />
na Stomilowców, bo z Wojciechami grają w<br />
południe. Potem do Gryźlin, na Strażaka z<br />
to weźmie gazete i pospisuje A klase, bo dzisiaj<br />
grajom. Potem będzie jeździć. Najpierw<br />
przyjedzie. Liga Mistrzów wczoraj była, do<br />
nocy skróty oglądał. Długo śpi. A jak wstanie,
pożegnalne. Wielostopniowy Puchar Polski.<br />
Cały poniedziałek Zygi odsypiał. Tak na dobrą<br />
mecze juniorów, młodzieżówki. Mecze towarzyskie,<br />
turnieje, halówka, Orłów Górskiego,<br />
nagrywał je na wideo i odtwarzał do rana. Do<br />
tego dochodziły jeszcze mecze reprezentacji,<br />
zachodnich. Jeżeli trafiały się jakieś mecze na<br />
szczycie, a działo się to w tym samym czasie,<br />
dziewiątej, na tvn 24, oglądał skróty tego, co<br />
słyszał w radio i przerzucał się na którąś z lig<br />
w radio wyników z boisk ligi krajowej. Potem<br />
łapał blok ze skrótami lig europejskich, około<br />
Glasgow z Żurawskim w ataku. Przełączał<br />
się na Bundesligę, a w międzyczasie słuchał<br />
niższych. A i be klasy. Wracał do domu i oglądał<br />
mecz ligi szkockiej. Swój ulubiony Celtic<br />
i włoskiej Serie A. Niedzielę Zygi poświęcał<br />
patriotycznie na objeżdzanie ligi okręgowej i<br />
dochodziły do tego skróty z lig europejskich.<br />
Hiszpańskiej, francuskiej, portugalskiej. No<br />
działo się w piłce najwięcej. Około południa<br />
zaczynała się liga holenderska, dalej szła bundesliga,<br />
ligi grecka i znowu angielska. Wieczór<br />
należał do canal plus i ligi polskiej. Zwykle<br />
ne. Przeważnie w piątkowe popołudnia grała<br />
pierwsza liga, ale tylko jeden mecz. Zygi przerzucał<br />
się zatem na ligę angielską, którą śledził<br />
do nocy. Sobota była wolna, ale i też w sobotę<br />
207
208<br />
Można powiedzieć, że byli oni nowym podgatunkiem<br />
chłopa, zwanym na nasz prywatny<br />
ryli pogiętymi pługami ziemię w poszukiwaniu<br />
głazów mniejszej bądź większej objętości.<br />
płody ziemi. Co niektórzy zwęszyli w tym interes<br />
i miast siać pszenicę, od rana do nocy<br />
objeżdzaliśmy wsie Warmii i Mazur w poszukiwaniu<br />
towaru. Znajdowaliśmy go u chłopów,<br />
którzy gromadzili kamulce na stertach,<br />
w polu. Wydobywali je siejąc bądź zbierając<br />
z siedzeniem w biurze. We wtorki siadałem<br />
obok Zygiego i jego jeepem grand cherokee<br />
wali z Warszawy i innych dużych miast, by<br />
budować wygodne posiadłości pod <strong>Olsztyn</strong>em,<br />
między lasami i jeziorami. To, że Zygi<br />
pojawiał się we wtorki nie było równoznaczne<br />
I to za co? Za kamulce, które leżały po polach.<br />
Jak się okazało, byli to ludzie, którzy przyby-<br />
stopie bezrobocia w Polsce mieszkały setki ludzi<br />
gotowych płacić ciężką (dosłownie) forsę.<br />
Właściwie na początku nic innego nie robiłem.<br />
Pan Władeczek ładował towar na przyczepy,<br />
ja liczyłem słupki. Byłem zaskoczony<br />
ilością kupujących. W regionie o najwyższej<br />
Pan Władeczek. No i od wczoraj ja. Ostro<br />
zabrałem się za porządkowanie księgowości.<br />
sprawę w firmie bywał tylko we wtorki. Tylko<br />
wtedy mógł. Interesem, de facto, zawiadywał
Byliśmy tańsi, konkurencyjni. Symboliczna<br />
złotówka pomnożona przez tony dawała kupę<br />
to podobało. Byliśmy bezwzględni, cwani i<br />
skuteczni. Przebicie na tonie mieliśmy dwudziestokrotne!<br />
Kilogram małych polnych kamyków<br />
w Obi chodził po złoty sześćdziesiąt.<br />
wie zabieraliśmy chłopom najlepsze kamienie,<br />
które następnego dnia przywoził na plac ciężarówką<br />
Pan Władeczek, człowiek niezwykle<br />
pożyteczny i pracowity. Coraz bardziej mi się<br />
że bierze je na gruz, do fundamentów. W zasadzie,<br />
to robi chłopu łaskę. Tak więc, łaska-<br />
kamienia! Na uwagi chytrego chłopa, że po co<br />
mu zepsuty kamień, niezmiennie odpowiadał,<br />
powiedzonko. Czy widział gospodarz gdzie<br />
płaski kamień? Toż to odpad nic niewart. To pół<br />
Zygi potrafił wmówić takiemu chłopu, że kamień<br />
dobry to kamień obły. Miał nawet takie<br />
To, że były najcenniejsze, wcale nie znaczyło,<br />
że lepiej za nie płaciliśmy. Wręcz przeciwnie,<br />
kwadratowe. Nadawały się one na ścieżki w<br />
ogrodach i budulec kompostowników, murków,<br />
ław, podmurówkę, ozdobne studzienki,<br />
ścieżki, oczka wodne, do wykładania tarasów.<br />
polnego wczesnym rankiem i robiliśmy selekcję.<br />
Najwyżej cenione były kamienie płaskie i<br />
użytek, Chłopem Kamiennym. Tak więc, pojawialiśmy<br />
się z Zygim na plantacji kamienia<br />
209
210<br />
kamieniami bardzo odpowiadało, czuła się jak<br />
kupiona - mawiał z przekonaniem.<br />
A wieczorem, w szopie, badaliśmy z Marzenką<br />
nadpalone niemieckie mapy z przedwojennym<br />
Allenstein. Marzence życie między<br />
-<br />
chwile jeździł maluchem po gminie i oglądał<br />
trampkarzy:<br />
niż granit?! Rano handlowałem kamieniami,<br />
przy śniadaniu słuchałem opowieści piłkarskich<br />
Pana Władeczka, który wcale nie był<br />
gorszym znawcą tematu niż Zygi. W wolne<br />
że znalazłem coś prawdziwego, namacalnego,<br />
trwałego. Bo cóż może być bardziej trwałe<br />
tora Bawoła. Kiedy to było? Już prawie zapomniałem<br />
o epizodzie z Toporem. Z czasem<br />
zacząłem wstydzić się pracy w wiejskiej<br />
szkole. Swej ideowości, naiwności. Czułem,<br />
Zygi łeb miał do interesów nieprzeciętny.<br />
Zacząłem go podziwiać. Jak kiedyś dyrek-<br />
-<br />
Na moje pytanie o celowość takiego zakupu<br />
konspiracyjnie wyszeptał:<br />
wprowadzić karę śmierci. Sam nie wiem,<br />
może wziąć ze trzy wywrotki drobnicy?<br />
-<br />
Jedyni nie zmanierowani to siurki, reszta<br />
Może wprowadzą ukamienowanie?<br />
Wybrali nowy rząd. Ty wiesz, oni chcą<br />
forsy. Pewnego razu, wracając z pola, Zygi powiedział:
łem to każdym porem skóry!<br />
spała do marca. W kwietniu śniegi stopniały,<br />
zaczynał się nowy okres w moim życiu. Czu-<br />
Karola Maya, raz, że miałem zaległości, a dwa,<br />
do wideo brakowało telewizora. Marzenka<br />
Ale piwnicę już poznaliście. Zimę przesiedzieliśmy<br />
pod ziemią. Ja wróciłem do książek<br />
Uwierzę. -<br />
Uwierzysz?<br />
smarkać zaczął na tapicerkę w dzipie. No to<br />
rzuciłem mu dwie dychy i zasunąłem szybę.<br />
wideo. Za pół litra oddał. Na pasach podleciał,<br />
na skrzyżowaniu Niepodległości ze Szrajbera,<br />
bo ja wiem co jeszcze? Brzytwę kiedyś ojciec<br />
po sobie zostawiał. A ten kutas mi gada, że<br />
chodzi. Ale tak, to działa. Żul mi sprzedał.<br />
Zapamiętałem dobrze, bo strasznie się rudzielec<br />
jąkał. Mówił, że to pamiątka po ojcu.<br />
Dasz wiarę?! Po ojcu to można mieć zegarek,<br />
lik, okienko... Patrz, masz nawet wideo. Hitachi,<br />
całkiem dobra firma. Tylko licznik nie<br />
-<br />
O, tu będziesz sobie mieszkał. Łóżko, sto-<br />
do czerwoności drzwiczkach kozy. Robiło się<br />
coraz zimniej. A kiedy przyszły pierwsze śniegi,<br />
Zygi zawiózł nas na Likusy, gdzie załatwił<br />
dwupokojowe mieszkanie w piwnicy.<br />
ryba w wodzie. Ginęła na kilka dni, by niespodziewanie<br />
pojawić się przy rozgrzanych<br />
211
212<br />
poczucie delikatności. W lidze zasłynął tym, że<br />
któregoś roku nie dostał ani jednej żółtej, że już<br />
czasem ma się dosyć i trzeba odpocząć, być z dala<br />
od ludzi. Sami zatem wybrał się do Parku Lemmenjoki.<br />
Stąpał delikatnie, by czegoś nie połamać,<br />
schylał głowę omijając gałęzie. Miał wrodzone<br />
on. Zdobył Puchar UEFA, Europy, Ligi, Anglii.<br />
Był nawet kapitanem. Kto by tak nie chciał? Ale<br />
został wybrany najlepszym obrońcą Premiership.<br />
Nie dziwota. Mało kto tak gra głową jak<br />
wtedy. Zanim z My Pa Anjalankoski nie przeniósł<br />
się do holenderskiego Vitesse Arnhem, stamtąd<br />
do Willem. A potem już się potoczyło. Trener<br />
Houllier ściągnął go do The Reds na obronę. Sami<br />
Kiedy ostatni raz tak sobie spacerował? Chyba w<br />
dziewięćdziesiątym piątym. Tak, to musiało być<br />
tego przezwiska. Niby nie protestował, kiedy tak<br />
za nim wołano, ale w środku się buntował. Teraz<br />
miał spokój, był na wakacjach w ojczystym<br />
Suomen Tasavalta, czyli normalnie Finlandii.<br />
koledzy i kibice. Nie każdy zawodnik ma metr<br />
dziewięćdziesiąt z kawałkiem. Sami nie lubił<br />
Szedł przez mokrą trawę. Kiwając tułowiem do<br />
przodu i tyłu, z daleka mógł wyglądać jak żyrafa.<br />
Właściwie, dlaczego tylko mógł? Faktycznie,<br />
w Anglii, w Liverpoolu tak na niego wołali<br />
Szóstka.<br />
Sami Hyypia podnosił wysoko swe długie nogi.
Działaczom zaświeciły się oczy. To pan jest na<br />
tym zdjęciu? To pan jest ten Hyypia? I zaczęli<br />
stronie zobaczyli twarz człowieka, który ich uratował.<br />
Sami trzymał w dłoniach Puchar Europy.<br />
gazetę. Byli przecież po szyje w błocie, chcieli się<br />
wytrzeć. A kiedy rozwinęli papier, na pierwszej<br />
jeden przez drugiego. Nawet nie podziękowali<br />
ratownikowi. Na koniec zażądali, aby oddał im<br />
Jedyne co wam wyszło to bajki Andersena, nad<br />
całą resztą musicie jeszcze popracować. Darli się<br />
dziennika „Helsingin Sanomat”. Nie rozumiał,<br />
dlaczego ci ludzie ciągle gadają coś o Szwecji.<br />
uprzemysłowiony. Sami wyciągał ich, jednego<br />
po drugim, przy pomocy zwiniętego w rurkę<br />
w Szwecji. Jak wy tu żyjecie, w takim bagnie.<br />
Nam powiedziano, że Szwecja to kraj wysoko<br />
Proszę pana, proszę pana! Niech nas pan wyciągnie!<br />
Skamlali o pomoc. Krytykowali stan dróg<br />
Polscy działacze tonęli, po szyje siedzieli w<br />
trzęsawisku. Od kilku dni błądzili po parku narodowym.<br />
Szukali plantacji truskawek, na którą<br />
się wybrali żeby dorobić do skromnych pensji.<br />
usłyszał przeraźliwe krzyki, wołania o pomoc.<br />
Przyśpieszył kroku, zaczął biec.<br />
więc, Sami minął brzozowy lasek, po prawej zostawił<br />
torfowisko, kierował się na bagna. Nagle<br />
o czerwonej, nie wspominając, kartki! Rzecz<br />
niespotykana u obrońcy! A do tego w Anglii. Tak<br />
213
214<br />
Wiosenne deszcze czynią cuda. Nie dość,<br />
że topią zwały śnieżnej brei, to potrafią roztopić<br />
najbardziej zagorzałego wroga kobiet.<br />
Miłość<br />
Sami Hyppia zgodził się zagrać dla nich. Potem<br />
ruszyli na Zachód, do Szwecji. W końcu przyjechali<br />
zbierać truskawki.<br />
Trudno powiedzieć, czy działacze wiedzieli o<br />
tych wydarzeniach. Wiedzieli zaś na pewno, że<br />
wietrzno – desantowej drugiej wojny. „Market<br />
– Garden”, tak to się nazywało. To byli bohaterowie,<br />
spadali wprost na niemiecki karabiny, ginęli<br />
nie dotknąwszy ziemi.<br />
jego Brygadę Spadochronową, która oswobodziła<br />
miasto biorąc udział w największej operacji po-<br />
rzystali okazję.<br />
Sami Hyppia długo milczał. Przypominał sobie,<br />
grę w Arnhem. Wielu ludzi z czcią i szacunkiem<br />
wspominało generała Sosabowskiego i<br />
się na bezpieczną odległość. Ciągle przecież byli<br />
umazani błotem. Czy zagrasz dla nas? Wyko-<br />
wybawca! Nasz bohater! Obsypali go tysiącem<br />
komplementów, chcieli wycałować, ale odsunął<br />
krzyczeć jeden przez drugiego: Brawo! Brawo<br />
pan Hyypia! Nasz kochany oswobodziciel! Nasz
dłoń.<br />
walącym z kozy, wyglądała nierealnie. Zjawiskowo.<br />
Jak anioł, nie przymierzając, w chlewni.<br />
-<br />
-<br />
-<br />
Anka - anioł wyciągnął w mym kierunku<br />
zamykania, nie było problemu. I tak nic nie<br />
robiliśmy, bo padał deszcz. Deszcz cudowny!<br />
zamknij brame, dzisiaj już nie robim.<br />
Jak widzicie, znowu zostałem Yogim. Co do<br />
czek zerwał się od stołu, zarzucił na plecy kufajkę<br />
i pognał. Wcześniej krzyknął: A ty, Yogi,<br />
No nie, teraz to przegiął! – Pan Włade-<br />
jakiegoś czasu narzekał na glazurnika, wiecznie<br />
pijanego.<br />
Faktycznie, zimą ukradli nam kabel.<br />
Pan Władeczek robił remont łazienki. Od<br />
karz się napił i mówi, że będzie kleił płytki do<br />
sufitu!<br />
Do taty nie można się dodzwonić. Kafel-<br />
naszymi ścianami z dykty, nadpalonymi mapami<br />
pamiętającymi rządy Hitlera, w dymie<br />
były różową spinką. Na długich nogach równie<br />
długie kozaczki, lekko ubłocone. Między<br />
ła śliczna panienka. Ubrana była w dżinsową<br />
spódniczkę, jasną bluzeczkę odsłaniającą płaski<br />
brzuch, na ramionach miała sweterek zawiązany<br />
w węzeł, kręcone blond włosy spięte<br />
Siedzieliśmy w baraczku z Panem Władeczkiem<br />
pijąc herbatkę, kiedy w drzwiach stanę-<br />
215
216<br />
od Marzenki się odczepił. Nawet Pan Władeczek<br />
za moimi plecami drażnił ją patykiem. A<br />
Gdzie ty pójdziesz, nieudaczniku? Toż ty za<br />
tym płotem zginiesz. Tak mi powiedział. Ale<br />
nią kamieniami. Do tego stopnia mnie zdenerwował,<br />
że chciałem złożyć wymówienie.<br />
Bawoł chciał z niej zrobić preparat, zanurzyć<br />
w formalinie, Zygi, ilekroć widział, ciskał w<br />
Nigdy! Marzenka Marzenki-jaszczurki nie<br />
znosiła. Gruby Marzenkę przespał, dyrektor<br />
Nie mogłem uwierzyć własnym uszom!<br />
Jeszcze nikt nie powiedział czegoś takiego!<br />
-<br />
dostałem zadyszki. Z nieoczekiwaną pomocą<br />
przyszła mi kochana Marzenka, która wystawiła<br />
mordkę, żeby zobaczyć, kto odwiedził<br />
naszą norę.<br />
zapytała, czy może przeczekać deszcz? Rzuciłem<br />
się z krzesłem, czym lekko ją przestraszyłem.<br />
Sam nie wiedziałem, co się ze mną dzieje?<br />
Ręce mi się trzęsły, pot wystąpił na czoło,<br />
drugiej strony, faktycznie, byłem dla niej old.<br />
Ale jej to widocznie nie przeszkadzało, bo<br />
– pomyślałem, że taka forma przedstawienia<br />
się wygląda atrakcyjnie i tajemniczo. Wyczytałem<br />
to w którejś części przygód Old Shatterhanda.<br />
I zrobiło to na mnie wrażenie. Z<br />
-<br />
Jaka śliczna! – zapiszczała Ania.<br />
Yogi, ale to nie jest moje prawdziwe imię
chwili uratował, przywrócił do istot żywych.<br />
Na kolanach będę Ci dziękował, pokonywał<br />
Gdzie ja chciałem wyjechać? Między grube,<br />
rude niemry? Aleś, Ty Panie, mnie w ostatniej<br />
miałem rozum? Wyssano mi go i wtłoczono<br />
do futbolówki? Gdzie oczy? Oddałem je Jurandowi<br />
ze Spychowa? Jak mogłem zmarnować<br />
tyle czasu w odciętym od świata Toporze?<br />
zobaczyłem wszystko!<br />
Boże, co ja robiłem przez te całe lata? Gdzie<br />
Im bardziej odwracałem głowę, tym bardziej<br />
się gapiłem. Wreszcie zakryłem oczy dłońmi i<br />
udo, na którym wił się czerwono – czarno -<br />
żółty gad. Na koronkowe majteczki z różu.<br />
zać ci? – podwinęła i tak krótką spódniczkę,<br />
zrobiło mi się słabo. Gapiłem się na jej krągłe<br />
-<br />
do świata. Z wieczną postawą roszczeniową,<br />
nagle poczułem, że moje dotychczasowe zachowanie<br />
jest śmieszne, infantylne. Że trzeba<br />
się cieszyć, bawić, żyć!<br />
rzenka – gęba śmiała mi się jak nigdy dotąd.<br />
Zawsze tylko ponury i zły. Z ciągłą pretensją<br />
-<br />
A ja mam taką jaszczurkę na udzie. Poka-<br />
To jaszczurka łuskonośna, ma na imię Ma-<br />
sek. – Jaki ma długi ogonek! A jakie kolory!<br />
– dziewczyny wyraźnie się zaprzyjaźniły.<br />
Nie ugryzie? – już głaskała palcem jej no-<br />
-<br />
śliczna! jest Marzenka słowa! takie tu<br />
217
218<br />
Ani parasolem. W pewnej chwili wcisnęła się<br />
pod moje ramię. Czułem ogień, moc, power!<br />
Ruszyliśmy do miasta. Deszcz już nie padał,<br />
ale ja twardo okrywałem kształtną główkę<br />
-<br />
-<br />
Jak chcesz.<br />
prowadzę, Aniu! Ja mam parasol! Już nigdy<br />
nie spadnie na twe blond loki kropla deszczu!<br />
Nie! W żadnym wypadku! Ja ciebie od-<br />
ca tunelu. Wolno, bardzo wolno, wracam do<br />
kanciapy z dykty. – Pójdę sobie.<br />
I patrzę aniołowi w krocze, ślinię się, a za<br />
chwilę będzie brakowało mi powietrza, ze-<br />
O, przestało padać – słyszę gdzieś, z koń-<br />
-<br />
mdleję.<br />
Bo gdybym ruszył gdzieś dupę, nie spotkałbym<br />
teraz anioła!<br />
przez to nie mam siły ani chęci szlajać się po<br />
mieście. A przecież to tylko zmęczeniu zawdzięczam<br />
ten stan, nieporównywalny z niczym.<br />
on, wiecznie nieobecny, sprawił, że muszę tu<br />
ciągle siedzieć, robić wieczorami za stróża, a<br />
niego pracował. To on sprowadził mnie w to<br />
zapomniane przez Ciebie i ludzi miejsce. To<br />
darmo - chociaż już to się i tak dzieje, bo Zygi<br />
potrąca mi za czynsz w piwnicy - będę dla<br />
co dzień hałdy kamieni, nosił głazy od płotu<br />
do płotu, by złożyć hołd dziękczynny! Za
która nerwowo nawijała na paluszek blond<br />
loczek.<br />
rozumie, co się do niej mówi? Szato Gadras!<br />
I krzyczał dziadzisko na moją śliczną Anię,<br />
- darł się stary dziad w palcie.<br />
- Ja chcę Szato, a ta młoda osoba jest<br />
kompletnie nieprzygotowana! Czy panienka<br />
Szato! Szato! -<br />
„Alkoholach Świata” kłębiła się spora grupa<br />
ludzi.<br />
u Pana Władeczka. Anna nie przychodzi dwa<br />
razy. Glazurnik tylko raz kładzie płytki na suficie.<br />
Teraz albo nigdy! Ruszyłem za aniołem.<br />
I była w tym ręka sił nadprzyrodzonych! W<br />
znowu zaczął padać deszcz. Czy mogłem tak<br />
odejść? To przecież był dar od niebios. Wygrana<br />
w lotto. Drugiej takiej okazji już nie będzie.<br />
Glazurnik wytrzeźwieje i skończy robotę<br />
ta” – pobiegła za szklaną ścianę.<br />
Stałem na środku chodnika, w międzyczasie<br />
Tu skręcam. Pracuję w „Alkoholach Świa-<br />
-<br />
zatrzymali.<br />
się żeśmy<br />
koszuli. Gdzie ja miałem oczy? Gdzie jej było<br />
do superlaski Ani! Doszliśmy do skrzyżowania<br />
Kołobrzeskiej z Dworcową, dalej Kętrzyńskiego<br />
do Ronda Bema. Na Partyzantów<br />
światłach. Pomyślałem przez chwilę o Marzence<br />
– studentce w wyciągniętej kraciastej<br />
Widziałem zazdrosne spojrzenia mijających<br />
nas facetów, rozpalone ślepia kierowców na<br />
219
220<br />
Syciłem wzrok jej widokiem. Kiedy coś opo-<br />
często stałem w kolejce do baru. Właściwie, to<br />
nie zależało mi jakoś specjalnie na rozmowie.<br />
głośną, muzykę. Ania piła i mówiła dużo, niewiele<br />
z tego zrozumiałem. Raz, że hałas, a dwa,<br />
nazywał się człowiek za konsoletą, puszczał<br />
czadową, tyle że, jak wspomniałem, cholernie<br />
pod kinem Kopernik. Wewnątrz było przyjemnie,<br />
ale bardzo głośno. Didżej Lary, bo tak<br />
Wybrała jakiś nieznany mi wcześniej lokal o<br />
nazwie Boom Town. Mieścił się on w piwnicy,<br />
Po pracy zaprosiłem Anię na kawę. Zgodziła<br />
się, pod warunkiem, że pójdziemy na piwo.<br />
pierdolnięty, ale to nieprawda. Jesteś fajny! –<br />
Moje serce waliło jak oszalałe.<br />
Ojciec gada przy obiedzie, że ty jesteś<br />
-<br />
powiedziała:<br />
i ladę przez<br />
uśmiechem pełnym wdzięczności. A kiedy<br />
już się w sklepie zrobiło pusto, przechyliła się<br />
niech mówi od razu, a nie kolejkę robi! Proszę!<br />
– podała dziadowi. A mnie obdarzyła<br />
-<br />
A to te po osiemdziesiąt dziewięć. To<br />
Chateau de Gadras, to ta pękata butelka za<br />
tobą. Tak jest na niej napisane. O, właśnie ta!<br />
Wyrwałem mu laskę, którą obijał podłogę<br />
z terakoty. Jeszcze gotów uderzyć nią dziew-<br />
Cha te a u, Aniu, Chateau! Ten pan chce<br />
-<br />
Cham!<br />
czynę.
południa pracowałem z przyszłym teściem,<br />
dla którego byłem wyjątkowo miły, później<br />
poborach.<br />
Ale przy poborach poprosiłem o kolejną pożyczkę,<br />
dużo większą. Bo, jak się domyślacie,<br />
rozpocząłem płomienny romans z Anią. Do<br />
pieniądze Zygiego ze sprzedaży tony czarnego<br />
granitu. Postanowiłem zwrócić mu je przy<br />
Do miłości i opiekuńczości dołączyła żądza.<br />
A wkrótce też szmata, bo Ania po kolejnym<br />
piwie nie wytrzymała i zwymiotowała<br />
na stół. Do domu odwiozłem ją taksówką, za<br />
miękkie? – przez me ciało przeszedł dreszcz,<br />
drugi, trzeci.<br />
Czy miś Yogi wszystko ma pluszowe i<br />
-<br />
powiedziała:<br />
i stolik<br />
ruchu była naturalna, swobodna. A kiedy już<br />
sobie podpiła, przechyliła się do mnie przez<br />
zmysłowe, dziewiętnastoletnie ciało wiło się<br />
niczym ogon Marzenki. W każdym geście,<br />
na paluszek platynowy kosmyk, czasem obgryzała<br />
paznokieć. Poszła tańczyć. Jej smukłe,<br />
w ustach papierosa, jej krągłe piersi falowały<br />
zmysłowo. Rozmyślając nad czymś, nawijała<br />
wiadała, krzywiła zgrabny nosek. Czasem w<br />
nim dłubała paluszkiem. Prowokacyjnie grzebała<br />
zapałką w bialutkich zębach. Mówiąc o<br />
rzeczach nieprzyjemnych nerwowo szarpała<br />
221
222<br />
Town. Z każdym dniem byliśmy bardziej perwersyjni.<br />
Mój sposób patrzenia na świat też<br />
kozaczków. Głaskałem pierś ukochanej i ciągnąłem<br />
Anię po schodach, do wyjścia Boom<br />
łem kolorowy lakier z paznokci jej palców w<br />
taksówce, gryzłem blond loki w parku, dotykałem<br />
talii w ścisku autobusowym. Kładłem<br />
rozpalone dłonie na uda w czasie zasuwania<br />
A nasza dzika seksualność wybuchała w<br />
różnych, częstokroć dziwnych miejscach. Ssa-<br />
mokrym lesie, powziąłem ostateczną decyzję<br />
o zmotoryzowania się.<br />
zaczynałem rozmyślać o posiadaniu własnego<br />
auta. Z uwagą przyglądałem się samochodom<br />
na parkingach. A tej nocy, kiedy napadła<br />
mnie łobuzerka z Bałtyckiej i przegoniła po<br />
chwilę. Szkoda mi było pieniędzy, które wolałem<br />
trzymać na kolejne spotkanie. Powoli<br />
Ania miała wielu przyjaciół. Potem, już pieszo,<br />
lazłem do piwnicy rozpamiętując każdą<br />
właściwą wymowę. Wracaliśmy taryfą czarną<br />
nocą we dwójkę, a czasem większą grupą, bo<br />
zostaliśmy stałymi bywalcami. Poznałem nawet<br />
właściciela i jego żonę, bardzo miłych ludzi.<br />
Przyjemne łączyliśmy z pożytecznym, bo<br />
kupując różne trunki, tłumaczyłem Ani ich<br />
biegłem pod „Alkohole Świata”. Na randki<br />
chodziliśmy do klubu pod kinem. Wkrótce
czo i męsko. Tak przynajmniej uważała Ania.<br />
Marzenka chyba nie bardzo, bo coraz częściej<br />
zabierać Marzenkę, trzymałem ją na ramieniu,<br />
wyglądałem przez to bardziej malowni-<br />
się w klub hip hopowy. Odświeżyłem znajomość<br />
języka frontowego. Do knajpy zacząłem<br />
że mi pomogą. Póki co podarowali mi radio<br />
do auta. Od tej chwili cichy barak zamienił<br />
dla nas, dla chłopaków. Zwierzyłem się im ze<br />
swych planów posiadania auta. Powiedzieli,<br />
czarne, najdroższe, księgowałem jako żółte,<br />
tańsze. Różnicę chowałem dla siebie, a raczej<br />
w życiu umiejętności. Zamiast tony sprzedanych<br />
kamieni wpisywałem połowę. Kamienie<br />
do papierosów, które kiedyś paliłem w wojsku.<br />
Z wojska też pamiętałem kilka przydatnych<br />
ręka nie przeszkodziła. Do wiader napakowałem<br />
kamulców, ćwiczyłem mięśnie. Wróciłem<br />
futbol swą niezaradność. Gdyby naprawdę był<br />
dobry w tę całą gimnastykę, to by mu i złamana<br />
miałem opory, bo pamiętałem tragedię ojca,<br />
jego niechęć do piłki. Byłem mu winien lojalność.<br />
Ale z czasem zrozumiałem, że ojciec po<br />
prostu był mięczakiem. Próbował zwalić na<br />
uległ zmianie. Zmieniłem wygląd. Obciąłem<br />
włosy na zero, kupiłem wygodne dresy. Z kolegami<br />
Ani zacząłem regularnie chodzić na<br />
mecze czwartoligowego OKS-u. Początkowo<br />
223
224<br />
słabe, przeszedł do angielskiej Aston Villi.<br />
Co tam się dzieje?, wyhamował przed grupą<br />
odpuścił sobie. Zaczął grać w piłkę. Szwedzkie<br />
Dagerfors i AIK Solna wkrótce były dla niego za<br />
Olof Mellbeg jechał swym srebrym saabem na<br />
kort tenisowy. W młodości był świetnie zapowiadającym<br />
się tenisistą. Ale świetny, to nie to<br />
samo co doskonały. Borgiem nie będę, pomyślał i<br />
przeskoczyć się nie da. Specjalnie dla nich truskawki<br />
na jesieni nie urosną!<br />
wielkie sławy. Brakowało im już tylko jednego<br />
głupiego obrońcy. No i bramkarza. Co do znalezienia<br />
brakujących ogniw byli spokojni. Ich<br />
siłą był spryt i determinacja. Ale pewnych spraw<br />
Byli bez grosza, a do tego głodni. Przemierzyli<br />
taki kawał świata, pozyskali do reprezentacji<br />
że sezon truskawkowy już dawno minął. Biedni<br />
działacze usiedli przy drodze i zaczęli szlochać.<br />
związanych z brakiem znajomości języka, polscy<br />
działacze dotarli wreszcie do Szwecji. Tyle,<br />
Trójka.<br />
Po długim czasie błądzenia, nieporozumień<br />
Pamiętaj, najje się do syta ten, kto nabiera<br />
małą łyżeczką, pazerny się zawsze zadławi.<br />
-<br />
Ty, Yogi, uważaj. Nie bądź zbyt pazerny.<br />
kaszlała od dymu papierosowego. Tylko Pan<br />
Władeczek, mój przyszły teść, kręcił nosem.
się jego marzenie. Będzie oglądał mecze mi-<br />
siódmą. Wcześniej odbieram z „Alkoholi”<br />
Anię. Zygi wyjechał do Niemiec, spełniło<br />
Ole! Ole! Jesteśmy umówieni z chłopakami<br />
U Kibica, róg Dworcowej i Piłsudskiego, na<br />
Zaraz, zaraz, dlaczego ja to wszystko opowiadam<br />
w czasie przeszłym? Jest środa, czternasty<br />
czerwca. Wieczorem nasi grają ze Szwabami.<br />
W radiu przystojniak Milowicz drze się<br />
Mistrzostwo Świata<br />
chorej babci.<br />
ta Skandynawia?. Musiał też oddać zamrożone<br />
truskawki, które po treningu zamierzał zawieźć<br />
naszych i wyjaśnić, dlaczego Andersen nie jest<br />
Szwedem a Duńczykiem i co to właściwie jest<br />
mu kanapki i wypili napoje energetyczne. Przerażony<br />
Olof, ofiara porwania, odzyskał wolność<br />
dopiero na przedmieściach Goeteborga. W<br />
zamian za to musiał podpisać zgodę na grę dla<br />
na tylnym siedzeniu jego kombi. Z piskiem ruszyli<br />
przed siebie. Po drodze działacze wyżarli<br />
dawno. Głodomory z pobocza rzuciły się na piłkarza,<br />
obezwładniły go aktówkami i uwięziły<br />
płaczących w rowie mężczyzn. Kiedy wysiadł<br />
stało się coś, czego spokojni Szwedzi nie widzieli<br />
225
226<br />
Węgrzy też. A Węgrzy wtedy byli mocni jak<br />
Belgowie, ale to prawie jak Francja, Rumuni i<br />
Jugole. Hiszpanie, Niemcy i Włosi olali temat.<br />
piłkę! Kto wtedy latał samolotami? Pojechali<br />
Francuzi, bo wiadomo, byli od tego Rimeta,<br />
całym Urugwaju. Ale był pewien myk. Ten<br />
Urugwaj to leży na końcu świata. W cholerę<br />
forsy taka wycieczka kosztowała. No weź i<br />
płyń statkiem z miesiąc, żeby parę razy kopnąć<br />
w Urugwaju. Podobno dlatego, że ci Urusi<br />
dwa razy wygrali Olimpiadę i obchodzili stulecie<br />
Konstytucji. Mieli też poparcie Argentyny.<br />
I się stało. W trzydziestym roku w tym<br />
ło szesnaście lat i pojawił się kolo całkowicie<br />
odjechany na punkcie zorganizowania takiego<br />
turnieju. To był Francuz Jules Rimet. Wykombinował,<br />
że najlepiej zrobić takie zawody<br />
takich imprez? Bardziej do gazu, którym się<br />
ostro pryskali w okopach. No ale nic. Minę-<br />
Ale facet był nie na czasie, bo przecież toczyła<br />
się pierwsza światowa. Kto miał wtedy łeb do<br />
stwa Świata? Wiesz? No pewnie, że nie wiesz!<br />
No to słuchaj: w dziewięćset piątym Holender<br />
Hirschmann wykombinował, żeby zorganizować<br />
międzynarodowy turniej w kopaną.<br />
-<br />
Ty, Yogi, chociaż wiesz, co to są Mistrzo-<br />
strzowskie ze stadionu. Na żywo. Zanim odpalił<br />
swego grand cherokke, mówi do mnie:
nie będą ryzykowali znowu. No i tak to, Yogi,<br />
wygląda. Co cztery lata zbierają się chłopaki i<br />
go w Szwajcarii. Ten, co wygrywa, dostaje kopię,<br />
podróbkę. Ja ich rozumiem. Nacięli się, to<br />
siedemdziesiątym pierwszym. Puchar Świata<br />
FIFA, tak się nazywa. Też ze złota. Trzymają<br />
w pudełku po butach pod łóżkiem teściowej<br />
Włocha Barassiego. No to zrobili nową w<br />
zawsze do chałupy. No i wygrała Brazylia, ale<br />
w osiemdziesiątym trzecim im ten puchar zawinęli.<br />
Podobno złodzieje przetopili na złoto.<br />
Szkoda, bo figurka przeleżała całą wojnę<br />
samym początku kolesie umówili się tak, że<br />
jak ktoś wygra trzy razy, to bierze puchar na<br />
i przenika obronę przeciwnika. Urugwaj dostał<br />
w nagrodę Złotą Nike, taki puchar. Na<br />
czątku coś śmierdziało. A to, że wygrał turniej<br />
Urugwaj też swoją wymowę ma. Tej Argentynie<br />
dokopali, cztery dwa. Królem strzelców<br />
został El Filtrado, co znaczyło, że jest jak filtr<br />
na zdrowy rozum. Kto to wszystko wykombinował?<br />
No kto? Francuz! Jak widzisz, od po-<br />
strzelił Francuz, Laurent się nazywał. Może i<br />
uczciwie, ale ja tam nie wiem. No, bo weź tak<br />
nigdy! Zlew zrobili też Angole, bo gadali, że<br />
nie będą się poniżać i gdzieś tam jeżdzić. Wymyślili<br />
piłkę i uważali się za najlepszych. Do<br />
tej pory tak myślą. Naiwni. Pierwszą bramkę<br />
227
228<br />
chwili serce straciłem. I wiesz, co robię? Bio-<br />
Nic się nie odezwałem, odwiozłem pod klub<br />
we wsi, na gry poszli. Za te srebrniki. Od tej<br />
za sprzedany mecz. W tym wieku zaczynać?<br />
To co mówić o starszych! Czego wymagać?<br />
partaninę wziął. Tak przy mnie. Nic a nic się<br />
nie wstydzą! Po pięć dych wzięli i nowe korki<br />
domu odwoziłem. A te chujki małe na bezczelnego,<br />
między sobą gadają, który ile za<br />
ło. Ludzie są niedobre, chciwe. Nawet dzieci<br />
już oszukują. Ty wiesz, że ja na tych trampkarzy<br />
lubię chodzić. Do niedawna. Kiedyś<br />
zabrałem siurków do malucha, po meczu, do<br />
Yogi – wyjmuje nową kanapkę. – I jeszcze ci<br />
coś powiem, bo tak mnie na szczerość wzię-<br />
naiwny – mlaska i gada. – Ja ci powiem, ty<br />
uważaj na tą moją Ankę, bo ona ciebie zje. Ojciec<br />
jestem, ale zarazy bronił nie będę. Wredna<br />
jest i cwana, ma to po matce. Ty uważaj,<br />
-<br />
Dobry chłopak, Yogi, jesteś. Szczery taki,<br />
niosę gorący kubek. W samą porę, bo by się<br />
zadławił.<br />
Kręcę się po placu. Władeczek-teść siedzi w<br />
koparce, wsuwa kanapki. Robię mu herbatę,<br />
kopią przez miesiąc. Teraz będzie po raz siedemnasty.<br />
Ale już z moim udziałem! – wrzasnął<br />
rozpromieniony. Zamachał mi przed nosem<br />
biletami i odjechał do Niemiec.
-<br />
-<br />
-<br />
-<br />
E, więcej optymizmu!<br />
wiary we mnie nie ma. Jeden zero nas pokonają.<br />
Popatrzeć popatrzę, bo kibic jestem. Ale<br />
ku i do domu, na meczyk! Na Polaków! Jak<br />
pan obstawia? – zmieniam temat.<br />
Zamykamy! Zamykamy, Panie Władecz-<br />
-<br />
problem.<br />
mój<br />
Nie masz ty racji, chłopaku, ale to już nie<br />
to dobra dziewczyna. A że młoda, ładna to i<br />
każdy w jej towarzystwie chce przebywać.<br />
Co też pan gada, Panie Władeczku, Anka<br />
jest. Godzinami przed lustrem stoi, kiecki tylko<br />
by zmieniała, kawalerów też...<br />
A może nie do piłki a ludzi? Dlatego ty, Yogi,<br />
uważaj na Ankę, ona nie dla ciebie. I próżna<br />
się zaczyna nawalanie. Jedni w drugich. Miejscowe<br />
w przyjezdnech. W sędziów, w zawodników.<br />
Tylko kamienie śmigają, krew bryzga.<br />
A wtedy odchodzę. Straciłem do piłki serce.<br />
jad. Na koniec wyciągam kamienie. Yogi, jak<br />
oni się za nie łapią, jak ciepłe bułeczki idą! I<br />
jątrzyć, podpuszczać. Jednych na drugich. Że<br />
był faul, że sędzia sprzedany, że mecz kupiony,<br />
że aut był. Jad wpuszczam. Jak trzeba to<br />
piwo postawię, co mocniejszego. I dalej ten<br />
rę pełne kieszenie kamieni i idę na mecz. A<br />
kiedy tak stoję między kibicami, to zaczynam<br />
229
230<br />
Ania obiecała dać Yogiemu, jak wygramy.<br />
-<br />
robisz? nim z ty co da,<br />
Anuchna, ale ten twój Yogi marnie wyglą-<br />
-<br />
trójeczkę?<br />
faszystom<br />
Yogi, stary waflu, to jak będzie? Wrzucimy<br />
-<br />
piątkę.<br />
-<br />
Wchodzimy do pubu U Kibica. Chłopaki już<br />
do nas machają, trzymają miejsca.<br />
O, radości! Czuję, że mi staje! Więc to dzisiaj,<br />
w nocy ja i ona! Zrobimy to do końca!<br />
wiem. Jak wygramy, zostanę w twojej piwnicy<br />
na noc!<br />
Zanim wejdziemy do środka, coś ci po-<br />
-<br />
ucha: do szepce i obejmuje drzwiach,<br />
Drepce obok mnie, poprawia loczki i wydekoltowaną<br />
bluzeczkę. Zatrzymuje mnie przy<br />
Ania w białych pończoszkach i szpileczkach<br />
w kwiatki.<br />
Dobrze mi z tobą, wiesz – mówi śliczna<br />
-<br />
***<br />
wczoraj w klubie ktoś pociągnął mi komórę.<br />
Człowiek jak kaleka, na pustyni informacyjnej.<br />
Teraz po moją Anię, już czwarta. Do „Alkoholi”!<br />
Trochę się spóźnię. Bym zadzwonił, ale<br />
-<br />
Siemka, tasiemka! – Lewarek przybija mi<br />
Zamykaj, chłopaku, zamykaj.
otwieracz, tylko nóż. Złamany, bo złamany,<br />
-<br />
-<br />
-<br />
Ile razy mam wam tłumaczyć, to nie jest<br />
Yogi, dawaj ten swój otwieracz!<br />
-<br />
butelek.<br />
trochę Wnieśli plecaka.<br />
bo mnie chyba najbardziej przy tym stoliku<br />
na tym zależy. Chłopaki sięgają pod stół, do<br />
Taaa! Żeby, kurwa, wygrali! – drę się i ja,<br />
Żeby, kurwa, wygrali!<br />
- – drze się Lewarek.<br />
naszych!<br />
doskonale, chłopaki też. Wszyscy śmieją się<br />
z jakiegoś gościa. Kiedy pytam, o kogo chodzi,<br />
mówią, że gdzieś zniknął. Ja to zawsze nie<br />
mam szczęścia do takich sytuacji. Pijemy za<br />
zaprzecza, mówi że ma ją już miesiąc. Kłócił<br />
się nie będę. Wie, co mówi. Ania bawi się<br />
Opłaca się brać dzbanek, jedno piwo wychodzi<br />
gratis. Odstałem swoje w kolejce, wracam.<br />
Stawiam na stół. Dałbym głowę, że przy<br />
Maksie leży moja komóra. Ale ten stanowczo<br />
A jak myślisz? Tylko dzbanek!<br />
Mam wziąć dzbanek? – pytam rzeczowo.<br />
-<br />
pchasz!<br />
Yogi, goń po piwo, bo potem się nie do-<br />
-<br />
nich. do macham kilku,<br />
jak nic, blefują! Siadamy przy stole, rozglądam<br />
się po pełnej sali, szukam znajomków. Widzę<br />
Co? Chyba się przesłyszałem. Skąd oni to<br />
wiedzą? Przecież to jest tajemnica! Blefują,<br />
231
232<br />
żaków“. Tak to mniej więcej wygląda. Ryk<br />
przed bitwą, zaklinanie ziemi, wiara i determinacja.<br />
Do krwi ostatniej. Zabić ich! Rozpierdolić<br />
w drobny mak! Wkopać w trawę!<br />
Patrzę po sali już lekko zamroczonym wzrokiem<br />
i czuję się jak Ford przy kręceniu „Krzy-<br />
ścianie drze się komentator Borek, ale nic nie<br />
można zrozumieć, taki hałas. Wszyscy wstają.<br />
Deutschland, Deutschland über alles<br />
Über alles in der Welt!<br />
Teraz sala gwiżdze, bo z głośników płynie:<br />
Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy<br />
Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy!<br />
dobrze, jest bardzo dobrze. Są znajomkowie<br />
na sali, machamy do siebie, wznosimy szklanki.<br />
Przy stoliku są przyjaciele. Zaczyna się<br />
mecz. Otwieram nowe butelki. Z plazmy na<br />
Wyciągam nóż i otwieram jedno piwo za<br />
drugim, podaję chłopakom i mojej Ani. Jest<br />
ale nóż! Zapamiętajcie raz na zawsze! I nie<br />
dam go nikomu, rozumiecie? Jak chcecie, żebym<br />
otworzył wam piwo, to podajcie butelki.<br />
Pod stołem.
w piwnicy. Szkoda, że w piwnicy tak ciemno!<br />
Dopadnę Ankę na wersalce. Dlaczego zaraz<br />
- zero. Jest dobrze, jest bardzo dobrze. A będzie<br />
cudnie. Za jakieś trzy godzinki, u mnie,<br />
żem!<br />
Czterdziesta piąta minuta. Na tablicy zero<br />
To nie machaj otwieraczem, który jest no-<br />
-<br />
kieszeni. z nóż wyjmuję wytrzymuję,<br />
-<br />
-<br />
-<br />
to z emocji. Nad tym się nie da zapanować.<br />
Faul! Był faul na Smolarku! Widzieliście? Sę-<br />
To co, po piwku?<br />
-<br />
chuj! dzia<br />
patrzeć. Jest determinacja, jest walka. Będzie<br />
dobrze. Będzie bardzo dobrze! Obejmuję<br />
moją Aneczkę, ściskam. Ona się wyrywa.<br />
Faktycznie, może zbyt mocno ją ściskam? Ale<br />
je? Kto? Nieważne. Nie, ważne! Bo nas chuje<br />
będą chcieli oszukać! No to kto, do kurwy nędzy,<br />
sędziuje? Anglik? Poważnie? To dobrze<br />
czy źle? Gramy. Chłopaki biegają aż miło<br />
ni.<br />
Gwizdek sędziego i zaczęło się! Kto sędziu-<br />
nóż! – drze się w moje ucho Lewarek.<br />
Rozluźniam uścisk, chowam nóż do kiesze-<br />
-<br />
Nożem, kurwa, nożem! To jest nóż! – nie<br />
Yogi, nie machaj tak tym otwieraczem!<br />
piwku. po No,<br />
Yogi, kurwa, co ty robisz? Schowaj ten<br />
233
234<br />
Maksa. Skarpetka z dziurą w pięcie siedzi na<br />
po rozchylonych udach mojej Ani, rozpoznaję<br />
zegarek Lewarka, tatuaż przy nadgarstku<br />
mi na grzbiecie i nie pozwalał się wyprostować.<br />
Widzę kolorowe szpileczki, białe pończoszki,<br />
zgrabną łydkę, kolano. Zaciskam w<br />
dłoni nóż i patrzę na bezwstydne ręce łażące<br />
Wyciągam z kieszeni nóż, schylam się pod<br />
stół, po butelki, i drętwieję. Jakby ktoś siedział<br />
bez szans! Ale wcześniej po piwku, jeszcze<br />
tylko po jednym...<br />
kontra skrzydłem, Ebi do Magica Żurawskiego<br />
i brameczka przy lewym słupku. Lehmann<br />
groma nie wiadomo o czym. Pewnie o meczu,<br />
że jest ciągle na zero, że może jakaś szybka<br />
Uważać na chlańsko! Nie przegiąć! A teraz na<br />
salę. Z plazmy znowu coś gada Borek, ale ni<br />
spokojnie. Jest przerwa w meczu. Do kibelka,<br />
siknąć, obmyć dłonie i twarz. Uważać na piwo.<br />
co dopiero napalonego faceta. Pluszowy Yogi<br />
zamieni się w krwiożerczego Grizzli. Tylko<br />
się, bo dasz ciała. Będziesz flak! Co, flak? Przy<br />
Anusi? Jej widok pobudzi znoszone kapcie, a<br />
stolika. Co jeszcze? Co jeszcze? Pomyśl, baranie!<br />
Myśl intensywnie, wytrzeźwiej! Nie upij<br />
No, gdzie jeszcze? Z tymi ciemnościami to<br />
może i lepiej, nastrojowo. Świeczkę zwinę ze<br />
na wersalce? Na podłodze, na grzejniku, przy<br />
ścianie, na stole, na parapecie. Gdzie jeszcze?
uwspółcześnionej.<br />
tle stoi drabina do anteny. Wyglądamy teraz<br />
jak bohaterowie obrazu Beckmanna w wersji<br />
kła, by szukać swego zmarłego dwadzieścia lat<br />
temu męża. Patrzy w milczeniu, chyba rozpoznaje,<br />
bo wyciąga ku mnie ręce. Obejmuję ją<br />
i tak trwamy nieskończenie długą chwilę. W<br />
Podchodzę bliżej. Na schodach siedzi Babcia<br />
Majowa Od Świętego Karola, jak zwykle ucie-<br />
Pytają mnie o wynik. Chcę ich olać, ale nagle<br />
dostrzegam pod drabiną skuloną postać.<br />
W prawo, Edziu. W prawo! O, tak lepiej!<br />
-<br />
niego. do się drze ktoś<br />
drugiego. Jakiś facet wisi na metalowej drabinie,<br />
ustawia antenę przy oknie, od wewnątrz<br />
powietrze płynie obok mnie, jestem filtrem,<br />
przez który przechodzi. Ulice są puste, wybieram<br />
najszerszą - Piłsudskiego, rozświetloną<br />
lampami. Zataczam się od jednego słupa do<br />
ust wyczytuję pomstowania, przekleństwa.<br />
Wstaję i wychodzę na zewnątrz. Nocne<br />
sala kołysze się, faluje. Pod sufitem migocze<br />
plazma. Nagle ludzie markotnieją, z ruchów<br />
na pogodne twarze obok mnie. Coś do siebie<br />
mówią, śmieją się, piją piwo. Przyciemniona<br />
łonie. Obok leży czyjś but. Zamykam oczy i<br />
widzę jeszcze więcej. Wynurzam się spod stołu,<br />
na powierzchni wszystko wygląda inaczej,<br />
woda jest spokojna. Nic nie słyszę, tylko patrzę<br />
235
236<br />
pan tak szybko pobiegł, że nie zdążyłem. Był<br />
telefon do pana. Dzwoniła matka, pana ojciec...<br />
Pana ojciec, on nad ranem umarł. Pan<br />
tak szybko biegł, że nie zdążył usłyszeć...<br />
Ja rano chciałem panu powiedzieć. Ale<br />
-<br />
mówi: i staruszki włosów<br />
to ja ją odnalazłem i przyprowadziłem. Taka<br />
wdzięczność. Ale on tylko głaszcze resztki<br />
nawołuję gospodarza. Babcia Majowa jest<br />
bardzo zmęczona, pada w ramiona syna. Gospodarz<br />
w pasiastej pidżamie patrzy na mnie<br />
smutno. Powinien być mi wdzięczny. W końcu<br />
na Łynie. Idziemy do domu, na Łabędzią.<br />
Dochodzimy do furtki, szarpię za klamkę,<br />
zimną rękę i prowadzę w stronę Grunwaldzkiej.<br />
Mijamy ratusz, przechodzimy przez most<br />
bo jeszcze zlecę któremu na łeb!<br />
Podnoszę babcię ze schodów, chwytam za<br />
E, wy tam, na dole. Spierdalać mi zaraz,<br />
-<br />
pochodzi.<br />
niowski<br />
Z Lubaczowa to babciu chodziarz Korze-<br />
-<br />
imię... na dali mi Maja Boromeusza.<br />
mieszkał, to mogłam znać. Ja z Lubaczowa jestem,<br />
chrzcili mnie w parafii świętego Karola<br />
A on mieszkał w Lubaczowie? Bo jak<br />
-<br />
pyta:<br />
wreszcie i milczy Długo<br />
zapytać: czy ty znałaś Karola Maya? – pytanie<br />
osobliwe, jak na okoliczności.<br />
-<br />
Babciu Majowa, zawsze chciałem cię o to
karz jednak trafił do Liverpoolu. To, co zrobił w<br />
finale Ligi Mistrzów, przejdzie do historii piłki.<br />
wielkie europejskie kluby biły się o Jerzego. Barcelona,<br />
Real, Manchester United, Arsenal. Bram-<br />
przeszli jak burza eliminacje i zdobyli awans na<br />
Mundial w Korei i Japonii. W tym samym czasie<br />
stanął kto inny. Dopiero trener Engel postawił<br />
na Jerzego, zaufał mu. I nie pożałował. Polacy<br />
zadebiutował w meczu z Izraelem. Potem znowu<br />
musiał czekać na swoją szansę. W bramce<br />
pierwszym bramkarzem Feyenoordu Rotterdam.<br />
Zdobył mistrzostwo kraju, wybrano go najlepszym<br />
piłkarzem i bramkarzem ligi. Dwa lata z<br />
rzędu! Przyszło też powołanie z kadry. Dudek<br />
nie tak. W bramce stanął kto inny. Jerzy opuścił<br />
Polskę, wyjechał do Holandii. Po roku został<br />
zauważył go trener kadry Piechniczek. Już miał<br />
zagrać w meczu z Rosją, ale znowu coś poszło<br />
uparty Jurek rano chodził do szkoły, a po południu<br />
trenował w drużynie juniorów trzecioligowej<br />
Concordii Knurów. Był dobry więc Bobo<br />
Kaczmarek ściągnął go do Sokoła Tychy. Tam też<br />
darmo. Wysłano go do Technikum Górniczego.<br />
Praca w kopalni to miała być jego przyszłość. Ale<br />
bramkarz urodził się w Rybniku, w rodzinie<br />
górniczej. Jerzy niczego nie dostał na talerzu za<br />
Jedynka.<br />
Któż nie zna Jerzego Dudka?! Ten kapitalny<br />
237
238<br />
nie chcieli.<br />
jednego z najlepszych bramkarzy świata.<br />
Ale polscy działacze piłkarscy Jerzego Dudka<br />
Dudek bronił kapitalnie. Po chwili całował Puchar<br />
Europy! Przez fachowców uważany jest za<br />
Ze stanu trzy zero Liverpool doprowadził do remisu<br />
z Milanem. Przyszła pora na rzuty karne.
Marcin Włodarski, Po własnych śladach (2005)<br />
Marcin Włodarski, Sommy (2002)<br />
Iza Smolarek, się lenienie (2006)<br />
Jacek Uglik, Jeszcze nie całkiem umarły (2005)<br />
Anna Piotrowska, Sekutnice (2002)<br />
Tomasz Pułka, Paralaksa w weekend (2007)<br />
Krzysztof Kowalewski, Wersalka (2003)<br />
Karolina Madej, von von (1999)<br />
Tomasz Karnowski, Wejście w świat (1999)<br />
Krzysztof Kowalewski, Abdykacja (1999)<br />
Maciej Gierszewski, Profile (2006)<br />
Tomasz Jamroziński, Przylądek do skrócenia (2007)<br />
Poezja:<br />
Grzegorz Wróblewski, Android i anegdota (2007)<br />
Jacek Wangin, Lucka rzecz (2007)<br />
Joanna Wilengowska, Japońska wioska (1999)<br />
Mariusz Sieniewicz, Prababka (1999)<br />
Piotr Siwecki, Hyper-Gender (2003)<br />
Paweł Jaszczuk, Testament (2007)<br />
Monika Mostowik, Taka ładna (2004)<br />
Tomasz Białkowski, Pogrzeby (2006)<br />
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Wariat (2007)<br />
Tomasz Białkowski, Dłużyzny (2005)<br />
Tomasz Białkowski, Leze (2002)<br />
Proza:<br />
Publikacje Wydawnictwa „<strong>Portret</strong>”:
Ślady. Antologia przekładów Arkadiusza Łuby (2003)<br />
tłum. Jana i Piotr Kępscy [proza] (2005)<br />
Amir Or, Wiersz, tłum. Beata Tarnowska [poezja] (2006)<br />
Aleš Čar, Awaria, tłum. Wojciech Domachowski [proza] (2006)<br />
Radek Fridrich, Z dziennika Żybrzyda,<br />
Przekłady:<br />
Odmieńcy XX wieku w esejach Jarosława Mogutina (2007)<br />
Obrazy rzeczywistości w prozie najnowszej (2006)<br />
Grzegorz Ojcewicz, Skazani na trwanie.<br />
Tamara Bołdak-Janowska, Szkice dla zielonego wróbla (2004)<br />
Bernadetta Darska, Ucieczki i powroty.<br />
Szkice:<br />
Robert Ostaszewski, Odwieczna, acz nieoficjalna (2002)<br />
Felietony:
ul. Harcerska 19,<br />
Biskupiec<br />
Druk i oprawa:<br />
Zakład Poligraficzny „Algraf ”,<br />
www.portret.org.pl<br />
10-431 <strong>Olsztyn</strong><br />
e-mail: portret@portret.org.pl; portret@free.art.pl<br />
Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „<strong>Portret</strong>”<br />
ul. Kołobrzeska 25/14<br />
Dziękujemy!<br />
Urzędu Miasta <strong>Olsztyn</strong><br />
oraz Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.<br />
Książkę wydano dzięki finansowej pomocy<br />
Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego,<br />
ISBN: 978-83-60477-12-0<br />
Copyright © by Tomasz Białkowski<br />
Copyright © by Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne<br />
„<strong>Portret</strong>”, <strong>2008</strong><br />
Redakcja: Bernadetta Darska<br />
Korekta: Anna Rau<br />
Zdjęcie autora:<br />
archiwum „<strong>Portret</strong>u”<br />
Projekt i opracowanie graficzne:<br />
Przemysław Tymiński<br />
Zdjęcie na okładce:<br />
Tomasz Derewońko