Katarzyna Mak, "Sen o aniele"
Miłość jest w stanie wszystko wybaczyć? Kochać kogoś to znaczy widzieć cud niewidoczny dla innych? Zakochani nie tylko patrzą sobie w oczy, ale spoglądają w tym samym kierunku? Czy miłość to rzeczywiście wszystko, czego potrzebujemy, by czuć się szczęśliwym i spełnionym? Na te i inne pytania muszą sobie odpowiedzieć Brad i Angel, bohaterowie znani z powieści „Dotyk anioła”. Zostają poddani próbie i prawdopodobnie potrzeba cudu, by oboje wyszyli z niej obronną ręką. Angel zostaje porwana przez arabskiego arystokratę, który każdy swój krok zaplanował z precyzją szachisty. Dziewczyna przeżywa piekło, za które obwinia cały świat, a zwłaszcza Bradleya. Nic więc dziwnego, że uczucie, które dotąd dodawało jej skrzydeł, nagle przyczynia się do jej bolesnego upadku. Kiedy wskutek splotu nieprzewidzianych wydarzeń Brad trafia na ślad swej ukochanej, a później udaje mu się ją odzyskać, wszystko wskazuje na to, że nadeszły lepsze dni. Żadne z nich jednak nie podejrzewa, że od teraz radość zawsze podszyta będzie lękiem, a początkową ulgę zakłóci cały trudny do udźwignięcia bagaż niechcianych emocji i traumatycznych doświadczeń. Czy Brad i Angel odnajdą uczucie, które wciąż tli się w ich zranionych sercach? Czy Angel zdoła ponownie uwierzyć w miłość i obdarzyć nią człowieka, który tak bardzo ją zawiódł? Czy Brad wymaże ze swej pamięci przeszłość, która kładzie się cieniem na ich związku? Czy sen o małżeństwie, które oboje z olbrzymim wysiłkiem próbują odbudować, może mieć szczęśliwe zakończenie? Jeśli chcecie sprawdzić, czy rzeczywiście „człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”, koniecznie sięgnijcie po tę książkę o potędze miłości i namiętności.
Miłość jest w stanie wszystko wybaczyć? Kochać kogoś to znaczy widzieć cud niewidoczny dla innych? Zakochani nie tylko patrzą sobie w oczy, ale spoglądają w tym samym kierunku? Czy miłość to rzeczywiście wszystko, czego potrzebujemy, by czuć się szczęśliwym i spełnionym? Na te i inne pytania muszą sobie odpowiedzieć Brad i Angel, bohaterowie znani z powieści „Dotyk anioła”. Zostają poddani próbie i prawdopodobnie potrzeba cudu, by oboje wyszyli z niej obronną ręką.
Angel zostaje porwana przez arabskiego arystokratę, który każdy swój krok zaplanował z precyzją szachisty. Dziewczyna przeżywa piekło, za które obwinia cały świat, a zwłaszcza Bradleya. Nic więc dziwnego, że uczucie, które dotąd dodawało jej skrzydeł, nagle przyczynia się do jej bolesnego upadku. Kiedy wskutek splotu nieprzewidzianych wydarzeń Brad trafia na ślad swej ukochanej, a później udaje mu się ją odzyskać, wszystko wskazuje na to, że nadeszły lepsze dni. Żadne z nich jednak nie podejrzewa, że od teraz radość zawsze podszyta będzie lękiem, a początkową ulgę zakłóci cały trudny do udźwignięcia bagaż niechcianych emocji i traumatycznych doświadczeń.
Czy Brad i Angel odnajdą uczucie, które wciąż tli się w ich zranionych sercach? Czy Angel zdoła ponownie uwierzyć w miłość i obdarzyć nią człowieka, który tak bardzo ją zawiódł? Czy Brad wymaże ze swej pamięci przeszłość, która kładzie się cieniem na ich związku? Czy sen o małżeństwie, które oboje z olbrzymim wysiłkiem próbują odbudować, może mieć szczęśliwe zakończenie?
Jeśli chcecie sprawdzić, czy rzeczywiście „człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”, koniecznie sięgnijcie po tę książkę o potędze miłości i namiętności.
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
SEN O ANIELE
k a t a r z y n a m a k
SEN O ANIELE
VIDEOGRAF
Redakcja
Anna Seweryn
Projekt okładki
Pracownia WV
Fotografia na okładce i grafiki na stronach rozdziałowych
© LightField Studios | shutterstock.com| pixabay
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Damian Walasek
Korekta
Zespół
Wydanie I, Chorzów 2020
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. 600 472 609
office@videograf.pl
www.videograf.pl
Dystrybucja: LIBER SA
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
dystrybucja@liber.pl
www.liber.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2020
tekst © Katarzyna Mak
ISBN 978-83-7835-776-6
Printed in EU
zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa
www.videograf.pl
nie jestem aniołem
chyba że udaję
otulam skrzydłami
na chwilę przestaję
ukradnę gwiazdy
kiedy będzie trzeba
pójdę do piekła
by uchylić nieba
Anna Sobańska, Do piekła
Dla wszystkich niewidzialnych aniołów,
bo te istnieją naprawdę…
Prolog
To nie mogło się wydarzyć! To nie miało prawa się
tak skończyć! To nie działo się naprawdę…
— Panie Sawyer… — Usłyszałem nad sobą, kiedy
wciąż klęczałem przed budynkiem szpitala. — Halo,
słyszy mnie pan?
Niechętnie zerknąłem na pielęgniarkę, która teraz
wlepiała we mnie pełne współczucia spojrzenie.
— Nie powinien pan tu teraz być. Jest pan potrzebny
swoim dzieciom — powiedziała łagodnie, zupełnie
jakby przeczuwała, że mam ochotę wyżyć się
na kimkolwiek, kto da mi ku temu pretekst. — Proszę
wstać. Przeziębi się pan, a to może źle wpłynąć
na maleństwa.
Spojrzałem na nią i dopiero teraz dotarło do mnie,
że mówi do mnie po angielsku, z dziwnym akcentem.
Swoim egzotycznym wyglądem przypominała
mi kogoś z Dalekiego Wschodu.
— Pomogę panu — zaproponowała, podając mi
dłoń, na którą spojrzałem nieufnie. — Proszę pozwolić
sobie pomóc — dodała, kiedy zupełnie nie
reagowałem.
— 7 —
Dźwignęła mnie z mokrej ziemi. Ciepło jej palców,
zaciskających się na przegubie mojej dłoni, sprawiło,
że poczułem dreszcze na całym ciele, co zaniepokoiło
mnie i zasmuciło jednocześnie. Jeszcze bowiem
do niedawna dotyk Angel wywoływał na moim ciele
ciarki.
— Wszystko będzie dobrze, proszę pana…
— Nic nie będzie dobrze — burknąłem i ruszyłem
do szpitalnego wejścia. — Dla mnie to koniec…
Bradley
Zupełnie nie docierało do mnie, że już nigdy więcej
nie zobaczę Angel. Nie potrafiłem sobie wyobrazić
życia bez niej. Wyrzucałem sobie, że dałem się zmanipulować
Dianie i dlatego straciłem tyle cennych
chwil z ostatnich miesięcy życia mojej żony. Kurczowo
łapałem się wszystkich, nawet banalnych wspomnień,
żeby choć w ten sposób poczuć namiastkę jej
obecności. Brakowało mi jej uśmiechu, którym była
w stanie zarazić połowę świata, a nawet tych jej złośliwości,
gdy próbowała mi udowadniać, że to nie
ja rządzę w naszym związku. Moja słodka Angel…
Najbardziej jednak przerażała mnie myśl, jak miałem
sobie poradzić w pojedynkę z trudem wychowania
naszych dzieci…
Stałem i beznamiętnym wzrokiem patrzyłem
przez szybę inkubatora na naszego syna. Był taki podobny
do Angel. Kolor włosów, zadarty nosek. Tak,
— 8 —
musiałem przyznać, że ten maleńki chłopczyk, którego
ciałko niemal tonęło w za dużej pieluszce, wyglądał
zupełnie jak jego mama. Moja Angel… Powtarzałem
to stale, jakbym obawiał się, że ją zbyt
szybko zapomnę albo, co gorsza, jakbym głupio się
łudził, że przywołując w kółko jej imię, sprawię, że
wróci…
Zamknąłem oczy i zdusiłem w sobie szloch, który
bezgłośnie wyrywał się z piersi. Zacząłem oddychać
powoli, by zapanować nad rozpaczą, która rwała na
strzępy moje głupie, nieposłuszne serce, w miejscu
którego odczuwałem niemal fizyczny ból. To Angel
sprawiła, że uwierzyłem w miłość, a teraz jej już nie
było…
— To dzielny i bardzo grzeczny chłopczyk.
— Usłyszałem za plecami.
Otarłem łzę, która skapnęła mi na nieogolony policzek
i odwróciłem się w stronę znanej mi już pielęgniarki.
Przyglądała mi się badawczo.
— Pana córeczka to jego przeciwieństwo — dodała,
uśmiechając się lekko. — Jest uparta i głośno manifestuje
swoje niezadowolenie — wyjaśniła i zerknęła
na stojący nieopodal inkubator.
— Zupełnie jak jej ojciec — odparłem, podążając
wzrokiem w stronę mojej córki.
Kobieta nie skomentowała moich słów. Uśmiechnęła
się jedynie pobłażliwie i pokiwała ze zrozumieniem
głową.
— Trzeba by nadać im imiona — powiedziała nagle.
— Co? — spytałem nieprzytomnie.
— 9 —
— Dzieci mają na rączkach identyfikatory, na których
napisane jest tylko: córka, syn Angeli Zuzanny
Lewandowskiej — wyjaśniła.
Natychmiast chciałem sprostować pomyłkę, bo
przecież Angel… nosiła moje nazwisko. Ostatecznie
jednak doszedłem do wniosku, że nie ma to już teraz
żadnego znaczenia, skoro jej już nie było…
— Na ogół dzieciaczki zawsze tak są znakowane
i nadawanie im imion wręcz na siłę nie ma większego
sensu, ale pana dzieci spędzą na oddziale dla
wcześniaków jakiś czas, więc dobrze by było zacząć
je jakoś nazywać. Proszę mi wierzyć, te małe istoty
szybko zapamiętują nawet te pierwsze chwile ze swego
życia, więc…
— Naprawdę? — spytałem na głos, choć w zasadzie
nie zamierzałem tego robić.
Pielęgniarka w odpowiedzi pokiwała głową, na
co ja uśmiechnąłem się przez łzy. „Wobec tego zapamiętają
swoją matkę, której tak krótko dane było się
nimi cieszyć” — pomyślałem z narastającym żalem.
— No więc jak będzie? — spytała ciemnooka kobieta,
wpatrując się we mnie z wyraźnym wyczekiwaniem.
— Z czym? — spytałem jak idiota, pogrążony
w niedawnych wspomnieniach z sali porodowej.
— No z imionami dla dzieci — odparła i znów
podążyła wzrokiem w stronę jednego ze śpiących za
szybą maluszków.
— Hope i Marvel — odparłem wówczas pewnym,
choć wciąż bardzo zatroskanym głosem, który
brzmiał, jakby nie należał do mnie.
— 10 —
— Jest pan pewien?
— Chwilowo jestem pewien tylko tego, bo cała
reszta wydaje mi się jedną wielką niewiadomą.
Nie musiałem ani też nie czułem się w obowiązku,
by przed obcą kobietą tłumaczyć, dlaczego tak, a nie
inaczej postanowiłem nazwać swoje dzieci. Marvel,
a właściwie Marv — uznałem, że takie zdrobnienie
pasuje idealnie — bo ten chłopczyk w istocie był cudem,
zupełnie jak jego matka, która nagle pojawiła
się w moim życiu i całkowicie je odmieniła. Szybko
więc doszedłem do wniosku, że nie mogłem mu
wybrać właściwszego imienia. A Hope? Moja rozkapryszona
córeczka, która nawet teraz, w ciepełku
inkubatora, wydawała się niezadowolona, o czym
mogła świadczyć choćby jej skwaszona minka, była
nadzieją, a tej teraz potrzebowałem najbardziej. Nie
wiem, czego właściwie się spodziewałem, nadając takie,
a nie inne imię naszej córce, ale głęboko wierzyłem,
że to właśnie dzięki niej uda mi się przetrwać te
trudne chwile bez jej matki. Nadzieja…
Malak
Obudził mnie dziwny huk, który niemal rozsadzał
mi czaszkę. Byłam w samolocie — choć mój umysł
ledwo reagował na zewnętrzne bodźce, byłam tego
pewna. Naraz poczułam też ból w każdym skrawku
budzącego się do życia ciała. Był tak silny, że wydawał
się nie do zniesienia. Jęknęłam cicho, a po po-
— 11 —
liczkach spłynęły mi pierwsze łzy. Żyłam, czułam
to wyraźnie, choć mogłabym przysiąc, że na chwilę
umarłam. Byłam pewna, że odchodzę, i widziałam
rozpacz w oczach Bradleya. Teraz jednak dotarło
do mnie, że tylko śniłam, ale pozostawało pytanie,
czy to, co wydarzyło się przed utratą świadomości,
było prawdą.
Przypomniałam sobie cudowny moment, kiedy
wraz z Bradem przywitaliśmy na świecie nasze dzieci…
Nijak jednak miało się to do faktu, że znajdowałam
się teraz w powietrzu i bolał mnie każdy centymetr
wciąż bezwładnego ciała. Musiało się stać coś
strasznego…
Rozejrzałam się w panice po pokładzie samolotu,
ale w tych ciemnościach nie byłam w stanie nic dostrzec.
Próbowałam choćby się ruszyć, bo coś mówiło
mi, że na wstanie o własnych siłach na razie nie
mam co liczyć, ale nie udało mi się nawet to. Moje
ciało doznało jedynie kolejnej dawki niewyobrażalnego
bólu, który sprawił, że znów straciłam przytomność…
***
Kiedy ponownie się ocknęłam, usłyszałam tylko
ryk silników, co oznaczało, że wciąż lecę.
— Brad! — jęknęłam, próbując po raz kolejny ruszyć
choćby palcami, które pod wpływem każdego
drgnięcia bolały, jakby łamała się w nich najdrobniejsza
kosteczka. — Brad?! — spróbowałam zawołać,
ale z moich ust wydobywała się jedynie para.
— 12 —
Wtedy też w kabinie zrobiło się jaśniej. Ktoś ewidentnie
zapalił światło. Zmrużyłam oczy, gdyż ten
nagły blask powodował niewyobrażalny i przejmujący
ból, który promieniował aż do samej głowy.
— Brad? — wyszeptałam. — Gdzie ja jestem? Co
z naszymi dziećmi?
— Malak. — Usłyszałam nagle zupełnie obco
brzmiący męski głos, więc pomimo pieczenia i kłucia
pod powiekami natychmiast je uniosłam.
Mój wzrok nadal był nieostry, a widzenie, zresztą
jak każda inna czynność, sprawiało mi ból. Mimo
to dostrzegłam mężczyznę, który mi się przyglądał.
— Kim pan jest? — W pierwszym odruchu spytałam
po polsku. Kiedy nie zareagował, ponowiłam
pytanie w języku angielskim. — Gdzie jest Brad?
Gdzie jest mój mąż? Moje dzieci? Co się stało z moimi
dziećmi…?
Nieznajomy, który właśnie wstał z jednego z nielicznych
foteli znajdujących się na pokładzie, podszedł
do mnie z dziwnym, przerażającym mnie błyskiem
w czarnych jak noc oczach. Dopiero teraz —
kiedy on pochylał się nade mną, a ja poczułam, że
niemal się duszę — odkryłam, że samolot, którym
lecimy, nie jest zwykłą pasażerską maszyną. Znajdowałam
się prawdopodobnie na pokładzie jakiegoś
prywatnego odrzutowca, w dodatku z zupełnie
obcym facetem, a już sam jego wygląd nie napawał
mnie optymizmem. Nigdy nie byłam rasistką, ale
w tej chwili jakoś nie pocieszała mnie myśl, że pochyla
się nade mną nieznajomy, najprawdopodobniej
arabskiego pochodzenia. Tak, ten człowiek o demo-
— 13 —
nicznym spojrzeniu z całą pewnością był Arabem
bądź Turkiem czy jakimś innym islamistą…
— Malak — powiedział nagle i musnął opuszkami
palców mój policzek.
— Nie dotykaj mnie — wydukałam, próbując cofnąć
głowę. — Gdzie ja jestem? Gdzie jest mój mąż? —
zaczęłam ponownie pytać i rozglądać się w poszukiwaniu
Bradleya i dzieci, które, byłam tego pewna,
powiłam.
Chcąc się upewnić, że nie śnię, a to, co zapamiętałam
sprzed tej dziwnej drzemki, nie jest jedynie wytworem
mojej wyobraźni, zerknęłam na swój brzuch.
Wtedy też odkryłam, że jestem przypięta pasami do
czegoś, co wyglądało jak mobilne szpitalne łóżko.
— Gdzie ja jestem? — spytałam ponownie, spoglądając
z trwogą w oczy stojącego nade mną mężczyzny.
— I kim ty jesteś?
— Mam na imię Hamman — odparł wówczas
i znów próbował mnie dotknąć, aż się wzdrygnęłam.
— Od dziś skazana będziesz wyłącznie na mnie…
Bradley
Chodziłem bez celu po opustoszałych nocą ulicach
Tomaszowa Lubelskiego. Moje dzieci były pod dobrą
opieką, więc mogłem pozwolić sobie na chwilę oddechu.
Musiałem wyjść stamtąd, przewietrzyć umysł,
głupio łudząc się, że to pomoże mi pozbierać się po
tej olbrzymiej stracie. Wcale nie pomagało. Ani spa-
— 14 —
cer na mroźnym powietrzu, ani też szaleńczy wręcz
bieg, w który naraz przemieniła się ta przechadzka,
nie sprawiły, bym choć na moment wymazał z pamięci
obraz konającej na moich oczach żony.
Dobiegłem do jakiegoś zaułka, oparłem się plecami
o zimny, pokryty szronem mur i zawyłem na
całe gardło, niczym ranne zwierzę. Tak właśnie się
czułem — jak w potrzasku, okaleczony, pozbawiony
woli życia…
***
— Opił się pewnie, żul jeden. — Usłyszałem i poczułem
na sobie czyjeś dłonie. — Niech go pani zostawi.
Pełno się tu takich ochlaptusów kręci.
— Proszę pochopnie nie oceniać innych, tylko najpierw
zacząć od siebie — padła odpowiedź. Znów poczułem
na twarzy przyjemny ciepły dotyk. — Proszę
pana? Nic panu nie jest? Dobrze się pan czuje?
A może powinnam wezwać pogotowie?
Ta kobieta mówiła po polsku, pozostali także. Rozumiałem
ich, bo z tęsknoty za Angel, kiedy mnie
opuściła, uczyłem się trochę jej ojczystej mowy. Jak
widać, do czegoś przydała mi się ta wiedza.
— Zostaw go, dziewczyno. Mówię ci, takich lepiej
nie ruszać, bo tylko problemów sobie narobisz.
— Taaa, Zenek ma rację. Wczoraj na własne uszy
słyszałam, jak pod moimi oknami darł mordę jak
opętany. Bałam się wyjrzeć, bo takiemu to nie wiadomo,
kiedy coś do łba strzeli.
— Proszę pana? — Lekkie klepnięcie tej samej
ciepłej dłoni sprawiło, że uniosłem zapuchnięte
— 15 —
i ciężkie jak z ołowiu powieki. — Potrzebuje pan
pomocy?
Spojrzałem na dziewczynę, która wbrew radom
okolicznych mieszkańców usilnie starała mi się pomóc.
Była młoda, zupełnie jak moja Angel, i najwyraźniej
odważna, tak samo jak ona. Tylko że owa istota
z wielkimi zielonymi oczami nie była moją Angel,
którą tak bardzo pragnąłem w tej chwili ujrzeć…
— Nie — odparłem, próbując wstać.
Byłem zmarznięty i obolały, więc nagle nie wydało
się to tak prostym zadaniem, jak sądziłem. Wtedy
też dostrzegłem dłoń, którą wysunęła do mnie ta
uczynna dziewczyna. Ująłem ją więc niepewnie, by
po chwili podnieść się z chodnika, na którym najwyraźniej
spędziłem pół nocy.
— Zostaw go, bo ci coś jeszcze zrobi.
Kiedy zerknąłem na starą kobietę, natychmiast
uciekła wzrokiem.
— Dziękuję — wychrypiałem po polsku. — Dam
już sobie radę.
— Nie zostawię pana samego w takim stanie —
upierała się.
— Niech cię nie zwiedzie ten strój paniczyka. Tacy
są najgorsi — przestrzegł jakiś facet.
— To od pana wali wódą na kilometr, więc może
byłby pan tak łaskaw i przestał mi doradzać? — odcięła
się złośliwie.
— Chodź, Zenuś, nic tu po nas — wtrąciła się nagle
staruszka.
— Ano chodź, Halinka. Szkoda czasu na takiego
łachmytę i przemądrzałą gówniarę.
— 16 —
— Dziękuję pani — powtórzyłem i ruszyłem wolnym
krokiem przed siebie.
— Proszę zaczekać! — Usłyszałem za sobą.
— Może pomyśli pan, że mu się narzucam, ale… coś
mi mówi, że powinnam się panem zaopiekować. Proszę
wybaczyć, ale nie wygląda pan za dobrze.
Zrównała się ze mną, więc spojrzałem na nią.
Znów zacząłem doszukiwać się w niej podobieństwa
do mojej żony. Była niewiele wyższa i nieco tęższa.
Miała też włosy podobnego koloru, które teraz wystawały
spod ciepłej czapki. Ale to nie była moja Angel…
— Tutaj niedaleko jest taka kawiarenka. Może da
się pan zaprosić na kawę bądź herbatę z cytryną?
Bardzo pan zmarzł, więc…
— OK. — Nie zamierzałem silić się na dłuższe wypowiedzi
w tym skomplikowanym języku, bo nie byłem
w tym dobry, a nie lubiłem robić z siebie idioty.
— Mówisz po angielsku? — spytałem.
— Tak, choć mój angielski jest kiepski — odparła,
marszcząc nos, co natychmiast przywiodło mi na myśl
wspomnienie żony. Ona też robiła taką uroczą minę…
— To tak jak mój polski — odparłem, po czym
dałem się zaprowadzić do jakiejś małej, ale naprawdę
przytulnej kawiarni.
Dopiero po przekroczeniu progu dotarło do mnie,
jak bardzo zmarzłem.
— To herbata czy kawa? — spytała, ściągając wełnianą
czapę.
Jej włosy miały jednak zupełnie inny odcień niż
włosy Angel, co nieoczekiwanie bardzo mnie zasmuciło.
— 17 —
— Herbata. Chociaż dziś, chcąc jakoś przeżyć ten
dzień, powinienem raczej zacząć od czegoś mocniejszego.
— Kłopoty? — zapytała, idąc do baru.
Pokiwałem tylko głową.
— Każdy je ma — dodała blondynka o miodowym
odcieniu włosów, kiedy wróciła do maleńkiego
stolika i postawiła przede mną kubek. — Ja na przykład
wczoraj nie zaliczyłam sesji. Chyba odpuszczę
sobie te studia. Dziś Wigilia, a ja zamiast cieszyć
się z rodziną świętami, będę rozmyślać o tym,
jak podejść do kolejnej poprawki. Nie, już chyba
mam dość. Głupia byłam, idąc na tę psychologię.
Wszyscy mi ją odradzali, ale uparłam się i co teraz
mam z tego? Same kłopoty — skwitowała ze szczerym
uśmiechem. — A co pana trapi? Dziewczyna
pana rzuciła?
Posłałem jej smutny uśmiech. Była taka urocza
w tej swojej paplaninie. Zupełnie jak moja Angel…
— Mam na imię Brad — odparłem, podając jej
dłoń, którą uścisnęła serdecznie. Musiałem przyznać,
że miała krzepę, co nawet mnie zaskoczyło.
— Justyna — przedstawiła się. — To co, powiesz
mi, Brad, co takiego się zdarzyło, że znalazłam
cię rano na ulicy? — zapytała, mrugając
do mnie, zupełnie jakby wymownie sugerowała,
że ostro zabalowałem dziś w nocy, choć prawda
była zgoła inna.
— Wczoraj zmarła moja żona.
— Cooo? — zająknęła się i omal nie wylała na siebie
gorącej herbaty, po którą właśnie sięgała.
— 18 —
— Moja żona zmarła podczas porodu. Zostawiła
mnie i nasze dzieci — wyjaśniłem ze ściśniętym
gardłem.
— Boże, przepraszam. Nie chciałam… Ja…
— Nie wymieniaj przy mnie imienia tego sukinsyna.
— Kogo? — spytała nagle, zupełnie nie pojmując,
o co mi chodzi.
— Tego całego… Boga — wyjaśniłem z pogardą.
— Dobrze. — Pokiwała głową. Milczała jeszcze
przez chwilę, uparcie wpatrując się we mnie, co zaczynało
mnie nieco drażnić. I kiedy miałem ochotę
powiedzieć jej, że nie potrzebuję litości, odezwała się
pierwsza: — Co zamierzasz teraz zrobić?
Uśmiechnąłem się krzywo, pociągając łyk kwaśnej
jak cholera herbaty.
— Nie mam, kurwa, pojęcia…
Malak
Ponownie odzyskałam przytomność, kiedy wylądowaliśmy,
choć właściwie na dobre ocknęłam się
dopiero w jakimś domu, w pomieszczeniu, którego
wcześniej nie widziałam na oczy. Rozglądałam się
niepewnie po wysokich niemal do nieba ścianach,
zdobionych złotem i piaskowcem.
— Gdzie ja jestem? — spytałam, widząc mężczyznę,
z którym przez moment rozmawiałam w samolocie.
— 19 —
— W raju — odparł tajemniczo. Nie podobał mi
się jego ton, ale w tej chwili nawet nie miałam siły,
by pokazać mu, jak bardzo jestem niezadowolona.
— Jesteś w raju na ziemi, moja droga Malak.
— Nie nazywaj mnie tak!
Nie pojmowałam, co działo się z moim ciałem, ale
niepokojące było to, że nawet tak prosta czynność
jak mówienie sprawiała mi ból.
— Malak oznacza anioł — wyjaśnił mi wówczas
spokojnie, podchodząc do mnie bardzo, bardzo blisko.
— Czy nie tak nazywał cię twój małżonek?
— Brad? — Zaczęłam się miotać, ale pasy wciąż
trzymały mnie bardzo mocno, a każdy ruch powodował
dodatkowy ból. — Gdzie jest mój mąż? Co mu
zrobiłeś?
— Twój mąż jest daleko stąd — odparł, dotykając
blizny na moim policzku. — To on ci to zrobił,
prawda? — spytał, usilnie wpatrując się w moje oczy.
Bałam się jego demonicznego spojrzenia, więc odwróciłam
wzrok.
— Nic ci do tego — odpyskowałam, a właściwie
wyszeptałam resztkami sił, bo nagle poczułam, jak
mój oddech staje się nierówny, a ja odpływam…
***
— Wydawało mi się, że wiem o tobie wszystko,
ale, jak widać, myliłem się. — Usłyszałam, kiedy ponownie
otworzyłam oczy.
Chyba wyobrażałam sobie, że ocknę się we własnym
łóżku albo w łóżku Bradleya, bo ogarnęła mnie
— 20 —
niewysłowiona żałość, kiedy okazało się, że jest inaczej.
Niestety, nie obudziłam się z koszmaru, a z każdą
chwilą ten sen na jawie stawał się coraz bardziej
przerażający… Nieznajomy przedstawił się jako Hamman
i właśnie rozebrał się do naga. Stał teraz przede
mną i przyglądał mi się.
— Gdzie ja jestem? — zapytałam ponownie, jakbym
łudziła się, że tym razem w końcu poznam konkretną
odpowiedź.
— Już ci mówiłem, w raju — powiedział, zbliżając
się do mnie.
— Stój, nie podchodź!
— Nie obawiaj się mnie, Malak — powiedział łagodnie,
gładząc moje włosy. — Nie skrzywdzę cię.
Nie zranię, jak on…
— Puść mnie — jęknęłam. — Nie możesz mnie
więzić!
Miotałam się jak schwytane w sidła zwierzę,
a Hamman z nieodgadnionym wyrazem twarzy tylko
spoglądał na mnie.
— Moja droga, niepotrzebnie robisz sobie dodatkową
krzywdę. Dopóki nie wyzdrowiejesz, nie wypnę
cię z pasów — wyjaśnił, gładząc moje przedramię,
które natychmiast pokryło się gęsią skórką.
— To dla twojego dobra. Im szybciej to zaakceptujesz,
tym lepiej dla ciebie, dla nas…
— Puść, do cholery! Muszę do łazienki — skłamałam.
Prawda była taka, że chciałam jak najszybciej
stąd uciec i wrócić do męża, do moich dzieci…
— Masz założoną pieluchę, więc się nie krępuj —
odparł.
— 21 —
Zażenowana zerknęłam wówczas po sobie. I choć
moje ciało okryte było zielonym materiałem, dopiero
wtedy zdałam sobie sprawę, że Hamman mówił
prawdę.
— Mój mąż cię zabije, kiedy odkryje, że mnie
uprowadziłeś! — wykrzyczałam, na co wybuchnął
diabolicznym wręcz śmiechem, który teraz głucho
odbijał się po wysokich ścianach pomieszczenia.
— Nie znasz go. Brad to…
— Znam — przerwał mi, natychmiast poważniejąc.
Nachylił się, a mnie owionął zapach mocnych
perfum. Patrzył mi w oczy, a ja byłam pewna, że
zapamiętam to spojrzenie do końca swoich dni.
Było bezlitosne, okrutne, przepełnione męską siłą,
ale kryło się w nim coś jeszcze, czego nie potrafiłam
nazwać.
— On zabił moją narzeczoną.
— Co takiego? — jęknęłam.
Jak w kalejdoskopie przez moją głowę zaczęły
przelatywać strzępy informacji, które po chwili ułożyły
się we wspomnienie tragicznie zmarłej kobiety,
o której zamordowaniu jakiś czas temu rozpisywała
się amerykańska prasa. Wciąż nie wiedziałam,
gdzie jestem, ale teraz byłam już pewna, kto mnie
porwał. Wpatrujący się we mnie człowiek z całą pewnością
był księciem Hammanem bin Ahmedem Nozanu,
któremu, jak sam twierdził, mój mąż zabił narzeczoną…
— 22 —
Bradley
Po spotkaniu w kawiarni postanowiłem wrócić
do szpitala. Czekały tam na mnie dzieci, które teraz
oprócz mnie nie miały nikogo. Nie miałem bladego
pojęcia, jak sobie poradzę z opieką nad dwoma noworodkami,
ale jednego byłem pewien — musiałem
stanąć na wysokości zadania, bo Angel nie darowałaby
mi, gdybym w tak ważnej sprawie dał ciała.
Ta herbata z cytryną dobrze mi zrobiła, ale mimo
to czułem się kiepsko. Nie tylko psychicznie, bo łupało
mnie też w kościach i wciąż byłem wyziębiony.
Cóż, nie byłem już nastolatkiem i odwykłem od spania
na ulicy. Nie miałem jednak teraz czasu na użalanie
się nad sobą, bo czekały na mnie dwie istotki,
dla których dosłownie od zaraz musiałem stać się ojcem.
Współczułem im nieco takiego rodzica, bo nie
tylko czułem się koszmarnie, ale również tak wyglądałem.
Nie miałem nic ze sobą, więc poranną toaletę
musiałem ograniczyć do przepłukania ust, obmycia
twarzy lodowatą wodą i przeczesania włosów
palcami. Efekt był mizerny.
Właśnie dochodziłem do drzwi, za którymi znajdował
się oddział neonatologii, kiedy usłyszałem dobrze
mi znany głos:
— Witaj, chłopcze.
— Teresa? — Byłem zszokowany, widząc ją tutaj,
zwłaszcza że od wielu miesięcy nie dawała znaku życia.
— Skąd się tu wzięłaś?
— Myślisz, że mogłabym być gdzie indziej w takiej
chwili? Chciałam wam zrobić niespodziankę
— 23 —
i pomóc w pierwszych chwilach po narodzeniu maleństw…
— westchnęła, połykając łzy. — Brad, synku,
tak bardzo mi przykro…
Wpadłem jej w ramiona i rozpłakałem się jak dziecko,
którym w istocie nie byłem od piątego roku życia.
— Płacz, Brad, płacz. Jestem tu po to, by ci pomóc…
— Tereso, ja… ja… Angel… moja najsłodsza Angel…
Ten sukinsyn, ten wasz cały Bóg mi ją zabrał —
zawyłem, wtulając się w nią jeszcze mocniej.
— Rozumiem twój ból, ale obwinianie Boga nic
nie pomoże.
— Nie?! A kogo mam obwiniać, jak nie jego?!
Ty również, jak Angel, wierzysz, że on jest taki miłosierny,
dobry? — zapytałem z niedowierzaniem.
— Obie jesteście naiwne i głupie.
— Może i jestem naiwna — odpowiedziała. — Może
nawet głupia. Wiem, że trudno ci się z tym będzie teraz
pogodzić, ale ja naprawdę wierzę, że Bóg miał
w tym jakiś cel…
— W dupie mam ten jego cel! — ryknąłem, na co
zwrócił mi uwagę ktoś z przechodzącego obok personelu.
Olałem go. — Za moje winy odebrał mi coś najcenniejszego.
Za moje grzechy ukarał ją, nie mnie…
— Synku…
***
Długo nie mogłem się uspokoić. Krzyczałem, płakałem,
rozpaczałem, wzbudzając niemałą sensację
wśród osób odwiedzających szpital i jego persone-
— 24 —
lu. A Teresa była obok. Przytulała mnie i gładziła
po włosach, jak troskliwa matka, która chce pocieszyć
swoje zrozpaczone dziecko. Jej obecność przyniosła
mi pewne ukojenie, ale nikt, nawet ona, nie
był w stanie uleczyć mojej zranionej duszy.
Siedziałem na krześle, w szpitalnym korytarzu,
skulony i ze zwieszoną głową. Miałem ochotę zapaść
się pod ziemię, zniknąć, zapomnieć i choć przez moment
nie cierpieć
— Brad? — Usłyszałem nagle męski głos.
Gdy podniosłem wzrok, od razu wiedziałem, kim
jest stojący przede mną ksiądz. I choć kilka miesięcy
temu po opowieściach Angel byłem pewien, że
będę do tego człowieka żywił niechęć czy nawet nienawiść,
teraz… nie poczułem kompletnie nic. Przez
moment pomyślałem, że o to właśnie mi chodziło,
żeby wyzbyć się wszelkich emocji, których natłok
sprawiał mi niemal fizyczny ból.
— Ty jesteś Brad, jak sądzę?
Pokiwałem głową. Nie byłem w stanie wydobyć
z siebie głosu.
— Domyślasz się, kim jestem? — spytał, wyciągając
do mnie dłoń, którą niepewnie uścisnąłem. — Jestem
Sebastian. Byłem…
— Wiem, kim byłeś — uciąłem, bo naraz poczułem
budzący się we mnie gniew. Ta reakcja na myśl
o mojej żonie z innym facetem była jak odruch bezwarunkowy.
— Przyszedłem, właściwie oboje przyszliśmy…
— Wskazał głową na zapłakaną kobietę. — …żeby
ci pomóc.
— 25 —
— Jak niby chcecie mi pomóc? — warknąłem.
— Moja matka i pani Teresa zajmą się dziećmi,
a ty pomożesz mi zorganizować pogrzeb.
— Człowieku, jaki, kurwa, pogrzeb?
Obrzucił mnie karcącym wzrokiem, ale miałem
to w dupie. Mówiłem, co chciałem i w sposób, jaki
mi odpowiadał.
— Zuza wychowała się w wierze katolickiej i uważam,
że powinna zostać pochowana zgodnie z jej obrządkami
— wyjaśnił mi spokojnie.
— Rób, co chcesz, klecho — odparłem, pocierając
opuchniętą twarz. — Ja nie zamierzam uczestniczyć
w tej błazenadzie.
— Brad, co ty mówisz? Przecież…
— Głuchy, kurwa, jesteś? — mruknąłem i wstałem
gwałtownie. — Nie zamierzam żegnać się z moją
Angel. Nie dam satysfakcji temu pieprzonemu egoiście
— wysyczałem i spojrzałem na zafrasowaną,
pełną bólu twarz matki Sebastiana.
— Mówisz o Bogu, chłopcze? — spytała wówczas.
— Proszę mnie tak nie nazywać — warknąłem
niegrzecznie. Tak pozwalałem mówić do siebie tylko
jednej osobie, a była nią Teresa.
— Dobrze, już nigdy więcej nie nazwę pana w podobny
sposób — wyszeptała. — Staram się pana tylko
zrozumieć. Zuzia… Angel… — poprawiła się, widząc
moją skwaszoną minę, którą miałem, ilekroć
ktoś nazywał ją inaczej niż ja sam. — Ona zasługuje
na godny pochówek. I czy to się panu podoba, czy
nie, zorganizujemy to, jak należy.
— 26 —
— Jak sobie chcecie — mruknąłem, po czym nie
wytrzymałem i wyszedłem z budynku, w którym nagle
zrobiło się bardzo duszno…
Malak
Faszerowali mnie jakimiś prochami, bo na ogół tylko
spałam, a gdy przebudziłam się na moment, to
w zasadzie nic nie czułam, zupełnie jakby przestawiono
mnie w tryb uśpienia. To było dziwne uczucie,
ale wolałam ten stan niż powracającą na krótko
świadomość, kim naprawdę jestem, co lub raczej
kogo zostawiłam za sobą i że trafiłam do piekła zwanego
rajem.
— Witaj, Malak.
Właściwie rozpoznawałam w tym nowym miejscu
tylko jego głos. Co prawda niekiedy, na granicy
jawy i snu, docierały do mnie jakieś kobiece szepty,
ale nie potrafiłabym powiedzieć, kto mnie mył, karmił
czy opatrywał ranę po cesarskim cięciu.
— Dobrze się dziś czujesz? — spytał, kiedy podszedł
do mnie na tyle blisko, że mogłam dostrzec
wyraz jego twarzy.
— Idź do diabła! — warknęłam.
Gdybym tylko mogła, splunęłabym mu w twarz,
ale w tej pozycji mogłam co najwyżej udławić się
własną śliną. Wciąż byłam otumaniona lekami, ale
ten mrożący krew w żyłach głos mimo to wywoływał
we mnie najgorsze instynkty.
— 27 —
— Z tobą mogę iść nawet do samego diabła — odparł,
po czym dotknął mojego policzka.
Spiorunowałam go wzrokiem, na co roześmiał
mi się prosto w twarz. Pochylił się i musnął mnie
wargami, a ja poczułam taki przypływ adrenaliny,
że miałam ochotę go rozszarpać. Nie wiem, co bym
mu wykrzyczała, gdyby nie to, że zaczął poluźniać
więzy. Nagle obudziła się we mnie nadzieja na wolność,
którą tak brutalnie mi odebrano. Bardzo powoli
rozpinał każdą klamrę, a ja miałam wrażenie,
że w ten sposób się ze mną droczy. Kiedy już miałam
mu wykrzyczeć, że jest podłym dupkiem, poczułam,
że wreszcie, po wielu dniach skrępowania,
mogę się podnieść.
Jak wariatka zerwałam się na równe nogi, ale poczułam,
że ziemia usuwa mi się spod stóp. Świat wokół
mnie zawirował, a ja wpadłam wprost w ramiona
Hammana, który z całą pewnością uchronił mnie
przed upadkiem.
— Jesteś jeszcze bardzo słaba, Malak — powiedział
łagodnie w moje włosy, co spowodowało, że
natychmiast nabrałam chęci do walki.
Odepchnęłam go z całych sił i dopadłam do pobliskich
masywnych drzwi. Szarpałam za klamkę, ale
ta, niestety, ani drgnęła. Byłam w pułapce, choć przez
moment łudziłam się, że nadarzyła się szansa ucieczki.
— Nie trać energii na zbędny wysiłek. — Usłyszałam
tuż za swoimi plecami.
Odwróciłam się więc gwałtownie i w szaleńczym
odruchu wymierzyłam Hammanowi siarczysty policzek.
Chwycił mnie wówczas za obie ręce, które sku-
— 28 —
tecznie unieruchomił tuż nad moją głową, przyciskając
mnie do tych wrót, które jeszcze sekundę temu
próbowałam otworzyć.
— Nigdy więcej tego nie rób! — warknął niemal
w moje usta, zbliżając twarz niebezpiecznie blisko.
— Zapamiętaj sobie, że na każdy atak odpowiem
ci tym samym, na każdy bunt zareaguję buntem,
a gwałt ukarzę gwałtem.
Przebiegły mnie ciarki. W jego lodowatym spojrzeniu
dostrzegłam rychłą zapowiedź spełnienia wysyłanych
pod moim adresem gróźb.
— Uwolniłem cię z pasów, bo przez te kilka tygodni
wyzdrowiałaś — powiedział, ale nadal krępował
mi ręce.
Kilka tygodni? Jezu, leżałam tu od kilku tygodni,
gdy tymczasem mój mąż pewnie odchodził od zmysłów.
A moje dzieci…? Boże, co z nimi? Spojrzałam
na swoje piersi i momentalnie zdałam sobie sprawę,
że chyba nie ma w nich już pokarmu. Co jeszcze ten
drań chciał mi odebrać?
— Zanim jednak cię puszczę, chcę, żebyś wiedziała,
że stąd nie można uciec. Moja posiadłość jest
chroniona przez wyszkolonych ludzi. We wszystkich
zakamarkach domu kamery śledzą każdy twój ruch.
To istna forteca, pogódź się z tym i nie marnuj czasu
na bezsensowne próby wydostania się — ostrzegł
triumfalnie, a następnie w końcu mnie puścił.
— Dlaczego to robisz? — spytałam, mając wrażenie,
że zaraz dostanę ataku. Ledwo łapałam oddech.
— Już ci mówiłem. On odebrał mi to, co najcenniejsze,
więc ja odpłaciłem mu tym samym.
— 29 —
Patrzyłam na niego i milczałam. Niemal zaczęłam
tęsknić za obezwładniającym mnie strachem,
bo teraz po prostu ogarnęła mnie przerażająca pustka
i rezygnacja. Byłam gdzieś na końcu świata, w rękach
psychopaty, który zamierzał zemścić się na
moim mężu. Rezydencja była chroniona jak więzienie
Alcatraz, a ja byłam tak wycieńczona, że każdy
krok wywoływał u mnie zadyszkę. Co mogłam zrobić
w tej sytuacji?
— To nie ma sensu… — powiedziałam i przycupnęłam
na wielgachnej skórzanej kanapie, bo nagle
pociemniało mi w oczach. — Brad zabijał tylko złych
ludzi. — Tylko taki rodzaj usprawiedliwienia jego haniebnego
czynu przychodził mi do głowy. — Co zatem
zrobiła twoja narzeczona, że została skazana?
Chyba rozwścieczyłam go tym pytaniem, bo
wstał gwałtownie i zaczął się przechadzać po pokoju.
Dopiero teraz zauważyłam, że Hamman był
naprawdę rosłym i dobrze zbudowanym mężczyzną.
Nie był tak umięśniony jak Brad, ale jego ciało,
a także jego nerwowe ruchy przypominały mi
zwierzę, dzikie, nieokiełznane, szykujące się do ataku
na ofiarę.
— Nikomu to oceniać! — warknął i doskoczył do
mnie. Zadrżałam i skurczyłam się w sobie. — Nazim
była w ciąży, a twój mężulek zabił ją z zimną krwią.
Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa.
Nie mieściło mi się w głowie, że Brad mógł zabić
ciężarną kobietę, że byłby zdolny do takiego okrucieństwa.
— Mój mąż… on nie mógł tego zrobić…
— 30 —