kami i kwaśną kapustą. Jakodeser bierzemy po koktajlutruskawkowym. Z przerażeniempatrzę jak pani ekspedientkaz wściekłością wali w klawiszebiednej kasy. Chyba po prostusię spieszyła, bo akuratprzyszło dużo ludzi i chciała toszybko załatwić. Za nasz dwudaniowyobiad + deser płacimy30zł. To chyba niedużo?Zabieramy się do jedzenia.Obie zupy przepyszne,prawdziwe i domowe. Po zjedzeniugrochówki niepewniepatrzę na drugie danie – gdzieja to zmieszczę?? Ale wszystkowygląda tak pysznie, że niemożemy się powstrzymać.Bohatersko sięgamy po nożei widelce, i wcinamy aż nam sięuszy trzęsą.Podsumowując: zjadłyśmypyszny, domowy, dwudaniowyobiad z deserem dla dwóchosób w cenie 30zł, sceneriamoże nie jak w ekskluzywnejrestauracji, ale było czystoi przyjemnie. I kolejna zaleta:zanim zdążyłyśmy odnieść naczyniapo posiłku, podchodzimiła pani kelnerka i robi toza nas. Jedyny minus tolokalizacja, bo jest daleko odszkoły. Podobało mi się też to,że w „Kaprysie” jadają ludziew każdym wieku: od maluszkówz rodzicami, poprzezstudentów Collegium Medicummającym praktyki w Szpitaluim. Jurasza, aż po emerytów.Z baru wyszłyśmy albo raczej„wykulałyśmy się”, bo tak byłyśmynajedzone.Jeśli macie ochotę na cośinnego niż burgery, trochę czasuw piątek po lekcjach i 15złw kieszeni to koniecznie tamzajrzyjcie. Obiecuję, że tego niepożałujecie. A kto by się przejmowałtym, że mleczne barywyszły już raczej z mody (a jużna pewno w naszej szkole) skoromożna zjeść coś naprawdępysznego i w 100% zdrowszegood frytek w niskiej cenie?:)6Marysia ŚwigońCztery koła i jaJest 28 grudnia <strong>2011</strong> godzina10:00. Siedzę na brzegułóżka i staram się zebrać myśliprzed godziną sądu, przedgodziną 12:00. Myślę sobie:„Już za dwie godziny tam będę,wejdę, usiądę w holu głównymi zacznie się oczekiwanie nagłos z głośników.”Godzina 11:10 siedzę naprzednim siedzeniu samochodumoich rodziców, w głośnikachleci moja ulubiona piosenkaGotye feat. Kimbra- „Somebodythat I used to know”, tatapróbuje rozładować napięcie,niestety, nadaremnie. Przedoczami mam tylko ten sambudynek, do którego muszęjeździć co miesiąc, budynekWojewódzkiego Ośrodka RuchuDrogowego w Bydgoszczy,w skrócie WORD.Już jestem w środku. Wokółmnie pełno zagubionych i przestraszonychtwarzy. Wybierammiejsce przy oknie. Rozglądamsię i widzę tylko kilometrowąkolejkę ludzi czekających nazapisanie się na egzamin. Naglezauważam koleżankę, sytuacjasię rozluźnia. Jednak postanawiamwrócić na miejsce i wyjąćksiążkę, która ostatnimi czasydziwnie mnie relaksuje.Jest godzina 12:10, nadalsiedzę na tym samym miejscuz książką w torbie, bo nie mogłamsię skupić i stwierdzam,że mi się nudzi. Wyjmuję telefoni piszę sms-a do taty: „Jakskończysz sprawy na mieście,to jednak przyjedź do WOR-D-u”. Mija niecałe pół godzinyi tata jest już ze mną.Godzina 12:45. Dostajęsms-a od kolegi: „I jak?”, zachwilę dzwoni do mnie przyjaciółkaz tym samym pytaniem.Stwierdziłam, że najlepiejbędzie wyłączyć moje dziecko,czyli telefon komórkowy.Godzina 13:00. Zaczynamsię denerwować. „DlaczegoRęka na pulsienikogo nie wyczytują?”, „Możenie siedzę w tym miejscu,w którym powinnam?” te i innepytania przez następne piętnaścieminut krążyły w mojejgłowie.Stało się. O 13:30 w głośnikachusłyszałam męskigłos: „Osoby zapisane naegzamin praktyczny na godzinę12:00 zapraszam do holu głównego.”Pomyślałam: „O Bożeto ja! Tylko spokojnie, będziedobrze.” Dostałam „kopniakaw tyłek” na szczęście od taty,pan w stylowym, czarnym sweterkuodhaczył mnie na liściei w mgnieniu oka znalazłam sięw budynku C.Czekam w szarym budynkuz kolorowymi siedzeniamii z widokiem na czerwone elkistojące za oknem. Ze mną siedzijeszcze jakieś dziesięć osób.Nagle z tylnych drzwi wychodzimężczyzna, wyczytuje zdającego,za chwilę pojawia się kobietai wzywa na egzamin młodądziewczynę. Myślę: „Ciekawekiedy, będę ja. Ile jeszcze? Jakteraz nie zdam, rzucam to całeprawko!”.13:35, Pojawia się mężczyzna,ten sam, który wzywał nasdo budynku, rozpoznaję go, tomój egzaminator z ostatniegoegzaminu, zabiera na egzaminchłopaka w moim wieku, cieszęsię za chłopaka, bo trafił musię bardzo wyrozumiały egzaminator,który ‘oblewa’ tylko zapoważne błędy.13:40. Zza drzwi wychodziczwarty egzaminator. Słyszę:„Jelińska Aleksandra”, wstaję,zabieram torbę, kurtkęi staram się iść stanowczymkrokiem, pomijając wzrokreszty osób czekających naswoją kolej. Podchodzę dopana w czerwonej kurtce,mówię ‘dzień dobry’, słyszęodpowiedź: „Dzień dobry. Nazywamsię Jakub Kowalski*”.Słysząc ‘Kowalski’ nie wiedziałamczy śmiać się czy płakać,bo dwójka moich znajomychzdała z nim za pierwszym
Ręka na pulsierazem, ale z kolei mój kolegaz nim nie zdał i nastraszyłmnie, mówiąc, że jest surowy,nieprzyjemny itp. Pomimotego postanowiłam zachowaćstoicki spokój i wyłożyłamwszystko na jedną kartę.Procedurę wsiadania doczerwonej elki, zatwierdzanierozumienia zasad egzaminuzapamiętam do końca życia.Jedyne o czym marzyłam będącna placu manewrowym,to aby zaliczyć łuk. I udało się.Od momentu wyjechaniaz WORD-u pamiętam jedynieprzebłyski egzaminu i mojąmyśl krążącą po głowie: „Olanie zepsuj tego! Jak zepsujeszto teraz, to nie wybaczyszsobie do końca życia, rozumieszto?”.Byłam na ul. Cichej, naChodkiewicza, na rondzie przyOsiedlu Leśnym, ale to tylkourywki, bo byłam tak pochłoniętajazdą.Tę część egzaminu, którąSkuwka,zasuwka...... czyli małe co niecoo poprawnościjęzykowejMatury za nami, wakacjeprzed nami! Najpierwjednak każdy licealista, którymianem maturzysty określićsię jeszcze nie może,musi zmierzyć się z ocenamikońcowymi. Warto jednakpomęczyć się parę ostatnichchwil, by z beztroskimumysłem rozpocząćwakacje. Ja również,po raz przedostatniw tym roku szkolnym,zamierzam pomęczyć Wasjęzykiem polskim i jego skomplikowanymi(chociaż może nieaż tak...) zasadami.Nie będzie jednak tak źle.Zajmę się bowiem tematem ściślezwiązanym z wakacjami,a konkretnie: etymologią słowa,które często się w naszychpamiętam w całości, to słowapana Kowalskiego: „Proszę zjechaćna prawy pas i będziemyjechać do ośrodka”. Od tychsłów pamiętam wszystko. Tojak skręciłam do ośrodka, jakprzejechałam przez barierki,jak zaparkowałam, jak otrzymałamarkusz przebiegu egzaminupraktycznego z wynikiempozytywnym oraz jak poszłamza egzaminatorem do biura,gdzie wstęp dla zdających jestzabroniony.Ale to wszystko byłonieważne, liczyło się dla mnietylko to, by dobiec do tatyi wykrzyczeć, że zdałam.Kiedy dobiegłam do niegoi wykrzyczałam zdanie, któreprzez ostatnie trzy miesiącenie mogło być wypowiedziane,w odpowiedzi usłyszałam:„Zobacz! Niespodzianka.”I co zobaczyłam? Przyjaciółkibiegnące w moją stronęz otwartymi ramionami, któreczekały, by mnie uściskać.ustach pojawia. Mianowicie,„wczasy”. Okazuje się, żeprzed laty wyraz ten był synonimemsłowa „wywczasy”,i wówczas zdania mówiąceo sposobie wakacji brzmiałynastępująco: „Jedziemy na wywczasynad morze”. Zabawnie,prawda?Słowo „wczasy” etymologiczniema związek z rzeczownikiemwczas, który funkcjonowałw polszczyźnie mniej więcej dopołowy XIX w. Pierwotnie rozumianogo jako „wygody”.W znaczeniu ‘wypoczynek ludzipracujących i ich rodzinorganizowany przez zakładypracy, związki zawodowe czyzrzeszenia twórcze’ określenieto weszło do polszczyzny podrugiej wojnie światowej.„(…) Wczasy należą do zdobyczyPolski powojennej i są dobrodziejstwem,którego ludzie pracydawniej nie znali” – pisał przeszłopół wieku temu prof. WitoldDoroszewski (O kulturę słowa,Warszawa 1962, s. 618).Do oczu napłynęły mi łzy szczęścia,nie obchodziło mnie to,że się rozmazałam, że prawieumazałam sobie, dziewczynomi tacie kurtki, ważne było to,że moim wszechogarniającymszczęściem mogłam dzielić sięz bliskimi mi osobami. Niezapomnę również tego, jakgratulacje złożył mi mójegzaminator z poprzedniegoegzaminu, ten w stylowym,czarnym sweterku oraz jakwychodząc z budynku, płakałamrazem z mamą przeztelefon.I tak zakończyła się mojaprzygoda z jakże cudownymWojewódzkim Ośrodkiem RuchuDrogowego w Bydgoszczy,i mogę spokojnie powiedzieć, żego pokonałam.*Dane egzaminatora zostałyzmienione.Aleksandra JelińskaSkuwka, zasuwka...Wyraz „wywczasy” wyszedłjednak z użycia, uznano go zawtórny, sztuczny. Może to i lepiejdla naszego słownika, brzmibowiem cokolwiek dziwnie.Jeśli już mowa o letnimwypoczynku, warto zwrócićuwagę na słowo „kolonia”, gdyżczęsto używa się go niepoprawnie,zapewne całkiemnieświadomie. Nie wszyscywiedzą, że występuje onw polszczyźnie wyłączniew postaci pluralnej, a więc żenależy mówić i pisać: W tym rokumoja córka była na koloniach(a nie: na kolonii) w górach;O koloniach (a nie: o kolonii)w Tatrach można by długoopowiadać; Wiele dzieci niewyjechało w tym roku na kolonie(a nie: na kolonię) itp.Teraz już z pełną świadomościąmożecie, drodzy Czytelnicy, wyjeżdżaćna (te!) kolonie ;)Nie pozostaje mi nic innego,jak życzyć wszystkim udanychwakacji!Ola Rulewska7