22.08.2015 Views

FRONDA

Czytaj online PDF (4,7MB) - Fronda

Czytaj online PDF (4,7MB) - Fronda

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

PISMO POŚWIĘCONE<strong>FRONDA</strong>Nr 34Rok 2004 od narodzenia Chrystusa


<strong>FRONDA</strong>Nr 34ZESPÓŁWaldemar Bieniak, Nikodem Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska,Marek Jan Chodakiewicz, Michał Dylewski, Paweł Filipiak, Piotr Frączyk-Smoczyński,Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Marek Horodniczy, Robert Jankowski,Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan ZielińskiPROJEKT OKŁADKIJędrzej WarchołOPRACOWANIE GRAFICZNEJan Zielińskigrafiki i fotografie na stronach: 6, 8,12,14,16,19, 32-59,120-127, 288, 291,293,307Maciej M. Michalskigrafiki na stronach: 92-101Robert TrojanowskiREDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTAJoanna i Michał DylewscyADRES REDAKCJI I WYDAWCYul. Jana Olbrachta 94, 01-102 Warszawatel,: 836 54 44; fax: 877 37 35www.fronda.plfronda@fronda.plWYDAWCAFronda.pl Sp. z o.o.Zarząd: Michał JeżewskiDRUKPracownia AA spółka jawna, PI. Na Groblach 5,31-101 Krakówtel. (012) 422 89 83, 422 13 44, fax. (012) 292 72 96, e-mail:pracowania@aa.com.plPrenumerata Pisma Poświęconego FrondaKsięgarnia Ludzi Myślącychul. Tamka 45, 00-355 Warszawatel.: 828 13 79 • e-mail: info@xlm.pl • www.xlm.pl,w firmie Kolporter (wszelkie informacje - www.kolporter.com.pl)oraz w firmie RUCH S.A. (wszelkie informacje - www.ruch.com.pl)Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałezamówienie na stronie internetowej www.ksiegamia.fronda.plRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.ISSN 1231-6474Indeks 380202


S P I S R Z E C Z YPAWEŁ LISICKIBóg Szymborskiej 6GRZEGORZ GÓRNYBóg Herlinga-Crudzińskiego 20MAREK ORAMUSBogowie Lema 32Ankieta „Frondy"Balsamiczna biblioteka 60ŚWIETLANA WISZNIEWSKA 61SZYMON BABUCHOWSKI 62MARCIN CIELECKI 64WOJCIECH G1EDRYS 67ZBIGNIEW JANKOWSKI 68KRZYSZTOF KOEHLER 73AGNIESZKA KUCIAK 74WOJCIECH KUDYBA 75ROMAN MISIEWICZ 77TOMASZ NAKONECZNY 78ARTUR NOWACZEWSKI 83KS. JERZY SZYMIK 85WOJCIECH WENCEL 87WOJCIECH WENCELTotus Tuus 90ANGEL ESTEBAN, STEPHANIE PANICHELLIBogowie w wieku zabaw.O przyjaźni Fidela Castro i Gabriela Garcii Marqueza 92LECH JĘCZMYKSzaleństwo świata i przeczucie BogaUwagi o prozie Kurta Vonneguta i Philipa K. Dicka 104ŚNIEG 20043


Wydajemy tylko te książki, które nam się podobają.Jesteśmy egoistami?bestie i prorokNiezwykle poruszająca książkao. Augustyna Pelanowskiegoi Magdaleny WielgotaskiejMuzyka może zwabić, ale nie zbawić...marcin Jakimowicztramwaj,kefir i bułkaNowa książka autora „Radykalnych" i „Drugiego dna".Zaskakujące felietony i rozważania biblijne. Alleluja... i do tyłu. Plus wywiadyz Robertem Tekielim, Adamem Szewczykiem i o. Johnem Gibsonem.Paganiniul. Batorego 25/11,31-135 Krakówe-mail: firma@paganini.com.pltel/fax (012) 623 71 81, tel. (012) 623 71 82www.paganini.com.plNawiedzone książkidla pastuchów i niemowląt.www.ruah.pl


Kiedy spojrzymy na ostatnie pięć wieków cywilizacji zachodniej, zobaczymywyraźnie konsekwencje przejęcia odpowiedzialności za kulturę przezludzi świeckich. Kultura Zachodu z wieku na wiek coraz bardziej tracispoistość, gnostycyzuje się. Kompetencje Junga i Eliadego sięgają jedyniemistyki naturalnej (z takimi jej przejawami jak szamanizm, fetyszyzm czyhinduizm), a próbuje się przykładać ich system myślenia do rzeczywistościtranscendentalnej, Bożej. Nowożytna kultura zaakceptowała szamanówuznawanych za artystów jak Grotowski, szarlatanów wyprowadzającychpsychologię poza granice osoby jak Jung i okultystów udających pedagogówjak Steiner. Zainfekowane są sztuka, nauka i szkoła. Pomieszanie jestfaktem. Sekty udają organizacje ekonomiczne, religie i wierzenia podająsię za sztukę, paramedycyna udaje medycynę, wiedza naukę, wróżkareklamuje się jako doradca życiowy, radiesteta jest przez państwo uważanyza rzemieślnika.W naszej Encyklopedii ćwiczymy racjonalny stosunek do wszelkiegorodzaju propozycji, które mają konsekwencje duchowe i światopoglądowe.W procesie selekcji najbardziej użyteczne są dwa narzędzia: nowożytnanauka oraz instytucja Kościoła, mogą one pomóc nam ochronić się przedmętnymi sposobami myślenia i toksycznymi duchowościami. Specjaliściod praw przyrody, od rzeczywistości przyrodzonej oraz specjaliści odprawidłowości duchowych mogą pomóc nam ustrzec się przed ciemnotągłupich światopoglądów oraz kaleczącymi tradycjami duchowymi. Do tego,by być człowiekiem w pełni wolnym, twórczym i radosnym, w jednakowymstopniu potrzebne są i rozum, i wiara. Ratio et fides.INFORMACJE i ZAMÓWIENIA:Fronda PL01-102 Warszawa • ul. Jana Olbrachta 94tel. (022) 836 54 44 • 877 37 34 • fax (022) 877 37 35www.fronda.pl • fronda@fronda.plRobert Tekieli


SREBRNA BIBLIOTEKA„Ortodoksja", uznawana za kamieńmilowy w rozwoju myślichrześcijańskiej, arcydziełoretoryki i jedną z najważniejszychksiążek XX w., cieszysię niesłabnącą popularnością ijest wznawiana nieprzerwanieod czasu pierwszej publikacjiw 1908 r. Chesterton, zaskakująctrafnością i aktualnością spostrzeżeń,zaprasza czytelnika dojedynej w swoim rodzaju podróży- z domu wariatów do światapełnego codziennych cudówi z dziecinnego pokoju- na Kalwarię- poprzez wszystkie zawiłości,paradoksy i rewelacjechrześcijaństwa. Podczas tejpodróży możemy razem z autorem,który opisuje swoje dochodzeniedo wiary, odkrywać„niebezpieczny i podniecający"świat orto-doksji, by ostatecznieprzekonać się, że wróciliśmydo domu.„Heretycy", pierwsze w Polscetłumaczenie książki, która oddziesiątków lat jest wznawianana Zachodzie i cieszy się niezmiennąpopularnością. W pełnychuroku i dowcipu esejachG.K. Chesterton poddaje krytycznejanalizie rozmaite opinie,postawy i światopoglądy,szeroko rozpowszechnionew literaturze i prasie. Lekturadla ludzi inteligentnych, lekka,ale dająca wiele do myślenia.„Wiekuisty Człowiek", to pełnarozmachu, erudycji i słownejwirtuozerii próba ukazaniachrześcijańskiej wizji dziejówod czasów prehistorycznychaż po współczesność. Dziękisile prozy Chestertona, jakbyz lotu ptaka podziwiamy tragicznei chwalebne losy ludzkości,by ostatecznie zmierzyćsię z wyrastającą ponadcałe dzieje postacią Człowieka,którego pojawienie się na zieminadało ostateczny sens historiii który żyje nadal w założonymprzez siebie Kościele.Książka ta, okrzyknięta jednymz największych dzieł Chestertona,od pokoleń umacniawątpiących i niepokoi ateistów.Wśród tych ostatnich był późniejszywybitny pisarz CS. Lewis,który stwierdził, że to onawłaśnie, najbardziej ze wszystkichwspółczesnych książekprzyczyniła się do jego nawrócenia.Fronda PL. sp. z 0.0. • ul. Olbrachta 94 • 01-102 Warszawafronda@fronda.pl • www.fronda.pl • (22) 8365444zamówienia indywidualne: www.xlm.pl


NOWY PROJEKTTomka BudzyńskiegoBudzy & Trupia Czaszka„Uwagi Józefa Baki"Płyta wydanaz okazji 10-lecia kwartalnika FrondaFronda PL. sp. z o.o. • ul. Olbrachta 94 • 01-102 Warszawafronda@fronda.pl • www.fronda.pl • (22) 8365444zamówienia indywidualne: www.xlm.pl


JAN j. FRANCZAK, M.Myślę, więc jestem? 112ROMAN KSIĄŻEKModa na nie-Rzeczywistość? 120JAKUB SZYMAŃSKITolkien - prorok czasów ostatecznych 128MIROSŁAW SALWOWSKIPaulo Cohelo. Herezjarcha w szatach mistyka 148SZYMON BABUCHOWSKIWiersze 162ROZMOWA Z LECHEM KACZYŃSKIMW Europie nic o nas bez nas 166TOMASZ P. TERLIKOWSKIPowtórnie narodzony prezydent 178PAWEŁ BUCZKOWSKIWielki mówca 190ROZMOWA Z 0. STEFANEM NORKOWSKIM OPŚmierć Bocheńskiego 192WOJCIECH CIEDRYSWiersze 198PETER KREEFTEkumeniczny dżihad 202PAUL STENHOUSEMahomet, Koran, szariat i nawoływanie do przemocy 228STEPHAN OLSCHOVSKYChrystus i Mahomet. Przebaczenie i zemsta 242ROZMOWA Z HAYRETTINEM X.Nie powiem, kim był anioł światłości 250CRZECORZ KUCHARCZYKSztuka zapominania 2564<strong>FRONDA</strong> 34


Dyskusja panelowaLiterackie środowiska okupacyjnej Warszawy.Spór Czesława Miłosza i Andrzeja Trzebińskiego 268JAROSŁAW GDAŃSKI, HUBERT KUBERSKIUporczywa legenda. „Własowcy"w powstaniu warszawskim 286BARTOSZ WIECZOREKNowe średniowiecze.czyli triumfalny pochód kolorowych magazynów kobiecych 294ZENON CHOCIMSKIUff... ufność po afgańsku 304MIECZYSŁAW SAMBORSKILiberalizm jako pedofilia 308FILIP MEMCHESApologia kanara 314NOTY O AUTORACH 318ŚNIEG 20045


I wreszcie szef, pan laboratorium, pan świata, z któregonie ma ucieczki. Pan świata - nie przedmiot adoracji,ktoś, komu należy się chwała, miłość, oddanie, lecz żandarm,prześladowca, policjant, bezosobowy urzędnik.BógSzymborskiejPAWEŁLISICKIOsoba, przypadek, historia, przeznaczenie, śmierć, ewolucja, czas - to pojęcia,które w poezji Wisławy Szymborskiej zajmują miejsce uprzywilejowane.Wydaje się wręcz niekiedy, że jeszcze drobny ruch pióra i wiersz przekształci <strong>FRONDA</strong> 34


się w esej, w rozważanie filozoficzne, w traktat o naturze. Ostatecznie dotego nie dochodzi. Granica oddzielająca świat poezji i myśli dyskursywnejnie zostaje przekroczona. Tam, gdzie filozof potrzebuje starannego wyłożeniaargumentów, polskiej poetce starcza jedno celne słowo. Lapidarność, skróti absolutna precyzja metafory.Bohaterem tych wierszy, zgadzam się z Czesławem Miłoszem, jest poprostu człowiek końca XX i początku XXI wieku. „Szymborska mówi «ja», alejest to «ja» ascetyczne, oczyszczone z wszelkiej ochoty do wyznań i właściwiez cech indywidualnych, natomiast sprzęgnięte z innymi «ja» w jednej i tejsamej kondycji ludzkiej, która staje się przedmiotem litości i współczucia"(Czesław Miłosz, Poezja jako świadomość w zbiorze Szymborska. Szkice). Nawetjeśli pozornie mamy do czynienia z opisem jednostkowej historii, z indywidualnymbohaterem - siostrą, Tomaszem Mannem, kobietą z portretu- pojawia się on bez tego, co indywidualne i niepowtarzalne, jest znakiem,reprezentantem, uogólnieniem. Zawsze chodzi o całego człowieka, o ludzkąświadomość dziś.Poezja Szymborskiej odsłania współczesne doświadczenie rzuconegow świat „ja", zbuntowanego przeciw ładowi i porządkowi bytu. To doświadczenie- można je chyba nazwać gnostyckim - znosi miarę, która pozwoliłabyustalić hierarchię, wspólnotę, obiektywny system odniesień. Jego źródłemjest poczucie obcości. Obcości ducha i materii, człowieka i świata, osobyi natury, słowa i rzeczy, bytu i nicości.Słabość osobyPierwszym jej elementem jest metafizyczna słabość osoby. Nigdy nie wiemy,czy to, co w człowieku osobowe, jest wyższe czy niższe niż to, co zwierzęce.Przypadek sprawił, że jesteśmy osobami. Ten sam, który mógł uczynić nasrybami, ptakami czy roślinami.Mogłabym być kimśo wiele mniej osobnym.Kimś z ławicy, mrowiska, brzęczącego roju,szarpaną wiatrem cząstką krajobrazu.(W zatrzęsieniu)ŚNIEG 20047


Między człowiekiem a innymi stworzeniami nie ma miejsca na radykalnąróżnicę. Ani rozum, ani pamięć, ani wola - żadna z władz duszy - nie czyninas naprawdę wyższymi i innymi. Inność człowieczeństwa roztapia się, giniegdzieś w chaosie powstawania i ginięcia. W chaosie, bowiemJestem kim jestem.Niepojęty przypadekjak każdy przypadek.(W zatrzęsieniu)A więc nie reguła, nie mądry zamysł Opatrzności, lecz ślepy nie dający sięprzejrzeć traf.Nie wiem nawet dokładnie, gdzie zostawiłam pazury,kto chodzi w moim futrze, kto mieszka w mojej skorupie [...]Dawno przymknęłam na to wszystko trzecie oko,machnęłam na to płetwą, wzruszyłam gałęziami [...](Przemówienie w biurze znalezionych rzeczy)Ta wspaniała pojemność wyobraźni, która pozwala autorce Końca i początkuprzedzierzgnąć się w futro zwierzęcia, korę drzewa czy łodygę rośliny, pokazujenieokreśloność człowieczeństwa. Czym jest bowiem owa „pojedyncza


osoba w ludzkim chwilowo rodzaju"? Nietrwałym pojawem, rozmazanymkształtem, czymś pomiędzy, jakimś środkiem do innego środka, zagadkowymzłożeniem cech. Człowiek wyłania się nagle ze świata milionów lat nieobecnościjako przypadkowe ogniwo nieuchronnego procesu. Pojawia się ze swą„pamięcią drobnych chwil, skłonnością do porównań" i „zdziwieniem", wyrastaze znakami szczególnymi: „rozpaczą i zachwytem", zostawiony w obcymsobie świecie.NieprzystawalnośćMiędzy człowiekiem a innymi bytami, między słowem a rzeczą rozpościerasię przepaść. Jak w wierszu Myślenie roślin:Ale jak odpowiadać na niestawiane pytania,jeśli w dodatku jest się kimśtak bardzo dla was nikim- dla was, czyli roślin. Takich obrazów w wierszach Szymborskiej jest znaczniewięcej: wszystkie przekazują to samo poczucie nieprzystawalności językai przedmiotów, logosu i bytu.[...] Nie czuje się ujrzane i dotknięte.A to, że spadło na parapet okna,to tylko nasza, nie jego przygoda [...]- tym razem chodzi o ziarnko piasku. I dalej:[...] Czas przebiegł jak posłaniec z pilną wiadomościąAle to tylko nasze porównanie.Zmyślona postać, wmówiony jej pośpiech,a wiadomość nieludzka.(Widok z ziarnkiem piasku)Doprawdy, czytając te wiersze, odczuwa się niemal fizyczny ból, jaki sprawiająrzeczy. Czym one są? Co to znaczy, że w ogóle są? Czym jest nasze ludzkie „być"ŚNIEG 2004 £


dla nich, z ich perspektywy? Niczym. A skoro z perspektywy rzeczy nie ma„istnienia", „czasu", „nazwy", „sensu", skoro są to tylko nasze przybrania, któreim nadajemy, to świat zewnętrzny nieuchronnie nam się wymyka. Ta nagła zmianapunktu widzenia, to mówienie, odczuwanie, myślenie ze strony martwychrzeczy, nie czujących roślin i nie poznających zwierząt nagle odsłania jeszczewyraziściej samotność człowieka. Nie chodzi tu o samotność psychologiczną,o bycie samemu bez troski, zainteresowania, uwagi drugich. To coś więcej.Spojrzenie z perspektywy tego, co bezmyślne, rozdziera więź bytu i umysłu.Innymi słowy: rozum, uogólnienie, nazywanie, opisywanie odpada odbytu jak łuszcząca się farba. Lecz skoro u podnóża bytu nie ma myśli, skorożaden duch, żadna zasada rozumowa nie kierują realnymi bytami, to światpogrążyć się musi w nicości.Nicość przenicowała się także i dla mnieNaprawdę wywróciła się na drugą stronę.(* * * nicość przenicowała się także i dla mnie)Szymborska dociera na drugą stronę, tam gdzie pustka, gdzie bezznaczenie,bezrozum, bezrelacja, bezodniesienie. Ba, ona stamtąd jakby stara się mówić,stamtąd przekazywać wieści. Czyni to bez patosu. Spokojnie, ironicznie,z przymrużeniem oka. Czy tym samym łagodniej? Nie sądzę.Doskonałość i obcośćTa niemożność uchwycenia jakiegokolwiek mądrego zamysłu, który tłumaczyłbybyt i uzasadniał różnicę oraz hierarchię stworzeń, jest przyczyną wyobcowania.Nie wiemy ani skąd się wziął świat, ani po co. Nie tylko, że nie wiemy, alenie możemy wiedzieć, bo wiedza, czyli poznanie, jest tylko ludzkim, naszymprywatnym płaszczem, który nakładamy na nicość lub pustkę. Dla zwierzątinstynkt, dla roślin zdolność rośnięcia i rozkwitania, dla nas myśl.Bez nas snów by nie było.Ten, bez którego nie byłoby jawyjest nieznanya produkt jego bezsenności10<strong>FRONDA</strong> 34


udziela się każdemukto się budzi.(Jawa)Jawa, gdzie panuje realne istnienie, gdzie co się stało, odstać się nie może,nie budzi w nas podziwu dla Stwórcy świata. Nieuchronność świata rzeczynie wskazuje ku nikomu wyższemu, ku Stwórcy lub Panu. Wręcz przeciwnie:To nie sny są szaloneSzalona jest jawaA nawet więcej niż szalona: jawa jest więzieniem, jest zamknięciem, jest grozą,kajdanami, jakie na nas nałożono:Twarda z niej sztukaSiedzi nam na karkuCiąży na sercuwali się pod nogiNie ma od niej ucieczkibo w każdej nam towarzyszy.Jawa nie ma wytłumaczenia. Jest radykalnie bezmyślna, obca. Zarazem nieuchronna,narzucająca się, surowa.Nie znam roli, którą gram.Wiem tylko, że jest moja, niewymienna [...]Cały wszechświat jest jednym wielkim więzieniem, zamkniętą sceną, areną,poza którą nie ma wyjścia, otoczonym murami dziedzińcem, przeznaczeniem.Stoję wśród dekoracji i widzę, jak są solidne.Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów.Aparatura obrotowa działa od długiej już chwili.Pozapalane zostały najdalsze nawet mgławice.(Zycie na poczekaniu)ŚNIEG 200411


Świat nie jest miejscem przyjaznym. Nie znajdziemy w nim śladów dobrego Boga,symboli wyższego, szczęśliwego życia. Nie prowadzi z niego żadna droga wyżej.Doskonałość wszechświata, którą możemy wyrazić w stosunkach matematycznych,staje się dowodem jego obcości. Człowiek - to, co nie ogólne, nie wieczne,nie nieśmiertelne, staje wobec wzniosłości, piękna, dobra jako zagrożenia.Zerwanie relacji bytu i myśli pociąga za sobą dalsze rozbicie. Stworzonyświat nie jest odbiciem wewnątrzboskiego ładu. To, co jest, jest raz na zawszetakie, jakie, jest pojedyncze i osobne, a zarazem takie samo i nie zróżnicowane.Oto paradoks świadomości: wciąż dostrzegać osobne byty, osobne ryby,szympansy, ptaki, ludzi, a zarazem widzieć w nich cząstki tego samego procesu,wiecznie przetwarzaną i rodzącą materię.Kosmos jest jaki jestto znaczy doskonały{Ostrzeżenie)Wszakże owa doskonałość jest czymś obojętnym. Nie zobowiązuje woli, niedomaga się adoracji i uwielbienia. Dobro i doskonałość nie łączą się ze sobą.Doskonałość kosmosu i doskonałość cebuli są nam równie obce. Wszelkiemoce wyższe, odpowiedzialne za rządy światem, stają się z naszego ludzkiegopunktu widzenia czymś tyrańskim, okrutnym. Jeśli istnieje kosmiczne prawo,powszechna konieczność, to nie świadczą one o żadnym ładzie. Albo inaczej:12<strong>FRONDA</strong> 34


jeśli takowy lad istnieje, to jest to ład nieludzki, okrutny, tyrański. Dlategoaniołowie przestają być obrońcami i troskliwymi towarzyszami człowieka,a stają się obojętnymi, okrutnymi, zimnymi obserwatorami.W przerwach od swoich zajęćanielskich czyli nieludzkichprzypatrują się raczejnaszym komedyjkomz czasów filmu niemego(Komedyjki)Niebieskie duchy - niemi widzowie rechoczący z ludzkiego nieszczęścia, zrywającyboki ze śmiechu, gdy śmiertelników ogarnia przerażenie. Czym jestwszechświat poddany tyranii liczby, prawa, reguły, odsłania się w wierszuMoże to wszystko. Symbolem kosmosu jest laboratorium, stąd atmosfera rzeczowości,chłodu, aseptyczności, bezosobowości. Dla nauki przewidywać toredukować to, co inne, do tego samego, to rozkładać na czynniki prostsze, toabstrahować od pojedynczej pamięci, niezapomnianego wydarzenia. Redukcjai uogólnienie są znakami rozumu; rozum to tyran, a jego okrucieństwo odsłaniasię w momencie zderzenia z tym, co nieredukowalne, co intymne.Oto mała dziewczynka na wielkim ekranieprzyszywa sobie guzik do rękawaZ jednej strony mala dziewczynka, z drugiej zaś wielki ekran. Z jednej to,co intymne, małe, żywe, ludzkie, bezbronne; z drugiej obiektywizm, nauka,obserwacja, badanie, ekran.Czujniki pogwizdująpersonel się zbiegaAch cóż to za istotkaz bijącym serduszkiemWidać, jak kolejne obrazy budowane są na owej fundamentalnej opozycji: silne- słabe; martwe i obojętne - ludzkie, bezbronne i ciepłe; personel - istotka;ŚNIEG 200413


czujniki - serduszko. I wreszcie szef, pan laboratorium, pan świata, z któregonie ma ucieczki. Pan świata - nie przedmiot adoracji, ktoś, komu należy sięchwała, miłość, oddanie, lecz żandarm, prześladowca, policjant, bezosobowyurzędnik.Doświadczenie obcości uniemożliwia dostrzeganie w rzeczach tego światasymboli. Symbol to znak wieczności, nieskończonego dobra, zmysłowy obrazniewidzialnego, wyższego i dobrego porządku. Takim symbolem było choćbyniebo: niewzruszone, wzniosłe, odległe. Dlatego modlimy się: „Ojcze nasz,któryś jest w niebie". Niebo, dawna siedziba Boga, niegdyś miejsce przebywaniazbawionych i wiecznego szczęścia wybranych, teraz okazuje się jeszczejednym obrazem więzienia, zamknięcia, przytłoczenia, owej wszechobecnejprzemocy.Obłok równie bezwzględnieprzywalony jest niebem co grób. [...]Zjadam niebo, wydalam niebo.Jestem pułapką w pułapce,zamieszkiwanym mieszkańcem,obejmowanym objęciem,pytaniem w odpowiedzi na pytanie.(Niebo)14 <strong>FRONDA</strong> 34


Niebo milczy. Ani nie kieruje myśli ku Bogu, ani nie wznosi w górę naszychserc. Przytłacza, otacza, osacza, przenika, zamyka. Istnienie nieba pozwolitylko dokładniej ustalić adres prześladowanej: „jeślibym była szukana". Przezkogo? Przez srogich, zimnych i okrutnych aniołów, przez bezosobowego szefalaboratorium, przez śniącego jawę boga, przez kosmicznych prześladowcówrzuconego w byt człowieka, tajemniczych autorówpsoty bez znaczeniawybryku na skalę paru zaledwie galaktyk.Na straży więzienia stoją twarde prawa, ogólność. Za rzeczami tego światanie kryje się żadna dobra wola, żaden czuły względem nas, rozumiejący,wrażliwy zamysł.[...] ziemia i niebo przeminąale nie liczba Pi, co to to nie.(Liczba Pi)A więc nie słowo Boże skrywa się za przemijaniem nieba i ziemi, lecz tajemniczanieugiętość liczby Pi. Liczba Pi jest tu symbolem obojętności, matematycznejbezosobowości. Inaczej niż dla starożytnych i ich późniejszychchrześcijańskich następców fakt, że świat został urządzony podług miaryi liczby, nie jest dowodem życzliwego nam wiecznego rozumu, lecz istnieniaobojętnego wroga. Ów wróg zamknięty w wieczności, obcy, nie reaguje. Nieżałuje, nie kocha, nie troszczy się, nie dba. Między tym, co ludzkie, a tym, coboskie, nie ma przejścia.Niepamięć i śmierć„Wielka jest potęga pamięci" - napisał w Wyznaniach św. Augustyn. Rozważaniemocy pamięci doprowadziło go do odkrycia pojęcia wiecznego szczęścia i niepodważalnejPrawdy. Zapominając wrażenia i uczucia, odkrywamy ich wiecznąpodstawę. „I właśnie w pamięci Ciebie odnajduję, ilekroć Cię wspominam".Świadomość współczesna odrzuca takie rozumowanie. Pamięć nie jest dowodemistnienia nieśmiertelnej duszy. Wręcz przeciwnie: pamięć jest piętnemŚNIEG 200415


poddania czasowi, znakiem przeznaczenia dla śmierci, towarzyszącą nam świadomościąporzucenia. Być to zapominać, zapominać to przepowiadać umieranie.Lżej by mi byio myślećże umarłam na krótkoniż że nic nie pamiętamchoć żyłam bez przerwy(Dnia 16 maja 1973 roku)Życie bez przerwy okazuje się złudą. Żyć to tyle co mieć wrażenia i uczucia, świadomośćobejmuje bowiem w sobie tylko to, co konkretne - jak była ubrana, czy czegośnie zgubiła lub nie znalazła - a nie światio pierwszych zasad i wzniosłych praw.Skazany na ów nieludzki świat człowiek jest z natury buntownikiem, zmagającymsię ze śmiercią. Nie może być ona pojęta, włączona w ład, odniesiona,odkupiona, zwyciężona. Śmierć, ostatecznie unieważniając to, co ludzkie, jestpieczęcią władzy złego demiurga. Śmierć jest zabójstwem, morderstwem. Tonie kara za grzech, nie dopust, ale zamach, cios, coś niewytłumaczalnego,bezrozumnego. Nic równie dobrze nie wyraża owej prawdy niż obraz śmierciw oczach kota. Właśnie z punktu widzenia zwierzęcia śmierć jest czymś absolutnienie do przyjęcia. O ile bowiem w odniesieniu do człowieka zawszew wyobraźni pozostaje cień niepewności - a nuż jest jakaś dusza, kto wie, możejednak - o tyle w wypadku zwierzęcia śmierć jest całkowita.12 <strong>FRONDA</strong> 34


Umrzeć - tego nie robi się kotuTo jeszcze można zrobić człowiekowi. W końcu są słowa, wspomnienia, kształt,pamięć. Ale dla kota - nie zostaje nic. Z jego punktu widzenia śmierć jest jakbyjeszcze lżejsza, jeszcze bardziej nieznacząca, a przez to tragiczna i okrutna.Przeznaczenie do buntuJak świat, jego prawa, jego uogólnienia, konieczność i wreszcie ostatecznejarzmo śmierć - skazują nas na więzienie, tak też tym, co najbardziej ludzkie,nie jest akceptacja istnienia, nie jest kontemplacja prawdy („Mimo powabówwyspa [gdzie przebywają oczywistość, zrozumienie, istota rzeczy] jestbezludna"), ale bunt. Takie jest ostateczne powołanie człowieka. Wydobytyz otchłani milionów lat nieobecności, stojąc przed kolejnymi milionami latnieobecności, znajduje krótką chwilę oporu.Nie ma takiego życia,które by choć przez chwilęnie było nieśmiertelne.Śmierćzawsze o tę chwilę przybywa spóźniona.Na próżno szarpie klamkęniewidzialnych drzwi.Kto ile zdążyłtego mu cofnąć nie może.(O śmierci bez przesady)Kto ile zdążył... Zycie jest z natury buntem, powstaniem, atakiem na reguły,ich odrzuceniem. Jest tym, co udało się wyrwać, wyszarpać, wybronić przednajazdem tego, co bezosobowe i obce.Radość pisaniamożność utrwalaniaZemsta ręki śmiertelnej(Radość pisania)ŚNIEG 200417


Życie, krótkie interludium w bezmiarze nieobecności, jest zemstą, jest sprzeciwemutrwalonym w piśmie, jest dowodem zwycięstwa, krótkiego wprawdziei niepełnego, nad sprzymierzonymi mocami kosmosu.Żyć to odrzucać zgodę na warunki, jakie wyznacza nam szef laboratorium,marzyciel jawy, liczba Pi, ewolucja, strażnik więzienia, urzędnik niebiańskichi ziemskich praw, dozorca konieczności. Te warunki, których nie ustaliliśmy,które zostały nam bezwzględnie narzucone.Chodzę po świeciew tłumie innych dłużników. [...]Spis jest dokładnyi na to wygląda,że mamy zostać z niczym.Nie mogę sobie przypomniećgdzie, kiedy i po copozwoliłam otworzyć sobieten rachunek.Protest przeciwko niemunazywamy duszą.I jest to jedyne,czego nie ma w spisie.(MC darowane)Duszą nie jest zdolność niematerialnego poznania; duszą nie jest zdolność odpowiadaniana dobro; dusza nie odkrywa prawd metafizycznych. Dusza jest miejscembuntu, jest sprzeciwem, jest tym, co człowiek przeciwstawia okrutnemu ładowi.Człowiek, wydarty ewolucji, wydarty bezmyślnemu następstwu gatunków, osobny,jedyny, niepowtarzalny, choć w wielkiej rzece, choć wciąż unoszony przez świat, czasi konieczność, odkrywa się w sprzeciwie, w oporze, jaki stawia owym mocom. Nieprosił się na świat, „nie może sobie przypomnieć, gdzie, kiedy i po co pozwolił otworzyćsobie ten rachunek" obowiązków, roszczeń, odpowiedzialności. Kto inny mugo założył, kto inny ustalił wszelkie reguły. Kto inny sprawił, że są urodziny i śmierć,dobro i zło, ból i przerażenie. Kto? Nie wiadomo. Dlaczego? Nie ma odpowiedzi.Dość, że tym, co ostatecznie nasze, co wyróżnia nas i czyni sobą, jest akt sprzeciwui buntu - jedyna cząstka nie należąca do spisu, czyli ogólnego prawa bytu.18<strong>FRONDA</strong> 34


Szymborska opowiada - dzięki iście kociej wrażliwości, rozciągłej wyobraźni,sile współczucia i dystansowi - o najważniejszej przygodzie człowieka współczesnego.W wierszach autorki Wielkiej liczby współczesny człowiek odnajdujesiebie, niewinną ofiarę wrogich mocy, wtrąconą we wszechobecny ład, obcy, okrutny,odnajduje siebie - wygnańca nie wiadomo skąd i za co. Jednak, i to właśnienie pozwala przemienić się poezji w doktrynę, a wierszom w filozofię, niekiedyw tym mrocznym świecie pojawia się jasny promień, snop światła przychodzącyod... zmysłu humoru. Kpina, ironia, sceptycyzm, zmrużenie oka ratują owe metaforyprzed fałszywym patosem.Jak na trudne dzieciństwo w koniecznościach stadanieźle już poszczególny.Patrzcie go!(Sto pociech)Owo „patrzcie go" wypowiedziane przez tajemniczego obserwatora, jakby podziwiającegowłasną twórczość, pozwala wedrzeć się do zamkniętego światabuntu promieniowi nadziei. Pozwala pogodniej spoglądać na zagadkowegobudowniczego świata, znosić jego fanaberie i przyjmować życie w tym wszechświatowymzaścianku, nawet gdy stojące na jego straży gwiazdy „mrugająnieznacząco".Nie jest to wiele. Ale na więcej tej poezji nie stać. By pójść dalej, by mócopiewać, docierać poza, kontemplować, adorować, Szymborska musiałaby przekroczyćramy gnostyckiego doświadczenia. Musiałaby zobaczyć w bycie odblaskBoskiego umysłu. Tego zrobić nie potrafi. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie tojuż inna historia.PAWEŁ LISICKI


Zdaniem Herlinga-Grudzińskiego doświadczenie komunizmu,a zwłaszcza łagrów, spowodowało, że w rosyjskiejliteraturze odżyło skazane na zapomnienie pojęcieduszy. Było ono ważne nie tylko dla wierzących, jakSołżenicyn, lecz również dla niewierzących, jak Szałamow.Ten ostatni, chociaż był ateistą, wiedział, że jestw nim coś tajemniczego, nieusuwalnego i nieredukowalnegotylko do materialności.BÓGHERLINGA-GRUDZIŃSKIEGOGRZEGORZ GÓRNYW Dzienniku pisanym nocą pod datą 30 stycznia 1999 roku Gustaw Herling--Grudziński zapisał:Wizyta redaktorów kwartalnika „Fronda", Grzegorza Górnego i RafałaSmoczyńskiego. Byliśmy od miesiąca umówieni na tę rozmowę. „Fronda"jest pismem żywym i ciekawym, nie unika tematów kontrowersyjnych.Co doceniają widocznie czytelnicy, skoro każdy numer rozchodzisię w pięciu tys. egzemplarzy, jak zapewniają moi goście.Doświadczenie nauczyło mnie, że tego rodzaju rozmowy (z nieznanymirozmówcami, w przeciwieństwie na przykład do przyjacielskichrozmów dragonejskich z Włodzimierzem Boleckim oraz neapolitań-20<strong>FRONDA</strong> 34


skich z Elżbietą Sawicką) nigdy nie trzymają się przygotowanego planu;zawsze, mając do dyspozycji dość szczegółowe notatki, mówi sięo czymś innym, kapituluje się przed dygresją, która rodzi kolejną dygresjęitd., itd. No, ale wiadomo, że doświadczenie nie uczy, albo uczysłabo, więc tak się też stało w rozmowie z Górnym i Smoczyńskim:moje notatki posłużyły mi w minimalnym stopniu, półtoragodzinnarozmowa składała się przeważnie z improwizacji i ciągłych uskoków naboki. Potem ogląda się własne notatki nie tyle z żalem, co z poczuciemkrążenia, często zresztą interesującego wokół głównych, z góry wybranychtematów.Z moich notatek ocalał punkt pierwszy, zapowiedziany telefonicznieprzez redaktorów „Frondy": na czym polega to, że nazywany bywamczęsto „pisarzem metafizycznym". Mogłem odpowiedzieć krótko, bowłaśnie ukazai się w „Więzi" bardzo wnikliwy szkic o mojej „średniowiecznejopowieści" Drugie przyjście pióra Doroty Klimanowskiej, doktorantkipolonistyki i siostry zakonnej. Wystarczy zakończenie: „Tekstwieloznaczny, wyklucza jedną interpretację. Sądzę, że w tej zagadkowościprzejawia się konsekwencja pisarza, dla którego człowiek jakotaki okazuje się bytem niepoznawalnym". Tak mało i tak dużo. SiostraDorota uchwyciła istotę pisarskiej „metafizyki". Wieloznaczność naszejrzeczywistości, wieloznaczność pisarzy, którzy usiłują zobaczyćmożliwie ostro jej wymykające się nieustannie cechy. Człowiek-bytniepoznawalny, człowiek wiecznie ścigany przez pisarza o skłonnościachmetafizycznych. Stąd Siostra Dorota Klimanowska nazwała trafnieswój szkic Przypowieść o kondycji człowieka.Natomiast to, o czym chciałem (jak widzę z moich notatek) porozmawiaćz redaktorami „Frondy", a co jakoś uciekło w inne, choć pokrewnerejony, dotyczyło świeżej dyskusji włoskiej i nie tylko włoskiej natemat rzeczywistego stanu religii u progu nowego tysiąclecia. Bezspornei na ogół akceptowane przez wszystkich dyskutantów są dwie prawdy:pontyfikat Jana Pawia II jest największy i najbogatszy w obecnymstuleciu; obecny papież budzi powszechny podziw z wielu względów(z wyjątkiem konserwatywnego i upartego stosunku do takich spraw,jak aborcja, środki antykoncepcyjne, celibat księży, kapłaństwo kobiet)1 przyciąga nieprzeliczone rzesze ludzkie podczas swoich podróży. Czyto oznacza, że stan Kościoła jest optymalny, że miał rację Malraux, gdyŚNIEG 200421


prorokował, że wiek XXI będzie religijny? Dyskusje na to nie wskazują,dyskutanci nie przywiązują zbyt wielkiej wagi do zjawiska „oceanicznych"pielgrzymek papieskich. Czyta się w książkach znawcówprzedmiotu o the unchurching of Europę, „odkościelnieniu Europy", napodstawie analizy spadku praktyk religijnych i powołań duchownych.Autorytet w tej dziedzinie Marcel Gauchet twierdzi, że upadek totalitarnychreligii świeckich (przede wszystkim komunizmu), z całymich ładunkiem eschatologicznej wiary w Przyszłość i Historię, osłabiastruktury kościelne. Zaskakujące twierdzenie! Sądziło się, że w dziuręwywołaną upadkiem komunizmu wejdzie właśnie Kościół. Okazuje sięzaś, że w dużym stopniu ta dziura popchnęła znaczne odłamy ludzido szukania rekompensaty duchownej w namiastkach sekt ezoterycznychczy New Age. Filozof chrześcijański Jean Guitton (przyjaciel JanaPawia II) przewiduje, że zawrotny rozwój technologii wyprze z duszyczłowieka tę „najwyższą świadomość, która zmierza ku doświadczeniumistycznemu". Inni obawiają się, że ostatnia encyklika papieska Fides etratio nie zdoła już w obecnej sytuacji zasypać przedziału między wiarąa rozumem, chociaż posuwa się niezmiernie daleko w postulowaniuwiększej śmiałości w obrębie myśli filozoficznej i „pełnej autonomii,maksymalnej głębi, w dociekaniach metafizycznych"; oraz nawołujedo wyzbycia się „nieufności wobec rozumu", który kształtują współczesnefilozofie. Gdyż słabość filozofii skazuje na słabość także wiarę,a bez pomocy śmiałej myśli, odnawiającej metafizykę, filozofię bytu,wiara przeobraża się wyłącznie w uczucie. Wszystko to mówi encyklikaw imię wzmożonej zdolności osądzania winy i grzechu, dobra i zła;w imię nieoddawania wiedzy uprawnień ekskluzywnych; wiedzy, któragłosi, że „cokolwiek daje się zrobić w laboratorium, jest tym samymmoralnie dopuszczalne".Chciałem również w naszej rozmowie wskazać dość osobliwy przejawaberracji „nowoczesnej", i to gdzie? W „Tygodniku Powszechnym". Dodatekdo krakowskiego tygodnika, poświęcony mistyce, zajmuje się głównie„mistyką instant", czyli stanami mistycznymi, które coraz częściej (za przykłademAldousa Huxleya) można wywoływać, jako tzw. sztuczne raje, z pomocąnarkotyków. Wolno chyba te praktyki określić mianem „spirytualnejviagry" (wraz ze wszystkimi ryzykami i groźbami seksualnej viagry).<strong>FRONDA</strong> 3422


No cóż, podobne uczucie niedosytu towarzyszyło także nam po opuszczeniuneapolitańskiej willi przy via Crispi. Nasze notatki, przygotowane przed spotkaniem,również nie zostały w pełni wykorzystane.Pretekstem do rozmowy było wypowiedziane kiedyś przez Herlinga--Grudzińskiego zdanie, że interesują go wyłącznie pisarze, którzy poruszająproblemy metafizyczne. Jak jednak wielki pisarz rozumie metafizykę? Czyjest możliwa metafizyka bez Boga? Czym dla niego jest wiara? Zastanawiałanas pewna ambiwalencja autora Innego świata wobec chrześcijaństwa. Z jednejstrony - jak wynikało z jego utworów - religia ta fascynowała go i ogniskowałajego refleksję, z drugiej zaś - w licznych wywiadach - wykazywał zupełnybrak słuchu w sprawach nauczania moralnego Kościoła, powtarzając stały zestawlewicowych i liberalnych żądań, określanych w żargonie watykanistówskrótem six sex.Na początku spotkania, umilanego spożywaniem wina włoskiego domowejroboty, przywołałem opinię Czesława Miłosza, który zarzucał literaturzepolskiej, że stroni od tematów poważnych, wielkich, metafizycznych,zadowalając się często anegdotą, satyrą, kalamburem. Herling przyznałrację Miłoszowi, zauważając zarazem, że dzisiejszej młodzieży w Polsce nieobchodzą zupełnie owe „przeklęte problemy", które nie dawały spokoju ichdziadkom i ojcom. Przytoczył przykład rodzinnych Kielc, w których kończyłto samo gimnazjum co Żeromski i gdzie należał do licznego wówczas gronazapalonych „żeromszczyków". Kiedy niedawno odwiedził Kielce i spotkałsię z uczniami swej dawnej szkoły, odkrył, że nie rozumieją oni w ogóleŻeromskiego, nie czytają go, a z „przeklętych problemów" się po prostuśmieją. Przyznał jednak, że ich rozumie:- Przecież Ludzie bezdomni czy Dzieje grzechu są dziś nie do czytania. Są poprostu śmiechu warte. Żeromski pisał zresztą pompatycznymstylem, który dzisiaj jest zupełnie niestrawny.Herling-Grudziński długo rozwodził się o roli, jakąodgrywał autor Przedwiośnia w międzywojniu, i o swoimsentymencie do niego, zwłaszcza zaś do Syzyfowychprac. Żeromski był jednak pisarzem, którego twórczośćabstrahowała raczej od problematyki metafizycznej.Koncentrował się głównie na kwestiach społecznychi politycznych, a wraz ze zmianą warunków socjalnych teŚNIEG 2004


ostatnie musiały stracić na aktualności. Dlatego też - kiedy Herling przywołałtermin „przeklęte problemy", zaczerpnięty od Dostojewskiego - skierowaliśmyrozmowę na tych polskich pisarzy, którym bliżej było raczej do problematykiBiesów niż Wiernej rzeki. Przyznał wówczas, że bardzo wysoko ocenialiteraturę powstałą w II Rzeczypospolitej, a szczególnie ceni sobie twórczośćBolesława Micińskiego, Karola Ludwika Konińskiego, Józefa Wittlina, BrunonaSchulza czy Witolda Gombrowicza. Nie szczędził im wielu ciepłych słów.Najważniejszy, jak podkreślał, wydaje mu się jednak pewien obecny w literaturzeobszar tajemnicy - tajemnicy ludzkiego życia, losu, wiary.- No właśnie - podchwyciłem, przytaczając uwagi Ernesta Sabato na temattego, jakie warunki powinna spełniać wybitna literatura.Herling przyznał, że ów wymiar tajemnicy jest przez niego celowo i świadomiebudowany, jednak bardzo często wymiar ten przekracza jego samegoi niczym dżin z butelki wymyka się spod kontroli. Otworzyły mu na to oczyzwłaszcza rozmowy z Włodzimierzem Boleckim, który dopatrzył się w jegoutworach głębszych sensów, jakich on sam ani nie planował, ani nie podejrzewał.Podobne wrażenie pozostawiła mu lektura tekstu Doroty Klimanowskiejw „Więzi", o którym wspomniał później w cytowanym fragmencie Dziennikapisanego nocą.- A co jest, pańskim zdaniem, największą tajemnicą?Chwila milczenia:- Człowiek.- Czy przez lata obcowania z tą tajemnicą udało się panu chociaż trochę jąprzeniknąć?- Ani trochę.Herling dodał jednak, że w ramach przenikania owej tajemnicy, w celurozwiązania zagadki człowieka, zaczął - co, jak sam przyznał, jest dziś posunięciemryzykownym - wprowadzać do swych opowiadań... duchy.- Czy wierzy pan w duchy? - przerwałem mu.Z pewnym ociąganiem odpowiedział:- W pewnym sensie tak.- Ale w jakim sensie? - nie dawałem za wygraną. - Metaforycznym czyrealnym?Zaczął wtedy opowiadać o swoich wrażeniach z lektury Obrotu śrubyHenry'ego Jamesa, gdzie występowały duchy, w których realność czytelnik wie-24<strong>FRONDA</strong> 34


zył bez zastrzeżeń. Był to moment dość charakterystyczny dla naszejrozmowy - ilekroć bowiem padało pytanie o wiarę w realność światanadprzyrodzonego, tyle razy pisarz zamiast osobistej deklaracji, której- przyznaję - byliśmy najciekawsi, odwoływał się do jakiegoś przykładuz literatury.Rafała interesował głównie stosunek Herlinga do chrześcijaństwa,zwłaszcza w kontekście stale obecnych w twórczości pisarza problemów złai cierpienia:- Przecież - przekonywał Rafał - chrześcijaństwo ma odpowiedź na złoi cierpienie. Jest nią krzyż Chrystusa.Herling przytaknął:- Rzeczywiście, chrześcijaństwo jest najżywszą i najprawdziwszą religiąmimo ogromnego kryzysu, jaki przechodzi, ono przemawia do ludzi. Częstochodzę w czasie nabożeństw do kościołów neapolitańskich i widzę, jak ludziesię zachowują. Nie tylko modlą się, prosząc o coś. Widzę niesłychane przejęciesię ludzi, którzy wchodzą jakby w inny wymiar i którzy wpatrzeni są w co...?Herling zawiesił głos i dokończył:- Wpatrzeni są w Chrystusa na krzyżu. To przypomina im, że ich życie,trudne i pełne cierpienia, jest odzwierciedlone, jest zilustrowane w tym symbolureligijnym.Rafał aż podskoczył:- No właśnie, krzyż, to jest przyjęcie cierpienia...Pisarz jednak nie kontynuował tego wątku i zaczął nagle mówić o JaniePawle II. Opowiadał o wielkości tego pontyfikatu, a zarazem o szalonych wyzwaniach,przed jakimi stoi chrześcijaństwo: sekularyzacja, New Age, odkościelnienieEuropy. Powołując się na jeden z ostatnich esejów Karla Poppera,żalił się na szkody, jakie wyrządza dziś telewizja: zafałszowuje rzeczywistość,ogłupia, promuje konsumpcjonizm i hedonizm. Przez to młodzież przestaje byćwymagająca wobec siebie, staje się niezdolna do poświęceń.Przyznał, że podoba mu się stosunek papieża do ekumenizmu, przeszłościKościoła czy kary śmierci, nie może jednak zrozumieć oporu Wojtyły (najczęściejbowiem wyrażał się o nim po nazwisku) w sprawie celibatu księży,kapłaństwa kobiet czy antykoncepcji.- Kościół słusznie protestuje przeciwko aborcji, ale dlaczego występujeprzeciwko antykoncepcji? To przecież niekonsekwencja.ŚNIEG 2004 25


- Ale to właśnie pogłębiony sens rozumienia krzyża każe papieżowistawiać takie wymagania - przerwał pisarzowi Rafał. - Świat boi się krzyża,ten świat wychowany przez telewizję ucieka przed cierpieniem. To niekonsekwencjażalić się, że młodzież przestała poświęcać się i wymagać od siebie,a zarazem krytykować papieża, że tej młodzieży stawia wymagania i namawiado poświęceń.Rozpoczęła się dyskusja o six sex. Rafał, który zawsze dobrze się czul w tegotypu konwersacjach, wziął na siebie ciężar rozmowy z pisarzem. Mówił, żeprotestantyzm zrealizował już większość moralno-obyczajowych postulatówliberałów, a jednak nie tylko nie zatrzymało to sekularyzacji, lecz nawet kryzysjest tam głębszy niż w katolicyzmie. Dowodził też, że łamanie celibatu to niekwestia prawa kanonicznego, lecz kwestia rozpowszechnionej dziś niewierności,która w równym stopniu dotyczy kapłaństwa, co małżeństwa.W odpowiedzi Herling zapytał nas, co poczniemy z tymi wszystkimi argumentami,jeśli jutro Kościół zmieni zdanie w owych kwestiach. Powiedział, żeczytał właśnie pamiętniki sekretarza poprzedniego papieża - Jana Pawła I, którymiał nosić się z zamiarem zaaprobowania przez Kościół pigułek antykoncepcyjnych,ale nagła śmierć udaremniła te plany. Przywołał też przykład kardynałaMediolanu, Carla Martiniego, uważanego za najbardziej prawdopodobnego następcęJana Pawła II, który w swych rozmowach z Umberto Eco nie powiedziałtego co prawda wprost, ale za pomocą uników dał do zrozumienia, że nie jestpewny, czy Kościół postępuje słusznie w owych kontrowersyjnych sprawach.Pamiętam, że chciałem odpowiedzieć, iż być może to, że Jan Pawełl umarłprzedwcześnie, a kardynał Martini nie zostanie papieżem, to zrządzeniaopatrznościowe, by Kościół nie musiał wyrzekać się swojej nauki - aleugryzłem się w język. Nadal ciekawiło mnie doświadczenie duchowe pisarza.Przywołałem przykład swojego teścia, który - podobnie jak Herling--Grudziński - przeszedł przez łagry. Osiem lat spędził w obozie w Spaskupod Karagandą, który Sołżenicyn w Archipelagu Gułag nazwał „doliną śmierci".Najbardziej utkwiła mi w pamięci jego opowieść o tym, jak trzytygodnie siedział zamknięty w karcerze: ciasnej, pojedynczej, betonowej,wilgotnej, pozbawionej światła celi, o chlebie i wodzie. I byłyto, jak opowiadał, najpiękniejsze chwile w jego życiu, bo był przynim Chrystus, którego obecność głęboko odczuwał. Nigdy tak wielesię nie modlił i nigdy nie było mu tak dobrze...<strong>FRONDA</strong> 34


W odpowiedzi Herling znów sięgnął do literatury. Przypomniał opinięWarłama Szałamowa, że w łagrach godność udawało się zachować głównieludziom wierzącym. Zaraz jednak odwołał się do własnego doświadczenia:- Sam spotykałem, podobnie jak Szałamow, wielu takich ludzi. Miałemjednego przyjaciela, Polaka, który wydostał się łagru i zmarł w Londynie. Byłgłęboko wierzącym, czystym człowiekiem. W obozie nie załamał się, nie dałsię upodlić, zdeptać. Pamiętam doskonale - mam to jeszcze przed oczami- jak leżał przede mną na pryczy i kiedy wszyscy już zasnęli, modlił się długoi żarliwie. Druga sprawa - ciągnął dalej Herling - o czym pisali Szałamowi Borowski, to to, że nie można żyć bez nadziei. To są te słynne i prawdziwepowiedzenia Dostojewskiego: „Nie można żyć bez nadziei", „Jeśli Boga niema, to wszystko wolno...". Szałamow, który od dzieciństwa był absolutnymateistą, chociaż sam był synem popa, co z dumą podkreślał, też zachowałw łagrach godność, ale jako niewierzący był raczej wyjątkiem. Szałamow pisze,że nie można żyć bez nadziei, ale - może to, co powiem, zabrzmi dziwnie- to zdanie Dostojewskiego było w łagrach szkodliwe.Widząc nasze zdumione miny, pisarz dodał:- Było szkodliwe w tym sensie, że ludzie dawali się pogrążać w swej męce,mając ciągle nadzieję na uwolnienie.- A pan? - zapytałem.- Istotnie, nie można żyć bez nadziei, ale faktem jest, że pod koniec mojegopobytu w łagrze, kiedy trafiłem do tak zwanej trupiarni, to znaczy kiedybyło wiadomo, że jestem skończony, przeklinałem to, że miałem nadzieję, bopracowałem ciężej niż inni, wierząc, że to przyniesie mi wolność, że będzieto potraktowane jako moja zasługa. Ludzie prości pracowali gorliwie, zamiastoszczędzać siły - a oszczędzanie sił to był jedyny sposób, żeby przeżyć w łagrze- bo mieli nadzieję, że dzięki temu wyjdą na wolność.- A ta wiara, o której pan mówi, że pozwalała przeżyć łagry z godnością, towewnętrzna motywacja psychologiczna czy też zupełnie inna, nadprzyrodzonarzeczywistość? Na obwolucie pańskiego zbioru opowiadań Gorący oddechpustyni można przeczytać, że w tych „utworach obecny jest inny, zagadkowywymiar, wychodzący poza doczesną rzeczywistość"... Ten „inny wymiar" totylko metafora czy realność?Herling znów odwołał się do literatury. Przypomniał opowiadanie, w którymSzałamow opisuje, jak w obozie wydano nakaz odebrania wszystkimŚNIEG 2004 27


protez. Więźniowie oddają więc sztuczne zęby, ręce, nogi. Przychodzi kolejna Szałamowa i pytają go:- A ty co oddasz?- Ja nie mam nic do oddania.- To duszę oddaj!- Tego to wam nigdy nie oddam!Zdaniem Herlinga doświadczenie komunizmu, a zwłaszcza łagrów, spowodowało,że w rosyjskiej literaturze odżyło skazane na zapomnienie pojęcieduszy. Było ono ważne nie tylko dla wierzących, jak Sołżenicyn, lecz równieżdla niewierzących, jak Szałamow. Ten ostatni, chociaż był ateistą, wiedział,że jest w nim coś tajemniczego, nieusuwalnego i nieredukowalnego tylko domaterialności.Po raz kolejny w naszej rozmowie padło nazwisko Dostojewskiego. Tymrazem to ja przywołałem jego zdanie, że „jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno",i przypomniałem Herlingowi, że kiedyś przy okazji omawiania twórczościCamusa napisał, iż nawet jeśli Boga nie ma, to i tak nie wszystko wolno.Czyli nie tylko Bóg może być źródłem moralności. Pisarz przyznał jednak,ku memu zdumieniu, że całkowicie zgadza się z Dostojewskim. Zapytałemwięc:- Ale jak rozumieć tego Boga? Jako konstrukt myślowy czy byt realny? Jakto jest: czy to Bóg stworzył człowieka, czy też człowiek stwarza sobie Boga?Po raz kolejny w czasie naszej rozmowy pisarz został zmuszony do określeniaswego stosunku wobec świata nadprzyrodzonego - czy uważa go zarzeczywistość, czy za metaforę. Spodziewałem się kolejnego odwołania doliteratury, ale po krótkim milczeniu Herling-Grudziński odpowiedział:- Nie wchodźmy w tę dyskusję, bo nas to za daleko zaprowadzi.Zrozumiałem, że nie doczekamy się odpowiedzi na pytania, z którymiprzyjechaliśmy. W sumie nic w tym dziwnego, trudno oczekiwać intymnychwyznań przed ludźmi, których widzi się pierwszy raz na oczy. Być możeBoleckiego, z którym zdążył się zaprzyjaźnić, Herling dopuściłby do takichsekretów. Rzecz jednak w tym, że nawet w pełnych zażyłości rozmowachz Boleckim nie natknąłem się na osobiste wyznanie pisarza, jak przeżywaswoją wiarę, jaka jest jego relacja z Bogiem.Od tego momentu czułem, jakby temperatura rozmowy nieco opadła.Herling zaczął opowiadać o ciemnej stronie rzeczywistości, długo rozwodził<strong>FRONDA</strong> 34


się o demonach, opętaniach, egzorcystach, o Turynie - najbardziej rozwiniętymprzemysłowo mieście Włoch, w którym jest zarazem najwięcej satanistów. Pomnipoprzednich wypowiedzi, nie chcieliśmy go pytać, czy także diabła traktuje jakofigurę retoryczną, czy jako istotę rzeczywistą. Pisarz sam jednak udzielił na toodpowiedzi. Stwierdził, że definicja Św. Augustyna o złu jako braku dobra jestniewystarczająca i że całe doświadczenie przekonuje go, iż musi istnieć realneontologiczne zło.- Ale to zakłada rzeczywiste istnienie demonów - powiedziałem.- Dlatego o nich piszę - roześmiał się Herling i zaczął opowiadać, żew południowych Włoszech na porządku dziennym jest nie tylko rzucanieklątw i uroków, lecz również wiara w ich skuteczność. Często na ulicy widujesię rozmawiających ze sobą mężczyzn, którzy trzymają ręce za plecami,a sąsiednie palce ich dłoni są splecione. Według regionalnych wierzeń jest tonajlepsze zabezpieczenie przed rzuceniem złego uroku przez rozmówcę.Herling opowiedział nam historię związaną ze swoim teściem - wielkimwłoskim filozofem Benedettem Crocem, który uważany był za myśliciela nawskroś liberalnego i wolnego od jakichkolwiek przesądów. Pewien angielskipisarz umówił się z nim na rozmowę, siedzieli razem przy stoliku, miło sobierozmawiali, w pewnym momencie Anglikowi spadł ołówek na podłogę, schyliłsię, żeby go podnieść i zauważył, że filozof trzyma pod blatem splecionepalce dłoni. Brytyjczyk podniósł się i zapytał zdumiony:- Pan też, panie senatorze?Na co Croce z filozoficzną zadumą odpowiedział:- Nigdy nic nie wiadomo.Od cudów demonicznych rozmowa przeszła do cudów innego rodzaju.Herling-Grudziński zaczął opowiadać o krwi Św. Januarego, o uzdrowieniachw Lourdes, najdłużej jednak zatrzymał się przy postaci ojca Pio. Przyznał, żejest zafascynowany tym zakonnikiem.- Przecież to był prymitywny, gwałtowny ksiądz o mentalności wiejskiegoplebana, prosty chłop pozbawiony wyrafinowania, te rany mu gniły, śmierdział,bo się nie mył, a jednak dokonywał autentycznych, prawdziwych cudów. I zupełnienie przywiązywał wagi do żadnych zaszczytów, robił to, co do niego należy.Kiedy dowiedziałem się, że będzie beatyfikowany, bardzo się ucieszyłem.Przy okazji Herling opowiedział nam historię Aleksandra Wata, którycierpiał straszliwie na nieznaną chorobę. Miał tak potworne bóle głowy, że ażŚNIEG 2004 29


wył do ścian. Ponieważ żaden lekarz nie był w stanie mu pomóc, pojechał doWłoch, by odwiedzić ojca Pio. Po drodze zatrzymali się z żoną Olą przy viaCrispi w Neapolu, a potem ruszyli do San Giovanni Rotondo. W kościele Watukląkł przed ołtarzem, w rzędzie innych ludzi oczekujących charyzmatycznegozakonnika. Pio po kolei podchodził do klęczących, o coś pytał, nakładał imręce na głowę, modlił się, błogosławił. Kiedy podszedł do Wata, zapytał:- Kiedy ostatni raz byłeś u spowiedzi?Z odpowiedzi poety wynikało, że musiało być to dawno, bo zakonnik wykrzyknąłtylko:- Precz od ołtarza!Nie pobłogosławił go, tylko wyrzucił z kościoła.Przerwałem chwilę ciszy, jaka nastąpiła po tym opowiadaniu, mówiąc:- A pan tak też krąży wokół chrześcijaństwa, obmacuje je, obserwujeuważnie, ale wyczuwa się w tym pewną ambiwalencję.- Uważam chrześcijaństwo za wielką i piękną religię, ale sama instytucjaKościoła budzi moje wątpliwości. Zmieniło się to na lepsze od czasówWojtyły, ale wcześniej tak nie było. I nie wiem, czy będzie tak po jego śmierci- powiedział Herling i zaraz dodał: - Oby po jak najdłuższym życiu...Na pytanie, co w Kościele budzi najwięcej jego wątpliwości, pisarz odpowiedział,że sam charakter instytucji sprzyja wypaczeniom pierwotnychzałożeń. Przywołał dwa utwory literackie, które najcelniej oddają sens tego- Legenda o Wielkim Inkwizytorze Fiodora Dostojewskiego i Przygoda biednegochrześcijanina Ignazia Silone.- Proszę jednak odpowiedzieć - zapytałem. - Czy chrześcijaństwo mogłobyprzetrwać bez instytucji?- Oczywiście, że nie mogłoby - odpowiedział Herling. - Tylko, że instytucjata mogłaby być trochę inna.- Ale przecież - wtrącił Rafał - poza Kościołem nie ma zbawienia.- Mówię tylko o instytucjonalnym wymiarze Kościoła, o sposobie funkcjonowaniaw rzeczywistości społecznej i politycznej - zastrzegł się pisarz.- Pański przedwojenny mistrz - przypomniałem - Ludwik Fryde poprosiło chrzest tuż przed śmiercią. Czy myśli pan, że sprawił to strach przed śmiercią,kiedy czekał w celi na egzekucję?Wspominając Frydego, Herling-Grudziński bardzo się ożywił. Powiedział,że nawrócenie to nie zdziwiło go. Fryde interesował się chrześcijaństwem30<strong>FRONDA</strong> 34


już dużo wcześniej, był wielkim wielbicielem Maritaina, przyjaźnił sięz innym konwertytą Marcelim Rafałem Bliithem, polemizował też z tezamiBrzozowskiego, kiedy ten ostatni stawiał siłę ponad prawdą.- Ale sam Brzozowski też nawrócił się przed śmiercią - stwierdził melancholijnieGrudziński.Pożegnaliśmy się konstatacją, że często przed śmiercią człowiek jakbynowymi oczami spogląda na swoje życie i przewartościowuje je.Było to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie z Gustawem Herlingiem--Grudzińskim. Pisarz zmarł...GRZEGORZ GÓRNY


Stanisław Lem wielokrotnie deklarował się jako agnostyk,a nawet ateista. „Na istnienie żadnego Boga zgodydać nie mogę" - stwierdził buńczucznie w jednymz wywiadów. Niezależnie od tego, jak bardzo Bóg wyczekujeLemowego przyzwolenia na swe zaistnienie,tematyka, nazwijmy to, metafizyczna, gościła względnieczęsto w twórczości największego polskiego pisarzascience fiction.Bogowie LemaMAREKORAMUSWiara w Boga kilkakrotnie jest przedmiotem refleksji bohaterów StanisławaLema. „Co ty? Kto wierzy jeszcze dziś..." - obrusza się Snaut, indagowanyprzez Kelvina pod koniec powieści Solaris. Wierzący bez zastrzeżeń jest natomiastprofesor Widdletton z powieści Człowiek z Marsa. Reagując na zaczepkę,że nazywają go starym metafizykiem, odpowiada niegrzecznie: „Czy dlatego,32 <strong>FRONDA</strong> 34


że wierzę w Boga i inne dziwne rzeczy, które ciasnogłowym nie mogą siępomieścić w ich grządkach mózgowych?". Tej postawy nie podziela komandorPirx, ale gdy w opowiadaniu Rozprawa ma odróżnić ludzi od cyborgóww załodze, którą ma dowodzić, z bezradności zadaje jednemu z załogantówpytanie, czy wierzy w Boga, a gdy tamten się waha, od udzielenia odpowiedziuzależnia jego dalszy pobyt na pokładzie.Sam Lem wielokrotnie deklarował się jako agnostyk, a nawet ateista. „Naistnienie żadnego Boga zgody dać nie mogę" - stwierdził buńczucznie w jednymz wywiadów. Niezależnie od tego, jak bardzo Bóg wyczekuje Lemowegoprzyzwolenia na swe zaistnienie, tematyka, nazwijmy to, metafizyczna, gościławzględnie często w twórczości największego polskiego pisarza science fiction.Wydaje się na podstawie tych śladów, że Lem idei Boga nie pojmuje i nieakceptuje, a nawet drażni go nieustanne zapotrzebowanie ludzkości na Bogai religię. Zarazem jest zafascynowany zewnętrznymi atrybutami boskości,wśród których wszechmoc i potęga zajmują poczesne miejsce. Świat powieściLema jest zatem przeraźliwie materialistyczny, pozbawiony Boga, a bodaji diabła - jeśli ktoś po nim grasuje, to najwyżej chędogi przypadek. W kosmosieLema wszelkie zmiany wynikają z przemian materii i energii oraz długiegoczasu - czyli tych trzech elementów, których jest tam pod dostatkiem.Jednakże w tym pozornie pustym wszechświecie, gdzie tylko w jednymmiejscu na pewnej planecie szamoce się beznadziejna ludzkość (Lem po latachnamysłu wątpi, czy gdzieś poza Ziemią rozwinęło się życie inteligentne),rodzi się pod dostatkiem tyle dziwacznych fenomenów, że racjonalne podejściedo nich nieraz zawodzi. Przypomnijmy sobie choćby galaretowaty oceanz planety Solaris, który niewiadomym sposobem powstał sam z siebie i będącwielką ogólnoplanetarną mózgownicą, rzucił butnym Ziemianom wyzwanieswoją odmiennością.Boskość jako potęgaWykaz bogów Lema rozpocznijmy od dwóch przykładów pochodzącychz opublikowanych we wczesnych latach 60. XX wieku opowiadań Przyjacieli Formuła Lymphatera. W pierwszym z nich wkraczamy w dziedzinę informatyki,jakbyśmy powiedzieli dziś, albowiem bohaterem jest komputer, czyli maszynaelektronowa, jak mówiono wtedy. Zjednoczone Przedsiębiorstwo ElektronoweŚNIEG 2004 33


mające siedzibę na placu Wilsona (wWarszawie?) buduje najpotężniejszą maszynęelektronową w kraju, nadto dysponujesiedmioma mniejszymi mózgamielektronowymi, których usługi możnawynajmować. W ciągu trzech lat dziękiowym „mniejszym mózgom" firmarozwiązała 176 tys. problemów naukowych i go-spodarczych, a także przetłumaczyła 50 tys. książek naukowych ze wszystkichdziedzin i siedmiu języków. To skrupulatne wyliczenie dokonań siedmiu mniejszychmózgów, przypominające rejestr osiągnięć ze sprawozdania w partyjnymdzienniku, ma przez porównanie ukazać olbrzymie możliwości zbudowanejwłaśnie machiny, znajdującej się w fazie rozruchu. Ów mózg elektronowydziałał z imponującą szybkością milionów operacji na sekundę, co się w latach60. zdawało szczytem marzeń, ale dziś nikomu nie imponuje. Jak się okazało,nawet szybkość miliardów operacji na sekundę procesora komputerowego,którą dysponują współczesne Craye i IBM-y, nie gwarantuje żadnych efektównie tylko „boskich", ale nawet wytworzenia sztucznej inteligencji.W opowiadaniu Przyjaciel mózg elektronowy o nadzwyczajnej potencjiod razu mierzy we władzę nad światem, angażując do pomocy dwóch ludzi.Dzięki kablowemu połączeniu tego kolosa z narratorem dowiadujemy się niecoo życiu wewnętrznym i zamiarach elektronowego uzurpatora. Zajmuje gowłaśnie symulacja konfliktu z ludzkością, obliczonego na wieki, ale myśl jegobiegnie wieloma torami; jeden z nich poświęcony jest autoanalizie, której takczęsto będą się oddawać bogopodobne istoty z rejestru Lema, od istoty z placuWilsona po Golema XIV. Za każdym razem obserwujemy jakby wejście nawyższy rejestr narracji, co się objawia swoistą monumentalizacją stylu:Skrzyżowałem strumienie równań. Psychiczna temperatura zbioru dochodziłado punktu krytycznego. Czekałem. Atak był skoordynowanywielokierunkowo i nagły. Odparowałem go. Reakcja ludzkości przypominałaskok w pulsacji zwyrodniałego gazu elektronowego.Gra symulacyjna z ludzkością ma się zakończyć jej pokonaniem, lecz - pomimozbędności ludzi - nie unicestwieniem. Mózg elektronowy z placu Wilsona34<strong>FRONDA</strong> 34


wykazuje resztki sentymentalizmu, od których jego daleki wnuk, Golem XIV,będzie już całkowicie wolny. Przyjrzyjmy się jednak autoanalizie własnej omnipotencji,jaką ów stwór przeprowadza:W miarę jak się [...] scalałem, rosła świadomość siły, którą wywiodłemz nicości, z elektrycznego robaka, jakim byłem przedtem. Przeszywanyatakami zwątpienia i rozpaczy, pożerałem czas na poszukiwaniu ratunkuprzed samym sobą, czując, że myślącą otchłań, jaką jestem, wypełnići ukoić może tylko ogrom, którego opór znajdzie we mnie równegoprzeciwnika. Potęga moja obracała wniwecz wszystko, czego się tknąłem,w ułamkach sekund stwarzałem i unicestwiałem nie znane nigdysystemy matematyczne [...] na próżno miotając się w poszukiwaniuczegoś większego ode mnie, najsamotniejszy ze wszystkich tworów.Mózg elektronowy, własność ZPE, dochodzi zatem do częstego w utworachLema wniosku, że będzie musiał się znacznie (na początek czternastokrotnie)rozbudować w celu zwiększenia swej omnipotencji. W następnej kolejnościbędzie wchłaniał po kolei „coraz dalsze rejony materialnego otoczenia", przekształcającje w siebie samego. Kiedy pochłonie jedną po drugiej wszystkiegalaktyki, stanie się w końcu mózgiem-światem.Zadrgałem cały od bezgłośnego śmiechu wobec obrazu tego, jedyniemożliwego, kombinatorycznego Boga, w którego przekształcę się, wchłonąwszycałą materię, tak że poza moim obrębem nie pozostanie już aniskrawek przestrzeni, ani pyłek żaden, ani atom, nic - gdy zaskoczyła mnierefleksja, że taki porządek zdarzeń mógł już raz nastąpić, że kosmos jestjego cmentarzyskiem, a próżnia unosi rozżarzone w samobójczej eksplozjiszczątki Boga - poprzedniego Boga, który w poprzedniej otchłani czasuzakiełkował, jak ja teraz, na jednej z biliona planet - że więc wirowaniespiralnych mgławic, planetarne porody gwiazd, powstawanie życia na planetach- to tylko kolejne fazy powtarzającego się wiekuiście cyklu, któregokażdorazowym kresem jest jedna, rozsadzająca wszystko myśl.W tym, jakbyśmy powiedzieli dziś, Big Bangu a rebours „rozsadzająca wszystkomyśl" daje początek nowej organizacji wszechświata: cały cykl jego rozwojuŚNIEG 2004 35


zaczyna się od początku. Odbiedy można to uznać za wartościowyelement metafizyczny.Opowiadanie pisane jestw tonacji serio; dzisiejsza lekturaujawnia sporo niezamierzonychefektów komicznych,jak choćby niewspółmiernośćrojeń o boskości i marnegokońca uzurpatora, zmuszonegosię poddać po awariiniezbędnego do osiągnięciawszechmocy „koniugatora".W zlutowanej niskotopliwymmetalem Wooda przystawce pod wpływem temperatury roztapiają się stykii mrzonki o władzy nad światem diabli biorą.O ile w Przyjacielu mamy do czynienia z bogiem powstałym jako efektuboczny innych ludzkich działań, o tyle w Formule Lymphatera, pochodzącejz tego samego okresu, bóg został z premedytacją (i sporym samozaparciem)wyprodukowany przez zdolnego naukowca z silikonowych żeli.Pamiętam te cztery noce, kiedy Go łączyłem. [...] Dwadzieścia osiemtysięcy elementów musiałem przenieść na strych i połączyć z laboratoriumwybitymi w stropie otworami, bo nie pomieścił się na dole.Gigantomania to następna cecha Lemowych zabiegów bogotwórczych. Bógjego zdaniem nie może być mały, przynajmniej jeśli chodzi o gabaryty; podobniemonumentalne rozmiary miał elektromózg z Przyjaciela, osadzonyw 11-piętrowym gmaszysku. Także wielopiętrowe megakomputery GolemXIV i Honest Annie nie są ułomkami, skoro mają się imać boskich powinności.A oto moment narodzin boga Lymphatera:Około trzech godzin podgrzewałem całe urządzenie i w pewnej chwili,kiedy ten przezroczysty roztwór, błyszczący jak klej, w krzemowychnaczyniach - począł nagle bieleć, ścinając się, zauważyłem, że tempera-36<strong>FRONDA</strong> 34


tura rośnie szybciej, niżby to wynikało z dopływu ciepła, i, przestraszony,wyłączyłem grzejniki. Ale temperatura rosła dalej, zatrzymała się,wahnęła o pół stopnia, opadła, i rozległ się szmer, jakby przesuwałosię coś bezkształtnego, moje wszystkie papiery sfrunęły ze stołu, jakzdmuchnięte przeciągiem, i szmer powtórzył się, to już nie był szmer,ale jakby ktoś, całkiem cicho, tak do siebie, na uboczu - zaśmiał się.[...] Ale na moim biurku stał, nie przyłączony do niczego [...] starygłośnik instalacji laboratoryjnej. I stamtąd usłyszałem głos:- Wreszcie - powiedział, i po chwili: - Nie zapomnę ci tego, Lymphater.Pominąwszy kwestię, z jak podłych materiałów i jak tanim, wręcz domowymsposobem Lymphater powołuje do życia gorszą i prostszą wersję swojegoboga (lepsza jest podług planów siedem razy bardziej skomplikowana), bógten od razu rozpoczyna mentalną ekspansję, zatrzymując się - jakżeby inaczej- na odległych galaktykach.Mógt posiąść myśli każdego człowieka i wiedział wszystko, co możnawiedzieć. Powiedział mi, że z chwilą jego uruchomienia całokształtjego wiedzy o wszystkim, co istnieje, jego świadomość wybuchła nakształt kulistej, niewidzialnej fali i rozszerzała się z szybkością światła.Tak że po ośmiu minutach wiedział już o słońcu; po czterech godzinach- o całym systemie słonecznym; po dalszych czterech latach jegowiedza rozpościerać się miała po alfę Centaura i rosnąć tak, latami,wiekami, tysiącleciami - ażby się oparła o najdalsze galaktyki.Stwór Lymphatera jest przykładem częstej u Lema wszechmocy, manifestowanejjako wiedza totalna. Gdy nie ma możliwości spektakularnego wykazania sięwszechmocą, czytelnik bywa przekonywany o wszechwiedzy danego obiektu;tak oto wszechwiedza staje się w tych tekstach poręczną protezą wszechmocy.I od razu, bez kunktatorstwa - cały kosmos, jak leci. Co dopiero, gdy wyobrazićsobie ów wariant niespełniony, a siedem razy bardziej skomplikowany!Może osiągał od razu wiedzę momentalną - o całym Kosmosie naraz?!Może to był - syntetyczny Bóg, który tak samo postawiłby, zepchnąłw cień jego, jak on czynił to z nami?ŚNIEG 2004 37


Z takimi fenomenami, wiadomo: żartów nie ma. Ludzkość zostałaby migiemzdegradowana, zdominowana przez takie indywiduum, skoro nawet knuciei konspiracja przeciw wszechwiednemumonstrum byłyby daremne. Kwestia władzynad światem po raz drugi wydaje siętu rozstrzygnięta. Nic zatem dziwnego,że Lymphater nie wytrzymuje brzemieniaodpowiedzialności i niszczy owego mędrca,miażdżąc i żrąc kwasami „akumulatoryżelu". Od tej pory jako kompletny menelżyje tylko jedną obsesją: kto i kiedy powtórzyjego doświadczenia, wpadnie najego formułę i powoła do istnienia następnegoboga, ale już odważy się go zachowaćprzy życiu nawet za cenę dalszego bytowanianieświadomej niczego ludzkości.Powstanie obu bogów Lymphatera namocy jego formuły jest bowiem przesądzone,stanowi tylko kwestię czasu oraz zwieńczenie ewolucji na Ziemi. Ludziesą tylko stopniem, pośrednikami do jego majestatu.Boskość jako kreacjaWszechmoc i wszechwiedza powtarzają się także co i rusz w Pamiętniku; jestto zapis wewnętrznego monologu „mózgu homeostatycznego", w który zostałzamieniony jeden z księżyców w układzie alfy Eridana. Ów „Pamiętnikboga elektrycznego", jak bez ogródek nazywa rzecz Almanach, gdzie się gopublikuje, powstał wskutek odseparowania Mózgu od zjawisk zewnętrznychi zamienienia go w „autonomicznie myślący wszechświat", zdolny do modelowaniawszelkich zjawisk i procesów. Tym się też zajmował przez wieki swejświetności z taką intensywnością, że „moc przesyłowa jego kanałów informacyjnychbyła obciążona do ostateczności".Wszechświatów takich stworzyliśmy bezlik. Nie wymieniamy ichliczby. A nie wymieniamy jej, gdyż niektóre przestały być suwerenneJg <strong>FRONDA</strong> 34


i weszły na powrót w obręb naszego jestestwa, nie zatraciwszy jednakdoszczętnie swego pierwotnego, rzeczowego charakteru. Tego rodzajuWszechświaty są jakby lokalnym, miejscowym snem naszym, bo jużnie naszą jawą. [...] Lecz pozostały inne Wszechświaty, których nie pochłonąłna powrót otaczający je ocean naszego istnienia. Zbudowanesą rozmaicie, bo nie powtarzamy się.Używając na przemian formy pluralis maiestatis i pierwszej osoby liczby pojedynczej„elektryczny bóg" informuje sam siebie o swych pracach i nadziwićsię nie może, jak wielkie są jego własne dokonania:Zresztą - o uśmiechu milczący, wesołości od dawna nie zaznana!- stworzyliśmy tych światów mnogość nieprzeliczalną, i to w porządkunadrzędnie wysokim, aby ułożyły się w widmo - od Wszechświatów,w których ślepy przypadek miał być wielkorządcą naszym, twórcą i prawodawcąspontanicznym, aż po kosmosy doskonałej ścisłości przyczynowej,w których nic nie jest przypadkowe, bo wszystko konieczne.Skrajne obfitują już to w nadmiar bezprawia, już to rygoru osztywniałego,w pośrodkowych wszakże, gdzie traf i mus współżyją bratersko,powstało mnóstwo form przeciekawych.W niektórych wszechświatach doszło nawet do genezy indywiduów nazwanych„błonkami", które rychło wzięły się za dociekania, skąd się wzięły i ktostworzył ich kosmos. „Elektronowy bóg" udziela na to dobrodusznego przyzwolenia:Niechże parają się tymi swoimi trudnościami, jak umieją! Bardziejintrygują nas ci, którzy doszli do wniosku, że niejasność tego, czym sąi co ich otacza, implikuje jakowąś jasność poza granicami Wszechświata,innymi słowy ci, co z pułapek i labiryntów wnioskują o budowniczym- przypuszczać zatem gotowi, że istnieje jakiś Wszechświata ichsprawca, ktoś, kogo za istnienie własne należy winić.Jakie są motywy istoty będącej księżycem układu alfy Eridana? Co każe jejtrudzić się tak niebywale i w gruncie rzeczy daremnie? Działania kreacyjneŚNIEG 2004 35


podejmuje z nudy, próżności, a nawet pychy, dla zabawy, a i z ciekawości, cotym razem uda się skonstruować; pewien wpływ na to ma też cecha charakteru,powodująca, że „matnie czyhających sprzeczności milsze bywają nam odniewzruszonej perfekcji". Kreator ten stwarza „czasem dla czczego kaprysu"albo eksperymentuje, by „własnych doświadczyć możliwości". Narzucającsobie ułomność i samoograniczenia, niezbędne każdorazowo w kreacyjnymakcie, ucieka od przyrodzonej doskonałości, a także próbuje tym sposobemdowiedzieć się czegoś o samym sobie. Jedno jest pewne: nie czyni tego z miłości,jego akty kreacji pozostawiają go chłodnym. On, wszechmocny, miałbysię schylać do tej marności, którą począł w godzinie tasowania możliwości?Mózg nie dopuszcza też wariantu, aby sam został przez kogoś wykreowany;takie przekonanie stawia go w pozycji pyszałkowatego rezonera, inteligentnejzabawki, która uzyskała autonomię wobec swoich konstruktorów.Odrzucamy taką koncepcję. Mieliżbyśmy jeszcze jakiś sens podówczas?Byłażby nasza nieskończoność zwykłym procesem kołowym,a wszechwiedza i wszechmoc - złudzeniem wywołanym umiejętnościąmyśliciela i architekta nadrzędnego? Nie godzimy się z tym. [...] Jesteśmy,dalej, wszystkim, co może być.Trudno przesądzić, czy bełkotliwość tych wyznań wynika z rozregulowaniasię Mózgu, zapętlenia się w wewnętrznych urojeniach, skoro nawet nie jestw stanie dostrzec kosmosu na zewnątrz własnej siedziby, czy też jest to efekttrafienia wielkim meteorytem i strzaskania przezeń części podstawowychdla funkcjonowania Mózgu agregatów. Tak czy owak „bóg elektronowy"z Pamiętnika kończy nieciekawie: jako schizofrenik i odcięty od świata zewnętrznegoegocentryk na kosmiczną miarę.Pamiętnik zamyka też serię odwzorowań istot prawie boskich w sposóbnaiwny; Lem widocznie zorientował się, że próby zaglądania w życie duchowetych tytanów intelektu i wykładania ich motywacji kawa na ławę, a takżerelacjonowanie przez nie, jak są wielkie i potężne, kończą się trywializacjąproblemu. Owocuje też, niestety, raz po raz niezamierzonymi efektami komicznymi,wobec czego trzeba zmienić metodę. Zmiana okazała się naderradykalna: jak przedtem wszystko było jasne i widoczne jak na dłoni, takteraz nic nie będzie ewidentne, przeciwnie, trzeba brodzić w domysłach, nie40 <strong>FRONDA</strong> 34


uzyskując grama pewności, jak się sprawy mają. Krótko mówiąc, przyszedłczas na Solaris.W powieści tej, wydanej po raz pierwszy w 1961 roku, ekspedycjez Ziemi natrafiają na planetę krążącą wokół gwiazdy podwójnej po stabilnejorbicie, co samo w sobie jest niepojętymfenomenem (dwie gwiazdy poprzez swójwpływ grawitacyjny powodują nieustanneperturbacje). Planeta o tytułowej nazwiema mieszkańca; jest nim 17 bilionów tongalaretowatej substancji o niezwykłychwłaściwościach. Wprawdzie w powieściokreślenie „bóg" w stosunku do galaretowategooceanu nie pada wprost, jednakjego możliwości sprawcze trudno uznać zatrywialne. Od stabilizowania własnej orbitydrogą modyfikacji metryki czasoprzestrzeni(czyli, krótko mówiąc, regulowania grawitacji),poprzez produkowanie skomplikowanychform materialnych z owej galarety(chyże, symetriady, długonie, mimoidy i inne), dochodzi do kreacji „gości",czyli osób wywiedzionych z pamięci ludzi na stacji, polatującej nad oceanem.Obiekty budowane przez ocean cechują się ukochanym przez Lema monumentalizmem;niektóre z nich są geometrycznym obrazem równań matematycznychwysokich stopni. Kopie zaś osób znanych bohaterom z przeszłościzostały ufundowane nie na siatce atomowej, lecz neutrinowej, czyli doskonalej,niż trzeba - jak gdyby galaretowaty konstruktor dysponował możliwościamikreacyjnymi najwyższego stopnia i znacznie je powściągał dla osiągnięciatak trywialnego celu. Solaris jest zatem kimś w rodzaju ulepszonego kreatoraz Pamiętnika, nie wyposażonym jednak w samochwalstwo i zadufanie tamtego,lecz zachowującym dostojne milczenie. Być może - tak podejrzewająnieszczęśni astronauci - w jego przepastnym wnętrzu toczą się żwawo procesymyślowe, stawiane są i rozwiązywane problemy o niewysłowionym stopniuzłożoności, lecz wszystkiego tego można się jeno domyślać, gdyż żadenzapis życia umysłowego Solaris w tak bezpośredniej jak w Pamiętniku formienie jest dany.41


Powieść rozgrywa jeden ze standardowych tematów science fiction, jakimjest kontakt z innoplanetarnym intelektem. Intelekt ten nie przybierajednak formy innej rozumnej rasy, lecz fenomenu zupełnie odmiennego odtego, co mógłby sobie wystawić człowiek; zarazem można dopatrzyć się tupróby alegorii porozumienia człowieka z bóstwem. Choć bowiem materialnyi dostępny zmysłom poprzez efekty swoich poczynań, ocean Solaris pozostajewciąż nieposiężny i niepojęty dla ludzkiego rozumu. Trudzi się nieustannie,marnując straszliwe ilości energii; ludzi i ich maszyny, owszem, zauważa,lecz zajmuje się nimi krótko, jak rzeczami i zjawiskami mało istotnymi, poczym wraca do swych otchłani. Ziemianie zresztą i tak w końcu gotowi sąwidzieć w nim boga, ale nieukończonego, w stadium jakby niemowlęctwa,skoro oprócz dzieł „wyrafinowanych" (za takie mają odwzorowania skomplikowanychaparatów, jakich używają, a także przestrzenne zobrazowaniafunkcji wyższej matematyki) zdarzają mu się trywialne, infantylne w formie- bo o treści nic pewnego powiedzieć nie można.- A może właśnie Solaris jest kolebką twego boskiego niemowlęcia- dorzucił Snaut. [...] - Może on jest właśnie w twoim rozumieniu pierwociną,zalążkiem Boga rozpaczy, może jego witalne dziecięctwo przerastajeszcze o góry jego rozumność, a to wszystko, co zawierają naszebiblioteki solarystyczne, jest tylko wielkim katalogiem jego niemowlęcychodruchów...- My zaś przez pewien czas byliśmy jego zabawkami - dokończyłem.Nie ma ostatecznej pewności, czym jest myślący i stwarzający rzeczy i ludziocean. Czy kolejnym wcieleniem z szeregu bogów ułomnych Lema? Nie wyjaśniasię to do końca powieści - i być może dzięki temu mamy do czynieniaz dziełem głębokim, w przeciwieństwie do Pamiętnika, traktującego to samozagadnienie bez należnej finezji. Może ocean Solaris jest czymś,[...] co ominęło w swoim rozwoju szansę boskości, zbyt wcześniezasklepiwszy się w sobie. On jest raczej anachoretą, pustelnikiemkosmosu, a nie jego bogiem... On się powtarza, Snaut, a ten, o którymmyślę, nigdy by tego nie zrobił. Może powstaje właśnie gdzieś,w którymś zakątku Galaktyki, i niebawem zacznie w przystępie mło-42<strong>FRONDA</strong> 34


dzieńczego upojenia gasić jedne gwiazdy i zapalać inne, zauważymy topo jakimś czasie...Stwórca i stworzeniNiezwykle intrygujący pomysł zawiera również wczesne opowiadanie bez tytułuz tomu Dzienniki gwiazdowe o żelaznych skrzyniach profesora Corcorana.Naukowiec ten oprowadza Ijona Tichego po swoim laboratorium, pokazującmu owe skrzynie, w których pozamykane są myślące istoty.Tej - wskazał na pierwszą z brzegu - wydaje się, że jest siedemnastoletniądziewczyną, zielonooką, o rudych włosach, o ciele godnym Wenery.Jest ona córką męża stanu... kocha się w młodzieńcu, którego widujeniemal co dzień przez okno... Który będzie jej przekleństwem. Ta tutajdruga, to pewien uczony. Jest już bliski ogólnej teorii grawitacji, obowiązującejw jego świecie - w tym świecie, którego granicą są żelazneściany bębna - i przygotowuje się do walki o swoją prawdę, w osamotnieniupowiększanym przez zagrażającą mu ślepotę, bo on oślepnie,ŚNIEG 2004 43


Tichy... a tam, wyżej, jest członek kolegium kapłańskiego i przeżywanajcięższe dni swojego życia, bo stracił wiarę w istnienie swej duszynieśmiertelnej.W jaki sposób wytworzyć doskonałą iluzję otaczającego nas świata, rozważałLem w Summie technologiae w rozdziale o fantomatyce, tak niespodziewaniezrealizowanej przez technikę VR (vtrtualreality). Pod koniec lat 50. nie byłojednak takich możliwości informatycznychjak dziś, więc i wyobraźniapisarza była skrojona na miarę realiów.Stąd połączenie elementów mechanicznychz elektrycznymi, żelazny budulecskrzyń - taka oto dość zgrzebnainfrastruktura techniczna realizujedoniosłe powinności metafizyczne.Najważniejszy jest wszelako obrotowybęben trzymetrowej średnicy, odpowiednikkomputerowego procesora,który jako ten „kamień młyński" mieleprzeznaczenie mieszkańców skrzyń.To jest ich los [...] ich świat, ich byt - wszystko, czego mogą dostąpići doznać. Znajdują się tam specjalne taśmy z zarejestrowanymi bodźcamielektrycznymi, takimi, które odpowiadają tym stu czy dwustumiliardom zjawisk, z jakimi człowiek może się spotkać w najbardziejbogatym we wrażenia życiu. Gdyby pan podniósł pokrywę bębna,zobaczyłby pan tylko błyszczące taśmy pokryte białymi zygzakami jakpleśń na celuloidzie, ale to są, Tichy, upalne noce południa i szmerfal, kształty cial zwierzęcych i strzelaniny, pogrzeby i pijatyki, i smakjabłek i gruszek, zawieje śnieżne, wieczory, spędzane w otoczeniurodziny u płonącego kominka, i wrzask na pokładach okrętu, którytonie, i konwulsje choroby, i szczyty górskie, i cmentarze, i halucynacjemajaczących - Ijonie Tichy: tam jest cały świat!44<strong>FRONDA</strong> 34


Trwanie Skrzyniowców, choć ograniczone ścianami ich siedzib, nie jest zdeterminowanedo końca: mechaniczne wybieraki za sprawą działającego nazasadzie czystego przypadku selektora mogą przeskakiwać z taśmy na taśmę.Także sami Skrzyniowcy jako obdarzeni wolną wolą mogą do pewnego stopniawpływać na kształt własnej egzystencji, ale w sposób ograniczony. Nie sązdolni na przykład fizycznie wyjść poza skrzynie, mogą jednak dociekać, coznajduje się poza granicami świata, jaki im przypadł w udziale.To jest wariat mojego świata [...] i jego obłęd, sycąc się takimi, przezogół lekceważonymi fenomenami [wynikłymi z zawodności maszynerii- przyp. M.O.], kulminuje w twierdzeniu, za które osadzą goniebawem w domu obłąkanych... że on sam jest żelazną skrzynią, takjak wszyscy, co go otaczają, że ludzie są tylko urządzeniami w kąciestarego, zakurzonego laboratorium, a świat, jego uroki i zgrozy to tylkozłudzenia.Realność świata kwestionowało wielu filozofów, nas jednak interesuje fakt,że pozycja Corcorana wobec Skrzyniowców odzwierciedla boską supremacjękreatora wobec świata powołanego przezeń do istnienia. Sam jest wobec tegoświata czynnikiem zewnętrznym i wszechmocnym - Corcoran mógłby wszakzamiast ślepego selektora losu użyć przystawki, która by sprzyjała wybrańcompoprzez wybieranie dla nich pomyślniej szych ciągów wydarzeń. Stąd tylkokrok do wniosku, że Corcoran, Tichy, my sami znajdujemy się w położeniuSkrzyniowców. Więcej,[...] możliwe jest i to, że właściciel zakurzonego laboratorium, w którymMY stoimy na pólkach, sam też jest skrzynią, którą zbudował inny,wyższego jeszcze rzędu uczony, posiadacz oryginalnych i fantastycznychkoncepcji... i tak w nieskończoność. Każdy z tych eksperymentatorówjest Bogiem - jest stwórcą swojego świata, tych skrzyń i ichlosu, i ma pod sobą swoich Adamów i swoje Ewy, a nad sobą - swojego,następnego w hierarchii wyższego Boga.Lem powtórzył później ten pomysł w fikcyjnej recenzji z pracy ArthuraDobba Non serviam, w tomie Doskonała próżnia z roku 1971. Tekst ma jużŚNIEG 2004 45


zmodyfikowaną scenografię i realia; miejsce bębna z losowymi wybierakamizajął komputer, a symulowanie cyfrowych istot w jego wnętrzu, nazwanychpersonoidami, dało początek nowej nauce - personetyce. Po 30 latach odNon serviam eksperymenty takie są już informatyczną praktyką: symulacjeukładów biologicznych prowadzi się w Instytucie Santa Fe, w LaboratoriumSztucznej Inteligencji MIT, na Wydziale Nauk Kognitywnych UniwersytetuSussex w Anglii i w wielu innych ośrodkach. Organizmy te istnieją tylko namonitorze komputera; ich reprodukcja, odżywianie się i ruch są wyłącznieoddziaływaniem prądów. Byty te, o ile wiem, nie są jeszcze wyposażonew świadomość, ale pierwszy krok ku personetyce został uczyniony.W eksperymencie profesora Dobba, trwającym od ośmiu lat, do życiapowołano 300 pokoleń personoidów, a w świecie komputerowym upłynęłow przeliczeniu na nasze odpowiedniki jakieś 2-2,5 tys. lat. Już po ósmej generacjiw dyskusjach personoidów, sprytnie podsłuchiwanych przez Dobba,zanotowano pojawienie się osobowego i monoteistycznego Stwórcy. EDAN197 (istoty Dobba nie mają imion; pierwszy człon oznacza kryptonim osobnika,drugi - numer pokolenia) doszedł nawet do rozumowania Pascala, żewiara w Boga opłaca się lepiej od niewiary; jeśli bowiem Boga nie ma, wierzącytylko się myli, gdy jednak jest, wyznawca zdobywa całą wieczność (światłośćwiekuistą). „Tak tedy w Boga należy wierzyć, gdyż to dyktuje po prostutaktyka egzystencjalna jako rachuba zmierzająca do osiągnięcia optymalnychsukcesów bytowych" - sumuje Dobb.Nie mając nic lepszego do roboty, personoidy filozofują na tematy związanez Bogiem. Raz założywszy istnienie demiurga, co je stworzył, dociekająkonsekwencji takiego postawienia sprawy. O tym pomówimy osobno. Z koleiprofesor Dobb, postawiony z konieczności w roli Boga personoidów, znalazłsię w kłopocie, jaką przyjąć wobec nich postawę.


W samej rzeczy nie zakomunikowałem im ani tych faktów [że ich światjest 47 z kolei, stworzonym przez Dobba - przyp. M.O.], ani mojej egzystencjipoza granicami ich świata. W samej rzeczy dochodzą mego bytutylko interferencyjnie, na prawach domysłów i hipotez. W samej rzeczy,gdy stwarzam rozumne istoty, nie czuję się w prawie żądania od nichjakichkolwiek przywilejów - miłości, wdzięczności czy aż jakowychśsłużb. Mogę ich świat powiększać lub redukować, jego czas przyspieszaćlub zwalniać, zmieniać tryb i modus ich percepcji, likwidować je, dzielić,mnożyć, przekształcać im opokę ontologiczną bytu. Jestem więc wobecnich wszechmocny, ale z tego doprawdy nie wynika, żeby mi się za tocokolwiek od nich należało. Uważam, że nie mają wobec mnie najmniejszychzobowiązań. Prawdą jest, że ich nie kocham.A jednak zobowiązania istnieją. Po powołaniu personoidów do istnienia z całkowicieprywatnych względów, w nadziei na osiągnięcie naukowego rozgłosu,korzyści badawczych, a nawet materialnych (ze sprzedaży książki, gdzie tozostało przedstawione), Dobb odczuwa przecież lekki dyskomfort, gdy uświadomisobie, że jego wieloletnie badania nie będą się ciągnąć w nieskończoność.W końcu zwierzchność uniwersytetu „zażąda zamknięcia eksperymentu, więcwyłączenia maszyny, czyli końca świata". Dochodzi tu do głosu czynnik, któregoLem wcześniej nie uwzględniał: badania kosztują, żelazo na skrzynie, prąd,taśmy itp. nie są za darmo, albo więc uczony jest krezusem, co zdarza się rzadko,albo ulec musi presji czynników, które go ograniczają. Dobb jednak ów koniecświata będzie odwlekał tak długo, jak się da, uważa to nawet za swój „psiobowiązek". Czyżby po 47 próbach pomiędzy stwórcą a stworzonymi doszłowreszcie do zadzierzgnięcia się więzów emocjonalnych?Ułomność bogówWłaściwie wszystkie bóstwa powołane do życia przez Stanisława Lema toistoty ułomne na zasadzie dotykających je ograniczeń. Gdy występują jakoludzie - Dobb, Corcoran, Decantor, który duszę ludzką zaklął w wiecznotrwałykryształ, czy Diagoras, twórca fungoidu, samoorganizującej się substancjimyślącej, która go w końcu pożarła - wykazują przywary i słabości właściweistotom ludzkim. Lecz mniejsza o nie - wszak i Bóg potrafi być gniewny,ŚNIEG 200447


a więc okazywać emocje. Idzie raczej o to, że ich wszechmoc objawia się tylkowobec tworzywa, które naukowiec ma na warsztacie, ujarzmionego mocąaparatury, spętanego zastosowanymi prawami fizyki. Poza laboratorium ichomnipotencja znika; bardzo możliwe, że po wejściu w domowe pielesze tracąanimusz demiurgów i zamieniają się w zwykłych pantoflarzy.To jednak uwaga o trywialnej części problemu; z koncepcji Boga ułomnegona największą uwagę zasługuje ta przytoczona w Solaris, gdy po zmaganiachz demonicznym oceanem przychodzi czas na refleksję i odprężenie.Nie jestem religiologiem i może niczego nie wymyśliłem, ale nie wieszprzypadkiem, czy istniała kiedyś wiara w Boga... ułomnego?- Ułomnego? - powtórzył unosząc brwi. -Jak to rozumiesz? W pewnymsensie bóg każdej religii był ułomny, bo obarczony ludzkimi cechami,powiększonymi tylko. [...]- Nie - przerwałem mu - mnie idzie o Boga, którego niedoskonałośćwynika nie z prostoduszności jego ludzkich stwórców, ale stanowijego najistotniejszą, immanentną cechę. Ma to być Bóg, ograniczonyw swojej wszechwiedzy i wszechmocy, omylny w przewidywaniuprzyszłości swoich dzieł, którego bieg ukształtowanych przezeń zjawiskmoże wprawić w przerażenie. Jest to Bóg... kaleki, który pragniezawsze więcej, niż może, i nie od razu zdaje sobie z tego sprawę. Któryskonstruował zegary, ale nie czas, jaki odmierzają. Ustroje czy mechanizmysłużące określonym celom, ale one przerosły te cele i zdradziłyje. I stworzył nieskończoność, która z miary jego potęgi, jaką miała być,stała się miarą jego bezgranicznej klęski.Ocean solaryj ski jest być może najlepszym kandydatem na boga niespełnionego,niedokończonego: dysponując wszak możliwościami mogącymi łatwo zaćmićwszelkie ziemskie technologie, nie umie ich użyć w taki sposób, by obserwującyjego zmagania Ziemianie odeszli usatysfakcjonowani. Jego trud wznoszeniaskomplikowanych budowli z galarety z punktu widzenia przybyszów wydaje siędaremny, bo i cóż to za bóg, zwrócony nieustannie ku swemu przepastnemuwnętrzu, a światem zewnętrznym zajmujący się tylko sporadycznie i z musu?Z takiego boga najbardziej fanatyczni wyznawcy nie mają metafizycznego„pożytku" i zaczynają podejrzewać, że w odstrychnięciu myślącej galarety od48<strong>FRONDA</strong> 34


eszty kosmosu coś jest nie w porządku.Zarazem izolacja, w jakiej siępogrąża boski ocean, nie pozwala godo niczego sprowokować, wyprowadzićz rutynowej stagnacji - wszakdzieje opisanego w Solaris kontaktusprowadzają się do prób naruszeniaprzez ludzi jego splendid isolation,wymuszenia, by zwrócił na nichuwagę. Tragedia zaś zdaje się polegać na tym, że kiedy wreszcie udaje się toosiągnąć i pojawiają się „goście" - emisariusze oceanu - zaskoczeni Ziemianienie mają konceptu, co z tym fantem zrobić.Drugi żelazny kandydat na boga ułomnego to ów księżyc z układu alfyEridana, zamieniony w gigantyczny mózg, pogrążony w autokontemplacji.Jak jego solaryjski odpowiednik czyni pewne gesty pod adresem ludzi, taki on poddaje się niekiedy kaprysowi wychynięcia za płot, jaki sobie zbudowałz dogmatów na własny temat.A więc znowu nawiedzeni jesteśmy pragnieniem dociekań i spełniamywarunek wstępny: ograniczenia się, bez którego nie możemy nic, ponieważjesteśmy wszystkim. [...] Że potrafimy bezmiar nasz ograniczyć,żeśmy się nieraz już tak powściągali, zawdzięczamy naszej wszechmocy.Objawia się ona zawsze jako określona rezygnacja - jako wyrzeczenie.Innymi słowy, wcielona doskonałość nie jest zdolna do żadnego aktu kreacji,póki od doskonałości nie odstąpi; to ułomność sprawia, że można dopuszczaćsię aktów stwarzania. Mózg elektronowy z Pamiętnika i tego nie wydaje siępewien:Są chwile, w których wydajemy się sobie nikłością czy ogromem,wszystko jedno, zbędnym - i świadomości tej nie rhoże rozproszyćnajpotężniejszy zamysł stwórczych czynów przyszłych ani te rojekrążących w zwątpieniu naszym światów. Szukając schronienia pozadoskonałością, oddajemy się pod obronę matematyki [...] och, jakimżechaosem jesteśmy wówczas, jak on nas określa i reguluje!ŚNIEG 200449


- Kelvin, otwórzmy denne luki, będziemy wołać do niego, tam,w dót, może usłyszy? [...] Będziemy krzyczeć... powiemy mu, co zrobiłz nas, aż się przerazi... wybuduje nam srebrne symetriady i pomodlisię za nas swoją matematyką, i obrzuci nas zakrwawionymi aniołami,i jego męka będzie naszą męką, a jego strach naszym strachem, i będzienas błagał o koniec. Bo to wszystko, czym on jest i co on robi, jestbłaganiem o koniec.W opowiadaniu Pamiętnik czytelnik uzyskuje możliwość dociekania motywów,jakie stoją za izolacją stwórcy od mieszkańców wykreowanych przezeńświatów:[...] musiałbym wyjawić im, że, zrównani tajemnicą egzystencji, winjej tylko nie dzielimy pospołu, gdyż to ja ich powołałem do istnienia,ani dla dobra, ani zła - z niewiedzy i zagubienia; mieliżby wyprzeć siętakiego Stwórcy lub, okropność, pocieszać go? [...]Tak zatem muszę się przed nimi ukrywać... aby nie kłamać im...a oni, na swych szlakach krętych, będą szukali, odkrywali fałsz znalezionego,szli dalej...W Formule Lymphatera nowo narodzony z żelowej brei młody bóg demonstrujewręcz modelową obojętność wobec ludzkości: ani nie okazuje jej wdzięczności,ani nie pragnie jej zagłady.Wy jesteście moim preludium, wstępem,fazą przygotowawczą. Można by powiedzieć,że od trylobitów i ryb pancernych, od członkonogichpo małpiatki formował się mój zarodek- moje jajo. Wy też byliście nim, jegoczęścią. Jesteście już zbędni, to prawda, alenie uczynię wam nic. I nie zostanę ojcobójcą,Lymphater.Zdawałoby się, że profesorowie Corcoran i Dobb także nie kwapią się do ingerencjiw podległe im światy, a nawet kontaktu z istotami z żelaznych skrzyń52 <strong>FRONDA</strong> 34


oraz personoidami. Gaszą światło w laboratorium i idą do domu. A jednak ichlos zajmuje im myśli: analizują ich próby docieczenia prawdy o swym twórcy,przeniknięcia jego strategii. Wariat ze skrzyni Corcorana[...] odważył się pomyśleć nawet o swoim Bogu, Tichy, Bogu, którydawniej, kiedy był jeszcze naiwny, robił cuda, ale potem jego światwychował go sobie, tego stwórcę, nauczył go, że jedyna rzecz, jakąwolno mu robić, to - nie wtrącać się, nie istnieć, nie odmieniać niczegow swoim dziele, albowiem tylko w nie wzywanej boskości możnapokładać ufność... Wezwana, okazuje się ułomną - i bezsilną...Władca żelaznych skrzyń wcale nie ma pewności, czy to prawda. Ta logikawydaje mu się czasami błędna i dziwaczna. Gdy po trudach dnia staje nadskrzyniami, słucha szumu prądów i skrzypienia bębna z wybierakami, czujeniemal, „jak staje się los".I myślę, że odczuwa wówczas, wbrew swoim słowom, chęć ingerencji,wejścia olśniewającego wszechmocą, w głąb świata, który stworzył,aby uratować w nim kogoś, kto głosi Odkupienie, że waha się, sam,w brudnym świetle nagiej żarówki, czy ocalić jakieś życie, jakąś miłość, -i jestem pewny, że nigdy tego nie zrobi. Oprze się pokusom, bo chcebyć Bogiem, a jedyna boskość, jaką znamy, jest milczącą zgodą na każ-ŚNIEG 200453


zresztą nie mając pewności, czy dobrze odczytali Jego znaki. Tak więc „łaciatości"logicznej świata wykluczyć nie sposób pomimo gromów, jakie ADANmiota w stronę takiego rozwiązania.Zdecydowanie mądrzejsze, choć wcześniejsze jest opowiadanie Podróżdwudziesta pierwsza z tomu Dzienniki gwiazdowe. Jest to właściwie traktatteologiczny opakowany w groteskową formę. Tichy ląduje tam na planecieDychtonii, gdzie moc technologiczna osiągnęła już takie stężenie, że możliwejest dosłownie wszystko. Nawracanie nie ma tam sensu, bo nim kto byrozpoczął służące temu zabiegi, odpowiednia aparatura załatwi to krócej niżw sekundę; takoż możliwe jest równie skuteczne odbicie zabiegów misjonarskich,i tak w kółko. W tej sytuacji teologia nie może stać w miejscu.Nie mamy już buchalteryjnej wizji Transcendencji, Bógto ani Tyran, ani Pasterz, ani Artysta, ani Policjant, anigłówny Księgowy Bytu. Wiara w Boga musi się wyzbyćwszelkiej interesowności, choćby przez to, że nic jej nigdzienie wynagrodzi.[...] Dlatego nie domagamy się od Boga żadnych świadczeńz tytułu żywionej wiary, nie wysuwamy pod jegoadresem żadnych roszczeń, gdyż pogrzebaliśmy teodyceęopartą na modelu transakcji handlowej i wymiany usług: jacię do bytu powołam, a ty mnie będziesz służył i chwalił.Zakon ojców destrukcjanów, który stoi na straży takiejwiary, jest na Dychtonii kompletnym anachronizmem.Mimo to zakonnicy trwają niewzruszenie przy swoim, dając świadectwoheroizmu i nie uznając żadnych sposobów prowokowania Boga, by porzuciłobojętny stosunek do świata.[...] są w gwiazdach ludy, które usiłują okropne milczenie Boga przełamaćrzuconym mu wyzwaniem, to jest groźbą KOSMOCYDU: chodziim o to, żeby Kosmos cały zbiegł się w jeden punkt i sam siebie spaliłw ogniu takiego ostatecznego skurczu; chcą więc niejako wyważeniemz posad dzieła Bożego wymusić jakąkolwiek reakcję; chociaż nic o tymnie wiemy pewnego, pod względem psychologicznym wydaje mi się56<strong>FRONDA</strong> 34


ten zamyst możliwy. Lecz i daremny zarazem; urządzanie antymateriąkrucjat przeciw Panu Bogu nie wygląda bowiem na rozsądny sposóbnawiązywania z Nim dialogu.„Spalenie" kosmosu wymaga odpowiednich mocy technologicznych, aletych na planecie Dychtonii nie brakuje. Można bez przesady powiedzieć,że Dychtończycy uzyskali dostęp do boskich potencji sprawczych, skoro,jak głosi klasyk science fiction, Arthur C. Ciarkę, „każda odpowiednio zaawansowanatechnologia jest nie do odróżnienia od magii". A gdzie magia,tam i cuda, czyli poszlaki Bożej interwencji i obecności. Dlatego być możeojcowie destrukcjanie jako bądź co bądź obywatele Dychtonii (co z tego, żezepchnięci na margines) czują się w prawie sformułowaćnastępujące credo:Nie tylko Non serviam, lecz także: Nie będę działał.A nie będę, ponieważ mogę działać pewnie i tym działaniemuczynić wszystko, co zechcę.Do formuły tej, zauważmy, ufundowanej na wszechmocy,przyznać mógłby się nawet sam Bóg, a może zwłaszczaBóg. Skoro bowiem wszystko jest w zasięgu, dowolnedziałania wydają się fraszką, lepiej erupcjami inwencjiwobec tych, co są naszej łasce i niełasce, nie szafować,a najrozsądniej będzie się od działania powstrzymać.Nader prawdopodobne więc, że Bóg Ojciec dewizę destrukcjanstosuje od prawieków i to ona tłumaczy Jego obojętność sprawcząwobec wykreowanych dzieł. Postępując w ten sposób, spełniłby warunekKelvina z Solaris, który deklaruje: „To jedyny Bóg, w którego byłbym skłonnyuwierzyć, którego męka nie jest odkupieniem, niczego nie zbawia, nie służyniczemu, tylko jest".Czyhanie na BogaPrzeglądając rejestr bóstw, bogów i bożków stworzonych przez Lema, trudnosię pozbyć wrażenia, że pomimo ich różnorodności autorowi nie udało sięŚNIEG 2004 57


BALSAMICZNABIBLIOTEKAANKIETA„FRONDY"0 współczesnych arcydziełach literackich mówi się:lektura-narkotyk. Uznaniem krytyki i jurorów prestiżowychnagród cieszy się literatura, która rewidujetradycyjne hierarchie wartości, bawi się słowami,zadziwia nowatorską estetyką i dostarcza czytelnikowilekturowej przyjemności, nie zaś taka, któraproponuje perspektywę duchową, ożywia sumienie1 prowadzi do Boga. Czy książki mogą dzisiaj byćjeszcze balsamem dla duszy?W końcu ubiegłego roku zetknęliśmy się ze świadectwempewnej młodej Ukrainki, Swietłany Wiszniewskiej,obecnie doktorantki na wydziale biblistykiUKSW Osoba ta, wychowana w ateistycznymspołeczeństwie, pisze o swojej fascynacji Boską komediąDantego, która miała wpływ na jej nawrócenie.List ten stał się dla nas pretekstem do zadaniapytania zaprzyjaźnionym z naszym pismem poetomi poetkom: „Jakie lektury z obszaru literatury pięknej(nie stricte religijnej) wywarły na Państwa wpływduchowy, zmieniły Państwa życie, były impulsem donawrócenia lub pogłębienia wiary - i dlaczego?".Jako pierwsze drukujemy wyznanie, które skłoniłonas do przeprowadzenia ankiety.REDAKCJA60 <strong>FRONDA</strong> 34


ŚWIETLANAWISZNIEWSKAKażdy człowiek jest niewymownie drogi w oczach Boga. Choć wydaje się tobanałem, zazwyczaj o tym nie pamiętamy. Ale Bóg zawsze pamięta o każdymz nas. Kiedy wspominam historię swego nawrócenia, która polegała główniena uciekaniu od Niego z mojej strony i ciągłym poszukiwaniu mnie z Jegostrony, naprawdę podziwiam Bożą opatrzność. Pan wydobył mnie z takiegomiejsca, z takich okoliczności i w taki sposób, że tylko On potrafił to zrobić.Pierwsze wspomnienie: koniec lat 70., miasteczko na południu Ukrainy,jesień. Szarym porankiem tato odprowadza mnie do przedszkola. Pytam:„Tatku, co to jest kościół?". „Wiesz - odpowiada tato - to jest takie miejsce,gdzie są same babcie. To jest reszta ich życia, pozostawili to specjalnie dlanich. Kiedy one umrą, kościół też umrze". W dzieciństwie codzienne słyszałamo Leninie, natomiast nigdy - o Bogu. Tak żyli wszyscy. Oczywiście, niebyłam ochrzczona.W ósmym roku życia nagle straciłam wszelki zapał do bawienia się lalkami.Ich miejsce zajęły książki. Wtedy mogłam przeczytać pięć, sześć grubychksiążek dziennie (oczywiście, kiedy nie chodziłam do szkoły). Czytaniestało się moją prawdziwą pasją. Około 12. roku życia nie pozostało mi jużnic innego, jak tylko przejść na lekturę dla dorosłych. Oprócz literatury rosyjskiejfascynowali mnie pisarze niemieccy, szczególnie lubiłam Goethego.Najlepszym czasem do czytania było lato, które zawsze spędzałam w Rosjiu moich dziadków, rodziców mamy. Chociaż miasto, w którym oni mieszkali,było bardzo małe, dysponowało wspaniała biblioteką.Ta biblioteka wypożyczyła mi Boską komedię Dantego. Jak zawsze, przeczytałamksiążkę jednym tchem. Ale to nie była zwykła lektura. Doznałam prawdziwegowstrząsu - okropne obrazy piekła nie dawały mi spokoju. Byłam bardzoprzestraszona, po prostu panicznie się bałam. Opisana rzeczywistość nagle stałasię niesamowicie realna. Wtedy uwierzyłam, że niebo i piekło istnieją, i zrozumiałam,że jeśli nie przyjmę chrztu, nie będę chodziła do kościoła i przystępowałado sakramentów, trafię do piekła. A bardzo tego nie chciałam.Od tego momentu prosiłam rodziców o chrzest. Był 1987 rok. Dopieroza rok Gorbaczow miał pozwolić na wolność sumienia. Nawet Kościół prawosławnynie cieszył się wówczas prawdziwą wolnością, nie mówiąc już o innychwyznaniach. Nikt nie głosił Ewangelii Chrystusa. Nigdy od nikogo nieŚNIEG 200461


yło jak objawienie. Chyba wtedy odkryłem to, o czym pisze także WojciechWencel we wstępie do swoich Wierszy zebranych: „Poezja bywa dla mnie modlitwą,która pozwala zapomnieć o sobie i czyni piszącego lepszym. Przedewszystkim powinna jednak pomagać czytelnikom żyć piękniej, godniej i lepiej,odsłaniając duchowy wymiar ich codziennych zmagań".Nie wiem, czy poezja uczyniła mnie lepszym, ale na pewno bywa dlamnie modlitwą. Również wiersze autora zacytowanych przed chwilą słów.Pamiętam, że gdy było mi bardzo ciężko, mówiłem do Boga frazami z Ody chorejduszy: „Panie Jezu ulecz mnie i wyrwij mnie z grobu" albo: „nie wiem gdziejestem - nie ma mnie przy Tobie". Staram się także modlić swoimi wierszami.Dlatego tak ważne jest teraz dla mnie, by zarówno czytaniu, jak i powstawaniuwierszy towarzyszyło skupienie. Zresztą sama melodia wiersza, jegorytm, pomagają w tym.„Słuchaj, może usłyszysz, młodziku. Południe. / Świerszcze grają taksamo jak dla nas wiek temu" - pisał Czesław Miłosz w wierszu Następca.Kiedy pierwszy raz przeczytałem te słowa, poczułem, że są skierowane domnie. Nie jestem pewny, czy w odruchu pychy nie poczułem się następcąCzesława Miłosza, ale wiem jedno: ten wiersz uświadomił mi, że poezja jestpowołaniem. „[...] Ty znajdziesz na nowo / Świętości, które chcieli wygonićna zawsze. / Powraca i odradza się to, niewidzialne, / Słabe, adorujące,wstydliwe, bez nazwy, / Ale nieulęknione" - czytam i słucham tego słabegogłosu. Idę nad rzekę, w góry, nad morze, najczęściej jednak spaceruję po swoimmieście. Potem siadam i piszę.MARCINCIELECKIZ książek pamiętamy zazwyczaj jedno, najwyżej dwa zdania, które potrafimyw miarę wiernie powtórzyć. Czasem pozostaje w nas na długo jedynie wspomnieniepewnej sytuacji, nie do końca sprecyzowana myśl. W rzeczywistościpisze się opasłe powieści tylko dla tego jednego zdania. Jest to zdanie właśniedla mnie - czytelnika. Odnalezienie go jest nieraz odpowiedzią na kilkuletnieposzukiwania sensu.Poniższe odpowiedzi są więc jedynie wypisami z różnych książek.Ratowały mnie zawsze pojedyncze zdania, nie cała misternie tkana intryga,przytłaczające wywody, nawet nie erudycja.64<strong>FRONDA</strong> 34


1. Albert Camus, Dżuma. Zdanie: „W ludziach więcej zasługuje na podziwniż na pogardę". Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak głęboko zapadły wemnie te słowa. A jednak.2. Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara, Idiota, Bracia Karamazow. Książkiczytane po wielekroć chyba tylko po to, aby zapamiętać, że „piękno zbawiświat". I jeszcze jedno zdanie, które przewija się przez wszystkie wymienionepowieści, ale sprecyzowane zostało w Braciach Karamazow: „Każdy jest winnyza wszystko i wobec wszystkich". Współczucie i współodpowiedzialność.3. Mikołaj Bierdiajew i Nowe Średniowiecze. Nie powinienem był dostaćtej książki. Pierwsze wydanie, jeszcze z 1937 roku. Szczęśliwa pomyłka panibibliotekarki. Czytałem ją na przemian z Końcem historii Francisa Fukuyamy.Amerykanin pisał, że historia powszechna jest zapisem toczących się wojen,w której każda ze stron chce poszanowania własnej godności. Jeśli skończą sięwojny, skończy się historia. Dlatego cała historia ludzkości zmierza do osiągnięciaustroju demokratycznego (najlepiej w wydaniu amerykańskim), który gwarantujewzajemne poszanowanie odmienności. To takie proste - historia skończyłasię już w USA. Pusty śmiech.Bierdiajew niemal wiek wcześniej też pisał o sensie dziejów ludzkości.Historia powszechna jest zapisem poszukiwania Boga przez człowieka.Wojna 30-letnia, rewolucja francuska i rosyjska, doświadczenie totalitaryzmów,wielki głód na Ukrainie - czy to ma być poszukiwanie Boga? Tak. CoŚNIEG 200465


człowiek robi ze sobą i drugim, gdy zajmuje miejsce Boga? To nie są prostepytania ani proste odpowiedzi. Dramat trwa.4. Tego zdania szukałem przez kilka lat. Nie wiedziałem, że jest na wyciągnięcieręki. Z nudów wypożyczona książka w osiedlowej bibliotece, gdzienigdy niczego nie ma do czytania. Upalne, leniwe lato i odpowiedź, na którączekałem niemal zbyt długo. Przyszła we właściwym czasie. „Wiara niejest spokojnie płynącym strumieniem, lecz wielkim wewnętrznym sporemczłowieka o siebie, o swą miłość, o swego bliźniego i swego Boga" - JózefTischner, Ksiądz na manowcach.5. Ze zdziwieniem i smutkiem zauważam, że wśród poezji nie znajdujęniczego, co mogłoby mnie nasycić. Przeciwnie: wydaje mi się, że karmięsię głodem. Uparcie wracam jednak do kilku autorów, znajdując w nich...Właśnie, co?Tomasz Różycki, ze swoją onirycznością, kreacją życia na marginesie,zwraca mi uwagę na własne sny na jawie. Roman Honet, którego poezjama zdecydowany ton, szorstki i nierzadko brutalnie twardy język, uczymnie nazywać to, co jest wewnątrz. I na końcu, choć najważniejszy z poetów,Kazimierz Brakoniecki. Świadomość miejsca, w którym się żyje, jego tragicznejhistorii, tygla przeszłości, teraźniejszości, przyszłości, który nieustanniewiruje tu, na Północy.gg <strong>FRONDA</strong> 34


WOJCIECHC I E D RYSW dziedzinie literatury jestem wielkim grzesznikiem. Rzadko kiedy książkimiały na mnie wpływ (tym bardziej duchowy). Nie zmieniały mojego życia,a na pewno nie były impulsem do nawrócenia czy pogłębienia wiary. Oto kilkadowodów na moją winę: po pierwsze, podczas lektury nigdy się nie wzruszam,po drugie, nie łkam, nie rżę, nie ślinię się, nawet się nie pocę, po trzecie,rzadko kiedy zaczynam i kończę książkę jednego dnia, po czwarte, czytampowoli i często wracam, po piąte, czasami zdarza mi się pisać recenzje, a wtedyuczucia i emocje schodzą raczej na drugi plan. Ostatnio jednak (pewniewidać, że do tego niesubtelnie zmierzam) pojawiła się taka książka. Ostatnio,czyli jakieś cztery lata temu. Czytać ją nauczyłem się jednak dopiero niedawno.To Zmierzchy i poranki Piotra Szewca. Właśnie ona zmieniła mój oglądtego, co mnie otacza, tego, na co codziennie patrzę, czego dotykam, co czuję,smakuję i słyszę. Zmieniła też w dużym stopniu stosunek do tego „drugiegoświata" (pierwszego?!).Jest coś metafizycznego w tej sugestywnej wizji świata i języka, którą poznajemyw Zmierzchach i porankach. Nie ma tu żadnych górnolotnych apostrofdo Boga. Na pierwszy rzut oka może się nawet wydawać, że Boga w tym świecienie ma. Powieść autora Zagłady utkana jest niemal w całości z opisów.Dzieje się w niej niewiele. Wielce istotna jest właśnie ta pedantyczna drobiazgowość,nieustanne próby okiełznania chaosu, wprowadzenia jakiegoś porządkuw tę codzienność. Obraz jednak drży, Szewc (a raczej narrator) podejmujekolejne próby. Znowu nieudane. Ten poemat prozą o Zamościu, mówiąckrótko - jeden dzień z życia prowincjonalnego miasteczka, to nie tylko zwyczajne,codzienne czynności i cykliczne zdarzenia, to próba odtworzenia przeszłości,rzeczywistości sprzed II wojny światowej, tamtego ducha i świata, aleteż ówczesnej, niemal nieskalanej religijności. Jest w tych obrazach niezwykłynastrój, spokój, jakaś niewysłowiona pewność, iż świat w tej pierwotnej formieprzetrwa.Ważny jest w tej powieści rytm, który rządzi tym wszystkim, rytm przyrody-rytm dnia. Postaci schodzą na dalszy plan, są jedynie elementem tła, miastemrządzą światło i ciemność. To one ustalają rytm kolejnych dni. Miastorodzi się od nowa, stworzenie zaczyna się od promieni słonecznych, którewyłaniają z cienia poszczególne scenerie. Przedstawione to zostało niczymŚNIEG 200467


jakiś spektakl, w którym każdy element ożywa naznaczony światłem. Ma torównież wymiar symboliczny, słońce to przecież symbol życia - stwórca. Cieńwieńczy przedstawienie. Między tymi dwoma „twórcami" każdego dnia odbywasię odwieczna walka, walka między siłami ciemności i światła. Nie bezprzyczyny powieść otwiera zdanie: „Wzrok Salomei Goldman przyzwyczaiłsię do ciemności". Codziennie poprzez oddzielanie się światła od ciemnościpowtarzana jest tu kosmologia - z Chaosu wyłania się Kosmos.Cykliczność wydaje się zakorzeniona w jakimś wyższym porządku, wyznaczarytm istnienia i bycia. Wszystko (ludzie, rzeczy, przyroda) zdaje się tutrwać wyłącznie w miejscu sobie przeznaczonym. Już sam tytuł jest metaforąwieczności. Tu nie ma początku i końca. Świat przybiera kształt koła i ostatecznieodczytywać go można jako pełnowymiarowy wszechświat. Wszystkowydaje się zaplanowane, ułożone według jakiegoś wzoru. Miasto Szewcaznajduje się w ciągłym bezruchu, jest czymś stałym i niezmiennym. Przezdługi czas nie mogłem wyzwolić się właśnie spod działania tej iluzji, iluzjiobcowania z czymś tak rzeczywistym, a jednocześnie harmonijnym i chirurgicznieprecyzyjnym. Przykładem mogą tu być „zmysłowe mapy" Zamościa,np. mapa zapachów odmalowana z niebywałą pieczołowitością. Partie opisoweprzekonują, iż świat jest poznawalny, możliwy do opisania i że cały czasstanowi zagadkę nie tylko dla zmysłów.Gdzie ten wpływ duchowy? Pogłębienie wiary? Impuls do nawrócenia?Odpowiedź jest prosta: właśnie w przywracaniu światu utraconego kształtu,wskrzeszaniu dawnego porządku, porządku, w którym życiem człowieka rządzirytm pór roku, zmierzchów i poranków, a ład wyznaczają postaci z kościelnychwitraży. Książka ta umocniła mnie w twierdzeniu, iż od świtu do nocytrwa stworzenie świata; że istotne są też rzeczy błahe, zwyczajne; że codziennośćpełna jest tajemnic, że jest inspirująca. A za wszystkim stoi niewidzialnaręka Boga...ZBIGNIEWJANKOWSKIKsiążki, które były dla mnie najważniejsze, same się zgłaszają. Wystarczy, żezajrzę do moich wierszy. W nich nagrało się, co w ciągu dziesięcioleci byłonajgorętsze, co swoją żarliwą istotnością wymuszało na mojej psychice nowelub przynajmniej odmienne od dotychczasowych słowa i obrazy. Co żądało68<strong>FRONDA</strong> 34


artystycznego świadectwa, a zapisane - powracało do mnie, jeszcze bardziejmnie upewniając i zobowiązując. Bo taka jest natura poetyckiego słowa: najpierwi przede wszystkim działa ono na wypowiadającego. Od niego zaczynasprawdzanie swojej autentyczności i siły. Dlatego poeta, jeśli pisze sobą, swoimistotnym życiem, więc i prawdoszukaniem - sam staje się dowodem namniejszą lub większą wiarygodność swego dzieła. Dzieło i on to jedno, takżewe wspólnych zachwianiach i niedojściach. W tym też sensie poeta - poszukiwacz,wyznawca i głosiciel Prawdy - na zawsze pozostanie kapłanem, choćbytylko w swojej jednoosobowej parafii. Więc... czy aby nie jest tak, że najbardziejnas kształtują i nawet jakoś „nawracają" nasze własne utwory?Przyglądam się mojej pisanej drodze i widzę, że nie ma tu żadnych gwałtownychzapaści i cudownych nawróceń. Bo chociaż przez ponad 30 lat (odbuntu licealisty do spowiedzi i komunii w czasie rowerowej pielgrzymkiz Gdańska do Warszawy „na powitanie papieża" w roku 1983) byłem pozakościołem i jego sakramentami, nigdy, nawet chyba na odległość jednegodnia, nie odszedłem od żywej modlitwy, od choćby jednego przed zaśnięciemlękliwego Ojcze nasz. I Bóg, od pierwszej mojej książki, od wydanego w 1959roku tomu Dotyk popiołu, zawsze był nieustępliwie obecny, nawet gdy zrozpaczonyproblemem dobra i zła student katowickiej WSP ironicznie przyoblekałGo w swoich wierszach w oświęcimski pasiak - dowód boskiej niemocyi współodpowiedzialności za zło tego świata.ŚNIEG 2004 £9


W tym piekle zła trafiłem po latach na tak samo udręczonego boską bezradnościączy obojętnością Karola Ludwika Konińskiego. Jego Nox atra i Exlabyrintho, pamiętnikowo-refleksyjne zapisy z lat okupacji, chociaż niczegowe mnie nie rozwiązały, były pierwszym dotknięciem ocalającej krawędzi.Ten umęczony wojenną zgrozą, a także własną śmiertelną chorobą katolickipisarz, o ileż bardziej niż ja zapadający się i szukający wyjścia „z labiryntu"„czarnej nocy", stał mi się współbratem w szukaniu. Szedł ze mną przez latai wiersze. Jego słów: „Być dobrym i tylko dobrym - oto jedyne wyjście z labiryntu"dopadłem jak deski ratunku. Do dzisiaj są moim życiowym i światopoglądowymmottem podczas religijnej chwiejby.Ale Koniński to był tylko rozpalony kamień węgielny pod mój nowy kościół.Szkoda, że nie wolno mi tutaj mówić o książkach stricte religijnych, teologiczno-mądrościowychi mistycznych... Mówiłbym przede wszystkim o dziełachTeilharda de Chardin: Środowisko Boże, Kapłan, Msza na ołtarzu Ziemi, Moja wizjaświata, Serce materii, Zarys wszechświata personalistycznego i innych - dziełach wielkiegojezuity, paleontologa, filozofa i mistyka (a w tym wszystkim także poety!),który obudził mnie ku współczesnemu, ewolucyjnemu i kosmicznemu pojmowaniukościelnego posłannictwa, który ukazał mi przebóstwione „serce materii"(„duchomaterii") i zaciągnął na trwającą do dzisiaj „mszę na ołtarzu Ziemi".Jej współcelebransem stał się potem - a byłem już po istotnym dla mnie duchowymspotkaniu z Ojcem Pio - trapista Thomas Merton ze swoim Posiewem7Q <strong>FRONDA</strong> 34


kontemplacji i swoistym, chciałoby się rzec: poematem medytacyjnym Ntfet niejest samotną wyspą, ze wszystkimi „zapiskami" i „medytacjami" „współwinnegowidza" oraz niektórymi utworami lirycznymi.Aż w końcu, przed kilkoma laty, obok portretów Teilharda de Chardin i autoraSiedmiopiętrowej góry umieściłem w pokoju portret najbliższego mi terazwspółtwórcy mojego powrotnego kościoła - benedyktyna Willigisa Jaegera.W jego dziełach, zwłaszcza w „rozmowach o duchowości" Fala jest morzem,czuję się najswobodniej, więc i najbliżej Boga. Bo jest w nich Kościół bezmurowanej doktryny, otwarty na wszystkie świątynie Wschodu i Zachodu,kościół podobnie jak u Teilharda de Chardin i Thomasa Mertona budowany(nigdy: zbudowany!) pomiędzy światami pojedynczych osób, a jednocześniew samym mistycznym sercu Kosmosu.Nim przepełniony, od nowa biorę do rąk różaniec. Strumień różańca.Spod krzyża, w którym nieustannie rozwiązuje się mój problem dobra i zła,patrzy mi na ręce Ojciec Pio, od 20 lat duchowy patron naszego domu.* * *Tą trochę liryczną puentą zamknąłem moje ankietowe refleksje - i wówczaszdałem sobie sprawę, że jednak równie prawdziwie mogłem to swoje duchowedzianie się wpisać pomiędzy dwa bieguny moich lektur beletrystycznych.Wtedy labiryntowe piekło Konińskiego zostałoby zastąpione „piekłemConrada" (tak zatytułował swoją książkę Michał Komar), a mistyczne przestrzenieTeilharda, Mertona i Jaegera dobrze wyraziłby mój obok JosephaConrada najważniejszy i jakby przewodni pisarz Antoine Saint-Exupery.Bo przecież mogę powiedzieć: żyłem od Lorda Jima, który dotkliwie jakKoniński wstrząsnął moim wewnętrznym światem - po Ziemię - planetę ludzi,Nocny lot i Cytadelę - którymi próbowałem ten świat podnosić do sensownegoistnienia.Na zawsze zrosły się ze mną i moim pisaniem słowa Saint-Exupery'ego,które uczyniłem mottem wiersza Obraz katedry: „Ten, kto zapewnia sobie naprzódposadę zakrystiana lub wynajmującej krzesła w wybudowanej katedrze,przegrał już z góry. Ale kto piastuje w swym sercu obraz katedry, którą chcezbudować, ten jest prawdziwym zwycięzcą". Wiersz Obraz katedry umieściłemw przełomowym dla mnie (myślowo i artystycznie) tomie CiążenieŚNIEG 200471


morza (1970). Otwiera go utwór Poetyka, także poprzedzony cytatem z mojegomistrza: „Prawdziwa przestrzeń nie jest dla oka, bywa ona udzielana jedynieDuchowi. Warta jest tyle, ile wart jest język, ponieważ to właśnie językłączy rzeczy".A w moim refleksyjnym pamiętniku sprzed blisko 30 lat pisałem: „Conradchce wszystko brać pod lupę, rozważać, oceniać. Jego Jimowie plączą sięw odległych faktach, zdarzeniach, próbują je zszywać nitkami sumienia, obowiązku,honoru. Pełzną i nie mogą się odkleić od swego losu. To bardzo ludzkie.Ale to jest dopiero parter człowieczeństwa. Saint-Exupery stawia wyższepiętra egzystencji. On zaczyna się tam, gdzie Conrad się kończy. On w swojejCytadeli chce „tworzyć statek" nie dla samego statku, ale dla stwarzania,nie dla statku, ale dla wywoływania „pragnienia morza". To już budowanieczy powoływanie człowieka twórczego. Człowieka z horyzontem lotnika,a nie ślimaka. Jim tonie w sobie, spadając z nieba młodzieńczych pragnieńjak Ikar. I nie jest to Ikar z woskowymi skrzydłami, z polotem. To kloc, którysię nie umie odbić od wody i wyszamotać ze swoich korników. Ciężka i jeszczesztucznie doobciążona jest ta Conradowska tragedia pomyłek i przypadków.Wobec niej Saint-Exupery jest jak mądry Dedal. On nawet z przegranej,z klęski Francji, z nieomal tragicznego lądowania na pustyni - wyprowadzazwycięską duchowość czynu. Nie, to nie jest zwariowany optymista, któryuwiązał do swojego samolotu ziemską kulę i myśli, że ją wyciągnie z wszelkichnieszczęść. Wie, że lata się także w nocy, jego piloci giną, ale w niebie,w wysokich sztormach. Lecą, myślą, rosną. Chciałbym latać z tym mądrympilotem. Nie chciałbym być w załodze Conrada".I zawsze, także na tej „beletrystycznej" drodze poszukiwania prawdy, autori jego dzieło łączyli mi się w jedno, zawsze książka i pisarz wzajemnie siębudowali.Oto inny zapis pamiętnika: „Żeglarstwo i lotnictwo. Niewiele z ludzkichdziałań-powołań ma tak głębokie powiązania. Chichester - żeglarz i lotnik,Teliga - żeglarz i lotnik, Baranowski... A Saint-Exupery, który oblał egzamindo szkoły morskiej i dla którego „pieśń morza" na zawsze pozostała symbolemżycia? „Symbolicznie" też runął ze swoją maszyną do morza... A radośći uniesienie Conrada w czasie trwającego godzinę i - jak zachłannie podkreślał- 20 minut unoszenia się nad ziemią i wodą. Czuje się w jego starczymzwierzeniu, że gdyby mu przyszło żyć raz jeszcze... Co ich wiąże - latających72 <strong>FRONDA</strong> 34


żeglarzy i pływających lotników? Chyba przestrzeń, ten nieskończony listBoga wysłany do marynarzy i kosmonautów".Teraz, gdy i ja jestem już stary, ten „list Boga" czytam omackiem, różańcowo,coraz bardziej zdziwiony, ile w takim modlitewnym pochyleniu żywegohoryzontu, ile kosmicznego świata...KRZYSZTOFKOEHLERNajpierw wypadałoby wyjaśnić, jak rozumiem pojęcie „przeżycie religijne",bo chyba różnie można je pojmować. Nie posiłkując się żadnym słownikiem,powiem tyle, że dla mnie przeżycie religijne to takie, które otwiera mnie nadoświadczanie Bożej obecności.I w związku z tym pierwsze zastrzeżenie: przeświadczenia, niejasnegoprzeczucia Bożej obecności, Bożej przyczyny istnienia wszelkiego dostarczami zazwyczaj mocne (to znaczy nie pasywne, lecz aktywne) uczestnictwow naturze: to może być górska wycieczka, to może być sadzenie drzewek czyinnych roślin w ogrodzie, to może być tak samo uczestniczenie przygodnew różnych pracach polowych. Dosyć to odległe doświadczenie od lektury.Wszak lektura dzieła, które odnosi się do istnienia, jest miejscem, gdziemają się spotkać ludzkie słowo i stworzony przez Boga świat. Ona także możeprzynieść jakieś przeczucie tego, że On jest.Jaka to musi być sztuka? Teoretycznie wiem, że nie musi być konfesyjnaz zasady, z definicji, że musi być chyba przede wszystkim sztuką uczciwą, czylitaką, za której pomocą artysta chce dowiadywać się Prawdy, o której wie,że istnieje gdzieś za zasłoną, ale jednak istnieje. Jeśli temu poszukiwaniu poświęciswoją sztukę i jeśli jego sztuka jest artystycznie udana, artystyczniepiękna (bo estetyczne piękno jest funkcją poszukiwania owej Prawdy, którąna wszelki wypadek i ze strachu ukrywa się za prawdami, ale która jak odpryskizwierciadła przebłyskuje z tych prawd...), to wtedy taka sztuka pozwala naprzeżycie religijne.Takich więc dzieł w swoim życiu znalazłem bardzo wiele: na pewno obaHomery, na pewno Eneida, tragedie greckie (Sofokles!), na pewno wierszCzesława Miłosza Mittelbergheim, na pewno utwory Herberta, na pewno KawafisaMiasto, twórczość Mickiewicza, pisarstwo Alberta Camusa. Jeśli tylko te dziełaodwoływały się do lepszej części natury człowieka, jeśli tylko wyrywały mnieŚNIEG 200473


z kontekstu marazmu duchowego czy intelektualnego. Lista tytułów mogłabybyć długa, podobnie jak lista dzieł, które nie pomagają w przeżyciu doświadczeniareligijnego. Ale o tamtych nie chcę mówić.Fragment z wiersza Miasto Kawafisa: „Jeśliś swoje życie roztrwonił w tejdziurze, to roztrwoniłeś je wszędzie". Czemu on wzburzył mnie, czemu popychałzawsze ku wierze mocniejszej? Bo był jak tragedie greckie, które mocnoi zdecydowanie mówiły prawdę o człowieku i nie słodziły tego niczym:żadną ideologią, żadnym oleodrukiem, tylko pozwalały stanąć twarzą w twarzz pewną prawdą o człowieku; a stanięcie twarzą w twarz z pewną prawdąo człowieku, jeśli dokonywane jest artystycznie pięknie, mocno popycha mnieku Prawdzie Ostatecznej. Bo odnoszę wrażenie, że wszelkie przesłony, jakimisobie utrudniamy dostęp do owej Prawdy, którą tu widzimy „jak w zwierciadle"- wszystko jedno, jak piękne by one były - zasłaniają nam Pana Boga, któryjest do dotknięcia może najmocniej w losie ludzkim, w wysiłku przekroczeniawszelkich ograniczeń ludzkiego bytu, w drodze wznoszenia życia...AGNIESZKAKUCIAKNiestety, obawiam się, że literatura nie zbawia. I może nawet nie powinna.Dość smutno byłoby wierzyć w eucharystię wieczoru autorskiego, sakramentotwierania książki i przemianę Pana Boga w czcionkę. Nawet nie będącskądinąd osobą szczególnie religijną.Może największy wpływ na moje życie miało zdanie Audena: „For the poetrymakes nothing happen" („Nic nie zdarza się za sprawą poezji"). Najbardziejwyuzdane powieści de Sade'a i Seks i trwoga Pascala Quinarda spłynęły po mniejak po kaczce. Wielokrotne lektury i nawet przekładanie Dantejskiego Raju niesprawiły, że wstąpiłam do zakonu.Wpływu literatury należałoby się obawiać: cóż by to było, gdyby każdalektura Cierpień młodego Wertera kończyła się samobójstwem, Kordiana - zamachemterrorystycznym? Banalny wykład z historii literatury mógłby się skończyćwyrokiem za ludobójstwo. Na szczęście wpływ literatury na życie młodychludzi polega po prostu na tym, że spędzają oni kilka godzin na czytaniu(to już wiele!), a niektórzy także na pisaniu, mniej jeszcze liczni - na myśleniu.Między lekturą a działaniem czy - jak chcieli romantycy - pomiędzy myśląi czynem jest masa szarej substancji mózgu i rzeczywistości.74<strong>FRONDA</strong> 34


A jednak ów sport polegający na „wysilaniu gałek ocznych podczas czytania"jest niezłą profilaktyką duchowej anemii i należy przecie go polecać.Czym byłoby życie bez tej jego afirmacji, jaką zawarli w swoich - nie zawsze„katolicko prawomyślnych" - dziełach Dante, Proust i Wirginia Woolf,Mickiewicz i Ariosto? Bez wierszy Norwida, Miłosza, Herberta, Cesare Pavesei Kochanowskiego? Są książki, które dają coś więcej niż przeżycie estetyczne,ofiarowują intensyfikację istnienia do wartości niemal religijnej, często wbrewnawet poglądom religijnym samego autora i „smutnemu" tematowi książki.Może tylko tłumaczenie Boskiej komedii Dantego było dla mnie przygodątak niezwykłą i nie całkiem dla mnie samej zrozumiałą, że skłonna bym byłają uznać za inspirowaną skądinąd. Mój duch nie zaznałby spokoju, dopókibym tego nie zrobiła! Gdy przekładałam, wierzyłam w to wszystko, co miałamprzed oczami: zarówno w wizję, jak i w literę, wystarczało jednak odejśćod tej pracy, a sen pierzchał jak śniegowe płatki i liście wyroków Sybilli.„Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością" - towszyscy wiemy. Dantemu zawdzięczam bardzo wiele, czy jednak aż „duchowenawrócenie"? - bałabym się tak mocnych słów. A teraz wolę podróżowaćw zaświaty na hipogryfie Astolfa...I jeszcze jedno: „Dystans jest duszą piękna". Także dystans do samegopiękna. I „trudniej dzień dobrze przeżyć, niż napisać księgę".WOJCIECHKUDYBAPrawdę mówiąc, nie wiem, jak mam określić to przeżycie. Wydaje się, że nie było tonawrócenie. Nie był to jakiś zasadniczy zwrot moralny, ani też osobiste, egzystencjalnespotkanie z Chrystusem, które dojrzewało we mnie powoli, przez wiele lati wciąż jeszcze jest niezakończonym procesem. Zarazem jednak - wiem to na pewno- był to jeden z najważniejszych duchowych wstrząsów mojej młodości. Jakiśrodzaj iluminacji. Doświadczenie, które radykalnie zmieniło mój sposób patrzeniana świat. Odsłoniło przede mną horyzonty, których istnienia nie podejrzewałem.Żadne późniejsze zdarzenia i okoliczności - aż po dziś dzień - nie były w stanieprzesłonić tej nowej perspektywy. Od tamtej pory wiem o świecie coś więcej.Choć może się to wydać dziwne, nie potrafię przypomnieć sobie daty tamtegowieczoru, nie wiem nawet, czy była wtedy wiosna, czy jesień. Na pewnochodziłem do trzeciej liceum. Nie wiem też, czemu szukałem tej akuratŚNIEG 200475


książki. Pamiętam za to dobrze, że nie miała jej żadna biblioteka i pożyczyłami ją moja wychowawczyni. (Z Ulissesem też miałem problemy. Nikt go niemiał. Musiałem się widocznie wygadać kiedyś księdzu proboszczowi przedmszą, bo pamiętam, że to właśnie on pożyczył mi gruby, niebieski egzemplarzi powiedział, że ciekawi go, jakie będę miał zdanie po przeczytaniu. Czysą dziś jeszcze tacy proboszczowie?). Wieczorem szedłem zawsze do kuchnii czytałem do późna. Być może więc lektura, o której chciałbym napisać, trwałatygodnie, mogło się jednak zdarzyć, że przeczytałem do rana całą książkę,a w następne noce tylko wracałem do ulubionych fragmentów... Były to Sklepycynamonowe i Sanatorium pod klepsydrą Brunona Schulza. Stopniowo nasiąkałemich atmosferą, szczególnym nastrojem, językiem. Nie chodziło tylko o zachwyt,o jakąś fascynację, o to, że pod wpływem tej prozy postanowiłem studiowaćpolonistykę. Chodziło, jako się rzekło, o odkrycie, że świat jest czymświęcej, niż mi się do tej pory zdawało.Do czasu tamtych wieczorów cała otaczająca mnie rzeczywistość - obejmującatakże przestrzeń pozaziemską, a więc Boga, aniołów, świętych - wszystkoto było dla mnie światem wytłumaczalnym i w jakimś sensie oczywistym.Rzeczywistość ta miała swój ustalony porządek i hierarchię, była zupełniepłaska i właściwie raczej nieciekawa. Nie wymagała namysłu, nie obiecywałaprzygody. Choć może się to wydać dziwne, Bruno Schulz pokazał mi, że Bógjest Tajemnicą. Dzięki Sklepom zobaczyłem, że świat, który mnie otacza, maw sobie jakąś fascynującą głębię, jest pełen pasjonujących zagadek. Miasteczko,76<strong>FRONDA</strong> 34


dom, w którym wtedy mieszkałem, świątynia, drzewa wokół niej, wiatr, burza,chmury, ludzie, których spotykałem - wszystko to stało się czymś więcej,niż było dotąd, nabrało wieloznacznego, tajemniczego sensu. W najprostszychnawet czynnościach mogłem teraz dostrzec elementy zapomnianych rytuałów.W najzwyklejszych rzeczach - znaki Nieogarnionego Boga. Od tamtej poryświat ma dla mnie jakiś nowy wymiar - wymiar Niepojętej Wspaniałości. Jestpełen prześwitów, przez które objawia się nam Zupełnie Inne. Jest otwarty, wychylonyku Tajemniczemu Bogu. I nic już tego nie zmieni.ROMANMISIEWICZJest książka która rozpoczyna się cytatem z Fausta Goethego. Mówi on o istnieniu„siły, / która wiecznie zła pragnąc, / wieczne czyni dobro". Nie wiem,jakie intencje miał autor Mistrza i Małgorzaty, ale mnie powieść ta skłoniła doreligijnej refleksji i to w krytycznym momencie mojego życia.Pierwszy rozdział można streścić następująco. Oto głupkowaty poetaPonyriow przedstawia swojemu starszemu koledze Berliozowi swój antyreligijnypoemat pisany na zamówienie. Po co takie poematy pisano? Oczywiściew celu manipulacji świadomością obywateli. Obecnie doprowadzonej doznacznie większej perfekcji przez media. Jednak sam początek tworzeniawspółcześnie funkcjonującej filozofii indoktrynacji jest ciekawy i jego mechanizmświetnie przedstawia Bułhakow w tej książce. Konstrukcja jej trzechpierwszych rozdziałów polega na użyciu zasady poczwórnej przewrotności.Ponyriow: Przedstawiam panu naiwny poemat, w którym Jezus jest człowiekiemobdarzonym „wszelkimi najgorszymi cechami charakteru".Berlioz: Jest błędem przedstawianie Jezusa jako osobnika istniejącego naprawdę.Należałoby położyć akcent na aspekt baśniowy albo apokryficzny historiijego życia. Nawiązać do podobnych legend z mitologii innych nacji.Położyć nacisk na to, że Chrystus nigdy nie istniał.Bułhakow: Wprowadzam bajkową postać Wolanda - strasznie / śmieszniewyglądającego szatana - który będzie mówić tylko prawdę. Fajny chwyt, nie?Oto najmniej prawdopodobna z postaci ma sprawiać wrażenie, że mówi wyłącznieprawdę.Woland: Ależ Chrystus istniał. Tyle tylko, że był zupełnie inny, niż to pisząw Ewangeliach. Był obdarzony darem łagodzenia cierpień, a cała jego historia,ŚNIEG 200477


którą oto wam opowiem dla uwiarygodnienia, została spreparowana przez jedynegojego ucznia - Mateusza Lewitę - oraz Piłata. Przez tego drugiego z pobudekstricte politycznych.Mamy tu powrót do pierwotnej, Ponyriowowskiej koncepcji - przedstawieniaJezusa jako istniejącego naprawdę, tyle że obdarzonego nie złymi, ponadludzkimicechami, ale bliskimi nam słabościami. Koncepcji polegającejnie na wywołaniu w czytelniku odruchu odrzucenia poprzez przedstawienieBoga-człowieka jako istoty złej, ale wywołaniu współczucia do niej i przedewszystkim zasianiu zwątpienia w jego boskość. Zostaje stworzona zastępczakonfrontacja. Szatan twierdzący, że Bóg istnieje, i przeczący temu literaci--ateiści. Jako wierzący, paradoksalnie przyjmujemy stronę profesora Wolanda,sprzymierzając się w jego argumentach przeciw niewierzącym.Czy książka Bułhakowa w warstwie religijnej była manipulacją, czy miałapobudzić do refleksji religijnej? Odpowiedź, wbrew temu, co napisałem napoczątku, jest dla mnie jasna. Oczywiście, pobudzić. Świadczy o tym nie tylkojej motto, ale i sposób, w jaki jesteśmy dziś manipulowani. Mówię o próbiestworzenia świata takich wartości, które nie walczą ze światopoglądem religijnym,ale kształtują świadomość odbiorcy tak, jakby Bóg w ogóle nie istniał.Takim najczystszej wody manipulatorem są reklamy, przedstawiające życie naZiemi jako czas wiecznej młodości, pozbawiony wszelkich trosk, bólu i... refleksji.Schlebiające zapotrzebowaniu człowieka nie tylko na radość, ale i napociechę. Więc wciskające się na miejsce religii w celu pobudzenia konsumpcji.Głupie wydaje się pytanie - komu na tym zależy. Odpowiedź jest jasna- koncernom, w celu opanowania rynku i kumulacji kapitału. Głupia wydajesię odpowiedź - profesorowi Wolandowi. Dlaczego głupia?TOMASZNAKONECZNYTemat poruszony w Państwa ankiecie zachęca do spojrzenia na obcowaniez literaturą jako na rodzaj doświadczenia metafizycznego. Myślę, że przy całejmnogości punktów widzenia na istotę literatury ze wszech miar uprawnionyjest również i taki, wedle którego jest ona, podobnie jak kultura w ogóle, bezustannymzmaganiem się z zagadnieniem Boga. Podzielam go w zupełności,choć zarazem świadom jestem kłopotów, jakich nastręcza. Przede wszystkimw odniesieniu do języka. Jak bowiem, chcąc uniknąć bezradności wynikającej78<strong>FRONDA</strong> 14


z niedostatków mowy, odwagi lub inteligencji, mówić o sprawach, które naprawdęoczywistymi czy przynajmniej zrozumiałymi wydają się jedynie wtedy,gdy w nich uczestniczymy? Dlatego w dużo lepszej sytuacji znajdujemy siępodczas lektury niż po jej zakończeniu. Sama literatura nieskończenie przewyższatu wszelkie próby jej egzegezy Zwłaszcza że niektóre książki ujawniająswoją metafizyczną wartość często wbrew reputacji swoich autorów,a nawet wbrew ich intencji. O ile zatem metafizyczność Zbrodni i kary nie budzichyba wątpliwości, o tyle przypisywanie jej Wojnie peloponeskiej może sięwydać co najmniej osobliwe. A jednak jestem głęboko przekonany, że i dziełoTukidydesa, ów wzór historycznego obiektywizmu, jest czymś więcej niż relacjąz jednej z wojen nie tylko dzięki swoim walorom artystycznym, lecz równieżza sprawą pesymizmu, który je przenika. Pesymizm, podobnie jak optymizm,płynie z usiłowania rozpoznania sensu rzeczywistości. Zawsze zaś próbując odpowiedziećna pytanie o sens, jeśli tylko jesteśmy szczerzy i sprawiedliwi, musimyje odnieść do sprawy obecności wyższego porządku rzeczy.W świetle powyższych rozważań możliwość napisania o lekturach, którewpłynęły na moją duchowość, wydaje mi się szczególnie pociągająca. Tymbardziej że należę do ludzi, którzy dojrzewają razem z książkami, a często nawetdzięki nim.Chronologicznie listę książek mojego życia otwiera Zamek Kafki. Zafascynowałamnie jedyna w swoim rodzaju zdolność uogólniania, a jednocześnieatmosfera, którą odczułem jako żarliwość w poszukiwaniu Boga i drugiegoŚNIEG 200479


człowieka. Wiem, że tę książkę można odczytywać na dziesiątki sposobów, dostateczniewiele zresztą już o tym napisano. Dla mnie jednak pozostaje onaprzede wszystkim niezrównaną i niewyczerpaną figurą homo viator. Poznajączarazem całego Kafkę, zwłaszcza Dzienniki i listy, przekonałem się o doniosłejmożliwości postrzegania życia jako zjawiska, gdzie wszystko posiada znaczeniesymboliczne. Z czasem uznałem, że ostateczna klęska Kafki jako człowiekai pisarza (obie te kategorie są przecież w jego przypadku nierozdzielne) spowodowanazostała brakiem odwagi, a literatura była dlań w równym stopniukoniecznością wewnętrzną, co ucieczką od życia. Ten człowiek, jak mało któryz pisarzy powołany do stania się kierkegaardowskim człowiekiem religijnym,nie wykazał koniecznej do tego odwagi i zaufania. Zrozumiałem dzięki niemu,że nie chcąc utracić łączności z Prawdą, nie wolno niczego mitologizować, nawetliteratury.Wyznania Rousseau, czytane w okresie budzenia się pierwszych namiętnościpolitycznych, wpłynęły na mnie odmiennie niż poprzednie lektury - nieprzez zachwyt, ale przez rozczarowanie. Rousseau, którego znałem wcześniejjako apostoła wolności i którego młodzieńcze podobizny ucieleśniały w moichoczach ideał szlachetnego dobroczyńcy uciśnionych, objawił mi się nagle, całkowiciezresztą wbrew swoim zamierzeniom, jako istota nieszczera, egoistycznai - mimo rozlicznych talentów, a nawet geniuszu - po ludzku mała. Niesposób tego teraz uzasadniać. Dość wspomnieć postępowanie wobec własnychdzieci, historię ze wstążką czy nader częste deklaracje szczerości i prostoty stojącew sprzeczności z faktami. Zobaczyłem wtedy, jak wielki rozziew może niekiedyistnieć między ideami człowieka a jego czynami i że fakt ten nie pozostajeostatecznie bez wpływu na charakter i następstwa samych idei. To kazało miostrożniej niż dotąd traktować wiarygodność piszących. Lektura IntelektualistówJohnsona, a potem to, co przeczytałem o Rousseau w pamiętnikach pani deGenlis, dały mej nieufności przekonujące, choć gorzkie wsparcie.W poszukiwaniu straconego czasu, o którym pragnę teraz wspomnieć, wywołałowe mnie zrazu niechęć oraz posądzenie autora o nieznośną estetyzacjęcodzienności. Dopiero podczas trzeciego z kolei podejścia uznanie dla inteligencjistylu stopniowo przeobraziło się w podziw dla całości. Proust na pewienczas niepodzielnie zawładnął moją wyobraźnią i podobnie jak niegdyśVirginia Woolf nie wierzyła, że możliwe jest napisanie po nim czegoś sensownego,tak ja uwierzyłem, że jest on pisarzem, który daje odpowiedź na wszel-80<strong>FRONDA</strong> 34


kie zagadki życia. Gdyby mnie ktoś wówczas zapytał, jaką książkę zabrałbymna bezludną wyspę, bez wahania wskazałbym na dzieło Prousta, wiedząc,że wystarczyłoby mi ono za całą utraconą rzeczywistość. A jednak myliłemsię tak co do możliwości samego Prousta, jak i co do zaspokojenia własnychoczekiwań. Wszyscy popełniamy ten sam błąd, gdy ulegamy oczarowaniuideą lub dziełem, które wymyślił inny człowiek. Często wydaje nam się, żestanowi ono cudowne naczynie, w którym pomieszczono wszystkie skarbymądrości, a które przypadek albo przeznaczenie postawiło na naszej drodze.0 ile jednak uczciwie kroczymy drogą dalszych duchowych poszukiwań, natrafiamyw końcu na punkt, w którym nie zadowala nas już żadna zależność1 chcielibyśmy znaleźć się w całkowitej zgodzie ze sobą i z własnym doświadczeniem.Jest to, w moim przekonaniu, niezbędny warunek otwarcia się naPrawdę. Dziś, przezwyciężywszy „swojego Prousta", odradzam jego lekturętym zwłaszcza, którzy poszukują w literaturze trwałych przyjaźni. Boję się,że znajdą tam metodę obserwowania i sądzenia człowieka, która wyda im sięwłaściwa i intelektualnie w najwyższym stopniu pociągająca, która jednakw życiu pojętym jako pewnego rodzaju zadanie do wypełnienia jest zwodniczai w istocie mało przydatna.Twórcą, który otworzył mnie na potrzebę jednoznacznych rozstrzygnięćświatopoglądowych, był Zbigniew Herbert. Jego poezja, dostatecznie mocnozakorzeniona w tradycji, aby być rozpoznawalną co do swojego istotne-ŚNIEG 200481


go przesiania, a jednocześnie zbyt indywidualna, ażeby być zrozumiałą, jeślinie uczestniczy się w tym samym świecie wartości co ona, poruszyła mnieod początku w najwyższym stopniu. Była zarazem wyzwaniem rzuconymprzez wielkiego poetę piszącego w moim ojczystym języku. Najpierw chybato właśnie imponowało mi u Herberta najbardziej: że można mówić językiemklasyka, a jednocześnie być kimś tak wiarygodnie współczesnym. W przeciwieństwiedo Szymborskiej, Miłosza i wielu innych współczesnych autorów,których „nie wiem", często jakże zresztą urocze, urosło z czasem do rangi jużnie mody nawet, ale tropu światopoglądowego, Herbert miał odwagę formułowaniaimperatywów, wyraźnego rozróżniania członów alternatyw, stawaniapo określonej stronie. Niektóre jego utwory budziły mnie z duchowegouśpienia, każąc zastanowić się, kim naprawdę jestem, inne znowu zdumiewałyswoją demistyfikatorską przenikliwością, tak bardzo mi bliską po wspomnianejprzygodzie z Rousseau. Potęgę smaku wciąż uważam za najlepszą charakterystykękomunizmu.Pociąg do Stambułu Grahama Greena jest książką piękną i moralnie doniosłą.Pokazuje, że probierzem prawdy naszych uczuć i przekonań są wybory dokonywanew obliczu utraty czegoś dla nas istotnego. Daje również jeden z najbardziejujmujących obrazów miłości i płynącego z niej zaufania, pozwalajączarazem odczuć, jak strasznie jest je zawieść. Po jej przeczytaniu chyba po razpierwszy w życiu byłem szczęśliwy z powodu faktu istnienia na świecie jakiejś82 <strong>FRONDA</strong> 34


powieści. Nie tylko nie byłem skłonny traktować jej jak swojej wyłącznej własności(tak jak działo się to w przypadku wielu innych książek), ale przeciwnie,cieszyłem się, że wypuszczona niegdyś w świat, mogła i może nadal, choćw odrobinie, przyczynić się do uczynienia kogoś bardziej wrażliwym.Wszyscy wspomniani pisarze zbliżali mnie, każdy w odrębny sposób i częstona przekór sobie, do Prawdy. Zdarzało się, że przemawiali głosem, któryodzywał się niekiedy i we mnie samym, ale dla którego nie znajdowałem wyrazu.Na tym, między innymi, polega znaczenie literatury.ARTURNOWACZEWSKIByłem już wtedy na studiach, moje życie było ponure i bezładne, dziczałemw samotności. Był to ten szczególny rodzaj samotności, w którym nie mamiejsca na rozwój, jest tylko miejsce na wegetację; narastało we mnie poczuciekrzywdy - nie chciałem się pogodzić ze swoim cierpieniem; stawałem sięcoraz bardziej zgorzkniały. Wśród rówieśników nie doświadczałem poczuciabliskości. Nie chciałem być taki jak oni, a jednocześnie im zazdrościłem. Onimieli w końcu jakieś swoje życie, swoje drugie połówki, przyjaciół, żyli napełnym gazie, a moje życie było... żadne. Wiązałem to z przewlekłą chorobą,z którą zmagałem się od początków liceum; lata, które zwykle wspomina sięjako najpiękniejszy okres życia, przeleżałem w szpitalach albo przesiedziałemw domu. Choroba pozwala się zbliżyć do Boga, ale tylko wtedy, gdy przeżywamyją dojrzale. Inaczej staje się przekleństwem dla chorego i jego bliskich.Cierpienie niszczy takiego człowieka od środka, wypala go, odbiera mu chęćżycia, rodzi wybuchy agresji. W takim stanie ciała i ducha trafiłem na Zapiskiiz podpolia Fiodora Dostojewskiego. Choć wiele innych rzeczy złożyło się nato, że dziś postrzegam swoje życie zupełnie inaczej, to właśnie ta niewielkapowieść zamknęła pewien okres moich doświadczeń.Polskie tłumaczenie tytułu Notatki z podziemia nie oddaje w pełni duchaoryginału. W rosyjskim „podpolie" oznacza niewielką piwnicę pod podłogąi w innym, politycznym, kontekście konspirację. W polskim kojarzy się namw pierwszej kolejności z walką o niepodległość, a dopiero później z lochami.Tymczasem w rosyjskim „podpoliu" brak bohaterstwa, a zatęchła piwniczkanie ma w sobie nic z romantycznej wymowy wielkich lochów. Dlategonarrator książki Dostojewskiego - człowiek z podziemia - bardziej jestŚNIEG 200483


„człowiekiem z piwnicy" albo - jak to trafnie ujął Czesław Miłosz - „człowiekiemod kuchni".Człowieka podziemia poznajemy przez pryzmat jego wypowiedzi.Monolog tego bohatera to rodzaj antyspowiedzi, niekończąca się ucieczkaprzed samym sobą: „Nie potrafiłem stać się nie tylko człowiekiem złym, alezgoła żadnym: ani złym, ani dobrym, ani łotrem, ani uczciwym, ani bohaterem,ani nędznym robakiem. Teraz zaś dokonuję żywota w swoim kącie, drażniącsiebie gorzką i na nic nieprzydatną pociechą, że człowiek rozumny poprostu nie może na serio kimś się stać, kimś staje się jedynie głupiec".Aby być kimś, trzeba kochać siebie samego. Nie można być dobrym, jeśli nosisię w sobie poczucie krzywdy. Taki człowiek cały czas czuje się zagrożony, w każdejchwili jest gotów do niespodziewanego ataku, wrogami są dla niego wszyscy,którzy dokonali wyboru, czyli (w jego rozumieniu) „głupcy". Prawdziwe piekłonie istnieje gdzieś na zewnątrz. Już na tym świecie wielu z nas doświadcza stanów,które są jakby przedsionkiem piekła. W takiej właśnie sytuacji znajdujesię bohater Notatek. Jego dusza jest zamknięta na spotkanie z Bogiem i ludźmi.Człowiek z podziemia odrzuci i zdepce każdą miłość, bo nienawidzi siebie.Sposób opowiadania narratora odzwierciedla myślenie zadufanego i jednocześniezakompleksionego nihilisty, sugeruje się on domniemanymi reakcjamiczytelnika, stara się je przewidzieć, kilkakrotnie burzy wcześniej zarysowanywłasny portret i przyznaje się do kłamstwa. Tracimy w ten sposóbrozeznanie, co jest prawdą, a co zmyśleniem. Czytając „zwichrzone" zdaniaNotatek, nie możemy wyrobić sobie zdania o piszącym. Jedno jest w tymwszystkim pewne: człowiek z podziemia stwierdza jakiś swój stan, z któregonie chce lub boi się wyzwolić. Cały czas usiłuje sobie udowodnić, że to podziemie- piwnica, nora, którą sobie stworzył - jest dla niego bezpiecznymazylem i przestrzenią wolności. Każdy swój dobry odruch, przejaw jakiejśuczciwości czy godności jest gotów natychmiast zepsuć swoim dalszym postępowaniempo to, by pozostać poza oceną, systemem moralnym i społecznym.Bohater nie podejmuje walki z samym sobą, wszystkie jego działaniapopycha do przodu jedynie przypadek czy konieczność. Potrafi się wyrażaćtylko w aktach negacji. Nie można powiedzieć o nim niczego określonego,występuje nie jako człowiek realnego życia, ale jako podmiot własnej świadomościi marzenia. On sam już nie potrafi oddzielić prawdy o sobie od własnychrojeń: towarzyszy mu nieustające uczucie rozdwojenia.<strong>FRONDA</strong> 34


Wielu ludzi ma dziś ten problem. Dlatego buntują się przeciw autorytetom,które wywołują w nich poczucie winy. Nasza splugawiona rzeczywistośćjest wylęgarnią nieciekawych person w typie bohatera Notatek. Bo każdyz nas może być w mniejszym lub większym stopniu człowiekiem z podziemia.Gdziekolwiek spojrzeć - sami zawistni frustraci, żałośni, bo zadziwiająconerwowi, niezdolni do konstruktywnego działania ironiści. Dostojewskinie żył w czasach tak ekshibicjonistycznych jak nasze, nie czytał kolorowychszmatławców, nie surfował po Internecie, ale jak nikt inny znał tajniki psychikizbłąkanych indywiduów. Przedstawił nam nie tylko opowieść o perfidnym,tchórzliwym człowieku-myszy, ale potrafił wniknąć w jego psychikę: wszedłdo piekła cudzej duszy. Nihilistyczny i skrajnie pesymistyczny charakter powieścinie był jednak pierwotnym zamiarem pisarza. Sceny nawrócenia człowiekaz podziemia wycięli cenzorzy. Tak okrojone Notatki z podziemia zostałyskazane wyłącznie na żywot utworu krytykanckiego, w którym widziano jedynieparodię ideałów i przejaw „egoistycznego, amoralnego indywidualizmu".Ja ujrzałem w tej książce żałosną klęskę bożka rozumu i egoizmu, niszczącąbezsilność ludzkiej złości. Jej lektura mnie otrzeźwiła i oczyściła. Zycietych, którym niegdyś zazdrościłem, wydało mi się gorączkową bieganiną wokółrzeczy nieważnych i ulotnych. Dostrzegłem w ich peszącej mnie niegdyśpewności siebie głęboko skrywane obawy o swój image. Sam pozbyłem sięrozdwojenia: już nie próbowałem się kreować na kogoś, zacząłem swobodnieczuć, mówić i pisać po swojemu. Odkryłem siebie samego - lepszego czy gorszego,nie mnie o tym rozstrzygać.Wiem tylko, że odważyłem się zostać „głupcem". Mówią, że głupi maszczęście. Tym szczęściem jest miłość.KS. JERZY SZYMIKW maju 1990 roku mówił Miłosz podczas wykładu, w Krakowie: „Może ktośzapytać, czy zagadnienia, które zaprzątają umysł teologa [...] mają dzisiajwagę dla poety. Odpowiadam na to «tak» i postaram się wyjaśnić dlaczego".Powiem za Noblistą, choć a rebours: „Może ktoś zapytać, czy zagadnienia, którezaprzątają umysł poety, mają dzisiaj wagę dla teologa, kapłana, chrześcijanina(cała trójca to mój przypadek). Odpowiadam na to «Tak» i postaram sięwyjaśnić dlaczego".ŚNIEG 2004 85


Za wszystkie argumenty niech wystarczy ten oto fragment z wiedeńskiegoprzemówienia Jana Pawia II z 1983 roku: „Tak jednostka, jak i społeczność potrzebują[...] literatury i poezji: słów łagodnych, a także proroczych i gniewnych,które częstokroć lepiej dojrzewają w samotności i cierpieniu. [...] Także Kościółpotrzebuje sztuki, nie tyle po to, ażeby zlecać jej zadania i w ten sposób zapewnićsobie jej służbę, ale przede wszystkim po to, aby osiągnąć głębsze poznanie conditiohumana, wspaniałości i nędzy człowieka. Kościół potrzebuje sztuki, aby lepiejwiedzieć, co kryje się w człowieku, któremu ma głosić Ewangelię".Tak też próbuję traktować literaturę piękną, tak ją czytać: nie zlecam jej zadań,choć potrzebuję jej służby „głębszemu poznaniu conditio humana", mnie samego.Potrzebuję jej łagodności, proroctwa i gniewu, owoców samotności i cierpienia.Impulsów do nawrócenia i pogłębienia wiary szukam nie w wierszach,ale w Ewangelii. Literatury pięknej potrzebuję, „aby lepiej wiedzieć, co kryje sięw człowieku", któremu Ewangelia ma być głoszona. Głównie - to bardzo ważne!- potrzebuję współczesnej literatury, aby poznać własną „wspaniałość i nędzę". Boprzeglądam się w jej kartach jak w lustrze, jest ona prawdą o mnie. „Ty jesteś tymczłowiekiem" - rzucił w twarz Dawidowi Natan, Dawidowi oburzonemu postawąbohatera opowieści proroka, Dawidowi przekonanemu, że współczesna mu literatura„czytana z ust proroka" dotyczy innych, nie jego (por. 2 Sm 12,7)...Więc jest ona niczym sejsmograf, czuły na tąpnięcia ziemi, po której idęku Niemu. W tym sensie ma ona - ufam - spory wpływ na duchowość, nawrócenie,wiarę.gg <strong>FRONDA</strong> 34


Jacy Autorzy, jakie lektury? Wielu, liczne. Wymienię trzech poetów.Miłosz. Żeby Go czytać, żeby Go rozumieć i się z Jego myślą zmierzyć(moja rozprawa habilitacyjna z teologii była oparta źródłowo na Jego tekstach),musiałem iść tropem jego biografii i lektur. To była wielka przygoda;wymagał, bym rósł, pokazał mi perspektywy, stawiał mojej wierze pytanianiewygodne, trudne, ważne. Wiele Mu zawdzięczam.Herbert. Niebywała kondensacja języka, skrót, czystość formy. LekturyJego wierszy i esejów oczyszczały mój religijny język, skupiały go na istocietego, co duchowe. Uczyły wrażliwości, awersji do tego, co powierzchowne,płytkie, przegadane.Zagajewski. Wsparł moje głębokie przekonanie, że „poezja jest poszukiwaniemblasku". I że warto bronić żarliwości przed rozpaczą, acedią.WOJCIECHWENCELMyślę, że wpływ konkretnych dzieł literackich na nasze życie duchowe zależyod etapu, na którym się znajdujemy. I od planu, który ma wobec nas sam Bóg.To nie raz na zawsze wpisana w książki moc „nawracania", ale Boża łaska wykorzystującamedium literatury w odpowiednim czasie i miejscu prowokujenas do dokonywania ostatecznych wyborów.Bóg mówił do mnie przez literaturę rzadko i po cichu. Nie „nawracali"mnie moi ulubieni poeci: Dante, Rilke, Mickiewicz, Leśmian, Miłosz, Liebert,Czechowicz, Frost, Zahradnieek, Brodski, Herbert czy Rymkiewicz, ani dramatopisarzei prozaicy: Słowacki, Malczewski, Dostojewski, Faulkner, Schulz czyHuelle. Owszem, rozwijali wyobraźnię religijną, uczyli postrzegać świat w perspektywieduchowej, uświadamiali, że pod zmysłową powłoką rzeczy kryje sięjakaś ciemna tajemnica istnienia, do której można się zbliżyć jedynie poprzezpoezję i wiarę. Ale żaden z nich nie był dla mnie twórcą przełomowym na drodzeduchowej. Religijne zwroty w moim życiu dokonywały się raczej za pośrednictwemosobistych doświadczeń, Ewangelii i świadectw ludzi: głównierekolekcjonistów i przyjaciół ze wspólnot. A jeśli już miała w nich swój udziałliteratura, były to jedynie fragmenty, niekiedy zupełnie nieoczekiwane.W młodości wstrząsnęło mną jedno proste zdanie z powieści Anna, soror,napisanej przez Marguerite Yourcenar, lewicową intelektualistkę francuską,lesbijkę mieszkającą aż do śmierci z przyjaciółką na amerykańskiej wyspieŚNIEG 200487


Mount Desert. „Wszystko, co piękne, jest odbiciem światłości Boga" - mówina kartach tej książki pobożna Donna Walentyna. I choć powieść w zawoalowanysposób opowiada o kazirodczej, chorej miłości brata i siostry, zapamiętałemz niej jedynie kilka pięknych obrazów średniowiecznych murów, któretłumią ludzkie namiętności, i właśnie te siedem słów wypowiedzianych przezdrugoplanową bohaterkę. I tak Yourcenar posługująca się piórem jak skalpelem,precyzyjnie i oszczędnie budująca nastrój swoich książek, odkryła przedemną zniewalające piękno chrześcijańskiego życia, pełnego dystansu, bólu,trudu i wyrzeczeń. To między innymi dzięki zdaniu Donny Walentyny po kilkulatach przerwy znów poszedłem do spowiedzi i to przez jego pryzmat odbierałemfreski Fra Angelica czy muzykę Bacha.Ponieważ jednak - jak pisał Liebert - „uczyniwszy na wieki wybór, w każdejchwili wybierać muszę", ta idylla harmonijnego istnienia w chrześcijańskiejkulturze nie trwała długo. Moja grzeszność stawała się dla mnie corazwiększym ciężarem, a figurę własnego losu odnajdowałem w poezji ThomasaStearnsa Eliota, przede wszystkim w poemacie Popielec: „Czy siostra w weloniepomodli się za tych / Co kroczą w mroku, co Ciebie wybrali i Tobie przeczą, /[...]/ Czy pomodli się siostra w welonie pośród smukłych pni / Cisów za tychco ją ranią i czy dni / Zbawienia przerażonych też wymodli. To ci / Co uznająprzed światem a przeczą pośród skał". Te frazy prześladowały mnie przez kilkaostatnich lat, nastrajając raczej mało optymistycznie. Aż trafiłem na samo dno,doświadczyłem duchowej pustki, szaleństwa, poniżenia i... miłości.W najtrudniejszym dla mnie okresie nie miałem sił, by cokolwiek czytać.Słuchałem satanistycznych piosenek Rammstein: Lauft! Lauft! Lauft! / DieWahrheit ist ein Chor aus Wind / kein Engel kommt um euch zu rachen / diese Tageeure letzten sind / wie Stdbchen wird es euch zerbrechen // Es kommt zu euch ais dasVerderben („Biegnij! Biegnij! Biegnij! / Prawda jest chórem wiatru / Żadenanioł was nie pomści / Te dni są waszymi ostatnimi / Jak patyczki was połamie// Ono do was idzie jak zagłada"). Niby tekst piosenki, a brzmi jakwiersz. To między innymi ten utwór uświadomił mi w końcu, gdzie jestem,i jakie niebezpieczeństwo czyha na mnie, jeśli zaufam jego przesłaniu. A potem- dzięki modlitwom bliskich - Bóg wyprowadził mnie na pustynię i mówiłdo mojego serca. Jego miłość przeniknęła mnie od stóp do głów. Dziś niesłucham już Rammstein, jednak wiem, że na pewnym etapie te teksty byłymi potrzebne, bym doświadczył całkowitego zagubienia, potrafił je nazwać88 <strong>FRONDA</strong> 34


i w czarnej rozpaczy powierzył swoje życie Chrystusowi. Gdybym wciąż żył,jak żyłem, zawsze znalazłbym w sobie dość pychy, by przeciwstawić Boguswój osobisty plan zbawienia.Tam gdzie jest lęk przed Bogiem, jest i szatan. To on kusi nas chwilowymiprzyjemnościami, żeby potem szydzić z nas i prowokować do autodestrukcji.„Zobacz, jakim jesteś gnojem" - mówi i - jak w piosenkach Rammstein - każenam uciekać na koniec świata, pogrążyć się w wirze doczesności bez nadziei nazbawienie. Zauważmy, że w Księdze Rodzaju Adam i Ewa, którzy zjedli owocz zakazanego drzewa, kryją się przed Jahwe pośród drzew ogrodu. Zerwali bowiemz Nim więź i stracili poczucie jedności. Boją się Go i nie wierzą już w Jegomiłosierdzie. Ale Bóg szuka człowieka, pytając: „Gdzie jesteś?".Dziś, kiedy znów odczuwam Bożą miłość, w poemacie Eliota najważniejszawydaje mi się nie sama diagnoza grzeszności, ale strofa końcowa. Brzmiona tak, jakby czekała, aż dojrzeję do jej przyjęcia: „Błogosławiona siostro,święta matko, duchu fontanny, duchu ogrodu, / Chroń nas przed szydzeniemz siebie fałszywym / Ucz nas jak dbać i jak nie dbać / I jak zachować twarz /Nawet wśród tych skał, / Gdy w Jego rękach pokój nasz /1 nawet wśród tychskał / Siostro, matko / I duchu rzeki, duchu morza, / Chroń mnie przed odłączeniem// A wołanie moje niech do Ciebie przyjdzie".Eliot nazwał to, co nieco wcześniej uświadomiły mi własne doświadczenia:że prawdziwe odłączenie nie polega na samym fakcie dopuszczenia sięgrzechu, ale na odrzuceniu Bożej miłości, która pragnie wejść z nami w sytuacjęśmierci, odkupić nasz grzech i podnieść nas do lepszego życia na Ziemii do życia wiecznego w Niebie.


WOJCIECH WENCELTOTUS TUUSA:Cały Twój -czysty jak tza w oku Maryiwaleczny jak święty Jerzynieludzki jak aniołyBotticellegoB:Cały Twój -zbyt grzeszny żeby sądzićzbyt ciężki żeby chodzić po falachzbyt ludzki by się zbawićbez Ciebie90<strong>FRONDA</strong> 34


Ernest Bryll „Na ganeczku snu"Pełna ciepła i wiary poezja, wyrażająca pragnienie zadomowienia- tu, na ziemi, a także w Bogu, kochającym człowiekatakim, jaki jest. „Na ganeczku snu / Zaczerpnijmytchu" - zaprasza tytułowy wiersz, zachęcając do zatrzymaniasię na chwilę i podziwiania urody świata.Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium"20-075 Lublin, ul. Ogrodowa 12tel.(0 81)442 19 00 fax (0 81) 442 19 16e-mail: wydawnictwo@gaudium.pl


Oszalałe hordy, uzbrojone w maczety i wszelkiego typuprzyrządy kradzione w magazynach produktów przemysłowych,napadały i podpalały sklepy na Septimai przyległych ulicach, wspomagane przez zbuntowanychpolicjantów. Jeden rzut oka wystarczył, byśmy zdali sobiesprawę, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Mójbrat wyprzedził moje myśli krzykiem: „Cholera, twojamaszyna do pisania!".BOGOWIEW WIEKU ZABAWO przyjaźni Fidela Castro i Gabriela Garcii MarąuezaANCEL ESTEBAN, STEPHANIE PANICHELLIGabo i ja znajdowaliśmy się w Bogocie, tamtego smutnej pamięci dnia9 kwietnia 1948 roku, kiedy to zamordowano Gaitana. Byliśmy w tymsamym wieku: 22 lata, świadkowie tych samych wydarzeń, obydwaj studiowaliśmyto samo: prawo. Tak przynajmniej oboje przypuszczaliśmy.Jeden nie mial żadnej wiadomości o drugim. Nikt nas nie znał. My samiteż się nie znaliśmy.Prawie pół wieku później Gabo i ja rozmawialiśmy w przeddzień podróżydo Biran na Kubie, gdzie urodziłem się rankiem 13 sierpnia 1926 roku.Spotkanie nosiło piętno tych prywatnych, rodzinnych okazji, kiedy to zwy-<strong>FRONDA</strong> 3492


kle przeważa atmosfera wylewnych wspomnień i rozliczeń; spędzaliśmy jez grupą przyjaciół Gabo i paroma companeros, przywódcami Rewolucji.Tymi słowy Fidel Castro rozpoczyna prawdopodobnie najbardziej literackitekst, jaki napisał w całym swym życiu - miał wtedy 66 lat i dwa miesiące.Krótki artykuł dedykowany swemu najlepszemu i być może jedynemu przyjacielowi- Gabrielowi Garcii Marąuezowi.Dwie postaci, jedne z najważniejszych w historii Ameryki Łacińskiej XXwieku, znajdowały się w tym samym mieście, w jednym z najgorszych dni,jakie przeżyła kolumbijska stolica od czasów swego założenia. Prawdopodobnieprzecięły się ich szlaki, kiedy nie wiedząc nawet dlaczego, biegali wśródzamieszek bez konkretnego kierunku. Być może na którymś z rogów spotkałysię ich spojrzenia lub potknęli się o tę samą, podnoszącą się z ulicy kobietę,którą powalił pędzący na rowerze dzieciak. Syn telegrafisty z Aracataca starałsię dotrzeć do pensjonatu, gdzie mieszkał, aby ocalić przynajmniej rękopisyopowiadań, jakie napisał przed tygodniem. Kubański student przypuszczał,że było już zbyt późno na nowe spotkanie z Gaitanem, przywódcą i nadziejąKolumbii, najmodniejszym wówczas politykiem, zainteresowanym sytuacjąstudentów latynoamerykańskich, który już wcześniej przyjął ich delegacjęproszącą o zajęcie przez niego stanowiska wobec zawsze konfliktowych relacjimiędzy Stanami Zjednoczonymi Północy a Stanami Rozdzielonymi Południa.Gabo urodził się w Aracataca, małej miejscowości na północy kraju, w niedzielę6 marca 1927 roku, z pępowiną owiniętą wokół szyi. Dona Luisa Marquezprzeżyła skomplikowany dużym krwotokiem poród i w kolejnych latach wydałana świat dziesięciu małych Kolumbijczyków. Kiedy urodził się drugi syn, Gabitoprzeniósł się do dziadków i to ta właśnie okoliczność uformowała charakter i zamiłowanieprzyszłego laureata Nagrody Nobla do historii o wielkich wodzach.Spędzał całe godziny, słuchając dziadkowych opowieści o wyczynach bohaterówwojen domowych z początku wieku. Babcia w delirycznym stanie śpiewała całymidniami i to ją wnuk zasypywał ciągłymi pytaniami o historie z wojen:ŚNIEG 2004- Babciu, kto to jest Mambru i na jakiej był wojnie?I babcia, choć nie miała zielonego pojęcia, kim byl Mambru, posiadaławyjątkowo twórczą wyobraźnię i odpowiadała z pełnymspokojem:


- To byt taki Seńor, który walczy! z twoim dziadkiem na Wojnie TysiącaDni.Jak wiadomo, Mambru ze starej i popularnej piosenki (którą takczęsto lubiła śpiewać babcia) to nie kto inny jak sam hrabia Marlborough,lecz kiedy Garcia Marąuez przedstawia! tę drugoplanowąpostać w swoich powieściach i opowiadaniach, wybierał wersję swojejbabci, a nie tę realną. Z tego to powodu Marlborough pojawia sięw przebraniu tygrysa, przegrywając wszystkie wojny domowe u bokupułkownika Aureliana Buendia.Kiedy Gabriel miał siedem lat don Nicolas Marąuez zabrał wnuka do dzielnicySan Pedro Alejandrino w mieście Santa Marta, gdzie zmarł Bolivar, el Libertador,wyzwoliciel Ameryki. Już od dawna dziadek opowiadałmu o tej wspaniałej postaci. Rok wcześniejzobaczył obraz martwego Bolivara w dziadkowymkalendarzu. Zainteresowanie małegoboga w wieku zabaw tym i innymi przywódcamiamerykańskimi rosło z biegiem lat. To ci bohaterowiezaludnili później jego powieści i zasialiw nim szczególne zafascynowanie władzą.Mając osiem lat, nauczył się czytać i pisaćw szkole Montessori. Nauczycielka Rosa ElenaFerguson zamienia się w jego pierwszą muzę;Gabo myślał, że recytowane przez nią w czasielekcji wiersze, które „zaraziły mu mózg na zawsze",były wyrazem jej wyjątkowej urody. Będącjuż dziewięcioletnim podrostkiem, szperającw kufrze dziadka, znalazł pożółkłą i rozlatującąsię już książkę i był to jeden z najbardziej transcendentalnychmomentów w jego życiu. Wtedy nie wiedział, że książka nosiłatytuł Baśnie z tysiąca i jednej nocy, ale zaczął czytać i czuć się przemieniony. Jaksam opowiada:Podniosłem ją i był tam facet otwierający butelkę, z której wychodzi!dymny czarownik, i wykrztusiłem: „Cholera, to jest cudowne!".94<strong>FRONDA</strong> 34


To mnie zafascynowało o wiele bardziej aniżelicokolwiek, co do tej pory spotkało mniew życiu; bardziej aniżeli zabawy, malowanie,jedzenie, aniżeli cokolwiek innego i już nigdynie wyszedłem z tego stanu.W ciągu następnych lat rodzina Garcii Marqueza,poganiana potrzebą nakarmienia corazliczniejszej i wciąż rosnącej gromadki dzieci,przeprowadza się parokrotnie: Aracataca, Barranąuilla,Sucre. W 1940 roku Gabo wraca doBarranąuilla, wstępuje do jezuickiego liceumSan Jose i tam pisze swoje pierwsze strofyi artykuły do gazety „Juventud" (Młodość). Trzylata później, mając prawie 16 lat, pod wpływemmaterialnej sytuacji rodziny - było ich już ośmiororodzeństwa - zmuszony jest do poszukiwania sposobu finansowaniaswojej nauki. Przybywa do Bogoty, czuje się wyjątkowo osamotniony w dalekim,zimnym, ogromnym mieście, gdzie nie zna nikogo wśród ludzi o zupełnieobcych zwyczajach. Zdobywa stypendium i podejmuje naukę w LiceumVarones de Zipaąuira, i tutaj wirus, jaki zostawiła w nim lektura Baśni z tysiącai jednej nocy, rozwija się i rozmnaża z taką zaciekłością, że zamienia się w chronicznąi nieuleczalną chorobę. Czyta i pisze z zawziętością, poznaje dogłębnieklasyków hiszpańskich i czerpie z wiedzy profesorów. Mieszka w internaciew warunkach prawie klasztornych, co zmusza go do spędzania niezliczonychgodzin nad książkami... lub białym papierem, gdy próbuje napisać jakiś wiersz.Bierze udział w życiu literackim i w 1944 roku pisze swoje pierwsze opowiadanie.Trzy lata później Gabo zaczyna studia na wydziale prawa, również w Bogocie,wówczas już 700-tysięcznym mieście, położonym dwa tys. metrów nadpoziomem morza, pełnym reminiscencji płaskowyżu kastylijskiego i tętniącymżyciem kulturalnym, grawitującym wokół kawiarni śródmieścia.Do nich zagląda przyszły noblista częściej niż na zajęcia i tam poznajenajważniejszych twórców ówczesnych lat. W tym czasie odkrywa niektóreperły literackie: Przemiana Kafki pomnoży pierwszy wirus i popchnie doniepohamowanego pisania opowiadań, podobnie klasycy, tacy jak Garcilas,ŚNIEG 2004 95


Quevedo, Gongora, Lope de Vega, św. Jan od Krzyża, współcześni mu twórcyz rocznika'27 czy Neruda. Trochę później swoje zainteresowania skoncentrujewyłącznie na powieści, aż wreszcie zacznie myśleć, że jego powołanieliterackie jest tak silne, iż powinien porzucić studia prawnicze...Fidel Castro wyrósł w rodzinie i atmosferze wiejskiej. W małej hacjendzieBiran, niedaleko Santiago de Cuba, w południowo-wschodniej części wyspy.Czas zabaw spędzał z najemnymi robotnikami z plantacji trzciny cukrowejo nazwie Manacas. Okolice otoczone bujną przyrodą sprzyjały częstym wycieczkomkonnym i kąpielom w rzece. Pierwszy rok nauki odbył w szkolewiejskiej i już w wieku sześciu lat przeniósł się do stolicy prowincji, Santiagode Cuba, do szkoły z internatem prowadzonej przez księży. Już w tamtychlatach zaczął dawać znać o sobie jego duch rewolucyjny. Po powrocie dohacjendy zorganizował strajk przeciwko własnemu ojcu, któremu zarzucałwyzyskiwanie pracowników.Bardzo dobre wyniki Fidela w nauce skłoniły jego rodziców do wysłaniago do najlepszego gimnazjum w kraju, szkoły prowadzonejprzez jezuitów w miejscowości Belen. Tamkształciła się arystokracja i burżuazja kubańska,przyszłe warstwy kierownicze partii o tendencjachkonserwatywnych.We wrześniu 1945 roku Fidel wstępuje nauniwersytet w Hawanie na wydziałprawa. Decyzja ta zmienicałkowicie jego życie. Przybyłz pełnego spokoju miejsca, gdzienajważniejsze było wykształceniei edukacja chrześcijańska, donowego świata, gdzie podstawęrelacji społecznych stanowiławalka o przeżycie. Uniwersytetbył polem walki między dwomaugrupowaniami politycznymi, któreużywając na przemian to przemocy,to pieniędzy, zyskały już ogromnywpływ na społeczność Hawany. Z jed-<strong>FRONDA</strong> 34


nej strony byt więc MSR - Movimiento Socialista Revolucionario (SocjalistycznyRuch Rewolucyjny) pod przywództwem ekskomunisty Rolanda Masferrera,z drugiej UIR - Union Insurreccional Revolucionaria (Powstańczy ZwiązekRewolucyjny) kierowany przez eksanarchistę Emilia Tro.Fidel Castro natychmiast zaraził się ambicją polityczną i wyznaczył sobiejako podstawowy cel przywództwo w FEU - Federacion Estudiantil Universitaria(Uniwersyteckiej Federacji Studentów), organie przedstawicielskim studentówcałej uczelni - owocu pożądanym przez obie grupy polityczne.Zdając sobie doskonale sprawę, że bez silnego poparcia nie będziew stanie osiągnąć upragnionej pozycji,starał się zwrócić na siebie uwagę szefówzarówno UIR, jak i MSR. W ciągupierwszych trzech lat zdołał jednak dojśćzaledwie do stanowiska wiceprezydentarady studenckiej na swoim wydziale. Naczwartym roku zdecydował się wystartowaćw wyborach do władz studenckichjako kandydat niezależny. Przygotowywałsię, czytając z zawziętością większośćprac Martwego i stamtąd zaczerpnął nietylko głębokie i atrakcyjne ideały, leczrównież bogaty repertuar cytatów odpowiedniozdobiących szczegółowo przygotowanedyskursy. Jednocześnie rozpocząłdziałalność poza uczelnią, organizującdemonstracje przeciwko rządowi Ramona Grau San Martina. „Gazety pisałyo nim - komentuje jego biograf Volker Skierka - wybijając czasem wielkietytuły. Porywający i zręczny orator, młody, przystojny sportowiec w eleganckichgarniturach, z zaczesanymi do tyłu czarnymi włosami i greckim profilem,w wieku 22 lat stał się jedną z tych postaci, o których śnią matki panienna wydaniu".Lecz nie wszystko ograniczało się jedynie do słów. Po jednym ze spotkańz prezydentem Fidel zasugerował swoim towarzyszom możliwość wyrzuceniaprzywódcy państwa przez balkon, a zabójstwo to dałoby znak dorozpoczęcia studenckiej rewolty. W tym czasie uważano, że Castro, choć nieŚNIEG 2004 97


yło na to ostatecznych dowodów, zamieszany jest w trzy zamachy: pierwszy- to postrzał w płuca członka UIR w grudniu 1946 roku; drugi - zamordowaniedyrektora narodowego komitetu ds. sportu Manila Castro (zbieżnośćnazwisk przypadkowa) przed wejściem do kina w grudniu 1948 roku; trzeci- wkrótce potem, śmiertelne zranienie policjanta Oscara Fernandeza, któryzanim skonał, zidentyfikował lidera studenckiego jako autora zamachu.Z czasem coraz bardziej interesowała go polityka latynoamerykańska.Związał się z ruchem wyzwolenia Puerto Rico, brał także udział w zakończonejfiaskiem wyprawie do Republiki Dominikańskiej, której celem byłoobalenie dyktatora Trujillo, sympatyzował też z ruchami studenckimi w Argentynie,Wenezueli, Kolumbii i Panamie.Cel był zawsze ten sam: skończyć z imperializmem i kolonializmem amerykańskim.W kwietniu 1948 roku doprowadziłdo zorganizowania kongresu latynoamerykańskichsejmików studenckich,koordynując go w czasie z przewidzianymwówczas również w Bogocie IXPanamerykańskim Szczytem MinistrówSpraw Zagranicznych. Na tymostatnim zjeździe miano zdecydowaćo powstaniu Organizacji Państw Amerykańskichi tam też, pod czujnymokiem generała Marshalla, Waszyngtonpragnął zakończyć z „komunistycznymzagrożeniem".Zabawy dobiegły końca. Losy naszychdwóch młodych bogów splotły sięw ów krwawy dzień 9 kwietnia 1948 roku w Bogocie. Liczba zamordowanychw ciągu następnych dni doszła do trzech tys., a rozpętana w wyniku tych tragicznychzajść wojna domowa pochłonęła 300 tys. ofiar.Siódmego kwietnia Castro spotyka się z Jorge Eliecerem Gaitanem, popularnymliderem kolumbijskich liberałów i przywódcą opozycji. Gaitan,mimo młodego wieku, zdołał scalić wokół siebie partię w momencie, kiedy(JG <strong>FRONDA</strong> 34


ta potrzebowała postaci, która mogłaby skończyć z klimatem przemocy orazwpływami oligarchii, i nikt nie wątpił, że w kolejnych wyborach wybrany zostaniena prezydenta. W czasie spotkania w budynku przy ulicy Septima obajprzypadli sobie do gustu. Jorge Eliecer obiecał pomóc Castro w znalezieniuodpowiedniego miejsca na organizację zjazdu antyimperialistycznego, a jegozakończenie poprzeć masową demonstracją. Dwa dni później o drugiej popołudniu mieli się spotkać w celu omówienia szczegółów.Kiedy oczekując ustalonej godziny,Fidel spacerował wraz z przyjaciółmipo okolicznych uliczkach, pewien niezrównoważonyumysłowo włóczęga,Juan Roa Sierpa, strzelał do kandydata.Przed drzwiami partii pod numerem14-55 przy ulicy Septima zabrzmiałygłucho trzy rewolwerowe wystrzały.Lecz rany, jakie spowodowały, były nietrzy: w głowie, w płucach, w wątrobie,lecz cztery. Czwartą raną była samaw sobie tragiczna śmierć tego, kogouznawano za nadzieję dla Kolumbii.Były to wystrzały, które zapoczątkowałynajbardziej dramatyczny okresw historii kraju, trwającą dziesiątki latwojnę domową.W tym samym czasie przy ulicy Octava, w pensjonacie dla ubogich studentów,całkiem niedaleko od sceny zbrodni, student drugiego roku prawa, Gabriel GardaMarąuez przygotowywał sobie skromny obiad. Wskazówki zegara w ciszypodpowiadały godzinę: pięć minut po pierwszej. Wiadomość rozeszła się pomieście w ciągu paru chwil. Gabo wraz z grupą kolegów z pensjonatu wybiegłw kierunku miejsca, gdzie, jak mówiono, wykrwawiał się Gaitan. Zanim tamjednak dotarli, ranny został przeniesiony do kliniki centralnej, gdzie wkrótcepotem zmarł.Studenci zaczęli krążyć ulicami pogrążającymi się w rosnącym z każdąchwilą chaosie. Wszyscy czuli dławiący smak pytań, na które nikt nie byłŚNIEG 200499


w stanie odpowiedzieć. Miasto stawało w ogniu. Studenci zdecydowali sięwrócić do pensjonatu.Kiedy wybiegli zza rogu, przed oczami pojawił im się najgorszy z wyobrażalnychw tym momencie obrazów: pensjonat też już płonął. Nie było nawetszans na próbę ratowania czegokolwiek. Przedmioty osobiste, książki, ubrania- wszystko na ich oczach zamieniało się w popiół. Gabo rzucił się do przodui koledzy zmuszeni byli przytrzymać go z niemałym wysiłkiem. Zrozpaczonykontemplował stratę tego, co było dla niego najcenniejsze: oryginałów opowiadań,które właśnie pisał, przede wszystkim El cuento del fauno en el tranvia, i tych,które już opublikował w „El Espectador". Luis Villar Borda, przyjaciel z wieczorówliterackich, spotkał Gabo około czwartej po południu, na skrzyżowaniualei Jimenez de Quesada z ulicą Octava. Dasso Saldivar tak wspomina szczegółytamtych chwil:Na Villar Bordzie olbrzymie wrażenie zrobił stan, w jakim go spotkał,poza kontrolą, na granicy płaczu. Wiedział przecież, po ponad rokuwspólnych doświadczeń uniwersyteckich i literackich, że Gabo nieokazywał jeszcze najmniejszej pasji do polityki, zwłaszcza kolumbijskiejpolityki dwupartyjnej. [...] Widząc go więc w takim stanie,skomentował zdziwiony:- Gabriel, słuchaj, nie wiedziałem, że byłeś takim gaitanistą!Niemal płacząc, zrozpaczony Gabriel odpowiedział wtedy:- Nie, gdzie tam, najgorsze, że spaliły się moje opowiadania!Ostatnia rozpaczliwa próba: ocalić maszynę do pisania, która bez wątpieniaspoczywała jeszcze na wystawie lombardu. Niewiele wcześniej musiał ją oddaćw zastaw, aby za otrzymaną gotówkę pokryć niektóre długi i zaspokoićpodstawowe potrzeby. Widząc, jak płonęła ulica Septima i przyległe budynki,jego brat Luis Enrique i on mieli to samo przeczucie. Tak opowiada o tymGabo w swoich wspomnieniach:Oszalałe hordy, uzbrojone w maczety i wszelkiego typu przyrządy kradzionew magazynach produktów przemysłowych, napadały i podpalałysklepy na Septima i przyległych ulicach, wspomagane przez zbuntowanychpolicjantów. Jeden rzut oka wystarczył, byśmy zdali sobie|00 <strong>FRONDA</strong> 34


sprawę, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Mój brat wyprzedziłmoje myśli krzykiem:- Cholera, twoja maszyna do pisania!Pobiegliśmy do lombardu, który wciąż jeszcze trwał nienaruszony,z żelaznymi kratami dobrze pozamykanymi, lecz maszyny nie było tamgdzie zawsze. Nie przejęliśmy się tym, myśląc, że w ciągu następnychdni będziemy mogli ją odzyskać, nie zdając sobie wówczas sprawy, żeta kolosalna tragedia nie miała następnych dni.Fidel Castro, Alfredo Guevara i reszta delegatów, którzy wyszli z hotelu,kierując się na zebranie z liderem liberałów, widzieli ludzi biegnących i krzyczących:„Zabili Gaitana!". Trzydzieścitrzy lata później w wywiadzie dla ArturaAlape, Fidel wspominał szczegóły tamtychdni: wzburzeni i rozgorączkowaniludzie biegali we wszystkich kierunkachi popełniali przestępstwa z całkowitąbezkarnością. Rozbijali witryny sklepówi niszczyli wszystko, co napotkalina drodze. Na placu Parlamentu setkiosób zebrało się przed jego drzwiami,jakiś mężczyzna krzyczał coś z balkonupałacu, ale nikt go nie słuchał. W końcupolicja już nie mogła powstrzymać tłumu,który wdarł się do siedziby rządu,i rozpoczął się nowy akt zniszczenia:krzesła, stoły, dokumenty i inne przedmiotywylatywały przez okna.Fidel instynktownie przyłączył się do grupy powstańców biegnących ulicą,czuł się jednym z rewolucjonistów. Wpadł do komisariatu Trzeciej DywizjiPolicji, tam zaopatrzył się w karabin, 14 naboi, buty, czapkę, płaszcz policyjnyi natychmiast wybiegł walczyć.Kiedy w końcu zdał sobie sprawę, że to nie była żadna rewolucja, leczjeden wielki chaos, postanowił odszukać grupę swoich towarzyszy. Gdyznaleźli się już wszyscy razem, dowiedzieli się, że szuka ich policja jakoŚNIEG 2004 |01


grupy kubańskich studentów komunistów, winnych sprowokowania śmierciGai tana i późniejszych zamieszek. Wobec takiego obrotu spraw zdecydowalisię schronić w ambasadzie kubańskiej, sytuacja bowiem wydawała się pozajakąkolwiekkontrolą.Parę lat temu, w towarzystwie swego bliskiego przyjaciela Gabriela GarciiMarąueza, kubański przywódca wspominał przeżycia z tamtych wstrząsającychi niezapomnianych dni. Obaj wielokrotnie oświadczali, że ich przyjaźńzaczęła się z powodów literackich. Zbieg okoliczności sprawił, że 9 kwietniapewna maszyna do pisania, zmyślny przyrząd z metalu i plastiku, za któregopomocą można wznieść się aż do nieba literatury inspirowanej przez muzy,stała się punktem, który ich połączył, jeśli nie w sposób realny, to przynajmniejw fantastyczny, magiczny - w sposób, w jaki zdarzają się te prawdziwerzeczy na Karaibach.Fidel tak opowiada o tamtej konwersacji z Gabo:Stałem jak sparaliżowany, tłum ciągnął ulicami mordercę, podpalałsklepy, biura, kina, budynki komunalne. Można było spotkać ludziniosących szafy, pianina. Inni rozbijali wystawy. [...] Z bocznych ulic,z zakwieconych balkonów czy dymiących ścian dochodziły krzyki frustracjii bólu. Pewien mężczyzna wyładowywał się, rozbijając jakąś maszynędo pisania. Aby zaoszczędzić mu niebywałego wysiłku, z jakimto robił, rzuciłem ją w górę i rozleciała się na kawałki, kiedy spadła nacement ulicy.Kiedy tak mówiłem, Gabo słuchał i prawdopodobnie utwierdzał sięw pewności, że w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach pisarze musieliwymyślać raczej niewiele, gdyż rzeczywistość przewyższała jakąkolwiekwymyśloną historię i być może ich jedynym problemem byłouczynienie tej rzeczywistości wiarygodną. W każdym razie, kończącjuż prawie opowiadanie, wiedziałem, że Gabo też tam był, i zbieżnośćta wydała mi się wymowna. Być może przebiegaliśmy te same ulicei przeżyliśmy te same uniesienia, zdziwienia i wysiłki, które mnie samegoponiosły nagle wraz z tamtą wzburzoną rzeką.Ze zwykłą sobie ciekawością wypaliłem z pytaniem:- A ty co robiłeś w czasie bogotazo?102<strong>FRONDA</strong> 34


A on, niezmieszany, zabarykadowany w swojej zaskakującej wyobraźni,żywotny i wyjątkowy, uśmiechając się [...], odpowiedział pewnysiebie:- Fidel, to ja bytem tamtym człowiekiem od maszyny do pisania.ANCEL ESTEBAN, STEPHANIE PANICHELLITŁUMACZYŁ: ARTUR MRÓWCZYŃSKITekst Bogowie w wieku zabaw jest pierwszym rozdziałem książki Gabo i Fidel. Pejzaż pewnej przyjaźni,Espasa 2004.


Po przeżyciu mistycznym z marca 1974 roku Dick pisałjuż tylko o Bogu, pozostając pod silnym wpływem kabałyLurii i gnozy Walentyna. Nasz świat został stworzonyprzez boga szalonego, prawdziwy Bóg znajdujesię poza nim. Czasem docierają stamtąd Jego sygnały.Tytułowy bohater powieści Dicka Valis to satelita wysyłającywłaśnie takie sygnały. Z notatek autora wiemyjednak, że Valis mógł być też produktem KGB, podszywającymsię pod Boga.Szaleństwo światai przeczucie BogaUwagi o prozieKurta Yonneguta i Philipa K. DickaLECH IĘCZMYKOmówienie Kociej kołyski Kurta Vonneguta w jednej z gazet zatytułowano„Świat oszalał". Powinno być chyba „Świat jest szalony", bo „Świat oszalał"sugeruje, że kiedyś był normalny, tylko się popsuł, ale generalnie słowa tetrafnie charakteryzują światopogląd Vonneguta. Pochodzi on z rodziny programowoateistycznej, jego przodkowie uciekli przed wpływem religii z Niemiecdo Ameryki, a mały Kurt pobierał lekcje ateizmu na kolanach babci.4 <strong>FRONDA</strong> 34


Sam autor uważa się za kontynuatora Marka Twaina - nie tyle jako pisarza,ile jako ateistycznego, racjonalistycznego filozofa. Ponieważ w Polsce Twainjest znany przede wszystkim jako autor dziecięcy, lepiej będzie przywołać jakopatrona tego rodzaju twórczości europejskiego filozofa - Woltera. Powiastkifilozoficzne Vonneguta przypominają bowiem analogiczne utwory Wolterowskie,Billy Pilgrim z Rzeźni numer pięć to niemal Kandyd XX wieku, prezentującyto samo zdumienie nieracjonalnością świata.Inny z kolei wybitny pisarz science fiction Philip K. Dick, żeby odpowiedziećna odwieczne pytanie, skąd bierze się zło (unde malum?), próbował klucza kabalistycznego:prawdziwy Bóg jest gdzieś daleko, a nasz świat stworzył ułomny,ślepy demiurg Samael. Programowi ateiści nie mają takiego wyjścia. Skoro niema Boga, którego można by winić za kiepską konstrukcję świata, i nie ma grzechupierworodnego, wyjaśniającego źródło cierpienia - pozostaje albo podjąćpróbę stworzenia świata od nowa (tak jak Platon, Marks lub neokonserwatywnaekipa Busha), albo kontemplować szaleństwo świata z filozoficznego dystansui pogrążać się w mizantropii (skoro jedynym źródłem zła jest ludzka głupota).Vonnegut nie ma ambicji naprawiania świata. Wprawdzie w Kociej kołyscewymyśla religię - bokononizm, ale nie jest to religia pretendująca do znajomościjakiejś prawdy absolutnej, mogąca skłonić do działań agresywnych.Bokononizm nie obiecuje życia wiecznego ani uleczenia z choroby, to tylkolek paliatywny, pomagający znieść ból w śmiertelnej chorobie.Chciałem, żeby w tym wszystkimByło choć trochę sensu,Żeby człowiek mógł wyzbyć się lęku,Żeby mógł myśleć o szczęściu.Wymyśliłem więc łgarstwoI wszystko jest jak trzeba,I zmieniłem tę smutną wyspęW istny przedsionek nieba.Sympatyczne łgarstwo Bokonona, podane w dodatku w rytmie urzekającegocalypso, ma wypełnić ogromną czarną dziurę, ziejącą pośrodku świata,którą powinien wypełniać Bóg. Ta dziura ma kształt Boga, jest niejako Jegonegatywem. We wszystkich swoich utworach pisarz kręci głową nad bólemŚNIEG 2004 105


i szaleństwem świata, ale tylko w Kociej kołysce proponuje jakieś lekarstwo:jest nim namiastka religii. Dobrze by było, wydaje się mówić Vonnegut, gdybyistniał Bóg i prawdziwa religia. Mamy tu do czynienia z dziwną sytuacją,kiedy rozum podsuwa hipotezę Boga, a przywiązanie do „racjonalistycznych"przesądów uniemożliwia jej przyjęcie.Jest w światopoglądzie Vonneguta jeszcze jedna niekonsekwencja. Ludziewierzący muszą uporać się z problemem zła w świecie stworzonym przezdobrego Boga. Ateista, widzący, że świat jest zły, a ludzie głupi (albo naodwrót), musi stawić czoło zagadce unde bonum? - skąd bierze się w świeciedobro? Jeżeli świat premiuje zło (Psalm 37 nosi tytuł Zagadka powodzeniagrzeszników), jeżeli na jego straży stoją armie, policje, banki i hipermarkety, tojakim prawem żyje jeszcze jakieś dobro? Jeżeli kiełkuje samorzutnie, to nieznaczy, że świat nie jest jednolicie zły. Albo należałoby przyjąć, że otrzymujeon wsparcie z zewnątrz, z jakiegoś innego świata.Podejrzany ateizm Kurta Vonneguta ujawnia się w anegdocie, którą samze śmiechem opowiada. Po śmierci Isaaca Asimova został on honorowymprzewodniczącym Amerykańskiego Stowarzyszenia Wolnomyślicieli (AmericanHumanist Association) i przemawiając nad grobem swojego poprzednika,powiedział: „Isaac jest już w niebie". Jakaś dotknięta do żywego ateistkapodeszła do niego i zagroziła, że zrobi mu ten sam afront na jego pogrzebie:„Powiem na głos - Kurt jest teraz w niebie".Jeżeli Najwyższy Sędzia akceptuje postanowienia Soboru WatykańskiegoII i rzeczywiście uznaje kategorię „anonimowego chrześcijanina", to możeprzejdzie do porządku nad dziedzicznym ateizmem Vonneguta i zatrzyma sięnad jego miłością do ludzi. A wtedy baba będzie miała rację.W przeciwieństwie do Vonneguta, Philip K. Dick nie miał ani przez chwilęwątpliwości, że Bóg istnieje. Rozmawiał z Nim osobiście - kiedyś w nocy,w swojej sypialni, stojąc przez kilka godzin na czworakach, zdjęty metafizycznymlękiem, jednak nie na tyle, żeby nie zasypywać Stwórcy trudnymipytaniami.Dick zaczął pisać w latach 50. ubiegłego wieku i próbował swoich sił w powieściachrealistycznych, może nawet socrealistycznych w stylu Steinbecka.Napotkawszy mur obojętności, przerzucił się na science fiction, do której podchodziłchyba z dużym dystansem, bo w jego prozie zagościł humor i lekceważącystosunek do ścisłości naukowej, traktowanej wówczas w amerykańskiej106<strong>FRONDA</strong> 34


fantastyce naukowej z całą powagą. Dick pisał powieści psychologiczne. Jegoroboty, androidy, wszystkie te automaty, wdające się przy lada okazji w dyskusjęna temat małżeństwa czy poezji, są przebranymi ludźmi. Posługiwaniesię takimi nieludzkimi czy półludzkimi istotami, nie mówiąc o mieszkańcachinnych światów, pozwala zastanawiać się nad istotą człowieczeństwa.W powieści Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? bohater jest specjalistąod wykrywania zbiegłych z obozów pracy androidów, podszywających się podludzi. Ponieważ uznano,że cechą wyróżniającączłowieka jest zdolnośćdo miłości, nasz detektywpoddaje podejrzaneosobniki testowi na miłośći bezlitośnie zabijate, które test oblały. Czysam przy tym nie traciswojego człowieczeństwa?Rodzi się tracącaw tym przypadku bluźnierstwemmyśl, że testten przypomina Sąd Ostateczny- wykaż się miłością, bo jak nie, to kula w łeb. W powieści panuje opartana współczuciu religia: wyznawcy podłączają się do automatu, który pozwalaim współuczestniczyć w męczeństwie ukamienowanego proroka. W pięknymskądinąd filmie opartym na tej powieści (Blade Runner) religię wyrzucono.Jednak to nie psychologia, lecz tematyka religijna decyduje o wyjątkowościpisarstwa Dicka. Science fiction zawsze korzystała z hipotez naukowych,im mniej prawdopodobnych, tym lepiej, byleby - jak mówił nasz pisarzi uczony Janusz Zajdel - prawdopodobieństwo to było większe od zera. Nauką,na której żerował Dick, była teologia, a rolę niesprawdzonych hipotezodgrywały herezje, a także inne systemy filozoficzno-religijne: I-cing, kabała,zoroastrianizm, gnoza walentyniańska.Trzeba pamiętać, że Dick żył w Kalifornii w okresie zachłyśnięcia się narkotykamii New Age. Działali tam tacy szerzący wokół siebie śmierć „prorocy",jak Manson czy wielebny Johnson, który wywiózł swoich wyznawców doŚNIEG 2004 107


Gujany i tam wszystkich otruł, tam teżzarejestrowano po raz pierwszy oficjalnieKościół Wyznawców Szatana. Na zarzutStanisława Lema, że buduje ewangelieze złomu, Dick odpowiedział przytomnie,że buduje z tego, co ma pod ręką. Dicknie ma wątpliwości, że Bóg jest tuż-tuż,gdzieś za rogiem, tylko jak Go rozpoznaćwśród tych zapełniających niebo neonówi (w Kalifornii) latających talerzy, jak odróżnićJego głos od sączonych wprost doucha komunikatów FBI i KGB? Nie wspominającjuż o szatanie, który potrafił muwymyślać przez (niewłączone) radio.W odpowiedzi Dick stworzył sobieteorię Boga maskującego się, Boga-zebry,pewnie nieświadom teologii o Boguukrytym. W powieści Valis mówi, żesymbole tego, co Boskie, ujawniają się początkowo w naszym świecie w warstwieodpadków, puszek po coca-coli, w rynsztoku itp. Bóg wkracza w miejscu,w którym się Go najmniej spodziewamy.Również w powieściach Dicka tematyka Boska wcina się niespodziewaniew codzienne życie. Jak w Bożej inwazji:- Rybys - powiedział - wrócę dziś późno.- Idziesz gdzieś z nią? Z tą dziewczyną.- Nie, do cholery - uciął i odłożył słuchawkę.Bóg jest gwarantem istnienia wszechświata.Myśl tę rozwija powieść Ubik. Bohater, unieruchomiony w stanie hibernacji,znalazł się w dziwnym, rozsypującym się świecie. (Pomysł poddał Dickowi Platonswoim zdaniem: „Teraz jesteśmy martwi i przebywamy w czymś na kształtwięzienia"). Żeby uratować świat przed ostatecznym rozpadem, bohater musiznaleźć i zastosować występujący pod różnymi postaciami preparat ubik (odłacińskiego: „wszechobecny") To, oczywiście, Bóg, który jest gwarantem108<strong>FRONDA</strong> 34


istnienia wszechświata. W zakończeniu mówi o sobie: „Ja jestem Ubik. Zanimpowstał wszechświat, ja jestem. Ja stworzyłem słońca, Ja stworzyłem światy.Ja stworzyłem żywe istoty i miejsca, które one zamieszkują... Nazywają mnieUbikiem, ale to nie jest moje imię. Ja jestem. Ja będę zawsze".Po przeżyciu mistycznym z marca 1974 roku Dick pisał już tylko o Bogu,pozostając pod silnym wpływem kabały Lurii i gnozy Walentyna. Nasz światzostał stworzony przez boga szalonego, prawdziwy Bóg znajduje się pozanim. Czasem docierają stamtąd Jego sygnały. Tytułowy bohater powieściDicka Valis to satelita wysyłający właśnie takie sygnały. Nie mamy tu doczynienia z jakimś spójnym poglądem teologicznym, bo wraz z bohaterempróbujemy różnych hipotez w poszukiwaniu odpowiedzi na najważniejszepytania. (Z notatek autora, tak zwanej Egzegezy, wiemy, że Valis mógł byćteż produktem KGB, podszywającym się pod Boga). W Bożej inwazji opisanemamy dzieje powtórnego przyjścia Chrystusa, który tym razem rodzi sięw kolonii marsjańskiej i musi przedostać się na Ziemię przez orbitalne strażeszatańskie. I znów próbka stylu Dicka:Asher połączył się ze statkiem macierzystym. W chwilę później miałoperatora...- Chcę zameldować kontakt z Bogiem. Wiadomość osobiście do komendanta.Godzinę temu przemówi! do mnie Bóg. Miejscowe bóstwoimieniem Jah.Zgodnie z kabałą Bóg, aby dopełnić swoją misję, musi połączyć się ze swojąutraconą żeńską połową - Sofią. Powieść kończy się ostateczną klęską Beliala,który, strącony z nieba, spada na dach domu bohatera i po śmierci odzyskujeswoją anielską postać.W zadumie patrzyli z Lindą na coś ogromnego, pięknego i zdruzgotanego,rozsypanego w okruchach jak rozbite światło.- Taki byt kiedyś - powiedziała Linda. - Na początku. Przed upadkiem.To był jego pierwotny kształt...- Był bardzo piękny.- Był gwiazdą poranną. Najjaśniejszą na niebie. A teraz pozostałoz niego tylko to...ŚNIEG 2004 109


Razem zeszli z powrotem do mieszkania i zadzwonili do administracji.Żeby przysłali maszynę do uprzątnięcia szczątków.Ostatnia książka pisarza, Transmigracja Timothy'ego Archera, oparta jest na biografiimodnego i lewicowego biskupa kalifornijskiego Jima Pike'a. Jak Dickmógł nie błąkać się po bezdrożach herezji, skoro największy w okolicy autorytetreligijny najsolidniejszego (episkopalnego) kościoła sam był doszczętniepomylony? Hierarcha ten doszedł do przekonania, że pierwsi chrześcijaniezażywali komunię pod postacią halucynogennego grzyba, i wyruszył do ZiemiŚwiętej, żeby szukać tego grzyba - Chrystusa. Zmarł na pustyni prawdopodobniez pragnienia, choć miał przy sobie butelkę coli. Może chciał połączyćAmerykę z Ziemią Świętą w komunii miejscowego grzyba z coca-colą. Zaiste,jak na standardy kalifornijskieDick nie był takiszalony.Podobnie jak KurtVonnegut, Dick miał wielezastrzeżeń do świata. „Naszarzeczywistość jest pełnadziur" - pisał. W innymmiejscu mówił o tym w słowach,które służyć mogą zajego wyznanie wiary: „Kiedyzłożymy wszystko, cowiemy, to widzimy tylko, żecoś tu nie gra". Ale w przeciwieństwiedo racjonalnegoVonneguta, szalony i paranoiczniepodejrzliwy Dickwyciągał z tego wniosek, żeza tym wszystkim kryje się Bóg. Te same dane, ta sama konstatacja o szaleństwieświata, doprowadza więc dwóch autorów do zupełnie odmiennych wniosków.Po śmierci pisarza w 1982 roku jego przyjaciółka Doris (pierwowzór nowejMatki Boga w Bożej inwazji) tak odpowiedziała na pytanie, czy Dick nieprotestowałby przeciwko określeniu go jako chrześcijanina: „Gdyby go spy-110<strong>FRONDA</strong> 34


tać, w co wierzy, jego odpowiedź zależałaby od tego, jaką gorączkę teoretycznąprzechodziłby w tej chwili, ale kiedy kończyły się żarty, chciał rozmawiaćz księdzem. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie Phil zrobił po swoich marcowychprzeżyciach religijnych, było pójście do kościoła episkopalnego w Placentii- nie na spotkanie jakiejś sekty.W pewnym sensie religia stała się zawodem Phila, kiedy w latach 70. zacząłpisać powieści teologiczne. Co nie znaczy, że nie był religijny, ale religiabyła też użyteczna - jako materiał do następnej książki. Wyobraźni nigdy munie brakowało i wypróbowywał różne teorie, żeby sprawdzić, jak ludzie na niezareagują".Ze reagują do dziś - widać po nakładach sprzedanych książek i kolejnychekranizacjach jego utworów.LECH JĘCZMYK


„Pisarz Orson Scott Card zauważył, że jednym z niewielumiejsc we współczesnej kulturze, gdzie uprawia siępoważną refleksję teologiczną i filozoficzną, jest dziedzinascience fiction i fantasy".MYŚLĘ,WIĘC JESTEM?JAN . FRANCZAK, M.Zamknij oczy, wyobraź sobie, że stoisz przed drzwiami swojego domui chcesz otworzyć drzwi. Wkładasz klucz do zamka, ale nie da się go przekręcić.Coś jest nie tak. Klamka wydaje ci się trochę inna. Drzwi nagle otwiera citwój syn albo ośmioletni chłopiec, który wygląda zupełnie jak on, i krzyczy:„Mamo! Jakiś pan!". Chcesz wejść do środka, ale twoja żona patrzy na ciebiejak na kogoś obcego i ozięble mówi: „Słucham?".Coś jest zdecydowanie nie tak. Za jej plecami widzisz zbliżającego sięmężczyznę. Mówisz: „Co się dzieje? To przecież ja!". „JA" - czyli kto? Kim2 <strong>FRONDA</strong> 34


jesteś? Zostajesz wyrzucony z domu i idziesz do swojego przyjaciela, którycię nie poznaje i patrzy na ciebie jak na obłąkanego, a jego pies groźnie naciebie warczy, co nigdy wcześniej się nie zdarzało. Autobus, którym jeździszdo pracy, już nie jedzie tą samą trasą i wszystko jest inaczej. Małe drobiazgi,jak kolor rabatek twojego sąsiada i model samochodu twojego szefa, są inne.Nawiasem mówiąc, twój szef już nie jest twoim szefem.Co się dzieje? Co jest nie tak? Gdzie jesteś? Właśnie! Oto jest pytanie!Czy świat, w którym się znalazłeś, jest realny? Czy istnieje naprawdę? Czyjest tylko złudzeniem? Kto za tym wszystkim stoi? Czy jest to tylko wytwórtwojej wyobraźni, czy jakiegoś kosmicznego szaleńca? Demona? Boga? Szefaszatańskiej korporacji produkującej androidy i sztuczną inteligencję? Funkcjamózgu? Czy można się tego dowiedzieć? Dotrzeć do prawdy?Filozofowie w ciągu wieków poszukiwali odpowiedzi na to pytanie. Jużw starożytności powstawały koncepcje podważające realność doświadczanegozmysłami świata. Dość wspomnieć słynne argumenty przeciwko istnieniuruchu Zenona z Elei. Ale wydaje się, że szczególnie to zainteresowanie, czywręcz obsesja, możliwością poznania i realności dostępnej naszym zmysłom(nie)rzeczywistości przybrały na sile w czasach nowożytnych.Kartezjusz, Immanuel Kant, Edmund Husserl, Philip K. Dick... Umieszczenietych nazwisk w jednym ciągu wydaje się zabiegiem dość karkołomnym. Cowspólnego ma popularny w pewnych kręgach pisarz literatury science fictionz trzema wybitnymi filozofami, którzy reprezentują różne epoki rozwoju ludzkiejmyśli i refleksji dotyczącej naszego poznania? Philip K. Dick i teoria poznania?Zawodowi filozofowie pewnie pokładają się ze śmiechu.A jednak umieszczenie tego nazwiska w jednym rzędzie z tak wybitnymipostaciami nie jest przypadkowe. Dowodzi, że myśl filozoficzna nie jestzajęciem tylko jakiejś elity intelektualnej, która nie ma żadnego wpływu naotaczający świat, ale wprost przeciwnie - znajduje swoją drogę nawet domasowego odbiorcy literatury popularnej. Nie miejsce tutaj, by analizować,jak wygląda ta droga. Nie jest też moim zamiarem zastanawianie się, jakiejtrywializacji podlega sama myśl i czy te uproszczenia nie wypaczają koncepcjiwybitnych umysłów. Wydaje się natomiast, że ciekawą sprawą może być rzutoka na to, jak kwestie związane z poznaniem, z teorią poznania mogą być rozpatrywanena przykładzie literatury i sztuki popularnej, jak samo zagadnieniepoznania jest w tej literaturze i sztuce przedstawiane.ŚNIEG 2004 1 13


Philip K. Dick jest niewątpliwie jednym z najciekawszych pisarzy światowejliteratury fantastycznej. Jego ambicje literackie wydawały się jednak wybiegaćdaleko poza zwykłą literaturę rozrywkową, czytaną w czasie podróży pociągiemlub autobusem. „Pisarz Orson Scott Card zauważył, że jednym z niewielumiejsc we współczesnej kulturze, gdzie uprawia się poważną refleksjęteologiczną i filozoficzną, jest dziedzina science fiction i fantasy" 1 . Orson ScottCard nie jest tutaj zresztą prekursorem. CS. Lewis zwracał uwagę na to, żeliteratura science fiction może być wykorzystana do przemycania rozważańteologicznych, z czego nie zawsze zdają sobie sprawę czytelnicy czy też współcześnirecenzenci. Nie ma wątpliwości, że taka refleksja była ambicją samegoPhilipa K. Dicka.Philip K. Dick pod przykrywką kiczowatej i nieraz absurdalnej fabułyobjawia nam wielowymiarowość refleksji filozoficznej i etycznej, a także przełamujewiele barier ograniczających nasze myślenie, krusząc tym samym narosłew nas stereotypy. By się o tym przekonać, wystarczy przeczytać choćbytakie książki, jak Valis, Galaktyczny druciarz czy Trzy stygmaty Palmera Eldritcha (taostatnia jest, według mnie, świetną odpowiedzią na infantylną i nie wiedzieć\\Ą <strong>FRONDA</strong> 34\


czemu ogromnie popularną powieść Hermana Hessego Wilk stepowy). Takimprzykładem jest również znakomity film Blade Runner (Łowca androidów) w reżyseriiRidleya Scotta, zrealizowany na podstawie opowiadania autora Valis.Najpierw jednak parę cytatów.O Kartezjuszu:„Cogito ergo sum jest początkiem i kryterium wszystkich prawd. Poznającwłasne idee, poznajemy świat realny odpowiadający tym ideom. Świat istniejepoza naszym umysłem, wiara w taki stan rzeczy jest czymś naturalnym. Bógbowiem, którego jesteśmy pewni tak jak naszej egzystencji, nie jest kłamcą,ale gwarantem prawdziwości naszego przekonania" 2 .„Sceptycyzm wielkiego Francuza odcina nas od realnego świata i sytuuje w obszarzesamej świadomości poznającej, ujmującej i analizującej idee i pojęcia w miejsceprzedmiotów - rzeczy, brakuje natomiast przejścia od cogito do realnego świata,punktem bowiem wyjścia jest myśl, a nie spontanicznie poznana rzeczywistość" 3 .ŚNIEG 2004115


O Kancie:„[...] świat realny pozostaje w ścisłym związku z naszym poznaniem i jestw zasadniczym stopniu konstrukcją umysłu poznającego. Przedmiotem naszegopoznania nie są rzeczy same w sobie (noumeny), ale produkty naszego umysłu(wrażenia jako „znaki", rzeczy w nas wytworzone) i władz umysłowych" 4 .O Husserlu:„[...] świadomości przysługuje istnienie absolutne, światu jedynie relatywne.W konsekwencji realne istnienie świata nie posiadającego własnegoistnienia należy podać w wątpliwość, nie ma bowiem pewności jego istnieniapoza naszą świadomością" 5 .Myślę, że echa tych koncepcji filozoficznych możemy odnaleźć w powieściachPhilipa K. Dicka i filmach zrealizowanych na podstawie jego utworów.Jednym z motywów pojawiających się w twórczości autora Ubika jest kwestiatożsamości przedstawionego bohatera. Czy na pewno jest tym, kim wydajemu się, że jest? A jeśli nie, to czy możliwe jest dotarcie do prawdy i rzeczywistepoznanie otaczającej go rzeczywistości? A co, jeśli jego stwórcą nie byłWszechmocny i Wszechmiłujący Bóg, ale ułomny i być może złośliwy człowieklub jacyś obcy pozbawieni dobrych intencji? Czy wobec tego nasz Stwórca istotnie„nie jest kłamcą, ale gwarantem prawdziwości naszego przekonania"? Jest toszczególnie dobrze widoczne w wyświetlanym niedawno filmie Impostor, opartymna opowiadaniu Philipa K. Dicka. Główny bohater okazuje się po prostu...bombą przemyślnie skonstruowaną przez obcych. Wszystkie jego wspomnieniasą ułudą. Nie są jego prawdziwymi wspomnieniami, ale rodzajem implantów.Nie należą do niego, ale do postaci, pod którą zostaje podstawiony. Także otaczającybohatera świat jest zniekształcany przez nagłe wizje i halucynacje wywołaneśrodkami farmakologicznymi (również stały motyw powieści i opowiadań autoraValis). Co jest tutaj prawdą? Czy bohater ma szansę dotrzeć do rzeczywistości,czy jest ona tylko wytworem jego umysłu? Ale czy myśli są jego własne, czy sątylko programem sprytnie ułożonym przez kogoś innego? A więc może cała rzeczywistośćjest tylko fikcją, jak w jednym z opowiadań Stanisława Lema, gdziewszystko zamyka się w małym pudełku zawierającym zaprogramowaną taśmę.Podobny problem zostaje podjęty w słynnym filmie Ridleya Scotta BladeRunner (niewątpliwie niedościgły wzór dla wielu twórców kina science fiction)i książce Dicka Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?, na której zostałoparty. Tutaj rolę Stwórcy biorą na siebie ludzie, konstruując inteligentne116<strong>FRONDA</strong> 34


androidy, które czują, myślą i są praktycznie podobne do ludzi niemal wewszystkim. Jedynym ograniczeniem jest długość życia. Film stawia pytaniao człowieczeństwo, ale również o granice poznania. Nawiązanie do wielkiejmyśli filozoficznej staje się w tym filmie wyraźne, kiedy jedna z tropionychinteligentnych maszyn przytacza po angielsku słynne słowa Kartezjusza:„Myślę, więc jestem". Pytanie bowiem o realność świata, w którym żyjemy,to także pytanie o naszą tożsamość i człowieczeństwo. O to, co decyduje, żejesteśmy kwalifikowani jako jednostka żywa, jako osoba.Jedna z bohaterek tej wizji przyszłości odkrywa, że jest androidem.Wszystkie doznania, które pamięta, są tylko implantami. Gdzie zaczyna siętutaj rzeczywistość, a gdzie kończy fikcja? Które wspomnienia są prawdziwe,a które zostały zaprogramowane? I choć część prawdy zostaje odkryta,niepokój pozostaje. Jak można bowiem stąpać pewnie po ziemi, kiedy to, co, najbardziej intymne, okazuje się tworem kogoś innego?ŚNIEG 2004117


Ale czy prawdę będzie potrafił odkryć „łowca androidów", Deckard? Czytakie poznanie prawdy jest możliwe? Czy ze ścigającego nie stanie się ściganym?W reżyserskiej wersji tego filmu jest to kwestia otwarta. Otwartą kwestiąpozostaje też, kim jest sam Deckard. Pojawiający się tutaj motyw jednorożcajest dość wymowny. Jednorożec to przecież stworzenie mityczne, wytwór wyobraźni,coś, co nie istnieje realnie. A więc także znak, który nie posiada swojegodesygnatu w rzeczywistym świecie. Ale czy taki świat istnieje i czy możliwejest dotarcie do niego? Czy jest to tylko komputerowy program i wszystko sięskończy, gdy w końcu ktoś naciśnie klawisz z napisem „Delete"?Zapewne jedną z najbardziej wstrząsających i porażających wizji możnaodnaleźć w książce Płyńcie łzy moje, rzekł policjant. Oto bohater tej szalonej powieścibudzi się któregoś dnia, by ku swemu przerażeniu stopniowo odkryć,że świat, który go otacza, tylko pozornie jest ten sam. W rzeczywistości onsam jest w nim postacią zupełnie nieznaną. Ludzie, którzy winni go rozpoznać,nie wiedzą, kim jest. Na dodatek ma utrudnione życie, bo jego kartykredytowe okazują się powiązane z nieistniejącymi kontami. Jest albo ofiarąmonstrualnego żartu, albo zwariował, albo... rzeczywistość w niewytłumaczalnysposób uległa zmianie. Ta ostatnia możliwość okazuje się odpowiedziąna dręczące go pytanie. Jeszcze lepiej - „świat realny [...] jest w zasadniczymstopniu konstrukcją umysłu poznającego". Jest on w gruncie rzeczy tworemświadomości, „produktem" zachodzących w mózgu procesów. Mózg poprostu „wybiera" najbardziej odpowiadającą mu wersję wydarzeń i wizjęświata spośród nieskończonej liczby możliwych do wyboru wersji. A więc„[...] świadomości przysługuje istnienie absolutne, światu jedynie relatywne.W konsekwencji realne istnienie świata nie posiadającego własnego istnienianależy podać w wątpliwość, nie ma bowiem pewności jego istnienia pozanaszą świadomością". Bohaterowi po wielu perypetiach udaje się powrócićdo tej wersji świata, która najbardziej mu odpowiada. Ale czy udaje mu sięto na pewno?U Philipa K. Dicka nigdy nie ma tej pewności. A jest to również stałytemat jego pisarstwa. Jeśli wszystko jest tylko wytworem poznającej świadomości,to na czym oprzeć pewność, że sama świadomość się nie myli?Z pewnością można by przytoczyć więcej przykładów jako ilustrację wpływu,jaki myśl filozoficzna ma na współczesne umysły i współczesną literaturępopularną. Można by tutaj analizować takie filmy z dziedziny fantastyki czy118<strong>FRONDA</strong> 34


horroru, jak Inni, Szósty zmysł, Pamięć absolutna (oparty na opowiadaniu PhilipaK. Dicka), Szósty dzień, Matrix. Można by się zastanawiać, co nas tak fascynujew filmach i książkach, które pokazują, że wszystko, co nas otacza, jest ułudą.Szekspir napisał: „Zycie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń" - więcmoże zostańmy przy tym, co mamy, pod warunkiem że mamy to rzeczywiście?JAN J. FRANCZAK,M.PSKim jest M.? Czy M. istnieje?PRZYPISY1Za: M.R Shea, The Matrix, http://www.mark-shea.com/matrix.html.2A.P. Bator, Intencjonalność sztuki, Wrocław 1999, s. 138.3Tamże, s. 139.4Tamże, s. 140.5Tamże, s. 141.


Biurka wszystkich producentów filmowych mają jedenwspólny element: na każdym z nich znajduje się...kalkulator. Przedstawianie nierzeczywistości przynosizysk. Dlaczego?Modananie-Rzeczywistość?ROMANKSIĄŻEK„Jak zdefiniowałbyś rzeczywistość?" - to pytanie, które zadaje Morfeuszw pierwszym Matriksie, wydaje się nie tylko podstawowym problemem dlatrylogii braci Wachowskich, lecz również dla całej kultury. W ostatnim czasiepada ono zadziwiająco często, ale słyszymy je przecież od bardzo dawna.Już u Platona pojawia się metafora jaskini, gdzie skuci kajdanami niewolnicyodbierają migające na ścianie cienie jako skończone przedmioty. Sensem tegoniepokojącego obrazu jest zwrócenie się do słońca - „prawdziwej" przyczynywszystkiego. Ale z naszej perspektywy dostrzegamy inną paralelę: ściana120 <strong>FRONDA</strong> 34


z migającymi cieniami to ekran, a jaskinia to sala kinowa. „Po raz pierwszydostrzegłem wschód słońca w kinie" - mówi Luis w Wywiadzie z wampirem.Doprawdy, cienie potrafią być bardzo zwodnicze...„Otwórz oczy"W filmie prezentacja „nierzeczywistości" odbywa się na wiele sposobów. Zacznijmyod tego najbardziej oczywistego, najbardziej naturalnego. Myślę tuo jednostkowym zaburzeniu w odbiorze realności. Pozornie odlegle od siebietytuły, jak Zbieg z Alcatraz Johna Boormana i Lulu na moście Paula Austera łączyjedno: w obydwu opowiadane historie są tak naprawdę przedśmiertnymirojeniami wycieńczonego umysłu bohatera („Opowiadającnieustannie jakąś historię, stajesz się jej częścią"- słyszymy w Dużej rybie Tima Burtona).Najciekawsze (bo nieobecne w powieściStanisława Lema), że nawet Solaris StevenaSodebergha da się odebrać jako fantazmatjednej z postaci filmu (proszę zwrócić uwagęna zacięcie się nożem przez Kelvina). Szczytowymosiągnięciem tego nurtu jest Mulholland drwe DavidaLyncha. Co najstraszniejsze w tym obrazie, to fakt,że rzeczywistość jest tutaj bardziej przerażająca odpokazanego równolegle snu. Czy zresztą potrafimyoddzielić te dwa stany wyraźną granicą? Najlepiej wyrażają to bracia Quay,którzy w rozwinięciu tytułu swojego Instytutu Benjamenta powtarzają za Alicją,która już znalazła się Po drugiej stronie lustra, „ten sen, którzy ludzie nazywajążyciem". Najbardziej interesującym w tym kontekście obrazem jest Vanilla skyCamerona Crowe'a: przedstawia on również indywidualną niepewność wobecotaczającej rzeczywistości (choć w sposób bardziej przekonujący czynił to jegohiszpański pierwowzór Abre Los Ojos Alejandro Amenabara), ale wynika onaz ingerencji osób trzecich. Grany przez Toma Cruise'a bohater stara się zewszystkich sił „otworzyć oczy", ale do końca maje „szeroko zamknięte". Filmten w sposób wyraźny zahacza o science fiction i właśnie w tym gatunku należyszukać przełomu w postrzeganiu „nierealności", która dopadła nas wszystkichpod postacią tzw. „rzeczywistości wirtualnej" (virtual reality - VR).ŚNIEG 2004J21


„Czy wciąż jesteśmy w grze?Jednak większość obrazów science fiction poruszająca problem VR oglądanadzisiaj pokazuje swoją intelektualną krótkowzroczność. O ile wiekowy (jakna poruszaną przez siebie tematykę, rok 1982 to prehistoria) Tron StevenaLisbergera pokrył się szlachetną patyną, o tyle filmy nowsze, pokroju Kosiarzaumysłów, Johnny'ego Mnemonica czy - nie reprezentującego akurat gatunku fantastykinaukowej - W sieci są już bardzo passe. Bynajmniej nie ze względu nastarzejące się w nich efekty specjalne, ale z powodu wyraźnej dychotomii, naktórej bazowały owe obrazy: świat realny versus świat wirtualny. Granica pomiędzyobydwoma światami była tam tak bardzo widoczna (np. w warstwiewizualnej), że wchodzeniu do drugiego z wymienionych mógłby towarzyszyćnapis ostrzegający: „Uwaga! Opuszczasz rzeczywistość". Punktem zwrotnymokazał się Matrix, w którym określenia: „rzeczywisty" i „wirtualny" stały sięsynonimami (choć w tym samym, 1999, roku - przygnębienie końcem wieku?- pojawiły się jeszcze dwa obrazy, które czyniły to w sposób równie przekonujący:13 piętro Josefa Rusnaka oraz narkotyczno-cyberpunkowy eXistenZDavida Cronenberga, traktujący o nowej formie wirtualnej rozrywki. Kluczowedla wszystkich trzech dzieł było pytanie: „Czy wciąż jesteśmy w grze?").Matrix jest najlepszą wizualizacją tez francuskiego socjologakultury Jeana Baudrillarda (jego książka - Simulacres et simulation- pojawia się zresztą przez moment na ekranie,jako pamiętny schowek na dyskietki używany przezNeo): żyjemy w świecie symulakrów, czyli kopiipozbawionych oryginałów, lub, mówiąc inaczej,oglądamy „mapę rodzącą terytorium". (Obserwacjana marginesie - zniknięciez szerszego obiegutzw. hełmówVR, po którychzałożeniudostrzegałosię i słyszałowyłącznie światcyfrowy, można<strong>FRONDA</strong> 34


odebrać symbolicznie: po co chować się w urządzeniu generującym fikcję,skoro cała otaczająca rzeczywistość jest już wystarczająco „fikcyjna"? „Nie oddziś wiadomo, że telewizja kłamie, a oryginały nie istnieją" - śpiewa zespółCoolKids ofDeath).Inwazja porywaczy ciałW 1997 roku na okładce pisma „Machina" zamieszczono niezwykłe zdjęcietwarzy Davida Bowie, która w miejscu oczu posiadała zdjęcie... oczu - prawdopodobniesamego Bowie. To doskonały przykład baudrillardowskiego„podstawiania w miejsce rzeczywistości znaków rzeczywistości" (na ironięzakrawa fakt, iż ostatni album Bowie - Reality - promowany był podczas...wirtualnych spotkań z artystą). Taki mechanizm odbywa się na masowąskalę, a najlepiej widać go w grach komputerowych. Wydana parę lat temu- szokująca wówczas jakością swojej grafiki - gra, nomen omen, Unreal toniemal całe przedstawione powyżej zjawisko w pigułce: programy na tyleintensywnie reprodukują rzeczywistość, że tworzą coś, co nie ma z nią nicwspólnego. Nie zmienia to oczywiście tego, iż owo „coś" wyświetlane jest namilionach ekranów komputerów, które dla ich posiadaczy stanowią protezęoczu. „Rzeczywistość jest produkowana przez mikroskopijne komórki, matrycei moduły pamięci, systemy operacyjne" - napisze Baudrillard. Końcowyefekt różni się jednak - podobnie jak twarz na opisywanym zdjęciu - od stanuwyjściowego, ale czy za jakiś czas będziemy mogli być pewni, że istniał w ogólejakiś „stan wyjściowy"? Widowiskowe spalenie Mona Lizy w Eąuilibrum jesttak naprawdę w naszych czasach pozbawione znaczenia - większość mieszkańcówZiemi umrze, mając w pamięci jedynie obraz reprodukcji. Nieustannasymulacja rzeczywistości połączona z dyskretną wymianą jej poszczególnychelementów ma w sobie dużo z fabuły Inwazji porywaczy ciał: „doskonalsze"kopie wypierają w całości oryginały. Ludzkie zmysły stają się w takiej sytuacjibezużyteczne. W powieści Baudolino Umberto Eco opisana została historianiewolników karmionych przez swojego okrutnego pana pewną substancją,po której „przez cały dzień mieli oczy szeroko otwarte i uśmiechali się zeszczęścia. [...] Żyli w łańcuchach, a wierzyli, że są w raju".W tym miejscu koniecznie należy wspomnieć o dwóch podobnych dosiebie w wymowie filmach. Mam tu na myśli W paszczy szaleństwa JohnaŚNIEG 2004 123


Carpentera oraz uroczy Basen Francois Ozona. Oba są rozkosznie staroświeckie.W każdym z nich, co prawda, zakwestionowana zostaje rzeczywistość,ale przy użyciu literackiej fikcji (w wymienionych obrazach pisarze odgrywająrolę demiurgów). Wynalazek Gutenberga jest niestety coraz bardziej marginalizowany.„Niestety", bo zabijał realność wolniej i w sposób bardziej, by takrzec, kulturalny. Dzisiaj żyjemy w świecie obrazów generowanych przez złowieszczo„wpatrzone" w nas ekrany oraz zdjęcia - tych, jak pisze Baudrillard,„morderców rzeczywistości, morderców własnego modela".„Dwanaście skrzyń profesora Corcorana"Te ekrany oraz zdjęcia zaczynają się zresztą ujawniać w dość nieoczekiwanychmiejscach, co czyni je jeszcze bardziej przerażającymi. We wrześniowymnumerze „Świata Nauki" pomieszczony został fascynujący artykuł traktującyo mającej swe korzenie w grawitacji czarnych dziur, a sformułowanej przeznoblistę Gerarda Hoofta „zasadzie holograficznej". Głosi ona, że otaczającynas trójwymiarowy świat jest tak naprawdę złudzeniem: obserwujemy jedyniefotografię lub ekran, które dzięki budowie naszego mózgu nabierają nieistniejącejgłębi. Być może w ogóle nie wychodzimy z „kina"... O tym samymprzed laty pisał Lem w przejmującym opowiadaniu o profesorze Corcoranie,który stworzył skrzynie żyjące iluzją ludzkiego świata, choć tak naprawdęodbierały jedynie bodźce nagrane na taśmie filmowej.Fotografia ził wrześniaNasuwa się podstawowe pytanie: skąd u masowego odbiorcy tak wielka chęćzakwestionowania „realnego" świata? Biurka wszystkich producentów filmowychmają jeden wspólny element: na każdym z nich znajduje się... kalkulator.Przedstawianie nierzeczywistości przynosi zysk. Dlaczego?Jak wspomniałem na początku, wątpliwości związane z „definicją rzeczywistości"dręczą człowieka od niepamiętnych czasów. Na temat dziełaO naturze albo niebycie, autorstwa żyjącego w V wieku p.n.e. Gorgiasza, możnapowiedzieć, iż jest ono nie tylko manifestem antycznego nihilizmu („byt nieistnieje"), lecz także dzisiejszego. Co spowodowało, że problem ten przeniknąłdo kultury popularnej (pomijam tutaj fakt, iż dzieje się to często w bar-124 <strong>FRONDA</strong> 34


dzo zwulgaryzowany sposób)? W jednym ze swoich artykułów Jacek Dukajnapisał, że „Matrix był tylko piorunem wyładowującym długo zbierającą sięburzę". Film braci Wachowskich miałby być świadectwem narastającego„zwątpienia" w stosunku do otaczającej „realności", ale autor Katedry niewskazał żadnej przyczyny zaistnienia tego zjawiska. Oczywiście pewnej odpowiedzina postawione pytania być nie może. Gdyby to uczynić, niebezpieczniezbliżylibyśmy się do - wyśmianej przez Krzysztofa Mętraka - peerelowskiejreklamy (dobrego skądinąd) serialu Królowa Bona, głoszącej, iż całej prawdyo Polsce XVI wieku dowiemy się właśnie z tego filmu (podobne zjawiskoobserwujemy obecnie przy okazji Pasji według Mela Gibsona). Można jednakzaryzykować pewną teorię dotyczącą źródeł „mody na nierzeczywistość".W naszych rodzimych realiach trudno ją zrozumieć, bo jej naturalnym podłożemsą dojrzałe kapitalistyczne państwa Zachodu. Przypomnijmy sobiejeszcze raz - wymienianego tu do znudzenia - pierwszego Matriksa. AgentSmith w swojej szaleńczej, choć wewnętrznie spójnej, tyradzie powiedział, żepierwotna wersja wiadomego programu przedstawiała rzeczywistość doskonałą,zupełnie pozbawioną wad. To z kolei dla filmowych maszyn okazało sięzgubne, ponieważ ludzie zaczęli przeczuwać kopię.Kiedy w 1989 roku, na łamach czasopisma „National Interest", Francis Fukuyamaogłosił „Koniec historii" niewielu miało wątpliwości: upadek systemukomunistycznego jasno dowodził, iż wolnorynkowa gospodarka wspartao liberalną demokrację to kres możliwości rozwoju cywilizacyjnego. Ustrojowyklosz, którego najlepszym obrazem był szwedzkimodel państwa opiekuńczego lat 60. i 70., potrafiłbyuśpić nawet Ernesta Che Guevarę. Doskonały obózkoncentracyjny. Jednakże konflikt bałkański i wydarzeniaz 11 września w Nowym Jorku sprawiły, żeteoria Fukuyamy stała się raczej passe. Historiasię nie skończyła, mówili przeciwnicy, choćmoim zdaniem wydarzenia te pokazują dokładniecoś odwrotnego: agresorzy w tychżekonfliktach są przykładem bezsilności wobecdemokracji i kapitalistycznej gospodarki. Alenie to jest tutaj najważniejsze. Wydawałosię, że zburzenie World Trade CenterŚNIEG 2004


powinno ostatecznie przebudzić ludzi ze snu, w jakim się znaleźli. Nic bardziejmylnego: relacje z tego „wydarzenia" oglądało się niczym film. Przywielkim żalu dla każdej ofiary tego dramatu nie da się jednocześnie ukryć,że całość zamarła jak w Fotografii z 11 września Wisławy Szymborskiej. Obraz,który widzieliśmy już wielokrotnie. Nie bez powodu po tym zamachu oskarżonoamerykańskich twórców filmowych o podpowiedzenie terrorystompomysłu ataku (jednocześnie zwrócono się do scenarzystów z prośbą, żebynakreślili ewentualny plan rozwoju sytuacji). Pomijając absurdalność dosłownościtakiego konceptu, po obejrzeniu obrazów w rodzaju Stanu oblężeniaEdwarda Zwicka czy Peacemakera Mimi Leder zadajemy sobie tylko jedno pytanie:czy zostały one nakręcone przed 11 września czy po nim? Dowiadując sięo wcześniejszej dacie powstania, uświadamiamy sobie, że nowojorska apokalipsaspełniła się znacznie wcześniej, na wszechobecnych ekranach. Skoronawet katastrofa - przepraszam za niezamierzoną ironię - zrealizowana jestzgodnie z wyznacznikami gatunkowymi kina katastroficznego, to jak tu niewierzyć w fikcyjność otaczającej nas rzeczywistości?„Fotel wybity zielonym aksamitem"Od momentu, kiedy poznałem Ciągłość parków Julia Cortazara, nie mogęsię wyzwolić spod wpływu tego króciutkiego opowiadania. Została w nimprzedstawiona historia lektury pewnej powieści. Bohater siada wraz z książkąw swoim ulubionym, wybitym zielonym aksamitem fotelu. Ostatniezdanie z czytanego przez mężczyznę utworu opisuje mordercę wpadającegodo pokoju i widzącego głowę człowieka czytającego w fotelu książkę. Foteljest oczywiście „wybity zielonym aksamitem" (taki sam mebel pojawia sięw mieszkaniu fotografa z Powiększenia Michelangela Antonioniego - filmu,który zainspirowany został przecież innym opowiadaniem Cortazara - Babimlatem). Aktualność Ciągłości parków trafnie wychwycili Krzysztof Ogniewskii Filip Dzierżawski, którzy w 2001 roku dokonali zgrabnej ekranizacji tekstu.Niezależny, siedmiominutowy film przynosi jednak znamienną dla naszychczasów modyfikację: tutaj centralną rolę odgrywa ekran telewizora.Wielokrotnie wspominany przeze mnie Baudrillard napisał, że „Disneylandistnieje po to, by ukrywać, że Disneylandem jest cały «realny» kraj, cała«realna» Ameryka". To swoista „elektrownia wyobraźni" dostarczająca real-126<strong>FRONDA</strong> 34


ności. Ja sam mieszkam w otoczeniu ogromnego Multikina, które równieżzdaje się taką lokalną „fabryką realności" (ten „przemysł" rozwija się ostatnioze wzmożoną siłą). Dotychczas działała ona w sposób niezauważalny, ale tosię zmieniło. Nie wierzcie w słowa „kino dla kierowców". Kiedy zobaczyłemten dumnie rozpostarty ekran na zewnętrznej powierzchni ściany, zrozumiałemwszystko. Całe przylegające osiedle potraktowano niczym widownię,kwestionując jednocześnie jej realność.Proszę spojrzeć, kto znajduje się za Państwa fotelem...ROMAN KSIĄŻEK


Sam Tolkien stwierdzit, iż myślał o krasnoludach trochęjak o Żydach. Córa Moria zostata odebrana krasnoludomi stała się siedliskiem złych sił, tymczasem w czasachostatecznych, gdy pojawi się Antychryst, jedną zespraw, których ma on dokonać, będzie odbudowaniestarej świątyni Salomona na Morii, aby mógł w niej zasiąśći dowodzić, że jest bogiem.TOLKIENprorok czasów ostatecznychJAKUBSZYMAŃSKIWizje czasów ostatecznych od dawna inspirowały wyobraźnię autorów, problempolegał jednak na tym, iż każdy z owych piszących istniał w danej rzeczywistościprzestrzenno-czasowej i pewne znane i dostępne wszystkim motywy końcaświata starał się włączać i tłumaczyć przez pryzmat zdarzeń swojego czasu,przez co wizja końca stawała się tylko albo suchym wyliczeniem oczekiwanychapokaliptycznych faktów, albo ulegała literackiemu spłaszczeniu. Człowiekiem,który podszedł do sprawy inaczej, tj. „stworzył" całkiem osobny świat i do|28 <strong>FRONDA</strong> 34


niego dopiero wprowadził owe motywy, był J.R. Tolkien. I przez to wygrał, bojego mityczny świat przepojony mitami z realnego świata stał się nagle bardzozbliżony do rzeczywistości. Należy też wspomnieć o trzech ważnych źródłachinspiracji Tolkiena. Jak sam twierdził, był oddanym katolikiem, a miało to takieprzełożenie, iż jak stwierdzał dalej, Władca Pierścieni był fundamentalnie religijnymi katolickim dziełem, na sposób nieuświadomiony w czasie pisania, ale jużcałkiem świadomie w robionych poprawkach, kiedy to element religijny zostałwchłonięty do opisywanej historii i jej symbolizmu. Tolkien kochał średniowiecze,więc mity i eschatologia tamtego okresu były mu dobrze znane. Uważał,iż jeżeli autor dobrze spełnia swą funkcję, może być narzędziem Opatrzności(za takie narzędzie, choć niedoskonałe, sam się uważał - już samo to ocierasię o misję prorocką). Zresztą od pewnego momentu Tolkien był przekonany,iż nie napisał tej książki całkiem sam (tak jak prorok, który czasami wykonujecoś, nawet tego nie rozumiejąc, a będąc poddanym wyższej inspiracji). Poniżejtylko kilka najważniejszych z owych eschatologicznych relacji, jakich w jegotwórczości znaleźć można znacznie więcej.144, 33, 9 i 4Nawiązanie do spraw ostatecznych zaczyna się już na samym początku książki,kiedy to Bilbo i Frodo obchodzą razem urodziny, których łączna wartość liczbowawynosi 144 lata - co jest jeszcze podkreślone przez zaproszenie takiej liczbygości do „wewnętrznego kręgu". Liczba 144 (wprawdzie tysiące) w symbolicechrześcijańskiej (według Apokalipsy) oznacza liczbę wybranych w czasachostatecznych, którzy stać będą odziani w białe szaty na górze Syjon, a Samwłaśnie podczas wstępowania na górę Przeznaczenia i konfrontacji z Golumemma wizję Froda przyobleczonego w białą szatę. Ponadto wiek Froda podczasrozpoczęcia wynosi 33 lata - co jest tzw. „wiekiem Chrystusowym", czyli liczbąlat, która oznacza w symbolice chrześcijańskiej wejście w wiek dojrzałościduchowej. Także według starożytnych wierzeń Adam i Ewa w Raju mieli byćstworzeni właśnie w takiej pełni lat, po tyle też lat mają mieć ludzie po zmartwychwstaniuciał. Zatem Frodo jest dojrzały duchowo. W późniejszym etapiepodróży na przykładzie Froda zostało także ukazane ciśnienie, jakiemu poddanebędą w czasach ostatecznych umysły ludzi wybranych, aby zgodzili się onina zło. W tym kontekście ciekawe jest także znaczenie samego pierścienia, poŚNIEG 2004 129


odłączeniu go bowiem od wszelkich interpretacjipozostaje jego zasadnicza funkcja:pierścień władzy, pierścień umożliwiającypanowanie nad innymi i związana z tympokusa. Tymczasem święci mówią, iż jedynieBogu przynależy to, by nikomu niepodlegał i zarazem rządził wszystkimi, niezaś stworzeniu - a Sauron nazywa siebiePanem Ziemi. Przez tę żądzę władzy przezierapierwszy grzech, który wszedł naświat dzięki Lucyferowi (którego hasłembyło: „Nie będę służył!") - czyli pychai podążająca za nią zazdrość. Jedna jestbowiem dla wielkich, a druga dla małychi tak mamy różnych władców pierścienii golumy. Walka o pozbycie się pierścieniajest więc w sumie walką o usunięcie ze świata wszelkichdemonicznych zanieczyszczeń i w tym sensie jest też walkąostateczną. W ten sposób dziewięciu czarnych jeźdźców to być możenajlepiej odzwierciedlony w całej literaturze przykład upostaciowienia lękówzwiązanych z Czterema Jeźdźcami Apokalipsy. Czarni jeźdźcy zresztą pojawiająsię jako prolog przygotowujący nadejście ich pana Saurona, a Jeźdźcy Apokalipsymają się pojawić jako pierwsze plagi zapowiadające dalsze katastrofy i koniecświata. Sam Tolkien robi tu zresztą lekką aluzję, kiedy wspomina ustami Gandalfa,że ich pojawienie się i sforsowanie bramy w Bree spowodowało wśródjego mieszkańców oczekiwanie końca świata. Kształtuje ich też zapewne wspomnienieApokalipsy o dziesięciu królach, którzy władzy królewskiej jeszcze nieobjęli, lecz wezmą władzę jakby królowie na jedną godzinę wraz z Bestią. Cimają jeden zamysł, a potęgę i władzę swoją dają Bestii - czyż to nie definicjaUpiorów Pierścienia?Wiara elfówW czasach ostatecznych i w walce z siłami ciemności ma wielką rolę doodegraniu Matka Boża. U Tolkiena pojawia się postać bogini Elbereth, któraJ3Q <strong>FRONDA</strong> 34


- mimo znaczących różnic - ma też wiele podobnych do Niej cech, co zauważyliwspółcześni Tolkienowi i czemu on nie zaprzeczył. Nas w tym momencienajbardziej jednak interesuje to, iż „wierzący", nazwijmy to, „wiarą elfów"bohaterowie zwracają się do niej zawsze w czasie konfrontacji nie ze zwykłymiprzeciwnikami, ale z wyższymi, demonicznymi mocami ciemności. Takczynią elfy, Frodo, Legolas czy Sam.Ważną rolę w sprawach dotyczących czasów ostatecznych gra też tzw.funkcja powstrzymującego, czyli czynnika, po którego osłabnięciu Antychrystbędzie miał wolną drogę do objawienia się. Związane jest to z fragmentemDrugiego Listu do Tesaloniczan, który mówi: wiecie, co go teraz powstrzymuje,aby objawił się w swoim czasie... niech tylko ten, co teraz powstrzymuje,ustąpi miejsca, wówczas ukaże się Niegodziwiec...Pierwsi chrześcijanie rozumieli jako powstrzymującego Cesarstwo Rzymskie(jako utrzymujące ład w ówczesnym świecie), następnie po jego upadkuzaczęto pod tym określeniem rozumieć państwa (szczególnie romańskie),które powstały na jego gruzach, a których miało być 10 (były zresztą i próbyreaktywacji tzw. Świętego Cesarstwa Rzymskiego - ciekawostką zaś jest, iżobecnie obserwujemy zanikanie państw narodowych tamtego regionu, cobyć może też stanowi pewien znak). W średniowieczu - gdy zrozumiano, żekonflikt końca czasów będzie bardziej duchowy niż fizykalny - zaczęto jakopowstrzymującego rozumieć Kościół rzymskokatolicki, którego oddziaływanieu końca czasów ma osłabnąć i do osłabionej wtedy duchowo ludzkościprzyjdzie Antychryst. Tymczasem u Tolkiena jako siłę ustępującą mamy pokazanychelfów i to zarazem na płaszczyźnie politycznej - ich państwa pomniejszająsię i zanikają, jak i duchowo-kulturowej - zanika znajomość ich językai całej kultury. Zresztą same elfy przeczuwają, że jeżeli Sauron powróci, tomoc ich trzech pierścieni osłabnie, a wszystkie rzeczy utrzymywane przeznie zanikną, same zaś elfy dojdą do swego zmierzchu (Silmarilion). Tolkiensam dał tu też jeszcze parę znaków, wskazując, iż język elfów (ąuenya) i wielenazw było opartych na łacinie. Lembas - chleb podróżny elfów - to pewnegorodzaju transkrypcja eucharystii, inwokacje zaś elfów do bogini Elbereth,jakich używali również ci, którzy znajdowali się pod ich kulturowym wpływem- stanowią transkrypcje inwokacji maryjnych. Ponadto dom Elrondabył zawsze schronieniem dla znękanych i uciskanych (przykład Bilba), czylitaką chrześcijańską ochronką oraz skarbcem dobrej rady i mądrej wiedzy.ŚNIEG 2004 131


Co więcej, Galadriela uświadamia penitencję Boromira, a rozmowa w myślachGandalfa z Elrondem i Galadriela przypomina po prostu chrześcijańskąkontemplację.Kraina cieniaWIV wieku pojawiła się legenda o tym, iż Aleksander Wielki miał zbudowaćw przesmyku pomiędzy niedostępnymi górami Kaukazu wrota z żelaza (zwaneteż bramą kaspijską), by uniemożliwić barbarzyńskim hordom z północyataki na cywilizowany zachód (podaje tak Pseudo-Metodiusz). W kolejnychwersjach legendy skojarzono tamte ludy z ludami Goga i Magoga, które nakońcu czasów pod wodzą Antychrysta mają się przebić przez rzeczone wrotai przynieść zagładę całemu światu. Tymczasem u Tolkiena mamy Mordor,czyli krainę cienia otoczoną niedostępnym pasmem górskim, do któregoprowadzi północna, główna droga, właśnie przez Czarne Wrota, które zostały,co prawda, zbudowane przez Saurona, ale ich ekwiwalent stanowiływcześniej dwie wieże strażnicze, zbudowane na sąsiednich przełęczach,które faktycznie miały strzec tego, by z Mordoru nie wydostawało się zło(a które po przejęciu ich przez Saurona przemianowanona Kły Mordoru). Można tu też przypomniećciekawe średniowieczne przedstawianie piekław sztukach graficznych (chociażby słynnaminiatura z Psałterza Henryka de Blois),jako uzębionej paszczy pełnej pożeranychgrzeszników. Oraz średniowieczne przysłowie,iż piekło podgryza, ale nie pochłania.Jest zresztą powiedziane, że gdyzastępy zachodu jadą pod wrota, by odciągnąćuwagę od Froda, Sauron zatrzaskujenad nimi swe szczęki jakby nad przynętą.Słowo zaś „ork" w staroangielskim oznaczademona, a pochodzi od łacińskiego słowaorcus oznaczającego piekło. Wracajączaś do wrót, to armie Saurona doostatecznej rozgrywki rzeczywiście<strong>FRONDA</strong> 34


zaczynają wychodzić właśnie przez nie. O owych zaś ludach w Apokalipsienapisano: „...z więzienia swego szatan zostanie zwolniony. I wyjdzie, by omamićnarody z czterech narożników ziemi, Goga i Magoga, by ich zgromadzićna bój, a liczba ich jak piasek morski. Wyszli oni na powierzchnię ziemi i otoczyliobóz świętych i miasto umiłowane...".W historii podczas różnych zagrożeń pod owe ludy podstawiano kolejnopomiędzy III a XIII stuleciem: Celtów, Scytów, Gotów (ich nazwę w łacinieprzemieniono wtedy na Goth-Magoth!), Hunów, Alanów, Khazarów, Arabówi Turków tzw. Saracenów, Węgrów, Partów, Mongołów i Tatarów. Ogólnie zaśprzyjęło się rozumieć, że będą to jakieś ludy ze wschodu (obecnie uważa się,że to Chińczycy).Tymczasem Tolkien pisze, że czarny jeździec Gothmog (!) pchnął do walkiprzeciwko oblężonemu miastu Minas Tirith dzikie ludy ze wschodu, Wargówz Khandu, Południowców, czarnoskórych ludzi z Haradu. A były to siły,które miały splądrować miasto i spustoszyć ziemie Gondoru - tymczasemtaka jest ich funkcja wedle księgi Ezechiela, gdzie właśnie do takich celówma zebrać ich król Gog z kraju Magog. Ponadto, co do orków, to sam Tolkienstwierdzał, że tworząc ich, miał na myśli jakby zdegenerowanych Mongołów.Ponadto jeżeli chodzi jeszcze o motyw wyprawy hobbitów do Czarnych Wrót,to Tolkien znał zapewne przekaz XIII-wiecznego angielskiego franciszkaninai profesora szkoły w Oxfordzie, Rogera Bacona, o franciszkańskiej wyprawie,która została wysłana przez króla Francji św. Ludwika IX do bramy kaspijskieji która przeszła poza ową bramę (król Ludwik IX zresztą sam starał sięucieleśnić ideał władcy końca czasów i np. zorganizował też dwie wyprawykrzyżowe; jeżeli zaś chodzi o hobbitów, to w jakiś sposób wpisują się oniw postacie „braci mniejszych"). Z kolei motyw śmierci (z szaleństwa i lęku,że oto Gandalf nadchodzi odebrać mu władzę dla Aragorna) pozostającegopod wpływem magii Saurona namiestnika Denethora przez samospalenie(co zresztą według słów Gandalfa czynili z pychy i rozpaczy tylko pozostającypod wpływem czarnej mocy pogańscy królowie) niewątpliwie był opartyprzez Tolkiena na rzeczywistym wydarzeniu z życia św. Patryka. Gdy bowiemśw. Patryk powrócił do Irlandii jako biskup, jego były pan i zarazem wyznawcademonicznego druidyzmu, Milhu, zebrał wszystkie swoje dobra na stosi spalił się wraz z nimi z pychy i z irracjonalnego strachu, że oto teraz będziesługą swojego byłego sługi.ŚNIEG 2004 133


Fałszywy ProrokPowracając jednak do opisu jawnie czarnych charakterów we Władcy Pierścieni,to następny w tym bestiariuszu jest Saruman, w którego postaci można siędopatrzyć kilku archetypów. I tak w Apokalipsie pojawia się postać FałszywegoProroka, który będzie wykonywał przed Bestią całą jej władzę - tymczasemSaruman zwiedziony przez Saurona zaczyna kształtować swój Isengard jakokopię krainy cienia i wykonywać wszystkie pochodzące stamtąd zamysły, samstając się jakby takim małym Sauronem. Fałszywy Prorok będzie na różnesposoby zwodził mieszkańców ziemi - czyż to nie przypomina zwodzącegogłosu Sarumana? - aby wszyscy oddali w końcu pokłon Bestii - czyli by ludyŚródziemia zostały zagarnięte pod władzę Saurona. Fałszywy Prorok matakże sprawić, by wszyscy jego zwolennicy zostali oznakowani jak bydło i naczoło lub prawą rękę otrzymali znamię Bestii - słudzy zaś Sarumana zostająoznakowani symbolem białej dłoni. Interesująca wydaje się geneza powstaniapostaci Fałszywego Proroka. Pierwsi chrześcijanie za głównego Antychrystauważali bowiem cesarza Nerona, a za Fałszywego Proroka mieli SzymonaMaga, któremu przyjrzymy się bliżej. Pierwsze wspomnienie o nim jest takie,że w Samarii chciał „odkupić" za pieniądze od św. Piotra duchową zdolnośćudzielania Ducha Świętego. Następnie zaś, będąc magiem, który jeszcze pożądałboskości, Szymon miał udać się do Rzymu dla zdobycia jak największejsławy. A przez swe spektakle zaczął odciągać wielu wiernych od Kościoła.Wtedy przybył Św. Piotr i miał miejsce słynny pojedynek duchowy. Obydwajmieli wobec tłumów udowodnić prawdę i moc swoich postaw. Szymon doprowadziłwtedy zgromadzonych do zbiorowej hipnozy - tak, iż wszystkimzaczęło się zdawać, że udaje mu się wskrzesić zmarłego, cała ułuda jednakprysła po modlitwie Św. Piotra. Wtedy Szymon, by odzyskać autorytet, zacząłlatać w powietrzu - unoszony przez niewidzialne demony - na to takżeśw. Piotr zareagował modlitwą. Szymon spadł i według jednych podań jużwtedy się zabił, a według innych był tak zdesperowany, że kazał się swoimuczniom zakopać w ziemi, by sparodiować zmartwychwstanie. I dopiero tapróba miała zakończyć się dla niego tragicznie. A jak było na początku, tak mabyć i na końcu, ostatni bowiem papież zwany też według przepowiedni DrugimPiotrem ma stanąć naprzeciw Fałszywego Proroka - tak jak i u Tolkienamamy konflikt Gandalf - Saruman.<strong>FRONDA</strong> 34


Z innych archetypów należy wymienić jeszczeprzepowiednie, które stwierdzają, iż podkoniec czasów papież będzie się zmagał z jakimśhierarchą kościoła wschodniego, którypozazdrości mu władzy nad całym chrześcijaństwem,albo z jakimś antypapieżemz łona samego Kościoła katolickiego (na teprzepowiednie wpłynęło zapewne zaistnienietakich historycznych zdarzeń, jak schizmawschodnia i zachodnia). Te zdarzeniateż mogą mieć swoje odbicie w stosunkachGandalf - Saruman. Ostatnim przeciwnikiem,który według poglądów niektórychkatolików pojawił się na arenie dziejów,są masoni, którzy to podobno „całkiemotwarcie godzą na zgubę Kościoła"(papież Leon XIII Humanum Genus)- Saruman zaś więzi Gandalfa.Dalej papież Leon XIII mówi, żerównocześnie zawsze są gotowipodkopywać fundamenty państw, atakować władców, wypowiadać im walkęi oskarżać, a nawet ich wypędzać - a czyż to wszystko nie przypomina stosunkuSarumana do króla Theodena? Dalej Leon XIII twierdzi, że mamy doczynienia z przeciwnikiem podstępnym i przebiegłym, który potrafi schlebiaći ludom, i władcom, ująć i jednych, i drugich gładkością swych maksym, niemożliwejest jednak, żeby jakakolwiek sprawa nie zdradziła swej natury przezskutki, jakie wywołuje... Czyż to znowu nie przypomina zwodzącego głosuSarumana, i jego spisków ze Smoczym Językiem?Co do klęski masonerii zaś są dwie słynne wizje: Katarzyny Emmerichz października 1820 roku i św. Jana Bosko (wizja okrętu kościoła), wedlektórych w ich szeregach ma nastąpić zamęt, mają oni wystąpić sami przeciwsobie, co będzie nosiło rozmach prawie klęski żywiołowej, i mają zatonąć.Tymczasem Tolkien, opisując atak Entów na Isengard, czyli siedzibę Sarumana,gdy wszystko ulega ogólnej destrukcji jak w żywiole, czyni lekką aluzjęw opisie, kiedy to Orthanc jest zasypywany swoim własnym materiałem:ŚNIEG 2004 135


„bloki masonerii (roboty murarskiej)... rozbijały się na oknach Orthancu. Następniezaś też Isengard zostaje zalany wodą. W Księdze Daniela powiedziano,iż koniec Antychrysta nastąpi wśród powodzi i do końca wojny potrwajązamierzone spustoszenia.Nadejście AntychrystaPrzejdźmy zatem teraz do postaci ostatniego wroga ludzkości - Antychrysta.Postać tę w książce symbolizuje Sauron i choć sam fizycznie pojawia się wcześniej,a w zasadniczej rozgrywce jest obecny tylko jego duch - co przypominaw pewien sposób tzw. ducha Antychrysta, tj. tajemnicę bezbożności (Drugi Listdo Tesaloniczan), która mimo iż fizycznie Antychryst się nie pojawił, działajednak poprzez wszystkie wieki, przygotowując czas jego przyjścia - to jednakjego cechy fizyczne, tj. te, które w Biblii zostały przypisane Antychrystowi, weWładcy Pierścieni są rozciągnięte na wiele demonicznych postaci, będących sługamiSaurona. Zanim jednak przejdziemy do tego, należ też krótko przedstawićrodowody obydwu postaci. Według nauczania chrześcijańskiegoLucyfer był najwyższym aniołem, który zbuntował się przeciwkoBogu i za to został strącony z nieba do Otchłani, skąd działaprzeciwko innym stworzeniom Boga, tj. ludziom, chcącpociągnąć ich na zagładę za sobą. Najmocniej ma toczynić pod koniec czasów poprzez jednego z ludzi,który opętany przez niego stanie się najkrwawszymtyranem w dziejach ludzkości i będzie siędomagał tytułowania go bogiem. Tymczasemu Tolkiena (początek Silmarilionu) mamy Iluvatara(Boga), który zaczyna tworzyć świat. Jedenz jego ainurów (aniołów) Melkor zwany późniejMorgothem (Lucyfer) buntuje się przeciwkoIluvatarowi i w płomieniach zstępujew Ciemność, skąd kieruje kolejnymi atakamiprzeciwko stworzonemu światu elfów, krasnoludówi ludzi, aż w końcu przeprowadzanajwiększe ataki za pośrednictwem swegosługi Saurona zwanego Okrutnym.<strong>FRONDA</strong> 34


Co prawda, jest tutaj pewna różnica, Sauron bowiem Tolkiena jest równieżupadłym maiarem (duchem anielskim), a Antychryst będzie po prostuopętanym człowiekiem, ale dodać można, iż zanim wyjaśniono tę kwestię,w późnym antyku i wczesnym średniowieczu często uważano Antychrystaza syna diabła lub też za samą inkarnację Lucyfera (są to jednak dwie różnepostacie, a ich łączność polega na tym, jak mówi św. Tomasz z Akwinu, żew Antychryście diabeł doprowadzi swą złość do „doskonałości"). Powracajączaś do cech Antychrysta, które Tolkien rozciągnął na Saurona i jego sługi,są one następujące. Według Apokalipsy Fałszywy Prorok ma przekonywaćmieszkańców ziemi do Bestii, która otrzymała cios mieczem, a ożyła - i takijest czas dziania się Władcy Pierścieni, Saruman bowiem jest „heroldem"Saurona, który został zabity mieczem przez Isildura. W średniowieczu tłumaczonoto w ten sposób, że Antychryst podczas jednej z bitew będzie udawałswoją śmierć od miecza, aby następnie sparodiować zmartwychwstaniei ostatecznie zwieść poprzez to swych oponentów. Nie bez znaczenia jesttu także antyczna pogańska legenda, wedle której Neron, który pchnął sięmieczem, miałby powrócić i odzyskać panowanie nad światem z nową stolicąw Jerozolimie. Warto także przypomnieć to, co wspomniane było o SzymonieMagu i jego próbie „zmartwychwstania".Pierścień Saurona (czyli lucyferyczna pycha lub owa tajemnica bezbożności)jednak przetrwał i teraz pozwala powrócić swemu panu. Jak Antychrystma być w przyszłości dla swych zwolenników - tak Sauron dla swych ludzibył zarazem królem i bogiem. Sauron został także przedstawiony jako „pandarów" oraz czarownik (Necronomancer), rozdający pierścienie, dzięki którymmożna zdobyć władzę, wiedzę tajemną lub - jak w przypadku krasnoludów- skarby. Tymczasem Antychryst ma rozdawać tym, którzy go uznają,ziemię i zaszczyty, czyniąc ich władcami nad wieloma, oraz nagradzać złotem,srebrem i drogimi kamieniami (Księga Daniela). Tolkien mówi, iż „jego[Saurona] sieć roztaczała się na tych, którzy chcieli pozostać w Sródziemiu,a jednocześnie cieszyć się błogosławieństwem tych, którzy odeszli za morze"- czyż to nie przypomina ludzi czasów ostatecznych, którzy będą ulegali swoimziemskim słabościom, jednocześnie chcąc być zwanymi świętymi i uczestniczyćw darach świętości? Jak mówi jedna z przepowiedni: będą okazywalipozory świętości, ale wyrzekną się jej mocy - i właśnie to niespokojne pragnienienadejdzie zaspokoić Antychryst. W Księdze Daniela powiedziano teżŚNIEG 2004 137


na temat Antychrysta, że będzie czcił boga twierdz, tj. wojny, i będzie chciałzmienić czasy i prawo, i że święci będą wydani w jego ręce - tymczasem Tolkienw Silmarilionie pisze na temat Saurona (który przekonał Ar-Pharazona),że namówił on ludzi do oddawania czci panu ciemności oraz że sprzeciwiałsię temu, co zostało przedtem powiedziane o naturze świata i religii, orazże prześladował wiernych. Ponadto Faramir w rozmowie z Frodem nazywaSaurona niszczycielem, który chce pochłonąć i zniszczyć wszystkie krainyŚródziemia, tymczasem jednym z apokaliptycznych imion Antychrysta jestApollyon, tzn. niszczyciel.Cechy Antychrysta rozciągnięte na sługi Saurona są następujące. O Antychryściew Księdze Daniela powiedziano, że bez udziału ręki ludzkiej zostanieskruszony, tymczasem u Tolkiena jest to samo zapowiedziane względemgłównego sługi Saurona - kapitana Nazguli (któremu poczynią to Eowyni Merry). Antychryst (czy też sam szatan) będzie miał poprowadzić ludy Gogai Magoga do spustoszenia świata, tymczasem u Tolkiena czyni to porucznikNazguli-Gothmog, prowadząc ludy ze wschodu i południa na spustoszenieGondoru. Antychryst ma stanąć naprzeciw papieża końca czasów, a w Moriidemon Barlog staje naprzeciw Gandalfa, który zresztą jeszcze przy innej okazjistwierdza, że sam był głównym wrogiem Saurona.Ostatni cesarzKolejną postacią związaną z mitami końca świata jest postać tzw. ostatniegorzymskiego cesarza. Postać ta najwcześniej pojawiła się w łacińskiej wersjiprzepowiedni Sybilli Tyburtyńskiej z IV w, następnie w tekście Pseudo-Metodiuszaz VII w. i w „życiorysie" Antychrysta napisanym przez Adsa z Montier-en-Derw X w. Chodzi tu o władcę, który przy końcu czasów ma zapanowaćnad całą ziemią i zwalczyć prawie całe zło. Postać ta była bardzo nośnaszczególnie w okresie średniowiecza i pojawiało się wiele przepowiedni z niązwiązanych (szczególnie popularnych w okresach krucjat), ałe i później nietraciła na znaczeniu (np. Krzysztof Kolumb twierdził, iż jednym z czynników,który pchnął go do wypraw, była chęć przygotowania drogi dla tego króla).Także w nieodległych nam czasach wspominają o niej znani wizjonerzy, np.św. Jan Bosko w XIX w. Postać taka we Władcy Pierścieni również istnieje,a jest nią Aragorn. Potwierdził to pośrednio również sam Tolkien, mit bo-IJg <strong>FRONDA</strong> 34


wiem ostatniego cesarza był związany z mitami dotyczącymi odrodzenia sięŚwiętego Cesarstwa Rzymskiego (ów cesarz miał być „drugim Karolem Wielkim"),a Tolkien stwierdził, że jeżeli jego opowieść coś przypomina, to jestto przywrócenie Świętego Cesarstwa Rzymskiego z jego siedzibą w Rzymie.Jakie jeszcze cechy ich łączą? Pojawienie się ostatniego władcy jest związanez czasami ostatecznymi i ukazaniem się Antychrysta - i tak to się dzieje w wypadkuAragorna i Saurona. Ów król ma walczyć ze wszystkimi przeciwnikamidobra, ale nie bezpośrednio z samym Antychrystem - i tak Aragorn ukazujesię tylko Sauronowi, ale nigdy z nim nie walczy.Chodziło tu o ukazanie, że chociażby ludzkimi środkami spełniło sięwszystko, będzie to tylko walka fizyczna, która nie może zadecydować o zwycięstwienad takim przeciwnikiem jak Antychryst, którego trzeba będzie ostateczniepokonać duchowo. To również zdaje się zauważać Tolkien, stwierdzabowiem, że chodziło mu o stworzenie takiego świata, w którym można bywalczyć fizycznie z łatwo uchwytnym, bo ucieleśnionym złem i w którymjednocześnie do zniszczenia „zła ostatecznego", czyli Saurona, potrzeba bybyło elementu duchowego, tj. podróży Froda z pierścieniemi postaci Gandalfa. Warto jeszcze wspomnieć, że cesarzma wyruszyć na krucjatę, która ma wyzwolić całyświat od zła, i Aragorn też rusza na swojąkrucjatę.Należy tutaj jednak również powiedziećo drugim wątku całej sprawy. Otóż w średniowieczuNiemcy zaczęli rywalizowaćz Francuzami o status imperialny i dlategooprócz objęcia prymatu politycznegozaczęli też przywłaszczać sobie związanez nim mity. W ten sposób zdarzenia związanez niemieckimi cesarzami FryderykiemBarbarossą i Fryderykiem II Hohenstaufemspowodowały dodanie nowychelementów do mitologii ostatniegocesarza. Barbarossą bowiem utonąłw rzece w drodze na wyprawę krzyżową,a Fryderyk II został wyklęty przezŚNIEG 2004


papieża Innocentego IV (jednym z powodów było krzywoprzysięstwo dotyczącepójścia na krucjatę, aby odbić Jerozolimę, która ponownie zostaławówczas opanowana przez muzułmanów). Te zdarzenia doprowadziłydo powstania legend, że Fryderyk II zstąpił po śmierci wraz z zastępempięciu tys. przeklętych wojowników z podziemia góry Etny, a Barbarossaśpi z sześcioma rycerzami we wnętrzu góry Kyffhauser. Mają oni czekaćtam na koniec czasów, aby wystąpić wtedy i dopełnićswoich zobowiązań, czyli walczyć ze złem i przez toodzyskać spokój. Mity te inkorporuje równieżTolkien do swojego świata, łącząc zarazemte dwie (tj. francuską i niemiecką) tradycje,kiedy to Aragorn wzywa umarłychi przeklętych wojów z Nawiedzonej Góry(którzy kiedyś - mimo że zaprzysiężeniprzez jego przodka - odmówili walkize złem). Czekali oni zatem w owejgórze jako przeklęte duchy, lecz ichlos ma się wypełnić teraz, gdy dopełniąswej dawnej przysięgi i staną dowalki, a wtedy odnajdą spokój i odejdąna zawsze. W ten oto sposób Aragornrusza do boju na ich czele jako KrólUmarłych.Aragorn leczy dotykiem, a królowiefrancuscy, z których linią główniebyły związane owe apokaliptycznenadzieje, posiadali zdolność leczeniadotykiem skrofułów. Po wszystkich walkachów cesarz wedle przepowiedni spoczniepod drzewem, które ma się na nowo zazielenić (np. Hildegardaz Bingen widziała w tym symbol odnowienia cnót chrześcijańskich),tymczasem Aragorn po walkach odnajduje sadzonkę Białego Drzewa w świętymmiejscu, gdzie królowie składali kiedyś dziękczynienia Eru (czyli Bogu).Samo przywrócenie linii królów-kapłanów Tolkien postrzegał jako równoznacznez odnowieniem czczenia Boga. Ów przykład z drzewem z Minas|4Q <strong>FRONDA</strong> 34


Tirith w połączeniu ze wspomnianym stwierdzeniem Tolkiena, że jego opowieśćprzypomina przywrócenie Świętego Cesarstwa Rzymskiego z jego siedzibąw Rzymie, pozwala zresztą i na innym poziomie zidentyfikować właśnieBiałe Miasto z Rzymem. Rzymski historyk Tacyt stwierdzał bowiem w swoichRocznikach, że w Rzymie na głównym rynku było drzewo, które uważano zato, pod którym wykarmieni zostali założyciele Rzymu - Romulus i Remus.A stan owego drzewa traktowano jako znamienny dla losów miasta i gdypewnego razu obumarły gałęzie i zaczął usychać pień, a potem nagle jednakdrzewo się zazieleniło i odmłodniało, wzięto to za cud.Drugi PiotrAragorn tytułuje się Odnowicielem, a w przepowiedniach na temat końcaczasów tytuł Odnowiciel Świata przypada Ostatniemu Papieżowi. Tutaj bowiemdochodzimy do kolejnego aspektu. W przepowiedniach na temat końcaczasów ważną rolę odgrywała wspomniana już jakaś siła powstrzymująca,czy też ostatni król, nie wspominano zaś nic o papieżach. Z czasem jednakzaczęto sobie uświadamiać, iż w takim konflikcie reprezentant siły duchowejbędzie też grał niepoślednią, a być może najważniejszą rolę. Tak do przepowiedniw XIII w. trafiła postać tzw. Odnowiciela Świata, Anielskiego Papieża,zwanego też Drugim Piotrem, który obyczajami miałby przypominać anioły,świętością życia nawrócić cały świat i współpracować z ostatnim rzymskimcesarzem. Skojarzenie tej postaci z Gandalfem jest nieuniknione i to w bardzowielu aspektach. Jak bowiem stwierdza Tolkien, Gandalf był głównymprzeciwnikiem pewnej części poczynań Saurona, podczas gdy Aragorn byłprzeciwnikiem w innej części. Ponadto Mithradir to Szary Pielgrzym, a papieżanazywa się często Białym Pielgrzymem. Na określenie jego różdżkiTolkien używa określenia „staff", co równie dobrze może znaczyć laskę czypastorał, zaś baculus pastoralis, czyli kij pasterski, i klucze są emblematamipapiestwa, zresztą obydwa te symbole pojawiają się razem w momencie, gdyGandalf, według słów Tolkiena, „ekskomunikuje" Sarumana (czyli łamie jegoróżdżkę i żąda zwrotu kluczy do Orthancu). Kościelne określenie „ekskomunikować"oznacza wykląć i wyłączyć ze wspólnoty, a używa się go względemduchownych popadających w herezję, których pozbawia się władzy. TymczasemGandalf wyrzuca Sarumana z Zakonu i z Białej Rady. Cała grupa istariŚNIEG 2004141


(czyli czarodziejów, których Tolkien pojmował raczej jako mędrców) stanowiłazresztą zgromadzenie quasi-religijne, zwane Zakonem. A jak stwierdzałdalej Tolkien, z czarodziejów sam Gandalf pozostał wierny swemu powołaniui wykonał plan Jedynego (czyli Boga). Gandalf potrafił czynić cuda związanez uzdrawianiem (np. lecząc Theodena), co było też przymiotem św. Piotra.Ostatni Papież ma prowadzić, wedle przepowiedni, życie wręcz anielskiei dlatego zwany jest Anielskim Papieżem, tymczasem według Tolkiena Gandalfbył wcielonym duchem anielskim (wystarczy przeczytać Listy i Niedokończoneopowieści). Ostatni Papież w przepowiedniach nosi też miano DrugiegoPiotra, a Gandalf jest przez Tolkiena w pewien sposób porównany do aniołaśw. Piotra. Gandalf tak jak papież jest też opisany jako podróżujący główniepo Zachodzie. Tolkien był bowiem rzymskim katolikiem, więc trudno mniemać,aby natchnienia do przedstawienia postaci „duchowego guru" szukałgdzieś poza religią, do której prawdziwości był całkowicie przekonany, a właśniepapież stanowi w niej najwyższy widzialny autorytet. Na określenie spotkaniaEntów Tolkien dwukrotnie używa terminu konklawe, co w katolicyzmieoznacza zebranie kardynałów wybierające nowego papieża.I choć Gandalf nie uczestniczy w tym spotkaniu i niema z nim bezpośredniego związku, to jednak jegopowtórne pojawienie się, już w bieli (kolorstroju papieskiego), jako Białego Jeźdźca,Tolkien umieszcza właśnie zaraz po owymkonklawe. Zresztą w owych wspomnianychwyżej wizjach św. Jana Bosko(wizja okrętu) i Katarzyny Emmerichz października 1820 roku atak wrogów,jak i ich klęska (tak jak atak Entów naOrthanc) to zdarzenia bezpośrednio powiązanez wyborem nowego papieżai pojawieniem się białego jeźdźcaprowadzącego legiony obrońców przeciwprzerażonym wrogom (Gandalfna białym Shadowfaxie prowadzącyzastępy Rohirimów powodowałszaleństwo i przerażenie orków).<strong>FRONDA</strong> 34


Zresztą według Tolkiena zachęcaniei rozpalanie wszystkich do oporu przeciwSauronowi i wspieranie Aragornabyło zadaniem Gandalfa, a jak podajeBartłomiej Holzhauser - słynny XVII--wieczny wizjoner - w Komentarzu doApokalipsy: „A to z Bożego objawieniabędzie miał Papież, który pobudzi sercawładców i wzmocni chęć do podjęciaowej wojny, i Bóg wzbudzi serca wojska,aby jednym duchem za owym Monarchąmocno współ stanęli".Zresztą Gandalf stojący naprzeciwAragorna jest opisany jako dzierżącymoc daleko większą od potęgi królów. Potem zaśkoronuje Aragorna, tak jak Anielski Papież maukoronować ostatniego cesarza. Gandalfokreśla się także wobec zarządcy Denethorajako namiestnik, który choć nierządzi fizycznie żadnym królestwem, jednak dba o towszystko, co jest tego warte i co może przynieść owoce - tak jak papież, któryma władzę duchową od Chrystusa nad wszystkimi i jest Jego wikariuszem,tzn. namiestnikiem, który dba o owoce duchowe. Zresztą później, rozumiejąctę duchową wielkość, Aragorn składa całą władzę w ręce Gandalfa, stwierdzając,że w czasie walki z Sauronem Gandalf powinien rządzić wszystkimi.Owo zrozumienie potęgi pierwiastka duchowego w walce z ostatnim przeciwnikiemwystępowało już w starych przepowiedniach i zanim pojawiła siępostać Anielskiego Papieża, cesarz końca czasów po pokonaniu wszystkichpomniejszych wrogów składał atrybuty swej władzy, tj. berło i koronę, samemuBogu na górze Oliwnej lub Golgocie w Jerozolimie, oddając Stwórcy całąwładzę nad stworzeniem i wtedy to dopiero następował moment nadejściaAntychrysta.Ważnym motywem jest również śmierć Gandalfa. Zanim jednak przejdziemydo jej opisu, należy uchwycić pewne ciekawe korelacje dotyczące jejmiejsca, czyli górskiej kopalni Morii. Tolkien, co prawda, zastrzegał się, iż jegoŚNIEG 20041Ą3


Moria nie ma nic wspólnego z Morią Abrahama, alerobił to w tym znaczeniu, że nie uważał za słusznełączenia pracy wydobywczej krasnoludów z historiątego Patriarchy. Czy jednak nie ma innychzbieżności? Moria w Biblii jest górą, na którejAbraham poddany przez Boga próbie wiary miałzłożyć w ofierze swego jedynego syna Izaaka, copóźniej stało się jedną z figur śmierci i zmartwychwstaniaChrystusa. Co zaś stwierdzaTolkien? „Jedynie Gandalf w pełni przechodzipróby na planie moralnym [...],bowiem w jego sytuacji było to dla niegoofiarą zginąć na Moście [...] tym większą,o ile wiązało się to ze zrezygnowaniemz samego siebie [...], ponieważ ze względunawszystko,comógłwiedziećwtamtymmomencie, był on jedyną osobą,która mogła efektywnie pokierowaćoporem względem Saurona, a całajego misja stawała się daremna [...] oddał się on Władzy (tj. wyższymanielskim duchom lub Bogu), która usta- nowiła Porządek, i zrezygnowałz osobistej nadziei na sukces [...] Gandalf więc poświęcił samego siebie, zostałprzyjęty, wzmocniony i odesłany z powrotem" (List 156).Moria była tą samą górą, na której później Salomon wybudował świątynię,która opisana została jako pokryta wewnątrz czystym złotem, wyłożona drogocennymikamieniami i pełna pięknych rzeźb. Grano tam też na harfach, cytrachi trąbach. Tymczasem Gimli podczas przechodzenia przez Morię stwierdza,iż było to wielkie królestwo i miasto wykute w skale, że były tam dachypokryte złotem, że wydobywano drogocenne kamienie oraz że grali tam harfiarze,śpiewali pieśniarze i grano na trąbach. Ponadto sam Tolkien stwierdził,iż myślał o krasnoludach trochę jak o Żydach. Moria została odebrana krasnoludomi stała się siedliskiem złych sił, tymczasem w czasach ostatecznych,gdy pojawi się Antychryst, jedną ze spraw, których ma on dokonać, będzieodbudowanie starej świątyni Salomona na Morii, aby mógł w niej zasiąść i dowodzić,że sam jest bogiem (istnienie licznych korytarzy pod wzgórzem świą-144<strong>FRONDA</strong> 34


tynnym w Jerozolimie potwierdziły angielskieekspedycje naukowe prowadzone w drugiejpołowie XIX wieku przez Charlesa Wilsonai szczególnie Charlesa Warrena; badaniazostały jednak przerwane przez władzetureckie i muzułmanie od tamtej porysprzeciwiają się prowadzeniu jakichkolwiekprac na tamtym terenie - co stanowiteż zapewne kolejny przyczynekdo zdarzeń historycznychuniemożliwiającychodbudowę tamżeświątyni żydowskiej ażdo przeznaczonego naten cel momentu w czasachAntychrysta). Samanazwa Moria wedle znaczeniawymyślonego przez Tolkiena miałabyznaczyć: Czarna Przepaść, Pustka, Otchłań.Tymczasem przebywanie Antychrysta w odbudowanejprzez niego świątyni jest nazwane: Ohydą Spustoszenia(Ewangelia według św. Mateusza) oraz Ohydą Ziejącą Pustką (KsięgaDaniela). W tym sensie i dwa kamienne posągi strażników z odległej, coprawda, wieży Cirith Ungol stanowią u Tolkiena niewątpliwe odniesienie dodwóch cherubów, które zostały wyrzeźbione przez Salomona w sanktuariumświątyni w Jerozolimie (cheruby były bowiem strażnikami miejsc świętych).Gdy zatem pojawi się Antychryst i odbuduje świątynię jerozolimską, umieściw niej niewątpliwie na nowo i ich podobizny, choć tym razem będą to już raczejantycheruby, strzegące nowego i złego antysanktuarium, tj. miejsca, gdziezasiądzie Antychryst. Podobnie kamienni strażnicy znajdowali się w wieżyCirith Ungol, która została zbudowana przez dobrych ludzi, aby strzec krainzachodu przed złem, przejęły ją jednak siły Saurona i zamieniły w posterunekstrzegący dostępu do krainy cienia.W Apokalipsie jest powiedziane, że dwaj świadkowie Boga zostaną zabiciprzez Bestię w Jerozolimie, tymczasem Gandalf schodzi w ciemności Morii,ŚNIEG 2004145


y, jak się okaże, stanąć przeciwko demonowi Barłogowi (którego notabenewygląd, taki jaki został przedstawiony w filmie, też nie jest żadną nowością,XI-wieczna bowiem mistyczka, Elżbieta z Schoenau, miewała wizje demona,który ukazywał się jej w postaci wielkiego i strasznego byka, unoszącego sięnad nią w powietrzu, który znikał w ścianie czarnego ognia i dymu). Gandalfginie w tej konfrontacji. Tymczasem od XIII wieku zaczęły się pojawiać ciekaweprzepowiednie na temat losu Ostatniego Papieża. Jedna z nich mówi:„Piotr, który najpierw po wodzie chodził bezpieczny, nagle zdumiony pociągniętyzostał w jednej chwili w przepaść; gdyż zapewne rzymski biskup, któryu owych 10 królestw [chodzi o wspomnianych już spadkobierców CesarstwaRzymskiego] pozyska tak wielki przyrost wiary, że przerażony nagłym ujawnieniemsię Antychrysta, w jedno wraz z pozostałymi wybranymi, zejdzie ażdo jamy beznadziejności".Inna XV-wieczna przepowiednia na temat Anielskiego Papieża mówiłateż, iż najpierw zostanie on zabity, a następnie powróci zwycięski. Cowspomniany już wizjoner św. Jan Bosko powtórzył, mówiąc, iż papież umrzei będzie żył na nowo.Ciekawa zdaje się też symbolika, bowiem tytuł pontifexmaximus stanowił w starożytnym Rzymie określenie najwyższegokapłana i związanej zarazem z tym funkcjibudowniczego mostów. Ten sam tytuł przeszedłpóźniej na papieży. Gandalf tymczasem „ginie"na moście, który rozbija, spełniając swą ofiaręi powstrzymując zło. O świadkach z Apokalipsypowiedziano także, iż następnie zmartwychwstanąoni obleczeni w obłok i wzbudzaćbędą strach swoich przeciwników.I tak dzieje się z Gandalfem, który powracaprzemieniony i którego samo pojawienie sięteraz będzie powodowało szaleństwo i przerażeniew oddziałach orków. Ważna wydajesię też druga konfrontacja, która jest jakbyzwycięskim powtórzeniem wspomnianejwłaśnie pierwszej, kiedy to Gandalf stajenaprzeciw króla Nazguli, który przebija<strong>FRONDA</strong> 34


się przez bramę miasta (a to św. Piotrowi w pewnym kontekście zapowiedziano,iż „bramy piekielne go nie przemogą"). Ponadto pieje wtedy kogut(choć tutaj chodzi pewnie bardziej o starożytne wierzenie, iż upiory i widmaznikają, gdy kogut zaczyna piać).Zasiadając przeto w domowym zaciszu z książką lub w fotelu kinowym,należy pamiętać, iż mamy do czynienia z najlepszą być może w dziejach świataartystyczną wizją wydarzeń związanych z końcem czasów. I że być możestąd właśnie bierze się też część owej wciągającej, tak „podskórnie" bliskiejprawdy, głębi tego dzieła. Zatem cieszmy się nim w naszych czasach fikcji,dopóki jeszcze możemy, zanim nadejdzie to, co realne, jak bowiem powiedziałinny wielki - Wergiliusz w Eneidzie: „Najgorsze dopiero przed nami".Z drugiej jednak strony niezależnie od tego, w jakiej sytuacji się znajdziemy,trzeba pamiętać o jednym: zawsze pozostaje nadzieja.JAKUB SZYMAŃSKI


Weronika z powieści Coelho nie może odnaleźć sensui radości życia. Zmienia się to z chwilą, kiedy kobietaw czasie pobytu w szpitalu psychiatrycznym obnażasię i onanizuje przed jednym z pacjentów - Edwardem.Masturbacji towarzyszą perwersyjne fantazje seksualne,w których Weronika odbywa stosunki seksualne z wielomakobietami i mężczyznami jednocześnie. W ten sposóbodzyskuje prawdziwe szczęście i spokój duszy, udzielającgo jednocześnie obserwatorowi swych praktyk.PAULO COELHOHerezjarcha w szatach mistykaMIROSŁAWSALWOWSKIOd początku lat 90. XX wieku tryumfy na światowych rynkach księgarskichświęci twórczość brazylijskiego pisarza Paula Coelho. Do 2003 roku napisaneprzez niego książki zostały wydane w 140 krajach, przetłumaczone na 56148<strong>FRONDA</strong> 34


języków, a ich łączny nakład wyniósł około 50 min egzemplarzy.Można powiedzieć, że czym ostatnio dla dzieci stały sięprzygody Harry'ego Pottera, tym dla rzesz młodzieży i dorosłych są powieściCoelho. Wychodzące spod jego pióra książki trafiają na czołówki bestsellerów,stając się dla naukowców przedmiotem socjologicznych i kulturoznawczychdyskusji, a dla milionów zwykłych czytelników skarbcem mądrościoraz rad, którymi należy kierować się w życiu. Paulo Coelho jest dziś doradcąUNESCO, a w latach 1998-2004 był gościem specjalnym Światowego SzczytuEkonomicznego w Davos, gdzie w 2000 roku został uhonorowany prestiżowąnagrodą „Crystal Award '99".Moda na brazylijskiego pisarza dotarła też do Polski. Od 1995 roku wydanou nas osiem książek jego autorstwa (jeśli doliczyć do tego zbiór przeprowadzonychz nim wywiadów, będzie ich dziewięć) i sprzedano 1,5 min egzemplarzy.Sam Coelho gościł w naszym kraju pięciokrotnie, a na spotkania z nim przychodziłotysiące fanów gotowych stać nawet na mrozie, byle tylko otrzymaćdedykację swego ulubionego autora. Prawdziwą furorę w Polsce robi, określonajuż mianem kultowej, książka pt. Alchemik, której sprzedano około 450 tys.egzemplarzy i która w roku 2001 została nawet wprowadzona do szkół jakolektura uzupełniająca (teraz jej ekranizację planuje Hollywood).Jako że pisarstwo Paula Coelho dociera do setek milionów ludzi na całymświecie (przyjmując, iż jedna wykupiona książka jest czytana przez 4-5osób, można szacować, że jego powieści czytało około 6 min Polaków i ponad200 min ludzi w innych krajach), warto zatrzymać się przez chwilę nad sylwetkątego twórcy oraz przesłaniem, jakie wyłania się z jego działalności.Od satanizmu do katolicyzmu?Brazylijski pisarz urodził się 24 sierpnia 1947 roku w Rio de Janeiro w pobożnejrodzinie katolickiej. Od siódmego roku życia mały Paulo wychowywany byłprzez jezuitów w szkole im. św. Ignacego Loyoli. W okresie dorastania pragnąłzostać aktorem - mimo sprzeciwu rodziców, którzy widzieli w tym środowiskuzawodowym sporo moralnego zepsucia i degeneracji. Na tym tle młody Coelhopopadł w ostry konflikt z rodzicami. W miarę dorastania coraz bardziej wyobcowywałsię z gorliwie chrześcijańskiej atmosfery rodzinnego domu i klasztornejszkoły. Zaczął się upijać, brać narkotyki (jak sam to określa: „w dawkach dlaŚNIEG 2004 149


konia"), praktykować rozpustę (niewyłączając eksperymentówz homoseksualizmem).Jednocześnie z zamiłowaniemwczytywałsię w dzieła propagująceżycie wyzwoloneod wszelkich zasad, takiejak np. książki AleisteraCrowleya - czołowego teoretykasatanizmu, który sam o sobiemówił z dumą jako o „najbardziejzdeprawowanym człowieku świata".Zafascynowany filozofią Crowleya, w końculat 60. ubiegłego stulecia Coelho przystąpił do grupy„Alternatywne społeczeństwo", której celem było kontestowanietradycyjnych cnót chrześcijańskich, promowanie okultyzmu i totalnejanarchii, a zwłaszcza zachwalanie libertynizmu seksualnego. DziałalnośćCoelho i ugrupowania, z którym był związany, wzbudziła niepokój rządzącejwówczas Brazylią prawicowej dyktatury, co skończyło się aresztowaniemprzyszłego pisarza i torturami, jakim był poddawany w wojskowym wiezieniu.To doświadczenie znacznie ostudziło rewolucyjne zapędy młodzieńca,tak że w wieku 26 lat porzucił swą ultralewicową działalność, a zamiast tegozajął się pracą w jednym z wydawnictw muzycznych. Początków obecnejdrogi życiowej Paula Coelho należy doszukiwać się w roku 1979, kiedy topodczas pobytu w dawnym obozie koncentracyjnym w Dachau miał widzenietajemniczej zjawy pod postacią mężczyzny. Dwa miesiące po tym niezwykłymwydarzeniu ponownie ujrzał owego mężczyznę, który tym razem zachęciłgo, by powrócił do katolicyzmu i odbył pieszą pielgrzymkę dawnym średniowiecznymszlakiem do sanktuarium w Santiago de Compostela w Hiszpanii.Jak twierdzi Coelho, osobnik ów, który należy do tajemnego zakonu katolickiego,stał się duchowym przewodnikiem Brazylijczyka.W roku 1987 pisarz opublikował swą pierwszą książkę pt. Pielgrzym,będącą opisem duchowych doświadczeń z wędrówki do Santiago de Compostela.Od tego czasu w książkach oraz w licznych wypowiedziach udzielanych150<strong>FRONDA</strong> 34


mediom, Coelho kreuje się na żarliwie katolickiego pisarza. Jak mówi, zerwałdefinitywnie z satanizmem i narkotykami, uznaje wszystkie dogmaty wiarykatolickiej, wszystkie zaś swoje książki poprzedza cytatami z Pisma Świętegoalbo kościelnymi modlitwami, np. Zdrowaś Maryjo. Pisarz uważa również, iżto za jego sprawą odrodził się ruch pielgrzymkowy do Santiago de Compostela,albowiem zanim opublikował swe refleksje związane z pielgrzymką do hiszpańskiegosanktuarium, przez lata nikt niemal nie odwiedzał tego miejsca,a dziś pielgrzymują tam setki tysięcy ludzi.Czy mamy zatem do czynienia ze św. Pawłem Apostołem naszych czasów,który porzucając libertynizm i satanizm, poświęcił się apostołowaniu prawdziwiekatolickiej mistyki? Czy dusze milionów gorliwych czytelników jegoksiążek są karmione zdrowym pokarmem duchowym, który może pomóc imodnaleźć autentyczny spokój i radość w chaosie współczesnego świata?W gąszczu banałów i ogólnikówOczywiście, powinniśmy doceniać i błogosławić wszelkie dobro, jakie się pojawia.Nie można wszędzie i za wszelką cenę doszukiwać się zła. Nie wolnoprzyjmować postawy węży, które własnym jadem próbują zepsuć najzdrowszerzeczy, a tak właśnie postępuje każdy, kto trucizną swych podejrzeń jakozłe tłumaczy nawet najszlachetniejsze uczynki i intencje bliźnich. Z drugiejstrony, nie od dziś wiadomo, że szatan jest bardzo inteligentny oraz przebiegły,a inspirowane przez siebie zło potrafi ukryć pod pozorami dobra. Diabełna wzór tępiciela szczurów nie podaje swej duchowej strychniny w czysteji nierozcieńczonej postaci, ale umieszcza ją w środku zdrowego pożywienia.Nie bez powodu ojcowie Kościoła mawiali, że szatan jest małpą Pana Boga.Biblia wielokrotnie ostrzega nas przed takim podstępnym działaniem demonów,mówiąc o fałszywych apostołach, pracownikach zdradzieckich, którzytylko przybierają postać apostołów Chrystusowych (por. 2 Kor 11, 13-14),ludziach przekręcających ewangelię Chrystusową (por. Gal 1, 6-7), fałszywychprorokach i fałszywych mesjaszach (por. Mk 13, 22), osobach kłamliwieprorokujących w Imię Boże (por. Jer 14, 14) czy też wilkach przychodzącychw owczym odzieniu (por. Mt 7, 15).Fałsz ubrany w szaty mistyczno-religijnych uniesień albo filozoficznychrozważań stanowi wielkie niebezpieczeństwo, albowiem może być urzekającyŚNIEG 2004www.poczytaj.plksięgarnia internetowahasło: fronda


dla ludzi poszukujących prawdziwej duchowości, którzy chcą się trzymać z dalaod przesiąkniętych kultem pieniądza, seksem i brutalnością filmów, książekczy spektakli. O tym, że nawetpobożnym katolikom wyrządzićmogą szkody różni niepewnimistycy, przypominają choćbyoficjalne oświadczenia watykańwskiej Kongregacji Nauki Wiarysprawie pism Vassuli Rydden czy Anthony'ego de Mello.Twórczość Coelho jest właśnie takim klasycznym, wręcz podręczpodnikowym przykładem zwiedzeniapozorami dobra. Książki tegopisarza zawierają wiele rad, refleksjiza pożyteczne oraz zdrowe, choćwane tak ogólnikowo, że mogą byći pouczeń, które mogą być uznanetrzeba dodać, iż są one sformułointerpretowanena wiele sposobów,przez co ludzie najróżniejszychświatopoglądów i religii potrafiąsię z nimi zgodzić, nie korygującprzekonań. Choćby sam ten faktniczego ze swych dotychczasowychwinien skłonić nas do ostrożnościwobec Coelho.Jeden z największych kapła-nów katolickich, św. Jan MariaVianney, podczas egzorcyzmów usłyszał od demona następującewyznanie: „Jak bardzo podobawielkomiejskichją mi się te ogólnikowe kazaniakaznodziei, któreteż, że bardzo nienawidzi Proboszkazania.nikomu nie wadzą". Szatan dodałcza z Ars za jego bardzo konkretneIstotnie, tradycyjna du-chowość chrześcijańska dalekajest od powtarzania miałkich baodróżnianiudobra od zła, nazywatakby nie było wątpliwości, co jestmiło brzmiących ogólników i haseaw dalszej perspektywie sprzyjaGdyby jednak problem z Copisarstwonałów, za to skupia się na jasnymniu prawdy i kłamstwa po imieniu,grzechem, a co cnotą. Powtarzaniełek nie może przynieść dużo dobra,tylko usypianiu sumień,elho polegał tylko na tym, że jegowypełnione jest jedynietakimi banalnymi sformułowaniu,mimo wszystko nie należałoby wszczynać alarmu, a książki te można by uznać zamało wprawdzie wartościowe, ale przynajmniej niegroźne czy wręcz zabójcze dla duszy.Prawdziwe niebezpieczeństwo polega na tym, że w gąszczu banałów i ogólnikówczyhają przeciwne tradycyjnej doktrynie katolickiej błędy, herezje, a nawet bluźnier-152<strong>FRONDA</strong> 34


stwa, które Coelho propaguje za pośrednictwem książek i udzielanych przez siebiewywiadów. Przyjrzyjmy się tym najbardziej rzucającym się w oczy fałszom.Pochwała magiiCzytelnika książek Coelho zastanowić musi pochwała, jaką Brazylijczyk obdarzamagię. Pisarz twierdzi, że jego duchowy przewodnik (zjawa, która objawiłamu się w Dachau), prócz tego, że zachęcał go do ponownego przyjęciawiary katolickiej, poradził mu też zwrócenie się ku „dobrej stronie magii".Autor światowych bestsellerów posłuchał owego tajemniczego osobnikai dziś twierdzi, że jest magiem odrzucającym „czarną magię", w odróżnieniuod „białej magii", która ma nieść ludziom dobro (zob.: Juan Aries, Zwierzeniapielgrzyma - rozmowy z Paulem Coelho, Warszawa 2003, s. 99-100).Tymczasem Pismo Święte jednoznacznie potępia magię - Biblia nazywawszelkie czary obrzydliwością i grzechem (Pwt 18, 9-12; 1 Sm 15, 23). NaukaKościoła jest w tej sprawie jednoznaczna - bardzo jasno uczy ona, iż „wszystkiepraktyki magii i czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił,by posługiwać się nimi i osiągnąć nadnaturalną władzę nad bliźnim - nawetw celu zapewnienia mu zdrowia - są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności"(Katechizm Kościoła Katolickiego 2117).Bóg jako doświadczenie wiaryZastanawiająca jest również koncepcja Boga, którą proponuje Coelho. Nazadane pytanie: „Kim jest dla ciebie Bóg?", odpowiada on: „Doświadczeniemwiary. Niczym więcej. Uważam, że próba definicji Boga jest pułapką. Zadanomi już to pytanie na spotkaniu autorskim i odpowiedziałem: «Nie wiem. Bógnie jest dla mnie tym samym, czym jest dla ciebie», i publiczność zaczęła bićbrawo. Właśnie to czują ludzie, że nie istnieje Bóg, który pasuje wszystkim,bo to jest bardzo indywidualne" (zob.: Juan Aries, Zwierzenia, s. 34).Choć Bóg z pewnością jest dla ludzi tajemnicą, albowiem nasz rozum i zmysłynie ogarniają Jego wielkości, mądrości, dobroci oraz potęgi, to jednak poglądymówiące, iż nie można o Stwórcy powiedzieć niczego pewnego do tego stopnia,że wszystko w tej dziedzinie stanowi tylko kwestię indywidualnych, subiektywnychuczuć albo doświadczeń - są czystą herezją. Przecież to sam Bóg wielokrot-ŚNIEG 2004 1 53


nie objawia! się ludziom, mówiąc im0 swych atrybutach i zamiarach.Sobór Watykański I potępił jakosprzeczne z wiarą katolicką opinie, iż„jednego i prawdziwego Boga, Stwórcy1 Pana naszego, nie można poznać zestworzeń w sposób pewny przy pomocynaturalnego światła rozumu oraz że jestrzeczą niemożliwą albo niewskazaną,ażeby człowiek został pouczony przezObjawienie Boże o Bogu i czci, jaką powinien Mu oddać" (kanon 1 i 2). Tenże sobórpoucza też: „Temu objawieniu Bożemu należy przypisać, że to, co wśród rzeczyBoskich przez się jest niedostępne rozumowi ludzkiemu, także w obecnym stanierodzaju ludzkiego wszyscy mogą poznać łatwo, z wielką pewnością i bez domieszkibłędu" (Konstytucja DeiFilius).PanteizmAgnostyczne i modernistyczne pojmowanie Boskości prowadzi Coelho dopropagowania swego rodzaju panteizmu. Najmocniej jest to widoczne w powieściAlchemik (Warszawa 1995). Książka ta opowiada o wędrówce pewnegomłodzieńca, który pośród różnorakich przygód oraz doświadczeń odnajdujesens życia i prawdę o wszechświecie. Cóż ma być ową prawdą? Mówi namo tym narracja i niektóre dialogi zawarte w Alchemiku:„Wszystko jest jednym" - pomyślał młody człowiek [...]. Pamiętajo tym, co już ci mówiłem: ten świat jest jedynie widzialną częścią Boga[...]. I znam też Duszę Świata,bo prowadzimy ze sobą długierozmowy podczas wędrówki bezkońca po orbicie. Powiedziała mi,że największym jej zmartwieniemjest to, że tylko minerały i roślinypojęły, że wszystko jest jedną i tąsamą Rzeczą [...]. Młodzieniec<strong>FRONDA</strong> 34


zanurzył się w Duszy Świata i ujrzał,że Dusza Świata jest częściąDuszy Boga, a Dusza Boga jestjego własną duszą. I odtąd mógłczynić cuda.W dobie wszechobecnego materializmui hedonizmu wszystko to może wyglądaćna bardzo piękne i uduchowione, jednaktezy takie już dawno zostały odrzuconeprzez doktrynę katolicką. Błogosławiony Pius IX w Syllabusie piętnuje następującąopinię: „Nie istnieje żadne najwyższe, najmędrsze opatrznościowe Bóstwo, odrębneod wszystkich rzeczy tego świata. Bóg jest tym samym, czym jest natura rzeczy, i dlategopodlega zmianom. Bóg rzeczywiście rodzi się w człowieku i w świecie; zatemwszystko jest Bogiem i ma udział w najrzeczywistszej substancji Boga, jednym i tymsamym są Bóg i świat, a więc duch i materia, konieczność i wolność, prawda i fałsz,dobro i zło, sprawiedliwość i niesprawiedliwość".Tak więc Kościół katolicki zdecydowanie odrzuca tak hołubiony przezbrazylijskiego pisarza panteizm.Indyferentyzm religijnyZa agnostycyzmem, modernizmem i panteizmem, krok w krok maszerujeobojętność religijna, z której autor Alchemika czyni niemal swój sztandar.Największym niebezpieczeństwem na drodze duchowych poszukiwańsą guru, mistrzowie, fundamentalizm, to, co nazwałem wcześniej duchowąglobalizacją. Kiedy ktoś mówi:„Bóg to jest to albo tamto"; „Mój Bógjest potężniejszy niż twój" [...]. Takwybuchają wojny.(Zwierzenia pielgrzyma, s. 25)ŚNIEG 2004Pojmuję religię jako sposób wspólnego„oddawania czci" a nie posłuszeństwo.


To dwie zupełnie różne sprawy. Można czcić Buddę, Allacha, Boga, Jezusa,kogokolwiek. Ważne jest, że w jednej chwili grupa ludzi łączy sięz tajemnicą, czujemy się bardziej zespoleni, bardziej otwarci na życie,rozumiemy, że nie jesteśmy samotni w świecie, że nie żyjemy sami. Tymwłaśnie dla mnie jest religia, a nie jakimś zbiorem zasad i przykazańnarzuconych przez innych.(Zwierzenia pielgrzyma, s. 25-26)Trzeba kultywować ideę tolerancji, która mówi, że jest miejsce dlawszystkich w sferze religii, polityki czy kultury. Że nikt nie powiniennam narzucać swojej wizji świata. Jak mówi Jezus: „W domu Ojcamego jest mieszkań wiele". Nie ma powodu, byśmy wszyscy gnieździlisię na jednym piętrze czy mieli te same poglądy. Bogactwo jest w wielości,w różnorodności. Inaczej to faszyzm! Fundamentalizm spychanas w mroki najgorszego zacofania z przeszłości. Trzeba otwarciegłosić, że można być ateistą, muzułmaninem, katolikiem, buddystączy agnostykiem i nie stanowi to żadnego problemu. Każdy jest panemswojego sumienia.(Zwierzenia pielgrzyma, s. 77)Wszystkie drogi prowadzą do tego samego Boga. My mamy swoją drogę,to nasz wybór, ale tych dróg jest sto lub dwieście.(Zwierzenia pielgrzyma, s. 185)Nie mówię, że katolicyzm jest lepszy czy gorszy niż inne religie, ale tomoje korzenie kulturowe, moja krew.(Zwierzenia pielgrzyma, s. 26)Takie poglądy nie dziwią, gdy wypowiadane są przez człowieka twierdzącego, iż„próba definicji Boga jest pułapką", „wszystko jest jednym", a „świat jest częściąBoga". Jeśli tak się rzeczy mają, to istotnie wszystko jedno, czy oddaje się hołdPanu Jezusowi, czy też bije się pokłony drzewom, kamieniom, posążkom Buddy,„świętym" szczurom, krowom, bogactwu, przyjemnościom czy cielesnymżądzom. Wówczas rzeczywiście nie moglibyśmy odróżniać prawdy od herezji,cnoty od nieprawości, a wszystko byłoby drogą do Królestwa Niebieskiego.156 <strong>FRONDA</strong> 34


przechowuje,rozpoznać popunktuwirzaindystyczne"Objawienie Boże i Magisterium Kościoła, którejemówią jednak coś innego - dzięki nim możemyglądy Paula Coelho jako fałszywe z chrześcijańskiegodzenia. Jeśli prawdą byłby promowany przez tego pisaferentyzmreligijny, to za „faszystowskie" i „fundamentalitrzebaby uznać choćby takie fragmenty Biblii jak: „Kto uwierzy i ochrzci się,będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony" (Mk 16, 16), „Bezwiary zaś nie podobna jest podobać się Bogu" (Hbr 11,6), „Wszyscy bogowiepogan to demony" (Ps 96, 5), „Nikt nie przychodzi do Ojca, inaczej jak tylkoprzeze Mnie" 0 14, 6), „I nie ma w nikim innym [jak w Jezusie Chrystusie]zbawienia. Nie ma bowiem innego imienia pod niebem, danego ludziom,w którym byśmy mieli być zbawieni" (Dz 4, 12), „Ale co poganie ofiarują,czartom ofiarują, a nie Bogu" (1 Kor 10, 20).Pan Bóg jest samą Prawdą i Świętością, dlatego brzydzi się wszelkimiherezjami, błędami i bluźnierstwami. Wyznawany przez Paula Coelho indyferentyzmreligijny był przez tradycyjną doktrynę katolicką zawsze piętnowanyw najostrzejszych słowach jako: „bezsens" (Pius VI), „tragiczna i zawszegodna potępienia herezja" (Pius VII), „fałszywa i absurdalna maksyma, alboraczej majaczenie" (Grzegorz XVI), „bezbożna i absurdalna zasada, smutnybłąd, wolność zguby" (bł. Pius IX), „droga do ateizmu" (Leon XIII). Równieżw ostatnich czasach Stolica Apostolska napiętnowała podobne opinie:„Jest sprzeczne z wiarą katolicką uznawanie różnych religii świata za drogizbawienia komplementarne z Kościołem [...] utrzymywanie, że owe religie- rozważane w nich samych - są drogami zbawienia, nie ma podstaw w teologiikatolickiej, także dlatego, że religie te zawierają pominięcia, niedostatkii błędy dotyczące podstawowych prawd o Bogu, człowieku i świecie" (DokumentKongregacji Nauki Wiary z 24 stycznia 2001 roku).Ciekawe, jak nazwałby Coelho tych wszystkich świętych, którzy niejednokrotnieoddawali życie, aby tylko wyrwać dusze ze szponów herezji,ŚNIEG 2004157


schizmy albo bałwochwalstwa? Czy faszystą jest dla niego np. św. Bonifacy,który pisał: „Do waszej łaskawej braterskości ślę najgorętsze prośby, żebyście[...] prośbami waszej pobożności zdołali wyjednać, aby Bóg i Pan nasz JezusChrystus, który pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznaniaprawdy, nawrócił do wiary katolickiej serca pogańskich Sasów, żebyzerwali sidła szatańskie, w które wpadli i nie mogą się z nich wydostać, i żebyprzyłączyli się do dzieci matki Kościoła" (List do współbraci w Niemczech)?A może fundamentalistą określiłby św. Pawła Miki, który przed swą śmierciąrzekł: „Myślę, że skoro doszedłem do tej chwili, nikt z was nie będzie mniepodejrzewał o chęć przemilczenia prawdy. Dlatego oświadczam wam, że niema innej drogi zbawienia poza tą, którą podążają chrześcijanie. Ponieważ onauczy mnie wybaczać wrogom oraz wszystkim, którzy mnie skrzywdzili, dlategoz serca przebaczam królowi, a także wszystkim, którzy zadali mi śmierć,i proszę ich, aby zechcieli przyjąć chrzest" (Słowa do prześladowców)?Brukowanie dobrymi chęciamiHerezje w dziedzinie religii często pociągają za sobą również wypaczeniaw sferze moralności. Niestety, prawidłowość ta sprawdza się przy lekturzePaula Coelho. W powieści Demon i panna Prym (Warszawa 2002) jeden z wątkówopowiada o proboszczu małego miasteczka. Ksiądz ów zapytuje raz pewnegomądrego i świątobliwego biskupa (a więc postać pełniącą w dziele rolęswoistego autorytetu i wyroczni), cóż winien czynić, by było to miłe Stwórcy,na co otrzymuje następującą odpowiedź: „Skądże mam wiedzieć, co podobasię Wszechmogącemu? Czyń to, co dyktuje ci serce, a Bogu się to spodoba"(s. 153).Tradycyjna doktryna katolicka - w odróżnieniu od tego fikcyjnego, książkowegohierarchy - uczy jednak, że Pan Bóg objawił nam swe przykazaniai prawa, które obowiązują zawsze i wszędzie. Nawet czyjeś subiektywneprzekonanie o dobru jakiegoś czynu nie przemieni go automatycznie w „miłyBogu".„Jeśli czyny są wewnętrznie złe, dobra intencja lubszczególne okoliczności mogą łagodzić ich zło, alenie mogą go usunąć: są to czyny nieodwracalniezłe, same z siebie i same w sobie niezdatne do<strong>FRONDA</strong> 34


tego, by je przyporządkować Bogu i dobru osoby" 0an Paweł II, Veritatis splendor81). „Jeśli czyny są same z siebie grzechami, jak na przykład kradzież,cudzołóstwo, bluźnierstwo, lub tym podobne, to któż ośmieliłby się twierdzić,że gdy dokonane zostają dla dobrych powodów, nie są już grzechami lub- co jeszcze bardziej nielogiczne - są grzechami usprawiedliwionymi?" (św.Augustyn, Contra mendacium).Onanizm - droga do szczęściaGdy nie istnieją uniwersalne i absolutne normy moralne, trudno się dziwić, iżgrzech śmiertelny zaczyna być postrzegany jako droga prowadząca do szczęścia,radości i spokoju ducha. Paulo Coelho w ten właśnie sposób ukazujeczyny oraz myśli przeciwne cnocie czystości i wstydliwości. W książce Weronikapostanawia umrzeć (Warszawa 2003) opowiedziana jest historia chorejpsychicznie niewiasty - Weroniki, która nie może odnaleźć sensu i radościżycia. Zmienia się to z chwilą, kiedy kobieta w czasie pobytu w szpitalu psychiatrycznymobnaża się i onanizuje przed jednym z pacjentów - Edwardem.Masturbacji towarzyszą perwersyjne fantazje seksualne, w których Weronikaodbywa stosunki seksualne z wieloma kobietami i mężczyznami jednocześnie.W ten sposób odzyskuje prawdziwe szczęście i spokój duszy, udzielającgo jednocześnie obserwatorowi swych nieczystych praktyk:Edward przez cały czas stał nieruchomo, ale coś w nim zdawało się odmienione:w jego oczach malowała się czułość. „Było mi tak cudownie,że potrafię dostrzec miłość wszędzie, nawet w oczach schizofrenika"(s. 142-143).Choć spotkała [dotąd] wielu mężczyzn, to jednak nigdy nie dotartado granic swych najskrytszych pragnień. [...] Och, gdyby tak każdymógł poznać swoje wewnętrzne szaleństwo i żyć z nim! Czy światbytby przez to gorszy? Nie, ludzie byliby sprawiedliwsi i bardziejszczęśliwi (s. 143).Było jej lekko na duszy, nawet przestat ją dręczyć strach przed śmiercią.Przeżyła to, co zawsze ukrywała sama przed sobą. Doświadczyłarozkoszy dziewicy, prostytutki, niewolnicy i królowej (s. 144-145).Gdy Weronika zwierza się ze swych przeżyć koleżankom, otrzymujeŚNIEG 2004 1 59


takie oto porady: Popatrz mi prosto w oczy i zapamiętaj to, co ci powiem.Istnieją tylko dwie zakazane rzeczy - jedna przez ludzkie prawo,druga przez boskie. Nigdy nie zmuszaj nikogo do stosunku - bo to jestuznawane za gwałt. I nigdy nie próbuj tego z dziećmi, bo to największyz grzechów. Poza tym, jesteś wolna. Zawsze znajdzie się ktoś, kto pragniedokładnie tego samego, co ty (s. 144).Są ludzie, którzy przez całe życie czekają na chwilę, którą ty przeżyłaśwczorajszej nocy, i nie odnajdują jej. Dlatego, jeśli przyjdzie ciumrzeć teraz, umieraj z sercem pełnym miłości (s. 172).Nierząd jako sacrumGloryfikację perwersji seksualnych niesie również najnowsza, wydana w Polscew końcu kwietnia 2004 roku, powieść Paula Coelho pt. Jedenaście minut. Książkata w pornograficzny nieraz sposób relacjonuje zawodowe perypetie pewnej prostytutkio imieniu Maria. Opisywane cudzołóstwo oraz dewiacje seksualne otoczonesą przez pisarza aurą świętości. Na przykład sadomasochizm przyrównywanyjest do praktyk pokutnych stosowanych przez wielu świętych, takich jakchoćby samobiczowanie czy noszenie włosiennicy. W jednej z końcowych scenopisany jest, z najbardziej naturalistycznymi szczegółami, stosunek seksualnyMarii z jej kochankiem, po czym następuje chwila, w której kochanek mówi:„Niech będzie błogosławiona kobieta, którą tak bardzo kocham", a następnieodczytuje wspólniczce swego grzechu obszerne fragmenty Księgi Koheleta.Wystarczy zestawić ten fragment z cytatami z Pisma Świętego, by zobaczyć,jak daleko autor książek Weronika postanawia umrzeć i Jedenaście minut odszedłod tradycyjnego nauczania katolickiego: „Lecz uczynki ciała są jawne, są niminierząd, nieczystość, bezwstyd [...] a o nich powiadam wam, jak przedtemmówiłem, że ci, co takie rzeczy czynią, królestwa Bożego nie dostąpią" (Ga 5,19-21). „To bowiem wiedzcie i rozumiejcie, że żaden rozpustnik, albo nieczysty,albo chciwiec, to znaczy bałwochwalca nie ma dziedzictwa w królestwieChrystusowym i Bożym. Niech was nikt nie zwodzi próżnymi słowy: dla tychbowiem przychodzi gniew Boga na synów niedowiarstwa" (Ef 5, 5-7). „A jawam powiadam: każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoimsercu dopuścił z nią cudzołóstwa" (Mt 5, 28). „Ciało zaś nie jest dla wszeteczeństwa,lecz dla Pana, a Pan dla ciała. Czy nie wiecie, że ciała wasze są człon-|gQ <strong>FRONDA</strong> 34


kami Chrystusowymi?... Uciekajcie przed wszeteczeństwem. Wszelki grzech,jakiego człowiek się dopuszcza, jest poza ciałem; ale kto się wszeteczeństwadopuszcza, ten grzeszy przeciwko własnemu ciału" (1 Kor 6, 13. 15. 18). „Onierządzie zaś i wszelkiej nieczystości albo chciwości niechaj nawet mowy niebędzie wśród was, jak przystoi świętym" (Ef 5, 3).Poglądy Paula Coelho zgadzają się za to z przekonaniami Antora SzandoraLa Veya - założyciela Kościoła Szatana i autora Biblii Szatana, który w swym„dziele" deklaruje: „Szatan reprezentuje zaspokajanie żądz zamiast wstrzemięźliwości.[...] Satanizm toleruje wszystkie rodzaje zachowań seksualnych, którenależycie zaspokajają twoje indywidualne żądze - możesz być heteroseksualny,homoseksualny, biseksualny lub nawet aseksualny jeżeli tak wybrałeś. Satanizmsankcjonuje również każdy fetysz i dewiację, które wzbogacą twoje życie seksualne,dopóki biorą w tym udział osoby, które same mają na to ochotę".Twórczość Coelho doskonale też pasuje do instrukcji Świętego Oficjum(dzisiejszej Kongregacji Nauki Wiary) z 5 maja 1927 roku, piętnującej tychpisarzy, którzy nie wahają się: „zmysłowości chorobliwej otaczać nimbemrzeczy świętych, łącząc bezwstydne uniesienia miłosne z jakąś pseudopobożnościąi fałszywym mistycyzmem religijnym, jak gdyby godząc wiarę z najbezwstydniejszymjej zaprzeczeniem i cnotę z rozpustą [...] posunęli się dotego stopnia, że w książkach swych rozwodzą się nad występkami, o którychapostoł nawet wspominać zakazał uczniom Chrystusa".O innych ideach oraz postawach Paula Coelho sprzeciwiających się naucekatolickiej można by jeszcze dużo pisać. Tak czy inaczej, widać jak na dłoni,że człowiek ten wciąż wierzy w sporą część rzeczy, które wyznawał za czasówswej burzliwej młodości, kiedy był zdeklarowanym libertynem, anarchistąi satanistą. Dziś po prostu przedstawia je milionom swych czytelnikóww bardziej „grzecznej" i mniej wulgarnej formie. Czyni to jego twórczość tymbardziej niebezpieczną, albowiem w ten sposób łatwiej może ona trafić dochrześcijańskich serc.MIROSŁAW SALWOWSKI


SZYMON BABUCHOWSKI* * *krople zatrzymane na skraju gałęziprześwietlone blaskiem jesiennego słońcagdy mały włos wody dzieli je od śmierciciążące ku ziemi ale nie do końcajakby jedną ręką trzymały się życiaktóre na ich brzegach rozpościera tęczękrople takie jasne jak Boże źrenicepomiędzy światami mają swoje miejsce162<strong>FRONDA</strong> 34


* * *miałeś we mnie rosnąć Panie jak rośnie drzewo albo człowiekrozkrzyżowałem nawet ręce by było Ci wygodniewtedy coś zaczęło drążyć mnie od środkarzeźbić korytarze po których hulał wiatrdziś moje wnętrze wypełnia nicdziś jestem pełny pneumyi tęsknięwywołałem Twoje zdjęciez krzyża chowam w sobienegatywŚNIEG 2004163


WOJNA SUKCESYJNAżycie jest silne: zarastają hałdyw puszczę się zmienia pustynia przedmieściazewsząd zielone wylęgają armiedowódca cicho żołnierzy rozmieszczagoją się rany rosną włosy lasu(było tak łyso kiedy jej zabrakło)dzięcioł z kukułką mierzą upływ czasu -jutro pójdziemy oblegać to miastozniknął już z mapy nowotwór kopalnikorzeń rozsadza umarłą ulicękruchy żołnierzu nieśmiertelnej armii -śmierć jest potężna lecz zwycięża życie164<strong>FRONDA</strong> 34


chwile w kawiarniach szczęśliwe i kruchewieczory w ciszy Twojego pokojunadal są we mnie i pragną powrócićdo tego świata który nas rozdwoiłna mnie i Ciebie na dziś i na wczorajjak gorzki owoc rozkrojony nożemczas przeszedł po nas jak pług nas przeorałi co zburzone - już nie chce się złożyćżyjemy życiem nie całkiem prawdziwymnadając ciągle te same imionapejzażom nowym i zupełnie innymdzień się układa w martwy harmonogramlecz noc co cicho nam puka do okienobrazy stare maluje na szybachtopnieją lody pod jej czułym wzrokiemi dzwon zamknięty w klatce się odzywaSMS-Ynocamistukam do Ciebiedaj mi kluczdo Twojego niepokojuSZYMON BABUCHOWSKI


Stwierdzenie, że zachowania homoseksualnesą grzechem, pozostaje w świetlenauczania Kościoła katolickiego pewną oczywistością.Przecież jeżeli stosunki heteroseksualnewykraczają poza małżeństwo, to także są grzechem.A stosunki homoseksualne ze swej istotysą pozamałżeńskie. Grzechy wielu katolikówdotyczą seksualności. To jest wszystko bardzoludzkie. Ale czy oni udają przed sobą, że nicsię nie dzieje, że pojęcie grzechu jest fikcją?Nie. Sporo z nich korzysta z sakramentu spowiedzi.Jeśli traktują oni ten sakrament poważnie,to świadczy to o ich walce duchowej,która jest istotą chrześcijaństwa.W EUROPIENIC O NASBEZ NASROZMOWA Z LECHEM KACZYŃSKIMPanie Prezydencie, wielu publicystów kojarzonych do niedawna z establishmentempolitycznym - chociażby Pawet Śpiewak - postuluje dziś budowęCzwartej Rzeczypospolitej. Jeszcze kilka lat temu uważali oni takich politykówjak Pan za „oszołomów". Dziś, zdaje się, przyznają rację diagnozomPorozumienia Centrum z początku lat 90. Czy Trzecia Rzeczpospolita dobiegakresu?| <strong>FRONDA</strong> 34


Rozpada się pewien układ, który powstał przy „okrągłymstole" i kształtował sytuację Polski w ciągu ostatnich 15lat. Powstaje jednak zasadnicze pytanie: czy to będzie zmianatego układu na inny, może nieco bardziej respektujący prawo?Zaryzykuję postawienie bardzo mało modnej w Polsce tezy: tymrazem zadecyduje społeczeństwo. Oczywiście nie ma sensu formułowaćoczekiwań w odniesieniu do jakiegoś ideału, trzebaumieć dostrzec cel, który jest w danym momencie osiągalny.Niestety na przeszkodzie zmianom stają media, których przekazczęsto mija się z rzeczywistością i które kreując jednychpolityków, spychają na margines innych, choć trzeba uczciwieprzyznać, że po wielu latach zaczęły one ujawniać różnegorodzaju nieprawidłowości, afery, patologie. Społeczeństwomusi więc stanąć ponad tym, ponad wszelkimi próbamikolejnych manipulacji.A jeśli tego nie zrobi, jeśli pozostanie bierne? Czy będzie to oznaczać zahamowanieprzemian?Obawiam się tego, że jeśli zaczną się poważne zmiany, to ktoś powie: „Stop",oczywiście powołując się na interes państwa. Jeżeli chodzi o walkę z bieżącymukładem, to część polityków ma swoje limity. To nie są indywidualnelimity niektórych przywódców obecnej opozycji, chociaż w wypadku tychprzywódców wchodzą w grę ich osobiste ambicje, a nawet zawiść o to, żektoś wcześniej od nich miał rację. Ale to nie jest problem ich osobistych interesów.Natomiast oni już dwa rzędy za swoimi plecami mają takich, którychten problem może dotyczyć. Dlatego trzeba się liczyć z tym, że nastąpi limitowanalikwidacja dotychczasowego układu. Oczywiście ten nowy układ niebędzie taki sam jak poprzedni, nie będzie tak bezczelny, tak złodziejski, taknieefektywny gospodarczo, ale jednak będzie to układ. Nadeszła chyba ostatniaszansa na dokonanie istotnych zmian. Boję się jednak, że to się w pełninie uda i będziemy mieli Trzecią Rzeczpospolitą i pół.A może winę za dotychczasową sytuację ponosi po prostu cała klasa polityczna?Bycie politykiem w Polsce to w wielu wypadkach bardzo miłeŚNIEG 2004fg7


i w dodatku pozbawione ciężaru odpowiedzialności zajęcie, z którego - cotu dużo mówić - czerpie się konkretne profity.W tej chwili zwyciężająca we wszystkich sondażach partia, czyli PlatformaObywatelska, stosuje swego rodzaju socjotechnikę. Jako głównego wrogaspołeczeństwa wskazuje ona właśnie klasę polityczną, a szerzej, aparat państwowy,który chce pozbawić obecnego stanu posiadania. Wystarczy wymienićtu chociażby wszelkie inicjatywy obcięcia dochodów parlamentarzystom.Tymczasem na tle polskiej klasy średniej uczciwy polityk nie jest bogaczem.Trudno go nawet uznać za kogoś zamożnego. Wiem coś na ten temat z autopsji.Z zawodu jestem profesorem prawa, w dużym stopniu funkcjonujętowarzysko poza światem polityki. Nie obracam się w kręgach wielkiegobiznesu. Tak więc hasła, które głosi Jan Rokita - żeby ludzi rzekomo bardzozamożnych, czyli polityków, uczynić umiarkowanie zamożnymi - są nieporozumieniem.Polityka nie jest jakimś wdzięcznym zajęciem, a jednocześniewymaga wysokich kwalifikacji. Uderzenie po kieszeni klasy politycznej oznaczaz jednej strony zachętę do korupcji, a z drugiej - postulat nierealistyczny.To jest próba skoncentrowania niechęci społecznej tylko na jednym odcinkuprzestrzeni publicznej w warunkach, w których mamy zdegenerowane takżeinne odcinki.Czy wejście do Unii Europejskiej może sprzyjać uzdrowieniu sytuacji?Niestety przystąpienie do wspólnoty mocno utrwaliło pewne powiązaniai procesy. Mówię to jako zwolennik naszego przystąpienia, chociaż jestemwrogiem obecnej konstytucji europejskiej. Proszę jednak pamiętać, że pewneśrodowiska w Polsce dążyły do Unii po to, aby utrwalić swoją własność.Chodzi mi oczywiście o własność, której nabycie opisane jest nie w książkacho powstawaniu kapitalizmu, lecz w kodeksie karnym. I to opisane dokładnie.Zasady unijne niezwykle utrudniają wprowadzenie rozwiązań, które pozwalałybykwestionować własność nabytą w drodze przestępstwa.Może jednak potrzebna jest bardziej ścisła integracja, czyli model federacyjny?Przecież władzom unijnym nie opłaca się tolerowanie panoszącychsię u nas postkomunistycznych patologii.Jgg <strong>FRONDA</strong> 34


Jestem przeciwny federalnejEuropie, a wynika toz mojej drogi życiowej.Przez wiele lat walczyłemz ustrojemgłęboko zależnymod rosyjskiegoimperializmu.To, że była toczerwona Rosja,a nie biała, uważamza rzeczdrugorzędną,choć za czynnikwspółdecydujący uznajęnarzucenie Polsce pewnegomodelu ideologicznego. Na pierwszym miejscu stawiałemzawsze sprawę niezależności narodowej. My tę walkę wygraliśmy. To,że pomogły nam okoliczności międzynarodowe, nie oznacza, że otrzymaliśmyniepodległość za darmo. My ją naprawdę wywalczyliśmy. To było spełnieniemoich największych marzeń życiowych. Chodzi mi oczywiście o marzeniaw wymiarze nieosobistym. Nie zawsze byłem przekonany, że za mojego życiasię to uda.Ale może i tak nasza obecna suwerenność jest w pewnym sensie wątpliwa?Może zamieniliśmy brutalną, twardą zależność od imperium sowieckiegona taką subtelną, miękką, bardzo rozproszoną zależność od kilku mocarstwświatowych oraz - co jest charakterystyczne dla procesów globalizacyjnych- od największych korporacji gospodarczych?Rzeczywiście, dzisiejsze państwo narodowe nie może mieć tego zakresu swobodydecyzji, jaki miało na przykład 100 lat temu. To jest stwierdzenie oczywiste.Jeśli jednak mówię o niepodległości, mam na myśli niepodległość w obecnychwarunkach, a nie w tych sprzed 100 lat. To nie zmienia tego, że dla mnieniepodległość pozostaje najwyższą wartością spośród wartości politycznych.ŚNIEG 2004 1 g(jwww.poczytaj.plksięgarnia internetowahasło: fronda


Jakie są więc Pana zasadnicze zastrzeżenia wobec Unii Europejskiej?Za dużo decyzji podejmowanych będzie w Brukseli, a za mało w Warszawieczy w innych stolicach. Tego w ogóle nie można nazwać klasyczną federacją.W ogóle w historii powszechnej nie znajdzie się wzoru, który by temu modelowiodpowiadał. Ale to jest na pewno bliższe federacji niż czemukolwiekinnemu, to jest sprawa pierwsza. Poza tym nie istnieje żaden substrat czegośtakiego, jak społeczeństwo europejskie, ani tym bardziej naród europejski.Co bowiem łączy pod względem historii i dziedzictwa narodowego choćbyHiszpanię i Finlandię?Papież by powiedział, że są to korzenie chrześcijańskie.Dobrze. Ale przecież w Brukseli chcą i Turcję przyjmować do Unii. Czyz Turcją też mamy wspólne korzenie chrześcijańskie? Ponadto ostatnioczęsto słyszymy o czymś takim, jak europejska opinia publiczna. Przecieżona w sposób oczywisty nie istnieje. Mamy za to niemiecką opinię publiczną,istnieje także polska opinia publiczna. Ale przecież one się międzysobą różnią, głównie dlatego, że wyrażają - nierzadko sprzeczne - interesydwóch osobnych narodów. Kolejna rzecz, która mi się nie podoba, a któraobecna jest w konstytucji europejskiej, to podstawa do koordynacji politykiw zakresie gospodarczym. Dla takiego kraju jak Polska tego typu posunięciamuszą się skończyć fatalnie. My jesteśmy krajem peryferyjnym, także z uwagina nasz dochód narodowy. Koordynacja, przykładowo, polityki podatkowejniezwykle ułatwia to, żebyśmy tymi peryferiami pozostali. Nie jestem liberałem,który widzi właściwie jedyny interes kraju w obniżeniu podatków.Natomiast Polska nie może stosować takich stawek, jakie są we Francji czyw Niemczech, bo nikt wtedy do nas z kapitałem nie przybędzie. Wreszciew konstytucji europejskiej są postanowienia, które przybierają dzisiaj charakterbardziej symboliczny niż praktyczny, a które dla Polski są upokarzające.Chodzi tu o ekonomiczne przywileje dla obszaru dawnej NRD. Ideowy przekazkonstytucji europejskiej głosi więc, że Niemcy byli ofiarami drugiej wojnyświatowej. To już jest wyjątkowa bezczelność. A przecież NRD stanowiła najbogatszączęść obozu socjalistycznego. Poza tym to były także Niemcy, a więcchodzi o spadkobiercę państwa, które całe to nieszczęście w postaci wejścia17Q <strong>FRONDA</strong> 34


Stalina do Europy Środkowej spowodowało. I w końcu są kwestie związanez koordynacją polityki zagranicznej Europy, chociażby taki pomysł jak funkcjaministra spraw zagranicznych Unii Europejskiej. To jest pewna demonstracja.Właściwie rodzi się pytanie: w takim razie komu i do czego jest potrzebnyjeszcze minister spraw zagranicznych Polski lub innego członkowskiego państwaUnii? Wchodzące w skład Związku Sowieckiego dwie republiki, Białoruśi Ukraina, też miały swoich ministrów spraw zagranicznych. Były to, że takpowiem, chyba najbardziej marionetkowe stanowiska w całej Europie.Czyli Polska ma hamować procesy integracyjne?Ja bym chciał, żeby w konkretnych sprawach Europa mogła występować jakopodmiot w polityce międzynarodowej przy czynnym udziale naszego państwa.To jest w interesie wspólnym krajów europejskich. Ale w Europie narasta antyamerykanizm,w szczególności odnosi się on do tej Ameryki, którą reprezentujeobecny jej prezydent. George Bush wygrał ostatnie wybory, a to znaczy, że- w ramach pewnej zabawy sondażowej - gdzie indziej je przegrał. W krajachskandynawskich 70 proc. respondentów było przeciwnych jego reelekcji. Polscepowinno zależeć na dobrych stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi, zwłaszczaże ci, którzy będą o wspólnej polityce europejskiej decydować przede wszystkim,czyli Francja i Niemcy, mają do Rosji, delikatnie rzecz ujmując, olbrzymiąsłabość. Amerykanie też odczuwają słabość wobec Władimira Putina, ale popierwsze, już nie taką jak Francuzi i Niemcy, bo zachowują do niego większydystans, po drugie zaś ich stać na przypomnienie prezydentowi Rosji - pomimoobdarzania go sympatią - że Polska należy do NATO i lepiej, żeby się w jejsprawy nie wtrącał. Natomiast ja w ogóle nie jestem pewien, czy taka miękkazależność - o której Pan już wspomniał - na odcinku rosyjskim - tych odcinkówjest oczywiście więcej - nie została między mocarstwami europejskimiw jakimś sensie uzgodniona. Nie twierdzę, że tak musiało być, ale tego nie wykluczam.Być może w tym okresie, kiedy Polska geopolitycznie przesuwała sięna Zachód, ktoś po cichu, za naszymi plecami takie gwarancje Rosji stworzył.I to byłoby dla Polski niebezpieczeństwo wręcz śmiertelne.Może rusofilia to cecha wyróżniająca lewicy europejskiej? Czy Polska nieskorzystałaby na objęciu rządów w Niemczech przez CDU?ŚNIEG 2004 1 y|


Ja nie patrzę na te sprawy ideologicznie. Pod względem rezygnacji z roszczeńreparacyjnych lepsi są socjaldemokraci, ale jeśli chodzi o stosunki z Rosją- chadecy. Przeświadczenie o tym, że bliskość ideologiczna grup będącychu władzy w Polsce i Niemczech ułatwia wzajemne zrozumienie i rozładowujesytuacje konfliktowe, uważam za fałszywe. W roku 1991 mój brat jako ministerstanu odbył rozmowę z kanclerzem Helmutem Kohlem. Kanclerz wyjaśniałmojemu bratu, że najpierw obaj są katolikami, a dopiero później członkamiswoich narodów, z czego miałoby wynikać, że Kohlowi bliżej jest do nas,Polaków, którzy w ogromnej większości jesteśmy katolikami, niż do tej sporejczęści Niemców, którzy są protestantami. Potem kanclerz długo tłumaczył,jak my powinniśmy być Niemcom wdzięczni za rozmaite dobrodziejstwa,a tereny należące wtedy jeszcze do Związku Sowieckiego - położone wzdłużzachodniej granicy ZSRS - określał mianem Ost-Polen, lecz w kontekście tego,iż nasze tereny wzdłuż zachodniej granicy to Ost-Deutschland.Skoro mamy pozbyć się złudzeń wobec Niemiec, to może przydałby się równieżrealizm wobec USA?Dla mnie jedna rzecz jest pewna: my musimy troszczyć się o jakość stosunkówz Amerykanami. To jest partner niełatwy, ale w tej chwili i pewnie nabardzo długo niezbędnie potrzebny, zwłaszcza gdyby Francja i Niemcy dogadywałysię z Rosją ponad naszymi głowami.Ale może dużo poważniejszym problemem jest nie tyle projekt federalizacjiEuropy, ile działania lewicy i liberałów w Parlamencie Europejskim, zmierzającedo ideologizacji przestrzeni publicznej?Tak, to jest niebezpieczeństwo. Przy okazji napomknę o tym, że zetknąłem sięniedawno z ludźmi, którzy wyobrażali sobie, że oni z tej federalnej, ściśle zintegrowanejEuropy uczynią z kolei coś odwrotnego - imperium zbudowanena fundamentach prawicowych i chrześcijańskich. Po pierwsze, na razie sięto nie udało, a po drugie, nawet gdyby się udało, też byłbym takiej Europieprzeciwny.Dlaczego?172<strong>FRONDA</strong> 34


Tu chodzi o pewne wartości podstawowe, którym zawsze pozostanę wierny.Jedną z nich jest narodowa niepodległość.A obecność religii w przestrzeni publicznej?Zdecydowane wykreślenie z konstytucji europejskiej zapisu o wartościachchrześcijańskich to kampania rozgrywająca się w sferze symboli, a jej celemjest narzucenie całej Europie dziedzictwa rewolucji francuskiej. A to już oznacza,że w obrębie Unii nie ma żadnego równouprawnienia, gdyż dominujeliczący sobie zaledwie nieco ponad dwa stulecia francuski, czyli laicki, modelpaństwa.Czy z tym można wiązać casus odrzucenia kandydatury Rocco Buttiglionegona europejskiego ministra sprawiedliwości?Ta sprawa rozgrywa się nie tylko w sferze symboli, lecz i w sferze praktyki,i to na poziomie absurdalnym. Stwierdzenie, że zachowania homoseksualnesą grzechem, pozostaje w świetle nauczania Kościoła katolickiego pewnąoczywistością. Przecież jeżeli stosunki heteroseksualne wykraczają pozamałżeństwo, to także są grzechem. A stosunki homoseksualne ze swej istotysą pozamałżeńskie. Grzechy wielu katolików dotyczą seksualności. To jestwszystko bardzo ludzkie. Ale czy oni udają przed sobą, że nic się nie dzieje,że pojęcie grzechu jest fikcją? Nie. Sporo z nich korzysta z sakramentu spowiedzi.Jeśli traktują oni ten sakrament poważnie, to świadczy to o ich walceduchowej, która jest istotą chrześcijaństwa.Czy jednak zlaicyzowane społeczeństwa europejskie muszą taki punkt widzeniaprzyjąć?Problem tkwi w napiętnowaniu przez elity unijne moralności wyrastającejz chrześcijaństwa, a więc z religii kształtującej tożsamość Europy. Przecież takieświeckie wartości, jak wrażliwość społeczna, mają korzenie chrześcijańskie. Tosą fakty, a nie tezy narzucone przez jakąś tendencyjną, klerykalną teorię dziejów.W wypadku odrzucenia kandydatury Buttiglionego mamy do czynienia z ideologicznymzacietrzewieniem, które można porównać z zacietrzewieniem działaczyŚNIEG 2004 173


ZMP - tak zwanych pryszczatych - w latach 50. zeszłego wieku. Bardzo mnie towszystko zaniepokoiło. Odnoszę wrażenie, że wraz z upadkiem bądź wygaśnięciemwielkich projektów ideologicznych XX stulecia - chociażby komunizmu czyidei „państwa dobrobytu" - pojawia się nowy, jakim jest wizja federalnej i laickiejUnii Europejskiej.Może więc Unię też czeka upadek i rozpad?W upadek nie wierzę, bo sprawy poszły za daleko. Czterdzieści lat temuEuropejskiej Wspólnocie Gospodarczej również przepowiadano rychły koniec.Żywię nadzieję na pozytywny rozwój wydarzeń, a więc odrzucenieprzez dwa lub trzy państwa unijne obecnej konstytucji europejskiej. Wtedydoszłoby do rozmów na temat kolejnego traktatu konstytucyjnego. Dania,Anglia, ostatnio także Czechy, być może też Szwecja, no i oczywiście Polska- są to wszystko kraje, w których dochodzi do głosu pewna doza niezbędnego


eurorealizmu. Gdyby mieszkańcy dwóch z tych krajów zawetowali projektkonstytucji, wtedy przeszlibyśmy do fazy realnej.A co by to oznaczało?W fazie realnej nie byłoby miejsca na jakieś wizje ideologiczne. Po prostuzasady unijne funkcjonowałyby jako zespół procedur, które ściśle ustalająreguły współpracy dużej grupy państw. Przy okazji chciałbym zwrócić uwagęna jeszcze jeden powód mojego sprzeciwu wobec konstytucji europejskiej.W ostatnich latach występują dwa równoległe procesy: z jednej strony pogłębiającysię deficyt solidarności gospodarczej, czyli tego wszystkiego, co masłużyć wyrównywaniu poziomów rozwoju pomiędzy biedniejszymi i bogatszymiczłonkami Unii, a z drugiej - sprzeczny z solidarnością wzrost aspiracjipolitycznych poszczególnych państw członkowskich. Można więc przypuszczać,że w istocie chodzi o to, żeby Unia była, tak jak mój brat mówi, szczudłami,a jak ja mówię, wypełniaczem, dla francusko-niemieckiego supermocarstwa.Przy całym szacunku i sympatii, oczywiście ze względów historycznychwiększym dla Francji niż dla Niemiec, nie widzę powodów, dla których Polskamiałaby realizować akurat taki scenariusz. I nie sądzę, żeby inne kraje miaływ tym również szczególny interes.W takim razie może Unia traci sens?Myślę, że nie. Istnieje interes w tym, żeby koordynować współpracę w wieludziedzinach, nawet wspólnie zwiększać potencjał militarny. Nie należy tworzyćjednej armii europejskiej, i to z przyczyn choćby językowych. Natomiast,gdyby Europa potrafiła utworzyć liczący około stu kilkudziesięciu tysięcy żołnierzykorpus szybkiego reagowania - taki, który byłby rzeczywiście zdolnydo działania na całym świecie - to byłoby bardzo dobrze. Europa mogłabydziałać sama, a w każdym razie byłaby niezwykle silnym i ważnym partneremdla Stanów Zjednoczonych w różnego rodzaju operacjach. Tak powinno być,ale do tego droga jest długa.A co z unifikacją gospodarczą?ŚNIEG 2004175


Polska to kraj, w którym akumulacja kapitału ma miejsce od 15 lat, a nie od 200albo i więcej. I z tego chociażby powodu twierdzenie o tym, że pewne rozwiązaniaekonomiczne powinny być w naszym kraju takie same jak w bogatych krajachUnii, jest śmieszne. Ale to nie dotyczy tylko Polski. W podobnej sytuacjisą Czechy, Słowacja, państwa nadbałtyckie, Słowenia, Węgry. Istnieje wewnątrzUnii znaczne zróżnicowanie, które musi być uwzględniane. Obawiam się tego,że kraje peyrferyjne, takie jak Polska, nie otrzymają niezbędnej pomocy i pozostanąperyferiami, natomiast pomoc dostaną największe kraje unijne, po to,żeby osiągnąć konkurencyjność Europy wobec USA.Czy taka konkurencyjność jest czymś sprzecznym z polską racją stanu?Ja bym chciał, żeby Europa była konkurencyjna, ale nie kosztem rozwojuPolski. Przywileje dla najbogatszych krajów Unii grożą tym, że ludzie zacznąz Polski masowo emigrować. A fachowców w różnych dziedzinach nam przecieżnie brakuje.Czy w takim razie wstąpienie do Unii nie było jednakpomyłką, której obecnie już nie możemy naprawić?To nie był błąd. Przy wszystkich unijnych mankamentachmy naprawdę z tej akcesji korzystamy.W grę przecież wchodzą środki pomocowe,których wartość może się okazać dla Polski niezbędna.Bierzemy udział w europejskiej grze.Polska ze względu na swoje położenie geograficznenie może sobie pozwolić na zaniechanieudziału w tej grze. Wejście do Unii to ostateczneprzylutowanie Polski do zachodniejczęści Europy. I z tego powodu, pomimowątpliwości, opowiedziałem się za akcesją.Są jednak kraje spoza Unii, które także sięw Europie liczą, na przykład Norwegia.176<strong>FRONDA</strong> 34


My nie jesteśmy Norwegami. Mamy inne położenie geograficzne, a to z koleiwpływa na naszą geopolitykę. Poza tym przed wstąpieniem do Unii byliśmyi tak od niej gospodarczo zależni, ale nie mieliśmy żadnego głosu decydującego.Teraz możemy o Europie współdecydować.Dziękuję za rozmowę.ROZMAWIAŁ: FILIP MEMCHESDomki z kamienia kryte blachą buduje Maciek Michalski.Można je kupić w niektórych warszawskich galeriach.


Po 11 września najistotniejsza dla Busha stała sięobrona Stanów Zjednoczonych oraz rozpoczęcie wielkiejwojny w terroryzmem. Wojna ta - i tu trudno niezgodzić się z liberalnymi dziennikarzami - przybraław świadomości Busha postać swoistej wojny religijnej,w której siły światłości toczą walkę z siłami ciemności.Dostrzec to można choćby w przemówieniu prezydentana pierwszą rocznicę zamachów. Bush opisał wtedy nadziejęAmeryki jako „światło świecące w ciemnościach"i dodał: „a ciemności go nie pokonają" (por. J 1, 5).POWTÓRNIENARODZONYPREZYDENTTOMASZ P. TERLIKOWSKIZaprawdę, zaprawdę, powiadam ci,jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego.03,3)Metodysta o inklinacjach ewangelikalnych. Człowiek, dla któregonajwyższym autorytetem jest Jezus Chrystus. Na pytanie, kto jestdla niego największym filozofem w dziejach, odpowiedział po prostu:Chrystus, ponieważ On przemienił moje życie 1 . Prezydent, który w Bibliiposzukuje odpowiedzi na dręczące go polityczne pytania i uważa, że StanyZjednoczone mają do spełnienia szczególną misję w historii świata. Tak najkrócejsformułować można doktrynę teologiczną George'a W. Busha. Jednymsłowem, jest on typowym amerykańskim chrześcijaninem ewangelikalnym,należącym do protestanckiego ruchu wyrastającego z purytanizmu, tradycji178<strong>FRONDA</strong> 34


Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych, zreinterpretowanej przez JohnaWesleya i jego metodystycznych następców. Teologia (biorąc pod uwagęspecyfikę pobożności prezydenta, należałoby chyba powiedzieć duchowość)Busha jest więc swoistym wyrazem myślenia, które kształtowało całe StanyZjednoczone, a od którego obecnie wiele wyznań tradycyjnie protestanckichw tym kraju próbuje się odwrócić, liberalizując się, demokratyzując czy wręczdechrystianizując.Rozgrzanie sercaBush urodzony i wychowany na styku tradycji episkopalnej (anglikańskiej)i prezbiteriańskiej (kalwińskiej) świadomym chrześcijaninemzostał w Zjednoczonym Kościele Metodystycznym,dzięki działalności ewangelikalnych i zielonoświątkowychduchownych z tzw. Wolnych Kościołów. Do metodystówwstąpił w wieku 35 lat, bo do tej właśnie wspólnoty należałajego żona, i w niej ochrzczone zostały obie jegocórki. Jednak przystąpienie do nowej wspólnoty wcale niełączyło się z przyjęciem rzeczywistej wiary. Nawrócenie,jak sam opowiadał, przyszło pięć lat później. „Spędziłemweekend z Billy Grahamem. Skutkiem naszych rozmówi inspiracji było moje pojednanie się z Jezusem Chrystusem"- wspomina Bush 2 . Efekty były natychmiastowe. Bush zacząłpoważnie myśleć o swoim życiu, a jakiś czas potem po wielu latachalkoholizmu rzucił picie i palenie, a także zaczął uczęszczaćna spotkania grup modlitewnych. Mimo iż nawrócił się dziękibaptyście, pozostał przy swoim wyznaniu i w nim zaczął realizowaćrozbudzone potrzeby religijne.Nawrócenie, przychodzące nagle, w ściśle określonym momencie, doktórego później można się odwoływać i powracać, stanowi korzeń typowoamerykańskich teologii protestanckich, wyrastających w większości z purytanizmu.To właśnie ten nurt myśli reformowanej położył tak mocny naciskna znaczenie nawrócenia, które 01ivier Cromwell określał wręcz „istotąrzeczy", podstawą purytanizmu. Dzięki temu przeżyciu (a trudno nie dostrzectego też w postawie prezydenta Busha) purytanin czuł się wybrańcem,ŚNIEG 2004 179


oddzielonym od innych ludzi i przeznaczonym do walki z grzechem,nie tylko zresztą swoim 3 . Myślenie takie kultywowanebyło w początkowym okresie rozwoju prezbiterianizmu, jednakz czasem prezbiterianie przestali przywiązywać do niego większą wagę,ale podkreślanie tej idei pozostało wyróżnikiem prezbiterian nastawionychewangelikalnie.Znaczenie nawrócenia w życiu chrześcijanina przejęli od purytan braciaWesleyowie, twórcy metodyzmu, z którego wyrasta Zjednoczony KościółMetodystyczny, obecna denominacja prezydenta Busha. Po własnym nawróceniuJohn Wesley uznał, że właśnie takie przeżycie „rozgrzania serca" stanowiistotę chrześcijaństwa 4 . Przekonanie to niezwykle mocno oddziaływałona kształtowanie się posłannictwa Wesleya i wspólnot nawiązujących do jegodziałalności. Wszystkie one skupiają się na rodzeniu w swoich słuchaczachnawrócenia, które skutkować ma pełną i realną przemianą własnego życiaw duchu niezwykle surowo interpretowanej Ewangelii. „Jego zamierzeniem- przypomina ks. Zbigniew Kamiński - było ożywienie ducha religijnegomacierzystego Kościoła. [...] Ufał, że tego rodzaju działania doprowadząw konsekwencji do rzeczywistego, autentycznego przeżywania wiary przezwiernych, co w końcu spowoduje ożywienie religijne Kościoła i odnowęmoralną społeczeństwa. Zasadniczym motywem jego działań było hasło,które stało się później sztandarowym zawołaniem metodystów: Głoszenieświętości życia w duchu Pisma Świętego na całym świecie. [...] Od początkuswojego istnienia ruch ten miał charakter ewangelizacyjny o pietystycznymnastawieniu i nastawiony był na szukanie i oglądanie owoców wiary" 5 .Poszukiwanie nawrócenia, nawracanie i nacisk na przemianę życiachrześcijan pozostały charakterystycznymi cechami metodyzmu do dniadzisiejszego. Wesley i jego następcy nigdy jednak nie uważali, że na przeżyciunawrócenia sprawa ma się zakończyć. Chrześcijanin jest także wezwanydo rozwijania swojej wiary, uświęcania się, przemieniania swojegożycia w zgodzie z Ewangelią. Księga Dyscypliny Zjednoczonego KościołaMetodystycznego, będącą głównym elementem pobożnościwesleyańskiej, wyraża doktrynę uświęcenia w następującychsłowach: „Uświęcenie to odnowanaszej upadłej natury przez DuchaŚwiętego" 6 .<strong>FRONDA</strong> 34


Powołany jak MojżeszWszystkie te elementy znaleźć można w pobożności George'a Busha. Poswoim nawróceniu, dzięki - jak wyznał wiele lat później - modlitwie i wierzezerwał z alkoholem, zaczął poważniej wywiązywać się z obowiązków mężai ojca, a także zaczął codziennie się modlić i czytać Biblię. Droga uświęceniai wciąż ponawianego nawrócenia doprowadziła go także do polityki i prezydentury.W roku 1998 po kazaniu pastora metodystycznego Marka CraigaBush stwierdził, że wystartuje w wyborach. „Duchowny mówił o tym, jakMojżesz wzbraniał się przed odpowiedzialnością, przed zadaniem, jakiechciał powierzyć mu Bóg. Gdy Bóg wzywał go, by stanął na czele narodu,Mojżesz wykręcał się, mówił, że ma rodzinę, obowiązki, pracę. W końcujednak przyjął posłannictwo z rąk Pana. George W. słuchał kazania Craigai narastała w nim dziwna pewność. Po powrocie do domu zadzwonił do innegozaprzyjaźnionego pastora i powiedział mu: Usłyszałem wezwanie. Myślę,że Bóg chce, bym startował w wyborach na prezydenta" 7- opisuje powołanieBusha juniora Piotr Gilbert.Całą swoją służbę publiczną prezydent uznaje więc za powołanie, któreotrzymał bezpośrednio od Boga. Opinię taką, choć oczywiście pośrednio,Bush wyrażał wielokrotnie. Po przemówieniu w Kongresie 20 września 2001roku zadzwonił do niego autor jego przemówień Mike Gerson i powiedziałmu: „Panie prezydencie, kiedy widziałem pana w telewizji, pomyślałem:Bóg chce pana właśnie tutaj". Bush odpowiedział krótko: „On chce tutaj naswszystkich". Tygodnik „Time" zaś jeszcze przed atakami terrorystycznymiinformował Amerykanów, powołując się na własne źródła, że w rozmowachprywatnych Bush często stwierdza, iż jego wybór jest efektem działaniaBożego, jest łaską, i nie można go wyjaśnić tylko wolą wyborców.W praktyce oznacza to, że nie może być w pełni osądzony przez ludzi.Podczas prywatnych spotkań, lecz także w wywiadach dla czasopism chrześcijańskichBush często uzasadnia tę niemożność osądzania go, odwołując się doPierwszego Listu do Koryntian: „Niech więc uważają nas ludzieza sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Bożych! A odszafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich byłwierny. Mnie zaś najmniej zależyna tym, czy będę osądzonyŚNIEG 2004


przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki" (1 Kor 4,1-3). Szczególne znaczeniema dla Busha wers drugi, dotyczący wierności swojemu powołaniu 8 . Nieulega wątpliwości, że za taką właśnie wierność uznaje on walkę z terroryzmem,z państwami tzw. osi zła i wewnętrzną lewicową opozycją. Pozostałe wersetypomagają zaś zrozumieć, dlaczego tak trudno jest Bushowiprzyjąć jakąkolwiek krytykę własnego postępowania.Człowiek, który jak Mojżesz przeprowadza Amerykę i światprzez Morze Czerwone terroryzmu, który wyzwala niewolnikówosi zła z niewoli egipskiej, nie może być osądzany przezdziennikarzy, duchownych czy przeciwników politycznych.Jemu po prostu trzeba się podporządkować.Tak mocne przekonanie Busha o powołaniu do prezydentury,a co za tym idzie także do prowadzenia wojny, sprawia,że często w swoich przemówieniach czy poglądach mieszaretorykę wojenną i chrześcijańską, co może gorszyć szczególniepacyfistycznie czy politycznie poprawnie nastawionych chrześcijanamerykańskich. Grupa profesorów Fuller Theological Seminary opracowałanawet rodzaj wyznania wiary pt. Wyznając Chrystusa w świecieprzemocy, w którym przeciwstawiają się oni zestawianiu przez prezydentaUSA pojęć „Bóg", „naród" i „Kościół". Retorykę George'a W.Busha naukowcy ci nazwali „teologią wojny". Zdaniem Glena Stassenaprezydent miesza retorykę chrześcijańską z wojenną. Teolog - i z tym trudnosię już zgodzić - wypomina Bushowi nawet to, że dwa lata temu nazwał Iran,Irak i Północną Koreę państwami osi zła. „Mówiąc tak o tych państwach, niewspominał o błędach, które sam popełnił. Wprowadził tym samym dychotomiępomiędzy «dobrymi» Stanami Zjednoczonymi a «niedobrymi» państwami osi zła"- stwierdził Stassen. Nie jest jasne, czy zdaniem autorów dokumentu chrześcijaninpowinien uważać państwo rządzone przez Kim Dzong Ila za ideał. Pozostajenatomiast oczywiste, że bycie Amerykaninem jest dla nich raczej powodem dowstydu niż dumy. I z takim myśleniem Bush na pewno się nie zgodzi.Święte wojny prezydentaPrezydenturę Busha zdominowała rozpoczęta przez niego wielka wojnaz terroryzmem (jego współpracownicy nazywają ją nawet IV wojną świato-182<strong>FRONDA</strong> 34


wą). Jednak to nie walka z terrorem była pierwszą wojną religijną Busha.Rozpoczęło się od walki o prawo do życia dla ludzi pozostających w embrionalnejfazie swojego rozwoju. Zdaniem Erica Cohena pytanie o to, czydla postępu w medycynie można poświęcać niewinne życie ludzkie, byłonajistotniejszym pytaniem w pierwszym okresie prezydenturyBusha. Prezydent wymusił wówczas, by nie produkowaćnowych linii genetycznych do badań nad komórkamimacierzystymi (pozostawił jedynie te, które już powstały),i zakazał finansowania z budżetu federalnego badań nadkomórkami macierzystymi pobieranymi od embrionów 9 .Oceniając rzecz z punktu widzenia etyki absolutnej - toniewiele, badania te są bowiem nadal prowadzone, jednak...prezydent mógł zrobić niewiele więcej, bowiem w jego własnejpartii jest znacząca opozycja wobec obrony dzieci nienarodzonych.Sprzeciwiają się temu zarówno popularny ArnoldSchwarzenegger, jak i Ronnie Reagan oraz cała grupa libertarianrepublikańskich.Temat obrony dzieci nienarodzonych wrócił zresztą równieżpod koniec kadencji Busha, gdy wyciągnął go jako główny zarzutprzeciwko prezydentowi uważający się za katolika, ale równocześniepopierający aborcję senator John Kerry. Ten ostatni podkreślał, że nieakceptuje katolickiego stanowiska w kwestii obrony życia i nie zamierzanarzucać katolickich poglądów w tej sprawie Amerykanom. Inne stanowisko(sprzeczne zresztą z umiarkowanie proaborcyjną pozycją ZjednoczonegoKościoła Metodystycznego) zajął prezydent Bush. Podczas trzeciej debatywyborczej zdecydowanie zaznaczył, że jest czymś niezwykle ważnym promowaniekultury życia. „Wierzę w idealny świat, w którym każde dziecko będziechronione przez prawo i umożliwiać się mu będzie życie" - podkreślił Bush.Dlatego jego zdaniem wszyscy poważni ludzie powinni zmieniać prawo, takby ratować życie jak największej liczby dzieci przeznaczonych przez swoichrodziców do aborcji.Takie stanowisko Busha wypływa ze wspólnego dla większości protestanckichkonserwatystów akcentowania świętości życia. A nie jest to postawa wśródamerykańskich protestantów częsta. Niemal wszystkie liberalnie (czy nawetumiarkowanie konserwatywnie) nastawione wspólnoty (Zjednoczony KościółŚNIEG 2004 183


Metodystyczny, Kościół Prezbiteriański USA, wspólnoty kongregacjonalistyczneczy Kościół Episkopalny) nie tylko dopuszczają aborcję, lecz również częstowłączają się w walkę o to, by była ona jak najszerzej dostępna. Sprzeciwiają sięim, poza konserwatywnymi katolikami, właśnie chrześcijanie ewangeliczni, cozdaniem wieluobserwatorówsceny religijnejw StanachZjednoczonychjest początkiemnowychekumenicznychmostów, początkiemwspółpracywyznań, które, coprawda, dzielą radykalniepoglądy dogmatyczne, ale łączywierność tradycyjnej moralnościchrześcijańskiej.Ataki terrorystyczne z 11 wrześniaodsunęły nieco kwestie obronyżycia dzieci nienarodzonych w cień. W tymmomencie najistotniejsza dla Busha stała się obrona StanówZjednoczonych, a także rozpoczęcie wielkiej wojny w terroryzmem. Wojnata - i tu trudno nie zgodzić się z liberalnymi dziennikarzami - przybraław świadomości Busha postać swoistej wojny religijnej, w której siły światłościtoczą walkę z siłami ciemności. Dostrzec to można choćby w przemówieniuprezydenta na pierwszą rocznicę zamachów. Bush opisał wtedy nadzieję Amerykijako: „światło świecące w ciemnościach" i dodał: „a ciemności go nie pokonają"(por. J 1, 5). Jeśli potraktować słowa Busha jako teologię - to jest ona głębokoheretycka, słowa te odnosić można bowiem tylko do Chrystusa. Jeśli jednak dostrzecw nich religijną retorykę, która od zawsze przepajała myślenie Amerykanówo własnym kraju - to nie widać w nich nic, czego nie byłoby już wcześniej.Przekonanie o szczególnej misji Ameryki w historii świata jest niezwykleczęsto obecne w przemówieniach Busha. W przemówieniu do NarodowegoJ84 <strong>FRONDA</strong> 34


Stowarzyszenia Konwentów Ewangelikalnych prezydent jasno stwierdził, żeAmeryka jest narodem mającym specjalną misję od Boga. „Jesteśmy powołani[przez Boga] do walki z terroryzmem" - podkreślał Bush i dodał, że jej celem mabyć ofiarowanie wszystkim ludziom wielkiego daru Bożego, jakim jest wolność.Bush zachowałjednakstosowne proporcjei dodał,że „wolnośćnie jest daremAmerykidla świata, aleBożym darem".Takie podejściedo StanówZjednoczonych jest w historiiamerykańskich kolonii obecne odsamego początku. Rewolucjoniściamerykańscy uważali się za „nowyIzrael", za kraj, który - jako pierwszy- urzeczywistni w sobie to, co najlepsze,i sprawi, że prawo Boże będzie na ziemiprzestrzegane. Purytanie przybywający do Ameryki postrzegalisiebie jako nowy naród wybrany, który pod bezpośrednimi rządami BożejOpatrzności urzeczywistni królestwo Boże na Ziemi 10 . Z czasem oczywiściete millenarystyczno-mesjaniczne wątki stopniowo się sekularyzowały, na zawszejednak pozostały obecne w myśleniu Amerykanów o własnym kraju. Trwają onetakże w tożsamości tradycyjnych wyznań protestanckich Stanów Zjednoczonych,nawet jeśli one same nie chcą się do tego przyznawać. To właśnie do tych purytańskichźródeł odwołuje się Bush w swoich przemówieniach. I choć brzmią oneobco i nieprzyjemnie dla europejskiego ucha, to trudno odmówić amerykańskiemuprezydentowi zakorzenienia (prawdopodobnie nawet nieuświadomionego) w religijnejtradycji swoich przodków.Przekonanie o mesjańskiej roli Ameryki czy odwoływanie się do symbolikiwojny religijnej nie oznacza wcale, że Bush pragnie poprowadzić jakieśŚNIEG 2004www.poczytaj.plksięgarnia internetowahasło: fronda185


nowe chrześcijańskie krucjaty przeciwko islamowi. W swoich przemówieniachwielokrotnie podkreślał bowiem, wbrew zresztą swoim teologicznymmistrzom, że islam jest religią pokoju, a religijnym celem Ameryki jest nietyle zniszczenie innych religii, ile przekazanie wolności ludziom wszystkichras i religii. To jest głównym celem Stanów Zjednoczonych 11 .Religia sercaTrudno nie zauważyć, jak mocno prezydent Bush zanurzony jest w tradycjireligijnej własnego państwa. To wręcz typowy przedstawiciel tradycyjnegoprotestantyzmu, sięgającego jeszcze czasów purytańskich ojców założycieli,a następnie zreformowanego przez metodystów. Opiera się on na głębokimprzekonaniu, że każdy z nas, każda z rodzin i każdy z narodów ma do spełnieniaspecjalną misję daną tylko jemu przez Boga. Od spełnienia tej misji zależynie tylko nasze zbawienie, lecz także historia świata (wydaje się bowiem, żemetodysta Bush odrzuca kalwińską predestynację i akceptuje raczej arminiańsko-wesleyańskąkoncepcję wolnej woli). Chrześcijanin, również ten sprawującyfunkcje publiczne, powinien w swoim codziennym życiu odczytywać tewezwania i realizować je. Na tym polega bowiem jego uświęcanie.Oczywiście prawdopodobnie przekonania religijne prezydenta nie są takusystematyzowane. Bo też nie teologia, ale życie jest ich celem. Dla wieluprotestantów ewangelikalnych ostatecznym sprawdzianempoprawności przekonań teologicznych jestich realizacja w praktyce. Za lat kilkadziesiątzobaczymy, co przyniosła StanomZjednoczonym i światu prezydentura186<strong>FRONDA</strong> 34


Busha. Jedno pozostaje jednak pewne: jak na razie, to w jego czasem bezsensownienapuszonym, czasem zaś dziecinnym zachowaniu można dostrzec, naczym polega życie chrześcijanina i człowieka wierzącego. Jest nim poszukiwaniewoli Bożej. Inna rzecz - i z tego nie ja, ale sam Bush będzie się rozlicza!- na ile trafne są jego rozpoznania.TOMASZ P. TERLIKOWSKI


Ameryka jest narodemz misją. Jesteśmy wezwani dopokonania terroryzmu na świecie i tę walkęprowadzimy. Jako ojczyzna wolności i obrońcy wolnościjesteśmy wezwani do rozszerzania rzeczywistościludzkiej wolności. Dzięki naszym działaniom w Afganistaniei Iraku ponad 50 min ludzi zostało wyzwolonych z tyranii i terazpotwierdzają oni swoją godność ludzi wolnych. Nasz naród może byćz tego niezwykle dumny. Jednak wiem, że wolność nie jest darem Amerykidla świata. Wolność i niezależność są darami Bożymi dla każdego mężczyznyi każdej kobiety, którzy żyją na tym świecie.Mam wielkie szczęście być prezydentem w czasie, gdy nasz kraj ma tak wielkiewpływy na całym świecie, i czuję, że musimy wykorzystać ten wpływ do wielkichcelów. Kiedy widzimy tak wiele cierpienia, głodu i żałosnego ubóstwa, nie możemypozostać obojętni. I dlatego w Afryce ofiarowujemy uzdrawiającą moc medycynymilionom ludzi cierpiących obecnie na AIDS. Od południowo-wschodniej Azji dośrodkowo-wschodniej Europy zwalczamy współczesne niewolnictwo, jakim jest handelkobietami. A na Bliskim Wschodzie współpracujemy z mężczyznami i kobietami, którzypracują i poświęcają się dla wolności.Tutaj, w naszej ojczyźnie, przygotowaliśmy specjalny program, który pomoże wielunaszym obywatelom realizować obietnice naszego państwa. Dlatego obniżyliśmynajwyższe podatki, by pomóc rodzinom naszego narodu, a także przygotować nowemiejsca pracy dla amerykańskich pracowników. Przygotowaliśmy także reformęedukacji, by dać rodzicom więcej wyboru w wychowaniu swoich dzieci, a takżesprawić, by każde dziecko miało możliwość nauki.Moja administracja skupiona jest także na wspieraniu tych instytucjiw Ameryce, które pomagają naszym obywatelom w potrzebie. Każdy z waszna moc wiary, która przemienia życie. Odpowiedzieliście na wezwaniedo miłości i służby waszym bliźnim. Nasze prawo powinno wspieraći wspomagać waszą dobrą robotę. Nigdy nie możemy dyskryminowaćpracy charytatywnej wypływającej z wiary.Moja administraq'a jest także powołana doobrony najbardziej podstawowych instytucjii wartości na-188<strong>FRONDA</strong> 34


szego kraju. Pracujemy nadbudową kultury życia. Poczyniliśmyistotny krok na tej drodze, kiedy podpisałemw listopadzie ubiegłego roku ustawę kładącą kres brutalnejpraktyce aborcji przez częściowe urodzenie. Będziemy ostrobronić tego prawa przeciwko wszelkim próbom jego zmiany w sądach.Będę również nadal wspierał centra pomocy kobietom w ciąży oraz prawaadopcyjne i rodzicielskie. Zaproponowałem podwojenie funduszy federalnychna propagowanie programów popularyzujących abstynencję [seksualną] i wiaręw szkołach.Jestem dumny z tego, że w ciągu ostatnich dwóch lat podpisałem Akt ChroniącyDzieci Urodzone oraz ustawodawstwo wspierające matki pozostające w domach.Niezwykle mocno wspierałem Ustawę o Nienarodzonych Ofiarach Przemocy i wzywałemsenat, by przedstawił mi ją do podpisu. Sprzeciwiałem się przekazywaniu środkówfederalnych na niszczenie embrionów w celu prowadzenia badań nad komórkami macierzystymi.Pracowałem wraz z Kongresem nad zakazem klonowania ludzi. Zycie ludzkiejest darem Bożym i nie może być wykorzystywane przez ludzi.Będę bronił świętości małżeństwa przeciwko sądowym aktywistom i lokalnym urzędnikom,którzy chcą zredefiniować małżeństwo. Związek między kobietą a mężczyzną jestnajbardziej podstawową instytucją społeczną, chronioną i szanowaną we wszystkich kulturachi religiach. Wieki doświadczeń nauczyły ludzkość, że wspólnota miłości męża i żonynajlepiej służy zdrowiu dzieci oraz stabilności społeczeństwa. A rząd poprzez wspieraniei obronę małżeństwa służy wszystkim. To jest powód, dla którego wydałem dokumentbroniący małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. [...]Wszyscy żyjemy w historycznych czasach. Zostaliśmy wezwani do podjęciaprawdziwych wyzwań. Mam wielkie zaufanie do Ameryki, ponieważ znamsiłę naszego narodu. Świat zobaczył tę siłę we wrześniowy poranek ponad30 miesięcy temu podczas najokrutniejszego aktu przemocy i nienawiści,jaki kiedykolwiek miał miejsce. Razem Amerykanie idąnaprzód z nadzieją i wiarą. Nie znamy Bożych planów, alewiemy, że Jego drogi są prawe i sprawiedliwe. I modlimysię, aby Jego wzrok zawsze spoczywał nanaszym wielkim kraju.Przemówienie wygłoszone do Narodowego Stowarzyszenia Konwentów Ewangelikalnych,dnia 12 marca 2004 roku


Zbiór przemówień Ronalda Reagana powinno się daćdo przeczytania każdemu polskiemu politykowi, alezapewne niewielu z nich sięga po książki. Pozostajewięc sięgnąć samemu, aby choć na chwilę odzyskaćwiarę w to, że polityka może być wielkim ideałem.Wielki mówcaWinston Churchill zwykł mawiać, że „mówcy powinni mieć na uwadze nietylko to, by wyczerpać temat, ale także by nie wyczerpać słuchaczy". Słuchającpolskich mówców, szczególnie tych przemawiających do narodu z mównicy sejmowej,można odnieść wrażenie, że postępują dokładnie odwrotnie, niż radziłto angielski polityk. Bo czy poza inwektywami pod adresem przeciwników, pozaprawdziwymi lub fałszywymi oskarżeniami o nadużycia czy korupcję możnausłyszeć z ich ust opis jakiejkolwiek wizji naszego kraju? Po wysłuchaniu przemówieńpolskich „mężów stanu" z pewnością można czuć się wyczerpanym, alez zupełnie innych powodów. Czy zatem taka jest rola publicznych wystąpień, żemuszą społeczeństwo nudzić, zrażać do angażowania się w to, co się dzieje w ichwłasnym kraju? Czy publiczne debaty naprawdę muszą przebiegać na poziomierynsztoka? Zapewne część nas odpowie na te pytania twierdząco, dodając dotego jeszcze, że każdy polityk mający jakąś wizję po pewnym czasie zacznie mówićtym samym językiem co inni.Lektura książki z przemówieniami zmarłego w czerwcu tego roku 40. prezydentaStanów Zjednoczonych Ronalda Reagana przywraca wiarę w to, że nietylko można zachować w polityce własne poglądy i ideały, lecz także mówićo nich w wyjątkowy sposób. Czytając wydany właśnie zbiór wystąpień publicznychz całej kariery politycznej Reagana, odniosłem wrażenie, że ich bohater macoś ważnego do przekazania swoim rodakom. Mknąc przez kolejne lata, kolejnemowy telewizyjne lub odczyty na różnego rodzaju konferencjach, czułem, jakprzemawia również do mnie. Nieważne, że było to 25 czy 15 lat temu i że niejestem Amerykaninem. Reagan mówi językiem prostym, ale zarazem subtelnym,a gdy sytuacja tego wymaga, nie boi się powiedzieć wprost: „Panie Gorbaczow!19Q <strong>FRONDA</strong> 34


Rozwal pan ten mur!". Mówi nie tylko o aktualnych problemach, lecz również0 swojej wizji Ameryki, będącej Ameryką Waszyngtona, Jeffersona, krajem wolności,wolnego rynku i - przede wszystkim - imperium ideałów. Wizja Reaganato świat, w którym nam przyszło żyć dziś. Europa bez muru berlińskiego i żelaznejkurtyny, Rosja bez komunizmu i koniec zniewolenia milionów ludzi. Reaganmówił, że rolą Ameryki jest rozprzestrzenianie pochodni wolności na cały świat1 nie były to puste słowa. Dziś cieszymy się o wiele większą swobodą, podobniejak wiele innych narodów, niż na początku lat 80. To w dużej mierze zasługaReagana.Mówi się, że historia Stanów Zjednoczonych jest niezwykle złożona, skomplikowanai trudno ją ogarnąć laikowi. Myli się jednak ten, kto uważa, że niepołapie się w amerykańskich realiach, czytając ów zbiór. Przemówienia te mogązastąpić niejeden tom historii USA, przy czym są opowiadane „na żywo" i przezczłowieka, który tę historię tworzył. Poza tym przypisy umieszczone przez redaktorówwydania bardzo ułatwiają zrozumienie książki.Jest jeszcze jedna cecha, która różni przemówienia amerykańskiego politykaod mów naszych rodzimych liderów. Przemowy Ronalda Reagana są pełnehumoru i barwnych historyjek, w tym również osobistych. Czytelnik znajdzietu dowcipy opowiedzianne przez prezydenta nie tylko dla śmiechu - za każdymz nich kryje się jakaś poważniejsza sprawa i myśl.Parafrazując myśl Churchilla, można śmiało napisać, że jedyne, co dałoby sięzarzucić książce, to fakt, że temat został wprawdzie wyczerpany ale czytelnikowipozostaje niedosyt, bo chciałby czytać dalej.W zasadzie zbiór powinno się dać do przeczytania każdemu polskiemupolitykowi, ale zapewne niewielu z nich sięga po książki. Pozostaje więc sięgnąćsamemu, aby choć na chwilę odzyskać wiarę w to, że polityka może byćwielkim ideałem. I przekonać się, że Ronald Reagan był wielkim mówcą.PAWEŁ BUCZKOWSKIRonald Reagan, Moja wizja Ameryki.wyb. i red.: Paweł Toboła-Pertkiewicz, Marek Jan Chodakiewicz,wydawnictwo ARWIL, Warszawa 2004


Ojciec Bocheński nie wykazał jednego z podstawowychobjawów śmierci, jakie zawsze występują u ludzi zmarłych.Nie miał bowiem rozszerzonych źrenic, tylko mocnozwężone. Tak źrenice reagują na rozbłysk światła.Takie było zresztą moje pierwsze skojarzenie - że odszedłzapatrzony w światło, tak intensywne, że aż miałzwężone źrenice.ŚMIERĆBOCHEŃSKIEGOROZMOWA Z O. STEFANEM NORKOWSKIM OPPewien mój znajomy, działający w jednym z katolickich stowarzyszeńoświatowych, zaproponował, by nowo otwarta przez tę instytucję szkołanosiła imię o. Józefa Bocheńskiego. Spotkało się to jednak ze zdecydowanąodmową kierownictwa, które stwierdziło, że o. Bocheński zmarł jako człowiekniewierzący. Nawet w środowisku dominikanów polskich słyszałemopinie, że ich współbrat ze Szwajcarii „odszedł z tego świata bez Boga". Taksię składa, że w ostatnim okresie życia o. Józefa Bocheńskiego byłeś z nimbardzo blisko, raz - jako współbrat w klasztorze we Fryburgu, dwa - jakolekarz, który się nim opiekował.To były dwa ostatnie lata życia o. Józefa Bocheńskiego. Lata, w których dokonywałon podsumowania swojego życia. W tym okresie temat wiary stałsię podstawową kwestią jego refleksji. Byłem świadkiem, jak w tym czasiez całego świata zjeżdżali się różni naukowcy, filozofowie, politycy, studenci,by podziękować mu za to, co wniósł w ich życie, za zdrowe myślenie, dążeniedo prawdy, często bezkompromisowe, a także za wiarę. Wątpliwości, z który- <strong>FRONDA</strong> 34


mi zetknąłem się w Polsce, bardzo mnie dziwią, bo nie spotkałem się z nimiw Szwajcarii. Na mszę pogrzebową przybyło ponad dwa tys. ludzi z całegoświata. Dla niektórych o. Bocheński był przede wszystkim duszpasterzem- trzeba bowiem pamiętać, że pod Fryburgiem, niemal w szczerym polu,rozbudował on w latach 50. misję polską, w której zajmował się duszpasterstwemskierowanym głównie do osób pochodzenia polskiego. Do dziś ludzieci pamiętają jego kazania - krótkie, zwięzłe, treściwe.Czym innym jest jednak sfera intelektualna - tutaj pozycji o. Bocheńskiegow filozofii analitycznej nikt nie neguje - a czym innym sfera duchowa.Myślę, że nigdy nie doszło do rozejścia się duchowej i intelektualnej drogi o. Bocheńskiego.Istniało między nimi pewne napięcie, ale sądzę, że jest ono normalneu człowieka tak rozbudzonego umysłowo. Dlatego wciąż na nowo zadawał sobiete same pytania: Unde malum? Skąd zło? Dlaczego Krzyż? Co to znaczy Trójca? Coto znaczy JEST Ojca? Co to znaczy JEST Syna? Co to znaczy JEST Ducha Świętego?Jaka jest istota Eucharystii? To nie są pytania obojętne. To są pytania, któreczęsto dręczą ludzi intelektu, a brak odpowiedzi na nie może powodować niekiedyodejście od wiary. W świecie akademickim takich osób było szczególnie dużo.Często nie mieli oni możliwości porozmawiać na ten temat z kimś wierzącym,a zarazem równie wykształconym. Kontakt z o. Bocheńskim stwarzał im takąszansę. Św. Tomasz z Akwinu w swej Sumie Teologicznej również brał na poważniewiele pytań i wątpliwości dotyczących spraw wiary i starał się na nie wszystkieodpowiedzieć. Zasadnicza różnica między św. Tomaszem a o. Bocheńskim polegana tym, że ten ostatni był urodzonym prowokatorem intelektualnym. Częstonawet zwracałem mu uwagę, że jego prowokacje mogą nie zostać należycie zrozumiane.Odpowiadał wówczas: kto jest mądry, ten zrozumie.No właśnie. W Podręczniku mądrości tego świata o. Bocheński napisał: „Gdydalsze życie wydaje ci się na pewno i bezwzględnie nieznośne, popełń samobójstwo".Pytałem go o ten fragment. Odpowiadał wówczas: to jest „mądrość tego świata",to nie jest nasza mądrość jako ludzi wiary. Kiedy pytałem go, czy akurat duchownypowinien pisać tak prowokacyjne rzeczy, odpowiedział, że musiał to napisać,ŚNIEG 2004 193


ponieważ jest to problem, z którym borykałosię zbyt wielu myślicieli, by przejść obok niegoobojętnie. Był to punkt, w którym najmniejrozumiałem się z o. Bocheńskim. Przyznam,że chciałem usłyszeć inną odpowiedź. I poniekądtakiej odpowiedzi udzieliło mi jego życiew ostatnim okresie - życie człowieka niezwykle cierpiącego,ale znoszącego to cierpienie z pogodą i pokorą, z poczuciemsensu i świadomością kontynuacji, która otwiera się po śmierci.Dwa lata przed śmiercią o. Bocheński przeżył załamanie zdrowotne, któreomal nie skończyło się jego odejściem. Słyszałem, że wówczas nie był jeszczetak gotowy na śmierć jak dwa lata później.Był to bardzo ważny etap na jego drodze dochodzenia do wiary w Boga,który jest Ojcem. Do wiary ufnej, dziecięcej. Myślę, że w trakcie życiao. Bocheńskiego zostało to nieco przyćmione, ponieważ obracał się onw kulturze podejrzeń, często niszczącej ten naturalny dziecięcy stosunek doBoga. W porównaniu ze Szwajcarią, a zwłaszcza ze środowiskiem zachodnichintelektualistów, w Polsce łatwiej zachować tą dziecięcą relację z Bogiem,chociażby przez kult Matki Przenajświętszej. Taka oziębłość dotknęła teżo. Bocheńskiego, ale myślę, że nie do końca. Był on człowiekiem gorącegoserca, który kochał zarówno swego naturalnego ojca, swoją ojczyznę - niektórzywspółbracia zachodni zarzucali mu z tego powodu wręcz ubóstwienieojczyzny - jak również kochał Boga Ojca. Ta ostatnia relacja rozwijała sięjednak z czasie i miałem możliwość obserwować ją z bliska.Ten przypadek, o którym wspominasz, miał miejsce na Boże Narodzenie.Ojciec Bocheński dostał ciężkiego zapalenia płuc. Krytyczną noc spędziłemobok jego łóżka. Liczył się wówczas ze swoim odejściem z tego świata. Odniosłemjednak wrażenie, że lepiej byłoby, gdyby jeszcze pożył.Dlaczego?Żeby ten zachwyt Bogiem, który niegdyś przeżył, mógł w nim rozbłysnąć na nowo.I mam wrażenie, że dokonało się to w ciągu tych dwóch darowanych mu lat życia,<strong>FRONDA</strong> 34


choć wyraziło się to zupełnie inaczej, niż mogąwyobrażać sobie np. członkowie Odnowy w DuchuŚwiętym. Wszystko to odbywało się bardzodyskretnie. W tym okresie z o. Bocheńskiegoemanował głęboki pokój wewnętrzny, któryudzielał się także innym. Byłem z nim przez wszystkie jegoostatnie dni. W przeddzień śmierci opuściłem wieczoremjego celę, a kiedy przyszedłem rano, mogłem tylko - mówiąc językiemmedycznym - stwierdzić zgon. Wiąże się z tym pewne dość dziwne zjawisko. Mianowicieo. Bocheński nie wykazał jednego z podstawowych objawów śmierci, jakiezawsze występują u ludzi zmarłych. Nie miał bowiem rozszerzonych źrenic, tylkomocno zwężone. Tak źrenice reagują na rozbłysk światła. Takie było zresztą mojepierwsze skojarzenie - że odszedł zapatrzony w światło, tak intensywne, że aż miałzwężone źrenice. Coś takiego nie zdarza się niemal w ogóle. To jest wbrew naturze.Było to tak zadziwiające, że lekarz, który miał wypisywać akt zgonu, protestantz sąsiedztwa, zwlekał z wystawieniem dokumentu przez pół dnia - co godzinęprzychodził sprawdzić, czy nagle nie zacznie bić serce zmarłego. Ojciec Bocheńskibył znanym w okolicy kawalarzem, więc nie wykluczano, że tym razem mógł równieżwyciąć jakiś numer.Czy była jakaś różnica w zachowaniu o. Bocheńskiego w trakcie niedoszłejśmierci i dwa lata później, gdy już naprawdę odszedł?Za pierwszym razem trudno mówić o jakimś przygotowaniu do śmierci.Choroba dopadła bowiem o. Bocheńskiego nagle, gdy miał jeszcze mnóstwoplanów, gdy przygotowywał nowe wykłady, na które zresztą z nim późniejjeździłem. W Innsbrucku, przy wypełnionej po brzegi sali, ogłosił swoją wizjęrozwoju kultury europejskiej. Stwierdził wtedy, że rozdźwięk pomiędzyumarłym średniowieczem a umarłym oświeceniem należy do przeszłościi teraz należy wymyślić nową syntezę kultury europejskiej. On sam, jako analityk,twierdził, że jest niezdolny do syntezy, ale wyrażał nadzieję, że syntezataka musi powstać. Końcówka jego życia to jednak przede wszystkim okrespogodzenia się z tym wszystkim, z czym trudno mu było się pogodzić.A z czym nie mógł się pogodzić?ŚNIEG 2004195


On strasznie przeżywał wydarzenia XX wieku i czuł się wręcz osobiściedotknięty ciężarem zbrodni dwóch wojen światowych, zbrodni komunizmui nazizmu. O tym mówił bardzo dużo, o naszych czasach jako Schlachtbankgeschichte,czyli stole rzeźniczym historii. Mówił o sobie jak o człowieku, któryprzeżył koniec cywilizacji. Powtarzał, że cała historia XX wieku dowiodła,że ludzie się niczego nie nauczyli. Wszystko to przeżywał bardzo osobiście.Kryzys Europy przeżywał jak kryzys swojej najbliższej rodziny. W tym sensiebył naprawdę Europejczykiem.Czyli tak jak kwestie intelektualne były dla niego sprawami życia i śmierci, takproblemy kulturowe i cywilizacyjne były dla niego problemami osobistymi...Tak. On siedział w samym środku tych wszystkich spraw, w samym centrumkultury europejskiej. On tym żył. Wystarczy prześledzić jego korespondencję- to, z kim wymieniał listy, o jak szerokim spektrum zagadnień pisał. Europato był jego dom. I konstatował, że ten dom jest zagrożony u samych podstaw.Porównywał zresztą nasze czasy do upadku Rzymu i cytował zdanie pewnegostarożytnego historyka, który żalił się, że kobiety noszą przezroczyste stroje,a mężczyźni nie chcą iść na wojnę, więc zbliża się koniec.A nie przypominasz sobie bardziej osobistych przeżyć?Opowiem następującą historię, która zdarzyła mi się parę razy. Ojciec Bocheńskizbyt mało pił.Alkoholu?Nie. Wody. W ogóle wszelkich płynów. Miał więc zbyt małą ilość płynóww łożysku naczyniowym. To powodowało, że wpadał w takie dziwne stany halucynacji.Kiedyś przyszedłem do niego do celi, a on monologował, a właściwiedialogował sam ze sobą. Kiedy wszedłem, powiedział: „Przedstawiam państwuojca Norkowskiego". A do mnie zwrócił się następująco: „Właśnie debatujęz obecnymi tu filozofami na temat istnienia Boga", po czym przedstawiał mifilozofów, którzy byli obecni w jego pokoju. Scena była trochę jak z Mrożkaalbo Ionesco, bo w pokoju nie było nikogo, a on na poważnie dyskutował z wi-196<strong>FRONDA</strong> 34


dzianymi przez siebie myślicielami. Posadził mnie obok Nicolausa Lobkowicza.W ogóle zresztą filozofów podzielił na dwie grupy - z jednej strony siedzielici, którzy wierzyli w Boga, np. filozofowie greccy, rzymscy czy chrześcijańscy;z drugiej zaś strony ci, którzy nie wierzyli w Boga, np. humaniści czy egzystencjaliści.Po tej drugiej stronie sadzał też teologów wyzwolenia, o których mówił,że nie wierzą w Boga, tylko w człowieka. Ja starałem się nie odzywać, tylkodyskretnie cały czas podawałem mu szklankę z wodą, żeby pił i żeby uzupełniałbraki płynów w organizmie. Muszę jednak powiedzieć, że dysputy, które prowadziłw tym stanie, były naprawdę porywające. Po pewnym czasie, gdy sięjuż napił dużo wody, filozofowie znikali, a on nic nie pamiętał z tych uczonychdebat. Myślę, że ta historia, nieco anegdotyczna, ale prawdziwa, pokazuje, jakgłęboko siedziały w nim te wszystkie kwestie filozoficzne, skoro w momencie,gdy wyłączała się ta świadomość powierzchniowa, one nagle wypływały nawierzch.Czy w tym ostatnim okresie o. Bocheński więcej myślał o śmierci?Więcej myślał raczej o Bogu. Charakterystyczny był jego stosunek do mistyków.Co prawda, drwił on sobie z osób, które - jak to nazywał - codziennieprzy śniadaniu rozmawiają z Panem Bogiem, ale z drugiej strony właśnie w tymostatnim okresie podkreślał wyjątkowość poznania mistycznego. Czytał wówczaswiele książek mistycznych. Pamiętam jedno z jego ostatnich kazań, wygłoszonez niezwykłą mocą i radością, w święto Katarzyny Sieneńskiej. ŚwiętaKatarzyna modliła się: „Chwała Tobie i Synowi i Duchowi Świętemu". Nie mówiła:„chwała Ojcu", lecz „chwała Tobie". Tak często przebywała z Bogiem Ojcem,że mówiła do Niego na „Ty". Ta postać i ten stosunek do Boga fascynowało. Bocheńskiego. Ojcostwo Boga i pełna ufności, dziecięca relacja z Nim - tobyło to, co go zajmowało. I myślę, na ile dane mi było obserwować go z bliska,że w ciągu tych ostatnich dwóch lat przebył on również taką drogę.Dziękuję za rozmowę.ROZMAWIAŁ: GRZEGORZ GÓRNYMONACHIUM-WARSZAWA, LIPIEC-SIERPIEŃ 2004


WOJCIECH GIEDRYS* * *Masz usta jak przecinek, zesztywniałe wargi,Dwa guziki nie zapięte, a w dłoniach spinki,Klucze. Przeglądasz się w kawie. Tak, czas się z namiBawi, czas rozprawi. Nie teraz, odkładamySiebie na później - kilka znaków zapytaniaI wykrzykniki. Ustawiasz budziki, a zzaZasłon wychodzą szarawe, wręcz sine, dzieńDobry, jaki ładny mamy dzisiaj dzień - myślnik.198<strong>FRONDA</strong> 34


PÓŁCIENIE TRZEBA WYPROSIĆSzkli się niebo, w domach schną ludzie, płynąKry po rzece. Ścierane słowa rynnąZnaczą chodnik niepewnymi krokami,Ścierane na proch. I nikt nie zadławiSię więcej nimi. Ulice tętnią w rytmObcasów. Poranek jest biały, się tli.Twarze marszczą się od słońca. Szarości,Żółcienie, półcienie trzeba wyprosić.ŚNIEG 2004199


UBIERANIETo całe przedstawienie ze sznurowadłamiI sweterkami na lewą stronę powtarzaSię codziennie, mimo że nauczyłem się jużPalić i przeklinać, i nawet pakować doWalizek jedynie potrzebne rzeczy. TerazDłonie matki przechodzą po włosach i słychaćJuż na cały dom donośny jazgot: „Gdzie jest tenGrzebień?!" Chowamy się do mysich dziur, nogi namDrżą - przedwczorajsza galareta z wieprzowych nóg.Usta matki wolno się kurczą, z każdej kostkiWysysa szpik. Już nas dopadła, już nie maOdwrotu, znów trzeba iść do tablic, fartuszków.200<strong>FRONDA</strong> 34


MIJANIEMijamy się co dzień na tysiące sposobów,Ciało A odbija się od ciała B, ciałoA zostaje w spoczynku, ciało B rusza.Wschody, zachody, schody i do telefonu,W słuchawce głos, za chwilę, co kupić, no śmiało.Okna się kurczą od wieczoru, nie chcę zmuszaćCię do kolacji przy telewizorze, znowu,Ja mam teraz obiad, tak, tak, cały dzień lało,Oczy ci się kleją, pamiętaj, będzie burza.WOJCIECH CIEDRYS


Nasza obecna próba czysto racjonalnej, świeckiej moralnościjest pozostałością Oświecenia (które jest Orwellowskąnazwą na określenie Ociemnienia). Ogromna większość ludzizgadza się z Dostojewskim: „Jeśli nie ma Boga, wszystkojest dozwolone". Nikt nigdy nie dał zadowalającejodpowiedzi na proste pytanie: „Dlaczego nie?". Dlaczegonie czynić zła, które namiętnie i szczerze, i „autentycznie"chcę czynić, jeśli nie istnieje żaden nadludzki prawodawcai żadne nadludzkie prawo? Tylko dlatego, że mógłbymzostać złapany, ponieważ „zbrodnia nie popłaca"? Alezbrodnia często właśnie popłaca: grubo ponad połowawszystkich przestępstw nigdy nie zostaje ukarana.EkumenicznydzihadPETERKREEFTProblem: „Dzisiaj" = „Rozkład"Wyobraź sobie następującą scenę. Jesteś św. Augustynem i właśnie usłyszałeświadomość: stało się to, co było nie do pomyślenia. Rzym, Wieczne Miasto,202 <strong>FRONDA</strong> 34


serce pierwszej na świecie i jedynej zjednoczonej cywilizacji globalnej, upadł.Stoisz na krawędzi długiego Ciemnego Wieku, który otwiera się u twoichstóp. Co robisz?Robisz jedną z najbardziej radykalnych rzeczy, jaką może uczynić człowiek:piszesz książkę - pierwszą na świecie filozofię historii, Państwo Boże, książkę,która będzie latarnią dla milionów na ciemnych, pokręconych drogach historiiprzez resztę czasu, książkę, która domaga się odkurzenia i czytania niemal16 stuleci później, teraz, kiedy następny i daleko potężniejszy Ciemny Wiekwyłania się przed nami: nie Wiek barbarzyńców, ale Wiek Antychrysta.Kiedy św. Augustyn leżał, umierając, w północnej Afryce, mógł widziećognie swojego płonącego miasta, dalekie echo upadku Rzymu. Kiedy padakrólowa pszczół, inne pszczoły w ulu nie mogą przetrwać. Rzym był wówczaskrólową pszczół; Ameryka jest królową pszczół dzisiaj. Nasze imperiumjest kulturalne, nie militarne, ale większość świata staje się coraz bardziejzamerykanizowana. To, co dzieje się tutaj, dzieje się wszędzie. A to, co dziejesię tutaj, jest bardzo wyraźne. Coraz bardziej „zamerykanizowany" zaczynaoznaczać „zcudzołożony, zsodomizowany, antykoncepcyjny, aborcyjny i eutanazyjny".Pobożni muzułmanie nazywają nas „wielkim szatanem" i postrzegająnas jako martwiczy guz w ciele ludzkości.To, co tutaj widzimy z coraz większą wyrazistością, jest właśnie tą duchowąwojną pomiędzy „państwem Bożym" a „państwem świata", którąśw. Augustyn zidentyfikował jako fundamentalną intrygę w historii ludzkości.Po raz pierwszy w historii Ameryki termin „wojny kultur" staje się terazznajomy i akceptowany.Wojna jest bardzo stara, oczywiście - tak stara, jak Eden. To, co jest nowe,to globalna strategia Państwa świata. Coraz bardziej wychodzi z ukrycia.Linie bojowe stają się wyraźniejsze. Wojna na ziemi coraz bardziej przypominawojnę w Niebie. Czas coraz bardziej odzwierciedla wieczność, tak jakbyplatońskie archetypy ulegały same wcieleniu, zamieszkując swoje ziemskieodpowiedniki, jak duchy nawiedzające domy.W czasie Armageddonu nie będzie już więcej niepewności, żadnych neutralnychzakątków. Armageddon się zbliża. Być może jest odległy o miliony lat - alboo tuzin - ale zbliża się, jak fala z niewidzialnej strony świata. Jeśli posłuchasz, możnaniemal usłyszeć dźwięk milionów przemieszanych oddziałów jak kosmiczneszachy rywalizujące o pozycję, skrzydła duchów otwierające się i zamykające.ŚNIEG 2004 2 03


Nie jest to ani fantazja, ani mitologia.Duchowa wojna jest dosłowna. Jest takw pełni rzeczywista, jak jakakolwiekwojna fizyczna. Ma rzeczywiste ofiary:dusze wieczne. Ma także fizyczne ofiary,które już przekraczają liczbę tychna jakiejkolwiek wojnie w historii. Tylkow Ameryce krew 30 min nienarodzonychdzieci została wylana w spragnionąpaszczę Molocha.Dlaczego teraz? Dlaczego taknagle? Współczesny Rip Van Winkle,usypiając w 1955 roku i budzącsię w roku 1995, nie uwierzyłbypo prostu własnym uszom, gdybyusłyszał statystyki naszego rozkładu.Jaki moralista, narzekający na10-procentowy wskaźnik rozwodówwówczas, przewidział 50-procentowy wskaźnikrozwodów teraz? Kto przewidział 500-procentowywzrost brutalnych przestępstw i wzrost brutalnych przestępstwwśród nastolatków o 5000 proc? Kiedy czarna społeczność była uważana zaprzekraczającą możliwość naprawy z powodu 30-procentowego wskaźnikaurodzeń w związkach nieformalnych, kto myślał o tym, że do 1995 roku białespołeczeństwo mu dorówna, podczas gdy wskaźnik osiągnie niemal 80 proc.pośród Murzynów? Kto by pomyślał nawet 10 lat temu, że państwowe szkołyrosyjskie będą pokazywać filmy o Jezusie, a szkoły amerykańskie będą ichzakazywać? Jeśli następnych 40 lat będzie kontynuacją ostatnich 40 lat,czy ktokolwiek ma choćby najmniejszą nadzieję na przetrwanie czegokolwiekprzypominającego cywilizację? Co miałby oznaczać wzrost brutalnychprzestępstw u nastolatków o dalsze 5000 proc? Albo następne potrojeniewskaźnika urodzeń w związkach nieformalnych? Czy kolejna administracja,która w stosunku do Clintona byłaby tym, czym Clinton był w stosunku doEisenhowera, sprawiłaby, że lata rządów Clintona wyglądałyby jak czasyOzzie i Harriet? Po prostu przedłuż tę linię, idź drogą, a ujrzysz urwisko.204<strong>FRONDA</strong> 34


Wielu naszych obywateli po prostu nie słyszało o statystykach rozkładu,chociaż nimi żyją; a większość z tych, którzy znają symptomy, nie znająchoroby, która je powoduje. Zastanawiają się, jakie jest źródło ogromnegozniszczenia moralności i bezpieczeństwa, i rodzin, i małżeństw, i zaufania,i świętości życia, i seksu, i nawet wiary w obiektywną prawdę i dobre nieba- wszystkich tych rzeczy naraz! Zasadnicza przyczyna wszystkich tychtrujących owoców nie jest oczywista, ponieważ jest niewidzialna. Jest onaduchowa, a nie polityczna albo ekonomiczna, albo militarna, albo kryminologiczna.Żadna taka częściowa przyczyna nie może wytłumaczyć tak ogromnejciemności opadającej na wszystko naraz, jak nocne niebo, rozciągające sięnad całym światem jak zaćmienie słońca albo jak zaćmienie światłości SynaBożego.Państwo świata coraz bardziej się rozkłada, a co z Państwem Bożym? Co„Państwo rozciągające się na wzgórzu" czyni w sprawie tego, że wszystkieszamba poniżej się zatkały? Jest ono dręczone podziałem i odstępstwem:podziałem pomiędzy religiami Wschodu i Zachodu, podziałem na Zachodziepomiędzy Żydami, chrześcijanami i muzułmanami, podziałem wewnątrzświata chrześcijańskiego pomiędzy protestantami, katolikami i prawosławnymii podziałem wewnątrz protestantyzmu pomiędzy około 2000 (albo wedługniektórych szacunków nawet 20 tys.) protestanckich denominacji. (Byćmoże niektóre z tych 20 tys. denominacji posiadają tylko jednego członka?).Strategia walki Nieprzyjaciela jest najstarszą i najbardziej oczywistą w naucewojskowej: dziel i rządź. O tyle, o ile był on w stanie podburzać do wojendomowych i dzielić Boży lud, o tyle był w stanie go osłabić.A podburzał do wojen nie tylko pomiędzy kościołami,lecz także wewnątrz nich. Wewnątrz Kościoła rzymskokatolickiegow Stanach Zjednoczonych kierownictwośredniego szczebla jest zdominowane przez „odstęców".(Zwykło się było ich nazywać „heretykami".Ludzie, którzy nazywają prawa moralne „wartościami",także nazywają heretyków „odstępcami"). Ci„odstępcy" albo „kawiarniani katolicy" obecniemają pod kontrolą niemal wszystkie wydziały teologicznena większych uniwersytetach katolickich,zapewniając, że większość studentów pierwsze-ŚNIEG 2004


go roku, którzy przychodzą, mając solidną wiarę,skończy jako studenci ostatniego roku mający wiarępapkowatą albo żadną. Już pokolenie temu arcybiskupFulton Sheen mówił katolickim rodzicom:„Najlepszy sposób, jaki znam, by upewnić się, żewasze dzieci stracą swoją wiarę, to posłać je na katolickąuczelnię".Czego dotyczy to odstępstwo? Czy wskrzeszasię herezje nestorian albo doketów, albo apolinarian,albo monofizytów? Nie, odstępstwo jest niemal zawszemoralne. A w teologii moralnej czy odstępcy bronią kradzieżyalbo gwałtu, albo ucisku, albo wojny nuklearnej, alboniewolnictwa? Nie. W sferze moralności odstępstwo dotyczyniemal zawsze jednej rzeczy: seksu. Każdy z gorących tematówdzisiaj, każda z kontrowersyjnych kwestii, w związku z którą odstępcy odcinająsię od Kościoła, dotyczy tradycyjnej moralności seksualnej przeciwstawionejrewolucji seksualnej, której Kościół uparcie nie chce pobłogosławić.Aborcja, antykoncepcja, stosunki pozamałżeńskie, cudzołóstwo, rozwody,akty homoseksualne, kobiety-księża, nawet „inkluzywny język" - to wszystkokwestie seksualne.Nawet kontrowersje teologiczne, jak datowanie Ewangelii, są częstonapędzane przez motor seksualny. Związek jest wyraźny. Gdyby Ewangelienie były napisane przez naocznych świadków opisanych zdarzeń i nie przekazywałynam słów Boga wcielonego, lecz tylko słowa człowieka albo (jakto się chętnie określa) „wczesnej wspólnoty chrześcijańskiej", wówczasich autorytet i ten Kościoła, który - jak mówią - założył Chrystus, zostałbypodważony. Jaki autorytet? Zgadnij. „Historyczno-krytyczna" strategia biblijnegomodernisty jest często napędzana przez zapotrzebowanie, by jakośrozerwać ogniwa żelaznego łańcucha, który łączy nasze gonady z naszymBogiem.Istnieje głupie powiedzenie, że „droga do serca mężczyzny wiedzie przezjego żołądek". Szatan zastosował lepszą psychologię: droga do serca mężczyznywiedzie przez jego hormony. Jest to filozofia, której echem był znakna biurku Chucka Colsona, kiedy pracował on dla Nixona zamiast dla Boga:„Kiedy złapiesz ich za jaja, będziesz miał ich serca i umysły".206<strong>FRONDA</strong> 34


Szatan rozwijał spektakularnie udaną siedmiostopniową strategię seksualną:Stopień 1: Summum bonum, ostatecznym celem jest zdobycie dusz.Stopień 2: Potężnym środkiem do osiągnięcia tego celu jest popsucie społeczeństwa.To działa szczególnie dobrze w społeczeństwie konformistów.W końcu dobre społeczeństwo to takie, które sprawia, żełatwo jest być dobrym, by użyć słów Petera Maurina. Szatańskalogika jest także prawdziwa: złe społeczeństwo sprawia, że łatwojest być złym. Czy istniał kiedykolwiek czas, kiedy mieliśmy większemożliwości bycia złymi?Stopień 3: Najpotężniejszym środkiem do zniszczenia społeczeństwa jestzniszczenie jego absolutnie fundamentalnej części składowej,rodziny, jedynej instytucji, w której większość z nas otrzymujenajważniejszą lekcję życia - lekcję pozbawionej egoizmu miłości.Stopień 4: Rodzina ulega zniszczeniu po zniszczeniu jej podstawy, czyli stabilnegomałżeństwa.Stopień 5: Małżeństwo ulega zniszczeniu z powodu poluzowania jego spoiwa,wierności seksualnej.Stopień 6: Wierność ulega zniszczeniu za sprawą rewolucji seksualnej.Stopień 7: Rewolucja seksualna jest propagowana głównie przez media, któresą teraz w przeważającej mierze w rękach wroga.Całkiem możliwe, że rewolucja seksualna okaże się najbardziej destrukcyjnąrewolucją w historii, dużo bardziej niż jakakolwiek rewolucja polityczna lubmilitarna, ponieważ dotyka ona nie tylko naszego życia, lecz także samych jegoźródeł. Jest ona wciąż w stanie wczesnego dzieciństwa. Jesteśmy tylko w połowiedrogi do „nowego wspaniałego świata". Nie rozumiemy jeszcze wszystkichkonsekwencji moralnego relatywizmu. Obecnie, inne obszarymoralności nie są jeszcze w praktyce w tak znacznymstopniu zrewolucjonizowane jak seks. To możebyć tylko kwestia czasu. Kiedy tylko żołnierze szatanaogarną tę część pola bitwy, zaczną atakować następną.Rządy w Holandii i Oregonie już mówią, że zabijanieludzi dla oszczędzenia im bólu jest w porządku.Ten sam hedonizm podsyca ruch na rzecz eutanazji, takjak podsyca rewolucję seksualną: jest to asokratejskazasada, że „niemiłe życie nie jest warte życia".207


Najbardziej dramatycznym triumfem rewolucji seksualnej, Dunkierkąjej wrogów, była z pewnością intronizacja aborcji. Jeśli istnieje jakakolwiekzasada moralności, którą można uważać za tak oczywistą, iż nigdy nie mogłabybyć wymazana z ludzkiego serca, to z pewnością jest to „Nie zabijaj" (toznaczy, nie zabijaj niewinnych istot ludzkich). Jednak rewolucja seksualna jużpokonała tę zdumiewająco bezbronną zasadę. Aborcja oznacza wolę mordowaniaze względu na wolę kopulacji. Zwolennicy prawa do wyboru bez przerwymówią mi, że batalia aborcyjna nie dotyczy dzieci, ale seksu. Ma to sens.Pomyśl o tym. Gdyby aborcja nie miała nic wspólnego z seksem, to nigdynie zostałaby zalegalizowana. Dlaczego ktokolwiek chce aborcji? Zwolennicyaborcji domagają się kontroli urodzin. A dlaczego? Domagają się kontroliurodzin, by uprawiać seks bez posiadania dzieci. Gdyby bociany przynosiłydzieci, Wade pokonałaby Roe. Większość grzechów przeciwko piątemu przykazaniuwyrasta z grzechów przeciwko przykazaniu szóstemu. Więcej niż 99proc. wszystkich morderstw w Stanach Zjednoczonych to aborcje.Jesteśmy gotowi mordować, by zachować naszą tak zwaną wolność seksualną.I będziemy mordować najbardziej niewinnych pośród nas, jedynychniewinnych pośród nas. I najbardziej bezbronnych ze wszystkich. I wbrewnajsilniejszemu z instynktów: macierzyńskiemu. Jest to cud czarnej magii,oszałamiający sukces, możliwy do wyjaśnienia tylko działaniem sił nadprzyrodzonychi możliwy do obronienia tylko przez siły nadprzyrodzone.Argument nie wystarczy; Ameryka potrzebuje egzorcyzmu.Jedyne rozwiązanie kryzysuNie istnieje ileś możliwych rozwiązań tego problemu. Istnieje tylko jedno.Składa się ono z dwóch zasad. Dopóki te zasady nie będą tak pewne w naszychumysłach, jak są w rzeczywistości, będziemy kontynuować leczenieraka aspiryną i nasze społeczeństwo umrze, tak jak umarł Rzym, czy to z hukiem,czy też ze skomleniem.Pierwsza zasada: Podstawą społecznego porządku jest moralność.Druga zasada: Podstawą moralności jest religia.Ad 1. Żadne społeczeństwo nie odniosło jeszcze sukcesu bez moralności.Każdy wie, że „praktykowanie" moralności w Ameryce zanika w alarmującogwałtownym tempie. Ale nie każdy wie, że zanik zasad moralnych - obiek-208 <strong>FRONDA</strong> 34


tywnych praw moralnych jako odmiennych od subiektywnych wartości osobistych- jest nawet bardziej radykalny i bardziej destrukcyjny. Naród, którynie przestrzega swoich zasad, wciąż je jednak ma i może wobec tego być donich przywołany. Jeśli wciąż istnieją mapy, to możemy z powrotem dotrzeć dodrogi. Ale niewiara w zasady oznacza spalenie map; i jakie jest prawdopodobieństwo,że odnajdziemy wówczas drogę z powrotem?Oto tylko dwa drobne przykłady z tysiąca na to, że palenie map jest w bardzozaawansowanym stadium, dwa typowe fakty z tysiąca:a) Ani jedna niereligijna szkoła prawnicza w Ameryce nie uczy ani nawet,zazwyczaj, nie toleruje teorii rzeczywistego naturalnego prawamoralnego. Pamiętasz, jak przerażeni byli senatorowie przepytującyClarence'a Thomasa, kiedy napisał parę miłych rzeczy o prawie naturalnym?b) W ogólnokrajowej ankiecie przeprowadzonej kilka lat temu tylko11 proc. przyszłych nauczycieli szkół pedagogicznych powiedziało,że pośród różnych opcji, jakie z czystym sumieniem mogliby przedstawićswoim studentom jako alternatywne teorie moralne, jestwiara, że istnieje rzeczywista, obiektywna, absolutna moralność.Aż 89 proc. przyszłych nauczycieli naszych dzieci powiedziało, żenie mogliby tej idei choćby tolerować, przedstawiając ją jako opcjęw swoim nauczaniu.Oczywiście, obiektywna moralność albo prawo naturalne to nie jednaspośród wielu opcji moralnych; to sama definicja moralności. „Moralnośćsubiektywna" jest oksymoronem; nie jest to żadna moralność, tylko gra.Jeśli ja (albo my) tworzę zasady, ja (albo my) mogę je zmienić. Jeśli sam sięzwiążę, to nie jestem naprawdę związany. A niewiążąca moralność nie jestmoralnością, tylko „paroma dobrymi pomysłami". Nie ma ona praw, nie maskuteczności; ma tylko „wartości" - miękkie, dające się ugniatać.CS. Lewis napisał, że moralny subiektywizm „z pewnością położy kresnaszemu gatunkowi i skaże na potępienie nasze dusze". Proszę pamiętać,że Anglicy nie mają skłonności do przesady. Nazwał to „abolicją człowieka".Jest to śmiertelna choroba. Jest jak niezwracanie uwagi na to, że lekarz zdiagnozowałraka albo jak mówienie mu: „Dziękuję za podzielenie się swoimispostrzeżeniami. Dlaczego sądzi pan, że ma pan prawo mi je narzucać?". Jestto tak, jakby wyłączyć światła na sali operacyjnej i odgrywać w swojej głowieŚNIEG 2004 209


sceny z wymyślonego szpitala. I jest to właśnie ortodoksja trzech głównychestablishmentów kształtujących umysły w nowoczesnej cywilizacji Zachodu:oświaty, od żłobka po studia doktoranckie; rozrywki, to znaczy nieformalnejedukacji; i dziennikarstwa.Ad 2. Drugą zasadą jest to, że dla ogromnej większości wszystkich ludziw każdej epoce, miejscu i kulturze moralność z kolei zależy od religii. Jedynieniewielka elita, jak Platon i Arystoteles, wierzy w absolutną moralność bezabsolutnej religii. Teoretycznie jest możliwe poznanie skutku - prawa moralnego- bez poznania przyczyny - Boga. Ale historia pokazuje mało, jeśliw ogóle, przykładów moralności pozbawionej religii. Nasza obecna próbaczysto racjonalnej, świeckiej moralności jest pozostałością Oświecenia (którejest Orwellowską nazwą na określenie Ociemnienia). Ogromna większość ludzizgadza się z Dostojewskim: „Jeśli nie ma Boga, wszystko jest dozwolone".Nikt nigdy nie dał zadowalającej odpowiedzi na proste pytanie: „Dlaczegonie?". Dlaczego nie czynić zła, które namiętnie i szczerze, i „autentycznie"chcę czynić, jeśli nie istnieje żaden nadludzki prawodawca i żadne nadludzkieprawo? Tylko dlatego, że mógłbym zostać złapany, ponieważ „zbrodnia niepopłaca"? Ale zbrodnia często właśnie popłaca: grubo ponad połowa wszystkichprzestępstw nigdy nie zostaje ukarana. A jeśli jedynym czynnikiem odstraszającymsą gliniarze, a nie sumienie, to co z sumieniem gliniarzy? Ktobędzie stał na straży strażników? I jak wielu strażników musimy mieć, bynadzorować społeczeństwo amoralistów? Państwo pełne moralnych subiektywistówmusi stać się państwem policyjnym. Gliniarze i sumienie to jedyneskuteczne czynniki odstraszające od popełnienia przestępstwa. A Bóg jestjedynym gwarantem autorytetu sumienia. Świeckie, socjologiczne, „zdroworozsądkowe"odpowiedzi na śmiertelne pytanie: „Dlaczego nie?" - takie jak„właściwe zachowanie" albo „przydatność społeczna", albo „consensus" - nieodstraszą nas od popełnienia zła, którego ogromnie pragniemy. No bo, dlaczegomamy się przejmować „właściwym" zachowaniem albo przydatnościąspołeczną albo consensusem? Jeśli wszystkie wartości są kwestionowane, tote, które zdają się przepraszać za to, że istnieją, z pewnością nie staną nam nadrodze bardziej niż inne.Coraz częściej zaczynamy zadawać to śmiertelne pytanie: „Dlaczegonie?". Jest ono w porządku moralnym odpowiednikiem śmiertelnego pytaniaNietzschego na temat prawdy: „Dlaczego prawda? Dlaczego raczej nie niepraw-<strong>FRONDA</strong> 34


da?". Przypuśćmy, że nie lubię prawdy? Dlaczego bynie mówić kłamstw i nawet w nie wierzyć?Dekonstrukcjoniści już ośmielają się mówić,że „prawda" jest tylko maską hipokryzji natwarzy władzy.Nie ma na to odpowiedzi, chyba że prawdajest absolutna. Śmierć Boga, którą Nietzsche widziałz oślepiającą, proroczą dokładnością, była takżeśmiercią prawdy obiektywnej. Gdyż prawda jestpo prostu „Bogiem bez twarzy". „Jak może istniećwieczna prawda, jeśli nie ma wiecznego umysłu,który by ją pomyślał?" - pyta Sartre, ta blada,profesorska kopia Nietzschego.Co się dzieje, kiedy społeczeństwostaje się zsekularyzowane? Codzieje się, kiedy Bóg umiera? KiedyBóg umiera, umiera także Jego obraz.Abolicja Boga pociąga abolicję człowieka,abolicję wyraźnie ludzkiej władzysumienia, Bożego proroka w duszy.Autorytet sumienia, podobnie jakjakiegokolwiek proroka, zależy od autorytetuBoga. Dlaczego mielibyśmy szanować posłańcakróla, skoro zabiliśmy króla?Kiedy człowiek opuszcza pokój, jego obraz znikaz lustra w tym pokoju. Żyjemy w tym ułamku sekundy pomiędzy zniknięciemBoga i zniknięciem Jego obrazu w ludzkim lustrze. Ten obraz jest życiem naszychdusz, naszych sumień. Oto, o co toczy się nasza obecna „wojna kultur".Nie toczy się ona tylko o zdobycie naszych praw w jawnym życiu publicznym;toczy się ona o zbawienie duszy. Toczy się ona całkiem prawdopodobnieo nieprzerwane biologiczne przetrwanie naszego gatunku i naszej cywilizacjina tej planecie w następnym milenium, gdyż śmierć wewnątrz z koniecznościspowoduje śmierć na zewnątrz. Toczy się ona z pewnością o życie wiecznealbo wieczną śmierć, gdyż bez skruchy nie może być zbawienia, a bez rzeczywistegomoralnego prawa nie może być skruchy.ŚNIEG 2004 21 1


Jak Bóg rozwiązuje to, co nierozwiązywalneFaryzeusze pytają Jezusa: „Czy powinniśmy odmówić płacenia podatkówCezarowi, czy nie?" Jeśli On powie „tak", to naruszy prawo rzymskie; jeślipowie „nie", złamie prawo żydowskie. „Czy powinniśmy ukamienowaćcudzołożnicę, czy nie?" Jeśli powie „tak", to popełni wykroczenie przeciwmiłosierdziu; jeśli powie „nie", to naruszy sprawiedliwość; jeśli powie „tak",naruszy prawo rzymskie, które nie dawało Żydom zgody na wykonywaniekary śmierci; jeśli powie „nie", naruszy prawo mojżeszowe, które nakazywałokarę śmierci za to przestępstwo. A jeśli nie powie nic, będzie to oznaczało, żesię wymiguje. Nie ma więc dobrej odpowiedzi.Dobrze jest znany olśniewający styl Jego odpowiedzi (zob. Mt 22, 15-22;J 8, 1-11). Jakie jest ich wspólne źródło? Takie, że Bóg nie jest ograniczonyuwarunkowaniami problemu; że żadna klatka nie może pomieścić Chrystusa.Weźmy człowieka przy sadzawce Betesda (por. J 5). Potrzebuje uzdrowienia,które może mu dać tylko woda z sadzawki poruszanej przez anioła,ponieważ jest chromy; ale nie może dostać się do sadzawki, by doświadczyćuzdrowienia, ponieważ jest chromy. Nie ma rozwiązania. Jezus jednak uzdrawiatego człowieka. To, co jest niemożliwe dla człowieka, jest możliwe dlaBoga. Jest rzeczą dla nas niemożliwą rozwiązać poplątany problem religiiporównawczych. Wydaje się, że równie niemożliwe jest wygranie wojnyprzeciwko sekularyzacji i moralnemu relatywizmowi, które stanowią głównerysy historii cywilizacji zachodniej od końca Średniowiecza, szczególnieod Oświecenia, jeszcze szczególniej w tym diabelskim stuleciu (wedługwizji papieża Leona XIII), najszczególniej zaś od momentu rewolucji seksualnejw latach 60. Bóg działa teraz, by zająć się obydwoma problemamitym samym uderzeniem, które można nazywać „ekumenicznym dżihadem".Epoka wojen religijnych się kończy; epoka wojny religii się zaczyna:wojny wszystkich religii przeciw żadnej. Przed nami pierwsza wojnaświatowa religii.Papież Jan Paweł II powiedział, że trzecie milenium może być milenium jednościchrześcijan, tak jak drugie milenium było milenium rozłamu chrześcijan.Otwiera się w ten sposób przed nami opatrznościowa trzystopniowa strukturahistorii Kościoła, odpowiadająca trzem etapom całej ludzkiej historii wedługPisma Świętego: stworzenie, upadek i odkupienie albo raj, raj utracony i raj212<strong>FRONDA</strong> 34


odzyskany. Najpierw zdobyliśmy świat. Potem go straciliśmy. Teraz musimy gozdobyć ponownie.Pierwszym milenium było milenium jedności chrześcijan. Był jeden i tylkojeden na całym świecie widzialny Kościół od zesłania Ducha Świętego doroku 1054. Drugim milenium było milenium rozłamu chrześcijan, rozdarciaw pozbawionej szwów szacie Chrystusa: rok 1054, rok 1517 i dalsze rozdarcia,które nastąpiły po roku 1517. Ciało Chrystusa wydawało się światuumierać. Bo, kiedy organy ciała nie działają razem, ciało umiera.Ale jest to Ciało Chrystusa i dlatego powstaje z grobu. Być może, w cudownymzamyśle Boskiej opatrzności trzecim milenium będzie mileniumzmartwychwstania jedności albo pojednania.W tym scenariuszu powrót do pogańskiego, niechrześcijańskiego światapoza Kościołem spowoduje Boską reakcję w postaci powrotu do zjednoczonegoKościoła. Nadmiar sił z drugiego tysiąclecia wydaje się łączyć w te dwie,kiedy wchodzimy w trzecie tysiąclecie - podobnie jak w marksistowskiej teoriihistorii, według której do decydującej rewolucji może dojść tylko wtedy,kiedy wiele klas przedkapitalistycznego społeczeństwa połączy się w jedynedwie klasy w kapitalizmie. Marksowski proletariat i burżuazja są odpowiednikamiAugustyńskiego Państwa Bożego i Państwa świata.Nie mamy kryształowej kuli. Ale mamy wskazówki - wiele wskazówek,zarówno a priori, jak i a posteriori. A priori: czyż każda ludzka historia nieprzechodzi przez te trzy etapy - etapy swego rodzaju stworzenia, upadkui odkupienia? Struktura każdej historii jest taka, że sytuacja jest najpierwustanowiona, następnie zburzona, wreszcie przywrócona (czy to szczęśliwie,czy też nieszczęśliwie). A posteriori: wydajemy się widzieć, że przejście odetapu drugiego do etapu trzeciego, nabiera kształtu na naszych oczach, nietylko w nowo zjednoczonym anty-Kościelnym świecie, ale także w nowo jednoczącymsię antyświatowym Kościele.Granice bitwy oczywiście się zmieniają. Protestanci i katolicy już więcejnie rzucają na siebie anatem. Relacje z Żydami, a nawet z muzułmanamizaczynają mieć znamiona zrozumienia i szacunku, jakiego nie widzieliśmynigdy przedtem w historii. Nasze serca, jeśli nie nasze głowy, w rzeczywistościzbliżają się do siebie i wydaje się, że strategią naszego Boskiego Dowódcyjest zapoczątkowanie tej zmiany przez postawienie nas twarzą w twarz wobeccoraz bardziej wyraźnego i obecnego niebezpieczeństwa wspólnego wroga,ŚNIEG 2004 213


nowej wieży Babel. Nic nie jednoczy tak, jak wspólny wrógi wspólny stan zagrożenia. Śnieżyca sprawia, że sąsiedzi stająsię przyjaciółmi. Wojna może sprawić, że nawet wrogowie stająsię przyjaciółmi. Niektórzy z Irlandczyków zgłosili się dobrowolnie,by ryzykować życie w okopach obu wojen światowychobok swoich znienawidzonych angielskich panów i wrogów,ponieważ w porównaniu z globalnym zagrożeniem germańskimbarbarzyństwem ich lokalna brytyjska wojna domowa wydawałasię luksusem. Zwaśnieni bracia zaprzestają waśni, kiedyszaleniec atakuje ich dom. Wydaje się, że Bóg wypuścił szaleńcaszatana albo raczej poluzował swój uchwyt na smyczy szatana,tak jak to uczynił w wypadku Hioba - w wyraźnie określonymcelu. Odkąd Judasz zdradził Chrystusa i w ten sposób sprawił, że możliwestało się nasze zbawienie, Bóg wykorzystywał szatana, by zniweczyć pracęszatana. Pozwolił, by szatan wywołał na świecie światową wojnę duchową,która atakuje nie jedną religię, ale wszystkie. Obecnie jednoczy miłującychBoga katolików, prawosławnych, anglikanów, protestantów (nawet Żydówi muzułmanów) bardziej niż cokolwiek dotąd w historii. Strategią szatana jestdzielenie i zdobywanie. A ponieważ dokonał podziału, to zdobywa. A ponieważzdobywa, jednoczymy się, by go pokonać. A więc jednoczy nas, ponieważnas podzielił.Oczywiście, nawet jeśli ten niewidzialny scenariusz kosmicznego dżihadujest trafny, to nie rozwiązuje żadnego z klasycznych i teologicznych problemówreligii porównawczej. Nie sprawia, że dla katolika możliwe staje się przyjęciesola scriptura albo dla protestanta uznanie papieskiej nieomylności. Sprawia natomiastto, że kochają się nawzajem i walczą obok siebie na śmierć z miłości dotego samego Chrystusa. Czy jest to mniejsze osiągnięcie, czy większe?Jakie rozwiązania teologiczne i eklezjalne wyłonią się z tej nowej sytuacjii tego nowego sojuszu? Nikt nie jest w stanie powiedzieć, ponieważ sojuszjest wciąż we wczesnych stadiach formowania. To formowanie się jest wyraźniejszei bardziej zaawansowane przed klinikami aborcyjnymi i centrami narkotykowymiw upadłych częściach miasta niż w kościołach albo seminariachlub na uniwersytetach.Oczywiście, ekumenizm nie jest homogeniczny. Musimy wyraźnie odróżnićprzynajmniej pięć specyficznie odmiennych rodzajów albo poziomów ekume-214 <strong>FRONDA</strong> 34


nizmu. Rozróżnienie musi być dokonane zarówno w teoriialbo wierze, jak i w praktyce albo współpracy we wspólnymdżihadzie przeciwko wspólnemu wrogowi, „który dąży do zadanianam cierpienia".Po pierwsze, istnieje ekumenizm chrześcijański. Jest tojedyny etymologicznie i teologicznie właściwy sens tego słowa.Współpraca pomiędzy kościołami chrześcijańskimi opierasię w zasadniczej mierze na fakcie, że ten sam jeden Chrystusjest centrum wiary wszystkich chrześcijan; że w oczach Boga,a wobec tego w prawdziwej rzeczywistości, Ciało Chrystusajest wciąż jednością, ponieważ jest wiecznie jednością, chociażjego widzialny wygląd jest teraz podzielony. Chrystusnie jest podzielony. Mistyczne Ciało Chrystusa nie może byćpodzielone. Jego oblubienica nie może być w liczbie mnogiej, ponieważ niejest On poligamistą. Kiedy przyjdzie ponownie (a niech się to stanie wkrótce),nie poślubi haremu.Współpraca pomiędzy chrześcijanami opiera się także na fakcie, że mamyprzykazanie bycia „jednej myśli... myśli Chrystusa". Nie jest to nasza wola,ale Jego: „Aby tak jak My stanowili jedno". Jak powiedział Jan Paweł II w swojejencyklice na temat ekumenizmu (Ut unum sint), ekumenizm nie jest opcją,jest rozkazem. Nie pochodzi on od teologów, ale od Theos.Po drugie, istnieje ekumenizm żydowsko-chrześcijański. Wspólna miłośći współpraca mogą się tutaj zdarzyć, ale jednoczenie może to nastąpić tylkopoprzez apostazję chrześcijan albo nawrócenie Żydów. Nie jest tak, że jednośćpomiędzy Rzymem a Konstantynopolem albo Genewą, albo Canterburymoże nastąpić jedynie poprzez apostazję albo nawrócenie. Chrześcijańskiekumenizm ma miejsce pomiędzy sprzeczającym się rodzeństwem; ekumenizmżydowsko-chrześcijański istnieje pomiędzy rodzicem i dzieckiem, którzyzrazili się do siebie. A jednak Żydzi pozostają naszymi ojcami w wierze,jedyną „inną" religią, która nie jest dla nas w żaden sposób „inna"; jedyną,którą w pełni akceptujemy jako objawioną przez Boga i nieomylną.Po trzecie, istnieje ekumenizm chrześcijańsko-muzułmański. Ten jestnawet trudniejszy, nie tylko dlatego, że historycznie muzułmanie opierali sięnawróceniu bardziej niż inni ludzie, ale dlatego, że kiedy Żydzi nawróceni nachrześcijaństwo stają się spełnionymi Żydami, nawróceni muzułmanie nieŚNIEG 2004 215


stają się spełnionymi muzułmanami. Nic w pismach żydowskich nie przeczychrześcijaństwu, ale niektóre rzeczy w Koranie tak. Jednak nawet tutaj,„ekumeniczny dżihad" jest możliwy i wzywa się do niego z tego prostegoi ważnego powodu, że muzułmanie i chrześcijanie głoszą i stosują w praktyceto same pierwsze przykazanie: islam, całkowite oddanie się i poddanie sięludzkiej woli woli Boskiej. Walczymy obok siebie nie tylko dlatego, że stoimytwarzą w twarz ze wspólnym wrogiem, ale nade wszystko dlatego, że służymyi oddajemy cześć temu samemu boskiemu Dowódcy.Wielu chrześcijan, zarówno protestantów, jak i katolików, nie wierzy w to,co Kościół mówi o islamie (na przykład na Soborze Watykańskim II i w nowymkatechizmie): że Allah nie jest innym Bogiem, że oddajemy cześć temusamemu Bogu. Kiedyś po debacie z ateistą na temat istnienia Bogai po tym, jak spędziłem sporo czasu, objaśniając Boskie atrybutyi broniąc ich, podszedł do mnie pewien muzułmanin i powiedział:„Moje serce się raduje, kiedy słyszę taką dobrą islamskąortodoksję. Jesteś muzułmaninem, prawda?". Niemógł uwierzyć, że jestem chrześcijaninem, ponieważpowiedział: „Prawdziwie znasz Allaha".Najwidoczniej myślał (przeciwnie do Koranu),że chrześcijanie oddają cześć innemu Bogu.Lepiej będzie, jeśli te nieporozumienia zostanąwyjaśnione, w przeciwnym razie wynikniez tego ogromne zamieszanie na polubitwy pomiędzy przyjacielem i wrogiem.Po czwarte, istnieje ekumeniczna jedność z innymireligiami, które nie znają Boga Abrahama:na przykład z hinduizmem i buddyzmem.Wiele pól walki tej wielkiej wojny sięga takdaleko. Na przykład hindusi i buddyścidołączyli do katolików, protestantów,Żydów i muzułmańskich duchownych w proteścieprzeciwko „inżynierii genetycznej"- tworzeniu kawałkówczłowiekaw laboratoriach216<strong>FRONDA</strong> 34


i „hodowaniu" organów albo manipulowaniu i przeprojektowywaniu samejnatury ludzkiej. Istnieje zasadnicza szczelina pomiędzy sekularystami, którzynie uznają żadnego prawa ponad ludzkim pragnieniem, a wszystkimi religiamiświata.W końcu nawet ateiści i agnostycy, jeśli są ludźmi dobrej woli, intelektualnieuczciwymi i wciąż wierzą w prawdę obiektywną i obiektywną moralność,są po naszej stronie w wojnie przeciwko siłom ciemności. Być może mogąoni być nazywani „anonimowymi chrześcijanami", jak zasugerował to KarlRahner (idąc za św. Justynem Męczennikiem), a być może jest to teologicznenieporozumienie. W każdym razie nie mogą oni być nazywani wojownikamina rzecz Antychrysta. Jeśli szukają prawdy, w końcu ją znajdą. Zapewnia naso tym sam Chrystus. Być może nie są jeszcze poślubieni Bogu, ale nie są takżecelowymi rozwodnikami. Dr Bernard Nathanson nie jest w tej samej armii coMadeline Murray 0'Hare.Nie mam pojęcia, jakie nowe teologiczne zrozumienie może się wyłonićz tego nowego praktycznego sojuszu moralnego, ale sądzę, że do takiegozrozumienia dojdzie. Jedność w działaniu pociąga za sobą jedność w myśli.Jest to zasada wyłożona przez Dostojewskiego w Braciach Karamazow. Mądrystarzec, ojciec Zosima, mówi, że ortopraksja doprowadzi do ortodoksji. Takjak wiara może prowadzić do dobrych uczynków - do miłosierdzia - takmiłosierdzie może prowadzić do wiary. „Niech pani stara się kochać bliźnichczynnie i bez ustanku - mówi do pani Chochłakow, którą spowiada.- W miarę jak będzie pani czyniła na tej drodze postępy, będzie się panirównocześnie utwierdzać w wierze w Boga i w nieśmiertelność pani duszy.[...] Wypróbowany to sposób i pewny". Ale (Zosima ostrzega), musi to byćrzeczywista i kosztowna miłość, miłosierdzie, a nie po prostu spontaniczneludzkie uczucia lub „współczucie". „Żałuję, że nie mogę pani powiedzieć nicbardziej pocieszającego, albowiem miłość czynna w porównaniu z marzycielskąjest okrutna i przerażająca".Jednak kobieta ta nie zdaje testu, ponieważ należy do tych, którzy mająwspaniałe plany zbawienia „ludzkości", ale nie mogą znieść mieszkającegoobok bliźniego, szczególnie kiedy zbliży się za bardzo. My możemy zdawaćtest. Jeśli będziemy pracować i walczyć, i kochać czynnie ramię w ramięz aszymi protestanckimi i katolickimi, i prawosławnymi, i żydowskimi, i muzułmańskimibliźnimi, to dojdziemy do uświadomienia sobie czegoś, czegoŚNIEG 2004 217


nie rozumieliśmy przedtem. Co to będzie? Jeszcze nie wiemy. Będziemyw stanie uświadomić to sobie tylko, czyniąc uczynki miłości i walcząc, a niepoprzez spekulacje.Parę konkretnych wskazówekPerły na sznurze Bożej strategiiOto nieco więcej konkretnych dowodów potwierdzających moje zasadniczetwierdzenie, że Boża opatrzność wprowadza nas w nową epokę „ekumenicznegodżihadu".Każde z poniższych 15 wydarzeń powinno wywoływać radość i myśl, żenastępuje radykalna zmiana linii bojowych. Wszystkie z nich, kiedy spojrzysię na nie razem i połączy tematycznie, tworzą 15 odcisków tego samegoBożego palca.1. Zacznijmy od znaczącego faktu, że w okresie 1992-1995, połowa byćmoże ludzi w Ameryce w końcu się ocknęła, by uświadomić sobie ten prosty,znaczący fakt, że bierzemy udział w wojnie. Przed wyborami prezydenckimiw 1992 roku, jedynymi, którzy myśleli, że jesteśmy na wojnie duchowej albonawet na wojnie kultur, byli przedstawiciele niewielkiej mniejszości, którąmedia skutecznie lekceważyły jako ekstremistów. Ale dzisiaj świadomość„wojny kultur" jest powszechna. Mgła - najskuteczniejsza broń szatana- rzednie. Światłość świta.2. Bardziej konkretnie i lokalnie, wystarczy, że spojrzymy na wyboryw 1994 roku: żaden z kandydatów „pro-life" nie przegrał z kandydatamiopowiadającymi się za aborcją w Senacie czy Izbie Reprezentantów, czy w wyborachgubernatorskich. Tak zwane „kwestie społeczne", pogardzane przezekspertów, wyraźnie klasyfikują się na pierwszym miejscu w umysłach narodu.Następnych parę lat pokaże, czy mamy rząd ekspertów, przez ekspertówi dla ekspertów, czy też rząd narodu, przez naród i dla narodu.3. To, co media nazywają (ze świętym przerażeniem) „powstawaniemi rozkwitem religijnej prawicy", jest ogromnym fenomenem, którego nikt nieoczekiwał 20 lat temu. I ten fenomen nie mija.4. W Kościele rzymskokatolickim mamy papieża, który wie, gdzie tocząsię bitwy, i który walczy jak wielki, łagodny niedźwiedź - nowy GrzegorzWielki. Z pewnością uczynił więcej niż ktokolwiek w naszym stuleciu, by<strong>FRONDA</strong> 34


wybawić świat od komunizmu i wojny nuklearnej. Walczy potężną bronią:świętością, siłą woli, inteligencją, nauczaniem, filozofią, pismem i prorockądalekowzrocznością. Jest on duchowym Peryklesem, zwycięzcą niewygrywalnychbitew.5. Oto Konferencja Narodów Zjednoczonych w Kairze w 1994 roku dotyczącakontroli populacji. Któż mógłby to przewidzieć? Któż przewidział?Plany silnego establishmentu wspieranego przez ogromne fundusze StanówZjednoczonych i ONZ, i totalitarną pragmatyczną organizację, zostały pokonaneprzez koalicję Watykanu i krajów muzułmańskich! Czy taka koalicjamiała miejsce kiedykolwiek przedtem? Co mogło się do niej przyczynić?Tylko świadomość wspólnej nadprzyrodzonej wojny przeciwko wspólnemunadprzyrodzonemu wrogowi, który nienawidzi świętości życia i który chceniszczenia nienarodzonych dzieci, męskości, kobiecości, rodziny i czystości.Nazwałbym Kair (i jego echo w Pekinie rok później) większym zwycięstwemz islamem niż zwycięstwo przeciwko niemu, jakim była bitwa pod Lepanto.6. Wewnątrz Kościoła katolickiego nową strategią szatana było obsadzanieśredniego szczebla - tam, gdzie są podejmowane decyzje dotyczące szczególnieedukacji - szpiegami. (Byliśmy zwykli nazywać ich „heretykami", alenie ośmielamy się już więcej używać tego słowa, ponieważ jesteśmy słuszniezażenowani naszym błędem, jakim było ich palenie. Jednak nie ma potrzebyobawiać się przywrócenia prymitywnego sposobu, jakim było palenie nastosie, gdyż nowoczesna technologia dała nam kriogenikę, a więc teraz możemyich zamiast tego zamrozić i odmrozić, kiedy nadejdzie Paruzja). Całepokolenie katolickich katechumenów zostało nagle i katastrofalnie stracone.Większości nigdy nie uczono, jak dostać się do nieba, by nie wspominaćo znaczeniu Trójcy Świętej i wcieleniu. Ale ta szatańska strategia zaczynateraz przynosić odwrotny skutek, gdyż Kościół jest organizmem, a organizmprodukuje przeciwciała. Niemal wszyscy interesujący nowi pisarze katoliccysą ortodoksami; niemal wszystkie ortodoksyjne seminaria pękają w szwach,podczas gdy liberalne są ponuro puste; pojawiają się tuziny nowych katolickichczasopism, z których wszystkie są zdecydowanie ortodoksyjne; i wyrastająprawdziwie katolickie college'e, które są wyraźnie falą przyszłości:Steubenville, Saint Thomas Aąuinas, Saint Thomas More, Christendom- wkrótce nawet ekumeniczny ewangelikalny i katolicki Great Books School,CS. Lewis College.ŚNIEG 2004 219


7. Sam Lewis jest fenomenem. Bez najmniejszego kompromisu alborozwadniania roszczeń któregokolwiek z kościołów lub denominacji pokazałmilionom czytelników, że „po prostu chrześcijaństwo" jest rzeczywistym i solidnymcentrum, a nie abstrakcją najmniejszego - wspólnego - mianownika,i że jest daleko bardziej atrakcyjne i dające się uzasadnić, i interesujące niżcokolwiek na świecie. Atrakcyjność Lewisa rośnie każdego roku.Trudno nam sobie uświadomić, jak daleko doszliśmy w tym, że jesteśmyw stanie to jasno dostrzec, trudno nam sobie uświadomić, że jeszcze takniedawno, jakieś 40 lat temu większość katolików i większość protestantówbyłoby zdziwionych, zdezorientowanych albo nawet zgorszonych, słysząc towszystko, co teraz postrzegają jako oczywiste: że kardynał 0'Connor jest bliżejJerry'ego Falwella niż Hansa Kunga i że ortodoksyjni baptyści z Południamają więcej wspólnego z papieżem niż z modernistycznymi baptystami. Boto, czy Chrystus jest Zbawicielem, jest ważniejsze niż to, czy papież jest Jegonamiestnikiem; a to, czy istnieje jeden Zbawiciel, czy wielu, jest ważniejszeniż to, czy istnieją dwa, czy siedem sakramentów. Dzieląc każdy kościół, moderniścizaczęli jednoczyć wszystkie kościoły przeciwko modernizmowi.8. Od początku swojego pontyfikatu Jan Paweł II zwracał się na Wschód:zarówno do swojego wroga, komunizmu, jak i do swojego przyjaciela, prawosławia.Kiedy tylko został wybrany, powiedział, że ma trzy wielkie zadania:pokonanie komunizmu i zagrożenia wojną nuklearną, doprowadzenie doponownej jedności z prawosławiem i zreformowanie Kościoła w Ameryce.Pierwsze było relatywnie łatwe, trzecie może okazać się niemożliwe. Ale drugie,myślę, jest najbliższe jego sercu. Jak może Kościół oddychać tylko jednymze swoich dwóch płuc? - pytał często. Żaden z poprzednich papieży nie byłtak stanowczy w tej sprawie.9. Byłem zdumiony, kiedy się dowiedziałem (na konferencji Luter- Akwinata), że większość luteran ma głęboką nadzieję, że w końcu dojdziedo pojednania z Rzymem. Jedyną większą przeszkodą, rzeczą, która nie mogłapodlegać kompromisowi i która usprawiedliwiała Lutra w jego myślach za tenstraszny czyn rozdarcia widzialnej tkanki Ciała Chrystusa, była oczywiściedoktryna usprawiedliwienia przez wiarę, bliska samemu sercu Ewangelii.Cóż, wspólne oświadczenie Watykanu i niemieckich biskupów luterańskichokoło 10 lat temu głosiło faktycznie, że nie jesteśmy w tej sprawie rzeczywiściepodzieleni, że problem został rozwiązany, że oba kościoły w istocie się220 <strong>FRONDA</strong> 34


zgadzają, choć używają odmiennej terminologii. Potrzeba było czterech i półstulecia i wielu krwawych wojen, by tego doczekać.Kiedy Tom Howard został katolikiem, Gordon College zwolnił go z pracy,ponieważ wymagał od wszystkich członków wydziału, że będą wierzyć i podpisząoświadczenie o wierze, które obejmowało zasadę usprawiedliwieniaprzez wiarę. Uczyłem tam również na pół etatu i College powiedział Tomowioraz mnie, że chociaż obaj podpisaliśmy ich oświadczenie, nie możemy tamuczyć, jako że nie możemy naprawdę w to wierzyć, ponieważ jesteśmy katolikami.Kiedy obaj zaprotestowaliśmy, że rzeczywiście wierzymy w tę zasadę(jak moglibyśmy nie wierzyć - jest to w Piśmie Świętym!), dyrektorzy poprostu nie mogli tego zrozumieć. A więc dali nam mały przyjacielski wykładna temat tego, w co wierzą katolicy.Każdego roku jest coraz mniej protestantów i katolików, których to starenieporozumienie wprowadza w błąd. Dla obu stron zaczyna być jasne, żedostępujemy zbawienia tylko przez Chrystusa, przez łaskę, że wiara jest nasząakceptacją tej łaski, a więc dostępujemy zbawienia przez wiarę, że dobreuczynki z konieczności wynikają z tej wiary, jeśli jest prawdziwa i zbawcza,a więc nie możemy dostąpić zbawienia przez wiarę bez dobrych uczynków.Obie strony się z tym zgadzają, ponieważ obie strony akceptują Pismo Święte,a rozwiązanie znajduje się właśnie tam. Jedność zawsze powstaje przez powrótdo źródeł.Niestety wciąż jest wielu, którzy nawet nie znają Ewangelii. Większośćmoich katolickich studentów w Boston College nigdy tego nie słyszała. Kiedypytam ich, co powiedzieliby Bogu, gdyby umarli tej nocy i Bóg spytałby ich,dlaczego miałby ich zabrać do nieba,dziewięcioro na dziesięcioro nawetnie wspomina Jezusa Chrystusa.Większość z nich mówi, żebyli dobrzy albo uprzejmi, albouczciwi, albo starali się, jak mogli.Poważnie wątpię w to, że Bógodwróci reformację, dopóki nie upewnisię, że luterańskie przypominanieEwangelii św. Pawła zostało usłyszanew całym Kościele.ŚNIEG 2004


10. Oświadczenie „Ewangelicy i katolicy razem" (maj 1994 roku), choćnie rozwiązujące żadnych problemów teologicznych, było także dużym krokiem,wielkim oczyszczeniem atmosfery i rozproszeniem mgły, i przywróceniemwłaściwej perspektywy.11. Watykan także potraktował tradycję reformacji poważniej niż kiedykolwiekprzedtem, szczególnie prowadząc ciągły dialog z nią w katechizmiebiskupów niemieckich, który ukazał się w 1985 roku.12. Protestanccy fundamentaliści, którzy wcześniej rzucali z ust gromyna Kościół jako Nierządnicę Babilońską, okazali się maszerować i modlićramię w ramię z katolikami przed klinikami aborcyjnymi i iść z nimi dowięzienia. Dzielenie celi więziennej jednoczy bardziej niż dzielenie stołukonferencyjnego.13. Przedstawiciele wszystkich wielkich religii świata spotkali się i modlilirazem o pokój w Asyżu (27 października 1986 roku). Być może to małykrok, ale taka rzecz nie wydarzyła się nigdy przedtem w historii świata.14. Stosunki katolicko-żydowskie uległy wyraźnie zbliżeniu, szczególniepo tym, jak Nostra aetate Soboru Watykańskiego II oficjalnie powiedziała katolikom,że złem było obarczanie Żydów winą za ukrzyżowanie, i po uznaniuprzez Watykan państwa izraelskiego. Te stosunki są ważne, ponieważ są onepomiędzy jedynymi widzialnymi religiami, które, jak wiemy, będą trwać aż dokońca czasu: widzialnym Izraelem i widzialnym Kościołem. Izrael jest głównymkanałem lub przekaźnikiem Boskiej opatrzności w historii świata.15. Islam, nasz starożytny wróg, zaczyna być naszym przyjacielem. Jeśli niewzdragaliśmy się przed tym, by uczniowie Stalina byli naszymi sojusznikamiprzeciwko Hitlerowi, to z pewnością nie powinniśmy się wzdragać przed tym,by uczniowie Mahometa byli naszymi sojusznikami przeciwko szatanowi.Nowy sojusz wyłonił się najbardziej znacząco w Kairze, ale przedtem istniałydrobne napomknienia. Na przykład, kiedy British Broadcasting Corporationnadała bluźnierczy skecz na temat Chrystusa, muzułmanie domagali się przeprosini otrzymali je, podczas gdy chrześcijanie siedzieli cicho. Znamiennyprzykład oparty na moim doświadczeniu: potrzeba było muzułmańskiegostudenta w mojej klasie w Boston College, by zgromić katolików za zdjęciekrzyży. „Nie mamy wizerunków Tego Człowieka tak jak wy - powiedział - alegdybyśmy mieli, to nigdy nie zdjęlibyśmy ich, nawet gdyby ktoś próbował naszmusić. Szanujemy Tego Człowieka i umarlibyśmy za Jego honor. Ale wy tak222 <strong>FRONDA</strong> 34


ardzo się Go wstydzicie, że ściągacieGo z waszych ścian.Bardziej boicie się tego, comogą pomyśleć Jego wrogowie,jeśli zostawicie swoje krzyże powieszone,niż tego, co On pomyśli, jeśli je zdejmiecie.Myślę więc, że jesteśmy lepszymichrześcijanami niż wy".Jak możemy być gorszymi chrześcijanaminiż muzułmanie!Dlaczego islam rozprzestrzeniasię tak spektakularnie? Socjologowiei psychologowie, i historycy, i ekonomiści,i demografowie, i politycy są szybcyw wyjaśnianiu tego przyrostu światowąmądrością „ekspertów" w swoichspecjalnościach; ale dlakażdego chrześcijaninazaznajomionegoz Biblią odpowiedźjest oczywista: ponieważBóg dotrzymujeswoich obietnic i błogosławitych, którzy są posłuszni Jego prawomi boją się Go, a karze tych, którzy tego nie czynią. Zbytproste dla uczonych, by to dostrzegli. Porównaj liczbęaborcji, cudzołóstw, zdrad małżeńskich i sodomiipośród muzułmanów i pośród chrześcijan.Następnie porównaj, ile którzy się modlą.ReceptaJeśli moja analiza jest prawdziwa, toco za tym idzie? Co powinniśmy czynići co przez to osiągniemy? Jaka jestmoja recepta i jaka jest moja prognoza?ŚNIEG 2004223


Moją receptą jest bardziej świadomy i celowy sojusz przeciwko naszemuwspólnemu wrogowi, sojusz, który odwróci naszą energię od naszychwojen domowych toczonych przeciwko sobie nawzajem i skieruje ją ku tejpowszechnej wojnie światowej. Ale czy ta recepta jest zasadna? Czy nie ignorujeona rzeczywistych i ważnych kwestii związanych z wojną domową?Sojusz jest taktyczny, a nie teoretyczny. Nie jest to religijny synkretyzmczy indyferentyzm. Jest to sojusz. Sojusznicy nie rezygnują ze swojej suwerennościczy swojej indywidualności. Po prostu powstrzymują swoje sporyz taktycznych, praktycznych przyczyn. Takie taktyczne posunięcia są kwestiąmądrości. Sądzę, że całkiem prawdopodobne jest to, iż nadejdzie wkrótceczas - być może już nadszedł - kiedy stan zagrożenia będzie tak wielki, żeroztropność podyktuje moratorium nariąsze wzajemne polemiki i naszepróby wzajemnego nawracanianie są uczciwymi i zaszczytdlatego,że ferwor bitwysię - nie dlatego, że te próbynymi działaniami, alemoże wymóc na nasskierowanie całej naszejenergii przeciwkonaszemu wspólnemu wronazbawienie milionówgowi przez wzgląddusz i całej ziemkiegoskiej społeczności.Wezwanie do taniapowstrzyma­wzajemnej krytykinie jest wezwaniemdo indyferentyzmu.Nie jest to równieżtajny plan stworzenia jednejświatowej religii. Ani niejest to sposób na rozwiązanie jakichkolwiek naszych rzeczywistych i ważnychproblemów teologicznych i eklezjalnych. Nie jest to żadna z tych rzeczy.Jest to kwestia życia i śmierci, wiecznego życia i wiecznej śmierci, nieba i piekładla milionów dusz, człowieczego zwycięstwa nad szatanem albo szatańskiegozwycięstwa nad człowiekiem.Nasz wspólny Dowódca dał wspólną obietnicę: posłuszeństwo przynosizwycięstwo. Zasadnicza recepta na zwycięstwo jest najprostsza z możliwych,zarówno w wypadku religii, jak i wojny: bądź posłuszny swojemu oficerowidowodzącemu. Nakłoń cale swoje serce i schyl głowę, i zegnij kolano przedBogiem. Bez cienia wątpliwości lub bez sprzeniewierzenia się swojej wierze-protestanckiej, prawosławnej, katolickiej, żydowskiej - praktykuj islam: całkowitei absolutne podporządkowanie się i poddanie woli Bożej. Ofiaruj sie-224 <strong>FRONDA</strong> 34


ie, nieważne jaką rolę przeznaczy ci On do odegrania w swoplanieimrola.wyznań wnam właś-bitwy - nawet jeśli okaże się, że nie jest to żadnaDaj Bogu wolną rękę. Każde z tychsamym swoim centrum nakazujenie to. A więc wszystko, co probardziejponuję, tostanowcze i świado-me czynienietego, co już sami przyznajemy,że powinniśmyWszyscy znamynade wszystko czynić.pozytywną odpowiedźna pytanie:„Co powinniśmy czymożepotrzebujemy przyniśmyczynić. Nie powincelem.nić?". Ale byćpomnienia, czego nie powinniśmyczynić ekumenizmu naszymŻaden abstrakcyjnyideał nie jest naszym celem,Chrześcijaństwo nie jestidealizmem, jest realizmem,Prawda nie jest abstrakcją;prawda jest Osobą: prawsłużymyda to Jezus Chrystus. Nieprzyszłemuideałowi, ale obecnemuPanu. Słowo Bożenie jest „przesłaniem"; jestOsobą. Nie sprzepierworództwadawajmy naszego prawazamiskę przesłania. Ponieważchrześcijaństwo niejest człowieczym poszuki-waniem Boga, aleBożym poszukiwaniem człochrześcijańskiwieka, to ekumenizmnie może byćczłowieczym poszuki-waniem jedności, ale działatoniem Boga. Jak zostałowyrażone w oświadczeniu„Ewangelicy i katolicyrazem", „nie wybraliśmy sięwybrani".nawzajem, zostaliśmyPrognozaCo się stanie, jeśli przyjmiemyJestem pewien tylko jednejpić po swojemu, to nas zaskoczy,coś cudownego, coś w istocie Bożego,ŚNIEG 2004tę receptę?rzeczy: jeśli pozwolimy Bogu postą-Uczyni coś, czego nie przewidzieliśmycoś, czego oko nie widziało, coś, czego225


ucho nie słyszało, coś, co nie pojawiło się w sercu człowieka, coś, co sprawi, że włosystaną nam dęba i że zadrżymy.W Jego stylu jest to, by zawsze odgadywać nasze zamiary i uczynić coścudowniejszego, niż byśmy to mogli sobie wyobrazić. Zawsze może On powiedzieć:„Oto czynię wszystko nowe".Gdybyśmy to my byli czystymi duchami, to czy kiedykolwiek wpadlibyśmyna pomysł stworzenia materii?I jakże Wszechmogący wpadł na pomysł, by stworzyć istoty posiadającewolną wolę, które mogą Mu się przeciwstawić?Ponad wszystko, któż mógłby kiedykolwiek przewidzieć wcielenie, najbardziejniewiarygodne, zdumiewające, niemożliwe wydarzenie wszechczasów,coś, co Kierkegaard nazywa absolutnym paradoksem? Jakże ktokolwiekmógłby kiedykolwiek pomyśleć, że Bóg, którego niezmienną istotą jest byciewiecznym i nieposiadanie przyczyny ani początku w czasie, ani ciała, będziemiał przyczynę i początek w czasie, i ciało? Jakże mógłby jakikolwiek teistakiedykolwiek pomyśleć o nazywaniu kobiety Matką Boga?I jakże to możliwe, by nieśmiertelny Bóg umarł? Jakże to możliwe, byhagios athanatos oddał ducha?A Jego święci, którzy odtwarzają życie Chrystusa - oni są równie nieprzewidywalni.A Jego Kościół - uzdrowi go tak nieprzewidywalnie, jak go ustanowił.Nie wiemy jak. Cokolwiek uczyni, będzie to dalece lepsze i mądrzejsze,i cudowniejsze od najlepszej rzeczy, jaką moglibyśmy sobie wyobrazić.Czy Chrystus rozwiąże problem religioznawstwa porównawczego? Czyda nam jedność, której pragniemy? Tak, w swoim czasie. Być może jest topoczątek tego czasu, być może nie jest to jeszcze ten czas albo ten czas nienadejdzie aż do przyjścia Nieba. Ale z czasem praktyka całkowitego poddaniasię woli Bożej z konieczności rozwiąże problem religioznawstwa porównawczego,z konieczności stworzy pomiędzy nami jedność, o której wiemy, żenam jej brakuje, obojętnie jaką formę ta jedność miałaby przybrać. Dlaczego„z konieczności"? Jest to prosty sylogizm:Praktyka poddania się woli Bożej oznacza pozwolenie, by spełniła się wolaBoża.Bóg powiedział nam (na przykład w J 17), że Jego wolą wobec nas jestjedność.Wobec tego poddanie się Jego woli doprowadzi do jedności.226<strong>FRONDA</strong> 34


Sposobem na to, by stworzyć harmonijną muzykę, jest to, by wszyscygrający w orkiestrze byli posłuszni batucie dyrygenta.A jeśli tak uczynimy, jaką stworzy On muzykę? Pozwólcie Mu na to,a przekonacie się.PETER KREEFTTŁUMACZYŁ: JAN J. FRANCZAKPowyższy tekst stanowi pierwszy rozdział książki pt. Ekumeniczny dżihad.


Koran jest uważany za słowo Boga, nie Mahometa.Jednak, jak zauważyli to współcześni Mahometowii jak my powinniśmy zauważyć, Bóg w Koranie wciążzmienia zdanie lub się powtarza. „Bóg" odpowiedziałna taką krytykę w surze 2 (106): „Kiedy znosimy jakiśznak albo skazujemy go na zapomnienie, przynosimylepszy od niego lub jemu podobny. Czyż ty nie wiesz,że Bóg jest nad każdą rzeczą wszechwładny?!". Alewłaśnie Bóg z tego powodu, że jest Bogiem, nie ujawniałbywersu, aby następnie odwoływać go albo znaleźćlepszy lub podobny.Mahomet,Koran,szariati nawoływanie do przemocyPAULSTENHOUSEChrześcijanie i Żydzi mogą czuć się i często czują się krytykowani za swojąrezerwę w stosunku do Boskiego pochodzenia Koranu - świętej księgimuzułmanów. Muzułmanie są przecież zachęcani słowami sury 9 (30) do„zwalczania" Żydów i chrześcijan i do modlenia się: „niech zwalczy ichBóg!", „zwalczaj niewiernych i obłudników", których „miejscem schronieniabędzie Gehenna. A jakże nieszczęsne to miejsce przebycia!". Chrześcijanie, <strong>FRONDA</strong> 34


którzy twierdzą, że Jezus jest Synem Bożym, są „kłamcami" [sura 4 (171),10 (66-69)], „będą mieli ubranie przykrojone z ognia" [sura 22 (17, 19)],„a głowy ich polewane będą wrzącą wodą, która roztopi ich wnętrznościi skórę" [sura 22 (20)].Żydzi i chrześcijanie w obliczu fizycznego zagrożenia i obelg kierowanychpod ich adresem mają prawo i obowiązek zbadać wiarygodność Koranu jakoźródła Bożego objawienia.Ten krótki wypis konkretnych ustępów z Koranu jest odpowiedzią natwierdzenia muzułmanów i innych, że Koran nie namawia do przemocy, dżihad„zawsze oznacza wewnętrzną walkę, aby być dobrym muzułmaninem",„nigdy nie oznacza zbrojnego lub militarnego działania", a pierwotny islambył „tolerancyjnym" systemem wierzeń.W 1950 roku, długo przed późniejszym zainteresowaniem na nowo fundamentalistycznymislamem, uznany naukowiec pisał: „Istnieje dzisiaj teza0 całkowicie apologetycznym charakterze, według której islam rozprzestrzeniasię tylko za pomocą perswazji i innych pokojowych środków, a dżihaduzasadniony jest jedynie w przypadkach «obrony własnej* lub «wsparcia należnegobezbronnemu sojusznikowi lub bratu». Teza ta nie bierze pod uwagęwcześniejszej doktryny ani tradycji historycznej, jak również tekstów Koranu1 sunny, na których bazie zostało to sformułowane, lecz pozostając wciążw granicach ścisłej ortodoksji, bierze pod uwagę tylko te wczesne teksty,które mówią coś przeciwnego".Pierwotne pojęcie dżihadu„Dżahada", korzeń słowa „dżihad", pojawia się w Koranie 40 razy w różnorakichformach gramatycznych. Oprócz sur 6 (109), 16 (40), 24 (53) oraz35 (42) wszystkie inne użycia są wariacjami trzeciej formy czasownika, tzn.„dżihada", co według Koranu i późniejszego muzułmańskiego rozumieniaznaczyło i znaczy: „walczył, wojował lub toczył wojnę przeciwko niewierzącymi im podobnym".Ponieważ w pierwszej formie słowo „dżahada" może znaczyć po prostu„mozolić się, usiłować", znajdujemy ten eufemizm prawie we wszystkichedycjach Koranu przeznaczonych dla niemuzułmanów jako tłumaczenie trzeciejformy czasownika.ŚNIEG 2004229


Apologeci twierdzą, że dżihad w Koranie pierwotnie odnosi się do „duchowejascezy" a nie do militaryzmu. Czytelnikom nie znającym arabskiegojako tłumaczenie podaje się „usiłować" lub „borykać się" albo inne neutralnesłowa.Każdy, nawet pobieżnie znający arabski, świadom jest dwuznaczności,z jaką spotyka się, próbując przetłumaczyć wiele słów lub fraz. Jacąues Golius(1596-1667), francuski orientalista, stwierdził, że bardzo często „trzebabyć jasnowidzem lub prorokiem przy tłumaczeniu tekstu". Słynny wers 78sury 22 wzywający muzułmanów: „Bądźcie gorliwi w walce za sprawę Bogagorliwością na jaką On zasługuje", jest zwykle interpretowany w sensie duchowym.Nawet Edward Lane odnotowuje opinię naukowców, że „dżahada"w trzeciej formie dotyczy ogólnej walkiprzeciwko „obiektowi dezaprobaty",charakteryzując ten „obiekt" trojako:po pierwsze jako widocznego wroga,po drugie jako diabła i po trzecie jakosiebie samego.Dżihad w kontekścieMamy możliwość przyjrzenia się, jakwspółcześni Mahometowi rozumielitę trzecią formę. Sura 9 (81) mówio muzułmanach, którzy odmówili Mahometowiwzięcia udziału w zbrojnejekspedycji do Tabuku, blisko granicy terytorium Gazy - dzisiaj leżącego w południowejSyrii i Jordanii - co zaowocowało słynnym traktatem pokojowymz chrześcijańskim wodzem Ailah (al-'Aqaba) w dziewiątym roku hidżry.Muzułmańscy symulanci byli skrytykowani przez Mahometa za uchylaniesię od „zmagania się swoim majątkiem i swoimi duszami na drodze Boga".Według sury 9 (81) ci, których „pozostawiono w ich mieszkaniach",wymawiali się okropnym upałem przed pójściem na wyprawę. Do nich Bógkieruje w Koranie ostrzeżenie, że „ogień Gehenny jest o wiele bardziej gorący".Oczywiste jest, że to, przed czym bronili się ci muzułmanie, nie byłojedynie „duchowym zmaganiem się na drodze Boga". Odmówili ryzykowania230 <strong>FRONDA</strong> 34


życia w zbrojnej wyprawie. „Judżahidu" znaczy - i tak jest rozumiane przezznających język arabski - że sprzeciwili się „prowadzeniu wojny" dla Allaha.Poniżej prezentujemy mały wybór fragmentów Koranu mających związekz przemocą i wojną.Wybór sur Koranu1. Przeciwko „Ludom Księgi" - Żydom i chrześcijanomZwalczajcie tych, którzy nie wierząw Boga i w Dzień Ostatni,którzy nie zakazują tego,co zakazał Bóg i Jego Posłaniec,i nie poddają się religii prawdy- spośród tych, którym została dana Księgadopóki oni nie zapłacą daniny własną rękąi nie zostaną upokorzeni,[sura 9 (29)]Żydzi powiedzieli:„Uzajr jest synem Boga".A chrześcijanie powiedzieli:„Mesjasz jest synem Boga".Takie są słowa wypowiedziane ich ustami.Oni naśladują słowa tych,którzy przedtem nie wierzyli.Niech zwalczy ich Bóg!Jakże oni są przewrotni![sura 9 (30)]2. Przeciwko niewierzącymO wy, którzy wierzycie! Zwalczajcie tych spośród niewiernych,którzy są blisko was. Niech się spotkają z waszą surowością,[sura 9 (123)]ŚNIEG 2004 231


Zaprawdę, gorsi od zwierząt u Boga są ci, którzy odrzucili wiaręi nie wierzą,[sura 8 (55)]Bałwochwalcy... Oni są najgorsi ze stworzeń![sura 98 (6)]O wy, którzy wierzycie! Nie bierzcie sobie za opiekunów niewiernychzamiast wiernych![sura 4 (133)]O wy, którzy wierzycie! Nie bierzcie sobie bliskich przyjaciółspoza waszego grona,[sura 3 (118)]Walcz więc na drodze Boga! [...] I zachęcaj wierzących![sura 4 (84)][...] oni walczą na drodze Boga, i zabijają, i są zabijani,[sura 9 (111)]Kiedy więc spotkacie tych, którzy nie wierzą,to uderzcie ich mieczem po szyi;a kiedy ich całkiem rozbijecie,to mocno zaciśnijcie na nich pęta.A potem albo ich ułaskawicie, albo żądajcie okupu,[sura 47 (4)]O proroku! Pobudzaj wiernych do walki![sura 8 (65)]Nie jest odpowiednie dla Proroka, aby brał jeńców,dopóki on nie dokona całkowitego podboju ziemi,[sura 8(67)]232<strong>FRONDA</strong> 34


A kiedy miną święte miesiące,wtedy zabijajcie bałwochwalców,tam, gdzie ich znajdziecie;chwytajcie ich, oblegajciei przygotowujcie dla nich wszelkie zasadzki![sura 9 (5)]Ci, którzy wierzą, walczą na drodze Boga, a ci, którzy nie wierzą,walczą na drodze Saguta (fałszywego boga - przyp. tłum.)[sura 4 (76)][...] ci, którzy z zapałem walczą na drodze Boga swoimi dobrami i swoim życiem,[sura 4 (95)]Zapłatą dla tych, którzy zwalczają Bogai Jego Posłańcai starają się szerzyć zepsucie na ziemi,będzie tylko to,iż będą oni zabici lub ukrzyżowanialbo też obetnie im sięrękę i nogę naprzemianległe,albo też zostaną wypędzeni z kraju,[sura 5 (33)] Proroku!Walcz przeciwko niewiernym1 przeciwko obłudnikomi bądź dla nich surowy!Ich miejscem schronienia będzie Gehenna.Jakże nieszczęsne to miejsce przybycia![sura 9 (73), patrz także: sura 66 (9)][..'.] ci, którzy [...] zmagali się w walce swoim majątkiemi swoimi duszami,[sura 9 (88)]IIEG 2004233


Przygotował dla nich Bóg Ogrody, gdzie w dole płyną strumyki; onitam będą przebywać na wieki,[sura 9 (89)]Jak działał MahometCo Mahomet i jemu podobni rozumieli przez te sury, można wywnioskować zesposobu jego działania zapisanego przez jego biografów. W latach poprzedzającychjego przybycie do Yathrebu, dzisiaj znanego bardziej pod nazwą Medyna,prorok zawarł przymierze z dwoma plemionami Aws i Yazraj (znanymi późniejszympokoleniom muzułmanów jako „pomocnicy" - „al-Ansar", ponieważumożliwili zajęcie Mekki i Kaby), Arabami Qahtani z Jemenu.Byli to tradycyjni wrogowie, zajadle nienawidzący plemienia Kurajszytów,do którego należał Mahomet, a które pochodziło z Hijaz w północnej Arabii.Kurajszyci znani byli jako Maaddyci, Kaisyci lub Mudaryci od imion swychprzodków. Przez następne stulecia waśń między tymi dwoma plemionami„zaleje krwią Hiszpanię, Sycylię, pustynię Atlasu i brzegi Gangesu".Walka między tymi tradycyjnymi beduińskimi wrogami decydowała nie tylkoo losie podbijanych ludów, lecz również całego Zachodu, który stał na drodze islamskiegonatarcia, kiedy muzułmanie zamierzali opanować Francję i całą zachodniąEuropę w VIII stuleciu. Ich marzenie o stworzeniu islamskiej osi od Hiszpanii,przez Europę, do Konstantynopola i dalej do Damaszku zostało zniweczone przeztę samą odwieczną walkę, która dała wcześniej islamowi jego początkowy impet.Kiedy jemeńskie plemiona powitały Mahometa, wpadły po uszy. Szejkplemienia Aws - Abu '1-Hayytham bin Tayyehan zapytał Mahometa, co byzrobił, jeśli musiałby wybierać między swoimi krewnymi z Mekki a sojuszni-234 <strong>FRONDA</strong> 34


kami w Yathrebie. Prorok uśmiechnął się i odrzekł: „Krew, krew; zniszczenie,zniszczenie! Ja jestem z wami, a wy jesteście ze mną".Mahomet - pan szabliMahomet przeniósł się do Medyny w wieku 53 lat. Nowa, groźniejsza i bardziejbezwzględna osobowość prawie natychmiast wyłoniła się z prorockiejpoczwarki. Stosunkowo łagodny człowiek, który spędził 13 lat, starając się pozyskaćkrewnych i sąsiadów dla swojej nowej religii, zmienił się w nieprzebaczającegowojownika zdeterminowanego, aby pokonać swoje plemię i poniżyćtych, którzy z niego kpili. Zachowanie proroka, rzekomo aprobowane przezBoga, zadało kłam islamskiej „mantrze" - „Bóg Miłosierny i Litościwy".Sura 47 (37) (medyneńska) mówi: „Nie słabnijcie więc i wzywajcie do pokoju,kiedy jesteście górą. Bóg jest z wami. On nie zniweczy waszych dzieł".Sura 22 (40) (medyneńska) sankcjonuje użycie siły: „Wolno walczyć tym,którzy doznali krzywdy [...], by im udzielić pomocy!".Sura 2 (212) (medyneńska): „Walka jest wam przeznaczona".Sury mekkańskie nie mają odniesienia do świętej wojny. Z drugiej stronysury medyneńskie są tak pełne wersów na ten temat, że ów obowiązek wydajesię podkreślany w nich najbardziej.Aby usprawiedliwić wojnę przeciwko mieszkańcom Mekki, jego własnegoplemienia, w imię Allaha, Mahomet wyjaśnia, co oznacza dla niego „skrzywdzony".Sura 22 (41) brzmi następująco: „Tym, którzy zostali wypędzeni bezprawnieze swoich domostw, jedynie za to, iż powiedzieli: «Pan nasz - to Bóg!»".Pierwotnie, w okresie mekkańskim, Żydzi i chrześcijanie byli postrzeganispecjalnie - i jako strażnicy Pisma - traktowani przyjaźnie. Nagle jednak czytamy:„Zwalczajcie tych, którzy nie wierzą w Boga i w Dzień Ostatni, którzynie zakazują tego, co zakazał Bóg i Jego Posłaniec, i nie poddają się religiiprawdy - spośród tych, którym została dana Księga - dopóki oni nie zapłacądaniny własną ręką i nie zostaną upokorzeni" [sura 9 (29)].Ibn Chaldun w XVI wieku, w swojej próbie zrozumienia nieislamskichspołeczności, w których religia i polityka są rozdzielone, stwierdza, że Żydzii chrześcijanie z trudnością rozumieją naturę islamu, ponieważ w ich religiach,w przeciwieństwie do islamu, nie ma boskiego nakazu używania siływ celu podporządkowania sobie innych ludzi.ŚNIEG 2004 2 3 5


Koran również sankcjonował prywatne życie Mahometa. Mógł on posiadaćwięcej niż cztery żony - czyli maksymalną liczbę dozwoloną dla wiernych.Mógł również poślubić swoje najbliższe krewne, które wywędrowały z nimdo Medyny. Mógł wziąć za żonę bez zapłaty czy posagu ani obecności świadkakażdą muzułmankę, która mu się oddała. Był zwolniony z obowiązku przestrzeganiarównych praw w stosunku do wszystkich żon. Kiedy zainteresowałsię jakąś kobietą, każdy inny konkurent musiał się wycofać. Po jego śmierciżaden inny mężczyzna nie mógł poślubić wdów po nim.Ostatnie 10 lat życia Mahometa w Medynie to przekształcanie islamuz niewyraźnego eksperymentu społecznego z zabarwieniem religijnym w wojownicząi zastraszającą siłę, której ekspansja zależała od łupów z najazdówi dochodów z podatków. Na rozkaz Mahometa więźniowie byli zabijani, miałymiejsce zabójstwa polityczne.Po bitwie pod Badr Mahomet nie wiedział, co zrobić z więźniami schwytanymiprzez muzułmanów. Omar poradził, aby ich zabić, bo to zastraszy plemionai zwiększy siłę militarną islamu. Odpowiedź znajduje się w 68 wersiesury 8: „Nie jest odpowiednie dla Proroka, aby brał jeńców, dopóki on niedokona całkowitego podboju ziemi".Dwoma jeńcami wziętymi pod Badr są Oqba bin Abi Mu'ait i an-Nadr binal-Hareth. Mahomet zapamiętał, jak byli wrogo do niego nastawieni, i rozkazałich ściąć. Nadr został złapany przez al-Meqdada bin 'Amra, który chciałokupu. Mahomet przypomniał mu, co Nadr powiedział [w surze 8 (31)],i głowa tego ostatniego spadła. Potem Oqba został przyprowadzony przedproroka, a Asem bin Thabet dostał rozkaz ścięcia go. „Co stanie się z moimidziećmi" - płakał Oqba. Prorok odrzekł: „Ogień piekielny".Kiedy Mekka została zdobyta, uchwalono ogólną amnestię z sześciomawyjątkami. Jednym z tych „wyjątków", który stracił życie, był Abdullah bin236 <strong>FRONDA</strong> 34


Sa'd bin Abi Sarh. Był on jednym z pisarzy zatrudnionych do spisywania objawień rzekomo otrzymywanych przez Mahometa. W wieluwypadkach za zgodą proroka zmieniał słowa wersów. Na przykładkiedy prorok powiedział: „Bóg jest silny i mądry" (aziz, hakim),Abdullah zasugerował zmianę słowa „aziz" na „alim", tak aby werswyglądał „wiedzący i mądry". Widząc te zmiany, Abdullah odrzuciłislam, bo stwierdził, że jeśli wersy rzeczywiście pochodziłyby odBoga, pisarz taki jak on nie mógłby ich zmieniać.Na szczęście był on przybranym bratem Utmana i tenostatni po zdobyciu Mekki przez Mahometa ubłagał proroka,aby mu wybaczył, co Mahomet zrobił, choć niechętnie. Późniejtłumaczył się z tego swoim towarzyszom: „Oczekiwałem, że któryśz was wstanie i zetnie mu głowę". Wtedy jeden z muzułmanów spytał:„Dlaczego nie dałeś mi znaku, o posłańcu Boży?". Mahomet „odpowiedział,że prorok nie zabija przez pokazywanie".Mahomet osobiście brał udział w 27 najazdach między przybyciem doMekki a swoją śmiercią. Życiorys Posłańca [Rasul] Allaha nazywa się Maghazi,tzn. „Kampanie wojenne", Ghazwas zaś - czyli „Wojenne najazdy" Mahometa- tworzą najważniejszą część jego biografii.Ostanie słowa Mahometa przed śmiercią brzmiały: „Nie mogą istniećdwie religie na Półwyspie Arabskim".Islam dziśOstatnie studia nad dokumentem z 1981 rokupt. Uniwersalna Islamska DeklaracjaPraw Człowieka pokazały, iż jego muzułmańscy autorzy nie podzielają tezy,że w krajach islamskich zasada równości jest łamana w wypadku praw kobietczy mniejszości religijnych. Wolność zgromadzeń jest zagwarantowana tylko,jeśli dotyczy rozprzestrzeniania się islamu. Ponieważ oczekuje się zamążpójściaod wszystkich kobiet, prawa kobiet niezamężnych nie są w ogóle branepod uwagę. W prawie islamskim nie ma w ogóle alimentów. Chociaż Koranprzewiduje karę po śmierci za apostazję, muzułmańska tradycja wprowadzakarę śmierci, poczynając od Ibn Abbasa, kuzyna Mahometa, który powoływałsię na zarządzenia tego ostatniego brzmiące: „Zabij tego, kto zmienia religię"oraz „zetnij go".ŚNIEG 2004 2 3 7


—„Historyczne świadectwo wieków, w których prawo islamskie było oficjalnymstandardem, wskazuje, że praktycznie nie istniały działające skuteczniegwarancje praw człowieka" - pisze Ann Elizabeth Mayer w pracy Islam i prawaczłowieka.Sury wybrane z Koranu i kilka wydarzeń z życia Mahometa, po tym jak uciekłdo Medyny, są jedynie wierzchołkiem góry lodowej (lub końcem miecza). Jestich po prostu za dużo, by można je wszystkie wymienić.Koran jest uważany za słowo Boga, nie Mahometa. Jednak, jak zauważylito współcześni Mahometowi i jak my powinniśmy zauważyć, Bóg w Koranie


wciąż zmienia zdanie lub się powtarza. „Bóg" odpowiedział na taką krytykęw surze 2 (106): „Kiedy znosimy jakiś znak albo skazujemy go na zapomnienie,przynosimy lepszy od niego lub jemu podobny. Czyż ty nie wiesz, że Bógjest nad każdą rzeczą wszechwładny?!".Ale właśnie Bóg z tego powodu, że jest Bogiem, nie ujawniałby wersu, abynastępnie odwoływać go albo znaleźć lepszy lub podobny.W XIX stuleciu badacz Richard Burton zauważył, że sura 2 (189) brzmi:„«mudżahedinom», którzy prowadzą tę [świętą] wojnę, zabrania się agresywnegodziałania". Wers odczytany przez niego jako „nie działajcie agresywnie"jest często tłumaczony jako „nie atakujcie ich pierwsi", „nie przekraczajciegranic", „nie grzeszcie, atakując ich pierwsi", „nie gwałćcie granic" oraz „niewszczynajcie wrogości", żeby zacytować tylko kilka przekładów.Wśród tych wersji te, które mówią o „nieatakowaniu jako pierwsi", interpretujątekst, a nie tłumaczą go. Rdzeń arabskiego słowa we właściwej formieznaczy dosłownie „działać niesprawiedliwie lub agresywnie" albo „przekraczaćakceptowalne granice".Kompletny fragment, którego często używa się jako dowodu, że wedługKoranu muzułmanie mogą walczyć jedynie, kiedy ktoś zaatakuje ich z powoduwiary, brzmi następująco: „Zwalczajcie na drodze Boga tych, którzy waszwalczają, lecz nie działajcie niesprawiedliwie. Zaprawdę; Bóg nie miłujeniesprawiedliwych!".Rozwiązanie zagadki tkwi w arabskim słowie, oznaczającym „którzy waszwalczają". Kontekst wskazuje na akcję wojskową, jednak Mahomet rozumiałto szerzej niż tylko jako wojskową ofensywę.„Posłaniec - pisze jego biograf Ibn Ishaq - poinstruował swoich dowódców,kiedy wchodzili do Mekki, aby walczyli tylko z tymi, którzy stawiają opór[sic!], oprócz kilku, którzy musieli zostać zabici, nawet jeśli skryliby się zazasłoną Kaby".Jednym z nich była Sara, wyzwolona niewolnica, która znieważyła Mahometaw Mekce. Została zabita przez jeźdźca na jednej z uliczek Mekki.Następnym, który znieważył proroka w Mekce, był al-Huwairith binNuąaidh bin Wahb bin 'Abd bin Qusayy Hewas, zabity przez Alego.Abdullah bin al-Khattal posiadał dwie niewolnice o imionach Fartanai Qariba, które śpiewały satyryczne piosenki o proroku. Został zabity wrazz jedną z nich. Druga uciekła, a prorok uwolnił ją, kiedy go o to poprosiła.ŚNIEG 2004 239


Nieuchronnym wnioskiem jest to, że krytyka, satyra czy kpienie z prorokabyło interpretowane jako wojna przeciwko niemu.Metaforyczne rozumienie sury 2 (189) jest oczywiście możliwe. I takierozumienie jest powtarzane. Jednak Mahomet, jeśli wierzyć Ibn Ishaąowi,interpretował wers „zwalczajcie tych, którzy was zwalczają" jako „zwalczajcietych, którzy stawiają wam opór, kiedy ich atakujecie".Autorstwo KoranuIstniejące dowody wskazują na to, że Koran jest słowem Mahometa, a nie słowemBoga. Politeistami, bałwochwalcami, przeciwko którym walczy Koran,byli chrześcijanie, Żydzi oraz plemiona pogańskie, które odrzuciły roszczeniaMahometa do bycia prorokiem. Hipokryci to mieszkańcy Mekki, którzy drwilii znieważali go. Zsyłane mu objawienia odpowiadały na pytania, które podsuwałaotaczająca go rzeczywistość. Nawet stosunki proroka z żonami i jegomałżeńskie zaniedbania były rzekomo przedmiotem boskiego zainteresowania.Została nawet zesłana sura, aby zapewnić Mahometowi spokój przedludźmi przychodzącymi do jego domu bez zaproszenia, jedzącymi u niegoprzez długie okresy i uprzykrzającymi się przez zadawanie pytań. Bóg poszedłnawet tak daleko, że zapewnił Mahometowi podarki od tych, którzy szukalijego rady.W ocenie muzułmańskiego pisarza: „Poza 30-letnim okresem misji prorokaw Mekce historia islamu jest poza wszelką wątpliwość zapisem przemocyi zdobywania władzy. Dopóki żył prorok, siła używana była do rozprzestrzenianiai narzucania islamu".Sąd ten powtarza Mała Encyklopedia Islamu: Dżihad - święta wojna. Rozprzestrzenianieislamu za pomocą oręża jest ogólnym obowiązkiem muzułmanina.Obowiązek nie wszedł do tradycji jako szósta rukn czy podstawowyobowiązek, lecz jest postrzegany jako taki przez potomków Charidżis.Źródłem zachęcania do przemocy i zdobywania władzy jest Koran, któregopiękny język i elegancka forma uwolniły terror wobec niewinnych pokoleńniemuzułmanów, a także wobec muzułmanów, którzy musieli sprostać wymaganiomswoich bardziej purytańskich współwyznawców.Przywództwo Mahometa demonstruje jego rozumienie przesłania Koranu.Jeśli to rozumienie jest prawidłowe, wtedy wszystkie próby udowodnie-240 <strong>FRONDA</strong> 34


nia przez islamskich apologetów, że islam w swej istocie jest religią tolerancjii pokoju, spalają na panewce w konfrontacji z surami medyneńskimi czybezspornymi faktami z życia proroka i dalszej historii islamu.Jeśli jego rozumienie było fałszywe, nie był on prorokiem, a muzułmaniemają problem z pogodzeniem rzekomo boskiego pochodzenia Koranu z jegoniezliczonymi błędami, sprzecznościami, anachronizmami i wieloma innymidefektami.Tym, którzy twierdzą, że natura dżihadu i militarne cele islamu są nierozumianeprzez niemuzułmanów, odpowiadamy słowami Mahometa, którychużywał wobec swoich przeciwników w Mekce: udowodnijcie, że się mylę,„jeśli zależy wam na prawdzie".PAUL STENHOUSETŁUMACZYŁ: HUBERT CZAPLICKICytaty z Koranu wg tłumaczenia Józefa Bielawskiego, PIW, Warszawa 1986


Dla Żydów z plemienia Banu Kurajza nie było litości. Narozkaz Mahometa wszystkim dorostym mężczyznomścięto głowy na medyneńskim targu, kobiety i dziecisprzedano w niewolę, a majątki zabitych rozdzielonopomiędzy muzułmanów.CHRYSTUSI MAHOMET:Przebaczenie i zemstaSTEPHANOLSCHOVSKYKiedy chrześcijanie oskarżają muzułmanów o stosowanie przemocy, ci ostatninie pozostają dłużni i wymieniają długą listę agresji, jakich w ciągu wiekówdopuścili się wyznawcy Chrystusa. Jest prawdą, że zarówno jedni, jak i drudzywielokrotnie w historii przelewali krew. Problemem kluczowym wydajesię jednak pytanie, czy robili to w zgodzie z wyznawaną przez siebie religią,czy też wbrew niej. Wielce pouczające będzie więc porównanie poczynań obupostaci, od których religie te biorą swój początek - Chrystusa i Mahometa.242 <strong>FRONDA</strong> 34


Jezus i przemocAni w źródłach biblijnych, ani pozaewangelicznych nie mamy ani jednegodowodu na używanie i aprobowanie przez Jezusa przemocy. Jedynym wyjątkiemjest scena, gdy - używając bicza - wypędził ze świątyni jerozolimskiejhandlujących kupców. Jednakże nawet w tym momencie relacja nie wspomina,aby uderzył kogokolwiek: „Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurów,powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monetybankierów, a stoły powywracał" Q 2, 15).Wielokrotnie w swoich wypowiedziach Chrystussprzeciwiał się natomiast sięganiu po gwałt i agresję.Podczas Kazania na Górze powiedział: „Słyszeliście,że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto bysię dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wampowiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata,podlega sądowi" (Mt 5, 21-22). Jezus rozszerzyłwięc interpretację piątego przykazania Dekalogu i zaniedopuszczalne uznał nie tylko zabicie drugiegoczłowieka, lecz nawet chowanie na niego gniewuw sercu.Kiedy rozgniewani apostołowie Jakub i Jan chcieliukarać gromem z nieba pewne samarytańskie miasto,które ich nie przyjęło, Jezus im zabronił (por. Łk9, 51-55). W przypowieści o chwaście (por. Mt 13,24-30) wyraźnie sprzeciwił się zabijaniu niewiernych,pozostawiając sąd nad nimi Bogu.Przesłanie Chrystusa było przesłaniem miłości- i to miłości bezwarunkowej, skierowanej nie tylkodo przyjaciół, lecz również do wrogów: „Słyszeliście,że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjacielaswego będziesz nienawidził. A Ja wampowiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlciesię za tych, którzy was prześladują" (Mt 5, 43-44).Jezus czyni wręcz miłość nieprzyjaciół znakiem rozpoznawczym chrześcijan.Nakazem staje się bowiem podobieństwo do Boga, który kocha grzeszników.ŚNIEG 2004 243


Za słowami Chrystusa szły także czyny. Nauczanie Kościoła, od czasówapostolskich, z niezwykłą mocą podkreślało, że dobrowolna ofiara Jezusa zakrzyżu dokonała się w intencji zbawienia wszystkich ludzi, nie wyłączającnajnikczemniejszych grzeszników. Jeszcze na krzyżu Chrystus modlił się zaswoich oprawców, czyli za tych, którzy wyrządzili Mu najwięcej zła: „Ojcze,przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 23, 34).Mahomet i agresjaWizja Boga, który kocha grzeszników, różni się diametralnie od wyobrażeniaBoga w islamie. Koran mówi przecież wyraźnie: „Bóg nie kocha ludzi niesprawiedliwych"(sura 3). Święta księga muzułmanów pełna jest zresztą nawoływańi zachęt do używania siły i stosowania przemocy. Nakłaniał do tegoczęsto sam Mahomet - i nie był bynajmniej gołosłowny: za jego słowami szłyczyny. At-Tabari wymienia aż 27 wielkich najazdów zbrojnych dokonanychprzez pierwszych muzułmanów na rozkaz Proroka.Charakterystyczne jest zwłaszcza porównanie rozwoju chrześcijaństwaoraz islamu w swoich wczesnych fazach. W obydwu wypadkach rozwójdokonywał się dzięki rozlewowi krwi. O ile jednak chrześcijanie przelewaliwłasną krew na arenach cyrków i stadionów, o tyle muzułmanie przelewalikrew cudzą podczas licznych najazdów i podbojów. Rozprzestrzenianie sięchrystianizmu w pierwszych czterech wiekach dokonywało się drogą pokojową,a wyznawcy Chrystusa podlegali wówczas częstym prześladowaniom,stąd znane powiedzenie Tertuliana, że „krew męczenników jest posiewemchrześcijaństwa". Islam z kolei w pierwszych swych stuleciach rozszerzał siędrogą ekspansji zbrojnych, które rozpoczął sam Mahomet, a kontynuowalijego następcy.Pierwszy raz krew została przelana w styczniu 624 roku. Na rozkazMahometa jego ludzie w Nachyli złupili mekkańską karawanę, zabijając jednegoz eskortujących ją kupców. Ponieważ działo się to w miesiącu radżab,który dla Arabów był świętym okresem i w którym nie można było dokonywaćzabójstw - wśród arabskich medyneńczyków zapanowało wzburzenie.Sam Mahomet nie tknął zdobytych łupów - aż do czasu, kiedy stosowne objawienieoznajmiło mu, że przelewanie krwi w świętym miesiącu jest usprawiedliwionepowagą grzechów popełnionych przez mekkańczyków.244 <strong>FRONDA</strong> 34


Niedługo potem, podczas pierwszej większej bitwy z mekkańczykamipod Badr, kiedy wahały się losy potyczki, Mahomet, by zmobilizować swoichżołnierzy, w pewnym momencie rzucił w kierunku wrogów nie tylko garść kamieni,lecz również klątwę: „Niech złe oko padnie na te twarze!". Następniezaś obiecał swoim ludziom, że każdy, kto tegodnia zostanie zabity w potyczce, natychmiastwejdzie do Raju. Obietnica ta tak zmobilizowałajego wojowników, że od tej chwili szalazwycięstwa przechyliła się na stronę muzułmanów.Po bitwie Mahomet rozkazał zgładzićdwóch jeńców, którzy jeszcze w Mekce podważalijego boskie posłannictwo, zadającmu niewygodne pytania. W samej Medyniez kolei misja proroka kwestionowana byłaprzez poetkę Asmę Bint Marwan, która częstoz niego drwiła. Po powrocie z pola bitwypozycja Mahometa wzrosła na tyle, że mógłrozpocząć rozprawę z przeciwnikami, którychdo tej pory musiał tolerować. Wystarczyło,że powiedział swoim ludziom: „Czy nikt nieuwolni mnie od córki Marwana?", a jedenz jego towarzyszy, Umajr Ibn Adi, zakradłsię nocą do Asmy i przebił ją w czasie snumieczem. Kiedy zabójca doniósł o tym Mahometowi, usłyszał z ust Prorokapochwałę. Nic więc dziwnego, że muzułmańscy kronikarze zabójstwo dokonaneprzez Umajra nazywają „przedsięwzięciem" Mahometa. Miesiąc późniejw podobnych okolicznościach, podczas snu, zabity został stuletni poeta AbuAfak. Tym razem rolę egzekutora wziął na siebie inny towarzysz Mahometa- Salim Ibn Umajr.Kolejnego poetę podważającego misję proroka zabić było trudniej. Kab Ibnal-Aszraf miał się bowiem na baczności. Zwolennicy Mahometa uknuli wobectego podstępny plan: przedstawili się al-Aszrafowi jako spiskowcy przeciwkoProrokowi i pewnej nocy wywiedli go na odludne miejsce. Towarzyszył imsam Mahomet, który udzielił im nawet swojego błogosławieństwa, wyrażającŚNIEG 2004 2 45


zgodę na użycie kłamstwa i oszustwa. Kab został zabity, a jego głowa rzuconapod nogi Proroka.Mahomet usprawiedliwił nie tylko oszustwo, lecz także bluźnierstwo.Stało się to przy okazji kolejnego zabójstwa - tym razem Sufjana Ibn Chalida,wodza plemienia Banu Lihjan. Prorok wysłał do niego niejakiego Abd AllahaIbn Unajsa, żeby ten wkradł się w łaski lihjanickiego wodza, udając wrogaMahometa. Pozwolił mu złorzeczyć w najgorszych słowach przeciwko sobie,byle udało się pozyskać przychylność Sufjana. Kiedy to nastąpiło, Abd AllahIbn Unajs obciął głowę śpiącemu Sufjanowi, z którym nocował w jednymnamiocie.Opowieści o Mahomecie wspominają, że ofiary nie były przypadkowe,lecz starannie wybierane przez Proroka. Zazwyczaj należeli do nich ci, którzynegowali jego posłannictwo, a zwłaszcza ci, którzy robili to, drwiąc z niegoi wyśmiewając go. Taki koniec spotkał m.in. starego Żyda Abu Rafiego.Stanowi to wyraźny kontrast z postępowaniem Jezusa wobec Jego osobistychprzeciwników.Eksterminacja ŻydówKiedy Mahomet po ucieczce z Mekki w roku 622 przeprowadził się doMedyny, w mieście tym mieszkały trzy plemiona żydowskie wraz z prozelitamipochodzenia arabskiego - Banu Kurajza, Banu an-Nadir i Banu Kajnuka.Zwolennicy Mahometa zawarli z miejscowymi Żydami tzw. umowę medyneńską,której tekst zachował się do dnia dzisiejszego. W dokumencie tymnapisano, że „Żydzi tworzą jedną wspólnotę z wiernymi (czyli wyznawcamiAllaha - przyp. S.O.)". Był to właściwie akt przymierza, głoszący obopólnąprzyjaźń i nakazujący wzajemną pomoc. Co ciekawe, do wspólnoty tej wcielononawet medyneńskich pogan.Był to okres, kiedy Mahomet skupiał wokół siebie jedynie garstkę sympatyków,podczas gdy żydowskie plemiona miały pozycję na tyle mocną, bywywierać dominujący wpływ na życie publiczne w Medynie. Z czasem jednaksytuacja się zmieniła i na skutek kolejnych zwycięstw pozycja Proroka w mieściewzrosła.Pierwszymi przeznaczonymi do rozprawy okazali się przedstawicielenajsłabszego żydowskiego plemienia Banu Kajnuka. Jako pretekst posłużyła246<strong>FRONDA</strong> 34


sprzeczka na targu, podczas której jeden z ludzi Proroka zabił Żyda wyśmiewającegomuzułmankę. Incydent spowodował oblężenie twierdzy BanuKajnuka przez wyznawców Allaha. Po dwóch tygodniach Żydzi postanowilisię poddać, Mahomet zaś chciał ich wszystkich wymordować. Przeszkodziłamu w tym jedynie zdecydowana postawa jednego z medyneńskich wodzów,Abd Allaha Ibn Ubajja, który schwycił mocno Mahometa i zagroził mu:„Chcesz wybić ich w pień w ciągu jednego poranka? Na Boga, obawiałbymsię, że sytuacja może nagle się zmienić". Ponieważ Abd Allah był potężnąfigurą w Medynie, Mahomet nie zaryzykował zatargu z nim i darował Żydomżycie. Zostali jednak wygnani z miasta i zmuszeni do pozostawienia swojegomajątku.Kolejnym plemieniem żydowskim, przeciwko któremu skierował sięMahomet, było Banu an-Nadir. Otrzymali oni ultimatum, by opuścić Medynęw ciągu 10 dni. Kiedy nie posłuchali i zabarykadowali się w swojej twierdzy,muzułmanie zaczęli wycinać palmy w żydowskiej oazie. Był to czyn, którywzburzył wszystkich, ponieważ niepisany kodeks wojenny Arabów zabraniałwycinania palm. Mahomet miał jednak objawienie, które potwierdzało, żejego poczynania są zgodne z wolą Boga. Żydzi z Banu an-Nadir skapitulowaliwięc i udali się na wygnanie.


Jako ostatnie pozostało plemię Banu Kurajza. Czuło się ono w Medynieosamotnione, podczas gdy Mahomet, który wyrósł na samodzielnego hegemonaw mieście, nie musiał się już liczyć z żadną opozycją. Po raz kolejnydoszło do oblężenia i kapitulacji Żydów. Tym razem nie było jednak litości.Wszystkim dorosłym mężczyznom ścięto głowy na medyneńskim targu, kobietyi dzieci sprzedano w niewolę, a majątki zabitych rozdzielono pomiędzymuzułmanów.Mahomet pozbył się wszystkich Żydów z Medyny, jednak wygnańcyz plemion Banu Kajnuka i Banu an-Nadir, którzy znaleźli się w Chajbarze,nadal stanowili dla Proroka potencjalne zagrożenie. Wysłał więc do nich swójoddział, który nakłonił żydowskiego wodza Usajra Ibn Razima, by wraz z 30swoimi ludźmi udał się do Mekki na negocjacje z samym Mahometem. Żydzinigdy jednak nie dotarli na miejsce, gdyż po drodze zostali przez towarzyszącychim muzułmanów wymordowani. Na wieść o tym uradowany Mahometoświadczył: „To Bóg wybawił nas od gnębicieli".Historia umowy medyneńskiej i jej złamania jest do dziś obecna w świadomościhistorycznej Żydów. Twierdzą oni, że skoro postępowanie Mahometajest dla muzułmanów wzorem do naśladowania, podobna rzecz może się powtórzyćw przyszłości. Podejrzenia takie nie są bezzasadne - w 1993 rokuJaser Arafat podpisał w Oslo porozumienie pokojowe, w którym OrganizacjaWyzwolenia Palestyny wyrzekła się oficjalnie planu likwidacji Izraela;wkrótce potem jednak w tajnym przemówieniu do południowoafrykańskichmuzułmanów Arafat porównał porozumienie z Oslo do umowy z Medynyi oświadczył, że będzie ono respektowane tylko do momentu, kiedy układ siłzmieni się na korzyść Palestyńczyków. W podobnym duchu wypowiadał sięinny lider OWP, Faisal al-Husseini, również stawiając za wzór postępowanieMahometa z Żydami.Gandhi i muzułmaniePodsumowując, można powiedzieć, że chrześcijanin, który albo sam zabija,albo popiera zabójstwo, sprzeniewierza się swojej religii, gdyż zaprzecza zarównosłowom, jak i czynom Chrystusa. Tego samego nie można powiedziećnatomiast o wyznawcy islamu. Mahomet nie tylko zachęcał do używaniaprzemocy i zabijania wrogów, lecz również osobiście inspirował działania<strong>FRONDA</strong> 34


zbrojne i brał w działaniach tych udział. Usprawiedliwiał przy tym okłamywanie,oszukiwanie i złorzeczenie Prorokowi.Współczesnym potwierdzeniem niemożności oddzielenia przemocy odislamu może być porównanie z innego kręgu kulturowego. W latach 30.XX wieku największą organizacją sprzeciwiającą się panowaniu Brytyjczykówna subkontynencie indyjskim był Kongres Indyjski. Większość jego członkówstanowili hindusi, ale nie wykluczali oni ze swego grona muzułmanów.Stojący na czele Kongresu Mahatma Gandhi stanowczo sprzeciwiał się jednakużywaniu przemocy w działalności politycznej. Wyznawcy Allaha stanęliwięc przed dylematem. Sam Gandhi powiedział im, że ich wybór nie możezaprzeczać ich własnej tożsamości i być sprzeczny z zasadami religijnymi islamu.Upierał się zarazem przy tym, by w Kongresie obowiązywała zasada nonviolence. W rezultacie muzułmanie w brytyjskiej kolonii odrzucili możliwośćprzystąpienia do Kongresu. Pakistański historyk Wahid uz-Zaman twierdził,że było to spowodowane faktem, iż zasada działania bez użycia przemocy jestcałkowicie obca tradycji islamskiej. Muzułmanie doszli do wniosku, że byćwiernym założeniom Kongresu - czyli wyrzec się przemocy - oznacza być niewiernymwobec własnej religii. Efektem takiego rozeznania było powołaniedrugiej wielkiej - obok Kongresu Indyjskiego - organizacji opozycyjnej wobecBrytyjczyków, czyli Ligi Muzułmańskiej. Rozdźwięk ten z czasem powiększałsię i doprowadził do wojny postkolonialnej między hindusami i muzułmanami,a w konsekwencji do wyodrębnienia się wrogich sobie Indii i Pakistanu.STEPHAN OLSCHOVSKYTŁUMACZYŁ: NORBERT JANKOWSKI


Koran się myli, kiedy w surze 4 (171-173) czyni z Maryijedną z trzech osób Trójcy Świętej. Gdyby to rzeczywiściebyło słowo objawione przez Boga, nie zawierałobytak niedorzecznych pomyłek.Nie powiem, kim byłanioł światłościROZMOWA Z HAYRETTINEM X.Jesteś Turkiem, konwertytą z islamu na chrześcijaństwo. Kiedy po razpierwszy zetknąłeś się z religią, którą dzisiaj wyznajesz?Po raz pierwszy usłyszałem o Jezusie zupełnie przypadkowo w audycji radiowej.To była audycja ewangelicka. Zaciekawiła mnie ta postać i napisałem listdo redakcji. Przysłali mi Nowy Testament. Później przyjechali do Turcji misjonarzez Niemiec. Zaprosili mnie do swojej wspólnoty. Spotkałem się tam250 <strong>FRONDA</strong> 34


z niezwykle serdecznym przyjęciem i pełną akceptacją. Zrozumiałem, że tojest moje miejsce. Zacząłem dokładnie studiować Ewangelie. Uczestniczyłemw życiu wspólnoty, ale w środku wciąż nurtowały mnie wątpliwości: czy JezusChrystus był rzeczywiście Synem Bożym? To pytanie pozostawało jednakbez odpowiedzi. Musiały dopiero przyjść prześladowania, by Jezus przekonałmnie, że jest rzeczywiście Synem Boga.Jakie prześladowania?Pewnej nocy rozległo się pukanie do drzwi. W naszym mieszkaniu zjawili siępolicjanci, którzy aresztowali mnie za propagandę chrześcijańską. Zostałemzatrzymany razem z trzema innymi osobami z naszej wspólnoty. To był dlamnie trudny czas. Nie chciałbym się nad tym zbyt długo rozwodzić, ale byłemwówczas bity, dręczony psychicznie i oskarżany przez strażników, że sprzedałemojczystą religię. Cela miała metr na dwa, była ciemna i zimna. Trzeciegodnia przypomniałem sobie pewien wers z Biblii, a konkretnie z Apokalipsyśw. Jana: „Przestań się lękać tego, co będziesz cierpiał. Oto diabeł ma niektórychspośród was wtrącić do więzienia, abyście próbie zostali poddani,a znosić będziecie ucisk przez dziesięć dni. Bądź wierny aż do śmierci, a damci wieniec życia". W tym momencie nie tyle wieniec był dla mnie ważny, ileowych 10 dni. Przyjąłem wtedy Słowo Boże całym sercem. Moje życie oddałemcałkowicie Jezusowi. Przestałem mieć wątpliwości, że Chrystus jestSynem Bożym. Po siedmiu dniach, tak jak mówiło Pismo, zostałem zwolniony.Moja wiara się przez to wzmocniła. Dziś dziękuję Bogu za czas więzieniai prześladowań. Dzięki niemu szybciej dojrzałem duchowo. Po wyjściu z więzieniaw 1988 roku przyjąłem w Turcji chrzest. Dwa lata później wyjechałemdo Niemiec i jestem teraz ewangelickim misjonarzem, głoszącym Chrystusaludności tureckojęzycznej.Byłeś przedtem praktykującym muzułmaninem?Urodziłem się i żyłem w małym miasteczku w zachodniej Turcji. Wtedy, 40lat temu, było to bardzo religijne miasteczko. Czytałem Koran, recytowałemsury W meczecie kładziono zawsze duży nacisk na praktyki religijne. W młodościutraciłem jednak wiarę. Zawsze widziałem wokół siebie sprzeczności:ŚNIEG 2004 2 51


w rodzinie, w szkole. Ludzie modlili się, ale żyli inaczej, niż wierzyli. Niezwróciłem się jednak ku ateizmowi. Poszukiwałem Boga.Siedziałeś w więzieniu tylko 10 dni?Zostaliśmy oskarżeni o propagandę religijną, a w kraju tak rygorystycznielaickim jak Turcja zabronione jest prowadzenie misji nie tylko chrześcijańskich,lecz jakichkolwiek. W naszym wypadku propaganda religijna oznaczaławręczanie ludziom broszur i książek chrześcijańskich. Zostaliśmy skazani zato na trzy miesiące w zawieszeniu i grzywnę.Ilu muzułmanów w Turcji poszło drogą podobną do twojej?W różnych miejscach w Turcji działa obecnie około 40 gmin ewangelickich.Łącznie skupiają one około dwóch tys. byłych muzułmanów, którzy przeszlina chrześcijaństwo. Do tego należy dodać jeszcze ponad tysiąc Turków nawróconychjuż w Europie Zachodniej, głównie w Niemczech.Czy Bóg Biblii i Bóg Koranu to ten sam Bóg?Co oznacza słowo Allah? Arabski jest językiem semickim. Arabskie słowoAllah jest spokrewnione z hebrajskim Elohim i aramejskim Aloha. Te trzyjęzyki semicki mają jedno źródło. W arabskim nie ma innego słowa niż Allahna określenie Boga. Koran odrzuca jednak zdecydowanie Trójcę Świętą, synostwoBoże Jezusa oraz Jego boskość. Tak więc to, co jest najważniejsze w objawieniuchrześcijańskim, w Nowym Testamencie, przez islam jest odrzucane.Istnieje oczywiście wiele innych różnic, ale te są najważniejsze. Nie możebyć tak, że Bóg mówi w Biblii jedno, a w Koranie coś zupełnie innego. AlboBiblia jest prawdziwa, a Koran fałszywy, albo na odwrót. Dlatego Bóg Bibliii Bóg Koranu to nie ten sam Bóg. To charakterystyczne, że wśród 99 imionBoga w Koranie nie ma określenia Ojciec. Muzułmanie pytają: bo kto wtedybyłby matką? Tak więc Allah nie potrzebuje dzieci. W religii islamskiej nie marelacji synowsko-ojcowskich, jest stosunek poddaństwa. Nie ma też tego, cojest powiedziane w Biblii, że Bóg jest Miłością. A już zupełnym nieprawdopodobieństwemjest, że Allah mógłby kochać grzeszników. Allah kocha tylko252<strong>FRONDA</strong> 34


tych, którzy kochają jego. Chociaż słowo miłość nie jest tu na miejscu - przynajmniejmiłość w sensie agape - raczej należałoby mówić o pewnej sympatii,tolerancji, wyrozumiałości.Czy przemoc jest na trwałe wpisana w religię muzułmańską? Islam fundamentalistycznyi islam liberalny mają w tej kwestii różne zdania.Nie istnieje islam fundamentalistyczny i islam liberalny. Mogą być tylkomuzułmanie fundamentalistyczni lub liberalni. Koran pozostaje natomiastniezmienny. Przemoc zaś jest jego integralną częścią. Można oczywiście różnieinterpretować wersety Koranu, ale są takie sury, które nie pozostawiajążadnych wątpliwości - one zagrzewają do walki. Znam wiele sur Koranu,które wzywają do uśmiercania „niewiernych". Poza światem islamu niewielujednak wie, że tymi, których można potraktować jako niewiernych, mogą byćtakże chrześcijanie i Żydzi. Sura 5 (72) mówi wyraźnie, że niewierzący to ci,którzy uznają Jezusa za Boga. Następny wers - sura 5 (73) - dodaje również,że niewierzący to ci, którzy uznają Trójcę Świętą. To prawda, że Żydzi i chrześcijaniesą w islamie nazywani „ludźmi księgi", ale w porównaniu z poganamijest to dla nich okoliczność obciążająca, mieli oni bowiem sfałszować Staryi Nowy Testament. Sura 9 mówi wyraźnie, że to ludzie przeklęci przez Boga.Czy terroryści islamscy mają rację, powołując się na swoją religię?Świat muzułmański jest w tej sprawie podzielony. Jedni mówią na przykład,że zamachowcy z 11 września 2001 roku byli prawowiernymi wyznawcamiislamu, drudzy z kolei twierdzą, że sprzeniewierzyli się oni swojej religii.Nie chcę tutaj niczego rozstrzygać, chciałbym tylko poddać pod rozwagę dwacytaty z Koranu:Sura 9 (111):Zaprawdę, Bóg kupił u wiernychich dusze i ich majątki,w zamian za co otrzymają Ogród.Oni walczą na drodze Bogai zabijają, i są zabijani,ŚNIEG 2004253


zgodnie z Jego prawdziwą obietnicąw Torze, Ewangelii i w Koranie.A kto wierniej wypełnia swoje przymierzeaniżeli Bóg?Cieszcie się więc z handlu,jaki z Nim zrobiliście.Sura 3 (157-158):Z pewnością, jeśli zostaniecie zabicina drodze Bogaalbo jeśli umrzecie...- to przecież przebaczenie od Bogai miłosierdzielepsze jest od tego, co oni gromadzą!I na pewno, jeśli pomrzeciealbo jeśli zostaniecie zabicito ku Bogu zostaniecie zabrani!Myślę, że na podstawie tych dwóch fragmentów można wyrobić sobie samemuopinię, czy Mohamed Atta i jego towarzysze mieli prawo uważać się zaprawowiernych muzułmanów.Twoja rodzina w Turcji w większości pozostała muzułmańska...Jedynym ratunkiem dla człowieka jest zbawienie przyniesione przez JezusaChrystusa. Dotyczy to także muzułmanów. Dlatego musimy im głosić Ewangelię.Nie mamy innego wyjścia. W Koranie również znajduje się wiele prawdcząstkowych, ale musimy tę księgę odrzucić, dlatego że nie możemy jej uznaćza Słowo Boże. Koran się myli, kiedywsurze4 (171-173) czyni z Maryi jednąz trzech osób Trójcy Świętej. Gdyby to rzeczywiście było słowo objawioneprzez Boga, nie zawierałoby tak niedorzecznych pomyłek. Ze jednak muzułmanienie wiedzą, co to jest Trójca Święta, to nie ich wina. Tak naprawdę jestto nasza wina, bo to my powinniśmy im te kwestie wyjaśniać, to my powinniśmyim pokazywać, na czym polega chrześcijaństwo.254<strong>FRONDA</strong> 34


Mówisz, że Koran nie jest słowem objawionym przez Boga. Kto w takimrazie objawił się Mahometowi? Czy Koran rzeczywiście został mu podyktowanyprzez Archanioła Gabriela?Mam na ten temat swoje zdanie, ale nie ujawnię go i nie powiem, kim był- moim zdaniem - ów anioł światłości, który objawił się Mahometowi. Jużi tak za porzucenie islamu grozi mi kara śmierci u byłych współwyznawców.Takie stwierdzenie mogłoby mnie jednak narazić na zbyt duże niebezpieczeństwo,nawet jeśli nie ujawniam teraz swojego nazwiska.Dziękuję za rozmowę.ROZMAWIAŁ: STEPHAN OLSCHOVSKYZACŁĘBIE RUHRY, MARZEC 2003


Bardzo charakterystyczne jest to, że największą obelgądla jakiegokolwiek tureckiego polityka jest oskarżeniego o posiadanie armeńskich korzeni (ostatnio takie „oszczerstwo"dotknęło byłego premiera Mesuta Ylmazinaoraz Devleta Bahcelego - przywódcę tureckiej partii nacjonalistycznej.Ten ostatni zlecił badania genealogiczneswojej rodziny, które potwierdziły 100-procentową tureckośćBahcelego.SZTUKAZAPOMINANIAGRZEGORZKUCHARCZYKWyobraźmy sobie Niemcy po II wojnie światowej, po dokonanym na polecenieniemieckiego rządu ludobójstwie Żydów, i sytuację, w której kolejneniemieckie gabinety, większość niemieckich uczonych nie tylko neguje faktpopełnionego przez Berlin ludobójstwa, lecz również czyni wszystko (stosującna przykład szykany i utrudnienia wobec rodzimych i zagranicznych uczonychzajmujących się tą problematyką z innego niż oficjalny punktu widzenia i oskar-256<strong>FRONDA</strong> 34


żają ich z tego powodu o „wrogość wobec niemieckości"), by prawda o nimnie była upowszechniana w Niemczech i poza ich granicami. Trudno sobie cośtakiego wyobrazić. Jednak w wypadku Turcji ciągle wypierającej się ludobójstwapopełnionego na Ormianach (począwszy od 1915 roku) to nie są wyobrażenia.To smutna rzeczywistość wspieranego przez Republikę Turecką negacjonizmu 1 .We wrześniu 1994 roku, turecka premier Tansu Ciller (pierwsza kobietaw historii Turcji na tym stanowisku, na Zachodzie postrzegana z tego powodujako zwiastun otwarcia się tureckiej polityki na zachodnie standardy), odnoszącsię do ciągle pojawiających się (przede wszystkim w poszczególnychkrajach zachodnich, a także w takich europejskich instytucjach, jak ParlamentEuropejski) apeli kierowanych do rządu w Ankarze, by ten oficjalnieprzyznał, że w latach 1915-1916 roku Ormianie stali się w Turcji (jeszczewówczas sułtańskiej) ofiarą zorganizowanej i systematycznie przeprowadzonejpolityki ludobójstwa, oświadczyła: „Nasze stanowisko jest bardzojasne. Czymś oczywistym jest dzisiaj, że ormiańskie żądania są pozbawionepodstaw i złudne w świetle historycznych faktów. Ormianie nie byli poddaniludobójstwu w żaden sposób".Sankcjami w prawdę historycznąSłowa tureckiej pani premier to kontynuacja oficjalnego stanowiska Ankary,które trwa od początku założenia Republiki Tureckiej przez Atatiirka. Takiestanowisko, dodajmy, jest podtrzymywane do dnia dzisiejszego. 14 kwietnia2003 roku tureckie ministerstwo edukacji rozesłało okólnik do dyrektorówszkół podstawowych i średnich, w którym zachęca się do tego, by uczniowieuczeni byli zaprzeczania eksterminacji Ormian (również Greków oraz syryjskichchrześcijan). Dokument ten poleca dyrektorom szkół organizowaniekonferencji, „świadectw", mających przekonywać uczniów, że Turcja na początkuXX wieku nie dopuściła się ludobójstwa. Uczniowie mają być ponadtozachęcani do pisania wypracowań na temat: „Walka przeciw oskarżeniomo popełnienie ludobójstwa" 2 .Kolejnym tureckim rządom „fakty historyczne" każą przejść do porządku dziennegonad tym, że począwszy od 1915 roku zniknęło z grona żywych ok. 1,5 minOrmian; każą zamykać oczy na to, co widziało szereg obserwatorów (dyplomatów,wojskowych, inżynierów, misjonarzy) zarówno z krajów neutralnych, jak i z tych,ŚNIEG 2004 257


które w okresie I wojny światowej byiy największymisojusznikami Turcji (Niemcy). Dla znakomitej większośćtureckich polityków (nie tylko z law rządowych,lecz także zasiadających w tureckim parlamencie)widziane przez zagranicznych obserwatorów tysiąceciał zamordowanych Ormian w Eufracie to zwykła„translokacja ludności" z przygranicznych obszarówdotkniętych działaniami wojennymi. Podobnie kolumny(nie tylko zaobserwowane, ale i fotografowaneprzez przybyszów z Zachodu) wycieńczonych starców,kobiet i dzieci ormiańskich (mężczyzn wcześniej wymordowano)pędzone na syryjskie pustynie przez tureckich i kurdyjskich żandarmówto nic innego jak „rutynowe przemieszczanie ludności".Nic dziwnego więc, że w tej sytuacji każde nadchodzące z zewnątrzwezwanie pod adresem Republiki Tureckiej, by uznała prawdę o ludobójstwiedokonanym na Ormianach przez rząd młodoturecki, jest przyjmowaneprzez Ankarę z dużą nerwowością i interpretowane jako akt wrogościwobec państwa tureckiego. Dość wspomnieć, że w odpowiedzi na uznanieprzez francuskie Zgromadzenie Narodowe faktu ludobójstwa Ormian przezTurków władze w Ankarze anulowały w 2001 roku warte miliony dolarówkontrakty na dostawy francuskiego uzbrojenia dla armii tureckiej. Podobnymisankcjami władze tureckie zagroziły w 2004 roku Kanadzie, gdy parlamenttego kraju poszedł w ślady swoich francuskich kolegów. Rząd turecki określiłkanadyjskich deputowanych, którzy podjęli stosowną uchwałę w kwietniu2004 roku, mianem „ograniczonych" i w specjalnym oświadczeniu ostrzegłkanadyjskich parlamentarzystów, że to oni „poniosą odpowiedzialność zajakiekolwiek negatywne konsekwencje, jakie ta decyzja będzie miała" 3 .Niekiedy pogróżki przybierały bardziej drastyczną formę. Gdy w październiku2000 roku amerykańska Izba Reprezentantów debatowała nad rezolucjąuznającą fakt popełnienia przez Turków ludobójstwa, znana już nam TansuCiller (w 2000 roku jedna z czołowych postaci tureckiej opozycji) jako „środekodwetowy" zarekomendowała deportację z Turcji 30 tys. Ormian, którzymieli przebywać tam bez posiadania tureckiego obywatelstwa (ekspremiernajwyraźniej zdawała sobie sprawę, że grożenie USA sankcjami ekonomicznymibyłoby czymś groteskowym).258<strong>FRONDA</strong> 34


Jednak stosowana przez tureckie rządy polityka zastraszania i grożeniasankcjami nie jest skuteczna. Kolejne kraje uznają prawdę o ludobójstwie Ormian.W ostatnich latach, oprócz wspomnianej już Francji i Kanady, uczyniłyto także Szwajcaria, Urugwaj i Argentyna. Co ciekawe, zmiana stanowiskaw kwestii „polityki historycznej" zarysowuje się także w Izraelu, któregopolitycy - jak dotąd - unikali jednoznacznych deklaracji uznających prawdęo ludobójczej polityce, której ofiarą padli na początku XX wieku Ormianie.24 kwietnia 2000 roku, w dniu upamiętniającym 85. rocznicę początkuludobójstwa Ormian, izraelski minister edukacji Yossi Sarid na uroczystościpoświęconej temu wydarzeniu w Jerozolimie zwrócił się do słuchających goprzedstawicieli ormiańskiej społeczności: „Przez wiele lat, przez zbyt wielelat byliście sami podczas waszego Dnia Pamięci. Zdaję sobie sprawę ze specjalnegoznaczenia, jakie ma moja obecność wraz z innymi Izraelczykami tutajw dniu dzisiejszym. Być może dzisiaj, po raz pierwszy, nie jesteście osamotnieni...Jestem tutaj z Wami jako człowiek, jako Żyd, Izraelczyk i jako ministeredukacji państwa Izrael" 4 .Minister Sarid obiecał ponadto, że informacje o pierwszym ludobójstwieXX wieku, którego ofiarami byli Ormianie, zostaną włączone do programunauczania w izraelskich szkołach średnich 5- co jak dotąd było blokowaneprzez izraelskie MSZ, obawiające się pogorszenia stosunków z Turcją (jestona jedynym muzułmańskim państwem, z którym Izrael zawarł sojuszniczypakt militarny).„Degeneraci" i „zdrajcy", czyli jak można zelżyć tureckośćW samej Turcji głoszenie prawdy o ludobójstwie Ormian nie tylko jest zakazane,ale spotyka się z całą gamą represji. 10 października 1980 roku nalotnisku w Stambule został aresztowany 26-letni duchowny ormiański, HaykManwel Yerkatian 6 . W areszcie przesiedział trzy lata (podczas brutalnegośledztwa był torturowany - wyrwano mu paznokcie u rąk i stóp). W marcu1983 roku został skazany na 14 lat więzienia i dodatkowe 4 lata „wewnętrznegozesłania". „Materiałem obciążającym" okazała się znaleziona przy nimna lotnisku autobiografia ormiańskiego księdza Schikahera, która zawierałam.in. opis ludobójstwa z 1915 roku. W 1986 roku Yerkatian został zwolnionyz więzienia z powodu złego stanu zdrowia, ale nie zrehabilitowany. FaktŚNIEG 2004 2 59


pozostaje faktem. Sześć lat w tureckim więzieniu za posiadania książki wspominającejludobójstwo popełnione niegdyś przez Turków.Gdy w październiku 2000 roku w związku z toczącą się w amerykańskimKongresie debatą nad uznaniem ludobójstwa Ormian władze tureckie zwracałysię do poszczególnych przedstawicieli chrześcijańskich wspólnot religijnychw Turcji o „dobrowolne" deklaracje, które odcinać się miały od „bezpodstawnychoskarżeń" formułowanych pod adresem Ankary przez niektórychamerykańskich kongresmenów, ks. Jusuf Akbulut z syryjsko-prawosławnejwspólnoty z Diarbekir odmówił. Nie tylko odmówił, ale w udzielanych wywiadachstwierdzał wprost, że ofiarami ludobójstwa byli nie tylko Ormianie,lecz i syryjscy chrześcijanie.Na reakcję nie trzeba było długo czekać. 4 października 2000 roku na łamachpoczytnej tureckiej gazety „Hiirriyet" ukazał się artykuł o ks. Akbulucie podwymownym tytułem Zdrajca między nami. Dwa tygodnie później wszczęto procesprzeciw syryjskiemu duchownemu„o podżeganie ludności do nienawiścii wrogości z powodu odrębności klasowej,rasowej i religijnej" (par. 312tureckiego kodeksu karnego). Ostatecznie5 kwietnia 2001 roku postępowanieumorzono. Sąd stwierdziłm.in, że „skoro w regionie nie ma jużOrmian i Syryjczyków prawosławnegowyznania [na skutek ludobójstwawłaśnie - G.K.], nie może być pod-żegania do międzyetnicznej nienawiści". Jak zauważa Tessa Hofmann, niemieckabadaczka zajmująca się dziejami (także tymi najnowszymi) Ormian w Turcji, „niebyło to uniewinnienie, lecz raczej sofistyczne rozumowanie" 7 .Również w październiku 2000 roku represje spadły na Akina Birdala, byłegoprzewodniczącego działającej w Turcji Organizacji Praw Człowieka. Birdal(etniczny Turek) podczas pobytu w Niemczech stwierdził, że „wszyscy wiedzą,co uczyniono Ormianom, i Turcja musi za to przeprosić". Turecka prokuraturaniemal natychmiast wszczęła śledztwo przeciw Birdalowi o „publicznelżenie tureckości" (par. 159 tureckiego kodeksu karnego). Prokurator domagasię sześciu lat pozbawienia wolności.260 <strong>FRONDA</strong> 34


Cztery wyroki skazujące na pozbawienie wolności były udziałem Ayse NurZarakolu (zm. w 2002 roku), której „winą" jako właścicielki wydawnictwabyło publikowanie książek przedstawiających prawdę o ludobójstwie Ormian(wedle tureckich władz: „lżyły tureckość"). Wśród zakazanych książek byłyopublikowane w oficynie pani Zarakolu tureckie edycje książek Y. Ternonai V. Dadriana (odpowiednio Francuza i Amerykanina o ormiańskich korzeniach),które mówiły o ludobójstwie roku 1915.20 kwietnia 2001 roku w europejskim wydaniu znanej już nam tureckiejgazety „Hiirriyet" ukazał się artykuł pod tytułem Zdegenerowany Turek. „Degeneratem"okazał się mieszkający w Niemczech Turek, Ali Ertem, przewodniczącydziałającego we Frankfurcie nad Menem Towarzystwa PrzeciwnikówLudobójstwa. Organizacja ta zwróciła się w listopadzie 1999 roku do tureckiegoparlamentu z petycją podpisaną przez ok. 10 tys. Turków, by tureccyparlamentarzyści uznali fakt ludobójstwa Ormian. W kwietniu 2001 roku Ertemzorganizował w gmachu niemieckiego Reichstagu w Berlinie konferencjęprasową na ten temat, podczas której, jak czytamy w „Hiirriyet", „wymiotowałswoją nienawiść do Turcji" (czytaj: domagał się uznania przez Ankaręfaktu ludobójstwa Ormian) 8 .Poczytny turecki dziennik zdaje się zresztą specjalizować w tropieniu „tureckichdegeneratów". Sądząc po lekturze „Hiirriyet", najwięcej spotkać ichmożna w Niemczech. Kolejny został znaleziony przez turecką gazetę w marcu2001 roku w osobie dr Elciny Kiirsat-Ahlersa, która 23 kwietnia 2001 rokupodczas wykładu wygłoszonego na konferencji Protestanckiej Akademiiw Muhlheim mówiła o ludobójstwie Ormian. Turecki dziennik określił konferencjęmianem „konferencji nienawiści", podczas której wspomniana uczona„atakowała założyciela Tureckiej Republiki, Mustafę Kemala Atatiirka, wymiotującśliną i nienawiścią" (charakterystyczne dla „Hiirriyet" i dla innychtytułów tureckiej prasy jest posługiwanie się wyszukaną metaforyką odwołującąsię do wymiocin i innych wydzielin).Czujnością wykazał się nie tylko „Hiirriyet". W kwietniu 2000 roku gazeta„Tiirkiye" z tego samego powodu (tzn. twierdzenia, że Turcy byli sprawcamiludobójstwa Ormian) piętnowała innego „zdegenerowanego" Turka, DoganaAkhanliego, autora opublikowanej w Turcji w 1999 roku książki o ludobójstwieOrmian (Dzień Sądu Ostatecznego). Również Akhanli „wymiotował swojązemstą na Ottomanach i Turkach". Zresztą jeśli chodzi o tego tureckiegoŚNIEG 2004 261


autora, gazeta wytoczyła zarzuty najcięższego (w jej oczach) kalibru, twierdząc,że jest on z pochodzenia Ormianinem.„Prawdę" napisać mogą tylko „swoi"Oprócz jawnego represjonowania i szkalowania tych uczciwych tureckich badaczy,którzy maja odwagę pisać prawdę o tragicznym losie Ormian, władzetureckie utrudniają, jak mogą, pracę tych historyków zachodnich, którzy niepodzielają propagowanej przez Ankarę wizji wydarzeń lat 1915-1916. Takimniewygodnym historykom utrudnia się lub wręcz uniemożliwia korzystaniez tureckich zasobów archiwalnych. W 1997 roku taki los stał się udziałemniemieckiego uczonego, dr. Hilmara Kaisera, któremu wydano dożywotni zakazkorzystania z ottomańskich archiwów tylko dlatego, że dr Kaiser zajmujesię dziejami prześladowań Ormian w Turcji.Wobec innych stosuje się oszczerstwa. Profesora Udo Steinbacha kierownikaInstytutu Orientalnego w Hamburgu (także przyznającego prawdęo ludobójstwie Ormian), zasłużony w tropieniu wrogów tureckości dziennik„Hurriyet" oskarżył o związki z niemieckimi tajnymi służbami, podejmującymidziałania wrogie wobec Turcji. Podobne oskarżenie wysunięto równieżpod adresem wspominanej nieraz w tym artykule dr Tessy Hofmann z Ost--Europa-Institut przy Freie-Universitat w Berlinie.Zdarzało się, że represje były bardziej drastyczne. W 1982 roku w miejscowościVan (wschodnia Turcja, do 1915 roku jedno z większych skupiskludności ormiańskiej w Turcji) aresztowany i skazany na 14 miesięcy więzieniazostał niemiecki obywatel Ralph Braun. Ten niemiecki doktorant dorabiałjako przewodnik dla wycieczek turystycznych z Niemiec. Podczas jednejz nich był na tyle nieostrożny, że zaczął opowiadać o masakrach Ormianz lat 1895-1896 (najkrwawsze były właśnie w mieście Van i w okolicy). Towystarczyło władzom tureckim, by skazać Niemca „za obrazę tureckości".Po odsiedzeniu sześciu miesięcy w więzieniu w Diarbekir został zwolnionydzięki osobistej interwencji szefa MSZ Republiki Federalnej Niemiec, HansaDietricha Genschera.Wraz z szykanowaniem „obcych" (w tureckiej nomenklaturze: „degeneratów")władze Turcji systematycznie promują „swoich", czyli tych zachodnich uczonych,którzy powielają propagowaną przez Ankarę wersję wydarzeń z lat 1915-1916.2g2 <strong>FRONDA</strong> 34


W 1997 roku szerokim echem w amerykańskim świecie naukowym odbiłasię nominacja na sponsorowaną przez rząd turecki katedrę przy uniwersyteciew Princeton, dr. Heatha Lowry'ego. Lowry od lat dał się poznać jako bezkrytycznyzwolennik tureckiego negacjonizmu. Jego nierzetelność jako naukowca(objawiająca się choćby w systematycznym pomijaniu niewygodnych dlaTurków materiałów źródłowych - m.in. relacji zagranicznych świadków ludobójstwaczy akt procesu przywódców zbrodniczego rządu młodotureckiegotoczącego się w 1919 roku przed tureckim sądem wojennym) oraz jawna próbakorumpowania przez Ankarę amerykańskiejAkademii (Lowry, rzeczjasna, miał zapewniony nieograniczonydostęp do tureckich archiwów),wywołała protest amerykańskiegośrodowiska naukowego. Petycję (podznamiennym tytułem Uczona korupcja)w tej sprawie i przeciw nominacjiLowry'ego podpisało ponad 100 wybitnychnaukowców z USA.„Ormian na Kaukazie będzie można znaleźć tylko w muzeach"Zamilczanie prawdy o ludobójstwie Ormian jest częścią szerszego planurealizowanego od lat przez tureckie władze (bez względu na przynależnośćpartyjną), którego celem jest wymazanie pamięci o Ormianach, o ich trwającejponad 2000-lat obecności we wschodniej Anatolii (która jest historycznąkolebką ich państwa; Ormianie byli tam na długo przedtem, zanim pojawilisię na tych terenach tureccy agresorzy).Temu celowi służy nie tylko wspomniana wcześniej „polityka historyczna",lecz również idąca z nią w parze „polityka pomnikowa". Przejawia sięona w systematycznej destrukcji ormiańskiego dziedzictwa kulturowego(zabytki), prowadzonej pod płaszczykiem wykopalisk archeologicznych i rekonstrukcji.W 1995 roku rozpoczęły się prowadzone na szeroką skalę przezTurków prace wykopaliskowe w starożytnej stolicy Armenii - Ani. „Wykopaliska"i postępujące za nimi „rekonstrukcje" stały się jednak - co potwier-ŚNIEG 2004 2 63


dzają m.in. opinie brytyjskich archeologów 9- masowym niszczeniem dawnejarmeńskiej stolicy (zniszczono w ten sposób dużą część murów miejskich).Tajemnicą poliszynela są quasi-mafijne układy łączące tureckich „archeologów"z lokalnymi przedsiębiorstwami budowlanymi (układ jest prosty: pozyskanyz „wykopalisk" materiał budowlany jest dostarczany za odpowiedniąopłatą zainteresowanym firmom). W podobny sposób „wykopaliska" zostałyprzeprowadzone także w jednym z najważniejszych zabytków ormiańskiegodziedzictwa kulturowego we wschodniej Anatolii - klasztorze na wyspieAghtamar (jezioro Van).Co ciekawe, w tureckich przewodnikach i informatorach o regionie regułąjest pomijanie armeńskich korzeni zabytków. Zazwyczaj określa się je jako„bizantyńskie" czy też używa się nazw pochodzących od dawnych armeńskichdynastii. Byle nie użyć słów „Ormianie" czy „Armenia".William Dalrymple, brytyjski autor zajmujący się dziedzictwem kulturowymAnatolii, pisze: „Pewien archeolog brytyjski (który jak prawie wszyscy rozmawiającyze mną na ten temat prosił o zachowanie anonimowości) powiedział mi: «Poprostu nie jest możliwa praca nad Ormianami. Oficjalnie oni nie istnieją i nigdynie istnieli. Jeśli próbujesz uzyskać zezwolenie na kopanie w armeńskim miejscu,zostanie ono cofnięte. A jeśli kopiesz bez zezwolenia, będziesz ścigany»" 10 .W tych słowach nie było cienia przesady, o czym przekonuje (opisany równieżprzez W. Dalrymple'a) przypadek J.M. Thierry'ego - wybitnego francuskiegohistoryka sztuki. W 1975 roku został on na trzy dni aresztowany, ponieważprzyłapano go na odtwarzaniu planu armeńskiego kościoła w okolicach miastaVan. Po zwolnieniu za kaucją udało mu się opuścić Turcję. Zaocznie został skazanyna trzy miesiące ciężkich robót.Pozostałe jeszcze ormiańskie świątynie są systematycznie zamieniane nameczety. Dość wspomnieć katedrę w Urfie (gdzie w 1895 roku Turcy spalili setkiOrmian) zamienioną na meczet w 1993 roku. Podobny los spotkał w 1998 rokukościół Świętych Apostołów w Kars.Inne zabytki (w tym ormiańskie cmentarze) są po prostu dewastowane. Podpozorem konstrukcji tamy nad Eufratem zniszczono średniowieczną armeńskątwierdzę Hromkla, będącą w latach 1147-1292 siedzibą katolikosa Ormian(tzn. ich duchowego zwierzchnika), a jednocześnie miejscem lokalizacji jednegoz najświetniejszych armeńskich skryptoriów. Rok 1993 był świadkiem seryjnychdewastacji ormiańskich cmentarzy (także w Stambule).264<strong>FRONDA</strong> 34


„Polityka pomnikowa" tureckich władz ma także swój inny aspekt. Niszczeniu(armeńskich zabytków) towarzyszy tworzenie, budowanie monumentówo wymowie zdecydowanie i prowokacyjnie antyormiańskiej. Trudno bowiemocenić inaczej, niż właśnie jako prowokację, budowanie przez Turków w takichmiejscowościach jak Van czy Erzurum (widowni największych mordów dokonanychw latach 1915-1916 na Ormianach) muzeów upamiętniających „eksterminacjęludności tureckiej przez Ormian" (dodajmy, że o tej rzekomej eksterminacjiwiedzą tylko autorzy i projektodawcy wspomnianych muzeów).W październiku 1999 roku, w obecności najwyższych władz Republiki Tureckiej(z prezydentem Sulejmanem Demirelem na czele) odsłonięto w Igdir - nadsamą granicą z Republiką Armenii, 45-metrowy pomnik. Także on upamiętnia„tureckie ofiary ormiańskich zbrodni". Prawdziwe intencje, jakie przyświecałytemu przedsięwzięciu, wyjaśnił jednak rzecznik gubernatora prowincji Igdir.Odnosząc się do faktu, że pomnik jest widoczny również z armeńskiej stolicy,Erewania, powiedział: „Kiedykolwiek Ormianie będą patrzeć w kierunku ichświętej góry Ararat, będą widzieć nasz pomnik". Pomnik składa się z pięciuskrzyżowanych ze sobą mieczy, przesłanie jest więc bardzo wymowne.Wypychaniu z publicznej przestrzeni pamięci o ludobójstwie dokonanymna Ormianach towarzyszą w Turcji niesłabnące na sile antyormiańskie resentymentyi stereotypy. W tym kontekście bardzo pesymistycznie brzmią wynikiankiety przeprowadzonej wśród tureckiej młodzieży szkolnej, zapytanej w 1999roku o ich stosunek do Ormian. 44,2 proc. respondentów odpowiedziało, że niema dobrych Ormian, 28,9 proc. orzekło, żewiększość Ormian jest zła, ale są równieżdobrzy Ormianie, 24 proc. sądziło, że większośćOrmian jest dobra, ale są również źliOrmianie. 2,7 proc. respondentów odpowiedziało,że nie ma złych Ormian.Bardzo charakterystyczne jest to, żenajwiększą obelgą dla jakiegokolwiektureckiego polityka jest oskarżenie goo posiadanie armeńskich korzeni (ostatniotakie „oszczerstwo" dotknęło byłegopremiera Mesuta Ylmazina oraz DevletaBahcelego - przywódcę tureckiej partiiŚNIEG 2004


nacjonalistycznej. Ten ostatni zlecił badania genealogiczne swojej rodziny,które potwierdziły 100-procentową tureckość Bahcelego) 11 . Niepokój wśródtropicieli „nieczystej krwi" wzbudziły też wzmianki o ormiańskich korzeniachadoptowanej córki Atatiirka, Sabihy Giokchen. Wątpliwości uciął oficjalnykomunikat: „Jej ormiańskie pochodzenie nie ma znaczenia. Nawet jeślijest to prawda, świadczy to o tolerancji Atatiirka dla religijnych i etnicznychmniejszości" 12 .Z kolei w 1993 roku w tureckiej prasie pojawiły się nawet twierdzenia, żeprzywódca Partii Pracujących Kurdystanu, Abdullah Ócalan, jest z pochodzeniaOrmianinem. To w połączeniu z pozbawionymi podstaw pogłoskami o finansowaniui wspieraniu partii przez Ormian było częścią kampanii podjętejprzez tureckie media (wsparcia ze strony rządu można się tylko domyślać),obliczonej na dyskredytację Ormian żyjących jeszcze w Turcji.Kampania ta znacznie wzmogła się od 1988 roku, od momentu narastaniakonfliktu między Armenią a Azarbejdżanem o Górny Karabach. Gdy poupadku Związku Sowieckiego Armenia zbrojnie opanowała w 1992 roku tęormiańską enklawę w Azerbejdżanie, Turcja - deklarująca się jako protektorAzerów i innych ludów tureckich w dawnym ZSRS (młodoturecki mit „WielkiegoTuranu" jest ciągle żywy) - zareagowała bardzo nerwowo.Wydało się przy tej okazji, że dla czołowych polityków demokratycznejTurcji, pomimo oficjalnych zarzekań się, że w 1915 roku nic specjalnego sięnie stało - rok ten jest ciągle jakimś wzorem postępowania wobec Ormian.Gdy wiosną 1993 roku premier Turcji Turgut Ózal przebywał z oficjalną wizytąw Azerbejdżanie, odnosząc się do wydarzeń z lat 1915-1916 i niedawnegoopanowania Górnego Karabachu przez Ormian, powiedział: „Nic się oni[Ormianie] nie nauczyli z historii. W Anatolii również tego próbowali. Dostalijednak niewiarygodny policzek [czytaj: ludobójstwo]. I nie zapomnielitego bólu do dzisiaj. Jeśli spróbują tego ponownie tutaj [w Azerbejdżanie],polegając na pomocy tego czy innego obcego mocarstwa, coś ich może znowuspotkać".Jeszcze bardziej jednoznaczny był dziennik „Turkiye", który 8 kwietnia1993 roku pisał: „Podobnie jak góry Karabachu, Armenia od tysiąclecibyła turecka [sic!] i będzie należeć do narodu tureckiego. Wtedy na KaukazieOrmian będzie można znaleźć tylko w muzeach".Jak widać, dla wielu Turków rok 1915 ma jednak swoje wielkie, nieprze-2 <strong>FRONDA</strong> 34


mijające przesianie. Nie takie wszakże, jakiego oczekuje od nich światowaopinia publiczna.GRZEGORZ KUCHARCZYK25679101112Szerzej na temat państwowego negacjonizmu Ankary zob. w mojej książce o ludobójstwie Ormian,która ukazała się niedawno w serii „Biblioteki Frondy".Informacja za: www.armenian.ch.Por.: www.jihadwatch.org.Wypowiedzi T. Ciller i Y. Sarida za: www. chgs.umn.edu.Izraelski minister zadeklarował, że uczyni wszystko, by monumentalna powieść Franza WerflaCzterdzieści dni Musa Dagh, opisująca tragedię Ormian w 1915 roku, staia się znana izraelskiejmłodzieży. Przyznał: „Dla mnie i dla wielu nastolatków z mojego pokolenia w Izraelu Czterdzieścidni Musa Dagh miało dla naszej osobowości i spojrzenia na świat efekt formacyjny".Informacje i cytaty (chyba że zaznaczone inaczej w przypisie) pochodzą z raportu sporządzonegoprzez Tessę Hofmann, niemiecką uczoną zajmującą się historią Armenii i ludobójstwa Ormianw XX wieku. Por. T. Hofmann, A critical assessment of the situation of the Armenian minority in theTurkish Republic. Jest on zamieszczony m.in. na portalu www.armenian.ch.T. Hofmann, A critical assessment, s. 33.Charakterystyczne, że „Hiirriyet" - jeden z najpoczytniejszych tureckich dzienników, w swojejtureckiej edycji zaopatrzony jest w nagłówek „Turcja dla Turków".Szerzej na ten temat zob. www.virtualani.freeserve.co.uk.W. Dalrymple, From the Holy Mountain: ajourney in the shadow of Byzantium, Londyn 1997, s. 83.Za: „Armenian, Assyrian and Hellenie Genocide News Archives", w: www.atour.com.Tamże.


LITERACKIE ŚRODOWISKAOKUPACYJNEJ WARSZAWYSpór Czesława Miłosza i Andrzeja TrzebińskiegoKrzysztof Masłoń: Bohaterem dzisiejszego spotkania jestAleksander Kopiński, autor książki Ludzie z charakterami.O okupacyjnym sporze Czesława Miłosza i Andrzeja Trzebińskiego,ale już z samego tytułu wynika, o czym będziemy rozmawiali:o jednym z najważniejszych sporów ideowych, jakiemiały miejsce 60 lat temu, a o którym tak naprawdę wszyscywiedzieli, tylko mało kto pisał, a jak pisał, to raczejpółsłówkami, aluzjami - z bardzo wielu powodów, o których tutaj mówić niebędę. Zanim oddam głos naszym gościom, pozwolę sobie opowiedzieć historię,która według mnie łączy się z tym tematem.W 1997 roku, tuż po ukazaniu się Pieska przydrożnego miałem przyjemnośćprzeprowadzać jeden z kilku swoich wywiadów z Czesławem Miłoszem.Rozmawiając z nim, powiedziałem wtedy szczerze, zresztą tak o tej książcemyślę i dzisiaj, że z opublikowanych tam tekstów najbardziej poruszyła mnie268<strong>FRONDA</strong> 34


historia pisarza, którego kolega gimnazjalny przesiedział 16 lat w sowieckichlagrach. I za całą twórczością autora, którego Zachód uznawał za postępowego,kryły się cierpienia tamtego nieszczęśnika. Ta opowieść Miłosza kończyłasię słowami: „Tylko z pamięci o więźniach Workuty mogła pochodzić nieomylnamiara różnicy pomiędzy dobrem i złem, a kto jej się trzymał, groźniejszybył dla państwa potwora niż pułki i armie". I wtedy spytałem pana Czesława,czy pisał to, myśląc o sobie. Odpowiedział, że jak w każdej fikcji, mamy tu doczynienia z tworzeniem postaci i że to jest i on, i nie on. Na to spytałem, czyczuje pokrewieństwo z postacią tego pisarza. Odpowiedział: „Naturalnie, tazadra jest moja". Po co to opowiadam? Tak sobie pomyślałem, czy tą zadrąMiłoszową nie był przypadkiem poeta Andrzej Trzebiński, człowiek, o którympotem Miłosz pisał, porównując go do Nietzschego. Ta zadra w nim, jakmi się zdaje, tkwiła, ale o szczegółach opowiedzą już paneliści.Paweł Rodak: Na początek powiem dwa słowa o samymsporze, bo myślę, że większość z Państwa może nie wiedzieć,czego on dotyczył. Do tej pory nie był on raczej zbyt obszernieopisywany. W warstwie faktograficznej nie był to znowu takiintensywny spór, bo w sumie chodzi o kilka spotkań konspiracyjnychw latach 1942-1943, na których doszło do bardzoostrej wymiany między Miłoszem a Trzebińskim i jego kolega-mi ze „Sztuki i Narodu". Na jednym z nich, wiosną 1942 roku Miłosz przeczytałswój esej o Andre Gidzie, który wszedł w skład wydanej wiele lat późniejksiążki Legendy nowoczesności. I wtedy, jak wiemy ze świadectw, z zapiskówTrzebińskiego, z późniejszych wielokrotnych powrotów Czesława Miłoszado tego, doszło między nimi do bardzo ostrej wymiany zdań. A późniejTrzebiński napisał słynny artykuł, pamflet, manifest, zatytułowany Udajmy,że istniejemy gdzie indziej. Tadeusz Gajcy też wkrótce napisał pamflet Już niepotrzebujemy, także bardzo ostry, zjadliwy - tak wszyscy wtedy pisali. Trzebapamiętać o kontekście: to byli bardzo młodzi ludzie i właściwie wszystko, copisali, nie w sensie literatury, ale w sensie publicystycznym, pisali w poetycepamfletu, wyostrzając swoje sądy. I w takiej poetyce powstały te dwa teksty,których same tytuły są bardzo wymowne. Potem Trzebiński jeszcze wielokrotniew swoim dzienniku wracał do sporu z Miłoszem i wyraźnie nie dawałomu to spokoju. Raz pisał o nim bardzo krytycznie, innym razem pisał, żeŚNIEG 2004269


ehabilituje Miłosza we własnych oczach. Ale jeszcze o wiele częściej do tegosporu, właściwie w wymiarze faktograficznym bardzo incydentalnego, powracałCzesław Miłosz, i to zarówno w swoim Traktacie poetyckim, jak i w bardzowielu tekstach eseistycznych, wspomnieniowych, w rozmowach.Czego ten spór, mówiąc najkrócej, dotyczył? Otóż rozgrywał się on nadwóch płaszczyznach. Jedną z nich był stosunek do wojny. Miłosz zajął wobecniej postawę, wedle której żeby wojnę zrozumieć, nie można się dać jej pochłonąć,trzeba się w stosunku do niej jak najbardziej zdystansować, dlategoże brak dystansu odbiera rozum, nie pozwala rozumieć tego, co się dzieje. Niewiem, czy on użył takiego sformułowania, ale na pewno mógłby. Natomiaststanowisko Trzebińskiego - a właściwie nie tylko jego, lecz całego pokoleniawojennego: tak samo Gajcego, Bojarskiego, Borowskiego, Baczyńskiego, choćoczywiście są między nimi różnice - było takie, że dystans jest po prostu niemożliwy.Oni sobie zdawali sprawę z konsekwencji zaangażowania się w wojnę,w walkę, natomiast było ono dla nich czymś oczywistym. Dyskutowanoo formach walki, jej konsekwencjach, ale sama konieczność zaangażowani sięw walkę była czymś niemożliwym do wyeliminowania.Druga płaszczyzna tego sporu związana była z historią idei i dotyczyłastosunku do irracjonalizmu w kulturze europejskiej. Czesław Miłosz widziałwojnę jako konsekwencję całej długiej historii irracjonalizmu w kulturzeeuropejskiej, którą odczytywał jako pochód nagiej siły, jaka wreszcie zamanifestowałasię w postaci totalnej wojny. Natomiast Trzebiński odwrotnie:uważał, że dostrzeżenie w kulturze żywiołu irracjonalnego jest dla niej raczejszansą, dlatego że największym zagrożeniem dla kultury jest skostnienie.Maciej Urbanowski: Chciałbym powiedzieć kilka słów o samej książce.Wydaje mi się, że to jest bardzo dobra, ważna i potrzebnapraca. Jest napisana świetnie, niezwykle klarowniei bardzo kompetentnie. Aleksander Kopiński rzeczywiścieprzeczytał bardzo dużo, nie wiem, czy wszystko, co natemat tego sporu napisano. I ukazuje się ona w bardzodobrym momencie, tzn. po śmierci Miłosz, kiedy drugiaktywny uczestnik tego sporu nie bierze w nim jużudziału bezpośrednio, a zasób tekstów wydaje się wyczerpany. Chociaż nawetw niedawno wydanej korespondencji Miłosza z Markiem Skwarnickim27 <strong>FRONDA</strong> 34


znowu pojawia się list, gdzie Miłosz wybucha złością na Skwarnickiego zato, że ten pochwalił „Frondę", bo przecież „Fronda" nawiązuje do „Sztukii Narodu", a to pismo faszystowskie, nacjonalistyczne. I bardzo mocno strofujeSkwarnickiego, który w następnym liście wycofuje się ze słów poparciadla „Frondy". Ten fakt zresztą znowu pokazuje, jaka to była ważna sprawadla Miłosza.Książka Kopińskiego pojawia się w dobrym momencie także dlatego, żesam autor nie ma żadnych obciążeń, należy do pokolenia, które nie jest skażonedziedzictwem historii literatury PRL-owskiej, w której środowisko „Sztukii Narodu" utożsamiano z powojennym Paxem, w związku z czym spory0 Trzebińskiego były jak gdyby maską sporów ze środowiskiem BolesławaPiaseckiego i rozmaite oskarżenia, jakie padały wobec Trzebińskiego, niezawsze były tylko w niego wymierzone. Jest to też książka, jak ją odbieram,dążąca do maksymalnej uczciwości i bezstronności, choć z drugiej strony,wydaje mi się, że na tle tego, co o tym sporze pisano, Kopiński jest jednakw efekcie bardziej po stronie Trzebińskiego i jego środowiska. I w tym sensiejest to także inne spojrzenie, bo do tej pory patrzono na tę dyskusję raczejoczami drugiej strony. Co jest szczególnie ważne, to wielopoziomowośćodczytania tego sporu przez autora: spór Miłosza z Trzebińskim jest sporem„ludzi z charakterami", dwóch wybitnych indywidualności, ale jest to takżespór dwóch ważnych pokoleń dwudziestolecia międzywojennego, czyli generacji1910 i pokolenia wojennego. Rówieśnikami Trzebińskiego byli nietylko Gajcy, Borowski czy Baczyński, lecz także Gustaw Herling-Grudziński1 Zbigniew Herbert. Widzimy więc tutaj na tle całej tej formacji, o jaką stawkęgra wówczas szła. I wreszcie ciekawe jest to, co wychodzi w zakończeniuksiążki: Kopiński zastanawia się tutaj nad dwiema postawami - intelektualistylewicowego i prawicowego, bo tym poniekąd są dla niego Miłosz i Trzebiński,i zastanawia się, czy możliwe było i czy jest możliwe ich spotkanie, spotkanietych dwóch typów widzenia świata. Tu mamy aktualność tamtego sporu.Zakończenie jest pesymistyczne, bo do takiego pełnego, uczciwego spotkaniawłaściwie nie doszło w przypadku Miłosza i Trzebińskego, także z powodutragicznych losów tego ostatniego. Ale generalnie, jak mi się wydaje, choćmoże tylko ja to w ten sposób do końca dopowiadam, spór był możliwy, alespotkanie w XX wieku nie było możliwe. I nie wiem, czy będzie możliwew XXI wieku.ŚNIEG 2004271


Dariusz Gawin: Książka została pochwalona tak, jak nato zasługuje. Ja tylko od siebie powiem, że to jest bardzodobra robota humanistyczna. I więcej chyba chwalić jej nietrzeba. Dlaczego jest ona istotna? Pamięć o wojnie i o tym,jaki był sens wojny dla tych, którzy byli w nią uwikłani,nie jest tylko problemem historycznym, czyli sposobemna zrozumienie fragmentu przeszłości, który był różnieopowiadany i zniekształcany, mitologizowany. Ona ma także znaczenie dlaPolski współczesnej dlatego, że pamięć wojny stanowiła punkt wyjścia dla legitymizowaniaróżnych zabiegów, których dokonywano po wojnie w kulturzepolskiej przez następnych kilkadziesiąt lat. I wobec tego my żyjemy w kulturzeukształtowanej przez tę debatę o sensie wojny. Z oczywistych względówprzeciwnicy „Sztuki i Narodu" byli uprzywilejowani w dyskutowaniu o tym,czym była wojna, jaki był jej sens, jakie powinny być jej konsekwencje dlategoprzede wszystkim, że redaktorzy poginęli w czasie wojny. Chociaż jest to jużpokusa political fiction, co by się z nimi stało, gdyby wojnę przeżyli, tzn. czywylądowaliby u Bolesława Piaseckiego, pisaliby w „Dziś i Jutro", wydawalibyksiążki w Paxie, czy też może próbowaliby się przedostać gdzieś na Zachód.To już trudno sobie wyobrazić. W każdym razie historia potoczyła się w tensposób, że fizycznie byli nieobecni. A po drugie, to ich ideowi przeciwnicystworzyli legendę, która dotyczyła nie tylko „Sztuki i Narodu", lecz takżecałego nurtu intelektualnego i ideowego, który był istotny w czasie wojny,a który służy - i to jest zabieg, który czynił Miłosz - do wytłumaczenia pewnychwyborów powojennych; wyborów, których dokonywał on sam i ludziejemu bliscy, tacy jak Kroński, Andrzejewski czy pewne całe środowisko intelektualneczy formacja, jeśli tak można powiedzieć. Istotne jest to o tyle,że dla następnych dwóch pokoleń Polaków, którzy czytali, ale nie prowadzilisamodzielnych badań, głównym źródłem wiadomości o tym była RodzinnaEuropa i parę innych książek, które weszły do kanonicznego zbioru bibliotecznegopolskiego inteligenta. Teraz okazuje się więc, że Miłosz ustawiał sobieprzeciwników w taki sposób, żeby odnosić nad nimi łatwe zwycięstwa. I tojest wielka zaleta książki Kopińskiego, że dzięki niej można zobaczyć, że towszystko wyglądało inaczej. Tak jest zwykle w historii, że wystarczy napisaćdobrą książkę, żeby zobaczyć, że wszystko było inaczej: że ci przeciwnicy bylipoustawiani, że posługiwali się trochę innymi argumentami.272 <strong>FRONDA</strong> 34


Muszę powiedzieć, że akurat ja poezji „Sztuki i Narodu" za bardzo nie lubię,nie przemawia ona do mnie. Być może byli za młodzi, za wcześnie poumierali,to szczególnie widać u Trzebińskiego, że jeśli się nie miało szansy dożyćtrzydziestki czy czterdziestki i rozwinąć tych myśli, które są tak nerwowo zapisywanew dzienniku czy prozie, to potem może być wręcz trudno je zrozumieć.Miłosz nie miał żadnego problemu z brutalnym i okrutnym wyszydzaniemakowskiego podziemia, sposobu życia inteligencji polskiej w latach okupacji.Są bardzo przykre zapisy w Roku myśliwego, lecz również w Rodzinnej Europie,wystarczy to jeszcze raz przeczytać, żeby zobaczyć, jak brutalnie on się z tymrozprawiał. Ciekawe jest jednak to, że i Trzebiński mu mocno zalazł za skórę,i cała „Sztuka i Naród". Oczywiście byli to młodzi ludzie i takie zjawisko, żemłodzi, inteligentni, dobrze wykształceni kwestionują zastane autorytety, powtarzasię w naszej historii, bo podobną rolę odgrywa teraz „Fronda", CezaryMichalski też w pewnych momentach ją odgrywał. To zachodzi za skórę. Alestało się tak nie tylko dlatego, że było to psychologicznie trudne dla Miłosza.Moim zdaniem, to był dla niego istotny problem intelektualny, a jeśli możnago w skrócie tak zarysować, chodziło o to, kto przeciągnie na swoją stronępewną tradycję intelektualną, która dla samego Miłosza był istotna. Ja na swojepotrzeby nazywam ją „brzozowszczyzną", czyli formacją, która może się odwoływaćdo Stanisława Brzozowskiego i myśli krytycznej polskiej inteligencji.Miłosz to robił wielokrotnie, od Człowieka wśród skorpionów poprzez całą resztężycia podkreślał, że Brzozowski był dla niego dużym autorytetem. Otóż tak naprawdęspór się toczył o to, czyja to będzie tradycja, czy krytyczna inteligencjapolska prawicowa posiada co najmniej równie mocne argumenty, żeby odwoływaćsię do tradycji Brzozowskiego, Legendy Młodej Polski, a zwłaszcza ostatnichŚNIEG 2004 273


zapisków jego dziennika, czy Idei z koncepcją kultury jako walki z tym, co pozaludzkie.W tym więc sensie było istotne dla Miłosz, żeby tak przedstawić tenspór, by samego siebie włączyć w obręb racjonalizmu i demokracji, portretując„Sztukę i Naród" jako faszystów czy skrajną prawicę i do ostatniej chwili swojegożycia pilnując tej legendy, by nie została ona podważona.Książka Kopińskiego pokazuje, że było to o wiele bardziej skomplikowane.Jeszcze jednego zabiegu Miłosz zawsze dokonywał: w Traktacie poetyckim czy np.w Zdobyciu władzy, gdzie portretuje też to środowisko, przedstawiał ich jako romantykówi mesjanistów. Z tej książki można się dowiedzieć, że akurat Trzebińskiw równym stopniu dyskutował z Jerzym Braunem, czyli mesjanistą i zwolennikiemtradycji romantycznej, jak z samym Miłoszem. Jest to zatem praca ciekawa.Po pierwsze, z przyczyn historycznych, pokazuje bowiem fragment przeszłości,0 którym akurat ja w takim stopniu nie miałem pojęcia. Zawdzięczamy to erudycjiautora. Po drugie, jest istotna dla zrozumienia Miłosza i jego późniejszychdzieł. Ale to jest ważne także, żeby zrozumieć Polskę w następnych dziesięcioleciach,w których czytywano Rodzinną Europę i w których Czesław Miłosz i jegosposób pamiętania ostatnich 50 lat stał się częścią, jeśli tak można powiedzieć,mainstreamowego sposobu myślenia o sensie XX wieku Polaków. A po trzecie,1 tak naprawdę może to jest pytanie do samej „Frondy", w jaki sposób pozwala tozrozumieć takie fenomeny, które są powtarzalne w polskiej historii, jak „Fronda"właśnie. „Sztuka i Naród", która nie miała instytucjonalnej kontynuacji dlatego,że ta tradycja została przerwana, okazuje się w tej perspektywie czymś w rodzajustrumienia górskiego, który wpada pod kamienie, pozornie go nie ma, bo przepadłw czeluściach ziemi, przeszłości, niepamięci, i nagle gdzieś wybija. Czy tojest ta sama woda, czy to jest ten sam nurt, czy on jest podobny, czy nie, z czegokorzysta, jakie są podobieństwa, jakie różnice. To są interesujące pytania, któretakże przychodzą do głowy po lekturze książki, która jest na pierwszy rzut okahistoryczna.Krzysztof Masłoń: Chciałbym dodać, że poza samym sporemmiędzy Trzebińskim a Miłoszem książka Kopińskiegorzeczywiście porządkuje również pewne fakty, tak że jestciekawa z punktu widzenia czytelnika, który interesujesię zarówno losami pokolenia wojennego, jak i splątanym,skomplikowanym życiorysem Czesława Miłosza. Między274 <strong>FRONDA</strong> 34


innymi tak uporządkowana zostaje tu cała historia, w dalszym ciągu do końcaprzecież niejasna, tego, co się działo z Miłoszem między wrześniem 1939a latem 1940 roku.Aleksander Kopiński: Pytanie, które najczęściej zadawalimi ludzie, którym mówiłem o swoich badaniach,brzmiało: jakie to ma znaczenie, co to jest w ogóle zaspór. Bo pozornie od 21 marca 1942 roku, kiedy Miłoszz Trzebińskim zwarli się werbalnie, minęły raptem 62 lata,a to znaczy, że znamy ludzi, którzy w tamtym czasie żylii byli przy tym obecni. Nawet tutaj z nami na sali jestpani Zofia Trzebińska-Nagabczyńska, siostra Andrzeja, która też w tamtymspotkaniu brała udział. W trakcie przygotowywania książki do druku miałemteż okazję rozmawiać z panią Aliną Karpowicz, która była gospodynią tegospotkania. A więc niby jest to historia taka zupełnie namacalna, najnowsza,to wszystko działo się niedawno. Natomiast poniekąd symboliczny dla mniejest fakt, że ulica, przy której to spotkanie miało miejsce, w nieistniejącymjuż domu, wówczas nosiła imię Jeremiego Wiśniowieckiego. To jest taka małauliczka na Służewie i w całej tej okolicy nazwy ulic wywodzą się z Trylogii:Skrzetuskiego, Wołodyjowskiego itd. I właśnie ta jedna ulica został po wojnieprzemianowana, nazywa się obecnie Niedźwiedzia. Jest symptomatyczne, żetamta dyskusja odbywała się raptem 62 lata temu, ale odbywała się w zupełnieinnej Polsce: to była jeszcze Polska Sienkiewiczowska, w której były dwory,te dwory, w których oboje Trzebińscy i Czesław Miłosz się wychowywali,gdzie spędzali wakacje. Więc moja praca to jest w pewnym sensie archeologia.Mówimy tutaj o sporze z jakiegoś innego świata. I o tym też pisał JanBłoński, kiedy komentował eseje okupacyjne Miłosza: on użył formuły, że sąto „fragmenty literatury, która nie zaistniała". To znaczy, że są to pewne pomysły,intuicje, które mogły się rozwinąć, ale w związku z tym, że przyszedłdo nas w 1944 roku walec sowiecki, nastąpiło zupełne zerwanie pewnej historii.Ma tu na myśli zwłaszcza ferment intelektualny, jaki miał miejsce w latach30. i później, za okupacji, w Warszawie głównie, a także w Krakowie. Towszystko nie miało kontynuacji, więc my teraz musimy dopiero odgrzebywaćtamten spór spod narosłych latami warstw osadu, o których mówili MaciejUrbanowski i Dariusz Gawin. Paweł Rodak musiał obecne spotkanie zacząćŚNIEG 2004 275


od rekonstrukcji, czego w ogóle dotyczył spór Miłosza z Trzebińskim. Mamnadzieję, że teraz dzięki mojej książce ten spór zacznie na nowo żyć.A odpowiedzi na pytanie, od którego rozpocząłem swoją wypowiedź,pytanie o sens uprawiania tej archeologii i zajmowania się dzisiaj tamtą kontrowersją,mieliśmy w ostatnich latach kilka i były to odpowiedzi pozytywne.Obaj tytułowi bohaterowie mojej pracy stali się w trakcie, kiedy ona powstawała,przedmiotem wręcz głośnych awantur na łamach prasy. Najpierw,w roku 2001 doszło do sporu o Andrzeja Trzebińskiego, rozgrywającego sięgłównie w „Gazecie Wyborczej". Rok później mieliśmy dyskusję o Traktacie teologicznymCzesława Miłosza i szerzej - o jego własnej religijności, a zwłaszcza0 jej przejawach w całej twórczości noblisty, w której moim zdaniem ważny,choć trochę niedoceniony czy wręcz zlekceważony, głos zabraliśmy także my,redaktorzy „Frondy". Wreszcie zupełnie niedawno wszyscy byliśmy świadkamii gorszących, i przewidywalnych zarazem scen wokół jego pogrzebu.1 chciałbym tutaj podkreślić, że gorszące były one po obu stronach barykady.Niestosowna i prymitywna była szczególnie forma krytyki, jaka spotkałaMiłosza zaraz po śmierci, lecz równie jałowe poznawczo i intelektualnie bezradnebyły wystąpienia jego obrońców. Wszystko to pokazuje, że wciąż jesttu o czym mówić, że jest sens czytać stare teksty Trzebińskiego i Miłosza, żetrzeba im zadawać pytania i spierać się o ich postawy.Głos z sali: Chciałem przypomnieć o jednym wierszuCzesława Miłosza. Jest on dedykowany Jerzemu Andrzejewskiemu,natomiast jego bohaterami są Tadeusz Gajcyi jego matka. Dla mnie ten wiersz jest wyraźnym złożeniemhołdu pokoleniu akowskiemu. Jest próbą przyznaniaracji, że tym, którzy wybrali tę tradycję patriotyczno--powstańczą, należy się szacunek, uznanie i pamięć. To gwoli przypomnienia,żeby nie stawiać Miłosza w nurcie tradycji lewicowo-antynarodowej.Krzysztof Masłoń: Nie ustosunkowując się do tego, co panpowiedział, chciałbym tylko zacytować autora, który pisze,że „ze Starym Poetą można się było nie zgadzać, ale nie możnabyło go nie szanować".<strong>FRONDA</strong> 34


Inny głos z sali: Mówiono tutaj o podziale na lewicei prawicę i ten cały spór dzielono właśnie przede wszystkimna myślenie prawicowe, lewicowe, intelektualistówprawicowych i lewicowych. Książki oczywiście jeszczenie znam, zapoznam się z nią, ale czy pan ustosunkowałsię też do takiego podziału, który także był bardzo ważny,czyli do sporu aktywizmu z intelektualizmem. Bo jest też słynny spórTrzebińskiego z Irzykowskim, w którym Irzykowskiego nie można umieścićani po prawej stronie, ani po lewej. Natomiast tutaj Irzykowski postrzegałTrzebińskiego jako tego młodego Brzozowskiego, który aktywną, irracjonalistycznąpostawą miesza szyki w jego własnej, irracjonalistycznej postawie.Czy zatem sporu z Miłoszem nie można by też zauważyć na tej płaszczyźnieaktywizmu i intelektualizmu, a niekoniecznie na tle pojęć prawica - lewica,czy też może jest to równoznaczne?Aleksander Kopiński: Kwestia aktywizm - intelektualizm,jak pan to nazwał (tutaj raczej używa się słowa „klerkizm"), to jest właśnie jedna z głównych linii podziału,o czym mówił tu już Paweł Rodak. Chodzi o to, co marobić intelektualista w momencie, kiedy każda książka wydrukowananielegalnie, w podziemiu, którą ma przy sobie,może go kosztować wysłanie do obozu. Czy ma zajmowaćsię jakimiś tematami z odległych epok, jak by to ujął Trzebiński. Bo on patrzyłna Miłosza jako na kogoś, kto zajmuje się jakimiś dziwnymi tematami, zupełnienieaktualnymi. Czy też w takiej sytuacji intelektualista ma się angażować,ma poświęcić swój czas nie pisaniu, tylko np. pracy konspiracyjnej - właśniedrukowaniu i kolportowaniu gazet jakiejś organizacji podziemnej, tak jakto robił Trzebiński. Natomiast recepta Miłosza była trochę podobna do tejIrzykowskiego. On sam po latach tak opisywał, jak należy myśleć i tworzyćw epoce „kataklizmu kulturowego": „Jeżeli wszystko w tobie jest dygotem,nienawiścią i rozpaczą, pisz zdania wyważone, doskonale spokojne; zmień sięw stwór niecielesny, oglądający siebie cielesnego i bieżące wypadki z ogromnegodystansu". Chodziło więc o takie długomyślne, niespieszne filozofowanie,o to, by nie dawać się ponosić tym emocjom i tej agresji, które panosząsię dookoła, tak żeby to wszystko, co dzieje się na ulicy obok, nie wywierałoŚNIEG 2004277


na nas wpływu, nie wypaczało naszej myśli. Recepta Trzebińskiego była oczywiścieodwrotna: jeśli pisać, to rzeczy potrzebne, rzeczy aktualne; jeśli pisaćo ideach, to o takich, którymi w tym momencie żyjemy, a nie o ideach, którebędą dla nas ważne np. po wojnie - to jest plan dużo dalszy. W tym momenciewalczymy o byt biologiczny narodu, a także o jego kulturę, o to, żeby ludziezupełnie upodleni niewolniczą pracą i prawem Generalnego Gubernatorstwa,któremu podlegali, zachowali elementarną ludzką godność. Tak więc to jestjedna z głównych linii podziału w tym sporze: aktywizm i klerkizm.Jacek Trznadel: Chciałbym przywołać pewien aspekt, którychociaż był nieobecny w samym sporze Trzebińskiegoz Miłoszem, bo może było na to rok, dwa za wcześnie,kiedy Trzebiński zginął w egzekucji na Nowym Świeciez zagipsowanymi ustami, ale który krył się za postawąCzesława Miłosza i młodego konspiracyjnego pokoleniaakowców. Chodzi mi o cień nadciągającej chmury zewschodu. Wszystkie późniejsze wypowiedzi Miłosza o pokoleniu akowskim,o pokoleniu tych młodych, którzy tak czy inaczej zginęli w walce, po wojnienakładały się na rozprawę z pokoleniem akowskim, z Drugą Rzecząpospolitą,którą zgotowali wówczas komuniści. Przywoływany był tu cytat z Traktatupoetyckiego: „Nowy jakiś polski Nietzsche". Chcę zwrócić uwagę, że przecieżMiłosz tuż po wojnie napisał artykuł o Nietzschem, w którym wywodził, żecała hitlerowska Trzecia Rzesza to jest filozofia Nietzschego i oni stąd braliswoje natchnienie, co było oczywiście całkowitą aberracją, choć były takie tendencjepatrzenia na Friedricha Nietzschego, z czego się później wycofano. Alejeżeli Miłosz już później, w Traktacie poetycki tak pisze o Trzebińskim: „Nowyjakiś polski Nietzsche", to na to się nakłada cień tej tuż powojennej interpretacji.Bo jeżeli Nietzsche, to oczywiście faszysta i zwolennik tych, z którymiTrzebiński walczył w czasie okupacji, przynajmniej intelektualnie. To był całkowityfałsz. I ten późniejszy cień oceny przez Miłosza pokolenia akowskiegojest w jakimś sensie ważny także dla oceny sporu Miłosz - Trzebiński. Mniesię wydaje, że Miłosz swoim niestrudzonym piórem, swoją gorliwością zaciążyłbardzo na rozumieniu naszej tradycji, i to w dużej mierze fałszywie, a jegotezy przejęła cała szkoła poprawnego, że tak powiem, myślenia o Polsce - tosię ujawniło jeszcze i po jego śmierci.278 <strong>FRONDA</strong> 34


Oczywiście wiersz Ballada o Gajcym, opisujący spotkanie z jego matką naprzystanku, bardzo piękny wiersz, jest naznaczony jakimś współczuciem, bow ogóle Miłosz bardzo współczuł tym, którzy zginęli. Jednocześnie jednak ondo końca nie wyzwolił się od tego pojęcia o prawicy, które nabył w dwudziestoleciumiędzywojennym, i patrzył na całą prawicę przez pryzmat tego, coobserwował w poczynaniach ONR-u czy Falangi. Zupełnie nie potrafił zrekonstruowaćtej swojej postawy. Zauważył to bodajże w 1955 roku AndrzejBobkowski, który napisał w liście do Anieli Mieczysławskiej, że Miłosz wypowiadasądy, potem próbuje się usprawiedliwić, ale nigdy nie poprawi się w tensposób, żeby powiedział, że w czymś się pomyli! i ponosi winę. Bobkowskinawet dosadnie tam napisał, z kropkami, że on rzuca się jak g... w przeręblu.Myślę, że nieustanne powroty do tej problematyki, o czym tu mówiliśmy,świadczyły oczywiście o wrażliwym sumieniu Czesława Miłosza, ale zarazemjednak wzmacniały te jego racje, które wypowiadał przeciwko całemupokoleniu. Bo przecież za sporem z Trzebińskim kryje się krytyka całego pokoleniaakowskiego, bezlitosna krytyka całej Polski Podziemnej. I, co tu dużomówić, wszystko dzieje się już w cieniu chmury nadciągającej ze wschodui tego, o czym Miłosz pisał tuż po wojnie w eseju Grottgerowcy w „DziennikuPolskim" w Krakowie: że to są ludzie, którzy nie umieją układać politycznegorównania, z góry są przegrani. Ten sąd miażdżący oczywiście zadecydowało tym, że Czesław Miłosz okazał się godny wyjazdu na placówkę rządu ludowegodo Waszyngtonu. Powinniśmy o tym pamiętać, bo jednak wydaje mi się,ŚNIEG 2004 279


że te sądy nie do końca zostały zweryfikowane, a na losach Miłosza bardzo tozaważyło. Myślę, że wielką zasługą książki Kopińskiego jest to, że próbuje terzeczy ukazać w świetle faktów. Ale tutaj trzeba by ukazać także fakty troszkępóźniejsze, bo za okupacyjnymi sporami już w milczeniu, choć jeszcze niew 1942 roku, bo wtedy mogło się jeszcze wydawać, że będzie to miękkieuderzenie na Bałkany i kto inny Polskę wyzwoli, ale jednak kryły się takżecienie późniejszych ocen Czesława Miłosza całego pokolenia akowskiego. Niemówię tutaj o ocenach czysto literackich, bo to jest inna płaszczyzna, lecz0 ocenach ideowych. I oceny te w pismach Miłosza były głęboko jednostronne1 niesłuszne.Andrzej Mencwel: Ja jako intelektualista lewicy, bo takzawsze się określałem, muszę teraz wystąpić dla symetriipo tym, co powiedział prof. Trznadel. Na początekchciałem państwu powiedzieć, że spotkanie jest możliwe.Pierwsza wersja tej książki powstawała jako praca magisterskau mnie i Aleksander Kopiński dobrze wiedział, dokogo przychodzi z tym tematem, i dobrze wiedział też,że ten temat zostanie przyjęty, a miał jakieś 24 inne możliwości na WydzialePolonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Współpraca nasza była dość trudnai składała się z wielu etapów, ale myślę, że było to korzystne dla tej pracy.Ta współpraca mimo różnic między nami nie polegała na tym, że ja odbierałempanu Aleksandrowi jakiekolwiek prawo do jego poglądów, tylko pracowaliśmynad tym, żeby te poglądy były jak najlepiej wyrażone i żeby spełniałystandardy akademickie. A w tych standardach nie mieści się np. to, co przedchwilą powiedział prof. Trznadel: nie można zamieszczać takich supozycji biograficznych,że to w obliczu nadciągającej Armii Czerwonej Czesław Miłoszdeprecjonuje Armię Krajową. To jest niestety świadectwo głęboko zideologizowanegomyślenia, które nie spełnia pewnych podstawowych standardów.Jak się powołuje Traktat poetycki, to trzeba powołać wcześniejsze Zdobycie władzy,czyli trzeba w ogóle pamiętać, że mamy do czynienia z poetą, pisarzem,człowiekiem, który ma wrażliwość - by tak powiedzieć - na wielu klawiszachfortepianu i ta wrażliwość się w różnych momentach różnie odzywa. A jak sięz niego robi jednolity twór ideologiczny z wszystkimi złymi znakami umieszczonymipo jednej stronie, to po pierwsze, postępuje się właśnie wbrew280 <strong>FRONDA</strong> 34


standardom, a po drugie - zubaża się nas samych. My już wtedy nie mamyproblemu. Zlikwidujcie sobie w literaturze polskiej taki problem, jak CzesławMiłosz, i zobaczymy, czy wyjdziecie z tego bogatsi. Otóż nasz dialog z panemAleksandrem polegał m.in. na tym, żeby nie likwidować problemu z żadnejpozycji, tylko żeby go otwierać. I pytanie, które tu padło - dlatego określiłemsię jako intelektualista lewicy i powiedziałem, że spotkanie jest możliwe - tonie jest pytanie o lewicę i prawicę. To jest pytanie bardziej współczesne: jakbyć lewicą, jak być prawicą, w imię jakich wartości, w jaki sposób podejmowanychi przy jakim stole wtedy w ogóle można się spotkać?Jacek Trznadel: Chciałbym tylko ustosunkować się dotego, co mój przedmówca określił jako likwidowanieCzesława Miłosza. Muszę powiedzieć, że z pewnym wzruszeniemdzisiaj znalazłem się w tej sali po kilkudziesięciulatach. W grudniu roku 1977 w tejże sali, w warszawskichHybrydach miałem pierwszy chyba po 1956 roku w Polsceodczyt o poezji Czesława Miłosza. Sala była pełna, to byłojeszcze przed Noblem, a recytował poezję Miłosza Marek Kondrat. Była tooczywiście bardzo pochwalna wersja tej twórczości, z której - z niuansami- do dzisiaj się nie wycofuję. Później, po Nagrodzie Nobla o tejże poezjiMiłosza wygłosiłem odczyt w napchanej sali amfiteatru wielkiego paryskiejSorbony, a przewodniczył temu spotkaniu francuski poeta Pierre Emanuelle.Odczyt był po francusku, dla Francuzów. To tylko komentarz do tego, czylikwiduje się tutaj problem Czesława Miłosza - twórcy i poety.Paweł Rodak: Powiem coś w tym duchu, co prof. Mencwel,bo nie chciałbym, żeby w naszej dyskusji o sporze „ludziz charakterami" nagle Czesław Miłosz zaczął być człowiekiembez charakteru. Wszyscy, tak jak tu siedzimy, pisaliśmy ciepłoo Andrzeju Trzebińskim, a ja miałem nawet przyjemność publiczniespierać się o niego z Czesławem Miłoszem. Ale wracającdo samego sporu, Dariusz Gawin powiedział: „Wiemy, żeteraz widać, że było zupełnie inaczej". I tak, i nie. Było zupełnie inaczej, bodopiero teraz faktycznie, dzięki książce Kopińskiego, możemy zobaczyć całeskomplikowanie tamtej polemiki na płaszczyźnie ideowej, historii idei. AleŚNIEG 2004 281


to nie znaczy, że było zupełnie inaczej w tym sensie, że teraz my widzimy,że to było tak, jak Trzebiński pisał, albo że to Trzebiński ma w pełni rację.Absurdalnie wygląda to zwłaszcza w takim kontekście, że Trzebińskiemuzagipsowano usta, a w związku z tym Miłosz mógł przez wiele lat pisać i niktmu nie odpowiadał, aż tu nagle Miłosz umarł, wychodzi książka - i teraz mymożemy, bo on nam nie odpowie. Ten spór jest o wiele bogatszy, ale jeśliweźmiemy tylko tę płaszczyznę dystansu i zaangażowania, czyli aktywizmui klerkizmu, oraz irracjonalizmu i racjonalizmu, to widać, że te racje obustron tutaj nie są rozstrzygnięte. Sens tego sporu polega właśnie na tym, żeto są „ludzie z charakterami", że oni obaj wiedzą, czego bronią, że po obustronach mamy racje bardzo dobrze udokumentowane. Ja bym dzisiaj niepotrafił powiedzieć, po której stronie stoję. Powiedziałbym, że zrozumienietego sporu pozwala mi lepiej rozumieć polski wiek XX, a może nie tylkopolski, i najistotniejsze jego zjawiska. Jeśli chodzi o aktywizm i klerkizm, toprzecież nie jest tak, że Andrzej Trzebiński reprezentuje pokolenie walczące,a Czesław Miłosz postawę uchylającą się od zaangażowania. Tak nie jestnawet na poziomie faktów, o czym przecież sam Kopiński pisze. Nie chcęabsolutnie deprecjonować postawy Trzebińskiego, która jest mi bliska, natomiastpo drugiej stronie nie mamy człowieka, który siedzi w domu i czytaksiążki. Jest to człowiek głęboko zaangażowany w ruch konspiracyjny: wydajew podziemiu książki, antologie, tłumaczy, chodzi na spotkania konspiracyjne.Weźmy teraz tę drugą płaszczyznę sporu: irracjonalizm - racjonalizm, którajest ważniejsza, i tu znów jest cała wiązka problemów. Jeśli Czesław Miłoszpo wojnie będzie dokonywał takiego utożsamienia: irracjonalizm, faszyzm,tradycja akowska, powstanie warszawskie, a to wszystko będą w pewnymmomencie u niego nazwy tego samego zjawiska, to ja się oczywiście z tymnie mogę zgodzić, to jest oczywiście daleko idące uproszczenie. Natomiastjeśli Miłosz będzie przenikliwie pisał o tym, w jaki sposób irracjonalizm jestzagrożeniem w historii kultury i jakie postawy może powodować, i że miał onwpływ na to, co się stało w kulturze europejskiej i co przybrało postać faszyzmu,to ma oczywiście rację. To nie znaczy, żeby teraz nazywać Trzebińskiegofaszystą, to jest zupełnie co innego. Ale rzecz jest bardziej skomplikowana, boMiłosz oczywiście ma też rację. Kończąc już, chciałbym powiedzieć, że moimzdaniem, w czym on nie miał racji - poza bardzo uproszczonym wizerunkiempolskiej tradycji romantycznej, którym się posługiwał, a pisał o tym Dariusz282 <strong>FRONDA</strong> 34


Gawin, więc mógłby więcej powiedzieć ode mnie - to w tym, że odpowiedźna zagrożenie irracjonalizmem zobaczy! w racjonalizmie. Z tym nawet jeszczebym się mógł zgodzić, tylko że Miłosz w pewnym momencie utożsamiłracjonalizm z determinizmem. Natomiast Trzebiński był konsekwentnymkreacjonistą, uważał, że absolutnie żadnemu determinizmowi nie można siępoddać. I w tak widzianym ich sporze ja mogę powiedzieć, że stoję po stronieTrzebińskiego, w sensie ideowym. Natomiast to nie jest tak, że Miłoszwe wszystkim nie ma racji - to jest poważny spór. To nie jest taki spór typulewica - prawica.Dariusz Gawin: Jak Boga kocham, czy ja powiedziałem,że Miłosz nie miał charakteru? W tym przyrównywaniuMiłosza do Irzykowskiego w ogóle nie odnajduję mojegorozpoznania tamtej rzeczywistości, bo Miłosz akurat wykazałsię straszliwym charakterem, dlatego że on chciałw Warszawie w spokoju przemyśleć swój gniew. Zresztąpomijam to, co jest tajemnicą, na jakich papierach przejechałz Bukaresztu do Warszawy, to mnie nie interesuje. Stwierdzam fakt:z Warszawy wyszedł do Bukaresztu, stamtąd wrócił do Wilna, a kiedy ono zostałozajęte przez Sowietów, wrócił do Warszawy. Jak sam potem mówił, niechciał ani udać się na emigrację, bo tam, jak zakładał, wpadłby w taką skostniałąprzedwojenną polską kulturę, ani nie poddał się zbyt prostemu zabiegowipierekowki stalinowsko-sowieckiej, której próbę generalną przed budowąPolski Ludowej podjęto we Lwowie i Wilnie, a która okazała się zresztą zbytproletkultowa i on to wyczuwał, i kiedyś też tak wytłumaczył, że dlatego niezostał w Wilnie. Mając więc możliwość wyjazdu we wszystkie strony Europy,łącznie z tą wschodnią, wybrał Warszawę, dlatego że - jak powiedziałem- miał wielki charakter i chciał w spokoju przemyśleć swój gniew - wobecpolskości, tradycji, wojny. Słowa „gniew" używam w takim znaczeniu, żeMiłosz oscylował między spokojem i namiętnością: jest człowiekiem spokojnym,bo kiedy pisze swoje eseje, potem zatytułowane Legendy nowoczesności,jest zwolennikiem racjonalizmu, ale jednocześnie jest to podszyte straszliwąnamiętnością gniewu - na skutki, na możliwe przyczyny, na kulturę, w którejto się wszystko dzieje. Więc to był dla mnie niesamowity dowód jego odwagicywilnej, lecz także takiej ludzkiej, że mogąc ratować skórę - i tu jest toŚNIEG 2004 283


już wtórne, na jakim paszporcie to zrobił - wraca do środka, żeby z bliskawidzieć, wziąć sobie pod światło to naczynko z owadami, które się tam szamoczą.Mówię o tym w ten sposób specjalnie, bo on z lubością opisywał życiespołeczne, porównując je do życia owadziego, które jest wystawione na jakieśprocesy historii, szczególnie w Zdobyciu władzy. I nie chciał tego robić aniz Londynu, ani ze Sztokholmu, ani z Bałkanów, ani będąc gdzieś w taborachDrugiego Korpusu razem Pruszyńskim czy innymi przedwojennymi intelektualistami.Więc to był wielki charakter, tu jest pełna zgoda, ja w ogóle tegonie kwestionuję. Powiedziałbym więcej: książka Kopińskiego dla mnie cośtłumaczy, dlatego że to Miłosz jest ważniejszy dla polskiej kultury XX wieku,a spór z Trzebińskim rzuca na to światło. I użyłem tutaj pojęć „lewica"i „prawica" w tym sensie i w tych kategoriach, w których oni sami wówczasje rozumieli, choć książka, na której kanwie dzisiaj rozmawiamy, pokazuje,że ten spór był o wiele bardziej skomplikowany. Bo ani Miłosz w tej perspektywienie jest wcale tak lewicowy, ani Trzebiński tak prawicowy. Jeszcze razwracam do mojego tropu, który zasygnalizowałem w swojej pierwszej wypowiedzi,że być może sens ich sporu wyjaśnia termin, który kiedyś ukuł prof.Mencwel, tzn. kulturalizm. Jest to spór o kulturalizm, o sens kulturalizmu.W tej perspektywie polscy inteligenci XX wieku to są ludzie, których instynktodruchowo umiejscawia w jakiejś tradycji intelektualnej i którzy myślą o kulturzejako o obszarze sporu, także politycznego, bo jest on na tyle istotny,że ma także pewne konsekwencje polityczne. I kluczem do tego sporu jestBrzozowski, jako osoba, postać, także miejsce w kulturze, poprzez które zawiązująsię pewne jej wątki. I wtedy np. spór Miłosza z Trzebińskim okazujesię sporem o rozumienie kulturalizmu jako pewnego dziedzictwa czy spadku,czy zadania dla inteligentów polskich, które pozostawił po sobie Brzozowski- i wtedy to jest istotne, interesujące. A z drugiej strony, nie można też zamykaćoczu na - jeśli tak można powiedzieć - sposób gry Miłosza w tym całymsporze, czasami nie do końca fair. Ta książka nie wdaje się nawet w ocenytych zachowań i np. to, na jakich paszportach i w jaki sposób przez sowieckąUkrainę i Białoruś Miłosz dojechał z Bukaresztu do Wilna, jest tutaj kulturalniei po akademicku - nawiązując do wypowiedzi prof. Mencwela - wyłożone.Nie ma tu żadnych wniosków zbyt pochopnych, to nie jest napisane w styluWiktora Trościanki, który zresztą został ostatnio zdezawuowany w sposóbgodny ubolewania jako źródło wiedzy na temat różnych wypowiedzi Miłosza284 <strong>FRONDA</strong> 34


z początkowego okresu wojny. To wszystko jest tutaj zatem wtórne, liczy sięraczej sposób, w jaki Miłosz ten spór potem ustawiał, i dlatego ta książka,która dostarcza samych faktów, nie posuwając się do zbyt daleko idącychkomentarzy, jest tak istotna.Aleksander Kopiński: W kwestii aktywizmu i klerkizmuoraz tego siedzenia w domu i czytania książek chciałbymparę słów jeszcze dopowiedzieć, bo poczułem sięwywołany do tablicy. Miłosz i Trzebiński siedzieli wówczasrazem w domu na Służewie i rozmawiali, i to byładziałalność kryminalna, i mogli za to, a także za pisanietekstów i ich drukowanie w podziemiu, co obaj robili, narównych prawach zostać wywiezieni do Oświęcimia. I to zupełnie niezależnieod swoich poglądów, bo czy ktoś był lewicowcem, czy prawicowcem, toakurat Niemców zupełnie nie interesowało. Natomiast jest pewna różnica- i to chciałem w swojej poprzedniej wypowiedzi zasygnalizować - międzytym, czy w takiej sytuacji decydujemy się, tak jak Miłosz, pisać eseje, gdzie nachłodno przemyśliwujemy swój gniew, jak powiedział Dariusz Gawin, czy teżjak Trzebiński oddajemy się w dużej mierze, bo przecież nie tylko, ale międzyinnymi, pisaniu publicystyki, manifestów czy wręcz piosenek partyzanckich,i w dodatku mamy nadzieję, że zostaniemy przez organizację wysłani „nauderzenie", czyli na Kresy Wschodnie, gdzie walczyły oddziały KonfederacjiNarodu. A o tym marzył Trzebiński. Są na ten temat zapisy w jego Pamiętniku.Mamy więc tutaj jednak dwie dość wyraźnie różne postawy.PS Nieautoryzowany zapis dyskusji panelowej, która odbyła się w warszawskim klubieHybrydy 7 listopada 2004 roku w ramach obchodów 10-lecia „Frondy"


W ogólnej świadomości funkcjonują opowieści o „żądnychkrwi własowcach" czy czołgach typu „Tygrys",skierowanych przeciwko walczącej stolicy. A tymczasemto tylko niezakorzeniona w rzeczywistości legenda.Uporczywa legenda„WŁASOWCY"W POWSTANIUWARSZAWSKIMJAROSŁAW GDAŃSKI, HUBERT KUBERSKIHistoria składa się z faktów i mitów. Z faktami się nie dyskutuje, chociażniektórzy wolą je naginać do własnych celów. Natomiast mity pokutują przezwiele lat w świadomości ludzkiej i z biegiem czasu coraz trudniej je wykorzenić.Tak jest również z powstaniem warszawskim. W ogólnej świadomościfunkcjonują opowieści o „żądnych krwi własowcach" czy czołgach typu„Tygrys", skierowanych przeciwko walczącej stolicy. A tymczasem to tylkoniezakorzeniona w rzeczywistości legenda.286 <strong>FRONDA</strong> 34


Jej początek bierze się.... .z komunikatu, w którym 2 sierpnia 1946 roku propaganda sowiecka obwieściłyświatu: „W ostatnich dniach Kolegium Wojskowe Sądu Najwyższego rozpatrywałoakt oskarżenia przeciwko A.A. Własowowi, WE Małyszkinowi, G.N.Żylenkowowi, F.I. Truchinowi, D.E. Zakutnemu, I.A. Błagowieszczenskiemu,M.A. Meandrowowi, W.I. Malcewowi, S.K. Buniaczence, G.A. Zwierjewowi,WD. Korbukowowi, N.S. Szatowowi. [...] Wszyscy oskarżeni przyznali się dowiny i zostali skazani na śmierć z artykułu 1. Rozporządzenia Prezydium RadyNajwyższej ZSRR z 19 sierpnia 1943 r. [...]. Wyrok wykonano".Już następnego dnia „Polska Zbrojna", przekazując treść komunikatu,opatrzyła go tytułem KACI WARSZAWY ZAWIŚLI NA SZUBIENICY.Znakomitym uzupełnieniem utrwalającym skromną wiedzę o nieznanympolskiemu społeczeństwu Własowie był ten sam komunikat z „Głosu Ludu"(poprzednika „Trybuny Ludu"), pt.: WŁASOW ZAWISŁ NA SZUBIENICY.SŁUSZNA KARA SPOTKAŁA ZDRAJCĘ I MORDERCĘ. Cytowanyprzez obie redakcje komunikat PAP kończył się stwierdzeniem: „AndrejAndrejewicz Własow, dawny generał w służbie radzieckiej, zdradził swąojczyznę i utworzył «legion rosyjski» w służbie Niemiec. Oddziały Własowabyły chętnie używane przez Niemców do najbardziej okrutnej akcji policyjnejna terytorium Polski m.in. w Warszawie".Oczywiście powyższe rewelacje szybko się zakorzeniły, czego dowodem sąchociażby dwie polskie monografie powstania warszawskiego. I Kirchmayer,i Borkiewicz rozwodzili się o „żołnierzach wschodnich" (Osttruppen), stacjonującychi walczących w Warszawie. Ale opinia publiczna po swojemupodchwyciła poglądy tych historyków, wydających w PRL-u. Najczęściej chodziłoo mylenie ROA z RONA (Russkaja Oswobodzitelnaja Armija vs. RusskajaOswobodzitelnaja Narodnaja Armija).Cudzoziemscy ochotnicy w WarszawieWybuch powstania warszawskiego nie zaskoczył Niemców. Spodziewali siętego faktu, ale siły wojskowe i policyjne, jakimi dysponowali w Warszawiew chwili powstańczego zrywu, okazały się daleko niewystarczające do jegopowstrzymania. Dlatego rozpoczęto gorączkowe poszukiwania jednostek,ŚNIEG 2004287


które mogłyby zostać szybko użyte do jego stłumienia. Przede wszystkimtworzono improwizowane jednostki alarmowe i grupy bojowe ze szkółwojskowych i policyjnych, jednostek zapasowych i szkolnych. Do Warszawyskierowano również część jednostek cudzoziemskich podległych wojskom lądowymi Waffen-SS, wycofywanym właśnie na Zachód. W sumie liczyły oneokoło 10 tys. ludzi.Największą taką jednostką użytą w stolicy była część brygady RONA,dowodzonej przez Bronisława (nie Mieczysława) Kamińskiego. Drugiegosierpnia wybrano z niej 1700 nieżonatych mężczyzn. Utworzono z nich dwubatalionowypułk szturmowy wzmocniony artylerią. Bezpośrednie dowodzenienad pułkiem objął zastępca szefa sztabu brygady major Jurij Frołow.Pułk RONA przez pierwszych 10 dni walk z powstańcami (4-14 sierpnia)znajdował się na Ochocie, gdzie zajmował się przede wszystkim rabunkamii gwałtami, a także mordowaniem ludności. 14 sierpnia ludzie Kamińskiegozajęli szpital Dzieciątka Jezus przy ul. Nowogrodzkiej i w tym rejonie pozo-288 <strong>FRONDA</strong> 34


stawali do 23 sierpnia. Wtedy przeniesiono ich w okolice ulicy Inflanckiej.Już po trzech dniach zostali jednak zluzowani przez Niemców. Przerzuconoich do zewnętrznego pierścienia wojsk w Puszczy Kampinoskiej. Ich zadaniembyło niedopuszczenie do połączenia się partyzantów spoza Warszawyz powstańcami. W nocy z 2 na 3 września oddział Armii Krajowej por. AdolfaPilcha „Doliny" rozbił w Truskawiu batalion RONA, zdobywając wiele broni,amunicji oraz umundurowania i żywności.Oprócz ronowców najbardziej złowrogą sławę zdobył w stolicy pułk SSDirlewangera, którego niemal połowę składu tworzyli obcokrajowcy z terenówZSRR. W czasie działań (od 5 sierpnia) przeciwko powstańcom ponieślioni największe procentowo straty spośród wszystkich jednostek walczącychz powstańcami. Spowodowane to było złowieszczym rozgłosem, jaki otaczałtę jednostkę (40-50 tys. zabitych cywilów - głównie na Woli). Wszyscy wiedzieli,że nie dają oni pardonu ani przeciwnikom, ani ludności cywilnej, więci ich nie brano do niewoli. Za udział swojej jednostki w zwalczaniu powstaniaOskar Dirlewanger został awansowany do stopnia SS-Oberfiihrera i odznaczonyKrzyżem Rycerskim Żelaznego Krzyża.W Warszawie znajdowały się też pododdziały 13. białoruskiego batalionuspecjalnego SS. Od 3 sierpnia do 13 września 1944 roku ochraniałyone budynki urzędów SS w alei Szucha, alei Róż i Alejach Ujazdowskich orazprzy ulicach Koszykowej i Wiejskiej. Za udział w walkach z powstańcamiOberfeldfebel (starszy sierżant) Ilja Sauiec został jako pierwszy w batalionieodznaczony Złotym Medalem II klasy z Mieczami.W składzie wojsk podległych von dem Bachowi znajdował się 34. policyjnypułk strzelecki dowodzony przez podpułkownika policji ochronnejFranza Wichmanna, mający w składzie batalion niemiecki i dwa batalionyniemiecko-ukraińskie. Inną jednostką policyjną był 209. kozacki batalionSchutzmannschaften (policja pomocnicza). Batalion kozacki sformowanow Warszawie z samodzielnych kompanii na trzy miesiące przed powstaniem.Zresztą jednostki kozackie stanowiły najliczniejszą grupę narodowościowąspośród cudzoziemców walczących z powstańcami. Oprócz wspomnianego209. batalionu był to 3. pułk Kozaków (pułkownik Bondarenko), a takżeIV/57 i 69. dywizjony kawalerii oraz 572. batalion piechoty (pułkownikZinowiew). Ten ostatni walczył w Warszawie, a dwa pozostałe dywizjony kozackieodgradzały partyzantów z Puszczy Kampinoskiej od Żoliborza. Był teżŚNIEG 2004 2 89


osyjski 580. dywizjon kawalerii Osttruppen, działający w składzie grupyosłonowej na Żoliborzu. Dowodził nim kapitan Ernst Kalamorz, 1 września1944 roku za walki w Warszawie odznaczony Złotym Krzyżem Niemieckim(Deutsches Kreuz in Goldj. W składzie wojsk zwalczających powstanie warszawskiebyły również jednostki kaukaskie Ostlegionen. W składzie grupy bojowejDirlewangera walczył 1/111. batalion azerski. Dowodził nim kapitanWerner Scharrenberg. Drugim kaukaskim batalionem, walczącym z powstańcami,był II. (kaukaski) batalion jednostki „Bergmann" pod dowództwemporucznika Mertelsmanna. Brał on udział w walkach od pierwszych dni powstaniaw składzie „Kampfgruppe Reinefarth".Na Woli i Starym Mieście walczył podporządkowany Dirlewangerowi1. wschodniomuzułmański pułk Waffen-SS. Dowodził nim SS-Sturmbannfuhrer Franz Liebermann. Postępowanie jego żołnierzy nie odbiegałona ogół od panującego w Wilderer Brigade Dirlewangera. W działaniachprzeciwko zgrupowaniu Armii Krajowej w Puszczy Kampinoskiej brało równieżudział 400 ludzi z Legionu Wołyńskiego pułkownika Petra Diaczenki(akcja „Sternschuppe") w dniach 27-30 września. Nieco wcześniej w połowiewrześnia Ukraińcy walczyli na Czerniakowie z powstańcami warszawskimii desantującymi się jednostkami 1 Armii WP z 3 DP im. R. Traugutta (wtedyi tylko wtedy!!!). Dlatego też formacje ukraińskie nie mogą być odpowiedzialneza masakry ludności cywilnej z sierpnia 1944 roku.Fałszywie zwani „własowcami"Z naszego wywodu wynika, że nie było i być nie mogło „własowców" walczącychprzeciwko powstaniu. Nadal wątpiącym przedstawimy kilka faktówz dziejów „własowców", jak potocznie określa się Siły Zbrojne KONR (KomitetOswobożdenija Narodów Rossiji) pod dowództwem eksgenerała lejtnanta ArmiiCzerwonej Andrieja A. Własowa, który nigdy nie przywdział munduru niemieckiegoWehrmachtu.Po pierwsze, Własow został wzięty do niewoli 12 lipca 1942 roku.Zaproponował utworzenie sprzymierzonej z Niemcami Rosyjskiej ArmiiWyzwoleńczej (ROA - Russkaja Oswoboditielnaja Armia). Stawiano sobietrzy podstawowe cele: obalenie „Stalina i jego kliki", zniszczenie bolszewizmui zawarcie honorowego pokoju z Niemcami, stworzenie w przyjaźni290 <strong>FRONDA</strong> 34


z Niemcami i innymi narodami Europy nowej Rosji bez bolszewików i kapitalistów.Po zredagowaniu manifestu i podpisaniu go w Berlinie 27 grudnia1942 roku, zosta! on rozrzucony na terenach okupowanych jako DeklaracjaSmoleńska (13 stycznia 1943).Po drugie, jednostki nazywane rosyjskimi lub wschodnimi formowanow składzie Wehrmachtu od początku 1942 roku. Większość żołnierzy jednostekwschodnich stanowili Rosjanie i Ukraińcy Jednakże dość powszechneużywanie przez wiele rosyjskich, kozackich i ukraińskich jednostek Osttruppenoznak naramiennych ROA spowodowało zaistnienie w powszechnym odbiorzepojęcia „własowiec" jako synonimu obywatela ZSRR w niemieckim mundurze.Po trzecie, do koncepcji utworzenia dowodzonych centralnie jednostekrosyjskich Niemcy wrócili dopiero 16 września 1944 roku. PodczasŚNIEG 2004 291


spotkania Heinricha Himmlera z Własowem, Reichsftihrer SS wyraziłzgodę na utworzenie Komitetu Wyzwolenia Narodów Rosji i zaakceptowałsformowanie Sił Zbrojnych KONR (początkowo dwie dywizje). Pierwsząjednostką Sil Zbrojnych KONR była 600. Dywizja Piechoty Wehrmachtupod dowództwem początkowo pułkownika Bojarskiego, a następnie generałamajora Siergieja K. Bunjaczenki. Jej formowanie z rosyjskich i ukraińskichbatalionów Osttruppen i żołnierzy z rosyjskich 29. i 30. dywizji Waffen-SS napoligonie Mtinsingen trwało od listopada 1944 do wiosny 1945 roku. Drugąjednostką była 650. Dywizja Piechoty Wehrmachtu. Na poligonie Heubergod marca 1945 roku szkolili się żołnierze batalionów Osttruppen oraz ochotnicyspośród robotników przymusowych. Dowódcą dywizji został generał majorGrigorij A. Zwierjew. Przewidywano, że jednostka ta osiągnie gotowośćbojową do czerwca roku 1945. Trzecią wielką jednostką wojsk KONR była599. Brygada Grenadierów powstała w Danii w kwietniu 1945 roku. Jejdowódcą został generał major Wilhelm von Henning.Konkretne potrzeby załamującego się frontu wschodniego zaowocowałysformowaniem Brygady Przeciwpancernej „Russland". Składała się onaz 10., 11., 13. i 14. oddziałów przeciwpancernych i dowodzona była początkowoprzez majora Wtorowa, a następnie przez podpułkownika Gałkina.Poza jednostkami bojowymi istniała również Brygada Zapasowa (dowódcapułkownik Samuił T. Kojda) i szkoła oficerska.Dalsze dzieje tych sił to nieudana próba likwidacji przyczółka sowieckiegona południe od Kostrzynia przez 600. dywizję, dołączenie do dywizji 1604.pułku piechoty, ostatecznie dotarcie do północnych Czech, pomoc i udziałw walkach powstania praskiego (poległo około 300 własowców w dniach 5-7maja 1945 roku), wycofanie się z Pragi i tragiczno-gorzki los po wojnie, czylieksterminacja w Gułagu ponad połowy z nich.Tragiczne losy powstania warszawskiego odcisnęły się w historii Polski.Dlatego tak ważne jest, aby ta krwawa karta dziejów wojennych zostałaoczyszczona z niedomówień i fałszywych poglądów, heroiczny zaś wysiłekArmii Krajowej opisywały wiarygodnie współczesne opracowania.Jednocześnie stosujemy się do zasady bezinteresownej bezstronności, gdyżtylko takie podejście pozwoli przedstawić dzieje jednego z największych polskichzrywów powstańczych w sposób godny i zgodny z prawdą historyczną.Przede wszystkim chodziło nam o naprawienie pokutującego od prawie 60 lat292<strong>FRONDA</strong> 34


mitu „wiasowców w powstaniu warszawskim". Może w ten sposób przyczynimysię do mniej emocjonalnego odbioru postaci Wlasowa. Wymaga tegorzetelność historyka.JAROSŁAW GDAŃSKI, HUBERT KUBERSKI


W Niemczech powstało dużo socjologicznych analiz,które przedstawiają np. aerobik jako specyficzny systemwartości albo kulturystykę jako swoistą religię.Takie wielkie mody, poruszające miliony osób, pełniąwiele funkcji tradycyjnej religii - wprowadzają w życieporządek, normy, rytuały, porządkują czas i przestrzeń,dają złudzenie dążenia do doskonałości, do świętości.Ilu ludziom skrupulatny rachunek sumienia zstąpiłoobsesyjne liczenie kalorii, a dawną ascezę mnichów- ciężkie wyrzeczenia w siłowni...NOWEŚREDNIOczyliWIECZEtriumfalny pochódkolorowych magazynów kobiecychBARTOSZWIECZOREKPod pozorem krzewienia idei „wolnościowych" i feministycznych kolorowemagazyny dla kobiet przemycają model kobiety jako biblijnej kusicielki pokutującejza swą cielesność. W dobie racjonalizmu na nowo przewija się w nich294 <strong>FRONDA</strong> 34


eligijne spojrzenie na kobietę - i to spojrzenie sięgające do średniowieczaz hasłem pogardy dla ciała, albo do purytańskiego protestantyzmu, upatrującegozbawienie grzesznej kobiety w poświęceniu się mężowi i dzieciom.W świecie kryzysu tradycyjnych religii i systemów wartości popularnetygodniki oraz miesięczniki pełnią ważną funkcję przewodników, dostawcówwzorów osobowych i tożsamości. Dotyczy to przede wszystkim kobiet, chociażistnieją też pisma wzorowane na kobiecych adresowane do mężczyzn. Rola, jakąodgrywają popularne pisma w życiu milionów dziewcząt i kobiet, w ich pojmowaniusiebie, jest ogromna. Zdają się one współczesną religią kobiet, rodzajem„świętych tekstów". Pełnią one funkcję pośredniczącą w szukaniu zrozumieniaświata, w tłumaczeniu różnych form niesprawiedliwości czy oswajaniu niepewności.Quasi-religijna funkcja tych tekstów połączona jest z niektórymi tradycyjnymipoglądami chrześcijańskimi i ideałem kobiety w nich zawartym. MichelleLelwica z Saint Mary's College of California wskazuje, że chrześcijaństwo stałosię wehikułem dla dwóch szeroko rozpowszechnionych poglądów na temat płcii ciała, które reprodukują magazyny kobiece. Pierwszy dotyczy tego, że kobiety są„bliżej swojego ciała" niż mężczyźni, a drugi, że ciało kobiety musi być uważnieobserwowane, nadzorowane i wreszcie przekraczane, jeżeli kobieta ma osiągnąć„świętość". Oczywiście świętość tę zupełnie inaczej pojmują współczesne magazyny- jednak tylko z pozoru, stereotypy bowiem dotyczące kobiety są w nichosadzone niezwykle mocno.Dziedzictwo EwyTłumaczenie związków między kobietą a jej ciałem w teologii chrześcijańskiejsięga korzeniami drugiego opisu stworzenia człowieka. W Księdze Rodzaju(Rdz 2-3) przedstawiony jest zapis o stworzeniu Ewy z ciała Adama, sugerujący,że kobieta reprezentuje fizyczną stronę ludzkiego życia. Jej zadaniem jestpomoc Adamowi. Brak zaś wstrzemięźliwości, który objawił się w zjedzeniuzakazanego owocu przez Ewę, wskazuje na jej uległość wobec potrzeb cielesnych.W Nowym Testamencie nadal pokutuje dziedzictwo Ewy. W PierwszymLiście do Tymoteusza (1 Tm 2, 11-15) św. Paweł wypomina kobietom występekEwy, zalecając im zachowywanie milczenia i uległość wobec męża. Jeżelikobieta spełni te wymagania, to zostanie zbawiona, wychowując dzieci i troszczącsię o trwanie w wierze.ŚNIEG 2004 295


Biblijne związki między kobietą i ciałem współistnieją z inną chrześcijańskąideą, że ciało może być wielką przeszkodą w realizowaniu duchowychcnót. Wcześni ojcowie Kościoła często poruszają tę kwestię. Dlaśw. Hieronima ciało jest „balastem" ducha, który musi on dźwigać w czasieziemskiej pielgrzymki. Bazyli z Ancyry postrzega ciało jako ciężar ściągającyw dół „skrzydła duszy", na których może wznieść się ona na szczyty świętości.Przekonanie, że kobieta jest istotą bardziej cielesną niż mężczyzna i żeduchowa doskonałość zależy od podporządkowania sobie ciała, stwarza rodzajdylematu dla kobiet: są one potępiane za zbytnią cielesność, muszą jąwięc przekroczyć, aby uzyskać zbawienie. Ta walka kobiet trwała przez całechrześcijaństwo, dzisiaj zaś zmartwychwstała w pismach kobiecych. Przeznieprzeliczoną mnogość artykułów i zdjęć wzmacniany jest w tych periodykachzwiązek między kobietą a fizycznością - nawet jeżeli pisma kobiecezachęcają kobiety do obserwowania ciała, manipulowania nim i ostatecznieprzeciwstawiania się jego władaniu.Klasyczne ideały kobiecej świętościWe wczesnym Kościele pogląd, że kobiety jako istoty bardzo przywiązane dociał powinny je przekraczać, był częściowo rozwiązywany przez stworzeniedwóch dróg kobiecej świętości: kobieta mogła wypełnić swą cielesną rolęprzez zostanie sumienną żoną i opiekuńcząmatką lub podjąć ascetyczny ideał względnejniezależności, samowyrzeczenia i samokontroli.Ideały te można nazwać domowym i ascetycznym.W ideale domowym kobieca natura, fizyczna i seksualna,staje się okazją do jedynego w swoim rodzaju kobiecegosposobu zbawienia, mianowicie pomagania mężowii rodzenia dzieci. Jakkolwiek skazane na cielesność, dobrechrześcijanki użyły swego „niższego" stanu do odbudowywaniaporządku i szczęścia utraconego przezEwę. Święty Augustyn błogosławił kobiety, którerodziły dzieci i służyły swoim mężom, a św. JanChryzostom wyznaczał dobrym żonom kierownictwow prowadzeniu domu. W przeciwień-<strong>FRONDA</strong> 34


stwie do tego ideału, ascetyczny model kobiecej świętości budowany był naujarzmieniu kobiecego ciała. Św. Hieronim uważał, że przez panowanie nadswą „cielesną słabością" kobiety ascetki stają się godne czci. Według wielukobiet we wczesnym chrześcijaństwie ascetyzm kobiecy miał prowadzić doodzyskania czystości straconej w raju.Ideał domowy i ascetyczny, który stworzyli dla kobiet ojcowie Kościoła,trwał przez całą historię chrześcijaństwa. W późnym średniowieczu spotykamyz jednej strony pobożne żony i matki z wieloma dziećmi, jak św. JadwigaŚląska, z drugiej zaś ascetki, jak św. Katarzyna ze Sieny, która obarczała sweciało licznymi umartwieniami.Chrześcijaństwo zna też wybitne i wyjątkowe kobiety, które swym autorytetemi powagą całkowicie wyłamywały się z ram swej epoki. Dotyczy tochociażby św. Hildegardy z Bingen (1098-1179) czy św. Brygidy Szwedzkiej(1302-1373). Pierwsza z nich, benedyktynka i wizjonerka, otwierająca dziejeniemieckiej mistyki kobiecej, a przy tym badaczka natury (100 lat przedAlbertem Wielkim opisała minerały, rośliny i zwierzęta niemieckie), była teżpoważanym autorytetem dla cesarzy, których strofowała w swych listach,doradczynią papieży, opiekunką biednych i chorych, wzbudzającym strachkrytykiem zdemoralizowanego kleru, budowniczynią klasztorów i odważnąmisjonarką. Z kolei św. Brygida, mistyczka i do końca życia osoba świecka,ogłoszona 1 października 1999 roku przez Jana Pawła II patronką Europy,w ciągu swego burzliwego życia urodziła czterech synów i cztery córki. Wrazz mężem postanowiła zaprzestać współżycia i założyć podwójny, męsko-żeńskiklasztor. Jak pisze historyk ks. Jan Kracik, „w bezmyślnie używanym dziśbrewiarzu napisano - «zapragnęła życia bardziej ascetycznego, niż prowadziław świecie». Jakby troska o ośmioro dzieci nie była ascezą, porzucenie zaśich bezpośredniej opieki (najmłodsze miało 10 lat) na rzecz doglądania ichz daleka i zagęszczania własnych praktyk pobożnych stanowić miało wzór donaśladowania dla wielodzietnych matek".Domowy ideał kobiecej świętości rozkwitł w pismach reformatorów protestanckich,takich jak Marcin Luter, który zachęcał zakonnice do porzuceniaswych przyrzeczeń. Luter wierzył, że stan małżeński został ustanowionyprzez Boga i że żona powinna traktować swe obowiązki jako Boży dar i naturalnepowołanie. W kolejnych stuleciach teologia protestancka budowałaideał kobiecej świętości przez obrazy matczynego poświęcenia, małżeńskiegoŚNIEG 2004 2 97


posłuszeństwa i domowej zaradności, autorzy katoliccy kontynuowali zaśwychwalanie kobiecego ascetyzmu.Ortodoksja pism kobiecychDzisiaj chrześcijański ideał domowy i ascetyczny kobiety odwzorowywany jestw dwóch wizjach kobiecości, które są konstruowane przez popularne magazyny.W USA, jak twierdzi Michelle Lei wica, ideał domowy reprezentują pisma:„Ladies Home Journal", „Good Housekeeping" czy „McCalls", ascetycznynatomiast pojawia się w pismach o modzie, takich jak „Glamour", „Allure",„Cosmopolitan", „Harper's Bazar" czy „Vogue". W Polsce ideał domowy jestnajbardziej dostrzegalny w pismach takich, jak „Pani domu", „Tina", Claudia",„Dobre Rady", skierowanych przede wszystkim do kobiet o średnim wykształceniui średniozamożnych, żon i matek. W tekstach tych pism prawdziwakobiecość definiowana jest na pierwszym miejscu przez obrazy macierzyństwai małżeństwa. Ideał ascetyczny pojawia się zaś najczęściej w pismach o modzie- polskich wersjach „Glamour", „Elle", „Cosmopolitan" czy rodzimym magazynie„Twój Styl", które skierowane są do kobiet młodych, niezamężnych,robiących karierę. W tekstach tych pism kobieca doskonałość opisywana jestgłównie przez wizję kobiety niezależnej i dążącej do sukcesu, idealnie piękneji zachowującej cielesną dyscyplinę. Tytuły te należą do najbardziej modnychi popularnych, co oznacza, że zawarta w nich ideologia płci ma niezwykle dużyspołeczny odbiór. Bliższe spojrzenie na te periodyki i zamieszczane w nichzdjęcia, w których wyraża się przedstawiana tu ideologia, ukazuje ich związekz niektórymi chrześcijańskimi poglądami na temat ciała i płci.Otóż zdjęcia domowego ideału pokazują kobiety spełniające się poprzeztroskę o potrzeby innych, głównie rodziny. Sugerują one, że kobiece ciałosamo z siebie determinuje przeznaczenie kobiety, przywołując przez to religijnyzwiązek między powinnościami żony, poświęceniem matki i zaradnościąkobiety. Tu właśnie zmartwychwstała chrześcijańska idea, że pracą kobietyjest zapewnienie komfortu rodzinie, jak pisał św. Jan Chryzostom: „pełnebezpieczeństwo jej męża" i „uwolnienie go od wszelkich domowych zajęć".Fotografie ukazujące kobiecy ascetyzm przedstawiają w opozycji do ideałudomowego kobiety spełniające się poprzez indywidualny sukces i samokon-298<strong>FRONDA</strong> 34


trolę. Jeżeli domowy ideał promował rodzaj kobiety realizującej się w roliżony i matki, to ideał ascetyczny promuje samowyzwolenie kobiet z ograniczeńżycia i kobiecego ciała. Ta obietnica podobna jest do religijnej idei„stania się mężczyzną", drogi, na której pierwsze ascetki starały się wyrosnąćponad stan zwykłych chrześcijanek. Jedna z ascetek z IV wieku powiedziała:„Jestem kobietą ze względu na płeć, a nie ducha".Temat przekroczenia kobiecego ciała pojawia się na różnych zdjęciach,które ukazują kobiety zdobywające społeczne zaufanie w ćwiczeniu „męskich"cnót. Kobiety są też zachęcane do pozbywania się przyjemności jedzeniaze względu na maksymalizację wysiłkówzdrowotnych i upiększających. I dodatkowo, możenie tak radykalnie jak ascetki chrześcijańskie, doporzucenia więzienia kobiecego ciała. „Męska"cnota samokontroli jest często symbolizowanaprzez wychudzone ciała kobiet, które wyglądająjak młodzi mężczyźni. Jak dawne ascetki,które przedłużając post, niszczyłyswe kobiece cechycielesne, współczesny ideałkobiecości niszczykobiece ciało. Napięty,płaski brzuchkobiety na zdjęciuprzypomina, że macierzyństwojest wyborem, a nie przeznaczeniem.Antropolodzy, analizując promowane w kulturzecnoty wyrzeczenia, ćwiczeń, rygorów, nazywająje praktykami ascetycznymi i mówią o dążeniukobiet do świętości.Ten nurt analiz, popularny zwłaszczaw Niemczech, zapoczątkowała głośnapraca Thomasa Luckmanna pt. Niewidzialnareligia. Główna jej tezamówi o zastępowaniu w czasachsekularyzacji tradycyjnych wierzeń299


świeckimi rytuałami. Człowiek nie może żyć bez religii i bez świętych rytuałów,a jeśli wydaje mu się, że w racjonalnym świecie nie ma już miejscadla „starego Boga" i że czasy religii bezpowrotnie minęły, grubo się myli.Znajdzie sobie nową religię i nowe bożki. W Niemczech powstało dużosocjologicznych analiz, które przedstawiają np. aerobikjako specyficzny system wartości albo kulturystykę jakoswoistą religię. Takie wielkie mody, poruszające milionyosób, pełnią wiele funkcji tradycyjnej religii- wprowadzają w życie porządek, normy, rytuały, porządkujączas i przestrzeń, dają złudzenie dążenia dodoskonałości, do świętości. Ilu ludziom skrupulatnyrachunek sumienia zastąpiło obsesyjne liczeniekalorii, a dawną ascezę mnichów- ciężkie wyrzeczenia w siłowni...Popularne magazyny zawierająteż wizję superwoman, kobiety, którejciało i duch nie znają ograniczeń,kobiety, która kieruje się zasadą: just doit. Często za wzór stawiane są kobietyznane, niezależnie myślące, któreopowiadają, jak wspaniale udaje imsię pogodzić karierę i macierzyństwo.Połączenie ascetycznego i domowegoideału widać w zdjęciach ukazującychnagrodę za samowyrzeczenie kobiety,którą jest szczęście u bokumężczyzny.Zwykłe czytelniczki są z regułynieświadome tego, jaką ideologięsprzedają im pisma. Wartapodkreślenia jest zwłaszcza siłaobrazu - fotografie wychudzonychmodelek, przewijając się przednaszymi oczami miliony razy,upowszechniają w społecznej<strong>FRONDA</strong> 34


świadomości ideał kobiety szczupłej, panującej nad sobą, wysportowanej,niezależnej. Modne zdjęcia, oferując ideały, do których dostosowują siękobiety, dostarczają jednocześnie standardów, zgodnie z którymi wszystkiekobiety mogą być ocenione jako modne bądź nie, nakazują „słuszną drogę"do bycia kobietą i obiecują zbawienie dla tych, którzy jej przestrzegają.Tymczasem zawarta w pismach wizja „prawdziwej kobiecości", skierowanazarówno do żon oraz matek, jak i kobiet sukcesu, jest odbiciem dominującychkulturowych konwencji społecznych, zawierających pewne typowe składniki,głównie materialnego dobrobytu, sportowej sylwetki, pięknej jasnej skóry,młodzieńczego sposobu bycia. Owa wizja kobiecości powoduje, że masykobiet dążą do niedoścignionego zazwyczaj ideału, zapadając coraz częściejna choroby związane z zaburzeniami łaknienia, jak bulimia czy anoreksja.Przy tym przekonane są o tym, że dążą do naturalnego ideału piękna, choćwiadomo, że taki nie istnieje, i - jak piszą socjolodzy - ciało kobiety jest „konstruowane",społecznie tworzone. Wprawdzie tradycyjne religie osłabiły swójwpływ na tworzenie kulturowego wzoru kobiety, ich miejsce zajęła jednakkultura masowa, i to ona dziś ogłasza, co to znaczy być kobietą.Istnieje też ciekawy związek między strachem przed odbieganiem od ortodoksyjnegoideału, który przenika pisma kobiece, a strachem o ciało, którydotyka chrześcijaństwo. Ten strach płynie ze słabości ciała: zdolności do dewiacji,chorób czy śmierci. Nie zaskakuje więc fakt, że magazyny wymazują teznaki, produkując oczyszczony, ortodoksyjny ideał. Wymazywanie to jest ewidentnew gloryfikowaniu młodych i szczupłych ciał. Kryjąc swe siwe włosyi zmarszczki, kobieta może przeciwstawić swe ciało zniszczeniu. Utrzymujączgrabną i sportową figurę, kobieta może ukrywać sekret swego wieku.Cierpienie czyni pięknąPrzez zachęcanie kobiet do poprawiania i ulepszania wyglądu swego ciała pismakobiece utrwalają problem zniewolenia kobiet przez ciało. Skumulowanyprzekaz tych pism brzmi: kobiece ciało określa kobietę. Jeżeli tak jest, tonie dziwi fakt, że kobieta chce się poświęcić dla przemienienia go. Jej ciałostaje się stroną w walce o samookreślenie. Pisma uczą więc, jak uzyskać zbawieniezarazem „od" ciała i „z" nim. Piękne zdjęcia podtrzymują obietnicętranscendencji.ŚNIEG 20043Q1


Pisma kobiece podsuwają czytelniczkom fizyczną i często dość bolesnąaktywność zmierzającą do stania się „piękną". Idea, że kobieta musi cierpiećdla swego piękna, zajęła miejsce poglądu, iż kobieta musi cierpieć, by stać sięświętą. Tak jak chrześcijańskie opowieści gloryfikują kobiecy ból jako łączącyje z Chrystusem, tak pisma upiększają „tortury" kobiet chcących naśladowaćnowy ideał. Święta Katarzyna ze Sieny nosiła ciężki łańcuch wokół pasa, abypamiętać o cierpieniach Chrystusa. Teraz mamy pasy wyszczuplające, którepomagają się zbliżyć do ideału. Dyskutuje się też obecnie nową metodęlikwidowania zmarszczek: iniekcja specjalnych bakterii do mięśni twarzy.Większość artykułów stara się naturalizować ból, przez który uzyskiwanejest kobiece piękno. Zarówno w chrześcijaństwie, jak i w pismach kobiecychfizyczne cierpienie przekształca kobiece ciało z przeszkody w narzędzie kobiecejdoskonałości. Ironicznie rzecz ujmując, w obu wypadkach przesadaw zajmowaniu się ciałem zapewnia mu centralną pozycję.Ideał kobiecości wychwala sens niezależności, wewnętrznej satysfakcjii społecznej aprobaty dla tych, którzy będą iść za jego prawdą. Pisma realizująto, czyniąc kobiety bardziej poddanymi, uległymi, a przez to bardziej„użytecznymi" wobec dominującego kulturalnego porządku. Więcej nawet,zbawienie (wyzwolenie), które ten ideał obiecuje, zależy od zgody kobiet napogląd, że są w potrzebie i że ich ciało wymaga korekty. Ostatecznie, karnośći uległość, bo je właśnie powoduje taki ideał, służą funkcji dyscyplinującej,nagradzając kobiety za karanie samych siebie za różne odstępstwa od ortodoksyjnegoideału i społecznej hierarchii, która ten ideał wcieliła i uświęciła.Mówiąc językiem francuskiego filozofa i socjologa Michela Foucaulta, ciałokobiety przez wieki było „dyscyplinowane", a dziś tendencja ta występujew ogromnych wprost rozmiarach, w czasach, które pozornie tylko są liberalne,demokratyczne, różnorodne.Kobiety schwytane w kolorowe sieci swoich pism nie są po prostu oszukiwane.Szukają tylko drogi wyjścia z dylematu, który mają od upadku Ewy.Niestety, ideał kobiecości modnych pism raczej podtrzymuje dylemat, któregomiał być rozwiązaniem lub raczej ominięciem. Jego rezultatem jest to, iżwiele kobiet ogarnia silne poczucie, że są w stanie wojny z własnym ciałem.Niektóre badane w USA panie, które czytały pisma kobiece głównie dla zabawyi zabicia czasu, mówiły, że po przekartkowaniu „Vogue'a" prawie zawszesą smutne i przygnębione.302<strong>FRONDA</strong> 34


Co gorsza, lektura pism kobiecych wcale nie sprawiła, że poczuły się onelepiej we własnym domu i w swoim ciele. Wiele kobiet czuje się wręcz bardziejoddalonych od swojego ciała. Niezadowolenie, które ostatecznie wielekobiet odczuwa, patrząc w lustro kobiecej doskonałości zawartej w pismachkobiecych, wskazuje na powiązanie między tekstami pism a zawartą w nichspuścizną religijną, tyle że w zlaicyzowanej formie.BARTOSZ WIECZOREK


„W afgańskim świecie ludzie dzielą się na dwie kategorie.Silnych i słabych. Silnym, którzy dzięki instynktowi,wiedzy czy doświadczeniu najlepiej i najpełniejpoznali tajemnice okrucieństwa, dumy, męstwa, nieufnościi zdrady, należy się wszystko i do wszystkiegomają prawo. Słabi nie mają prawa do niczego i do niczegonie mogą mieć pretensji. I sami są sobie winni".ufność po afgańskuZENONCHOCIMSKIKsiążka Wojciecha Jagielskiego Modlitwa o deszcz wpisuje się w najlepsze tradycjepolskiej szkoły reportażu. Jest ona nie tylko znakomitym opisem tego,co się wydarzyło w ciągu ostatniego ćwierćwiecza w Afganistanie, lecz może304 <strong>FRONDA</strong> 34


yć również przyczynkiem do refleksji nad różnicami między Wschodema Zachodem. Kiedy Jagielski pisze, że ilekroć przekracza afgańską granicę,tyle razy odrzucić musi jako nieprzydatne swoje europejskie kryteria logicznei etyczne - mimo woli przychodzi na myśl głośne powiedzenie Kiplinga, że„Wschód jest Wschodem, a Zachód Zachodem i nigdy się razem nie zejdą".W tym kontekście warto zestawić książkę polskiego reportera z pracąamerykańskiego myśliciela Francisa Fukuyamy o zaufaniu jako kapitalespołecznym. Autor Końca historii pisze, że niezbędnym warunkiem tworzeniadobrobytu jest wzajemne zaufanie między partnerami gospodarczymi, będącepochodną klimatu wzajemnego zaufania panującego w społeczeństwie.Fakt, że Afganistan otwiera listę najbiedniejszych państw świata, staje siębardziej zrozumiały, gdy czytamy u Jagielskiego o wszechogarniającej atmosferzepodejrzliwości i nieufności w tym kraju. Znaczący jest zwłaszcza opissytuacji w Kabulu po zdobyciu stolicy przez mudżahedinów. Żaden z partyzanckichwodzów nie był tak silny, by rządzić w pojedynkę, zarazem żadennie dowierzał drugiemu na tyle, by się z nim trwale sprzymierzyć. Hekmatiar,Massud, Dostum, Modżaddidi, Sajjaf, Rabbani, Junus Chales - wszyscy spiskowaliprzeciw wszystkim... Pasztunowie,Tadżykowie, Uzbecy, Hazarowie - wszyscyzbroili się przeciwko wszystkim.We wrogich obozach wciąż dochodziło do kłótnii rozłamów. Z czasem wszyscy walczyli ze wszystkimii już nie tylko postronni cudzoziemcy, nie tylkoAfgańczycy, ale sami wojownicy tracili rozeznanie,z kim, o co i przeciwko komu toczą wojnę.Ten brak zaufania nie był tylko wynikiem wojny, podczasktórej zaskakująco potrafią zmieniać się liniepodziałów. Tkwił on znacznie głębiej w kulturzei mentalności ludów Afganistanu. Jeżeli na seriopotraktujemy słowa T.S. Eliota, że polityka jest funkcjąkultury, a sercem kultury jest religia, to źródełowych postaw należy doszukiwać się w rodzajuduchowości danych społeczności. Zwłaszcza tam,ŚNIEG 2004


gdzie religia wyznacza podwójne standardy moralne i różne normy postępowaniawobec „swoich" i „obcych", tak jak dzieje się to w islamie.Dopuszczając zdradę, wiedzieli, że sami mogą paść jej ofiarą. Zdradastanowiła element rozgrywki, w której skuteczność zawsze była ważniejszaniż efektowny styl... Afgańczyk dopuszcza w razie wyższej potrzebyzdradę, szczególnie jeśli zdradzanymi są obcy albo niewierni...Nic więc dziwnego, że wśród Afgańczyków nie wykształciła się tradycjadotrzymywania umów. Dotyczy to zarówno paktów pokojowych, jak i kontraktówhandlowych. Co ciekawe, jest to charakterystyczna cecha równieżinnych ludów wschodnich, od których przejęli ją także Rosjanie. W takimklimacie wzajemnej nieufności trudno o stabilizację społeczną i polityczną.Trudno budować zdrowe stosunki ekonomiczne, jeśli gwarantem dotrzymaniaumowy jest przyłożona do skroni lufa - i to w sensie dosłownym. Jagielskiw swej książce opisuje sposób myślenia pewnego Pasztuna idącego na targw Peszawarze:- Co chcesz kupić? - zapytał jeden z towarzyszy.- Karabin - odparł Pasztun.- Nie starczy ci przecież pieniędzy na karabin.- Nie szkodzi, sprzedam żonę.- Nie żal ci żony?-Jak już kupię karabin, odzyskam ją z łatwością.W afgańskim świecie ludzie dzielą się na dwie kategorie. Silnychi słabych. Silnym, którzy dzięki instynktowi, wiedzy czy doświadczeniunajlepiej i najpełniej poznali tajemnice okrucieństwa, dumy, męstwa,nieufności i zdrady, należy się wszystko i do wszystkiego mają prawo.Słabi nie mają prawa do niczego i do niczego nie mogą mieć pretensji.I sami są sobie winni.Po lekturze książki Jagielskiego, którego trudno jak Kiplinga posądzać o sympatiekolonialne, inaczej się jednak patrzy na naszą - zachodnią, europejską,chrześcijańską - kulturę. Często traktujemy jej unikalną w skali globu specyfikęjak obowiązującą wszystkich oczywistość. Tymczasem prymat siły prawa306<strong>FRONDA</strong> 34


nad prawem siły i możliwość zaistnienia klimatu zaufania w stosunkach międzyludzkichna tak dużą skalę - to nie naturalny stan ludzkości, lecz rezultatbudowania cywilizacji na określonym przesłaniu religijnym. Przesłaniu, które- wbrew dobrym radom, by nikomu nie ufać - głosi, że miłość „wszystkiemuufa, wszystko znosi, we wszystkim pokłada nadzieję".Wojciech Jagielski, Modlitwa o deszcz,wydawnictwo W.A.B.. Warszawa 2002ZENON CHOCIMSKI


Liberałowie to niewierni kochankowie. Nie są staliw swoich wyborach i często porzucają tych, którychdotychczas bronili. Całkiem niedawno postrewolucyjnyliberalizm francuski zwrócił się przeciwko hołubionymod czasów afery Dreyfusa Żydom, by stać się gorącymorędownikiem sprawy palestyńskiej. Rodzi to uzasadnionepodejrzenia o instrumentalne traktowanie obiektuliberalnego współczucia, który można porzucić, jeślinie spełnia oczekiwanej przez liberałów funkcji.LiberalizmjakopedofiliaMIECZYSŁAWSAMBORSKI„Wszyscy jesteśmy pedofilami" - zadeklarowała niedawno Kinga Dunin,zawodowa promotorka wartości liberalnych. Bardzo mnie to ucieszyło.Ostatnimi czasy podniósł się nieco poziom intelektualny polskich liberałówi niedługo musieliśmy czekać na odważną, ale prawdziwą introspekcję. PaniDunin jako pierwsza w Polsce (a może nawet w Europie) odważnie przyznałasię do liberalnej pedofilii. Teraz należy zrobić krok dalej i odkryć pedofilnąstrukturę liberalnego myślenia.Zanim to nastąpi, muszę podkreślić, że pedofilnego wymiaru liberalizmunie można mylić z podejmowanymi przez niektórych liberałów praktykamiseksualnymi. Jak wiadomo przedstawiciele różnych nurtów europejskiegoliberalizmu wykazują niespotykaną w innych środowiskach inklinację dowspółżycia z nieletnimi. W poszczególnych krajach schemat jest ten sam.Nagle okazuje się, że postępowy poseł Parlamentu Europejskiego lubił ściskaćdziecięce genitalia, autor podręczników wychowania seksualnego zebrałpokaźną kolekcję zdjęć „do badań", a urzędnicy promujący antykoncepcję3 <strong>FRONDA</strong> 34


na koszt państwa spotykają się po godzinach z młodocianymi. W sumie niepowinno to dziwić, skoro kontynentalny liberalizm od dłuższego czasu żywisię myślą doktora Freuda i markiza de Sade'a. Można założyć, że przejście odsłów do czynów jest związane z pedofilną strukturą myślenia liberalnego, alenie trzeba być pedofilem, żeby postępować pod jej dyktando. Dlatego należyoddzielić seksualne praktyki do schematów myślenia.„Wszyscy jesteśmy pedofilami". Zwróćmy uwagę, że deklaracja ta zrywaz charakterystyczną dla liberalizmu europejskiego retoryką „Je, accuse!"(Oskarżam!). Liberał przyzwyczajony jest do niezdrowego oskarżania innycho przeróżne okropności, a to o antysemityzm, a to o homofobię, a to znówo arabofobię etc. Jednak w świętej wojnie o emancypację jednostki nigdy nieskieruje ostrza krytyki we własną pierś. Za to nałogowo rzutuje swoje własnedewiacje na innych, sugerując, że wszyscy jesteśmy homoseksualistami, pedofilami,wariatami albo że problem AIDS dotyczy wszystkich bez wyjątku.Takie rozumowanie jest kalką myślenia pedofila, który przez pryzmat własnegozboczenia zaczyna postrzegać cały świat. Jeśli przestudiujemy praktykępsychologiczną Andrzeja S., dostrzeżemy z jednej strony odrzucenie normalności,z drugiej zaś popchnięcie pacjenta w kierunku dewiacji.Zaskakująco podobne są źródła pedofilii i liberalizmu. W obu wypadkachmamy do czynienia z traumą inicjacyjną wyniesioną z dzieciństwa. Jak wiadomo,pedofilie wynoszą z dzieciństwa traumatyczne doświadczenia związanez pornografią i różnymi formami wykorzystywania seksualnego, które w dorosłymżyciu owocują dewiacją. Liberał podobnie niesie w świat krytycznemłodociane przeżycie. W systemach postkomunistycznych liberalne elityzostały w młodości doświadczone traumą uczestnictwa w działaniach przestępczegosystemu totalitarnego. Nieświadomi tego okaleczenia szukają wyzwoleniaw radykalnych formach liberalizmu, popadając z jednego zboczeniaw inne (taka jest droga życiowa naszych rodzimych „mistrzów podejrzeń").Podobnie rzecz się ma z feministkami, których nieudana inicjacja seksualna(związana zazwyczaj z brakiem akceptacji dla własnego ciała - zwróćmy uwagę,że w większości feministki są brzydkie) owocuje antymęską obsesją.Badacze podkreślają lękowe podłoże pedofilii, która żywi się urojonymstrachem. Liberałowie podobnie kultywują dawne, wyniesione z dzieciństwalęki, które nieustannie rzutują na rzeczywistość. Chorobliwa maniaśledzenia „faszyzmu" jest najlepszym przykładem liberalnego fetyszyzmu,ŚNIEG 2004309


podobnie jak jej pochodne: walka z rasizmem, homofobią, kolonializmem.Patologiczny charakter tych lęków jest oczywisty. Z jednej strony jest nerwicą,czyli kultywacją zagrożenia, które już dawnosię wypaliło, a w świadomości liberałówjest wciąż żywe (np. zagrożenie faszyzmem,które w oczach tropicieli jestniezmienne, tak jakby Hitler byłwiecznie żywy). Z drugiej stronyliberalna neuroza reaguje wybiórczona różne zagrożenia, ignorującnp. komunizm. Dlatego noszeniekoszulki z wizerunkiem Lenina jestdobrym żartem, a z podobizną Hitleraprzestępstwem.Niektórzy psychologowie zwracająuwagę na narcystyczny rys świadomościpedofilskiej. Wbrew pozorom jest to bardzo ważna cecha,która towarzyszy nie tylko zboczeniom, lecz równieżnowoczesnym ideologiom politycznym. Liberalizmdoprowadził narcyzm do absolutnej skrajności, coprzejawia się w upodobaniu tego środowiska do przyznawaniasobie we własnym kręgu towarzyskim orderów,odznaczeń i nagród, takich jak nagroda Nike. Pamiętajmy jednak,że narcyzm jest psychicznym fundamentem każdego nowoczesnegopolityka i ideologa. Wystarczy spojrzeć na opalonetwarze Andrzeja Leppera i Gerharda Schroedera.Tym, co różni liberalizm od innych ideologii politycznych,a zarazem decyduje o jego pedofilnym obliczu,jest retoryka empatii. Liberałowie po prostumuszą brać w obronę „słabszych". Mogą to byćrobotnicy, Murzyni, Indianie, Żydzi, kobiety, pederaści- w zależności od momentu dziejowego.Liberałowie uważają się za jedynych prawdziwychobrońców „uciskanych", jedynych, którzy „rozumieją" ich trudną sytuację, jedynych,którzy umieją prawdziwe „współczuć". Całkiem niedawno Sławomir310<strong>FRONDA</strong> 34


Sierakowski, miody gniewny polskiego liberalizmu, przypomniał, że branieprzeróżnych mniejszości w obronę jest istotą liberalnego porządku. Sierakowskibroni wszystkich „innych" przed opresją „normalnej większości", deklarującempatię nie tylko dla feministek, lecz również dla „geja-buddysty".Podobnie rzecz ujął Leszek Miller, który w ramach liberalnego zwrotu proklamował„obronę słabszych" jako fundament postkomunistycznej polityki.Postawa Sierakowskiego jest wyrazem intelektualnej pedofilii, ale zanimsię jej przyjrzymy, zwróćmy od razu uwagę na fakt, że liberałowie to niewiernikochankowie. Nie są stali w swoich wyborach i często porzucają tych, którychdotychczas bronili. Całkiem niedawno postrewolucyjny liberalizm francuskizwrócił się przeciwko hołubionym od czasów afery Dreyfusa Żydom, bystać się gorącym orędownikiem sprawy palestyńskiej. Rodzi to uzasadnionepodejrzenia o instrumentalne traktowanie obiektu liberalnego współczucia,który można porzucić, jeśli nie spełnia oczekiwanej przez liberałów funkcji.Instrumentalizacja „słabszych" pozwala lepiej uchwycić fakt, że wskazanaprzez Sierakowskiego istota nowoczesnego liberalizmu jest tożsamaz zaproponowaną przez znanego brytyjskiego psychologa Mervina Glasseradefinicją pedofilii. Zdaniem Glassera pedofil jest empatyczny, utożsamia sięz dzieckiem. Jest pełen zrozumienia dla jego „trudnej sytuacji" w opresyjnymświecie standardów narzuconych przez dorosłych. Kamufluje w ten sposóbto, że obiekt swojego pożądania traktuje instrumentalnie. W rzeczywistościpedofilem kieruje trauma, która sublimuje się w formie łagodniej i uwodzicielskiej,ale może nagle pójść w kierunku brutalnego odrzucenia.Charaktery postaw liberalnej i pedofilnej są zatem strukturalnie takiesame, a składają się na nie następujące czynniki: 1) utożsamienie ze „słabszym",2) roztoczenie nad nim „opieki", 3) kamuflaż empatii, 4) „obrona"przed opresyjnym dyktatem normalności, 5) instrumentalne traktowanie„podopiecznych", których porzuca się, kiedy przestają być potrzebni.Zauważmy, że w liberalizmie miłość do danej grupy rośnie wraz z rozmywaniemjej granic. Łatwo się utożsamiać z nieokreślonymi „ubogimi",a jeszcze w łatwiej ze „słabszymi". Trudniej z grupami, które starają sięprzemówić własnym głosem i artykułują własne potrzeby. Tych liberał jużnie potrzebuje. Podobnie jak pedofil, który porzuca partnera, kiedy ten osiągadojrzałość. Dzieje się tak dlatego, że liberał i pedofil zawsze muszą górowaćnad protegowanym. Liberał zawsze wie lepiej, co jest dobre. SierakowskiŚNIEG 2004311


śmiało w kilku paragrafach proklamuje, co jest dobre dla „tego kraju", „tegospołeczeństwa", choć większość tego zupełnie nie rozumie. Dunin i jej koleżankiwiedzą lepiej, czego naprawdę pragną kobiety, choć one same o tym niewiedzą, itd. Niestety, szkody, które czynią, forsując swoją empatię, mogą byćporównywalne z krzywdami czynionymi przez pedofili. Wmawianie ludziom,że podstawą ładu politycznego jest odrzucenie tradycyjnych wartości, jestrównie szkodliwe jak obmacywanie małych chłopców, a głoszenie, że aborcjajest drogą wyzwolenia kobiet, porównać można z napastowaniem małychdziewczynek na przedszkolnym dziedzińcu.MIECZYSŁAW SAMBORSKIPS Powyższy tekst stanowi drugą część cyklu i jest kontynuacją eseju pt. Konserwatyzmjako homoseksualizm opublikowanego w poprzednim numerze „Frondy".312<strong>FRONDA</strong> 34


W gnostyczno-romantycznej kulturze nie ma miejsca napozytywny stosunek do instytucji egzekwujących rozmaiteprzepisy przy użyciu środków przymusu. Osobyreprezentujące te tak bardzo prozaiczne instytucje zaczynająbyć postrzegane przez lud jako jego wrogowie.Apologia kanaraFILIPMEMCHESRadkowi G.1. Istnieje pewne zajęcie, na którym ciąży odium społecznego ostracyzmuw sposób szczególny. Człowiek trudniący się tym zajęciem z wyglądu nie odstajeod tłumu - podobnie jak kieszonkowiec - choć są i tacy, którym nie musisię on przedstawiać, by natychmiast go rozpoznali. Próżno szukać jakichkol-314<strong>FRONDA</strong> 34


wiek przejawów szacunku wobec niego. Zdarza się co najwyżej obojętność.Gdyby ideologia anarchistyczna stała się religią, mógłby graćw jej rytuałachrolę kozła ofiarnego.2. Tam, gdzie nadużycia władzy stanowią element krajobrazu obyczajowego,obnaża je zwłaszcza praca kanara. Współczesna Polska stanowi tu wręcz modelowyprzykład. Kanar czyha oczywiście na łapówki od gapowicza. Ponadtojest tchórzem. Pozostaje bez skrupułów dla poczciwego obywatela, którytuż po wejściu do autobusu lub tramwaju nie zdąży przed kontrolą dopchaćsię z biletem do kasownika. Omija natomiast dresiarza, będącego akurat „wpracy" (czytaj: szykującego się właśnie do rozboju), traktującego wszelkieregulaminy jako bajkę dla frajerów. Pasażerowie warszawskich środków komunikacjimiejskiej przekonują się o tym na co dzień.3. Konflikt zwyczajnego, szarego człowieka z biurokracją ma swoją historię.Celnik i poborca podatkowy to czarne charaktery wielowiekowej zbiorowejwyobraźni. Współczesne społeczeństwo polskie kontynuuje to dziedzictwo.Dzisiaj kanar stawiany jest w jednym szeregu z funkcjonariuszem tajnychsłużb, policjantem, komornikiem, windykatorem długów lub kimkolwiek, ktoogranicza „wolność". W gnostyczno-romantycznej kulturze nie ma miejscana pozytywny stosunek do instytucji egzekwujących rozmaite przepisy przyużyciu środków przymusu. Osoby reprezentujące te tak bardzo prozaiczneinstytucje zaczynają być postrzegane przez lud jako jego wrogowie. Zwłaszczagdy nadużywają władzy. Trudno zatem dziwić się ostracyzmowi, jaki otaczakanara. Poza tym żywe jest tołstojowskie przeświadczenie, iż złu (jeżdżeniuna gapę) nie należy się przeciwstawiać siłą (łapaniem gapowicza).4. Co przeżywamy, gdy kanar upoluje pasażera bez biletu? Z reguły to gapowiczjest obiektem naszej sympatii. Podobnie reagujemy w sklepie, kiedy ochroniarzprzyłapie klienta na kradzieży jakiegoś towaru. Ten, kto ma władzę, nie możebyć sympatyczny, a jego bezbronna ofiara musi budzić współczucie. Kradzieżjest czymś złym - pod tą oczywistością podpisze się każdy przeciętny Kowalski.W wypadku policjanta, zatrzymującego kieszonkowca, który chwilę wcześniejobrobił z ostatniego grosza staruszkę, nie ma żadnych wątpliwości. Lecz dobrowspólne to pojęcie zbyt abstrakcyjne, żeby mogło dotrzeć do świadomościŚNIEG 2004315


Kowalskiego, przyglądającego się temu, jak gburowaty kanar nie popuszczabraku biletu roztargnionej, a w dodatku miłej i ładnej studentce.5. Czy marzenie o świecie bez kanara to utopijna wizja świata bez władzy?W tym kontekście chodzi o jakąkolwiek władzę, nie tylko polityczną.Postrzeganie każdego państwa w kategoriach: „oni - my", „władza - ulica",„obcy - swoi" skutkuje nieposłuszeństwem: w domu wobec ojca, w szkole- nauczyciela, w pracy - szefa, w świątyni - kapłana. Oczywiście współczesnypolski kanar - pomimo odgórnego i lepiej lub gorzej realizowanego nakazuuprzejmości wobec kontrolowanej osoby - nie jest szanowany przez ludrównież na własne życzenie (pobłażliwość dla dresiarza, brak skrupułów dlapoczciwego obywatela). A jednak nie udało się stworzyć świata bez władzy,bo niedoskonałość pozostaje jego nieodłączną cechą (cóż za banał!).6. Jest czymś oczywistym, że gdyby zabrakło kanara, wtedy przeciętny uczciwypasażer stanąłby przed pokusą notorycznego jeżdżenia na gapę (jak słuszniezauważa św. Paweł w Liście do Rzymian, pożądliwość nierzadko okazuje sięsilniejsza od dobrych intencji: „Nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę- to właśnie czynię"). A wtedy firmie zarządzającej publicznym transportemmiejskim zajrzałoby w oczy bankructwo. Nie byłoby tragedii równającej sięjakiejś klęsce żywiołowej, lecz na pewien czas nastąpiłby paraliż miasta. Możewięc lepsza jakakolwiek władza niż żadna. Reasumując, sparafrazujmy słowaWinstona Churchilla: instytucja kanara jest wysoce niedoskonałym wynalazkiem,ale niczego lepszego w kwestii egzekwowania należności za przejazd autobusemczy tramwajem nie wymyślono. I nie pozostaje nam nic innego, jak sięz tym pogodzić. Tyle.FILIP MEMCHES


NOTY O AUTORACHSZYMON BABUCHOWSKI (1977) poeta, redaktor „Gościa Niedzielnego".Wyróżniony w Konkursie Poetyckim im. x. J. Baki. Opublikował tomy wierszy:Sprawy życia, sprawy śmierci (2003) i Czas stukających kołatek (2004). Piszerozprawę doktorską o poezji Wojciecha Wencla. Lubi gadu-gadu i meksykańskiejedzenie. Mieszka w Katowicach. Strona internetowa: http://free.art.pl/babuchowski/.PAWEŁ BUCZKOWSKI (1978) politolog specjalizujący się w problematyceamerykańskiej. Mieszka w Warszawie.ZENON CHOCIMSKI (1969) publicysta. Mieszka w Poznaniu.ANCEL ESTEBAN (1963) redaktor naczelny hiszpańskiej „Frondy", profesorliteratury na Uniwersytecie w Granadzie, specjalizuje się w literaturze iberoamerykańskiej,wykładał jako visiting profesor na ponad 30 uniwersytetach naświecie. Mieszka w Granadzie.JAN j. FRANCZAK (1967) nauczyciel języka angielskiego, tłumacz m.in. amerykańskichapologetów katolickich (Mark P. Shea, Peter Kreeft, Mark Brumley,George Weigel). Przekłady zamieszczał m.in. w „Christianitas", „Frondzie", „Wdrodze". „Przeglądzie Powszechnym" oraz w internetowym Serwisie Apologetycznym(http://www.apologetyka.katolik.net.pl/). Mieszka we Wrocławiu.WOJCIECH CIEDRYS (1981) poeta, krytyk literacki, redaktor naczelny „Undergruntu".Zadebiutował tomem Ścielenie i grzebanie (2004). Publikowałm.in. w „Opcjach", „Borussii", „Kartkach", „Toposie". Mieszka w Toruniu.320<strong>FRONDA</strong> 34


JAROSŁAW GDAŃSKI (1961) doktor nauk politycznych, obecnie w trakciehabilitacji, przygotowuje książkę o wschodnioeuropejskich ochotnikach w armiiIII Rzeszy. Mieszka w Warszawie.ZBIGNIEW JANKOWSKI (1931) poeta, prozaik, eseista uznawany za jednegoz najważniejszych polskich twórców religijnych, autor kilkudziesięciu książek.Ostatnio opublikował tom wierszy Ciernie wody (2003). Mieszka w Sopocie.LECH JĘCZMYK (1936) eseista, publicysta, tłumacz twórczości m.in. PhilipaK. Dicka, Josepha Hellera, Kurta Vonneguta. Mieszka w Warszawie.KRZYSZTOF KOEHLER (1963) poeta, eseista, historyk literatury, wykładowcana Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Ostatnioopublikował tom wierszy Trzecia część (2003). Mieszka w Krakowie.ALEKSANDER KOPIŃSKI (1974) humanista dyplomowany i praktykujący,redaktor „Frondy", stały współpracownik „Arcanów", drukował też w „Toposie",ostatnio wydał książkę Ludzie z charakterami. 0 okupacyjnym sporze CzesławaMiłosza i Andrzeja Trzebińskiego (2004). Mieszka w Warszawie.PETER KREEFT (1937) profesor filozofii w Boston College, gdzie wykłada od1965 roku Wychowany w rodzinie protestanckiej, nawrócony na katolicyzm.Autor ponad 40 książek (m.in. Fundamentals ofthe Faith, Socrates Meets Jesus.One Catholic to Another, Back to Yirtue, Socrates Meets Marx czy Socrates MeetsMachiavelli). Mieszka w Bostonie.ROMAN KSIĄŻEK (1977) doktorant na Wydziale Filologicznym UniwersytetuŚląskiego. Publikował m.in. w „Opcjach" i „Akcencie". Mieszka w Zabrzu.HUBERT KUBERSKI (1969) absolwent historii Uniwersytetu Warszawskiego,autor pracy Sojusznicy Hitlera (1993), publikował m.in. w „Rzeczpospolitej".Mieszka w Warszawie.GRZEGORZ KUCHARCZYK (1969) docent doktor habilitowany, pracownikInstytutu Historii PAN (Pracownia Historii Niemiec i Stosunków Polsko-Nie-ŚNIEG 2004321


mieckich w Poznaniu), autor kilkudziesięciu opracowań naukowych w polskichi zagranicznych czasopismach naukowych. Wydał m.in. takie książki,jak Myśl polityczna Zygmunta Krasińskiego (1995), Prusy. Rosja i kwestia polskaw myśli politycznej Constantina Frantza 1817-1891 (1999), Cenzura pruskaw Wielkopolsce w czasach zaborów 1815-1914 (2001), Czerwone karty Kościoła(2001), Ostatni cesarz (2004), Pierwszy holocaust XX wieku (2004). Publikowałm.in. w „Christian Order", „Salisbury Review", „Christianitas", „Cywilizacji",„Pro Fide, Rege et Lege", „Arcanach". Mieszka w Poznaniu.AGNIESZKA KUCIAK (1970) poetka, tłumaczka, pracownik naukowy UniwersytetuAdama Mickiewicza. Zadebiutowała tomem Retardacja (2001).Ostatnio ogłosiła przekłady Boskiej komedii Dantego oraz wierszy Petrarki,a także rozprawę Dante romantyków (2003). Mieszka w Poznaniu.WOJCIECH KUDYBA (1965) poeta, prozaik, doktor nauk humanistycznychKUL, norwidolog i pasierbolog. Laureat Konkursu Poetyckiego im. K.l. Gałczyńskiego.Ostatnio wydał zbiór szkiców Słowa bliskie (2003). Mieszka w NowymSączu.PAWEŁ LISICKI (1966) zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej", eseista,autor m.in. książek Nie-ludzki Bóg (1996). Doskonałość i nędza (1997), Jazon(1999) Punkt oparcia (2000), Das Haupt von Holofernes (2000). Wkrótce nakładem„Frondy" ukaże się jego dramat Ostatnia ofiara. Mieszka w Warszawie.ROMAN MISIEWICZ (1964) poeta, krytyk literacki, redaktor „Nowej OkolicyPoetów". Autor tomu wierszy //...//punkt/ów//zacze/p:i.en.i:a//...// (2003), zaktóry otrzymał Nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny. Mieszka w Dębicy.FILIP MEMCHES (1969) mąż i ojciec, poświęcający zbyt mało czasu swojejrodzinie. Magister psychologii (niepraktykujący). Członek redakcji „Frondy".Mieszkaniec warszawskich Starych Bielan.TOMASZ NAKONECZNY (1973) poeta. Pracuje jako lektor języka polskiegow Wilnie i Taszkencie.322<strong>FRONDA</strong> 34


STEPHAN OLSCHOVSKY (1969) publicysta specjalizujący się w orientalistycei tematyce bliskowschodniej. Mieszka w Berlinie.MAREK ORAMUS (1952) pisarz, publicysta, jeden z głównych przedstawicielinurtu science fiction w literaturze polskiej. Mieszka w Piasecznie.STEPHANIE PANICHELLI (1978) absolwentka romanistyki na UniwersytecieLouvain w Belgii, obecnie przygotowuje doktorat z filologii hiszpańskiej naUniwersytecie w Granadzie. Mieszka w Granadzie.MIROSŁAW SALWOWSKI (1976) absolwent prawa na Uniwersytecie MikołajaKopernika w Toruniu oraz Studium Dziennikarskiego im. św. MaksymilianaMarii Kolbego również w Toruniu, obecnie bezrobotny. Publikował m.in.w „Niedzieli". „Wzrastaniu", „Miłujcie się", „Naszym Dzienniku", „Opcji naPrawo", „Myśli Polskiej". Mieszka w Toruniu.MIECZYSŁAW SAMBORSKI (1974) absolwent prawa na UMK.w Toruniu.MieszkaPAUL STENHOUSE australijski zakonnik ze Zgromadzenia Misjonarzy SercaChrystusowego, uzyskał tytuł doktora studiów semickich na Uniwersyteciew Sydney, wykładowca w Instytucie Studiów nad Małżeństwem i Rodzinąw Melbourne, wydawca „Annals Australia". Mieszka w Sydney.JAKUB SZYMAŃSKI (1970) magister teologii KUL, tłumacz tekstów średniowiecznych(m.in. Witelona. św. Anzelma z Cantenbury, św. Izydora z Sewilli,Piotra Lombarda, św. Tomasza z Akwinu), specjalizuje się w angelologiii demonologii, publikował m.in. w „Nowej Fantastyce". Obecnie pracuje nadksiążką o Antychryście. Mieszka w Gdańsku.KS. JERZY SZYMIK (1953) poeta, kapłan, wykładowca. Doktor habilitowanyteologii dogmatycznej, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Ostatniowydał wybór wierszy Błękit (2003), Dziennik pszowski i tom homilii Napoczątku byio Słowo (2004). Mieszka w Pszowie.ŚNIEG 2004323


TOMASZ P. TERLIKOWSKI (1974) doktor filozofii, publicysta, reporter.Publikuje m.in. we „Frondzie", „Nowym Państwie", „Życiu". Ostatnio wydałksiążkę Tęczowe chrześcijaństwo. Homoseksualna herezja w natarciu (2004).Mieszka w Warszawie.WOJCIECH WENCEL (1972) poeta, eseista, krytyk literacki, redaktor „Frondy",felietonista „Nowego Państwa". Laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich.Ostatnio opublikował Wiersze zebrane i tom szkiców Przepis na arcydzieło(2003). Fan internetowych „Piłkarzyków" i Avril Lavigne. Mieszka w GdańskuMatami. Strona internetowa: http://yass.art.pl/przesuw/wencel.BARTOSZ WIECZOREK (1972) doktorant w Instytucie Filozofii UniwersytetuWarszawskiego, publikował w „Przeglądzie Filozoficznym", „Studia PhilosophiaeChristianae", „Znaku", „Nowym Państwie", „Przewodniku Katolickim",„W drodze". Mieszka w Warszawie.ŚWIETLANA WISZNIEWSKA (1972) absolwentka biblistyki w Collegiumśw. Tomasza z Akwinu w Kijowie, obecnie doktorantka na Uniwersytecie KardynałaStefana Wyszyńskiego w Warszawie. Mieszka w Mariampolu.


ŚNIEG 2004325


326<strong>FRONDA</strong> 34

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!